Szkoła wyrównująca szanse to utopia. Jeśli pochodzisz z dobrego domu, szkoła pomoże
ci w dalszej drodze życiowej. Jeśli nie - wypluje. Rozmowa z Alicją Sadownik o
wykluczonych i elicie
Badała pani, czy
publiczna wyrównuje szanse uczniów. Najpierw w "Sorbonie",
potem w jednym z najbardziej prestiżowych liceów w Polsce. Jak panią przyjęli
uczniowie "Sorbony"?
- "Z panią? Co pani w ogóle ma? Komórka firmy szajs, bluzka firmy szajs".
A oni co? Firmowe ciuchy?
- Niepisany uniform to: dresy albo "nisko zawieszone" dżinsy, bluza z kapturem z napisem
Nike albo Fishbone. Podróbki albo kradzione. Duże komórki ze wszystkimi bajerami.
Kradzione?
- Tak. "A pani załatwić?" - pytali.
Początkowo nie chcieli rozmawiać z "człowiekiem marki szajs". Moment przełomowy
zawdzięczam Romanowi Giertychowi. Kiedy został ministrem edukacji, zaczęto pilnować
zakazu palenia w szkole. Uczniowie przenieśli się do toalet. Bezsilni nauczyciele regularnie
dzwonili po policję. Ta przyjeżdżała, wypisywała mandaty. Ja też dostałam. Wtedy zostałam
uznana za swoją. Uczniowie darli je i wyrzucali do kosza. Ja pogniotłam, ale włożyłam do
kieszeni. Zapłaciłam wieczorem.
Policjanci nie reagują na prowokacje?
- Niewiele mogą zrobić. Policjanci musieli przyjeżdżać co dzień. Uczniowie tylko na to
czekali. Ustawiali się rzędem przed drzwiami toalety, uderzali pięścią w dłoń. Jeden mówił:
„To jest »Sorbona « i my tu mamy swoje tradycje”. A cały szereg: „Mamy tradycję. Jebać
policję”.
Uczniowie "Sorbony" gdzieś wychodzą: do muzeum, teatru, na basen?
- III klasę, samych dorosłych mężczyzn, wysłano do kina na „Kubusia Puchatka i
Hefalumpy”. W tramwaju zaczęli symulować objawy zaburzeń psychicznych. „ »Sorbona «
jedzie, pan ustąpi miejsca”. Pasażerowie wysiedli na następnym przystanku.
W szkole też się tak zachowują?
- Tam życie zaczyna się przed 7.30. Uczniowie stoją pod szkołą. Każdego, kto przychodzi,
witają: "Cześć Downie", "Siemano, szkoło specjalna!", "No i co? Porażenie mózgu na
Sorbonę zachrzania?". To rytuał. Powtarzają diagnozę, by się z nią oswoić, bo ta diagnoza jest
jak wyrok.
Diagnoza, która spowodowała, że wylądowali w szkole specjalnej?
- Tak. Brzmi ona: "Niepełnosprawny intelektualnie w stopniu lekkim". Wystawia ją
psycholog w rejonowej poradni psychologiczno-pedagogicznej na podstawie testu inteligencji
Lawrence'a Weschlera. Problem w tym, że o wyniku testu przesądza kapitał kulturowy, który
u tych dzieci jest stosunkowo niski. O ogólnym ilorazie inteligencji przesądza inteligencja
werbalna, tzn. zdolność do tworzenia konstrukcji zdaniowych, zasób słownictwa i wiedza
ogólna o świecie. W teście są pytania: "Kim był Newton?", "Wyjaśnij pojęcie: metafora",
"Wymień cztery atrakcje turystyczne Europy".
Kto wysyła na takie badania?
- Szkoła albo rodzic. 72 procent uczniów "Sorbony" ma sześcioro rodzeństwa. Jeżeli któreś ze
starszych dzieci było zdiagnozowane jako niepełnosprawne intelektualnie, rodzice przekonali
się, że za tym idą świadczenia materialne (ok. 150 zł miesięcznie). Nie przypadkiem ludzie są
tu do 26. roku życia, czyli do kiedy mogą pobierać zasiłki przysługujące z racji uczenia się.
Uczniowie opowiadali, że mamy ich prosiły, by na teście udawali "głupszych, niż są": "Jak
pani ci pokaże jakieś klocki, to nie dotykaj". "Brat chodził do szkoły specjalnej, ty też
pójdziesz, to dobra szkoła".
Kim są ich rodzice?
- 90 procent to bezrobotni z wykształceniem zawodowym. Wiele dzieci wychowują matki, o
ojcach nie ma informacji. W wywiadach uczniowie opowiadali, że mama często znika na
kilka dni. Wtedy najstarsze z rodzeństwa bierze odpowiedzialność za dom.
Jakich zawodów uczy
- Kucharz, ślusarz spawacz, malarz tapeciarz, pracownik obsługi hotelowej. Z wywiadów
wynika, że jedyny zawód, który daje szanse na zatrudnienie, to ślusarz spawacz. Nauka
kończy się egzaminem zawodowym, ale mało kto go zdaje, bo żadna placówka nie chce mieć
uczniów szkoły specjalnej na praktyce. Zgodził się na to jeden hotel z Gdańska i zatrudnia ich
do "czarnej roboty".
Jak się ląduje w "Sorbonie"?
- Większość uczniów ma za sobą zakłady poprawcze i policyjną izbę dziecka. Tam
przebywają młodociani przestępcy oskarżeni o pobicia, kradzieże, nawet morderstwa. Razem
z nimi siedzą dzieci, które nie mają się gdzie podziać, bo np. ojciec poszedł w cug. Jeden z
uczniów "Sorbony" został tam dotkliwie pobity. Nauczył się, że silniejszemu należy się
szacunek. Po powrocie do szkoły - w odpowiedzi na niepowodzenia związane z zaległościami
- w podobny sposób wymuszał respekt. I zaczęło się: nagany, wagary, wyrzucanie z
kolejnych szkół. "Aż wreszcie dopadła mnie ta szkoła specjalna" - powiedział.
Wielu przeszło podobną drogę, ich pozaszkolne doświadczenie życiowe jest podobne. Nawet
porachunki z dzielnicy załatwiają w szkole.
Mieszkają w jednej dzielnicy?
- W szkole jest 58 uczniów. 39 z nich, czyli prawie 70 procent, mieszka na Oruni Dolnej.
Reszta pochodzi z małych wiosek kaszubskich i mieszka w internacie położonym blisko
Oruni.
Orunia Dolna jest bardzo biedną dzielnicą Gdańska. Słynie z przestępstw, narkotyków,
alkoholizmu, kradzieży. W przewodnikach Pascala są przestrogi, żeby na Orunię nie chodzić.
Uczniowie mówili mi z dumą: "Jak się jakiś pedał zapuści na dzielnicę, to ma wpierdol".
Uczniowie usprawiedliwiają nieobecnych kolegów: podłapał fuchę. "Fucha" jest taka: dwóch
niemieckich turystów zapuściło się w niebezpieczny rejon miasta. Żeby uniknąć pobicia,
musieli zapłacić 400 euro. Mając taką kasę, nie chodzi się do szkoły, tylko baluje.
Między dyrekcją a uczniami jest niepisana umowa, że jeśli ktoś znajdzie pracę, może nie
chodzić do szkoły. Dyrekcja pomaga dopełnić formalności, pisząc - czasami nawet za
uczniów - podania o urlop. Uważa, że w ten sposób szkoła dba o ich interes. Uczniowie to
doceniają. "Dyra jest wporzo, pogadać z nią można". Zamiast upokorzeń serwuje się im
zrozumienie. To dla nich pierwsze doświadczenie zrozumienia przez legalną instytucję.
Dlatego są tu długo. Boją się rynku pracy. Często nie są zatrudniani dlatego, że mają w
papierach szkołę specjalną.
Kółko się zamyka?
- Domyka. A zamyka wtedy, gdy zaczyna się duma z bycia na marginesie - występowanie
przeciw przyjętym normom, pokonanie strachu: "Do szkoły codziennie odwoziła mnie
policja, tylko frajerzy się ich boją", "Mogłam im nabluzgać, co mi zrobią?". Bycie na
marginesie staje się polem do budowania własnej wartości i godności. "System nie może mi
nic zrobić" - mówią uczniowie "Sorbony". Ale przecież wszystko już zrobił.
Nie wszystko. Mogą im odciąć prąd, eksmitować, zamknąć w areszcie.
- "No i co z tego?". "No to pójdę do więzienia. Brat już siedzi". Wyrzucenie poza społeczną
grę daje dziwną wolność: dopóki grasz, masz coś do zyskania, ale i coś do stracenia, jesteś w
całej sieci zależności. Młodzi z "Sorbony" osiągają wolność negatywną: od wszystkiego. Ale
nie mają żadnej "wolności do", do realizacji celów i marzeń. Pod tym względem są
kompletnie zniewoleni.
Wniosek jest taki: to warunki bytowe "robią" niepełnosprawnych intelektualnie z
badanych przez panią uczniów. Ale może oni są po prostu leniwi?
- W USA niepełnosprawność intelektualną najczęściej diagnozuje się wśród Latynosów i
czarnych, w Niemczech, Francji, Włoszech - wśród dzieci emigrantów. Mamy nie zauważyć
tej prawidłowości? Czy wszyscy Latynosi, Murzyni, Turcy są bardziej leniwi? Powód
usunięcia poza edukację głównego nurtu jest ten sam - inny kapitał kulturowy.
A konkretnie?
- To, co daje tzw. dobry dom: majątek i poziom wykształcenia rodziców, które przekładają się
na kod językowy, jakim mówi się w domu. Moje badania, podobnie jak badania socjologów
brytyjskich, pokazują, że uczniowie mający mniejszy zasób słów, operujący prostymi
zdaniami, są uciszani przez nauczycieli albo milczą (co częściej dotyczy dziewcząt). Jeżeli
używają mowy potocznej, którą znają z domu i podwórka - są karani za samo odezwanie się.
Dla nich szkoła nie jest miejscem przyjaznym, więc rzucają ją i idą do pracy. W ten sposób
zasilają kolejne pokolenia klasy niższej. Szkoła uniemożliwia ich społeczny awans. Kapitał
kulturowy jest nie tylko samą wiedzą, ale m.in. zainteresowaniami, motywacjami do
zdobywania nowej wiedzy, sposobem mówienia, myślenia i zachowania się.
Czyli inteligencją.
- USA, Wielka Brytania czy Australia mają za sobą dyskusję o dyskryminacji związanej z
diagnozowaniem ilorazu inteligencji. W tych krajach na poziomie inteligencji niższej niż
przeciętna plasowały się głównie dzieci dwujęzyczne, dzieci emigrantów, kolorowa młodzież
z biednych dzielnic, która nie miała okazji do zdobycia "prawomocnej" wiedzy. Podobnie jak
uczniowie z "Sorbony". W innych krajach obcość kulturowa dotyczy ras, płci, etniczności,
religii, narodowości. U nas - osób społecznie marginalizowanych.
Jak rozpoznać, czy ktoś się do nich zalicza?
- Jednym ze "wskaźników" może być sposób traktowania przyszłości. To świetny przykład,
jak nierówny dostęp do dóbr ekonomicznych determinuje doświadczanie codzienności, obraz
siebie i społeczeństwa. Uczniowie prestiżowego liceum, pytani o przyszłość, rzucają hasła -
za granicą: prawo, medycyna, architektura. Harvard, Oxford, szkoły artystyczne w
Londynie. Doktorat. Staż w korporacji na stanowisku kierowniczym.
Spontaniczna odpowiedź ucznia "Sorbony" brzmi: "Jeszcze nie wiem, co będę robił
wieczorem". Koncentracja na "tu i teraz" pomaga odeprzeć jedyną zgodną z prawem
możliwość kariery - pracy w supermarkecie i pensji nieprzekraczającej 600 zł.
Badała pani uczniów szkoły specjalnej, a potem prestiżowego liceum. Po co?
- Początkowo chciałam opisać świat tej pierwszej grupy. W trakcie badań okazało się, że
uczniowie "Sorbony" pochodzą z jednej, niskiej klasy społecznej, a ich kariery szkolne
przebiegają w podobny sposób. Wtedy postanowiłam sprawdzić, czy w prestiżowym liceum
zachodzi ten sam proces. I zbadać, jak do niego dochodzi: kto gdzie trafia i kto co dostaje w
polskim systemie edukacji.
Skąd rekrutują się uczniowie prestiżowego liceum, które pani badała?
- Ta młodzież dzieli się na trzy grupy: "elitę", "internat" i tych pomiędzy. "Elita" ma za sobą
wspólną ścieżkę edukacyjną, która zaczyna się w szkole podstawowej nr X,
kończy w liceum nr Z. Żeby dostać się do X, uczeń musi przejść trzy rozmowy
kwalifikacyjne. Dyrekcja rozmawia też z rodzicami, sprawdza, na ile przejmują się edukacją
dziecka.
Po takiej selekcji wiadomo, że problemów z dziećmi nie będzie?
- Jeśli któreś się zbuntuje, najwyżej pomaluje sobie włosy na czerwono.
"Elita" trzyma się razem, bo znają się "od zawsze". Są z tej samej klasy społecznej, ich status
ekonomiczny jest bardzo wysoki. Rodzice to głównie sławne nazwiska świata biznesu. Ważne
wydarzenia w życiu ich dzieci to: wyróżnienie w konkursach, wymiany zagraniczne z Danią
czy Irlandią, obóz językowy w USA, obóz przetrwania w Szwajcarii, nagroda prezydenta
miasta itd. Chłopcy z elity są finalistami olimpiad, mogli iść do każdej szkoły w Polsce.
Wszyscy po liceum Z idą na studia: to "naturalne". Przy wejściu do szkoły stoi drogo-
wskaz ze strzałkami do najlepszych uczelni świata.
Gdzie mieszkają uczniowie z Z?
- W willowej części miasta, gdzie metr kwadratowy
Na Oruni Dolnej nie ma mieszkań na sprzedaż. Jeśli jakieś się pojawi, kosztuje ok. 1500 zł za
metr. Większość z badanej przeze mnie grupy licealistów, oprócz mieszkania rodziców, ma
już swoje lokum lub specjalny fundusz na "te sprawy".
"Te sprawy", czyli co?
- Niektórzy ostentacyjnie marnotrawią dobra materialne. Chłopcy są bardzo przejęci
wyglądem i modą. Jeden z uczniów odmówił mi wywiadu, mówiąc: "Idę dziś do mojego
fryzjera Roberto. Roberto jest Włochem, gejem, wizytę trzeba rezerwować na pół roku w
przód, bierze 1000 zł za strzyżenie, ja muszę tam iść, to chyba oczywiste?". Poza tym chłopak
z liceum Z "po prostu musi pachnieć Armani Code" - jak się wyraził inny badany. Jeżeli
chodzi o ciuchy, najlepiej widziane są te od projektanta, nie ze sklepu.
Łatwo rozpoznać ich na ulicy?
- Nie rzucają się w oczy. Żadnych krzykliwych kolorów. To gra w kosztowne niuanse.
Osoby trochę bardziej wyróżniające się wyglądem - dredy, kolczyki, nieco awangardowe
ciuchy - to mieszkańcy internatu, kolejna część klasy. Ich rodzice nie są tak bogaci, nie
pochodzą z dużych miast, ale wiedzą, że w edukację dzieci należy inwestować. Czasami cała
rodzina pracuje na to, by dziecko mogło uczyć się w tej szkole.
"Internat" jest w kontrze do "elity"?
- Ci uczniowie właściwie żyją razem: mieszkają, gotują, uczą się. I to bardzo dużo. "Elita" ma
swoje pasje, uczy się "świadomie i selektywnie", bo i tak odniesie sukces. Uczniowie z
internatu wkładają w edukację szkolną dużo więcej trudu, wkuwają wszystko. Czują, że nie
mogą zawieść pokładanych w nich nadziei rodziny. Są w swoistej pułapce społecznego
awansu.
To znaczy?
- "Rodzice się starają, ale nie bardzo mam z nimi o czym rozmawiać. Przecież nie czytali o
malarstwie romantycznym". "Elita" ich odrzuca, bo "nie są stąd".
Dam taki przykład: kiedyś kolega zrobił z dzieciakami z Oruni projekt artystyczny. Bez
nakładów finansowych - nawet kostiumy zrobili ze śmieci. Wygrali konkurs. Osiągnęli
sukces. Dzieciaki dostały "pozytywnego kopa", poszły do lepszych szkół, miały ambicje
artystyczne. Dziś nie jest im łatwo. Dawne środowisko nie spełnia ich potrzeb, a nowego nie
mają: śmietanka artystyczna ciągle nie uważa ich za swoich.
Własna klasa społeczna często odrzuca awansującego, bo on "się wywyższa", zaczyna mieć
inne aspiracje. A wyższa klasa identyfikuje go jako "dorobkiewicza".
Czyli wnioski pesymistyczne: nie należy wyskakiwać ze swojej pozycji społecznej, tylko
biernie się na nią zgadzać, bo inaczej człowiek skazuje się na alienację.
- Na tym polega uwewnętrznienie: obiektywne bariery społeczne zaczynamy postrzegać jako
granice własnego ja. Zajmujemy miejsce, które nam przeznaczono, choć myślimy, że robimy
to z własnej woli.
Czy "elita" wie, że jest w czepku urodzona?
- Zaskakujące, ale tak. Mówią: "Mnie się udało, bo urodziłem się w burżujskiej dzielnicy".
Potrafią dostrzec opresję, która ich nie dotyczy.
Uczniowie z "Sorbony" też ją widzą?
- Tak, ale nie potrafią powiedzieć, z czego ona wynika. Mówią: "Oni mi zabrali", "Oni
zrobili", "Oni trzymają forsę". Mają ograniczoną świadomość społeczną.
"Elita", podobnie jak uczniowie "Sorbony", ma swoje rytuały?
- Ona musi dbać o wizerunek. "Ja nie mogę z każdym porozmawiać, proszę pani - mówi jeden
z uczniów. - Zaraz wszyscy będą gadali, z kim to rozmawiał dziś Iksiński na długiej
przerwie". "Spotkałam koleżankę w Ross-mannie. Mam nadzieję, że mnie nie widziała! Co za
obciach! Przecież ja kupuję kosmetyki tylko w Sephorze".
Czego jeszcze nie wolno elicie?
- Kupować w hipermarketach z tanim jedzeniem. Jeździć do szkoły autobusem. "Raz
jechałem. Wszystko mnie potem bolało. Już nigdy nie pojadę". Za bardzo przejmować się
nauką. Trzeba zademonstrować tzw. jazdę na luzaku. W klasie, którą badałam, był chłopak,
który robił ranking "kujoństwa" uczniów. W rubryczki wpisywał: "T. długo myśli, nim
podniesie rękę. Denerwuje się. Odwołuje się do cytatu. Kujon". Kujonami są zazwyczaj ci z
internatu. Źle być kujonem, bo kujon to ktoś, kto się stara. Elita nie musi: ona "po prostu ma
to w sobie".
W liceum Z uczniowie zgotowali sobie piekiełko. W "Sorbonie" jest chyba dużo milej?!
- W liceum Z wszyscy "zasuwają" w kierunku kariery i samorealizacji. Program jest
wypełniony po brzegi, sprawdzenie listy trwa 5 sekund. W "Sorbonie" - 20 minut. W Z
dyrekcja dała mi jedynie 15 lekcji na przeprowadzenie badań. Razem z wywiadami zajęło to
trzy tygodnie. W "Sorbonie" byłam półtora roku.
Spędzałam z uczniami każdą chwilę, siedziałam z nimi na lekcjach lub na przysłowiowym
murku. Robiłam wywiady z młodzieżą, nauczycielami i dyrekcją. Uczniów pytałam o dom,
stosunek do szkoły, ważne wydarzenia w życiu, plany na przyszłość, poglądy, sposób
spędzania wolnego czasu, marzenia.
Dla uczniów "Sorbony"
jest bastionem bezpieczeństwa. Tu mogą rozładować stres z
zewnętrznego świata. W ich życiu nie ma spokoju, wielu ma tiki, nerwice. Tu mogą być na
luzie, wyjść z klasy, jak jest klasówka, na którą poprzedniego dnia nauczyciel podał pytania.
A nawet jeśli nie podał, to da wszystkim piątki, bo każdy
nieskończoność. Zresztą większość uczniów pamięta dokładnie te same sprawdziany z
poprzednich lat nauki.
O ile w Z obowiązuje niepisana umowa o maksymalnym wykorzystaniu czasu, w "Sorbonie"
- o nieuczeniu się. Tu nikt nie traktuje szkoły poważnie. Na tym stosunku do ucznia opiera się
reprodukcja nierówności społecznych: ludziom, którzy są wykluczeni ze świata dóbr, pozwala
się na tyle, by nie chcieli nic zmieniać.
A gdyby chcieć zmieniać?
- To trzeba im dać narzędzia, edukację, która odpowie na ich potrzeby, pracę i płacę, która by
ich nie upokarzała. Albo tak mocno docisnąć śrubę, że wybuchnie rewolucja.
Czy "edukacja odpowiadająca na potrzeby" oznacza zmianę programu nauczania?
- Przede wszystkim oznacza dobór treści kształcenia w zależności od doświadczeń uczniów.
Jeden z nich powiedział mi: "Z kim ja, pani, pogadam o Ikarze, co se te skrzydła zjarał?".
Trzeba zadać sobie trud, by np. program "Sorbony" przystosować dla ludzi, którym nikt nigdy
nie czytał, którzy z dzieciństwa nie znają bajek, za to znają np. lęk przed zimnem lub głodem.
Jeśli lektury mają się nijak do życia uczniów - nie mają szans ich zrozumieć. Więc tracą
zainteresowanie, a kadra umywa ręce, mówiąc: sami sobie winni, bo nie chcą się rozwijać.
Czy drogi uczniów obu szkół gdziekolwiek się przecinają?
- Nie. Oni nie istnieją dla siebie. Żyją w osobnych światach.
to miejsce wyrównywania szans. Pani badania pokazały, że jest
odwrotnie.
- W szkole dzieci są nagradzane za wiedzę, której oczekuje nauczyciel. Wiedzę tę zdobywają
na podstawie doświadczeń. Ale dostęp do nich kosztuje. Bogate dziecko, które jeździ na narty
w Alpy szwajcarskie, jest lepsze z geografii, bo przeżyło tę wiedzę na własnej skórze. Biedne
dziecko patrzy na mapy jak na abstrakcyjne znaki, nie ma motywacji do uczenia się o
miejscach, w które nigdy nie pojedzie. Dostaje gorsze oceny.
Za szkołą publiczną stoi demokratyczne marzenie o równości, oświeceniowa idea edukacji
dla wszystkich. W praktyce, jeśli pochodzisz z tzw. dobrego domu, szkoła pomoże ci w
dalszej drodze życiowej. Jeśli nie - prędko wypluje poza swoje mury.
Ma pani jeszcze kontakt z uczniami "Sorbony"?
- Nie. Pod koniec badań czułam się bardzo depresyjnie. Tam nic się nie zmienia.
I nie zmieni?
- Szkoła wyrównująca szanse to utopia. Istnieją wyspy emancypacji tzw. grup słabych. To
przykłady albo działania charyzmatycznych nauczycieli, albo dobrego promieniowania szkoły
na społeczność lokalną lub społeczności na szkołę. Szkoła może stać się przestrzenią
emancypacji jednostek i grup, jeśli przeformułuje treści i formy kształcenia.
Jak?
- Tak, by odnosiły się do doświadczenia uczniów i uczennic, jakiekolwiek by one były. By
zapraszały do aktywności, a nie bezmyślności, do dyskusji, a nie milczenia, do tworzenia, a
nie odtwarzania, do mówienia własnym głosem, a nie powtarzania.
Dziś uczeń z zainteresowaniami artystycznymi, który słabo wypadnie na teście
ponadgimnazjalnym, w najlepszym wypadku może uczyć się fryzjerstwa w szkole
zawodowej. Mnóstwo uczniów z zainteresowaniami sportowymi, teatralnymi, podróżniczymi,
muzycznymi przepada na tym właśnie etapie. Umożliwianie dostępu do różnego rodzaju
wiedzy może stworzyć antidotum na segregację i reprodukcję biedy. Może stworzyć łącznik
między edukacją głównego nurtu a edukacją specjalną.
Także między enklawami biedy i bogactwa?
- Uczeń, który ma okazję do mówienia własnym głosem, dokonywania wyborów, który ma
poczucie realnego wpływu na świat, potrafi dostrzec niesprawiedliwości społeczne i na nie
zareagować. Szkoła może w tym pomóc.