Macomber Debbie Deszczowe pocałunki

background image
background image
background image

DEBBIE MACOMBER

Deszczowe

pocałunki

Harlequin

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg

Madryt • Mediolan • Paryż • Sydney

Sztokholm • Tokio • Warszawa

background image

Tytuł oryginału:

Rainy Day Kisses

Pierwsze wydanie:

Harlequin Romance, 1990

Przełożyła:

Elżbieta Zychowicz

© 1990 by Debbie Macomber

© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1992

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji

części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Har­

lequin Enterprises B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek

podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych

- jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin

Romance są zastrzeżone.
Skład i łamanie: PRINT, Warszawa

Printed in Germany by ELSNERDRUCK

ISBN 83-7070-038-1

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Susan Simmons była wściekła na swoją siostrę. To

przez nią weekend na Western Avenue zapowiadał się

koszmarnie..Emily, współczesna wersja bogini domo­

wego ogniska, poprosiła ją, by zaopiekowała się

dziewięciomiesięczną Michelle.

- Naprawdę mie wiem, Emily - wykręcała się

Susan. Co dwudziestoośmioletnia samodzielna pra­

cownica na kierowniczym stanowisku może wiedzieć

o dzieciach? Odpowiedź nasuwa się sama - po

prostu nic.

- Jestem w rozpaczy.

Najwyraźniej siostra była zmuszona prosić ją

o pomoc. Wszyscy znali stosunek Susan do dzieci

- nie konkretnie do Michelle, lecz do maluchów

w ogóle. Nie była ani trochę typem macierzyńskim.

Jej mocną stronę stanowiły stopa procentowa, negoc­

jacje, motywacja pracowników. Na pewno nie pokarm

dla niemowląt, ząbkowanie czy pieluchy.

Doprawdy zadziwiające, że ci sami rodzice spłodzili

dwie tak niepodobne do siebie istoty. Susan pomyślała,

że ich przypadek wprawiłby w zakłopotanie nawet

ekspertów w dziedzinie genetyki. Emily własnoręcznie

piekła bułeczki z mąki owsianej, prenumerowała

Organic Gardening

i nawet zimą suszyła pranie na

sznurze.

Susan natomiast trudno było nazwać domatorką,

nie miała też zamiaru rozwijać w sobie tej cechy.

Była zbyt pochłonięta karierą zawodową. Obecnie

zajmowała stanowisko asystentki wiceprezesa firmy

5

background image

6

DESZCZOWE POCAŁUNKI

H & J Lima, największego producenta artykułów

sportowych w kraju. Odpowiadała za sprawy ma­

rketingu i właściwie nie istniało w jej życiu nic

poza pracą.

Jej akcje szły w górę, a nazwisko wymieniano

w czasopismach handlowych jako przedsiębiorczej

kobiety sukcesu. Jednakże dla Emily nie miało to

żadnego znaczenia, ona potrzebowała po prostu

opiekunki do dziecka.

- Wiesz, że nie poprosiłabym cię o to, gdybym nie

znalazła się w sytuacji bez wyjścia - błagała.

Susan czuła, że mięknie. Bądź co bądź Emily była

jej młodszą siostrą.

- Powinnaś znaleźć kogoś z lepszymi kwalifikacjami.

Po chwili wahania Emily wyznała płaczliwym

głosem:

- Nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli mi odmówisz.

- Załkała żałośnie. - Robert odchodzi.

- Co takiego? - zdumiała się Susan. Jeśli jej siostra

była boginią domowego ogniska, to jej szwagier,

Robert Davidson, był Abrahamem Lincolnem, istną

opoką. - Nie wierzę.

- To prawda - szlochała Emily. - Zarzucił mi, że

całe moje zainteresowanie skupiło się na Michelle

i nie starcza mi energii, by być dobrą żoną. - Wes­

tchnęła głęboko. - Wiem, że ma rację... ale obowiązki

macierzyńskie wymagają tak wiele czasu i wysiłku.

- Zdawało mi się, że Robert pragnie mieć sześcioro

dzieci.

- Owszem... w każdym razie pragnął. - Emily

znów zaniosła się płaczem.

- Och, Emily, sprawy na pewno nie wyglądają aż

tak źle - pocieszała ją łagodnie Susan. - Jestem

pewna, że źle go zrozumiałaś. Przecież kocha ciebie

i Michelle, z pewnością nie ma zamiaru was porzucić.

- A właśnie że tak. Kazał mi znaleźć kogoś do

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 7

zaopiekowania się Michelle. Powiedział, że musimy

znaleźć trochę czasu dla siebie, w przeciwnym razie

nasze małżeństwo umrze.

Dla Susan zabrzmiało to wystarczająco drastycznie.

- Przysięgam ci, Susan, dzwoniłam do wszystkich,

którzy kiedykolwiek zajmowali się Michelle, ale

nikogo nie udało mi się załatwić. Nikogo! Nawet

na jedną noc! Gdy powiedziałam o tym Robertowi,

wpadł we wściekłość... a wiesz sama, jakie to do

niego niepodobne.

- Powiedział, że jeśli nie pojadę z nim na weekend

do San Francisco, pojedzie sam. Próbowałam znaleźć

kogoś do Michelle, naprawdę się starałam, ale nic

z tego nie wyszło. W tej chwili Robert pakuje rzeczy

do samochodu, a sądząc po ilości bagażu, nie zamierza

tu powrócić!

Z całej tej opowieści jedno słowo zapadło w umysł

Susan i kompletnie ją przeraziło: „weekend"!

- Zdawało mi się, że wspominałaś o jednej nocy?

- jęknęła.

Emily jeszcze raz pociągnęła nosem. Pewnie dla

większego efektu, pomyślała niechętnie Susan.

- Wrócimy do Seattle wczesnym popołudniem

w niedzielę. Robert ma do załatwienia interesy

w San Francisco w sobotę rano, ale potem jest

wolny... a tak dawno nie byliśmy ze sobą tylko

we dwoje.

- Dwa dni i dwie noce - wymówiła powoli Susan,

podliczając w myśli godziny.

- Och, proszę cię, Susan, tu chodzi o moje małżeń­

stwo! Zawsze byłaś taką kochaną siostrą. Wiem, że

nie zasługuję na kogoś tak dobrego, jak ty.

Susan przyznała jej w duchu rację.

- Znajdę sposób, by ci się zrewanżować.

Susan odgarnęła włosy z twarzy i zamknęła oczy.

Rewanż ze strony siostry polegał zwykle na pieczeniu

background image

8

DESZCZOWE POCAŁUNKI

świeżutkich placuszków z cukini wkrótce po uwadze

Suzan, że powinna uważać na linię.

- Susan, proszę cię!

Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała presji i ustąpiła.

- Dobrze. Przywieźcie do mnie Michelle.

Mogłaby przysiąc, że gdzieś z oddali dobiegł ją

odgłos zatrzaskującej się pułapki.

Zanim Emily i Robert opuścili mieszkanie Susan,

pozostawiając jej swą córeczkę, naszpikowali młoda

kobietę taką ilością rozmaitych instrukcji, że głowa

jej pękała w szwach. Wycisnąwszy soczysty pocałunek

na różowym policzku Michelle, Emily podała małą

niechętnej siostrze.

Dopiero wtedy rozpoczął się prawdziwy koszmar.

Susan była straszliwie spięta. Nawet jako nastolatka

niewiele miała do czynienia z dziećmi. Nie dlatego, by

ich nie lubiła, to raczej one za nią nie przepadały.

Trzymając krzyczące niemowlę na biodrze, Susan

krążyła po pokoju, usiłując uporządkować w myśli

wskazówki, których udzieliła jej siostra. Wiedziała,

co robić w przypadku wysypki od pieluch, kolki

i różnych innych przypadłości, natomiast Emily nie

powiedziała jej, co robić, jeśli dziecko płacze.

- Cśśś - gruchała, delikatnie kołysząc siostrzenicę

na biodrze. Płuc mógłby jej pozazdrościć nawet Tarzan.

Po pierwszych pięciu minutach jej opanowanie

legło w gruzach. Znalazła się w prawdziwych opałach.

Umowa dzierżawna, którą podpisała, zawierała klau­

zulę: „żadnych dzieci".

- Halo, Michelle, pamiętasz mnie? - spytała,

próbując na wszelkie znane sobie sposoby uspokoić

małą. O Boże, czy dziecko nie musi oddychać? - Jestem

twoją ciocią Susan, asystentką wiceprezesa poważnej

firmy.

Nie zrobiło to wrażenia na Michelle. Przestając

wrzeszczeć wyłącznie po to, by nabrać powietrza, mała

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 9

wzmocniła siłę głosu, patrząc na drzwi, jak gdyby

oczekiwała, że stanie się cud i w drzwiach pojawi się

mama, zaalarmowana jej nieustannym krzykiem.

- Wierz mi, kochanie, gdybym znała sztuczkę

magiczną, która sprowadziłaby tu z powrotem twoją

mamę, zrobiłabym ją bez chwili wahania.

Dziesięć minut. Emily odjechała całe dziesięć minut

temu. Susan całkiem serio rozważała możliwość zatele­

fonowania do Children Protective Services i poinformo­

wania ich, że ktoś podrzucił jej dziecko na wycieraczce.

- Mamusia niedługo wróci - uspokajała małą.

Minęło jeszcze kilka koszmarnych minut, które

zdały się trwać całą wieczność. Zrozpaczona Susan

postanowiła coś dziecku zaśpiewać. Nie znała żadnych

modnych obecnie przebojów, uznała więc, że najlepiej

zrobi śpiewając starą piosenkę świąteczną Jingle Bells,

choć w połowie września brzmiała ona raczej głupio.

- Michelle - błagała, gotowa stanąć nawet na

głowie, gdyby miało to uciszyć jej siostrzenicę - twoja

mamusia wróci, obiecuję ci!

Michelle za nic nie chciała jej uwierzyć.

- Co byś powiedziała, gdybym kupiła na twoje

nazwisko obligacje państwowe? Wolne od podatku,

Michelle! Takiej propozycji nie powinnaś przegapić.

Tylko przestań płakać. Och, proszę, przestań!

Mała nie przejawiła zainteresowania ofertą.

- Dobrze - wykrzyknęła całkiem już zdesperowana

Susan. - Zapiszę ci moje akcje IBM. To moje ostatnie

słowo, decyduj się więc szybko, póki jestem hojna.

W odpowiedzi Michelle schwyciła kołnierzyk Susan

tłuściutkim rączkami i ukryła mokrą buzię w nie­

skazitelnie czystej białej jedwabnej bluzce.

- Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Michelle

Margaret Davidson - mruknęła Susan, delikatnie

klepiąc dziecko po plecach. - Łakniesz krwi, prawda?

Nic innego cię nie zadowoli.

background image

10

DESZCZOWE POCAŁUNKI

W pół godziny po wyjściu Emily, Susan sama była

bliska łez. Znów zaczęła śpiewać jakąś starą piosenkę

świąteczną. Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi.

Susan zgarbiła się i zakręciła w kółko niczym

złodziej złapany na gorącym uczynku. Była pewna, że

to administrator domu. Niewątpliwie lokatorzy po­

skarżyli się na nią i przyszedł sprawdzić, co się dzieje.

Westchnąwszy ze znużeniem, zdała sobie sprawę,

że jest zdana wyłącznie na jego łaskę i niełaskę.

Wyprostowała się i podeszła do drzwi.

Nie był to jednak administrator. W drzwiach stał

jej nowy sąsiad w czapce do baseballa i spłowiałej

sportowej bluzie. Wyglądał na absolutnie zdegus­

towanego.

- Mogę znieść dziecięcy płacz - powiedział, krzy­

żując ramiona i opierając się o framugę drzwi - ale

pani śpiew to za wiele na moje nerwy!

- Bardzo zabawne - mruknęła.

- Dziecko jest wyraźnie z jakiegoś powodu roz­

strojone.

- Nic się przed panem nie ukryje - odparła z ironią.

- Proszę coś zrobić.

- Właśnie usiłuję. - Obcy najwyraźniej nie przypadł

do gustu Michelle, jeszcze bardziej niż jej ciotce,

przytuliła bowiem twarz do kołnierzyka Susan i zaczęła

trzeć nią w lewo i prawo. Stłumiło to nieco jej krzyki,

lepiej jednak nie mówić, jak wyszedł na tym biały

jedwab. - Zaoferowałam małej moje akcje IBM

- wyjaśniła Susan - a nawet obligacje państwowe, ale

nic nie pomaga.

- Zamiast akcji i obligacji, trzeba jej było za­

proponować kolację.

- Kolację? - powtórzyła Susan. Nie przyszło jej to

do głowy. Emily powiedziała, że mała jest nakarmiona,

ale wspominała też coś o butelce.

- Biedactwo jest pewnie głodne.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 11

- Myślę, że powinnam dać jej butelkę. - Susan

spojrzała na torby z niezbędnym dla malucha wypo­

sażeniem i drobne mebelki pozostawione w jej

mieszkaniu przez Roberta i Emily. Po ich liczbie

można by sądzić, że dziecko ma już tu pozostać na

zawsze. - Musi gdzieś być w tym bałaganie.

- Spróbuję ją znaleźć, a pani niech uspokoi dziecko.

Susan omal nie wybuchnęła głośnym śmiechem.

Gdyby potrafiła to zrobić, sąsiad w ogóle nie mu­

siałby do niej przychodzić. Pomyślała, że chyba

prędzej udałoby się jej namówić agentów CIA do

przekazania jej supertajnych dokumentów, niż uspo­

koić jedno rozhisteryzowane dziewięciomiesięczne

niemowlę.

Nie czekając na zaproszenie, sąsiad wszedł do

salonu. Podniósł jedną z trzech wypakowanych do

granic możliwości toreb i zaczął w niej grzebać.

Wyciągnął stertę świeżo upranych pieluch i popatrzył

niepewnie na Susan.

- Nie sądziłem, że ktoś jeszcze używa pieluszek

z materiału.

- Moja siostra nie ma zaufania do żadnych ar­

tykułów jednorazowych.

- Mądra kobieta.

Susan pozostawiła tę wypowiedź bez komentarza.

Po chwili spostrzegła, że mężczyzna znalazł plastykową

butelkę. Zdjął kapturek ochronny i podał Susan,

która zawahała się.

- Czy nie powinno się tego podgrzać?

- Ma temperaturę pokojową, poza tym nie sądzę,

by w tej chwili robiło to dziecku jakąkolwiek różnicę.

Miał rację. Gdy Susan włożyła smoczek do ust

siostrzenicy, Michelle natychmiast chwyciła butelkę

obiema rączkami i zaczęła łapczywie ssać.

Po raz pierwszy od chwili wyjścia matki, Michelle

przestała płakać. Zapanowała błoga cisza. Napięcie

background image

12 DESZCZOWE POCAŁUNKI

wreszcie opadło z Susan, odetchnęła głęboko, roz­

luźniając się całkowicie.

- Może pani z nią usiądzie?

Susan posłuchała rady i wyciągnęła się na kanapie,

trzymając dziecko ostrożnie w ramionach.

- Tak lepiej, prawda? - Sąsiad z zadowoleniem

zsunął czapkę na tył głowy.

- O wiele lepiej. - Susan uśmiechnęła się do

niego nieśmiało i po raz pierwszy przyjrzała mu

się dokładnie. Odkryła, że jest bardzo przystojny.

Na pewno wiele kobiet urzekły jego figlarne nie­

bieskie oczy i męska uroda. Był mocno opalony,

założyłaby się jednak o całomiesięczną pensję, że

nie zawdzięcza tego żadnym aparatom. Po prostu

musiał spędzać dużo czasu na powietrzu, co świa­

dczyło o tym, że nie pracował. Przynajmniej nie

w biurze. Już wcześniej zastanawiała się, kim też

może być.

- Powinienem się chyba przedstawić - powiedział,

siadając w drugim rogu kanapy. - Jestem Nate

Townsend.

- Susan Simmons. - Wyciągnęła do niego rękę.

- Przepraszam za cały ten harmider. Właśnie po­

znajemy się bliżej z moją siostrzenicą i - o Boże!

- zapowiada się długi weekend, proszę więc o cierp­

liwość.

- Będziesz się opiekować dzieckiem przez cały

weekend?

- Dwa dni i dwie noce. - W ustach Susan za­

brzmiało to niemal jak dożywocie. - Moja siostra

wybrała się z mężem w drugą podróż poślubną.

Zwykle moi rodzice opiekują się Michelle i uwielbiają

to, ale wyjechali do przyjaciół na Florydę.

- To miło z twojej strony, że zaofiarowałaś im się

z pomocą.

- To nie był mój pomysł - wolała sprostować

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

13

Susan. - Chyba łatwo się zorientować, że nie jestem

typem macierzyńskim.

- Podeprzyj jej lepiej plecki - powiedział, patrząc

na Michelle.

Susan próbowała postąpić zgodnie z jego radą, ale

było jej niewygodnie trzymać siostrzenicę, butelkę

i całą resztę.

- Dobrze ci idzie.

- Jasne - mruknęła. Czuła się jak ktoś, kto mając

dwie lewe nogi, zmuszony jest nagle odtańczyć główną

partię solową w Jeziorze Łabędzim.

- Odpręż się.

- Już ci powiedziałam, że wypadam raczej słabo

w roli matki. Jeśli uważasz, że potrafisz zrobić to

lepiej, proszę, nakarm ją.

- Kiedy naprawdę świetnie sobie radzisz. Nie

denerwuj się.

Wcale sobie dobrze nie radziła i wiedziała o tym,

nie oczekiwała jednak niczego lepszego.

- Kiedy jadłaś ostatni raz?

- Słucham?

- Wyglądasz na głodną.

- Ale nie jestem.

- Myślę, że jesteś. Nie martw się, ja się tym zajmę.

- Przeszedł śmiało do kuchni i otworzył lodówkę.

- Poczujesz się o niebo lepiej, gdy będziesz miała

pełny żołądek.

Susan wzięła Michelle na ręce i poszła za nim.

- Nie możesz tak po prostu wchodzić tu sobie i...

- Chyba nie mogę - wymamrotał z głową w lodów­

ce. - Czy wiesz, że nie ma tu nic poza otwartą wodą

sodową i słoikiem marynaty?

- Na ogół jadam na mieście.

Michelle chlipnęła, kończąc butelkę. Susan szybko

wyjęła smoczek z jej ust. Dziecko miało oczy zamknięte.

Maleńki cud, pomyślała młoda kobieta. Pewnie bardzo

background image

14

DESZCZOWE POCAŁUNKI

się zmęczyło. Sama też odczuwała ogromne znużenie.

Był piątek, parę minut po siódmej, weekend dopiero

się zaczynał.

Odstawiwszy pustą butelkę na blat kuchenny, Susan

niezręcznie podniosła Michelle ramię i delikatnie

poklepywała ją po plecach, póki dziecku się nie odbiło.

Nate zaśmiał się cicho, a gdy Susan spojrzała

na niego, odkryła, że przygląda jej się z ciepłym

uśmiechem.

- Jeszcze trochę, a nabierzesz dużej wprawy.

Wzburzona, spuściła wzrok. Nie lubiła, gdy męż­

czyźni patrzyli na nią w ten sposób, oceniając wielkość

jej nosa czy zarys brwi. Większość mężczyzn uważa,

że posiadają rzadki dar intuicji i potrafią określić

charakter kobiety na podstawie jej wyglądu. Niestety,

według utartych kanonów, Susan trudno było nazwać

pięknością. Miała głęboko osadzone ciemne oczy

i wydatne kości policzkowe. Nos, łączący się w prostej

linii z czołem, oraz pełne usta nadawały jej wygląd

greckiej rzeźby. Nie jestem ładna, pomyślała, najwyżej

interesująca.

Nagle Michelle poruszyła się i gaworząc wesoło,

sięgnęła pulchną rączką do ciemnych włosów Susan.

Jakimś cudem zdołała wyciągnąć szpilki z jej koka

i długie pasma włosów spłynęły swobodnie na ramiona

dziewczyny. Jedną z rzeczy, do których Susan przy­

kładała ogromną wagę, był jej wygląd. Pomyślała, że

musi sprawiać dość dziwne wrażenie w kostiumie za

dwieście dolarów, białej poplamionej bluzce, z włosami

opadającymi na ramiona.

- Już od dawna czekałem na sposobność, by cię

poznać - powiedział Nate. Opierał się o bufet i widać

było, że czuł się jak w domu. - Ale na początku

widziałem cię kilka razy, a potem nasze drogi jakoś

się rozmijały.

- Ostatnio wiele pracowałam po godzinach. - Praw-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 15

dę mówiąc, Susane prawie zawsze pracowała po

godzinach, często też zabierała coś do roboty do domu.

Była niezwykle oddana, zaangażowana i pracowita.

Natomiast jej sąsiad nie wyglądał na człowieka obda­

rzonego powyższymi cechami. Podejrzewała, że Na-

te'owi Townsendowi wszystko przychodzi w życiu zbyt

łatwo. Nigdy nie widziała go bez baseballowej czapki

i nieodłącznej bluzy. Zastanawiała się, czy w ogóle ma

garnitur. Zresztą nawet gdyby go miał, zapewne nie

wyglądałby w nim dobrze. Nate Townsend był facetem,

do którego pasowała odzież sportowa, swetry.

Sprawiał wrażenie człowieka sympatycznego, przy­

jacielskiego, towarzyskiego, ale wyraźnie pozbawionego

ambicji. Nie istniało chyba nic, czego pragnąłby na

tyle mocno, by do tego dążyć.

- Cieszę się z naszego poznania - dodała Susan,

wracając do salonu i kierując się w stronę drzwi.

- Dziękuję bardzo za pomoc, ale jak sam powiedziałeś,

coraz lepiej daję sobie radę.

- Nieco inaczej to wyglądało, gdy przyszedłem.

- Początki zawsze są trudne. Czemu się ze mną

spierasz? Przecież sam byłeś zdania, że dobrze mi idzie.

- Skłamałem.

- Dlaczego?

Nate wzruszył obojętnie ramionami.

- Wyraźnie brakowało ci wiary we własne siły,

chciałem cię więc podnieść na duchu.

Susan popatrzyła nań ze złością, urażona jego

podejściem. A więc taki jest ten-miły-sąsiad-zza-ściany!

- Nie potrzebuję twojej łaski.

- Może ty nie - zgodził się - ale Michelle z pew­

nością tak. Biedne dziecko było głodne, a tobie nawet

nie przyszło to do głowy.

- Domyśliłabym się.

Spojrzenie Nate'a wyrażało powątpiewanie co do

jej inteligencji i Susan znów zmarszczyła brwi.

background image

16

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Otworzyła drzwi zbyt mocnym szarpnięciem i odrzuciła

włosy przez ramię z wdziękiem, którego mogłaby jej

pozazdrościć paryska modelka.

- Dziękuję, że wpadłeś - powiedziała chłodno - ale

jak widzisz, wszystko gra.

- Skoro tak uważasz. - Uśmiechnął się zdawkowo

i wyszedł, nie mówiąc już ani słowa.

W chwilę później zza ściany dobiegły ją dźwięki

muzyki. To Nate słuchał włoskiej opery. Przynajmniej

podejrzewała, że to włoska opera, co było fatalnym

zbiegiem okoliczności, natychmiast bowiem zaczęła

myśleć o spaghetti i o tym, jak jest strasznie głodna.

- Dobra, Michelle - powiedziała, uśmiechając się

do małej - teraz musimy nakarmić twoją ciocię.

- Udało jej się bez większych trudności rozstawić

wysokie krzesełko z blatem i posadzić w nim siost­

rzenicę, po czym zajęła się sprawdzaniem zawartości

zamrażarki.

Michelle najwyraźniej zaakceptowała sytuację, czemu

dała wyraz, uderzając rączkami o blat.

- Słyszałaś, co on powiedział? - Susan wciąż jeszcze

kipiała gniewem - W pewnym sensie miał rację, ale

nie musiał się tak wywyższać

Michelle ponownie wyraziła aprobatę dla słów

ciotki. Grube mury tłumiły radosne dźwięki muzyki,

Susan uchyliła więc rozsuwane drzwi prowadzące na

balkon, oddzielony od balkonu sąsiada betonowym

przepierzeniem. Zapewniało ono co prawda odosob­

nienie, teraz jednak nie pozwalało przeniknąć głosom

zespolonym w triumfalnej pieśni

Susan rozsunęła całkiem drzwi i wyszła na balkon.

Wieczór był chłodny, lecz przyjemny. Zachodzące

słońce rzucało złociste cienie na malownicze wybrzeże.

- Michelle - powiedziała cicho, wróciwszy do kuchni

- on gotuje coś, co pachnie jak lasagna lub spaghetti.

- Zaczęło jej burczeć w brzuchu, otworzyła więc

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

17

ponownie zamrażarkę i wyjęła z niej meksykańską

potrawę, z której poprzednio zrezygnowała. I tym

razem nie wyglądała ona zachęcająco.

Do kuchni napłynął smakowity aromat czosnku.

Susan odwróciła swój klasyczny grecki nos w kierunku

otwartych drzwi balkonu niczym marionetka szarpnięta

za sznurek i kilkakrotnie wciągnęła powietrze.

- To bez wątpienia coś włoskiego, pachnie wręcz

bosko.

Michelle znów poklepała rączkami o blat.

- Obsmażany chleb z czosnkiem - oznajmiła Susan

i odwróciła się do siostrzenicy, na której nie zrobiło

to chyba szczególnego wrażenia. Cóż, ona była

najedzona.

Wbrew swym chęciom, Susan włożyła zamrożone

danie do kuchenki mikrofalowej i ustawiła wyłącznik

czasowy. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi i zjeżyła

się cała, patrząc na Michelle, jak gdyby dziewięcio­

miesięczne niemowlę mogło podpowiedzieć, kogo tym

razem licho niesie.

Był to znowu Nate z talerzem spaghetti i kieliszkiem

czerwonego wina.

- Czy już zrobiłaś sobie coś do jedzenia? - spytał.

Po raz pierwszy w życiu Susan nie mogła oderwać

oczu od ogromnego talerza, kopiasto wyładowanego

parującym makaronem, grubo polanym czerwonym

sosem. Wyglądało to bardzo apetycznie. Wszystko

posypane było parmezanem, a na brzegu talerza

leżała, pachnąca czosnkiem, potężna kromka bułki

paryskiej.

- Ja... właśnie odgrzewałam mrożonkę. - Machnęła

ręką w stronę kuchni.

- Zachowałem się okropnie - rzekł, wyciągając do

niej rękę z talerzem. - Przynoszę ci gałązkę oliwną.

- To... dla mnie? - Oderwała wreszcie wzrok od

talerza, zastanawiając się, czy Nate kpi z niej, wiedząc,

jak jest głodna.

background image

18

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Podał jej spaghetti

- Sos gotował się na wolnym ogniu przez całe

popołudnie. Lubię udawać, że jestem czymś w rodzaju

mistrza kucharskiego. Od czasu do czasu wyżywam

się w kuchni.

- To miłe. - Oczyma wyobraźni zobaczyła, jak

stoi w kuchni, mieszając sos, podczas gdy reszta

świata toczy walkę, by zarobić na życie. Złagodniała

nieco, przepraszając go w myśli. Bez dalszych ceregieli

pomaszerowała do kuchni, wzięła widelec i klapnęła

na krzesło. Powinna chyba zjeść, póki jest ciepłe!

- Pycha! - wykrzyknęła po pierwszym kęsie.

Nate wyjął z kieszonki koszuli skórkę od chleba

i dał ją Michelle.

- To dla ciebie, malutka.

Gdy Michelle żuła z zadowoleniem skórkę, Nate

wyciągnął krzesło i usiadł naprzeciwko Susan, która

była zbyt pochłonięta delektowaniem się kolacją, by

cokolwiek zauważyć, dopóki Nate nie zmrużył oczu.

- Czy coś się stało - spytała. Wytarła usta serwetką

i upiła łyk wina.

- Coś czuję.

Z jego miny wywnioskowała, że nie jest to nic

przyjemnego.

- Może to moja mrożonka? - powiedziała z na­

dzieją, choć wiedziała już z całą pewnością, że to coś

innego.

- Obawiam się, że nie.

Susan wyprostowała się i powoli położyła widelec

obok talerza.

- Ktoś chyba musi - powiedział Nate zduszonym

głosem - zmienić pieluszkę Michelle.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Trzymając na biodrze świeżo umytą i przewiniętą

Michelle, Susan wyskoczyła z łazienki do wąskiego

korytarzyka, łapiąc spazmatycznie oddech.

- Dobrze się czujesz? - spytał Nate.

Skinęła głową i oparła się bezwładnie o ścianę,

czując lekki zawrót głowy. Zaczerpnęła kilkakrotnie

świeżego powietrza, wreszcie wyprostowała się i spró­

bowała uśmiechnąć.

- Chyba nie było aż tak źle?.

Susan spojrzała na niego.

- Powinnam była założyć maskę tlenową.

Nate roześmiał się serdecznie, nie wpłynęło to

jednak na poprawę humoru dziewczyny.,

- Po tym, czego właśnie doświadczyłam, nie jestem

w stanie zrozumieć, czemu ludzie nadal się rozmnażają.

- Wyjęła z szafki duży pojemnik ze środkiem dezyn­

fekcyjnym i wsunąwszy rękę do łazienki, szczodrze go

rozpyliła.

- Gdy z takim poświęceniem zajmowałaś się małą,

rozłożyłem łóżeczko dziecinne - powiedział wciąż

zbyt rozbawiony jak na gust Susan. - Gdzie je

postawić?

- Myślę, że salon będzie odpowiednim miejscem.

- Susan nie przywykła, by zależeć od innych, jej

podziękowanie było więc raczej wymuszone.

Poszła za mężczyzną do salonu, położyła Michelle

na brzuszku w przygotowanym łóżeczku i przykryła

ją kołderką ręcznej roboty. Dziecko nie zaprotestowało,

układając się wygodnie.Nate skierował się ku drzwiom.

19

background image

20

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Jesteś pewna, że sobie ze wszystkim poradzisz?

- Oczywiście. - Tak naprawdę Susan miała co do

tego duże wątpliwości, ale Michelle była jej siostrzenicą

i musiała rozwiązać ten problem sama. Nate i tak

zrobił już więcej, niż można było oczekiwać. - Dzięki

za kolację.

- Polecam się na przyszłość. - Zatrzymał się

w drzwiach i odwrócił do Susan. - Zostawiłem mój

numer telefonu na blacie w kuchni. Zadzwoń, jeśli

będziesz mnie potrzebowała.

- Dziękuję.

Uśmiechnął się do niej i wyszedł, a Susan stała

jeszcze przez parę minut, zatopiona w myślach o nim.

Uczucia miała zdecydowanie mieszane.

Zaczęła sortować rzeczy pozostawione przez siostrę,

ustawiając słoiki z pokarmem dla dziecka na kredensie

i wkładając butelki do lodówki.

Skończywszy prace w kuchni, poszła do łazienki

zanurzyła się w ciepłej wodzie, pozostawiając drzwi

uchylone na wypadek, gdyby Michelle się obudziła.

Po kąpieli poczuła się po niej znacznie lepiej.

Wróciła na palcach do salonu i zabrała zeń teczkę

i gruby plik dokumentów. Przystanęła na moment,

spoglądając na śpiącą siostrzenicę i delikatnie po­

gładziła ją po pleckach. Mała dziewczynka wyglądała

we śnie jak aniołek.

Nagle serce Susan przepełniła tęsknota, której nawet

nie potrafiła nazwać. Bardzo kochała siostrzenicę, ale

chodziło o coś więcej. Czas spędzony sam na sam

z Michelle wyzwolił w niej od dawna skrywane

pragnienie, nad którym dotąd nie mała czasu się

zastanawiać.

Stawiając na karierę zawodową, Susan zdawała

sobie sprawę, że rezygnuje z tej części samej siebie,

która pragnie mieć męża i dzieci. Nic nie przemawiało

za tym, by wyrzekła się założenia rodziny, ale wiedziała,

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 21

na co ją stać. Od czasu studiów było oczywiste, że

prowadzenie domu nie jest jej mocną stroną. Zwłaszcza

gdy porównywała siebie z Emily, która musiała się

chyba urodzić ze sciereczką do kurzu w jednej ręce

i książką kucharską w drugiej.

Susan nigdy nie żałowała swej decyzji, ale znajdowała

się w lepszej sytuacji od innych. Miała siostrę, która

zamierzała dostarczyć jej całą masę siostrzenic oraz

siostrzeńców i w zupełności ją to zadowalało.

Oddaliła się cichutko od łóżeczka i usiadłszy na

materacu, zaczęła zgłębiać szczegóły proponowanego

przez wydział programu marketingu. Pełna prezentacja

nastąpi w poniedziałek rano, do tego czasu chciała się

z nim dokładnie zapoznać i przygotować do dyskusji.

Gdy skończyła czytać sprawozdanie, przeszła znów

na palcach do swego biurka, stojącego w odległym

kącie salonu, i włożyła papiery do teczki.

Jeszcze raz zatrzymała się przy łóżeczku siostrzenicy.

Czując się nieco pewniej, wróciła do sypialni przekona­

na, że opiekowanie się dziećmi ma swoje dobre strony.

Zmieniła zdanie o wpół do drugiej w nocy, gdy

żałosne kwilenie wyrwało ją z głębokiego snu. Nie

wiedząc, od jak dawna to trwa, Susan omal nie

spadła z łóżka, spiesząc do maleństwa.

- Michelle - zawołała, idąc po omacku z wyciąg­

niętymi przed siebie rękami. - Idę, idę. Nie ma

powodu do paniki!

Zapalenie światła tylko pogorszyło sprawę. Mrużąc

oczy i idąc na oślep w stronę łóżeczka, Susan potknęła

się o stolik i krzyknęła głośno.

Michelle stała, trzymając się poręczy łóżka, z miną

tak nieszczęśliwą, jakby nie miała ani jednej przyjaznej

duszy na świecie.

- Co się stało, kochanie? - spytała czule Susan,

biorąc ją na ręce.

background image

22

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Michelle miała po prostu mokro, ale biedulka

musiała się przestraszyć gdy obudziła się w obcym

mieszkaniu. Susan nie mogła mieć do niej o to

pretensji.

- W porządku, zajmiemy się po raz wtóry tym

pieluchowym interesem.

Położyła na blacie w łazience gruby ręcznik, a na

nim dziewczynkę. Gdy była mniej więcej w połowie

zmiany pieluch, zadzwonił telefon. Nie mogła zostawić

dziecka, a trudno byłoby zanieść je w tym stanie do

kuchni. Ktokolwiek dzwonił o tej porze nocy, mógł

zostawić wiadomość automatycznej sekretarce.

Po chwili telefon umilkł,. natomiast rozległo się

głośne pukanie do drzwi frontowych. Dźwigając świeżo

przewiniętą i wypudrowaną Michelle, Susan zerknęła

przez dziurkę od klucza i dostrzegła za drzwiami

Nate'a ze skwaszoną miną.

- Nate - powiedziała zdumiona, otwierając drzwi.

Nie miała zielonego pojęcia, czego może od niej

chcieć o tej porze.

Był boso, miał na sobie czerwony szlafrok w szkocką

kratę. Potargane włosy świadczące o tym, że musiał

zerwać się z łóżka, przypomniały Susan, że sama

musi wyglądać podobnie.

- Czy z Michelle wszystko w porządku? - warknął,

mimo iż miał przed sobą niewątpliwy dowód, że tak

właśnie jest. Nie czekając na odpowiedź, dodał

oskarżycielskim tonem: - Nie podnosiłaś słuchawki.

- Nie mogłam. Zmieniałam właśnie małej pieluchę.

Nate zawahał się, po czym spytał:

- W takim razie, czy ty się dobrze czujesz?

Skinęła głową, udało jej się nawet podnieść prawą

dłoń, co było dość trudne, ponieważ trzymała w ra­

mionach dziecko.

- Jakoś przeżyłam.

- Dobrze. Co się stało? Dlaczego Michelle płakała?

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

23

- Nie jestem pewna, może się przeraziła, obudziwszy

się w obcym mieszkaniu.

- Nasz widok przeraził ją pewnie jeszcze bardziej.

Susan wcale nie miała ochoty przejrzeć się w lustrze.

Potargane, splątane włosy opadały jej na ramiona

lśniącą falą. Tak się śpieszyła do Michelle, że nie

włożyła pantofli ani szlafroka.

Mała, najwyraźniej szczęśliwa, że stała się ośrodkiem

zainteresowania, wyciągnęła rączki do Nate'a. Susan

poczuła się urażona niestałością dziecka. Przecież to

ona przewijała je i karmiła, a nie Nate.

- To mój męski wdzięk - wyjaśnił, najwyraźniej

zachwycony.

- Raczej kolor twojego szlafroka.

Cokolwiek to było, Michelle przytuliła się do

mężczyzny niczym do odzyskanego niespodziewanie

przyjaciela. Susan skorzystała z okazji, by pójść po

szlafrok przewieszony przez oparcie łóżka. Gdy wróciła

do salonu, zastała Nata siedzącego na kanapie

z nogami opartymi o stolik.

- Czuj się jak w domu - mruknęła. Zawsze miała

nie najlepszy humor, gdy ją zrywano ze snu.

- Nie ma powodu do irytacji - uśmiechnął się do

niej Nate.

- Owszem, jest - zrobiła poważną minę, zepsuła

jednak cały efekt, ziewając głośno. Przesłaniając usta

wierzchem dłoni, osunęła się na fotel naprzeciwko

niego i odgarnęła włosy z twarzy.

- Powinnaś częściej nosić włosy rozpuszczone

- powiedział, przyglądając jej się.

- Zawsze je upinam! - odparła ze złością.

- Zauważyłem. Szczerze mówiąc, tak ci jest bardziej

do twarzy.

- Na miłość boską! - wykrzyknęła. - Czy masz mi

również zamiar radzić, jak się ubierać?

- Mogę.

background image

24

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Powiedział to z czarującym uśmiechem, neutralizu­

jącym odrobinę złośliwości ukrytej w tym stwierdzeniu.

- Nie musisz chyba chodzić codziennie w kostiumie?

Spróbuj czasem włożyć sukienkę - plisowaną, ozdo­

bioną koronką, z guziczkami.

Już miała na końcu języka ostrą odpowiedź,

stwierdziła jednak, że nic to nie da. Arogancja, jaką

zaprezentował, była dość typowa dla przystojnych

mężczyzn.

- Nie masz zamiaru się ze mną spierać?

- Nie - odparła, kręcąc przecząco głową.

Milczał przez chwilę, mrużąc oczy, po czym znów

uśmiechnął się do niej ujmująco.

- To coś nowego!

- Miło mi, że wreszcie coś ci się we mnie podoba.

- Nie powinienem był robić uwag na temat twoich

włosów i ubrań.

- Nie musisz się martwić, że zraniłeś moje uczucia

- powiedziała lekceważąco. - Odznaczam się wielkim

hartem ducha.

- Hm. Taka wytrzymała. Zabrzmiało, jakbyś mó­

wiła o oponie nie do zdarcia.

- Muszę być bardziej wytrzymała od niej.

Twarz Nate'a wyrażała współczucie.

- Dlaczego?

- Mam na codzień do czynienia z mężczyznami

twojego pokroju.

- Mojego pokroju?

- Właśnie tak. Przez siedem lat musiałam walczyć

z przestarzałymi fałszywymi stereotypami, ale nau­

czyłam się zachowywać zimną krew.

Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.

Susan poczuła się w obowiązku wytłumaczyć mu.

- Dam ci kilka przykładów. Otóż, jeśli mój kolega

biurowy płci męskiej ma bałagan na biurku, wszyscy

wyciągają z tego wniosek, że jest okropnie zapraco-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 25

wany. Jeśli dotyczy to mnie, uważają to za objaw

dezorganizacji.

Nate wyprostował się i chciał chyba coś jej na to

odpowiedzieć, ale Susan była tak rozgorączkowana

tematem, że nie dała mu dojść do słowa.

- Jeśli mężczyzna w moim biurze żeni się, jest to

korzystne, ponieważ się ustatkuje i stanie wydajniej­

szym pracownikiem. Jeśli natomiast wychodzi za mąż

kobieta, kierownictwo uważa to za początek końca,

zakłada bowiem, że natychmiast zechce mieć dziecko

i odejdzie. Awans dostaje w ostatniej kolejności,

niezależnie od kwalifikacji. Gdy mężczyzna odchodzi

na lepszą posadę, wszyscy mu gratulują, wykorzystuje

bowiem możliwość zrobienia kariery, ale gdy dotyczy

to kobiety, wzruszają ramionami, mówiąc, że na

kobietach nie można polegać.

Gdy skończyła, Nate nie odzywał się przez chwilę.

- Podchodzisz do tego bardzo emocjonalnie - po­

wiedział wreszcie.

- Gdybyś był kobietą, też byś tak reagował.

Michelle zainteresowała się stópkami swoich śpiosz­

ków i bawiła się nimi, zupełnie zafascynowana. Nigdy

dotąd Susan nie widziała kogoś tak przytomnego

o tej skandalicznej porze.

- Jeśli zgasisz światło, może zrozumie aluzję - po­

wiedział Nate, nieudolnie próbując ukryć ziewnięcie.

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego - powiedziała

Susan. - Naprawdę nie musisz tu siedzieć. Daj mi ją.

- Wyciągnęła ramiona do Michelle, która zakwiliła

i przylgnęła mocniej do Nate'a. Susan jeszcze dotkliwiej

odczuła swą nieprzydatność.

- Nie przejmuj się mną. Jest mi wygodnie - uspokoił

ją Nate.

- Ale... - Czuła, jak żar oblewa jej policzki. Spuściła

oczy, żałując swego wybuchu sprzed kilku minut.

- Posłuchaj, przykro mi z powodu tego, co powie-

background image

26

DESZCZOWE POCAŁUNKI

działam. To, co dzieje się w biurze, nie ma nic do

tego, że jesteśmy sąsiadami.

- Wobec tego wyrównaliśmy rachunki.

- Jak to?

- Nie powinienem był robić uwag o twoich wło­

sach czy sposobie ubierania się. - Zawahał się,

po czym uśmiechnął się do niej ciepło. - A więc

- przyjaźń?

- Przyjaźń - roześmiała się mimo zmęczenia Susan.

Michelle zafikała radośnie nóżkami, gaworząc

głośno.

Susan wstała i przygasiła lampę, po czym przykryła

dziecko kołderką. Sama też poczuła chłód, okryła się

więc wełnianym szałem, który Emily zrobiła dla niej

na drutach na gwiazdkę w ubiegłym roku.

Przyćmione światło stwarzało intymną atmosferę

i nagle Susan zaproponowała nieśmiało:

- Może zaśpiewam małej? Powinno jej to pomóc

zasnąć.

- Jeśli ktoś tu ma zaśpiewać, to na pewno ja

- powiedział zdecydowanie zbyt szybko.

Ku jej zdziwieniu Nate miał głos melodyjny i kojący.

A już zupełnie ją zaskoczyło, że znał mnóstwo piosenek

odpowiednich dla dzieci. Nie tyle dziecięcych, ile

łatwo wpadających w ucho, z rodzaju tych, których

przez lata słuchała w radio. Poczuła, jak oczy jej się

zamykają, walczyła ze snem. Głos mężczyzny przeszedł

niemal w szept, brzmiący ciepło i pieszczotliwie. Zbyt

pieszczotliwie. I swojsko, jak gdyby należeli do siebie

we trójkę, co było śmieszne, spotkała bowiem Nate'a

kilka godzin temu. Był jej sąsiadem i nic poza tym.

Nie mieli nawet czasu, by się dobrze poznać, a Michelle

jest jej siostrzenicą, nie córką.

Ale marzenie trwało, niezależnie od tego jak bardzo

chciała je odpędzić. Nie mogła przestać myśleć, jak

dobrze byłoby dzielić życie z mężem i dziećmi. Oczy

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 27

jej się jednak zamykały, choć usiłowała nie dać opaść

powiekom na dłużej niż parę chwil.

Susan obudził ból w karku. Chciała poprawić

poduszkę, ale zorientowała się, że jej nie ma. Zamiast

w łóżku spała skulona w fotelu. Niechętnie, powoli

otworzyła oczy i spostrzegła, że Nate śpi na kanapie,

z odrzuconą do tyłu głową, chrapiąc głośno. Michelle

spała słodko w jego ramionach.

Minęła dobra chwila, zanim przyszła całkiem do

siebie. Gdy zdała sobie sprawę, że słońce zagląda do

pokoju przez duże okna, zamknęła ponownie oczy.

Był już ranek. Ranek! Nate spędził noc w jej

mieszkaniu!

Wzburzona, usiadła prosto w fotelu i odpędzając

resztki snu, zaczęła się zastanawiać. Pomysł, by obudzić

Nate'a, nie należał chyba do najlepszych. Z pewnością

poczuje się równie głupio jak ona, gdy zorientuje się,

że przespał pół nocy w jej salonie. W dodatku szal,

którym była przykryta, okręcił się jakimś cudem

wokół jej bioder i nóg. Mrucząc coś pod nosem,

Susan zaczęła go szarpać, chcąc się uwolnić.

Jej szamotanina wyrwała Nate'a ze słodkiej drzemki.

Poruszył się, spojrzał w jej kierunku i zamarł. Zamrugał

kilkakrotnie oczyma i utkwił w niej wzrok, jak gdyby

był pewien, że rozpłynie się w powietrzu, jeśli będzie

patrzył na nią odpowiednio długo.

Susan, której udało się wstać, robiła wszystko, by

wyglądać godnie, było to jednak raczej niemożliwe,

ponieważ wciąż pętał ją szal.

- Gdzie ja jestem? - spytał w oszołomieniu Nate.

- Ee... w moim mieszkaniu.

- Tego się obawiałem. - Ponura mina Nate'a

w innych okolicznościach byłaby komiczna, teraz

jednak żadnemu z nich nie było do śmiechu.

- Ja... chyba zasnęłam - Susan przerwała krępującą

background image

28 DESZCZOWE POCAŁUNKI

ciszę. Uwolniła się wreszcie od szala i trzymała go

przed brzuchem niczym tarczę.

- Ja również - mruknął Nate.

Michelle obudziła się i próbowała usiąść. Rozejrzała

się i wyraźnie nie spodobało jej się to, co zastała.

Zaczęła jej drżeć dolna warga.

- Michelle, wszystko w porządku - powiedziała

szybko Susan, próbując uprzedzić przeraźliwy krzyk.

- Zostałaś na weekend z ciocią, pamiętasz?

- Myślę, że ma mokro - podsunął Nate, gdy

Michelle zaczęła cicho kwilić. Zaklął pod nosem

i szybko podniósł małą ze swych kolan. - Nawet

jestem pewien. Weź ją ode mnie.

Susan sięgnęła równocześnie po dziecko i po suchą

pieluchę, nie na wiele się to jednak zdało. Michelle

postanowiła uświadomić im, że nie znosi żadnych

zmian w swoim rozkładzie, jak również nie lubi

budzić się rano w ramionach obcego człowieka. Swą

dezaprobatę wyraziła głośnym histerycznym krzykiem.

- Pewnie jest też głodna - zasugerował Nate,

próbując strzepnąć wilgoć ze swego szlafroka.

- Błyskotliwa uwaga - zauważyła sarkastycznie

Susan, niosąc Michelle do łazienki.

- Widzę, że humor ci z rana nie dopisuje - odciął się.

- Napiłabym się kawy.

- Świetnie. Zaparzę dla nas kawę i podgrzeję butelkę

dla Michelle.

- Najpierw powinna zjeść kaszkę - zawołała Susan.

- Przynajmniej tak życzyła sobie Emily.

- Nie sądzę, by jej to robiło różnicę. Jest głodna.

- Dobrze, dobrze - odkrzyknęła Susan z łazienki.

- Podgrzej jej mleko, jeśli chcesz.

Zrobiła błąd, podnosząc głos. Michelle wyraźnie

nie miała rankiem lepszego humoru niż jej ciotka.

Fikała ze złością tłustymi nóżkami tak szybko, że

zmiana pieluszki stała się czynnością prawie niewy-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 29

konałną. Susan była coraz bardziej zdenerwowana.

Wreszcie opadające na ramiona włosy przyciągnęły

uwagę dziewczynki. Złapała za lok, przestając krzyczeć

na wystarczająco długą chwilę, by zaczerpnąć haust

powietrza.

- Czy chcesz, żebym odebrał? - usłyszała wołanie

Nate'a.

- Co odebrał?

Nie było to widać nic ważnego, nie odpowiedział jej

bowiem. Jednakże po chwili stanął w drzwiach łazienki.

- To do ciebie - powiedział.

- Co jest do mnie?

- Telefon.

Słowo to odbiło się echem w jej głowie.

- Czy... czy rozmówca się przedstawił? - spytała

wysokim, załamującym się głosem. Musiał to być

ktoś z biura, stanie się teraz- obiektem plotek przez

następnych kilka miesięcy.

- Ktoś o imieniu Emily.

- Emily! - powtórzyła. To było nawet gorsze. Jej

siostra zasypie ją pewnie gradem kłopotliwych pytań.

- Cześć - powiedziała, starając się, by zabrzmiało

to równie niedbale jak zwykle.

- Kto odebrał telefon? - spytała siostra bez

zbędnych wstępów.

- Mój sąsiad, Nate Townsend. Mieszka tuż obok.

- Finezja, z jaką przemyciła to genialne wyjaśnienie,

zadziwiła nawet ją samą. Co gorsza, była gotowa

wygadać się, że Nate spędził u niej noc, powstrzymała

się jednak w ostatniej chwili.

- Nie znam go, prawda?

- Mojego sąsiada? Nie, nie znasz.

- Ma miły głos.

- Posłuchaj, chcesz spytać o dziecko, prawda?

- Susan pragnęła skończyć jak najszybciej rozmowę.

- Nie martw się, panuję nad sytuacją.

background image

30 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Czy to słychać płacz Michelle? - spytała z niepo­

kojem siostra.

- Tak. Właśnie się obudziła i jest trochę głodna.

- Nate spacerował po kuchni, trzymając małą na

ręku i czekając, kiedy Susan skończy rozmowę.

- Moja biedulka. Powiedz mi, kiedy poznałaś swego

sąsiada. Nie pamiętam, byś wspominała o kimś, kto

ma na imię Nate.

- Bardzo mi pomógł - powiedziała szybko Susan

i zmieniła temat. - Jak się miewacie z Robertem?

- Robert miał rację - westchnęła Emily. - Po­

trzebowaliśmy trochę czasu dla siebie. Czuję się tysiąc

razy lepiej, on też. Każde małżeństwo powinno się od

czasu do czasu gdzieś wypuścić, ale nie każdy ma

taką fantastyczną siostrę, jak ja.

- Dobrze, dobrze, nie mówmy o tym. Och, butelka

Michelle już się podgrzała. Nie chciałabym ci przery­

wać, siostrzyczko, ale muszę się zająć dzieckiem.

Myślę, że mnie rozumiesz.

- Oczywiście.

- Zatem do zobaczenia jutro po południu. O której

przylatuje samolot?

- Pierwsza piętnaście. Pojedziemy z lotniska prosto

do ciebie i zabierzemy Michelle.

- Świetnie, wobec tego czekam na ciebie około

drugiej. - Jeszcze jeden dzień z Michelle. Jakoś

wytrzyma te dwadzieścia cztery godziny. Czy w tak

krótkim czasie może się zdarzyć coś złego?

Straciwszy cierpliwość, Nate wziął butelkę i wrócił

z Michelle do salonu. Susan przyglądała się przez

otwarte drzwi, jak włącza telewizor i sadowi się

wygodnie, jakby był tu zadomowiony od lat. Oglądając

jakiś program, wsunął smoczek do niecierpliwych ust

dziecka.

Emily paplała dalej, opowiadając jej, jak roman­

tycznie spędziła pierwszą noc w San Francisco. Susan

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 31

słuchała jednym uchem. Wpatrywała się w Nate'a,

który potargany, wymięty i bardzo zadowolony,

siedział w jej salonie, trzymając w ramionach niemowlę.

Widok ten zrobił niezwykłe wrażenie na Susan.

Chodziła na spotkania z różnymi mężczyznami

- dobrodusznymi, bogatymi, skomplikowanymi. Ale

obecne uczucie, pociąg, jaki odczuwała, były dla niej

kompletnym zaskoczeniem. Po latach, mimo randek,

Susan zawsze pieczołowicie strzegła swego serca. Nie

było to zresztą trudne, ponieważ nigdy nie spotkała

kogoś, kto by jej się naprawdę podobał. A ten

potargany, skwaszony facet, który siedział w salonie,

karmiąc jej siostrzenicę, pociągał ją bardziej niż

ktokolwiek do tej pory. Nie miało to najmniejszego

sensu. Nie mogło rozwinąć się między nimi żadne

głębsze uczucie - byli tak bardzo różni, jak galaretka

i beton. Poważny związek był ostatnią rzeczą, jakiej

by pragnęła.

Gdy wreszcie mogła odwiesić słuchawkę, przeszła

do salonu, czując się wyczerpana. Odgarnęła splątane

włosy z twarzy, zastanawiając się, czy powinna zabrać

Michelle z objęć Nate'a, by mógł wrócić do swego

mieszkania. Bez wątpienia jej siostrzenica znów

zaprotestuje.

- Twoja siostra nie leci linią Puget, prawda? - spytał

zasępiony. Wzrok miał utkwiony w ekranie telewizora.

- Czemu pytasz?

- Jeśli tak, wpadłaś w kłopoty. I to duże. W wia­

domościach podali, że strajkują tam pracownicy

utrzymania ruchu. Do szóstej wieczorem wszystkie

samoloty mają być na ziemi.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Jeśli to żart - powiedziała ze złością Susan - to

w złym guście.

- Czy pozwoliłbym sobie na taki żart?

Susan osunęła się na poduszkę z rozpaczliwym

westchnieniem.

- Zadzwonię lepiej do Emily. - Założyła , że jej

siostra nie słyszała nic o strajku.

Wróciła po kilku minutach.

- No i co? - spytał Nate.

- Och, wiedziała o tym doskonale. Nic mi nie

wspomniała, żeby mnie nie martwić.

- Jak zamierza wrócić do Seattle?

- Zarezerwowali lot w innych liniach na wypadek,

gdyby coś takiego miało się zdarzyć.

- Bardzo rozsądnie.

- To cały mój szwagier. Emily wróci w niedzielę

po południu, tak jak obiecała. - Jeśli los tak zrządzi,

dodała w duchu, modląc się, by nie zaszło coś

nieprzewidzianego.

Los jednak zrządził inaczej.

W niedzielny poranek Susan miała podkrążone

oczy. Była wyczerpana fizycznie oraz psychicznie i od

nowa przekonana, że macierzyństwo jest zdecydowanie

nie dla niej. Przeszła ciężką próbę przez te dwie noce

i stwierdziła, że tęsknota za mężem i dziećmi nachodzi

ją tylko wówczas, gdy Michelle śpi lub je.

Nate przyszedł koło dziewiątej, przynosząc dary

- świeżo upieczone cynamonowe obarzanki, jeszcze

32

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 33

ciepłe, prosto z piekarnika. Stał w drzwiach, wysoki

i smukły, z uśmiechem, zdolnym zawojować nawet

najbardziej zapracowaną i oddaną firmie kobietę

interesu. Jeszcze raz Susan zadziwiła własna reakcja

na jego widok. Serce podeszło jej do gardła, natych­

miast zaczęła żałować, że nie miała czasu, by włożyć

na siebie coś elegantszego od wypłowiałego szlafroka.

- Wyglądasz okropnie.

- Dziękuję - odrzekła, podrzucając Michelle na

biodrze.

- Musiałaś mieć paskudną noc.

- Michelle marudziła przez cały czas. Wyrzyna jej

się nowy ząbek. Nie chciała w ogóle spać.

- Trzeba było zadzwonić do mnie - powiedział

Nate, ujmując ją pod łokieć i prowadząc do kuchni.

Naprawdę czuje się winny, że sam spędził spokojną

noc, pomyślała Susan, to po prostu śmieszne.

- Zawołać cię? Niby po co? Żebyś ty z kolei

chodził z nią przez całą noc? - Trzeba przyznać, że

Nate spędził sporo czasu w sobotę w mieszkaniu

Susan, pomagając jej, i ciąganie go jeszcze po nocy

byłoby nieprzyzwoitością z jej strony.

- O której przylatuje twoja siostra?

- Piętnaście po pierwszej. - Gdy mówiła te słowa,

zadzwonił telefon. Susan i Nate popatrzyli na siebie

bez słowa. Zanim jeszcze podniosła słuchawkę,

wiedziała, że usłyszy coś, czego najbardziej się obawiała.

- I co? - spytał Nate, gdy skończyła rozmowę.

Kryjąc twarz w dłoniach, oparła się bezsilnie

o ścianę.

- Powiedz coś,

- Ratunku!

- Ratunku?

- Tak - odrzekła, z trudem panując nad głosem.

- Samoloty Puget Air znalazły się na ziemi o czasie,

podanym w wiadomościach, natomiast Unie, w których

background image

34

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Robert i Emily zarezerwowali bilety, są tak przepeł­

nione, że najwcześniej mogą przylecieć jutro rano.

- Rozumiem.

- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęła. - Jutro jest

poniedziałek i muszę być w pracy!

- Zadzwoń, że jesteś chora.

- Nie mogę - burknęła, wściekła, że w ogóle

sugeruje coś podobnego. - Wydział marketingu

przygotował na jutro prezentację i muszę tam być.

- Dlaczego?

Utkwiła w nim gniewne spojrzenie. Nie ma sensu

oczekiwać, że Nate zrozumie coś tak ważnego jak

prezentacja sprzedaży. Wyglądało na to, że nie

pracował, nie musiał troszczyć się o swą karierę.

Dlatego prawdopodobnie nie był w stanie zrozumieć,

że kobieta na kierowniczym stanowisku musi dokładać

wielu starań, by udowodnić, ile jest warta.

- Wcale się nie wymądrzam, Susan - powiedział

z doprowadzającym ją do szału spokojem. - Naprawdę

chcę po prostu wiedzieć, czemu to spotkanie jest

tak ważne.

- Bo jest! Nie sądzę, byś docenił wartość czegoś

takiego, ale przyjmij do wiadomości, że muszę tam być.

Nate podniósł głowę i potarł leniwie dłonią szczękę.

- Po pierwsze, odpowiedz mi na pytanie. Czy za

pięć lat będziesz mogła powiedzieć, że to spotkanie

było dla ciebie ważne?

- Nie wiem. - Przycisnęła dwoma palcami nasadę

nosa. Spała niespełna trzy godziny, a Nate zadawał

beznadziejne pytania.

- Gdybym był na twoim miejscu, nie przepraco­

wywałbym się tak - powiedział lekceważąco. - Jeśli

nie będzie cię jutro na prezentacji, przeniosą ją na

wtorek.

- Innymi słowy - wymówiła cicho Susan - uważasz,

że nie ma się czym przejmować.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 35

- Trafiłaś w sedno. No więc - spytał - co zamierzasz

zrobić?

Susan nie była pewna. Zamknęła oczy, by się

skoncentrować. Narzuć sobie dyscyplinę, nakazała

sobie. Zachowaj spokój, to najważniejsze ze wszy­

stkiego.

- Odwołam moje spotkania wcześnie rano i pójdę

na prezentację - postanowiła rozsądnie.

- A co z Michelle? Wynajmiesz do niej opiekunkę?

Opiekunka wynajęta przez opiekunkę. Pomysł jak

z powieści, może nawet do wprowadzenia w życie,

niestety Susan nie znała nikogo, kto się tym zajmuje.

W tym momencie podjęła decyzję. Zabierze Michelle

ze sobą.

Tak jak przewidywała, jej przyjazd do H&J Lima

wywołał sensację. Dokładnie o dziesiątej rano w po­

niedziałek wysiadła z windy. W jednej ręce ściskała

czarną, skórzaną teczkę, drugą przytrzymywała na

biodrze Michelle. Z podniesioną wysoko głową

przemaszerowała po dębowym parkiecie, mijając długie

szeregi pokoików bez drzwi oraz półek zapełnionych

grubymi segregatorami. Niektórzy pracownicy wstali

od biurek, by się jej przyjrzeć. Przez całą drogę

towarzyszyły jej przyciszone szepty.

- Dzień dobry, panno Brooks - powiedziała rześkim

głosem, wchodząc do swego biura z torbą pieluch

przewieszoną przez ramię niczym worek z amunicją.

- Dzień dobry, panno Simmons.

Susan zauważyła, że jej sekretarka - co przynosiło

jej chlubę - nie mrugnęła nawet okiem. Była świetnie

wyszkolona - na podstawie jej zachowania można by

wywnioskować, że Susan regularnie zjawia się w pracy

z dziewięciomiesięcznym niemowlęciem na rękach.

Postawiwszy torbę z pieluchami na podłodze, Susan

usiadła przy ogromnym orzechowym biurku. Michelle,

background image

36

DESZCZOWE POCAŁUNKI

której na razie dopisywał humor, siedziała jej na

kolanach, rozglądając się radośnie po królestwie ciotki.

- Podać kawę? - spytała panna Brooks.

- Tak, proszę.

- Czy pani, eee... - dodała po chwili milczenia

sekretarka.

- To moja siostrzenica, Michelle, panno Brooks.

Kobieta skinęła głową.

- Czy Michelle też się czegoś napije?

- Nie, dziękuję bardzo. Czy jest jakaś pilna kore­

spondencja?

- Nic, co nie mogłoby poczekać. Odwołałam pani

spotkania o ósmej i o dziewiątej - oznajmiła sekretarka.

- Gdy rozmawiałam z panem Adamsem, spytał, czy

mogłaby pani umówić się z nim jutro na drinka

o szóstej wieczorem.

- Owszem, pasuje mi. - Stary rozpustnik chciałby

załatwiać z nią wszystkie interesy poza biurem. Tym

razem zgodziła się na jego warunki, ponieważ była

zmuszona odwołać ranne spotkanie, ale następnym

razem tak łatwo mu nie pójdzie. Nigdy nie interesował

jej Andrew Adams, który był gruby, łysawy i skoń­

czenie nudny.

- Czy będę teraz pani do czegoś potrzebna?

- Nie, dziękuję.

Tak jak przewidywała, spotkanie z wydziałem

marketingu było istną katastrofą. Prezentacja trwała

dwadzieścia minut, a w tym krótkim czasie Michelle

zdążyła rozebrać wieczne pióro Susan, poodpinać

guziki u jej bluzki i rozpuścić włosy, misternie splecione

we francuski warkocz. Klaskała w dłonie, wydając

głośne okrzyki. Pod koniec spotkania Susan musiała

dać nura pod własne biurko, by wyciągnąć stamtąd

siostrzenicę, raczkującą beztrosko pomiędzy nogami

siedzących.

Gdy Susan wreszcie dotarła do domu, czuła się, jak

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 37

gdyby wracała z pola walki. W taki dzień miała

straszliwą ochotę na jakiś czekoladowy, bardzo słodki

smakołyk. Na całym świecie nie znalazłaby się jednak

odpowiednia ilość słodkości, by pomóc jej przetrwać

jeszcze jeden taki ranek.

Ku zdziwieniu Susan, Nate czekał na nią na podeście

obok windy. Posłała mu jedno spojrzenie, czyniąc

usilne starania, by nie wybuchnąć płaczem.

- Widzę, że nie poszło najlepiej.

- Jak się tego domyśliłeś? - spytała sarkastycznie.

- Po trosze dlatego, że masz rozpuszczone włosy,

a pamiętam, że wolisz je nosić upięte. Poza tym twoja

bluzka jest źle zapięta i rozchyla ci się z przodu.

- Uśmiechnął się szatańsko. - Zastanawiałem się, czy

osoby twojego pokroju noszą koronkowe staniki.

Teraz już wiem.

Susan jęknęła, zasłaniając dłonią przód bluzki.

Mógł jej oszczędzić tego komentarza.

- Hej, dziecino - powiedział, zabierając małą

z ramion Susan. - Twojej cioci potrzebna jest chyba

chwila wytchnienia.

Odwróciwszy się, Susan zapięła bluzkę i wyjęła

z torebki klucze. Jej zawsze schludne, nieskazitelne

mieszkanie wyglądało, jakby przeszedł przez nie

huragan. Kocyki i zabawki były porozrzucane po

całym salonie. Chcąc być bliżej Michelle, Susan spała

na kanapie. Leżała tam wciąż jeszcze poduszka i koce

wraz z niebieskim żakietem od kostiumu, który musiała

zdjąć, bowiem Michelle ubrudziła cały rękaw musem

śliwkowym.

- Co tu się działo? - spytał Nate, rozglądając się

zdumionym wzrokiem po pokoju.

- Spędziłam trzy dni i trzy noce z Michelle, a ty się

jeszcze dziwisz??

- Usiądź - powiedział łagodnie. - Zrobię ci kawę.

Susan posłuchała go, zbyt wdzięczna, by się spierać.

background image

38

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Nate stanął jak wmurowany w progu kuchni.

- Co to za fioletowe świństwo na ścianach?

- Mus śliwkowy - poinformowała go Susan.

- W ten przykry sposób dowiedziałam się, że Michelle

nie cierpi śliwek.

Wygląd kuchni odzwierciedlał poranne zmagania

Susan. Przygotowania do wyjścia z Michelle do biura

zajęły jej prawie trzy godziny.

- Wiesz, czego mi trzeba? Podwójnego martini

- powiedziała do Nate'a, który przyniósł dwie

filiżanki kawy.

- Nie ma jeszcze nawet południa.

- Wiem o tym - odrzekła, opadając bezsilnie na

kanapę. - Czy jesteś sobie w stanie wyobrazić, czego

bym zażądała, gdyby była już druga?

Chichocząc pod nosem, Nate podał jej parującą

filiżankę. Michelle siedziała na podłodze, bawiąc się

z zadowoleniem zabawkami, które porozrzucała rano

ze złością.

Ku zdumieniu Susan, Nate usiadł obok niej i otoczył

ją ramieniem. Zesztywniała, ale jeśli nawet to zauważył,

nie dał nic po sobie poznać.

Susan czuła, jak rośnie w niej napięcie. Samo

wspomnienie porannego zebrania wystarczyło, by

podskoczyło jej ciśnienie, gdy jednak przeanalizowała

swoje odczucia, zdała sobie sprawę, że przyczyną jej

stanu jest bliskość Nate'a. Nie dlatego, by miała coś

przeciwko temu, że ją obejmował - raczej wręcz

przeciwnie. Przez te trzy dni spędzili ze sobą dużo

czasu i na przekór wszystkim swoim wcześniejszym

teoriom na temat sąsiada, zaczęło jej się podobać

jego niefrasobliwe podejście do życia. Ponieważ jednak

było ono diametralnie różne od jej własnego, fakt, że

Nate tak bardzo ją pociągał, stanowił rodzaj szoku.

- Czy chcesz porozmawiać o pracy?

Powoli wypuściła powietrze z płuc.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 39

- Nie, myślę, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy

zainteresowani zapomnieli o dzisiejszym spotkaniu.

Miałeś rację, powinnam była je odłożyć.

Złapawszy się stolika, by stanąć na nóżkach,

Michelle posuwała się wzdłuż jego krawędzi, póki nie

dotarła do wyciągniętych nóg Nate'a. Zaskoczyła ich

oboje, wyciągając do niego rączkę i obdarzając

uśmiechem, który stopiłby nawet lód.

- Och, spójrz! - wykrzyknęła z dumą Susan.

- Widać jej nowy ząbek.

- Gdzie, gdzie? - Nate posadził małą na kolanach,

zajrzał jej do buzi. Susan próbowała mu pokazać,

gdzie ma szukać ząbka, gdy nagle rozległy się trzy

niecierpliwe dzwonki do drzwi.

Susanna otworzyła je, wpuszczając Emily, która

jednym susem znalazła się obok małej.

- Córeńko! - zawołała. - Tak bardzo za tobą

tęskniłam!

Tuż za Emily wszedł Robert z bardzo zadowoloną

miną. Weekend wyraźnie posłużył obojgu. Nieważne,

że omal nie doprowadził do załamania psychicznego

Susan i nie zburzył jej kariery zawodowej.

- Ty jesteś Nate, prawda? - spytała Emily, siadając

obok niego na kanapie. - Moja siostra zbyt mało mi

o tobie opowiedziała.

- Kto się napije kawy? - przerwała jej Susan,

nerwowo zacierając dłonie. Tylko tego brakowało,

żeby jej siostra zaczęła się bawić w swatkę!

- Ja dziękuję - odpowiedział Robert.

- Założę się, że marzysz o tym, by spakować cały

ten majdan i pojechać do domu - powiedziała

z nadzieją Susan. Pochwyciła kątem oka spojrzenie

Nate'a - było oczywiste, że z trudem udaje mu się

powstrzymać śmiech z jej niezbyt subtelnej próby

pozbycia się z domu siostry wraz z całą rodziną.

- Susan ma rację - podchwycił Robert, rozglądając

background image

40

DESZCZOWE POCAŁUNKI

się po pokoju. Nigdy nie widział schludnego mieszkania

swej szwagierki w stanie takiego rozgardiaszu.

- Nie zdążyłam prawie porozmawiać z Nate'em

- zaprotestowała Emily. - Bardzo chciałam poznać

go bliżej.

- Będziemy mieli jeszcze niejedną okazję po temu.

Utkwił wzrok w Susan, a jego spojrzenie spowodo­

wało, że wstrząsnął nią dreszcz. Po raz pierwszy zdała

sobie sprawę, jak bardzo pragnie, by ten mężczyzna

ją pocałował.

Nagle Emily zauważyła, co się dzieje.

- Tak, myślę, że masz rację, Robercie - w jej głosie

zabrzmiało wyraźne rozbawienie. - Spakuję rzeczy

Michelle.

Gdy Susan wreszcie oderwała wzrok od Nate'a,

policzki miała zaróżowione ze zmieszania.

- Aha, czy wiesz, że Michelle nienawidzi śliwek?

- Nie miałam pojęcia - odrzekła Emily, gorliwie

pakując rzeczy córeczki.

Nate pomógł w zdemontowaniu łóżeczka oraz

wysokiego krzesełka i nie minęło dziesięć minut, gdy

mieszkanie Susan należało z powrotem do niej. Stała

pośrodku salonu, delektując się ciszą.

- Poszli sobie - powiedziała do Nate'a, który

został z nią w mieszkaniu.

- Jak stado żółwi.

Susan usłyszała to powiedzonko po raz pierwszy

od czasów dzieciństwa. Nie uważała go za szczególnie

zabawne, ale uśmiechnęła się, ponieważ on się uśmie­

chał.

- Znów jestem panią własnego życia - westchnęła.

Pewnie upłynie z miesiąc, zanim całkiem wrócić

do normy.

- Twoje życie należy do ciebie - zgodził się Nate,

bacznie ją obserwując.

Susan wolałaby przypisać łzy, które popłynęły jej

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

41

z oczu, jego badawczemu wzrokowi, ale wiedziała, że

ich przyczyna jest inna. Objąwszy się rękami w pasie,

podeszła do okna wychodzącego na Elliott Bay.

Biało-zielone statki sunęły z wolna po ciemnoszmarag-

dowej wodzie.

W nadziei, że Nate nic nie zauważył, otarła łzy

i odetchnęła głęboko, by się uspokoić.

- Susan?

- Patrzę sobie... na zatokę. Jest taka piękna o tej

porze roku. - Słyszała, że zbliża się do niej od tyłu,'

a gdy położył ręce na jej ramionach, z trudem

opanowała pokusę, by przytulić się do niego i wchłonąć

trochę jego siły.

- Ty płaczesz. To niepodobne do ciebie, prawda?

Co się stało?

- Nie wiem... - odpowiedziała, wstrząsana łkaniem.

- Nie mogę uwierzyć, że płaczę. Kocham tę malutką...

właśnie zaczynałyśmy się rozumieć... a jednocześnie...

o Boże, jestem zadowolona, że Emily już wróciła.

- Chwilę wcześniej Susan zdała sobie sprawę, jak

bardzo brakuje jej męża i rodziny.

Nate przesunął dłońmi po jej ramionach w najczul­

szej pieszczocie.

Nie odzywał się od dłuższego czasu, Susan była

więc przekonana, że robi z siebie kompletną idiotkę.

Nate miał rację. Rozpływanie się we łzach zupełnie

do niej nie pasuje. Ten nieoczekiwany wybuch uczuć

był z pewnością rezultatem porannych przejść w biurze

albo prawie nie przespanej nocy, a trochę tego, co

przyznała sama przed sobą, że poznała Nate'a.

Nate odwrócił ją ku sobie bez słowa i podniósłszy

jej brodę palcem, spojrzał głęboko w oczy. Jego

spojrzenie było tak czułe, tak pełne troski, że znów

zaczęła siąkać nosem.

Gdy wargi Nate'a dotknęły jej warg, Susan wydała

długie, ledwie dosłyszalne westchnienie. Zastanawiała

background image

42

DESZCZOWE POCAŁUNKI

się wcześniej, co by było. gdyby Nate ją pocałował.

Teraz wiedziała. Jego pocałunek był czuły i pełen

ciepła. Pełen słodyczy i nieskończenie delikatny, choć

elektryzujący.

Chyba uznał, że jedna próbka to za mało, gdyż

pocałował ją jeszcze raz, i tym razem to on westchnął.

Następnie puścił dziewczynę i cofnął się o krok.

Zaskoczona jego nagłym odruchem, Susan zachwiała

się lekko. Nate podtrzymał ją. Widocznie oprzytomniał

w tej samej chwili, co ona.

- Dobrze się czujesz? - spytał, marszcząc brwi.

Zamrugała kilkakrotnie powiekami, próbując jakoś

ukryć, że tak nie jest. Wszystko działo się zbyt

szybko. Serce galopowało jej niczym koń, który

poniósł. Nigdy w życiu nie pociągał jej do tego

stopnia żaden mężczyzna.

- Oczywiście, że tak - odparła zuchowato. - A ty?

Nie odpowiadał przez długą chwilę. Włożył ręce

do kieszeni i odsunął się od niej. Wyglądał na

zirytowanego.

- Nate? - szepnęła.

Rzucił jej gniewne spojrzenie. Potarłszy dłonią czoło,

przekręcił nieodłączną czapkę baseballową daszkiem

do tyłu.

- Myślę, że powinniśmy spóbować jeszcze raz.

Susan zorientowała się, o co mu chodzi, dopiero

gdy znów ją przytulił. Jego pierwsze pocałunki były

delikatne, ten natomiast miał zawładnąć jej zmysłami.

Usta Nate'a lgnęły do jej warg, póki kolana się pod

nią nie ugięły. Chcąc utrzymać równowagę, schwyciła

go za ramiona i choć najpierw usiłowała walczyć

z ogarniającym ją podnieceniem, po chwili poddała

mu się bez reszty.

Nate jęknął i przytulił ją mocniej, zanurzając dłoń

w jej włosach. Błądził wargami po twarzy i ustach

Susan, jak gdyby grał na skomplikowanym instrumen-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

43

cie muzycznym. W końcu złapał głęboki oddech

i ukrył twarz w łagodnym zagłębieniu jej szyi.

- A teraz?

- Dobrze całujesz.

- Nie o to mi chodzi, Susan. Ty też to czujesz,

prawda?

- Wcale nie - skłamała, przełykając z trudem ślinę.

- To było przyjemne...

- Przyjemne!

- Bardzo przyjemne - poprawiła się w nadziei, że

go ułagodzi - ale to wszystko.

Nate nie odzywał się przez długą chwilę, boleśnie

długą chwilę. Następnie, spojrzał gniewnie, odwrócił

się na pięcie i wyszedł z mieszkania.

Drżąc na całym ciele, Susan patrzyła, jak wychodzi.

Jego pocałunek poruszył w niej uśpioną od dawna

strunę i obawiała się, że ta muzyka na zawsze już

naznaczyła jej duszę. Nie mogła jednak pozwolić, by

się o tym dowiedział. Nie mieli żadnych wspólnych

cech ani upodobań. Byli niedobrani.

Teraz, siedząc w pluszowym fotelu klubowym

z Andrew Adamsem, Susan żałowała, że zgodziła się

na spotkanie z nim po godzinach pracy. Od momentu

gdy weszła do nastrojowo oświetlonej salki było

oczywiste, że chodziło mu po głowie coś więcej niż

interesy. Mimo iż Adams był łysawy i tęgi, mógłby się

nawet podobać, gdyby nie uważał się za współczesnego

Adonisa.

- Chciałbym pokazać pani kilka danych liczbowych

- powiedział Adams, trzymając w obu dłoniach

nóżkę kieliszka wypełnionego martini i przyglądając

się Susan z nie ukrywanym zachwytem. - Niestety,

zostawiłem je w domu. Może skończymy tę rozmowę

u mnie?

- Obawiam się, że mam zbyt mało czasu - stwier-

background image

44

DESZCZOWE POCAŁUNKI

dziła. Dochodziła już siódma, Susan spędziła z nim

niemal godzinę.

- Mieszkam dwa kroki stąd - nalegał.

Jego spojrzenie mówiło zdecydowanie za wiele

i dziewczyna czuła się coraz bardziej zmęczona.

Myślała wyłącznie o tym, by wrócić do domu

i porozmawiać z Nate'em. Przez cały dzień myślała

o nim i pragnęła go zobaczyć. Po ich ostatnim

spotkaniu była ogromnie zdenerwowana i zastanawiała

się, jaka będzie teraz reakcja ich obojga. Nate wyszedł

tak nagle i od tamtej pory nie zamieniła z nim słowa.

- John Hammer i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi

- powiedział Adams, przysuwając bliżej swój fotel.

- Nie jestem pewien, czy pani wie o tym.

Nie zadał sobie nawet trudu, by zawoalować groźbę.

Susan podlegała bezpośrednio Johnowi Hammerowi,

do którego należało ostatnie słowo przy zatwierdzaniu

wiceprezesa. Poza Susan jeszcze dwie inne osoby

miały szanse uzyskania tego stanowiska. A dziewczynie

bardzo na nim zależało. Gdyby jej się to udało,

osiągnęłaby cel, jaki sobie założyła pięć lat temu,

a w dodatku dokonałaby pewnego przełomu - byłaby

pierwszą w historii H&J Lima kobietą pełniącą tak

odpowiedzialną funkcję.

- Jeśli tak się pan przyjaźni z Johnem Hammerem

- odrzekła, wykazując maksimum opanowania - pro­

ponuję, by przedstawił pan te dane liczbowe jemu

bezpośrednio, ponieważ i tak będzie musiał je przejrzeć.

- To nie jest dobre rozwiązanie - sprzeciwił się

ostro. - Jeśli pójdzie pani ze mną, wszystko zajmie

nam zaledwie parę minut, no, powiedzmy, najwyżej

pół godziny.

Natychmiastową reakcją Susan na podobne pro­

pozycje był zwykle wybuch gniewu i obraza, poha­

mowała się jednak.

- Jeśli pańskie mieszkanie jest rzeczywiście tak

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

45

blisko, proszę pójść po te dokumenty, ja zaczekam

tutaj.

Właśnie w chwili gdy mówiła te słowa, jakaś para

przeszła obok małego stolika, przy którym siedziała

wraz z Adamsem. Susan nie zwróciła uwagi na

mężczyznę w szarym flanelowym garniturze, lecz na

towarzyszącą mu szałową blondynkę. Odprowadziła

ją wzrokiem, podziwiając grację jej ruchów.

- Będzie znacznie prościej, jeśli pójdzie pani ze

mną, nie sądzi pani?

- Nie, nie sądzę - odparła bez ogródek i utkwiła

wzrok w kieliszku z winem. Nagle poczuła, jak ciarki

przebiegają jej po plecach. Ktoś jej się przyglądał.

Rozejrzała się i ze zdumieniem rozpoznała Nate'a

siedzącego dwa stoliki dalej, w towarzystwie szałowej

blondynki.

Susan zaparło oddech w piersi, wstrzymywała go

tak długo, póki ból nie przypomniał jej, że najwyższy

czas zaczerpnąć powietrza. Sięgnęła po kieliszek

z winem i z trudem upiła łyk.

Spojrzenie Nate'a przesunęło się z Susan na jej

towarzysza, wargi zwęziły się, a oczy, które wczoraj

miały tak ciepły i czuły wyraz, były jak dwa odłamki

lodu.

Susan nie miała powodu do radości. Nate umówił

się na randkę z królową piękności, tymczasem ona

siedziała przy stoliku z Kaczorem Donaldem.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Susan dawała upust swej wściekłości, chodząc w tę

i z powrotem po grubym dywanie w salonie. Mężczy­

źni! Komu są potrzebni?

Nie jej. Absolutnie nie jej! Nate Townsend może

sobie zabrać swoje deszczowe pocałunki i wepchnąć

je do baseballowej czapki. Na spotkanie z szałową

blondynką jednak jej nie założył. O nie, dla innych

kobiet ubierał się niczym model z Gentleman's Quar­

terly.

Co prawda Susan musiała przyznać przed sobą,

że woli go w znoszonych swetrach lub wypłowiałych

bluzach sportowych.

Nie minęło pięć minut od jej przyjścia do domu, gdy

usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknąwszy przez dziurkę

od klucza, stwierdziła, że intruzem jest Nate. Cofnęła

się, nie wiedząc, co robić. Był ostatnią osobą, którą

miała ochotę zobaczyć. Zrobił z niej idiotkę... No, to

niezupełnie prawda. Sprawił tylko, że czuła się jak idiotka.

- Susan - zawołał, bębniąc niecierpliwie w drewno.

- Wiem, że tam jesteś.

- Idź sobie! - krzyknęła, po czym dodała po chwili

namysłu: - No dobrze. Niech ci będzie.

Przekręciła zamek i otworzywszy szeroko drzwi,

wpatrzyła się w mężczyznę z całą nagromadzoną

wściekłością.

Nate obrzucił ją takim samym spojrzeniem.

- Kto to był ten facet? - spytał ze spokojem, który

mógł doprowadzić do szału.

Omal mu nie odpowiedziała, że to nie jego interes,

powstrzymała się jednak, nie chcąc być niegrzeczna.

46

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 47

- Andrew Adams - odpowiedziała, natychmiast

rewanżując się pytaniem: - Kim była ta kobieta?

- Sylvia Potter.

Oboje nie odzywali się przez długą chwilę.

- To wszystko, co chciałem wiedzieć - powiedział

w końcu Nate.

- Ja również.

Nate cofnął się o krok, a Susan zaś zatrzasnęła za

nim drzwi z precyzją mechanizmu zegarowego.

- Sylvia Potter - powtórzyła wysokim, przepeł­

nionym pogardą głosem. - Cóż, Sylvio Potter, możesz

sobie iść do niego!

Przez co najmniej piętnaście minut nie mogła

przezwyciężyć tkwiącej w niej jak cierń urazy, jednakże

po wysłuchaniu wiadomości wieczornych i przeczytaniu

poczty, która do niej nadeszła, uspokoiła się całkowicie.

Gdy się głębiej nad tym zastanowić, nie miała

przecież powodu do takiej wściekłości. Nate Townsend

nic dla niej nie znaczył.

W porządku, pocałował ją kilka razy i z pewnością

przebiegła między nimi iskra, ale to wszystko. Pociąg

fizyczny to za mało, by budować na nim związek na

całe życie. Nawet jeśli Nate Townsend. ma zamiar

spotykać się ze wszystkimi zmysłowymi blondynkami

od Seattle aż po Nowy Jork, nie powinno to mieć dla

niej najmniejszego znaczenia.

Ale miało. I ten fakt rozwścieczał Susan bardziej

niż cokolwiek innego. Wcale nie chciała, by zależało

jej na Nacie. Zamierzała zrobić karierę zawodową

i zaplanowała już kolejne jej stopnie. Była przed­

siębiorcza, zdecydowana, miała pozytywne nastawienie.

Ale nie miała Nate'a.

Postanowiwszy nie myśleć więcej o sąsiedzie, Susan

otworzyła zamrażarkę, by przygotować sobie coś na

kolację. Znalazła tam jedynie żałosne resztki starego

pasztetu z kury. Wyjęła go z tekturowego pudełka

background image

48

DESZCZOWE POCAŁUNKI

i rzuciwszy nań jedno spojrzenie, cisnęła szybko do

śmieci.

Kątem oka zauważyła jakiś ruch na balkonie.

Odwróciwszy się, spostrzegła lśniącego kota syjams­

kiego, spacerującego leniwie po balustradzie.

Choć na zewnątrz Susan wydawała się zupełnie

spokojna, serce podeszło jej do gardła. Mieszkanie

znajdowało się na ósmym piętrze. Jeden fałszywy

krok i kot będzie już tylko wspomnieniem. Podeszła

ostrożnie do szklanych drzwi, rozsunęła je powoli

i zawołała cichutko:

- Tutaj, kici, kici, kici.

Kot przyjął jej zaproszenie i zeskoczył z balustrady.

Z wyprostowanym, wycelowanym w niebo ogonem

wszedł do mieszkania i skierował się wprost do wiadra

ze śmieciami.

- Założę się, że jesteś głodny, prawda? - spytała

łagodnie. Wyciągnęła z wiadra kurzy pasztet i umieściła

w kuchence mikrofalowej. Gdy stała, czekając, aż się

rozmrozi i podgrzeje, kot krążył wokół niej, ocierając

się o nogi i mrucząc głośno. Miał przepiękne niebieskie

oczy i ciemnobrązowe plamy na futrze.

Skończyła właśnie kroić pasztet na drobne kawałe­

czki i układać go na talerzyku, gdy znów zadźwięczał

dzwonek u drzwi.

- Czy jest u ciebie mój kot? - spytał Nate, gdy

tylko mu otworzyła.

- Nie wiem - skłamała. - Opisz, jak wygląda.

- Susan, nie czas na idiotyczne sztuczki. Chocolate

Chip jest bardzo cennym zwierzęciem.

- Chocolate Chip - powtórzyła z cichym parsk­

nięciem, krzyżując ramiona i opierając się o framugę

drzwi. - Oczywiście nie czytałeś w umowie dzierżawnej

ustępu dotyczącego kar pieniężnych. Paragraf trzynasty

w rozdziale dwunastym wyraźnie mówi, że nie wolno

trzymać w mieszkaniu żadnych zwierząt. - Nie miała

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

49

zielonego pojęcia, w którym rozdziale czy paragrafie

znajduje się to zastrzeżenie, ale chciała sprawić

wrażenie, że się świetnie orientuje.

- Jeśli mnie nie wsypiesz, to i ja nie wsypię ciebie.

- Nie trzymam żadnych zwierząt.

- Nie, natomiast miałaś w domu dziecko.

- Tylko przez trzy dni - odparowała.

- To kot mojej siostry. Będzie u mnie przez

niespełna tydzień. Powiedz mi wreszcie, czy Chocolate

Chip jest u ciebie, jeśli nie chcesz, bym dostał

ataku serca.

- Owszem, jest tutaj.

- Dzięki Bogu. Moja siostra uwielbia to głupie

kocisko. Przyleciała z San Francisco i zostawiła go

u mnie na czas swego pobytu na Hawajach. - Jak

gdyby rozumiejąc, że się o nim mówi, Chocolate Chip

przespacerował dumnie przez dywan i zatrzymał się

u stóp Nate'a.

Nate pochylił się, biorąc na ręce ulubieńca siostry

i posłał mu groźne spojrzenie.

- Radziłabym ci, żebyś na przyszłość zamykał drzwi

balkonowe - powiedziała niezbyt grzecznie Susan.

- Dziękuję za dobrą radę. Może cię zainteresuje

fakt, że Sylvia Potter jest moją siostrą. - Odwrócił się

i ruszył w kierunku swoich drzwi.

- „Sylvia Potter jest moją siostrą" - przedrzeźniła

go Susan. Dopiero przekręciwszy zamek, zdała sobie

nagle sprawę ze znaczenia jego słów. - Jego siostra?

- powtórzyła. - Czy on naprawdę to powiedział?

Zanim zdążyła się zastanowić, czy mądrze postępuje,

znalazła się przed drzwiami Nate'a i zaczęła w nie

walić. Gdy je otworzył, spojrzała na niego zmieszana.

- Co powiedziałeś przed chwilą?

- Powiedziałem, że Sylvia Potter jest moją siostrą.

- Tego się obawiałam.

- Kim jest Andrew Adams?

background image

50 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Moim bratem? - podsunęła, zastanawiając się,

czy jej uwierzy.

Nate pokręcił głową.

- Spróbuj jeszcze raz.

- Kolegą z pracy - pośpieszyła z wyjaśnieniem.

- Ponieważ odwołałam poranne spotkanie, zapropo­

nował, byśmy się wybrali dziś wieczorem na drinka

dla przedyskutowania spraw służbowych. Brzmiało

to dość niewinnie, powinnam jednak była zdawać

sobie sprawę, że popełniam błąd. Adams ma opinię

odpychającego faceta.

Kąciki warg Nate'a uniosły się w sympatycznym

uśmiechu.

- Żałuję, że nie miałem ze sobą kamery, gdy mnie

spostrzegłaś. O mało ci oczy z orbit nie wyskoczyły.

- To z powodu twojej siostry - przyznała Susan.

- Onieśmieliła mnie. Jest taka śliczna.

- Tak jak ty.

Ten człowiek musiał zbyt długo przebywać na

słońcu, pomyślała Susan. W porównaniu z Sylvią,

która była wysoka, miała piękne blond włosy i wypuk­

łości we wszystkich odpowiednich miejscach, Susan

czuła się mniej więcej tak ładna jak zawodowy

zapaśnik.

- Bardzo mi pochlebia, że tak uważasz - Susan nie

lubiła komplementów. Była zbyt zrównoważona, by

pochlebstwa mogły ją poruszyć.

- Może wstąpisz do mnie na moment? - spytał

Nate, cofając się w głąb mieszkania. Uwagę Susan

przyciągnął wysoki przerywany dźwięk dobiegający

ze stojącego w rogu telewizora. Najwyraźniej przerwała

Nate'owi rozgrywanie gry elektronicznej. Gry elekt­

ronicznej!

- Nie - odpowiedziała szybko. - Nie chciałabym

ci przeszkadzać. Zresztą... miałam sobie właśnie

upichcić coś na kolację.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 51

- Umiesz gotować?

Jego zdumienie - a raczej szok - było co najmniej

niepochlebne.

- Oczywiście że tak.

- Miło mi to słyszeć, chciałem ci bowiem przypom­

nieć, że jesteś mi winna kolację.

- Ja...

- Ponieważ ostatnio oboje wstawaliśmy lewą nogą,

cicha, miła kolacja przy kominku chyba nam dobrze

zrobi.

Myśli śmigały w jej zamroczonej głowie z prę­

dkością światła. Nate zaprosił się do niej na kolację

- a ona miała ją własnoręcznie upitrasić! Dobry

Boże, jak mogła tak bez zająknienia skłamać, że

umie gotować? Każda jej próba przygotowania

posiłku kończyła się klęską. Jej specjalnością były

grzanki. Gorączkowo zastanawiała się nad sposo­

bami ich podania. Z masłem? Z miodem? Z dżemem?

Lista nie miała końca.

- Zrób kolację, a ja przyniosę wino - powiedział

Nate kuszącym głosem.

- Ja... ee... muszę jeszcze wieczorem przejrzeć pewne

dokumenty.

- Nie ma sprawy. Pójdę sobie na tyle wcześnie, byś

mogła jeszcze popracować.

Nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, skinęła

głową.

- Świetnie. Wystarczy ci godzina na przygotowanie

wszystkiego?

I znów kiwnęła twierdząco głową niczym zdalnie

sterowany robot.

- Zatem do zobaczenia za godzinę. - Nate pochylił

głowę i musnął lekko ustami jej wargi.

Położywszy dłoń na jej plecach, odprowadził ją za

drzwi. Przez długą chwilę stała na klatce schodowej,

zastanawiając się, jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Po

background image

52 DESZCZOWE POCAŁUNKI

namyśle doszła do wniosku, że ma jedno jedyne

wyjście. Western Avenue Deli.

Dokładnie w godzinę później była gotowa. Przy­

prawiona sałata stała pośrodku stołu w kryształowej

misie, którą Susan dostała od ciotki Gerty z okazji

ukończenia college'u. Kochała ciotkę z całego serca,

uważała jednak, że biedula musiała pomylić ją z Emily.

To ona zasługiwała na wykwintną misę. Susan użyła

jej po raz pierwszy w życiu i gdy tak jej się przyglądała,

doszła do wniosku, że służy chyba do podawania

ponczu. Może Nate się nie zorientuje. W rondlu dusił

się na wolnym ogniu boeuf stroganow.

Zadźwięczał dzwonek. Susan odetchnęła głęboko,

a następnie pomachała szybko rękami nad parującą

potrawą, by jej aromat rozszedł się bardziej po

mieszkaniu.

- Cześć - powiedział Nate, opierając się o framugę

drzwi. W ręku trzymał butelkę wina.

Ma tak błękitne oczy, pomyślała, jak tafla krysz­

tałowo czystego jeziora.

- Cześć. Kolacja prawie gotowa.

Wciągnął z uznaniem powietrze.

- Czerwone wino pasuje?

- Doskonale.

- Otworzyć butelkę?

- Bardzo proszę. - Wprowadziła go do kuchni.

Zatrzymał się w progu z uniesionymi brwiami.

- Wygląda na to, że byłaś bardzo zajęta.

Aby stworzyć pozory, że cała kolacja jest dziełem

jej rąk, Susan wrzuciła do zlewozmywaka parę garnków

oraz patelni i ustawiła na blacie kuchennym zestaw

przypraw. Wyjęła też kilka książek. Wprawdzie żadna

z nich nie miała nic wspólnego z przepisami kulinar­

nymi, ale wyglądały imponująco.

- Mam nadzieję, że lubisz strogonowa? - spytała

wesoło.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 53

- To jedno z moich ulubionych dań.

Susan przełknęła z trudem ślinę i skinęła głową.

Nie lubiła kłamać, ale też jej duma rzadko znajdowała

się w takich opałach, jak tego wieczora.

Nałożyła potrawę na talerze, tymczasem Nate

odkorkował wprawnie butelkę i nalał wina do kielisz­

ków. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie.

Spróbowawszy polanych masłem klusek i gęstego,

mocno przyprawionego sosu, Nate mlasnął językiem.

- Po prostu pycha!

Susan siedziała z wlepionymi w stół oczyma.

- Dziękuję. To przepis mojej matki, przekazywany

w rodzinie z pokolenia na pokolenie. - Ta półprawda

jakoś przeszła jej przez gardło. Jej matka rzeczywscie

miała ulubiony przepis rodzinny, tyle że na świąteczną

babkę.

- Sałata też jest pyszna. Mogłabyś mi podać

składniki sosu?

Susan ogarnęło przerażenie.

- Ee... - zająknęła się, nie mogąc sobie przypomnieć,

co zwykle wchodzi w skład sosu. - Olej! - wykrzyknęła,

jak gdyby właśnie wynalazła proch.

- Ocet?

- Tak - potwierdziła skwapliwie. - Mnóstwo octu.

Oparłszy łokcie na stole, uśmiechnął się do niej.

- Przyprawy?

- Och tak, oczywiście.

Wybiegi nie były właściwe naturze Susan. Gdyby

Nate nie zaczął zadawać trudnych pytań, może udałoby

się jej jakoś przez to przebrnąć. Ale zorientowała się,

że on wie i nie ma sensu ciągnąć tego dalej.

- Nate - powiedziała, zmuszając się, by przełknąć

łyk wina. - Ja... właściwie nie ugotowałam sama

tego dania.

- Western Avenue Deli?

Potaknęła z nieszczęśliwą miną.

background image

54 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Doskonały wybór.

- S-skąd wiedziałeś?

- Po pierwsze, w twoim zlewozmywaku znajduje

się tyle garnków i patelni że wystarczyłoby na

ugotowanie posiłku dla plutonu żołnierzy. Poza tym,

do czego mogłaś używać patelni teflonowej?

- Miałam nadzieję... że pomyślisz, iż podgrzewałam

na niej kluski.

- Rozumiem. - Czynił godne podziwu wysiłki, by

nie wybuchnąć śmiechem i Susan pomyślała, że

powinna być mu za to wdzięczna.

Ugryzł kęs rogalika i spytał:

- Skąd masz te wszystkie przyprawy?

- Dostałam je na gwiazdkę od Emily. Moja ukocha­

na siostra wciąż ma nadzieję, że stanie się cud - odkryję

nagle, że minęłam się z moim życiowym powołaniem

i postanowię przykuć się łańcuchami do kuchenki.

Nate uśmiechnął się szeroko, jak gdyby ten obrazek

bardzo go rozbawił.

- Na przyszłość podpowiem ci, że przyprawa do

kurcząt lub curry nie na wiele by ci się zdały przy

gotowaniu strogonowa.

- Och! - Powinna była przestać go wypytywać

dużo wcześniej. - A więc... wiedziałeś od samego

początku?

- Niestety tak, ale bardzo mi pochlebia, że zadałaś

sobie dla mnie tyle trudu.

- Chyba już przyznam ci się, że w kuchni mam

dwie lewe ręce. Znacznie lepiej nadaję się do codziennej

analizy zestawień zysków i strat niż do pieczenia

ciasteczek.

- Gdybyś się jednak kiedykolwiek zdecydowała,

to najbardziej lubię czekoladowe.

- Będę o tym pamiętała. - Na wybrzeżu otworzyli

ostatnio sklep firmowy Rainy Day Cookies, gdzie

można było kupić najlepsze ciasteczka.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 55

Nate pomógł jej posprzątać ze stołu. Susan zmywała

naczynia i ustawiała je na suszarce, a Nate rozpalił

w kominku. Potem usadowił się na podłodze, czekając

na nią.

- Nalać ci jeszcze wina? - spytał, biorąc butelkę.

- Poproszę. - Unosząc lekko spódniczkę, Susan

ostrożnie osunęła się na dywan obok niego. Nate

uśmiechnął się i sięgnął do wyłącznika, przygaszając

światło.

- No, dobrze - powiedział czule z ustami tuż przy

jej uchu. - Możesz już pytać.

Susan zamrugała powiekami, nie bardzo rozumiejąc,

o co mu chodzi.

- Od chwili, gdy się spotkaliśmy, umierasz z cieka­

wości, kim jestem i co robię. Po prostu daję ci szansę

jej zaspokojenia.

Susan pociągnęła łyk wina. Skoro tak łatwo

ją przejrzał, to nie ma dla niej miejsca w świecie

interesów. Owszem, pytania cisnęły jej się na usta

i tylko szukała pretekstu, by przemycić je subtelnie

w rozmowie.

- Ale najpierw - dodał - pozwól mi zrobić to.

Zanim zorientowała się, co się dzieje, Nate przewrócił

ją na dywan i zaczął całować. Całował namiętnie,

doprowadzając jej zmysły do szaleństwa. Zaskoczył

ją całkowicie i nim zdołała podjąć jakiekolwiek

działania obronne, ogarnęła ją fala podniecenia

przyprawiającego o zawrót głowy.

Gdy odsunął się na chwilę, Susan utkwiła w nim

wzrok, zadyszana i zdumiona własną reakcją. Zanim

zdążyła coś powiedzieć, Nate rozpuścił jej włosy, po

czym zanurzył w nich palce.

- Marzyłem o tym przez całą noc - wyszeptał.

Wciąż nie mogła wymówić słowa. Nate całował ją

i tulił, a jej kręciło się w głowie i była straszliwie

zmieszana.

background image

56 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Tak, cóż... - udało jej się wymamrotać. - Ja...

zapomniałam, o czym rozmawialiśmy.

Nate przyciągnął ją do piersi, obejmując mocno

i kąsając lekko zębami jej szyję, jakby była rozkosznym

deserem. Przerwał na chwilę, by odpowiedzieć na pytanie.

- Chciałaś się czegoś o mnie dowiedzieć.

- Tak... masz rację, chciałam... Nate, czy ty

pracujesz?

- Nie.

Rozkoszne dreszcze wędrowały w górę i w dół

kręgosłupa Susan. Zęby Nate'a odnalazły płatek jej

ucha. Ugryzł go lekko.

- Dlaczego? - spytała drżącym głosem.

- Po prostu przestałem.

- Ale czemu?

- Pracowałem zbyt intensywnie. Nic mnie już nie

cieszyło.

Usta Nate'a wędrowały po łagodnym łuku jej szyi

ku ramieniu. Zamknęła oczy, walcząc z kłębiącymi

się w niej uczuciami. Pragnęła jednocześnie i poddać

się dreszczowi, który wywoływał jego dotyk, i za

wszelką cenę dowiedzieć się wszystkiego o tym

niekonwencjonalnym mężczyźnie.

Nate znów zmienił pozycję. Najpierw pocałował ją

długo i czule, potem zaś obsypał jej twarz delikatnymi

pocałunkami, które padały niczym lekkie krople

deszczu na jej oczy, nos, policzki i wargi.

- Czy jest jeszcze coś, o czym chcesz wiedzieć?

Nie mogąc się zdobyć na nic poza przeczącym

ruchem głowy, Susan westchnęła i niechętnie zabrała

ręce z jego szyi.

- Dolać ci wina? - spytał.

- Nie... dziękuję. - Zmobilizowała cały hart ducha,

by nie poprosić go, żeby nadal ją całował.

- Dobrze. - Wygodnie i pochylił się do przodu,

obejmując ramionami kolana. - Teraz moja kolej.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

57

- Twoja kolej?

- Tak - odrzekł z leniwym uśmiechem, który fatalnie

oddziaływał na jej równowagę. - Chciałbym ci zadać

kilka pytań.

Susan trudno było skoncentrować uwagę na czym­

kolwiek poza bliskością Nate'a, oczekiwaniu, że

w każdej chwili może pochylić się i pocałować ją.

- Nie masz nic przeciwko temu?

- Nie - odrzekła, machnąwszy ręką.

- No to opowiedz mi coś więcej o sobie.

Susan milczała przez chwilę. Szukała w myślach

czegoś, czym mogłaby mu zaimponować. Pracowała

ciężko, wspinając się na coraz wyższe szczeble w kor­

poracji, punkt po punkcie realizując dalekosiężne cele.

- Odpowiadam za promocję - odezwała się w koń­

cu. - Zaczęłam pracować w H&J Lima pięć lat temu.

Wybrałam tę właśnie firmę, choć oferowała mi niższe

wynagrodzenie niż dwie inne.

- Dlaczego?

- U nich mam szansę. Przyjrzałam się drabinie

kierowniczej i dostrzegłam możliwość stałego awan­

sowania. Fakt, że jestem kobietą, jest zarazem moim

atutem i mankamentem, jeśli rozumiesz, co mam na

myśli. Musiałam bardzo ciężko pracować, by udowod­

nić swoją wartość, ale wiem również, że zajmuję

symboliczną pozycję kobiety na stanowisku.

- Chcesz przez to powiedzieć, że zostałaś zatrud­

niona, p o n i e w a ż jesteś kobietą?

- Właśnie tak. Ale schowałam do kieszeni dumę

i spróbowałam udowodnić, że jestem w stanie poradzić

sobie ze wszystkim, czego ode mnie zażądają. I udało

mi się.

- Pięć lat temu postanowiłam, że zostanę wice­

prezesem firmy odpowiedzialnym za sprawy mar­

ketingu. To bardzo ważny cel, ponieważ byłabym

pierwszą kobietą w firmie na tak wysokim stanowisku.

background image

58

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- I?

- W ciągu najbliższych kilku tygodni zapadnie

decyzja, czy obejmę to stanowisko. Jeśli tak się stanie,

będzie to dla mnie ogromna satysfakcja. Przestanę

być wyłącznie symboliczną kobietą w naczelnym

kierownictwie firmy.

- A jakich masz rywali?

Susan powoli wypuściła powietrze.

- Twardy orzech do zgryzienia. Cholernie twardy.

Są to dwaj mężczyźni, którzy pracują w firmie równie

długo jak ja, a jeden nawet dłużej. Obaj są starsi ode

mnie, inteligentni i pełni poświęcenia.

- Ty też jesteś inteligentna i pełna poświęcenia.

- To może nie wystarczyć - szepnęła. Teraz, gdy

jej marzenie znajdowało się w zasięgu ręki, jeszcze

bardziej pragnęła, by się ziściło.

- Ten awans wiele dla ciebie znaczy, prawda?

- Tak. Jest dla mnie wszystkim. Od chwili, gdy

zaczęłam pracować, dążyłam do tego wszelkimi siłami.

Ale nie śmiałam nawet mieć nadziei, że może to

nastąpić tak szybko.

Gdy skończyła mówić, Nate milczał przez chwilę.

Dorzucił polano od ognia i, choć nie prosiła o to,

napełnił znów winem jej kieliszek.

- Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć, co się stanie,

jeśli zrealizujesz swoje marzenie i nagle okaże się, że

wcale ci to nie dało szczęścia?

- Jak mogłabym nie być szczęśliwa? - spytała.

Naprawdę nie umiała sobie wyobrazić takiej ewen­

tualności. Przez tyle lat robiła wszystko, by uzys­

kać to stanowisko. Oczywiście że będzie szczęśli­

wa.

Oczy Nate'a zwęziły się.

- Czy nie obawiasz się pustki w swoim życiu?

- Nie - odpowiedziała stanowczo. - Dlaczego

miałoby się tak stać? Wiem, co chcesz powiedzieć,

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

59

więc daruj to sobie. Szkoda zachodu! Emily kłóci się

ze mną o to, odkąd ukończyłam studia.

Nate wyglądał na autentycznie zaintrygowanego.

- O co się z tobą kłóci?

- Że powinnam wyjść za mąż i założyć rodzinę.

Rola żony i matki zupełnie mi nie odpowiada.

- Rozumiem.

Susan była absolutnie przekonana, że nic nie

rozumie.

- Czy gdybym była mężczyzną, wszyscy namawiali­

by mnie do małżeństwa?

Nate roześmiał się i obrzucił ją taksującym wzro­

kiem.

- Wierz mi, Susan, z pewnością nikt nie wziąłby

cię za mężczyznę.

Odwzajemniła uśmiech i spuściła oczy.

- Chodzi ci o mój nos, prawda? - Odwróciła się do

niego profilem i trzymała tak głowę dość długo, by

mógł podziwiać jej klasyczny profil. - To chyba

najlepszy akcent w mojej twarzy. - Wino najwyraźniej

uderzyło jej do głowy. Nie miała nic przeciwko temu,

było ciepło i przytulnie, Nate siedział tuż obok niej.

- W ogóle nie myślałem o twoim nosie. Przypom­

niałem sobie pierwszą noc z Michelle.

- Mówisz o tej nocy, kiedy to oboje zasnęliśmy

w salonie?

Nate skinął głową i objął ją, zatapiając spojrzenie

w jej oczach.

- To był jedyny raz w moim życiu, gdy trzymając

jedną kobietę w ramionach, pragnąłem drugiej.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Postanowiłam się więcej z nim nie widywać

- oznajmiła Susan.

- Przepraszam, czy pani coś do mnie mówiła?

- Panna Brooks przystanęła z tacą, patrząc na swą

szefową.

Mocno zmieszana, Susan udała, że jest bardzo zajęta.

Sekretarka postawiła kawę na jej biurku.

- O której skończyła pani wczoraj pracę?

- Niezbyt późno - skłamała Susan. Tak naprawdę,

gdy wychodziła z biura, była już prawie dziesiąta.

- A przedwczoraj? - nie ustępowała panna Brooks.

- Też o przyzwoitej porze.

Eleanor Brooks wyszła cicho z pokoju, rzuciwszy

jednak przedtem szefowej surowe spojrzenie, które

mówiło, iż wcale jej nie wierzy.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za sekretarką, Susan

przycisnęła palcami czoło i powoli wciągnęła powietrze.

Dobry Boże, Nate Townsend spowodował taki zamęt

w jej głowie, że mówiła do ścian.

Tamtego wieczora Nate wyszedł z jej mieszkania

dopiero przed jedenastą. Całował ją, doprowadzając

niemal do utraty zmysłów. Minęły trzy dni, a Susan

wciąż czuła jego wargi na swoich. W salonie unosił

się jeszcze zapach jego płynu po goleniu. Za każdym

razem, gdy tam wchodziła, miała wrażenie, że Nate

ciągle tam jest.

Ten facet nie mógł nawet utrzymać pracy. Och,

pracował, owszem, ale przestał i było oczywiste, że

absolutnie się nie spieszy, by znów się zatrudnić.

60

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 61

Obejmował ją, całował i cierpliwie wysłuchiwał jej

zwierzeń. Ale jej marzenia nie były jego marzeniami.

Nie miał żadnych ambicji ani potrzeby doskonalenia

samego siebie.

Mimo to Susan kompletnie straciła dla niego głowę.

Przez całe lata sądziła, że jest całkowicie uodpor­

niona na miłość. Była na to zbyt rozsądna, zbyt

praktyczna, zbyt nastawiona na zrobienie kariery.

A już nigdy by nie przypuszczała, że może się zakochać

w kimś takim jak Nate.

Uświadomiwszy sobie, co się stało, Susan zrobiła

jedyną rzecz, która jej pozostała - ukryła się. Przez trzy

dni udało jej się unikać Nate'a. Kilkakrotnie zostawił

dla niej wiadomości automatycznej sekretarce. Każdą

z nich zignorowała. Gdyby się na niego natknęła, miała

doskonałą wymówkę. Pracuje. W dodatku była to

prawda - większość czasu spędzała zaszyta w biurze.

Wychodziła z domu wczesnym rankiem, wracała póź­

nym wieczorem. Godziny nadliczbowe służyły dwóm

celom: miały pokazać pracodawcy, jak bardzo jest

oddana i trzymały ją z dala od Nate'a.

Zabrzęczał sekretarski telefon, wyrywając ją z zamyś­

lenia. Przycisnęła guzik.

- Słucham?

- Dzwoni pan Townsend.

Susan zacisnęła powieki, w gardle nagle jej zaschło.

- Proszę przyjąć od niego wiadomość - udało jej

się wykrztusić ochrypłym szeptem.

- Koniecznie chce z panią rozmawiać.

- Niech mu pani powie, że jestem na zebraniu...

i nie może mnie pani wywołać.

Kłamstwo nie było w stylu Susan i jej sekretarka

dobrze o tym wiedziała.

Panna Brooks spytała po chwili wahania:

- Czy to ten mężczyzna, z którym postanowiła się

pani więcej nie widywać?

background image

62

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Tak... - odpowiedziała Susan, zaskoczona nie­

spodziewanym pytaniem.

- Tak właśnie myślałam. Powiem, że jest pani

nieosiągalna.

- Dziękuję. - Drżącą ręką wyłączyła przycisk

telefonu. Nie przyszło jej do głowy, że Nate może

zadzwonić do biura.

Około jedenastej poczuła się znów normalnie.

Zbierała właśnie notatki na spotkanie z komisją

finansową, gdy sekretarka weszła do jej pokoju.

- Franklin odwołał telefonicznie popołudniowe

spotkanie.

- Czy zaproponował inny termin?

- Piątek o dziesiątej.

- Dobrze - skinęła głową Susan. Miała już na

końcu języka pytanie, jak Nate zareagował, gdy

panna Brooks powiedziała mu, że Susan jest nieosiągal­

na, pohamowała jednak ciekawość.

- Pan Townsend zostawił wiadomość.

Sekretarka znała ją zbyt dobrze i zdawała się

czytać w jej myślach.

- Proszę położyć ją na biurku.

- Może zechce ją pani przeczytać? - z widocznym

wzburzeniem przekonywała ją starsza pani.

- Owszem. Później.

Mniej więcej w połowie zdania Susan zaczęła

żałować, że nie poszła za radą sekretarki. Płonę­

ła z niecierpliwości. Marzyła, by zebranie wresz­

cie się skończyło i by mogła popędzić do biurka

i przeczytać wiadomość od Nate'a. Cyfry przelaty­

wały jej przez głowę - te ważne, mające znaczenie

dla wyników strategii marketingowej, którą zapla

nowała wraz z pracownikami swego wydziału.

A jednak jej myśli wciąż wędrowały ku osobie

Nate'a.

Było to do niej zupełnie niepodobne! Gdy zebranie

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

63

wreszcie się skończyło, była na siebie wściekła. Ruszyła

energicznie w stronę gabinetu.

- Panno Brooks - powiedziała, wpadając do

sekretariatu. - Czy mogłaby pani...

Nagle stanęła jak wryta. Ostatnią osobą, którą

spodziewała się tu zobaczyć, był Nate. Siedział na

brzegu biurka jej sekretarki, w bluzie z nadrukiem

„Mariners", spłowiałych dżinsach i baseballowej czapecz­

ce. Podrzucał piłeczkę i zręcznie łapał ją rękawicą.

Eleanor Brooks była zaniepokojona i zarazem

zupełnie wniebowzięta. Bez wątpienia Nate wypró­

bował swój niemały męski wdzięk na siwowłosej

starszej damie.

- Jeszcze zdążymy - powiedział, uśmiechając się

szatańsko. Zeskoczył z biurka. - Bałem się, że spóźnimy

się na mecz.

- Mecz? - powtórzyła Susan. - Jaki mecz?

Nate wyciągnął prawą rękę, by pokazać jej basebal­

lową rękawicę i piłeczkę - na wypadek, gdyby nie

zauważyła ich wcześniej.

- Gra drużyna Mariners. Dostałem dwa najlepsze

miejsca dla nas obojga.

Susan czuła, jak ściska jej się żołądek. Tylko Nate

mógł przypuszczać, że wyszłaby z biura w ciągu dnia,

by się zabawić. Nie dość, że zawładnął całkiem jej

myślami, co wcale jej się nie podobało, to w dodatku

proponował jej opuszczenie pracy. Doprawdy, tego

już za wiele!

- Nie mogę i nie pójdę.

- Czemu?

- Po prostu pracuję - odparła, uważając to wyjaś­

nienie za w zupełności wystarczające.

- Przesiadywałaś co dzień w biurze do późnej

nocy. Potrzeba ci chwili wytchnienia. No, Susan,

zafunduj sobie trochę relaksu! To nikomu nie przyniesie

szkody, obiecuję.

background image

64 DESZCZOWE POCAŁUNKI

Mówił o tym tak niedbale, jak gdyby obowiązek

i praca nie miały najmniejszego znaczenia. To świa­

dczyło niezbicie, że nie uważał ciężkiej pracy za

nagrodę.

- Owszem, przyniesie szkodę.

- No, dobrze. Co masz jeszcze dziś tak ważnego

do zrobienia, że nie może zaczekać?

Szukając odpowiedzi na to pytanie, podszedł do

biurka sekretarki. Zajrzał do jej terminarza.

- Pan Franklin odwołał spotkanie o trzeciej - przy­

pomniała panna Brooks. - A pani nie jadła lunchu

z powodu zebrania w sprawach finansów.

Susan utkwiła w niej gniewne spojrzenie, zastana­

wiając się, co też takiego Nate zrobił lub powiedział,

że lojalna sekretarka, ledwie go poznawszy, stała się

wobec niej zdrajczynią.

- Mam inne ważne sprawy do załatwienia - po­

wiedziała zimno Susan.

- Nie widzę więcej żadnych zapisów w twoim

terminarzu - odparł Nate. - Nie masz zatem wymówki,

by nie pójść ze mną na mecz baseballa.

Susan nie zamierzała stać dłużej i spierać się z nim.

Pomaszerowała do gabinetu sprężystym krokiem,

którym zachwyciłby się sam generał Patton i usiadła

przy biurku.

Ku jej zmartwieniu, Nate i panna Brooks poszli za

nią. Udało jej się zapanować nad nerwami i nie

wyrzucić ich z pokoju.

- Susan - namawiał ją czule Nate - naprawdę

powinnaś trochę się oderwać od spraw biurowych.

Jutro poczujesz się młodsza i pełna świeżych sił. Jeśli

nadal będziesz spędzać tyle czasu w pracy, co ostatnio,

zaczniesz tracić do niej dystans. Wolne popołudnie

z pewnością świetnie ci zrobi.

Sekretarka już chciała wtrącić swoje trzy grosze,

ale Susan osadziła ją jednym ostrym spojrzeniem.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

65

Miała już na końcu języka ciętą odpowiedź dla

Nate'a, ale przeszkodziło jej czyjeś wejście do gabi­

netu.

- Susan, właśnie przyjrzałem się tym cyfrom i...

- John Hammer przerwał w pół zdania, widząc, że

dziewczyna nie jest sama.

Gdyby w pobliżu znajdowało się otwarte okno,

Susan najchętniej wyskoczyłaby przez nie. Dyrektor

uśmiechnął się sympatycznie, choć był nieco za­

kłopotany, że przerwał rozmowę. Wyraźnie czekał, aż

Susan przedstawi sobie obu mężczyzn.

- Johnie, to Nate Townsend... mój sąsiad.

Zawsze dobrze wychowany, John podszedł do Nate'a

z wyciągniętą dłonią. Jeśli nawet zdziwił go nieco

widok mężczyzny w dżinsach i bluzie w gabinecie

Susan, to nie okazał tego po sobie.

- Nate Townsend - powtórzył, ściskając mu dłoń.

- Bardzo mi przyjemnie, naprawdę bardzo mi przy­

jemnie.

- Mnie również - zrewanżował się Nate. - Przy­

szedłem po Susan. Idziemy po południu na mecz

baseballa. Grają Mariners.

John zdjął w zamyśleniu okulary, które zjechały

mu na czubek nosa..

- Świetny pomysł!

- Nie, naprawdę nie sądzę, bym poszła. To znaczy...

- Zamilkła, widząc że nikt nie zwraca uwagi na jej

protesty.

- Nate ma absolutną rację! - powiedział John,

kładąc dokumenty na jej biurku. - Ostatnio pracowałaś

zdecydowanie za dużo. Rozerwij się!

- Ale...

- Susan, czy masz zamiar sprzeciwiać się swemu

szefowi? - wpadł jej w słowo Nate.

- Myślę... że nie. - Zacisnęła zęby.

- To świetnie. - John zdawał się być tak zadowlony,

background image

66

DESZCZOWE POCAŁUNKI

jak gdyby propozycja wyszła od niego. Uśmiechał

się do Nate'a, jak do przyjaciela od zamierzchłych

czasów.

Nate spojrzał na zegarek.

- Musimy pędzić, jeśli nie chcemy się spóźnić.

Susan sięgnęła z ociąganiem po torebkę. Robiła

wszystko, co w jej mocy, by unikać Nate'a, a tu miała

spędzić z nim całe popołudnie. Po drodze do windy

nie zamienili nawet słowa, ale gdy znaleźli się w środku,

Susan podjęła jeszcze jedną próbę:

- Nie mogę przecież iść na mecz w takim ubraniu.

- Dla mnie wyglądasz świetnie.

- Ale przecież mam na sobie kostium.

- Nie przejmuj się głupstwami. - Wziął ją za rękę

i gdy winda zatrzymała się na parterze, wyprowadził

z budynku H&J Lima. Na ulicy przyspieszył kroku,

kierując się Fourth Avenue w kierunku Kingdome.

- Chcę, byś wiedział, że wcale mi się to nie

podoba - powiedziała, niemal biegnąc, by nie po­

zostawać w tyle.

- Jeśli masz zamiar narzekać, zaczekaj, aż będziemy

na miejscu. Dobrze pamiętam, że jesteś wściekła, gdy

masz pusty żołądek. - Jego uśmiech stopiłby górę

lodową, ale Susan postanowiła, że nie ulegnie więcej

jego czarowi.

- Nie martw się, nakarmię cię - obiecał, gdy

czekali na zmianę światła.

Jego zapewnienie wcale jej nie ułagodziło. Bóg

jedyny wie, co pomyślał sobie John Hammer - choć

musiała przyznać, że reakcja szefa zbiła ją z tropu.

John sam pracował bardzo dużo i był oddany firmie

tak jak ona. Dziwne, że tak ochoczo poparł pomysł

Nate'a. Poza tym sprawiał wrażenie, jak gdyby znał

jej sąsiada lub słyszał o nim. Rzadko witał się z kimś

tak entuzjastycznie.

Nate zaprowadził ją na miejsca po stronie gos-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 67

podarzy. Susan nigdy nie była na meczu baseballa,

toteż nie potrafiła ocenić, na ile są dobre.

Ledwie zdążyła usiąść, gdy Nate zerwał się na

równe nogi, podnosząc rękę. Susan zgarbiła się na

twardej ławce. W chwilę później obok jej ucha

przeleciała ze świstem torebka z orzeszkami ziemnymi.

- Hej! - wykrzyknęła, podskakując z przestrachu.

- Tylko bez paniki! - roześmiał się Nate. - Po

prostu ćwiczymy ze sprzedawcą rzuty. - Schwycił

zręcznie drugą torebkę.

- Proszę - podał jej obie torebki. - Facet z hot

dogami będzie tu za chwilę.

Susan nie miała zamiaru siedzieć wśród fruwającego

wokół jedzenia.

- Wynoszę się stąd. Jeśli masz ochotę na grę

w piłkę, może spróbujesz na boisku.

Nate znów się serdecznie roześmiał.

- Jeśli będziesz wciąż stawała okoniem, znam dobry

sposób, by cię okiełznać.

- Czy uważasz mnie za kompletną idotkę? Najpierw

wyciągasz mnie z biura, następnie rzucasz jedzeniem.

Wolę nie myśleć, co będzie dalej...

Choć zalewała ją wściekłość, nie udało jej się

wymówić już ani słowa. Zanim zorientowała się co

do jego zamiarów, Nate ujął ją za ramiona, przyciągnął

do siebie i pocałował.

Czując ogarniającą ją słabość, odchyliła się na

oparcie siedzenia i zamknęła oczy.

Następną rzeczą, którą zarejestrowała, był ogromny

hot dog, którego Nate wsunął do jej bezwładnych rąk.

- Kazałem napakować do środka wszystkiego, co

tylko mieli.

Rzuciwszy okiem na wyładowaną bułkę, stwierdziła,

że „wszystko" zawiera pikle, musztardę, keczup,

cebulki, kiszoną kapustę i jeszcze parę składników,

co do których nie miała pewności.

background image

68

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- No, bierz się za jedzenie, zanim znów będę

zmuszony cię pocałować.

To ostrzeżenie stanowiło bodziec, jakiego po­

trzebowała. Pocałował ją przed kilkoma minutami,

a wciąż jeszcze była tak zamroczona, że z trudem

mogła pozbierać myśli. Szybko podniosła hot doga

do ust, przygotowana na najgorsze. Ku jej zdziwieniu

wcale nie był taki zły. Prawdę mówiąc był wręcz

smaczny. Spałaszowała go błyskawicznie i sięgnęła

po orzeszki, wciąż jeszcze ciepłe.

Od innego sprzedawcy Nate kupił dla nich obojga

zimne napoje.

Gdy Susan dojadała orzeszki, kończyła się właśnie

pierwsza zmiana. Nate wziął ją za rękę.

- Lepiej się czujesz?

Spojrzał jej przyjaźnie w oczy. Za każdym razem,

gdy ich spojrzenia się spotykały, Susan czuła się, jak

gdyby wciągał ją wir. Próbowała oprzeć się sile

przyciągania, ale było to ponad jej siły.

- Susan? - domagał się odpowiedzi.

Udało jej się kiwnąć głową.

- Wciąż czuję się trochę głupio... - dodała po chwili.

- Czemu?

- Daj spokój, Nate. Jestem tutaj jedyną osobą

w kostiumie.

- Potrafię temu zaradzić.

- Naprawdę? - Susan miała duże wątpliwości. Co

też on zamierza? Rozebrać ją?

Uśmiechnął się jak zwykle czarująco i przeprosił ją

na chwilę. Zaintrygowana patrzyła, jak kieruje się

w stronę punktu sprzedaży i po chwili wraca z bluzą

z nadrukiem "Mariners" i baseballową czapeczką.

Zdjąwszy żakiet, Susan wciągnęła bluzę przez głowę,

Nate zaś włożył jej czapkę.

- Teraz - powiedział z zadowoleniem - wyglądasz

jak członek zespołu gospodarzy.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 69

- Dzięki. - Obciągnęła bluzę na swej prostej

spódniczce, zastanawiając się, jak też wygląda. Śmiesz­

ne, ale nie miało to chyba znaczenia. Spędzała

cudownie czas z Nate'em, czuła się szczęśliwa i od­

prężona, śmiała się i cieszyła z życia.

- Proszę bardzo.

Usiedli oboje z powrotem, dając się porwać grze.

Mariners przegrywali jednym punktem pod koniec

piątej zmiany.

Susan nie znała się na baseballu, ale zachowanie

tłumu kibicującego drużynie gospodarzy było najlepszą

wskazówką.

- Unikasz mnie - powiedział Nate mniej więcej

w połowie szóstej zmiany. - Dlaczego?

Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy, ale

kłamstwo też jej nie odpowiadało. Udając, że jest

całkiem pochłonięta tym, co się dzieje na boisku,

wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że Nate uzna

to wyjaśnienie za wystarczające.

- Susan?

Powinna była wiedzieć, że nie da jej spokoju.

- Ponieważ nie lubię tego, co się ze mną dzieje,

gdy mnie całujesz - wyznała.

- Tego, co się dzieje? - powtórzył. - Gdy cię

pocałowałem po raz pierwszy, zadałaś okropny cios

mojej miłości własnej. Jeśli dobrze sobie przypominam,

nazwałaś to przyjemnym doświadczeniem. Powie­

działaś, że było miło i nic poza tym.

Susan, spuściwszy wzrok, kopnęła czubkiem pan­

tofelka śmieci leżące na betonowej nawierzchni.

- Owszem, pamiętam, że powiedziałam coś w tym

sensie.

- Kłamałaś?

- Kłamałam - przyznała. - Ale ty dobrze o tym

wiedziałeś przez cały czas. Musiałeś wiedzieć, w prze­

ciwnym razie...

background image

70

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Co w przeciwnym razie?

- Nie całowałbyś mnie zawsze wtedy, gdy chcesz

mnie zmusić, bym zrobiła coś, na co nie mam ochoty.

Roześmiał się szeroko, aż wokół oczu wystąpiły

mu kurze łapki, co spowodowało, że wyglądał zarazem

frywolnie i anielsko.

- Wiedziałeś o tym, więc nie wyjeżdżaj mi teraz

z gadką na temat urażonej miłości własnej!

- To dobrze, że się do tego przyznałaś. Między

nami przebiega prąd elektryczny, Susan, i wreszcie to

zrozumiałaś. Ja odkryłem to na samym początku.

- Jasne. Tylko że to wielka różnica, czy człowiek stoi

obok gniazdka elektrycznego, czy też bawi się kablem

pod wysokim napięciem. Wolę bezpieczne zabawy.

- A ja nie. - Przesunął palcem po jej policzku,

potem po brodzie, zatrzymał go dłużej na rozchylonych

wargach. - Nie - powtórzył przyciszonym głosem,

wpatrując się w nią. - Zawsze wolałem żyć niebez­

piecznie.

- Zauważyłam. - Ciarki przebiegały po jej skórze

pod wpływem jego dotyku. Wstrzymała oddech,

dopóki nie cofnął ręki.

Radosne okrzyki tłumu powiedziały jej, że coś

ważnego musiało wydarzyć się na boisku. To gracz

zespołu Mariners zdobył punkt. Susan, zadowolona,

że pomogło jej to odwrócić uwagę od Nate'a,

zaklaskała, choć trzeba przyznać, że jej entuzjazm był

znacznie mniejszy od entuzjazmu innych widzów.

Jednakże pod koniec dziewiątej zmiany reagowała

już całkiem innaczej. Wraz z innymi kibicami dopin­

gowała głośno zawodników. Gracz rzucający piłkę

zrobił to bardzo szybko i Susan, nie będąc w stanie

jej śledzić, zamknęła oczy. Otworzyła je, słysząc stuk

drewnianej pałki o piłeczkę. Zerwała się, obserwując

jej lot. Tłum oszalał, Susan zaś podskoczywszy

radośnie, zarzuciła Nate'owi ramiona na szyję.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 71

Nate był równie podniecony jak ona, gdy tylko

stopy Susan dotknęły z powrotem ziemi, włożył dwa

palce do ust i zagwizdał przeraźliwie.

Śmiejąc się i podskakując z radości, Susan zrobiła

z obu dłoni zaimprowizowaną tubę i głośnym krzykiem

wyraziła aprobatę. W tej samej chwili zauważyła, że

Nate jej się przygląda. Oczy miał okrągłe ze zdumienia,

jak gdyby nie mógł uwierzyć, że subtelna i kulturalna

Susan Simmons pozwoliła sobie na taki entuzjazm.

Jego badawczy wzrok zmieszał ją i błyskawicznie

ostudził. Usiadła z powrotem, składając skromnie

ręce i krzyżując nogi, speszona teraz własną niepoha­

mowaną reakcją na coś tak bezsensownego, jak

baseball. Gdy odważyła się wreszcie spojrzeć na Nate'a,

przekonała się, że nie spuszcza z niej wzroku.

- Nate - szepnęła, zażenowana jego uporczywym

spojrzeniem. Mecz się skończył i wszyscy wstawali

z miejsc i kierowali się ku wyjściu. Susan czuła, jak

płoną jej policzki. - Czemu tak mi się przyglądasz?

- Zdumiewasz mnie.

Była pewna, że raczej zblamowała się w jego oczach

swoim nieopanowanym zachowaniem. Czuła się

upokorzona.

- Jeszcze wszystko będzie z tobą dobrze, Susan

Simmons - oświadczył tajemniczo. - Wszystko będzie

dobrze z nami.

- Susan, jestem zaskoczona, że zastałam cię w domu

w sobotę - powiedziała Emily, stojąc na progu

mieszkania siostry. - Idziemy z Michelle do Pike

Place Market i postanowiłam wpaść tu po drodze,

żeby się z tobą zobaczyć. Masz coś przeciwko temu?

- Och, nie. Oczywiście, że nie. Wchodźcie, wchodź­

cie. - Susan odgarnęła włosy z twarzy i przetarła

zaspane oczy. - Która to godzina?

- Wpół do dziewiątej.

- Dość późno, prawda?

background image

72

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Zapomniałam, że lubisz pospać dłużej w czasie

weekendu! - Emily roześmiała się cicho.

- Nie przejmuj się - odrzekła Susan, ziewając

szeroko. - Zaraz naparzę kawy i dojdę do siebie.

Emily weszła do kuchni z córeczką na ręku.

Susan nastawiła kawę i usiadła na krześle naprze­

ciwko siostry. Michelle wymachiwała radośnie rą­

czkami i mimo wczesnej pory Susan zaraził jej

entuzjastyczny stosunek do życia. Uśmiechnęła się

i wyciągnęła do niej ramiona. Spotkało ją miłe

zaskoczenie, bowiem Michelle bez chwili wahania

powędrowała w jej objęcia.

- Pamięta cię - powiedziała ze zdziwieniem Emily.

- Jasne, że pamięta - odrzekła Susan, dotykając

wargami szyjki dziecka. - Spędziłyśmy razem wspaniały

weekend, prawda dziecinko? Zwłaszcza gdy przyszło

do karmienia cię musem śliwkowym.

Emily zachichotała.

- Nie wiem wprost, jak mam ci dziękować za to,

że zaopiekowałaś się wtedy Michelle. Robert i ja

bardzo potrzebowaliśmy trochę czasu we dwoje.

- Nie ma o czym mówić. - Susan machnęła ręką.

Jej też wyszedł na dobre ten zwariowany weekend.

Mogłoby upłynąć nie wiadomo ile jeszcze tygodni,

zanim poznałaby Nate'a.

- Usiłowałam dodzwonić się do ciebie w zeszłym

tygodniu - westchnęła Emily - ale nigdy nie ma

cię w domu.

- Czemu nie zostawiłaś wiadomości automatycznej

sekretarce?

Emily pokręciła głową, aż zakołysał się jej długi

warkocz.

- Wiesz, że nie cierpię tych rzeczy. Język staje mi

kołkiem w ustach i nie mogę wykrztusić słowa.

Mogłabyś zadzwonić do mnie od czasu do czasu.

W ciągu ostatnich paru tygodni Susan wielokrotnie

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

73

miała ochotę to zrobić, rezygnowała jednak w obawie,

że siostra zasypie ją gradem pytań na temat Nate'a.

- Czy pracujesz do późna co wieczór?

- Właściwie to nie. - Susan spuściła wzrok.

- A więc musiałaś wypuszczać się gdzieś z Nate'em

Townsendem. - Emily nie dała jej czasu na odpowiedź,

lecz zaczęła natychmiast trajkotać jak sójka. - Nie

zdążyłam ci powiedzieć, Susan, że twój sąsiad wywarł

na nas ogromne wrażenie. Zachowywał się tak

cudownie w stosunku do Michelle, a ze sposobu,

w jaki na ciebie patrzył, widać, że jest tobą bardzo

zainteresowany. Nie, proszę, nie mów mi, żebym nie

wtykała nosa w nie swoje sprawy. Na miłość boską,

masz dwadzieścia osiem lat, a zegar biologiczny

nieubłaganie odmierza czas. Jeśli w ogóle masz zamiar

założyć rodzinę, to już najwyższa pora. I myślę, że nie

znajdziesz nikogo lepszego od Nate'a. Dlatego że...

Zamilkła, by złapać oddech, co Susan wykorzystała

natychmiast, by przerwać ten potok słów.

- Kawy?

Emily zamrugała oczyma, po czym skinęła głową.

- Nie słuchałaś w ogóle tego, co mówię, prawda?

- Ależ słuchałam.

- Ale nie s ł y s z a ł a ś ani słowa.

- Oczywiście, że słyszałam. Byłabym idiotką, nie

starając się złapać Nate'a Townsenda. Chcesz, żebym

go poślubiła, zanim stracę ostatnią szansę na macie­

rzyństwo.

- Właśnie! - Emily była wyraźnie zadowolona, że

przekazała swą opinię w tak skuteczny sposób.

Michelle zaczęła się kręcić, Susan opuściła ją więc

na podłogę, by mogła sobie raczkować.

- No i co? - naciskała Emily. - Jakie jest twoje

zdanie na ten temat?

- Masz na myśli poślubienie Nate'a? Nic z tego

nie wyjdzie - odparła chłodno - z bardzo wielu

background image

74

DESZCZOWE POCAŁUNKI

przyczyn, o których nie masz nawet pojęcia. Wyliczę

kilka, by zaspokoić twoją ciekawość. Najważniejszą

z nich jest moja kariera zawodowa, gdy tymczasem

on nie pracuje, a poza tym...

- Nate nie pracuje? - zdumiała się jej siostra. - Jak

może nie pracować? Przecież tu są bardzo drogie

mieszkania, a powiedziałaś mi, że to, w którym

mieszka Nate, jest prawie dwa razy większe od twojego.

Jak mógłby sobie na to pozwolić, gdyby nie pracował?

- Nie mam pojęcia.

Gdy wzrok Susan spoczął na Michelle, zapomniała

całkiem o Nacie. Ze zdumieniem zdała sobie sprawę,

jak bardzo za nią tęskniła. Wstała i wyjęła z kredensu

dwie filiżanki.

- Czy to kawa bezkofeinowa? - spytała Emily.

-

Nie.

- Nie nalewaj mi, proszę. Wyrzekłam się kofeiny

wiele lat temu.

- Rzeczywiście. - Susan powinna była o tym

pamiętać. Michelle przemaszerowała do niej na

czworakach przez całą kuchnię i chwytając się jej

koszuli nocnej, stanęła na nóżkach.

- Posłuchaj - powiedziała impulsywnie Susan,

schylając się, by wziąć małą na ręce. - Czemu nie

zostawisz Michelle ze mną? Wykorzystamy ten pora­

nek, żeby się jeszcze lepiej poznać, a ty zrobisz

spokojnie zakupy.

- Susan? Czy mnie słuch nie myli? - spytała

kompletnie zaskoczona Emily po chwili milczenia.

- Zdawało mi się, iż zaproponowałaś z własnej,

nieprzymuszonej woli, że zaopiekujesz się Michelle?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ranek był piękny, słoneczny i Susan, nie mogąc się

oprzeć, rozsunęła drzwi balkonowe, wpuszczając do

mieszkania słonawy powiew od Elliott Bay. Michelle,

siedząc na podłodze w kuchni z rondelkiem i drewnianą

łyżką w obu rączkach, demonstrowała beztrosko swoje

talenty muzyczne, bębniąc z entuzjazmem.

Gdy zadzwonił telefon, Susan była pewna, że

to Nate.

- Dzień dobry - powiedziała, zdmuchując włosy

z czoła. Nie upięła ich wiedząc, że Nate woli, gdy są

rozpuszczone. Tym razem nie próbowała okłamywać

samej siebie, szukając wymówek, dlaczego tak po­

stąpiła.

- Dzień dobry - odpowiedział. - Czy odwiedził cię

znajomy perkusista?

- To specjalny gość. Myślę, że ma ochotę się

z tobą przywitać. Zaczekaj chwilę. - Susan odłożyła

słuchawkę i podniosła Michelle z podłogi. Trzymając

małą na biodrze, przysunęła słuchawkę do jej buzi.

Dziecko natychmiast zaczęło głośno gaworzyć.

- Myślę, że powiedziała ci dzień dobry - wyjaśniła

Susan.

- Michelle?

- A ile jeszcze innych dzieci składa mi wizyty?

- Ile jest panien Simmons?

- Tylko Emily i ja - odpowiedziała, śmiejąc się

cicho - ale wierz mi, my dwie wystarczymy dla

rodziców z nawiązką.

- Czy masz ochotę na większe towarzystwo?

75

background image

76 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Pewnie. Jeśli przyniesiesz kruche ciasteczka,

stawiam ci kawę.

- Zrobiłaś świetny interes.

Odłożywszy słuchawkę, Susan zdała sobie sprawę,

jak skruszył się ostatnio jej opór, jeśli idzie o Nate'a.

Od czasu meczu baseballa przestała go unikać. Po

prostu nie miała serca tego robić, choć w głębi duszy

wiedziała, że jakikolwiek inny układ poza przyjaźnią

nie wchodzi w grę. Jednak mimo obaw od tamtego

popołudnia czuła się wciąż radosna i podniecona.

Przebywanie z Nate'em zwracało jej tę część młodości,

która jakoś umknęła. Widywała się z nim z przyjem­

nością, choć zawsze gdy byli razem, mitygowała samą

siebie, że nie może to trwać wiecznie. Nate Townsend

był jak nieoczekiwany promyk słońca w pochmurny

dzień, wkrótce jednak znów zacznie padać deszcz.

Susan nie miała zamiaru się oszukiwać, że między

nimi mogłoby zaistnieć coś trwałego.

Gdy przyszedł Nate, radość jego i Michelle była

ogromna. Podniósł małą wysoko do góry, ona zaś

wyraziła swe zadowolenie głośnym piskiem.

- Gdzie Emily? - spytał.

- Robi zakupy. Będzie tu za jakąś godzinkę.

Niosąc na ręku wniebowziętą Michelle, Nate wszedł

do kuchni, gdzie Susan układała na talerzu ciasteczka

i nalewała kawę.

- Urosła przez ten czas, prawda?

- Czy to kolejny nowy ząbek? - spytał, zaglądając

małej do buzi.

- Chyba tak.

Nate objął ją wolnym ramieniem i uśmiechnął się

do niej. Spojrzenie jego jasnobłękitnych oczu do­

prowadzało dziewczynę do szaleństwa.

- Masz rozpuszczone włosy - wyszeptał, pieszcząc

wzrokiem jej uniesioną twarz.

Skinęła głową, nie wiedząc, co na to powiedzieć,

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 77

choć dziesiątki wiarygodnych wymówek cisnęły jej się

na usta. Żadna z nich jednak nie była prawdziwa.

- To dla mnie?

Znów ledwie dostrzegalnie skinęła głową.

- Dziękuję - powiedział cicho, z twarzą tak

blisko jej twarzy, że słowa były niczym czuły po­

całunek.

Ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi, Susan

przylgnęła do niego całym ciałem. Gdy ją pocałował,

rozpłynęła się z rozkoszy w jego ramionach.

Michelle uważała, że to bardzo zabawne mieć tak

blisko dwoje dorosłych. Wplotła palce we włosy

ciotki i szarpała tak długo, aż Susan była zmuszona

odsunąć się od Nate'a.

Nate delikatnie wyswobodził rączkę małej z włosów

Susan i pocałował dziewczynę jeszcze raz.

- Hmm - mruknął, podnosząc głowę. - Smakujesz

lepiej od wszystkich słodyczy, jakich kiedykolwiek

próbowałem.

Onieśmielona i nagle zawstydzona Susan zajęła się

rozstawianiem talerzyków na stole.

- Czy masz jakieś plany na dzisiejszy dzień? - spytał,

sadowiąc się na krześle z radośnie gaworzącą Michelle

na kolanach.

Dziewczynka była na razie bardzo zadowolona,

Susan wiedziała jednak z doświadczenia, że wkrótce

znudzi się i zapragnie powrócić na podłogę.

- Myślałam... że wpadnę do biura na jakąś go­

dzinkę.

- A ja myślę, że nie - powiedział spokojnie.

- Co takiego?

- Zabieram cię. - Umilkł, przyglądając się uważnie

jej luźnym granatowym spodniom i śnieżnobiałemu

swetrowi. - Pewnie nie masz dżinsów?

- Właśnie że mam. - Wiedziała, że leżą gdzieś

w szafie, ale minęło już tyle lat, od kiedy miała je

background image

78

DESZCZOWE POCAŁUNKI

ostatni raz na sobie. - Nie wiem tylko, czy będą

jeszcze na mnie dobre.

- Idź je przymierzyć.

- Po co? Co znów zaplanowałeś? O ile cię znam,

znajdę się wkrótce na szczycie Mount Rainier, patrząc

w przepaść i nie wiedząc nawet, jak się tam dostałam.

- Idziemy dziś puszczać latawca - oznajmił niedbale,

jak gdyby robili to niezliczoną ilość razy.

Susan sądziła, że się przesłyszała. Nate uwielbiał

tego rodzaju niespodzianki. Najpierw mecz baseballa

w środku dnia, a teraz latawce?

- Dobrze usłyszałaś, przestań więc wytrzeszczać

oczy.

- Ale... latawce... to dobre dla dzieci. Naprawdę,

Nate - mówiła z coraz większym przekonaniem - nie

mam latawca schowanego w szafle. Czy to nie rodzice

bawią się w ten sposób ze swymi dziećmi?

- Nie, to zabawa dla wszystkich. Czemu tak cię to

oburza? Dorośli też muszą mieć trochę rozrywki.

A o latawiec możesz się nie martwić. Zbudowałem

ogromny - czeka tylko na przetestowanie.

- Latawiec? - powtórzyła, walcząc z chęcią wybuch­

nięcia śmiechem. Ostatni raz puszczała latawce, będąc

w szkole podstawowej...

Gdy Susan szperała w szafie w poszukiwaniu

dżinsów, wróciła Emily, by zabrać Michelle. Nate

wpuścił ją do mieszkania. Ponieważ drzwi do sypialni

były otwarte, Susan słyszała całą rozmowę. Wstrzymała

oddech, po trosze dlatego, że przybyło jej nieco

w biodrach od chwili, gdy miała na sobie dżinsy po

raz ostatni, a po trosze dlatego, że nigdy nie wiedziała,

z czym może wyskoczyć jej siostra.

Byłoby bardzo w stylu Emily zacząć wychwalać

zalety Susan jako potencjalnej żony. Na tę myśl mróz

przeszedł jej po kościach.

- Nate - usłyszała słowa siostry - to bardzo miło

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

79

z twojej strony, że zająłeś się Michelle. - Emily była

wyraźnie podniecona, o czym świadczył jej o oktawę

wyższy niż zwykle głos.

- Nie ma sprawy. Susan zaraz przyjdzie, mierzy

właśnie dżinsy. Wybieramy się do Gas Works Park

puszczać latawca.

Nastąpiła chwila ciszy.

- Susan w dżinsach, puszczająca latawca? Chcesz

powiedzieć, że naprawdę się tam z tobą wybiera?

- Oczywiście, że tak. Czemu tak strasznie cię to

dziwi? - spytała Susan, wchodząc do pokoju.

Emily gapiła się na siostrę z otwartymi ustami,

całkiem zbita z tropu, następnie przeniosła wzrok na

Nate'a, potem znów na Susan.

Susan uświadomiła sobie, że musi wyglądać inaczej

niż zwykle w dżinsach i z rozpuszczonymi włosami,

ale z pewnością nie usprawiedliwiało to reakcji Emily.

- Emily? - pomachała dłonią przed twarzą siostry,

by sprowadzić ją z powrotem na ziemię.

- Och... zakupy mi się udały. Dostałam świeże

zioła, które były mi potrzebne. Bazylię, tymianek i...

trochę innych.

- To świetnie - powiedziała z entuzjazmem Susan,

próbując złagodzić nieco skandaliczną reakcję siostry.

- Michelle nie sprawiła najmniejszego kłopotu. Jeśli

będziesz kiedykolwiek chciała, bym się nią zajęła, po

prostu zadzwoń.

Oczy Emily omal nie wyskoczyły z orbit. Przełknęła

głośno ślinę i pokiwała głową.

- Dziękuję bardzo, nie omieszkam skorzystać.

Niebo jest tak błękitne jak oczy Nate'a, myślała

Susan, siedząc z brodą opartą na kolanach na bujnej,

zielonej trawie w parku. Latawiec trzepotał na wietrze,

on zaś gramolił się z jednego wzgórza na drugie,

pozwalając, by rześka bryza unosiła wielobarwną

background image

8G DESZCZOWE POCAŁUNKI

konstrukcję w różne strony. Kończył się już wrzesień

i Susan nie sądziła, by zdarzyło się jeszcze wiele

takich przepięknych dni babiego lata.

Zamknęła oczy i rozkoszowała się słońcem. Jej

myśli ścigały się z latawcami, od których było aż

gęsto w tłumnie odwiedzanym parku. Odchyliła głowę

do tyłu i wybuchnęła radosnym śmiechem, bez żadnego

powodu, po prostu ciesząc się, że żyje.

- Jestem wykończony - powiedział Nate, osuwając

się na trawę obok niej.

- Gdzie twój latawiec?

- Oddałem dzieciakowi, który nie miał żadnego.

Susan uśmiechnęła się. To bardzo podobne do

Nate'a. Spędził wiele godzin, projektując i budując

latawiec, a teraz oddał go bez chwili namysłu.

- Prawdę mówiąc błagałem tego chłopaka na

kolanach, żeby go wziął ode mnie, zanim padnę

z wyczerpania. Nie daj sobie wmówić, że było inaczej.

Puszczanie latawców to ciężka praca.

Praca była tematem, którego Susan wolała nie

poruszać w rozmowach z Nate'em. Od początku był

z nią absolutnie szczery. Szczery i uczciwy. Dałaby

sobie głowę uciąć, że gdyby zaczęła go wypytywać na

temat jego pracy czy też jej braku, powiedziałby

prawdę.

Susan wychodziła z założenia, że to, czego o nim

nie wie, nie może jej zepsuć humoru. Nate wyraźnie

był człowiekiem zamożnym, nie trapiły go raczej

kłopoty finansowe. Ale Susan martwiło jego podejście

do życia. Traktował je jak jedną wielką przygodę. Ni

stąd, ni zowąd zmieniał zainteresowania, najważniejsza

była dla niego chwila obecna.

- Czemu się boczysz? - spytał. Przesunął piesz­

czotliwie dłonią po jej szyi i ująwszy pod brodę,

przyciągnął jej twarz ku swojej. - Chyba dobrze się

bawisz?

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 81

Skinęła głową, nie będąc w stanie zaprzeczyć czemuś

tak oczywistemu.

- O co więc chodzi?

- O nic.

- Dobrze, że nie zostałaś adwokatem - powiedział

z figlarnym uśmiechem. - Nie umiałabyś wywieść

w pole ławy przysięgłych. - Nie dziw się tak. To

Emily powiedziała mi, że chciałaś iść na prawo.

Susan uśmiechnęła się po chwili wahania. Po­

stanowiła nie psuć atmosfery tego cudownego popołud­

nia swoimi wątpliwościami.

- Pocałuj mnie, Susan - szepnął. Spoważniał nagle,

zatapiając spojrzenie w jej oczach.

Zabrakło jej tchu. Rozejrzała się szybko dookoła,

rejestrując, że w parku jest mnóstwo ludzi.

- Nie - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie.

- Bez wykrętów. Chcę, żebyś mnie pocałowała bez

względu na to, ilu będzie widzów.

- Ale...

- Jeśli mnie nie pocałujesz, ja będę zmuszony

pocałować ciebie, a wtedy miej się na baczności...

Nie pozwalając mu skończyć, pochyliła się i delikat­

nie musnęła wargami jego usta. Nawet to lekkie

dotknięcie spowodowało żywsze krążenie krwi w jej

żyłach. Magiczne właściwości tego mężczyzny powinny

być butelkowane i sprzedawane za ciężkie pieniądze.

Susan wiedziała, że byłaby pierwsza w kolejce.

- Czy zawsze jesteś taka skąpa? - spytał, gdy

szybko cofnęła głowę.

- W miejscach publicznych - tak.

Jego oczy znów się uśmiechały i Susan gotowa była

przysiąc, że mogłaby utonąć w jego spojrzeniu.

Odetchnął głęboko i zerwał się na równe nogi z godną

pozazdroszczenia sprężystością.

- Jestem okropnie głodny - oznajmił, wyciągając

do niej rękę i podnosząc ją. - Ale mam nadzieję, iż

background image

82

DESZCZOWE POCAŁUNKI

zdajesz sobie sprawę - szepnął jej do ucha, obejmując

mocno w talii - że nie chodzi mi o jedzenie. Szaleję

za tobą, Susan Simmons. Trzeba coś wreszcie z tym

zrobić.

- Mam nadzieję, że nie przyszłam za wcześnie

- powiedziała Susan, wchodząc do mieszkania siostry

na Capitol Hill. Gdy Emily zadzwoniła, by zaprosić

ją na niedzielny obiad, Susan nie miała wątpliwości

co do jej intencji. Siostra umierała z chęci wyson­

dowania jej na temat dobrze zapowiadającej się

znajomości z Nate'em Townsendem. Tydzień temu

Susan znalazłaby jakąś wymówkę. Jednakże spędziwszy

całą sobotę z Nate'em, była tak wytrącona z równo­

wagi, że pragnęła porozmawiać z Emily, która

wydawała się bardziej kompetentna, jeśli idzie o dam-

sko-męskie sprawy.

- Jesteś punktualna jak zwykle - odrzekła Emily,

wychodząc z kuchni, by ją przywitać. Miała na sobie

długą spódnicę i mały fartuszek, długie włosy zaplotła

w warkocz, który spływał jej na plecy.

- Proszę - Susan wręczyła jej butelkę chardonnay,

mając nadzieję, że będzie pasowało do posiłku.

- Jak miło z twojej strony - powiedziała Emily,

prowadząc ją do kuchni. Mieszkała w starym domu,

zbudowanym na początku lat czterdziestych, z dużą

familijną kuchnią. Na bufecie tłoczyły się słoiki ze

świeżo pasteryzowanymi pomidorami. Na podłodze

w rogu stały inne przetwory, a na nich wiklinowy

kosz, pełen wysuszonych na słońcu pieluch. Nad

zlewem wisiał warkocz czosnku, a na parapecie Emily

prowadziła własną hodowlę roślin w skrzynkach.

- Cokolwiek przygotowałaś na obiad, pachnie

wspaniale.

- To zupa z soczewicy.

Emily otworzyła piekarnik i wyjęła z niego blaszkę.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

83

- Upiekłam świeżutką szarlotkę. Oczywiście użyłam

do niej jabłek hodowanych organicznie, nie musisz

się więc obawiać.

- Och, świetnie. - Dla Susan nie miało to większego

znaczenia. - A gdzie jest Michelle? - Nieobecność

taty i córki zrodziła w jej umyśle pewne podejrzenia.

Emily odwróciła się ze skruszoną miną i Susan

domyśliła się, że jej siostra zrobiła wszystko, by

spędzić z nią trochę czasu sam na sam. Bez wątpienia

zamierzała wycisnąć z niej jak najwięcej informacji

o Nacie. Nie znaczy to, że Susan miała wiele do

powiedzenia.

- Jak spędziliście dzień w parku?

Susan usiadła na stołku i przygotowała się duchowo

do krzyżowego ognia pytań.

- Wspaniale. Bawiliśmy się jak dzieci.

- Lubisz Nate'a, prawda?

Słowo „lubisz" było niedomówieniem roku. Na

przekór każdej uncji zdrowego rozsądku, Susan była

coraz bardziej zakochana w swym sąsiedzie. Wcale

tego nie chciała, po prostu nie mogła nic na tó poradzić.

- Owszem, lubię go - odpowiedziała po chwili

milczenia.

Emily zdawała się być po prostu zachwycona jej

wyznaniem.

- Tak właśnie myślałam - powiedziała, kiwając

głową. Przysunęła taboret bliżej do Susan i usiadła.

Nie lubiła, gdy jej ręce były bezczynne, sięgnęła więc

po szydełkową robótkę.

- Czekam. - Susan zaczynała tracić cierpliwość.

- Na co?

- Na wykład.

Emily uśmiechnęła się chytrze.

- Po prostu zbieram myśli. To ty zawsze byłaś

dobra w ocenie faktów. Ja miałam z tym mnóstwo

kłopotów.

background image

84 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Świadectwa szkolne niewiele mają wspólnego

z prawdziwym życiem - przypomniała jej Susan. O ile

prostsze byłoby wszystko, gdyby mogła zajrzeć do

encyklopedii i wyczytać w niej, jak postępować

z Nate'em.

- Wiedziałam o tym, ale nie byłam pewna, czy

ty wiesz.

Być może Susan nie wiedziała o tym, póki nie

poznała swego sąsiada.

- Emily - powiedziała, czując, jak żołądek ściska

jej się ze zdenerwowania. - Muszę cię zapytać o coś...

ważnego. Skąd wiedziałaś, że kochasz Roberta? Co ci

podpowiedziało, że jesteście dla siebie stworzeni?

- Zdawała sobie sprawę, że praktycznie odkrywa

karty, ale dosyć już miała gry słów.

Siostra uśmiechnęła się łagodnie i przez chwilę

bawiła się kłębkiem włóczki.

- Podejrzewam, że nie spodoba ci się moja od­

powiedź - wyszeptała wreszcie, marszcząc brwi. - To

stało się wtedy, gdy Robert pocałował mnie po raz

pierwszy.

Susan omal nie spadła z taboretu, przypominając

sobie swój pierwszy pocałunek z Nate'em.

- Jak to się stało?

- Podczas wycieczki w plener w deszczowy dzień

zatrzymaliśmy się, by chwilę odpocząć. Robert po­

magał mi zdjąć plecak. Spojrzał mi w oczy, pochylił

się i pocałował mnie. - Westchnęła cicho na samo

wspomnienie. - Nie sądzę, by najpierw miał taki

zamiar, bo wyglądał później na wstrząśniętego.

- I co potem?

- Zdjął własny plecak i spytał, czy mam coś

przeciwko temu, że mnie pocałował. Oczywiście

powiedziałam, że bardzo mi się to podobało, usiadł

więc obok mnie i zrobił to po raz drugi, tyle że tym

razem nie było to muśnięcie warg, lecz prawdziwy

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

85

namiętny pocałunek. Gdy czułam jego wargi na swoich,

nie mogłam myśleć, nie mogłam oddychać, nie mogłam

się nawet poruszyć. Gdy wreszcie oderwaliśmy się od

siebie, drżałam jak liść osiki, bałam się nawet, że coś

jest ze mną nie w porządku.

- Czy nazwałabyś to... elektrycznością?

- Właśnie tak.

- I nigdy nie odczuwałaś czegoś podobnego w sto­

sunku do mężczyzn, z którymi się umawiałaś?

- Nigdy.

Susan przesunęła dłonią po twarzy.

- Miałaś rację. Nie podoba mi się twoja odpowiedź.

Emily przerwała na chwilę szydełkowanie i przyjrzała

jej się badawczo.

- Nate cię pocałował i czułaś coś takiego?

- Jakby mnie poraził prąd - potwierdziła Susan.

- Och, Susan, moje biedactwo! - Emily poklepała

czule siostrę po ręku. - Nie wiesz, co robić, prawda?

- Nie mam pojęcia - odrzekła Susan z nieszczęśliwą

miną.

- Nie spodziewałaś się, że się kiedyś zakochasz, tak?

Susan pokręciła wolno głową. W dodatku nie

mogło jej się to przydarzyć w gorszym czasie.

W przyszłym tygodniu rozstrzygną się zapewne sprawy

awansu i wszystkie jej plany życiowe wezmą w łeb,

jeśli zaangażuje się uczuciowo. Nie wiedziała tylko,

czy druga strona też tego pragnie. Czuła się okropnie

zagubiona, przerażona tym, co dzieje się w jej

dotychczas tak prostym i uporządkowanym życiu.

- Myślisz o małżeństwie? - spytała bez ogródek

Emily.

- Małżeństwo - powtórzyła w zadumie Susan. Wyda­

wało się naturalnym następstwem tego, że dwoje ludzi

zakochało się w sobie. Rzecz w tym, że wcale nie była

pewna, czy Nate odczuwa to samo co ona, a zwłaszcza

czy jest gotów zaangażować się w związek na całe życie.

background image

86

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Wiedziała, że ona nie jest gotowa i na myśl o tym

wszystkim wpadała w straszliwe zdenerwowanie.

- Nie wiem... nie myślałam o małżeństwie - odparła.

- Nie rozmawialiśmy na ten temat. - Prawdę mówiąc,

nie planowali nawet regularnych spotkań.

- Wierz mi, jeśli pozostawisz temat małżeństwa

Nate'owi, nigdy nie wypłynie. Mężczyźni nie lubią

o tym mówić. Ta sprawa leży całkowicie w rękach

kobiet.

- Och, daj spokój...

- Kiedy to prawda. Od czasów, gdy Ewa skusiła

jabłkiem Adama, kobiecie przypada rola obłaskawienia

mężczyzny i nigdy nie jest to trudniejsze niż w chwili,

gdy trzeba go przekonać, że potrzebna mu żona.

- Ale przecież Robert z pewnością chciał się ożenić?

- Nie bądź głupia. Robert niczym się nie różni od

innych mężczyzn. Musiałam go przekonać, że właśnie

tego pragnie. W takiej sytuacji subtelność jest kluczem

do sukcesu. Innymi słowy, upolowałam Roberta,

zanim on mnie usidlił. - Przerwała szydełkowanie

i roześmiała się cicho z własnego żartu.

Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyła swego

szwagra, Susan była pewna, że rzucił zaledwie jedno

spojrzenie na jej siostrę, po czym padł na kolana,

prosząc ją o rękę. Zawsze było dla niej oczywiste, że

pasowali do siebie jak dwie połówki tego samego

jabłka, znacznie bardziej oczywiste niż to, czy Nate

jest dla niej odpowiednim mężczyzną.

- Nie wiem, Emily - powiedziała nerwowo. - Mam

kompletny mętlik w głowie. Co mnie tak pociąga

w tym facecie? Nie ma w tym odrobiny sensu! Czy

wiesz, co robiliśmy wczoraj po południu, po powrocie

z parku? - Nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej:

- Nate przyniósł gry komputerowe i graliśmy przez

cały wieczór. Trudno mi w to uwierzyć nawet w tej

chwili. Przecież to czysta strata czasu!

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

87

- Dobrze się bawiłaś?

Susan wolałaby uniknąć tego pytania. Śmiała się

tak, że aż ją bolały mięśnie brzucha. Rywalizowali ze

sobą, kto uzyska lepszy wynik i stosowali różne

niezbyt uczciwe metody, by sabotować się nawzajem.

Nate odkrył niezwykle wrażliwe miejsce za jej

uchem i zaczynał je całować w chwili, gdy miała go

przegonić w punktacji. Sprawiedliwości stało się jednak

zadość, bowiem Susan wkrótce odpłaciła mu pięknym

za nadobne, co doprowadziło skutecznie do przerwania

gry. Po chwili zapomnieli o niej, zająwszy się od­

krywaniem siebie.

- Oboje się świetnie bawiliśmy.

- A podczas puszczania latawca?

- Wtedy też - przyznała z ociąganiem. - I na

meczu baseballa w czwartek również.

- Zabrał cię na mecz Mariners... w czwartek?

Przecież oni grali wczesnym popołudniem. Naprawdę

wyszłaś wcześniej z biura?

Susan kiwnęła głową, nie chcąc wdawać się w szcze­

góły, jak to Nate faktycznie porwał ją siłą.

- Wracając do ciebie i Roberta... - próbowała

zmienić temat.

- Chcesz się dowiedzieć, w jaki sposób prze­

konałam go, że chce się ożenić? To wcale nie

było trudne.

Dla Emily nie było, ale w przypadku Susan to

całkiem inna historia. Najgorsze że wcale nie miała

pewności, czy chce przekonać Nate'a. Tak czy owak,

przyda jej się to na przyszłość, a Emily była w tych

sprawach o wiele mądrzejsza. Wysłucha, co siostra

ma do powiedzenia, a zdecyduje się później.

- Pamiętasz stare przysłowie, że droga do serca

mężczyzny prowadzi przez żołądek? Jest bardzo

prawdziwe. Mężczyznom jedzenie kojarzy się z wygodą

i miłością - to ogólnie znany fakt.

background image

88

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Wobec tego wpadłam w kłopoty - oznajmiła

stanowczo Susan. Na miłość boską, pomyślała, przecież

Nate gotuje tysiąc razy lepiej ode mnie. Jeśli nie

przyciągnie go domowym jedzeniem, pozostanie jej

jedyny atut - klasyczny profil.

- Nie przesadzaj. Twoje życie nie kończy się, zanim

się jeszcze zaczęło tylko dlatego, że nie potrafisz

ugotować obiadu z pięciu dań!

- Owszem, przekreśla to moje życie małżeńskie.

Nie potrafię nawet upitrasić zupy ani zrobić kanapki

i ty dobrze o tym wiesz!

- Susan, przestań umniejszać swoje zalety! Jesteś

bystra i ładna, a Nate będzie najszczęśliwszym

człowiekiem na ziemi, jeśli cię poślubi.

Teraz, gdy przeszły do rozważania problemu

małżeństwa, Susan miała mieszane uczucia.

- Nie... nie wiem, czy Nate nadaje się na męża

- powiedziała cicho. - Prawdę mówiąc, nie mam też

pewności co do siebie.

Emily wzruszyła ramionami, lekceważąc jej wątp­

liwości.

- Zaczniemy od czegoś prostego, a potem przej­

dziemy do rzeczy bardziej skomplikowanych.

- Czegoś prostego? Nie rozumiem.

- Ciasteczka - wyjaśniła Emily. - Nie ma na

świecie mężczyzny, który nie lubiłby domowych

ciasteczek. Jest w nich coś magicznego. Naprawdę

- dodała, widząc pełne wątpliwości spojrzenie Susan.

- Ciasteczka stwarzają atmosferę szczęścia rodzinnego.

Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale to prawda.

Mężczyzna nie potrafi oprzeć się kobiecie, która

piecze dla niego ciasteczka. Przypomina mu to matkę

i ogień trzaskający w kominku. - Emily umilkła

i westchnęła głęboko. - Jest również prawdą, że

mężczyźni walczą z tym uczuciem od pierwszej chwili.

- Jakim uczuciem?

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

89

- Zamiłowaniem do życia domowego. Pragną tego

i potrzebują, ale walczą z tym.

Susan zamyśliła się nad słowami siostry.

- Wracając do tego, co mówiłaś, Nate wspomniał,

że uwielbia ciasteczka czekoladowe.

- No widzisz?

Susan nie mogła uwierzyć, że porusza ten temat

z siostrą. W porządku, bawili się z Nate'em świetnie.

Wiele osób spędza ze sobą miło czas. Chętnie

przyznawała też, że czują do siebie pociąg fizyczny.

Ale czy to powód, by biec do najbliższego ołtarza?

Przez ostatnich kilka minut usiłowała rozsądnie

przedstawić sytuację siostrze, ale nim zdążyła się

połapać, Emily nakłoniła ją do rozmowy o małżeństwie

i wypieku domowych ciasteczek. W tym tempie zmusi

ją do wzięcia ślubu i zajścia w ciążę jeszcze w tym

tygodniu.

- Jak się udał obiad z siostrą? - spytał ją Nate

jeszcze tego samego wieczora. Spacerował wcześniej

po dzielnicy portowej Seattle i przyniósł jej stamtąd

prezent - wypolerowany przycisk na biurko, wykonany

z popiołu wyrzuconego przez wulkan Mount St.

Helens.

- Świetnie - odpowiedziała trochę za szybko.

- Miałyśmy wreszcie okazję poplotkować sobie.

Nate objął ją ciasno ramionami, przyciskając do

kuchennego bufetu.

- Tęskniłem za tobą.

Przełknęła z trudem ślinę i szepnęła, chwytając

oddech:

- Ja też za tobą tęskniłam.

Wplótł palce w jej włosy, odgarniając je z twarzy.

- Znów nie upięłaś włosów - szepnął z ustami przy

jej szyi.

- Tak... Emily też woli mnie w tym uczesaniu.

background image

90 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Mówienie sprawiało jej trudność, kolana miała

miękkie jak z waty, silne postanowienie diabli wzięli.

Po rozmowie z Emily Susan zdecydowała, że chwilowo

ochłodzi nieco relacje z Nate'em. Wszystko działo się

zbyt szybko.

Gdy zaczął delikatnie całować pachnące zagłębienie

w jej szyi, mogła już tylko walczyć o utrzymanie

pozycji pionowej. Oparłszy ręce o jego klatkę piersiową,

spróbowała go odepchnąć i uwolnić się z objęć. Ale

gdy jego wargi powędrowały w górę, zostawiając na

jej szyi wilgotny ślad pocałunków, zaniechała oporu.

Powoli sunął ustami po policzku, wzdłuż szczęki,

przedłużając oczekiwanie na nieuniknioną chwilę, aż

Susan ledwie mogła się utrzymać na nogach.

Gdy wreszcie dotarł do ust, obojgu wyrwało się

z piersi głębokie westchnienie, wzbierała w nich

gwałtownie fala pożądania. Całował ją zachłannie,

po czym przygryzł zębami jej dolną wargę, wywołując

nową falę przejmujących doznań.

Gdy Nate wyszedł od niej, Susan dygotała wciąż

jak w gorączce. Nim rozszyfrowała własne intencje,

znalazła się w kuchni. Przez dłuższą chwilę wpatrywała

się w telefon. Zmobilizowała całą odwagę, by za­

dzwonić do Emily. Odetchnęła głęboko, by się uspokoić

i wykręciła numer siostry.

- Emily - powiedziała, gdy siostra podniosła

słuchawkę - czy masz może przepis na czekoladowe

ciasteczka?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Przepis na ciasteczka czekoladowe spoczywał ukryty

w kuchennej szufladzie. Impuls, by je upiec, minął

tak szybko, jak się pojawił, zastąpiła go z powrotem

zdolność chłodnego rozumowania.

W poniedziałek rano, siedząc w biurze, Susan

uświadomiła sobie, że znalazła się na krawędzi

szaleństwa. Stanowisko wiceprezesa znajdowało się

niemal w zasięgu jej ręki, pracowała na ten awans

zbyt długo i ciężko, by pozwolić, żeby przeszedł jej

obok nosa tylko dlatego, że kolana się pod nią

uginały, gdy całował ją Nate Townsend. Dopuszczenie

nawet w myślach czegoś więcej niż tylko przyjaźni

było... jak amputowanie całej ręki z powodu zadry za

paznokciem.

- Rozmowa do pani na pierwszej linii - zaanon­

sowała panna Brooks. Umilkła, po czym dodała po

chwili: - To chyba ten sympatyczny młody człowiek,

który wpadł tu w zeszłym tygodniu.

Nate. Susan zdecydowanym ruchem podniosła

słuchawkę.

- Słucham, mówi Susan Simmons.

- Dzień dobry, moja piękna.

- Witaj, Nate - rzekła oficjalnie. - Czym mogę ci

służyć?

- To pytanie samo nasuwa odpowiedź - zachichotał.

- Uwierz mi, kochanie, wcale nie chcesz tego wiedzieć.

- Nate - powiedziała cicho, zaciskając mocno

powieki. - Proszę cię. Naprawdę jestem zajęta. Czego

chcesz?

91

background image

92

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Poza twoim ciałem?

- Lepiej skończmy tę rozmowę... - jęknęła do

słuchawki.

- Dobrze, już dobrze, przepraszam. Właśnie się

obudziłem i leżałem, myśląc o tym, jak cudownie

byłoby uciec z miasta na cały dzień. Może dasz się

namówić na przejażdżkę nad ocean? Moglibyśmy

szukać małży, zbudować zamek z piasku, a potem

rozpalić ognisko i śpiewać przy nim ulubione piosenki.

- Jeśli cię to interesuje, jestem na nogach od kilku

godzin. I ponieważ zdajesz się o tym zupełnie nie

pamiętać - mam pracę, bardzo ważną pracę. Przynaj­

mniej dla mnie. Może mi wreszcie powiesz w jakim

celu dzwonisz?

- Zapraszam cię na lunch.

- Dziś nie mogę. Mam umówione spotkanie.

- Trudno. - Westchnął, wyraźnie rozczarowany.

- A co powiesz na kolację we dwoje?

- Pracuję dziś do późna i miałam zamiar po coś

posłać. Mimo to dziękuję za zaproszenie.

- Susan - powiedział niecierpliwie - czy znów

musimy przez to przechodzić? Powinnaś już wiedzieć,

że unikanie mnie na nic się nie zda.

- Posłuchaj, Nate, naprawdę jestem zajęta. Może

powinniśmy skończyć tę rozmowę kiedy indziej.

- Na przykład w przyszłym roku? Znam cię już

nieźle, będziesz chowała głowę w piasek przez następ­

nych piętnaście lat, jeśli nie przyjdę i cię nie pogonię.

Przysięgam, że nigdy nie znałem bardziej upartej

kobiety.

- Do widzenia, Nate.

- A co z kolacją, Susan? - nalegał. - Daj się

namówić. Mamy mnóstwo spraw do omówienia.

- Nie. Wcale nie skłamałam, mam mnóstwo pracy.

Nie mogę dziś wypuszczać się nigdzie w ciągu dnia

ani wieczorem.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 93

- Au! - wykrzyknął Nate. - To boli!

- Być może trafiłam w czułe miejsce.

Nastąpiła chwila milczenia.

- Może - powiedział w zamyśleniu. - Zanim jednak

odłożysz słuchawkę, chciałbym wiedzieć, kiedy się

zobaczymy.

Susan pochyliła się i zajrzała do kalendarza.

- Co powiesz na lunch w czwartek?

- Dobrze, zobaczymy się w czwartek w południe.

Przez dłuższy czas po odłożeniu słuchawki Susan

trzymała na niej rękę. Szalony pomysł spędzenia

popołudnia z Nate'em na plaży wydał jej się niezwykle

zachęcający. Strach pomyśleć, jaki wpływ miał ten

człowiek na jej myśli. Stawiał jej karierę zawodową

pod znakiem zapytania.

W godzinę później panna Brooks zapukała lekko

do drzwi jej gabinetu z ogromnym bukietem czer­

wonych róż w ręku.

- Przysłano je przed chwilą.

- Dla mnie? - Z pewnością to jakaś pomyłka. Nikt

nigdy nie miał powodu by przysłać jej kwiaty.

- Na kopercie jest pani nazwisko - poinformowała

ją sekretarka. Znalazła kopertę i podała Susan.

Susan przeczytała liścik dopiero po wyjściu panny

Brooks z pokoju. Róże przysłał Nate z przeprosinami,

że przeszkodził w porannej pracy. Przyznał jej rację,

że to nie czas na rozrywkę. Podpisał: „Z wyrazami

miłości, Nate." Zamknąwszy oczy, Susan przycisnęła

liścik do piersi i usiłowała uspokoić wzburzone uczucia.

Gdyby przestał być taki cudowny, wszystko stałoby

się łatwiejsze.

Tak się złożyło, że skończyła pracę tego wieczora

wcześniej, niż planowała i wróciła do domu tuż po

siódmej. Mieszkanie było ciemne i puste, ale przecież

wyglądało tak zawsze i nie mogła zrozumieć, dlaczego

tym razem miało to dla niej takie znaczenie. A miało!

background image

94

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Dopiero gdy stanęła przed drzwiami Nate'a i zapu­

kała do nich, uświadomiła sobie, jak impulsywnie się

zachowuje, odkąd go poznała. Ze wszystkich sił starała

się go unikać, a jednocześnie nic z tego nie wychodziło.

- Susan! - zawołał, otworzywszy drzwi. - Co za

miła niespodzianka!

- Chciałam... chciałam ci tylko podziękować za

kwiaty... i przeprosić za to, że byłam kąśliwa jak osa.

Poniedziałkowy ranek nie jest moją najulubieńszą

porą dnia.

Uśmiechnięty, oparł się o framugę drzwi, krzyżując

ramiona na szerokiej piersi.

- Jeśli idzie o ścisłość, to ja jestem winien ci

przeprosiny. Nie powinienem był dzwonić rano.

Zachowałem się egoistycznie i bezmyślnie. Miałaś

ważną pracę, poza tym to dla ciebie dni pełne napięcia.

Mówiłaś mi chyba, że sprawa awansu zadecyduje się

w ciągu tygodnia lub dwóch.

Susan skinęła twierdząco głową.

- Może trudno w to uwierzyć, ale nie chcę powie­

dzieć ani zrobić nic, co mogłoby ci w tym przeszkodzić.

Jesteś bardzo oddaną, sumienną pracownicą i za­

sługujesz, by zostać pierwszą kobietą na stanowisku

wiceprezesa H&J Lima.

- Jeśli dostanę awans - powiedziała, patrząc na

niego badawczo - wiele się między nami zmieni.

Nie... nie będę miała zbyt dużo wolnego czasu.

- Chodzi ci o to, że nie będziesz mogła się

wypuszczać tak często? - spytał, uśmiechając się

zmysłowo. Żartował sobie z niej powtarzając słowa,

które wypowiedziała rano.

- Właśnie.

- Mogę to zaakceptować. Tylko... - zawahał się.

- Tak? - Nate miał zmarszczone brwi, co było do

niego zupełnie niepodobne. Zwykle na wargach gościł

mu szelmowski uśmiech. - Co chciałeś powiedzieć?

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 95

- Pragnę, żeby spełniły się twoje marzenia i byś

osiągnęła wszystko, co sobie zaplanowałaś, ale na tej

drodze czeka na ciebie wiele pułapek, na które musisz

uważać.

Teraz ona zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy

rozumie, co Nate ma na myśli.

- Chodzi mi wyłącznie o to, by sprawa wice-

prezesury nie przysłoniła ci tego, kim jesteś. A co

jeszcze ważniejsze - policz koszty. - Z tymi słowy

postąpił krok do przodu, spojrzał jej gniewnie w oczy

i pocałował lekko w usta, po czym cofnął się niechętnie.

Susan wahała się zaledwie przez sekundę, następnie

rzuciła mu się w ramiona, jak gdyby to było po

prostu jej miejsce na ziemi. Nawet teraz nie miała

pewności, czy zrozumiała, o czym Nate mówił, ale

bez wątpienia w jego głosie brzmiała niekłamana

czułość. Później, w domu, gdy wróciła jasność myśli

i przestał działać czar jego dotyku, zastanawiała się

nad samymi słowami.

Nate, prosił ją by nie zapomniała, kim jest. A kim

ona jest?. Nasuwały się różne odpowiedzi. Jest Susan

Simmons, przyszłym wiceprezesem do spraw mar­

ketingu największej w kraju firmy produkującej

artykuły sportowe. Jest córką, siostrą, ciotką... I nagle

spłynęło na nią objawienie. Jest kobietą. O to

właśnie chodziło Nate'owi. To usiłowała powiedzieć

jej w niedzielę Emily. Od czasu, gdy postawiła sobie

życiowe cele, poświęciła się całkowicie karierze zawo­

dowej, zapominając o swej kobiecości. Teraz nadszedł

czas, by dopuścić do głosu tę część jej natury.

Następnego wieczora po pracy Susan, pochylona

nad kuchennym bufetem, szarpała się z ciężkim

mikserem, usiłując wydobyć go z solidnego tek­

turowego pudła. Obliczyła, że według przepisu Emily

background image

96

DESZCZOWE POCAŁUNKI

powinno wyjść jej trzy tuziny ciasteczek. Po wizycie

w sklepie spożywczym, następnie w sklepie gos­

podarstwa domowego, gdzie kupiła mikser, specjalną

folię do pieczenia i różne miarki, jedno ciasteczko

będzie ją kosztowało cztery dolary siedemdziesiąt

dwa centy.

Cholerna cena. Postawiła sobie za punkt honoru,

by udowodnić coś ważnego - choć nie była całkiem

pewna, co! Nie uwierzyła w teorię siostry, że ciasteczka

kojarzą się mężczyznom z ciepłem ogniska domowego

i miłością, niemniej postanowiła spróbować. Może

chciała udowodnić coś sobie samej. Wiedziała jedynie,

że odczuwa nieprzepartą potrzebę, by upiec czekola­

dowe ciasteczka.

Emily bardzo chętnie służyła jej przepisem, a teraz

Susan zastanawiała się, czy pieczenie ciasteczek jest

bardzo trudne.

Nie bardzo, skonstatowała w dwadzieścia minut

później, gdy rozłożyła już wszystkie potrzebne produkty

na blacie kuchennym. Użyła starej bluzki w charakterze

fartuszka, zawiązując rękawy z tyłu w talii. Emily

zawsze tak robiła, musi to więc być ważne.

Automatyczny mikser idealnie ubijał masło z cuk­

rem. Susan, nadzwyczaj z siebie dumna, rozbiła jajka

o brzeg misy ze zręcznością, której mógłby jej

pozazdrościć francuski mistrz kuchni.

- Cholera! - wykrzyknęła, gdy połówka skorupki

wpadła pomiędzy obracające się nożyki. Patrzyła

bezradnie, jak kruszą ją na tysiąc mikroskopijnych

drobinek. Wzruszywszy ramionami, pomyślała, że

dodatkowe proteiny - a może wapno? - nikomu nie

zaszkodzą.

Wsunęła nową błyszczącą folię z ciastkami do

uprzednio nagrzanego piekarnika, zamknęła drzwiczki

i nastawiła wyłącznik czasowy na dwanaście minut.

Oblizawszy palec, musiała przyznać, że ciasto jest

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

97

całkiem smaczne. Przynajmniej tak dobre, jak u Emily,

a może nawet ciutkę lepsze.

Ogromnie dumna, że wszystko poszło jej jak

z płatka, nalała sobie kawy i usiadła przy stole

z wieczorną gazetą.

Po kilku minutach poczuła zapach dymu. Odłożyła

gazetę, podejrzliwie pociągając nosem. Niemożliwe,

żeby to były jej ciasteczka - piekły się nie dłużej niż

pięć minut. Żeby jednak mieć całkiem spokojne

sumienie, wzięła z bufetu sciereczkę i otworzyła

drzwiczki piekarnika.

Buchnęły na nią kłęby dymu i płomienie. Jęknęła

z przerażenia i rzuciwszy sciereczkę, zaczęła krzyczeć

na cały głos:

- Pożar, pożar!

Włączył się alarm przeciwpożarowy i mogłaby

przysiąc, że nie słyszała w swoim życiu bardziej

przeraźliwego dźwięku. Rzuciła się jak szalona do

drzwi i otworzyła je, by dać ujście dymowi. Następnie

podbiegła do stołu, chwyciła filiżankę z kawą i chlus­

nęła nią do środka piekarnika. Kaszląc okropnie,

zatrzasnęła drzwiczki.

- Susan! - Przerażony Nate wpadł do jej mieszkania.

- Spowodowałam pożar - usiłowała przekrzyczeć

ogłuszający sygnał alarmu.

- Co się pali?

- Piekarnik! - Odsunęła się na bok i zakryła twarz

rękami, nie chcąc patrzeć.

Po kilku minutach Nate trzymał ją w ramionach.

Dwa sczerniałe arkusze folii ze zwęglonymi ciastecz­

kami leżały w zlewie.

- Nic ci się nie stało?

Udało jej się pokręcić przecząco głową.

- Nie oparzyłaś się?

- Nie - wykrztusiła - nie mam nawet jednego

pęcherzyka.

background image

98 DESZCZOWE POCAŁUNKI

Odgarnął delikatnie włosy z jej twarzy i odetchnął

głęboko z ulgą.

- Całe szczęście. Teraz powiedz mi, w jaki sposób

powstał ogień.

- Nie wiem - odrzekła ponuro. - Ja... zrobiłam

wszystko według przepisu, ale gdy włożyłam ciasteczka

do piekarnika... zaczęły się palić.

- To nie wina ciasteczek - sprostował. - Winowaj­

czynią jest folia do pieczenia. Była chyba nowa i...

ach, zapomniałaś usunąć papier z zewnętrznej strony.

- O Boże! - szepnęła, a słowo to rozpłynęło się

w łkaniu.

- Susan, nie ma powodu do płaczu. Zwykła

pomyłka. Usiądź tutaj. - Posadził ją ostrożnie na

krześle kuchennym i ukląkł przed nią, ujmując jej

dłonie i rozcierając je. - To naprawdę nie żadna

katastrofa.

- Wiem. - Wciąż jednak nie mogła powstrzymać

łez. - Nic nie rozumiesz. To był rodzaj testu...

- Testu?

- Tak. Emily twierdzi, że mężczyźni uwielbiają

ciasteczka... i postanowiłam upiec je dla ciebie. - Nie

zacytowała już opinii Emily, że mężczyźni kochają

kobiety, które pieką ciasteczka. - Nie potrafię

gotować... spowodowałam pożar... wrzuciłam kawałek

skorupki do ciasta... i nie wyjęłam jej... i nie miałam

zamiaru nikomu się do tego przyznać.

Jej wyznanie musiało wstrząsnąć Natem, wstał

bowiem i wyszedł z pokoju. Ukrywszy twarz w dło­

niach, Susan próbowała jakoś się pozbierać. Po chwili

Nate wrócił z pudełkiem chusteczek jednorazowych.

Podniósł ją bez wysiłku i posadził sobie na kolanach.

- Dobra, a teraz wyjaśnij mi wszystko.

Wytarła twarz chusteczką, czując się głupio z po­

wodu swej reakcji. I co z tego, że spaliła parę arkuszy

folii wraz z czekoladowymi ciasteczkami.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

99

- Co mam ci wyjaśnić?

- Opinię na temat mężczyzn lubiących ciasteczka.

Czy chciałaś mi coś udowodnić?

- Właściwie chodziło mi o Emily - wyszeptała.

- Przecież powiedziałaś, że piekłaś je dla mnie.

- Tak. Wczoraj przestrzegłeś mnie, żebym nie

zapomniała, kim jestem, żebym się odnalazła i...

myślę, że ta nagła chęć upieczenia czegokolwiek była

reakcją na twoją uwagę. Możesz mi wierzyć, po

dzisiejszym dniu zdałam sobie sprawę, że w kuchni

nigdy nie będę warta złamanego szeląga.

- Nie przypominam sobie, bym ci sugerował

"odnalezienie się" w kuchni - powiedział zakłopotany

Nate.

- No, Emily też ma w tym swój udział - przyznała.

- To ona dała mi przepis. Moja siostra chyba wierzy,

że kobieta może zmusić mężczyznę, by zaprzedał jej

serce i duszę, jeśli potrafi piec czekoladowe ciasteczka.

- A ty pragniesz mego serca i duszy?

- Oczywiście, że nie! Nie bądź śmieszny.

Zawahał się przez moment i zdawał się rozważać

jej słowa.

- Czy byłoby to dla ciebie zaskoczeniem, gdybym

wyznał, że ja pragnę twego serca i duszy?

Susan ledwie go słuchała. Nie była w nastroju do

takich rozmów. Udowodniła właśnie, jak beznadziejnie

spisuje się w kuchni. Braki w tej dziedzinie nigdy

dotąd specjalnie jej nie martwiły. Teraz uczyniła

autentyczny wysiłek i wszystko spaliło na panewce.

- Coś musiało się poplątać w moich genach

- mruknęła w zadumie. - Z pewnością. Nie umiem

gotować, nie umiem szyć, nie potrafię odróżnić drutu

do robótek ręcznych od szydełka. Obce mi są rzeczy,

które... normalni ludzie kojarzą z płcią żeńską.

- Susan! - Zrobił niezadowoloną minę. - Czy

słyszałaś, o co cię pytałem?

background image

100

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Pokręciła przecząco głową. Rozumiała wszystko

doskonale. Niektóre kobiety to mają, a inne nie.

Niestety należała do tej drugiej kategorii.

- Powiedziałem ci coś ważnego. Widzę jednak, że

mnie zmuszasz, bym wyraził to bez słów. - Ująwszy

twarz Susan w dłonie, Nate zbliżył usta do jej warg.

Tym razem jej nie pocałował. Wilgotnym gorącym

koniuszkiem języka obrysował kształt jej ust. Wszystkie

przygnębiające myśli rozwiały się w mgnieniu oka

i odpłynęły w nieznane. Przestała myśleć, przestała

oddychać, wszystko straciło znaczenie poza tym, że

tulił ją w ramionach. Ogień w piekarniku był niczym

w porównaniu z ogniem, który Nate rozpalił w jej

ciele. Nie panując nad sobą, zarzuciła mu ręce na szyję

i przylgnęła z całej siły wargami do jego warg, poddając

się bez reszty uczuciom, które w niej wzbudzał.

Otworzyła się dla niego, obiecując wszystko, czego

zapragnie. Jego język odnalazł drogę do jej ust, z których

wydarł się jęk rozkoszy. Nate zadrżał. Zdała sobie

sprawę, że jej reakcja była zarazem niewinna i zmysłowa,

niewprawna i bezwiedna, lecz pełna pożądania.

- A widzisz! - szepnął, wspierając się czołem o jej

czoło i oddychając ciężko. Głos mu się łamał.

Zabrzmiało to tak, jak gdyby te słowa wyjaśniały

wszystko. Susan powoli otworzyła oczy i zaczerpnęła

powietrza, próbując uspokoić oddech.

Zanurzył palce w jej włosach i znów ją pocałował.

Dłonie Susan powędrowały ku szyi Nate'a, przesunęły

się po ramionach i wzdłuż rąk. Jej dotyk sprawił mu

wyraźną przyjemność, zamruczał coś bowiem cicho

i jeszcze mocniej wpił się w jej wargi.

- Niestety, chyba nie jesteś jeszcze gotowa, by to

usłyszeć - powiedział czule.

- Co usłyszeć? - spytała, gdy mogła wreszcie

wydobyć z siebie głos.

- To, co ci powiedziałem.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 101

- Co mianowicie? - Uniosła brwi.

- Zapomnij o ciasteczkach. Jesteś bardziej niż

wystarczająco kobieca dla każdego mężczyzny.

Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co mu

chodzi.

- Nigdy ci nie mówiłem, byś sprawdzała, kim

jesteś. Sugerowałem wyłącznie, byś nie straciła własnej

osobowości. Życiowe cele - w porządku, trzeba je

mieć, ale powinnaś zrobić rachunek kosztów.

- Och! - Myśli wciąż jej się gmatwały, nie docierało

do niej właściwe znaczenie słów.

- Nic ci nie będzie? - spytał, przesuwając piesz­

czotliwie koniuszkami palców po jej policzku i zamy­

kając pocałunkiem jej oczy.

Pokręciła z trudem głową.

- John Hammer pragnie panią natychmiast widzieć

- poinformowała panna Brooks Susan, gdy weszła do

biura w czwartek rano.

Serce podeszło dziewczynie do gardła. Na ten dzień

czekała pięć długich lat.

- Czy powiedział w jakiej sprawie? - spytała, usiłując

zachować spokój przynajmniej na zewnątrz.

- Nie - odrzekła sekretarka. - Poprosił mnie tylko,

bym przekazała, że chciałby się z panią widzieć

w porze wygodnej dla pani.

Susan osunęła się na miękkie siedzenie fotela. Oparła

łokcie na biurku i ukryła twarz w dłoniach, próbując

uporządkować poplątane myśli.

- W porze wygodnej dla mnie - powtórzyła szeptem.

- Nie dostałam awansu. Wiedziałam, że tak będzie.

- Susan - powiedziała surowo sekretarka, zwracając

się do niej po imieniu, co się mgdy przedtem nie

zdarzyło. - Myślę, że wyciągasz pochopne wnioski.

Susan spojrzała na nią, zirytowana jej niedomyśl-

nością.

background image

102

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Gdyby miał zamiar mianować mnie wiceprezesem,

zaprosiłby do siebie późnym popołudniem. Zawsze

tak postępuje. Następnie palnąłby mówkę, jakim to

jestem lojalnym pracownikiem, cennym nabytkiem

dla firmy itd., itp. To, że chce ze mną mówić teraz,

oznacza... Cóż, wie pani, co to oznacza.

- Jestem pewna, że się mylisz - odrzekła spokojnie

panna Brooks. - Proponuję, byś się pozbierała i poszła

do Johna Hammera, zanim się rozmyśli.

Susan wstała i wyprostowała się. Ze zdenerwowania

miała straszliwe kurcze żołądka, nie mogła opanować

drżenia rąk.

- Połam nogi, dziecko - uśmiechnęła się panna

Brooks i uniosła kciuk do góry.

John Hammer wstał, gdy ją zaanonsowano. Susan

weszła do gabinetu i natychmiast zauważyła, że jej

dwaj rywale nie zostali wezwani. Prezes uśmiechnął

się życzliwie i wskazał krzesło. Susan przycupnęła na

brzeżku, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo

jest zdenerwowana.

- Dzień dobry, Susan... - uśmiechnął się łagodnie

John Hammer.

- I co? - Eleanor Brooks patrzyła w napięciu, jak

Susanna powoli sadowi się przy biurku. - Co się

stało? - spytała po raz drugi. - Nie siedź tak. Mów coś.

Susan powoli przeniosła wzrok z telefonu na

sekretarkę. Potem zaśmiała się cicho. Nie mogła się

powstrzymać, chichotała jak szalona, zasłoniła więc

usta obiema rękami. Gdy była już w stanie mówić,

otarła łzy, spływające po policzkach.

- Po pierwsze, zapytał mnie, czy zechciałabym

przenieść się do innego gabinetu na czas malowania

mojego?

- Co takiego?

Susan pomyślała, że gdy John Hammer zadał jej to

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

103

pytanie, musiała wyglądać tak jak panna Brooks

w tej chwili.

- Moja pierwsza reakcja była identyczna. Nie

zrozumiałam, o co mu chodzi. Wyjaśnił mi, że ma

zamiar urządzić na nowo mój gabinet, żeby był

godny wiceprezesa do spraw marketingu.

- Dostałaś awans? - Eleanor Brooks klasnęła

w dłonie z nie ukrywaną radością.

- Dostałam! - powiedziała cicho Susan, zamykając

oczy. - Naprawdę dostałam.

- Gratuluję.

- Dziękuję, bardzo dziękuję. - Sięgnęła po słuchaw­

kę telefonu. Musi podzielić się nowiną z Nate'em.

Zaledwie dwa dni temu powiedział, że powinna dążyć

do spełnienia swych marzeń, a już dziś wszystko

ułożyło się po jej myśli.

Telefon w jego mieszkaniu nie odpowiadał, odłożyła

więc słuchawkę, bardzo zawiedziona. Odczuwała

nieprzepartą potrzebę porozmawiania z nim, próbo­

wała więc co pół godziny, aż wreszcie pomyślała, że

za chwilę zwariuje.

Pogrążyła się w pracy, którą przerwała jej w południe

sekretarka, mówiąc, że przyszła osoba, z którą była

umówiona na lunch.

- Niech wejdzie tutaj - mruknęła zirytowana.

Ku jej zdumieniu, do gabinetu wszedł Nate i klapnął

w fotelu naprzeciwko biurka.

- Nate! - wykrzyknęła, zrywając się na równe

nogi. - Próbuję się z tobą połączyć przez cały ranek.

Co ty tu robisz?

- Idziemy razem na lunch, zapomniałaś?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Nate - Susan obeszła biurko i stanęła przed nim.

- John Hammer wezwał mnie rano do siebie. - Z pod­

niecenia brakowało jej tchu. - Dostałam awans. Masz

przed sobą wiceprezesa firmy H&J Lima.

Przez chwilę Nate się nie odzywał. Potem spytał

powoli, z namysłem, jak gdyby nie był pewien, czy

słuch go nie myli:

- Dostałaś awans?

- Tak! - potwierdziła radośnie. -Tak!

- Naprawdę dopięłaś swego? - Oczy Nate'a roz­

szerzyły się z podziwu.

Susan entuzjastycznie pokiwała głową z taką

gwałtownością, że omal nie zwichnęła sobie szyi.

Odrzucając głowę do tyłu, Nate wydał okrzyk, od

którego strop znalazł się w niebezpieczeństwie. Na­

stępnie opasał ją ramionami w talii, podniósł i zaczął

z nią wirować, pokrzykując radośnie.

Susan nigdy w życiu nie odczuwała głębszej radości.

Awans wydawał jej się nierealny, póki nie podzieliła

się wiadomością z Nate'em. To on był pierwszą

osobą, której pragnęła o tym powiedzieć. Stał się

ośrodkiem jej życia i nadszedł czas, by się przyznać,

że się w nim zakochała.

Nie posiadając się ze szczęścia, uśmiechnęła się do

niego i impulsywnie zanurzyła palce w jego włosach.

Pocałowała go drżącymi wargami, a potem spojrzała

mu z uśmiechem w oczy. Przeniosła spojrzenie na

jego zmysłowe usta, pochyliła się i przywarła do jego

warg w namiętnym pocałunku.

104

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

105

- Susan - powiedział zdławionym głosem Nate

- co ty ze mną wyrabiasz!

Dygocąc z podniecenia, rozchyliła usta. Chciała,

by ją całował tak, jak ostatnio, by zabrakło jej tchu.

Był to najszczęśliwszy moment w jej życiu, a poczucie

szczęścia tylko częściowo wiązało się z awansem.

Najważniejszy okazał się Nate i miłość, którą do

niego czuła.

Ktoś zakasłał nerwowo za ich plecami. Nate

przestał ją całować i spojrzał ze zniecierpliwieniem

w stronę drzwi.

- Panno Simmons - uśmiechnęła się szeroko

sekretarka.

- Tak? - Susan oderwała się od Nate'a i przygładziła

włosy, usiłując odzyskać swój kierowniczy autorytet.

- Wychodzę. Zastąpi mnie panna Andrews.

- Dziękuję, panno Brooks - w głosie Nate'a

brzmiało zniecierpliwienie.

Susan posłała mu karcące spojrzenie.

- My... ja idę teraz na lunch.

- Powiem pannie Andrews.

- Po południu chciałabym zwołać zebranie pracow­

ników i powiadomić ich o awansie.

Eleanor Brooks skinęła głową, ale oczy jej się

śmiały, gdy popatrzyła na Nate'a.

- Wszyscy chyba już się domyślili po... hałasie,

który dobiegał z pani gabinetu kilka minut temu.

- Rozumiem.

- Nie ma pracownika, który by się nie cieszył

z pani sukcesu.

- Hm, ja widzę dwóch... - powiedziała cicho Susan,

pamiętając o swoich byłych rywalach.

Sekretarka zamknęła za sobą drzwi i w tej samej

chwili Nate pochwycił Susan w ramiona.

- W którym miejscu skończyliśmy?

- Wychodziliśmy właśnie na lunch.

background image

106

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Ja przypominam sobie coś zupełnie innego

- nachmurzył się Nate.

Susan roześmiała się i uścisnęła go mocno, przepeł­

niona coraz większą miłością.

- Myślę, że oboje trochę się zapomnieliśmy. - Od­

sunąwszy się od niego, sięgnęła po torebkę i przewiesiła

ją przez ramię. - Jesteś gotów?

- Dla ciebie zawsze do usług. - Ale jego namiętne

spojrzenie mówiło, że miał na myśli coś innego

niż lunch.

Susan poczuła, że się czerwieni.

- Nate - szepnęła, spuszczając wzrok - zachowuj

się przyzwoicie. Proszę.

- Staram się jak mogę w tych warunkach - od­

powiedział jej również szeptem, patrząc na nią figlarnie.

- Muszę ci uświadomić, gdybyś się jeszcze tego nie

domyśliła, że szaleję za tobą, dziewczyno.

- Ja... ja też za tobą przepadam.

- To świetnie. - Objął ją ramieniem w pasie i wypro­

wadził z gabinetu, po czym przeszli tak całym koryta­

rzem aż do windy. Susan czuła na sobie spojrzenia

swoich współpracowników, ale po raz pierwszy w życiu

nie przejmowała się tym, co sobie pomyślą.

Poszli do Il Bistro, jednej z najlepszych restauracji

w mieście. Nastrój był uroczysty i Nate, odgrywając

rolę dżentelmena w każdym calu, nie chciał pozwolić,

by zajrzała do karty, nalegając, że sam coś dla niej

wybierze.

- Nate - powiedziała cicho, gdy kelner odszedł od

stolika - chcę zapłacić za ten lunch. To sprawa

służbowa.

Nate uniósł brwi.

- A jak uzasadnisz ten wydatek, gdy twój szef cię

o to zapyta?

- Oprócz świętowania sukcesu, o którym nie

wiedziałam do dzisiejszego ranka, jest jeszcze inny

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

107

powód, dla którego zaprosiłam cię na lunch. - Już

wcześniej mu wyjaśniła, że z chwilą otrzymania awansu

jej życie ulegnie zmianie. Nowe obowiązki będą

wymagały większego zaangażowania i mogą dras­

tycznie rozluźnić jej stosunki z Nate'm. A ona

chciałaby, żeby były bliższe. I sądzi, że znalazła na to

sposób.

- Sposób? - powtórzył Nate.

Rozmowę przerwał im kelner, który przyniósł

butelkę drogiego francuskiego wina. Odkorkował ją

i nalał odrobinę Nate'owi do spróbowania. Gdy Nate

skinął głową na znak aprobaty, napełnił im kieliszki

i oddalił się dyskretnie.

- No więc, o czym mówiłaś?

Susan sięgnęła przez stół i wzięła go za rękę.

- Zawsze byłeś wobec mnie szczery i uczciwy.

Chcę, żebyś wiedział, że bardzo to w tobie cenię. Gdy

cię kiedyś zapytałam o pracę, przyznałeś się, że owszem,

pracowałeś, a potem przestałeś. - Czekała, aż powie

jej coś więcej, on jednak milczał. - Widać, że nie

brakuje ci pieniędzy, ale przecież poza nimi istnieje

coś nie mniej ważnego.

Nate puścił jej dłoń i zaczął obracać w palcach

kieliszek z winem.

- A co to takiego?

- Brakuje ci celu.

Spojrzał jej w oczy, unosząc pytająco brwi.

- Nie masz określonych zainteresowań. Przez

ostatnich kilka tygodni obserwowałam, jak prze­

skakujesz z jednej dziedziny do drugiej. Najpierw

baseball, potem gry komputerowe, jeszcze później

latawce, a jutro z pewnością wymyślisz coś innego.

- Podróże - skończył za nią. - Myślałem serio

o zwiedzaniu. Bardzo chciałbym pojechać do Hon­

gkongu.

- Hongkong - powtórzyła, gestykulując żywo. - To

background image

108 DESZCZOWE POCAŁUNKI

właśnie miałam na myśli. - Serce niemal przestało jej

bić na myśl, że mogłaby go nie widzieć przez tyle

czasu. Przyzwyczaiła się, że jest tuż obok, że dzieli

z nim wolne chwile. Nie dość, że się w nim zakochała,

to jeszcze w błyskawicznym tempie stał się jej

najlepszym przyjacielem.

- Czy uważasz podróże za coś zdrożnego?

- Ależ nie - odparła szybko. - Ale co będziesz

robił, gdy wyczerpią cię rozrywki i znudzą podróże?

Co będziesz robił, gdy skończą ci się pieniądze?

- Będę się zastanawiał, gdy się to już stanie.

- Rozumiem.

- Susan, w twoich ustach brzmi to jak koniec

świata. Wierz mi, bogactwo to naprawdę nie wszystko.

Jeśli zabraknie mi pieniędzy - świetnie. Jeśli nie

zabraknie - też dobrze.

- Rozumiem - powtórzyła z nieszczęśliwą miną.

- Już to mówiłaś kilka minut temu.

- Martwię się o ciebie. Możemy mieszkać w tym

samym bloku, ale nasze światy różnią się od siebie

diametralnie. Moja przyszłość jest nakreślona aż do

chwili, gdy przejdę na emeryturę w wieku sześć­

dziesięciu pięciu lat. Wiem, czego chcę, i wiem, jak to

zdobyć.

- Kiedyś też tak myślałem, zrozumiałem jednak,

jak to wszystko jest mało ważne.

- Wcale tak nie musi być - powiedziała stanowczo.

- Posłuchaj, chcę ci zaproponować coś ważnego, ale

nie odpowiadaj mi teraz. Daję ci czas do namysłu.

Obiecaj, że przynajmniej rozważysz moją propozycję.

- Czy to propozycja małżeństwa? - zażartował.

- Nie. - Wzburzona, wygładziła lnianą serwetkę

na kolanach, chcąc ukryć drżenie palców. - Proponuję

ci pracę.

- Co takiego? - Nate uniósł się z wrażenia na

krześle.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

109

Susan rozejrzała się ze zmieszaniem dookoła i spos­

trzegła, że niektórzy ludzie przerwali jedzenie i przy­

glądają im się.

- Czemu się tak dziwisz? Praca zmieni zdecydowanie

twój stosunek do życia.

- A jakie stanowisko mi proponujesz?

- Nie wiem, przynajmniej na razie. Musimy ustalić

pewne sprawy ze współpracownikami. Jestem jednak

pewna, że znajdzie się stanowisko odpowiadające

twoim kwalifikacjom.

Nate spoważniał i nie odzywał się przez długą chwilę.

- Uważasz, że praca zapewniłaby mi cel w życiu?

- Tak właśnie uważam. - Jej zdaniem praca

nauczyłaby go patrzeć w przyszłość, a nie tylko żyć

dniem dzisiejszym. Musiałby wstawać rano, zamiast

wylegiwać się w łóżku do dziewiątej czy dziesiątej.

- Susan...

- Zanim powiesz cokolwiek - przerwała mu - chcia­

łabym, żebyś poważnie przemyślał moją ofertę.

Spojrzał tak poważnie, jak nigdy dotąd, zupełnie

inaczej niż w chwilach, gdy chciał ją pocałować.

Wyraźnie błądził gdzieś myślami.

Podczas posiłku rzadko się odzywał, co zresztą jej

nie dziwiło. Rozważał ofertę, a właśnie na tym jej

zależało. Miała nadzieję, że podejmie właściwą decyzję.

Kochała go tak bardzo, że pragnęła upodobnić jego

świat do swojego.

Mimo protestów Nate'a, Susan zapłaciła za lunch.

Odprowadził ją do biura i przystanął na chodniku,

żegnając się. Susan pocałowała go w policzek i raz

jeszcze poprosiła, by przemyślał jej propozycję.

- Dobrze - obiecał, przesuwając pieszczotliwie

palcem po jej policzku, po czym odszedł.

- Czy ktoś dzwonił? - spytała Dorothy Andrews,

która zastępowała jej sekretarkę.

- Tak - odrzekła Dorothy, nie podnosząc oczu.

background image

110

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Jakaś Emily - nie podała nazwiska. Powiedziała, że

zadzwoni później.

- Dziękuję. Usiadła przy biurku w gabinecie

i zadzwoniła do siostry.

- Emily, mówi Susan. Czy to ty dzwoniłaś?

- Wiem, że nie powinnam zawracać ci głowy

w biurze, ale nigdy cię nie mogę złapać w domu,

a muszę spytać cię o coś ważnego.

- O co chodzi? - Susan sięgnęła po formularz,

zamierzając go wypełnić w trakcie rozmowy. Czasami

mijało dobrych kilka minut, zanim Emily udało się

dotrzeć do sedna sprawy.

- Zostało mi kilka pięknych cukini z mojego ogrodu.

Może chciałabyś jedną?

- Mniej więcej tak samo, jak bólu głowy. - Po

historii z czekoladowymi ciasteczkami Susan po­

przysięgła sobie, że nie spojrzy więcej na żaden przepis.

- Cukinie są wspaniałe o tej porze roku - powie­

działa Emily, jak gdyby to wystarczyło, by nakłonić

Susan do wzięcia całej ciężarówki.

Susan postawiłaby na szali nawet swój awans, że

siostra nie zadzwoniła po to, by rozmawiać o cukiniach.

Był to wyłącznie pretekst i teraz musiała zagrać

w zgaduj-zgadulę. Przebiegła w myśli różne ewen­

tualności i wstrzeliła się bezbłędnie.

- Możemy uważać temat cukini za skończony,

a co do Michelle, to nie mam nic przeciwko temu, by

się nią zaopiekować, jeśli potrzebna ci moja pomoc.

- Och, Susan, naprawdę? Byłabym ci bardzo

wdzięczna, gdybyś zajęła się nią za dwa tygodnie od

tej soboty.

- Przez całą noc? - Choć bardzo kochała siost­

rzenicę, perspektywa spędzenia z nią kolejnej nocy

napawała ją przerażeniem. Co prawda Nate z pew­

nością byłby szczęśliwy, mogąc jej pomóc.

- Ależ nie, tylko na wieczór. Szef Roberta zaprosił

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 1 1 1

nas na kolację i nie bardzo wypada nam zabrać ze

sobą dziecko. Czy mówiłam ci, że Robert otrzymał

poważny awans?

- Nie.

- Taka jestem z niego dumna. Myślę, że jest

najlepszym księgowym w Seattle.

Susan zastanawiała się przez chwilę, czy nie powie­

dzieć siostrze o wielkiej nowinie, ale nie chciała

zakłócać ich radości z powodu awansu szwagra.

Powie im za dwa tygodnie, gdy podrzucą Michelle.

- Bardzo chętnie zajmę się Michelle - powtórzyła

Susan i, zaznaczając datę w kalendarzu, uświadomiła

sobie, że to prawda. Może być do niczego w kuchni, ale

z siostrzenicą idzie jej całkiem nieźle. Może jeszcze

przyjdzie czas, gdy zastanowi się poważnie nad możli­

wością zafundowania sobie dziecka, a może dwojga

dzieci - oczywiście nie teraz, lecz kiedyś w przyszłości.

- Dobrze. Czekam na was siedemnastego.

Susan wróciła wieczorem do domu pod dobrą

datą. Zebranie ze współpracownikami miało szalenie

sympatyczny przebieg. Po piątej obie asystenki

zaprosiły ją na drinka, by oblać awans. Niespodzie­

wanie wpadło jeszcze kilka osób z wydziału i koniecznie

chciało jej postawić drinka. Około siódmej była już

mocno zarumieniona i podniecona.

Prawdopodobnie porządna kolacja zniwelowałaby

skutki alkoholu, ale Susan chciała jak najszybciej

wrócić do domu.

Minęło niespełna pół godziny, gdy zadzwonił

telefon. Piła właśnie herbatę, przebrana już w płaszcz

kąpielowy.

- Susan, mówi Nate. Czy mogę wpaść na chwilę?

- Daj mi pięć minut na przebranie się.

Otworzyła mu drzwi, ubrana w luźne spodnie

i sweter.

background image

112

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Cześć - powitała go wesoło, świadoma, że jej

usta wykrzywiają się w nienaturalnym grymasie.

Nate ledwie na nią spojrzał. Wszedł nachmurzony,

z rękami w kieszeniach. Nie usiadł, lecz zaczął

przemierzać pokój niczym żołnierz sprawujący wartę.

Usiadła na brzegu kanapy, obserwując go uważnie.

Była pełna animuszu i radosna po całym pełnym

wydarzeń dniu. Bawiło ją wyraźne poruszenie Nate'a.

- Sądzę, że przyszedłeś porozmawiać o mojej

ofercie? - spytała, zdziwiona, że tak panuje nad

głosem.

Milczał przez chwilę, przeczesując palcami gęste

włosy.

- Tak, właśnie o tym chciałbym porozmawiać.

- Nie rób tego - uśmiechnęła się.

- Dlaczego? - Zmarszczył brwi, zaskoczony.

- Ponieważ chcę, żebyś miał więcej czasu na

rozważenie mojej propozycji.

- Najpierw muszę ci coś wyjaśnić.

Susan nie słuchała. Miała mu do powiedzenia coś

znacznie ważniejszego.

- Jesteś przystojny, inteligentny i pociągający

- zaczęła z entuzjazmem. - Mógłbyś być, kimkolwiek

zechcesz, Nate!

- Susan...

Pogroziła mu palcem, kręcąc głową.

- Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć.

- Tak?

- Jestem w tobie zakochana. - Jej wyznanie

rozpłynęło się w głośnym ziewnięciu. Speszona,

zasłoniła usta dłonią. - Oo, przepraszam.

Nate zmrużył podejrzliwie oczy.

- Susan, ty piłaś?

- Ociupinkę - zademonstrowała mu ilość dwoma

palcami - tylko tyle, ale przede wszystkim jestem

szczęśliwa.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 1 1 3

- Susan! - wymówił jej imię z długim westchnie­

niem. - Nie wierzę ci.

- Dlaczego? Czy chcesz, żebym wykrzyczała to na

całe Seattle? Chętnie to zrobię. Patrz! - Pobiegła

w podskokach do kuchni i rozsunęła oszklone drzwi.

Skutki alkoholu częściowo minęły, ale odczuwała

nieprzepartą potrzebę powiedzenia Nate'owi, jak

bardzo jej na nim zależy. Już zbyt długo omijali

ten temat.

Wyszła na balkon i wystawiła rozgorączkowaną

twarz na podmuch wiatru. Złożywszy dłonie wokół

ust, krzyknęła głośno:

- Kocham Nate'a Townsenda! - Zadowolona,

odwróciła się do niego przodem i rozłożyła ręce

najszerzej jak mogła. - Widzisz - oznajmiłam to

całemu światu.

Podszedł do niej i wziął ją w ramiona, zamyka­

jąc oczy. Susan oczekiwała po nim większej wylew­

ności.

- Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy z tego powodu

- rzuciła prowokująco.

- Nie jesteś sobą.

- Kim więc jestem? - Podparłszy się pod boki,

utkwiła w nim wyzywające spojrzenie. - Czuję się

normalnie. Założę się, że myślisz, iż jestem pijana.

Otóż wcale nie jestem.

Nie odpowiedział. Wziąwszy ją za ramiona, pokie­

rował do kuchni, po czym zajął się parzeniem kawy.

- Rzuciłam kofeinę - oznajmiła.

- Kiedy? Przecież piłaś kawę podczas lunchu.

- Właśnie w tej chwili - zachichotała. - No, Nate!

- wykrzyknęła, pochylając się ku niemu i pstrykając

palcami. - Rozluźnij się trochę.

- Muszę się zająć doprowadzeniem cię do stanu

trzeźwości.

- Mógłbyś mnie pocałować.

background image

114

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Mógłbym - przyznał - ale nie pocałuję.

- Dlaczego?

- Ponieważ jeśli to zrobię, mogę stracić panowanie

nad sobą.

Westchnęła i zamknąwszy oczy, wyprostowała

ramiona.

- To najbardziej romantyczna rzecz, jaką mi

kiedykolwiek powiedziałeś.

Nate przesunął dłonią po twarzy i pochylił się nad

blatem kuchennym.

- Czy miałaś coś w ustach od lunchu?

- Jedną faszerowaną pieczarkę, jedną śliwkę w be­

konie i kawałek selera napełniony jakąś masą serową.

- A kolacja?

- Miałam zamiar zrobić sobie grzankę, ale nie

byłam głodna.

- Po całej tej masie jedzenia - no cóż, wcale się nie

dziwię...

- Czy usiłujesz być złośliwy? Och, chwileczkę,

miałam cię o coś zapytać.

Przymknąwszy jedno oko, usiłowała przypomnieć

sobie datę, którą wspomniała jej siostra.

- Czy masz jakieś plany na siedemnastego?

- Siedemnastego? A o co chodzi?

- Michelle przychodzi z wizytą do cioci Susan

i wiem, że chciała się spotkać również z tobą.

Nate był wyraźnie zaniepokojony, ale od chwili

gdy wszedł do jej domu, nie okazywał zadowolenia

z niczego.

- Niestety, ten wieczór mam zajęty.

- No cóż, poradzę sobie sama. Przedtem też jakoś

mi się udało.

Kawa zaparzyła się i Nate nalał pełną filiżankę, po

czym podał ją Susan, wciąż nachmurzony.

- Och, Nate, co się z tobą dzieje? Odkąd tylko

przyszedłeś zachowujesz się zupełnie inaczej niż zwykle.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 1 1 5

Powinniśmy dawno się już całować, a ty po prostu

mnie ignorujesz!

- Wypij kawę.

Stał nad nią, póki nie podniosła filiżanki do ust.

Upiwszy łyk, skrzywiła się, ponieważ kawa była

straszliwie gorąca.

- No, pij do dna, maleńka.

Susan posłusznie wykonała polecenie. Sącząc kawę,

obserwowała przez cały czas Nate'a, który krążył

bezustannie po kuchni, jak gdyby nie mógł ustać

w miejscu. Był czymś wyraźnie zdenerwowany i bardzo

chciałaby wiedzieć, czym.

- Zrobione! - oznajmiła, odstawiając filiżankę,

zadowolona z siebie. - Nate - spytała, coraz bardziej

zaniepokojona - czy ty mnie kochasz?

Przystanął i spojrzał jej poważnie w oczy.

- Tak bardzo, że trudno mi samemu uwierzyć.

- To dobrze - odetchnęła z ulgą. - Zaczynałam już

w to wątpić.

- Gdzie trzymasz aspirynę? - Zaczął bezładnie

szukać w szafkach kuchennych.

- Aspirynę? Czy chcesz przez to powiedzieć, że

moje zachowanie przyprawiło cię o ból głowy?

- Nie. - Odwrócił się i powiedział z czułym

uśmiechem: - Chcę, żebyś ją miała na podorę­

dziu jutro rano, bo z pewnością będzie ci potrzeb­

na.

Jej miłość do niego rosła w postępie geometrycznym.

- Jesteś dla mnie taki dobry!

- Gdy się obudzisz, weź od razu dwie tabletki.

Powinno ci trochę pomóc. - Przykucnął przed nią

i ujął jej obie dłonie. - Wyjeżdżam jutro na kilka dni.

Zadzwonię do ciebie, dobrze?

- Przemyślisz sobie moją propozycję, prawda? Po

powrocie powiesz mi, co postanowiłeś. - Musiała

przerwać z powodu tak potężnego ziewnięcia, że

background image

1 1 6 DESZCZOWE POCAŁUNKI

szczęka omal jej nie wyskoczyła z zawiasów. - Myślę,

że powinnam się położyć, prawda?

Rano obudził ją gniewny terkot budzika. Na­

tychmiast zdała sobie sprawę za świdrującego bólu

w skroniach. Z trudem usiadła na łóżku, jęcząc z bólu.

Dowlokła się jakoś do kuchni i spostrzegła stojący

na bufecie flakonik z aspiryną. Przypomniała sobie,

że Nate prosił by zażyła ją zaraz po obudzeniu.

- Niech Bóg błogosławi tego faceta - powiedziała

głośno i skrzywiła się na dźwięk własnego głosu.

W biurze funkcjonowała tylko na pół pary. Eleanor

Brooks nie wyglądała lepiej od niej. Wymieniły

porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęły się do

siebie.

- Kawa gotowa - poinformowała ją sekretarka.

- Zrobiła pani również sobie?

- Tak.

- Jest jakaś poczta?

- Nic, co nie mogłoby zaczekać. Pan Hammer był

tu z samego rana. Powiedział, bym dała pani do

przejrzenia to czasopismo, a zrobi na pani takie

wrażenie, jak na nim.

Susanna rzuciła okiem na Business Monthly sprzed

sześciu lat. Było to czasopismo o tematyce handlowej,

bardzo cenione w kręgach przemysłowych.

- Ale to przecież wydanie sprzed kilku lat - zdziwiła

się, zachodząc w głowę, po co szef kazał jej to czytać.

- Pan Hammer powiedział, że jest tu coś bardzo

ciekawego na temat pani przyjaciela.

- Mojego przyjaciela?

- Tak, tego o zmysłowych oczach - Nathaniela

Townsenda.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Susan poczekała, aż panna Brooks wyjdzie z pokoju,

po czym otworzyła pismo. Cały artykuł był poświęcony

Nate'owi. Zdjęcie przedstawiało go znacznie młodszego

na tle sklepu firmowego Rainy Day Cookies, najbar­

dziej znanej firmy cukierniczej w całym kraju.

Susan uwielbiała ciasteczka Rainy Day Cookies.

Produkowano je w różnych odmianach, ale czekola­

dowe były wprost fantastyczne.

Gdy przeczytała dwa dalsze akapity, myślała, że za

chwilę zwymiotuje. Przerwała czytanie i zamknęła

oczy, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami. Przycis­

kając ręką żołądek, zmusiła się, by wrócić do artykułu.

Jej otępiały umysł magazynował szczegóły fantas­

tycznego sukcesu Nate'a.

Zaczął karierę w matczynej kuchni, studiując jeszcze

w college'u. Jego specjalnością były ciasteczka czeko­

ladowe, które stały się tak popularne, że ani się

obejrzał, jak wpadł w diabelski młyn, który wywin­

dował go na sam szczyt w świecie przemysłu. W wieku

dwudziestu ośmiu lat Nate Townsend był multi-

milionerem.

Przypomniała sobie, że jakieś sześć miesięcy temu

czytała w tym samym periodyku, że firma została

właśnie sprzedana za nie ujawnioną sumę. Kwota,

na jaką ją szacowano, spowodowała u Susan zawrót

głowy.

Oparłszy łokcie na biurku, wzięła parę głębokich

oddechów, by się uspokoić. Zrobiła z siebie kompletną

idiotkę wobec Nate'a, a co gorsza, on jej na to

117

background image

118

DESZCZOWE POCAŁUNKI

pozwolił. To upokorzenie będzie pamiętać chyba do

końca życia.

Pomyśleć, że piekła ciastka dla króla czekoladowych

ciasteczek i omal nie spaliła całej kuchni! Ale to

poniżenie było niczym w porównaniu z wczorajszą

rozmową, kiedy to truła mu o przedsiębiorczości,

ambicji, życiowych celach, zanim - Boże drogi, to już

zupełnie nie do zniesienia! - zaproponowała mu pracę.

Jakże się musiał śmiać w duchu.

Eleanor Brooks przyniosła pocztę i położyła ją na

rogu biurka. Susan spojrzała na nią i zrozumiała, że

nie da rady wytrzymać w biurze przez cały dzień.

- Idę do domu.

- Słucham? - Panna Brooks stanęła jak wryta.

- Jeśli ktoś będzie mnie szukał, powiedz, że źle się

czuję i jestem w domu.

Susan wiedziała, że jej asystentka przeżyła coś

w rodzaju szoku. Przez wszystkie lata pracy w H&J

Lima nie opuściła ani jednego dnia.

- Do zobaczenia w poniedziałek rano - powiedziała

stojąc już w drzwiach.

- Mam nadzieję, że będzie się pani czuła lepiej.

- Z pewnością. - Potrzebowała trochę czasu w sa­

motności, by wylizać rany i pozbierać okruchy

potrzaskanej dumy. Pomyśleć, że zaledwie kilka godzin

temu po pijanemu wyznała Nate'owi Townsendowi

dozgonną miłość.

Wchodząc do mieszkania poczuła się, jakby znalazła

się w schronie. W tej chwili była bezpieczna, od­

grodzona od świata zewnętrznego. W końcu będzie

musiała doń wrócić i stawić mu czoło, ale na razie

miała spokój.

Zarzuciła na ramiona włóczkowy szal zrobiony

przez siostrę i wpatrzyła się niewidzącym wzrokiem

w przestrzeń.

Ależ była głupia! Zbłaźniła się kompletnie! Za-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

119

mknąwszy oczy, odchyliła głowę na oparcie kanapy

i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Chciała zrzucić

z siebie gniew i urazę, by nie przekształciły się w gorycz.

Nie pozwoliła sobie na rozważania typu „co by było

gdyby". Spróbowała podejść do sprawy bardziej

pozytywnie. N a s t ę p n y m razem będzie umiała

strzec swego serca.

W godzinę później obudziła się zdumiona tym, że

zasnęła. Otuliła się kocem i zaczęła analizować sytuację.

Sprawy nie miały się wcale tak źle. Osiągnęła swój

najważniejszy cel - została wiceprezesem do spraw

marketingu - pierwszą kobietą na tak eksponowanym

stanowisku w całej długiej histori firmy. Była zado­

wolona z życia. Jeśli niekiedy odczuwała tęsknotę za

własną rodziną, to przecież miała Emily. Tłumiąc

westchnienie, Susan powiedziała sobie, że nie brakuje

jej niczego. Cieszyła się szacunkiem, miała dobrą

pracę, była zdrowa. Życie jest piękne.

Głowa ją bolała, żołądek też dawał się we znaki,

ale koło południa zrobiła sobie rosół z torebki i zmusiła

się, by choć trochę zjeść. Wkładała właśnie talerz do

zlewu, gdy zadzwonił telefon. Jedynie panna Brooks

wiedziała, że Susan jest w domu i miała dzwonić

tylko w bardzo ważnych sprawach.

- Susan, mówi Nate.

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by jej

głos brzmiał obojętnie. - Czym mogę ci służyć?

- Dzwoniłem do pracy, ale twoja sekretarka po­

wiedziała, że poszłaś do domu, ponieważ źle się czułaś.

- Tak. Myślę, że wczoraj wieczorem wypiłam więcej,

niż mi się zdawało. Miałam koszmarnego kaca, gdy

się obudziłam dziś rano.

- Czy znalazłaś aspirynę na bufecie?

- Tak. Teraz przypominam sobie, że byłeś u mnie

wieczorem. - Myślała gorączkowo, chcąc zatrzeć

ślady. - Pewnie zrobiłam z siebie idiotkę? - siliła się

background image

120

DESZCZOWE POCAŁUNKI

na lekki ton. - Czy nie powiedziałam przypadkiem

czegoś kłopotliwego dla mnie lub dla ciebie?

- Nie pamiętasz? - Roześmiał się cicho.

Oczywiście że pamiętała, ale wolałaby raczej, by ją

torturowano, niż miałaby się do tego przyznać.

- Trochę, ale na większość wieczoru urwał mi

się film.

- Gdy tylko wrócę do Seattle, pomogę ci przypom­

nieć sobie każde słowo.

- Pewnie... zrobiłam z siebie kompletną idiotkę

- wymamrotała. - Na twoim miejscu zapomniałabym

o wszystkim, co ci powiedziałam.

- Susan, Susan, Susan - powiedział czule Nate.

- Może zrobimy ten krok od razu?

- Myślę... że powinniśmy porozmawiać o tym

później... naprawdę... ponieważ nie byłam wtedy sobą.

- Łzy zebrały się w kącikach jej oczu i spłynęły po

policzkach. Wściekła na siebie za ten wybuch uczuć,

otarła je wierzchem dłoni.

- Lepiej się już czujesz?

- Tak... nie. Właśnie miałam zamiar się położyć.

- Połóż się, odpocznij. Wracam w niedzielę. Przy­

latuję wczesnym popołudniem. Chciałbym, żebyśmy

zjedli razem kolację.

- Oczywiście. - Zgodziłaby się na wszystko, byle

tylko skończyć tę rozmowę. Rana była zbyt świeża,

wciąż krwawiła. Do niedzieli zdoła się jakoś pozbierać

i łatwiej sprosta sytuacji. Do niedzieli zdoła ukryć

swój ból.

- A więc do zobaczenia koło piątej.

- W niedzielę - dopowiedziała, czując się jak robot,

zaprogramowany, by robić dokładniej to, czego zażąda

jego użytkownik. Nie miała zamiaru jeść kolacji

razem z Nate'em ani nic w tym rodzaju. A on

wkrótce się dowie, dlaczego.

Jedynym sposobem, by przetrwać jakoś tę sobotę,

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

121

była praca. Wstąpiła do biura, by przejrzeć korespon­

dencję, którą zostawiła jej na biurku panna Brooks.

Wiadomość o jej awansie miała być opublikowna

w niedzielnym wydaniu Seattle Times, ale musiał

nastąpić jakiś przeciek, prawdopodobnie ze strony

szefa, znalazła bowiem w korespondencji zaproszenie

na lunch z okazji konferencji miejscowych handlow­

ców, którzy osiągnęli znaczący sukces. Konferencja

miała się odbyć siedemnastego, czyli już za dwa

tygodnie, Susan spędziła więc sporo czasu, pisząc na

maszynie notatki do wystąpienia.

W niedzielny poranek Susan obudziła się ociężała

i bez humoru. Natychmiast uzmysłowiła sobie, jakie

jest źródło jej złego samopoczucia. Po południu stanie

oko w oko z Nate'em. Przez ostatnie dwa dni

planowała dokładnie, co powie i jak się zachowa.

Nate przyszedł o wpół do piątej. Otworzyła mu

drzwi, ubrana w granatowe spodnie i kremowy

włóczkowy sweter. Włosy miała upięte.

- Susan! - Wzrok miał wygłodniały. Przestąpił

próg i pochwycił ją w ramiona.

Nim się połapała, że chce ją pocałować, było już za

późno na ukrycie reakcji. Przytulił ją mocno do siebie

i namiętnie wpił wargi w jej usta. Susan zapomniała

o swych pretensjach i odwzajemniła mu gorący

pocałunek.

Nate wsunął palce w jej włosy i wyciągnął wszystkie

szpilki, nie przestając jej całować.

- Dwa dni nigdy mi się tak nie dłużyły - powiedział,

chwytając zębami jej dolną wargę, jakby była naj-

smakowitszym kąskiem.

Starając się odzyskać zimną krew, uwolniła się

z jego objęć:

- Napijesz się kawy?

- Nie. Chcę tylko ciebie.

Odsunęła się, ale znów ją pochwycił i przygarnął

background image

122

DESZCZOWE POCAŁUNKI

w ciepły azyl swych ramion. Splótł ręce na jej plecach

i spojrzał czule w oczy. Szósty zmysł podpowiedział

mu, że coś jest nie tak.

- Coś się stało? - spytał.

- Nie... i tak - przyznała sucho. - Trafił mi

przypadkiem do rąk stary egzemplarz Business Mon­

thly.

Czy coś ci to mówi?

Zawahał się i przez długą chwilę Susan wątpiła, czy

się w ogóle odezwie.

- Zatem wiesz?

- O tym, że jesteś czy też kiedyś byłeś królem

ciasteczek na cały świat? Wiem.

Zmrużył oczy.

- Jesteś na mnie zła.

Westchnęła. Wiele zależało od tego, w jaki sposób

mu to powie. Mimo iż ćwiczyła swą przemowę wielo­

krotnie podczas weekendu, było to znacznie trudniejsze,

aniżeli mogła przypuszczać. Jednakże powzięła silne

postanowienie, że zachowa spokój i obojętność.

- Jestem raczej zakłopotana niż ubawiona - po­

wiedziała. - Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś, zanim

zrobiłam z siebie idiotkę.

- Susan, wiem, że masz wszelkie prawo mieć do

mnie pretensję. - Puścił ją i zaczął przechadzać się

nerwowo po kuchni oraz salonie, pocierając kark.

- To nie była żadna tajemnica. Sprzedałem interes

prawie sześć miesięcy temu i wziąłem sobie urlop - do

diabła, naprawdę go potrzebowałem! Doprowadziłem

się do takiego stanu, że lepiej nie mówić. Mój doktor

twierdzi, że znajdowałem się na krawędzi kompletnego

załamania psychicznego. Gdy cię spotkałem, zacząłem

właśnie z tego wychodzić, uczyłem się na nowo cieszyć

życiem. Ostatnią rzeczą, której bym pragnął, były

rozmowy na temat minionych trzynastu lat. Pozos­

tawiłem za sobą Rainy Day Cookies i chciałem

zbudować nowe życie.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

123

- Czy zamierzałeś mi kiedyś o tym powiedzieć?

- Tak! - potwierdził porywczo. - W czwartek

wieczorem. Byłaś słodka, oferując mi pracę. Wiedzia­

łem, że powinienem coś powiedzieć, ale byłaś wtedy...

- Zawiana - dokończyła za niego.

- Dobrze, niech będzie zawiana, z braku lepszego

słowa.

- Musiałeś mieć świetny ubaw z powodu wpadki

z ciasteczkami. - Sama się zdziwiła, jak spokojnie

brzmi jej głos. Udało jej się zachować równowagę

ducha i była z tego ogromnie dumna.

Kąciki warg uniosły mu się leciutko. Widać było,

że usiłuje powstrzymać śmiech.

- Mów dalej - powiedziała, machnąwszy ręką.

- Przypuszczam, że te zwęglone ciasteczka i spalona

folia do pieczenia były akcentem komicznym. Nie

winię cię. Gdyby sytuacja była odwrotna, z pewnością

wpadłabym w histerię.

- To nie tak. Fakt, że upiekłaś te ciasteczka, był

jedną z najmilszych rzeczy, jakie kiedykolwiek dla

mnie zrobiono. Chcę, byś wiedziała, że byłem głęboko

wzruszony.

- Nie zrobiłem tego dla ciebie - rzuciła, usiłując

powstrzymać gniew. - To była próba ogniowa...

- Susan...

- Musiałeś też mieć niezłą zabawę innego dnia,

gdy wygłosiłam ci przemowę na temat przedsiębior­

czości, motywacji i życiowych celów.

- To mnie również dotknęło - podkreślił.

- Pewnie w czułe miejsce na łokciu. - Udała, że się

śmieje, by udowodnić, jaka z niej równa facetka.

Mogła sobie żartować, ale sama niezbyt lubiła, gdy

ktoś stroił sobie z niej żarty.

- Zdaję sobie sprawę, że nie wygląda to najlepiej,

gdy się patrzy od twojej strony - powiedział po

chwili Nate.

background image

124

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Wygląda całkiem źle - powtórzyła z krótkim

histerycznym śmiechem. - Istnieje jedyny sposób

położenia temu kresu.

Nate nie przestawał krążyć po mieszkaniu.

- Czy chcesz zlekceważyć to drobne nieporozu­

mienie, Susan, czy też masz zamiar obrócić je przeciwko

mnie, zniszczyć wszystko, co jest między nami?

- Jeszcze nie wiem. - W gruncie rzeczy wiedziała,

ale nie chciała, by oskarżył ją o podejmowanie

pochopnych decyzji. Nate z łatwością wytłumaczył

się ze wszystkiego. Susan jednak czuła się upokorzona.

Jak miałaby mu teraz zaufać, skoro uważał za nic

ukrycie tak ważnej części swego życia.

- Jak długo masz zamiar nad tym myśleć?

- Nie wiem.

- Rozumiem, że ze wspólnej kolacji nici?

Skinęła głową, zaciskając zęby aż do bólu.

- W porządku, przemyśl sobie wszystko. Wierzę,

że jesteś absolutnie uczciwa i bezstronna. Chciałbym

tylko spytać cię o coś. Jak postąpiłabyś na moim

miejscu?

- Dobrze. - Była skłonna zrobić dla niego choć

tyle, jakkolwiek w głębi duszy powzięła już po­

stanowienie.

- Przemyśl jeszcze jedną sprawę - powiedział, gdy

otworzyła mu drzwi.

- Co takiego? - Susan szaleńczo pragnęła pozbyć

się go jak najszybciej z domu. Im dłużej u niej

przebywał, tym trudniej było jej gniewać się na niego.

- To. - Przyciągnął ją i pocałował, poruszając

najgłębsze zakątki jej duszy. Jego wargi płonęły,

a pocałunek był tak przepełniony pożądaniem, że

kolana się pod nią ugięły.

Gdy Nate wreszcie ją puścił, cofnęła się i omal nie

upadła. Oddychając z trudem, oparła się o framugę,

piersi jej falowały.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 125

Zadowolony z siebie Nate uśmiechnął się, co

doprowadziło ją do wściekłości.

- Przyznaj, Susan - wyszeptał, przesuwając palcem

po jej obojczyku - że jesteśmy dla siebie stworzeni.

- Nie... nie mam zamiaru niczego przyznawać.

Zrobił smutną minę. Bez wątpienia była obliczona

na wywołanie jej współczucia, ale nic z tego. Susan

nie da się omamić po raz drugi.

- Zadzwonisz do mnie?

- Tak. - Jak rak świśnie, a ryba zaśpiewa, co

powinno nastąpić mniej więcej w czasie, gdy rząd

osiągnie równowagę budżetu. Może w dwutysięcznym

roku.

Od dwóch dni życie Susan powróciło do normalnego

trybu. Wychodziła do pracy wcześnie, wracała późno,

robiąc wszystko, co w jej mocy, by unikać Nate'a,

choć była pewna, że będzie czekał cierpliwie na jakiś

znak od niej. Poza tym on też miał swoją dumę

- liczyła na to.

Gdy wróciła w środę do domu, zastała wetkniętą

w drzwi karteczkę. Serce zaczęło walić jej jak młotem.

Zwlekała z otworzeniem jej, dopóki nie włożyła

kolacji do kuchenki mikrofalowej. Gdy się wreszcie

zdecydowała, zobaczyła tylko cztery słowa: „Zadzwoń

do mnie. Proszę."

Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Ha! Nate

Townsend może wpaść do kadzi z płynną czekoladą,

nim doczeka się jej telefonu. Bardziej niż pewne, że

powiedziałby lub zrobił coś, co przypomniałoby jej,

jaką była idiotką!

Gdy zadzwonił telefon, wciąż miała ambiwalentne

uczucia. Odskoczyła do tyłu i popatrzyła nań nieufnie.

- Halo? - spytała ostrożnie drżącym głosem.

- Susan, czy to ty?

. - Och, cześć, Emily.

background image

126 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- O Boże, ale mi napędziłaś stracha. Myślałam, że

jesteś chora. Twój głos brzmiał tak dziwnie.

- Nie, nie, czuję się świetnie.

- Dawno nie rozmawiałyśmy i chciałam się dowie­

dzieć, co u ciebie słychać.

- Wszystko w porządku.

- Susan! - Jej imię zabrzmiało w ustach siostry jak

ostrzeżenie. - Znam cię zbyt dobrze, bym nie wy­

czuwała, że święci się coś niedobrego. Wiem też, że

ma to pewnie związek z Nate'em. Nie wspomniałaś

o nim słowem w żadnej rozmowie.

- Rzadko się ostatnio widujemy.

- Dlaczego?

- Cóż, bycie multimilionerem bardzo go absorbuje.

Emily zamilkła na dłuższą chwilę, chwytając oddech.

- Chyba coś się dzieje z telefonem. Zdawało mi

się, że powiedziałaś...

- Znasz Rainy Day Cookies?

- Jasne. Chyba każdy zna.

- Jeszcze nie pojmujesz związku?

- Chcesz powiedzieć, że Nate...

- ... jest królem czekoladowych ciasteczek we

własnej osobie.

- Ależ to cudownie. Wspaniale. Jest sławny... to

znaczy jego ciasteczka są znane na całym świecie.

Pomyśleć, że ktoś, kto doprowadził do rozkwitu

Rainy Day Cookies pomagał Robertowi złożyć

łóżeczko Michelle. Nie mogę się doczekać, by mu

o tym powiedzieć.

- Na mnie nie zrobiło to wrażenia.

- Kiedy się o tym dowiedziałaś? - spytała Emily

niemal oskarżycielskim tonem.

- W ubiegły piątek. John Hammer dał mi czaso­

pismo, w którym był artykuł o Nacie. To wydanie

sprzed kilku lat, ale artykuł powiedział mi o nim

wszystko to, co sam powinien był mi powiedzieć.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

127

- A więc sama to odkryłaś? - wykrzyknęła Emily.

- Tak.

- Jesteś na niego zła?

- Dobry Boże, oczywiście że nie. Jaki miałabym

powód? - Susan obawiała się, że Emily nie wyczuje

sarkazmu w jej słowach.

- Z pewnością miał zamiar ci powiedzieć - broniła

Nate'a Emily. - Nie znam zbyt dobrze twojego sąsiada,

ale zrobił na mnie wrażenie człowieka prostolinijnego.

Jestem pewna, że zamierzał ci wszystko wyjaśnić

w odpowiednim czasie.

- Być może - zgodziła się Susan. - Przepraszam

cię, ale pitraszę sobie coś w kuchence mikrofalowej

i muszę już lecieć. - Była to marna wymówka, ale

Susanna nie miała ochoty rozmawiać w tej chwili

o Nacie. - Och, byłabym zapomniała - dodała szybko.

- Mam wystąpienie na konferencji siedemnastego, ale

wszystko się kończy przed wpół do szóstej, więc

możesz na mnie liczyć, jeśli idzie o Michelle.

- Świetnie. Posłuchaj, siostrzyczko, jeśli zechcesz

porozmawiać, zawsze możesz na mnie liczyć.

- Dzięki, będę o tym pamiętała.

Odłożywszy słuchawkę, spojrzała jeszcze raz na

krótki liścik od Nate'a. Właściwie powinna wyrzucić

go do śmieci. Zmięła karteczkę w kulkę i wrzuciła do

pojemnika, czując niewielką, cholernie niewielką,

satysfakcję.

Co z oczu, to i z serca - jak mówi stare przysłowie

- tyle że tym razem nie chciało to jakoś zadziałać.

Telefon przyciągał jej uwagę jak magnes.

Kolacja była gotowa, ale gdy spojrzała na nieape-

tyczną potrawę, postanowiła ją wyrzucić i pójść do

Western Avenue Deli na kurczaka w curry. Byłoby to

dobre z dwóch względów. Po pierwsze, przestałby ją

kusić telefon, a po drugie zjadłaby wreszcie coś

przyzwoitego.

background image

128

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Podjąwszy w końcu decyzję, przeszła już do salonu,

gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Jęknęła, wiedząc

doskonale, zanim jeszcze otworzyła drzwi, że to

z pewnością Nate.

- Nie zadzwoniłaś - powiedział oschle. Wpadł do

mieszkania jak burza, nie czekając na zaproszenie.

Wyglądał na zdenerwowanego, ale panował nad sobą.

- Jak długo jeszcze mam czekać? Widzę, że po­

stanowiłaś mnie ukarać za błąd, który popełniłem, co

do pewnego stopnia jestem w stanie zrozumieć. Ale

już przez to przeszliśmy. Na co więc czekasz? Na

przeprosiny? A więc dobrze - jest mi bardzo przykro.

- Ach...

- Masz wszelkie powody czuć się urażona, ale o co

ci chodzi? Łakniesz krwi? Dość już tego! Szaleję za

tobą, kobieto, a ty czujesz to samo do mnie, nie

próbuj więc zgrywać obojętności, ponieważ potrafię

cię przejrzeć. Odłóżmy te głupstwa na bok.

- Dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego tak zwlekałeś? Czemu nie powiedziałeś

mi wcześniej?

Rzucił jej spojrzenie mówiące, że znów wracają do

starych dziejów, po czym zaczął chodzić po pokoju.

- Ponieważ chciałem wyrzucić Rainy Day Cookies

z moich myśli. Poświęciłem się pracy bez reszty.

- Przystanął i popatrzył na nią badawczo. - Zauwa­

żyłem u ciebie podobne nastawienie. Całe twoje życie

jest uzależnione od jakiejś firmy produkującej artykuły

sportowe.

- Nie j a k i e j ś, lecz największej w całym kraju

- odparła oburzona.

- Wybacz, Susan, ale naprawdę nie robi to na

mnie wrażenia. A co z twoim życiem? Ma polegać

wyłącznie na wspinaniu się po szczeblach korporacji?

Pozwól sobie powiedzieć, że gdy znajdziesz się już na

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

129

górze, widok stamtąd wcale nie jest taki wspaniały.

Nie będziesz umiała cenić prostych rzeczy w życiu.

Tak się stało ze mną.

- Czy sugerujesz, żebym rzuciła to wszystko i zaczęła

wąchać kwiatki? Cóż, Nathanielu Townsend, mam

dla ciebie nowinę. Otóż podoba mi się moje życie

takie, jakie jest. Obrażasz mnie, sądząc, że możesz

w nie ingerować, wtrącać się do mojej kariery

i wmawiać mi, że wkroczyłam na drogę wiodącą ku

samounicestwieniu, powiem ci więc od razu... - umilkła

na chwilę, by zaczerpnąć tchu - ...że twoje słowa nic

dla mnie nie znaczą.

Nate zagryzł wargi.

- Nie namawiam cię do wąchania kwiatów, Susan.

Chcę, byś wyjrzała przez okno na cieśninę i zobaczyła

coś poza pięknym widokiem, promami, ośnieżonymi

górami. Życie jest czymś więcej niż tylko pajęczyną

snutą przez pająka w rogu balkonu. To są codzienne

cuda, które znajdziesz za progiem, ale życie, bogate

życie jest czymś więcej. To interesujące znajomości,

przyjaciele, zabawa. Umknęło to nam obojgu. Najpierw

mnie, a teraz widzę, że zmierzasz w dokładnie tym

samym niszczycielskim kierunku.

- Dla ciebie to wszystko jest dobre i śliczne, ale ja...

- Potrzeba ci tego samego, co mnie. Potrzebujemy

się nawzajem.

- Małe sprostowanie - powiedziała w podnieceniu.

- Tak się złożyło, że odpowiada mi właśnie taki styl

życia. Dlaczego miałby mi nie odpowiadać? Osiągnęłam

swoje cele, założone na pięć lat, teraz postawiłam sobie

następne. Mogę dotrzeć na sam szczyt w tej firmie

i tego właśnie pragnę. A co do potrzeby kontaktów,

mylisz się również. Radziłam sobie, zanim cię spotka­

łam i będę sobie radziła, gdy znikniesz z mojego życia!

W pokoju zrobiło się tak cicho, że przez chwilę

Susan była przekonana, iż Nate przestał oddychać.

background image

130

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Gdy zniknę z twojego życia - powtórzył wolno.

- Rozumiem. A więc podjęłaś już decyzję.

- Tak - odrzekła, podnosząc wysoko głowę. - Było

sympatycznie, ale jeśli muszę wybierać pomiędzy tobą

a funkcją wiceprezesa, decyzja nie jest raczej trudna.

Jestem pewna, że spotkasz inną młodą kobietę, która

będzie potrzebowała obrony przed samą sobą. Jak

widzę, nasze kontakty były z twojej strony czymś

w rodzaju akcji ratunkowej. Teraz, skoro już wiesz,

jak się kruszy ciasteczko - kalambur jest zamierzony

- może zechcesz uprzejmie pozostawić mnie mojemu

żałosnemu losowi.

- Susan, czy mnie wysłuchasz?

- Nie. - Dla większego efektu podniosła rękę.

- Spróbuję być szczęśliwa - powiedziała z kpiną

w głosie.

Przez dłuższą chwilę Nate się nie odzywał.

- Robisz błąd, ale musisz przekonać się o tym na

własnej skórze.

- Spodziewam się, że będziesz w pobliżu, by

pozbierać kawałki, na które się rozlecę.

Zmrużył błękitne oczy i prześwidrował ją wzrokiem.

- Może będę, a może nie.

- Cóż, nie musisz się martwić, ponieważ tak czy

owak będziesz musiał długo czekać.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Panno Simmons, panie Hammer, to dla mnie

prawdziwy zaszczyt.

- Dziękuję - odpowiedziała Susan, uśmiechając się

uprzejmie do młodego mężczyzny, który powitał ją

oraz jej szefa. Convention Centre był wypełniony

niemal po brzegi. W chwili gdy zdała sobie sprawę,

jak wielkie będzie jej audytorium, poczuła, że zamiast

żołądka ma ściśnięty kłębek.

Poszła wraz ze swym szefem za młodym mężczyzną,

który zaprowadził ich na podium. Siedziało tam już

kilka osób. Susan poznała burmistrza i kilku radnych,

a także dwóch znanych biznesmenów.

Miejsce Susan znajdowało się po prawej stronie

podium. John miał siedzieć obok niej. Uścisnąwszy

dłoń koordynatorowi konferencji, pozdrowiła innych

i usiadła.

Pomyślała, że nie uda jej się przełknąć ani kę­

sa, siedząc tak na widoku. Spoglądając na morze

nieznajomych twarzy, usiłowała zachować spo­

kój i zebrać myśli. Była przecież jedną z osób, któ­

re miały dziś wystąpić i przygotowała się do tego

starannie.

Po jej prawej stronie powstało lekkie zamiesznie,

ale podium przesłaniało jej widok.

- Cześć, ślicznotko. Nikt mnie nie uprzedził, że

również tu będziesz.

Nate. Susan omal nie połknęła w całości sporego

kawałka łososia. Utkwił jej w przełyku i była bliska

udławienia.

131

background image

132

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Obróciwszy się w krześle, znalazła się z nim

oko w oko.

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by

zabrzmiało to obojętnie.

- Spodziewałem się, że Nate Townsend może być

tu dzisiaj - szepnął John, bardzo z siebie zadowolony.

- Widzę, że teraz ty zaczęłaś mi deptać po piętach.

Susan zignorowała komentarz Nate'a i zajęła się

łososiem, mając nadzieję, że rzuca się w oczy, iż

bardziej niż obaj mężczyźni interesuje ją smaczne

jedzenie.

- Tęskniłaś za mną?

Minęło dziesięć dni, odkąd widziała Nate'a po raz

ostatni. Unikanie go nastręczało wiele trudności. Gdy

wróciła do domu pierwszego dnia po zerwaniu, zza

ściany dobiegały dźwięki włoskiej opery, a przez

uchylone okno wdzierał się pikantny zapach domowego

sosu do spaghetti. W nosie aż ją kręciło od aromatu

duszących się pomidorów z dodatkiem ziół i ostrego

czosnku.

Podczas weekendu Susan mogłaby przysiąc, że

Nate wypróbował wszystkie możliwe przepisy z książki

kucharskiej, a każdy następny bardziej kuszący od

poprzedniego. Susan nigdy nie jadła tylu posiłków

w restauracjach, co w ubiegłym tygodniu.

Gdy Nate zdał sobie sprawę, że nie uda mu się tak

łatwo jej przekupić za pomocą dobrego jedzenia,

wina i śpiewu - w tym wypadku arii operowych

- zastosował inną taktykę.

Wróciwszy z pracy do domu, zastała przed drzwiami

samotną pąsową różę. Nie było przy niej żadnej

karteczki, po prostu nieskazitelnie piękny kwiat.

Podniosła ją i wbrew rozsądkowi zabrała do domu,

rozkoszując się subtelnym zapachem. Jedyną osobą,

która mogła ją tam zostawić, był Nate. Zreflek­

towawszy się, wyszła z mieszkania i położyła różę na

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 133

dawnym miejscu. W pięć minut później otworzyła

drzwi i z konsternacją odkryła, że kwiat wciąż tam

leży i wygląda na opuszczony i smutny.

Postanowiwszy dać Nate'owi jasno do zrozumienia,

co zrobi ze wszystkimi prezentami, położyła różę pod

jego drzwiami.

Nie było mu jednak łatwo przemówić do rozsądku.

Następnego wieczora miejsce róży zajęło nieduże

pudełko luksusowych czekoladek. Tym razem Susan

nie weszła z nimi do domu, lecz zaniosła wprost pod

drzwi Nate'a.

- Nie! - odparła teraz, wracając myślami do chwili

obecnej i konferencji. - Nie tęskniłam ani trochę.

- Naprawdę? - zrobił zakłopotaną minę. - Myś­

lałem, że próbujesz wszystko między nami naprawić

i dlatego zostawiasz te wszystkie prezenty pod

drzwiami.

Na moment serce przestało jej bić. Rzuciła mu

wściekłe spojrzenie i powróciła do jedzenia. Zjadła

wszystko do ostatniego kęsa, bojąc się, że inaczej

Nate mógłby pomyśleć, iż jest chora z miłości do niego.

Szef pochylił ku niej głowę i powiedział z zadowo­

loną miną:

- Pomyślałem, że będzie dla ciebie miłą niespodzian­

ką występować razem z Nate'em. Sam to zaaran­

żowałem.

- Bardzo to ładnie z pańskiej strony - szepnęła.

- Tęskniłaś za mną, przyznaj się - zaczepił ją znów

Nate, balansując na dwóch nogach krzesła, by zajrzeć

jej w twarz.

W porządku, była skłonna zgodzić się, że dokuczała

jej trochę samotność, ale należało się tego spodziewać.

Przez kilka tygodni Nate wypełniał każdą wolną

chwilę takimi głupstwami, jak mecze baseballa czy

puszczanie latawców. Ale zanim go spotkała, żyło jej

się świetnie, a teraz wracała po prostu do dawnego

background image

134

DESZCZOWE POCAŁUNKI

spokojnego trybu życia. Jej świat był cudowny. Pełny.

Nie potrzebowała Nate'a, by uczynił z niej stuprocen­

tową kobietę. Zadawał sobie mnóstwo trudu, by ją

zmusić do przyznania się, że bez niego jest nieszczęś­

liwa. Nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji.

- Ja za tobą tęsknię. - Spojrzał na nią wymownie.

- Powinnaś przynajmniej ustąpić na tyle, by przyznać,

że jesteś równie samotna i nieszczęśliwa jak ja.

- Ależ nie jestem! - odparła słodko, w cichości

ducha zdając sobie sprawę, że to wierutne kłamstwo.

- Mam fantastyczną pracę, przede mną obiecująca

kariera. O czym więcej mogłabym marzyć?

- Dzieci?

Pokręciła głową.

- Michelle i ja świetnie się ze sobą bawimy, a kiedy

zmęczymy się sobą nawzajem, matka zabiera ją do

domu. Uważam, że to idealny sposób cieszenia się

dzieckiem.

Pierwszy mówca wszedł na podium, przyciągając

uwagę Susan. Po mniej więcej pięciu minutach Susan

poczuła, że ktoś popukał ją w ramię. Rzuciła spojrzenie

na Nate'a, który trzymał w górze białą płócienną

serwetkę z napisem: „A co z mężem?".

Stłumiwszy jęk, Susan modliła się, by nikt inny nie

zauważył napisu, a zwłaszcza jej szef. Wywróciła oczy

i pokręciła stanowczo głową. Właśnie wtedy zauważyła,

że wszyscy spoglądają w jej stronę i biją brawo, jak

gdyby czekając na coś. Zamrugała powiekami, nie

rozumiejąc, o co chodzi, wreszcie zdała sobie sprawę,

że właśnie ją zapowiedziano i zebrani czekają na jej

wystąpienie.

Wstała gwałtownie, szurając krzesłem i zajęła miejsce

na podium, nie ośmielając się spojrzeć na Nate'a. Ten

facet mógł doprowadzić człowieka do szewskiej pasji.

Inna kobieta wylałaby całą zawartość szklanki z wodą

na jego zadowoloną gębę! Opanowała się, odetchnęła

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 135

głęboko i popatrzyła na swe audytorium. Natychmiast

uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Na sali było

mnóstwo osób, czuła wlepione w siebie oczy.

Rozplanowała bardzo starannie swe wystąpienie

i nauczyła się go na pamięć. Na wszelki wypadek

przyniosła za sobą maszynopis. Zaznaczyła trzy

kluczowe zagadnienia i miała zamiar zilustrować je

barwnymi anegdotami. Nagle poczuła, że ma kom­

pletną pustkę w głowie. Zebrała całą odwagę, by nie

wziąć nóg za pas.

- Pokaż im, Susan! - szepnął Nate, uśmiechając się.

Patrzył na nią z taką zachętą i wiarą, że paraliż

powoli zaczął ustępować. Choć znała na pamięć

wystąpienie, sięgnęła po notatki. W chwili gdy

przeczytała pierwsze zdanie, wiedziała, że wszystko

będzie dobrze.

Mimo wcześniejszych wysiłków Nate'a, by podkopać

jej pewność siebie i równowagę ducha, odczuwała

dużą satysfakcję z powodu świetnego przyjęcia jej

przemówienia przez słuchaczy, Wiele osób kiwało

potakująco głowami w newralgicznych punktach

wystąpienia i Susan wiedziała, że trafiła do nich.

Wracając na miejsce, pochwyciła spojrzenie Nate'a.

Uśmiechał się bijąc brawo, a błysk w jego oczach

niewątpliwie świadczył o szacunku i podziwie. To

ciepłe, czułe spojrzenie sprawiło, że serce omal

nie wyskoczyło jej z piersi. A jednak rozwścieczył

ją swymi nonsensownymi pytaniami, rozproszył

jej uwagę, dokuczył, wykpił, a potem napisał te

głupstwa na serwetce. Gdy jednak skończyła mówić,

pierwszą osobą, na którą spojrzała, świadomie czy

też nie, był Nate.

Ten człowiek prowadzi ją prostą drogą do domu

wariatów!

Nate'a zapowiedziano jako następnego. Gdy wszedł

na podium, pomyślała, jak też podziałałoby na niego,

background image

136 DESZCZOWE POCAŁUNKI

gdyby teraz ona napisała coś na serwetce i pokazała

mu podczas wygłaszania przez niego przemówienia.

Prawie natychmiast ogarnął ją wstyd z powodu tej

dziecinady.

Z uroczystą miną - a może tak się tylko jej

wydawało - Nate wyjął notatki z wewnętrznej kieszeni

marynarki. Ledwie zdołała powstrzymać się od

śmiechu, widząc, że to, co miał do powiedzenia,

wypunktował pośpiesznie na odwrocie wizytówki.

A więc tak „poważnie" potraktował swe dzisiejsze

wystąpienie! Wyglądało na to, że naskrobał te parę

słów w czasie, gdy ona stała na podium.

Pomyślała gniewnie, że pokazał się jej ze złej strony,

ale w chwili gdy otworzył usta, zawojował natychmiast

wszystkich słuchaczy. Rzadko zdarzało jej się słuchać

bardziej dynamicznego mówcy. Jego silny głos docierał

do najdalszych zakątków ogromnej sali i choć Nate

korzystał z mikrofonu, Susan była pewna, że jest on

absolutnie zbędny.

Nate mówił o początkach swej działalności, o tym,

jak zmarł jego ojciec w tym samym roku, kiedy on

wybierał się do college'u i zabrakło środków na jego

kształcenie. Był to najgorszy okres w jego życiu

i jednocześnie punkt zwrotny, od którego wystartował

do sukcesu. Pomyślał sobie, że ciasteczka czekoladowe

jego matki zawsze wszystkim ogromnie smakowały.

Z powodu przedwczesnej śmierci ojca podjęła pracę

w miejscowej fabryce, i Nate, szukając sposobu na

opłacenie studiów od jesieni, wziął się za pieczenie

ciasteczek i sprzedawanie ich turystom po pięćdziesiąt

centów za sztukę.

Mniej więcej w połowie lata zarobił z nawiązką na

opłacenie pierwszego roku nauki. Wkrótce kilka

sklepów spożywczych skontaktowało się z nim, pragnąc

włączyć ciasteczka do swego asortymentu towarów.

Po nich zgłosiły się restauracje i hotele. Mały zakład

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

137

cukierniczy chciał odkupić od niego recepturę na

ciasteczka czekoladowe oraz orzechowe.

Nate rozpoczął studia, uczestnicząc we wszystkich

możliwych programach z dziedziny biznesu. Pod koniec

następnego lata otworzył własny interes, który pro­

sperował świetnie mimo popełnianych przez Nate'a

błędów. Zanim skończył studia, był już milionerem.

Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że nie uległ pokusie

przerwania studiów. Wyszło mu to na korzyść i był

zadowolony ze swej decyzji, choć wszyscy wokół

powtarzali mu bez przerwy, że jego własne doświad­

czenie nauczyło go więcej niż większość autorów

podręczników. Nate jednak nie zgadzał się z tą opinią.

Susan była oczarowana. Przypuszczała, że Nate

powie słuchaczom to, co wbijał jej do głowy od

chwili, gdy się spotkali - że dążenie do sukcesu,

owszem, jest ważne i dobre, ale pod warunkiem,

że człowiek nie zapomina przy tym, kim i czym

jest. Podejrzewała, że tę filozofię zarezerwował jedynie

dla niej.

Wrócił na miejsce, odprowadzany gorącymi bra­

wami. W pierwszym odruchu spojrzał na Susan,

która uśmiechnęła się łagodnie, poruszona jak reszta

audytorium jego osobistymi doświadczeniami. Ani

razu nie pochwalił się ani nie przypisał sobie zasług

fenomenalnego sukcesu Rainy Day Cookies. Susan

wolałaby już, żeby jego wystąpienie było nużącym

zawiłym sprawozdaniem ze wspaniałej kariery, jaką

zrobił. Wcale nie chciała czuć tak wielkiego podziwu

dla niego.

Lunch zakończył się w kilka minut później. Zbierając

rzeczy, chciała wymknąć się niepostrzeżenie. Powinna

była jednak przewidzieć, że Nate do tego nie dopuści.

Kilka osób przepchnęło się do niego, by zamienić

z nim parę słów, on jednak przeprosił i podszedł do niej.

- Susan, chciałbym z tobą pomówić.

background image

138

DESZCZOWE POCAŁUNKI

Spojrzała wymownie na zegarek, potem na swego

szefa.

- Mam jeszcze umówione spotkanie - powiedziała

chłodno.

- Twoje wystąpienie było naprawdę świetne.

- Dziękuję, twoje również - odrzekła. Przypomniała

sobie nagle coś, co nie dawało jej spokoju. - Nie

wspominałeś mi nigdy o śmierci ojca.

- Nie wspominałem też, że cię kocham, a kocham

cię bardzo.

Jego słowa, tak nieoczekiwane, wypowiedziane tak

spokojnym tonem, były niczym cios w splot słoneczny.

Susan poczuła, jak łzy zbierają się w kącikach jej

oczu i, mrugając, usiłowała je powstrzymać.

- Nie trzeba było tego mówić.

- Moje uczucia do ciebie nie ulegną zmianie.

- Ja... naprawdę muszę już iść. - Spojrzała z niecier­

pliwością w stronę Johna Hammera. Tak bardzo

chciała uciec stąd, nie narażając na szwank swego serca.

- Panie Townsend - podeszła do nich jakaś

elegancka kobieta. - Będzie pan na dzisiejszej aukcji,

prawda?

Oderwał niechętnie wzrok od Susan i popatrzył

na nią.

- Owszem.

- Będę na pana czekała - zachichotała jak dziew­

czynka.

Susan nie mogła powstrzymać się od myśli, że

śmiech niektórych kobiet przypomina pianie za­

rzynanego koguta. Chciała zapytać Nate'a, co to za

aukcja, ale ktoś zadał mu właśnie jakieś pytanie przez

całą salę.

- Żegnaj, Nate - powiedziała więc, odchodząc.

- Żegnaj, moja miłości. - Dopiero gdy wyszła

z Convention Centre, zdała sobie sprawę, jak ostatecz­

nie zabrzmiało jego pożegnanie.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 139

Czy tego właśnie pragnęła? Nate udowodnił, że nie

jest godny zaufania, ma straszliwie denerwujący

zwyczaj trzymania pewnych rzeczy w tajemnicy. Teraz,

gdy nie zamierzał się więcej z nią widywać, nie miała

żadnego powodu do narzekań.

Za parę godzin Emily i Robert podrzucą jej Michelle

przed pójściem na kolację z szefem jej szwagra.

Przypomniała sobie, że podczas odwiedzin siostrzenicy

nie ma czasu na przejmowanie się Nate'em czy

kimkolwiek innym.

Gdy przyjechała Emily z rodziną, zastała swą siostrę

w różowym humorze.

- Cześć - powitała ich wesoło, otwierając drzwi.

Michelle popatrzyła na nią wielkimi okrągłymi oczyma

i schwyciła obiema rączkami kołnierz matczynego

płaszcza.

- Kochanie, to twoja ciocia Susan, pamiętasz?

- Emily, jedyną rzeczą, jaką ona pamięta, jest to,

że ilekroć ją tu przynosisz, natychmiast znikasz

- powiedział Robert, wchodząc z torbą pełną pieluch

w jednej ręce i workiem kocyków oraz zabawek

w drugiej.

- Witaj, Robercie. - Nieoczekiwanie dla niego

i dla samej siebie, pocałowała go w policzek. - Rozu­

miem, że gratulacje są jak najbardziej na miejscu?

- Tobie również gratuluję.

- Ach, to drobiazg.

- Chyba nie, sądząc po artykule w gazecie.

- Och, a propos gazety - powiedziała Emily,

zakręciwszy się w kółko - widziałam w niej dzisiaj

nazwisko Nate'a.

- Tak... oboje mieliśmy wystąpienia na konferencji

dziś po południu.

Na Emily wyraźnie zrobiło to wrażenie, Susan nie

była jednak pewna, czy to z jej powodu, czy Nate'a.

- Ale ja nie o tym czytałam - mówiła dalej Emily,

background image

140 DESZCZOWE POCAŁUNKI

ściągając kurtkę z serdelkowatych rączek Michelle.

- Nate bierze udział w aukcji.

- Ta-ta! - wykrzyknęła Michelle, gdy tylko miała

rączki wolne.

Robert popatrzył na nią z dumą.

- Nauczyła się wreszcie! To pierwsze i jedyne słowo,

jakie zna! Ta-ta kocha swoją malutką, bardzo kocha.

Dla Susan było rzeczą tak niezwykłą słyszeć Roberta

przemawiającego dziecinnym językiem, że nie zro­

zumiała, o czym mówi jej siostra.

- Co takiego mówiłaś?

- Usiłuję powiedzieć ci o aukcji - powtórzyła

Emily, jak gdyby to tłumaczyło wszystko. Spojrzawszy

na zaintrygowaną Susan, dodała: - Napotkałam jego

nazwisko w artykule na temat aukcji dobroczynnej

na rzecz Children's Home Society.

Światło żarówki, które rozbłysło w głowie Susan

wystarczyłoby do rozjaśnienia wieczornego nieba.

- Przypadkiem nie w aukcji k a w a l e r ó w ? - spy­

tała ochrypłym szeptem. Nic dziwnego, że kobieta,

która zaczepiła Nate'a na lunchu, była taka bezczelna!

Zamierzała złożyć na niego ofertę na licytacji.

Powoli, nie bardzo wiedząc, co robi, Susan osunęła

się na kanapę obok siostry.

- Nie powiedział ci?

- Niby dlaczego miał mi mówić? Jesteśmy tylko

sąsiadami.

- Susan!

Jej siostra miała denerwujący zwyczaj zawierania

całej swej opinii w jednym okrzyku: „Susan!".

- Kochanie - powiedział Robert, zerkając na

zegarek - pośpieszmy się, jeśli nie chcemy się spóź­

nić. Wolałbym, żeby mój szef nie musiał na nas cze­

kać.

Spojrzenie Emily zapowiadało dłuższą pogawędkę

po powrocie z kolacji. Susan zostało przynajmniej

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

141

kilka godzin rezerwy na przygotowanie się na krzyżowy

ogień pytań.

- Bawcie się dobrze - powiedziała Susan wesoło,

odprowadzając Emily i Roberta do drzwi - i nie

martwcie się o małą.

- Pa, Michelle - zawołała Emily, machając ręką.

- Powiedz mamusi do widzenia. - Ponieważ Michel­

le nie przejawiała specjalnej ochoty, Susan ujęła jej

pulchną rączkę i pomachała nią.

Gdy tylko Emily i Robert wyszli, Michelle zaczęła

cicho kwilić. Susan spojrzała na nią i poczuła, że

zamiast serca ma ołowiany ciężarek. Kogo próbowała

oszukać? Samą siebie? Odkąd zerwała z Natem, była

nieszczęśliwa i samotna.

A więc niepoprawny Nate Townsend zrobił znów

to samo - nie zadał sobie trudu, by wspomnieć

o aukcji. Oczywiście zgodził się wziąć w niej udział

wiele tygodni temu, ale jej o tym nie poinformował.

Och, jasne, przysięgał jej dozgonną miłość, ale był

skłonny pozwolić, by kupiła go jakaś obca kobieta.

Szybko się nauczyła, że mężczyznom nie wolno ufać.

Im dłużej myślała o tym wieczorze, tym większa ją

ogarniała wściekłość. Gdy spytała Nate'a, czy wpadnie,

kiedy będzie u niej Michelle, odrzekł obojętnie, że

„ma inne plany" tego wieczora. Pewnie że miał!

Sprzedawanie swego ciała osobie oferującej najwyższą

stawkę, a wszystko w imię dobroczynności!

- Powiedziałam mu, że nie chcę go więcej widzieć

- powiedziała do Michelle, zbytnio podnosząc głos.

- Ten facet od początku sprawia tylko same kłopoty.

Byłaś wtedy ze mną, pamiętasz? Czy nie byłoby

lepiej, gdybyśmy wiedziały wtedy to, co wiemy teraz?

Ramiona Michelle podrygiwały - Susan nie była

pewna, czy dziecko płacze, czy też powstrzymuje się

od płaczu.

- Ma idiotyczny zwyczaj ukrywania przede mną

background image

142

DESZCZOWE POCAŁUNKI

pewnych rzeczy. Otóż, oświadczam ci, że całkiem

wyrzuciłam tego mężczyznę z moich myśli. Każda

kobieta, która go zechce dziś wieczorem, może go

mieć, ponieważ ja nie jestem zainteresowana!

Michelle przytuliła twarz do szyi Susan.

- Wiem, jak się czujesz, dziecino - powiedziała,

przechadzając się po dywanie przed ogromnym oknem,

zza którego dobiegały odgłosy rozświetlonego miasta.

- Jakbyś straciła najlepszego przyjaciela, prawda?

- Ta-ta.

- Jest z mamusią na kolacji. Kiedyś myślałam, że

Nate jest moim przyjacielem - powiedziała smutno.

- Ale dowiedziałam się w przykry sposób, kim jest

naprawdę - nie zrozum mnie źle, nie chodzi o nic

druzgocącego. Po prostu pozwolił, bym zrobiła z siebie

idiotkę.

Michelle przyglądała się ciotce, najwyraźniej ocza­

rowana jej przemową. Susan mówiła więc dalej, by

zająć czymś dziecko.

- Mam nadzieję, że sam czuje się dziś idiotycznie,

stojąc przed gromadą rozwrzeszczanych kobiet. - Wes­

tchnęła, zdając sobie sprawę, że dzięki swej męskiej

urodzie Nate z pewnością osiągnie najwyższą cenę.

Na aukcjach w poprzednich latach niektórzy panowie

„szli" nawet za tysiąc dolarów. Tyle kosztował wieczór

w towarzystwie jednego z kawalerów, stanowiących

najlepszą partię w Seattle.

- Tyle za dozgonną miłość i przywiązanie - mruk­

nęła. Michelle wciąż się w nią wpatrywała, Susan

uznała więc, że winna udzielić siostrzenicy kilku rad.

- Mężczyźni nie są tacy, za jakich chcą uchodzić.

Zapamiętaj to sobie na całe życie.

Michelle w sposób oczywisty poparła ciotkę, gawo­

rząc radośnie.

- Ja, na przykład, nie potrzebuję mężczyzny. Jestem

całkiem szczęśliwa prowadząc niezależne życie. Mam

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

143

pracę, naprawdę dobrą pracę, i paru bliskich przyjaciół,

przeważnie z grona ludzi, z którymi pracuję, no

i oczywiście twoją mamę. - Michelle podniosła rączkę

i otarła łzę toczącą się po policzku Susan.

- Wiem, o czym myślisz - dodała Susan, choć

wiedziała, że to bezsens tłumaczyć dziecku podobne

sprawy. - Skoro jestem taka szczęśliwa, to czemu

płaczę? Nie mam pojęcia. Cały problem w tym, że nie

mogę przestać go kochać i to komplikuje wszystko.

- Umilkła i przycisnęła palce do ust, by się uspokoić.

- Spytał mnie, czy chcę przeżyć życie bez męża...

napisał to na serwetce. Możesz sobie wyobrazić, co

pomyślą kelnerzy, gdy to przeczytają?

- Ta-ta.

- O to też mnie zapytał - powiedziała Susan

drżącym głosem. - Nigdy nie przypuszczałam, że

zechcę mieć dzieci, ale nie zdawałam sobie wówczas

sprawy, jak bardzo mogę kochać taką małą istotkę,

jak ty. - Przytuliwszy dziecko do piersi, Susan

zamknęła oczy, kuląc się pod wpływem nagłego bólu.

- Mogłabym zastrzelić tego faceta!

Zafascynowana włosami ciotki, Michelle sięgnęła

rączką i wyciągnęła z nich szpilki.

- Upięłam je dziś po południu na złość, by

udowodnić, że jestem panią siebie, a potem, gdy go

tam zobaczyłam, przez cały czas mego wystąpienia

żałowałam, że nie są rozpuszczone - tylko dlatego, że

Nate tak woli. Och, Michelle, chyba naprawdę

zwariuję! Co byś mi poradziła?

- Ta-ta.

- Przypuszczałam, że mi to powiesz. - Susan

próbowała zapanować nad łzami. - Myślałam, że

skoro zostałam wiceprezesem, wszystko będzie cudow­

nie. Owszem, jestem oczywiście zadowolona, ale czuję

się jakaś pusta w środku. Och, Michelle, sama nie

wiem, jak to wyjaśnić. Noce są takie długie, a w biurze

background image

144

DESZCZOWE POCAŁUNKI

wciąż myślę, jak dobrze byłoby wrócić do domu

i zobaczyć Nate'a.... Chyba straciłam całą chęć do

pracy. Na konferencji mówiłam tym wszystkim ludziom

o zdecydowaniu, dyscyplinie i przedsiębiorczości,

a wszystko to wydawało mi się nierealne. Potem...

potem wracając spacerem do domu, spotkałam dawną

koleżankę z college'u. Jest mężatką i ma córeczkę

trochę starszą od ciebie. Wyglądała na taką szczęśliwą.

Powiedziałam jej o moim awansie. Ucieszyła się bardzo,

ale ja wciąż czuję w środku ogromną pustkę.

- Ta-ta.

- Michelle, nie mogłabyś się nauczyć innego słowa?

Proszę cię. Co byś powiedziała na ciocię? Cio-cia.

- Ta-ta.

- Nate z pewnością spotka jakąś piękną blondynkę

i zakocha się wniej na umór. Ona zapłaci za niego

kupę forsy, co zrobi na nim takie wrażenie, że ani się

spostrzeże, jak wpadnie w jej sidła... - Susan zamilkła

nagle, prostując ramiona. - Nie uwierzysz, co mi

przyszło na myśl - powiedziała do Michelle, przy­

glądającej się jej ciekawie. - To kompletnie zwariowany

pomysł, a może wcale nie.

Michelle pomachała rączkami, najwyraźniej chcąc

się dowiedzieć, jaki to szalony pomysł zaświtał w głowie

jej ciotki. To niemożliwe. Absurdalne. Ale w końcu

tyle już razy zrobiła z siebie idiotkę wobec Nate'a, że

jeszcze jeden nie miał już znaczenia.

W kilka minut ubrała Michelle z powrotem w kom­

binezon. Mogłaby przysiąc, że to nieznośne stworzenie

miało więcej odnóży od krocionoga.

Sprawdziwszy stan swego konta, pochwyciła ksią­

żeczkę czekową i pobiegła do podziemnego garażu

z Michelle na rękach. Z posiadanych oszczędności

miała zapłacić rachunek za nowy samochód, ale

wykupienie Nate'a było ważniejsze.

Parking przed teatrem, w którym odbywała się

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

145

aukcja, był zatłoczony do granic możliwości i Susan

zajęło ogromnie dużo czasu znalezienie wolnego

miejsca. Następnie nie chciano jej wpuścić na salę,

ponieważ ani ona, ani Michelle nie miały wykupionego

biletu. Poza tym portier poinformował ją, że zamężne

kobiety nie mogą brać udziału w aukcji.

- Chętnie wykupię bilet wstępu, a to jest moja

siostrzenica. Albo pan mnie wpuści, albo... albo ja...

nie wiem, co zrobię. To sprawa życia i śmierci!

Podczas gdy portier konferował z szefem, Susan

zajrzała do środka przez wahadłowe drzwi. Zobaczyła,

jak niektóre kobiety podnoszą ręce i zrywają się

entuzjastycznie z miejsc, by pokazać swe numery.

Ekipa telewizyjna rejestrowała całe wydarzenie.

Wrócił portier z informacją, że wszystkie bilety

zostały wyprzedane.

Susan miała już zamiar wdać się z nim w dyskusję,

gdy usłyszała, że mistrz ceremonii wywołuje nazwisko

Nate'a. Po sali przebiegł szmer podnieconych głosów.

Susan podjęła desperacką decyzję. Zamiast grzecznie

zawrócić ku wyjściu, rzuciła się ku drzwiom, otworzyła

je i pobiegła wąskim przejściem.

Zaskoczony mistrz ceremonii umilkł, a wszystkie

głowy zwróciły się w stronę Susan, która przyciskając

obronnym gestem dziecko do piersi, przebyła już

połowę drogi, gdy wreszcie dopadł ją portier. Rzuciła

przerażone, błagalne spojrzenie Nate'owi, który,

osłaniając oczy przed światłami reflektorów, patrzył

na nią.

Michelle gaworzyła radośnie. Najwyraźniej zabawa

w kotka i myszkę przypadła jej do gustu. Wyciągnęła

pulchną rączkę w stronę Nate'a.

- Ta-ta! Ta-ta! - wykrzyknęła na cały głos.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Na sali pełnej kobiet zawrzało. Żadne wysiłki Susan

nie były w stanie powstrzymać Michelle od pokazy­

wania Nate'a palcem i nazywania go tatą. Ale Nate

łatwo poradził sobie z całym zamieszaniem. Podszedł

do mistrza ceremonii, w którym Susan rozpoznała

Cliffa Dolittle'a, miejscową osobistość telewizyjną,

i szepnął mu coś do ucha.

- O co chodzi? - spytał głośno Cliff.

- Ta pani nie ma biletu ani numeru oferty - od­

krzyknął portier.

- Mogę nie mieć numeru, ale mam za to sześć

tysięcy dziesięć dolarów dwanaście centów do zaofe­

rowania za tego mężczyznę - zawołała.

Jej oświadczenie powitała znów wrzawa kobiecych

głosów, która przewaliła się przez całą salę niczym

potężna fala, rozbijająca się o brzeg. Sześć tysięcy

była to suma, którą Susan miała na koncie, a resztę

stanowiły drobne w torebce.

W tej chwili zdała sobie sprawę, że cały incydent

filmowany jest przez telewizję.

- Otrzymałem ofertę w wysokości sześciu tysięcy

dziesięciu dolarów i dwunastu centów - ogłosił nieco

zszokowany Cliff Dolittle - Po raz pierwszy, po raz

drugi... - zawiesił głos, przebiegając wzrokiem po

wypełnionej sali - ...sprzedany pani, która nie wykupiła

biletu wstępu. Tej z dzieckiem na ręku.

Portier puścił ramię Susan i niechętnie wskazał,

gdzie ma zapłacić. Wszyscy gapili się na nią i coś

szeptali.

146

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

147

Mężczyzna z kamerą na ramieniu biegł w jej stronę.

Michelle, zachwycona ogólnym zainteresowaniem,

pokazała palcem na kamerę i zawołała jeszcze raz:

„ta-ta", tym razem do osób, które oglądały całą tę

hecę w domu.

- Susan, co ty tu robisz? - wyszeptał Nate,

podchodząc do niej, gdy dotarła wreszcie do stanowis­

ka kasjera.

- Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej

złości? - powiedziała zaaferowana. - To, że mogłam

cię prawdopoodobnie mieć za trzy tysiące, a wpadłam

w panikę i zaoferowałam wszystko do ostatniego

centa. Ja, as marketingu! Nigdy już nie będę mogła

chodzić z podniesioną głową.

- W tym, co robisz, nie ma odrobiny sensu.

- A co można powiedzieć o tobie? Najpierw mi

wyznajesz dozgonną miłość, a potem paradujesz na

aukcji dla całej gromady... kobiet.

- Płaci pani razem sześć tysięcy dwadzieścia pięć

dolarów dwanaście centów - powiedziała siwa kobieta

na stanowisku kasjera.

- Zaoferowałam tylko sześć tysięcy dziesięć dolarów

i dwanaście centów - zaprotestowała Susan.

- Piętnaście dolarów kosztuje bilet wstępu.

Trzymając Michelle na biodrze, usiłowała rozsunąć

zamek błyskawiczny torebki i wyjąć książeczkę

czekową.

- Poczekaj, wezmę ją od ciebie - Nate wyciągnął

ręce do Michelle, ona jednak, ku zdziwieniu obojga,

zaprotestowała głośno.

- Coś ty jej o mnie naopowiadała?

- Prawdę. - Susan uroczyście wypisała czek i wy­

rwała go z książeczki. Z ociąganiem podała go

kasjerce.

- Wypiszę pani pokwitowanie.

- Dziękuję. - Susan popatrzyła na nią nieobecnym

background image

148

DESZCZOWE POCAŁUNKI

wzrokiem. - A czy mogłabym wiedzieć, co otrzymam

za moje ciężko zarobione pieniądze?

- Wieczór z tym młodym człowiekiem.

- Jeden wieczór - powtórzyła ponuro. - A jeśli

pójdziemy na kolację, to kto płaci - on czy ja?

- Ja - powiedział szybko Nate.

- To dobrze, bo wydałam na ciebie wszystkie moje

pieniądze.

- Jadłaś coś?

- Nie, jestem potwornie głodna.

- Ja również. - Uśmiechnął się nieśmiało, ale jego

spojrzenie mówiło, że nie ma bynajmniej na myśli

płonących naleśników. - Nie mogę uwierzyć, że to

zrobiłaś.

- Ja też - powiedziała, dziwiąc się samej sobie.

- Jeszcze wciąż mam zawrót głowy. - Później pewnie

dostanie trzęsionki, której nie będzie w stanie opano­

wać. Nigdy w życiu nie zachowała się równie bezczelnie.

Co też miłość potrafi wyzwolić w kobiecie! Zanim

spotkała Nate'a, była rozsądną, logiczną, oddaną

pracy kobietą interesu. W sześć tygodni później

wąchała kwiatki i rozmyślała o ślubach, dzieciach,

rzucając obiecującą karierę, ponieważ zakochała się

po uszy!

- Chodź, spływamy stąd - powiedział Nate, obej­

mując ją w pasie i prowadząc do wyjścia.

Portier wyglądał na bardzo zadowolonego, że się

jej wreszcie pozbywa.

- Susan. - Gdy znaleźli się na parkingu, Nate

położył ręce na jej ramionach i zamknął oczy, jak

gdyby usiłował zebrać myśli. - Jesteś ostatnią osobą,

której bym się tu spodziewał.

- Jasne - odparła chłodno. - Gdy się pobierzemy,

będę zdecydowanie nalegała, byś informował mnie

o swoich planach.

Nate otworzył szeroko oczy.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

149

- Gdy się pobierzemy?

- Chyba nie sądzisz, że wydałam sześć tysięcy

dolarów za jedną kolację w jakiejś luksusowej re­

stauracji?

- Ale...

- Dzieci też będą. Myślę, że poradzę sobie jakoś

z dwójką, ale będziemy się nad tym zastanawiać,

kiedy przyjdzie na to czas.

Po raz pierwszy, odkąd go poznała, Nate Townsend

zaniemówił.

- Pewnie się zastanawiasz, jak zamierzam rozwiązać

sprawę mojej kariery zawodowej - powiedziała,

uprzedzając jego pytanie. - Na razie nie jestem całkiem

pewna, co zrobię. Ponieważ nie mam jeszcze trzy­

dziestki, myślę, że możemy poczekać z dziećmi jeszcze

kilka lat.

- Ja mam trzydzieści trzy lata. Chciałbym założyć

rodzinę jak najszybciej.

Głos Nate'a brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle

i Susan przyjrzała mu się bacznie, w obawie, czy nie

przeżył zbyt wielkiego wstrząsu. Bo ona przeżyła!

- W porządku, możemy zaplanować naszą rodzinę

od razu - zgodziła się. - Ale zanim powrócimy

do rozmów o dzieciach, chcę cię spytać o coś

ważnego. Czy jesteś skłonny zmieniać zabrudzone

pieluchy?

Kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu, po czym

kilkakrotnie skinął głową.

- No to w porządku. - Susan popatrzyła na

Michelle, która przytuliwszy głowę do jej ramienia,

zamknęła oczy. Najwyraźniej wydarzenia dzisiejszego

dnia bardzo ją zmęczyły.

- Co z kolacją? - spytał Nate, delikatnie odgarniając

jedwabiste włoski z czoła dziecka. - Michelle dłużej

już nie wytrzyma.

- Nie martw się. Kupię coś po drodze do domu.

background image

150

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Machnęła z rezygnacją ręką. - Guzik z pętelką! Nie

mam już przecież ani grosza.

Nate uśmiechnął się szeroko.

- Ja coś kupię. Spotkamy się u ciebie za pół godziny.

- Dziękuję.

- Nie - szepnął Nate, patrząc jej głęboko w oczy.

- To ja ci dziękuję.

Pocałował ją czule i namiętnie, sprawiając, że serce

omal jej nie wyskoczyło z piersi.

- Nate - powiedziała z zamkniętymi oczyma.

- Hmm?

- Naprawdę cię kocham.

- Wiem o tym. Ja cię również kocham. Zdałem

sobie z tego sprawę w dniu, gdy kupiłaś stroganowa

w Western Avenue Deli i próbowałaś stworzyć pozory,

że przyrządziłaś go sama.

Otworzyła szeroko ciemne oczy i spojrzała na niego.

- Ale ja sobie tego wtedy nie uświadamiałam.

Przecież ledwie się wtedy znaliśmy.

Pocałował ją w czubek nosa.

- Niemal od pierwszej chwili, gdy cię poznałem,

byłem pewien, że moje życie straci dla mnie sens, jeśli

nie będziesz go ze mną dzielić.

Te romantyczne słowa wzruszyły ją bardzo. Otarła

łzę spływającą z kącika oka.

- Lepiej... lepiej zabiorę Michelle do domu - po­

wiedziała, pociągając nosem.

Nate otarł kciukiem łzy z jej policzka, zanim ją

pocałował.

- Będę niebawem - obiecał.

Rzeczywiście. Susan zdążyła zaledwie wejść z Michel­

le do domu i ułożyć ją do snu, gdy rozległo się

delikatne pukanie do drzwi.

Przebiegła na palcach po dywanie i otworzyła je.

Przyłożyła palec do ust.

- Kupiłem chińszczyznę.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 1 5 1

- Świetnie.

Pociągnęła go do kuchni, pokazując mu po drodze

Michelle, śpiącą słodko w rogu kanapy. Wzięła drugą

poduszkę i ułożyła ją tak, by zabezpieczyć dziecko

przed ewentualnym upadkiem.

- Będziesz dobrą matką - szepnął, całując ją w czoło.

Nate postawił dużą białą torbę na stole i wyjął

z niej pięć obwiązanych sznurkiem pudełek.

- Kurczę z czosnkiem, kluski smażone na patelni,

wołowina z imbirem i naleśniki z warzywami. Czy

sądzisz, że to wystarczy?

- Zamierzasz nakarmić pluton wojska?

- Mówiłaś, że jesteś głodna.

Susan nałożyła sobie pełny talerz i usiadła obok

Nate'a, opierając stopy na siedzeniu drugiego krzesła.

Jedzenie było wyborne i po pierwszych paru kęsach

postanowiła, że skoro Nate może jeść pałeczkami,

ona również powinna spróbować.

Nate roześmiał się, obserwując jej niezdarne próby,

po czym pocałował ją w kącik ust.

- A co jest tam? - spytała, wskazując pałeczką na

piąte pudełko.

- Zapomniałem.

Zaciekawiona, sięgnęła po pudełko i otworzyła je.

Utkwiła spojrzenie w Nacie.

- Czarne aksamitne puzderko.

- Ach tak, rzeczywiście, teraz przypominam sobie,

że szef kuchni wspomniał coś o tym, że czarny welwet

jest specjalnością miesiąca.

Susan wpatrywała się nadal w puzderko, jak gdyby

czekała, że samo wyskoczy z opakowania i otworzy

się, ujawniając zawartość.

- Mogłabyś je otworzyć i sprawdzić, co tam jest.

W milczeniu zrobiła to, o co ją prosił. Wyjęła

puzderko i podniosła wieczko. Aż jęknęła na widok

brylantu ogromnej wielkości.

background image

152

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Kupiłem go w czasie pobytu w San Francisco

- powiedział Nate tak obojętnym tonem, jak gdyby

rozmawiali o pogodzie.

Samotny brylant przyciągał jej wzrok jak magnes.

- To najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek

widziałam.

- Ja też. Rzuciłem na niego tylko jedno spojrzenie

i kazałem jubilerowi, by go zapakował.

Wydawał się bardziej zainteresowany wołowiną

z imbirem i kluskami niż rozmową na temat czegoś

tak zwyczajnego, jak pierścionek zaręczynowy.

- Chciałbym ci jeszcze powiedzieć, że również będąc

w San Francisco, złożyłem ofertę kupna zespołu

Cougars. To zawodowa drużyna baseballa, mówię na

wypadek, gdybyś nie wiedziała.

- Drużyna baseballa? Będziesz właścicielem drużyny

baseballa?

- Tak. Nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi na

ofertę, ale gdyby to nie wyszło, może udałoby

mi się namówić do sprzedaży właściciela New York

Wolves.

Mówił o tym, jak gdyby chodziło o kupno samo­

chodu, nie zaś o wyłożenie milionów dolarów.

- Ale cokolwiek się stanie, Seattle zawsze będzie

naszym domem.

Susan pokiwała głową, choć nie bardzo wiedziała,

dlaczego.

Nate odsunął talerz i wyjął puzderko z jej bezwol­

nych rąk.

- Myślę, że powinienem włożyć ci go na palec.

Susan znów posłusznie skinęła głową. Jedzenie

ciążyło jej w żołądku niczym ołowiana kulka. Z przy­

zwyczajenia wyciągnęła prawą rękę. Uśmiechnąwszy

się, ujął jej lewą dłoń.

- Musiałem wybrać wielkość na oko - powiedział,

delikatnie wyjmując pierścionek z puzderka. - Kazałem

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

153

jubilerowi zrobić piątkę, masz takie szczupłe palce.

- Pierścionek dał się bez trudu wsunąć na palec,

pasował idealnie.

Susan nie mogła oderwać wzroku od klejnotu.

Nigdy nie marzyła nawet o czymś tak przepięknym.

- Nie odważę się przechodzić w nim obok wody

- szepnęła.

- Obok wody? Dlaczego?

- Gdybym do niej wpadła, poszłabym na dno, tak

jest ciężki.

- Uważasz, że jest za duży?

- Jest doskonały.

Nate pocałował z czułością jej drżące wargi.

- Chciałem cię poprosić o rękę tego wieczora, gdy

wróciłem z podróży. Mieliśmy zjeść razem kolację,

pamiętasz?

Jak mogłaby o tym zapomnieć? To było wkrótce

po przeczytaniu przez nią artykułu o Nacie w Business

Monthly.

W dniu, kiedy zawalił się jej cały świat.

- Wspominaliśmy o twojej karierze zawodowej,

ale chciałbym ci zaproponować jeszcze coś innego.

- Tak?

- Co byś powiedziała, gdybym zaproponował ci

odejście z H&J Lima?

- Czemu?

- Ponieważ zamierzam rozkręcić produkcję lataw­

ców. Planuję otwarcie dziesięciu sklepów w strategicz­

nych miastach w całym kraju. Przeprowadziliśmy już

wstępny sondaż, z którego wynika, że będzie to

absolutny hit. Ale... - zawiesił głos - ...brakuje mi

niezwykle ważnego członka zespołu. Potrzebny mi

ekspert w dziedzinie marketingu i byłoby wspaniale,

gdybyś zechciała objąć to stanowisko.

- Cóż - powiedziała, podejmując jego grę - ale

pamiętaj, że zażądam najwyższego wynagrodzenia,

wysokiej premii, czterodniowego tygodnia pracy,

background image

154

DESZCZOWE POCAŁUNKI

zabezpieczenia emerytalnego, opieki zdrowotnej i urlo­

pu macierzyńskiego.

- Załatwione.

- Naprawdę nie wiem, Nate, mogą być problemy

- zawiesiła głos, pozwalając mu sądzić, że się namyśla.

- Ludzie będą plotkowali.

- Dlaczego?

- Ponieważ zamierzam sypiać z szefem. A jakiś

stary mamut pewnie będzie uważał, że w taki właśnie

sposób załatwiłam sobie pracę.

- A niech sobie gadają. - Roześmiał się, chwytając

ją w pasie i sadzając sobie na kolanach. - Czy już ci

mówiłem, że za tobą szaleję?

Skinęła głową, patrząc mu w oczy.

- Jest jedna rzecz, którą powinniśmy sobie wyjaśnić

na przyszłość, Nacie Townsend. Żadnych sekretów!

Zrozumiałeś?

- Słowo skauta! - Podniósł dwa palce do góry.

- Robiłem tak, gdy byłem dzieckiem. To oznacza, że

mówię bardzo poważnie.

- Hm - zamruczała Susan - ponieważ jesteś w tej

chwili skłonny do przysiąg, chciałabym wymóc na

tobie jeszcze kilka.

- Na przykład?

Zamiast odpowiedzi zbliżyła twarz do jego twarzy

na odległość centymetra i, tak jak ją kiedyś sam

nauczył, obrysowała koniuszkiem języka jego wargi.

- Susan, na miłość boską...

Cokolwiek miał na myśli, nie zdążył tego powiedzieć,

przeszkodził mu bowiem dzwonek do drzwi. Susan

podniosła głowę. Minęła chwila, zanim uporządkowała

poplątane myśli i uświadomiła sobie, że to Emily i Robert

wstąpili po Michelle, wracając z kolacji z szefem.

Chciała się zsunąć z kolan Nate'a, on jednak

zaprotestował niezadowolonym pomrukiem i mocniej

ją do siebie przytulił.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI

155

- Ktokolwiek to jest, niech sobie idzie - szepnął jej

do ucha.

- Nate...

- Rób dalej to, co przedtem i zapomnij, że ktoś

stoi za drzwiami.

- To Emily i Robert.

Nate puścił ją niechętnie.

Gdy Susan otworzyła drzwi, Emily wpadła do

salonu jak wystrzelona z katapulty, stanęła pośrodku

i rozejrzała się dookoła. Za nią wszedł Robert, równie

wściekły. Susan nigdy nie widziała go w takim stanie.

- Co się stało? - spytała z bijącym sercem.

- N a s o to pytasz?

- Robercie - Emily położyła łagodnie rękę na

ramieniu męża - nie denerwuj się tak. Zachowaj spokój.

- Nie denerwuj się? - wykrzyknął. - W połowie

drinka po kolacji wrzasnęłaś tak, że omal nie umarłem

z przerażenia, a teraz każesz mi zachować spokój?

- Emily - zaczęła jeszcze raz Susan - może powiesz

wreszcie, co się stało?

- Czy jest tu Nate? - przerwał jej Robert, zaciskając

pięści. - Chcę pogadać z nim na osobności!

- Robercie! - wykrzyknęły chórem obie siostry.

- Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał Nate,

wychodząc z kuchni.

Emily podbiegła do męża, opierając dłonie na jego

szerokiej piersi.

- Kochanie, uspokój się. Nie ma powodu do takich

nerwów.

Susan była kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie

słyszała, by szwagier tak podnosił głos.

- Nie uda mu się to! - krzyczał Robert, wyrywając

się z rąk żony.

- Ale co? - spytał Nate ze spokojem, który

doprowadził Roberta do jeszcze większej furii.

- Odebrać mi córkę!

background image

156 DESZCZOWE POCAŁUNKI

- Co takiego? - Susan dziwiła się, że Michelle

może spać w całym tym zamieszaniu.

- Myślę, że będzie lepiej, jeśli zaczniesz od początku

- powiedziała Susan, zapraszając wszystkich do kuchni.

- To z całą pewnością jakieś nieporozumienie.

Usiądźcie, zaparzę trochę bezkofeinowej kawy i poroz­

mawiamy rozsądnie.

Robert usiadł przy stole, podpierając głowę rękami.

- Mów! - ponagliła go Susan, spoglądając na siostrę.

- No więc, jak już ci wspominałam, jedliśmy kolację

z szefem Roberta i...

- Przestań powtarzać w kółko to samo, przecież

o tym dawno już wiedzą - przerwał jej Robert.

- Zacznij od tego, jak przeszliśmy do sali koktajlowej.

- Dobrze, tam się to właśnie stało, prawda?

Susan popatrzyła na Nate'a, ciekawa, czy podobnie

jak ona nie może się w tym wszystkim połapać. Ani

Emily, ani Robert nie powiedzieli jeszcze do tej pory

nic sensownego.

- I co dalej? - ponagliła siostrę, zniecierpliwiona.

- Mówiłam już, że siedzieliśmy w sali koktajlowej

przy drinku. W rogu stał telewizor. Nie interesowałam

się programem, nagle jednak zobaczyłam na ekranie

ciebie z Michelle.

- Wrzasnęła tak głośno, że omal nie udławiłem się

krwawą mary - wszedł jej w słowo Robert. - Po­

prosiliśmy wszystkich o ciszę, by słyszeć słowa

komentatora, który powiedział, że zabrałaś moją

c ó r k ę na tę... tę aukcję kawalerów. Wtedy pokazali

Michelle, która wskazywała paluszkiem Nate'a, wołając

„tata".

- Co doprowadziło Roberta do wybuchu wściekłości

- dodała Emily.

- O Boże! - Susan osunęła się na krzesło, marząc,

by skryć się w jakiejś mysiej dziurce i obudzić się za

dziesięć lat.

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 157

- Czy mówili coś jeszcze? - spytał Nate, z trudem

usiłując ukryć rozbawienie.

- Tylko tyle, że szczegóły podadzą o jedenastej.

- Żądam wyjaśnień! - powiedział Robert, prze­

szywając wzrokiem Nate'a.

- To bardzo proste - wzruszyła ramionami Susan.

- Przyjrzyj się... Nate ma na sobie garnitur bardzo

podobny do twojego. Ten sam odcień brązu. Z daleka

Michelle wzięła cię za niego.

- Naprawdę?

- Oczywiście. Poza tym „tata" jest jedynym słowem,

jakie zna...

- Michelle wie doskonale, kto jest jej ojcem

- powiedział Nate spokojnie. - Nie potrzebujesz się

o to martwić.

- Susan - przerwała im nagle Emily - od kiedy

masz ten brylant? Wygląda na pierścionek zarę­

czynowy.

- Bo to jest pierścionek zaręczynowy - powiedział

Nate, sięgając po ostatniego naleśnika. Zamilkł

i spojrzał na Susan. - Chyba nie masz nic przeciwko

temu, że zdradzam naszą małą tajemnicę.

- Jasne że nie. Powiedz im.

- Na którym to było kanale? - spytał Nate.

Emily powiedziała mu.

- Pewnie w wiadomościach - wymamrotała Susan.

- O mój Boże! - wykrzyknęła Emily. - Zawsze

byłam pewna, że jeśli zobaczę cię w wiadomościach

telewizyjnych, to stanie się to z okazji jakiejś wielkiej

transakcji handlowej. W najśmielszych marzeniach

nie zakładałam, że powodem mógłby być mężczyzna.

Czy opowiesz mi, co się wydarzyło?

- Może kiedyś... - Ona też nie spodziewała się, że

mogłaby tak postąpić z powodu mężczyzny, ale

przecież był to mężczyzna szczególny. Nawet więcej

niż szczególny.

background image

158

DESZCZOWE POCAŁUNKI

- No cóż, skoro mamy zostać szwagrami, sądzę, że

mogę zapomnieć o tym nieszczęsnym incydencie

- powiedział Robert wspaniałomyślnie, odzyskawszy

zimną krew.

- Świetnie, bardzo chciałbym, żebyśmy zostali

przyjaciółmi. - Nate uścisnął dłoń Robertowi.

- Naprawdę macie zamiar się pobrać? - spytała

siostrę Emily.

Susan i Nate uśmiechnęli się do siebie i pokiwali

jak na komendę głowami.

- Kiedy?

- Wkrótce - odrzekł Nate. Jego oczy mówiły, że

im szybciej, tym lepiej.

Susan poczuła, że się rumieni, ale zależało jej na

tym, by pójść jak najszybciej do ołtarza w równym

stopniu, jak jemu.

- Susan nie tylko zgodziła się zostać moją żoną,

lecz również zdecydowała, że obejmie stanowisko

dyrektora do spraw marketingu w Windy Day Kites.

- Odchodzisz z H&J Lima? - zdziwił się Robert,

nie dowierzając własnym uszom.

- Muszę. - Przysunęła się do Nate'a, obejmując go

w pasie i uśmiechając się do niego. - Właściciel złożył

mi propozycję nie do odrzucenia.

Uśmiech Nate'a przypominał pogodny letni dzień.

Susan przymknęła oczy, rozkoszując się ciepłem,

bijącym od mężczyzny, który nauczył ją miłości,

radości życia i deszczowych pocałunków.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki(1)
Macomber Debbie Deszczowe pocalunki
0018 Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Deszczowe pocałunki
Debbie Macomber Deszczowe pocałunki
Macomber Debbie Jedna noc
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Srebrzyste dzwonki
Macomber Debbie Najpierw ślub
Macomber Debbie Niespodzianki
Macomber Debbie Dobrana para(1)
Macomber Debbie Zapominalska panna młoda
158 Macomber Debbie Nadchodza klopoty
Macomber Debbie Opłacona randka
Macomber Debbie Pora na romans 01 Pora na romans
Macomber Debbie Wszystko albo nic

więcej podobnych podstron