FRID INGULSTAD
KUPIEC
Saga Wiatr Nadziei
część 18
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, październik 1907 roku
Elise stała chwilę jak sparaliżowana. Zaraz jednak wzięła się w garść i pobiegła po
sąsiada. Myślała tylko o jednym. Czy Emanuel nie żyje? Czy może był tylko nieprzytomny?
Czuła, że poraża ją strach. Mimo że przecież napisała Johanowi, że chce odejść od
Emanuela... Jeśli się okaże, że jest poważnie chory, nie będzie mogła tego zrobić. Ależ się
wszystko pogmatwało.
Na szczęście nie wysłała listu, leżał gdzieś między jej notatkami. Dzięki Bogu! Myśli
wirowały jej w głowie.
Było ciemno i ślisko, potknęła się, kiedy skręcała, i musiała się chwycić muru. Może
Emanuel poślizgnął się na mokrych, pokrytych szronem liściach, upadł i się potłukł? Wcale
nie musi być chory. Trzymała się tej myśli.
Wyszli przez bramę. W powietrzu unosiła się gęsta mgła i niewiele było widać, mimo
że paliły się latarnie.
Sąsiad zatrzymał się kawałek dalej. Wtedy zobaczyła ciemną postać, leżącą
nieruchomo tuż obok niskiego płotu. Schyliła się i położyła mu rękę na czole.
- Emanuel? - zapytała i zaszlochała. Czoło było zimne; nic dziwnego, na dworze
panował chłód. Spojrzała na sąsiada: - Trzeba posłać po lekarza.
Mężczyzna przytaknął.
- Pójdę do mojego znajomego na Arendalsgaten, który ma telefon, i zadzwonię do
szpitala w Ulleväl.
- Bardzo dziękuję.
Mężczyzna zniknął we mgle, a Elise została sama z leżącym nieruchomo Emanuelem.
Przyłożyła ucho do jego twarzy. Usłyszała, że oddycha, zrozumiała, że stracił przytomność.
Upadając, pewnie uderzył o coś głową, albo wydarzyło się coś jeszcze innego. Zdjęła chustę,
którą zarzuciła, wychodząc, i podłożyła mu delikatnie pod głowę.
Kiedy wrócił sąsiad, miała wrażenie, że minęło już pół nocy. Przemarzła do szpiku
kości.
- Przyjadą najszybciej, jak będą mogli - powiedział.
- Bardzo dziękuję.
- Żyje?
- Oddycha, ale chyba jest nieprzytomny.
- Muszę wracać. Żona na pewno się zastanawia, co się ze mną stało.
Elise pokiwała głową, chociaż wolałaby, żeby został.
Po dłuższej chwili usłyszała w końcu w oddali zbliżający się wóz i konia. Wkrótce
zobaczyła, jak zaprzęg skręca i zatrzymuje się obok nich. Z wozu wysiadło dwóch mężczyzn
w ciemnych, wełnianych paltach.
Nie zadawali żadnych pytań, nic nie mówili. Sąsiad zapewne im wszystko wyjaśnił,
nie musiała nic tłumaczyć. Stała, drżąc z zimna i ze strachu, i patrzyła, jak podnoszą
Emanuela i kładą go na noszach.
Może myśleli, że jest pijany?
- Ostatnio źle się czuł - rzuciła Elise, jakby nagle uznała, że musi coś powiedzieć,
zanim odjadą. - Zdarzyło się, że niemal upadł, miał zawroty i bóle głowy. Prosiłam, żeby
poszedł do lekarza, ale twierdził, że nic mu nie jest.
Jeden z mężczyzn podał jej chustę.
- Jedzie pani z nami? - spytał. Obejrzała się za siebie.
- W domu mam szóstkę dzieci, które śpią.
Mimo że panowały ciemności, odniosła wrażenie, że mężczyzna spojrzał na nią
zdziwiony, nic jednak nie powiedział. Wsiadając, zawołał: - Proszę przyjść jutro! - Szybko
zamknął drzwi czarnej karetki ze znakiem Czerwonego Krzyża. Koń ruszył, kierując się w
stronę Maridalsveien, po czym skręcił w Arendalsgaten.
Kiedy wchodziła do domu, szczękały jej zęby. Zamknęła za sobą drzwi, stała w
kuchni. W głowie miała zamęt. A jeśli Emanuel umrze?! Czuła się niemal winna. Chciała od
niego odejść, napisała list miłosny do Johana, planowała zabrać ze sobą Jen - sine i Hugo, o
ile Johan się zgodzi. Rozmawiała z Hildą i ze Schwenckem i uznała, że ich słowa dają jej
pretekst do rzucenia go. Nie była pewna, czy Schwencke ma rację, mógł źle zrozumieć
Emanuela. Dla Hildy natomiast sprawa była prosta. Widziała całą sprawę z punktu widzenia
Elise i nie przejmowała się uczuciami Emanuela.
Powoli weszła do pokoju, odszukała list i zaczęła go czytać, a łzy leciały jej po
policzkach. Chciała go podrzeć, ale jakiś głos w niej protestował: „A jeśli on wcale nie jest
chory, tylko się poślizgnął i uderzył się w głowę? Za kilka dni wróci do zdrowia i wszystko
będzie jak dawniej”. Wahała się, po chwili schowała kartkę między swoje zapiski. Nie
wiadomo, czy drugi raz będzie w stanie napisać podobny list. Pisząc go, czuła dużą ulgę,
miała wtedy świeżo w pamięci i list Johana, i słowa Schwenckego. Chciała jeszcze przez
jakiś czas zachować w pamięci to uczucie.
Czy jednak nie powinna była pojechać do szpitala? A jeśli Emanuel umrze, nie mając
przy sobie nikogo bliskiego? Jak mogła pozwolić, żeby pojechał sam? Mogła przecież
poprosić panią Jonsen o przypilnowanie dzieci.
Ale pani Jonsen już dawno poszła spać, nie wypadało jej budzić tej starszej pani. Poza
tym i tak zbyt często korzystali z jej pomocy.
Mogła obudzić Kristiana. Był na tyle dorosły, że mógł przez jedną noc zająć się
młodszymi dziećmi. Wszystko działo się tak szybko, nie zdążyła nawet o tym pomyśleć.
Zanim obudziłaby Kristiana, wytłumaczyła mu, co się stało, i udzieliła wskazówek co
do jutrzejszego poranka, minęłoby sporo czasu, a liczyła się każda minuta. Ważne było, żeby
Emanuel jak najszybciej trafił do szpitala.
Narastał w niej niepokój. Emanuel mógł odzyskać przytomność i pytać o nią, będzie
się czuł przerażony i samotny, szczególnie jeśli to coś poważnego. Może okaże się, że uraz
głowy jest tak poważny, że już nigdy nie będzie taki jak dawniej? Wzdrygnęła się, zaczęła
chodzić w tę i z powrotem, nerwowo wykręcając ręce. W końcu nie wytrzymała, wzięła
świeczkę i poszła obudzić Kristiana.
Usiadł zaspany, tarł oczy i patrzył na nią zdziwiony.
- Co się stało?
Położyła palec na ustach, dając mu znak, żeby nie obudził pozostałych.
- Emanuel miał wypadek i został zabrany do szpitala. Przypilnujesz dzieci, a ja pójdę
do Ullevàl?
- Obudziły się? - spytał szeptem.
- Na szczęście śpią, ale nie wiem, czy zdążę z powrotem, zanim będą musiały iść do
szkoły. Może pani Jonsen będzie mogła zostać z nimi chwilę rano. Jeśli nie, będziesz niestety
musiał zostać w domu.
- Mam wagarować? - spytał, patrząc na mą przestraszony.
- To nie są wagary, zdarzył się wypadek.
- Nauczyciele nie będą zadowoleni.
- Nic na to nie poradzę. Mogę jedynie zajść później do szkoły i wszystko
wytłumaczyć.
- Jak sobie poradzę z ubraniem ich wszystkich?
- Ubierzesz ich po kolei albo poprosisz Pedera i Everta o pomoc. Wieczorem sobie
radzą, to i rano też jakoś im się uda.
- Łatwiej jest je rozebrać niż ubrać, poza tym nie wiem, jak przygotować mleko dla
Jensine.
Elise westchnęła niecierpliwie.
- Podgrzejesz mleko i trochę wody i nalejesz do butelki, to nie jest wielka sztuka.
Poza tym Jensine jest już na tyle duża, że może pić z kubka.
Wyszła pośpiesznie, zanim Kristian zdążył zaprotestować.
Otuliła się szczelniej szalem, włożyła gazety do butów, żeby nie zmarzły jej nogi,
zgasiła świeczki i szybko wyszła.
Mgła nieco ustąpiła, unosiła się niczym chmury nad domami i ulicami, ale Elise czuła,
że zrobiło się zimniej. Może dlatego, że sama drżała? Kilka razy poślizgnęła się na mokrych
liściach, byłaby upadła, ale szybko udało jej się złapać równowagę. Gdzieś niedaleko
muczała krowa, w oddali szczekał pies. Poza tym panowała cisza.
W domach było ciemno, ludzie spali. Za kilka godzin zacznie się nowy dzień pracy i
robotnicy oraz prządki zaczną napływać do zakładów Myren, do papierni Glada, do tkalni
Hjula i do Graaha. Inni skierują się do walcowni Bjolsen czy do fabryki drożdży. Jeśli ktoś
szukał pracy w fabryce, miał w czym wybierać.
Emanuel pewnie nie stawi się jutro w kantorze. Może nawet już nigdy. Zaczęły jej
szczękać zęby. Jeśli umrze, a ona nie zdąży Z nim porozmawiać, nigdy nie wybaczy sobie, że
napisała list do Johana, zanim zdążyła wyjaśnić sprawę z Emanuelem.
Po drugiej stronie ulicy hałasował jakiś pijak. Kiedy ją zobaczył, zatrzymał się i
zaczął obrzucać wyzwiskami. Udała, że go nie słyszy, i szybko ruszyła dalej.
Wcześniej wydawało się jej, że szpital w Ulleval nie leży bardzo daleko, teraz droga
zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Była zmęczona po długim dniu pracy, wstała rano o
piątej, żeby zdążyć wygotować pieluchy przed wyjściem do kantoru, po pracy z trudem
przyprowadziła dzieci do domu. Kiepska pogoda źle wpływała na Hugo i na Sebastiana, obaj
marudzili. Kiedy w końcu położyła dzieci do łóżek, poszła do Schwenckego. Po powrocie
była niespokojna i nie mogła sobie znaleźć miejsca. List Johana i słowa Hildy i Schwenckego
obudziły w niej sprzeczne uczucia, więc kiedy w końcu zdecydowała się napisać list, była
wykończona. Na dodatek Emanuela wciąż nie było i zaczęła się martwić, co się z nim mogło
stać.
Odwróciła się i spojrzała za siebie. Nie lubiła chodzić w nocy po ulicy. Było niewiele
latarni, a wiedziała, że o tej porze wielu pijaków ściąga do domu. Domki leżały rozproszone,
w świetle dziennym było tu bardzo miło, ale o tej porze dnia domy wyglądały ponuro i
niegościnnie. Drzewa w ogródkach były ciemne, a liście, które jeszcze nie wszystkie opadły,
skrywały dużą część nieba.
Od czasu do czasu jakaś pojedyncza gwiazda z rzadka zamigotała między koronami.
W dali dał się słyszeć turkot jadącego wozu, a w stajni gdzieś w pobliżu zarżał koń,
poza tym miała wrażenie, że jest jedyną żyjącą istotą w całym mieście. Jeśli nagle pojawiłby
się mężczyzna i miał niecne zamiary, nikt nie usłyszałby jej krzyków; gdyby upadła,
znaleziono by ją pewnie dopiero rano. Znów spojrzała za siebie i przyśpieszyła kroku.
Nareszcie dostrzegła budynek szpitala. Wzdrygnęła się na myśl o swoim ostatnim
szpitalnym pobycie. Wcześniej nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to jest leżeć bezradnie, nie
mogąc się ruszyć czy dać znać innym, że się słyszy i wie, co się dookoła dzieje. Teraz już to
wiedziała i współczuła wszystkim, którzy byli w takiej sytuacji. A jeśli Emanuel też teraz
znalazł się w podobnej?
Zwolniła. Czuła niepokój. Czego się dowie, kiedy wejdzie do środka?
Szpitale mają w sobie coś przerażającego, coś, co powodowało, że czuła współczucie,
ale i niechęć. W tych budynkach leżało kilkaset ludzi, marzących o tym, żeby stąd wyjść,
pozbyć się bólu i strachu, żeby znów móc normalnie żyć. Wiedziała, że dwadzieścia lat temu
otwarto tu oddział zakaźny i zaczęto przyjmować pierwszych pacjentów. Może wciąż leżeli
tu chorzy na tyfus, ospę, dyfteryt czy cholerę? Wzdrygnęła się. Dopiero w ostatnich latach
rozbudowano szpital tak, żeby mógł przyjmować także innych chorych.
Jej myśli powędrowały do Anny. Porażenie dziecięce... Przeszedł ją dreszcz. Każdej
jesieni pojawiał się ten sam strach: na kogo padnie tym razem? Można było się zarazić,
siedząc na wilgotnej ziemi albo jedząc jabłka, które spadły na ziemię - tak słyszała.
Szczególnie gniazdo nasienne było niebezpieczne, dlatego nigdy go nie jadła. Kiedyś
wyczytała w „Svaerta”, że trzy lata temu tylko w Trondhjem i okolicy odnotowano ponad ty-
siąc przypadków. Pomodliła się cicho, żeby choroba oszczędziła chłopców i maleństwa.
Było wiele rzeczy, których się bała, ale po co o tym myśleć. Zwykle zresztą nie
zaprzątała sobie tym głowy, teraz jednak, kiedy zbliżała się do szpitala, odżył w niej lęk
przed różnymi okropnymi chorobami. Czytała gdzieś, że choroby takie jak tyfus czy dur
brzuszny brały się z zanieczyszczonego powietrza i brudnej wody. Tego się bała. Rzeka
cuchnęła, a wzdłuż brzegów aż się roiło od szczurów. Jeśli gdzieś w Kristianii miałoby dojść
do wybuchu epidemii, to na pewno tutaj. Czytała też, że ludzie zarażeni chorobą cierpieli na
gwałtowne dreszcze, bóle głowy i gorączkę, następnie dołączał się ból brzucha i ból
kręgosłupa, a potem gwałtownie wzrastała temperatura. Chorzy zaczynali majaczyć, wielu
umierało.
Może Emanuel zapadł na jakąś chorobę zakaźną? Czy dzieci mogły się zarazić? Jeśli
tak, to pewnie już dawno by zachorowały.
Dorośli też chorowali na porażenie dziecięce, chociaż dotykało ono głównie dzieci,
stąd zresztą nazwa choroby. Pamiętała, jak bardzo matka się jej obawiała. Mówiła, że ci,
którzy umarli, mieli więcej szczęścia od tych, którzy przeżyli. Ci bowiem do końca życia
pozostawali przykuci do łóżka.
Znów stanęła jej przed oczami Anna: rozpromieniona i szczęśliwa żona Torkilda. Jeśli
chodzi o nią, to matka nie miała racji, ale Anna była wyjątkiem. Cudem, jak określił to
lekarz.
Wciąż jednak pamiętała lata, które Anna spędziła przykuta do łóżka. Pamiętała, ile
razy siadywała przy niej i czytała jej na głos. Szczególnie jeden dzień utkwił jej w pamięci.
Była wiosna i okno było otwarte. Na zewnątrz ćwierkały ptaszki, słońce przygrzewało,
sprawiając, że lód na dachu szybko topniał. Anna leżała, wyglądając tęsknie rozmarzonym
wzrokiem przez okno. Łamiącym się głosem pytała, czy na ulicy nie ma już śniegu i czy nad
rzeką pojawiły się już pierwsze wiosenne kwiatki. Wtedy Elise zrozumiała, co to znaczy nie
móc wychodzić na dwór. Nie móc uczestniczyć w życiu.
Próbowała sobie przypomnieć, co słyszała o dyfterycie i cholerze, o trądzie i ospie,
jednak nie była w stanie. Ale przecież nawet odra była niebezpieczna. W Sagene umierała
połowa dzieci, które zapadały na tę chorobę. Kiedy Hugo chodził do żłobka, bała się, że się
zarazi. Teraz, kiedy opiekowała się nim Hilda, czuła się spokojniejsza.
W szpitalu było pusto i spokojnie. Chorzy zapewne spali, światła były zgaszone, tylko
dyżurne pielęgniarki czuwały. Krewni zwykle nie zjawiali się o tak niezwykłej porze, ale
chyba zrozumieją, że jest przerażona i chce się dowiedzieć, co dolega Emanuelowi.
Był jej drogi, ale bardziej jak brat czy przyjaciel. Gdyby mogła spać sama w łóżku i
uniknąć wszelkich zbliżeń, mogliby mieszkać ze sobą jak brat z siostrą. Wtedy cieszyłaby się
za każdym razem, kiedy zwracał jej swoją część wydatków na czynsz i opał, i nie
przejmowałaby się, że wydawał tak duże sumy na drogie papierosy i nowe ubrania, a jej
marzły stopy. Wtedy nie byłaby to jej sprawa. Emanuel wiele razy okazał się ciekawym
partnerem do rozmowy, dużo wiedział i w wielu sprawach potrafił jej doradzić. Czuła się
bezpiecznie, kiedy w domu był mężczyzna, poza tym lepiej od niej potrafił naprawić lampę
naftową czy pozbyć się z domu myszy i szczurów. Lubiła też słuchać, jak czytał jej
wieczorem, kiedy siedziała nad cerowaniem.
Tak, będzie jej go brakować. Poczuła, że ma ściśnięte gardło. „Dobry Boże, nie
pozwól mu umrzeć!”
Drzwi były uchylone. Weszła cicho i rozejrzała się. Czyżby nikogo tu nie było? Na
szczęście w tej właśnie chwili weszła pielęgniarka.
Posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Mogę ci jakoś pomóc? - spytała, mówiąc do niej na „ty”, pewnie z powodu jej
ubrania.
- Przyszłam się dowiedzieć o stan mojego męża. Pielęgniarka uniosła brew. Patrzyła
na nią, jakby miała do czynienia z kimś niespełna rozumu.
- Przychodzisz o tej porze? - spytała znów.
- Godzinę temu przywiozła go tu karetka. Nie mogłam wyjść, nie zostawiwszy
dzieciom wiadomości.
Pielęgniarka zlustrowała ją. Myślała zapewne to samo co pielęgniarze z karetki: „Czy
te dziewczyny nie robią nic innego, tylko płodzą dzieci?”
- Właśnie zaczęłam dyżur, ale zaraz sprawdzę - powiedziała siostra i zaczęła
przeglądać dużą książkę, która leżała przed nią. - Jak się nazywa twój mąż?
- Emanuel Ringstad. Jest urzędnikiem w zakładach Myren. Pielęgniarka posłała jej
szybkie spojrzenie, zanim znów zagłębiła się w książce.
- Hammergaten? Elise przytaknęła.
- Zaprowadzę panią - nagle zaczęła mówić do niej „pani”. Odwróciła się i ruszyła w
kierunku drzwi, przez które przed chwilą weszła.
Elise podążyła za nią na drżących nogach. Dokąd ją prowadzi? Do szpitalnej sali czy
do kostnicy?
ROZDZIAŁ DRUGI
Jednak była to szpitalna sala. Elise odetchnęła z ulgą.
Uderzył ją zapach nafty. W rogu paliła się mała elektryczna lampka, poza tym sala
tonęła w półmroku. Z jednego z łóżek dochodziło ciche stękanie. Na krześle obok lampy
siedziała nocna siostra, potężna kobieta w średnim wieku. Wstała i obie pielęgniarki zaczęły
coś sobie szeptać. Ta, która ją tu przyprowadziła, kiwnęła głową i zniknęła, druga dała jej
znać, żeby szła za nią.
Między łóżkami stały parawany. Doszły do łóżka najbliżej okna, pielęgniarka się
zatrzymała i odwróciła do niej twarzą.
- Nie śpi, ale proszę nie rozmawiać zbyt głośno. Na sali leżą poważnie chorzy.
Elise pokiwała głową, ciesząc się, że Emanuel doszedł już do siebie.
Pielęgniarka odsunęła parawan, pozwoliła jej podejść bliżej, a sama wróciła na swoje
miejsce.
Elise podeszła do niego. Nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale czuła, że Emanuel nie
śpi.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Dziękuję, dobrze - odpowiedział dziwnie bezbarwnym głosem.
- Nie mogłam przyjść wcześniej, musiałam obudzić Kristiana i zostawić mu
wiadomość.
- Rozumiem.
- Poślizgnąłeś się?
- Chyba tak. Nie pamiętam.
-
Upadając, musiałeś się uderzyć w głowę. Kiedy cię zobaczyłam, byłeś
nieprzytomny.
- Jak mnie znalazłaś?
- Sąsiad, ten z przeciwka, przyszedł i zapukał do mnie. Szedł i spostrzegł, że leżysz
nieruchomo koło płotu. Był tak miły, że poszedł na Arendalsgaten do swojego znajomego,
który ma telefon, i zadzwonił do szpitala.
Emanuel nie odpowiedział. Elise wzięła jego dłoń.
- Jestem pewna, że zemdlałeś, bo uderzyłeś się w głowę. Może masz nawet wstrząs
mózgu. Jutro na pewno wrócisz do domu.
Emanuel skinął głową.
- Chłopcy mówili, że narzekałeś na ból głowy i wyszedłeś zaczerpnąć świeżego
powietrza.
Emanuel znów skinął głową.
- Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Kiedy nie wracałeś, zaczęłam się naprawdę
martwić.
- Odniosłaś czasopisma?
Elise poczuła się niemile dotknięta.
- Tak. Pomyślałam, że może poszedłeś po mnie do Anny i Torkilda.
- Nie widziałem cię. Którędy poszłaś? Uznała, że nie może dłużej kłamać.
- Nie byłam u Anny i Torkilda, Emanuelu. Poszłam do Schwenckego.
Elise zauważyła, że Emanuel się zdziwił. Cofnął swoją dłoń.
- Po co? - spytał.
- Chciałam, żeby przekonał cię do pójścia do lekarza. Pomyślałam, że prędzej
posłuchasz jego niż mnie.
Zaległa cisza.
Kiedy Emanuel w końcu się odezwał, miał spięty głos.
- Co zrobiłaś z czasopismami?
- Schwencke wybierał się do pastorowej z jakimiś rzeczami i obiecał je zabrać.
- Miałaś szczęście. A gdyby nie, to co byś zrobiła? Elise czuła, że się czerwieni.
- To przyniosłabym je z powrotem i powiedziała, że Anny i Torkilda nie było w
domu.
Elise milczała chwilę.
- Przykro mi, że cię okłamałam, ale zrozum, że zrobiłam to dla ciebie.
Emanuel nie odpowiadał. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
- Co powiedział Schwencke? - spytał w końcu Emanuel cicho. Elise miała wrażenie,
że bał się zadać to pytanie.
- Uważa, że nie jesteś chory, tylko źle się z tym wszystkim czujesz.
- Więc on rozumie mnie lepiej niż ty.
- Ja też zaczynam to rozumieć. Schwencke mówił, że zbyt dużo nas dzieli.
Zaproponował, żebyśmy najęli kogoś do pomocy w domu, żebyś nie musiał mi pomagać.
Elise spodziewała się, że Emanuel zaprotestuje i powie, że ich na to nie stać, ale on
przytaknął.
- Też o tym myślałem.
- Nie mamy służbówki, a pokoje są zbyt małe, żeby dzieci mogły wszystkie spać
razem - powiedziała podniecona, zapominając, że powinna szeptać.
- Więc musimy znaleźć jakieś inne mieszkanie. Elise spojrzała na niego z
niedowierzaniem.
- Myślisz, że będzie nas na to stać?
- Zarabiasz na swoich książkach. Poza tym będzie nam lżej, kiedy zostanę
sklepikarzem.
Elise była zdziwiona. Do tej pory traktowała to jak mrzonkę.
- Postanowiłeś spróbować? - spytała.
- Tak. Podjąłem decyzję dzisiaj podczas spaceru.
W tym momencie ktoś odsunął zasłonę i pokazała się nocna pielęgniarka. Elise nie
słyszała, kiedy podeszła.
- Nie może pani tu dłużej zostać, pani Ringstad. Pacjent potrzebuje spokoju.
Elise przytaknęła, zawstydzona. Schyliła się i pocałowała Emanuela w policzek.
- Jutro na pewno wrócisz do domu.
- Też tak myślę. Pozdrów chłopców i uważaj na drodze. Elise nie wiedziała, czy ma
na myśli śliską nawierzchnię, czy pusty, ciemny odcinek drogi, ale skinęła głową i tak cicho,
jak tylko potrafiła, wyszła z sali. Ucieszyła się, kiedy wreszcie znalazła się na zewnątrz i
poczuła świeże powietrze.
Droga powrotna okazała się łatwiejsza. Nie było powodu do niepokoju. Emanuelowi
nic nie groziło, przestała mieć wyrzuty sumienia z powodu listu. Emanuel wkrótce wróci do
domu i będą mogli spokojnie porozmawiać o swoich małżeńskich kłopotach, które - miała
nadzieję - dadzą się rozwiązać.
Minęła już najbardziej pusty odcinek drogi i zbliżała się do Uelandsgate, kiedy
zobaczyła przed sobą chłopaka i dziewczynę; stali obok siebie, oparci o płot. Na odgłos jej
kroków zniknęli w dużej dziurze w płocie. Za ogrodzeniem stała rozwalająca się szopa.
Dziewczyna potknęła się i upadła, chłopak głośno zaklął. - Patrz, gdzie idziesz, Valborg! -
Zaraz dała się słyszeć gniewna odpowiedź dziewczyny: - Przecież nie poślizgnęłam się
specjalnie, durniu! - Po chwili dziewczyna zaczęła się śmiać, wciąż leżała na ziemi. Elise
rozpoznała głos. To była Valborg z przędzalni.
- Do diabła, jesteś tam?! - krzyknął chłopak i rzucił się na nią. Chyba zapomnieli, że
ktoś szedł drogą, bo kiedy Elise mijała ich w półmroku, usłyszała, jak chłopak mówi: - Eajna
jesteś, to rozumiem.
Po chwili doszło do niej głośne, pełne pożądania westchnięcie i zadowolone
pomrukiwanie Yalborg. Elise czuła, jak ze wstydu palą ją policzki. Jak oni mogli tak się
zachowywać? Przecież widzieli, że idzie. I to w tej mokrej, lodowato zimnej trawie!
Zdarzenie to obudziło w niej dziwne uczucia. Najpierw przerażenie i wstyd za
Valborg, potem tęsknotę za tym wszystkim, czego jej brakowało. Nagle poczuła się staro.
Czekał na nią dom pełen dzieci. Od kiedy skończyła dziesięć, może dwanaście lat, cały czas
się kimś zajmowała. Na początku dlatego, że matka pracowała w fabryce, potem z powodu
choroby matki. Nigdy nie doświadczyła, co to znaczy być młodą, beztroską i wolną, zawsze
ktoś na nią czekał, zawsze musiała się o kogoś troszczyć.
To z pewnością miłe być młodym i wolnym, zakochanym, pełnym szalejących uczuć,
mieć odwagę robić to, na co przyjdzie ochota.
To, że Valborg do tej pory nie przytrafiło się nieszczęście, znaczyło, że nie może mieć
dzieci. Właściwie to dziwne, że nie złapała jakiejś choroby, mając na uwadze to, jak się
prowadziła przez ostatnich kilka lat. To nie byli „porządni chłopcy”, z którymi tarzała się w
trawie czy w przydrożnej szopie, większość z nich włóczyła się po Lakkegata i po
Vaterlandzie i miała niezliczoną ilość dziewczyn, zanim Valborg wzięła ich w swoje
ramiona.
Może powinna o tym napisać: o tym, jak to jest być młodym, ale obciążonym
obowiązkami. Ona sama wyszła za mąż i urodziła dzieci, ale dużo dziewcząt nie mogło
założyć rodziny, ponieważ musiały się opiekować starymi rodzicami albo młodszym rodzeń-
stwem. Miała o czym pisać, gdyby tylko jeszcze miała czas...
Emanuel zgadzał się ze Schwenckem, że powinni mieć pomoc. Jak w ogóle mógł o
tym myśleć? Domek na Hammergaten był mniejszy niż domek majstra. Jedyne, co zyskali na
przeprowadzce, to mały ogródek, no i uwolnili się od smrodu rzeki. Emanuel był
zadowolony, że oddalił się od rzeki, a domek był nowszy i łatwiejszy do utrzymania, jednak
Elise i chłopcom brakowało rzeki i mostu.
Schwencke nie wiedział chyba, co mówi. Kto chciałby przyjść na służbę do tak
małego domku? Wszyscy wchodziliby sobie w paradę. Jak dziewczyna miałaby zrobić coś w
kuchni, skoro wokół wciąż kręciły się dzieci? I gdzie by się podziała wieczorem? W sypialni
było za zimno, nie było też możliwości, żeby ją ogrzać. Poza tym ani Emanuel, ani ona nie
czuliby się dobrze z kimś obcym tak blisko. Stryszek był bardzo akustyczny, było słychać
wszystko, co się tam działo.
„To znajdziemy jakieś inne mieszkanie...” Pomysł był dobry, ale w tej chwili
całkowicie nierealny. Jak mogli myśleć o wynajęciu droższego domu, skoro nie mieli
pieniędzy na porządne buty dla wszystkich członków rodziny? Czy Emanuel nie widział, że
chłopcy chodzą w rzeczach wielokrotnie łatanych i tak przetartych, że niekiedy aż
przezroczystych?
Poza tym nie byliby w stanie wykarmić jeszcze jednej osoby. Chyba że Emanuel
zacznie bardziej oszczędzać. Dziwne, że sam tego nie rozumiał.
Wilgoć z mokrych liści przeszła przez zelówkę. Miała mokre pończochy, czuła też, że
zrobiła się jej dziura na pięcie. Palce miała lodowate, prawie nie miała w nich czucia. A nie
był to jeszcze nawet początek zimy.
Kiedy w końcu dotarła do Hammergaten, osłabła ze zmęczenia, jej ciałem targały
dreszcze.
W myśli kołatało jej pytanie, czy dzieci śpią, na szczęście ze stryszku nie dochodziły
żadne dźwięki.
Nie było sensu się kłaść, nie zaśnie z takimi zimnymi nogami. Rozpaliła w piecyku i
nastawiła garnek z wodą. Czekając, aż woda się zagrzeje, wzięła list i ponownie zaczęła go
czytać. Jeśli Emanuel wyzdrowieje i w szpitalu nie znajdą u niego żadnej choroby, to może
jednak go wyśle. Jak tylko Emanuel wróci do domu, będą musieli szczerze ze sobą
porozmawiać. Emanuel wyjawił, że nie czuje się tu dobrze. Jeśli żałował, że do niej wrócił,
Elise przyzna, że nadal kocha Johana i pragnie dzielić z nim życie. Dopiero wtedy będzie
mogła wysłać list.
Wlała gorącą wodę do blaszanej miski, zdjęła mokre pończochy, usiadła na
kuchennym taborecie i zanurzyła nogi w wodzie. Wrastał jej paznokieć, bolał ją, ale już po
chwili poczuła, jak ciepło rozchodzi się po całym jej ciele.
Może jednak uda się jej przespać kilka godzin.
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego ranka obudziły ją dźwięki dochodzące z kuchni. Kristian pewnie nie
wiedział, że wróciła, mógł nie zauważyć jej chusty i mokrych butów. Musiała szybko zejść i
dać mu znać. Drżąc z zimna, wstała z łóżka. Poruszała się po omacku w ciemności, na bosaka
zeszła pośpiesznie na dół.
Nigdy nie zapomni widoku, który wtedy się jej ukazał.
Lampa naftowa świeciła zapalona, a przy piecyku stał Kristian i gotował kaszę. W
piecu trzaskał ogień, w pomieszczeniu już zaczynało być ciepło. Na podłodze siedział Hugo z
Sebastianem, bawiąc się spokojnie, a przy stole zasiadł Peder, trzymając Jensine na kolanach,
podczas gdy Evert karmił ją łyżeczką.
Elise uderzyła w dłonie.
- Ależ mam wspaniałych chłopców! Nie ma lepszych. Odwrócili się w jej stronę,
słysząc, że idzie. W ich oczach widać było dumę i oczekiwanie.
Peder uśmiechał się od ucha do ucha.
- Zrobiliśmy ci niespodziankę?
- I to jaką! Właśnie zeszłam, żeby powiedzieć Kristianowi, że wróciłam, a tu widzę,
że cała gromadka jest już w kuchni! Maluchy ładnie się bawią, a na stole stoi jedzenie.
Jesteście aniołami!
- Co z Emanuelem? - spytał Kristian, przyglądając się jej.
- Odzyskał przytomność i chyba już się lepiej czuje. Powinien dzisiaj wrócić do
domu.
Żadne z nich nic nie powiedziało. Odniosła wrażenie, że są zawiedzeni. Może mieli
nadzieję, że spędzą z nią kilka dni sami? Kiedy Emanuela nie było w domu, mniej było kłótni
i sprzeczek, więcej radosnego hałasu i śmiechu. Może powinna być surowsza, cały ciężar
wychowania dzieci nie powinien spadać na Emanuela.
Nalała wody do miski i umyła twarz, szyję i ręce. Nie chciała się rozbierać, kiedy
chłopcy patrzyli. Dzisiaj musiało jej to wystarczyć.
- Co jest Emanuelowi? - spytał w końcu Evert. Elise sięgnęła po ręcznik, wytarła się.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Albo się potknął, upadł na śliskiej drodze i uderzył w
głowę, albo upadł, bo jest chory. On sam uważa, że nic mu nie jest, Schwencke też tak sądzi.
- Jeśli to potrwa, będziemy co rano musieli zajmować się dziećmi - powiedział Peder,
patrząc na Everta.
Na twarzy Everta pojawił się strach.
- Może będziemy musieli wrócić do Andersengàrden?
- I co z tego? W Andersengàrden nie było źle. Pamiętasz, jak było fajnie, kiedy
wszyscy wychodzili na podwórze, graliśmy w guziki. Wycinaliśmy żołnierzyki z papieru i
bawiliśmy się w wojnę!
- Kiedyś turlaliśmy obręcz, zdjętą z beczki po śledziach Abrahamsena, wypadła na
ulicę i trafiła panią Evertsen w tyłek! - roześmiał się Evert.
Kristian mieszał w garnku i patrzył na Elise.
- Myślisz, że może się tak zdarzyć? Jeśli Emanuel upadł nie dlatego, że było ślisko? -
spytał.
- Nie sądzę, Kristian. Wieczorem sprawiał wrażenie zdrowego. Elise ruszyła w
kierunku drzwi, musiała pójść na stryszek po ubranie.
Kristian odwrócił się do chłopców.
- Bzdura, Emanuel nie jest chory, to wszystko dlatego, że ma słabe nogi.
- Słabe nogi? - spytał Evert. W jego głosie słychać było zdziwienie. - Dawniej nie
miał słabych nóg.
- Osłabł tak, bo kocha się z Elise.
Elise usłyszała głos Pedera, kiedy wbiegała po schodach. „Musiał nas usłyszeć albo
zobaczyć”, pomyślała. Co za wstyd! Hilda przestraszyła się, kiedy usłyszała, co się stało.
- Może tak właśnie ma być, Elise. Jeśli Emanuel nagle umrze, nie będziesz musiała
starać się o rozwód.
Elise była wstrząśnięta.
- Jak możesz tak mówić? Gdyby pastor to usłyszał - dodała oskarżająco.
- To źle, że jestem szczera? Na pewno też o tym pomyślałaś.
- Wcale nie. Bardzo się o niego martwię i cieszę się, że nie wysłałam listu do Johana.
- Napisałaś do Johana list?
- Tak, ale nie wyślę go.
- Dawałaś mu nadzieję?
- W pewnym sensie... tak.
- A kiedy zobaczyłaś Emanuela, to zaczęło dręczyć cię sumienie, więc postanowiłaś
porwać list na kawałki.
- Wszystko zależy od tego, co Emanuel powie, kiedy wróci do domu. Postanowiłam
poważnie z nim porozmawiać.
Hilda patrzyła na nią dużymi oczami.
- Nie do wiary, nareszcie zaczynasz rozsądnie mówić.
- Jeśli będzie mu przykro, nic nie zrobię. Hilda nie słuchała jej.
- Co się stało?
- Odwiedziłam Schwenckego, chciałam go przekonać, żeby namówił Emanuela do
pójścia do lekarza. Schwencke powiedział, że Emanuel źle się z tym wszystkim czuje.
Pewnie żałuje, że do mnie wrócił.
Hilda aż zagwizdała.
- Dobrze! Więc jest nadzieja dla ciebie i Johana. To trzeba uczcić! Usmażymy dzisiaj
naleśniki na obiad.
Elise nie była zachwycona.
- Nie rozmawiajmy o tym do czasu powrotu Emanuela do domu. Schwencke może się
mylić. Nie co do tego, że Emanuel źle się tu czuje, bo ja to też zauważyłam, tylko może
zechce rozwiązać problem w inny sposób.
- Jak?
- Wspominał coś, że moglibyśmy wziąć kogoś do pomocy do domu.
Hilda prychnęła.
- Służącą? A gdzie ją zmieścicie?
- Emanuel uważa, że moglibyśmy się przenieść.
- Dostał spadek czy może ma jakiś ukryty skarb?
- Niedługo dostanę honorarium z Danii, a wiosną może też z wydawnictwa Grandahl
& Son.
- Nie wierzę, żebyś aż tyle zarobiła. Pisarka nie zarabia chyba więcej niż urzędnik. I
tak niesamowite, że dostałaś aż pięćdziesiąt koron zaliczki - to prawie dwie miesięczne
pensje robotnicy w fabryce albo urzędniczki. Nie wierzę, żebyś mogła dostać dużo więcej
tego honorarium, jak to nazywasz. W „Svaerta” czytałam, że ponad dwadzieścia tysięcy
mężczyzn w Kristianii zarabia mniej niż osiemset koron rocznie. Jesteś kobietą, nie wierzę,
żebyś mogła zarobić więcej. Napisanie książki to w końcu żadna porządna praca.
- Mogę napisać jeszcze jedną.
- Kiedy znajdziesz na to czas? A jeśli Emanuel zostanie w szpitalu kilka dni?
Poradzisz sobie z chłopcami i trójką maluchów, i jeszcze pracą u Graaha?
- Jeśli będę musiała, to sobie poradzę. Hilda pokręciła głową.
- Jesteś uparta jak osioł. Czasem nawet się zastanawiam, czy ty przypadkiem nie
lubisz, kiedy jest ci źle.
Elise westchnęła.
- A ja czasem się zastanawiam, czy ty wiesz, co to znaczy sumienie - powiedziała i od
razu tego pożałowała. - Wiem, że mnie kochasz i chcesz, żeby było mi dobrze. Tyle że ja nie
jestem taka jak ty, Hildo.
Ku swojemu zdziwieniu odkryła, że w kantorze nie było jeszcze ani panny
Johannessen, ani pana Samsona. Drzwi do biura pana Paulsena były uchylone, słyszała
dochodzący stamtąd głos. A jeśli majster przyszedł przed nimi? To się jeszcze nigdy nie zda-
rzyło. Może skorzysta z okazji i powie mu, co się przydarzyło Emanuelowi, i spyta, czy może
wyjść trochę wcześniej, tak żeby zdążyła rozpalić w piecu, zanim Emanuel wróci. Powiesiła
szal i czapkę na wieszaku i cicho podeszła do drzwi.
Nagle się zatrzymała. Zza drzwi dochodził nie głos pana Paulsena, ale Samsona.
Brzmiał inaczej niż zwykle, był niski i miękki, jakby rozmawiał z kobietą, która bardzo mu
się podoba. Czyżby miał schadzkę w pokoju majstra? Serce zabiło jej mocniej. A jeśli
przyjdzie pan Paulsen i go zaskoczy?
Odwróciła się i pośpiesznie podeszła do swojego biurka. W tym samym momencie
usłyszała, jak z pokoju wychodzi Samson.
- Dzień dobry, pani Ringstad.
Wydawał się zaskoczony, najwyraźniej nie słyszał, jak weszła.
- Dzień dobry, panie Samson.
- Panna Johannessen jest chora, a pan Paulsen się spóźni. Skorzystałem z telefonu,
żeby zadzwonić do przyjaciela i coś mu przekazać.
„Do przyjaciela...” A więc nie do przyjaciółki. Czuła, że się rumieni. Żaden
mężczyzna nie rozmawiał tak z przyjacielem. Żaden! Więc jednak wtedy w mieście się nie
myliła.
Samson musiał zauważyć, że się zaczerwieniła, bo zaraz jego twarz też zrobiła się
czerwona. Pośpiesznie podszedł do swojego pulpitu i zaczął wyjmować rzeczy potrzebne mu
do pracy.
Zapanowała cisza. „Zrozumiał, że ja wiem”, pomyślała i poczuła, że drżą jej ręce.
Powinna coś powiedzieć?
Mimo że oboje byli bardzo zajęci, w pokoju panowała dziwna atmosfera. Chciałaby
móc z nim o tym porozmawiać, wytłumaczyć, że nie zmierza rozsiewać plotek, że nie powie
o tym ani majstrowi, ani pannie Johannessen. Może się czuć bezpiecznie. Nie zrobi mu nic
złego.
Pan Paulsen przyszedł dopiero późnym przedpołudniem, skinął im głową i
pośpiesznie wszedł do swojego gabinetu. Wyglądało na to, że nie jest w najlepszym nastroju.
Postanowiła zaczekać, później spyta, czy może wyjść trochę wcześniej.
Odetchnęła z ulgą, kiedy nadeszła przerwa na obiad. Kiedy opuszczała kantor,
nadszedł Samson i zaczął szybko wkładać palto i kapelusz.
- Idzie pani zapewne do swojej siostry, pani Ringstad, a ja idę do browaru Ringnes
porozmawiać z przyjacielem. Proszę wziąć mnie pod rękę na moście, jest bardzo ślisko.
Była zaskoczona, ale nie okazała tego.
- To prawda, zauważyłam to, kiedy szłam tam rano z wózkiem. Myślałam o tych
wszystkich uczniach, którzy co rano biegną przez ten most w drodze do szkoły. Mogą się
poślizgnąć i wpaść do wody. Na samą myśl już drżę. Wiem, że matki boją się tego za każdym
razem, kiedy posyłają dzieci do szkoły.
Czuła, że mówi za dużo i za szybko. Od rana nie zamienili ze sobą słowa, oboje pilnie
pracowali. Elise nawet starała się nie patrzeć w jego stronę.
Wyszli jeszcze przed prządkami i pomocnicami. Niewiele osób szło do domu w
przerwie obiadowej, większość kupowała zupę w fabryce, ale na moście i tak było tłoczno.
Samson podał jej rękę, a ona ją przyjęła. Czuła się skrępowana. Jeśli ktoś znajomy ich
teraz zobaczy, zaczną się plotki, ale nie chciała ranić go odmową.
- Chciałam spytać pana Paulsena, czy mogę dzisiaj wyjść trochę wcześniej - zaczęła,
żeby w ogóle coś powiedzieć. - Mój mąż trafił wczoraj wieczorem do szpitala, paskudnie się
przewrócił na ulicy.
Samson spojrzał na nią przestraszony.
- Chyba nie jest poważnie ranny? Pokręciła głową.
- Nie sądzę. Mam nadzieję, że dzisiaj wróci do domu.
- Też mam taką nadzieję. Nie jest łatwo radzić sobie z taką gromadką dzieci.
- Chłopcy chętnie pomagają, ale i tak mam sporo rzeczy do zrobienia, zanim się
wieczorem położę spać.
- Rozumiem, że starcza pani czasu jedynie na najpilniejsze sprawy.
- Tak. Kiedy dzieci są już w łóżkach, muszę trochę ogarnąć dom. Nawet nie mam
czasu przeczytać gazety, czasem mąż czyta mi na głos, kiedy siedzę i ceruję skarpety.
- Nie pojmuję, kiedy znajduje pani czas na pisanie.
- Piszę tylko, kiedy... - urwała i zamilkła, czując, że robi się jej gorąco. Nogi miała jak
z waty. Wydała się, chciała to jakoś ukryć, ale nie wiedziała, co powiedzieć.
- Proszę się nie wstydzić, pani Ringstad. Sam też minąłem się z prawdą, mówiąc, że
idę do znajomego w browarze. Tak naprawdę to chciałem z panią porozmawiać. - Zawahał
się, ale w końcu zdobył się na odwagę. - Możemy chyba uznać, że jesteśmy kwita. Pani
odkryła moją tajemnicę, a ja pani.
Znów poczuła, że się rumieni.
- Jak... To znaczy...
- Nie ma znaczenia, jak do tego doszedłem. Najważniejsze, że wiem. Obiecuję, że
nikomu o tym nie powiem. Dopiero kiedy pani sama to ujawni.
„Może szedł za mną, kiedy szłam do wydawnictwa”, pomyślała i na samą myśl oblał
ją pot. Dotarli do domku majstra.
- Możemy sobie obiecać, że dochowamy tajemnicy? Pani zapewne nie chce, żeby
wyszło na jaw, kto kryje się za pseudonimem, a ja... - urwał, nie mówiąc nic więcej. Stał na
wzgórzu, zdenerwowany i niemile skrępowany.
Pokiwała głową, nie było sensu protestować.
- Obiecuję, że nikomu nic nie powiem. - I szybko dodała: - I tak bym tego nie zrobiła.
- Też tak myślę. Jest pani mądrym i dobrym człowiekiem. Oboje wiemy, czym to
może się skończyć. Gdyby moja tajemnica wyszła na jaw, byłbym skończony. Gdyby pani
tajemnica wyszła na jaw, musiałaby pani się liczyć z nieprzyjemnościami. Oboje
ryzykowalibyśmy utratę pracy.
Elise widziała, że trzęsą mu się ręce. Dla niego było to groźniejsze.
Znów przytaknęła. Czuła się skrępowana, sytuacja okazała się dla niej trudna, ale
cieszyła się, że mogą pozostać przyjaciółmi i dalej sobie ufać.
Tyle chciała mu powiedzieć, pokazać, że jej go żal, dać do zrozumienia, że go nie
osądza, nie potępia, ale to było zbyt trudne. Brakowało jej słów.
- Siostra na mnie czeka, muszę iść. Posłał jej zawstydzony uśmiech.
- Nie wracajmy więcej do tej historii. Proszę pozdrowić siostrę.
Uchylił kapelusza i ruszył w kierunku browaru. Hilda stała w oknie i widziała, jak idą
przez most.
- To był Samson? Elise przytaknęła.
- Wyglądaliście jak stare małżeństwo. Elise nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Chyba nie aż takie stare.
- Gdybyście byli młodym małżeństwem, to byście inaczej szli. Miałam wrażenie, że
nie jesteś zachwycona, że idziesz z nim pod rękę. Często tak jest ze starymi małżeństwami,
zauważyłam to.
- Podał mi rękę, bo na moście jest ślisko.
- A ty pewnie myślałaś o tym, co widziałaś przy Kirkeristen?
- Prawdę mówiąc, nie pamiętałam o tym. Jest miły. Lubię go. A co tutaj? Taka cisza.
Cała trójka śpi?
Hilda przytaknęła.
- Śpią jak aniołki w dużym łóżku. Elise się uśmiechnęła.
- Jesteś aniołem.
Powiodła wzrokiem w stronę piecyka.
- Ładnie pachnie. Co gotujesz?
- Ziemniaki ze słoniną. Chłopcy już byli i zjedli. Zwolnili ich wcześniej, bo
nauczyciel zachorował. Ale zadano im więcej do domu.
- Zrobiłaś obiad dla nas wszystkich?
- Zaszłam wczoraj do rzeźnika i dostałam odpadki w sumie za pięćdziesiąt ore. Przed
południem zajrzała tu kobieta, sprzedawała kaszankę własnej roboty. Będzie na jutro.
Elise roześmiała się radośnie.
- No przecież mówię, że jesteś aniołem. Wiesz, czy chłopcy wrócili do domu?
- Evert i Kristian od razu poszli do pracy, ale wcześniej skończą. Zaproponowałam,
żeby Peder odrobił lekcje tutaj, powiedział jednak, że pójdzie odwiedzić Jenny. Albo się w
niej zakochał, albo liczy na jakiś smakołyk od pani Tollefsen.
- To spryciarz! Idzie w gości, żeby wymigać się od lekcji!
- To się zdarzyło tylko raz. Jenny na pewno też będzie miło, brakuje jej towarzystwa
rówieśników.
- Anne Sofie odwiedza ją od czasu do czasu. Spotkałam Jenny wczoraj wieczorem,
idąc do Schwenckego.
- Nie sądzę, żeby mama chętnie posyłała Anne Sofie do babci, więc chyba nie bywa
tam często.
Elise nie odpowiedziała, nie miała ochoty rozmawiać o matce. Odwiesiła szal i
zaczęła stawiać talerze i kubki na stole, podczas gdy Hilda kroiła ugotowane ziemniaki i
kładła je na patelni.
- Pewnie chciałabyś wiedzieć, co z Emanuelem?
- Tak. Nie sądzę, że będą trzymać go w szpitalu. Jestem tylko ciekawa, czy dojdą,
skąd u niego te zawroty głowy. Chociaż jak go znam, to nie powie im o tym.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się boi tych badań?
- Chcesz powiedzieć, że udaje chorobę, żeby mnie przy sobie zatrzymać? Nie wierzę,
żeby był aż tak dobrym aktorem. Mówiłam ci już, że Schwencke sądzi, że to wszystko z tego,
że źle się tu czuje.
- Dowiedz się, co z nim jest.
Elise spojrzała na nią zdziwiona. Rano reakcja Hildy była zupełnie inna.
Jadły w milczeniu.
Elise rozkoszowała się smacznym posiłkiem.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam smażone ziemniaki ze słoniną.
- Pewnie jecie tylko kaszę na wodzie, skoro tak mało zarabiacie.
Elise spojrzała na siostrę.
- Drwisz sobie?
- Trochę. Biorąc pod uwagę, ile razem zarabiacie, ty i Emanuel, to, co zarobiłaś na
swojej książce, i to, co do domu przynoszą Kristian i Evert, to powinniście jeść słoninę co
drugi dzień.
Elise nic nie odpowiedziała. Nie mogła odmówić Hildzie racji, ale nie miała ochoty
mówić, że to wydatki Emanuela sprawiały, że ciągle im na wszystko brakowało pieniędzy.
Poza tym to nie była prawda. Hilda przesadzała. Kristian i Evert nie zarabiali wiele, a czynsz
za połowę domku na Hammargaten był większy niż za domek majstra. Jednak nie narzekała,
wiedziała, że wielu ludziom było znacznie gorzej niż im. Jedli mięso najwyżej raz w
tygodniu, czyli w niedzielę. Boczek kosztował koronę i osiemnaście ore za kilogram, a skoro
jej pensja musiała starczyć na jedzenie dla ośmiu osób, bo wciąż jeszcze nie śmiała liczyć na
pieniądze za książkę, musieli przez większość dni tygodnia jeść kaszę. Codziennie po szkole
Hilda dawała chłopcom jeść, zwykłe jednak był to chleb z melasą albo z serem.
- Chyba się nie obraziłaś? - spytała Hilda, a jej głos brzmiał, jakby żałowała tego, co
powiedziała.
Elise pokręciła głową.
- Nigdy nie próbowałaś się wczuć w moją sytuację. W ostatnich latach w
Andersengarden to ja odpowiadałam za całą rodzinę/ Tak samo było, kiedy ja i Emanuel się
pobraliśmy, to ja utrzymywałam matkę i chłopców. Ty miałaś mnie, a potem poszłaś
pracować do Paulsena i nie musiałaś już się troszczyć o jedzenie. Potem spotkałaś Reidara, a
teraz znów jesteś z Paulsenem.
- Mówisz, jakbyś ty była sama. Przecież masz męża. Chyba nie pozwalasz mu, żeby
całą swoją pensję wydawał na siebie, a ciebie zostawiał z wszystkimi wydatkami?
- Oczywiście, że nie. Płaci za węgiel, za naftę i za drewno, poza tym daje też pani
Jonsen kilka koron miesięcznie za opiekę nad Jensine.
Nie była to prawda, ale Hilda nie musiała tego wiedzieć. Hilda westchnęła.
- Wciąż tylko narzekamy. Nie możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym? Olaf
pytał, czy w którąś sobotę nie poszłabym wieczorem potańczyć do „Perły”. Uważasz, że
powinnam?
Elise spojrzała na nią przerażona.
- Chcesz iść do „Perły” potańczyć z Olafem? Nie dość, że jesteś żoną Reidara, a
przyjmujesz wizyty Paulsena, jakby był twoim zalotnikiem?
Hilda się roześmiała.
- Nie bądź taka surowa! Nie do twarzy ci z tym. Co się stało z moją siostrą, która stała
przyparta do ściany w piwnicznym korytarzu w Andersengàrden? Która chodziła na tańce do
„Perły” i zabawiała się na wzgórzach ze swoim ukochanym? Ukrywała się z nim w ciemnych
zakamarkach, a potem wracała do domu z czerwonymi policzkami i błyszczącymi oczami?
Elise uśmiechnęła się.
- To było chyba w innym życiu. Tak dawno, że już o tym zapomniałam.
- Dawno? Trzy lata to nie tak dawno.
- Więc chyba szybko się zestarzałam. Hilda parsknęła.
- Pamiętam, jak zaledwie kilka tygodni temu na tej kanapie leżała para, tak namiętnie
się pieszcząca, że aż guziki od koszuli poodpadały. Wiem, czego ci brakuje, Elise. Dałaś się
uwikłać w sieć obowiązków, czujesz się odpowiedzialna, masz wyrzuty sumienia, dręczy cię
poczucie winy. Zapominasz, że ty też masz prawo do szczęścia.
- Do szczęścia? Ilu ludziom dane jest poznać, co to jest szczęście?
- Większości. Raz czy dwa. Może tylko przez krótki okres, zanim dzieciaki wypełnią
kuchnię i dom, zanim zacznie brakować najedzenie i ubranie. Sądzę jednak, że większość z
tych, którzy mieszkają tu wzdłuż rzeki, przeżywali swoje chwile szczęścia pod pierzyną.
Większość kobiet choć przez chwilę czuła się jak księżniczka.
- Ja też. Może akurat nie „pod pierzyną”, jak to określiłaś, ale byłam szczęśliwa z
Johanem, zanim to wszystko się wydarzyło. Dostałam swoją porcję szczęścia. Sama mówisz,
że większość przeżywa to tylko przez krótki moment, zanim zacznie się codzienność. A co z
tobą?
- Ja mam inne oczekiwania co do szczęścia.
- Dla ciebie szczęście to mieć pieniądze? Hilda przytaknęła.
- Tak. Taka już jestem. Jeśli mogę wejść do sklepu i kupić sobie pudełko kremu,
puder czy wodę kolońską, nie bojąc się, że z tego powodu będę głodować, wtedy czuję się
szczęśliwa. Nie mówiąc już o tym, kiedy mogę kupić sobie nową bluzkę czy nowy kapelusz.
Wtedy uważam, że warto jest żyć.
Elise się uśmiechnęła.
- I teraz chcesz, żeby twoja siostra była szczęśliwa u boku mężczyzny?
- Tak. Nawet jeśli moja siostra jest inna niż ja, to uważam, że sobie na to zasłużyła.
Poza tym jestem romantyczką i lubię, kiedy historie miłosne dobrze się kończą.
Elise się roześmiała, otarła łzę w kąciku oka. Po chwili spoważniała i powiedziała: -
Kto wie? Może twoje życzenie się spełni? - Elise wstała od stołu. - Kiedy wrócę wieczorem
do domu, porozmawiam poważnie z Emanuelem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy wróciła do domu, w oknach było ciemno. Peder jeszcze nie wrócił, a przecież
miał dużo lekcji do odrobienia. Emanuel też chyba nie wyszedł ze szpitala, tak późno
wieczorem go już chyba nie wypiszą? Pewnie postanowili zatrzymać go jeszcze jeden dzień,
żeby upewnić się, że naprawdę nic mu się nie stało. Wstrząs mózgu to nie żarty.
Wyjęła Hugo i Sebastiana z wózka, otworzyła drzwi i pozwoliła chłopcom iść samym
po schodach i wejść do kuchni, podczas gdy ona zajęła się zapalaniem lampy i rozpalaniem w
piecu. Wzdrygnęła się, klasnęła w dłonie. Ależ tu było niewiarygodnie zimno.
W tej samej chwili usłyszała na zewnątrz głosy i zaraz w drzwiach stanął Kristian,
trzymając na ręku Jensine. Za nim stał Evert.
- Późno przyszłaś! - odezwał się Kristian oskarżycielskim głosem.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Nie później niż zwykle.
- To my dzisiaj wcześniej skończyliśmy, Kristian - odezwał się Evert.
- Widzieliście Pedera?
- Miał iść do Jenny.
- Nie siedzi tam chyba całe popołudnie.
- Jasne, że tak. A jeśli jeszcze pani Tollefsen usmażyła naleśniki. .. - w głosie Everta
słychać było zazdrość.
- Mam nadzieję, że niedługo wróci. Zdaje się, że ma dużo zadane, prawda, Evert?
Evert przytaknął.
- I z rachunków, i z religii. Mamy też napisać wypracowanie o jesieni. Zaczęliśmy je
pisać w szkole. Wiesz, co Peder napisał?
Evert roześmiał się. „Pac, pac, mówią jabłka do Olsena, spadając z jabłoni”. Pan
przeczytał to na głos i wszyscy się śmieli. Elise uśmiechnęła się, ale zaraz znów spoważniała.
- Nieładnie z jego strony, że przeczytał to na głos, żeby klasa się śmiała. Peder bardzo
się przejął?
- Nie wiem, ale zrobił dziwną minę. Elise się zaniepokoiła.
- Nie mam pojęcia, gdzie on się podziewa. Musiał się gdzieś schować. Myślisz, że
pani Tollefsen pozwoliłaby zostać mu tak długo?
Evert pokręcił głową.
- Nie lubi, kiedy po domu kręci się za dużo dzieci. Tak mówi Jenny.
Kristian posadził Jensine na podłodze i zaczął zdejmować jej czapkę i rękawice. Teraz
podniósł wzrok.
- Mam iść go poszukać?
- Mógłbyś? Niepokoję się. Pewnie z powodu tego, co się wczoraj stało. Jeśli Pederowi
też by się coś przytrafiło... - urwała i zamilkła.
- Nie przesadzaj, Elise. Nic mu się nie stało, po prostu gdzieś się schował.
- Miejmy nadzieję - odpowiedziała Elise i wzięła garnek, żeby ugotować kaszę. -
Zdejmiesz mokre rzeczy z Sebastiana, Evert?
- Znów się zsikał? Myślałem, że nauczył się już siadać na nocnik.
- Nauczył się, ale czasem jeszcze zdarza mu się wypadek. Nie rozbieraj już bardziej
Jensine, tu jest zimno. Evert mi pomoże, a ty biegnij do pani Tollefsen.
Kristian włożył czapkę, otworzył drzwi i zniknął.
- Jest ciemno. Uważaj na konie na drodze! - zawołała za nim Elise.
- Ale cuchnie! - odezwał się Evert, zatykając nos.
- Zajmę się nim, a ty mieszaj kaszę. Tylko jeszcze nastawię wodę.
Dawno już przewinęła Sebastiana, posadziła go razem z Hugo w kącie, żeby się
bawili, i zaczęła nakrywać do stołu, kiedy usłyszała na zewnątrz szybkie kroki.
Do kuchni wpadł zdyszany Kristian.
- U pani Tollefsen nie ma Pedera. W ogóle go tam nie było. Po drodze też go nie
spotkałem.
Elise czuła, jakby ktoś położył jej na plecach zimną rękę.
- Nie było go tam? - spytała, patrząc niego z przestrachem. - To gdzie on może być?
Evert siedział na podłodze, zaczął już odrabiać lekcje.
- Może jest u Anne Sofie?
- Poszedłby aż do Kjelsas? Nie sądzę - powiedziała Elise, kręcąc głową.
- Jeśli uznałby, że dostanie tam coś dobrego do jedzenia, to może.
- Boże drogi! - westchnęła Elise bezradnie. - Jak trafi do domu w tych ciemnościach?
Chłopcy spojrzeli po sobie, po czym Kristian niechętnie zaproponował:
- Możemy iść go poszukać, ja i Evert. Elise znów westchnęła.
- Najpierw zjedzcie trochę gorącej kaszy. Zaraz zrobi się tu cieplej. Kiedy
przestaniemy marznąć, wszystko wyda się nam prostsze.
Evert i Kristian wzięli każdy jednego malucha i zaczęli karmić dzieci, a Elise zajęła
się małą Jensine. Dopiero kiedy nakarmili najmłodszych, mogli sami zasiąść do gorącego
posiłku.
Spoglądała zamyślona to na jednego, to na drugiego.
- Trudno mi uwierzyć, że Peder wyruszył sam w taką daleką drogę. Może poszedł do
jakiegoś kolegi z klasy?
Evert spojrzał na nią.
- Niby do kogo? - spytał. - Nikt z tych, którzy się z nami bawią, nie ma w domu aż
tyle miejsca.
- Może poszedł grać w piłkę?
- Po ciemku? - spytał Kristian, patrząc na nią bezradnie.
- Może poszedł razem z Pingelenem i innymi chłopakami do miasta? - zastanawiał się
Evert.
Elise odwróciła się w jego stronę.
- Do miasta? Po co oni tam chodzą?
- Popatrzeć na dziewczyny na Lakkegata. Na te, które stoją w drzwiach i pokazują
nogi.
Elise czuła, że robi się czerwona.
- Tacy mali chłopcy nie chodzą na Lakkegata oglądać ulicznice!
- Mali chłopcy? - spytał Evert, patrząc na nią zdziwiony. - Ja mam jedenaście lat,
Peder też.
- Jedenastoletni chłopcy nie powinni przyglądać się ladacznicom - powiedziała Elise
zła. Evert miał rację, nie byli już małymi chłopcami, a Kristian był przecież o rok starszy.
Coraz częściej mieli własne zdanie, za rok czy dwa będzie jeszcze trudniej ich kontrolować.
Dobrze, że Emanuel dawał radę przywołać ich do porządku.
- Słyszę go!
Evert odwrócił się nagle w kierunku drzwi. Elise nasłuchiwała. Teraz ona też słyszała,
ktoś biegł do domu. Po chwili wszedł Peder, tupiąc.
- Czekałaś na mnie? - spytał z poczuciem winy w głosie, wiedząc chyba, co go zaraz
czeka.
- Żebyś wiedział! - powiedziała, patrząc na niego srogim wzrokiem. - Kristian był u
pani Tollefsen, żeby sprawdzić, czy cię tam nie ma. Nie dlatego nie poszedłeś do pracy po
szkole, Peder! Hilda mówiła mi, że dostaliście wcześniej wolne, bo nauczyciel się rozcho-
rował. Byłam pewna, że siedzisz w domu i odrabiasz lekcje.
- Przepraszam - powiedział Peder. Zdjął czapkę i schylił głowę. Wstydził się. - Nie
byłem u Jenny. Byłem u Emanuela.
- U Emanuela? - powtórzyła Elise, patrząc na niego. Nie bardzo rozumiała. - Gdzie
byłeś?
- W szpitalu.
- Ty byłeś w szpitalu? Jesteś dzieckiem, nie wpuścili cię. Peder pokiwał poważnie
głową.
- Tak. Pomyślałem, że ktoś powinien go odwiedzić, potem pomyślałem, że pewnie
wrócisz, kiedy już będzie ciemno, no i pomyślałem, że chyba będzie mu przykro.
Elise zaniemówiła. Była przekonana, że Peder całe popołudnie spędził na zabawie, a
on poszedł sam do szpitala w Ulleval, żeby odwiedzić Emanuela!
- Ale... wpuścili cię tam?
- Pozwolili mi wejść do poczekalni. Emanuel wyszedł do mnie, wspierając się na
lasce. Powiedziałem, że przykro mi, że mówiłem, że w Andersengarden jest dobrze.
Elise próbowała ukryć swoje przerażenie.
- Co on na to? - spytała.
- Chyba w ogóle mnie nie zrozumiał. Był zmieszany, spytał tylko, czy wiesz, gdzie ja
jestem.
- Wraca niedługo do domu? Wie już, co mu jest?
- Podejrzewają, że to taka choroba. Tak powiedział. Przeszył ją strach. Więc jednak
miała rację: Emanuel był chory. Boże... Zakryła usta ręką.
Kristian chyba zrozumiał, że się przestraszyła.
- Idź do niego - powiedział. - Zajmiemy się dziećmi. Elise wzięła się w garść.
- Położę Jensine spać, a wy potem położycie Hugo i Sebastiana. Na pewno macie
czas? Zdążycie odrobić lekcje?
Cała trójka przytaknęła poważnie.
Jak tylko uporała się z Jensine, weszła do pokoju, wzięła list do Johana i podarła go
na kawałki. Potem poszła do kuchni i włożyła kawałki papieru do pieca, z oczu leciały jej
łzy. Stała odwrócona plecami do chłopców, nie chciała, żeby widzieli jej twarz i pomyśleli,
że płacze z powodu Emanuela. Musiała podtrzymywać ich na duchu i czekać, co przyniesie
następny dzień.
Miała wrażenie, że rozstaje się z Johanem, ale nie mogła sobie pozwolić, żeby teraz
myśleć o sobie. Szybko wytarła oczy rąbkiem fartucha i odwróciła się do chłopców.
Napotkała spojrzenie Kristiana. Przyglądał się jej poważnie. Domyślała się, że się
martwi i jest przestraszony, ale na jego twarzy malowało się zdecydowanie. Bardzo ostatnio
wydoroślał.
- Poradzimy sobie, Elise. Idź - powiedział.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zobaczyła Emanuela siedzącego na ławce w korytarzu tego samego dwupiętrowego
budynku, gdzie leżał poprzedniego dnia. Wiedziała, że szpital składa się z wielu budynków, i
była zadowolona, że budynek zakaźny był nieco oddalony od innych. Wiedziała, że na końcu
każdego usytuowana jest duża sala szpitalna, a po obu stronach długiego korytarza znajduje
się szereg mniejszych salek. Większość budynków była dwupiętrowa, z wyjątkiem budynku
głównego, który miał trzy piętra.
Emanuel siedział z zamkniętymi oczami, oparty o ścianę. Był ubrany w bluzę i
spodnie w biało - niebieskie pasy, z naszytymi literami SKK: Szpital Komunalny w
Kristianii. Jego rodzice pewnie spaliliby się ze wstydu, gdyby wiedzieli, że jest tu jako
darmowy pacjent, opłacany przez gminę, tak jak wszyscy z tych okolic.
Podeszła spokojnie i usiadła obok niego na ławce. Otworzył oczy, patrzył na nią. Nie
był ani zdziwiony, ani zadowolony, raczej sprawiał wrażenie obojętnego.
Coś ścisnęło ją za gardło.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Dziękuję, dobrze.
- Peder mówił, że podobno jesteś chory. To prawda? Emanuel zbył to machnięciem
ręki.
- Nic jeszcze nie wiadomo. To tylko domysły. Na wszelki wypadek chcą mnie
zatrzymać jeszcze kilka dni.
- Powiedzieli ci, co to za choroba? Emanuel pokręcił głową.
- Lekarz nie ma pewności, wydaje mu się, że objawy przypominają mu pewną
chorobę, z którą już kiedyś miał do czynienia. Podobno chorują na nią głównie młodzi ludzie,
tak mówił, ale nie wiadomo dlaczego. Pogarsza się wzrok w jednym oku i pojawiają się bóle
głowy. Lekarz twierdzi, że wzrok z czasem może się poprawić. Niekiedy występują też
zawroty głowy.
- Miałeś już coś takiego wcześniej? To znaczy kiedyś, dawniej?
Emanuel przytaknął, aczkolwiek miała wrażenie, że niechętnie.
- Przytrafiło mi się coś takiego, kiedy byłem w Armii Zbawienia. Potem doszło
drętwienie nóg i rąk, jakby takie lekkie kłucie, zawroty głowy pojawiły się dopiero wiosną.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby nogi ugięły się pode mną, natomiast pamiętam, że raz
już straciłem wzrok na jakiś czas.
- Nigdy o tym nie wspominałeś.
- Dlaczego miałbym ci o tym opowiadać? Miałaś dosyć własnych problemów.
Zapadło milczenie.
- Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że Peder przyszedł cię odwiedzić? - spytała.
Emanuel pokręcił głową. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, ale zaraz zniknął.
- Nie rozumiałem połowy z tego, co opowiadał. Mówił coś o poczuciu winy, o
wyrzutach sumienia, ale przecież nie zrobił nic złego. Uznałem, że ty go tu wysłałaś.
- Nie, przyszedł sam z siebie. Zwolnili ich wcześniej ze szkoły, bo nauczyciel
zachorował. Myślałam, że wrócił prosto do domu, żeby odrabiać lekcje. Powiedział
Evertowi, że idzie do Jenny. Kristian widział, że się denerwuję, i zaproponował, że pójdzie
po niego. Rzeczywiście się niepokoiłam.
Emanuel sprawiał wrażenie zdziwionego.
- Więc on sam na to wpadł? Żeby tu przyjść? Elise przytaknęła.
- Bardzo cię lubi. Znów zapadła cisza.
- Mówili ci coś... Chodzi mi o to, że... Mówiłeś, że podobno mieli kiedyś do czynienia
z podobnymi objawami. Jeśli to ta sama choroba, to na czym ona polega?
- O ile dobrze rozumiem, jest to choroba chroniczna.
Elise słyszała, że próbuje brzmieć niefrasobliwie, ale że przychodzi mu to z trudem.
Pewnie się boi, zresztą kto by się nie bał?
- Chorobę, o której wspominał lekarz, można łatwo pomylić z innymi. Nie jest pewne,
że moja przypadłość należy do tych najcięższych.
- Miejmy nadzieję, że nie. Po raz kolejny zapadła cisza.
- Jak się dzisiaj czujesz? Kręci ci się w głowie? Emanuel zaprzeczył.
- Może lekarze się mylą? Sam mówiłeś, że to jeszcze nic pewnego.
- Miejmy nadzieję, Elise.
Wiedziała, że oboje myśleli o różnych rzeczach. Objawy zgadzały się z tymi, o
których wspominał i lekarz w domu, i teraz ten, w szpitalu.
Elise chciała wziąć jego dłoń, ale Emanuel ją cofnął.
- Nie ma powodu, żebyś mi współczuła. Pewnie za kilka dni pozwolą mi wrócić do
domu i wszystko będzie jak dawniej. Jeśli to ta choroba, o której mówi lekarz, to minie dużo
czasu, zanim się rozwinie. Tak przynajmniej na ogół jest.
Elise wzdrygnęła się. „Na ogół...” A w innych przypadkach?
- Jak było dzisiaj w kantorze? Elise jakby nie słyszała pytania.
- Musimy powiedzieć o tym twoim rodzicom.
- Nie ma takiej potrzeby. Jeszcze nie.
- Zadzwoniłam z kantoru do zakładów Myren i powiedziałam, co się stało. Dałam do
zrozumienia, że chodzi o wstrząs mózgu.
- Dobrze. Nie chcę, żeby ktoś zaczął coś podejrzewać.
Na końcu języka miała inne pytanie, ale nie odważyła się wypowiedzieć go głośno.
Co będzie z Sebastianem? Jeśli Emanuel utraci zdolność do pracy, a może wręcz będzie
wymagał pomocy, Elise nie da rady zająć się trójką małych dzieci. Trudno byłoby jej też go
oddać. Chłopcy zdążyli go polubić, ona zresztą też. Najbardziej tęskniłby za nim Hugo,
chłopcy spali w jednym łóżku i razem się bawili.
Odsunęła od siebie taką myśl. Być może Emanuel będzie zdrowy jeszcze przez wiele
lat. Poza tym lekarze wcale nie mieli pewności.
- Wiesz, jak ta choroba się rozwija? Jeśli w ogóle ją masz.
- Prowadzi do paraliżu. Ale jak ci już mówiłem, są też inne choroby o podobnych
objawach. Jeszcze nie wiadomo, co mi jest - odpowiedział Emanuel.
- Pewnie, skoro lekarz nie wie, to my tym bardziej. Lekarze zwykle szukają po
omacku. Najlepiej idzie im leczenie zwykłych chorób, takich jak suchoty czy odra.
- Na suchoty niewiele można pomóc. Najlepszym lekarstwem jest dobre jedzenie,
odpoczynek i dużo słońca. Kto może sobie na to pozwolić? Dla dzieci chorych na odrę też
nie ma lekarstwa. Wiedza medyczna wciąż nie jest najlepsza, chociaż podobno cały czas
prowadzi się badania - tłumaczył Emanuel.
- Choroby zawsze nękały ludzi. Pamiętam, jak w szkole na lekcjach historii uczono
nas, że choroby, porody i wojny pochłaniały najwięcej ofiar w średniowieczu.
- I pewnie nadal tak jest, może z wyjątkiem wojen. Co prawda dwa lata temu
obawialiśmy się Szwedów, ale od dziewiętnastego wieku nie mieliśmy w Norwegii wojny.
- U Hildy wszystko w porządku?
Elise domyśliła się, że Emanuel nie chce rozmawiać o swojej chorobie, i postanowiła
nie zadawać mu więcej pytań.
- Tak, Hilda ma się dobrze. O Reidarze nic nie wiem, chyba nawet do siebie nie piszą,
ale majster regularnie ją odwiedza. Głównie w niedziele, kiedy fabryki są zamknięte i nikt
ciekawski nie śledzi go z okien - powiedziała Elise, uśmiechając się.
Emanuel nie odwzajemnił uśmiechu.
- Niedobrze, że przyjmuje odwiedziny mężczyzn, skoro wciąż jeszcze jest mężatką.
To szkodzi jej opinii.
- Majster ma prawo odwiedzać Isaca. A Hilda nigdy nie przejmowała się tym, co
ludzie mówią.
- A powinna. Dostać się na języki to nic przyjemnego. Szkodzi nie tylko sobie, ale i
swojemu synowi, nie mówiąc już o majstrze. Jeśli ludzie dowiedzą się, że ją odwiedza, może
dojść do skandalu. Majster ryzykuje, że zostanie wykluczony z towarzystwa. Wtedy może nie
chcieć mieć z nią nic do czynienia. Hilda przeżyje zawód.
Elise przytaknęła. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, Hilda zdawała się tym nie
przejmować, a ona - widząc beztroskę siostry - cieszyła się, że Hilda jest zadowolona.
- W zwykły dzień rzadko ktoś przechodzi przez most, więc kto miałby go zauważyć?
- Ludzie, idąc do kościoła, nie idą Maridalsveien?
- Ci, którzy mieszkają po wschodniej stronie rzeki, chodzą zwykle Sandakerveien i
przechodzą przez drugi most, przez Bentsebrua.
- Mówisz „zwykle”. Może się zdarzyć, że ktoś jednak pójdzie Maridalsveien.
- Niewielu robotników chodzi do kościoła, wybierają Armię Zbawienia.
- Nie kłóćmy się. Powiedziałem to w trosce o Hildę, nie po to, żeby kogoś
umoralniać. Szkoda byłoby, gdyby Paulsen się zraził i przestał do niej przychodzić. Mówiłaś,
że ona go lubi.
Elise milczała. Gdyby wspomniała o tym Hildzie, ta pewnie nie chciałaby jej w ogóle
słuchać. Hilda zawsze postępowała po swojemu, niezależnie od gadania ludzi. Poza tym to
majster podtrzymywał ją na duchu i dawał jej radość, miałaby ją tego pozbawić?
- Z Jensine wszystko w porządku? - spytał Emanuel, a w jego głosie słychać było
tęsknotę.
- Tak, niedługo pewnie zacznie raczkować. Na razie czołga się na brzuszku, ale
podłoga jest zimna, więc sadzam ją w wózku. Kiedy wracam do domu, nadrabiamy brak
ruchu.
Emanuel się uśmiechnął.
- Wiosną będzie biegała po ogródku - powiedział i dodał: - Nie masz żadnych
wiadomości z Danii?
- Nie, ale mieli się odezwać pod koniec października.
- Ciekaw jestem, ile ci zapłacą. Szczególnie teraz... - urwał, ale Elise łatwo
zrozumiała, co chciał powiedzieć. „Teraz, kiedy być może będę musiał rzucić pracę w
kantorze”. - Piszesz coś w ciągu dnia? - spytał Emanuel.
Elise pokręciła głową.
- Nie mam czasu.
- Mówiłem jednej z pielęgniarek, że piszesz opowiadania, ale że nie zawsze chcą ci je
przyjąć. Radziła, żeby spróbować w „Svaerta”. „Urd” jest pismem skierowanym do
mieszczaństwa, a „Illustrert Familieblad” interesuje się głównie tematyką religijną. Mówiła
też, żebyś wysłała coś do „Allers”. Powiedziałem, że przyjęli ci opowiadanie w „Verdens
Gang”. To podobno niezwykłe, na ogół tego nie robią.
- Mam nadzieję, że nie opowiedziałeś, o czym to opowiadanie było.
- Oczywiście, że nie. Tak samo jak ty nie chcę, żeby ludzie się dowiedzieli, kto kryje
się pod pseudonimem.
Na korytarzu otworzyły się jakieś drzwi, Elise wstała.
- Pewnie nie podoba im się, że odwiedzam cię tak późno wieczorem.
- Usiadłem tu, bo miałem nadzieję, że przyjdziesz. Elise uśmiechnęła się do niego.
- Za parę dni wrócisz do domu. Wtedy zapomnimy o tym, co się wczoraj stało. Jeśli w
przyszłości znów się coś wydarzy, wtedy będziemy się martwić. Może Schwencke miał rację,
że te ataki spowodowane są tym, że męczy cię cała ta sytuacja. W takim wypadku będziemy
musieli się zastanowić, jak to zmienić. Schwencke uważa, że powinnam dać ci więcej
swobody i zwolnić cię od pomocy w domu, bo to cię krępuje.
Emanuel pokręcił głową.
- Nie zostawię cię samej ze wszystkimi obowiązkami. Musimy się zastanowić, co
zrobić, żebyśmy mogli wziąć dziewczynę do pomocy. Może znajdziemy kogoś na dzień, kto
nie musi mieć własnego pokoju. Kiedy wrócę do domu, porozmawiam ze Schwenckem o
możliwości zostania kupcem. Myślałem o tym dzisiaj. Musi bardzo dużo zarabiać, skoro stać
go na takie życie. O wiele więcej, niż ja zarabiam.
Nagle Elise odzyskała swoją radość życia. Jeśli wezmą kogoś do pomocy w ciągu
dnia, będę mogła pisać wieczorami! Pochyliła się i pocałowała go w policzek.
- Wracaj do zdrowia. Zobaczymy się jutro, albo tutaj, albo w domu.
Emanuel uśmiechnął się.
- Dziękuję, że przyszłaś. Pozdrów Pedera i powiedz mu, że było mi bardzo
przyjemnie, że mnie odwiedził.
Ruszając w drogę powrotną, czuła się lżej na duszy Wszystko jakoś się ułoży, tak czy
inaczej.
Potem jej myśli powędrowały do Johana. Musi napisać do niego nowy list i
wytłumaczyć mu całą sytuację. Będzie to trudne i bolesne, ale nie miała wyboru.
Aż trudno było jej uwierzyć, że zaledwie wczoraj wieczorem pisała do niego, że chce
odejść od Emanuela i przekazać Hildzie opiekę nad braćmi.
Życie nie było proste. W każdym razie nie dla ludzi takich jak ona.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy następnego dnia wieczorem wracała z kantoru do domu, zobaczyła - ku
swojemu zdziwieniu - że w oknach się świeci. Chłopcom nie wolno było palić świeczek ani
rozpalać w piecu w pokoju teraz, kiedy Emanuela nie było w domu. Kiedy odrabiali lekcje, w
kuchni paliło się w piecyku. Nie stać ich było na ogrzewanie pokoi. Zanim nie dowie się, co
jest z Emanuelem, musi być ostrożna.
Chłopcy narzekali na zimno. W domku majstra było o wiele cieplej i przyjemniej,
twierdzili, nie rozumiejąc, dlaczego musieli aż tak oszczędzać, skoro Elise dostała zaliczkę i
z Danii, i od norweskiego wydawnictwa.
W przerwie obiadowej poszła na Mollergata do magazynu odzieży dla biednych
dzieci. Kupiła buty, pończochy, swetry, spodnie i kurtki dla całej trójki i nawet jeśli nie
zapłaciła wiele, to nadszarpnęła domowy budżet. Poza tym było jej wstyd. Tak naprawdę
uważała, że nie powinna korzystać z czegoś, co było adresowane do najbardziej
potrzebujących, wiedziała jednak, że jeśli pójdzie do normalnego sklepu, nie starczy jej na
wszystko pieniędzy. Hugo też potrzebował pończoch i kurtki, ze wszystkiego wyrósł i wciąż
było mu zimno. Nie miała czasu robić na drutach czy szyć, mimo że dopisało jej szczęście i
miała w domu maszynę do szycia.
Pewnie ktoś przyszedł, jaki mógł być inny powód tego, że w pokoju się paliło? Może
pan Wang - Olafsen? Mówił kiedyś, że chciałby ich odwiedzić. A może przyjechali państwo
Ring - stad? Przestraszą się, kiedy dowiedzą się o Emanuelu.
Ale oni nie przyszliby wieczorem. Zwykle wyjeżdżali rano i nocowali w jakimś
pensjonacie. Ale mogli też zatrzymać się u Carlsenów i spędzić dzień na odwiedzeniu
znajomych.
Pośpiesznie weszła przez furtkę, postawiła wózek za rogiem i szybko weszła do
domu.
Evert i Peder stali przy piecyku. Pachniało kawą.
- Co to ma znaczyć...? Evert szybko się odwrócił.
- Kristian powiedział, że mamy zagotować kawę. Zwykle tak robisz, kiedy
przychodzą goście.
- Kto przyszedł?
- Nie wiemy. Podobno nazywają się Stange czy jakoś tak. Kristian wpuścił ich do
pokoju. Jensine siedzi na kolanach pani, ale chyba narobiła w majtki.
Peder odwrócił się i dodał:
- Nie ta pani, tylko Jensine.
Elise była zbyt przestraszona, żeby roześmiać się z jego uwagi.
- To państwo Stangerud? Obaj chłopcy przytaknęli.
Nie była to Signe, bo ją chłopcy znali. Więc musieli to być jej rodzice.
W tej właśnie chwili Hugo i Sebastian zaczęli wyć. Nic dziwnego, na zewnątrz było
ciemno i zimno. Elise szybko wyszła i zabrała ich z wózka. Pozwoliła im wejść po schodach.
Kiedy już ich wpuściła i zamknęła za sobą drzwi, do kuchni wszedł Kristian.
- Są tu rodzice Signe.
- Właśnie się dowiedziałam. Świetnie sobie ze wszystkim poradziłeś: zapaliłeś
świeczki w pokoju, a Pederowi i Evertowi kazałeś zrobić kawę.
- To rodzice Signe? - spytał Peder przestraszony. - Chyba nie będą chcieli zabrać nam
Sebastiana?
Kristian wzruszył ramionami.
- Nie wiem, po co tu przyszli.
Elise doskonale rozumiała niepokój Pedera. To stało się zbyt szybko. Nie miała czasu,
żeby przygotować na to chłopców ani siebie. I co powie Emanuel? W końcu był ojcem
Sebastiana.
Chyba nie dlatego przyszli. Signe zabroniła im brać synka, a oni nie odważyliby się
jej przeciwstawić, tak mówiono. Może przyszli go po prostu odwiedzić? W końcu byli jego
dziadkami i nie mieli żadnych innych wnuków. Nic dziwnego, że chcieli się z nim spotkać.
- Wyjmiesz te ładne filiżanki, Kristian? - poprosiła Elise.
- Już to zrobiłem - odpowiedział.
- Jesteś skarbem. Chyba nie mamy nic do kawy.
- Pobiegnę do pani Jonsen i spytam, może ona coś ma! - zawołał Evert nadzwyczaj
podniecony.
Czyżby chciał, żeby rodzice Signe zabrali ze sobą Sebastiana? Nie wierzyła w to.
Wszyscy polubili chłopca, mimo że był synem Signe.
- Dobrze, Evert - powiedziała. - Jest jeszcze trochę mleka w wiadrze?
- Trochę, ale chyba skwaśniało. Ma dziwny smak.
- Spytaj pani Jonsen, czy ma też trochę mleka. Powiedz, że mamy ważnych gości.
Evert podbiegł do drzwi. Kawa się gotowała, Peder odciągnął na bok dzbanek i
poprawił fajerki, a Kristian wrócił do pokoju zabawiać gości. Elise szybko rozbierała Hugo i
Sebastiana, umyła im ręce i uczesała włosy. Rodzice Signe na pewno zareagują na to, jak
Sebastian był ubrany. Rzeczy, które miał na sobie, były za duże, kupiła je używane. Nie
mogła przypuszczać, że akurat dzisiaj będą mieli gości. Hugo jak zwykle był poczochrany,
jego złotorude loki sterczały na wszystkie strony, Sebastian miał proste, gęste, jasne włosy i
często bywał spocony.
Elise nie miała czasu pomyśleć, jak sama wygląda, ale i tak nie mogłaby wiele zrobić.
Kiedy zaopatrzyła we wszystko całą siódemkę, nie miała już siły na nic. Może kiedyś to się
zmieni. Johanowi podobała się taka, jak była, inni jej nie obchodzili.
Wspomnienie Johana było bolesne. Tego wieczora też nie będzie miała okazji do
niego napisać, a on pewnie liczył, że będzie się starała odpowiedzieć mu jak najszybciej.
Ze ściśniętym gardłem wzięła dzieci za ręce i ruszyła w stronę drzwi do pokoju.
Państwo Stangerud wstali z kanapy, kiedy usłyszeli, że idą. Pani Stangerud odstawiła
Jensine na podłogę, pewnie z powodu zapachu. Przez chwilę przyglądała się badawczo obu
chłopcom. Zobaczyła Sebastiana, wyciągnęła do niego ręce i pośpiesznie ruszyła w jego
stronę. Uklękła i - ciągle z wyciągniętymi rękami - zawołała: - Sebastianku maleńki,
skarbeńku babci, chodź, maleńki! Jak dobrze znów cię widzieć.
Natychmiast oczy zaszły jej łzami. Dolna warga Sebastiana zaczęła drżeć, schował się
za spódnicą Elise i zaczął płakać. A kiedy Sebastian płakał, to Hugo też.
- To stało się tak nagle - próbowała wytłumaczyć go Elise, podając rękę pani
Stangerud. - Dzieci szybko zapominają, a trochę czasu minęło, kiedy ostatni raz was widział.
- Tylko kilka tygodni - powiedziała pani Stangerud. Wytarła nos i wstała z kolan. -
Był dla mnie jak syn, kiedy Signe była chora.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Daj mu trochę czasu, Josefine. Przed chwilą przyszedł, na pewno jest zmęczony,
zmarznięty i głodny.
Pani Stangerud znów wytarła nos i podeszła do krzesła.
- Nie sądziłam, że tak szybko mnie zapomni - powiedziała płaczliwym głosem. W jej
oczach widać było smutek.
Elise zawołała Pedera, który natychmiast się zjawił.
- Przywitaj się z państwem, a potem przynieś dzieciom jakieś zabawki, żeby mogły
się spokojnie zająć zabawą.
Peder zrobił to, o co go prosiła. Zanim wyszedł, ukłonił się nisko państwu Stangerud.
Elise odwróciła się do gości.
- Może filiżankę kawy? Jest gotowa.
Pan Stangerud podziękował z uśmiechem.
- Tak, chętnie się napiję - powiedział i się wzdrygnął. - Zrobiło się zimno, chociaż to
dopiero październik. Czytałem w gazecie, że jakiś wróżbita przepowiada trzaskające mrozy
tej zimy.
- Przepraszam, że nie paliło się w piecu, ale chłopcy dopiero wrócili z pracy, a ja
byłam w szpitalu.
- Chłopcy mówili nam, że Emanuel się przewrócił i ma wstrząs mózgu. To przykre.
- To prawda, ale myślę, że już niedługo wróci.
Nagle uznała, że powinna starać się przekonać ich, że wszystko jest w porządku. A
jeśli zechcą umieścić Sebastiana u obcych ludzi?
- Jak idzie Emanuelowi w zakładach Myren? Słyszeliśmy, że dostał dobrą pracę w
kantorze.
- Miał szczęście. W dzisiejszych czasach ludzie stoją w kolejce, jeśli zwalnia się
jakieś miejsce.
- To zdolny człowiek, mimo że ma pewne braki - powiedział ojciec Signe złośliwie.
Elise domyśliła się, że miał na myśli ucieczkę Emanuela z Ringstad i zerwanie z
Signe, ale nic nie mówiła.
- Pewnie nie było wam łatwo, kiedy Signe się tu zjawiła ze swoim synkiem - mówił
ojciec dalej, teraz już łagodniejszym głosem. Elise miała wrażenie, że cała ta sytuacja jest dla
niego krępująca. Być może wstydził się za córkę.
- Muszę przyznać, że zarówno Emanuel, jak i ja nieco się przestraszyliśmy.
- Przecież jest ojcem chłopca! - zawołała pani Stangerud.
- Oczywiście, tylko że Emanuel zrozumiał, że Signe nie chce mieć nic do czynienia z
małym. Trudno nam było zrozumieć, że matka dobrowolnie może się zrzec dziecka.
- Nic dziwnego, że nie chciała widzieć Emanuela po tym, co jej zrobił! - odezwała się
pani Stangerud, cała w wypiekach.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Spokojnie, Josefine. Nie zapominaj, że pani Ringstad była wtedy jego żoną. To
Signe i Emanuel zachowali się nieodpowiednio. Wykazała pani wielką wspaniałomyślność,
pani Ringstad, przyjmując go z powrotem.
- Nie miałam wyboru. Z mojej pensji nie utrzymałabym dzieci, musielibyśmy prosić
gminę o zasiłek. Poza' tym w tych stronach rozwód nie jest czymś, czym należy się chwalić.
Pani Stangerud posłała jej zdenerwowane spojrzenie.
- Biedny Sebastian. Mieszkać w takim miejscu! Elise starała się opanować. Ledwie
się jej to udawało.
- Nie cierpiał biedy, poza tym to nie nasza wina, że się tu znalazł. Przed południem
moja siostra opiekuje się nim i Hugo u siebie, w domku majstra. Sama ma dwuipółrocznego
synka i cała trójka bardzo ładnie się razem bawi. Tutaj Sebastian bawi się z Hugo, a Peder,
Evert i Kristian chętnie się nim opiekują. Mam wrażenie, że jest mu tu dobrze. Signe
narzekała, że źle sypia w nocy, a tutaj przesypia całą noc. To pogodne i grzeczne dziecko.
Pan Stangerud posłał jej baczne spojrzenie.
- Co pani mówi! To dziwne.
- Nie uważam, żeby to było dziwne. W bogatszych rodzinach często zostawia się
dzieci same w pokoju, gdzie czują się samotne. Tutaj mały śpi w łóżku razem z Hugo, czuje
się bezpiecznie, wiedząc, że obok ktoś jest. To go uspokaja.
- Śpią w jednym łóżku? - spytała pani Stangerud wstrząśnięta. - Może się czymś
zarazić, wszędzie tyle bakterii! Nic dziwnego, że tak dużo dzieci w tej okolicy umiera na
odrę, skoro sypiają razem.
- W „tej okolicy” ludzie nie mają wyboru - powtórzyła Elise, kładąc nacisk na
niektóre słowa. - Bywa, że w dwóch pokojach z kuchnią mieszka nawet czternaście osób,
więc oczywiście dzieci nie mają własnego pokoju czy nawet łóżka. Byłam kiedyś w
mieszkaniu, gdzie w jednym pokoju spało czternaścioro dzieci - wyrzuciła z siebie Elise. Nie
planowała tego, ale miała wrażenie, że matka Signe niewiele wie o życiu, a Elise nie potrafiła
milczeć.
Pani Stangerud patrzyła na nią wstrząśnięta.
- To niemożliwe! Żaden pokój nie pomieści czternaście łóżek.
- Nie spali w łóżkach, tylko na materacach na podłodze, jedno obok drugiego.
Niemowlęta często układa się w szufladzie.
- Po co płodzić tyle dzieci, skoro nie można zapewnić im ani miejsca, ani jedzenia?
Elise czuła, że miarka się przebrała.
- A jak tego uniknąć?
Pani Stangerud zrobiła się purpurowa i zamilkła. Otworzyły się drzwi i do pokoju
wpadł Evert, zdyszany i czerwony na twarzy, trzymając w ręku pudełko z ciastkami.
- Pani Jonsen prosiła przekazać, że musi dostać ciastka z powrotem rano, zanim
pójdzie do Domu Misyjnego.
- Dobrze się spisałeś, dziękuję ci za pomoc. Przywitaj się ładnie z państwem
Stangerud.
Evert zdjął z głowy zniszczoną czapkę i podszedł do pani Stangerud. Wyciągnął
brudną rękę i ukłonił się nisko.
- Nazywam się Evert Lovlien.
Elise aż się zrobiło gorąco z radości. Pierwszy raz słyszała, jak Evert przedstawia się
ich nazwiskiem. Pani Stangerud szybko cofnęła rękę.
- Nie wiedziałam, że ma pani trzech braci. Peder nie mógł się powstrzymać.
- My przyjmujemy każde dziecko, które się pojawi. Najpierw był Evert, potem
Sebastian. Ciekawe, kto będzie następny - roześmiał się Peder.
Pani Stangerud nie było do śmiechu, miała ściągniętą twarz.
- Sebastian nie zostanie tu długo. Przyjechaliśmy, żeby go ze sobą zabrać.
Uśmiech zastygł na ustach Pedera.
- Zabrać go do domu? Ale jak to... Przecież on ma być u nas!
W oczach Pedera pojawiły się łzy. Kiedy na nią spojrzał, Elise poczuła, że ma
ściśnięte gardło.
- Elise, powiedz im, że Sebastian tu zostanie. Lubimy go i nie chcemy, żeby
wyjeżdżał. Pomyśl o Hugo! Nie będzie miał się z kim bawić i będzie musiał spać sam, żal mi
go.
Łzy leciały mu po policzku, próbował wycierać je piąstka, ale wciąż leciały nowe.
- Dlaczego nie może tu zostać? Teraz, kiedy Elise dostała tyle pieniędzy za swoje
książki i... - urwał nagle, posyłając Elise przerażone spojrzenie. - Przepraszam, Elise, nie
chciałem się wygadać!
-
Napisała pani książkę, pani Ringstad? - spytał pan Stangerud wyraźnie
zainteresowany. - To książka kucharska?
- Tak, z przepisami na proste dania dla ubogich rodzin. Peder rozdziawił buzię. Elise
kłamie? Nie mógł uwierzyć.
Nie sądził, żeby Elise mogła skłamać, na dodatek komuś obcemu. Kristian uratował
sytuację.
- Tak, nie wiesz, Peder? Elise pisze tam o śledziach, o ziemniakach, o kaszy, kapuście
i chlebie.
Elise posłała mu wdzięczne spojrzenie. Właściwie nie było to kłamstwo, mimo że nie
był to główny temat książki. Peder nadal patrzył na niego podejrzliwie.
- Jak pani znajduje na to czas? Ma pani tu tyle pracy. Pan Stangerud był najwyraźniej
pod wrażeniem.
- Słyszałem, że dostała pani pracę w kantorze w przędzalni Graaha?
Elise przytaknęła z uśmiechem i otworzyła pudełko z ciastkami. Zastanawiała się, jak
uda się jej uzupełnić ciastka do jutra rana?
Sebastian i Hugo przestali płakać i z zapałem bawili się w kącie pokoju. Peder był tak
przerażony tym, że Elise skłamała, że na chwilę zapomniał o swoim smutku. Co zrobi Elise,
jeśli będą nalegać, jeśli uprą się zabrać go ze sobą? Emanuel mógłby się nie zgodzić, gdyby
był w domu, a Signe wścieknie się, kiedy się o tym dowie. Z drugiej strony to Emanuel
bardziej przeżywał porzucenie Sebastiana niż Signe. Skoro nigdy potem nawet się nie poka-
zała, to co mogła teraz mieć do gadania?
Najgorzej było z chłopcami, no i z nią samą. Myśl, że mogliby zabrać ze sobą
Sebastiana, była bolesna. Wystarczyła jej reakcja Pedera.
- Ma pani wykształcenie handlowe, pani Ringstad?
- Nie, ja... to znaczy...
Elise nie zdążyła powiedzieć więcej, bo Peder jej przerwał.
- Była najlepsza w szkole, poza tym majster przyjął ją, bo ma dziecko z Hildą.
Elise czuła, że się czerwieni, i posłała Pederowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Zapomniałeś, że dzieci mają milczeć, kiedy dorośli rozmawiają?
Pan Stangerud zapewne nie zrozumiał, co Peder mówił - i na szczęście.
- Więc skończyła pani tylko szkołę powszechną? Elise przytaknęła.
- Kiedy zaczynałam, nauczono mnie pisać na maszynie. Poza tym zawsze miałam
ładne pismo. W każdym razie chwalono mnie.
Pierwsze było nieszkodliwym kłamstwem. Nikt nie uczył jej maszynopisania. Pannie
Johannessen pewnie polecono nauczyć ją pisać na maszynie, ale pozostawiła ją samą sobie.
Teraz już Elise radziła sobie nie najgorzej, tak przynajmniej sama uważała.
Wyszła do kuchni po kawę i żeby nie musieć odpowiadać na więcej pytań. Potem
przewinie Jensine. Mogła poprosić o to któregoś z chłopców, ale wykorzystała pretekst, żeby
wyjść z pokoju.
Naprawdę chcieli zabrać Sebastiana, i to tak nagle? Na dworze było ciemno, poza tym
o tej porze na pewno nie było już żadnego pociągu do Kongsvinger. Najpierw powinna
porozmawiać o tym z Emanuelem. Nie wiedziała, czy Emanuel zabroni im zabrać chłopca
ani czy w ogóle mógł to zrobić. Jeśli Emanuel będzie musiał odejść z kantoru z powodu
choroby, to może się okazać, że będą potrzebowali pomocy. Nie będzie jej łatwo z trojgiem
małych dzieci. Emanuel i Elise spędzili wiele godzin, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie, a
tu nagle pomoc spadła im jak z nieba, chociaż wcale o nią nie prosili.
Jednak opierała się, nie chciała patrzeć na rozpacz Sebastiana, któremu od samego
dnia narodzin nie było łatwo. Zresztą jak mogło być inaczej, skoro jego matka była wiedźmą,
na którą jego ojciec nie mógł patrzeć. A Peder był wrażliwym dzieckiem i bardzo się
przywiązał do Sebastiana. Evert też. Nawet Kristian, mimo że nie okazywał tego tak
wyraźnie jak inni.
Zaniosła dzbanek z kawą do pokoju i nalała kawę do filiżanek.
- Czy to Signe prosiła, żeby zabrać od nas chłopca? - spytała, starając się mówić
spokojnie. Z niepokojem wyczekiwała odpowiedzi.
Peder i Evert siedzieli razem na jednym krześle i chyba starali się nawzajem
pocieszać.
Pan Stangerud odchrząknął.
- Nocujemy w pensjonacie na Ullevalsveien, jutro wracamy do Kongsyinger.
Planowaliśmy zabrać go ze sobą z czy bez błogosławieństwa naszej córki.
- Zrozumiałam, że Signe chciała, żeby dziecko było z ojcem - powiedziała Elsie.
- Signe tu nie ma. Pojechała na północ ze swoim narzeczonym. Myślałem, że to
będzie dla pani ulga, pani Ringstad, a mam wrażenie, że jest pani przeciwna wydaniu nam
dziecka. A chyba i bez niego ma pani dość zajęć.
Peder zszedł z krzesła.
- Ja mogę się nim opiekować, mogę sadzać go na nocnik i przewijać, jeśli zabrudzi
spodnie.
Pan Stangerud uśmiechnął się, dostrzegając jego zapał.
- Widzę, że jesteście bardzo dzielni, ale Sebastian jest naszym wnukiem i chcemy,
żeby mieszkał z nami - powiedział, po czym zwrócił się do Elise: - Boleję nad zachowaniem
mojej córki i przyznaję, że byłem przerażony, kiedy dowiedziałem się, co się stało. Jestem
pewien, że i dla pani, i dla Emanuela będzie to ulga, chociaż rozumiem też, że zdążyliście
polubić chłopca i będziecie za nim tęsknić.
- Uważam, że Emanuel powinien o tym zdecydować. Jak zauważyła pani Stangerud,
jest w końcu ojcem chłopca.
- Jutro musimy wracać do domu. Nie wiedzieliśmy, że Emanuel jest w szpitalu.
- Jutro podczas przerwy obiadowej pójdę do szpitala i porozmawiam z nim.
- To za późno - odezwała się zdecydowanym głosem pani Stangerud.
- Moglibyśmy pojechać ostatnim pociągiem - dodał po chwili namysłu pan Stangerud.
Dopił kawę i wstał, nie ruszając ciasteczek. - Tak się umówmy. Pani siostra mieszka tuż obok
przędzalni, prawda? W małym czerwonym domku obok mostu Beierbrua?
Elise przytaknęła, zmieszana. Myślała, że zostaną do wieczora.
- Przyjdziemy tam podczas przerwy obiadowej. Mam nadzieję, że zdąży pani
porozmawiać z mężem i przekaże nam jego odpowiedź.
Mężczyzna sprawiał wrażenie zdecydowanego, był pewny, że Emanuel się zgodzi.
Pani Stangerud wydawała się natomiast równie zmieszana jak Elise. Kiedy Elise
odprowadzała ich do drzwi - tym razem wyjściowych - usłyszała, jak Stangerud cicho
tłumaczy żonie: - Nie mam ochoty nabawić się przeziębienia. Ty też nie powinnaś siedzieć w
takim zimnie.
Elise zamknęła za nimi drzwi i pośpiesznie wróciła do pokoju, zanim chłopcy zdążyli
opróżnić pudełko z ciastkami. Peder właśnie sięgał po jedno. Na jej widok cofnął rękę z
poczuciem winy.
Przysunęła do siebie pudełko i zamknęła.
- Dobrze wiecie, że w dzień powszedni nie jadamy ciastek - powiedziała ostro, chyba
bardziej surowo, niż zamierzała. - Jak zdołam rano upiec ciastka, żeby oddać pani Jonsen,
skoro o ósmej muszę być w kantorze?
Chłopcy spuścili głowy, smutni.
- Przepraszam - powiedział Peder bliski płaczu. - Chcieliśmy się trochę pocieszyć,
jeśli zabiorą nam Sebastiana... - powiedział, płacząc. Nie był w stanie powstrzymać łez.
Elise uległa, sama też była bliska płaczu. Energicznym ruchem zdjęła pokrywkę i
podsunęła im pudełko:
- Możecie wziąć każdy po jednym.
Jak tylko chłopcy wzięli po ciasteczku, podeszła do drzwi.
- Przewiniecie Jensine? Pójdę i porozmawiam z panią Jonsen.
Pani Jonsen właśnie gasiła lampę, szykując się do snu.
- Elise? Jezu, dlaczego tak późno przychodzisz?
Elise chciała powiedzieć, że jest dopiero ósma. Właściwie to wybierała się do Ulleval
odwiedzić Emanuela, ale zmieniła plany, kiedy zobaczyła Stangerudów. Skoro jednak goście
szybko wyszli, to może jeszcze zdąży go odwiedzić, zamiast iść tam jutro podczas przerwy
obiadowej.
- Dziękuję za poratowanie nas ciasteczkami. Wzięliśmy pięć.
Pani Jonsen otworzyła pudełko i zajrzała do środka.
- Musiałaś się pomylić, Elise, nie widzę, żeby czegoś brakowało.
Elise uśmiechnęła się z wdzięcznością i pośpieszyła do domu.
Pani Jonsen była dobrym człowiekiem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ku swojemu zdziwieniu Elise znalazła Emanuela w znakomitym nastroju. Wkrótce
poznała tego przyczynę. Schwencke w jakiś sposób dowiedział się, że Emanuel jest w
szpitalu, i jeszcze tego samego dnia go odwiedził. Miał niedawno dostawę nowego towaru i
potrzebował kogoś, kto pomógłby mu go sprzedać, zaproponował więc Emanuelowi, żeby
wspólnie z nim zajął się handlem.
- W jednym ze sklepów na Kongensgate pewien sklepikarz wystawił towar na ulicę,
żeby w ten sposób zachęcić klientów do kupna - opowiadał Schwencke podniecony. - To
zupełnie nowy sposób handlu. Ludzie dzisiaj lubią pokazywać, co mają, mieszczaństwo
zapełnia swoje pokoje wszelkiego rodzaju drobiazgami. Nawet na biurkach dam stoją
porcelanowe figurki i zdjęcia w pięknych ramkach, a ściany są zawieszone obrazami. Szcze-
gólnie nowobogaccy uwielbiają pokazywać, ile mają, żeby inni widzieli, że im się powiodło.
Zapełniają swoje mieszkania niezliczoną ilością przedmiotów, które mają stwarzać
przyjemny nastrój.
Elise słuchała, nie odzywając się. Nie pojmowała, jak Emanuel mógł o tym myśleć,
skoro nie wiedział, czy w ogóle będzie zdolny do pracy, ale nie chciała odbierać mu radości.
Nie miała też serca powiedzieć mu od razu o Sebastianie. Chciała znaleźć bardziej dogodny
moment, a teraz w ogóle nie mogła dojść do głosu.
- Poza tym zapanowała moda na dawanie sobie prezentów - ciągnął Emanuel pełen
zapału. - W mieszczańskich rodzinach daje się sobie prezenty i na Boże Narodzenie, i na
urodziny, daje się też prezenty pożegnalne, nie masz pojęcia, jak dużo jest takich różnych
pięknych rzeczy.
- Na przykład jakich? Emanuel wzruszył ramionami.
- Są wazoniki, świeczniki, dzbanuszki, wyplatane koszyki na chleb, koszyki na różne
ściereczki, niewielkie miedziane tacki, na które zmiata się okruszki ze stołu, puzderka,
półpokrowce...
- Co takiego? - spytała Elise, nie rozumiejąc, o czym Emanuel mówi.
- Kawałki materiału, mające chronić wezgłowie kanapy od plam - wytłumaczył jej
niecierpliwie i opowiadał dalej: - Poza tym popularne są też małe poduszki, które można
podłożyć pod głowę w czasie podróży, przybory do pisania, kałamarze srebrne albo
platerowe. Wyobraźnia nie zna granic - powiedział, rozkładając ręce. - Trzeba nadążać za
czasem i kupować to, co jest modne, wtedy można szybko się wzbogacić.
- Emanuelu, mieliśmy dzisiaj... - zaczęła Elise, ale nie dokończyła, bo Emanuel,
zachwycony, ciągnął dalej:
- Nie mówiąc już o różnych materiałach, i nie myślę tu o tych grubych, które
produkowane są w Hjula. „Szkolny mundurek z Hjula zniesie deszcz i słońce” - zacytował,
śmiejąc się. - Myślę raczej o zagranicznych materiałach, sprowadzanych z całego świata,
materiałach, z których można uszyć suknię balową dla córki, kiedy ta będzie debiutowała w
towarzystwie w nadziei, że znajdzie odpowiedniego męża.
- Emanuelu, mieliśmy dzisiaj gości. Dlatego przyszłam tak późno.
W końcu ją usłyszał.
- Gości? Kogo? - spytał czujnie, może obawiając się, że mogło chodzić o Signe.
- Rodziców Signe.
- Czego chcieli? - spytał Emanuel z pochmurną miną.
- Zabrać ze sobą Sebastiana. Jutro.
- Signe nie chciała, żeby go wychowywali, i rozumiem ją.
Rozpuszczą go. Zrobi się niegrzeczny i nie do wytrzymania, jeśli z nimi zamieszka.
- Więc mam się nie zgodzić?
Emanuel zmarszczył czoło i głęboko westchnął.
- Nie mam czasu się nim zajmować, tym bardziej jeśli teraz zajmę się kupiectwem.
Całymi dniami będę zajęty. Jeśli chodzi o ciebie, to obawiam się, że i tak masz dosyć pracy.
Rozmawialiśmy o tym, Elise. Nawet się zastanawialiśmy, czy nie odwieźć go do
Kongsvinger. A teraz pomoc spadła nam jak z nieba. Chyba nie możemy odmówić.
- Peder płacze. Chłopcy go polubili, ja zresztą też. To grzeczne i dobre dziecko,
nikomu nie wadzi, chociaż przyznaję, że też się martwię, szczególnie teraz, kiedy ty... -
powiedziała Elsie i urwała.
- Szczególnie teraz, kiedy znalazłem się w szpitalu, tak? Ale jutro wracam do domu.
Lekarz nie wie, co mi dolega. Albo mam jakąś chroniczną chorobę, albo nie. Nie zamierzam
tracić życia na rozmyślanie o tym.
Zaczerpnął powietrza i uniósł głowę.
- Odkładam na bok wszystkie zmartwienia, będę teraz myślał tylko o mojej nowej
pracy - powiedział, uśmiechając się. - Czekają nas teraz lepsze czasy, Elise. Paul Georg
powiedział mi to samo, co tobie: nie sądzi, żebym był chory, po prostu źle znoszę tę sytuację.
Drwił sobie z domysłów lekarzy.
Dobrze było widzieć go takiego wesołego i pełnego optymizmu, ale czy jednak nie
przesadzał? Naprawdę zamierzał zrezygnować z pracy w zakładach Myren, i to teraz, kiedy
sytuacja była taka niepewna?
Musiał dostrzec wątpliwość w jej oczach, bo szybko dodał:
- Nie musisz tu przy mnie siedzieć, Elise. Wracaj do domu i zajmij się dziećmi. Jeśli
chodzi o Sebastiana, to chyba nie mamy wyboru. Stangerudowie są jego dziadkami, mogą
zapewnić mu znacznie lepsze warunki niż my w tej chwili. U nich we dworze będzie miał
swój pokój, dobre i pożywne posiłki, wszystko, czego mu potrzeba. Peder przestanie się
smucić, przecież zna go zaledwie od kilku tygodni. Nie zapominaj też, jak byliśmy
zrozpaczeni, kiedy Sebastian się u nas zjawił.
- Peder wtedy nie rozpaczał. On jeden się cieszył. Pamiętasz, jak powiedział, że
Sebastian jest miły?
- Naprawdę na serio uważasz, że mamy go zatrzymać, dlatego że Peder uważa, że jest
miły? Musimy być rozsądni. I bez niego masz za dużo obowiązków, a ja w najbliższym
czasie będę bardzo zajęty, mówiłem ci przecież. Skoro zaś Signe zostawia swoje dziecko
innym, to nie ma tu nic do powiedzenia. Stangerudowie mają czas i stać ich, żeby się nim
zająć. Byłoby nierozsądne, gdybyśmy nie przyjęli ich propozycji.
Emanuel odwrócił się i zerknął na korytarz.
- Właściwie to o tej porze nie wolno przyjmować odwiedzin, więc lepiej już idź -
powiedział. Schylił się i pocałował ją w policzek.
Jakby role się odwróciły, pomyślała Elise. Teraz to on ją pocieszał. Miała wręcz
wrażenie, że wcale nie chce, żeby tu była.
Wybaczyła mu. Miała przykre uczucie, że został oszukany. Schwencke przekonał go,
że jest zdrowy i ma przed sobą świetlaną przyszłość.
I co z tego? - zadawała sobie pytanie, wracając w ciemnościach do domu. Trochę
optymizmu nie zaszkodzi. Czasem miała wrażenie, że dzięki temu ludzie rzeczywiście lepiej
się czują.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Hildzie wyraźnie ulżyło, kiedy następnego dnia rano Elise przekazała jej wiadomość o
Sebastianie.
- To dobrze, Elise! Byłoby ci trudno. Tym bardziej że Emanuel nie czuje się najlepiej.
Elise przyglądała się chłopcom, którzy bawili się w najlepsze. Sebastian miał
czerwone policzki. Szli piechotą do domku majstra, a powietrze było zimne. Mówił bez
przerwy, śmiał się zadowolony. Co prawda wyglądał nieco komicznie w za długich, grubych
pończochach i zbyt szerokich spodniach, ale był radosny, a to najważniejsze.
- Będziemy za nim tęsknić, a co gorsza on będzie tęsknił za nami.
- Nie myślę, żeby aż tak się do ciebie przywiązał. Poza tym dzieci szybko zapominają.
- Nie myślę o sobie, tylko o chłopcach.
- Przynajmniej będzie miał własne łóżko.
- Właśnie to mnie martwi.
- Isac też nie śpi z innym dzieckiem.
- Ale śpi z tobą.
- Chyba powinnaś już iść, inaczej się spóźnisz.
Elise odwróciła się pośpiesznie, zostawiając dzieci z ciężkim sercem. Podczas
przerwy obiadowej mieli przyjść państwo Stangerud...
Panna Johannessen była już z powrotem na swoim miejscu, bardziej ponura niż
zwykle. Ledwo Elise zdążyła zdjąć szal, usłyszała jej ostry głos:
- Pani Ringstad, proszę mi powiedzieć, czy mąż pani siostry nie jest nauczycielem w
szkole w Sagene?
- Jest. To znaczy... Wyjechał do Kopenhagi studiować medycynę.
Na litość boską, czemu panna Johannessen pytała ją o Reidara? Czyżby go znała?
- Więc pani siostra mieszka sama w dawnym domku majstra?
- Mieszka tam z synkiem. Poza tym wynajmuje stryszek jakiemuś muzykowi.
- Moja przyjaciółka jest przekonana, że widziała kiedyś, jak jakiś mężczyzna w którąś
niedzielę zapukał do niej i został wpuszczony. Był w cylindrze i miał laskę ze srebrną rączką.
To jakiś wasz krewny? - spytała z wyraźną ironią w głosie. Dobrze wiedziała, że nie mieli
krewnych wśród wyższych sfer.
Elise się przestraszyła. Pamiętała, co mówił Emanuel. Jeśli ktoś odkryje, że majster
odwiedza Hildę, mógł mieć nieprzyjemności i w końcu nie będzie chciał mieć z nią w ogóle
do czynienia.
- Siostra wspominała, że kiedyś odwiedził ją pan Wang - Olafsen. Chodzi w cylindrze
i z laską ze srebrną rączką.
Panna Johannessen zmrużyła oczy.
- Kto to jest Wang - Olafsen?
Elise wiedziała, że najlepiej zachować milczenie. Panna Johannessen nie powinna
była się wtrącać, ale Elise zależało na oddaleniu jakichkolwiek podejrzeń.
- Bardzo sympatyczny i uprzejmy mężczyzna, którego mój najmłodszy brat spotkał
tego dnia, kiedy oddziały straży granicznej wracały z Kongsvinger. Jego syn służył razem z
moim mężem.
Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła ulgę na twarzy panny Johannessen. Dziwne.
Myślała, że „potwór” będzie się cieszył, jeśli będzie można coś skrytykować.
- Może pani zacząć wynosić dokumenty z sejfu. Pan Paulsen chce, żeby przed
wyjściem zawsze zabezpieczyć wszystko przed ogniem. Także formularze pokwitowań.
Elise spojrzała na biurko Samsona, który jeszcze nie przyszedł. Księgi były grube i
ciężkie. Zwykle wynosił je Samson, żeby oszczędzić trudu kobietom. Teraz musiała poradzić
sobie sama.
Nie miała pojęcia, że w kantorze mogło być tyle papierów. Okładki ksiąg miały
wytarte skórzane rogi i wzbudzały szacunek. No ale przecież przędzalnia miała już
sześćdziesiąt lat, tyle samo co tkalnia Hjula.
- Sejf jest ognioodporny? - spytała Elise. Nie mogła się powstrzymać.
Panna Johannessen przytaknęła.
- Tak, mur ma grubość jednego metra. Sejf został wymurowany po kradzieży
dwadzieścia lat temu. Chronią go podwójne żelazne drzwi.
Elise dźwigała księgi, które były cięższe, niż się spodziewała. Po siedzącej pracy przy
maszynach w przędzalni jak tylko dźwigała coś cięższego, zaraz zaczynały boleć ją plecy.
Teraz też czuła ból w dolnym odcinku kręgosłupa. Położyła księgi na miejsce i usiadła przy
swoim pulpicie.
- Zanim pani zacznie, zeszłaby pani do sklepiku Magdy na rogu i kupiła mi dwa
ciastka po pięć ore? Nie zdążyłam dzisiaj zjeść śniadania.
- Myślałam, że Magda otwiera sklep dopiero o dziewiątej. Panna Johannessen
uśmiechnęła się słodko:
- Proszę powiedzieć, że to dla mnie.
Elise podeszła do wieszaka i sięgnęła po swoją grubą chustę. Panna Johannessen
zwykle wykorzystywała sytuacje, kiedy nie było jeszcze pana Paulsena. Elise musiała się z
tym pogodzić, wiedząc, że potem nie pozostanie jej nic innego jak nadrobić zaległości.
Drzwi do sklepiku Magdy były zamknięte. Zapukała, ale nikt się nie odezwał. Panna
Johannessen będzie zła, jeśli wróci z pustymi rękami. Znów zapukała, tym razem usłyszała
wewnątrz ciche kroki. Po chwili żaluzja w drzwiach została zwinięta i w szybie pokazała się
spuchnięta twarz Magdy. Włosy miała splecione w jeden długi warkocz na plecach, była w
długiej, jasnej koszuli nocnej, na plecy miała narzuconą chustę.
- Przysłała mnie panna Johannessen z kantoru - powiedziała Elise. Mówiła głośno,
żeby Magda usłyszała ją przez zamknięte drzwi.
Do jej uszu dotarł dźwięk przekręcanego klucza w zamku i głowa Magdy pokazała się
w drzwiach.
- Coś się jej stało? - spytała.
- Nie, tylko nie zdążyła zjeść śniadania i posłała mnie, żebym kupiła jej dwa ciastka
po pięć ore.
- Jezu! Nie mogła sama przyjść?
- Skoro ma się niewolników, to po co chodzić samemu? Magda otworzyła drzwi i
wpuściła Elise.
- Nie pozwól, żeby cię tak traktowała, Elise! Nie jesteś gorsza od niej - powiedziała i
kołysząc się na boki, podeszła do jednej z dużych szuflad pod ladą. Włożyła dwa ciastka do
papierowej torby. - Powiedz jej, że szkoła w Sagene jest równie stara jak Borgerskolen. Nie
ma co zadzierać nosa.
Elise przytaknęła.
- Nie dała mi pieniędzy.
- Dopiszę jej do rachunku. Zwykle płaci dopiero, kiedy dostanie wypłatę. Wszyscy
tak robią, i ci z fabryki, i ci z kantoru.
Elise wróciła, ale nawet nie usłyszała „dziękuję”, kiedy dawała torebkę pannie
Johannessen.
- Może pani zacząć kleić koperty. Potem pod moim okiem policzy pani listy
zamiejscowe i pobierze odpowiednią ilość znaczków od księgowego w jego biurze. Listów
lokalnych, jak pani wie, nie wysyłamy pocztą, to byłoby za drogo. Ponieważ nie ma dzisiaj
pana Samsona, będzie pani musiała je roznieść. Powinno to zostać zrobione wczoraj, ale jak
pani pamięta, musiała pani wcześniej wyjść - powiedziała panna Johannessen, patrząc na nią
z pretensją, jakby to była wina Elise, że listy nie zostały wczoraj skończone. Podyktowano je
Elise dopiero pod koniec dnia.
Spojrzała na nie. Adresy były różne. Czeka ją dużo chodzenia. Kilka listów trzeba
było dostarczyć do śródmieścia, na Radhusgaten, na Kirkegaten i na Tollbodgaten. I do
„Pałacu”, zauważyła. Nigdy tam jeszcze nie była. Kiedyś był to zamek, teraz mieściły się tam
różne biura kolei, a także gminy. Była ciekawa, jak tam wygląda.
Na zewnątrz zrobiło się jeszcze zimniej, chyba rzeczywiście zima w tym roku będzie
ostra. Przeszedł ją dreszcz, owinęła się mocniej chustą i przyśpieszyła kroku.
Za kilka godzin Stangerudowie przyjdą po Sebastiana. Czy powinna starać się
przekonać Emanuela, żeby go zatrzymali? Skoro inne kobiety były w stanie pracować w
fabryce i opiekować się gromadką dzieci, to i ona da radę.
„Ale ich mężowie nie byli tacy jak Emanuel, no i one nie miały jeszcze dodatkowej
pracy”, próbowała sobie tłumaczyć Elise. Towarzyszyło jej poczucie krzywdy. Chociaż
przecież nie musiała pisać książek, a Emanuel powinien przywyknąć do swojego nowego
życia. Jako były oficer Armii Zbawienia dobrze wiedział, w jakich warunkach żyli ludzie
wzdłuż rzeki i że jednak im wiodło się lepiej.
Kiedy w końcu dotarła do miasta, miała palce sztywne z zimna, bolały ją stopy.
Dostarczyła listy na Kongens gate i na Dronningens gate i ruszyła w kierunku „Pałacu”.
Zapukała i poczuła dziwne łaskotanie w żołądku, kiedy ją wpuszczono. Pomyśleć, że kiedyś
mieszkał tu król! Czy budynek nie był zbyt elegancki, żeby mieścić zwykłe biura?
Rozglądała się dookoła, niemal z nabożeństwem patrzyła na sufit z prześlicznymi
stiukowymi rozetkami i piękne podwójne drzwi z błyszczącymi miedzianymi klamkami.
Siedząca za małym biurkiem urzędniczka w bluzce wyciętej pod szyją i z owalną
broszką ze złota przypiętą do bluzki miała włosy ściągnięte w węzeł. Wzięła od niej list.
Elise czuła, jak lustruje ją wzrokiem i jak na jej twarzy pojawia się zdziwienie. Palił ją wstyd.
Musi sprawić sobie inne ubranie, jeśli dalej będzie miała roznosić listy klientom.
Odwróciła się, chcąc szybko wyjść. Wtedy otworzyły się drzwi i pokazało się w nich
dwóch mężczyzn w ciemnych garniturach. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyła, że
jednym z nich był Wang - Olafsen.
On był co najmniej tak samo zdziwiony spotkaniem.
- Pani Ringstad? Cóż za przypadek! - powiedział i podszedł do niej. Przywitał się z
nią szarmancko. - Niedawno rozmawiałem z synem, wspominaliśmy pani męża. Syn mówił,
że dawno go nie widział. A tu nagle staje pani przede mną. O wilku mowa, jak to się mówi.
Elise roześmiała się. Zauważyła, że urzędniczka patrzy zdziwiona i śledzi z
ciekawością ich rozmowę. Jak to dobrze, że istnieją ludzie tacy jak pan Wang - Olafsen,
którzy nie dzielą ludzi na biednych i bogatych.
- Jak to się stało, że pani tu trafiła, skoro pracuje pani w przędzalni Nedre Voien?
- Posłano mnie do miasta z listami. Mężczyzna się roześmiał.
- Jako gońca? Nie szkoda pani na to? Będę musiał poważnie porozmawiać z panem
Paulsenem.
Elise spojrzała na niego zdziwiona. Nie wiedziała, że ci dwaj się znają.
- Jeśli pani już wychodzi, to możemy iść razem - zaproponował, otwierając przed nią
drzwi.
- Co u pana wnuka? To już chyba duży chłopiec?
- Dziękuję, dobrze. I z matką, i z dzieckiem wszystko w porządku. Cała rodzina
niedawno się przeprowadziła do ładnego domku na Frognerveien.
Ruszyli w kierunku Radhusgaten.
- U państwa wszystko dobrze? - spytał z troską w głosie. Elise zawahała się. Miała
powiedzieć mu, co się stało? Może dobrze, gdyby Carl Wilhelm odwiedził Emanuela, on sam
na pewno nie zrobił nic, żeby podtrzymać znajomość.
- Mój mąż jest w szpitalu. Lekarze nie wiedzą, co mu dolega. Pan Wang - Olafsen
zatrzymał się gwałtownie.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego?
- Nie wiemy - powiedziała Elise, kręcąc głową.
- Nie wiadomo, co mu jest? Elise znów pokręciła głową.
- Ma zawroty głowy, czasem zdarza się, że nogi się pod nim uginają. Lekarz w
szpitalu mówi, że jest wiele chorób, które mają podobne objawy. Pewnie nie dowiemy się
niczego więcej, dopóki choroba się nie rozwinie.
Pan Wang - Olafsen szedł dalej, wyglądał na zmartwionego.
- Nie wiedziałem. Nie ma pani nic przeciwko temu, że powiem o tym Carlowi
Wilhelmowi?
- Nie, przeciwnie. Proszę mu powiedzieć, że jeśli chce, to może nas odwiedzić.
Przypuszczam, że Emanuel wróci do domu dzisiaj albo jutro.
Ze sklepu z winami na Radhusgaten 6 wyszedł mężczyzna. Elise miała wrażenie, że
skądś go zna, ale dopiero kiedy się do siebie zbliżyli, dotarło do niej, że to jeden z
redaktorów z wydawnictwa Grondahl & Son, pan Benedict Guldberg. Odwróciła wzrok w
nadziei, że jej nie zauważy. Kiedy szła do wydawnictwa, pożyczyła od Hildy sukienkę i
kapelusz, i zupełnie inaczej wyglądała. Nagle usłyszała głos:
- Czyż to nie pani Ringstad? Mężczyzna wyglądał na zdziwionego.
Nie miała wyjścia. Pocieszała się, że szła w towarzystwie pana Wang - Olafsena.
Spojrzała i uśmiechnęła się:
- Pan Guldberg? Co za niespodzianka.
Mężczyzna uchylił kapelusza. Patrzył to na pana Wang - Olafsena, to na nią, na jej
ubranie. Modliła się w duchu, żeby nie wspomniał nic o książce, nie chciała, żeby pan Wang
- Olafsen to usłyszał.
- Coś pani ostatnio pisze? Jestem ciekaw pani następnej rzeczy.
- Przykro mi, ale nie miałam czasu.
- Musi pani znaleźć trochę wolnego. Nie wolno zmarnować takiego daru.
Elise się uśmiechnęła.
- Zobaczymy, panie Guldberg. Przykro mi, ale muszę już iść, załatwiam służbowe
sprawy.
Mężczyzna znów uchylił kapelusza. Czuła, że patrzy za nimi.
- Mam wrażenie, że znam tego człowieka, tylko nie mogę sobie przypomnieć skąd -
powiedział pan Wang - Olafsen zafrasowany.
Nie chciała kłamać, miała jedynie nadzieję, że niezbyt się orientuje w wydawnictwach
w mieście.
- To pan Benedict Guldberg.
- Racja, tak, teraz sobie przypominam. Jest redaktorem w wydawnictwie Grondahl &
Son, prawda?
- Tak.
- Co miał na myśli, pytając, czy coś pani ostatnio napisała? Czy coś mi umknęło? Nie
powie mi pani? - spytał, a w jego głosie brzmiała życzliwość - i ciekawość.
Elise pokręciła głową.
- Mówiłam mu, że chciałabym zacząć pisać, ale nie wiem, czy znajdę na to czas.
- Coś już pani wydała? Poczuła zimny pot.
- Nie... To znaczy tak, jakieś krótkie opowiadania, takie historyjki - powiedziała,
machając lekceważąco ręką, jakby chciała dać do zrozumienia, że nie ma o czym mówić.
Mężczyzna zerkał na nią:
- Jeśli redaktor wydawnictwa Grondahl & Son zachęca panią do pisania, to musiał
czytać coś, co pani napisała, inaczej by tak nie mówił.
Elise znów pokręciła głową, czuła się złapana w pułapkę.
- Czytał chyba jakieś moje opowiadania - powiedziała.
- Jestem pewien, że mogłaby pani napisać dobrą powieść. Tyle pani wie o życiu.
Elise nie odpowiadała.
- Mogłaby pani napisać coś o Pederze, o tych zabawnych rzeczach, które mówi i robi.
To byłaby bardzo miła książka, którą dorośli mogliby czytać dzieciom. Opis życia zwykłych
ludzi, ich skromnych warunków, mógłby mieć efekt wychowawczy. Jest wiele
rozpuszczonych dzieci, którym przydałoby się dowiedzieć, jak wygląda życie w rodzinie
robotniczej. Elise zawahała się.
- Pożyczyłam kilka numerów „Husmoderen” od pastorowej. Akcja wszystkich
opowiadań dla dzieci rozgrywa się w wyższych sferach. Podpowiada się dzieciom, czym się
mają zająć w wolnym czasie, w co się mają ubrać na urodzinowe przyjęcie i dokąd pojechać
na wakacje. Opowiadań nie czytają robotnicy, tylko ludzie, których stać na służbę i którzy
mają czas, żeby czytać. Nie sądzę, żeby interesował ich los tych, którzy marzną i niedojadają.
- Nie sądzi pani, że pani środowisko też ma coś do zaoferowania? Coś, czego my nie
mamy? Na przykład zdolność cieszenia się z drobiazgów? Współczucie dla tych, którym jest
jeszcze gorzej. Lojalność i poczucie wspólnoty. Odnoszę wrażenie, że macie bliższe stosunki
z sąsiadami, dzielicie się tym, co macie, pomagacie sobie, dzielicie radości i troski. Nie mam
racji?
Elise przytaknęła zamyślona. To była prawda. Powinna więcej pisać o drobnych
radościach, a mniej o wielkich tragediach, ale nie było jeszcze za późno. Mogła to zrobić w
swojej następnej książce.
Dotarli do ministerstwa. Pan Wang - Olafsen zatrzymał się przed niskim żółtym
budynkiem i wskazał na jego ścianę.
- Wiedziała pani, że ta kula armatnia została wystrzelona z twierdzy w 1716 roku w
kierunku samego Karola XII?
Elise uśmiechnęła się i pokręciła głową, cieszyła się, że zmienił temat.
- Nie, tego nie wiedziałam - odrzekła.
- To pewnie też pani nie wie, że Szkoła Wojenna, która leży po drugiej stronie ulicy,
ma na murze wyryte inicjały Fryderyka V. Brama i żeliwna poręcz to przykłady najlepszego
rzemiosła, jakie znam.
Elise z zainteresowaniem przyglądała się budynkowi, na który wskazywał.
- Niewiele wiem o mieście. Rzadko przychodziliśmy tu, kiedy byłam dzieckiem.
Szli dalej.
- Widzi pani kawiarnię na rogu Kirkegaten i Radhusgaten? To Gruner - garden. Wieść
niesie, że Tordenskjold lubił siadywać na zewnątrz i przyglądać się pięknym pannom, które
przechodziły obok, podczas gdy on opróżniał kolejną szklaneczkę.
Opowiadał z takim zapałem, że chyba zapomniał o redaktorze z wydawnictwa.
- To najstarszy dom w mieście, szpital garnizonowy z 1626 roku. Naprzeciwko leży
nasz pierwszy ratusz, niedaleko kościoła Johanneskirken.
Elise słuchała z zainteresowaniem.
- Tyle pan wie.
Mężczyzna odwrócił do niej twarz.
- To ważne, żeby znać swoje miasto, być dumnym z jego pięknych, starych budowli.
Kiedy na przykład mam coś do załatwienia na Kirkegaten, zawsze korzystam z okazji, żeby
przejść przez piękne podwórze Cappelen. A kiedy mam jakąś sprawę na Radhusgaten,
zawsze znajdę okazję, żeby przejść przez podwórze i móc podziwiać piękny bruk na placu
przy kamienicy Borregaarda i całą jej fasadę. Jedyne, czego nie lubię, to więzienie Hansa
Nielsena Haugego po drugiej stronie ulicy. Ma pani czas wstąpić do kawiarni na filiżankę
kawy, pani Ringstad?
- Przykro mi, ale muszę wracać do kantoru. Osoba, która zwykle roznosi pocztę, nie
przyszła dzisiaj, obawiam się, że jest chora, więc spadną na mnie dodatkowe obowiązki.
Mam bardzo surową kierowniczkę, która pilnuje mnie jak jastrząb. Zawsze kiedy wchodzę do
kantoru, patrzy na duży zegar na ścianie, żeby sprawdzić, czy jestem punktualnie.
Wang - Olafsen roześmiał się.
- Uff, straszna kobieta.
- Jest starą panną.
- Tym gorzej. Może musztrując innych, stara się zrobić wrażenie na swoim szefie?
Wobec wszystkich się tak zachowuje?
- Nie, mnie traktuje najgorzej. Podejrzewam, że nie podoba się jej, że zostałam
zatrudniona, chociaż skończyłam tylko szkołę powszechną.
- To może być wytłumaczenie. Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie.
- Może wszystkie kobiety traktuje jak swoje konkurentki? To znaczy, jeśli interesuje
się szefem.
Elise wzdrygnęła się. To w ogóle nie przyszło jej na myśl. Czyżby panna Johannessen
interesowała się panem Paulsenem? Może skrycie marzyła, że pewnego dnia zwróci na nią
uwagę?
Nagle przypomniała sobie dziwne pytania, które zadawała jej dzisiaj rano, i wyraz
ulgi na twarzy, kiedy Elise powiedziała jej, że to pewnie pan Wang - Olafsen był z wizytą w
domku majstra.
Wielkie nieba! Jeśli tak rzeczywiście było, to sytuacja stanowiła zagrożenie i dla
Hildy, i dla Paulsena, który przecież w dalszym ciągu tam bywał. Z panną Johannessen nie
było żartów. Jeśli odkryje, co się dzieje w małym domku po drugiej stronie mostu, może stać
się tak zazdrosna, że zrobi wszystko, żeby tylko przysporzyć kłopotów.
Pan Wang - Olafsen roześmiał się.
- Widzę, że dałem pani do myślenia. W takim razie nic dziwnego, że się pani boi, pani
Ringstad. Jest pani bardzo atrakcyjną i pełną uroku kobietą.
Elise czuła, że palą ją policzki. Spuściła wzrok, nie wiedziała, co powiedzieć.
- Muszę wracać do swoich obowiązków, a pani do swoich. Mam nadzieję, że wkrótce
znów się spotkamy. Powiem Carlowi Wilhelmowi o pani mężu i ze względu na panią, na
dzieci i na niego samego mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Ja też mam taką nadzieję. Do widzenia i dziękuję za towarzystwo. Proszę pozdrowić
Carla Wilhelma i Olgę Katrine.
Zaczęła iść, kiedy nagle się odwróciła.
- Panie Wang - Olafsen? Zapomniałam powiedzieć, że ciągle jeszcze mamy ten
dziecięcy wózek. Dręczą mnie wyrzuty sumienia, że jeszcze go nie zwróciliśmy.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Proszę się nie martwić, nikomu nie był potrzebny. Gdyby pani go wtedy nie wzięła,
pewnie wylądowałby w jakimś domu dziecka albo zostałby podarowany Armii Zbawienia.
Proszę go zatrzymać i nie mieć wyrzutów sumienia. Jest pani.
Uchylił kapelusza i ruszył dalej chodnikiem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Panna Johannessen była jak furia, kiedy Elise wróciła.
- Na litość boską, co pani robiła w mieście tyle czasu? Panu Samsonowi zajmuje to
połowę tego czasu co pani! Nie jest tu pani po to, żeby spacerować sobie po Karl Johan gate
czy oglądać wystawy sklepowe. Nie zdziwiłabym się, gdyby nawet wstąpiła pani na filiżankę
kawy do którejś kawiarni! Zarabia tu pani pięć koron więcej, niż kiedy była pani robotnicą w
fabryce, pani Ringstad. Myśli pani, że wolno pani tak marnotrawić czas? Aż boję się
pomyśleć, ile kosztowała pani przędzalnię, od kiedy pani tu pracuje! Nie potrafiła pani pisać
na maszynie, nie miała pani pojęcia o pracy biurowej. Nie pojmuję, dlaczego pan Paulsen pa-
nią zatrudnił. Na pani pulpicie leży stos papierów, musi się pani z nimi uporać do czwartej.
Będzie pani musiała poświęcić swoją przerwę obiadową. Na pewno coś pani zjadła w
mieście, wytrzyma pani bez obiadu!
Panna Johannessen zamknęła księgę rachunkową i położyła ją z hukiem na pulpicie.
Elise pośpiesznie poszła na swoje miejsce. Jęknęła cicho na widok wielkiego stosu
papierów. To była złośliwość! Panna Johannessen naprawdę spodziewała się, że poradzi
sobie ze wszystkim do czwartej? A co będzie z Sebastianem? Stangerudowie mieli przyjść po
niego w przerwie obiadowej. Nie może pozwolić, żeby wyjechali, zanim nie pożegna się z
malcem, nie okaże mu, jak bardzo go lubi, i wytłumaczy, że jest jej bardzo przykro, że
wyjeżdża.
Miała ściśnięte gardło, ale wiedziała, że nie ma sensu protestować. Paulsen szanował
pannę Johannessen, bo dobrze pracowała i była tu tak długo, że wiedziała, co należy robić.
Był od niej zależny, nie chciał ryzykować, że ją straci. Co prawda mówił Elise, żeby przyszła
do niego, jeśli będzie miała jakiś problem, ale wiedziała, że powiedział to z uprzejmości. W
kantorze słowa panny Johannessen były prawem, do którego wszyscy musieli się stosować.
Pracowała tak szybko, jak mogła, ale zegar na ścianie pokazywał już drugą, a jej
wciąż zostało jeszcze dużo do zrobienia. Panna Johannessen wstała, wzięła z wieszaka palto i
kapelusz, rzuciła słodko „do widzenia” i zniknęła.
Przez chwilę Elise miała ochotę zrobić coś, czego wiedziała, że nie powinna: przebiec
przez most, kiedy będzie miała pewność, że panna Johannessen jej nie zobaczy, i powiedzieć
Hildzie, co się zdarzyło. Przytuliłaby Sebastiana i powiedziała, że go kocha, poprosiłaby
Hildę, żeby pomogła mu, kiedy zjawią się państwo Stangerud. Może da się przekupić jakimś
smakołykiem. Widziała, że Hilda ma w szafce i migdały, i rodzynki, raz widziała tam nawet
małą tabliczkę czekolady. Na sam widok poleciała jej wtedy ślinka.
Jednak Elise się nie odważyła. Panna Johannessen mogła chcieć złapać ją na gorącym
uczynku, szczególnie jeśli podejrzewała, że w domku majstra coś się dzieje. Nie mogła
ryzykować wymówienia, szczególnie teraz, kiedy sytuacja Emanuela była taka niepewna.
Sebastian i tak nie zrozumie, dlaczego musi jechać z dziadkami. Może jej obecność tylko by
pogorszyła sprawę? Nie będzie potrafił zrozumieć, że tuli go do siebie i mówi, że go kocha, a
za chwilę wysyła go z ludźmi, którzy są dla niego obcy. Nie wiedziała, kiedy ostatnio widział
dziadków. Małe dzieci mają krótką pamięć.
Czuła zawód, ale chociaż było to bolesne, musiała się z tym pogodzić.
Po krótkiej chwili wróciła panna Johannessen. Elise miała rację: wiedźma nie poszła
czegoś zjeść, tylko spacerowała po terenie fabryki, cały czas obserwując drzwi!
- U Magdy był tłok, nie chciało mi się stać w kolejce - powiedziała, wieszając
kapelusz i palto na wieszaku.
Próbowała dać jej do zrozumienia, że wyszła na zakupy! Czarownica! Złośliwa jędza!
Elise była taka zła, że aż prychnęła.
- Jak sobie pani radzi, pani Ringstad? Widać już koniec?
- Niestety nie, panno Johannessen. Kiedy człowiek jest głodny, wolniej pracuje. Nie
miałam nic w ustach od siódmej rano, gdybym mogła pobiec do siostry i zjeść chociaż
kanapkę, na pewno praca szłaby mi szybciej.
Twarz panny Johannessen zrobiła się purpurowa.
- Jak pani śmie, pani Ringstad? Nie ma pani za grosz wstydu? Zmarnowała pani co
najmniej godzinę naszego cennego czasu, a teraz chce pani się zwolnić, bo jest pani głodna?
Ostrzegam panią. Jeśli nie będzie pani się starała, zwolnimy panią. Młode panny stoją w
kolejce do takiej pracy. Panny wykształcone. Z obyciem.
Odwróciła się do niej plecami i ruszyła w kierunku gabinetu Paulsena. Zapukała i
zniknęła za drzwiami.
Elise zrobiło się jednocześnie i zimno, i gorąco. Poszła na skargę? Powie Paulsenowi,
że zmarudziła czas w mieście, załatwiając swoje sprawy? Znów czuła, że ma ściśnięte gardło.
Co się stanie, jeśli i ona, i Emanuel stracą pracę? Z zaliczki na książkę nie wyżyją. Z
honorarium też nie, aż tak dużo chyba nie dostanie.
Pieniądze z Danii powinny wkrótce nadejść. Ile to mogło być? Czy mogła mieć
nadzieję, że będzie to dwieście, może trzysta koron? Wspólnie z Emanuelem zarabiali
sześćdziesiąt pięć koron miesięcznie. Jeśli dostanie sto dziewięćdziesiąt pięć koron, będzie to
odpowiadało ich trzymiesięcznym zarobkom. Te trzy miesiące będzie mogła wykorzystać na
szukanie nowej pracy.
Nadzieja zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. To dzięki panu Paulsenowi dostała
tę pracę w kantorze, nikt inny nie chciał jej zatrudnić. Niewielkie doświadczenie, które tu
zdobyła, nie mogło się równać ukończonemu liceum, maturze i szkole handlowej. Poza tym
panna Johannessen na pewno postara się, żeby nie dostała żadnych referencji. A jeśli coś
napisze, to pewnie tylko tyle, że marnotrawi czas i nic nie potrafi. Gdyby musiała stąd odejść,
byłaby to katastrofa.
Skończyła za pięć czwarta. W brzuchu burczało jej z głodu, robiło jej się niedobrze,
kręciło się w głowie, ale była dumna i szczęśliwa, że sobie poradziła. To był spory wyczyn,
nie wierzyła, że da radę. Widziała, że panna Johannessen też się tego nie spodziewała.
Pan Paulsen się nie pokazał. Jeśli miał jej coś ważnego do powiedzenia, to na razie
chyba z tego zrezygnował. Może udobruchał pannę Johannessen, mówiąc, że sam zajmie się
sprawą. Elise nie odniosła wrażenia, żeby Paulsen był z niej niezadowolony, wręcz
przeciwnie.
Nareszcie dzień pracy się skończył. Panna Johannessen zniknęła za drzwiami, jak
zwykle jako pierwsza. Elise była taka głodna, że wstając, zachwiała się. Ostatnio w ogóle
niewiele jadła. Ciągle się coś działo, od chwili kiedy wstawała rano, do chwili kiedy wie-
czorem padała na łóżko. Niepokój o Emanuela też się do tego dokładał. Nawet kiedy miała
okazję coś zjeść, to nie miała apetytu.
Dotąd jeszcze nie odpowiedziała na list Johana. Pewnie uznał, że jej milczenie
oznacza, że nie czuje się na siłach zerwać z Emanuelem. Może i dobrze. Przecież to właśnie
chciała mu napisać.
Czuła, że z trudem przełyka ślinę. Przetarła oczy. Zastanawiała się, jak da radę pchać
wózek z dwójką dzieci aż do Hammergaten, i nagle przypomniała sobie, że dzisiaj w wózku
będzie tylko jedno dziecko. Zabolało ją to. Opadła z powrotem na krzesło, położyła się na
stoliku i rozpłakała.
Wzdrygnęła się, kiedy poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. Spojrzała
przestraszona. Sądziła, że jest sama, a teraz zobaczyła obok siebie majstra.
- Droga pani Ringstad, proszę nie tracić nadziei. Pani siostra mówiła mi o pani mężu,
ale to przecież nie musi być nic poważnego.
Elise wytarła oczy rąbkiem rękawa i pokręciła głową. Było jej wstyd, że widzi ją w
takim stanie.
- Wiedza lekarska cały czas robi postępy - ciągnął majster łagodnym głosem. - Za
parę lat będzie się zapewne leczyło i zapalenie płuc, i inne infekcje. Niedawno czytałem
artykuł niejakiego doktora Ouerena, zatytułowany Ból zębów - suchoty, gdzie pisze, że
niewłaściwe odżywianie powoduje gnicie zębów. Jeśli ludzie jedzą tylko ziemniaki, kaszę,
ryby i piją zepsute mleko, to odbija się to nie tylko na zębach, ale na całym ich organizmie.
Potem pojawiają się kłopoty z trawieniem, a także suchoty.
Elise wstała, nie miała siły go słuchać. Wiedziała, że nie mówi tego ze złej woli, ale
nie było sensu rozmawiać o tym z kimś, kto tak niewiele wiedział o warunkach życia
zwykłych ludzi i ich możliwościach.
- Muszę odebrać synka. Paulsen spojrzał na nią zatroskany.
- Tym drugim też się jeszcze opiekujecie? - spytał. Elise miała wrażenie, że „ten
drugi” powiedział jakby z odrazą.
- Nie, dzisiaj przyjeżdżają po niego jego dziadkowie. Paulsen odetchnął z ulgą.
- Tak będzie najlepiej, i dla pani, i dla Hildy.
Elise czuła, że znów ma łzy w oczach. Nie rozumiała, czemu ciągle chciało się jej
płakać.
- Będę za nim tęsknić - powiedziała i załkała.
- Będzie pani za nim tęsknić? - spytał majster z niedowierzaniem. - Za bękartem pani
męża?
Elise pokręciła gwałtownie głową. Patrzyła na niego, a w oczach miała łzy.
- To grzeczny, miły chłopiec. Peder, Evert, Kristian, nawet mały Hugo i ja także
bardzo go polubiliśmy. A być może już go nigdy nie zobaczymy - powiedziała, a łzy leciały
jej po policzkach. Łkając, podeszła do wieszaka, wzięła chustę i wybiegła.
Było jej wszystko jedno. - Niech sobie myśli, że jest niespełna rozumu. Nie miała siły
stać tam i prowadzić durnej rozmowy o zepsutych zębach i złym odżywianiu.
„Bękart pani męża...” Co za obłudnik! Zrobił dziecko Hildzie i udawał, że to dziecko
jego bratanka. Nawet nie jedno, tylko dwoje! A teraz z odrazą w głosie mówił o małym
Sebastianie, chociaż wiedział, że Isac też nie był dzieckiem z prawego łoża. Jak można było
mieć szacunek do takiego człowieka! Że też musiała dla niego pracować.
Ekscytowała się coraz bardziej, biegnąc w kierunku mostu. Powinna była powiedzieć
mu kilka słów prawdy, rzucić mu w twarz, co myśli o takiej obłudzie, pokazać mu, jakim był
hipokrytą!
Na drodze było tłoczno, robotnice z fabryki wracały do domu po drugiej stronie rzeki
i Elise musiała się przepychać. Powie Hildzie, z jakim durniem się zadała. „Nie było
porównania z Reidarem!” - prychnęła zniesmaczona. Nie rozumiała, jak Hilda mogła
wytrzymać z tym starym, przemądrzałym, mieszczańskim snobem!
Zatrzymała się tak nagle, że idąca za nią kobieta wpadła jej na plecy. U Hildy ktoś
był! Widziała cienie, poruszające się w oknie.
Któż to mógł być?
- Uważaj, jak idziesz! - krzyknęła ze złością w głosie kobieta z tyłu. Elise w
ciemnościach nie widziała jej twarzy, ale rozumiała, że mogła być zła. Na moście panował
ścisk, było ślisko, nie tylko dzieci bały się tędy chodzić.
Elise wymamrotała „przepraszam” i ruszyła dalej. Pełna napięcia otworzyła furtkę,
pośpieszyła do domu, zapukała i otworzyła drzwi.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W kuchni było pusto, ale z pokoju dochodziły głosy. Zajrzała do środka i ku swojemu
zdziwieniu zobaczyła, że na kanapie siedzą państwo Stangerud. Na środku pokoju na
podłodze siedział Sebastian i się bawił.
Elise poczuła, jak ogarnia ją fala ulgi. Więc jednak będzie mogła pożegnać się z
Sebastianem!
Stół nakryto haftowanym obrusem, to na pewno prezent od majstra. Filiżanki do kawy
też zapewne pochodziły od niego, Hildy nie byłoby na nie stać. Na środku stołu stała patera z
ciastkami. W pokoju unosił się wspaniały zapach świeżo zaparzonej kawy.
Hilda roześmiała się.
- Wyglądasz, jakbyś spadła z księżyca. Stangerudowie się spóźnili, a kiedy nie
przyszłaś podczas przerwy obiadowej, pomyślałam, że zatrzymam ich jeszcze trochę. Wiem,
że chcesz się pożegnać z małym.
Elise skinęła głową i przywitała się uprzejmie z rodzicami Signe.
- Musiałam zostać w pracy w czasie przerwy. Strasznie się denerwowałam, myślałam,
że nie zdążę się z nim pożegnać.
Pani Stangerud uśmiechnęła się.
- Postanowiliśmy zostać do jutra. Elise spojrzała na Sebastiana.
- On już wie? - spytała.
- Tak, wytłumaczyłam mu, że będzie mieszkał w hotelu i dostanie dużo dobrych
rzeczy do jedzenia. Kupiliśmy mu też zabawki, żeby miał zajęcie.
Sebastian podniósł głowę znad zabawek, ich spojrzenia się spotkały. Chłopiec się nie
uśmiechał, nic nie mówił. „On rozumie”, pomyślała. Rozumie, że wyjeżdża, smutno mu, ale
nie protestuje. Może życie już go nauczyło, że protesty na niewiele się zdają.
Elise uklękła i pogładziła chłopca po włosach.
- Będziesz dzisiaj spał w ślicznym pokoju, wiesz? Dostałeś prezent od babci i
dziadka?
- Ja też chcę prezent! - zawołał Hugo.
- I ja - dołączył podniecony Isac. - Gdzie jest prezent?
- Dostaniecie coś innym razem, dzisiaj prezent dostał Sebastian - powiedziała Elise,
zastanawiając się, co mogłaby dać chłopcom. Pomyślała, że pewnie wystarczy zapakować
jakiś przysmak z kuchni. Najważniejsze to odpakowywanie prezentu, sam podarunek nie
zawsze był najważniejszy.
Znów pogładziła Sebastiana po główce.
- Jesteś dobrym chłopcem. Bardzo cię polubiliśmy i będziemy za tobą tęsknić. Mam
nadzieję, że czasem nas odwiedzicie - dodała, patrząc na Stangerudów. - To znaczy, jeśli
akurat będziecie w Kristianii.
Oboje przytaknęli uroczyście.
Elise wstała i usiadła przy stole. Hilda przyniosła dzbanek i nalała jej kawy.
- Nie jadłaś nic od rana? Elise pokręciła głową.
- Panna Johannessen zabroniła mi wyjść.
- Powiem to... - zaczęła Hilda i zaraz zamilkła, przestraszona. - To niewolnictwo -
powiedziała. - Nie mogłaś kupić talerza zupy w fabryce? - spytała.
Elise znów pokręciła głową.
- Musiałam dokończyć pracę. Nie miałam czasu wyjść. Hilda podała jej paterę, a Elise
łapczywie sięgnęła po ciastko.
Pani Stangerud nachyliła się nad stołem.
- Bardzo przepraszam za moje wczorajsze zachowanie, pani Ringstad - oznajmiła i
lekko się zarumieniła. - Chyba powiedziałam coś, czego nie powinnam była mówić, nie
rozumiem, co mi się stało. Zachowanie mojej córki doprowadza mnie do rozpaczy. Kiedy
zobaczyłam, jak mój wnuk ładnie się bawi z pani dziećmi, jakim jest otoczony ciepłem, z
rozpaczy zareagowałam złością.
- Ciepło to tu akurat nie było - wtrącił żartobliwie jej mąż. Pani Stangerud posłała mu
bezradne spojrzenie.
- Chyba wiesz, że nie takie ciepło miałam na myśli - powiedziała i znów zwróciła się
do Elise. - Jako matka życzyłabym sobie mieć taką córkę. Pewnie zazdrość sprawiła, że się
tak zachowałam.
Zazdrość... czyżby pani Stangerud im zazdrościła? Miała przecież wielki dwór,
prawie równie duży jak Ringstad.
Wróciły do niej słowa pana Wang - Olafsena: „Pomyślała pani, że ma pani coś, czego
my nie mamy? Zdolność cieszenia się z drobiazgów, współczucie dla ludzi, którym jest
jeszcze gorzej, lojalność i poczucie wspólnoty”. Czy właśnie to miała na myśli pani
Stangerud?
Kobieta musiała zauważyć zdziwienie, malujące się na twarzy Elise.
- Ma pani tak wiele, pani Ringstad. Męża, który panią kocha, trzech dużych, mądrych
chłopców i małego Hugo, a do tego jeszcze śliczną małą córeczkę. Mam nadzieję, że zdaje
sobie pani sprawę z tego, jakie ma pani szczęście.
- No, no - zaprotestował jej mąż. - Nie zapominaj, że pani Ringstad żyje w biedzie.
Kiedy nie ma się wsparcia zamożnej rodziny i trzeba utrzymać się jedynie z urzędniczych
pensji, to nie wiem, jak w ogóle można przeżyć.
- Z tego, co wiem, stosunki Emanuela z jego rodzicami nie są najlepsze. Co zresztą
mnie nie dziwi po tym, jak się wobec nich zachował.
Elise juz miała otworzyć usta, żeby zaprotestować; w końcu jego rodzice też nie byli
w porządku, ale dala sobie spokój. Relacje między rodzicami Signe i rodzicami Emanuela już
wcześniej nie były najlepsze i nie chciała pogarszać ich jeszcze bardziej.
Pani Stangerud odwróciła się do Elise.
- Rozmawialiśmy o tym wczoraj, mąż i ja. To ładnie z pani strony, że zajęła się pani
Sebastianem. Przecież ma pani tyle zajęć. Na pewno też nie było pani łatwo, wiedząc, że...
Pani Stangerud umilkła. Elise uśmiechnęła się.
- Nie wolno włączać dzieci do kłótni dorosłych. Sebastian jest grzecznym, miłym
chłopcem, nie ponosi winy za to, co się stało.
- Jest pani bardzo wspaniałomyślna. Mam wrażenie, że Sebastian już zdążył panią
polubić, i wcale się nie dziwię. Mam nadzieję, że u nas też się zadomowi.
- Dzieci żyją teraźniejszością, szybko zapominają. Coś na pewno straci, ale też coś
zyska. Mam nadzieję, że Signe pozwoli państwu go zatrzymać. Takie ciągłe przenosiny nie
są dobre dla dziecka.
Na twarzy pani Stangerud pojawiło się zmartwienie.
- Też mamy taką nadzieję - powiedziała i spojrzała na trójkę bawiących się spokojnie
na podłodze dzieci. Odwróciła się do męża: - Chyba powinniśmy ruszać, zanim Sebastian za
bardzo się zmęczy - powiedziała.
Wszyscy wstali, a kiedy pani Stangerud zabrała się do ubierania Sebastiana, Elise
zaczęła ubierać Hugo, nie chcąc, żeby Sebastian się rozpłakał.
Była ciekawa, jak Sebastian zareaguje, kiedy nie zostanie posadzony na wózku.
- Proszę mi powiedzieć - zaczął pan Stangerud zaniepokojony - czy znajdę tu gdzieś
w pobliżu dorożkę?
- Tak, przy Sagveien mieszka dorożkarz. Pobiegnę i spytam, czy może podjechać.
- Dziękuję, jest pani bardzo uprzejma. Zaopiekujemy się pani synkiem.
Kiedy wróciła - siedząc na koźle obok dorożkarza - obaj chłopcy siedzieli na wózku i
szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami przyglądali się koniowi.
- Gdy pani poszła, pozwoliłam Sebastianowi usiąść obok Hugo - tłumaczyła się pani
Stangerud.
- Był smutny? - spytała Elise.
- Tak, rozpłakał się, kiedy pani zniknęła.
Elise poczuła, że ma ściśnięte gardło. Nie pierwszy raz dzisiaj. Smutna, pomogła pani
Stangerud wnieść płaczącego Sebastiana do dorożki. Pomachała mu na pożegnanie.
Hugo śledził wzrokiem znikające światła dorożki.
- Dokąd jedzie Bastian?
- Sebastian jedzie do babci i dziadka.
- Bastian będzie się bawił jutro z Hugo?
- Nie, jutro nie. Innym razem.
- Innym razem - powtórzył Hugo zadowolony.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Skręcając w Hammergaten, zobaczyła, że w oknie pokoju się pali. Pewnie Emanuel
wrócił! Ciekawe, jak się czuje?
Peder wybiegł jej na spotkanie, musiał zobaczyć ją z okna pokoju w świetle gazowej
latarni.
- Elise?
Buzia dziecka była rozpromieniona.
- Emanuel wrócił! Nie jest chory! W ogóle się nie przewraca, ani razu się nie
przewrócił!
- To dobrze, Peder - powiedziała Elise, uśmiechając się. Pomogła Hugo zejść z
wózka.
W tym samym momencie zauważyła, że Peder zamilkł. Kiedy się odwróciła,
zobaczyła, że cala radość zniknęła z jego twarzy.
- Wiedziałeś, że państwo Stangerud przyjdą dzisiaj po Sebastiana - powiedziała Elise,
próbując się przed nim tłumaczyć.
- Tak, ale myślałem... - zaczął Peder i urwał. Zaniósł się płaczem.
- Duzi chłopcy nie płaczą z takiego powodu. Masz Hugo i Jensine, nie użalaj się nad
sobą.
- Nie dlatego płaczę - odezwał się Peder schrypniętym głosem. - Płaczę, bo żal mi
Sebastiana. On nie ma Hugo ani Jensine. Nawet mnie już nie ma!
- Ale ma swoich dziadków, duży dom, własny pokój i mnóstwo zabawek. Poza tym
będzie codziennie mógł jeść bułeczki.
Peder przestał płakać.
- Powiedziałaś: bułeczki?
Elise wniosła Hugo do kuchni i zamknęła za sobą drzwi.
- Państwo Stangerud obiecali odwiedzić nas, kiedy będą w Kristianii. Musisz teraz
być grzeczny Peder. Wiem, że jest ci przykro, mnie też chce się płakać, ale musimy myśleć o
Emanuelu, który z trudem wytrzymuje dziecięce krzyki, i o państwu Stangerud, którzy nie
mają innych wnuków. Nawet córka, ta wiedźma, ich opuściła! - powiedziała Elise wzburzona
zachowaniem Signe. - Nie będziecie musieli wieczorem kłaść trojga maluchów, a rano nie
będziecie musieli pomagać mi przy ich ubieraniu. Przybędzie mi czasu, będzie nas stać na
więcej, skoro ubyło jednej osoby do nakarmienia i opieki. Posiłki będą spokojniejsze.
Peder stał spokojnie i patrzył na nią dorosłym wzrokiem.
- Chyba żartujesz, Elise. Dobrze wiesz, że Sebastian śpi jak kamień, je mało jak
myszka i chodzi w ubraniach, które dostaje po mnie i po Hugo i z pomocy na Mollergata.
Oszukujesz mnie, bo nie chcesz, żebym płakał, ale głównie oszukujesz siebie.
Elise stała i słuchała. Po chwili schyliła się, objęła go i przyciągnęła do siebie.
- Masz rację, Peder. Mówię takie głupie rzeczy, bo nie chcę, żebyś się smucił. Tak
naprawdę to jest mi tak samo smutno jak tobie.
Poczuła mokry policzek przy swojej twarzy i przytuliła go mocniej.
- Musimy sobie pomagać - wyszeptała mu do ucha. - Bardzo cię kocham, Peder.
W pokoju rozległy się kroki. Szybko puściła chłopca i wyszła Emanuelowi na
spotkanie.
- Witaj w domu! - powiedziała. Podeszła i go uściskała. - Peder jest nieszczęśliwy, bo
Sebastian wyjechał.
Emanuel posłał chłopcu zdziwione spojrzenie.
- Myślałem, że się ucieszysz, bo będziesz miał mniej pracy. Peder pokręcił głową,
wycierając dłońmi oczy.
Elise pogładziła go po rozczochranej czuprynie.
- Żal mu Sebastiana.
- Żal ci go? Nie ma powodu, żeby było ci go żal. Będzie sobie żył jak książę.
- Jak książę? - powtórzył Peder zdziwiony i nieco przestraszony. - Jak Olav? On tez
nie ma się z kim bawić. Widziałem jego zdjęcie w gazecie. Siedział na wielkim krześle w
wielkim pokoju, zupełnie sam. Według mnie wyglądał smutno.
Elise znów przypomniała sobie słowa pana Wang - Olafsena. Czy właśnie to miał na
myśli? Że ważne jest mieć wokół siebie bliskich?
Emanuel pokręcił głową.
- Tak nie można mówić, Peder. O naszym następcy trony należy mówić z szacunkiem.
Poza tym on nie jest sam, tylko ze swoją mamą, królową Maud.
- Tak czy inaczej wyglądał smutno. Nawet jeśli miał na sobie marynarskie ubranko i
błyszczące buciki.
Elise zdjęła z Hugo wierzchnie ubranie i posadziła go w kąciku z zabawkami.
- Jensine już jest? - spytała.
- Tak, Kristian i Fvert ją przyprowadzili. Wszyscy troje są w pokoju. Wróciłem przed
południem i od razu rozpaliłem w piecu. Było bardzo zimno, bałem się, że złapię
przeziębienie.
- Jak się czujesz? - spytała Elise, patrząc na niego.
- Dobrze. Był tu już Paul Georg. Jutro złożę wypowiedzenie z pracy.
Elise spojrzała na niego z przestrachem.
- Nie powinieneś zaczekać i zobaczyć, jak będzie?
- Jak co będzie? - spytał Emanuel, posyłając jej wyzywające spojrzenie.
- Co będzie... ze sklepem.
- Może być tylko dobrze, skoro będę pracował razem z Paulem. Już. znalazł mi lokal.
Mogę wynająć część małego domku na Maridalsveien, naprzeciwko Voienveien. Właściciel
jest murarzem, mieszka w domu obok. Na strychu i w suterenie mieszkają robotnicy, poza
tym w piwnicy działa warsztat stolarski, dlatego czynsz jest niski. Dostanę małe
pomieszczenie, z drzwiami wychodzącymi na ulicę. Dom znajduje się w doskonałym
punkcie. Pomyśl o robotnikach, którzy będą przechodzić obok mojego sklepu w drodze do
fabryki. Jeśli wystawię ładny towar w oknie sklepowym, ludzie wejdą, żeby kupić to czy
owo.
- Chcesz powiedzieć, że dostaniesz główne pomieszczenie z drzwiami i oknem na
ulicę?
Emanuel przytaknął, dumny z siebie.
Nie miała serca pozbawiać go radości, ale w głębi duszy czuła narastające
wątpliwości. Nie wierzyła, żeby czynsz naprawdę był ' taki niski, że „nie warto nawet
wspominać”, poza tym skąd weźmie pieniądze, żeby kupić te wszystkie ładne rzeczy, które
będzie sprzedawał? A poza tym robotników mieszkających nad rzeką Aker nie stać na
kupowanie rzeczy zbędnych, służących do dekoracji. To powinien wiedzieć.
- To miło ze strony Schwenckego.
To było wszystko, na co się zdobyła. Odwróciła się do piecyka i postawiła garnek na
piecu.
Kiedy dzieci znalazły się już w łóżkach i w domu zapanował spokój, usiadła jak
zwykle z koszykiem do cerowania na kolanach. Emanuel czytał gazetę.
- Poczytasz mi na głos? Nie starcza mi czasu na czytanie gazety. Od razu zaczął
czytać.
- „Należy teraz sprzątnąć w kurnikach, najlepiej je wybielić. Dni robią się coraz
krótsze i kury coraz więcej czasu spędzają wewnątrz. Ważne, żeby jak najwięcej światła
wpadało przez duże, czyste okna”.
Elise się uśmiechnęła.
- Nie trzymamy kur. Nie znalazłeś nic ciekawszego niż ten artykuł?
Emanuel roześmiał się i poszukał innego.
- Umarła żona Jonasa Lie. Mogę przeczytać ci nekrolog. „W chwili, kiedy słońce
uległo jesiennemu zmrokowi nad pięknym Elisefryd, gdzie zebrała się cala rodzina, oddała
ostatnie tchnienie - łagodnym westchnieniem błogosławiła zebranych wokół niej
najbliższych”.
- To smutne, nie możesz przeczytać czegoś pogodniejszego?
- Piszą, że jej życie to historia życia „dobrej żony”. Poznali się, kiedy ona miała
dziewiętnaście lat, i „ta młodzieńcza miłość towarzyszyła im codziennie przez resztę życia”.
Musieli być dobrym małżeństwem - powiedział Emanuel zamyślony. - Wyobrażasz sobie,
być zakochanym przez tyle lat! Posłuchaj, co piszą dalej. „Ta pracowita ręka nie będzie już
przelewać jego myśli na papier, spocznie, czekając na niego gdzie indziej” - przeczytał
Emanuel i spojrzał na nią. - Ładnie powiedziane. Przepisywała jego książki, a teraz czeka na
niego w niebie.
- Czy zdarza ci się wątpić, że jakieś niebo naprawdę istnieje? - spytała Elise, zerkając
na niego znad koszyka.
- Był taki moment, że w to wątpiłem. Kiedy odbywałem służbę w straży granicznej i
kiedy spotkałem Signe. W tym okresie przestałem zmawiać pacierz. Wtedy wszystko się
zagmatwało, byłem nawet skłonny uwierzyć, że nie ma żadnego Boga. Teraz znów zacząłem
się modlić. Szczególnie po tym, jak zaczęły się te zawroty głowy. Przestraszyłem się, że
mogłem zapaść na poważną chorobę.
Nie pierwszy raz przyznawał, że zawroty go przestraszyły.
- Może znów powinieneś wstąpić do Armii? Nie musisz być oficerem.
Emanuel pokręcił głową.
- Jeśli zostanę kupcem, to nie będę miał czasu.
- Poczytaj mi jeszcze, proszę.
- „Prawo głosu nakłada obowiązek - zaczął. - Wszystkie kobiety, które spełniają
podane niżej warunki: skończyły dwadzieścia pięć lat, same lub poprzez męża zapłaciły
podatek, mogę się stawić przy urnach w dniu wyborów”.
Elise była oburzona.
- A co z tymi, których nie stać na płacenie podatku? My nie mamy nic do
powiedzenia w tym kraju? Czy tylko kobiety, które nic nie robią, ale których mężowie
osiągają wysokie dochody, mają prawo decydować?
Emanuel uśmiechnął się.
- „Mensch, ärgere dich nicht!” - jak mawiał mój ojciec. Tutaj jest coś napisane o
pielęgnacji obuwia dziecięcego: „Rada dla oszczędnych matek. Przejrzyjcie zimowe buty
dzieci i w ogóle obuwie zimowe, żeby było gotowe do włożenia. Zelówki wytrzymają co
najmniej dwa razy dłużej, jeśli przetrze się je olejem malarskim (lnianym), zanim zacznie się
ich używać”.
Dalej przeglądał gazetę.
- Jest też artykuł o diecie bazującej na kwaśnym mleku i zarazkach ospy w naszym
organizmie, napisany przez doktora Ospa.
- Nazywa się Osp i pisze o ospie? - roześmiała się Elise.
- Na to wygląda. Czytałem go, zanim przyszłaś. Twierdzi, że tajemnica długiego życia
tkwi w kwaśnym mleku. Jest takie specjalne bułgarskie czy tureckie, które nazywa się
yougurth.
- Kwaśnego mleka nam nie brakuje, mam wrażenie, że prawie natychmiast kwaśnieje.
Emanuel odłożył gazetę.
- To był długi dzień, w szpitalu wcześnie się wstaje. Chyba pójdę się położyć.
- Już? - zdziwiła się Elise. - Zdążyłam zacerować zaledwie dwie pończochy.
- To, że ja się położę, nie znaczy, że ty też musisz. Elise odstawiła koszyk z
cerowaniem.
- Mogę zrobić to jutro. Ja też dzisiaj wcześnie wstałam. Poza tym miałam straszny
dzień w kantorze. Samsona nie było i panna Johannessen zrobiła ze mnie gońca. Musiałam
zanieść pocztę do „Pałacu”, na Kirkegaten i na Radhusgaten. Spotkałam pana Wang -
Olafsena. Był jak zawsze bardzo uprzejmy i nawet zaprosił mnie na kawę, ale musiałam
odmówić.
Emanuel spojrzał na nią uważnie.
- Powiedziałaś mu o mnie?
- Bardzo oględnie. Pytał o ciebie, nie chciałam kłamać.
- Nie musiałaś chyba mówić, że jestem w szpitalu.
- Pomyślałam, że będzie ci miło, jeśli Carl Wilhelm cię odwiedzi.
Emanuel pokręcił głową.
- Nie mam ochoty się z nim spotykać. Elise spojrzała na niego zdziwiona.
- Dlaczego? Przecież się przyjaźniliście. Emanuel wzruszył ramionami.
- Idziesz? - spytał.
Zgasiła lampę naftową i poszła za nim, próbując zwalczyć swoją niechęć. Pewnie
będzie chciał ją wziąć.
Chłopcy zapomnieli przynieść drewno i wodę, musiała to zrobić przed pójściem do
łóżka. Kiedy w końcu przyszła, Emanuel położył się już na łóżku. Nie leżał z rękami nad
głową, przypatrując się jej niecierpliwie z pożądaniem, tylko zakrył się kołdrą po sam czubek
nosa. W pokoju było lodowato zimno, pewnie marzł.
- Zanim trafiłem do szpitala, też było tu tak zimno? Czy może w ostatnich dniach tak
się ochłodziło?
- Przepowiadają bardzo mroźną zimę.
- Zostawmy uchylone drzwi na korytarz, może wpadnie trochę ciepła. Mam nadzieję,
że na Maridalsveien 104 będzie cieplej - dodał, drżąc z zimna.
- Nie możesz cieplej się ubrać? Poza tym można na pierzynę położyć jeszcze
wełniany koc.
- Cieplej się ubrać? To znaczy jak? Mam na sobie nocną koszulę.
- Możesz włożyć wełniane skarpety, ja tak robię. Emanuel się roześmiał.
- Może chcesz, żebym jeszcze włożył szlafmycę? Jak mój dziadek.
- Już cię w niej widzę - odpowiedziała Elise, śmiejąc się. Drżąc z zimna, naciągnęła
na siebie nocną koszulę i weszła do niego do łóżka.
Emanuel przyciągnął ją do siebie.
- Dobrze mieć cię znów przy sobie, nawet jeśli nie mogę liczyć na żadne romantyczne
uniesienia.
- Nie rozumiem?
- Nie jestem w stanie nic z siebie wykrzesać, ale dobrze jest znów trzymać cię w
ramionach.
Poczuła ulgę i jednocześnie wstyd. To pewnie wina choroby, współczuła mu. „Ale nie
jestem jedyną kobietą w okolicy, która czuje ulgę, kiedy jej mąż nie może”, tłumaczyła się
sama przed sobą. Szóstka dzieci wystarczy, a jeśli Emanuel rzeczywiście jest chory, nie będą
w stanie co roku zająć się kolejnym dzieckiem.
Przypomniała sobie, co opowiadała jej Hilda, i wzdrygnęła się. Jedna z pomocnic z
przędzalni Graaha poszła do mężczyzny na Sandakerveien i „pozbyła się kłopotu”.
Mężczyzna prowadził jakiegoś rodzaju „gabinet lekarski” na strychu i żył ze spędzania
płodów szydełkiem czy innym narzędziem, które wkładał kobiecie do środka. Znów się
wzdrygnęła.
- Drżysz, zimno ci? - spytał Emanuel.
- Nie, tylko przypomniała mi się taka okropna historia, którą niedawno opowiedziała
mi Hilda.
Elise powtórzyła mu, co usłyszała.
- Dlaczego teraz sobie o tym przypomniałaś? Poczułaś ulgę, że wciąż jeszcze nie
najlepiej się czuję?
- Widzę, co się dzieje w rodzinach, w których co roku pojawia się dziecko.
- I tylko dlatego poczułaś ulgę?
- A jaki miałby być inny powód? Emanuel wsunął rękę pod jej koszulę.
- Pozwól mi się dotknąć.
Zaczął pieścić jej piersi, ale zbyt gwałtownie - poczuła ból. Jego ręka powędrowała w
dół, gładził jej brzuch, włożył rękę między jej nogi. Poruszał palcami, szybko i mocno, jakby
chciał ją zachęcić, ale rezultat był wręcz odwrotny.
- Ty chyba też nie jesteś w formie - powiedział, ciężko dysząc.
- Pewnie jestem zbyt zmęczona. Cofnął rękę.
- Kiedy wyzdrowieję, a ty dostaniesz kogoś do pomocy w domu, wszystko się zmieni.
Elise przytaknęła, ale w głębi duszy nie wierzyła, że jego marzenie się spełni.
- Dobranoc, Emanuelu. Dobrze, że znów jesteś w domu.
„Jutro muszę napisać do Johana”, pomyślała. „Napiszę do niego, kiedy przyjdę do
Hildy w trakcie przerwy obiadowej”.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kochany Johanie!
Bardzo dziękuję za Twój list. Powinnam była Ci od razu odpowiedzieć i uspokoić, że
nic się nie stało. Na pewno żadne nieszczęście, jak się tego obawiałeś. Odpisałam Ci
natychmiast tego samego dnia, ale musiałam spalić list. Spróbuję Ci wytłumaczyć dlaczego.
Przede wszystkim chcę Cię zapewnić, że kocham Cię tak jak dawniej. Uczucie, które z
biegiem lat się umocniło, istniało już, kiedy byliśmy dziećmi, kiedy się zaręczyliśmy, i jest tak
silne, że nigdy nie wygaśnie. Jestem przekonana, że byliśmy sobie przeznaczeni, nie ro-
zumiem, dlaczego los nas rozdzielił. Oboje wiemy, że tak się stało, ale nie wiemy dlaczego.
Kiedy dostałam Twój list, odbyłam długą rozmowę z Hildą. Potem rozmawiałam z
przyjacielem Emanuela. Oboje byli zgodni: uważali, że moje małżeństwo z Emanuelem to
błąd, który unieszczęśliwił nas oboje. Postanowiłam porozmawiać poważnie z Emanuelem i
zaproponować, żebyśmy rozeszli się w przyjaźni. Czy dostalibyśmy rozwód, tego nie wiem,
ale uważam, że nie powinniśmy dalej razem żyć.
Tego wieczoru coś się jednak zdarzyło. Emanuel zemdlał na ulicy niedaleko naszego
domu i trafił do szpitala. Do dzisiaj nie wiem, czy upadł, bo było ślisko, czy dlatego, że źle się
poczuł. Od kilku miesięcy miewał zawroty głowy. Ostatnio zdarzało się też, że czasem nogi
odmawiały mu posłuszeństwa. Nie chcę opisywać w szczegółach stanu jego zdrowia, ale
pewnie rozumiesz, że cała ta sytuacja nie pozwoliła mi postąpić tak, jak to sobie
zaplanowałam.
Wczoraj wrócił ze szpitala. Wydaje się zdrowy, ale nie jestem pewna, czy naprawdę
nic mu nie jest. Lekarz w szpitalu ostrzegł go, że może cierpieć na jakaś chroniczna chorobę
(która może prowadzić do stopniowego paraliżu), ale pewności nie ma. Emanuel w to nie
wierzy, czy raczej nie chce spojrzeć prawdzie w oczy. Postanowił wypowiedzieć swoją pracę
w zakładach Myren i zająć się kupiectwem.
Chyba nie muszę Ci więcej tłumaczyć. Nie marnuj sobie życia, licząc na mnie.
Tłumaczę sobie, że miałam szczęście, bo doświadczyłam miłości: wielkiej, prawdziwej,
gwałtownej jak burza, która nie pozostawia żadnej wątpliwości, w której nie ma miejsca na
nikogo drugiego.
Wciąż jeszcze jesteś młody, masz przed sobą przyszłość. Przed Tobą morze
możliwości, które większości nie są dane. Zrób z nich użytek'.
Myślę o Tobie, śnię o Tobie i życzę Ci wszystkiego najlepszego.
Twoja Elise
PS. Moja książka została przyjęta przez norweskie wydawnictwo Grondahl & Son.
Redaktor namawia mnie, żebym dalej pisała. Pomyślałam, że napiszę powieść o kobiecie,
która znalazła się w sytuacji podobnej do mojej, ale wczoraj spotkałam pana Wang -
Olafsena, „dżentelmena”, jak nazwał go Peder. Podsunął mi pomysł, który sprawił, że całą
noc dzisiaj nie spałam. Zaproponował, żebym napisała książkę o Pederze. Może w ten sposób
dzieci z lepszych rodzin zrozumieją, jak mają dobrze, a dorośli, że nie zawsze rzeczy mate-
rialne są najważniejsze.
Elise odłożyła ołówek i podniosła głowę.
- Jak myślisz, jak Johan to przyjmie?
- Piszesz mu, że nie możesz odejść od Emanuela? - spytała Hilda, przyglądając się jej.
- A czego się spodziewasz?
- Przypuszczam, że zrozumie. Johan jest rozsądny, potrafi wczuć się w sytuację
innych.
- Masz o nim wysokie mniemanie. Coś ci powiem, Elise. Każdy myśli przede
wszystkim o sobie. Nie ma człowieka, który by postawił innych przed sobą, a jeśli ktoś
twierdzi coś innego, to jest hipokrytą.
Elise kiwała głową, zamyślona.
- Możliwe, ale jestem pewna, że mnie zrozumie, chociaż pewnie będzie mu przykro.
- No to znasz odpowiedź. Będzie mu przykro.
- Mnie też jest przykro.
Pisząc list, kilka razy powstrzymywała płacz, teraz znów miała ochotę się po prostu
rozpłakać. Hilda kiwała głową.
- Nigdy cię nie zrozumiem, Elise.
Następnego dnia, podczas przerwy na obiad, poszła do miasta i odwiedziła redakcję.
Na szczęście pan Guldberg był na miejscu. Uniósł brwi i posłał jej zdziwione spojrzenie. W
tym momencie przypomniała sobie, że zapomniała poprosić Hildę, żeby pożyczyła jej
sukienkę i kapelusz. Guldberg co prawda widział ją już w tym ubraniu, kiedy spotkał ją w
towarzystwie Wang - Olafsena, ale teraz - gdy po raz drugi zobaczy ją w jej starej sukni i
szalu - będzie miał potwierdzenie tego, co zapewne od początku podejrzewał.
„Nie mam siły odgrywać przed nim wielkiej damy”, pomyślała i wysunęła brodę do
przodu. „Równie dobrze może to wyjść na jaw teraz”.
Guldberg był na tyle uprzejmy, że udawał, iż nie zauważył, że próbowała udawać
kogoś, kim naprawdę nie była.
- Mam pewien pomysł na książkę i chciałabym usłyszeć, co pan o tym sądzi, zanim
siądę do pisania.
Wyglądał na zawiedzionego.
- Nie chce pani pisać o mężczyźnie, który popełnia mezalians, i o kłopotach, jakie
spotykają młodą parę, ponieważ małżonkowie pochodzą z tak różnych środowisk?
- O tym też kiedyś napiszę. Nawet już zaczęłam. Mam już nawet tytuł: Thomasine, ale
pomyślałam, że najpierw napiszę inną książkę.
Guldberg oparł łokcie o blat biurka, złożył dłonie i wsparł o nie brodę, przypatrując
się jej z pewnym sceptycyzmem.
- Proszę mówić!
- Pomyślałam, że napiszę książkę dla dzieci. O przygodach małego chłopca z biednej
robotniczej rodziny. Jest to dziecko pełne ciepła i dobroci, ma dobre serce, każdemu chce
pomóc, ale los nie jest dla niego łaskawy. Dzieci z bogatych rodzin na pewno będą chętnie o
nim czytały, dorośli zaś z pewnością będą mieli łzy w oczach. Dzieci lubią współczuć innym,
czy to jakiemuś zwierzęciu, czy komuś, kto cierpi. Może przy okazji też się czegoś nauczą:
zrozumienia, tolerancji. Może nauczą się nie osądzać.
Pan Guldberg opuścił ręce. Zauważyła, że zmienił się wyraz jego twarzy.
- Będzie pani potrafiła wczuć się w sytuację takiego dziecka? Nie mówiąc o sposobie
jego myślenia i języku?
- Nie byłam z panem do końca szczera. Pozwoliłam panu wierzyć w to, że pochodzę z
„dobrej” rodziny, prawda jest jednak taka, że dorastałam w dwupokojowym robotniczym
mieszkaniu, matka miała suchoty, a ojciec pił. Byłam prządką w przędzalni Nedre Voien,
nazywanej też przędzalnią Graaha. Moja siostra była tam pomocnicą, a moi bracia pracują
jeden jako pomocnik woźnicy, drugi zaś pomaga woźnemu w szkole w Sagene. Bałam się, że
jeśli powiem prawdę, to moja książka nie zostanie przyjęta, dlatego pożyczyłam suknię i
kapelusz od siostry.
Guldberg zdawał się porażony.
- Ale przecież pani... Pani nie mówi tak jak oni.
- Moja matka nauczyła mnie i siostrę wyrażać się tak jak ludzie po drugiej stronie
rzeki, mając nadzieję, że zapewni nam to lepszą przyszłość. Dzieci się z nas wyśmiewały,
często cierpiałam z tego powodu. Mówiono, że zadzieramy nosa, że mamy się za lepszych od
nich.
- Czy to znaczy, że w Podciętych skrzydłach opisuje pani rzeczy, które pani sama
przeżyła?
- W pewnym stopniu. Piszę o ludziach, których znam. To ja stałam wtedy na moście i
przekonywałam młodą matkę, żeby nie skakała do rzeki. Miał pan rację, kiedy pan mówił, że
można odnieść wrażenie, że na własne oczy widziałam nędzny pokój kobiety, która poszła na
ulicę, żeby zarobić na utrzymanie swoich dzieci. Guldberg kręcił głową, wyraźnie
wstrząśnięty.
- Nie miałem pojęcia, pani Ringstad. Myślę, że dostałem nauczkę. Nie należy sądzić
po pozorach, to prawda. Chciałbym móc obwieścić całemu światu, kim jest Elias Aas, ale
rozumiem, czemu pani tego nie chce.
- Zaszkodziłabym swojej rodzinie i sobie. Mój mąż pochodzi z dużego dworu. Kiedy
się poznaliśmy, służył jako oficer w Armii Zbawienia, na pewno nie byłby zachwycony.
- Domyślam się. Będę milczał jak grób, jak to się mówi. Zamilkł, zatopiony w swoich
myślach. Nagle jego twarz się rozpromieniła, podniecony uderzył pięścią w stół.
- Genialny pomysł, pani Ringstad! Niech pani napisze o dziecku z pani środowiska,
opisze jego dzień, opowie o zimnie i głodzie, niech czytelnicy to poczują. Niech to będzie
wzruszająca historia,, która chwyta za gardło, jak baśń Dziewczynka z zapałkami, która
nigdy się ludziom nie znudzi. Hans Christian Andersen też pochodził z biednej rodziny, jego
matka prała, żeby utrzymać rodzinę, i piła. Tylko proszę, niech bohater nie mówi gwarą i
proszę nie pisać o dziwkach, rozpuście i pijakach, bo nie uda mi się sprzedać nawet jednego
egzemplarza.
- Bohater nie będzie wiarygodny, jeśli będzie „ładnie” mówił - zaprotestowała Elise.
- No dobrze, niech mówi tak, jak mówią dzieci w tamtych stronach, ale proszę
pamiętać o moich pozostałych zastrzeżeniach - powiedział Guldberg i wstał. - To dzisiaj
najlepsza wiadomość. Zaraz pójdę po zaliczkę dla pani.
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Ale... ja przecież jeszcze nic nie napisałam.
- Wierzę w panią, pani Ringstad. Wiem, że potrafi pani pisać. Proszę nająć kogoś do
pomocy w domu i jeszcze dzisiaj wieczorem usiąść do pisania!
Guldberg wyszedł, Elise została sama. Była przestraszona i niepewna. A jeśli nie
będzie miała czasu, żeby pisać? Nie mogła wziąć pieniędzy za coś, czego nie zrobiła.
Wkrótce Guldberg wrócił, trzymając w ręku kopertę.
- Na książkach dla dzieci nie zarabiamy tak dobrze jak na powieściach dla dorosłych,
ale dam pani dwadzieścia koron zaliczki.
- Wolałabym zaczekać i zobaczyć, jak mi będzie szło pisanie.
Mężczyzna uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Nasi wielcy pisarze często dostają pieniądze, zanim cokolwiek napiszą. Pani jeszcze
do nich nie należy, ale nie zdziwiłbym się, jeśli pewnego pięknego dnia tak się stanie. Proszę
przyjąć tę zaliczkę, pani Ringstad. Nie musi pani mi jej zwracać, nawet jeśli z książki nic nie
wyjdzie - powiedział, niemal wciskając jej kopertę do ręki. - Dziękuję, że powiedziała mi
pani prawdę. Dało mi to do myślenia.
Pan Guldberg ukłonił się, co znaczyło, że rozmowa dobiegła końca. Elise pośpiesznie
wyszła z pokoju.
Miała wrażenie, że koperta ją pali. Guldberg zrobił to, bo jej współczuł, była tego
pewna. Czuła, że palą ją policzki. Co za wstyd! Współczuł jej, bo powiedziała mu o matce
chorej na suchoty i ojcu, który był pijakiem. Nie powiedziała mu jednak, że ojciec nie żyje, a
matka wyszła ponownie za mąż za mężczyznę z dobrej rodziny, że Hilda pozostawała na
utrzymaniu mężczyzny o wysokiej pozycji społecznej, a ona sama mieszkała w domu z
ogrodem. Nędznym w porównaniu z willami na wzgórzu Aker czy na Josefine gate, ale w
domu nie było szczurów, a na korytarzu smrodu wychodka. Poza tym wcale nie byli biedni,
mimo że nie starczało im na wszystkie potrzeby.
Najgorsze jednak, że nie powiedziała mu najważniejszego, mianowicie że jej
zamiarem nie było pisać o biedzie, tylko o znaczeniu miłości i uczucia, o tym, że drobiazgi
potrafią cieszyć tak samo jak rzeczy drogie i cenne. O tym, że ludzie, którzy mieszkają w
ciężkich warunkach, nie muszą być nieszczęśliwi, i o poczuciu wspólnoty tych, którzy
mieszkają wzdłuż rzeki - ludzi, którzy sobie pomagają i troszczą się o siebie, czego wszyscy
mogą im pozazdrościć.
Elise westchnęła. Może przesadzała. Prawda była taka, że życie było tu ciężkie i że
tak naprawdę nie ma czego zazdrościć, no chyba że poczucia wspólnoty.
W tym momencie zobaczyła przed sobą twarz Pedera, który stał przed nią z szeroko
otwartymi oczami i mówił jej: „Przede wszystkim sama siebie oszukujesz...”
Nie zazdrościł nawet następcy tronu, który przecież mieszkał w pięknym zamku i
nosił „marynarskie ubranko i błyszczące buciki”, było mu żal Sebastiana, bo musiał ich
opuścić, chociaż wiedział, że Sebastian będzie teraz jadał bułeczki na śniadanie.
Więc może jednak miała rację...?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Kiedy wróciła do domu z kantoru, Emanuel stał przy piecyku i gotował ziemniaki, a
Jensine siedziała na podłodze, na dywaniku ze szmatek, i bawiła się swoimi zabawkami.
Elise spojrzała na niego zdziwiona.
- Wcześniej skończyłeś? - spytała. Emanuel odwrócił się do niej i się uśmiechnął.
- Zrobiłem to, o czym ci mówiłem. Złożyłem wymówienie. Elise też próbowała się
uśmiechnąć, ale nie dała rady.
- Jak zareagowali?
- Uznali, że chyba oszalałem. Podobno dzisiaj niezwykle trudno jest zdobyć pracę w
kantorze. Nie wspomniałem nic o moich planach.
Elise nie odpowiedziała, próbowała ukryć zmartwienie. Podniosła Jensine z podłogi.
- Tak mało czasu spędzam z małą. Rano odwożę ją prosto do pani Jonsen, a kiedy
wracam, ona już idzie spać.
- Jest do ciebie list. Nareszcie! Elise aż podskoczyła.
- Do mnie? - spytała.
- Nie od Johana, tylko od wydawnictwa w Danii - powiedział Emanuel ostrzejszym
tonem i znów odwrócił się w stronę piecyka.
Elise udała, że nie usłyszała pierwszych słów.
- Myślisz, że to honorarium? - spytała.
- Jestem tego pewien. Mieli ci je wysłać pod koniec października, a już jest początek
listopada.
Rozdarła kopertę. Wszystko się zgadzało, to była informacja o jej honorarium.
- Piszą, że wypłaci mi je bank, Christiania Bank i Kreditkasse na Stortorvet.
Emanuel odwrócił się do niej i niecierpliwie spytał:
- Ile to jest?
- Sto czterdzieści siedem koron.
- Nie więcej?
- Nie więcej? Tyle zarabiam przez cztery miesiące w kantorze!
- Ale napisanie książki zajmuje ci więcej niż cztery miesiące.
- Czy ktoś twierdził, że pisarze dobrze zarabiają? Może z wyjątkiem tych najlepszych.
Poza tym dostałam dzisiaj dwadzieścia koron zaliczki na poczet następnej książki, którą mam
napisać dla wydawnictwa Grondahl & Son.
Emanuel uniósł brwi.
- Zaliczkę na poczet następnej książki? Myślałem, że dopiero zaczęłaś ją pisać.
- Jeszcze nawet nie zaczęłam. Poszłam do nich podczas przerwy obiadowej i
zaproponowałam, że napiszę książkę dla dzieci. Guldberg tak się tym zachwycił, że dał mi
zaliczkę, mimo że nie napisałam jeszcze nawet jednego zdania.
Emanuel zamrugał.
- Dostałaś pieniądze, mimo że nic jeszcze nie napisałaś? Elise przytaknęła. Czuła, jak
rozpiera ją duma.
- Próbowałam protestować, ale powiedział, że nie będzie żądał zwrotu, nawet jeśli
książka okaże się nieudana.
- Boże drogi, rzeczywiście musi w ciebie wierzyć! O czym chcesz pisać?
- O Pederze!
Emanuel zmarszczył czoło, spochmurniał.
- Chyba nie zamierzasz pisać o nas?
- Nie, książka będzie o Pederze - powiedziała Elise i się roześmiała. - Nie rób takiej
przerażonej miny. Dam ci do przeczytania każde zdanie, jeśli coś ci się nie będzie podobało,
to skreślę. To będzie książka o małym, bystrym chłopcu, który mówi różne śmieszne rzeczy,
któremu może nie najlepiej idzie nauka w szkole, ale który swoje wie. Chcę pokazać
bogatym, że nie zawsze trzeba użalać się nad tymi, którzy mają mniej. Że czasem może być
wręcz odwrotnie. Ci, którzy nie mają różnych dóbr, mają być może coś innego: gromadkę
zdrowych dzieci czy po prostu zdolność cieszenia się z drobiazgów.
- Bogaci też to potrafią.
- Oczywiście, ale jest im trudniej. Trzeba być silnym, żeby udźwignąć własne
bogactwo, jak to się mówi.
Emanuel żachnął się i znów stanął przy piecyku.
- Kto natchnął cię tym pomysłem?
- Wang - Olafsen. Peder spodobał mu się, już kiedy spotkał go za pierwszym razem.
Gdy szliśmy Radhusgaten, spotkałam redaktora z wydawnictwa. Próbowałam go wyminąć,
ale zauważył mnie. Pytał, co ostatnio piszę, i Wang - Olafsen się zaciekawił.
Emanuel nagle się odwrócił.
- Na litość boską, Elise! Musisz być bardziej ostrożna! Jeśli Wang - Olafsen zacznie
podejrzewać, że to ty kryjesz się za tym pseudonimem, to koniec tajemnicy.
Elise przytaknęła z poczuciem winy.
- Próbowałam się wykręcić, oznajmiłam, że przyjęto mi kilka drobnych opowiadań i
że redaktor co prawda zachęca mnie do pisania, ale że nie mam czasu.
- Na pewno zacznie coś podejrzewać. Wie, z jakiego środowiska pochodzisz. To nie
jest powszechne, że robotnica pisze opowiadania. Jeśli się zastanowi, z łatwością się domyśli.
- Co miałam zrobić? Nie wiedziałam, że nagle stanie przede mną Guldberg.
- Nie musiałaś iść razem z Wang - Olafsenem, mogłaś powiedzieć, że jesteś tam
służbowo i nie masz czasu.
Elise przytaknęła, zasmucona.
- Powiedziałam mu to, ale nie mogłam zakazać mu, żeby mi towarzyszył.
Nagle się rozpromieniła.
- Może pójdę do niego i poproszę, żeby nikomu o tym nie mówił? Powiem mu, jakie
to może mieć dla mnie skutki, jeśli sprawa wyjdzie na jaw. Mogę nawet stracić pracę.
Emanuel znów zmarszczył czoło zamyślony.
- Może. To chyba rozsądny człowiek. Straciłem serce do jego syna, ale o ojcu nie
mogę nic złego powiedzieć.
Na zewnątrz dał się słyszeć tupot stóp i podniecone chłopięce głosy. Po chwili drzwi
się otworzyły z hukiem i do kuchni wpadli chłopcy.
- Emanuel? Jesteś w domu?
Twarz Pedera się rozpromieniła. Podrzucił czapkę pod sam sufit i wykonał taniec
zwycięzcy.
- Hura! Hura! Hura! Emanuel chwycił się za głowę.
- Spokojnie. Musicie tak strasznie hałasować? Umyjcie ręce i usiądźcie. Na obiad są
tłuczone ziemniaki. Chcę, żebyśmy zjedli w spokoju.
Hałas natychmiast ustał, wszyscy usiedli do stołu.
Evert pomógł Hugo wejść na krzesło, a Elise wzięła Jensine na kolana i zaczęła ją
karmić. Hugo radził już sobie sam, mimo że kilka razy źle włożył łyżkę do buzi i jedzenie
spadło mu na śliniak.
- Mmm.
Peder jak zwykle nie był w stanie się opanować.
- Nie szkodzi, że Sebastian jada bułeczki, ja wolę tłuczone ziemniaki. Jak ty sobie z
tym radzisz, Emanuelu, przecież jesteś mężczyzną?
Emanuel się uśmiechnął.
- Mężczyzna też potrafi gotować, tylko musi się skupić. Kiedy chłopcy zaczęli
odrabiać lekcje, Elise i Emanuel zabrali najmłodsze dzieci ze sobą do pokoju. Niedługo
powinny pójść spać, ale Elise zwlekała, mając nadzieję, że może rano pośpią trochę dłużej.
Przez ostatnie kilka dni Hugo budził się o piątej, o godzinę za wcześnie.
Elise posadziła Jensine na podłodze i namówiła Hugo, żeby się z nią bawił. W pokoju
było przyjemnie i ciepło, Emanuel napalił tu jeszcze przed południem. Teraz jak zwykle
usiadł z gazetą, a Elise przy maszynie do szycia. Musiała pozszywać podarte koszule i
spodnie.
- Kiedy zamierzasz pisać tę książkę? - spytał Emanuel. Starał się, żeby jego głos
brzmiał jak zwykle, ale Elise słyszała, że był spięty. Na pewno zrobiło to na nim wrażenie.
- Mam nadzieję, że kiedy dzieci pójdą spać, będę miała kilka godzin spokoju.
- Więc koniec z głośnym czytaniem?
Nie zamierzała dociekać, czy był zawiedziony, czy przeciwnie - ulżyło mu.
- Nie na zawsze, mam nadzieję - powiedziała. - Poza tym pewnie nie każdego
wieczora będę w nastroju, żeby pisać. Jeśli będę zbyt zmęczona, nie dam rady.
- Zwykle jesteś - powiedział Emanuel. Spojrzał na nią i się uśmiechnął, jakby chcąc
załagodzić sytuację.
Elise westchnęła.
- Pewnie tak. Chyba odłożę te dwadzieścia koron, nie wydam ich teraz. Zobaczymy,
jak mi będzie szło.
- Przecież powiedział ci, że nie będzie żądał ich zwrotu.
- Mam jeszcze własną godność. Nie przyjmuję jałmużny. Emanuel spojrzał na nią
zdziwiony.
- Tak to odebrałaś? - spytał.
- Tak się czułam, kiedy wychodziłam z wydawnictwa. Pomyślałam, że dał mi je, bo
mi współczuł. To było przykre.
- Nie sądzę, żeby tak było, Elise. Wydawnictwo to też przedsiębiorstwo, nie rozdaje
pieniędzy za nic. Najwyraźniej w ciebie wierzy i powinnaś być z tego dumna. Pomogę ci, ile
będę mógł, żebyś miała czas pisać, ale nie obiecuję, że będę mógł to robić także wtedy, kiedy
już otworzę sklep.
Spojrzał na stos ubrań, które trzeba było naprawić.
- Musisz teraz to robić? Nie możesz zacząć pisać?
- Dopóki dzieci nie śpią, i tak nie dam rady. Muszę mieć spokój. Poza tym nie mogę
pozwolić, żeby chłopcy szli do szkoły z dziurami na kolanach.
- Mówiłaś, że byłaś na Mollergata i kupiłaś im ubrania.
- To prawda, ale były w gorszym stanie, niż sądziłam.
- Może lepiej kupować nowe rzeczy?
Elise nie odpowiedziała. Emanuel nie miał pojęcia, jakie mieli wydatki. Zajmowanie
się finansami należało do obowiązków żony, nie chciała go dręczyć takimi sprawami.
Ostatnio i tak miał dosyć zmartwień na głowie.
Kiedy wszystkie dzieci były już w łóżkach, uprzątnęła szycie i wyjęła kartkę papieru i
ołówek. Dłuższą chwilę siedziała i wpatrywała się w pustą kartkę. Jak miała zacząć? Wtedy
przypomniała sobie, co kiedyś doradził jej Torkild: Zacznij od czegokolwiek. Najważniejsze
to zacząć pisać, potem możesz to zmienić.
Dużymi, porządnymi literami napisała tytuł: PEDER.
Po czym zaczęła:
Peder przyszedł na świat w pewien jasny wiosenny dzień, gdy potok szumiał w
najlepsze, a potężny prąd rzeki Aker kierował masy wody do Kristianjjorden. Jego siostry
stały obie z uszami przyklejonymi do drzwi pokoju, słuchając jęków matki i głębokiego głosu
akuszerki, Lagerty, aż wreszcie rozległ się krzyk noworodka i pozwolono im wejść i spojrzeć
na małą sinoczerwoną pomarszczoną osóbkę. - Wygląda zupełnie inaczej niż my! Coś z nim
nie tak? - wykrzyknęła jedna z sióstr.
Ale z Pederem było wszystko w porządku. Miał tylko wyjątkowo duże serce, poza
tym lubił zwierzęta, mówił, zanim zdążył pomyśleć, no i z trudem uczył się czytać.
Za to zawsze było mu do śmiechu, do płaczu zresztą też, bo współczuł wszystkim,
którym działa się jakaś krzywda.
Pewnego dnia znalazł szczeniaka, ślicznego, jasnożółtego, małego szczeniaczka z
miękkim futerkiem i łagodnymi oczkami. Zapewne się zgubił. Peder nazwał go Puszek i
pozwolił mu spać w nocy w swoim łóżku. Była zima, na dworze trzymał mróz, nie można
było go wypuścić. Peder błagał, żeby pozwolono mu go zatrzymać, jeśli nie znajdzie się jego
pan, ale rodziny nie było stać na trzymanie psa. Peder płakał rzewnymi łzami, jakby miało
mu pęknąć serce.
- Będę się dzielił z nim moim jedzeniem, więc nie będzie nas nic kosztował - łkał. -
Obiecuję robić wszystko, o co mnie poprosicie! Nie będę jadł nawet pół kromki chleba
więcej. Bardzo was proszę! .
Prosił i płakał, ale wszystko na nic. Jego ojciec nie żył, a matka od dłuższego czasu
chorowała na suchoty, nie mogła pracować, dom utrzymywały jego siostry.
Peder wziął szczeniaczka na ręce, wtulił buzię w jego futerko i powiedział: „Nie smuć
się, Puszku. Dorośli nic nie rozumieją. Wydaje się im, że jedzenie jest ważniejsze, niż żeby
mieć kogoś, kogo można kochać”.
Policja nie znalazła właściciela, szczeniaka trzeba było uśpić. Peder był chory ze
smutku, wybiegł na mróz i gdzieś zniknął. W końcu siostra znalazła go u sąsiadki, miłej
starszej pani.
- Peder - powiedziała z wyrzutem - nie pomyślałeś, że będziemy się niepokoić?
- To chyba jedna pani Evertsen mój smutek zna - odpowiedział Peder. - Bo miała też
kociaka, co to w rzece utonął ze dwadzieścia roków temu, a ona po nim do dziś chlipie.
Elise spojrzała niepewnie znad papieru. Może to zbyt smutne?
Emanuel przyglądał się jej.
- Mam wrażenie, że dobrze ci się pisze.
- Tylko nie wiem, czy będę mogła to wykorzystać. To chyba nazbyt smutna historia.
Torkild powiedział mi kiedyś, że najtrudniejszy jest zawsze początek. Że trzeba po prostu
zacząć, a później zawsze można to zmienić. Chyba będę musiała tak zrobić.
- Przeczytaj mi i pozwól samemu ocenić, może będę mógł ci pomóc?
Elise zaczęła czytać na głos. Robiła to niepewnie, z wahaniem. Może Emanuel uzna,
że nie jest to dobrze napisane? Wtedy straci wiarę w siebie.
Kiedy skończyła, nie miała odwagi na niego spojrzeć.
Jakiś czas Emanuel milczał. W końcu się odezwał:
- Sama historia jest ciekawa, ale on nie może tak mówić. Ludzie, którzy stąd nie
pochodzą, nie zrozumieją takiego języka.
- Jeśli to zmienię, to nie będzie to historia Pedera.
- Oczywiście, że będzie. A nawet będzie lepsza.
Elise nie odpowiedziała. Guldberg był tego samego zdania co Emanuel, ale Elise
obstawała przy swoim. Pomyślała, że spyta jeszcze o zdanie Torkilda.
Odłożyła zeszyt i ołówek i sięgnęła po koszyk z cerowaniem.
- Nie będziesz więcej pisać?
- Nie, muszę to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Może powinnam dalej pisać
Thomasine, tę powieść, o której ci opowiadałam.
- Może tak. Też uważam, że sama historia nie jest szczególnie ciekawa. To chyba
oczywiste, że nie mogliśmy zatrzymać młodego wilczura, który dużo je, a czytając twoje
opowiadanie, można odnieść wrażenie, że Peder miał wokół siebie strasznie bezdusznych
ludzi.
- Poczytasz mi na głos coś ze „Svaerta” albo z „Husmoderen”?
- Chętnie. O czym chcesz posłuchać? - spytał Emanuel, przerzucając kartki. - O
Gondolach w Wenecji czy o Podróży Kanałem Sueskim na Cejlon'?
- Wszystko mi jedno. Czytaj, co chcesz.
Nie była w nastroju. Nagle jej dobry humor gdzieś zniknął.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kiedy następnego dnia wieczorem skręciła w Hammergaten, zobaczyła Kristiana
idącego z Jensine na ręku.
- Emanuela nie ma w domu? - spytała Elise zaniepokojona.
- Jest na Maridalsveien. W nowym sklepie. A więc już zaczął. Tak szybko.
- Przyszedł do ciebie list. Z Ameryki. Poczuła przypływ radości.
- Od wujka Kristiana? Przeczytałeś go? Chłopiec przytaknął.
- Tak, źle zrobiłem? Na kopercie napisane było: Rodzina Ringstad.
- Oczywiście. Sama nie mogę się doczekać!
- W kopercie były jakieś zagraniczne pieniądze. Chyba jeden dolar, nie wiem, ile to
jest w norweskich koronach.
- To miło ze strony wujka! Mama pewnie się ucieszy. Peder zaczął rysunek, który
miał podarować wujkowi, ale jeszcze go nie skończył. Znalazłam go w swoich papierach. To
chyba miała być willa „Almsdorf”, ale bardziej przypomina zamek czarownicy - roześmiała
się Elise. - Nie powtarzaj mu tego. Musimy go namówić, żeby skończył. Wujek Kristian na
pewno się ucieszy. Emanuel dawno wyszedł?
- Kiedy wróciłem do domu, już go nie zastałem. W pokoju i w kuchni było zimno,
więc pewnie dawno.
Elise zmarszczyła czoło.
- Miejmy nadzieję, że mu się uda - powiedziała.
- Jak to?
- Że nie będzie żałował, że rzucił pracę w zakładach Myren. Nigdy dotąd nie
prowadził sklepu, nie wiadomo, czy się do tego nadaje. Schwencke to inny typ człowieka,
jest bardziej otwarty, łatwiej nawiązuje kontakt z ludźmi.
Jak tylko weszła, zobaczyła list leżący na stole. Odstawiła Hugo i od razu zaczęła go
czytać.
San Francisco, October 3, 1907
Kochana siostrzenico i wszyscy pozostali!
Dużo czasu minęło sińce I wrote. To było chyba w styczniu. Chciałem napisać
wcześniej, ale miałem too much to do. Teraz jestem w San Francisco i mam much time,
dzisiaj byliśmy w parku, było bardzo ładnie, ale jedna rzecz mi się nie podoba, to że wszyscy
mężczyźni palą. Byłem też na wycieczce automobilem, kuzyn Sean ma znajomego, który ma
automobil, odwiedziliśmy ich, ale ona bardzo źle gotuje, jedzenie jest prawie surowe. Ona ma
24 lata, a on 40, więc rozumiecie chyba, że wyszła za niego dla pieniędzy. Dzisiaj w parku
widzieliśmy starą kobietę, która siedziała na ławce i cerowała majtki, i ja i Sean bardzo
żeśmy się uśmiali. Zauważyłem, że tutejsi ludzie nie są tacy czyści i nie sprzątają ulic tak jak
w Seattle. Słońce świeci cały dzień, więc chodzę w samej koszuli, w ogóle nie wkładam
swetra. Są tutaj ogromne budynki i szerokie ulice i jest wspaniale. Bardzo bym chciał,
żebyście mogli tu wszyscy przyjechać i nas odwiedzić. Posyłam wam dolara i mam nadzieję,
że kiedy dzieci dorosną, to do nas przyjedziecie. Powiedz Jensine, że będziemy się cieszyć,
jeśli she writes a letter. Mamy nadzieję od niej usłyszeć.
Twój wujek Kristian
Elise podniosła głowę.
- Nie jest już w Spokane, w stanie Waszyngton. Ciekawe, gdzie leży San Francisco?
- To duże miasto na wybrzeżu. Elise się uśmiechnęła.
- Nie wątpiłam, że będziesz wiedział. Wiesz, gdzie leżą wszystkie duże miasta na
świecie. Nie rozumiem wszystkiego, co wujek pisze, ale najważniejsze chyba pojęłam. Pisze
źle po norwesku, ale nawet nie wiem, czy chodził do szkoły, kiedy mieszkał w Ulefoss. Gdy
znalazł się w Ameryce, pewnie już nie miał czasu na naukę, tylko musiał zarabiać na życie.
Znów spojrzała na list.
- Dziwne, że się przeprowadzili.
- Nie wiemy, czy się przeprowadzili, może są tam tylko na wakacjach.
- Na wakacjach? Myślisz, że są aż tak bogaci? Elise znów wróciła do listu.
- Wyobrażasz sobie, że jest tam tak ciepło, że w październiku chodzi w samej koszuli?
Pisze, że cały dzień świeci słońce. To musi być przyjemne. Powiemy mamie, żeby do niego
napisała. Szkoda, że jeszcze się do niego nie odezwała, przecież bardzo się ucieszyła, kiedy
się dowiedziała, że wujek żyje.
Kristian zajął się rozpalaniem w piecu, postawił garnek z wodą na ogniu. Czuć było,
że Jensine wymaga pilnego przewinięcia, okazywała zresztą wyraźne niezadowolenie. Elise
szybko rozebrała Hugo i zostawiła go samego, zaczęła rozbierać Jensine. Emanuel mógł
wrócić w każdej chwili, a bardzo nie lubił zapachu brudnych pieluch.
Jensine i Hugo leżeli już w łóżkach, chłopcy siedzieli nad lekcjami, a Emanuela wciąż
nie było. Wyglądało na to, że będzie praco - , wał do późna, więc Elise nie rozpaliła w
pokoju, uchyliła jedynie drzwi do kuchni, żeby wpadło trochę ciepła.
Wzięła ołówek i zeszyt i próbowała pisać, ale ciągle wracały do niej słowa Emanuela.
„Sama historia nie jest szczególnie ciekawa”. Jak mogła być tak głupia, żeby mu ją
przeczytać? Przez niego straciła teraz ochotę na pisanie.
Powinna była dać inny tytuł, nie Peder, tylko od razu znaleźć jakieś inne imię.
Oczywiście to tylko roboczy tytuł, ale na pewno i z tego powodu Emanuel poczuł się bardziej
dotknięty. Obawiał się, że zostanie przedstawiony w niekorzystnym świetle, dlatego nie
podobało mu się, że wykorzystała historię o szczeniaku. Z pewnością nie zapomniał, że Peder
winił głównie jego o to, że Puszek został uśpiony.
Niewykluczone jednak, że nie tylko o to mu chodziło, może rzeczywiście
opowiadanie nie było dobre?
Elise zdecydowała się zaczekać, aż wróci Emanuel, i pójść do Anny i Torkilda.
Przeczyta im, co napisała. Jeśli będą tego samego zdania co Emanuel, będzie musiała albo
zacząć od początku, albo w ogóle zrezygnować. Wtedy odda pieniądze, nie zatrzyma ich,
jeśli nie napisze książki.
Ledwie to postanowiła, usłyszała, że drzwi do kuchni się otworzyły, i wszedł
Emanuel.
- A niech to, co za pogoda!
Spojrzała na okno i zobaczyła krople deszczu, bijące o szybę. Przynajmniej nie było
już ślisko.
Emanuel wszedł od razu do niej do pokoju, odwiesił tylko kapelusz i palto i postawił
kalosze przy drzwiach.
Elise szybko uprzątnęła przybory do pisania i sięgnęła po koszyk z cerowaniem.
- Siedzisz i cerujesz, skoro masz teraz spokój i mogłabyś pisać? - spytał łagodnie.
- Pomyślałam, że pójdę do Anny i Torkilda. Chcę, żeby przeczytali ten fragment,
zanim zacznę dalej pisać. Jeśli powiedzą mi to samo co ty, zacznę od początku.
Emanuel pokiwał głową.
- Bardzo rozsądnie. Mam wrażenie, że usłyszysz od nich to samo co ode mnie.
- Byłeś na Maridalsveien?
Emanuel przytaknął, był wyraźnie zadowolony, jego policzki znów nabrały koloru.
- Zacząłem rozpakowywać rzeczy, które kupiłem od Paula Georga.
Elise już chciała spytać, skąd wziął na nie pieniądze, ale dała spokój. Zakłady Myren
pozwoliły mu odejść z dnia na dzień, może wypłacono mu pensję za cały miesiąc?
Odsunęła koszyk, wzięła zeszyt z opowiadaniem i ruszyła w stronę drzwi.
- Nie zostanę długo. Przypilnuj, żeby chłopcy nie położyli się zbyt późno. Rano są
zmęczeni.
- Pamiętasz, że miałaś odwiedzić Wang - Olafsena? Elise spojrzała na niego
zdziwiona.
- Mam iść do niego dzisiaj?
- Nie lepiej mieć to już za sobą?
- Nie jest za późno na takie odwiedziny? Już wpół do ósmej.
- Najpierw idź do niego, a potem do Anny i Torkilda. Oni nie kładą się tak wcześnie,
możesz przyjść do nich o każdej porze.
- To długa droga. Wang - Olafsen mieszka na Pilestredet, chyba nawet na samym jej
końcu, a jest już ciemno.
- Zrozumiałem, że trudno ci zwolnić się w czasie przerwy obiadowej. Panna
Johannessen ma ci to później za złe. Poza tym przestało chyba padać - dodał Emanuel,
wyglądając przez okno.
Elise zrozumiała, że bardzo zależy mu na tym, żeby Wang - Olafsen nie zdradził jej
tajemnicy, czy raczej tego, czego się domyślał.
Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. To Wang - Olafsen poddał jej pomysł
napisania książki dla dzieci. Może to jemu powinna przeczytać początek swojego
opowiadania? Należał do „wyższych sfer”, na pewno będzie potrafił jej coś doradzić.
- Dobrze, może to nawet nie taki głupi pomysł, tylko zajmie mi to trochę czasu.
- Nie musisz się śpieszyć, ale nie zdziw się, jeśli będę spał, kiedy wrócisz.
Z zadowoleniem zauważyła, że Kristian pomaga Pederowi w rachunkach. Evert jak
zwykle radził sobie sam.
- Wychodzę na chwilę do Anny i Torkilda - powiedziała, nie wspominając o
wyprawie na Pilestredet. Nie chciała niepokoić Pedera. Zawsze się bał, że może jej się coś
stać. Po co go niepotrzebnie martwić.
Była zmęczona, westchnęła i wyszła w jesienną szarugę.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Było ciemniej, niż sądziła. Kiedy wracała do domu z kantoru, na ulicach roiło się od
ludzi, poza tym całą drogę zwykle rozmawiała z Hugo, więc nie czuła się samotna. Teraz na
ulicy nie było nikogo, a latarnie rozstawiono w dużych odstępach.
Z oddali doszedł ją dźwięk dzwonków. Minęły trzy tygodnie od pierwszej zimowej
nocy, czternastego października, od kiedy to wszystkie konie powinny mieć dzwonki przy
uprzęży. Uważała, że to miły zwyczaj, zawsze się cieszyła, kiedy je znów słyszała. Teraz też
pocieszała się, że nie była sama na dworze.
Zaglądała w okna, które mijała. Wiele domów miało okna, które sięgały niemal do
samej ulicy. Kiedy zapalano lampy, widać było wszystko, co znajdowało się wewnątrz.
Matka zawsze im mówiła, że to nieładnie i niegrzecznie zaglądać ludziom do okien, ale Elise
często to robiła. Szczególnie jeśli szła sama w ciemności. Wtedy dobrze było wiedzieć, że
tam po drugiej stronie są ludzie.
Szła szybkim krokiem, żeby nie zmarznąć i jak najszybciej wrócić do domu. Cieszyła
się, że deszcz przestał padać, ale na chodniku były kałuże, na zboczu leżały też stosy
mokrych liści. Zaraz przemiękną jej buty, czuła, jak wełniane pończochy chłoną wilgoć.
Miała wrażenie, że z każdym krokiem dziura na pięcie robi się coraz większa.
Kiedy dotarła do kościoła w Sagene, minął ją wóz. Dwóch mężczyzn zaczęło za nią
gwizdać i wołać. Przyśpieszyła kroku i zobaczyła, że ma przed sobą kolejną ulicę.
Ueiandsgate była równie wyludniona i ponura. Ucieszy się, kiedy w końcu dotrze na miejsce.
Nie miała pewności, czy pan Wang - Olafsen w ogóle będzie w domu, ale musiała
zaryzykować. Pewnie się przestraszy, kiedy usłyszy pukanie. Elise pomyślała, że nie będzie
wchodzić do środka, powie mu w drzwiach, z jaką sprawą przyszła. Jeśli okaże się, że jej
wizyta jest mu nie na rękę, nie pokaże mu zeszytu.
Dotarła do Waldemar Thranes gate. Zastanawiała się, czy iść nią do Ullevalsveien, ale
zdecydowała się iść Akersbakken, drogą, którą dobrze znała.
Trudno podchodziło się jej pod strome zbocze wzgórza. Czuła, że otarła sobie piętę.
Starła sobie skórę, więc pewnie dziura znów się powiększyła.
Przed wejściem do domu Paulsena juniora stały dwa piękne powozy, woźnica
pomagał wysiąść pasażerom. Zobaczyła kobiety w jasnych sukniach, dużych kapeluszach i
pelerynach lamowanych skórą. Panowie byli w cylindrach. Wszyscy się śmiali i głośno ze
sobą rozmawiali, panował wesoły nastrój. Wszystkie okna były rozświetlone, w domu
najwyraźniej trwało przyjęcie. Dziwne, pani Paulsen umarła tak niedawno. Jej mąż szybko
się pocieszył, mimo że sprawiali wrażenie bardzo w sobie zakochanych.
Koło cmentarza przy kościele Zbawiciela było ponuro i ciemno. Znów przypomniała
jej się baśń Starodawna Wigilia, w której to w kościele Zbawiciela pojawiali się umarli.
Zmusiła się, żeby myśleć o czymś innym i nie patrzeć na ciemny cmentarz.
W końcu dotarła do Ullevalsveien, ale wciąż jeszcze miała kawał drogi przed sobą.
Pamiętała czasy, kiedy chodziła tędy do Świątyni, i przypomniała sobie wieczór, kiedy
pierwszy raz spotkała Emanuela. Wydał się jej taki odważny, taki przystojny i atrakcyjny,
miły i pomocny. Czy dzisiaj stosunki między nimi byłyby lepsze, gdyby nie Johan i Signe?
Nareszcie dotarła na miejsce. Numer trzydziesty, mniej więcej wiedziała, gdzie to
jest. Niegdyś mieszkał tu malarz Edvard Munch, na pierwszym piętrze. W „Svaerta” widziała
kiedyś zdjęcie jego z rodziną, niedługo potem umarła jego matka. Tuż obok był wielki dwór,
Bakkehuset, otoczony dużym, pięknym ogrodem, ale w ciemnościach niewiele dawało się
dostrzec. Oświetlenie ulicy nie było tu dużo lepsze niż na Maridalsveien czy na
Arendalsgaten.
Przed numerem trzydziestym zatrzymał się powóz, z którego wysiadła grupka dzieci.
Miały na sobie jasne ubranka, śmiały się i rozmawiały, biegnąc do drzwi. Sprawiały wrażenie
wesołych i beztroskich. Znów pomyślała o słowach Wang - Olafsena. Te dzieci zdawały się
nie cierpieć na brak miłości i troski, ciepła czy poczucia bezpieczeństwa.
Zaczekała, aż zniknęły za drzwiami, po chwili weszła do domu. Budynek liczył trzy
piętra. Nie wiedziała, na którym mieszka Wang - Olafsen, miała nadzieję, że na klatce będzie
na tyle jasno, żeby mogła odczytać tabliczkę z nazwiskiem.
Tak, była tabliczka: „Laurentius Wang - Olafsen, adwokat”.
Adwokat? Tego nie wiedziała. Pewnie dlatego odwiedzał tyle różnych urzędów w
mieście.
Serce jej biło. Czy odważy się zapukać? Nie mogła jednak wrócić do domu i
powiedzieć, że nie odważyła się zapukać do drzwi, skoro przeszła taki kawał drogi.
A jeśli miał gości? Widziała, że u Paulsena juniora odbywało się przyjęcie, a przed
chwilą grupa dzieci też najwyraźniej skądś wracała. Może ludzie, których na to stać, właśnie
teraz, kiedy było ciemno, częściej się spotykali, żeby te ponure dni szybciej im mijały? A
jeśli któryś z gości zobaczy ją w drzwiach i zacznie się zastanawiać, co pan Wang - Olafsen
może mieć z nią wspólnego? Ludzie zaczną się interesować, zaczną go wypytywać, aż w
końcu pewnie powie, że jest pisarką, żeby dłużej go już nie męczyli. Może się stać tak, jak
Emanuel się obawiał.
Nie, wymyśliła sobie to wszystko, żeby uniknąć czegoś, czego się obawiała,
pomyślała zła na samą siebie. Wyprostowała się i uderzyła mosiężną kołatką.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Chwilę trwało, zanim usłyszała kroki w mieszkaniu. Wstrzymała oddech.
Mężczyzna zmrużył oczy. Na klatce panował półmrok, a w mieszkaniu było jasno.
Odniosła wrażenie, że w pierwszej chwili jej nie poznał jej, nagle jednak jego twarz się
rozpromieniła.
- Pani Ringstad? Co za miła niespodzianka!
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam do pana prośbę. Mężczyzna otworzył
szeroko drzwi.
- Proszę, niech pani wejdzie - powiedział.
- Nie muszę wchodzić do środka, możemy porozmawiać w progu.
- Chyba aż tak się pani nie śpieszy? Na klatce jest zimno, nie chce pani wejść?
Elise weszła za nim do przedpokoju. Był to długi korytarz, na ścianie wisiało lustro w
złoconych ramach, pod nim stał wąski stolik ze złoconymi nogami i z marmurowym blatem.
Na podłodze leżał dywan tak gruby, że miała wrażenie, że się w niego zapada, ściany
pokrywała jedwabna tapeta w kolorze głębokiej czerwieni. Elise pomyślała, że jeszcze nigdy
nie widziała tak ładnego przedpokoju.
- Zdejmie pani chustę? W pokoju jest ciepło, o tej porze roku trzeba już palić w
piecach.
Elise zdjęła chustę, jak prosił, i zrobiło się jej wstyd, że jest tak biednie ubrana.
- Piła pani już kawę, pani Ringstad? Gosposia właśnie podała mi świeżo zaparzoną,
jest bardzo smaczna. Poza tym kucharka zaczęła już szykować świąteczne wypieki, możemy
spróbować, jak smakują. Jeśli ładnie ją poproszę, na pewno nam coś da - powiedział,
uśmiechając się dobrotliwie.
- Dziękuję - odparła Elise. - Nie chciałam panu przeszkadzać bardziej, niż to
konieczne.
- Szła pani całą drogę z Hammergaten? Elise przytaknęła.
- I wracać też pani będzie na piechotę?
Zakłopotana przygryzła wargę. W tym momencie spostrzegła swoje przemoczone
buty i pomyślała, że przecież nie może w nich wejść. Zdjąć ich jednak też nie mogła, bo
zobaczyłby, że ma dziurę na pięcie. Czuła, że się rumieni ze wstydu.
W jakiś przedziwny sposób zrozumiał chyba jej problem.
- Na pewno przemoczyła pani nogi. Znajdę pani jakieś domowe pantofle po mojej
żonie.
Zniknął, ale zaraz wrócił, niosąc parę puszystych, miękkich kapci.
- Proszę je włożyć, żeby pani się nie przeziębiła, a ja tymczasem pójdę porozmawiać z
gosposią.
Kiedy wrócił, Elise zdążyła już zdjąć swoje mokre, za małe na nią buty i włożyć
kapcie. Pęcherz na pięcie pękł, na szczęście miała chusteczkę, którą przyłożyła na ranę, żeby
nie zabrudzić pantofla krwią. I tak było jej nieprzyjemnie z powodu mokrych pończoch.
Mężczyzna otworzył przed nią drzwi. Weszła do ciepłego, przyjemnego pokoju, gdzie
na podłodze leżał dywan równie gruby jak ten w przedpokoju, w kominku palił się ogień.
Była tam też ładna biblioteczka z drzwiami ze szkłem, kanapa i fotele obite zielonym
aksamitem tak jak u Carlsenów, wszędzie stały paprotki i przeróżne ozdóbki. Wskazał jej
jeden z foteli przy kominku, sam usiadł w drugim. Między nimi stał mały okrągły stolik z
miedzianym blatem, na stole zaś patera z ciastkami, których nazwy ledwo znała.
Czy mogła się nimi raczyć, podczas gdy chłopcy w domu jedli stary chleb z serem?
- Pomyśleć, że mnie pani odwiedziła, pani Ringstad. Nie śmiałem nawet mieć takiej
nadziei. Proszę pić kawę, póki gorąca, i częstować się wypiekami. Biedna Nelly za bardzo mi
dogadza, nie rozumie, że apetyt starzejącego się człowieka ma swoje granice.
Elise się roześmiała.
- Nie wygląda pan na starzejącego się człowieka.
- Miło, że pani tak mówi, ale skończyłem już pięćdziesiątkę. Czy pani mąż wyszedł
już ze szpitala?
- Tak, i chyba znacznie lepiej się czuje, mimo że lekarze nie potrafili powiedzieć, co
mu dolega.
- Miejmy więc nadzieję, że to nic poważnego. Tyle różnych rzeczy ma wpływ na
nasze zdrowie, czasem jedynie przejściowo. Właśnie czytałem w gazecie artykuł o znanym
duńskim lekarzu Hindenhede. Uważa, że mleko i jajka to bardzo cenne produkty spożywcze,
podczas gdy mięso powinno być luksusem w naszej diecie. Twierdzi, że najbardziej
potrzebujemy owoców, cukru i warzyw, szczególnie korzennych. Żywność w Norwegii jest
jednak droższa niż w Danii i nie wszystkich stać na produkty, które wymienia. Według niego
najważniejsze jest mleko. Szczególnie dzieci powinny pić dużo mleka. Pisze też, że coraz
więcej ludzi choruje dlatego, że je za dużo, a nie z powodu niedożywienia.
Elise pomyślała, że dawno już nie jedli ani owoców, ani warzyw, ale chłopcy
dostawali melasę, która była chyba tak samo pożywna jak cukier. Mleko pili codziennie, ale
zdarzało się, że już skwaśniałe. Nie mogła go jednak wylać, mimo że nie nadawało się do
picia; to byłoby marnotrawstwo.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, pani Ringstad - dodał pośpiesznie jej gospodarz. -
Nie twierdzę, że pani mąż zachorował z powodu tego, co je, chcę tylko powiedzieć, że wiele
różnych rzeczy może mieć znaczenie. Może źle się czuje w pracy? A może trudno mu się
przyzwyczaić do życia w mieście?
Elise przytaknęła.
- Też o tym myślałam. W kantorze nie czuł się dobrze, ale złożył już wypowiedzenie,
teraz będzie prowadził sklep.
Mężczyzna sprawiał wrażenie niemal przerażonego.
- Będzie kupcem? Skąd przyszło mu to do głowy? Poradzi sobie? Nie wystarczy
otworzyć sklep, to wymaga dużo zachodu.
- Nie wiem, czy ma zdolności w tej dziedzinie, ale może liczyć na pomoc swojego
przyjaciela, zarówno w kwestii lokalu, jak i doboru produktów.
Wang - Olafsen wyglądał na przerażonego.
- Lokalu?
- Tak, wynajął parter w jednym z tych małych drewnianych domków przy
Maridalsveien, nieco poniżej dworu Voienvolden. Na strychu i w piwnicy mieszkają
lokatorzy.
- Na pewno będzie musiał płacić czynsz, skoro lokal ma okno i drzwi wychodzące na
ulicę.
Tego Elise nie wiedziała, chociaż sama już wcześniej też się nad tym zastanawiała,
jednak jak tylko zaczynała zadawać pytania, Emanuel się irytował.
- Myślę, że pomógł mu jego przyjaciel, także w sprawach finansów. Dobrze mu się
wiedzie, zna się na handlu i radzi sobie.
Na czole Wang - Olafsena pojawiła się głęboka bruzda. Elise żałowała, że mu o tym
powiedziała. Nie miała pewności, czy Emanuel będzie z tego zadowolony.
- O tym chciała pani ze mną porozmawiać, pani Ring - stad? - spytał mężczyzna
zaniepokojony.
Elise pokręciła głową i uśmiechnęła się.
- Nie, o czymś zupełnie innym, o czymś, co dotyczy mnie samej. Zauważyłam, że
zdziwił się pan, kiedy się okazało, że znam pana Guldberga z wydawnictwa Grondahl & Son.
Pomyślałam, że pewnie zaczął się pan zastanawiać...
Mężczyzna uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Chce mi pani coś wyznać? Przyznaję, pani Ringstad, że bardzo mnie to zaciekawiło.
Do tego stopnia, że zadzwoniłem do pana Guldberga, który potwierdził moje domysły.
Gratuluję! Zaimponowała mi pani.
Elise czuła, że robi się czerwona.
- Przyszłam, bo chcę pana prosić, żeby pan nikomu o tym nie wspominał. Nie bez
powodu zdecydowałam się na pisanie pod pseudonimem.
- Prędzej czy później prawda zawsze wychodzi na jaw, ale jeśli chce pani przez jakiś
czas zachować wszystko w tajemnicy, to oczywiście obiecuję, że nie będę tego rozgłaszał.
- Nie sądzę, żeby pan do końca rozumiał moją sytuację. Książka, która została
przyjęta do druku w Danii i w Norwegii, opowiada o robotnikach mieszkających nad rzeką
Aker, o pewnej wdowie, która traci pracę, bo zdarzyło się jej spóźnić do pracy, i która z
rozpaczy wychodzi na ulicę, żeby móc utrzymać swoje dzieci, o dziewczynie, która odbiera
sobie życie, chcąc uniknąć podobnego losu, o pomocnicy, która jest wykorzystywana przez
majstra, i tak dalej. Wiem, że książka wywoła poruszenie i oburzenie. Właściciele fabryk,
dyrektorzy i majstrowie poczują się urażeni, a ludzie mieszkający na drugim krańcu miasta
będą oburzeni, że takie rzeczy w ogóle ukazują się w druku. Będą się bać, że książka
wpadnie w ręce ich synów i córek, którzy z niej dowiedzą się o panującym nierządzie i
upadku moralności. Niewiele osób rozumie, że te potworności to negatywna strona rozwoju
przemysłu - tego samego, który sprawia, że rośnie dobrobyt i coraz więcej ludzi może sobie
pozwolić na coraz więcej różnych towarów. Uważają, że to robotnicy są nie w porządku.
Ludzie z osad i drobnych gospodarstw w Romerike, Hadeland i gmin w okolicy Kristianii
ściągali do stolicy w poszukiwaniu płatnej pracy. Nie wiedzieli nic o braku mieszkań, nie
zdawali sobie sprawy z tego, że trudno będzie się im utrzymać za siedem koron tygodniowo,
skoro połowę muszą przeznaczyć na czynsz za małe, nędzne mieszkanie. Marzli, byli głodni,
a może i tęsknili za swoją wsią, i zaczęli pić. Gorzałka jest tańsza od chleba. Pan, który tyle
wie, zapewne zdaje sobie z tego sprawę.
Rozmowa ją rozgrzała, zauważyła, że mężczyzna słucha jej z zainteresowaniem.
Zachęcona mówiła dalej.
- Piszę o moim życiu, o ludziach, których znam, o środowisku, w którym dorastałam.
Każda historia jest prawdziwa, niczego nie wymyśliłam. Nie tylko właściciele fabryk, ich
rodziny i przyjaciele nie będą zadowoleni, kiedy moja książka się ukaże, ale i sami robotnicy.
Moja rodzina, moi sąsiedzi, dziewczyny, z którymi pracowałam w przędzalni, wszyscy oni
też będą niezadowoleni. Opisałam ich, poczują się obnażeni. Wang - Olafsen przytaknął.
- Przyznaję, że nie myślałem o tym w ten sposób. Byłem pod wrażeniem, że pani, ze
swoim wykształceniem, napisała książkę, która została przyjęta. To niemal sensacja.
Cieszyłem się, że będzie to dodatkowy dochód dla pani i pani rodziny, który na pewno się
wam przyda, no i byłem dumny, że znam tak sympatyczną i zdolną pisarkę. Pisarkę, która na
pewno stanie się znana, jak zapewnia Guldberg.
Elise czuła, że się rumieni.
- Boję się, że się myli. Pamięta pan, jak zaproponował pan, żebym napisała książkę o
Pederze?
- Chętnie bym ją przeczytał - roześmiał się mężczyzna.
- Podchwyciłam pomysł i już napisałam kilka stron, ale kiedy przeczytałam je
mężowi, uznał, że to nic szczególnego.
Wang - Olafsen zmarszczył brwi i spojrzał na nią zdziwiony.
- Wydawnictwo nie przyjęłoby pani książki, gdyby nie potrafiła pani pisać.
Elise spuściła głowę, chwilę się wahała, ale w końcu zdobyła się na odwagę.
- Zastanawiam się, czy nie zechciałby pan przeczytać tego, co napisałam?
- Mnie pani o to prosi? - spytał zaskoczony. - Czuję się zaszczycony, ale nie wiem,
czy się nadaję na doradcę w sprawie książek dla dzieci. Lubię dzieci, bawi mnie to, co mówią
- szczególnie pani młodszy brat - ale nie potrafię powiedzieć, jak taka książka powinna
wyglądać.
- Właściwie to myślałam o książce, którą rodzice mogliby czytać na głos swoim
dzieciom. O książce dla całej rodziny, zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych.
- Ma pani ze sobą ten fragment?
Elise przytaknęła i wyjęła z kieszeni kartki papieru. Były nieco mokre na brzegach i
trochę zmięte. Znów poczuła wstyd.
- To tylko początek - powiedziała zażenowana, podając mu rękę.
Czuła się skrępowana, kiedy siedział i czytał. A jeśli uzna, że to niewiele warte, tylko
nie będzie miał serca, żeby jej to powiedzieć? Elise była przekonana, że to wyczuje i że
będzie jej wstyd.
W końcu podniósł głowę. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła, że Wang - Olafsen ma
łzy w oczach.
- Bardzo pięknie, pani Ringstad! - powiedział schrypniętym głosem. - Ta książka da
ludziom dużo do myślenia. Jest smutna, ale życie to radość i smutek, które się ze sobą
przeplatają. Nie potrafilibyśmy naprawdę się cieszyć, gdybyśmy wcześniej nie doświadczyli
przykrości, nie wiedzielibyśmy, co to smutek, jeśli wcześniej nie poznalibyśmy miłości.
Dlatego że istnieją szare, smutne miesiące, takie jak listopad, potem doceniamy słońce i lato.
Gdyby ciągle utrzymywała się ładna i ciepła pogoda, byłoby to czymś oczywistym i nie
cieszyłoby nas tak.
Elise przytakiwała, czekając z niecierpliwością, co ma do powiedzenia o samej
książce. Oddał jej zapisane kartki.
- Pamiętam, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz. Staliśmy na Kirkeristen i czekaliśmy,
aż na głównej ulicy pojawi się Korpus Strzelców. Pamięta pani, co mi wtedy powiedział
Peder, mimo że mnie w ogóle nie znał?
Elise uśmiechnęła się zażenowana.
- Najbardziej pamiętam, jak było mi wstyd. Mężczyzna roześmiał się.
- Nie miała pani się czego wstydzić. Ja się ubawiłem jak rzadko. Jest bardzo naturalny
i bezpośredni, nie zważa, do kogo mówi, bo wszystkim mówi prawdę. Nie owija niczego w
bawełnę, jest szczery, nie ma w nim obłudy, której tak dużo dookoła nas. Pamiętam, jak
spojrzał na mnie przestraszony, kiedy w moich oczach pojawiły się łzy radości. „Płaczesz?”,
spytał zdziwiony, gotów mi współczuć. Kiedy powiedziałem mu, że to jest mój jedyny syn i
że cztery miesiące wcześniej umarła moja żona, stał przez chwilę cicho, patrząc na mnie
dużymi, przerażonymi oczami. „To musisz być biedny!”, powiedział nagle. „Mama mówi, że
nie pieniądze są najważniejsze, tylko to, czy mamy kogoś, kto nas kocha”. Nie pamiętam, czy
to były dokładnie te słowa, mówi przecież tym swoim zabawnym językiem, mieszaniną
różnych dialektów.
- Właśnie o to chciałam pana spytać. Zastanawiam się, czy pozwolić mu tak mówić w
książce, czy też to zmienić?
- Ależ proszę niczego nie zmieniać! Jego sposób mówienia jest częścią Pedera! Sam
w sobie jest bardzo zabawny.
- Mój mąż uważa, że wielu ludzi tego nie zrozumie.
- Chyba się myli. Jeśli to ma być książka o Pederze, to trzeba pozwolić mu mówić po
swojemu.
- Też tak uważam - powiedziała Elise z ulgą. Wang - Olafsen odchylił głowę do tyłu.
Patrzył w powietrze, uśmiechając się sam do siebie.
- Pamiętam, jak nam tłumaczył waszą sytuację rodzinną. Ojciec był marynarzem, nim
podjął pracę w tkalni płótna żaglowego i zaczął pić. Matka miała suchoty, a kiedy wróciła do
domu z sanatorium, zapomniała, jak wyglądało jej mieszkanie. Było to bardzo wzruszające,
proste i szczere, bez goryczy. Nie sądzę, żeby wiele dzieci potrafiło w ten sposób opowiadać.
Elise uśmiechała się, zawstydzona, ale i dumna.
- Proszę napisać, że zaprosił mnie do was do domu! Mimo że było was tam ośmioro,
łącznie z jakąś kobietą, która - jeśli dobrze pamiętam - nazywała się Kiełbaska. Mieliście
tylko sześć stołków, a przy stole nie starczyło dla wszystkich miejsca. Dzieci usiadły na
skrzyni z drewnem, żebym miał taboret dla siebie! Nigdy nie spotkałem się z większą
gościnnością!
Elise musiała się roześmiać.
- Teraz też to sobie przypominam. Współczuł panu, bo nie miał pan dużej rodziny, i
pocieszał, że syn może przywiózł ze sobą jakąś „chłopską córkę”.
- I że zanim się obejrzę, to w domu będzie nowe dziecko i już nie będę taki biedny.
Kiedy ludzie się pobierają, to potem wszystko dzieje się szybko, mówił i podawał swoją
siostrę za przykład - opowiadał mężczyzna, śmiejąc się tak, że trząsł mu się brzuch.
Elise zaczerwieniła się, ale też nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
- Proszę to opisać, pani Ringstad! Jeśli ktoś się zgorszy z tego powodu, to dowód, że z
nim jest coś nie w porządku.
Nagle chyba sobie o czymś przypomniał, bo wyciągnął z kieszeni kamizelki zegarek i
spojrzał na niego.
- Boże drogi! Nie miałem pojęcia, że już tak późno! Czas w miłym towarzystwie
szybko mija, pani Ringstad. Byłem umówiony i zupełnie o tym zapomniałem - powiedział,
uśmiechając się do niej.
Elise wstała przestraszona.
- Nie, nie, proszę się uspokoić. Planowałem wyjść o tej porze, żałuję tylko, że musimy
skończyć naszą ciekawą pogawędkę. Zamówiłem dorożkę, jadę w tym samym kierunku.
Mogę panią podwieźć?
- Ależ nie musi pan...
- Jadę dokładnie w tę stronę - powiedział, otwierając szeroko drzwi. - Proszę zacząć
się ubierać, ja zaraz przyjdę.
Elise była wzruszona, ale i zażenowana. Nie wierzyła, że Wang - Olafsen jest
umówiony z kimś w Sagene, wymyślił to po to, żeby odwieźć ją do domu. Pozwolił jej też
pierwszej wyjść do przedpokoju, żeby mogła włożyć chustę i buty. Zapewne rozumiał, że
będzie się krępowała ubierać przy nim.
Jej buty zmieniły się nie do rozpoznania. Były prawie suche, ktoś musiał powiesić je
nad ogniem, zostały też wyczyszczone. Pewnie zrobiła to jego gosposia. Było jej wstyd, że
zobaczyła, jakie są zdarte i zniszczone! Poza tym zrobiły się jeszcze bardziej ciasne, no i
bolała ją obtarta pięta. Wzdrygnęła się na myśl o tym, że miałaby teraz wracać na piechotę z
bolącą nogą. Schodząc po schodach, starała się nie kuleć. Annę i Torkilda odwiedzi innym
razem. Poza tym skoro pan Wang - Olafsen był tak zachwycony opowiadaniem, mniej już
zależało jej na opinii Torkilda. To cud, że nie musi wracać do domu na piechotę.
Mężczyzna, jak zwykle szarmancki, pomógł jej wejść.
- Mówiłem Carlowi Wilhelmowi i Oldze Katrine, że panią spotkałem. Syn próbował
się skontaktować z pani mężem, ale nie udało mu się. Mam nadzieję, że wrócą do swojej
przyjaźni, odnosiłem wrażenie, że dobrze się rozumieli.
- Też tak myślę. Emanuel był bardzo zajęty od czasu przeprowadzki na Hammergaten
- mówiła Elise, świadoma, że nie jest to cała prawda. Nie mogła mu jednak powiedzieć, że
Emanuel nie życzy sobie mieć nic wspólnego z jego synem.
- Kiedy zacznie prowadzić sklep, nie będzie lepiej. Podejrzewam, że zajmie mu to
cały jego czas.
- Też się tego obawiam, ale nie mam serca pozbawiać go złudzeń. Może nowa praca
przywróci mu radość życia - powiedziała i zaraz tego pożałowała, dodała więc pośpiesznie: -
Przez ostatnie pół roku nie był w najlepszej formie. Nie chodzi tylko o zawroty głowy, w
ogóle źle się czuł w kantorze, bolała go głowa od zatęchłego powietrza i jeśli ktoś zapalał
fajkę. Kiedy wracał do domu, był zmęczony i nie w humorze.
Wang - Olafsen nic nie odpowiedział i przez dłuższą chwilę jechali w milczeniu.
Dziwnie się czuła, siedząc w dorożce i oglądając domy z tej wysokości. Przez mały
otwór w budzie niewiele dawało się dostrzec, szczególnie w ciemności, ale kiedy mijali mały
domek, położony tuż przy chodniku, zabawnie było zerknąć w rozświetlone okna. Znów
zaczęło padać. Lekka mżawka zmniejszała widoczność, sprawiała, że gazowe latarnie
zdawały się świecić słabiej niż zwykle. Drzewa były ciemne, jak to zimą, bez liści zdawały
się gołe. Gdzieś na chodniku zataczał się jakiś biedak, poza tym nie było nikogo widać.
Wang - Olafsen wzdrygnął się.
- Chodzenie samemu po ulicy w taki wieczór jak ten musi być nieprzyjemne. Nie bała
się pani?
- Przywykłam do chodzenia po ciemku, ale rzeczywiście dziwnie się czułam na ulicy
w porze, kiedy większość ludzi jest już w domu.
- Uważam, że nie powinna pani tego robić. Kiedy zapada zmrok, dzieją się różne
dziwne rzeczy, nigdy nie wiadomo, co może człowieka spotkać. Gazety ciągle piszą o
napadach. Szczególnie w dzielnicy, w której pani mieszka.
- W Sagene chyba nie jest aż tak źle, poza tym rzadko jestem w mieście po zmroku,
mam na myśli Vaterland czy Lakkegata.
- A czegóż by pani miała tam szukać? - powiedział i westchnął ciężko. - Przykro
patrzeć, jak ta część Kristianii podupada. W Fjerdingen mieszkały kiedyś najznamienitsze
rodziny. Dwór księcia Christiana Augusta otoczony był stawami rybnymi, nie brakowało tam
jezior, mostów, pawilonów i fontann. Park ciągnął się aż do mostu Griinderbroen! Teraz
dwór zamieniono na szpital dla umysłowo chorych i zakład pracy przymusowej dla pijaków i
włóczęgów oraz miejsce spotkań ulicznic, które przychodzą tam na badania.
- Byłam tam raz z praniem. Miałam wyprać i nakrochmalić koszule dyrektora, ale
bałam się chodzić tam sama. Natomiast i moja siostra, i ja, kiedy byłyśmy małe,
wyobrażałyśmy sobie, że jesteśmy córkami właściciela dworu Mangelsgärden. Czytałyśmy
wszystko, co nam wpadło w ręce, o tym ogromnym, pięknym domu, o tym, jak kiedyś
wyglądał, o wielkich salach z pozłacanymi lustrami na ścianach, o kryształowych
żyrandolach, O pięknych tkaninach na ścianach.
Wang - Olafsen roześmiał się.
- Gdyby nie zbudowano pałacu, co sprawiło, że ludzie bogaci się stąd wyprowadzili,
to Vaterland i Fjerdingen pewnie nie byłyby w tak fatalnym stanie, w jakim są dzisiaj -
powiedział I znów spoważniał. - To smutne, że jest taka przepaść między bogatymi a
biednymi. Właściwie rozumiem, dlaczego tak wiele osób głosuje na Partię Robotniczą. I
dlaczego Bjornstjerne Bjornson kilka lat temu tak się zaangażował w strajk pracowników
fabryki zapałek. Strajk co prawda nie skończył się zwycięstwem robotników, właściciele nie
zmienili istotnie warunków pracy. Powstał jednak jeden związek zawodowy dla wszystkich
robotników fabryki zapałek i teraz sytuacja się tam trochę polepszyła.
Mężczyzna zamilkł, a po chwili spytał:
- Wiedziała pani, pani Ringstad, że małe dziewczynki pracowały tam od szóstej rano
do wpół do ósmej wieczorem za pensję, z której nie można było wyżyć? Jeśli spóźniły się
kwadrans do pracy, musiały czekać przed bramą do dwunastej i traciły pół dniówki,
potrącano im to z wypłaty! Warunki zdrowotne były fatalne. Praca wśród chemicznych
oparów fosforu i siarki szkodziła ich zdrowiu, dochodziło do zatrucia fosforem, który
wypłukiwał wapń i uszkadzał kości i zęby. Niektóre dziewczęta miały też zdeformowane
twarze.
Elise przytaknęła, też o tym słyszała.
- Niestety nie obędzie się chyba bez strajków, chociaż nie jestem zwolennikiem tej
formy protestu - mówił dalej Wang - Olafsen. - W norweskim społeczeństwie dzieje się coś
niedobrego. Większa część kapitału akcyjnego norweskich przedsiębiorstw znalazła się w
obcych rękach. To obcy kapitał jest teraz właścicielem większości kopalń i prawie połowy
przemysłu drzewnego. Ilość obcego kapitału w norweskiej gospodarce jest zatrważająca. -
Nagle mężczyzna się roześmiał. - Przepraszam, pani Ringstad, zapominam, z kim
rozmawiam. Na pewno to pani nie interesuje, jest pani przecież kobietą.
- Owszem, interesuje mnie, chociaż uważam, że przede wszystkim należy pomagać
tym, którzy mają najgorzej: samotnym matkom, bezrobotnym, kobietom wychodzącym na
ulicę i chorym. Potrzebne są lepsze warunki pracy i lepsza kontrola nad fabrykami. Są też
ludzie, którzy starają się pomóc chorym, ale żeby przeprowadzić zmiany, potrzeba silnych
mężczyzn, najlepiej z wyższych sfer, którzy mają władzę i wpływy.
- Całkowicie się z panią zgadzam. Szkoda, że Meyer, właściciel Fremad, wdał się w
spekulacje, które kilka lat temu doprowadziły do jego upadku. Był uprzywilejowany, ale
poświęcał czas na obronę tych najsłabszych. Zyskał sławę, broniąc Hansa Jsegera w związku
z nieobyczajną książką o bohemie z Kristianii.
Elise wzdrygnęła się. Zaczęła się zastanawiać, jaką nałożono na niego karę i jak
bardzo książka była „nieobyczajną”. Może ona też zostanie ukarana, kiedy ukażą się jej
opowiadania?
- To on opowiadał się za tym, żeby dzieci urodzone poza małżeństwem miały prawo
nosić nazwisko ojca i dziedziczyć po nim na równi z dziećmi urodzonymi w małżeństwie.
Osobiście uważam jednak, że tu należy postawić granicę. Co się stanie, jeśli
zdemoralizowane kobiety zaczną uwodzić synów bogaczy, żeby mieć z nimi dzieci i w ten
sposób zyskać prawo do spadku?
Elise pomyślała o Signe. Trudno było jej sobie wyobrazić, że Signe zwabiła Emanuela
po to, żeby wyłudzić część majątku Ringstadów, ale gdyby doszło do tego, że dzieci
urodzone poza małżeństwem miałyby prawo dziedziczyć po ojcu, to Sebastian zyskałby takie
same przywileje jak Hugo i Jensine. Myśl ta zaskoczyła ją, wydała się jej obca, ale przecież
Sebastian nie miał wpływu na to, jak został poczęty. Może rzeczywiście miał takie samo
prawo do dworu jak Jensine. Na pewno większe niż Hugo...
- Proszę opowiedzieć mi coś więcej o książce, pani Ringstad. Mam na myśli tę już
przyjętą do druku. Mówiła pani, że pisze o ludziach, których zna. Czy chodzi głównie o
robotnice z fabryki?
- Nie tylko. Piszę o dziewczętach, które dobrze znam, i o tych, które poznałam tylko
przelotnie. W jednym z opowiadań piszę o małej dziewczynce, którą poznałam zupełnie
przypadkowo. Jej dzieciństwo przypomina mi moje. Ojciec pił, a matka chorowała i leżała w
łóżku. Była ich czternastka rodzeństwa, ale kiedy ją spotkałam, większość już się
wyprowadziła z domu. Najstarsza z sióstr pracowała od świtu do nocy, żeby utrzymać matkę
i rodzeństwo, ale pieniędzy i tak nie starczało. Kiedyś poszłam z nią do domu i przeraziłam
się tym, co tam zobaczyłam, mimo że widziałam dużo biedy i nędzy. Matka leżała w łóżku w
półmroku, żeby oszczędzić świeczek, lampy naftowej nie mieli. Panował przenikliwy ziąb.
Żywili się maczankami, czyli suchym chlebem maczanym w kawie z cukrem. Matka
poważnie chorowała, ale brakowało jej lekarstw. Dzieci często opuszczały szkołę, niewiele
się uczyły. Szkoła nie interesowała się nimi. Meble mieli zrobione ze skrzynek po
margarynie, ojciec często bił żonę i dzieci. Kiedy się upijał, stawał się gwałtowny. Kiedyś
wylał przez okno gulasz, który miał być na urodziny jednego z nich i na który cieszyli się od
kilku dni. Zrobiło mi się ich bardzo żal. Wtedy też zrozumiałam, że wielu rodzinom wiodło
się gorzej niż nam. To błędne koło. Bieda i nędza sprawia, że mężczyźni zaczynają pić. Piją,
żeby zapomnieć, i stają się jeszcze biedniejsi. Mam wrażenie, że ludzie bogaci nie potrafią
zrozumieć, dlaczego ci mieszkający wzdłuż rzeki piją. Wang - Olafsen słuchał uważnie.
- Co się stało z tą dziewczynką? Wciąż jest jej tak ciężko? - spytał.
- Na szczęście nie. Pewna samotna starsza pani, którą znałam, zaopiekowała się nią.
Mała mieszka teraz w ładnym mieszkaniu, ma własny pokój, ładne ubrania i codziennie może
się najeść do syta. jest wesoła i zadowolona.
- Do jej życia zawitał promyk słońca. Jest pani aniołem, który to sprawił.
Elise pokręciła głową.
- To przypadek je ze sobą zetknął - powiedziała.
- Wie pani, kiedy książka się ukaże? Elise pokręciła głową.
- Nie, nikt mi tego nie powiedział.
- Kupię ją i obiecuję, że nikomu nie zdradzę, kto ją napisał. Mam nadzieję, że uda mi
się przekonać moi przyjaciół do przeczytania jej. Dobrze im to zrobi.
Elise poczuła przypływ gorąca z radości.
- Zaraz będziemy na miejscu. Proszę pozdrowić ode mnie męża i chłopców i dziękuję,
że pani do mnie przyszła.
- To ja panu dziękuję - odpowiedziała Elise.
- Jeszcze to - odezwał się i podał jej pudełko, które cały czas stało obok niego. -
Proszę wziąć te ciasteczka dla dzieci. Utyłbym, gdybym miał jeść te świąteczne wypieki
codziennie aż do świąt - powiedział i się roześmiał.
Elise podziękowała zaskoczona. Woźnica pomógł jej stanąć na stopniu dorożki.
Kiedy dorożka ruszyła, Elise stała i śledziła ją wzrokiem. Dorożka nie pojechała dalej,
jak podobno miała, tylko skręciła w Maridalsveien. Nie myliła się: Wang - Olafsen mówił, że
jedzie w tym samym kierunku, żeby móc ją odwieźć.
„Anioły istnieją”, pomyślała. „Także wśród mężczyzn”.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Następnego dnia, kiedy wracała do domu na Hammergaten, zobaczyła, że okno
pokoju jest rozświetlone. Odetchnęła z ulgą. Emanuel wrócił wcześniej i rozpalił w pokoju,
to dobrze.
Znów chwycił mróz, Elise marzła, bolało ją gardło. Pewnie dlatego, że wczoraj
przemoczyła nogi, poza tym Hugo też był przeziębiony, płakał w nocy i chciał spać z nią w
łóżku.
Dopiero kiedy weszła do kuchni, spostrzegła, że ktoś u nich był. Pachniało cygarem, a
na stole stało pudełko z ciastkami, które dostała od pana Wang - Olafsena. Pokrywka leżała
obok, a pudełko było w połowie puste! Emanuel poczęstował kogoś obcego ciasteczkami,
które dostała dla chłopców? Zła wpadła do pokoju, nie myśląc, kto mógł u nich być. Pewnie
Schwencke i jego rozpieszczona narzeczona. Skoro miała tyle pieniędzy, że stać ją było
pojechać do Fredriksstad, żeby pójść do cyrku, gdzie bilet kosztuje dwie korony, to stać ją też
kupić sobie ciasteczka.
Elise nagle zatrzymała się w progu. Wokół stołu siedzieli Emanuel i jego rodzice!
Szybko wzięła się w garść, podeszła do nich i się przywitała. Spojrzała na talerz z
ciastkami, był prawie pusty.
- Przestraszyliśmy się, kiedy Stangerudowie powiedzieli nam, że Emanuel jest chory -
powiedziała zmartwionym głosem pani Ringstad.
Więc mieli kontakt z rodzicami Signe, pomyślała zdziwiona. Wydawało jej się, że są
zagorzałymi wrogami.
- Ale nie wygląda na szczególnie chorego - dodał pan Ringstad i się uśmiechnął. - No
i został przedsiębiorcą, otworzył sklep na Maridalsveien, całkiem nieźle.
Jensine siedziała na dywaniku ze skrawków i gryzła ciastko. Dookoła niej na
dywaniku leżało pełno okruszków. Sprawiała wrażenie spokojnej i zadowolonej, więc trudno,
pomyślała Elise.
- Chodź, usiądź, napij się gorącej kawy. Wyglądasz na zmarzniętą - powiedział
uprzejmie Emanuel.
Hugo został w kuchni, teraz zaczął płakać.
- Muszę zdjąć z małego mokre ubranie. Cały przemókł, bo bawił się z Isakiem na
trawie.
Pośpiesznie wyszła do kuchni, zdjęła z chłopca ubranie i posadziła go na nocniku.
Dalej płakał, palce u nóg miał lodowate, ale czoło ciepłe. Może dostał gorączki.
- Nie płacz, Hugo. Dostaniesz am - am.
Wzięła ciasteczko z pudełka i dała mu. Jeśli inni dostali, to jemu też się należało, poza
tym nie mogła teraz zająć się kolacją, skoro mieli gości.
Na szczęście się uspokoił, nieczęsto dostawał takie dobre rzeczy do jedzenia. Ubrała
go w suche ubranie i zaprowadziła do pokoju. Jak tylko zobaczył Jensine, zaraz do niej
podbiegł.
- Nie przywitasz się z nami, Hugo? - spytała pani Ringstad, próbując go do siebie
zwabić.
- Nie ma czasu, widzisz chyba, mamo - powiedział Emanuel, który wyraźnie był w
dobrym nastroju. - Kiedy zobaczy Jensine, nie patrzy już na nikogo.
- Tak się przyjaźnią? Dobrze, że Jensine ma starszego brata, z którym może się bawić.
Tobie tego brakowało. Biedaku, nie miałeś się z kim bawić, chyba że z dziećmi ogrodnika.
Pan Ringstad wziął ciasteczko i wyciągnął rękę w stronę Hugo.
- Halo, maleńki, przyjdziesz się przywitać z dużym Hugo? - spytał i zaczął coś
pomrukiwać, a kiedy Hugo do niego podszedł, uśmiechnął się do chłopczyka.
- Duży Hugo - powiedział malec, łapczywie chwytając ciastko.
- Mam wrażenie, że on mnie pamięta - powiedział pan Ringstad zadowolony.
Pani Ringstad wzięła jeszcze jedno ciasteczko.
- Przyszedł, bo zwabiłeś go ciastkiem, oszuście.
Elise śledziła wzrokiem wędrówkę ciastka z talerzyka do jej ust. W spiżarni w
Ringstad stało na pewno wiele takich pudełek z ciastkami, szczególnie teraz przed świętami.
Rodzice Emanuela nie rozumieli, jak rzadko oni mieli okazję jeść takie smakołyki.
- Co słychać w Ringstad? Czy skończyliście już ubój? - spytała Elise.
- Osiemnastego października zwykle bijemy woły, na świętego Łukasza, wodnika, jak
mówimy, bo zawsze wtedy pada.
- Brałeś w tym udział, kiedy byłeś mały? - spytała Elise Emanuela, który pokręcił
głową.
- Nie, tego dnia wszystkie dzieci wysyłano na wieś szukać „fartucha” - odpowiedział
Emanuel, uśmiechając się.
- Jakiego fartucha? - spytała Elise, nic nie rozumiejąc.
- Dorośli to wymyślili, żeby się nas pozbyć. Chodziliśmy od chałupy do chałupy i
pytaliśmy gospodarzy, ale wszyscy odsyłali nas dalej, to był taki rytuał. Kiedy w końcu
wracaliśmy do domu, było już po uboju.
Do pokoju wpadł Peder, sam. Miał wypchane kieszenie spodni i wyglądał, jakby
zaraz miał pęknąć z dumy.
- Zgadnijcie, co mam w kieszeni!
- Ależ Peder, nie widzisz, kto tu jest?
Peder spojrzał na Ringstadów zawstydzony, ukłonił się nisko i wyciągnął brudną
piąstkę. Ringstad spytał, śmiejąc się:
- No to co masz w tych kieszeniach, Peder?
Peder tylko czekał na to pytanie. Wywrócił obie kieszenie, z których wypadł kawałek
kiełbasy, brudne jabłko, piętka chleba i kawałek żółtego sera, to znaczy przynajmniej kiedyś
był żółty. Na koniec z kieszeni wypadły jeszcze dwa małe kawałki słoniny.
- Skąd ty to wszystko masz? - spytała Elise, przyglądając się mu coraz bardziej
podejrzliwie.
- Dostałem to! - wykrzyknął. Najwyraźniej domyślił się, co Elise chciała powiedzieć,
bo zareagował złością. - Słowo honoru! Pomogłem starszej pani wejść po schodach, a ona
akurat była w sklepie, no i dała mi to wszystko. Powiedziała, że nie potrzebuje tego, że
chciała to wyrzucić, ale kiełbasa jest w porządku, próbowałem - mówił dalej Peder, głos mu
się łamał, o w oczach miał łzy. - Myślisz, że to ukradłem? Nigdy nikomu nic nie ukradłem,
chyba że śniadanie Olafowi, które on i tak wyrzuciłby do kosza.
Elise zrobiło się przykro.
- Przepraszam, Peder, o nic cię nie podejrzewałam, tylko nie bardzo rozumiałam,
gdzie znalazłeś te wszystkie rzeczy.
- Pomóż Elise wyrzucić je do śmietnika - odezwała się nagle pani Ringstad.
Peder odwrócił się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Wyrzucić do śmietnika? Przecież to jest jedzenie!
- Nie będziesz chyba jadł takich brudnych rzeczy, mógłbyś zachorować.
Peder spojrzał na Elise pytającym wzrokiem.
- Można zachorować, jeśli zje się słoninę? Elise pokręciła głową i uśmiechnęła się.
- Nie, jeśli zjesz trochę, to nie. Weź jedzenie do kuchni i zjedz, jeśli masz ochotę.
Potem dam ci na deser ciastko. Dostałam pudełko świątecznych wypieków od „dżentelmena”
wczoraj wieczorem, chciałam wam zrobić niespodziankę.
- Bardzo smaczne ciasteczka - powiedziała pani Ringstad z uznaniem. - Nawet lepsze
niż nasze - dodała i wzięła jeszcze jedno.
Zarówno Elise, jak i Peder powiedli za nim wzrokiem. Elise wiedziała, że chłopiec
myśli to samo co ona.
Ringstadowie mieli nocować u Carlsenów, zamówili dorożkę na ósmą. Elise musiała
położyć najmłodsze dzieci spać. Peder musiał usiąść do lekcji. Ledwie to zrobił, weszli Evert
i Kristian. Zdążyli się przywitać z gośćmi i państwo Ringstad zaczęli się ubierać.
Elise spojrzała na nich zdziwiona, poszła po Jensine, żeby mogli powiedzieć jej
„dobranoc”.
- Już się państwo ubieracie? - spytała. Pani Ringstad uśmiechnęła się.
- Starzy ludzie potrzebują trochę więcej czasu. Peder porzucił zeszyty i stanął za
Elise.
- Wcale nie jest pani stara, tak uważam, pani Ringstad. Pani Ringstad się uśmiechnęła,
wyraźnie mile zaskoczona.
- Tak uważasz? Miło mi to słyszeć, Peder.
- Nie jesteś stara, tylko trochę dziwna - dodał, tłumacząc.
Pan Ringstad roześmiał się, czochrając mu włosy:
- No to macie coś wspólnego, Peder!
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kiedy tydzień później Elise pośpiesznie szła przez most podczas przerwy na obiad,
zobaczyła, jak w drzwiach kuchennych znika jakiś mężczyzna i kobieta. Zwolniła tempo.
Jeśli Hilda ma gości, to może powinna wrócić do kantoru.
A może to po prostu ludzie z misji? Często odwiedzali mieszkania robotników, żeby
znaleźć tych najbardziej potrzebujących. Mógł to też być inspektor epidemiologiczny, który
sprawdzał, czy ktoś z domowników ma suchoty. W końcu mógł to też być ktoś, kogo znała i
z kim się z przyjemnością zobaczy.
Wahając się, szła dalej. W razie czego znajdzie jakiś pretekst, uda, że ma do
przekazania Hildzie wiadomość, i zaraz wyjdzie.
Z wewnątrz dochodziły głosy dzieci i śmiech. Jeśli byli to ludzie z misji albo
inspektor, to Hilda posłałaby dzieci do pokoiku, żeby nie przeszkadzały. Elise weszła po
dwóch schodkach i zajrzała przez okno. Wtedy, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu,
spostrzegła Sebastiana. Stal razem z Hugo i Isakiem i skakał z radości. Przez otwarte drzwi
do pokoju widziała zarys postaci, pewnie byli to państwo Stangerud.
Radosna otworzyła drzwi i weszła.
- Sebastian! - zawołała. Uklękła i wyciągnęła do niego ręce. Jak tylko ją zobaczył,
ruszył do niej biegiem, tak że uderzył głową o jej brodę. Przestraszony spojrzał do góry,
złapał się za głowę, ale po chwili już się śmiał i tulił do Elise, a ona podniosła go i trzymając
na ręku, powiedziała:
- Jak dobrze cię znów widzieć, Sebastianie. Tak się cieszę. Pani Stangerud stanęła w
drzwiach.
- Dzień dobry, pani Ringstad. Posłuchaliśmy pani, uznaliśmy, że Sebastian powinien
się spotkać z dziećmi. Wiedzieliśmy, że zwykle odwiedza pani siostrę o tej porze dnia, więc
przyjechaliśmy prosto tutaj.
- Jestem pani bardzo wdzięczna, pani Stangerud. Tęskniliśmy za Sebastianem. Kiedy
wróciłam do domu bez niego, Peder miał mi to bardzo za złe, zaczął pouczać mnie, co jest w
życiu najważniejsze. Nie rozumiał, jakie to ważne dla dziadków móc się cieszyć wnukiem,
myślał tylko o nas.
Pani Stangerud uśmiechnęła się.
- Wieczorem chcemy zajrzeć na Hammergaten, tak żeby Sebastian mógł zobaczyć się
z chłopcami i małą Jensine. O ile to pani pasuje?
Kobieta zawahała się. Elise wiedziała, czego się lęka. Pewnie wolałaby uniknąć
spotkania z Emanuelem po tym, co się wydarzyło.
- Emanuel prowadzi teraz sklep, wraca do domu późno. Chłopcy i ja jesteśmy w domu
mniej więcej w tym samym czasie.
Elise zauważyła wyraz ulgi na twarzy pani Stangerud.
- Nie zostaniemy długo. Sebastian musi iść spać. Zatrzymaliśmy się w tym samym
pensjonacie co poprzednio.
Elise weszła do kuchni, podeszła do rogu, gdzie - zawinięta w brunatny papier i
zawiązana sznurkiem - stała duża paczka.
- Mam do pani prośbę, pani Ringstad. Zrobiliśmy niedawno generalne porządki,
odłożyłam trochę ubrań, które nie są już nam potrzebne. Pani zna miejscowych ludzi, na
pewno pani wie, czy ktoś potrzebuje ciepłych ubrań na zimę. Zwykle wkładam wszystko do
świątecznych koszy Armii Zbawienia, ale przed świętami pewnie już nie będziemy w
Kristianii - powiedziała pani Stangerud i odwracając się do Elise, dodała: - Mogę panią o to
prosić? Może coś z tego będzie można przerobić na ubranka dla dzieci?
- Wszystko przejrzę, na pewno nie będzie trudno znaleźć chętnych - odpowiedziała
Elise, czując, jak ogarnia ją fala ciepła.
- Tak też myślałam. Zawieziemy to pani do domu, będziemy jechać dorożką.
Hilda zaczęła pośpiesznie nastawiać kawę, Elise pomogła jej nakryć stół w pokoju.
Nie zdąży dzisiaj zjeść obiadu, ale znała Hildę i wiedziała, że na pewno ją czymś poczęstuje.
Ku jej zdziwieniu Hilda wniosła duży półmisek pełen placków z mąki ryżowej,
tłumacząc, że wczoraj, w niedzielę, miała gości. Elise domyślała się kogo.
- Kiedy rano zaczął padać śnieg, poczułam się w świątecznym nastroju - opowiadała
Hilda. - Postanowiłam zrobić świąteczną leguminę ryżową - dodała.
Elise nie bardzo chciało się w to wierzyć, ale nic nie powiedziała. Może legumina
należała do ulubionych dań majstra? Hilda pewnie upiekła placki przed przyjściem Elise i
chciała schować kilka dla chłopców, kiedy wrócą ze szkoły. Teraz niewiele im zostanie.
Państwo Stangerud byli w dobrym nastroju, opowiadali o różnych zabawnych
rzeczach, które Sebastian powiedział czy zrobił. Wydawało się, że jest im dobrze razem Elise
miała nadzieję, że Signe nie będzie chciała go im odebrać, chłopcu lepiej było u dziadków.
Widziała też, jak ładnie chłopcy się bawili w trójkę. Aż dziwne, że takie małe dzieci
tak się lubiły, dzieci w tym wieku często wolały się bawić same.
Kiedy wróciła do kantoru, nastrój jej dopisywał. Cieszyła się, że Sebastian dobrze się
czuł. Była zadowolona, syta, a wieczorem mieli przyjść Stangerudowie z Sebastianem i
wielką paczką ubrań! Nie miała wątpliwości, że odzież przeznaczono dla dzieci i dla niej.
Pani Stangerud wspomniała o potrzebujących i Armii Zbawienia, żeby Elise nie czuła się
skrępowana, przyjmując ją od niej.
Kiedy odwieszała chustę, wszedł majster.
- Zdążyła pani dzisiaj zjeść obiad, pani Ringstad? Najwyraźniej on też był w dobrym
humorze.
- Tak, jadłam placki ryżowe.
- Widziałem, że zostało jeszcze dużo leguminy - roześmiał się majster.
W tym momencie zauważył pannę Johannessen, która stała przy pulpicie i patrzyła w
ich stronę.
Elise przestraszyła się bezmyślności - własnej, ale także majstra. Oczywiście nie
powinna mówić nic o plackach, „potwór” mógł ich usłyszeć! Pośpiesznie podeszła do
swojego miejsca, nie chcąc przedłużać rozmowy. Wiedźma była groźna, mogła zdradzić
Hildę.
Ledwie majster zniknął, podeszła do niej panna Johannessen.
- O co chodziło z tą leguminą?
Ku swojemu niezadowoleniu Elise poczuła, że się czerwieni. A powinna raczej być
zła, bo panna Johannessen mogła sobie darować tę dociekliwość.
- Majster pewnie chciał powiedzieć, że moja siostra zrobiła dużo leguminy ryżowej,
tak że zostało jej jeszcze na placki.
Panna Johannessen patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem.
- Majster zna pani siostrę?
- Tego... nie wiem. Pewnie wie, kim jest, pracowała jako pomocnica w fabryce.
Panna Johannessen roześmiała się metalicznym, sztucznym śmiechem.
- Jeśli majster miałby znać wszystkie pomocnice pracujące w fabryce, na nic już nie
starczyłoby mu czasu.
Elise chwyciła się ostatniej deski ratunku.
- Bardzo nam współczuł, kiedy nasz. ojciec zginął, a mama zapadła na suchoty. To
dzięki niemu znalazło się dla niej miejsce w sanatorium.
Panna Johannessen uniosła brwi.
- Coś podobnego! Jeśli rzeczywiście pomaga wszystkim pijakom i suchotnikom, to
lepiej rozumiem, dlaczego ciągle jest taki zajęty. Nie wiedziałam, że zajmuje się
dobroczynnością. Rozumiem, że wtedy to pani zwróciła się do niego o pomoc?
Elise czuła, że serce podchodzi jej do gardła ze zdenerwowania, ale zmusiła się do
zachowania spokoju.
-
Możliwe, panno Johannessen. Prawdę mówiąc, już tego nie pamiętam.
Przypominam sobie tylko, jaka byłam wtedy zrozpaczona, bo mama z każdym dniem czuła
się gorzej - odparła Elise. Usiadła na krześle i wyjęła papiery, nad którymi miała pracować.
Panna Johannessen pomaszerowała na swoje miejsce zła, z podniesioną głową. Nie
zadowoli się takim wytłumaczeniem.
Kiedy Elise wróciła z Hugo do domu, domyślała się, że dziadkowie Sebastiana
pewnie już przyszli. Dobrze, że chłopcy byli w domu, w pokoju paliło się światło!
Peder podbiegł do niej podniecony.
- Wiesz, co?! - wołał radośnie. - Był u nas Sebastian! Nie zapomniał nas! Śmiał się,
kiedy wszedł, i od razu pobiegł do pokoju, jakby wciąż tam mieszkał. Potem bawił się z
Jensine.
- Już ich nie ma? Peder pokręcił głową.
- Musieli iść. Sebastian musiał iść spać, tak mówili. Zobaczył pudełko z ciastkami i
zjadł dwa.
Elise spojrzała na niego przestraszona:
- Pozwoliliście mu jeść świąteczne ciasteczka?
- Tylko dwa, odstąpiliśmy mu swoje - powiedział Peder z poczuciem winy.
Elise nic nie odpowiedziała, obiecała im przecież, że dostaną wieczorem po ciastku.
- I wiesz, co jeszcze? Przynieśli ogromną paczkę z ubraniami, które mamy dać
biednym. Pomyślałem, że może... - powiedział i zamilkł.
Elise próbowała przekonać ich, że nie są biedni, że jest wiele osób, którym wiedzie
się gorzej od nich, tak im zwykle tłumaczyła. Doskonale jednak rozumiała, co Peder miał na
myśli.
- Najpierw zobaczymy, co tam jest.
Wszyscy zebrali się wokół kuchennego stołu, kiedy uroczyście zaczęła rozwiązywać
sznurek i ostrożnie rozpakowywać paczkę. Hugo stał na jednym z taboretów, trzymając się
Everta, a Kristian trzymał Jensine na ręku.
- Nie grzeb się tak, Elise! - ponaglił Peder zniecierpliwiony. Kristian spojrzał na
niego:
- Spokojnie, Peder! Śpieszysz się na pociąg?
- Na pociąg? O co ci chodzi? - spytał Evert zdziwiony.
- Głupi jesteś? Tak się mówi, kiedy ktoś się śpieszy. Evert patrzył na Pedera.
- Nie przejmuj się, Peder, Kristian też nie może się doczekać, tylko udaje, że nie.
W końcu Elise zdjęła papier. Zrobiła duże oczy. Sukienka! W pięknym niebieskim
kolorze, z mięciutkiej wełenki! Przyłożyła ją do siebie, chyba powinna pasować, wyglądała
na prawie nieużywaną! Jak pani Stangerud mogła „nie chcieć” takich rzeczy?
- I kurtka dla mnie! - zwołał Peder, wyciągając kurtkę z błyszczącymi guzikami. Nie
miała łat na łokciach, wyglądała jak nowa.
- Są spodnie dla mnie! - wołał podniecony Kristian. Posadził Jensine na podłodze i
przyłożył do siebie spodnie. - Są w sam raz! Skąd wiedzieli, jakie spodnie noszę?
Peder odwrócił się do niego:
- To nie są ubrania dla nas, tylko dla biednych. Kristian spojrzał przestraszony na
Elise.
- To prawda, Elise? Nie są dla nas?
- Są. Pani Stangerud powiedziała, że mogę zrobić z nimi, co chcę. Nie wiedziała, że
potrzebujemy nowych ubrań, więc pomyślała, że może znamy kogoś, komu się przydadzą.
- Przydałby mi się taki gruby sweter! - odezwał się stanowczo Evert. - W tym starym
mnie przewiewa, zimno mi w klatkę piersiową.
- Są też skarpety i rękawice dla wszystkich - powiedziała Elise zachwycona. - I
pończochy dla mnie. Dobrze się składa, bo moje są przetarte.
Kristian patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem.
- Czemu spakowali wszystkie swoje ubrania i oddali je nam?
- Robili generalne porządki i wyrzucali niepotrzebne rzeczy.
- Wyrzucali? Jak to?
- Pani Stangerud mówiła, że zwykle wkłada ubrania do świątecznych koszy Armii
Zbawienia, ale nie będzie miała już czasu, żeby przyjechać do Kristianii przed świętami.
- Ale dlaczego oddają swoje ubrania?
- Bo mają więcej, niż potrzebują. Chłopcy patrzyli na nią wielkimi oczami.
- Są aż tak bogaci?
Na zewnątrz rozległy się kroki, Emanuel szarpnął drzwi.
- Do licha, co za pogoda!
Ostatnio zawsze tak mówił, wchodząc. Nagle stanął:
- Co tu się dzieje?
Peder pokazał mu swoją nową kurtkę.
- Dostaliśmy ubrania od babci i dziadka Sebastiana! Patrz, co dostałem! Kurtkę z
błyszczącymi guzikami i bez łat na łokciach!
Emanuel spojrzał na Elise i zmarszczył czoło.
- Stangerudowie tu byli? - spytał, a jego głos brzmiał złowrogo.
Elise przytaknęła, odwracając się do niego. Pewnie nie podobało mu się, że przyjęli
używane ubrania od rodziców Signe. Miała nadzieję, że wróci nieco później.
- Byli tu z Sebastianem, chcieli, żeby zobaczył się z dziećmi. Ubrania właściwie nie
są dla nas, tylko dla Armii Zbawienia. Pani Stangerud prosiła, żebym się tym zajęła.
Powiedziała, że mogę zrobić z nimi, co zechcę.
- A ty po prostu rozdzieliłaś wszystko między siebie i dzieci? Widzę, że wzięłaś
sukienkę Signe, którą miała na sobie na Boże Narodzenie.
Elise poczuła się zawiedziona, ale postanowiła się bronić.
- Nawet nie wiesz, jak trudno jest mi związać koniec z końcem.
- Dostałaś z Danii sto czterdzieści siedem koron za swoją książkę i dwadzieścia koron
zaliczki za książkę dla dzieci, a nie stać cię, żeby kupić ubrania dla siebie i dzieci?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Nie chciała mówić,
co myśli. Jeśli okaże się, że Emanuel ma jakąś przewlekłą chorobę i nie będzie mógł
pracować, musi mieć coś w rezerwie. On najwyraźniej w ogóle o tym nie myślał, a Elise nie
chciała pozbawiać go radości związanej z nowym zajęciem.
Zdziwiona zauważyła, że znów zniknął. Czyżby tak się zdenerwował ubraniami?
Wbiegła do pokoju i wyjrzała przez okno, żeby zobaczyć, dokąd poszedł. Przed
bramą stał wóz z koniem, woźnica zdejmował właśnie dużą paczkę. W migoczącym świetle
latarni zobaczyła, jak Emanuel wyjmuje portfel i płaci mu, następnie chwyta pakunek i
zaczyna dźwigać go do domu.
Pośpiesznie wróciła do kuchni, ciekawa, co przyniesie, nie chciała jednak, żeby się
domyślił, że go podglądała.
Kristian bacznie się jej przyglądał.
- Dlaczego Emanuel wyszedł?
- Poszedł po coś.
Kristian patrzył na nią, nie rozumiejąc.
- Wrócił na Maridalsveien, tak?
Elise nie chciała nic mówić. Jeśli Emanuel miał dla nich niespodziankę, nie chciała
pozbawiać go przyjemności.
- Nie wiem, dokąd poszedł. Może poszukać Puszka.
- Puszek leży na skrzyni i mruczy.
- To dziwne - powiedziała Elise i nagle się zaniepokoiła. - Pójdę go poszukać - rzuciła
szybko, nie chcąc, żeby chłopcy wybiegli na dwór.
Na dworze była szarówka, padało, ale z kuchennego okna padało słabe światło. Nie
mogła go dostrzec, dziwiła się, że tyle czasu zajęło mu dojście z bramy do domu. Co prawda
paczka wyglądała na ciężką, może musiał przystanąć i odpocząć po drodze. Odwróciła się i
weszła z powrotem.
Chłopcy śledzili ją wzrokiem, z pewnością zauważyli jej niepokój.
- Czemu nie przychodzi?
- Nie wiem. Widziałam, że przed naszą bramą stoi wóz. Miałam wrażenie, że
Emanuel coś niesie, może rzeczy do sklepu.
Zawiózłby je do sklepu, pomyślała. Paczka miała pewnie być niespodzianką.
W końcu usłyszała kroki. Elise pośpieszyła otworzyć drzwi. Wszedł Emanuel, ale bez
paczki. Był mokry, miał brudne ręce i ubranie i sprawiał wrażenie zmieszanego.
- Przewróciłem się.
Elise spojrzała na niego przestraszona.
- Potknąłeś się po ciemku?
- Nie, nogi się pode mną ugięły. Dźwigałem paczkę, pewnie dlatego - dodał szybko.
- Pada deszcz. Mam ją przynieść?
- Jest ciężka, niech chłopcy ci pomogą.
Chłopcy wybiegli podnieceni, Hugo i Jensine zostali w domu. Tuż za rogiem widać
było coś dużego i ciemnego, leżącego na żwirze. Peder i Elise chwycili jeden koniec paczki,
Kristian i Evert - drugi.
- Nie jest taka ciężka! - powiedział Kristian zdziwiony. - Sam dałbym radę ją nieść.
Elise musiała przyznać mu rację, paczka była lżejsza, niż wyglądała.
Poczuła przypływ przygnębienia. Emanuel nie upad! pod ciężarem paczki, lecz
dlatego, że coś mu dolega. Ostrożnie wnieśli paczkę do środka. Kiedy weszli do kuchni,
Hugo i Jensine płakali, Emanuela nie było nigdzie widać. Elise pośpiesznie wkroczyła do
pokoju.
Emanuel leżał na kanapie, przykryty kocem robionym na szydełku przez jego matkę.
Podeszła do niego i spytała spokojnie:
- Źle się czujesz?
- Raczej dziwnie. Czuję jakieś kłucie w rękach i w nogach. Do pokoju wpadł Peder.
- Co jest w tej paczce? To dla nas?
- To stojak na fajki. Kupiłem go bardzo korzystnie od Paula Georga.
Ostatnie zdanie skierowane było najwyraźniej do niej.
- Możemy odpakować?
- Tak, ale ostrożnie.
Nigdy by im na to nie pozwolił, gdyby nie był chory, pomyślała Elise i wyszła do
kuchni przypilnować, żeby nie zrobili czegoś nie tak jak trzeba. Znalazła nożyczki i
pozwoliła Pederowi przeciąć sznur. Potem wszyscy razem zdjęli ostrożnie papier. Elise
rozumiała podniecenie chłopców. Drugi raz tego samego dnia odpakowywali paczkę, a
nieczęsto zdarzało się im dostawać prezenty. Nawet Hugo i Jensine przestali płakać i szeroko
otwartymi oczami przyglądali się temu, co się działo.
Znów poczuła się przygnębiona. Nawet jeśli Emanuel kupił stojak korzystnie od Paula
Georga, to nie był im potrzebny. Te, które Elise widziała w oknach sklepowych, kosztowały
więcej, niż wynosiły dwu - , a może nawet trzymiesięczne zarobki Emanuela. A on uważał,
że powinna ze swoich zarobków kupować ubrania dla siebie i dla dzieci! Kto miał opłacać
czynsz, kupować naftę, opał i żywność?
Kiedy zobaczyli, co jest w środku, cała trójka oniemiała. Stojak na fajki, który można
było przymocować do ściany, był zrobiony z pięknego, wypolerowanego ciemnobrązowego
drewna, miał bogato rzeźbione krawędzie, zarówno górną, dolną, jak i te po bokach. Z każdej
strony wyrzeźbiona była głowa mężczyzny widziana z profilu, a na haczykach wisiały fajki,
jedna obok drugiej. Była nawet długa fajka z przykrywką, może wręcz ze srebra! Wszystko
to musiało kosztować majątek!
Nawet Peder milczał, dopiero po chwili wróciła mu mowa.
- Sprzeda je tym bogaczom po drugiej stronie? - spytał. Peder nadal dzielił ludzi na
tych mieszkających na wschodnim i na zachodnim brzegu rzeki, mimo że Hammergaten
leżała po tej „właściwej” stronie.
- Nie, to jest jego. Kupił stojak od Schwenckego, bardzo tanio.
Peder posłał Elise zdziwione spojrzenie.
- Jak to? - spytał.
- Bo Schwencke dużo zarabia w swoim sklepie i chciał być miły dla Emanuela.
Twarz Pedera rozpromieniła się.
- Może Emanuel też stanie się taki bogaty jak on? Teraz, ma własny sklep?
Elise uśmiechnęła się, nie zdradzając swoich myśli.
- Kto wie? - powiedziała.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Była już połowa grudnia, kiedy obudzili się rano, a na dworze szalała śnieżyca.
Kristian wyjrzał przez okno.
- Już siódmy raz w tym roku pada śnieg, lecz teraz poleży do końca zimy!
Peder i Evert skakali i tańczyli, żeby się rozgrzać, ale i z radości z powodu padającego
śniegu.
Elise wyjęła chleb i bańkę z mlekiem z szafki.
- Na pewno jeszcze przyjdzie odwilż.
- Skąd wiesz? - spytał, odwracając się do niej.
- Bo kiedy ludzie zaczynają piec na święta, wtedy zwykle na dworze robi się cieplej.
- Wszyscy pieką na święta?
- Ci, którzy mają służbę albo pracują cały dzień, nie pieką. Poza tym to kosztuje,
zwykłych ludzi, takich jak my, nie stać na to, żeby kupić mąkę, jaja i cukier.
Peder przestał skakać i tańczyć, podszedł do okna i zaczął utykać kawałki wełny w
szczelinie między oknem a parapetem tak, jak Elise go prosiła. Zimno ciągnęło także od
podłogi, wdzierało się przez szpary w drzwiach i oknach, powodując uciążliwy ból pleców i
karku. Na szybie mróz zostawił swoje rysunki, niczym świąteczne dekoracje, ale i
przypominał o temperaturze na zewnątrz.
Kristian westchnął.
- Będę się cieszył, kiedy święta już miną. Pomagać teraz woźnicy to ciężka praca.
Robi mi się gorąco, pocę się od noszenia paczek. Pomagam ludziom wciągać choinki na wóz,
a nogi mi marzną, stopy mam zimne jak lód.
- Wchodzisz do nich do domu? Możesz zobaczyć, jak mieszkają? - spytał Evert,
patrząc na niego.
Kristian przytaknął.
- Niektórzy mieszkają w domach, które wyglądają jak pałace. Mają dużo pokoi, wiszą
w nich wielkie żyrandole i lustra w złotych ramach, są tam pięknie wypolerowane komody,
miękkie kanapy z poduszkami i błyszczące białe piece, które sięgają do sufitu. Mężczyźni
chodzą na co dzień w białych koszulach, mają okulary w złotych oprawkach, a w kieszeniach
złote zegarki. Chyba zarabiają więcej niż król - powiedział, a Peder i Evert stali cicho i mieli
szeroko otwarte oczy.
Elise pomyślała, że kupi w tym roku małe drzewko, pod którym dla każdego znajdzie
się drobny prezent. Emanuel miał rację, zbyt ostrożnie wydaje pieniądze, które zarobiła na
książkach. Sam wydawał dużo, kupował towary do sklepu, a teraz wydał też sporo na stojak
do fajek, nigdy jednak nie dokładał się do jedzenia czy czynszu. Od czasu wizyty państwa
Stangerud nie miał jednak żadnych nowych nawrotów słabości i Elise przestała się w końcu
bać, że znów zachoruje i nie będzie mógł pracować.
- Peder, idź sprawdź, czy Emanuel się obudził! Mówił, że chce dzisiaj wcześnie
wstać, bo spodziewa się dostawy towaru.
Peder natychmiast posłuchał.
Zaraz jednak znów zbiegł po schodach.
- Emanuel jeszcze nie wstaje, tak mówi. Chyba źle się czuje. Spojrzała na niego
zdziwiona. Szybko posmarowała kromkę chleba dla Hugo i zaczęła gotować kaszę dla
Jensine.
- Zjadaj szybko, zaraz musisz wychodzić do szkoły! Dasz radę zawieźć Jensine do
pani Jonsen, Kristian? Skoro Emanuel jeszcze śpi?
Kristian przytaknął. Pewnie uważał, że mógł to zrobić Emanuel, skoro miał tyle
czasu.
Kiedy cała czwórka w końcu wyszła z domu, Elise ubrała Hugo i sama przygotowała
się do wyjścia. Nie zaglądała jeszcze do Emanuela. Pójdzie na górę i spyta, czy ma dołożyć
do pieca, zanim wyjdzie.
- Zaczekaj tu, Hugo, a ja pobiegnę na górę do tatusia. Zaraz wrócę.
Był tak grubo ubrany, że na pewno nie dałby rady wdrapać się po schodach, a ona nie
miała czasu wnosić go na górę. Emanuel leżał niemal cały schowany pod pierzyną.
- Emanuelu? Naprawdę źle się czujesz? Usłyszała jakby chrząknięcie.
- Kristian zaprowadzi Jensine do pani Jonsen. Dołożyć drew do pieca przed
wyjściem?
- Poproszę.
- Spodziewałeś się dzisiaj dostawy towaru do sklepu?
- Zaraz wstanę, jeszcze tylko chwilę.
- Muszę biec, Hugo stoi i czeka na mnie w kuchni, już wpół do ósmej.
Elise pośpieszyła na dół, dołożyła drew do ognia, zła, że Emanuel leży i ociąga się ze
wstaniem, tym bardziej że wiedział, że oczekuje dostawy. Wyniosła Hugo, żeby posadzić go
w wózku.
Śniegu było więcej, niż się spodziewała, nie da rady pchać wózka. Denerwując się, że
się spóźni, poszła po sanki, które chłopcy dostali od Asbjorna, i posadziła na nich Hugo.
- Musisz się dobrze trzymać, żeby nie spaść - uprzedziła malca.
Droga była nieodśnieżona i Hugo po chwili był już cały w śniegu, zaczął płakać.
Pocieszała się, że na Maridalsveien na pewno będzie lepiej, półtorej godziny temu
przechodzili tamtędy robotnicy, śpieszący do fabryki.
W tak krótkim czasie nie mogło napadać aż tyle śniegu.
Po chwili droga rzeczywiście zrobiła się lepsza, ale Hugo płakał cały czas.
Najwyraźniej bał się, że spadnie, a kiedy pochylał się do przodu, żeby lepiej chwycić się
sanek, śnieg sypał mu się na twarz. Na pewno też doskwierało mu zimno.
Brzeg jej sukni zesztywniał od śniegu i mrozu. Kiedy wreszcie dotarła do domku
majstra, była spocona i zmęczona. Hilda powitała ją na progu:
- Późno dzisiaj przychodzisz! Jest już pięć po ósmej.
- Boże, panna Johannessen nie daruje mi tego!
Wzrok Hildy padł na sanki i siedzącego na nich zapłakanego i mokrego od śniegu
Hugo.
- Chyba zrozumie, że w taką pogodę jest ci trudno. Elise wzięła Hugo i zaniosła go do
pokoju.
- Panna Johannessen w ogóle nic nie rozumie. Nie chce rozumieć. A tak przy okazji to
muszę ci powiedzieć, żebyś była ostrożna. Mam wrażenie, że ona interesuje się majstrem.
Kiedyś zaczęła mnie o ciebie wypytywać. Jakaś jej koleżanka widziała, jak którejś niedzieli
wchodził tu mężczyzna. Kiedy powiedziałam jej, że to pewnie był pan Wang - Olafsen,
wyraźnie jej ulżyło.
Hilda roześmiała się.
- Że też tej starej wiedźmie wydaje się, że miałaby jakąś szansę u Paulsena!
- Nie śmiej się. Jeśli odkryje prawdę, skrupi się to na tobie.
- Przepraszam. Postaram się zachować większą ostrożność. Biegnij, Elise. Zajmę się
Hugo.
Panna Johannessen stała w drzwiach, kiedy Elise weszła.
- Szkoda, że nie obowiązują tu takie same zasady, jakie obowiązują robotników! -
powiedziała lodowatym głosem, patrząc na nią zimno. - Wtedy zamknęłabym drzwi i
otworzyła dopiero podczas przerwy na obiad, a pani potrącono by pół dniówki z wypłaty.
- Przykro mi, panno Johannessen. Śnieg był nieodgarnięty, nie dałam rady przejechać
wózkiem, musiałam wrócić po sanki. Hugo wrzeszczał całą drogę.
- Nie zauważyła pani, że pada śnieg? - spytała panna Johannessen drwiąco. - Należy
obliczać czas, biorąc pod uwagę warunki pogodowe, pani Ringstad.
Elise przytaknęła.
- Przykro mi, ale mąż zachorował, zwykle to on odprowadza najmłodszą do naszej
sąsiadki.
To nie była prawda, ale Elise musiała się jakoś ratować.
- Więc może nie należało rodzić tyle dzieci, pani Ringstad? Odnoszę wrażenie, że
bierze pani na siebie więcej, niż jest w stanie udźwignąć.
Elise czuła, że robi się czerwona, czuła też, jak ze złości wali jej serce.
- Mam tylko dwoje własnych dzieci, panno Johannessen. Dwaj chłopcy to moi bracia,
trzeciego przygarnęliśmy, bo nie miał nikogo. Gdyby więcej ludzi tak robiło, może byłoby
mniej nieszczęścia w tej okolicy.
Panna Johannessen uniosła brwi.
- Nieszczęścia, w tej okolicy? O czym pani mówi? - powiedziała i zaśmiała się
szyderczo. - Chyba nie dała się pani nabrać na to, co opisano w tej książce, która niedawno
wyszła? Autor judzi, to jakiś socjalista! - wyrzuciła z siebie to słowo jak jakieś najgorsze
przekleństwo. - Podobno wczoraj się ukazała. Całe miasto o niej mówi. Autor opisuje
niestworzone rzeczy, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, chce, żeby czytelnicy
współczuli pijakom, ulicznicom i leniom, którym nie chce się pracować! Najgorsze, że
niektórzy są tak naiwni, że skłonni są w to uwierzyć i mogą sobie wyrobić błędne
wyobrażenie o warunkach panujących w fabrykach. Mogą wręcz zacząć winić fabryki i
majstrów za nędzę w Fjerdingen i w Vaterlandzie, jakbyśmy my ponosili winę za to, jak tam
ludzie żyją. Są sami sobie winni, skoro wydają wszystko na gorzałę albo sprzedają się za
marne grosze! Cóż - zakończyła swoją przemowę - tym razem puszczę to pani płazem.
Nadrobi pani spóźnienie po godzinach, ale jeśli to się powtórzy, będę musiała poprosić pana
Paulsena, żeby poszukał kogoś innego na pani miejsce. Nie możemy robić sobie zaległości,
bo komuś nie chce się rano wstać - oznajmiła dobitnie panna Johannessen i pomaszerowała
na swoje miejsce.
Elise pośpiesznie podeszła do pulpitu, czując, jak mocno bije jej serce. Wyszła jej
książka! Może leżała już i czekała na nią w domu!
Boże, jak przeżyje ten dzień! A jeszcze musiała zostać po godzinach!
Powinna się zmartwić gromami pani Johannessen i jej pogróżkami, ale była w stanie
myśleć tylko o książce.
„Całe miasto o niej mówi”, powiedziała panna Johannessen. Może książkę wyłożono
w oknach księgarni, a niektóre gazety zamieściły już recenzje? Gdyby mogła teraz pójść do
księgarni, weszłaby i udając, że interesują ją inne książki, patrzyłaby, kto ją kupuje. Jeśli w
ogóle ktoś ją kupował.
Wyobrażała sobie, jak obcy ludzie biorą do ręki jej książkę, zabierają ją ze sobą do
domu i czytają, co ona napisała! To doprawdy niezwykłe uczucie. Jak sen.
Po chwili jednak przypomniała sobie słowa panny Johannessen. Była zła,
wstrząśnięta, oburzona. Powiedziała, że autor judzi. Że to socjalista, jakby to był jakiś trujący
gad. Gdyby wiedziała, że to Elise napisała książkę, pewnie by ją opluła.
Czuła dziwny niepokój, pełzający po krzyżu. Panna Johannessen na pewno nie była
jedyną osobą, która tak reagowała. Ludzie się wściekną, oskarżą ją, że oczerniła właścicieli
fabryk, nie zastanowiwszy się, jakie znaczenie fabryki miały dla gospodarki kraju i postępu,
który dokonał się w ostatnich dziesięcioleciach. Mogli źle zrozumieć jej opowiadania, uznać,
że próbuje usprawiedliwiać dziwki i pijaków oraz ludzi, którym nie chciało się zarabiać na
życie. Nie wiedzieli, że opisana przez nią rzeczywistość dotyczy wielu tysięcy osób, którzy
opuszczając swoje rodzinne strony, nie mieli pojęcia, jak ich nowe życie będzie wyglądało.
Nie usprawiedliwiła ulicznic, próbowała tylko pokazać, że nie miały innego wyjścia. Nie
usprawiedliwiła też pijaków, próbowała jedynie tłumaczyć, dlaczego nie radzili sobie z
życiem i szukali zapomnienia w tanim bimbrze.
Zamiast próbować to zrozumieć, ludzie woleli uznać, że to wymyślone historie.
Nagle poczuła, że ktoś się jej przygląda. Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła
współczujące spojrzenie Samsona. Mrugnął do niej. Szybko znów spuściła głowę, bojąc się,
że panna Johannessen ich zauważy. Ale poczuła się lepiej. Nie wszyscy byli jak „Potwór”,
nie wszyscy też zareagują na książkę tak jak ona.
Gdy w końcu zrobiła się druga, zebrała się na odwagę i podeszła do panny
Johannessen.
- Przepraszam, mogłabym odpracować spóźnienie w czasie przerwy obiadowej,
zamiast zostawać po godzinach?
Wyglądało na to, że Potwór zaprotestuje, ale nagle zmieniła zdanie.
- Oczywiście, pani Ringstad, ale musi pani pracować całą przerwę. Może pani zacząć
wkładać te listy do kopert i adresować je, najpierw jednak musi pani zajść do Magdy na róg i
kupić mi trzy ciastka po siedem ore. Niech zapisze to na mój rachunek.
Elise pośpiesznie zarzuciła na siebie chustę i wyszła w śnieżycę.
Przed sklepem Magdy wiła się kolejka. Sklepik był mały, w środku miejsca starczało
dla czterech, pięciu osób, pozostali musieli stać na schodach albo na ulicy. Dzisiaj kolejka
zakręcała aż na Sagveien. Dla większości robotnic była to najlepsza pora na zrobienie
zakupów. Po skończonej pracy zwykle śpieszyły się odebrać najmłodsze dzieci ze żłobka, a
potem biegły do domów, niepokojąc się, czy nic złego się tam nie wydarzyło.
Elise marzła, zresztą nie ona jedna. Spojrzała na stojących w kolejce ludzi: wszyscy
trzęśli się z zimna, otulając się szczelnie chustami, kobiety były blade, zmęczone, chude i
przemarznięte.
Nagle usłyszała, jak jedna ze stojących przed nią kobiet mówi:
- Magda powiedziała, że ją kupi i będzie nam pożyczać za pięć ore.
Druga kobieta odwróciła się do niej.
- Tak powiedziała? Stać ją na to? Na pewno kosztuje kilka koron.
- Jeśli wypożyczą ją wszystkie, które tu pracują, zarobi jeszcze czterdzieści koron.
Więcej, niż dostajesz za miesiąc pracy w fabryce.
Pierwsza z nich roześmiała się.
- Jeśli pożyczy ją osiemset osób, to znaczy, że wszyscy ją przeczytają.
- Nie wszyscy potrafią czytać. Poza tym nie wszyscy mają ochotę ją czytać.
- Dlaczego? To jest o takich ludziach jak my.
- Właśnie. Myślicie, że to zabawne o tym czytać? To dla nas nic nowego.
- Mama mówiła, że tam jest o Mathilde. Czytała o tym w „Svaerta”. Skąd ten pisarz
wiedział, gdzie ona stała na tym moście? I skąd wiedział, że Oline dostała pracę w mieście?
- Mój wuj twierdzi, że nie napisał tego żaden pisarz, tylko jakiś lekarz albo policjant.
- Jezu. To już nigdy nie pójdę do żadnego doktora. Jeśli on donosi.
Drzwi sklepiku się otworzyły, wyszły dwie osoby. Kolejka posunęła się do przodu.
Elise skuliła się, chciała się schować, bała się, że ktoś zada jej jakieś pytanie albo
powie coś, co ją zdekonspiruje. Najchętniej pobiegłaby z powrotem do kantoru, ale nie mogła
wrócić bez ciastek dla panny Johannessen. Poza tym paliła ją ciekawość, co kobiety mówią o
książce.
- Ja chcę ją przeczytać. Jest tam też historia pomocnicy, która zaszła w ciążę z jednym
z dyrektorów i urodziła dzieciaka. Ciekawa jestem, o kogo chodzi.
- Na pewno nie znajdziesz tam jej imienia. Mathilde i Oline też nie są wymienione z
imienia.
- Ale można się domyślić. Tyle jest tam szczegółów, że nie będzie trudno. Przeczytam
ją, żeby przekonać się, czy mój wuj ma rację. Jeśli czegoś się dowiem, powiem wam.
- Co to da, że się czegoś domyślisz, i tak nie będziesz wiedziała na pewno. Do diabła,
ale zimno! Zaraz chyba nos mi odpadnie! Nie mogą się pośpieszyć?
Elise zesztywniała z zimna, kiedy wreszcie nadeszła jej kolej. Kobiety nie rozmawiały
więcej o książce, ale była pewna, że mówiły o Podciętych skrzydłach. Nie mogła się
doczekać, kiedy wróci wieczorem do domu i sprawdzi, czy już ją dostała.
Panna Johannessen szykowała się do udzielenia jej kolejnej reprymendy, ale
opamiętała się, kiedy zobaczyła jej zmarzniętą twarz i przemoczone ubranie.
- Widzę, że była dzisiaj kolejka - wymamrotała, chociaż dobrze wiedziała, że do
sklepiku Magdy zawsze ustawia się kolejka.
Kiedy dobrą chwilę później panna Johannessen zniknęła w gabinecie majstra, Samson
wykorzystał to i podszedł do niej.
- Proszę nie brać tego do siebie, pani Ringstad. Mam na myśli to, co mówiła o
książce. To wynika z niewiedzy.
Elise przytaknęła poważnie.
- To właśnie jest przerażające. Ludzie nie mają pojęcia, jak nam się żyje, i nie chcą
tego wiedzieć.
Uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Proszę się nie poddawać. Z czasem to zrozumieją, ale to musi potrwać. Może
potrzebna będzie rewolucja?
Elise spojrzała na niego przerażona.
- Rewolucja? To przecież to samo co wojna!
- Aż tak źle nie musi być. Wystarczy zastrajkować raz, może dwa. Ludzie, którzy coś
mają, nie chcą się dzielić tym z innymi.
- Ja znam takich, którzy chcą. Kiedy przychodzą do mnie goście, a nie mam ich czym
poczęstować, pani Jonsen daje mi ciasteczka, ostatnio nawet nie chciała, żebym jej oddawała.
Pewna pani, którą znam, przyniosła całą paczkę ubrań, prawie nieużywanych. Nie sądzę,
żeby chciała je wyrzucić, oddała je, bo pragnęła nam pomóc.
- Może miała wobec pani dług wdzięczności?
Elise zamyśliła się. Samson miał rację. Pani Stangerud postąpiła tak, bo chciała
podziękować jej za te tygodnie, kiedy opiekowała się Sebastianem.
- Proszę nie przejmować się zachowaniem panny Johannessen. Ona sama najbardziej
na tym cierpi. Jak można cały czas się złościć. Musi jej być źle.
Elise przytaknęła. Jak to dobrze, że znalazł się ktoś, kto ją rozumiał!
- Chyba wiem, skąd się bierze jej wybuchowość - powiedział Samson, nachylając się
do niej. - Odkryłem, że jest zakochana w panu Paulsenie.
- Jak pan do tego doszedł? - spytała Elise, czując, że robi się czerwona na twarzy.
- Proszę zauważyć, jak wygląda, kiedy wychodzi z jego gabinetu! Czasem sprawia
wrażenie przygnębionej, innym razem płoną jej policzki, a oczy błyszczą. Pewnie marzy się
jej, że któregoś dnia zostanie panią Paulsen. Współczuję mu - dodał, śmiejąc się.
Elise nie zdołała się uśmiechnąć, myślała o Hildzie.
- Przypuszcza pan, że on jest nią zainteresowany? Samson znów się zaśmiał.
- Potworem? Aż tak złego gustu chyba nie ma. Od wielu lat jest sam, więc z
pewnością był z niejedną kobietą. Poza tym na pewno nie ożeni się z kobietą, która jest
biedna. Chyba pani wie, że ludzie bogaci rzadko poślubiają kogoś z innej warstwy.
Drzwi od gabinetu majstra nagle się otworzyły i wyszła panna Johannessen. Miała
czerwone policzki, ale oczy jej nie błyszczały. Elise odniosła wrażenie, że jest bliska płaczu.
Samson wrócił pośpiesznie na swoje miejsce, ale było już za późno.
- Co to ma znaczyć? - padło pytanie. Jej głos był ostry jak nóż.
- Chciałem tylko pokazać coś pani Ringstad - powiedział Samson, a w jego głosie
brzmiał strach. On też pewnie bał się zwolnienia.
- Zakładam, że miało to coś wspólnego z pracą, panie Samson?
- Oczywiście, panno Johannessen.
Elise wstrzymała oddech. Z pewnością zaraz zacznie go wypytywać i co on wtedy
powie?
Ku jej zdziwieniu panna Johannessen podeszła do swojego pulpitu, nic więcej nie
mówiąc. Elise odniosła wręcz wrażenie, że już o wszystkim zapomniała. Wymieniła
spojrzenie z Sam - sonem. Coś musiało się wydarzyć, coś, co sprawiło, że „Potwór”
zapomniał o wszystkim dookoła.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Kiedy Elise tego wieczora skręciła w Hammergaten, zobaczyła, że w domu panują
ciemności. Emanuel pewnie był jeszcze w pracy, skoro rano zaspał. Evert i Kristian też
pewnie jeszcze nie skończyli, woźnica miał przed świętami dużo pracy, a Evert teraz, kiedy
zrobiło się zimno, musiał przynieść znacznie więcej węgla ze szkolnej piwnicy. Ale co z
Pederem?
Nie zapomniała, że niedawno zbeształa go, sądząc, że roztrwonił całe popołudnie,
zamiast odrabiać lekcje, a okazało się, że poszedł odwiedzić Emanuela. Skoro go nie było, to
niewątpliwie miał jakiś powód. Nie zamierzała się denerwować, zanim wszystkiego się nie
dowie.
W kuchni było ciemno i lodowato zimno. Nie rozebrała Hugo, tylko od razu zapaliła
lampę naftową i zaczęła rozpalać w piecu.
Skoro panował taki ziąb, to trochę potrwa, zanim w domu zrobi się cieplej. Nie zdjęła
Hugo ani czapki, ani rękawiczek. Posadziła go na stołku przy oknie i zabezpieczyła krzesłem,
żeby nie spadł. Dała mu do zabawy jakieś sprzęty kuchenne, żeby miał się czym zająć. Łyżki
się do tego świetnie nadawały, można było nimi bębnić.
Odsunęła fajerki na kuchni i nastawiła garnek z wodą, kiedy nagle usłyszała jakiś
dziwny dźwięk. Stanęła i zaczęła nasłuchiwać. Co to mogło być? Czyżby w domu zalęgły się
szczury?
Nic jednak nie słyszała, może to tylko myszy albo właśnie szczury pod podłogą?
Wyjęła z szafki kaszę, powąchała mleko i nalała trochę do kubka dla Hugo. Po Jensine
pójdzie trochę później, w domu musiało się nagrzać, zanim ją tu przyprowadzi. Na szczęście
drewno było suche i dobre. Otworzyła drzwi do pieca i dołożyła kilka szczap. Potem pójdzie
i rozpali w piecu w pokoju, dopiero wtedy zrobi się ciepło. Z jakiegoś powodu ten dom był
trudniejszy do ogrzania niż domek majstra, mimo że tutaj mniej ciągnęło, no i nie było tak
wilgotno od rzeki.
Wtedy znów usłyszała ten dźwięk Jakby jęk czy westchnienie. Czyżby zapomniała
wypuścić Puszka rano, przed wyjściem z domu? Czyżby został zamknięty gdzieś w domu?
Szybko ruszyła po schodach na górę. Może chłopcy zapomnieli i zamknęli go na stryszku?
Otworzyła drzwi i głośno go przywołała, ale ani go nie słyszała, ani nie widziała.
Zwykle przybiegał, jak tylko zawołała.
Dla pewności zerknęła jeszcze do sypialni. I aż podskoczyła.
- Emanuel?
W odpowiedzi usłyszała jęk. Szybko podeszła do łóżka.
- Jesteś chory? - spytała.
- Nie czuję się dobrze, Elise. Chyba musisz pójść po lekarza.
- Cały dzień tu przeleżałeś?
- Nie byłem w stanie wstać.
Emanuel odsunął kołdrę i spojrzał na nią bezradnie.
- Miałaś rację. Problem nie w tym, że coś mi nie odpowiada, tylko że jestem chory.
Czuła się, jakby coś w niej się zatrzymało. Mimo że właśnie tego przecież się
obawiała i często o tym myślała, to teraz, kiedy usłyszała te słowa z ust Emanuela, przeżyła
wstrząs.
- Zaraz pójdę i poszukam lekarza. Zaprowadzę Hugo do pani Jonsen.
- Chłopcy jeszcze nie wrócili?
- Nie, nie mam pojęcia, co się z nimi dzieje.
- Zaczekaj, aż przyjdą. Kilka minut nie ma znaczenia, skoro i tak leżę tu cały dzień.
- Nic nie jadłeś?
- Nie, jak miałem coś zjeść, skoro nie mogę stanąć na nogach? Korzystałem z
nocnika, mogłabyś go opróżnić?
Elise zrobiła to, o co ją prosił. Jak tylko wróciła do kuchni, szybko przygotowała kilka
kromek chleba dla Emanuela, potem podniosła Hugo z taboretu i posadziła go na podłodze.
- Nie dotykaj pieca, Hugo - przestrzegła, pokazując na drzwi od pieca, za którymi
buchały czerwone płomienie. - Au, bardzo boli.
- Hugo nie au - au - odparł malec, patrząc na okrągły otwór pieca.
Serce mocno jej biło, kiedy szła na górę, niosąc Emanuelowi jedzenie. Był chory,
może nawet poważnie. Pozostawał bezradny, nie był w stanie sam sobie radzić. Co będzie,
jeśli jutro też nie poczuje się lepiej? Jeśli już nigdy nie wstanie z łóżka? Nie mogła odejść z
kantoru, bo z czego by wtedy żyli?
Anna leżała sama w łóżku całymi dniami, kiedy pani Thoresen i Johan szli do pracy.
Trwało to tygodniami, miesiącami, latami. Mimo to zawsze była pogodna i zawsze równie
wdzięczna, kiedy ktoś przychodził ją odwiedzić. Gdy za oknem zaczynało świecić wiosenne
słońce, w jej oczach pojawiała się tęsknota, ale nigdy nie narzekała, nigdy nie słyszała od niej
złego słowa, nie buntowała się przeciwko Bogu.
Jak Emanuel poradzi sobie z tak ciężkim losem? Nie miał niezwykłej cierpliwości
Anny i jej pogody ducha, na pewno będzie zły, zrobi się ponury. A ona będzie musiała
poradzić sobie i z tym, mimo że przecież miała dosyć kłopotów.
Postawiła talerz na krześle, które przysunęła do łóżka.
- Za chwilę przyniosę ci kawę, zaraz zrobi się tu cieplej. Napalę w piecu w pokoju i
zostawię otwarte drzwi.
Emanuel nie odpowiadał.
- Coś cię boli? - spytała, spoglądając na niego.
- Jeśli się nie ruszam, to nie.
- Pobiegnę do pani Jonsen i poproszę, żeby tu przyszła, a sama pójdę po lekarza.
Kristian i Evert mają dużo pracy teraz przed świętami. Peder pewnie pomaga Evertowi, żeby
mógł wcześniej skończyć.
Emanuel w dalszym ciągu nic nie mówił, leżał tylko i patrzył na nią.
- To na pewno minie. Może to taka choroba, która przychodzi i potem mija? Upłynęło
kilka miesięcy od czasu, kiedy pierwszy raz zakręciło ci się w głowie, dawno też nie miałeś
kłopotów z nogami.
Emanuel wciąż się nie odzywał.
- Chcesz, żebym wysłała telegram do twojej matki i do ojca?
Powoli pokręcił głową.
- Co oni mogą zrobić? - spytał bezbarwnym głosem.
Elise pomyślała, że mogli mu pomóc, dając przynajmniej pieniądze, ale nic nie
powiedziała. Mają swoją dumę, nie będą błagać o pomoc.
Jak tylko znów znalazła się w kuchni, wsypała ziarna kawy do młynka i zaczęła je
mielić. Skoro chorował, niech chociaż napije się świeżo zaparzonej kawy.
Kiedy kawa w końcu była gotowa i ruszyła z nią na górę, usłyszała, że chłopcy
wchodzą do kuchni.
- Elise?
To był głos Pedera. Dobrze zgadła, przyszedł razem z Evertem.
- Muszę ci coś powiedzieć!
Elise postawiła filiżankę z kawą na krześle.
- Przyszli chłopcy, nie muszę już fatygować pani Jonsen. Poproszę tylko Kristiana,
żeby odebrał Jensine, i już idę.
Peder stał na środku kuchni i wyglądał jak bałwanek.
- Pan w szkole mnie pochwalił. Powiedział, że czytam jak pastor.
- Tylko sutanny mu brakowało - dodał Evert, dumny z Pedera.
Elise się uśmiechnęła.
- Taki jesteś zdolny?
- Tak, nawet sobie pomyślałem, że może nie jestem aż taki głupi.
- Nie jesteś, Peder. Nigdy tak nie myślałam. Masz tylko coś z oczami, coś, czemu
okulista nie może zaradzić. Lekarze też nie wszystko potrafią.
- Nie? - powtórzył Peder przestraszony. Elise nie zareagowała, tylko mówiła dalej.
- Posłuchajcie, chłopcy. Emanuel źle się czuje, muszę iść po lekarza. Odbierzesz
Jensine, Kristian? Nakarmcie maluchy i połóżcie je spać, a potem weźcie się do lekcji.
- Po co idziesz po lekarza, skoro on nic nie wie?
- Nie powiedziałam, że nic nie wie, tylko że nie wie, jak leczyć niektóre choroby.
Lekarz mieszkał w tym samym budynku, gdzie znajdował się jego gabinet. Gabinet
był już dawno zamknięty, ale przywykł do tego, że ludzie pukali do jego drzwi o każdej
porze, i nigdy nikomu nie odmawiał. Elise pamiętała, że kiedyś przyszedł do nich nawet w
Wigilię. Kristian miał wtedy odrę i był tak chory, że bała się, że umrze.
Otworzyła jej gosposia i zaprowadziła ją do pokoju. Miły zapach wypieków wypełniał
całe wnętrze.
Lekarz siedział w bujanym fotelu i palił długą fajkę. Na stoliku obok stała filiżanka
parującej czekolady, a jego żona właśnie przyniosła z kuchni cały talerz kruchych ciasteczek.
Elise nie zdążyła nic zjeść przed wyjściem i na widok wypieków poczuła ssanie w żołądku.
Miała też wyrzuty sumienia, że przeszkadza lekarzowi w jego wolnym czasie.
- Czy to pani Ringstad przyszła? Wstał i odłożył fajkę.
- Chodźmy od razu, tak będzie najlepiej.
Zawołał gosposię, kazał jej iść i poprosić woźnicę, żeby zaprzęgał konie.
Elise otworzyła usta, żeby powiedzieć mu, co się stało, ale on już był w przedpokoju,
wkładając palto i kapelusz. Wkrótce jechali już Hammergaten.
- Tego się właśnie obawiałem - powiedział, kiedy Elise w końcu wytłumaczyła mu, co
się stało z Emanuelem. - Niewiele wiemy o tej chorobie, nawet nie Wiemy, co ją powoduje,
ale musi się pani nastawić, że czeka teraz panią trudny okres, pani Ring - stad - powiedział ze
współczuciem w głosie.
- Czy nie jest tak, że choroba przychodzi i ustępuje?
- Ona tkwi w nim cały czas, tylko pewne jej objawy na jakiś czas znikają. Aż
dochodzi do paraliżu.
- Zawsze następuje paraliż? - spytała, słysząc, że łamie się jej głos.
- Ależ nie. Niektórzy chorują wiele lat i nie cierpią.
- Mam nadzieję, że tak będzie z Emanuelem.
Lekarz nie odpowiedział. Elise nie wiedziała, czy chciał ją oszczędzić, czy może po
prostu myślał o czymś innym. Może to, co dzisiaj się przytrafiło Emanuelowi, świadczyło, że
jednak nie może liczyć na szczęście.
Kiedy godzinę później lekarz od nich wychodził, był małomówny i w ponurym
nastroju.
- Musi pani sobie jakoś radzić, pani Ringstad. Może siostry z Armii Zbawienia pani
pomogą, przynajmniej przez pierwszy okres.
- Myśli doktor, że Emanuel nie będzie w stanie chodzić? Nareszcie odważyła się
zadać to pytanie. Stali w pokoju, chłopcy nie słyszeli, o czym rozmawiali. Emanuel też nie.
Lekarz pokręcił wolno głową.
- Niestety nie. Pani mąż jest przykuty do łóżka. Obawiam się, że na zawsze.
Elise poczuła, jakby ktoś położył jej zimną rękę na plecach.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Tej nocy niewiele spała. Kłopoty piętrzyły się przed nią, otaczały ją niczym góry, nie
miała pojęcia, jak sobie ze wszystkim poradzi. Przypomniała sobie coś, o czym kiedyś
czytała w „Svaerta”. Ktoś znany pisał, że państwo powinno udzielać wsparcia finansowego
rodzinom cierpiącym biedę z powodu choroby, braku pracy czy niezdolności do niej.
Uważał, że także wdowy, mające na wychowaniu małe dzieci, powinny dostawać jakąś
pomoc. Smutne było to, że chyba on jeden tak sądził, inni zajmowali się głównie własnymi
sprawami. Działała przecież gmina. Ludzie, którym dobrze się powodziło, nie zastanawiali
się, co znaczyło dla innych nieszczęście, a już na pewno nie nad tym, że wstyd było
przyjmować taką pomoc.
Nie powiedziała Emanuelowi, co mówił jej lekarz, w ogóle nie zamierzała o tym
rozmawiać. Czy mogła odbierać mu nadzieję? Lekarz też mu nic nie powiedział, kazał tylko
leżeć spokojnie kilka dni. Emanuel sądził, że potem znów stanie na nogi. Po wyjściu lekarza
od razu poprawił się mu nastrój. Zjadł wszystko, co naszykowała Elise, i poprosił chłopców,
żeby do niego przyszli i powiedzieli mu „dobranoc”.
Poczuła gulę w gardle, kiedy zobaczyła ich przestraszone twarze. Weszli cicho do
pokoju i uroczyście stanęli wzdłuż łóżka Emanuela. Mimo że nie powiedziała im, jak
poważnie przedstawia się sytuacja, to jednak chyba sami to czuli. Nie tylko z powodu wizyty
lekarza. Pierwszy raz widzieli Emanuela leżącego w łóżku cały dzień. Bardzo się też
przestraszyli, kiedy się dowiedzieli, że nie może wstać.
Peder od razu zaczął się przyglądać własnym nogom i zastanawiać, czy to zaraźliwe.
Kiedy nieco później poszła do nich, żeby razem z nimi zmówić pacierz przed snem, Peder
odsunął kołdrę i znów zaczął bacznie się przyglądać swoim nogom.
- Jak wygląda ta choroba Emanuela? - spytał, patrząc na Elise przerażonymi oczami.
Próbowała pocieszyć go, jak tylko umiała, ale odnosiła wrażenie, że jej nie słuchał.
Wyobraźnia wzięła górę, jak często u niego.
Cały ranek Emanuel spędził sam. Elise musiała wcześnie wstać, napalić w obu
piecach, tak żeby trzymały ciepło jeszcze przez parę godzin. Nalała kawę do butelki, na którą
naciągnęła skarpetę, tak jak robiła, kiedy pracowała w przędzalni. Kanapki nakryła
pokrywką, nie powinny wyschnąć. Naszykowała mu też nocnik, ale jak sobie poradzi, skoro
nie mógł ruszać nogami?
Powinni zawiadomić państwa Ringstad. Jeśli to jej syn byłby chory, na pewno
chciałaby, żeby ktoś jej o tym powiedział. Zrobi im się przykro, jeśli dowiedzą się dopiero po
jakimś czasie. Nawet jeśli Emanuel był dumny i nie chciał od nich pomocy, ponieważ
wcześniej mu jej odmówili, to przynajmniej mogli się teraz za niego modlić. Może nawet
poprosiliby ich miejscowego pastora, żeby pomodlił się za niego w kościele. Powie
majstrowi, co się stało, niewykluczone, że pozwoli jej do nich zadzwonić.
Napisała już cztery rozdziały książki o Pederze, ale nie wiedziała, czy będzie miała
czas do niej wrócić. Szkoda! Ostatnio pisanie szło jej tak dobrze. Nagle przypominała sobie
różne słowa i zdania, które wypowiadał, wracały różne zdarzenia. Rozpacz po śmierci ojca,
mimo że nigdy nie dostarczał im wiele radości. Tłumaczyła mu wtedy, że tatuś jest w niebie z
aniołkami i że jest mu tam lepiej niż tutaj. Wtedy Peder spojrzał na nią z niedowierzaniem,
pytając, jak tata mógł być tam w górze z aniołkami, skoro leżał na brzegu nad rzeką, a ona
tłumaczyła mu, że na brzegu nad rzeką leżało tylko jego ciało, jego dusza przebywała razem
z aniołkami. Wtedy Peder się rozpłakał i rzucił jej na szyję, mówiąc: „Niech zostanie z nami
nawet bez duszy”.
Uśmiechnęła się na wspomnienie tego smutnego zdarzenia.
Zdarzały się takie wieczory, że miała wrażenie, że mogłaby stworzyć książkę, pisząc
bez przerwy. Im więcej pisała, tym więcej sobie przypominała. Niektóre wspomnienia były
smutne, ale inne przepełniał humor, który Peder wyrażał na swój bardzo szczególny sposób.
Przypomniała sobie, kiedy dowiedział się, że Hilda postanowiła oddać Braciszka. Był
niepocieszony, nie mógł zrozumieć, jak Hilda mogła to zrobić. Wieczorem miał trudności z
zaśnięciem, prosił, żeby pozwoliła mu przyjść do niej do łóżka. Próbowała mu tłumaczyć, że
Hilda musiała pracować, a matka zbyt źle się czuła, żeby móc zająć się maleństwem. Wtedy
powiedział zdecydowanym głosem: „Myślę, że poradzilibyśmy sobie. Ty, Elise, i ja, na
pewno”.
Wspomnienia bolały. Wracały bolesne chwile, ale pamiętała przecież także wiele
radosnych rozmów i zdarzeń, jasnych punktów w ich życiu. Kiedy teraz wracała do tego
wszystkiego i przypominała sobie różne zdarzenia, żeby móc je zapisać, miała wrażenie, że
rozumie je o wiele lepiej niż kiedyś.
Pamiętała szaloną radość Pedera, kiedy wprowadzili się do domku majstra, kiedy
jeszcze nie było tam nawet mebli. Poszedł z Evertem na stryszek i wszystkich swoich
żołnierzy z guzików ustawił w szeregu. Wciąż miała w uszach jego podniecony głos:
„Musimy się pośpieszyć zabić wszystkich Szwedziuchów, zanim wstawią tu łóżka!”
Teraz już nie bawił się w wojnę, chociaż na pewno by chciał. Jego dzień był szczelnie
wypełniony: szkołą, lekcjami i pracą w domu. Widziała, że czasem, kiedy szedł spać, brał
pod kołdrę blaszaną puszkę z żołnierzykami. Słyszała wtedy, jak coś sobie mruczy, wydaje
komendy, ale zdarzało się to coraz rzadziej.
Nie zapomniała, jak bardzo się ucieszył, kiedy powiedziała mu, że ona i Emanuel się
pobierają. Zresztą i on, i Kristian. Po tym, jak wprowadzili się do domku majstra i Emanuel
stał się panem domu, Kristian się zmienił. Teraz był nie do poznania. Dawniej bywał
milczący, uparty, kłócił się z Pederem, złościł z byle powodu.
Pamiętała, jak kiedyś Emanuel zabrał ich i Everta do kina. Pamiętała tytuł filmu:
Zemsta dziewczyny kuchennej. Był zabawny, Evert śmiał się tak, że aż spadł z ławki. Peder
był strasznie podniecony, kiedy jej o tym opowiadał. Jedyne, co go martwiło, to że Emanuel
wydał na nich tyle pieniędzy. Pięć ore na każdego! „Teraz pewnie Ringstadowi nie starczy
pieniędzy na wesele”, powiedział, patrząc na nią z przestrachem. Wspomnienia pomagały. I
tak nie mogła spać, ale wolała myśleć o tym, co było, niż o tym, co ją czeka. Za każdym
razem, kiedy przypominała sobie o chorobie Emanuela, czuła, jak strach ściska jej żołądek,
czuła go w piersiach. Pomyślała o Jenny i jej rodzinie, nie było tam nikogo dorosłego, kto
mógłby zaopiekować się dziećmi. Gdyby nie Marta, byłoby im jeszcze gorzej. Matka
pozostawała przykuta do łóżka przez długie okresy czasu, Jenny w ogóle nie pamiętała jej
zdrowej. Może z nimi też tak będzie? Może czeka ją los Marty, może będzie musiała
pracować od świtu do nocy, żeby jakoś związać koniec z końcem? Na szczęście żaden z
chłopców nie był taki jak Hjalmar. Wręcz przeciwnie, nigdy jej nie odmówili, kiedy prosiła o
pomoc.
- Nie śpisz, Elise?
Wzdrygnęła się, myślała, że Emanuel już dawno usnął.
- Nie. Potrzebujesz pomocy?
- Nie, dziękuję. Bałem się, że nie możesz zasnąć, bo martwisz się mną.
- Leżę i myślę o książce, którą teraz piszę. Wiele rzeczy zapomniałam, ale
wspomnienia powracają, jedno po drugim.
- Bądź ze mną szczera. Myślisz o tym, co powiedział lekarz. Wstrzymała oddech.
Może jednak słyszał ich rozmowę?
- Nie wiadomo, jak długo będę tu leżał taki bezradny. Może tydzień, w najgorszym
razie dwa, trzy tygodnie, a potem stanę na nogi. Jeśli nie sprzedam towaru teraz przed
świętami, sprzedam go później, nie stracę na tym. Może chłopcy będą mogli mi pomóc w
czasie ferii? Na pewno będzie to dla nich ciekawe.
- Evert i Kristian mają pracę, a wszystko nie może spaść na Pedera. Nie mówiłeś mi,
jak ci ostatnio szła sprzedaż?
- Biorąc pod uwagę, że to nowy sklep, to uważam, że dobrze. Ludzie jeszcze o nim
nie wiedzą, myślą, że murarz nadal tam mieszka.
- Ale przecież masz towar w oknie.
- Tak, ale ludzie myślą, że to rzeczy murarza. Słyszałem, jak jakieś kobiety mówiły
jedna do drugiej, że dobrze mu się wiedzie, jeśli zamiast kubków używa teraz filiżanek.
- Powinieneś powiesić szyld nad drzwiami.
- Powiesiłem, ale ludzie jeszcze go nie odkryli.
Elise wiedziała swoje. Wielu ludzi zapewne go widziało, ale stwierdziło, że są to
rzeczy nieprzydatne w jedno - czy dwupokojowym mieszkaniu, gdzie suszyło się pranie,
pełno było brudnych ubrań i dzieci. Poza tym ludzi nie było na to stać.
Wzdragała się zadać mu pytanie, które od dawna ją dręczyło. Nowa sytuacja sprawiła
jednak, że uznała, że musi to zrobić.
- Dużo jesteś winien Schwenckemu?
- Mówi, że mu się nie śpieszy. Nie muszę mu oddawać przed Nowym Rokiem.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie przywykłem do tego, że kobiety wtrącają się do finansów męża.
Miała na języku ciętą odpowiedź, ale powstrzymała się. Emanuel był chory, nie
chciała go dodatkowo denerwować.
- Spróbuj się tym nie przejmować, Elise. Wszystko będzie dobrze. Kiedy ludzie
odkryją, ile mam im do zaproponowania, przyjdą do sklepu.
Elise zrobiło się wstyd. Emanuel był chory, nie mógł stać na własnych nogach, a to on
ją uspokajał.
- Jesteś bardzo dzielny. Jutro z rana napalę porządnie w piecu, może to wszystko z
tego zimna?
- O tym samym pomyślałem. Może powinniśmy się przeprowadzić do jakiegoś
bardziej nowoczesnego mieszkania? Podobno jest w nich znacznie cieplej, tak słyszałem.
- Możemy sprawdzić, ile kosztuje wynajęcie.
Elise wiedziała, że to niemożliwe, ale nie chciała odbierać mu radości. Szczególnie
teraz, kiedy źle się czuł. Poza tym nie zdawał sobie sprawy z tego, ile potrzebowaliby
pieniędzy, żeby żyć tak jak ludzie „po drugiej stronie”.
Zdążyła zasnąć, kiedy usłyszała, że Jensine płacze. Chwiejąc się ze zmęczenia, otuliła
ją starym wełnianym kocem i wyjęła z łóżka. Posadziła ją na podłodze, wzięła świeczkę i
poszła do pokoju rozpalić w piecu, a następnie przeniosła małą do kuchni. Zegar z kukułką
wskazywał dziesięć po piątej. Nie brakowało jej czasu, miała nadzieję, że zdąży porządnie
rozpalić w piecach, zanim będzie musiała iść. To rozpusta palić w obu piecach w zwykły
dzień, ale sytuacja była wyjątkowa. Dzisiaj nie będzie myślała o wydatkach na opał.
Chłopcy mieli rozpromienione twarze, czując wszędzie ciepło, kiedy półtorej godziny
później weszli do kuchni. Przygotowała Emanuelowi jedzenie na cały dzień, zagotowała
kawę i nalała do butelki, wygotowała pieluchy i powiesiła nad piecem, zrobiła kaszę,
nakarmiła Jensine i nawet zdążyła jeszcze przyszyć dwa guziki do kurtki Pedera.
Peder jeszcze się do końca nie obudził, miał sklejone oczy, poruszał się niemal po
omacku. Rozbudził się dopiero, kiedy stanął w kuchni.
- Dzisiaj jest niedziela?
- Nie, napaliłam w piecach, bo Emanuel musi jeszcze leżeć. Musi mieć ciepło, żeby
mógł ruszać nogami.
Peder spojrzał na swoje nogi.
- Ja też chyba muszę mieć ciepło. Drżą mi nogi. Kristian się roześmiał.
- To dlatego, że zabawiałeś się pod kołdrą. Słyszałem. Peder spojrzał na niego zły.
- Nieprawda.
- To z kim rozmawiałeś?
- Z tatą. Zaproponowałem mu, żeby wreszcie poważnie pogadał z Bogiem i
powiedział mu, żeby urządził wszystko bardziej demokratycznie.
Kristian roześmiał się jeszcze bardziej.
- Ty nawet nie wiesz, co to znaczy „demokratycznie”.
- Właśnie, że wiem. To znaczy, że daje się trochę mniej bogatym, a trochę więcej
nam, którzy musimy pracować.
Elise wcisnęła mu do ręki jego ubranie.
- Przestańcie się kłócić i zacznijcie ubierać. Potrzebuję więcej drewna i wody.
Musicie też ubrać Hugo.
Nareszcie odgarnięto śnieg z drogi, łatwiej było ciągnąć sanki z Hugo. Kristian
dorobił oparcie, tak żeby małemu było wygodniej. Elise wyłożyła sanki wełnianym kocem i
teraz cała droga zamieniła się w zabawę, szczególnie kiedy sanki zjeżdżały z górki. Niewiele
wozów jechało tak wcześnie rano, więc końskie łajno nie leżało na drodze, Elise nie musiała
się też obawiać, że ktoś na nich najedzie. Robotnicy już od dawna stali przy maszynach w
halach fabrycznych, panowały cisza i spokój.
Kiedy znalazła się w pobliżu sklepu Emanuela, podeszła, żeby zobaczyć szyld. Z
trudem go dostrzegła, powinien być znacznie większy. Poza tym oświetlenie pozostawiało
wiele do życzenia. Kiedy robotnicy szli rano do pracy, było ciemno, w skąpym świetle latarni
prawie nie dawało się dostrzec, co stało w sklepowym oknie. Emanuel zwykle zapalał lampę
naftową, ale mimo to trudno było coś zobaczyć.
Wzdrygnęła się, kiedy nagle usłyszała za sobą kroki, szybko się odwróciła. Za nią stał
Ansgar Mathiesen.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Nie mógł wiedzieć, że to Elise, wydawał się równie przestraszony jak ona.
- Przepraszam... Chciałem tylko zobaczyć, czy macie taki czajnik, jaki moja mama
chciałaby dostać na Gwiazdkę.
Wiedział więc, do kogo należy sklep. Może dlatego przyszedł tutaj, zamiast iść do
miasta. Powinien jednak też wiedzieć, że o tej porze sklep był jeszcze zamknięty.
- Mój mąż zachorował, a ja nic nie wiem.
- Zachorował? Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- Nie, to zwykłe przeziębienie.
Elise nie wiedziała, dlaczego kłamie. Po co wypytywał o nią i jej rodzinę?
Utkwił wzrok w Hugo.
- Jaki duży się zrobił.
Elise nie odpowiedziała. Nie podobało jej się, że interesuje się dzieckiem. Nie miał do
tego żadnego prawa. Nawet nie miał prawa go widzieć.
- Właśnie urodził się nam syn. Też jest do mnie podobny. To pewnie przez te moje
rude włosy - dodał, śmiejąc się, nieco zażenowany.
Elise poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić. Bezczelny! Musiał jej to mówić? Dać
do zrozumienia, że jego syn i Hugo są do siebie podobni? I jak to możliwe, że już mieli
dziecko? Helenę Fryksten zdawała się taka skromna i bogobojna, czy to możliwe, że nie
czekała do nocy poślubnej? Może ją też Ansgar wziął siłą!
Czuła, jak złość i gorycz kładą się cieniem na jej myśli.
- Muszę iść. Odwożę Hugo do mojej siostry, a nie mogę się spóźnić do pracy -
powiedziała Elise i pociągnęła sanki.
- Pomogę ci - rzucił szybko Ansgar. Też chwycił sznurek, prawie wyciągnął go jej z
ręki.
- Dziękuję, ale wolę ciągnąć sama.
- Nauczyłem się trochę manier. Idę w tym samym kierunku, a kobiecie jest ciężko
ciągnąć sanki. Poza tym damie to wręcz nie przystoi.
- Nie jestem damą. Ludziom takim jak wy może to i nie przystoi, ale nam to nie
przeszkadza. Nie przywykliśmy ani do opiekunek do dzieci, ani do służących.
- Słyszę po twoim głosie, że wciąż jesteś na mnie zła. Myślałem, że już mi
wybaczyłaś.
- Tak myślałeś - powiedziała z taką pogardą w głosie, na jaką tylko było ją stać.
- Pani Muus opowiedziała Helenę co nieco. Helenę jest bardzo przywiązana do swojej
ciotki, właśnie teraz jest w willi „Almsdorf”.
Elise zrobiła się czujna. Musi powiedzieć matce, żeby uważała, co mówi swojej
gospodyni.
- Podobno leżałaś wiele dni nieprzytomna w szpitalu po tym, co się wydarzyło w
wieczór świętojański. Rodzice byli wstrząśnięci. W końcu Hugo jest ich wnukiem. Od
Magdy na rogu dowiedzieli się, że twój mąż choruje. To nie jest tylko zwykłe przeziębienie,
prawda?
- Tobie nic do tego.
- Nie pytam, żeby ci zrobić przykrość, tylko dlatego, że może potrzebujesz pomocy?
Znów chwycił za sznur od sanek, a Elise nie miała siły protestować. Było późno, a
ona musiała być punktualna.
- Nie potrzebuję pomocy.
- Nie wierzę. Jeśli twój mąż jest poważnie chory, to zostają wam tylko twoje dochody.
O ile wiem, to twoi teściowie cię nie zaakceptowali i dlatego wam nie pomagają.
- To nieprawda.
Nie dał jej dojść do głosu.
- Rodzice chętnie ci pomogą. Uważam, że powinnaś przyjąć ich pomoc. Stać ich na to
i bardzo tego chcą.
- Nie potrzebuję pomocy, mówiłam ci już.
- Duma to cenna cecha, ale nie jeśli zamienia się w głupotę. Nie wolno ci myśleć
tylko o sobie, masz piątkę dzieci, o które musisz dbać. Rodzice chcą ci pomóc nie ze względu
na ciebie, tylko na Hugo. I ze względu na pozostałe dzieci również. Twoja córeczka jest jego
przyrodnią siostrą, a twoi bracia to jego wujkowie. Nie dasz rady ich wszystkich utrzymać
tylko z pensji urzędniczki. Pewnie nie dostajesz więcej, niż zarabiałaś, kiedy pracowałaś jako
prządka w fabryce.
Już chciała powiedzieć, że to całe pięć koron więcej, ale na szczęście się
powstrzymała. Gdyby nie Hilda, na pewno by tyle nie dostała.
- Słyszałaś o tej książce Podcięte skrzydła?
Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Dobrze, że było tak ciemno.
- Nie mam czasu czytać książek. Nie mam też pieniędzy, żeby je kupować.
- Nie wiem, czy byłaby ona dla ciebie jakimś pocieszeniem. Wściekłem się, kiedy ją
czytałem. Niektórzy twierdzą, że to zmyślone historie, ale mnie się wydaje, że to prawda.
Opowiadają o życiu robotnic, o nędznych warunkach, w jakich one żyją, i co muszą znosić,
pracując w fabryce. Matka kilkorga dzieci została zwolniona, bo spóźniła się drugi raz w
ciągu tygodnia. Jej najmłodsze dziecko miało odrę, było ciężko chore i nie miała serca go
zostawiać. Dzieciak umarł, a matce zostały tylko pieniądze z gminy. Z tej biedy poszła na
ulicę.
Elise się nie odzywała, nie wiedziała, co powiedzieć. Ansgar odwrócił się do niej.
- Widziałaś takie rzeczy, kiedy pracowałaś w przędzalni? Chodzi mi o to, czy to może
być prawda?
Musiała odpowiedzieć, jeśli nie chciała wzbudzać podejrzeń.
- Znałam wiele dziewcząt, które zostały zwolnione, bo się raz spóźniły.
- Więc myślisz, że te historie są prawdziwe?
- Słyszałam o tej książce. Dziewczęta z Hjula i z Graaha mówiły, że Magda chce ją
kupić i wypożyczać za pięć ore.
- Ciekaw jestem, kto ją napisał. Wydawnictwo przyznało, że autor posłużył się
pseudonimem. Słyszałem, że niektórzy podejrzewają, że to nawet kobieta.
Elise czuła, jak serce jej przyśpiesza.
- Kobieta? - powiedziała dziwnie sztucznym głosem. - Kto?
- Może Laura Kieler?
Elise nie odezwała się. Postanowiła udawać, że nic nie wie, nie chciała, żeby zaczął ją
wypytywać.
- Nie znam się na literaturze. Mam dość pracy w kantorze, a potem w domu.
- Więc przyznajesz, że masz dużo pracy?
- Tego nie powiedziałam. Poza tym tobie nic do tego. Ansgar westchnął ciężko.
- Nie rozumiesz, że próbuję tylko pomóc mojemu synowi? To najgorsze, co mógł
powiedzieć. Pociągnęła za sznurek tak mocno, że niemal stracił równowagę.
- Jeśli martwisz się o swoje dziecko, to może nie powinieneś gwałcić dziewcząt?
Elise była tak zła, że cała drżała.
- Jeśli myślisz, że kupisz sobie spokój sumienia, dając mi pieniądze, to się mylisz! Nie
chcę twoich brudnych pieniędzy! Odejdź! Nie chcę na ciebie patrzeć!
W końcu posłuchał, odwrócił się i odszedł.
Elise schyliła się, żeby podnieść sznurek, który upadł na śnieg. Kiedy się
wyprostowała, zobaczyła, że kawałek dalej stała kobieta, która najwyraźniej się jej
przyglądała. Jej surowej postaci nie można było z nikim pomylić. To była panna
Johannessen.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Kiedy w końcu odwiozła Hugo i dotarła do kantoru, czuła się dziwnie obojętna. Nie
wspomniała Hildzie o spotkaniu z Ansgarem. Nie powiedziała jej nawet o Emanuelu. Przede
wszystkim dlatego, że nie miała czasu, ale też dlatego, że nie chciała jej martwić, dopóki
jeszcze nic na pewno nie wiadomo.
Pani Johannessen mogła robić jej wymówki, było jej wszystko jedno. Nawet jeśli coś
słyszała, to nie była w stanie jej niczego udowodnić. Elise mogła przecież zaprzeczyć i
powiedzieć, że musiała coś źle usłyszeć. Poza tym nie sądziła, że majster byłby skłonny ją
zwolnić z powodu plotek, przekazanych mu przez pannę Johannessen.
Jednak ku zdziwieniu Elise panna Johannessen nie odezwała się ani słowem. Nawet
na nią nie spojrzała. Albo była zamyślona, albo niesłyszała ich rozmowy.
Elise pracowała cały dzień. Podczas przerwy obiadowej pobiegła do Hildy, która
poczęstowała ją talerzem zupy. Jak tylko zjadła, wróciła z powrotem. Jeśli panna
Johannessen postanowiła jej zaszkodzić, to nie da jej pretekstu, przynajmniej jeśli chodzi o
pracę.
Dzień minął, a panna Johannessen wciąż się nie odzywała. Nawet była nieco milsza
niż zwykle. Pochwaliła ją za ładne pismo, a parę razy też się do niej uśmiechnęła. Elise nic z
tego nie rozumiała.
Jak tylko Potwór wyszedł, Elise zaczęła sprzątać swoje rzeczy i zbierać się do
wyjścia. Wtedy podszedł do niej Samson.
- Co zrobiłaś, żeby obłaskawić wiedźmę? Elise pokręciła głową.
- Nic. W ogóle nie rozumiem, co się jej dzisiaj stało. Samson zamyślił się.
- Może być tylko jedno wytłumaczenie. Udało się jej złapać majstra na haczyk.
Elise zaczęła się modlić w duchu, żeby to nie była prawda. Jak tylko weszła do kuchni
w domku majstra, zaczęła ubierać Hugo. Po chwili spytała od niechcenia:
- Jak się układa między tobą a panem Paulsenem? Wciąż odwiedza cię w niedziele?
Hilda uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nie tylko w niedziele, także przynajmniej w jeden wieczór w tygodniu. Poznał też
Olafa. Olaf chyba się domyśla, że coś między nami jest, ale sądzę, że mogę mu ufać.
Któregoś dnia urządziliśmy sobie wieczór zwierzeń, Olaf i ja. Wiesz, dlaczego mama i
Asbjorn byli niechętni temu, żeby wynająć mu stryszek?
- Nie.
- Jego dziadek zrobił manko. Wzbudziło to sensację w całym Kjelsas. Nikt nie chciał
mieć nic wspólnego z ich rodziną, a matka Olafa próbowała popełnić samobójstwo. Na
szczęście w ostatniej chwili ją odratowano.
Elise patrzyła na nią przerażona.
- Biedak. To przecież nie jego wina.
- Nie, ale taki jest świat. Niewinni muszą cierpieć za grzechy łajdaków.
Elise przytaknęła.
- Masz rację. Może powinniśmy, tak jak Peder, prosić Boga o trochę demokracji.
Hilda się roześmiała.
- Tak powiedział? Tyle dziwnych rzeczy mówi. Żałuję, że nie zapisywałam
wszystkich jego zabawnych powiedzonek.
Elise nic nie powiedziała. Posadziła sobie Hugo na ręku i uśmiechnęła się.
- Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc. Jeśli w tym życiu nie zdążę ci się odwdzięczyć,
mam nadzieję, że Ten w górze zrobi to za mnie.
Kiedy wróciła, w domu było ciemno. Czyżby Peder dzisiaj też pomagał Evertowi?
Może tuż przed świętami mieli mniej lekcji, a Evertowi pomoc na pewno była potrzebna.
Dziwne, ale w kuchni nie było właściwie zimno. Zatliła się w niej iskierka nadziei.
Czyżby Emanuelowi udało się zejść ze schodów?
Zapaliła lampę naftową, posadziła Hugo w kąciku z zabawkami i pośpiesznie ruszyła
na górę, nie zdejmując nawet chusty.
Emanuel zapalił świeczkę, która stała na krześle, i leżał, trzymając w ręku gazetę.
- Cały dzień tak leżysz?
Spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem.
- Myślałem, że wiesz, że nie jestem w stanie chodzić?
- Ale w kuchni jest ciepło.
- Chłopcy wpadli do domu i napalili w piecach. Evert i Kristian dostali wcześniej
wolne, kiedy opowiedzieli, co mi się stało.
- Wrócili do pracy?
- Nie, posłałem ich na Maridalsveien 104. Niech próbują swoich sił jako sprzedawcy.
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Jeden ma jedenaście, drugi dwanaście lat.
- Na wiosnę Peder i Evert skończą dwanaście, a Kristian trzynaście, poza tym pracują
mniej niż większość okolicznych dzieci. Piszą o tym w „Svasrta”, możesz przeczytać.
Połowa chłopców w wieku Pedera i Kristiana pracuje co najmniej siedem godzin dziennie.
Ustawa z 1892 roku dotyczy tylko pracy w fabryce, nie wspomina nic o innej pracy. Piszą, że
nawet wieczorem dzieci pracują długo po zmroku. Pomocnicy u fryzjera zostają aż do
zamknięcia zakładu, często do północy. W ciągu ostatnich trzydziestu lat liczba pracujących
dzieci w miastach potroiła się.
- Słyszałam, że nauczyciele przeciwstawiają się temu. Twierdzą, że dzieci są tak
zmęczone, że zasypiają na lekcjach, muszą myć twarz zimną wodą, żeby nie spać. Ruch
robotniczy też uważa, że praca dzieci nie jest dobra. Szkoła powszechna to część ich walki o
lepsze warunki życia.
- Tak naprawdę protestują, bo uważają, że praca dzieci prowadzi do niższych
zarobków dla dorosłych. Dzieci i dorośli konkurują ze sobą, dlatego zabroniono dzieciom
pracować w fabrykach. Gdyby naprawdę chodziło o dzieci, to zakaz objąłby także inne
rodzaje prac.
Elise westchnęła.
- Jak długo tam będą?
- To zależy, czy coś sprzedadzą. Jeśli dobrze im pójdzie, mogą wrócić do domu i iść
spać.
- Nie mieli nic zadane?
- Nie pytałem ich o to. Są na tyle dorośli, że powinni być odpowiedzialni.
- Zrobić ci owsianki? - spytała Elise, odwracając się.
- Poproszę. Nie martw się, Elise. Chłopcy byli zachwyceni. Pomyśl, jacy będą
zadowoleni, jeśli im się uda.
Elise przytaknęła, ale nie była w stanie dzielić jego optymizmu. Trzech chłopców w
wieku jedenastu i dwunastu lat miało odpowiadać za wszystkie towary w sklepie? Gdyby
pojawili się jacyś chuligani, byliby bezbronni, a Emanuel musiał pożyczyć pieniądze i na
towary, i na czynsz, sam nie posiadał nawet filiżanki.
- Jak się czujesz? - spytała Elise. Emanuel oparł głowę na poduszkach.
- Próbuję wmówić sobie, że za parę dni znów będę na nogach, ale niekiedy zaczynam
wątpić. Jeśli miałbym leżeć do końca życia, to nie wygląda to ciekawie.
- Oczywiście nie będziesz leżeć do końca życia. Pamiętasz, co mówił lekarz: tydzień,
może dłużej, ale był pewien, że wyzdrowiejesz.
Emanuel przytaknął i się uśmiechnął.
- Dziękuję, Elise. Potrzebuję usłyszeć coś miłego.
W tym momencie dobiegło ich pukanie do drzwi kuchennych. Spojrzeli na siebie. Kto
to mógł być?
Elise pośpiesznie wyszła z pokoiku. „Może to pani Jonsen przyszła z Jensine”.
Otworzyła drzwi drżącymi rękami.
Przyjeżdżamy w Wigilię i przywieziemy jedzenie stop Podobno znów jesteś chory
stop Mamy nadzieję że już jest lepiej stop Ucałowania mama i tata.
Telegram był do Emanuela, od Ringstadów, nawet nie przyjrzała się dokładnie
adresatowi na kopercie. W jakiś sposób musieli się dowiedzieć, co się stało. Elise nie
znalazła do tej pory okazji, żeby poprosić Paulsena o użyczenie jej telefonu. Poza tym trochę
się ociągała, skoro Emanuel sobie tego nie życzył, ale Ringstadowie najwyraźniej i tak się
dowiedzieli. Odetchnęła z ulgą. Kiedy sami zobaczą, jak wygląda sytuacja, może zapropo-
nują pomoc. Przywiozą ze sobą jedzenie, dzięki Bogu!
Więc jednak będą mieli święta. A już się bała, że w tym roku nie będzie ich na to stać.
Jeśli rodzice Emanuela zostaną w Kristianii kilka dni, to może Elise znajdzie trochę czasu,
żeby pisać. Musi zapamiętać, co Peder mówił o Bogu i „demokracji”.
Pobiegła znów na górę.
- Masz telegram od rodziców. Przyjeżdżają w Wigilię! - powiedziała, podając mu go.
Emanuel przeczytał, nic nie mówiąc. Kiedy na niego spojrzała, jego twarz była bez
wyrazu.
- Nie ucieszyłeś się?
- To dla nich nic przyjemnego zobaczyć, jak tu leżę.
- Rozumiem. Z drugiej jednak strony myślę, że chcieliby o tym wiedzieć. Pomyśl, jak
złe były twoje stosunki z matką rok temu o tej porze. Chyba lepiej, żeby ci współczuła, niż
miała ci za złe. Poza tym chłopcom będzie miło. Już prawie zwątpiłam, że w ogóle będziemy
obchodzić święta.
Emanuel przytaknął.
- Opróżnisz wiadro, proszę?
Denerwowała się, dopóki nie usłyszała, że chłopcy wracają do domu. Było już po
dziewiątej, powinni dawno leżeć w łóżkach, no i na pewno nie odrobili lekcji. Najważniejsze
jednak, że wrócili szczęśliwie do domu.
- Wiesz co, Elise? - zawołał Peder, stając w drzwiach. Policzki mu poczerwieniały,
czapkę miał naciągniętą na oczy i uszy, kurtkę zapiętą pod samą szyją. Mokry śnieg z ubrania
i butów utworzył kałużę na podłodze, płatki śniegu wpadały przez drzwi do środka.
- Pośpieszcie się, zamknijcie drzwi, wypuszczacie ciepło.
- Słyszysz, Elise! Zostałem kupcem! Sprzedaliśmy za dwadzieścia koron, a ja
sprzedałem najwięcej! Jakaś stara kobieta kupiła młynek do kawy, mimo że ma już jeden,
tylko dlatego że tak dobrze go reklamowałem.
- Reklamowałem, Peder - wtrącił Kristian i dodał podniecony: - To prawda, Elise.
- Peder każdego zagada, w końcu ludzie kupują, żeby tylko dał im spokój.
Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął dłoń pełną monet i zmiętych banknotów.
- Niektórzy przychodzili tylko popatrzeć, ale jak Peder zaczynał mówić, to zaczynali
go słuchać i zostawali. Jakaś kobieta kupiła garnek, chociaż przyszła tylko po trzepaczkę.
Gdyby Peder nie musiał chodzić do szkoły, sprzedałby wszystko.
Elise stała i spoglądała to na jednego, to na drugiego. Evertowi nie dali jeszcze dojść
do głosu, ale stał i potakiwał wszystkiemu, co mówił Kristian, a oczy błyszczały mu tak samo
jak pozostałym. Czuła radość, jakiej dawno nie zaznała. Nieważne, że Peder nie nadążał za
dziećmi w klasie, nieważne, że zdarzało mu się powtarzać klasę. Jeśli to, co mówił Kristian,
było prawdą, to miał dar boży, który zapewni mu lepszą przyszłość, niż gdyby potrafił
przeczytać bezbłędnie całą czytankę. Poczuła łzy w oczach.
Uśmiech zamarł na ustach Pedera.
- Płaczesz, Elise?
Schyliła się i objęła go.
- Płaczę, dlatego że bardzo się cieszę.
W Wigilię też padał śnieg. Było cicho, spokojnie i pięknie. Nie dolatywał nawet
smród od rzeki. Na brzegu pojawił się już lód i szybko posuwał się w głąb rzeki.
Hilda miała w pokoju małą choinkę w doniczce, udekorowaną zieloną krepiną.
Drzewko było ozdobione norweskimi flagami, papierowymi aniołkami i małymi
dzwoneczkami. Ozdoby te przyniósł majster, leżały u niego w domu i nikt ich nie używał.
Majster miał spędzić Wigilię z nią i Isakiem. Na stole w pokoju leżał haftowany świąteczny
obrus, na środku stołu stal kwitnący kaktus.
- Jak tu u ciebie miło. U nas w domu też jest ładnie. Ponieważ chłopcy tak świetnie
sobie radzili z prowadzeniem sklepu, mogliśmy kupić choinkę, chłopcy pomogli ją ubierać.
Przed południem przyjeżdżają moi teściowie, a pani Jonsen dała mi pudełko ciastek.
Zapłaciłam jej za składniki.
Podeszła do drzwi, śpieszyła się do pracy.
- Mówiłam ci, że panna Johannessen tak się zmieniła. Spytała majstra, czy może mnie
dzisiaj zwolnić o trzeciej, ponieważ mam dużo dzieci, no i jest Wigilia.
Hilda patrzyła na nią zdziwiona.
- Skąd u niej ta zmiana?
- Nie wiem.
Nagle zdecydowała się opowiedzieć jej całą historię.
- Kiedyś rano spotkałam Ansgara Mathiesena. Uparł się, że pomoże mi ciągnąć sanki.
Nie pamiętam już dlaczego, ale się zezłościłam i wykrzyczałam mu, że nie chcę go znać.
Powiedziałam też, że powinien przestać gwałcić dziewczęta. I wtedy nagle spostrzegłam, że
niedaleko stała panna Johannessen, pewnie słyszała, co mówiłam. Byłam pewna, że
wykorzysta to przeciwko mnie, i szykowałam się na najgorsze, ale ku mojemu zdziwieniu nie
powiedziała ani słowa. Od tego czasu jest znacznie milsza.
Hilda kręciła głową z niezrozumieniem.
- Jest kapryśna, ale ciesz się, póki możesz. Rozumiem, że nie przyjdziesz dzisiaj
podczas przerwy obiadowej, tylko o trzeciej?
Kiedy już złożyła pannie Johannessen i Samsonowi życzenia wesołych świąt, wyszła i
stanęła na schodach przed drzwiami, usłyszała bicie dzwonów w starym kościele w Aker.
Śnieg przestał padać, na jasnym niebie pokazały się pierwsze gwiazdy. Zaczerpnęła
powietrza i cieszyła się chwilą.
Mimo wszystko święta zapowiadały się przyjemnie. Udało im się sprowadzić
Emanuela na dół, ciągnąc go na materacu, a potem wspólnymi siłami posadzić go na kanapie.
Evert dostał dzisiaj wolne, a Kristian miał wcześniej skończyć. Teraz wszyscy trzej byli w
domu i pomagali w przygotowaniach. Prosiła, żeby rozpalili w obu piecach, przynieśli wody,
posprzątali kuchnię i pokój oraz zapalili lampy naftowe i świeczki, kiedy zapadnie zmrok. W
Wigilię nie będą oszczędzać ani na świeczkach, ani na opale.
Ringstadowie już pewnie przyjechali. Prosiła Kristiana, żeby zaproponował pani
Ringstad pomoc przy szykowaniu posiłku, mógł na przykład obrać ziemniaki albo pokroić
kapustę. Wczoraj dostali list, w którym pisali, że przywiozą ze sobą usmażone już żeberka,
ale kiszoną kapustę ugotują dopiero, kiedy przyjdzie Elise. Wczoraj zjawili się też ludzie z
misji, pytając, czy nie potrzebują wsparcia. Odeszli, kiedy Elise powiedziała, że w tym roku
poradzą sobie bez ich pomocy. Ciasto i pomarańcze, wełniane skarpety i rękawice trafią do
tych, którzy są w gorszej sytuacji od nich. Elise spojrzała w niebo. „Dziękuję, że mogłam
dzisiaj wcześniej wyjść, dziękuję, że udało nam się posadzić Emanuela na kanapie, że
wszystkie dzieci są zdrowe i że mamy choinkę”.
Ruszyła szybko w kierunku domku majstra po Hugo.
Hilda najwyraźniej też nie oszczędzała ani opału, ani świeczek. W domku było ciepło,
a we wszystkich oknach, nawet tym wąskim obok kuchennych drzwi, paliły się świeczki.
Miała wrażenie, że zobaczyła w oknie zarys jakiejś postaci. Może majster już tu był? Nie
widziała go ani razu w ciągu dnia.
Kiedy skręciła za rogiem, nagle otworzyły się drzwi i wyszła Hilda w palcie i
kapeluszu.
Elise posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Wychodzisz? - spytała.
- Muszę jeszcze zdążyć do Magdy. Zapomniałam kupić śmietankę do kawy.
- Zostawiasz Isaca samego? Ja muszę już iść, Ringstadowie już pewnie są.
- Idź, Elise. Isac nie jest sam - powiedziała Hilda i objęła ją. - I wesołych świąt. Mam
drobne prezenty dla dzieci, leżą w papierowej torbie na stole w kuchni.
- Ja dla ciebie nic nie mam.
- Nie myśl o tym. Nie dajemy sobie prezentów pod choinkę, to drobiazgi, które
wpadły mi w rękę. No, muszę się pośpieszyć, bo potem będzie kolejka - powiedziała i ruszyła
biegiem.
Więc jednak złożę majstrowi życzenia, pomyślała Elise. Zapukała do drzwi i szybko
weszła, nie chcąc wpuścić zimnego powietrza.
Nagle się zatrzymała. Przed nią stał Johan.