DEBBIE MACOMBER
Deszczowe
pocałunki
Harlequin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału:
Rainy Day Kisses
Pierwsze wydanie:
Harlequin Romance, 1990
Przełożyła:
Elżbieta Zychowicz
© 1990 by Debbie Macomber
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1992
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Har
lequin Enterprises B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych
- jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin
Romance są zastrzeżone.
Skład i łamanie: PRINT, Warszawa
Printed in Germany by ELSNERDRUCK
ISBN 83-7070-038-1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Susan Simmons była wściekła na swoją siostrę. To
przez nią weekend na Western Avenue zapowiadał się
koszmarnie..Emily, współczesna wersja bogini domo
wego ogniska, poprosiła ją, by zaopiekowała się
dziewięciomiesięczną Michelle.
- Naprawdę mie wiem, Emily - wykręcała się
Susan. Co dwudziestoośmioletnia samodzielna pra
cownica na kierowniczym stanowisku może wiedzieć
o dzieciach? Odpowiedź nasuwa się sama - po
prostu nic.
- Jestem w rozpaczy.
Najwyraźniej siostra była zmuszona prosić ją
o pomoc. Wszyscy znali stosunek Susan do dzieci
- nie konkretnie do Michelle, lecz do maluchów
w ogóle. Nie była ani trochę typem macierzyńskim.
Jej mocną stronę stanowiły stopa procentowa, negoc
jacje, motywacja pracowników. Na pewno nie pokarm
dla niemowląt, ząbkowanie czy pieluchy.
Doprawdy zadziwiające, że ci sami rodzice spłodzili
dwie tak niepodobne do siebie istoty. Susan pomyślała,
że ich przypadek wprawiłby w zakłopotanie nawet
ekspertów w dziedzinie genetyki. Emily własnoręcznie
piekła bułeczki z mąki owsianej, prenumerowała
Organic Gardening
i nawet zimą suszyła pranie na
sznurze.
Susan natomiast trudno było nazwać domatorką,
nie miała też zamiaru rozwijać w sobie tej cechy.
Była zbyt pochłonięta karierą zawodową. Obecnie
zajmowała stanowisko asystentki wiceprezesa firmy
5
6
DESZCZOWE POCAŁUNKI
H & J Lima, największego producenta artykułów
sportowych w kraju. Odpowiadała za sprawy ma
rketingu i właściwie nie istniało w jej życiu nic
poza pracą.
Jej akcje szły w górę, a nazwisko wymieniano
w czasopismach handlowych jako przedsiębiorczej
kobiety sukcesu. Jednakże dla Emily nie miało to
żadnego znaczenia, ona potrzebowała po prostu
opiekunki do dziecka.
- Wiesz, że nie poprosiłabym cię o to, gdybym nie
znalazła się w sytuacji bez wyjścia - błagała.
Susan czuła, że mięknie. Bądź co bądź Emily była
jej młodszą siostrą.
- Powinnaś znaleźć kogoś z lepszymi kwalifikacjami.
Po chwili wahania Emily wyznała płaczliwym
głosem:
- Nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli mi odmówisz.
- Załkała żałośnie. - Robert odchodzi.
- Co takiego? - zdumiała się Susan. Jeśli jej siostra
była boginią domowego ogniska, to jej szwagier,
Robert Davidson, był Abrahamem Lincolnem, istną
opoką. - Nie wierzę.
- To prawda - szlochała Emily. - Zarzucił mi, że
całe moje zainteresowanie skupiło się na Michelle
i nie starcza mi energii, by być dobrą żoną. - Wes
tchnęła głęboko. - Wiem, że ma rację... ale obowiązki
macierzyńskie wymagają tak wiele czasu i wysiłku.
- Zdawało mi się, że Robert pragnie mieć sześcioro
dzieci.
- Owszem... w każdym razie pragnął. - Emily
znów zaniosła się płaczem.
- Och, Emily, sprawy na pewno nie wyglądają aż
tak źle - pocieszała ją łagodnie Susan. - Jestem
pewna, że źle go zrozumiałaś. Przecież kocha ciebie
i Michelle, z pewnością nie ma zamiaru was porzucić.
- A właśnie że tak. Kazał mi znaleźć kogoś do
DESZCZOWE POCAŁUNKI 7
zaopiekowania się Michelle. Powiedział, że musimy
znaleźć trochę czasu dla siebie, w przeciwnym razie
nasze małżeństwo umrze.
Dla Susan zabrzmiało to wystarczająco drastycznie.
- Przysięgam ci, Susan, dzwoniłam do wszystkich,
którzy kiedykolwiek zajmowali się Michelle, ale
nikogo nie udało mi się załatwić. Nikogo! Nawet
na jedną noc! Gdy powiedziałam o tym Robertowi,
wpadł we wściekłość... a wiesz sama, jakie to do
niego niepodobne.
- Powiedział, że jeśli nie pojadę z nim na weekend
do San Francisco, pojedzie sam. Próbowałam znaleźć
kogoś do Michelle, naprawdę się starałam, ale nic
z tego nie wyszło. W tej chwili Robert pakuje rzeczy
do samochodu, a sądząc po ilości bagażu, nie zamierza
tu powrócić!
Z całej tej opowieści jedno słowo zapadło w umysł
Susan i kompletnie ją przeraziło: „weekend"!
- Zdawało mi się, że wspominałaś o jednej nocy?
- jęknęła.
Emily jeszcze raz pociągnęła nosem. Pewnie dla
większego efektu, pomyślała niechętnie Susan.
- Wrócimy do Seattle wczesnym popołudniem
w niedzielę. Robert ma do załatwienia interesy
w San Francisco w sobotę rano, ale potem jest
wolny... a tak dawno nie byliśmy ze sobą tylko
we dwoje.
- Dwa dni i dwie noce - wymówiła powoli Susan,
podliczając w myśli godziny.
- Och, proszę cię, Susan, tu chodzi o moje małżeń
stwo! Zawsze byłaś taką kochaną siostrą. Wiem, że
nie zasługuję na kogoś tak dobrego, jak ty.
Susan przyznała jej w duchu rację.
- Znajdę sposób, by ci się zrewanżować.
Susan odgarnęła włosy z twarzy i zamknęła oczy.
Rewanż ze strony siostry polegał zwykle na pieczeniu
8
DESZCZOWE POCAŁUNKI
świeżutkich placuszków z cukini wkrótce po uwadze
Suzan, że powinna uważać na linię.
- Susan, proszę cię!
Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała presji i ustąpiła.
- Dobrze. Przywieźcie do mnie Michelle.
Mogłaby przysiąc, że gdzieś z oddali dobiegł ją
odgłos zatrzaskującej się pułapki.
Zanim Emily i Robert opuścili mieszkanie Susan,
pozostawiając jej swą córeczkę, naszpikowali młoda
kobietę taką ilością rozmaitych instrukcji, że głowa
jej pękała w szwach. Wycisnąwszy soczysty pocałunek
na różowym policzku Michelle, Emily podała małą
niechętnej siostrze.
Dopiero wtedy rozpoczął się prawdziwy koszmar.
Susan była straszliwie spięta. Nawet jako nastolatka
niewiele miała do czynienia z dziećmi. Nie dlatego, by
ich nie lubiła, to raczej one za nią nie przepadały.
Trzymając krzyczące niemowlę na biodrze, Susan
krążyła po pokoju, usiłując uporządkować w myśli
wskazówki, których udzieliła jej siostra. Wiedziała,
co robić w przypadku wysypki od pieluch, kolki
i różnych innych przypadłości, natomiast Emily nie
powiedziała jej, co robić, jeśli dziecko płacze.
- Cśśś - gruchała, delikatnie kołysząc siostrzenicę
na biodrze. Płuc mógłby jej pozazdrościć nawet Tarzan.
Po pierwszych pięciu minutach jej opanowanie
legło w gruzach. Znalazła się w prawdziwych opałach.
Umowa dzierżawna, którą podpisała, zawierała klau
zulę: „żadnych dzieci".
- Halo, Michelle, pamiętasz mnie? - spytała,
próbując na wszelkie znane sobie sposoby uspokoić
małą. O Boże, czy dziecko nie musi oddychać? - Jestem
twoją ciocią Susan, asystentką wiceprezesa poważnej
firmy.
Nie zrobiło to wrażenia na Michelle. Przestając
wrzeszczeć wyłącznie po to, by nabrać powietrza, mała
DESZCZOWE POCAŁUNKI 9
wzmocniła siłę głosu, patrząc na drzwi, jak gdyby
oczekiwała, że stanie się cud i w drzwiach pojawi się
mama, zaalarmowana jej nieustannym krzykiem.
- Wierz mi, kochanie, gdybym znała sztuczkę
magiczną, która sprowadziłaby tu z powrotem twoją
mamę, zrobiłabym ją bez chwili wahania.
Dziesięć minut. Emily odjechała całe dziesięć minut
temu. Susan całkiem serio rozważała możliwość zatele
fonowania do Children Protective Services i poinformo
wania ich, że ktoś podrzucił jej dziecko na wycieraczce.
- Mamusia niedługo wróci - uspokajała małą.
Minęło jeszcze kilka koszmarnych minut, które
zdały się trwać całą wieczność. Zrozpaczona Susan
postanowiła coś dziecku zaśpiewać. Nie znała żadnych
modnych obecnie przebojów, uznała więc, że najlepiej
zrobi śpiewając starą piosenkę świąteczną Jingle Bells,
choć w połowie września brzmiała ona raczej głupio.
- Michelle - błagała, gotowa stanąć nawet na
głowie, gdyby miało to uciszyć jej siostrzenicę - twoja
mamusia wróci, obiecuję ci!
Michelle za nic nie chciała jej uwierzyć.
- Co byś powiedziała, gdybym kupiła na twoje
nazwisko obligacje państwowe? Wolne od podatku,
Michelle! Takiej propozycji nie powinnaś przegapić.
Tylko przestań płakać. Och, proszę, przestań!
Mała nie przejawiła zainteresowania ofertą.
- Dobrze - wykrzyknęła całkiem już zdesperowana
Susan. - Zapiszę ci moje akcje IBM. To moje ostatnie
słowo, decyduj się więc szybko, póki jestem hojna.
W odpowiedzi Michelle schwyciła kołnierzyk Susan
tłuściutkim rączkami i ukryła mokrą buzię w nie
skazitelnie czystej białej jedwabnej bluzce.
- Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Michelle
Margaret Davidson - mruknęła Susan, delikatnie
klepiąc dziecko po plecach. - Łakniesz krwi, prawda?
Nic innego cię nie zadowoli.
10
DESZCZOWE POCAŁUNKI
W pół godziny po wyjściu Emily, Susan sama była
bliska łez. Znów zaczęła śpiewać jakąś starą piosenkę
świąteczną. Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Susan zgarbiła się i zakręciła w kółko niczym
złodziej złapany na gorącym uczynku. Była pewna, że
to administrator domu. Niewątpliwie lokatorzy po
skarżyli się na nią i przyszedł sprawdzić, co się dzieje.
Westchnąwszy ze znużeniem, zdała sobie sprawę,
że jest zdana wyłącznie na jego łaskę i niełaskę.
Wyprostowała się i podeszła do drzwi.
Nie był to jednak administrator. W drzwiach stał
jej nowy sąsiad w czapce do baseballa i spłowiałej
sportowej bluzie. Wyglądał na absolutnie zdegus
towanego.
- Mogę znieść dziecięcy płacz - powiedział, krzy
żując ramiona i opierając się o framugę drzwi - ale
pani śpiew to za wiele na moje nerwy!
- Bardzo zabawne - mruknęła.
- Dziecko jest wyraźnie z jakiegoś powodu roz
strojone.
- Nic się przed panem nie ukryje - odparła z ironią.
- Proszę coś zrobić.
- Właśnie usiłuję. - Obcy najwyraźniej nie przypadł
do gustu Michelle, jeszcze bardziej niż jej ciotce,
przytuliła bowiem twarz do kołnierzyka Susan i zaczęła
trzeć nią w lewo i prawo. Stłumiło to nieco jej krzyki,
lepiej jednak nie mówić, jak wyszedł na tym biały
jedwab. - Zaoferowałam małej moje akcje IBM
- wyjaśniła Susan - a nawet obligacje państwowe, ale
nic nie pomaga.
- Zamiast akcji i obligacji, trzeba jej było za
proponować kolację.
- Kolację? - powtórzyła Susan. Nie przyszło jej to
do głowy. Emily powiedziała, że mała jest nakarmiona,
ale wspominała też coś o butelce.
- Biedactwo jest pewnie głodne.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 11
- Myślę, że powinnam dać jej butelkę. - Susan
spojrzała na torby z niezbędnym dla malucha wypo
sażeniem i drobne mebelki pozostawione w jej
mieszkaniu przez Roberta i Emily. Po ich liczbie
można by sądzić, że dziecko ma już tu pozostać na
zawsze. - Musi gdzieś być w tym bałaganie.
- Spróbuję ją znaleźć, a pani niech uspokoi dziecko.
Susan omal nie wybuchnęła głośnym śmiechem.
Gdyby potrafiła to zrobić, sąsiad w ogóle nie mu
siałby do niej przychodzić. Pomyślała, że chyba
prędzej udałoby się jej namówić agentów CIA do
przekazania jej supertajnych dokumentów, niż uspo
koić jedno rozhisteryzowane dziewięciomiesięczne
niemowlę.
Nie czekając na zaproszenie, sąsiad wszedł do
salonu. Podniósł jedną z trzech wypakowanych do
granic możliwości toreb i zaczął w niej grzebać.
Wyciągnął stertę świeżo upranych pieluch i popatrzył
niepewnie na Susan.
- Nie sądziłem, że ktoś jeszcze używa pieluszek
z materiału.
- Moja siostra nie ma zaufania do żadnych ar
tykułów jednorazowych.
- Mądra kobieta.
Susan pozostawiła tę wypowiedź bez komentarza.
Po chwili spostrzegła, że mężczyzna znalazł plastykową
butelkę. Zdjął kapturek ochronny i podał Susan,
która zawahała się.
- Czy nie powinno się tego podgrzać?
- Ma temperaturę pokojową, poza tym nie sądzę,
by w tej chwili robiło to dziecku jakąkolwiek różnicę.
Miał rację. Gdy Susan włożyła smoczek do ust
siostrzenicy, Michelle natychmiast chwyciła butelkę
obiema rączkami i zaczęła łapczywie ssać.
Po raz pierwszy od chwili wyjścia matki, Michelle
przestała płakać. Zapanowała błoga cisza. Napięcie
12 DESZCZOWE POCAŁUNKI
wreszcie opadło z Susan, odetchnęła głęboko, roz
luźniając się całkowicie.
- Może pani z nią usiądzie?
Susan posłuchała rady i wyciągnęła się na kanapie,
trzymając dziecko ostrożnie w ramionach.
- Tak lepiej, prawda? - Sąsiad z zadowoleniem
zsunął czapkę na tył głowy.
- O wiele lepiej. - Susan uśmiechnęła się do
niego nieśmiało i po raz pierwszy przyjrzała mu
się dokładnie. Odkryła, że jest bardzo przystojny.
Na pewno wiele kobiet urzekły jego figlarne nie
bieskie oczy i męska uroda. Był mocno opalony,
założyłaby się jednak o całomiesięczną pensję, że
nie zawdzięcza tego żadnym aparatom. Po prostu
musiał spędzać dużo czasu na powietrzu, co świa
dczyło o tym, że nie pracował. Przynajmniej nie
w biurze. Już wcześniej zastanawiała się, kim też
może być.
- Powinienem się chyba przedstawić - powiedział,
siadając w drugim rogu kanapy. - Jestem Nate
Townsend.
- Susan Simmons. - Wyciągnęła do niego rękę.
- Przepraszam za cały ten harmider. Właśnie po
znajemy się bliżej z moją siostrzenicą i - o Boże!
- zapowiada się długi weekend, proszę więc o cierp
liwość.
- Będziesz się opiekować dzieckiem przez cały
weekend?
- Dwa dni i dwie noce. - W ustach Susan za
brzmiało to niemal jak dożywocie. - Moja siostra
wybrała się z mężem w drugą podróż poślubną.
Zwykle moi rodzice opiekują się Michelle i uwielbiają
to, ale wyjechali do przyjaciół na Florydę.
- To miło z twojej strony, że zaofiarowałaś im się
z pomocą.
- To nie był mój pomysł - wolała sprostować
DESZCZOWE POCAŁUNKI
13
Susan. - Chyba łatwo się zorientować, że nie jestem
typem macierzyńskim.
- Podeprzyj jej lepiej plecki - powiedział, patrząc
na Michelle.
Susan próbowała postąpić zgodnie z jego radą, ale
było jej niewygodnie trzymać siostrzenicę, butelkę
i całą resztę.
- Dobrze ci idzie.
- Jasne - mruknęła. Czuła się jak ktoś, kto mając
dwie lewe nogi, zmuszony jest nagle odtańczyć główną
partię solową w Jeziorze Łabędzim.
- Odpręż się.
- Już ci powiedziałam, że wypadam raczej słabo
w roli matki. Jeśli uważasz, że potrafisz zrobić to
lepiej, proszę, nakarm ją.
- Kiedy naprawdę świetnie sobie radzisz. Nie
denerwuj się.
Wcale sobie dobrze nie radziła i wiedziała o tym,
nie oczekiwała jednak niczego lepszego.
- Kiedy jadłaś ostatni raz?
- Słucham?
- Wyglądasz na głodną.
- Ale nie jestem.
- Myślę, że jesteś. Nie martw się, ja się tym zajmę.
- Przeszedł śmiało do kuchni i otworzył lodówkę.
- Poczujesz się o niebo lepiej, gdy będziesz miała
pełny żołądek.
Susan wzięła Michelle na ręce i poszła za nim.
- Nie możesz tak po prostu wchodzić tu sobie i...
- Chyba nie mogę - wymamrotał z głową w lodów
ce. - Czy wiesz, że nie ma tu nic poza otwartą wodą
sodową i słoikiem marynaty?
- Na ogół jadam na mieście.
Michelle chlipnęła, kończąc butelkę. Susan szybko
wyjęła smoczek z jej ust. Dziecko miało oczy zamknięte.
Maleńki cud, pomyślała młoda kobieta. Pewnie bardzo
14
DESZCZOWE POCAŁUNKI
się zmęczyło. Sama też odczuwała ogromne znużenie.
Był piątek, parę minut po siódmej, weekend dopiero
się zaczynał.
Odstawiwszy pustą butelkę na blat kuchenny, Susan
niezręcznie podniosła Michelle ramię i delikatnie
poklepywała ją po plecach, póki dziecku się nie odbiło.
Nate zaśmiał się cicho, a gdy Susan spojrzała
na niego, odkryła, że przygląda jej się z ciepłym
uśmiechem.
- Jeszcze trochę, a nabierzesz dużej wprawy.
Wzburzona, spuściła wzrok. Nie lubiła, gdy męż
czyźni patrzyli na nią w ten sposób, oceniając wielkość
jej nosa czy zarys brwi. Większość mężczyzn uważa,
że posiadają rzadki dar intuicji i potrafią określić
charakter kobiety na podstawie jej wyglądu. Niestety,
według utartych kanonów, Susan trudno było nazwać
pięknością. Miała głęboko osadzone ciemne oczy
i wydatne kości policzkowe. Nos, łączący się w prostej
linii z czołem, oraz pełne usta nadawały jej wygląd
greckiej rzeźby. Nie jestem ładna, pomyślała, najwyżej
interesująca.
Nagle Michelle poruszyła się i gaworząc wesoło,
sięgnęła pulchną rączką do ciemnych włosów Susan.
Jakimś cudem zdołała wyciągnąć szpilki z jej koka
i długie pasma włosów spłynęły swobodnie na ramiona
dziewczyny. Jedną z rzeczy, do których Susan przy
kładała ogromną wagę, był jej wygląd. Pomyślała, że
musi sprawiać dość dziwne wrażenie w kostiumie za
dwieście dolarów, białej poplamionej bluzce, z włosami
opadającymi na ramiona.
- Już od dawna czekałem na sposobność, by cię
poznać - powiedział Nate. Opierał się o bufet i widać
było, że czuł się jak w domu. - Ale na początku
widziałem cię kilka razy, a potem nasze drogi jakoś
się rozmijały.
- Ostatnio wiele pracowałam po godzinach. - Praw-
DESZCZOWE POCAŁUNKI 15
dę mówiąc, Susane prawie zawsze pracowała po
godzinach, często też zabierała coś do roboty do domu.
Była niezwykle oddana, zaangażowana i pracowita.
Natomiast jej sąsiad nie wyglądał na człowieka obda
rzonego powyższymi cechami. Podejrzewała, że Na-
te'owi Townsendowi wszystko przychodzi w życiu zbyt
łatwo. Nigdy nie widziała go bez baseballowej czapki
i nieodłącznej bluzy. Zastanawiała się, czy w ogóle ma
garnitur. Zresztą nawet gdyby go miał, zapewne nie
wyglądałby w nim dobrze. Nate Townsend był facetem,
do którego pasowała odzież sportowa, swetry.
Sprawiał wrażenie człowieka sympatycznego, przy
jacielskiego, towarzyskiego, ale wyraźnie pozbawionego
ambicji. Nie istniało chyba nic, czego pragnąłby na
tyle mocno, by do tego dążyć.
- Cieszę się z naszego poznania - dodała Susan,
wracając do salonu i kierując się w stronę drzwi.
- Dziękuję bardzo za pomoc, ale jak sam powiedziałeś,
coraz lepiej daję sobie radę.
- Nieco inaczej to wyglądało, gdy przyszedłem.
- Początki zawsze są trudne. Czemu się ze mną
spierasz? Przecież sam byłeś zdania, że dobrze mi idzie.
- Skłamałem.
- Dlaczego?
Nate wzruszył obojętnie ramionami.
- Wyraźnie brakowało ci wiary we własne siły,
chciałem cię więc podnieść na duchu.
Susan popatrzyła nań ze złością, urażona jego
podejściem. A więc taki jest ten-miły-sąsiad-zza-ściany!
- Nie potrzebuję twojej łaski.
- Może ty nie - zgodził się - ale Michelle z pew
nością tak. Biedne dziecko było głodne, a tobie nawet
nie przyszło to do głowy.
- Domyśliłabym się.
Spojrzenie Nate'a wyrażało powątpiewanie co do
jej inteligencji i Susan znów zmarszczyła brwi.
16
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Otworzyła drzwi zbyt mocnym szarpnięciem i odrzuciła
włosy przez ramię z wdziękiem, którego mogłaby jej
pozazdrościć paryska modelka.
- Dziękuję, że wpadłeś - powiedziała chłodno - ale
jak widzisz, wszystko gra.
- Skoro tak uważasz. - Uśmiechnął się zdawkowo
i wyszedł, nie mówiąc już ani słowa.
W chwilę później zza ściany dobiegły ją dźwięki
muzyki. To Nate słuchał włoskiej opery. Przynajmniej
podejrzewała, że to włoska opera, co było fatalnym
zbiegiem okoliczności, natychmiast bowiem zaczęła
myśleć o spaghetti i o tym, jak jest strasznie głodna.
- Dobra, Michelle - powiedziała, uśmiechając się
do małej - teraz musimy nakarmić twoją ciocię.
- Udało jej się bez większych trudności rozstawić
wysokie krzesełko z blatem i posadzić w nim siost
rzenicę, po czym zajęła się sprawdzaniem zawartości
zamrażarki.
Michelle najwyraźniej zaakceptowała sytuację, czemu
dała wyraz, uderzając rączkami o blat.
- Słyszałaś, co on powiedział? - Susan wciąż jeszcze
kipiała gniewem - W pewnym sensie miał rację, ale
nie musiał się tak wywyższać
Michelle ponownie wyraziła aprobatę dla słów
ciotki. Grube mury tłumiły radosne dźwięki muzyki,
Susan uchyliła więc rozsuwane drzwi prowadzące na
balkon, oddzielony od balkonu sąsiada betonowym
przepierzeniem. Zapewniało ono co prawda odosob
nienie, teraz jednak nie pozwalało przeniknąć głosom
zespolonym w triumfalnej pieśni
Susan rozsunęła całkiem drzwi i wyszła na balkon.
Wieczór był chłodny, lecz przyjemny. Zachodzące
słońce rzucało złociste cienie na malownicze wybrzeże.
- Michelle - powiedziała cicho, wróciwszy do kuchni
- on gotuje coś, co pachnie jak lasagna lub spaghetti.
- Zaczęło jej burczeć w brzuchu, otworzyła więc
DESZCZOWE POCAŁUNKI
17
ponownie zamrażarkę i wyjęła z niej meksykańską
potrawę, z której poprzednio zrezygnowała. I tym
razem nie wyglądała ona zachęcająco.
Do kuchni napłynął smakowity aromat czosnku.
Susan odwróciła swój klasyczny grecki nos w kierunku
otwartych drzwi balkonu niczym marionetka szarpnięta
za sznurek i kilkakrotnie wciągnęła powietrze.
- To bez wątpienia coś włoskiego, pachnie wręcz
bosko.
Michelle znów poklepała rączkami o blat.
- Obsmażany chleb z czosnkiem - oznajmiła Susan
i odwróciła się do siostrzenicy, na której nie zrobiło
to chyba szczególnego wrażenia. Cóż, ona była
najedzona.
Wbrew swym chęciom, Susan włożyła zamrożone
danie do kuchenki mikrofalowej i ustawiła wyłącznik
czasowy. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi i zjeżyła
się cała, patrząc na Michelle, jak gdyby dziewięcio
miesięczne niemowlę mogło podpowiedzieć, kogo tym
razem licho niesie.
Był to znowu Nate z talerzem spaghetti i kieliszkiem
czerwonego wina.
- Czy już zrobiłaś sobie coś do jedzenia? - spytał.
Po raz pierwszy w życiu Susan nie mogła oderwać
oczu od ogromnego talerza, kopiasto wyładowanego
parującym makaronem, grubo polanym czerwonym
sosem. Wyglądało to bardzo apetycznie. Wszystko
posypane było parmezanem, a na brzegu talerza
leżała, pachnąca czosnkiem, potężna kromka bułki
paryskiej.
- Ja... właśnie odgrzewałam mrożonkę. - Machnęła
ręką w stronę kuchni.
- Zachowałem się okropnie - rzekł, wyciągając do
niej rękę z talerzem. - Przynoszę ci gałązkę oliwną.
- To... dla mnie? - Oderwała wreszcie wzrok od
talerza, zastanawiając się, czy Nate kpi z niej, wiedząc,
jak jest głodna.
18
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Podał jej spaghetti
- Sos gotował się na wolnym ogniu przez całe
popołudnie. Lubię udawać, że jestem czymś w rodzaju
mistrza kucharskiego. Od czasu do czasu wyżywam
się w kuchni.
- To miłe. - Oczyma wyobraźni zobaczyła, jak
stoi w kuchni, mieszając sos, podczas gdy reszta
świata toczy walkę, by zarobić na życie. Złagodniała
nieco, przepraszając go w myśli. Bez dalszych ceregieli
pomaszerowała do kuchni, wzięła widelec i klapnęła
na krzesło. Powinna chyba zjeść, póki jest ciepłe!
- Pycha! - wykrzyknęła po pierwszym kęsie.
Nate wyjął z kieszonki koszuli skórkę od chleba
i dał ją Michelle.
- To dla ciebie, malutka.
Gdy Michelle żuła z zadowoleniem skórkę, Nate
wyciągnął krzesło i usiadł naprzeciwko Susan, która
była zbyt pochłonięta delektowaniem się kolacją, by
cokolwiek zauważyć, dopóki Nate nie zmrużył oczu.
- Czy coś się stało - spytała. Wytarła usta serwetką
i upiła łyk wina.
- Coś czuję.
Z jego miny wywnioskowała, że nie jest to nic
przyjemnego.
- Może to moja mrożonka? - powiedziała z na
dzieją, choć wiedziała już z całą pewnością, że to coś
innego.
- Obawiam się, że nie.
Susan wyprostowała się i powoli położyła widelec
obok talerza.
- Ktoś chyba musi - powiedział Nate zduszonym
głosem - zmienić pieluszkę Michelle.
ROZDZIAŁ DRUGI
Trzymając na biodrze świeżo umytą i przewiniętą
Michelle, Susan wyskoczyła z łazienki do wąskiego
korytarzyka, łapiąc spazmatycznie oddech.
- Dobrze się czujesz? - spytał Nate.
Skinęła głową i oparła się bezwładnie o ścianę,
czując lekki zawrót głowy. Zaczerpnęła kilkakrotnie
świeżego powietrza, wreszcie wyprostowała się i spró
bowała uśmiechnąć.
- Chyba nie było aż tak źle?.
Susan spojrzała na niego.
- Powinnam była założyć maskę tlenową.
Nate roześmiał się serdecznie, nie wpłynęło to
jednak na poprawę humoru dziewczyny.,
- Po tym, czego właśnie doświadczyłam, nie jestem
w stanie zrozumieć, czemu ludzie nadal się rozmnażają.
- Wyjęła z szafki duży pojemnik ze środkiem dezyn
fekcyjnym i wsunąwszy rękę do łazienki, szczodrze go
rozpyliła.
- Gdy z takim poświęceniem zajmowałaś się małą,
rozłożyłem łóżeczko dziecinne - powiedział wciąż
zbyt rozbawiony jak na gust Susan. - Gdzie je
postawić?
- Myślę, że salon będzie odpowiednim miejscem.
- Susan nie przywykła, by zależeć od innych, jej
podziękowanie było więc raczej wymuszone.
Poszła za mężczyzną do salonu, położyła Michelle
na brzuszku w przygotowanym łóżeczku i przykryła
ją kołderką ręcznej roboty. Dziecko nie zaprotestowało,
układając się wygodnie.Nate skierował się ku drzwiom.
19
20
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Jesteś pewna, że sobie ze wszystkim poradzisz?
- Oczywiście. - Tak naprawdę Susan miała co do
tego duże wątpliwości, ale Michelle była jej siostrzenicą
i musiała rozwiązać ten problem sama. Nate i tak
zrobił już więcej, niż można było oczekiwać. - Dzięki
za kolację.
- Polecam się na przyszłość. - Zatrzymał się
w drzwiach i odwrócił do Susan. - Zostawiłem mój
numer telefonu na blacie w kuchni. Zadzwoń, jeśli
będziesz mnie potrzebowała.
- Dziękuję.
Uśmiechnął się do niej i wyszedł, a Susan stała
jeszcze przez parę minut, zatopiona w myślach o nim.
Uczucia miała zdecydowanie mieszane.
Zaczęła sortować rzeczy pozostawione przez siostrę,
ustawiając słoiki z pokarmem dla dziecka na kredensie
i wkładając butelki do lodówki.
Skończywszy prace w kuchni, poszła do łazienki
zanurzyła się w ciepłej wodzie, pozostawiając drzwi
uchylone na wypadek, gdyby Michelle się obudziła.
Po kąpieli poczuła się po niej znacznie lepiej.
Wróciła na palcach do salonu i zabrała zeń teczkę
i gruby plik dokumentów. Przystanęła na moment,
spoglądając na śpiącą siostrzenicę i delikatnie po
gładziła ją po pleckach. Mała dziewczynka wyglądała
we śnie jak aniołek.
Nagle serce Susan przepełniła tęsknota, której nawet
nie potrafiła nazwać. Bardzo kochała siostrzenicę, ale
chodziło o coś więcej. Czas spędzony sam na sam
z Michelle wyzwolił w niej od dawna skrywane
pragnienie, nad którym dotąd nie mała czasu się
zastanawiać.
Stawiając na karierę zawodową, Susan zdawała
sobie sprawę, że rezygnuje z tej części samej siebie,
która pragnie mieć męża i dzieci. Nic nie przemawiało
za tym, by wyrzekła się założenia rodziny, ale wiedziała,
DESZCZOWE POCAŁUNKI 21
na co ją stać. Od czasu studiów było oczywiste, że
prowadzenie domu nie jest jej mocną stroną. Zwłaszcza
gdy porównywała siebie z Emily, która musiała się
chyba urodzić ze sciereczką do kurzu w jednej ręce
i książką kucharską w drugiej.
Susan nigdy nie żałowała swej decyzji, ale znajdowała
się w lepszej sytuacji od innych. Miała siostrę, która
zamierzała dostarczyć jej całą masę siostrzenic oraz
siostrzeńców i w zupełności ją to zadowalało.
Oddaliła się cichutko od łóżeczka i usiadłszy na
materacu, zaczęła zgłębiać szczegóły proponowanego
przez wydział programu marketingu. Pełna prezentacja
nastąpi w poniedziałek rano, do tego czasu chciała się
z nim dokładnie zapoznać i przygotować do dyskusji.
Gdy skończyła czytać sprawozdanie, przeszła znów
na palcach do swego biurka, stojącego w odległym
kącie salonu, i włożyła papiery do teczki.
Jeszcze raz zatrzymała się przy łóżeczku siostrzenicy.
Czując się nieco pewniej, wróciła do sypialni przekona
na, że opiekowanie się dziećmi ma swoje dobre strony.
Zmieniła zdanie o wpół do drugiej w nocy, gdy
żałosne kwilenie wyrwało ją z głębokiego snu. Nie
wiedząc, od jak dawna to trwa, Susan omal nie
spadła z łóżka, spiesząc do maleństwa.
- Michelle - zawołała, idąc po omacku z wyciąg
niętymi przed siebie rękami. - Idę, idę. Nie ma
powodu do paniki!
Zapalenie światła tylko pogorszyło sprawę. Mrużąc
oczy i idąc na oślep w stronę łóżeczka, Susan potknęła
się o stolik i krzyknęła głośno.
Michelle stała, trzymając się poręczy łóżka, z miną
tak nieszczęśliwą, jakby nie miała ani jednej przyjaznej
duszy na świecie.
- Co się stało, kochanie? - spytała czule Susan,
biorąc ją na ręce.
22
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Michelle miała po prostu mokro, ale biedulka
musiała się przestraszyć gdy obudziła się w obcym
mieszkaniu. Susan nie mogła mieć do niej o to
pretensji.
- W porządku, zajmiemy się po raz wtóry tym
pieluchowym interesem.
Położyła na blacie w łazience gruby ręcznik, a na
nim dziewczynkę. Gdy była mniej więcej w połowie
zmiany pieluch, zadzwonił telefon. Nie mogła zostawić
dziecka, a trudno byłoby zanieść je w tym stanie do
kuchni. Ktokolwiek dzwonił o tej porze nocy, mógł
zostawić wiadomość automatycznej sekretarce.
Po chwili telefon umilkł,. natomiast rozległo się
głośne pukanie do drzwi frontowych. Dźwigając świeżo
przewiniętą i wypudrowaną Michelle, Susan zerknęła
przez dziurkę od klucza i dostrzegła za drzwiami
Nate'a ze skwaszoną miną.
- Nate - powiedziała zdumiona, otwierając drzwi.
Nie miała zielonego pojęcia, czego może od niej
chcieć o tej porze.
Był boso, miał na sobie czerwony szlafrok w szkocką
kratę. Potargane włosy świadczące o tym, że musiał
zerwać się z łóżka, przypomniały Susan, że sama
musi wyglądać podobnie.
- Czy z Michelle wszystko w porządku? - warknął,
mimo iż miał przed sobą niewątpliwy dowód, że tak
właśnie jest. Nie czekając na odpowiedź, dodał
oskarżycielskim tonem: - Nie podnosiłaś słuchawki.
- Nie mogłam. Zmieniałam właśnie małej pieluchę.
Nate zawahał się, po czym spytał:
- W takim razie, czy ty się dobrze czujesz?
Skinęła głową, udało jej się nawet podnieść prawą
dłoń, co było dość trudne, ponieważ trzymała w ra
mionach dziecko.
- Jakoś przeżyłam.
- Dobrze. Co się stało? Dlaczego Michelle płakała?
DESZCZOWE POCAŁUNKI
23
- Nie jestem pewna, może się przeraziła, obudziwszy
się w obcym mieszkaniu.
- Nasz widok przeraził ją pewnie jeszcze bardziej.
Susan wcale nie miała ochoty przejrzeć się w lustrze.
Potargane, splątane włosy opadały jej na ramiona
lśniącą falą. Tak się śpieszyła do Michelle, że nie
włożyła pantofli ani szlafroka.
Mała, najwyraźniej szczęśliwa, że stała się ośrodkiem
zainteresowania, wyciągnęła rączki do Nate'a. Susan
poczuła się urażona niestałością dziecka. Przecież to
ona przewijała je i karmiła, a nie Nate.
- To mój męski wdzięk - wyjaśnił, najwyraźniej
zachwycony.
- Raczej kolor twojego szlafroka.
Cokolwiek to było, Michelle przytuliła się do
mężczyzny niczym do odzyskanego niespodziewanie
przyjaciela. Susan skorzystała z okazji, by pójść po
szlafrok przewieszony przez oparcie łóżka. Gdy wróciła
do salonu, zastała Nata siedzącego na kanapie
z nogami opartymi o stolik.
- Czuj się jak w domu - mruknęła. Zawsze miała
nie najlepszy humor, gdy ją zrywano ze snu.
- Nie ma powodu do irytacji - uśmiechnął się do
niej Nate.
- Owszem, jest - zrobiła poważną minę, zepsuła
jednak cały efekt, ziewając głośno. Przesłaniając usta
wierzchem dłoni, osunęła się na fotel naprzeciwko
niego i odgarnęła włosy z twarzy.
- Powinnaś częściej nosić włosy rozpuszczone
- powiedział, przyglądając jej się.
- Zawsze je upinam! - odparła ze złością.
- Zauważyłem. Szczerze mówiąc, tak ci jest bardziej
do twarzy.
- Na miłość boską! - wykrzyknęła. - Czy masz mi
również zamiar radzić, jak się ubierać?
- Mogę.
24
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Powiedział to z czarującym uśmiechem, neutralizu
jącym odrobinę złośliwości ukrytej w tym stwierdzeniu.
- Nie musisz chyba chodzić codziennie w kostiumie?
Spróbuj czasem włożyć sukienkę - plisowaną, ozdo
bioną koronką, z guziczkami.
Już miała na końcu języka ostrą odpowiedź,
stwierdziła jednak, że nic to nie da. Arogancja, jaką
zaprezentował, była dość typowa dla przystojnych
mężczyzn.
- Nie masz zamiaru się ze mną spierać?
- Nie - odparła, kręcąc przecząco głową.
Milczał przez chwilę, mrużąc oczy, po czym znów
uśmiechnął się do niej ujmująco.
- To coś nowego!
- Miło mi, że wreszcie coś ci się we mnie podoba.
- Nie powinienem był robić uwag na temat twoich
włosów i ubrań.
- Nie musisz się martwić, że zraniłeś moje uczucia
- powiedziała lekceważąco. - Odznaczam się wielkim
hartem ducha.
- Hm. Taka wytrzymała. Zabrzmiało, jakbyś mó
wiła o oponie nie do zdarcia.
- Muszę być bardziej wytrzymała od niej.
Twarz Nate'a wyrażała współczucie.
- Dlaczego?
- Mam na codzień do czynienia z mężczyznami
twojego pokroju.
- Mojego pokroju?
- Właśnie tak. Przez siedem lat musiałam walczyć
z przestarzałymi fałszywymi stereotypami, ale nau
czyłam się zachowywać zimną krew.
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
Susan poczuła się w obowiązku wytłumaczyć mu.
- Dam ci kilka przykładów. Otóż, jeśli mój kolega
biurowy płci męskiej ma bałagan na biurku, wszyscy
wyciągają z tego wniosek, że jest okropnie zapraco-
DESZCZOWE POCAŁUNKI 25
wany. Jeśli dotyczy to mnie, uważają to za objaw
dezorganizacji.
Nate wyprostował się i chciał chyba coś jej na to
odpowiedzieć, ale Susan była tak rozgorączkowana
tematem, że nie dała mu dojść do słowa.
- Jeśli mężczyzna w moim biurze żeni się, jest to
korzystne, ponieważ się ustatkuje i stanie wydajniej
szym pracownikiem. Jeśli natomiast wychodzi za mąż
kobieta, kierownictwo uważa to za początek końca,
zakłada bowiem, że natychmiast zechce mieć dziecko
i odejdzie. Awans dostaje w ostatniej kolejności,
niezależnie od kwalifikacji. Gdy mężczyzna odchodzi
na lepszą posadę, wszyscy mu gratulują, wykorzystuje
bowiem możliwość zrobienia kariery, ale gdy dotyczy
to kobiety, wzruszają ramionami, mówiąc, że na
kobietach nie można polegać.
Gdy skończyła, Nate nie odzywał się przez chwilę.
- Podchodzisz do tego bardzo emocjonalnie - po
wiedział wreszcie.
- Gdybyś był kobietą, też byś tak reagował.
Michelle zainteresowała się stópkami swoich śpiosz
ków i bawiła się nimi, zupełnie zafascynowana. Nigdy
dotąd Susan nie widziała kogoś tak przytomnego
o tej skandalicznej porze.
- Jeśli zgasisz światło, może zrozumie aluzję - po
wiedział Nate, nieudolnie próbując ukryć ziewnięcie.
- Wyglądasz na bardzo zmęczonego - powiedziała
Susan. - Naprawdę nie musisz tu siedzieć. Daj mi ją.
- Wyciągnęła ramiona do Michelle, która zakwiliła
i przylgnęła mocniej do Nate'a. Susan jeszcze dotkliwiej
odczuła swą nieprzydatność.
- Nie przejmuj się mną. Jest mi wygodnie - uspokoił
ją Nate.
- Ale... - Czuła, jak żar oblewa jej policzki. Spuściła
oczy, żałując swego wybuchu sprzed kilku minut.
- Posłuchaj, przykro mi z powodu tego, co powie-
26
DESZCZOWE POCAŁUNKI
działam. To, co dzieje się w biurze, nie ma nic do
tego, że jesteśmy sąsiadami.
- Wobec tego wyrównaliśmy rachunki.
- Jak to?
- Nie powinienem był robić uwag o twoich wło
sach czy sposobie ubierania się. - Zawahał się,
po czym uśmiechnął się do niej ciepło. - A więc
- przyjaźń?
- Przyjaźń - roześmiała się mimo zmęczenia Susan.
Michelle zafikała radośnie nóżkami, gaworząc
głośno.
Susan wstała i przygasiła lampę, po czym przykryła
dziecko kołderką. Sama też poczuła chłód, okryła się
więc wełnianym szałem, który Emily zrobiła dla niej
na drutach na gwiazdkę w ubiegłym roku.
Przyćmione światło stwarzało intymną atmosferę
i nagle Susan zaproponowała nieśmiało:
- Może zaśpiewam małej? Powinno jej to pomóc
zasnąć.
- Jeśli ktoś tu ma zaśpiewać, to na pewno ja
- powiedział zdecydowanie zbyt szybko.
Ku jej zdziwieniu Nate miał głos melodyjny i kojący.
A już zupełnie ją zaskoczyło, że znał mnóstwo piosenek
odpowiednich dla dzieci. Nie tyle dziecięcych, ile
łatwo wpadających w ucho, z rodzaju tych, których
przez lata słuchała w radio. Poczuła, jak oczy jej się
zamykają, walczyła ze snem. Głos mężczyzny przeszedł
niemal w szept, brzmiący ciepło i pieszczotliwie. Zbyt
pieszczotliwie. I swojsko, jak gdyby należeli do siebie
we trójkę, co było śmieszne, spotkała bowiem Nate'a
kilka godzin temu. Był jej sąsiadem i nic poza tym.
Nie mieli nawet czasu, by się dobrze poznać, a Michelle
jest jej siostrzenicą, nie córką.
Ale marzenie trwało, niezależnie od tego jak bardzo
chciała je odpędzić. Nie mogła przestać myśleć, jak
dobrze byłoby dzielić życie z mężem i dziećmi. Oczy
DESZCZOWE POCAŁUNKI 27
jej się jednak zamykały, choć usiłowała nie dać opaść
powiekom na dłużej niż parę chwil.
Susan obudził ból w karku. Chciała poprawić
poduszkę, ale zorientowała się, że jej nie ma. Zamiast
w łóżku spała skulona w fotelu. Niechętnie, powoli
otworzyła oczy i spostrzegła, że Nate śpi na kanapie,
z odrzuconą do tyłu głową, chrapiąc głośno. Michelle
spała słodko w jego ramionach.
Minęła dobra chwila, zanim przyszła całkiem do
siebie. Gdy zdała sobie sprawę, że słońce zagląda do
pokoju przez duże okna, zamknęła ponownie oczy.
Był już ranek. Ranek! Nate spędził noc w jej
mieszkaniu!
Wzburzona, usiadła prosto w fotelu i odpędzając
resztki snu, zaczęła się zastanawiać. Pomysł, by obudzić
Nate'a, nie należał chyba do najlepszych. Z pewnością
poczuje się równie głupio jak ona, gdy zorientuje się,
że przespał pół nocy w jej salonie. W dodatku szal,
którym była przykryta, okręcił się jakimś cudem
wokół jej bioder i nóg. Mrucząc coś pod nosem,
Susan zaczęła go szarpać, chcąc się uwolnić.
Jej szamotanina wyrwała Nate'a ze słodkiej drzemki.
Poruszył się, spojrzał w jej kierunku i zamarł. Zamrugał
kilkakrotnie oczyma i utkwił w niej wzrok, jak gdyby
był pewien, że rozpłynie się w powietrzu, jeśli będzie
patrzył na nią odpowiednio długo.
Susan, której udało się wstać, robiła wszystko, by
wyglądać godnie, było to jednak raczej niemożliwe,
ponieważ wciąż pętał ją szal.
- Gdzie ja jestem? - spytał w oszołomieniu Nate.
- Ee... w moim mieszkaniu.
- Tego się obawiałem. - Ponura mina Nate'a
w innych okolicznościach byłaby komiczna, teraz
jednak żadnemu z nich nie było do śmiechu.
- Ja... chyba zasnęłam - Susan przerwała krępującą
28 DESZCZOWE POCAŁUNKI
ciszę. Uwolniła się wreszcie od szala i trzymała go
przed brzuchem niczym tarczę.
- Ja również - mruknął Nate.
Michelle obudziła się i próbowała usiąść. Rozejrzała
się i wyraźnie nie spodobało jej się to, co zastała.
Zaczęła jej drżeć dolna warga.
- Michelle, wszystko w porządku - powiedziała
szybko Susan, próbując uprzedzić przeraźliwy krzyk.
- Zostałaś na weekend z ciocią, pamiętasz?
- Myślę, że ma mokro - podsunął Nate, gdy
Michelle zaczęła cicho kwilić. Zaklął pod nosem
i szybko podniósł małą ze swych kolan. - Nawet
jestem pewien. Weź ją ode mnie.
Susan sięgnęła równocześnie po dziecko i po suchą
pieluchę, nie na wiele się to jednak zdało. Michelle
postanowiła uświadomić im, że nie znosi żadnych
zmian w swoim rozkładzie, jak również nie lubi
budzić się rano w ramionach obcego człowieka. Swą
dezaprobatę wyraziła głośnym histerycznym krzykiem.
- Pewnie jest też głodna - zasugerował Nate,
próbując strzepnąć wilgoć ze swego szlafroka.
- Błyskotliwa uwaga - zauważyła sarkastycznie
Susan, niosąc Michelle do łazienki.
- Widzę, że humor ci z rana nie dopisuje - odciął się.
- Napiłabym się kawy.
- Świetnie. Zaparzę dla nas kawę i podgrzeję butelkę
dla Michelle.
- Najpierw powinna zjeść kaszkę - zawołała Susan.
- Przynajmniej tak życzyła sobie Emily.
- Nie sądzę, by jej to robiło różnicę. Jest głodna.
- Dobrze, dobrze - odkrzyknęła Susan z łazienki.
- Podgrzej jej mleko, jeśli chcesz.
Zrobiła błąd, podnosząc głos. Michelle wyraźnie
nie miała rankiem lepszego humoru niż jej ciotka.
Fikała ze złością tłustymi nóżkami tak szybko, że
zmiana pieluszki stała się czynnością prawie niewy-
DESZCZOWE POCAŁUNKI 29
konałną. Susan była coraz bardziej zdenerwowana.
Wreszcie opadające na ramiona włosy przyciągnęły
uwagę dziewczynki. Złapała za lok, przestając krzyczeć
na wystarczająco długą chwilę, by zaczerpnąć haust
powietrza.
- Czy chcesz, żebym odebrał? - usłyszała wołanie
Nate'a.
- Co odebrał?
Nie było to widać nic ważnego, nie odpowiedział jej
bowiem. Jednakże po chwili stanął w drzwiach łazienki.
- To do ciebie - powiedział.
- Co jest do mnie?
- Telefon.
Słowo to odbiło się echem w jej głowie.
- Czy... czy rozmówca się przedstawił? - spytała
wysokim, załamującym się głosem. Musiał to być
ktoś z biura, stanie się teraz- obiektem plotek przez
następnych kilka miesięcy.
- Ktoś o imieniu Emily.
- Emily! - powtórzyła. To było nawet gorsze. Jej
siostra zasypie ją pewnie gradem kłopotliwych pytań.
- Cześć - powiedziała, starając się, by zabrzmiało
to równie niedbale jak zwykle.
- Kto odebrał telefon? - spytała siostra bez
zbędnych wstępów.
- Mój sąsiad, Nate Townsend. Mieszka tuż obok.
- Finezja, z jaką przemyciła to genialne wyjaśnienie,
zadziwiła nawet ją samą. Co gorsza, była gotowa
wygadać się, że Nate spędził u niej noc, powstrzymała
się jednak w ostatniej chwili.
- Nie znam go, prawda?
- Mojego sąsiada? Nie, nie znasz.
- Ma miły głos.
- Posłuchaj, chcesz spytać o dziecko, prawda?
- Susan pragnęła skończyć jak najszybciej rozmowę.
- Nie martw się, panuję nad sytuacją.
30 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Czy to słychać płacz Michelle? - spytała z niepo
kojem siostra.
- Tak. Właśnie się obudziła i jest trochę głodna.
- Nate spacerował po kuchni, trzymając małą na
ręku i czekając, kiedy Susan skończy rozmowę.
- Moja biedulka. Powiedz mi, kiedy poznałaś swego
sąsiada. Nie pamiętam, byś wspominała o kimś, kto
ma na imię Nate.
- Bardzo mi pomógł - powiedziała szybko Susan
i zmieniła temat. - Jak się miewacie z Robertem?
- Robert miał rację - westchnęła Emily. - Po
trzebowaliśmy trochę czasu dla siebie. Czuję się tysiąc
razy lepiej, on też. Każde małżeństwo powinno się od
czasu do czasu gdzieś wypuścić, ale nie każdy ma
taką fantastyczną siostrę, jak ja.
- Dobrze, dobrze, nie mówmy o tym. Och, butelka
Michelle już się podgrzała. Nie chciałabym ci przery
wać, siostrzyczko, ale muszę się zająć dzieckiem.
Myślę, że mnie rozumiesz.
- Oczywiście.
- Zatem do zobaczenia jutro po południu. O której
przylatuje samolot?
- Pierwsza piętnaście. Pojedziemy z lotniska prosto
do ciebie i zabierzemy Michelle.
- Świetnie, wobec tego czekam na ciebie około
drugiej. - Jeszcze jeden dzień z Michelle. Jakoś
wytrzyma te dwadzieścia cztery godziny. Czy w tak
krótkim czasie może się zdarzyć coś złego?
Straciwszy cierpliwość, Nate wziął butelkę i wrócił
z Michelle do salonu. Susan przyglądała się przez
otwarte drzwi, jak włącza telewizor i sadowi się
wygodnie, jakby był tu zadomowiony od lat. Oglądając
jakiś program, wsunął smoczek do niecierpliwych ust
dziecka.
Emily paplała dalej, opowiadając jej, jak roman
tycznie spędziła pierwszą noc w San Francisco. Susan
DESZCZOWE POCAŁUNKI 31
słuchała jednym uchem. Wpatrywała się w Nate'a,
który potargany, wymięty i bardzo zadowolony,
siedział w jej salonie, trzymając w ramionach niemowlę.
Widok ten zrobił niezwykłe wrażenie na Susan.
Chodziła na spotkania z różnymi mężczyznami
- dobrodusznymi, bogatymi, skomplikowanymi. Ale
obecne uczucie, pociąg, jaki odczuwała, były dla niej
kompletnym zaskoczeniem. Po latach, mimo randek,
Susan zawsze pieczołowicie strzegła swego serca. Nie
było to zresztą trudne, ponieważ nigdy nie spotkała
kogoś, kto by jej się naprawdę podobał. A ten
potargany, skwaszony facet, który siedział w salonie,
karmiąc jej siostrzenicę, pociągał ją bardziej niż
ktokolwiek do tej pory. Nie miało to najmniejszego
sensu. Nie mogło rozwinąć się między nimi żadne
głębsze uczucie - byli tak bardzo różni, jak galaretka
i beton. Poważny związek był ostatnią rzeczą, jakiej
by pragnęła.
Gdy wreszcie mogła odwiesić słuchawkę, przeszła
do salonu, czując się wyczerpana. Odgarnęła splątane
włosy z twarzy, zastanawiając się, czy powinna zabrać
Michelle z objęć Nate'a, by mógł wrócić do swego
mieszkania. Bez wątpienia jej siostrzenica znów
zaprotestuje.
- Twoja siostra nie leci linią Puget, prawda? - spytał
zasępiony. Wzrok miał utkwiony w ekranie telewizora.
- Czemu pytasz?
- Jeśli tak, wpadłaś w kłopoty. I to duże. W wia
domościach podali, że strajkują tam pracownicy
utrzymania ruchu. Do szóstej wieczorem wszystkie
samoloty mają być na ziemi.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Jeśli to żart - powiedziała ze złością Susan - to
w złym guście.
- Czy pozwoliłbym sobie na taki żart?
Susan osunęła się na poduszkę z rozpaczliwym
westchnieniem.
- Zadzwonię lepiej do Emily. - Założyła , że jej
siostra nie słyszała nic o strajku.
Wróciła po kilku minutach.
- No i co? - spytał Nate.
- Och, wiedziała o tym doskonale. Nic mi nie
wspomniała, żeby mnie nie martwić.
- Jak zamierza wrócić do Seattle?
- Zarezerwowali lot w innych liniach na wypadek,
gdyby coś takiego miało się zdarzyć.
- Bardzo rozsądnie.
- To cały mój szwagier. Emily wróci w niedzielę
po południu, tak jak obiecała. - Jeśli los tak zrządzi,
dodała w duchu, modląc się, by nie zaszło coś
nieprzewidzianego.
Los jednak zrządził inaczej.
W niedzielny poranek Susan miała podkrążone
oczy. Była wyczerpana fizycznie oraz psychicznie i od
nowa przekonana, że macierzyństwo jest zdecydowanie
nie dla niej. Przeszła ciężką próbę przez te dwie noce
i stwierdziła, że tęsknota za mężem i dziećmi nachodzi
ją tylko wówczas, gdy Michelle śpi lub je.
Nate przyszedł koło dziewiątej, przynosząc dary
- świeżo upieczone cynamonowe obarzanki, jeszcze
32
DESZCZOWE POCAŁUNKI 33
ciepłe, prosto z piekarnika. Stał w drzwiach, wysoki
i smukły, z uśmiechem, zdolnym zawojować nawet
najbardziej zapracowaną i oddaną firmie kobietę
interesu. Jeszcze raz Susan zadziwiła własna reakcja
na jego widok. Serce podeszło jej do gardła, natych
miast zaczęła żałować, że nie miała czasu, by włożyć
na siebie coś elegantszego od wypłowiałego szlafroka.
- Wyglądasz okropnie.
- Dziękuję - odrzekła, podrzucając Michelle na
biodrze.
- Musiałaś mieć paskudną noc.
- Michelle marudziła przez cały czas. Wyrzyna jej
się nowy ząbek. Nie chciała w ogóle spać.
- Trzeba było zadzwonić do mnie - powiedział
Nate, ujmując ją pod łokieć i prowadząc do kuchni.
Naprawdę czuje się winny, że sam spędził spokojną
noc, pomyślała Susan, to po prostu śmieszne.
- Zawołać cię? Niby po co? Żebyś ty z kolei
chodził z nią przez całą noc? - Trzeba przyznać, że
Nate spędził sporo czasu w sobotę w mieszkaniu
Susan, pomagając jej, i ciąganie go jeszcze po nocy
byłoby nieprzyzwoitością z jej strony.
- O której przylatuje twoja siostra?
- Piętnaście po pierwszej. - Gdy mówiła te słowa,
zadzwonił telefon. Susan i Nate popatrzyli na siebie
bez słowa. Zanim jeszcze podniosła słuchawkę,
wiedziała, że usłyszy coś, czego najbardziej się obawiała.
- I co? - spytał Nate, gdy skończyła rozmowę.
Kryjąc twarz w dłoniach, oparła się bezsilnie
o ścianę.
- Powiedz coś,
- Ratunku!
- Ratunku?
- Tak - odrzekła, z trudem panując nad głosem.
- Samoloty Puget Air znalazły się na ziemi o czasie,
podanym w wiadomościach, natomiast Unie, w których
34
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Robert i Emily zarezerwowali bilety, są tak przepeł
nione, że najwcześniej mogą przylecieć jutro rano.
- Rozumiem.
- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęła. - Jutro jest
poniedziałek i muszę być w pracy!
- Zadzwoń, że jesteś chora.
- Nie mogę - burknęła, wściekła, że w ogóle
sugeruje coś podobnego. - Wydział marketingu
przygotował na jutro prezentację i muszę tam być.
- Dlaczego?
Utkwiła w nim gniewne spojrzenie. Nie ma sensu
oczekiwać, że Nate zrozumie coś tak ważnego jak
prezentacja sprzedaży. Wyglądało na to, że nie
pracował, nie musiał troszczyć się o swą karierę.
Dlatego prawdopodobnie nie był w stanie zrozumieć,
że kobieta na kierowniczym stanowisku musi dokładać
wielu starań, by udowodnić, ile jest warta.
- Wcale się nie wymądrzam, Susan - powiedział
z doprowadzającym ją do szału spokojem. - Naprawdę
chcę po prostu wiedzieć, czemu to spotkanie jest
tak ważne.
- Bo jest! Nie sądzę, byś docenił wartość czegoś
takiego, ale przyjmij do wiadomości, że muszę tam być.
Nate podniósł głowę i potarł leniwie dłonią szczękę.
- Po pierwsze, odpowiedz mi na pytanie. Czy za
pięć lat będziesz mogła powiedzieć, że to spotkanie
było dla ciebie ważne?
- Nie wiem. - Przycisnęła dwoma palcami nasadę
nosa. Spała niespełna trzy godziny, a Nate zadawał
beznadziejne pytania.
- Gdybym był na twoim miejscu, nie przepraco
wywałbym się tak - powiedział lekceważąco. - Jeśli
nie będzie cię jutro na prezentacji, przeniosą ją na
wtorek.
- Innymi słowy - wymówiła cicho Susan - uważasz,
że nie ma się czym przejmować.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 35
- Trafiłaś w sedno. No więc - spytał - co zamierzasz
zrobić?
Susan nie była pewna. Zamknęła oczy, by się
skoncentrować. Narzuć sobie dyscyplinę, nakazała
sobie. Zachowaj spokój, to najważniejsze ze wszy
stkiego.
- Odwołam moje spotkania wcześnie rano i pójdę
na prezentację - postanowiła rozsądnie.
- A co z Michelle? Wynajmiesz do niej opiekunkę?
Opiekunka wynajęta przez opiekunkę. Pomysł jak
z powieści, może nawet do wprowadzenia w życie,
niestety Susan nie znała nikogo, kto się tym zajmuje.
W tym momencie podjęła decyzję. Zabierze Michelle
ze sobą.
Tak jak przewidywała, jej przyjazd do H&J Lima
wywołał sensację. Dokładnie o dziesiątej rano w po
niedziałek wysiadła z windy. W jednej ręce ściskała
czarną, skórzaną teczkę, drugą przytrzymywała na
biodrze Michelle. Z podniesioną wysoko głową
przemaszerowała po dębowym parkiecie, mijając długie
szeregi pokoików bez drzwi oraz półek zapełnionych
grubymi segregatorami. Niektórzy pracownicy wstali
od biurek, by się jej przyjrzeć. Przez całą drogę
towarzyszyły jej przyciszone szepty.
- Dzień dobry, panno Brooks - powiedziała rześkim
głosem, wchodząc do swego biura z torbą pieluch
przewieszoną przez ramię niczym worek z amunicją.
- Dzień dobry, panno Simmons.
Susan zauważyła, że jej sekretarka - co przynosiło
jej chlubę - nie mrugnęła nawet okiem. Była świetnie
wyszkolona - na podstawie jej zachowania można by
wywnioskować, że Susan regularnie zjawia się w pracy
z dziewięciomiesięcznym niemowlęciem na rękach.
Postawiwszy torbę z pieluchami na podłodze, Susan
usiadła przy ogromnym orzechowym biurku. Michelle,
36
DESZCZOWE POCAŁUNKI
której na razie dopisywał humor, siedziała jej na
kolanach, rozglądając się radośnie po królestwie ciotki.
- Podać kawę? - spytała panna Brooks.
- Tak, proszę.
- Czy pani, eee... - dodała po chwili milczenia
sekretarka.
- To moja siostrzenica, Michelle, panno Brooks.
Kobieta skinęła głową.
- Czy Michelle też się czegoś napije?
- Nie, dziękuję bardzo. Czy jest jakaś pilna kore
spondencja?
- Nic, co nie mogłoby poczekać. Odwołałam pani
spotkania o ósmej i o dziewiątej - oznajmiła sekretarka.
- Gdy rozmawiałam z panem Adamsem, spytał, czy
mogłaby pani umówić się z nim jutro na drinka
o szóstej wieczorem.
- Owszem, pasuje mi. - Stary rozpustnik chciałby
załatwiać z nią wszystkie interesy poza biurem. Tym
razem zgodziła się na jego warunki, ponieważ była
zmuszona odwołać ranne spotkanie, ale następnym
razem tak łatwo mu nie pójdzie. Nigdy nie interesował
jej Andrew Adams, który był gruby, łysawy i skoń
czenie nudny.
- Czy będę teraz pani do czegoś potrzebna?
- Nie, dziękuję.
Tak jak przewidywała, spotkanie z wydziałem
marketingu było istną katastrofą. Prezentacja trwała
dwadzieścia minut, a w tym krótkim czasie Michelle
zdążyła rozebrać wieczne pióro Susan, poodpinać
guziki u jej bluzki i rozpuścić włosy, misternie splecione
we francuski warkocz. Klaskała w dłonie, wydając
głośne okrzyki. Pod koniec spotkania Susan musiała
dać nura pod własne biurko, by wyciągnąć stamtąd
siostrzenicę, raczkującą beztrosko pomiędzy nogami
siedzących.
Gdy Susan wreszcie dotarła do domu, czuła się, jak
DESZCZOWE POCAŁUNKI 37
gdyby wracała z pola walki. W taki dzień miała
straszliwą ochotę na jakiś czekoladowy, bardzo słodki
smakołyk. Na całym świecie nie znalazłaby się jednak
odpowiednia ilość słodkości, by pomóc jej przetrwać
jeszcze jeden taki ranek.
Ku zdziwieniu Susan, Nate czekał na nią na podeście
obok windy. Posłała mu jedno spojrzenie, czyniąc
usilne starania, by nie wybuchnąć płaczem.
- Widzę, że nie poszło najlepiej.
- Jak się tego domyśliłeś? - spytała sarkastycznie.
- Po trosze dlatego, że masz rozpuszczone włosy,
a pamiętam, że wolisz je nosić upięte. Poza tym twoja
bluzka jest źle zapięta i rozchyla ci się z przodu.
- Uśmiechnął się szatańsko. - Zastanawiałem się, czy
osoby twojego pokroju noszą koronkowe staniki.
Teraz już wiem.
Susan jęknęła, zasłaniając dłonią przód bluzki.
Mógł jej oszczędzić tego komentarza.
- Hej, dziecino - powiedział, zabierając małą
z ramion Susan. - Twojej cioci potrzebna jest chyba
chwila wytchnienia.
Odwróciwszy się, Susan zapięła bluzkę i wyjęła
z torebki klucze. Jej zawsze schludne, nieskazitelne
mieszkanie wyglądało, jakby przeszedł przez nie
huragan. Kocyki i zabawki były porozrzucane po
całym salonie. Chcąc być bliżej Michelle, Susan spała
na kanapie. Leżała tam wciąż jeszcze poduszka i koce
wraz z niebieskim żakietem od kostiumu, który musiała
zdjąć, bowiem Michelle ubrudziła cały rękaw musem
śliwkowym.
- Co tu się działo? - spytał Nate, rozglądając się
zdumionym wzrokiem po pokoju.
- Spędziłam trzy dni i trzy noce z Michelle, a ty się
jeszcze dziwisz??
- Usiądź - powiedział łagodnie. - Zrobię ci kawę.
Susan posłuchała go, zbyt wdzięczna, by się spierać.
38
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Nate stanął jak wmurowany w progu kuchni.
- Co to za fioletowe świństwo na ścianach?
- Mus śliwkowy - poinformowała go Susan.
- W ten przykry sposób dowiedziałam się, że Michelle
nie cierpi śliwek.
Wygląd kuchni odzwierciedlał poranne zmagania
Susan. Przygotowania do wyjścia z Michelle do biura
zajęły jej prawie trzy godziny.
- Wiesz, czego mi trzeba? Podwójnego martini
- powiedziała do Nate'a, który przyniósł dwie
filiżanki kawy.
- Nie ma jeszcze nawet południa.
- Wiem o tym - odrzekła, opadając bezsilnie na
kanapę. - Czy jesteś sobie w stanie wyobrazić, czego
bym zażądała, gdyby była już druga?
Chichocząc pod nosem, Nate podał jej parującą
filiżankę. Michelle siedziała na podłodze, bawiąc się
z zadowoleniem zabawkami, które porozrzucała rano
ze złością.
Ku zdumieniu Susan, Nate usiadł obok niej i otoczył
ją ramieniem. Zesztywniała, ale jeśli nawet to zauważył,
nie dał nic po sobie poznać.
Susan czuła, jak rośnie w niej napięcie. Samo
wspomnienie porannego zebrania wystarczyło, by
podskoczyło jej ciśnienie, gdy jednak przeanalizowała
swoje odczucia, zdała sobie sprawę, że przyczyną jej
stanu jest bliskość Nate'a. Nie dlatego, by miała coś
przeciwko temu, że ją obejmował - raczej wręcz
przeciwnie. Przez te trzy dni spędzili ze sobą dużo
czasu i na przekór wszystkim swoim wcześniejszym
teoriom na temat sąsiada, zaczęło jej się podobać
jego niefrasobliwe podejście do życia. Ponieważ jednak
było ono diametralnie różne od jej własnego, fakt, że
Nate tak bardzo ją pociągał, stanowił rodzaj szoku.
- Czy chcesz porozmawiać o pracy?
Powoli wypuściła powietrze z płuc.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 39
- Nie, myślę, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy
zainteresowani zapomnieli o dzisiejszym spotkaniu.
Miałeś rację, powinnam była je odłożyć.
Złapawszy się stolika, by stanąć na nóżkach,
Michelle posuwała się wzdłuż jego krawędzi, póki nie
dotarła do wyciągniętych nóg Nate'a. Zaskoczyła ich
oboje, wyciągając do niego rączkę i obdarzając
uśmiechem, który stopiłby nawet lód.
- Och, spójrz! - wykrzyknęła z dumą Susan.
- Widać jej nowy ząbek.
- Gdzie, gdzie? - Nate posadził małą na kolanach,
zajrzał jej do buzi. Susan próbowała mu pokazać,
gdzie ma szukać ząbka, gdy nagle rozległy się trzy
niecierpliwe dzwonki do drzwi.
Susanna otworzyła je, wpuszczając Emily, która
jednym susem znalazła się obok małej.
- Córeńko! - zawołała. - Tak bardzo za tobą
tęskniłam!
Tuż za Emily wszedł Robert z bardzo zadowoloną
miną. Weekend wyraźnie posłużył obojgu. Nieważne,
że omal nie doprowadził do załamania psychicznego
Susan i nie zburzył jej kariery zawodowej.
- Ty jesteś Nate, prawda? - spytała Emily, siadając
obok niego na kanapie. - Moja siostra zbyt mało mi
o tobie opowiedziała.
- Kto się napije kawy? - przerwała jej Susan,
nerwowo zacierając dłonie. Tylko tego brakowało,
żeby jej siostra zaczęła się bawić w swatkę!
- Ja dziękuję - odpowiedział Robert.
- Założę się, że marzysz o tym, by spakować cały
ten majdan i pojechać do domu - powiedziała
z nadzieją Susan. Pochwyciła kątem oka spojrzenie
Nate'a - było oczywiste, że z trudem udaje mu się
powstrzymać śmiech z jej niezbyt subtelnej próby
pozbycia się z domu siostry wraz z całą rodziną.
- Susan ma rację - podchwycił Robert, rozglądając
40
DESZCZOWE POCAŁUNKI
się po pokoju. Nigdy nie widział schludnego mieszkania
swej szwagierki w stanie takiego rozgardiaszu.
- Nie zdążyłam prawie porozmawiać z Nate'em
- zaprotestowała Emily. - Bardzo chciałam poznać
go bliżej.
- Będziemy mieli jeszcze niejedną okazję po temu.
Utkwił wzrok w Susan, a jego spojrzenie spowodo
wało, że wstrząsnął nią dreszcz. Po raz pierwszy zdała
sobie sprawę, jak bardzo pragnie, by ten mężczyzna
ją pocałował.
Nagle Emily zauważyła, co się dzieje.
- Tak, myślę, że masz rację, Robercie - w jej głosie
zabrzmiało wyraźne rozbawienie. - Spakuję rzeczy
Michelle.
Gdy Susan wreszcie oderwała wzrok od Nate'a,
policzki miała zaróżowione ze zmieszania.
- Aha, czy wiesz, że Michelle nienawidzi śliwek?
- Nie miałam pojęcia - odrzekła Emily, gorliwie
pakując rzeczy córeczki.
Nate pomógł w zdemontowaniu łóżeczka oraz
wysokiego krzesełka i nie minęło dziesięć minut, gdy
mieszkanie Susan należało z powrotem do niej. Stała
pośrodku salonu, delektując się ciszą.
- Poszli sobie - powiedziała do Nate'a, który
został z nią w mieszkaniu.
- Jak stado żółwi.
Susan usłyszała to powiedzonko po raz pierwszy
od czasów dzieciństwa. Nie uważała go za szczególnie
zabawne, ale uśmiechnęła się, ponieważ on się uśmie
chał.
- Znów jestem panią własnego życia - westchnęła.
Pewnie upłynie z miesiąc, zanim całkiem wrócić
do normy.
- Twoje życie należy do ciebie - zgodził się Nate,
bacznie ją obserwując.
Susan wolałaby przypisać łzy, które popłynęły jej
DESZCZOWE POCAŁUNKI
41
z oczu, jego badawczemu wzrokowi, ale wiedziała, że
ich przyczyna jest inna. Objąwszy się rękami w pasie,
podeszła do okna wychodzącego na Elliott Bay.
Biało-zielone statki sunęły z wolna po ciemnoszmarag-
dowej wodzie.
W nadziei, że Nate nic nie zauważył, otarła łzy
i odetchnęła głęboko, by się uspokoić.
- Susan?
- Patrzę sobie... na zatokę. Jest taka piękna o tej
porze roku. - Słyszała, że zbliża się do niej od tyłu,'
a gdy położył ręce na jej ramionach, z trudem
opanowała pokusę, by przytulić się do niego i wchłonąć
trochę jego siły.
- Ty płaczesz. To niepodobne do ciebie, prawda?
Co się stało?
- Nie wiem... - odpowiedziała, wstrząsana łkaniem.
- Nie mogę uwierzyć, że płaczę. Kocham tę malutką...
właśnie zaczynałyśmy się rozumieć... a jednocześnie...
o Boże, jestem zadowolona, że Emily już wróciła.
- Chwilę wcześniej Susan zdała sobie sprawę, jak
bardzo brakuje jej męża i rodziny.
Nate przesunął dłońmi po jej ramionach w najczul
szej pieszczocie.
Nie odzywał się od dłuższego czasu, Susan była
więc przekonana, że robi z siebie kompletną idiotkę.
Nate miał rację. Rozpływanie się we łzach zupełnie
do niej nie pasuje. Ten nieoczekiwany wybuch uczuć
był z pewnością rezultatem porannych przejść w biurze
albo prawie nie przespanej nocy, a trochę tego, co
przyznała sama przed sobą, że poznała Nate'a.
Nate odwrócił ją ku sobie bez słowa i podniósłszy
jej brodę palcem, spojrzał głęboko w oczy. Jego
spojrzenie było tak czułe, tak pełne troski, że znów
zaczęła siąkać nosem.
Gdy wargi Nate'a dotknęły jej warg, Susan wydała
długie, ledwie dosłyszalne westchnienie. Zastanawiała
42
DESZCZOWE POCAŁUNKI
się wcześniej, co by było. gdyby Nate ją pocałował.
Teraz wiedziała. Jego pocałunek był czuły i pełen
ciepła. Pełen słodyczy i nieskończenie delikatny, choć
elektryzujący.
Chyba uznał, że jedna próbka to za mało, gdyż
pocałował ją jeszcze raz, i tym razem to on westchnął.
Następnie puścił dziewczynę i cofnął się o krok.
Zaskoczona jego nagłym odruchem, Susan zachwiała
się lekko. Nate podtrzymał ją. Widocznie oprzytomniał
w tej samej chwili, co ona.
- Dobrze się czujesz? - spytał, marszcząc brwi.
Zamrugała kilkakrotnie powiekami, próbując jakoś
ukryć, że tak nie jest. Wszystko działo się zbyt
szybko. Serce galopowało jej niczym koń, który
poniósł. Nigdy w życiu nie pociągał jej do tego
stopnia żaden mężczyzna.
- Oczywiście, że tak - odparła zuchowato. - A ty?
Nie odpowiadał przez długą chwilę. Włożył ręce
do kieszeni i odsunął się od niej. Wyglądał na
zirytowanego.
- Nate? - szepnęła.
Rzucił jej gniewne spojrzenie. Potarłszy dłonią czoło,
przekręcił nieodłączną czapkę baseballową daszkiem
do tyłu.
- Myślę, że powinniśmy spóbować jeszcze raz.
Susan zorientowała się, o co mu chodzi, dopiero
gdy znów ją przytulił. Jego pierwsze pocałunki były
delikatne, ten natomiast miał zawładnąć jej zmysłami.
Usta Nate'a lgnęły do jej warg, póki kolana się pod
nią nie ugięły. Chcąc utrzymać równowagę, schwyciła
go za ramiona i choć najpierw usiłowała walczyć
z ogarniającym ją podnieceniem, po chwili poddała
mu się bez reszty.
Nate jęknął i przytulił ją mocniej, zanurzając dłoń
w jej włosach. Błądził wargami po twarzy i ustach
Susan, jak gdyby grał na skomplikowanym instrumen-
DESZCZOWE POCAŁUNKI
43
cie muzycznym. W końcu złapał głęboki oddech
i ukrył twarz w łagodnym zagłębieniu jej szyi.
- A teraz?
- Dobrze całujesz.
- Nie o to mi chodzi, Susan. Ty też to czujesz,
prawda?
- Wcale nie - skłamała, przełykając z trudem ślinę.
- To było przyjemne...
- Przyjemne!
- Bardzo przyjemne - poprawiła się w nadziei, że
go ułagodzi - ale to wszystko.
Nate nie odzywał się przez długą chwilę, boleśnie
długą chwilę. Następnie, spojrzał gniewnie, odwrócił
się na pięcie i wyszedł z mieszkania.
Drżąc na całym ciele, Susan patrzyła, jak wychodzi.
Jego pocałunek poruszył w niej uśpioną od dawna
strunę i obawiała się, że ta muzyka na zawsze już
naznaczyła jej duszę. Nie mogła jednak pozwolić, by
się o tym dowiedział. Nie mieli żadnych wspólnych
cech ani upodobań. Byli niedobrani.
Teraz, siedząc w pluszowym fotelu klubowym
z Andrew Adamsem, Susan żałowała, że zgodziła się
na spotkanie z nim po godzinach pracy. Od momentu
gdy weszła do nastrojowo oświetlonej salki było
oczywiste, że chodziło mu po głowie coś więcej niż
interesy. Mimo iż Adams był łysawy i tęgi, mógłby się
nawet podobać, gdyby nie uważał się za współczesnego
Adonisa.
- Chciałbym pokazać pani kilka danych liczbowych
- powiedział Adams, trzymając w obu dłoniach
nóżkę kieliszka wypełnionego martini i przyglądając
się Susan z nie ukrywanym zachwytem. - Niestety,
zostawiłem je w domu. Może skończymy tę rozmowę
u mnie?
- Obawiam się, że mam zbyt mało czasu - stwier-
44
DESZCZOWE POCAŁUNKI
dziła. Dochodziła już siódma, Susan spędziła z nim
niemal godzinę.
- Mieszkam dwa kroki stąd - nalegał.
Jego spojrzenie mówiło zdecydowanie za wiele
i dziewczyna czuła się coraz bardziej zmęczona.
Myślała wyłącznie o tym, by wrócić do domu
i porozmawiać z Nate'em. Przez cały dzień myślała
o nim i pragnęła go zobaczyć. Po ich ostatnim
spotkaniu była ogromnie zdenerwowana i zastanawiała
się, jaka będzie teraz reakcja ich obojga. Nate wyszedł
tak nagle i od tamtej pory nie zamieniła z nim słowa.
- John Hammer i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi
- powiedział Adams, przysuwając bliżej swój fotel.
- Nie jestem pewien, czy pani wie o tym.
Nie zadał sobie nawet trudu, by zawoalować groźbę.
Susan podlegała bezpośrednio Johnowi Hammerowi,
do którego należało ostatnie słowo przy zatwierdzaniu
wiceprezesa. Poza Susan jeszcze dwie inne osoby
miały szanse uzyskania tego stanowiska. A dziewczynie
bardzo na nim zależało. Gdyby jej się to udało,
osiągnęłaby cel, jaki sobie założyła pięć lat temu,
a w dodatku dokonałaby pewnego przełomu - byłaby
pierwszą w historii H&J Lima kobietą pełniącą tak
odpowiedzialną funkcję.
- Jeśli tak się pan przyjaźni z Johnem Hammerem
- odrzekła, wykazując maksimum opanowania - pro
ponuję, by przedstawił pan te dane liczbowe jemu
bezpośrednio, ponieważ i tak będzie musiał je przejrzeć.
- To nie jest dobre rozwiązanie - sprzeciwił się
ostro. - Jeśli pójdzie pani ze mną, wszystko zajmie
nam zaledwie parę minut, no, powiedzmy, najwyżej
pół godziny.
Natychmiastową reakcją Susan na podobne pro
pozycje był zwykle wybuch gniewu i obraza, poha
mowała się jednak.
- Jeśli pańskie mieszkanie jest rzeczywiście tak
DESZCZOWE POCAŁUNKI
45
blisko, proszę pójść po te dokumenty, ja zaczekam
tutaj.
Właśnie w chwili gdy mówiła te słowa, jakaś para
przeszła obok małego stolika, przy którym siedziała
wraz z Adamsem. Susan nie zwróciła uwagi na
mężczyznę w szarym flanelowym garniturze, lecz na
towarzyszącą mu szałową blondynkę. Odprowadziła
ją wzrokiem, podziwiając grację jej ruchów.
- Będzie znacznie prościej, jeśli pójdzie pani ze
mną, nie sądzi pani?
- Nie, nie sądzę - odparła bez ogródek i utkwiła
wzrok w kieliszku z winem. Nagle poczuła, jak ciarki
przebiegają jej po plecach. Ktoś jej się przyglądał.
Rozejrzała się i ze zdumieniem rozpoznała Nate'a
siedzącego dwa stoliki dalej, w towarzystwie szałowej
blondynki.
Susan zaparło oddech w piersi, wstrzymywała go
tak długo, póki ból nie przypomniał jej, że najwyższy
czas zaczerpnąć powietrza. Sięgnęła po kieliszek
z winem i z trudem upiła łyk.
Spojrzenie Nate'a przesunęło się z Susan na jej
towarzysza, wargi zwęziły się, a oczy, które wczoraj
miały tak ciepły i czuły wyraz, były jak dwa odłamki
lodu.
Susan nie miała powodu do radości. Nate umówił
się na randkę z królową piękności, tymczasem ona
siedziała przy stoliku z Kaczorem Donaldem.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Susan dawała upust swej wściekłości, chodząc w tę
i z powrotem po grubym dywanie w salonie. Mężczy
źni! Komu są potrzebni?
Nie jej. Absolutnie nie jej! Nate Townsend może
sobie zabrać swoje deszczowe pocałunki i wepchnąć
je do baseballowej czapki. Na spotkanie z szałową
blondynką jednak jej nie założył. O nie, dla innych
kobiet ubierał się niczym model z Gentleman's Quar
terly.
Co prawda Susan musiała przyznać przed sobą,
że woli go w znoszonych swetrach lub wypłowiałych
bluzach sportowych.
Nie minęło pięć minut od jej przyjścia do domu, gdy
usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknąwszy przez dziurkę
od klucza, stwierdziła, że intruzem jest Nate. Cofnęła
się, nie wiedząc, co robić. Był ostatnią osobą, którą
miała ochotę zobaczyć. Zrobił z niej idiotkę... No, to
niezupełnie prawda. Sprawił tylko, że czuła się jak idiotka.
- Susan - zawołał, bębniąc niecierpliwie w drewno.
- Wiem, że tam jesteś.
- Idź sobie! - krzyknęła, po czym dodała po chwili
namysłu: - No dobrze. Niech ci będzie.
Przekręciła zamek i otworzywszy szeroko drzwi,
wpatrzyła się w mężczyznę z całą nagromadzoną
wściekłością.
Nate obrzucił ją takim samym spojrzeniem.
- Kto to był ten facet? - spytał ze spokojem, który
mógł doprowadzić do szału.
Omal mu nie odpowiedziała, że to nie jego interes,
powstrzymała się jednak, nie chcąc być niegrzeczna.
46
DESZCZOWE POCAŁUNKI 47
- Andrew Adams - odpowiedziała, natychmiast
rewanżując się pytaniem: - Kim była ta kobieta?
- Sylvia Potter.
Oboje nie odzywali się przez długą chwilę.
- To wszystko, co chciałem wiedzieć - powiedział
w końcu Nate.
- Ja również.
Nate cofnął się o krok, a Susan zaś zatrzasnęła za
nim drzwi z precyzją mechanizmu zegarowego.
- Sylvia Potter - powtórzyła wysokim, przepeł
nionym pogardą głosem. - Cóż, Sylvio Potter, możesz
sobie iść do niego!
Przez co najmniej piętnaście minut nie mogła
przezwyciężyć tkwiącej w niej jak cierń urazy, jednakże
po wysłuchaniu wiadomości wieczornych i przeczytaniu
poczty, która do niej nadeszła, uspokoiła się całkowicie.
Gdy się głębiej nad tym zastanowić, nie miała
przecież powodu do takiej wściekłości. Nate Townsend
nic dla niej nie znaczył.
W porządku, pocałował ją kilka razy i z pewnością
przebiegła między nimi iskra, ale to wszystko. Pociąg
fizyczny to za mało, by budować na nim związek na
całe życie. Nawet jeśli Nate Townsend. ma zamiar
spotykać się ze wszystkimi zmysłowymi blondynkami
od Seattle aż po Nowy Jork, nie powinno to mieć dla
niej najmniejszego znaczenia.
Ale miało. I ten fakt rozwścieczał Susan bardziej
niż cokolwiek innego. Wcale nie chciała, by zależało
jej na Nacie. Zamierzała zrobić karierę zawodową
i zaplanowała już kolejne jej stopnie. Była przed
siębiorcza, zdecydowana, miała pozytywne nastawienie.
Ale nie miała Nate'a.
Postanowiwszy nie myśleć więcej o sąsiedzie, Susan
otworzyła zamrażarkę, by przygotować sobie coś na
kolację. Znalazła tam jedynie żałosne resztki starego
pasztetu z kury. Wyjęła go z tekturowego pudełka
48
DESZCZOWE POCAŁUNKI
i rzuciwszy nań jedno spojrzenie, cisnęła szybko do
śmieci.
Kątem oka zauważyła jakiś ruch na balkonie.
Odwróciwszy się, spostrzegła lśniącego kota syjams
kiego, spacerującego leniwie po balustradzie.
Choć na zewnątrz Susan wydawała się zupełnie
spokojna, serce podeszło jej do gardła. Mieszkanie
znajdowało się na ósmym piętrze. Jeden fałszywy
krok i kot będzie już tylko wspomnieniem. Podeszła
ostrożnie do szklanych drzwi, rozsunęła je powoli
i zawołała cichutko:
- Tutaj, kici, kici, kici.
Kot przyjął jej zaproszenie i zeskoczył z balustrady.
Z wyprostowanym, wycelowanym w niebo ogonem
wszedł do mieszkania i skierował się wprost do wiadra
ze śmieciami.
- Założę się, że jesteś głodny, prawda? - spytała
łagodnie. Wyciągnęła z wiadra kurzy pasztet i umieściła
w kuchence mikrofalowej. Gdy stała, czekając, aż się
rozmrozi i podgrzeje, kot krążył wokół niej, ocierając
się o nogi i mrucząc głośno. Miał przepiękne niebieskie
oczy i ciemnobrązowe plamy na futrze.
Skończyła właśnie kroić pasztet na drobne kawałe
czki i układać go na talerzyku, gdy znów zadźwięczał
dzwonek u drzwi.
- Czy jest u ciebie mój kot? - spytał Nate, gdy
tylko mu otworzyła.
- Nie wiem - skłamała. - Opisz, jak wygląda.
- Susan, nie czas na idiotyczne sztuczki. Chocolate
Chip jest bardzo cennym zwierzęciem.
- Chocolate Chip - powtórzyła z cichym parsk
nięciem, krzyżując ramiona i opierając się o framugę
drzwi. - Oczywiście nie czytałeś w umowie dzierżawnej
ustępu dotyczącego kar pieniężnych. Paragraf trzynasty
w rozdziale dwunastym wyraźnie mówi, że nie wolno
trzymać w mieszkaniu żadnych zwierząt. - Nie miała
DESZCZOWE POCAŁUNKI
49
zielonego pojęcia, w którym rozdziale czy paragrafie
znajduje się to zastrzeżenie, ale chciała sprawić
wrażenie, że się świetnie orientuje.
- Jeśli mnie nie wsypiesz, to i ja nie wsypię ciebie.
- Nie trzymam żadnych zwierząt.
- Nie, natomiast miałaś w domu dziecko.
- Tylko przez trzy dni - odparowała.
- To kot mojej siostry. Będzie u mnie przez
niespełna tydzień. Powiedz mi wreszcie, czy Chocolate
Chip jest u ciebie, jeśli nie chcesz, bym dostał
ataku serca.
- Owszem, jest tutaj.
- Dzięki Bogu. Moja siostra uwielbia to głupie
kocisko. Przyleciała z San Francisco i zostawiła go
u mnie na czas swego pobytu na Hawajach. - Jak
gdyby rozumiejąc, że się o nim mówi, Chocolate Chip
przespacerował dumnie przez dywan i zatrzymał się
u stóp Nate'a.
Nate pochylił się, biorąc na ręce ulubieńca siostry
i posłał mu groźne spojrzenie.
- Radziłabym ci, żebyś na przyszłość zamykał drzwi
balkonowe - powiedziała niezbyt grzecznie Susan.
- Dziękuję za dobrą radę. Może cię zainteresuje
fakt, że Sylvia Potter jest moją siostrą. - Odwrócił się
i ruszył w kierunku swoich drzwi.
- „Sylvia Potter jest moją siostrą" - przedrzeźniła
go Susan. Dopiero przekręciwszy zamek, zdała sobie
nagle sprawę ze znaczenia jego słów. - Jego siostra?
- powtórzyła. - Czy on naprawdę to powiedział?
Zanim zdążyła się zastanowić, czy mądrze postępuje,
znalazła się przed drzwiami Nate'a i zaczęła w nie
walić. Gdy je otworzył, spojrzała na niego zmieszana.
- Co powiedziałeś przed chwilą?
- Powiedziałem, że Sylvia Potter jest moją siostrą.
- Tego się obawiałam.
- Kim jest Andrew Adams?
50 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Moim bratem? - podsunęła, zastanawiając się,
czy jej uwierzy.
Nate pokręcił głową.
- Spróbuj jeszcze raz.
- Kolegą z pracy - pośpieszyła z wyjaśnieniem.
- Ponieważ odwołałam poranne spotkanie, zapropo
nował, byśmy się wybrali dziś wieczorem na drinka
dla przedyskutowania spraw służbowych. Brzmiało
to dość niewinnie, powinnam jednak była zdawać
sobie sprawę, że popełniam błąd. Adams ma opinię
odpychającego faceta.
Kąciki warg Nate'a uniosły się w sympatycznym
uśmiechu.
- Żałuję, że nie miałem ze sobą kamery, gdy mnie
spostrzegłaś. O mało ci oczy z orbit nie wyskoczyły.
- To z powodu twojej siostry - przyznała Susan.
- Onieśmieliła mnie. Jest taka śliczna.
- Tak jak ty.
Ten człowiek musiał zbyt długo przebywać na
słońcu, pomyślała Susan. W porównaniu z Sylvią,
która była wysoka, miała piękne blond włosy i wypuk
łości we wszystkich odpowiednich miejscach, Susan
czuła się mniej więcej tak ładna jak zawodowy
zapaśnik.
- Bardzo mi pochlebia, że tak uważasz - Susan nie
lubiła komplementów. Była zbyt zrównoważona, by
pochlebstwa mogły ją poruszyć.
- Może wstąpisz do mnie na moment? - spytał
Nate, cofając się w głąb mieszkania. Uwagę Susan
przyciągnął wysoki przerywany dźwięk dobiegający
ze stojącego w rogu telewizora. Najwyraźniej przerwała
Nate'owi rozgrywanie gry elektronicznej. Gry elekt
ronicznej!
- Nie - odpowiedziała szybko. - Nie chciałabym
ci przeszkadzać. Zresztą... miałam sobie właśnie
upichcić coś na kolację.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 51
- Umiesz gotować?
Jego zdumienie - a raczej szok - było co najmniej
niepochlebne.
- Oczywiście że tak.
- Miło mi to słyszeć, chciałem ci bowiem przypom
nieć, że jesteś mi winna kolację.
- Ja...
- Ponieważ ostatnio oboje wstawaliśmy lewą nogą,
cicha, miła kolacja przy kominku chyba nam dobrze
zrobi.
Myśli śmigały w jej zamroczonej głowie z prę
dkością światła. Nate zaprosił się do niej na kolację
- a ona miała ją własnoręcznie upitrasić! Dobry
Boże, jak mogła tak bez zająknienia skłamać, że
umie gotować? Każda jej próba przygotowania
posiłku kończyła się klęską. Jej specjalnością były
grzanki. Gorączkowo zastanawiała się nad sposo
bami ich podania. Z masłem? Z miodem? Z dżemem?
Lista nie miała końca.
- Zrób kolację, a ja przyniosę wino - powiedział
Nate kuszącym głosem.
- Ja... ee... muszę jeszcze wieczorem przejrzeć pewne
dokumenty.
- Nie ma sprawy. Pójdę sobie na tyle wcześnie, byś
mogła jeszcze popracować.
Nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, skinęła
głową.
- Świetnie. Wystarczy ci godzina na przygotowanie
wszystkiego?
I znów kiwnęła twierdząco głową niczym zdalnie
sterowany robot.
- Zatem do zobaczenia za godzinę. - Nate pochylił
głowę i musnął lekko ustami jej wargi.
Położywszy dłoń na jej plecach, odprowadził ją za
drzwi. Przez długą chwilę stała na klatce schodowej,
zastanawiając się, jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Po
52 DESZCZOWE POCAŁUNKI
namyśle doszła do wniosku, że ma jedno jedyne
wyjście. Western Avenue Deli.
Dokładnie w godzinę później była gotowa. Przy
prawiona sałata stała pośrodku stołu w kryształowej
misie, którą Susan dostała od ciotki Gerty z okazji
ukończenia college'u. Kochała ciotkę z całego serca,
uważała jednak, że biedula musiała pomylić ją z Emily.
To ona zasługiwała na wykwintną misę. Susan użyła
jej po raz pierwszy w życiu i gdy tak jej się przyglądała,
doszła do wniosku, że służy chyba do podawania
ponczu. Może Nate się nie zorientuje. W rondlu dusił
się na wolnym ogniu boeuf stroganow.
Zadźwięczał dzwonek. Susan odetchnęła głęboko,
a następnie pomachała szybko rękami nad parującą
potrawą, by jej aromat rozszedł się bardziej po
mieszkaniu.
- Cześć - powiedział Nate, opierając się o framugę
drzwi. W ręku trzymał butelkę wina.
Ma tak błękitne oczy, pomyślała, jak tafla krysz
tałowo czystego jeziora.
- Cześć. Kolacja prawie gotowa.
Wciągnął z uznaniem powietrze.
- Czerwone wino pasuje?
- Doskonale.
- Otworzyć butelkę?
- Bardzo proszę. - Wprowadziła go do kuchni.
Zatrzymał się w progu z uniesionymi brwiami.
- Wygląda na to, że byłaś bardzo zajęta.
Aby stworzyć pozory, że cała kolacja jest dziełem
jej rąk, Susan wrzuciła do zlewozmywaka parę garnków
oraz patelni i ustawiła na blacie kuchennym zestaw
przypraw. Wyjęła też kilka książek. Wprawdzie żadna
z nich nie miała nic wspólnego z przepisami kulinar
nymi, ale wyglądały imponująco.
- Mam nadzieję, że lubisz strogonowa? - spytała
wesoło.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 53
- To jedno z moich ulubionych dań.
Susan przełknęła z trudem ślinę i skinęła głową.
Nie lubiła kłamać, ale też jej duma rzadko znajdowała
się w takich opałach, jak tego wieczora.
Nałożyła potrawę na talerze, tymczasem Nate
odkorkował wprawnie butelkę i nalał wina do kielisz
ków. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie.
Spróbowawszy polanych masłem klusek i gęstego,
mocno przyprawionego sosu, Nate mlasnął językiem.
- Po prostu pycha!
Susan siedziała z wlepionymi w stół oczyma.
- Dziękuję. To przepis mojej matki, przekazywany
w rodzinie z pokolenia na pokolenie. - Ta półprawda
jakoś przeszła jej przez gardło. Jej matka rzeczywscie
miała ulubiony przepis rodzinny, tyle że na świąteczną
babkę.
- Sałata też jest pyszna. Mogłabyś mi podać
składniki sosu?
Susan ogarnęło przerażenie.
- Ee... - zająknęła się, nie mogąc sobie przypomnieć,
co zwykle wchodzi w skład sosu. - Olej! - wykrzyknęła,
jak gdyby właśnie wynalazła proch.
- Ocet?
- Tak - potwierdziła skwapliwie. - Mnóstwo octu.
Oparłszy łokcie na stole, uśmiechnął się do niej.
- Przyprawy?
- Och tak, oczywiście.
Wybiegi nie były właściwe naturze Susan. Gdyby
Nate nie zaczął zadawać trudnych pytań, może udałoby
się jej jakoś przez to przebrnąć. Ale zorientowała się,
że on wie i nie ma sensu ciągnąć tego dalej.
- Nate - powiedziała, zmuszając się, by przełknąć
łyk wina. - Ja... właściwie nie ugotowałam sama
tego dania.
- Western Avenue Deli?
Potaknęła z nieszczęśliwą miną.
54 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Doskonały wybór.
- S-skąd wiedziałeś?
- Po pierwsze, w twoim zlewozmywaku znajduje
się tyle garnków i patelni że wystarczyłoby na
ugotowanie posiłku dla plutonu żołnierzy. Poza tym,
do czego mogłaś używać patelni teflonowej?
- Miałam nadzieję... że pomyślisz, iż podgrzewałam
na niej kluski.
- Rozumiem. - Czynił godne podziwu wysiłki, by
nie wybuchnąć śmiechem i Susan pomyślała, że
powinna być mu za to wdzięczna.
Ugryzł kęs rogalika i spytał:
- Skąd masz te wszystkie przyprawy?
- Dostałam je na gwiazdkę od Emily. Moja ukocha
na siostra wciąż ma nadzieję, że stanie się cud - odkryję
nagle, że minęłam się z moim życiowym powołaniem
i postanowię przykuć się łańcuchami do kuchenki.
Nate uśmiechnął się szeroko, jak gdyby ten obrazek
bardzo go rozbawił.
- Na przyszłość podpowiem ci, że przyprawa do
kurcząt lub curry nie na wiele by ci się zdały przy
gotowaniu strogonowa.
- Och! - Powinna była przestać go wypytywać
dużo wcześniej. - A więc... wiedziałeś od samego
początku?
- Niestety tak, ale bardzo mi pochlebia, że zadałaś
sobie dla mnie tyle trudu.
- Chyba już przyznam ci się, że w kuchni mam
dwie lewe ręce. Znacznie lepiej nadaję się do codziennej
analizy zestawień zysków i strat niż do pieczenia
ciasteczek.
- Gdybyś się jednak kiedykolwiek zdecydowała,
to najbardziej lubię czekoladowe.
- Będę o tym pamiętała. - Na wybrzeżu otworzyli
ostatnio sklep firmowy Rainy Day Cookies, gdzie
można było kupić najlepsze ciasteczka.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 55
Nate pomógł jej posprzątać ze stołu. Susan zmywała
naczynia i ustawiała je na suszarce, a Nate rozpalił
w kominku. Potem usadowił się na podłodze, czekając
na nią.
- Nalać ci jeszcze wina? - spytał, biorąc butelkę.
- Poproszę. - Unosząc lekko spódniczkę, Susan
ostrożnie osunęła się na dywan obok niego. Nate
uśmiechnął się i sięgnął do wyłącznika, przygaszając
światło.
- No, dobrze - powiedział czule z ustami tuż przy
jej uchu. - Możesz już pytać.
Susan zamrugała powiekami, nie bardzo rozumiejąc,
o co mu chodzi.
- Od chwili, gdy się spotkaliśmy, umierasz z cieka
wości, kim jestem i co robię. Po prostu daję ci szansę
jej zaspokojenia.
Susan pociągnęła łyk wina. Skoro tak łatwo
ją przejrzał, to nie ma dla niej miejsca w świecie
interesów. Owszem, pytania cisnęły jej się na usta
i tylko szukała pretekstu, by przemycić je subtelnie
w rozmowie.
- Ale najpierw - dodał - pozwól mi zrobić to.
Zanim zorientowała się, co się dzieje, Nate przewrócił
ją na dywan i zaczął całować. Całował namiętnie,
doprowadzając jej zmysły do szaleństwa. Zaskoczył
ją całkowicie i nim zdołała podjąć jakiekolwiek
działania obronne, ogarnęła ją fala podniecenia
przyprawiającego o zawrót głowy.
Gdy odsunął się na chwilę, Susan utkwiła w nim
wzrok, zadyszana i zdumiona własną reakcją. Zanim
zdążyła coś powiedzieć, Nate rozpuścił jej włosy, po
czym zanurzył w nich palce.
- Marzyłem o tym przez całą noc - wyszeptał.
Wciąż nie mogła wymówić słowa. Nate całował ją
i tulił, a jej kręciło się w głowie i była straszliwie
zmieszana.
56 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Tak, cóż... - udało jej się wymamrotać. - Ja...
zapomniałam, o czym rozmawialiśmy.
Nate przyciągnął ją do piersi, obejmując mocno
i kąsając lekko zębami jej szyję, jakby była rozkosznym
deserem. Przerwał na chwilę, by odpowiedzieć na pytanie.
- Chciałaś się czegoś o mnie dowiedzieć.
- Tak... masz rację, chciałam... Nate, czy ty
pracujesz?
- Nie.
Rozkoszne dreszcze wędrowały w górę i w dół
kręgosłupa Susan. Zęby Nate'a odnalazły płatek jej
ucha. Ugryzł go lekko.
- Dlaczego? - spytała drżącym głosem.
- Po prostu przestałem.
- Ale czemu?
- Pracowałem zbyt intensywnie. Nic mnie już nie
cieszyło.
Usta Nate'a wędrowały po łagodnym łuku jej szyi
ku ramieniu. Zamknęła oczy, walcząc z kłębiącymi
się w niej uczuciami. Pragnęła jednocześnie i poddać
się dreszczowi, który wywoływał jego dotyk, i za
wszelką cenę dowiedzieć się wszystkiego o tym
niekonwencjonalnym mężczyźnie.
Nate znów zmienił pozycję. Najpierw pocałował ją
długo i czule, potem zaś obsypał jej twarz delikatnymi
pocałunkami, które padały niczym lekkie krople
deszczu na jej oczy, nos, policzki i wargi.
- Czy jest jeszcze coś, o czym chcesz wiedzieć?
Nie mogąc się zdobyć na nic poza przeczącym
ruchem głowy, Susan westchnęła i niechętnie zabrała
ręce z jego szyi.
- Dolać ci wina? - spytał.
- Nie... dziękuję. - Zmobilizowała cały hart ducha,
by nie poprosić go, żeby nadal ją całował.
- Dobrze. - Wygodnie i pochylił się do przodu,
obejmując ramionami kolana. - Teraz moja kolej.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
57
- Twoja kolej?
- Tak - odrzekł z leniwym uśmiechem, który fatalnie
oddziaływał na jej równowagę. - Chciałbym ci zadać
kilka pytań.
Susan trudno było skoncentrować uwagę na czym
kolwiek poza bliskością Nate'a, oczekiwaniu, że
w każdej chwili może pochylić się i pocałować ją.
- Nie masz nic przeciwko temu?
- Nie - odrzekła, machnąwszy ręką.
- No to opowiedz mi coś więcej o sobie.
Susan milczała przez chwilę. Szukała w myślach
czegoś, czym mogłaby mu zaimponować. Pracowała
ciężko, wspinając się na coraz wyższe szczeble w kor
poracji, punkt po punkcie realizując dalekosiężne cele.
- Odpowiadam za promocję - odezwała się w koń
cu. - Zaczęłam pracować w H&J Lima pięć lat temu.
Wybrałam tę właśnie firmę, choć oferowała mi niższe
wynagrodzenie niż dwie inne.
- Dlaczego?
- U nich mam szansę. Przyjrzałam się drabinie
kierowniczej i dostrzegłam możliwość stałego awan
sowania. Fakt, że jestem kobietą, jest zarazem moim
atutem i mankamentem, jeśli rozumiesz, co mam na
myśli. Musiałam bardzo ciężko pracować, by udowod
nić swoją wartość, ale wiem również, że zajmuję
symboliczną pozycję kobiety na stanowisku.
- Chcesz przez to powiedzieć, że zostałaś zatrud
niona, p o n i e w a ż jesteś kobietą?
- Właśnie tak. Ale schowałam do kieszeni dumę
i spróbowałam udowodnić, że jestem w stanie poradzić
sobie ze wszystkim, czego ode mnie zażądają. I udało
mi się.
- Pięć lat temu postanowiłam, że zostanę wice
prezesem firmy odpowiedzialnym za sprawy mar
ketingu. To bardzo ważny cel, ponieważ byłabym
pierwszą kobietą w firmie na tak wysokim stanowisku.
58
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- I?
- W ciągu najbliższych kilku tygodni zapadnie
decyzja, czy obejmę to stanowisko. Jeśli tak się stanie,
będzie to dla mnie ogromna satysfakcja. Przestanę
być wyłącznie symboliczną kobietą w naczelnym
kierownictwie firmy.
- A jakich masz rywali?
Susan powoli wypuściła powietrze.
- Twardy orzech do zgryzienia. Cholernie twardy.
Są to dwaj mężczyźni, którzy pracują w firmie równie
długo jak ja, a jeden nawet dłużej. Obaj są starsi ode
mnie, inteligentni i pełni poświęcenia.
- Ty też jesteś inteligentna i pełna poświęcenia.
- To może nie wystarczyć - szepnęła. Teraz, gdy
jej marzenie znajdowało się w zasięgu ręki, jeszcze
bardziej pragnęła, by się ziściło.
- Ten awans wiele dla ciebie znaczy, prawda?
- Tak. Jest dla mnie wszystkim. Od chwili, gdy
zaczęłam pracować, dążyłam do tego wszelkimi siłami.
Ale nie śmiałam nawet mieć nadziei, że może to
nastąpić tak szybko.
Gdy skończyła mówić, Nate milczał przez chwilę.
Dorzucił polano od ognia i, choć nie prosiła o to,
napełnił znów winem jej kieliszek.
- Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć, co się stanie,
jeśli zrealizujesz swoje marzenie i nagle okaże się, że
wcale ci to nie dało szczęścia?
- Jak mogłabym nie być szczęśliwa? - spytała.
Naprawdę nie umiała sobie wyobrazić takiej ewen
tualności. Przez tyle lat robiła wszystko, by uzys
kać to stanowisko. Oczywiście że będzie szczęśli
wa.
Oczy Nate'a zwęziły się.
- Czy nie obawiasz się pustki w swoim życiu?
- Nie - odpowiedziała stanowczo. - Dlaczego
miałoby się tak stać? Wiem, co chcesz powiedzieć,
DESZCZOWE POCAŁUNKI
59
więc daruj to sobie. Szkoda zachodu! Emily kłóci się
ze mną o to, odkąd ukończyłam studia.
Nate wyglądał na autentycznie zaintrygowanego.
- O co się z tobą kłóci?
- Że powinnam wyjść za mąż i założyć rodzinę.
Rola żony i matki zupełnie mi nie odpowiada.
- Rozumiem.
Susan była absolutnie przekonana, że nic nie
rozumie.
- Czy gdybym była mężczyzną, wszyscy namawiali
by mnie do małżeństwa?
Nate roześmiał się i obrzucił ją taksującym wzro
kiem.
- Wierz mi, Susan, z pewnością nikt nie wziąłby
cię za mężczyznę.
Odwzajemniła uśmiech i spuściła oczy.
- Chodzi ci o mój nos, prawda? - Odwróciła się do
niego profilem i trzymała tak głowę dość długo, by
mógł podziwiać jej klasyczny profil. - To chyba
najlepszy akcent w mojej twarzy. - Wino najwyraźniej
uderzyło jej do głowy. Nie miała nic przeciwko temu,
było ciepło i przytulnie, Nate siedział tuż obok niej.
- W ogóle nie myślałem o twoim nosie. Przypom
niałem sobie pierwszą noc z Michelle.
- Mówisz o tej nocy, kiedy to oboje zasnęliśmy
w salonie?
Nate skinął głową i objął ją, zatapiając spojrzenie
w jej oczach.
- To był jedyny raz w moim życiu, gdy trzymając
jedną kobietę w ramionach, pragnąłem drugiej.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Postanowiłam się więcej z nim nie widywać
- oznajmiła Susan.
- Przepraszam, czy pani coś do mnie mówiła?
- Panna Brooks przystanęła z tacą, patrząc na swą
szefową.
Mocno zmieszana, Susan udała, że jest bardzo zajęta.
Sekretarka postawiła kawę na jej biurku.
- O której skończyła pani wczoraj pracę?
- Niezbyt późno - skłamała Susan. Tak naprawdę,
gdy wychodziła z biura, była już prawie dziesiąta.
- A przedwczoraj? - nie ustępowała panna Brooks.
- Też o przyzwoitej porze.
Eleanor Brooks wyszła cicho z pokoju, rzuciwszy
jednak przedtem szefowej surowe spojrzenie, które
mówiło, iż wcale jej nie wierzy.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za sekretarką, Susan
przycisnęła palcami czoło i powoli wciągnęła powietrze.
Dobry Boże, Nate Townsend spowodował taki zamęt
w jej głowie, że mówiła do ścian.
Tamtego wieczora Nate wyszedł z jej mieszkania
dopiero przed jedenastą. Całował ją, doprowadzając
niemal do utraty zmysłów. Minęły trzy dni, a Susan
wciąż czuła jego wargi na swoich. W salonie unosił
się jeszcze zapach jego płynu po goleniu. Za każdym
razem, gdy tam wchodziła, miała wrażenie, że Nate
ciągle tam jest.
Ten facet nie mógł nawet utrzymać pracy. Och,
pracował, owszem, ale przestał i było oczywiste, że
absolutnie się nie spieszy, by znów się zatrudnić.
60
DESZCZOWE POCAŁUNKI 61
Obejmował ją, całował i cierpliwie wysłuchiwał jej
zwierzeń. Ale jej marzenia nie były jego marzeniami.
Nie miał żadnych ambicji ani potrzeby doskonalenia
samego siebie.
Mimo to Susan kompletnie straciła dla niego głowę.
Przez całe lata sądziła, że jest całkowicie uodpor
niona na miłość. Była na to zbyt rozsądna, zbyt
praktyczna, zbyt nastawiona na zrobienie kariery.
A już nigdy by nie przypuszczała, że może się zakochać
w kimś takim jak Nate.
Uświadomiwszy sobie, co się stało, Susan zrobiła
jedyną rzecz, która jej pozostała - ukryła się. Przez trzy
dni udało jej się unikać Nate'a. Kilkakrotnie zostawił
dla niej wiadomości automatycznej sekretarce. Każdą
z nich zignorowała. Gdyby się na niego natknęła, miała
doskonałą wymówkę. Pracuje. W dodatku była to
prawda - większość czasu spędzała zaszyta w biurze.
Wychodziła z domu wczesnym rankiem, wracała póź
nym wieczorem. Godziny nadliczbowe służyły dwóm
celom: miały pokazać pracodawcy, jak bardzo jest
oddana i trzymały ją z dala od Nate'a.
Zabrzęczał sekretarski telefon, wyrywając ją z zamyś
lenia. Przycisnęła guzik.
- Słucham?
- Dzwoni pan Townsend.
Susan zacisnęła powieki, w gardle nagle jej zaschło.
- Proszę przyjąć od niego wiadomość - udało jej
się wykrztusić ochrypłym szeptem.
- Koniecznie chce z panią rozmawiać.
- Niech mu pani powie, że jestem na zebraniu...
i nie może mnie pani wywołać.
Kłamstwo nie było w stylu Susan i jej sekretarka
dobrze o tym wiedziała.
Panna Brooks spytała po chwili wahania:
- Czy to ten mężczyzna, z którym postanowiła się
pani więcej nie widywać?
62
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Tak... - odpowiedziała Susan, zaskoczona nie
spodziewanym pytaniem.
- Tak właśnie myślałam. Powiem, że jest pani
nieosiągalna.
- Dziękuję. - Drżącą ręką wyłączyła przycisk
telefonu. Nie przyszło jej do głowy, że Nate może
zadzwonić do biura.
Około jedenastej poczuła się znów normalnie.
Zbierała właśnie notatki na spotkanie z komisją
finansową, gdy sekretarka weszła do jej pokoju.
- Franklin odwołał telefonicznie popołudniowe
spotkanie.
- Czy zaproponował inny termin?
- Piątek o dziesiątej.
- Dobrze - skinęła głową Susan. Miała już na
końcu języka pytanie, jak Nate zareagował, gdy
panna Brooks powiedziała mu, że Susan jest nieosiągal
na, pohamowała jednak ciekawość.
- Pan Townsend zostawił wiadomość.
Sekretarka znała ją zbyt dobrze i zdawała się
czytać w jej myślach.
- Proszę położyć ją na biurku.
- Może zechce ją pani przeczytać? - z widocznym
wzburzeniem przekonywała ją starsza pani.
- Owszem. Później.
Mniej więcej w połowie zdania Susan zaczęła
żałować, że nie poszła za radą sekretarki. Płonę
ła z niecierpliwości. Marzyła, by zebranie wresz
cie się skończyło i by mogła popędzić do biurka
i przeczytać wiadomość od Nate'a. Cyfry przelaty
wały jej przez głowę - te ważne, mające znaczenie
dla wyników strategii marketingowej, którą zapla
nowała wraz z pracownikami swego wydziału.
A jednak jej myśli wciąż wędrowały ku osobie
Nate'a.
Było to do niej zupełnie niepodobne! Gdy zebranie
DESZCZOWE POCAŁUNKI
63
wreszcie się skończyło, była na siebie wściekła. Ruszyła
energicznie w stronę gabinetu.
- Panno Brooks - powiedziała, wpadając do
sekretariatu. - Czy mogłaby pani...
Nagle stanęła jak wryta. Ostatnią osobą, którą
spodziewała się tu zobaczyć, był Nate. Siedział na
brzegu biurka jej sekretarki, w bluzie z nadrukiem
„Mariners", spłowiałych dżinsach i baseballowej czapecz
ce. Podrzucał piłeczkę i zręcznie łapał ją rękawicą.
Eleanor Brooks była zaniepokojona i zarazem
zupełnie wniebowzięta. Bez wątpienia Nate wypró
bował swój niemały męski wdzięk na siwowłosej
starszej damie.
- Jeszcze zdążymy - powiedział, uśmiechając się
szatańsko. Zeskoczył z biurka. - Bałem się, że spóźnimy
się na mecz.
- Mecz? - powtórzyła Susan. - Jaki mecz?
Nate wyciągnął prawą rękę, by pokazać jej basebal
lową rękawicę i piłeczkę - na wypadek, gdyby nie
zauważyła ich wcześniej.
- Gra drużyna Mariners. Dostałem dwa najlepsze
miejsca dla nas obojga.
Susan czuła, jak ściska jej się żołądek. Tylko Nate
mógł przypuszczać, że wyszłaby z biura w ciągu dnia,
by się zabawić. Nie dość, że zawładnął całkiem jej
myślami, co wcale jej się nie podobało, to w dodatku
proponował jej opuszczenie pracy. Doprawdy, tego
już za wiele!
- Nie mogę i nie pójdę.
- Czemu?
- Po prostu pracuję - odparła, uważając to wyjaś
nienie za w zupełności wystarczające.
- Przesiadywałaś co dzień w biurze do późnej
nocy. Potrzeba ci chwili wytchnienia. No, Susan,
zafunduj sobie trochę relaksu! To nikomu nie przyniesie
szkody, obiecuję.
64 DESZCZOWE POCAŁUNKI
Mówił o tym tak niedbale, jak gdyby obowiązek
i praca nie miały najmniejszego znaczenia. To świa
dczyło niezbicie, że nie uważał ciężkiej pracy za
nagrodę.
- Owszem, przyniesie szkodę.
- No, dobrze. Co masz jeszcze dziś tak ważnego
do zrobienia, że nie może zaczekać?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, podszedł do
biurka sekretarki. Zajrzał do jej terminarza.
- Pan Franklin odwołał spotkanie o trzeciej - przy
pomniała panna Brooks. - A pani nie jadła lunchu
z powodu zebrania w sprawach finansów.
Susan utkwiła w niej gniewne spojrzenie, zastana
wiając się, co też takiego Nate zrobił lub powiedział,
że lojalna sekretarka, ledwie go poznawszy, stała się
wobec niej zdrajczynią.
- Mam inne ważne sprawy do załatwienia - po
wiedziała zimno Susan.
- Nie widzę więcej żadnych zapisów w twoim
terminarzu - odparł Nate. - Nie masz zatem wymówki,
by nie pójść ze mną na mecz baseballa.
Susan nie zamierzała stać dłużej i spierać się z nim.
Pomaszerowała do gabinetu sprężystym krokiem,
którym zachwyciłby się sam generał Patton i usiadła
przy biurku.
Ku jej zmartwieniu, Nate i panna Brooks poszli za
nią. Udało jej się zapanować nad nerwami i nie
wyrzucić ich z pokoju.
- Susan - namawiał ją czule Nate - naprawdę
powinnaś trochę się oderwać od spraw biurowych.
Jutro poczujesz się młodsza i pełna świeżych sił. Jeśli
nadal będziesz spędzać tyle czasu w pracy, co ostatnio,
zaczniesz tracić do niej dystans. Wolne popołudnie
z pewnością świetnie ci zrobi.
Sekretarka już chciała wtrącić swoje trzy grosze,
ale Susan osadziła ją jednym ostrym spojrzeniem.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
65
Miała już na końcu języka ciętą odpowiedź dla
Nate'a, ale przeszkodziło jej czyjeś wejście do gabi
netu.
- Susan, właśnie przyjrzałem się tym cyfrom i...
- John Hammer przerwał w pół zdania, widząc, że
dziewczyna nie jest sama.
Gdyby w pobliżu znajdowało się otwarte okno,
Susan najchętniej wyskoczyłaby przez nie. Dyrektor
uśmiechnął się sympatycznie, choć był nieco za
kłopotany, że przerwał rozmowę. Wyraźnie czekał, aż
Susan przedstawi sobie obu mężczyzn.
- Johnie, to Nate Townsend... mój sąsiad.
Zawsze dobrze wychowany, John podszedł do Nate'a
z wyciągniętą dłonią. Jeśli nawet zdziwił go nieco
widok mężczyzny w dżinsach i bluzie w gabinecie
Susan, to nie okazał tego po sobie.
- Nate Townsend - powtórzył, ściskając mu dłoń.
- Bardzo mi przyjemnie, naprawdę bardzo mi przy
jemnie.
- Mnie również - zrewanżował się Nate. - Przy
szedłem po Susan. Idziemy po południu na mecz
baseballa. Grają Mariners.
John zdjął w zamyśleniu okulary, które zjechały
mu na czubek nosa..
- Świetny pomysł!
- Nie, naprawdę nie sądzę, bym poszła. To znaczy...
- Zamilkła, widząc że nikt nie zwraca uwagi na jej
protesty.
- Nate ma absolutną rację! - powiedział John,
kładąc dokumenty na jej biurku. - Ostatnio pracowałaś
zdecydowanie za dużo. Rozerwij się!
- Ale...
- Susan, czy masz zamiar sprzeciwiać się swemu
szefowi? - wpadł jej w słowo Nate.
- Myślę... że nie. - Zacisnęła zęby.
- To świetnie. - John zdawał się być tak zadowlony,
66
DESZCZOWE POCAŁUNKI
jak gdyby propozycja wyszła od niego. Uśmiechał
się do Nate'a, jak do przyjaciela od zamierzchłych
czasów.
Nate spojrzał na zegarek.
- Musimy pędzić, jeśli nie chcemy się spóźnić.
Susan sięgnęła z ociąganiem po torebkę. Robiła
wszystko, co w jej mocy, by unikać Nate'a, a tu miała
spędzić z nim całe popołudnie. Po drodze do windy
nie zamienili nawet słowa, ale gdy znaleźli się w środku,
Susan podjęła jeszcze jedną próbę:
- Nie mogę przecież iść na mecz w takim ubraniu.
- Dla mnie wyglądasz świetnie.
- Ale przecież mam na sobie kostium.
- Nie przejmuj się głupstwami. - Wziął ją za rękę
i gdy winda zatrzymała się na parterze, wyprowadził
z budynku H&J Lima. Na ulicy przyspieszył kroku,
kierując się Fourth Avenue w kierunku Kingdome.
- Chcę, byś wiedział, że wcale mi się to nie
podoba - powiedziała, niemal biegnąc, by nie po
zostawać w tyle.
- Jeśli masz zamiar narzekać, zaczekaj, aż będziemy
na miejscu. Dobrze pamiętam, że jesteś wściekła, gdy
masz pusty żołądek. - Jego uśmiech stopiłby górę
lodową, ale Susan postanowiła, że nie ulegnie więcej
jego czarowi.
- Nie martw się, nakarmię cię - obiecał, gdy
czekali na zmianę światła.
Jego zapewnienie wcale jej nie ułagodziło. Bóg
jedyny wie, co pomyślał sobie John Hammer - choć
musiała przyznać, że reakcja szefa zbiła ją z tropu.
John sam pracował bardzo dużo i był oddany firmie
tak jak ona. Dziwne, że tak ochoczo poparł pomysł
Nate'a. Poza tym sprawiał wrażenie, jak gdyby znał
jej sąsiada lub słyszał o nim. Rzadko witał się z kimś
tak entuzjastycznie.
Nate zaprowadził ją na miejsca po stronie gos-
DESZCZOWE POCAŁUNKI 67
podarzy. Susan nigdy nie była na meczu baseballa,
toteż nie potrafiła ocenić, na ile są dobre.
Ledwie zdążyła usiąść, gdy Nate zerwał się na
równe nogi, podnosząc rękę. Susan zgarbiła się na
twardej ławce. W chwilę później obok jej ucha
przeleciała ze świstem torebka z orzeszkami ziemnymi.
- Hej! - wykrzyknęła, podskakując z przestrachu.
- Tylko bez paniki! - roześmiał się Nate. - Po
prostu ćwiczymy ze sprzedawcą rzuty. - Schwycił
zręcznie drugą torebkę.
- Proszę - podał jej obie torebki. - Facet z hot
dogami będzie tu za chwilę.
Susan nie miała zamiaru siedzieć wśród fruwającego
wokół jedzenia.
- Wynoszę się stąd. Jeśli masz ochotę na grę
w piłkę, może spróbujesz na boisku.
Nate znów się serdecznie roześmiał.
- Jeśli będziesz wciąż stawała okoniem, znam dobry
sposób, by cię okiełznać.
- Czy uważasz mnie za kompletną idotkę? Najpierw
wyciągasz mnie z biura, następnie rzucasz jedzeniem.
Wolę nie myśleć, co będzie dalej...
Choć zalewała ją wściekłość, nie udało jej się
wymówić już ani słowa. Zanim zorientowała się co
do jego zamiarów, Nate ujął ją za ramiona, przyciągnął
do siebie i pocałował.
Czując ogarniającą ją słabość, odchyliła się na
oparcie siedzenia i zamknęła oczy.
Następną rzeczą, którą zarejestrowała, był ogromny
hot dog, którego Nate wsunął do jej bezwładnych rąk.
- Kazałem napakować do środka wszystkiego, co
tylko mieli.
Rzuciwszy okiem na wyładowaną bułkę, stwierdziła,
że „wszystko" zawiera pikle, musztardę, keczup,
cebulki, kiszoną kapustę i jeszcze parę składników,
co do których nie miała pewności.
68
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- No, bierz się za jedzenie, zanim znów będę
zmuszony cię pocałować.
To ostrzeżenie stanowiło bodziec, jakiego po
trzebowała. Pocałował ją przed kilkoma minutami,
a wciąż jeszcze była tak zamroczona, że z trudem
mogła pozbierać myśli. Szybko podniosła hot doga
do ust, przygotowana na najgorsze. Ku jej zdziwieniu
wcale nie był taki zły. Prawdę mówiąc był wręcz
smaczny. Spałaszowała go błyskawicznie i sięgnęła
po orzeszki, wciąż jeszcze ciepłe.
Od innego sprzedawcy Nate kupił dla nich obojga
zimne napoje.
Gdy Susan dojadała orzeszki, kończyła się właśnie
pierwsza zmiana. Nate wziął ją za rękę.
- Lepiej się czujesz?
Spojrzał jej przyjaźnie w oczy. Za każdym razem,
gdy ich spojrzenia się spotykały, Susan czuła się, jak
gdyby wciągał ją wir. Próbowała oprzeć się sile
przyciągania, ale było to ponad jej siły.
- Susan? - domagał się odpowiedzi.
Udało jej się kiwnąć głową.
- Wciąż czuję się trochę głupio... - dodała po chwili.
- Czemu?
- Daj spokój, Nate. Jestem tutaj jedyną osobą
w kostiumie.
- Potrafię temu zaradzić.
- Naprawdę? - Susan miała duże wątpliwości. Co
też on zamierza? Rozebrać ją?
Uśmiechnął się jak zwykle czarująco i przeprosił ją
na chwilę. Zaintrygowana patrzyła, jak kieruje się
w stronę punktu sprzedaży i po chwili wraca z bluzą
z nadrukiem "Mariners" i baseballową czapeczką.
Zdjąwszy żakiet, Susan wciągnęła bluzę przez głowę,
Nate zaś włożył jej czapkę.
- Teraz - powiedział z zadowoleniem - wyglądasz
jak członek zespołu gospodarzy.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 69
- Dzięki. - Obciągnęła bluzę na swej prostej
spódniczce, zastanawiając się, jak też wygląda. Śmiesz
ne, ale nie miało to chyba znaczenia. Spędzała
cudownie czas z Nate'em, czuła się szczęśliwa i od
prężona, śmiała się i cieszyła z życia.
- Proszę bardzo.
Usiedli oboje z powrotem, dając się porwać grze.
Mariners przegrywali jednym punktem pod koniec
piątej zmiany.
Susan nie znała się na baseballu, ale zachowanie
tłumu kibicującego drużynie gospodarzy było najlepszą
wskazówką.
- Unikasz mnie - powiedział Nate mniej więcej
w połowie szóstej zmiany. - Dlaczego?
Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy, ale
kłamstwo też jej nie odpowiadało. Udając, że jest
całkiem pochłonięta tym, co się dzieje na boisku,
wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że Nate uzna
to wyjaśnienie za wystarczające.
- Susan?
Powinna była wiedzieć, że nie da jej spokoju.
- Ponieważ nie lubię tego, co się ze mną dzieje,
gdy mnie całujesz - wyznała.
- Tego, co się dzieje? - powtórzył. - Gdy cię
pocałowałem po raz pierwszy, zadałaś okropny cios
mojej miłości własnej. Jeśli dobrze sobie przypominam,
nazwałaś to przyjemnym doświadczeniem. Powie
działaś, że było miło i nic poza tym.
Susan, spuściwszy wzrok, kopnęła czubkiem pan
tofelka śmieci leżące na betonowej nawierzchni.
- Owszem, pamiętam, że powiedziałam coś w tym
sensie.
- Kłamałaś?
- Kłamałam - przyznała. - Ale ty dobrze o tym
wiedziałeś przez cały czas. Musiałeś wiedzieć, w prze
ciwnym razie...
70
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Co w przeciwnym razie?
- Nie całowałbyś mnie zawsze wtedy, gdy chcesz
mnie zmusić, bym zrobiła coś, na co nie mam ochoty.
Roześmiał się szeroko, aż wokół oczu wystąpiły
mu kurze łapki, co spowodowało, że wyglądał zarazem
frywolnie i anielsko.
- Wiedziałeś o tym, więc nie wyjeżdżaj mi teraz
z gadką na temat urażonej miłości własnej!
- To dobrze, że się do tego przyznałaś. Między
nami przebiega prąd elektryczny, Susan, i wreszcie to
zrozumiałaś. Ja odkryłem to na samym początku.
- Jasne. Tylko że to wielka różnica, czy człowiek stoi
obok gniazdka elektrycznego, czy też bawi się kablem
pod wysokim napięciem. Wolę bezpieczne zabawy.
- A ja nie. - Przesunął palcem po jej policzku,
potem po brodzie, zatrzymał go dłużej na rozchylonych
wargach. - Nie - powtórzył przyciszonym głosem,
wpatrując się w nią. - Zawsze wolałem żyć niebez
piecznie.
- Zauważyłam. - Ciarki przebiegały po jej skórze
pod wpływem jego dotyku. Wstrzymała oddech,
dopóki nie cofnął ręki.
Radosne okrzyki tłumu powiedziały jej, że coś
ważnego musiało wydarzyć się na boisku. To gracz
zespołu Mariners zdobył punkt. Susan, zadowolona,
że pomogło jej to odwrócić uwagę od Nate'a,
zaklaskała, choć trzeba przyznać, że jej entuzjazm był
znacznie mniejszy od entuzjazmu innych widzów.
Jednakże pod koniec dziewiątej zmiany reagowała
już całkiem innaczej. Wraz z innymi kibicami dopin
gowała głośno zawodników. Gracz rzucający piłkę
zrobił to bardzo szybko i Susan, nie będąc w stanie
jej śledzić, zamknęła oczy. Otworzyła je, słysząc stuk
drewnianej pałki o piłeczkę. Zerwała się, obserwując
jej lot. Tłum oszalał, Susan zaś podskoczywszy
radośnie, zarzuciła Nate'owi ramiona na szyję.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 71
Nate był równie podniecony jak ona, gdy tylko
stopy Susan dotknęły z powrotem ziemi, włożył dwa
palce do ust i zagwizdał przeraźliwie.
Śmiejąc się i podskakując z radości, Susan zrobiła
z obu dłoni zaimprowizowaną tubę i głośnym krzykiem
wyraziła aprobatę. W tej samej chwili zauważyła, że
Nate jej się przygląda. Oczy miał okrągłe ze zdumienia,
jak gdyby nie mógł uwierzyć, że subtelna i kulturalna
Susan Simmons pozwoliła sobie na taki entuzjazm.
Jego badawczy wzrok zmieszał ją i błyskawicznie
ostudził. Usiadła z powrotem, składając skromnie
ręce i krzyżując nogi, speszona teraz własną niepoha
mowaną reakcją na coś tak bezsensownego, jak
baseball. Gdy odważyła się wreszcie spojrzeć na Nate'a,
przekonała się, że nie spuszcza z niej wzroku.
- Nate - szepnęła, zażenowana jego uporczywym
spojrzeniem. Mecz się skończył i wszyscy wstawali
z miejsc i kierowali się ku wyjściu. Susan czuła, jak
płoną jej policzki. - Czemu tak mi się przyglądasz?
- Zdumiewasz mnie.
Była pewna, że raczej zblamowała się w jego oczach
swoim nieopanowanym zachowaniem. Czuła się
upokorzona.
- Jeszcze wszystko będzie z tobą dobrze, Susan
Simmons - oświadczył tajemniczo. - Wszystko będzie
dobrze z nami.
- Susan, jestem zaskoczona, że zastałam cię w domu
w sobotę - powiedziała Emily, stojąc na progu
mieszkania siostry. - Idziemy z Michelle do Pike
Place Market i postanowiłam wpaść tu po drodze,
żeby się z tobą zobaczyć. Masz coś przeciwko temu?
- Och, nie. Oczywiście, że nie. Wchodźcie, wchodź
cie. - Susan odgarnęła włosy z twarzy i przetarła
zaspane oczy. - Która to godzina?
- Wpół do dziewiątej.
- Dość późno, prawda?
72
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Zapomniałam, że lubisz pospać dłużej w czasie
weekendu! - Emily roześmiała się cicho.
- Nie przejmuj się - odrzekła Susan, ziewając
szeroko. - Zaraz naparzę kawy i dojdę do siebie.
Emily weszła do kuchni z córeczką na ręku.
Susan nastawiła kawę i usiadła na krześle naprze
ciwko siostry. Michelle wymachiwała radośnie rą
czkami i mimo wczesnej pory Susan zaraził jej
entuzjastyczny stosunek do życia. Uśmiechnęła się
i wyciągnęła do niej ramiona. Spotkało ją miłe
zaskoczenie, bowiem Michelle bez chwili wahania
powędrowała w jej objęcia.
- Pamięta cię - powiedziała ze zdziwieniem Emily.
- Jasne, że pamięta - odrzekła Susan, dotykając
wargami szyjki dziecka. - Spędziłyśmy razem wspaniały
weekend, prawda dziecinko? Zwłaszcza gdy przyszło
do karmienia cię musem śliwkowym.
Emily zachichotała.
- Nie wiem wprost, jak mam ci dziękować za to,
że zaopiekowałaś się wtedy Michelle. Robert i ja
bardzo potrzebowaliśmy trochę czasu we dwoje.
- Nie ma o czym mówić. - Susan machnęła ręką.
Jej też wyszedł na dobre ten zwariowany weekend.
Mogłoby upłynąć nie wiadomo ile jeszcze tygodni,
zanim poznałaby Nate'a.
- Usiłowałam dodzwonić się do ciebie w zeszłym
tygodniu - westchnęła Emily - ale nigdy nie ma
cię w domu.
- Czemu nie zostawiłaś wiadomości automatycznej
sekretarce?
Emily pokręciła głową, aż zakołysał się jej długi
warkocz.
- Wiesz, że nie cierpię tych rzeczy. Język staje mi
kołkiem w ustach i nie mogę wykrztusić słowa.
Mogłabyś zadzwonić do mnie od czasu do czasu.
W ciągu ostatnich paru tygodni Susan wielokrotnie
DESZCZOWE POCAŁUNKI
73
miała ochotę to zrobić, rezygnowała jednak w obawie,
że siostra zasypie ją gradem pytań na temat Nate'a.
- Czy pracujesz do późna co wieczór?
- Właściwie to nie. - Susan spuściła wzrok.
- A więc musiałaś wypuszczać się gdzieś z Nate'em
Townsendem. - Emily nie dała jej czasu na odpowiedź,
lecz zaczęła natychmiast trajkotać jak sójka. - Nie
zdążyłam ci powiedzieć, Susan, że twój sąsiad wywarł
na nas ogromne wrażenie. Zachowywał się tak
cudownie w stosunku do Michelle, a ze sposobu,
w jaki na ciebie patrzył, widać, że jest tobą bardzo
zainteresowany. Nie, proszę, nie mów mi, żebym nie
wtykała nosa w nie swoje sprawy. Na miłość boską,
masz dwadzieścia osiem lat, a zegar biologiczny
nieubłaganie odmierza czas. Jeśli w ogóle masz zamiar
założyć rodzinę, to już najwyższa pora. I myślę, że nie
znajdziesz nikogo lepszego od Nate'a. Dlatego że...
Zamilkła, by złapać oddech, co Susan wykorzystała
natychmiast, by przerwać ten potok słów.
- Kawy?
Emily zamrugała oczyma, po czym skinęła głową.
- Nie słuchałaś w ogóle tego, co mówię, prawda?
- Ależ słuchałam.
- Ale nie s ł y s z a ł a ś ani słowa.
- Oczywiście, że słyszałam. Byłabym idiotką, nie
starając się złapać Nate'a Townsenda. Chcesz, żebym
go poślubiła, zanim stracę ostatnią szansę na macie
rzyństwo.
- Właśnie! - Emily była wyraźnie zadowolona, że
przekazała swą opinię w tak skuteczny sposób.
Michelle zaczęła się kręcić, Susan opuściła ją więc
na podłogę, by mogła sobie raczkować.
- No i co? - naciskała Emily. - Jakie jest twoje
zdanie na ten temat?
- Masz na myśli poślubienie Nate'a? Nic z tego
nie wyjdzie - odparła chłodno - z bardzo wielu
74
DESZCZOWE POCAŁUNKI
przyczyn, o których nie masz nawet pojęcia. Wyliczę
kilka, by zaspokoić twoją ciekawość. Najważniejszą
z nich jest moja kariera zawodowa, gdy tymczasem
on nie pracuje, a poza tym...
- Nate nie pracuje? - zdumiała się jej siostra. - Jak
może nie pracować? Przecież tu są bardzo drogie
mieszkania, a powiedziałaś mi, że to, w którym
mieszka Nate, jest prawie dwa razy większe od twojego.
Jak mógłby sobie na to pozwolić, gdyby nie pracował?
- Nie mam pojęcia.
Gdy wzrok Susan spoczął na Michelle, zapomniała
całkiem o Nacie. Ze zdumieniem zdała sobie sprawę,
jak bardzo za nią tęskniła. Wstała i wyjęła z kredensu
dwie filiżanki.
- Czy to kawa bezkofeinowa? - spytała Emily.
-
Nie.
- Nie nalewaj mi, proszę. Wyrzekłam się kofeiny
wiele lat temu.
- Rzeczywiście. - Susan powinna była o tym
pamiętać. Michelle przemaszerowała do niej na
czworakach przez całą kuchnię i chwytając się jej
koszuli nocnej, stanęła na nóżkach.
- Posłuchaj - powiedziała impulsywnie Susan,
schylając się, by wziąć małą na ręce. - Czemu nie
zostawisz Michelle ze mną? Wykorzystamy ten pora
nek, żeby się jeszcze lepiej poznać, a ty zrobisz
spokojnie zakupy.
- Susan? Czy mnie słuch nie myli? - spytała
kompletnie zaskoczona Emily po chwili milczenia.
- Zdawało mi się, iż zaproponowałaś z własnej,
nieprzymuszonej woli, że zaopiekujesz się Michelle?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Ranek był piękny, słoneczny i Susan, nie mogąc się
oprzeć, rozsunęła drzwi balkonowe, wpuszczając do
mieszkania słonawy powiew od Elliott Bay. Michelle,
siedząc na podłodze w kuchni z rondelkiem i drewnianą
łyżką w obu rączkach, demonstrowała beztrosko swoje
talenty muzyczne, bębniąc z entuzjazmem.
Gdy zadzwonił telefon, Susan była pewna, że
to Nate.
- Dzień dobry - powiedziała, zdmuchując włosy
z czoła. Nie upięła ich wiedząc, że Nate woli, gdy są
rozpuszczone. Tym razem nie próbowała okłamywać
samej siebie, szukając wymówek, dlaczego tak po
stąpiła.
- Dzień dobry - odpowiedział. - Czy odwiedził cię
znajomy perkusista?
- To specjalny gość. Myślę, że ma ochotę się
z tobą przywitać. Zaczekaj chwilę. - Susan odłożyła
słuchawkę i podniosła Michelle z podłogi. Trzymając
małą na biodrze, przysunęła słuchawkę do jej buzi.
Dziecko natychmiast zaczęło głośno gaworzyć.
- Myślę, że powiedziała ci dzień dobry - wyjaśniła
Susan.
- Michelle?
- A ile jeszcze innych dzieci składa mi wizyty?
- Ile jest panien Simmons?
- Tylko Emily i ja - odpowiedziała, śmiejąc się
cicho - ale wierz mi, my dwie wystarczymy dla
rodziców z nawiązką.
- Czy masz ochotę na większe towarzystwo?
75
76 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Pewnie. Jeśli przyniesiesz kruche ciasteczka,
stawiam ci kawę.
- Zrobiłaś świetny interes.
Odłożywszy słuchawkę, Susan zdała sobie sprawę,
jak skruszył się ostatnio jej opór, jeśli idzie o Nate'a.
Od czasu meczu baseballa przestała go unikać. Po
prostu nie miała serca tego robić, choć w głębi duszy
wiedziała, że jakikolwiek inny układ poza przyjaźnią
nie wchodzi w grę. Jednak mimo obaw od tamtego
popołudnia czuła się wciąż radosna i podniecona.
Przebywanie z Nate'em zwracało jej tę część młodości,
która jakoś umknęła. Widywała się z nim z przyjem
nością, choć zawsze gdy byli razem, mitygowała samą
siebie, że nie może to trwać wiecznie. Nate Townsend
był jak nieoczekiwany promyk słońca w pochmurny
dzień, wkrótce jednak znów zacznie padać deszcz.
Susan nie miała zamiaru się oszukiwać, że między
nimi mogłoby zaistnieć coś trwałego.
Gdy przyszedł Nate, radość jego i Michelle była
ogromna. Podniósł małą wysoko do góry, ona zaś
wyraziła swe zadowolenie głośnym piskiem.
- Gdzie Emily? - spytał.
- Robi zakupy. Będzie tu za jakąś godzinkę.
Niosąc na ręku wniebowziętą Michelle, Nate wszedł
do kuchni, gdzie Susan układała na talerzu ciasteczka
i nalewała kawę.
- Urosła przez ten czas, prawda?
- Czy to kolejny nowy ząbek? - spytał, zaglądając
małej do buzi.
- Chyba tak.
Nate objął ją wolnym ramieniem i uśmiechnął się
do niej. Spojrzenie jego jasnobłękitnych oczu do
prowadzało dziewczynę do szaleństwa.
- Masz rozpuszczone włosy - wyszeptał, pieszcząc
wzrokiem jej uniesioną twarz.
Skinęła głową, nie wiedząc, co na to powiedzieć,
DESZCZOWE POCAŁUNKI 77
choć dziesiątki wiarygodnych wymówek cisnęły jej się
na usta. Żadna z nich jednak nie była prawdziwa.
- To dla mnie?
Znów ledwie dostrzegalnie skinęła głową.
- Dziękuję - powiedział cicho, z twarzą tak
blisko jej twarzy, że słowa były niczym czuły po
całunek.
Ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi, Susan
przylgnęła do niego całym ciałem. Gdy ją pocałował,
rozpłynęła się z rozkoszy w jego ramionach.
Michelle uważała, że to bardzo zabawne mieć tak
blisko dwoje dorosłych. Wplotła palce we włosy
ciotki i szarpała tak długo, aż Susan była zmuszona
odsunąć się od Nate'a.
Nate delikatnie wyswobodził rączkę małej z włosów
Susan i pocałował dziewczynę jeszcze raz.
- Hmm - mruknął, podnosząc głowę. - Smakujesz
lepiej od wszystkich słodyczy, jakich kiedykolwiek
próbowałem.
Onieśmielona i nagle zawstydzona Susan zajęła się
rozstawianiem talerzyków na stole.
- Czy masz jakieś plany na dzisiejszy dzień? - spytał,
sadowiąc się na krześle z radośnie gaworzącą Michelle
na kolanach.
Dziewczynka była na razie bardzo zadowolona,
Susan wiedziała jednak z doświadczenia, że wkrótce
znudzi się i zapragnie powrócić na podłogę.
- Myślałam... że wpadnę do biura na jakąś go
dzinkę.
- A ja myślę, że nie - powiedział spokojnie.
- Co takiego?
- Zabieram cię. - Umilkł, przyglądając się uważnie
jej luźnym granatowym spodniom i śnieżnobiałemu
swetrowi. - Pewnie nie masz dżinsów?
- Właśnie że mam. - Wiedziała, że leżą gdzieś
w szafie, ale minęło już tyle lat, od kiedy miała je
78
DESZCZOWE POCAŁUNKI
ostatni raz na sobie. - Nie wiem tylko, czy będą
jeszcze na mnie dobre.
- Idź je przymierzyć.
- Po co? Co znów zaplanowałeś? O ile cię znam,
znajdę się wkrótce na szczycie Mount Rainier, patrząc
w przepaść i nie wiedząc nawet, jak się tam dostałam.
- Idziemy dziś puszczać latawca - oznajmił niedbale,
jak gdyby robili to niezliczoną ilość razy.
Susan sądziła, że się przesłyszała. Nate uwielbiał
tego rodzaju niespodzianki. Najpierw mecz baseballa
w środku dnia, a teraz latawce?
- Dobrze usłyszałaś, przestań więc wytrzeszczać
oczy.
- Ale... latawce... to dobre dla dzieci. Naprawdę,
Nate - mówiła z coraz większym przekonaniem - nie
mam latawca schowanego w szafle. Czy to nie rodzice
bawią się w ten sposób ze swymi dziećmi?
- Nie, to zabawa dla wszystkich. Czemu tak cię to
oburza? Dorośli też muszą mieć trochę rozrywki.
A o latawiec możesz się nie martwić. Zbudowałem
ogromny - czeka tylko na przetestowanie.
- Latawiec? - powtórzyła, walcząc z chęcią wybuch
nięcia śmiechem. Ostatni raz puszczała latawce, będąc
w szkole podstawowej...
Gdy Susan szperała w szafie w poszukiwaniu
dżinsów, wróciła Emily, by zabrać Michelle. Nate
wpuścił ją do mieszkania. Ponieważ drzwi do sypialni
były otwarte, Susan słyszała całą rozmowę. Wstrzymała
oddech, po trosze dlatego, że przybyło jej nieco
w biodrach od chwili, gdy miała na sobie dżinsy po
raz ostatni, a po trosze dlatego, że nigdy nie wiedziała,
z czym może wyskoczyć jej siostra.
Byłoby bardzo w stylu Emily zacząć wychwalać
zalety Susan jako potencjalnej żony. Na tę myśl mróz
przeszedł jej po kościach.
- Nate - usłyszała słowa siostry - to bardzo miło
DESZCZOWE POCAŁUNKI
79
z twojej strony, że zająłeś się Michelle. - Emily była
wyraźnie podniecona, o czym świadczył jej o oktawę
wyższy niż zwykle głos.
- Nie ma sprawy. Susan zaraz przyjdzie, mierzy
właśnie dżinsy. Wybieramy się do Gas Works Park
puszczać latawca.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Susan w dżinsach, puszczająca latawca? Chcesz
powiedzieć, że naprawdę się tam z tobą wybiera?
- Oczywiście, że tak. Czemu tak strasznie cię to
dziwi? - spytała Susan, wchodząc do pokoju.
Emily gapiła się na siostrę z otwartymi ustami,
całkiem zbita z tropu, następnie przeniosła wzrok na
Nate'a, potem znów na Susan.
Susan uświadomiła sobie, że musi wyglądać inaczej
niż zwykle w dżinsach i z rozpuszczonymi włosami,
ale z pewnością nie usprawiedliwiało to reakcji Emily.
- Emily? - pomachała dłonią przed twarzą siostry,
by sprowadzić ją z powrotem na ziemię.
- Och... zakupy mi się udały. Dostałam świeże
zioła, które były mi potrzebne. Bazylię, tymianek i...
trochę innych.
- To świetnie - powiedziała z entuzjazmem Susan,
próbując złagodzić nieco skandaliczną reakcję siostry.
- Michelle nie sprawiła najmniejszego kłopotu. Jeśli
będziesz kiedykolwiek chciała, bym się nią zajęła, po
prostu zadzwoń.
Oczy Emily omal nie wyskoczyły z orbit. Przełknęła
głośno ślinę i pokiwała głową.
- Dziękuję bardzo, nie omieszkam skorzystać.
Niebo jest tak błękitne jak oczy Nate'a, myślała
Susan, siedząc z brodą opartą na kolanach na bujnej,
zielonej trawie w parku. Latawiec trzepotał na wietrze,
on zaś gramolił się z jednego wzgórza na drugie,
pozwalając, by rześka bryza unosiła wielobarwną
8G DESZCZOWE POCAŁUNKI
konstrukcję w różne strony. Kończył się już wrzesień
i Susan nie sądziła, by zdarzyło się jeszcze wiele
takich przepięknych dni babiego lata.
Zamknęła oczy i rozkoszowała się słońcem. Jej
myśli ścigały się z latawcami, od których było aż
gęsto w tłumnie odwiedzanym parku. Odchyliła głowę
do tyłu i wybuchnęła radosnym śmiechem, bez żadnego
powodu, po prostu ciesząc się, że żyje.
- Jestem wykończony - powiedział Nate, osuwając
się na trawę obok niej.
- Gdzie twój latawiec?
- Oddałem dzieciakowi, który nie miał żadnego.
Susan uśmiechnęła się. To bardzo podobne do
Nate'a. Spędził wiele godzin, projektując i budując
latawiec, a teraz oddał go bez chwili namysłu.
- Prawdę mówiąc błagałem tego chłopaka na
kolanach, żeby go wziął ode mnie, zanim padnę
z wyczerpania. Nie daj sobie wmówić, że było inaczej.
Puszczanie latawców to ciężka praca.
Praca była tematem, którego Susan wolała nie
poruszać w rozmowach z Nate'em. Od początku był
z nią absolutnie szczery. Szczery i uczciwy. Dałaby
sobie głowę uciąć, że gdyby zaczęła go wypytywać na
temat jego pracy czy też jej braku, powiedziałby
prawdę.
Susan wychodziła z założenia, że to, czego o nim
nie wie, nie może jej zepsuć humoru. Nate wyraźnie
był człowiekiem zamożnym, nie trapiły go raczej
kłopoty finansowe. Ale Susan martwiło jego podejście
do życia. Traktował je jak jedną wielką przygodę. Ni
stąd, ni zowąd zmieniał zainteresowania, najważniejsza
była dla niego chwila obecna.
- Czemu się boczysz? - spytał. Przesunął piesz
czotliwie dłonią po jej szyi i ująwszy pod brodę,
przyciągnął jej twarz ku swojej. - Chyba dobrze się
bawisz?
DESZCZOWE POCAŁUNKI 81
Skinęła głową, nie będąc w stanie zaprzeczyć czemuś
tak oczywistemu.
- O co więc chodzi?
- O nic.
- Dobrze, że nie zostałaś adwokatem - powiedział
z figlarnym uśmiechem. - Nie umiałabyś wywieść
w pole ławy przysięgłych. - Nie dziw się tak. To
Emily powiedziała mi, że chciałaś iść na prawo.
Susan uśmiechnęła się po chwili wahania. Po
stanowiła nie psuć atmosfery tego cudownego popołud
nia swoimi wątpliwościami.
- Pocałuj mnie, Susan - szepnął. Spoważniał nagle,
zatapiając spojrzenie w jej oczach.
Zabrakło jej tchu. Rozejrzała się szybko dookoła,
rejestrując, że w parku jest mnóstwo ludzi.
- Nie - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie.
- Bez wykrętów. Chcę, żebyś mnie pocałowała bez
względu na to, ilu będzie widzów.
- Ale...
- Jeśli mnie nie pocałujesz, ja będę zmuszony
pocałować ciebie, a wtedy miej się na baczności...
Nie pozwalając mu skończyć, pochyliła się i delikat
nie musnęła wargami jego usta. Nawet to lekkie
dotknięcie spowodowało żywsze krążenie krwi w jej
żyłach. Magiczne właściwości tego mężczyzny powinny
być butelkowane i sprzedawane za ciężkie pieniądze.
Susan wiedziała, że byłaby pierwsza w kolejce.
- Czy zawsze jesteś taka skąpa? - spytał, gdy
szybko cofnęła głowę.
- W miejscach publicznych - tak.
Jego oczy znów się uśmiechały i Susan gotowa była
przysiąc, że mogłaby utonąć w jego spojrzeniu.
Odetchnął głęboko i zerwał się na równe nogi z godną
pozazdroszczenia sprężystością.
- Jestem okropnie głodny - oznajmił, wyciągając
do niej rękę i podnosząc ją. - Ale mam nadzieję, iż
82
DESZCZOWE POCAŁUNKI
zdajesz sobie sprawę - szepnął jej do ucha, obejmując
mocno w talii - że nie chodzi mi o jedzenie. Szaleję
za tobą, Susan Simmons. Trzeba coś wreszcie z tym
zrobić.
- Mam nadzieję, że nie przyszłam za wcześnie
- powiedziała Susan, wchodząc do mieszkania siostry
na Capitol Hill. Gdy Emily zadzwoniła, by zaprosić
ją na niedzielny obiad, Susan nie miała wątpliwości
co do jej intencji. Siostra umierała z chęci wyson
dowania jej na temat dobrze zapowiadającej się
znajomości z Nate'em Townsendem. Tydzień temu
Susan znalazłaby jakąś wymówkę. Jednakże spędziwszy
całą sobotę z Nate'em, była tak wytrącona z równo
wagi, że pragnęła porozmawiać z Emily, która
wydawała się bardziej kompetentna, jeśli idzie o dam-
sko-męskie sprawy.
- Jesteś punktualna jak zwykle - odrzekła Emily,
wychodząc z kuchni, by ją przywitać. Miała na sobie
długą spódnicę i mały fartuszek, długie włosy zaplotła
w warkocz, który spływał jej na plecy.
- Proszę - Susan wręczyła jej butelkę chardonnay,
mając nadzieję, że będzie pasowało do posiłku.
- Jak miło z twojej strony - powiedziała Emily,
prowadząc ją do kuchni. Mieszkała w starym domu,
zbudowanym na początku lat czterdziestych, z dużą
familijną kuchnią. Na bufecie tłoczyły się słoiki ze
świeżo pasteryzowanymi pomidorami. Na podłodze
w rogu stały inne przetwory, a na nich wiklinowy
kosz, pełen wysuszonych na słońcu pieluch. Nad
zlewem wisiał warkocz czosnku, a na parapecie Emily
prowadziła własną hodowlę roślin w skrzynkach.
- Cokolwiek przygotowałaś na obiad, pachnie
wspaniale.
- To zupa z soczewicy.
Emily otworzyła piekarnik i wyjęła z niego blaszkę.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
83
- Upiekłam świeżutką szarlotkę. Oczywiście użyłam
do niej jabłek hodowanych organicznie, nie musisz
się więc obawiać.
- Och, świetnie. - Dla Susan nie miało to większego
znaczenia. - A gdzie jest Michelle? - Nieobecność
taty i córki zrodziła w jej umyśle pewne podejrzenia.
Emily odwróciła się ze skruszoną miną i Susan
domyśliła się, że jej siostra zrobiła wszystko, by
spędzić z nią trochę czasu sam na sam. Bez wątpienia
zamierzała wycisnąć z niej jak najwięcej informacji
o Nacie. Nie znaczy to, że Susan miała wiele do
powiedzenia.
- Jak spędziliście dzień w parku?
Susan usiadła na stołku i przygotowała się duchowo
do krzyżowego ognia pytań.
- Wspaniale. Bawiliśmy się jak dzieci.
- Lubisz Nate'a, prawda?
Słowo „lubisz" było niedomówieniem roku. Na
przekór każdej uncji zdrowego rozsądku, Susan była
coraz bardziej zakochana w swym sąsiedzie. Wcale
tego nie chciała, po prostu nie mogła nic na tó poradzić.
- Owszem, lubię go - odpowiedziała po chwili
milczenia.
Emily zdawała się być po prostu zachwycona jej
wyznaniem.
- Tak właśnie myślałam - powiedziała, kiwając
głową. Przysunęła taboret bliżej do Susan i usiadła.
Nie lubiła, gdy jej ręce były bezczynne, sięgnęła więc
po szydełkową robótkę.
- Czekam. - Susan zaczynała tracić cierpliwość.
- Na co?
- Na wykład.
Emily uśmiechnęła się chytrze.
- Po prostu zbieram myśli. To ty zawsze byłaś
dobra w ocenie faktów. Ja miałam z tym mnóstwo
kłopotów.
84 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Świadectwa szkolne niewiele mają wspólnego
z prawdziwym życiem - przypomniała jej Susan. O ile
prostsze byłoby wszystko, gdyby mogła zajrzeć do
encyklopedii i wyczytać w niej, jak postępować
z Nate'em.
- Wiedziałam o tym, ale nie byłam pewna, czy
ty wiesz.
Być może Susan nie wiedziała o tym, póki nie
poznała swego sąsiada.
- Emily - powiedziała, czując, jak żołądek ściska
jej się ze zdenerwowania. - Muszę cię zapytać o coś...
ważnego. Skąd wiedziałaś, że kochasz Roberta? Co ci
podpowiedziało, że jesteście dla siebie stworzeni?
- Zdawała sobie sprawę, że praktycznie odkrywa
karty, ale dosyć już miała gry słów.
Siostra uśmiechnęła się łagodnie i przez chwilę
bawiła się kłębkiem włóczki.
- Podejrzewam, że nie spodoba ci się moja od
powiedź - wyszeptała wreszcie, marszcząc brwi. - To
stało się wtedy, gdy Robert pocałował mnie po raz
pierwszy.
Susan omal nie spadła z taboretu, przypominając
sobie swój pierwszy pocałunek z Nate'em.
- Jak to się stało?
- Podczas wycieczki w plener w deszczowy dzień
zatrzymaliśmy się, by chwilę odpocząć. Robert po
magał mi zdjąć plecak. Spojrzał mi w oczy, pochylił
się i pocałował mnie. - Westchnęła cicho na samo
wspomnienie. - Nie sądzę, by najpierw miał taki
zamiar, bo wyglądał później na wstrząśniętego.
- I co potem?
- Zdjął własny plecak i spytał, czy mam coś
przeciwko temu, że mnie pocałował. Oczywiście
powiedziałam, że bardzo mi się to podobało, usiadł
więc obok mnie i zrobił to po raz drugi, tyle że tym
razem nie było to muśnięcie warg, lecz prawdziwy
DESZCZOWE POCAŁUNKI
85
namiętny pocałunek. Gdy czułam jego wargi na swoich,
nie mogłam myśleć, nie mogłam oddychać, nie mogłam
się nawet poruszyć. Gdy wreszcie oderwaliśmy się od
siebie, drżałam jak liść osiki, bałam się nawet, że coś
jest ze mną nie w porządku.
- Czy nazwałabyś to... elektrycznością?
- Właśnie tak.
- I nigdy nie odczuwałaś czegoś podobnego w sto
sunku do mężczyzn, z którymi się umawiałaś?
- Nigdy.
Susan przesunęła dłonią po twarzy.
- Miałaś rację. Nie podoba mi się twoja odpowiedź.
Emily przerwała na chwilę szydełkowanie i przyjrzała
jej się badawczo.
- Nate cię pocałował i czułaś coś takiego?
- Jakby mnie poraził prąd - potwierdziła Susan.
- Och, Susan, moje biedactwo! - Emily poklepała
czule siostrę po ręku. - Nie wiesz, co robić, prawda?
- Nie mam pojęcia - odrzekła Susan z nieszczęśliwą
miną.
- Nie spodziewałaś się, że się kiedyś zakochasz, tak?
Susan pokręciła wolno głową. W dodatku nie
mogło jej się to przydarzyć w gorszym czasie.
W przyszłym tygodniu rozstrzygną się zapewne sprawy
awansu i wszystkie jej plany życiowe wezmą w łeb,
jeśli zaangażuje się uczuciowo. Nie wiedziała tylko,
czy druga strona też tego pragnie. Czuła się okropnie
zagubiona, przerażona tym, co dzieje się w jej
dotychczas tak prostym i uporządkowanym życiu.
- Myślisz o małżeństwie? - spytała bez ogródek
Emily.
- Małżeństwo - powtórzyła w zadumie Susan. Wyda
wało się naturalnym następstwem tego, że dwoje ludzi
zakochało się w sobie. Rzecz w tym, że wcale nie była
pewna, czy Nate odczuwa to samo co ona, a zwłaszcza
czy jest gotów zaangażować się w związek na całe życie.
86
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Wiedziała, że ona nie jest gotowa i na myśl o tym
wszystkim wpadała w straszliwe zdenerwowanie.
- Nie wiem... nie myślałam o małżeństwie - odparła.
- Nie rozmawialiśmy na ten temat. - Prawdę mówiąc,
nie planowali nawet regularnych spotkań.
- Wierz mi, jeśli pozostawisz temat małżeństwa
Nate'owi, nigdy nie wypłynie. Mężczyźni nie lubią
o tym mówić. Ta sprawa leży całkowicie w rękach
kobiet.
- Och, daj spokój...
- Kiedy to prawda. Od czasów, gdy Ewa skusiła
jabłkiem Adama, kobiecie przypada rola obłaskawienia
mężczyzny i nigdy nie jest to trudniejsze niż w chwili,
gdy trzeba go przekonać, że potrzebna mu żona.
- Ale przecież Robert z pewnością chciał się ożenić?
- Nie bądź głupia. Robert niczym się nie różni od
innych mężczyzn. Musiałam go przekonać, że właśnie
tego pragnie. W takiej sytuacji subtelność jest kluczem
do sukcesu. Innymi słowy, upolowałam Roberta,
zanim on mnie usidlił. - Przerwała szydełkowanie
i roześmiała się cicho z własnego żartu.
Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyła swego
szwagra, Susan była pewna, że rzucił zaledwie jedno
spojrzenie na jej siostrę, po czym padł na kolana,
prosząc ją o rękę. Zawsze było dla niej oczywiste, że
pasowali do siebie jak dwie połówki tego samego
jabłka, znacznie bardziej oczywiste niż to, czy Nate
jest dla niej odpowiednim mężczyzną.
- Nie wiem, Emily - powiedziała nerwowo. - Mam
kompletny mętlik w głowie. Co mnie tak pociąga
w tym facecie? Nie ma w tym odrobiny sensu! Czy
wiesz, co robiliśmy wczoraj po południu, po powrocie
z parku? - Nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej:
- Nate przyniósł gry komputerowe i graliśmy przez
cały wieczór. Trudno mi w to uwierzyć nawet w tej
chwili. Przecież to czysta strata czasu!
DESZCZOWE POCAŁUNKI
87
- Dobrze się bawiłaś?
Susan wolałaby uniknąć tego pytania. Śmiała się
tak, że aż ją bolały mięśnie brzucha. Rywalizowali ze
sobą, kto uzyska lepszy wynik i stosowali różne
niezbyt uczciwe metody, by sabotować się nawzajem.
Nate odkrył niezwykle wrażliwe miejsce za jej
uchem i zaczynał je całować w chwili, gdy miała go
przegonić w punktacji. Sprawiedliwości stało się jednak
zadość, bowiem Susan wkrótce odpłaciła mu pięknym
za nadobne, co doprowadziło skutecznie do przerwania
gry. Po chwili zapomnieli o niej, zająwszy się od
krywaniem siebie.
- Oboje się świetnie bawiliśmy.
- A podczas puszczania latawca?
- Wtedy też - przyznała z ociąganiem. - I na
meczu baseballa w czwartek również.
- Zabrał cię na mecz Mariners... w czwartek?
Przecież oni grali wczesnym popołudniem. Naprawdę
wyszłaś wcześniej z biura?
Susan kiwnęła głową, nie chcąc wdawać się w szcze
góły, jak to Nate faktycznie porwał ją siłą.
- Wracając do ciebie i Roberta... - próbowała
zmienić temat.
- Chcesz się dowiedzieć, w jaki sposób prze
konałam go, że chce się ożenić? To wcale nie
było trudne.
Dla Emily nie było, ale w przypadku Susan to
całkiem inna historia. Najgorsze że wcale nie miała
pewności, czy chce przekonać Nate'a. Tak czy owak,
przyda jej się to na przyszłość, a Emily była w tych
sprawach o wiele mądrzejsza. Wysłucha, co siostra
ma do powiedzenia, a zdecyduje się później.
- Pamiętasz stare przysłowie, że droga do serca
mężczyzny prowadzi przez żołądek? Jest bardzo
prawdziwe. Mężczyznom jedzenie kojarzy się z wygodą
i miłością - to ogólnie znany fakt.
88
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Wobec tego wpadłam w kłopoty - oznajmiła
stanowczo Susan. Na miłość boską, pomyślała, przecież
Nate gotuje tysiąc razy lepiej ode mnie. Jeśli nie
przyciągnie go domowym jedzeniem, pozostanie jej
jedyny atut - klasyczny profil.
- Nie przesadzaj. Twoje życie nie kończy się, zanim
się jeszcze zaczęło tylko dlatego, że nie potrafisz
ugotować obiadu z pięciu dań!
- Owszem, przekreśla to moje życie małżeńskie.
Nie potrafię nawet upitrasić zupy ani zrobić kanapki
i ty dobrze o tym wiesz!
- Susan, przestań umniejszać swoje zalety! Jesteś
bystra i ładna, a Nate będzie najszczęśliwszym
człowiekiem na ziemi, jeśli cię poślubi.
Teraz, gdy przeszły do rozważania problemu
małżeństwa, Susan miała mieszane uczucia.
- Nie... nie wiem, czy Nate nadaje się na męża
- powiedziała cicho. - Prawdę mówiąc, nie mam też
pewności co do siebie.
Emily wzruszyła ramionami, lekceważąc jej wątp
liwości.
- Zaczniemy od czegoś prostego, a potem przej
dziemy do rzeczy bardziej skomplikowanych.
- Czegoś prostego? Nie rozumiem.
- Ciasteczka - wyjaśniła Emily. - Nie ma na
świecie mężczyzny, który nie lubiłby domowych
ciasteczek. Jest w nich coś magicznego. Naprawdę
- dodała, widząc pełne wątpliwości spojrzenie Susan.
- Ciasteczka stwarzają atmosferę szczęścia rodzinnego.
Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale to prawda.
Mężczyzna nie potrafi oprzeć się kobiecie, która
piecze dla niego ciasteczka. Przypomina mu to matkę
i ogień trzaskający w kominku. - Emily umilkła
i westchnęła głęboko. - Jest również prawdą, że
mężczyźni walczą z tym uczuciem od pierwszej chwili.
- Jakim uczuciem?
DESZCZOWE POCAŁUNKI
89
- Zamiłowaniem do życia domowego. Pragną tego
i potrzebują, ale walczą z tym.
Susan zamyśliła się nad słowami siostry.
- Wracając do tego, co mówiłaś, Nate wspomniał,
że uwielbia ciasteczka czekoladowe.
- No widzisz?
Susan nie mogła uwierzyć, że porusza ten temat
z siostrą. W porządku, bawili się z Nate'em świetnie.
Wiele osób spędza ze sobą miło czas. Chętnie
przyznawała też, że czują do siebie pociąg fizyczny.
Ale czy to powód, by biec do najbliższego ołtarza?
Przez ostatnich kilka minut usiłowała rozsądnie
przedstawić sytuację siostrze, ale nim zdążyła się
połapać, Emily nakłoniła ją do rozmowy o małżeństwie
i wypieku domowych ciasteczek. W tym tempie zmusi
ją do wzięcia ślubu i zajścia w ciążę jeszcze w tym
tygodniu.
- Jak się udał obiad z siostrą? - spytał ją Nate
jeszcze tego samego wieczora. Spacerował wcześniej
po dzielnicy portowej Seattle i przyniósł jej stamtąd
prezent - wypolerowany przycisk na biurko, wykonany
z popiołu wyrzuconego przez wulkan Mount St.
Helens.
- Świetnie - odpowiedziała trochę za szybko.
- Miałyśmy wreszcie okazję poplotkować sobie.
Nate objął ją ciasno ramionami, przyciskając do
kuchennego bufetu.
- Tęskniłem za tobą.
Przełknęła z trudem ślinę i szepnęła, chwytając
oddech:
- Ja też za tobą tęskniłam.
Wplótł palce w jej włosy, odgarniając je z twarzy.
- Znów nie upięłaś włosów - szepnął z ustami przy
jej szyi.
- Tak... Emily też woli mnie w tym uczesaniu.
90 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Mówienie sprawiało jej trudność, kolana miała
miękkie jak z waty, silne postanowienie diabli wzięli.
Po rozmowie z Emily Susan zdecydowała, że chwilowo
ochłodzi nieco relacje z Nate'em. Wszystko działo się
zbyt szybko.
Gdy zaczął delikatnie całować pachnące zagłębienie
w jej szyi, mogła już tylko walczyć o utrzymanie
pozycji pionowej. Oparłszy ręce o jego klatkę piersiową,
spróbowała go odepchnąć i uwolnić się z objęć. Ale
gdy jego wargi powędrowały w górę, zostawiając na
jej szyi wilgotny ślad pocałunków, zaniechała oporu.
Powoli sunął ustami po policzku, wzdłuż szczęki,
przedłużając oczekiwanie na nieuniknioną chwilę, aż
Susan ledwie mogła się utrzymać na nogach.
Gdy wreszcie dotarł do ust, obojgu wyrwało się
z piersi głębokie westchnienie, wzbierała w nich
gwałtownie fala pożądania. Całował ją zachłannie,
po czym przygryzł zębami jej dolną wargę, wywołując
nową falę przejmujących doznań.
Gdy Nate wyszedł od niej, Susan dygotała wciąż
jak w gorączce. Nim rozszyfrowała własne intencje,
znalazła się w kuchni. Przez dłuższą chwilę wpatrywała
się w telefon. Zmobilizowała całą odwagę, by za
dzwonić do Emily. Odetchnęła głęboko, by się uspokoić
i wykręciła numer siostry.
- Emily - powiedziała, gdy siostra podniosła
słuchawkę - czy masz może przepis na czekoladowe
ciasteczka?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Przepis na ciasteczka czekoladowe spoczywał ukryty
w kuchennej szufladzie. Impuls, by je upiec, minął
tak szybko, jak się pojawił, zastąpiła go z powrotem
zdolność chłodnego rozumowania.
W poniedziałek rano, siedząc w biurze, Susan
uświadomiła sobie, że znalazła się na krawędzi
szaleństwa. Stanowisko wiceprezesa znajdowało się
niemal w zasięgu jej ręki, pracowała na ten awans
zbyt długo i ciężko, by pozwolić, żeby przeszedł jej
obok nosa tylko dlatego, że kolana się pod nią
uginały, gdy całował ją Nate Townsend. Dopuszczenie
nawet w myślach czegoś więcej niż tylko przyjaźni
było... jak amputowanie całej ręki z powodu zadry za
paznokciem.
- Rozmowa do pani na pierwszej linii - zaanon
sowała panna Brooks. Umilkła, po czym dodała po
chwili: - To chyba ten sympatyczny młody człowiek,
który wpadł tu w zeszłym tygodniu.
Nate. Susan zdecydowanym ruchem podniosła
słuchawkę.
- Słucham, mówi Susan Simmons.
- Dzień dobry, moja piękna.
- Witaj, Nate - rzekła oficjalnie. - Czym mogę ci
służyć?
- To pytanie samo nasuwa odpowiedź - zachichotał.
- Uwierz mi, kochanie, wcale nie chcesz tego wiedzieć.
- Nate - powiedziała cicho, zaciskając mocno
powieki. - Proszę cię. Naprawdę jestem zajęta. Czego
chcesz?
91
92
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Poza twoim ciałem?
- Lepiej skończmy tę rozmowę... - jęknęła do
słuchawki.
- Dobrze, już dobrze, przepraszam. Właśnie się
obudziłem i leżałem, myśląc o tym, jak cudownie
byłoby uciec z miasta na cały dzień. Może dasz się
namówić na przejażdżkę nad ocean? Moglibyśmy
szukać małży, zbudować zamek z piasku, a potem
rozpalić ognisko i śpiewać przy nim ulubione piosenki.
- Jeśli cię to interesuje, jestem na nogach od kilku
godzin. I ponieważ zdajesz się o tym zupełnie nie
pamiętać - mam pracę, bardzo ważną pracę. Przynaj
mniej dla mnie. Może mi wreszcie powiesz w jakim
celu dzwonisz?
- Zapraszam cię na lunch.
- Dziś nie mogę. Mam umówione spotkanie.
- Trudno. - Westchnął, wyraźnie rozczarowany.
- A co powiesz na kolację we dwoje?
- Pracuję dziś do późna i miałam zamiar po coś
posłać. Mimo to dziękuję za zaproszenie.
- Susan - powiedział niecierpliwie - czy znów
musimy przez to przechodzić? Powinnaś już wiedzieć,
że unikanie mnie na nic się nie zda.
- Posłuchaj, Nate, naprawdę jestem zajęta. Może
powinniśmy skończyć tę rozmowę kiedy indziej.
- Na przykład w przyszłym roku? Znam cię już
nieźle, będziesz chowała głowę w piasek przez następ
nych piętnaście lat, jeśli nie przyjdę i cię nie pogonię.
Przysięgam, że nigdy nie znałem bardziej upartej
kobiety.
- Do widzenia, Nate.
- A co z kolacją, Susan? - nalegał. - Daj się
namówić. Mamy mnóstwo spraw do omówienia.
- Nie. Wcale nie skłamałam, mam mnóstwo pracy.
Nie mogę dziś wypuszczać się nigdzie w ciągu dnia
ani wieczorem.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 93
- Au! - wykrzyknął Nate. - To boli!
- Być może trafiłam w czułe miejsce.
Nastąpiła chwila milczenia.
- Może - powiedział w zamyśleniu. - Zanim jednak
odłożysz słuchawkę, chciałbym wiedzieć, kiedy się
zobaczymy.
Susan pochyliła się i zajrzała do kalendarza.
- Co powiesz na lunch w czwartek?
- Dobrze, zobaczymy się w czwartek w południe.
Przez dłuższy czas po odłożeniu słuchawki Susan
trzymała na niej rękę. Szalony pomysł spędzenia
popołudnia z Nate'em na plaży wydał jej się niezwykle
zachęcający. Strach pomyśleć, jaki wpływ miał ten
człowiek na jej myśli. Stawiał jej karierę zawodową
pod znakiem zapytania.
W godzinę później panna Brooks zapukała lekko
do drzwi jej gabinetu z ogromnym bukietem czer
wonych róż w ręku.
- Przysłano je przed chwilą.
- Dla mnie? - Z pewnością to jakaś pomyłka. Nikt
nigdy nie miał powodu by przysłać jej kwiaty.
- Na kopercie jest pani nazwisko - poinformowała
ją sekretarka. Znalazła kopertę i podała Susan.
Susan przeczytała liścik dopiero po wyjściu panny
Brooks z pokoju. Róże przysłał Nate z przeprosinami,
że przeszkodził w porannej pracy. Przyznał jej rację,
że to nie czas na rozrywkę. Podpisał: „Z wyrazami
miłości, Nate." Zamknąwszy oczy, Susan przycisnęła
liścik do piersi i usiłowała uspokoić wzburzone uczucia.
Gdyby przestał być taki cudowny, wszystko stałoby
się łatwiejsze.
Tak się złożyło, że skończyła pracę tego wieczora
wcześniej, niż planowała i wróciła do domu tuż po
siódmej. Mieszkanie było ciemne i puste, ale przecież
wyglądało tak zawsze i nie mogła zrozumieć, dlaczego
tym razem miało to dla niej takie znaczenie. A miało!
94
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Dopiero gdy stanęła przed drzwiami Nate'a i zapu
kała do nich, uświadomiła sobie, jak impulsywnie się
zachowuje, odkąd go poznała. Ze wszystkich sił starała
się go unikać, a jednocześnie nic z tego nie wychodziło.
- Susan! - zawołał, otworzywszy drzwi. - Co za
miła niespodzianka!
- Chciałam... chciałam ci tylko podziękować za
kwiaty... i przeprosić za to, że byłam kąśliwa jak osa.
Poniedziałkowy ranek nie jest moją najulubieńszą
porą dnia.
Uśmiechnięty, oparł się o framugę drzwi, krzyżując
ramiona na szerokiej piersi.
- Jeśli idzie o ścisłość, to ja jestem winien ci
przeprosiny. Nie powinienem był dzwonić rano.
Zachowałem się egoistycznie i bezmyślnie. Miałaś
ważną pracę, poza tym to dla ciebie dni pełne napięcia.
Mówiłaś mi chyba, że sprawa awansu zadecyduje się
w ciągu tygodnia lub dwóch.
Susan skinęła twierdząco głową.
- Może trudno w to uwierzyć, ale nie chcę powie
dzieć ani zrobić nic, co mogłoby ci w tym przeszkodzić.
Jesteś bardzo oddaną, sumienną pracownicą i za
sługujesz, by zostać pierwszą kobietą na stanowisku
wiceprezesa H&J Lima.
- Jeśli dostanę awans - powiedziała, patrząc na
niego badawczo - wiele się między nami zmieni.
Nie... nie będę miała zbyt dużo wolnego czasu.
- Chodzi ci o to, że nie będziesz mogła się
wypuszczać tak często? - spytał, uśmiechając się
zmysłowo. Żartował sobie z niej powtarzając słowa,
które wypowiedziała rano.
- Właśnie.
- Mogę to zaakceptować. Tylko... - zawahał się.
- Tak? - Nate miał zmarszczone brwi, co było do
niego zupełnie niepodobne. Zwykle na wargach gościł
mu szelmowski uśmiech. - Co chciałeś powiedzieć?
DESZCZOWE POCAŁUNKI 95
- Pragnę, żeby spełniły się twoje marzenia i byś
osiągnęła wszystko, co sobie zaplanowałaś, ale na tej
drodze czeka na ciebie wiele pułapek, na które musisz
uważać.
Teraz ona zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy
rozumie, co Nate ma na myśli.
- Chodzi mi wyłącznie o to, by sprawa wice-
prezesury nie przysłoniła ci tego, kim jesteś. A co
jeszcze ważniejsze - policz koszty. - Z tymi słowy
postąpił krok do przodu, spojrzał jej gniewnie w oczy
i pocałował lekko w usta, po czym cofnął się niechętnie.
Susan wahała się zaledwie przez sekundę, następnie
rzuciła mu się w ramiona, jak gdyby to było po
prostu jej miejsce na ziemi. Nawet teraz nie miała
pewności, czy zrozumiała, o czym Nate mówił, ale
bez wątpienia w jego głosie brzmiała niekłamana
czułość. Później, w domu, gdy wróciła jasność myśli
i przestał działać czar jego dotyku, zastanawiała się
nad samymi słowami.
Nate, prosił ją by nie zapomniała, kim jest. A kim
ona jest?. Nasuwały się różne odpowiedzi. Jest Susan
Simmons, przyszłym wiceprezesem do spraw mar
ketingu największej w kraju firmy produkującej
artykuły sportowe. Jest córką, siostrą, ciotką... I nagle
spłynęło na nią objawienie. Jest kobietą. O to
właśnie chodziło Nate'owi. To usiłowała powiedzieć
jej w niedzielę Emily. Od czasu, gdy postawiła sobie
życiowe cele, poświęciła się całkowicie karierze zawo
dowej, zapominając o swej kobiecości. Teraz nadszedł
czas, by dopuścić do głosu tę część jej natury.
Następnego wieczora po pracy Susan, pochylona
nad kuchennym bufetem, szarpała się z ciężkim
mikserem, usiłując wydobyć go z solidnego tek
turowego pudła. Obliczyła, że według przepisu Emily
96
DESZCZOWE POCAŁUNKI
powinno wyjść jej trzy tuziny ciasteczek. Po wizycie
w sklepie spożywczym, następnie w sklepie gos
podarstwa domowego, gdzie kupiła mikser, specjalną
folię do pieczenia i różne miarki, jedno ciasteczko
będzie ją kosztowało cztery dolary siedemdziesiąt
dwa centy.
Cholerna cena. Postawiła sobie za punkt honoru,
by udowodnić coś ważnego - choć nie była całkiem
pewna, co! Nie uwierzyła w teorię siostry, że ciasteczka
kojarzą się mężczyznom z ciepłem ogniska domowego
i miłością, niemniej postanowiła spróbować. Może
chciała udowodnić coś sobie samej. Wiedziała jedynie,
że odczuwa nieprzepartą potrzebę, by upiec czekola
dowe ciasteczka.
Emily bardzo chętnie służyła jej przepisem, a teraz
Susan zastanawiała się, czy pieczenie ciasteczek jest
bardzo trudne.
Nie bardzo, skonstatowała w dwadzieścia minut
później, gdy rozłożyła już wszystkie potrzebne produkty
na blacie kuchennym. Użyła starej bluzki w charakterze
fartuszka, zawiązując rękawy z tyłu w talii. Emily
zawsze tak robiła, musi to więc być ważne.
Automatyczny mikser idealnie ubijał masło z cuk
rem. Susan, nadzwyczaj z siebie dumna, rozbiła jajka
o brzeg misy ze zręcznością, której mógłby jej
pozazdrościć francuski mistrz kuchni.
- Cholera! - wykrzyknęła, gdy połówka skorupki
wpadła pomiędzy obracające się nożyki. Patrzyła
bezradnie, jak kruszą ją na tysiąc mikroskopijnych
drobinek. Wzruszywszy ramionami, pomyślała, że
dodatkowe proteiny - a może wapno? - nikomu nie
zaszkodzą.
Wsunęła nową błyszczącą folię z ciastkami do
uprzednio nagrzanego piekarnika, zamknęła drzwiczki
i nastawiła wyłącznik czasowy na dwanaście minut.
Oblizawszy palec, musiała przyznać, że ciasto jest
DESZCZOWE POCAŁUNKI
97
całkiem smaczne. Przynajmniej tak dobre, jak u Emily,
a może nawet ciutkę lepsze.
Ogromnie dumna, że wszystko poszło jej jak
z płatka, nalała sobie kawy i usiadła przy stole
z wieczorną gazetą.
Po kilku minutach poczuła zapach dymu. Odłożyła
gazetę, podejrzliwie pociągając nosem. Niemożliwe,
żeby to były jej ciasteczka - piekły się nie dłużej niż
pięć minut. Żeby jednak mieć całkiem spokojne
sumienie, wzięła z bufetu sciereczkę i otworzyła
drzwiczki piekarnika.
Buchnęły na nią kłęby dymu i płomienie. Jęknęła
z przerażenia i rzuciwszy sciereczkę, zaczęła krzyczeć
na cały głos:
- Pożar, pożar!
Włączył się alarm przeciwpożarowy i mogłaby
przysiąc, że nie słyszała w swoim życiu bardziej
przeraźliwego dźwięku. Rzuciła się jak szalona do
drzwi i otworzyła je, by dać ujście dymowi. Następnie
podbiegła do stołu, chwyciła filiżankę z kawą i chlus
nęła nią do środka piekarnika. Kaszląc okropnie,
zatrzasnęła drzwiczki.
- Susan! - Przerażony Nate wpadł do jej mieszkania.
- Spowodowałam pożar - usiłowała przekrzyczeć
ogłuszający sygnał alarmu.
- Co się pali?
- Piekarnik! - Odsunęła się na bok i zakryła twarz
rękami, nie chcąc patrzeć.
Po kilku minutach Nate trzymał ją w ramionach.
Dwa sczerniałe arkusze folii ze zwęglonymi ciastecz
kami leżały w zlewie.
- Nic ci się nie stało?
Udało jej się pokręcić przecząco głową.
- Nie oparzyłaś się?
- Nie - wykrztusiła - nie mam nawet jednego
pęcherzyka.
98 DESZCZOWE POCAŁUNKI
Odgarnął delikatnie włosy z jej twarzy i odetchnął
głęboko z ulgą.
- Całe szczęście. Teraz powiedz mi, w jaki sposób
powstał ogień.
- Nie wiem - odrzekła ponuro. - Ja... zrobiłam
wszystko według przepisu, ale gdy włożyłam ciasteczka
do piekarnika... zaczęły się palić.
- To nie wina ciasteczek - sprostował. - Winowaj
czynią jest folia do pieczenia. Była chyba nowa i...
ach, zapomniałaś usunąć papier z zewnętrznej strony.
- O Boże! - szepnęła, a słowo to rozpłynęło się
w łkaniu.
- Susan, nie ma powodu do płaczu. Zwykła
pomyłka. Usiądź tutaj. - Posadził ją ostrożnie na
krześle kuchennym i ukląkł przed nią, ujmując jej
dłonie i rozcierając je. - To naprawdę nie żadna
katastrofa.
- Wiem. - Wciąż jednak nie mogła powstrzymać
łez. - Nic nie rozumiesz. To był rodzaj testu...
- Testu?
- Tak. Emily twierdzi, że mężczyźni uwielbiają
ciasteczka... i postanowiłam upiec je dla ciebie. - Nie
zacytowała już opinii Emily, że mężczyźni kochają
kobiety, które pieką ciasteczka. - Nie potrafię
gotować... spowodowałam pożar... wrzuciłam kawałek
skorupki do ciasta... i nie wyjęłam jej... i nie miałam
zamiaru nikomu się do tego przyznać.
Jej wyznanie musiało wstrząsnąć Natem, wstał
bowiem i wyszedł z pokoju. Ukrywszy twarz w dło
niach, Susan próbowała jakoś się pozbierać. Po chwili
Nate wrócił z pudełkiem chusteczek jednorazowych.
Podniósł ją bez wysiłku i posadził sobie na kolanach.
- Dobra, a teraz wyjaśnij mi wszystko.
Wytarła twarz chusteczką, czując się głupio z po
wodu swej reakcji. I co z tego, że spaliła parę arkuszy
folii wraz z czekoladowymi ciasteczkami.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
99
- Co mam ci wyjaśnić?
- Opinię na temat mężczyzn lubiących ciasteczka.
Czy chciałaś mi coś udowodnić?
- Właściwie chodziło mi o Emily - wyszeptała.
- Przecież powiedziałaś, że piekłaś je dla mnie.
- Tak. Wczoraj przestrzegłeś mnie, żebym nie
zapomniała, kim jestem, żebym się odnalazła i...
myślę, że ta nagła chęć upieczenia czegokolwiek była
reakcją na twoją uwagę. Możesz mi wierzyć, po
dzisiejszym dniu zdałam sobie sprawę, że w kuchni
nigdy nie będę warta złamanego szeląga.
- Nie przypominam sobie, bym ci sugerował
"odnalezienie się" w kuchni - powiedział zakłopotany
Nate.
- No, Emily też ma w tym swój udział - przyznała.
- To ona dała mi przepis. Moja siostra chyba wierzy,
że kobieta może zmusić mężczyznę, by zaprzedał jej
serce i duszę, jeśli potrafi piec czekoladowe ciasteczka.
- A ty pragniesz mego serca i duszy?
- Oczywiście, że nie! Nie bądź śmieszny.
Zawahał się przez moment i zdawał się rozważać
jej słowa.
- Czy byłoby to dla ciebie zaskoczeniem, gdybym
wyznał, że ja pragnę twego serca i duszy?
Susan ledwie go słuchała. Nie była w nastroju do
takich rozmów. Udowodniła właśnie, jak beznadziejnie
spisuje się w kuchni. Braki w tej dziedzinie nigdy
dotąd specjalnie jej nie martwiły. Teraz uczyniła
autentyczny wysiłek i wszystko spaliło na panewce.
- Coś musiało się poplątać w moich genach
- mruknęła w zadumie. - Z pewnością. Nie umiem
gotować, nie umiem szyć, nie potrafię odróżnić drutu
do robótek ręcznych od szydełka. Obce mi są rzeczy,
które... normalni ludzie kojarzą z płcią żeńską.
- Susan! - Zrobił niezadowoloną minę. - Czy
słyszałaś, o co cię pytałem?
100
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Pokręciła przecząco głową. Rozumiała wszystko
doskonale. Niektóre kobiety to mają, a inne nie.
Niestety należała do tej drugiej kategorii.
- Powiedziałem ci coś ważnego. Widzę jednak, że
mnie zmuszasz, bym wyraził to bez słów. - Ująwszy
twarz Susan w dłonie, Nate zbliżył usta do jej warg.
Tym razem jej nie pocałował. Wilgotnym gorącym
koniuszkiem języka obrysował kształt jej ust. Wszystkie
przygnębiające myśli rozwiały się w mgnieniu oka
i odpłynęły w nieznane. Przestała myśleć, przestała
oddychać, wszystko straciło znaczenie poza tym, że
tulił ją w ramionach. Ogień w piekarniku był niczym
w porównaniu z ogniem, który Nate rozpalił w jej
ciele. Nie panując nad sobą, zarzuciła mu ręce na szyję
i przylgnęła z całej siły wargami do jego warg, poddając
się bez reszty uczuciom, które w niej wzbudzał.
Otworzyła się dla niego, obiecując wszystko, czego
zapragnie. Jego język odnalazł drogę do jej ust, z których
wydarł się jęk rozkoszy. Nate zadrżał. Zdała sobie
sprawę, że jej reakcja była zarazem niewinna i zmysłowa,
niewprawna i bezwiedna, lecz pełna pożądania.
- A widzisz! - szepnął, wspierając się czołem o jej
czoło i oddychając ciężko. Głos mu się łamał.
Zabrzmiało to tak, jak gdyby te słowa wyjaśniały
wszystko. Susan powoli otworzyła oczy i zaczerpnęła
powietrza, próbując uspokoić oddech.
Zanurzył palce w jej włosach i znów ją pocałował.
Dłonie Susan powędrowały ku szyi Nate'a, przesunęły
się po ramionach i wzdłuż rąk. Jej dotyk sprawił mu
wyraźną przyjemność, zamruczał coś bowiem cicho
i jeszcze mocniej wpił się w jej wargi.
- Niestety, chyba nie jesteś jeszcze gotowa, by to
usłyszeć - powiedział czule.
- Co usłyszeć? - spytała, gdy mogła wreszcie
wydobyć z siebie głos.
- To, co ci powiedziałem.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 101
- Co mianowicie? - Uniosła brwi.
- Zapomnij o ciasteczkach. Jesteś bardziej niż
wystarczająco kobieca dla każdego mężczyzny.
Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co mu
chodzi.
- Nigdy ci nie mówiłem, byś sprawdzała, kim
jesteś. Sugerowałem wyłącznie, byś nie straciła własnej
osobowości. Życiowe cele - w porządku, trzeba je
mieć, ale powinnaś zrobić rachunek kosztów.
- Och! - Myśli wciąż jej się gmatwały, nie docierało
do niej właściwe znaczenie słów.
- Nic ci nie będzie? - spytał, przesuwając piesz
czotliwie koniuszkami palców po jej policzku i zamy
kając pocałunkiem jej oczy.
Pokręciła z trudem głową.
- John Hammer pragnie panią natychmiast widzieć
- poinformowała panna Brooks Susan, gdy weszła do
biura w czwartek rano.
Serce podeszło dziewczynie do gardła. Na ten dzień
czekała pięć długich lat.
- Czy powiedział w jakiej sprawie? - spytała, usiłując
zachować spokój przynajmniej na zewnątrz.
- Nie - odrzekła sekretarka. - Poprosił mnie tylko,
bym przekazała, że chciałby się z panią widzieć
w porze wygodnej dla pani.
Susan osunęła się na miękkie siedzenie fotela. Oparła
łokcie na biurku i ukryła twarz w dłoniach, próbując
uporządkować poplątane myśli.
- W porze wygodnej dla mnie - powtórzyła szeptem.
- Nie dostałam awansu. Wiedziałam, że tak będzie.
- Susan - powiedziała surowo sekretarka, zwracając
się do niej po imieniu, co się mgdy przedtem nie
zdarzyło. - Myślę, że wyciągasz pochopne wnioski.
Susan spojrzała na nią, zirytowana jej niedomyśl-
nością.
102
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Gdyby miał zamiar mianować mnie wiceprezesem,
zaprosiłby do siebie późnym popołudniem. Zawsze
tak postępuje. Następnie palnąłby mówkę, jakim to
jestem lojalnym pracownikiem, cennym nabytkiem
dla firmy itd., itp. To, że chce ze mną mówić teraz,
oznacza... Cóż, wie pani, co to oznacza.
- Jestem pewna, że się mylisz - odrzekła spokojnie
panna Brooks. - Proponuję, byś się pozbierała i poszła
do Johna Hammera, zanim się rozmyśli.
Susan wstała i wyprostowała się. Ze zdenerwowania
miała straszliwe kurcze żołądka, nie mogła opanować
drżenia rąk.
- Połam nogi, dziecko - uśmiechnęła się panna
Brooks i uniosła kciuk do góry.
John Hammer wstał, gdy ją zaanonsowano. Susan
weszła do gabinetu i natychmiast zauważyła, że jej
dwaj rywale nie zostali wezwani. Prezes uśmiechnął
się życzliwie i wskazał krzesło. Susan przycupnęła na
brzeżku, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo
jest zdenerwowana.
- Dzień dobry, Susan... - uśmiechnął się łagodnie
John Hammer.
- I co? - Eleanor Brooks patrzyła w napięciu, jak
Susanna powoli sadowi się przy biurku. - Co się
stało? - spytała po raz drugi. - Nie siedź tak. Mów coś.
Susan powoli przeniosła wzrok z telefonu na
sekretarkę. Potem zaśmiała się cicho. Nie mogła się
powstrzymać, chichotała jak szalona, zasłoniła więc
usta obiema rękami. Gdy była już w stanie mówić,
otarła łzy, spływające po policzkach.
- Po pierwsze, zapytał mnie, czy zechciałabym
przenieść się do innego gabinetu na czas malowania
mojego?
- Co takiego?
Susan pomyślała, że gdy John Hammer zadał jej to
DESZCZOWE POCAŁUNKI
103
pytanie, musiała wyglądać tak jak panna Brooks
w tej chwili.
- Moja pierwsza reakcja była identyczna. Nie
zrozumiałam, o co mu chodzi. Wyjaśnił mi, że ma
zamiar urządzić na nowo mój gabinet, żeby był
godny wiceprezesa do spraw marketingu.
- Dostałaś awans? - Eleanor Brooks klasnęła
w dłonie z nie ukrywaną radością.
- Dostałam! - powiedziała cicho Susan, zamykając
oczy. - Naprawdę dostałam.
- Gratuluję.
- Dziękuję, bardzo dziękuję. - Sięgnęła po słuchaw
kę telefonu. Musi podzielić się nowiną z Nate'em.
Zaledwie dwa dni temu powiedział, że powinna dążyć
do spełnienia swych marzeń, a już dziś wszystko
ułożyło się po jej myśli.
Telefon w jego mieszkaniu nie odpowiadał, odłożyła
więc słuchawkę, bardzo zawiedziona. Odczuwała
nieprzepartą potrzebę porozmawiania z nim, próbo
wała więc co pół godziny, aż wreszcie pomyślała, że
za chwilę zwariuje.
Pogrążyła się w pracy, którą przerwała jej w południe
sekretarka, mówiąc, że przyszła osoba, z którą była
umówiona na lunch.
- Niech wejdzie tutaj - mruknęła zirytowana.
Ku jej zdumieniu, do gabinetu wszedł Nate i klapnął
w fotelu naprzeciwko biurka.
- Nate! - wykrzyknęła, zrywając się na równe
nogi. - Próbuję się z tobą połączyć przez cały ranek.
Co ty tu robisz?
- Idziemy razem na lunch, zapomniałaś?
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Nate - Susan obeszła biurko i stanęła przed nim.
- John Hammer wezwał mnie rano do siebie. - Z pod
niecenia brakowało jej tchu. - Dostałam awans. Masz
przed sobą wiceprezesa firmy H&J Lima.
Przez chwilę Nate się nie odzywał. Potem spytał
powoli, z namysłem, jak gdyby nie był pewien, czy
słuch go nie myli:
- Dostałaś awans?
- Tak! - potwierdziła radośnie. -Tak!
- Naprawdę dopięłaś swego? - Oczy Nate'a roz
szerzyły się z podziwu.
Susan entuzjastycznie pokiwała głową z taką
gwałtownością, że omal nie zwichnęła sobie szyi.
Odrzucając głowę do tyłu, Nate wydał okrzyk, od
którego strop znalazł się w niebezpieczeństwie. Na
stępnie opasał ją ramionami w talii, podniósł i zaczął
z nią wirować, pokrzykując radośnie.
Susan nigdy w życiu nie odczuwała głębszej radości.
Awans wydawał jej się nierealny, póki nie podzieliła
się wiadomością z Nate'em. To on był pierwszą
osobą, której pragnęła o tym powiedzieć. Stał się
ośrodkiem jej życia i nadszedł czas, by się przyznać,
że się w nim zakochała.
Nie posiadając się ze szczęścia, uśmiechnęła się do
niego i impulsywnie zanurzyła palce w jego włosach.
Pocałowała go drżącymi wargami, a potem spojrzała
mu z uśmiechem w oczy. Przeniosła spojrzenie na
jego zmysłowe usta, pochyliła się i przywarła do jego
warg w namiętnym pocałunku.
104
DESZCZOWE POCAŁUNKI
105
- Susan - powiedział zdławionym głosem Nate
- co ty ze mną wyrabiasz!
Dygocąc z podniecenia, rozchyliła usta. Chciała,
by ją całował tak, jak ostatnio, by zabrakło jej tchu.
Był to najszczęśliwszy moment w jej życiu, a poczucie
szczęścia tylko częściowo wiązało się z awansem.
Najważniejszy okazał się Nate i miłość, którą do
niego czuła.
Ktoś zakasłał nerwowo za ich plecami. Nate
przestał ją całować i spojrzał ze zniecierpliwieniem
w stronę drzwi.
- Panno Simmons - uśmiechnęła się szeroko
sekretarka.
- Tak? - Susan oderwała się od Nate'a i przygładziła
włosy, usiłując odzyskać swój kierowniczy autorytet.
- Wychodzę. Zastąpi mnie panna Andrews.
- Dziękuję, panno Brooks - w głosie Nate'a
brzmiało zniecierpliwienie.
Susan posłała mu karcące spojrzenie.
- My... ja idę teraz na lunch.
- Powiem pannie Andrews.
- Po południu chciałabym zwołać zebranie pracow
ników i powiadomić ich o awansie.
Eleanor Brooks skinęła głową, ale oczy jej się
śmiały, gdy popatrzyła na Nate'a.
- Wszyscy chyba już się domyślili po... hałasie,
który dobiegał z pani gabinetu kilka minut temu.
- Rozumiem.
- Nie ma pracownika, który by się nie cieszył
z pani sukcesu.
- Hm, ja widzę dwóch... - powiedziała cicho Susan,
pamiętając o swoich byłych rywalach.
Sekretarka zamknęła za sobą drzwi i w tej samej
chwili Nate pochwycił Susan w ramiona.
- W którym miejscu skończyliśmy?
- Wychodziliśmy właśnie na lunch.
106
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Ja przypominam sobie coś zupełnie innego
- nachmurzył się Nate.
Susan roześmiała się i uścisnęła go mocno, przepeł
niona coraz większą miłością.
- Myślę, że oboje trochę się zapomnieliśmy. - Od
sunąwszy się od niego, sięgnęła po torebkę i przewiesiła
ją przez ramię. - Jesteś gotów?
- Dla ciebie zawsze do usług. - Ale jego namiętne
spojrzenie mówiło, że miał na myśli coś innego
niż lunch.
Susan poczuła, że się czerwieni.
- Nate - szepnęła, spuszczając wzrok - zachowuj
się przyzwoicie. Proszę.
- Staram się jak mogę w tych warunkach - od
powiedział jej również szeptem, patrząc na nią figlarnie.
- Muszę ci uświadomić, gdybyś się jeszcze tego nie
domyśliła, że szaleję za tobą, dziewczyno.
- Ja... ja też za tobą przepadam.
- To świetnie. - Objął ją ramieniem w pasie i wypro
wadził z gabinetu, po czym przeszli tak całym koryta
rzem aż do windy. Susan czuła na sobie spojrzenia
swoich współpracowników, ale po raz pierwszy w życiu
nie przejmowała się tym, co sobie pomyślą.
Poszli do Il Bistro, jednej z najlepszych restauracji
w mieście. Nastrój był uroczysty i Nate, odgrywając
rolę dżentelmena w każdym calu, nie chciał pozwolić,
by zajrzała do karty, nalegając, że sam coś dla niej
wybierze.
- Nate - powiedziała cicho, gdy kelner odszedł od
stolika - chcę zapłacić za ten lunch. To sprawa
służbowa.
Nate uniósł brwi.
- A jak uzasadnisz ten wydatek, gdy twój szef cię
o to zapyta?
- Oprócz świętowania sukcesu, o którym nie
wiedziałam do dzisiejszego ranka, jest jeszcze inny
DESZCZOWE POCAŁUNKI
107
powód, dla którego zaprosiłam cię na lunch. - Już
wcześniej mu wyjaśniła, że z chwilą otrzymania awansu
jej życie ulegnie zmianie. Nowe obowiązki będą
wymagały większego zaangażowania i mogą dras
tycznie rozluźnić jej stosunki z Nate'm. A ona
chciałaby, żeby były bliższe. I sądzi, że znalazła na to
sposób.
- Sposób? - powtórzył Nate.
Rozmowę przerwał im kelner, który przyniósł
butelkę drogiego francuskiego wina. Odkorkował ją
i nalał odrobinę Nate'owi do spróbowania. Gdy Nate
skinął głową na znak aprobaty, napełnił im kieliszki
i oddalił się dyskretnie.
- No więc, o czym mówiłaś?
Susan sięgnęła przez stół i wzięła go za rękę.
- Zawsze byłeś wobec mnie szczery i uczciwy.
Chcę, żebyś wiedział, że bardzo to w tobie cenię. Gdy
cię kiedyś zapytałam o pracę, przyznałeś się, że owszem,
pracowałeś, a potem przestałeś. - Czekała, aż powie
jej coś więcej, on jednak milczał. - Widać, że nie
brakuje ci pieniędzy, ale przecież poza nimi istnieje
coś nie mniej ważnego.
Nate puścił jej dłoń i zaczął obracać w palcach
kieliszek z winem.
- A co to takiego?
- Brakuje ci celu.
Spojrzał jej w oczy, unosząc pytająco brwi.
- Nie masz określonych zainteresowań. Przez
ostatnich kilka tygodni obserwowałam, jak prze
skakujesz z jednej dziedziny do drugiej. Najpierw
baseball, potem gry komputerowe, jeszcze później
latawce, a jutro z pewnością wymyślisz coś innego.
- Podróże - skończył za nią. - Myślałem serio
o zwiedzaniu. Bardzo chciałbym pojechać do Hon
gkongu.
- Hongkong - powtórzyła, gestykulując żywo. - To
108 DESZCZOWE POCAŁUNKI
właśnie miałam na myśli. - Serce niemal przestało jej
bić na myśl, że mogłaby go nie widzieć przez tyle
czasu. Przyzwyczaiła się, że jest tuż obok, że dzieli
z nim wolne chwile. Nie dość, że się w nim zakochała,
to jeszcze w błyskawicznym tempie stał się jej
najlepszym przyjacielem.
- Czy uważasz podróże za coś zdrożnego?
- Ależ nie - odparła szybko. - Ale co będziesz
robił, gdy wyczerpią cię rozrywki i znudzą podróże?
Co będziesz robił, gdy skończą ci się pieniądze?
- Będę się zastanawiał, gdy się to już stanie.
- Rozumiem.
- Susan, w twoich ustach brzmi to jak koniec
świata. Wierz mi, bogactwo to naprawdę nie wszystko.
Jeśli zabraknie mi pieniędzy - świetnie. Jeśli nie
zabraknie - też dobrze.
- Rozumiem - powtórzyła z nieszczęśliwą miną.
- Już to mówiłaś kilka minut temu.
- Martwię się o ciebie. Możemy mieszkać w tym
samym bloku, ale nasze światy różnią się od siebie
diametralnie. Moja przyszłość jest nakreślona aż do
chwili, gdy przejdę na emeryturę w wieku sześć
dziesięciu pięciu lat. Wiem, czego chcę, i wiem, jak to
zdobyć.
- Kiedyś też tak myślałem, zrozumiałem jednak,
jak to wszystko jest mało ważne.
- Wcale tak nie musi być - powiedziała stanowczo.
- Posłuchaj, chcę ci zaproponować coś ważnego, ale
nie odpowiadaj mi teraz. Daję ci czas do namysłu.
Obiecaj, że przynajmniej rozważysz moją propozycję.
- Czy to propozycja małżeństwa? - zażartował.
- Nie. - Wzburzona, wygładziła lnianą serwetkę
na kolanach, chcąc ukryć drżenie palców. - Proponuję
ci pracę.
- Co takiego? - Nate uniósł się z wrażenia na
krześle.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
109
Susan rozejrzała się ze zmieszaniem dookoła i spos
trzegła, że niektórzy ludzie przerwali jedzenie i przy
glądają im się.
- Czemu się tak dziwisz? Praca zmieni zdecydowanie
twój stosunek do życia.
- A jakie stanowisko mi proponujesz?
- Nie wiem, przynajmniej na razie. Musimy ustalić
pewne sprawy ze współpracownikami. Jestem jednak
pewna, że znajdzie się stanowisko odpowiadające
twoim kwalifikacjom.
Nate spoważniał i nie odzywał się przez długą chwilę.
- Uważasz, że praca zapewniłaby mi cel w życiu?
- Tak właśnie uważam. - Jej zdaniem praca
nauczyłaby go patrzeć w przyszłość, a nie tylko żyć
dniem dzisiejszym. Musiałby wstawać rano, zamiast
wylegiwać się w łóżku do dziewiątej czy dziesiątej.
- Susan...
- Zanim powiesz cokolwiek - przerwała mu - chcia
łabym, żebyś poważnie przemyślał moją ofertę.
Spojrzał tak poważnie, jak nigdy dotąd, zupełnie
inaczej niż w chwilach, gdy chciał ją pocałować.
Wyraźnie błądził gdzieś myślami.
Podczas posiłku rzadko się odzywał, co zresztą jej
nie dziwiło. Rozważał ofertę, a właśnie na tym jej
zależało. Miała nadzieję, że podejmie właściwą decyzję.
Kochała go tak bardzo, że pragnęła upodobnić jego
świat do swojego.
Mimo protestów Nate'a, Susan zapłaciła za lunch.
Odprowadził ją do biura i przystanął na chodniku,
żegnając się. Susan pocałowała go w policzek i raz
jeszcze poprosiła, by przemyślał jej propozycję.
- Dobrze - obiecał, przesuwając pieszczotliwie
palcem po jej policzku, po czym odszedł.
- Czy ktoś dzwonił? - spytała Dorothy Andrews,
która zastępowała jej sekretarkę.
- Tak - odrzekła Dorothy, nie podnosząc oczu.
110
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Jakaś Emily - nie podała nazwiska. Powiedziała, że
zadzwoni później.
- Dziękuję. Usiadła przy biurku w gabinecie
i zadzwoniła do siostry.
- Emily, mówi Susan. Czy to ty dzwoniłaś?
- Wiem, że nie powinnam zawracać ci głowy
w biurze, ale nigdy cię nie mogę złapać w domu,
a muszę spytać cię o coś ważnego.
- O co chodzi? - Susan sięgnęła po formularz,
zamierzając go wypełnić w trakcie rozmowy. Czasami
mijało dobrych kilka minut, zanim Emily udało się
dotrzeć do sedna sprawy.
- Zostało mi kilka pięknych cukini z mojego ogrodu.
Może chciałabyś jedną?
- Mniej więcej tak samo, jak bólu głowy. - Po
historii z czekoladowymi ciasteczkami Susan po
przysięgła sobie, że nie spojrzy więcej na żaden przepis.
- Cukinie są wspaniałe o tej porze roku - powie
działa Emily, jak gdyby to wystarczyło, by nakłonić
Susan do wzięcia całej ciężarówki.
Susan postawiłaby na szali nawet swój awans, że
siostra nie zadzwoniła po to, by rozmawiać o cukiniach.
Był to wyłącznie pretekst i teraz musiała zagrać
w zgaduj-zgadulę. Przebiegła w myśli różne ewen
tualności i wstrzeliła się bezbłędnie.
- Możemy uważać temat cukini za skończony,
a co do Michelle, to nie mam nic przeciwko temu, by
się nią zaopiekować, jeśli potrzebna ci moja pomoc.
- Och, Susan, naprawdę? Byłabym ci bardzo
wdzięczna, gdybyś zajęła się nią za dwa tygodnie od
tej soboty.
- Przez całą noc? - Choć bardzo kochała siost
rzenicę, perspektywa spędzenia z nią kolejnej nocy
napawała ją przerażeniem. Co prawda Nate z pew
nością byłby szczęśliwy, mogąc jej pomóc.
- Ależ nie, tylko na wieczór. Szef Roberta zaprosił
DESZCZOWE POCAŁUNKI 1 1 1
nas na kolację i nie bardzo wypada nam zabrać ze
sobą dziecko. Czy mówiłam ci, że Robert otrzymał
poważny awans?
- Nie.
- Taka jestem z niego dumna. Myślę, że jest
najlepszym księgowym w Seattle.
Susan zastanawiała się przez chwilę, czy nie powie
dzieć siostrze o wielkiej nowinie, ale nie chciała
zakłócać ich radości z powodu awansu szwagra.
Powie im za dwa tygodnie, gdy podrzucą Michelle.
- Bardzo chętnie zajmę się Michelle - powtórzyła
Susan i, zaznaczając datę w kalendarzu, uświadomiła
sobie, że to prawda. Może być do niczego w kuchni, ale
z siostrzenicą idzie jej całkiem nieźle. Może jeszcze
przyjdzie czas, gdy zastanowi się poważnie nad możli
wością zafundowania sobie dziecka, a może dwojga
dzieci - oczywiście nie teraz, lecz kiedyś w przyszłości.
- Dobrze. Czekam na was siedemnastego.
Susan wróciła wieczorem do domu pod dobrą
datą. Zebranie ze współpracownikami miało szalenie
sympatyczny przebieg. Po piątej obie asystenki
zaprosiły ją na drinka, by oblać awans. Niespodzie
wanie wpadło jeszcze kilka osób z wydziału i koniecznie
chciało jej postawić drinka. Około siódmej była już
mocno zarumieniona i podniecona.
Prawdopodobnie porządna kolacja zniwelowałaby
skutki alkoholu, ale Susan chciała jak najszybciej
wrócić do domu.
Minęło niespełna pół godziny, gdy zadzwonił
telefon. Piła właśnie herbatę, przebrana już w płaszcz
kąpielowy.
- Susan, mówi Nate. Czy mogę wpaść na chwilę?
- Daj mi pięć minut na przebranie się.
Otworzyła mu drzwi, ubrana w luźne spodnie
i sweter.
112
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Cześć - powitała go wesoło, świadoma, że jej
usta wykrzywiają się w nienaturalnym grymasie.
Nate ledwie na nią spojrzał. Wszedł nachmurzony,
z rękami w kieszeniach. Nie usiadł, lecz zaczął
przemierzać pokój niczym żołnierz sprawujący wartę.
Usiadła na brzegu kanapy, obserwując go uważnie.
Była pełna animuszu i radosna po całym pełnym
wydarzeń dniu. Bawiło ją wyraźne poruszenie Nate'a.
- Sądzę, że przyszedłeś porozmawiać o mojej
ofercie? - spytała, zdziwiona, że tak panuje nad
głosem.
Milczał przez chwilę, przeczesując palcami gęste
włosy.
- Tak, właśnie o tym chciałbym porozmawiać.
- Nie rób tego - uśmiechnęła się.
- Dlaczego? - Zmarszczył brwi, zaskoczony.
- Ponieważ chcę, żebyś miał więcej czasu na
rozważenie mojej propozycji.
- Najpierw muszę ci coś wyjaśnić.
Susan nie słuchała. Miała mu do powiedzenia coś
znacznie ważniejszego.
- Jesteś przystojny, inteligentny i pociągający
- zaczęła z entuzjazmem. - Mógłbyś być, kimkolwiek
zechcesz, Nate!
- Susan...
Pogroziła mu palcem, kręcąc głową.
- Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć.
- Tak?
- Jestem w tobie zakochana. - Jej wyznanie
rozpłynęło się w głośnym ziewnięciu. Speszona,
zasłoniła usta dłonią. - Oo, przepraszam.
Nate zmrużył podejrzliwie oczy.
- Susan, ty piłaś?
- Ociupinkę - zademonstrowała mu ilość dwoma
palcami - tylko tyle, ale przede wszystkim jestem
szczęśliwa.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 1 1 3
- Susan! - wymówił jej imię z długim westchnie
niem. - Nie wierzę ci.
- Dlaczego? Czy chcesz, żebym wykrzyczała to na
całe Seattle? Chętnie to zrobię. Patrz! - Pobiegła
w podskokach do kuchni i rozsunęła oszklone drzwi.
Skutki alkoholu częściowo minęły, ale odczuwała
nieprzepartą potrzebę powiedzenia Nate'owi, jak
bardzo jej na nim zależy. Już zbyt długo omijali
ten temat.
Wyszła na balkon i wystawiła rozgorączkowaną
twarz na podmuch wiatru. Złożywszy dłonie wokół
ust, krzyknęła głośno:
- Kocham Nate'a Townsenda! - Zadowolona,
odwróciła się do niego przodem i rozłożyła ręce
najszerzej jak mogła. - Widzisz - oznajmiłam to
całemu światu.
Podszedł do niej i wziął ją w ramiona, zamyka
jąc oczy. Susan oczekiwała po nim większej wylew
ności.
- Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy z tego powodu
- rzuciła prowokująco.
- Nie jesteś sobą.
- Kim więc jestem? - Podparłszy się pod boki,
utkwiła w nim wyzywające spojrzenie. - Czuję się
normalnie. Założę się, że myślisz, iż jestem pijana.
Otóż wcale nie jestem.
Nie odpowiedział. Wziąwszy ją za ramiona, pokie
rował do kuchni, po czym zajął się parzeniem kawy.
- Rzuciłam kofeinę - oznajmiła.
- Kiedy? Przecież piłaś kawę podczas lunchu.
- Właśnie w tej chwili - zachichotała. - No, Nate!
- wykrzyknęła, pochylając się ku niemu i pstrykając
palcami. - Rozluźnij się trochę.
- Muszę się zająć doprowadzeniem cię do stanu
trzeźwości.
- Mógłbyś mnie pocałować.
114
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Mógłbym - przyznał - ale nie pocałuję.
- Dlaczego?
- Ponieważ jeśli to zrobię, mogę stracić panowanie
nad sobą.
Westchnęła i zamknąwszy oczy, wyprostowała
ramiona.
- To najbardziej romantyczna rzecz, jaką mi
kiedykolwiek powiedziałeś.
Nate przesunął dłonią po twarzy i pochylił się nad
blatem kuchennym.
- Czy miałaś coś w ustach od lunchu?
- Jedną faszerowaną pieczarkę, jedną śliwkę w be
konie i kawałek selera napełniony jakąś masą serową.
- A kolacja?
- Miałam zamiar zrobić sobie grzankę, ale nie
byłam głodna.
- Po całej tej masie jedzenia - no cóż, wcale się nie
dziwię...
- Czy usiłujesz być złośliwy? Och, chwileczkę,
miałam cię o coś zapytać.
Przymknąwszy jedno oko, usiłowała przypomnieć
sobie datę, którą wspomniała jej siostra.
- Czy masz jakieś plany na siedemnastego?
- Siedemnastego? A o co chodzi?
- Michelle przychodzi z wizytą do cioci Susan
i wiem, że chciała się spotkać również z tobą.
Nate był wyraźnie zaniepokojony, ale od chwili
gdy wszedł do jej domu, nie okazywał zadowolenia
z niczego.
- Niestety, ten wieczór mam zajęty.
- No cóż, poradzę sobie sama. Przedtem też jakoś
mi się udało.
Kawa zaparzyła się i Nate nalał pełną filiżankę, po
czym podał ją Susan, wciąż nachmurzony.
- Och, Nate, co się z tobą dzieje? Odkąd tylko
przyszedłeś zachowujesz się zupełnie inaczej niż zwykle.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 1 1 5
Powinniśmy dawno się już całować, a ty po prostu
mnie ignorujesz!
- Wypij kawę.
Stał nad nią, póki nie podniosła filiżanki do ust.
Upiwszy łyk, skrzywiła się, ponieważ kawa była
straszliwie gorąca.
- No, pij do dna, maleńka.
Susan posłusznie wykonała polecenie. Sącząc kawę,
obserwowała przez cały czas Nate'a, który krążył
bezustannie po kuchni, jak gdyby nie mógł ustać
w miejscu. Był czymś wyraźnie zdenerwowany i bardzo
chciałaby wiedzieć, czym.
- Zrobione! - oznajmiła, odstawiając filiżankę,
zadowolona z siebie. - Nate - spytała, coraz bardziej
zaniepokojona - czy ty mnie kochasz?
Przystanął i spojrzał jej poważnie w oczy.
- Tak bardzo, że trudno mi samemu uwierzyć.
- To dobrze - odetchnęła z ulgą. - Zaczynałam już
w to wątpić.
- Gdzie trzymasz aspirynę? - Zaczął bezładnie
szukać w szafkach kuchennych.
- Aspirynę? Czy chcesz przez to powiedzieć, że
moje zachowanie przyprawiło cię o ból głowy?
- Nie. - Odwrócił się i powiedział z czułym
uśmiechem: - Chcę, żebyś ją miała na podorę
dziu jutro rano, bo z pewnością będzie ci potrzeb
na.
Jej miłość do niego rosła w postępie geometrycznym.
- Jesteś dla mnie taki dobry!
- Gdy się obudzisz, weź od razu dwie tabletki.
Powinno ci trochę pomóc. - Przykucnął przed nią
i ujął jej obie dłonie. - Wyjeżdżam jutro na kilka dni.
Zadzwonię do ciebie, dobrze?
- Przemyślisz sobie moją propozycję, prawda? Po
powrocie powiesz mi, co postanowiłeś. - Musiała
przerwać z powodu tak potężnego ziewnięcia, że
1 1 6 DESZCZOWE POCAŁUNKI
szczęka omal jej nie wyskoczyła z zawiasów. - Myślę,
że powinnam się położyć, prawda?
Rano obudził ją gniewny terkot budzika. Na
tychmiast zdała sobie sprawę za świdrującego bólu
w skroniach. Z trudem usiadła na łóżku, jęcząc z bólu.
Dowlokła się jakoś do kuchni i spostrzegła stojący
na bufecie flakonik z aspiryną. Przypomniała sobie,
że Nate prosił by zażyła ją zaraz po obudzeniu.
- Niech Bóg błogosławi tego faceta - powiedziała
głośno i skrzywiła się na dźwięk własnego głosu.
W biurze funkcjonowała tylko na pół pary. Eleanor
Brooks nie wyglądała lepiej od niej. Wymieniły
porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęły się do
siebie.
- Kawa gotowa - poinformowała ją sekretarka.
- Zrobiła pani również sobie?
- Tak.
- Jest jakaś poczta?
- Nic, co nie mogłoby zaczekać. Pan Hammer był
tu z samego rana. Powiedział, bym dała pani do
przejrzenia to czasopismo, a zrobi na pani takie
wrażenie, jak na nim.
Susanna rzuciła okiem na Business Monthly sprzed
sześciu lat. Było to czasopismo o tematyce handlowej,
bardzo cenione w kręgach przemysłowych.
- Ale to przecież wydanie sprzed kilku lat - zdziwiła
się, zachodząc w głowę, po co szef kazał jej to czytać.
- Pan Hammer powiedział, że jest tu coś bardzo
ciekawego na temat pani przyjaciela.
- Mojego przyjaciela?
- Tak, tego o zmysłowych oczach - Nathaniela
Townsenda.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Susan poczekała, aż panna Brooks wyjdzie z pokoju,
po czym otworzyła pismo. Cały artykuł był poświęcony
Nate'owi. Zdjęcie przedstawiało go znacznie młodszego
na tle sklepu firmowego Rainy Day Cookies, najbar
dziej znanej firmy cukierniczej w całym kraju.
Susan uwielbiała ciasteczka Rainy Day Cookies.
Produkowano je w różnych odmianach, ale czekola
dowe były wprost fantastyczne.
Gdy przeczytała dwa dalsze akapity, myślała, że za
chwilę zwymiotuje. Przerwała czytanie i zamknęła
oczy, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami. Przycis
kając ręką żołądek, zmusiła się, by wrócić do artykułu.
Jej otępiały umysł magazynował szczegóły fantas
tycznego sukcesu Nate'a.
Zaczął karierę w matczynej kuchni, studiując jeszcze
w college'u. Jego specjalnością były ciasteczka czeko
ladowe, które stały się tak popularne, że ani się
obejrzał, jak wpadł w diabelski młyn, który wywin
dował go na sam szczyt w świecie przemysłu. W wieku
dwudziestu ośmiu lat Nate Townsend był multi-
milionerem.
Przypomniała sobie, że jakieś sześć miesięcy temu
czytała w tym samym periodyku, że firma została
właśnie sprzedana za nie ujawnioną sumę. Kwota,
na jaką ją szacowano, spowodowała u Susan zawrót
głowy.
Oparłszy łokcie na biurku, wzięła parę głębokich
oddechów, by się uspokoić. Zrobiła z siebie kompletną
idiotkę wobec Nate'a, a co gorsza, on jej na to
117
118
DESZCZOWE POCAŁUNKI
pozwolił. To upokorzenie będzie pamiętać chyba do
końca życia.
Pomyśleć, że piekła ciastka dla króla czekoladowych
ciasteczek i omal nie spaliła całej kuchni! Ale to
poniżenie było niczym w porównaniu z wczorajszą
rozmową, kiedy to truła mu o przedsiębiorczości,
ambicji, życiowych celach, zanim - Boże drogi, to już
zupełnie nie do zniesienia! - zaproponowała mu pracę.
Jakże się musiał śmiać w duchu.
Eleanor Brooks przyniosła pocztę i położyła ją na
rogu biurka. Susan spojrzała na nią i zrozumiała, że
nie da rady wytrzymać w biurze przez cały dzień.
- Idę do domu.
- Słucham? - Panna Brooks stanęła jak wryta.
- Jeśli ktoś będzie mnie szukał, powiedz, że źle się
czuję i jestem w domu.
Susan wiedziała, że jej asystentka przeżyła coś
w rodzaju szoku. Przez wszystkie lata pracy w H&J
Lima nie opuściła ani jednego dnia.
- Do zobaczenia w poniedziałek rano - powiedziała
stojąc już w drzwiach.
- Mam nadzieję, że będzie się pani czuła lepiej.
- Z pewnością. - Potrzebowała trochę czasu w sa
motności, by wylizać rany i pozbierać okruchy
potrzaskanej dumy. Pomyśleć, że zaledwie kilka godzin
temu po pijanemu wyznała Nate'owi Townsendowi
dozgonną miłość.
Wchodząc do mieszkania poczuła się, jakby znalazła
się w schronie. W tej chwili była bezpieczna, od
grodzona od świata zewnętrznego. W końcu będzie
musiała doń wrócić i stawić mu czoło, ale na razie
miała spokój.
Zarzuciła na ramiona włóczkowy szal zrobiony
przez siostrę i wpatrzyła się niewidzącym wzrokiem
w przestrzeń.
Ależ była głupia! Zbłaźniła się kompletnie! Za-
DESZCZOWE POCAŁUNKI
119
mknąwszy oczy, odchyliła głowę na oparcie kanapy
i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Chciała zrzucić
z siebie gniew i urazę, by nie przekształciły się w gorycz.
Nie pozwoliła sobie na rozważania typu „co by było
gdyby". Spróbowała podejść do sprawy bardziej
pozytywnie. N a s t ę p n y m razem będzie umiała
strzec swego serca.
W godzinę później obudziła się zdumiona tym, że
zasnęła. Otuliła się kocem i zaczęła analizować sytuację.
Sprawy nie miały się wcale tak źle. Osiągnęła swój
najważniejszy cel - została wiceprezesem do spraw
marketingu - pierwszą kobietą na tak eksponowanym
stanowisku w całej długiej histori firmy. Była zado
wolona z życia. Jeśli niekiedy odczuwała tęsknotę za
własną rodziną, to przecież miała Emily. Tłumiąc
westchnienie, Susan powiedziała sobie, że nie brakuje
jej niczego. Cieszyła się szacunkiem, miała dobrą
pracę, była zdrowa. Życie jest piękne.
Głowa ją bolała, żołądek też dawał się we znaki,
ale koło południa zrobiła sobie rosół z torebki i zmusiła
się, by choć trochę zjeść. Wkładała właśnie talerz do
zlewu, gdy zadzwonił telefon. Jedynie panna Brooks
wiedziała, że Susan jest w domu i miała dzwonić
tylko w bardzo ważnych sprawach.
- Susan, mówi Nate.
- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by jej
głos brzmiał obojętnie. - Czym mogę ci służyć?
- Dzwoniłem do pracy, ale twoja sekretarka po
wiedziała, że poszłaś do domu, ponieważ źle się czułaś.
- Tak. Myślę, że wczoraj wieczorem wypiłam więcej,
niż mi się zdawało. Miałam koszmarnego kaca, gdy
się obudziłam dziś rano.
- Czy znalazłaś aspirynę na bufecie?
- Tak. Teraz przypominam sobie, że byłeś u mnie
wieczorem. - Myślała gorączkowo, chcąc zatrzeć
ślady. - Pewnie zrobiłam z siebie idiotkę? - siliła się
120
DESZCZOWE POCAŁUNKI
na lekki ton. - Czy nie powiedziałam przypadkiem
czegoś kłopotliwego dla mnie lub dla ciebie?
- Nie pamiętasz? - Roześmiał się cicho.
Oczywiście że pamiętała, ale wolałaby raczej, by ją
torturowano, niż miałaby się do tego przyznać.
- Trochę, ale na większość wieczoru urwał mi
się film.
- Gdy tylko wrócę do Seattle, pomogę ci przypom
nieć sobie każde słowo.
- Pewnie... zrobiłam z siebie kompletną idiotkę
- wymamrotała. - Na twoim miejscu zapomniałabym
o wszystkim, co ci powiedziałam.
- Susan, Susan, Susan - powiedział czule Nate.
- Może zrobimy ten krok od razu?
- Myślę... że powinniśmy porozmawiać o tym
później... naprawdę... ponieważ nie byłam wtedy sobą.
- Łzy zebrały się w kącikach jej oczu i spłynęły po
policzkach. Wściekła na siebie za ten wybuch uczuć,
otarła je wierzchem dłoni.
- Lepiej się już czujesz?
- Tak... nie. Właśnie miałam zamiar się położyć.
- Połóż się, odpocznij. Wracam w niedzielę. Przy
latuję wczesnym popołudniem. Chciałbym, żebyśmy
zjedli razem kolację.
- Oczywiście. - Zgodziłaby się na wszystko, byle
tylko skończyć tę rozmowę. Rana była zbyt świeża,
wciąż krwawiła. Do niedzieli zdoła się jakoś pozbierać
i łatwiej sprosta sytuacji. Do niedzieli zdoła ukryć
swój ból.
- A więc do zobaczenia koło piątej.
- W niedzielę - dopowiedziała, czując się jak robot,
zaprogramowany, by robić dokładniej to, czego zażąda
jego użytkownik. Nie miała zamiaru jeść kolacji
razem z Nate'em ani nic w tym rodzaju. A on
wkrótce się dowie, dlaczego.
Jedynym sposobem, by przetrwać jakoś tę sobotę,
DESZCZOWE POCAŁUNKI
121
była praca. Wstąpiła do biura, by przejrzeć korespon
dencję, którą zostawiła jej na biurku panna Brooks.
Wiadomość o jej awansie miała być opublikowna
w niedzielnym wydaniu Seattle Times, ale musiał
nastąpić jakiś przeciek, prawdopodobnie ze strony
szefa, znalazła bowiem w korespondencji zaproszenie
na lunch z okazji konferencji miejscowych handlow
ców, którzy osiągnęli znaczący sukces. Konferencja
miała się odbyć siedemnastego, czyli już za dwa
tygodnie, Susan spędziła więc sporo czasu, pisząc na
maszynie notatki do wystąpienia.
W niedzielny poranek Susan obudziła się ociężała
i bez humoru. Natychmiast uzmysłowiła sobie, jakie
jest źródło jej złego samopoczucia. Po południu stanie
oko w oko z Nate'em. Przez ostatnie dwa dni
planowała dokładnie, co powie i jak się zachowa.
Nate przyszedł o wpół do piątej. Otworzyła mu
drzwi, ubrana w granatowe spodnie i kremowy
włóczkowy sweter. Włosy miała upięte.
- Susan! - Wzrok miał wygłodniały. Przestąpił
próg i pochwycił ją w ramiona.
Nim się połapała, że chce ją pocałować, było już za
późno na ukrycie reakcji. Przytulił ją mocno do siebie
i namiętnie wpił wargi w jej usta. Susan zapomniała
o swych pretensjach i odwzajemniła mu gorący
pocałunek.
Nate wsunął palce w jej włosy i wyciągnął wszystkie
szpilki, nie przestając jej całować.
- Dwa dni nigdy mi się tak nie dłużyły - powiedział,
chwytając zębami jej dolną wargę, jakby była naj-
smakowitszym kąskiem.
Starając się odzyskać zimną krew, uwolniła się
z jego objęć:
- Napijesz się kawy?
- Nie. Chcę tylko ciebie.
Odsunęła się, ale znów ją pochwycił i przygarnął
122
DESZCZOWE POCAŁUNKI
w ciepły azyl swych ramion. Splótł ręce na jej plecach
i spojrzał czule w oczy. Szósty zmysł podpowiedział
mu, że coś jest nie tak.
- Coś się stało? - spytał.
- Nie... i tak - przyznała sucho. - Trafił mi
przypadkiem do rąk stary egzemplarz Business Mon
thly.
Czy coś ci to mówi?
Zawahał się i przez długą chwilę Susan wątpiła, czy
się w ogóle odezwie.
- Zatem wiesz?
- O tym, że jesteś czy też kiedyś byłeś królem
ciasteczek na cały świat? Wiem.
Zmrużył oczy.
- Jesteś na mnie zła.
Westchnęła. Wiele zależało od tego, w jaki sposób
mu to powie. Mimo iż ćwiczyła swą przemowę wielo
krotnie podczas weekendu, było to znacznie trudniejsze,
aniżeli mogła przypuszczać. Jednakże powzięła silne
postanowienie, że zachowa spokój i obojętność.
- Jestem raczej zakłopotana niż ubawiona - po
wiedziała. - Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś, zanim
zrobiłam z siebie idiotkę.
- Susan, wiem, że masz wszelkie prawo mieć do
mnie pretensję. - Puścił ją i zaczął przechadzać się
nerwowo po kuchni oraz salonie, pocierając kark.
- To nie była żadna tajemnica. Sprzedałem interes
prawie sześć miesięcy temu i wziąłem sobie urlop - do
diabła, naprawdę go potrzebowałem! Doprowadziłem
się do takiego stanu, że lepiej nie mówić. Mój doktor
twierdzi, że znajdowałem się na krawędzi kompletnego
załamania psychicznego. Gdy cię spotkałem, zacząłem
właśnie z tego wychodzić, uczyłem się na nowo cieszyć
życiem. Ostatnią rzeczą, której bym pragnął, były
rozmowy na temat minionych trzynastu lat. Pozos
tawiłem za sobą Rainy Day Cookies i chciałem
zbudować nowe życie.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
123
- Czy zamierzałeś mi kiedyś o tym powiedzieć?
- Tak! - potwierdził porywczo. - W czwartek
wieczorem. Byłaś słodka, oferując mi pracę. Wiedzia
łem, że powinienem coś powiedzieć, ale byłaś wtedy...
- Zawiana - dokończyła za niego.
- Dobrze, niech będzie zawiana, z braku lepszego
słowa.
- Musiałeś mieć świetny ubaw z powodu wpadki
z ciasteczkami. - Sama się zdziwiła, jak spokojnie
brzmi jej głos. Udało jej się zachować równowagę
ducha i była z tego ogromnie dumna.
Kąciki warg uniosły mu się leciutko. Widać było,
że usiłuje powstrzymać śmiech.
- Mów dalej - powiedziała, machnąwszy ręką.
- Przypuszczam, że te zwęglone ciasteczka i spalona
folia do pieczenia były akcentem komicznym. Nie
winię cię. Gdyby sytuacja była odwrotna, z pewnością
wpadłabym w histerię.
- To nie tak. Fakt, że upiekłaś te ciasteczka, był
jedną z najmilszych rzeczy, jakie kiedykolwiek dla
mnie zrobiono. Chcę, byś wiedziała, że byłem głęboko
wzruszony.
- Nie zrobiłem tego dla ciebie - rzuciła, usiłując
powstrzymać gniew. - To była próba ogniowa...
- Susan...
- Musiałeś też mieć niezłą zabawę innego dnia,
gdy wygłosiłam ci przemowę na temat przedsiębior
czości, motywacji i życiowych celów.
- To mnie również dotknęło - podkreślił.
- Pewnie w czułe miejsce na łokciu. - Udała, że się
śmieje, by udowodnić, jaka z niej równa facetka.
Mogła sobie żartować, ale sama niezbyt lubiła, gdy
ktoś stroił sobie z niej żarty.
- Zdaję sobie sprawę, że nie wygląda to najlepiej,
gdy się patrzy od twojej strony - powiedział po
chwili Nate.
124
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Wygląda całkiem źle - powtórzyła z krótkim
histerycznym śmiechem. - Istnieje jedyny sposób
położenia temu kresu.
Nate nie przestawał krążyć po mieszkaniu.
- Czy chcesz zlekceważyć to drobne nieporozu
mienie, Susan, czy też masz zamiar obrócić je przeciwko
mnie, zniszczyć wszystko, co jest między nami?
- Jeszcze nie wiem. - W gruncie rzeczy wiedziała,
ale nie chciała, by oskarżył ją o podejmowanie
pochopnych decyzji. Nate z łatwością wytłumaczył
się ze wszystkiego. Susan jednak czuła się upokorzona.
Jak miałaby mu teraz zaufać, skoro uważał za nic
ukrycie tak ważnej części swego życia.
- Jak długo masz zamiar nad tym myśleć?
- Nie wiem.
- Rozumiem, że ze wspólnej kolacji nici?
Skinęła głową, zaciskając zęby aż do bólu.
- W porządku, przemyśl sobie wszystko. Wierzę,
że jesteś absolutnie uczciwa i bezstronna. Chciałbym
tylko spytać cię o coś. Jak postąpiłabyś na moim
miejscu?
- Dobrze. - Była skłonna zrobić dla niego choć
tyle, jakkolwiek w głębi duszy powzięła już po
stanowienie.
- Przemyśl jeszcze jedną sprawę - powiedział, gdy
otworzyła mu drzwi.
- Co takiego? - Susan szaleńczo pragnęła pozbyć
się go jak najszybciej z domu. Im dłużej u niej
przebywał, tym trudniej było jej gniewać się na niego.
- To. - Przyciągnął ją i pocałował, poruszając
najgłębsze zakątki jej duszy. Jego wargi płonęły,
a pocałunek był tak przepełniony pożądaniem, że
kolana się pod nią ugięły.
Gdy Nate wreszcie ją puścił, cofnęła się i omal nie
upadła. Oddychając z trudem, oparła się o framugę,
piersi jej falowały.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 125
Zadowolony z siebie Nate uśmiechnął się, co
doprowadziło ją do wściekłości.
- Przyznaj, Susan - wyszeptał, przesuwając palcem
po jej obojczyku - że jesteśmy dla siebie stworzeni.
- Nie... nie mam zamiaru niczego przyznawać.
Zrobił smutną minę. Bez wątpienia była obliczona
na wywołanie jej współczucia, ale nic z tego. Susan
nie da się omamić po raz drugi.
- Zadzwonisz do mnie?
- Tak. - Jak rak świśnie, a ryba zaśpiewa, co
powinno nastąpić mniej więcej w czasie, gdy rząd
osiągnie równowagę budżetu. Może w dwutysięcznym
roku.
Od dwóch dni życie Susan powróciło do normalnego
trybu. Wychodziła do pracy wcześnie, wracała późno,
robiąc wszystko, co w jej mocy, by unikać Nate'a,
choć była pewna, że będzie czekał cierpliwie na jakiś
znak od niej. Poza tym on też miał swoją dumę
- liczyła na to.
Gdy wróciła w środę do domu, zastała wetkniętą
w drzwi karteczkę. Serce zaczęło walić jej jak młotem.
Zwlekała z otworzeniem jej, dopóki nie włożyła
kolacji do kuchenki mikrofalowej. Gdy się wreszcie
zdecydowała, zobaczyła tylko cztery słowa: „Zadzwoń
do mnie. Proszę."
Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Ha! Nate
Townsend może wpaść do kadzi z płynną czekoladą,
nim doczeka się jej telefonu. Bardziej niż pewne, że
powiedziałby lub zrobił coś, co przypomniałoby jej,
jaką była idiotką!
Gdy zadzwonił telefon, wciąż miała ambiwalentne
uczucia. Odskoczyła do tyłu i popatrzyła nań nieufnie.
- Halo? - spytała ostrożnie drżącym głosem.
- Susan, czy to ty?
. - Och, cześć, Emily.
126 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- O Boże, ale mi napędziłaś stracha. Myślałam, że
jesteś chora. Twój głos brzmiał tak dziwnie.
- Nie, nie, czuję się świetnie.
- Dawno nie rozmawiałyśmy i chciałam się dowie
dzieć, co u ciebie słychać.
- Wszystko w porządku.
- Susan! - Jej imię zabrzmiało w ustach siostry jak
ostrzeżenie. - Znam cię zbyt dobrze, bym nie wy
czuwała, że święci się coś niedobrego. Wiem też, że
ma to pewnie związek z Nate'em. Nie wspomniałaś
o nim słowem w żadnej rozmowie.
- Rzadko się ostatnio widujemy.
- Dlaczego?
- Cóż, bycie multimilionerem bardzo go absorbuje.
Emily zamilkła na dłuższą chwilę, chwytając oddech.
- Chyba coś się dzieje z telefonem. Zdawało mi
się, że powiedziałaś...
- Znasz Rainy Day Cookies?
- Jasne. Chyba każdy zna.
- Jeszcze nie pojmujesz związku?
- Chcesz powiedzieć, że Nate...
- ... jest królem czekoladowych ciasteczek we
własnej osobie.
- Ależ to cudownie. Wspaniale. Jest sławny... to
znaczy jego ciasteczka są znane na całym świecie.
Pomyśleć, że ktoś, kto doprowadził do rozkwitu
Rainy Day Cookies pomagał Robertowi złożyć
łóżeczko Michelle. Nie mogę się doczekać, by mu
o tym powiedzieć.
- Na mnie nie zrobiło to wrażenia.
- Kiedy się o tym dowiedziałaś? - spytała Emily
niemal oskarżycielskim tonem.
- W ubiegły piątek. John Hammer dał mi czaso
pismo, w którym był artykuł o Nacie. To wydanie
sprzed kilku lat, ale artykuł powiedział mi o nim
wszystko to, co sam powinien był mi powiedzieć.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
127
- A więc sama to odkryłaś? - wykrzyknęła Emily.
- Tak.
- Jesteś na niego zła?
- Dobry Boże, oczywiście że nie. Jaki miałabym
powód? - Susan obawiała się, że Emily nie wyczuje
sarkazmu w jej słowach.
- Z pewnością miał zamiar ci powiedzieć - broniła
Nate'a Emily. - Nie znam zbyt dobrze twojego sąsiada,
ale zrobił na mnie wrażenie człowieka prostolinijnego.
Jestem pewna, że zamierzał ci wszystko wyjaśnić
w odpowiednim czasie.
- Być może - zgodziła się Susan. - Przepraszam
cię, ale pitraszę sobie coś w kuchence mikrofalowej
i muszę już lecieć. - Była to marna wymówka, ale
Susanna nie miała ochoty rozmawiać w tej chwili
o Nacie. - Och, byłabym zapomniała - dodała szybko.
- Mam wystąpienie na konferencji siedemnastego, ale
wszystko się kończy przed wpół do szóstej, więc
możesz na mnie liczyć, jeśli idzie o Michelle.
- Świetnie. Posłuchaj, siostrzyczko, jeśli zechcesz
porozmawiać, zawsze możesz na mnie liczyć.
- Dzięki, będę o tym pamiętała.
Odłożywszy słuchawkę, spojrzała jeszcze raz na
krótki liścik od Nate'a. Właściwie powinna wyrzucić
go do śmieci. Zmięła karteczkę w kulkę i wrzuciła do
pojemnika, czując niewielką, cholernie niewielką,
satysfakcję.
Co z oczu, to i z serca - jak mówi stare przysłowie
- tyle że tym razem nie chciało to jakoś zadziałać.
Telefon przyciągał jej uwagę jak magnes.
Kolacja była gotowa, ale gdy spojrzała na nieape-
tyczną potrawę, postanowiła ją wyrzucić i pójść do
Western Avenue Deli na kurczaka w curry. Byłoby to
dobre z dwóch względów. Po pierwsze, przestałby ją
kusić telefon, a po drugie zjadłaby wreszcie coś
przyzwoitego.
128
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Podjąwszy w końcu decyzję, przeszła już do salonu,
gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Jęknęła, wiedząc
doskonale, zanim jeszcze otworzyła drzwi, że to
z pewnością Nate.
- Nie zadzwoniłaś - powiedział oschle. Wpadł do
mieszkania jak burza, nie czekając na zaproszenie.
Wyglądał na zdenerwowanego, ale panował nad sobą.
- Jak długo jeszcze mam czekać? Widzę, że po
stanowiłaś mnie ukarać za błąd, który popełniłem, co
do pewnego stopnia jestem w stanie zrozumieć. Ale
już przez to przeszliśmy. Na co więc czekasz? Na
przeprosiny? A więc dobrze - jest mi bardzo przykro.
- Ach...
- Masz wszelkie powody czuć się urażona, ale o co
ci chodzi? Łakniesz krwi? Dość już tego! Szaleję za
tobą, kobieto, a ty czujesz to samo do mnie, nie
próbuj więc zgrywać obojętności, ponieważ potrafię
cię przejrzeć. Odłóżmy te głupstwa na bok.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego tak zwlekałeś? Czemu nie powiedziałeś
mi wcześniej?
Rzucił jej spojrzenie mówiące, że znów wracają do
starych dziejów, po czym zaczął chodzić po pokoju.
- Ponieważ chciałem wyrzucić Rainy Day Cookies
z moich myśli. Poświęciłem się pracy bez reszty.
- Przystanął i popatrzył na nią badawczo. - Zauwa
żyłem u ciebie podobne nastawienie. Całe twoje życie
jest uzależnione od jakiejś firmy produkującej artykuły
sportowe.
- Nie j a k i e j ś, lecz największej w całym kraju
- odparła oburzona.
- Wybacz, Susan, ale naprawdę nie robi to na
mnie wrażenia. A co z twoim życiem? Ma polegać
wyłącznie na wspinaniu się po szczeblach korporacji?
Pozwól sobie powiedzieć, że gdy znajdziesz się już na
DESZCZOWE POCAŁUNKI
129
górze, widok stamtąd wcale nie jest taki wspaniały.
Nie będziesz umiała cenić prostych rzeczy w życiu.
Tak się stało ze mną.
- Czy sugerujesz, żebym rzuciła to wszystko i zaczęła
wąchać kwiatki? Cóż, Nathanielu Townsend, mam
dla ciebie nowinę. Otóż podoba mi się moje życie
takie, jakie jest. Obrażasz mnie, sądząc, że możesz
w nie ingerować, wtrącać się do mojej kariery
i wmawiać mi, że wkroczyłam na drogę wiodącą ku
samounicestwieniu, powiem ci więc od razu... - umilkła
na chwilę, by zaczerpnąć tchu - ...że twoje słowa nic
dla mnie nie znaczą.
Nate zagryzł wargi.
- Nie namawiam cię do wąchania kwiatów, Susan.
Chcę, byś wyjrzała przez okno na cieśninę i zobaczyła
coś poza pięknym widokiem, promami, ośnieżonymi
górami. Życie jest czymś więcej niż tylko pajęczyną
snutą przez pająka w rogu balkonu. To są codzienne
cuda, które znajdziesz za progiem, ale życie, bogate
życie jest czymś więcej. To interesujące znajomości,
przyjaciele, zabawa. Umknęło to nam obojgu. Najpierw
mnie, a teraz widzę, że zmierzasz w dokładnie tym
samym niszczycielskim kierunku.
- Dla ciebie to wszystko jest dobre i śliczne, ale ja...
- Potrzeba ci tego samego, co mnie. Potrzebujemy
się nawzajem.
- Małe sprostowanie - powiedziała w podnieceniu.
- Tak się złożyło, że odpowiada mi właśnie taki styl
życia. Dlaczego miałby mi nie odpowiadać? Osiągnęłam
swoje cele, założone na pięć lat, teraz postawiłam sobie
następne. Mogę dotrzeć na sam szczyt w tej firmie
i tego właśnie pragnę. A co do potrzeby kontaktów,
mylisz się również. Radziłam sobie, zanim cię spotka
łam i będę sobie radziła, gdy znikniesz z mojego życia!
W pokoju zrobiło się tak cicho, że przez chwilę
Susan była przekonana, iż Nate przestał oddychać.
130
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Gdy zniknę z twojego życia - powtórzył wolno.
- Rozumiem. A więc podjęłaś już decyzję.
- Tak - odrzekła, podnosząc wysoko głowę. - Było
sympatycznie, ale jeśli muszę wybierać pomiędzy tobą
a funkcją wiceprezesa, decyzja nie jest raczej trudna.
Jestem pewna, że spotkasz inną młodą kobietę, która
będzie potrzebowała obrony przed samą sobą. Jak
widzę, nasze kontakty były z twojej strony czymś
w rodzaju akcji ratunkowej. Teraz, skoro już wiesz,
jak się kruszy ciasteczko - kalambur jest zamierzony
- może zechcesz uprzejmie pozostawić mnie mojemu
żałosnemu losowi.
- Susan, czy mnie wysłuchasz?
- Nie. - Dla większego efektu podniosła rękę.
- Spróbuję być szczęśliwa - powiedziała z kpiną
w głosie.
Przez dłuższą chwilę Nate się nie odzywał.
- Robisz błąd, ale musisz przekonać się o tym na
własnej skórze.
- Spodziewam się, że będziesz w pobliżu, by
pozbierać kawałki, na które się rozlecę.
Zmrużył błękitne oczy i prześwidrował ją wzrokiem.
- Może będę, a może nie.
- Cóż, nie musisz się martwić, ponieważ tak czy
owak będziesz musiał długo czekać.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Panno Simmons, panie Hammer, to dla mnie
prawdziwy zaszczyt.
- Dziękuję - odpowiedziała Susan, uśmiechając się
uprzejmie do młodego mężczyzny, który powitał ją
oraz jej szefa. Convention Centre był wypełniony
niemal po brzegi. W chwili gdy zdała sobie sprawę,
jak wielkie będzie jej audytorium, poczuła, że zamiast
żołądka ma ściśnięty kłębek.
Poszła wraz ze swym szefem za młodym mężczyzną,
który zaprowadził ich na podium. Siedziało tam już
kilka osób. Susan poznała burmistrza i kilku radnych,
a także dwóch znanych biznesmenów.
Miejsce Susan znajdowało się po prawej stronie
podium. John miał siedzieć obok niej. Uścisnąwszy
dłoń koordynatorowi konferencji, pozdrowiła innych
i usiadła.
Pomyślała, że nie uda jej się przełknąć ani kę
sa, siedząc tak na widoku. Spoglądając na morze
nieznajomych twarzy, usiłowała zachować spo
kój i zebrać myśli. Była przecież jedną z osób, któ
re miały dziś wystąpić i przygotowała się do tego
starannie.
Po jej prawej stronie powstało lekkie zamiesznie,
ale podium przesłaniało jej widok.
- Cześć, ślicznotko. Nikt mnie nie uprzedził, że
również tu będziesz.
Nate. Susan omal nie połknęła w całości sporego
kawałka łososia. Utkwił jej w przełyku i była bliska
udławienia.
131
132
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Obróciwszy się w krześle, znalazła się z nim
oko w oko.
- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by
zabrzmiało to obojętnie.
- Spodziewałem się, że Nate Townsend może być
tu dzisiaj - szepnął John, bardzo z siebie zadowolony.
- Widzę, że teraz ty zaczęłaś mi deptać po piętach.
Susan zignorowała komentarz Nate'a i zajęła się
łososiem, mając nadzieję, że rzuca się w oczy, iż
bardziej niż obaj mężczyźni interesuje ją smaczne
jedzenie.
- Tęskniłaś za mną?
Minęło dziesięć dni, odkąd widziała Nate'a po raz
ostatni. Unikanie go nastręczało wiele trudności. Gdy
wróciła do domu pierwszego dnia po zerwaniu, zza
ściany dobiegały dźwięki włoskiej opery, a przez
uchylone okno wdzierał się pikantny zapach domowego
sosu do spaghetti. W nosie aż ją kręciło od aromatu
duszących się pomidorów z dodatkiem ziół i ostrego
czosnku.
Podczas weekendu Susan mogłaby przysiąc, że
Nate wypróbował wszystkie możliwe przepisy z książki
kucharskiej, a każdy następny bardziej kuszący od
poprzedniego. Susan nigdy nie jadła tylu posiłków
w restauracjach, co w ubiegłym tygodniu.
Gdy Nate zdał sobie sprawę, że nie uda mu się tak
łatwo jej przekupić za pomocą dobrego jedzenia,
wina i śpiewu - w tym wypadku arii operowych
- zastosował inną taktykę.
Wróciwszy z pracy do domu, zastała przed drzwiami
samotną pąsową różę. Nie było przy niej żadnej
karteczki, po prostu nieskazitelnie piękny kwiat.
Podniosła ją i wbrew rozsądkowi zabrała do domu,
rozkoszując się subtelnym zapachem. Jedyną osobą,
która mogła ją tam zostawić, był Nate. Zreflek
towawszy się, wyszła z mieszkania i położyła różę na
DESZCZOWE POCAŁUNKI 133
dawnym miejscu. W pięć minut później otworzyła
drzwi i z konsternacją odkryła, że kwiat wciąż tam
leży i wygląda na opuszczony i smutny.
Postanowiwszy dać Nate'owi jasno do zrozumienia,
co zrobi ze wszystkimi prezentami, położyła różę pod
jego drzwiami.
Nie było mu jednak łatwo przemówić do rozsądku.
Następnego wieczora miejsce róży zajęło nieduże
pudełko luksusowych czekoladek. Tym razem Susan
nie weszła z nimi do domu, lecz zaniosła wprost pod
drzwi Nate'a.
- Nie! - odparła teraz, wracając myślami do chwili
obecnej i konferencji. - Nie tęskniłam ani trochę.
- Naprawdę? - zrobił zakłopotaną minę. - Myś
lałem, że próbujesz wszystko między nami naprawić
i dlatego zostawiasz te wszystkie prezenty pod
drzwiami.
Na moment serce przestało jej bić. Rzuciła mu
wściekłe spojrzenie i powróciła do jedzenia. Zjadła
wszystko do ostatniego kęsa, bojąc się, że inaczej
Nate mógłby pomyśleć, iż jest chora z miłości do niego.
Szef pochylił ku niej głowę i powiedział z zadowo
loną miną:
- Pomyślałem, że będzie dla ciebie miłą niespodzian
ką występować razem z Nate'em. Sam to zaaran
żowałem.
- Bardzo to ładnie z pańskiej strony - szepnęła.
- Tęskniłaś za mną, przyznaj się - zaczepił ją znów
Nate, balansując na dwóch nogach krzesła, by zajrzeć
jej w twarz.
W porządku, była skłonna zgodzić się, że dokuczała
jej trochę samotność, ale należało się tego spodziewać.
Przez kilka tygodni Nate wypełniał każdą wolną
chwilę takimi głupstwami, jak mecze baseballa czy
puszczanie latawców. Ale zanim go spotkała, żyło jej
się świetnie, a teraz wracała po prostu do dawnego
134
DESZCZOWE POCAŁUNKI
spokojnego trybu życia. Jej świat był cudowny. Pełny.
Nie potrzebowała Nate'a, by uczynił z niej stuprocen
tową kobietę. Zadawał sobie mnóstwo trudu, by ją
zmusić do przyznania się, że bez niego jest nieszczęś
liwa. Nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji.
- Ja za tobą tęsknię. - Spojrzał na nią wymownie.
- Powinnaś przynajmniej ustąpić na tyle, by przyznać,
że jesteś równie samotna i nieszczęśliwa jak ja.
- Ależ nie jestem! - odparła słodko, w cichości
ducha zdając sobie sprawę, że to wierutne kłamstwo.
- Mam fantastyczną pracę, przede mną obiecująca
kariera. O czym więcej mogłabym marzyć?
- Dzieci?
Pokręciła głową.
- Michelle i ja świetnie się ze sobą bawimy, a kiedy
zmęczymy się sobą nawzajem, matka zabiera ją do
domu. Uważam, że to idealny sposób cieszenia się
dzieckiem.
Pierwszy mówca wszedł na podium, przyciągając
uwagę Susan. Po mniej więcej pięciu minutach Susan
poczuła, że ktoś popukał ją w ramię. Rzuciła spojrzenie
na Nate'a, który trzymał w górze białą płócienną
serwetkę z napisem: „A co z mężem?".
Stłumiwszy jęk, Susan modliła się, by nikt inny nie
zauważył napisu, a zwłaszcza jej szef. Wywróciła oczy
i pokręciła stanowczo głową. Właśnie wtedy zauważyła,
że wszyscy spoglądają w jej stronę i biją brawo, jak
gdyby czekając na coś. Zamrugała powiekami, nie
rozumiejąc, o co chodzi, wreszcie zdała sobie sprawę,
że właśnie ją zapowiedziano i zebrani czekają na jej
wystąpienie.
Wstała gwałtownie, szurając krzesłem i zajęła miejsce
na podium, nie ośmielając się spojrzeć na Nate'a. Ten
facet mógł doprowadzić człowieka do szewskiej pasji.
Inna kobieta wylałaby całą zawartość szklanki z wodą
na jego zadowoloną gębę! Opanowała się, odetchnęła
DESZCZOWE POCAŁUNKI 135
głęboko i popatrzyła na swe audytorium. Natychmiast
uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Na sali było
mnóstwo osób, czuła wlepione w siebie oczy.
Rozplanowała bardzo starannie swe wystąpienie
i nauczyła się go na pamięć. Na wszelki wypadek
przyniosła za sobą maszynopis. Zaznaczyła trzy
kluczowe zagadnienia i miała zamiar zilustrować je
barwnymi anegdotami. Nagle poczuła, że ma kom
pletną pustkę w głowie. Zebrała całą odwagę, by nie
wziąć nóg za pas.
- Pokaż im, Susan! - szepnął Nate, uśmiechając się.
Patrzył na nią z taką zachętą i wiarą, że paraliż
powoli zaczął ustępować. Choć znała na pamięć
wystąpienie, sięgnęła po notatki. W chwili gdy
przeczytała pierwsze zdanie, wiedziała, że wszystko
będzie dobrze.
Mimo wcześniejszych wysiłków Nate'a, by podkopać
jej pewność siebie i równowagę ducha, odczuwała
dużą satysfakcję z powodu świetnego przyjęcia jej
przemówienia przez słuchaczy, Wiele osób kiwało
potakująco głowami w newralgicznych punktach
wystąpienia i Susan wiedziała, że trafiła do nich.
Wracając na miejsce, pochwyciła spojrzenie Nate'a.
Uśmiechał się bijąc brawo, a błysk w jego oczach
niewątpliwie świadczył o szacunku i podziwie. To
ciepłe, czułe spojrzenie sprawiło, że serce omal
nie wyskoczyło jej z piersi. A jednak rozwścieczył
ją swymi nonsensownymi pytaniami, rozproszył
jej uwagę, dokuczył, wykpił, a potem napisał te
głupstwa na serwetce. Gdy jednak skończyła mówić,
pierwszą osobą, na którą spojrzała, świadomie czy
też nie, był Nate.
Ten człowiek prowadzi ją prostą drogą do domu
wariatów!
Nate'a zapowiedziano jako następnego. Gdy wszedł
na podium, pomyślała, jak też podziałałoby na niego,
136 DESZCZOWE POCAŁUNKI
gdyby teraz ona napisała coś na serwetce i pokazała
mu podczas wygłaszania przez niego przemówienia.
Prawie natychmiast ogarnął ją wstyd z powodu tej
dziecinady.
Z uroczystą miną - a może tak się tylko jej
wydawało - Nate wyjął notatki z wewnętrznej kieszeni
marynarki. Ledwie zdołała powstrzymać się od
śmiechu, widząc, że to, co miał do powiedzenia,
wypunktował pośpiesznie na odwrocie wizytówki.
A więc tak „poważnie" potraktował swe dzisiejsze
wystąpienie! Wyglądało na to, że naskrobał te parę
słów w czasie, gdy ona stała na podium.
Pomyślała gniewnie, że pokazał się jej ze złej strony,
ale w chwili gdy otworzył usta, zawojował natychmiast
wszystkich słuchaczy. Rzadko zdarzało jej się słuchać
bardziej dynamicznego mówcy. Jego silny głos docierał
do najdalszych zakątków ogromnej sali i choć Nate
korzystał z mikrofonu, Susan była pewna, że jest on
absolutnie zbędny.
Nate mówił o początkach swej działalności, o tym,
jak zmarł jego ojciec w tym samym roku, kiedy on
wybierał się do college'u i zabrakło środków na jego
kształcenie. Był to najgorszy okres w jego życiu
i jednocześnie punkt zwrotny, od którego wystartował
do sukcesu. Pomyślał sobie, że ciasteczka czekoladowe
jego matki zawsze wszystkim ogromnie smakowały.
Z powodu przedwczesnej śmierci ojca podjęła pracę
w miejscowej fabryce, i Nate, szukając sposobu na
opłacenie studiów od jesieni, wziął się za pieczenie
ciasteczek i sprzedawanie ich turystom po pięćdziesiąt
centów za sztukę.
Mniej więcej w połowie lata zarobił z nawiązką na
opłacenie pierwszego roku nauki. Wkrótce kilka
sklepów spożywczych skontaktowało się z nim, pragnąc
włączyć ciasteczka do swego asortymentu towarów.
Po nich zgłosiły się restauracje i hotele. Mały zakład
DESZCZOWE POCAŁUNKI
137
cukierniczy chciał odkupić od niego recepturę na
ciasteczka czekoladowe oraz orzechowe.
Nate rozpoczął studia, uczestnicząc we wszystkich
możliwych programach z dziedziny biznesu. Pod koniec
następnego lata otworzył własny interes, który pro
sperował świetnie mimo popełnianych przez Nate'a
błędów. Zanim skończył studia, był już milionerem.
Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że nie uległ pokusie
przerwania studiów. Wyszło mu to na korzyść i był
zadowolony ze swej decyzji, choć wszyscy wokół
powtarzali mu bez przerwy, że jego własne doświad
czenie nauczyło go więcej niż większość autorów
podręczników. Nate jednak nie zgadzał się z tą opinią.
Susan była oczarowana. Przypuszczała, że Nate
powie słuchaczom to, co wbijał jej do głowy od
chwili, gdy się spotkali - że dążenie do sukcesu,
owszem, jest ważne i dobre, ale pod warunkiem,
że człowiek nie zapomina przy tym, kim i czym
jest. Podejrzewała, że tę filozofię zarezerwował jedynie
dla niej.
Wrócił na miejsce, odprowadzany gorącymi bra
wami. W pierwszym odruchu spojrzał na Susan,
która uśmiechnęła się łagodnie, poruszona jak reszta
audytorium jego osobistymi doświadczeniami. Ani
razu nie pochwalił się ani nie przypisał sobie zasług
fenomenalnego sukcesu Rainy Day Cookies. Susan
wolałaby już, żeby jego wystąpienie było nużącym
zawiłym sprawozdaniem ze wspaniałej kariery, jaką
zrobił. Wcale nie chciała czuć tak wielkiego podziwu
dla niego.
Lunch zakończył się w kilka minut później. Zbierając
rzeczy, chciała wymknąć się niepostrzeżenie. Powinna
była jednak przewidzieć, że Nate do tego nie dopuści.
Kilka osób przepchnęło się do niego, by zamienić
z nim parę słów, on jednak przeprosił i podszedł do niej.
- Susan, chciałbym z tobą pomówić.
138
DESZCZOWE POCAŁUNKI
Spojrzała wymownie na zegarek, potem na swego
szefa.
- Mam jeszcze umówione spotkanie - powiedziała
chłodno.
- Twoje wystąpienie było naprawdę świetne.
- Dziękuję, twoje również - odrzekła. Przypomniała
sobie nagle coś, co nie dawało jej spokoju. - Nie
wspominałeś mi nigdy o śmierci ojca.
- Nie wspominałem też, że cię kocham, a kocham
cię bardzo.
Jego słowa, tak nieoczekiwane, wypowiedziane tak
spokojnym tonem, były niczym cios w splot słoneczny.
Susan poczuła, jak łzy zbierają się w kącikach jej
oczu i, mrugając, usiłowała je powstrzymać.
- Nie trzeba było tego mówić.
- Moje uczucia do ciebie nie ulegną zmianie.
- Ja... naprawdę muszę już iść. - Spojrzała z niecier
pliwością w stronę Johna Hammera. Tak bardzo
chciała uciec stąd, nie narażając na szwank swego serca.
- Panie Townsend - podeszła do nich jakaś
elegancka kobieta. - Będzie pan na dzisiejszej aukcji,
prawda?
Oderwał niechętnie wzrok od Susan i popatrzył
na nią.
- Owszem.
- Będę na pana czekała - zachichotała jak dziew
czynka.
Susan nie mogła powstrzymać się od myśli, że
śmiech niektórych kobiet przypomina pianie za
rzynanego koguta. Chciała zapytać Nate'a, co to za
aukcja, ale ktoś zadał mu właśnie jakieś pytanie przez
całą salę.
- Żegnaj, Nate - powiedziała więc, odchodząc.
- Żegnaj, moja miłości. - Dopiero gdy wyszła
z Convention Centre, zdała sobie sprawę, jak ostatecz
nie zabrzmiało jego pożegnanie.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 139
Czy tego właśnie pragnęła? Nate udowodnił, że nie
jest godny zaufania, ma straszliwie denerwujący
zwyczaj trzymania pewnych rzeczy w tajemnicy. Teraz,
gdy nie zamierzał się więcej z nią widywać, nie miała
żadnego powodu do narzekań.
Za parę godzin Emily i Robert podrzucą jej Michelle
przed pójściem na kolację z szefem jej szwagra.
Przypomniała sobie, że podczas odwiedzin siostrzenicy
nie ma czasu na przejmowanie się Nate'em czy
kimkolwiek innym.
Gdy przyjechała Emily z rodziną, zastała swą siostrę
w różowym humorze.
- Cześć - powitała ich wesoło, otwierając drzwi.
Michelle popatrzyła na nią wielkimi okrągłymi oczyma
i schwyciła obiema rączkami kołnierz matczynego
płaszcza.
- Kochanie, to twoja ciocia Susan, pamiętasz?
- Emily, jedyną rzeczą, jaką ona pamięta, jest to,
że ilekroć ją tu przynosisz, natychmiast znikasz
- powiedział Robert, wchodząc z torbą pełną pieluch
w jednej ręce i workiem kocyków oraz zabawek
w drugiej.
- Witaj, Robercie. - Nieoczekiwanie dla niego
i dla samej siebie, pocałowała go w policzek. - Rozu
miem, że gratulacje są jak najbardziej na miejscu?
- Tobie również gratuluję.
- Ach, to drobiazg.
- Chyba nie, sądząc po artykule w gazecie.
- Och, a propos gazety - powiedziała Emily,
zakręciwszy się w kółko - widziałam w niej dzisiaj
nazwisko Nate'a.
- Tak... oboje mieliśmy wystąpienia na konferencji
dziś po południu.
Na Emily wyraźnie zrobiło to wrażenie, Susan nie
była jednak pewna, czy to z jej powodu, czy Nate'a.
- Ale ja nie o tym czytałam - mówiła dalej Emily,
140 DESZCZOWE POCAŁUNKI
ściągając kurtkę z serdelkowatych rączek Michelle.
- Nate bierze udział w aukcji.
- Ta-ta! - wykrzyknęła Michelle, gdy tylko miała
rączki wolne.
Robert popatrzył na nią z dumą.
- Nauczyła się wreszcie! To pierwsze i jedyne słowo,
jakie zna! Ta-ta kocha swoją malutką, bardzo kocha.
Dla Susan było rzeczą tak niezwykłą słyszeć Roberta
przemawiającego dziecinnym językiem, że nie zro
zumiała, o czym mówi jej siostra.
- Co takiego mówiłaś?
- Usiłuję powiedzieć ci o aukcji - powtórzyła
Emily, jak gdyby to tłumaczyło wszystko. Spojrzawszy
na zaintrygowaną Susan, dodała: - Napotkałam jego
nazwisko w artykule na temat aukcji dobroczynnej
na rzecz Children's Home Society.
Światło żarówki, które rozbłysło w głowie Susan
wystarczyłoby do rozjaśnienia wieczornego nieba.
- Przypadkiem nie w aukcji k a w a l e r ó w ? - spy
tała ochrypłym szeptem. Nic dziwnego, że kobieta,
która zaczepiła Nate'a na lunchu, była taka bezczelna!
Zamierzała złożyć na niego ofertę na licytacji.
Powoli, nie bardzo wiedząc, co robi, Susan osunęła
się na kanapę obok siostry.
- Nie powiedział ci?
- Niby dlaczego miał mi mówić? Jesteśmy tylko
sąsiadami.
- Susan!
Jej siostra miała denerwujący zwyczaj zawierania
całej swej opinii w jednym okrzyku: „Susan!".
- Kochanie - powiedział Robert, zerkając na
zegarek - pośpieszmy się, jeśli nie chcemy się spóź
nić. Wolałbym, żeby mój szef nie musiał na nas cze
kać.
Spojrzenie Emily zapowiadało dłuższą pogawędkę
po powrocie z kolacji. Susan zostało przynajmniej
DESZCZOWE POCAŁUNKI
141
kilka godzin rezerwy na przygotowanie się na krzyżowy
ogień pytań.
- Bawcie się dobrze - powiedziała Susan wesoło,
odprowadzając Emily i Roberta do drzwi - i nie
martwcie się o małą.
- Pa, Michelle - zawołała Emily, machając ręką.
- Powiedz mamusi do widzenia. - Ponieważ Michel
le nie przejawiała specjalnej ochoty, Susan ujęła jej
pulchną rączkę i pomachała nią.
Gdy tylko Emily i Robert wyszli, Michelle zaczęła
cicho kwilić. Susan spojrzała na nią i poczuła, że
zamiast serca ma ołowiany ciężarek. Kogo próbowała
oszukać? Samą siebie? Odkąd zerwała z Natem, była
nieszczęśliwa i samotna.
A więc niepoprawny Nate Townsend zrobił znów
to samo - nie zadał sobie trudu, by wspomnieć
o aukcji. Oczywiście zgodził się wziąć w niej udział
wiele tygodni temu, ale jej o tym nie poinformował.
Och, jasne, przysięgał jej dozgonną miłość, ale był
skłonny pozwolić, by kupiła go jakaś obca kobieta.
Szybko się nauczyła, że mężczyznom nie wolno ufać.
Im dłużej myślała o tym wieczorze, tym większa ją
ogarniała wściekłość. Gdy spytała Nate'a, czy wpadnie,
kiedy będzie u niej Michelle, odrzekł obojętnie, że
„ma inne plany" tego wieczora. Pewnie że miał!
Sprzedawanie swego ciała osobie oferującej najwyższą
stawkę, a wszystko w imię dobroczynności!
- Powiedziałam mu, że nie chcę go więcej widzieć
- powiedziała do Michelle, zbytnio podnosząc głos.
- Ten facet od początku sprawia tylko same kłopoty.
Byłaś wtedy ze mną, pamiętasz? Czy nie byłoby
lepiej, gdybyśmy wiedziały wtedy to, co wiemy teraz?
Ramiona Michelle podrygiwały - Susan nie była
pewna, czy dziecko płacze, czy też powstrzymuje się
od płaczu.
- Ma idiotyczny zwyczaj ukrywania przede mną
142
DESZCZOWE POCAŁUNKI
pewnych rzeczy. Otóż, oświadczam ci, że całkiem
wyrzuciłam tego mężczyznę z moich myśli. Każda
kobieta, która go zechce dziś wieczorem, może go
mieć, ponieważ ja nie jestem zainteresowana!
Michelle przytuliła twarz do szyi Susan.
- Wiem, jak się czujesz, dziecino - powiedziała,
przechadzając się po dywanie przed ogromnym oknem,
zza którego dobiegały odgłosy rozświetlonego miasta.
- Jakbyś straciła najlepszego przyjaciela, prawda?
- Ta-ta.
- Jest z mamusią na kolacji. Kiedyś myślałam, że
Nate jest moim przyjacielem - powiedziała smutno.
- Ale dowiedziałam się w przykry sposób, kim jest
naprawdę - nie zrozum mnie źle, nie chodzi o nic
druzgocącego. Po prostu pozwolił, bym zrobiła z siebie
idiotkę.
Michelle przyglądała się ciotce, najwyraźniej ocza
rowana jej przemową. Susan mówiła więc dalej, by
zająć czymś dziecko.
- Mam nadzieję, że sam czuje się dziś idiotycznie,
stojąc przed gromadą rozwrzeszczanych kobiet. - Wes
tchnęła, zdając sobie sprawę, że dzięki swej męskiej
urodzie Nate z pewnością osiągnie najwyższą cenę.
Na aukcjach w poprzednich latach niektórzy panowie
„szli" nawet za tysiąc dolarów. Tyle kosztował wieczór
w towarzystwie jednego z kawalerów, stanowiących
najlepszą partię w Seattle.
- Tyle za dozgonną miłość i przywiązanie - mruk
nęła. Michelle wciąż się w nią wpatrywała, Susan
uznała więc, że winna udzielić siostrzenicy kilku rad.
- Mężczyźni nie są tacy, za jakich chcą uchodzić.
Zapamiętaj to sobie na całe życie.
Michelle w sposób oczywisty poparła ciotkę, gawo
rząc radośnie.
- Ja, na przykład, nie potrzebuję mężczyzny. Jestem
całkiem szczęśliwa prowadząc niezależne życie. Mam
DESZCZOWE POCAŁUNKI
143
pracę, naprawdę dobrą pracę, i paru bliskich przyjaciół,
przeważnie z grona ludzi, z którymi pracuję, no
i oczywiście twoją mamę. - Michelle podniosła rączkę
i otarła łzę toczącą się po policzku Susan.
- Wiem, o czym myślisz - dodała Susan, choć
wiedziała, że to bezsens tłumaczyć dziecku podobne
sprawy. - Skoro jestem taka szczęśliwa, to czemu
płaczę? Nie mam pojęcia. Cały problem w tym, że nie
mogę przestać go kochać i to komplikuje wszystko.
- Umilkła i przycisnęła palce do ust, by się uspokoić.
- Spytał mnie, czy chcę przeżyć życie bez męża...
napisał to na serwetce. Możesz sobie wyobrazić, co
pomyślą kelnerzy, gdy to przeczytają?
- Ta-ta.
- O to też mnie zapytał - powiedziała Susan
drżącym głosem. - Nigdy nie przypuszczałam, że
zechcę mieć dzieci, ale nie zdawałam sobie wówczas
sprawy, jak bardzo mogę kochać taką małą istotkę,
jak ty. - Przytuliwszy dziecko do piersi, Susan
zamknęła oczy, kuląc się pod wpływem nagłego bólu.
- Mogłabym zastrzelić tego faceta!
Zafascynowana włosami ciotki, Michelle sięgnęła
rączką i wyciągnęła z nich szpilki.
- Upięłam je dziś po południu na złość, by
udowodnić, że jestem panią siebie, a potem, gdy go
tam zobaczyłam, przez cały czas mego wystąpienia
żałowałam, że nie są rozpuszczone - tylko dlatego, że
Nate tak woli. Och, Michelle, chyba naprawdę
zwariuję! Co byś mi poradziła?
- Ta-ta.
- Przypuszczałam, że mi to powiesz. - Susan
próbowała zapanować nad łzami. - Myślałam, że
skoro zostałam wiceprezesem, wszystko będzie cudow
nie. Owszem, jestem oczywiście zadowolona, ale czuję
się jakaś pusta w środku. Och, Michelle, sama nie
wiem, jak to wyjaśnić. Noce są takie długie, a w biurze
144
DESZCZOWE POCAŁUNKI
wciąż myślę, jak dobrze byłoby wrócić do domu
i zobaczyć Nate'a.... Chyba straciłam całą chęć do
pracy. Na konferencji mówiłam tym wszystkim ludziom
o zdecydowaniu, dyscyplinie i przedsiębiorczości,
a wszystko to wydawało mi się nierealne. Potem...
potem wracając spacerem do domu, spotkałam dawną
koleżankę z college'u. Jest mężatką i ma córeczkę
trochę starszą od ciebie. Wyglądała na taką szczęśliwą.
Powiedziałam jej o moim awansie. Ucieszyła się bardzo,
ale ja wciąż czuję w środku ogromną pustkę.
- Ta-ta.
- Michelle, nie mogłabyś się nauczyć innego słowa?
Proszę cię. Co byś powiedziała na ciocię? Cio-cia.
- Ta-ta.
- Nate z pewnością spotka jakąś piękną blondynkę
i zakocha się wniej na umór. Ona zapłaci za niego
kupę forsy, co zrobi na nim takie wrażenie, że ani się
spostrzeże, jak wpadnie w jej sidła... - Susan zamilkła
nagle, prostując ramiona. - Nie uwierzysz, co mi
przyszło na myśl - powiedziała do Michelle, przy
glądającej się jej ciekawie. - To kompletnie zwariowany
pomysł, a może wcale nie.
Michelle pomachała rączkami, najwyraźniej chcąc
się dowiedzieć, jaki to szalony pomysł zaświtał w głowie
jej ciotki. To niemożliwe. Absurdalne. Ale w końcu
tyle już razy zrobiła z siebie idiotkę wobec Nate'a, że
jeszcze jeden nie miał już znaczenia.
W kilka minut ubrała Michelle z powrotem w kom
binezon. Mogłaby przysiąc, że to nieznośne stworzenie
miało więcej odnóży od krocionoga.
Sprawdziwszy stan swego konta, pochwyciła ksią
żeczkę czekową i pobiegła do podziemnego garażu
z Michelle na rękach. Z posiadanych oszczędności
miała zapłacić rachunek za nowy samochód, ale
wykupienie Nate'a było ważniejsze.
Parking przed teatrem, w którym odbywała się
DESZCZOWE POCAŁUNKI
145
aukcja, był zatłoczony do granic możliwości i Susan
zajęło ogromnie dużo czasu znalezienie wolnego
miejsca. Następnie nie chciano jej wpuścić na salę,
ponieważ ani ona, ani Michelle nie miały wykupionego
biletu. Poza tym portier poinformował ją, że zamężne
kobiety nie mogą brać udziału w aukcji.
- Chętnie wykupię bilet wstępu, a to jest moja
siostrzenica. Albo pan mnie wpuści, albo... albo ja...
nie wiem, co zrobię. To sprawa życia i śmierci!
Podczas gdy portier konferował z szefem, Susan
zajrzała do środka przez wahadłowe drzwi. Zobaczyła,
jak niektóre kobiety podnoszą ręce i zrywają się
entuzjastycznie z miejsc, by pokazać swe numery.
Ekipa telewizyjna rejestrowała całe wydarzenie.
Wrócił portier z informacją, że wszystkie bilety
zostały wyprzedane.
Susan miała już zamiar wdać się z nim w dyskusję,
gdy usłyszała, że mistrz ceremonii wywołuje nazwisko
Nate'a. Po sali przebiegł szmer podnieconych głosów.
Susan podjęła desperacką decyzję. Zamiast grzecznie
zawrócić ku wyjściu, rzuciła się ku drzwiom, otworzyła
je i pobiegła wąskim przejściem.
Zaskoczony mistrz ceremonii umilkł, a wszystkie
głowy zwróciły się w stronę Susan, która przyciskając
obronnym gestem dziecko do piersi, przebyła już
połowę drogi, gdy wreszcie dopadł ją portier. Rzuciła
przerażone, błagalne spojrzenie Nate'owi, który,
osłaniając oczy przed światłami reflektorów, patrzył
na nią.
Michelle gaworzyła radośnie. Najwyraźniej zabawa
w kotka i myszkę przypadła jej do gustu. Wyciągnęła
pulchną rączkę w stronę Nate'a.
- Ta-ta! Ta-ta! - wykrzyknęła na cały głos.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Na sali pełnej kobiet zawrzało. Żadne wysiłki Susan
nie były w stanie powstrzymać Michelle od pokazy
wania Nate'a palcem i nazywania go tatą. Ale Nate
łatwo poradził sobie z całym zamieszaniem. Podszedł
do mistrza ceremonii, w którym Susan rozpoznała
Cliffa Dolittle'a, miejscową osobistość telewizyjną,
i szepnął mu coś do ucha.
- O co chodzi? - spytał głośno Cliff.
- Ta pani nie ma biletu ani numeru oferty - od
krzyknął portier.
- Mogę nie mieć numeru, ale mam za to sześć
tysięcy dziesięć dolarów dwanaście centów do zaofe
rowania za tego mężczyznę - zawołała.
Jej oświadczenie powitała znów wrzawa kobiecych
głosów, która przewaliła się przez całą salę niczym
potężna fala, rozbijająca się o brzeg. Sześć tysięcy
była to suma, którą Susan miała na koncie, a resztę
stanowiły drobne w torebce.
W tej chwili zdała sobie sprawę, że cały incydent
filmowany jest przez telewizję.
- Otrzymałem ofertę w wysokości sześciu tysięcy
dziesięciu dolarów i dwunastu centów - ogłosił nieco
zszokowany Cliff Dolittle - Po raz pierwszy, po raz
drugi... - zawiesił głos, przebiegając wzrokiem po
wypełnionej sali - ...sprzedany pani, która nie wykupiła
biletu wstępu. Tej z dzieckiem na ręku.
Portier puścił ramię Susan i niechętnie wskazał,
gdzie ma zapłacić. Wszyscy gapili się na nią i coś
szeptali.
146
DESZCZOWE POCAŁUNKI
147
Mężczyzna z kamerą na ramieniu biegł w jej stronę.
Michelle, zachwycona ogólnym zainteresowaniem,
pokazała palcem na kamerę i zawołała jeszcze raz:
„ta-ta", tym razem do osób, które oglądały całą tę
hecę w domu.
- Susan, co ty tu robisz? - wyszeptał Nate,
podchodząc do niej, gdy dotarła wreszcie do stanowis
ka kasjera.
- Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej
złości? - powiedziała zaaferowana. - To, że mogłam
cię prawdopoodobnie mieć za trzy tysiące, a wpadłam
w panikę i zaoferowałam wszystko do ostatniego
centa. Ja, as marketingu! Nigdy już nie będę mogła
chodzić z podniesioną głową.
- W tym, co robisz, nie ma odrobiny sensu.
- A co można powiedzieć o tobie? Najpierw mi
wyznajesz dozgonną miłość, a potem paradujesz na
aukcji dla całej gromady... kobiet.
- Płaci pani razem sześć tysięcy dwadzieścia pięć
dolarów dwanaście centów - powiedziała siwa kobieta
na stanowisku kasjera.
- Zaoferowałam tylko sześć tysięcy dziesięć dolarów
i dwanaście centów - zaprotestowała Susan.
- Piętnaście dolarów kosztuje bilet wstępu.
Trzymając Michelle na biodrze, usiłowała rozsunąć
zamek błyskawiczny torebki i wyjąć książeczkę
czekową.
- Poczekaj, wezmę ją od ciebie - Nate wyciągnął
ręce do Michelle, ona jednak, ku zdziwieniu obojga,
zaprotestowała głośno.
- Coś ty jej o mnie naopowiadała?
- Prawdę. - Susan uroczyście wypisała czek i wy
rwała go z książeczki. Z ociąganiem podała go
kasjerce.
- Wypiszę pani pokwitowanie.
- Dziękuję. - Susan popatrzyła na nią nieobecnym
148
DESZCZOWE POCAŁUNKI
wzrokiem. - A czy mogłabym wiedzieć, co otrzymam
za moje ciężko zarobione pieniądze?
- Wieczór z tym młodym człowiekiem.
- Jeden wieczór - powtórzyła ponuro. - A jeśli
pójdziemy na kolację, to kto płaci - on czy ja?
- Ja - powiedział szybko Nate.
- To dobrze, bo wydałam na ciebie wszystkie moje
pieniądze.
- Jadłaś coś?
- Nie, jestem potwornie głodna.
- Ja również. - Uśmiechnął się nieśmiało, ale jego
spojrzenie mówiło, że nie ma bynajmniej na myśli
płonących naleśników. - Nie mogę uwierzyć, że to
zrobiłaś.
- Ja też - powiedziała, dziwiąc się samej sobie.
- Jeszcze wciąż mam zawrót głowy. - Później pewnie
dostanie trzęsionki, której nie będzie w stanie opano
wać. Nigdy w życiu nie zachowała się równie bezczelnie.
Co też miłość potrafi wyzwolić w kobiecie! Zanim
spotkała Nate'a, była rozsądną, logiczną, oddaną
pracy kobietą interesu. W sześć tygodni później
wąchała kwiatki i rozmyślała o ślubach, dzieciach,
rzucając obiecującą karierę, ponieważ zakochała się
po uszy!
- Chodź, spływamy stąd - powiedział Nate, obej
mując ją w pasie i prowadząc do wyjścia.
Portier wyglądał na bardzo zadowolonego, że się
jej wreszcie pozbywa.
- Susan. - Gdy znaleźli się na parkingu, Nate
położył ręce na jej ramionach i zamknął oczy, jak
gdyby usiłował zebrać myśli. - Jesteś ostatnią osobą,
której bym się tu spodziewał.
- Jasne - odparła chłodno. - Gdy się pobierzemy,
będę zdecydowanie nalegała, byś informował mnie
o swoich planach.
Nate otworzył szeroko oczy.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
149
- Gdy się pobierzemy?
- Chyba nie sądzisz, że wydałam sześć tysięcy
dolarów za jedną kolację w jakiejś luksusowej re
stauracji?
- Ale...
- Dzieci też będą. Myślę, że poradzę sobie jakoś
z dwójką, ale będziemy się nad tym zastanawiać,
kiedy przyjdzie na to czas.
Po raz pierwszy, odkąd go poznała, Nate Townsend
zaniemówił.
- Pewnie się zastanawiasz, jak zamierzam rozwiązać
sprawę mojej kariery zawodowej - powiedziała,
uprzedzając jego pytanie. - Na razie nie jestem całkiem
pewna, co zrobię. Ponieważ nie mam jeszcze trzy
dziestki, myślę, że możemy poczekać z dziećmi jeszcze
kilka lat.
- Ja mam trzydzieści trzy lata. Chciałbym założyć
rodzinę jak najszybciej.
Głos Nate'a brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle
i Susan przyjrzała mu się bacznie, w obawie, czy nie
przeżył zbyt wielkiego wstrząsu. Bo ona przeżyła!
- W porządku, możemy zaplanować naszą rodzinę
od razu - zgodziła się. - Ale zanim powrócimy
do rozmów o dzieciach, chcę cię spytać o coś
ważnego. Czy jesteś skłonny zmieniać zabrudzone
pieluchy?
Kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu, po czym
kilkakrotnie skinął głową.
- No to w porządku. - Susan popatrzyła na
Michelle, która przytuliwszy głowę do jej ramienia,
zamknęła oczy. Najwyraźniej wydarzenia dzisiejszego
dnia bardzo ją zmęczyły.
- Co z kolacją? - spytał Nate, delikatnie odgarniając
jedwabiste włoski z czoła dziecka. - Michelle dłużej
już nie wytrzyma.
- Nie martw się. Kupię coś po drodze do domu.
150
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Machnęła z rezygnacją ręką. - Guzik z pętelką! Nie
mam już przecież ani grosza.
Nate uśmiechnął się szeroko.
- Ja coś kupię. Spotkamy się u ciebie za pół godziny.
- Dziękuję.
- Nie - szepnął Nate, patrząc jej głęboko w oczy.
- To ja ci dziękuję.
Pocałował ją czule i namiętnie, sprawiając, że serce
omal jej nie wyskoczyło z piersi.
- Nate - powiedziała z zamkniętymi oczyma.
- Hmm?
- Naprawdę cię kocham.
- Wiem o tym. Ja cię również kocham. Zdałem
sobie z tego sprawę w dniu, gdy kupiłaś stroganowa
w Western Avenue Deli i próbowałaś stworzyć pozory,
że przyrządziłaś go sama.
Otworzyła szeroko ciemne oczy i spojrzała na niego.
- Ale ja sobie tego wtedy nie uświadamiałam.
Przecież ledwie się wtedy znaliśmy.
Pocałował ją w czubek nosa.
- Niemal od pierwszej chwili, gdy cię poznałem,
byłem pewien, że moje życie straci dla mnie sens, jeśli
nie będziesz go ze mną dzielić.
Te romantyczne słowa wzruszyły ją bardzo. Otarła
łzę spływającą z kącika oka.
- Lepiej... lepiej zabiorę Michelle do domu - po
wiedziała, pociągając nosem.
Nate otarł kciukiem łzy z jej policzka, zanim ją
pocałował.
- Będę niebawem - obiecał.
Rzeczywiście. Susan zdążyła zaledwie wejść z Michel
le do domu i ułożyć ją do snu, gdy rozległo się
delikatne pukanie do drzwi.
Przebiegła na palcach po dywanie i otworzyła je.
Przyłożyła palec do ust.
- Kupiłem chińszczyznę.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 1 5 1
- Świetnie.
Pociągnęła go do kuchni, pokazując mu po drodze
Michelle, śpiącą słodko w rogu kanapy. Wzięła drugą
poduszkę i ułożyła ją tak, by zabezpieczyć dziecko
przed ewentualnym upadkiem.
- Będziesz dobrą matką - szepnął, całując ją w czoło.
Nate postawił dużą białą torbę na stole i wyjął
z niej pięć obwiązanych sznurkiem pudełek.
- Kurczę z czosnkiem, kluski smażone na patelni,
wołowina z imbirem i naleśniki z warzywami. Czy
sądzisz, że to wystarczy?
- Zamierzasz nakarmić pluton wojska?
- Mówiłaś, że jesteś głodna.
Susan nałożyła sobie pełny talerz i usiadła obok
Nate'a, opierając stopy na siedzeniu drugiego krzesła.
Jedzenie było wyborne i po pierwszych paru kęsach
postanowiła, że skoro Nate może jeść pałeczkami,
ona również powinna spróbować.
Nate roześmiał się, obserwując jej niezdarne próby,
po czym pocałował ją w kącik ust.
- A co jest tam? - spytała, wskazując pałeczką na
piąte pudełko.
- Zapomniałem.
Zaciekawiona, sięgnęła po pudełko i otworzyła je.
Utkwiła spojrzenie w Nacie.
- Czarne aksamitne puzderko.
- Ach tak, rzeczywiście, teraz przypominam sobie,
że szef kuchni wspomniał coś o tym, że czarny welwet
jest specjalnością miesiąca.
Susan wpatrywała się nadal w puzderko, jak gdyby
czekała, że samo wyskoczy z opakowania i otworzy
się, ujawniając zawartość.
- Mogłabyś je otworzyć i sprawdzić, co tam jest.
W milczeniu zrobiła to, o co ją prosił. Wyjęła
puzderko i podniosła wieczko. Aż jęknęła na widok
brylantu ogromnej wielkości.
152
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Kupiłem go w czasie pobytu w San Francisco
- powiedział Nate tak obojętnym tonem, jak gdyby
rozmawiali o pogodzie.
Samotny brylant przyciągał jej wzrok jak magnes.
- To najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek
widziałam.
- Ja też. Rzuciłem na niego tylko jedno spojrzenie
i kazałem jubilerowi, by go zapakował.
Wydawał się bardziej zainteresowany wołowiną
z imbirem i kluskami niż rozmową na temat czegoś
tak zwyczajnego, jak pierścionek zaręczynowy.
- Chciałbym ci jeszcze powiedzieć, że również będąc
w San Francisco, złożyłem ofertę kupna zespołu
Cougars. To zawodowa drużyna baseballa, mówię na
wypadek, gdybyś nie wiedziała.
- Drużyna baseballa? Będziesz właścicielem drużyny
baseballa?
- Tak. Nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi na
ofertę, ale gdyby to nie wyszło, może udałoby
mi się namówić do sprzedaży właściciela New York
Wolves.
Mówił o tym, jak gdyby chodziło o kupno samo
chodu, nie zaś o wyłożenie milionów dolarów.
- Ale cokolwiek się stanie, Seattle zawsze będzie
naszym domem.
Susan pokiwała głową, choć nie bardzo wiedziała,
dlaczego.
Nate odsunął talerz i wyjął puzderko z jej bezwol
nych rąk.
- Myślę, że powinienem włożyć ci go na palec.
Susan znów posłusznie skinęła głową. Jedzenie
ciążyło jej w żołądku niczym ołowiana kulka. Z przy
zwyczajenia wyciągnęła prawą rękę. Uśmiechnąwszy
się, ujął jej lewą dłoń.
- Musiałem wybrać wielkość na oko - powiedział,
delikatnie wyjmując pierścionek z puzderka. - Kazałem
DESZCZOWE POCAŁUNKI
153
jubilerowi zrobić piątkę, masz takie szczupłe palce.
- Pierścionek dał się bez trudu wsunąć na palec,
pasował idealnie.
Susan nie mogła oderwać wzroku od klejnotu.
Nigdy nie marzyła nawet o czymś tak przepięknym.
- Nie odważę się przechodzić w nim obok wody
- szepnęła.
- Obok wody? Dlaczego?
- Gdybym do niej wpadła, poszłabym na dno, tak
jest ciężki.
- Uważasz, że jest za duży?
- Jest doskonały.
Nate pocałował z czułością jej drżące wargi.
- Chciałem cię poprosić o rękę tego wieczora, gdy
wróciłem z podróży. Mieliśmy zjeść razem kolację,
pamiętasz?
Jak mogłaby o tym zapomnieć? To było wkrótce
po przeczytaniu przez nią artykułu o Nacie w Business
Monthly.
W dniu, kiedy zawalił się jej cały świat.
- Wspominaliśmy o twojej karierze zawodowej,
ale chciałbym ci zaproponować jeszcze coś innego.
- Tak?
- Co byś powiedziała, gdybym zaproponował ci
odejście z H&J Lima?
- Czemu?
- Ponieważ zamierzam rozkręcić produkcję lataw
ców. Planuję otwarcie dziesięciu sklepów w strategicz
nych miastach w całym kraju. Przeprowadziliśmy już
wstępny sondaż, z którego wynika, że będzie to
absolutny hit. Ale... - zawiesił głos - ...brakuje mi
niezwykle ważnego członka zespołu. Potrzebny mi
ekspert w dziedzinie marketingu i byłoby wspaniale,
gdybyś zechciała objąć to stanowisko.
- Cóż - powiedziała, podejmując jego grę - ale
pamiętaj, że zażądam najwyższego wynagrodzenia,
wysokiej premii, czterodniowego tygodnia pracy,
154
DESZCZOWE POCAŁUNKI
zabezpieczenia emerytalnego, opieki zdrowotnej i urlo
pu macierzyńskiego.
- Załatwione.
- Naprawdę nie wiem, Nate, mogą być problemy
- zawiesiła głos, pozwalając mu sądzić, że się namyśla.
- Ludzie będą plotkowali.
- Dlaczego?
- Ponieważ zamierzam sypiać z szefem. A jakiś
stary mamut pewnie będzie uważał, że w taki właśnie
sposób załatwiłam sobie pracę.
- A niech sobie gadają. - Roześmiał się, chwytając
ją w pasie i sadzając sobie na kolanach. - Czy już ci
mówiłem, że za tobą szaleję?
Skinęła głową, patrząc mu w oczy.
- Jest jedna rzecz, którą powinniśmy sobie wyjaśnić
na przyszłość, Nacie Townsend. Żadnych sekretów!
Zrozumiałeś?
- Słowo skauta! - Podniósł dwa palce do góry.
- Robiłem tak, gdy byłem dzieckiem. To oznacza, że
mówię bardzo poważnie.
- Hm - zamruczała Susan - ponieważ jesteś w tej
chwili skłonny do przysiąg, chciałabym wymóc na
tobie jeszcze kilka.
- Na przykład?
Zamiast odpowiedzi zbliżyła twarz do jego twarzy
na odległość centymetra i, tak jak ją kiedyś sam
nauczył, obrysowała koniuszkiem języka jego wargi.
- Susan, na miłość boską...
Cokolwiek miał na myśli, nie zdążył tego powiedzieć,
przeszkodził mu bowiem dzwonek do drzwi. Susan
podniosła głowę. Minęła chwila, zanim uporządkowała
poplątane myśli i uświadomiła sobie, że to Emily i Robert
wstąpili po Michelle, wracając z kolacji z szefem.
Chciała się zsunąć z kolan Nate'a, on jednak
zaprotestował niezadowolonym pomrukiem i mocniej
ją do siebie przytulił.
DESZCZOWE POCAŁUNKI
155
- Ktokolwiek to jest, niech sobie idzie - szepnął jej
do ucha.
- Nate...
- Rób dalej to, co przedtem i zapomnij, że ktoś
stoi za drzwiami.
- To Emily i Robert.
Nate puścił ją niechętnie.
Gdy Susan otworzyła drzwi, Emily wpadła do
salonu jak wystrzelona z katapulty, stanęła pośrodku
i rozejrzała się dookoła. Za nią wszedł Robert, równie
wściekły. Susan nigdy nie widziała go w takim stanie.
- Co się stało? - spytała z bijącym sercem.
- N a s o to pytasz?
- Robercie - Emily położyła łagodnie rękę na
ramieniu męża - nie denerwuj się tak. Zachowaj spokój.
- Nie denerwuj się? - wykrzyknął. - W połowie
drinka po kolacji wrzasnęłaś tak, że omal nie umarłem
z przerażenia, a teraz każesz mi zachować spokój?
- Emily - zaczęła jeszcze raz Susan - może powiesz
wreszcie, co się stało?
- Czy jest tu Nate? - przerwał jej Robert, zaciskając
pięści. - Chcę pogadać z nim na osobności!
- Robercie! - wykrzyknęły chórem obie siostry.
- Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał Nate,
wychodząc z kuchni.
Emily podbiegła do męża, opierając dłonie na jego
szerokiej piersi.
- Kochanie, uspokój się. Nie ma powodu do takich
nerwów.
Susan była kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie
słyszała, by szwagier tak podnosił głos.
- Nie uda mu się to! - krzyczał Robert, wyrywając
się z rąk żony.
- Ale co? - spytał Nate ze spokojem, który
doprowadził Roberta do jeszcze większej furii.
- Odebrać mi córkę!
156 DESZCZOWE POCAŁUNKI
- Co takiego? - Susan dziwiła się, że Michelle
może spać w całym tym zamieszaniu.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli zaczniesz od początku
- powiedziała Susan, zapraszając wszystkich do kuchni.
- To z całą pewnością jakieś nieporozumienie.
Usiądźcie, zaparzę trochę bezkofeinowej kawy i poroz
mawiamy rozsądnie.
Robert usiadł przy stole, podpierając głowę rękami.
- Mów! - ponagliła go Susan, spoglądając na siostrę.
- No więc, jak już ci wspominałam, jedliśmy kolację
z szefem Roberta i...
- Przestań powtarzać w kółko to samo, przecież
o tym dawno już wiedzą - przerwał jej Robert.
- Zacznij od tego, jak przeszliśmy do sali koktajlowej.
- Dobrze, tam się to właśnie stało, prawda?
Susan popatrzyła na Nate'a, ciekawa, czy podobnie
jak ona nie może się w tym wszystkim połapać. Ani
Emily, ani Robert nie powiedzieli jeszcze do tej pory
nic sensownego.
- I co dalej? - ponagliła siostrę, zniecierpliwiona.
- Mówiłam już, że siedzieliśmy w sali koktajlowej
przy drinku. W rogu stał telewizor. Nie interesowałam
się programem, nagle jednak zobaczyłam na ekranie
ciebie z Michelle.
- Wrzasnęła tak głośno, że omal nie udławiłem się
krwawą mary - wszedł jej w słowo Robert. - Po
prosiliśmy wszystkich o ciszę, by słyszeć słowa
komentatora, który powiedział, że zabrałaś moją
c ó r k ę na tę... tę aukcję kawalerów. Wtedy pokazali
Michelle, która wskazywała paluszkiem Nate'a, wołając
„tata".
- Co doprowadziło Roberta do wybuchu wściekłości
- dodała Emily.
- O Boże! - Susan osunęła się na krzesło, marząc,
by skryć się w jakiejś mysiej dziurce i obudzić się za
dziesięć lat.
DESZCZOWE POCAŁUNKI 157
- Czy mówili coś jeszcze? - spytał Nate, z trudem
usiłując ukryć rozbawienie.
- Tylko tyle, że szczegóły podadzą o jedenastej.
- Żądam wyjaśnień! - powiedział Robert, prze
szywając wzrokiem Nate'a.
- To bardzo proste - wzruszyła ramionami Susan.
- Przyjrzyj się... Nate ma na sobie garnitur bardzo
podobny do twojego. Ten sam odcień brązu. Z daleka
Michelle wzięła cię za niego.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Poza tym „tata" jest jedynym słowem,
jakie zna...
- Michelle wie doskonale, kto jest jej ojcem
- powiedział Nate spokojnie. - Nie potrzebujesz się
o to martwić.
- Susan - przerwała im nagle Emily - od kiedy
masz ten brylant? Wygląda na pierścionek zarę
czynowy.
- Bo to jest pierścionek zaręczynowy - powiedział
Nate, sięgając po ostatniego naleśnika. Zamilkł
i spojrzał na Susan. - Chyba nie masz nic przeciwko
temu, że zdradzam naszą małą tajemnicę.
- Jasne że nie. Powiedz im.
- Na którym to było kanale? - spytał Nate.
Emily powiedziała mu.
- Pewnie w wiadomościach - wymamrotała Susan.
- O mój Boże! - wykrzyknęła Emily. - Zawsze
byłam pewna, że jeśli zobaczę cię w wiadomościach
telewizyjnych, to stanie się to z okazji jakiejś wielkiej
transakcji handlowej. W najśmielszych marzeniach
nie zakładałam, że powodem mógłby być mężczyzna.
Czy opowiesz mi, co się wydarzyło?
- Może kiedyś... - Ona też nie spodziewała się, że
mogłaby tak postąpić z powodu mężczyzny, ale
przecież był to mężczyzna szczególny. Nawet więcej
niż szczególny.
158
DESZCZOWE POCAŁUNKI
- No cóż, skoro mamy zostać szwagrami, sądzę, że
mogę zapomnieć o tym nieszczęsnym incydencie
- powiedział Robert wspaniałomyślnie, odzyskawszy
zimną krew.
- Świetnie, bardzo chciałbym, żebyśmy zostali
przyjaciółmi. - Nate uścisnął dłoń Robertowi.
- Naprawdę macie zamiar się pobrać? - spytała
siostrę Emily.
Susan i Nate uśmiechnęli się do siebie i pokiwali
jak na komendę głowami.
- Kiedy?
- Wkrótce - odrzekł Nate. Jego oczy mówiły, że
im szybciej, tym lepiej.
Susan poczuła, że się rumieni, ale zależało jej na
tym, by pójść jak najszybciej do ołtarza w równym
stopniu, jak jemu.
- Susan nie tylko zgodziła się zostać moją żoną,
lecz również zdecydowała, że obejmie stanowisko
dyrektora do spraw marketingu w Windy Day Kites.
- Odchodzisz z H&J Lima? - zdziwił się Robert,
nie dowierzając własnym uszom.
- Muszę. - Przysunęła się do Nate'a, obejmując go
w pasie i uśmiechając się do niego. - Właściciel złożył
mi propozycję nie do odrzucenia.
Uśmiech Nate'a przypominał pogodny letni dzień.
Susan przymknęła oczy, rozkoszując się ciepłem,
bijącym od mężczyzny, który nauczył ją miłości,
radości życia i deszczowych pocałunków.