background image

BENTE PEDERSEN

SYN ARMATORA

background image

1

- Myślisz może, że jesteś teraz wielkim armatorem? - W oczach Olgi pojawiło się coś 

nowego. Michaił nie zauważył tego u niej wcześniej: owego wyrazu jakby nienawiści. Ale Olga 

nie   mogła   go   przecież   darzyć   nienawiścią!   Byli   przyjaciółmi!   A   nawet   więcej:   prawie 

rodzeństwem... Nie pojmował tego. Mimo najlepszych chęci nie był w stanie tego zrozumieć. - 

Trzeba czegoś więcej niż śmierć ojca, byś stał się armatorem, mój chłopcze - dodała.

Miała piętnaście lat, ale wyglądała jak kobieta, jak dorosła. Jej twarz już od paru lat się 

nie zmieniała, rysy twarzy świadczyły o sile charakteru. Olga była zdecydowaną dziewczyną. 

Właściwie nie była ładna, Misza by tego nie powiedział. Nie była też słodka. Nie kobieca i 

delikatna, jaka powinna być dziewczyna. Szczęki miała mocne, kanciaste. Wszyscy musieli 

zauważyć, że Olga należała do silnych.

Jej ojciec śmiał się i mawiał, że wyrośnie na piekielną kobietę, że nietrudno zgadnąć, 

kto jest jej matką.

Michaił   był   młodszy   od   Olgi.   Urodził   się   co   prawda   w   tym   samym   roku,   ale 

wystarczająco później, by mogła się do niego zwracać „mój chłopcze”.

Wyglądała jak kobieta. Jej bluzka tak się wypełniła, że Misza sam odwracał wzrok od 

jej piersi.

W przeciwnym razie musiałaby go o to poprosić. A takiego upokorzenia by nie zniósł.

Wyglądała jak dorosła, miała kobiece kształty, twarz, której się nie zapomina, choć 

może niezbyt ładną, kręcone brązowe włosy, dzięki którym Olga mimo wszystko wydawała się 

pociągająca.

Nie ładna - pociągająca.

Misza dobrze ją znał. Razem się wychowywali. Mimo dojrzałego wyglądu nie była 

jeszcze całkiem dorosła. Nie bardziej dorosła niż on.

A jednak traktowała go jak dziecko.

Jego ojciec dopiero co umarł. Spodziewał się z jej strony odrobiny współczucia. Nie 

żeby go objęła i przytuliła. Nie sądził, by mogła to zrobić. Może przez moment miał taką 

nadzieję, ale tak naprawdę w to nie wierzył.

Takie gesty są po prostu do Olgi niepodobne.

Misza właściwie już nie potrafił powiedzieć, jaka w rzeczywistości jest Olga. Zawsze 

uważał ją za najbliższego i najlepszego przyjaciela. Ufał, że może na niej polegać. Bardziej niż 

na własnej matce.

Olga wiedziała o nim więcej niż Raija. Olga znała go lepiej.

background image

A teraz stała przed nim, uśmiechając się od ucha do ucha, i mówiła mu, że nie jest wart 

funta kłaków.

-   Kto,   u   licha,   zechciałby   mieć   ciebie   za   pryncypała,   Michaile   Jewgienijewiczu? 

Myślisz, że jakiś wytrawny wilk morski będzie chciał pływać pod rządami chłopca, który ma 

jeszcze mleko pod nosem i nie poznał miłości?

Zaczerwienił się i odwrócił wzrok. Nie mógłby spojrzeć w jej śmiejące się oczy. Olga 

nigdy nie śmiała się samymi ustami. Śmiała się całą sobą. A jej szyderczy śmiech potrafił 

bardziej dotknąć niż czyjkolwiek inny.

Celnie go ugodziła!

Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, okropna dziewczyna! Ale tego jej nie zapomni!

Takie słowa Michaił Byków dobrze zapamięta.

-   Jestem   armatorem   razem   z   twoim   ojcem,   Olgo   Olegowna   -   rzekł   uszczypliwie. 

Wyprostował się. Potrafił również odrzucać głowę tak jak matka, w czym Olga próbowała ją 

naśladować. Robił to bezwiednie, odziedziczył wiele cech po Raiji. - Zazdrościsz mi, bo ty nie 

możesz zarządzać naszą flotą. Chyba że życzysz swemu ojcu śmierci. Zresztą nawet wtedy ci 

się to nie uda, bo do tego trzeba się urodzić mężczyzną, moja droga. To twój mąż będzie 

urzędował ze mną w kantorze, a nie ty, Olga. Na pewno nie ty!

- A twoja matka zastępuje Jewgienija! - odgryzła się Olga. - I dobrze sobie radzi! A 

może jest mężczyzną, co?

- Mama to mama - stwierdził Michaił. - Nigdy w życiu nie będziesz taka jak moja 

mama. Jest mądrą kobietą, dlatego wolno jej pracować z twoim ojcem. Dlatego nikt się temu 

nie sprzeciwia. Ty nigdy nie będziesz taka jak moja mama. Nigdy! Nawet gdy będziesz w jej 

wieku, Olga!

On także potrafił zjadliwie się uśmiechnąć.

Olga nie mogła zaprzeczyć. Michaił wiedział o tym, gdyż zbyt wyraźnie podziwiała 

Raiję. Pragnęła być taka jak Raija - Raisa.

Michaił zdawał sobie z tego sprawę.

Poznał Olgę dobrze. Naturalnie ostatnio nie zdradzała się z tym, co dla niej ważne, ale 

nikt nie zmienia się aż tak bardzo. Olga również nie. Mimo wszystko Misza wiedział o niej 

bardzo dużo.

-   Rozmawiałeś   z   Olgą   podniesionym   głosem?   -   strofowała   Raija   Michaiła. 

Podejrzewała, co czuł, ale nie potrafiła go całkiem zrozumieć. Misza nie był już dzieckiem. 

Jako matka znała potrzeby chłopca. Teraz wyrósł i zrobił się bardziej niezależny. Zmieniał się 

w mężczyznę.

background image

Raija wiedziała, że go traci. To bolało. Ale jednocześnie przyjemnie było patrzeć, jak to 

dziecko dorasta. Dobrze widzieć, jak znajduje oparcie na przyszłość. Statki należały do niego, 

nie do niej. To jemu Jewgienij zapisał swą flotę w spadku.

Michaił jest synem armatora.

- Olga powinna trzymać język za zębami - odparł Michaił. Wydawało się, jak gdyby 

jego ręce na dobre zadomowiły się w kieszeniach. Zaciśnięte pięści pod szarym materiałem.

- Jesteście już na tyle duzi, że powinniście się wstydzić. Dorośli rozmawiają, a nie kłócą 

się, Misza. Nie możesz biegać wściekły i krzyczeć na kogo popadnie. Odkąd tato umarł, ludzie 

spodziewają się po tobie czegoś innego. Musisz szybko dorosnąć, Misza!

Raija potargała go po włosach. Wymknął się spod jej ręki. Ciemnobrązowa czupryna 

wymagała   przycięcia.   Raija   wiedziała,   że   nie   powinna   o   tym   teraz   wspominać.   Dojrzały 

mężczyzna, który wkrótce skończy piętnaście lat, nie potrzebuje napomnień matki.

- Olga mnie denerwuje - rzekł krótko. Lekko kopał nogę od stołu. Ani jego ręce, ani 

nogi nigdy nie zaznawały spokoju. Ciało należało do niego, a jednocześnie jakby było obce. 

Nie znajdował dla niego wystarczająco dużo miejsca. Zawsze coś stawało na przeszkodzie.

Misza miałby ochotę się schować i jednocześnie chciał być widoczny.

A to niemożliwe.

Wiele rzeczy wydawało się niemożliwe.

-   Nic   nie   rozumiesz,   mamo.   Trzymasz   stronę   Olgi.   Wszyscy   stoją   po   jej   stronie. 

Wystarczy, że się uśmiechnie, a już przyznają jej rację. Jednak do mnie nie uśmiecha się tak 

często. Tylko się ze mną drażni. Wydaje jej się, że jest już tak doświadczona, że może na 

innych patrzeć z góry. Tak jak gdyby kilka głupich miesięcy czyniło ją mądrzejszą ode mnie! 

Poza tym jest tylko dziewczyną. Gdyby miała dziób i skrzydła, latałaby w kółko razem z resztą 

stada mew! Pyskata dziewucha!

Raija   powstrzymała   się,   żeby   nie   parsknąć   śmiechem.   Nawet   się   nie   uśmiechnęła. 

Chodziło o godność jej syna. O jego przyjaźń.

I być może także o coś, czego Misza nie dostrzegał. Olga miała w istocie trochę racji: 

jeszcze   właściwie   do   tego   nie   dorósł.   Tych   kilka   głupich   miesięcy   jednak   nie   było   bez 

znaczenia.

Raija widziała to.

Olga   również  stała  się   kobietą   na  tyle,   by  to  zauważyć.   Misza   jedynie   się   złościł. 

Potrzebował jeszcze trochę czasu i przestrzeni, by dojrzeć, by się ukształtować.

- Zapomnij na trochę o Oldze tej jesieni i zimy - zaproponowała Raija. - Pozwól jej 

postawić na swoim. Nikt nie każe wam dorastać ręka w rękę, Misza. W którymś miejscu wasze 

background image

drogi muszą się pewnie rozejść. Może teraz nadszedł ten moment? Olga ma swoje zadania, ty 

masz swoje. Wierzę, że dorośniesz do tego, by zająć miejsce po swoim ojcu. Wiem, że będzie z 

ciebie zdolny armator, Michaile Jewgienijewiczu.

-   Skąd   wiedziałaś?   -   spytał   Misza   zakłopotany.   Umknął   wzrokiem,   tymi   oczyma 

brązowymi jak oczy Jewgienija, jak jej własne. Raija już nie doszukiwała się, kogo z nich 

Misza bardziej przypomina. Chciała w nim widzieć Jewgienija, jednak najczęściej dostrzegała 

w synu własne odbicie.

- Rozmawialiście podniesionymi głosami - odparła krótko. - Idź na statek i zajmij się 

męską robotą, synu!

W oczach Michaiła pojawił się pogodny błysk. Chłopak nadal potrafił się uśmiechać, 

chociaż stanęło przed nim wiele poważnych i trudnych zadań.

- Czy właściciel statku skrobie zbutwiałe burty?

- Właściciel  statku wynosi - zdechłe szczury, jeżeli to konieczne - odparła Raija z 

uśmiechem, za którym jednak kryła się powaga. - Musisz się nauczyć, Misza, że żadna praca 

nie hańbi. Nie jesteś więcej wart niż twoi marynarze. Nie jesteś więcej wart niż zwykli rybacy. 

Jako dorosły nie będziesz może musiał  harować jak wół, nie będziesz musiał  wykonywać 

najcięższej pracy, ale pamiętaj, że przez to wcale nie będziesz więcej wart niż inni. Jesteś 

człowiekiem i mężczyzną. Tak jak i pozostali wokół ciebie. Brud pod paznokciami nie jest 

powodem do pogardy, mój chłopcze. Raczej pycha. Jeżeli chcesz mieć porządne i sprawne 

statki na lato, to teraz musisz je oskrobać. Zima jest czasem remontu. Wystarczająco długo 

byłam żoną właściciela statków, by się tego nauczyć. Kiedy Oleg pracuje na „Antonii”, mój syn 

musi zadbać o to, by równie dobrze przygotować „Raiję”!

- Tak jest, armatorko! - zażartował Michaił. Oddał matce honory i zniknął za drzwiami.

Raija czuła na swych barkach ogromny ciężar. Co prawda nie obnaszała się ze swą 

żałobą. Wbrew zasadom założyła białą bluzkę, choć jeszcze za wcześnie było na inne ubranie 

niż czarne. Jewgienij na pewno nie miałby jej za złe, że nie nosi po nim żałoby. Wiedział, że nie 

lubi czerni.

Zresztą już wystarczająco długo się umartwiała. Zbyt długo. Z powodu zbyt wielu.

Czuła na ramionach ciężar...

„Raija” z Archangielska stała w porcie skuta lodem, grubym na pół metra. Morze Białe 

dojrzało do swej nazwy. Odpoczywało ciche, pokryte śniegiem.

Żaden z portów nad Morzem Białym nie był wolny od lodu. A zima będzie długa. 

Właściwie   panowały   tu   tylko   dwie   pory   roku:   biała,   bezlitosna   zima   i   lato,   zielone,   z 

dołeczkami w policzkach, pełne słońca. Lato trwało zbyt krótko.

background image

Teraz świat był biały. Michaił kroczył szaro - czarny pośród tej bieli. Szedł ścieżką 

wydeptaną przez wiele stóp na lodzie pokrywającym Morze Białe.

Wiedział, że pierwszy powinien się pojawić na „Raiji”. Jego ojciec stawiłby się tu przed 

innymi.   Jego   ojciec   stanąłby   na   oszronionym,   śliskim   pokładzie   i   witałby   marynarzy 

wchodzących na statek.

To również nie Olgi wina, że się spóźnił. Mógł odejść, zamiast rzucać w jej stronę słowa 

ostre jak noże. Zamiast słuchać jej uwag. Gołymi rękami chwycił sznurową drabinkę. Zimną w 

dotyku.   Mroźny   wiatr   odbierał   czucie   w   dłoniach.   Lina   była   śliska.   But   ześliznął   się   ze 

szczebla. Michaił zawisł na rękach, mając nadzieję, że nikt tego nie widzi. Nie powinien być 

takim fajtłapą. Ojciec poruszałby się pewniej, a miał tylko jedną rękę.

Michaił nasunął czapkę na uszy, kurtkę zostawił na wpół rozpiętą. Nie wiedział, czy 

chciał w ten sposób sprawiać wrażenie bardziej męskiego, niż był w istocie. Nie chciał się nad 

tym zastanawiać. Podejrzewał, że marynarze i tak przejrzą go na wskroś. Żyli już tak długo. 

Spluwali daleko przez dziury po zębach. Na ich dłoniach widniały ślady, których nie można 

zmyć. Niektórzy nawet w zimie wkładali chodaki na bose stopy i nosili cienkie bluzy, na które 

narzucali zniszczone wełniane swetry.

Słowa   matki   dźwięczały   Michaiłowi   w   uszach.   Nie   był   ani   trochę   lepszy   od   tych 

mężczyzn. Mógł zamknąć oczy i sam siebie nazywać armatorem. Pracowali dla niego. Zarabiali 

u niego na chleb.

U niego, syna armatora.

Nie był od nich lepszy. Słowa matki nie powinny tak piec. Ale piekły. Żarzyły się w 

umyśle. Wypaliły taki ślad, że nigdy ich nie zapomni.

Tylko pycha sprawia, że drugiego człowieka traktuje się z pogardą, mówiła matka.

Kłamstwo także.

Michaił stał samotnie na pokładzie. On, armator i pryncypał na „Raiji” z Archangielska. 

Jego statek nosił owo niezwykłe imię matki.

Misza znał kłamstwo tak wielkie, że nie mieściło się w ustach. Myśli rozsadziłyby 

głowę, gdyby pozwolił im rozwinąć skrzydła w tamtą stronę.

Kłamstwo również czyniło małym.

Teraz Michaił będzie nosił w sobie owo kłamstwo, ponieważ ojciec nie żyje. Będzie go 

strzegł i pilnował.

Będzie milczał. Ponieważ zmarli powinni zachować honor, dobre imię. Ponieważ ojciec 

zyskałby tylko wtedy, gdyby sam przyznał się do kłamstwa.

Misza   był   synem   Jewgienija   Dymitrowicza   Bykowa.   Synem   armatora.   Kłamstwo 

background image

stanowiło część dziedzictwa po ojcu.

Rybacy pracowali pod pokładem. Sezon połowów na zachodzie zaznaczył swój ślad na 

statku. Lampy rzucały chybotliwe światło w ciemności. Spojrzenia rybaków przypominały to 

światło. Szybkie mgnienia. Sygnały, których Michaił nie powinien rozumieć. Znaki przesyłane 

między wtajemniczonymi. Nie musieli mu mówić, że nie jest jednym z nich.

W zimie nie pracowali wszyscy z załogi. Wystarczyło tylko kilku. Praca również nie 

trwała całą zimę. Do nowego roku powinni zdążyć naprawić, co zostało do naprawienia. Byków 

i Jurków nigdy nie pozwolili niszczeć statkom. Latami je łatali. To dla nich sprawa honoru.

Każdego roku musieli dodatkowo płacić za remont, ale mimo wszystko kosztowało to 

mniej, niż pozwolić, by deski całkiem zbutwiały i potem wszystkie wymienić. Albo porąbać 

statek.

- Czy nasz mały armator dobrze spał? - W uśmiechach tu i ówdzie widniały czarne 

dziury. Śmiech brzmiał jak siekanie nożem. Matka o tym nie wiedziała. Olga nie wiedziała. 

Żadna z nich nie powinna wiedzieć. - Zaczęliśmy tak jak potrafiliśmy - mówił dalej jeden z 

nich.   -   Niełatwo   jest   pracować,   gdy   nikt   nie   kieruje   pracą,   ale   próbujemy   zasłużyć 

sprawiedliwie na wypłatę. Czy nasz pryncypał jest niezadowolony?

Oskrobywali   zbutwiałe  deski  w  kubryku.  Michaił  wiedział,  że potrafią  to lepiej  od 

niego. Milczał, usiłując zobaczyć cokolwiek w ciemności.

Oczywiście wykonali kawał porządnej roboty. Zdawał sobie z tego sprawę. Oni również 

o tym wiedzieli. Mieli pływać na „Raiji” do lata. Również w ich interesie leżało, by statek 

wyruszył w dobrym stanie. Ale bawiło ich, gdy za ich sprawą Michaił tracił pewność siebie. 

Naigrywali się z jego młodego wieku i braku doświadczenia.

Nigdy nie na tyle złośliwie, by go wyprowadzić z równowagi. Nigdy tak, by ktoś inny 

oprócz niego to słyszał. Jednak wystarczająco dokuczliwie, by Michaił czuł pieczenie soli na 

skórze.

Pracował z nimi ramię w ramię, ale nie jak z kolegami. Był za młody. Chodził w 

skórzanych butach. Zbyt wiele posiadał.

Ich rozmowy toczyły się mimo jego uszu. Ponad nim. Za jego plecami. Michaił nie miał 

im nic do powiedzenia. Nie chciał ich o nic pytać. Nie pragnął niczego z nimi dzielić.

Pracował.   Przyglądał   się   ruchom   ich   rąk.   Starał   się   je   naśladować.   Nawet   mu   się 

udawało. Nie był jednak tak szybki jak oni.

Brakowało mu wprawy.

- Ktoś powinien uderzyć w konkury do Bykowej! - rzucił ze śmiechem jeden z załogi.

Michaił rozpoznał ten głos, ale udał, że nic nie słyszał. Zacisnął zęby. Nie był w stanie 

background image

bronić matki, choć może powinien.

Powinien.

Wiele powinien. I tak wiele nie był w stanie uczynić.

- Tak, to byłoby prawdziwe święto, gdyby któryś z nas mógł ożenić się z żoną armatora! 

Może coś by nam skapnęło.

- Gdybyś dostał się pod spódnicę Bykowej, to przede wszystkim z ciebie by kapało, 

stary!

- Ale jednak dba o tych, których miała między nogami.

- Do diabła! Że też Wasia zdecydował się skończyć ze sobą w tak niegodny sposób. On 

potrafiłby poprowadzić Bykową i flotę. Czy nie mógł poczekać z naciąganiem sznura?

- Zamknijcie gęby! - Michaił stanął z marynarzami twarzą w twarz. Krzyknął, a jego 

głos   odbił   się   echem   po   kubryku.   Rozbrzmiewał   nadal,   chociaż   chłopak   zamknął   usta. 

Dźwięczał mu w głowie. Być może im także.

- Jest jego matką - rozległ się inny glos, starszy od pozostałych. - Jest Carycą. Kobietą 

innego rodzaju...

- Zamknijcie gęby - powtórzył Michaił spokojniej, a jego palce wrosły w trzonek noża. 

Nie   zdawał   sobie   sprawy,   że   chwycił   za   nóż,   zanim   nie   ujrzał   błyszczącego   ostrza   w 

chybotliwym świetle lamp.

Mężczyźni nie umknęli wzrokiem. Utkwili spojrzenia w Michaile. Nie drgnęła im nawet 

powieka. Nie spuszczali chłopaka z oczu. A i on przykuwał ich wzrokiem.

Chłopiec. Mały armator...

- Mówcie o mnie, co chcecie - rzekł ochrypłym głosem. Właściwie nie był na tyle 

odważny, by spojrzeć  któremukolwiek z marynarzy prosto w oczy, ale przynajmniej mógł 

udawać. Patrzył ponad ramionami mężczyzn, wyobrażając sobie, że widzi tam jakiś punkt. - 

Ale ani słowa o mamie! Ani słowa o tacie!

Ani słowa o Wasi! Jestem może dla was małym chłopcem, ale mogę każdego z was 

wyrzucić z pracy.

Zamilkł. Zapadła absolutna cisza, która zawisła ciężko pomiędzy wilgotnymi ścianami 

kubryka.

Żaden z mężczyzn nie chciał stracić środków do życia. Nie chcieli też trafić do innego 

armatora. Wszyscy w Archangielsku wiedzieli, że Jurków i Byków mieli najlepszą flotę, że na 

ich statkach panowały najlepsze warunki, że najlepiej płacili.

Wielu chciało pływać u Jurkowa i Bykowa, chociaż ten Byków to jeszcze nieopierzony 

gołowąs.

background image

- I wcale nie żartuję! - Michaił podniósł nóż.

Widok lśniącego ostrza i błysku w oczach mężczyzn trochę go oszałamiał. Żaden z 

marynarzy się nie cofnąłale Michaił i tak wiedział, że posiada nad nimi władzę. O tej władzy 

mówił   nóż   i   skórzane   buty.   Władza   tkwiła   w   nazwisku.   Michaił   poczuł   lodowaty   chłód 

rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa. Miłe łaskotanie. Dostał gęsiej skórki. Włoski na rękach 

podniosły się. Czując to, doznał upojenia.

Podnosił nóż coraz wyżej. Aż za głowę. Tak daleko, że nie widział już blasku lamp 

igrającego na ostrzu. Wziął zamach...

I nagle pośliznął się...

Jęk stal się jakby głosem kubryka. Właśnie to pomieszczenie pod pokładem jęknęło, a 

nie pięciu mężczyzn, z których ust wydobył się głos.

Ból   stał   się   przedłużeniem   jęku.   Tworzył   z   nim   jedną   całość.   Misza   nie  dostrzegł 

związku między bólem i nożem. Uświadomił sobie, że leży  na mokrej podłodze, dotknął jej 

dłońmi. Przemokły mu plecy. Potem dopiero usłyszał uderzenie. Poczuł ból w tyle głowy.

I wszystko zniknęło...

- Po prostu się pośliznął, do diabła!

- Nic nie zrobiliśmy!

- To nóż chłopaka...

- ...i Bogu dzięki za to! Najstarszy z marynarzy uklęknął obok Michaiła.

Nóż tkwił głęboko w udzie, do połowy ostrza. Krew lała się strumieniem.

Mężczyzna wyciągnął broń z nogi Michaiła. Musiał w to włożyć dużo siły. Pozwolił, by 

nóż spadł na ziemię. Lekkie stuknięcie sprawiło, że pozostali marynarze wzdrygnęli się. Butami 

szurali o ścianę. Chętnie by się przez nią wycofali.

Najstarszy z załogi zdjął pasek od spodni i zacisnął wokół nogi Michaiła ponad raną. 

Potem ściągnął również koszulę i przewiązał nią udo chłopaka. Trząsł się z zimna - nie miał 

kurtki.

Ktoś  inny zdjął   sweter   i  podał  starszemu  koledze.   Mężczyźni  nie  chcieli   na  siebie 

patrzeć. Nie patrzyli również na Michaiła.

W wilgotnym, mrocznym pomieszczeniu zapanował strach.

- Kto, u licha, uwierzy, że sam się zranił?

- Po tym, co się stało, spadnie kilka głów, a na pewno nikt nie będzie winił chłopaka. 

Który z nas może sobie pozwolić na utratę pracy?

- Jeżeli on umrze, wszyscy zostaniemy wyrzuceni - rzekł spokojnie najstarszy marynarz. 

Nie wyglądał na mocarza, ale próbował podnieść Michaiła. Jego wysiłki poszły na marne.

background image

- Trzeba go zanieść na ląd. Jego matka zna się na leczeniu ran! - odezwał się jeden z 

tych, którzy najbardziej dokuczali Michaiłowi. Był postawnym mężczyzną. Nie oglądając się na 

innych, bez słowa podniósł rannego i przerzucił sobie przez ramię. Nie obejrzał się nawet, by 

się przekonać, czy inni idą za nim. Przeszedł przez burtę. Kroczył na czele mężczyzn zmierza-

jących do brzegu po lodzie na Morzu Białym.

- Ma ranę w udzie - rzekł stary marynarz, kiedy inny w milczeniu kładł Michaiła na 

dywanie przy piecu w kantorze.

Raija zaszeleściła spódnicą, która niczym wiatr zawirowała wokół jej łydek. Zbladła. Jej 

oczy wydawały się takie czarne. Mężczyźni rzucili jej szybkie spojrzenia, a potem odwrócili 

wzrok.

Stali stłoczeni w grupie przy ogromnym biurka Nie czuli się tu jak u siebie, ale nie byli 

w stanie odejść. Starali  się nie nadepnąć na dywan. Zostawiali  na deskach podłogi mokre 

kałuże. Duże mokre bajorka, które zlewały się w jezioro. Pięciu mężczyzn zatopiło ręce w kie-

szeniach. Najchętniej sami zanurkowaliby w owo jezioro, które powstało pod ich stopami, by 

się skryć.

Czekali na cud.

Raija   ściągnęła   z   Michaiła   spodnie.   Nie   rozluźniła   paska   ani   nie   zdjęła   koszuli, 

przewiązującej ranę. I spodnie, i koszula przesiąknęły krwią. Z rany nadal się sączyło. Udo 

Michaiła miało barwę żóltobiałą. Mięśnie pod skórą lekko drżały.

Raija nie widziała żadnego z marynarzy. Jakby została sama z Misza. Przepełniona 

strachem. Przez moment ujrzała w wyobraźni trumnę wystarczająco dużą, by pomieścić syna. 

Ujrzała nowy krzyż obok grobu Jewgienija, obok grobu Natalii...

Nie zniesie więcej śmierci i smutku! Nie zniesie więcej bólu! Nie zniesie!

Ale   jak   powstrzymać   krwawienie?   Nie   posiadała   już   w   rękach   tej   cudownej   siły. 

Straciła ją. Świadomie ją oddała.

Zdjęła halkę spod spódnicy. Stała plecami do załogi „Raiji”. Nie dostrzegała obecności 

mężczyzn. Ogarnęła ją taka rozpacz, że zdołała rozerwać zarówno koronkę, jak i szew. Rwała 

materiał na długie pasy, którymi owinęła dookoła ranę syna.

Pot, który spływał jej z czoła, niemal ją oślepiał. Po chwili jakby oprzytomniała. Kiedy 

zobaczyła w dłoniach resztki bielizny, zdawała się nic nie rozumieć.

Silny mężczyzna przeszedł przez pokój. Przez dywan. Zrobił nowe mokre plamy.

Podał Raiji swój nóż. Nie wzięła. Nie rozumiała, po co. Siedziała z podartą halką w 

dłoniach.   Nie   dokonała   cudu.   Rozczarowała   marynarzy.   Nie   była   Carycą   z   historii 

opowiadanych w karczmach. Nie była kobietą w czarnej pelerynie z pieśni, które chętnie nucili 

background image

po kilku szklaneczkach.

Marynarz przeciął materiał. Zamocował opatrunek. Podniósł Misze.

- Gdzie go położyć? Raija powoli dochodziła do siebie. Powstrzymała łzy. Przetarła pot. 

Zagubiona. Załamana. Zwyczajna kobieta. Z krwi i kości. Ludzka. Nie z baśni.

- Na sofie? - spytała samą siebie. Jednak zaraz potrząsnęła głową. - U Toni! Czy ktoś 

mógłby go zanieść do Toni i Olega? Michaił nie może tu zostać. Czy dacie... czy dasz radę?

Zaniósłby jej syna aż do domu nad Dwiną, gdyby go o to poprosiła. Nikt dotąd nie 

patrzył na niego z takim błaganiem w oczach.

Raija szła obok marynarza. Bez kurtki. Bez peleryny. Drżała na wietrze. Czarna i biała, 

drobna. Jak zima, również czarna i biała.

U Toni zrobiło się ciasno. Pięciu mężczyzn ledwo mieściło się w kuchni, nawet gdy 

skupili się przy piecu. Nie mogli odejść. I nikt nie poprosił ich, by już poszli.

Tonią i Olga zajęły się rannym Michaiłem. Chłopak leżał na ławie przy stole, na którego 

brzegu usiadła Raija. Trzymała syna za rękę. Nie spuszczała z niego wzroku.

- Jak to się mogło stać? - zastanawiała się Antonia z surowością w oczach.

- Misza nie jest taki niezdarny... - Olga zmrużyła oczy. Posądzała marynarzy o próbę 

zabójstwa młodego Bykowa.

- Pośliznąłem się... - rzekł Michaił cicho. - Pośliznąłem się, mamo... Jednak jestem taki 

niezdarny, Olga.

-   Będzie   jeszcze  z   niego   prawdziwy  mężczyzna  -   zauważył   któryś   z   marynarzy   w 

drodze powrotnej na pokład „Raiji” z Archangielska.

- Na pewno - zgodził się inny. - Wiadomo, w kogo się wrodził. Nie będzie najgorszym 

naszym armatorem, chociaż na pewno będzie najmłodszym.

background image

2

Olga ofiarowała się zawieźć Michaiła do domu. Potrafiła obchodzić się z końmi równie 

dobrze   jak  Antonia.   Prychała  pogardliwie,   gdy  ktoś   niefortunnie  zwracał   jej   uwagę,   że  to 

niekobiece dźwigać towary i zasiadać na miejscu stangreta.

Odrzucała wyzywająco głowę, gdy ktoś jej mówił, że się do tego nie nadaje, że nie 

posiada takich umiejętności jak stajenny, który nosi portki.

Antonia wywoływała poruszenie, chodząc w spodniach do jazdy konnej. Śmiała się 

ludziom prosto w oczy. Olga nie nosiła spodni, ale nie wstydziła się z powodu brudnych rąk lub 

podartego ubrania od dźwigania towarów.

Michaił siedział w saniach obok niej. Kiedy wyruszali z Archangielska, leżał z tyłu 

przykryty skórami. Ale gdy tylko zniknął matce z oczu, przeczołgał się do Olgi. Nie chciał być 

gorszy od niej, chociaż przecież miał powody, by sobie pozwolić na wygodnictwo.

- Co się właściwie stało? - spytała. Ładnie wyglądała otulona futrem z rudych lisów. 

Pasowało do niej. Sama miała coś z lisa. Czapka wydawała się szara przy jej czarnych, niemal 

granatowych włosach. - Nie mogłeś tak po prostu się pośliznąć i wpakować sobie noża w udo!

Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Usiłowała wydobyć z niego odpowiedź, która 

bardziej przystawała do jej wyobrażeń o przyjacielu.

- W kubryku jest diabelnie ślisko - odparł Michaił, patrząc przed siebie. Rana w nodze 

pulsowała. Zdawało mu się, że pulsowała mocniej niż serce. - Podłoga jest mokra i zbutwiała. 

Zaglądałaś tam chyba i widziałaś? W dodatku było ciemno, bo marynarze oszczędzają olej.

- Nie umiesz kłamać! - westchnęła Olga.  - Potrafiłabym wymyślić dziesięć  historii 

bardziej prawdopodobnych niż ta, Miszka!

- Zamierzałem wytrzeć ostrze o spodnie - wyjaśnił. Nie lubił, gdy zwracała się do niego 

tak pieszczotliwie. Rzeczywiście, nie potrafił kłamać. To prawda. Chciał jej powiedzieć, że to 

dlatego, że wszyscy u niego w domu są względem siebie uczciwi. Lecz słowa uwięzły mu w 

gardle.

Nie potrafił kłamać.

Jej śmiech miał moc czarów. Brzmiał jak muzyka przy uderzeniach kopyt i pocieraniu 

płóz o śnieg. Od czasu do czasu płozy przecinały cienką i omiecioną wiatrem śnieżną warstwę. 

Tworzyły nową, bardziej rozdzierającą muzykę, trąc o zmarzniętą na kamień ziemię.

- Zupełnie nie pojmuję, co między wami zaszło! - Olga popatrzyła na Michaiła z ukosa. 

Misza nie do końca wierzył w to, że wyraz smutku, który, jak mu się wydawało, dostrzegł w jej 

twarzy, jest szczery. Chyba tylko chciał zobaczyć coś podobnego... - Gdyby próbowali cię 

background image

zabić, na pewno by się im udało. Było ich wielu, a ty nie jesteś osiłkiem, armatorze Byków! Ale 

dlaczego mieliby cię zabijać? Podejrzewam, że nie mówisz prawdy, Misza. Marynarze też nie 

pisnęli ani słowa. Nie rozumiem jednak, dlaczego ty milczysz, mój chłopcze!

- Nie jestem twoim chłopcem! - odburknął. Wsunął się głębiej pod skóry, którymi byli 

przykryci. Przysunął się niechcący bliżej Olgi. Zaraz się jednak odsunął, tak by to zauważyła. 

Niech sobie nie myśli, że się do niej przytula!

Jechali   dalej   w   milczeniu.   Spoglądali   na   siebie   ukradkiem.   Starali   się   robić   to 

niepostrzeżenie. Udawali, że nic się nie stało, gdy przypadkiem podchwycili szybkie spojrzenie 

drugiego.

Oboje mieli w sobie wiele dumy. Jeszcze się nie nauczyli poskramiać własnej natury.

- Co, do diabła? - Olga używała równie kwiecistego języka jak Misza, gdy rodzice jej 

nie słyszeli.

Czasami współzawodniczyli ze sobą, kto gorzej przeklnie. Rzadko którekolwiek z nich 

wygrywało.

Michaił nie miał nic do dodania. Zresztą nawet by nie zdążył zareagować. Olga ledwie 

zdołała zatrzymać konie, by nie wpadli prosto na żołnierzy zamykających im drogę.

Misza zauważył, że jeden policzek dziewczyny nerwowo drga. To oznaczało, że się boi. 

Nigdy by się nie przyznał, że to zauważył. Olga zresztą by zaprzeczyła. Poza tym wolał, żeby 

nie wiedziała, że potrafi ją w ten sposób rozszyfrować. Zawsze chciała uchodzić za odważną i 

dorosłą pod każdym względem. Ale, jak się okazuje, i ona czasami traciła pewność siebie.

Żołnierze stojący przed nimi wydawali się niewiele starsi od nich. Jednak w swych 

mundurach,   z   bronią   w   ręku,   w   lśniących   oficerkach   wyglądali   poważnie.   Dwóch   z   nich 

siedziało na koniach. Musiało im być zimno.

Trzeci podszedł do sań i zerwał  skóry z kolan Olgi i Michaiła. Popatrzył na oboje 

uważnie.

- Co to ma znaczyć? - spytała Olga ostro. Policzek przestał jej drgać. Michaił musiał na 

nią   spojrzeć.   Sam   bałby   się   użyć   takiego   tonu   wobec   ludzi   gubernatora.   Czuł   lęk   wobec 

mundurów i oficerek. Bał się twarzy żołnierzy, które wydawały się podobne jedna do drugiej. 

Gdyby się im dokładniej przyjrzeć, można by zauważyć różnice, jednak na pierwszy rzut oka 

sprawiały wrażenie jednakowych, jak gdyby odlanych z jednej formy. Takich gładkich, bez 

wyrazu.

- To tylko dzieci! - zawołał żołnierz stojący przy saniach do swych towarzyszy. Zdawał 

się nie słyszeć pytania Olgi. Nie zwracał uwagi ani na nią, ani na Michaiła. Odwrócił się do 

oficera siedzącego na koniu. - Nikt nie schował się pod spódnicą tej małej... - jego śmiech 

background image

zabrzmiał ostro. Rysy jego twarzy również były ostre. Michaił zauważył, że ten żołnierz różni 

się od dwóch pozostałych, jak gdyby nie został odlany z tej samej formy. Zapewne pochodził z 

półwyspu   Kola,   gdzie   nomadowie   przepędzali   stada   renów  z   jednych   pastwisk   na  drugie. 

Posiadał pewne cechy tamtejszego ludu, nie wydawał się na wskroś Rosjaninem.

Oficer na koniu miał jasne włosy, szczupłe policzki, niemal zapadłe. Chłodne oczy. 

Jednak z jego ust nie schodził uśmiech. Drugi również był blondynem o bladej skórze i bardzo 

jasnych oczach. Michaił pomyślał, że wyszedł prosto z formy.

- Co to ma znaczyć? - powtórzyła Olga z całą godnością, jaką udało się jej zachować. 

Było   tego   niemało.   -   Jestem   córką   Olega   Jurkowa!   Armatora   Jurkowa.   A   to   Michaił 

Jewgienijewicz. Armator Byków!

Żołnierze unieśli brwi.

Michaił   dawno   nie   czuł   się   tak   głupio.   Czy   Olga   musiała   rzucać   tytułami?   Był 

najnędzniejszym armatorem, jakiego znał, i z pewnością również najbardziej żałosnym, jakiego 

kiedykolwiek widzieli ci oficerowie. Nie odważył się spojrzeć im w oczy. Nie zdołał zachować 

godności.

- Olgo Olegowna - rzekł oficer z udawaną uprzejmością. Udawaną uprzejmość zawsze 

łatwo rozpoznać. Michaił wsunął się głębiej w sanie. Mimo strachu i wstydu nie spuścił wzroku 

i przyglądał się nieznajomym. Udało mu się nawet wykrzesać w sobie nieco złości, ponieważ w 

oczach   żołnierzy   dostrzegł   drwinę.   -   Żałujemy   bardzo,   że   was   nie   rozpoznaliśmy,   ale   nie 

możemy nikomu okazywać szczególnych względów, pani Olegowna. Poszukujemy przestępcy, 

wroga caratu. Proszę nam wybaczyć w związku z tym pewne niedogodności, Olgo Olegowna...

Olga ściągnęła usta. Nawet sztylety w jej wzroku nie zdołały przebić pogardy, z jaką 

traktował ich młody oficer.

Z   pewnością   owa   drwina   spłynęła   również   na   Michaiła,   ale   chłopak   doznał   także 

pewnej satysfakcji, widząc, że Olga wreszcie spotkała kogoś, kto nie pozwolił się traktować z 

wyższością.

-   Ufamy,   że   nie   ukrywasz   nikogo   pod   spódnicą,   panienko.   Zresztą   ten,   którego 

szukamy, nawet by się tam nie zmieścił. Możecie jechać dalej.

- Jak się nazywasz? - spytała Olga lodowatym głosem. - Postaram się, by mój ojciec 

porozmawiał   o   dzisiejszym   zajściu   z   gubernatorem.   Żądam,   byś   podał   swoje   nazwisko   i 

stopień!

- Jest porucznikiem - rzekł cicho Michaił. Na coś i on mógł się przydać. - Nie przeciągaj 

struny, Olga! - szepnął błagalnie.

- Zamknij się! - syknęła cicho, nie patrząc na niego.

background image

- Gienadij Uljakow - odparł oficer zjadliwie. Uśmiechał się, wymieniając swoje imię. - 

Miło   było   cię   poznać,   Olegowna.   Może   kiedyś   zostaniemy   sobie   przedstawieni   w   sposób 

bardziej formalny. Mam nadzieję, że zabawisz mnie swoim towarzystwem również w innych 

okolicznościach.

Ton jego głosu brzmiał uprzejmie, ale żołnierz nie zwracał się do Olgi z należnym jej 

szacunkiem. Czynił to celowo. Ani Olga, ani Michaił w to nie wątpili.

- Nie sądzę - wycedziła Olga przez zaciśnięte zęby. - Nie obracamy się w kręgach, w 

których zapewne bywa porucznik Uljakow!

- Niestety - odparł gładko i zawrócił konia. Chciał, by poczuli się podwójnie urażeni. 

Tak,   jak   gdyby   to   Olga   miała   żałować,   że   się   już   nie   spotkają.   Olga   nie   pozwoliła   się 

sprowokować do ostrej wymiany zdań. Długo milczała. Poczekała, aż koń nabrał szybkości.

- Gienadij Uljakow - mruknęła, jakby powtarzała tekst, którego pod żadnym pozorem 

nie wolno jej zapomnieć. - Gienadiju Uljakow, poruczniku Uljakow, jeszcze popamiętasz!

Michaił uważał, że odrobinę przesadza.

- Nikt ich nie uczy uprzejmości - rzekł. Nie wiedział, dlaczego broni żołnierzy. Jego 

ojciec   nie   darzył   gubernatora   szczególną   sympatią.   Matka   tym   bardziej   nie.   Miała   swoje 

powody. Michaił nie lubił o nich myśleć. - Dobrze, że ścigają przestępców. Niejeden z łotrów 

mógłby się okazać niebezpieczny i dla nas. Żołnierze również nas chronią, Olga.

- Gdzie tam chronią - prychnęła Olga. Spodziewała się, że Misza przynajmniej stanie po 

jej  stronie przeciw  żołnierzom. Powinien mieć na tyle rozumu. - Chronią samych siebie  i 

gubernatora! Szukają na pewno jakiegoś biedaka, który nie zapłacił podatku. Zedrą z niego 

ostatni łach, aby prawo stało się prawem według ich zasad. Tak, by gubernator dostał to, co 

jego, a caryca wzięła resztę!

- Zamkną cię za takie gadanie - rzekł cicho Misza. Nikt nie mógł ich usłyszeć, więc 

teraz nic Oldze nie groziło, ale powinna się nauczyć uważać na słowa, zrozumieć, że mogą 

okazać się zgubne. Nic jej nie pomoże zasłanianie się ojcem, będącym właścicielem kilku 

frachtowców i łodzi rybackich. Jej argumenty odbiją się o grube ściany, za którymi izoluje się 

ludzi o odmiennych poglądach.

- W każdym razie nie boję się takich chłystków jak ten porucznik Uljakow! - Olga 

wylała na Misze całą swą złość. Zacisnęła usta.

Gdyby dzięki temu stała się bardziej  łaskawa dla innych, to niech sobie złorzeczy, 

pomyślał Michaił. Jednak wątpił, by tak się stało. Jeśli Olga nastawiała się wrogo, to owa 

wrogość przenosiła się na wszystkich wokół. Z wyjątkiem czworonogów - dziewczyna miała 

też trochę zalet.

background image

Z domu nad Dwiną unosił się dym. Olga i Michaił popatrzyli po sobie pytająco. Nie 

znajdowali wytłumaczenia, co to może oznaczać.

Michaił   poczuł   idiotyczną   radość,   że   wreszcie   czegoś   Olga   nie   wie.   Zdawał   sobie 

sprawę, że to dziecinne. Na szczęście Olga nie pozna jego myśli.

- Mama zwykle dobrze dokłada do pieca - wyjaśnił. Starał się, by jego słowa brzmiały 

przekonująco. - Tak, żeby było ciepło, gdy wrócimy...

Olga tylko popatrzyła na niego.. Takim wzrokiem, który od razu piętnował Michaiła 

jako głupca, mimo że nawet nie otworzyła ust.

Kiedy dotarli na miejsce, Misza wygramolił się z sań. Przebiegło mu przez głowę, że 

niewiele zdoła zrobić w razie spotkania oko w oko z przestępcą. Ale nie mógł przecież posłać 

Olgi przodem.

Może to niezbyt mądre stąpać na chorej nodze, ale pokuśtykał, jak potrafił, w stronę 

domu. Matka na szczęście tego nie widzi, a Olga na pewno nikomu nie powie. Skoro nie miała 

okazji odgrywać bohatera, uzna pewnie, że nie warto o niczym mówić.

Drzwi były otwarte. Klucz tkwił w zamku od wewnątrz. Ten klucz, który zwykle leżał 

dobrze schowany i tylko osoby wtajemniczone potrafiły go znaleźć. Michaił pamiętał, że kilka 

razy mu się to nie udało. Drugi klucz miała Raija i nosiła go przy pasku spódnicy.

Kiedy Michaił zajrzał do środka, nabrał otuchy. Poczuł się jakby wyższy i bardziej 

barczysty. Miał nadzieję, że Olga nie podejdzie za blisko i jeszcze przez chwilę będzie trwać w 

niepewności. Dobrze było poczuć się wyższym od niej o kilka cali. To, że w istocie górował 

wzrostem, nie miało znaczenia, kiedy byli razem. Zawsze Olga bardziej rzucała się w oczy. Mi-

chaił bladł przy niej i stawał się jej cieniem.

Niespodziewany gość siedział przy palenisku i popijał z butelki.

Na szczęście należał do kręgu osób, które znały miejsce przechowywania klucza.

- Walerij! - wyrwało się Michaiłowi. Zawołał na tyle głośno, że Olga go usłyszała.

Zaraz też odsunęła Misze na bok i pierwsza weszła do środka. Zapomniała, że jest 

ranny, i potrąciła go w zranione udo.

Michaił  jęknął,  ale ugryzł  się w język i nic nie powiedział.  Nawet  nie spojrzał na 

dziewczynę. Nic by i tak nie wskórał, patrząc na nią z wyrzutem.

- Piotr mówił, że wstąpiłeś do armii! Rozmyśliłeś się?

- Co ty wygadujesz? - rzucił Michaił, przesuwając się ostrożnie wzdłuż ściany do ławy 

przy kuchennym stole. Ściany i sufit kuchni zlewały się w jedną niebieską masę. W jego oczach 

stały się niebem i morzem. - Jeżeli ktoś raz zdecyduje się zostać żołnierzem, nie może już 

zmienić zdania! Nie wolno mu!

background image

- Oboje macie  rację - odezwał się Walerij.  Pociągnął  z butelki  i skrzywił  się. Był 

dorosły,   ale   jednocześnie   nadal   czuł   się   jednym   z   nich.   Walerij   nigdy   nie   próbował   się 

wywyższać albo kogoś od siebie odsunąć. - Rozmyśliłem się. A ponieważ to zabronione, więc 

uciekłem.

-   Zdezerterowałeś?   -   spytał   Misza,   zapominając   z   wrażenia   zamknąć   usta,   kiedy 

skończył mówić.

-   A   zatem   to   ciebie   szukali!   -   Olga   przełknęła.   -   Za   Archangielskiem   zostaliśmy 

zatrzymani   przez   żołnierzy.   Strasznie   nieprzyjemnych   gamoni.   Dowodził   nimi   okropnie 

zarozumiały porucznik. Mocny w gębie, ale bez ogłady. Muszę poprosić tatę, by złożył na nie-

go skargę u gubernatora.

- Oldze zmarzły stopy, kiedy zdarł z nas skóry - uśmiechnął się Michaił. - Gdyby 

szukali kogoś mniejszego od ciebie, Walerij, zajrzeliby jej pod spódnicę.

-   Wtedy   Oleg   ścigałby   porucznika   ze   strzelbą   w   ręku   -   dokończył   Walerij. 

Jasnoniebieskie oczy Uskowów zatrzymały się na Oldze. - Niełatwo być ojcem córki, która 

wyrosła na tak ładną dziewczynę. Kto by pomyślał, że tak wypiękniejesz, Olegowna! - uniósł 

butelkę w jej stronę. Mrugnął. Uśmiechnął się. Posiadał niezwykły urok, podobnie jak Wasilij. 

Jak większość mężczyzn w rodzinie Uskowów został nim szczodrze obdarzony.

- Przebywanie tu jest dla ciebie niebezpieczne! - zauważył Michaił.

.Nie odrywał od Walerij a wzroku. Walerij miał na sobie spodnie od munduru. Nie mógł 

się tak pokazywać w okolicy. Ubiór od razu zdradzał, kim jest.

- Czy nikt cię nie widział? Pomyślałeś o tym, że za ukrywanie cię w naszym domu 

możemy trafić do więzienia? - spytała Olga. - Za to grozi kara. Żołnierze nazwali cię wrogiem 

Rosji. Przestępcą. Raija - Raisa może wpaść z twojego powodu w kłopoty. Na pewno wiedzą, 

że  zechcesz  się  z  nią  spotkać.  Że   ten  dom  jest   jednym  z  miejsc,   w  których  zapewne się 

pojawisz!

Walerij zakorkował butelkę. Na jego twarzy i w oczach malowało się zmęczenie.

- Wiem. Zamierzam wyruszyć dalej. Nie chcę nikomu sprawiać kłopotów. Nie chcę, by 

Raija   miała   przeze   mnie   nieprzyjemności.   Chciałem   ją   tylko   zobaczyć.   Chciałem   trochę 

odpocząć. Zaraz wychodzę. Nie warto ryzykować i czekać do jej powrotu. Zwłaszcza w sytu-

acji, gdy żołnierze są tak blisko. Czy jechali w tę stronę?

Misza i Olga pokręcili przecząco głowami. Wymienili spojrzenia.

- Dlaczego nie zostałeś w armii? Było tak okropnie? Nie podobało ci się?

- Nie podobało - odparł Walerij. Nie był zbyt rozmowny. Przekładał butelkę z jednej 

ręki do drugiej. Podążał wzrokiem za jej ruchem. - Chcę znowu pływać - wyjaśnił. - Ale nie 

background image

mogę czekać do wiosny. Nie wytrzymałem w wojsku. Po prostu nie wytrzymałem. Nie umiem 

tańczyć, kiedy mówią „tańcz!” Co innego na morzu: tam mamy przynajmniej jakiś cel. Wolę 

nosić marynarską koszulę niż mundur. Pewnie nie jesteście w stanie tego zrozumieć, ale po 

prostu nie mogłem zostać. Pomyślałem, że powinienem porozmawiać z Raiją. Ona rozumie 

więcej niż Piotr.

- Mama jest w porcie. Stara się zastępować tatę.

- W kantorze?

- Nie możesz iść do miasta! - Olga zdjęła rękawiczki. Poprawiła lok nad okiem.

- Przemierzyłem kawał drogi - uśmiechnął się Walerij i z tym uśmiechem wyglądał jak 

młody   chłopiec.   Było   w   nim   coś   iście   szatańskiego,   jak   u   wszystkich   mężczyzn   z   rodu 

Uskowów: potrafili zmieniać wyraz twarzy tak szybko, że było to aż niebezpieczne.

- Nic nie jadłeś? - Olga raczej stwierdziła oczywisty fakt, niż spytała. - Zalazłeś tylko 

wódkę!

- Musisz się przebrać. - Misza ściągnął z siebie wierzchnie okrycie, nie podnosząc się. - 

Wszyscy od razu poznają, że jesteś... że byłeś żołnierzem. Nie musisz krzyczeć o tym w głos, 

prawda? Ubranie taty... - rzekł Michaił, zwracając się do Olgi. - W kufrze w sypialni mamy 

znajdziesz wszystko, co będzie potrzebne. A twoje rzeczy musimy spalić, Walerij.

- Co ci się stało? - Walerij zauważył, że Misza utyka.

- Wbił sobie nóż w udo - wyjaśniła Olga,  wywracając oczami. - Tak przynajmniej 

twierdzi! - dodała wymownie, zanim zniknęła w sypialni Raiji.

- To prawda?

- Czyściłem z marynarzami zbutwiałe deski w kubryku - odparł Michaił zakłopotany. - 

Było ciemno, wiesz. I ślisko. Pośliznąłem się, no i nóż wbił mi się prosto w udo. Potworny 

ból...

Walerij uśmiechnął się.

- Olga nie kupiła tej bajeczki? Jest bystra, co? Michaił wzruszył ramionami. Rana w 

udzie piekła niemiłosiernie, ale myślenie o czymś innym pozwalało o niej zapomnieć.

- Po tym, co się stało, nie powinieneś mieć z załogą żadnych kłopotów - uśmiechnął się 

Walerij. - Jesteś taki młody, mój chłopcze, a oni wszyscy to stare, zahartowane wilki morskie. 

Nie dziw się, że traktują cię z rezerwą. Twój ojciec zaczynał od niczego. Będąc z nimi, stracił 

ramię. Dobrze ich traktował. I miał Raiję, którą uważali za bóstwo. To dla nich przełom, ro-

zumiesz. Którzy pracują przy remoncie?

Misza wymienił nazwiska.

- Nie ma wśród nich donosicieli - rzekł Walerij zamyślony. - Czy statki są skute lodem?

background image

- Tam jest potwornie zimno - zauważył Michaił. - Wkrótce zrobi się jeszcze zimniej.

- Nie mogę zostać u was do końca zimy - uśmiechnął się Walerij. - Przez jakiś czas na 

statku wytrzymam. Może kilka dni. Potem muszę przedostać się dalej przez Morze Białe. Może 

uda   mi   się   dotrzeć   do   Norwegii,   może   przynajmniej   na   półwysep   Kola.   Zwykle   niewielu 

żołnierzy spotyka się tam w środku zimy. A dla was ukrywanie mnie jest niebezpieczne. Nie 

chciałbym wam ściągać na głowę kłopotów.

- Jeśli chodzi o mnie, to możesz zostać - odezwał się Michaił.

- Musisz się także liczyć z twoją matką i Olegiem.

- Nie są zwolennikami gubernatora - odparł Michaił. - A ciebie bardzo lubią. Nie chcesz 

wrócić do armii?

- Teraz nawet bym nie mógł - odparł Walerij sucho. - Jak zauważyłeś, tutaj też mnie 

szukają. Będą krążyć po okolicy przynajmniej przez jakiś czas. Będą węszyć tak dokładnie, by 

mogli   wrócić   do   garnizonu   ze   spokojnym   sumieniem.   Nawet   zwykły   szeregowy   jest 

przekonany, że zrobiłem coś złego. Nie prowadzimy wprawdzie wojny, ale zbiegłem z wojska. 

Wykazałem się brakiem męstwa. Postąpiłem źle, że uciekłem. Ale gorzej byłoby zostać.

Olga wróciła z górą ubrań. Walerij wziął je od niej. Mrugnął porozumiewawczo do 

Michaiła.

- Myślę, że pójdę do pokoju Miszy. Nie śmiem zdejmować tych szmat na oczach młodej 

damy. Jeszcze się na mnie rzuci, widząc tyle nagiego ciała.

- Zarozumiały dureń! - Olga wykrzywiła się. Nie bardzo przypominała młodą damę.

Misza uśmiechnął się. Walerij także. Zabrał ze sobą ubrania. Wódkę zostawił.

Olga zadbała o to, by w piecu dobrze się paliło. Ogień był głodny, łakomie pochłaniał 

drewno i torf.

Walerij   wrócił   do   kuchni.   Podwinął   rękawy   koszuli.   Zacisnął   pasek.   Był   niższy   i 

chudszy od Jewgienija. Uskowowie należeli do mężczyzn drobnej postury.

- Powinieneś włożyć spodnie Miszy - zauważyła cierpko Olga.

- Twoich spódnic w każdym razie nie chcę!

Olga pokazała mu język. Nie znalazła słów, którymi mogłaby się odciąć Walerijowi. 

Jego uśmiech widocznie całkiem ją rozbroił.

- O, można trochę wywinąć do góry i pod spód - rzekł Walerij i zademonstrował to na 

nogawkach spodni. - Całkiem możliwe, że z czasem trafię pod twój pantofel, Olga, ale teraz 

mam na głowie inne sprawy...

-   Powinnam   odnaleźć   porucznika   Gienadija   Uljakowa   i   podpowiedzieć   mu,   gdzie 

szukać zbiega! - Olga odrzuciła głowę, naśladując Raiję. Uczyniła to na swój sposób, choć i tak 

background image

wszyscy mogli się domyślić, od kogo się tego nauczyła. - Na szczęście dla ciebie ten człowiek 

jest mimo wszystko bardziej nieznośny niż ty, Waleriju Uskow!

-   Powiedział   ci,   jak   się   nazywa?   Musiałaś   go   naprawdę   przestraszyć,   Olegowna! 

Porucznik, który podaje swe nazwisko małej dziewczynce... - Walerij gwizdnął przeciągle. - 

Może powinienem poczekać na ciebie, aż dorośniesz, moja mała. Ile masz lat?

- Piętnaście! - odrzuciła głowę, aż zatańczyły loki.

- Czy zechcesz za mnie wyjść i wyjechać ze mną do Norwegii? - przekomarzał się z nią 

Walerij. - Nie mam do zaofiarowania nic poza swoim ciałem, ale może się zdarzyć, że ci się 

spodoba. Niejedna mówiła, że niczego mu nie brakuje. A to już wiele.

- Nie chcę niczego z drugiej ręki - odparła Olga bez skrzywienia.

Walerij tylko się uśmiechnął.

- Masz pazurki, moja droga - rzekł z uznaniem.

Michaił spojrzał na Olgę, ale nie udało mu się pochwycić w jej spojrzeniu tego, co 

dostrzegł Walerij.

Dla niego Olga to Olga. Chodziła z tym i owym, tak jak większość dziewcząt. Sam nie 

dostawał   zawrotu   głowy   na   jej   widok.   Znał   takie,   które   miały   więcej   do   pokazania   nad 

stanikiem sukni - i z pewnością również pod nim - niż Olga.

Nie mógł o tym powiedzieć Walerijowi. W każdym razie nie teraz i nie w obecności 

Olgi. Nigdy by mu tego nie zapomniała.

- Nie możesz chodzić teraz po Archangielsku. I nie możesz ukryć się na którymś ze 

statków, dopóki się nie upewnisz, że żołnierze gubernatora już tam byli i je przeszukali. Na 

pewno będą cię szukać na naszych statkach.

- Olga musi wrócić do miasta, prawda? Chyba że rodzice mają zamiar was wyswatać i 

możecie sypiać w jednym łóżku, co?

- Fe! - rzucił Misza.

- Nigdy - odparła Olga.

- W takim razie musisz wrócić domu?

Olga rzeczywiście musiała wrócić do miasta. Walerij jadł suchy chleb, wędzone mięso i 

popijał wódką z butelki.

- Misza i ja jesteśmy prawie jednego wzrostu, prawda? - spytał.

- Misza jest od ciebie wyższy - odparła Olga słodko.

- Obaj mamy ciemne włosy. Z powodzeniem mogę nosić ubranie Miszy. Czy ten twój 

porucznik przyjrzał się dobrze Michaiłowi? Czy zauważyłby między nami różnicę?

- Patrzył przede wszystkim na Olgę - stwierdził sucho Michaił. - Strasznie się mądrzyła, 

background image

jak zwykle.

- Przypuszczam,  że to również nic niezwykłego, że przyglądał  się  Oldze - Walerij 

znowu wypił za zdrowie dziewczyny.

- Czy ten wariat chce ze mną jechać do miasta? - zgadywała Olga.

- Wszyscy pomyślą, że to ja. W ciemności nikt nie zauważy różnicy. - Michaił lubił 

sytuacje, kiedy Olga czuła się niepewnie. Traktował pomysł Walerija jak pewnego rodzaju 

przygodę. Wszystko działo się naprawdę, ale nie sądził, by taka wyprawa mogła okazać się 

niebezpieczna.

-   Podwiozę   cię   do   kantoru   -   zaproponowała   Olga.   -   Wtedy   będziesz   się   mógł 

przeczołgać dalej po lodzie do statku. Wysadzę cię w porcie.

-   Ale   aż   do   Archangielska   pojedziemy   pod   wspólną   skórą,   Olegowna!   -   gwizdnął 

Walerij. Najadł się, a potem otulił Olgę szalem. Nawet nie spytał o pozwolenie.

Michaił przyglądał się temu i dziwił, że Olga nie zareagowała. Jego udusiłaby z zimną 

krwią,   gdyby   uczynił   to   samo.   Teraz   tylko   mrugnęła;   nie   zaatakowała   ani   słowem,   ani 

pazurami.

Przypomniał   sobie,   co   mówił   ojciec   o   uroku   Uskowów,   mając   na   myśli   Wasilija. 

Zastanowił się, czy Walerij posiada coś z owego uroku. Czy wszystkie dziewczęta nie są w 

stanie mu się oprzeć.

Poczuł się małym dzieckiem.

background image

3

Oleg poszedł do domu. Raija została sama w dużym portowym budynku. Wszystkie 

pomieszczenia wokół opustoszały. Nawet ogień w piecu zaczynał przygasać. Wkrótce zrobi się 

zimno. Ściany nie były już tak szczelne. Zdecydowali się wyremontować ten dom, ale ponieważ 

nikt   tu   nie   mieszkał,   postanowili   nie   wydawać   pieniędzy.   Poza   tym   za   ważniejsze   uznali 

inwestowanie w statki. To one przynosiły dochód.

Wszystko dziś zabierało Raiji dużo czasu. Jej myśli nieustannie krążyły wokół Miszy. 

Rozsądek podpowiadał jej, że syn ma się dobrze. Zresztą chłopak nie lubił, gdy przez cały czas 

starała się chronić go pod swymi skrzydłami jak kwoka. Pragnął bardziej się uniezależnić. Jej 

sprawiało to ból. Dla niego stanowiło życiową konieczność. Musiał dorosnąć. Przecież chciała, 

by stał się niezależny. Chciała, by stał się wolny. Lecz serce i rozum nie zawsze podążają tym 

samym rytmem.

Kiedy w odległych pomieszczeniach rozległ się szmer, Raija zrazu pomyślała, że to 

Antonia. Jej dzień pracy chyba też już się skończył, chociaż więcej czasu spędzała w stajni niż 

przy piecu w domu, gdzie, jak twierdziła, za mało dla niej powietrza.

Jednak odgłos kroków nie przypominał kroków Antonii. Raija by je rozpoznała. Te były 

wolniejsze, jakby cięższe. Męskie. Nie Olega. Raija znała i jego chód.

W pierwszej chwili, kiedy zobaczyła kurtkę i czapkę Miszy, pomyślała, że to syn. Już 

miała zamiar czynić mu rodzicielskie wymówki.

Wtedy się uśmiechnął. Niemal przepraszająco. Zamknął za sobą drzwi. Zatrzymał się 

przy nich. Podchwycił wzrok Raiji. Zdjął rękawiczki. Miszy rękawiczki.

- Zaskoczona?

- Skąd się tu wziąłeś? - spytała Raija. Wiedziała, gdzie powinien teraz być. Jej myśli nie 

od razu chciały się ułożyć w logiczną całość. Raiji nie udawało się wysnuć nici wiążącej myśli, 

która ciągle się rwała.

Gość zdjął czapkę. Rozpiął kurtkę i położył ją na sofie. Sam usiadł obok. Zakłopotany 

szarpał palcami koszulę.

- Michaił i Olga dali mi ubranie Jewgienija. Mam nadzieję, że nie weźmiesz im tego za 

złe.

-   To   oczywiste,   że   dali   ci   te   rzeczy,   skoro   ich   potrzebowałeś.   Dlaczego   wróciłeś, 

Walerij? Zupełnie nie rozumiem, skąd się tu wziąłeś? - Raija zamilkła. Spoważniała. - Chyba to 

nie ciebie szukają? Drogi Walerij u! Nie zniosę więcej żołnierzy, którzy wtykają nos tu i tam i 

twierdzą, że ukrywam wrogów cara! Mów, co, do diabła, zrobiłeś! Uciekłeś z wojska?

background image

Skinął głową zawstydzony. Uniósł nieznacznie jeden z kącików ust. Raija znała ten 

odruch. Żaden z Uskowów nie robił tego świadomie, ale potrafiłby w ten sposób stopić w 

styczniu lód grubości człowieka.

- Długo jesteś w drodze?

- Trzy tygodnie. Musiałem zachować ostrożność.

- Skąd żołnierze wiedzą, że jesteś w okolicy Archangielska? - spytała Raija wprost. 

Lubiła tego chłopaka, ale mogło jej się nie podobać to, co robił. - Wypytywali tak, jak gdyby 

byli pewni, że ten, którego szukają, jest w pobliżu. To coś więcej niż domysły. Naturalnie 

musieli zgadnąć, że udasz się w tę stronę. Ale to zbytnia zbieżność w czasie...

-  Kiedy  znalazłem  się  o  parę  kilometrów na  południe stąd,   zachowałem  się  trochę 

nieostrożnie - przyznał Walerij. - Spotkałem dziewczynę. Poznała, że mam na sobie mundur, 

chociaż bluzę wywróciłem na drugą stronę. Poprosiłem ją, by zdobyła dla mnie jakieś ubranie, 

ale widocznie jej się nie spodobałem. Może byłem zbyt szorstki.

Raija westchnęła.

- Dlaczego zawsze muszę się o kogoś martwić? Czy to się nigdy nie skończy? Zawsze 

ktoś z was coś przeskrobie. Czy musiałeś tak narozrabiać, Walerij?

- Nie mogłem znieść życia w wojsku - odparł krótko. Popatrzył na ścianę. Jego twarz 

wydawała się smutna i nieprzystępna. Walerij nawet nie usiłował przywołać odrobiny swego 

uroku. To zresztą nie zrobiłoby na Raiji wrażenia. Ona także była zmęczona.

- Stało się coś jeszcze poza tym, że zbiegłeś z armii, prawda? - spytała. Nic by jej nie 

zaskoczyło. - Nie powiedziałeś mi o wszystkim, czy tak, Walerij? Wiesz, że ci pomogę. Nie 

mogłabym postąpić inaczej. Ale chciałabym znać prawdę. Nie tylko to, co zdecydowałeś się 

nam wyznać. Olga i Misza uwierzyli pewnie w twoją opowieść, bo nie potrafią jeszcze czytać 

między słowami. Jednak ja wiem, że żołnierze zwykle nie szukają tak dokładnie wszystkich 

dezerterów. Nie przez trzy tygodnie...

- Chciałem wrócić na morze...

- Mów prawdę!

- Nie potrafiłem siedzieć cicho - wyznał z niechęcią. - Jeden z nas dostał karę. Był 

zaledwie   młodym   chłopcem.   Chudy   jak   szczapa...   jeszcze   chudszy   niż   Misza.   Myślę,   że 

również od niego młodszy. Pewnie skłamał, podając wiek, gdy zaciągał się do wojska. Zresztą 

nie sprawdzano tego dokładnie. Coś w tym chłopaku zdenerwowało jednego z oficerów, który 

zaczął go bić na oczach nas wszystkich. Wystąpiłem w obronie tego dzieciaka, mówiąc, że to 

tchórzostwo, że to nie po męska Wtedy rzuciło się na mnie dwóch oficerów. Wyciągnąłem 

szablę temu, który zbliżył się pierwszy. Nie wiem, jak mi się to udało. Nie wiem, czy w ogóle 

background image

myślałem,   co   robię.   Po   prostu   złapałem   szablę.   Ostrze   przebiło   oficera   na   wylot.   Wtedy 

wypuściłem rękojeść. Nie zdawałem sobie sprawy, że w ogóle ją trzymałem. Oficer wywrócił 

oczami, zielonymi na tle krwią nabiegłych białek. Mogłem zobaczyć delikatne, czerwone żyłki.

-  Zabiłeś  oficera?  -  spytała Raija  z niedowierzaniem.  Walerij   ściągnął   proste brwi, 

ciemniejsze niż u Wasilija.

- Kapitana - odparł jakby zdziwiony. - Syna generała. Był bardzo młody. Nigdy nie 

zapomnę cienkich, czerwonych żyłek przecinających białka jego oczu. Zielonych tęczówek 

wokół czarnych źrenic. Upadł do przodu. Musiałem się cofnąć. Wydaje mi się, że zacząłem 

biec. Ukradłem konia. Oficerskiego. Należącego do któregoś z dowódców. Myślę, że to nie był 

koń kapitana, którego zabiłem. Pozostali szeregowcy musieli chyba przeszkodzić tym, którzy 

chcieli mnie ścigać. Nie potrafię tego wytłumaczyć inaczej. Sądziłem, że od razu mnie złapią. 

Myślałem, że to mój koniec. Później dziękowałem za każdy dzień. Żyję w ciągłym strachu, ale 

dziękuję za każdą godzinę na wolności.

Raija   ukryła   twarz   w  dłoniach.  Wydarzenia   spływały  na  nią   niczym   ławica   śledzi, 

połyskująca srebrem tuż pod powierzchnią wody. Jej serce już zdołało się uspokoić po wypadku 

syna. Nabrała pewności, że Misza wy dobrzeje, że mogło być o wiele gorzej. Dziś rozmawiała o 

tym z Olegiem. Doszli do wniosku, że kryje się za tym coś więcej, niż opowiedział Michaił, 

lecz mimo to Raija była w pewien sposób dumna z syna, że wymyślił tę historię i nie wyznał 

prawdy. Dorastał.

Teraz   jej   serce   znowu   mocniej   zabiło   w   piersi.   Strach   dudnił   jak   młot.   Odnosiła 

wrażenie, jakby poruszała się po niepewnym lodzie, pod którym widniała granatowoczarna 

głębia.

- Nie możesz zostać w Archangielsku. Znajdą cię. Będą szukać bez wytchnienia. Tutaj, 

w naszym domu, u Toni i Olega, na statkach, w porcie. Wszędzie. Nie możesz też uciec po 

zamarzniętym morzu na zachód. Będą cię szukać u Piotra. Nie możesz go narażać. Piotr ma 

rodzinę, Walerij...

- Teraz w czasie zimy pojawia się tyle różnych śladów na Morzu Białym - rzekł Walerij. 

- Myślałem, że przez kilka nocy będę mógł przenocować na jednym ze statków. Odpocząć. 

Przez cały ostatni tydzień uciekałem bez wytchnienia. Nie mam już siły. Potrzebuję również 

snu.   Jeżeli   złapią   mnie   na   statku,   mogę   powiedzieć,   że   wszedłem   na   pokład   bez   wiedzy 

właściciela. Wiem, że nie mogę zostać u ciebie. Nie mogę cię narażać na niebezpieczeństwo, 

Raija. Musiałem cię tylko zobaczyć, porozmawiać z tobą. Może mnie złapią. Wtedy to piekło 

się skończy. A może przedostanę się na zachód, do Norwegii. Ale wówczas nie będę mógł już 

wrócić. Musiałem cię przedtem zobaczyć. Cokolwiek się stanie. Nie mam nikogo poza tobą. 

background image

Jesteś mi bliższa niż Piotr. W nas obu płynie ta sama krew, ale to nie wystarczy. Więzi krwi to 

nie wszystko. Lubię cię bardziej niż kogokolwiek innego, Raija - Raisa.

- To szaleństwo ukrywać się na statku - stwierdziła Raija. Wstała. Chodziła od ściany do 

ściany, raz po raz rzucając na Walerija oczyma, w których kryła się rezygnacja. - Szaleństwo, 

Walerij! Głupota! Czy naprawdę, do licha, nie ma w tobie za grosz rozsądku? Czy pomyślałeś, 

ile trzeba czasu, by cały Archangielsk wiedział, gdzie jesteś? Załoga pracuje teraz przy czysz-

czeniu statku. Nie uda ci się ukryć przed marynarzami, Walerij! Nawet gdybyś bardzo chciał. 

Rozpoznają wszelkie obce odgłosy na statku. Nie możesz cały dzień siedzieć nieruchomo, 

wstrzymując oddech!

- Jestem jednym z nich.

- Jesteś tak naiwny, że zastanawiam się, czy rzeczywiście pochodzisz z rodu Uskowów, 

chłopcze! Jednym z nich? Jak długo będziesz jednym z nich, skoro wyznaczono nagrodę za 

informacje o tobie? Marynarzom się nie przelewa. Łatwo zaprzedać duszę, gdy się głoduje i 

marznie, nie rozumiesz tego? Nie możesz ukrywać się na statkach!

- Nie znam innego miejsca, a muszę przedostać się przez Morze Białe, przez granicę. 

Rozumiesz już, dlaczego gubernator nie zaniecha poszukiwań. Jestem tym, kim mnie nazywają. 

Przestępcą. Wrogiem „kraju.

Raija   przystanęła   przed   Walerijem.   Potargała   go   po   włosach.   Uśmiechnęła   się 

zmęczona.

- Nie martw się, coś wymyślimy. Nadal będę cię chronić pod swoimi skrzydłami - 

westchnęła. - Nigdy nie staniecie się na to zbyt dorośli. Bez względu na to, co zrobicie, zawsze 

wam wybaczę.

Walerij chwycił Raiję za nadgarstki, lecz zaraz je wypuścił. Objął ją. Materiał bluzki był 

śliski. Walerij poczuł ciepło Raiji, jej kręgosłup, zawsze taki prosty.

Na twarzy Raiji widniały zmarszczki, delikatne, drobne linie. Walerijowi zrobiło się 

ciepło na ich widok. Chciał przesunąć wzdłuż nich opuszkami palców. Chciał ich dotknąć. 

Wargami.

- To również? - spytał. Nie rozpoznał własnego głosu. Nie wiedział, jak to się stało, że 

jego usta dotknęły jej ust. Poczuł jej dłonie na swej piersi, na koszuli Jewgienija. Powiedziała 

coś. Walerij nie chciał wiedzieć, co mówiła. Rozpoznał słowo „nie”...

Czy zawsze za tym tęsknił? Raija nie była przecież jego matką. Zdarzały się chwile, że 

nienawidził stryjka Wasi.

Nie rozumiał, dlaczego.

Teraz już wiedział.

background image

Przywarł ustami do jej szyi. Była taka ciepła i miękka. Chciał dotykać jej skóry, pieścić 

ją.  Pragnął   wypełnić   dłonie  jej   ciężkimi  piersiami.   Chciał   zamknąć  usta  wokół   brodawek. 

Chciał bawić się językiem na jej ciele...

Był głodny, oszołomiony, oszalały z pożądania. Nigdy nie pożądał żadnej kobiety tak 

jak Raiji. Te, które trzymał w ramionach, były tylko cieniami. Nie pamiętał ich twarzy. Nie 

pamiętał ich imion. Wszystkie one zlały się w jedno i stały się jednolitą masą, w której nie 

kryło się nic ludzkiego.

Nie   stały   się   dla   niego   kobietami.   Nawet   ciałami.   Zaspokajał   tylko   jakieś   swoje 

potrzeby, szybko, podciągając do góry spódnice dziewcząt. Nigdy nie budził się u boku kobiety, 

nigdy z żadną nie zasypiał.

Nigdy nie zaznawał spokoju w objęciach, które dzielił, a raczej brał.

Nigdy nie wiedział, czego szuka. Nie wiedział, kogo szuka.

Ale żadna nie mogła zabłysnąć w jego pamięci jako kobieta, gdy stanęła w cieniu Raiji - 

Raisy. Raija mogłaby być jego matką, ale miała w sobie tyle kobiecości, że jej pożądał. Nie 

pragnął innej.

Tylko jej. Teraz...

- Walerij!

Raija działała szybko. A Walerij czuł się taki ociężały i otumaniony. Jego krew płynęła 

niczym wzburzona rzeka, a mimo to stał się powolny i ospały. Zbyt późno zorientował się, co 

Raija zamierza zrobić.

Na stole leżał srebrny nóż do otwierania listów. Wystarczająco blisko, by Raija zdołała 

go dosięgnąć. Wystarczająco ostry, by mogła go użyć jako broni, przykładając Walerijowi do 

gardła. Jej dłoń była tak pewna, że naprawdę mogła go użyć.

- Puść mnie, Walerij! - zażądała zdecydowanym głosem, równie pewnym jak jej dłoń. 

Jej oczy zrobiły się czarne. Przykuwały jego wzrok, że musiał uniknąć spojrzeniem. Zwolnił 

uchwyt. Bladł, to znów się czerwienił.

W pomieszczeniu nagle powiało chłodem.

Raija usiadła za stołem. Nóż do listów leżał przed nią. Stół tkwił między nimi niczym 

skała. Błyszczący. Walerij  mógł  się w nim przejrzeć, tak jak mógł  się przejrzeć w lodzie 

pokrywającym skałę pewnego dnia na przedwiośnia.

- Długo już uciekasz, Walerij - odezwała się Raija. Miała włosy w nieładzie. Ładnie tak 

wyglądała.

Młodziej. Węzeł na karku sprawiał, że wydawała się surowa. Walerij nie zapamiętał jej 

jako osoby surowej. Zawsze traktowała go najczulej i najłagodniej na świecie. Był za duży, by 

background image

siadać jej na kolanach, ale mu na to pozwalała. Dobrze było przytulić policzek do jej piersi i 

ogrzać się jej ciepłem.

Ale to już minęło.

Ona również mówiła o upływającym czasie.

- Dawno nie odpoczywałeś i nie wiodłeś normalnego życia. Dlatego tracisz panowanie 

nad sobą. Przekroczyłeś moje granice. Nikt tego nie robi. Nie w taki sposób. Zapamiętaj sobie, 

że nigdy nie będę mogła stać się dla ciebie kobietą. Lubię cię i zawsze będę cię lubić. Ale nie 

wypełniasz moich tęsknot. Gdybyś był sobą, nigdy by do tego nie doszło.

- Przepraszam... - wyszeptały jego usta. To jego usta uformował)' te słowa. Słyszał swój 

własny głos. - Przepraszam, Raija - Raisa. Wybacz mi!

Nie powinna wiedzieć, że i tak by do tego doszło. Nigdy o niej nie myślał w ten sposób. 

Nigdy, aż do chwili, gdy złapał ją za nadgarstki. Doszłoby do tego tak czy owak.

- Już o tym zapomniałam - zapewniła.

To tylko formułka. Kłamstwo. Walerij o tym wiedział. I Raija również musiała o tym 

wiedzieć. A zawsze uważał, że jest na wskroś uczciwa. Wierzył, że nigdy nie mówi nic, byle 

wypełnić ciszę. Szkło rozbiło się, spadając na zamarzniętą ziemię.

Jednak Raija nadal promieniała w jego oczach. W jego myślach pozostanie na długo. 

Walerij nie wiedział, czy kiedykolwiek zapragnie, by z nich wyfrunęła. Marzenie o niej było jak 

ciepły ptak z mocno bijącym sercem w gniazdku zgiętej dłoni.

-  Nie   możesz  zostać,   Walerij.   Ale  nie  możesz  też  wyjść  w tym  stanie.   Bóg  raczy 

wiedzieć, co się może stać...

Uśmiechnął się, siedząc odwrócony do Raiji plecami. Brakło mu siły, by odwrócić 

głowę i na nią spojrzeć. Widział jej odbicie w szklanych drzwiach szafki z książkami. Raija 

potrafiła podejmować decyzje. Na jej twarzy malowało się tyle stanowczości. Gdzie znajdzie 

drugą równie silną kobietę? O równie ciemnym spojrzeniu, z tak samo podniesioną głową?

Bała się, że Walerij znowu może zabić. Może myślała, że łatwiej mu to przyjdzie, skoro 

już  raz  to  zrobił?  Nie  mogła zajrzeć   do  jego  przerażających   snów.  Nie  mogła  zrozumieć, 

dlaczego prawie nie spał od chwili, gdy zaczął uciekać.

Dziękował za każdą godzinę wolną od koszmarów.

Pamiętał każdą z nich. Nie mógł spać. Wtedy widział wszystko wyraźnie.

Raija zamyśliła się. Nie bała się zostać z nim sam na sam. Już nie. Wiedziała, że Walerij 

nie dotknie jej ponownie. Nie spodziewała się, że coś takiego w ogóle może się zdarzyć. Nie 

mieściło się jej to w głowie.

To dla niej coś niepojętego.

background image

Pod wieloma względami czuła się za niego odpowiedzialna. Oczywiście dorósł na tyle, 

by samemu za siebie odpowiadać, jednak w jej sercu miał swoje miejsce. Nie potrafiła o tym 

zapomnieć.

Wasilij był jego stryjem. Najbliższą osobą, którą Walerij traktował jak ojca, ponieważ 

rodzonego ojca nigdy nawet nie widział.

Zresztą chodziło o coś więcej niż miejsce w sercu. To również obowiązek. Coś, co była 

winna Wasilijowi.

- Poczekaj tu - rzekła, ubierając się. Nie była pewna, czy podjęła właściwą decyzję. Nie 

miała wielkiego wyboru. Żołnierze zaczną szukać Walerija również u niej. Bez względu na to, 

ile   osób   w   to   zaangażuje,   została   zmuszona   do   działania.   Przebiegło   jej   przez   głowę,   że 

właściwie sprawa nie rozniesie się poza rodzinę. Wszystko zostanie w gronie najbliższych...

- Nie zamierzam cię wydać - rzekła na wszelki wypadek. - Ale nie mogę cię z sobą 

zabrać. Nie podchodź do okna. Trzymaj lampę tylko w głębi pokoju, nie podkręcaj jej. Zamknę 

drzwi na klucz.

- Wrócisz tu? Kiedy? Raija zobaczyła w nim chłopca. Ujrzała w jego oczach ten sam 

strach sprzed lat, kiedy wraz z Jelizawietą został zdradzony i opuszczony przez własną matkę. 

Czegoś takiego nikt nie zapomina. Raija poczuła w piersi ciężar.

-   Niedługo   -   obiecała.   -   Nigdy   dotąd   cię   nie   okłamałam,   prawda?   Potrzebujesz 

odpoczynku, Walerij. Musimy ci pomóc przedostać się na zachód, przez granicę. Bóg jeden 

wie, co cię tam czeka, ale w każdym razie nie skażą cię na śmierć.

Wieczór był ciemny. Wietrzny. Raija czuła, że za parę godzin spadnie śnieg. Musi 

dostać się do domu, zanim zacznie padać. I tak czeka ją długa droga, lepiej żeby zdążyła przed 

burzą śnieżną.

Nie widziała po drodze nikogo. Ale mrok mógł skrywać śledzące ją oczy. Nie ufała zbyt 

wielu ludziom. Większość z nich można kupić. Lojalność jest jak bańka mydlana, która łatwo 

pęka. Nie może rosnąć w nieskończoność.

Wszystko ma swoje granice. Jakieś ramy.

Dobiegły   ją   jakieś   odgłosy,   które   przypominały   uderzenia   rogów   reniferów.   Ale 

przecież nie mogły się rozlegać tu na ulicach miasta... Przedzierały się z innego życia. Tego, 

które również było jej życiem, a którego nie znała.

To miało miejsce dawno temu.

Raija starała się iść cicho. W swej pelerynie zdawała się prawie niewidoczna. Zlewała 

się w jedno ze ścianami domów, które mijała. Stanowiła tylko cień w jeszcze czarniejszej 

ciemności.

background image

Drzwi kuchennych nie zamknięto na klucz. Raija chyłkiem przekradła się przez nie do 

środka. Poczekała, nasłuchując. Nie dosłyszała żadnych głosów. Weszła po schodach do góry 

do salonów. Dużych, jasnych i wysokich. Ten widok przepełnił ją bólem.

Raija nie rozumiała, jak on może tu mieszkać. Może jakoś się już pogodził z tragedią, 

która się rozegrała w tych ścianach.

Raija nie chciała brać na siebie również tego ciężaru. Nie czuła się odpowiedzialna za 

jego życie. Sam sobie radził. Urodził się po to, by sobie sam radzić. Nie potrzebował kilku 

matek. To prawda, przydałaby mu się żona, ale jej nie szukał. Jakby na przekór. Tak jakby 

chciał ukarać całą rodzinę, cały ród. Tak jakby chciał odpłacić za wszystko, co pod tym dachem 

ucierpiała Jelizawieta.

Raija   przechodziła   od   pokoju   do   pokoju.   Otwierała   drzwi.   Starała   się   robić   to   jak 

najciszej. Nie znalazła gospodarza.

To Nikołaj ją znalazł. Szedł za nią przez pokoje, w których go szukała.

- Raija! - jego głos sprawił, że się nagle odwróciła. - Nie pukałaś? Mogłaś zawołać!

Podszedł do niej i z radości ucałował w oba policzki. Śmiał się całą twarzą.

- Nie przychodzę z towarzyską wizytą - uprzedziła pośpiesznie Raija. - Proszę, nie 

wymieniaj na głos mojego imienia! W razie czego będę musiała zaprzeczyć, że tu byłam.

- Nie trzymam służby. - Popatrzył poważnie na Raiję.

- Czy już tu byli? Żołnierze? Nikołaj Norkin potrząsnął jasną czupryną. Był młody. I był 

spadkobiercą wielkiego rodu, rozrastającego się szeroko potężnego drzewa, które jakby wy-

ciągało gałęzie ku słońcu.

- Może znajdujesz się poza podejrzeniem - pomyślała głośno Raija i usiadła. Zauważyła, 

że sam nie spoczął, czekając, aż pierwsza usiądzie. Uprzejmy po czubki palców. Miał to we 

krwi. Skutecznie mu to wpojono. Mimo wszystko wyrósł na mężczyznę... - Przychodzę do 

ciebie, bo potrzebuję pomocy. Twój ojciec i gubernator zawsze byli serdecznymi przyjaciółmi, 

prawda?

Nikołaj skinął głową.

-   Walerij   zdezerterował   i   dopuścił   się   zabójstwa.   W   odwrotnej   kolejności. 

Najprawdopodobniej był to nieszczęśliwy wypadek.

Opowiedziała o wszystkim Nikołajowi tak, jak jej to przedstawił Walerij.

- Ten kapitan, którego Walerij zabił, był niestety synem generała. Tylko Uskow mógł 

mieć takiego pecha. Wydaje mi się, że członków tej rodziny prześladuje fatum, które jakby 

podąża   ich   śladem,   ciągle   prowokują  jakieś   tragedie,   Nikołaj.  Zrozum,   nie  mogę   ukrywać 

Walerija u siebie. Żołnierze już u mnie byli. Przyjdą znowu. Nie mogą go u mnie znaleźć. 

background image

Muszę myśleć o Miszy.

- A on sam co zamierza? Nikołaj od razu przystąpił do rzeczy. Raiji to się podobało. 

Przypominało jej własny sposób działania. Jednak Nikołaj wydawał się bardziej chłodny niż 

ona. Nie mieszał do myśli uczuć. Oddzielał je tak wyraźnie, jakby odcinał nożem.

Raija przedstawiła pokrótce plany Walerija.

- To mu się nie uda - uznał Nikołaj.

Miał takie jasne oczy. Jego twarz nabrała męskiego wyrazu. Malował się na niej wyraz 

goryczy, który nigdy jej nie opuszczał.

Upływ   czasu   powinien   wymazać   tę   gorycz,   ale   Raija   zauważyła,   że   działo   się 

przeciwnie - w miarę upływu lat owe rysy bólu i goryczy zaznaczały się coraz wyraźniej. 

Nikołaj nie chciał zapomnieć. Nie chciał wybaczyć.

Być może i w tym przypominał Raiję, choć ona wolała się do tego nie przyznawać.

W niej również tkwiło wiele nieprzejednania.

- Na pewno nikt nie będzie go u mnie szukał - stwierdził Nikołaj z przekonaniem. - 

Jeżeli żołnierze tu przyjdą, poczęstuję ich koniakiem i porozmawiam z nimi. Wyśmieję ich. 

Poproszę, by obeszli wszystkie pokoje i by postarali się zrobić to bardzo dokładnie, bo nie chcę 

u siebie żadnego wroga kraju. Nie przyznaję się do znajomości z tym mordercą, chociaż w 

młodości może się z nim zetknąłem. Nie wszystkie znajomości należy pielęgnować.

Uśmiechnął się krzywo, mówiąc tonem przeznaczonym dla osób, które wolał traktować 

z dystansem. Raija zadrżała. Zdała sobie sprawę, że i ona potrafi tak grać. Jednak ona nie 

została do tego stworzona. Wyuczyła się tej sztuki, można powiedzieć, do perfekcji.

Nikołaj uczynił to z lekkością, z jaką pstrykał palcami.

- Pocałował mnie - wyznała Raija. Spojrzenia obojga spotkały się. Raija zamknęła oczy. 

Uciekła przed badawczym wzrokiem Nikołaja. - Musiałam mu przyłożyć do gardła nóż do 

otwierania listów, żeby mnie puścił. Przeraził mnie. Traktowałam go jak syna...

Westchnęła.

- Nie jesteś taka stara, Raiju - uśmiechnął się Nikołaj. - Wyglądasz pięknie. Pociągająco. 

Nie jesteś jego matką, chociaż może się nią czujesz. Walerij pamięta Dagniję. Ona była jego 

matką. Ty zaś jesteś dla niego kobietą. Wyrósł na mężczyznę. To nie takie dziwne, Raija, że się 

tak zachował. Bóg jeden wie, przez co przeszedł.

Skinęła głową.

- Nie zamierzałam nikomu o tym mówić, ale nie mogłam też zatrzymać tego tylko dla 

siebie. Liczę, że to zostanie między nami. Walerij nie musi wiedzieć, że ci powiedziałam. Nie 

warto stawiać go w jeszcze trudniejszym położeniu.

background image

- Obiecuję, że będę milczał jak grób - uśmiechnął się Nikołaj. Zdołał przywołać na 

twarz nieco więcej ciepła. Nie wydawał się już tak surowy. - Przyprowadzę go. Zostawię klucze 

od kantoru za ostatnią beczką w rogu. Widziałem je dziś, nie przełożyłaś ich. Ukryję u siebie 

Walerija. Przyjdę do ciebie jutro do biura. Albo pojutrze. Musimy porozmawiać, jak chłopaka 

przerzucić dalej. Z pewnością potrzebuje kilku dni odpoczynku, by nabrać sił.

- Wiedziałam, że pomożesz!

- Wszystko zostanie w rodzinie - rzekł Nikołaj Norkin poważnie. - Takimi sprawami nie 

należy obcym zawracać głowy...

background image

4

Nikołaj przyszedł do kantoru Raiji. Był bardzo blady. W futrzanej kurtce z wilków 

wydawał się dwa razy grubszy. Nie zdjął nawet czapki.

- Wiem - odezwała się Raija. Miała sucho w ustach, wargi spękane. Jak zawsze, kiedy 

się bała. - Nie pytali nawet o pozwolenie na przeszukanie statków. Po prostu powiadomili 

Olega,   że   to   zrobili.   Załoga   zwymyślała   żołnierzy   za   nagłe   wtargnięcie   i   Oleg   musiał 

udobruchać oficera, żeby spojrzał na to przez palce.

Nikołaj Norkin usiadł bez zaproszenia. Uznał to za coś oczywistego. Raija nie zdążyła 

poprosić go, by znalazł jakieś krzesło. Dla niej proponowanie gościowi miejsca wydawało się 

rzeczą oczywistą.

Jej świat i świat Nikołaja były tak odmienne. Raija teraz to zauważyła. Teraz to sobie 

uświadomiła.

- Walerij nie może zostać w Archangielsku - zaczął Nikołaj. - Boję się bardziej ze 

względu na niego i ze względu na was niż z obawy o siebie. - Musiał  wyraźnie to Raiji 

powiedzieć. - Zawsze mogę...

- ...się wykupić - dokończyła Raija. - Tym razem, gdyby znaleźli go u ciebie, mogłoby 

ci się nie udać. Musiałbyś się tłumaczyć, że nie wiedziałeś, że uciekł z wojska. W przypadku, 

gdy giną oficerowie carycy, gubernator nie jest pobłażliwy. Sama caryca decyduje o życiu i 

śmierci. Ona, która wysyła ludzi na wojnę...

- Za takie słowa i tobie trudno byłoby się wykupić, Raiju - uśmiechnął się Nikołaj. Do 

swojej  matki  nigdy  nie odzywał  się  w  ten sposób,  nigdy nie  rozmawiał  z nią  o  ważnych 

sprawach, o tym, co miało dla niego znaczenie. Za to Raija nie lubiła czczej gadaniny, tak jak i 

on czuła do tego odrazę. - Nie chciałbym cię wciągać w niebezpieczną grę, ale nie wiem, jak te-

go   uniknąć.   -   Zrobił   przerwę.   Zdjął   czapkę   z   jasnowłosej   głowy.   Raija   zauważyła,   że 

przerzedziła mu się czupryna, chociaż dopiero wkraczał w dorosłe życie. Przebiegło jej przez 

myśl, że to dobrze, iż jest nieźle sytuowany, bo mimo coraz wyższego czoła nie będzie miał 

kłopotu ze znalezieniem żony. - Wpadłem na pomysł, że mógłbym pojechać do Kem. Jako 

powód bym podał, że mam tam rodzinę i prowadzę interesy. Nie mogę wyruszyć w tak daleką 

drogę całkiem sam. Potrzebuję woźnicy. Pomyślałem więc, że Walerij mógłby wybrać się ze 

mną, podając się za Misze.

- Skoro wyruszysz z Misza, musisz również z nim wrócić. Czy i jego chcesz zabrać do 

Kem?   W   takim   razie   on   nie   może   jechać   jako   on.   Nie   możesz   podróżować   z   dwoma 

Michaiłami.

background image

Nikołaj uśmiechnął się.

-  Twojemu synowi  to się  nie spodoba!  Ale  on nie jest  zbyt   duży  ani  zbyt  dobrze 

zbudowany. Głos ma jeszcze całkiem wysoki. Nie mówiąc już o zaroście. Jest bardzo ładny jak 

na chłopca...

- Nie, to mu się na pewno nie spodoba! - przyznała Raija. Zrozumiała, do czego Nikołaj 

zmierza.

- Wszyscy wiedzą, że mam słabość do dziewcząt ze służby - mówił dalej Nikołaj tonem 

usprawiedliwienia.   Tak   jakby   musiał   zwierzać   się   z   tego   Raiji.   -   Można   by   wypożyczyć 

papiery,   należące   do   kogoś,   kogo   żołnierze   nie   znajdą,   gdyby   szukali.   Albo   sfałszować 

odpowiednie dokumenty... Dla dziewczyny, która się czerwieni i wstydzi, gdy ją o coś pytają. I 

nikt nie spodziewa się, że przywiozę ją ze sobą z powrotem. Może mi się na przykład znudzić. 

Natomiast mógłby ze mną wrócić Michaił i nikogo by to nie dziwiło.

- Ucieszę się, jeśli uda ci się go przekonać - rzekła Raija sceptycznie. - Chociaż nie 

bardzo mi się to podoba. I im więcej o tym myślę, tym więcej ogarnia mnie wątpliwości. Ale 

przyznaję, że twój pomysł ma szanse powodzenia. Może powinieneś wyruszyć, zanim kto-

kolwiek nabierze podejrzeń. Nie zabronię Miszy jechać, jeżeli on sam zechce. Ale musi zdawać 

sobie sprawę, że to niebezpieczne. O tym również musisz mu powiedzieć, Nikołaj! To nie tylko 

wielka przygoda lub bajka, której zakończenie sam wybierzesz. To nie tylko okazja do ukojenia 

wyrzutów sumienia wobec rodziny Uskowów. To niebezpieczna gra. I pamiętaj, że wciągasz w 

nią mojego syna. - Westchnęła. - Do diabła, wszyscy jesteście moimi synami! W moim sercu 

jest dość miejsca dla was wszystkich. Tylko uważajcie na siebie! Nie chcę, by to miejsce 

wypełnił smutek!

Antonia i Olga przybyły z Raiją, kiedy po południu wróciła z biura do domu.

Misza zazgrzytał zębami na widok Olgi, a ona pokazała mu język, kiedy matka ani Raija 

nie mogły tego zobaczyć. Poza tym uśmiechała się słodko.

Nikołaj przyjechał konno o zmroku. Sam zaprowadził konia do stajni, zanim wszedł do 

środka.

- Nikogo u mnie nie było - odezwał się w progu.  Nie przywitał się.  Zdjął futro i 

przewiesił   je   przez   oparcie   krzesła.   Nie   był   zależny   od   starych   nawyków.   -   Ale   za   to   ja 

odwiedziłem gubernatora - uśmiechnął się, dziękując za parujący rosół, który podała mu Raija. 

Wieczór był mroźny. - Pojechałem do niego i powiedziałem, że słyszałem plotki... - Nikołaj 

wzruszył ramionami. - Dodałem, że owe plotki wiążą się z nazwiskiem osoby, z którą nie tak 

dawno temu żyłem na przyjacielskiej stopie.

-   Czy   nie   możesz   mówić   po   ludzku?   -   spytała   Olga   bardziej   zrezygnowana   niż 

background image

uszczypliwa. - Nie jestem głupia, Nikołaj, ale słuchanie twoich wywodów i zgadywanie, do 

czego właściwie zmierzasz, męczy mnie.

Jasne brwi Nikołaja uniosły się do góry. Roześmiał się. Nie miał Oldze za złe jej uwag.

- Spytałem wprost, czy poszukują Walerij a. Spytałem też, dlaczego. I wyraźnie dałem 

do zrozumienia, że nie popieram ani tego czynu, ani sprawcy. Gubernator trafnie odczytał moje 

intencje  i przyznał  mi rację,  że czasami  istnieją  takie  znajomości,  których nie  pragnie  się 

pielęgnować. Powiedział, że cieszy się, widząc, że dziką i próżną młodość mam już za sobą. 

Dodał,   że   bunt   rzadko   prowadzi   do   czegoś   dobrego   i   że   Walerij   jest   tego   najlepszym 

przykładem.   Że   jako   wichrzyciel   i   butny,   młody   człowiek   wstąpił   do   wojska   i   został 

żołnierzem, z którego ojczyzna mogłaby kiedyś być dumna. Po krótkim czasie okazało się 

jednak, że nie chciał służyć carycy i narodowi. - Nikołaj zaczerpnął powietrza. - Poza tym 

gubernator przedstawił przebieg wydarzeń podobnie jak Walerij. Tylko w jego opowieści lało 

się więcej krwi. Dodał, że to było do przewidzenia, iż właśnie Uskow chwyci za broń w obronie 

człowieka ulepionego z tej samej gliny. - Nikołaj zamilkł. Długo nic nie mówił. - Żołnierze za-

bili   potem   tego   chłopca.   Tylko   dlatego,   że   Walerij   uciekł.   Obciążyli   go 

współodpowiedzialnością za śmierć kapitana. Czy możecie to zrozumieć? Nie byłem w stanie 

powiedzieć o tym Walerijowi.

-   Uważam,   że   powinieneś   -   rzekła   spokojnie   Raija.   -   On   również   ponosi   za   to 

odpowiedzialność. Wie przecież, że życie nie składa się tylko z wiosennych poranków. Śmierć 

chłopaka jest konsekwencją tego, co uczynił. Mimo że to okrutna prawda, Walerij powinien ją 

poznać, Nikołaj. Nie masz prawa go oszczędzać.

- Ale chyba ostatnią osobą, którą mogliby podejrzewać o ukrywanie dezertera, jesteś ty, 

Nikołaj? - Olga przeszła do sedna sprawy.

Nikołaj skinął głową.

- Jednak Walerij nie może u mnie zamieszkać na dłużej. Jest podenerwowany. Ciągle 

powtarza o niebie nad głową, o morzu i rześkim powietrzu. Najchętniej siedziałby w otwartym 

oknie. Mój żołądek tego nie wytrzyma, jeśli miałbym takiego zbiega gościć przez całą zimę. 

Walerij musi wyjechać z Archangielska. Nie chcę, by go w końcu znaleźli i zamknęli. - Nikołaj 

nie zareagował, gdy Olga się roześmiała. Najwidoczniej nie dowierzała mu, nie ufała w jego 

szczere intencje. - Postanowiłem, że wyruszę na zachód - rzekł Nikołaj bez wstępów. - Za-

bieram ze sobą Walerija. Chciałbym też zabrać Misze, ale pod warunkiem, że się przebierze za 

dziewczynę.

Olga parsknęła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać. Nie chciała się powstrzymać.

- Za dziewczynę? Nigdy! - Michaił wzdrygnął się z odrazą. Spojrzał na Olgę zamiast na 

background image

Nikołaja.

Nikołaj   wyjaśnił   swój   plan.   Nie   zwracał   uwagi   na   Olgę,   która   nie   była   w   stanie 

opanować ataku śmiechu. Aż się trzęsła, choć sytuacja była naprawdę poważna. Zatkała rękami 

usta i odwróciła się do wszystkich plecami, ale mimo to skupiała na sobie ich spojrzenia.

- Tu nie ma nic do śmiechu, Olga! - Antonia usiłowała przywołać córkę do porządku. - 

To nie jakaś głupia zabawa! Tu może chodzić o życie Walerija. Nie rozumiem, jak możesz się 

śmiać!

Olga krztusiła się od śmiechu. Nie mogła się opanować, patrząc na Michaiła. Wszyscy 

westchnęli z jej powodu. Wymienili spojrzenia. Stali po jednej stronie, chociaż Michaił nie czuł 

w tej chwili wyłącznie sympatii dla Nikołaja.

W każdym razie nie stał po jednej stronie z Olgą!

- Ty na pewno nie pojedziesz! - rzucił Michaił. - Twój ostry język tylko przysporzyłby 

nam kłopotów. Może rzeczywiście powinienem jechać?

- Będziesz uroczy jako dziewczyna, Miszeńko! - roześmiała się Olga i cmoknęła w 

powietrzu.

Michaił   odwrócił   się   do   niej   plecami.   Czuł,   że   się   zarumienił,   i   nie   chciał,   by   to 

zauważyła. Olga zapewne uznałaby, że to jej zasługa. Tak jakby przejmował się tym, co ona 

myśli, co mówi i robi!

- Przynajmniej na pewien czas się od ciebie uwolnię - odburknął ze złością.

-   Musisz   wiedzieć,   że   ta   wyprawa   może   być   niebezpieczna   -   zauważył   Nikołaj. 

Uniósłszy jasne brwi, przyglądał się badawczo Michaiłowi. Nie patrzył na Raiję ani na Antonię.

- Nasza piękna Bykowa nie lęka się niebezpieczeństw - prychnęła Olga.

Michaił   zazgrzytał   zębami,   aż   wszystkim   zadzwoniło   w   uszach.   Trudno   było   nie 

zwracać uwagi na docinki!

- Powinienem zaznaczyć, że twoja matka nie jest zachwycona tym pomysłem - dodał 

Nikołaj. - Długo musiałem ją przekonywać. Boję się, że może się rozmyślić, jeżeli będziemy 

zwlekać.

- Dlaczego próbujecie mnie zniechęcić, skoro już się zgodziłem? - spytał Michaił.

Niewiele czasu zabrało mu podjęcie decyzji.

-  Uważam,   że  to  będzie   podejrzanie  wyglądało,   jeżeli   wybierzesz   się  w  drogę   bez 

stangreta - zauważyła Antonia, która do tej pory milczała. Nie o jej dziecko tu chodziło.

- Im więcej osób w to wtajemniczymy, tym bardziej ryzykujemy - odparł Nikołaj z 

powagą. Być może za jego nieprzeniknionym wzrokiem krył się lęk. Michaił starał się dostrzec 

w oczach Nikołaja choćby cień strachu, ale nie potrafił powiedzieć, co w nich zobaczył. Czuł, 

background image

że sam się boi. Może pozostali poznali to po nim, po jego oczach, po twarzy. Nie bardzo 

potrafił przybrać maskę obojętności, nie opanował jeszcze dobrze tej sztuki.

- Ja mogę powozić - rzuciła Antonia. - Już zostałam w to wciągnięta. Tak jak wy 

wszyscy. Jestem dorosła. Nieraz zmagałam się z niebezpieczeństwami. Nie boję się byle czego.

Nikołaj pokręcił głową.

- Pojedziemy we trójkę: Walerij, Misza i ja. Nikt więcej. Nie powinniśmy zabierać 

więcej osób. Ani ciebie, Antonia, ani Raiji. Nikogo innego.

- Gdybym była chłopcem, nikt by mnie nie powstrzymał! - rzuciła oburzona Olga.

- Nie jesteś chłopcem - odparł Nikołaj. Jego wzrok mówił to tak wyraźnie, że Olga się 

zaczerwieniła.

Michaił z Olgą niepostrzeżenie przedostali się nocą do domu Norkinów. Nikołaj musiał 

pomóc Miszy wejść po schodach, ponieważ chłopak nie mógł jeszcze stąpać na zranionej 

nodze. Michaił najchętniej wolałby nie oglądać tu Olgi, ale nie tak łatwo było się jej pozbyć. 

Poza tym potrzebowali jej. Nie omieszkała o tym wspomnieć.

- Jeżeli Misza ma zostać przebrany, trzeba to zrobić porządnie! Nie wystarczy wcisnąć 

go w sukienkę, by wyglądał jak panienka. Chodzi jak marynarz. Nie zauważyłeś tego, Nikołaj? 

Widziałeś, żeby jakaś dziewczyna poruszała się w ten sposób?

- Tak - odparł poważnie Nikołaj, lecz w jego oczach pojawił się błysk. - A ponieważ 

pochodzisz z porządnego domu, nie dowiesz się, gdzie ją spotkałem!

Olga nie mogła sobie darować, że się zaczerwieniła, zwłaszcza że Nikołajowi wyraźnie 

o to chodziło, żeby ją zawstydzić. Nie chciała okazać się takim dzieckiem! Ale Nikołaj był 

dorosły i wydawał się ją przeszywać wzrokiem na wskroś.

Poczuła się nieswojo.

- Olga sama chodzi jak koń - rzucił Michaił. - Na pewno mnie nie nauczy, jak poruszają 

się kobiety! W dodatku boli mnie noga, że i tak ledwo stoję.

- Cieszę się, że nie kłóciliście się na ulicy! - westchnął Nikołaj. Patrzył to na Olgę, to na 

Michaiła, kiedy zapalał lampy. Zapukał do drzwi, wymówił cicho imię Walerija.

Po   chwili   pojawił   się   Walerij.   Wciągnął   bluzę   przez   głowę   i   zapiął   spodnie,   nie 

przejmując się obecnością Olgi. Jej niepewny wzrok i płonące policzki wydawały się go bawić.

- Ten dom to jeden wielki grób, Nikołaj! - odezwał się. Z największą oczywistością 

rzucił się na krzesło i z równą oczywistością oparł pięty o kant stołu. - Jak możesz sam tu 

mieszkać? Ten pałac jest stworzony dla dwudziestu - trzydziestu ludzi. Nie dla mężczyzny, któ-

rego prześladują tylko ściany wokół! Nawet służba nie byłaby w stanie ożywić tych głuchych 

pokoi. Są bardziej niż głuche. Niektóre z nich wręcz przytłaczające.

background image

- Niewiele brakowało, a znalazłbyś się w niebie - rzekła Olga surowo.

Walerij spojrzał na nią. Uśmiechnął się. Potrząsnął głową.

- Jeżeli mnie dostaną, to na pewno nie trafię do nieba. Ale do dobrze, bo nie lubię 

marznąć...

-   Olga   ze   wszystkimi   musi   się   kłócić   -   stwierdził   Michaił.   Ogarnęło   go   potworne 

zmęczenie. Bał się. Denerwował. Chciałby, żeby już było rano. I jednocześnie chciałby, żeby 

ranek nigdy nie nadszedł. Czuł się obco wśród tych sprzętów w domu Norkinów. To nic, że 

Nikołaj tu mieszka. Michaił nie mógł uwierzyć, że ktokolwiek potrzebuje tylu rzeczy. Wydawa-

ło mu się, że zbyt wiele mebli i przedmiotów stoi tylko dla ozdoby. Uważał to za rozrzutność.

W domu nad Dwiną nie cierpieli biedy, ale nie posiadali nic, co służyłoby tylko na 

pokaz. Oprócz kwiatów, które matka zrywała latem. Poza tym wszystko było potrzebne.

Nikołaj  puszczał   uwagi   Olgi   mimo   uszu.   Ponieważ  cały   czas   domagała   się,   by  jej 

słuchano,   traktował   ją   jak   zło   konieczne.   Wolałby,   żeby   zamiast   niej   przyszła   Raija   lub 

Antonia. Ale Raija odmówiła stanowczo, nie tłumacząc się. Nie musiała niczego wyjaśniać. 

Antonia wzruszyła ramionami, zdając się we wszystkim na córkę. Powiedziała, że Olga choć 

raz może na coś się przydać.

- Nie można powiedzieć, żebyś był źle wyposażony, Nikołaju Norkin! - Olga podnosiła 

jedną rzecz za drugą. Okręcała w ręku peruki. Oglądała je ze wszystkich stron. Poprawiała tu i 

tam jakiś lok. Odrzuciła dwie siwe. Kręciła nosem na brązową, która jej została. - Kto by 

pomyślał, że masz tak ogromny magazyn sukni i damskich peruk!

- Ale pod spód włożę własne spodnie! - zarzekał się Michaił. Zbladł, rzuciwszy okiem 

na bieliznę, którą Nikołaj układał przed nimi w stosach.

Walerij uśmiechnął się. Wyciągał koszule i halki. Gwizdnął i mrugnął zaczepnie do 

Olgi.

- Może powinniśmy zabrać ze sobą Olegownę zamiast Michaiła i ubrać ją w którąś z 

tych rzeczy, ku radości wielu...

- Na pewno nie ku twojej! Ręczę za to głową! - Olga rzuciła brązową perukę w stronę 

Michaiła. Złapał ją niezgrabnie. Zastanowił się, kto dał sobie obciąć włosy, żeby zrobić tę 

perukę. Pewnie ktoś, kto nie miał na co wydawać pieniędzy. Ta myśl odstręczała go bardziej 

niż pomysł przebrania się za dziewczynę. - Trochę zbyt wytworne - stwierdziła Olga z przeko-

naniem,   oglądając   suknie.   -   Misza   ma   przecież   uchodzić   za   służącą,   prawda?   Kto   inny 

zgodziłby się na taką wyprawę... - dodała wyniośle.

Nie spodziewała się odpowiedzi. Zresztą jej nie otrzymała. Jednak Walerij roześmiał 

się.

background image

- Musimy zdjąć ozdoby z niektórych sukienek, Nikołaj - zarządził. - Jakie kobiety noszą 

takie stroje? To nas od razu zdradzi, rozumiesz, mój chłopcze? - Podał Oldze nóż. - Czy 

potrafisz tego używać? Czy nie obetniesz sobie czegoś, co może ci się kiedyś przydać?

- Najlepiej przyciąć jej język - zaproponował Misza.

Olga poodcinała ozdoby z trzech sukienek. Pozbawione kokardek i falbanek wyglądały 

całkiem   skromnie.   Materiał   nie   należał   do   tanich,   ale   na   pierwszy   rzut   oka   nikt   tego   nie 

zauważy.

- Starczy mi jedna suknia. Nie potrzeba mi więcej - bronił się Misza. - Nie będę się 

stroił...

- Czy słyszałeś o takiej kobiecie, która wybrałaby się w podróż tak jak stoi?

Misza   musiał   w  duchu  przyznać  Oldze   rację.   Nie  spodziewał   się   po  niej   aż  takiej 

roztropności.   On   sam   by   na   to   nie   wpadł.   Ale   nie   powiedział   jej   tego.   Nie   zrobi   jej   tej 

przyjemności, istnieją przecież pewne granice!

Nikołaj   wyłożył   na   stół   solone   ryby   i   chleb.   Złociste   masło   na   ciemnobrązowym 

kwaśnym chlebie. Smak słony i słodko - kwaśny, i jeszcze promień słońca stapiający jeden z 

drugim.   Gospodarz   nalał   gościom   kwasu.   Walerij   zasugerował,   że   w   takim   domu   jak   ten 

spodziewał się szlachetniejszego trunku.

- Ale bogaci muszą zapewne oszczędzać? - dodał z ironią.

- Nie rozumiem, dlaczego to dla ciebie robimy, Walerij! - Olga spojrzała na niego. Nie 

zaczerwieniła się, choć pieścił ją wzrokiem. - Wygląda na to, że wcale się nie przejmujesz. Nie 

martwisz   się   ani  o   siebie,   ani   o  nas.   Wiemy,   że  nawet   nie   powiesz  „dziękuję”.   Mimo  to 

ryzykujemy dla ciebie. To znaczy bardzo wiele, Walerij. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Czy 

to dla ciebie błahostka? Czy i z tego się śmiejesz?

- Nikołaj uważa, że jest mi coś winien - odparł lekceważąco Walerij. - Raija twierdzi, że 

jest za mnie odpowiedzialna. Może i ona myśli, że musi odkupić jakąś winę. Misza traktuje tę 

wyprawę jak przygodę. A ty pewnie uległaś mojemu urokowi...

- Wiesz, że chłopak, w którego obronie stanąłeś w wojsku, zginął? - przerwała mu nagle 

Olga. Ze złością rwała nitki wystające z kołnierzyka sukienki. - To, że zabiłeś, w niczym mu 

nie pomogło, rozumiesz?

- Zamknij się, Olga! - rzekł ostro Nikołaj. Zmusił ją do milczenia, ale już powiedziała za 

dużo.

- Zabili go? - szepnął Walerij. Szczęki mu drżały.

Teraz Misza dostrzegł, jak bardzo Walerij przypominał Wasilija. Ujrzał przed oczyma 

ojca i Wasię. Nie potrafił ich rozdzielić w myślach. To, co połączyło ich w życiu, i teraz 

background image

trzymało ich razem. W myślach syna jednego z nich.

- To on nie żyje? - pytał z niedowierzaniem.

- Nie żyje - potwierdził Nikołaj. Zamierzał posłuchać rady Raiji. Chciał, by Walerij 

dowiedział się prawdy. Ale nie w taki sposób.

Lampy rzucały skąpe światło. Zbyt słabe, by stwierdzić, że na twarzy Walerij a pojawił 

się strach. Lecz wszystkim się zdawało, że Walerij się przestraszył. Przez moment. Walerij 

potrafił ukrywać uczucia pod wieloma maskami. Nie mógł się zdecydować, by pozostać przy 

jednej z nich.

Olga nie przeprosiła. Ale też nic więcej nie dodała. Nie chciała podsycać i tak nerwowej 

atmosfery tylko dla własnej satysfakcji.

- Może powinienem się zgłosić? Mieć to za sobą? - wykrztusił z trudem Walerij. Starał 

się ukryć w cieniu. Na niebie salonu pozostało niewiele słabych świetlnych gwiazdek. Walerij 

wycofywał się powoli w stronę ciemnego kąta. Chciałby się zapaść pod ziemię, ale nie mógł. 

Gdzieś za ścianami tego domu czekał dzień. - Czy moje życie jest cokolwiek warte? - padło z 

cienia głuche pytanie. - Dlaczego w to wierzę? Czy zrobiłem dla kogoś coś dobrego? Moja 

odwaga obróciła się przeciw temu biedakowi... Wy też właściwie tak uważacie. Lecz tylko Olga 

jest na tyle bezpośrednia, by to powiedzieć. Nikołaj i Misza zostali zbyt dobrze wychowani i 

jedynie tak pomyśleli. No, przyznajcie się! Wszystkim bardzo by ulżyło, gdybym się zgłosił. 

Gdybym to raz na zawsze załatwił. W wojsku szybko by zakończyli sprawę. Nie są na tyle 

okrutni, by mnie dręczyć.

- Tak, rzeczywiście tak byłoby najprościej - westchnął Nikołaj.

Nie   znał   niektórych   stron   Walerija.   Nie   rozumiał   go.   Walerij   zawsze   miał   swoje 

tajemnice,   ale   teraz   wydawał   się   jeszcze   bardziej   nieprzystępny.   Niektóre   wspomnienia 

zachował   tylko   dla   siebie.   Opowiedział   tylko   to,   co   zaszło.   Niczego   nie   wyjaśniał.   Nie 

wspomniał o bólu.

Nie dzielił się kłopotami.

Walerij nie należał do tych, którzy się dzielą czymkolwiek. Trzymał mocno w garści to, 

co   udało   mu   się   zdobyć.   Milczeniem   zaś   okrywał   wszystko,   co   bolesne.   Z   większością 

kłopotów zostawał sam.

Dzielił się z Jelizawietą. Otwierał się nieznacznie przed stryjem. I przed Raiją.

Drzewa zaufania nie wypuściły wielu gałęzi. Tworzyły rzadki zagajnik. Miały cienkie, 

wysoko wyciągnięte pnie, które groziły złamaniem.

Bliskim mogło się wydawać, że znają Walerij a, ale pokazywał im tylko te strony, które 

chciał.

background image

- Tak czy owak nie możemy się na to zgodzić, Walerij! - Nikołaj usiadł ciężko. - Nie 

możemy pozwolić, byś tak zakończył życie. Kto powiedział, że wszystko ma być łatwe? Wiele 

jestem winien twojej rodzinie. Nie myśl sobie, że o tym nie wiem. Często o tym myślę. Często 

myślę o twojej siostrze. Jelizawieta nadal dla mnie żyje. Ale tu nie chodzi wyłącznie o spłatę 

starych długów. Zostaliśmy przyjaciółmi, ty i ja, Walerij. To więcej znaczy niż wszystkie długi, 

których zresztą nigdy nie da się spłacić. Żadna z moich zasług nigdy nie zrównoważy śmierci 

Jelizawiety. Mógłbym nawet umrzeć, a dług mimo to pozostanie niespłacony. Pamiętaj, że 

Jelizawieta dla mnie również znaczyła bardzo wiele. Gdy żyła, nie zdawałem sobie sprawy, jak 

bardzo. W tym czasie pozwalałem się unosić głupocie. Dorosłem, Walerij. Podejmę dla ciebie 

to ryzyko. Nie będziesz mi nic winien. Nie chcę nawet, byś dziękował. Nie pytaj, dlaczego. Nie 

ma takiej odpowiedzi, którą mógłbyś zaakceptować. Zresztą nikomu nie jest potrzebna. Jeżeli 

chcesz, pomożemy ci. Po prostu. Może nam się uda. Może nie. Wtedy nie tylko ty jeden bę-

dziesz   musiał   się   ukrywać.   W   najlepszym   wypadku.   W   najgorszym   wypadku   stracimy 

wszystko.

- W najgorszym wypadku będę musiał wziąć na swe sumienie i wasz los? - spytał 

ochrypłym głosem.

- Można chyba i tak na to spojrzeć. - Nikołaj nie spuszczał z Walerija wzroku. Nie raz 

rozmawiali już ze sobą, ale nigdy tak jak teraz.

- No tak... - westchnął Walerij. Roześmiał się ochryple. Błysnęły jego zęby. W oczach 

pojawiły   się   gwiazdy,   niebo,   wieczność.   -   Kilka   dusz   mniej   czy   więcej   nie   ma   żadnego 

znaczenia.  Mam już to i owo na sumieniu. Kilku... - Zerknął z ukosa na Michaiła. - Nie 

chciałbym jednak mieszać w to Michaiła. Jest jedynym synem Raiji.

- Raija mu pozwoliła. Teraz tylko od Miszy zależy, czy się zgodzi. Ty, niestety, nie 

możesz uchodzić za kobietę, Walerij!

- A ja widywałam kobiety z zarostem - zauważyła Olga przekornie.

- Doskonale zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa - odezwa! się Michaił. - Dlaczego 

ciągle próbujecie mnie nakłonić do zmiany decyzji? Powiedziałem przecież, że się zgadzam. 

Dobrze   wiem,   co  w  najgorszym  wypadku  się  może  stać.  Nie   jestem  idiotą.   Doskonale   to 

rozumiem. I mimo to chcę pojechać. Czy mogę wreszcie przymierzyć te przeklęte suknie? Nie 

chciałbym wyglądać gorzej niż to konieczne.

Olga dawno się tak nie uśmiała. Nic nie pomogła peruka, którą ułożyła najlepiej, jak 

potrafiła. Nic nie pomogło poprawianie sukienki ani chustek zwiniętych pod stanikiem. Olga i 

tak wiedziała, że pod długimi włosami i damskim strojem kryje się Misza.

- Jeżeli nie będzie tak człapał, wymachiwał rękami i gadał zbyt dużo, to może uchodzić 

background image

za bardzo niezgrabną kobietę! - Nie mogła osądzić inaczej.

- Tylko że wszyscy wkoło będą się zastanawiali, co, u licha, w niej widziałeś, Nikołaj - 

zauważył Walerij. - Może powinniśmy wcisnąć więcej szmat pod biustem. Wtedy pomyśleliby 

przynajmniej, że masz słabość do obfitych kształtów.

Michaił   i   Nikołaj   nie   odzywali   się.   Od   niezliczonych   uwag   Olgi   na   temat,   co 

dziewczyny robią, a czego nie robią oraz jak się poruszają, szumiało im w głowach. Zaczynali 

wątpić, czy cały pomysł się powiedzie. Zwątpili we wszystko. Czuli się zmęczeni.

- Z drugiej strony, to nic pewnego, że spotkamy kogoś, kto będzie o cokolwiek pytał - 

rzekł z nadzieją Walerij. - Do tej pory wędrowałem bez wyraźnie widocznego herbu rodziny 

Norkinów i jakoś sobie poradziłem. Ludzie pochylają głowy przed dobrze urodzonymi, Ni-

kołaju Norkin. Może tego nie zauważyłeś? Może myślisz, że wszyscy są tak traktowani, jak ty? 

Biedni ludzie pochylają głowy, a gdy się pochyla głowę, widać tak cholernie mało. Nawet tym 

w   uniformach   łamią   się   głosy,   kiedy   spotykają   człowieka   o   wielkiej   władzy   i   ogromnym 

bogactwie. Nie jestem pewien, czy ktoś odważy się nas wypytywać o cel podróży. Ludzie 

myślą   sobie   różne  rzeczy,   ale   rzadko   mówią   je  otwarcie   tym,   którzy   stoją  wyżej.   W  nas 

wszystkich tkwi jakiś lęk. Mówię to, gdybyś przypadkiem nie wiedział. Widziałem też brzydsze 

dziwki   niż   to   babsko,   w   które   przeobraziliście   Misze.   Gdybym   nie   wiedział,   że   to   on, 

gwizdnąłbym z podziwu. W ciemnej karczmie, po wypiciu zbyt wielu szklaneczek wódki.

Misza ściągnął z siebie przebranie. Bolało go całe ciało. Był zmęczony i zły. Bał się.

-   Wystarczy   -   rzucił.   -   Zrobiłaś,   co   mogłaś,   Olga.   Opowiem   ci,   jak   poszło.   Jeśli 

przeżyję. - Uśmiechnął się.

Olga   uścisnęła   go,   zanim   wyszła.   Nie   uścisnęła   nikogo   innego.   Nie   odezwała   się. 

Mrugała   szybko.   Misza   zdążył   zauważyć,   że   błyszczą   jej   rzęsy,   ale   słowem   o   tym   nie 

wspomniał. Nadal potrafili się nawzajem zaskakiwać.

background image

5

Wszyscy   trzej   niewiele   spali   tej   nocy.   Nikołaj   denerwował   się.   Usiłował   to   ukryć 

najlepiej jak potrafił, ale nie całkiem mu się to udało wobec pozostałej dwójki, która znała go 

zbyt dobrze. Nie odzywał się wiele, ale tak mu się śpieszyło, że Misza i Walerij czuli, jakby ich 

popędzał, chociaż nic nie mówił.

- Nie jestem babą! - Michaił również wydawał się rozdrażniony. Jakoś łatwiej było 

chodzić w sukience poprzedniego wieczoru, loki w peruce łatwiej się układały dzięki pomocy 

zręcznych palców Olgi. - W damskich ubraniach jest diabelnie dużo guzików! W dodatku w tak 

cholernie trudno dostępnych miejscach!

Walerij uśmiechnął się.

- Z czasem zrozumiesz, że z kobietami nie może być zbyt łatwo, mój chłopcze, potrzeba 

trochę emocji Po to są te wszystkie guziki, do których same nie mogą dosięgnąć. I te, które są 

zbyt   maleńkie   dla   twoich   wielkich,   niezdarnych   palców.   Kiedyś   zaczniesz   je   błogosławić. 

Mimo   wszystko.   Poza   tym   nie   powinieneś   tak   prostacko   przeklinać.   To   może   uchodzi 

zwykłemu marynarzowi, lecz nie armatorowi Musisz się nauczyć dobrych obyczajów, Byków!

Michaił wcisnął się w sukienkę. Przeklinał przy tym gorzej niż stare wilki morskie. 

Tylko po to, żeby pokazać Walerijowi, że nie pozwoli sobie dyktować, co powinien robić.

- Albo to za sprawą światła dziennego, albo gorzej się starałeś niż Olegowna - uznał 

Walerij. - Szczerze mówiąc, widziałem ładniejsze dziewczęta niż ta, za którą się przebrałeś.

- Co innego mówiłeś dziś w nocy! - Michaił zaczynał tracić cierpliwość.

- Nie przejmuj się, Walerij  zawsze widywał ładniejsze dziewczęta niż te, które mu 

pokazujesz - rzucił z humorem Nikołaj. Starał się nieco rozładować sytuację. - Ten chłopak 

potrafi strzelać oczami, rozumiesz, Misza! Przestałem już z nim dyskutować na ten temat. 

Walerij widzi tylko najpiękniejsze kobiety.

Pakowali rzeczy do dwóch par sań. Tam, dokąd się wybierali, ludzie mieszkali daleko 

od siebie. Nie wiadomo, gdzie i kiedy uda się zdobyć coś do jedzenia.

Nikołaj zamknął dom na klucz i ruszyli w drogę.

Dookoła kładła się gęsta, granatowa ciemność. Śnieg gwizdał zimno pod płozami sań, 

skrzypiał pod końskimi kopytami.

Misza siedział skulony, szczelnie otulając się futrem. Tak głęboko nasunął czapkę na 

czoło, że ledwie wystawały spod niej oczy. Przynajmniej zakrywała tę okropną perukę. Dopóki 

siedział, mógł uchodzić za samego siebie. Niezupełnie wyglądał jak dziewczyna, za którą tak 

starannie się przebrał. Ale czul się dużo lepiej.

background image

Nikołaj uśmiechnął się do niego.

-   Od   tej   chwili   nazywasz   się   Katerina   Aleksiejewna.   Masz   dziewiętnaście   lat   i 

pochodzisz z Kem.

- Dobrze. A co się stało z prawdziwą Katerina?

- O ile wiem, mieszka w Kem. - Nikołaj wzruszył ramionami. - Istnieje. W każdym 

razie istniała naprawdę. Może nie żyje. Ale była uroczą dziewczyną. Nawet Walerij  by to 

przyznał. Pewnie jej nie pamiętasz, ale służyła kiedyś u mnie.

Misza miał dopiero piętnaście lat i bujną wyobraźnię. Potrafił wczuć się w rolę. Jednak 

nie chciał uchodzić za głupszego i bardziej dziecinnego, niż był, więc nie zadawał więcej pytań. 

Jeżeli Nikołaj zechce coś jeszcze opowiedzieć, niech mówi. Jeżeli nie, Michaił spróbuje sobie 

resztę wyobrazić. Czeka ich długa podróż. Będzie musiał czymś zająć myśli.

Nikołaj nie dodał żadnych szczegółów na temat Kateriny z Kem.

Przeszli przez gładki, ciemny lód na Dwinie, zanim Archangielsk obudził się ze snu. W 

mroku  byli   prawie  niewidoczni.  Stanowili  jedynie nieco  ciemniejsze cienie  na  tle szarości 

poranka, sylwetki bez twarzy dla tych, którzy przypadkiem ich  zobaczyli.  Może niektórzy 

okoliczni mieszkańcy rozpoznali ich po koniach, po saniach. Niewielu w Archangielsku po-

siadało tak wspaniale sanie jak rodzina Norkinów.

Wpatrywali się w ciemność. Szukali oczyma postaci, które woleliby ominąć. Oddychali 

z ulgą, kiedy okazywało się, że są sami.

Dzień stawał się coraz jaśniejszy. Coraz bardziej błękitny. Niebo odnajdywało nowe 

odcienie barw. Śpiewało ku nim mroźnym różem, fioletowym światłem na tle przejrzystego 

błękitu nieskończonego sklepienia rozpościerającego się w górze.

Nawet   śnieg   przystrajał   się   w   barwy   różowe,   jaskrawo   żółte,   niezwykle   blade 

żółtoczerwone, słowem: jakich oczy nie widziały. W kolory, których jeszcze nie nazwano, które 

nie przypominały niczego, co znali, ale które były piękne, które jakby wykonywały barwny 

taniec ponad iskrząco białym krajobrazem.

Minęli   kilka   sań   z   towarami.   Mężczyzn,   którzy   ich   pozdrawiali,   widząc   znaczne 

osobistości w podróży. Znali swoje miejsce. Często zjeżdżali z drogi, chociaż wieźli ciężkie 

ładunki. Nie wszyscy w pięknie malowanych saniach ustępowali miejsca prostym ludziom. 

Nikołaj, Misza i Walerij podróżowali dobrze znanymi drogami. Zdawali sobie jednak sprawę, 

że może nadejść taki moment, kiedy będą musieli podążyć mniej uczęszczanymi ścieżkami. 

Zachowali czujność. Nie przestawali wypatrywać w tym bezkresnym krajobrazie niepokojących 

sygnałów. Robili   krótkie  postoje,  lecz   trwali   w  ciągłym  pogotowiu.  Zawsze któryś   z nich 

obserwował okolicę. Śledził drogę z tyłu, z przodu. Miał oczy otwarte na wszystko, co się 

background image

rusza.

Nie spotkali żołnierzy. Nie rozmawiali z nikim od czasu, kiedy opuścili Archangielsk. 

Nadal serce waliło im w piersi ze strachu, ale nadzieja nabrała jakby jaśniejszego odcienia.

- To dopiero pierwszy dzień - rzekł ciężko Nikołaj.

W czasie postoju przekąsili soloną rybę i suchy chleb. Smarowany masłem zjedzą, gdy 

znajdą   się   pod  dachem.  Również   nic   nie   pili.   Jedli   śnieg,   kiedy   czuli   pragnienie,   chociaż 

wiedzieli, że po tym jeszcze bardziej będzie im się chciało pić.

Nie mieli czasu odkorkować butelek. Nie mieli czasu, by się trochę rozgrzać. Trzęśli się 

z zimna. Starali się jak najwięcej ruszać. Opiekowali się końmi.

Najgorzej znosił podróż Michaił. Zatoczył się niebezpiecznie, kiedy próbował stanąć, 

ale nie chciał przyjąć pomocy. Nie mógł przecież cały czas siedzieć nieruchomo, bo wtedy 

zamarzłby na śmierć.

Nie zanosiło się na poprawę pogody. Mróz kładł się ciężko ponad ziemią. Mrugał ku 

nim wieloma parami oczu zimnych śniegowych kryształków.

- Ktoś za nami jedzie - zauważył w pewnej chwili Walerij. - Podąża naszym śladem - 

poprawił głosem zimniejszym niż otaczające ich powietrze. - Minęło dopiero pół dnia. Za 

wcześnie, by cieszyć się, że wszystko idzie jak z płatka.

- Skąd możesz wiedzieć, że ktoś nas śledzi? - spytał Nikołaj.

Stanął obok Walerij a. Próbował spojrzeć tam, gdzie patrzył Walerij. Próbował dostrzec 

to, co widział Walerij.

Wytężając wzrok, spojrzał przed siebie i zobaczył czarny punkt.

- To człowiek na koniu - rzekł sucho Walerij. Nie patrzył ani na Nikołaja, ani na 

Michaiła, tylko na czarny punkt na śniegu za nimi. Nie tak bardzo daleko. Ale w wystarczającej 

odległości, by tylko mogli się domyślać, nie widząc wyraźnie. - Był tam, kiedy zatrzymaliśmy 

się po raz pierwszy. Był tam, kiedy zatrzymaliśmy się po raz drugi. I teraz też tam jest.

- Jadący konno już dawno powinien był nas minąć! - wyrwało się Michaiłowi.

Walerij uważał, że nie musiał o tym mówić. Żaden z nich nie był idiotą.

- Zatrzymuje się za każdym razem, gdy my się zatrzymujemy.

- Siedzi nas - stwierdził Nikołaj. Twarz mu pobladła. Zacisnął usta, które zrobiły się 

białe. W jego wzroku pojawiła się podejrzliwość. - Udajmy, że go nie zauważyliśmy - mówił 

dalej. - A w każdym razie, że się nim nie przejmujemy. Dopóki całkiem się do nas nie zbliży.

Zamilkł. Walerij i Misza nie znajdowali lepszego rozwiązania.

- Poza tym możemy się bronić. Nie wybrałbym się w drogę nieuzbrojony.

Walerij wzruszył ramionami. Odwrócił się plecami do groźnego punkcika w oddali.

background image

-   To   znaczy,   że   nie   możemy   przenocować   dziś   w   gospodzie,   jeśli   nawet   jakąś 

znajdziemy. Być może nie możemy nawet zatrzymać się gdzie indziej niż w stajni. Nie warto 

niepotrzebnie narażać niewinnych i nie podejrzewających niczego ludzi. Bóg jeden wie, kto za 

nami jedzie... Ale co mu z tego przyjdzie, że nas śledzi?

- Może czeka na innych? - zgadywał Michaił. Sam miał nadzieję, że się myli. - Jest 

przecież sam, a nas mimo wszystko jest trzech. Skoro wie, że podróżuje z nami Walerij, to 

zachowuje bezpieczną odległość. Przecież zabiłeś oficera, Walerij.

- Tak, może rzeczywiście czeka na innych?

Spakowali się. Ruszyli dalej. Nie tak, żeby przypominało to pospieszną ucieczkę. Z 

pewnej odległości powinno to wyglądać całkiem naturalnie. Z pewnej odległości może to i tak 

wyglądało. Z bliska jednak dało się wyraźnie zauważyć, że są zdenerwowani. Nawet Walerij. 

Nawet   on  zbyt   często  spoglądał   przez  ramię,   nie  zdołał   opanować  drżenia  rąk.   Nawet   on 

uśmiechnął się z ogromną ulgą, kiedy na powrót znalazł się w saniach i usłyszał śpiewanie płóz. 

Kiedy znowu ruszył w drogę.

W oddali samotny jeździec również drgnął. Zaczął jechać za nimi. Nie uczynił nic, by 

znaleźć się bliżej, żeby ich dogonić. Trzymał się z tyłu. Wyczekująco. Zachowywał dystans.

Na czole Nikołaja pojawiły się krople potu. Parowały na mroźnym powietrzu. Nadeszło 

popołudnie. Minęły krótkie chwile rozświetlane dziennym światłem. Natura znowu wczołgała 

się pod granatową pelerynę. Coraz ciaśniej się w nią otulała. Ciemniała. Na niebie pojawiły się 

gwiazdy. Plamki żółtego światła. Śnieżne latarenki z innego świata.

Lampy dzieci nieba zapalone po to, by wędrowcy mogli się według nich kierować, 

odnaleźć drogę, wrócić do domu.

- Jest tam - rzekł Nikołaj do Michaiła. Postanowili, że kiedy ciemność zacznie gęstnieć, 

przyspieszą i postarają się pokonać jak najdłuższy odcinek drogi, póki zwierzętom i im samym 

starczy sił. Poruszali się według gwiazd. Nikołaj z Michaiłem z przodu. Wskazywali drogę. 

Walerij jechał za nimi. Nie zapalili lamp. Jechali w zupełnej ciemności. Nasłuchiwali nawzajem 

swoich głosów. Wypatrywali cieni. Domyślali się, że Walerij jest z tyła Słyszeli jego konia. 

Śpiew płóz. - O ile wiem, dogoni nas. Pewnie pozostali dołączyli do niego w ciemności. Może 

czekał właśnie, aż zapadnie z mrok. Nie podoba mi się to.

- O ile wiem, zgubiliśmy go - odparł Michaił. W gruncie rzeczy sam w to nie wierzył, 

ale czuł, że jego powinnością jest znaleźć jakiś jasny punkt w całej sprawie. - Może nadal tam 

jest. I nadal sam. Nie wiemy, Nikołaj. - Michaił zamilkł. Istniało coś, o czym długo rozmyślał, 

ale nie śmiał zaproponować. W każdym razie nie w obecności Walerija. Teraz jakoś łatwiej 

przyszłoby   powiedzieć   coś   głupiego   Nikołajowi.   Przedtem   było   inaczej.   Przedtem   Walerij 

background image

wydawał się najlepszym kompanem. Teraz wiele się zmieniło. Michaiłowi to się nie podobało. 

Pragnął, by wszystko było jak dawniej. Brakowało mu Walerija, brakowało mu tego kompana, 

którym kiedyś był. Nie podobało mu się, że Walerij dorósł. - Ty albo Walerij moglibyście 

wyjechać mu naprzeciw. Jeżeli jest sam, moglibyście go zaskoczyć. Masz przecież broń.

- Na Waleriju już ciąży zarzut zabójstwa - stwierdził Nikołaj. - A ja nie zaatakuję tego 

tajemniczego jeźdźca, Misza. Już o tym myślałem. Myślałem, że dwóch mężczyzn mogłoby się 

z łatwością z nim rozprawić, kimkolwiek jest. Ale odrzuciłem ten pomysł. O ile wiemy, ten 

człowiek nie jest groźny. Może to ktoś, kto przypadkiem jedzie za nami. Kto też musi robić 

postoje. Nie wie przecież, jakiego rodzaju ludźmi jesteśmy. Może tak samo boi się nas, jak my 

jego. Może dlatego zachowuje dystans. Może istnieje jakieś proste wytłumaczenie, Misza. To 

nie musi być ktoś, kogo powinniśmy się obawiać...

Miszy trudno przychodziło dać wiarę prostym wytłumaczeniom. Nie dał się przekonać, 

że to zwykły zbieg okoliczności. Zdołał poznać po głosie Nikołaja, że tamten również nie 

wierzył w to, co mówi. Może i on czuł się w obowiązku znaleźć jakiś jasny punkt?

Jechali dalej w milczeniu. Obaj rzucali niespokojne spojrzenia do tyłu w ciemność. Nie 

widzieli  nic  poza ciemnym cieniem  Walerija  i  jego  konia.  Próbowali   sobie  wyobrazić,   co 

znajduje się dalej. Pocili się w swych futrzanych kurtkach.

Wkrótce dostrzegli zarysy jakichś domów. Właściwie nie była to wioska. Nikołaj znał to 

miejsce. Wiedział, że jest tu gospoda, choć osada nie ma nawet nazwy. W każdym razie takiej, 

której używałby ktoś poza nielicznymi jej mieszkańcami.

Zatrzymał konia. Walerij omal nie wpadł na ich sanie.

Wokół panowała niema cisza. Ciemność trzymała ich mocno w swych objęciach. Nawet 

jednym gestem nie zdradzała, że inni również znaleźli miejsce na jej kolanach.

- Wreszcie konie trochę odpoczną - odetchnął Walerij.

Wyglądał na zmęczonego. Ostatni odcinek okazał się bardzo wyczerpujący. Znad koni 

unosiła się para. Nikołaj widział to w ciemności Misza również to zauważył. Zmartwił się. - To 

jeszcze nie wieczór, Nikołaj! Czy nie uzgodniliśmy, że będziemy jechać, dopóki starczy nam 

sił? Uważam, że nie powinniśmy się zatrzymywać! Może uda się nam pozbyć cienia. „W nocy 

wszystkie koty są czarne.

Roześmiał się krótko, ale jego śmiech pochłonął mrok. Gwiazdy ponad nimi nie odbiły 

tej radości.

- Przynajmniej o dzień drogi stąd nie znajdziemy w okolicy żadnych innych zabudowań 

-  rzekł   Nikołaj.   -   Podróżowałem  już   w   tych   stronach,   mój   drogi.   Znam  to   miejsce.   Jutro 

ruszymy dalej. Uważam, że jak na jeden dzień dojechaliśmy wystarczająco daleko. Szczerze 

background image

mówiąc, nie wierzyłem, że nam się uda. Zrobiło się strasznie zimno. Jestem przemarznięty do 

szpiku kości. Dla koni to też nie lada wysiłek.

- To ty decydujesz! - westchnął Walerij. - W którym domu się zatrzymamy? Wszystkie 

wyglądają na wymarłe. Czy ludzie chodzą tu spać z kurami?

- Przenocujemy w gospodzie - odparł Nikołaj. - Znają mnie tam. Zajmą się końmi. Jeśli 

ktoś jest w stanie zapłacić, może dostać pokój dla siebie. Jeżeli nie, to pozostaje mu duża sala. 

Palą w niej jak w piekle i układają ludzi pod ścianami. Ale o tej porze roku nie ma chyba wielu 

podróżnych.

Wysiadł   z   sań.   Poprosił   towarzyszy,   by   poczekali   na   zewnątrz.   Ruszył   w   stronę 

budynku, w którym paliło się światło, lecz który pod żadnym innym względem nie różnił się od 

innych domów. Nie wydawał się ani trochę większy, lecz może to tylko z powodu panujących 

ciemności zawodził ich wzrok.

Długo czekali. Michaił wiercił się w saniach. Szczelniej otulił się skórą. Marzł, mimo że 

miał na sobie futro, siedział na skórach i okrywał się skórami. Czuł mrowienie w nogach. W 

stopach   prawie   stracił   czucie,   palce   zupełnie   mu   zdrętwiały.   Spróbował   nimi   poruszyć. 

Zabolało. Skrzywił się, ale przynajmniej się przekonał, że jeszcze tli się w nich życie.

Zastanawiał się, jak długo muszą jeszcze wędrować. Zdawał sobie sprawę, że to dopiero 

początek. Przed nimi daleka droga. Jeszcze daleko do Kem. A może będą musieli jechać dalej?

Walerij musi przedostać się za granicę, jeżeli ma być bezpieczny.

Do Norwegii...

Michaił   pomyślał   o   wiosce   nad   fiordem   położonej   między   górami.   Nad   fiordem 

niebieskim i lśniącym. Który nie zamarza w zimie, jest równie lśniący i obfituje w ryby jak w 

cieplejszych porach roku. Który odbija białe góry, podobnie jak odbija zielone.

Norwegia.

Lyngen.

Jego dziedzictwo. Kłamstwo, które uczynił swoim. Wielka tajemnica, którą przekazał 

mu ojciec.

Pewnego dnia zabierze tam matkę. Do wioski między górami. Wioski kołysanej w ich 

ogromnych   objęciach.   Pokaże   Raiji   świeżą   zieleń   lasów   sosnowych,   drzewa   liściaste 

porastające   zbocza   niższych   partii   gór.   Pokaże   jej   szczyty   sięgające   nieba.   Powinna   to 

zobaczyć.

Jeśli sobie przypomni, będzie szczęśliwy.

Jeśli sobie nie przypomni, będzie musiał nosić tajemnicę do końca życia.

Michaił nie lubił kłamać matce. Nie lubił niczego przed nią ukrywać.

background image

Ale ojciec prosił go o milczenie. A ojciec był głową domu. Matka dbała o dom, ale to 

ojca należało słuchać. Michaił wiedział, że jest dobrym synem.

Pragnął mieć to już za sobą. Gdy tylko nastanie wiosna, popłynie na zachód. Popłynie 

„Raiją” do Norwegii. Zabierze ze sobą matkę. Do jej kraju. Pokaże jej wszystko. Być może 

ofiaruje prezent niepodobny do tych, które kiedykolwiek dostała.

- Chciałbym wiedzieć, kto taki depcze nam po piętach! - rozległ się tuż obok głos 

Walerija.   Chłopak   stanął   blisko,   opierając   się   o   sanie   Michaiła.   -   Przypomina   to   raczej 

zachowanie zazdrosnej kobiety niż mężczyzny będącego przy zdrowych zmysłach!

- Ktokolwiek by to był, to udało mu się nas porządnie przestraszyć - Michaił zerknął 

kątem   oka   w   ciemność,   która   jednak   nie   zdradziła   mu   więcej   niż   Walerijowi.   Potrafiła 

dotrzymywać tajemnic.

- Nigdy nie powinienem był wrócić do Archangielska! - Walerij patrzył przed siebie.

- Rozmawialiśmy już o tym - westchnął Michaił. Zapragnął, żeby Nikołaj był z nimi. 

Nie wiedział, co robić, kiedy Walerij przybierał ten smutny ton. Nigdy nie był pewien, jakiej 

odpowiedzi   spodziewa   się   po   nim   Walerij.   Sam   nie   miał   pojęcia,   co   w   ogóle   mógłby 

powiedzieć.

- Musiałem tylko porozmawiać z Raiją - Raisą, musiałem ją zobaczyć - tłumaczył się.

Znowu potrząsnął głową. Pochylił się. Michaił niemal się wystraszył tego, co zobaczył 

w   jego   twarzy.   Przez   moment   Walerij   wydał   się   tak   bardzo   podobny   do   Wasilija.   Przez 

mgnienie ujrzał swą matkę razem z Wasią. Nie rozumiał, dlaczego tak pomyślał. Nie rozumiał, 

skąd w jego głowie te obrazy. Jednak nie potrafił ich odgonić.

- Nie martw się, mama wybaczy ci, niezależnie od tego, co się stanie - Michaił starał się 

pocieszyć Walerija; jedynie to przyszło mu na myśl. - Nie tylko ja jestem jej dzieckiem. Tak 

samo kocha ciebie i Nikołaja. Chyba przez jakiś czas byłem z twojego i Jelizawiety powodu 

zazdrosny, ale to było parę lat temu.

- Cicho!

Walerij oddalił się. Niemal zniknął w mroku, lecz Michaił był spokojny, że nie odszedł 

dalej niż do swoich sań. Nie rozumiał czasem reakcji Walerij a. Nie wiedział, czy chciałby je 

rozumieć. Przerażały go.

Z gospody wyszedł Nikołaj w towarzystwie dość postawnego mężczyzny. Wydawał się 

w każdym razie wyższy niż szerszy, choć niewiele brakowało, by dorównał tuszą wzrostowi.

Nikołaj klepnął mężczyznę po ramieniu, przedstawiając go jako właściciela gospody.

- Przyjechałem z Kateriną i Misza. Zajmij się saniami i końmi. Mam nadzieję, że będą w 

nocy bezpieczne. Jeżeli okaże się, że nie masz razowego chleba, nie zapłacę ci za nocleg!

background image

-  Czy  Norkin  kiedykolwiek   wyjechał   stąd  rozczarowany? -  gospodarz  wydawał  się 

szczerze dotknięty.

- Nie - przyznał Nikołaj z uśmiechem i uniósł Misze z sań. - Ufam, że i tym razem tak 

się nie stanie. - Zawołał przez ramię do Walerij a: - Michaił, zadbaj, by wódka trafiła pod dach! 

I rzeczy tej małej damy. Kobiety są takie próżne!

Gospodarz śmiał się, trzęsąc się na całym ciele. Całkowicie zgadzał się co do tego z 

Nikołajem. Michaił odnosił wrażenie, że gospodarz zgadzałby się z Nikołajem we wszystkim. 

Dobrze wiedział, kim jest jego gość. Nazwisko Norkinów miało swoją wartość również w tych 

stronach.

- Zajmij się końmi, mój miły panie! - wydał polecenie Nikołaj. - Mam nadzieję, że twoja 

żona   ugości   nas   śniadaniem   takim   jak   to,   które   przyrządziła,   kiedy   ostatnio   się   u   ciebie 

zatrzymałem, przyjaciela A dziś wieczorem zjemy wszystko, co dla nas wybierze. Padamy z 

głodu. Poza tym jeżeli dobrze znam twoją żonę, to gotuje wybornie!

Gospodarz roześmiał się wyraźnie zadowolony.

- Zadbam, by przyniosła wam posiłek do pokoju! Ceni sobie gości, którym odpowiada 

jej kuchnia!

Nikołaj   otworzył   kopniakiem   drzwi.   Miał   niezwykle   silne   nogi.   W   korytarzu   nie 

zobaczył żadnych gości. Zataczając się, wszedł po schodach, które wydawały się zbyt strome i 

zbyt wąskie, by można cokolwiek lub kogokolwiek po nich wnieść, lecz nie wypuścił Michaiła 

z rąk.

Na poddaszu panowała cisza. Nie było widać żywej duszy, lecz Nikołaj mimo to nie 

odważył się odezwać. Michaił i Walerij również woleli milczeć.

Nikołaj posadził Michaiła na ławie. Następnie zamknął drzwi na klucz. Chyba odrobinę 

mu ulżyło.

- Brat gospodarza służy w wojsku - wyjaśnił. - Jest podoficerem. Nie mogliśmy lepiej 

trafić.

Pod ścianą stał piec, a obok leżały drewniane szczapy. Walerij zabrał się za rozpalanie 

ognia.

Żaden z nich nie zdjął kurtki. W pokoju panował chłód. Ich słowa nabierały kształtów - 

stawały   się   białymi   obłoczkami   pary   wypływającymi   z   ust.   Rozsądniej   było   pozostać   w 

okryciach.

- Chciałbym wiedzieć, co robi nasz cień - rzekł Nikołaj. Zdjął najpierw czapkę. Jego 

włosy, sztywne i spocone, sterczały na wszystkie strony. Nie pozostało w nim wiele z ważnej 

persony,   jedynie   zachowywał   się   tak,   jakby   miał   prawo   do   wszystkiego.   -   Mógł   przecież 

background image

zrezygnować   -   mówił   dalej.   Nie   zdołał   zobaczyć,   co   się   dzieje   na   zewnątrz,   ponieważ   w 

pomieszczeniu nie było okien. Jedyna lampa rzucała niewielki krąg słabego, żółtego światła. 

Więcej światła dawał ogień, który stopniowo przybierał na sile. Łakomie pochłaniał chude 

patyki.  Nie   mógł   się  nasycić,  dopóki  Walerij  nie dołożył   kilku  grubszych  szczap.  Walerij 

odczekał trochę z zamknięciem drzwiczek. Rozkoszował się zarówno ciepłem, jak i czerwono - 

żółtym światłem. Tak długo jechali w ciemności.

- Może nas zgubił?

- Może nikogo nie zabiłem? - Walerij rozpiął futrzaną kurtkę. Uśmiechnął się, lecz jego 

twarz pozostała zgorzkniała i zmęczona. Widniały na niej ciemne bruzdy.

Michaił uważał, że Walerij wygląda na starszego niż Oleg i niż jego ojciec, Jewgienij.

- „ Może” to dziwne słowo, Nikołaj. Potrafi na moment wymazać to, co złe. Ale nie 

znam nikogo, kto mógłby żyć, opierając się przez dłuższy czas na przypuszczeniach. A ty? 

Może wcale za nami nie jechał... Może w ogóle nikogo nie było! Wszyscy trzej się myliliśmy™ 

Może.

Nikołaj westchnął. Nie odpowiedział.

Nagle na schodach rozległy się kroki. Ciężkie. Powolne. Ten, do kogo należały, musiał 

wiele razy odpoczywać, zanim pokonał wszystkie stopnie.

Nikołaj milczał w oczekiwaniu na gościa, który najwyraźniej zmierzał w stronę ich 

pokoju.

Rozległo się pukanie do drzwi, jakby ktoś bił młotem kowalskim. Drzwi otworzyły się, 

zanim zdążyli się odezwać.

Pojawiła się w nich kobieta, największa, jaką Michaił kiedykolwiek widział. Musiała się 

obrócić bokiem, by zmieścić się w wejściu. Jej biodra otarły się o framugi. Uśmiechnęła się. Z 

tym uśmiechem wydawała się bardzo ładna.

-   Nikołaj   Norkin!   -   Postawiła   garnek   na   środku   podłogi.   Złapała   Nikołaja   za   oba 

ramiona. Przyciągnęła go do siebie, tak że niemal zniknął w jej objęciach, niemal utonął między 

jej piersiami.

Michaił nigdy dotąd nie widział tak dużego biustu, nie miał pojęcia, że może osiągnąć 

takie rozmiary. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak wygląda pod ubraniem.

- Nikołaj Norkin! Całe wieki minęły od czasu, kiedy zatrzymałeś się u nas po raz 

ostatni! Co takiego ci zrobiliśmy, chłopcze? Dlaczego nie odwiedzałeś nas tak długo? Czyżby 

nie   smakowało   ci   jedzenie,   które   mama   Dawidowna   dla   ciebie   szykowała?   Jestem   nie-

szczęśliwa,   że   pozwoliłeś   na  to,   by  minęło   tak  dużo   czasu!   Nie   wiedziałeś,   że   zajmujesz 

szczególne miejsce w sercu mamy Dawidowny?

background image

- Mama Dawidowna przyrządza najlepsze posiłki na południe od Morza Białego. Nic się 

z   nimi   nie   może   równać   również   na  północ   od   Morza   Białego.   Ale   po   prostu   długo   nie 

wyjeżdżałem. Wiesz, że zawsze się tu zatrzymuję. Nie mógłbym nie wstąpić, przejeżdżając w 

pobliżu! Co takiego tym razem dla mnie ugotowałaś?

Puściła go Wreszcie. Michaił obawiał się, że Nikołaj się udusi. Nie wiedziałby, co robić, 

gdyby tak się stało.

- Pytasz, co ci przyrządziłam? - wydawała się prawie obrażona. Uniosła pokrywkę. 

Zapachniało mięsem.

Nikołaj pociągnął nosem. Uśmiechnął się szeroko.

Michaił odniósł wrażenie, że to swoistego rodzaju rytuał. Wszystko przebiegało niemal 

z takim namaszczeniem jak obrządek kościelny.

-  I  co  za   chłam  przywiozłeś   tym  razem?  -  spojrzała  spod  przymrużonych  oczu  na 

Michaiła, a potem popatrzyła przenikliwie na Nikołaja. Nie pokręciła głową, choć chyba miała 

taki zamiar.

Walerij uśmiechnął się. Łatwiej przeszedł przez kontrolę niż Michaił. Urok Uskowów 

ujął   również   mamę   Dawidownę.   Była   przecież   kobietą.   Walerij   zdawał   sobie   sprawę,   jak 

podejść kobiety, z którą miał do czynienia.

- Tak, tak - westchnęła. Popatrzyła długo na Nikołaja. - Zakładam, że jesteś dorosły. Nie 

słuchasz rad mamy Dawidowny...

- Nie - przyznał Nikołaj poważnie. Otrzymał jeszcze kilka całusów w oba policzki, 

zanim gospodyni ponownie przecisnęła się przez drzwi i zostawiła ich samych.

Michaił się spocił. Ściągnął kurtkę. Nie odważył się na to, kiedy ta potężna kobieta 

wypełniała sobą prawie całą wolną powierzchnię podłogi.

- Ona również wierzyła, że Nikołaj ma lepszy gust - uśmiechnął się Walerij i podniósł 

pokrywkę. - Wygląda apetycznie. Kiedy zaczniemy jeść?

Chłopak, który pojawił się w gospodzie, był niedużego wzrostu. Nie miał pewności, czy 

rzeczywiście dobrze trafił. Doszedł jednak do wniosku, że żaden Z pozostałych domów nie 

mógł służyć za gospodę.

W progu przywitała go ruchliwa, potężna kobieta. Zmierzyła go wzrokiem drapieżnego 

ptaka.

- Szukam Nikołaja Norkina! - wykrztusił głosem przechodzącym z niskiego w wysoki. 

Odchrząknął. - Jadę za nim aż z Archangielska. Mam dla niego wiadomość. To sprawa życia 

lub śmierci! Czy ten człowiek tu jest? Czy pojechał dalej?

- A kto pyta? - spytała gospodyni równie bezpośrednio. Podparła ręce w miejscu, gdzie 

background image

musiały być biodra. - Co z ciebie za jeden, jeśli wolno spytać?

- Jestem stajennym Norkina!

- Jak na stajennego jesteś trochę mały!

- Ale znam się na koniach. Nikt do tej pory nie narzekał z powodu mego wzrostu. Za to 

Norkin będzie miał do pani pretensje, jeśli nie otrzyma wiadomości, jaką mu przywiozłem! A ja 

wolałbym nie zadzierać z Nikołajem Norkinem!

Mierzyli   się   wzrokiem,   przez   dłuższą   chwilę   mierzyli   swe   siły.   W   końcu   wygrał 

mniejszy i szczuplejszy z przeciwników.

Gospodyni   skinęła   ku   schodom.   Ciągle   nie   mogła   złapać   oddechu   po   tym,   jak 

przemierzyła je w górę i w dół. Nie miała ochoty na ponowną wspinaczkę.

- Pokój na lewo - rzekła. - Nie chciałabym być w twojej skórze, jeżeli mnie okłamałeś - 

dodała.

Chłopak skinął głową. Pokonał schody w kilku lekkich susach. Prawie pofrunął. Mocno 

zapukał do drzwi po lewej stronie. Chwilę trwało, zanim się otworzyły.

- Do diabła! - krzyknął Nikołaj. Cofnął się, pozwalając przybyszowi wejść do środka. 

Zamknął drzwi, zanim znowu się odezwał. - Co ty, do diabła, tu robisz?

- Pomyślałam, że możecie potrzebować mojej pomocy - odparła Olga, uwalniając włosy 

spod skórzanej czapki. - Misza nie wygląda jak dziewczyna, a ja tak.

Nikołaj zamknął oczy i oparł się zrezygnowany o framugę. Misza i Walerij nie mogli 

powstrzymać uśmiechu.

- Czy to ty za nami jechałaś? - spytał Michaił. Bał się, że zabrzmiało to głupio.

- A jak myślisz, kto? - odparła zaczepnie Olga. - Jakiś święty? Gienadij Uljakow?

- Wracaj do domu! - rzekł Nikołaj spokojnie, lecz stanowczo.

- Nie - Olga nie tak łatwo dała za wygraną. - Przynieś moje rzeczy - powiedziała. - 

Wprowadź konia. I powiedz tej kobiecie na dole, że jestem twoim stajennym.

Nikołaj wyszedł. Nie odezwał się ani słowem. Walerij uśmiechał się. Olga ściągnęła 

wysokie buty. Spojrzała z dezaprobatą na Michaiła.

- Zdejmuj sukienkę! - rozkazała mu. - Zamienimy się ubraniami. Ty będziesz stajennym 

Nikołaja!

- Nikołaj stłucze cię na kwaśne jabłko - śmiał się Walerij. Nie przerywał jedzenia. 

Dokładnie przeżuwał każdy kęs.

- Zostaję z wami - oznajmiła Olga. Zaczerwieniona na twarzy. Z uporem w spojrzeniu. 

Wyprostowana, z podniesioną głową.

- To Nikołaj o tym zadecyduje - zauważył Michaił, jednak z ochotą pozbył się sukienki.

background image

Spodnie, które miała na sobie Olga, najwyraźniej należały do Olega. Na nią były za 

duże, ale na Michaile leżały znacznie lepiej.

Zdążyli się przebrać, zanim Nikołaj wrócił z workami Olgi. Z trzaskiem rzucił je na 

podłogę. Nie uśmiechał się, kiedy na nich popatrzył, i powiedział:

- Idę spać. Ale jutro porozmawiamy, Olga!

background image

6

Olga   jadła   kolację.   Michaił   pożyczył   jej   swoją   łyżkę.   Musieli   posilać   się   prosto   z 

garnka. Czymś takim, jak talerz dla każdego z osobna, gospodyni nie zaprzątała sobie głowy. 

Nikołaj   położył   się   na   jednej   z   trzech   ław   znajdujących   się   w   pokoju.   Odwrócił   się   do 

wszystkich plecami. Uczynił to rozmyślnie.

Olga jadła dalej. Wzruszyła ramionami. Zerknęła ukradkiem na drzwi. Nikołaj zamknął 

je na klucz i zasunął kotarę. Walerij siedział razem z Olgą na środku podłogi i jadł.

Michaił   nie   był   już   głodny.   Ława   wydawała   się   bardzo   twarda.   Nie   wiedział,   czy 

powinien się położyć. Czuł się zmęczony, mimo że przez większą część dnia siedział.

- Będę spała z tobą, Misza - oznajmiła Olga z taką oczywistością, jak gdyby to zostało 

już ustalone. Jak gdyby nie miało to dla niej większego znaczenia.

Michaiłowi zrobiło się ciepło aż w cebulkach włosów. Uszy miał gorące. Pewnie się 

zaczerwienił. Olga i Walerij mogą się z tego śmiać.

Jednak żadne z nich nawet się nie uśmiechnęło.

Walerij tylko zrobił głupią minę do Olgi.

- Jesteś może za młoda, żeby zrozumieć, co tracisz, Olegowna. Szkoda. Dla ciebie...

- Daruj sobie, Walerij - odgryzła się Olga. - To ciebie jest mi żal. Bardziej z powodu 

twoich myśli niż czegoś innego.

- Czy nie może być trochę spokoju dziś w nocy? - spytał Nikołaj. Ściana nadała jego 

słowom głuche brzmienie. - Musimy wcześnie wstać. To nie zabawa, niezależnie od tego, co 

sobie myślisz, Olga! A teraz bądź cicho! Chciałbym się przespać!

Olga podciągnęła spódnicę i wdrapała się do Michaiła. Uśmiechała się do niego, ale w 

jej brązowych oczach pojawił się cień niepewności. W pokoju panował półmrok, lecz Michaił 

zdołał to zauważyć. Poza tym znał Olgę. Mimo że robiła wszystko, by wydać się obca. Znał ją.

- Mogę spać przy ścianie? - spytała. Michaił tylko skinął głową. Okrył Olgę skórami.

Zastanowił się, czy nie ma w nich pluskiew, jednak zaraz odrzucił tę myśl. Nikołaj nie 

zatrzymałby się w gospodzie, w której grasowałoby robactwo. Ludzie tacy jak Nikołaj potrafili 

o siebie zadbać. Wiedzieli, gdzie znaleźć to, co najlepsze.

Zrobiło się ciemno, kiedy Walerij zdmuchnął lampę. Michaił starał się dostosować do 

rytmu oddechu Olgi. Udało mu się. Ale nie przysunął się bliżej. Nie zdobył się też na to, by 

przełożyć rękę nad Olgą. Nie wiedział, co właściwie ma zrobić z tym ramieniem.

Przyjaciółka nie odzywała się. Nie zasnęła, dopóki się nie upewniła, że Misza śpi. Może 

czuwała, kiedy zmorzył go sen.

background image

Dobrze było wiedzieć, że na nim polega. Jednak zasiała w nim również niepokój. Nie 

byli sobie już tak bliscy jak kiedyś. Nie byli już jak rodzeństwo.

Świadomość tego sprawiła Michaiłowi ból.

- Musisz wrócić do domu! - Michaił nie pamiętał, by Nikołaj kiedykolwiek patrzył tak 

surowo.

- To cały dzień jazdy! - rzucił Walerij. On nie miał tylu wątpliwości co do uczestnictwa 

Olgi w wyprawie. Michaił zazgrzytał zębami. Mimo młodego wieku domyślał się zamiarów 

Walerij a. Ale Olga nie jest z tych dziewcząt! Czuł wściekłość, że Walerij w ogóle pomyślał, że 

z Olgą pójdzie mu łatwo. To nie dlatego przyjechała za nimi!

- Tak, to cały dzień jazdy - zgodził się Nikołaj. Tylko popatrzył na Olgę. - Lecz ta 

młoda dama pokonała tak długi odcinek w ciągu jednego dnia. Może zniesie również powrotną 

drogę.

Olga wysunęła brodę.

- Zostanę z wami. Przynajmniej wyglądam jak dziewczyna. Bardziej ją przypominam 

niż Misza.

- To nie zabawa, Olga! - Na twarzy Nikołaja odbijało się zmęczenie. - Nie rozumiesz, że 

wkrótce będziemy mieć cały świat na karku z twojego powodu? Co, u licha, sobie myślałaś, 

kiedy wybierałaś się w pogoń za nami?

-  Tato  nie  jest   głupcem!  -  Olga  nie  należała  do tych, którzy umykali   wzrokiem.  - 

Naprawdę myślisz, że wyślą kogoś za mną w pościg? Myślisz, że mama i tato nie wiedzą, o co 

tu chodzi?

-   Wiem   także,   że   jesteś   ich   jedynym   dzieckiem.   Nie   zapominaj,   że   jesteś   córką 

armatora, Olgo Olegowna!

- A poza tym potrafię sama się pilnować - rzuciła. Nadal trzymała wysoko głowę. Nie 

ugięła się przed żadnym z argumentów Nikołaja. A w ogóle trzeba czegoś więcej niż słowa, by 

ją ugiąć. - Zostawiłam rodzicom list. Jechałam tak wolno, że nawet dziecko na starej szkapie 

mogłoby mnie dogonić Sądzisz, że jestem całkiem bezmyślna? Gdyby tato lub mama mieli 

zamiar sprowadzić mnie z powrotem, już dawno zaciągnęliby mnie za uszy do Archangielska. 

Uważają, że jestem wystarczająco dorosła. Wierzą, że potrafię sobie sama poradzić!

- Napisałaś list?

Olga   skinęła   głową.   Otworzyła   szeroko   oczy,   udając   niewinną   i   szczerą.   Michaił 

wiedział, że nie wszystko jest tak, jak mówi.

- Nie podoba mi się to - rzekł Nikołaj. - Ani trochę mi się to nie podoba. Już dość 

kłopotu z Misza. Teraz będę miał do pilnowania dwoje dzieciaków.

background image

-   Może   się   przydać   -   stwierdził   Walerij.   -   Olga   przynajmniej   wygląda   jak 

dziewiętnastoletnia Katerina Aleksiejowna z Kem.

- Nie mamy dokumentów dla czworga osób - odparł Nikołaj. - Nie lubię tak ryzykować. 

Poruszamy się po kruchym lodzie. Olga wcale nam nie ułatwia sytuacji, chociaż w zasadzie 

masz rację, Walerij. Łatwiej ją wziąć za Katerinę z Kem.

Trochę się rozpogodził.

- Naprawdę myślisz, że jestem całkiem pozbawiona wyobraźni, Nikołaju Norkin! - Olga 

uśmiechnęła się swym najsłodszym uśmiechem. Poderwała się z miejsca. Zaczęła szukać w 

kurtce, którą miała na sobie. Po chwili podała Nikołajowi jakiś papier.

Nikołaj rozłożył kartkę, którą najwyraźniej już wiele razy rozkładano.

- Jurij Iwanowicz Popów - przeczytał. - Urodzony w Onedze w 1725 roku... Co to, do 

diabla, jest?

- Za dużo przeklinasz - zauważyła słodko Olga. - Dokument stwierdzający, że jeden z 

nas jest Jurijem Popowem - odparła. - Miłym chłopakiem w wieku dwudziestu pięciu lat. 

Ciemnowłosym i dość przystojnym. Pożyczył mi to.

- Wtajemniczyłaś jeszcze kogoś? - zagrzmiał Nikołaj. Uniósł się do połowy, lecz zaraz 

opadł z powrotem na ławę. - Panie Boże, aż prosicie o to, by Walerij został pojmany! Byśmy 

wszyscy trafili do więzienia!

- Jesteś trochę zbyt nerwowy! - rzekła Olga tonem przypominającym Antonię. Tonem 

matczynego upomnienia. - Myślisz,  że naprawdę jestem tak głupia? Myślisz, że wszystkie 

dziewczęta są jak te twoje gęsi? Jurij wierzy, że chciałam z wami pojechać, ponieważ jestem w 

tobie zakochana. Jest o tym święcie przekonany. Ma bardzo miękkie serce. Nie przyjdzie mu do 

głowy,   by komukolwiek   o tym opowiadać.  Bardzo  się   ucieszył,   że dostanie  kilka  tygodni 

urlopu.   Pewna   dama   mieszkająca   niedaleko   Archangielska   również   z   tego   skorzysta.   To 

wdowa...

Nikołaj westchnął. Michaił i Walerij uśmiechnęli się. Brązowe oczy Olgi wyglądały 

najniewinniej w świecie.

- Zostałem chyba zdegradowany - zauważył Walerij. - Domyślam się, że nasz przyjaciel 

Jurij jest stajennym u twojej matki?

Olga skinęła głową.

-   Zarobi   trochę  grosza   u  tej   wdowy  spod   Archangielska.   Mówi,   że  bardzo   mu  się 

przydadzą dodatkowe pieniądze. Ale wolałby, żeby nikt o tym nie wiedział. Sądził, że i ja nie 

wiedziałam.

Nikołaj wreszcie się uśmiechnął. Szeroko. Z uznaniem. Puścił oczko do Olgi. Trochę 

background image

złagodniał. Wydawał się bardziej wyrozumiały. Jakby ogarnęły go wątpliwości.

-   Dopięłaś   swego,   Olga?   -   spytał   łagodnie.   -   A   mówią,   że   wygląd   kłamie!   Jesteś 

nieodrodną córką swej matki.

Olga nie odpowiedziała. Zapadła długa cisza. Wszyscy patrzyli na Nikołaja. On zaś 

zerknął na dokument, który trzymał w dłoniach. Spojrzał z ukosa na Olgę. Wreszcie westchnął 

zrezygnowany.

- Dobrze, Katerina, jedziesz z nami. A Walerij tym samym zostaje przechrzczony na 

Jurija Iwanowicza. Michaił jest sobą. Ja także. Mam nadzieję, że to koniec niespodzianek. 

Liczę,  że wytrzymasz trudy podróży, Olga! Nie chcę słyszeć z twoich ust żadnych skarg! 

Zapowiadam ci, że będę dla ciebie surowszy niż dla Miszy. I dla porządku jeszcze dodam, że 

Olga nie ma stwarzać kłopotów żadnemu z nas. Powtarzam: żadnemu! Rozumiesz, Walerij?

- Myślisz, że jestem jakimś capem?

- Masz swoje słabości. Całkiem zwyczajnie - odparł Nikołaj sucho. - Traktuj Olgę jak 

moją podopieczną. Ona jest pod moją opieką!

-   Rozumiem,   że   takie   same   zasady   obowiązują   ciebie,   Nikołaj?   -   spytał   Walerij 

niewinnie.

Nikołaj tylko machnął ręką w odpowiedzi. Nikt nie miał wątpliwości, co to oznaczało.

Znowu  byli   w  drodze.  Mieli   trzy  konie.  Jeden   ciągnął   sanie  z  Walerijem,   Misza  i 

zapasami. Przypadł mu teraz największy ciężar. Olga jechała z tyłu z Nikołajem. Tak wydawało 

się najlepiej. Nadal grali, lecz wiedzieli, że to nie zabawa.

- Dobrze wyskoczyć z sukienki, co? - Walerij wstał tego dnia bardziej rozmowny.

Michaił skinął głową. Nie miał ochoty na pogawędkę.

Czuł się zbyt najedzony. Gospodyni podała im tak solidne śniadanie, że kiedy wstał od 

stołu, myślał, że nie przełknie nic do wieczora. Najwyraźniej Nikołaj należał do ulubionych 

gości gospody w tej bezimiennej osadzie. Jego gwiazda po ostatniej nocy nie przygasła, to 

pewne.

- Ależ ta mała ma silną wolę - zauważył Walerij z uznaniem w głosie, co Michaiłowi 

wcale się nie podobało. Nie lubił spojrzeń, które Walerij posyłał Oldze. Olga nie jest taka. Nie 

jest też wcale dorosła, jak się wydaje. Jest niewiele starsza od niego samego. Nikt nie powinien 

w ten sposób na nią patrzeć. Takie spojrzenia należą się dorosłym kobietom.

Dzień był spokojny. Wydawał się podobny do tego, który zostawili za sobą. Krajobraz 

tu na północy zbytnio się nie zmieniał, rozciągał się płasko aż po horyzont. Tam, gdzie się tylko 

dało, jechali po zamarzniętym Morzu Białym najprostszą i najkrótszą drogą. W miarę upływu 

dnia nabierali coraz więcej odwagi.

background image

Spotykali niewielu ludzi. Mijani chłopi i kupcy nie wydawali się groźni. Nie zauważyli 

nikogo znajomego. Nie wymieniali więcej słów niż zwykłe uprzejmości.

-   Może   wyolbrzymiliśmy   trochę   niebezpieczeństwa?   -   zastanawiał   się   Nikołaj.   Żuł 

powoli. Dostali na drogę jedzenie od mamy Dawidowny z gospody, w której nocowali. Teraz 

zatrzymali  się,  żeby się posilić,  żeby posiedzieć  razem. - Może nie słyszeli  o tobie tu na 

zachodzie? - zwrócił się do Walerija, który siedział na brzegu swoich sań.

- Nie przejeżdżaliśmy dotąd przez żadne miasta - odparł sucho Walerij. - Nawet przez 

jakiekolwiek godne uwagi wioski. Tutaj nikt nie przejmuje się jednym czy dwoma wyjętymi 

spod prawa. Tu wszyscy są wędrowcami. Właściciele zajazdów i kupcy zarabiają, na kim się 

da. Nie zastanawiają się nad tym, czyje dłonie podają im monety. W czasie zimy trudno w tych 

stronach o zarobek. Nikt nie dostrzega różnicy między wyjętymi spod prawa a praworządnymi. 

Tutaj spotyka się tylko ludzi, którzy gdzieś jadą, Nikołaj... Nikołaj roześmiał się. Popatrzył 

przymrużonymi oczyma w granatowy mrok. Rozpalili nieduże ognisko. Ogrzewali się jego 

ciepłem. Ognisko zapadało się w śnieg. Coraz głębiej i głębiej. Nie dawało wiele światła, ale 

przyjemnie było posiedzieć wokół ognia.

- W tych stronach nie ma gospody - rzekł Nikołaj. - Zabudowania są rzadko rozrzucone. 

Jednak tu i tam można znaleźć pojedyncze gospodarstwa położone niezbyt daleko od siebie. 

Możemy jechać tak długo, dopóki zwierzęta wytrzymają, jeżeli się nic nie trafi.

- A więc pozostaje nam dziś w nocy stodoła? - uśmiechnął się Walerij. - Los nas nie 

rozpieszcza! Dobrze byłoby przespać się w wygodnym łóżku i ogrzać przy piecu. Przyznasz się, 

kim jesteś, gdy spytasz o pozwolenie przenocowania w stodole? Czy też wystąpisz jako zwykły 

włóczęga?

Nikołaj nie odpowiedział. Pił rosół, który dostali na drogę od gospodyni. Podgrzali go 

na ognisku. Gorący napój sprawiał, że po zmarzniętym ciele rozchodziło się przyjemne ciepło.

Olga się nie odzywała. Ona również bardzo zmarzła, jednak dobrze wiedziała, kiedy 

mówić, a kiedy pochylić nisko głowę. Dopóki Nikołaj zdawał się być w znośnym humorze, 

wolała milczeć.

Dopóki zdawał się zapominać o jej obecności, było dobrze. Olga nie chciała wystawiać 

jego cierpliwości na próbę.

Dzień przeszedł w wieczór. W żadnych z sań nie rozmawiano wiele. Zatrzymywali się 

co pewien  czas.  Żeby  rozprostować  nogi.  Żeby  krew zaczęła   lepiej  krążyć.  Żeby  nikt  nie 

nabawił się odmrożeń. Żeby dać koniom odpocząć.

Wieczór doczekał już dojrzałego wieku. Przejeżdżali właśnie obok skupiska domów. 

Zwolnili. Lecz po chwili Nikołaj, który jechał w pierwszych saniach, zmienił decyzję. Popędził 

background image

konia dalej.

Milczał.

- Czy nie powinniśmy się już zatrzymać pod dachem? - spytała Olga zatopiona głęboko 

w futrze. Od czasu do czasu wysuwała z niego tylko nos, by odetchnąć świeżym powietrzem. 

Patrzyła spomiędzy włosów futra. - Co ci się nie podobało w tych domach?

- Było ich za dużo - odparł Nikołaj. Zaskoczył tym Olgę, bo w ogóle nie spodziewała się 

odpowiedzi. - Musimy unikać miejsc, gdzie mogą roznosić się plotki - dodał. Olga na moment 

aż oniemiała, słysząc ten potok słów.

- A jeśli nie znajdziemy nic innego? - zaryzykowała jeszcze jedno pytanie.

Liczyła na dobrą wolę Nikołaja. Może z nastaniem nocy trochę złagodniał. Nie może 

przecież gniewać się na nią przez całą podróż.

- To przenocujemy pod gołym niebem - odparł Nikołaj.

Jednak   Olga   dosłyszała   w   jego   głosie   pewne   napięcie.   Przejrzała   go   na   wskroś. 

Zrozumiała, że podejmował ryzyko. Może i znał trochę okolicę, ale nie tak jak własną kieszeń, 

by mógł być pewien, że wkrótce dotrą do jakiegoś gospodarstwa.

Świadomie nadstawiał własną głowę.

Olga   nie   spodziewała   się   tego   po   nim.   Zawsze   uważała   go   za   rozważnego   i 

przewidującego.

Teraz ujrzała go w znacznie wyraźniejszych barwach niż do tej pory. Przedtem pojawiał 

się w jej myślach tylko w odcieniach szarości. Nie był może na wskroś interesujący, ale w 

każdym razie potrafił zaskoczyć.

Dom, który wyłonił się z mroku, był nieduży. Stodoła, stojąca obok, niewiele większa.

Nikołaj wolał nie ryzykować dalszej podróży. Zatrzymał konia.

Olga miała nadzieję, że nie dosłyszał jej westchnienia ulgi. Nie chciała, by dotarło do 

jego uszu. Nie powinien wiedzieć, że jest zmarznięta i zmęczona. Nie powinien pomyśleć, że 

dziewczyna może nie wytrzymać podróży. Jeżeli Misza potrafi, to i ona zaciśnie zęby!

Nikołaj strzepnął śnieg z futra. Wyglądał dostojnie. Poruszał się tak, jak by się tego 

należało spodziewać po Norkinie. Długimi krokami podszedł do chaty. Wewnątrz panowała 

zupełna ciemność. Nawet pasmo światła nie przedostawało się przez szpary w otworach okien.

Michaił pomyślał, że to dziwne.

Mimo   że   las   nie   znajdował   się   daleko,   dom   wyglądał   na   biedny,   podupadły   i 

zaniedbany. Dało się to zauważyć nawet w ciemności.

Nikołaj zapukał do drzwi, że aż się zatrzęsły.

- Każdy mógłby tu się wedrzeć, nawet gdy ma gorszy dzień - mruknął Walerij.

background image

Wreszcie w niewielkiej chacie obudziło się życie. Drzwi uchyliły się nieznacznie. Na 

wysokości twarzy Nikołaja pojawiła się lampa. Jej światło drżało.

- Nazywam się Nikołaj Norkin - rzekł Nikołaj władczym głosem z rękoma zatopionymi 

w futrze. Musiał sprawiać wrażenie archanioła, który nieoczekiwanie stanął przed drzwiami 

ubogiej chaty. - Szukam schronienia na noc dla mnie i mojej służby. I dla koni. Dobrze zapłacę.

- U nas jest mało miejsca, panie Norkin - odparł cienki głos. Stary głos. Drżał z uniżenia 

niczym liść osiki na jesiennym wietrze. - Matka jest bardzo chora. Ona musi leżeć, nie mogę jej 

przenieść. Dla panicza Norkina też oczywiście musi się znaleźć jakieś posłanie w chacie. Ale 

tylko   na   podłodze.   Jeżeli   pan   Norkin   tym   nie   pogardzi.   Na   pewno   przywykł   do   czegoś 

lepszego, wiem coś o tym. Ale matkę trudno będzie przenieść. Jest chora. Mówiłem już o tym? 

Dużo osób jest... w służbie Norkina? Jesteś synem samego starego Norkina? Budowałem mu 

dom w Archangielsku, ale to było dawno temu. Czy stary Norkin żyje?

- Mój ojciec żyje - Nikołaj odchrząknął. Jego głos brzmiał tak donośnie, że siedzący w 

saniach   mogli   dosłyszeć,   że   poczuł   się   zakłopotany.   Być   może   kiedyś   dostępował   takich 

zaszczytów. Teraz przyjmował je z zażenowaniem.

- Możemy się przespać w stodole. Masz tam trochę miejsca?

- W stodole? Syn starego Norkina nocujący w stodole? Co by na to powiedział pański 

ojciec? To by mu się na pewno nie spodobało, nie inaczej!

- Wystarczy nam dach nad głową - odrzekł Nikołaj.

Przybrał taki ton głosu, któremu trudno było odmówić. Uśmiechał się do starca. Tamten 

opuścił lampę. Nikołaj zobaczył go. Zobaczył zmarszczki, zapadnięte policzki. Zobaczył, jak 

ręka trzymająca lampę nadal drży. Zobaczył, jak ten człowiek cienko jest ubrany.

- Mieszkacie tu sami, ty i twoja żona? Staruszek skinął głową. Zwilżył wargi kilka razy, 

lecz nic nie powiedział.

- Musi być wam ciężko? - spytał Nikołaj. Pomyślał, że starzy ludzie nie powinni żyć tak 

na uboczu. Tutaj nikt nie mógł im pomóc. Nikt młody, kto mógłby przejąć prace, których stare 

ręce nie są już w stanie wykonać.

Przyłapał się na tym, że ogarnęło go współczucie. Nie było na to miejsca. Był jedynym 

synem starego Norkina, a ojciec nie słynął ze swego dobrego serca i łagodnego usposobienia.

- Czy można rozpalić ogień w twojej stodole? Staruszek skinął głową.

- Od dawna nie trzymamy zwierząt - powiedział. - Ale w środku jest czysto. Nie czuć 

tam oborą. Zostało jeszcze trochę suchego siana, tylko krucho z drewnem. My też nie mamy go 

wiele.

- Masz jakiś kawałek lasu? Czy te drzewa za chatą są twoje?

background image

Starzec potrząsnął głową. Wyglądał na załamanego.

- Nie,  to  las  carycy!  Wyciąłem  tylko parę  gałęzi.  Poza  tym  nic nie ruszałem! Nie 

przyszłoby mi nawet do głowy zabrać cokolwiek, co należy do jej carskiej wysokości! Zawsze 

byłem   prawym   człowiekiem.   Pański   ojciec   również   może   o   tym   zaświadczyć!   Nigdy   nie 

tknąłem niczego, co do mnie nie należało. Tylko witki. Tylko gałązki. Prześwietliłem trochę 

drzew dla carycy, dla cara. Dbałem o carski las!

Nikołaj wciągnął powietrze.

- Jeżeli pożyczysz mi, ojczulku, siekierę, to również obetnę trochę gałęzi w carskim 

lesie. - Chętnie przenocujemy w stodole. I sam zapłacę, komu trzeba, za te gałęzie, które spalę. 

Nikt   nie   będzie   miał   do   was   o   nie   pretensji.   Nie   musicie   się   bać.   I   dobrze   zapłacę   za 

schronienie. Niech święci mają was w opiece!

Stary   człowiek   zamyślił   się.   Kilka   razy   zaczerpnął   powietrza.   Przyjrzał   się   dobrze 

Nikołajowi.

- Jesteś podobny do ojca - mruknął i spojrzał ponad ramieniem młodzieńca. - Możesz 

zatrzymać się mej stodole, lecz mam nadzieję, że nie opowiesz ojcu, że musiałeś nocować w 

takich warunkach. To mu się nie spodoba. Nie, na pewno nie, mówię ci. Siekierę znajdziesz 

koło chaty. Potrzebna ci lampa?

Nikołaj odparł, że mają swoją.

- Nie kłopocz się nami więcej, damy sobie radę! - dodał.

Staruszek stał w uchylonych drzwiach, kiedy Nikołaj wracał do sań.

- Tak się zachowuje jaśnie pan! - rzucił cierpko Walerij. Splunął na śnieg. - Stary jest 

tak przerażony, że aż się trzęsie. Mróz nie ma z tym nic wspólnego.

- Upokorzony - poprawiła go Olga. - To upokorzenie, Walerij.

- Upokorzenie to tylko inne określenie dla strachu - nie ustępował Walerij. Olga nie 

zaprzeczyła.

Nikołaj   nie   odzywał   się.   Poprowadził   konia   do   stodoły.   Zdjął   uprząż.   Otworzył 

skrzypiące drzwi. Wprowadził zwierzę do mrocznego wnętrza.

Walerij z dwoma pozostałymi wierzchowcami poszedł za nim. Michaił wygramolił się z 

sań. Zobaczył, że Olga niemal wyturlała się ze swoich. Pewnie zdrętwiały jej nogi. Ostatni 

odcinek drogi był długi. Chyba zbyt długi.

Michaił zabrał skóry. Będą musieli jeszcze kilka razy chodzić tam i z powrotem, by 

opróżnić   sanie.   Być   może   niepotrzebnie   zabierali   wszystkie   rzeczy   do   stodoły.   Okolica 

wydawała się dość odludna, a starzec nie wyglądał na złodzieja. Jego uczciwość bardziej rzuca-

ła się w oczy niż strach... lub upokorzenie. To bez znaczenia, którego słowa się użyje. Drżały 

background image

mu ręce i głos.

-   Olga   i   Misza   zapalą   lampy.   Zajmą   się   końmi.   Zwierzętami   trzeba   się   dobrze 

zaopiekować - zarządził Nikołaj.

- Myślisz, że nie znam się na koniach! - odgryzła się Olga. Przemknęła obok Nikołaja i 

zniknęła w stodole, rozgorączkowana niczym lemingi w swej masowej wędrówce ku morzu. - 

Róbcie swoje, a ja już zajmę się końmi! Wyrosłam...

- ...wśród końskich zadów - dokończył Walerij wesoło. Zapalił jedną z lamp. Wniósł ją 

do środka i powiesił na haku. Uśmiechnął się do Olgi. - Miejmy nadzieję, że nie urodziłaś się za 

wozem, moja droga.

- Idziemy narąbać drew, Walerij! - Nikołaj znalazł siekierę.

- W lesie carycy? - rzucił Walerij żartobliwie. - Chyba oszalałeś, Norkin! Chcesz nas 

wszystkich wpędzić do więzienia za kradzież z jej wspaniałej posiadłości? To obraza majestatu!

- Jeżeli caryca sama tu się zjawi, żeby narąbać sobie parę gałązek na nastrojowe, małe 

ognisko, upadnę jej do stóp na kolana i wyznam mój grzech - rzekł sucho Nikołaj. - Założę się, 

że żadna z ważnych osobistości nie zjawiła się w pobliżu tych carskich gałązek przez ostatnie 

czterdzieści - pięćdziesiąt lat! Ale staruszek drży ze strachu. Wszyscy się boją. Wszyscy są 

wychowywani   w   strachu.   Trzeba   wykształcenia   lub   desperacji,   by   wyzwolić   się   z   tego 

zastraszenia.

- Ty masz wykształcenie, a ja jestem zdesperowany - mruknął Walerij.

- Idziemy narąbać sobie trochę carskich gałązek?

Michaił wnosił rzeczy. Poruszanie się nadal sprawiało mu ból, ale on też chciał się na 

coś przydać. Wyglądało na to, że Olga bardziej zasłużyła na posiłek niż on. A przecież to ona 

wkręciła się nieproszona.

- Coś dziwnego musiało być w tym liście, który zostawiłaś w domu - zagadnął Olgę, 

gdy wniósł większość rzeczy. Trochę jeszcze zostało: pasza dla koni, której zwierzęta od razu 

nie zjedzą, reszta suszonego mięsa, tak dobrze zapakowanego, że tylko sprytny lis lub orzeł 

mógłby je naruszyć. Michaił chciałby zobaczyć to zwierzę lub tego ptaka, które odważyłyby się 

podejść tak blisko zabudowań. Przysunął sanie całkiem do ściany stodoły, tak że stały tuż za 

nią, niewidoczne z drogi, którą tu trafili. Sam na to wpadł. Z nikim tego nie ustalał. Nikogo o 

nic nie pytał.

- Założyłbym się, że Tonią i Oleg natychmiast ruszyliby za tobą, gdybyś tak po prostu 

zniknęła. W każdym razie Tonią. Nigdy ci nie pozwalała chodzić, gdzie ci się podoba. Bała się 

o ciebie, że ci coś strzeli do głowy. I słusznie - dodał Michaił od siebie. Uważał, że ma pod-

stawy, by tak twierdzić, biorąc pod uwagę choćby ostatni pomysł Olgi, kiedy postanowiła do 

background image

nich dołączyć.

Olga kończyła oporządzać swego konia. Szczotkowała go z miłością.

- Trzeba umieć dobierać słowa, Misza - odparła tajemniczo.

- Dlatego właśnie się dziwię - rzekł Michaił zamyślony. Było mu zimno. Biała para 

wydobywała się z jego ust. I z ust Olgi. Ciała koni parowały. Zwierzęta wypuszczały przez 

nozdrza   kłęby   białego   powietrza.   Przestępowały   z   nogi   na  nogę.   Jednak   w   stodole   mimo 

wszystko było trochę przytulniej niż na zewnątrz. W każdym razie nie wiało.

- Potrafisz trzymać język za zębami? Michaił spojrzał na Olgę. Zacisnęła usta. Zaczęła 

szybciej szczotkować konia. Spoglądała na przyjaciela jakby zakłopotana. W kąciku jej ust igrał 

uśmiech. Uśmiech zuchwałej dziewczyny. Znał go.

- Obiecujesz, że nic nie powiesz Nikołajowi? Ani Walerijowi, ale przede wszystkim 

Nikołajowi?

- No, dobrze, obiecuję - przyrzekł Michaił niechętnie. Wiedział, że miał rację, czując, że 

Olga   nie   wyznała   Nikołajowi   wszystkiego.   Wybrała   tylko   część   prawdy.   Nie   można 

powiedzieć, by kłamała bez mrugnięcia okiem. Za to wybierała tylko tę część prawdy, która jej 

odpowiadała. Resztę zatrzymywała dla siebie.

- Napisałam w liście, że jadę do Raiji - Raisy i zostanę u niej co najmniej cały dzień. Że 

być może przenocuję. Że na pewno sprawię jej przyjemność swoją wizytą.

- Zauważą twój wybieg, gdy tylko mama wybierze się do portu.

-   Napisałam   jeszcze   kilka   innych   listów   -   wyjaśniła   Olga   słodko.   Skończyła 

szczotkowanie konia. - Napisałam do twojej mamy. Od taty. Wiesz, on nie lubi pisać, więc...

- ...więc zwykle go wyręczasz! - Michaił się uśmiechnął. - Napisałaś, że mama nie musi 

przychodzić do kantoru przez dzień albo dwa. Ze może trochę odpocząć?

- I że moja mama wybiera się z towarem na południe. Tak więc Raija nie będzie się 

spodziewała wizyty Antonii ani sama do niej nie przyjedzie. Czy nie sądzisz, że jestem bardzo 

przebiegła?

- A co, jeśli zorientują się, że nigdzie cię nie ma? Olga wciągnęła powietrze.

- Trzeci list wsadziłam za uprząż konia. Raija - Raisa znajdzie go, gdy będzie chciała 

gdzieś pojechać. Napisałam na kopercie nazwisko mamy, więc Raija go nie otworzy. Podróż z 

waszego domu do Archangielska zabiera trochę czasu. Czas jest po mojej stronie. Nawet tato 

nie będzie się gniewał tak długo, by wysłać za mną pościg, wiedząc, że zyskałam ponad dobę 

przewagi.

- Nikołaj sprawiłby ci porządne lanie, gdyby o tym wiedział!

- Dlatego musisz trzymać język za zębami - ostrzegła Olga.

background image

Michaił się roześmiał. Nie mógł się powstrzymać.

- Jesteś strasznie bezczelna, Olga! Skinęła głową, wyraźnie zadowolona z tej opinii.

Usiadła obok Michaiła. Rozejrzała się podejrzliwie dookoła.

- Liczę na to, że nie będziemy tak spędzać wszystkich nocy. Lepiej było dzielić z tobą 

ławę. Możemy się tylko pocieszyć, że nie ma tu pluskiew. Na pewno wszystkie zamarzły. 

Nawet samemu diabłu nie udałoby się ogrzać tej stodoły, gdyby nie nakradł drzewa z lasu.

- A stary nawet diabłu nie pozwoliłby zrąbać choćby jednego drzewa - dodał Michaił i 

uśmiechnął się. Przyjemniej było żartować, gdy zostawali z Olgą sami. Teraz miał nad nią 

pewną przewagę. Nawet nie czuł się przy niej głupi.

- Tutaj wystarczy się posłużyć nazwiskiem tej miary, które nosi Nikołaj!

- Myślisz, że to może się okazać niebezpieczne? - spytała nagle Olga. Jej głos zabrzmiał 

obco.

- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie będzie gorzej. Ale kiedy tak długo wszystko się 

dobrze układa, zaczynam niemal wierzyć, że niebawem to się urwie. Nie może przecież po 

prostu iść zbyt gładko.

- Oto i carskie drewno! - Walerij wtoczył się do środka z pełnym naręczem gałęzi. 

Okazało się zresztą, że razem z Nikołajem nie zadowolili się samymi gałęziami. - Ogrzejemy 

się prawdziwie po królewsku! - zawołał. - Nikołaj jest miękki jak wiosenny śnieg. Zaniósł 

drewno staruszkom! Ja przyniosłem to, co zostało. Czy Olegowna potrafi rozpalić w piecu? Czy 

też zna się tylko na końskich zadach?

Nie   zdążył   zobaczyć,   jak   Olga   pokazała   mu   język.   Wszystkie   swe   siły   włożyła   w 

rozniecanie ognia.

- Jeżeli trochę mniej będziesz mu się odszczekiwać, nikt tego nie zauważy - odezwał się 

Michaił. W żołądku ciążył mu kamień.

- Czego?

- Wiesz...

Nie odpowiedziała. Ale udało jej się wreszcie rozpalić.

background image

7

Zrobiło się jakby cieplej. Wiatr co prawda nadal hulał po stodole, ale ogień ogrzał 

trochę wnętrze, gdy już drewno przestało dymić. Nie było zacisznie. Ani przytulnie. Mieli dach 

nad głową i cztery ściany. Towarzystwo koni. Siano ubite i zbutwiałe było twarde, ale leżeli 

między skórami i nie marzli zbytnio. Zdawali sobie sprawę, że mogło być gorzej.

Olga położyła się obok Michaiła. Dawało jej to poczucie bezpieczeństwa. Przypominało 

dom. Nie chciała myśleć o tym, jak bardzo ojciec się rozzłościł, kiedy zrozumiał, że wszystkich 

wyprowadziła   w   pole.   Nie   chciała   myśleć   o   tym,   jak   bardzo   rozczarowała   rodziców. 

Zastanawiała się, kto wziął ją w obronę. Ktoś musiał jej bronić, bo inaczej ojciec pojechałby za 

nimi...

Może Raija. Raija potrafiła prosić w imieniu innych. A ojciec miał do Raiji słabość. Nie, 

nie mógł to być nikt inny.

Przysunęła się bliżej Michaiła. Siano zachrzęściło. Konie przestępowały z nogi na nogę. 

Tak łatwo wychwytywały wszystkie odgłosy. Olga leżała cicho i wydawało jej się, że minęła 

cała wieczność. Przysłuchiwała się oddechom. Odnosiła wrażenie, że potrafi odróżnić oddech 

Nikołaja od oddechu Walerija. Mniej więcej orientowała się, gdzie leżą. Słyszała też oddechy 

koni.

Miszy.

On także nie spał.

Przysunęła   się   całkiem   blisko   przyjaciela.   Nie   sądziła,   by   Nikołaj   i   Walerij   coś 

podejrzewali. Widziała ich tylko jako wzniesienia na sianie. Nie potrafiła dokładnie ocenić, jak 

daleko od siebie leżeli. Nie sądziła, by i oni mogli zobaczyć, jak blisko Michaiła ona się 

znalazła.

Myślała, że śpią. Wnioskowała to z ich spokojnych i długich oddechów.

- Misza, śpisz? - szepnęła. Czekała, aż się do niej odwróci. Położył się na boku, plecami 

do niej. Wyraźnie się od niej odsunął.

- Tak...

- Wiem, że nie... - wydawało jej się, że to wykrzyczała. Jej słowa zabrzmiały tak głośno 

w   panującej   ciszy.   Zagłuszyły   łapczywe   pożeranie   suchego   drewna   w   piecu.   Zagłuszyły 

oddechy śpiących. Nie brzmiały jak szept. Ale nie potrafiła mówić ciszej.

- Czego chcesz? - burknął odpychająco. Mógłby ją uderzyć, skutek byłby taki sam.

- Boisz się?

- Jestem zmęczony - odparł. Olga poznała po jego głosie, że kłamie. Znała go.

background image

Znała go prawie tak dobrze jak samą siebie. Nie uda mu się jej oszukać. Nie udałoby się 

mu również jej zaskoczyć. Jeśli nawet, to w mniejszym stopniu niż Nikołajowi. Misza stanowił 

prawie część jej samej. To przerażające tak o nim myśleć, lecz jeszcze bardziej przerażające jest 

uświadomienie sobie, że to prawda. Misza to jakby część jej samej.

- Czuję się taka samotna...

- Nikt cię nie prosił, żebyś jechała za nami. - Michaił ciągle kąsał. Nadal bił ją słowami, 

które piekły niczym chłosta. Olga była rozczarowana.

- Wiem. - Dalej nie mogła się posunąć. Nigdy nie mogłaby zabrnąć tak daleko, by 

stracić   twarz.   Wtedy   Misza   by   się   od   niej   odwrócił.   Na   to   nie   mogła   pozwolić.   Zawsze 

powinien być blisko. Stanowił przecież część jej samej. Nie można tak po prostu odjąć ręki lub 

nogi.

Misza zawsze powinien być obok.

Wysunęła rękę. Szukała między okryciem swoim i Miszy. Po dłuższej chwili znalazła 

otwór. Misza nie uczynił nic, żeby jej ułatwić. Musiała szukać. Wzdłuż jego ramienia. W dół 

ręki. Wpuściła mu chłodne powietrze. Mógłby jej trochę pomóc.

- Potrzymaj mnie za rękę! - poprosiła. Nie powiedziała tego głośno, nie powtórzyła. Jej 

szept był jak słaby oddech. Niczego nie zagłuszył. Był jak krewny letniej bryzy, południowego 

wiatru, który chciał się tylko bawić, pieścić...

Michaił gotował się pod skórą. Przekręcił się na plecy. Westchnął głośno. Chwycił Olgę 

za rękę. Pomyślał, że jej dłoń jest mała, że cała Olga jest drobna. I całkiem znośna jak na 

dziewczynę.

Misza poprawił swoje okrycie, przyklepał skórę, pod którą leżała Olga, tak żeby nie 

było szpar. Żadne z nich nie powinno zmarznąć. Trzymał przyjaciółkę za rękę. Splótł palce z jej 

palcami. Ścisnął jej dłoń.

Olga westchnęła.

Michaił nie próbował zgadnąć, co owo westchnienie miało znaczyć. W ogóle nie chciał 

myśleć. W tej chwili nie pozwalał sobie myśleć. I marzyć również. Na jawie.

Trzymał dłoń Olgi w swojej. Dziewczyna odpowiedziała uściskiem. W jej drobnych 

rękach tkwiła siła. I ciepło.

- Czy teraz dobrze? - spytał cicho. Nie czekał, aż odpowie. W podszytej wiatrem stodole 

zrobiło się ciepło.

- Już dobrze - wyznała cicho Olga. Nie udawała zadziornej. - Teraz już dobrze, Misza. 

Spij spokojnie.

Kiedy nastał ranek, wszystko wyglądało jeszcze nędzniej niż o zmroku. Ściany stodoły 

background image

miały mnóstwo szpar. Walerij bez słowa włożył do ognia ostatnie gałęzie. Wychował się w 

ciężkich warunkach, ale i on marzł.

Rozpuścili śnieg. Ugotowali coś w rodzaju zupy z kaszy i mięsa. Jedli w milczeniu.

Olga przyniosła jeszcze trochę śniegu.

- Staruszkowie nie rozpalili w piecu - zauważyła.

- Czyżby tak długo spali?

- Po prostu oszczędzają drewno - rzekł surowo Walerij. Jego twarz zamknęła się, oczy 

pociemniały.

- Pod skórami jest im wystarczająco ciepło. Zwykli biedacy żyją trochę inaczej niż ci, 

którym nigdy niczego nie brakowało.

Olga nie odpowiedziała. Umknęła wzrokiem. Poskromiła swój cięty język. Wyglądała 

na zawstydzoną.

- Olga też nie wybierała sobie rodziców - Nikołaj stanął w jej obronie. Nalał jej jeszcze 

zupy. Trzymał miskę w wyciągniętej ręce, zanim dziewczyna jej nie odebrała.

Potem wyszedł. Walerij otworzył okienko. Patrzył, jak Nikołaj zmierza w stronę chaty 

staruszków. Wciągnął głęboko powietrze. Ruszył za Nikołajem.

Nikołaj zapukał do drzwi. Nie odezwał się, widząc zbliżającego się Walerija, chociaż 

tak jak wszyscy uważał, że Walerijowi nie wolno pokazywać się na oczy nikomu obcemu. 

Powinno go widzieć jak najmniej osób. Nikołaj długo dobijał się do chaty. Staruszek wreszcie 

otworzył. Nie zrobił w drzwiach większej szpary niż poprzedniego wieczoru. Nie wpuścił rów-

nież Nikołaja do środka, gdy ten przyniósł drewno. Mężczyzna miał zniszczoną wiatrem i 

pomarszczoną twarz. Czaszka wyraźnie odznaczała się pod skórą. Nadgarstki składały się z 

samej skóry i kości. Szyję miał długą niczym u chudego ptaka. Oczy równie czujne jak u 

drapieżnika.

- Chciałbym zapłacić za nocleg - rzekł Nikołaj. Wzrokiem przebiegał  ponad głową 

starca. Wpatrywał się w półmrok pomieszczenia, nic właściwie nie widząc.

- Nie mogę nic przyjąć od syna starego Norkina. A na pewno nie za nocleg w stodole. 

Powinienem cię zaprosić na noc do domu, ale matka źle się czuje.

- Jak sobie tu radzisz? Możemy podzielić się z wami żywnością, jeżeli nie chcesz innej 

zapłaty.

Przytrzymując się jedną ręką framugi, staruszek uśmiechnął się ostrożnie bezzębnymi 

ustami   i   ukazał   czerwone   dziąsła.   Twarz   stała   się   jednym   splotem   zmarszczek,   które 

przypominały   misterną   sieć   pająka.   Skóra   twarzy   wydawała   się   równie   szara.   Językiem 

przeciągnął po ustach, jednak nie zdołał dobrze ich zwilżyć. Kąciki ust uniósł do góry. Umknął 

background image

wzrokiem. Popatrzył na Walerija, potem znowu na Nikołaja.

- Matka jest chora... - roześmiał się krótko. Pokręcił głową. - Nie mamy wiele, ale nigdy 

przedtem nie przyjmowaliśmy jałmużny...

- To zapłata za schronienie - rzekł Nikołaj. - Nie można tego nazwać jałmużną. Poza 

tym pracowałeś dla mojego ojca.

Stary człowiek nie wiedział, co powiedzieć. Stał przed nimi bezradnie. Patrzył gdzieś 

obok. Nie spojrzał do środka. Nie zamierzał wpuścić przybyszów do chaty.

- Możesz porozmawiać z żoną - zaproponował Nikołaj łagodnym, lecz stanowczym 

głosem. - Idź i spytaj ją, co o tym myśli. Kobiety mają swoje zdanie. Pewnie dobrze wie, czego 

potrzebujecie. Niech wyznaczy cenę.

Staruszek skinął głową. Niechętnie. Popatrzył na obu z ukosa. Wycofał się jak kuna. 

Zamknął im drzwi przed nosem, ale nie na klucz. Nie słyszeli też, by zasunął zasuwę.

- Podejrzewałem coś już wczoraj wieczorem - odezwał się cicho Nikołaj. - Domyślałem 

się najgorszego, ale nie chciałem wierzyć. Co o tym sądzisz?

Walerij 'westchnął i skinął na drzwi.

- Musimy wejść do środka. Z tego, co widać, wynika, że nie jest dobrze. Nie możemy 

stąd odjechać i pozwolić starym dalej tak żyć.

Nikołaj otworzył. Wewnątrz nie paliła się ani jedna lampa. Nie żarzyło się w piecu. 

Okna były zamknięte. Dawno ich nikt nie otwierał. Drewno, które przyniósł Nikołaj, leżało 

ładnie poukładane obok pieca.

W   chacie   było   tylko   jedno   pomieszczenie.   Szare   i   brudne.   Wypełnione   różnymi 

zapachami. Zapachem starzyzny, pleśni, wilgoci. Zapachem brudu. Ponieważ i brud ma swój 

zapach.

I ciężkim odorem zgnilizny.

Przy jednej z krótszych ścian stało łóżko. Szarobrązowe. Wszystko w tym ubogim domu 

- w tym grobie z drewnianych bali - było szare lub brązowe.

Staruszek stał przygarbiony niczym stepowa sosna, zwrócony do Nikołaja i Walerija 

plecami. Mówił zniżonym głosem.

- Jest synem Norkina. Pamiętasz, jak dobrze zarabiałem u Norkina? Wyciosałem dla 

niego najpiękniejsze kolumny. Nie znajdziesz takich drugich w całej północnej Rosji. Tylko car 

ma podobne. Widziałem niezwykłe kolumny i kopuły w Sankt Petersburgu. Pamiętasz, jak ci o 

tym opowiadałem? Takie same zrobiłem dla Norkina. Kopuł nie chciał. Nie cierpiał na manię 

wielkości, chociaż był możnym panem. Zamówił tylko kolumny. Jest tu jego syn, matko. Nie 

wiem, czy mogę przyjąć od niego zapłatę za nocleg. Przyniósł nam drewno. Przenocował w 

background image

stodole   razem   ze   swymi   stajennymi   i   końmi.   Jest   tak,   jak   mówię.   Oni   wcale   nie   mają 

poprzewracane w głowie, ci Norkinowie...

Nikołaj podszedł cicho do starca. Położył mu rękę na ramieniu. Tamten aż podskoczył. 

Stanął przed łóżkiem, jakby chciał zasłonić żonę.

Zasłonić ten widok.

- Ona jest chora. Nie lubi obcych. Nie chce, by obcy widzieli ją w tym stanie.

Słowa potykały się o dziąsła, przemykały między suchymi wargami.  Kościste ciało 

drżało. Ramiona usiłowały przeszkodzić Nikołajowi i Walerijowi.

Nikołaj. zdecydowanie odciągnął starca od łóżka. Sam wolał  nie patrzeć. Choć nie 

uważał się za szczególnie wrażliwego, obawiał się, że nie zniesie straszliwego widoku. Myślał, 

że wiele już w życiu widział, ale czegoś podobnego jeszcze nie doświadczył.

Walerij rozłożył koc na tym, co leżało w łóżku. Rozszedł się smród nie do opisania. 

Zapachy mieszały się z dźwiękami. Złożyły się w coś, z czym nigdy przedtem się nie zetknęli i 

czego już nigdy nie chcieliby przeżyć.

- Matka jest trochę wstydliwa.  Nieśmiała.  Zawsze była taka nieśmiała. Jako młoda 

dziewczyna miała najczerwieńsze policzki ze wszystkich. Nadal tak jest. Czerwieni się z byle 

powodu. Nie zawstydzajcie jej. Nie zna was. Wie ode mnie, że jesteś synem starego Norkina, 

ale jego także nie znała. Znała go tylko z moich opowiadań. Nigdy go nie spotkała. Stary 

Norkin rozmawia! ze swoimi pracownikami, ale nie z ich żonami. Nigdy nie zabieraliśmy żon 

ze sobą. Matka nie widziała domu w Archangielsku. Chciałem jej go pokazać. Pokazać jej 

kolumny, które wyciosałem. Czy nie są piękne?

- Są bardzo piękne - przyznał Nikołaj. - Chodź z nami do stodoły, ojcze. Musisz coś 

zjeść. Napaliliśmy w piecu. Tam jest cieplej niż tu.

- Ale matka...

- Ją też zabierzemy - zapewnił go Nikołaj. Mówił przyjaźnie, ale stanowczo. Prowadził 

staruszka ze sobą. Wyprowadził z domu, przeprowadził przez podwórze.

Musiał niemal pchnąć go na siano w stodole. Nalał zupy do swej miski i podał ją 

staremu razem z łyżką. Mężczyzna nie wziął łyżki. Upił letniej zupy.

- To nasz gospodarz - wyjaśnił Nikołaj, spoglądając na Olgę i Misze. - Niech trochę zje. 

Wystarczy zupa, bo od czegoś innego mógłby się rozchorować. Myślę, że dawno nie jadł nic 

pożywnego. - Nikołaj nabrał powietrza. - Musimy znaleźć jakieś deski na trumnę.

Staruszek pił zupę. Nie słyszał, co Nikołaj mówił. Olga i Michaił o nic nie pytali. 

Patrzyli tylko na Nikołaja szeroko otwartymi oczami.

Wrócił Walerij. Był blady. Rzucił na ziemię rękawiczki. Ręce miał czerwone.

background image

- Musiałem wytrzeć je w śnieg - rzucił  krótko, przyglądając  się swoim dłoniom. - 

Wymiotowałem. Dawno nie widziałem czegoś tak potwornego. - Spojrzał z ukosa na starca. - 

Kobieta od tygodni nie żyje. Może nawet od miesięcy. W chacie jest tak zimno, że rozkład 

następował  powoli.   A  starzec  chyba postradał  zmysły i  trudno  czegokolwiek  się  od  niego 

dowiedzieć.

Walerij   stał   w   otwartych   drzwiach.   Pił   świeże   powietrze   wielkimi,   łapczywymi 

haustami. Pocił się. Pot wprost lał się z niego. Nie z powodu pogody, bo panował mróz i wiał 

ostry wiatr.

- Widziałeś to zagłębienie w łóżku? - rzekł Walerij ochrypłym głosem, nie patrząc na 

Nikołaja. Zamilkł na chwilę i przełknął ślinę. - Widziałeś, Nikołaj? Spał ze zwłokami, z tym... 

Bóg jeden wie, jak długo!

Walerij wybiegł ze stodoły. Był szary na twarzy, gdy wrócił.

- Zawinąłem ją we wszystkie koce i skóry, które znalazłem, i wyniosłem z chaty. Bałem 

się,   że   po   drodze   coś   wypadnie   na   ziemię.   -   Na   dworze   krakały   kruki.   Wypełniły 

bladoniebieskie niebo nad stodołą. Rozpostarły czarne skrzydła, skrzeczały z zachrypniętych 

gardeł. - Nie możemy jej teraz pochować - mówił dalej Walerij. Musiał mówić, nie potrafił 

milczeć.   Nie  był   w  stanie.   -  Ale   musimy  umieścić   zwłoki  w  jakiejś   trumnie.  I  porządnie 

wyszorować dom. Tam śmierdzi trupem. Śmierdzi śmiercią. We wszystkich kątach czai się 

śmierć.

Zadrżał. Po ciele przeszedł mu dreszcz.

- A co zrobimy ze starcem? Nie możemy go samego tu zostawić - rzeki Nikołaj ze 

spokojem. Nie spuszczał wzroku z Walerija. - Nie możemy.

Nie wspomnieli ani słowem o tym, że marnują czas. Unikali tego tematu. Rozejrzeli się 

po stodole w poszukiwaniu desek. Musieli zadowolić się dwoma starymi korytami. Powinny 

wystarczyć.

- Deski mogą zostać takie niewygładzone - uznał Walerij. - Trumna też nie musi być 

zbyt długa.

- Przestań! - Olga nie chciała tego słuchać. Nie chciała też wyjść na dwór, dopóki to, co 

wyniósł Walerij, tam leżało.

Walerij z Michaiłem zbijali trumnę. Staruszek siedział nieruchomo i przyglądał się ich 

pracy. Wyglądało na to, że nie rozumie, co robią. Uśmiechał się. Na pewno widział, ale jego 

blady wzrok wydawał się jakby nieobecny.

- Norkin nie powinien brudzić rąk pracą - rzekł tylko. Uśmiechnął się rozbawiony, 

ponieważ Nikołaj nie trafił w kilka gwoździ. - Matka też tak mówiła. Między ubogimi ludźmi a 

background image

możnymi panami jest różnica. Bogaci nie powinni pracować tak jak my. Zostali stworzeni do 

czegoś innego. Do czegoś lepszego. Stary Norkin jest pewnie dumny ze swego syna. Matce byś 

się spodobał. Spodobałbyś się...

Nikołaj słuchał jego słów. Uświadomił sobie, że to nie o ojcu mówi staruszek, ponieważ 

dom w Archangielsku wybudował dziadek. Jednak wyprowadzanie tego człowieka z błędu nie 

miało sensu. Niech nadal myśli, że Nikołaj jest synem starego Norkina, którego sam pamięta. 

Przekonywanie go, że jest wnukiem, niczego nie zmieni, tylko zamąci staremu w głowie.

- Obawiam się, że będziesz musiała wejść do chaty. - Nikołaj spojrzał na Olgę. Wyraz 

jej twarzy krzyczał „nie”. - Powinniśmy wyrzucić część rzeczy. Większość z nich musimy 

spalić. A wnętrze trzeba porządnie wyszorować. Zrobię to, ale potrzebuję pomocy. Nie możemy 

tracić czasu, ale też nie możemy po prostu stąd wyjechać. Musisz mi pomóc, Olga!

W końcu skinęła głową. Niechętnie się podniosła i poszła za Nikołajem. Nie odezwała 

się ani słowem.

Starała się nie patrzeć w stronę zawiniątka pod ścianą domu. Starała się nie zwracać 

uwagi na kruki. Przysiadły w lesie tuż za szarą chatą. Niektóre krążyły coraz niżej. Stawały się 

natrętne. Skrzeczały ochryple. Skrzeczały, krążąc wyczekująco pod zimowym niebem.

- Nie mogę w to uwierzyć - rzekła Olga, stając w drzwiach.

Nikołaj   pootwierał   okna.   Rozwarł   drzwi   na   oścież.   Wpuścił   chłód,   który   chętnie 

wypełnił kąty. Wpuścił również światło.

Jednak lepiej by było, gdyby wnętrze pozostało w mroku.

Olga przełknęła.

- To niepojęte, by można tak mieszkać! Tu śmierdzi...

- Czuć rozkładające się zwłoki. Śmierć, Olga. Nie mdlej, dziewczyno! - Nikołaj złapał 

ją, kiedy się zatoczyła, i przytulił do piersi. Poklepał trochę niezdarnie po głowie, po plecach. - 

Nie choruj nam! To potworne, zgadzam się z tobą, ale nie możemy się poddawać. Zwymiotuj, 

jeśli musisz. Mam nadzieję, że jednak wytrzymasz...

Olga   płakała   w   kurtkę   Nikołaja.   Zatopiła   twarz   w   futrze.   Wycierała   w   nie   łzy. 

Szlochała. Chciałaby tak jeszcze chwilę stać. Czuć tylko zapach Nikołaja i zapach futra, ą nie 

fetor, wypełniający chatę.

- Poczekaj jeszcze trochę! - poprosiła. Przez moment cieszyła się, że Misza jej nie 

słyszy.

Nie powinien wiedzieć, że okazała się taka słaba, taka mała.

Nikołaj nic nie powiedział. Nie odezwał się ani jednym słowem. Tylko trzymał ją w 

ramionach, jak prosiła. Nie czynił jej wymówek. Nie gniewał się.

background image

Tylko ją trzymał.

- Już dobrze - pisnęła Olga cienkim głosem, ale w jej oczach już pojawiła się odwaga, a 

usta przybrały wyraz uporu, tak dla niej typowy. - Równie dobrze moglibyśmy spalić całą chatę 

- rzekła, rozejrzawszy się jeszcze raz dokoła.

Nikołaj właściwie się z nią zgadzał, ale uważał, że dom to jednak dom. Cokolwiek by o 

tym myśleli. Ściany tego domu stanowiły ramy dla życia dwojga ludzi. Może dla kogoś jeszcze. 

Staruszek nie mówił nic o dzieciach, nie wymienił żadnych imion. Być może jakieś żyły gdzieś 

w świecie, ale dawno nie odwiedzały tych stron. Nikołaj nie zauważył śladu innych rąk niż ręce 

staruszków. Nikt inny tu nie bywał. Przynajmniej od czasu śmierci staruszki. Może żyli tu tylko 

we dwoje dłużej, niż Nikołaj mógł sobie wyobrazić.

- Bierzmy się do pracy - rzekł ochrypłym głosem. Nie miał pojęcia, za co najpierw 

powinien się złapać, co uznać za bezwartościowe. Ale musieli dokonać wyboru. Mdlący odór 

wgryzł się w większość przedmiotów. Ten dom nie będzie się nadawał do zamieszkania, jeżeli 

go nie sprzątną, nie wyszorują podłóg i nie wyrzucą najbardziej cuchnących rzeczy.

- Trzeba nagotować wody - zdecydowała Olga. - Ja nie dam rady wyjść znowu na 

zewnątrz.

Nikołaj   przyniósł   śniegu   w   dwóch   dużych   blaszanych   wiadrach.   Olga   próbowała 

rozpalić w pieca Nikołaj wyręczył ją. W końcu udało mu się rozniecić ogień.

Ustawili wiadra na piecu, by śnieg stopniał.

Musieli poczekać. Nikołaj wyszedł do stodoły i pomógł Walerijowi przy trumnie. Potem 

włożyli do niej ciało, zabili wieko gwoździami i ustawili tam, gdzie przedtem stało jedno z 

koryt.

Staruszek patrzył na nich, nie widząc.

- Co tam niesiecie, chłopcy? Norkin nie powinien dźwigać takich ciężarów. Staremu 

Norkinowi by się to nie spodobało. Jesteś silnym mężczyzną, jak widzę. Nie przedźwigasz się. 

Ale to nie przystoi. Trzeba znać swoje miejsce. Trzeba pamiętać, kim się jest. Nazwisko Norkin 

ma swoją wagę. Nie należy go brukać.

Nikołaj położył koc na ramionach starca. Spytał, czy mu nie zimno.

Staruszek uśmiechnął się, ukazując bezzębne dziąsła. Szczęśliwy. Pokręcił głową.

- Czuję się  dobrze  - odparł.  -  Czy matka coś  dla  was w domu szykuje? Jest   taka 

nieśmiała. Ale chyba o was zadbała? Nie mamy tak wiele do ofiarowania.

- Niczego nam nie trzeba - uspokoił go Nikołaj. Nie wiedział, co powiedzieć temu 

człowiekowi. Nie był w stanie patrzeć mu w oczy, mimo że zdawał sobie sprawę, że staruszek 

nie pojmuje, co się wokół dzieje. - Prześpij się, jeżeli możesz!

background image

Starzec nadal się uśmiechał. Nie ruszył się z miejsca. Kiwał głową i uśmiechał się. Było 

mu ciepło i czuł się najedzony. Nikołaj zastanawiał się, kiedy ostatnio mu się to zdarzyło. Piersi 

przygniatał mu ciężar.

Wyszedł.

Pomyślał, że mogli tego wszystkiego uniknąć.

Mogli spytać o nocleg w jednym z domów, które zdecydowali się ominąć, zanim tu 

dotarli.

Mogliby tego uniknąć.

Stary mężczyzna mógłby nadal sypiać obok rozkładających się zwłok i nadal marznąć, 

mieszkając na skraju niezmierzonego lasu. Nie odważyłby się ścinać rosnących za domem 

drzew, ponieważ to las carycy, a wobec wszystkich, których uważał za wyżej postawionych, 

czuł ogromny respekt.

Mogliby tego uniknąć.

Nikołaj martwił się, że wplątali się w tę historię. Z drugiej strony zdawał sobie jednak 

sprawę, że być może uratowali człowieka od śmierci. Przybyli za późno, by ocalić zdrowe 

zmysły staruszka, ale jego życie udało się uratować.

Uprzątnięty dom nie zmienił się w przytulne mieszkanie, ale przynajmniej szara barwa 

ścian i podłogi trochę pojaśniała. Zużyli dużo wody. Nagrzali sporo wiader. Wylewali wodę 

prosto na podłogę.

Smród zgnilizny, choć nie zniknął zupełnie, nie był już tak silny.

- Trzeba by tu wietrzyć jeszcze wiele tygodni - stwierdziła Olga z grymasem na twarzy. 

- Teraz przynajmniej jako tako można tu oddychać! - wzdrygnęła się. - Przydałoby się znaleźć 

następny nocleg w jakiejś gospodzie, gdzie będzie można się wykąpać. Nie zniosę tego smrodu!

Podniosła rękę do twarzy i po chwili ją cofnęła. Wykrzywiła twarz.

- Śmierdzę trupem! Chce mi się tylko wymiotować! Z trudem się powstrzymuję!

- Zobaczymy, co nam się trafi - Nikołaj nie chciał niczego obiecywać. - Nie wiem, czy 

już dziś będziesz mogła się wykąpać, Olga. Nie chciałbym cię zwodzić.

Przełknęła   ślinę.   Wyobrażała   to   sobie   zupełnie   inaczej.   Zdawała   sobie   sprawę,   że 

wyprawa   z   Walerijem   do   Kem   może   być   niebezpieczna.   Widziała   w   wyobraźni   patrole 

żołnierzy, układała kłamstwa.

Ale czegoś takiego, co zobaczyli w tej mizernej chacie, nie potrafiła przewidzieć.

- Czy staruszek nie ma żadnych rzeczy, które mógłby ze sobą zabrać?

Walerij pokręcił ponuro głową.

-  Spaliliśmy  wszystkie   łachy.  Nawet   pranie  nic  by nie  pomogło.   Tego   smrodu  nie 

background image

udałoby się usunąć.

- Jego ubranie nie wytrzymałoby nawet prania - wtrąciła Olga sceptycznie. - Rozeszłoby 

się między palcami, tak było zniszczone. Jak ci starzy tu żyli?

-   Jak   ubodzy   ludzie   -   odparł   Walerij.   -   Myślę,   że   nikt   tu   nie   zaglądał   od   wizyty 

ostatniego poborcy podatkowego.

- Czas ruszać w drogę. Olga pojedzie razem z Misza i Walerijem - Nikołaj podjął 

decyzję. - Ja zabieram starca. Pamięta mego dziadka, myśląc, że to mój ojciec. Ma do mnie 

zaufanie.

- Jak długo z nami zostanie? - Walerij spytał o to, o czym wszyscy myśleli.

Nikołaj westchnął. Popatrzył na stado kruków, które nadal trzymały się skraju lasu. Nie 

przestały liczyć na ucztę, na której mogłyby napełnić brzuchy. Ich widok przyprawił go o 

mdłości.

- Znajdę kogoś, 'kto się nim zajmie. Zapłacę za opiekę. Ten człowiek sam sobie nie 

poradzi. Nie może tu mieszkać samotnie. Umrze, zanim zdążymy wrócić. Nie mógłbym go na 

to skazać. Chciałbym zapewnić mu takie warunki, by niczego mu nie brakowało.

- Przed nim już niewiele lat życia - zauważył Walerij.

Zabrzmiało to uszczypliwie, ale nie zamierzał nikogo urazić. Miał żal do wszystkich 

bogaczy, nie do Nikołaja. Młody Norkin przynajmniej myślał trochę inaczej. Pozwalał innym 

korzystać ze swej fortuny, umiał się dzielić.

Nikołaj   nie   odpowiedział   na   uwagę   Walerija.   Zarządził,   by   załadowali   sanie   i 

przygotowali się do drogi. Uczynili to bez słowa.

Zbliżało się południe. Nie zajadą daleko przed nastaniem wieczoru, kiedy trzeba będzie 

znaleźć kolejne miejsce na nocleg. Ale musieli jechać dalej.

Żadne z nich nie miało ochoty dłużej tu zostać.

background image

8

W   ciągu   następnych   trzech   dni   wydarzyło   się   niewiele.   Ominęli   Onegę.   Nikołaj 

utrzymywał, że podróż przez miasto jest zbyt niebezpieczna.

- Miasta oznaczają patrole wojskowe - wyjaśniał, jak gdyby komukolwiek musiał o tym 

przypominać.

W pewnej odległości na północ od Onegi zatrzymali się na naradę. Zapadał zmierzch. 

Wkrótce będą musieli znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Życzenie Olgi dotyczące kąpieli jeszcze 

nie zostało spełnione. Sypiali w stodołach. Marzli. Decyzja o zabraniu staruszka kosztowała ich 

więcej, niż myśleli. Nie wytrzymywał chłodów tak długo jak oni. Musieli skracać dzienne etapy 

wędrówki. Stał się dla nich ciężarem. Zwalniał tempo. Stwarzał dodatkowe ryzyko.

- Został nam jeszcze ponad dzień drogi przez Zatokę Oneską. Jeżeli się zdecydujemy na 

takie rozwiązanie, czeka nas przeprawa przez otwartą przestrzeń, gdzie tylko lód i nic więcej. 

To   oznacza,   że   jeśli   popsuje   się   pogoda,   nie   znajdziemy   schronienia   przed   wiatrem.   Jeśli 

spotkamy żołnierzy, nie umkniemy przed nimi, nie budząc podejrzeń. Lecz jeżeli odważymy się 

pojechać przez zatokę, znajdziemy się o jeden dzień drogi od Kem.

Nikołaj zamilkł. Patrzył to na Misze, to na Olgę, to na Walerija. Starzec spal w saniach. 

Opatulili go starannie, oddali własne skóry, żeby nie przemarzł.

- A jeżeli zdecydujemy się posuwać wzdłuż lądu? - spytała Olga.

Było   jej   zimno.   Wiało.   Ciągle   wiało.   Potwornie   marzła.   I   czuła   się   brudna.   Nie 

wiedziała, co jest gorsze. Nadal marzyła o kąpieli. Możliwie najcieplejszej, prawie gorącej. Nie 

sądziła, by i taka zdołała ją rozgrzać.

- To na miejsce trafimy za tydzień. Olga uśmiechnęła się zmęczona. Walerij roześmiał 

się. Misza wpatrywał się w szerokie ramię Morza Białego, Zatokę Oneską. Nie potrafił dojrzeć 

przeciwnego brzegu. Wszystko było białe. Kiedyś  tutaj żeglował. Wiedział,  jak to miejsce 

wygląda latem, kiedy morze nie spało skute czarnym lodem, pokrytym zdradliwą warstwą 

śniegu.

- Stary nie wytrzyma tygodnia - stwierdził Walerij, jak gdyby to był jedyny powód 

wybrania krótszej trasy. - Jeżeli nie chcemy nocować w Onedze, musimy jechać prosto przez 

zatokę. Może pogoda będzie nam sprzyjać. Ale nie wiadomo, czy nie natkniemy się na patrol...

- Z Kem już tylko kilka dni drogi na zachód - rzekł Nikołaj bezbarwnie. - A wtedy 

będziesz już w Szwecji. No, w Finlandii, ale to też szwedzka ziemia. Zresztą na tych terenach 

nie ma wyraźnych granic. Może istnieją na papierze, ale nie dla tych, którzy tam mieszkają. Lu-

dzie w tych rejonach poruszają się beż przeszkód. Możesz tam zniknąć. I pojawić się jako ktoś 

background image

inny.

Walerij uśmiechnął się.

-   Może   niebawem   usłyszysz,   że   Nikołaj   Norkin   dokonuje   wielkich   rzeczy   poza 

granicami kraju?

Wszyscy uśmiechnęli się razem z nim. Dostrzegli pewną nadzieję. Podróż nie wydawała 

się już tak bardzo niebezpieczna. Ale nie była też zabawą.

- Czy zgadzacie się, byśmy spróbowali przedostać się na drugi brzeg? - spytał Nikołaj.

Wszyscy troje po kolei skinęli głowami.

Popołudnie było wietrzne. Rozbili obóz na skraju rzadkiego i niskiego zagajnika, który 

musieli   niemal   wygrzebać   spod   śniegu.   Niezbyt   bujne   zarośla   przynajmniej   koniom   dały 

pewnego rodzaju osłonę przed wiatrem.

Mimo silnego wiatru udało się rozpalić ognisko. Trochę się ogrzali.

- Przeczekamy tu do wieczora - oznajmił Nikołaj. - I miejmy nadzieję, że niebo będzie 

gwiaździste.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że przejdziemy przez zatokę dziś w nocy? - spytała 

Olga z niedowierzaniem.

- Właśnie tak - odparł Nikołaj z powagą, która jakby zamarzła na jego twarzy, jakby 

została wykuta w lodzie. - Gwiazdy są doskonałym drogowskazem. Poza tym w ciemności nie 

zwrócimy niczyjej uwagi. Zależy mi, żebyśmy jak najszybciej znaleźli się w Kem. Ze względu 

na nas  wszystkich. Na Walerija.  I tego starego  człowieka.  I nas pozostałych. Do tej  pory 

wszystko   szło   zbyt   gładko.   Boję   się.   Im   szybciej   dotrzemy   na   miejsce,   tym   lepiej.   Przy 

odrobinie szczęścia i przychylności pogody dotrzemy do Kem jutro przed nocą. W ciągu dnia 

będziemy musieli odpocząć. Ale obiecuję ci kąpiel, kiedy znajdziemy się w Kem, droga Olgo. 

Będziesz się mogła kąpać, jak długo zechcesz!

Olga   westchnęła.   Zamknęła   oczy.   Poczuła,   że   jest   bardzo   zmęczona.   Bez   trudu 

natychmiast by zasnęła.

Śniła o tym na jawie: by móc się trochę przespać. Mimo niewygody bez trudu do tej 

pory   zasypiała,   gdy   tylko   zapadał   wieczór.   To   nic,   że   od   jakiegoś   czasu   się   nie   myła   i 

nieprzyjemnie pachnie, to nic, że wszyscy nieładnie pachną. To nic, że chrapią i posapują przez 

sen. Nawet armatnie wystrzały nie byłyby w stanie jej obudzić. Każdej nocy spała jak zabita.

- Musimy rozpalić większe ognisko! - stwierdził Walerij. - Przejdę się i nazbieram 

gałęzi.

Nikołaj skinął głową. Dołożył drewna do ognia. Przyciągnął sanie tak blisko, jak to 

tylko możliwe. Sprawdził, czy konie są dobrze okryte, dał im więcej siana niż trzeba, choć 

background image

wiedział, że powinien oszczędzać. Wiele się mogło zdarzyć. Nie chciał jednak o tym myśleć. 

Zdawał   sobie  sprawę,  że  z  pewnością  jazda  po  zamarzniętym zalewie  nie  przebiegnie  tak 

gładko, jak starał się przekonać pozostałych.

Ale wolał wierzyć, że wszystko dobrze się ułoży.

Do tej pory jakoś się udawało.

Olga weszła do sań. Przysunęła się do Michaiła. Nauczyli się, że najlepiej jest siedzieć 

blisko siebie i nawzajem się ogrzewać.

Zwykle Olga siedziała między Michaiłem a Walerijem. Mimo to wiele razy potwornie 

marzła. W drodze przez otwartą przestrzeń wcale nie będzie cieplej. Dziewczyna bała się tej 

przeprawy, lecz wszystko wydawało się lepsze od trwającej tygodniami wędrówki.

- Myślisz, że nam się uda? - spytała Michaiła. Chłopak naciągnął skóry na swoją i Olgi 

głowę.

Zrobiło się   niemal  przyjemnie.  Ciemno.  Świat,   roztaczający się   na zewnątrz,  biały, 

otwarty i rozległy, stał się mały i miły w tym mroku, który sami stworzyli.

- To się nie skończy z chwilą, kiedy dotrzemy do Kem. Michaił czasem się nad tym 

zastanawiał. Doszedł do wniosku, że dopiero wtedy uzna misję za skończoną, kiedy będzie miał 

pewność, że Walerij jest bezpieczny, że jest już za granicą, poza Rosją.

Nie rozmawiał o tym jeszcze z Nikołajem. Ani z Walerijem.

- Co masz na myśli? - chciała wiedzieć. Michaił mógł niemal zobaczyć, jak Olga ściąga 

brwi. Dokładnie tak jak Antonia. Zaintrygowało go, czy on sam porusza się jak matka, jak 

ojciec... Nigdy przedtem nie przyszło mu to do głowy. W czasie tej podróży znajdował tyle 

czasu na myślenie.

- Nie będziesz ciekawa, czy Walerijowi udało się przedostać przez granicę?

- Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. Jak sądzisz, co Nikołaj dalej zamierza? - 

Olga zniżyła głos.

- Nie wiem. Nie pytałem. Pewnie musimy poczekać, aż dotrzemy do Kem.

- Tss, wy dwoje! - To Nikołaj. Potem jego szybkie kroki na śniegu. Jednym ruchem 

zdarł z nich skóry. Jego oczy zwęziły się. - Ktoś idzie! Założę się, że to żołnierze. Ja będę 

rozmawiał, zrozumiano? Ani słowa, jeżeli nikt was nie będzie pytał. I wpuśćcie między siebie 

trochę powietrza!

Odsunęli się od siebie. Olga zaczerwieniła się. W jej oczach pojawił się gniew, ale nic 

nie powiedziała. Zacisnęła tylko usta. Popatrzyła urażona na Nikołaja. Nie zauważył tego. Całą 

uwagę skierował na grupkę osób, która całkiem wyraźnie zmierzała w ich stronę.

Wiało. Śnieg niczym mąka unosił się wokół.

background image

Okazało się, że to żołnierze. Pięciu mężczyzn. Jeden z nich był oficerem. Wyglądało na 

to, że z niechęcią pełnili służbę, która przypadła im w taką pogodę. Ich konie również sprawiały 

takie wrażenie.

Nikołaj   wyszedł   żołnierzom   na   spotkanie.   Zachowywał   się   uprzejmie.   On, 

samozwańczy przywódca, miał pełną świadomość swej roli.

- To dziwne miejsce na obóz. O tej porze. - Oficer mierzył wzrokiem Nikołaja. Rzucał 

uważne spojrzenia na pozostałych towarzyszy podróży. - Jesteś kupcem?

Nikołaj uśmiechnął się.

- Tak i nie. Handel to moja profesja, lecz wybrałem się w podróż w prywatnych celach. 

Nazywam się Nikołaj Norkin. Mam rodzinę w Kem. Właśnie tam zmierzamy.

- Tak czy owak wybrałeś dziwne miejsce na obóz - powtórzył oficer. - Dokumenty?

Nikołaj   mógł   udokumentować,   kim   jest.   Żołnierze   słyszeli   o   rodzinie   Norkinów, 

również w Onedze.

- Czy to wszyscy twoi towarzysze podróży?

Nikołaj skinął głową. Nawet mu nie drgnęła powieka. Michaił wstrzymał oddech, nie 

miał odwagi spojrzeć na Olgę. Utkwił wzrok w Nikołaju. Żywił nadzieję, że nikt nie dostrzegł, 

jak bardzo się boi. Ufał, że nie będzie tym, który zdradzi.

- Czy nie zamierzacie przeprawić się prosto przez zatokę?

- Myśleliśmy o tym - odparł Nikołaj. Uśmiechnął się i rozejrzał dokoła. Po chwili dodał 

z rezygnacją w głosie: - Ale przyszło mi do głowy, że powinniśmy zaczekać i zobaczyć, jak 

zmieni   się   pogoda.   Gdyby   zaczęło   mocniej   wiać,   nie   mielibyśmy   wyboru   i   musielibyśmy 

pojechać do Onegi. Ale nadłożylibyśmy w ten sposób spory kawał drogi. A wędrujemy już dłu-

go. Archangielsk jest o kilka dni drogi. Kiedyś już przeprawiałem się przez Zatokę Oneską. 

Znam te strony. Wiem, co robię. Nie podejmuję decyzji, które mogłyby zagrażać życiu mojemu 

i moich towarzyszy.

- Gdybyście zabłądzili w czasie burzy, musielibyśmy wyruszyć za wami na ratunek - 

zauważył oficer. Popatrzył na zatokę. - Nie wygląda na to, by wiatr zamierzał się poddać. 

Radziłbym wam udać się najkrótszą drogą do Onegi. Zanosi się na porządną burzę. Wiatr jest tu 

bezlitosny.

-   Wiem   o   tym   -   zapewnił   Nikołaj   tonem   kapitana   statku.   Patrzył   wyczekująco   na 

oficera.

- Chcieliśmy tylko sprawdzić, coście za jedni - wyjaśnił oficer. - Przybywa w te strony 

przejazdem tak wielu różnych ludzi. Niektórzy włóczą się bez celu. Poza tym łatwo tu zabłądzić 

również zimą.

background image

- Taki stary marynarz jak ja nie ma trudności z nawigacją - odpowiedział Nikołaj z 

uśmiechem. - Doceniam to, że żołnierze carycy wykazują tyle odpowiedzialności i troski. O 

wiele bezpieczniej jest podróżować i mieszkać w tym kraju, wiedząc, że pilnują go tacy ludzie, 

jak ty i twoi podwładni! Potrafimy to docenić!

Oficer uśmiechnął się. Komplementy często odnoszą lepszy skutek niż krytyka.

Ani Olga, ani Michaił nie odezwali się długo po tym, jak żołnierze odjechali i stali się 

małymi plamkami, które stopniowo znikały w śnieżnej zawiei. Milczeli. Tak jakby się bali, że 

zdradliwy wiatr poniesie ich glosy w stronę patrolu.

- I tak nie możemy pojechać do Onegi - odezwał się wreszcie Michaił pobladły na 

twarzy. Naprawdę się przestraszył. Czuł ucisk w żołądku.

- Pomyśl, co by było, gdyby wrócił Walerij! Gdyby zauważyli jego ślady! - dodała 

Olga, która wyglądała tak samo blado.

- Walerij ma w głowie dość oleju - stwierdził rzeczowo Nikołaj. Starał się, by jego głos 

brzmiał spokojnie i pewnie, ale nie do końca udało mu się oszukać tych dwoje. Zarówno Olga, 

jak   i   Michaił   wiedzieli,   że   on   również   się   bał.   Teraz   mógł   sobie   pozwolić   na   maskę 

nieustraszonego.   Lecz   on   także   wiele   ryzykował.   -   Ufałem,   że   Walerij   zachowa   na   tyle 

rozsądku, by się nie zbliżać, widząc, że zatrzymali się tu żołnierze. Gdyby spacerkiem wszedł 

prosto w ich ręce, sam bym go im oddał. Ze wstążką na szyi. A jeśli chodzi o ślady... - Nikołaj 

rozejrzał   się   wokół.   -   Widzicie   jakieś   ślady?   Mimo   wszystko   mieliśmy   szczęście   z   tą 

zawieruchą. - Zamilkł. - Ale masz rację, Misza. Teraz pozostało nam tylko jedno wyjście: 

przeprawić się przez zatokę. Nie możemy jechać przez Onegę, bo jak wytłumaczę, że nagle 

przybyła nam jedna osoba? Żołnierzom wyda się podejrzane, że zapomniałem o stajennym.

-   Nie   tak   łatwo   jest   zliczyć   wszystkich   służących!   -   Walerij   wyszedł   z   zarośli. 

Uśmiechał się. - Widziałem, że mieliście wizytę. Padłem płasko na śnieg i pozwoliłem, by mnie 

zasypało. To dość zimna przyjemność. Udało wam się wybrnąć z kłopotu?

- Natychmiast wyruszamy - zadecydował Nikołaj. Nogą zasypał ognisko. - Skoro już 

nas odpytali, nie będą sprawdzać drugi raz. W taką pogodę jak dziś nie wysyłają więcej patroli. 

Myślę, że żołnierze tak samo jak my wszyscy lubią domowe zacisze. Nie wyłączając oficerów. 

W tej zadymce nie zorientują się, czy jest nas o jednego więcej. Mimo wszystko wiatr nam 

sprzyja. Może nie warto czekać do nocy, pogoda wyraźnie się psuje.

- Przecież prawie nic nie widać - zdziwił się Walerij.

- Jakoś dojrzymy wyspy pośrodku zatoki - odparł Nikołaj. Nic nie było w stanie go 

odwieść od właśnie podjętej decyzji. - Mamy szansę znaleźć schronienie przed nocą.

- Jeśli tak, to wszystko mi jedno - rzekła Olga. Nie była pewna, czy czuje swój nos. Nie 

background image

zdołała nawet podnieść rąk do twarzy, by to sprawdzić. Zagrzebała się jeszcze głębiej pod 

skóry. Poruszyła stopami, palcami stóp. Panicznie bała się odmrożeń.

- Wszystko z powodu kąpieli dla Olgi - drażnił się Walerij.

Mimo trudnego położenia humor go nie opuszczał. Choć wyglądał na przemarzniętego 

do szpiku kości, nie przeszkadzało mu to żartować.

Walerij będzie się śmiał również na moment przed śmiercią, przemknęło Oldze przez 

głowę. Od razu pożałowała tego stwierdzenia. Pożałowała, ponieważ to tak, jakby życzyła mu 

śmierci. A przecież nie to miała na myśli, tłumaczyła sobie w duchu. Życzyła mu długich lat 

życia. Życzyła mu, żeby już zawsze był bezpieczny.

I tak jak Michaił zapragnęła, by znalazł się już za granicą.

Znowu wyruszyli w drogę.

Kiedy zrobiło się ciemno, zrozumieli, że czekanie do nocy oznaczałoby szaleństwo. 

Wyruszanie o tej porze w taką drogę to igranie z losem. Pogoda nie kłamała. Wiało coraz 

silniej.

Niebo wcale się nie rozjaśniło.

Istniało gdzieś tam w górze, ale nie chciało im pomagać. Nie ukazało żadnej gwiazdy, 

według której można by się kierować, wyznaczyć odpowiedni kurs.

W   granatowym   mroku   niełatwo   też   było   dostrzec   Wyspy   Sołowieckie.   Wyspy   ze 

słynnym  klasztorem  pośrodku  Zatoki Oneskiej,  w  miejscu gdzie   rozszerzała się  ku Morzu 

Białemu, zniknęły w śnieżnej woalce, w którą owinęła się noc.

Walerij omal nie wpadł na sanie Nikołaja, gdy ten się zatrzymał. Jechali wprawdzie z 

zapalonymi lampami, żeby się nie zgubić, lecz mimo to trudno było cokolwiek zobaczyć dalej 

niż na odległość końskiego łba.

Nikołaj, tupiąc, podszedł do Walerija. Musiał się pochylić, by stawić opór wiatrowi. 

Musiał krzyczeć, by cokolwiek można zrozumieć.

- Wiatr chyba zmienił kierunek! - zawołał. - Kierowaliśmy się według niego...

Serce Olgi zamarło. Zamknęła oczy. Najchętniej zamknęłaby również uszy. Nie chciała 

przyjąć tego do wiadomości. Czyżby pojechali w złą stronę? Czy to możliwe, żeby zabłądzili? - 

Myślę, że dotarliśmy za daleko na północ!

- Pojechaliśmy za bardzo na ukos... minęliśmy klasztor. - Walerij w jednej chwili pojął 

sens słów Nikołaja.

Olga i Michaił nie chcieli zrozumieć.

- Musimy za wszelką cenę odnaleźć Wyspy Sołowieckie!

Nikołaj nie czekał, aż mu odpowiedzą. Chwycił za brzeg sań, wskoczył do środka. 

background image

Ruszył dalej. W ciemność. W przestrzeń, która jednocześnie była i czarna, i biała. Wydawała 

się tak nieprzenikniona, że sprawiała wrażenie rzeczywistej ściany.

- Zamarzniemy na śmierć! - pisnęła Olga cicho. Musiała to z siebie wyrzucić, nie mogła 

dłużej zachować tej myśli dla siebie.

- Tylko trochę zbłądziliśmy - stwierdził twardo Walerij.

Starał się nie stracić z oczu Nikołaja. Jedyna lampa rzucała nikłe światło.

-   Nie   zamarzniemy!   -   zawołał   Michaił.   Nie   miał   pewności,   czy   Olga   go   słyszy. 

Zamknęła oczy. Może płakała. Nie wiedział. Było mu zimno. Sam też się bał. Śmiertelnie się 

bał. Ale uważał, że musi wierzyć tak jak Walerij i nie wolno mu okazać lęku.

Oby tylko nie tracić odwagi.

Może rzeczywiście zamarzną na śmierć.

Michaił pomyślał o matce. Miała tu w Rosji tylko jego jednego. Nie wiedziała, że ma 

bliskich na zachodzie. Nie znała prawdy.

Kłamstwo, które nosił, nagle wydało się cięższe niż kiedykolwiek. Stało się bryłką lodu 

przy sercu.

On nie może umrzeć.

Był   wszystkim,   co   Raija   miała.   Nie   może   umrzeć.   Najpierw   musi   uwolnić   się   od 

kłamstwa. Musi oddać matce to, co jej zabrano, co jej zabrał Jewgienij, a co należało do niej.

Musi się Raiją podzielić z tymi, którzy mają do niej takie samo prawo jak on.

Nie wolno mu umrzeć.

Nie wolno.

Wieczność stała się nagle czymś, co mogli objąć - stanęli na jej skraju i zaglądali do 

środka. Posuwali się naprzód, ale zwolnili tempo. Marzli tak, że aż dygotali. Wiatr stopniowo 

przechodził   w   sztorm.   Nie   był   małym   wiaterkiem,   z   którym   mogli   się   bawić.   Rozpostarł 

ramiona. Pokazał im swą siłę.

- Wiatr Północny szuka swej panny młodej - krzyknęła Olga spod skór.

- Opowiedz o tym! - poprosił Walerij. Musieli zatrzymać się na chwilę. Jeden z koni nie 

chciał dalej iść. Walerij okrył zwierzę dodatkową skórą, choć nie wiedział, czy to pomoże. 

Wszyscy czuli, że są u kresu sil. Zarówno ludzie, jak i zwierzęta. Naraz pomysł pojechania do 

Onegi wydał się najmądrzejszym rozwiązaniem. Nie rozumieli, dlaczego skusiła ich jazda przez 

zatokę.   Walerij   wrócił   do   sań.   Pozwolił,   by   Michaił   trzymał   lampę,   by   osłaniał   ją   przed 

wiatrem.

Walerij objął Olgę ramieniem. Nie podobał mu się wyraz obojętności, który zastygł na 

jej twarzy. Przerażał go.

background image

Zastanowił się, jak się czuje staruszek. Nasunęła mu się myśl, że może nie żyje. Nie 

mógł się oprzeć wrażeniu, że na próżno zabrali go z sobą.

Kosztowało ich to tylko stratę czasu, nic więcej.

Nie mógł też otrząsnąć się z wyrzutów sumienia z powodu takich myśli.

- Opowiedz o Północnym Wietrze, jak szukał swojej panny młodej! - zachęcał Olgę. 

Wydawało się, że naprawdę jest zaciekawiony.

- Prosisz o bajkę? Niemal się roześmiała. Zabrzmiało to tak smutno i głucho, że Walerij 

a zabolało. Nie powinna za nimi wyruszyć. Trzeba ją było odesłać z powrotem. Zbyt łatwo dali 

się przekonać.

- Opowiedz! - powtórzył Walerij.

- Nic nie usłyszysz! Za głośno wieje!

- Mimo to opowiedz! Olga położyła głowę na ramieniu Walerija. Nie myślała o niczym 

innym poza bajką.

- Kiedy Matka Śniegu urodziła córkę, nie wiedziała, jak jej dać na imię - zaczęła Olga. 

Jej głos miał siłę. Wargi były spękane i odrętwiałe, ale używanie głosu rozgrzewało. Mówienie 

rozgrzewało. Dobrze było odpłynąć w bajkę. - Rozmyślała i rozmyślała, aż wreszcie znalazła 

imię, które jej się spodobało. Nazwała swe dziecko Śnieżynką. Matka Śniegu uważała, że to 

piękne imię. Śnieżynka była ślicznym dzieckiem. Miała białe włosy i leżała w białej kołysce, 

przykrytej białymi kocykami z obłoków. Kiedy dziewczynka dorosła, pojawili się na dworze 

zalotnicy.   To   całkiem   naturalne.   Pierwszym,   który   przyjechał,   był   Promień   Księżyca.   Ale 

Śnieżynce wcale się nie podobał. Nie miał włosów na głowie, prowadził nocne życie i pił w 

karczmach, by o brzasku zejść na najbliższą chmurę i spać przez cały dzień. Śnieżynka nie 

chciała go za żadną cenę. Potem pojawił się Promień Słońca, ale i jego dziewczyna odprawiła. 

Tak dobrze skrywał przed nią swe oddanie, że zrobiła się podejrzliwa. W końcu Ojciec Śniegu 

rozgniewał się na swoją córkę. Nie podobało mu się, że odmawia wszystkim kandydatom i 

rzekł surowo: „Skoro ty nie możesz się zdecydować, ja wybiorę za ciebie!”

- Czy to teraz pojawia się Północny Wiatr? - spytał Walerij.

- Naprawdę słuchasz?

-   Oczywiście.   Olga   wciągnęła   powietrze.   Oddychanie   sprawiało   jej   ból.   Potwornie 

bolało wciąganie zimnego powietrza. Czuła, jakby setki igieł kłuły ją w piersi, ale opowiadała 

dalej. Spojrzała w twarz Walerija. Naprawdę na nią patrzył. Czekał. Słuchał.

- Ojciec Śniegu wysłał posłańca do Wiatru, władcy Niebieskiego Królestwa, który miał 

czterech dorosłych synów. I Wiatr przybył w pięknie przystrojonych saniach, ciągniętych przez 

konie o błyszczących podkowach. Sopelki u ich uprzęży dzwoniły jak małe dzwoneczki. Zanim 

background image

Śnieżynka   o   czymkolwiek   się   dowiedziała,   została   zaręczona   z   Północnym   Wiatrem, 

najstarszym z synów Wiatru. Matka Śniegu była szczęśliwa. Zaczęła szyć wyprawę dla córki. 

Przygotowała miękkie łóżko i poduszki wypełnione śnieżnym puchem. Zrobiła dywaniki z 

obłoków i piękne narzuty na łóżko wykończone błyszczącymi sopelkami. Kiedy nadszedł dzień 

ślubu, Śnieżynka wyszła gościom na spotkanie piękna jak księżniczka. Wszyscy zaproszeni 

życzyli panu młodemu i pannie młodej szczęścia i wszyscy mówili, że dobrze do siebie pasują, 

że tworzą piękną parę. Ale serce Śnieżynki nie zabiło mocniej, kiedy goście zawołali, że pan 

młody powinien ją pocałować. Poczuła na swoich wargach lodowate wargi Północnego Wiatru.

„Nie   potrafię   go   pokochać”   -   szepnęła   nieszczęśliwa   tak   cicho,   że   tylko   matka   ją 

usłyszała. I Matka Śniegu bardzo się zasmuciła, ponieważ jej córka cierpiała. Ogarnęły ją złe 

przeczucia.  Kiedy   uroczystość  bardzo  się  ożywiła,   pan  młody  zawołał   swego   brata,   Wiatr 

Południowy, by zagrał do tańca. Wiatr Południowy usiadł na najwyższym obłoku i wyjął flet. 

Zaczął grać. Z fletu popłynęła łagodna i czuła muzyka i Śnieżynka wyszła na środek. Wirowała 

dookoła.   Srebrne   podeszwy  jej   butów   błyszczały,   a  Wiatr   Wschodni,   najweselszy   z  braci, 

klaskał w dłonie i śmiał się w głos. Ale Wiatr Zachodni coraz bardziej pochmurniał. W końcu 

położył głowę na ramieniu ojca i zapłakał. „Dlaczego płaczesz, mój synu?” - spytał Wiatr. - „W 

taki dzień, jak ten, wszyscy powinni być szczęśliwi”. „Dlaczego pozwoliłeś mojemu bratu się z 

nią ożenić?” - spytał Wiatr Zachodni. - „Dlaczego Śnieżynka nie mogła zostać moją żoną? Ona 

jest taka piękna!” Wiatr Południowy usłyszał skargę brata i utkwił swoje niebieskie oczy w 

pannie   młodej.   Śnieżynka   napotkała   jego   wzrok.   Tony   wydobywające   się   z   fletu   Wiatru 

Południowego stawały się coraz łagodniejsze i łagodniejsze. W końcu grał tylko dla Śnieżynki, 

a ona tańczyła tylko dla niego. Matka śniegu załamywała ręce. Widziała, co się stało, i obawiała 

się   reakcji   porywczego   Wiatru   Północnego.   „Moje   dziecko,   powstrzymaj   swoje   serce!”   - 

szepnęła ostrzegawczo Matka Śniegu do Śnieżynki, gdy córka przemknęła w tańcu obok niej. 

Ale   czy  ktoś   może  opanować   swe  serce,   które   jest  wypełnione  miłością?   Wiatr   Północny 

pewnie by niczego nie zauważył. Prowadził poważną rozmowę z Ojcem Śniegu. Ale zazdrosny 

Wiatr Zachodni dotknął jego ramienia i rzekł: „Uważaj na swą pannę młodą, bracie! Zaraz się 

roztopi   pod   gorącym   spojrzeniem   Wiatru   Południowego...”   Wiatr   Północny   podskoczył   z 

przekleństwem na ustach. Uderzył zaciśniętą pięścią w stół, aż zadźwięczało, i podniósł ją 

groźnie na brata: „Schowaj ten swój flet, zanim go całkiem roztrzaskam!' Muzyka jest płocha 

jak   ptaki.   Melodia   urwała   się,   Śnieżynka   stanęła   drżąca   i   spojrzała   pytająco   na   Wiatr 

Południowy, tak jakby chciała go spytać, czy jego miłość jest równie ulotna. Z rozmarzenia 

wyrwał ją Wiatr Północny, który stanął przed nią i zawołał: „Jesteś moją żoną, nie zapominaj o 

tym! A ty, bracie, Wietrze Południowy, wbij sobie do głowy, że ona nie jest twoja! No, Śnie-

background image

żynko,   teraz   zatańczysz   do   mojej   muzyki!”.   Włożył   do   ust   dwa   palce   i   gwizdnął   tak 

przeszywająco,   że   wszyscy   goście   zadrżeli.   „Tańcz,   tańcz,   nakazuję   ci!”   -   zagrzmiał,   ale 

Śnieżynka stała przymarznięta do ziemi, twarzą w twarz z Wiatrem Południowym, który podał 

jej dłoń. Próbowała się poruszyć, lecz jej nogi zmieniły się w dwa sople. „Tańcz!” - krzyczał 

Wiatr Północny. Krzyczał tak, że cały śnieżny dom się zatrząsł i popękał. Tylko Śnieżynka się 

nie poruszyła. „Wiiiii! Uhuuuuuuu!” - wył Wiatr Północny i wyrwał zza paska bicz. Strzelił z 

niego. - „Uważaj, bracie, Wietrze Południowy! Nie oszczędzę twojego ogrodu róż ani sadów 

jabłoni. Dmuchnę na nie dziś w nocy swym lodowatym oddechem i jutro będziesz mógł się 

huśtać na suchych gałęziach  i płakać!”  Ale miłość wie, jak ocalić  to, co dla kochających 

cenniejsze niż życie. Zanim Wiatr Północny zdążył zaczerpnąć powietrza, Śnieżynka, widząc, 

jak oczy Wiatru Południowego ciemnieją ze smutku, rozerwała pierzynę, którą zrobiła dla niej 

matka. W jednej chwili ogrody i sady Wiatru Południowego pokryły się miękkim, białym 

puchem.   Lodowaty   oddech   Wiatru   Północnego   nie   mógł   teraz   uczynić   krzywdy   różom   i 

jabłkom Wiatru Południowego. Oszalały z wściekłości Wiatr Północny pragnął się zemścić na 

Śnieżynce. Zamachnął się na nią biczem, ale się uchyliła. Pan młody cisnął bicz na ziemię i 

rzucił się ku swej żonie. „Uroczystość skończona!” - krzyczał. - „Zabiorę cię do domu i zamknę 

w   ciemnej   piwnicy,   gdzie   żywcem   cię   zjedzą   szczury   i   myszy!”   Ale   miłość   Wiatru 

Południowego również wiedziała, jak ochronić to, co droższe jego sercu niż własne życie. 

Pochwycił Śnieżynkę i poleciał z nią do swych ogrodów. Z ust Wiatru Północnego wydobyło 

się wycie niczym z gardła rannego wilka. Złapał swój bicz i rzucił się w pogoń za swoim 

bratem i młodą żoną. Na niebie w miejscu, gdzie Wiatr Północny trzaskał z bicza, pojawiały się 

błyskawice, a jego krzyki brzmiały jak burza przewalająca się po czarnym nocnym niebie. 

Gdzie Wiatr Południowy ukrył Śnieżynkę przed gniewem Wiatru Północnego? Schował ją pod 

krzewem różanym i poprosił, by się stamtąd nie ruszała, gdy będzie walczył ze swym bratem. 

„Pocałuj mnie, zanim odejdziesz, mój kochany, moja jedyna miłości, a ja będę czekać aż do 

śmierci!” - rzekła. I Wiatr Południowy pocałował ją. Pocałunek był tak długi i gorący, że Wiatr 

Południowy poczuł nagle, jak Śnieżynka topi się w jego ramionach. Zmieniła się w kropelkę 

rosy, która spłynęła z jego  rąk i wsiąkła w ziemię.  „Gdzie  ona jest?! Dokąd uciekła?!” - 

krzyczał Wiatr Północny i potrząsał bratem. - „Widziałem, jak przed chwilą ją całowałeś!”. 

„Drogi bracie” - odparł Wiatr Południowy. - ”Nie zostało nic, o co moglibyśmy się bić” - rzekł 

pogrążony w smutku. - „Patrz, jest tutaj! To ta łza, która wsiąkła w ziemię”. „Nie wierzę ci, 

bracie!” - Wiatr Północny zazgrzytał zębami. - „I jej także nie ufam! Przykryję ją warstwą lodu, 

żeby nigdy nie mogła wrócić!” Często Wiatr Południowy przychodzi do swego ogrodu róż i do 

sadu jabłoni. Pielęgnuje krzewy i drzewa i myśli o swej ukochanej. I choćby to był środek zimy 

background image

lub wczesna wiosna, Śnieżynka czuje jego obecność. Swym oddechem dziewczyna robi nie-

duży otwór w pokrywającej ją warstwie lodu i przeciska się przez ziemię do góry, żeby zajrzeć 

w niebieskie oczy ukochanego. Ich miłość okazała się tak silna, że stała się kwiatem, który 

nawet ludzie mogą zobaczyć. To maleńki biały dzwoneczek jaśniejący na śniegu, którego nawet 

lodowata zazdrość Wiatru Północnego nie zdołała zniszczyć.

Olga odetchnęła. Czuła, jak ogarnia ją zmęczenie. Opowiadając bajkę, nie zwróciła na 

to uwagi. Teraz chciała tylko spać. Spać...

W ciemności dał się słyszeć głos Nikołaja. Ochrypły. Musiał krzyczeć kilka razy, zanim 

zrozumieli, co mówi.

- Znaleźliśmy Wyspy Sołowieckie! Jesteśmy uratowani!

Walerij śmiał się, a jego śmiech brzmiał łagodnie niczym flet Wiatru Południowego w 

samym środku lata. Uścisnął Olgę za ramiona.

- Nie zasypiaj, Olga! To była piękna opowieść! Doprowadziła nas prosto na Wyspy 

Sołowieckie! Teraz musimy tylko znaleźć klasztor!

background image

9

Nikołaj wydawał się najmniej wyczerpany ze wszystkich. W pojedynkę wyruszył na 

poszukiwanie klasztoru. W ciemności i sypiącym śniegu nie było to wcale łatwe. Brnął w 

białym puchu niczym ślepiec. Kiedy wydawało mu się, że chyba całą wieczność już tak błądzi, 

wpadł prosto na kamienne ogrodzenie.

Z powodu szalejącej burzy nikt w klasztorze nie usłyszał wołania. Muzyka zimowego 

wiatru dźwięczała przenikliwie i ogłuszająco. Tłumiła wszelkie inne odgłosy.

Nikołaj poczuł ogarniającą go rozpacz. Mogła okazać się równie niebezpieczna jak 

chłód.

Zmierzył   wzrokiem   zbudowany   z   kamieni   mur,   który   miał   przed   sobą   -   gładkie 

kamienie nie stanowiły przeszkody nie do przebycia. Brama była zamknięta. Nikołaj nawet nie 

próbował jej otwierać. Uznał również, że tkwienie przed murem i zdzieranie sobie gardła do 

niczego nie doprowadzi.

Wiedział,   że   musi   się   przedostać   na   drugą   stronę.   Inaczej   razem   z   przyjaciółmi 

zamarznie pod klasztorną bramą.

Nikołaj przesunął dłonią wzdłuż muru. Znalazł występ, którego się mógł uchwycić. 

Potem szukał oparcia czubkami butów. Podeszwy ślizgały się na gładkich, pokrytych cienką 

warstwą lodu kamieniach. Zdradliwych.

Ale musiał przejść.

Miał przeciw sobie wiatr, mróz, lód i śnieg. Wiele razy zawisł na koniuszkach palców. 

Zawsze jednak udało mu się uratować od upadku. Zdołał utrzymać się rękami, znaleźć jakieś 

oparcie dla stopy.

Do krwi otarł sobie twarz o mur. Czuł, że opuszki palców również krwawią.

Musiał przejść.

Zaczął wierzyć, że mu się uda, dopiero kiedy przerzucił jedną nogę ponad krawędzią 

ogrodzenia.

Wiatr ziębił w policzki. Zmuszał do przymykania oczu. Nikołaj czuł, jak pot spływa mu 

z czoła, szczypie w oczy. Wiatr zamrażał pot i łzy na rzęsach, ciął gałki oczne. Oślepiał. Nikołaj 

oddychał szybko i płytko. Kiedy znalazł się na szczycie, musiał się uchwycić muru z całych sił, 

żeby silne podmuchy nie zepchnęły go z powrotem.

Nie tracił czasu na rozmyślanie o tym, w jaki sposób znaleźć się na dole. Zamknął oczy. 

Wiedział, że nie może teraz zrezygnować. Przesunął ciało ponad szczytem muru, spuścił nogi, 

przytrzymywał się rękoma tak długo, jak potrafił. Potem skoczył.

background image

Ziemia, na którą spadł, twarda i zmarznięta, nie przywitała go zbyt czule. Chwilę trwało, 

zanim Nikołaj zdołał na powrót zebrać siły. Czuł, że zostało ich niewiele.

Myślami   powędrował   ku   tym,   którzy   na   niego   czekali.   Po   prostu   nie   mógł   teraz 

odpoczywać.

Dźwignął się i z trudem ruszył w stronę klasztoru. Znalazł wydeptaną ścieżkę. Rzucił 

się ku niej. Dotarł do drzwi. Oparł się o nie ciężko i zapukał. Nie przestawał. Pukał. Pukał.

Mnisi nie pozwolili Nikołajowi wracać po pozostałych towarzyszy, lecz on nie zgodził 

się zostać w klasztorze. Choć skrajnie wyczerpany, poszedł z nimi.

- Wiem, gdzie są - upierał się, właściwie nie będąc tego pewnym.

Dużo czasu zabrało mu przecież odnalezienie klasztoru. Nie wiedział, czy szedł prosto, 

czy   kluczył.   Nie   wiedział,   czy   będzie   w   stanie   pomóc   odnaleźć   przyjaciół.   Ale   nie   mógł 

pozostać w cieple, podczas gdy oni marzli.

- Nigdy nie zobaczą naszej lampy - jęknęła Olga. Wydawało jej się, że jakby trochę 

mniej wiało. Może traciła czucie. Nie zrobiło się cieplej, ale chyba słabiej wiało. Słabiej sypało. 

- Nie wiemy nawet, czy trzymamy ją wystarczająco wysoko!

- Co zatem proponujesz? - Walerij  musiał się powstrzymać, by nie odburknąć. Był 

zmęczony i zły, ale wiedział, że Olga także.

- Zostało trochę siana - odparła. - Jakieś sparciałe koce. Wrzuć kawałki do lampy i 

podpal! Wtedy może zobaczą ogień. I trochę się ogrzejemy. Staruszek na pewno już nie żyje.

- To nie znaczy, że mogę go podpalić - zauważył Walerij.

Niechętnie wyszedł z sań. Poruszanie się sprawiało mu ból. O wiele przyjemniej było 

siedzieć pod skórami, mimo wszystko chroniły trochę przed chłodem.

Równie niechętnie musiał przyznać, że Olga miała dobry pomysł. Irytowało go, że to 

nie on na niego wpadł. To jemu powinno coś takiego przyjść do głowy.

Wyciągnął siano. Nie zostało go wiele. Może mnisi będą mieli trochę na sprzedaż. Sami 

przecież hodowali zwierzęta. Powinni podzielić się z bliźnimi.

Uśmiechnął się pod nosem. Czuł, że wiatr nie wiał już tak piekielnie mocno. Może to 

nadzieja sprawiła, że odniósł takie wrażenie.

Siano powinno wystarczyć na początek. Przeniósł je nieco dalej od sań. Z ogniem nie 

ma żartów. Przy takim wietrze można poparzyć palce. Konie mogą się przestraszyć. Są dzielne, 

ale ruchome języki ognia mogą przerazić nawet najodważniejszego.

Chociaż wiatr nadal dął z wielką siłą, Walerijowi udało się zapalić siano. Czerwone 

języki lizały suche źdźbła, prychały w stronę wiatru, sypały iskry ku temu synowi zimy, który 

dmuchał im śniegiem w oczy, chciały pokazać, że siły ciepła są potężniejsze niż pomocnicy 

background image

mrozu.

- Podgrzejemy zupę? - spytał ze śmiechem. Śmiał się do Olgi. Musiał się cofnąć, by nie 

stać w samym środku deszczu iskier.

Ogień jeszcze się żwawo palił i pluł iskrami w niepohamowanej złości, kiedy nareszcie 

pojawił się Nikołaj w towarzystwie sześciu mnichów. Wiatr szarpał ich habity, ale jakby nie 

mieli mu tego za złe.

- Mądrze zrobiliście, rozpalając ogień - rzekł jeden z braci. - Zobaczyliśmy go już z 

daleka. Zaraz się wami zajmiemy.

Michaił   nie   pamiętał   nic   więcej,   kiedy   się   obudził.   Leżał   na   skórze   rozłożonej   na 

podłodze   w   niewielkim   pomieszczeniu,   w   którym   ściany,   sufit   i   podłogę   zbudowano   z 

kamienia. Panował tu chłód, ale w porównaniu z przeprawą przez Zatokę Oneską wydawał się 

latem.

Usiadł. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zobaczył, że nie jest sam.

- Olga? - szepnął. - Olga, czy to ty? Cichy, zaczepny glos mruczał żartobliwie:

-   Chyba   nie   myślisz,   że   umieściliby   dojrzałego   chłopaka   w   tych   samych   czterech 

ścianach z kobietą, którą w ich oczach jest Olga? Zapomniałeś, gdzie jesteśmy? Oprzytomnij! 

To klasztor, mój chłopcze. Tutaj nie zapraszają do nierządu. Jesteśmy tylko ty i ja.

- Gdzie jest Olga? - spytał Michaił szeptem. Głosy brzmiały głucho między ścianami z 

kamienia.

- Nie wiem - odpowiedział Walerij, jakby wcale go to nie interesowało. - Kilka drzwi 

stąd w tę czy inną stronę. Jest tu mnóstwo korytarzy z niezliczonymi pomieszczeniami takimi 

jak to. Każdy mnich ma swą własną klitkę. - Rozejrzał się dookoła. - W zasadzie niewiele tu 

można nazwać swoim. Niewiele można posiadać. Ale pewnie tacy ludzie i tak niewiele posiądą. 

Nigdy nie rozumiałem tych, co idą do klasztoru. Zdrowi, dorośli mężczyźni. Nawet jednej 

kobiety! Nie sądzę, bym się do tego nadawał.

- Czy jest dzień?

- Nie dociera tu światło z zewnątrz - odpowiedział Walerij. - Nie ma nawet okienka w 

ścianie. Ale dzwony dzwoniły kilka razy. I dość dawno słyszałem szuranie stóp. A więc mnisi 

wstali już pewnie jakiś czas temu. Jednak nikt nie przyszedł nas obudzić. Jesteś głodny?

Michaił zastanowił się. Nie wiedział. Przede wszystkim czuł, że nie jest mu już zimno.

Leżeli. Nie rozmawiali ze sobą zbyt dużo. Leżeli cicho i czuli, że jest im dobrze. Czuli, 

jak ich mięśnie odpoczywają.

Obudziła ich Olga. Wśliznęła się do ich pomieszczenia i szybko zamknęła za sobą 

drzwi.

background image

- To wbrew regule - wyjaśniła. - Rozmawiałam z pewnym poważnym człowiekiem, 

który nazywał siebie ojcem i który powiedział, że nie wolno mi przebywać sam na sam z 

mężczyzną, dopóki mieszkam pod dachem klasztoru.

Prychnęła.

- Czy jest dzień? - spytał Michaił.

Wstał i przetarł oczy na widok Olgi. Miała na sobie jedną z sukienek, które zabrał w 

swoim bagażu. Ogołocona z ozdób i koronek, sięgająca wysoko pod szyję suknia stanowiła w 

klasztorze odpowiedni strój. Jednak tak dobrze przylegała do ciała Olgi, że mogła przykuwać 

wzrok mężczyzn, chociaż mnisi podobno zachowywali obojętność na kobiece wdzięki.

Olga roześmiała się.

- Dzień? Miszeńko, już wieczór! Następnego dnia. - Potrząsnęła głową. - Czuć od was. 

Musicie się porządnie wyszorować.

- A ty się już umyłaś? Pewnie zapanowało wielkie ożywienie, kiedy mnisi myli ci plecy 

- zażartował Walerij. - Czy stali w kolejce?

Olga pokazała mu język. I zaraz potem poczuła się głupio. Raczej powinna mieć zawszę 

w zanadrzu jakąś ciętą odpowiedź, kiedy Walerij zaskakiwał ją swymi Zanami.

- Nikołaj i ja wykąpaliśmy się, przebraliśmy i zjedliśmy. Wymoczyłam się w balii 

pełnej   ciepłej   wody   -   westchnęła   z   zachwytu.   -   Ciepłej   wody!   Już   nie   wierzyłam,   że 

kiedykolwiek jeszcze przeżyję coś takiego! W niebie nie jest lepiej niż w ciepłej kąpieli!

- A co ze staruszkiem? - spytał Michaił.

- Żyje. Mnisi się nim zajęli. Razem z Nikołajem potwornie się o niego baliśmy. Nikołaj 

umówił się z braćmi zakonnymi, że się nim zaopiekują. Że pozwolą mu tu mieszkać aż do 

śmierci. Nikołaj zapłacił za to. Tak jest lepiej, niż liczyć na kogoś, kto może z dobrego tylko 

serca uczciwie się nim zajmie, twierdzi Nikołaj. I pewnie ma rację. - Wciągnęła powietrze. - 

Spotkałam tu mnicha, który kiedyś znał mamę. Czy to nie nadzwyczajne? Najpierw przyglądał 

mi   się   uważnie.   I   tak   patrząc,   obszedł   mnie   kilka   razy   dookoła,   a   potem   zapytał,   czy 

przypadkiem nie jestem córką Antonii z Archangielska. Tej Antonii, która lepiej zna się na 

koniach niż większość mężczyzn. Pomyślcie, spotkać mnicha, który pamięta mamę!

- Twoja mama to kobieta z szumną przeszłością - zauważył Walerij z uśmiechem. - 

Może kiedyś ktoś tak powie o tobie twojej córce, Olgo Olegowna?

Olga odcięła się uwagą, że powinien uwolnić się od smrodu, w którym stoi.

Gościom nie pozwolono włączyć się w życie klasztoru. Mnisi trzymali się osobno. 

Tylko kilku najstarszym i najbardziej statecznym wolno było z nimi rozmawiać. Nawet przy 

stole zostawiano kilka miejsc wolnych oddzielających mieszkańców klasztoru od przybyszów.

background image

Posiłki były skromne. Zupa z kaszą, kawałkami ryby i ziołami. Miód własnego wyrobu 

mnichów, który podawano do picia, miał swoją moc.

- Rozmawialiśmy o tobie - rzekł Nikołaj, patrząc na Walerij a. - Bracia wiedzą, że masz 

kłopoty - mówił dalej zniżonym głosem. - Ale nie wiedzą, jakie.

Nie   powiedziałem   im,   dlaczego   uciekasz.   Możesz   tu   zostać   do   wiosny.   A   potem 

postaramy się, żeby zabrał cię któryś z naszych statków płynących na zachód. Tak będzie 

najbezpieczniej. Wiesz, jak się płynie podczas złej pogody. Sam dobrze o tym wiesz, Walerij!

-   Państwo   i   kościół   idą   ręka   w   rękę   -   zauważył   Walerij,   również   zniżając   głos.   - 

Dlaczego miałbym im ufać?

- W grę wchodzą obietnice i pieniądze - odparł Nikołaj. Powiedział to z naciskiem. 

Starannie   dobierał   słowa.   Zdawał   sobie   sprawę,   że   każde   jego   słowo   może   słyszeć   ktoś 

niepożądany. - Poza tym mnisi mają obowiązek pomagania tym, którzy proszą o pomoc. Mimo 

wszystko stoją bardziej po stronie Boga i świętych niż po stronie wojskowych. Rzadko widują 

się z carycą. Jeżeli jeszcze tego nie zauważyłeś, to muszę ci uświadomić, że klasztor znajduje 

się trochę na uboczu. Mnisi nieczęsto kontaktują się ze światem. Niektórzy z nich od kilku lat 

nie byli na stałym lądzie.

Walerija przeszedł dreszcz.

' - W przeciwieństwie do wszystkich innych miejsc Wyspy Sołowieckie są dla ciebie 

bezpieczną   kryjówką.   Wiosną   zaciągniesz   się   na   jakąś   szkutę   płynącą   na   zachód.   Sam 

zdecydujesz, gdzie w Norwegii wysiądziesz na ląd. Czy tak trudno ci się na to zgodzić?

-   Szkoda,   że   mamy   już   jednego   świętego   Nikołaja   -   rzekł   Walerij   z   krzywym 

uśmiechem. Pił zupę. Wszyscy utkwili w nim wzrok, mniej lub bardziej zdumiony. Widząc to, 

Walerij   uśmiechnął   się   szeroko.   -   Sam   mógłbyś   zostać   świętym,   Nikołaj.   Może   świętym 

Norkinem?

- Nie drwij sobie. Nie tutaj! - szepnął Nikołaj. - My wyruszamy jutro. Muszę tak czy 

owak pojechać do Kem. Mam nadzieję, że zgodzisz się tu zostać.

Mam nadzieję, że wiesz, co jest dla ciebie najlepsze!

- Ja? W klasztorze? - spytał Walerij. Westchnął ciężko. Popatrzył spod oka dookoła. Nie 

podobało mu się to, co zobaczył. Nie był pewien, czy tym, którzy jemu się przyglądali, on się 

bardziej podobał. - Nie mogłeś znaleźć bardziej odpowiedniego miejsca?

- Przykro nam, że trafiliśmy prosto na takie schronienie - szepnęła Olga.

Jedno spojrzenie Nikołaja wystarczyło, że zamilkła i utkwiła wzrok w misce z zupą.

Walerij długo się nie odzywał. Dokładnie rozważał za i przeciw. Czuł się zmęczony. Bał 

się o swoją skórę. Z drugiej strony nie ufał zbytnio mnichom. Nie wierzył, że mówią tylko 

background image

prawdę i są na wskroś bogobojni. Nikołaj musiał być zbyt bezkrytyczny w swej wierze, chociaż 

prawdopodobnie miał rację. Pewnie to teraz najbezpieczniejsze miejsce. Nikt by nie pomyślał, 

że zbieg z wojska i zabójca oficera ukryje się w klasztorze.

- A co, jeśli się dowiedzą, dlaczego uciekam?

- Zapłaciłem im tak dobrze, że mimo wszystko powinni ci pozwolić zostać pod swym 

dachem - odparł Nikołaj spokojnie. - Możesz im o tym przypomnieć. Ale niezależnie od tego 

mam nadzieję że starczy ci rozumu i podporządkujesz się obowiązującym tu zasadom.

Walerij skrzywił się. Roześmiał się bezgłośnie.

- To gorsze niż służba w wojsku. Powinienem tam zostać i grzecznie siedzieć. Może ten 

klasztor to jakaś forma kary? Dziękuję ci, Nikołaj! Nie mam wyboru, prawda? Mogę albo 

zniknąć gdzieś na odludziu, albo zostać tutaj?

Nikołaj skinął głową.

- Zostaję - zdecydował Walerij. - Spodziewałeś się innej odpowiedzi? Ale będę pokładał 

w Bogu nadzieję, jeżeli wolno mi bez narażenia się na określenie mianem bezbożnika, że lody 

szybko ustąpią z Morza Białego! I będę czekał, aż zabierze mnie stąd jeden ze statków Miszy.

- Zgoda, zabierze  cię jeden z moich  statków - obiecał  Michaił. Wreszcie  mógł się 

włączyć do rozmowy. Już mu się wydawało, że całkiem tu zniknął. Poczuł się taki mały w tym 

klasztorze   o   niebotycznie   wysokim   sklepieniu   i   bogato   zdobionych   ścianach.   Wspaniałe 

kolumny i dzieła sztuki przyprawiały go o zawrót głowy. Nigdy przedtem nie widział takiego 

przepychu.

-   Traktuję   twoje   słowo   jako   kontrakt   na   rejs,   armatorze   Byków   -   rzekł   Walerij.   - 

Marynarz Uskow zaciągnie się na statek na wiosnę tu na Wyspach Sołowieckich i wysiądzie na 

ląd w takim czy innym porcie na zachodzie. - Zerknął spod oka na Nikołaja. - Tanio się 

wykręciłeś z tej przygody, Norkin. Czyżby wczorajszy patrol napędził ci strachu? Przeraziłeś 

się, że możesz trafić do więzienia? Czy dlatego ci się tak spieszy, żeby się mnie pozbyć?

- Tanio? - spytał Nikołaj wymownie. - Nie powiedziałbym, że tanio. - Spojrzał na 

Michaiła. Potem na Olgę. - Myślałem też o was, dzieciaki. Nie chciałbym was dodatkowo 

narażać. Podróż, którą mamy za sobą, okazała się trudniejsza, niż to sobie wyobrażaliśmy. Nie 

doceniłem pogody o tej porze roku. Biorę całą winę na siebie. Dlatego chciałbym wam oszczę-

dzić dalszych trudów. Ja muszę jechać do Kem, ale wy nie. To jakieś dwa dni podróży. Może 

uda mi się dotrzeć tam w ciągu jednego. Konie są wypoczęte, ładunek lżejszy. Możecie tu 

zostać, a ja zabrałbym was w drodze powrotnej.

Michaił zerknął z ukosa na Olgę. Nie musiał się rozglądać wokół siebie. Wiedział, co by 

zobaczył.   W   klasztorze   przebywało   wielu   młodych   nowicjuszy   i   najwyraźniej   jeszcze   nie 

background image

zapomnieli o ziemskich przyjemnościach, od których stopniowo będą się musieli odzwyczajać. 

Nie wszystkie spojrzenia, którymi obdarzali Olgę, były równie czyste. Michaił nie do końca 

ufał też starszym mnichom. Trudno powiedzieć, czy byli całkiem wolni od cielesnych żądz.

Misja Nikołaja zajmie kilka dni. Michaił nie chciał zostać z Olgą i niejako wziąć za nią 

odpowiedzialność. Poza tym wiedział o niej trochę za dużo.

Nie ufał też innym.

- Jedziemy z tobą, Nikołaj - zadecydował. - Tak będzie chyba najlepiej. Powiedział to 

tak stanowczo, że nikt się nie sprzeciwił. Nawet Olga, choć nie wyglądała na zachwyconą jego 

propozycją. Raczej miała zupełnie odmienne zdanie.

- A więc wyruszamy jutro - oznajmił Nikołaj. - Wcześnie rano. Obudzę was. Mnisi 

przepowiadają lepszą pogodę.

- Mają wiadomości  z pewnego źródła - mruknął Walerij  i chlebem wytarł  ostatnie 

krople zupy ze swojej miski.

Olga stłumiła śmiech. Tylko jej oczy się nadal śmiały. Było w niej tyle radości.

Ku swemu zdziwieniu Michaił nie miał kłopotów z zaśnięciem, mimo że było jeszcze 

dość   wcześnie,   a   wstali   tego   dnia   stosunkowo   późno.   Jego   ciało   domagało   się   widocznie 

większej   ilości   odpoczynku.   Zapadał   się   jakby   we   mgłę.   Zapadał   się   i   zapadał.   Nie 

przeszkadzało mu twarde posłanie.

Coś szczęknęło. Potem rozległ się słaby zgrzyt. Ciche skrzypnięcie.

Michaił przekręcił się przez sen. Co to mogło być? Kiedy próbował otworzyć oczy, 

zorientował się, że jest zupełnie ciemno. Na noc nie zostawiano zapalonej ani jednej lampy. 

Mnisi byli ostrożni i dokładni. Spodziewali się po swych gościach tego samego.

Michaił przekręcił się znowu i ułożył wygodniej. Zapadł w sen. Było mu dobrze. To 

wspaniale móc się wyspać.

Panowała zupełna cisza.

Olga   nie   mogła   zasnąć.   Zostawiła   swoją   lampę   zapaloną.   Mnisi   wielokrotnie   ją 

upominali, żeby na pewno zgasiła światło, zanim pójdzie spać.

Ale jeszcze przez chwilę nie zamierzała spać. Usiadła na posłaniu i oparła się o chłodną 

ścianę, chropowatą, nierówną. Ale gdy lepiej się ułożyła, było jej całkiem wygodnie. Ściana 

chłodziła tak bardzo, że nie pozwalała Oldze zasnąć.

Mała izdebka była brzydka, nieprzytulna i budziła lęk. Oldze nie podobało się, że nie 

ma okien. Chętnie otworzyłaby drzwi na oścież, ale wiedziała, że jej nie wolno, że nie powinna.

Czuła się okropnie w tym zamknięciu. Tak jak gdyby ją ktoś więził.

Potrafiła   zrozumieć,   że   Walerijowi   nie   podobał   się   pomysł,   że   miałby   tu   zostać. 

background image

Klasztor przypominał więzienie. I te wszystkie reguły. Modlitwy. Dokładność i dyscyplina. Nie 

poznała   wprawdzie   zbyt   wielu   szczegółów   z   życia   mnichów,   bo   nie   dopuszczano   jej   do 

wszystkiego. Nie mogła się wszędzie swobodnie poruszać.

Odnosiła wrażenie, że chroniono zakonników przed jej widokiem.

Olga musiała się w duchu uśmiechnąć, choć zrobiło jej się smutno. Uważała, że to nie w 

porządku, by izolować ludzi od siebie. Nie mogła uwierzyć, że człowiek może okazać się 

niebezpieczny, może dla innego człowieka stanowić pokusę, okazję do grzechu.

Olga nie rozumiała, dlaczego.

Drzwi do jej klitki otworzyły się. Olga podciągnęła koc pod brodę. Wstrzymała oddech, 

gotowa jednak krzyczeć.

Nikt   nie   zapukał.   Chyba   powinien?   Ale   mnichom   nie   wolno   do   niej   przychodzić. 

Popełniliby grzech, gdyby zostali z nią sam na sam. Była jedyną kobietą na wyspach.

- Walerij! - odetchnęła z ulgą. Ale też trochę była zła. I lękała się o niego. - Nie wolno ci 

tu być! - szepnęła. Bała się, że ktoś może ją usłyszeć. Bała się, że może ktoś przyjść i znaleźć 

go tutaj. - Nie pozwolą ci zostać w klasztorze, jeżeli cię u mnie znajdą, Walerij!

Zamknął za sobą drzwi równie cicho, jak je otworzył. Stanął oparty o nie plecami. 

Został. Uśmiechał się.

- Przyszedłem,  ponieważ nie przestrzegam  tutejszych reguł  - powiedział  cicho. Nie 

zniżył głosu do szeptu.

Olga poczuła, jak bije jej serce. Bardzo się bała. Z jego powodu. Chciała, by dobrze mu 

się ułożyło. Miał przecież wiosną wyjechać do Norwegii, a do tego czasu znaleźć tu bezpieczne 

schronienie. Nikt nie będzie go szukał w klasztorze!

- Nie mogłem zasnąć - rzekł cicho. Jego uśmiech był taki ciepły. Przemawiał do niej. 

Przemawiał równie przekonująco jak słowa. - Ty też nie?

Pokręciła głową.

-   Misza   śpi   jak   kamień.   Nie   dotrzymał   mi   towarzystwa.   Próbowałem   pogadać   z 

Nikołajem, ale z niego też wielki śpioch. Tak więc zostałaś mi tylko ty. Mogę trochę z tobą 

posiedzieć?   Nikt   tu   nie   zajrzy.   Kiedy   szedłem   korytarzem,   nie   widziałem   żywej   duszy. 

Wszyscy śpią. Założę się, że jesteśmy jedynymi, którzy nie zasnęli.

Minęła chwila, zanim Olga odpowiedziała. Skinęła głową. Przesunęła się do ściany. 

Zrobiła Walerijowi miejsce na cienkim materacu, przez który czuło się podłogę. Ale tak chyba 

powinno być, w myśl reguły, że mnisi nie muszą spać zbyt wygodnie. Pobyt w klasztorze miał 

chyba wymagać wyrzeczeń, pomyślała Olga. Z pewnością istniała taka zasada, że przyjemności 

są grzechem. Nawet miła rozmowa z przyjacielem stanowiła pewnie coś złego.

background image

Walerij usiadł obok Olgi. Przesunął koc w jej stronę. Nie chciał na nim siadać. Dotknął 

niechcący ramienia Olgi.

- Ładna była ta historia, którą opowiadałaś, kiedy zabłądziliśmy w czasie zawieruchy.

- Nie wiedziałam, że lubisz bajki.

- Pewnie, że lubię. - Walerij uśmiechnął się. - Czy nikt ci o tym nie mówił? Czy nikt cię 

przede mną nie ostrzegał, Olga?

Zniżył głos. Jego uśmiech mógłby stopić warstwę lodu pokrywającą ziemię.

Olga pomyślała, że nie tylko ciepły oddech Śnieżynki potrafił topić lody. Pomagał w 

tym również czuły uśmiech Wiatru Południowego. Bez jego pomocy nie udałoby się ślicznej 

pannie młodej przecisnąć przez czarną, zmrożoną ziemię. Bez ciepła Południowego Wiatru nie 

udałoby się Śnieżynce dać życia tysiącom śnieżnych dzwonków, wyrosłych z miłości tych 

dwojga.

- Będziesz za mną tęsknić? - spytał Walerij, patrząc Oldze prosto w oczy.

- Wiem, że będziesz bezpieczny.

- Nie o to pytałem, Olga. Powiedz, czy będziesz za mną tęsknić.

Skinęła   głową.   Nigdy   dotąd   nie   tęskniła   za   nim,   kiedy   wyjeżdżał.   Widocznie   nie 

patrzyła wystarczająco długo w jego błyszczące oczy. Nie ogrzał jej swym uśmiechem.

Teraz będzie za nim tęsknić.

- Czy mogę cię objąć? Tak bardzo bym chciał. Nie wiadomo, czy cię jeszcze kiedyś 

zobaczę. Chciałbym wiedzieć, jak to jest cię obejmować. Miałbym piękne wspomnienie, Olga.

Chyba nic nie zaszkodzi, że ją obejmie! Nie prosił jej przecież o nic złego. Pozwoliła, 

by przesunął rękę i położył wokół jej ramion. Podczas podróży saniami często siedzieli w ten 

sposób. Wtedy nikt nie widział w tym nic zdrożnego. Ale teraz było inaczej, nie dzieliły ich 

warstwy grubych futer. Teraz ich ciała znalazły się tak blisko.

Szczupłymi palcami Walerij odgarnął Oldze z czoła kilka niesfornych loków. Zrobił to 

tak delikatnie. W kącikach jego ust czaił się uśmiech. Tylko dla niej. Olga nie sądziła, by 

uśmiechał się w ten sposób do kogoś innego. Ten uśmiech przeznaczył tylko dla niej. Czuła 

mrowienie w miejscu, gdzie dotykał jej ramieniem. Czuła mrowienie w koniuszkach uszu. 

Mrowienie   w   wargach.   Łaskotanie.   Pulsowanie.   Pulsowały   nawet   opuszki   palców.   Ręce 

wydawały się takie gorące. Owo gorąco rozchodziło się aż do palców stóp!

To niemal przerażające.

I nowe.

Olga znała podobną reakcję z marzeń, których nie chciała snuć. Z fantazji, które tłumiła. 

Z gorzko - słodkich mgnień, które należały tylko do niej.

background image

Dłoń Walerija zataczała kręgi na jej ramieniu. Coraz większe i większe, niczym koła na 

wodzie.   Cudownie   przesuwające   po   materiale.   Jego   opuszki   palców   dotknęły   jej   skóry   w 

miejscu, gdzie nie dopięła kilku górnych guzików surowej sukienki. Nie przywykła do tak 

ciasnych ubrań. Lubiła, gdy wiatr pieścił jej szyję.

Teraz pieściły ją palce Walerija.

- Jesteś taka delikatna - rzekł. Jego oczy były ciemne, spokojne, pełne żaru... - Jesteś 

taka cudowna i delikatna, Olga!

Nie przyszło jej do głowy, żeby to przerwać. Uznała, że powinno być właśnie tak: czule, 

pięknie i łagodnie. To powinno trwać i trwać - powinno być cudownie i ciepło.

Walerij pocałował jej czoło. Ostrożnie. Gorącymi wargami. Uniosła ku niemu usta. 

Powinien ją pocałować! Chciała tego. Paliły ją wargi. Pragnęły pocałunku. Chciały...

Dotknął ustami jej ust. Jego wargi bawiły się jej wargami. Wilgotne, mocne pocałunki 

zapierały jej dech. Jego język uczył jej język tańca. Jej usta naśladowały kunszt Walerija. 

Niezdarnie usiłowały wykraść mu pocałunek.

Nie chciała, by to się skończyło, kiedy Walerij rozpinał jej sukienkę. Nie była w stanie 

nic powiedzieć. Chciała zażartować, że dobrze sobie radzi z drobnymi guziczkami, ale nie 

zdołała   wydobyć   głosu.   Usta   pragnęły   tylko   całować,   nie   chciały   nic   mówić.   Pokrywała 

pocałunkami jego szyję, uszy, czoło, policzki. Całowała jego włosy. Trzymała go tak kurczowo, 

jakby się bała, że spróbuje jej uciec.

Jego   ręce   poruszały   się   chciwie   pod   sukienką.   Wypełniły   się   jej   miękkością.   Zbyt 

szorstko dotykały jej piersi, bioder, okrągłego brzucha. Palce chwytały zbyt mocno. Ściskały. 

Ugniatały tak mocno, że omal nie krzyczała. Równocześnie sprawiały jej przyjemność. Nie 

robiły krzywdy.

Walerij znalazł się nad nią. Podciągnął suknię, założył jej kraniec za pasek. Olga nie 

miała pod spodem bielizny, ponieważ wyprała ją i rozwiesiła w ustronnym miejscu, żeby nie 

stwarzać mnichom pokus i okazji do grzechu.

- Boże, jaka jesteś  piękna - mruknął Walerij. Uśmiechnął się krzywo. - Nie żartuję, 

naprawdę jesteś piękna.

Przesunął dłońmi wzdłuż wewnętrznej strony jej ud. Jego palce spotkały się tam, gdzie 

się w niej gotowało. Chciała zacisnąć nogi, ale łagodnie je rozsunął. Dotykał jej. Gładził. 

Palcami wśliznął się ostrożnie do środka. Zrobiły się wilgotne.

Olga rozwarła kolana. Walerij klęczał między jej nogami. Rozpiął pasek spodni.

Olga wstrzymała oddech. Wiedziała przecież, co zamierza zrobić, ale nie wiedziała, jak. 

To znaczy: niezbyt dokładnie. Nie wiedziała, jak to jest. Nie znała tego uczucia.

background image

Okazał się mniejszy, niż to sobie wyobrażała w swoich fantazjach, które starała się 

tłumić.

Walerij uśmiechał się do niej. Tym swoim niesamowitym uśmiechem. Czule. Niemal 

oszałamiająco.

Przywarł do niej. Poczuła go na brzuchu. Dotyk materiału jego spodni. Sprzączkę paska 

na biodrze.

Zaschło jej w ustach. Ogarnęła ją fala gorąca. Spociły się jej dłonie. Czuła pulsowanie w 

wargach. W piersiach. Brodawki piersi ściągnęły się, stwardniały pod jego palcami. Walerij 

roześmiał się cicho i pocałował je. Kąsał. Dotykał. Bawił  się nimi, ściskał dłońmi. Potem 

podciągnął jej suknię całkiem do góry, wysoko za ramiona. Niemal ją skrępował. Zatopił twarz 

w jej nagiej skórze. Przesuwał po niej językiem, jakby spijał nektar. Wargami odciskał gorące 

pocałunki. Sprawił, że zapragnęła tego, co nieznane. Zmusił ją, by rozchyliła wargi i prosiła o 

więcej.

Uniósł się. Na moment zatopił w niej palce. Cofnęła się spłoszona. Wtedy roześmiał się 

cicho, jakby się tego spodziewał.

Potem otworzył ją tak, jak powinien uczynić to mężczyzna. Zagłębił się po dno. Unosił 

się i opadał w swoim rytmie. Całował ją. Pocałunkami tłumił jej krzyk.

Wypełnił ją, a potem opadł ciężki i gorący, by zaraz zupełnie się z niej zsunąć.

Po chwili wstał i zapiął spodnie. Zacisnął na powrót pasek. Poprawił Oldze sukienkę, 

zakrywając jej nogi.

Posiedział przy niej. Pogładził ją niezgrabnie po włosach. Nie otworzyła oczu.

- Jesteś taka piękna i delikatna, Olga. - Opuszkami palców przesunął po jej piersiach. - 

Byłaś wspaniała. Naprawdę. Pierwszy raz dla większości dziewcząt jest bolesny. - Zmilkł na 

moment. - Zawsze będę o tobie pamiętał - rzekł w końcu.

Wstał, by wymknąć się z jej klitki.

Dopiero   wtedy   Olga   otworzyła   oczy.   Wokół   napierały   ściany   i   sufit.   Leżała   na 

podłodze. Widziała, jak drzwi uchyliły się i zamknęły. Nie mogła uciec. Nie teraz.

Wargi jej drżały, ale nie płakała.

Rozległ się ten sam szczęk klamki. Cichy zgrzyt. Pojawiła się słabiutka smuga światła.

Michaił obudził się. Nasłuchiwał. Wiedział, co to takiego. Wszędzie panowała cisza.

Uświadomił sobie, że długo był sam. Nie słyszał oddechów Walerija. Ale teraz Walerij 

wrócił. Michaił zastanawiał się, dokąd wychodził. Nie mógł zapytać, bo chciał, by Walerij 

myślał, że śpi. Słyszał, jak tamten wślizguje się pod koc. Jak śmieje się cicho.

Michaił zasnął, nic nie rozumiejąc.

background image

10

Pogoda   się  poprawiła.   Ranek wstał  bezwietrzny.  Niebo  niebieściło   się  w ciemnych 

odcieniach, ale było czyste.

Wyjazd nastąpił szybko. Mnisi pożegnali się i wrócili do swoich zajęć. Nikołaj odniósł 

wrażenie, że pojawiły się wśród nich nowe twarze. A może habity sprawiały, że nie mógł ich 

rozpoznać, że wydawali się jakby nieznajomi.

Olga zrobiła się milcząca. Małomówna. Michaił zwrócił na to uwagę, lecz właściwie się 

temu nie dziwił. Jej humor ciągle się zmieniał, jak gdyby balansował na toczącej się beczce - 

zanim   wspiął   się   na  górę,   już   znajdował   się   na   dole.   Michaił   przywykł   już   do   kaprysów 

przyjaciółki. Takie zachowanie to nic nowego.

Kiedy znaleźli się poza murami, zdumiały ich rozmiary klasztoru. Musieli wejść na lód i 

oddalić   się   spory   kawałek,   żeby   móc   objąć   wzrokiem   całą   budowlę.   Oczywiście   będąc 

wewnątrz zauważyli, że korytarze ciągnęły się w nieskończoność, sufity sięgały niemal połowy 

drogi do nieba, ale nie spodziewali się, że to taki kolos.

-   Dobry   Boże!   -   zawołał   Michaił.   Odpowiadał   teraz   za   prowadzenie   sań,   miał   się 

zmienić z Olgą, gdy się zmęczy. Nikołaj sam kierował cięższymi saniami zaprzężonymi w dwa 

konie. - Wiedziałem, że klasztor jest ogromny - mówił dalej. - Wydawał się ogromny nawet w 

ciemności. I w środku również. Ale ten widok przechodzi wszelkie wyobrażenia. To prawdziwy 

zamek, Nikołaj! Założę się, że nawet caryca nie ma podobnego! Popatrz na kopuły!

- Staruszkowi powinno się tu podobać - uśmiechnął się Nikołaj. - Mam nadzieję, że 

będzie czasem mógł wyjść na zewnątrz i to zobaczyć. On, który widział kopuły i wieże w Sankt 

Petersburgu. Może wyda mu się, że na powrót znalazł się w mieście Piotra Wielkiego.

- Jest obrzydliwie wielki - stwierdziła Olga ponuro. Zamknęła usta dla reszty swych 

myśli.

- Nigdy przedtem nie widziałem tego klasztoru - rzekł Michaił, starając się nie zwracać 

uwagi na Olgę. - Nie wstąpiliśmy tu po błogosławieństwo na drogę, gdy płynęliśmy z tatą. Tato 

nie przywiązywał do tego wagi.

Nikołaj uśmiechnął się.

- W każdym razie nie będzie w tym nic dziwnego, jeżeli przypłyniecie na wyspy wiosną 

po przychylność świętych. To żaden wstyd, nawet dla całkiem dorosłego mężczyzny, Misza! 

Tutaj udziela się błogosławieństw od trzystu lat. Mnich, z którym rozmawiałem powiedział, że 

klasztor został założony w 1436 roku przez trzech mnichów o imionach: Zosima, Sawatii i 

Herman.  Teraz   zamieszkuje   go   około  sześciuset.   Licząc   z   nowicjuszami.   Tworzą   nieduże, 

background image

niezależne miasto. Mają nawet więzienia.

- Więzienia? - zdumiała się Olga. Jej głos zabrzmiał ostro. Rzucała szybkie spojrzenia to 

na klasztor, to na Nikołaja.

- I pozwoliłeś Walerijowi tu zostać? A jeśli go zamkną? - pytał Michaił, nie bardzo 

pewien, co o tym sądzić. - Oszukałeś Walerija?

-   Wcale   nie.   Czy   myślicie,   że   ktoś   będzie   poszukiwał   Walerija   na   wyspie,   gdzie 

znajduje się  więzienie?  - tłumaczył  Nikołaj  cierpliwie.   -  Poza tym Walerij  jest  wolny  jak 

wszyscy  inni  świeccy   pracownicy.  Mają  wprawdzie   dużo  pracy,   ale   za   to  uczą  się   fachu. 

Walerijowi to też nie zaszkodzi. Produkują sól, cegły, brukowce. Uprawiają ziemię. Polują na 

foki.   Kilku   najzdolniejszych   kowali   północnej   Rosji   wyuczyło   się   swej   sztuki   właśnie   w 

klasztorze   na   Wyspach   Sołowieckich.   Tu   zdobyło   swój   zawód   również   wielu   świetnych 

stolarzy. Wśród mnichów można spotkać niezwykle zdolnych malarzy. Wspaniałych rybaków. 

Uważam, że Walerij może się też nauczyć czegoś pożytecznego. Na przykład warzyć sól.

- Dostałem od mnichów parę beczek soli - wtrącił Michaił. - Ja też słyszałem co nieco o 

tym słynnym klasztorze, Nikołaj. Co nieco... Ale naprawdę nie sądziłem, że jest taki potężny! 

To prawdziwa twierdza!

- Niestety mnisi utracili swe dawne znaczenie - wyjaśnił Nikołaj. I jemu trudno było 

oderwać wzrok od klasztoru. Nawet on, który widział go nie pierwszy raz, ulegał pewnego 

rodzaju   oczarowaniu.   Budowla   prezentowała   się   wspaniale.   Stanowiła   jakby   świat   katedr. 

Wszystkie wieże wydawały się sięgać nieba, jak gdyby chciały znaleźć się jak najbliżej Pana, 

nie tylko duchem, lecz również ciałem. - Było to dawno przed waszym urodzeniem, przed 

moim także.  Kiedy kościół  podzielił  się,  szukając odpowiedzi  na pytanie, która wiara  jest 

prawdziwa, a która jest zła, tutejsi mnisi znaleźli się po niewłaściwej stronie.

Należeli do starowierców. Nie chcieli odnowy. Utrzymali w swej władzy klasztor i 

wyspy   przez   osiem   lat.   Od   tysiąc   sześćset   sześćdziesiątego   ósmego   do   tysiąc   sześćset 

siedemdziesiątego szóstego roku. Moskwa musiała uciec się do podstępu, by z nimi wygrać. 

Minęło już dużo czasu, ale mnichom na Wyspach Sołowieckich nowożytna cerkiew jeszcze nie 

wybaczyła.   Moskwa   i   Sankt   Petersburg   pragnęły   pozbawić   tutejszych   mnichów   wszelkich 

wpływów. Przez lata ich gnębiono, żeby wreszcie się podporządkowali. Jednak mnisi, którzy 

przez ponad dwieście lat posiadali ogromną władzę, nie zamierzali się poddać. Zachowali swe 

wpływy, w każdym razie u wybrzeży Morza Białego. Wyspy nadal są tu święte. Na szczęście z 

Sankt Petersburga na Wyspy Sołowieckie jest daleko. Mimo wszelkich przeciwności klasztor 

nadal dumnie wznosi się ku niebu. To chyba coś najpiękniejszego, co dotychczas widzieliście, 

prawda?

background image

- Tak, ten klasztor jest imponujący - przyznał Michaił.

Patrzył na budowlę z namaszczeniem i szacunkiem. Pomyślał, że przeżył coś wielkiego, 

stawiając swoje stopy w tym świętym miejscu. Opowie o tym swoim dzieciom, jeżeli będzie je 

miał.

- Okropny - skrzywiła się Olga.

Po   jej   słowach   malowanie   cudów   na   lodzie   wydało   się   niemożliwe.   Odwrócili   się 

plecami do Wysp Sołowieckich i klasztoru. Podążyli na zachód. Do Kem.

- Nie podoba mi się, że dziecko tej kobiety mieszka w moim domu! - matka Nikołaja 

jasno   wyraziła   swą   opinię,   nie   grzesząc   szczególną   subtelnością.   Michaił   i   Olga   właśnie 

opuścili   salon.   Drzwi   ledwie   się   za   nimi   zamknęły.   -   Nie   przerywaj   mi,   chłopcze!   Nie 

rozumiem też, dlaczego wybrałeś się w taką podróż w zimie! Chyba masz za mało do roboty, 

Nikołaj. Kto teraz pilnuje twoich spraw? Chyba nie chcesz powiedzieć, że zostawiłeś wszystko 

własnemu losowi?

- Jestem dorosły - odparł Nikołaj. - Nie uważasz, że ludziom wydałoby się to dziwne, 

gdyby twój syn musiał nocować w gospodzie, przyjeżdżając do matki w odwiedziny? Nie 

martw się, wracam do Archangielska najszybciej, jak będę mógł. I nie bądź nieuprzejma dla 

Michaiła. Może jest jeszcze dzieckiem, ale po śmierci Jewgienija został armatorem.

- Jest też synem tej ladacznicy!

- Bardzo lubię Raiję - odpowiedział twardo Nikołaj. - Zaliczam ją do swoich przyjaciół. 

Obrażasz mnie, kiedy ją obrażasz.

- Zakładam, że nie darzysz jej cieplejszymi uczuciami? - matka Nikołaja była bliska 

histerii. - Ostrzegam cię, Nikołaj. Jeżeli się dowiem, że cokolwiek cię z nią łączy, zerwiemy z 

tobą wszelkie kontakty! Do tej pory byliśmy wspaniałomyślni. Do tej pory patrzyliśmy na to 

przez palce. Ale tak nie musi być zawsze!

- Mamo, udowodniłem, że potrafię się sam utrzymać, pływając jako marynarz - odparł 

Nikołaj. Siedział z rękoma założonymi na brzuchu. Wydawał się zupełnie spokojny. - Nie 

przestraszysz   mnie   tym,   co   mówisz.   Dorosłem.   Nie   jestem   już   bladym   i   zalęknionym 

dzieckiem. Musisz zrozumieć, że twój syn Nikołaj jest teraz dojrzałym mężczyzną. Jestem 

niezależny i silny.

- Ona nas nie lubi - zauważyła Olga. Oboje z Michaiłem dostali przynajmniej osobny 

pokój do spania.

- Mnie nie lubi - sprostował Michaił. - Słyszałaś ją. To z powodu mamy. Po wypadku z 

Jelizawietą uważa, że to wina mamy.

- Nikołaj też był przedtem okropny - stwierdziła Olga bezlitośnie. Ale przynajmniej 

background image

odzywała się. Michaił uznał, że w jej zachowaniu nastąpiła pewna zmiana na lepsze.

Nikołaj   znalazł   oboje  w  pokoju   Michaiła.   Był   zmęczony.  Kiedy   zaciskał   wargi,   w 

kącikach ust tworzyły się bruzdy, nadając jego twarzy ponury wyraz.

- Nikt nie wybiera rodziców - rzekł krótko. - Matka zaprasza dziś na herbatę swoje 

przyjaciółki i parę ich córek. - Nikołaj westchnął. - Jeżeli chcecie, możecie przyjść. Zadbałem o 

to, byś mogła się wykąpać, Olga. Obiecałem ci porządną kąpiel i dotrzymam obietnicy, chociaż 

pomoczyłaś się już trochę w klasztorze. - Uśmiechnął się. - Niewiele jest takich kobiet, które 

kąpały się w męskim klasztorze, Olga. Będzie o czym opowiadać wnukom!

Olga zerwała się na równe nogi i wypadła z pokoju.

- Co ją ugryzło? - zdumiał się Nikołaj. - Myślę, że bez niej byłoby łatwiej podróżować! - 

westchnął. - Kobiety są dziwne, czy to młode jak Olga, czy też w wieku mojej matki. - Stanął 

ze skrzyżowanymi ramionami. - Mama nie lubi Raiji. Może się zdarzyć, że przeleje tę niechęć 

na ciebie. Z góry za to przepraszam. Nie mogę jej zmienić, za późno na zmiany. Nie chce się 

pogodzić z tym, że dorosłem.

- Matki już takie są! - stwierdził Michaił z przekonaniem.

- Nie Raija!

- Mama także! Nikołaj uśmiechnął się.

- Moja matka obawia się, że staram się o względy Raiji. Dlatego zorganizowała to 

„polowanie na męża” z herbatką jako przynętą.

- Ty i mama? - spytał Michaił z niedowierzaniem. - Przecież mama jest już stara!

- Twoja mama jest nadal bardzo piękna - odparł Nikołaj. - Wystarczająco piękna, by 

moja matka miała powody, by się jej obawiać. Mógłbym się z tego śmiać, ale nawet nie jestem 

w stanie. Nigdy nie zerwij przyjaźni z mamą, Misza! Nie sądzę, byś mógł zrobić coś takiego, 

przez co Raija upodobniłaby się do mojej matki, ale mimo to strzeż się! To bardzo boli. Tak czy 

owak matka jest matką.

Woda   była   niemal   gorąca.   Sprawiała,   że   skóra   prawie   wrzała.   Do   kąpieli   dodano 

perfum. Pachniała egzotycznymi kwiatami, których nazw Olga nie znała i których nawet nie 

potrafiła sobie wyobrazić tak daleko na północy. Za mało jeszcze w życiu widziała, by mogły 

teraz wyrosnąć przed oczyma jej wyobraźni.

Olga   szorowała   ciało   paznokciami.   W   kilku   miejsca   zdarła   skórę   niemal   do   krwi. 

Zanurzyła się w balii po uszy. Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze. Całkiem zsunęła się pod 

wodę. Leżała tak, aż poczuła ból w piersiach. Wreszcie musiała się wynurzyć. Zdyszana wzięła 

ogromny haust powietrza. Połknęła odrobinę perfumowanej wody. Nie wszystko, co niebiańsko 

pachnie, ma równie cudowny smak, pomyślała.

background image

Leżała w wodzie, czując, jak robi się przyjemnie ciepła. Letnia. Chłodna.

Leżała   tak,   widząc,   jak   na   jej   ciele   tworzy   się   pod   wodą   gęsia   skórka.   Dłonie 

pomarszczyły się po wewnętrznej stronie.

Te ręce dotykały go. Dotarły do tajemnych miejsc męskiego ciała. Wkradły się pod jego 

ubranie.

Te ręce chciały poznać.

Była ciekawa. Pragnęła poczuć, jak to jest.

Chciała się dowiedzieć, jak to jest.

Nie rozumiała, że to on tego chciał, że tylko tego chciał.

Pojęła to dopiero dzisiaj. Nawet dziś w nocy usprawiedliwiała niezręczne zachowanie 

Walerija, uniki, zdradę.

Pragnęła się dowiedzieć, jak to jest. Teraz już wie. Teraz pragnęła nie wiedzieć.

Woda wystygła. Olga zmarzła. Zmarzła tak, że szczękała zębami. Nie udało jej się 

zedrzeć skóry w gorącej wodzie. Nie udało jej się zmyć nieszczerych pieszczot, chociaż piekły i 

kłuły jej skórę. A tak bardzo pragnęła wrócić do ciała dawnej Olgi, która żyła w nieświado-

mości.   Dawnej,   piętnastoletniej   Olgi,   brązowookiej   niewinności   z   ustami   pełnymi 

nieprzystojnych słów.

Woda wystygła.

Olga miała piętnaście lat i wiedziała. Tego nie można zmienić. Nie da się ukryć, że 

chciała. Przez dłuższą chwilę. A kiedy wolała nie posuwać się dalej, zaniemówiła. Jej prośby 

pozostały tylko w jej myślach. Wypełniały ją, kiedy zdawał się przewiercać ją na wylot. Jej 

prośby  wypaliły   sufit   nad  jego  plecami.   Jego   ramiona  przetaczały  się   nad  nią  jak  ciemne 

chmury.

Czuła, jakby w powietrzu zawisła niema burza, i tylko ona zdawała sobie z tego sprawę. 

Walerij powiedział, że była wspaniała.

- Nie przyszłaś, więc... - Nikołaj zatrzymał się w pól drogi.

Spojrzał przez ramię. Wciągnął powietrze i wszedł do pokoju. W kilku susach znalazł 

się przy Oldze. Wyjął ją z lodowatej kąpieli. Owinął w koc przykrywający łóżko i posadził na 

brzegu posłania. Chwycił ją zdenerwowany za ramiona.

Olga spuściła głowę. Z mokrych włosów spływała woda. Tworzyła strużki wzdłuż szyi. 

Mokre ścieżki na jej dziewczęcym ciele.

- Nie traktowałem tego dosłownie, kiedy obiecywałem, że będziesz się mogła kąpać 

godzinami, Olga! - spróbował się uśmiechnąć, zażartować. - Możesz się rozchorować, moja 

mała! Ta woda zrobiła się prawie lodowata. Pamiętaj, że masz za sobą trudną podróż. Wiesz, 

background image

dlaczego nie chciałem, byś z nami jechała, Olga!

Olga nawet się nie uśmiechnęła. Spojrzała zmęczonym wzrokiem na Nikołaja. Płakała 

cicho.

Chwilę trwało, zanim Nikołaj się zorientował, że to łzy spływają jej po policzkach. 

Początkowo myślał, że to woda.

- Co się dzieje, Olga? Przyszedłem, bo skończyliśmy jeść. Nie słyszałaś, że dzwoniono 

na posiłek? Myślałem, że zasnęłaś po kąpieli. Boże drogi, co się z tobą dzieje, dziewczyno?

Płakała, ale kiedy chciał ją objąć, poprosiła, by tego nie robił.

Nikołaj stanął przed nią bezsilny. Patrzył, jak płacze. Na jej pochyloną głowę. Na ciało, 

które trzęsło się pod okryciem. Na mokre loki.

Wziął ręcznik i zaczął wycierać jej włosy. Nie protestowała. Ale nie przestawała płakać.

- To dla ciebie zbyt wielki wysiłek, moja mała - stwierdził. Nie mógł nic poradzić na 

łzy. Nie rozumiał ich. Pamiętał łzy Jelizawiety. Pamiętał jej płacz. Zawsze bał się łez i płaczu. 

Ojciec  nauczył  go, że łzy kobiety to tylko podstęp, a mężczyzna nie posiada  broni,  która 

mogłaby się z nimi równać. Nikołaj bał się łez innych ludzi. - Podróż okazała się dla ciebie zbyt 

wyczerpująca. Powinienem od razu odesłać cię z powrotem do domu! Nigdy nie powinienem 

się zgodzić, byś jechała dalej z nami, Olga! Mimo wszystko istnieje różnica między kobietami i 

mężczyznami. A ty na domiar złego jesteś jeszcze dzieckiem.

Jej śmiech jak sztylet przeszył nagle powietrze. Sprawił, że Nikołaj poczuł się nieswojo. 

Urywany śmiech nie brzmiał przyjemnie.

- Musisz się ubrać! Połóż się! Poproszę kogoś, by przyniósł ci posiłek, Olga. Ktoś 

zabierze wodę. Ale najpierw muszę się upewnić, że się ubierzesz. Nie chcę, by moja matka 

dowiedziała się, że siedziałaś naga, gdy przyszła służba. Mówię to z troski o ciebie.

- Ubiorę się - obiecała. Uśmiechnęła się. Jednak bez przekonania. Otarła łzy wierzchem 

dłoni.   Podniosła   głowę,   jak   to   miała   w   zwyczaju.   Nieznacznie   odrzuciła   ją   do   tyłu,   co 

Nikołajowi   przywiodło   na   myśl   Raiję.   Olga,   będąc   córką   Toni,   raczej   ją   powinna   mu 

przypominać. - Już dobrze - uspokoiła Nikołaja głosem, który brzmiał jakby zbyt dorośle jak na 

nią. Wyraz oczu wydawał się także zbyt poważny. - Masz rację, Nikołaj. To dla mnie za wiele. 

Po prostu cała ta podróż przerosła moje wyobrażenia. Powinnam sobie wybić z głowy udział w 

tej przygodzie. Przygody nie są przeznaczone dla takich zwykłych dziewczyn jak ja. Przygody 

są dla mężczyzn. I może dla takich kobiet jak mama i Raija - Raisa.

Nikołaj nie zadawał więcej pytań, choć słowa Olgi nie do końca go przekonały. Nie 

dostrzegł więcej łez na policzkach Olgi. Uciekał przed spojrzeniem jej czysto brązowych oczu. 

Nie chciał wierzyć, że z tych ciemnych studni przeleje się woda, gdy tylko odwróci się plecami.

background image

Zamknął Olgę w pokoju. Odciął się od myśli, których nie był w stanie zgłębić.

Wyglądało na to, że nawet nie próbował. Stał na pokrytym chodnikiem korytarzu i nie 

wierzył, że Olga już czuje się dobrze.

Lecz w tym domu nie mieszkały czułe i pełne zrozumienia siostry, którym by mógł 

powierzyć płacz Olgi i obce spojrzenie. Jego matka nie wbiegnie po schodach powodowana 

jakimś sentymentem. A służbie nikt się nie zwierza, po prostu nie powinna się wtrącać w ro-

dzinne sprawy. Rozniosłaby plotki po mieście. Nikołajowi wpojono przekonanie, że nie należy 

ufać ludziom.

Nikołaj   znalazł   Misze   przy   kolekcji   statków   ojca,   wielkiej   namiętności   Anatolija 

Norkina. Statków, które stanowiły dokładne modele prawdziwych. Michaił również patrzył na 

ów zbiór z lubością, nie śmiał niemal dotknąć burt, masztów, żagli.

Na jego twarzy malowało się rozmarzenie. Nikołaj wiedział, że Michaiła trudno będzie 

wyleczyć z tej miłości.

Syn armatora sam został armatorem. Rzadko się zdarza, by komuś tak się w życiu 

poszczęściło jak Michaiłowi. Wykonując jakąkolwiek inną pracę, nie byłby szczęśliwy.

Morze i statki zawładnęły nim bez reszty. Opanowały go, zanim chłopak zrozumiał, że 

to jego przeznaczenie.

- Spała?

- Płakała. Musiałem ją wyciągnąć z kąpieli. Woda tak wystygła, że zmarzły mi ręce. 

Czy   to   normalne   u   dziewczyn?   Potem   tylko   płakała.   Nie   chciała,   bym   ją   pocieszył.   Nie 

pozwoliła mi się dotknąć. Tylko ciekły jej łzy. Może ty powinieneś z nią porozmawiać?

- A teraz śpi czy ciągle płacze?

- Obiecałem, że przyślę jej coś do jedzenia. Miała się ubrać. Jeżeli zachoruje, będziemy 

musieli zostać tu kilka dni. A wolałbym nie zwlekać z wyjazdem. Pogoda jest taka niepewna, 

taka zmienna. Oleg obedrze mnie żywcem ze skóry, jeżeli przywiozę mu chore dziecko. A 

Tonią mnie potem powiesi.

-   Zaniosę   Oldze   jedzenie   -   zaproponował   Michaił.   Jego   myśli   krążyły   wokół   tego 

samego. Wokół tego, czego nie pamiętał wyraźnie, co nawet nie było wspomnieniem zdarzenia 

na jawie.

Olga siedziała na środku łóżka. Całkiem ubrana. Ktoś zabrał już balię z wodą. W pokoju 

nadal pachniało nieznanymi perfumami. Łaskotało w nosie. Ów zapach nie pasował tu nad 

Morzem Białym. Mozę w Sankt Petersburgu, ale nie w Kem. Nawet nie w takim domu jak ten. 

Zapach wydawał się równie obcy jak kopuły wież klasztoru na Wyspach Sołowieckich.

Michaił pomyślał o klasztorze. Przypomniał sobie, że policzył wieże. Doszedł prawie do 

background image

trzydziestu.

- Jedzenie - powiedział. Postawił tacę na stole. Olga musiała wstać z łóżka, żeby zjeść.

Michaił nie widział dotąd takiego wyrazu jej oczu. Nikołaj nie znał jej tak dobrze jak 

on. Nikołaj widział w niej małą dziewczynkę.

Michaił znał ją dobrze.

Nie byli już dziećmi. Nie czuł się dzieckiem. Olga też nie.

Usiadł   na   łóżku   obok   niej.   Nie   odezwała   się.   Ale   pozwoliła   mu   zostać.   Michaił 

przypomniał sobie bajkę, którą opowiadała w saniach, kiedy zabłądzili, a wiatr omal ich nie 

zdmuchnął.

Wtedy Walerij mu się spodobał. To ładnie z jego strony, że nakłonił Olgę do mówienia. 

Sprawił,   że   pomyślała   o   czymś   innym,   że   i   on   nie   poddał   się   panice.   Olga   potrafiła   tak 

opowiadać, że porywała wszystkich wokół. Dzięki niej słowa zmieniały się w kolory i obrazy, 

dźwięki i zapachy. Michaił pomyślał, że Walerij również cały zamienił się w słuch. On, który 

nie wierzył w takie bajdy. Walerij, który był już dorosły i który uciekał przed prawem, władzą 

cara i przed więzieniem. Który zabił i być może popełnił inne przestępstwa, do czego nigdy się 

nie przyznał. Walerij, którego Michaił traktował jak starszego brata.

- Którym z wiatrów był? - spytał. Spojrzał na Olgę. Nie odrywał od niej wzroku. W 

końcu musiała na niego popatrzeć. Napotkała jego wzrok.

- W każdym razie nie Wiatrem Południowym - odparła. - Może Wiatrem Wschodnim. 

Albo Zachodnim. Nawet nie Wiatrem Północnym. Nie zależało mu na mnie aż tak bardzo... - 

Olga zamilkła. - Skąd wiedziałeś? - spytała. - Czy ci się przyznał? Spaliście przecież w jednym 

pokoju. Chyba nie opowiadał ci o tym?

Michaił potrząsnął głową. Doszedł do wniosku, że między Olgą i Walerijem nie zaszło 

nic pięknego, skoro mogła posądzić Uskowa o niedyskrecję.

-   Przebudziłem   się,   kiedy   wrócił.   Nic   nie   rozumiałem   aż   do   chwili,   gdy   Nikołaj 

powiedział mi, że płakałaś.

- To nie był gwałt - wyznała cicho Olga. Oparła brodę na kolanach. Potem policzek. Tak 

było wygodnie.

- Nie zrozumiesz tego, Misza - westchnęła.— Ale po prostu nikomu bardziej nie ufam 

niż tobie. Jeżeli komuś powtórzysz, zabiję cię. Naprawdę. Albo zrobię coś jeszcze gorszego. Po 

prostu przyszedł - rzekła cienkim głosem. - Przyszedł i tak pięknie mówił. Ma do tego dar. 

Uśmiecha się tak, że potrafi całkiem zniewolić. I patrzy takim ciepłym wzrokiem. Jest taki 

miły.   Niczego   nie   obiecuje.   Tylko   prosi.   Nie   czeka   na   odpowiedź.   Bierze   to,   co   chce.   I 

pozwoliłam mu wziąć.

background image

Wydawała się niepozorna w tej ogołoconej sukni, przyozdobionej kiedyś koronkami i 

wstążkami, które oderwała przed wyjazdem. Teraz jakby tonęła w brunatnej tkaninie. Mówiła, 

że materiał jest dobry. Drogi. Wyglądała blado. Wyglądała jak chora.

- To nie był gwałt, rozumiesz, Misza? Chciałam tego. Moje ciało tego pragnęło. Zagrał 

na nim i wydobył wszystkie właściwe tony. Poruszył właściwe struny. To było smutne i piękne. 

Czułam, że płonę. I zrobił to. Ale moje myśli nie brały w tym udziału. Ani serce.

-   Usiadła   i   przycisnęła   dłoń   do   piersi.   -  Tak   nie   powinno  być,   rozumiesz,   Misza? 

Straciłam ochotę, powinnam od razu zrozumieć, że nie wystarczy pożądanie... Michaił nie miał 

pewności, czy pojmuje, o czym Olga mówi. Nie był w stanie słuchać, cisnęło mu się do głowy 

zbyt wiele myśli, zbyt wiele obrazów. Odziedziczył po matce ową przeklętą wyobraźnię. Bez 

trudu ujrzał przed oczyma Olgę z Walerijem. To obrzydliwe. Podwójnie obrzydliwe, ponieważ 

jest teraz tak nieszczęśliwa. Ból w jej głosie sprawiał, że ostatni postępek Walerija wydawał się 

gorszym przestępstwem niż poprzedni, kiedy zabił.

- Potem powiedział, że byłam wspaniała - Olga mówiła jakby nieobecna. Jej słowa 

brzmiały głucho. Śmiała się tak, że rozdzierała mu serce.

Olga   powinna   śmiać   się   najradośniej   ze   wszystkich   dziewcząt!   Powinna   pozostać 

najbardziej pyskatą i pewną siebie dziewczyną w Archangielsku!

- Wspaniała! - Przeszedł ją dreszcz. Ukryła twarz w dłoniach. Michaił widział tylko jej 

kręcone włosy, plecy. Ramiona, którymi zasłaniała twarz. - Potem w ogóle nie zwracał na mnie 

uwagi. Kiedy skończył, rozpętało się we mnie prawdziwe piekło. - Zapadła cisza. - Szkoda, że 

mu nie odpowiedziałam, że za to on się nie spisał. Że nie zrobił na mnie wrażenia.

- Nienawidzę go - syknął Michaił. Nienawidził Walerija z całej duszy. Żałował, że nie 

dowiedział się o wszystkim, zanim opuścili klasztor na Wyspach Sołowieckich.

- Ja też - przyznała Olga.

background image

11

- W pierwszej  kolejności musimy odprowadzić do rodziców ciebie,  młoda damo! - 

Nikołaj nie zatrzymał się przy swoim domu.

Olga tylko wzruszyła ramionami. Powrotna podróż okazała się całkiem inna niż droga 

do Kem. Matka Nikołaja wymogła na synu, by wracał do Archangielska w krytych saniach. 

Chciała też wysłać z nim stangreta, ale Nikołaj stanowczo odmówił.

Podróżowali tylko przy sprzyjającej pogodzie. Nocowali w gospodach. Jedli posiłki 

przygotowywane specjalnie dla dziedzica Norkinów. Nikołaj nie zdołał ukryć, kim jest, gdyż 

rodzinny   pojazd   rozpoznawano   z   daleka.   Zakłopotany   przyjmował   zaszczyty,   z   którymi 

wszędzie po drodze witano tak godnego gościa.

Powrotna podróż trwała dłużej, ale nie była uciążliwa. Nie zatrzymał ich żaden patrol 

żołnierzy. Nikt nie pytał o zbiega z wojska, który zamordował oficera.

Wracali prawie o miesiąc starsi. Dojrzalsi. Spokojni o los Walerija.

Nikołaj   i   Michaił   weszli   z   Olgą   do   środka.   Co   prawda   dziewczyna   stała   się 

nieproszonym   członkiem   ich   wyprawy,   ale   teraz   gotowi   byli   bronić   jej   przed   rodzicami 

wszelkimi sposobami.

Antonia smarowała właśnie tłuszczem swoje buty do jazdy konnej. Westchnęła, kiedy 

zobaczyła całą trójkę. Wolno wtarła w skórę butów to, co jeszcze jej zostało w rękach, umyła 

się.

Michaił pchnął Olgę naprzód. Matka i córka spotkały się na środku kuchni. Antonia 

chwyciła Olgę za włosy i uczyniła ruch, jakby miała ją za nie wytargać, ale zaraz uśmiechnęła 

się   zrezygnowana.   Uścisnęła   Olgę.   Ucałowała   ją   w   policzki,   w   czoło.   Przytrzymała   w 

ramionach, a potem posadziła na krześle.

- Powinnaś dostać porządne lanie! Gdybyś wiedziała, ile mnie kosztowało uspokajanie 

twego ojca! Omal nie poruszył nieba i ziemi, żeby cię odnaleźć. Codziennie z nim walczyłam, 

przekonywałam, że będzie jeszcze gorzej, jeżeli wywoła zamieszanie. Należy ci się porządne 

lanie! - powtórzyła Antonia, a potem skierowała palec wskazujący na Nikołaja. Gdyby to był 

pistolet, Nikołaj leżałby już nieżywy. - Nikołaju Norkin, myślałam, że masz więcej rozsądku i 

nie pozwolisz mojemu dziecku z wami jechać! Powinnam przewidzieć, że Olga nie oprze się 

pokusie wielkiej przygody! Ale na nieszczęście nie przyszło mi to do głowy. Dlaczego, do 

diabła, nie odesłałeś jej z powrotem?

- To nie wina Nikołaja! - odezwała się Olga.

- Wiem, że to nie wina Nikołaja! - Antonia oparła ręce na biodrach, z oczu ciskała 

background image

błyskawice. - Ale Nikołaj odpowiadał za wszystkich! Dlaczego?

Nikołaj wyjaśnił spokojnym głosem, jak to się stało: że Olga najpierw porządnie ich 

przestraszyła, a potem sprytnie przekonała, by się zgodzili ją zabrać. Mówił dokładnie tak, jak 

było. Starał się niczego nie pominąć. Wszyscy zebrali się wokół kuchennego stołu i słuchali z 

uwagą. W tym czasie Antonia posłała jednego ze stajennych do portu po Olega i Raiję.

Nikołaj przerwał swą opowieść i postanowił poczekać, aż przyjdą.

Kiedy Oleg stanął w drzwiach, całkiem się rozczulił. W porcie jego złość sięgała zenitu, 

lecz po drodze Raija zdołała go trochę udobruchać. Do tego Olga spojrzała na ojca takim 

wzrokiem, że Oleg już wcale nie czuł gniewu.

-   Dziki   Ptaku!   -   wziął   córkę   w   ramiona   i   w   jednej   chwili   wszystko   wybaczył.   - 

Powinniśmy   cię   zamknąć   w   klatce,   mały   trollu!   Wiesz,   że   poskarżono   się   na   ciebie 

gubernatorowi, ponieważ zachowałaś się niegrzecznie wobec jednego z oficerów?

Nikołaj opowiadał dalej. Olga oparła głowę na ramieniu ojca. Oleg śmiał się w głos, 

kiedy Nikołaj stwierdził, że Olga prawdopodobnie jako pierwsza dziewczyna brała kąpiel w 

męskim klasztorze na Wyspach Sołowieckich.

- Jednak nie byłbym tego całkiem pewny - wtrącił Oleg ze złośliwym uśmieszkiem. - 

Nie   wiadomo,   co   mnisi   wyczyniali   za   tymi   murami   przez   trzysta   lat.   Nie   wierzę,   by 

zachowywali się tak pobożnie, jak się większości wydaje. Nie dałbym za to rubla!

Olga opowiedziała o człowieku, który rozpoznał w jej twarzy twarz matki.

W spojrzeniu Antonii pojawiło się pewnego rodzaju rozmarzenie.

- Pamiętam go - przyznała tylko. Wadim należał do tego okresu jej życia, który się 

skończył i który bezpowrotnie zostawiła za sobą. Spotkali się w drodze, wtedy żadne z nich nie 

było u siebie. - Pochodził z bogatej rodziny - dodała. - Ale zerwał z nią wszelkie więzi. Był po 

prostu uczciwy.

- Zawarłem umowy na kupno soli - pochwalił się Nikołaj zadowolony z siebie. - A więc 

jeszcze inne korzyści wynikły z tej wyprawy. Wróciliśmy. Przeżyliśmy. Znowu jesteśmy w 

domu, ci sami, choć trochę odmienieni.

Olga uśmiechnęła się. Michaił szybko zerknął na nią z ukosa. Zacisnął usta. Nie wyjawił 

Nikołajowi sekretu Olgi. Zabroniła mu. Nosił zatem jeszcze jedną bolesną tajemnicę, chociaż 

właściwie nie chciał jej poznać.

- Lecz ty, Dziki Ptaku, nie popłyniesz z nami wiosną za granicę! - Oleg uznał, że 

powinien to podkreślić.

Pogroził palcem wskazującym przed nosem Olgi. Roześmiała się, ponieważ tego od niej 

oczekiwał.

background image

- Wcale nie chcę.

- Czy to nie ty miałaś taki apetyt na przygodę? - drażnił się z nią. - Czy to nie ty zwykle 

zadręczasz mnie prośbami, bym cię zabrał z sobą?

- Nie chcę nigdzie wyruszać tej wiosny - oznajmiła, nie zamierzając niczego wyjaśniać. 

- Po prostu nie chcę płynąć z wami w tę podróż. Czyżbyś nie był zadowolony? Przecież zawsze 

chciałeś mieć grzeczną córeczkę kochającą dom?

Wszystko wróciło do normy. Znowu toczyło się spokojnym, zwykłym trybem. Wrócił 

Jurij  Iwanowicz. Dobrze zaopatrzony. Również bardziej zmęczony. Zwierzył  się Oldze, że 

życie z wymagającą kobietą nie jest warte zachodu.

Michaił skończył piętnaście lat. Nie przepełniało go to szczególną radością. Kiedyś 

może wierzył, że z dniem urodzin powinien się od razu jakoś nadzwyczajnie zmienić, ale gdy 

się budził następnego ranka, nie widział żadnej różnicy. Uśmiechał się miło do tych, którzy 

wyjątkowo go w tym dniu traktowali, ale uważał, że nie jest to zbyt rozsądne.

Nie czuł się sobą. Był jak oszołomiony.

Tęsknił do wiosny. Do zapachu morza. To tego, by móc poczuć ruch fal. Chciał stanąć 

na pokładzie i doznać wrażenia, że tu jest jego miejsce. Chciał poczuć wiatr wiejący mu w 

twarz.   Chciał,   by   przybyło   mu   zmarszczek   charakterystycznych   dla   ludzi   morza.   Chciał 

popłynąć  na  zachód.  Zabrać   ze   sobą  matkę.   Jak   tylko  zrobi   się   trochę  cieplej,   zacznie   ją 

stopniowo do tego przekonywać. Nigdy przedtem nie pragnęła mu towarzyszyć w podróży.

Teraz będzie musiała.

Michaił nie zniesie ukrywania przed nią przez resztę życia wielkiej tajemnicy. Wiedział, 

że musi się od tego ciężaru uwolnić. A także uwolnić matkę od niepewności.

Nie   wiedział,   co z   tego   wyniknie,   ale   nabierał   coraz   większej   pewności,   że  podjął 

słuszną decyzję.

Ojciec by się nie zgodził na wyjawienie Raiji prawdy. Tyle to Michaił rozumiał. Ale on 

nie jest Jewgienijem. Ojciec nie żyje. Żywi są ważniejsi od umarłych.

Michaił zdziwił  się, kiedy Olga  przyszła z nim porozmawiać.  Był początek lutego. 

Słońce nabrało rumieńców na policzkach w swej wędrówce po niebie coraz wyżej i wyżej z 

każdym dniem.

Michaiła wypełniała tęsknota za wiosną. Chciałby unieść słońce wysoko, wysoko na 

niebie.   Chciałby   ubrać   niebo   w   czerwcowo   niebieską   aksamitną   sukienkę   Raiji,   chciałby 

oglądać wiosnę, lato, chciałby, żeby Morze Białe przeczyło swej nazwie.

- Nie jesteś chora? - spytał zdziwiony.

Wszyscy   tej   zimy   chorowali.   Wszyscy   kasłali,   mieli   spuchnięte   oczy,   zachrypnięte 

background image

gardła i czuli mdłości, jak gdyby stali na pokładzie statku miotanego północnym wiatrem i 

cierpieli na chorobę morską.

Sam Misza nie oparł się chrypce i katarowi. Słyszał też, że Antonia nakazała Oldze 

położyć się do łóżka.

-  Wyjdź  ze mną -  poprosiła.  Nie   usłuchała  Antonii.  A  zatem  zimowe choroby nie 

zdołały jej złamać, może tylko wydawała się trochę bledsza na twarzy.

Michaił od razu zrozumiał, że nie może odmówić. Wciągnął kurtkę i wyszli.

Port   wciąż   wydawał   się   prawie   wymarły.   Codziennie   przychodzili   tu   marynarze   w 

różnym wieku i stawali, wyczekując na skraju nabrzeża.

Ludzie nadal przejeżdżali po lodzie. Prędzej przywitają czerwiec, niż lód odpuści.

Lecz   lutowe   słońce   wywoływało   w   nich   wszystkich   tę   samą   tęsknotę.   Nie   zawsze 

jednak ową romantyczną tęsknotę za morzem. Niektórzy, cierpiący nędzę, marzyli o szybkim 

nadejściu wiosny i o pracy.

Olga przez dłuższą chwilę milczała, idąc obok Michaiła. Wciągnęła dłonie w rękawy 

kurtki. Przyszła bez rękawiczek. Słońce prowokowało do lekkomyślności.

- Bardzo wyrosłeś w ciągu zimy - rzekła w końcu. - Jesteś dużo wyższy ode mnie.

Michaił uśmiechnął się. Kopnął grudkę lodu. Poczuł idiotyczną radość z tego powodu, 

że Olga przynajmniej nie dorówna mu wzrostem. Istniały dziedziny, w których przegrywała 

jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji.

Pomyślał, że chyba nie wyciągnęła go z domu po to, by rozmawiać o jego wzroście. 

Zauważył, że czuła się niepewnie. Poznał to po jej głosie. To dziwne, że można tak dobrze 

kogoś znać, żeby wyłowić uchem tak subtelne różnice. Że zorientował się, mimo że mu nic nie 

powiedziała.

Dziwne.

Ale z drugiej strony to trochę dobrze.

- Uważasz, że się zmieniłam?

Zatrzymali się w miejscu, gdzie kończyło się nabrzeże. Morze Białe iskrzyło się ku nim 

poufale.   Wykradało   słońcu   życie.   Odbijało   promienie   prosto   w   ich   twarze.   Barwiło   je   na 

różowożółto. Ulotnie.

Michaił zerknął na Olgę. O co, u licha, jej chodzi? Olga nie należała do osób, które się 

napraszały, by w kółko powtarzano im, że są piękne! Przecież dość jest tych, którzy prawią jej 

komplementy nieproszeni. Ujrzał ciemne, pytające oczy. Wysuniętą brodę jak wtedy, gdy robiła 

coś na przekór.

Olga   wydawała   się   może   szczuplejsza   na   twarzy.   Michaił   nie   wiedział,   co 

background image

odpowiedzieć, czuł się zagubiony. Urosły jej włosy. Ale chyba musiała sobie z tego zdawać 

sprawę! Nie powinna do niego przychodzić i pytać, czy się zmieniła.

- Jesteś jakaś dziwna - odezwał się wreszcie. Popatrzył na morze. Zapragnął zaklęciem 

roztopić lód. Zapragnął stanąć na pokładzie. Znaleźć się jak najdalej od trudnych pytań i tych 

stron osobowości Olgi, których nie rozumiał.

Rozległ się jej śmiech, odbijający się od śniegu. Równie nieprzyjemny jak ten, którym 

się śmiała po powrocie z zachodu. Równie bezdźwięczny.

- Jeszcze nie widziałeś we mnie najdziwniejszego, Misza - rzuciła zaczepnie.

- Ja też tak myślę - spróbował zażartować. Roześmiał się, chociaż nie był pewien, czy 

jest skora do żartów.

- Pytam poważnie, Misza - usłyszał. Smutek w jej oczach, w jej głosie, zmusił go do za-

milknięcia.

Nie wiedział, co zrobić z rękoma. Kieszenie nie wydawały się wystarczająco bezpieczną 

kryjówką. Czuł, że nie potrafi się zachować jak prawdziwy mężczyzna, mimo że próbował 

stanąć tak, jak to robią starzy marynarze.

Nic nie pomogło, nawet gdy splunął daleko w bok.

- Naprawdę nie widzisz różnicy? - spytała Olga.

Michaił widział. I nie widział. Nie bardzo rozumiał, o czym Olga mówi. Nie pojmował 

jej powagi. Nie zdołał przedrzeć się przez tę woalkę, która zasłaniała przed nim głębię jej oczu.

Skończył piętnaście lat i bardzo wyrósł tej zimy, lecz wcale nie był chudy jak patyk, a 

jego ciało zaczynało przypominać ciało mężczyzny. Jednak Olga nadal wydawała się bardziej 

dorosła,   bardziej   dojrzała   niż   on.   Nie   rozumiał   jej.   A   już   zupełnie   nie   rozumiał   takiego 

zachowania.

- Kiedy popłyniesz na zachód, Misza, kiedy popłyniesz na Wyspy Sołowieckie, żeby 

otrzymać błogosławieństwo i zabrać Walerija, możesz mu powiedzieć, że zostanie ojcem.

Niektóre słowa docierają do świadomości niczym trzask z bicza. Inne potrzebują na to 

więcej czasu. Te wymagały dłuższej chwili.

Kiedy Misza zrozumiał, objął Olgę. Trzymał ją w objęciach, aż uprzytomnił sobie, gdzie 

są.

Znowu ukrył ręce w kieszeniach, tam mimo wszystko było dla nich najbezpieczniej.

Poczuł,   że   policzki   robią   mu   się   gorące.   Ogarnęła   go   złość.   Skierował   wzrok   na 

spódnicę   Olgi.   Nie   zauważył   niczego   szczególnego.   Nie   wiedział,   jak   duży   powinien   być 

brzuch dziewczyny.

- Ale... czy jesteś pewna?

background image

Na   twarzy   Miszy  malowało   się   tak   wyraźne  powątpiewanie,   że   Olga   odezwała  się 

trochę łagodniej:

-   Jestem   pewna.   Nie   myślisz   chyba,   że   wymiotuję   tygodniami   bez   powodu!   I   nie 

krwawiłam od...

Michaił nie odzywał się. Olga dotknęła tematu, w którym nie bardzo się orientował, o 

którym   mężczyźni   nie   powinni   zbyt   wiele   wiedzieć.   Świat   kobiety   pozostawał   dla   niego 

zamknięty.

Teraz bardziej niż kiedykolwiek.

- Czy w domu już wiedzą?

- Oszalałeś? - oburzyła się. - Wiesz tylko ty. Nie jestem mężczyzną i nie przechwalam 

się wszystkim wkoło!

- Dowiedzą się. Wcześniej czy później. - Michaił popatrzył na Olgę. Wypełniły go inne 

pragnienia niż to, by poczuć pokład pod stopami, kołysanie fal, zapach słonej wody. - Zauważą. 

Niedługo... Co wtedy zrobisz?

- Nie bój się, nie zamierzam się rzucić do morza - rzekła Olga z pewnością w głosie. - 

Czyż nie tego oczekuje się od dziewcząt, które popadły w nieszczęście?

Michaił odgarnął jej pośpiesznie kosmyk włosów z policzka. Uśmiechnął się.

- Musiałabyś iść bardzo daleko od brzegu, by ci się to udało.

- To nie żarty, Misza! Ujrzał białe policzki. Drżącą brodę i wargi. Ale jej głos brzmiał 

pewnie. Ze złością. Prawie jakby była sobą.

- Istnieje inne rozwiązanie, prawda, Misza?

Znowu minęło trochę czasu, zanim zrozumiał. Nie dostrzegał tego rodzaju możliwości 

równie łatwo jak Olga. Poruszała się w świecie kobiet, którego nie znał. Znane jej krajobrazy, 

dla  niego   były  obce  i  dziwne,   niemal  przerażające.  Olga  miała  wszystkie  atuty  po  swojej 

stronie.

- Są jeszcze mądre babki - dodała wyjaśniająco. Zacisnęła usta. Stały się niewielką 

różową kreską na jej zimowej twarzy.

- To niebezpieczne - zaoponował Michaił.

- Ale żony rybaków do nich chodzą - rzekła Olga. - Kiedy już nie widzą możliwości 

wykarmienia jeszcze jednej gęby. Chodzą do nich biedne dziewczyny, które nie zniosłyby 

wstydu. Wszędzie się to robi. Również w Archangielsku.

- Ale to przestępstwo - stwierdził Michaił. - Zarówno zajmowanie się tą praktyką, jak i 

korzystanie z niej jest zabronione. Możesz trafić za to do więzienia. Mówią, że to zabójstwo. - 

Zastanowił się. - Nie wiem, może pozbycie się nienarodzonego dziecka to też zabójstwo?

background image

- Jesteś mężczyzną! Nic o tym nie wiesz! Olga wykopywała nogą w śniegu głębokie 

dołki.

Nikt przedtem nie nazwał go mężczyzną. Michaił nie był pewien, czy Olga rzeczywiście 

tak uważa. Nie spytał jej. Słowa spadły jej z ust niczym deszcz z chmury.

- Sama możesz przy tym umrzeć - powiedział, choć nie był w stanie przekonująco 

bronić swego stanowiska. Z pewnością Olga miała rację, ale jednocześnie nie rozumiał jej. 

Trząsł się z zimna i ze strachu. - I to będzie kosztowało. Myślisz, że ktoś zrobi to dla ciebie bez 

zapłaty? Będziesz miała odwagę komuś o tym powiedzieć? Zanim do czegokolwiek się przy-

znasz, będziesz musiała drogo zapłacić, by ta czy inna babka trzymała język za zębami. Może 

cię prześladować przez całe życie. Pomyślałaś o tym?

- Pomyślałam o wszystkim. U tych znachorek słowa są jak kamienie, które wpadły do 

głębokiej   wody   i   dosięgły   dna.   Wierz   mi,   jestem   przerażona.   Boję   się   konsekwencji.   Ale 

bardziej się boję urodzić to dziecko. Nie chcę tego dziecka! To dziecko Walerija. Nie chcę 

urodzić jego dziecka. Nie chcę. Czy potrafisz to zrozumieć, Misza? Tylko to?

Powoli skinął głową. Ogarnęły go mdłości. Powróciła myśl o Oldze i Waleriju razem. 

Niczym upiór, który powstał z grobu.

Michaił też nie chciał, żeby Olga urodziła dziecko Walerija. Równie mocno jak Olga 

pragnął, by się nie narodziło. Wolałby nigdy się nie dowiedzieć. Nie chciał myśleć o tym, że 

Olga zostanie z dzieckiem w ramionach, kiedy on popłynie na zachód. To nie pasowało do jego 

tęsknoty za wiosną.

- Słyszałaś o jakiejś, która się tym zajmuje? - spytał w końcu. Tego też wolałby nie 

wiedzieć, ale pogodził się z tym, że Olga wybrała go na swego powiernika.

Nie chciała go prosić o pomoc, po prostu mu się zwierzyła. Uznała to za oczywiste, że 

poda jej rękę w potrzebie.

Olga była zbyt dumna, by prosić.

Skinęła głową. Była blada. Tak blada, że niemal ginęła na tle śniegu. Usta miała sine.

- Potrzebuję pieniędzy - wyznała. - Możesz mi w tym pomóc, Misza? Nie mogę zwrócić 

się do nikogo innego. I nie mogę zbyt długo czekać. Chcę, żeby to się już stało. Chcę, żeby było 

po wszystkim. Nie chcę tego dziecka. Nie chcę nosić w sobie czegoś, czego nienawidzę całą 

sobą. Nie chciałabym, żeby mi przypominało tego drania. Chcę się tego dziecka po prostu 

pozbyć.   Teraz.   Jak   najszybciej...   Nawet   jeśli   do   końca   życia   mają   mnie   dręczyć   wyrzuty 

sumienia, lepsze to niż wychowywanie dziecka, którego nigdy nie pokocham. Dzieci powinny 

być chciane i kochane. A to, które noszę, wcale nie jest upragnione. I nigdy mi się nie uda go 

pokochać.

background image

- Jesteś pewna? - Tak. Michaił westchnął. Czuł, że został wciągnięty w kłopoty Olgi 

wbrew swej woli. Jednocześnie nie wyobrażał sobie, że mógłby jej odmówić pomocy. Olga 

liczyła na niego. Byli przyjaciółmi.

- Spróbuję zdobyć pieniądze - obiecał.

- Tylko zrób to tak, żeby Raija - Raisa się o niczym nie dowiedziała!

- Myślisz, że jestem głupi?

- Postaraj się! - poprosiła Olga. - Nie zniosę tego dłużej. Co rano przełykam ślinę, żeby 

nie zwymiotować. Nie zdołam dłużej tłumić płaczu. Już nie wytrzymuję, Misza.

- Dobrze, zrobię, co mogę - zapewnił. - Pomogę ci zdobyć pieniądze. Ale nie wiem, czy 

dobrze robisz. Nie zmusisz mnie, bym myślał tak jak ty.

- Tylko mi pomóż, Misza!

Michaił wiedział, że nie może poprosić matki o pieniądze. Raija należała do ostrożnych. 

Do tego stopnia, że każdą monetę obracała w dłoni wiele razy, zanim ją wydała.

Na pewno spyta, na co chce przeznaczyć pieniądze. Zwykle niczego nie kupował. Miał 

wszystko, czego potrzebował. Nie potrafiłby się wytłumaczyć, gdyby spytała.

Odnalazł drogę do Nikołaja. Nie dlatego, żeby myślał, że Nikołaj nie będzie o nic pytał, 

ale Nikołaj nie będzie przynajmniej usiłował za wszelką cenę wydusić z niego odpowiedzi.

- Chciałbym cię o coś poprosić - zaczął. - Ale nie jestem pewien, czy będę ci mógł 

wyjaśnić, dlaczego.

- To brzmi bardzo tajemniczo. - Nikołaj nabił fajkę. Popadł w nałóg palenia i chętnie by 

go   rzucił,   ale   fajka   wypełniała   wiele   pustych   godzin,   stanowiła   pewnego   rodzaju   nieme 

towarzystwo. - Proś!

- Potrzebuję pieniędzy.

- Nie sądziłem, że właściciel floty statków może znaleźć się w potrzebie. Zamierzasz 

kupić nowy statek?

- Nie. Nic takiego. To coś, o czym nie mogę ci powiedzieć. To...

- ...tajemnica? - zgadywał Nikołaj. - Chyba się w nic nie wplątałeś? Nie popadłeś w 

jakieś tarapaty? Mów, nie powtórzę nikomu.

- Nie mam żadnych kłopotów — odparł Michaił. Było w tym trochę prawdy. - Ale nie 

mogę ci niczego wyjaśnić. Pożyczysz?

- O jakiej kwocie rozmawiamy? - spytał Nikołaj. - Czy takiej, by wystarczyło ci na 

kupno statku, chociaż twierdzisz, że niczego podobnego nie planujesz?

W takim razie możesz nadać sprawie kryptonim „Nikołaj” - uśmiechnął się.

- Nie, mniej - rzekł Michaił. - Tyle, ile możesz mi pożyczyć. Wszystko ci zwrócę. Mogę 

background image

podpisać oświadczenie, że pożyczyłem od ciebie pieniądze. Będę płacił odsetki. Nie stracisz na 

tym.

- O, już się sporo nauczyłeś - stwierdził Nikołaj. Popukał swoją fajką. Odłożył ją i 

przyniósł pieniądze z szafy w salonie. Położył dłoń na stole przed Misza. Popatrzył na chłopaka 

pytająco. Potem położył drugą dłoń z pieniędzmi tuż przy pierwszej. - Nie chcę od ciebie 

żadnego pokwitowania. Możesz przeliczyć, żebyś wiedział, ile pożyczyłeś. Zwrócisz mi, kiedy 

będziesz mógł. Tyle, ile  będziesz mógł. Nie zamierzam cię pytać, na co chcesz wydać te 

pieniądze. Nawet nie będę pytał, czy nie łamiesz prawa. Nie jestem pewien, czy chciałbym to 

wiedzieć. Może ta sprawa należy do takich, o których powinno wiedzieć jak najmniej osób?

Michaił skinął głową. Nie mógł nawet wyznać, jak bardzo jest wdzięczny.

- Jesteś prawdziwym przyjacielem, Nikołaj! - Michaił wypełnił kieszenie banknotami. 

Ciężkim krokiem wyszedł z domu Norkinów.

Michaił nie spał wiele tej nocy. Rozmyślał. Myśli przelatywały mu przez głowę jak 

stada wędrownych ptaków na wiosnę. Tłoczyły się tak ciasno, jak ławice śledzi w fiordach.

Błądziły jakby w mroku świadomości. Pieniądze leżały pod materacem. Michaiłowi 

zabrakło odwagi, by zostawić je w kieszeniach kurtki. Matka miała w zwyczaju przenoszenie 

rzeczy z miejsca na miejsce. A on rzadko wieszał kurtkę tak, żeby Raija była zadowolona. 

Zadałaby wiele pytań, gdyby znalazła pieniądze. I zażądałaby odpowiedzi.

Bał się o Olgę. O mądrych babkach słyszał niezbyt wiele historii, ale wszystkie, które 

znał, miały krwawe zakończenie.

Wiele   biednych   dziewcząt   umarło   nie   wiadomo   z   jakiego   powodu.   Dopiero   po 

dokładnych oględzinach zwłok można było poznać przyczynę śmierci.

Nasłuchał się o dziewkach służących, które dostawały krwotoku, szorując podłogi u 

bogatych. O kobietach wtrącanych do więzienia, które wykrwawiały się zamknięte w lochu. Od 

czasu do czasu wieszano jakąś mądrą babkę lub ścinano jej głowę. Różnie bywało. Niektórzy 

nazywali   je   czarownicami.   Szeptano  o   kosteczkach   płodów  leżących   za  domem.   O  dymie 

niezwykle czarnym i gęstym, dziwnie pachnącym.

Plotki stawały się podwójnie okrutne w porównaniu z rzeczywistością.  Ale chociaż 

Michaił odrzucił większość z niesamowitych opowieści, i tak go wystarczająco przerażały. Nie 

chciał, by z Olgą stało się podobnie.

Musiał szeroko otwierać oczy i wpatrywać się w sufit, by nie widzieć jej w myślach 

krwawiącej, krzyczącej, umierającej.

Mimo wszystko udało mu się w końcu jakoś zasnąć. Pocił się przez sen. Zapadł głęboko 

w marzenia senne, w noc, w niechcianą podróż w krainę koszmarów.

background image

Szedł razem z Olgą. W dziwnej okolicy z kamieni i śniegu. Z lodu. Domy stały wzdłuż 

wąskiej ścieżki, którą szli. Ściany były gładkie, pokryte lodem. Kapało z nich, ale nie było 

ciepło.

Skrawek nieba, który zdołał dostrzec, miał szary kolor. Misza nie widział słońca ani 

księżyca, ani blasku gwiazd. Nie wiedział, czy to noc, czy dzień. Panował dziwny, nieokreślony 

mrok. Wędrowali w przestrzeni pozbawionej czasu. W miejscu, którego nie ma. Mimo to nie 

rezygnowali. W jego kieszeniach ciążyły pieniądze. Całą kurtkę pokrywały pieniądze. Czuł, że 

zewsząd wyciągają się po nie czyjeś ręce, chcą zabrać banknoty, ale coś je powstrzymuje. Za 

każdym razem, gdy pytał kogoś o drogę, chciwe, należące do nie wiadomo kogo ręce znikały. 

Nie otrzymał odpowiedzi.

Szukali więc sami.

Wreszcie   odnaleźli   uchylone   drzwi.   Bez   numeru,   tabliczki,   ale   i   Michaił,   i   Olga 

wiedzieli, że to te właściwe.

Ktoś je uchylił dla nich.

Dla Olgi.

Weszli do środka. Wewnątrz panował mrok. Chwilę trwało, zanim oczy przywykły do 

ciemności. Wtedy Michał zobaczył pięknie pomalowane ściany: widniały na nich obrazy ze 

świętej księgi. Kolumny podtrzymywały sufit. Sufit był jak niebo, zamykał się nad nimi, rów-

nież ozdobiony malowidłami. Wydawało się, jakby trafili do refektarza klasztoru na Wyspach 

Sołowieckich. Nic się nie zgadzało. Zupełnie nic się nie zgadzało.

Nie czekała tu na nich żadna mądra babka. Za to odwrócił się ku nim jakiś mężczyzna. 

Michaił chciał pociągnąć za sobą Olgę do wyjścia, kiedy zobaczył, że to Walerij. Ale ona 

chciała zostać.

Walerij   spytał,  czy  mają pieniądze.  Michaił   zdjął  kurtkę.  Położył  ją  na  stole.  Olga 

musiała się na niej położyć. Michaił nie chciał patrzeć, ale nie miał odwagi zostawić Olgi samej 

z Walerijem.

- Czy naprawdę nie chcesz urodzić naszego dziecka? - spytał Walerij. Chwycił nóż z 

ostrzem długim  jak  jego przedramię.  Michaił  nie był w stanie  go powstrzymać.  Stał  niby 

sparaliżowany i patrzył, jak Walerij rozcina brzuch Olgi i wyjmuje z niego dziecko. Prawdziwe, 

maleńkie dziecko. Następnie Walerij pociągnął do siebie kurtkę, tak że Olga spadła na podłogę. 

Zawinął dziecko w kurtkę i uciekł. Zniknął bez słowa.

Na podłodze przed Michaiłem leżała Olga i krwawiła. Wykrwawiła się. Umarła.

Obudził go jego własny krzyk. Michaił poczuł, że jest tak mokry od potu, jakby właśnie 

wyszedł z kąpieli. Chwilę później w uchylonych drzwiach stanęła Raija. Zmartwiona jak to 

background image

matka.

- Co się stało?

- To sny - odparł blady jak kreda. Nie wiedział, czy się odważy położyć i znowu zasnąć.

- Wydawało mi się, że wołasz Olgę - uśmiechnęła się Raija.

- Olgę? - udał zdumionego. W pokoju panował półmrok i pewnie dzięki temu udało się 

oszukać matkę. - Ona też jest małym koszmarem, ale chyba nie aż do tego stopnia!

Raija zostawiła syna samego. Lecz z jej czoła nie zniknęła zmarszczka zatroskania.

background image

12

Michaił nie wyglądał zdrowo następnego ranka. Nie czuł się też dobrze. Wiedział, że 

żołądek ściśnięty na supeł jest tylko wymówką, żeby odwlec wizytę u znachorki. Nawet jego 

ciało stawiało opór.

Olga   czekała.   Michaił   zdawał   sobie   sprawę,   że   każdy   dzień   zwłoki   działa   na   jej 

niekorzyść.   Nigdy   chyba   do   nikogo   nie   czuł   tak   silnej   nienawiści,   jak   teraz   nienawidził 

Walerija. Bywały momenty, kiedy niemal miał ochotę wybrać się do gubernatora i wyjawić, 

gdzie ukrywa się Walerij Uskow.

Niemal.

Przed   południem   pojechał   do   Archangielska.   Poszedł   prosto   do   stajni,   gdzie   Olga 

spędzała większość dnia. Powierzył jej pieniądze, które wyciągały kieszenie jego kurtki do 

kolan.

- Jest pewna stara kobieta - wyjaśniła Olga - do której mogę przyjść, gdy tylko będę 

miała czym zapłacić. Mieszka sama. Nie ma rodziny. Gdyby próbowała mnie szantażować, to 

nie pożyje już wystarczająco długo, by uczynić piekło z mego życia. - Westchnęła. - A przez to 

dziecko tak by się stało.

- Skąd, do diabła, o niej wiesz? - spytał szeptem Michaił.

Siedzieli w jednym z pustych boksów dla koni. Czasami wchodził i wychodził jakiś 

stajenny. Żaden nie zwróci! na nich uwagi. Michaił często przychodził tu porozmawiać z Olgą.

- Od Jurija. Ten chłopak wie to i owo - odparła Olga tajemniczo. Roześmiała się. - 

Myślę, że ma też do mnie słabość. Nie zawsze panuje nad tym, co do mnie mówi.

- Boże! - westchnął Michaił. Szczerze martwił się o Olgę. Nigdy przedtem nie była tak 

krótkowzroczna. - Czym to się ostatnio skończyło, gdy ktoś miał do ciebie słabość?

- To cios poniżej pasa - odparła ze złością. I dodała: - Może rzeczywiście powinieneś mi 

porządnie przyłożyć. Zaoszczędziłoby nam to sporo pieniędzy i nikt by się nie dowiedział.

- Oszalałaś? Nie jestem zwierzęciem! - Michaił wstał oburzony. Podniósł glos, lecz 

zaraz zamilkł,  zanim Olga  zdążyła go upomnieć.  - Jestem twoim przyjacielem,  do diabła! 

Powinienem ci pomóc. Ale jak mam ci pomóc, kiedy mi na to nie pozwalasz? Myślę, że potem 

nie będę chciał mieć z tym nic wspólnego. - Zadrżał. - Śnił mi się straszny sen dziś w nocy. 

Może wizyta u tej starej to nie jest dobry pomysł?

- Czy to ty nosisz w brzuchu dziecko? Poddał się. Nie protestował. Akurat o tym nie 

mógł nic wiedzieć. Nigdy nie będzie się na tym rozumiał. Po prostu dlatego, że jest mężczyzną.

- Spytasz Raiję - Raisę, czy dziś w nocy możesz przenocować u nas - zaproponowała 

background image

Olga. - Poczekasz do chwili, gdy Raija będzie się zbierała do wyjazdu. Jakoś wyciągnę tatę z 

biura. Ja natomiast powiem u siebie w domu, że jadę do ciebie. A jutro rano coś wymyślimy.

Michaił skinął głową. W jednej chwili koszmar stał się rzeczywistością.

- Ułożyłam na górze koce i skóry. - Olga wskazała na poddasze nad stajnią. W swoim 

czasie   mieszkali   tam   stajenni,   lecz   ostatnio   Antonia   uznała,   że   pomieszczenie   jest   zbyt 

obskurne, ciasne, ciemne i zimne i jej pracownicy nie mogą mieszkać w takich warunkach. - 

Przenocujemy tutaj dziś w nocy. Przyniosłam trochę jedzenia i coś do picia. Sprawdziłam, że na 

górze zostało kilka lamp olejowych. Postaram się też o jakieś krzesiwo. Ale na razie, dopóki 

stajenni nie skończą pracy, musimy się trzymać z dala od stajni. Pójdziemy do... niej, kiedy 

zrobi się zupełnie ciemno. Nie chciałabym nikogo spotkać po drodze tam czy z powrotem.

Michaił zgodził się z Olgą. Nie miał jednak pewności, czy wszystko pójdzie tak łatwo. 

W głębi duszy nie wierzył w to. Ale być może Olga wiedziała lepiej.

Jest kobietą.

- Chcesz nocować u Olgi? Mimo że rano tak źle się czułeś? - Raija potargała Michaiła 

po   włosach   zmartwiona.  Przyjrzała   mu  się   dokładnie.  -   Nie   pozarażaj   wszystkich   u  Toni. 

Dopiero co wyzdrowieli. Nigdy jeszcze nie widziałam Olgi w tak złym stanie, jak w ostatnich 

tygodniach. To na pewno wasza zimowa wyprawa nadwerężyła jej zdrowie! Bądź grzeczny, 

synku!

Michaił skinął głową. Wyszedł z portu. Ruszył w górę wąskimi uliczkami. Nie śpieszył 

się.

- Dopiero co byłaś chora - rzekła Antonia, nie mniej zmartwiona niż Raija. - Myślisz, że 

to rozsądne, wybierać się w tej sytuacji do Raiji? Nie biegaj z Misza! Słyszysz? Wkrótce 

będziesz dorosła. Dziecięce zabawy już nie są dla ciebie, Olga.

Olga wywróciła oczami.

- Nie zachowaj się tylko beznadziejnie i nie przychodź za mną, by sprawdzić, czy 

dobrze sobie radzę! Narobisz mi wstydu, mamo!

Antonia roześmiała się w głos i skrzyżowała ręce na piersiach. Zerknęła z ukosa na 

Olega.

- Czyżbyśmy się aż tak zestarzeli, Oleg? Dziewczyna wstydzi się własnej matki!

Oleg roześmiał się. Uścisnął Tonie.

- Nie da się ukryć, że jesteśmy starzy - rzekł. - Za kilka lat zostaniesz babcią!

Olga trzasnęła drzwiami.

Oldze   i   Michaiłowi   udało   się   niepostrzeżenie   przemknąć   do   stajni,   kiedy   wreszcie 

opustoszała. Położyli się na suchym sianie. Leżeli w milczeniu, słysząc, że ktoś jeszcze kręci 

background image

się na dole.

Wydawało się, że upłynęły lata, zanim z dołu dobiegało tylko parskanie koni.

Michaił  odważył  się  podpełznąć do  włazu.  Odsunął go  nieznacznie,  zajrzał  na dół. 

Wszędzie było ciemno i cicho.

Odetchnął z ulgą.

Wkrótce oczy obojga przyzwyczaiły się do ciemności, miały na to wystarczająco dużo 

czasu. Siano i koce nie pozwoliły Oldze i Michaiłowi zmarznąć.

Michaił ułamał kawałek chleba. Podał Oldze.

- Nie mogę - pisnęła cienkim głosem. W Michaiła wstąpiła pewnego rodzaju nadzieja. 

Może   Olga   mimo   wszystko   się   rozmyśli?   -   Nie   mogę   jeść   ze   strachu.   Ale   nic   mnie   nie 

powstrzyma! Zrobię to, Misza!

Jadł suchy chleb. Kruszył go w palcach. Czuł, że grzeszy, kiedy okruchy spadały na 

podłogę między jego kolanami. Pił kwas chlebowy, który przyniosła Olga. Był mocniejszy niż 

ten, który robiła jego matka. Czuł to w żołądku, czul w tyle głowy.

Ciężko było czekać. Nie dlatego, by dokuczało im zimno. Kiedyś mieszkali tu przecież 

ludzie, nawet z dziećmi, i jakoś to znosili. Nie zamarzli na śmierć.

Mrok wstrzymał oddech. Wytężał wzrok. Szeptał. Wiatr pomagał mu śpiewać.

Michaił   nie   rozumiał,   jak   Olga   może   tak   leżeć   v   w   milczeniu.   Sam   bardzo   się 

denerwował. Ręce miały ochotę wędrować własnymi drogami, stopy całkiem innymi. Chciałby 

wstać i wyjść, ale nie był w stanie się ruszyć.

Czas nie okazał się jego sprzymierzeńcem.

Wiele   razy   Michaił   podchodził   do   okienka.   Wyglądał   przez   nie   i   dziwił   się,   że 

poprzedniego wieczoru o tej porze uważał, że jest za ciemno!

Teraz wieczór wydawał się przejrzysty jak kłamstwa dla zdradzanego kochanka. Na 

niebie świeciły gwiazdy! Pogoda spłatała im figla!

Brakowało tylko księżyca w pełni i brzegach tak ostrych jak dobrze naostrzony nóż.

- Jeżeli poczekamy dłużej, nastanie świt! - Olga podniosła się. Strzepała siano. Poprosiła 

Michaiła, by zebrał źdźbła, których sama nie mogła dosięgnąć. - Ukradłam pelerynę mamy. 

Zaciągnę kaptur mocno na twarz.

- Będę szedł trzy kroki za tobą - obiecał Michaił. On też postanowił naciągnąć swą 

skórzaną czapkę aż po nasadę nosa.

Wyszedł za Olgą. Przecisnęli się przez okienko w stajni, które Olga zostawiła otwarte, 

zanim się ukryli na górze. To, którego stajenni często zapominali sprawdzić, zanim zamknęli 

drzwi na klucz.

background image

Szli okrężnymi drogami i bocznymi uliczkami. Przemykali wzdłuż ścian domów. Starali 

się trzymać jak najbliżej nich. Stąpali prawie bezgłośnie. Olga przypilnowała, by zmienili buty 

na miękkie, skórzane. Niemal nie zostawiali śladów. Wysokie buty zimowe leżały na poddaszu 

nad stajnią.

Michaił   zdał   sobie   sprawę,   że   są   takie   dzielnice   Archangielska,   których   nigdy   nie 

widział, że istnieją takie zaułki, których nie poznał. Nie wiedział o tym.

- Jak trafisz? - spytał, kiedy Olga na chwilę się zatrzymała.

- Przyjechałam tu wcześniej ze stajennym.

Zagryzła zęby. Uszli już spory kawałek drogi. Zwykle Olga mogła długo chodzić bez 

zmęczenia, ale tym razem szła z trudem.

Michaił niósł torbę z pieniędzmi. Bardzo mu ciążyła, ale zarazem czuł, że i on może się 

na coś przydać.

Domy  stały blisko  siebie.  Nie  tak  blisko,  jak w jego  śnie.  I były z  drewna,  nie  z 

kamienia. Michaiłowi przemknęło przez głowę, że gdyby w jednym z nich wybuchł pożar, 

błyskawicznie strawiłby całą dzielnicę. Nie udałoby się ugasić ognia, ponieważ przy odrobinie 

wiatru tańczyłby od ściany do ściany. A kto słyszał o choćby jednym bezwietrznym dniu w 

Archangielsku?

Nad   głowami   mieli   jasne   niebo.   Jednak   to   nie   dzięki   księżycowi,   któremu   jeszcze 

daleko do pełni, nie dzięki jego bladej twarzy podążającej ich śladem. Ciemność rozświetlała 

zorza polarna.

Zorza   polarna   -   szerokie   pociągnięcie   pędzlem   przez   Boga   po   zimowym,   nocnym 

sklepieniu.   Mroźno   żółte   wężowate   ślady   od   krańca   nieba   do   krańca.   Wyginające   się, 

wędrujące. Dalej, dalej...

- Zostajesz tam? - rozległ się zachrypnięty szept Olgi.

Ruszyła naprzód. Nowe wąskie uliczki. Michaił zastanawiał się, czy znalazłby drogę 

powrotną, gdyby przypadkiem Oldze się nie udało. Nie wyobrażał sobie, jak będzie potem.

Dom, do którego dotarli, niczym się nie wyróżniał. Mały i zaniedbany. Stał między 

innymi podobnymi. Drzwi w wąskim zaułku. Zamknięte okienko. Światło lampy przedzierające 

się między szparami desek.

Olga kazała Miszy odwrócić się plecami.

-   Wolę,   żeby   cię   nie   rozpoznała!   Nie   wchodź   do   środka!   Bez   względu   na   to,   co 

usłyszysz! Obiecujesz?

Michaił przytaknął. Chciał Olgę zatrzymać, lecz nie był w stanie podnieść rąk. Stał w 

nocnym koszmarze, w którym zło miało nad nim władzę, i nie mógł uciec. Nie był w stanie się 

background image

poruszyć.

Olga zapukała. Rozległ się odgłos otwieranych drzwi.

- Spóźniłaś się - odezwał się głos, niczym nie różniący się od głosu innych kobiet.

Michaił podejrzewał, że Olga kazała mu się odwrócić, by nie rozpoznał tej kobiety.

Olga weszła do środka. Drzwi zamknęły się. W zamku przekręcił się klucz. Zasunęła 

zasuwka. Kobieta okazała się skrupulatna.

Czyżby którakolwiek z pacjentek usiłowała kiedyś uciec?

Nad głową Michaiła płonęła zorza polarna. Szaleńczo. Dziko. Trupio blada, pomyślał.

Głos Olgi przeszył noc. Michaił poderwał się. W kilku susach znalazł się przy drzwiach. 

Podniósł ręce i zaraz je opuścił. Nie mógł przecież wejść do środka.

Słyszał rozdzierający głos Olgi. Jakby obcy. Krzyk z gardła, które nie mogło należeć do 

przyjaciółki.

Olga nie ma takiego głosu.

To   z   powodu   nieopisanego   bólu   głos   wydawał   się   tak   bardzo   odmieniony.   Krzyk 

sprawił, że zorza polarna wyginała się w jeszcze bardziej powykręcane kształty. Że stała się 

niemal brzydka.

W żadnym domu stojących w pobliżu  nie otworzyło się okno. Nie  uchyliły drzwi. 

Michaił nie dostrzegł żadnego ruchu. Nie usłyszał jakiegokolwiek poruszenia.

Wydawało się, jakby cała okolica wymarła.

Naturalnie wszyscy wkoło musieli wiedzieć o praktykach tej kobiety. W tak wąskich 

uliczkach nie ma tajemnic. Michaił usiadł ciężko pod drzwiami. Oparł się o nie plecami. Nie 

miał siły stać. Olga nadal krzyczała, ale jej głos brzmiał słabiej.

Zorza polarna nie zbladła.

Może jej wygląd nie miał nic wspólnego z krzykiem Olgi.

Naturalnie sąsiedzi musieli przynajmniej się domyślać.

Michaił zastanawiał się, jak to wytrzymują, jak znoszą te hałasy.

Olga nie była pierwsza. Nie będzie też ostatnia.

Michaił nie rozumiał, jak ludzie mogą tu spać mimo krzyków cierpiących dziewcząt.

Zasuwka otworzyła się. Klucz w zamku przekręcił. Zachrobotało. Rozległy się kroki.

W chwilę później Olga przestała krzyczeć. Michaił wystraszył się, że umarła.

Nie słyszał żadnych głosów.

Wówczas wyszła, ledwie  trzymając się na nogach, prosto na niego. Pelerynę miała 

zarzuconą byle jak. Michaił nie dbał o to, że kobieta zobaczy jego twarz. Babka była stara, 

pomarszczona. Na jej czole perliły się krople potu. Na jej rękach nadal widniały ślady krwi.

background image

- Patrzcie no - rzekła, uśmiechając się i ukazując zdumiewająco dużo zębów. - Same 

dzieci z lepszych domów. Tak, tak. Domyślam się, że i u was prawa natury biorą górę. Ta mała 

nie jest zbyt twarda. Ale dzieci z lepszych domów często krzyczą najgłośniej. Idźcie już, przed 

wami daleka droga!

Michaił objął Olgę. Zawisła na nim bezwładnie. Całym ciężarem. Zacisnęła ręce wokół 

jego pasa. Trzymała się na nogach chyba tylko siłą woli.

Michaił ruszył z powrotem. Ciągnął i niósł Olgę. Sama również przebierała nogami, ale 

bardzo wolno. Michaił nie miał czasu, by czekać, aż pójdzie o własnych siłach.

Nie było mowy, by iść okrężną drogą. Chwilami biegł, niosąc Olgę na rękach. Wybierał 

najkrótszą drogę do stajni. Nie starał się zachowywać cicho. Chciał tylko zanieść Olgę na 

miejsce. Tak bardzo się bał, że nie był w stanie myśleć o niczym innym. Dziękował zorzy 

polarnej, że przez jakiś czas pokazywała mu drogę. Bez światła byłby bezradny. Nie trafiłby z 

powrotem w sieci gęstych bocznych uliczek, na których nigdy przedtem nie postawił swej nogi.

Później   dziękował   zorzy   polarnej,   że   zbladła,   pofalowała   dalej   ku   północnemu   i 

wschodniemu krańcowi nieba.

Kiedy dotarli do ulic, które znał, zrobiło się całkiem ciemno.

Kilka razy musiał odpoczywać, by móc Olgę dźwigać dalej. Opierał ją o ścianę domu, 

stawał blisko, zasłaniając swym ciałem.

Raz spotkali jakichś amatorów nocnych zabaw. Wtedy musiał udawać, że ją całuje.

Śpiew przechodniów, ich pieprzne docinki i śmiech długo rozbrzmiewały mu w uszach.

Bliski rezygnacji i skrajnie wyczerpany wreszcie zobaczył stajnię. Przyśpieszył kroku.

Nie było mowy o przeciśnięciu Olgi przez okienko. Michaił westchnął zrozpaczony. 

Zostawił dziewczynę samą z tyłu budynku.

- Za chwilę wrócę! Słyszysz? Zaraz będę z powrotem!

Skinęła głową, lecz Michaił nie był pewien, czy zrozumiała. Nie mógł teraz się nad tym 

zastanawiać.

Na szczęście wiedział, gdzie leżał klucz, który zawsze zostawiano ukryty gdzieś  w 

pobliżu drzwi na wypadek wybuchu pożaru.

Noc była ciemna. Michaił nikogo nie widział. U Antonii i Olega nadal paliło się światło.

Może powinien do nich pójść? Powiedzieć o wszystkim?

Olga nie wyglądała dobrze. Bał się o nią.

Ale przecież obiecał. A obietnica to obietnica. Nie może teraz stchórzyć. Nie może 

zawieść Olgi.

Otworzył drzwi do stajni i zaraz wypadł z powrotem. Postawił Olgę na nogi. Zdołała 

background image

sama zrobić kilka kroków. Szła obok niego. Niezbyt szybko, ale poruszała się samodzielnie.

Kiedy znalazła się już w środku, Michaił zamknął drzwi i schował klucz na miejsce. 

Rozejrzał się. Nikogo nie zauważył. Nikogo nie usłyszał. Wokół panowała śmiertelna cisza. Nie 

sądził, by ktoś mógł ich widzieć.

Potem wczołgał się przez okienko. Zamknął je od środka, tak by z zewnątrz wyglądało 

na nie otwierane. Poruszał się cicho.

Olga znajdowała się w połowie drabiny prowadzącej na poddasze. Michaił zobaczył, jak 

mięśnie jej rąk drżą z wysiłku.

Szybko wspiął się za nią. Podsadził do góry. Pomagał, jak mógł najlepiej.

Myślami był przy oświetlonym oknie domu Olega i Antonii. Uważał, że powinni się 

dowiedzieć.

Olga   przeczołgała   się   po   podłodze   do   swego   miejsca   na   sianie.   Michaił   otulił   ją 

wełnianymi kocami i skórami. Oddał jej również swoje skóry, ale mimo to nadal drżała. Leżała 

skulona w kłębek i drżała.

Płakała.

Usiadł   niezdarnie   obok  niej.   Poczuł,   że  jest   głodny.  Poszukał   wzrokiem  koszyka  z 

jedzeniem. Zostało jeszcze sporo chleba. Olga przecież przed wyjściem nic nie jadła. Sam też 

nie był w stanie wiele przełknąć.

Nie mógł teraz jeść.

Świadomość tego, co się stało, potęgowała ssanie w dołku, które rozchodziło się po 

całym ciele. Nie mógł temu przeszkodzić.

Spod skór wysunęła się ręka. Chwyciła jego dłoń. Trzymała mocno, jak gdyby był 

ostatnią nicią łączącą ją z życiem, jak gdyby ratowała się przed utonięciem.

- To było piekło, Misza - odezwała się Olga. Potem rozpłakała się. Ale nie puszczała 

jego dłoni.

Czuł, że jest jej potrzebny.

Dławił go ucisk w gardle. Paliło jak zgaga. Odbierało mu mowę.

Zresztą Olga i tak nie chciała słuchać. Tylko płakała. Dygotała od płaczu.

Michaił nie sądził, by było jej zimno. Jej dłoń stała się jakby częścią jego samego. 

Niemal zrosła się z jego dłonią.

W tej chwili stanowili jedno.

To wydawało się nawet piękne.

Michaił bal się. Dziwnie się czuł w tej skorupie, którą stanowiło jego ciało, tej nowej 

skorupie, przypominającej ciało mężczyzny. To chyba trochę Olgę zmyliło, myślała pewnie, że 

background image

dorósł również psychicznie. Poprosiła go o pomoc jak kogoś dorosłego. Nie naśmiewała się z 

niego, że jest dzieciakiem, który ma jeszcze mleko pod nosem.

W głębi duszy bał się i czuł się samotny, ale dla niej był pociechą.

Michaił nie przewidział, że stanie się dla niej podporą.

Kiedy   Olga   krzyczała,   uświadomił   sobie,   że   będzie   inaczej,   niż   mu   niejasno 

zapowiedziała. Wtedy też zrozumiał, że sama dobrze nie wiedziała, na co się decyduje. Nie 

spodziewała się, że zabieg okaże się tak bolesny i przerażający.

Określenie „przerażający” to za mało.

Nazwała to piekłem.

Teraz płakała i trzymała jego dłoń przy swoim czole. Czuł na kciuku jej łzy. Twarz Olgi 

była również mokra od potu, który mieszał się ze łzami.

- Bolało?

Pytanie wydało mu się niezręczne, ale jedyne, które mógł zadać.

Olga próbowała pewnie się roześmiać. Niezbyt się jej udało. Miała szeroko otwarte 

oczy, z których nie przestawały płynąć łzy. Szloch zatrzymywał się gdzieś w gardle. Z trudem 

łapała powietrze.

- Wcisnęła mi... ostry drut! Wpychała go coraz głębiej i głębiej - mówiła Olga obco 

brzmiącym szeptem. Poruszała ustami. Płakała. Połknęła kilka łez. Z trudem przekręciła się na 

plecy. Trzymała kolana uniesione do góry, rozsunięte daleko od siebie. Utworzyły góry z doliną 

pośrodku i łąkami ze skór reniferów. - Obracała nim! - wybełkotała. Jej paznokcie wbiły się w 

skórę Michaiła. Nie puszczała jego dłoni. Nie chciała puścić za żadną cenę. - Nic nie mówiła. 

Nawet nie kazała mi być cicho. Tylko wpychała ten drut. Niemal udławiła mnie wódką.

Odetchnęła szeroko otwartymi ustami. Jej piersi wyraźnie unosiły się i opadały.

Przetaczające   się   morskie   fale.   Morze   uderzające   o   nagą   skalę.   Wolne,   ciężkie 

uderzenia, które tak pięknie wygładzają kamienie.

Michaił nie miał pojęcia, dlaczego wszystko zawsze kojarzy mu się z morzem.

Położył się obok Olgi. Wsunął wolne ramię pod jej kark. Wydawało się, że jest mu 

wdzięczna. Wygodniej ułożyła głowę.

Nie wiedział, co się zmieniło w jej twarzy. Jeśli pominąć łzy i ból. Wiedział jednak, że 

po tym, co się stało, Olga nigdy już nie będzie taka sama.

Będzie inna. Odmieniona.

- Pokazała mi... zawiniątko... Płacz przeszedł w gwałtowny szloch. Zacisnęła powieki. 

Michaił czuł nienawiść nie tylko do Walerija. Znienawidził również tę kobietę, która zadała 

Oldze tak okrutny ból, choć dostała sowitą zapłatę.

background image

- Nie powinienem był ci pomagać! - jęknął. Ta świadomość pojawiła się zbyt późno. 

Powinien zachować się po męsku i powiedzieć wczoraj „nie”. - Powinienem był ci odmówić.

- Wtedy poszłabym sama! Michaił przysunął czoło do czoła Olgi. Było śliskie od potu. 

Mokre i zimne. Przeraził się.

- Ty marzniesz!

- Nie marznę! - zaprzeczyła ochrypłym głosem, którego nie znał. - Zostań! Trzymaj 

mnie, Misza! Dziękuję! Dziękuję, że tam ze mną poszedłeś. Dziękuję, że jesteś tutaj. Teraz...

Dumna Olga nigdy aż do wczoraj go o nic nie prosiła. Teraz znowu go potrzebowała.

Nie mógł jej odmówić. Nie potrafił mówić „nie”, gdy ktoś go o coś prosił.

Olga bardzo cierpiała. Czuła się gorzej, niż mógł sobie wyobrazić. Ból sprawiał, że 

zlewała się potem. Ból niepodobny do niczego, co Michaił był w stanie pojąć.

Urodził się chłopcem.

Milczał. Tłumił krzyk. Zagryzł wargi do krwi, by powstrzymać płacz.

Nie miał prawa płakać. Nic go nie bolało. Nikt nie wiercił drutem w jego ciele.

Milczał. Leżał cicho obok Olgi. Trzymał ją za rękę. Nie cofnął drugiego ramienia, które 

służyło jej za poduszkę, chociaż poczuł, że zdrętwiało.

Tyle mógł dla niej wytrzymać. To drobiazg. Nieporównywalny z jej bólem.

A to bezczelne babsko powiedziało, że Olga nie jest twarda! Że nie potrafi znosić bólu!

Michaił nie zdołał zacisnąć pięści, choć miał na to ochotę.

Po   jakimś   czasie   Olga   uspokoiła   się.   Jednak   jej   ciałem   długo   jeszcze   wstrząsały 

dreszcze. Michaiła ogarnął lęk.

W końcu Olga zasnęła. Jej oddech wyrównał się. Tylko od czasu drgnęła przez sen. 

Jęknęła słabo.

Łzy płynęły jej z oczu jeszcze długo po tym, jak upewnił się, że śpi.

Kiedy strużki wzdłuż policzków również przestały płynąć i wyschły, Michaił nabrał 

pewności, że mocno zasnęła. Wtedy odważył się wstać.

Podnosił się powoli i ostrożnie. Nie chciał Olgi obudzić. Jeżeli ktokolwiek potrzebował 

teraz odpoczynku, to właśnie ona.

Cicho odszukał w ciemności koszyk z jedzeniem. Odłamał kawałek chleba i zjadł go.

Czuł wyrzuty sumienia, że w takiej chwili może być głodny.

Przełknął chłodny kwas chlebowy. Skrzywił się. Nie przywykł do tak mocnego napoju. 

Zastanowił się, czy może Olga w pośpiechu nie pomyliła się i zabrała piwo Antonii zamiast 

kwasu.

W każdym razie   ugasił  pragnienie,  niezależnie  od tego,  co  to było. Napełnił  pusty 

background image

żołądek. Rozbolał go brzuch. Michaił zawstydził się również z tego powodu.

Odstawił  butelkę  z kwasem na  miejsce  do koszyka.  Musiał  przy tym  oprzeć  się   o 

podłogę. Dotknął czegoś ciemnego, lepkiego.

W mroku nie widział, co to takiego.

Serce waliło mu ciężko. Niemal wyskoczyło z piersi przez żebra.

Gdzie, do diabła, jest krzesiwo, które Olga miała zabrać z domu? Szukał wkoło koców, 

wokół koszyka. Wyjął wszystko z koszyka i sprawdził po omacku, czy nie leży gdzieś na dnie.

I nic.

Szukał w pobliżu lamp. Kręcił się po poddaszu i usłyszał, że konie na dole zaczęły się 

denerwować. Niektóre zarżały. Nie przejął się tym.

Gdzie to cholerne krzesiwo!

Otworzył okienko. Nie sądził, by to coś pomogło, ponieważ nieprzenikniona ciemność 

nocy również niewiele mogła ujawnić.

Ale  wróciła  zorza  polarna.  Wiła  się  przymilnie   nad  Archangielskiem,  nad Dwiną i 

Morzem   Białym.   Zawisła   grubą   warstwą   nad   dachem   stajni.   Aż   po   brzegi   wypełniało   ją 

lodowate światło, które zatańczyło nad głową Michaiła. Oświetliło jego bladą dłoń, którą wy-

sunął przez okienko. Malowało jego skórę na biało. Migotało nad czerwonymi plamami na jego 

ręce.

Wpuścił zimne powietrze. Zorza polarna pojawiała się tylko przy takim mrozie jak dziś.

Michaił jak oszalały zdarł z Olgi skóry i koce. Odrzucił je na bok. Podwinął spódnice.

Popatrzył, chociaż nie chciał.

Na nogach Olgi aż po kostki zobaczył krew.

Otulił dziewczynę z powrotem. Zamknął okienko. Potknął się w ciemności, przeklinając 

krzesiwo, którego nie mógł znaleźć. Niemal zeskoczył na dół, pokonując po cztery - pięć 

szczebli drabiny. Wypadł przez okienko na dole.

W oknie u Antonii i Olega już nie paliło się światło.

Tak mocno walił do drzwi, że omal ich nie wyważył.

background image

13

- Pędź po matkę co koń wyskoczy! - Oleg prawie wyrzucił Michaiła za drzwi.

Nie minęło dużo czasu od chaotycznej relacji Michaiła, którą zdał jeszcze w drzwiach, a 

momentem, kiedy Olga znalazła się w domu.

Nikt   nie  czynił   mu wymówek,  ale  Michaił   czuł,  że  awantura  wisiała   w powietrzu. 

Zasłużył na nią.

-   W   powrotnej   drodze   zabierz   też   Nikołaja!   -   dodał   Oleg   groźnie,   zanim   Michaił 

zniknął.

Rozświetlone   zorzą   polarną   niebo   czyniło   z   nocy   bladożółty   dzień.   Cichy, 

nierzeczywisty dzień. Jedynie Michaił był świadkiem tego zjawiska. Nikt inny nie wychodził 

teraz z domu. Nikt nie obserwował ruchomych malowideł na płótnie nieba.

Przejechał przez zamarzniętą Dwinę. Obok wydeptanego śladu. Pędził, czując zorzę 

polarną depczącą mu po piętach. Wiła się za nim, jak gdyby chciała przysmalić kopyta jego 

koniowi, jak gdyby chciała go omotać i pociągnąć ze sobą.

Matka spała. Znowu Michaił musiał długo pukać do drzwi, zdzierając niemal skórę z 

kostek palców.

- Na Boga, chłopcze! Co się stało? - spytała Raija. Miała rozpuszczone włosy, zarzuciła 

szal na koszulę nocną. - Dlaczego nie jesteś w Archangielsku? Czy stało się coś złego? - jej głos 

brzmiał ostro. Wzrokiem błądziła ponad ramieniem syna ku niebu.

Teraz zorza polarna wyginała się dla niej. Teraz wykonywała taneczne kroki tylko dla 

niej. Chciała ją zaprosić do góry, ale Raija miała jeszcze do zrobienia wiele kroków tu na ziemi.

Raija ubierała się, a Michaił tymczasem opowiadał. Niechętnie. Tylko o dzisiejszym 

wieczorze.

O nic nie pytała. Wzięła tylko ze sobą swoje słoiczki z ziołami, ususzonymi wczesną 

jesienią zeszłego roku.

- Wpadnę jeszcze po Nikołaja - rzucił Michaił.

Wybrał inną drogę niż Raija. Obawiał się ewentualnych pytań. Wiedział, że trudno 

będzie rozmawiać, pędząc na łeb na szyję, ale mimo to nie chciał jechać z matką.

Michaił bał się jej myśli. Bał się, że przyjdzie jej do głowy, że to jego dziecko. Przez ten 

czas powinna zrozumieć, że to nie on jest ojcem.

Oleg chciał rozmawiać z Nikołajem!

Ale nikt nie powinien też podejrzewać, że to sprawka Nikołaja!

Tylko Olga może powiedzieć, jaka jest prawda. Choć Michaił też wiedział, uważał, że 

background image

nie ma prawa niczego wyjaśniać.

Dobry Boże! Oldze nie może się stać nic złego. Nic więcej! Olga musi żyć!

Wokół niej było tyle krwi.

Michaił znowu stanął na progu i pukał do drzwi. To kolejne drzwi tej nocy. Drzwi w 

różnych miejscach miasta.

Otworzył człowiek - do - wszystkiego w domu Nikołaja, gotowy zrzucić ze schodów 

każdego intruza.

- Michaił Byków - przedstawił się Michaił. - W bardzo ważnej sprawie! - przecisnął się 

obok. Znał drogę do sypialni Nikołaja. Pokonał schody po dwa stopnie. Nie pukając, wpadł do 

środka. Wyrwał Nikołaja ze snu. - Ubieraj się! Ty też musisz przyjść! - wykrztusił zdyszany.

Nikołaj przyjął to z takim spokojem, że Michaił miał ochotę nim mocno potrząsnąć, ale 

się powstrzymał. Opadł na fotel stojący przy palenisku. Na moment ukrył twarz w dłoniach. 

Spostrzegł, że ma gołe ręce. Przypomniał sobie, że rękawiczki zostały na poddaszu nad stajnią. 

Całe dłonie miał czerwone. Poruszanie palcami sprawiało mu ból.

Pewnie je odmroził, lecz nie był w stanie tym się teraz martwić. To nie miało większego 

znaczenia.

- Wybuchło piekło - rzekł Michaił.

- Podejrzewam, że wiąże się to z pieniędzmi, które ci pożyczyłem. - Nikołaj wstał. 

Ubrał się. Trwało to dość długo.

Michaił skinął głową.

-   Potrzebowałem   ich   dla   Olgi   -   odparł   ponuro.   -   Dała   je   dziś   wieczorem   pewnej 

znachorce.

- Znachorce? - Nikołaj niezupełnie rozumiał. Po chwili spytał z niedowierzaniem: - 

Olga?

Michaił potwierdził.

- Bardzo teraz krwawi.

- Jest sama? Michaił podniósł głowę. Płakał. Tutaj mógł sobie na to pozwolić. Nie 

zdołał dłużej się powstrzymać.

- Nie. Zaniosłem ją do domu. Nie mogłem pozwolić jej umrzeć. Żadne obietnice nie są 

tego warte. Rozumiesz, obiecałem Oldze, że nikomu nie powiem, ale nie mogłem jej pozwolić 

się wykrwawić!

- Czy to twoje dziecko? O Boże, chyba nie twoje, Misza?

- Oszalałeś? Nikołaj westchnął.

- Przepraszam! - Stał w milczeniu zamyślony. - Chyba nie Walerija? - spytał ostro. - 

background image

Chyba nie zdarzyło się to w czasie naszej wyprawy? Walerij nie miał ku temu możliwości.

- Miał - odparł Michaił.

-   Ostatniej   nocy   w   klasztorze!   -   Nikołaj   przeczesał   włosy   palcami.   -   Powinienem 

nocować w tym samym pokoju, co on! Ale nawet nie przyszło mi to do głowy! Do diabła! Olga 

jest jeszcze dzieckiem!

Przyniósł   z   szafy   butelkę.   W  palcach   trzymał   dwa   kieliszki   na  wysokich   nóżkach. 

Napełnił oba. Podał jeden Michaiłowi. Napój połyskiwał złociście i mienił się jak miedź.

- Myślę, że jesteś już na tyle dorosłym mężczyzną, Misza, że możesz się napić koniaku.

Michaił wypił. Wziął zbyt duże łyki, zakrztusił się, ale przełknął. Popłynęły mu łzy.

-  To  ci  pozwoli  trochę  się  uspokoić  - rzekł   Nikołaj.  Nalał   jeszcze  jeden kieliszek, 

wyraźnie dając Michaiłowi do zrozumienia, że to ostatni. - Powinniśmy porozmawiać o tym, co 

się stało. A potem wybierzemy się do Toni i Olega. Zasłużyłem na wymówki z ich strony. To ja 

odpowiadałem za bezpieczeństwo Olgi. - Nikołaj pokręcił głową. Westchnął ciężko. - Ale naj-

pierw musisz dojść do siebie, chłopcze. Przeżyłeś chyba prawdziwe piekło. Opowiadaj. Nie 

łamiesz żadnych obietnic. Zapewniam cię, że to, co mi powiesz, nie wydostanie się dalej. - 

Zamilkł na chwilę i dodał:

- A o tej pożyczce możesz zapomnieć. Nie ma sensu, byś ją spłacał. To ja powinienem 

wyłożyć pieniądze.

Michaił poczuł ciepło w żołądku, mrowienie w odmrożonych dłoniach. Alkohol trochę 

rozwiązał mu język. Chłopak rozpłakał się. Potrzebował tego.

- Nie pytaj i nic nie mów, tylko coś zrób! - Antonia pomogła Raiji zdjąć futrzaną kurtkę 

i szal. Przytrzymała worek, w którym Raija przyniosła słoiczki z ziołami.

- Jest potwornie okaleczona! Zmyłam trochę krwi, ale nadal krwawi. Chciałabym dostać 

tę kobietę w swoje ręce! Związałabym ją i potraktowała dokładnie tak samo!

Raija podwinęła rękawy sukni. Popatrzyła na Antonię.

- Może powinien ją zbadać lekarz?

- Myślisz, że o tym nie myślałam? Ale takie zabiegi są karalne. Nie chcę, by Olga trafiła 

do więzienia!

- Antonia była blada. - Jeżeli jej życie będzie zagrożone, wtedy ostatecznie wezwę 

lekarza. Zapłacę mu za milczenie, ile zechce. I tak pewnie plotki wkrótce się rozniosą się po 

mieście. Licho wie, u kogo ona była. Spójrz na nią, Raija! Zrób coś dla mojego dziecka!

Oleg siedział na brzegu łóżka córki. W swych wielkich dłoniach trzymał jej drobną 

dłoń.

- Jest jeszcze ktoś, kogo również z chęcią bym zamordował - syknął między zębami. - 

background image

Do tego trzeba dwojga!

Raija westchnęła. Wyjęła dwie buteleczki i podała Toni. Poprosiła ją, by zrobiła wywar 

z ziół.

- Kiedy Olga się obudzi, powinna trochę wypić.

- Ale co teraz? - Antonia zerknęła na Raiję. - Raija? Co teraz zrobisz?

- Nie wiem - odparła Raija. Popatrzyła na swoje ręce. Proste paznokcie, pulchne palce. - 

Nie wiem, Toniu. Nie wiem, czy jeszcze jestem w stanie coś zrobić. Ta zdolność na długo mnie 

opuściła.   Nie   posiadam   jej   od   śmierci   Jewgienija.   Nie   wiem,   czy   cokolwiek   potrafię,   ale 

spróbuję.

Raija usiadła po drugiej stronie łóżka na samym brzegu. Poszukała dłońmi bioder Olgi. 

Ułożyła ręce  tak, że opuszki palców obu dłoni spotkały się na brzuchu chorej, niczym w 

modlitwie.

Nigdy   nie   mogła   wydobyć   tej   siły   na   zawołanie.   Ale   czasami   pojawiała   się,   gdy 

pragnęła jej bardziej gorąco niż czegokolwiek innego.

Ta moc nie należała do niej, ujawniała się jedynie za pośrednictwem Raiji niezależnie 

od jej woli. I tak samo wykorzystywała Raiję, jak Raija wykorzystywała ją.

Raija nie potrafiła jej nazwać. Nie chciała znać jej nazwy. Potrafiłaby żyć bez owej 

zdolności. Mimo to raz po raz objawiała się, również w momentach, kiedy błagała, by mogła 

stać się narzędziem tych sił, których ani nie rozumiała, ani nie chciała zrozumieć.

- Zostawcie mnie z Olgą samą! - poprosiła. Oleg niechętnie wstał i odsunął się. - Jeżeli 

sobie nie poradzę, powiem wam o tym - dodała poważnie. - Ja także kocham Olgę. Jeżeli okaże 

się, że jestem bezradna, sama sprowadzę do niej lekarza. To nie żarty!

Oleg skinął głową. Pociągnął za sobą Antonię do kuchni. Przymknął drzwi, zostawiając 

tylko wąską szparę.

Raija zamknęła oczy. Wszystko w niej krzyczało, że to nie za sprawą Michaiła Olga 

zaszła w ciążę. To nie on! Nie wiedziała, co by mu zrobiła, gdyby to on okazał się ojcem.

Myśli o synu rozpraszały ją. Starała się od nich uwolnić. Oczyścić umysł ze złości czy 

wzruszenia. Wypełnić go tylko chęcią niesienia pomocy.

Musi doprowadzić się do stanu takiej rozpaczy, by móc otworzyć się na tę moc. Musi 

ofiarować Oldze siebie, wszystkie swe siły.

Kiedy   przyszli   Nikołaj   z   Michaiłem,   w   pokoju   od   dłuższej   chwili   panowała   cisza. 

Śmiertelna cisza. Ani Oleg, ani Antonia nie mieli odwagi szerzej uchylić drzwi z obawy, by nie 

przeszkadzać Raiji.

Ale oboje stali blisko wąskiej szczeliny i nasłuchiwali. Jednak nic nie słyszeli. Nie 

background image

mogli też nic zobaczyć, bo szpara w drzwiach nie ukazywała właściwej części pokoju.

-   Czuję   się   odpowiedzialny   za   to,   co   się   stało   -   odezwał   się   Nikołaj   i   stanął 

wyprostowany przed Olegiem.

- Czy to było twoje dziecko? - głos Olega brzmiał złowieszczo spokojnie. Dziurki jego 

nosa drżały. Uśmiechał się jak w chwilach, kiedy był naprawdę wściekły.

- Czy nie należałoby pozostawić Oldze decyzji, komu i o czym powiedzieć? - spytał 

Nikołaj.

- Jestem jej ojcem! Mam prawo znać prawdę! Jeżeli ty albo Misza coś wiecie, żądam, 

byście mi to wyjawili! Olga mieszka pod moim dachem. Jest moim dzieckiem. - Oddychał 

przez zęby. - I własnoręcznie dałbym w gębę draniowi, który ją uwiódł. Podbiłbym mu oczy. 

Zmiażdżyłbym nos! Wybił wszystkie zęby!

- I połamał wszystkie kości - dodała Antonia zmęczona. - Żeby nie uciekł, kiedy będę 

mu obcinać przyrodzenie. - Westchnęła. - Jesteśmy źli. Wściekli. Rozczarowani. Śmiertelnie 

przerażeni. Zrozumcie nas! To musiało się zdarzyć w drodze do Kem. Oleg i ja nie jesteśmy 

tacy głupi. Taka ewentualność daje nam trzy rozwiązania. A może winę ponosi ktoś, o kim nie 

wiemy. Jestem bardzo zmęczona. Nie zamierzam nikogo zetrzeć na proch. O ile wiem, Olga 

chciała tego, co się stało. Widzimy w niej dziecko, ale ona nie jest już tylko dzieckiem. Nie była 

nim również jesienią, Oleg.

- Do diabła, ona nadal jest dzieckiem!

- Ona jest dzieckiem dla ciebie, Oleg, ponieważ jest twoją córką! - Antonia odgarnęła 

włosy z czoła. - Ale ty oglądasz się za dziewczętami w jej wieku. Patrzysz na nie tak, jak 

mężczyzna patrzy na kobietę. Nie próbuj nawet zaprzeczać. Lina była niewiele starsza, kiedy z 

nią sypiałeś. Nie zmuszaj mnie, bym rozdrapywała sprawy bolesne dla nas obojga!

- Nie wiem, czy to by cokolwiek naprawiło - wtrącił Nikołaj. - Niczego nie da się 

cofnąć. Nie wiem nawet, do kogo Olga się zwróciła. Michaił nigdy przedtem nie bywał w 

tamtych rejonach, ale sądzi, że mógłby trafić do owej znachorki. Musimy się też liczyć z tym, 

że sprawa wyjdzie na jaw. Ludzie będą gadać. Jeżeli Olga zechce, to jestem gotów się z nią 

ożenić. Wtedy może się uda uniknąć głośnego skandalu.

- Czy to było twoje dziecko?

Nikołaj rzucił szybkie spojrzenie na Michaiła. Ten zacisnął usta.

-   Nie   obiecywałem   Oldze,   że   będę   milczał.   Jednak   nadal   uważam,   że   Olga   sama 

powinna wszystko wyjaśnić. Nie wiedziałem o niczym, zanim Michaił nie przyjechał po mnie 

dziś w nocy. - Uśmiechnął się zmęczony. Zrezygnowany. - Tylko jeden z nas nie traktował Olgi 

jak nieznośnego dzieciaka, który na siłę wepchnął się do naszego towarzystwa. Przykro mi, że 

background image

tego nie dostrzegłem, ponieważ to ja ponosiłem odpowiedzialność zarówno za nią, jak i za 

innych.

- Walerij   Uskow! - rzucił   Oleg ciężko.  -  Powinienem był  się  domyślić!  Jak  długo 

Uskowowie   będą   nad   nasze   głowy   ściągać   burzowe   chmury?   Nachodzi   mnie   ochota,   by 

podszepnąć gubernatorowi, gdzie ukrywa się pewien poszukiwany zbieg z wojska.

- Czy to miałoby jakiś sens? - spytał Nikołaj. - To niczego nie zmieni, prawda? Jeżeli 

Olga zechce, może zostać moją żoną. Teraz lub później.

-   A   jeśli   spotkasz   kobietę,   którą   naprawdę   pokochasz?   -   zastanowiła   się   Antonia 

zmartwiona. - Nie chciałabym, abyś cokolwiek robił wbrew sobie, Nikołaj. Nie wiadomo, czy 

będzie jeszcze mogła mieć dzieci. To nie była umiejętna robota, mogę cię zapewnić!

- Mimo to nie cofam mojej propozycji - zapewnił Nikołaj z powagą. - Co prawda nie 

zastanawiałem się dłużej niż kilka godzin, ale nie cofam słowa. Stanowi to pewne rozwiązanie, 

przynajmniej dla Olgi.

Antonia skinęła głową.

-   Pomyślimy   nad   tym.   Ale   to   Olga   musi   zdecydować.   Nie   chciałabym   jej   do 

czegokolwiek   zmuszać.   Pragnę   szczęścia   mojego   dziecka,   Nikołaj.   Poza   tym   uważam,   że 

jeszcze jest młoda. Nie wzdychała do ciebie. Mam nadzieję, że Olga zwiąże się z mężczyzną, 

którego pokocha.

Michaił nie odzywał się. W jednej chwili znowu poczuł się jak dziecko. Przez prawie 

cały wieczór i pół nocy odnosił wrażenie, że jest dorosły. Teraz nikt nie zwracał na niego 

uwagi. Traktowali go smarkacza, nawet nie czynili mu wymówek.

Może mógł odwieść Olgę od powziętego zamiaru...

Jednak nikt nie wspomniał o tym ani słowem. Nie wyrzucali mu, że postąpił źle, że 

mógł jej to wybić z głowy.

Tak bardzo jeszcze był chłopcem. Tak mało mężczyzną.

- Czy uda ci się odnaleźć to miejsce? - spytał Oleg. Musiał powtórzyć pytanie, zanim 

Michaił zrozumiał, że zwraca się do niego.

- Możemy trafić, idąc po śladach krwi - zauważył Oleg. Zmarszczył czoło. - Zakończmy 

te rozmowy na dziś. Trzeba zacząć działać. - Skrzywił się. - Czasem to dobrze mieć dość 

pieniędzy,   by  móc   przekupić   ludzi   lub   wykupić   się   od   wielu   kłopotów.   To   wbrew   moim 

przekonaniom, ale jeszcze ten jeden raz zapłacę. - Spojrzał na Nikołaja. - Czy możesz odnaleźć 

Jurija? Wygląda na to, że Olga uknuła z nim niejeden spisek. Potrzebne mi będą sanie gotowe 

do drogi. Zapas jedzenia, który wystarczy na długo. Ciepłe koce. Jurij  powinien otrzymać 

solidne wynagrodzenie. A pewna dama obietnicę beztroskiego życia w Onedze.

background image

Nikołaj pokiwał głową z uznaniem.

- Możliwe, że się zgodzi.

- Może wybierać: albo to, albo zgłoszenie na policję. Wiem, że może narażam Olgę, ale 

ogarnia mnie taka złość na tę babę, że jestem gotów to zrobić. Nie dam jej czasu do namysłu. 

Misza, prowadź mnie do tej kobiety, do której poszła Olga!

Udali się najprostszą drogą i bez trudu odnaleźli właściwy dom. Noc była jasna. Zorza 

polarna   nadal   obmywała   niebo.   Dokładnie.   Przecierała   każdą   plamkę.   Polerowała   każdą 

gwiazdę, że lśniły jak dobrze utrzymana miedź.

Tu i ówdzie widniały na śniegu plamy krwi. Michaił nogą zasypywał każdą z nich. 

Pewnie to dziecinny odruch próby ukrycia tego, co być może nie powinno zostać zatarte. 

Jednak nie mógł przejść obojętnie.

Nie był w stanie.

- Czy to tutaj? Przystanęli w wąskiej uliczce. Domy tkwiły przy niej nieme, milczące, 

leniwe. Michaił ujrzał te same ściany, te same zamknięte drzwi i okna, całą tę nędzę.

Zrobiło mu się niedobrze.

Znowu usłyszał krzyki Olgi. Nie milkły.

Skinął głową.

Oleg zapukał.

Jakiś głos ze środka chaty spytał podejrzliwie, kim są.

- Dziś w nocy była u ciebie moja córka.

- Nie rozumiem, o czym mówisz.

- Mam dla ciebie propozycję - rzekł Oleg. Walczył z sobą, by zachować spokój i nie 

wedrzeć się siłą do środka. - Zamierzałem ci ją po prostu kiedyś przedstawić. Nie chcesz chyba, 

żebym tak tu stał i krzyczał. Sądzę, że twoi sąsiedzi słyszą to, co chcą słyszeć.

Po   chwili   Michaił   usłyszał   odgłos   otwieranej   zasuwy,   zgrzyt   klucza   w   zamku. 

Dokładnie tak samo jak kilka godzin wcześniej.

Nie   wytrzymał.   Cofnął   się   nieco   w   dół   uliczki.   Stanął   w   cieniu,   kiedy   drzwi   się 

otworzyły i ukazała się w nich do połowy kobieca postać. Oleg musiał się schylić, przechodząc 

przez próg.

Olga zmieściła się wyprostowana.

Michaił znowu został na zewnątrz. Nie chciał wiedzieć, co się dzieje w środku. Nie 

chciał po raz drugi widzieć tej kobiety.

Nie chciał znać słów, które padły w chacie. Najchętniej spaliłby tę norę, ale wtedy pożar 

pochłonąłby pół Archangielska.

background image

Michaił zdawał sobie z tego sprawę.

Zorza polarna machała do niego. Tworzyła mosty, po których niemal mógłby przejść. 

Tam, gdzie niebo spotykało się z ziemią, daleko, daleko stąd, palce zorzy polarnej muskały 

również ziemię. Tam mógłby wsiąść na tego żółtego konia, galopującego po niebie, i odjechać 

daleko od wszystkiego, co trudne, uciec od wszystkiego, co przygniata piersi, popędzić prosto 

na niebo. Wybrać najpiękniejszą gwiazdę jako lampę.

Oleg wyszedł na uliczkę. Uczynił ruch głową. Nie wymienił żadnych imion. Tu, gdzie 

ściany są tak cienkie, nawet szept nie mógłby pozostać tajemnicą.

- Przyprowadź sanie! Zgodziła się. Zostanę, aż odjedzie.

Michaił pobiegł do stajni, tam gdzie położył Olgę nie tak dawno temu. Zmęczył się tak, 

że poczuł w ustach smak krwi, kiedy dotarł na miejsce.

Nikołaj i Jurij czekali przy koniach. Grali w kości.

- Wiem, gdzie to jest - rzekł Jurij, kiedy Michaił zamierzał wsiąść do sań. - Antonia 

powiedziała mi, co się stało. To ja podałem Oldze adres znachorki. Nigdy bym nie pomyślał, że 

potrzebowała   tej   informacji   dla   siebie.   Jest   przecież   jeszcze   dzieckiem!   -   Zamyślił   się.   - 

Mógłbym pozbyć się tej kobiety gdzieś po drodze.

Nikołaj potrząsnął głową.

- Nie sądzę, by Oleg tego chciał. Krwawa zemsta do niczego nie prowadzi. Są pewnie i 

takie   kobiety,   które   darzą  znachorkę  wdzięcznością   za  to,   co  dla  nich   zrobiła.  Byle   tylko 

wyjechała, zanim zrobi się jasno. Bóg jeden wie, ile jeszcze potrwa ta noc!

- Nie wiem, czy odważę się wejść. - Michaił popatrzył na dom. Słabe światło lampy 

przyprawiło go o dreszcze.

- Odsłoniły w pokoiku zasłony - wskazał ręką Nikołaj. W jego głosie pojawiła się nowa 

nadzieja.

- Mama je rozsunęła, kiedy przyjechaliśmy - Michaił wydawał się zakłopotany. Zerknął 

w niebo. Nie wiedział, czy to, co zobaczył, było dobrym znakiem, czy nie. - Jest coś takiego w 

zorzy polarnej - dodał. Odrobinę uniósł kącik ust. - Nie wiem. Coś... - wciągnął powietrze. 

Wypełnił brzuch i płuca. - Zwykle się udawało, kiedy Raija podejmowała się czegoś podczas 

zorzy polarnej. Wiem, że to brzmi głupio, ale to prawda. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje.

- Twoja matka jest kobietą, którą nie wszyscy są w stanie zrozumieć. Ani do końca, ani 

nawet tylko powierzchownie - zauważył Nikołaj.

I Michaił odniósł wrażenie, że Nikołaj dostrzegał w Raiji coś więcej. Tak jakby mówił o 

zupełnie innym człowieku, a nie o jego matce. Tak jak wtedy w Kem, kiedy Nikołaj powiedział, 

że pani Norkin obawia się jego zbytniej sympatii dla Raiji. Kiedy powiedział, że Raija jest 

background image

piękna. Wtedy Michaił go nie rozumiał.

Tak, Raija jest piękna. Ale jest jego mamą! Przede wszystkim mamą. Michaiłowi nie 

mieściło się w głowie, że można na nią patrzeć inaczej.

Nikołaj klepnął Michaiła po ramieniu. Objął go po przyjacielsku.

- Razem wejdziemy do środka, ty i ja. Może nasze dobre myśli coś pomogą?

Michaił uważał, że to również brzmiało idiotycznie, ale nic nie powiedział. Czuł się 

zmęczony. Tak zmęczony, że nie miał nawet siły pomyśleć o spaniu.

Antonia popijała kwas. Patrzyła spod oka na niedomknięte drzwi. Wydawało się, że 

odczuła ulgę na widok Nikołaja i Michaiła.

- Zgodziła się?

- Wyjedzie - odparł Michaił ochrypłym głosem. Antonia poczęstowała ich. Cieszyła się, 

że   może   coś   robić.   Jej   ręce   nie   mogły   znaleźć   spokoju:   wygładzały   coś,   poprawiały, 

przesuwały. Cały czas musiały być w ruchu.

- Zorza polarna... - Antonia popatrzyła w niebo znad krawędzi blaszanego kubka. Nie 

wyjęła szklanek na kwas. - Nigdy nie widziałam podobnej. Tak rozległej i świecącej tak długo... 

- Na twarzy Antonii malowała się rozpacz. Jej palce tworzyły niemal zagłębienia w kubku, tak 

mocno je na nim zaciskała. - Twoja matka... - spojrzała na Michaiła. - Raija... istnieje jakiś 

związek między nią a zorzą polarną. To brzmi niemądrze, ale czuję to. Wiem o tym. Z Raiją 

wiąże się wiele dziwnego. A ten związek należy do najmniej dziwnych. Chyba. Czuję coś 

złego.

- Zorza polarna jest zwykle dla mamy dobra - wtrącił Michaił. Starał się, by jego głos 

brzmiał uspokajająco. Starał się być tak dorosłym, jak był dla Olgi, kiedy wieczór jeszcze 

chodził w dziecięcych bucikach. - Zwykle wszystko jej się wtedy udaje - dodał niezręcznie. 

Dziecinnie. Zabrzmiało to nierozsądnie, ale nie znalazł słów, dzięki którym zabrzmiałoby to 

bardziej dorośle. Nie był jeszcze dorosły. Był chłopcem. I bał się. Potwornie bał się o Olgę.

A teraz za sprawą Toni zaczął się bać również o Raiję.

Antonia   widziała,   jak   zorza   polarna   rozwiewa   się   i   blednie.   Oddala   się.   Jakby 

pochłaniało ją nocne niebo. Gwiazdy świeciły jasno.

Wkrótce będzie ranek.

- Nie wytrzymam tego! - rzuciła. Wstała i otworzyła drzwi do pokoiku, zanim Nikołaj i 

Michaił się zorientowali, co zamierza zrobić. - Dobry Boże! - usłyszeli stamtąd.

Nie zmieścili się obaj w drzwiach i utknęli w progu.

Do środka sypialni wpadało blade światło. Nadal jakaś potężna dłoń bawiła się pędzlem, 

malując nad Archangielskiem zorzę polarną. Nadal tworzyła blade smugi światła, ale słabsze, 

background image

coraz słabsze.

Olga   leżała   cicho,   przykryta   cienkim  kocem.   Słyszeli   jej   oddech.  Zobaczyli,   że   na 

policzki wróciły jej kolory. Na brzuchu Olgi spoczywały ręce Raiji.

Raija, klęcząc na podłodze, leżała dziwnie nieruchomo oparta o brzeg łóżka.

Antonia uklęknęła obok niej.

- Dobry Boże, wydaje mi się, że straciliśmy Raiję!

background image

14

- Zupełnie tego nie rozumiem - rzekł niewysoki, krągły mężczyzna. Reszta włosów, jaka 

mu została, posiwiała. Posrebrzała. Na gładkiej głowie miał czarny melonik. Wygląda, jakby 

żeglował po połyskującym morzu, pomyślał Michaił. - Ale nigdy nie pojmowałem zbyt wiele, 

co się tyczy tej kobiety - dodał. W jego brązowych oczach malowała się łagodność. Twarz 

stanowiła sieć zmarszczek. Broda sięgała mu do polowy okrągłego brzucha. Gęste, wełniste 

srebrne   nitki.   -   Może   powinniście   się   zwrócić   do   kogoś   innego,   kto   nadal   praktykuje   w 

zawodzie.

Antonia uśmiechnęła się zmęczona.

- Nie mogliśmy pójść do nikogo innego. Wyjaśniłam już, dlaczego. Nie chcę, by moja 

córka znalazła  się  w więzieniu.  Nie  chcę,  by ktoś   nazywał  Raiję czarownicą.  Myślisz,  że 

uniknęłabym rozgłosu, gdybym udała się do kogoś innego?

Pokiwał głową. Westchnął. Okrył kocem Raiję, leżącą na kuchennej ławie w domu 

Olega i Antonii.

-   Na   pewno   nie.   Nie   wiem,   czy   postąpię   słusznie,   jeśli   będę   milczał.   Ale   zawsze 

milczałem, gdy chodziło o tego obcego ptaka. Podziwiam tę kobietę.

- Czy możesz dla niej coś zrobić? Potrząsnął głową.

- Nie wiem nawet, co jej dolega! Ktoś by może powiedział, że trzeba jej upuścić krwi. 

Złej krwi. Nie sądzę, by to pomogło. Często wykonuje się zabiegi, które niczemu nie służą. Nie 

mam nic, co mógłbym jej dać. Nic nie mogę dla niej zrobić. Mogę tylko was zapewnić, że nadal 

żyje. Ledwie, ledwie. Gdybym uważał, że ktoś inny jest w stanie uczynić dla niej coś więcej, 

zabrałbym ją do niego. - Westchnął. - Ale nie wierzę w to. Przykro mi. Jedyną osobą, która 

mogłaby cokolwiek zaradzić, jest ona sama. A to niemożliwe.

W pomieszczeniu zapadła cisza. Michaił słyszał każde słowo. Rozumiał je. Nie chciał 

uwierzyć.

Wstał, nic nie mówiąc. Wyszedł na zewnątrz, gdzie jeszcze panowała odchodząca noc.

- Pozwól mu iść - odezwała się Tonią, gdy Nikołaj chciał ruszyć za chłopcem. - Ma za 

sobą bardzo trudną noc. Tylko on i Olga wiedzą, jak przebiegła wizyta u znachorki.

- Czy mogę rzucić okiem na dziewczynę? - starszy człowiek spojrzał pytająco na Olega 

i Antonię.

Pozwolili mu pójść do pokoiku Olgi. Stali przy nim, patrząc, jak bada ich córkę. Spała. 

Nie obudziła się. Spała spokojnie. Jej policzki lekko się różowiły.

- Według wszelkich znaków na niebie powinna już nie żyć - rzekł do nich później. Był 

background image

kiedyś   medykiem.   Kilka   lat   temu   przestał   pracować,   ale   nadal   się   zdarzało,   że   ludzie 

przychodzili do niego po poradę. Najczęściej biedni, którzy nie byli w stanie zapłacić innemu 

lekarzowi.   Ci,   którzy   najpierw   próbowali   metod   starych   jak   świat.   Lekarzom   się   to   nie 

podobało. Zdarzało się, że odmawiali leczenia pacjenta, który najpierw zwrócił się do znachora. 

- Domyślam się, do kogo zwróciła się wasza córka - mówił dalej. - Ta kobieta już wcześniej 

wykonywała podobne zabiegi i nawet czerpała z tego niezłe profity. Ale w ciągu ostatniego 

roku już nikt prawie do niej nie chodził. Rozeszła się wieść, że trzy dziewczyny, które przyszły 

w tej samej sprawie co Olga, umarły wkrótce po wizycie u niej. Takie plotki szybko się roz-

chodzą, jak wiecie. Zła sława odstrasza. Dziewczęta zaczęły omijać jej dom. Może tych, co nie 

przeżyły, jest więcej, może nie o wszystkich przypadkach słyszałem. Antonii zakręciło się w 

głowie. Musiała się przytrzymać Olega.

- Mała już by nie żyła, gdyby nie nasza przyjaciółka, która leży tam w kuchni. Nie 

wiem, jak tego dokonała, ale zahamowała krwotok, który inaczej by nie ustąpił. Świeże rany 

zaczęły zarastać. I tego właśnie nie pojmuję. Nigdy tego nie zrozumiem, ale to każe mi wierzyć, 

że istnieje Bóg, który ma nas w swojej opiece, jest wspaniałomyślny i wybacza. - Zamilkł. - 

Obawiam się jednak, że wasza córka nie będzie mogła mieć dzieci.

Antonia przełknęła. Płacz dławił ją w gardle, ale zdołała go powstrzymać.

- Najważniejsze, że żyje - westchnęła. Uważała, że życie Olgi jest warte każdej ceny.

Michaił poszedł do portu. Mocno zacisnął pięści w kieszeniach. Musiał je tam wsunąć, 

bo miały ochotę bić. Bić cokolwiek. Kogokolwiek.

Nie myślał.

Czuł tylko czarną pustkę. Żadnego światełka w otchłani.

Stanął samotnie na skraju wybrzeża.  Wpatrywał się w dal. Dostrzegał  tylko cienie, 

niewiele więcej. Zorza polarna nadal tańczyła ponad nim.

Zła?

Michaił nigdy przedtem nie widział w zorzy polarnej nic złego. Pamiętał, jak stał na 

podwórzu ukryty w fałdach matczynej spódnicy, kiedy sięgał Raiji niewiele ponad kolana, i 

przyglądał się razem matką płonącemu nieba Oczami wodził za jej palcem wskazującym.

Rozpłakał się, kiedy mu powiedziała, że blade, falujące smugi to skrzydła stada łabędzi, 

które   zabłądziło   w   zimowej   zamieci.   Zamiast   lecieć   na  południe,   pofrunęły  ku   biegunowi 

północnemu, gdzie  nikt  nie może przeżyć,  gdzie  jest tylko lód i  mróz.  Łabędzie  były tak 

wyczerpane, że wylądowały na północnym krańcu świata i zamarzły. Rozpaczliwe uderzenia 

skrzydeł zagubionego stada utworzyły na niebie zorzę polarną.

Dopiero później Michaił zrozumiał, że to tylko bajka. Ale do tego czasu wylał wiele łez 

background image

z powodu łabędzi. Ojciec złościł się na matkę, że opowiada dziecku takie historie.

Michaił zlizał z policzków słony smak. Zawsze uważał, że zorza polarna jest piękna.

Matka mawiała ze śmiechem, że sama jest dzieckiem zorzy polarnej. I dlatego ją tak 

bardzo   kocha.   Mówiła   też,   że   wszyscy,   którzy   dali   się   oczarować   zorzy   polarnej,   są   jej 

prawowitymi   dziećmi.   Że   zorza   jest   promienistą   drogą   dla   pięknych   wspomnień.   Że   jest 

złocistą wstęgą między ludźmi, którzy są sobie drodzy, między sercami, które się kochają.

Istnieje jakaś więź między Raiją a zorzą polarną.

- Mama musi żyć! - powiedział w noc. Jego głos drżał, ale to nic, bo i tak nikt nie mógł 

go usłyszeć. Nadal noc miała przewagę  nad dniem. Nadal dzień spoczywał w powijakach 

niczym osesek. - Słyszysz? Mama musi żyć! Mama musi ze mną na wiosnę popłynąć do 

Norwegii! Musi odzyskać wszystko, co jej odebrano! Musi zobaczyć miejsca, które kiedyś do 

niej należały! Mama musi zobaczyć swoje dzieci! Nie może umrzeć dziś w nocy. Nie może 

zostać pochowana w zamarzniętej ziemi. Mama jest jeszcze młoda i piękna. Musi ze mną 

popłynąć na zachód. Musi wreszcie odnaleźć szczęście. Nie może umrzeć, nie wiedząc o tylu 

rzeczach! Musi być szczęśliwa. I musi żyć!

Zacisnął pięści, grożąc niebu i zorzy polarnej, jak gdyby rzeczywiście wierzył, że owo 

ulotne mroźne światło ma coś wspólnego z zimnym snem Raiji.

- Słyszysz? Mama musi żyć! Żyć! Żyć!

Zorza polarna machnęła ogonem. Musnęła niemal powierzchnię Morza Białego daleko 

na horyzoncie, gdzie ziemia po drugiej stronie mocno przywarła do lodu.

Długo panowała cisza. Długo trzymał mróz. Ciemność. Wydawało się, że zabłądzi.

Długo.

Wtedy wyszła na światło. Świat okazał się gościnny i przyjazny. Szła boso po trawie.

O tej porze nie powinno być trawy! Jest zima. Ziemia jest zmarznięta, twarda, zimna.

Ale pod stopami miała mokrą od rosy, zieloną trawę. Źdźbła łaskotały ją w podeszwy 

stóp. Krajobraz falował przed oczami.

Była u siebie.

Odwiedziła to miejsce już przedtem.

To jej strony. Jej.

Zawsze do nich tęskniła. Tu zmierzała. Tu ciągnęło ją serce. Do tych łąk. Do tych 

kłębiących się mgieł. Pragnęła chłodzić nogi w przejrzyście czystej wodzie, odbijającej oblicze 

nieba. Chciała tańczyć pod uśmiechającym się słońcem. Położyć się na plecach w tym zielonym 

świecie, usnąć przykryta ciepłym powietrzem pod najpiękniejszym dachem nieba.

Wokół panował spokój. Całą ją wypełniał spokój. Mogła iść powoli, nigdzie się nie 

background image

śpieszyła. Radość stanowiła grubą skibkę dnia codziennego. Nie znano tu tęsknoty.

Wiedziała o tym.

To świat po drugiej stronie. Zmierzała tu. Wiedziała, że tu jest dom, który na nią czeka. 

Domowe ognisko, które stanie się jej własnym.

I on tu był.

On, który pojawiał się w marzeniach. On, który wkradał się w jej marzenia zarówno w 

dzień, jak i w nocy, najpierw bez twarzy, bez ciała, tylko jego wzrok, który otwierał drzwi do 

jej serca i duszy.

On.

Spotkała   go   tutaj,   nie   wiedząc,   kim   jest.   Stał   razem   z   nią,   młody   i   przystojny. 

Pokazywał tę krainę znajdującą się po drugiej stronie. Która była teraz jego krainą. Mieszkało 

tu wiele osób, które darzył sympatią. Wiele uśmiechało się również do niej. I na nią czekało.

Widziała tych ludzi. Widziała już ich twarze. Jednak coś ją od nich rozdzieliło. Zrazu 

nie rozpoznała ich. Teraz wiedziała, kim są.

To również jej podobni ludzie. Nie tylko jemu. Ta kraina jest jego. Ta kraina jest jej.

On żył w tym świecie. Mieszkał tu i miał jurtę, która była przeznaczona również dla 

niej. Czekała na nią skóra, którą się będzie mogła przykryć, na razie zwinięta pod ścianą.

Szła   dalej.   Tak   łatwo   było   tu   iść.   Wszystko   tu   było   łatwe.   Nie   istniały   choroby   i 

tęsknota. Ani zmartwienia. Tylko radość, szczęście. Niczego nie brakowało. Było dobrze.

Chciała go znaleźć. Musiała go znaleźć. Z pewnością tu był. Młody, przystojny - jej.

Na   wzgórzu   stała   samotna   postać.   Nieruchomo.   Rozpoznała   go.   Rozpoznałaby   go 

wszędzie.

Czekał.

Jej ciało stało się lekkie. Stopy stąpały jakby po obłokach. Nic nie byłoby w stanie jej 

zatrzymać.

Nie chciała wracać.

Wszystko, czego pragnęła, to ten mężczyzna. Wszystko, czego pragnęła, to objąć go i 

zostać.

Zostać.

Na zawsze zostać przy nim.

To tutaj jest jej miejsce. Tylko tu. Przy nim. W jego jurcie. Przy ognisku, które rozpalił 

dla nich obojga. U jego boku pod skórami reniferów.

- Mikkal! - zawołała jego imię, jakby mały ptaszek wyleciał jej z gardła. - Mikkal! 

Przychodzę do ciebie! Mikkal, już idę! Idę!

background image

Zobaczyła go wyraźniej, kiedy słońce znalazło się po jego stronie. Promienie słoneczne 

pieściły   go,   tak   jak   sama   pragnęła   go   pieścić.   To   jej   palce   powinny   dotykać   chudych, 

wysuniętych policzków! To jej dłonie powinny dotykać niesfornych czarnych włosów! Jej ręce! 

Jej!

Miał na sobie skórzane spodnie i kumagi z pięknymi barwnymi taśmami, czystymi 

tęczami wokół łydek. Kaftan ze skóry rozcięty przy szyi. Skórzany rzemyk na szyi.

Wiedziała,   co   zwisa   na  końcu   rzemyka  pod   kaftanem,   zawsze   na  sercu:   pukiel   jej 

włosów w zniszczonej, ciemnobrązowej skórzanej sakiewce.

Stał na wzgórzu opalony. Patrzył swymi bursztynowymi oczami. Jego wzrok zawsze 

przypominał najbardziej złocisty bursztyn. Pełny tajemnic. Pełny miłości, gdy na nią patrzył.

Opierał się na lasce pasterskiej. To nie była zwykła laska.

Laskę Mikkala zdobiły piękne powycinane wzory. Na samej górze ptaki w locie, a sama 

laska stanowiła jedno z ptasich piór.

U jego paska zwisał nóż.

Na pasku nie zobaczyła srebrnych ani cynowych ozdób.

To ją ucieszyło. A więc nikt inny nie przyozdabiał mu ubrania. Żadne inne ręce kobiece 

nie powinny dbać o piękny wygląd Mikkala. Sama chciała to dla niego robić. Nigdy wprawdzie 

nie   miała  zdolności   do   takich   robótek,   za  młodu  nie  starczało   jej   cierpliwości.   Nigdy   nie 

sprawiały jej radości, lecz stanowiły ciężką pracę, którą wykonywała z niechęcią.

Jej ściegi wyglądały tak samo - nie były przyjemnością dla oczu lub dłoni, które po nich 

przesuwały.   Dało   się   poznać,   że   powstały   pod   przymusem.   Raniły   skóry   zwierząt,   które 

powinna przemienić w ubranie.

Mogłaby się nauczyć! Teraz mogłaby się nauczyć tej sztuki! Chciała! Matka Ravna 

mogłaby ją nauczyć! Matka Ravna również tu mieszkała. Gdyby Ravna nie przybyła do Saivo, 

na drugą stronę, byłoby to niesprawiedliwe. Ale matka Ravna tu była. Ona również na nią 

czekała. Ucieszyłaby się na jej widok Nazwałaby ją swoim dzieckiem. Bardzo by się ucieszyła, 

że Raija przeniosła się do jej syna. Matka Ravna zawsze uważała, że ona i Mikkal do siebie 

należą. Matka Ravna by jej pomogła.

Dotarła do niego. Dotarła do wzgórza, na którym stał. Spojrzała do góry w kochaną 

twarz.

Jak mogła o nim zapomnieć? Jak można zapomnieć o tak wielkiej miłości? Jak mogła 

zapomnieć o kimś, kto był jej droższy niż życie?

- Mikkal, już idę. Nie chcę więcej wyruszać na poszukiwania. Nie chcę czekać. Tym 

razem chcę zostać.  Tutaj.  Minęło  wystarczająco  dużo czasu.  Należymy  do  siebie,   Mikkal. 

background image

Pokaż mi swoją jurtę! Pokaż mi, gdzie będziemy mieszkać!

- Już sobie o mnie przypomniałaś? Przypomniałaś sobie moje imię?

Jak mogła zapomnieć ten uśmiech na jego twarzy. Szeroki, szczery, dobry uśmiech. 

Uśmiech, który przepełniał blaskiem bursztyny. Nawet słońce nie miało więcej blasku niż oczy 

Mikkala, gdy się uśmiechał.

-   Pamiętam   cię.   Oparł   się   o   laskę.   Ujrzała   stado   białych   reniferów   pasących   się 

nieopodal. Reny w Saivo są białe, dobrze odżywione. Ich pastwisk nigdy nie ubywa, nigdy się 

nie kończą. W Saivo renifery wędrują wraz ze zmianą pór roku. Wędrują tam, gdzie wzywa je 

natura. Nigdy nie wyjadają trawy do gołej ziemi. Wędrują, by pastwiska odrosły. W Saivo 

nigdzie natura nie jest uboga. Natura również jest szczęśliwa, jak życie. Natura i życie stanowią 

jedno.

- Czy to twoje stado?

- Moje i wszystkich - odparł. - Nie posiadam niczego tylko dla siebie. Mam tyle, że mi 

wystarcza. Tutaj każdy dostaje wszystko, czego potrzebuje.

Odniosła wrażenie, że to dobrze, że tak powinno być. Tęskniła za tym światem. Chciała 

zostać. Chciała usiąść na wzgórzu razem z ukochanym. Chciała poczuć wiatr we włosach. 

Słuchać głosu Mikkala.

Chciała poczuć jego ramię na swoich ramionach i sama chciała mocno objąć go w pasie. 

Chciała zostać.

- Nie zmarzłeś? - Antonia pomogła Michaiłowi zdjąć kurtkę. Popchnęła go na krzesło 

przy stole. Usiadł tak, że widział Raiję.

Antonia   dobrze   napaliła.   Smoła   kapała   niemal   z   drewnianych   bali   ścian,   które   co 

najmniej od dziesięciu lat były suche.

- Nadal nie daje oznak życia - odezwała się Antonia, zanim Michaił zdążył spytać. - 

Widzieliśmy ją już w takim stanie, Misza!

Pił krupnik tak gorący, że niemal parzył wnętrzności. Dobrze rozgrzewał.

Nikołaj siedział przy piecu. Bez przerwy dokładał drew. Podwinął rękawy, spocił się.

- To nie jest pierwszy raz - powtórzyła Antonia. Sama słyszała, jak głucho i pusto, 

niczym echo, zabrzmiał jej głos.

- Wiem, że to nie po raz pierwszy - rzekł Michaił. Mówił spokojnie. Nie przejmował się 

z powodu swych zaczerwienionych oczu. To nic. Ma prawo płakać.

Nawet dorośli mają do tego prawo.

A on jeszcze nie jest dorosły.

Pogodził  się z tym, że nadal jest chłopcem. Nie stało się nic, co zmieniłoby go w 

background image

mężczyznę.

- Robi się jasno - zauważyła Antonia. Tak jakby mogła zapomnieć o bólu, rozmawiając 

o pogodzie. - Zorza polarna zniknęła, gdy wyszedłeś, Misza. Była niezwykle piękna. Raija 

powinna była ją widzieć. Nie miała chyba czasu jej podziwiać, gdy do nas jechała.

Nie zwracała pewnie uwagi na nic innego poza drogą.

- Tak, rzeczywiście była piękna - przyznał Michaił. - Ale mama nosi zorzę polarną w 

sobie. Nie musi na nią patrzeć.

Antonia musiała się odwrócić, by nie pokazać łez. Chciało jej się płakać. Ponura twarz 

Michaiła mówiła wyraźniej niż słowa, że chłopak zdaje sobie sprawę z tego, że jego matka 

może umrzeć.

Nie wyobrażał sobie, że wszystko będzie dobrze, że musi być dobrze, ponieważ Raija 

jest jego matką, a rodzicom nic złego po prostu nie może się stać.

Nie był aż takim dzieckiem.

Wiedział, że musi się przygotować na najgorsze.

- Misza! - Oleg uchylił drzwi do sypialni. Uśmiechał się. - Pyta o ciebie, chłopcze.

Michaił przemknął obok Olega. Usiadł niepewny na brzegu Olgi łóżka. Jej ciemne oczy 

zmrużyły się przed światłem, popatrzyły na niego. Olga przez moment ujrzała w szczelinie 

drzwi swych rodziców. Olega obejmującego Antonię.

Olga nie była w stanie popatrzeć im w oczy. Nie zniosłaby tego, co mogłaby w nich 

zobaczyć. Jeszcze za wcześnie.

Podniosła lekko jedną dłoń. Otworzyła ją.

- Weź mnie za rękę! - poprosiła. Michaił splótł palce z jej palcami. Jego ręce były duże, 

palce długie. Dłoń Olgi wydawała się taka drobna w jego dłoni, ale zgięła się w uścisku. 

Dziewczyna uśmiechnęła się do Michaiła.

- To tak okropnie boli - szepnęła. - Pewnie za karę!

-   Nie   myśl   tak!   -   powiedział   ochrypłym   głosem.   Szybko.   Rzucając   spojrzenie   ku 

Olegowi i Antonii, których widział przez uchylone drzwi. - Wyzdrowiejesz, Olga. Najgorsze 

już minęło, zobaczysz. Teraz będziesz się czuła coraz lepiej.

- Dziękuję, Misza - rzekła cicho i zamknęła oczy. Zasnęła. Ale nadal mocno trzymała 

jego dłoń.

- Zaczynamy się starzeć, Toniu! - westchnął Oleg. Zamrugał, powstrzymując łzy. Miał 

nadzieję, że nikt tego nie zauważył. - Olga jest dla nas całym światem, ale ona woli już kogo 

innego trzymać za rękę.

- Ach, ty stary głuptasie! - odparła Antonia, siląc się na wesołość.

background image

Jednak nie bardzo jej się udało. Podobnie jak Olegowi nie udało się ukryć, że poczuł się 

zraniony.

Pociągnęła   go   za   sobą   do   kuchni.   Stanęła   na   palcach   i   delikatnie   otarła   mu   łzy. 

Ucałowała w oba policzki.

- Już nie jesteś najważniejszym mężczyzną w jej życiu, mój przyjacielu. Stopniowo 

będziemy odsuwani na dalszy plan, za tych, którzy staną się jej najdrożsi. Za tego, który stanie 

się najdroższy - poprawiła się ze smutkiem Antonia. - Słyszałeś, co powiedział lekarz. Olga 

prawdopodobnie nie będzie mogła mieć dzieci. Musimy jej to powiedzieć. Ma prawo wiedzieć - 

westchnęła, po czym zwróciła się do Nikołaja: - Ty też o tym wiesz, Nikołaj. To miło z twojej 

strony, że zaproponowałeś Oldze dom i przyszłość, ale tobie potrzebny jest potomek. Poza tym 

nie o ciebie pytała, gdy się obudziła. - Antonia uśmiechnęła się słabo.

- Mimo to podtrzymuję swoją propozycję - rzekł Nikołaj poważnie. - Nie pochodzę z 

tak znakomitego rodu, bym musiał walczyć o jego przetrwanie. Może byłoby lepiej, gdyby 

umarł wraz ze mną.

Oleg poklepał Antonię po głowie, jakby klepał z uznaniem duże dziecko.

- Nie podoba mi się uśmiech zadowolenia z siebie, czający się w kącikach twoich ust, 

Jurkowa! To jeszcze nic pewnego, że ułoży się tak, jak to sobie z Raiją zaplanowałyście, gdy 

dzieci były małe. Na szczęście nie matki o tym decydują!

Antonia wzruszyła ramionami. Usiadła przy stole. Nie odrywała wzroku od Raiji.

Nic się nie zmieniło. Raija wydawała się tak samo blada, tak samo wolno oddychała.

Antonia nie miała odwagi jej dotknąć. Jednak była pewna, że jej skóra jest tak samo 

lepka i zimna, chociaż w kuchni można by urządzić saunę. Wystarczyłoby tylko polać trochę 

wody na piec.

Antonia miała powody do radości. Jej córka mimo wszystko żyje. Olga straciła wiele 

dzisiejszej nocy, ale na szczęście nie życie.

Jednak Antonia nawet nie zdołała się uśmiechnąć.

- Dobrze cię widzieć - przywitał ją. - Jesteś tak samo piękna. Wiek nie odebrał ci urody, 

najdroższa.

- Jestem stara - odparła. Przeciągnęła palcami po policzkach. Opuszkami palców czuła 

zmarszczki. Widziała je nie raz w odbiciu szyby, w gładkiej lodowej tafli, w spokojnej wodzie. 

Zdarzało się również, że oglądała swe odbicie w lustrze.

Nie   lubiła   przyglądać   się   sobie,   ale   czasami   ulegała   pokusie.   Miała   małe   lusterko 

oprawione   w   srebro.   Dostała   je   w   prezencie   od   jednego   kupca   z   zachodu,   który   z   kolei 

przywiózł je pewnie z Europy.

background image

Lusterko   bardzo   jej   się   podobało,   ponieważ   srebrne   motywy   wyglądały   jak   żywe, 

ponieważ wydawały się znajome, nawet kiedy straciła pamięć. Potem dowiedziała się, że w 

srebrze wyrzeźbiono kwiaty rosnące na płaskowyżu, na zachodzie. Rozpoznała je - te niepo-

zorne kwiatki porastające skały i płaskowyż. Wiedziała, jakiego są koloru, mimo że z tylnej 

strony lusterka błyszczały srebrem. Z podziwem przyglądała się ptakowi unoszącemu się nad 

kwiatami. Ptakowi z rozpostartymi skrzydłami. Takiemu, jakiego nosiła na piersi.

Ptakowi od Mikkala.

Nieznany artysta w obcym kraju wyrzeźbił razem jej kwiaty i ptaka jak ten, którego 

dostała od Mikkala.

To niepojęte, lecz lusterko było niczym wskazówka na mapie losu.

Należeli do siebie. Ona i Mikkal. To nieunikniona prawda.

Ona i Mikkal.

Raija i Mikkal.

- Twoje zmarszczki znikną, jeżeli zostaniesz - rzekł. Uśmiechał się czule. Chciała pójść 

w jego ramiona. Chciała poczuć dotyk jego ciała. Chciała należeć do niego, pragnęła, żeby nic 

już nigdy ich nie rozdzieliło.

- Chcę zostać - wyznała.

- Wkrótce - obiecał.  - Wkrótce. - Jego  uśmiech zniknął. Spojrzenie posmutniało. - 

Wołają cię. Wzywają cię z taką siłą, że nie mogę cię tu zatrzymać. Masz jeszcze coś do 

zrobienia, Mały Kruku.

Ogarnęło ją rozczarowanie. Rozczarowanie tak gwałtowne jak morze w czasie sztormu. 

Płakała. Płakała, jak gdyby straciła wszystko, co było jej drogie. Płakała, zanim otworzyła oczy.

-   Dlaczego?   -   spytała.   Oskarżała   wszystkich,   których   ujrzała   wokół   siebie,   Olega, 

Antonię,   Nikołaja,   a   nawet   Michaiła,   który   przycupnął   na   brzegu   ławy.   -   Dlaczego 

przywołaliście mnie z powrotem? Chciałam zostać! Nie rozumiecie, że chciałam zostać?

Nie przestawała płakać.

- Potrzebuję cię, mamo - rzekł Michaił. Nie był pewien, czy go słyszała. Poczuł się 

bardzo samotny.