FRID INGULSTAD
STRAŻ GRANICZNA
Saga Wiatr Nadziei
część 6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, czerwiec 1905 roku
Przy weselnym stole zaległa całkowita cisza. Wszyscy z przerażeniem patrzyli na
Agnes, która z wyzywającą miną, chwiejąc się na nogach, stała w drzwiach.
Elise najchętniej zapadłaby się pod ziemię i zniknęła. Nie tyle widziała, co domyślała
się, jaki szok musieli przeżyć państwo Ringstad; wyobrażała sobie niedowierzanie w oczach
ciotki Ulrikke; czuła skrępowanie żołnierzy Armii Zbawienia. Nie wiedziała, w którą stronę
spojrzeć; nie miała odwagi się ruszyć, a już tym bardziej podnieść wzrok.
Agnes zaśmiała się chrapliwie. - Ale tu się zrobiło cicho. Myślałam, że to radosny
dzień, ale coś mi na taki nie wygląda!
- Co to za osoba? - spytała ciotka Ulrikke, a w jej głosie słychać było zdziwienie.
Emanuel podniósł się powoli i spokojnie podszedł do drzwi.
- Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz ze mną, Agnes. Niestety nie mamy więcej miejsc.
Chwycił ją za rękę, próbując wyprowadzić do przedpokoju, ale wyrwała mu się.
- Ach tak? Nie macie miejsca? A może nie jestem dla was dość dobra?
Znów zwróciła swoją wykrzywioną grymasem twarz w stronę gości.
- I to ty, moja najlepsza przyjaciółka, Elise! Do diabła z tobą! Emanuel ponownie
chwycił j ą za rękę i pociągnął za sobą. - Chodź, Agnes - powiedział spokojnie, ale Elise
czuła, że walczy, żeby się opanować.
Agnes opierała się, wymachując ręką w stronę gości. - To nie on zrobił tego
dzieciaka! Niech wszyscy się o tym dowiedzą!
Z dużym trudem udało się Emanuelowi wyciągnąć ją do kuchni i zamknąć drzwi. W
jego głosie, który przenikał przez cienką ścianę pokoju, słychać było złość i poruszenie; po
chwili dały się słyszeć przekleństwa i głośny płacz Agnes.
Elise wstrzymała oddech. Nie śmiała na nikogo spojrzeć; siedziała sztywna, ze
wzrokiem wbitym w stół. Słyszała, jak matka pociąga nosem, słyszała dźwięk noża i widelca
uderzających o talerz, poza tym było cicho jak w grobie.
Nagle Peder przerwał krępujące milczenie. Zawołał radośnie: - Patrzcie, co
znalazłem! Kawałek mięsa w gulaszu!
Pani Evertsen roześmiała się. Przywykła do ludzi, którzy i przeklinali, i pili, i
najwyraźniej nie była równie zszokowana jak pozostali. - Jest pyszny, prawda, Peder? Nie
pamiętam, kiedy ostatnio jadłam taki smaczny obiad.
Jeden z żołnierzy zwrócił się do Anny; mówił coś przytłumionym głosem. Elise
słyszała, że Anna odpowiada mu monosylabami; zapewne była i poruszona, i zdenerwowana
i nie była w stanie natychmiast się przestawić.
-
Lepszej dziewczyny niż Elise pan żołnierz nie znajdzie - powiedziała
zdecydowanym tonem pani Evertsen, do której w końcu też chyba dotarło, że nie wszystko
przy stole jest tak jak powinno.
Dało się słyszeć głośne pociągnięcie nosem. Pani Thoresen wyciągnęła dużą męską
chustkę w kratkę i trzymając ją w obu rękach, wydmuchała nos. - To Johan powinien tu teraz
siedzieć. Zamiast tkwić za kratkami w Akershus. Gdyby wiedział, że ja teraz... - Zamilkła i
zaciskając srogo wargi, wepchnęła chustkę za pas spódnicy.
- Przecież on i tak nie chciał Elise - odezwał się Peder, chcąc najwyraźniej zaradzić
sytuacji. Nie lubił, kiedy ktoś płakał.
Elise podniosła się gwałtownie i niemal wybiegła z pokoju. Chciała od wszystkich
uciec, ale pragnęła również porozmawiać z Agnes.
Znalazła ją w kuchni. Siedziała na skrzyni z drewnem. Emanuel rozmawiał z nią
spokojnie, a Maren Sorby dała jej talerz gulaszu.
- Możemy dostawić jeszcze jedno nakrycie, Agnes. Jeśli chcesz. Poprosiłabym cię na
druhnę, ale byłaś taka... - Nie zdążyła dodać nic więcej.
- Zamknij się! Idźcie sobie stąd oboje. Nie mogę znieść waszego widoku. - Agnes
patrzyła to na Elise, to na Emanuela, a jej oczy ciskały gromy. - Jeszcze zobaczysz,
Emanuelu! Powiem Karolinę, dlaczego ożeniłeś się z Elise. Chyba nie myślisz, że zatrzymam
to dla siebie?
- Taka podła nie jesteś, Agnes. - Głos Emanuela wciąż brzmiał spokojnie, ale Elise
spostrzegła, że drżał, tłumiąc w sobie gniew. - Kiedy się zastanowisz, zrozumiesz, że zawsze
lubiłem Elise. Nigdy nie dałem ci powodu, żebyś myślała co innego. - Wziął Elise za rękę i
zaczął iść w kierunku drzwi do pokoju. - Elise okazała ci wielkoduszność, zapraszając cię
mimo twojego zachowania. Jeśli nie chcesz, proponuję, żebyś poszła do domu i odespała
kaca. - W tej samej chwili otworzył drzwi do pokoju, chwycił Elise mocniej za rękę i
pociągnął za sobą.
Elise poszła za nim, usiadła na swoim miejscu, nie mając odwagi spojrzeć na gości.
Płacz podchodził jej do gardła. Powinna była wiedzieć, że przyjęcie się nie uda.
- Przykro mi z powodu tego, co się stało - powiedział Emanuel, rozglądając się wokół
stołu. - Agnes nie czuje się najlepiej. Nie do końca rozumie, co zrobiła. Proponuję, żebyśmy
o wszystkim zapomnieli.
- Czy to była jedna z robotnic z fabryki? - spytała pani Ring - stad, nie kryjąc swojego
oburzenia.
- Nie, to służąca Carlsenów.
- Betzy i Oscara Carlsenów? Niemożliwe. Mieliby aż takiego pecha, biedacy? - Pani
Ringstad posłała nad stołem współczujące spojrzenie ciotce Ulrikke. - Sami widzicie, jakie
służące są tu, w stolicy. Dziękuję Stwórcy za moją wierną Margit.
Elise zerknęła ukradkiem na ciotkę Ulrikke, która kiwała głową potakująco. - Jest
wiele rzeczy, za które powinniśmy być wdzięczni, Marie - powiedziała i znaczącym
wzorkiem powiodła po skromnych talerzach i szkle. - Chciałabym tylko... - urwała z surową
miną i spuściła wzrok.
- Co byś chciała? - spytała pani Ringstad, patrząc na nią przez stół.
- Chciałabym, żeby z czasem wszystko dobrze się ułożyło naszemu Emanuelowi.
Zabrzmiało to niczym ciężkie westchnienie.
Jej słowa dotarły do Emanuela. - Chyba nie słuchałaś, kiedy w swojej mowie
zwróciłem się do panny młodej, ciociu. - Wyraźnie starał się brzmieć wesoło, ale nie do
końca mu się to udawało. - Powiedziałem, że Elise uczyniła mnie najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie, i to jest prawda. Twoje zdrowie, kochana cioteczko. - Podniósł
szklankę z sokiem jabłkowym i skinął głową w stronę ciotki.
Ciotka Ulrikke odwzajemniła toast, ale jej twarz pozostała surowa.
Peder chwycił swoją szklankę tak gwałtownie, że sok się wylał; wysunął głowę do
przodu. - Zdrówko, cioteczko. Zawsze chciałem mieć ciotkę, ale moje wszystkie leżą już w
grobie.
- Ależ Peder... - Matka posłała mu przerażone spojrzenie.
- A co, nieprawda? Teraz są w niebie, razem z tatą, i śmieją się ze mnie i Kristiana.
Pewno są zdziwione, jak pięknie wyglądamy. Prawie równie pięknie jak pan Paulsen -
roześmiał się. - Prawda, Hildo?
- Milcz! - zasyczała Hilda, a jej oczy ciskały gromy.
Peder przytulił się speszony do Elise. - Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, Peder. To prawda, że nasze ciotki nie żyją i że ty i Kristian nigdy nie
wyglądaliście równie pięknie jak dzisiaj. Jestem pewna, że tata byłby z was zadowolony.
Peder uśmiechnął się z ulgą i ponownie zwrócił się do ciotki Ulrikke. - Elise mnie
rozumie. Jest najmilsza ze wszystkich ludzi, jakich znam.
Pierwszy raz na zaciśniętych ustach ciotki Ulrikke pojawił się lekki uśmiech.
- Coś mi się zdaje, że złamiesz niejedno serce, Peder. Spojrzał na nią zdziwiony. - Ja?
To nie ja złamałem serce Agnes.
- Nie rozmawiajmy już o tym, Peder - odezwał się Emanuel i posłał mu karcące
spojrzenie.
Ciotka Ulrikke zwróciła się do Hildy. - Pan Paulsen to pani znajomy, panno Loylien?
Hilda zrobiła się czerwona jak burak. - Nie, on... jest majstrem w - przędzalni Nedre
Voien.
- Kłamiesz - odezwał się Peder, patrząc na nią surowo. - On jest...
Nie dokończył. Kristian zakrył mu usta dłonią. - Trzymaj język za zębami - warknął
mu do ucha.
Ciotka Ulrikke udała, że nic nie słyszy. - Przędzalnia leży obok tkalni Hjula, prawda?
Hilda przytaknęła. Elise marzyła, żeby znaleźć się gdzieś daleko stąd.
- A przędzalnia Voien to tak naprawdę przędzalnia Graaha - ciągnęła niczym
niezrażona ciotka Ulrikke. - Podobno daje pracę wielu ludziom. Rzeka Aker ma duże
znaczenie dla naszego przemysłu. Dobrze, że taka rwąca woda przepływa przez nasze miasto.
To ważne i dla miasta, i dla gospodarki całego kraju.
- Nie mówi się „rwąca woda” - przerwał jej Peder.
Ciotka Ulrikke roześmiała się. - Ja mówię „rwąca woda”, młody człowieku -
powiedziała i przeniosła wzrok na Hildę. - Ktoś nawet powiedział, że ta rzeka jest symbolem
podziału klasowego w Norwegii. Z tego, co wiem, skończyła pani dopiero siedemnaście lat, a
jeszcze do niedawna pracowała pani w fabryce. Czy dlatego, że pani ojca nie stać na to, żeby
pani dalej się uczyła?
- Nasz ojciec wszystko przepijał - powiedział Peder.
Zrobił to tak szybko, że tym razem Kristian nie zdążył zakryć mu ust dłonią.
Matka wstała od stołu. - Chodź ze mną. Musimy pomóc Maren Sorby przygotować
deser.
Peder podniósł się niechętnie. Znów powiedziałem coś nie tak? Przecież to wszystko
prawda. Ja nie kłamię.
- Zwracacie się do służącej imieniem i nazwiskiem? - Ciotka Ulrikke patrzyła
zdziwiona na Elise.
- Maren Sorby jest kapitanem i samarytanką w Armii Zbawienia. Rozdaje jedzenie
ubogim.
Mówiąc to, Elise zdała sobie sprawę, że mogło to zostać źle zrozumiane. Teraz ciotka
Ulrikke może uznać, że Armia Zbawienia podarowała im ten weselny obiad, pomyślała
przerażona.
Ciotka znów przybrała surowy wyraz twarzy, pewnie właśnie tak pomyślała.
Pani Ringstad dostała nerwowych rumieńców na twarzy i spłoszona rozglądała się
wokół. Może myślała o tych wszystkich dobrych rzeczach, które mieli w spiżarni w domu w
Ringstad, i było jej wstyd.
Anna rozmawiała z ożywieniem ze swoimi dwoma kawalerami z Armii Zbawienia i
nie bardzo wiedziała, co się działo na drugim końcu stołu.
- Kapitan Sorby to zapaleniec - odezwał się Emanuel spokojnym, opanowanym
głosem. - Poświęca swoje życie na pomaganie innym. Chodzi od jednej czynszówki do
drugiej i pomaga chorym, pociesza dzieci. Wiele prządek i tkaczek to niezamężne matki, któ-
re idąc do fabryki, muszą zostawić dzieci same w domu. Nie wiem, co by się z nimi stało,
gdyby kobiety z Armii Zbawienia nie wyciągnęły do nich pomocnej dłoni. Założyły nawet
żłobek, gdzie przyjmują najmłodsze dzieci na czas, kiedy ich matki pracują.
- Stawiasz wszystko na głowie, Emanuelu - odezwała się znów ciotka Ulrikke. -
Problem tkwi chyba w tym, że te młode lekkomyślne dziewczyny zachodzą w ciążę, nie
będąc zamężne. Słyszałam, że ktoś mówił, że powinno się je sterylizować. Zgadzam się z
tym.
- Ciekawe, czy też byś tak mówiła, gdybyś była jedną z nich, ciociu. Ich życie jest
ubogie i nieciekawe. Miłość daje im radość, może jedyną, jaką dane będzie im zaznać.
- Powiedziałeś „miłość”? Nie sądzę, żeby to było właściwe słowo. W ogóle nie
rozumiem, jak możesz tak mówić. W moich czasach uczono nas, że istnieje coś takiego jak
samokontrola. - Ciotka przeniosła wzrok z Emanuela na Elise. - Odmowę uważano za cnotę.
Elise czuła, że zrobiła się pąsowa. Najwyraźniej ciotka Ulrikke wzięła sobie do serca
to, co powiedziała Agnes. Co powiedziałaby, gdyby dowiedziała się, że Elise została wzięta
siłą? Czy to by pomogło, czy tylko dodatkowo pogorszyło sprawę?
Na szczęście rozmowa została przerwana, kiedy weszła matka z Pederem; każde z
nich niosło miskę z kisielem śliwkowym. Za nimi szła pani kapitan z dużym dzbankiem
śmietany.
Elise nie mogła się doczekać końca posiłku. Przypuszczała, że rodzina Emanuela nie
zostanie długo. Na pewno znajdą jakieś wytłumaczenie i wrócą do hotelu. Całe wesele było
katastrofą. Rodzice Emanuela bardzo się starali, możliwe, że ciotka Ulrikke także. Tragedia
polegała na tym, że tak bardzo się różnili od niej i jej środowiska, że przyjęcie nie mogło się
udać.
Pani Evertsen aż klasnęła w dłonie z zachwytu, kiedy zobaczyła deser. - Jest i deser?
Skąd pani wzięła na to wszystko pieniądze, pani Loylien? Chyba wygrała pani na loterii, tak
tu elegancko.
Nałożyła sobie dużą porcję. Peder nie mógł się powstrzymać: - Niech pani zostawi
trochę dla nas, pani Evertsen.
Kristian parsknął śmiechem, mimo że podczas całego posiłku był bardzo poważny.
Elise zauważyła, że pani Ringstad też zdusiła uśmiech, a w drugim końcu stołu Anna i jej
kawalerowie posłali sobie rozbawione spojrzenie.
Emanuel uścisnął dłoń Elise i uśmiechnął się do niej.
- Widzisz, Elise - powiedział cicho - wszystko się ułoży. Na widok takiego czarusia
jak Peder wszystkie serca miękną.
Elise aż zrobiło się gorąco z radości. Emanuel miał wszelkie powody, żeby się
wstydzić, ale był spokojny i radosny. Za kilka godzin będzie już po wszystkim. Jutro jest
niedziela, goście odjadą i zostaną sami, tylko z matką i chłopcami.
- Dobrze ci idzie w szkole, Peder? - wtrącił przyjaźnie pan Ringstad.
Peder pokręcił głową z powagą. - Nie, Kristian mówi, że nie mam głowy do książek i
że jak urosnę, to mogę najwyżej zostać wozakiem.
Pan Ringstad roześmiał się. - Lepiej być wozakiem niż w ogóle nie mieć pracy.
- Mój tata nie miał żadnej w ostatnich latach. Chodził szukać pracy na Lakkegata;
czasem schodziło mu tak długo, że nie wracał na noc do domu.
Ringstad przybrał surową minę. - Twojej mamie pewnie nie było lekko.
- Mama mówi, że tam, gdzie teraz jest, jest mu lepiej.
- Wygląda na to, że ma rację - powiedział Ringstad, uśmiechając się do pozostałych
gości. - Nie sądzę, żebyś ty musiał szukać pracy równie długo, Peder - ciągnął dalej,
uśmiechając się do niego przyjaźnie.
- Nie, wieczorem jestem już strasznie zmęczony. Zasypiam, ledwo zdążę się położyć.
Ringstad śmiał się na cały głos. - Może powinieneś trochę wcześniej kłaść się spać,
młodzieńcze?
- To niemożliwe. Muszę znaleźć jakąś pracę. Pelle pomaga na pomoście, ja mógłbym
roznosić towary dla Magdy.
Ringstad przyglądał mu się z podziwem w oczach. - Nieźle. Gdybyś nie mieszkał w
mieście, mógłbyś pomóc mi w gospodarstwie.
Peder spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem. - Przy zwierzętach?
- Też. W takim dużym gospodarstwie zawsze jest sporo pracy.
- Ja bym chętnie przyjechał, ale nie wiem, czy Elise by mi pozwoliła. Mówi, że nie
wie, co - by beze mnie zrobiła.
Teraz i pani Ringstad się uśmiechnęła. - Rozumiem ją. Roztropny z ciebie chłopiec,
Peder, i skory do pomocy.
Elise zauważyła, że Kristian skulił się na ławce; nagle jakby zmalał. Do niego nikt się
nigdy nie odzywał. On sam niewiele mówił, rzadko go też chwalono. Powinna się cieszyć, że
w ogóle siedział z nimi przy stole. Jeszcze wczoraj obawiała się, że będzie chciał uciec.
Pamiętała, jak zareagował, kiedy dowiedział się, że wychodzi za mąż za Emanuela. Aż do
aresztowania Johan był dla niego bohaterem.
Powróciła w myślach do Johana, który być może zostanie wkrótce zwolniony z
więzienia, bo dobrze sobie radził, pracując w zakładzie kamieniarskim. Była zadowolona, że
nie mieszka już w czynszówce, w Andersengarden. Trudno byłoby jej spotykać go na scho-
dach i wymieniać grzeczności. Byłoby to i trudne, i bolesne.
Przeniosła wzrok na drugi koniec stołu. Nigdy nie widziała Anny tak
rozpromienionej. Jej ciemne oczy błyszczały, policzki nabrały rumieńców. Siedzący obok
niej żołnierze Armii Zbawienia rozmawiali z nią i uśmiechali się do niej, a Anna śmiała się i
odwzajemniała ich uśmiechy. Najwyraźniej świetnie się bawiła. Nareszcie była wśród ludzi.
Pomijając dzień, kiedy Emanuel wyniósł ją na ławkę koło mostu, od ubiegłego lata leżała w
łóżku. Co robiła całymi dniami? Jak sobie radziła, że zawsze była taka pogodna?
- Nie chcesz jeszcze trochę deseru, Kristian? - Elise uśmiechnęła się przyjaźnie do
młodszego brata.
Kristian pokręcił głową przecząco. - Mój żołądek już więcej nie zniesie. Muszę wyjść
- powiedział. Wstał od stołu i ruszył biegiem w kierunku drzwi.
Pan Ringstad stuknął w kieliszek i odchrząknął. - Skoro siedzę koło gospodyni, jest
moim obowiązkiem - i przyjemnością - podziękować za posiłek. Wiem, pani Loylien, że to
wesele kosztowało panią sporo wysiłku i zabiegów. Dla nas było to nowe doświadczenie -
pożyteczne i dające nam wszystkim do myślenia. Widzę, że Emanuel otoczony jest
kochającymi go ludźmi, którzy dobrze mu życzą - to chyba najważniejsze, co chciałem
powiedzieć. Dziękuję, że mogliśmy tu dzisiaj przybyć, i dziękuję za posiłek. Zdrowie
wszystkich. - Podniósł szklankę z sokiem jabłkowym i opróżnił ją.
Kiedy zaczął przemawiać, Elise wstrzymała oddech; musiała jednak przyznać, że
udało mu się w ogóle nie wspomnieć o jedzeniu. A przecież przywykł do kuchni w Ringstad,
gdzie na pewno przy bardziej uroczystych okazjach pito z kieliszków wino, na pewno też
uznał, że gulasz i sok jabłkowy to nędzny poczęstunek jak na wesele. Tym bardziej, że było
to wesele jego jedynego syna.
Wstali od stołu. Goście wyszli na zewnątrz, żeby można było uprzątnąć pokój. Na
szczęście zrobiła się ładna pogoda. Żołnierze Armii Zbawienia wynieśli Annę razem z
krzesłem i posadzili na ławce pod ścianą, gdzie przyjemnie grzało słońce.
Elise, Hilda i matka pośpiesznie wynosiły talerze, sztućce i szklanki do kuchni, a
Emanuel wyniósł z pokoju kuchenny stół i stołki. Wkrótce niewielki salonik wyglądał znów
tak jak dawniej: zielona pluszowa sofa Emanuela królowała pod dłuższą ścianą. Na szczęście
nikt nie poplamił obrusu, tak że można było nakryć nim stolik do kawy. Ci, dla których nie
starczyło miejsca wokół stołu, musieli trzymać filiżanki w ręku.
Hilda stanęła i zaczęła się rozglądać. - Szczęściara z ciebie, Elise. Pomyśleć, że to
wszystko jest twoje.
- Moje? To rzeczy Emanuela.
- Już nie. Rozumiem, że Agnes jest zazdrosna, tym bardziej że była przekonana, że to
ją Emanuel poprowadzi do ołtarza.
- Emanuel nigdy nie dał jej powodu, żeby tak sądziła.
- Żeby tak sądziła... Agnes mówiła, że zabierał ją na wieczorne spacery, nauczył ją
grać na gitarze i zachęcił do wstąpienia do Armii Zbawienia.
Elise przyglądała się jej bezradnie. - To nieprawda. Agnes sama chciała wstąpić do
Armii Zbawienia, chociaż wcześniej wcale jej to nie interesowało. To ona mu się narzucała.
- To pewno zależy od tego, jak się na to patrzy. Ledwo zaręczyłaś się z Johanem, a
zaraz potem wychodzisz za mąż za Emanuela.
Doszedł ją dźwięk, który spowodował, że szybko odwróciła się w stronę drzwi. Stała
w nich pani Ringstad. - Mogę w czymś pomóc?
Elise czuła, jak zaczynają piec ją policzki. Co pani Ringstad mogła usłyszeć?
- Nie, dziękuję, właśnie skończyłyśmy. Zaraz podamy kawę. Pani Ringstad zniknęła.
- To było podłe z twojej strony, Hildo! - powiedziała Elise wzburzonym głosem. -
Rodzice Emanuela nie wiedzą nic o Johanie. I bez tego mają dość powodów, żeby mnie
krytykować.
- Nie moja wina, że zadajesz się to z jednym, to z drugim - odpowiedziała Hilda i
wróciła do reszty towarzystwa.
Jest po prostu zazdrosna, powiedziała Elise sama do siebie. Żałuje, że oddała
Braciszka, że porzuciła pracę w przędzalni i poszła na służbę do pana Paulsena, być może
żałuje też, że zerwała z gońcem Lorangiem. Widzieć, jak własne dziecko odjeżdża w wózku,
i nie móc nawet na nie spojrzeć... Na pewno trudno było jej to znieść. Żal jej było Hildy.
Przesunęła ręką po brzuchu. Nie prosili się o przyjście na świat, ani Braciszek, ani
dziecko, które nosiła w sobie. Jak w przyszłości ułoży się Hildzie czy jej, nie było
najważniejsze; ważne, żeby ich dzieciom było dobrze.
Wyszła wolnym krokiem, niepokojąc się, co pani Ringstad mogła usłyszeć. Była
ciekawa, czy Kristian wykorzystał okazję i uciekł, i denerwowała się tym, że Agnes mogła
wciąż być gdzieś w pobliżu.
Emanuel wyniósł długą ławkę. Całe towarzystwo siedziało teraz, napawając się
słońcem, słuchając ćwierkania ptaków i szumu rzeki. Pod mostem woda skrzyła się tysiącem
kropel. Liście dużej brzozy, rosnącej na brzegu, zrobiły się ciemnozielone; były wilgotne i
pięknie połyskiwały w słońcu.
Usiadła na schodkach przed drzwiami i uśmiechnęła się do Anny. Anna
odpowiedziała jej swoim promiennym uśmiechem.
- Dziękuję, Elise. Nawet nie wiesz, ile mi dałaś...
Emanuel przyniósł gitarę i wkrótce on i żołnierze Armii Zbawienia zaczęli śpiewać
jedną pieśń po drugiej. Anna znała słowa większości z nich i śpiewała razem z nimi,
podobnie jak matka.
Elise miała poczucie, że dobry nastrój i śpiew stanowią wynagrodzenie za krępujący
obiad. Widziała, jak pani Evertsen wystukuje rytm nogą. Pani Thoresen też nie sprawiała już
wrażenia równie zawziętej. Nawet pani Ringstad nuciła, bo najwyraźniej nie znała tekstu.
Gdyby rzeczywiście usłyszała, co powiedziała Hilda, pewno nie bawiłaby się równie dobrze,
tylko zastanawiała, czy to prawda, pomyślała Elise.
Nikt nie miał ochoty wracać do środka, mimo że przez otwarte drzwi docierał do nich
zapach kawy. Dopiero kiedy słońce zniknęło za chmurą i od wody doszedł ich zimny powiew
wiatru, podnieśli się niechętnie, wzięli ze sobą stołki i rozsiedli się wokół stołu.
Pani Ringstad usiadła obok pani Thoresen. Elise drgnęła. Podczas obiadu posadziła je
daleko od siebie, nie chcąc, żeby pani Ringstad dowiedziała się czegoś o Johanie.
- Więc pani jest matką panny Anny - dobiegł Elise miły głos pani Ringstad.
Pani Thoresen przytaknęła chłodno.
- To ciężki los zostać przykutym do wózka w tak młodym wieku. Pani Thoresen
odwróciła się tak, żeby ją widzieć. - Nie jest nasz.
Pani Ringstad musiała się chwilę zastanowić, zanim zrozumiała, o co jej chodziło, ale
zaraz dodała ostrożnie: - Czy to Armia Zbawienia go załatwiła?
Pani Thoresen znów przytaknęła, tym razem nieco bardziej uprzejmie.
Matka chyba domyśliła się, co się działo, bo zdenerwowanym głosem wtrąciła: - To
Emanuel był tak miły i wypożyczył wózek. Gdyby nie pomoc Armii Zbawienia, nie byłoby
tu dzisiaj z nami Anny. W tym roku tylko raz była na dworze. Dawniej Johan wynosił ją na
zewnątrz w ciepłe letnie dni.
- Jej ojciec? - Pani Ringstad posłała jej pytające spojrzenie. Elise zauważyła
zmieszanie matki, ale nie mogła jej pomóc, bo stała daleko od niej.
- Nie... Johan to... jej brat. - I szybko dodała: - Pani Thoresen i Anna zajmowali
mieszkanie pod nami, kiedy mieszkaliśmy w czynszówce Andersengarden.
- Mój mąż pływa na morzu - przyszła jej z pomocą pani Thoresen.
- A pani syn? Mieszka z wami? Zaległa cisza.
Elise pośpieszyła z dzbankiem kawy. - Chce pani cukru i śmietanki do kawy, pani
Ringstad?
- Tak, poproszę, Elise. Czy ten Johan nie może dalej pomagać swojej siostrze? - Pani
Ringstad zdawała się nie tyle ciekawa, co zdziwiona.
Pani Thoresen pokręciła głową przecząco, usta miała zaciśnięte.
- Johan siedzi za kratkami w Akershus.
- Tak mi przykro. - Pani Ringstad sprawiała wrażenie poruszonej. Peder siedział i
patrzył na nie swoimi dużymi, niewinnymi oczami. Matka upominała go, żeby nie wtrącał
się, kiedy dorośli rozmawiają, ale najwyraźniej nie mógł już dłużej wytrzymać.
- Najgorzej miała Elise. Tyle dni przepłakała. Pytałem, czy nie może się zakochać w
jakimś żołnierzu, ale powiedziała, że nie. A teraz się zakochała - powiedział zadowolony z
siebie, śmiejąc się od ucha do ucha. - Szybko jej to poszło - dodał i znów się roześmiał.
Pani Ringstad uśmiechnęła się, wyraźnie zażenowana.
- Proszę się nie przejmować Pederem - powiedziała matka przepraszająco. - Nie
wiem, co robić, żeby zamknąć mu buzię.
Zaśmiała się, brzmiała dziwnie i obco.
- Peder to dobry chłopiec - odezwała się zdecydowanym tonem pani Thoresen. -
Mówi prawdę. Nie wszyscy to robią.
- Może ciasta, pani Ringstad? - spytała Elise. Podała talerz z ciastem w nadziei, że
rozmowa przejdzie na inny temat. - Mama sama piekła. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by
nie wierzył, że kiedyś znów będzie mogła wypiekać ciasta. Dzięki pobytowi w sanatorium w
Grefsen wróciła do zdrowia.
- Słyszałam, jak Betzy Carlsen mówiła, że sanatorium ma się stać własnością gminy.
Teraz taki pobyt chyba sporo kosztuje?
- Ktoś za nas zapłacił - wtrącił Peder zadowolony.
- Peder! - upomniała go matka, posyłając mu groźne spojrzenie. - Jeśli nie zostawisz
dorosłych w spokoju, będziesz musiał iść do kuchni!
Peder spojrzał na nią nieszczęśliwy. - Mimo że to wesele i w ogóle?
- Nie przejmuj się, Peder, mów dalej - odezwała się pani Ringstad, uśmiechając się do
niego zachęcająco. - Chciałabym was wszystkich poznać. A gdzie jest Kristian?
- Uciekł - wyjaśnił jej Peder, patrząc na nią poważnie. - Nie wytrzymał...
Elise miała dosyć. Chwyciła Pedera za rękę i pociągnęła za sobą w stronę drzwi.
- Opanuj się trochę, Peder - szeptała zła, idąc z nim do kuchni. - Myślisz, że pani
Ringstad będzie miło, jeśli usłyszy, że Kristian nie chciał, żebym wychodziła za Emanuela?
Poza tym chyba zmienił zdanie, skoro zgodził się usiąść z nami przy stole.
- Tylko dlatego, że było tyle dobrych rzeczy - powiedział Peder, patrząc smutno w
podłogę.
Elise westchnęła ciężko. - Pomyśl, zanim coś powiesz. Rodzice Emanuela nie wiedzą,
że byłam zaręczona z Johanem. Jeśli poczują się urażeni, być może nigdy nie będziemy
mogli ich odwiedzić.
Nagle Peder podniósł głowę, w oczach miał strach. - Nic nie powiem, Elise. Słowo
honoru. Przysięgam...
- Dobrze. Idź, zjedz kawałek ciasta i słuchaj, jak dorośli rozmawiają. Możesz się
czegoś nauczysz.
- Czego? - spytał, przyglądając się jej.
- Nauczysz się... - Chwilę się zastanowiła. - Nauczysz się nie mówić wszystkiego, co
ci ślina na język przyniesie.
Peder przyglądał się jej zamyślony. - Mam kłamać, o to ci chodzi? - spytał.
- Nie, masz milczeć. Nie wszyscy muszą o wszystkim wiedzieć.
Kiedy wrócili do pokoju, Emanuel siedział obok pani Thoresen i rozmawiał z nią.
Pewnie zrozumiał problem.
Peder podszedł po cichu do stołu i usiadł na stołku.
- Jak ci się tu mieszka, Peder? Nie tęsknisz za Andersengarden?
Pani Evertsen miała czerwone policzki i błyszczące oczy. Elise zauważyła, że wokół
stołu krąży butelka. Jedni podawali ją dalej, inni dolewali sobie co nieco do kawy.
Najwyraźniej pani Evertsen dała się skusić.
Peder nie odpowiadał.
- Co z tobą, Peder? Czemu nie odpowiadasz? Peder w dalszym ciągu nic nie mówił.
- Nie brakuje ci nas? - Pani Evertsen była najwyraźniej oburzona i nie poddawała się.
Peder pokręcił głową. - Brakuje mi tylko Braciszka. Emanuel gwałtownie wstał i
sięgnął po gitarę. - Proponuję, żebyśmy pośpiewali. Może z północy wieje zimny wiatr.
Kiedy goście w końcu sobie poszli, Elise była tak zmęczona, że gdy ich
odprowadzała, chwiała się na nogach.
Zaczęło się zmierzchać i niebo zalało morze gwiazd. Tu domy nie stały tak blisko
siebie i nie odcinały się na niebie niczym ciemne wieże; miała wrażenie, że niebo jest jakby
bliżej. Noc była łagodna, prawie aksamitna. Wiatr skręcił i wiał nie z północy, jak w
piosence, ale z południa. Południowy wiatr przynosił dobre powietrze. Zwiastował pogodne,
dobre czasy.
Emanuel stał za nią; nic nie mówił, ale ona wiedziała, że jest przy niej. Dawno
oczekiwana chwila, noc poślubna, której tak niecierpliwie wyczekiwał, wreszcie nadeszła.
Ona natomiast pragnęła jedynie zwinąć się w kłębek pod kołdrą i zasnąć.
- Twoja mama i chłopcy poszli już spać - powiedział bardzo delikatnie.
Pokiwała głową, nie odwracając się. - Maren Sorby wszystko pozmywała.
- Usiądziemy na ławce? Przyniosę szal, żebyś nie marzła.
- Nie marznę.
Podeszła i usiadła, wzruszona jego troską. Rozumiał ją. Wiedział, przez co
przechodziła; spodziewał się, że to może być dla niej trudne. Tym bardziej, że była zmęczona
wielogodzinną pracą w fabryce i późniejszymi zdarzeniami. Ciężar, który nosiła w sobie, też
się przyczyniał do jej zmęczenia.
Usiadł blisko niej i objął ją ramieniem. - Kto by pomyślał, że wieczór będzie taki
ładny. Całe przedpołudnie padało.
Przytaknęła. - Właśnie przyszło na myśl, że tu, gdzie domy nie przysłaniają widoku,
niebo jest jakby bliższe.
Spojrzał w górę i wskazał palcem. - Patrz, tam jest Wielki Wóz. - Milczał chwilę. -
Gdyby tak wznieść się w powietrze samolotem!
Elise wzdrygnęła się. - Nigdy bym się nie odważyła.
- Słyszałaś o braciach Wright? Udało im się utrzymać w powietrzu przez ponad pół
godziny.
- Jak to możliwe?
- Powietrze unosi samolot, kiedy jest w ruchu.
Pokręciła głową. - Chyba nie cenią sobie życia, skoro odważyli się na coś takiego.
Przyciągnął ją bliżej do siebie. - A pani jest zadowolona z życia, pani Ringstad?
Odwróciła do niego twarz i uśmiechnęła się. Nawet w mroku wyczuwała, z jakim
napięciem czekał na jej odpowiedź. - Tak, teraz jestem zadowolona ze swojego życia,
Emanuelu. Dzięki tobie. Tylko to dziwne nagle nazywać się inaczej, niż dotąd się
nazywałam.
Schylił głowę, szukając jej warg. Nie było to jej niemiłe. Wręcz przeciwnie. Poczuła
rześki smak, a jej ciało zalała fala gorąca.
- Mam nadzieję, że będzie ci się podobało być moją żoną. Kocham cię, Elise.
Nie chciała odpowiedzieć tymi samymi słowami. Nie chciała kłamać. Lubiła go. Ale
czy kochała? To wielkie słowo. Zamiast tego powiedziała: - Zrobię wszystko, żeby być ci
dobrą żoną, Emanuelu. Mam nadzieję, że nie będziesz się musiał mnie wstydzić.
Zaśmiał się cicho. - Wstydzić? Nigdy nie byłem tak dumny, jak kiedy szłaś do mnie
dzisiaj w kościele. Czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
- Ale podczas wesela już chyba nie?
Znów się roześmiał. - Wspaniale się bawiłem. Pomyślałem sobie, że nasze wesele
było niczym obrazy w kinematografie.
Elise poczuła gulę w gardle. - Jak komedia, to miałeś na myśli?
Objął ją mocno i przytulił do siebie. - Tak, Elise. To było trochę jak komedia, z której
będziemy się śmiać i żartować. Razem. Kiedy minie trochę czasu i będziesz w stanie spojrzeć
na to z większym humorem. Peder, wznoszący szklankę i przepijający do wiecznie obrażonej
ciotki Ulrikke, pouczający tę sztywną damę, kiedy powiedziała „rwąca woda”. Ona nie znosi,
kiedy ktoś ją poprawia. Zawsze schodziliśmy jej z drogi. A Peder sobie z nią poradził. Nawet
udało mu się sprowokować ją do śmiechu.
Coś w niej puściło. Coś złego, co sądziła, że już na zawsze w niej zostanie. Nagle ona
też dojrzała komizm całej sytuacji. - I kiedy Peder zwrócił uwagę pani Evertsen, żeby
zostawiła trochę deseru innym. - Parsknęła. - Twoja matka krztusiła się od śmiechu, a Anna i
jej kawalerowie byli rozbawieni, sama widziałam.
- Nawet Kristian musiał walczyć, żeby się nie uśmiechnąć. Tak, Elise, nie masz się
czego obawiać. Matka i ojciec szybko zapomną, że coś im się nie podobało. Minie trochę
czasu, a będą pamiętali tylko „czarusia” Pedera. Jestem pewien, że ojca ubawiły jego uwagi.
Od lat miał ochotę podrażnić się trochę z szacowną ciotunią, tylko nie miał odwagi.
Elise uśmiechnęła się. - A ty uratowałeś Hildę i nas, intonując Z północy wieje zimny
wiatr.
Emanuel roześmiał się. - Uważam, że było to bardzo odpowiednie. Zastanawiałem
się, czy wybrać tę pieśń, czy Bądź odważny i prawy.
Uśmiechnęła się i głęboko odetchnęła z ulgą. Oparła się o jego ciepłe, bezpieczne
ciało i wyszeptała: - Pójdziemy się położyć, Emanuelu?
ROZDZIAŁ DRUGI
W domu panowała cisza. W kuchni wszystko zostało uprzątnięte. W piecu już się nie
paliło, lampa naftowa była zgaszona. Przez okno z małymi szybkami przenikała jedynie
lekka poświata letniego nieba, sprawiając, że widzieli, dokąd idą.
Elise cieszyła się, że w sypialnej izbie było tak ciemno. Czuła się zawstydzona.
Emanuel nie widział jej rozebranej, a myśl, że ona zobaczy go nagiego, wprawiała ją w
zakłopotanie. Położyła nocną koszulę na małżeńskim łożu, tak żeby mogła szybko ją włożyć,
kiedy zdejmie suknię ślubną.
Emanuel nic nie mówił, rozbierał się po swojej stronie łóżka. Pewnie także Czuł
skrępowanie. Kiedy w końcu się rozebrała, szybko naciągnęła na głowę koszulę i weszła do
łóżka. Po chwili Emanuel leżał obok niej. Długą chwilę leżeli w milczeniu.
- Dobrze, że Kristian poszedł po rozum do głowy i wrócił do domu - powiedział po
jakimś czasie.
- Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko tobie. Po prostu nie zdążył jeszcze zapomnieć
Johana.
- A ty? - spytał, a w jego głosie słychać było niepokój.
- Czy zdążyłam zapomnieć? O to ci chodzi? Tak. Już za nim nie tęsknię. Jeśli coś
czuję, to współczucie. Wobec niego, wobec jego matki i Anny.
- Anna chyba dobrze się dzisiaj bawiła ze swoimi dwoma kawalerami przy stole.
Uparli się, że odwiozą ją na górę i wniosą do mieszkania.
- Tak, Anna spędziła miło czas. Promieniała jak słońce i kilka razy mi dziękowała.
- Biedaczka. Zrobię, co będę mógł, żeby załatwić jej własny wózek. Elise odwróciła
się twarzą do niego. - Jesteś taki miły, Emanuelu. Zbliżył się do niej. - Ty też. Poza tym
jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam.
Zaśmiała się cicho i pokręciła głową. - Miłość zaślepia, tak słyszałam - powiedziała.
Wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku.
- Chciałbym, żeby było widno, żebym mógł cię widzieć.
- Jutro rano mnie zobaczysz.
- Pewno będziesz zmęczona i będziesz chciała spać.
- Zawsze budzę się o piątej.
- Chcesz już spać?
Czuła, że chciałby, żeby tak nie było. - Nie.
- Chcesz porozmawiać?
- Tak.
- Niczego więcej nie pragniesz? Nie jest ci zimno? Może chcesz, żebym cię okrył?
Zaśmiała się cicho. - Może.
- Za chwilę? Skoro mówisz „może”? Nagle poczuła miłe łaskotanie w dołku.
- Tak. Nie, to znaczy nie.
- Nie chcesz? - W jego głosie słychać było zawód.
- Chcę. Chodziło mi o ta, że chcę teraz, a nie za chwilę.
- Teraz, a nie za chwilę?
- Głuptas z ciebie - powiedziała, śmiejąc się. Uniósł kołdrę. - Połóż się na mnie, to cię
okryję.
Miał na sobie cienką piżamę. Czuła jego ciało, jakby między nimi nic nie było. Gra
słowna wpłynęła także na niego, nie tylko jej ciało zareagowało. Przez chwilę się bała. Złe
wspomnienia wróciły. Biegnący za nią mężczyzna. Gwałt. Po chwili pozbyła się ich. Jedyne
wspomnienie, które pragnęła zatrzymać, to wspomnienie letnich wieczorów spędzanych z
Johanem na polanie. To były dobre wspomnienia.
- Nie musimy, Elise - powiedział ochrypłym głosem.
- Wiem, dajesz mi to do zrozumienia, od kiedy usiedliśmy na schodkach.
- Może nie powinnaś leżeć na mnie tak długo?
- Nie będziemy przecież czekać do jutra. Zapadła cisza.
Nie poruszyła się.
Gładził jej włosy. - Chciałbym, żebyś zawsze chodziła z rozpuszczonymi włosami.
Nic nie odpowiedziała. Pomyślała, jak dobrze jest tak leżeć, czując pod sobą jego
gorące, silne ciało i własne wzbierające pożądanie. Było coraz silniejsze, a zmęczenie
zniknęło.
- Jesteś mi zbyt droga, żebym cię zmuszał - mówił dalej cichym głosem. - Mogę
czekać - powiedział z wysiłkiem. - Zimę i wiosnę. Tylko nie możesz tak na mnie leżeć.
- Sam to zaproponowałeś.
- Nie miałaś nic przeciwko temu.
- Nie.
- Teraz też nie masz?
- Nie.
Wodził rękami po jej plecach; położył je na jej pośladkach i mocno do siebie
przycisnął. Zareagowała, przyciskając do niego swoje łono. - Chcę tego, Emanuelu -
wyszeptała.
Przewrócił ją na plecy i podciągnął koszulę, nachylił się nad nią i zaczął całować jej
piersi. - Moja Elise! Marzyłem o tym - mówił schrypniętym głosem. - Nie sądziłem, że dane
mi będzie to przeżyć.
Ściągnął spodnie od piżamy i wszedł w nią delikatnie.
Elise obudziła się w środku snu. Znów śnił się jej Johan. Leżeli na sobie na podłodze
w kuchni u niego w mieszkaniu, a w drzwiach stała pani Thoresen i wycierała nos dużą,
kraciastą męską chustką. Płakała: - To Johan powinien tam leżeć. - Ale przecież to Johan tam
leży - odpowiedziała, nic nie rozumiejąc. Potem spuściła wzrok i spostrzegła Emanuela,
który leżał i patrzył na nią śmiejącymi się oczami.
Patrzyła w ciemność. Dlaczego sny nie dawały jej spokoju?
Emanuel oddychał równo i spokojnie, tuż obok niej. Leżała, trzymając głowę na jego
ramieniu, czując jego nagie, gorące ciało obok swojego.
Było jej dobrze. O wiele lepiej, niż myślała. Był ostrożny, dał jej tyle czasu, ile
potrzebowała, pieścił ją i - całował, aż znaleźli wspólny rytm. Potem wszystko potoczyło się
szybko i dała się ponieść burzy uczuć. Uczuć, które były mocne i dotąd jej nieznane.
Od tej pory nie będzie już między nimi nic złego czy trudnego. Nic poza głupimi
snami. Zamknęła oczy i czuła, że znów zapada w sen.
Kiedy obudziła się następnym razem, usłyszała chłopców hałasujących na schodach.
Słyszała, jak chichoczą i się śmieją, a matka ich ucisza. Słyszała też stukot żelaznych fajerek;
matka rozpaliła w piecu, pewno chciała ją zaskoczyć i nastawiła już dzbanek z kawą. Wyj-
rzała przez maleńkie okienko i uznała, że jest jeszcze wczesny ranek. Żeby tylko nie obudzili
Emanuela. Na pewno przywykł sypiać dłużej w niedzielę.
Próbowała leżeć cicho, nie poruszając się, ale czuła, jakby swędziało ją całe ciało. W
końcu musiała zmienić pozycję. W tym momencie poczuła jego ciężką rękę na swoim
biodrze. Mruczał przez sen, mamrotał coś niezrozumiale, potem głęboko westchnął.
Ciekawe, co mu się śniło? Westchnienie brzmiało, jakby się poddawał, jakby z czymś
walczył.
Wróciło do niej wspomnienie wczorajszej rozmowy na schodkach. Oczywiście nie
był taki beztroski, jak udawał. Też musiał zauważyć zaniepokojony wzrok swojej matki,
surową minę ciotki Ulrikke i usilne próby ojca, żeby ukryć niezadowolenie. To nie było
przyjemne. Nic dziwnego, że matka dopytywała się o Johana. Nie trudno było się domyślić,
że była przeciwna weselu.
Najważniejsze, czy zdołają się przyzwyczaić do tej myśli i z czasem ją zaakceptują.
Może dziecko uratuje sytuację? Przycisnęła rękę do brzucha. Biedne maleństwo
poczęte z przestępstwa. Jeśli uda się utrzymać tajemnicę, jeśli Peder nie wypapla więcej, niż
już to zrobił, i nikt nie będzie słuchał gadania Agnes, państwo Ringstad uznają je za dziecko
Emanuela, za ich własnego wnuka. Wtedy pewno zmiękną, zapomną o przeszłości i będą się
cieszyć.
- Nie śpisz? - wyszeptał Emanuel.
- Obudziłam się, bo chłopcy hałasowali na schodach. Odwróciła się do niego i
uśmiechnęła.
- Mama chyba już nastawiła kawę. Pewno chciałeś jeszcze trochę pospać...
Przyciągnął ją do siebie i objął.
- Pospać? Żałuję, że się nie obudziłem wcześniej.
Czuła, jak napiera na jej udo. Obudziło to jej pożądanie, nagłe i gwałtowne.
- Na pewno myślą, że śpimy - wyszeptała mu do ucha.
- Tak sądzisz?
- Mmm.
- Odważymy się? A jeśli Peder nagle otworzy drzwi?
- To się to źle dla niego skończy. Poza tym jesteśmy okryci pierzyną.
Emanuel śmiał się cicho. - Jest pani cudowna, pani Ringstad. Nie potrafię się pani
oprzeć. - Położył się na niej, a ona rozłożyła nieco nogi, żeby mu pomóc. Znów wypełnił ją
swoim ciepłem, swoją siłą i podnieceniem.
Prawie skończyli, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
- Elise? Śniadanie jest gotowe.
Głos matki brzmiał lekko i pogodnie; była dumna, że poradziła sobie sama ze
wszystkim, chciała zrobić im niespodziankę.
- Dziękuję, mamo. Zaraz przyjdziemy. - Przylgnęła do jego szyi, podczas gdy on
powoli z niej wychodził. - Niewiele brakowało. Gdyby zapukała nieco wcześniej, nie
byłabym w stanie jej tak naturalnie odpowiedzieć.
- Pomyślałaby, że śpimy.
- Tak sądzisz?
- Nie - powiedział, całując ją w usta. - Pomyślałaby, że robimy dokładnie to, co
robiliśmy, i przestraszyłaby się.
- Przestraszyłaby się? Myślisz, że się tego nie domyśla?
- Ależ tak. Przestraszyłaby się, wiedząc, że przeszkodziła nam w tak podniosłej
chwili. Mówiłaś, że była zakochana w twoim ojcu. Więc pewnie i ona przeżyła wiele
podobnych uniesień. - Znów ją pocałował. - Chodź, Elise. Kawa czeka.
Peder i Kristian siedzieli już przy stole kuchennym, świeżo umyci i uczesani i z
wyraźnym zaciekawieniem w oczach.
- Witam wszystkich. Dobrze spaliście? - spytał Emanuel wesołym głosem.
- Spałam jak kamień.
Oczy matki błyszczały, kiedy spoglądała to na Emanuela, to na Elise.
- A wy?
- Pomijając fakt, że Elise chrapie i mówi przez sen, to spałem dobrze.
Peder i Kristian zanieśli się śmiechem.
- Zgadza się. Ona nawet chodzi we śnie - powiedział Peder, któremu z radości
zarumieniły się policzki. ..
- Naprawdę? To może ona chodziła mi w nocy po brzuchu? Peder spojrzał na niego
przestraszony, a pozostali wybuchnęli śmiechem.
- Naprawdę? Chodziła ci po brzuchu?
Emanuel zmierzwił mu włosy. - Żartowałem, Peder. Co zamierzacie dzisiaj robić?
Świeci słońce, jest niedziela i lato.
- Peder i Kristian idą ze mną do kościoła - powiedziała matka zdecydowanym głosem.
Peder i Kristian nie wyglądali na zadowolonych, ale nie odważyli się zaprotestować.
Najwyraźniej już wcześniej burzliwie o tym dyskutowano.
- Jest tyle rzeczy, za które powinniśmy podziękować Bogu - dodała matka z
zadowolonym westchnieniem. - Nie wolno zapomnieć, kto nam to wszystko dał.
- Emanuel - powiedział szybko Peder.
Mama uśmiechnęła się. - To prawda, Peder. Emanuel był narzędziem Pana, umożliwił
nam wyjście z biedy i kłopotów.
Peder przyglądał się Emanuelowi z ciekawością. W końcu się roześmiał. - Ale ty sam
też chciałeś, prawda?
Emanuel przytaknął, uśmiechając się. - Bardzo chciałem, Peder.
Podczas gdy Elise i matka zajęły się zmywaniem, Emanuel wyszedł na dwór z
chłopcami. Mieli pójść w górę rzeki i spróbować złapać coś na wędkę.
- Wesele się udało, prawda? - odezwała się matka niepewnym głosem.
- Tak, udało się, mamo. Bardzo ci dziękuję.
- Myślisz, że państwo Ringstad byli zadowoleni?
- Na pewno. Dlaczego mieliby nie być?
- Z początku trochę się bałam ciotki. Robiła wrażenie takiej srogiej i niedostępnej, ale
z czasem nieco zmiękła, prawda?
Elise uśmiechnęła się. - To zasługa Pedera - powiedziała.
Matka westchnęła. - Nie wiem, co robić, żeby go dobrze wychować. Jak można w ten
sposób poprawiać starszą kobietę? Tak mi było wstyd, że najchętniej zapadłabym się pod
ziemię.
- Emanuel uznał, że to było zabawne. Szczególnie kiedy Peder spytał panią Evertsen,
czy zostawi trochę deseru dla innych.
Elise roześmiała się. Matce jednak nie było do śmiechu.
- Rodzice Emanuela na pewno uznali, że Peder jest źle wychowany i niegrzeczny.
- Mam wrażenie, że ich rozbawił. Wszyscy widzą, że Peder jest bystry, a słowa po
prostu same cisną mu się na język.
- Musicie mi pomóc - westchnęła matka. - Cieszę się, że trafił ci się dobry i miły mąż,
Elise. Jestem przekonana, że jego rodzice będą zadowoleni, kiedy dostaną wnuka.
Elise cieszyła się, że stała pochylona nad miską. - Nie wiadomo, czy to będzie
chłopiec - powiedziała.
- Mam takie przeczucie. Duży i zdrowy chłopak. Spadkobierca gospodarstwa.
Elise nie miała siły odpowiedzieć.
- Okropna historia z tą Agnes. Najwyraźniej była pijana. Pamiętasz, że radziłam ci
trzymać się od niej z daleka? Od dawna podejrzewałam, że ma takie skłonności. Jak twój
ojciec.
- Nie panowała nad sobą - powiedziała Elise niechętnie.
- Jak mogła rzucić tak straszne oskarżenie? Jeśli miała na myśli Johana, to przecież on
od pół roku jest już w więzieniu. Poza tym jestem pewna, że ty i Johan zachowywaliście się
przyzwoicie, prawda?
Elise przełykała łzy. - Agnes nie wiedziała, ani co robi, ani co mówi. Była pijana.
Jednak matka wszystko słyszała. I teraz o tym rozmyślała. Czy ktoś jeszcze
zrozumiał, o czym mówiła Agnes, mimo że była pijana?
- Właśnie. Alkohol to źródło wszelkiego zepsucia. Staraj się mieć z nią jak najmniej
do czynienia.
- To moja najlepsza przyjaciółka. Nie zachowałaby się tak, gdyby nie była zazdrosna.
- Nie jestem tego taka pewna. A Hilda? Miałam wrażenie, że wyglądała na zdziwioną.
- Według niej dostałam więcej, niż na to zasłużyłam. Poza tym uważa, że odebrałam
Agnes Emanuela.
Matka ostrożnie wstawiała filiżanki do szafki. Były prezentem od Emanuela, jak
wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. - Nie poznaję Hildy. Dawniej była taka wesoła i
miła, ale po moim powrocie z sanatorium zachowuje się niemal jak ktoś obcy. A przecież ma
dobrą pracę i w ogóle.
- Hilda bardzo cierpi.
- Sama jest sobie winna.
- Być może, ale została oszukana. Pan Paulsen dawał jej do zrozumienia, że zajmie się
nią i dzieckiem.
- I tak zrobił. Załatwił Braciszkowi dobry dom, a Hildzie dobrą pracę.
Elise odwróciła się do niej zdziwiona. - Ale ona nie o takim rozwiązaniu myślała.
Jeszcze niedawno sama ubolewałaś, że musi się rozstać z Braciszkiem.
Matka unikała jej wzroku. - Tak jest najlepiej. Jak myślisz, co twój mąż by
powiedział, gdyby Hilda i dziecko mieli tu z nami zamieszkać?
Elise nie odpowiedziała; nie czuła się z tym dobrze. Jak matka mogła coś takiego
mówić? Odniosła wrażenie, że matka czuła ulgę, że Braciszka już tu nie ma. Czyżby duma i
radość z mieszkania w domku majstra były ważniejsze niż miłość do własnego wnuka?
- Muszę się przygotować - ciągnęła matka, odkładając ścierkę na kuchennym stołku. -
Chcę trochę wcześniej wyjść, może spotkam kogoś znajomego?
Pośpiesznie zdjęła chustę i kapelusz z wieszaka na ścianie. Elise zauważyła, że
poruszała się bardziej rześko niż zwykle.
- Ale chłopcy jeszcze nie wrócili.
Elise przejrzała ją. Chciała pospacerować trochę przy moście, może nawet przejść się
ulicą Sandakerveien w nadziei, że spotka kogoś, kto słyszał o weselu, o mieszkaniu i o
przystojnym zięciu, który pochodzi z dużego dworu.
Ale czy należało się jej dziwić? Przez wiele lat żyła w cieniu, wstydząc się męża
pijaka, cierpiąc biedę i niedostatek. Teraz może grzać się w blasku małżeństwa Elise i
rodziny zięcia, i cieszyć domem, do którego się wprowadziła.
Elise odwiesiła ścierkę na miejsce, wyniosła na zewnątrz balię i wylała wodę. Stała na
progu i rozglądała się. Deszcz sprawił, że trawa była zielona i świeża, pachniało zielenią i
wilgotną ziemią. Na zboczu nad rzeką bawiły się jakieś dzieci, a na ławce koło mostu
siedziały dwie starsze kobiety, korzystając z rzadkiej chwili wolnego.
Kochała rzekę, szum wody i bujne zarośla na brzegu. Nie wyobrażała sobie, że
mogłaby mieszkać gdzieś indziej. Wartko płynąca woda miała w sobie coś pociągającego,
rzeka zmieniała się wraz z porami roku: kusiła chłodem w słoneczne letnie dni, wiosną
zamieniała się w spienione, rwące piekło. Nawet kiedy była skuta mrozem i stalowoszary lód
miejscami skrywał wodę, nie traciła swojej mocy. Zastanawiała się, czy mogłaby zasnąć, nie
słysząc szumu rzeki.
- Elise! - To Peder ją wołał. Biegł w jej stronę, potknął się o kamień i upadł jak długi.
Zaraz jednak się pozbierał i biegł dalej jakby nigdy nic. - Złowiłem rybę! - ledwo był w
stanie wypowiedzieć słowa, brakowało mu tchu. - Szczupaka! Woda okropnie cuchnie, ale w
rzece są ryby. Możemy usmażyć go na obiad. Starczy i dla nas, i dla Emanuela.
Elise się uśmiechnęła. - Emanuel jest teraz jednym z nas, Peder. Dał jej rybę. Była na
wpół martwa, zapewne była taka, zanim ją złowił.
- Mama was szuka. Pośpieszcie się, umyjcie ręce i uczeszcie się. Już zdążyłeś
pobrudzić swoje niedzielne ubranie, a ja nie mam dla ciebie niczego na zmianę.
Stała na schodkach, patrząc, jak matka i chłopcy znikają po drugiej stronie rzeki.
Matka miała rację, to był cud, że wyzdrowiała. Kto by pomyślał kilka miesięcy temu, że
pewnego dnia znów będzie mogła sama iść do kościoła? W myślach widziała ją w tym
strasznym okresie w zimie, kiedy leżała na łóżku, śmiertelnie blada z kroplami potu na czole
i matowym wzrokiem, a przez jej spierzchnięte wargi nie przechodziło żadne słowo.
- O czym tak myślisz? - spytał Emanuel, który wyszedł zza rogu domu, ciepło się do
niej uśmiechając.
- Śledzę wzrokiem matkę i chłopców i myślę o tym, jak źle się czuła zimą. To cud, że
znów jest zdrowa.
- Dzięki Hildzie. Gdyby majster nie opłacił jej pobytu w sanatorium, nie czułaby się
tak dobrze.
- Masz rację. Wydaje mi się, że matka jakby o tym zapomniała. Przypomnę jej, może
nie będzie wobec niej taka ostra. Powiedziała, że Hilda jest sama sobie winna i że
powinniśmy się cieszyć, że Braciszek znalazł dobry dom.
Emanuel posłał jej zdziwione spojrzenie. - To niepodobne do twojej matki. Chodź,
Elise, usiądźmy od południowej strony i cieszmy się słońcem. Muszę z tobą o czymś
porozmawiać - powiedział poważnie Emanuel.
Elise spojrzała na niego przestraszonymi oczami. Czy nagle czegoś się dowiedział?
Matka, Peder i Kristian przed chwilą tu byli, więc sprawa chyba nie dotyczyła ich.
Ani Hildy, bo niby co to mogło być? Emanuel niedawno dostał posadę w tkalni płótna
żaglowego, więc chyba nie chodziło też o pracę.
Ociągała się, chcąc odwlec coś, co - była przekonana - nie było niczym przyjemnym.
ROZDZIAŁ TRZECI
Usiedli na ławce, a on położył jej rękę na ramionach. - Wiesz, że bardzo cię lubię,
Elise. Byłem dzisiaj taki szczęśliwy, że miałem wrażenie, że mógłbym unieść się w
powietrze. Jesteś moją żoną, będziemy razem szli przez życie - to niepojęte. Wszystko, czego
do tej pory doświadczyłem, wydaje się nieistotne. Nawet moja działalność w Armii
Zbawienia wydaje się bez znaczenia, kiedy teraz o niej myślę. Trzeba samemu być
szczęśliwym, żeby można było dać coś innym. Mnie ciągle czegoś brakowało.
Trudno mu zacząć, pomyślała, czując pełzający po plecach niepokój. Zwleka, bo
przykro mu, że musi mi to powiedzieć.
- Cokolwiek się w przyszłości wydarzy - mówił dalej równie silnym głosem - nikt nie
odbierze nam tego, co przeżyliśmy: kochaliśmy się, wiedząc, że nasza miłość jest
odwzajemniona. Tak jak powiedziałem wczoraj podczas wesela, zachwyciłem się tobą już
pierwszego wieczoru w Świątyni. I, jak też ci już wcześniej mówiłem, modliłem się do Boga,
żeby stał się cud i żebym mógł cię mieć. Zapewne był to egoizm, bo wiedziałem, że jesteś
zaręczona z innym. Mimo to czuję, jakby wszystkie kawałki układanki nareszcie trafiły na
swoje miejsce. Byliśmy dla siebie przeznaczeni.
Elise słuchała i pełna strachu czekała na to, co musiało nastąpić. Z koron drzew
dochodził śpiew ptaków, które próbowały zagłuszyć szum wodospadu, słońce świeciło z
jasnego letniego nieba, a z brzegu dochodziły wesołe dziecięce głosy. Wszystko byłoby
idealnie, gdyby nie przeczucie, że Emanuel na coś ją przygotowywał.
- Wiem, że nie było ci równie łatwo jak mnie. Kochałaś innego i wiem, że
powiedziałaś mi „tak” nie bez pewnego wahania. Wykorzystałem fakt, że znalazłaś się w
krytycznej sytuacji; wiele osób uznałoby pewnie, że to podłe z mojej strony. Ale ja tego tak
nie widzę. Właśnie beznadziejna sytuacja, w której się znalazłaś, umożliwiła mi zdobycie
ciebie; jestem przekonany, że dla naszego wspólnego dobra.
Dlaczego nie powie tego od razu, pomyślała, próbując przygotować się na to, co
nastąpi. Musi przedłużać jej cierpienie, krążąc dookoła?
Powiodła wzrokiem po zboczu wzgórza, po świeżych, zielonych koronach drzew, po
wzburzonej wodzie rzeki, po ziemi pod jej stopami, gdzie kilka mleczy lśniło niczym żółte
słońca pośród zieleni. Czy szczęście, którego teraz doświadczała, miało być tylko ulotną
chwilą? Czy nie będzie jej dane zamieszkać na dłużej w tym małym pokoiku nad rzeką i
razem z Emanuelem cieszyć się ciepłem słonecznych promieni?
- Zrobię wszystko, żeby było ci dobrze - mówił dalej. - Z czasem wszystkie złe duchy
przeszłości znikną i zostaniemy tylko ty i ja.
- Jesteśmy tylko ty i ja, Emanuelu - odezwała się drżącym głosem. Może się
pomyliła? Może wcale nie chodziło o coś przykrego. Powiedział tylko, że chce z nią o czymś
porozmawiać. Może to było właśnie to?
„Cokolwiek się w przyszłości wydarzy, nikt nie odbierze nam tego, co przeżyliśmy”.
Nie, na pewno się nie myliła. Te słowa przepowiadały nieszczęście.
- Duchy już zniknęły - wymamrotała. - Nic nas już nie dzieli. Przytulił ją mocniej do
siebie. Chwilę siedzieli w ciszy.
W końcu nie wytrzymała. - Jeśli masz mi coś przykrego do powiedzenia, to zrób to
teraz. Chcę mieć to już za sobą.
- Dowiedziałem się, że zostanę zmobilizowany.
Elise pokiwała głową. - Domyślałam się tego - powiedziała. Słowa przychodziły jej
lekko, ale czuła, jak wewnątrz niej coś zastyga. - Kiedy się o tym dowiedziałeś? - spytała
drżącym głosem. Myślała o tym wiele razy, ale odsuwała to od siebie. Teraz stało się to
rzeczywistością.
- Przedwczoraj.
- To znaczy, że wiedziałeś o tym, kiedy byliśmy u Carlsenów? Przytaknął. - Nie
mogłem się zdobyć, żeby ci o tym powiedzieć.
Zepsułbym ci cały dzień, a matka by się zdenerwowała.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Poinformują mnie.
- Co to znaczy? Za kilka dni czy może tygodni?
- Nie wiem - powiedział i ciężko westchnął. - Nie martw się tym teraz. Zapewne
szybko wrócę. Wiele osób uważa, że nie dojdzie do wojny.
- Oscar Carlsen był innego zdania.
- Zawsze był pesymistą.
Elise miała w uszach głos Karolinę: „Jak poradzicie sobie z rodziną w domu majstra,
jeśli Emanuel będzie musiał wyruszyć na wojnę, panno Lovlien? Czy w fabryce zarabia pani
wystarczająco, by się utrzymać?”
Oczywiście, że sobie nie poradzi. Chyba że matka i chłopcy znajdą jakieś zajęcie, ale
dotąd się im to nie udawało.
- Nie przejmuj się tak, Elise - odezwał się Emanuel, a jego głos brzmiał
nieszczęśliwie. - To na pewno długo nie potrwa. Zanim lato się skończy, będziesz mnie miała
z powrotem.
Zanim lato się skończy... Właśnie na to lato tak się cieszyła. Móc przesiadywać z nim
wieczorami na schodkach, słuchać, jak gra dla niej na gitarze i śpiewa, czy po prostu siedzieć
obok siebie w niedzielne przedpołudnie i cieszyć się słońcem. Poza tym wcale nie było takie
pewne, że wróci, zanim lato minie. Wcale nie było takie pewne, że w ogóle wróci.
Nie była w stanie nic powiedzieć.
- Będę do ciebie pisał. Na pewno pozwolą nam pisać do domu.
Wciąż nic nie mówiła. Miała wrażenie, że słońce zniknęło, że porzuciło ten letni dzień
i ją. Tak krótko trwało jej szczęście. Pamiętała słowa pani Thoresen: „Dla takich jak my nie
ma nadziei”. Czy niektórzy byli skazani na życie w smutku i biedzie?
- Elise...
Ujął jej twarz w swoje dłonie, patrzył jej w oczy.
- Powiedz coś, Elise. Nie smuć się. Wszystko się ułoży, jestem tego pewien. Nie
martw się. Zadbam o was. Jeśli sam nie będę w stanie, poproszę o pomoc ojca.
Próbowała się uśmiechnąć, ale sama czuła, że nie było to szczere. - Daj mi trochę
czasu - powiedziała łamiącym się głosem. - To dla mnie wstrząs. Tak się cieszyłam na to
lato.
- Ja też.
Zdawało się jej, że głos zaczyna mu się łamać, ale nie była pewna. Zrozumiała, że dla
niego był to może nawet większy cios niż dla niej. To on wyjeżdżał do miejsca, które było
obce i niebezpieczne. Możliwe, że ryzykował życie. A przecież marzył, że spędzą razem ży-
cie. To życie, które właśnie się zaczynało, tu, pod tą ogrzaną słońcem ścianą. Tym większy
musiał przeżyć zawód. Ukryła swoje niezadowolenie i uśmiechnęła się do niego. - Na pewno
wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie.
Objął ją i przyciągnął do siebie. - To jest właściwe podejście, Elise - mówił
schrypniętym głosem. - Taką cię znam i między innymi dlatego cię pokochałem.
Wiedziałem, że podejdziesz do tego rozsądnie.
Pokręciła przecząco głową. - Nie myśl o mnie, w końcu to ty będziesz cierpiał
najbardziej.
- Kochana maleńka Elise.
Nic nie odpowiedziała, przełykała łzy.
- Powiedz mi coś więcej - wydobyła w końcu z siebie. - Na czym polega mobilizacja?
- Na razie sam niewiele wiem. Zrobiło się cicho.
- Coś chyba jednak wiesz.
- Chyba umieszczą mnie gdzieś na granicy. Ponieważ mieszkam w Kristianii,
zapewne przyjmą mnie do Norweskiego Korpusu Strzelców, który dwa lata temu został na
nowo utworzony.
- Co to jest Korpus Strzelców?
- To specjalny oddział piechoty, używany do pilnowania granic, gdzie każdy musi
działać na własną rękę. Musi umieć strzelać, powinien wykazać się sprytem i dobrą
orientacją. Dlatego żołnierze są rekrutowani między innymi spośród leśników.
Elise czuła, że traci nadzieję. Emanuel sprawiał wrażenie, jakby był dumny z tego, że
będzie w Korpusie Strzelców. - Nie wiedziałam, że tak dobrze strzelasz. Tyle czasu byłeś w
Armii Zbawienia.
- Umiem poruszać się w lesie, często chodziłem z ojcem na polowania i bardzo
wcześnie nauczyłem się jeździć konno. Zwrócono na to uwagę, kiedy odbywałem służbę
wojskową. Korpus Strzelców - czwarty oddział piechoty z Akershus - to mały, elitarny
oddział strzelców na koniach.
- Jak udaje ci się łączyć wojnę z wiarą? W Biblii jest napisane, że należy nadstawić
drugi policzek.
- Trzeba bronić tego, co najcenniejsze, co Bóg nam dał. Broniąc ojczyzny, chronię
ludzi, którzy są mi drodzy.
Przecież wojna to szaleństwo, pomyślała. Ludzie powinni być mądrzejsi. Muszą
istnieć inne rozwiązania niż wzajemne zabijanie się.
- Na pewno wrócę cały i zdrowy. A prawdę mówiąc, to nie wierzę, że dojdzie do
wojny. Uchwała z siódmego czerwca wyraźnie pokazała, że Norwegowie nie chcą
zjednoczenia. Jeśli Szwecja chce utrzymać unię, musi zrobić to siłą. Szwedzi chyba
rozumieją, że taka sytuacja przyniesie więcej złego niż dobrego i osłabi ich, a nie wzmocni.
Nasz rząd już wydał rozkaz usunięcia symbolu unii na flagach. Zarówno na okrętach
wojennych, jak i w twierdzach wymieniono już flagi.
- Słyszałam, jak mówiono, że Szwedzi czują się urażeni i chcą zemsty.
- Kiedy się zastanowią, na pewno inaczej na to spojrzą.
- Próbujesz mnie pocieszyć. Wszyscy mówią o groźbie wojny. Nawet robotnice w
fabryce rozmawiają o tym podczas przerwy na obiad. Jedna słyszała to, druga tamto; wszyscy
się boją.
- Jeszcze nie dostałem nakazu mobilizacyjnego. Nie martwmy się zawczasu.
Wczorajszy dzień był bardzo ważny. Dla mnie najważniejszy. Dzisiaj jest niedziela, mamy
wolne, świeci słońce, jest lato.
Schylił głowę i pocałował ją.
- Cieszmy się tym - szeptał, tuląc się do jej policzka. - Nikt nie wie, co przyniesie
jutro. Wcale nie musi się wydarzyć to, czego się obawiamy.
Przytaknęła i postanowiła go posłuchać: zapomnieć o tym, co być może było przed
nimi, i skoncentrować się na dniu dzisiejszym, na obecnej chwili. - Tak bardzo cię kocham,
Emanuelu.
Czuła jego gorący oddech na swojej twarzy, znów szukał jej warg.
- Nabożeństwo jeszcze trwa - szeptał z mieszaniną nadziei i tęsknoty w głosie.
Nie od razu zrozumiała, ale kiedy jego ręka powędrowała pod jej sukienkę, domyśliła
się, czego chciał. Mimo to spytała cicho: - Co masz na myśli?
Roześmiał się i powiedział: - Dobrze wiesz. Do wieczora daleko, prawda?
- Tak, ale... odważymy się?
Przyjemne uczucie rozeszło się po jej ciele, ale mimo to się opierała. Przecież ktoś
mógł przyjść. A jeśli matka i chłopcy wrócą wcześniej?
- Nikt nie przyjdzie, Elise - odezwał się, jakby czytając w jej myślach. - Usłyszymy
bicie dzwonów, poza tym zamkniemy drzwi na wypadek, gdyby ktoś jednak się zjawił.
Rozejrzała się dookoła i wstała, nieco się ociągając. W środku dnia i do tego w
niedzielę, pomyślała, jednocześnie i chcąc, i nie chcąc.
Zamknął drzwi i ochoczo pociągnął ją za sobą do małej sypialni. Nie było tu tak jasno
jak na zewnątrz, ale nie było też firanek, które można by zaciągnąć. To był pewien problem.
Jak ma się rozebrać, żeby on jej nie widział?
Położył ręce na jej talii i przyciągnął ją mocno do siebie. - Moja Elise... Mówiłem ci
już, jaka jesteś piękna? - spytał i zaczął rozplatać jej gruby warkocz. Przestraszyła się, że
będzie to za długo trwało, i pomogła mu.
- Pomóż mi i zdejmij sukienkę. Nie potrafię takich rzeczy.
- Musimy... to znaczy... Czuła, że się rumieni.
Roześmiał się cicho i pocałował ją w policzek. - Tak - wyszeptał. - Chcę zobaczyć cię
taką, jak cię Pan Bóg stworzył. - W końcu zrozumiał, co ją gnębi. - To jest nasze dziecko,
Elise. Ładnie wyglądasz teraz, kiedy się trochę zaokrągliłaś.
Odpiął guziki jej niedzielnej sukni, podniosła ręce, kiedy ją z niej zdejmował. Potem
sama pośpiesznie zdjęła bieliznę i stanęła z rękami skrzyżowanymi na piersi.
Delikatnie odciągnął jej ręce, przyglądał się jej piersiom, które unosiły się i opadały
nieco szybciej niż zwykle ze wstydu i:., z napięcia spowodowanego oczekiwaniem.
- Jesteś taka piękna - powiedział cicho schrypniętym głosem. Chwycił jej piersi,
pieścił je, nachylił się i zaczął wodzić wargami po jej ciele, tam gdzie przed chwilą trzymała
swoje dłonie.
Czuła, jak narasta w niej pożądanie. Odsunęła od siebie wszelkie myśli o matce i
chłopcach.
Uklęknął i przycisnął twarz do jej łona. Odczuła to mocno.
- Sprawiłaś, że znów żyję, Elise. Że stałem się mężczyzną - powiedział, całując jej
biodra i uda. Wargami muskał delikatnie jej ciało; gładził ją wszędzie, gdzie sięgały jego
dłonie. W końcu powoli wstał i pociągnął ją za sobą na łóżko. Położył ją na nim, a sam stał i
przyglądał się jej nagiemu ciału, szybko się rozbierając. Kiedy w nią wszedł, była gotowa.
Miała wrażenie, że słyszy, jak ktoś puka do drzwi, ale nie była tego pewna. Uznają, że
nie ma nas w domu, pomyślała leniwie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy już było po wszystkim, szybko się ubrali.
- Słyszałeś, że ktoś pukał?
- Nie - odpowiedział, patrząc na nią. - A ty słyszałaś?
- Zdawało mi się, że kogoś słyszę, ale mogłam się pomylić.
- Pomyśleli, że nie ma nas w domu, i sobie poszli.
Wyszła pośpiesznie do kuchni, a potem na korytarz. Ociągając się, uchyliła drzwi.
Na progu siedział Evert. Jak tylko ją usłyszał, podskoczył.
- To ty, Evert? Peder i Kristian są w kościele. To ty pukałeś? Pokiwał głową, nie
patrząc na nią.
- Byłam zajęta, rozumiesz chyba. Nie mogłam od razu otworzyć.
Znów przytaknął, szurając nogą po kamiennej posadzce.
- Dobrze, że nie odszedłeś. Zaraz powinni wrócić.
- Pomyślałem, że was nie ma. Zaglądałem i nikogo nie widziałem. .. - umilkł nagle i
zagryzł wargi, wyraźnie przestraszony.
Elise zrobiła się czerwona. Czy zaglądał - też do okna sypialni? - Wejdź, poczęstuj się
ciastem. Zapewne wiesz, że wczoraj mieliśmy wesele.
- Wiem. Pani Evertsen i pani Thoresen stały i rozmawiały o tym na ulicy z panią
Albertsen. Było dużo eleganckich gości, mówiły. Agnes się upiła i żołnierz musiał ją
wynieść.
Ludzie już zaczęli gadać, pomyślała Elise bezradnie.
- Agnes nie była pijana, tylko z jakiegoś powodu była smutna.
- Bo odebrałaś jej ukochanego. Pani Evertsen tak powiedziała. Powinnaś była
zadowolić się Johanem, mówiła. Dużo osób trafia do więzienia, a potem wychodzi, a ty
obiecałaś być z nim na zawsze.
Elise westchnęła. - Nie słuchaj wszystkiego, co mówią te plotkary. To Johan zerwał
zaręczyny, możesz im to powtórzyć.
Otworzyła drzwi do kuchni i wpuściła go. Przy stole kuchennym siedział Emanuel i
czytał piątkowe wydanie „Svaerta”.
- Witaj, Evert - odezwał się wesoło Emanuel. - Tak myślałem, że to pewnie ty. Nie
widzieliśmy cię od paru dni.
- Nie pozwolono mi przychodzić. Pani Berg powiedziała, żebym nie przeszkadzał.
- Coś podobnego. Nigdy nam nie przeszkadzasz. Elise znalazła puszkę z ciastem i
poczęstowała go.
Evert patrzył wielkimi oczami na ciastka. Brudna piąstka chwyciła chciwie
największe, jakie znalazł. Elise zauważyła, że kilka razy ruszył ustami, po czym szybko
połknął je niemal w całości.
- Weź jeszcze jedno, proszę. Tylko żeby Peder i Kristian się nie dowiedzieli.
Następne ciastko zniknęło równie szybko. Elise odstawiła puszkę.
- Idź na dwór i poszukaj ich. Na pewno zaraz tu będą.
Jak tylko wyszedł za próg, posłała zawstydzone spojrzenie Emanuelowi.
- Powiedział, że zajrzał, żeby sprawdzić, czy jesteśmy w domu. Emanuel drgnął. -
Przez okno do pokoju, tak?
- Nie wiem.
Musiał zauważyć przerażenie na jej twarzy.
- Nie przejmuj się tym. Evert na pewno niejedno widział, większość życia spędził
przecież na ulicy.
Nagle przypomniała sobie, co Evert powiedział, dowiedziawszy się, że Elise została
napadnięta w drodze z Akershus. Od razu się domyślił, co się stało.
- Taki wstyd. I to w środku dnia, i do tego w niedzielę. Emanuel zaśmiał się cicho,
wstał i ją objął.
- Myślałem, że powiesz coś innego.
- A co?
- Że jest wspaniale, jest środek dnia i świeci słońce.
Elise czuła, że się rumieni, ale nie mogła powstrzymać śmiechu. W tej samej chwili
usłyszeli za drzwiami głos matki i szybko odsunęli się od siebie.
- Bardzo budujące nabożeństwo - powiedziała matka, wchodząc. Miała zarumienione
policzki i wesołe oczy. - Pastor mówił z dużym zaangażowaniem i zapałem. Nikt dzisiaj nie
zasnął podczas kazania. A wy co robiliście? Chyba nie przesiedzieliście całego przedpołudnia
w domu, w taką ładną pogodę?
Elise nie śmiała spojrzeć na Emanuela, bojąc się, że zaraz się roześmieje.
- Nie, siedzieliśmy na ławce i rozmawialiśmy.
- Powinniście pójść się przejść. Nad wodą jest teraz tak ładnie, kwitną drzewa, trawa
jest zielona, wszędzie pełno polnych kwiatów.
- Dobry pomysł - powiedział Emanuel i raźnie podskoczył. - A kiedy wrócimy,
chętnie napijemy się kawy. Dopóki są jeszcze jakieś ciastka.
Matka spojrzała na niego przerażona.
- Dałam dwa Evertowi - pośpiesznie wtrąciła Elise.
- Dwa? - spytała matka, patrząc na nią oskarżycielsko.
Elise poczuła wyrzuty sumienia. - Nie mogłam się oprzeć jego głodnemu spojrzeniu.
Nigdy nie najada się do syta.
- A kto z nas się najada? Elise nie odpowiedziała.
- Odstąpiłem Evertowi moje ciastko - wyjaśnił szybko Emanuel. - Ja zjem kanapkę.
Szli wzdłuż rzeki. Więcej osób wybrało się tu w tę piękną letnią niedzielę. Im dalej
szli, tym mniejszy stawał się odór bijący od wody, a przy Myren, obok warsztatu, gdzie
między innymi produkowano urządzenia do młynów, widzieli kąpiące się dzieci i
spacerujących w słońcu dorosłych.
Młoda para z dziecięcym wózkiem zmierzała w ich stronę. Elise chłonęła widok
pięknej kobiety w białej, jedwabnej letniej sukni, z dużym jasnym kapeluszem z kwiatami i
dekoracją z kwiatów w talii.
Mężczyzna miał na sobie letni garnitur i słomkowy kapelusz. Rozmawiali i śmiali się,
wydawali się szczęśliwi. Jak to będzie w przyszłym roku latem? - pomyślała. Czy będzie
spacerować razem z Emanuelem, rozmawiając i ciesząc się, pchając przed sobą dziecięcy
wózek, czy też będzie siedziała w mrocznym pokoiku z dzieckiem śpiącym w szufladzie
komody?
A jeśli naprawdę dojdzie do wojny? Z jakiegoś powodu gazety się o tym rozpisywały
i niemal wszystkie stowarzyszenia w mieście organizowały zebrania agitacyjne. Emanuel
opowiadał jej o tym. A premier Christian Michelsen dostał większe niż zwykle brawa, kiedy
Siedemnastego Maja wygłosił swoją mowę na Festningsplassen. W całym mieści czuło się
entuzjazm. Dziewiątego czerwca rozlegnie się salwa armatnia we wszystkich twierdzach w
kraju i na wszystkich okrętach wojennych, a na maszt zostanie wciągnięta nowa, czysta flaga,
opowiadała jedna z prządek. Emanuel przed chwilą mówił to samo.
Młodzi ludzie z dziecięcym wózkiem zbliżyli się. Stanowili ładną parę. W ogóle nie
wyglądali na zmartwionych. Zapewne pochodzili z lewej, lepszej strony miasta; mężczyzna
na pewno był świetnie zorientowany w tym, co działo się w kraju, a mimo to nie sprawiał
wrażenia zaniepokojonego.
Emanuel był mądry, znał się na wielu rzeczach. Nie sądził, żeby Szwedzi byli na tyle
nierozsądni, żeby wprowadzić swoje groźby w czyn.
Para zbliżyła się. Elise usłyszała, że Emanuel wydaje zdziwiony okrzyk. Odwróciła
się w jego stronę. - O co chodzi?
- Udawaj, że się nic nie stało. W wózku leży Braciszek...
ROZDZIAŁ PIĄTY
Słowa były niczym cios w podbrzusze. - Braciszek? - wyszeptała. - Chcesz
powiedzieć, że to są jego nowi rodzice?
Emanuel przytaknął. Para zbliżała się coraz bardziej. Emanuel uniósł kapelusz,
mężczyzna uczynił to samo.
Emanuel chciał najwyraźniej iść dalej, ale mężczyzna się zatrzymał.
- Słyszałem, że w starym kościele Gamie Aker odbył się wczoraj ślub, panie Ringstad.
- Uśmiechnął się życzliwie, podczas gdy jego żona zlustrowała Elise i raczej nie sprawiała
wrażenia zachwyconej tym, co zobaczyła. - Gratuluję - rzucił wesołym głosem. - To pańska
żona? - spytał. Wyciągnął do niej rękę, przedstawił się i ukłonił. - Jestem August Paulsen, a
to moja żona, Josefine.
Elise dygnęła, spuszczając wzrok. Nie wiedziała, gdzie ma patrzeć.
- Mieszkamy na wprost państwa Carlsenów. Zwracał się do niej, musiała więc
podnieść spojrzenie.
- Zna pani zapewne mojego wuja, jest majstrem w przędzalni.
Przytaknęła, lecz wciąż nie była w stanie nic powiedzieć.
- Słyszałem, że pozwolono panu wynająć stary dom majstra przy moście, panie
Ringstad - mówił dalej mężczyzna. - Miło mi to słyszeć. Byłoby smutne, gdyby musiał pan...
- nagle urwał. - Chodzi mi o to, że przecież pochodzi pan z dużego dworu, a dla pana Oscara
Carlsena był pan niczym syn.
- Nie przywiązuję większej wagi do tego, gdzie mieszkam, panie Paulsen.
Najważniejsze dla mnie jest to, że moją żoną jest kobieta, o której zawsze marzyłem -
powiedział. Uśmiechnął się do Elise i przyciągnął ją do siebie.
Mężczyzna roześmiał się nieco niepewnie. - Tak, to jest najważniejsze - powiedział. -
Muszę przyznać, że nieco się zdziwiłem. Nie wiedziałem, że oficerowie Armii Zbawienia
mogą się żenić.
- Mogą, ale z osobą, która też jest w Armii Zbawienia. Zresztą już zrezygnowałem.
Osiem lat służby biednym wystarczy.
- Słyszałem, że dostał pan pracę w tkalni płótna żaglowego.
- To prawda.
Dziecko w wózku rozpłakało się. Pani Paulsen zaczęła kołysać wózkiem, żeby
uspokoić maleństwo, ale płacz tylko się wzmógł. Ku swojemu przerażeniu Elise zobaczyła,
że pani Paulsen nachyla się nad wózkiem, bierze dziecko i delikatnie je podnosi. Przytuliła je
do siebie, chcąc je pocieszyć, mruczała jakieś uspokajające słowa.
Elise patrzyła jak w transie. Minęło kilka tygodni, ale rozpoznała go. Ten sam profil,
wysokie czoło i zadarty nosek. Poczuła smutek tak duży, że z trudem oddychała. To było
dziecko Hildy. „Braciszek” Pedera, pierwszy wnuk jej matki. Maleństwo, które
spowodowało, że Peder zapomniał o wszystkich swoich troskach i znów potrafił się cieszyć.
Dziecko, którego przyjścia jej matka oczekiwała od momentu powrotu z sanatorium, a
potem, kiedy już go nie było, robiła wszystko, żeby ukryć swój smutek.
Pani Paulsen ułożyła dziecko wygodnie na ręku i pokazując je, powiedziała: - To jest
nasz syn, Isac.
- Isac Elias - poprawił ojciec. Żona posłała mu gniewne spojrzenie.
Elise nie była w stanie nic powiedzieć. Patrzyła jak zahipnotyzowana na małego.
Uspokoił się na ręku matki, uśmiechał się i gaworzył.
- Czyż nie jest piękny? - spytała matka. W głosie słychać było zachwyt, jej twarz
promieniała.
August Paulsen roześmiał się. - Nie wypada się chwalić własnymi dziećmi, Josefine.
„Własnymi dziećmi”... Elise miała ochotę wykrzyczeć, że to Hilda wydała go na
świat. I to ona - i tylko ona < - jest matką Braciszka.
Josefine Paulsen zwróciła się do Elise, najwyraźniej zapominając, że była tylko prostą
robotnicą. - Sama się pani przekona, pani Ringstad. Kiedy urodzi pani swoje pierwsze
dziecko, zrozumie pani, jakie to niewyobrażalnie wspaniałe uczucie.
Elise przytaknęła i dalej przyglądała się Braciszkowi. Biedna Hilda. Współczucie dla
siostry powodowało ból w klatce piersiowej. Pomyśleć, że została zmuszona oddać własne
dziecko...
Czuła, że łzy napływają jej do oczu. Zamrugała, walczyła z płaczem, nie chcąc
zdradzić się ze swoją wiedzą. Nie mogli się domyślić, że była ciotką Isaca.
Josefine Paulsen spojrzała na nią zdziwiona. - Musi pani bardzo lubić dzieci. Widzę,
że się pani wzruszyła. - Nagle zrobiła krok i podała jej Braciszka. - Proszę wziąć go na ręce,
jeśli ma pani ochotę.
Elise spoglądała na dziecko. To był ich Braciszek - zrobił się taki duży. Teraz
widziała, że ma kolor oczu Hildy i jej nos. W tym właśnie momencie dziecko się
uśmiechnęło i dostrzegła dołeczki w jego policzkach. Patrzyło prosto na nią, zastanawiała się,
czy to możliwe, żeby ją rozpoznało? Obawiając się własnej reakcji, oddała dziecko pani
Paulsen. - Ma pani całkowitą rację. To piękne dziecko - powiedziała drżącym głosem.
- Nie chce go pani jeszcze chwilę potrzymać?
Elise pokręciła przecząco głową. Jedyne, o czym teraz marzyła, to odejść stąd, pójść
gdzieś, gdzie mogłaby się swobodnie wypłakać.
- Niestety musimy iść dalej; jesteśmy umówieni z moimi braćmi - słyszała
wypowiadane przez siebie słowa i przestraszyła się kłamstwa, i to w obecności Emanuela.
Pani Paulsen uśmiechnęła się. - Miło mi było panią poznać - powiedziała, a niechęć,
jaką na początku wyraźnie jej okazywała, minęła. Zwróciła się do Emanuela. - Proszę
odwiedzić nas kiedyś z żoną. Mam coś, co już dawno chciałam panu pokazać. Zdjęcie Othilie
Tonning, samarytanki i generała Armii Zbawienia. Zapewne pan nie wie, że jesteście
spokrewnieni.
- Nie, tego nie wiedziałem - odpowiedział Emanuel uprzejmie, ale Elise zauważyła, że
nie był równie miły jak zwykle. Pewnie rozumiał, jakie katusze musiała znosić, i chciał ją
stąd zabrać.
- Proszę do nas zajrzeć - pośpieszył żonie z pomocą August Paulsen.
- Dziękuję, bardzo chętnie - odpowiedział Emanuel. Pokiwał głową, uchylił kapelusza
i chwycił zdecydowanie Elise za rękę. Zaczęli iść.
Nie odezwali się do siebie słowem, dopóki nie odeszli na tyle daleko, żeby
Paulsenowie nie mogli ich słyszeć. W głosie Emanuela słychać było współczucie.
- Tak mi przykro, Elise, ale nie mogłem po prostu pójść dalej.
- Rozumiem.
Ścisnął jej dłoń. - Byłaś dzielna i sprawiłaś im dużą radość.
- Pomyśleli, że tak bardzo kocham dzieci.
- Trochę mnie to ubawiło. Najpierw była sceptyczna, a po chwili w ogóle nie chciała
nas puścić.
Elise nie odezwała się; czuła, że ma ściśnięte gardło.
- Nie płacz, Elise. Spróbuj się pocieszyć tym, że jest mu dobrze.
- U nas też byłoby mu dobrze.
- To prawda, ale nie mogłaś na to nic poradzić. To był wybór Hildy. Dokonała go, nie
pytając cię o zdanie.
- Powinnam była wiedzieć, czego naprawdę chce.
- Nic by to nie pomogło, nie mogłaś temu zapobiec. Hilda bardziej słuchała majstra, a
nikt nie mógł przewidzieć, jakie on ma plany.
- Czasami go nienawidzę. Zniszczył życie Hildy.
- Aż tak źle chyba nie jest. Dalej u niego pracuje. Jeśli miałaby do niego żal,
przeniosłaby się.
Elise przytaknęła. Poczuła, że ucisk, który czuła w piersiach, nareszcie zelżał.
- Masz rację. Może Braciszkowi rzeczywiście będzie lepiej tam, gdzie teraz jest.
Trudno powiedzieć, jaką matką byłaby Hilda.
- Jest za młoda.
- Nad rzeką mieszka dużo matek, które nie są wiele od niej starsze.
- Większość z nich nie powinna być matkami. Czeka ich trudne życie. Myślę o tych
wszystkich dzieciach przynoszonych do żłobka przed szóstą rano i odbieranych dopiero o
szóstej albo ósmej wieczorem. A kiedy nie mogą już dłużej być w żłobku, matki zostawiają
je same w zimnych, pełnych przeciągów mieszkaniach, gdzie nikt się nimi nie zajmuje.
Ciągle zdarzają się jakieś wypadki, dzieci są tylko dziećmi. Bywają nieostrożne. W
najlepszym razie mogą poprosić sąsiadkę o pomoc, ale nie każdy jest w tak dobrej sytuacji.
Elise przytaknęła. - Wiem. Widzę, jak martwią się matki w fabryce. Mają rozgonione
spojrzenia, ciągle nasłuchują, jakby przez szum wodospadu i hałas maszyn mogły usłyszeć
głosy swoich dzieci. Jak tylko słyszą stukanie kotłów z jedzeniem na korytarzu, gnają do
domu. A kiedy wracają, są na ogół jeszcze bardziej zmartwione.
- To nie jest życie, ani dla dzieci, ani dla matek. Cieszę się, że masz swoją matkę.
Kiedy nasze dziecko się urodzi, powinna zostać w domu. Dla niej też tak będzie najlepiej.
Widać po niej, że przeszła poważną chorobę, nawet jeśli wróciła już do zdrowia.
Elise poczuła ciepło w sercu. „Nasze dziecko”. Czy był na świecie lepszy człowiek
niż Emanuel? Pokiwała głową i powiedziała: - O tym samym myślałam. U Magdy nie zarabia
wiele. Przy twoich i moich zarobkach, i może z niewielką pomocą Kristiana i Pedera, na
pewno sobie poradzimy.
Kiwała głową, kiedy to mówiła, ale nagle przypomniała sobie o grożącej wojnie.
Kiedy Emanuel dostanie wezwanie, zostaną im tylko jej zarobki. A ona nie wiedziała nawet,
ile płacą za wynajęcie domu.
Emanuel najwyraźniej pomyślał o tym samym. - Mam nadzieję, że dostanę urlop z
fabryki na te parę dni, a jeśli nie, jestem pewien, że ojciec wspomoże nas jakąś sumą.
- Mówisz „parę dni”. Myślisz, że w parę dni może być po wszystkim?
- Rozmowy ze Szwedami już się toczą. Podobno ich premier ma niesłychany dar
przekonywania i bardzo się zaangażował. Wcześniej kierował jedną z najlepszych stoczni w
kraju, był działaczem gminnym, przewodniczącym partii, a potem zrobił karierę jako polityk.
Moim zdaniem to dobrze wróży pokojowemu rozwiązaniu unii.
- Mam nadzieję, że masz rację.
Doszli do mostu Bentsebrua i nagle wokół nich zrobiło się pusto. Ludzie pewnie
powracali już do domów na wczesny niedzielny obiad. Emanuel przyciągnął do siebie Elise,
chwycił ją za brodę i uniósł do góry jej twarz. - Na naszym niebie nie będzie chmur, Elise.
Świeci słońce i mamy siebie. Czego więcej możemy sobie życzyć?
Elise zamknęła oczy i odwzajemniła jego pocałunek, tuląc się do niego. Jak mogła
wątpić? Emanuel był teraz najważniejszy w jej życiu; był tym najlepszym, co ją spotkało.
Kiedy wrócili do domu, od razu poczuli zapach smażonej ryby. Zamiast zaparzyć
kawę, matka zabrała się do smażenia ryby, którą złapał Peder, podgrzała też resztki gulaszu z
wesela. Niewiele tego było, ale zjedli jeszcze po kanapce i nikt nie był głodny.
Kończyli jeść, kiedy usłyszeli kroki na zewnątrz. Weszła Hilda, spocona, zdyszana i
w brudnym swetrze.
- Ależ Hildo! - Matka patrzyła na nią przerażona. - Dzisiaj jest niedziela.
- Dla niektórych tak. Ale nie dla takich wołów roboczych jak ja - powiedziała Hilda
stłumionym głosem. - Pracuję od szóstej rano. Pan Paulsen źle się czuje i marudzi bardziej
niż dziesiątka dzieciaków naraz. - Powiodła głodnym wzrokiem po stole. - Zostało coś dla
mnie?
Matka szybko się podniosła, oddając jej swój stołek. - Ja już nie dam rady. Możesz
zjeść za mnie.
Elise wiedziała, że matka kłamie, bo ledwie zaczęła jeść. Hilda na pewno miała co
jeść u Paulsena. Nie powinna przychodzić i zjadać posiłku matki.
Hilda usiadła i zaczęła pochłaniać jedzenie, mówiąc między kolejnymi kęsami.
- Agnes jest strasznie zdenerwowana. Wymknęła się dzisiaj rano z domu i przybiegła
do mnie. Wślizgnęłyśmy się do mojej służbówki. Pozwoliłam się jej wygadać. Wymówiła
Carlsenom, chociaż nie wie, czy będzie mogła wrócić do Hjula.
Zarówno Elise, jak i Emanuel patrzeli na nią przerażeni. - Wymówiła? - spytała Elise
poruszona. - Jak mogła to zrobić? Dziewczęta czekają w kolejce, żeby dostać pracę czy to w
przędzalni, czy w tkalni.
Hilda wzruszyła ramionami i jadła dalej, nie podnosząc głowy. - Powiedziała, że nie
ma to dla niej żadnego znaczenia. Jeśli nie dostanie pracy, zawsze może iść w ślady Oline.
- Chyba nie mówiła tego poważnie - odezwała się Elise wstrząśnięta.
- Owszem, mam wrażenie, że tak. I nie wydaje mi się, żeby miała coś przeciwko
temu. Zarobi więcej niż gosposia. To naprawdę spore pieniądze.
- Co robi Oline? - spytała matka, która stała przy piecu i dokładnie wyskrobywała
resztki gulaszu z garnka.
Elise posłała siostrze nieznoszące sprzeciwu spojrzenie. Hilda musiała szybko znaleźć
jakieś wytłumaczenie.
- Pracuje w mieście. Chyba gdzieś w sklepie, czy coś takiego.
- W sklepie nie zarabia się dużo.
- Zależy w jakim.
- Ma czwórkę małych dzieci. Co z nimi robi?
- Jedno dziecko nie żyje, a najstarsze pilnuje młodszych. Odwiedziłam ją kiedyś zimą.
Elise poczuła się niepewnie. Nigdy nie zazna spokoju, jeśli Agnes pójdzie na ulicę.
Może Agnes naprawdę kochała Emanuela i teraz życie straciło dla niej sens? Powinna była
znacznie wcześniej powiedzieć jej o Emanuelu, o tym, jak bardzo się zaangażowała.
Peder i Kristian skończyli jeść i spytali, czy mogą iść się bawić z Evertem, który
czekał na nich na zewnątrz.
Matka odstawiła garnek i nalała do niego wody. - Nie sądzę, żeby Oline miała się
lepiej niż wy. Agnes grymasi i w tym cały problem.
Hilda podniosła się z wysiłkiem. - Agnes nie grymasi. Powinno się jej współczuć. A
jeśli coś sobie zrobi?
Emanuel kiwał bezradnie głową. - Rozumiem, że uważasz, że to moja wina, ale mogę
ci przysiąc, że nigdy nie dawałem jej żadnej nadziei. Być może byłem ślepy i głupi. Na
początku myślałem, że naprawdę jest zainteresowana Armią Zbawienia. Potem zrozumiałem,
że co innego ją do nas ciągnęło. Tak samo myślałem, kiedy zapragnęła nauczyć się grać na
gitarze. Dopiero dużo później zrozumiałem, że chodziło jej o mnie...
Matka podeszła do stołu. - Agnes to latawica. Jest taka, odkąd skończyła czternaście
lat. Z jakiegoś powodu, którego nie rozumiem, ma powodzenie u chłopców, dostaje każdego,
którego sobie upatrzy. Pewnie pierwszy raz nie dostała tego, którego chciała, i nie może się z
tym pogodzić.
Hilda wstała od stołu, jadła pośpiesznie i już skończyła. - Wszyscy jesteście podli. Ty
też, mamo. Zawsze mówiłaś, że należy ludziom współczuć i okazywać litość. To wina Elise,
że Agnes jest nieszczęśliwa. Zabrała jej Emanuela, bo potrzebowała kogoś, kto o nią zadba -
powiedziała Hilda i wybiegła z kuchni.
Matka posłała Emanuelowi zażenowane spojrzenie. - Ona nie wie, co mówi. Znam
Hildę. Kiedy coś jest nie po jej myśli, nie potrafi się pohamować. Za chwilę będzie tego
żałowała i wróci przepraszać.
Emanuel uśmiechał się uspokajająco. - Nie biorę tego do siebie, pani Lovlien. Hilda
ma swoje zmartwienia. Oddała swoje dziecko, a jego ojciec mieszka po drugiej stronie ulicy.
To musi być trudne do wytrzymania.
Matka przytaknęła zamyślona. - Może też będzie mogła dostać równie dobrze płatną
posadę jak Oline?
Elise zmroziło. - Nie, mamo, nie sądzę. Jest... za młoda.
- Za młoda? Ma skończone siedemnaście lat.
- Porozmawiam z Oline i dowiem się, o co tu naprawdę chodzi. Może wcale nie
zarabia tak dobrze, jak Agnes myśli.
Elise posłała Emanuelowi przelotne spojrzenie, zastanawiając się, czy wiedział, czym
zajmuje się Oline.
- Może pójdziemy się przejść, kiedy skończę zmywać. „Svasrta” leży na stole.
Poczytaj sobie.
Tym razem ruszyli w dół rzeki. Elise rzadko tędy chodziła, a wschodnim brzegiem nie
szła od czasu tego przykrego zdarzenia, kiedy to dwóch mężczyzn zaczęło za nią biec. Ale
teraz musiała. Emanuel chciał pokazać jej okno swojego biura w fabryce.
- Wiesz, że budynek tkalni płótna żaglowego jest drugi co do wielkości w kraju?
Ludzie pielgrzymują tu, żeby obejrzeć taki wielki zakład.
Elise pokiwała głową. Wiedziała wszystko o fabryce, przecież Johan też w niej
pracował, nie chciała jednak przypominać o tym Emanuelowi.
- Produkujemy płótno na żagle, pakuły i nici na sieci do łodzi i zatrudniamy ponad
tysiąc robotników. Słyszałaś, że w dole potoku można łowić łososie? - dodał nagle. -
Przypływają tu z fiordu i zostają. Nie płyną w górę, tylko tu składają ikrę. Ale woda tam nie
jest wiele lepsza. Cuchnie niemal w każdym miejscu.
Elise nie słuchała go uważnie, myślała o Agnes.
- Muszę ci coś powiedzieć, Emanuelu. Mówiłam ci kiedyś, czym naprawdę zajmuje
się Oline?
- Nie - odpowiedział, odwracając się w jej stronę.
- Jest na ulicy.
Patrzył na nią, nic nie rozumiejąc. - A ta posada w sklepie?
- Powiedzieliśmy tak ze względu na mamę i chłopców.
- Więc Agnes zastanawia się, czy nie pójść na ulicę? W jego głosie słychać było
niedowierzanie.
- Myślę, że Hilda tylko tak mówi. Jest zazdrosna i bierze stronę Agnes. Być może
powiedziała coś takiego w chwili poruszenia, ale nie wierzę, żeby na serio o tym myślała.
- To byłoby czyste szaleństwo. Nie jest jej źle u Carlsenów. Codziennie je do syta, ma
własny pokój, pracuje z miłymi ludźmi. Poza tym sama tę posadę wybrała.
- Nie dlatego, że chciała być służącą, tylko żeby być blisko ciebie.
- Mam mieć wyrzuty sumienia? - spytał, a w jego głosie dał się słyszeć pewien
sarkazm.
Uśmiechnęła się. - Nie, myślę, że ani ty, ani ja nie jesteśmy winni temu, że Agnes
czuje się nieszczęśliwa. Zastanawiam się tylko, czy nie bylibyśmy w stanie jej pomóc?
Wytłumaczyć jej pewne rzeczy.
- Pójdę do Carlsenów i porozmawiam z nią. I tak wybierałem się do nich
podziękować za prezent ślubny. Mimo że niezbyt udany - dodał i uśmiechnął się do niej z
błyskiem w oku.
Elise mogła tylko też się uśmiechnąć. Carlsenowie podarowali im małą lampę z
alabastru, elektryczną...
- Może kiedyś się nam przyda - powiedziała, chcąc go pocieszyć, bo sama w to też nie
wierzyła. Tylko bogatych stać było na elektryczne oświetlenie.
- To nie ma znaczenia, Elise. Podobasz mi się w świetle lamy naftowej albo w blasku
świec. Światło jest wtedy takie łagodne, nastraja do rozmyślań i refleksji, co wzmacnia
poczucie wspólnoty.
Nigdy tego tak nie postrzegała. Kiedy ciemność zaczynała się skradać, trudniej było
cerować skarpety, łatać spodnie czy przyszywać guziki. Nic jednak nie powiedziała.
- Nie powiesz chyba Hildzie, kogo spotkaliśmy dzisiaj przed południem? - spytała
czujnie.
- Nie, raczej nie. Chociaż kusi mnie opowiedzieć jej, jak dziecku jest dobrze i jaka
dumna i szczęśliwa jest pani Josefine Paulsen. Ale Hilda nie jest chyba na tyle dojrzała, żeby
spojrzeć na to w ten sposób. Tylko się zdenerwuje i będzie zła.
- Miałabyś ochotę się do nich kiedyś wybrać? Nalegali, żeby ich odwiedzić.
Posłała mu przerażone spojrzenie.
- Naprawdę chciałbyś? Mielibyśmy odwiedzić Braciszka i jego nowych rodziców? To
byłaby zdrada wobec Hildy.
- Może tak, a może nie. W perspektywie dałoby to nam możliwość śledzenia jego
życia. Mielibyśmy pewność, że jest mu dobrze, i moglibyśmy interweniować, gdyby coś było
nie tak.
- Nie proś mnie o to. W każdym razie nie teraz.
Ścisnął jej dłoń. - Pójdziemy tam tylko, jeśli będziesz tego chciała - powiedział.
Kawałek dalej stała grupka chłopców. Coś w sposobie, w jaki stali i rozmawiali ze
sobą, w jaki na nich patrzyli, sprawiło, że Elise zwolniła kroku.
- Powinniśmy chyba wracać. Mama pewno się zastanawia, co się z nami stało.
Emanuel spojrzał na nią, po czym skierował wzrok w stronę grupy chłopców. Bez
słowa zawrócił na pięcie i zaczął iść z powrotem.
Milczeli przez resztę drogi. Na czole Emanuela pojawiła się głęboka zmarszczka.
Elise wzdrygnęła się. Czy Emanuel byłby w stanie rozpoznać napastnika, jeśli
spotkałby go na ulicy? Zapamiętał jego rude, kręcone włosy, które wyraźnie się wyróżniały.
Kiedy zrozumiał, że minęli ich na moście, wpadł w złość; potrząsał nią, zaciskając pięści.
Dopiero kiedy powiedziała, że nie odważyła się odezwać, bojąc się jego reakcji, wziął się w
garść. „Masz rację, Elise. Lepiej, że tego nie wiedziałem. Dołożyłbym całej trójce”.
Gdyby Emanuel trafił na drania, kiedy ten był sam, trudno powiedzieć, jak by to
spotkanie mogło się skończyć. Przeszedł ją dreszcz. Na co dzień Emanuel był najmilszym i
najspokojniejszym mężczyzną na świecie, ale pod powierzchnią, krył się Spory temperament.
Nie śmiała się odwrócić. Nie chciała, żeby Emanuel odgadł, o czym myślała.
Banda chłopaków stała w pobliżu fabryki. Czy to możliwe, że tam pracowali? W tym
samym miejscu, gdzie Emanuel?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Letnie upały nadal się utrzymywały. Wieczorami zdarzały się silne deszcze, a nawet
burze, ale następnego dnia słońce znów jasno świeciło.
W małym domku majstra życie toczyło się jak co dzień. Każdego ranka, tuż przed
szóstą, Elise wyruszała do przędzalni, a godzinę później Emanuel wychodził do fabryki,
gdzie zasiadał w swoim biurze. Matka gotowała i naprawiała ubrania chłopców, ale z
cięższymi pracami domowymi sobie nie radziła. Peder towarzyszył Evertowi do szkoły,
gdzie ten czyścił rynny z liści i rąbał drzewo. Peder wolał mu pomagać niż siedzieć i się
nudzić. Kristian natomiast spotykał się z kolegami, nie chciał jednak powiedzieć, co robią.
Elise czuła, jak z każdym dniem rośnie jej miłość i szacunek do Emanuela. Nie mógł
się jej trafić lepszy mąż; był miły, troskliwy i prawie zawsze w dobrym humorze. Wnosił do
domu śmiech i radość. Peder go ubóstwiał, nawet Kristian jakby odtajał i stał się bardziej
dostępny. Matka była radosna. Elise prawie już jej takiej nie pamiętała. Wzdychała
zadowolona: - Dziękuję Bogu, że Emanuel wkroczył w nasze życie. - Albo: - Opatrzność
tobą kierowała, kiedy tego dnia poszłaś do Świątyni po buty dla Pedera. - Wobec chłopców
była ostra: - Nie róbcie takiego bałaganu, to nie jest nasz dom! Macie być posłuszni i
grzeczni, bo Emanuel będzie miał nas dosyć.
Ale Emanuel tylko się śmiał i mówił: - Na Boga, pozwólcie im być dziećmi. To jest
też ich dom; chcę, żeby się tu czuli swobodnie, niech się bawią i śmieją, jak to dzieci.
Kiedy nad rzeką zapadła letnia noc i robotnicy udali się już na spoczynek, Elise i
Emanuel mieli chwilę dla siebie w swoim pokoiku.
Przez okno wpadało wieczorne słońce, rozświetlając małe pokoje od wschodu. W
pomieszczeniach czuło się ciepło lata, słychać też było szum wodospadu w oddali, a oni
napawali się sobą i swoją miłością.
Emanuel nigdy nie miał dosyć. Elise cieszyła się, że mogła dać mu to, czego chciał,
ale zdarzało się, że wracała zmęczona po długim dniu pracy w przędzalni i musiała się
mobilizować, żeby nie poczuł się zawiedziony. Albo żeby nie zasnąć. Szczególnie kiedy upał
w fabryce stawał się nie do wytrzymania, a im kazano pracować po godzinach.
- Tak nie może być - mówił Emanuel, denerwując się w jej imieniu. - Nie mogą
żądać, żebyś wstawała o piątej i pracowała dwanaście - czternaście godzin za tak marne
pieniądze! Jeśli któraś z was się trochę spóźni, zaraz potrącają jej z pensji, a jeśli nie
przyjdzie dzień czy dwa, traci pracę. To niewolnictwo!
- Nie mam ani lepiej, ani gorzej niż inni - protestowała Elise. - Nawet mam bliżej do
pracy niż większość. Jedna z prządek mieszka w komórce na strychu, gdzie szczury mają
swoje nory. Papierami utyka największe dziury, żeby ochronić się przed najgorszym mrozem
i wiatrem. Nie mówiąc już o pannach służących, które pracują jeszcze dłużej i nawet nie mają
wolnej każdej niedzieli.
- Ale przynajmniej lepiej mieszkają. Nie chcę dociekać, kto ma lepiej, czy gorzej;
złości mnie, jak się traktuje robotników w tym kraju. Coś trzeba zrobić. Nie możecie na to
pozwalać. Fabrykanci zgarniają pieniądze, stawiają piękne domy, kupują samochody, a tym,
dzięki którym tryby się kręcą, ledwie starcza na jedzenie. To wstyd.
Elise nic nie mówiła. Wiedziała, że Emanuel ma rację, ale była zbyt zmęczona, żeby
podjąć dyskusję.
Dwa tygodnie po weselu stało się to, czego się obawiała. Emanuel dostał kartę
mobilizacyjną. Miał się stawić dwudziestego piątego lipca.
Elise paraliżował strach, ale starała się go nie okazywać. W najgorszych momentach,
kiedy wracając z pracy, szła wieczorem przez most, ciągnąc nogę za nogą, tak zmęczona, że
miała wrażenie, że gdyby teraz się potknęła, toby upadła, czuła, jakby Emanuel dostał wyrok
śmierci. Nie miała pojęcia, jak sobie poradzi, kiedy zostaną jej tylko jej własne zarobki,
nędzne siedem koron tygodniowo. Kiedy mieszkali w Andersengarden, pieniądze te szły na
czynsz, na jedzenie i opał. Z pensji Hildy kupowali ubrania, buty, mydło i czasem jakąś
gazetę. Bez gazety mogli się obyć, ale chłopcy rośli i ubrania szybko stawały się za małe, a
na kolanach i na tyłku nie było już miejsca na nowe łaty. Czynsz w domu majstra był na
pewno dużo wyższy niż w Andersengarden. Może będą się musieli przeprowadzić do
mieszkania, gdzie będą dzielić kuchnię z drugą rodziną? Szczury i dziury w ścianach
poutykane papierem... Wzdrygnęła się.
Emanuel mówił, że porozmawia z ojcem, ale to na pewno nie było takie proste. Tego
właśnie spodziewali się jego rodzice i ich przyjaciele. Byli zbyt dobrze wychowani, żeby to
okazać, ale w głębi duszy by się cieszyli. Powtarzaliby: „A nie mówiłem?”, i kiwali głowami.
Według nich nagły ślub Emanuela był nieszczęściem. Karolinę nawet się założyła z ojcem,
że zanim minie, rok Emanuel wróci.
A minęły dopiero dwa tygodnie...
Kiedy jednak wieczorem leżała w jego objęciach w brązowym mahoniowym łóżku i
czuła jego ciepło, jego miłość i optymizm, wszystkie czarne myśli znikały. Nie musiała mu
nawet mówić o swoich obawach. Rozumiał, co ją dręczy, i uspokajał ją.
- Będę płacił czynsz. Mam odłożone trochę koron, no i mogę też coś sprzedać.
Wolałbym nie prosić o nic ojca, jeśli będę mógł tego uniknąć. Zawsze krytykował moje
wybory i był bardzo przeciwny mojemu wstąpieniu do Armii Zbawienia. Nie chciałbym teraz
usłyszeć: „A nie mówiłem?” Tyle dumy jeszcze mam. Wiem, że tylko czeka, aż wrócę z
podkulonym ogonem, ale to się nie stanie.
Elise dobrze go rozumiała. Dla niej też byłoby poniżające musieć przyjmować
jałmużnę od jego ojca. Ale jeśli nie miało się gdzie mieszkać i było się głodnym, trzeba było
zapomnieć o honorze. Tyle wiedziała. - Jakoś to będzie, Emanuelu - pocieszała go. - Skoro
Evert znalazł pracę, Peder na pewno też coś znajdzie. Gdyby Kristian bardziej się starał, też
mógłby pracować. Jest od nich wyższy i silniejszy, potrafi być bystry i wygadany, jeśli tylko
chce.
- Mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Tym musimy się pocieszać.
Elise nie odpowiedziała. Nikt nie wiedział, jak długo trzeba będzie pilnować granicy.
Może kilka miesięcy, może rok. Jeśli i Norwegowie, i Szwedzi będą się upierać przy swoim i
nikt nie będzie chciał ustąpić, napięta sytuacja mogła się jeszcze długo utrzymywać, mogło
nawet dojść do walk. Starała się odgonić od siebie tę myśl.
- Widziałaś się ostatnio z Hildą? - spytał Emanuel, najwyraźniej żeby odwrócić jej
myśli.
Przytuliła się do niego. - Nie, nie widziałyśmy się od tamtej niedzieli po naszym
weselu.
- Nie dziwi cię to?
- Mama się martwi, ale mnie się wydaje, że Hilda jest po prostu zazdrosna i nie chce
patrzeć, jaka jestem szczęśliwa. Wiem, że już to mówiłam, ale taka jest prawda.
Położył się na niej i zaczął ją całować. - Rozumiem ją - wyszeptał. - Każdy by nam
zazdrościł, gdyby wiedział, jak jest nam dobrze. - Znów ją pocałował, a ona czuła, jak jego
członek twardnieje i robi się coraz większy. - Nigdy nie będę miał cię dosyć - powiedział
cichym, schrypniętym głosem. - Tęsknię za tobą, kiedy siedzę w biurze, a godziny mijają
powoli. Mógłbym tak leżeć i kochać się z tobą dzień i noc. Jutro jest niedziela. Czy twoja
matka nie planowała wybrać się w odwiedziny do pani Thoresen sprawdzić, co u niej?
Elise roześmiała się cicho. - Owszem, a chłopcy jadą nad jezioro kapać się.
Chichotał, wtulając się w jej szyję. - To już wiem, co ja chciałbym robić.
Uśmiechnęła się i pocałowała go w czoło. Nie śmiała powiedzieć, że wolałaby
pogrzać się w ciepłym letnim słońcu. Lato tak szybko mijało, a zima była taka długa. To
słońce dawało im siłę przetrwać długie zimowe mrozy.
Starała się jednak, żeby nie zauważył, że dla niej było to za dużo: każdego wieczoru,
każdej nocy, każdego ranka, zanim wstała o piątej rano. Czuła, jak bardzo jest zmęczona,
jeszcze zanim zdążyła przejść przez most w drodze do przędzalni.
Ale za dwa tygodnie miał wyjechać. Potem będzie wspominała te dni z tęsknotą.
Nocami będzie brakowało jej jego gorącego ciała i będzie żałowała, że w ogóle mogła tak
myśleć.
Następnego dnia całe przedpołudnie spędzili w domu, mimo że słońce prażyło z
bezchmurnego nieba. Nie było wiatru, była piękna pogoda. Z małych drewnianych domków
na zboczu dochodziły pojedyncze krzyki dzieci i śmiech. Wzdłuż rzeki chodzili chłopcy z
wędkami na ramieniu, szukając czystszej wody.
Elise widziała ich z okna dziennego pokoju, wychodzącego na rzekę i przędzalnię, i
dziwiła się, że lato i zima mogły aż tak się różnić. Drzwi były otwarte, miała widok na zieleń.
Docierał do nich szum wody, a jeśli wiatr wiał z właściwego kierunku, można było nawet
poczuć zapach kwiatów i wilgotnej trawy.
Chciałaby wyjść na zewnątrz.
Emanuel zaszedł ją od tyłu, stanął obok niej, objął ją i pocałował w szyję. Czuła jego
twarde przyrodzenie i wiedziała, czego chciał.
- Idziesz, Elise? - szeptał schrypniętym głosem.
Siłą oderwała wzrok od lata na zewnątrz i poszła za nim do sypialni. Jeśli tylko nie
myślała o niczym innym i koncentrowała się na nim, zwykle szybko udawało mu się porwać
ją ze sobą. Jego pożądanie podniecało ją, a on zawsze dbał, żeby i jej było dobrze. Bardzo
dobrze!
Emanuel westchnął. - Mam nadzieję, że matka szybko nie wróci. - Położył się na
plecach, chciał, żeby na nim usiadła. - Jeśli mi pomożesz, zrobimy to jeszcze raz. Usiądź na
mnie.
Zrobiła, jak chciał, ale nie podobało się jej to. W pokoju było jasno, krępowało ją, że
leżał i patrzył na jej piersi, które podskakiwały przy każdym ruchu. Zawsze też bała się, że
ktoś mógłby zajrzeć przez okno. Nie podobało się jej też, że widział, jak jej brzuch zaczyna
się coraz bardziej zaokrąglać. Nagle pomyślała o dziecku, które w sobie nosiła. Może to mu
nie służyło? Po raz pierwszy pomyślała o dobru dziecka, a nie o Emanuelu i o niej samej.
Ledwo zdążyli się ubrać, kiedy usłyszeli kroki matki na zewnątrz. Elise odwróciła
głowę zawstydzona, kiedy matka weszła do kuchni.
- Wciąż tu jesteście? Nie powinnaś wyjść trochę na świeże powietrze? Cały tydzień
spędzasz w tym okropnym fabrycznym kurzu.
Elise zauważyła, że Emanuelowi brakowało tchu, kiedy odpowiedział zamiast niej:
- Już wychodzimy. Obiecałem, że zniosę Annę ze schodów.
- Czeka na was od śniadania.
W głosie matki słychać było karcący ton.
- Co u pani Thoresen? - spytała Elise, kiedy w końcu się do niej odwróciła.
- Nie najlepiej. Ciężko znosi upał w fabryce. Poza tym jak zwykle tęskni do Toten.
- Do Toten? - spytał Emanuel i spojrzał na nią zdziwiony.
- Pochodzi z małej osady w Toten i tęskni za domem, odkąd tylko przyjechała do
Kristianii. Każdego lata mówi, że musi pojechać do domu, ale nigdy nic z tego nie wychodzi.
- Dlaczego?
- Po pierwsze nie ma pieniędzy na pociąg, po drugie nie ma do kogo wracać. Rodzice
już dawno umarli, a rodzeństwo wyemigrowało do Ameryki. Został tylko jeden brat, który
jest marynarzem.
- Zaraz do nich pójdziemy - powiedziała Elise. - Emanuel zniesie Annę ze schodów, a
ja zawiozę ją na mostek. Nareszcie ma własny wózek. Uwielbia patrzeć na rzekę.
- Ona tam na ciebie czeka - odezwała się matka, patrząc na nią z wyrzutem w oczach.
Jak tylko wyszli na drogę i oddalili się nieco od domu, Emanuel podszedł do niej
bliżej.
- Twoja mama nie jest ostatnio w najlepszym nastroju.
- To prawda. Jest taka blada. W nocy słyszałam, jak kaszle. Może się boi, że choroba
powróci?
- Powinna jak najwięcej przebywać na słońcu. Podobno słońce jest najlepszym
lekarstwem na suchoty.
- Mówiłam jej to, ale ona nigdy nie ma czasu. Zawsze jest coś ważniejszego: a to musi
iść do sklepu, a to sprawić rybę, ugotować zupę na kości, którą kupiła tanio u rzeźnika, czy
wyczyścić lampy. Mam wrażenie, że wstydziłaby się, gdyby po prostu usiadła w słońcu. Co
by było, gdyby ktoś to zauważył? Z okien przędzalni widać schodki naszego domku, a jeśli
rano usiadłaby przy wschodniej ścianie czy po południu przy południowej, widać byłoby ją z
okien drewnianych domków na zboczu, tak twierdzi.
- Przed południem nikogo nie ma w domu.
- Też jej to mówiłam, ale wszystko na nic. Szli chwilę, nie odzywając się do siebie.
- Rozmawiałem z Agnes - odezwał się Emanuel lekkim tonem, ale Elise wiedziała, że
bał się jej o tym mówić.
Patrzyła na niego w napięciu. - Wciąż jest taka zła? - spytała.
Przytaknął. - Złożyła wymówienie u Carlsenów. Chce zamieszkać z jedną z tych
prządek, które wiosną zostały zwolnione. Teraz chyba mieszka z rodzicami, tak mi się
wydaje, ale nie wiem.
Elise poczuła, jak przeszywa ją chłód i wnika głęboko w jej duszę. To moja wina,
pomyślała znów.
- Co zamierza robić? - tylko tyle odważyła się powiedzieć.
- Na razie może mieszkać za darmo. Te parę koron, które udało się jej zaoszczędzić,
wydała na ubrania. Miała na sobie nowy kapelusz i nowe, białe rękawiczki.
- Powiedziała ci, gdzie będzie mieszkać?
- Chyba w Vaterlandzie.
- Nie udało ci się dowiedzieć, co zamierza robić?
Pokręcił głową. - Nie, ale to chyba jasne? Nie wyglądała na specjalnie przejętą. Wręcz
przeciwnie, odniosłem wrażenie, że cieszy się, iż rozpocznie nowe życie.
- To niemożliwe! - powiedziała Elise wzburzona.
Pamiętała dzień, w którym udała się na Lakkegata w poszukiwaniu dziewcząt, które
były z jej ojcem. Miała przed oczyma obraz małego ciemnego pokoiku, cuchnącego uryną i
gorzałką, gdzie Othilie leżała zwinięta w kłębek na wąskim polowym łóżku, jak przerażone
dziecko, z włosami w strąkach, w brudnym ubraniu i w dziurawych, czarnych pończochach.
Słyszała jej głos, kiedy biegła za nią po ulicy.
„Te pieniądze są mi potrzebne na jedzenie. Dwa dni nic nie jadłam”. Potem nastąpił
wstrząsający opis choroby. „Cała skóra boli. Kiedy zaczęłam odkrywać kolejne wrzody,
zaczęły mi drżeć kolana”.
Musi opowiedzieć Agnes o swoim przeżyciu, o paraliżującym strachu Othilie przed
zachorowaniem, przed biedą i okropnym otoczeniem. Może powinna z nią tam pójść, żeby
sama to zobaczyła?
- Muszę z nią porozmawiać. Ona nie ma pojęcia, jakie to groźnie - powiedziała.
- Nie sądzę, żeby to coś dało, Elise. Nie sądzę też, żeby chciała z tobą rozmawiać.
Pewno uważa, że ją zawiodłaś.
- Trudno. Była moją najlepszą przyjaciółką, muszę spróbować. Jestem jej to winna.
Emanuel uściskał ją gorąco.
Dziwnie się czuła, będąc znów w Andersengarden. Fetor ze śmietników zdawał się
być gorszy niż dawniej, ale może to z powodu letniego upału. Smród na klatce był niemal nie
do wytrzymania. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby tu wrócić, do mieszkania
podobnego do tego, w jakim kiedyś mieszkali. Poza tym byłoby to kosztowne. Torgny
„Zrzęda” nie pozwoliłby im zamieszkać od podwórza, a w skrzydle obok było jeszcze gorzej.
Słyszała, że w niektórych czynszówkach mieszkało nawet do dwóch tysięcy ludzi, czyli
średnio piętnaście osób w jednym pomieszczeniu. To było chyba nie do wytrzymania.
Kiedy stanęli pod drzwiami do mieszkania pani Thoresen, Elise miała wrażenie, że z
kuchni dochodzą jakieś głosy. Może była tu pani Evertsen albo pani Albertsen. Zawsze
trzymały się razem, w trójkę.
Emanuel zapukał, a pani Thoresen od razu zawołała: „Proszę!”
Ku swojemu przerażeniu Elise zobaczyła, że był tam jeden z kolegów Lorta -
Andersa. Spotkała go już kiedyś przed sklepem Magdy; wtedy właśnie przyznał, że to on
powiedział Johanowi o niej i o Emanuelu. Stał na środku kuchni w szerokim rozkroku,
śmiejąc się tak, że wszyscy widzieli czarną dziurę po brakującym z przodu zębie. Tutaj, w tej
małej kuchni, wydawał się jeszcze bardziej groźny niż poprzednim razem. Nie był co prawda
wysoki, ale był barczysty i mocno zbudowany.
- No proszę, czyż to nie dziewczyna Johana wybrała się na spacer?
- To Johan zerwał zaręczyny - powiedziała, patrząc mu twardo w oczy. Już go się nie
bała.
- Elise i pan żołnierz się pobrali - przyszła jej z pomocą pani Thoresen. - Mieszkają w
domu majstra. Byłam na weselu, przyszło dużo eleganckich gości. - Zorientowała się, że
powiedziała za dużo, i przerażona zagryzła wargę.
- Ach tak - roześmiał się mężczyzna. - Więc jednak tak bardzo się nie pomyliłem,
mówiąc Johanowi o tobie i o twoim przyjacielu.
Patrzył na Elise, nie zerkając nawet na Emanuela.
- Chcesz, żebym go pozdrowił? Na pewno się ucieszy z wiadomości od swojej
dziewczyny.
Elise czuła, że Emanuel sztywnieje i z coraz większym trudem stara się nad sobą
zapanować.
- Możemy wejść do Anny, pani Thoresen? Emanuel obiecał, że wyniesie ją na dwór.
- Tak, już dwa tygodnie czeka, żeby móc wyjść.
- Przykro mi, ale na pewno słyszała pani, jak często ostatnio pracujemy po godzinach.
Zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do sypialni. Anna siedziała
wyprostowana na łóżku, rozpuściła włosy, a policzki miała zaróżowione z radości.
- Usłyszałam wasze głosy. Tak się cieszę. Już dawno jestem gotowa. Wiedziałam, że
przyjdziecie. Jest niedziela.
Elise poczuła lekki wyrzut sumienia. Gdyby matka nie wróciła wcześniej, zapewne
dzisiaj też by nie przyszli. Gdyby zależało to od Emanuela, spędziliby całą niedzielę w łóżku.
Emanuel podniósł Annę, jakby była piórkiem.
Przyjaciel Lorta - Andersa na szczęście już wyszedł.
- Ładnie z waszej strony, że nas odwiedziliście - odezwała się pani Thoresen jakby
przepraszająco.
Elise miała ochotę spytać, czy ma jakieś wiadomości od Johana, ale ze względu na
Emanuela nie zrobiła tego.
Wózek stał na końcu korytarza. Posadzili ją w nim i ruszyli razem nad rzekę, w stronę
mostku.
- Jesteś równie silny jak twoi przyjaciele, Emanuelu - powiedziała Anna i
uśmiechnęła się do niego. Oczy jej błyszczały. - Przyszli mnie odwiedzić. Mama nie była
zadowolona, ale ona zawsze jest pesymistką. Wszystkim się martwi. Teraz wymyśliła sobie,
że zakochałam się w jednym z nich, i nie chce, żeby spotkał mnie zawód - powiedziała i od
razu się zawstydziła. Patrzyła na nich, żałując swoich słów.
- Nic nie szkodzi, Anno. - Emanuel uśmiechał się do niej. - Obaj cię polubili.
Spotkałem ich kilka dni po weselu, nie mogli się ciebie nachwalić. Jeśli jeden z nich przypadł
ci do gustu, to ty spodobałaś się im obu.
Anna śmiała się, oczy jej błyszczały. - Powiedzcie, co u was? Dobrze się wam
mieszka? Szczególnie latem musi być tam pięknie, tak blisko rzeki, wokół trawa i kwiaty, a
w dole te cudowne jabłonie.
Elise kiwała głową i uśmiechała się. - To mały raj. Cieszę się każdą sekundą. W
przyszłym roku zasadzimy ziemniaki i warzywa. Jeśli będziemy tam jeszcze mieszkać...
- A dlaczego nie mielibyście tam mieszkać?
- Emanuel został zmobilizowany.
Anna patrzyła przerażona to na nią, to na Emanuela.
- Myślałam, że nie dostaniesz wezwania, skoro jesteś w Armii Zbawienia.
- Przez moment też tak sądziłem, ale mobilizacja obejmuje wszystkich, którzy odbyli
obowiązkową służbę wojskową. Poza tym nie jestem już w Armii Zbawienia.
Anna przeniosła wzrok na Elise. W jej spojrzeniu było współczucie.
- Zapewne przeżyłaś szok. Elise przytaknęła.
- Co sobotę pożyczam egzemplarz „Sygnału” od pani Berg. Lubię poczytać, co
marynarze sądzą o tym, co dzieje się w kraju.
- Panią Berg stać na gazetę?
- Kosztuje ją koronę na kwartał. W kioskach czy na stacji kolejowej można kupić
egzemplarz za dziesięć ore, pani Berg najpewniej tam właśnie ją kupuje. W ostatnim
numerze przeczytałam artykuł zatytułowany Siła miłości. Zrobił na mnie duże wrażenie, tym
bardziej że wszyscy przecież czujemy zagrożenie ze strony Szwedów. Pisano w nim o górach
lodowych, które zimą pokrywają zimne morza. Całe góry lodu wystają z wody, niekończące
się lodowe szczyty, które opierają się wszelkim siłom natury i wobec których człowiek jest
bezradny. A potem przychodzi wiosna i słońce i te potężne masy lodu muszą się poddać. W
życiu jest podobnie. To, czego przemoc i siła, proch i dynamit nie są w stanie zmóc, temu
może podołać ukryta, tajemna moc miłości, wszechwładna, bo boska.
Emanuel przytaknął uroczyście. - Zgadzam się - powiedział. Elise także przytaknęła i
spytała: - Evert przynosi ci gazetę?
- Tak. To miły chłopak. Był u was dzień po weselu, tak mówił, ale ani pani Lovlien,
ani Pedera czy Kristiana nie było w domu. Kiedy spytałam, czy was też nie było, zmieszał się
i powiedział: „Byli, ale jakby ich tam nie było”. Nie rozumiem, o co mu chodziło, czasem
mówi takie dziwne rzeczy - powiedziała Anna, śmiejąc się.
Elise poczuła, że się rumieni, i uśmiechnęła się zawstydzona. W myślach widziała, jak
Evert zagląda do okna ich sypialni i widzi Emanuela i ją w trakcie czegoś, o czym zapewne
słyszał, ale czego dotąd raczej nie był świadkiem.
- Dostał pracę w szkole, będzie pracował w czasie wakacji, a kiedy zacznie się szkoła
- po lekcjach. Czyści rynny z sosnowych igieł i śmieci. Nie wiem, czy powinni pozwolić,
żeby taki mały chłopiec chodził po dachu?
Anna roześmiała się. - Nie chodzi po dachu tego wysokiego budynku, tylko tego
mniejszego i po dachu stajni. Gorzej, że każą mu też rąbać drewno.
- Peder chodzi z nim i mu pomaga. Nie znalazł sobie jeszcze zajęcia.
Słońce schowało się za chmurę i Annę przeszył dreszcz.
- Chyba powinniście odwieźć mnie już do domu. Mama boi się, że dostanę zapalenia
płuc. Trzy młode dziewczyny z Sandakerveien umarły wiosną na zapalenie płuc.
Wieczorem znów się rozpogodziło. Elise i Emanuel usiedli na schodkach. Wieczorne
słońce świeciło między przędzalnią a tkalnią Hjula. Cały domek był skąpany w ciepłych
czerwonych promieniach słonecznych. Kamienne schodki, na których siedzieli, były rozgrza-
ne, a z kuchni docierał zapach kawy.
Emanuel grał na gitarze i śpiewał Bardziej bezpieczny nikt nie może być.
Elise chłonęła każdą minutę; chłonęła melodię, tekst piosenki i nastrój. Kiedy
skończył, poprosiła, żeby zagrał i zaśpiewał ją jeszcze raz.
- Zaśpiewam ci inną piosenkę. Liny Sandell. Cieszmy się każdą chwilą, każdym
dniem.
Elise słuchała. Nie rozumiała wszystkich szwedzkich słów piosenki ani też dlaczego
Emanuel wybierał szwedzkie piosenki właśnie teraz, kiedy wszyscy nienawidzili
„Szwedziuchów”. Bała się, że ktoś mógłby go usłyszeć, zerkała nerwowo w stronę mostku.
- Rozumiałaś słowa? - spytał, kiedy skończył śpiewać.
- Nie wszystkie.
- Ta piosenka mówi o tym, że trzeba się cieszyć każdym dniem. Nie należy się
martwić tym, co może przynieść jutro, czy płakać nad tym, co minęło. Życie to chwila
obecna. Bardzo lubię piosenki Liny Sandell.
- Zaśpiewaj mi coś jeszcze - poprosiła Elise, rozmyślając nad tym, co powiedział:
„Trzeba się cieszyć każdym dniem”...
Nie powinna myśleć o wezwaniu. A już na pewno nie o ewentualnej wojnie. Nie
należało się martwić na zapas. Było już późno, kiedy wyszła do nich matka.
- Wstajesz o piątej, Elise. Jak dasz radę pracować, jeśli się nie wyśpisz?
Podniosła się niechętnie. Emanuel zniknął od razu w sypialni, Elise pomogła matce
sprzątać. Chłopcy dawno już leżeli w łóżkach.
- Możesz nazbierać trochę szczawiu, zanim się położysz? - poprosiła matka. -
Potrzebuję jutro na obiad, ale zapomniałam go nazbierać w ciągu dnia.
Elise wyszła pośpiesznie. Emanuel na pewno nie był zachwycony, że matka prosiła ją
o to akurat teraz. Na pewno leżał już i czekał - jak zwykle.
Zaraz za progiem rosło dużo szczawiu. Szybko spełniła prośbę matki.
Kiedy miała wchodzić, jej wzrok powędrował w kierunku mostu. Niemal na wprost
niej stał mężczyzna z twarzą zwróconą w jej stronę. Postać miała w sobie coś znajomego, ale
to chyba nie było możliwe. Pani Thoresen nie wspomniała ani słowem, że Johan został
zwolniony. Nie odważyła się jednak drugi raz spojrzeć w tamtą stronę, szybko weszła do
domu i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Emanuel leżał pod kołdrą i tak jak myślała, czekał na nią.
- Długo ci zeszło - powiedział.
- Musiałam nazbierać szczawiu dla matki.
- Nie mogła poprosić cię o to wcześniej? Skoro tak się martwiła, że się nie wyśpisz?
- Zapomniała.
Elise zdjęła ubranie i wślizgnęła się do niego pod kołdrę.
- Poproszę cię, żebyś jeszcze kiedyś zaśpiewał dla mnie tę piosenkę. Nigdy nie
słyszałam ładniejszej.
Wiedziała, że powiedziała to, żeby odsunąć w czasie coś, na co nie miała ochoty. Była
zmęczona i chciała spać.
- Którą z nich?
- Tę o tym, że trzeba cieszyć się każdym dniem, żyć teraźniejszością.
Przyciągnął ją do siebie i powiedział: - Kobieta, która ją napisała, Lina Sandell,
przeżyła tragedię. Była bardzo związana ze swoim ojcem. Pewnego dnia wypłynęli na
jezioro. Ojciec wypadł z łódki i utonął. Była jak sparaliżowana z bólu. A potem napisała tę
piosenkę. - Zaczął pieścić jej ciało. - Od rana czekałem na tę chwilę - powiedział łamiącym
się głosem.
Elise nie odpowiedziała. Za kilka godzin będzie musiała wstać i iść do pracy w
przędzalni. Czeka ją kolejny skwarny dzień w fabryce. Nie wiedziała, czy da radę.
Poza tym tkwiło w niej coś niedobrego. A jeśli to rzeczywiście był Johan... Nie żeby
za nim tęskniła czy żałowała wyboru, którego dokonała, nie zamieniłaby Emanuela na
żadnego innego. Nie, to było coś innego. Poczucie, że zawiodła, że kiedy on siedział w
więzieniu, ona skupiała się tylko na sobie. Była przekonana, że zrobił to dla Anny, z powodu
drogich lekarstw, jakie dostawała. Była pewna, że bardzo tego żałował. To, że dobrze
pracował w zakładzie kamieniarskim, znaczyło, że nie tylko miał dryg w rękach, ale i że
zależało mu, żeby znów stanąć na nogi, pokazać, że jest kimś.
Zerwał zaręczyny, ale nikt nie powiedział jej dlaczego. Jeśli z powodu plotek, to
pewno zrobił to w złości. Jeśli to był on, to dlaczego stał i przyglądał się ich domowi? Ze
smutku czy z nienawiści? Czy stał tam, kiedy ona i Emanuel siedzieli razem na schodkach w
wieczornym słońcu i kiedy Emanuel dla niej grał? Czy widział, jak tuliła się do Emanuela, a
on ją całował? Nie chciałaby, żeby pomyślał, że tak szybko o nim zapomniała i znalazła so-
bie innego.
- O czym myślisz?
Głos Emanuela był czuły, ale wyczuwała w nim cień zawodu.
- O niczym szczególnym, jestem po prostu zmęczona. Całował ją, pieścił jej ciało,
robił wszystko, żeby obudzić w niej pożądanie. Nie należał do mężczyzn, którzy brali to, co
uważali, że im się należy, nie myśląc, czy dziewczyna tego chce, czy nie. Słyszała, jak
kobiety w fabryce rozmawiały o takich przypadkach.
Odsunęła od siebie wszystkie złe myśli, próbując za nim nadążyć. Po chwili czuła, że
jej ciało reaguje; była podniecona.
- Jesteś cudowna - wyszeptał schrypniętym głosem do jej ucha, kiedy poczuł, że
szczytuje.
Kiedy następnego ranka weszła do hali fabrycznej, dziewczęta jak zwykle przyglądały
się jej z ciekawością. Jak co dzień, od dnia ślubu. To, że jednej z nich udało się złapać
żołnierza Armii Zbawienia, nie było czymś zwyczajnym. Także to, że wystąpił z Armii,
budziło zdziwienie. Co ona miała takiego, czego inne nie miały? Elise czuła, że czyta w ich
myślach.
Valborg jak zawsze podeszła do niej pierwsza.
- Opowiedz nam coś, Elise. Jak się wam układa? Miałam na myśli w łóżku,
oczywiście. Miał już kogoś czy ty byłaś pierwsza? Skoro tak szybko się pobraliście, musiał
być wyposzczony.
- Spójrzcie na nią - powiedziała, chichocząc, inna. - Wygląda na to, że nie czekali na
błogosławieństwo pastora.
Spojrzenia wszystkich skupiły się na jej ciele: na bluzce opiętej na piersiach i na
krągłości, która zaczynała być już widoczna pod długim fartuchem.
- Kiedy się spodziewasz? Rzucił się na ciebie zaraz, jak tylko wsadzili Johana za
kratki?
W tym momencie wszedł nadzorca i w hali zapanowała cisza. Wszyscy udawali, że
coś robią.
Elise próbowała się tym nie przejmować. Nie była zadowolona, że kobiety były takie
wścibskie, chociaż pewno powinna się cieszyć. Były tak zajęte Emanuelem, że nawet nie
przyszło im do głowy, że ktoś inny mógł wchodzić w grę. To, że idąc do ołtarza, była w cią-
ży, świadczyło tylko o tym, że Emanuel był jak każdy inny mężczyzna. Niech sobie myślą,
że zapomniała o Johanie, jak tylko poznała Emanuela.
Upał był duszący. Kurz unosił się niczym wełniana mgła w całej hali. Osiadał w
gardle, szczypał w oczy. Wiele kasłało, wiele ocierało pot z czoła, zanim krople dotknęły
gotowego już materiału. Ubrania kleiły się do ciała.
Elise cieszyła się, że może iść do domu w przerwie obiadowej. Emanuel miał dużo
zajęć przed wyjazdem i nie znajdował czasu, aby wpaść do domu na obiad, ale ona miała
teraz blisko, musiała tylko przejść przez most, nie miało więc sensu, żeby zostawała w
fabryce. Matka obiecała, że ugotuje zalewajkę, żeby nic musiała wydawać na zupę. Poza tym
nie miała ochoty siedzieć z dziewczynami i odpowiadać na ich osobiste pytania.
Dobrze było wyjść, mimo prażącego słońca. Przynajmniej nie było wirującego w
powietrzu kurzu.
Idąc przez most, rozglądała się. Gdyby Johan wyszedł, Anna by jej o tym
powiedziała, nawet jeśli pani Thoresen postanowiłaby zatrzymać tę wiadomość dla siebie jak
najdłużej. Pani Thoresen nie wybaczyła jej i pewno nigdy tego nie zrobi.
Matka nuciła w kuchni. Kiedy ostatnio słyszała, jak nuci? Chyba przed chorobą, może
nawet jeszcze dawniej? Elise opadła na krzesło.
- Wyglądasz na zmęczoną. - Matka posłała jej zatroskane spojrzenie, stojąc przy
otwartych drzwiczkach pieca.
- W hali było dzisiaj niemiłosiernie gorąco.
- Musisz uważać. To nie jest dobre dla dziecka.
Elise miała na języku zgryźliwą odpowiedź, ale się nie odezwała. Czy matka sądziła,
że ona ma jakiś wybór? Gdyby nie ona, pomarliby z głodu.
- Zaszła tu pani Albertsen. Prosiła przekazać pozdrowienia i pogratulować.
- Pewnie była ciekawa, jak się urządziliśmy, i chciała dowiedzieć się czegoś o weselu
- powiedziała Elise i sama słyszała, że łamał się jej głos.
Matka jednak niczego nie zauważyła. - Musiała obejrzeć i dotknąć każdą rzecz, którą
przywiózł tu Emanuel. Nawet te, które postawiłaś na komodzie w sypialni.
- Tam też ją wpuściłaś? - odezwała się Elise, posyłając jej zagniewane spojrzenie.
- Otworzyła drzwi, zanim zdążyłam ją zatrzymać. Była bardzo ciekawa, nie mogła się
powstrzymać, wypytywała o wszystko. - Matka kiwała głową, czując się winna. - I tak za
chwilę wszyscy się dowiedzą.
- Co jej powiedziałaś?
- Że spodziewasz się na Nowy Rok.
Elise nie wierzyła własnym uszom. - Powiedziałaś jej, że spodziewam się dziecka?
- Domyśliła się. Miałam kłamać? Poza tym najpewniej dowiedziała się od pani
Thoresen. Kto słyszał, co mówiła Agnes, ten sam się domyślił.
Elise przytaknęła zamyślona. Więc Johan też wkrótce się dowie, nieważne, czy za
kratkami, czy już na wolności. Na pewno pamiętał, jak w zeszłym roku nalegała, żeby
jeszcze zaczekali.
Co to miało za znaczenie? Johan nie miał nic wspólnego z jej życiem. Już nic.
Zjadła jedynie pół porcji zalewajki, którą matka jej nałożyła. Nagle wróciły jej
mdłości, których nie miała już od kilku tygodni. Oczywiście, że Johan nie miał nic
wspólnego z jej życiem, ale nie chciała, żeby pomyślał o niej coś, co nie było prawdą.
Podniosła się ciężko, musiała wracać do fabryki. Nagle poczuła się staro. Bolało ją
cale ciało, kręgosłup dokuczał jej tak, że musiała na chwilę się zatrzymać, żeby się
wyprostować. Myśl, że ma stać przy maszynach jeszcze pięć, może nawet siedem godzin,
przerażała ją.
- Musisz tak ciężko pracować, Elise? Teraz kiedy wyszłaś za mąż i masz męża
urzędnika?
- Mamo... Dobrze wiesz, że nie utrzymamy się z jego pensji. Nie tylko Emanuel i ja...
- Zamilkła.
- No tak, musicie też utrzymać twoich braci i twoją matkę. Może lepiej byłoby,
gdybyście nie wysyłali mnie do sanatorium. Byłaby jedna gęba mniej do wykarmienia.
Niewiele dostaję u Magdy za te kilka godzin, które tam jestem. Ledwie starcza na kaszę.
Elise westchnęła. Szybko przypomniała sobie jednak, że dawniej matka lubiła od
czasu do czasu przybierać pozę męczennicy. Prawie już o tym zapomniała. W czasie choroby
była zadziwiająco dzielna.
Nie zdradzając się ze swoimi myślami, objęła ją i powiedziała: - Dobrze wiesz, że
chcemy, żebyście z nami mieszkali. Nie widzisz, jaki Peder jest radosny? Ma buzię
rozpromienioną jak słoneczko.
- To zasługa Emanuela.
- Nie tylko. Pamiętam, jaki był nieszczęśliwy, kiedy wysłano cię do Grefsen, i jaki
były wystraszony, kiedy leżałaś tu i kasłałaś. Kto dzisiaj przygotowałby mi obiad, gdyby cię
tu nie było? Czy załatał spodnie Pederowi i Kristianowi? I kto lepiej od ciebie zaopiekuje się
maleństwem, które urodzi się zimą, kiedy ja wrócę do fabryki?
Matka rozchmurzyła się, twarz jej się zmieniła, znów była pełna zapału.
- Może powinnam już zacząć szyć dziecięce ubranka? Hilda sprzedała wszystko, co
miała, i kupiła sobie za to piękny kapelusz na lato.
Elise patrzyła na nią z rezygnacją. - Nie powinna dołożyć nam parę koron? - spytała. -
Obiecywała, że będzie się dokładać.
- Nie sądź jej tak surowo, Elise. Nie zapomnij, przez co przeszła.
Trzy prządki i jedna tkaczka z Hjula szły przed nią na moście. Nagle tkaczka
zatrzymała się i zaczęła jej towarzyszyć. Elise nie znała jej.
- Jesteś przyjaciółką Agnes Zakariassen? Elise przytaknęła. - Zgadza się -
powiedziała.
- Mieszkam w domu obok jej rodziców na Maridalsveien. Widziałam, że wczoraj ich
odwiedziła.
Elise czekała, co powie dalej. Miały czas, przerwa obiadowa jeszcze się nie
skończyła. Czuła, że tamta ma coś na sercu.
- Poszłam, żeby z nią porozmawiać - ciągnęła dalej tkaczka. Była o kilka lat starsza
od Elise i od Agnes, samotna, mieszkała ze starą babcią i niezamężną ciotką. Elise
przypomniała sobie, że Agnes kiedyś jej o niej wspominała. - Okropnie się przeraziłam.
Agnes powiedziała, że wypowiedziała swoją posadę, a przecież taka była dumna, że będzie
służyła w eleganckim domu na wzgórzu Aker.
Elise przytaknęła. - Też to słyszałam, ale dawno już z nią nie rozmawiałam.
Tkaczka przyglądała się jej z wahaniem, jakby nie była pewna, czy powinna
powiedzieć coś więcej. - Mówiła, że to twoja wina - powiedziała ostrożnie, nieco
skrępowana.
Elise czuła, że się rumieni.
- Kochała się w Emanuelu Ringstadzie, w moim mężu. Słowa więzły jej w gardle. W
„moim mężu”. Brzmiało to jakoś obco i nienaturalnie.
- Właśnie, w twoim mężu. Zabrałaś go jej, tak mówiła. Mimo że byli już po słowie.
- To nieprawda.
- Szczerze mówiąc, też w to nie uwierzyłam. Powtarzam ci to tylko dlatego, że boję
się, że może zrobić coś głupiego. Podobno chce się przenieść do przyjaciółki na Lakkegata,
tak mówiła. Będzie spała w kuchni na połówce, razem z jeszcze jedną dziewczyną. Będą ro-
bić dywany ze skrawków materiałów i druciane wieszaki na ubrania, kupiły już nawet zwój
drutu. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, na tym nie można wiele zarobić. Ona jednak
twierdziła, że świetnie im za to płacą. Pomyślałam, że ktoś powinien spróbować przemówić
jej do rozumu, a skoro jesteś jej najlepszą przyjaciółką, to pomyślałam, że może...
- Rozumiem cię. Obiecuję spróbować, ale to nie będzie łatwe. Jeśli Agnes coś
postanowi, to łatwo nie zmienia zdania.
Tkaczka przytaknęła. - Wiem. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Potem, kiedy Elise znów stała przy maszynie, próbując skupić się na pracy - w letnim
skwarze było szczególnie łatwo o błąd - jej myśli krążyły wokół Agnes i tego, co usłyszała
od dziewczyny z tkalni. Zapewne nie było to mądre, ale jednak czuła się winna.
W tym momencie rozległ się przeraźliwy krzyk. Ręka jednej z prządek dostała się w
tryby maszyny. Wszyscy wokół zaczęli krzyczeć. - Zatrzymać maszynę! Na Boga! Niech to
szlag!
Nadzorca wybiegł z hali, Elise mignęła jego przerażona twarz. Jak szybko zdoła
wcisnąć guzik, który zatrzyma maszynę?
Elise była wśród tych, którzy stali najbliżej, i razem z innymi podbiegła do
dziewczyny. Sekundy wydawały się wiecznością. Elise widziała swój strach odbity w
twarzach innych, podczas gdy nieszczęsna prządka krzyczała, śmiertelnie przerażona, a
dookoła tryskała krew.
Maszyna zatrzymała się. Twarz prządki była biała jak kreda, ledwo zdążyli ją
chwycić, kiedy upadła nieprzytomna. Koło zębate wciągnęło całą rękę. Musiałby stać się cud,
żeby przeżyła, na pewno nie było szans na uratowanie ręki.
Prządki i pomocnice stały jak sparaliżowane. Przez pierwsze parę sekund nikt nie
wiedział, co robić; wzrok wszystkich przykuwał straszny obraz. Ktoś zaczął łkać, przybiegł
nadzorca, a zadnim majster. Klął, zdenerwowany i wstrząśnięty. Po chwili nadbiegł sam dy-
rektor. - Wezwano już lekarza - powiedział - ale będzie dopiero za chwilę. - Wzdychał, nie
wiedział, co robić, nerwowo wykręcał ręce, rzucał urwane zdania o nieodpowiedzialnych
robotnicach, które zamiast skupić się na tym, co robią, stoją i myślą o czymś innym, które
wałęsają się całymi wieczorami, zamiast dobrze się wyspać przed kolejnym dniem pracy.
Elise czuła, jak narasta w niej wzburzenie. Miała wrażenie, że zaraz nie wytrzyma.
Niechby sam tam stanął, pomyślała. Niechby postał przy maszynie dwanaście albo
czternaście godzin w upale nie do wytrzymania, w ogłuszającym hałasie, wdychając
powietrze, w którym wirowały drobinki kurzu! Wtedy by się okazało, czy potrafiłby się
skoncentrować i cały czas zachować czujność.
Przyszedł lekarz i prządkę przeniesiono do wozu, który czekał na zewnątrz.
Pracownice stały, były śmiertelnie poważne. Śledziły dokładnie całe zdarzenie, patrzyły
gniewnym wzrokiem. Ledwie trzymały się na nogach z upału i wycieńczenia, ale mimo
wszystko wzbierała w nich wola walki. To była rażąca niesprawiedliwość! To była podłość,
zła wola, to było oburzające! Dyrektor mówił o braku odpowiedzialności, ale to właśnie on w
najwyższym stopniu wykazał się brakiem odpowiedzialności! To była jego wina. To on kazał
im pracować tak długo w duszącym skwarze, nie zadbawszy, żeby mniej się kurzyło, nie
pozwalał na dłuższe przerwy, żeby mogły trochę odpocząć, a przede wszystkim płacił im
nędzne pensje, a sam zarabiał na ich pracy tyle, że mógł jadać do syta, jeździć własnym
samochodem, zatrudniać kucharza, kierowcę i ogrodnika!
Ledwie wywieziono nieszczęsną dziewczynę z fabryki, a zaraz znów uruchomiono
maszyny. Elise słyszała, jak ktoś opowiadał, że mąż prządki był pijaczyną, który spędzał czas
w Vaterlandzie, i że mieli piątkę dzieciaków. Bez prawej ręki kobieta nie będzie mogła
pracować, nie będzie w stanie prowadzić domu, gotować i zajmować się dziećmi. Z czego
będą żyli? Dostaną coś z gminy, ale nie dość, żeby wyżywić siódemkę. Pewno będą musieli
przeprowadzić się do tańszego mieszkania ze wspólną kuchnią.
Jeśli kobieta w ogóle przeżyje... Może skończy jak Oline, o ile w ogóle ktoś będzie
chciał kobietę bez jednej ręki...
Słowa tkaczki z Hjula wróciły do niej: „Skoro jesteś jej najlepszą przyjaciółką, to
pomyślałam...”
Jeszcze dziś wieczorem wybierze się na Maridalsveien. Emanuel będzie na pewno
protestował, twierdząc, że Agnes jest sama sobie winna. Poza tym nie lubił, kiedy Elise
traciła cenny czas przed jego wyjazdem na innych niż on.
Mimo to pójdę, mamrotała sama do siebie. Nie wezmę tego na swoje sumienie.
Tego dnia nie musiały zostawać dłużej. Majster miał pewnie wyrzuty sumienia.
Kiedy Elise wróciła, Peder i Kristian siedzieli razem z Evertem na schodkach i czytali
stare pisemko dla dzieci, które dostali od pani Berg. Evert czytał na głos. Tak byli tym
pochłonięci, że niemal nie zauważyli, że weszła.
Emanuela jeszcze nie było. Wpadł na chwilę, żeby cos zjeść, ale musiał wrócić do
fabryki, żeby coś dokończyć.
- Biedak, tak się zapracowuje - martwiła się matka. - Pewnie nie wie, jak długo go nie
będzie, i boi się, że po powrocie nie dostanie swojej posady.
Elise przytaknęła. - Przejdę się na Maridalsveien, zobaczę, czy Agnes jest w domu.
- Agnes? Po co, na litość boską? Po tym, jak się wobec ciebie zachowała?
- Jedna z tkaczek z Hjula poprosiła mnie o to. Agnes potrzebuje pomocy, tak
powiedziała.
Matka parsknęła. - Nie przypuszczam, żeby potrzebna jej była pomoc. Innym jest
gorzej.
Elise pokiwała głową. - Coś się dzisiaj wydarzyło w fabryce. - Bała się mówić o tym
matce, która zawsze bardzo się denerwowała, wiedziała jednak, że wcześniej czy później
matka i tak się dowie. - Ręka jednej z kobiet wkręciła się w tryby maszyny.
Matka zakryła usta dłonią i patrzyła na nią przerażona.
- Jezu! - westchnęła. - Jak to się stało?
- Nie wiem. Zabrali ją do szpitala.
- To ktoś stąd? Znam ją?
Elise pokręciła głową przecząco. - Zdaje mi się, że mieszka koło tkalni płótna
żaglowego czy gdzieś w tamtej okolicy. Ma męża pijaka i piątkę dzieci.
- To straszne. Co się stanie z tymi biedakami? Zostaną bez matki, z ojcem pijakiem.
- Może przeżyje. To się zdarzało.
Matka pokręciła przecząco głową. - Nie sądzę. Sama widzisz, powinnaś odejść z
fabryki.
Elise spojrzała na nią zrezygnowana. - A z czego będziemy żyli?
Matka zagryzła wargi. - Twój mąż będzie musiał cię utrzymywać, ma przecież
zamożnych rodziców.
Ach, o to chodzi, pomyślała Elise. Mama jest wzburzona, bo rodzice Emanuela nam
nie pomagają. Nie rozumie, że Emanuel jest zbyt dumny, żeby prosić o pomoc, tym bardziej
że nie posłuchał się ich i nie został na wsi. Co prawda obiecał, że poprosi ojca o pomoc, jeśli
jego nieobecność się przeciągnie, ale wiedziała, że zrobi to bardzo niechętnie.
Szybko zjadła dwie kanapki z twarogiem, popijając jasną kawą, po czym wstała od
stołu. - Powiedz Emanuelowi, że niedługo wracam - poprosiła.
Matka przytaknęła, ale najwyraźniej nie pochwalała decyzji Elise.
Na Maridalsveien stała grupka robotnic, miały ponure twarze, rozmawiały wzburzone.
Wieść o wypadku dotarła już do Sagene. Tragedia doprowadziła nastroje do stanu wrzenia,
budząc nienawiść do tych na górze.
Jedna z kobiet spostrzegła ją, powiedziała coś pozostałym i teraz wszyscy odwrócili
się i patrzyli na nią. Zorientowała się, że były to tkaczki z Hjula, kilka z nich znała.
- Byłaś tam, Elise? Elise przytaknęła.
- Jak to się stało?
Elise podeszła do nich. - Chyba była roztargniona. W hali było gorąco, w powietrzu
unosiło się tyle kurzu, że z trudem mogłyśmy oddychać.
Kiwały głowami.
- Mój mąż mówi, że powinnyśmy zastrajkować. Odmówić jutro pójścia do pracy;
wszystkie.
- Wtedy nas zwolnią - powiedziała ponuro inna. - Wiecie, ile osób czeka w kolejce na
pracę.
- Jak wyglądała? - spytała jedna z kobiet. Patrzyła na Elise i cala drżała.
- Straciła przytomność, była biała jak kreda, krwawiła.
- Znasz ją?
Elise zaprzeczyła i ruszyła dalej.
- Wiem tylko, że mieszka w pobliżu tkalni płótna żaglowego i ma piątkę dzieci.
Słyszała, jak dalej rozmawiają, wzburzone. Dotarła do małego drewnianego domku, w
którym mieszkali rodzice Agnes.
Już miała zapukać, kiedy otworzyły się drzwi i ukazała się w nich głowa matki Agnes.
- To ty, Elise? Wejdź, musisz nam wszystko opowiedzieć. Właśnie dowiedzieliśmy się, co się
wydarzyło w fabryce. Co się stało? Straciła całą rękę?
Elise opowiedziała krótko, co się wydarzyło, matka Agnes słuchała jej przerażona.
Kiedy mówiła, miała wrażenie, że na strychu słychać czyjeś głosy.
- Jest ktoś u Agnes? - spytała, kiedy skończyła swoją opowieść.
- Tak, ale nie przejmuj się. Agnes na pewno się ucieszy, że przyszłaś.
Na pewno wie, że Agnes się na mnie gniewa.
Może któraś z tkaczek z Hjula przyszła porozmawiać o tym, co się stało, pomyślała i
zaczęła wspinać się po stromych schodach. Zapukała i ostrożnie uchyliła drzwi, wiedząc, że
Agnes może się zdenerwować, kiedy ją zobaczy. Nagle poczuła przerażenie. Na brzegu łóżka
siedział Johan.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Elise chciała się odwrócić i zejść po cichu po schodach, ale zatrzymał ją głos Johana:
- Elise? Nie masz odwagi wejść? Zamierzałaś uciec? - Głos był twardy i zgorzkniały. -
Siedzimy tu i rozmawiamy o tobie.
- Johan chciałby z tobą porozmawiać.
W głosie Agnes nie było ironii, tylko złośliwa radość.
Elise zawahała się. Najchętniej wyszłaby jak najszybciej, ale drwiące spojrzenie
Agnes oraz pogarda i zgorzknienie, widoczne w oczach Johana, sprawiły, że zmieniła zdanie.
Oboje byli kiedyś jej przyjaciółmi. Dlaczego teraz jej nienawidzili? Przecież Agnes
wiedziała, jak sprawy się miały.
- Johan chciałby usłyszeć coś o ślubie - powiedziała Agnes, której najwyraźniej
sprawiało przyjemność widzieć ja taką bezbronną. - Powiedziałam, że okazałam się nie dość
dobra dla twoich gości. Opowiedziałam mu też o pluszowej kanapie, mahoniowym łóżku i
porcelanowych filiżankach.
Johan obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. - A mnie się zdawało, że nie jesteś
snobką. Jak to człowiek może się pomylić.
- Tak, musiałeś być ślepy. Elise zagięła parol na Emanuela Ring - stada, jak tylko
dowiedziała się, że mieszka w jednym z domów na wzgórzu Aker. - Nagle Agnes odwróciła
się do Elise. - Teraz będziesz żałować. Johan wyszedł z więzienia, bo najlepiej ze wszystkich
w Akershus ciosa kamienie. Dyrektor więzienia powiedział, że robi ładniejsze rzeźby niż lwy
przed budynkiem Stortingu. Otrzymał pracę w zakładzie kamieniarskim, który dostaje
najbardziej atrakcyjne zamówienia w mieście. Zarobi tam dużo więcej niż urzędnik w tkalni,
tyle mogę ci powiedzieć. Ale dobrze ci tak, skoro się od niego odwróciłaś. Nie spodziewał się
tego po tobie, tak mi powiedział. Sądził, że wiesz, że zrobił to, żeby ratować Annę.
Elise stała bez ruchu, pozwalając padać szyderczym słowom. Mogła protestować,
tylko co by to dało? Johan był pełen nienawiści, bo myślał, że go zdradziła, a Agnes
wmówiła sobie, że Elise zagięła parol na Emanuela, żeby mieć kogoś, kto będzie ją
utrzymywał. Nie uwierzyliby jej, nawet gdyby bardzo się starała.
- Pewnie jesteś zadowolona - odezwał się Johan cierpkim głosem. - Masz własny dom
i męża urzędnika, który nie ma brudnych rąk, kiedy wraca do domu.
- Powiedziałam Johanowi, że będziesz miała dzieciaka. - Agnes patrzyła na nią
triumfująco. - Zaraz po Bożym Narodzeniu.
Elise czuła, że robi się blada. Jak Agnes mogła być taka podła? Przecież obiecała, że
nikomu nic nie powie. Serce zaczęło jej walić, w końcu otworzyła usta.
- Opowiedziałaś mu o wszystkim? O tym, że dałaś mi adres pewnej kobiety na
Lakkegata, która miała pomóc mi pozbyć się podrzutka? - Drżała ze wzburzenia, ale starała
się mówić spokojnie, nie krzycząc i nie płacząc. - Możesz mówić o mnie, co chcesz, Agnes,
ale w głębi duszy wiesz, jaka jest prawda. Jeśli sumienie pozwala ci kłamać Johanowi prosto
w twarz, tym gorzej dla ciebie. A jeśli chodzi o ciebie, Johan - powiedziała, odwróciwszy się
w jego stronę - to dziwnie łatwo przychodzi ci uwierzyć we wszystko najgorsze, co o mnie
mówią. Gdybyś inaczej o mnie myślał, może byś przynajmniej spróbował sprawdzić, czy to
wszystko prawda.
Johan roześmiał się z pogardą. - Więc to nieprawda? Ale jesteś z brzuchem?
Elise odwróciła się do nich plecami i szybko zbiegła ze schodów. Serce jej waliło,
szumiało jej w uszach. A jeszcze przed chwilą współczuła i Agnes, i Johanowi. Nigdy więcej
nie chciała mieć do czynienia z żadnym z nich.
Była już przy Hjula, kiedy usłyszała za sobą szybkie kroki.
- Elise! Zaczekaj! Odwróciła się. To był Johan.
- Nie mam z tobą o czym rozmawiać.
Słyszała gorycz w swoim głosie. Byli niesprawiedliwi, zrzucając całą winę na nią.
- Ale ja chcę porozmawiać z tobą.
Powinna była przyśpieszyć, nie zgodzić się, ale nie była w stanie.
- Usiądziemy tam, na ławce?
Wskazał na ławkę na zboczu nad rzeką. Przytaknęła. I chciała, i nie chciała.
- Co miałaś na myśli, mówiąc o tej kobiecie na Lakkegata i podrzutku?
Elise żałowała własnych słów. Jak mogła nazwać swoje i Emanuela dziecko
podrzutkiem? W życiu by tego nie powiedziała, gdyby nie została sprowokowana.
Jednocześnie wiedziała, że jest to być może ostatnia okazja, żeby powiedzieć Johanowi
prawdę. Nie czuła się dobrze, mając świadomość, że widzi w niej zdrajczynię.
- Dziecko, które noszę, nie jest dzieckiem Emanuela.
Czuła, że zrobił się sztywny, ale nie miała odwagi na niego spojrzeć.
- Zostałam napadnięta, kiedy wracałam do domu z miasta, tego wieczoru, kiedy
poszłam do Akershus, żeby przekazać ci list.
Johan wzdrygnął się. - To prawda? - spytał. Zwróciła ku niemu twarz, patrzyła w jego
niebieskie oczy, które kiedyś tak kochała.
- Tak, to prawda. Tylko Agnes i Hilda o tym wiedzą, no i oczywiście Emanuel. Nigdy
bym ci tego nie powiedziała, gdybym nie miała pewności, że mogę ci zaufać.
- Ale jak... to znaczy... - urwał w pół zdania Zrozumiała, że jej wierzy i że czuje się
wzburzony i niepewny.
- Emanuel domyślił się, co się stało. Zauważył, że źle się czuję, a kiedyś, kiedy
poszłam do Agnes na wzgórze Aker, zemdlałam. Nie wiedziałam, co robić. Hilda przyjęła
pracę w domu u majstra i oddała swoje dziecko, a matka wróciła z sanatorium. Musieliśmy
się utrzymać z tego, co zarobiłam. Zalegałam z czynszem i Torgny dał mi dobę na
załatwienie pieniędzy, w przeciwnym razie nas wyrzuci. Chciałam umrzeć. Nie mogłam
myśleć o tym, co we mnie rosło, wiedząc jednocześnie, że zarówno matka, jak i chłopcy są
ode mnie zależni. Peder rozpaczał z powodu nagłego zniknięcia Braciszka, matka od dawna
chorowała i nie była do niczego zdolna. Wszystko było chaosem. Gdybym poszła do kobiety
na Lakkegata, ryzykowałabym, że wykrwawię się na śmierć, a do wszystkich problemów
mojej rodziny doszedłby jeszcze wstyd. Życie było ciężkie. Wtedy zjawił się Emanuel. Był
gotów zdjąć ze mnie piętno wstydu i pomóc mi w biedzie, biorąc jednocześnie
odpowiedzialność za dziecko. Zgodziłam się, ale kiedy tego wieczoru położyłam się spać,
zaczęły dręczyć mnie różne myśli.
Zrobiło się cicho. Słyszała, jak Johan ciężko oddycha. Zrozumiała, jaki to dla niego
musiał być szok. Domyślała się, że w głębi duszy musiał bardzo cierpieć.
W końcu odchrząknął, żeby móc coś powiedzieć, głos jednak nadal miał schrypnięty:
- Więc zgodził się zostać ojcem dziecka poczętego z gwałtu? Elise przytaknęła.
- Tego bym nie potrafił - powiedział prosto z serca.
- Niewielu by potrafiło. Rozumiesz teraz, że bardzo się ucieszyłam. Wszystkich nas
uratował. Dał mojej matce i braciom dobry dom, dzięki niemu mieszkamy w miejscu, gdzie
matka może siedzieć na zewnątrz w letnim słońcu, zbierając siły na kolejną zimę. Załatwił
nawet Annie wózek i znosi ją na dwór.
Między nimi zapadła cisza. Długa cisza.
Znów odchrząknął. - To prawda, że między wami nic nie było? To znaczy wcześniej...
?
Elise przytaknęła. - On był we mnie zakochany. Mnie na nim specjalnie nie zależało.
Wiedziałam, że jest dobrym człowiekiem, pomógł mamie, przysłał jej samarytankę do
pomocy, załatwił ubrania dla Pedera i Hildy oraz ciepłe buty i lekarstwa dla Anny. Lubiłam
go, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym cię zdradzić.
Znów zapadła cisza.
Tym razem to Elise ostrożnie zadała pytanie: - Dlaczego to zrobiłeś, Johan? Mam na
myśli tę historię z broszką.
Johan westchnął głęboko. - Byłem winien Lortowi - Andersowi przysługę. Kiedyś
pływaliśmy razem na morzu. Pewnego razu zachorowałem - miałem wysoką gorączkę - wziął
za mnie nocną wachtę. Obiecałem, że kiedyś mu się odwdzięczę. Nie zapomniał mi tego.
Poza tym martwiłem się o Annę. Gdybym wiedział, że Armia Zbawienia jej pomoże, na
pewno bym tego nie zrobił.
Elise zastanowiła się. - Pewnie nie byliśmy sobie pisani. Przykro mi z powodu tego
wszystkiego. Głównie ze względu na ciebie.
- To ja byłem głupi. Posłuchałem Lorta - Andersa, powinienem być mądrzejszy.
- Oni nie są tego warci, ci z tej bandy. Spojrzał na nią. - Widywałaś ich?
- Robili podłe uwagi. Twierdzili, że było coś między Emanuelem a mną, tylko
dlatego, że poczęstowałam go gorącą owsianką po tym, jak pół nocy pomagał nam szukać
Pedera, kiedy ten zniknął.
Znów zrobiło się cicho. - Wiesz, kto...
Zrozumiała, o co mu chodzi, i pokiwała głową twierdząco. - Ja go znam?
Znów przytaknęła. - Sądzę, że tak.
Odwrócił się do niej, patrzył na nią ponurym wzrokiem.
- Postanowiłaś puścić mu to płazem?
- A co chciałbyś, żebym zrobiła? Wrzuciła go do potoku? Nic nie powiedział.
Westchnęła głęboko. - Byłabym zdolna to zrobić. I Hilda, i ja przeklinałyśmy go i
przysięgłyśmy się zemścić.
- Nie wiem, czy się odważę spytać, kto to był.
- A ja nie wiem, czy się odważę ci to powiedzieć. To Lort - Anders i jego przyjaciele
są winni, że wszystko tak się potoczyło.
- Powiedz mi!
- To ten z burzą rudych włosów.
- Tyka?
- Nie wiem, jak się nazywa.
Zauważyła, że zaciska pięści, aż zrobiły się białe. Nie powinnam była mu tego
mówić, pomyślała przestraszona. Johan nie spocznie, dopóki się nie zemści. - Nie zrób
jakiegoś głupstwa. I twoja matka, i Anna cię potrzebują. Dokonałeś wielkiej rzeczy,
darowano ci część kary, nie ryzykuj, że znów trafisz do więzienia. Nie jesteś przestępcą,
nigdy w to nie wierzyłam. To bieda sprawiła, że znalazłeś się w takiej sytuacji. Jestem
pewna, że przysiągłeś sobie, że nigdy już czegoś takiego nie zrobisz.
Nie odpowiadał. Długą chwilę siedzieli w milczeniu.
- Obserwowałem was wczoraj z mostu - odezwał się ostrożnie i dodał: - Miałem
wrażenie, że...
- Polubiłam go. To dobry człowiek. Znów zapadła cisza.
-
Teraz rozumiem więcej. - Zaczerpnął powietrza. - Dostałem przydział
mobilizacyjny.
Posłała mu zdziwione spojrzenie. - Ty też?
- Wszyscy, którzy odbyli służbę wojskową, zostają zmobilizowani.
- Dokąd cię posyłają?
- Nie wiem. Mam się stawić w Akershus dwudziestego czwartego lipca. Wszyscy
zbierają się w Akershus, a potem zostaniemy rozwiezieni różnymi pociągami.
- Szkoda, teraz kiedy masz pracę.
Johan uśmiechnął się. - Agnes przesadza. Darowano mi resztę kary za dobre
sprawowanie i dlatego, że ułożyłem kawałek szosy, z której byli zadowoleni, ale byłem tylko
jednym z dwustu, którzy układają kamienie wzdłuż drogi do Trondhjem. Siedząc w
Akershus, też tam pracowałem. Część z nas dostarcza kamienie pod budowę nowego kościoła
w Grorud. Pracujemy do późna, żeby zarobić na życie, niekiedy nawet do północy albo i
dłużej. Kiedy zapada zmrok, zapala się lampę naftową. Kamienie są przewożone dużymi
taczkami, a ci, którzy je pchają, są traktowani jak królowie szos. - Znów się roześmiał.
- Kiedy cię wypuścili?
- Wczoraj.
- Przed południem byliśmy u twojej matki i u Anny, nic nam nie powiedziały.
- Wtedy jeszcze nie wróciłem.
Elise uśmiechnęła się. - Mogę sobie wyobrazić minę Anny, kiedy cię zobaczyła.
Odwzajemnił jej uśmiech, ale zaraz znów spoważniał.
- Jak mogłem być taki głupi? - powiedział zduszonym głosem. Wiedziała, co ma na
myśli. - To nie była twoja wina, Johan. Dałeś się wciągnąć. Nie rozumiem tylko dlaczego.
- Powiedzieli, że to moja wina, że Lort - Anders został złapany.
- Chciałeś powiedzieć: moja.
- Na jedno wychodzi.
- Nie dostałeś moich listów?
Pokiwał głową, był wzburzony i zły. - Ktoś musiał coś w nich zmieniać. Były duże
odstępy między słowami. Dziwiłem się, że zmarnowałaś tyle papieru, ty, która zawsze jesteś
taka oszczędna.
Podniosła się. - Powinnam wracać do domu - powiedziała. - Zbyt długo już mnie nie
ma.
- Dlaczego przyszłaś do Agnes, skoro wiedziałaś, że ma do ciebie żal?
- Bo poprosiła mnie o to jedna z tkaczek z Hjula. Bała się, że Agnes może zrobić
jakieś głupstwo. - Popatrzyła na niego. - Nie uwierzyła, że Agnes i jej koleżanka będą się
utrzymywać z robienia szmacianych dywanów i drucianych wieszaków. Na tym się tyle nie
zarabia.
- Myślisz, że Agnes zamierza... - przerwał przestraszony. Przytaknęła. - Nie
rozumiem, jak mogła wpaść na taki pomysł.
Może przecież nawet zachorować. Byłam na tyle głupia, że pomyślałam, że może uda
mi się jej to wyperswadować. Powinnam była wiedzieć, że nie będzie chciała mnie słuchać.
Teraz on także wstał. - Porozmawiam z nią, Elise. Ucieszyła się, że przyszedłem. -
Spojrzał na nią, nagle poczuł się skrępowany. - Przyszedłem, bo chciałem wypytać ją o ciebie
po tym, jak zobaczyłem ciebie - i jego - z mostu wczoraj wieczorem.
Spuściła wzrok. - Cieszę się, że się spotkaliśmy, Johan. Byłoby mi przykro, gdybyś
uwierzył, że cię zdradziłam.
- Ja też się cieszę, że się spotkaliśmy. Chociaż to gorzko wiedzieć, że w dużej mierze
sam jestem winien temu nieszczęściu.
- Tak czy inaczej możemy pozostać przyjaciółmi. Przytaknął. - Możemy. Pozdrów
matkę i chłopców. Brakowało mi Pedera i jego opowieści. Przypominały mi się, kiedy
siedziałem w celi, i wtedy zdarzało mi się nawet uśmiechnąć.
- Szkoda, że nie słyszałeś go podczas... - zamilkła, przestraszona.
- Podczas waszego wesela? Możesz o tym mówić, Elise. Stało się i już.
Czuła kłujący niepokój, kiedy zbliżała się do domu. Było późno, zeszło jej dłużej, niż
planowała. Czy odważy się mu powiedzieć, że spotkała się z Johanem? Czy Emanuel może
mieć jej za złe, że rozmawiała z Johanem?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kiedy weszła, mama siedziała sama w kuchni. Łatała spodnie.
- Gdzie są chłopcy?
- Położyli się. Nie wiesz, jak już późno?
- Emanuel jeszcze nie wrócił?
- Wrócił i się położył. Miał bardzo ciężki dzień w biurze. Było tak gorąco, że niemal
nie do wytrzymania, mówił.
Na pewno nie gorzej niż w fabryce, gdzie cały dzień stała przy maszynie, pomyślała
Elise, ale nic nie powiedziała. - Dawno się położył?
- Przed chwilą. Nie chciałam iść na górę, zanim nie wrócisz. Tyle dziwnych rzeczy
dzieje się ostatnio dookoła. Jak było u Agnes?
- Wciąż się gniewa.
- Chyba nie ma sensu próbować jej pomagać. Zresztą jak ty mogłabyś jej pomóc?
- Chciałam zobaczyć, jak się czuje. Miałam nadzieję, że może wrócimy do naszej
dawnej przyjaźni.
Matka przyglądała się jej. - Uważam, że powinnaś trzymać się od niej z daleka. Nie
jest warta, żeby zabiegać o jej względy.
- Pójdę się położyć. Dobranoc, mamo.
Wyglądało, że Emanuel spał. Zdjęła po cichu ubranie, włożyła nocną koszulę i weszła
do łóżka. Na zewnątrz było jeszcze widno, zmrok zapadał dopiero koło jedenastej.
Przyglądała mu się. Leżał z zamkniętymi oczami, ale oddech nie był tak równy i ciężki jak
zwykle. Ledwo miała odwagę się poruszyć. Nie miała siły opowiadać mu o Johanie i być
może wysłuchiwać jego uwag. Nie miała siły na nic. Pragnęła tylko spać.
Chciała się odwrócić na bok, ale lepiej było spokojnie leżeć.
- Gdzie byłaś?
Nie spodziewała się pytania. Głos był nieco śpiący, ale brzmiał jak zwykle, jakby
Emanuel nie spał od chwili jej wejścia.
- U Agnes. Jedna z tkaczek z Hjula poprosiła, żebym jej pomogła. Nie odpowiedział.
Dlaczego nic nie mówił?
W ciszy było coś oskarżycielskiego, niedopowiedzianego. Może widział ją i Johana,
jak siedzieli na ławce i rozmawiali?
- Był tam Johan. - Równie dobrze mogła mieć to już za sobą. - Wyszedł wczoraj z
więzienia i pracuje jako kamieniarz przy budowie drogi do Trondhjem. Oboje gniewają się na
mnie.
Dalej nic nie mówił.
Niespodziewanie poczuła złość. Nie zrobiła nic złego, więc dlaczego milczał?
- Wyszedł za mną, zaczęliśmy rozmawiać. Dobrze, że tak się stało.
- Co to znaczy „zaczęliśmy rozmawiać”? - spytał. Jego głos był spokojny, ale coś było
nie tak.
- Powiedziałam mu, że się w tobie zakochałam i że jesteś dobrym człowiekiem. Że
zgodziłeś się być ojcem dla dziecka, którego oczekuję.
- To było konieczne?
Wiedziała, że walczy, żeby zachować spokój.
- Musiałaś powiedzieć mu, że to nie moje dziecko?
- Gdybym tego nie zrobiła, skłamałabym.
- Będziesz musiała kłamać, jeśli chcesz, żeby wszyscy uwierzyli, że jestem ojcem.
- Agnes o tym wie. Prędzej czy później na pewno by mu powiedziała.
- Póki co nie zrobiła tego.
- Nie, ale dała mu do zrozumienia, że zdradziłam go z tobą zaraz po tym, kiedy się
poznaliśmy. A to nieprawda.
Zapadła cisza.
- Kocham cię, Emanuelu. Nie żałuję swojego „tak”. Niech to nie stanie między nami.
Nie chciałam, żeby Johan miał mnie za latawicę. Teraz zna prawdę i nie muszę czuć się
skrępowana, kiedy spotykam go na ulicy. Rozstaliśmy się jak przyjaciele. Zaimponowałeś
mu, że wziąłeś na siebie obowiązki ojca. Przyznał, że on „nie byłby w stanie”. Jedyne, czego
żałuję, to że dałam mu do zrozumienia, kto jest ojcem. Byłoby straszne dla pani Thoresen i
Anny, gdyby teraz zrobił coś, za co znów mógłby trafić do więzienia.
Emanuel podłożył swoją rękę pod jej głowę i powoli przyciągnął ją do siebie.
- Wybacz mi, Elise. Poczułem się zazdrosny. Chyba to rozumiesz.
- Nie masz do tego żadnego powodu. Cieszę się, że ci to powiedziałam. Nie ma nic
gorszego niż podejrzliwość.
Podciągnął jej koszulę, pieścił ją gwałtownie, szybko.
Elise próbowała za nim nadążyć, ale zmęczenie pracą, wypadek i wszystko, co się
potem wydarzyło, utrudniało jej to.
Zawiedziony, że nie udało się mu doprowadzić jej tam, gdzie chciał, odwrócił się do
niej plecami. Kiedy skończył, wymamrotał „dobranoc”.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Był wczesny ranek, wtorek 25 lipca. Ku wielkiemu zdziwieniu Elise dyrektor dał
wszystkim robotnicom, które miały mężów czy narzeczonych, którzy dostali powołanie,
kilka godzin wolnego, żeby mogły odprowadzić ich na stację i pożegnać się z nimi. Dyrektor
był żarliwym orędownikiem rozwiązania unii i dzień przed wyjazdem oddziału wygłosił
bardzo emocjonalne przemówienie do zatrudnionych w fabryce pracowników.
- Norwegia zasługuje na szacunek i własne miejsce w międzynarodowej społeczności
- zaczął dobitnym, wzruszonym głosem. - Ponad dziesięć lat temu zażądano od parlamentu
utworzenia sieci norweskich konsulatów, ale opór szwedzkich polityków był ogromny.
Norweska żegluga potrzebowała własnych konsulatów, jednak za każdym razem, kiedy
przedstawiano tę propozycję Szwedom, natychmiast odzywał się szczęk szabelek. Nastroje w
szwedzkiej prasie były nienawistne, a groźba wojny - realna. Byliśmy zmuszeni wycofać
nasz wniosek. Szkoda. Ponieśliśmy porażkę. Do wojny nie doszło, ale unia odniosła ranę,
która nie mogła się zagoić. - Zrobił przerwę, po czym uderzył pięścią w stół i mówił dalej: -
Teraz weźmiemy rewanż! Jeśli Szwedzi i tym razem nie ustąpią, będziemy zmuszeni sięgnąć
po broń. Bądźmy dumni z mężczyzn, którzy jutro wyjeżdżają bronić naszej ojczyzny,
najcenniejszego daru, jaki otrzymaliśmy od Boga, który mamy prawo i obowiązek bronić.
Prządki i pomocnice stały poważne, słuchając dyrektora. Poczuły się jakoś
nieprzyjemnie. Wojna... Już samo słowo kojarzyło się z niebezpieczeństwem, z czymś
gwałtownym i brutalnym. No i jak sobie poradzą bez zarobków mężczyzn? Niewielkie sumy,
jakie wypłacano żołnierzom pełniącym służbę graniczną, nie starczały, by wyżywić rodzinę.
Ale jeśli nie wrócą? Wtedy czeka ich bieda i głód.
Myśli kłębiły się w głowie Elise. Nie stać ich będzie na wynajmowanie domku, jeśli
Emanuela nie będzie przez dłuższy czas. Trudno było znaleźć małe mieszkanie, wielu
wynajmowało jedynie kąt w cudzym pokoju. Skoro większa część jej zarobków pójdzie na
czynsz, niewiele zostanie na jedzenie. O ubraniu w ogóle nie myślała.
Przez chwilę starała sobie wyobrazić, jak będzie żyła bez Emanuela. Odsunęła od
siebie tę myśl, ale płacz ścisnął jej gardło. Przez te kilka tygodni było im tak dobrze. Po tym
feralnym wieczorze, kiedy spotkała Johana, stali się sobie szczególnie bliscy. Najwyraźniej
przestraszył się, że być może żałowała swojej decyzji i że może ją stracić, a ona zrozumiała,
co on czuł, i chciała mu udowodnić, że nie miał powodu do obaw. Wieczory spędzali razem,
napawając się sobą, a ona zapominała o swoim zmęczeniu i bolących plecach. Było im lepiej,
niż kiedykolwiek sobie to wyobrażał.
Elise rozejrzała się. Wokół niej i wzdłuż ulicy, którą mieli przemaszerować żołnierze,
od Akershus do Ostbanestasjonen, stało dużo ludzi. Twarze były poważne. Możliwość
odzyskania niezależności nie budziła entuzjazmu. Nie było śladu radości, którą ludzie czuli
siódmego czerwca, kiedy pełni optymizmu podawali sobie ręce i w całym mieście
rozbrzmiewały słowa hymnu. Dzisiaj dawało się wyczuć zmartwienie i smutek rozstania. Czy
ci młodzi żołnierze, którzy wkrótce mieli ukazać się na ulicy Karla Johana, wrócą?
- Idą! - zawołała głośno mała dziewczynka. - Idzie wojna!
Dorośli uśmiechnęli się, ludzie zaczęli wyciągać szyje i wypatrywać żołnierzy, którzy
maszerując, zbliżali się do nich.
Batalion obrony kraju miał się stawić na ćwiczenia w pobliżu Fredrikshald,
powiedział jej Emanuel, podczas gdy batalion liniowy miał jechać do Kongsvinger. Jego głos
brzmiał dumnie, kiedy jej o tym mówił. Najwyraźniej był zadowolony, że jest w Norweskim
Korpusie Strzelców.
Zbliżali się, szli wyprostowani, z dumą w oczach, w zwartym szeregu maszerowali do
dźwięku Marsza strzelców. Plecaki im ciążyły, ale nie wydawało się im to przeszkadzać.
Poranne słońce odbijało się w karabinach, w wojskowych kotłach i w szablach, kroki niosły
się echem po wzgórzach.
Przyglądający się im ludzie wiwatowali, machali żołnierzom, powiewały chusteczki,
niektóre kobiety otwarcie płakały.
Elise stała w pierwszym rzędzie i widziała Emanuela z bliska. W domu, zanim
wyruszył, pożegnali się gorąco i kiedy teraz ich spojrzenia na chwilę się spotkały, zalała ją
fala dumy. Z trudem przełknęła ślinę. Czuła w sobie miłość do niego. Chciała zawołać: Wróć
do mnie, Emanuelu! I chociaż żaden dźwięk nie pojawił się na jej ustach, wiedziała, że on o
tym wic. Kochała go, teraz to zrozumiała.
Trudno było wracać z powrotem do fabryki. Szły grupkami, wszystkie razem:
robotnice z Graaha i z Hjula, i z fabryk płożonych dalej nad rzeką. Część była nawet z
fabryki tekstyliów w Nydalen. Wyglądało na to, że wszyscy dostali dzisiaj wolne.
- Elise?
Odwróciła się pośpiesznie. Za nią szła Agnes.
- Ty tutaj?
Poczuła się nieprzyjemnie, zastanawiała się, czy Agnes przyszła po to, żeby zobaczyć
Emanuela, zanim wyjedzie. Agnes uśmiechnęła się.
Elise patrzyła na nią zdziwiona. Nie sprawiała wrażenie zagniewanej, raczej łagodnej
i zadowolonej. Ładnie wyglądała, miała nowy kapelusz i nową bluzkę. Czyżby nowe zajęcie
już pozwoliło jej tyle zarobić?
- Nie patrz na mnie tak podejrzliwie. Przyszłam pożegnać się z Johanem.
- To miło z twojej strony.
Elise czuła się zakłopotana. Czyżby Agnes zrobiło się żal Johana, bo nie miał go kto
odprowadzić? Gdyby nie te straszna zdarzenia, które miały miejsce zimą, ona by go teraz
odprowadzała.
Agnes roześmiała się.
- Nie zrobiłam tego z grzeczności. Johan i ja jesteśmy ze sobą.
- Tak? - powiedziała Elise i spojrzała na nią zdziwiona.
- Czy to nie wspaniale? Obie uważałyśmy, że Johan jest najprzystojniejszy ze
wszystkich z Sagene, z całego osiedla. Pamiętasz?
- Oczywiście, że pamiętam. Miło mi to słyszeć, Agnes.
W głębi duszy nie była jednak tym tak zachwycona. Biedny Johan, dość miał
nieszczęść. Jego miłość do Agnes, na której nie można było polegać, mogła przynieść mu
jedynie rozczarowanie.
- Już się na ciebie nie gniewam, Elise.
- Cieszę się, że to mówisz. Było mi przykro, Agnes. Agnes pokiwała głową.
- Tamtego wieczora nie zachowałam się tak jak powinnam. - Uśmiechnęła się. -
Byłam zła. Teraz jednak cieszę się, że wtedy się wygadałam. Inaczej pewno bym go nie
dostała.
Nie marnowali czasu, pomyślała Elise. Minęły zaledwie dwa tygodnie od jej wizyty
na Maridalsveien, kiedy to widziała wściekłość w jej oczach.
- Na pewno dostaną przepustkę. Jak przyjedzie, przygotuję mu coś dobrego -
powiedziała i znów się uśmiechnęła.
- Gdzie Johan będzie stacjonował?
- W Kongsvinger. Tam gdzie Emanuel. Chciałabym to zobaczyć! Będą krzywo na
siebie patrzeć. Chociaż Johanowi już przeszło. Zakochał się we mnie.
- Cieszę się - powiedziała Elise, a jej słowa rozbrzmiewały niczym echo. Powinna
uściskać Agnes, życzyć jej powodzenia i cieszyć się jej i Johana szczęściem, ale słowa
ugrzęzły jej w gardle, nie była w stanie okazać zadowolenia, czego Agnes zapewne
oczekiwała. - Znalazłaś pracę?
Agnes przytaknęła. - Wracam do Hjula. Elise spojrzała na nią zdziwiona. - To dobrze.
- Dobrze? - odpowiedziała Agnes, posyłając jej ponure spojrzenie. - Dobrze, że
wracam do niewolnictwa?
- Wolałaś być służącą?
- Czasem tak, ale nie zawsze. Chwilę szły w milczeniu.
- Słyszałam, że chciałaś zamieszkać na Lakkegata i robić szmaciane dywany.
Agnes spojrzała na nią podejrzliwie. - Kto ci tak powiedział? - spytała.
- Jedna z tkaczek z Hjula. Agnes zdawała się zawstydzona.
- Nie mówiłam tego poważnie. Byłam zła i chciałam wyjechać. Nagle wyraz jej
twarzy się zmienił, uśmiechnęła się.
- Johan zjawił się w samą porę. Uratował mnie.
- Naprawdę byłaś gotowa to zrobić?
- Tak.
- Chyba wiesz, jaki los czeka te dziewczęta. Wiele z nich kończy na czwartym
oddziale szpitala w Ulleval z okropną chorobą.
- Skąd to wiesz?
Elise zauważyła, że Agnes nie zaprzeczyła.
- Spotkałam jedną z nich, kiedy szukałam dziewczyn, które były z ojcem.
Opowiedziała mi o wszystkim. Okropnie wyglądała. Miała rany na całym ciele. Kiedy
pojawiły się pierwsze krosty, potwornie się przeraziła.
Agnes nie odzywała się. Elise zrozumiała, że dała jej do myślenia.
Zbliżały się do mostu Beierbrua.
- Wracasz do pracy w Hjula? Agnes przytaknęła.
- Wczoraj zaczęłam już pracę. Dyrektor dał wolne wszystkim, których mężowie czy
narzeczeni wyjeżdżają, żebyśmy mogły się pożegnać. - Zachichotała. - Pożyczyłam
pierścionek od matki i powiedziałam, że ja i Johan Thoresen jesteśmy zaręczeni. Co
właściwie jest prawdą. My... - zamilkła, jakby nagle się zawstydziła, co nie było do niej
podobne.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że... Agnes przytaknęła.
Elise przypomniała sobie ubiegłoroczne letnie wieczory i zimowe godziny w kuchni
pani Thoresen. Wtedy do niczego nie doszło.
Przeszły przez most. Agnes ruszyła w stronę dużego szarego budynku po prawej
stronie.
- Do widzenia, Agnes. Na pewno się jeszcze zobaczymy.
- Mam nadzieję. Cieszę się, że znów jesteśmy przyjaciółkami. Niedobrze się na siebie
gniewać, prawda?
Elise pokręciła głową. Uważała, że Agnes mogła przynajmniej przeprosić za swoje
zachowanie podczas wesela i za to, że powiedziała Johanowi coś, co nie było prawdą. Ale nie
powinna chyba oczekiwać zbyt wiele. Agnes była Agnes.
Kiedy Elise tego wieczora wróciła z fabryki do domu, zobaczyła Pedera siedzącego
na schodkach z brodą opartą o dłonie, patrzącego smutno na wodę płynącą pod mostem.
- Co z tobą, Peder?
- Jeszcze pytasz?
Nawet na nią nie spojrzał. Sprawiał wrażenie, jakby na swoich młodych barkach
dźwigał wszystkie nieszczęścia świata, i to właśnie on, zwykle taki wesoły i radosny.
- Uderzyłeś się czy coś zgubiłeś?
- To nie to - powiedział i pokręcił głową.
- Chodź; ci o to, że Emanuel wyjechał?
- O to też - przytaknął, nie patrząc na nią.
- A o co jeszcze?
Usiadła obok niego i objęła go ramieniem.
- Zawsze kiedy z kimś się zaprzyjaźnię albo kiedy urodzi mi się braciszek, to zaraz
znika. Najpierw był Johan, potem Braciszek, i w końcu Emanuel. Teraz Johan wrócił i zaraz
wyjechał. A na dodatek zakochał się w Agnes. Głupek jeden!
Elise westchnęła.
- Życie dorosłych czasem trudno jest zrozumieć. Johan zerwał nasze zaręczyny, bo
ktoś go okłamał i powiedział, że jestem z Emanuelem. Długo płakałam, ale potem polubiłam
Emanuela i kiedy mi się oświadczył, zgodziłam się. Johan pewnie też trochę płakał, kiedy
usłyszał te wszystkie kłamstwa. Ale kiedy wyszedł z więzienia, spotkał Agnes i teraz obie
pary są szczęśliwe i nikt już nie płacze. Ty też nie powinieneś się smucić.
- Nie lubię jej - ciągnął dalej. Najwyraźniej w ogóle jej nie słuchał. - Mama mówi o
niej, że to latawica. Podlotka.
- Podlotek - poprawiła go Elise.
Opuścił ręce i oparł się o nią. - Co to znaczy?
- To znaczy po prostu młoda dziewczyna.
- Pani Evertsen mówi, że to flirciara, a według mnie to ulicznica, do diabła!
- Peder, przeklinasz! Poza tym nie wiesz, co to znaczy „ulicznica”. Nagle oczy Pedera
zaszły łzami. - Czy to ładnie, że zabrała mi mojego przyjaciela?
- Sądziłam, że polubiłeś Emanuela? - powiedziała Elise i objęła go.
- Polubiłem - pociągnął nosem Peder. - Ale można chyba lubić dwie osoby naraz?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Mijały kolejne dni. W mieście panował nastrój smutku i przygnębienia. Ludzie
przystawali na ulicy czy w mleczarni i rozmawiali, rzucali się na gazety i pilnie śledzili
wszystko, co mówiono. Większość miała kogoś, kto został zmobilizowany: męża, syna.
sąsiada czy kuzyna, i wszystkim cisnęło się na usta pytanie: Czy będzie wojna?
Wchodząc do sklepu Magdy na rogu, od razu wyczuwało się ten nastrój. Nie chodziło
tylko o prowadzone tam rozmowy, ale też o to, co kupowano. Jeśli dawniej ludzie od czasu
do czasu dawali się skusić na jakiś smakołyk, nawet jeśli nie bardzo było ich na to stać, to te-
raz rozpusta się skończyła. Kupowano tylko to, co najpotrzebniejsze: chleb, solone śledzie,
kaszę i ziemniaki. Wkładano rzeczy do torby i wracano do domu. Czasem od biedy brano też
jeszcze baniak mleka.
Ludzie wierzący mówili o gniewie Pana. Zaczęło się od trzęsienia ziemi w ubiegłym
roku, potem spłonął Alesund, a następnie ogień strawił Porsgrunn. Pani Evertsen składała
ręce. Mrucząc pod nosem: „W imię Jezusa”, odprawiała własne, małe nabożeństwo.
Pewnego dnia jedna z pomocnic przyniosła ze sobą do fabryki dodatek do
„Fainiliejournalen” i pokazała go pozostałym w przerwie obiadowej. Można tam było
zobaczyć całą norweską marynarkę. Pod zdjęciem było napisane, że Norwegia ma cztery
nowoczesne pancerniki, szereg mniejszych okrętów transportujących miny, kilka torped i
torpedowców i jeszcze inne okręty. Poza tym marynarka miała też rodzaj pływającej wieży
armatniej z wystającymi z wody armatami.
Dziewczęta wzdrygnęły się.
- Dobrze, że mamy Christiana Michelsena - powiedziała jedna z nich.
- Niech no tylko Szwedziuchy spróbują.
Jedna z prządek miała rodzinę w Fredrikstad. Odwiedziła ich pewnej niedzieli, kiedy
kolejne bataliony jeden za drugim przeciągały przez miasto. Szli żołnierze z armatami i
kuchniami polowymi, ulicami Starego Miasta ciągnęła kawaleria. Ludzie stali w tłumie na
chodnikach, patrząc, jak mijają ich niekończące się szeregi żołnierzy.
Spływał z nich pot. Na nogach mieli wielkie, ciężkie buty; byli w pełnym rynsztunku.
Nastrój w niczym nie przypominał tego z Siedemnastego Maja, nawet dźwięki Marsza
strzelców nie nastrajały do wiwatowania.
Inna miała ze sobą egzemplarz „Tyrihans” i jeszcze inne pisemko. Dziewczęta
pochyliły się nad nimi, przeglądając je, podczas gdy jedna z nich czytała na głos. Pisano tam
między innymi o „Granatenbombenstierna”, który zawinął z dziesięcioma tysiącami pijanych
Szwedów, przybywających tu, by dać nauczkę Oli Nordmannowi i pokazać, kto naprawdę
rządzi w kraju.
- Mój mąż sądzi, że Anglicy nam pomogą. Może nawet i cesarz Wilhelm - dodała z
nadzieją jedna ze starszych kobiet. - Wystarczy, że Michelsen wyśle telegram cesarzowi, a
ten od razu się tu zjawi.
Strach nieco ustąpił, ale niepokój pozostał. Kiedy spotykało się kilka osób, zaraz
zaczynano rozmawiać o Szwecji, o królu Oskarze, o Michelsenie, o Nansenie i o wojnie.
Peder chętnie dzielił się wszystkim, co usłyszał.
- Ktoś opowiadał, że szwedzkie oddziały są już prawie na granicy. Wielkie pociągi,
pełne szwedzkich żołnierzy, stoją i czekają. Żołnierze są pijani jak zające. Pytanie, czy w
ogóle będą w stanie trafić do celu, kiedy przyjdzie co do czego.
Pewnej nocy zbudził ich hałas. Elise wyskoczyła z łóżka i wbiegła do kuchni. Na
zewnątrz świecił księżyc, dając niebieskawe, nieco tajemnicze światło. W tej samej chwili
wpadli z hałasem Peder i Kristian, a za nimi matka ze świeczką w ręku.
- Słyszałaś, Elise? - spytał Peder, a w jego głosie pobrzmiewał niekłamany zachwyt.
Nie rozumie, co to znaczy wojna, pomyślała. Dla niego to jak zabawa w żołnierzyki,
jaki bójka między chłopcami.
- Owszem, słyszałam - odpowiedziała Elise, drżąc cała. Czyżby zaczęła się wojna?
- Nie sądziłam, że zacznie się tu, w mieście - odezwała się matka cienkim głosem. -
Przecież wszyscy żołnierze zostali wysłani na granicę.
Tylko Kristian nic nie mówił. Stał sztywny, z zaciśniętymi dłońmi i wyglądał przez
okno.
Następnego huku nie było. Na zewnątrz widać było małe drewniane domki,
pogrążone w ciemności, tylko gdzieniegdzie migotały świeczki, szybko je jednak zagaszono.
Nigdzie nie było nikogo widać, a kiedy podeszli do okna w korytarzu i spojrzeli na fabryki,
zobaczyli, że budynki stoją pogrążone w ciemności i nocnej ciszy, jak zwykle zresztą. Nikt
nie śpieszył przez most, żadne koło u wozu nie hałasowało na wyboistej drodze.
- Chciałabym, żeby Emanuel tu był - powiedziała matka zlęknionym głosem.
- Przecież on ma nas bronić - rzucił odważnie Peder. Elise odwróciła się w stronę
drzwi do sypialni.
- Chodźmy spać. Skoro wszyscy uznali, że nie ma potrzeby wstawać, to my też nie
musimy.
- Skąd to wiesz? - spytał Peder, idąc za nią.
- W oknach paliłyby się świeczki.
- Może oszczędzają i siedzą po ciemku.
- To nie jest wojna, Peder. Jeszcze nie. Gdyby coś się działo, wiedzielibyśmy już
wieczorem.
Wcale nie była tego pewna, ale musiała go jakoś uspokoić.
- Mogę dzisiaj spać w twoim łóżku? - spytał niepewnym głosem.
Chyba jednak rozumiał powagę sytuacji. Zrobiło się jej go żal. Jej też brakowało
poczucia bezpieczeństwa, które dawał jej Emanuel.
- Jasne, Peder. Przynajmniej nie będę spała sama.
Matka i Kristian wdrapywali się na górę, podczas gdy Elise i Peder zniknęli w
sypialni.
Położył się blisko niej, jak to często robił. Czuła, jak chude chłopięce ciało drży, i
przyciągnęła go do siebie.
- Im nie zależy na nas, Peder. My dla nich nic nie znaczymy.
- A jeśli jakaś kula armatnia wpadnie przez komin, Elise? Wtedy wylecimy w
powietrze, i ty, i ja.
- Nic podobnego. Spróbuj teraz zasnąć. Jutro dowiemy się, co to był za huk.
- Myślę, że to był wystrzał z armaty. To sprawka tych szwedzkich diabłów. Jeśli
któregoś z nich spotkam, powiem mu, że to jest nasz kraj! Powiedział to dawno temu ten
król, który miał takie piękne włosy! Co najmniej dwadzieścia lat temu.
Elise uśmiechnęła się w ciemności i pogładziła go po czuprynie.
- Miałeś na myśli Haralda Pięknowłosego, ale to było ponad tysiąc lat temu.
- Musisz im to powiedzieć, Elise. Może prędzej posłuchają podlotki.
Następnego dnia okazało się, że był to wystrzał z armatki straży pożarnej przy Sankt
Hanshaugen. Budynek straży pożarnej powstał zaledwie trzy lata temu; strażacy dyżurowali
w nocy, żeby móc ostrzec przed pożarem. Ogień szybko ugaszono.
Tego samego wieczoru przyszła do nich w odwiedziny Hilda. Elise spojrzała na jej
twarz i od razu się domyśliła, że coś się stało.
Matka też musiała to zauważyć, bo jej prawe oko zaczęło drgać nerwowo. Szybko
nastawiła wodę na kawę.
Hilda usiadła przy stole w kuchni, nie odzywała się.
- Co z tobą, Hilda? - spytała matka, przyglądając się jej z niepokojem.
Hilda wzruszyła ramionami.
- Zapracowujesz się? Nie byłoby lepiej, gdybyś dalej pracowała jako pomocnica?
Upał się utrzymywał. Drzwi do kuchni były otwarte, wpadało ciepłe powietrze, pełne
słońca, zapachu kwiatów i rzeki.
- Fuj, ale tu cuchnie - powiedziała Hilda, marszcząc nos. - Zamknij drzwi, Peder!
Elise usiadła naprzeciwko niej.
- Powiedz, o co chodzi, zamiast siedzieć i się dąsać. Hilda spojrzała na nią ponuro.
- Słyszałam, że rozmawiałaś z panem Paulsenem i jego żoną.
- Masz na myśli siostrzeńca pana Paulsena? Spotkaliśmy ich kiedyś podczas spaceru.
Emanuel musiał się z nimi przywitać, w końcu byli jego sąsiadami.
- Nie miałaś zamiaru opowiedzieć mi, jak się przed nimi płaszczyłaś?
- Nie płaszczyłam się, a nic ci nie mówiłam, bo nie chciałam cię ranić. Najchętniej
wcale bym się nie zatrzymywała, ale musiałam.
Hilda prychnęła.
- Stałaś tam i się krygowałaś, tak? To też musiałaś? Musiałaś zajrzeć do wózka i
wziąć dziecko na rękę, tak?
- Nic takiego nie zrobiłam - powiedziała Elise, czując, że robi się czerwona ze złości.
- Matka wyjęła je z wózka i podniosła. To ona chciała, żebym wzięła je na ręce. Możesz
sobie chyba wyobrazić, jak się czułam.
- Jak ty się czułaś? ... - Oczy Hildy miotały pioruny. - Podobno nawet zaprosili was do
siebie, ciebie i Emanuela. Jeśli pójdziesz, nigdy ci tego nie wybaczę.
- Nie miałam zamiaru do nich iść. Matka podeszła do stołu.
- O co się kłócicie? Spotkałaś rodziców Braciszka, Elise?
Jej też nic nie powiedziała. Wiedziała, jak bolało ją samo wspomnienie Braciszka.
Hilda podniosła się tak gwałtownie, że krzesło się przewróciło.
- Rodzice Braciszka! I to mówi jego babcia! - Rzuciła się do drzwi, szarpnęła je i
wybiegła.
- Biegnij za nią, Elise - zawołała matka, mrugając oczami. - Jest zrozpaczona.
Elise posłuchała, nie biegła jednak, tylko szła. Dogoniła ją na wzgórzu Aker.
Hilda zatrzymała się. Płakała. - Przepraszam, Elise, ale nienawidzę tych ludzi! -
powiedziała i łkając, zakryła twarz rękami. - Zatrzymali mnie na środku ulicy, żeby pokazać
mi dziecko. Domyślili się, że jestem twoją siostrą, bo jesteśmy tak „niewiarygodnie” do
siebie podobne! - Hilda zmieniła głos, przedrzeźniając ich: - „Pan Ringstad to taki uprzejmy i
dobry człowiek, jego żona też jest bardzo miła, chociaż wychowywała się w bardzo
skromnych warunkach”. Miałam ochotę plunąć im w twarz! Musiałam tam stać, zaglądać do
wózka i zachowywać się jakby nigdy nic. Patrzyłam my prosto w oczy! - Głos się jej załamał.
- To były moje oczy - dodała, łkając.
Elise objęła ją i przytuliła. Były same, nikt ich nie widział.
- Rozumiem cię, Hildo. Tak było mi cię żal, kiedy ich zobaczyłam, że nie mogłam
powstrzymać łez. Dlatego uznali, że bardzo lubię dzieci. Jakże ja nienawidzę majstra!
Hilda szybko wyswobodziła się z jej objęć.
- Dlaczego? To nie jego wina.
Elise patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
Hilda wytarła oczy rękawem i wyprostowała się. - Cieszę się, że je mam. I proszę, nie
mów o nim źle. Możesz spokojnie wracać do domu, Elise. Musiałam to z siebie wyrzucić, ale
już jest w porządku.
Elise kiwała głową, zdziwiona. - Przyjdź kiedyś, napijemy się kawy. Matka tęskni za
tobą. Chłopcy i ja też.
Hilda zatrzymała się, jakby nagle o czymś sobie przypomniała. - Pewnie ci przykro,
że wyjechał...
Elise pokiwała głową. - Dostałyśmy wolne, żeby odprowadzić ich na stację.
- Słyszałaś o Agnes i o Johanie?...
- Tak. Muszę powiedzieć, że szybko się pocieszyła. A podobno chciała odebrać sobie
życie z tego smutku.
Hilda uśmiechnęła się.
- Znasz Agnes.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Następnego dnia, kiedy Elise wróciła do domu z przędzalni, czekał na nią list.
Podniecona rozerwała kopertę:
Kochana Elise!
No więc jesteśmy już na miejscu. Dotarliśmy do Kongsvinger o 12.40 we wtorek, tego
samego dnia, kiedy wyjechaliśmy i cale miasto wyszło nas oglądać. Przyjemnie było tak
maszerować ulicami w takt Marsza strzelców, podchodząc pod strome zbocze, prowadzące
do twierdzy. Tam na górze kolejne kompanie defilowały przed pułkownikiem, oddając mu
honory. Trzy kompanie zostały zakwaterowane w czteroosobowych namiotach pod murami
twierdzy, podczas gdy czwarta została skierowana do budynku w samej twierdzy. Ja trafiłem
do jednego z namiotów, dostałem łóżko z siennikiem, a moją poduszką jest plecak.
Powiedziano nam, że mamy się urządzić tak dobrze i praktycznie, jak potrafimy, mając na
uwadze, że nasz pobyt tutaj może nieco potrwać. Ale chłopcy są w dobrych nastrojach.
Któregoś wieczora lał deszcz. Jakiś porucznik zobaczył, że jeden ze strzelców moknie przed
namiotem, i kazał mu wejść do środka. „Pełnię wartę”, odpowiedział strzelec. „Muszę
pilnować, żeby słoma się nie zmoczyła, i zwołać żołnierzy, jeśli doszłoby do zalania”.
Tęsknię za tobą, Elise. Bardziej, niż sobie wyobrażasz. Kiedy inni leżą i rozmawiają o
tańcach, zabawach i dziewczynach, mając nadzieję przeżyć jakąś przygodę w Kongsringer, ja
marzę o tobie. Było nam tak dobrze przed moim wyjazdem z domu. Martwię się, że może
minąć trochę czasu, zanim się znów zobaczymy. Słyszę, że ktoś biegnie, coś się dzieje. Muszę
kończyć.
Jest wieczór następnego dnia. Posłaniec przybył z telegramem ze Szwecji. Kapitan
twierdzi, że nigdy nie byliśmy bliżej wojny. Modlę się za ciebie, Elise. Za nas oboje.
Twój Emanuel
Elise złożyła list i schowała go do kieszeni.
- Co pisze? - spytała matka, patrząc na nią wystraszonym wzrokiem.
- Pisze, że nigdy nie byliśmy bliżej wojny. Matka nerwowo załamywała ręce.
- Musimy się rozejrzeć za mieszkaniem, Elise. Wiedziałam, że jest nam za dobrze,
żeby to mogło tak trwać - dodała, mamrocząc i omiatając wzrokiem pomieszczenie.
- Musisz martwić się na zapas? - Elise sama słyszała, jak ostro to zabrzmiało.
- Trzeba myśleć realistycznie. Nie możemy tu mieszkać, nie mając pensji Emanuela.
Te nędzne parę groszy żołdu nie starcza nawet na ich własne potrzeby. Na mieszkanie w
Andersengarden nie będzie nas stać, musimy znaleźć coś tańszego.
- Nie zamierzam niczego szukać, nic jeszcze nie wiemy - powiedziała Elise
stanowczo. - Szwedzi mogą nagle zmienić zdanie i zgodzić się na rozwiązanie pokojowe.
Matka patrzyła na nią, uśmiechając się z wyższością.
- Dobrze jest być optymistką, ale naiwność bywa niebezpieczna. Nie zauważyły, że
Peder wszedł z przedpokoju i teraz stał i przysłuchiwał się rozmowie.
- Dostałem pracę - powiedział bez cienia radości w głosie. Matka klasnęła w dłonie. -
Dostałeś pracę, Peder? Teraz, na wakacje?
Peder pokiwał głową z powagą. - Nie tylko na wakacje. Będę pomocnikiem woźnicy.
U Karlsena.
- To dobrze, Peder - powiedziała Elise i uśmiechnęła się do niego. - Nie cieszysz się?
Przecież tego właśnie chciałeś.
Peder pokręcił głową. - Nie jeśli będziemy musieli mieszkać na Lakkegata w pokoju
razem z dwudziestoma innymi. I nie teraz, kiedy zaraz będzie wojna. Jeśli Szwedziuchy
zaczną strzelać z armat, to Johan i Emanuel trafią do nieba, do taty. Nie wiem, co to komu da.
Elise poczuła, że cała sztywnieje. Słowa matki musiały przestraszyć Pedera.
- Nie wierzę, że będzie wojna. Wierzę natomiast, że i Emanuel, i Johan wrócą do
domu i że dalej będziemy mogli mieszkać w domku majstra, przynajmniej do następnego
lata.
Tym razem jednak Peder wydawał się niepocieszony. Wyszedł ze spuszczoną głową.
Elise śledziła go wzrokiem, a jej serce krwawiło.
Tego samego wieczora, akurat kiedy chłopcy mieli iść spać, rozległo się pukanie do
drzwi. Weszła Agnes.
- Dostałam list od Johana! - wyśpiewała radosnym głosem, bez żadnego skrępowania,
mimo że nie widziała się z matką Elise od czasu tamtego przykrego zdarzenia podczas
wesela. Usiadła na jednym ze stołków. - Macie może trochę kawy?
Twarz matki była ściągnięta. Pośpiesznie sięgnęła po dzbanek z kawą, wciąż jeszcze
ciepły po kolacji. - Coś chyba jeszcze zostało, ale kawa jest słaba.
- Nie szkodzi - powiedziała Agnes i uśmiechała się. Nie było wątpliwości, że znów
była dawną Agnes. - Pisze takie rzeczy, że aż się rumienię. Za tydzień dostanie przepustkę i
wtedy pójdziemy po tańczyć do wesołego miasteczka.
Elise patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
- Jak może dostać przepustkę, skoro lada chwila dojdzie do wojny?
Agnes wzruszyła ramionami. - Nie wierzę w to. Wszyscy dostaną przepustki. W
każdym razie ci, którzy o nie poproszą. Wystarczy, że powiedzą, że mają w domu chorą
matkę, albo coś takiego.
Matka wzięła wiadro na wodę i ruszyła w stronę drzwi, najwyraźniej nie miała siły
dłużej tego słuchać. Peder i Kristian nadstawiali uszu, ale kiedy po chwili Elise kazała im iść
na górę spać, posłuchali.
- Nie dostałaś listu, Elise?
- Dostałam. Dzisiaj.
- Też pisze ci takie rzeczy... chodzi mi o to, czy... - Agnes zachichotała. - Też się
rumienisz?
W głosie nie słychać było zazdrości, najwyraźniej Emanuel został już zupełnie
zapomniany.
- Pisze, jak im się żyje i że tęskni do domu.
- Nie powinnaś była zostawiać Johana. Ja się z tego oczywiście cieszę, ale żal mi
ciebie. Wciąż jest najprzystojniejszym mężczyzną w Sagene. Emanuel jest taki poważny. To
żołnierz Armii Zbawienia i w ogóle. Jest inni niż reszta.
Elise kręciła głową bezradnie. - Dziwne, jak wiatr zmienił kierunek.
Agnes śmiała się. Spuściła wzrok, zawahała się. - Myślisz, że mi się uda? Usidlić go?
Tak naprawdę?
- To zależy od ciebie. Jeśli będziesz mu wierna i będziesz się porządnie prowadziła, to
myślę, że tak. Ale jeśli zacznie cię nosić i zrobisz jakieś głupstwo, to cię zostawi. Widziałaś,
co się stało, kiedy usłyszał plotki o mnie i Emanuelu.
Agnes pokiwała głową.
- Będę się pilnować. Tym razem to coś poważnego. - Podniosła wzrok. - Słyszałaś, że
jeden z przyjaciół Johana i Lorta - Andersa też został zmobilizowany?
Elise przeszedł chłód. - Wiesz kto? Agnes pokręciła przecząco głową.
Kiedy Elise tego wieczoru położyła się spać, jej myśli krążyły wokół tego, co
powiedziała Agnes. A jeśli to był ten rudy... Może trafił nawet do tej samej kompanii co
Johan... Widziała przed sobą twarz Johana, kiedy powiedziała mu, kto to był. Zacisnął wtedy
pięści tak mocno, że aż mu zbielały.
Odsunęła od siebie dręczące ją myśli. Johan miał teraz Agnes, przeszłość nie miała
już dla niego znaczenia.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Jeszcze nie byłaś u lekarza, Elise?
Matka patrzyła na nią pytająco przez kuchenny stół, przy którym siedziały i obierały
ziemniaki na niedzielny obiad. Elise pokręciła przecząco głową.
- Jaki to ma sens? Może mi tylko powiedzieć to, o czym i tak już wiem. I jeszcze
zażąda dwóch koron.
- Uważam, że mimo wszystko powinnaś pójść. Przez tydzień zaoszczędzimy na maśle
i mleku, będziemy częściej jeść kaszę. Jesteś blada i zmęczona. Musisz zebrać siły przed
długą zimą.
Elise nic nie powiedziała. Jak mogła zebrać siły przed zimą, skoro w fabryce nie było
ani słońca, ani lata? Dzisiaj była niedziela i padał deszcz.
- Słyszałaś coś nowego? - spytała w zamian. - Kiedy byłaś w mleczarni albo u Magdy
na rogu?
Matka pokręciła głową.
- Ludzie różnie mówią. Niektórzy twierdzą, że Szwedzi są tuż - - tuż, uzbrojeni po
zęby, inni, że siedzą sobie w Szwecji i polerują guziki przy mundurach. Mam nadzieję, że
niedługo znów dostaniesz list od Emanuela.
Peder, Kristian i Evert siedzieli na stryszku i bawili się w wojnę miedziakami i
guzikami od spodni. Strasznie hałasowali, najwyraźniej Norwegowie i Szwedzi starli się ze
sobą w krwawej walce.
- Że też nie mogą się bawić w coś innego, tylko w wojnę - westchnęła matka.
- Skoro dorośli nie rozmawiają o niczym innym, to dzieci też to słyszą. Poza tym
chłopcy chyba już tacy byli.
Na zewnątrz dały się słyszeć ciężkie kroki.
- Ktoś idzie - powiedziała matka i zatrwożona spojrzała na drzwi. - Chyba jakiś
mężczyzna.
Elise poczuła, że serce zaczęło jej szybciej bić. Czyżby Emanuel dostał przepustkę?
Podbiegła do drzwi i otworzyła je. Na zewnątrz stał Johan. W mundurze. Było mu w
nim do twarzy, mimo że był mokry od deszczu.
- Johan?! - wykrzyknęła, nie wiedząc, czy się cieszyć, czy nie. Wolałaby zobaczyć
Emanuela. Co Johan tu robił? - Wejdziesz? - zaprosiła go do środka.
- Pomyślałem, że zajrzę i pożegnam się z wami przed wyjazdem.
Uśmiechnął się do niej swoim starym, tak dobrze jej znanym uśmiechem.
Peder, Kristian i Evert zbiegli pośpiesznie ze stryszku.
- Johan?! - zawołał Peder i rozpromienił się. - Wróciłeś? Johan się roześmiał. - Byłem
w domu na przepustce, już wracam.
- Byłeś na wojnie? - Peder patrzył na niego okrągłymi oczami. - Strzelaliście z
armaty?
Johan znów się roześmiał i zaczął targać mu grzywkę.
- Nie ma wojny, jeszcze nie. Musimy tylko pilnować granicy, żeby nikt się nie
przemknął.
Elise poczuła, że matka sztywnieje. Było jej przykro ze względu na Johana. Kiedyś
była nim zachwycona, ale nie mogła darować mu tego, co wydarzyło się zimą. Poza tym
pewnie nie podobało się jej, że Johan ją odwiedzał, kiedy Emanuela nie było w domu.
- Proszę, wejdź - powiedziała. Na tyle się jednak zdobyła. To był przecież jej dom.
Johan przywitał się uprzejmie z matką, która pozdrowiła go powściągliwie.
- Dostałeś przepustkę, więc sytuacja nie jest chyba aż tak krytyczna. - Elise szukała
tematu do rozmowy, który nie byłby niebezpieczny. Wskazała mu jedno z krzeseł i usunęła
blaszaną miskę z nie do końca obranymi ziemniakami. - Co u Anny i twojej matki? - mówiła
dalej, nie czekając na odpowiedź. Wiedziała, że mówi za szybko i jest zdenerwowana.
- Nie najgorzej. Matka jak zwykle narzeka, ale Anna wydaje się zadowolona.
Chłopcy usiedli na podłodze przy drzwiach, najwyraźniej nie chcieli uronić nic z
rozmowy.
- Emanuel pisał, że nigdy nie było tak blisko wojny. Podobno przyszedł jakiś telegram
ze Szwecji.
Johan przytaknął.
- Zdenerwowaliśmy się. Pułkownik powiedział, że mamy dać z siebie wszystko i
spełnić swój obowiązek. Natomiast kapitan nie wierzy, że w ogóle dojdzie do wojny. Uważa,
że przewaga Szwedów jest tak niewielka, że dobrze się zastanowią, zanim odważą się ude-
rzyć. Ich przewaga nigdy nie była mniejsza, a my nigdy nie byliśmy tak dobrze uzbrojeni i
przygotowani.
- Nie dziwne, że dostałeś przepustkę, skoro sytuacja jest taka krytyczna?
- Dostałem ją ze względu na Annę. Skończyły się jej lekarstwa, musiałem wyskrobać
parę koron.
Elise przypomniały się słowa Agnes, że najlepiej wymyślić chorą matkę. Johan by
czegoś takiego nie zrobił, była o tym przekonana.
- Agnes mówiła, że wybieracie się do wesołego miasteczka. Johan spojrzał na nią
zdziwiony.
- Do wesołego miasteczka? Kiedy Szwedzi stoją pod drzwiami?
Elise poczuła, że się rumieni.
- Przyjechałem rano i zaraz wyjeżdżam.
- Jak tam jest? - Peder nie potrafił się powstrzymać. - Jak jest na wojnie? Cały czas się
bijecie?
Johan się uśmiechnął.
- Chcesz wiedzieć, jak tam jest? O piątej rozlega się pobudka, a potem mamy
ćwiczenia do dziesiątej wieczorem. Czasem organizują nam nocne manewry, podczas
których ćwiczymy atak i obronę nowych umocnień. Zapewniam cię, że w lesie jest bardzo
ciemno, a my musimy się poruszać bardzo cicho. Ci, którzy idą pierwsi, mają za zadanie
nasłuchiwać. Czasem bywa strasznie. Minuty dłużą się jak godziny. Kiedyś jeden z nich
usłyszał, że coś się rusza. Coś zaszeleściło w listowiu; było coraz bliżej niego. Nic nie
widział, było ciemno choć oko wykol. W końcu był już taki przerażony, że wrzasnął: - Kto
tam jest? Jeśli nie odpowiesz, to będę strzelał! W tej sekundzie ruszył na niego przerażany
cielak.
Elise, matka i chłopcy roześmieli się. Śmiech sprawił, że napięcie, które dawało się
wyczuć w pokoju od chwili, kiedy wszedł Johan, nieco opadło.
Chłopcy odważyli się podejść do stołu.
- Opowiedz coś jeszcze! - poprosił Kristian, przypatrując się z ciekawością swojemu
bohaterowi.
I Johan opowiadał: o pozorowanych walkach, pełnych napięcia, hałaśliwych, z
efektami świetlnymi, niespodziewanymi zdarzeniami i zamieszaniem. O „krwawej łaźni”
przy pasie wygrodzonym drutem kolczastym, o iskrzących racach ognia i o tym, jak żołnierze
- senni i śmiertelnie znużeni - wracali do obozu, wchodzili do namiotów i zasypiali, kiedy
poranne słońce pokazywało się na horyzoncie na wschodzie.
Peder, Kristian i Evert siedzieli cicho jak myszki i słuchali z oczami wielkimi jak
talerze. Dla nich jest to zabawa, pomyślała Elise. Pełna napięcia zabawa, w której też chętnie
wzięliby udział. Miała nadzieję, że nigdy nie doświadczą sytuacji, gdy „zabawa” staje się
rzeczywistością.
Podczas gdy Johan opowiadał, matka nastawiła kawę, mimo że właściwie powinni
szykować obiad. Chłopcy też dostali kawę.
Johan zaczął się niepokoić. Musiał zdążyć na pociąg powrotny do Kongsvinger.
Elise natomiast chciała porozmawiać z nim o tym, co ją dręczyło. Nie mogła go
odprowadzić, matka by zaprotestowała.
Podeszła do okna.
- Przestało padać. Idźcie na dwór, chłopcy. Johan niedługo wyjeżdża, a ja i mama
musimy przygotować obiad.
Spojrzeli na. nią zawiedzeni. To podłość wysyłać ich na dwór przed wyjściem Johana
- ich spojrzenia mówiły to wyraźnie.
- Agnes mówiła mi, że znasz więcej osób, które stacjonują razem z tobą - zaczęła
Elise ostrożnie.
Johan przytaknął. Patrzył na nią, domyślając się, że coś leży jej na sercu.
- Mam nadzieję, że to chłopcy, z którymi dobrze ci się układa?
- W zasadzie tak.
Jego twarz zastygła, wstał.
- Muszę już iść. Dziękuję za kawę, pani Lovlien.
Elise odprowadziła go do drzwi. Musiała mu to powiedzieć, tylko jak?
- Jeśli masz coś komuś za złe, nie przejmuj się tym.
- Spokojnie, Elise - powiedział, unikając jej wzroku.
- Żegnaj, Johan. Powodzenia i bądź ostrożny. Posłał jej przelotny uśmiech, zanim
zniknął za rogiem.
Elise nie ruszyła się z miejsca. Miała przeczucie, że na Johana czyhały
niebezpieczeństwa nie tylko ze strony Szwedów.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Elise nie czuła się dobrze. Mdłości wróciły, poza tym wciąż kręciło się jej w głowie i
miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
Była burza, może to dlatego. Za wysokimi oknami fabryki padał deszcz, czarne
chmury sunęły po niebie, w oddali słychać było grzmoty. Stawały się coraz głośniejsze,
zagłuszały hałas maszyn. Całą halę rozświetlały błyskawice. Dziewczęta zerkały przestraszo-
ne w stronę okien, ale szybko przeniosły wzrok z powrotem na maszyny, nie mając odwagi
spuścić z oczu na dłużej niebezpiecznych trybów. Wciąż miały w pamięci wypadek i strach.
Prządka przeżyła, przynajmniej jeszcze żyła, tyle wiedziały, ale jakie życie ją czekało, o tym
nikt nie chciał myśleć.
Elise nie miała siły iść do domu w przerwie obiadowej. Nie miała też ochoty na zupę
z fabrycznego kotła.
- Co z tobą? - spytała Valborg, przyglądając się jej uważnie.
- Źle się czuję. To chyba przez tę burzę.
- Przez burzę? - roześmiała się Valborg. - Dobrze wiemy, co to takiego. Nie ty
pierwsza tak się czujesz, chodząc z brzuchem.
W tej samej chwili Elise zauważyła, że obok przechodził Ropucha. Miała wrażenie,
że obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Łudziła się, że nie słyszał rozmowy.
Martwiła się do końca przerwy. Nogi były ciężkie jak ołów, plecy bolały ją bardziej
niż kiedykolwiek, a mdłości nie polepszały sytuacji.
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od przerwy, miała wrażenie, że cały dzień. Znów
poczuła zawrót głowy. Tym razem silniejszy. Nie miała odwagi stać dłużej przy maszynie,
musiała powiedzieć Ropusze, że źle się dzisiaj czuje, i zaproponować, że jutro zostanie w
pracy dłużej.
Znalazła go w biurze. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, spojrzał na nią przez
okulary i spytał: - Będzie pani miała dziecko, pani Ringstad?
Zaskoczona, pokiwała głową zażenowana.
- Tak, ale jeszcze nieprędko. Poza tym jestem zdrowa. Źle się poczułam z powodu
burzy, a może zjadłam coś nieświeżego.
Ku jej przerażeniu pokręcił współczująco głową. - Musi pani przestać pracować, pani
Ringstad. Kiedy dziecko się urodzi, będzie pani mogła znów starać o pracę u nas.
Patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. - Ale...
- Żadnego „ale”. Kiedy robotnica zachodzi w ciążę, przestaje być przydatna. Po tym,
co się tu ostatnio zdarzyło, sama pani chyba rozumie, że to niebezpieczne. Poza tym
obowiązuje mnie Ustawa Fabryczna z 1892 roku.
Elise nie ustępowała.
- Ale... skoro Hilda mogła...
Ropucha wyglądał na rozdrażnionego. - To było wbrew regulaminowi. Mogłem
stracić pracę, ale majster Paulsen... - przerwał i zamilkł.
Elise czuła, jak narasta w niej bunt.
- Mój mąż pełni wartę na granicy. Dyrektor mówił, że powinnyśmy być dumne z
naszych mężów, którzy bronią naszego kraju.
Ropucha patrzył na nią poirytowany.
- Tak, i co z tego? Uważa pani, że wszystkie kobiety, których mężowie są w straży
granicznej, powinny dostać urlop, tak, pani Ringstad? Mam dużo pracy, proszę już iść.
Elise miała wrażenie, jakby ktoś ją uderzył. Wyszła, chwiejąc się. Była bezrobotna...
Nie potrafiła tego pojąć. Wcześniej zastanawiała się, jak wyżyją tylko z tego, co zarobi, a
teraz? Co teraz zrobią?
Deszcz wciąż padał, gwałtowny i gęsty. Mdłości minęły, zmęczenie też. Jedynie
rozpacz trwała dalej. Jak mogła być tak głupia, żeby prosić Ropuchę o pozwolenie na pójście
do domu? Mogła wytrzymać jeszcze kilka tygodni, ukrywać swój stan. Powinna przynaj-
mniej spróbować. Nie przyszło jej na myśl, że może zostać zwolniona. Skoro Hildzie
pozwolono pracować, uznała, że w jej przypadku też tak będzie.
Musiał usłyszeć, co powiedziała Valborg. Inaczej skąd by wiedział? Jeszcze nic nie
było widać. Przynajmniej jeśli się o tym nie wiedziało. Większość kobiet była wychudzona,
więc zwykle mijało sporo czasu, zanim ktokolwiek się zorientował, że któraś z dziewcząt
spodziewa się dziecka. Wielkie fartuchy mogły dużo ukryć.
To była wina Valborg. Przeklęta plotkara! Łzy napłynęły Elise do oczu. Nie powie nic
matce. Ani Pederowi czy Kristianowi. Nikomu. Nie czuła się na siłach napisać o tym nawet
Emanuelowi. Taki wstyd! Ożenić się z prostą robotnicą, która była w ciąży z innym i która na
dodatek straciła pracę! Mężczyźni w kompanii będą mu współczuli. I coś takiego przytrafiło
się jemu, który miał dziedziczyć wielki dwór. Że też zadał się z taką dziewczyną, będą sobie
myśleć. Jak mógł być tak głupi?
Zaczęły jej lecieć łzy, ale było jej wszystko jedno. Nikt jej nie widział, poza tym padał
deszcz. Musiała coś wymyślić, znaleźć jakąś inną pracę, zanim powie o wszystkim rodzinie.
Mogła wychodzić z domu o tej porze, o której zwykle wychodziła, przejść przez most,
udając, że idzie do przędzalni. Potem skręci w Maridalsveien i pójdzie do miasta.
Mogłaby zacząć tkać. Nauczyła się tego od starej pani Svendsen, która od wielu lat
już nie żyła. Wiedziała, że jej krosna stoją na strychu w Andersengarden. Torgny uznał, że
będą tam stały, aż zjawią się spadkobiercy, skoro jednak do tej pory nikt się nie pojawił, nale-
żało wątpić, że kiedykolwiek to nastąpi.
Pani Svendsen tłumaczyła jej, że trzeba sobie radzić. Sama przeżyła trudny okres. W
połowie dziewiętnastego wieku do mąki, do owsa i do żyta, dodawano zmielonej kory drzew.
Ona sama paliła fajkę, a w uszach nosiła małe złote kolczyki, co podobno miało poprawiać
wzrok. Po szkole zwykle szła na boisko sprawdzić, czy któreś z bogatszych dzieci nie
wyrzuciło do kosza śniadania', na które nie miało ochoty. Zdarzało się, że wśród
nadgryzionych kanapek znajdowała szczury, tak jej opowiadała. Elise wzdrygnęła się.
Dotarła do domku, powiesiła mokry szal w małym przedpokoju. Zebrała się w sobie i
weszła do kuchni.
Matka spojrzała znad pieca. - Już jesteś? - spytała.
- Tak, pozwolono mi wcześniej wyjść, bo zepsuła się moja maszyna.
Czuła gorycz kłamstwa.
- To ci się udało. Spójrz, co Peder dzisiaj przyniósł! Całe dwa bochenki! Jego
pierwsza „zapłata”. Był dumny jak paw.
Elise usiłowała zdobyć się na uśmiech. Peder, zaledwie dziewięcioletni chłopiec,
musiał pracować, żeby zarobić na chleb, podczas gdy ona, dorosła kobieta, zdrowa i silna, do
niczego się nie nadawała.
- Jestem zmęczona, pójdę się położyć. Była burza i rozbolała mnie głowa.
Zauważyła, że matka dziwnie na nią spojrzała, ale nie miała siły wymyślić innego
wytłumaczenia. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby poszła spać zaraz po pracy.
Ledwo zdążyła wejść pod kołdrę, kiedy usłyszała delikatne pukanie i Peder wsadził
głowę przez drzwi. - Mogę wejść, Elise?
- Oczywiście, Peder.
Wdrapał się na łóżko i położył obok niej.
- Moglibyśmy tak leżeć codziennie. W twoim łóżku jest tak miła Mama ci
powiedziała, że dostałem całe dwa bochenki chleba od woźnicy?
- Tak, to świetnie. Doskonale sobie radzisz, Peder. Zamrugał oczami, zadowolony.
- Nie widziałaś jeszcze mojej czapki. Dostałem taką, jaką nosi każdy prawdziwy
pomocnik woźnicy, taką z dużym daszkiem i w ogóle. Teraz będę mógł salutować, kiedy
kogoś spotkam.
- O której jutro wstajesz?
- O szóstej. O tej, o której ty zaczynasz pracę w fabryce. Przeszył ją ból.
- Najpierw muszę wyprowadzić konia, potem założyć mu uprząż, a następnie
dostarczyć towary.
Nie mogę mu nic powiedzieć. Zawsze był ze mnie taki dumny, wierzył, że wszystko
potrafię załatwić. Nie mogę pozwolić, żeby teraz się zawiódł.
Może będzie mogła zostać sprzątaczką w szkole? Albo opiekunką do dziecka, tak jak
pomocnica, która zajmowała się Braciszkiem. Chociaż nie, na to była już za stara. Poza tym
była mężatką. Nie mogła też zostać gosposią, musiała przecież mieszkać w domu, z rodziną.
Nie można było przewidzieć, czy choroba matki nie wróci. Matka wymagała opieki, tak
powiedział lekarz. Może znajdzie posadę w biurze? Biura szukały kobiet, które miały ładny
charakter pisma, a wszyscy mówili jej, że ładnie pisze.
- Dlaczego mnie nie słuchasz? - powiedział Peder urażony.
- Przepraszam. Jestem bardzo zmęczona, chyba zaraz zasnę.
- Miałaś otwarte oczy. Evertowi kazano narąbać drzewa i załadować nim dwadzieścia
cztery duże skrzynie, żeby wszystko było gotowe, kiedy znów się zrobi zimno. Wtedy
wyciągnie się skrzynie z piwnicy i umieści w każdej klasie. Poza tym musi też napełnić tyle
samo skrzyń węglem i wlać naftę do sześćdziesięciu lamp. To już chyba lepiej być
pomocnikiem woźnicy, jak myślisz? Mogę też pracować, kiedy znów zacznie się szkoła.
- To dobrze, Peder.
- Czujesz ten zapach?! - Peder wyskoczył z łóżka. - Mama upiekła gofry ze starej
bułki pszennej, którą przyniosłem. Chodź, Elise! Nie możesz spać, kiedy dostałem pierwszą
wypłatę!
Już następnego dnia Elise ruszyła szukać pracy. Matka i chłopcy byli przekonani, że
jest w przędzalni. Nie miała odwagi wrócić do domu na obiad, bojąc się, że mogłaby się
zdradzić. Wiedziała, że musi wytrzymać bez jedzenia aż do wieczora.
Wszędzie, gdzie była, słyszała, że setki innych kobiet było tu przed nią, pytając o
jakąkolwiek pracę. Niech się zgłosi do gminy. Tórgny Zrzęda nie zgodził się nawet
wypożyczyć jej starego krosna zmarłej pani Svendsen. Mogło się zepsuć, powiedział jej, a on
za nie odpowiada.
Zniechęcona ruszyła w stronę domu, kiedy nadeszła pora końca pracy.
Tak minęło jej kilka dni. Uznała, że nie ma innego wyjścia, tylko musi poszukać
pracy jako sprzątaczka. Taką pracę zwykle nie było trudno znaleźć.
Zaczęła po drugiej stronie rzeki, w okolicach Nordre Ringgate, gdzie mieszkali ludzie
nieco bogatsi niż zwykli robotnicy. Może będzie ich stać na sprzątaczkę? Została przyjęta,
miała zacząć od jutra. Na początek miała tylko myć klatkę schodową, chcieli zobaczyć, jak
„sobie poradzi”.
Była to czteropiętrowa kamienica ze sklepem i kilkoma biurami. Pompa była kawałek
od domu. Dostanie drąg do noszenia wiader, które miały specjalny brzeg, tak żeby woda się
nie wychlapywała. Musiała jeszcze dodać salmiaku i już mogła brać się do szorowania.
Nierzadko łzy kapały na szczotkę i na jej czerwone od wody dłonie, kiedy szorowała
podłogę, klęcząc w obcej klatce schodowej, i nie tylko dlatego, że jej oczy były podrażnione
duszącym zapachem salmiaku. Czy tak miało wyglądać całe jej życie? Czy już zawsze będzie
szorować schody na klatkach? Czuć dochodzący zza drzwi zapach świeżo usmażonych
kotletów, podczas gdy głód skręca jej kiszki? A co będzie, jeśli zacznie jej rosnąć brzuch i
coraz trudniej będzie jej dźwigać kubły z wodą i szorować podłogi?
Kiedyś będę musiała im powiedzieć, pomyślała, wracając do domu. Nie mogła już
dłużej kłamać, poza tym musiała jeść coś w ciągu dnia, żeby nie opaść z sił. Będzie brała ze
sobą kawałek chleba i kawę w butelce, to pomoże jej przetrwać.
Kiedy zbliżała się do domku, czuła, jak jej niepokój rośnie. Matka zostawiła otwarte
drzwi, często tak robiła, kiedy tak jak dzisiaj na dworze świeciło słonce. Gdy przeszła przez
most i skręciła w stronę domu, spostrzegła, że okno od izby sypialnej też jest otwarte. Matka
chciała pewno przewietrzyć dom, dopóki pogoda dopisywała. Ze środka dochodziły głośne
głosy chłopców.
W tej samej chwili pomyślała, że słychać też jakiś męski głos. Poczuła, jak serce
podchodzi jej do gardła. Czyżby zjawił się właściciel, żeby ich wyrzucić? Może usłyszał, że
straciła pracę?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Czuła strach w piersi. Skręciła za rogiem i podeszła do drzwi. W tym momencie
wybiegł Peder.
- Elise! Emanuel przyjechał! Cały, ma obie ręce, nogi i jeszcze nie strzelał...
Elise czuła, że serce zaczyna jej bić radośnie. Całe jej zmęczenie zniknęło, kiedy
szybkim krokiem weszła do kuchni.
Emanuel wstał od stołu, potężny i władczy w swoim mundurze, i z wyciągniętymi
rękami wyszedł jej na spotkanie. Nie przejmując się ani matką, ani chłopcami, rzuciła się w
jego objęcia z radością i z ulgą.
Dopiero kiedy zwolnili swój uścisk, Elise zauważyła, że coś jest nie tak. Matka była
poważna, przyglądała się jej, a Emanuel miał dziwny wyraz twarzy.
- Gdzie byłaś, Elise? - spytała matka, lustrując ją wzrokiem. Elise czuła się tak jak
wtedy, gdy będąc małą dziewczynką, wróciła do domu z dziurawymi skarpetami po zabawie
na pogorzelisku, dokąd nie wolno było jej chodzić. Spuściła wzrok.
- Czemu o to pytasz?
- Spotkałem jedną z prządek z Graaha - odpowiedział zamiast matki Emanuel.
Spojrzała mu w oczy, wiedząc, że prędzej czy później musiał się tego dowiedzieć, a
teraz przynajmniej miała już inną pracę.
- Dostałam wypowiedzenie, bo jestem w ciąży, więc poszukałam innej pracy - starała
się mówić lekkim tonem.
- Co to za praca? - spytał. Stał tam potężny, zatroskany, patrzył na nią surowym
wzrokiem, jak nauczyciel. Postanowiła stawić mu opór. Czy mycie podłóg to coś złego? To
było uczciwe zajęcie.
- Myję schody w kilku kamienicach na Nordre Ringgate. Zrobiło się cicho.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - odezwała się matka z wyrzutem w głosie, ale
oprócz wyrzutu była w nim też cicha rozpacz.
Elise odwróciła się do niej.
- Bo nie chciałam cię martwić. Wypowiedzenie było dla mnie wstrząsem. Ponieważ
Hildzie pozwolono pracować, myślałam, że ja też będę mogła, ale regulamin fabryki tego
zabrania. To zbyt ryzykowne. Nie chcą brać za nas odpowiedzialności.
- Mogłaś nam powiedzieć. Głos matki brzmiał surowo.
Elise zerkała na chłopców, którzy stali cicho i słuchali, co mówią dorośli.
Uśmiechnęła się pocieszająco do Pedera.
- Jak mogłam powiedzieć, że jestem bezrobotna, skoro nawet najmłodszy członek
naszej rodziny ma pracę, prawda, Peder?
Schował ręce za plecami i przyglądał się jej dorosłym wzrokiem.
- Nie martw się, Elise. Będę codziennie przynosił chleb, żebyś nie miała takich
czerwonych rąk od tego szorowania podłóg.
Emanuel westchnął głęboko.
- Musimy o tym porozmawiać. Matka podała kolację, usiedli do stołu.
- Pomyśleć, że dostałeś przepustkę.
Elise czuła, jak na jego widok zalewa ją fala gorąca.
- Jak długo zostaniesz? - spytała.
- Do jutra.
- Brawo! - wykrzyknął Peder rozpromieniony. - Johanowi pozwolili zostać tylko
jeden dzień!
Emanuel spojrzał zdezorientowany na Elise.
- Johan tu był?
Ku swojemu niezadowoleniu Elise poczuła, że się rumieni.
- Nie tutaj, tylko u siebie w domu, u swojej matki i u Anny. I oczywiście u Agnes,
która uważa go za swojego narzeczonego. Dostała nawet kilka godzin wolnego z Hjula, żeby
mogła się z nim pożegnać na stacji.
Słyszała, że się denerwuje i mówi za szybko. Nie zrobiła nic złego. To nie jej wina, że
Johan wpadł się przywitać. Ona go o to nie prosiła.
- Czego on tu szukał? - powiedział Emanuel, patrząc na nią ponurym wzrokiem.
Wzruszyła ramionami.
- Zapewne wstąpił do nas z racji dawnej przyjaźni. Zawsze mieszkaliśmy po
sąsiedzku.
- Miał tylko jeden dzień. Musiał odwiedzić i swoją narzeczoną, i matkę i siostrę, a
jednak znalazł czas, żeby tu wpaść?
- Opowiadał nam o wojnie - wtrącił Peder podniecony. - O tym żołnierzu, co to
chodził zupełnie sam po ciemnym lesie i nagle usłyszał, jak kwiczy jakiś cielak.
- Cielaki nie kwiczą, ty barania głowo - zaśmiewał się Kristian. - Poza tym nie
wiedział, że to był cielak. Myślał, że to jakiś Szwedziuch.
Emanuel nic nie mówił. Elise i matka też nie. Przez chwilę jedli w milczeniu.
Elise czuła, że Emanuel toczy ze sobą walkę. Było mu przykro. Elise współczuła mu.
Wiedziała jednak, że wszystko minie, kiedy zrozumie, że nie musi się obawiać, że ją straci.
Kiedy tylko skończyli jeść, matka zaproponowała, żeby poszli na spacer, a ona
pozmywa. Chłopcy robili stateczki i „płynęli do Ameryki”.
Szli wzdłuż rzeki, jak zwykle. Trzymali się za ręce.
- Tęskniłam za tobą, Emanuelu. Życie zrobiło się szare i smutne po tym, jak
wyjechałeś. Cieszę się, że dostałeś przepustkę. Doba to zawsze więcej niż nic.
- Naprawdę? - powiedział, ściskając jej dłoń.
Zrobiło się jej przykro. - Nie widzisz, jak bardzo się cieszę?
- Widzę - przytaknął.
- Nie przejmuj się tym, że chłopcy mówią o Johanie. On był dla nich jak starszy brat. I
nie martw się tym, że tu czasem wpada. To nic nie znaczy. To tak jakby ktoś z rodziny wpadł
z wizytą.
Emanuel nie odzywał się. Jakiś czas szli w milczeniu.
- Nie chcę, żebyś szorowała podłogi, Elise - odezwał się po chwili.
- Muszę. Nie znalazłam żadnej innej pracy. A naprawdę szukałam.
- Dam ci moje oszczędności i napiszę do ojca.
Elise nie była zachwycona, ale nic nie powiedziała. I tak nie było im łatwo.
- Opowiedz, jak to jest tam, na granicy.
- Ciekawie, oczywiście. Ale w dalszym ciągu nie wiemy, jak wiatr powieje. Czasem
dostajemy wiadomość, że pociągiem ze Szwecji jedzie jakiś ubrany po cywilnemu oficer,
prawdopodobnie szpieg. Wiemy o nim wszystko: jak wygląda, do której stacji kupił bilet, czy
ktoś mu towarzyszy. Informujemy o tym policję, która śledzi go podczas całego pobytu w
kraju.
Ełise słuchała. Dziwiła się, że żołnierz Armii Zbawienia, którego poznała, teraz pełni
straż na granicy.
- Ale nie tylko pracujemy. Zdarza się, że wieczorem, po służbie, któryś ze strzelców
zabawia cale towarzystwo. Raz przyszło do nas „całe Kongsvinger”. Śpiewak operowy
śpiewał Chcemy kraju, który jest wolny, który jest nasz. To było duże przeżycie. Potem
wojskowa orkiestra grała do tańca, mimo że było mało dziewcząt.
- Tańczyłeś?
- Nie - powiedział, uśmiechając się do niej. - Myślisz, że miałem ochotę?
- Nie wiem.
Przyciągnął ją do siebie i znów się uśmiechnął.
- Żartownisia z ciebie. Naprawdę myślisz, że miałbym ochotę tańczyć z kimś innym
niż z tobą?
Chwilę szli przytuleni do siebie.
- Wiesz, że zapadła już decyzja i w niedzielę trzynastego sierpnia odbędzie się
referendum?
- Tak, słyszałam, ale my, kobiety, nie będziemy mogły głosować. To niesprawiedliwe.
Wzruszył ramionami, nie komentując tego.
- Ciekawe, jak zareagują Szwedzi. Rokowania w sprawie rozwiązania unii odbędą się
prawdopodobnie w Karlstad jeszcze w tym miesiącu.
- A jeśli nie dojdą do porozumienia?
-
Szwedzi domagają się zburzenia norweskich umocnień granicznych. My,
Norwegowie, nie możemy się na to zgodzić.
- Więc nie będzie porozumienia.
- Musi do niego dojść, inaczej będzie wojna. Ale nie myśl teraz o tym, Elise -
powiedział, tuląc ją do siebie. - Dzisiaj cieszmy się tym, że możemy być razem. Na naszym
niebie nie może dzisiaj być żadnej chmury.
Kiedy wrócili ze spaceru, chłopcy zostali już zapędzeni do łóżek, matka zamykała
dom na noc. Kiedy zostali sami w pokoiku, Emanuel objął Elise ramieniem.
- Cieszyłem się na tę chwilę od momentu wyjazdu - wyszeptał jej do ucha. - Nie
wiem, jak wytrzymałem tyle czasu. To jest jak gorączka, nie mogę się uspokoić, nie potrafię
odpocząć, spać. Tęsknota za tobą trawi moje ciało i nigdy nie ustaje.
Uniósł jej spódnicę i chciał zdjąć podwiązki, lecz w pośpiechu robił to niezdarnie.
- Pomóż mi - jęknął.
Pomogła mu i wkrótce jej majtki wylądowały na podłodze. Rozpiął kalesony, przyparł
ją do ściany i wszedł w nią, zanim zdążyła poczuć dobrze znane jej mrowienie w podbrzuszu.
Był twardy, duży, gwałtowny, czuła ból, ale nie okazała tego, tak bardzo pragnęła dać mu to,
za czym tak tęsknił. Zamknęła oczy i próbowała za nim nadążyć, ale on już skończył.
Pocałował ją.
- Jesteś cudowna, Elise. Marzy mi się dwutygodniowy urlop, bylibyśmy zupełnie sami
i kochalibyśmy się cały dzień i całą noc.
Uśmiechnęła się z zamkniętymi oczami i odwzajemniła jego pocałunek. Czuła radość
i ulgę, bo on był zadowolony.
Zaprowadził ją do łóżka i położył na nim.
- Pomóż mi zdjąć z ciebie ubranie - odezwał się schrypniętym głosem, znów czuł
pożądanie.
Nie lubiła pokazywać mu się nago, tym bardziej że na dworze było jeszcze widno.
Takie rzeczy robiło się chyba w ubraniu, zastanawiała się. Pamiętała, że matka pod nocną
koszulą nigdy nie nosiła majtek. Pamiętała też ojca, kiedy wracał pijany do domu i domagał
się od niej spełnienia małżeńskiego obowiązku, jak to określał, podczas gdy Elise leżała, nie
śpiąc, i siłą rzeczy uczestniczyła w tym, co się działo. Domyślała się, że matka po prostu
podciągała koszulę. Nigdy nie widziała, żeby ją zdejmowała.
Rozbierał się szybkimi, gorączkowymi ruchami. Nie wstydził się, że ona go widzi
nagiego. Szybko odwróciła wzrok w inną stronę, ale zdążyła zobaczyć coś, co ją poraziło. Jak
to możliwe, że było w niej miejsce na coś tak dużego? Poza tym nosiła przecież w sobie też
dziecko. Nic dziwnego, że czuła ból.
Ta ciągle powracająca myśl zdziwiła ją tak samo jak poprzednim razem. Myślała o
dziecku. O dziecku, które zostało jej narzucone przez mężczyznę, którego nienawidziła. Jak
to będzie? Czy będzie w stanie pokochać takie dziecko, czy też będzie jej ono ciągle przy-
pominało o wstydzie, którego doznała?
- O czym myślisz? - odezwał się schrypniętym głosem. Leżał na niej, pożądanie znów
wróciło.
- O tobie i o mnie. Tak się cieszę, że znów jesteś ze mną. Pocałował dołeczek w jej
szyi i wodził językiem po jej piersiach.
- Chciałbym zawsze móc tak leżeć.
Znów w nią wszedł, tym razem delikatniej, dając jej czas, żeby mogła go przyjąć.
Była obolała i śmiertelnie zmęczona po całym dniu mycia schodów, ale czuła, jak dobrze
może im być razem, kiedy się starał, żeby ona też miała z tego radość...
Kiedy siedzieli przy stole, jedząc śniadanie w niedzielny poranek, zauważyła, że
Emanuel był zamyślony. Oby tylko nie gnębiły go wspomnienia Johana, pomyślała: Chyba
wiedział, że ona go kocha i że Johan nie jest dla niego żadnym zagrożeniem.
Słońce świeciło, ale w powietrzu dawało się wyczuć pewien chłód. Może letnie upały
już minęły, pomyślała i wzdrygnęła się na samą myśl. Nie, często w sierpniu było jeszcze
lato w pełni, pocieszała się.
- Na kopule Wieży Świętego Jana widać trójkąt, tak mówiła pani Evertsen - odezwała
się matka lekkim tonem, patrząc ciepło to na Emanuela, to na Elise. - To podobno oznacza
ładną pogodę. Karlsen jej to powiedział.
Elise wyjrzała przez okno.
- Wczoraj widać było i trójkąt, i kwadrat, tak mówił mleczarz ze Storę Ringgate.
Takie przepowiednie nie zawsze się sprawdzają.
Matka nalała kawy Emanuelowi.
- Co ty na to, że Elise pracuje jako sprzątaczka? - spytała ostrożnie.
- Właśnie o tym myślę. Uważam, że nie powinna tego robić. W przędzalni było jej
trudno, ale to jest gorsze.
- Jeszcze przez jakiś czas sobie poradzę - odezwała się Elise. Nie była zachwycona
tym, że o niej rozmawiali. - Nie ja jedna myję podłogi, będąc w ciąży.
- Pomyślałem, że jest jeszcze jedna możliwość - zaczął Emanuel powoli. - Dopóki
jestem w straży - a to, zdaje się, może trochę potrwać - nie potrzebujecie chyba całego domu?
Patrzył to na matkę, to na Elise. Było widać, że nie przychodziło mu to łatwo.
- Może wynajmiemy stryszek? Dawniej mieszkały tu dwie rodziny.
Matka przytaknęła.
- O tym samym myślałam. Elise może spać tu, w kuchni, a ja i chłopcy w pokoiku.
Schody prowadzą prosto z przedsionka, więc jest oddzielne wejście dla lokatora. My
możemy używać drzwi kuchennych.
- Elise nie mogłaby spać w pokoju? - spytał Emanuel, patrząc na nią prosząco.
Elise domyśliła się, o czym myślał. Co będzie, kiedy przyjedzie na przepustkę? Będą
to robić tu, w kuchni? Matka posłała mu przerażone spojrzenie.
- Miałaby spać w pokoju? - spytała drżącym głosem. - A co z kanapą i z fotelami?
Mamy przerobić salon na sypialnię? To w ogóle nie wchodzi w grę!
Elise pamiętała opowieści matki z Ulefoss, skąd pochodziła. Ludzie, którzy stali nieco
wyżej niż robotnicy na drabinie społecznej, zawsze mieli tak zwany pokój paradny, używany
tylko przy szczególnych okazjach, kiedy przychodzili ważni goście i na Boże Narodzenie.
Teraz matka też miała taki pokój. Nie odda go z własnej woli.
Chłopcy siedzieli cicho i słuchali, ale Peder dłużej już nie wytrzymał.
- Mamy wyprowadzić się ze stryszku? A co zrobię z moimi żołnierzykami?
- Rzeczywiście, guziki zajmują dużo miejsca. Nie zapomnij też o swoim pluszowym
miśku, Peder - powiedział Kristian, nie szczędząc mu złośliwości.
- To tylko na czas, kiedy mnie nie ma - tłumaczył cierpliwie Emanuel. - Kiedy wrócę
do fabryki, nie będziemy potrzebować pieniędzy z wynajmu.
- I tak będziemy mieli więcej miejsca, niż mieliśmy w Andersen - garden. - Elise
patrzyła na Pedera surowym wzrokiem.
- Nieprawda - powiedział Kristian, robiąc poważną minę. - Jeśli nie będziemy mogli
korzystać z pokoju dziennego, zostanie nam tylko kuchnia. W pokoiku nie zmieszczą się trzy
łóżka.
- Wstydziłbyś się! - Matka popatrzyła na niego gniewnie. - Pomyśl o tych, którzy
mieszkają w dziesięć czy dwanaście osób w jednym pokoju z kuchnią, albo o tych, którzy
mają wspólną kuchnię z inną rodziną i dochodzą ich zapachy rosołu, podczas gdy oni sami
muszą zadowolić się polewką. Kiedy byłam dzieckiem, znałam dwunastoletnią dziewczynkę,
która tylko trzy tygodnie chodziła do szkoły Ojciec zaprowadził ją do najbliższego
miasteczka i znalazł jej pracę. Szli boso całe cztery mile, żeby oszczędzić buty. Potem ojciec
wrócił boso do domu. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek się spotkali.
Kristian patrzył w stół. Jeszcze bardziej ściągnął usta.
- Daj spokój, jest niedziela! Chodźmy do kościoła, zobaczymy, jak zbiera się lepsze
towarzystwo. - Peder wstał od stołu, ciągnął brata za rękaw.
- Idźcie - odezwała się matka, która zwykle upierała się, żeby zostali przy stole, aż
wszyscy skończą jeść, ale teraz najwyraźniej chciała się ich już pozbyć.
Emanuel spojrzał na nią zdziwiony.
- Czy w kościele odbywa się dzisiaj jakaś szczególna uroczystość?
Matka pokręciła przecząco głową.
- Bawi ich patrzenie na piękne powozy, na woźniców w kapeluszach siedzących na
koźle, na kobiety w strusich boa i panów z laskami. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem,
zachowywaliśmy się dokładnie tak samo - dodała z uśmiechem. - Właściciele ziemscy
mieszkali w dworkach, gdzie był salon, jadalnia i pokój dzienny, łazienka, kuchnia i hol. Na
własne oczy żadne z nas tego nie widziało, ale słyszeliśmy o tym. Mieli też duże ogrody z
kwiatami. Podobno na drzwiach były polerowane miedziane tabliczki z nazwiskiem, niektóre
drzwi miały też dzwonki. Po śniadaniu udawano się na konną przejażdżkę. Lśniące konie
kroczyły dumnie, a my, dzieciaki, biegliśmy za nimi, żeby posłuchać, jak skrzypi skórzana
uprząż.
Elise poczuła się nieprzyjemnie. W Ringstad był nie jeden, ale wiele salonów. Było
też dużo koni. I duży ogród, pełen kwiatów. Matka najwyraźniej nie pomyślała, że Emanuel
wychowywał się w takim właśnie domu.
Emanuel wstał od stołu.
- Do wyjazdu zostało mi już niedużo czasu. Pomogę wam napisać ogłoszenie o tym,
że szukamy solidnego lokatora. Powieście je koło fabryki albo przy sklepie spożywczym.
- Sami to załatwimy - powiedziała Elise, uśmiechając się do niego.
- Lepiej będzie, jeśli ja to zrobię - odparł stanowczo. - Wiem, co powinno się napisać
w takim ogłoszeniu.
Matka sięgnęła po miskę i zaczęła zmywać, Elise wycierała. Emanuel siedział w
pokoju i pisał.
- To chyba najlepsze rozwiązanie, Elise. Zażądamy takiego samego czynszu, jaki
płaciliście w Andersengarden. Trzy korony i pięćdziesiąt ore.
To zaledwie połowa tego, co zarabiałam w fabryce, pomyślała Elise. Skąd wezmą
pieniądze na jedzenie? Mycie podłóg było kiepsko płatne, ale jeśli Emanuel uzna, że ma
rzucić pracę, będą mieli duży kłopot. Poza tym nie wspomniał ani o swoich oszczędnościach,
ani o rozmowie z ojcem. Nie chciała mu o tym przypominać. I tak dużo już dla nich zrobił.
- Na górze nie ma kuchni. Nie wiem, czy możemy tyle zażądać.
- Mogą gotować u nas, w naszej kuchni. Ustalimy stałe pory. Elise przytaknęła.
- Gdybyśmy miały krosno, mogłybyśmy robić dywany ze skrawków materiału...
Matka odwróciła się do niej.
- To dobry pomysł. Spytam panią Albertsen. Wiem, że kiedyś miała krosno. Podobno
można dostać dziesięć ore za metr. Jeśli się przyłożymy, damy radę utkać nawet kilka
metrów dziennie. Jedna zaczynałaby z samego rana, druga zmieniałaby ją w południe. Poza
tym zawsze można też znaleźć pracę przy podnoszeniu oczek w dzianinie, gdyby tkanie
dywanów nie przynosiło wystarczającego dochodu.
Elise uśmiechnęła się. Wyglądało na to, że praca w domu to prawdziwy luksus.
Unikało się fabrycznego kurzu i hałasu, nie mówiąc już o szorowaniu podłóg na czworakach
i wdychaniu zapachu salmiaku, drażniącego nos i oczy.
Emanuel wszedł do kuchni z napisanym ręcznie ogłoszeniem.
- Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że trafią się nam mili lokatorzy. Musicie
uważać, kogo przyjmiecie, ludzie bywają bardzo dziwni.
Zarówno matka, jak i Elise przytaknęły. Obie wiedziały, jacy ludzie mieszkali wzdłuż
rzeki.
Odchrząknął, nagle jakby zażenowany.
- Elise, muszę z tobą o czymś pilnie porozmawiać - powiedział, spoglądając
wymownie na matkę.
Zrozumiała go. - Zajrzę do pani Albertsen i spytam o to krosno - powiedziała,
zdejmując fartuch.
- Coś nie tak? - Elise spojrzała na niego zmartwiona, kiedy matka wyszła.
Uśmiechnął się, podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
- Tego bym nie powiedział. Raczej wręcz przeciwnie. - Gładził dłońmi jej plecy,
przyciągnął ją mocno do siebie.
Nie teraz, pomyślała przerażona. Chłopcy mogą wrócić, a pani Albertsen może nie
być w domu. Stała sztywna. Puścił ją, zawiedziony.
- Nie chcesz? - spytał, a w jego głosie było słychać zdziwienie.
- Chcę, ale boję się, że ktoś może wejść. Jest niedziela, środek dnia...
Zaśmiał się. Potem ją pocałował.
- Pomyśl sobie o mnie, kiedy leżę na słomie z plecakiem pod głową. Wtedy dobrze
jest mieć co wspominać.
Nie wychodziło mu. Próbował raz za razem. Cały się spocił.
Elise leżała i coraz bardziej się denerwowała, że ktoś mógłby się pojawić.
- Nie możemy po prostu przytulić się do siebie i tak poleżeć? - wyszeptała.
Pokręcił głową, nie odpowiadając jej, najwyraźniej nie chciał jej słuchać. Próbował
wziąć ją od tyłu, potem chciał, żeby na nim usiadła. W końcu poprosił, żeby pomogła mu
ręką. Czas mijał, wkrótce będzie musiał iść.
Była bliska płaczu, tak bardzo chciała, żeby zabrał ze sobą dobre wspomnienia, a nie
pamięć porażki.
Na zewnątrz dały się słyszeć podniecone głosy chłopców.
- Idą - powiedziała, a w jej głosie słychać było zdenerwowanie.
Wstał i zaczął się ubierać.
- Nie podchodź do tego w ten sposób. Przecież się kochamy. Nic nie odpowiedział.
Stał odwrócony do niej plecami.
Ledwo zdążyli się ubrać, kiedy drzwi się uchyliły i Peder zajrzał do środka,
zdziwiony.
- Dlaczego tu jesteście?
- Nikt cię nie nauczył, że należy pukać, zanim się wchodzi? Głos Emanuela był ostry.
- Przepraszam - bąknął Peder. Patrzył na niego cały nieszczęśliwy. - Myślałem...
- Nieważne, co myślałeś, masz pukać i czekać na pozwolenie, żeby wejść,
zrozumiałeś?
Peder się wycofał, serce Elise krwawiło.
- Musisz być dla niego surowsza - powiedział Emanuel z wyrzutem. - Jest
niewychowany. Moi rodzice też tak uważają.
Elise patrzyła na niego zlękniona.
- Tak powiedzieli?
Emanuel przytaknął, ale nic więcej już nie powiedział.
Odprowadziła go na stację. Długą chwilę szli w milczeniu. Coś między nimi zaszło.
Coś niedobrego.
- Kocham cię.
- Wiem, Elise - powiedział i ścisnął jej dłoń. - Kiedy te piekielne manewry się
skończą, wszystko się zmieni. Pewno jestem za bardzo zmęczony. No i te wszystkie kłopoty.
Pieniądze...
- Było nam dobrze razem. Nie odpowiedział.
- Uważaj na siebie. Nie ryzykuj niepotrzebnie. Będę się za ciebie modliła.
- Na pewno wszystko się ułoży.
Miała wrażenie, że myślami był gdzieś daleko.
- O jedno chcę cię prosić - odezwał się w końcu. Wahał się, jakby nie bardzo chciał to
powiedzieć. - Nie chcę, żebyś przyjmowała gości.
Nie od razu go zrozumiała. Co miał na myśli?
- Nie wypada, żeby odwiedzali cię mężczyźni, kiedy twojego męża nie ma w domu.
W końcu dotarło do niej.
- Następnym razem nie zaproszę go do środka.
- Następnym razem? - powtórzył. Patrzył na nią, a jego oczy iskrzyły. - Spodziewasz
się, że znów przyjdzie cię odwiedzić?
Czuła, że robi się czerwona.
- Nie, nie to miałam na myśli. Tylko gdyby tak się zdarzyło.
- Nie zgadzam się, żeby tu przychodził. Rozumiesz?
Przytaknęła. Nie podobał jej się jego ton, ale nie chciała psuć pożegnania. Kiedyś
jednak do tego wróci. Rodzina Thoresenów to ich starzy, dobrzy znajomi. Sam powiedział,
że trzeba zaprosić na wesele zarówno panią Thoresen, jak i Annę. Musi zrozumieć, że nie
może wykluczyć Johana. Musi zapomnieć, że ona i Johan byli kiedyś zaręczeni. Poza tym
Johan miał teraz Agnes.
Na pewno byłoby lepiej, gdyby się pobrali. Wcześniej niechętnie o tym myślała, ale
ślub na pewno wiele by ułatwił.
- Mam nadzieję, że będziesz miał okazję do mnie napisać.
- A ja, że ty będziesz chciała pisać do mnie - powiedział i uśmiechnął się do niej,
znów był zadowolony.
Zgodziła się, żeby Johan więcej jej nie odwiedzał, nie miał się już czego obawiać.
Była jego. Aż śmierć ich rozdzieli. Miała nadzieję, że on to rozumie.
Elise zamyśliła się. Czy tak wyglądało małżeństwo? Nie można było mieć przyjaciół
ani przyjmować gości?
- Racja, byłbym zapomniał. Wczoraj w drodze ze stacji spotkałem młodego Paulsena.
Przypomniał mi, że mieliśmy ich odwiedzić. Powiedział, że ma nadzieję, że wpadniemy,
kiedy następnym razem przyjadę na przepustkę.
- Hilda będzie wściekła.
Spojrzał na nią zdziwiony. - A jej co do tego? - spytał.
- Przecież wiesz!
- Oczywiście, że wiem. Adoptowali synka Hildy, ale ona sama go oddała, z własnej
woli. Nie możemy odrzucić ich zaproszenia z tego powodu.
Elise zmarszczyła czoło, nic nie rozumiała. Co się działo z Emanuelem? Zawsze był
taki wyrozumiały. Pewnie wisząca w powietrzu wojna tak na niego działała. Może człowiek
staje się taki, kiedy żyje w stałym zagrożeniu?
Na peronie było wiele par, które namiętnie się żegnały.
- Uważaj na siebie, Emanuelu!
Pokiwał głową, włożył jej do ręki pieniądze, nic więcej nie mówiąc. Szybko schowała
je do kieszeni. Musiała odkaszlnąć. - Bardzo cię kocham.
Uśmiechnął się, szybko pocałował ją w usta i odwrócił się.
- Muszę znaleźć sobie miejsce, pociąg zaraz odjeżdża.
Patrzyła za nim, aż zniknął w którymś z przedziałów. Dym z parowej lokomotywy,
ciężki i ciemny, zawisł nad stacją, kiedy pociąg ruszył. Wkrótce zobaczyła, jak ostatni wagon
znika w oddali.
W drodze do domu cały czas myślała o tym, co wydarzyło się w ich pokoiku. W
końcu odsunęła od siebie ponure myśli, tłumacząc je tak jak wcześniej: To na pewno wynika
z sytuacji, w jakiej się znalazł. Na pewno się denerwował. W kieszeni pobrzękiwało całe
dziesięć koron. Dadzą sobie radę.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Jeszcze tego samego wieczoru napisała do niego list. Chciałaby móc robić to
codziennie, ale za dużo to kosztowało. Za znaczek trzeba było zapłacić dziesięć ore,
dokładnie tyle, ile mogła dostać za metr dywanu. Najważniejsze jednak, żeby jak najszybciej
dostał list, pomyślała, żeby był jej pewien i napomniał o złych myślach. Tyle mu
zawdzięczała. Nawet nie miała odwagi myśleć, jak mogło potoczyć się jej życie, gdyby
Emanuel nie zaproponował jej małżeństwa. Pełna wdzięczności, pozostając dobrej myśli, pi-
sała:
Kochany Emanuelu!
fest wieczór po twoim wyjeździe, a ja już za tobą tęsknię. Życie jest dziwne. Kto by
pomyślał, kiedy zrozpaczona poszłam do Świątyni, prosząc o pomoc dla matki i o buty dla
Pedera, że ty i ja zostaniemy małżeństwem? Wierzę, że wszystko ma jakiś sens. Byliśmy sobie
przeznaczeni, tylko najpierw zostaliśmy poddani próbie. Teraz wszystko jest tak, jak być
powinno. Części układanki są już na swoim miejscu. Wiem, że nie mogłabym marzyć o
lepszym mężu niż ty. Masz wszystkie te cechy, które cenię u ludzi, a poza tym sprawiasz, że
moje serce szybciej bije. Głęboko wierzę, że ci, którzy decydują o losach naszego kraju,
wkrótce się pogodzą i będziesz mógł wrócić do mnie, do domu.
Kocham Cię
Twoja Elise
Elise rzuciła pracę sprzątaczki. Pani Albertsen zgodziła się pożyczyć im swoje stare
krosno, problem polegał jednak na tym, jak je przewieźć. Może poproszą Karlsena? Matka
pokręciła przecząco głową.
- Na pewno tyle sobie za to policzy, że nie będzie nas stać.
- Wiem! - Ku zdziwieniu Elise odezwał się Kristian, który raczej rzadko włączał się
do rozmowy i którego życie toczyło się głównie poza domem. - Jeden z żołnierzy Armii
Zbawienia prawie codziennie odwiedza Annę. Cała ulica o tym mówi. Nikt nie rozumie, że
chce mieć ukochaną, która jest sparaliżowana. Moglibyśmy poprosić go o pomoc.
Elise posłała mu zdziwione spojrzenie.
- Masz na myśli jednego z przyjaciół Emanuela, którzy byli na weselu?
Kristian przytaknął. Elise spojrzała na matkę.
- Może moglibyśmy? Armia Zbawienia miała wóz i ludzi, którzy potrafią powozić.
- Spytać zawsze można.
Poszli wszyscy, także Peder i Kristian. Peder skończył już swoją pracę i był
zmęczony, było to po nim widać, ale bardzo chciał iść. Kristian też niedawno dostał pracę,
jako goniec. Miał zacząć już jutro, a kiedy skończą się wakacje, miał pracować po szkole.
Elise odnosiła wrażenie, że coś się w nim zmieniło po tym, jak udało mu się załatwić sobie
pracę. Zrozumiała, że zapewne uznał to za porażkę, że młodszy brat załatwił sobie pracę
wcześniej od niego.
Peder był bardziej otwarty, łatwiej nawiązywał kontakt z ludźmi, podczas gdy
Kristian pozostawał bardziej zamknięty. Może to się teraz zmieni. Codziennie będzie musiał
dzwonić do wielu drzwi, dostarczając ludziom zamówione towary. Będzie musiał rozmawiać
z ludźmi, nawet jeśli to będzie tylko panna służąca. Elise cieszyła się, że ma roznosić towary
dla rzeźnika i masarza, a nie na przykład wozić meble. Widziała kiedyś, jak chłopak ze
stolarni ciągnie ciężki wóz, pełen dużych i ciężkich mebli. Czasem aż kładł się na hamulcach.
Chłopak od rzeźnika chodził z niecką na ramieniu. Kristian był silny, na pewno sobie
poradzi.
Była spięta, kiedy wchodzili po schodach na drugie piętro czynszówki
Andersengarden. Tak samo jak poprzednim razem towarzyszył im fetor z wychodka i ze
śmietników.
Może pani Thoresen nie była już taka zła, skoro Johan wyszedł z więzienia. Miała
taką nadzieję, głównie ze względu na Annę. Anna ich lubiła. Zdradziła im kiedyś, że jej ich
brakuje.
Usłyszeli głosy z wewnątrz, kiedy zapukali do drzwi. Pani Thoresen zawołała: -
Proszę! - Tak pogodnego głosu Elise dawno nie słyszała.
Przy stole w kuchni siedział jeden z żołnierzy Armii Zbawienia i pił kawę. To był ten
ciemny, przystojny, który podczas wesela siedział po prawej stronie Anny. Elise nie
pamiętała, jak się nazywa.
Szybko wstał i podał jej rękę.
- Dziękuję za zaproszenie na wesele. To było dla mnie dużym przeżyciem móc
uczestniczyć w weselu Emanuela. Znamy się od czasu jego przyjazdu do Kristianii.
- Johan był w domu! - Pani Thoresen obdarzyła ją jednym ze swoich rzadkich
uśmiechów.
- Wiem. Wpadł do nas, zanim wyjechał do Kongsvinger.
Pani Thoresen była chyba zaskoczona, ale najwyraźniej też zbyt zajęta, żeby zacząć
snuć jakieś podejrzenia, pomyślała Elise.
- Bardzo się cieszę, ze względu na niego, na Annę i na panią, pani Thoresen - ciągnęła
dalej. - Zawsze wiedziałam, że Johan jest porządnym, prawym człowiekiem. Nie każdy może
liczyć na darowanie kary. To świadczy o tym, że dobrze się sprawował w więzieniu.
Pani Thoresen przytaknęła. Słowa zdawały się ją cieszyć, na pewno jednak nie była
zadowolona, że wracano do tych smutnych spraw.
Elise zwróciła się do żołnierza.
- Przyszłam, bo pomyślałam, że mogłabym poprosić pana o pomoc.
- Oczywiście. Powiedziała, o co chodzi.
- Załatwimy to, pani Ringstad. - Żołnierz uśmiechnął się. - Zapewne chce pani pójść
odwiedzić Annę? Rozmawialiśmy o jej losie w Armii, właśnie mówiłem o tym jej matce.
Pewien lekarz, którego znam, twierdzi, że należy z nią ćwiczyć, żeby mogła dłużej siedzieć.
Obiecano nam też, że będzie mogła zatrzymać wózek, który dla niej wypożyczyliśmy, a ja
obiecałem, że będę przychodził i ćwiczył z nią po pracy.
Więc to tak powstały plotki o ukochanym Anny, pomyślała Elise. Typowe. Tutaj
plotkary miały co robić.
- To fantastyczne wiadomości. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, jak ona wytrzymuje
takie całodzienne leżenie w łóżku. - Elise ruszyła w stronę drzwi. - Zajrzę do niej.
Zaczekajcie tu, chłopcy.
Kristian i Peder zostali przy drzwiach z czapkami w rękach. Pani Thoresen poprosiła
jednak, żeby usiedli, i postawiła przed nimi dwa blaszane kubki.
Anna siedziała w łóżku i czytała. Jak tylko spostrzegła Elise, odłożyła książkę.
- Usłyszałam cię i miałam nadzieję, że wpadniesz. - Jej ładne oczy błyszczały,
policzki nabrały trochę koloru. - Słyszałaś, że Torkild Abrahamsen obiecał pomóc mi
wyzdrowieć? I mogę póki co zatrzymać wózek. Torkild będzie ze mną ćwiczył, muszę
wzmocnić ręce, tak żebym sama mogła jeździć na wózku. Może nawet będę w stanie sama
zejść ze schodów i usiąść na wózku. Twierdzi, że to możliwe.
Elise uśmiechnęła się radośnie. - To świetnie - powiedziała.
- A wszystko dzięki tobie, Elise. To ty zaprosiłaś mnie na wesele.
- Tego by tylko brakowało. Jesteś jedną z moich najlepszych przyjaciółek.
- Druga to Agnes, prawda? Elise przytaknęła.
- Jakiś czas byłyśmy skłócone, ale teraz znów się przyjaźnimy. Anna zmarszczyła
czoło, jakby była z czegoś niezadowolona.
- Wiesz, że ona i Johan są razem?
- Tak, powiedziała mi o tym. Anna nagle spoważniała.
- Mam nadzieję, że Johan się na niej nie zawiedzie.
- Taka głupia nie jest. Twierdzi, że jest najprzystojniejszym mężczyzną w całym
Sagene i już uznała, że są zaręczeni. Dzięki niemu wróciła do pracy w Hjula. To chyba
najlepsze, co mogło się im obojgu przydarzyć.
Anna nie wyglądała na przekonaną.
- Jest taka niestała. Matka nazywa ją latawicą.
- To było dawniej. Żadnego z mężczyzn, z którymi była, nie traktowała poważnie.
Jeśli Johan podejdzie do sprawy serio, to Agnes zrobi wszystko, żeby go przy sobie
zatrzymać.
Anna spojrzała jej poważnie w oczy.
- Myślę, że Johan wciąż się kocha w tobie. Historia z Agnes to tylko marne
pocieszenie. Wybacz, że to mówię, może nie powinnam, skoro jesteś żoną innego, ale
martwię się. Po tym wszystkim, przez co przeszedł, Johan zasłużył na coś dobrego.
Elise przytaknęła.
- Zgadzam się z tobą. Też nie byłam szczególnie zachwycona, kiedy się o tym
dowiedziałam, jednak po bliższym zastanowieniu uznałam, że wszystko może się dobrze
ułożyć. Agnes potrafi, jeśli tylko chce. Chciała wstąpić do Armii Zbawienia ze względu na
Emanuela. Chciała nauczyć się grać na gitarze i była nawet gotowa się zmienić. Jej rodzice to
porządni ludzie, ojciec angażuje się politycznie, jest zapalonym socjalistą, a matka jest
bardzo miła.
Anna kiwała głową. Uśmiechnęła się. - Wybacz mi, Elise. Nie chciałam jej
obgadywać. Bardzo kocham Johana i życzę mu jak najlepiej. Uważam, że ty byłabyś dla
niego najlepsza.
- Los chciał inaczej. Rozmawiałam z Johanem i chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy.
Jest jeszcze kilka rzeczy, których nie rozumiem, ale Johan wie, że to złośliwe plotki
zniszczyły nasz związek. Wie, że byłam mu wierna i że chciałam być tylko z nim. Gdyby nie
zerwał 'zaręczyn, nie wyszłabym za Emanuela.
Anna spojrzała jej w oczy.
- Jest coś, co mnie gnębi, ale nie wiem, czy odważę się ci to powiedzieć.
- Ja nie gryzę.
- Właściwie to który to miesiąc?
Elise czuła, że robi się jej gorąco i zimno zarazem. Inni pewno też będą zadawać jej to
pytanie, myśląc, że oddała się Emanuelowi, kiedy jeszcze była zaręczona z Johanem, ale
bolało ją, że Anna też ją o to podejrzewa. Nie mogła wydobyć z siebie słowa.
- Kiedy Johan był na przepustce, słyszałam, jak rozmawiali ze sobą w kuchni -
mówiła dalej Anna, nie spuszczając z niej wzroku. - Nie słyszałam wszystkiego, co mówili,
ale wystarczająco dużo, żeby zacząć się zastanawiać. Jeśli rzeczywiście jest tak, jak się do-
myślam, to zaczynam lepiej rozumieć, dlaczego tak szybko się zgodziłaś, i rozumiem też, że
nie powinno się to roznieść. Mogłoby to zaszkodzić dziecku, którego oczekujesz...
Elise czuła, że ma ściśnięte gardło. Objęła Annę i wybuchnęła płaczem.
Anna gładziła ją po plecach.
- Nie musisz nic mówić. Właściwie już mi odpowiedziałaś. Wiesz, że możesz na mnie
polegać. Nic nie przejdzie przez moje usta. Ale poproś Agnes, żeby była bardziej ostrożna.
Nikt nie zyska na tym, że sprawa się wyda. Twoja matka i jego rodzice znają prawdę?
Elise pokręciła głową.
- Nikt inny nie wie?
- Hilda.
Anna westchnęła ciężko.
- Agnes, Hilda i Johan. Johanowi możesz zaufać, ale z Agnes i z Hildą musisz
porozmawiać.
Zapadła cisza.
- Jeśli będzie ci ciężko, wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść.
- Wtedy nie śmiałam... - Załkała. - To było straszne, ale uznałam, że masz dosyć
własnych kłopotów.
- Miło, że tak pomyślałaś, ale to nie jest tak. Pomagając komuś, pomagamy także
sobie. Poza tym poczułabym się potrzebna, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Już dwa dni później Elise ruszyła z tkaniem. Zdobycie zamówień okazało się nie takie
trudne, a skrawki materiałów dostała od Armii Zbawienia za pośrednictwem Torkilda
Abrahamsena. Zaczynała o szóstej rano, do czego była przyzwyczajona, pracując w fabryce, i
pracowała do drugiej. Matka zmywała po śniadaniu, robiła pranie i rozwieszała je, szła na
zakupy, obierała ziemniaki i patroszyła ryby na obiad.
Krosno ustawiono przy drzwiach w dużym pokoju, mimo gwałtownych protestów
matki, która jednak po jakimś czasie przyznała, że to jedyna możliwość. W kuchni nie było
miejsca, a w pokoiku stało łóżko matki i składane łóżko chłopców. Stały tak blisko siebie, że
trudno było przejść, kiedy łóżko chłopców było rozłożone.
Dzień po tym, jak powiesiły ogłoszenie, zgłosiło się kilka osób, żeby obejrzeć
stryszek. Matka i Elise zdecydowały się w końcu wynająć go pewnemu wdowcowi z
czteroletnią córeczką. Był nawet skłonny płacić dwie korony tygodniowo więcej za
przypilnowanie córeczki, podczas gdy on będzie w pracy. Chciał też płacić za jedzenie. Był
urzędnikiem w dużej firmie na Nordre Ringgate i, jak się domyślały, dobrze zarabiał.
Elise i matka patrzyły na siebie zaskoczone. Dwie korony dodatkowo na tydzień i
jeszcze opłata za jedzenie! Wyglądało na to, że szczęście znów się do nich uśmiechnęło.
Peder i Kristian zaprotestowali głośno, kiedy się dowiedzieli, że będzie z nimi
mieszkała mała dziewczynka, ale kiedy Elise wytłumaczyła im, jakie to szczęście, że trafił się
im lokator, który nie będzie gotował w ich kuchni, tylko płacił i jadł razem z nimi, zrozumieli
to i zamilkli. Peder bał się, że będzie musiał znosić zapachy kodetów i rosołu z kury, podczas
gdy sam musi jeść kaszę na wodzie.
Mężczyzna miał czterdzieści parę lat i nazywał się Asbjorn Hvalstad. Był wysoki i
szczupły, miał miły uśmiech i wydawał się sympatyczny. Miał szaroniebieskie oczy, dorastał
w Bekkelaget, gdzie mieszkał do momentu ślubu pięć lat temu. Jego żona pochodziła z
Kristianii i nie wyobrażała sobie mieszkania tak daleko od miasta. Wynajęli mieszkanie na
ulicy Antona Schjotha, ale kiedy umarła wiosną na zapalenie płuc, nie chciał tam zostać.
- Anne Sofìe to spokojna i dobrze wychowana dziewczynka - tłumaczył, gładząc
ciemne loki córeczki. - Jest przyzwyczajona radzić sobie sama. Żona chorowała wiele
miesięcy i nie mogła się nią zajmować. Anne Sofie musiała często sama się bawić.
Elise ukucnęła przed milczącą dziewczynką, która przeżyła taką tragedię: chorobę i
śmierć matki.
- Cieszę się, że będziesz u nas mieszkać, Anne Sofie. Chłopcy na pewno się z tobą
zaprzyjaźnią, tylko muszą cię najpierw poznać. Peder zawsze chciał mieć młodszą
siostrzyczkę.
Usłyszała, że Peder zamierzał zaprotestować, ale Kristian go powstrzymał.
- Kiedy jest ładnie i ciepło, możesz się bawić przed domem, tylko pamiętaj, że nie
wolno ci chodzić nad rzekę. A kiedy pada, możesz siedzieć z moją mamą i ze mną i pomagać
nam tkać. Może po jakimś czasie nauczysz się przycinać skrawki.
Anne Sofie stała i patrzyła w podłogę, nie miała odwagi spojrzeć na nią.
Nagle Peder odwrócił się i pobiegł do pokoiku. Elise pomyślała, że zdenerwował się
na myśl o obcym dziecku w domu, i chciała pójść za nim. Ku jej zdziwieniu wyszedł po
chwili z tajemniczą miną i rękami schowanymi za plecami. Podszedł do Anne Sofie i uroczy-
ście wręczył jej pluszowego misia, którego wygrał kiedyś w wesołym miasteczku.
- Proszę. Możesz go wziąć.
Elise nie wiedziała, czy ma protestować. To była jedyna porządna zabawka, jaką
Peder kiedykolwiek miał, i pamiętała jeszcze, jaki był dumny, kiedy wygrał go, po tym jak w
wesołym miasteczku znalazł dziesięć ore, za które kupił los.
- Naprawdę, możesz go wziąć - powtórzył Peder, kiedy Anne Sofìe nawet po niego
nie sięgnęła. - Kristian drażni się ze mną, mówi, że jestem dzieciakiem, który bawi się
pluszowym misiem. Zresztą teraz, kiedy dostałem pracę, nie mam już czasu na takie zabawy.
- Wyprostował się i przybrał minę dorosłego mężczyzny. - Jestem pomocnikiem woźnicy,
więc sama rozumiesz.
Asbjorn Hvalstad posłał Elise niepewne spojrzenie.
- Nie wiem, co pani na to, pani Ringstad. To cenna zabawka.
- Uważam, że Peder powinien sam decydować. A ty co o tym sądzisz, Kristian?
Przyszło jej na myśl, że może Kristian żałował swoich drwin i teraz było mu żal brata,
który pozbywał się najcenniejszej rzeczy, jaką miał.
Kristian wiercił się, najpewniej walczył ze sobą.
. - Uważam, że dziewczynka powinna go wziąć - wydusił w końcu niepewnie. - Peder
jest za duży, żeby bawić się misiami, jest przecież pomocnikiem woźnicy. Dam mu łódkę,
którą zrobiłem.
Zarówno Elise, jak i matka oraz Peder patrzyli na niego zdumieni. Kristian spędził
wiele dni, pracując nad żaglówką, która była tak wspaniała, że wielu chłopców przychodziło
tu ją podziwiać.
- Naprawdę? - spytał Peder, najwyraźniej nie wierząc własnym uszom.
Kristian przytaknął.
- I tak chciałem ją komuś dać.
Ruszył w stronę drzwi, mówiąc, że ma coś do załatwienia dla masarza, zapomniał
czegoś i teraz musi po to iść. Asbjorn Hvalstad śledził go wzrokiem.
- Ależ ma pani wspaniałych chłopców! - wykrzyknął. - Przyjmij misia, Anne Sofie.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Dzień później, w niedzielę trzynastego sierpnia, odbyło się referendum. Elise i matka
wzięły chłopców i razem poszli do miasta popatrzeć na tłum.
- To ważny dzień w naszym życiu - tłumaczyła im uroczyście matka. - Ważny nie
tylko dla nas, którzy żyjemy w tych czasach, ale też i dla tych, którzy przyjdą po nas.
Siódmego czerwca ani ja, ani wy nie mieliście okazji być świadkami radości w mieście, tym
razem tego nie przepuścimy.
- Dlaczego to takie ważne? - spytał Peder, ale w jego głosie nie było słychać
szczególnej radości. Wolałby wypróbować żaglówkę nad stawem.
- Najpierw, przez ponad czterysta lat, podlegaliśmy Danii. Przez ostatnie sto byliśmy
w unii ze Szwecją. Nie sądzisz, że już pora, abyśmy stali się niezależnym państwem i sami o
sobie decydowali?
- Tak, tylko dlaczego trzeba to robić w niedzielę?
Mieli na sobie niedzielne ubrania, a kiedy dotarli do Maridalsveien, zobaczyli tłum
uroczyście ubranych ludzi idących do miasta. Niektórzy trzymali w ręku małe norweskie
flagi, bez znaczka unijnego. Peder i Kristian patrzeli na nich z zazdrością.
Elise myślała o Emanuelu.
- Mamo, myślisz, że Szwedzi ustąpią, jeśli większość opowie się za rozwiązaniem
unii?
- To oni zażądali referendum.
W mieście panował dziwny nastrój, prawie taki jak Siedemnastego Maja. Ludzie
rozmawiali, śmiali się, witali, także z obcymi. Szli lekkim krokiem, zadowoleni.
Nagle Peder i Kristian zauważyli po drugiej ulicy jakieś dziewczęta.
Kristian szturchnął Pedera i powiedział. - Widzisz, kto tam jest?
Peder zaczerwienił się.
- Widzę, a bo co?
- Myślałem, że zakochałeś się w Martę. Peder prychnął.
- W tej małej? To smarkula. Gówniara.
Kristian chichotał, ale ku zdziwieniu Elise nie rzucił żadnej złośliwej uwagi.
Patrzyła na niego zdziwiona.
W mieście wszędzie wisiały flagi, a przed uniwersytetem był taki tłum, że prawie nie
można było przejść. Oczy Elise zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Patrzyła to na jedną
elegancką damę, to na drugą, chłonęła widok ogromnych kapeluszy ze strusimi piórami i
kwiatami, koronkowych bluzek, kolorowych parasolek, błyszczących złotych szpilek i
peleryn z jedwabiu i aksamitu. Zobaczyła starszą kobietę w czarnym płaszczu wyszywanym
mieniącymi się cekinami, a obok niej młodą dziewczynę z tak ciasno zasznurowanym gorse-
tem, że miało się wrażenie, że dziewczyna zaraz się złamie. Chłopcy mieli na sobie
marynarskie ubranka, a młode kobiety cienkie suknie z trenami, ciągnącymi się za nimi po
ziemi. Wszędzie stali wąsaci policjanci, na głowach mieli pikielhauby, mieli wypucowane do
czysta buty i mundury z podwójnym rzędem błyszczących mosiężnych guzików. Przekupki i
robotnice, chłopi i urzędnicy, wszyscy wyszli, żeby oddać swój głos bądź po prostu znaleźć
się wśród ludzi. Od strony namiotu z orkiestrą słychać było patriotyczne pieśni, ludzie mieli
łzy w oczach, niektórym drżał głos ze wzruszenia.
Wyniki ogłoszono dopiero po sześciu tygodniach obliczeń. Zwycięstwo wolnej
Norwegii było oczywiste: 368 208 głosów było za i tylko 184 przeciw.
Ale już tego dnia ludzie byli przekonani, że większość zdecydowanie opowie się za
rozwiązaniem unii. Cieszyli się, wiwatowali, machali flagami i obejmowali się. Nadchodziły
nowe czasy.
Elise miała gulę w gardle. Uśmiechnęła się do Pedera i spytała: - Cieszysz się, że
przyszedłeś?
Peder stał z rękami na plecach i wyglądał na zafrasowanego.
- Ty nie wiesz, jak to jest być chłopakiem, Elise. Sama przecież jesteś dziewczyną.
Poza tym nie wiesz też, jak to jest, kiedy jest się niższym niż wszyscy dookoła i widzi się
tylko nogawki i laski. A staw mamy tylko dla siebie.
W drodze do domu spotkali Asbjorna Hvalstada i Anne Sofie, którzy mieli się do nich
wprowadzić już za trzy dni.
- Też wybraliście się do miasta na uroczystości? - spytał ich przyszły lokator.
Podszedł do nich i uroczyście podał rękę matce. - Najlepsze życzenia z okazji tego wielkiego
dnia, pani Lovlien.
Matka uśmiechnęła się, policzki miała czerwone.
- To szalenie podniecające, prawdą? Jeśli wynik będzie na „tak”, ciekawa jestem, co
zrobią Szwedzi i czy będziemy mieli własnego króla?
- Zapewne. Christian Michelsen opowiada się za monarchią. Fridtjof Nansen zresztą
też, a on ma duży wpływ. Słyszałem, że nawet Bjornstjerne Bjornson zmienił zdanie i teraz
uważa, że inne państwa, a zwłaszcza Anglicy, wolałyby, żebyśmy postąpili tak jak one.
Słyszałem, że już mają kandydata. - Zmarszczył czoło. - Jednak jeśli chodzi o Szwedów, to
mam więcej wątpliwości. Oni tak łatwo nie ustąpią.
- Mamo, możemy iść do innych chłopców? - spytał Kristian, patrząc na nią proszącym
wzrokiem.
Matka zgodziła się, sprawiała jednak wrażenie, że nie bardzo wie, na co się godzi.
- Sądzi pan, że może dojść do wojny?
- Tego się obawiam. Ale dzisiaj nie myślmy o tym. Zobaczymy, co się wydarzy -
powiedział, uśmiechając się do niej. Matka odwzajemniła uśmiech.
Serce Elise biło mocno. Co się wtedy stanie z Emanuelem?
Tej samej niedzieli, trzynastego sierpnia, kolejne kompanie wkraczały, maszerując, na
rynek Kongsvinger. Utworzyły na placu czworokąt. Pułkownik przejął dowodzenie,
zmustrował szeregi i razem z adiutantem zajął miejsce przed żołnierzami. Zjawił się ksiądz i
zaczęto śpiewać Bóg jest naszą opoką. Muzyka odbijała się echem w całym rynku. Następnie
ksiądz wygłosił mocną i wzruszającą mowę o wolności, o tym, jakie znaczenie wolność ma
dla kraju i dla pojedynczego człowieka.
- Jeśli naród nie czuje nieodpartej potrzeby wolności, nie jest godzien nazywać siebie
narodem - oznajmił mocnym, dobitnym głosem. Zrobił krótką przerwę, żeby słowa dotarły
do wszystkich, i ciągnął dalej: - Ten najwyższy cel może zostać osiągnięty wtedy, kiedy
wszyscy uwolnimy się z jarzma naszych grzechów. Dopiero kiedy to nastąpi, staniemy się
szczęśliwym i wolnym narodem.
Johan stał, uważnie słuchając. Słowa trafiały prosto do serca. „Uwolnimy się z jarzma
naszych grzechów”, powtarzał.
Powiódł wzrokiem po innych kompaniach. I nagle serce przestało mu bić. Patrzył
prosto w oczy jednego z przyjaciół Lorta - Andersa. Był to wysoki chłopak z rudą czupryną.
Szybko odwrócił wzrok, ale nie mógł pozbyć się swoich myśli. Słyszał, że któryś z
nich trafił do Kongsvinger, ale nie wiedział dokładnie kto. Czuł, jakby ktoś uderzył go w
pierś. W uszach brzmiały mu słowa Elise: „Jeśli będzie tam ktoś, kogo nie lubisz, nie zajmuj
się tym”. Nie miał wątpliwości, co miała na myśli.
Miał pozwolić, żeby draniowi wszystko uszło płazem? Żyć, jakby nic się nie stało?
Chwycił mocniej za karabin, mimo że przecież siedział już w więzieniu; za to, że ukrył
rzeczy Lorta - Andersa, dostał całe cztery lata. Wiedział, że kradzież jest złem, ale czy
zniszczenie życia dziewczynie to coś lepszego? Zresztą nie tylko jej życia. Ten łobuz
zniszczył też jego życie. A co z dzieckiem, którego życie wtedy wzięło swój początek?
Szesnastego sierpnia żołnierze dostali rozkaz wyjścia na czterodniowe manewry. Były
to ciężkie dni, pełnili służbę wartowniczą, chodzili na zwiad, pokonywali duże odległości, a
trzeciego dnia stoczyli rozstrzygającą walkę.
„Walka” była ostra, wszyscy bardzo się angażowali, to właśnie nadawało sens całemu
pobytowi. Napięcie rosło: kiedy i gdzie pojawi się „wróg”, gdy padną pierwsze strzały?
Kiedy się rozległy, ruszyli do walki z zapałem. Johan miał wrażenie, że przedzierając
się przez gęsty las w poszukiwaniu wroga, do którego mieli strzelać, wielu zapomniało, że to
tylko ćwiczenia.
Gdy w końcu rozległ się sygnał kończący walkę, potrzeba było trochę czasu, żeby
wrócili do rzeczywistości. Był zmęczony, czuł to, należał do tych, którzy się zapuścili
najdalej w las. Poza tym zrobiły mu się na nogach pęcherze. Miał za małe buty.
Przechodząc przez kamienie, usłyszał nagle jakiś dźwięk. Zatrzymał się i zaczął
nasłuchiwać. Dźwięk się powtórzył: jakby ktoś jęczał. Szybko ruszył w jego kierunku i
przeszedłszy zaledwie kawałek, zorientował się, co się stało. Jeden z żołnierzy leżał ranny na
kamieniach, prawdopodobnie spadł ze stromego zbocza, które widać było nad jego głową.
Johan rozejrzał się ponownie, wypatrywał pomocy, ale nikogo nie było widać. Był
lekko przerażony, jednak podszedł bliżej.
Nagle stanął jak porażony. Czapka rannego żołnierza spadła mu z głowy, widać było
jego rude włosy. Żołnierz wydawał się bliski śmierci i Johanowi przyszła do głowy dziwna
myśl. Życzył draniowi śmierci i los załatwił to za niego.
Wzdrygnął się. Ranny się poruszył, jęczał, próbował ruszyć nogą, która leżała w
dziwnej pozycji.
Johan zaczął czołgać się w jego stronę. Ranny leżał z zamkniętymi oczami, rana na
głowie krwawiła, prawdopodobnie był nieprzytomny. Jeśli szybko nie otrzyma pomocy,
może nie przeżyć. Johan wiedział, że sam nie da rady go zanieść, bo do obozu było daleko.
Mógł się po cichu wycofać, udawać, że go nie widział... Albo wracając, mógł się potknąć,
wtedy nie dałby rady sprowadzić pomocy i mógł mieć nadzieję, że gwałciciel umrze.
Stał, tocząc ze sobą walkę. W końcu szybko zdjął kurtkę od munduru, podłożył pod
głowę rannego, podarł koszulę, usiłując - na tyle, na ile był w stanie - zatamować krwawienie
prowizorycznym bandażem. Potem ruszył biegiem do obozu po pomoc.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Elise od dawna myślała, żeby wybrać się do lekarza. A jeśli spyta, kto jest ojcem?
Będzie potrafiła skłamać mu prosto w twarz? Na pewno się zaczerwieni, zacznie się jąkać,
chrząkać, a on od razu się domyśli, że coś jest nie w porządku. Przełożyła gotowe dywaniki z
jednej ręki do drugiej, idąc na wzgórze Telthusbakken, gdzie miała je oddać.
Ale przecież była mężatką. Lekarz nie będzie chyba pytał zamężnej kobiety, kto jest
ojcem jej dziecka? O ile nie spyta o datę ślubu. Tak czy inaczej sytuacja była zła. Mogło się
też zdarzyć, że w poczekalni natknie się na którąś z robotnic z Graaha czy z Hjula, która za-
cznie z nią rozmawiać. Istniało ryzyko, że ta zacznie się dopytywać, w którym jest miesiącu i
ile jej jeszcze zostało. Nie będzie jej łatwo kłamać na oczach innych. Kiedy zdjęła szal i
usiadła na krześle, było wyraźnie widać zaokrąglający się już brzuch. Nie mogła powiedzieć,
że spodziewa się na wiosnę.
Stało się tak, jak się tego obawiała. Tkaczka, która prosiła, żeby porozmawiała z
Agnes, siedziała na ławce w poczekalni, obok niej było wolne miejsce. Nie mogła usiąść
gdzie indziej.
- Porozmawiałaś z Agnes? - szeptała jej do ucha tkaczka, mając nadzieję, że nikt ich
nie słyszy.
Elise przytaknęła i spojrzała na nią zdziwiona. - Nie wiesz, że znów pracuje w Hjula?
Tkaczka pokręciła przecząco głową. - Zostałam zwolniona. Elise patrzyła na nią ze
współczuciem.
- Spóźniłam się. Dwa dni z rzędu. Moja babcia... - tkaczka zamilkła, rozejrzała się
dookoła. Dwie starsze kobiety przyglądały się im, najwyraźniej uważnie się im
przysłuchując.
Elise zastanawiała się, co tamta chciała jej powiedzieć. Czy jej babcia była
umierająca, tak jak synek Oline? Że też Ropucha mógł być tak okrutny i nieustępliwy.
W poczekalni panował upał nie do wytrzymania. Długo miała nadzieję, że będzie
mogła siedzieć owinięta chustą, ukrywając swoje ciało przed zbyt wścibskimi spojrzeniami,
ale w końcu nie wytrzymała. Po uwadze rzuconej przez Valborg dziewczęta w fabryce dawno
już wiedziały, jak się sprawy mają.
- Powieś tam na haczyku, tak jak ja - poradziła uprzejmie tkaczka.
Elise wstała i zrobiła tak, jak jej radziła.
Kiedy się odwróciła, żeby wrócić na swoje miejsce, otworzyły się drzwi do gabinetu
lekarza i wyszedł pacjent, młody chłopak o kulach z głową owiniętą bandażem. Poruszał się z
trudem, kulał, a kiedy chciał otworzyć drzwi, jedna kula wypadła mu z ręki i upadła na
podłogę. Elise pośpieszyła mu z pomocą. Podając mu kulę, uśmiechnęła się do niego
pocieszająco.
- Coś musiało się panu przydarzyć. Pomóc panu zejść? Mężczyzna patrzył na nią,
jakby zobaczył ducha. Chwilę potem jego wzrok powędrował w dół, po czym szybko
odwrócił twarz i wyszedł, utykając, nawet nie podziękował jej za pomoc.
- Mógł przynajmniej powiedzieć „dziękuję” - powiedziała Elise i uśmiechnęła się do
tkaczki. - Ludzie nie są zbyt uprzejmi.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. - To prawda. Chociaż miałam wrażenie, że się
zawstydził. Może krępował się przyjąć pomoc od kobiety?
Rozmawiały dalej, czekając na swoją kolejkę. Dziewczyna nie zadała pytania, którego
Elise tak się obawiała. Rozmawiając z nią, przestała się denerwować, a kiedy w końcu
przyszła jej kolejka, nie była już tak przestraszona jak na początku. Wszystko odbyło się
bezboleśnie, lekarz nie spytał ani o akt ślubu, ani kto jest ojcem, stwierdził jedynie, że
dziecko przyjdzie na świat najprawdopodobniej pod koniec stycznia.
Dobrze było mieć to już za sobą. Już nie miała się co łudzić. To, co było w niej, nie
było „czymś”, tylko dzieckiem, które z każdym dniem stawało się coraz większe i domagało
się prawa do życia. Musiała zapomnieć o reakcji Johana i własnej niechęci i zmusić się, żeby
uznać to maleństwo za dziecko Emanuela.
Wracając do domu, spotkała Kristiana, który właśnie skończył pracę.
Sprawiał wrażenie zdziwionego, kiedy ją zauważył. - Gdzie byłaś? - spytał.
- Zaniosłam dywany na Telthusbakken. - Nie miała ochoty rozmawiać z nim o tym, co
w niej rosło. Jeszcze nie. Nie miała pojęcia, ile Peder i Kristian zrozumieli z pijackich
krzyków Agnes podczas wesela. Nie wiedziała, czy domyślają się, że spodziewa się dziecka.
Może tak, ale pewno się wstydzili. W końcu to jeszcze chłopcy - i to mali chłopcy.
- Trzeba było mnie poprosić.
Spojrzała na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Gdybyś mnie poprosiła, zaniósłbym je.
- Przecież pracujesz, Kristian. Wzruszył ramionami.
- Znalazłbym chwilę.
- To miło z twojej strony. Następnym razem cię poproszę. Jeśli nie będziesz zbyt
zmęczony.
Uśmiechnął się, a ona znów się zdziwiła. Nieczęsto można było zobaczyć taki
radosny uśmiech na ustach Kristiana.
Nie jest łatwo zrozumieć ludzi, pomyślała. Nie sądziła, że Emanuel potrafi być taki
zazdrosny czy też zezłościć się tak na Pedera o taki drobiazg. Nie sądziła też, że Kristian
może się zmienić, złagodnieć. Czyżby myliła się co do nich obu?
- Co sądzisz o naszym lokatorze?
- Lubię go. Mam wrażenie, że matka też - dodał. - Uśmiecha się i stroi miny, kiedy
wpada, żeby porozmawiać.
Elise roześmiała się.
- To dobrze. Zasłużyła sobie na trochę radości po tym wszystkim, co przeszła.
Kristian kopnął kamień. - Jest na to trochę za stara - powiedział.
Elise znów się roześmiała.
- Ależ Kristian, oni po prostu się lubią. Poza tym wcale nie jest taka stara. Może w
twoich oczach, ale nie ma jeszcze czterdziestki.
Zbliżali się do fabryki.
- To ładnie z twojej strony, że dałeś Pederowi swoją piękną żaglówkę. Widziałam, ile
pracy w nią włożyłeś. Ja bym chyba się na to nie zdobyła.
Kristian się zaczerwienił. Nieczęsto bywał chwalony. Postanowiła, że będzie
poświęcać mu więcej uwagi. Peder sam się do niej garnął. Bał się, że straci matkę, bał się
większych chłopców, ale teraz był już silniejszy. Często tak było, pomyślała, że to z
rodzeństwa, które domaga się najwięcej, też najwięcej dostaje. Łatwo było pominąć tego,
który milczał i chadzał własnymi drogami, chociaż może to właśnie on najbardziej
potrzebował porozmawiać o różnych bolesnych sprawach. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
Traktowała je jak własne dzieci, także teraz, kiedy matka znów była zdrowa.
Kiedy Asbjorn Hvalstad i Anne Sofie się wprowadzali, lało jak z cebra. Woźnica,
który przywiózł ich rzeczy, nakrył je płótnem i podjechał wozem pod sam próg, a i tak wiele
rzeczy się zmoczyło, zanim zdążyli wnieść je stromymi schodami na stryszek. Peder, Kristian
i Elise im pomagali. Woźnica i Asbjorn Hvalstad wnosili najcięższe rzeczy, pozostali
dźwigali pościel, walizki, pudełka, krzesła i dwa małe stoliki.
Asbjorn Hvalstad uśmiechał się zażenowany, jakby wstydził się swojego skromnego
dobytku.
- Musiałem się pozbyć części rzeczy, ale nie potrzebujemy zbyt wiele.
W głębi duszy Elise pomyślała, że to dobrze, iż nie widział, co oni tu ze sobą
przywieźli, zanim Emanuel zwiózł swoje rzeczy.
Matka zajęła się Anne Sofie, słyszeli ich głosy dochodzące z kuchni. Elise zdziwiła
się. Wyglądało na to, że matce udało się sprawić, że milcząca dotąd Anne Sofie otworzyła
się, cały czas słychać było jej wysoki głos, nawet się śmiała.
Hvalstad uśmiechnął się do niej, pewnie też się temu dziwił.
- Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo się cieszę, że możemy tu mieszkać.
Wychowywałem się w domku z ogrodem i brakowało mi zielonej trawy pod stopami.
Szli po resztę rzeczy. Elise odwzajemniła jego uśmiech, sięgając po kolejną skrzynię.
- To podobnie jak mama. Wychowała się w Ulefoss, w Telemark, i bardzo nie lubiła
mieszkania w przyfabrycznej czynszówce. Tak jak wielu robotników wzdłuż rzeki.
Większość z nich pochodzi ze wsi. Przyjechali do stolicy, mając nadzieję, że znajdą tu lepsze
warunki. Łatwo rozpoznać ich po gwarze, dziwnej mieszance oficjalnego języka, różnych
dialektów i słów zasłyszanych od mieszkańców miasta.
Hvalstad przytaknął.
- Ale pani i pani matka tak nie mówicie.
- Mama postanowiła nauczyć się „ładnie mówić”, jak tylko przyjechała do miasta.
Uznała, że to zwiększy jej możliwości. Potem nauczyła tego moją siostrę, Hildę i mnie,
natomiast chłopcy mówią tak jak dzieci na ulicy. To chyba naturalne.
Uśmiechnął się.
- Tak, to naturalne. - Razem z woźnicą chwycił łóżko i przez chwilę nie odzywali się
do siebie.
Kiedy w końcu skończyli i woźnica odjechał, matka zaprosiła wszystkich na kawę.
Nakryła do stołu w pokoju dziennym. Elise i Kristian wymienili spojrzenia.
Stół był nakryty białym obrusem, który matka przywiozła jeszcze ze swojego domu
rodzinnego i którego używano tylko przy bardzo wyjątkowych okazjach. Przygotowała
kanapki z twarogiem, z żółtym serem, z melasą i z dżemem, przykładając się bardziej niż
kiedykolwiek. Nawet dla Emanuela się tak nie starała.
Anne Sofie siedziała i tuliła do siebie pluszowego miśka. Patrzyła poważnie na Elise i
na chłopców i znów milczała. Natomiast Asbjorn Hvalstad i matka byli nad wyraz rozmowni:
on opowiadał o domu swojego dzieciństwa i Bekkelaget, ona o pomalowanym na czerwono
robotniczym domku w Ulefoss i ogródku warzywnym. Byli tym tak zajęci, że nie zwracali
uwagi na nikogo innego. Jakby zapomnieli, że nie byli tu sami. Elise nigdy nie widziała
matki tak podnieconej: policzki jej pałały, oczy błyszczały.
Nagle Elise poczuła, że ktoś dotyka jej nogi. Spojrzała na Kristiana. Mrugnął do niej
okiem. Nagle miała ochotę się roześmiać; aż kipiała od śmiechu, musiała bardzo się starać,
żeby się z tym nie zdradzić. Wstała energicznie od stołu, mamrocząc coś, że przyniesie kawę,
mimo że matka przed chwilą dolała po raz drugi.
Kristian wyszedł za nią do kuchni.
Spojrzała na niego przestraszona. ^
- Nie wolno ci odchodzić od stołu!
- Mama i tak niczego nie zauważy. Teraz widzisz, Elise? Miałem rację.
Patrzył na nią triumfująco.
Pokręciła głową, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- To nie jest tak, jak myślisz. Jest im miło razem, ale to nie jest to samo co... -
Zamilkła i ugryzła się w język.
- Co bycie zakochanym? To chciałaś powiedzieć?
- Przestań, Kristian. Mama się nie zakochała. W jej wieku nie robi się takich rzeczy.
A już na pewno nie jeśli miało się męża i urodziło trójkę dzieci.
Ale kiedy chwilę później nachylała się nad miską, różne myśli dotyczące matki i ich
nowego lokatora zaczęły chodzić jej po głowie. Jeśli matka rzeczywiście nie była zakochana,
to najwyraźniej bardzo go polubiła.
A jeśli Kristian ma rację?
A jeśli nawet, to co? Byłoby cudownie, gdyby matka mogła przeżyć drugą młodość.
Cały rok leżała przykuta do łóżka, kiedy ojciec szwendał się po Vaterlandzie, a zanim
zachorowała, ojciec pił i urządzał awantury. Na pewno nie było lepszego lekarstwa niż
miłość, a matce przydałoby się przeżyć coś miłego przed nadejściem kolejnej zimy.
Jednak nieważne, jak bardzo starała się siebie przekonać, w głębi duszy czuła jakiś
opór. Od śmierci ojca minęło zaledwie pół roku i nawet jeśli ostatnimi latami trudno było z
nim wytrzymać, nie zapomniała, jaki był, zanim alkohol przejął nad nim władzę. Matka sama
mówiła, że był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich znała: wysoki, trzymał się
prosto, miał ciemne kręcone włosy i piwne oczy po ojcu, który był Cyganem. Matka nie
kryła, że kiedy się pobierali, była w nim szaleńczo zakochana. Nic dziwnego, że nie
wytrzymał monotonnej pracy w fabryce, skoro w jego żyłach płynęła cygańska krew,
tłumaczyła go matka.
Peder na pewno zareaguje jeszcze mocniej. On jeden z nich wszystkich wciąż jeszcze
wspominał ojca, z mieszaniną tęsknoty i dziwnym wyobrażeniem o życiu tam w górze, w
niebie.
Kristian znów ją zadziwił. Zachował się bardzo dorośle, żartując sobie z zachowania
matki, zamiast się złościć czy czuć się urażonym w imieniu ojca.
Deszcz ustał i czerwone wieczorne słońce oświetlało przestrzeń między ponurymi
fabrycznymi budynkami. Matka i Asbjorn Hvalstad wciąż siedzieli w pokoju, natomiast
Peder usiłował zaciągnąć Anne Sofie do kuchni, żeby pokazać jej żołnierzyki z guzików.
Ustawił wszystkich w szeregu, szykując ich do walki. Anne Sofie nie wydawała się tym
szczególnie zainteresowana, tuliła do siebie pluszowego misia.
Elise podeszła do niej i ukucnęła, trzymając w ręku pokrywkę i cynową łyżkę.
- Popatrz, możesz grać na bębnie, kiedy żołnierze Pedera będą maszerować.
Anne Sofie stała cicho i przyglądała się jej, nie chciała puścić z rąk misia.
- Świetnie! - krzyknął Peder, podbiegł do nich i wyrwał Elise z ręki pokrywkę i łyżkę.
Zaczął wybijać nią rytm. - Przesuń żołnierzy, Anne Sofie. Wojna się zaczęła.
Anne Sofie nie ruszyła się.
- Wolisz walić w bęben? '
Ku zdziwieniu Elise dziewczynka przytaknęła, ostrożnie odłożyła misia na skrzynię z
drewnem i chwyciła pokrywkę i łyżkę. Ostrożnymi, ale rytmicznymi uderzeniami wybijała
takt, podczas gdy żołnierze Pedera ruszyli do walki.
Elise czuła zalewające ją ciepło. Wszystko się ułoży. Peder zyskał młodszą siostrę, a
matka przyjaciela. Czy mogło być lepiej?
Zdjęła fartuch, odwiesiła go i wyszła na schodki. Na dworze było ładnie. Wieczorne
słońce oświetlało źdźbła trawy i liście brzóz, które mokre zwisały z gałązek. W dole płynęła
rzeka, bardziej wartka i pełniejsza niż wcześniej, wpadała z impetem do huczącego wodo-
spadu. Fabryki były zamknięte, wznosiły się wysokie i czarnookie i przyglądały się jej, jakby
chciały wessać każdego człowieka, którego zobaczyły.
Ale nie była tu sama. Na moście stał ktoś, na wpół ukryty za gałęziami brzozy.
Zadrżała lekko, wspominając wieczór, kiedy Johan stał tam, przypatrując się domkowi.
Sylwetka poruszyła się lekko. To był mężczyzna, poruszał się o kulach i miał głowę
owiniętą białym bandażem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Elise wzdrygnęła się. To był chyba ten młody mężczyzna, któremu pomogła w
poczekalni u lekarza. Dziwne, że tu był. Stał na moście, sam, a przecież poruszał się z
wielkim trudem.
Chyba nie miał zamiaru... Wstrzymała oddech. Nie on pierwszy stał na tym moście,
wpatrując się w wartki nurt rzeki. Ciemne spienione fale kryły głębię, która w jednej chwili
mogła położyć kres wszystkiemu.
Stała i patrzyła na niego. Miała nadzieję, że ją widzi i rozumie, że ktoś śledzi jego
poczynania. Jeśli zobaczy, że zaczyna wdrapywać się na balustradę, podniesie krzyk.
Targnięcie się na własne życie to grzech, tak jest napisane w Piśmie.
Stał nieruchomo. Ona też. Postanowiła, że się nie ruszy, nawet jeśli słońce zniknie za
Hjula i mrok skryje rzekę. Chciała, żeby się opamiętał, żeby raz jeszcze wszystko przemyślał.
Kimkolwiek był, jego życie na pewno nie było gorsze niż wielu innych. Nie był sam; stał
tam, a czyjś wzrok podążał za nim, śledząc jego najmniejszy ruch. Był ktoś gotów przyjść mu
z pomocą w razie potrzeby.
Słyszała, jak Peder i Anne Sofie rozmawiają i się śmieją. Pederowi udało się
wciągnąć dziewczynkę do zabawy. Z pokoju dochodził jasny śmiech matki, a w dole, za
sadem, Kristian i jego koledzy coś kopali.
Wszystko inne było gdzieś daleko, w pewnym sensie stało się nierzeczywiste.
Myślała tylko o mężczyźnie stojącym tam, na moście. Wciąż na niego patrzyła, podczas gdy
słońce powoli zachodziło, a powietrze robiło się coraz chłodniejsze.
Nie ruszyła się. Zrobiło się zimno, przydałaby się jej chusta i pończochy. Czuła, że
marzną jej stopy. Za nic na świecie nie weszłaby jednak teraz do domu, żeby przynieść sobie
coś cieplejszego do ubrania. Gdyby teraz odwróciła się do niego plecami, mógłby wspiąć się
na balustradę, skoczyć i zniknąć jej z oczu.
Potem czułaby się winna. Miała szansę uratować komuś życie, ale zmarnowała ją, bo
bardziej ceniła sobie własną wygodę.
Nadal nie próbował wejść na balustradę. Czyżby dlatego, że mu się przygląda? Nie
miała wątpliwości, że ją widział. Wiedział, że stoi tu i śledzi go wzrokiem. Na pewno też
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby spokojnie wejść na balustradę i skoczyć do
wody, a ona nie byłaby w stanie nic zrobić. Może powstrzymywała go sama świadomość
tego, że stałaby się świadkiem jego niecnego czynu. A może jednak miał wątpliwości? Może
był świadom tego, że nie wolno odbierać sobie życia?
Dziwnie się zachowywał już wtedy, w poczekalni. Może był tak poważnie ranny, że
nigdy już nie wróci do zdrowia? A może coś się stało z jego głową i już nigdy nie będzie w
stanie trzeźwo myśleć? Jak dotąd nie widziała, żeby ktoś miał aż tak obandażowaną głowę.
Musiało mu się przytrafić jakieś wielkie nieszczęście. Może w fabryce. Jeszcze jedna ofiara...
Właściwie było jej go żal. Współczuła wszystkim, którzy chcieli odebrać sobie życie.
Raz sama też chciała to zrobić, tego wieczoru, kiedy szła wzdłuż rzeki, nie mając pieniędzy
na czynsz. Ranny mężczyzna w poczekalni u lekarza dziwnie na nią patrzył. Jakby już sam
jej widok go przerażał, sam fakt, że stanął twarzą w twarz z drugim człowiekiem. To musiało
być okropne uczucie. Bać się innych ludzi.
Słyszała, że Peder ją woła, ale nie mogła się ruszyć, zanim mężczyzna nie zmieni
zdania i nie odejdzie. Peder wyszedł do niej.
- Czemu tu tak stoisz, Elise? Nie ruszyłaś się od czasu, kiedy Szwedzi uciekli do lasu.
Anne Sofie nie chce się już bawić, jest zmęczona, cały czas ziewa.
Elise zawahała się. Pod wpływem impulsu podniosła rękę i pomachała mężczyźnie na
moście. Nie wiedział, kim ona jest, z tej odległości na pewno jej nie rozpoznał, ale może to
ich spotkanie sprawi, że weźmie się w garść.
Ku jej zdziwieniu odwrócił szybko twarz, jakby coś mu przeszkodziło, schylił się po
kule i utykając, ruszył przez most.
Stała i patrzyła za nim, aż całkiem zniknął. Dopiero wtedy odwróciła się i weszła do
domu.
Nikomu nie powiedziała, co się wydarzyło, nie chcąc zakłócać dobrego nastroju.
Pederowi przypomniałaby się śmierć ojca, matce zrobiłoby się przykro, a Anne Sofie była za
mała, żeby zmagać się z twardą rzeczywistością. Usprawiedliwiła się więc pięknym zacho-
dem słońca i zaczęła szykować łóżka na noc.
Musieli przesunąć stół w kuchni, żeby zrobić miejsce na jej materac. Kiedy Emanuel
przyjedzie na przepustkę, będą spali w pokoju dziennym, matka w końcu się na to zgodziła.
Okno kuchenne było od wschodu, wpadało przez nie światło księżyca, a szum
wodospadu był silniejszy niż w ich dawnym pokoiku. Jednak nie to było powodem, że nie
mogła zasnąć.
Myślała o tym nieszczęśliwym mężczyźnie na moście. Czego takiego doświadczył, że
nie chciał już dłużej żyć? Bo jaki mógł być inny powód, że stał jak przyspawany do
balustrady mostu o tej późnej wieczornej godzinie? Na pewno zamierzał wskoczyć do rzeki.
Może wrócił na most, jak tylko zniknęła za drzwiami?
Elise poczuła się zmęczona. W domu było dobrze i ciepło, nie mogła spędzić pół
nocy, zastanawiając się, co obcy jej człowiek zamierzał zrobić.
A jednak nie mogła się uspokoić. Wciąż widziała go przed sobą, widziała, jak z
trudem wdrapywał się na balustradę, być może głośno jęcząc z bólu. Chwilę stał nieruchomo,
jakby zbierając w sobie siły, i zaraz potem rzucił się głową w dół w wartki nurt rzeki, który
natychmiast porwał go, unosząc w stronę wodospadu.
Spociła się, zsunęła z siebie kołdrę. Niepokój nie dawał jej spać. Wstała z materaca,
narzuciła na siebie szal i cicho wyszła przez drzwi.
Na moście nikogo nie było. Noc była spokojna i cicha. Z daleka dochodziło ją ciche
szczekanie psa, w jednym z drewnianych domków w dole słychać było odgłosy kłótni, gdzieś
płakało dziecko. Księżyc odbijał się w rzece, a potężne fabryczne mury przędzalni Graaha i
Hjula nigdy nie wydawały się jej równie ponure i ciemne jak w tej chwili. Przebiegła
wzrokiem kolejne piętra budynku, zatrzymała się na szóstym piętrze. Ileż to ciężkiej pracy
widziała ta fabryczna hala. Była świadkiem wielu smutnych zdarzeń. Widziała łzy
zmęczenia, łzy smutku i biedy; postaci wychudzonych kobiet, które z pochylonymi głowami i
bolącymi plecami spędzały nad maszynami kolejne lata swojego życia. Były stare, zanim
skończyły czterdzieści lat.
Jej wzrok powędrował znów na most, ale nie było tam nikogo. Musiał zrezygnować.
W każdym razie dzisiaj.
Cicho wślizgnęła się do domu i położyła na materacu. Może uratowała dzisiaj komuś
życie...?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Dwa dni później nareszcie dostała list od Emanuela. Dziwiła się, że dotąd nie miała
od niego wiadomości, nie odpowiedział nawet na jej list. Tak samo podniecona jak
poprzednim razem otworzyła kopertę:
Kochana Elise!
Dziękuję za list. Miło było znów dostać od ciebie wiadomość. Wszyscy mieliśmy
nadzieję, że osiemnastego sierpnia, kiedy przypadał ostatni dzień ćwiczeń naszego batalionu,
zostaniemy odesłani do domu, ale zawiedliśmy się. Szczególnie boleśnie odczuli to robotnicy,
którzy nie mają tu możliwości, żeby zarobić na utrzymanie swoich rodzin. Trudno im
pogodzić się z tym, że ich służba może trwać nie wiadomo jak długo, a część może w ogóle
nie wróci do domu, jeśli dojdzie do wojny. Podziwiam tych biednych robotników; rzadko
zdarza się, żeby któryś z nich się skarżył. Żebyśmy nie czuli się tak bardzo zawiedzeni,
przedłużono nam ćwiczenia i zorganizowano czterodniowe manewry. Potem wróciliśmy do
Kongsvinger. Kiedy maszerowaliśmy do twierdzy, zobaczyliśmy, jak jeden ze strzelców jedzie
powozem z lensmanem, który miał go odstawić do kompanii. Strzełec, zwany przez nas
Bystrzakiem, na własną odpowiedzialność oddalił się na krótki urlop w mieście, po którym z
jego munduru została mu tylko czapka. Dostał osiem dni aresztu.
13 sierpnia, na dzień przed referendum, gdy świętowano w każdym mieście, w każdej
wsi w Norwegii, wysłuchaliśmy poruszającej mowy wygłoszonej przez księdza. Potem
orkiestra wojskowa dała koncert na murach twierdzy, grali rano i w czasie trwania
referendum między godzinę pierwsze a trzecią. Po południu odbył się koncert na świeżym
powietrzu, na rynku, a wieczorem ludzie przybyli tłumnie na koncert galowy w twierdzy.
Wieczór był wyjątkowo piękny, wieczorne słońce odbijało się wodach potężnej rzeki Glomma
i w wielkim, spokojnym jeziorze Yingersjo.
W dzienniku „Times” zamieszczono następujący komentarz do referendum:
„Zadziwiająco jednolity wynik. Widząc, jak dużo osób wzięło udział w referendum, lepiej
rozumie się, jak istotne znaczenie sprawa ta ma dla Norwegii”.
Mam nadzieję, że u ciebie i twojej rodziny wszystko w porządku.
Twój Emanuel
Elise przeczytała list jeszcze raz, szukając czegoś, próbując znaleźć jakieś drobne
słowo, które być może przeoczyła, coś, co by wskazywało, że za nią tęskni. Pewnie nie było
łatwo pisać listy miłosne, kiedy dookoła pełno było innych żołnierzy. Prawdopodobnie leżał
na brzuchu na sienniku w swoim namiocie i pisał, mając plecak za stolik i wścibskie oczy
wokół. Poza tym najwyraźniej dużo się tam działo, jego myśli były więc zajęte innymi
sprawami. Pierwszy list był inny, chyba dlatego, że pisał go tuż po przyjeździe, kiedy czuł się
samotny i nikogo jeszcze nie znał.
Odłożyła list, przełknęła zawód. Najważniejsze, że jest cały i zdrowy i że wciąż
jeszcze nie doszło do wojny, no i że najwyraźniej dobrze się czuje w obozie.
Zdjęła z półki w kuchni blaszane pudełko z oszczędnościami i policzyła ostatnie
monety po dziesięć ore. Doktorowa, której ostatnio zaniosła dywaniki, obiecała zapłacić jej
następnym razem. Elise zaniepokoiła się, kiedy jej od razu nie zapłaciła, ale doktorowa tłu-
maczyła, że w ubiegłym tygodniu mieli dużo wydatków i że pieniądze po prostu przeciekły
jej przez palce.
„Podziwiam tych biednych robotników” - słowa Emanuela brzmiały jej w uszach.
„Rzadko zdarza się, żeby któryś z nich się skarżył, mimo że nie mają tu możliwości, żeby
zarobić na utrzymanie swoich rodzin”. Zapewne zapomniał, że nie dał jej reszty tej sumy,
którą jej obiecał. Obiecał też, że napisze do ojca, ale nie wspominał o tym. Musieli radzić
sobie z tym, co dostawali za dywaniki. Do tego dochodziły pieniądze z wynajmu. Lokator
płacił im łącznie siedem koron tygodniowo, tyle ile zarabiała w przędzalni. Prawie starczało
na czynsz i na jedzenie, ale mężczyzna jadł więcej niż kobieta czy dziecko, poza tym zaraz
zacznie pewnie narzekać na nader skromne posiłki. Póki co nic jeszcze nie mówił. Był
szczęśliwy, że znalazł przyjemny dom z trawą na zewnątrz i opiekę dla Anne Sofie.
Peder i Kristian też się dokładali, przynosząc od czasu do czasu a to kawał chleba, a to
kawałek mięsa. Uśmiechali się wtedy promiennie, radosne oczy błyszczały w ich dziecięcych
buziach. Czasem ze swoich głębokich kieszeni wygrzebali jakieś dziesięć ore. Zawsze się
przydało. Ale i tak nie starczało im pieniędzy. Kilka popołudni tygodniowo matka pracowała
w sklepie u Magdy, ale czynsz był większy niż w czynszówce, no i zbliżała się zima, kiedy
trzeba było palić w piecu.
Nie powinna martwić się na zapas. Następnym razem doktorowa zapłaci, poza tym i
ona, i matka mogły tkać jeszcze więcej. Matka narzekała co prawda, że bolą ją plecy, ale ból
powinien przejść, kiedy przyzwyczai się do siedzenia przy krośnie.
Anne Sofie była spokojnym dzieckiem. Siedziała sama w kącie i bawiła się
pluszowym misiem i żołnierzykami z guzików, pożyczonymi od Pedera, które ona, ku jego
zgrozie, zamieniała w eleganckie panie, panny służące i sprzątaczki. Kiedy Elise siadała przy
krośnie, matka brała ze sobą Anne Sofie i szła z nią do sklepiku Magdy na rogu albo do
rzeźnika, gdzie wypraszała tanie kości na zupę. Zdarzało się też, że szły na spacer wzdłuż
rzeki. Dobrze się dogadywały, Anne Sofie bardzo się przywiązała do matki właściwie już od
pierwszego dnia. Elise widziała, z jaką przyjemnością matka trzymała w swojej dłoni
maleńką rączkę dziecka.
Kiedy Asbjorn Hvalstad wracał do domu z biura, matka dostawała rumieńców, nagle
miała mnóstwo rzeczy do zrobienia i złościła się, jeśli Peder i Kristian kłócili się albo
bałaganili w kùchni. Elise śledziła ją wzrokiem i czuła, że się uśmiecha. Nie było
wątpliwości, że matka bardzo polubiła ich nowego lokatora.
Zauważyła, że Kristian się jej przyglądał. Nie był już dzieckiem, może nigdy nim nie
był. Zło, które ojciec wnosił do domu, uczyniło go twardym i zamkniętym w sobie. Elise bała
się, że do końca życia pozostanie zgorzkniały. Teraz jednak miała nadzieję, że coś jednak
może się zmienić.
Kristian spotkał kiedyś Hildę, gdy odnosił sprawunki komuś mieszkającemu na
wzgórzu Aker. Powiedział jej, że mają lokatora, ale mijały dni, a Hilda się nie pokazywała.
- Wiesz, co się dzieje z Hildą? - spytała matka, wyglądając z niepokojem przez okno.
- Pewnie nie jest jej łatwo dostać wolny dzień.
- Ma wolną co drugą niedzielę.
- Być może chce ją wykorzystać inaczej, niekoniecznie na odwiedziny w domu.
- A niby jak? - spytała matka, odwróciła się do niej, chyba poczuła się dotknięta.
- Ależ mamo! Hilda ma swoje przyjaciółki, i wśród pomocnic u Graaha, i wśród
dziewcząt w Hjula. Na pewno przyjdzie. Ciesz się, że się nie pokazuje, zwykle jest to znak,
że wszystko jest w porządku. Na ogół wpada tu, kiedy jest zła albo smutna i musi się na kimś
odegrać.
- Jak możesz, Elise, nieładnie tak mówić.
- Taka jest prawda.
- Nie lubisz swojej siostry?
Elise westchnęła. - Jasne, że ją lubię - powiedziała - ale to nie znaczy, że nie wiem,
jaka jest.
- Całkowicie źle ją' oceniasz. Popełniła błąd i drogo za niego zapłaciła. Kiedy
pomyślę, przez co musiała przejść, zaraz wszystko zaczyna mnie boleć. Była taka młoda, nie
rozumiała, co się dzieje. - Matka zaczerwieniła się i odwróciła głowę. - Myślała, że jest to
wyraz troski i czułości... to, co majster... - urwała w pół zdania.
Elise nie odezwała się. Hilda zapewne nie była aż tak niewinna, jak matka sobie
wyobrażała. Pamiętała jednak, że matka w tym czasie była zbyt chora, żeby cokolwiek
zauważyć. Prawda była taka, że Hilda dawała się kupić za nową apaszkę, nowy kapelusz czy
kilka koron w gotówce. W sumie pewnie raczej kilkaset. Co się z nimi stało? Poszły na
świecidełka i na bzdury. Tego jednak nie mogła powiedzieć. Wstała od krosna.
- Teraz twoja kolej, mamo. Muszę pójść po wodę i rozpalić w piecu.
Anne Sofie stała i ciągnęła matkę za spódnicę.
- Co się stało, skarbie? - spytała matka, uśmiechając się do niej.
- Chcę do kotka.
Wczoraj odkryły, że w drewutni jest dziki kotek. Anne Sofie była przekonana, że
kotek zostanie tam już na zawsze.
Matka posłała Elise przepraszające spojrzenie. - Popracujesz jeszcze chwilę?
Elise skinęła głową. Zaraz się przekonają, że kotka dawno już tam nie ma. Pomyślała
o Emanuelu, zastanawiała się, jak to będzie, kiedy wróci do domu. Czy zażąda, żeby Asbjorn
Hvalstad i Anne Sofie się wyprowadzili? Biedna mała, właśnie zaczynała odzyskiwać spokój.
Czasem potrafiła godzinami siedzieć i bawić się sama, nie tęskniąc za swoją matką. Nagle
jednak nieruchomiała, patrzyła wtedy prosto przed siebie, jakby w powietrze. Kiedy raz Elise
pytała, o czym myśli, odpowiedziała jej: „Zastanawiam się, kiedy mama wróci do domu”.
Asbjorn Hvalstad uznał, że najlepiej będzie, jeśli uwierzy, że matka wybrała się w
długą podróż i może wróci za rok albo za dwa.
- Do tego czasu wspomnienie matki zacznie stopniowo blednąc i nie będzie tak
cierpiała, kiedy w końcu pozna prawdę - tłumaczył im jej ojciec.
Elise nie zgadzała się z nim. Prędzej czy później zdarzy się, że ktoś się zapomni i
powie coś, co wzbudzi w niej lęk. Ktoś obcy może zadać pytanie, na które trudno będzie
odpowiedzieć. Poza tym dziecko zapewne dziwi się, dlaczego matka wyjechała bez niej,
dlaczego nie przyśle jej listu czy paczki, takiej, jaką dostawały dzieci z sąsiedztwa w ich
poprzednim miejscu zamieszkania' od swoich krewnych w Ameryce.
Wszystko ją bolało i w końcu musiała odejść od krosna, mimo że nie zrobiła tyle, ile
miała nadzieję zrobić. Praca pochłaniała dużo czasu, a zarobek był marny, pomyślała i
westchnęła. Jeśli klienci nie będą płacić, będzie musiała się rozejrzeć za innym zajęciem.
Zmęczona siedzącą pracą - zwykle przecież cały dzień stała - postanowiła pójść do
studni po wodę. Słyszała głosy matki i Anne Sofie dobiegające z drewutni; śmiały się,
rozmawiały. Może jednak znalazły kotka? Może to nie był dziki kot, ale taki, który dawał się
głaskać? Matka najwyraźniej zapomniała o krośnie, a Elise nie miała serca jej o tym
przypominać. Może podnoszenie oczek było lżejszą pracą?
Kiedy wyciągnęła pełne wiadro i już miała wracać, spojrzała na most. Jakby przeszedł
ją prąd. Ranny mężczyzna znów tam stał. Tym razem jednak nie wpatrywał się w toń rzeki,
ale patrzył na domek majstra. Chyba jeszcze jej nie zauważył.
Jej pierwszą reakcją było poczucie ulgi. Więc jednak nie wrócił w nocy i nie rzucił się
do rzeki. Może miała rację, może rzeczywiście uratowała ludzkie życie, po prostu stojąc tam
i śledząc go wzrokiem.
Teraz jednak miała wrażenie, że to on patrzy prosto na nią. Chwycił ją lęk. Dlaczego
stał tam i przyglądał się jej w ten sposób? Jeśli chciał się utopić, to wpatrywałby się w wodę,
a nie interesował się tym, co dzieje się wokół niego.
Może ją rozpoznał? Pomogła mu przecież w poczekalni u lekarza. Może był
samotnym, nieszczęśliwym człowiekiem, który nie miał z kim porozmawiać? Może dlatego
pomoc, której mu udzieliła, zrobiła na nim takie wrażenie?
Odwróciła wzrok od mężczyzny na moście i starała się poruszać tak naturalnie, jak to
możliwe, kierując się w stronę schodków. Wiadro dotknęło progu i dużo wody się wylało, ale
nie przejęła się tym, tylko szła dalej. Postawiła wiadro na blacie i stała tak nieruchomo, nie
wiedząc, co ma robić. To, że obcy mężczyzna wodził za nią wzrokiem w ten sposób, było
nieprzyjemne, ale jednocześnie współczuła mu.
Usłyszała głosy matki i Anne Sofìe za drzwiami, nachyliła się nad piecem i zaczęła
rozpalać ogień. Kiedy po dobrej chwili wyjrzała na dwór, na moście było pusto.
Następnego dnia nareszcie zjawiła się Hilda. Przyszła w środku dnia. Elise i matka
patrzyły na nią przestraszone.
- Przychodzisz o tej porze? - spytała matka. Nie była w stanie wykrzesać z siebie
nawet trochę radości, bała się, że coś się stało. - Dostałaś wypowiedzenie?
- Wypowiedzenie? - spytała Hilda oburzona. - A niby dlaczego? Myślisz, że nie radzę
sobie z pracą?
- Nie, tylko pomyślałam... że skoro przychodzisz o takiej porze...
Hilda usiadła przy stole.
- Macie dla mnie filiżankę kawy?
Matka pośpieszyła nastawić dzbanek z kawą.
- U was wszystko w porządku? - spytała drwiąco Hilda. - Chodzicie sobie tu, nie
musząc nic robić, tylko ugotować coś do jedzenia i pozmywać.
- Tkamy dywaniki z resztek materiałów. Poza tym kilka razy w tygodniu pracuję w
sklepie u Magdy - powiedziała matka, stawiając przed nią filiżankę. - Pewnie słyszałaś, że
Elise musiała odejść z fabryki, bo jest w odmiennym stanie. Najęła się jako sprzątaczka, ale
było jej za ciężko. Emanuel też uznał, że nie powinna tak ciężko pracować.
Hilda posłała Elise drwiący uśmiech.
- Było ci za ciężko? Powinnaś raz pójść popracować za mnie, zobaczyłabyś, co to
znaczy ciężka praca.
Elise nie odezwała się.
- Biedaczka - westchnęła matka i przyglądała się jej zmartwiona. - Za ciężko
pracujesz. Może powinnaś wrócić do Hjula?
Hilda pokręciła głową i zacisnęła mocno usta. Coś jest nie tak, pomyślała Elise.
Inaczej Hilda nie przyszłaby tu w środku dnia.
- Nie możesz powiedzieć panu Paulsenowi, że masz za dużo pracy? - nie poddawała
się matka. - A może znajdziesz sobie jakieś inne miejsce? U kogoś, kto będzie się bardziej o
ciebie troszczył.
Hilda spojrzała na nią zła.
- Myślisz, że znajdzie się ktoś lepszy od niego?
- Nie powiedziałam nic złego o panu Paulsenie, to ty powiedziałaś, że jesteś
wykończona. Jesteś młoda i masz całe życie przed sobą. Powinnaś poszukać pracy, która
uczni je łatwiejszym.
Hilda roześmiała się drwiąco.
- Uczyni moje życie łatwiejszym! Mówisz, jakbyśmy były z tych, co mieszkają po
drugiej stronie rzeki.
Matka nie odpowiedziała, poczuła się dotknięta. . Otworzyły się drzwi, stanęła w nich
Anne Sofie. Bawiła się z tyłu za domem.
- A to jest nasza maleńka! - Matka rozpromieniła się. - Chodź, Anne Sofie! -
zawołała. - Przywitaj się ze swoją nową ciocią.
Hilda odwróciła nieco głowę, przyglądała się jej bez zainteresowania.
- Ciocią? - powtórzyła poirytowanym głosem.
- Podejdź tu, Anne Sofie - powiedziała matka i wyciągnęła do niej ręce, a dziecko
podbiegło i rzuciło się jej w objęcia.
- Mogłabyś ją poprosić, żeby na chwilę wyszła? Muszę z wami o czymś
porozmawiać.
- Anne Sofie nie będzie nam przeszkadzać. Ona i tak nic nie zrozumie.
Elise widziała po twarzy Hildy, że siostra jest czymś bardzo zdenerwowana. Do tej
pory Elise milczała, ale zrozumiała, że powinna teraz zadziałać.
- Wezmę Anne Sofie na dwór, to będziecie mogły porozmawiać w spokoju.
Nie czekając na odpowiedź, zdecydowanym ruchem zabrała dziewczynkę z objęć
matki i wyszła z małą na zewnątrz.
W słońcu było ciepło. Kiedy była ładna pogoda, prawie zapominała, że szło już ku
jesieni. Bała się zimy, wiedziała, że w domku majstra będzie co najmniej tak samo zimno jak
w mieszkaniu w czynszówce. Drzwi do kuchni były wypaczone, wzdłuż framugi ciągnęły się
duże szpary, zimą będzie przez nie wiał wiatr. Nie będzie ich stać, żeby porządnie rozpalić w
piecu, no i kto naprawi drzwi, skoro nie było Emanuela? Odpowiedź nasuwała się sama.
Nikt.
Idąc z Anne Sofie, minęły mały sad, gdzie rosły jabłonie. Schodziły stromym
zboczem porośniętym trawą. U podnóża wzgórza leżał mały domek kowala. Tam na stryszku
mieszkała pomocnica masarza, która pomagała mu napełniać flaki mięsną masą. Była niska i
okrągła i brakowało jej z przodu jednego zęba. Wszyscy, którzy ją znali, mówili do niej
Kiełbaska. Nigdy nie wyszła za mąż, ale przygarnęła troje sierot, które ją ubóstwiały.
W domu obok, który był nawet jeszcze mniejszy, niewiele większy od domków dla
lalek, które stały w ogrodach okalających piękne wille po drugiej stronie rzeki, mieszkał
kontroler wagonów. Chodził od jednej stacji kolejowej do drugiej, przechodził wzdłuż
stojących na stacji wagonów i uderzał w koła młotkiem na długim trzonku. Jeśli coś było nie
w porządku, twierdził, że słyszy to po dźwięku, jaki wydawały. Elise nie bardzo rozumiała,
jak to możliwe, ale Peder, Kristian i Evert chcieli wszyscy trzej zostać kontrolerami
wagonów, kiedy dorosną, tak przynajmniej twierdzili.
Elise była u niego raz, razem z ojcem. Domek składał się z maciupeńkiej kuchni i
jednej izby, w której co prawda mieściło się tylko jego łóżko i komoda, ale on zdawał się być
zadowolony i nazywał pokój „swoim małym królestwem”. Był kiedyś żonaty, z okropnie py-
skatą złośnicą. Nie mieli dzieci, a po jej śmierci cieszył się spokojem, jaki panował w jego
małym domku.
Elise szła do Kiełbaski, wiedziała, że ją zastanie, bo o tej porze wracała do domu na
obiad. Martwiła się, jak najmłodsze dziecko poradzi sobie samo w domu teraz, kiedy dwójka
starszych wychodziła rano do szkoły, a ona do pracy.
Kowal Anders, Skóra, jak nazywały go dzieciaki, najwyraźniej gdzieś wyszedł, więc
Elise otworzyła drzwi wejściowe i zawołała. Usłyszała, jak Kiełbaska krzyczy: „Wejdź!”
Wzięła Anne Sofie i zaczęła wchodzić po schodach.
Kiełbaska i dziecko siedziały i jadły, pachniało smażoną kiełbasą. Elise czuła, jak już
od samego zapachu skręca ją w żołądku. Gdyby nie zjawiła się Hilda, jadłyby teraz obiad.
- To ty, Elise? - spytała Kiełbaska zdziwionym głosem.
Elise poczuła wyrzuty sumienia, powinna była odwiedzić ją już dawno temu. Kobieta
pomagała im, podrzucając od czasu do czasu kawałek kiełbasy, szczególnie kiedy widziała,
jak ojciec pijany wałęsa się po Lakkegata. Rozumiała, w jakiej znaleźli się sytuacji.
- To chyba nie twój dzieciak, ten, którego trzymasz za rękę? Elise pokręciła głową,
śmiejąc się.
- Nie, mamy lokatora.
- Słyszałam, że wyszłaś za mąż i wprowadziłaś się do domku. Gratuluję. Podobno
wżeniłaś się w dobrą rodzinę, tak słyszałam.
- Mąż jest w straży granicznej w Kongsvinger. - Nie mogła się odnaleźć, to było
trudniejsze, niż się spodziewała. Jeśli Kiełbaska słyszała, że Elise wyszła dobrze za mąż, nie
zrozumie sytuacji, w jakiej się znalazły. - Przyszłam, bo chcę cię o coś spytać - zaczęła Elise,
przyglądając się siedzącemu przy stole dziecku, które było mniej więcej w wieku Anne Sofie.
- Nie masz nikogo, kto zająłby się Larsine teraz, kiedy dwójka najstarszych poszła do szkoły.
Kiełbaska pokręciła głową. - Właśnie, z tym jest kłopot. Musi sobie sama radzić,
biedactwo.
- Dostałam wymówienie z fabryki i teraz zajmuję się robieniem dywanów na
zamówienie. Pomyślałam, że mogłabym się zaopiekować Larsine, skoro i tak pilnuję Anne
Sofie.
Kobieta patrzyła na nią, jakby nie wierzyła własnym uszom.
- Znalazłabyś na to czas? - spytała i zaraz dodała: - Wiesz, że nie jestem milionerką.
Elise pośpieszyła wyjaśniać. - Nic za to nie wezmę, ale gdybyś od czasu do czasu
przyniosła kawałek kiełbasy, kiedy przyjdziesz ją odebrać. To będzie wystarczająca zapłata.
Kobieta patrzyła na nią, nic nie mówiąc. Chyba zrozumiała.
- Nie wszystko złoto, co się świeci, jak mawiał mój ojciec - powiedziała po chwili
namysłu. - Niech tak będzie. Ty zaopiekujesz się Larsine, a ja przyniosę ci kawałek kiełbasy,
jeśli uda mi się coś wynieść.
Skierowała wzrok na Anne Sofie.
- Mama na pewno jest zadowolona, że masz taką opiekunkę jak Elise.
Elise ścisnęła mocniej dłoń Anne Sofie.
- Mama jest w niebie, ale niedługo wróci - stwierdziła dziewczynka zadziwiająco
stanowczo.
Elise aż drgnęła. Anne Sofìe musiała jednak zrozumieć więcej, niż sądził jej ojciec.
Zauważyła też, że dwie najstarsze dziewczynki wymieniły spojrzenia i zdusiły śmiech.
- Co ty powiesz - odezwała się poważnie Kiełbaska. - W takim razie dobrze, że
możesz do tego czasu mieszkać u Elise i jej mamy.
Elise odwróciła się, musiała już iść.
- Nie mieszkamy daleko. Larsine na pewno da radę przyjść sama.
- Na początku będę ją odprowadzała. Pozdrów matkę, Elise. Elise szła zamyślona,
podchodząc pod wzgórze. Myślała o tym, co powiedziała Anne Sofìe. Bez sensu, że Asbjorn
Hvalstad powiedział jej, że matka wybrała się w daleką podróż, skoro Anne Sofìe wiedziała,
że matka umarła. Wierzyła co prawda, że wróci, ale to wcale nie było takie dziwne. Nawet
dorosłemu trudno było zrozumieć, czym jest śmierć.
- Biedny człowiek.
Anne Sofìe dotąd szła w milczeniu; odezwała się nagle i nieoczekiwanie.
Elise spojrzała na nią zdziwiona.
- Jaki człowiek?
- Ten z kulami.
Elise odwróciła się gwałtownie. Nie widziała nikogo.
- O kim ty mówisz? - spytała, czując dziwny niepokój.
- O tym panu, którego boli głowa. Elise znów się odwróciła.
- Widziałaś go? Anne Sofie przytaknęła.
- Gdzie? - spytała Elise.
- Nie mógł iść, bolały go nogi.
- Gdzie go widziałaś, pytam? - powtórzyła Elise, zdając sobie sprawę z ostrego tonu w
swoim głosie. Ten człowiek zaczynał ją denerwować. - Chodzi ci o to, że stał i się nie ruszał?
Anne Sofìe przytaknęła.
- Patrzył na nas?
Anne Sofìe ponownie przytaknęła. Elise chwyciła ją za rękę. Nagle się przestraszyła.
- Pośpiesz się, Anne Sofìe, musimy wracać do domu i zrobić obiad.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Kiedy Elise weszła do kuchni, zobaczyła, że matka szybko wstaje od stołu, wycierając
oczy rogiem fartucha. Miała zapłakaną twarz.
- Hilda już poszła? - spytała. Matka przytaknęła, nie patrząc na nią.
Ziemniaki były nieobrane, w ogóle nic nie było zrobione.
- Dlaczego płaczesz?
Matka pokręciła tylko głową. Nalała wody z blaszanej miski i zabrała się do obierania
ziemniaków.
- Idź się pobaw, Anne Sofie. Pobiegnij do drewutni i sprawdź, czy dzisiaj też jest tam
kotek.
Elise spodziewała się, że Anne Sofie nie zechce pójść sama; z ulgą stwierdziła, że
jednak poszła.
- Teraz możesz mi powiedzieć.
- Hilda spodziewa się dziecka.
- Co ty mówisz? - Elise wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. - Znów? - spytała.
Opadła na kuchenny stołek i westchnęła. - To nie może być prawda!
- Powiedziała, że powinnam się z tym liczyć, skoro z nim żyje. A kiedy na to
zareagowałam, stwierdziła, że nie powinnam była pozwolić jej wprowadzić się do niego. -
Matka wytarła nos. - Chyba zapomniała, że byłam wtedy w sanatorium - dodała.
- Ale... Nic nie rozumiem... Przecież cierpi, nie mogąc mieć przy sobie Braciszka. Jest
nieszczęśliwa, że go oddała. '
W tym momencie przyszła jej do głowy pewna myśl. Zagryzła mocno wargi.
- To oni za tym stoją? Chcą mieć braciszka albo siostrzyczkę dla małego, tak?
Matka patrzyła na nią, stała jak sparaliżowana.
- Jak możesz coś takiego mówić? Twierdzisz, że wykorzystaliby Hildę jak jakieś
zwierzę rozpłodowe?
- Ostatnim razem tak zrobili. Nie powiesz chyba, że to nie było zaplanowane. Pan
Paulsen chciał pomóc swojemu siostrzeńcowi i załatwić mu dziedzica, więc pozwolił Hildzie
wierzyć, że zaopiekuje się nią i dzieckiem. W pewnym sensie to zrobił, ale nie tak jak Hilda
to sobie wyobrażała!
Matka kręciła głową. - Tak podły chyba nie jest - powiedziała.
- Owszem, mamo; oni potrafią być bardzo wyrachowani. My się nie liczymy, my,
którzy mieszkamy po tej stronie rzeki. Mogą nas wykorzystać, jak tylko chcą. Rujnujemy
sobie zdrowie, harując w fabryce, albo wykorzystują nas w inny sposób, jak Hildę.
- Myślę, że się mylisz, Elise. Hilda wcale się tym tak bardzo nie przejęła. Była
zdenerwowana, ale głównie dlatego, że nie wiedziała, jak ja to przyjmę. Powiedziała, że tym
razem zatrzyma dziecko.
Elise uśmiechnęła się z wyższością. - Ciekawe, jak ona sobie to wyobraża? -
powiedziała.
Tego wieczoru Elise postanowiła, że powie chłopcom, że będzie miała dziecko.
Lepiej dawkować im te wiadomości. Poza tym może już dawno się domyślili? Tak czy
inaczej powinna z nimi o tym porozmawiać.
Pan Hvalstad był uprzejmy i miły jak zwykle. Jadł solone śledzie i ziemniaki, jakby to
były kotlety z duszoną kapustą. Rozmawiał radośnie z matką, opowiadając o różnych
zdarzeniach w pracy. Po wprowadzeniu się lokatora zmienili pory posiłków, jedli teraz nieco
później niż dawniej. Przychodził z biura koło drugiej, ale wracał i pracował całe popołudnie,
podobnie jak wielu innych urzędników.
Jej myśli wciąż krążyły wokół Hildy. Elise trudno było uwierzyć, że cieszyło ją to
nowe życie, które w niej rosło. Gdyby była zakochana w jakimś przystojnym młodzieńcu, to
jeszcze by ją rozumiała. Jak sobie poradzi, jeśli zachowa dziecko? Zamierzała się tu do nich
wprowadzić? Zmusić ich do wymówienia lokatorowi i zamieszkać na stryszku? Co powie
Emanuel, jeśli będzie miał dwójkę płaczących dzieciaków w domu? I z czego Hilda
zamierzała żyć? Wróci do fabryki, zostawiając dziecko pod opieką matki?
Sama nie miałaby nic przeciwko temu, ale nie była pewna Emanuela. Nie wiedziała
też, czy matka da radę. Na pewno chętnie by pomogła, ale nie miała wiele siły.
Szkoła znów się zaczęła, zarówno Peder, jak i Kristian pracowali po lekcjach. Ich
dzień trwał długo, a kiedy wracali do domu, byli wykończeni. Kiedy Elise usiadła i
uroczyście zaczęła przemawiać do nich poważnym tonem, podczas gdy oni przełykali
kolację, Kristian odezwał się oschle: - Przestań, Elise. Myślisz, że już dawno się nie
domyśliliśmy?
- Sądzę, że to będzie dziewczynka - powiedział Peder, nie podnosząc nawet wzroku
znad jedzenia. - Pingelen twierdzi, że to będzie chłopak. Mówi, że jeśli ludzie są w sobie
zakochani, to rodzą się im chłopcy - zaśmiał się. - Mama i tata byli chyba dwa razy w sobie
zakochani - dodał i zaraz spytał: - A gdzie mały będzie spał?
Patrzy! na Elise zasępiony.
- Chyba nie położysz go w szufladzie komody ani u nas w pokoju?
- Nie wybiegałam myślami tak daleko. Mamy jeszcze dużo czasu.
Dwa dni później, kiedy chłopcy kładli się spać, rozległo się pukanie do drzwi. Elise
poszła otworzyć. Na zewnątrz stał Johan.
Powitała go z mieszaniną radości i lęku. Obiecała Emanuelowi, że więcej go już nie
zaprosi do domu.
- Johan? Przyjechałeś do domu na przepustkę? Przytaknął, uśmiechając się.
- Przyjechałem dzisiaj przed południem i zostanę do rana.
- Kto przyszedł? - zawołał Peder, stając w drzwiach. - To Johan? - spytał radosnym
głosem, kiedy zrozumiał, kim był gość. Odwrócił się do matki, która stała przy piecu, -
Chyba nie każesz nam iść spać, kiedy przyszedł Johan?
Ku zdziwieniu Elise matka odwróciła się, mówiąc: - Proszę, wejdź, Johan. Opowiedz
nam, co się dzieje na granicy. Będzie wojna, jak myślisz?
Johan wszedł do środka.
Elise nie zdążyła nawet zaprotestować. Nie mogła powiedzieć, że Emanuel zakazał
mu tu wstępu. Poza tym to matka zaprosiła go do środka, nie ona.
- Tego nikt nie wie, droga pani Lovlien. Wciąż słyszy się plotki o tym, że jakimś
podejrzanym osobom udało się przedostać do miasta, ale policja zaraz je wyłapuje i po cichu
odstawia na granicę. Zdarzyło się, że jakaś młoda para próbowała wejść do twierdzy w grupie
innych ludzi. Nawet nie mówili po norwesku. Strażnik wyczuł pismo nosem i nie pozwolił im
wejść. Kiedy później próbowaliśmy ich odnaleźć, okazało się, że przepadli bez śladu.
Peder i Kristian weszli do kuchni, mieli na sobie pocerowane, za małe piżamy. Stali
tam i patrzyli na niego wielkimi oczami.
- A jak morale wśród żołnierzy? - spytała matka z zainteresowaniem.
- Dobrze, mimo że nie jest im łatwo. Wielu martwi się o żony i dzieci, którym nie
starcza pieniędzy ani na jedzenie, ani na czynsz. Zdarza się, że jakiś Szwed z miasta od czasu
do czasu proponuje nam pieniądze za wpuszczenie go do twierdzy, ale nie dajemy się
przekupić. Jeden z naszych chłopców tak się zezłościł, że przysunął pięść do twarzy Szweda,
mówiąc: „Myślisz, że zaprzedam duszę dla pieniędzy, ty przeklęty Szwedziuchu?!” Potem
żałował, że mu nie dołożył.
Elise zauważyła, że Johan urósł w oczach matki. Może obawiała się, że da się skusić,
skoro raz już tak się stało.
Johan usiadł przy stole i wziął filiżankę, którą podała mu matka.
Chłopcy ostrożnie zrobili jeszcze kilka kroków do przodu, najwyraźniej bojąc się, że
zaraz zostaną odesłani do łóżka.
- Jeden z poruczników przebrał się w cywilne ubranie i udał się na most kolejowy,
którego mamy pilnować - ciągnął dalej Johan. - Żeby sprawdzić, czy strażnicy dobrze
wypełniają swoje zadanie. Doszedł do mostu i zaczął się ostrożnie skradać, ale nie zdążył
podejść bliżej, bo ktoś chwycił go mocno za kark, rzucił go na ziemię i siedząc mu okrakiem
na plecach, wysyczał: „Coś ty, do cholery, za jeden?!”
Johan śmiał się, Peder i Kristian wtórowali mu głośno.
- Dobrze mu tak, skoro był taki głupi - powiedział Peder zachwycony.
Elise czekała na jakiś szyderczy komentarz ze strony Kristiana, ale nic takiego nie
nastąpiło. Odwrócił się tylko do Pedera i powiedział spokojnie: - Porucznik był Norwegiem.
Chyba rozumiesz, że chciał tylko sprawdzić, czy strzelcy dobrze nas bronią.
- Jasne - odpowiedział Peder speszony.
Johan posłał Elise wesołe spojrzenie, ale zaraz znów spoważniał.
- Teraz jest ciekawiej niż kiedykolwiek. Szwedzi postanowili wznowić z nami
rokowania. W środę negocjatorzy wyjechali do Karlstad.
Matka zmarszczyła czoło. Wyglądała na zmartwioną.
- To się nie uda.
Johan uśmiechnął się uspokajająco.
- Na pewno wszystko się dobrze ułoży. Ani Norwegowie, ani Szwedzi nie chcą
wojny.
- Tylko nikt nie chce ustąpić. To się skończy jakąś awanturą. Tak to bywa, kiedy
mężczyźni się kłócą.
- Szkoda, że nie było was na dworcu w Kongsvinger, gdzie zatrzymał się pociąg z
negocjatorami. Ludzie wyszli, żeby wiwatować na ich cześć; była w nich i powaga, i zapał.
Pokazało to, jakim zaufaniem ludzie ich darzą. Od momentu, kiedy pociąg wjechał na peron,
do chwili, kiedy zniknął nam z oczu, można było wyczuć ten szczególny nastrój, którego
Norwegowie dotąd być może nigdy nie doświadczyli: dumę z bycia niezależnym krajem.
- Taki niezależny to jeszcze nie jest - odezwała się matka sceptycznie.
- To prawda, ale niewiele już brakuje, jestem tego pewien. Mieliśmy wrażenie, że
uczestniczymy w czymś wielkim. Wystarczył sam widok tych dostojnych panów. Mają nie
tylko wolę i władzę, ale czują też miłość do ojczyzny i chcą walczyć o nasz kraj.
Przy kuchennym stole zrobiło się cicho.
- Opowiedz coś jeszcze - poprosił Peder. Był tak podniecony, że nie mógł usiedzieć w
spokoju. - Zastrzeliłeś jakiegoś Szwedziucha czy też się ukrywają?
- Jeszcze nie ma wojny, Peder.
Głos Kristiana był spokojny, brzmiał dorośle, jakby pouczał kogoś młodszego od
siebie. Peder był zawiedziony.
- Nie rozumiesz, co to znaczy wojna - odezwała się matka, patrząc na niego poważnie.
- Żołnierze to nie guziki, które spadają ze stołu, tylko ludzie, którzy mogą zostać trafieni w
głowę, w brzuch czy w nogę, którzy krzyczą z bólu, krwawią i przeżywają katusze. Uważam,
że powinieneś przestać się bawić w wojnę.
Johan patrzył na nią.
- Zgadzam się, że wojna jest straszna, ale musimy bronić swojego kraju. Żołnierze na
granicy są dumni ze swojej służby, czują, że robią coś istotnego. Wczoraj jedna z kompanii
dostała nagle rozkaz przemieszczenia się na stację w Mysen. Nie wiem, czy to właściwa
decyzja, właśnie teraz, kiedy mają się rozpocząć rokowania w Karlstad. Według nas lepiej by
było, gdyby cały batalion pozostał zgromadzony na granicy w Kongsvinger, gdzie może się
pojawić wróg. Po co przenosić jego część w miejsce, które w wypadku wojny nie będzie
odgrywało równie ważnej roli. Czuliśmy się zawiedzeni, kiedy odjeżdżali.
Elise zastanawiała się, czy Emanuel był wśród tych, którzy zostali przeniesieni, ale
nie chciała pytać. Dowie się w swoim czasie.
- No, chłopcy, idźcie spać - powiedziała matka, wskazując palcem na sypialnię. -
Jutro musicie wcześnie wstać do szkoły, a po lekcjach macie przed sobą jeszcze długi dzień
pracy.
Peder i Kristian posłuchali, aczkolwiek niechętnie. Matka poszła za nimi sprawdzić,
czy się położyli.
Nagle Elise poczuła, że źle się czuje, zostawszy sam na sam z Johanem. Miała
uczucie, że robi coś złego, chociaż sytuacja była niewinna.
Kochała Emanuela. Czas, kiedy była z Johanem, wydawał się nieskończenie odległy.
Tyle się wydarzyło w ciągu tych siedmiu miesięcy. Kiedy Johan zerwał zaręczyny, zmusiła
się, żeby o nim zapomnieć. Należał do przeszłości.
- Co u ciebie, Elise? Jesteś zdrowa? - spytał, patrząc na nią swoimi zielonymi oczami,
które były takie piękne. Kiedy padało na nie światło, widziała w nich odcienie różnych
kolorów.
- Tak, dziękuję - przytaknęła. - Czuję się dobrze. Dostałam wypowiedzenie z
przędzalni, ale zaczęłam tkać dywany ze szmatek.
Spojrzał na nią z przestrachem. - Dostałaś wypowiedzenie? - spytał. - Przecież zwykle
pozwalano pracować robotnicom, nawet jeśli spodziewały się dziecka.
- To prawda. Między innymi Hildzie. Ale teraz najwyraźniej zaostrzono zasady. Może
z powodu tego strasznego wypadku. Nie wiem. Jednej robotnicy ręka wkręciła się w tryby
maszyny.
Przeszedł ją dreszcz.
- Nadzorca powoływał się na Ustawę Fabryczną z 1892 roku.
- Ale chyba sobie radzisz. Masz przecież męża. Pokiwała głową, nie patrząc na niego.
- Byłem razem z nim na manewrach. Otworzyła szeroko oczy.
- Razem z Emanuelem?
Johan przytaknął. Miał wzrok wbity w stół. - Miły z niego chłopak - powiedział. Elise
przytaknęła.
- Jest bystry.
Odnosiła wrażenie, że Johan się waha. Jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale
milczał. W końcu się przełamał: - Podziwiam go. Dużo myślałem o tym, co mi powiedziałaś.
Czuła niepokój, żałowała, że z nim o tym rozmawiała.
- Jak powiedziałam: jest bystry. Zapadła cisza.
- Próbowałem z nim rozmawiać. Pomyślałem, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić. -
Wzruszył ramionami i się uśmiechnął. - Ty i twoja matka spotykacie się z moją matką i z
Anną. Kiedy wrócę do domu, będziemy się czasem spotykać.
- Dobrze by było, gdybyśmy mogli się przyjaźnić.
- Ale on nie chciał. „Nie mam ci nic do powiedzenia” - tak mi oznajmił.
- Jest zazdrosny.
- Nie ma do tego powodu.
- Też mu to powiedziałam. Nie chce, żebyś tu przychodził. Nareszcie to z siebie
wyrzuciła. Nie miała teraz odwagi na niego spojrzeć.
Johan się roześmiał dziwnym, sztucznym śmiechem.
- Rozumiem, przecież siedziałem w więzieniu i... Słowa zawisły w powietrzu.
- Nigdy cię za to nie potępiałam. To nie zmieniło moich uczuć do ciebie. Chodzi o to,
co potem się wydarzyło.
Zamilkła i zagryzła wargi.
- Ktoś chyba chciał coś między nami popsuć. Wydaje mi się, że ktoś nawet
majstrował przy naszych listach. Lort - Anders powiedział kiedyś...
Drzwi od izby sypialnej się otworzyły, matka weszła do kuchni.
- Najlepiej zrobisz, jeśli niedługo też się położysz. W twoim stanie potrzebujesz dużo
snu.
Elise zrozumiała, o co jej chodziło. Matce nie podobało się, że Elise i Johan siedzieli
tu sami i rozmawiali. Johan natychmiast wstał, Elise poszła za nim do drzwi.
Kiedy stali na schodkach, zbliżył się do niej i powiedział cicho: - Muszę ci coś
powiedzieć, ale nikt nie powinien tego usłyszeć. Jeśli nadarzy się okazja, wpadnę tu jeszcze
przed jutrzejszym wyjazdem. Nawet jeśli Emanuel sobie tego nie życzy - dodał, patrząc na
nią z przekorą.
Przyglądała mu się, zastanawiając się, co to mogło być. Poza tym chyba nie będą
mieli okazji porozmawiać na osobności. Jutro matka będzie cały dzień w domu.
Nękały ją wyrzuty sumienia, kiedy kładła się do łóżka. Nawet jeśli poprosi chłopców,
żeby nie mówili o wizycie Johana, to Peder prędzej czy później na pewno się zdradzi. Nie
mogła prosić ich, żeby kłamali. To już lepiej, żeby sama powiedziała o tym Emanuelowi i
miała to już za sobą. Musiał przecież zrozumieć, że nie mogła być niegrzeczna. Powie mu, że
mama zaprosiła go do środka, bo chciała usłyszeć, co u nich nowego; na pewno to zrozumie.
Poza tym przecież powiedziała Johanowi, żeby więcej nie przychodził. Jutro znów napisze
list do Emanuela. Nawet jeśli będzie musiała zaoszczędzić i zjeść mniej na obiad.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Ledwo udało się Elise wyprawić chłopców do szkoły, kiedy zobaczyła Kiełbaskę,
która szła zboczem, trzymając za rękę Larsine.
- Popatrz, Anne Sofie, idzie Larsine, będziecie się bawić. Anne Sofie schowała się za
jej spódnicą, zerkała zza niej ostrożnie.
- Nie chcę się z nikim bawić, tylko ci pomagać. Elise głaskała ją uspokajająco po
włosach.
- Co ty mówisz? Będzie wam miło razem. Weselej jest bawić się z kimś niż siedzieć
samej w kącie. Będziecie się mogły bawić tymi pięknymi szyszkami, których Peder dla
ciebie nazbierał. Zróbcie im nogi z patyczków i bawcie się, że to krowy. Możecie też zrobić
dla nich zagrodę, w drewutni na pewno coś znajdziecie.
Larsine była zawstydzona i niechętna, podobnie jak Anne Sofie, ale Kiełbaska
powiedziała stanowczo: - Żadnego marudzenia. Masz się grzecznie zachowywać i słuchać się
Elise. - Odwróciła się plecami i zaczęła schodzić ze wzgórza.
Ranek był chłodny, czuło się wyraźnie zbliżającą się jesień.
- Chodźcie, dziewczynki. Możecie iść ze mną do kuchni i pobawić się guzikami
Pedera.
Matka myła schody prowadzące na stryszek, a Elise usiadła do krosna. Najlepiej było
zostawić dzieci same sobie, wtedy zwykle się jakoś dogadywały.
Nie minęło dużo czasu, kiedy doszły ją z kuchni odgłosy ożywionej rozmowy.
Dziewczynki bawiły się w najlepsze, jakby znały się od zawsze. Elise przysłuchiwała się ich
radosnym głosom. Gdyby tak dorośli potrafili zachowywać się równie nieskomplikowanie,
pomyślała i westchnęła.
Myślała o Johanie. Zastanawiała się, czy po wizycie u nich poszedł prosto do Agnes.
Może nawet u niej nocował. Rodzice Agnes nie zważali tak bardzo na takie rzeczy, poza tym
nie pierwszy raz Agnes przemycała mężczyznę do siebie na górę bez wiedzy rodziców. Johan
mógł robić, co chciał, nie miała do niego żadnych praw. Poza tym to było najlepsze, co
mogło się wydarzyć, i ze względu na zazdrość Emanuela, i rozgoryczenie Agnes.
Szybko się pocieszyli. Oboje. Może Johan miał oko na Agnes już wcześniej?
Próbowała sięgnąć pamięcią wstecz, ale nie była w stanie przypomnieć sobie czegoś, co
mogłoby na to wskazywać. Pamiętała natomiast, że Agnes była zazdrosna o nią i dziwiła się,
jak udało się jej złapać najprzystojniejszego kawalera w całej okolicy.
Ku jej wielkiej radości przyszedł listonosz z listem. Czuła, że serce bije jej szybciej.
Może Emanuelowi zrobiło się przykro, że jego poprzedni list był taki oficjalny i że pisał w
nim jedynie o życiu w wojsku i o referendum.
Matka stała i czekała w napięciu, aż otworzy kopertę. Anne Sofie i Larsine dawno już
wyszły do drewutni, żeby poszukać czegoś, co mogłoby posłużyć za zagrodę dla ich krów.
- Chciałabym przeczytać go na osobności.
Widziała zawiedzioną twarz matki, ale nie przejęła się tym. Jeśli był to namiętny list
miłosny, chciała przeczytać go, będąc sama.
Wyszła na dwór i usiadła na ławce od południowej strony, otworzyła kopertę.
Najukochańsza Elise!
Wygląda na to, że jednak będzie wojna. Wczoraj, pierwszego września, powołanie do
wojska dostali wszyscy zdolni do walki szeregowcy z ostatnich dwóch roczników (lata 1901 -
1902). Mają wzmocnić Korpus Strzelców, żeby był w pełni siły bojowej. Żeby nie wzbudzać
uwagi, wezwania zostały rozesłane do wszystkich rekrutów pocztą. Nie zostało to nigdzie
publicznie ogłoszone w obawie przed paniką i chaosem. Dla nas jest to równoznaczne z
wojną. W obozie panuje nerwowa atmosfera, chociaż wielu z nas poczuło także ulgę, że
nareszcie coś się zaczyna dziać. Najgorsza jest niepewność. Twierdza jest stale umacniana i
ulepszana. Wieść niesie, że szwedzkie oddziały zbliżyły się już do granicy, ogień z ich strażnic
jest widoczny w wielu miejscach w głębi naszego kraju. Podobno także duże oddziały
szwedzkiej kawalerii są gotowe, by ruszyć na naszą stolicę i zalać nasz kraj. To nas martwi.
Boimy się, że nasze kompanie są za daleko i nie będą w stanie W porę powstrzymać natarcia.
Chcielibyśmy podejść bliżej, dojść do samej granicy.
Modlę się za was, Elise. Mam nadzieję, że znajdziesz pocieszenie w tych słowach:
„Oddaj brata swego, oddaj chłopca swego, swego przyjaciela, Męża, narzeczonego.
Oddaj to, co masz najlepszego, tego, kogo kochasz najbardziej, By poszedł walczyć za
ojczyznę”.
Twój Emanuel
Elise pozwoliła, by list upadł jej na kolana. Siedziała i patrzyła przed siebie. Była jak
sparaliżowana.
Wojna... Już samo słowo przerażało. W myślach widziała pole bitwy, usłane rannymi
i ciałami martwych żołnierzy. „Oddaj chłopca swego, męża, narzeczonego”...
Jak to możliwe, że ci chłopcy czuli ulgę na wieść o tym, że „coś” się zbliża? To „coś”
znaczyło, że mogą trafić na linię ognia, że będą strzelać do wroga, ryzykując, że sami zostaną
trafieni. Bronić swojego kraju, to oczywiście rozumiała. Miłość do ojczyzny. Czuła ją, było
to dla niej ważne. Miała jednak wrażenie, że żołnierze niemal chcieli, żeby doszło do wojny.
Pokręciła głową.
Powoli złożyła list i schowała go do koperty. Czy mimo wszystko nie mógł dopisać
czegoś bardziej osobistego? Dać jej do zrozumienia, że za nią tęskni?
Wstała ze stołka, musiała wracać do pracy. Pomyślała, że Johan na pewno o tym
wszystkim nie wiedział. Jak to jednak możliwe, że dostał przepustkę, skoro sytuacja znów się
zaostrzyła?
Rozkaz wzmocnienia oddziałów i powołania nowych rekrutów przyszedł pewnie
nagle. Zapewne nic nie wiedział o zbliżających się potężnych szwedzkich oddziałach.
Kapitan, który udzielił mu jednodniowej przepustki, prawdopodobnie też nie był tego świa-
domy.
Przeszył ją chłód. Emanuel i Johan... I wszyscy inni: mężowie, narzeczeni, synowie,
ojcowie. Czy pozostaną na polu walki, wijąc się z bólu, odchodząc w męczarniach, poddając
się śmierci? Tylko dlatego, że Norwegia i Szwecja pokłóciły się o graniczne twierdze?
A może chodziło o coś więcej? O coś, czego ona nie rozumiała? Miłość do ojczyzny...
Owszem, kochała swój kraj. Ale czy coś się rzeczywiście zmieni tylko dlatego, że z flagi
zniknie znaczek unii? Albo dlatego, że będzie inny król? Znów pokręciła głową. Prawie
wszyscy mężczyźni w kraju, ci, którzy mieli prawo głosu, opowiedzieli się za rozwiązaniem
unii. Nie warto, żeby zdradzała się ze swoimi herezjami. Ale jeśli miała być szczera, to nie
bardzo wierzyła, że większość robotnic w przędzalni Graaha czy w Hjula byłaby chętna
,oddać chłopca swego, męża, narzeczonego dla ratowania ojczyzny”. Na pewno nie, jeśli to
miałoby znaczyć, że ich dzieci będą chodziły głodne.
Matka stała w drzwiach i czekała na nią.
- Jakieś wieści?
- Nic nowego - odpowiedziała Elise i spuściła wzrok, żeby ukryć swój niepokój. -
Mają dostać wsparcie, ale poza tym nic się chyba nie zmieniło. Nie martwi się zbytnio.
Matka patrzyła na nią, nic nie mówiąc. Może miała nadzieję, że Elise przeczyta jej
list?
- Pamiętasz, mamo, co Johan wczoraj mówił? Nie wierzy, że dojdzie do wojny.
- Bardziej ufam Emanuelowi niż Johanowi. Pamiętaj, że Emanuel ma maturę.
Co to ma do rzeczy, pomyślała Elise. Mówi tak, jakby Emanuel posiadał co najmniej
taką wiedzę jak premier.
- Co pisze? Widzę, że zbytnio się nie ucieszyłaś.
- Jest mi smutno, że nie napisał, że tęskni za domem.
- Kochanie, nie oczekuj, że będzie pisał namiętne listy miłosne, kiedy w każdej chwili
może dojść do wojny.
Elise wróciła do krosna, puściła je w ruch. Dzisiaj nie zarobiła więcej niż dziesięć ore.
Matka ugotowała na obiad duży garnek kaszy. Wliczając Larsine, było ich siedmioro
przy stole; dzieciaki musiały usiąść obok siebie na ławce pod ścianą.
Asbjorn Hvalstad był równie uprzejmy i miły jak zwykle, ale kiedy matka zaczęła
nakładać kaszę, na jego twarzy pojawił się grymas. - Widzę, że często gotujecie kaszę.
Matka zaczerwieniła się.
- Przykro mi, ale klienci nie zapłacili nam jeszcze za dywaniki.
- Ale dostała pani ode mnie zadatek na czynsz, pani Lovlien. Matka zrobiła się jeszcze
bardziej czerwona.
- Przykro mi, ale wszystko poszło na czynsz za dom. Hvalstad zwrócił się do Elise,
wyraźnie zdziwiony: - Pani mąż nie opłaca czynszu, pani Ringstad?
- Będąc na służbie, nie dostaje pensji - powiedziała. Czuła, że mówi do niego ostrym
tonem, ale zawód, spowodowany listem od Emanuela, i troska o przyszłość tkwiły w niej
głęboko.
- Ale zapewne pomagają pani rodzice męża? O ile wiem, mają duże gospodarstwo?
- To prawda, ale mąż opuścił je, kiedy wyjechał do Kristianii, żeby wstąpić do Armii
Zbawienia.
Więcej nie zamierzała mu mówić.
Hvalstad odwrócił się do matki. - Rozumiem, że to drażliwy temat. Przepraszam -
powiedział.
Matka spojrzała na Elise ze złością, najwyraźniej uważała, że Elise mogła starać się
być dla niego nieco milsza.
Sytuację uratował Peder.
- W tym roku ja i Evert siedzimy w szkole w jednej ławce. Przed nami siedzi Pingelen
i Wróbel. Wróbel ma na głowie pełno wesz. Widzimy, jak chodzą mu po karku, a czasem
nawet po naszym pulpicie. Evert raz tak się im przyglądał, że w ogóle przestał uważać.
Musiał podejść do nauczyciela „odebrać” karę. Uderzył go trzy razy linijką po paluchach. Aż
mnie rozbolał brzuch.
- Mówi się „po palcach” - poprawił go Hvalstad. - Nie „po paluchach”, Peder. -
Zwrócił się do matki: - Jak to się dzieje, że pani córka wyraża się tak poprawnie, a synowie
nie, pani Lovlien?
Elise nie mogła się pohamować.
- Mówią tak, jak mówi większość ludzi, którzy mieszkają tu, nad rzeką, panie
Hvalstad. Nie wiem, czy jest to poprawnie, czy nie.
Matce aż zabrakło tchu. Zrobiła się purpurowa na twarzy i ostrym wzrokiem spojrzała
na Elise. Elise wstała od stołu.
- Przepraszam, ale muszę wracać do pracy. Nie zarobiłam dzisiaj nawet na ten talerz
kaszy.
Kiedy usiadła przy krośnie, pożałowała swoich słów. Asbjorn Hvalstad był miły i
uprzejmy, nie miał nic złego na myśli. Nie mogli sobie wymarzyć lepszego lokatora ani
takiego, który by więcej zapłacił, tym bardziej że zgodził się jadać to samo co oni i płacił im
jeszcze dodatkowo dwie korony tygodniowo za opiekę nad Anne Sofìe. Poza tym matka
dawno nie była tak wesoła jak teraz. To też było ważne.
To z nią było coś nie w porządku. Dlaczego tak zareagowała?
Chłopcy już dawno ruszyli do pracy, a Asbjorn Hvalstad podziękował uprzejmie za
posiłek i wrócił do swojego biura na Store Ringgate. Wtedy to Elise usłyszała za drzwiami
kroki. Drzwi były otwarte, żeby wpuścić do domu trochę ciepłego popołudniowego słońca.
Anne Sofìe i Larsine bawiły się na dworze. Elise bała się, że zejdą nad wartko płynącą rzekę,
i surowo nakazała im trzymać się blisko domu.
Usłyszała męski głos, przestała tkać i zaczęła nasłuchiwać. Czyżby to był Johan?
Zapowiadał, że wpadnie, jeśli znajdzie czas.
Tak, to był Johan, poznała jego głos. Słyszała, jak rozmawia z Anne Sofie i z Larsine,
jak się śmieją. To do niego podobne, żeby chwilę porozmawiać z dziećmi. Nawet Larsine
stała się bardziej rozmowna, chociaż w towarzystwie matki, ale także i przy niej zwykle
milczała.
Zaraz potem zobaczyła go w drzwiach.
- Tutaj sobie siedzisz? - odezwał się wesoło. Elise uśmiechnęła się i zaraz głęboko
westchnęła.
- Tyle czasu mi to zabiera! Nie wiem, czy mnie to tak wolno idzie, czy to po prostu
musi tyle trwać? Zarabiamy dziesięć ore za metr, dzisiaj zarobiłam niecałe dwadzieścia ore.
Chyba wrócę do przędzalni, jak tylko... - zamilkła, speszona.
- Jak tylko dziecko się urodzi, chciałaś powiedzieć? Przytaknęła.
- Czyje to dziecko tam, na zewnątrz?
- To najmłodsza wychowanka Kiełbaski. Zaproponowałam, że się nią zajmę, bo jej
starsze poszły już do szkoły. Nie zrobiłam tego tylko z dobrego serca, też będę miała z tego
jakiś pożytek - powiedziała i uśmiechnęła się.
Odwzajemnił jej uśmiech.
- Kawałek kiełbasy od czasu do czasu. Przytaknęła.
- To też. Poza tym Anne Sofie ma się z kim bawić, a to ulga i dla matki, i dla mnie.
Co prawda mała przywykła siedzieć w kącie i sama się bawić, ale...
- Nie musisz się tłumaczyć. Widzę, jak sytuacja u was wygląda. Emanuel Ringstad nie
ma możliwości przysyłać ci pieniędzy, kiedy jest na służbie, a z tego, co zrozumiałem, jego
rodzice nie są zachwyceni tym, jaką żonę sobie wybrał. Tak to wygląda. Ci, którzy mieszkają
na wschodnim brzegu rzeki, nie są zbyt atrakcyjnym towarem na małżeńskim rynku.
- Ty to mówisz?
Miała to być drwina, ale jej uwaga zabrzmiała bardziej poważnie, niż chciała.
- Aż tak dużo doświadczenia znów nie mam.
- Agnes mieszka na zachód od rzeki.
- Nie aż tak bardzo - powiedział, uśmiechając się. - Ona chyba nie uważa, że jakoś się
od nas różni - dodał.
- A jej rodzice?
Elise nic o nich nie wiedziała, ale nie mogła się powstrzymać.
- Jej ojciec był bardzo miły, kiedy spotkaliśmy się wczoraj wieczorem. Ktoś w pracy
opowiedział mu, że dobrze układam bruk. Poklepał mnie po ramieniu. Powiedział, żebym
zapomniał o tym, co się wydarzyło zimą, i że wszyscy, którzy mnie znają, rozumieją,
dlaczego to zrobiłem. „Sam postąpiłbym dokładnie tak samo” - tak powiedział.
Elise kiwała głową. A więc wczorajszy wieczór spędził u Agnes.
- A co u niej? - spytała.
Zauważyła, że stropił się i odwrócił wzrok.
- Jest w dobrej formie. Miła, zadowolona. Chyba dobrze, że wróciła do przędzalni.
- Dzięki tobie odzyskała dobry humor.
Spojrzał jej w oczy i spytał: - Nie cieszysz się z tego?
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała, ale sama słyszała, że nie zabrzmiało to
przekonująco. Żeby odwrócić jego uwagę, spytała: - Co chciałeś mi powiedzieć?
Johan natychmiast spoważniał.
- Coś wydarzyło się w obozie.
Wahał się, najwyraźniej szukał właściwych słów.
- Kiedy ostatnio byłem w domu na przepustce, prosiłaś, żebym się nie przejmował
tym, że spotkam tam kogoś, kogo być może nie lubię. Teraz rozumiem, kogo miałaś na
myśli.
Elise poczuła się nieprzyjemnie, bo przypomniała sobie rudego mężczyznę.
- Pewnego razu, kiedy mieliśmy ćwiczenia w lesie, usłyszałem jakieś jęki. Okazało
się, że jeden z żołnierzy spadł ze stromego zbocza prosto na kupkę kamieni. Był bardzo
poobijany, krwawił, był nieprzytomny. Chyba się domyślasz, kto to był.
Johan zamilkł. Patrzył przez okno.
- Najpierw pomyślałem, że los mi dopomógł. - Odchrząknął i mówił dalej: -
Chciałem, żeby umarł. Ale potem przypomniałem sobie słowa księdza o tym, że trzeba się
uwolnić od brzemienia grzechów. Pomyślałem, że dość już nagrzeszyłem. Opatrzyłem mu
rany i pobiegłem do obozu po pomoc.
Elise poczuła, że robi się jej gorąco.
- Dobrze zrobiłeś. Ale rozumiem twoje uczucia, bo ja też życzyłam mu śmierci. Co
się z nim potem stało?
- Przeżył, ale został zwolniony z wojska. Kuleje, chodzi o kulach i ma całą głowę w
bandażach.