André Breton
Manifest surrealizmu ( I )
1924. Tłum. Adam Ważyk
Wiara w życie, w to, co jest w życiu najbardziej nietrwałe, oczywiście w życiu realnym, utrzymuje
się potąd, aż się wreszcie zatraca. Człowiek, ten zdecydowany marzyciel, z każdym dniem coraz
bardziej niezadowolony ze swojego losu, z przykrością zaczyna robić przegląd użytkowanych przez
siebie rzeczy, które czasem dostawały mu się same, choć wcale o to nie dbał, kiedy indziej
pochłaniały jego energię, pochłaniały ją prawie zawsze, bo przecież się zgodził pracować, a w
każdym razie nie wzgardził swoją szansą życiową (tym, co nazywa swoją szansą!). Teraz jego
udziałem, staje się wielka skromność: już wie doskonale, jakie miał kobiety, w jak żałosne
przygody się wdawał; nie ma dla niego znaczenia własne bogactwo czy własne ubóstwo, pod tym
względem jest jakby świeżo narodzonym dzieckiem, a co do spokoju sumienia, to zakładam, że się
bez niego doskonale obywa. Jeśli zachował jakąś jasność myśli, to musi nawrócić do lat
dzieciństwa; mimo że starannie zdławione przez tresowników, dzieciństwo jednak ciągle jeszcze
ma dla niego wiele uroku. Tutaj, z braku wiadomych rygorów, pozostaje możliwość prowadzenia
wielokrotnego życia równocześnie; przywiązuje się do tej iluzji; chce, aby każda rzecz była z
miejsca dostępna, niebywale łatwa. Dzieci co rano wychodzą z domu bez niepokoju. Wszystko jest
bliskie, najgorsze warunki materialne są doskonałe. Lasy są czarne albo białe i nigdy sen nas nie
zmorzy.
Ale to prawda, że nie sposób posunąć się aż tak daleko, nie idzie też o samą odległość.
Niebezpieczeństwa się piętrzą, ustępujemy, wyrzekamy się częściowo terenu, któryśmy mieli
zdobyć. Wyobraźnia, która nie znała granic, teraz zostaje skazana na przestrzeganie praw dowolnie
ustalonej użyteczności; okazuje się jednak niezdolna do wykonywania tej podrzędnej roli na dalszy
dystans i na ogół około dwudziestego roku życia porzuca człowieka na łaskę jego mrocznego losu.
Choćby potem próbował to naprawić pod tym czy innym względem, poczuwszy, że powoli zagubił
wszelki sens życia i że nie potrafi sprostać tak wyjątkowej sytuacji, jak miłość, nic już nie poradzi.
Bo już znalazł się ciałem i duszą we władzy zachłannej konieczności praktycznej, która nie znosi,
aby ją zaniedbywano. Wszystkim jego gestom zabraknie przestrzeni; wszystkim myślom -
rozmachu. W tym, co mu się zdarza albo może zdarzyć, będzie dostrzegał tylko coś, co wiąże ten
wypadek z mnóstwem podobnych wypadków, z szeregiem zdarzeń, w których nie brał udziału,
zdarzeń dla niego straconych. Co też mówię - będzie go przymierzał do któregoś z owych zdarzeń
stosunkowo bardziej pocieszających w swoich konsekwencjach. Pod żadnym pozorem nie dojrzy w
nim swojego ocalenia.
Droga wyobraźnio, najbardziej w tobie kocham to, że nie przebaczasz.
Tylko słowo wolność potrafi mnie jeszcze porwać. Sądzę, że to słowo mogłoby bez końca
podniecać stary fanatyzm ludzki. Niewątpliwie odpowiada ono moim jedynym uzasadnionym
aspiracjom. Trzeba przyznać, że wśród tylu niedoli, jakie nam przypadają w dziedzictwie, pozostała
nam przecież największa wolność myśli. Od nas zależy, aby nie była skąpo dawkowana.
Sprowadzić wyobraźnię do stanu niewoli, choćby nawet szło o to, co z grubsza nazywają
szczęściem, to znaczy sprzeniewierzyć się poczuciu najwyższej sprawiedliwości, jakiej szukamy w
głębi siebie. Tylko wyobraźnia powiadamia mnie o tym, co być może, a to wystarczy, aby
złagodzić okrutny zakaz; wystarczy również, abym się na nią zdał bez obawy pomyłki (jak gdyby
można było mylić się jeszcze bardziej). Gdzie wyobraźnia staje się niegodziwa i gdzie się kończy
duchowe bezpieczeństwo? Czy ewentualność zbłądzenia nie jest raczej korzystną możliwością
duchową?
Pozostaje obłęd, jak trafnie ktoś powiedział: "obłęd, który zamykają". Taki albo inny... W gruncie
rzeczy każdy wie doskonale, że wariaci są internowani z powodu pewnych, nielicznych aktów pod
względem prawnym nagannych i, gdyby nie to, ich wolność (to co z ich wolności dostrzegamy) nie
byłaby kwestionowana. Gotów jestem przyznać, że w pewnej mierze są ofiarami własnej
wyobraźni, mianowicie w tym sensie, że wyobraźnia pobudza ich do lekceważenia reguł, poza
którymi rodzaj ludzki czuje się zagrożony, o czym wie każdy człowiek, bo każdy z oddzielna
gorzko za tę wiedzę płaci. Ale głęboka obojętność, z jaką przyjmują wszelką krytykę pod swoim
adresem jako też i nakładane na nich rozmaite kary, nasuwa domysł, że czerpią wielką
pokrzepiającą siłę ze swojej wyobraźni; widocznie jest im na tyle dobrze ze swoim obłędem, aby
ostatecznie pogodzić się z tym, że poza nimi nikt go nie ceni. I rzeczywiście halucynacje, iluzje i
tak dalej - bywają niemałym źródłem rozkoszy. Doświadczają tego nawet najlepiej uregulowane
konstytucje zmysłowe i jestem pewien, że mógłbym przez wiele wieczorów oswajać tę śliczną dłoń
kobiecą, która pozwala sobie na ciekawe wybryki na ostatnich stronach Inteligencji Taine’a.
Mógłbym spędzić życie na zachęcaniu wariatów do zwierzeń. Są to ludzie nieposzlakowanej
uczciwości, których prostoduszność może się równać tylko z moją. Dla odkrycia Ameryki trzeba
było, ażeby Kolumb wybrał się w drogę z kupą wariatów. I spójrzcie, jak to wariactwo wcieliło się
w życie i trwa po dzień dzisiejszy.
Strach przed obłędem nie zmusi nas do zatrzymania sztandaru wyobraźni w połowie masztu.
Trzeba postawić w stan oskarżenia postawę realistyczną, podobnie jak postawiliśmy tutaj -
materialistyczną. Ta druga zresztą, bardziej poetycka od realistycznej, implikuje wprawdzie
potworną pychę człowieka, ale nie jego powtórny i jeszcze większy upadek. Trzeba w niej widzieć
przede wszystkim ożywczą reakcję na niektóre żałosne tendencje spirytualizmu. I wreszcie - ta
postawa nie staje na przeszkodzie pewnemu podniesieniu myśli.
W przeciwieństwie do tego postawa realistyczna, dyktowana przez pozytywizm, od świętego
Tomasza aż do Anatola France’a, wydaje mi się zaprzeczeniem wszelkiego wzlotu intelektualnego i
moralnego. Czuję do niej obrzydzenie, bo łączy w sobie przeciętność, nienawiść i płytką pewność
siebie. Dzisiaj ta postawa płodzi komiczne książki, urągliwe dramaty, okopuje się coraz mocniej w
prasie codziennej, działa na szkodę wiedzy i sztuki, schlebiając najniższym gustom publiczności;
jasność granicząca z głupotą, zepsiałe życie. Odbija się to na działalności najwybitniejszych
umysłów; zasada najmniejszego oporu w końcu narzuca im się tak samo, jak innym. W literaturze
na przykład zabawną konsekwencją tego stanu rzeczy jest zatrzęsienie powieści. Każdy się
naprasza ze swoją drobną "obserwacją". Dla oczyszczenia atmosfery niedawno p. Paweł Valery
proponował ułożyć antologię z jak największej ilości początkowych partii powieściowych,
obiecując sobie wiele niedorzeczności. Najsłynniejsi pisarze dostaliby się na tapetę. Pomysł tego
rodzaju przynosi zaszczyt Pawłowi Valery, który nie tak dawno w rozmowie o powieściach
zapewniał mnie, że co do niego, to nigdy nie pozwoliłby sobie napisać: "Markiza wyszła o piątej".
Ale czy dotrzymał słowa?
Jeżeli czysto informacyjny styl, którego przykładem jest przytoczone tu zdanie, panuje prawie
niepodzielnie w powieściach, to trzeba chyba przyznać, że ambicja autorów nie sięga zbyt daleko.
Okolicznościowy, gubiący się w szczegółach charakter każdego ich zapisu nasuwa mi podejrzenie,
że bawią się moim kosztem. Nie pozostawiają mi żadnych wątpliwości co do osoby bohatera: czy
będzie blondynem, jak się będzie nazywał, czy wstąpimy po niego latem? Wszystkie te kwestie
muszą być rozstrzygnięte raz na zawsze i to na poczekaniu; jedyna rzecz, jaką pozostawiono do
mojego uznania, to zamknąć książkę, co chętnie robię nie doczytawszy do końca pierwszej strony.
A te opisy! Nic się nie da porównać z ich pustką; to po prostu nagromadzenie katalogowych
obrazków; autor pozbywa się ostatnich skrupułów i korzysta z okazji, aby mi podrzucić widokówki,
licząc na to, że zjedna mnie komunałami:
"Cytat: Młody człowiek wszedł do niedużego pokoju z żółtymi tapetami, z geranium i
muślinowymi firankami w oknach, w tej chwili jaskrawo oświetlonego zachodzącym słońcem... W
pokoju nie było nic szczególnego. Bardzo stare meble z żółtego drzewa, więc kanapa z ogromnym
wygiętym drewnianym oparciem, owalny stół przed kanapą, gotowalnia z lustrem między oknami,
krzesła pod ścianami oraz dwa, trzy groszowe sztychy w żółtych ramkach przedstawiające
niemieckie panny z ptaszkami na rękach - oto, z czego się składało całe urządzenie pokoju."
(1)
Nie chce mi się wierzyć, aby czyjkolwiek umysł mógł się zajmować, choćby nawet przelotnie,
takimi motywami. Powie mi kto, że ten szkolny opis jest na swoim miejscu, że w tym ustępie
książki autor miał swoje racje po temu, aby mnie dręczyć. Autor jednak daremnie traci czas, bo nie
wchodzę do jego pokoju. Nie obowiązuje mnie cudze lenistwo czy zmęczenie. Mam zbyt
nieustalone pojęcie o ciągłości życia, aby stawiać na równi moje chwile depresji czy słabości z
moimi najlepszymi chwilami. Kiedy się przestaje czuć, trzeba zamilknąć. I proszę mnie dobrze
zrozumieć - nie oskarżam braku oryginalności o brak oryginalności. Powiadani tylko, że nie biorę
pod uwagę nijakich momentów swojego życia i że tak samo dla każdego człowieka chwile, które
uważa za nijakie, nie muszą być godne krystalizacji. Ten opis pokoju, pozwólcie, że go pominę
razem z wieloma innymi.
Aha, zbliżam się do psychologii, do przedmiotu, przy którym będę się wystrzegał żartów.
Autor upatruje sobie jakiś typ postaci, a kiedy już ma bohatera, puszcza go na wędrówkę po
świecie. Cokolwiek się zdarzy, bohater, którego postępki i reakcje dają się przewidzieć
niezawodnie, ma obowiązek tak się zachować, aby spełnić rachuby, z pozoru ich nie spełniając.
Fale życia mogą go porywać, przerzucać, zatapiać, on się zawsze i wszędzie okaże uformowanym
typem ludzkim. To zwykła partia szachów, która mnie w ogóle nie pociąga, bo człowiek,
kimkolwiek będzie, jest dla mnie marnym przeciwnikiem. Nie znoszę żałosnych dyskusji nad takim
czy innym posunięciem, skoro nie ma nic do wygrania ani do przegrania. A jeśli gra nie warta
świeczki, jeśli racja obiektywna, jak w tym wypadku, okrutnie zawodzi tych, którzy się do niej
odwołują, to czy nie lepiej oderwać się od tych kategorii? "Rozmaitość jest tak duża, że tony głosu,
sposoby chodzenia, kaszlania, siąkania, kichania..." (2) Jeżeli nie ma w kiści dwóch podobnych
winogron, to dlaczego żądacie, abym opisał to grono przez jakieś inne, przez wszystkie inne, abym
je uczynił gronem jadalnym? Nieustępliwa mania, która sprowadza nieznane do znanego, do
czegoś, co jest zaszufladkowane, kołysze mózgi do snu. Analiza bierze górę nad uczuciami.(3)
Wynikają stąd przewlekłe wywody, które siłę swoją zawdzięczają wyłącznie dziwaczności i, aby ją
narzucić czytelnikowi, odwołują się do abstrakcyjnego, niezbyt zresztą ściśle określonego
słownictwa. Gdyby w ten sposób pojęcia ogólne, z którymi się filozofia dotychczas boryka, miały
zaznaczyć swoje ostateczne przeniknięcie na teren bardziej rozległy, pierwszy bym się z tego
cieszył. Ale na razie to tylko afektowana zabawa; jak dotąd, pogoń za dowcipem i innymi
dowodami ogłady towarzyskiej odgradza nas od prawdziwej myśli, która nie zabiega o dobre
przyjęcie, ale szuka siebie. Wydaje mi się, że każdy akt zawiera w sobie własne uzasadnienie,
przynajmniej w oczach człowieka, który okazał się zdolny do tego aktu, że ma w sobie siłę
promieniowania, którą najdrobniejszy komentarz z natury rzeczy osłabia. Wyróżniony
komentarzem, niejako przestaje się dziać, nic nie zyskując w zamian. Bohaterowie Stendhala
uginają się pod brzemieniem ocen autora, ocen mniej lub bardziej trafnych, które nie dorzucają nic
do ich chwały. Naprawdę odnajdujemy ich tam, gdzie ich Stendhal zgubił.
Ciągle żyjemy pod władzą logiki, oto, rzecz jasna, do czego zmierzałem. Ale metody postępowania
logicznego w naszych czasach służą jedynie do rozwiązywania drugorzędnych zagadnień. Cieszący
się ciągle powodzeniem racjonalizm absolutny pozwala rozpatrywać tylko zjawiska związane ściśle
z naszym doświadczeniem. Natomiast cele logiczne są dla nas nieuchwytne. Nie trzeba dodawać, że
doświadczenie samo nakreśliło sobie granice. I kręci się teraz uwięzione w klatce, z której coraz to
trudniej je wyciągnąć. Doświadczenie także opiera się na bezpośredniej użyteczności i przebywa
pod strażą zdrowego rozsądku. Pod płaszczykiem cywilizacji, pod pozorami postępu zdołano
wygnać z umysłu wszystko, co można błędnie czy słusznie otaksować jako zabobon, jako chimerę;
zdołano skazać na banicję wszelkie poszukiwania prawdy niezgodne z przyjętą normą. Więc
całkiem przypadkowo, przynajmniej tak się na pozór wydaje, wydobyto niedawno na światło
dzienne pewną połać świata intelektualnego, w moim przekonaniu bardzo a bardzo ważną, na którą
starano się w ogóle nie zwracać uwagi. Zawdzięczamy to odkryciom Freuda. Na podstawie tych
odkryć zarysowują się wreszcie i coraz bardziej szerzą się poglądy, pod których osłoną człowiek
jako badacz będzie mógł znacznie dalej posunąć się w dociekaniach, upoważniony do czegoś
więcej, niż do pobieżnego oglądu rzeczywistości. Zanosi się na to, że wyobraźnia odzyska swoje
prawa. Jeżeli w głębinach naszego umysłu kryją się dziwne siły, zdolne do pomnażania sił na
powierzchni albo do staczania z nimi zwycięskiej walki, to jak najbardziej warto je schwytać,
przede wszystkim schwytać, aby potem, jeżeli zdołamy, poddać je kontroli naszego umysłu.
Analitycy mogą na tym tylko zyskać. Ale trzeba koniecznie wziąć pod uwagę, że nie ma tu
wyznaczonych a priori sposobów postępowania, że w obecnym stanie rzeczy może to być zarówno
powołaniem poetów, jak i uczonych; i że sukces nie zależy od tego, jakie kto drogi obierze, proste
czy bardziej kręte.
Z całą słusznością Freud poddał krytycznemu badaniu marzenia senne. Rzeczywiście trudno
pogodzić się z myślą, że ta pokaźna część aktywności psychicznej (skoro co najmniej od narodzin
do śmierci człowieka myśl jego stanowi nieprzerwaną ciągłość, suma momentów marzenia pod
względem czasowym, jeśli nawet weźmiemy pod uwagę tylko marzenie czyste, czyli odbywające
się we śnie, nie jest mniejsza od sumy momentów realności, powiedzmy oględnie - momentów
jawy) zwracała na siebie tak mało uwagi. To, że zwykły obserwator widzi ogromną różnicę
znaczenia i powagi między zdarzeniami jawy a zdarzeniami snu, zawsze mnie bardzo dziwiło. Bo
też człowiek, kiedy przerywa swój sen, staje się przede wszystkim igraszką swojej pamięci, a w
stanie normalnym pamięć woli mu odtwarzać motywy marzeń sennych w zatartej postaci,
pozbawiać je wszelkiej konsekwencji aktualnej i wyprowadzać jedyną determinantę z punktu,
gdzie, jak mu się zdaje, pozostawił ją na kilka godzin przedtem; wyprowadzać niepłonną nadzieję
czy wiadomą troskę. Ma więc złudzenie, że nawiązał do czegoś, co zasługuje na kontynuację.
Marzenie senne, podobnie jak noc, zostaje ujęte w nawias. I na ogół tak samo jak noc, przestaje mu
przynosić dobrą radę. Ten szczególny stan rzeczy nasuwa kilka spostrzeżeń:
1. W granicach, w jakich się marzenie senne odbywa (w domniemanych granicach), według
wszelkich oznak zewnętrznych ma ono charakter ciągły i cechy organizacji. Tyle, że pamięć
przywłaszcza sobie prawo do robienia cięć, do lekceważenia powiązań, do przedstawiania nam
raczej serii snów niż właściwego snu. Tak samo mamy w każdej chwili układ oddzielnych
elementów rzeczywistości, których koordynacja zależy od nas. (4) Ważne jest to, że nic nie
upoważnia nas do założenia, jakoby elementy składowe snu były bardziej rozrzucone. Żałuję, że
mówiąc o tym muszę się posługiwać formułą, która w zasadzie nie uznaje marzeń sennych. Ale
gdzie szukać logików i filozofów śpiących? Chciałbym spać, aby móc się zaofiarować śpiącym, jak
teraz ofiaruję siebie z szeroko otwartymi oczami tym, którzy mnie czytają; aby w tym przedmiocie
przestał górować świadomy rytm mojej myśli. Mój sen z ostatniej nocy może jest dalszym ciągiem
snu z poprzedniej nocy i może znajdzie ciąg dalszy nocy jutrzejszej - z nienaganną ścisłością. To
bardzo możliwe, jak powiadają. A że wcale nie wiadomo, czy rzeczywistość, która mnie pochłania,
zachowuje jako taka swoje znaczenie w stanie snu, czy nie zostaje wtrącona w niepamięć, to czemu
nie miałbym przyznać marzeniom sennym tego, czego niekiedy odmawiam rzeczywistości,
mianowicie waloru pewności oczywistej, która w określonym czasie nie jest przeze mnie podawana
w wątpliwość? Czemu bym nie miał spodziewać się więcej po wskaźnikach snu niż po coraz to
wyższym stopniu świadomości? Czy marzenie senne nie nadaje się do rozwiązywania
podstawowych kwestii życia? Czy te kwestie są takie same w obu wypadkach i czy istnieją już we
śnie? Czy sen jest mniej brzemienny w skutki niż wszystko inne? Starzeję się i być może bardziej
niż rzeczywistość, do której próbuje się nagiąć, marzenie senne, obojętność, z jaką się do niego
odnoszę, przyspiesza moją starość.
2. Zatrzymuję się jeszcze raz nad stanem jawy. Jestem zmuszony widzieć w nim zjawisko
interferencji. Nie dość, że umysł wykazuje w tych warunkach dziwną skłonność do dezorientacji
(idzie o lapsusy i rozmaitego rodzaju roztargnienia, których tajemnicę zaczynamy poznawać), ale
co więcej, nie wydaje się, aby w swoim normalnym działaniu był bardziej posłuszny jakimkolwiek
głosom niż sugestiom płynącym z głębokiej ciemności, z której mu każę wyjść. Nawet w najlepszej
kondycji wykazuje chwiejną równowagę. Ledwo ośmiela się wypowiadać, a jeżeli się już na to
zdobywa, to ogranicza się do oświadczenia, że jakaś idea, jakaś kobieta robią na nim wrażenie.
Jakie wrażenie, tego oczywiście nie potrafi powiedzieć, daje przez to świadectwo swojego
subiektywizmu i na tym koniec. Ta idea, ta kobieta go wzrusza, łagodzi jego surowość. Działa w
ten sposób, że go wytrąca na chwilę z roztworu i składa go w niebie jak piękny, krystaliczny osad,
jakim mógłby być, jakim jest. Nie mając wyboru powołuje się na przypadek, bóstwo jeszcze
ciemniejsze od innych, na karb przypadku składa wszystkie niepokoje. Skąd mi wiadomo, czy
perspektywa, w jakiej ukazuje mu się ta przejmująca go idea, czy powab spojrzenia tej kobiety nie
wiąże się właśnie z marzeniem sennym, nie łączy go na powrót z doznaniami, które z własnej winy
zagubił? I gdyby nie ta strata, na co by mógł się zdobyć? Chciałbym mu dać klucz od tego
korytarza.
3. Umysł człowieka śniącego jest całkowicie zadowolony z tego, co się dzieje. Nie wyłania się
niepokojące pytanie, co jest, a co nie jest możliwe. Zabijaj, szybuj w powietrzu, kochaj, ile
zechcesz. A jeśli umierasz, czy nie masz pewności, że powstaniesz z martwych? Pozwól się
prowadzić, twoja zwłoka nie zwolni biegu wydarzeń. Nie masz imienia. Wszystko przychodzi z
nieocenioną łatwością. Jakaż racja, zapytuję, racja o tyle głębsza od innych, nadaje snom ten
naturalny przebieg, zniewalając mnie do przyjmowania bez zastrzeżeń tego mrowiła epizodów,
których dziwaczność w chwili, kiedy to piszę, wprowadziłaby mnie w osłupienie? A jednak mogę
wierzyć oczom i uszom; ten piękny dzień nastał, oślica Balaama przemówiła. Jeśli chwila
przebudzenia jest dla człowieka tak ciężka, jeśli urok pryska zbyt nagle, to dlatego, że wpojono w
niego żałosną ideę ekspiacji.
4. Z chwilą, kiedy sen się stanie przedmiotem metodycznego badania i przy pomocy środków na
razie jeszcze nie ustalonych potrafimy ująć go jako całość (a to wymaga ćwiczenia pamięci
obliczonego na całe generacje; zacznijmy jednak od notowania zjawisk rzucających się w oczy),
kiedy krzywa jego rozwinie się z niezrównaną regularnością i szerokością zasięgu, można się
spodziewać, że tajemnice, które nimi nie są, ustąpią miejsca wielkiej Tajemnicy. Wierzę w to, że te
dwa na pozór tak przeciwstawne sobie stany, jak sen i jawa, w przyszłości stopią się w pewnego
rodzaju rzeczywistość absolutną, w nadrealność, jeśli to można tak nazwać. Wyruszam na jej
zdobycie, pewien, że jej nie osiągnę, ale tak mało myślę o swojej śmierci, że jednak po trosze liczę
na radość tego osiągnięcia.
Opowiadają, że Saint-Pol-Roux, przynajmniej do niedawna, codziennie, zanim kładł się spać,
wywieszał nad drzwiami swojego dworku w Camaret tabliczkę z napisem: Poeta pracuje.
Można by jeszcze wiele powiedzieć na ten temat, ale na razie chciałem tylko mimochodem dotknąć
przedmiotu, który wymagałby dłuższego wywodu i bardziej ścisłego potraktowania; jeszcze do tego
powrócę. Na ten raz moją intencją było rozprawić się z pokutującą u wielu ludzi nienawiścią do
cudowności, z ich przekonaniem, że to rzecz warta śmiechu. Zakończmy na tym; cudowność jest
zawsze piękna, wszystko jedno jaka cudowność, nie ma cudowności, która by nie była piękna.
W literaturze tylko cudowność może zapłodnić utwory wywodzące się z niższego gatunku, jak
powieść, i w ogólności wszystko, co ma cechy anegdoty. Wspaniałym przykładem jest Mnich
Lewisa. Tchnienie cudowności ożywia tu wszystko. Zanim jeszcze autor uwalnia wszystkie swoje
postacie z pęt doczesności, czuje się, że są gotowe do niebywale wzniosłych postępków. Nie
opuszczająca ich ani na chwilę pasja wieczności nadaje niezapomniane akcenty ich mękom - i
moim. Chcę przez to powiedzieć, że od pierwszej do ostatniej strony, najprostszym w świecie
sposobem, ta książka wydobywa z duchowej istoty człowieka wyłącznie tę cząstkę, która dąży do
oderwania się od ziemi, i jeżeli ją uwolnimy od mało znaczącej, wprowadzonej na ówczesną modłę
fabuły powieściowej, to będzie stanowiła wzór odpowiedni i wielki w swojej czystości. (5) Wydaje
mi się, że nikt nie osiągnął lepszych wyników; szczególnie postać Matyldy jest najbardziej
wzruszającym tworem literackim, jaki można zapisać na konto metody przenośnej. To nie tyle
postać, ile bezustanna pokusa. A jeśli jakaś postać nie jest pokusą, to czym jest właściwie? Ta jest
pokusą w najwyższym stopniu. Dewiza "dla chcącego nic trudnego" spełnia się w Mnichu z całą
siłą przekonania. Widma odgrywają tu rolę uzasadnioną logicznie, bo też nastawiony krytycznie
umysł wcale się ich nie czepia i nie zgłasza sprzeciwu. Podobnie kara, jaka spotyka Ambrosia, jest
wymierzona sprawiedliwie, skoro nastawiony krytycznie umysł ostatecznie ją przyjmuje jako
naturalne rozwiązanie.
Może się wydawać, że wybierani model dowolny, skoro idzie o cudowność, którą bezustannie
wypożyczają sobie literatury północne i wschodnie, nie mówiąc już o twórczości czysto religijnej
wszystkich krajów. Przykłady, po które mógłbym tam sięgnąć, mają jednak przeważnie zabarwienie
dziecinne z tej prostej przyczyny, że są przeznaczone dla dzieci. Te zresztą wcześnie zostają
odstawione od źródła cudowności, a potem, kiedy podrosną, nie mają już odpowiednio niewinnego
umysłu, aby się rozkoszować Oślą skórką. Człowiek dorosły uważałby sobie za ujmę, gdyby miał
się żywić baśniami, choćby najbardziej uroczymi, i przyznaję, że nie wszystkie są obliczone na jego
wiek. W miarę jak się człowiek posuwa w lata, wymaga nieco delikatniejszej kanwy urzekającego
nieprawdopodobieństwa, a na odpowiedni gatunek pająków na razie jeszcze musimy zaczekać...
Ale właściwości tej kanwy nie zmieniają się radykalnie. Strach, urok niezwykłości, gra szczęścia,
pociąg do przepychu są to sprężyny, na których działaniu zawsze można będzie polegać. Są do
napisania baśnie dla dorosłych, bodaj że nawet jeszcze baśnie o niebieskich migdałach.
Cudowność jest inna w każdej epoce; w niejasny sposób wywiązuje się z jakiegoś ogólnego
odkrycia, które dociera do nas tylko w szczegółach; będą to romantyczne ruiny albo nowoczesny
manekin, albo inny jakiś symbol, który przez pewien czas działa na ludzką wrażliwość. W tych
ciasnych wymiarach, które wywołują w nas uśmiech politowania, zawsze się jednak mieści
nieuleczalny niepokój ludzki i dlatego je uwzględniam, dlatego uważam je za nieodłączne od kilku
arcydzieł, zakażonych nimi boleśniej niż pospolite utwory. Są to szubienice Villona, meandry
Racine’a, kanapy Baudelaire’a. Idzie to w parze z zepsuciem smaku, na co jestem uodporniony, bo
dobry smak był dla mnie zawsze wyraźną skazą. Staram się prześcignąć wszystkich, jeśli idzie o zły
smak naszej epoki. Gdyby wypadło mi żyć w 1820, za nic nie oddałbym "krwawej mniszki", za nic
nie poskąpiłbym sobie tajemniczego, banalnego "Skrywajmy", które wyśmiewa Cousin, za nic, za
nic w świecie nie przestałbym śledzić w gigantycznych metaforach, jak ten sam Cousin to określa,
wszystkich faz "srebrzystej tarczy". Dzisiaj myślę o zamku, który nie musi być w połowie
zniszczony; ten zamek jest moją własnością, widzę go w dzikiej okolicy niedaleko Paryża.
Przyległości ciągną się bez kresu, a wnętrze zamku, mocno odnowione, spełnia wszelkie
wymagania komfortu. Auta parkują pod bramą ukrytą w cieniu drzew. Kilku moich przyjaciół
osiadło tu na stałe: oto Ludwik Aragon, który właśnie wyjeżdża; zaledwie ma czas przywitać się z
nami z daleka; Filip Soupault wstaje z gwiazdami, a Paweł Eluard, nasz wielki Eluard, jeszcze nie
wrócił. Oto Robert Desnos i Roger Vitrac odcyfrowują w parku jakiś stary edykt o pojedynkach;
Georges Auric, Jean Paulhan; Max Morise, który świetnie wiosłuje, i Benjamin Peret, ten od
ptasich równań; i Joseph Delteil; i Jean Carrive; i Georges Limbour, i Georges Limbour (mamy tu
cały szpaler Georges Limbourów); i Marcel Noll; oto F. Fraenkel, który macha do nas ręką ze
swojego balonu na uwięzi, Georges Malkine, Antonin Artaud, Francis Gerard, Pierre Naville, J. A.
Boiffard, dalej Jacques Baron ze swoim bratem, obaj przystojni i serdeczni, i wielu jeszcze innych,
no i słowo daję - czarujące kobiety. Ci młodzi ludzie mogą sobie nie odmawiać niczego, ich
życzenia są dla bogatego posiadacza rozkazem. Odwiedza nas Francis Picabia, a w ubiegłym
tygodniu przyjmowaliśmy w zwierciadlanej galerii niejakiego Marcela Duchamp, którego nikt nie
znał. Picasso poluje w okolicy. Duch demoralizacji zamieszkał w zamku i musimy się z tym liczyć
za każdym razem, kiedy wchodzą w grę stosunki z naszymi bliźnimi, ale brama stoi zawsze
otworem i doprawdy nikogo nie odprawiamy z kwitkiem. Zresztą jest tu dość miejsca dla
samotności, nie widujemy się za często. Ale czy nie jest najważniejsze to, że jesteśmy panami
siebie, jak również panami kobiet i miłości?
Ludzie będą mi tłumaczyli, że to poetycka mrzonka: rozejdą się, powtarzając, że mieszkam na ulicy
Fontaine, ale nikt z tej fontanny wody nie upije. Pal ich sześć! Ale czy są naprawdę pewni, że ten
zamek, w którym pełnię wobec nich honory domu, jest iluzją? A może jednak istnieje! Moi goście
potrafią najlepiej na to odpowiedzieć; ich widzimisię oświetla im drogę do zamku. I doprawdy,
kiedy jesteśmy tutaj, żyjemy wedle naszej fantazji. I jakże by to, co robi jeden, mogło przeszkadzać
drugiemu, tutaj, z dala od gonitwy uczuć, w miejscu, gdzie wyznaczają sobie spotkanie szczęśliwe
przypadki?
Co człowiek postanowi, to zrobi. Od niego tylko zależy, aby całkowicie stał się sobą, to znaczy,
utrzymywał w stanie anarchii z każdym dniem groźniejszą zgraję swoich pożądań. Poezja tego
uczy. Zawiera w sobie całkowitą rekompensatę za znoszone przeznasniedole. Ona również może się
stać czynnikiem porządku, jeśli komuś, kto doznał mniej osobistego zawodu, przyjdzie do głowy
brać go tragicznie. Powinien nadejść czas, kiedy poezja unieważni wartość pieniądza i sama będzie
rozdzielała niebiański chleb na ziemi! Będą wtedy zgromadzenia na placach i ruchy, o których
nigdy wam się nie śniło. Skończą się absurdalne podziały, sny o otchłani, rywalizacje, długie
wyczekiwania, mijające pory roku, sztuczny porządek idei, bariera bezpieczeństwa, swój czas na
wszystko! Niech tylko ludzie zadadzą sobie trud praktykowania poezji. My, którzy już nią żyjemy,
którzy jesteśmy przekonani, żeśmy zebrali szersze dane, czy nie mamy obowiązku starać się o jej
zwycięstwo?
Nic to nie szkodzi, że między tą obroną a ilustracjami, które tu podam, zajdzie pewna dysproporcja.
Szło o dotarcie do źródeł poezji i, co więcej, o utrzymanie Się przy nich. Nie twierdzę, że mam to
za sobą. Trzeba na siebie wziąć duży ciężar, chcąc się usadowić w tych odległych rejonach, gdzie z
początku wszystko wygląda fatalnie, a cóż dopiero mówić o wprowadzeniu tam kogo innego. W
dodatku nikt nie ma pewności, że znalazł się tam naprawdę. Kiedy już robi się nam nieprzyjemnie,
mamy szczerą ochotę zatrzymać się gdzieś po drodze. W każdym bądź razie mamy już obecnie
drogowskaz, który wskazuje drogę do tego kraju, i osiągnięcie prawdziwego celu zależy tylko od
hartu podróżnika.
Przebyta droga jest mniej więcej znana. W studium nad historią Roberta Desnos pod tytułem:
Zjawienie się mediów (6), starałem się opowiedzieć o tym, jak doszedłem do "skupiania uwagi na
mniej lub bardziej urywkowych zdaniach, które zjawiają się w umyśle w zupełnej samotności przed
zaśnięciem, przy czym nie można wykryć ich poprzedniego kontekstu". Wdałem się wtedy w
poetycką przygodę ze znikomymi widokami powodzenia, to znaczy, że miałem te same aspiracje,
co dzisiaj, ale pokładałem nadzieje w powolnym wytwarzaniu produktu, co miało mnie chronić od
zbytecznych kontaktów, kontaktów, od których się stanowczo odżegnywałem. Była w tym pewna
wstydliwość myśli, z której mi jeszcze coś zostało. U schyłku życia na pewno dojdę do tego, że
będę z trudem mówił jak inni, będę się wstydził swojego głosu i skąpych ruchów. Wydawało mi
się, że zaleta słowa (słowa pisanego tym bardziej) polega na zdolności do pokaźnego skrótu w
przedstawieniu (bo też było to przedstawienie) pewnej niewielkiej liczby faktów, poetyckich czy
innych, którymi się żywiłem. Wyobrażałem sobie, że Rimbaud postępował tak samo. Ostatnie
utwory z Lombardu układałem z godną lepszej sprawy troską o urozmaicenie, to znaczy
niewiarygodnie wielka część tej książki mieściła się między wierszami. Pusta przestrzeń między
wierszami powstawała po usunięciu z pola widzenia pewnych operacji myślowych, bo sądziłem, że
powinienem ukryć je przed czytelnikiem. Nie było w tym oszustwa z mojej strony, tylko chęć
dopingu. Łudziłem się jakimś ewentualnym współudziałem czytelnika, na czym mi coraz bardziej
zależało. Zacząłem niebywale pielęgnować słowa ze względu na przestrzeń, która je otacza, na ich
styczność z niezliczonymi słowami, których nie wypowiadałem. Poemat Czarny Las wywodzi się
właśnie z tego stanu umysłu. Pisałem go pół roku i, proszę mi wierzyć, nie odpoczywałem ani
jednego dnia. Ale szło o szacunek, jaki miałem jeszcze dla siebie, chyba to wystarczy i będę
zrozumiany. Lubię te głupie wyznania. W tym czasie próbowano zaszczepić pseudopoezję
kubistów, ale ta wyskoczyła z głowy Picassa bez oszczepu i tarczy, a co dotyczy mojej osoby, to
uważano, że jestem nudny jak plucha (za takiego uchodzę i nadal). Podejrzewałem zresztą, że z
punktu widzenia poetyckiego wszedłem na błędną drogę, ale ratowałem się, jak mogłem,
przypuszczałem ataki na lirykę, strzelając definicjami i receptami (niebawem miało powstać
zjawisko Dada), miałem zamiar szukać zastosowania dla poezji w reklamie (twierdziłem, że świat
nie skończy się napisaniem pięknej książki(*), ale piękną reklamą piekła i nieba).
W tym samym czasie ktoś równie nudny jak ja, mianowicie Piotr Reverdy, pisał: "Cytat: Obraz jest
czystym tworem umysłu. Nie może się narodzić z porównania, ale ze zbliżenia dwóch bardziej lub
mniej oddalonych od siebie elementów rzeczywistości. Im dalszy i trafniejszy będzie związek
między dwoma przybliżonymi do siebie elementarni rzeczywistości, tym obraz będzie mocniejszy,
tym więcej będzie miał siły wzruszania i realności poetyckiej..." itd. (7) Te słowa, które dla
profanów brzmiały zagadkowo, były wybitnie odkrywcze i długo się nad nimi zastanawiałem. Ale
pojęcie obrazu gdzieś mi umykało. Estetyka Reverdy’ego, estetyka całkowicie a posteriori,
podawała skutki za przyczyny. W takich oto okolicznościach doszedłem do ostatecznej rezygnacji z
mojego dotychczasowego punktu widzenia.
Któregoś wieczoru przed zaśnięciem doszło mnie wypowiedziane tak wyraźnie, że nie sposób było
przeinaczyć choć jedno słowo, ale bardzo różne w brzmieniu od innych, zwykłych głosów, dość
dziwaczne zdanie bez żadnego związku z wydarzeniami, w których, według świadectwa mojej
świadomości, brałem w tym czasie udział, tak natarczywe, że po prostu, jeśli się wolno tak wyrazić
- stukało w szybę. Uprzytomniłem je sobie błyskawicznie i byłem już gotów o nim zapomnieć,
kiedy zastanowił mnie organiczny charakter tego zdania. To mnie rzeczywiście zadziwiało; dziś
już, niestety, nie pamiętam dokładnie tego zdania, było to coś w rodzaju: "Jest człowiek przecięty
na dwoje przez okno", ale nie zawierało żadnej wieloznaczności, związanej z dość bladym
wyobrażeniem wzrokowym (8) człowieka, który idzie przecięty w połowie wysokości oknem
prostopadłym do osi jego ciała. Niewątpliwie szło o zwykłe prostowanie się w przestrzeni
człowieka przechylonego przez okno. Ale że to okno brało udział w ruchu człowieka, zdałem sobie
sprawę, że mam przed sobą obraz dość rzadkiego typu, i niebawem przyszło mi na myśl włączyć go
do tworzywa konstrukcji poetyckiej. Zaufałem mu jednak dopiero wtedy, kiedy nastąpił po nim
nieprzerwany prawie ciąg zdań, które mnie zaskoczyły w nie mniejszym stopniu, a uderzały mnie
tak silnie swoim brakiem umotywowania, że władza, jaką miałem dotąd nad sobą, wydała mi się
iluzoryczna i myślałem już tylko o położeniu kresu nieustannemu sporowi, który się toczył we
mnie.(9)
PRZYPISY:
(1) Dostojewski: Zbrodnia i kara. (Tekst francuski przytoczony przez Bretona ma poważną luką.
Tekst właściwy brzmi w ten sposób: "Młody człowiek wszedł do niedużego pokoju z żółtymi
tapetami, z geranium i muślinowymi firankami w oknach, w tej chwili jaskrawo oświetlonego
zachodzącym słońcem. ’A więc i wtedy słońce będzie tak samo świeciło!’ - nagle przemknęło
Raskolnikowi przez głowę i zaraz szybkim spojrzeniem ogarnął wszystko, co się mieściło w
pokoju, aby w miarę możności zbadać i zapamiętać, co gdzie stoi. Ale w pokoju nie było nic
szczególnego..." itd., przyp. tłum.)
(2) Pascal.
(3) Barres, Proust.
(4) Trzeba uwzględnić grubość snu. Na ogół pamiętam tylko to, co się mieści w górnych
warstwach. Najchętniej zastanawiam się nad tym, co pierzcha przy przebudzeniu, nad tym
wszystkim, co nie pochodzi z wydarzeń dnia poprzedniego, ciemne listowie, idiotyczne gałęzie.
Tak samo w "rzeczywistości" wolę odgadywać.
(5) Najwspanialsze w fantastyce jest to, że nie ma już fantastyki: jest tylko rzeczywistość.
(6) Patrz Zagubione kroki (Les Pas perdus).
(7) Północ-Południe, marzec 1918.
(8) Gdybym był malarzem, to wyobrażenie wzrokowe niewątpliwie miałoby prymat. Z pewnością
decydowały tu moje predyspozycje. Od tego czasu zdarzało mi się nieraz umyślnie skupiać uwagę
na podobnych zjawiskach i wiem, że pod względem czystości nie ustępują słuchowym. Gdybym
wziął ołówek i kartkę czystego papieru, z łatwością bym nakreślił ich kontury. Wciąż tu jeszcze nie
wchodzi w grę rysunek, idzie po prostu o kalkowanie. Równie dobrze mógłbym nakreślić drzewo,
falę, instrument muzyczny, mnóstwo rzeczy, których w tej chwili nie potrafiłbym przedstawić
nawet w najbardziej schematycznym zarysie. Włamałbym się bez cienia obawy, że mógłbym się
zagubić, do labiryntu linii, które z początku nie rokują nadziei, że do czegokolwiek prowadzą. I
otwierając oczy odebrałbym bardzo silne wrażenie "czegoś nigdy nie widzianego". To, o czym tu
mówię, było wielokrotnie doświadczane przez Roberta Desnos: wystarczy przejrzeć 36 numer
czasopisma "Feuilles libres" zawierający wiele jego rysunków (Romeo i Julia, Dziś rano ktoś umarł
itd.), wziętych przez redakcję za rysunki wariatów i prostodusznie reprodukowanych w tym
charakterze.
(9) Knut Hamsun przedstawia jako zjawisko wywołane głodem ten sam rodzaj objawienia, jakie
mnie nawiedziło, i może ma rację. (Fakt, że w tym okresie nie codziennie jadałem.) Na pewno są to
te same objawy, które tak opisuje: "Nazajutrz obudziłem się bardzo wcześnie. Było jeszcze ciemno.
Miałem już od dawna otwarte oczy, kiedy usłyszałem, jak o piętro wyżej zegar wybija piątą.
Chciałem się jeszcze przespać, ale nie mogłem, byłem zupełnie rozbudzony i tysiąc rzeczy chodziło
mi po głowie. Nagle wpadłem na kilka dobrych pomysłów, nadających się do szkicu albo felietonu;
niespodzianie, przypadkowo znajdywałem piękne zdania, zdania, jakich nigdy dotąd nie zdarzyło
mi się napisać. Powtarzałem je sobie, słowo po słowie, były świetne. I wciąż ich przybywało.
Wstałem, wziąłem papier i ołówek ze stołu, który stał za łóżkiem. To było tak, jakby się coś
przełamało we mnie, słowo pędziło za słowem, jedno wyręczało drugie, chwytało okazję, sceny się
same gromadziły, akcja się sama toczyła, repliki wybiegały z mojego mózgu gotowe, żyłem w
cudownym uniesieniu. Myśli tak szybko przychodziły mi do głowy i tak się tłumnie cisnęły, że
gubiłem mnóstwo szczegółów i odcieni dlatego, że mój ołówek nie mógł nadążyć, a przecież się
śpieszyłem, ręka nie ustawała w zapisywaniu, nie traciłem ani chwili. Zdania rodziły się we mnie
bez przerwy, byłem przepełniony swoim tematem." Apollinaire zapewniał, że Chirico malował
swoje pierwsze obrazy pod wpływem zaburzeń organizmu (migreny, bóle brzucha). * Aluzja do
znanego zdania Stefana Mallarme: "Być może świat jest stworzony po to, aby powstała piękna
książka" (przyp. tłum.)
André Breton
Manifest surrealizmu (II)
1924. . Ciąg dalszy
Tłum. Adam Ważyk
Zajmowałem się w tym czasie Freudem i byłem oswojony z jego metodą badawczą, którą miałem
czasem okazję podczas wojny praktykować na chorych. Postanowiłem wydobyć z siebie to, co
lekarze starają się wydobyć z tamtych, mianowicie monolog w możliwie najszybszym toku, na
którym myśl krytyczna podmiotu nie może zaciążyć, nie hamowany w konsekwencji żadnymi
oporami, monolog, który byłby dosłownie, o ile to możliwe, myśleniem na głos. Wydawało mi się i
nadal mi się wydaje - świadczył o tym sposób, w jaki doszło do mnie zdanie o człowieku
przeciętym przez okno - że szybkość myśli nie przewyższa tempa mowy i nie musi się kłócić z
językiem ani z poruszającym się piórem. Mając to na uwadze, razem z Filipem Soupault, z którym
się podzieliłem pierwszymi wnioskami, zaczęliśmy czernić papier z chwalebną pogardą tego, co
mogło stąd wyniknąć pod względem literackim. Łatwość realizacji dokonała reszty. Pod koniec
pierwszego dnia mogliśmy odczytać sobie pięćdziesiąt zapisanych w ten sposób stronic i zabrać się
do porównywania osiągniętych wyników. W całości kartki Soupaulta i moje przedstawiały
uderzającą analogię: te same grzechy konstrukcji, podobne pośliźnięcia, ale również z jednej i z
drugiej strony - wrażenie niezwykłej werwy i dużo emocji, znaczny odsetek obrazów takiej jakości,
że nie bylibyśmy zdolni żadnego z nich wypracować dłuższym wysiłkiem, malowniczość bardzo
szczególna, i to z jednej, to z drugiej strony, jakaś ostra kpina. Wydawało mi się, że jedyne różnice,
jakie dzielą nasze dwa teksty, wynikają głównie z różnicy usposobienia, Soupault jest żywszy ode
mnie, jak również, jeśli daruje mi drobną uwagę krytyczną, z nieznacznego błędu, jaki popełnił
umieszczając na niektórych stronach u góry, z pewnością dla mistyfikacji, złożone z kilku słów
tytuliki. Muszę mu zarazem oddać sprawiedliwość, że się zawsze usilnie sprzeciwiał
najdrobniejszym zmianom, najdrobniejszym poprawkom, kiedy uważałem, że jakiś ustęp źle
wyszedł. I miał całkowitą rację. (10)) Bo rzeczywiście jest bardzo trudno określić właściwą wartość
różnych elementów występujących razem, można nawet powiedzieć, że przy pierwszej lekturze w
ogóle niepodobna tego określić. Dla was, piszących, te elementy są na wejrzenie równie obce, jak
dla każdego innego i naturalnie wydają wam się podejrzane. Pod względem poetyckim odznaczają
się nade wszystko wysokim stopniem absurdalności bezpośredniej; szczególna własność tej
absurdalności przy bliższym wejrzeniu okazuje się czymś zupełnie dopuszczalnym i uzasadnionym:
ujawnieniem pewnej liczby cech i faktów nie mniej obiektywnych niż inne.
Ku czci niedawno zmarłego Guillaume Apollinaire’a, który w wielu wypadkach, według naszej
oceny, poddawał się podobnej zaprawie, choć nigdy nie chciał się dla niej wyrzec pospolitych
sposobów literackich, Soupault i ja nazwaliśmy surrealizmem tę nowa metodę czystej wypowiedzi,
jaką niezwłocznie podzieliliśmy się z naszymi przyjaciółmi. Myślę, że nie ma dziś po co
deliberować nad tą nazwą i że znaczenie, jakie jej nadaliśmy, przeważyło nad znaczeniem
Apollinaire’owskim. Niewątpliwie z większą jeszcze słusznością moglibyśmy wybrać nazwę
supernaturalizm użyta przez Gerarda de Nerval w przedmowie do Córek ognia. (11) Rzeczywiście,
wydaje się, że Nerval cudownie rozumiał uchwyconego przez nas ducha surrealizmu, gdy
Apollinaire, przeciwnie, znał zaledwie literę, i to niedokładnie, nie pozostawił przy tym żadnej
teoretycznej uwagi, przy której moglibyśmy się zatrzymać. Oto kilka zdań Nervala, które wydają
mi się pod tym względem bardzo znamienne:
Cytat: "Chcę wyjaśnić, drogi panie Dumas, zjawisko, o którym pan wspomniał. Wie pan, że bywają
tacy bajarze, co nie potrafią zmyślać bez utożsamiania się z przedmiotami swojej imaginacji. Pan
pamięta, z jakim przekonaniem nasz stary przyjaciel Nodier opowiadał, jak podczas Rewolucji miał
nieszczęście stracić głowę pod gilotyna; był o tym tak głęboko przeświadczony, że ludzie
zastanawiali się, w jaki sposób przylepił ją sobie z powrotem.
...A skoro już pan niebacznie przytoczył jeden z sonetów ułożonych w tym stanie
supernaturalistycznego marzenia, jak by to określili Niemcy, trzeba, aby pan posłuchał wszystkich
sonetów. Znajdzie je pan na końcu zbiorku. Nie są ciemniejsze niż metafizyka Hegla i Zapiski dla
pamięci Swedenborga, a wszelkie objaśnienie, gdyby w ogóle coś takiego było możliwe,
odebrałoby im wiele uroku, więc niech mi pan przyzna choćby zasługę wysłowienia "... (12)
Tylko działając w złej wierze mógłby kto zakwestionować nasze prawo do używania nazwy
"surrealizm" w szczególnym sensie, jaki temu słowu nadajemy, bo jasne jest, że przed nami to
słowo nie było w obiegu. Wobec tego określam je tu raz na zawsze:
Surrealizm, rz. m. Czysty automatyzm psychiczny, który ma służyć do wyrażenia bądź w słowie,
bądź w piśmie, bądź innym sposobem, rzeczywistego funkcjonowania myśli. Dyktowanie myśli
wolne od wszelkiej kontroli umysłu, poza wszelkimi względami estetycznymi czy moralnymi.
Encykl. Filoz. Surrealizm opiera się na wierze w nadrzędną rzeczywistość pewnych form
skojarzeniowych dotąd lekceważonych, we wszechpotęgę marzenia, w bezinteresowną grę myśli.
Dąży do ostatecznego zniszczenia wszelkich innych mechanizmów psychicznych i zajęcia ich
miejsca w rozwiązywaniu podstawowych zagadnień życia. Przedstawicielami surrealizmu
absolutnego są np. Aragon, Baron, Boiffard, Breton, Carrive, Crevel, Delteil, Desnos, Eluard,
Gerard, Limbour, Malkine, Morise, Nayille, Noll, Peret, Picon, Soupault, Yitrac.
Wydaje się, że na razie innych nie ma, i nie byłoby w tej sprawie wątpliwości, gdyby nie
pasjonujący wypadek Izydora Ducasse, co do którego brak mi dostatecznych danych. Sądząc
powierzchownie, z pewnością wielu bardzo poetów mogłoby uchodzić za surrealistów począwszy
od Dantego i najlepszych chwil Szekspira. W rozmaity sposób usiłowałem dotrzeć do istoty czegoś,
co przez nadmiar zaufania nazywamy geniuszem, i w ciągu tych prób nie natrafiłem na nic, co by
ostatecznie można było przypisać jakiemuś innemu procesowi. Noce Younga są surrealistyczne od
początku do końca; niestety, to ksiądz z nich przemawia, z pewnością nieudany, ale przecież ksiądz.
Swift jest surrealistą w zjadliwości.
Sade jest surrealistą w sadyzmie.
Chateaubriand jest surrealistą w egzotyce.
Constant jest surrealistą w polityce.
Hugo jest surrealistą, kiedy nie jest głupcem.
Desbordes-Yalmore jest surrealistką w miłości.
Bertrand jest surrealistą w przeszłości.
Rabbe jest surrealistą w śmierci.
Poe jest surrealistą w przygodzie.
Baudelaire jest surrealistą w moralności.
Rimbaud jest surrealistą w praktyce życiowej i gdzie indziej.
Mallarme jest surrealistą w zwierzeniach.
Jarry jest surrealistą w absyncie.
Nouveau jest surrealistą w pocałunku.
Saint-Pol-Ro’ux jest surrealistą w symbolach.
Fargue jest surrealistą w atmosferze.
Vache jest surrealistą we mnie.
Reverdy jest surrealistą u siebie.
Saint-John Perse jest surrealistą na odległość.
Roussel jest surrealistą w anegdocie.
Itd.
Podkreślam, że nie zawsze są surrealistami, bo u każdego z nich odróżniani pewną wiązkę z góry
przyjętych idei, których się - w naiwności swojej! - ślepo trzymają. Trzymają się ich ślepo, bo nie
usłyszeli głosu surrealistycznego, który się nie przestaje rozlegać w przeddzień śmierci i nie daje się
zagłuszyć huraganom, bo nie chcieli zadowolić się orkiestrowaniem cudownej partytury. Były to
zbyt harde instrumenty i dlatego nie zawsze wydawały dźwięk harmonijny. (13)
Ale my, którzy nie stosujemy żadnego wewnętrznego filtru i zgodziliśmy się być w naszym
pisarstwie głuchymi naczyniami do zbierania wielorakich odgłosów, my, którzy wzięliśmy na
siebie skromną rolę aparatów rejestrujących i nie wpatrujemy się w nasze zapisy jak w hipnozie, my
służymy być może szlachetniejszej sprawie. W ten sposób uczciwie wyrzekamy się "talentu", który
nam przyznają. Z takim samym powodzeniem możecie mi łaskawie mówić o talencie platynowego
metra, lustra, drzwi i nieba.
Nie mamy talentu; zapytajcie Filipa Soupault, odpowie wam na to: Cytat: "Warsztaty modeli
anatomicznych oraz tanie mieszkania zniszczą najwyższe miasta" .
A Roger Vitrac odpowie: Cytat: "Ledwo przywołałem marmur-admirała, ten się obrócił na pięcie
jak koń stający dęba pod gwiazdą polarną i wskazał mi na płaszczyźnie swojego dwurogiego
kapelusza okolicę, gdzie mam spędzić życie".
Paul Eluard odpowie: "Cytat: Opowiadam znaną historię, odczytuję słynny poemat: stoję oparty o
ścianę, uszy mam zielone a wargi zwapniałe ".
Maks Morise odpowie: "Cytat: Niedźwiedź jaskiniowy i zaprzyjaźniona z nim czapla, pasztet z
zająca i paszcza ziejąca, wielki kanclerz ze swoją kanclerzową, strach na wróble i kum jego wróbel,
strzykawka ze swoją córką igłą, karawan i jego braciszek karnawał, stróż ze swoim monoklem,
Missisipi z małym pieskiem, koral i jego rondel, cud i jego Pan Bóg muszą zniknąć z powierzchni
morza."
A Józef Delteil: "Cytat: Niestety! Wierzę w niewinność ptaków. Wystarczy piórko, a konam ze
śmiechu."
A Ludwik Aragon: "Cytat: W przerwie, kiedy się gracze zebrali wokół wazy z płonącym ponczem,
zapytałem drzewa, czy ma jeszcze swoją czerwoną wstążkę legii honorowej."
A na koniec ja w odpowiedzi pozwoliłem sobie napisać wężowe, zbijające z tropu wiersze tej
przedmowy.
Zapytajcie o to przede wszystkim Roberta Desnos, który może z nas wszystkich najbardziej się
zbliżył do prawdy surrealistycznej i w utworach jeszcze nie wydanych (14), w trakcie swoich
licznych doświadczeń, całkowicie spełnił nadzieje, jakie pokładałem w surrealizmie, a i wiele
jeszcze rokuje na przyszłość. Dzisiaj Desnos, kiedy tylko zechce, mówi surrealistycznie. Słowo z
cudowną sprawnością nadąża za myślą i otrzymujemy na każde zawołanie wspaniałą przemowę,
która ginie, bo Desnos ma coś lepszego do roboty, niż ją zapisywać. Czyta w sobie jak w otwartej
księdze i nie ruszy palcem, aby zatrzymać kartki ulatuj z wiatrem.
TAJEMNICE SZTUKI MAGICZNEJ SURREALIZMU
Surrealistyczne wypracowanie pisemne, czyli pierwszy i ostatni szkic
Obrawszy sobie miejsce jak najbardziej sprzyjające skupieniu ducha nad samym sobą, przygotuj
przybory do pisania. Wprowadź się w stan bierny, odbiorczy, jak dalece stać cię na to będzie.
Zapomnij o swoim talencie, o swoich zdolnościach, jak również o talencie innych osób. Powiedz
sobie, że literatura jest jedną z najsmętniejszych dróg, które prowadzą do wszystkiego. Zacznij
szybko pisać bez ustalonego tematu, tak szybko, aby nic nie zachować w pamięci i nie dopuścić do
siebie pokusy odczytania tego, coś dotąd napisał. Pierwsze zdanie przyjdzie łatwo, prawdą jest
bowiem, że w każdej sekundzie jest jakieś zdanie obce naszej myśli świadomej, domagające się
ujawnienia. Dość trudno powiedzieć coś bliższego na temat następnego zdania; niewątpliwie to
zdanie uczestniczy równocześnie w naszej działalności świadomej i w innej, jeśli się przyjmie, że
fakt napisania pierwszego zdania jest w minimalnym stopniu percypowany. Co to cię zresztą
obchodzi? Na tym głównie polega znaczenie gry surrealistycznej. W każdym razie przestankowanie
z pewnością nie sprzyja absolutnej płynności toku, choć wydaje się równie konieczne, jak rozkład
węzłów akustycznych na drgającej strunie. Ciągnij dalej, jak długo zechcesz. Zdaj się na
niewyczerpane źródło podszeptu. Jeśli grozi ci najście milczenia, następstwo choćby drobnego
błędu, można by powiedzieć - błędu nieuwagi, urwij bez wahania zbyt jasną linijkę. Po słowie,
którego obecność wydaje ci się podejrzana, połóż jakąkolwiek literę, niech to będzie litera l, na
wszelki wypadek l, wprowadź dowolność, traktując to jako pierwszą literę następnego słowa.
Aby sie nie nudzić w towarzystwie
To bardzo trudne. Nie zwracaj na nikogo uwagi i czasem, choć nic cię do tego nie zmusza, przerwij
działalność surrealistyczną i skrzyżuj ręce na piersi mówiącCytat: :"To wszystko jedno, można
robić albo nie robić czegoś lepszego. Życie i tak nie ma znaczenia. O, święta naiwności, to, co się
dzieje we mnie, jest tak samo nieznośn!", albo jakiś inny wstrząsający banał.
Aby wygłaszać przemówienia
Wystaw swoje nazwisko na liście wyborczej w pierwszym lepszym kraju, który przystąpi do tego
rodzaju akcji. Każdy ma w sobie zadatki na mówcę: barwne tkaniny, paciorki słów. Dzięki
surrealizmowi wykaże dowodnie całe ubóstwo rozpaczy. Któregoś wieczoru na estradzie sam
porozdziela niedźwiedzią skórę wieczystego nieba. Tyle złoży obietnic, że dotrzymanie ich choćby
w drobnej części wywołałoby popłoch. Nada żądaniom całego narodu charakter cząstkowy i
niepoważny. Doprowadzi do tego, że nieubłagani przeciwnicy połączą się w skrytym pragnieniu,
które przekroczy słupy graniczne. A dopnie tego wszystkiego, dając się unieść lawinie słów
rozpływających się w litości i grzmiących nienawiścią. Niedostępny dla słabości, będzie na
pewniaka wygrywał wszystkie słabości. Zostanie rzeczywiście wybrany i najłagodniejsze kobiety
będą się natarczywie ubiegały o jego względy.
Aby pisać niby-powieści
Kimkolwiek jesteś, jeżeli serce tak ci dyktuje, to spalisz kilka listków laurowych i nie podsycając
tego wątłego ognia zaczniesz pisać powieść. Surrealizm ci to ułatwi; wystarczy nastawić strzałkę
"trwałego piękna" na "akcję", a gra się potoczy. Oto postaci na oko dość nieskładne; imiona ich w
twoim pisarstwie są kwestią dużej litery i będą się wobec czasowników w formie czynnej
zachowywały z taką samą swobodą, jak zaimek zwrotny "się" wobec takich słów jak "zdarza",
"błyska", "zdaje" itp. Będą nimi rządziły, aby tak powiedzieć, i tam, gdzie na nic ci się nie
przydadzą obserwacja, refleksja, zdolność do uogólnienia, bądź pewien, że ci użyczą tysiąca
intencji, których nie miałeś. I tym sposobem obdarzone niewielką liczbą cech fizycznych i
moralnych te istoty, które w gruncie rzeczy tak mało mają tobie do zawdzięczenia, nie będą się
odchylały od pewnej linii postępowania, o którą możesz się nie troszczyć. Wyniknie stąd intryga,
na wejrzenie bardziej lub mniej zgrabna, uzasadniająca punkt po punkcie to wzruszające lub
budujące zakończenie, o które wcale nie dbałeś. Twoja niby-powieść będzie nad podziw udawała
prawdziwą powieść; będziesz miał pieniądze i będziesz uchodził za człowieka, który ma coś do
powiedzenia, "ma coś w bebechach", bo też w gruncie rzeczy tam się owo coś mieści.
Rozumie się, że w analogiczny sposób, pod warunkiem, że zapomnisz, o czym ci wiadomo,
będziesz mógł z powodzeniem uprawiać niby-krytykę.
Aby się spodobać kobiecie przechodzącej ulicą
. . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . .
Przeciwko śmierci
Surrealizm ułatwi ci dostęp do śmierci, która jest tajnym stowarzyszeniem. Wciągnie na twoją dłoń
rękawiczkę wciskając w nią głębokie M, od którego zaczyna się słowo Memoria - Pamięć. Nie
zapomnij sporządzić testamentu z odpowiednimi zapisami: dla siebie proszę, aby mnie zawieziono
na cmentarz w ciężarówce do transportu mebli. Niech moi przyjaciele zniszczą wszystkie
egzemplarze Rozprawy o odrobinie rzeczywistości.
Język jest dany człowiekowi na to, aby robić z niego użytek surrealistyczny. O tyle, o ile musi być
zrozumiany przez innych, człowiek potrafi się jako tako porozumieć z nimi i tym sposobem
zapewnić sobie zaspokojenie kilku najprostszych potrzeb. Mówić czy napisać list, nie przedstawia
to dla niego poważniejszej trudności, pod warunkiem, że nie postawi sobie przy tym jakichś
nieprzeciętnych celów, to znaczy, że ograniczy się do samej komunikacji z kim innym (dla
przyjemności komunikacji). Nie troszczy się o słowo, które wypowie za chwilę, ani o następne
zdanie. Na jakieś bardzo proste pytanie potrafi odpowiedzieć z miejsca. Jeśli nie ma tików nabytych
w obcowaniu z innymi, może się spontanicznie wypowiedzieć na pewną niewielką ilość tematów;
nie musi przy tym "siedem razy obrócić językiem" ani układać sobie z góry, co ma powiedzieć. Kto
w niego potrafił wmówić, że ta zdolność do improwizacji nie nadaje się do niczego z chwilą, kiedy
tylko spróbuje nawiązać bardziej delikatne stosunki? Nie powinien sobie odmawiać mówienia o
wszystkim, rozpisywania się na wszelkie tematy. Wsłuchiwać się w swoje słowa, odczytywać
siebie - w skutkach oznacza zawieszenie ukrytej, wspaniałej pomocy. Nie zależy mi na tym, aby
natychmiast siebie zrozumieć (ba, zawsze będzie na to czas!). Jeśli takie czy inne moje zdanie
sprawia mi chwilowo drobny zawód, zdaję się na zdanie następne, aby okupić uchybienia,
wystrzegam się natomiast nawrotów i przeróbek. Bo tylko utrata rozpędu, choćby nie wiem jak
mała, może mnie zgubić. Następujące po sobie słowa i grupy słów są powiązane między sobą
wielką solidarnością. Nie moja to rzecz wyróżniać jedne na niekorzyść drugich. Powinien nastąpić
cud wyrównania - i następuje.
Nie dość, że ta nie okrojona mowa, którą chciałbym stosować zawsze i wszędzie, która nadaje się,
jak sądzę, do wszelkich okoliczności życia, nie dość, że ta mowa nie zuboża moich środków, ale
użycza mi niezwykłej jasności, i to w dziedzinie, gdzie się tego najmniej spodziewałem. Pozwolę
sobie powiedzieć, że mnie czegoś uczy, zdarzyło mi się bowiem nieraz używać surrealistycznie
słów, których sensu nie pamiętałem. Po sprawdzeniu okazywało się, że użyłem ich w sensie
odpowiadającym ściśle ich definicji. Można by na tej podstawie przypuścić, że nie "dowiadujemy
się", ale zawsze "dowiadujemy się powtórnie". W ten sposób oswoiłem się z wieloma bardzo
udanymi zwrotami. Nie mówię już o poetyckiej świadomości przedmiotów, którą mogłem uzyskać
jedynie dzięki tysiąckrotnie powtarzanemu nawiązywaniu duchowej z nimi łączności.
Formy mowy surrealistycznej najlepiej nadają się do dialogu. Tu następuje zderzenie myśli; jedna
się ujawnia, druga się nią zajmuje, ale w jaki sposób? Przypuścić, że się w nią wciela, znaczyłoby
tyle, co założyć, że przez jakiś czas mogła cała żyć tamtą myślą, co jest mocno nieprawdopodobne.
I w istocie uwaga, jakiej udziela tamtej myśli, jest bardzo powierzchowna; ma zaledwie czas na to,
aby ją uznać albo odrzucić, przeważnie odrzucić z wszelkimi względami, do jakich człowiek jest
zdolny. Ten sposób wymiany językowej nie pozwala zresztą dotrzeć do jądra tematu. Moja uwaga,
wystawiona na jakieś nagabywanie, którego nie może odeprzeć, jak należy, traktuje myśl przeciwną
jako wroga; w rozmowie codziennej "chwyta" ją prawie zawsze za słowa, za zwroty, którymi się
posłużyła; daje mi to możność zniekształcić ją, aby skorzystać z tego w replice. Jest to tak dalece
prawdziwe, że w patologicznych stanach umysłu, kiedy zaburzenia zmysłowe opanowują całą
przytomność chorego, ten odpowiadając na pytania podchwytuje po prostu ostatnie posłyszane
słowo albo też ostatni człon surrealistycznego zdania, którego ślad znajduje w umyśle:
Ile masz lat? - Lat. (Echolalia.)
Jak się nazywasz? - Czterdzieści pięć domów. (Objaw Gansera, czyli odpowiedź skręcona.)
Nie ma rozmowy, w której by ten nieporządek nie dawał znać o sobie. Staramy się to ukryć
chwilowo, przywołując do pomocy nasz instynkt towarzyski i wielkie obycie. Podobnie dużą wadą
książek jest to, że bezustannie wpadają w konflikt z umysłem najlepszych swoich czytelników, chcę
przez to powiedzieć - czytelników najbardziej wymagających. Zresztą w tym krótkim dialogu, który
zaimprowizowałem powyżej między lekarzem a obłąkanym, przewagę ma ten drugi. Bo przecież on
narzuca swoje odpowiedzi uwadze lekarza, który go bada, i przecież nie on zadaje pytania. Czy to
znaczy, że jego myśl jest w tej chwili silniejsza? Być może. Wolno mu nie znać swojego imienia i
wieku.
Surrealizm poetycki, któremu poświęcam to studium, dotychczas miał na celu przywrócić całkowitą
prawdziwość dialogu, zwalniając obu rozmówców z obowiązków uprzejmości. Każdy z nich po
prostu prowadzi swój monolog nie starając się czerpać z tego szczególnej przyjemności
dialektycznej i nie narzucając go w żadnej mierze swojemu rozmówcy. Wygłaszane słowa, w
najwyższym stopniu uwolnione od zwykłego przeznaczenia, nie mają, jak to zwykle bywa, rozwijać
jakiejkolwiek, choćby nie wiem jak błahej tezy. Co do odpowiedzi, jaką wywołują, to w zasadzie ta
odpowiedź w niczym nie dotyka miłości własnej przedmówcy. Słowa i obrazy stanowią dla
słuchającego po prostu trampolinę myśli. Tak należy rozumieć zamieszczone w Polach
magnetycznych, pierwszej ściśle surrealistycznej książce, zapisy zebrane pod tytułem Bariery, w
których Soupault i ja występujemy jako bezstronni rozmówcy.
Ci, którzy się poświęcają surrealizmowi, nie mogą go porzucić, kiedy im się podoba. Wszystko
wskazuje na to, że surrealizm działa jak narkotyk; podobnie jak narkotyk stwarza pewien stan
łaknienia i może pchnąć człowieka do straszliwych wybuchów. Jest to wreszcie, jak kto woli, raj
całkiem sztuczny, i upodobanie do niego, tak samo jak inne podobne upodobania, wywodzi się z
publicystyki Baudelaire’a. Toteż analiza tajemniczych efektów i szczególnych rozkoszy, jakie
nieraz rodzi - pod wieloma względami surrealizm jest nowym nałogiem, który nie może stanowić
przywileju kilku ludzi; potrafi jak haszysz zadowolić różne gusty - taka analiza powinna znaleźć się
w tym studium.
1. Z obrazami surrealistycznymi dzieje się tak samo, jak z obrazami wytwarzanymi przez opium,
człowiek ich nie przywołuje, ale "same się nasuwają spontanicznie, narzucają się przemocą. Nie
może się ich pozbyć, bo wola jest bezsilna, i nie panuje już nad władzami umysłu". (15) Pozostaje
do wyjaśnienia, czy kiedykolwiek "przywoływano" obrazy. Jeśli weźmiemy pod uwagę
wspomnianą przeze mnie definicję Reverdy’ego, to wydaje się niepodobieństwem, aby zbliżenie
tego, co nazywa "dwoma oddalonymi od siebie elementami rzeczywistości" mogło nastąpić z
czyjejś woli. Zbliżenie następuje albo nie następuje, to wszystko. Osobiście jestem kategorycznie
przekonany, że takie obrazy Reverdy’ego jak:
W potoku płynie piosenka
albo
Dzień się rozwinął jak biały obrus
albo
Świat powraca do worka
nie są w najmniejszym stopniu dziełem premedytacji. Moim zdaniem twierdzenie, że "umysł
chwycił związek" między dwoma ujawnionymi elementami rzeczywistości, jest błędne. Przede
wszystkim nic nie uchwycił świadomie. To z bezinteresownego w pewnym sensie zbliżenia dwóch
składników trysnęło swoiste światło, światło obrazu, na które okazujemy się bezmiernie wyczuleni.
Wartość obrazu zależy od piękności otrzymanej iskry; jak z tego wynika, jest ona funkcją różnicy
potencjałów między dwoma konduktorami. Jeżeli się ta różnica ledwie zaznacza, jak w
porównaniach, to nie ma iskry.(16) Otóż na mój rozum nie jest w mocy człowieka przeprowadzić
zbliżenie dwóch oddalonych od siebie elementów rzeczywistości. Sprzeciwia się temu zasada
asocjacji myśli. Albo też należałoby wrócić do sztuki eliptycznej, którą Reverdy, tak samo, jak ja,
odrzuca. Musimy więc przyjąć, że umysł nie wyprowadza jednego składnika obrazu z drugiego z
zamiarem wywołania iskry, że są one równoczesnymi produktami działalności, którą nazywam
surrealistyczną, w której rola rozumu ogranicza się do stwierdzenia i oceny zjawiska świetlnego.
I tak samo, jak iskra jest znacznie dłuższa, jeżeli powstaje w rozrzedzonym gazie, atmosfera
surrealistyczna wytworzona dzięki zapisowi automatycznemu, który staram się udostępnić
każdemu, szczególnie sprzyja produkcji najpiękniejszych obrazów poetyckich. Można by nawet
powiedzieć, że w tym zawrotnym pędzie obrazy występują jako jedyne proporczyki wiodące za
sobą umysł, toteż umysł powoli zaczyna wierzyć w ich nadrzędną realność. Z początku im tylko
ulega, ale wkrótce się okazuje, że wzmagają jego inteligencję ł ogromnie poszerzają jego wiedzę.
Ogarnia świadomością bezkresne przestrzenie, gdzie objawiają się jego pragnienia, gdzie za i
przeciw redukują się bezustannie, gdzie mroki nie są zdradliwe. Daje się unosić tym obrazom, które
go czarują, które zostawiają mu zaledwie czas, aby podmuchać na płomień marznących palców. To
najpiękniejsza noc, noc błyskawic: przy niej dzień jest nocą.
Niezliczone typy obrazów surrealistycznych wymagałyby klasyfikacji, o którą na razie nie będę się
kusił. Podział na grupy według szczególnego pokrewieństwa wciągnąłby mnie w zawiłe
rozważania; chcę pokrótce scharakteryzować ich wspólną właściwość. Nie ukrywam, że dla mnie
najsilniejszy jest obraz, który przedstawia najwyższy stopień dowolności, który trzeba najdłużej
tłumaczyć na język praktyczny, bądź dlatego że zawiera potężną dawkę pozornych sprzeczności,
bądź że jeden z dwóch składników jest jakoś dziwnie zamaskowany, bądź że zapowiadając się
sensacyjnie obraz jak gdyby słabnie w zakończeniu (gwałtownie zwiera kąt magnetyczny
kompasu), bądź że sam przez się znajduje jakieś niepoważnie uzasadnienie formalne, bądź że
należy do rzędu halucynacji, bądź że z wielką naturalnością nakłada na abstrakcję maskę konkretu,
albo na odwrót, że pociąga za sobą negację jakiejś elementarnej własności fizycznej, bądź że
wywołuje śmiech. Oto parę przykładów w odpowiedniej kolejności:
Rubin szampana. Lautreamont.
Piękny jak prawo zatrzymania rozwoju klatki piersiowej u dorosłych, których skłonność do wzrostu
nie zależy od ilości przyswajanych przez organizm molekuł. Lautreamont.
Kościół się wznosił błyszczący jak dzwon. Filip Soupault.
Naszej Rrose Selavy się wymarzył studzienny karzeł, który wyskoczył, by placek pszenny zjeść sobie
w nocy. Robert Desnos.
Na moście kołysze się rosa o główce kocicy. Breton.
Nieco na lewo na moim domyślnym firmamencie dostrzegam - ale to pewno była kurzawa krwi i
mordu - zmatowiały blask zakłócanej wolności. Aragon.
W podpalonym lesie Lwy były chłodne. Roger Vitrac.
Kobieta nie musi mieć koniecznie pończoch w kolorze swoich oczu, co też skłoniło pewnego
filozofa, którego nie warto wymieniać, do powiedzenia:Cytat: "Głowonogi mają więcej powodów,
by nienawidzić postępu niż czworonogi". Maks Morise.
1. Czy się to komu podoba czy nie, jest przecież czym zaspokoić różne wymagania umysłu.
Wszystkie te obrazy świadczą, że umysł dojrzał do czegoś innego, niż do sentymentalnych
przyjemności, jakie mu się na ogół sprawia. To jedyny zresztą sposób obrócenia na jego korzyść
idealnego zasobu zdarzeń, które w sobie dźwiga. (17) Te obrazy dają mu poznać, do jakich
rozmiarów dochodzi jego codzienne marnotrawstwo i wynikające stąd szkody. Nie jest to złe, że go
ostatecznie rozstrajają, bo rozstroić umysł, to znaczy sprowadzić go z prostej drogi. Zacytowane
zdania bardzo się do tego nadają. Ale umysł, który w nich zasmakował, czerpie stąd pewność, że
znalazł się na właściwej drodze; nigdy nie będzie siebie oskarżał o igranie słowami; nie ma się
czego lękać, bo przecież czuje się na siłach ogarnąć sobą wszystko.
2. Umysł zanurzony w surrealizmie przeżywa w uniesieniu najlepszą część swojego dzieciństwa.
Przypomina to po trosze jasność, z jaką człowiek tonący przebiega w ciągu niespełna minuty
wszystko, co w jego życiu było nie do ujarzmienia. Powie mi kto, że to niezbyt zachęcające. Ale nie
zależy mi na zachęcaniu tych, którzy mi to powiedzą. Ze wspomnień dzieciństwa i kilku innych
wspomnień wywiązuje się poczucie, że coś się wymknęło z rąk, i w konsekwencji poczucie
wykolejenia, które uważam za najpłodniejsze, jakie tylko można sobie wyobrazić. Być może
dzieciństwo najbardziej zbliża się do "prawdziwego życia"**; dzieciństwo, poza którym
człowiekowi pozostaje już tylko prawo swobodnego poruszania się, no i kilka bezpłatnych
wejściówek; dzieciństwo, w którym się wszystko jednak składało na to, aby skutecznie i bez ryzyka
być panem siebie. Wydaje się, że surrealizm przywraca tę szansę. To tak jakby się jeszcze ciągle
szukało zbawienia albo zguby. W mroku się czai bezcenna groza. Chwała Bogu, to jeszcze tylko
Czyściec. Trzęsąc się ze strachu przechodzimy przez coś, co okultyści nazywają niebezpiecznymi
krajobrazami. Każdym stąpnięciem budzę czyhające potwory; nie mają jeszcze wyraźnie złych
zamiarów wobec mojej osoby i nie jestem jeszcze zgubiony, skoro się ich boję. Oto "słonie o
kobiecych głowach i latające lwy", które Soupault i ja niedawno baliśmy się spotkać, oto
"rozpuszczalna ryba", która mnie jeszcze trochę przeraża. Rozpuszczalna ryba, czy to nie ja jestem
rozpuszczalną rybą, urodziłem się pod znakiem Ryb, a człowiek jest rozpuszczalny w swojej myśli!
Fauna i flora surrealizmu są wstydliwe.
3. Nie obawiam się, żeby w bliskiej przyszłości powstał szablon surrealistyczny. Cechy wspólne
wszystkim tego rodzaju tekstom, między innymi tym, które tu zasygnalizowałem, jak również wielu
innym, cechy, które możemy wyłuskać tylko ścisłą analizą logiczną i językową, nie sprzeciwiają się
pewnej ewolucji prozy surrealistycznej, jaka może nastąpić z czasem. Po bardzo wielu próbach,
które od pięciu lat podejmowałem w tym kierunku i które skłonny jestem oceniać na ogół jako
skrajnie chaotyczne, opowiastki zamieszczone na dalszym miejscu w tym tomie dostarczają mi na
to wymownego świadectwa.***
Nie sądzę, iżby z tego powodu zyskiwały albo traciły w oczach czytelnika, jeśli idzie o skuteczny
wkład surrealizmu do jego świadomości.
Środki surrealistyczne wymagają zresztą rozszerzenia. Każdy środek jest dobry, byleby tylko
wydobył z pewnych skojarzeń pożądaną gwałtowność. Kolaże Picassa i Braque’a mają taką samą
wartość jak wtrącanie komunału do okresu literackiego utrzymanego w bardzo czystym stylu.
Można nawet nazwać poematem coś, co otrzymujemy gromadząc najbardziej dowolnie (za
pozwoleniem uszanujmy składnię) tytuły i fragmenty tytułów wycięte z gazet:
POEMAT
Wybuch śmiechu
szafiru na wyspie Cejlon
Najpiękniejsze kapelusze słomkowe MAJĄ ZWARZONĄ CERĘ POD KLUCZem
na odosobnionym folwarku Z KAŻDYM DNIem pogarsza się to co przyjemne
Droga dla pojazdów prowadzi cię na skraj niewiadomego kawiarnia przemawia w swoim interesie
CODZIENNY TWÓRCA TWOJEJ URODY
PANI! para jedwabnych pończoch nie jest to PANI! para jedwabnych pończoch nie jest to
Skok w próżnię JELEŃ
Najważniejsza jest miłość Wszystko mogło się dobrze ułożyć PARYŻ TO DUŻA WIEŚ
Uważajcie na Tlejący ogień W MODŁACH O dobrą pogodę
Wiedzcie że Promienie ultra-fioletowe wykonały swoje zadanie krótka a dobrze
PIERWSZY NIEZAPISANY DZIENNIK PRZYPADKU Czerwone będzie
Wędrowny śpiewak GDZIE GO SZUKAĆ? w pamięci w domu NA BALU ŻARLIWYCH
Robię tańcząc To, co zrobiono, to, co ma być zrobione
I można by mnożyć przykłady. Teatr, filozofia, wiedza, krytyka artystyczna miałyby okazję znaleźć
’ się w ich zasięgu. Spieszę dorzucić, że nie interesują mnie przyszłe techniki surrealistyczne.
Z drugiej strony, jak to już zaznaczałem w dostatecznej mierze, przywiązuję wagę do zastosowania
surrealizmu w praktyce. (18) Nie wierzę co prawda w proroczą wartość surrealistycznego słowa.
"To, co mówię, jest wyrocznią."(19) No tak, o tyle o ile zechcę, ale czym jest właściwie wyrocznia?
(20) Nabożna wiara ludzka nie wprowadzi mnie w błąd. Głos surrealistyczny, który wstrząsał
Sybillą Kumańską, Dodaną i Delfami, jest tym samym głosem, który dziś mi dyktuje bezgniewne
wypowiedzi. Mój czas nie może być jego czasem; czemuż by miał mi pomagać w rozwiązywaniu
dziecinnych zagadnień mojego losu? Na nieszczęście udaję, że żyję w świecie, gdzie chcąc
zrozumieć jego sugestie, muszę w tym celu przejść przez ręce dwóch rodzajów tłumaczy, jedni
wyłożą mi jego sentencje, drudzy, których niepodobna znaleźć, narzucą moim bliźnim mój sposób
rozumienia. Ten świat, w którym doświadczam tego, czego doświadczam (nie próbujcie sobie tego
wyobrazić), ten świat nowoczesny, co wreszcie, u licha, mam z tym światem zrobić? Głos
surrealistyczny być może zamilknie; nie mogę się doliczyć, ile razy już schodziłem ze sceny. Nie
będę się już zagłębiał, cokolwiek się stanie, w cudowny obrachunek moich lat i dni. Będę jak
Niżyński, którego zaprowadzono w zeszłym roku na rosyjski balet, a który nie rozumiał, co to za
spektakl. Będę samotny, samiuteńki w sobie, obojętny na wszystkie balety świata. To, co zrobiłem,
to, czego nie zrobiłem, wszystko wam oddaję. Dlatego mam wielką ochotę pobłażliwie oceniać
mrzonki naukowe, które w ostatecznym rachunku i pod każdym względem mają w sobie coś
nieprzyzwoitego. Telegraf bez drutu? Doskonale. Syfilis? Proszę bardzo. Fotografia? Nie widzę
przeszkód. Kino? Niech żyją ciemne sale. Wojna? Aleśmy się uśmiali. Telefon? Hallo, tak, to ja.
Odmładzanie? Czarujące siwe włosy. Każcie mi podziękować: "Dziękuję". Dziękuję... Jeżeli
zwykli ludzie ogromnie szanują to, co mówiąc po prostu, należy do poszukiwań laboratoryjnych, to
dlatego, że wypuszczono na rynek jakąś maszynę, odkryto jakąś szczepionkę, stało się coś, w czym
są bezpośrednio zainteresowani. Nie wątpią, że chciano poprawić ich los. Nie wiem dokładnie,
jakie humanitarne dążenia składają się na ideał uczonych, ale nie wydaje mi się, aby stanowiło to
wielki kapitał dobroci. Mówię, oczywiście, o prawdziwych uczonych, a nie o tych, co zajmują się
wszelkiego rodzaju popularyzacją i zdobywają patenty. Tak samo w tej dziedzinie, jak w innej,
wierzę w czystą radość surrealistyczną człowieka, który zdając sobie sprawę z kolejnych
niepowodzeń swoich poprzedników, nie uważa się za pokonanego, wychodzi, skąd chce, i drogą jak
najdalsza od drogi rozsądnej dochodzi, dokąd może. Wyznaję, że taki czy inny opis, którym będzie
uważał za stosowne znaczyć swoją drogę, zdobywając tym może jakieś szerokie uznanie, sam przez
się jest mi zupełnie obojętny. Materiały, o które musi się kłopotać, także nie mogą mnie zmylić: on
ma szklane probówki, ja - metalowe pióra... Co do jego metody, to nie oceniam jej wyżej od swojej.
Widziałem przy pracy odkrywcę skórnego odruchu stopy; bez przerwy manipulował przy
pacjentach, było to zupełnie co innego niż zwykłe "badanie", było jasne, że nie kieruje się już
żadnym planem. Od czasu do czasu formułował jakąś uwagę, jakby z daleka, nie odkładając przy
tym swojej igły, a tymczasem jego młotek posuwał się dalej. Leczenie chorych, to mało ważne
zadanie, pozostawiał komu innemu. Cały był rozpalony świętą gorączką.
Surrealizm, taki, jak go rozumiem, nie pozostawia wątpliwości co do naszego bezwzględnego
nonkonformizmu, nie może więc być mowy o powołaniu go na świadka obrony w procesie
wytoczonym realnemu światu. Przeciwnie, surrealizm będzie uzasadniał stan całkowitego
roztargnienia, jaki mamy zamiar osiągnąć na tym świecie. Roztargnienie na punkcie kobiety u
Kanta, na punkcie "winogron" u Pasteura, na punkcie wozów u Piotra Curie są to fakty głęboko
symptomatyczne. Pod żadnym prawie względem świat nie jest na miarę naszych myśli, a zdarzenia
tego rodzaju są to, jak dotąd, najwybitniejsze epizody wojny o niepodległość, w jakiej mam
zaszczyt brać udział. Surrealizm jest "niewidzialnym światłem", które da nam któregoś dnia
zwycięstwo nad przeciwnikami. "Już nie drżysz, o, ścierwo." Tego lata róże są błękitne; lasy są ze
szkła. Ziemia udrapowana w swoją zieleń robi na mnie równie małe wrażenie jak upiór. Żyć albo
nie żyć to rozwiązania urojone. Istnienie jest gdzie indziej.
André Breton
Przypisy(c.d.):
(10) Coraz bardziej wierzę w nieomylność swojej myśli w odniesieniu do mnie, a to się sprawdza
aż nazbyt często. Jednakże w tym zapisie myślenia, który może być zakłócony przez pierwszy
lepszy czynnik zewnętrzny, może się wytworzyć "piana". Nie trzeba tego ukrywać. Myśl jest z
natury silna i nie może się sama uwikłać. Te oczywiste słabości trzeba zapisać na rachunek
zewnętrznych sugestii.
(11) Jak również przez Tomasza Carlyle’a w dziele Sartor Resartus (Rozdział VIII:
Supernaturalizm naturalny), 1833-34.
(12) Por. także "ideorealizm" proponowany przez Saint-Pol-Roux.
(13) Mógłbym powiedzieć to sarno c kilku filozofach i kilku malarzach, Wśród malarzy będą to
choćby - z dawniejszych - Uccello, w nowszych czasach - Seurat, Gustaw Moreau, Matisse (na
przykład w "Muzyce"), Derain, Picasso (znacznie od innych czystszy), Braque, Duchamp, Picabia,
Chirico (przez długi czas wspaniały), Klee, Man Ray, Max Ernst i bardzo nam bliski Andre
Masson.
(14) Nouvelles Hebrides, Desordre formel, Deuil pour deuil.
(15) Baudelaire.
(16) Por. obraz u Jules Kenarda.
(17) Nie zapominajmy, że według określenia Novalisa, "istnieją serie zdarzeń, które biegną
równolegle ze zdarzeniami realnymi. Na ogół ludzie i okoliczności modyfikują idealny przebieg
wydarzeń, stąd też wydaje się on niedoskonały. Tak właśnie było z Reformacją; zamiast
protestantyzmu otrzymaliśmy luteranizm".
(18) Mimo pewnych zastrzeżeń, które pozwalam sobie zgłosić co do odpowiedzialności w ogóle i
co do rozumowania medyczno-prawnego, na którym się opiera podział odpowiedzialności
osobniczej na stopnie: odpowiedzialność całkowita, brak odpowiedzialności, odpowiedzialność
ograniczona (sic), mimo że trudno mi uznać zasadę czyjejkolwiek winy, chciałbym wiedzieć, jak
będą sądzone pierwsze wykroczenia, których charakter surrealistyczny nie będzie mógł budzić
wątpliwości. Czy delikwent będzie uniewinniony, czy będzie korzystał tylko z okoliczności
łagodzących? Wielka szkoda, że nie ściga się już nikogo za przestępstwa prasowe, bo niezadługo
mielibyśmy następujący proces: oskarżony ogłosił książkę, która obraża moralność publiczną; na
skutek skargi kilku "nader czcigodnych" obywateli odpowiada również za zniesławienie; zebrano
przeciw niemu również inne ciężkie zarzuty, jako to obraza armii, zachęcanie do morderstwa, do
gwałtu itd. Zresztą sam oskarżony bez wahania "piętnuje" zgodnie z aktem oskarżenia większość
wypowiedzianych idei. Na swoją obronę oświadcza tylko tyle, że nie uważa siebie za autora swojej
książki, którą trzeba traktować wyłącznie jako produkt surrealistyczny, wykluczając przez to
wszelką kwestię zasługi czy winy tego, kto ją podpisał, że ograniczył się tylko do skopiowania
pewnego dokumentu, nie wyrażając swojej zgody, i że ma równie mało wspólnego z
inkryminowanym tekstem, co Przewodniczący Trybunału. To, co jest prawdziwe w odniesieniu do
wydanej książki, stanie się prawdziwe w odniesieniu do wielu innych aktów, z chwilą kiedy metody
surrealistyczne zdobędą sobie pewne uznanie. Trzeba więc będzie, aby nowa moralność zastąpiła
obecną, która jest przyczyną naszych wszystkich nieszczęść.
(19) Rimbaud.
(20) A jednak, a jednak... Wyprowadźmy sprawę na czysto. Dzisiaj 8 czerwca 1924 około godziny
pierwszej jakiś glos mi szeptał: "Bethune, Bethune". Co to ma oznaczać? Nie znam Bethune i mam
bardzo słabe pojęcie o położeniu tego punktu na mapie Francji; Bethune nic mi nie przywodzi na
pamięć, nawet sceny z Trzech muszkieterów. Trzeba mi było pojechać do Bethune, gdzie może coś
mnie czekało; co prawda, byłoby to zbyt proste. Opowiadano mi, że w pewnej książce Chestertona
detektyw poszukujący kogoś w mieście nie robi nic innego, tylko obchodzi od piwnic do strychów
domy, których fasady uderzają go jakimś niezwykłym szczegółem. Metoda nie gorsza od innych.
Podobnie w 1919 Soupault zachodził do różnych okropnych kamienic i pytał dozorczyni, czy tutaj
mieszka Filip Soupault. Myślę, że odpowiedź twierdząca wcale by go nie zdziwiła. Byłby poszedł
zastukać do drzwi.
** Aluzja do zdania z Sezonu w piekle Rimbauda: "Prawdziwe życie jest nieobecne, nie ma nas na
świecie" (przyp. tłum.)
*** Manifest surrealizmu był ogłoszony łącznie z Rozpuszczalną rybą (przyp. tłum.)