BENTE
PEDERSEN
PIERWSZY
TANIEC
R
OK
1864
Było zbyt jasno. Na każdy najdrobniejszy dźwięk aż podskakiwały ze strachu. Ktoś
idzie?
Nie. To tylko szelest lasu, skrzek wron w koronach drzew ponad ich głowami, grzmot
spienionej rzeki, tak głośny, że aż kłuło w uszach.
- Nikogo tu nie ma - powiedziała Stina, najodważniejsza z całej trójki.
- Nikogo tu nie ma - powtórzyła Ingrid jak echo.
- Nikogo - wyszeptała Aile spękanymi wargami.
Od rzeki nadal dzielił je spory kawałek. Las został w tyle. Wymieniły spojrzenia.
Udało im się prawie nie zostawić śladów, starannie omijały miejsca, w których leżał śnieg,
wlokły swój ciężar po gołej ziemi, gdzieniegdzie pokrytej starym listowiem, opadłymi
gałązkami i kępami traw. Las pachniał zbutwieniem. Pachniał wiosną.
- Teraz! - powiedziała Stina. Ta zaradna, rezolutna Stina.
Zgodnie skinęły głowami. Zaparły się stopami o ziemię, gołymi dłońmi chwyciły
szorstką tkaninę, tak mocno, jak tylko potrafiły, aż kurczowo zaciśnięte palce zaczęły
drętwieć. Bolały je ręce, ramiona, plecy, wszystko, ale nie mogły się teraz poddać. Po chwili
marszu policzki zaczęły płonąć, miały wrażenie, że oczy zaraz wyskoczą im z orbit.
Przystanęły. Ingrid z trudem rozprostowała palce. Tylko krótka przerwa, dla złapania
oddechu. A potem trzeba było ruszać dalej.
- Jeszcze raz! - Ingrid próbowała dodać przyjaciółkom sił. To ona zawiniła. Stina
wiedziała, co trzeba zrobić. Ona i Aile pomogły jej, nawet nie musiała prosić. Dla nich to
była oczywistość. Jak to dobrze, przecież do nikogo innego nie mogłaby się zwrócić o
pomoc. Nikomu innemu nie mogła o tym opowiedzieć.
Stina wyciągnęła rękę przed siebie, pokazując, którędy mają iść. Do rzeki było już
naprawdę blisko. Teren obniżał się łagodnie. Powinno się udać. Musi się udać. Jeszcze raz
chwyciły za materiał kurtki: Ingrid za jeden rękaw, Aile za drugi, Stina plecy. Ostatkiem sił
zawlokły ciężkie bezwładne ciało na sam kraniec, tam gdzie brzeg urywał się gwałtownie. W
dole pędziła wzburzona rzeka.
Wyprostowały się z uśmiechem. Były rozgrzane, mokre od potu, całe czerwone z
wysiłku i tak zdyszane, że nie były w stanie wydusić słowa. Ingrid czuła ból w piersiach, z
trudem oddychała, serce waliło jej tak, że niemal zagłuszało huk rzeki niosącej na brudnych,
spienionych falach wielkie kawały kry. Raz po raz rzucała przez ramie zalęknione spojrzenia,
z nadzieją, że Stina niczego nie zauważy. Nie chciała, by wyszło na to, że jest większym
tchórzem niż ona.
- To jeszcze nie koniec - przypomniała Stina i dotknęła stopą leżącego na ziemi ciała.
To ona wszystkim kierowała i zmuszała przyjaciółki do działania. Żadna z nich nie chciała
okazać się gorsza. Poszły za jej przykładem: kommag
1
Aile i trzewik Ingrid zgodnie zbliżyły
się do bezwładnego ciała. Oczywiście, to Stina policzyła do trzech.
- Raz, dwa, trzy...
Na trzy kopnęły z całych sił. Ciało potoczyło się w dół stromego piaszczystego
brzegu, przeturlało przez ciągnący się wzdłuż rzeki pas lodu i uderzyło o spiętrzone przy
brzegu kry Czas zdawał się stać w miejscu. Dziewczęta wstrzymały oddech, nie miały
odwagi spojrzeć jedna na drugą. Nurt powoli uniósł ogromne kawały lodu, które rozpierzchły
się na falach, rzeka pochwyciła nieruchome ciało, kolejne kawały kry, pędzące środkiem
wprost do morza, popchnęły je przed sobą. Dziewczęta złapały się za ręce, ścisnęły je mocno,
patrząc, jak woda pochłania i zabiera w dal to, czego nie umiały nazwać słowami, to coś
strasznego, o czym nigdy, przenigdy miały nie mówić. Żadna z nich nie potrafiła oderwać
wzroku od ciemnego kształtu. Zdawał się tańczyć pośród fal. Patrzyły za nim, aż zniknął, a
potem jeszcze długo wpatrywały się w unoszącą się na wodzie krę, która, jak sądziły, skryła
ich tajemnicę. W końcu została tylko rzeka i one.
- To wszystko - powiedziała Stina. Głos jej drżał. Nie miała ochoty puszczać dłoni
Ingrid, jednak zrobiła to. Nie powinno się być od nikogo zależnym. Matka uważała, że jest
zbyt uzależniona od Ingrid. Musi się od tego odzwyczaić. Ale matka nie wiedziała, że Ingrid
w równym stopniu jest zależna od niej, od Stiny. Tego jednak nie mogła jej powiedzieć.
Ingrid i Aile nadal trzymały się za ręce. Aile nie była zależna od nikogo, przebywała z nimi
dwiema, ponieważ je lubiła.
- Czas wracać - zawyrokowała Aile. - Tylko musimy uważać, żeby nie zostawić
śladów.
Ingrid puściła dłoń przyjaciółki. Z oczu trysnęły jej łzy, nie mogła złapać oddechu,
zaczęła się chwiać. Przerażona Stina prędko odciągnęła ją od brzegu. Ingrid zgięła się w pół,
purpurowa na twarzy. Stina przycisnęła dłoń do płaskiego brzucha przyjaciółki, powtarzając,
by starała się normalnie oddychać. Ingrid przez moment sprawiała wrażenie, jakby się dusiła.
Na szczęście po chwili doszła do siebie.
- Widać, że płakałaś - powiedziała z powagą Aile, po czym zgarnęła z ziemi odrobinę
mokrego śniegu, ścisnęła go w dłoniach i potarła błyszczącą, topniejącą kulką oczy i policzki
Ingrid.
- Już nie będę płakać - obiecała Ingrid.
- Zajmę się nią. - Stinie udało się przywołać uśmiech na twarz. Otoczyła ramieniem
plecy Ingrid.
Aile przypatrywała im się przez chwilę poważnymi, szarymi oczami, jakby chciała
upewnić się, że poradzą sobie bez niej. W końcu skinęła głową i spoglądając w stronę lasu,
powiedziała:
- Zobaczę, czy nic tam nie zostało. Lepiej sprawdzić. W razie czego wrzucę do rzeki.
Stina i Ingrid zgodnie przytaknęły, wdzięczne, że Aile wzięła to na siebie. Żadna z
nich za nic by tam nie wróciła. Stopa żadnej z nich nigdy więcej nie postanie w tym miejscu.
- Idźcie do domu! - krzyknęła Aile i ruszyła przed siebie między kępami pożółkłych
traw. Po chwili przystanęła, odwróciła się i rozłożyła ręce zrezygnowanym gestem. - Wra-
cajcie do domu! Na co czekacie? No, już!
Nagle jednak zawróciła, objęła Ingrid, uściskała krótko i pobiegła w stronę lasu.
Pozostałe dwie przyjaciółki ruszyły w przeciwnym kierunku, wzdłuż rzeki, ale skryte pod
osłoną lasu. Nikt nie może ich zobaczyć, nikt nie może się domyślić, nikt nigdy nie może się
dowiedzieć.
Były wolne.
Niebezpieczeństwo minęło. I już nie wróci.
R
OZDZIAŁ
1
10 lipca 1873 roku
Słońce jeszcze świeciło, lecz nieuchronnie przesuwało się coraz niżej, barwiąc niemal
bezchmurne niebo czerwienią i złotem, przetkanymi pasmami fioletu. Łagodny wietrzyk
delikatnie poruszał gałęziami brzózek porastających niskie wzniesienia, ozdobione zielenią i
ciężkie od kwiecia. W miejscu gdzie fiord Målselv łączy się z fiordem Malangen, morze było
spokojne. W poznaczonej drobnymi zmarszczkami wodzie odbijało się niebo i wspaniały
krajobraz: wieńce górskich szczytów, gdzieniegdzie jeszcze poplamionych bielą, choć był już
przecież środek lata, stoki połyskujące świeżą zielenią pośród niebieskiej czerni skał.
Mieszkańcy Målsnes, miejscowości niewielkiej, lecz znaczącej, pucowali i zdobili
domy od tygodni. Teraz z daleka aż lśniły, białe i odświętne. Choć ktoś mógłby uznać, że
miejsce to było nieco odludne, nie powinien jednak pomyśleć, że było całkiem odcięte od
cywilizacji. Målsnes to drobny odłamek wielkiego świata, latem zaś zjeżdżają tu na ryby
turyści aż z Anglii, najprawdziwsi lordowie i ladies. Możni goście nie byli tu niczym
niezwykłym. Jednak jeszcze nigdy Målsnes nie gościło samego króla.
Mężczyźni wznieśli na nabrzeżu bramę powitalną z zielonych brzozowych gałązek,
kobiety zaś ozdobiły ją wspaniałymi bukietami, wieńcami i barwnymi girlandami polnych
kwiatów.
Osiemnastoletnia Stina Mattisdatter pokazywała przyjaciółkom, które z ozdób są jej
dziełem. Z niecierpliwości aż przebierała nogami. Miała na sobie swój najlepszy niedzielny
strój. Była to niebieska sukienka, prosta, ze zwykłego materiału, ale za to całkiem nowa.
Stina sama wybrała krój, który podkreślał jej zgrabną, szczupłą sylwetkę. Wielu mężczyzn,
tak starych, jak i młodych, słało pełne podziwu spojrzenia w kierunku dziewczyny. Ona zaś,
nawet jeśli tego świadoma, zdawała się w ogóle nie zwracać na nich uwagi.
Jej rówieśnica, Ingrid Halvorsdatter, także była pięknie wystrojona. Suknię z
najdelikatniejszego białego muślinu odziedziczyła po pewnej angielskiej damie, która wraz z
mężem bawiła rok wcześniej w okolicy. Matka tylko trochę przerobiła suknię, dodała
wstążek i riuszek i teraz była jeszcze piękniejsza. Ingrid bardzo się cieszyła z tej kreacji i z
tego, że wreszcie będzie miała okazję ją na siebie włożyć. Prawda była taka, że wyglądała w
niej bardzo źle, odkryła to jednak dopiero tuż przed wyjazdem, kiedy stanęła przed lustrem.
Miała do niej zbyt krągłe kształty, suknia zupełnie inaczej prezentowałaby się na szczuplut-
kiej, wiotkiej Stinie. Ingrid zazdrościła przyjaciółce figury, sama czuła się teraz jak wielka
zaspa śniegu. Zdawała sobie sprawę z tego, że to głupie z jej strony, tak naprawdę to raczej
Stina miała jej czego zazdrościć. Tylko że ona nie była zdolna do tak niskich uczuć. Ingrid
zaś nie potrafiła zmienić swoich. Uważała, że nie ma w niej nic specjalnego, choć wiele osób
mówiło, że jest wysoka i ładna. W domu nie myślała zbytnio o tym, jak wygląda, tam
wszyscy ją znali i byli do niej przyzwyczajeni. Ingrid, córka Halvora Jakobsena z
Jakobvollen, i tyle. Ale tu była gościem i to zmieniało postać rzeczy. Zauważyła, że Stina
zbiera wiele przyjaznych spojrzeń; mieszkała tu i, jak widać, była lubiana. Stina w ogóle była
wyjątkowa.
Również w dolinie wszystkie domy lśniły czystością. Chyba jeszcze nigdy nie
wyglądały tak pięknie. Ludzie ozdobili drzwi brzozowymi gałązkami, jednak król pewnie
nigdy tego nie zobaczy, nawet nie wybierał się w tamtym kierunku.
Cały kraj świętował tysiąclecie państwa norweskiego. Nauczyciel opowiadał, że od
ostatniego razu, kiedy król zechciał zaszczycić wizytą północne rubieże Norwegii, minęło
dwieście siedemdziesiąt lat. Wprost niepojęte, że Oskar II zaraz tu przybędzie, stanie między
nimi, jakby był jednym z nich, zupełnie zwyczajnym człowiekiem.
By powitać króla, wyjechali z domu dzień wcześniej. Nocowali u krewnych w Moen i
przyjechali tutaj, do Målsnes, by zobaczyć, jak Oskar II wysiada na ląd. Przy odrobinie
szczęścia może zobaczą go jeszcze później wieczorem, w Moen, bo tam właśnie miał
zatrzymać się na noc.
- Aż ciarki chodzą po plecach. - Stinie udało się ubrać w słowa to, co wydawało się
niemal niewyrażalne. Ingrid czuła to samo, nie wiedziała jednak, jak to opisać. Tak, ciarki
chodziły po plecach, całe ciało dziwnie mrowiło i łaskotało, zupełnie jakby wytarzała się w
sianie. Trudno było ustać w miejscu.
- Jest! Tam! Parowiec!
To krzyknął ktoś ze stojących najbliżej brzegu. Wiadomość prędko obiegła
zebranych, rozprzestrzeniła się niczym ogień w suchej trawie. Ludzie ścieśnili się jeszcze
bardziej, każdy chciał stać jak najbliżej. Wspinali się na palce, próbując coś zobaczyć. I po
niedługim czasie ujrzeli zbliżający się ku nim parowiec „Tromsø”. Słychać już było miarowe
uderzenia tłoków, widać było ciągnący się za parowcem pas białej piany. Wysoko, wysoko
na szeroko rozłożonych skrzydłach szybowały mewy. Na pokładzie stało pełno ludzi.
Niepojęte i cudowne: jednym z tych ludzi był król.
- A to dopiero, statek też ustroili!
Brat Ingrid, Iver, niedługo kończył dwadzieścia jeden lat, był wyższy od dziewcząt i
lepiej widział, co się dzieje. Głos miał niski, pełen powagi i z reguły nie mówił zbyt wiele.
Przy tej okazji jednak stał się wyjątkowo rozmowny. Stina nie mogła powstrzymać
nerwowego chichotu, co dziwnie zirytowało Ingrid, sama nie wiedziała dlaczego.
- Widzę proporczyki! - wykrzyknęła Stina, kołysząc się na czubkach palców i
próbując coś dojrzeć w prześwicie między stojącymi przed nią osobami.
- Zaraz zobaczysz więcej - oznajmił Iver, chwycił ją na ręce, podniósł lekko i posadził
sobie na ramieniu. Teraz miała doskonały widok na przystrojony odświętnie parowiec. Z
wrażenia ścisnęła mocno ramię Ivera, to wszystko było tak wspaniałe, że o mało nie spadła.
Cały pokład zdobiły brzozowe gałązki, wieńce kwiatów, flagi i proporczyki.
- Spójrzcie, jak kolorowo! Jak pięknie! - Na chwilę z przejęcia odjęło Stinie mowę.
Jej policzki płonęły. Wiatr od morza wysupłał kilka złotawych loków z ciasnego upięcia.
Brązowe oczy Stiny wpatrywały się w nadpływający parowiec. Dziewczyna była tak piękna,
jak księżniczka z bajki. Ingrid musiała odwrócić od niej spojrzenie, bo znów poczuła ukłucie
zazdrości. Nie powinna niszczyć tak niskim uczuciem tego radosnego dnia. Nie podobało jej
się jednak, że Stina siedzi Iverowi na ramieniu i błyszczy niby gwiazda na niebie. Przecież
nie są spokrewnieni, nie są narzeczonymi ani nawet nie zamierzają się zaręczyć.
- Postaw mnie na ziemi! - Stina otrząsnęła się z oszołomienia i zdała sobie sprawę, że
nie powinna tak się wyróżniać, inni na pewno tego nie pochwalą. Mimo wszystko cieszyła
się, że udało jej się obejrzeć statek. Iver natychmiast usłuchał i teraz stała z powrotem między
krewnymi z Målselvdalen, zarumieniona, podekscytowana, ożywiona i niespokojna. I
najwyraźniej nieświadoma, jak gwałtowne uczucia wywołała przed chwilą u Ingrid i u jej
brata.
- Ależ to piękne, Ingrid - westchnęła, wsunęła dłoń przyjaciółce pod ramię i przytuliła
do niego policzek. - Iver ciebie też może podsadzić - ciągnęła.
Ingrid zerknęła na brata. Policzki miał całe czerwone, przybrał niedbałą pozę, ręce
wsadził w kieszenie. Poczuła ukłucie w sercu. O, jak dobrze go znała! Oby tylko się nie
wygłupił. Może ojciec nie widział, jaki z jego syna galant. Pomyślała też, jak idiotycznie by
to wyglądało, gdyby próbował wziąć ją na ręce. Próba z góry skazana była na
niepowodzenie.
A teraz miał minę, jakby właśnie zjadł cukierka. Niech się nacieszy słodyczą do woli.
- Nie zależy mi tak bardzo - powiedziała Ingrid lekko.
- Zobaczę wszystko, kiedy statek przybije do brzegu.
Stina dała jej kuksańca w bok i zaśmiała się tym swoim beztroskim, radosnym
śmiechem, nieświadoma, że przyjaciółka cierpi.
- Tylko ze mnie taki niecierpliwiec, co, Ingrid?
- Czekaliśmy pół dnia - odparła Ingrid spokojnie - więc chyba możemy poczekać
jeszcze pół godziny.
Stina była jej najlepszą przyjaciółką. Znały się od dzieciństwa. Nikt, ani Iver, ani
rodzice, ani nawet Aile Johansdatter, nikt nie wiedział o Ingrid tyle, co Stina. Ale akurat teraz
nie chciała zdradzać się przed nią ze swymi uczuciami.
Rzeczywiście, nie minęło nawet pół godziny, gdy parowiec przybił do brzegu i
prominentni goście mogli zejść na ląd. Na nabrzeżu czekali w komplecie miejscowi
dygnitarze oraz czterech członków komitetu powitalnego. W pierwszym rzędzie:
przewodniczący rady gminy, lensman, pastor, kilku kupców i najbogatszych chłopów.
I Ingrid, i Iver wiedzieli, że ojciec był zawiedziony, iż nie znalazł się w gronie
wybranych, jednak znosił rozczarowanie z uniesioną głową i nawet słowem o tym nie
wspomniał. Porażkę złagodziło nieco to, że wraz z jedenastoma innymi gospodarzami miał
jechać w orszaku honorowym. To było nie byle co, nie każdy mógł dostąpić takiego
zaszczytu. Rodzina nie wywodziła się z tych okolic. Halvor Jakobsen należał do trzeciego
pokolenia zamieszkującego Målselv. Dziadek pochodził z Østerdalen, był biednym
zagrodnikiem. Kawałek ziemi, którą posiadał, został dosłownie zmieciony przez straszliwą
masę wody, sławetną Wielką Powódź, latem 1789.
2
A Halvor Jakobsen miał dom, ziemię,
rodzinę, służbę i dobrze mu się powodziło.
Gwar przycichł. Oczy wszystkich zwrócone były na króla. Większość
zgromadzonych widziała już wcześniej jego podobizny. Portret króla Oskara II nierzadko
zdobił ściany domowego przybytku, czy to w saloniku, czy w wygódce, zależnie od tego,
jakiego rodzaju uczucia rodzina królewska budziła w danym gospodarzu.
- Wcale nie wygląda jak król - zachichotała Stina.
- A co, myślałaś, że będzie miał koronę na głowie? - Ingrid też zachichotała, prosto w
ucho przyjaciółki. Nie miały odwagi spojrzeć na siebie, bały się, że zaraz wybuchną głośnym
śmiechem i będzie skandal.
Król miał na sobie ciemny mundur i czapkę, spod której wysuwały się kręcone
ciemnoblond włosy. Jego plecy były zaskakująco wąskie, a ramiona lekko zgarbione, po-
stawa niemniej pełna godności. Jasnym spojrzeniem ogarniał zgromadzonych. Ci, którzy stali
najbliżej, opowiadali potem, że oczy miał pełne dobroci. Był brodaty, czym nie różnił się od
miejscowych, ale oczywiste było, że na tym podobieństwa się kończą. Król należy do innej
sfery, to było widać na pierwszy rzut oka. Uśmiechnął się i uniósł dłoń w powitalnym geście.
Później niejeden przysięgał, że król Oskar patrzył właśnie na niego, że to właśnie jego
pragnął wyróżnić spośród zgromadzonych.
Minęło trochę czasu, nim ludzie otrząsnęli się z wrażenia i mogli znów normalnie
oddychać. Kiedy już jako tako się pozbierali, po wielekroć zakrzyknęli powitalne Hura! na
cześć króla i pozostałych znamienitych gości. Również Ingrid, Stina i Iver krzyczeli co sił w
płucach, machali i cieszyli się, a Ingrid poczuła, że łzy płyną jej po policzkach. Dziewczyna
była zupełnie oszołomiona. Wiedziała, że tego dnia nie zapomni do końca życia. Już nigdy
nie przydarzy jej się nic równie cudownego. Splotła palce z palcami Stiny, obie wyciągnęły
szyje, by jeszcze raz zobaczyć króla.
Oskar II nie spieszył się, kilka razy przystawał na krótkim odcinku dzielącym
nabrzeże od drogi, rozmawiał ze stojącymi w pierwszym rzędzie ludźmi. Ingrid była pewna,
że gdyby coś do niej powiedział, nie byłaby w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
Gdy przechodził, tłum wkoło falował jak morze od uniżonych dygów i ukłonów. Dziewczęta
też dygnęły, tak głęboko, że o mało się nie przewróciły. W końcu orszak dotarł do
czekających na drodze powozów. Konie od dłuższego czasu były niespokojne, woźnice nie
mieli okazji posiedzieć bezczynnie. Tłum wstrzymał oddech, kiedy Jego Królewska Mość z
uśmiechem zbliżył się do jednej z kariolek, choć dla niego była przeznaczona pięknie
przystrojona karoca, sprowadzona aż z Tromsø. Król coś powiedział, najwyraźniej coś
zabawnego, bo stojący najbliżej zaczęli się śmiać. Zamieszanie nie trwało długo. Zarówno
premier, jak i przewodniczący rady chętnie zajęli miejsca we wspaniałym pojeździe.
- Chłop jak dąb, ten król - stwierdził Iver. Dziwne, ale wolał zostać z dziewczętami,
choć wszyscy koledzy już powsiadali do łódek, by z bliska przyjrzeć się statkowi, którym
przypłynęli goście.
Ingrid zauważyła, że przy tych słowach brat zerknął w stronę Stiny.
- Patrzcie, jak nasz tata dumnie dosiada Gniadego!
- wykrzyknęła nagle. Ojciec miał na sobie najlepsze ubranie i wyglądał po prostu
wspaniale. Uprząż i siodło lśniły na Gniadym jak srebro.
- Zdąży się zmęczyć, nim dojedzie do Salangen - stwierdził Iver z uśmiechem, ale tak
naprawdę był dumny jak paw, że jego ojciec jedzie w królewskim orszaku.
Ruszyli. Tłum znów zaczął wiwatować. Po chwili karoca i kariolki zniknęły na
drodze prowadzącej do Moen, gdzie goście mieli zatrzymać się na posiłek i nocleg we
dworze lensmana.
- Mam takie uczucie, jakby serce tańczyło mi w piersi
- westchnęła Stina.
- A może dziś wieczorem i ty zatańczysz? - W głosie Ivera słychać było nadzieję. -
Słyszałem, że szykują się tańce...
Ingrid o niczym takim nie słyszała, ale domyśliła się, że Stina owszem, bo spuściła
wzrok, a jej policzki zabarwił delikatny rumieniec.
- Tak, będą tańce, ale raczej nie dla mnie. Nie wiem, czy przyjdę - odparła,
odwrócona do Ivera plecami. - Mamy wielu gości, a gospodarzowi nie jest łatwo, wcale nie
musiał dawać wolnego ani mnie, ani pozostałym. Ale stwierdził, że powinniśmy zobaczyć
króla, bo wszyscy jesteśmy jego poddanymi, bogaci czy biedni.
Stina była taka jak zwykle pogodna i serdeczna. Chyba wcale się nie domyślała, że
Iver pragnie być dla niej kimś więcej niż towarzyszem zabaw z dzieciństwa. Nawet nie
przyszło jej do głowy, że się do niej zaleca, taki był niezdarny!
- Wracamy dziś wieczorem do Moen - powiedziała Ingrid, kierując w stronę brata
spojrzenie błękitnych oczu. Chciała mu dać do zrozumienia, że zauważyła, co on wyprawia.
Widziała, że na chwilę zrobiło mu się głupio, ale nie tak znowu bardzo, by mogło to wpłynąć
na zmianę decyzji.
- Ja zostaję. Parobek was odwiezie. - Iver zaśmiał się butnie. - Będziecie mogły
udawać, że jedziecie w królewskim orszaku. Możesz nawet pomachać ciżbie ręką, Ingrid.
Taką masz piękną kiecę, że może ktoś weźmie cię za księżniczkę, o ile będziecie jechać z
wystarczającą prędkością.
- Teraz to już przesadziłeś, Iverze Halvorsen! - Stina otoczyła przyjaciółkę ramionami
i odciągnęła na bok. - Nie możesz pozwolić, żeby tak do ciebie mówił!
- Och, to nic takiego! - Ingrid zamrugała, by ukryć napływające do oczu łzy.
Stina rzuciła przez ramię zagniewane spojrzenie.
- Nikt nie ma prawa tak traktować mojej najlepszej przyjaciółki!
Ingrid, choć zraniona, broniła brata.
- Iver taki już jest. Nie miał nic złego na myśli.
- Chciałabym, żebyś została do jutra. Nie możesz? Spróbuj jakoś ubłagać Annę -
mówiła Stina z zapałem. - Pewnie skończę koło dziesiątej, jedenastej.
- Mama na pewno mi nie pozwoli - stwierdziła ponuro Ingrid. Rodzice pozwalali jej
chodzić na tańce, ale tylko jeśli mogli mieć na nią baczenie. Poza tym, mimo że Ingrid lubiła
tańczyć, i tak nie wyobrażała sobie, by tu, gdzie było tylu obcych, znalazł się ktoś, kto ją
poprosi.
- A kto mówi o tańcach? - Stina uściskała przyjaciółkę i pociągnęła ją za sobą ku
piętrowemu budynkowi. Był to dom kupca, w którym mieściła się też gospoda. - Musimy
pogadać. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałyśmy. Tak bardzo mi tego brakuje! A
tobie nie?
Ingrid przytaknęła. Już trzy lata minęły, odkąd Stina opuściła Jakobvollen i najęła się
na służbę u kupca z Målsnes. Dzieliło je tylko kilka mil
3
, ale Ingrid nigdzie sama się nie
wypuszczała. Raz w miesiącu w niedzielę do kościoła, a poza tym nie dalej, niż mogła dojść
na własnych nogach.
Matka Stiny, Lisa, nadal mieszkała w Jakobvollen, ale z dzieci został przy niej jeszcze
tylko Henrik. Latem pracował przy wypasie bydła, zimą zaś pomagał przy wszelkiego
rodzaju pracach w gospodarstwie. Lisa przybyła do Målselv z Finlandii, była wdową z
czwórką małych dzieci. Nie udało im się znaleźć miejsca w żadnej ze wsi położonych bliżej
granicy. Zewsząd przeganiano wdowę z gromadką potomstwa, obawiano się, że sama się nie
utrzyma i będzie tylko ciężarem dla gminy. Nikt nie chciał dać Lisie pracy - aż dotarła do
Jakobvollen.
Halvor znał doskonale historię swojej rodziny. Wiedział, że jego przodkowie,
przybywając na północ kraju, mieli ze sobą naprawdę niewiele, bo jedynie samych siebie i
najpotrzebniejsze sprzęty. Dotknęła ich straszliwa katastrofa, jedna z największych w
dziejach, ulewy i powodzie zniszczyły wówczas wiele wsi. Kiedy osiedlali się w Målselv,
mieli niewiele więcej niż ta biedna fińska wdowa z gromadką dzieciaków. Halvor i Anna
wahali się tylko przez chwilę, ale przyjęli biedne stadko pod swój dach.
I tak Ingrid i Stina dorastały razem. Były w jednym wieku, szybko stały się dla siebie
jak siostry. Stina miała trzech braci, dwóch młodszych i jednego starszego. Ingrid była
najmłodsza z rodzeństwa. O najstarszym, Jakobie, w domu nie wspominano. Niektórzy
gadali, że podobno wyjechał do Ameryki. Brat bliźniak Ivera, Ole, zmarł w wieku pięciu lat,
leżał na cmentarzu.
- Ingrid, na nas już czas. - Anna Mortensdatter przez cały czas starała się nie
spuszczać dzieci z oczu. Kiedy były małe, tak łatwo przychodziło się nimi zajmować, teraz
nawet Ingrid potrafiła pokazać, że ma własne zdanie. Anna wolałaby, żeby Ingrid była tak
otwarta i miła jak córka Lisy. Ale ona bardziej przypominała Halvora.
- Nie moglibyśmy zostać na noc? - spytała Ingrid nieśmiało.
- Przecież mamy nocleg w Moen - odparła Anna zdecydowanie. - Tak zostało
ustalone, więc tak ma być.
Ruszyła na poszukiwanie syna.
- Może niedługo będziesz miała jakiś wolny dzień - powiedziała Ingrid do
przyjaciółki. Nie śmiałaby się przeciwstawić woli rodziców.
- Aha, i może jeszcze ktoś mnie podwiezie do domu?
- Stina uśmiechnęła się z rezygnacją. - To nie takie proste.
- Szkoda - westchnęła Ingrid. Odprowadziła Stinę do drzwi gospody. Uściskały się
serdecznie na pożegnanie. Nie wiadomo, kiedy znów będą miały okazję się spotkać.
Ingrid czekała na matkę. Już z daleka zauważyła, że jest wściekła. Brodę miała
uniesioną wysoko, aż widać było lśniący bielą kołnierzyk koszuli i ozdobną broszkę nad
ostatnim guzikiem.
- Dyszel się połamał - oznajmiła krótko. - Nim go naprawią, minie kilka godzin, więc
równie dobrze możemy zostać tutaj na noc.
- Może pobiegnę i powiem Stinie?
- Nie przeszkadzaj jej w robocie - zaprotestowała Anna.
- Nie musimy spać w gospodzie.
Z twarzy Ingrid nie znikał uśmiech. Los jej sprzyjał. Chciała porozmawiać ze Stiną,
jak za dawnych dobrych czasów, i tak się właśnie stało.
Anna czuła, że zaczyna mięknąć. Wzięła głęboki oddech. Miała nadzieję, że nie
przyjdzie jej żałować tej decyzji.
- Jeśli obiecasz, że będziesz się trzymać brata, możesz iść na te tańce...
ROZDZIAŁ 2
- Widzisz, a jednak pójdziesz na tańce. - Głos Ivera brzmiał tak radośnie, że w Ingrid
zbudziło się straszliwe podejrzenie. Uśmiechał się szeroko, bez cienia wstydu. Niebieskie
oczy, tak podobne do jej oczu, iskrzyły. Widać było, że są rodzeństwem, choć jej twarz była
szersza i bardziej krągła. Iver miał szczupłe policzki, mocny podbródek i wysokie czoło
przecięte łukami jasnych brwi. Włosy zaczesywał do tyłu, sądząc, że dodaje mu to powagi,
jednak w linii jego warg było coś tak miękkiego, że rzadko dawano mu nawet tyle lat, ile
miał w rzeczywistości. Większość ludzi sądziła, że on i Ingrid to rówieśnicy. Ingrid
przypuszczała, że dziewczęta uważają jej brata za przystojnego. Trudno powiedzieć. Skoro
byli do siebie podobni, a ona się sobie nie podobała...
- Jak nie narobisz mi wstydu, to i ja będę miły - obiecał, mrugając. - A mama niczego
nie musi wiedzieć na temat dzisiejszego wieczoru.
- To ty - powiedziała Ingrid oskarżycielsko. - To ty zepsułeś dyszel.
Wzruszył ramionami. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest winien, sam nie
zamierzał się jednak do niczego przyznawać.
- Ty, do spółki z Evenem - stwierdziła z jasnością umysłu, której sama do tej pory u
siebie nie podejrzewała. Oczywiście, że parobek miał w tym swój udział. Wesoły, pełen
życia, wielbiciel zabawy. I kobiet. Raczej nie podobało mu się, że mają wracać do Moen,
kiedy w Målsnes tyle się dzieje.
- Mogliśmy jeszcze raz zobaczyć króla. - Ingrid nie wiedziała, co powiedzieć.
- Sądzę, że tu będą znacznie ciekawsze rzeczy do oglądania - odparł Iver i zrobił krok
w bok, by przypadkiem ktoś nie pomyślał, że Ingrid i on są parą. - Nie musimy prowadzać się
za rączki - wyjaśnił. - Mamie powiem, że cały czas trzymaliśmy się razem. Więcej nie musi
wiedzieć, jak myślisz?
Ingrid wiedziała, że robi to dla siebie. Jeśli matka uwierzy, że cały czas pilnował
siostry, nawet jej do głowy nie przyjdzie, że tak naprawdę był zajęty zupełnie czym innym.
O ile dobrze znała brata, miał już jakieś konkretne plany. Zbliżali się do placyku, na
którym zdążyło zebrać się sporo ludzi. Chyba każdy przyszedł tu w towarzystwie. Młodzi
mężczyźni stali w grupkach, zerkając w kierunku dziewcząt, które również tworzyły małe,
ciasno stulone stadka, gadały coś do siebie i co jakiś czas wybuchały śmiechem. Dorośli
trzymali się we własnym gronie.
Ingrid nie wiedziała, co zrobić z rękoma, wydawały się o wiele za duże. Na czoło
wystąpiły krople potu. Czuła się, jakby miała gorączkę, ale wiedziała, że to z podekscytowa-
nia. Szukała wzrokiem znajomych twarzy, jednak bezskutecznie, co nie było takie dziwne, bo
większość sąsiadów zostało w Moen. Stina pewnie jeszcze pracowała. Ingrid miała nadzieję,
że przyjaciółka znajdzie dla niej trochę czasu, że nie poświęci całego wieczoru na flirty i
tańce z tymi wszystkim młodzieńcami, którzy na pewno będą starali się ją oczarować. Stina
była taka śliczna. Ale nie powinna spędzać z Iverem więcej czasu niż z nią. Tego Ingrid na
pewno nie zniesie!
Rozległy się pierwsze dźwięki skrzypiec. Niepokój Ingrid wzrósł. Ojciec nie lubił
skrzypiec. Był bardzo religijny i w gruncie rzeczy w ogóle nie uznawał muzyki, tolerował
tylko akordeon. I organy, o ile towarzyszyły śpiewaniu psalmów. Ale skrzypce w jego
mniemaniu były instrumentem diabelskim. Ingrid lubiła śpiewać, ludzie mówili, że ma
piękny, jasny głos. Ojciec był z niej dumny, kiedy śpiewała psalmy. Nie wiedział jednak, że
obdarzona jest również poczuciem rytmu. Czasem uczyła się tanecznych kroków od
dziewcząt z sąsiedztwa i zawsze przychodziło jej to z łatwością. Wiedziały o tańcach o wiele
więcej niż ona, bo nie wszystkie miały tak surowych rodziców.
- Poradzisz sobie? - Iverowi chyba zaczęło się spieszyć, rozpoznał w tłumie znajome
twarze.
- Stina jeszcze nie przyszła. - Zabrzmiało to jak żałosne piśnięcie. Ingrid nie
zamierzała o nic go prosić, na pewno nie o to, by robił za jej niańkę, jednak strasznie było
stać tak zupełnie samotnie. Chwyciła brata za ramię, chcąc go zatrzymać, lecz on otrząsnął
się gwałtownie. Spojrzenie, które jej rzucił, było pełne pogardy.
- Niedługo w gospodzie się uspokoi - zauważył z irytacją. - Musisz wmieszać się w
tłum. Albo stać w miejscu, jak wolisz. - Zerknął na nią z ukosa. Nagle zrobiło mu się żal
siostry, nie zamierzał jednak psuć sobie wieczoru. - Najlepiej gdzieś, gdzie Stina znajdzie cię
bez trudu.
Jego ton stał się bardziej przyjazny, kiedy wypowiedział jej imię, Ingrid niczego sobie
nie wymyśliła. Gdyby tak Stina stała tu teraz z nimi, Iver na pewno byłby sympatyczniejszy.
Ale z drugiej strony, wtedy na pewno próbowałby jej odebrać przyjaciółkę.
- Dam sobie radę - powiedziała cicho. Spojrzała w dół. Na nogach miała trzewiki
zapinane na guziczki. Obcas dodawał jej nieco wzrostu. Dzięki temu nie wydawała się aż tak
tłusta i staromodna. Ale i tak będzie tą brzydszą. Stina była smukła i wiotka jak trzcina.
- Jasne, że tak!
Iver natychmiast się ulotnił, jakby się bał, że siostra zmieni zdanie. Ingrid rozejrzała
się nieśmiało. Nie było z kim porozmawiać. Nie miała odwagi tak po prostu do kogoś
podejść i zacząć pogawędkę. Nikt nie wydawał jej się dostatecznie sympatyczny Nikt nie
zapraszał jej do swego grona. Odeszła na bok, zrobiła parę kroków w górę pobliskiego
wzniesienia i usiadła na stosie brzozowych gałązek. Co ją podkusiło, żeby włożyć tę białą
sukienkę? Strasznie rzucała się w oczy, zaraz wszyscy zwrócą uwagę na samotną postać.
Zaraz zrozumieją, że nie jest jedną z nich, że do nich nie pasuje. Serce ścisnęło jej się w
piersi.
Iverowi było o wiele łatwiej. Chłopcy zawsze znajdowali wspólne tematy, nie miało
znaczenia, skąd kto pochodzi. Nigdy nie mieli problemów z nawiązaniem rozmowy. Serce
nadal jej waliło, zalęknione. Brat stał opodal, w towarzystwie kilku chłopaków w mniej
więcej tym samym wieku. Zauważyła butelkę, krążącą z rąk do rąk i zdała sobie sprawę, że
to jest właśnie jedna z tych rzeczy, których w ogóle nie powinna widzieć i o których ma nie
mówić mamie. Odwróciła wzrok w drugą stronę, udając, że nie wie, co się dzieje. Iver nie ma
powodów do obaw.
To była prawdziwa ulga wreszcie usiąść. Ingrid poruszyła palcami w bucikach. Nie
liczyła na to, że się wytańczy, więc nogi na pewno za bardzo jej się nie zmęczą. Przynajmniej
miała dobry widok, na pewno zauważy, kiedy Stina wreszcie zjawi się na schodach gospody.
Tak bardzo się cieszyła, że wreszcie porozmawiają, na samą myśl ciepło jej się robiło na
sercu. Były jak siostry, ale ponieważ nie istniały między nimi prawdziwe więzy krwi,
wymyśliły na to specjalną nazwę: siostry z serca. Jakie to piękne.
Tak naprawdę było ich trzy, ona, Stina i Aile. Były w jednym wieku i wiedziały o
sobie wszystko, w każdym razie to, co najistotniejsze. Na zawsze pozostaną przyjaciółkami i
siostrami z serca. Nic ich nie rozdzieli.
Szkoda, że Aile nie mogła tu z nimi być. Jej ludzie byli na letnim wypasie na samym
końcu Sørfjorden, fiordu po drugiej stronie gór. One nie miały pretekstu, by tam pojechać,
Aile zaś pochłaniały obowiązki. Ingrid widziała ją na początku lata, potem spotkają się
jeszcze jesienią, kiedy Lapończycy będą wracać z renami do Szwecji.
Co odważniejsi już tańczyli na drewnianym podeście. Ingrid chciałaby być jak te
dziewczęta, które nie boją się wywijać spódnicą, przytupywać, posyłać swemu tancerzowi ta-
jemniczych spojrzeń i obiecujących uśmiechów. Ona nawet sama przed lustrem nie miałaby
odwagi tak się uśmiechać! Iver nie tańczył. Nadal stał w grupce chłopaków i pił wraz z nimi
dla dodania sobie animuszu. Ingrid zarumieniła się. Wiedziała, że rodzicom nie podobałoby
się jego zachowanie, ale zdecydowała, że jej to nie dotyczy W końcu, czyż jest stróżem
swego brata?
Kiedy rumieniec zniknął z jej policzków, odważyła się spojrzeć na grajka. I od razu
tego pożałowała. Odwzajemnił jej spojrzenie, przytrzymał je. Ingrid spuściła wzrok na leżące
na kolanach dłonie. Splotła je mocno, bo drżały.
Co za spojrzenie!
Jej stopy mimowolnie wystukiwały takt poloneza, nic nie mogła na to poradzić. Znała
kroki i tak bardzo chciała to wszystkim pokazać. Może nie była piękna, ale tańczyć potrafiła.
Polonez przeszedł w polkę. Zebrała się na odwagę i znów spojrzała na skrzypka.
Był młody, może nawet w jej wieku. Ciemny, silny, jak zauważyła. Rękawy koszuli
podciągnięte miał do łokci. Poruszał się w takt granej przez siebie muzyki, jakby dźwięki
wydobywały się wprost z jego ciała. Wszyscy inni grajkowie, których do tej pory widziała,
najwyżej wystukiwali nogą takt. Było w nim coś niemal niestosownego, a jednocześnie nie-
odparcie czarującego. Muzyka stała się jeszcze bardziej dzika, jeszcze bardziej prawdziwa,
bo to on dawał jej życie, był jej częścią. Patrzyła na jego włosy, uczesane niedbale, nieco za
długie. Policzki miał gładkie, nie uległ temu niedorzecznemu zwyczajowi chowania twarzy
pod wąsami i brodą.
Niejedno spojrzenie kierowało się na grajka. Ingrid nie dbała o to, że tego wieczoru
nie zatańczy. Wcale nie chciała, by ktoś poprosił ją do tańca, bo wtedy nie mogłaby patrzeć
na niego. Musiałaby się skupić na stawianych krokach, straciłaby te oszałamiające sekundy,
kiedy ich spojrzenia się spotykały. Nigdy nie przypuszczała, że można tak kogoś zniewolić
samym wzrokiem.
Ale on to potrafił.
Nagle muzyka ucichła. Natychmiast rozległy się protesty. I tak Ingrid poznała jego
imię.
Słuchała, zupełnie nie czując wstydu, tak jak nie czuła wstydu, patrząc na niego. Jak
zaczarowana.
- Aron, nie przerywaj!
- Chcemy tańczyć, Aron!
Ale on nie należał do tych, co dają sobą dyrygować. Ingrid zdążyła się tego domyślić,
choć przecież go nie znała. Patrzył na tłum, odgarniając nieposłuszne kosmyki brązowymi,
szczupłymi palcami. Uśmiechał się radośnie i zuchwale. Jego policzki były zarumienione,
oczy lśniły zielono, głos był niski i ciepły.
- Nie przyszedłem tutaj grać. Przyszedłem potańczyć. To nie moje skrzypce, ludzie.
Pożyczyłem je na chwilę od Larsa, żeby miał czas rozgrzać się trochę przed występem. To
Lars potrafi zagrać tak, że sam diabeł mógłby pozazdrościć. - Zaśmiał się, ujął pod pachy
dość potężnej postury mężczyznę, który siedział tuż koło podestu i najwidoczniej zdążył już
wlać w siebie sporą ilość gorzałki, po czym bez najmniejszego wysiłku wciągnął go na
podest i wcisnął mu skrzypce w dłonie. - Dzięki, kamracie - powiedział i strzepnął źdźbła
siana, które przyczepiły się tamtemu do pleców kamizeli. - A teraz graj, bo Aron chce
tańczyć!
- Aron, jesteś najlepszy! To ty potrafisz wydobyć czary ze skrzypiec! - Niektórzy nie
dawali za wygraną, ale na próżno. Grajek kilkoma tanecznymi krokami oddalił się na bok.
Przystanął, czekał, jakby zastanawiał się, kogo wybrać.
Lars rozpoczął walca, i to w takim stylu, że odebrał argumenty najzagorzalszym
sprzymierzeńcom Arona. Od razu słychać było, że zna swój fach i nie traci umiejętności
nawet w stanie upojenia.
Ingrid cieszyła się, że teraz będzie mogła oglądać Arona w tańcu. Nie wątpiła, że i w
tym jest mistrzem. Poruszał się zgrabnie niczym wiewiórka czy łasica. Zastanawiała się,
kogo poprosi. Szkoda, że Stina nie przyszła. Pasowaliby do siebie, poza tym Ingrid nie
chciała, żeby Stina była z Iverem. Lepiej, żeby to był nieznajomy o imieniu Aron. Wtedy
cieszyłaby się razem z nią.
Nagle stanął przed nią. Choć wiedziała, że nikogo tu więcej nie ma, musiała rozejrzeć
się na wszystkie strony, by sprawdzić, czy aby na pewno chodzi o nią. Wyciągnął ku niej
dłoń i skłonił się lekko. Nie żartował. Jego spojrzenie miało moc czarodziejskiego zaklęcia.
- Zatańczysz ze mną?
Stopy nadal ją bolały, wyraźnie czuła każdy palec z osobna. Lepiej byłoby jeszcze
posiedzieć, ale nie mogła odmówić. Zatańczy z nim, nawet gdyby miała przypłacić to
śmiercią. Chwyciła jego dłoń i, wsparta na niej, podniosła się z miejsca. Pozwoliła, by objął
ją w pasie ramieniem i biegła u jego boku w stronę podestu do tańca. Pomyślała, że pewnie
musi wyglądać jak cielak na łące, kiedy tak pędzi przed siebie. W końcu dotarli na miejsce i
po chwili okazało się, że jest jedną z tych bezwstydnych dziewczyn, które wywijają spódnicą,
uśmiechają się do swego tancerza i posyłają mu zuchwałe spojrzenia. A palce w ogóle jej nie
bolały!
Jeszcze nigdy nie spotkała nikogo, kto potrafiłby prowadzić dziewczynę w tańcu tak
jak on, ale w końcu przeważnie tańczyła z przyjaciółkami. W dodatku mało która miała
ochotę tańczyć jako mężczyzna. Nieznajomy trzymał ją zbyt blisko, zbyt mocno. Przytulił
policzek do jej policzka. Był ciepły i drapał ją lekko. Dziwne, nieznane uczucie. Nie odsunęła
się. Było przyjemne. Czuła jego obcy zapach. Przymknąwszy oczy, wdychała go i miała
nadzieję, że zostanie w jej pamięci. Splótł palce z jej palcami, a ona nie cofnęła dłoni.
Przygięła ją lekko, pozwalając opuszkom musnąć jego dłoń, delikatnie, bardzo delikatnie.
Gdy przetańczyli trzeci taniec, walc, który był dla niego okazją, by przycisnąć ją do
siebie jeszcze mocniej, zbyt mocno, przystanęła, bez tchu, z twarzą przytuloną do jego
błękitnej koszuli. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna się wycofać. Powinna powiedzieć,
że teraz chce usiąść, że już za długo tańczą ze sobą. Wystarczy, już się nawywijała spódnicą.
Nie spodziewała się tyle po tym wieczorze. Ale wiedziała, że to nieprawda, że wcale nie ma
dosyć. Nigdy nie będzie miała dosyć. Nie chciała go puścić. Ramieniem obejmował jej talię,
wolną dłoń trzymał zamkniętą wokół jej dłoni. Nic nie mówili, nie patrzyli na siebie, czekali
tylko na kolejny taniec. Byli jakby stworzeni do tego, by razem tańczyć.
- Nie wiesz, gdzie jest Ingrid? - Stina już z daleka dostrzegła Ivera. Bardzo wyrósł,
górował nad tłumem, więc nie było trudno go znaleźć. Poza tym podejrzewała, że chciał, by
go znalazła. Nie widziała w tym nic złego. Lubiła, kiedy mężczyźni na nią patrzyli, była
przyzwyczajona do rzucanych w jej stronę spojrzeń i uwag. Potrafiła sobie z tym radzić, ale
nie myślała o Iverze w ten sposób. Zawsze byli dla
siebie niemal jak rodzeństwo. Stanęła tuż obok niego i powiodła wzrokiem wokoło.
- Ingrid robi z siebie pośmiewisko - poinformował Iver z niechęcią. Już od dłuższej
chwili omijał swoją kolejkę. Nie pił, od kiedy zauważył, że siostra tańczy z tym cygańskim
grajkiem. Skinął głową w kierunku podestu. Biała suknia z daleka rzucała się w oczy. Ingrid
chyba zupełnie zapomniała, co to jest przyzwoite zachowanie. Właściwie powinien pójść po
matkę i zabawa byłaby skończona. Od razu by tak zrobił, gdyby tylko nie było od niego czuć
wódki.
- Jak wspaniale, Ingrid wytańczy się na całego! - Stina z uśmiechem przyglądała się,
jak przyjaciółka fruwa w ramionach nieznajomego. Poprawiła suknię, która, niestety, nawet
w połowie nie była tak ładna jak suknia Ingrid. Ale cóż, Stina nie była gospodarską córką.
Powinna się cieszyć, że w ogóle znalazła tego wieczoru wolną chwilę. Można się dobrze
bawić nawet bez sukni z muślinu.
- Kto to?
- Nie znam - odparł kwaśno Iver.
Stina potrafiła czytać między słowami, służba musi posiadać tę umiejętność. Reakcja
Ivera kazała jej uważniej przyjrzeć się mężczyźnie, z którym tańczyła Ingrid. Błękitna
koszula. Sukienne spodnie. Wysokie buty ze skóry. Na szyi chustka. Mężczyzna miał
brązową skórę, pewnie dlatego, że lato tego roku było wyjątkowo pogodne i słoneczne.
Ciemne kręcone włosy zaczesał do tyłu, ale one wciąż się buntowały. U brązowego
skórzanego pasa wisiał nóż, uderzając go o udo. Podwinięte rękawy ukazywały silne, żylaste
przedramiona. Był przystojny. I nigdy wcześniej Stina go nie widziała, chociaż ciągłe
spotykała tylu ludzi. Parowiec przywoził wielu pasażerów, większość była tylko przejazdem,
w drodze do lub z domu. A ten nieznajomy wyglądał, jakby nigdzie nie potrafił zagrzać
miejsca na dłużej.
- Łazęga - wypluł z siebie Iver. Jego oczy pociemniały, nastrój również. - Aron
Skrzypek, tak tu na niego wołają. Włóczy się z miejsca na miejsce, czasem pożyczy od kogoś
skrzypki, jak przyjdzie mu na to chęć, i gra tak długo, jak mu chęci starczy. Dziś wieczorem
nie starczyło na długo. Bo nabrał chęci na moją siostrę...
- Psyt! - Stina przycisnęła palec do jego warg. Iver zamilkł. Trzymała palec tak długo,
aż była całkowicie pewna, że więcej słów nie wypłynie z jego ust. - Pozwól jej się trochę
pobawić!
- Pobawić? Spójrz tylko na nich! - Iver wydał z siebie bezsilny jęk.
Stina poszła za jego wzrokiem i uśmiechnęła się szeroko. Jeszcze nigdy nie widziała
Ingrid tak pięknej. I co złego może się wydarzyć, tutaj, pośród tych wszystkich ludzi, w jasną
letnią noc? Szepnęła, tak by nikt prócz Ivera nie mógł usłyszeć:
- Tylko tańczą. Jakie to ma znaczenie, kim on jest? Cóż ona może zrobić
nieodpowiedniego, tutaj, teraz?
Iver nie wiedział, co na to powiedzieć. Nie spodziewał się, że tej nocy będzie stał i
patrzył, jak jego siostra zdziera w tańcu zelówki. To miała być jego noc, to on miał bawić się
i tańczyć. Ze Stiną. Może jeszcze nie wszystko stracone...
- Zatańcz ze mną! - poprosił.
Stina zawahała się.
- Będziemy mieć na nich oko - próbował ją przekonać i zrobił krok w przód. -
Przecież obojgu nam na niej zależy. Chociaż ty twierdzisz, że nic jej nie grozi, to ja mu nie
ufam. Wygląda jak typowy pies na baby.
Stina musiała się z nim zgodzić. Mężczyzna, z którym tańczyła Ingrid, z pewnością
miał powodzenie u kobiet. Ingrid nie była pierwszą dziewczyną, która wlepiała w niego
roziskrzone spojrzenie i nieco zbyt mocno przytulała się do niego w tańcu. I na pewno nie
ostatnią. A Ingrid nie wiedziała nic o mężczyznach. Nie, żeby Stina miała takie znowu
doświadczenie, ale spotkała w życiu różnych ludzi i widziała niejedno.
- Chyba kiedyś jej się znudzi - powiedział Iver. - Nie zostawiaj mnie z tym samego,
Stina.
Dziewczyna wiedziała, że głupio robi, ale się zgodziła. Lubiła tańczyć, w dodatku z
tego co pamiętała, Iver był dobrym partnerem. I rzeczywiście, nie rozczarował jej.
- Dlaczego on chce mnie zabić? - zaszeptał jej Aron do ucha. Ingrid poczuła ciepło i
rozkoszne łaskotanie. W głowie jej zaszumiało, bynajmniej nie od tańca. Okręcił ją
gwałtownie, tak by zobaczyła, kogo miał na myśli.
- To mój brat.
- A, to ty jesteś ta najpiękniejsza z rodzeństwa.
- Wcale nie jestem piękna - powiedziała to zupełnie odruchowo, bez namysłu, bo tak
po prostu było, tak czuła.
Aron zatrzymał się w tańcu. Stał tak, nie wypuszczając jej z ramion i patrząc jej
prosto w oczy. Wokół tańczyli ludzie. Nim chłopak znowu się odezwał, Ingrid chyba z pięć
razy uchwyciła spojrzenie Ivera. Pewnie tylko Stinie zawdzięczała to, że brat do tej pory nie
zareagował i że nadal mogła cieszyć się towarzystwem swego kawalera.
- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział.
Ingrid przyjęła jego słowa bez protestu. Domyślała się, co zdradza teraz jej
spojrzenie. Uśmiech. Rozpaczliwy, błagalny blask oczu. Wyraz twarzy rozpływającej się jak
gorący wosk. Czytał w niej jak w otwartej księdze. Kiedy już się upewnił, powiódł ją z
powrotem między tańczące pary, jak najdalej od Stiny i Ivera. Jego biodro ocierało się o jej
biodro, kolano o kolano, udo o udo, nieco zbyt długo, zbyt mocno. Było to tak straszne i
zawstydzające. Ingrid pomyślała, że w ciągu jednej krótkiej minuty zdążyła zasłużyć na
ogień piekielny. Jednak było warto.
- Chyba nie zamierza wyrwać cię z moich ramion, co?
Ingrid potrząsnęła głową, gdyż nie była pewna, czy zdołałaby wydusić z siebie choć
jedno słowo. Miała nadzieję, że nie będzie się z niej śmiał, nie chciała jednak wydać się
głupsza niż w rzeczywistości. Ten mężczyzna z pewnością wiele bywał w świecie, czuła to.
- Zauważyłem cię już wcześniej - powiedział. Jego czoło dotykało czoła Ingrid, ale
było to takie naturalne, jak inaczej mieliby rozmawiać? Oboje wiedzieli, że nie mogą prze-
rwać tego tańca.
- Miałem nadzieję, że zostaniesz - wyznał.
Zarumieniła się. Wierzyła mu. Jeszcze nikt nigdy nie rozmawiał z nią w ten sposób.
Być może mówi te słowa każdej dziewczynie, z którą tańczy, lecz przecież nie muszą być
fałszywe. Ingrid była pewna, że jego intencje są szczere, że w chwili, gdy wypowiada te
słowa, naprawdę tak myśli. Tak jak teraz.
- Ja ciebie nie widziałam - powiedziała z cichym westchnieniem.
- Nie przyciągam spojrzeń takich dziewcząt jak ty.
- Jego usta były tak blisko, że czuła, jak jego oddech łaskocze ją w policzek i muska
wargi. Jej ciało płonęło, myślała, jak by to było go pocałować. Nie miała w tej dziedzinie
żadnego doświadczenia, ale pragnęła, by ją nauczył. On na pewno całował się nie raz.
- Stałaś w tej białej sukni, najpiękniejsza ze wszystkich dziewczyn. Wyglądałaś jak
anioł. Bałem się, że zaraz znikniesz. Kiedy tylko pragnę czegoś zbyt mocno, od razu zostaje
mi to odebrane - wyznał cichym, poważnym głosem.
Co mogła na to powiedzieć? Nic. Brakowało jej słów. Nie wiedziała, jak odpowiadać
mężczyźnie, który karmi ją słodkimi słówkami. Nie wiedziała, czego oczekuje w zamian. Ale
nie bała się go.
- Mam na imię Aron - powiedział.
- Ingrid - szepnęła. Nazwiska nie były istotne. Pewnie i tak nigdy nie słyszała o jego
rodzinie, wywnioskowała ze sposobu, w jaki mówił, że na pewno nie pochodzi z najbliższej
okolicy. Ani z Tromsø. Raczej gdzieś z południa kraju, nawet nie chciało jej się zastanawiać,
skąd. Jej nazwisko dla niego było pewnie także obce.
- Jak lekko tańczysz, nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałem, Ingrid.
Nikt nie wypowiadał jej imienia w ten sposób. Nigdy nie potrafiła się dosłuchać
niczego pięknego w jego brzmieniu
- aż do chwili, gdy wypowiedziały je usta Arona.
- Dziękuję! - Uśmiechnęła się i odważyła unieść wzrok ku twarzy nieznajomego,
która była tak blisko jej twarzy, że powinno ją to napełnić wstydem. O tym mówił ojciec, kie-
dy przestrzegał ją przed niebezpiecznymi pokusami, wiodącymi prosto do zguby i zatracenia.
Brwi Arona były ciemne i gęste, nos wąski, ozdobiony niewielkim garbkiem,
nadającym mu chłopięcy i zuchwały wygląd. Linia włosów tworzyła ostry szpic, z wiekiem
na pewno będzie łysiał na skroniach. Górna warga była węższa od dolnej. Ingrid zawsze
uważała, że najpiękniejsze są pełne wargi, ale teraz uznała, że się myliła. Bo usta Arona były
najpiękniejsze na świecie. Policzki miał bardzo szczupłe, lecz było coś miękkiego w jego
rysach, w wyrazie twarzy. Takich oczu jak jego nigdy jeszcze nie widziała, ale też nie
przyglądała się zbytnio mężczyznom, nie szukała ich wzroku. Zielone tęczówki otaczał wąski
pasek złota, a płonący w nich żar sprawiał, że robiła się ciepła i bezwładna, kolana pod nią
miękły. Jego dłonie były szorstkie i stwardniałe od pracy, ramiona silne, tak jak uda, które
ocierały się o jej uda. Koszula kryła twardą pierś. Na pewno miał za sobą wiele godzin
ciężkiej fizycznej pracy.
Nie pytał jej, skąd jest, i nie powiedział, dokąd się wybiera. Niczego nie obiecywał i
nie stawiał żądań. Tańczyli.
Słońce zachodziło za górami na zachodzie, ostatnie promienie jeszcze błyszczały na
niebie, połyskiwały na falach. W powietrzu czuć było chłód, ale Ingrid nigdy nie było tak
ciepło. Nikt nigdy nie trzymał jej w ramionach w ten sposób. Dla niej ta noc mogłaby nigdy
się nie kończyć.
Ale i grajek kiedyś musi się zmęczyć. Lars, ten, do którego należały skrzypki, odłożył
smyczek i oznajmił, że skończyły mu się piosenki. Zagrał już wszystkie, które zna. Jeśli dalej
chcą tańczyć, ktoś musi go zastąpić. Ludzie zaczęli poklepywać Arona po plecach, mówiąc,
że nie może odmówić, przynajmniej pół godziny. Wzbudził tak powszechne zainteresowanie,
iż Ingrid sama zaczęła gorąco go zachęcać, by się zgodził. Głupio jej było tak stać pośród
tłumu; wszyscy patrzyli na niego, nie mogli więc i jej nie zauważyć.
- Tak pięknie grałeś - namawiała go. - Chętnie bym jeszcze posłuchała.
- Ale ja wolałbym dalej z tobą tańczyć!
Przepełniał jej serce, miała wrażenie, że zaraz rozpadnie się ono na małe kawałeczki.
To niepojęte i cudowne, że pragnął jej towarzystwa. Ale na chwilę mogła podzielić się nim z
pozostałymi, taka będzie wspaniałomyślna. Tancerze najwyraźniej nadal nie mieli ochoty iść
do domu.
- Pół godziny - powiedziała.
- Ale zaczekasz na mnie? - Uniósł brwi pytająco, nadal nie wypuszczając jej dłoni ze
swoich. Ingrid czuła płynące od niego ciepło.
- Poczekam - odparła. Kiedy odszedł, od razu zrobiło jej się zimno. Jednak tym razem
nie przeszkadzało jej, że została sama. Czuła się, jakby szybowała po niebie. Nagle brat
złapał ją za ramię. Była zupełnie nieprzygotowana na ten atak.
- Idziemy, Ingrid! - powiedział zdecydowanym głosem.
- Zanim przyniesiesz wstyd sobie i całej rodzinie.
- Nawet nie zdążyłam porozmawiać ze Stiną! - Nie myślała o przyjaciółce od chwili,
gdy ujrzała Arona.
- W każdym razie to nie jej wina, że nie porozmawiałyście - odparł twardo. - I chyba
nie za nią się teraz rozglądasz, co?
Spojrzała przez ramię, ale Aron najwyraźniej niczego nie zauważył. Będzie musiała
odejść bez pożegnania.
- Ja tylko tańczyłam!
- I już się wytańczyłaś - stwierdził Iver.
R
OZDZIAŁ
3
Iver nie zdradził siostry.
Następnego dnia przy śniadaniu, które zjedli o wyjątkowo wczesnej porze, matka
powiedziała do Ingrid z uśmiechem:
- Pewnie dobrze było spędzić trochę czasu ze Stiną, co? Chyba jest bardzo
zapracowana, tylu mają gości.
Iver uniósł lekko brwi i rzucił od niechcenia:
- Właśnie, co ciekawego ci Stina naopowiadała?
Ingrid napotkała spojrzenie brata. Wiedziała, co sobie myśli, ale jakoś nie było jej
wstyd, gdy odparła:
- To zostanie między nami.
- Jesteś mi winna wielką przysługę - powiedział, kiedy zostali sami. - Tak wielką, że
już się cieszę na ściąganie długu.
Jeszcze nieraz jej o tym przypominał, nie miał jednak konkretnych żądań. Pewnie
czekał na lepszą okazję. Od tamtego wieczoru inaczej na nią patrzył, jak na obcą osobę, jakby
nic ich nie łączyło. Ingrid zupełnie nie dbała o to, czy budzi w bracie pogardę i potępienie.
Matka zauważyła, że Iver jest w kiepskim nastroju, ale jakoś nie wiązała tego z dniem
wizyty królewskiej. Nikt o niczym nie wiedział. Iver był tak samo niemiły dla rodziców, jak
dla Ingrid. Ale nie sądziła, by w jej mocy było poprawić mu humor. Jasne, mogła paść na
kolana i błagać o wybaczenie, ale czy to by pomogło? Wątpiła. Poza tym niczego nie
żałowała.
Nie wiedziała, co się potem działo z Aronem. Kiedy wczesnym rankiem wyjeżdżali z
Målsnes, nigdzie nie było go widać. Ingrid nie liczyła na to, że będzie czekał gdzieś przy
drodze, żeby tylko zobaczyć ją jeszcze ten jeden raz, ale musiała przyznać, że była nieco
rozczarowana. W głębi duszy jednak miała nadzieję... tylko na co?
Była pewna, że Aron czuje to samo, co ona. Jego serce biło tak samo mocno jak jej.
Niczego nie udawał, kiedy ją obejmował, kiedy tak cudownie razem tańczyli. Na pewno nie
kłamał, kiedy mówił jej te wszystkie słowa. Szkoda, że ona nie potrafiła powiedzieć niczego
sensownego, niepowtarzalnego, co by zapamiętał i czego nie mógłby usłyszeć od żadnej
innej. Niestety, stać ją było jedynie na jakieś beznadziejne banały, na jakie umiałaby wpaść
każda młoda dziewczyna. Na pewno nieraz już to wszystko słyszał. Pewnie nieraz tańczył z
kimś tak, jakby ta osoba była wyjątkowa, pewnie nieraz dedykował komuś swoją muzykę.
Ingrid szarpały wątpliwości. Przecież w niej nie ma nic wyjątkowego.
Nie mogła sobie pozwolić na próżne rozmyślania. Na to w domu nie było miejsca,
nikt nie miał prawa siedzieć bezczynnie, a już szczególnie latem. Choć była i Lisa, i Even, i
Henrik, który zajmował się wypasaniem zwierząt, rok w rok musieli najmować ludzi do
sianokosów.
Trzeba się spieszyć, póki pogoda dobra i na czas zwieść siano pod dach, żeby
zwierzęta nie musiały zimą cierpieć głodu. Trzeba skosić nie tylko łąki wokół domu, ale i te
położone o kilka godzin marszu od gospodarstwa. Sianokosy mogą trwać nawet miesiąc, w
niektórych latach nawet i dłużej. Wszystko zależało od tego, ile rąk było do roboty i ile trawy
do ścięcia. Najlepiej, jeśli siano jest pod dachem, nim zaczną się żniwa i młócka. Potem
czeka ich jeszcze kopanie ziemniaków i zbieranie owoców w lesie. Nie ma okazji do
próżnowania.
W wieczór przed rozpoczęciem sianokosów Halvor i Anna stali na schodach i
spoglądali na rozciągające się wokół łąki. Halvor a rozpierała duma, kiedy patrzył, co udało
się osiągnąć ojcu i dziadkowi. Gęsty las zmienili w żyzne pola i łąki. On korzystał z owoców
ich pracy i dbał, by przyszłe pokolenia też mogły się nimi cieszyć. Nikt by mu nie zarzucił,
że coś poszło na zmarnowanie.
- Chyba jutro będzie piękna pogoda - zauważyła Anna.
- Szkoda, że nie mamy więcej synów - powiedział Halvor. Uważał, że to grzech za
bardzo się z czegoś cieszyć. Zawsze trzeba stawiać sobie nowe cele. - Jest tylko trzech męż-
czyzn do roboty. A do grabienia też potrzeba co najmniej trzech par rąk. Jedna z was musi
gotować posiłki, więc tak naprawdę zostają dwie.
- Mamy tyle dzieci, ile było nam dane. - Anna nie zamierzała brać na siebie winy za
to, że mieli tylko dwójkę. Bóg dał, Bóg wziął. - Nikt nie mógł przewidzieć, że Ole się utopi.
Halvor zacisnął wargi w wąską kreskę. Anna nie wspomniała o najstarszym synu, o
tym, jak Jakob podnosił głos, kiedy rozmawiał z ojcem, i że ten za każdym razem dawał się
sprowokować. Nie wspomniała, że wini męża za to, że najstarszy syn wyjechał w gniewie, że
zrezygnował z gospodarstwa, które kiedyś miało przypaść mu w udziale i z którego tak
dumny był Halvor. Wystarczy, że o tym myślała, to i tak źle. Nie rozmawiali o Jakobie. Tak
jakby nigdy nie istniał.
Halvor zapewne również myślał czasem o synu, ale nigdy o tym nie mówił. Zawód,
jaki odczuł po jego wyjeździe, kiedy wreszcie dotarło do niego, że Jakob na pewno nie wróci,
był zbyt wielki. Długo żyli nadzieją, ale potem ktoś widział Jakoba w Kanadzie, gdzie żył
jako skromny drwal. On, który miał widoki na wspaniałe gospodarstwo w Målselv!
- A to, że nie urodziło nam się więcej dzieci - ciągnęła Anna - nie jest naszą winą. Pan
Bóg tak postanowił, Halvorze. Powinniśmy dziękować za to, co mamy, za całą łaskę, jaką
nas obdarzył. Nie mamy prawa skarżyć się, że czegoś nam brakuje.
- W takim razie pomodlę się trochę, to może ześle nam kilku pomocników. - Halvor
westchnął ciężko. Mimo wszystko próbował żartować, bo takim najbardziej lubiła go Anna.
Pragnęła, by był tak radosny jak ona i cała jej rodzina. Tak lekko wszystko traktowali, że
Halvor często się zastanawiał, jak to w ogóle możliwe żyć w ten sposób i jednocześnie być
dojrzałym, odpowiedzialnym człowiekiem. Ale Anna była odpowiedzialna, a przy tym taka
radosna. Potrafiła wywołać u niego uśmiech nawet, kiedy był pogrążony w najbardziej
ponurych rozważaniach.
- Na żarty ci się zabrało! - ofuknęła go Anna niespodziewanie.
- Ty też powinnaś się pomodlić - odparł. - Bo naprawdę nie wiem, jak sobie
poradzimy. W krzyżu mnie łamie, idzie deszcz. Zapamiętaj moje słowa!
Jeśli chodzi o przepowiadanie pogody, krzyż Halvora nie był niezawodny.
Czasem się sprawdzało, czasem nie. Anna nie brała zbyt poważnie meteorologicznych
proroctw męża. Wiedziała, że najlepiej zrobi, jeśli będzie milczeć. Ani ona, ani Halvor nie
mieli wpływu na pogodę. Położyła mu dłoń na ramieniu. Już miała wracać do środka, kiedy
w oddali, na ciemnym tle lasu zauważyła dwie ludzkie sylwetki.
- Któż to się włóczy o tej porze? - zdziwiła się. Przeszedł ją dreszcz.
- Poczekamy, zobaczymy.
Chwilę potrwało, nim dwaj nieznajomi dotarli na miejsce. Grzecznie zdjęli czapki dla
okazania szacunku gospodarzowi i jego żonie. Nie wyglądali na majętnych. Ich ubrania,
zapewne szyte w domu, były zniszczone i wielokrotnie cerowane. Obaj mieli na nogach
wysokie skórzane buty, widać było, że akurat o nie bardzo dbają. Dla tych, co życie spędzają
w drodze, buty są najważniejsze.
- Dobry wieczór! - powiedzieli.
Halvor zmierzył ich wzrokiem.
- Nie potrzebujecie przypadkiem pomocy przy sianokosach? - zapytał młodszy. Miał
ciemną skórę i włosy, trzymał się prosto i był mocno zbudowany. - Chodzimy od domu do
domu, ale nigdzie nas nie chcieli. Ktoś powiedział, że może w Jakobvollen, a to chyba tutaj,
tak?
- A nie macie tam czasem jakiejś dziewuchy w tych swoich tobołkach? Przydałaby się
do grabienia. - Halvor nagle zrobił się bardzo dowcipny. Oczywiście, powinien zapytać
nieznajomych, skąd przybywają, gdzie wcześniej pracowali, sprawdzić ich u poprzednich
pracodawców, jednak nie miał na to czasu. Rano zaczynali kosić i, choć akurat teraz niebo
nie było całkiem bezchmurne, czuł po kościach, że następnego dnia będzie piękna pogoda.
- Halvor Jakobsen - powiedział, wyciągając dłoń do tego, który wydawał się być koło
trzydziestki.
- Nils Johnsen. - Uścisk ręki był mocny. Gdyby miał po tym oceniać mężczyznę,
znalazł pierwszorzędnego robotnika.
- Aron Eriksen - powiedział ten drugi, patrząc gospodarzowi prosto w oczy. Potem
przywitał się z Anną, wprawdzie bardzo grzecznie, ale uśmiechnął się przy tym w taki
sposób, że od razu zrozumiała, co to za jeden. Chyba żadna strata, że nie mają dziewczyn do
pomocy. Pewnie i tak niewielka byłaby z nich pociecha, gdyby zamiast pracować, gapiłyby
się, jak ten piękniś z nagim torsem wywija kosą na łące. Ale uścisk jego dłoni świadczył o
tym, że i on nie migał się w życiu od ciężkiej pracy. Uśmiechnęła się.
- Będziecie spać w stodole - oznajmił Halvor. Nie chciał mieć nocą obcych w domu. -
Teraz, latem, nie powinniście zmarznąć. A na pewno będziecie mieli sucho.
- Spaliśmy już w różnych miejscach, nieraz się marzło
- odparł Aron Eriksen, unosząc lekko kącik ust. Nie oczekiwał, że zaproponują mu
łóżko z pościelą. Zdążył już przyjrzeć się domowi i całemu gospodarstwu. Bał się, że będzie
to większe miejsce, że Halvor Jakobsen okaże się jednym z najpotężniejszych i najbardziej
wpływowych gospodarzy w dolinie. Dom był piętrowy, ale nie było to niczym niezwykłym
w tych okolicach, gdzie od kilku pokoleń pracowici i zdolni gospodarze zmieniali dzikie
tereny po obu stronach rzeki w ziemie uprawne. Tu nierzadko spotykało się chłopskie domy,
dorównujące wspaniałością domostwom pastora czy lensmana.
- O zapłacie porozmawiamy, kiedy zobaczę, jak pracujecie. Porządne wynagrodzenie
za porządną robotę. - Nie był przecież aż tak naiwny, choć najął ich z miejsca, o nic nie
pytając.
Na znak zgody kiwnęli głowami.
- A posiłki jecie z nami - dodał Halvor. - Do tej pory jeszcze nikt się nie skarżył na
jedzenie.
- Właśnie, jedliście coś? - Anna była pewna, że nie. Raczej nie zaprosił ich na obiad
żaden z gospodarzy, u których bezskutecznie szukali pracy. Nie mogła dopuścić do tego, by
ktoś w jej domu poszedł spać głodny. Oni już byli po kolacji. Lisa i Ingrid zdążyły nawet
posprzątać i poszły już do siebie.
- Niczego nam nie trzeba - odparł krótko ten, który miał na imię Aron. Nie zamierzał
o nic prosić. Jego towarzysz posłał mu szybkie spojrzenie. Najwyraźniej miał na ten temat
inne zdanie, ale się nie odzywał.
- Czeka was jutro pracowity dzień. Wejdźcie i zjedzcie coś. - Anna powiedziała to tak
zdecydowanym głosem, że nikt nie śmiał jej się przeciwstawić, nawet mąż.
Kuchnia była skromna, lecz schludna. Pod oknem stał stół i ławy, gładkie od długiego
używania. Aron i Nils zajęli miejsca i czekali, aż gospodyni poda im jedzenie. Miejsce nie
było bardzo bogate, ale biedne też nie. Ludzie w tej okolicy żyli raczej skromnie. Honorowe
miejsce na pięknie malowanej w róże komodzie stojącej przy krótszej ze ścian zajmowała
Biblia.
Kasza, która została z kolacji, nadal były ciepła. Anna podała mężczyznom resztki,
chleb, masło i zimnego pieczonego łososia. W biegu między spiżarnią a stołem nastawiła
kawę. Latem mogli cieszyć się obfitością świeżych produktów, o których zimą przyjdzie
tylko pomarzyć. Niech i robotnicy coś z tego mają.
Halvor usiadł z mężczyznami przy stole. Gawędzili o tym i owym i w ten sposób
zdołał się o nich wiele dowiedzieć, o nic właściwie nie wypytując. Anna słyszała po ich
mowie, że pochodzą z południowych okolic. Ten, który miał na imię Nils, mówił jak
mieszkańcy Helgelandu. Aron prawdopodobnie pochodził z Trøndelagu, ale używał też słów
i wyrażeń z bardzo różnych części kraju, co świadczyło o tym, jak wiele miejsc odwiedził,
odkąd opuścił rodzinne strony Był rozmowny i miał przyjemny głos. W Jakobvollen
nieczęsto bywali goście, poza najbliższymi sąsiadami, i Anna zauważyła, że Halvor dobrze
się czuje w towarzystwie nieznanych przybyszów. Może naprawdę przysłała ich tu siła
wyższa.
Kawa zaczęła się gotować, wokół rozszedł się wspaniały aromat. Anna prędko
odstawiła czajnik z ognia, by kawa nie wykipiała. Nagle na schodach rozległy się czyjeś
kroki i nawet nie zdążyła policzyć do trzech, gdy w kuchni stanęła Ingrid, w samej koszuli i
narzuconej na nią chuście, boso. Włosy miała rozpuszczone, nie spodziewała się przecież, że
zastanie gości.
- Ingrid! - wykrzyknęła Anna.
Ingrid zeszła na dół, bo zachciało jej się pić. Teraz stała pośrodku pachnącej kawą
kuchni i miała wrażenie, że śni. Przy stole, jak gdyby nigdy nic, siedział Aron i jadł kolację.
Jej Aron. Przymknęła powieki, ale kiedy znów je otworzyła, nadal tam był. Ojciec spokojnie
nabijał fajkę. Przy stole siedział jeszcze jeden mężczyzna, ale Ingrid ledwo go widziała.
Wpatrywała się w Arona i już miała wypowiedzieć jego imię, ale nie mogła wydusić słowa.
Może i lepiej. Zacisnęła usta. Nagle zdała sobie sprawę, że ma na sobie tylko koszulę nocną.
Na policzki wystąpił gorący rumieniec. Odwróciła się na pięcie i pognała na górę, nawet nie
myśląc o tym, by zamknąć za sobą drzwi.
Anna domyślała się, jak bardzo córka musiała być zaskoczona i zawstydzona, lecz nie
mogła powstrzymać się od śmiechu.
- To była Ingrid, nasza córka - wyjaśniła, nalewając mężczyznom kawy. - Nieczęsto
odwiedzają nas nieznajomi, sami rozumiecie.
- Proszę ją pozdrowić i powiedzieć, że nie chcieliśmy jej wystraszyć - powiedział
Aron i upił łyk gorącej kawy. Powoli na jego twarzy rozlał się szeroki uśmiech. - Nic
dziwnego, że uciekła - dodał, po czym żartobliwie trącił kolegę łokciem w bok. - Takiej
gęby, jak ma Nils, każdy by się wystraszył, co dopiero wyrwana ze snu piękna młoda
dziewczyna.
Anna nadal się uśmiechała, pomyślała jednak, że może Aron Eriksen trochę za wiele
zdążył zobaczyć przez tę krótką chwilę, gdy Ingrid była w kuchni. Pewnie miał takie oczy, co
potrafią wiele dojrzeć. Od razu zorientowała się, co to za gagatek. Pomyślała, że - jak już
wcześniej stwierdziła – nie musi się obawiać o dziewczyny, których i tak nie mieli do
pomocy, ale Ingrid też jest młodą dziewczyną. Trzeba mieć na nią oko przez najbliższe dni.
Ingrid była taka niewinna, łatwowierna, aż serce się ściskało. I nigdy jeszcze nie miała do
czynienia z takimi mężczyznami jak ten kosiarz.
Kiedy mężczyźni podziękowali za posiłek i udali się na spoczynek do stodoły, Anna
poszła na piętro. Wprawdzie strop był niski, a pokoje małe, ale ważne, że każdy miał swój.
W niewielu domach tak bywa. Delikatnie zapukała do drzwi. Ingrid nie spała.
- Przestraszyłaś się? - spytała, tłumiąc głos.
Ingrid potrząsnęła głową. Twarz nadal miała zarumienioną, ale tego matka nie
widziała w ciemności.
- Przyszli tu, bo szukali pracy - wyjaśniła Anna z uśmiechem. - Twój ojciec uznał, że
zesłał ich sam Pan Bóg. Właśnie rozmawialiśmy, że brakuje nam rąk do pracy, gdy się
zjawili. Chyba rzadko się zdarza, żeby czyjeś modlitwy tak szybko zostały wysłuchane. To
porządni ludzie i solidni robotnicy. Dałam im kolację. W Jakobvollen nikt nie będzie chodził
głodny spać.
- Oczywiście.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że są bardzo grzeczni. Jeden z nich kazał cię
pozdrowić i przekazać, że nie chcieli cię wystraszyć. Prawdziwy z niego czaruś.
- Nie spodziewałam się, że zastanę obcych w kuchni.
- Ingrid była z siebie bardzo dumna. Oto udało jej się wypowiedzieć całe zdanie, które
miało jakiś sens. Swoją drogą dobrze, że było ciemno, przynajmniej matka nie widziała, jaka
jest wzburzona. Zaraz zaczęłaby zadawać pytania.
- Nie będą kręcić się po domu - pocieszyła ją Anna.
- To tylko dziś, wyjątkowo.
Ingrid skinęła głową.
- Dobranoc, kochanie. Spij smacznie, miłych snów! Jutro rano trzeba wcześnie wstać.
Czeka nas pracowity dzień.
- Dobranoc - odparła Ingrid, zadowolona, kiedy matka zamknęła za sobą drzwi.
Wiedziała, że nie zaśnie.
Aron.
Patrzył na nią tymi swoimi zielonymi oczami, które kryły w sobie cały sens istnienia,
w ten sam sposób, co wtedy, gdy zobaczył ją na tańcach i jeszcze nic o niej nie wiedział. Nie
miała pojęcia, jak długo na siebie patrzyli. Może tylko kilka sekund, w każdym razie
wystarczająco długo, by mieć pewność, że niczego sobie nie wymyśliła.
Nie zapomniał o niej.
A teraz tu był! Ingrid przyłożyła dłonie do policzków. Chyba nigdy nie przestaną
płonąć. Jeszcze nigdy jej ciało nie gorzało w ten sposób, nigdy nie było tak niespokojne
- za wyjątkiem tamtej nocy, kiedy z nim tańczyła. Nie wiedziała, jak nazwać to
uczucie, jakby w jej żyłach zamiast krwi krążyły mrówki.
Był tutaj!
W takim razie szukał jej. Ale dlaczego? Nie śmiała uwierzyć w to, że zobaczył w niej
coś, czego inni nie dostrzegali. Wielu ludzi mówiło, że pięknieje, że rozkwita jak późny
kwiat, ale tacy mężczyźni jak Aron nie zwracali na nią uwagi.
A jednak ją odnalazł. Na pewno musiał popytać tu i tam, przecież nie podała mu
swego nazwiska. Widocznie ludzie zapamiętali jej białą suknię. Może nawet nie szukał tak
długo.
Uczucie, którego doznała na jego widok, miało tę samą siłę, co tamtej pamiętnej nocy
Było nawet silniejsze. Jak to możliwe? Czy on czuje to samo? Czy dlatego nie pojechał
gdzieś w siną dal, tylko postanowił ją odszukać? Czy innym takie uczucia też nie są obce?
Trudno było jej uwierzyć, że rodzice także przeżywali kiedyś ten obłęd, szał, który ją trawił.
Byli tacy rozsądni i spokojni. Oczywiście, dobrzy dla siebie nawzajem. Często widziała, jak
jedno głaszcze drugie po dłoni czy policzku. Może tamte dzikie, gwałtowne uczucia znikają z
czasem. A może ona i Aron byli jedynymi ludźmi na świecie, których dotknęło to
szaleństwo. Tak czy inaczej, miała nadzieję, że ono nigdy nie minie.
Ojciec najął go do sianokosów, więc zostanie tu co najmniej miesiąc. Będzie
widywała go podczas wszystkich posiłków. I podczas pracy, grabiąc pokosy. Może uda im
się czasem zamienić słowo, wykraść jakąś chwilę sam na sam, tak by nikt nie zauważył.
Iver będzie wściekły.
Ingrid kręciła się niespokojnie na posłaniu. Serce waliło jej w piersi, nie mogła
zasnąć. Wciąż myślała o Aronie. Może on też nie śpi i myśli o niej. Uśmiechnęła się na samą
myśl. Stodoła stała już pusta, ale pewnie dostali jakieś sienniki. W każdym razie, to i tak
lepsze niż spanie pod gołym niebem. W myślach ujrzała samą siebie, leżącą u jego boku. Tak
się zawstydziła tych marzeń, że musiała naciągnąć kołdrę na głowę.
Iver może wszystko popsuć.
Jest gotowa zaciągnąć u niego nawet jeszcze większy dług, czemu nie. Musi z nim
porozmawiać, kupić jego milczenie. Iver nie może powiedzieć rodzicom o tamtym wieczorze
w Målsnes. Nie mogą się dowiedzieć, że znała wcześniej Arona. Musi skrywać uczucia, jakie
w niej budzi, rano wszyscy spotkają się przecież przy śniadaniu. Musi ukryć ten ogień, który
ją przepełnia, który nie daje jej spać. Tylko jak?
R
OZDZIAŁ
4
Ingrid zerwała się o świcie. Kręciło jej się w głowie, całe ciało miała zesztywniałe z
niewyspania, ale nie przeszkadzało jej to. Drżała z niecierpliwości.
Aron był tutaj.
Starannie splotła włosy. Chciała pięknie dla niego wyglądać, ale nie mogła się
wystroić, bo mogłoby to wzbudzić podejrzenia. Nie włoży odświętnej sukni, ale Aron raczej
nie jest taki, żeby robiły na nim wrażenie kiecki i błyskotki. W końcu to ją wybrał w Målsnes
spośród wszystkich pięknych dziewcząt. I znalazł się tutaj z jej powodu.
Zabrała wiadra z kuchni i ruszyła do studni. To należało do jej codziennych
obowiązków. Miała młode ramiona i silne plecy, więc chętnie wyręczała matkę i Lisę. Słońce
świeciło już ponad lasem, rzeka, pola i podwórze skąpane były w ciepłym blasku. Ingrid
uśmiechała się do siebie, wyciągając wiadro po wiadrze. Zdawały się nic nie ważyć i w ogóle
nie czuła zmęczenia. Żeby tylko udało jej się zamienić kilka słów z Iverem, to będzie udany
dzień. Lato zaś zapowiadało się naprawdę cudowne.
Właśnie wieszała wiadra na haczykach, gdy niespodziewanie ktoś zdjął nosidła z jej
ramion. Odwróciła się, a tam stał on. W ogóle nie zauważyła, kiedy do niej podszedł.
- Nie powinnaś dźwigać takich ciężarów - powiedział, patrząc na nią z powagą,
troskliwie. Jakby wymagała jego opieki, jakby dopiero co się rozstali.
- To ty - rzekła mimowolnie.
- Czemu nie zostałaś? Nie mogłaś? A może nie chciałaś?
- Miał na myśli, rzecz jasna, tamten wieczór. Przecież miała na niego poczekać, aż
skończy grać, ale wtedy przyszedł Iver i wszystko się skończyło.
- Nie mogłam.
- Tak myślałem. - Spojrzał jej prosto w oczy - I żałowałem, że nie zdążyliśmy się
lepiej poznać.
Ingrid skinęła głową.
- Teraz mamy dla siebie całe lato - powiedział, patrząc na nią lekko prowokującym
wzrokiem, jakby chciał spytać, czy i ona ma ochotę dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
- Iver cię rozpozna - odparła prędko. Nagle zdała sobie sprawę, że nie powinni tak
stać. Rodzice zaraz coś zauważą, Lisa też coś pewnie powie, w końcu jest niemal jak członek
rodziny Ale na pewno potraktowałaby Ingrid o wiele łagodniej niż matka czy ojciec.
- Iver? To twój brat?
- Porozmawiam z nim - powiedziała prędko.
Skrzypnęły drzwi stodoły. Pokazał się w nich towarzysz Arona.
- Hej, Nils! Nie pozwolimy chyba, żeby córka naszych gospodarzy dźwigała wiadra z
wodą, co? Chodź tu i pomóż, jeśli jesteś mężczyzną!
Nils podszedł do nich niespiesznie, przywitał Ingrid, przykładając palce do czapki,
uśmiechnął się szeroko i chwycił dwa wiadra. Ingrid pomyślała, że on też widział ją w nocnej
koszuli i zarumieniła się.
- On nie wie o tobie - powiedział Aron, co akurat nie było całkiem prawdą, i zdjął
wiadra z haczyków. Nie potrzebował nosideł. Ingrid wsadziła je sobie pod ramię i poma-
szerowała za mężczyznami.
W sieni spotkali Ivera.
- Co, do...? - wykrzyknął na widok Arona. Chwycił Ingrid za ramię i pociągnął ją za
sobą na zewnątrz. Zamknął drzwi i przyparł ją do ściany zaciskając ręce na przedramionach
siostry. - Czyś ty kompletnie oszalała?
- Ja nie wiedziałam! Ani on nie wiedział!
- I ja ma w to uwierzyć?
- Zjawili się tu wczoraj wieczorem i zapytali o pracę. Tata pozwolił im zostać.
Twarz Ivera pociemniała.
- Jak mu wszystko opowiem, to długo tu nie zabawią.
Ingrid uniosła głowę i zapytała:
- A co niby chcesz opowiedzieć, Iver? Zostawiłeś mnie, kiedy tylko przyszliśmy na
miejsce. Piłeś ze swoimi koleżkami i nawet o mnie nie pomyślałeś. A potem zjawił się on i
tańczyliśmy. Tańczyliśmy, powtarzam. Wielu ludzi mogłoby potwierdzić, że nic więcej się
nie wydarzyło. Tańczyliśmy. A ty byłeś pijany i wściekłeś się z takiego błahego powodu. To
właśnie chcesz opowiedzieć ojcu?
- Trochę to dziwne, że zatrudnił się do pracy akurat w naszym gospodarstwie -
mruknął gniewnie Iver, puszczając ją.
Drzwi się otworzyły. Nils i Aron wyszli na schody. Iver wcisnął ręce w kieszenie i
zmierzył ich wzrokiem z góry na dół.
- Słyszałem, że ojciec najął was do sianokosów - powiedział.
Nils z uśmiechem wyciągnął do niego rękę, najwyraźniej nie zauważył zgęstniałej
atmosfery. Iver niechętnie uścisnął jego dłoń, za to Arona całkowicie zignorował.
- I jesteście tu tylko z powodu pracy? - zadając to pytanie, Iver patrzył na Arona.
- Pracy i pięknej pogody - odparł wesoło Nils.
- A niby z jakiego jeszcze? - odpowiedział Aron pytaniem na pytanie. Nie dał się
przestraszyć. Prowokował Ivera, ale w nieoczywisty sposób. Ingrid coraz bardziej go lubiła.
Ona sama rzadko przeciwstawiała się bratu. Jego zdanie zawsze było ważniejsze od jej. Teraz
był jedyną nadzieją rodziców, jedynym synem, jaki im pozostał. Już sami nie wiedzieli, jak
mu dogodzić, tak bardzo bali się, że i jego stracą.
- No właśnie? - Iver otworzył drzwi i ruchem głowy pokazał Ingrid, by weszła do
środka. Wiedziała, że za tym gestem nie kryją się przyjazne intencje. Nie śmiała protestować.
Ledwo zdążyła rzucić Aronowi ostatnie spojrzenie, nim zniknęła w ciemnej sieni. Aron nie
spuszczał wzroku z Ivera. Dwaj zajadli przeciwnicy: wola jednego przeciw woli drugiego.
- Dzięki, że pomogliście mojej siostrze.
- Nie ma za co - odparł Nils. - Następnym razem też chętnie służymy pomocą.
- To nie będzie konieczne - odparował Iver. Te słowa były skierowane do Arona. -
Zwykle ja jej pomagam.
Ingrid czekała w ciemności. Ale kłamie. Nigdy nie pomagał jej nosić wody, chyba że
ojciec mu kazał. Ze też mu się chce podnosić raban o taki drobiazg! Ale Aron nie dał się
nastraszyć.
Trafiła kosa na kamień i bardzo dobrze!
- Nie jestem przekonany, czy to na pewno przypadek
- powiedział Iver, tłumiąc głos. - Potrzebna nam pomoc, Bóg mi świadkiem. Ale jeśli
zobaczę, że coś jest między tobą a tym...
- Niczego nie ma! - szepnęła, mając szczerą nadzieję, że jej uwierzy. Kłamstwo nie
przyszło jej łatwo, ale dla Arona była skłonna na takie poświęcenie. - Niczego, Iver! Jak mam
cię przekonać?
- Nie musisz. - Zabrzmiało to tak, jakby jej wysiłki nie miały dla niego najmniejszego
znaczenia, bo jej słowa i tak nie brzmią przekonująco. - Zachowuj się porządnie, to wy-
starczy
Po tych słowach Ingrid wreszcie otworzyła drzwi do jeszcze pustej kuchni. Drżącymi
rękami zaczęła przygotowywać śniadanie.
Iver wolałby, żeby Ingrid w ogóle nie szła grabić, ale było to niemożliwe. Musiałby
opowiedzieć ojcu o swoich podejrzeniach, a wówczas wyszłoby na jaw, że nie pilnował sio-
stry. Niełatwo wyznać własne winy. Ojciec mógłby okazać się dla niego równie surowy, co
dla Ingrid. Często zapominał, że Iver jest już przecież dorosłym mężczyzną.
Obcy potrafił pracować, trzeba przyznać. Iver musiał się porządnie wysilać, żeby
dotrzymać tempa temu całemu Aronowi. Kosił po jednej jego stronie, Nils i ojciec po drugiej.
Szedł łeb w łeb z Aronem, ale wiele go to kosztowało, plecy i ramiona dawały o sobie znać
ostrym bólem. Iver zacisnął zęby i kosił dalej. Nie może okazać się gorszy. Nie może kosić
za jednym zamachem mniej niż tamten, nie może przerwać, nim tamten nie przerwie, ani
odpoczywać ani o sekundę dłużej niż on. W końcu dostał pęcherzy na dłoniach i do kompletu
naciągnął sobie ramię.
Grabiła Lisa, Ingrid i parobek. Anna została w domu i szykowała jedzenie, które
miała potem przynieść pracownikom. Kobiety zaczęły zbierać siano przy ogrodzeniu, od-
dzielającym łąki od lasu, tam gdzie kosili Nils i Halvor. Trochę potrwa, nim dotrą do części
łąki, w której tak zawzięcie pracowali Aron i Iver. Dzień był upalny, słońce prażyło tak, że
pot leciał ciurkiem po plecach. Nad ich głowami krążyły chmary owadów.
Ingrid się nie oszczędzała. Ani ojciec, ani Iver nie będą mogli jej nic zarzucić. Aron
też niech nie myśli, że z niej leń i obibok. Raczej nie będzie zbyt pięknie wyglądała z błysz-
czącą od potu, pokrytą pyłem i kurzem twarzą, ale jeśli Aron nie ucieknie na jej widok, to
znaczy, że ma szczere intencje.
Iver postarał się, by ona i Aron pracowali w jak największej odległości od siebie.
Żadne z nich nie protestowało. Na cóż by się to zdało? Spojrzała na niego spod grzywki,
która, choć podpięta szpilkami, wciąż opadała na oczy. Serce zabiło jej mocniej w piersi,
kiedy zrzucił koszulę. Widziała już kilka nagich męskich torsów: brata, ojca, parobka i kilku
sąsiadów. Ale tamte ciała nic dla niej nie znaczyły. Co innego Aron. Był piękny i
muskularny. Stała tak, wsparta o grabie, nie mogąc oderwać wzroku od mocnych męskich
pleców. Ledwo usłyszała, że Lisa coś do niej mówi.
- Jeszcze nie robimy przerwy, Ingrid! - Ton był przyjazny, ale Lisa zdążyła zauważyć,
dokąd wędruje spojrzenie dziewczyny i pokręciła ostrzegawczo głową. - Mamy grabić, a nie
myśleć o niebieskich migdałach.
Ingrid nie odpowiedziała. Bardziej by się zawstydziła, gdyby przyłapał ją brat lub
któreś z rodziców. Lisa raczej nic matce nie powie, ale jeśli się to powtórzy, na pewno nie
omieszka porozmawiać z Ingrid. I ostrzec jej rodziców.
Ingrid nie przerywała pracy. Tylko od czasu do czasu rzucała szybkie spojrzenie w
kierunku Arona. Kilka razy zdarzyło się, że spojrzał na nią w tym samym momencie, ale on
też musiał zachować ostrożność. Iver krążył w pobliżu jak drapieżny ptak. Jakie to
ekscytujące, ale zarazem nieskończenie smutne: dzieliła ich tak niewielka odległość, ale mo-
gli sobie pozwolić jedynie na ukradkowe spojrzenia. Jak to możliwe, być zarazem tak daleko
i tak blisko?
Ingrid wierzyła, że wkrótce to się zmieni. Iver jeszcze przez jakiś czas, może tydzień,
będzie podejrzliwy, ale w miarę, jak dni będą płynąć i nic się nie wydarzy, na pewno odpuści.
Wtedy będą mogli częściej na siebie patrzeć. Rozmawiać. Trzymać się za ręce. Może Aron
otoczy ramieniem jej plecy. Albo kibić, tak jak wówczas, kiedy tańczyli. Jej policzek muśnie
jego policzek, dokładnie jak wtedy. Czuła, że powinna jak najszybciej zakończyć te
niebezpieczne rozważania, nim zacznie sobie wyobrażać, jak by to było, gdyby ją pocałował.
Jeszcze nigdy się nie całowała, ale wydawało jej się, że musi to być bardzo przyjemne.
Nie miała pojęcia, co jeszcze mogłoby się wydarzyć. Niech to będzie słodka
tajemnica, niech na nią czeka. Bo w końcu się to wydarzy! Na pewno!
- Ingrid! - To ojciec ją wołał. Musiał krzyknąć kilka razy, nim w końcu go usłyszała.
Kiedy się odwróciła, w zasięgu jej wzroku nie było sylwetki Arona. Źle! Powinna była
obrócić się w drugą stronę. Musi o tym pamiętać następnym razem.
- Może pójdziesz do domu, przyniesiesz jedzenie i matkę przyprowadzisz! - krzyknął
Halvor, przykładając dłonie do ust.
Już miała iść, kiedy Lisa chwyciła ją za ramię.
- Zostań, ja pójdę. - Westchnęła i dodała: - Ja też byłam kiedyś młodą dziewczyną.
Nie robisz nic złego, Ingrid, tylko pamiętaj, żeby nie posunąć się za daleko. - Po czym
krzyknęła do Halvora: - Twoja córka jest młoda i silna, lepiej pracuje ode mnie! Ja pójdę,
przy okazji stare kości trochę odpoczną!
- Stare kości? - powtórzył Halvor ze śmiechem. Kilka razy mocno machnął kosą. -
Chcesz powiedzieć, że jesteśmy starzy?
Ingrid uniosła brwi. Najwyraźniej ojciec był zadowolony, że tak dużo udało im się
zrobić jeszcze przed południem. W tym roku nie będzie miał powodu do narzekania na
pomocników. Ingrid otarła pot z czoła. Musi wytrzymać, bo ojcu jeszcze przyjdzie do głowy
zatrudnić jakąś pomoc do grabienia, a to było ostatnie, czego sobie życzyła. Żadna dziewucha
nie będzie się tu kręcić i gapić na Arona.
Wprawdzie był tu dla niej, ale nie czuła się całkiem bezpieczna, nie miała pewności,
czy nie pochlebiłoby mu zainteresowanie ze strony innych dziewczyn. Ładniejszych i
bardziej interesujących niż ona. Aron wyglądał na prawdziwego kobieciarza.
Wkrótce nadeszły Lisa i matka ze skopkami pełnymi sycącej kaszy, która miała dodać
sił do dalszej pracy. Anna dbała o wszystkich, którzy ciężko pracowali w Jakobvollen.
Kobiety nałożyły kaszy do misek, wyjęły solone mięso, chleb na zakwasie według fińskiego
przepisu i wspaniałe masło. To Lisa wprowadziła na ich stół ten chleb, a spod jej rąk
wychodził tak doskonały, że nie potrafili się już bez niego obyć.
Iver usiadł tak, by oddzielić od siebie Ingrid i Arona. Ingrid miała nadzieję, że
przynajmniej teraz będzie miała okazję się do niego zbliżyć, lecz brat przejrzał ją, rzecz
jasna. Ale Aron i tak był blisko. Włożył koszulę, więc przynajmniej nie będzie musiała się
rumienić za każdym razem, gdy na niego spojrzy. Mężczyźni postanowili umilić wszystkim
czas kilkoma zabawnymi historyjkami. Ingrid zorientowała się, że nie pierwszy raz Nils i
Aron razem pracują. Widać było, że są na przyjacielskiej stopie. Nie rozumiała, czemu Aron
trzymał w tajemnicy to, że znali się już wcześniej i że to z jej powodu znaleźli się w
Jakobvollen. Może straciłby w oczach kolegi, gdyby okazało się, że lata za jakąś spódniczką?
Chłonęła każde słowo, pragnęła jak najwięcej się o nim dowiedzieć. Pracowali przy
sianokosach w Trondenes i Nesna, przy budowie drogi w Trøndelagu i przy połowie ryb na
Lofotach.
- A Senja? - zainteresowała się Anna. - Nie byliście przypadkiem na tej pięknej
wyspie? Pochodzę stamtąd!
- Owszem, pomagaliśmy przy budowie domu w Hamn
- odparł Aron.
Nils milczał.
- Ten tu zaliczył przymusową kąpiel w oceanie - wyjaśnił Aron, ale więcej nie chciał
powiedzieć.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na Nilsa, tylko Ingrid nie odrywała wzroku od
Arona. Chowała w sercu każde słowo, które wychodziło z jego ust.
- Nie mogę powiedzieć, jak do tego doszło - powiedział Nils z powagą - ze względu
na obecność niewiast.
Halvor, który zwykle pierwszy ostrzegawczo unosił palec, kiedy rozmowa schodziła
na godne potępienia i niechrześcijańskie tematy, teraz niecierpliwił się najbardziej ze wszyst-
kich. W końcu Nils musiał opowiedzieć o pewnej damie, która twierdziła, jakoby jest
wdową, i z którą połączył go mocny afekt, jednak w pewnym momencie okazało się, że
małżonek wybranki jego serca jest jak najbardziej żywy.
Aron uzupełnił opowieść towarzysza:
- Jak bardzo żywy, miał okazję Nils przekonać się na własnej skórze, kiedy tamten
wrócił do domu i zastał swoje miejsce w łóżku zajęte...
- Nooo - wtrącił Nils; Ingrid domyśliła się, że nie pierwszy raz opowiadali tę historię.
- Nie jestem wcale pewien, czy to było akurat jego miejsce...
- Tak czy inaczej, z męża był kawał chłopa - podjął opowieść Aron. -- Wziął Nilsa
pod pachę, jako że nie mógł złapać ani za kołnierz, ani za pasek od spodni, bo ich po prostu
nie było, wyniósł na zewnątrz i wrzucił do morza.
- W miejscu gdzie było cholernie głęboko - uzupełnił Nils - i lodowato zimno.
- No, w kwietniu woda nie jest zbyt ciepła.
- Okazało się, że nieboszczyk był rybakiem i właśnie wrócił z połowów na Lofotach -
powiedział Nils na zakończenie.
Wszyscy wybuchli śmiechem, mężczyznom aż łzy płynęły po policzkach. Anna
podpytywała, gdzie dokładnie na Senji się to zdarzyło. Jeśli nie mogą podać nazwisk, to
może uda jej się przynajmniej zgadnąć, o kogo chodzi. Ingrid się zarumieniła. Ciekawe, co
porabiał wtedy Aron, skoro opowiadał tę historię tak żywo, jakby był naocznym; świadkiem.
- Kobiety są niebezpieczne - zaśmiał się Nils. - Z wiekiem nabrałem rozumu i teraz
trzymam się od nich z daleka. Próbuję wbić to do głowy Aronowi, ale młodzi nigdy nie
słuchają starszych i bardziej doświadczonych.
- Co racja, to racja! - zgodził się Halvor.
Iver wpatrywał się uporczywie w Arona, jakby chciał pokonać go wzrokiem.
- No, czegoś tam człowiek zawsze się nauczy - powiedział Aron pogodnie, w ogóle
nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenie Ivera. - Ale ja nie mam tak soczystych hi-
storyjek do opowiedzenia.
Ingrid ucieszyła się na te słowa. Nie była przecież głupia, doskonale rozumiała, że
Aron jest od niej o wiele bardziej doświadczony. Na pewno miał już niejedną sympatię.
Istniały inne słowa na określenie tych spraw, ale nie chciała nawet o tym myśleć. Nie sądziła,
by miał rodzinę, żonę i dzieci. Tego by sobie nie życzyła. To jedna z tych rzeczy, o które
musi go spytać, jeśli uda im się wreszcie porozmawiać na osobności. Może, gdy się zaczną
sianokosy na dalej położonych łąkach. Tam łatwo im będzie znaleźć miejsce na potajemne
spotkanie.
- No, skoro nie chcesz się z nami podzielić! - Nils dał Aronowi kuksańca w bok i
zakaszlał znacząco. Ingrid jakoś nie było do śmiechu.
Jeszcze niejedna opowiastka umiliła im posiłek, wszystkie jednak były całkowicie
niewinne i bezpieczne. Ingrid już miała zacząć zbierać naczynia, gdy Aron zerwał się z
miejsca.
- Pozwól, że ci pomogę!
Pozbierał wszystkie miski. Ingrid nie zostało nic do roboty, strzepnęła tylko okruchy
ze spódnicy.
- Może przynajmniej zaniesiesz kubki, Ingrid - powiedziała Lisa.
Szli w pewnej odległości od siebie, ale Ingrid wyraźnie czuła jego obecność. Jeszcze
trochę zwiększyła dzielący ich dystans, by nikt nie domyślił się jej uczuć. Nie miała odwagi
spojrzeć na niego.
- Potrafisz ciężko pracować, Ingrid. Myślałem, że gospodarskie córki nie muszą
brudzić rączek.
- Nie wiem, z jakimi to gospodarskim córkami miałeś do tej pory do czynienia...
Roześmiał się.
- Do czynienia, to raczej nie! Ale widziałem w życiu kilka i wiem, jak się przeważnie
zachowują.
Strasznie się ucieszyła, że nie poważał zbytnio tamtych dziewczyn. Nie napełniało ją
radością, że musi konkurować z jakimiś innymi, z jego przeszłości, o których nic nie wie. Ale
przynajmniej nie były to córki bogatych chłopów, tyle się dowiedziała.
- Niedługo się przyzwyczają, że tu jestem i że czasem z tobą rozmawiam -
powiedział, spoglądając na nią z boku.
Ingrid patrzyła prosto przed siebie.
- I wtedy będziemy mogli częściej ze sobą przebywać. Musimy być cierpliwi. To
dopiero pierwszy dzień długiego lata.
Całe życie była cierpliwa, lecz teraz nie chciała czekać, chciała dostać wszystko na
raz. Bała się, że ktoś to zniszczy, zanim w ogóle zdąży się wydarzyć. Jeśli Iver interweniuje,
zostanie z niczym. Każda sekunda spędzona z Aronem tylko podsycała jej pragnienie.
Chciała więcej. Chciała go poznać, wiedzieć o nim wszystko i opowiedzieć mu wszystko o
sobie. Absolutnie wszystko - i to ją przerażało.
Szkoda, że Stiny tu nie ma.
- Mam ochotę cię objąć - powiedział Aron bez ogródek, jakby to była
najnaturalniejsza rzecz na świecie rozmawiać w ten sposób.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie. W jego oczach tlił się ciepły blask, taki bezpieczny,
budzący zaufanie, a jednocześnie było w jego wzroku coś szatańskiego i śmiertelnie
groźnego. Uśmiechnął się i mrugnął łobuzersko, ale wcale nie próbował robić sobie z niej
żartów. Skierował spojrzenie w stronę domu i ciągnął stłumionym głosem:
- Chciałbym siedzieć nad rzeką o zachodzie słońca z tobą wtuloną w moje ramiona.
Gdzieś, gdzie nikt by nam nie przeszkadzał. Masz rozpuszczone włosy, ocieram się o nie
policzkiem. Wiem, że twoje włosy są jak jedwab. Odgarniam je, odsłaniam twoją szyję.
Skóra na niej jest taka miękka. Całuję miejsce tuż pod uchem i schodzę niżej, aż | do
wycięcia bluzki...
- Aron! - Ingrid nie mogła złapać tchu. Czy ktoś jeszcze śmiałby powiedzieć coś
podobnego? Aron był bezwstydny.
I ona chyba też nie znała wstydu, skoro nie wydawał jej się odpychający. To było
takie ekscytujące. Samymi słowami potrafił sprawić, że zaczynała drżeć. Wargi, koniuszki
palców jakby lekko mrowiły, chciały pogładzić jego twarz, rozczochrane włosy. Z trudem
panowała nad sobą.
- Zaczynam rozpinać ci bluzkę. Jest ciepło, choć zapada wieczór, drżysz lekko, kiedy
cię całuję. Ale chyba się nie boisz...
- Nie boję się - odparła bez zastanowienia.
- Nie. - Aron uśmiechnął się. - Przywierasz mocniej do mnie, odchylasz kark do tyłu,
odwracasz się tak, by moje usta mogły dotrzeć wszędzie, gdzie zechcą. Twoje wargi są takie
słodkie. Jestem pierwszym, który poznał ich smak.
- Zamilkł.
- Jesteś pierwszym - wyszeptała Ingrid. Całe ciało miała ciepłe, ciężkie i bezwładne.
Obudził coś w niej, coś nieznanego. To grzech. Grzeszyli słowami. Przez niego miała
straszne myśli!
Aron zdawał się bardzo zadowolony.
- Lubisz całować. A ja pragnę pokryć pocałunkami całe twoje ciało, więc rozpinam
twoją bluzkę, aż do pasa. Pozwalasz mi. Jest lato, żniwa, nie nosisz tych sztywnych gor-
setów...
Ingrid zarumieniła się. Nie przypuszczała, że przyjrzał jej się na tyle uważnie, by
mieć wyobrażenie na temat tego, co nosi pod spodem. Słyszała, że jego oddech jest krótki,
tak jak jej.
- Podoba ci się? - szepnął.
- Nie wiem... - odparła załamującym się głosem.
- Jesteś piękna, Ingrid. - Dalej snuł swoje fantazje. -Twoje piersi są białe, krągłe.
Muszę ich dotknąć. Moje palce igrają koniuszkami, które robią się twarde i czerwone, jak
maliny.
Ingrid myślała, że zaraz umrze. Jej piersi naprawdę stwardniały. Bluzkę miała
przesiąkniętą potem, bała się, że wszystko widać. Nie śmiała tego sprawdzać, patrzyła prosto
przed siebie. Zaraz dotrą do pastwiska dla koni, a wtedy Aron będzie musiał zawrócić.
- Lubię maliny - ciągnął - więc pochylam się i próbuję. Dotykam ich językiem i
całuję, biorę w usta, a ty wydajesz cudowne dźwięki.
- Nic więcej nie mów! - szepnęła. Lecz tak naprawdę nie chciała, by przerywał.
Nie posłuchał jej.
- Nie mogę przestać cię całować, dotykać, głaskać. Chcę, żeby ci było dobrze. Pragnę
cię, Ingrid, ale wiem, że jesteś porządną dziewczyną. Wszystko musi być między nami jak
należy. Wiesz, że nie zrobię czegoś, czego i ty nie chcesz. Takie dziewczyny jak ty idą do
ołtarza nietknięte...
- Pragniesz mnie?
Aron otworzył furtkę w ogrodzeniu otaczającym pastwisko. Chciała, by ta droga
nigdy się nie kończyła. Wprawdzie nikt nie mógł ich tu zobaczyć, ale nie mogli przecież stać
tak i gapić się na siebie w nieskończoność.
- Tak, pragnę cię - odparł. - Od chwili kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, a teraz
jeszcze mocniej.
O, jak rozkosznie było słyszeć te słowa! Ingrid żałowała, że nie jest na tyle odważna,
by mu powiedzieć, że też go pragnie. Na to było za wcześnie. Sama nie wiedziała jeszcze,
czego chce.
- I co dalej? - Wykazała się niesamowitą odwagą, zadając to pytanie. Nie śmiała
jednak przy tym na niego spojrzeć. Przymknęła oczy, zaraz jednak musiała je znów otwo-
rzyć, inaczej by upadła.
- Wsuwam rękę między twoje nogi. Jesteś cudowna, cudowna!
- Nie!
- Dotykam cię, mówisz, że jest ci dobrze, a potem, że mam przestać.
- Przestań! - szepnęła. Gdzieś w dole brzucha, w miejscu, którego nie śmiała nazwać,
poczuła ciepło. Już wcześniej się to zdarzało, ale nie rozumiała, co to oznacza. Nie śmiała o
tym myśleć, bo było to grzeszne i zawstydzające. Jeśli będzie o tym myśleć, skaże się na
wieczne potępienie. Nie może dotknąć tego miejsca. W marzeniu, które dzieliła z Aronem,
on jej dotykał.
Dotarli na drugą stronę pastwiska. Aron otworzył furtkę, Ingrid przeszła,
oszołomiona, z mocno bijącym sercem. Dobrze, że nikt jej teraz nie widział, bo czuła, że cała
płonie.
- Drżysz pode mną. Długo. Okrywam cię, obejmuję, całuję cię i tak bardzo pragnę, że
chyba umrę, ale wiem, że nie mogę tego zrobić. Musimy poczekać do nocy poślubnej.
Ingrid też pragnęła tego, o czym mówił. Pragnęła czuć jego twarde ciało przy swoim
ciele, pragnęła jego pocałunków, już prawie się schylała, by podnieść z ziemi spódnicę, którą
zdjął z niej w swych fantazjach.
- Podobało ci się? - Aron zatrzymał się przy schodach i odstawił naczynia. Gdyby
uważnie mu się przypatrzyła, zauważyłaby, że jest podniecony, ale była taka niedo-
świadczona.
- Jesteś okropny.
- Ale będziesz o tym marzyć?
- Tak - wyszeptała po chwili. Nie potrafiła przed nim kłamać.
- I ja również - powiedział. Patrzył na wypukłości jej piersi pod koszulą. Tak bardzo
chciał ich dotknąć. Jej rozchylone wargi zdawały się błagać o pocałunek, lecz ich pragnienie
nie mogło zostać spełnione.
- Przez ciebie jestem taka... bezwstydna - wyrwało jej się.
- Na pewno nie bezwstydna.
- Opowiesz mi jeszcze jakieś... historie?
Uśmiechnął się szeroko.
- Jeśli tylko uda nam się porozmawiać sam na sam.
- Takie historie jak ta dziś?
- Równie przyjemne - odparł. - Muszę już iść, Ingrid.
Nie była w stanie odpowiedzieć. Potem długo stała przy oknie w kuchni i patrzyła za
nim. Przesunęła dłońmi po napiętych piersiach. Przymknęła oczy, wyobraziła sobie, że to
jego dłonie. Jak w jakimś dziwnym oszołomieniu, rozpięła koszulę, by dotknąć nagiej skóry,
tak jak on dotykał jej w swojej opowieści. Przyłożyła czoło do szyby, lecz jej chłód nie
wystarczył. Ciało nadal płonęło z tęsknoty za Aronem.
Przez tkaninę spódnicy musnęła dłonią to miękkie, pulsujące bólem miejsce. Ten
lekki dotyk wystarczył, by przeszedł ją dreszcz. Przymknęła oczy, teraz to dłonie Arona
dawały jej rozkosz. Na końcu drżała, zupełnie jak w jego opowieści.
Mało nie osunęła się na podłogę. W ostatniej chwili otrząsnęła się z oszołomienia.
Poprawiła ubranie, czerwona ze wstydu i gorąca. To, co zrobiła, z pewnością jest naj-
straszniejszym grzechem, ale nigdy jeszcze nie było jej tak dobrze. I nigdy wcześniej nawet
nie śmiała marzyć o takim mężczyźnie jak Aron.
Przyniosła suchą szmatkę i wytarła ślad na szybie. Podgrzała wodę, z przyjemnością
zanurzyła w niej ręce. Pozmywała naczynia, a kiedy już uporała się ze wszystkim, usiadła na
chwilę. Dopiero gdy całkiem ochłonęła, ruszyła z powrotem na łąkę.
Aron był daleko, ale i tak zrobiło jej się gorąco. Nikt jednak niczego nie zauważył.
Ingrid ostro zabrała się do pracy, z wysiłku pot spływał po niej strumieniami. Skończyła
przed nim, miała jeszcze pomóc matce przy kolacji i wydoić krowy. Kiedy wieczorem siadła
przy stole, była tak zmęczona, że ledwo trzymała się na nogach. Nie śmiała spojrzeć w jego
stronę, ale już się nie rumieniła na wspomnienie jego słów. I tego, co zrobiła.
Po kolacji Ingrid poszła do siebie. Pokój był pogrążony w półmroku, okno uchylone.
Weszła do łóżka i pomyślała, że Aron pewnie leży teraz i wyobraża sobie, że trzyma ją w
ramionach. Zacisnęła powieki i dotknęła piersi. Wielkim wysiłkiem woli powstrzymała się,
by nie posunąć się dalej. Musi znaleźć sobie inne marzenia, inaczej będzie zgubiona.
Znów nie mogła zasnąć.
ROZDZIAŁ 5
Nie było go rano w kuchni. Okazało się, że mężczyźni zjedli wcześniej i kosili od
dobrej pół godziny. Lisa też już poszła na łąkę.
- Tata mówi, że idzie deszcz - wyjaśniła Anna ze znaczącym uśmiechem.
Ingrid była rozczarowana. Tak bardzo chciała zobaczyć Arona, ale cóż, nie szkodzi,
że ta chwila trochę się odwlecze. Odkryła, że tęsknota, choć odczuwała ją jak ból w piersi,
jest jednocześnie w jakiś sposób przyjemna. Żuła chleb i myślała, jak to dobrze, że inni nie
mogą czytać w jej myślach. Zgubiona, zepsuta - oto, jaka się stała. Ale czerpała z tego zbyt
wielką przyjemność, by odczuwać prawdziwy wstyd. Jego imię śpiewało w jej wnętrzu: A-
ron, A-ron, A-ron.
Długo i starannie czesała włosy. Wybrała skromną, bezpieczną koszulę w kwiaty, ten
materiał na pewno nie będzie prześwitywał, nawet jeśli się spoci, nie zdradzi, że na widok
Arona jej ciało ogarnia gorączka. Tanecznym krokiem wyszła z domu i ruszyła przed siebie.
Kiedy zobaczyła go z oddali, zadrżała. Zdołała się jednak opanować. Jeśli tamto
cudowne przeżycie ma się znowu wydarzyć, muszą zachowywać się jak gdyby nigdy nic.
Szczególnie Iver nie powinien dostrzec, że coś się między nimi dzieje. Ingrid potrafiła
czekać.
Spod nieposłusznych kosmyków, która uparcie opadały jej na czoło, mogła rzucać
ukradkowe spojrzenia w kierunku Arona. Dziś nie zdjął koszuli. Uśmiechnęła się do siebie.
Była pewna, że zrobił to ze względu na nią, ale cóż, za późno. Już widziała jego nagi tors i
doskonale ten widok pamiętała.
Nadal było ciepło, nic nie wskazywało na to, że przepowiednia Halvora się spełni, ale
wszyscy spieszyli się z pracą, jakby w każdej chwili pogoda miała się zmienić. Ingrid miała
nadzieję, że jednak deszcz im nie przeszkodzi. A kiedy już będą zwozić siano i składać je w
stodole, łatwiej będzie o chwile bliskości. Pełno zawsze wtedy żartów i śmiechu, łatwo
wykraść niewidoczne dla innych pieszczoty. Wszystkim dopisuje humor. Na pewno nawet
Iver sobie odpuści.
Świeżo skoszona trawa pięknie pachniała. Ingrid przystawała czasami, by wciągnąć w
płuca rozkoszny aromat. Mniej przyjemnie było, gdy na grabie nadziała się jakaś biedna
żaba, jednak dla Ingrid to nie był powód, by zaraz podnosić alarm. Nie należała do tych
dziewcząt, które piszczą i drą się z byle powodu tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę.
Aron i tak szukał jej wzrokiem, kiedy tylko mógł. Nawet nie musiała spoglądać w jego
stronę, i tak wiedziała, bo jego wzrok palił jak promienie słońca. Czuła się pożądana i ta
świadomość sprawiała, że aż bił od niej blask. Nawet parobek, który przecież znał ją od tylu
lat, stwierdził, że dzisiaj niemal można uznać ją za ładną.
Tego dnia zadeklarowała się, że przyniesie jedzenie. Chciała trochę się schłodzić,
opłukać rozpaloną twarz, poza tym miała jeszcze do załatwienia jedną bardzo osobistą spra-
wę. Gdyby nie Aron, od razu poszłaby w krzaki albo pobiegła do domu. Ale ponieważ tam
był, szła powoli, kołysząc biodrami. Wiedziała, że na nią patrzy. Wiedziała, że jej pragnie,
rozbiera w myślach. Czuła się taka odważna i szczęśliwa. I, rzecz jasna, strasznie zepsuta.
Zwykle była bardzo niepewna siebie w obecności innych ludzi. Starała się być
niewidzialna, bo już lepiej, żeby w ogóle nie zwracano na nią uwagi, niż żeby się podśmie-
wano i obgadywano za plecami. To najgorsze, co może być, narazić się na plotki.
Szczególnie dla młodej dziewczyny. Lustro nigdy nie było dla niej przyjacielem. To, co w
nim widziała, nie wprawiało jej w zachwyt, poza tym i tak nie miała dla kogo być piękną.
A potem zjawił się Aron i wszystko odmienił. Jak to możliwe, że jeden człowiek
może znaczyć tak wiele? Ingrid nawet go nie znała, ale jakaś dziwna siła ciągnęła ją do nie-
go. Najdziwniejsze zaś, że coś ciągnęło również jego do niej.
Ingrid nie rozumiała tego, a przecież lubiła wiedzieć, jak działa świat wokół niej.
Jednak nie tym razem. W tym szaleństwie, które właśnie ją ogarniało, nie zamierzała
dopatrywać się rozsądku.
Otworzył w niej jakieś drzwi. Sprawił, że to, co wcześniej wydawało się
niebezpieczne, już takie nie było. Sprawił, że zaczęła odczuwać wszystko w nowy sposób,
całą sobą.
Namiętność.
Nie wiedziała, że jest zdolna do takich uczuć. Przerażało ją to, bo cały czas pamiętała,
co mówił ojciec o cielesnych żądzach. Namiętność, pożądanie, to były brzydkie słowa. Ale
teraz, kiedy Aron obudził to w niej swoim cudownym głosem, nie wydawały jej się dłużej
takie brzydkie. Powiedział jej, że mu się podoba. Że chciałby jej dotykać.
Chyba to nie może być złe?
Z uśmiechem weszła do kuchni.
- Tak późno robicie przerwę! - Anna zdążyła już przetrzeć stoły i ławy oraz namoczyć
garnki. Zdjęła nawet fartuch, wisiał teraz na sznurku nad piecem. Akurat wyschnie na jej
powrót. - Już miałam sama do was iść.
- Czas tak szybko minął - odparła Ingrid. - Przynajmniej dużo zrobiliśmy.
- To nowi robotnicy się sprawdzili? - zapytała Anna od niechcenia, ale Ingrid
wyczuła, że matka nieprzypadkowo zadała to pytanie. Nie miała pojęcia, skąd wszyscy
wiedzą o niej i Aronie. Chyba tylko ojciec i Nils niczego nie zauważyli.
Ingrid próbowała zachowywać się jak gdyby nigdy nic.
- Każdy stara się, jak może - odparła lekko.
- Chyba się opaliłaś.
Ingrid obmyła twarz w zimnej wodzie. To prawda, nie tylko z powodu Arona jej
policzki płonęły. Słońce też zrobiło swoje. Miała nadzieję, że skóra nie zacznie się łuszczyć.
Chyba by umarła, gdyby z nosa zaczęły jej odłazić białe płaty. Musi jakoś wyglądać, dopóki
Aron ją ogląda. Jeśli dostanie piegów, to nie szkodzi. Pewnie Aron lubi też piegi, skoro ma
taki dziwaczny gust.
- Tamci są już pewnie porządnie głodni - zauważyła. Widziała go w oddali jako
niewielki punkt pośród zieleni. To wystarczyło, by wprawić jej serce w szaleńczy galop.
Chciała znów znaleźć się blisko niego, widzieć go, siedzieć obok i słuchać, jak coś opowiada.
Usłyszeć jego miły śmiech. Patrzeć, jak mocne palce łamią chleb i wkładają go do ust. Drżała
na samą myśl o tych wszystkich szczegółach, tak przecież banalnych. Musi się jakoś
opanować. Nie może się zdradzić, bo to oznaczałoby koniec wszystkiego. A przecież to
dopiero początek.
Powiesiła skopki z zupą na nosidłach. Matka niosła chleb zawinięty w białą serwetkę
i kubki nawleczone na sznurek, który przewiesiła sobie przez ramię. Do brzucha przyciskała
osełkę z masłem.
- Pewnie już czekają - powiedziała miękko Anna, otwierając drzwi przed córką.
Starali się chronić Ingrid przed pokusami i niebezpieczeństwami, czyhającymi na nią
w świecie. Nigdy nie wyjeżdżała na dłużej z domu, nie znała innych ludzi poza miesz-
kańcami doliny. Ingrid nie zdawała sobie sprawy z tego, jak promienieje, ani z tego, że w jej
uśmiechu pojawiło się coś całkiem nowego. Anna westchnęła. Pamiętała, jak sama była
młodą dziewczyną. Zdążyła się rozejrzeć tu i tam, zanim spotkała Halvora. Tam gdzie
dorastała, wciąż zjawiały się nowe twarze, łodzie i statki przypływały i odpływały. Można się
było napatrzeć do woli. Ale nie zdarzyło się nic poważnego. I nie broniono jej marzeń.
Pochodziła z Senji, nikt nigdy nie przypuszczał, że zamieszka w miejscu, z którego
nawet nie widać morza. Oczywiste było, że kiedyś zostanie żoną rybaka. Ale pewnego razu
wybrała się do kościoła w Lenvik i tam zobaczyła tego mężczyznę. Był postawny,
przystojny, miał jasne włosy, lekko rumiane policzki i najbardziej niebieskie oczy na świecie.
Nie miało znaczenia, że nie jest rybakiem, że nie ma nic wspólnego z morzem ani z ludźmi,
jacy do tej pory ją otaczali. Anna poszłaby za nim wszędzie, nawet na koniec świata. W
domu mówili zresztą, że tam właśnie wylądowała: w jakiejś dolinie pośród lasów.
Ingrid otworzyła furtkę na pastwisko. Konie mogły jeszcze trochę nacieszyć się
zieloną trawą. Zwierzęta podeszły do nich niespiesznie. Pewnie myślały, że niosą im jakieś
smakołyki.
Gniademu najwyraźniej dopisywał dobry nastrój. Podszedł do Anny i zarżał
przyjaźnie. Za to Gullfaks, duży złotobrązowy ogier o złotawej grzywie, dziwnie się
zachowywał. Wyglądał na zirytowanego. Zataczał koła, zarzucał łbem i parskał. Nagle ruszył
do galopu. Anna pomyślała, że pewnie czegoś się wystraszył. Był jak odmieniony. Pędził
prosto przed siebie, jakby wcale nie widział Ingrid, a ona szła, zatopiona w myślach, ślepa i
głucha na otaczający ją świat.
Anna krzyknęła ostrzegawczo. Ingrid spojrzała w bok, ale akurat w drugą stronę. Szła
dalej, nieświadoma niebezpieczeństwa. Anna stwierdziła, że pewnie myśli o tym niezna-
jomym. Wszystko inne mogło w tym momencie nie istnieć. Trzeba mu było powiedzieć, że
nie mają dla niego pracy. Anna powinna była się domyślić, że nic dobrego z tego nie
wyniknie. Potrafiłaby przekonać Halvora.
Gullfaks nadal parł przed siebie.
Anna krzyknęła jeszcze raz. Rzuciła wszystko, co trzymała w rękach, na ziemię i
zaczęła machać z całych sił, lecz do Ingrid nadal nic nie docierało. Ogłuchła czy co?
Anna ruszyła biegiem w stronę córki.
Gullfaks pędził prosto na nie.
W następnej sekundzie Anna rzuciła się na Ingrid, pociągając ją za sobą na ziemię.
Nosidła spadły z jej ramion, skopki poturlały się w trawę, gubiąc po drodze pokrywki.
Gorąca zupa wylała się Ingrid na spódnicę. Dziewczyna poczuła, jak pali ją biodro.
Brakło jej powietrza, w piersiach bolało. Dopiero po chwili mogła normalnie oddychać.
Czuła na sobie ciężar ciała matki, słyszała tętent kopyt i rżenie, tak blisko i tak daleko
zarazem. Odruchowo zacisnęła powieki. Nie mogła się poruszyć, matka przyciskała ją mocno
do ziemi.
Rozszalałe kopyta były coraz bliżej. Ziemia drżała i kołysała się pod nią. Ingrid
poczuła ciepło końskiego ciała, niby nagły powiew wiatru. Blask, potem nagła ciemność -
zrozumiała, że to koń przysłonił na chwilę słońce. Ingrid uwolniła jedno ramię, chciała
ochronić matkę i siebie, ale nagle poczuła mocne uderzenie, coś straszliwie chrupnęło. Zaraz
potem rozległ się potworny krzyk, ostry i przenikliwy, ogłuszający. Dotarło do niej, że to ona
tak krzyczy. Chciała przestać, lecz nie potrafiła.
Osunęła się w ciepłą, wszechogarniającą ciemność, zostawiając wszystko gdzieś
daleko za sobą. Znikając, zdążyła usłyszeć jeszcze jakieś głosy. Wiele różnych głosów.
Jeden z nich należał do Arona.
Próbowała powiedzieć jego imię, ale nie zdołała nawet otworzyć ust.
R
OZDZIAŁ
6
Aron biegł jak jeszcze nigdy w swoim dwudziestodwuletnim życiu.
To Iver pierwszy zauważył, że koń zachowuje się dziwnie nerwowo. Przerwał
koszenie i zaczął dawać znaki matce i siostrze, ale nie widziały go. Wreszcie Anna dostrzegła
niebezpieczeństwo, momentalnie wypuściła wszystko z rąk i rzuciła się w stronę córki.
Mężczyźni krzyknęli jak na komendę. Prędkość jej reakcji była zdumiewająca. Ta mała,
krępa kobieta skoczyła lekko jak ryś. W ostatnim momencie własnym ciałem osłoniła Ingrid.
Leżała nieruchomo niby pająk przyczajony nad swoją ofiarą, gdy tratował ją rozszalały koń.
Aron przez chwilę był pewien, że słyszy tętent kopyt, ale uznał, że to złudzenie, byli za
daleko, by dotarł do nich jakikolwiek dźwięk.
Dopiero wtedy w pełni zdał sobie sprawę z grozy sytuacji. Rzucił się do biegu. Pędził
co sił, w ustach czuł smak krwi. Przeskoczył przez ogrodzenie i pierwszy dobiegł na miejsce.
Pozostali, którzy biegli tuż za nim, stracili kilka sekund przy furtce.
Desperacko dopadł leżące na ziemi ciała, nawet nie pomyślał, że jemu też może
grozić niebezpieczeństwo. Zaczął wymachiwać ramionami i wrzeszczeć co sił w płucach, by
odegnać konia, który nadal parskał dziko i bił kopytami o ziemię. Silne mięśnie nóg grały
pod skórą.
Aron nie przestawał krzyczeć. Nie bał się. Wiedział jedno: przede wszystkim musi
chronić Ingrid. Koń zrobił kilka kroków w tył, jednak nadal bił kopytami, prychał, obnażając
zęby i łypał oczami. Aron ruszył w kierunku zwierzęcia. Wiedział, że jest całkowicie
nieobliczalne, w każdej chwili może ruszyć prosto na niego, zachował jednak zimną krew i w
końcu, jakąś dziwną siłą, udało mu się przegonić konia.
Iver nadbiegł zaraz potem. Padł na kolana obok bezwładnie leżących na ziemi ciał.
Ostrożnie, delikatnie, dotknął matki, odwrócił ją ku sobie. Nie ruszała się. Ubranie miała
poplamione krwią.
Nils i Even wyrwali z ogrodzenia po paliku i przegonili konia jeszcze kawałek dalej.
Aron z trudem łapał oddech. Serce waliło mu w piersi jak młot. Przed oczami migały mu
jasne plamy Ale powoli się uspokajał. Już nie musiał się bać rozszalałego zwierzęcia. Padł na
kolana obok Ivera. Nikt nie uzna za niestosowne, że okazuje Ingrid troskę. Ktoś musi się nią
zająć.
Leżała skręcona, w dziwnej pozycji, pod nią znalazła się belka nosideł i kawałki
rozbitego skopka. Drugi potoczył się gdzieś dalej w trawę. Arona ogarnął strach. Ingrid leżała
cicha i blada, oczy miała zamknięte, a usta całkiem sine. Nie ruszała się. Nie wiedział, czy
oddycha, czy nie.
- Anna? - Halvor stał obok, szary na twarzy. Głos miał ochrypły, bezsilny. Obawiał
się najgorszego.
Iver podniósł się ciężko z ciałem matki w ramionach. Spojrzeniem dał znać ojcu, by
ten je od niego wziął. Halvor nie mógł unieść ramion. Chciał, lecz siły go opuściły. Ledwo
trzymał się na nogach. Jego wargi zacisnęły się w bolesną wąską kreskę. Potrząsnął głową.
- Anna - powtórzył nieskończenie smutno. Zrozumiał, że dla tej, która przez ponad
trzydzieści lat była mu towarzyszką życia, nie ma już nadziei. Były to dobre lata, było też
kilka bardzo trudnych - prawdziwa próba wytrzymałości, ciężka walka każdego dnia. Jak
wszyscy w dolinie, tak i oni czasem głodowali zimą, wątpiąc, czy kiedyś jeszcze wrócą jaś-
niejsze dni. Zdarzało się wówczas, że padło między nimi złe słowo. Głównie z jego strony,
musiał przyznać uczciwie.
Anna nigdy do końca nie przyzwyczaiła się do tego miejsca. Tęskniła za morzem, nie
zdołała pokochać lasów. Ale została. Nigdy go nie zawiodła. Halvor zawsze wyobrażał sobie,
że razem się zestarzeją. Z czasem będą mieć mniej roboty, odpoczną. O wiele za rzadko
widywał jej dłonie bezczynne. Ale na starość zaznałyby spokoju. Widział w wyobraźni, jak
obejmują drobne ciała wnucząt. Wszystkie te myśli przetaczały się teraz przez jego głowę,
jeszcze nie mógł się pogodzić z tym, że jej nie ma. Wspomnienia były niczym rozszalały
wodospad wczesną wiosną, niebezpieczny, spieniony bielą, piękny. Takie były jego
wspomnienia o Annie.
Przecież to niemożliwe, że jej nie ma!
Anna dodawała mu sił, kiedy już chciał się poddać, kiedy nie widział sensu w tej całej
codziennej harówce. Uśmiechem rozpraszała czarne myśli, rozweselała. W najzimniejsze
noce styczniowe pokazywała mu gwiazdy na niebie i mówiła, że ich światło to odbicie
słońca. W środku nocy polarnej pamiętała, że kiedyś wróci wiosna i lepsze dni. Jak on sobie
bez niej poradzi?
- Anna, moja Anna! - powiedział z rozpaczą. Pochylił głowę i zaczął cicho płakać.
Teraz dołączyła do nich Lisa. Stała zdyszana, chwiejąc się w miejscu, tak samo jak
pozostali nadal nie wierząc w to, co zobaczyła. Anna była skałą, na której stał Jakobvollen.
Bez niej dom stracił fundamenty. Lisa chwyciła Halvora za ramię, ale natychmiast je puściła;
Było bezwładne, bez siły, z której mogłaby czerpać pociechę. Ona sama zaś też nie potrafiła
jej mu ofiarować.
Aron widział ich rozpacz, byli sparaliżowani nieszczęściem. Anna zmarła i nikt nie
mógł tego zmienić. Ingrid żyła, ale oni nie byli w stanie się nią zająć. To zadanie spadło na
niego.
Ostrożnie przesunął dłonią po brudnych splątanych włosach dziewczyny. Na
szczęście nie znalazł w nich śladów krwi, tylko trawę i ziemię. Powtarzał jej imię, szeptem,
gdyż jego głos stracił siłę. Nie słyszała go. Nie odpowiadała lecz kiedy pochylił się i
przyłożył policzek do jej ust, poczuł słabe tchnienie. Nie stało się najgorsze. Schylił głowę na
pierś i siedział tak przez chwilę. Nie chciał, by ktokolwiek widział jego łzy.
Jeszcze nic nie wydarzyło się między nim a Ingrid. To, co nawet nie zdążyło się
spełnić, nie powinno się teraz na niej mścić. Aron podniósł się, opanowany. Wziął ją na ręce,
jakby to było małe dziecko i ruszył w stronę domu.
Nad Jakobvollen nadal świeciło słońce. Ptaki śpiewały w gałęziach drzew. A Iver
Halvorsen nadal stał w tym samym miejscu, z martwą matką w ramionach.
Lisa potrząsnęła Halvorem. Odwrócił się do niej powoli. Jego oczy były jak ze szkła.
Nie wiedział, jak zdoła pomieścić w sobie ogrom bólu.
Lisa straciła męża, kiedy była jeszcze młoda i pełna sił. Mało brakowało, a całkowicie
by się załamała. Bardzo się kochali, po jego śmierci nie spodobał jej się żaden mężczyzna.
Nikt nie mógł zastąpić tego, którego dostała na tak krótki czas.
Matti zginął w lesie. W tamtych okolicach taka śmierć była czymś zupełnie
zwyczajnym. Żony leśników często zostawały wdowami w młodym wieku. Lisa przepłakała
cały dzień. Ale potem trzeba było pomyśleć o dzieciach. Schowała smutek na później,
sprzedała, co było do sprzedania, a resztę dobytku spakowała. Niewiele im zostało ponad to,
co mieli na sobie. A potem wyruszyła z Ӧsterbotten do Norwegii. Słyszała, że tam nikt nie
musi głodować.
Żal nie zniknął, przez lata czasami musiała dawać mu ujście. I tak udało jej się
przeżyć. Nie była jednak pewna, czy ta metoda podziałałaby w przypadku Halvora.
- Trzeba ją zanieść do domu - powiedziała, starając się nie patrzeć na Annę. Jeszcze
dziś rano śmiały się razem i żartowały, szykując śniadanie. Anna była taka jasna, pogodna.
Bezcenny dar w takim domu jak ten, gdzie panował nastrój jak w tych ponurych lasach
dookoła. Tej zimy w Jakobvollen będzie cicho i smutno.
- Trzeba zanieść ją do domu - powtórzyła i dotknęła ramienia Halvora.
Iver skinął głową. Przynajmniej on ją usłyszał. To był dla niego ciężki cios, bardzo
kochał matkę. Po części odziedziczył jej pogodne usposobienie, ale, tak jak ona, był bezbron-
ny, jeśli spotykało go prawdziwe nieszczęście. Jak we śnie, odwrócił się i ruszył w stronę
domu. Za nim Lisa i Halvor, który zataczał się jak pijany.
Aron nie wiedział, który pokój jest Ingrid. Nie znał tego domu, bywał tylko w kuchni
na posiłkach. Skrzywił się. Nie zdążyła wskazać mu swego okna. Okazało się, że na piętrze
jest mnóstwo różnych pomieszczeń. Otwierał drzwi jedne po drugich, dopiero w którymś z
kolei zobaczył białą suknię Ingrid. Leżała na malowanej w róże skrzyni, zapewne miesz-
czącej ślubną wyprawę. Spod materiału widać było namalowany na wieku fragment jej
imienia. To tę suknię zobaczył z daleka tamtego wieczoru, jeszcze zanim zdążył zobaczyć
dziewczynę.
Wszystko wskazywało na to, że wreszcie trafił. Aron położył Ingrid na łóżku.
Końcami palców dotknął tego miejsca pod uchem, gdzie łatwo wyczuć puls. Najpierw
myślał, że czuje bicie własnego serca, ale to biło serce Ingrid, mocno i równo. Nie mylił się.
Żyła.
Aron ukucnął przy łóżku i zaczął gładzić brudne policzki i zmierzwione
włosy
Ingrid. Jej usta drżały. Przycisnął wargi do jej czoła, zamykając w tej jednej pieszczocie całą
czułość i gorączkę, cały chaos uczuć, jakie w nim budziła.
Do diabła! Przecież zdążył szczerze polubić tego nieopierzonego pisklaka!
- Ingrid - powiedział cicho. - Ingrid... - Nic rozsądnego nie przychodziło mu do
głowy.
Jęknęła z bólu.
Aron zrozumiał, że nie może dać jej tego, czego w tym momencie potrzebowała.
Trzeba wezwać doktora. Bóg jeden wie, jak bardzo ucierpiała. Prędko przesunął dłońmi po
jej ciele, jak najdelikatniej, by przypadkiem nie sprawić jej bólu. Jęknęła, kiedy dotarł do
lewego ramienia. Kiedy podciągnął rękaw kwiecistej koszuli, zobaczył białą kość sterczącą z
obficie krwawiącej rany. Nie odważyłby się jej opatrzyć, z powrotem opuścił rękaw.
Najpierw trzeba nastawić ramię, a tego nie mógł się podjąć. Ingrid bardzo cierpiała, on zaś
nie potrafił jej pomóc. Jeszcze nigdy dotąd nie czuł się tak bezradny.
Aron zacisnął zęby. Do diabła z dziewczęcą skromnością.
I tak rozbudził w niej gorące fantazje, a ona wcale się przed tym nie broniła. Poza tym
jej życie i zdrowie było ważniejsze niż wzgląd na jej cnotę. Dłużej się nie zastanawiając,
zadarł spódnice. Gardło mu się ścisnęło, kiedy zobaczył, że z biodra cieknie krew, a cała
noga, od kostki do samej góry, pokryta jest sińcami i ranami. Naciągnął lekko spódnicę, tak
by było widać, że jest ranna, ale by nikt się nie domyślił, że może ktoś zaglądał nieco wyżej.
Właśnie, gdzie, do licha, podziewają się tamci? Powinni już tu być!
- Mama? - pisnęła Ingrid.
Aron chwycił ją za rękę. Pewnie szok sprawiał, że jeszcze nie czuła bólu. Wiedział
jednak, że ból wkrótce się zjawi i że będzie potworny. Ścisnął jej dłoń. Doskonale pasowała
do jego dłoni. Splótł swoje palce z jej palcami. Były miękkie, pulchne, a dłonie przyjemne w
dotyku. Na tym musiał poprzestać.
- Nic nie wiem - powiedział, by oszczędzić jej cierpienia.
- Aron? - zdziwiła się. Zamrugała powiekami, ale zaraz zamknęła je z powrotem. - To
ty, Aron? - spytała głosem pełnym nadziei. - Naprawdę jesteś tu przy mnie, kochany?
- Cśś! - Pogładził ją delikatnie po głowie, uśmiechając się. Zareagowała jak dziecko, z
taką niewinną żarliwością. Budziła w nim tyle czułości, sam siebie nie poznawał. - Tylko nie
kochany, kiedy ktoś może nas usłyszeć. Nie znamy się aż tak dobrze, zapomniałaś?
- Aron. - Zabrzmiało to jak westchnienie. W innych okolicznościach Aron nazwałby
je westchnieniem szczęścia, ale przecież Ingrid nie wiedziała, co się wydarzyło. Musiała
szybko stracić przytomność, może nawet już w chwili, gdy Anna przygniotła ją do ziemi,
chroniąc przed rozszalałym zwierzęciem.
- Miałaś wypadek. Stratował was koń - powiedział cicho, niepewny, ile Ingrid
pamięta, ile będzie w stanie znieść. Postanowił serwować prawdę małymi porcjami.
- Mama? - szepnęła znów Ingrid. Konie. Gullfaks. Kopyta na tle błękitnego nieba.
Ciemność, która była ciałem zwierzęcia. Która zakryła niebo i słońce. Znów to zobaczyła.
Skurcz przebiegł jej ciało, jakby próbowała bronić się przed niebezpieczeństwem, które, być
może, nadal jej groziło. Nie wiedziała, gdzie jest.
- Mama? - Słychać było w jej głosie narastający niepokój. Próbowała się podnieść, ale
Aron przytrzymał ją łagodnym ruchem. Uszkodzone ramię znalazło się na brzegu posłania.
Ingrid zapłakała z bólu, nadal jednak nie rozumiała, co się wydarzyło.
Jej łzy uspokoiły Arona. Dobrze, że dawała upust cierpieniu, kiedy je się w sobie
chowa, można postradać zmysły. Ingrid płakała, a on nie puszczał dłoni, gładził ją po policz-
kach i włosach.
Usłyszał, że wnoszą do środka ciało Anny. Nadal próbował pocieszyć Ingrid,
jednocześnie nasłuchując odgłosów z dołu.
W końcu rozległy się kroki na schodach.
Iver wszedł do środka, schylając głowę w przejściu. Ledwo mógł stać wyprostowany
w niskim pomieszczeniu. Jego włosy sterczały na wszystkie strony, twarz była brudna,
poznaczona smugami potu i łez, koszula i wychylająca się spod niej pierś umazane krwią.
Patrzył na Ingrid i siedzącego przy niej Arona, na jego nagi tors. Na przystojnej twarzy
malowało się niezadowolenie, ale był zbyt zmęczony, by tak naprawdę się przejąć. Teraz stali
po tej samej stronie.
- Żyje? - Stracił matkę, teraz bał się o siostrę. Ojciec nie zniósłby, gdyby i ona zmarła.
To by go chyba zabiło.
- Tak, żyje - odparł Aron, ignorując nieuprzejmy ton. Wiedział, że Iver się boi. Nie
wypuszczał dłoni Ingrid. Iver będzie musiał odciągnąć go od niej siłą.
- Ale ma złamane lewe ramię - dodał - i krwawi. - Pokazał ruchem głowy.
- Zupa - powiedziała nagle Ingrid. Jej wargi drżały, ale mogła mówić. Była daleko
stąd, a jednocześnie w pewnym stopniu świadoma sytuacji. Przyszedł Iver i teraz powinna
udawać, że nic ją nie łączy z Aronem. Zachowywać się, jakby go nie znała, choć rozebrał ją
do naga w tamtym marzeniu, które dzieliła razem z nim. Nie przychodziło jej to łatwo, ale
była pewna, że sobie poradzi. Powiedzieli, że krwawi, ale ona wiedziała lepiej. Nie powinni
tak od razu panikować, przecież to dorośli mężczyźni. Próbowała ułożyć wargi w
uspokajający uśmiech.
- To zupa.
Aron i Iver wymienili spojrzenia. Obaj wiedzieli, że to nie tylko plamy z zupy znaczą
jej spódnicę.
- Najważniejsze, że żyje - powiedział Iver tak cicho, by tylko Aron mógł go usłyszeć.
- Trzeba sprowadzić lekarza - zauważył Aron.
Iver skinął głową, ale nie miał w sobie sił do działania. Stał nieporuszony na środku
pokoju. Aron obawiał się, że jeśli szybko nikt nie podejmie sensownej decyzji, Ingrid wy-
krwawi się na śmierć.
- Służąca powinna ją obejrzeć.
Iver skinął głową. Zgadzał się z Aronem, ale nadal nie ruszał się z miejsca, był
bezsilny.
- Mama? - znowu pytała Ingrid. Cienki głos błagał o pocieszenie. Jeszcze nie znała
prawdy. Ktoś w końcu musi jej powiedzieć! Na szczęście była zbyt słaba, by otworzyć oczy,
nie widziała zmienionej bólem twarzy brata.
- Nie myśl teraz o niej! - Aron przemawiał do niej tak, jakby mówił do dziecka:
miękko, łagodnie i tak cicho, że tylko ona mogła go słyszeć. Nadal gładził jej rękę, przed
wzrokiem Ivera chroniły ich jego plecy. Wiedział, że Ingrid potrzebuje jego dotyku, ale Iver
nie może dowiedzieć się o tej niewinnej pieszczocie.
- Lekarza - szepnął Aron, spoglądając na Ivera przez ramię.
- Poślę Evena - odpowiedział Iver bezbarwnym głosem. Nadal jednak nie ruszał się z
miejsca.
Aron zdał sobie sprawę, że musi sam się wszystkim zająć, inaczej nic z tego nie
będzie.
- Zostań tu - powiedział do Ivera i puścił dłoń Ingrid. Palce, którym nagle odebrano
jego ciepło, zacisnęły się w pustce. Patrzył na to z bólem, ale wiedział, że więcej może dla
niej zrobić, działając. Delikatnie musnął jej policzek.
- Wrócę - obiecał. - Potrzebna ci pomoc, Ingrid. Idę sprowadzić lekarza.
Aron pokonał schody kilkoma skokami. Nils i Even siedzieli w kuchni przy stole i
łapczywie pili wodę. Gospodarz i fińska służąca byli w pokoju. Aron słyszał ich głosy. Nie
miał czasu na subtelności. Gospodyni najprawdopodobniej zmarła. Martwym niczego
już nie potrzeba, Ingrid zaś żyła, to jej trzeba pomóc.
Anna leżała na pięknie malowanej ławie. Halvor siedział na krześle obok. Służąca
właśnie zaciągała zasłony. Było to i rozsądne, ze względu na panującą temperaturę, i litości-
we wobec pogrążonego w żalu męża. Aron zatrzymał się w drzwiach.
Halvor w ogóle nie zwrócił na niego uwagi, ale Lisa wygoniwszy z pokoju ostatnie
promienie słońca, od razu podeszła do niego.
- Co z Ingrid? - zapytała niespokojnie.
Aron opowiedział krótko, co zdążył stwierdzić.
- Brat jest u niej - dodał - ale nie wiem, czy jest w stanie służyć jakąkolwiek pomocą.
Nie wiem, czy w ogóle powinien tam siedzieć, wydaje się zupełnie nieprzytomny.
Lisa delikatnym ruchem wypchnęła go do kuchni. Była drobna i niewielkiego
wzrostu, ale twarda i silna jak trawa na Północy.
- Zajrzę do niej - obiecała, szczęśliwa, że przynajmniej Ingrid nie została im zabrana.
Halvor nie udźwignąłby takiego ciężaru. Lisie podobało się zachowanie Arona. Nie był
jedynie sprawnym robotnikiem, w trudnej sytuacji okazało się, że potrafi działać z
przytomnością umysłu i zdecydowaniem, podczas gdy inni, i ona, i gospodarz, i jego syn,
stali jak skamieniali. Powoli bladły jej obawy co do Arona, którego początkowo wzięła za
zwykłe ladaco.
- Pojedziesz po doktora, chłopcze? Można na tobie polegać?
Już od dawna nikt nie nazywał Arona chłopcem. Zwykle określenia wykrzykiwane
pod jego adresem, były znacznie mniej sympatyczne. Skinął głową.
- Wiesz, gdzie leży Velta?
Ponownie skinął głową, choć nie był tak do końca pewien. Pamiętał, że przejeżdżali
obok. Ludzie pokazywali mu, gdzie mieszka doktor dziwak. Krążyło na jego temat wiele
różnych historii, ale Aron wiedział, że tego typu opowieści, przekazywane z ust do ust,
niekoniecznie muszą być prawdziwe. Tak czy inaczej, sądził, że powinien rozpoznać to
miejsce.
- Pytaj o doktora Sigholta. Zapamiętasz?
Aron powtórzył nazwisko. Znajdzie go, choćby miał pukać do wszystkich drzwi po
kolei. Chodziło przecież o Ingrid.
- Tylko skoczę po koszulę.
Na zewnątrz nadal był ciepły słoneczny dzień. Konie pasły się spokojnie. Nawet nie
zwróciły uwagi, kiedy przebiegał przez pastwisko. Zwierzę, które stratowało matkę Ingrid i
przez które ona sama odniosła poważne rany, zachowywało się teraz zupełnie normalnie.
Śladu nie zostało po tamtym szaleństwie. Aron nie pojmował tego, ale człowiek nie jest w
stanie wszystkiego pojąć. Nie znał się też zbytnio na koniach, nigdy nawet nie miał
własnego.
Odnalazł koszulę i kapelusz, ubrał się prędko i ruszył z powrotem, przy okazji zabrał
ze sobą kosę, by nie plątała się w trawie. Po drodze oparł ją o ogrodzenie. Kiedy przechodził
przez furtkę, którą wcześniej przeskoczył tak lekko, biegnąc Ingrid na ratunek, zobaczył, że
Iver wyszedł przed dom. Niósł coś w ręku, a kiedy Aron podszedł bliżej, okazało się, że to
strzelba. Zagrodził mu drogę.
- Przesuń się! - Widać było, że Iver nie żartuje. Na dnie jasnych oczu jarzył się
ciemny płomień. Poza tym jego twarz nie wyrażała absolutnie żadnych uczuć. Powiedział z
zaciekłością: - Zastrzelę tego cholernego konia!
Aron przyłożył dłonie do piersi tamtego. Nie miało sensu z nim dyskutować, Iver był
w tym momencie odporny na wszelkie argumenty. Aron chciał go jednak powstrzymać. Iver
pchnął go lekko lufą strzelby.
- Zejdź mi z drogi!
- Koń zachowuje się już normalnie. - Aron rozłożył ramiona. - Pewnie się spłoszył,
coś musiało go wystraszyć. Jest wam potrzebny. Poczekaj trochę! Nie widzisz, że oba konie
są spokojne?
- Gówno mnie obchodzi, czy jest spokojny, biega, czy słodko śpi. - Iver dusił się z
wściekłości. - Zastrzelę to cholerne bydlę, choćby nie wiem co!
Aron jeszcze próbował stawiać opór, ale czuł, że to próżne wysiłki. Jeśli dla Ivera
śmierć zwierzęcia będzie swego rodzaju zadośćuczynieniem za śmierć matki, trudno, ma pra-
wo tak uważać. Nic nie zwróci życia Annie, lecz tego nie może mu powiedzieć. Nie podobało
mu się, że koń musi zginąć, ale nie był to jego koń i nie jego matka zmarła.
Nie chciał dłużej tracić cennego czasu. Ustąpił Iverowi z drogi.
Iver odgonił na bok Gniadego. Na tym koniu jechał ojciec w orszaku honorowym.
Najpierw nie był pewien, czy wybrać Gniadego, czy Gullfaksa. Ingrid ciągnęła losy, żeby nie
musiał się zastanawiać. Ojciec ucieszył się z wyniku, bo Gniady to był jego koń. Iver
pamiętał o tym. Gniady był ojca, Gullfaks jego, w pewnym sensie. Przyłożył strzelbę do
ramienia.
Aron odwrócił się w drugą stronę. Spodziewał się huku wystrzału, ale i tak
podskoczył. Potem zrobiło się potwornie cicho. Mały gniady konik z przerażenia uciekł na
drugą stronę pastwiska. Aron poszedł po siodło i ogłowie. Podszedł do zwierzęcia i przez
chwilę przemawiał do niego łagodnie. Kiedy w końcu się uspokoiło, osiodłał je i dosiadł.
Iver siedział w trawie obok martwego konia, strzelbę położył na kolanach. Nad jego
głową krążyły wrony, skrzecząc chrapliwie.
R
OZDZIAŁ
7
Doktor był mężczyzną po trzydziestce. Miał łysą głowę i dość osobliwą
powierzchowność, w ogóle sprawiał raczej dziwne wrażenie, co zapewne nie mogło budzić
zaufania w pacjentach. Nie był jednak nawet w połowie tak dziwaczny, jak krążące o nim
wiejskie plotki. Od razu zgodził się pojechać z Aronem do Jakobvollen. Kiedy dojeżdżali,
było już późne popołudnie.
Aron z niepokojem wciągnął w nozdrza woń dymu. Chyba to nie pożar, starczy już
może tych nieszczęść? Popędził Gniadego, zostawiając w tyle kariolkę doktora. Kiedy
wjechał na podwórze, buchnął ku niemu odrażający smród spalonego mięsa. Teraz
zrozumiał.
Lisa wybiegła im na spotkanie i zaprosiła doktora do środka. Rzuciła przez ramię:
- Dobrze, że jest ktoś, na kim mogę polegać.
A więc na coś się przydał. Nie zdążył spytać o Ingrid, ale teraz, kiedy przyjechał
lekarz, był dobrej myśli. Lisa coś by powiedziała, gdyby z Ingrid było gorzej.
Aron rozsiodłał Gniadego, napoił i wyprowadził na pastwisko. Sam nic nie pił i nie
jadł od śniadania, ale nie zwracał uwagi na burczenie w żołądku. Lekki dyskomfort mógł mu
tylko pomóc zachować przytomność umysłu i dodać energii do działania. Powiódł wzrokiem
dokoła. Nils i parobek kosili. Na brzegu rzeki Iver palił końskie truchło.
Aron wiedział już, że z Iverem nie da się dyskutować. Brat Ingrid odznaczał się
nieugiętą wolą, w swoich postanowieniach był twardy jak skała. Aron zerwał z głowy
kapelusz i zanurzył głowę w korycie, z którego przed chwilą pił koń. Od razu zaczął jaśniej
myśleć. Spojrzał w kierunku domu, ale trudno było stwierdzić, które okno było oknem od po-
koju Ingrid. Postanowił wrócić na łąkę. Tam przynajmniej będzie z niego jakiś pożytek.
- Trzeba zwieść siano - powiedział Nils, kiedy Aron dołączył do kosiarzy. Zarówno
on, jak i parobek nie byli tego dnia zbyt rozmowni.
- Lisa powiedziała, że najlepiej, jak się zajmiemy robotą
- dodał Even.
Parobek był mniej więcej w wieku Arona. Ten stwierdził w duchu, że chłopak nie
budzi w nim zaufania. Chyba musiał być krewnym gospodarza albo jego żony, inaczej mało
prawdopodobne, by najęli kogoś takiego na służbę.
- Pomogliśmy mu z koniem - powiedział Nils, po czym spojrzał do góry i zagwizdał.
- Ten koń miał tylko cztery lata. - Even uniósł czapkę i podrapał się w głowę. - To był
piękny ogier. To, co się dziś stało, to inna sprawa. Przecież nie wiemy, dlaczego koń tak się
zachował. Na pewno się czegoś wystraszył, bo jeszcze wczoraj był łagodny jak owieczka. -
Even splunął i podjął po chwili: - Przynajmniej mógł mięso zostawić. Nie powinno się tak
marnować jedzenia. Teraz on zachowuje się, jakby zmysły postradał.
Aron uznał, że jednak mało prawdopodobne, by Even był spokrewniony z
gospodarzem. Nie wyrażałby się w taki sposób. On sam nie śmiałby powiedzieć czegoś
takiego o bracie Ingrid. Przecież nie wiadomo, jakie uczucia szarpią nim po śmierci matki.
Dobrze, że wszyscy wokół byli zajęci przy sianokosach, bo pewnie byłoby tu już z
pół wsi. Zapewne w wolnej chwili ktoś wpadnie, ale wówczas nie będzie już tylu atrakcji
do oglądania.
- Mamy kosić, a nie strzępić języki po próżnicy - skwitował. Nie zamierzał
opowiadać o swojej wyprawie po doktora. Zaczął kosić od miejsca, w którym musiał
przerwać przed południem. Nie pobiegł w stronę domu, kiedy zobaczył, że Lisa żegna się na
podwórku z doktorem, choć płonął z niecierpliwości. Kosił dalej, kiedy lekarz odjeżdżał.
Zauważył, że Iver też nie ruszył się z miejsca, widać zdrowie siostry nie leżało mu tak bardzo
na sercu.
Kiedy Aron uporał się z pasem trawy, który zaczął kosić rano i dotarł do krańca łąki,
odłożył kosę i przyniósł grabie Ingrid. Babska robota czy nie, wszystko jedno, nie czas
wybrzydzać. Musi być zrobiona. We trzech umieścili poprzeczne drągi na stojakach i
powiesili zagrabioną trawę do wyschnięcia. Podczas pracy cały czas było mu niedobrze;
smród palonego mięsa docierał aż tutaj.
Zrobił się wieczór, w powietrzu czuć było chłodniejszy powiew. Na schodach
pojawiła się Lisa, bijąc w wielki gar.
- Jedzenie - oznajmił Even, który znał panujące w gospodarstwie obyczaje.
Zebrali narzędzia i ruszyli w stronę domu. Aron był porządnie zmęczony, kręciło mu
się w głowie, ale się nie skarżył. Myślał tylko o Ingrid. Wszystko zależało teraz od tego, czy
będzie żyła. Znał jednak swoje miejsce, był tu tylko zatrudnionym na lato robotnikiem.
Ochlapali się wodą z koryta. Aron starannie zapiął koszulę i wepchnął ją za pasek od spodni.
Nie zaszkodzi okazać trochę szacunku. Skierował wzrok w stronę rzeki. Iver najwyraźniej nie
zamierzał zjawić się na kolacji. Jego sprawa. Aron wszedł za towarzyszami do pogrążonego
w przytłaczającej ciszy domu.
Lisa wyglądała na zmęczoną, jednak wszystko miała pod kontrolą, o wszystko
zadbała. Na stole postawiła miskę z kaszą jęczmienną, do tego podała śledzie, chleb i masło.
Widać było, że i kawy im nie zabraknie, czajnik już stał na piecu. Musieli tylko zająć
miejsca, Lisa zatroszczyła się o nich jak o własnych synów. Jedzenie wszystkim smakowało.
Po pierwszych kęsach Aron wreszcie poczuł się jak człowiek. Dołożył sobie kaszy i okrasił ją
masłem.
- Zawołać Ivera? - zapytał Even, kiedy już się najadł.
- Iver sam przyjdzie, jak zgłodnieje - odparła Lisa i podała kawę. Miała własne
metody utrzymywania dyscypliny. Nie musiała podnosić głosu ani wydawać rozkazów. Ona
tylko mówiła, jak jest. Każdy ma swój rozum, niech sam decyduje.
- Co powiedział doktor? - Aron nie miał siły czekać, aż Lisa sama zechce
opowiedzieć, co z Ingrid. Najchętniej od razu pobiegłby na górę.
Lisa westchnęła i odgarnęła z twarzy jasne włosy. Jej dłonie były czerwone, jak to
zwykle spracowane dłonie kobiet w późniejszych latach. Oczy też miała czerwone, od
płaczu, jednak teraz, przy innych, trzymała się dzielnie.
- Powiedział, że jego zdaniem Anna miała lekką śmierć. Że wszystko stało się bardzo
szybko. Koń kopnął ją w głowę... - Głos jej się załamał. Po chwili opanowała się i podjęła: -
Ale to wiedzieliśmy. Ingrid ma złamane lewe ramię, na szczęście żadna kość nie jest
zmiażdżona. - Lisa musiała przerwać, widać było, że brakuje jej powietrza. Skrzyżowała
ramiona na piersi, jakby w beznadziejnej próbie obrony przed tym, co już się przecież stało. -
Ten cały doktor tak właśnie się wyraził. Pół biedy, że żadna kość nie jest zmiażdżona. Tak
jakby nie mógł jakoś inaczej...
- Ale ramię się zagoi? - dopytywał się Aron niespokojnie. Miał nadzieję, że Ingrid nie
odniosła trwałych obrażeń.
- Tak powiedział. Trzeba mu wierzyć. Ale Ingrid ma też złamania w udzie i biodrze.
Te wyglądają znacznie gorzej...
- Lisa spuściła wzrok, potrząsnęła głową. Za wiele było tego jak na nią jedną. Co za
potworny dzień. Nie była przyzwyczajona brać na siebie takiej odpowiedzialności, nagle cały
dom znalazł się na jej głowie. Do tej pory to gospodarze podejmowali wszystkie decyzje.
- Nie pamiętam tak dokładnie wszystkiego, co powiedział - ciągnęła. - Gospodarz
pośle po niego jeszcze raz, kiedy trochę dojdzie do siebie. Ingrid, biedaczka, spędzi w łóżku
kolejnych kilka tygodni. Ma leżeć, nie może ani chodzić, ani nawet wstawać. Trzeba będzie
się nią zajmować. Jak ja sobie sama z tym wszystkim poradzę, to naprawdę nie wiem. I
jeszcze biedną Anne trzeba pochować. I gospodarz, i Iver są teraz w takim stanie, że nie
pojadą po pastora, a w tej sprawie nikt nie może ich zastąpić.
Aron pokiwał głową. Nie zamierzał bynajmniej wyrywać się z pomocą.
- Ale Ingrid będzie zdrowa? Jej życie nie jest zagrożone?
- Chciał wiedzieć na pewno.
- Nie, nie. I znów będzie sprawna, tak powiedział doktor. A jeśli chodzi o inne rzeczy,
to ani mnie, ani obcym o tym rozmawiać.
A więc było coś jeszcze. Aron słyszał to w jej głosie, widział w twarzy. Lisa nie miała
z kim porozmawiać, podzielić się swoim ciężarem, ale on nie był odpowiednią osobą, nie
należał do rodziny. Nic więcej z niej nie wydobędzie, ani prośbą, ani groźbą.
Mężczyźni spytali, czy nie ma dla nich nic do roboty, a kiedy Lisa zaprzeczyła,
zaczęli zbierać się na spoczynek. Aron zwlekał jednak z odejściem, sączył kawę wolniej niż
pozostali. Może Lisa pozwoli mu zajrzeć na górę, choćby na krótką chwilę.
- Kim jesteś? - spytała bez ogródek, kiedy zostali sami.
Cały świat tonął w czerwieni zachodzącego słońca. Pięknie. Na purpurowo-złotym tle
czerniał las. Aron pomyślał, że mógłby zostać tu trochę dłużej, może nawet na zawsze. Tu
może nawet ktoś taki jak on mógłby znaleźć swój dom.
- Kim jestem? - Zaskoczyła go. - Nazywam się Aron, Aron Eriksen. Przecież wiesz! -
Uśmiechnął się i spojrzał na nią przeciągle. Chyba żadna kobieta nie potrafiłaby się oprzeć
jego uśmiechowi. Ten uśmiech często załatwiał mu jedzenie i dach nad głową, ratował w
najczarniejszej godzinie.
- Kim jesteś? - powtórzyła Lisa z naciskiem. Odchylił się nieco i oparła o brzeg ławy.
- Nie próbuj mnie karmić kłamstewkami i pięknymi słówkami, Aron. Zauważyłam, że jesteś
w tym dobry. Co jest między tobą i Ingrid? O to cię pytam. Znałeś ją, nim do nas
przyszedłeś?
Ciemne brwi uniosły się. Pokręcił głową, udając, że nic z tego nie rozumie. Jedno
kłamstwo więcej czy mniej, to naprawdę nie ma znaczenia, jeśli ma wylądować w piekle, to i
tak już sobie na nie zasłużył. I, jak zauważyła Lisa: tak, potrafił zręcznie kłamać i udawać.
- Skąd niby miałbym ją znać? Przyszedłem tu wczoraj wieczorem, nigdy wcześniej
nie byłem w tej okolicy. Z reguły trzymam się wybrzeża. Halvor powiedział, że możemy
zostać,
Nils i ja. Gospodarz i gospodyni byli bardzo mili. - Spuścił wzrok. - Przykro mi, że
taka dobra kobieta nie żyje.
Lisa przyglądała mu się przez chwilę. Zaraz pierwszego dnia wzbudził jej
podejrzenia, wyglądało jednak na to, że nie kłamie.
Niezbyt przyzwoite, że Ingrid tak o niego pytała. Kiedy doktor nastawiał jej ramię,
wołała jego imię. Mówiła o nim, jakby to był jakiś anioł, którego zesłał jej sam Pan Bóg.
Ciągle powtarzała, że Aron obiecał do niej wrócić. Lisa miała powiedzieć jej, jak tylko się
zjawi, i zaraz go przyprowadzić.
Nie powiedziała Ingrid, że to on pojechał po lekarza. Dziewczyna nie myślała jasno.
Lisa cieszyła się, że Iver jest na zewnątrz i tego wszystkiego nie słyszy. Chociaż głupio
zrobił, że zastrzelił konia. Wprawdzie przez Gullfaksa Anna nie żyła, a Ingrid doznała
ciężkich obrażeń, ale to przecież tylko zwierzę. A jeśli nawet oszalało, powinien to stwierdzić
weterynarz.
Nie wiedziała, co powie Halvor, kiedy otrząśnie się i dowie o pospiesznej decyzji
syna. Halvor bardzo dbał o zwierzęta. Cierpiał, kiedy na przednówku zaczynało brakować
siana, wiosna nie nadchodziła, zima nie chciała odejść, a zwierzęta głodowały. Ale czyż Lisa
mogła powstrzymać Ivera? Znała swoje miejsce. Iver był dorosły, był synem gospodarza.
Poza tym niech każdy sam odpowiada za swoje decyzje.
- To ty przyniosłeś Ingrid do domu - powiedziała z namysłem. Nie chciała być zbyt
surowa dla Arona. Pokazał, że w trudnej sytuacji można na nim polegać. Był jednak obcy,
znali tylko jego imię, poza tym każdy może się nazwać, jak mu się żywnie podoba, byle
znalazł się w odpowiedniej odległości od stron rodzinnych. Halvor nie poprosił go o żadne
papiery. Gdyby to ona była gospodarzem, na pewno inaczej by to wszystko wyglądało.
Aron skinął głową.
- Chyba zdążyła cię polubić, nasza biedna Ingrid - westchnęła Lisa. Podeszła do
okien, przez które widać było rzekę. Iver pewnie jeszcze długo nie wróci. Halvor zaś nadal
siedział przy Annie. Po wyjeździe doktora Lisa zajęła się zmarłą, obmyła z krwi jej ciało. Z
pomocą Halvora ubrała ją w najpiękniejszą suknię. Prawie nic nie było widać.
Wyszczotkowała włosy Anny i zawiązała jej chustkę na głowie, by ukryć rany. Zmarła
wyglądała niemal tak, jakby spała spokojnie. Halvor nie potrafił jednak od niej odejść.
- Możesz na chwilę zajrzeć do Ingrid. Jeśli chcesz. - Lisa nic więcej nie powiedziała.
Nie zamierzała osądzać człowieka, zanim bliżej go nie pozna.
Aron bynajmniej nie zerwał się z miejsca. Zdawał sobie sprawę, że Lisa nie
powiedziała wszystkiego i że na pewno będzie miała na niego oko. Przez chwilę obracał w
dłoniach kapelusz, przeciągnął dłonią po włosach.
- A nie śpi?
- Nie śpi - odparła sucho Lisa.
Ruszył do wyjścia i, najwolniej jak potrafił, zaczął wspinać się po schodach.
- Aron? - Usłyszał, nim zdążył otworzyć drzwi w ciasnym ciemnym korytarzu. Jej
głos był cienki, drżący. Niemożliwe, by wiedziała, że to on. Chyba z bólu jest nieprzytomna,
pewnie nie wie, co mówi.
- Psyt! - Aron po omacku odszukał łóżko i siadł na brzegu. Dłoń Ingrid odnalazła jego
dłoń, zamknął jej zimną, małą piąstkę w swoich rękach. Znów musiał jej przypomnieć, że się
nie znają.
- Nie możesz o mnie pytać.
- Inaczej byś nie przyszedł! - szepnęła. Słychać było, że cierpi, ale panowała nad
sobą. - Zrobiłam z siebie idiotkę
- powiedziała Ingrid cienkim głosem i ścisnęła dłoń Arona.
- Pytałam o ciebie i pytałam, aż Lisa się wystraszyła. W końcu powiedziała, że potem
do mnie przyjdziesz. Bała się, że dalej będę o tobie mówiła, że ktoś inny może usłyszeć. - In-
grid jęknęła. - Ale przecież nie jestem aż tak głupia.
- Ale przed chwilą powiedziałaś moje imię.
- Masz cięższy krok niż Lisa - wyjaśniła. Mówiła z trudem, urywanie. - Usłyszałam
cię... na schodach. Któż inny miałby to być jak nie ty?
- A ja myślałem, że jesteś półprzytomna i nie wiesz, co mówisz. Boli cię? - Aron
uwolnił jedną rękę i koniuszkami palców przesunął po twarzy Ingrid. Kiedy dotarł do linii
ust, chwyciła jego palce miękkimi wargami. Widząc ją po raz pierwszy, nawet nie
przypuszczał, że okaże się taka zuchwała.
- Myślałam o... tej historii, którą mi opowiedziałeś.
- I nie przestawaj o niej myśleć, jeśli pozwala ci to zapomnieć o bólu.
- Wymyślam dalszy ciąg...
Chciał posłuchać, ale wiedział, że to nie jest dobry moment.
- To prawda, boli mnie - przyznała.
- Wkrótce wyzdrowiejesz. - Tak bardzo chciał coś dla niej zrobić. Najchętniej w
ogóle nie odstępowałby jej łóżka. Lisa powiedziała przecież, że Ingrid potrzebuje stałej
opieki. To on powinien być przy niej przez cały czas, zajmować się nią. Ale to było
niemożliwe.
- Tak.
- Nie mogę zostać zbyt długo. - Aron nie wiedział, ile czasu minęło, był jednak
pewien, że Lisa siedzi w kuchni, patrzy na zegar i liczy każdą upływającą minutę. Na pewno
każe mu dokładnie opowiedzieć, co wydarzyło się w każdej z nich.
- Mama?
Aron znów ujął jej dłoń. Bał się, że nieostrożnym gestem może sprawić jej ból, więc
ukląkł przy łóżku. Teraz był blisko niej, ale nie mógł już niechcący zrobić jej krzywdy. Jej
twarz znajdowała się na wysokości jego twarzy. Chyba powiedzieli jej o matce? Chyba mieli
na tyle przyzwoitości?
- Co powiedziała Lisa? - spytał ostrożnie.
- Że mama nie żyje. - Znów ten cienki głosik, który mógłby należeć do dziecka.
Aron spuścił wzrok.
- To prawda, twoja matka nie żyje. Doktor powiedział, że nie cierpiała. - Zamilkł na
chwilę, po czym spytał: - Pamiętasz coś?
- Nie. - Powiedziała to tak szybko i zdecydowanie. Domyślił się, że nie chce też, by
jej przypominano.
- Poproszę Lisę, żeby o wszystkim ci opowiedziała
- obiecał. - Kiedy już poczujesz, że chciałabyś wiedzieć. Decyzja należy do ciebie.
- Nie mógłbyś zostać? - Teraz jej głos drżał.
Była bliska płaczu. Na mgnienie oka przytulił policzek do jej twarzy Załkała krótko,
po czym uspokoiła się.
- Nie mogę - odparł. - A ty... musisz pamiętać, żeby niczym się nie zdradzić. Nie
wydaj nas, bo zabronią mi cię odwiedzać. Nie możesz więcej o mnie pytać!
- Nie będę.
Aron odsunął się nieco. Jej oczy błagały, by został, ale już i tak był u niej za długo.
Widywał piękniejsze od niej dziewczyny. Brał je i zapominał. Nigdy nie miał z tym
problemów, najpierw mu się podobały, a potem je zostawiał. Szybko się zakochiwał i równie
szybko mu przechodziło. Nigdzie nie zagrzewał dłużej miejsca, po kilku tygodniach ruszał
dalej, za pracą. Nawet nie musiał szukać wymówek.
Ale z Ingrid chciał zostać. Miał wszelkie powody ku temu, by przypuszczać, że Iver
zechce wywalić go za drzwi, kiedy tylko wszystko nieco się uspokoi. Może zaraz po
pogrzebie. A może nawet wcześniej. Iver Halvorsen pokazał już przecież, że jest
nieobliczalny. Aron miał mało czasu.
- Muszę już iść.
- Nie zostawiaj mnie!
Aron lekko musnął jej wargi swoimi. Nie skradł jej pocałunku. Dał go jej. Tak bardzo
potrzebowała tej drobnej pieszczoty. I może teraz przekona się, że jego intencje są szczere.
- Nigdy, Ingrid. Nigdy cię nie opuszczę - obiecał. - Nawet jeśli zmuszą mnie, bym
wyjechał, wrócę. Nawet jeśli wyjadę, i tak zawsze będę przy tobie. Tuż obok. Nigdy cię nie
opuszczę.
- Nie. Nigdy... mnie nie opuścisz. - Na jej twarzy pojawił się uśmiech szczęścia.
Czubkiem języka przesunęła po wargach, jakby próbowała poczuć smak pocałunku.
- Wracaj szybko do zdrowia! - Aron prędko wyszedł z pokoju. Przystanął w
ciemnościach, by ochłonąć. Oczy mu zwilgotniały. Po paru minutach był znów gotowy na
powrót do świata.
Od Ingrid biła dobroć i niewinność, pewnie nawet muchy by nie skrzywdziła. A jej
matka była taka miła, pogodna, wręcz beztroska, zawsze skora do śmiechu. Z tych kobiet,
które każdemu chętnie by nieba przychyliły.
Co za niesprawiedliwy los.
Zszedł na dół, stąpając specjalnie ciężko, by nikogo nie zaskoczyć. Widać było, że
Lisa była bliska załamania. W domu unosiła się woń śmierci. Aron widział już śmierć w
niejednej odsłonie, ale z reguły były to wydarzenia, które w żaden sposób go nie dotyczyły.
Mógł po prostu odwrócić się plecami i odejść.
W kuchni było cicho i ciemno. Odetchnął.
- Potrafisz doić krowy? - Lisa pojawiła się nie wiadomo skąd.
Aron był pewien, że w kuchni nie ma nikogo, nie paliła się ani jedna lampa, ani nawet
świeczka. Ogień w piecu był wygaszony, chodziło o to, by do pogrzebu utrzymać w domu
jak najniższą temperaturę. O to też na pewno zadbała Lisa. Niezwykła kobieta.
- Doiłem kiedyś, jako młody chłopak - odparł zdawkowo. Zresztą wcale nie pytała go
o jego dzieciństwo, a on nie zamierzał nikomu się zwierzać. To była wyłącznie jego sprawa.
- No to na pewno nie zapomniałeś, jak to się robi.
- Lisa dodała, pokazując głową drzwi wejściowe: - Na schodach stoją skopki
przykryte serwetką. Sprawdź, czy czyste, nie chcę żadnych much w mleku. Mój syn, Henrik,
właśnie przyprowadził krowy. Teraz, latem, wypasa je w lesie. Zwykle doję ja albo Ingrid.
Teraz spadnie to na was. Potem zaprowadźcie je do obory.
- Ile tych krów?
- Dziesięć - odparła i poklepała go po plecach. - Musisz sobie jakoś poradzić, bo nie
mam kogo poprosić, a sama muszę się zająć i Halvorem, i Ingrid.
Ingrid - to było czarodziejskie słowo, które potrafiło dodać mu skrzydeł. Lisa
domyślała się tego i potrafiła zrobić z niego użytek. Aron zabrał skopki i podążył za
dźwiękiem krowich dzwonków.
Cóż, pewnie jeszcze niejedna niespodzianka go czeka, ale jak ktoś się zadaje z
gospodarską córką...
R
OZDZIAŁ
8
Ludzie zauważyli dym i zastanawiali się, co to może oznaczać. Ci, co mieszkali
najbliżej, czuli też dziwny zapach i zadawali sobie jeszcze więcej pytań. Ale wszędzie
korzystano z dobrej pogody, w sianokosy nikt nie miał czasu sprawdzić, co się dzieje w
Jakobvollen.
Niektórzy widzieli też jakiegoś nieznajomego jadącego na Gniadym Halvora, a potem
doktora w kariolce, domyślali się więc, że musiało wydarzyć się coś poważnego. Tam gdzie
mieszka tak niewielu ludzi i każdy zna każdego, ludzie martwią się o sąsiadów. Choć był już
środek nocy, wielu postanowiło zajrzeć do Jakobvollen, niektórzy przybyli konno, inni
pieszo.
Lisa czekała na sąsiadów przed domem i ostrzegała, by nie zbliżali się do Ivera.
Musiała wciąż od nowa opowiadać, co się wydarzyło, i była tym już porządnie zmęczona.
Nie mogła pozwolić sobie na łzy, chociaż Anna była dla niej kimś więcej niż zwykłą
chlebodawczynią. Nie mogła przecież płakać przy tych wszystkich ludziach.
Było dobrze po północy, kiedy ostatni sąsiedzi pojechali do domu. Wielu obiecało, że
wrócą następnego dnia. Halvor nie musi się martwić o trumnę, oni się tym zajmą. Jeden z
sąsiadów miał przyciąć odpowiednie deski. Był dobrym cieślą, spod jego rąk wyszło już
wiele pięknych mebli, trumna będzie, jak się patrzy. Z każdego gospodarstwa miał też
przyjść ktoś do pomocy przy sianokosach. Każdy oferował się z pomocą.
Lisa poczuła się, jakby ktoś zdjął jej z ramion wielki ciężar.
Krowy stały już w oborze, Aron i Henrik przynieśli skopki z mlekiem. Lisa odstawiła
trzy na następny dzień; będzie wiele gąb do wykarmienia. Zwykle większą część udoju
przeznaczała na masło i ser. Razem z Anną ubijały masło, które Halvor raz w miesiącu
posyłał do kupca w Tromsø. Były z tego pieniądze. Czasem Halvor sam jechał do miasta i
zabierał ze sobą Annę. Za każdym razem wydawał mnóstwo pieniędzy na prezenty dla niej i
Ingrid i zawsze pamiętał też, by kupić coś pięknego Lisie i Stinie. Materiał na sukienkę, szal,
porządne rękawiczki, futrzany kołnierz do płaszcza, ciepłe futro na zimę albo śliczną
broszkę. Nie w każdym gospodarstwie tak się dba o służbę. A Anna była najmilsza na
świecie, serce miała wielkie i szczerozłote.
- Za dużo tego mleka - stwierdziła Lisa z westchnieniem. Nie zamierzała jednak
niczego wylewać, nigdy w życiu. Ten, kto niegdyś zaznał głodu, nie marnuje jedzenia.
- Nastawię na kwaśne - zaproponował Henrik. Chłopak był podobny do matki, tyle że
wyższy od niej. Wyglądał na jakieś jedenaście, dwanaście lat. Skórę miał złotobrązową,
włosy białe - słońce już o to zadbało. Całe dnie spędzał na powietrzu, pasając krowy.
- Sama nastawię. - Jednak syn Lisy był tak samo uparty jak matka. Pozwolił jej tylko
nalać po trochu kwaśnego mleka do pustych skopków, potem sam wlał do nich świeżo
udojone mleko i wstawił do szafki.
- Musisz się trochę przespać - powiedział Aron do Lisy. Dziwne, jak szybko można
się do kogoś zbliżyć w ciągu zaledwie kilku godzin. Nie był pewien, czy Lisa go lubi, ale w
każdym razie on lubił ją. Budziła w nim szacunek. - Chcesz spać w pokoju Ingrid? Pomogę ci
przenieść siennik.
Lisa potrząsnęła głową. Pod oczami miała ciemnosine podkówki, ale tej nocy nie
mogła położyć się na spoczynek.
- Halvor czuwa przy Annie - odparła. - Muszę mieć na niego oko, poza tym Ingrid
może mnie potrzebować. I ten tam... - w jej głosie pojawił się jakiś miękki ton i zarazem
lekka rezygnacja - w końcu się opamięta, może kiedy ognisko się dopali. To dobry chłopak.
Naprawdę dobry chłopak. Poczekam na niego. Trzeba będzie dać mu jeść. I kilka rozsądnych
słów na pociechę.
- Nie możesz brać tyle na siebie. - Aron szczerze się o nią niepokoił. Wolał nawet nie
pytać, czy w ogóle coś jadła od rana. - Za dużo tego na jedną osobę.
- Ty też powinieneś się przespać.
Wzruszył ramionami. Zdążył już zwalczyć pierwszą falę zmęczenia. Najgorzej było
na początku. Jeśli człowiek się temu nie podda, można wytrzymać naprawdę długo. Teraz był
całkowicie rozbudzony i pełen energii, ręce aż go świerzbiły. Gdyby nie rosa, wyszedłby
kosić. Mógłby wyręczyć Lisę i poczekać na Ivera. Chyba żaden z nich nie będzie miał dziś
ochoty na kłótnie.
- Jak długo potrafisz wytrzymać bez snu?
- Długo - odparł i nie były to czcze przechwałki.
- Chciałabym cię poprosić, żebyś pojechał po moją córkę.
Aron nie wiedział, że Lisa ma córkę, ale też był w Jakobvollen dopiero drugi dzień.
Tak, tak krótko, choć wydawało się, że minął co najmniej tydzień.
- Masz córkę?
- Na imię jej Stina. - Lisa rozpromieniła się, tak jak większość matek, gdy mówią o
swoich dzieciach. - To rówieśnica Ingrid. Są jak siostry. Myślałam o tym trochę i po-
stanowiłam, że Stina powinna przyjechać i pomóc mi przy Ingrid. To chyba jedyne rozsądne
rozwiązanie.
- Aha. - Aron skinął głową. Brzmiało to rzeczywiście rozsądnie. - Na pewno nie
zasnę, póki nie sprowadzę Stiny do domu. Gdzie ją znajdę?
Pomyślał, że dziewczyna służy pewnie w którymś z gospodarstw w dolinie, po tej lub
tamtej stronie rzeki. Była w wieku Ingrid, a więc trochę za młoda, by być mężatką, poza tym
nawet Lisa nie wyciągałaby chyba nikogo w środku nocy z małżeńskiego łoża, nawet własnej
córki.
- U kupca w Målsnes. Jeśli przybyłeś statkiem, wiesz, gdzie to jest.
- Wiem - odparł. Starał się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Na szczęście Lisa była
chyba zbyt zmęczona, by pamiętać, że mieszkańcy Jakobvollen gościli w Målsnes całkiem
niedawno. Lisa została wtedy w domu, nie była entuzjastką króla, czy miał na imię Oskar,
czy jakoś inaczej, wszystko jedno. Finlandia doprawdy nie miała za co Szwecji dziękować.
Lisy nie obchodziła ta cała szopka, opowiedzieli jej tylko, jak było. Nie za bardzo ją te
historyjki interesowały. Nie wiązała też z tym wydarzeniem pojawienia się w Jakobvollen
młodego nieznajomego, którego Ingrid obdarzyła taką sympatią.
- Weźmiesz, rzecz jasna, kariolkę - dodała Lisa - i musisz pojechać jeszcze dziś w
nocy, póki Iver nie przejął dowodzenia. Pewnie nie pozwoliłby ci wziąć konia i powozu. Ale
nie może mi zabronić sprowadzić Stiny do domu - myślała głośno Lisa. - Moja Stina jest dla
Ingrid jak siostra, dla niego zresztą też.
- Szybciej będzie, jak pojadę wierzchem - wtrącił Aron. Jeszcze nigdy nie prowadził
kariolki, ale nie zamierzał się do tego przyznawać. Chociaż, chyba nie jest to bardzo trudne?
- Moja Stina na jednym koniu z obcym mężczyzną? Jak to sobie wyobrażasz, młody
człowieku? - Lisa nie owijała niczego w bawełnę. Jej oczy ciskały iskry z oburzenia, że mógł
w ogóle zaproponować coś tak nieprzyzwoitego.
- Jesteśmy porządnymi ludźmi. Młoda uboga dziewczyna najwięcej może stracić, jeśli
popsuje sobie opinię. Pamiętaj o tym!
Nie zamierzał się spierać. Nie będzie jej przecież tłumaczyć, że jej Stina wcale go nie
interesuje, choćby była najpiękniejsza na świecie.
- Idź zaprząc Gniadego, a ja przygotuję dla was jedzenie na drogę. Będziecie z
powrotem dopiero jutro.
Zdawał sobie z tego sprawę.
- Tylko żeby Iver cię nie zobaczył - ostrzegła Lisa.
Aron uważał. W niecałe pół godziny udało mu się zaprząc Gniadego do kariolki.
Aron miał nadzieję, że ta wyprawa nie okaże się zbyt wyczerpująca dla małego konika.
Szkoda by było, gdyby ucierpiał. Akurat skończył, kiedy przed dom wyszła Lisa z kobiałką
sporych rozmiarów, która musiała ważyć co najmniej sześć-siedem funtów. Jej zawartości
pewnie starczyłoby, aby wyżywić przez tydzień niewielką rodzinę.
Lisa puściła go, udzieliwszy wszystkich koniecznych wskazówek:
- Pozdrów Stinę ode mnie i powiedz jej, że musi wziąć wolne, a jak kupiec jej nie
puści, niech wypowie posadę. Powinien zrozumieć, że to sprawa rodzinna, bo to dla nas
właściwie rodzina, choć nie łączą nas więzy krwi. Zresztą Stina sama już będzie wiedziała,
co ma robić. Chodzi o Ingrid. Poza tym Stina jest posłuszną córką, przyjedzie, skoro po nią
posyłam.
- Mam jej powiedzieć, co się wydarzyło? - zapytał. Zastanawiał się, jaka jest ta Stina.
Jeśli choć odrobinę przypomina Lisę, to musi być cudowna. Na pewno jest wspaniałą
przyjaciółką dla Ingrid. Cieszył się, że ją pozna.
- Stina jest podobna do mnie - powiedziała Lisa, jakby czytała mu w myślach.
- Powiesz Ingrid, że przyjeżdża? - Aron powiedział to możliwie obojętnym tonem,
sadowiąc się już w kariolce. Ale Lisa nie była głupia, domyślała się, o co tak naprawdę kryje
się za tym pytaniem.
- Powiem, że posłałam po Stinę do Målsnes. Na pewno się ucieszy. - Lisa
skrzyżowała ramiona na piersi i dodała:
- Powiem jej, że posłałam kogoś, kto najlepiej się do tego nadawał i na kim na pewno
mogę polegać.
Aron odpowiedział uśmiechem. Więc jednak trochę go lubiła. Przyłożył palce do
ronda kapelusza i smagnął konia batem. Sprawdzało się przy jeździe wierzchem, więc czemu
miało by się teraz nie sprawdzić? Po kilku minutach opanował reguły powożenia kariolką. Na
początku musiał się nieźle nagimnastykować i nie odjechał z Jakobvollen w tak eleganckim
stylu jak by sobie życzył, ale co tam, nikt na niego nie patrzył. Nie pierwszy raz jego duma
ucierpiała, ale zawsze jakoś sobie z tym radził. Od urażonej dumy na szczęście nikt jeszcze
nie umarł.
Ostatnio atmosfera w gospodzie była napięta. Nikt dokładnie nie wiedział, o co
chodzi, ale chodziły słuchy, że kupiec ma problemy finansowe. Cała wieś huczała od plotek,
podobno był niewypłacalny podobno groziło mu bankructwo. Do tego doszła niedawna
śmierć w rodzinie. Wszyscy chodzili na paluszkach, i ci, zatrudnieni w samym domu, i ci w
gospodzie.
Stina od pewnego czasu też pracowała w gospodzie, ale matka o tym nie wiedziała.
Dziewczyna nie odważyła jej się o tym powiedzieć. Matka nie byłaby zachwycona, choć
przecież w takiej pracy nie ma nic złego. Lisa była okropnie staromodna. Zachowywała się
tak, jakby nadal obowiązywały te same zasady, co w Finlandii za czasów jej młodości, a
przecież świat poszedł do przodu.
Jeśli Stina miała być szczera, to wolała pracować w gospodzie niż w domu kupca.
Podobało jej się, że ciągle tyle się dzieje. Latem co dzień zjawiali się nowi goście, było o
wiele przyjemniej niż w domu, gdzie panował taki ponury nastrój. Praca była cięższa, lecz
tego Stina się nie bała. Tyle że jeszcze nie zdążyła porozmawiać o wynagrodzeniu. Chyba
powinna dostawać teraz więcej pieniędzy, jednak odwlekała rozmowę z kupcem. Niektórzy
wróżyli, że wkrótce, gdy zimą zabraknie gości, wszyscy stracą pracę.
Nie chciała stąd odchodzić. Matka bardzo by się zmartwiła. Niełatwo będzie znaleźć
pracę bez odpowiednich referencji, czy to w Målselv, czy w Lensvik, czy w Balsfjord. Nie
miała też ochoty jechać do Tromsø, choć większość dziewczyn w jej wieku o tym marzyła.
Nie tęskniła do miasta, strasznie brakowałoby jej lasów. Już tutaj czuła się obco i nieswojo.
- Stina, jakiś mężczyzna pyta o ciebie. Chyba coś w domu. - Jedna z pokojówek, Kari,
stanęła w drzwiach kuchni. Wygładziła spódnicę, przejechała dłonią po włosach i stała
bezradnie, zarumieniona i wyraźnie wytrącona z równowagi.
Stina wyszła za Kari na podwórze i, kiedy podeszła do obcego mężczyzny, od razu
zrozumiała przyczynę jej zmieszania. Był bardzo piękny, a nawet więcej, promieniał jakimś
swoistym światłem, które przyciągało wszystkie spojrzenia. Budził radość w sercach zupełnie
obcych ludzi. Został obdarzony potężną mocą. Stina też miała ochotę przygładzić włosy.
- To ty! - wyrwało jej się, choć przecież go nie znała, widziała go tylko raz w życiu.
Rozpoznała, oczywiście, Gniadego, ale co robi w kariolce ten mężczyzna, z którym
tańczyła Ingrid, za długo i w zbyt mocnym uścisku, w dzień wizyty królewskiej? Wątpiła, by
to Iver pozwolił mu wziąć powóz i konia.
Aron nie wiedział, skąd go zna ta drobna dziewczyna o wielkich brązowych oczach,
ale w tym momencie było to nieistotne. Zaoszczędzą dzięki temu trochę czasu, choć i tak
będzie musiał tyle wyjaśnić. Już od ponad doby był na nogach i zaczynał odczuwać
zmęczenie. Przez wzgląd na konia wyruszą w powrotną drogę dopiero za kilka godzin, może
uda mu się nawet zdrzemnąć, ale długi ten sen nie będzie.
- Jesteś Stina, córka Lisy? - zapytał.
Potaknęła i odruchowo wytarła dłonie w fartuch. Okazały się czyste, nie zostawiły
śladu na białej tkaninie. Tasiemki musiała owinąć dwa razy wokół talii, taka była szczupła.
Wzrostu była natomiast mniej więcej tego co Ingrid i Lisa, może niższa. Aronowi zdawało
się, że dostrzega w niej podobieństwo do matki, może niekoniecznie w rysach twarzy, ale
emanowała z niej ta sama siła woli i miała tak samo zdecydowane ruchy. Była raczej
podobna do brata, Henrika.
- Mam na imię Aron - powiedział, wyciągając do niej rękę. Jej dłoń była mała, lecz
uścisk mocny. Patrzyła na niego pytająco.
- Skąd mnie znasz?
- Widziałam cię, jak tańczyłeś z Ingrid.
- Ty też tam byłaś? - Aron przymknął oczy i myślał intensywnie. Jednak zapamiętał
właściwie tylko Ingrid. A od tamtego wieczoru nie był nigdzie na tańcach ani nie dotykał
skrzypiec.
- Oczywiście. - Wreszcie sobie przypomniał: niebieską sukienkę, rozwiane wiatrem
włosy. - Tańczyłaś z bratem Ingrid. - Aron popatrzył na nią. Nadal trzymał jej dłoń w swojej
dłoni. - Najpierw nie zorientowałem się, że to ty.
- A Gniady? O co chodzi?
- Pomagam w Jakobvollen przy sianokosach - odparł.
Stina wpadła mu w słowo:
- I Iver pozwolił ci wziąć konia?
Aron nawet nie mrugnął.
- Lisa mnie tu przysłała. Ten dzień to było prawdziwe piekło.
Wtedy Stina zrozumiała, że musiało zdarzyć się coś poważnego, że Aron nie
przyjechał do Målsnes bez przyczyny. Matka go przysłała. Był z nią po imieniu. Nagle Stina
zauważyła, jaki jest zmarnowany. Nie od razu to dostrzegła, widziała go przecież drugi raz w
życiu. Pod oczami miał ciemne sińce, twarz szarą od kurzu, w którym wyraźnie rysowały się
przecinające ją bruzdy. Jego ruchy były dziwnie powolne. Odznaczał się urodą, lecz w jego
spojrzeniu kryło się coś mrocznego. Stina podeszła bliżej, nie dbając o to, co sobie pomyśli
kupiec i cała reszta.
- Co się stało?
Aron opowiedział, co się wydarzyło w Jakobvollen, niczego nie kryjąc. Stina
słuchała, zachowując spokój, aż do momentu, gdy opowiedział, jak Iver zastrzelił konia i
spalił jego zwłoki. Wtedy Stina zachwiała się, w ostatniej chwili złapała za brzeg kariolki.
Zamilkł, podziwiając jej siłę. Była taka młoda, nieszczęście dotknęło najbliższe jej osoby. O
ile dobrze zrozumiał, Ingrid była dla niej jak siostra. Nieśmiało położył rękę na szczupłym
ramieniu, niepewny, czy pozwoli się dotknąć. Nie chciał wyjść na natręta.
- Może usiądziesz?
Stina zacisnęła zęby. Widziała wyraźnie przebieg wydarzeń, wszystko, co jej
opowiedział. Została obdarzona przeklętym darem: bogatą wyobraźnią. Widziała, jak
Gullfaks pędzi prosto na Ingrid. Anna rzuca się, by osłonić córkę. Widziała nawet więcej, niż
to, co opowiedział Aron. Czuła woń palonego mięsa. Biedny Iver. Nikt go nie rozumie.
Wzięła głęboki oddech. Pomogło. Przez chwilę miała wrażenie, że cały świat się
zatrzymał, że jej serce przestało bić. Tylko jeden jedyny raz zdarzyło jej się wcześniej coś ta-
kiego. Przeżyła, choć była wtedy tylko dzieckiem. Teraz była dwa razy starsza, poradzi sobie.
Aron Ingrid, bo wiedziała, że należy do Ingrid, pogłaskał ją lekko po plecach. Promieniał
niezwykłym ciepłem.
- Nie, nie chcę - powiedziała w końcu. Nadal trzymała się brzegu powozu, ale
wiedziała, że już nie grozi jej omdlenie. Powoli wracały jej siły, znów mogła normalnie
oddychać.
Wyprostowała się i odwróciła ku niemu. Aron prędko zabrał dłoń z jej ramienia.
Wiedział, jak działa dotyk, wiedział, że Stina może błędnie odczytać jego intencje. Ale ona
zrozumiała. I podobało jej się to. Piękny nieznajomy nie wiedział, że dla niej nie istnieje jako
mężczyzna, bo należy do Ingrid. Że dla niej jest jak ładny obrazek, którym można nacieszyć
wzrok. Poza tym tego typu mężczyźni nie potrafili wprawić jej serca w drżenie.
- Co powiedziała mama?
Kiedy Aron powtórzył jej, jakie było życzenie Lisy, powiedziała po prostu:
- W takim razie jadę do domu.
Aron nie przypuszczał, że zgodzi się tak od razu. W końcu wyprowadziła się z domu,
była dorosła i żyła z dala od bacznego wzroku matki. Przypuszczał, że Lisa surowo traktuje
swoje dzieci. Stina z pewnością pracowała równie ciężko w domu, jak i tutaj, za to tu bez
wątpienia mogła cieszyć się większą swobodą. Na wybrzeżu wciąż spotykała nowych ludzi,
miejsce było otwarte na świat. Łodzie rybackie przypływały i odpływały bez ustanku, latem
kilka razu dziennie przybijał do przystani statek pasażerski. Taka ładna dziewczyna jak Stina
na pewno nie musiała narzekać na brak zainteresowania. Pewnie miała jakiegoś kawalera.
Nie był tak naiwny, by wierzyć, że Lisa wie wszystko o swojej córce.
- Dziwi cię to? - Stina uśmiechnęła się blado. Była piękna. - Nie chodzi tylko o moją
mamę - wyjaśniła, kładąc dłoń na piersi, z lewej strony. Nie było w tym ruchu niczego
sztucznego, wystudiowanego. Mówiła szczerze.
- Chodzi o Ingrid. Przede wszystkim o Ingrid. Ona zrobiłaby dla mnie to samo. W
razie konieczności potrafiłaby się nawet przeciwstawić ojcu, poszłaby za mną w ogień,
przyjechała z drugiego końca świata, gdybym jej potrzebowała.
Aron wierzył jej. Nie wiedział o Ingrid wszystkiego. Właściwie jej nie znał. Stina i
ona dorastały razem, dzieliły się myślami i marzeniami. Kto zna Ingrid lepiej niż ona?
Spojrzała na niego jeszcze raz. Był przystojny, ale w tej chwili wyglądał dość
żałośnie.
- Chyba jesteś niewyspany, co?
Potrząsnął głową. W czaszce mu huczało. W czasie drogi myślał, że to dźwięk
końskich kopyt, ale chyba się mylił, bo przecież Gniady stał teraz grzecznie w miejscu.
- Porozmawiam z parobkiem, może znajdzie się dla ciebie miejsce w stodole, o ile ci
to odpowiada?
Aron uniósł lekko brwi.
- A wyglądam jak ktoś, kto sypia w jedwabnej pościeli?
Kącik jej ust drgnął nieznacznie.
- Wyprzęgnij Gniadego, niech sobie podje trawy. To jest gospoda, na okrągło pasą się
tu jakieś obce konie. Przyniosę mu wody. Gniady mnie zna, poza tym dobrze sobie radzę z
końmi. - Stina mrugnęła i dodała: - Szkoda, że nie jestem córką jakiegoś gospodarza, tyle
potrafię zrobić!
- Dziękuję. - Aron nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Stina była energiczna, w razie
konieczności przystępowała do działania, długo się nie zastanawiając, tak jak jej matka.
- Cieszę się, że będziesz opiekowała się Ingrid.
- Zależy ci na niej? - Stina spojrzała na niego z powagą. Chciała wiedzieć, jaki jest,
jednak tego od razu nie da się sprawdzić. Ale skoro Ingrid się spodobał, coś w nim musi być.
Stina postanowiła dać mu szansę.
- Tak, zależy - odparł. Słowa przyszły mu bez trudu.
Stina o nic więcej nie pytała.
- Potrzebuję paru godzin. Zdrzemnij się, obudzę cię, kiedy będę gotowa.
Stina nie dostała referencji. Nie dostała też zapłaty za ostatnie dni, ale specjalnie się
tym nie przejęła. Dziwne byłoby, gdyby nie udało jej się znaleźć pracy gdzieś w dolinie albo
w Bardu, kiedy pójdzie plotka, w jakich okolicznościach straciła posadę w gospodzie.
Była spokojna, jednak z lękiem myślała o chwili, gdy przybędzie do pogrążonego w
żałobie domu. Bo tak właśnie myślała o Jakobvollen: jako o swoim domu, choć jej matka
była tam tylko służącą. Innego domu nie znała. Byli tacy mali, kiedy przybyli do Norwegii,
ona miała siedem lat, a Henrik tylko rok.
Czasami wydawało jej się, że pamięta, jak wędrowali, jak czasem ktoś podwoził ich
kawałek wozem albo saniami. Zdawała sobie jednak sprawę, że to tylko obrazy, które po-
wstały w jej wyobraźni pod wpływem opowieści matki. Stina żałowała, że nie pamięta ojca,
znała tylko jego imię. Był też pukiel włosów, który matka trzymała starannie zawinięty w
chusteczkę. Nic więcej nie zostało po Mattim, jeszcze tylko żona i dzieci, ale Stina i tak była
z niego dumna. Jeśli kiedyś będzie miała syna, da mu na imię Matti.
Zdjęła ubranie, którego używała w pracy i włożyła swoje własne, za które sama
zapłaciła. Nagle coś jej przyszło do głowy. Wprawdzie nie był to dzień prania, mimo to
poszła nad strumień i uprała dwie zmiany ubrań, które dostała, by godnie prezentować się na
służbie. Straciła na to jakieś pół godziny, ale nic nie szkodzi. Aronowi i tak przydałoby się
znacznie więcej snu niż te dwie, trzy godziny, Gniady zaś powinien tak naprawdę
odpoczywać aż do wieczora. Stina powiesiła pranie na sznurze koło gospody. Nie weźmie ni-
czego, co do niej nie należy.
- Nie zabierasz ze sobą swoich ubrań? - Kari zrobiła wielkie oczy.
- Nie są moje - odpowiedziała Stina. Wiedziała, że Kari powtórzy te słowa
pozostałym. - Jeśli gospodarz znajdzie do pracy kogoś mojej postury, nie będzie musiał
wydawać pieniędzy na nowe ubrania. Te są prawie niezniszczone.
- Ja bym je wzięła na twoim miejscu - oznajmiła Kari.
Stiny nie było stać na takie dumne gesty, jednak taką podjęła decyzję i od razu lepiej
się poczuła. Kupiec zachował się obrzydliwie. Wyjaśniła mu, jak wygląda sytuacja w
Jakobvollen, ale w ogole go to nie obchodziło. Oczywiście, to smutne, że gospodyni nie żyje,
a jej córka jest poważnie ranna, ale to nie dotyczy Stiny. Nie jest z nimi spokrewniona, to
chlebodawcy jej matki. Kontrakt nadal ją obowiązuje, a jeśli teraz odejdzie, nie dostanie ani
pieniędzy, ani referencji. Jej sprawa.
A skoro jej sprawa, to postanowiła pokazać, że ma swoją dumę. Nieczęsto miała ku
temu okazję, a szkoda. Może to dobrze, że jest uboga, bo nie wiadomo, do czego by to
doprowadziło, z takim usposobieniem mogłaby się okazać naprawdę nieznośna.
Pakowanie nie zajęło jej dużo czasu; wszystkie rzeczy zmieściły się w haftowanej
torbie, którą dostała po Annie. Torba była tylko nieznacznie zniszczona. Teraz, kiedy Anna
nie żyła, Stina będzie lubiła ją jeszcze bardziej. Potem pożegnała się i wyściskała ze
wszystkimi. Wylało się przy tym trochę łez, wiedziała, że będzie tęsknić, ale teraz
najważniejsza była Ingrid.
Nagle przyszło jej do głowy, że pewnie nikt w domu nie pomyślał, by posłać kogoś z
wiadomością do Sørfjorden. Matka sama nigdy by na to nie wpadła, Ingrid zaś na pewno nie
śmiała o to poprosić, nigdy nie prosiła o nic dla siebie. Na pewno nie wiedziała, że Aron
pojechał do Målsnes. Stina wyjęła z torby portmonetkę. Nie udało jej się zaoszczędzić tyle,
ile planowała. Przez Målsnes często przejeżdżali obwoźni kupcy, a i na półkach miejscowego
sklepu kryło się mnóstwo pokus, zawsze znalazło się coś do kupienia. Nie zostało jej wiele
pieniędzy, lecz na taki wydatek nie zamierzała żałować.
Na nabrzeżu znalazła jednego z tych podrostków, co to jeszcze byli za młodzi, by
wypływać na połów, ale robili też wszystko, by wymigać się od zajęć w polu i
gospodarstwie. Większość z nich o wiele lepiej czuła się na morzu.
- Chciałabym prosić cię o przysługę, zapłacę - powiedziała.
Obietnica zapłaty wzbudziła, rzecz jasna, zainteresowanie. Pokazała chłopakowi
pieniądze. Oczy mu zaiskrzyły.
- Nie musisz aż tak się wykosztowywać, jak chcesz dosiąść mojego konika - odparł
bezczelnie i splunął do wody
Stina najchętniej dałaby mu porządnego kopa w tyłek, ale był jej potrzebny, w
dodatku nie miała czasu do stracenia. Zignorowała uwagę. W dodatku chłopak był tak młody,
że zarumienił się przy własnych słowach. Nie zaszkodzi, jak sobie uświadomi, że wypadł
niezbyt przekonująco.
- Muszę posłać wiadomość do Sørfjorden.
- I co, mam może lecieć na piechtę?
Zmierzyła go wzrokiem tak jak to robił Iver, kiedy chciał kogoś zgasić. W przypadku
dzielnego młodzieńca metoda również okazała się skuteczna. Stina zanotowała to sobie w
pamięci. Może się jeszcze kiedyś przydać, jak znów trzeba będzie pokazać komuś, gdzie jego
miejsce. Okazało się, że nie tylko mężczyźni to potrafią.
- Jak dla mnie, to możesz nawet skakać przez całą drogę na jednej nodze - odparła
lodowatym tonem. - Chociaż ja na twoim miejscu wolałabym popłynąć łodzią. Ale może nie
radzisz sobie dobrze na wodzie? Pewnie dlatego nie zabrali cię na połów.
Czasem można powiedzieć coś obraźliwego, to też pomaga.
- Mógłbym popłynąć nawet w dzieżce, co w niej ciasto zagniatasz - odciął się
zuchwale. - Zapisałaś na kartce, co mam powiedzieć?
- Nauczysz się na pamięć.
- Aha?
- Jest do Lapończyków, którzy są teraz nad Sørfjorden na letnim wypasie - wyjaśniła.
- Jak do Lapończyków, to będzie więcej kosztowało.
Stina tylko wzruszyła ramionami. Liczyła się z tym.
Mieszkańcy wybrzeża nie lubili Lapończyków, nie podobało im się, że latem
przybywają ze swoimi stadami. Lapończycy robili tylko to, co ich przodkowie od setek lat,
wędrowali ze swymi stadami tymi samymi szlakami, co ich przodkowie. Z tą różnicą, że
niegdyś wybrzeże było niemal niezamieszkałe. Potem tereny nad morzem i wzdłuż rzek
zamieniono na ziemie uprawne, lasy wycięto. Mieszkańcy
tych okolic nie byli zachwyceni, że Lapończycy i ich renifery depczą im pola i łąki.
- Dostaniesz więcej.
Teraz z kolei on wzruszył ramionami, jakby rozczarowany, że Stina nie zamierza się z
nim kłócić.
- Musisz odnaleźć dziewczynę, która nazywa się Aile Johansdatter.
- Aile Johansdatter - powtórzył.
- Jest w moim wieku. Bardzo ładna, niewysoka.
Skinął głową.
- Aile Johansdatter. Ładna.
- Powiesz jej, że Stina cię przysłała. Powiesz, że Ingrid miała wypadek i że Anna nie
żyje. Musi przyjechać.
- To wszystko?
- Wszystko. Zapamiętasz? - Zmusiła go, by trzy razy powtórzył wiadomość, dopiero
wtedy dała mu pieniądze, I usatysfakcjonowana. I, ponieważ nie miała o ludziach naj-
lepszego mniemania, dodała: - A jak się dowiem, że wziąłeś pieniądze i nie przekazałeś
wiadomości, powiem Lapończykom, żeby rzucili na ciebie czary. Znam ich i wiem też, jak ty
się nazywasz.
- Bez obawy! - Najwyraźniej potraktował groźbę poważnie.
Stina z uśmiechem zadowolenia na twarzy ruszyła z powrotem, obudzić Arona. Na
razie, póki nie znajdzie się w Jakobvollen, nic więcej nie mogła zrobić. Aile powinna
dołączyć do nich jeszcze przed końcem tygodnia. Ingrid nie może stać się nic złego. We trzy
bez trudu pokonają każdą przeszkodę.
R
OZDZIAŁ
9
- Anna już leży w trumnie - powiedział Ole Pedersen do Halvora. Gospodarstwo
Olego sąsiadowało z Jakobvollen. Mężczyźni od zawsze się przyjaźnili. Ich żony również
dobrze się ze sobą dogadywały, pomagały sobie nawzajem przy porodach, wspierały się,
dzieliły wiedzą. A teraz Marta pomogła Lisie przygotować i złożyć Annę do trumny, którą
Simon, inny sąsiad, złożył z desek, przygotowanych przez Estena.
- Ogarnij się trochę, Halvor, to pojedziemy razem po pastora. Trzeba załatwić
pogrzeb, nie możemy czekać. Ciepło jest.
- Idzie deszcz - odparł Halvor. Dalej łamało go w krzyżu.
Anna powiedziałaby, że siedzi, jakby ktoś rzucił na niego urok. Niemal słyszał jej
głos, jak to mówi. W myślach rozmawiał z nią przez całą noc, czuwając przy niej, a także w
snach, kiedy od czasu do czasu zapadał w drzemkę. Jej głos został w tych ścianach, w
każdym z pomieszczeń. Halvor bał się, że jeśli wyjdzie z domu nawet na chwilę, nie zastanie
go już po powrocie, utraci na zawsze. Nie chciał tego. I tak stracił już zbyt wiele.
- Halvor, musimy ją pogrzebać.
Słyszał.
Pogrzeb. Co go to obchodzi? Niby kogo mieli pogrzebać? To jakaś pomyłka. Kiedy
się obudzi, wszystko będzie jak przedtem. Anna powita go filiżanką gorącej kawy ze
śmietanką. Może poda do tego kawałek fińskiego sera, jeśli jutro jest niedziela. Jeśli nie,
trzeba będzie od razu brać się do roboty. Okrasi mu kaszę masłem, jak to ona, lubi go czasem
porozpieszczać. Kiedy chciała potraktować go naprawdę po królewsku, potrafiła nawet wyjąć
ości z jego kawałka ryby. Lisa pytała wtedy, czy przypadkiem nie powinna też przeżuć.
Taka była Anna. Jego Anna. Najlepsze, co go w życiu spotkało. Kiedy wieczorem
leżeli w łóżku, czasami głaskała go delikatnie po policzku. Przytulała się do jego pleców, noc
w noc przez te wszystkie lata dzieliła się z nim ciepłem swego ciała. Czuł jej równy oddech
na skórze. Jak on teraz będzie spał? A kiedy zdarzyło mu się przewrócić we śnie na plecy i
zaczynał chrapać, przekręcała go z powrotem na bok, najczęściej nawet go przy tym nie
budząc.
- No już, zbieraj się, Halvor! - Ole stanowczo wyprowadził go z pokoju, w którym
stała trumna. Nadal otwarta. Chcieli ją już zamknąć, ale Halvor nie pozwolił. Serce mu się
krajało, kiedy myślał, że Anna ma znaleźć się sama z ciemnościach. Jeszcze nie. Jeszcze
trochę.
- W sypialni masz wodę w misce - powiedziała Lisa, nawet nie czekając, aż sam ją
zapyta. W oczach mu pociemniało. Prowadzają go jak psa na smyczy. A on nie jest psem.
Ani dzieckiem.
- Przygotowałam ci też czyste ubranie. - Lisa spojrzała na sąsiada. - Pomóż mu się
trochę ogarnąć. Przecież tak nie może pojechać na plebanię.
- Nie jestem głuchy, Lisa. Kaleką też nie jestem. - Halvor miał powyżej uszu jej
troski.
Zazwyczaj to Anna mówiła mu, kiedy powinien się ogarnąć. Była jego żoną i miała
prawo. Innym nic do tego. Anna nie musiała marudzić, kładła tylko brzytwę, szczotkę i
mydło obok miski z wodą i lusterka. A czasem kazała mu usiąść na krześle, odchylała jego
głowę do tyłu i lekko przesuwała ostrzem po jego policzkach. Nigdy nie był tak gładko
ogolony.
- A więc jednak coś do ciebie dociera. - Spojrzenie Lisy było pełne współczucia.
Halvor nie umiał sobie radzić ze współczuciem, tak jak nie umiał sobie radzić ze
łzami.
- Poradzę sobie - powiedział szorstko do Olego, który przecież miał jak najlepsze
intencje. Halvor popędził na górę. Nie obchodził go ich ból. On miał swój własny. Na
szczęście nikomu nie przyszło do głowy, by za nim pobiec. Jednak wiadomo, kto rządzi w
Jakobvollen!
Ingrid usłyszała kroki ojca w korytarzu. Myślała, że ją odwiedzi, lecz on otworzył
drzwi do pokoju, który dzielił z matką. Ingrid poczuła się zawiedziona. Czy zupełnie o niej
zapomniał? Czekała, nasłuchując.
Kiedy w końcu do niej zajrzał, spała. Nie miał odwagi wejść do środka. Deski podłogi
skrzypiały przy najlżejszym kroku. Biedna Ingrid, niech się wyśpi! Szkoda, że już nie jest
małą dziewczynką. Wszystko byłoby łatwiejsze, potrafiłby ją pocieszyć, jak wtedy, gdy
przybiegała do niego ze stłuczonym kolanem albo kiedy ją osa użądliła. Ale teraz była prawie
dorosła.
Lisa powiedziała mu, jak wygląda sprawa z Ingrid, chociaż nawet nie była pewna, czy
coś do niego dociera. Lecz owszem, słyszał wszystko. Serce mu krwawiło, czuł się zupełnie
bezsilny. Nie wiedział, jak jej pomóc. Anna by wiedziała.
Halvor powoli wycofał się na korytarz.
Kiedy Aron i Stina zajechali przed dom, zapadał wieczór. Słońce wisiało nisko nad
koronami drzew, barwiąc niebo na czerwono. Ptaszki uwijały się w gałęziach brzóz i wierzb
porastających brzeg rzeki, zewsząd dochodziło wesołe ćwierkanie. Łąki skoszono mniej
więcej do połowy, część stojaków została zapełniona. Pomocnicy z sąsiednich gospodarstw
rozjechali się już do domów. Pięknie było w Jakobvollen.
Stina wyskoczyła w biegu z kariolki. Nieraz już tak robiła. Pofrunęła w stronę domu i
wpadła do środka, Lisa nawet nie zdążyła zauważyć, jak i kiedy, chociaż przez cały dzień jej
wyglądała. Kuchnia pachniała dokładnie tak jak we wspomnieniach, ale niektóre szczegóły
się nie zgadzały, na obraz tej kuchni nałożył się obraz kuchni w domu kupca, teraz to
zrozumiała. Wszystko wymieszało się w pamięci. Tam, nad morzem, też zdążyła się już
zadomowić, dobrze jej tam było. Ale to tu był jej prawdziwy dom.
- Mama! - Stina wpadła prosto w objęcia Lisy. Nikogo prócz nich nie było w kuchni,
więc Lisa uznała, że może sobie pozwolić na chwilę czułości. Zwykle była bardzo surowa,
napominała, by nie przeszkadzać gospodarzom, nie narzucać im się ze swoimi sprawami. Ale
Stina tak nie potrafiła. Z Ingrid dzieliły się wszystkim, a w pierwszej kolejności myślami.
Teraz łzy same zaczęły jej płynąć z oczu.
- No, jesteś. - Lisa głaskała córkę po włosach. Jej serce przepełniała wdzięczność. Na
twarzy pojawił się zmęczony uśmiech. - Tak myślałam, że można na tym chłopaku polegać.
Stina wywnioskowała z tonu matki, że ta wie może trochę więcej, niż powinna. Musi
porozmawiać z Ingrid, ostrzec ją, by nie zdradzała się ze wszystkim, co dzieje się w jej sercu.
Musi jej też powiedzieć, że polubiła Arona. Wyściskać Ingrid i wraz z nią opłakać Annę. Nie
muszą nawet rozmawiać, wystarczy, że posiedzą razem w milczeniu.
- Ingrid! - Stina otarła łzy i przełknęła gulę ściskającą gardło. Nie zdążyła nawet
otrzepać spódnicy z pyłu po podróży, ale skoro matka nic na ten temat nie mówiła, widocznie
nie miało to znaczenia. - Muszę ją zobaczyć. Widać, że płakałam? Nie chcę jej jeszcze
bardziej zasmucić.
Lisa musiała przytrzymać córkę, gotową od razu biec na górę, niespokojną o los
przyjaciółki.
- Ingrid śpi - powiedziała Lisa łagodnie. Ingrid była jakby po części również jej córką,
tak jak Stina była trochę córką Anny. - Prawie nie spała, biedaczka. Ma straszne bóle. No, i
do tego to z Anną. Nic na ten temat nie mówi, ze mną też nie rozmawia na ten temat, z nikim.
Chyba że... - Lisa zacisnęła wargi. Nie chciała powiedzieć za dużo. Potrząsnęła głową. Lepiej
nie. Stina nie musi wiedzieć.
Stina znała matkę, domyślała się, czego nie chce jej powiedzieć. Ciekawa była, jakim
sposobem Aronowi i Ingrid udało się wykraść chwile intymności, ale wiedziała, że nie może
o to spytać. Matka nie powinna się dowiedzieć, że Stina coś wie.
- W takim razie poczekam, aż się obudzi.
Stina podeszła do okien. Była taka niecierpliwa, tak długo nie było jej w domu,
chciała od razu dotknąć wszystkiego, natychmiast odwiedzić wszystkie swoje miejsca. I
narazie nie chciała oglądać Anny. Później. Matka nie może jej zmusić. Stina nie była gotowa,
chciała to od siebie odsunąć. Najlepiej, jeśli chwilowo zniknie matce z oczu.
- A co o nim sądzisz? - zapytała Lisa pozornie obojętnym głosem. Tak naprawdę
bardzo chciała poznać zdanie córki. Dla Ingrid cudze opinie na ten temat na pewno nie miały
znaczenia, jednak Lisa pragnęła potwierdzenia, że nie pomyliła się co do tego mężczyzny.
Stina nie musiała dopytywać, o kogo chodzi. Nie chciała jednak rozmawiać o Aronie.
Najpierw musi zobaczyć się z Ingrid. Zignorowała pytanie, na szczęście matka nie naciskała.
Dostrzegła jakiś ruch daleko, na łące. Podeszła bliżej do okna. Tak, to jakiś człowiek.
Od czasu do czasu coś błyskało. Dopiero po chwili Stina zrozumiała, że to promienie
wieczornego słońca odbijające się w ostrzu kosy. Zamrugała zaskoczona. Dotarło do niej, do
kogo należy sylwetka samotnego kosiarza, który zdawał się nie zauważać, że dzień ma się ku
końcowi. Oczy zaszły jej łzami.
- Wyjdę na chwilę - powiedziała prędko. - Muszę porozmawiać z Iverem.
Zgarnęła spódnice i wybiegła na łąki, z daleka omijając miejsce, gdzie wydarzyło się
nieszczęście. Aron opowiedział jej, gdzie to się stało, i pokazał to miejsce, kiedy byli już bli-
sko domu. Wiele czasu musi upłynąć, nim Stina znów zacznie tamtędy chodzić.
Las kąpał się w blasku zachodzącego słońca, łąka była różowa, cały świat wyglądał
jak z bajki. Stina miała wrażenie, że za chwilę z lasu wychynie piękna huldra albo jakiś inny
stwór z podziemia. Pewnie właśnie w takie wieczory jak ten chętnie wyłażą do świata ludzi, a
Iver był takim właśnie gospodarskim synem, jakich huldry chętnie zabierają do swego
królestwa. Stina otrząsnęła się z zamyślenia. Nie ma tu żadnej huldry, chyba że ona, ale ona
nie ma ani anielskiej twarzyczki, ani krowiego ogona pod spódnicą.
Iver w ogóle jej nie zauważył, pracował zapamiętale. Stina stanęła tuż przed nim,
gotowa uskoczyć przed ostrzem kosy, jeśli rzeczywiście ogłuchł i oślepł na świat wokół sie-
bie. Zatrzymał się jednak w pewnej odległości.
- Widziałem, że nasz szmaciany książę przywiózł cię do domu. - Iver odetchnął
głęboko, oparł się na kosisku i uniósł nieco głowę, spoglądając na nią spod grzywki, którą
zwykle starannie zaczesywał do tyłu, a która teraz wpadała mu do oczu. Ktoś, kto go nie znał,
powiedziałby, że ma obrażoną minę. Głos brzmiał drwiąco, pogardliwie.
Stina znała go jednak całkiem dobrze. Wiedziała, że cierpi, ale taki już był, nigdy nie
okazywał bólu. Zawsze taki był. Za każdym razem, kiedy spotykało go coś przykrego, nawet
w dzieciństwie, śmiał się tylko i obracał wszystko w żart. Stina pamiętała, jak raz zobaczyła
go leżącego w kuchni na podłodze, ze zranionej dłoni tryskała krew, ale on darł się, że nic mu
nie jest. Ale teraz nie mógł się po prostu roześmiać, nie mógł zbagatelizować tego, co się
wydarzyło.
Twarz miał bladą, ziemistą, nieogoloną, wyglądał na straszliwie zmęczonego, pewnie
przez te ostatnie dwa dni też prawie nie spał, jak Aron. Stina pomyślała, że tego imienia
pewnie nie należy przy nim wymieniać.
- Musiałam przyjechać.
- Tak - powiedział zdawkowo. Wiedział, że Stina wróci. Nie musiała się przed nim
tłumaczyć, wiedział, czemu Lisa posłała po nią Arona. Nie miał jej nic do powiedzenia. Nie
było jej w domu od trzech lat. Przez ten czas wydoroślała, czuł się przy niej niepewnie,
chociaż był starszy od niej. Patrzył na nią i gdzieś tam, pod spodem, mimo twarzy dorosłej
kobiety i ciała, któremu nie śmiał przyglądać się zbyt natarczywie, widział dawną Stinę. Była
równie bliska, znajoma jak Ingrid, a jednocześnie całkowicie obca.
Stina nie próbowała powstrzymać łez, przy nim nie musiała niczego udawać.
- To straszne, co się stało.
Zacisnął usta.
Stina nie zastanawiała się, co robi. Objęła go, trochę niezgrabnym ruchem, bo ostrze
kosy nie pozwalało jej podejść bliżej. Iver kurczowo zaciskał dłonie na kosisku, jakby doda-
wało mu to sił. Ale Stina płakała, mało jej serce nie pękło. W końcu nie wytrzymał. Oderwał
jedną dłoń od kosiska i dotknął szczupłych ramion. Zaczął gładzić ją po plecach, ku swemu
zdziwieniu wyczuł kręgi rysujące się pod tkaniną sukienki. Przyłożył policzek do jej włosów.
Były takie miękkie. Pachniała latem i świeżo skoszoną trawą, dokładnie tak jak łąka, na
której stali. I trochę morzem. I nie mogła przestać płakać.
Iver nie wiedział, co robić. Trzymał ją tylko w ramionach. Matka zawsze tak
pocieszała ojca. Dziwne, ale jakoś nie mógł sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widział, by
to on pocieszał ją. Ojciec był silny jak niedźwiedź, ale to zawsze on schylał kark, to jego
zawsze dręczyły najczarniejsze myśli. A wtedy matka obejmowała go, szeptała mu na ucho,
śmiejąc się i głaszcząc go po włosach, piersi, ramionach - aż w końcu on też zaczynał się
śmiać. Iver nie wiedział, czy i on potrafi tak zagłaskać cudzy ból, ale próbował.
Wreszcie Stina odsunęła się od niego, nie chciała go zawstydzać. Czuła się lekka i
pusta. Otarła łzy, lecz one nie przestawały płynąć. Iver patrzył na nią i pewnie zastanawiał
się, ile jeszcze ma łez w zapasie. Pomyślała, że chyba mu nie zaimponowała. Zachowała się
jak zwykła beksa, jak gdyby znowu miała piętnaście lat i w ogóle nie dojrzała przez te lata,
kiedy jej nie było.
- Przepraszam - powiedziała, pociągając nosem. - Jeszcze trochę, a byś się przeze
mnie utopił.
Uśmiechnął się półgębkiem. Nie mógł jej powiedzieć, jak bardzo się bał, że to on
wyjdzie w jej oczach na idiotę. Chyba jednak byli trochę do siebie podobni.
- I tak jestem cały mokry. - Wyciągnął ramię i powiódł nim dokoła. - Tylko praca mi
pomaga. Zapomnieć o wszystkim, harować aż do upadłego. Wtedy nie myślę.
Stina doskonale go rozumiała. Splotła ramiona na piersi. Granatowy kostium, który
tak doskonale sprawdził się podczas długiej jazdy odkrytym powozem, nagle zrobił się za
ciepły. Kołnierzyk cisnął w szyję, ale nie mogła go rozpiąć, mógłby fałszywie odczytać ten
gest. A gdyby Anna to zobaczyła! Już sobie wyobrażała, jak wywraca oczami. Ukryłaby
uśmiech rodzący się w kącikach ust i z poważną miną zaraz poinstruowałaby ją, jak powinna
się zachowywać młoda dama. Nagle przypomniało jej się, że przecież Anna nie żyje. Łzy
znów popłynęły. Nawet nie próbowała ich powstrzymać.
- Ja też zastrzeliłabym tego konia - oznajmiła nagle. Mówiła prędko, z przejęciem. -
Też bym spaliła jego zwłoki. Może najpierw porąbała na kawałki. - Gest jej dłoni podkreślił
słowa, jakby dawał dowód ich szczerości. Nie powiedziała tego, by poprawić mu
samopoczucie.
- Bardzo lubiłem tego konia - powiedział zduszonym głosem.
Stina skinęła głową. Ivera i Gullfaksa łączyła wyjątkowa więź.
Iver miał wrażenie, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. To już nie była tylko
zwykła Stina, ta śliczna, wygadana, wesoła Stina.
- Jesteś jedyną osobą, która zrozumiała to z koniem
- powiedział w końcu. Był bardzo poruszony. Wprawdzie nie mógł mieć pewności, że
rzeczywiście zrozumiała, co nim kierowało, że zrozumiała to lepiej od niego samego. Miał
ochotę spytać ją, co tak naprawdę myśli, ale uznał, że lepiej jednak tego nie robić.
Stina miała na pewno ważniejsze rzeczy na głowie. Nie wróciła z jego powodu.
Postanowił sam jej to wyjaśnić, z lęku, że powie coś, co nie będzie mu odpowiadać, co ze-
psuje to nowe wyobrażenie o niej. Musiał wierzyć, że istnieje przynajmniej jeden człowiek, z
którym może porozmawiać, w którego wzroku nie ujrzy litości i potępienia. Stina była
dorosła. Czuł, że lubi ją teraz bardziej, niż kiedy była bardzo młodą dziewczyną. Teraz jakby
zmniejszył się dzielący ich dystans.
- Ale nie mogłem pozwolić, by Gullfaks dalej żył. Ze względu na tatę. Ze względu na
Ingrid... - Spuścił wzrok, z trudem przełknął ślinę. Próbował się opanować, przecież był
mężczyzną, dziedzicem, tego wszyscy od niego oczekiwali. Jego pierś wznosiła się i opadała
ciężko.
- Byłaś już u Ingrid? - zapytał. Z trudem przychodziło mu mówić o koniu, lecz o
Ingrid jeszcze bardziej.
- Mama powiedziała, że Ingrid śpi.
- Musisz przygotować się, że jest źle - ostrzegł. Głos drżał mu lekko, lecz się tego nie
wstydził.
Stina skinęła głową, niepewna, czego tak naprawdę ma się spodziewać. W głębi serca
cieszyła się, że Ingrid śpi, wolała odsunąć to trochę w czasie.
- Mówił coś o niej?
- Tylko to, co konieczne. Opowiedział, co się wydarzyło - odparła krótko. Wiedziała,
że pewne sprawy lepiej przemilczeć i że zapewne jest to zgodne z życzeniem Ingrid.
- Mówił, dlaczego postanowił nająć się u nas do pracy?
- Iver nie chciał wypowiadać imienia Arona. Jego niechęć była aż nazbyt widoczna.
Zawsze był bardzo opiekuńczy wobec siostry.
Stina udała zdziwienie. Wiedziała z doświadczenia, że czasem dobrze zrobić z siebie
głupszą, niż się jest w rzeczywistości, nieraz już jej to pomogło.
- Chyba nie ma w tym nic dziwnego? - stwierdziła niewinnie.
- A mnie się wydaje, że jej szukał - powiedział Iver niechętnie. Wyraźnie było widać,
co o tym sądzi. Aron nie mógł być brany pod uwagę jako kandydat do ręki Ingrid.
- Nie przesadzasz czasem? - Wprawdzie z początku Stina sądziła, że Aron zjawił się
w Jakobvollen zupełnie przypadkowo, lecz w czasie podróży powiedział kilka razy coś, co
przekonało ją, że przeszukał całą okolicę w poszukiwaniu Ingrid. Uważała, że to bardzo
romantyczne i przerażające zarazem. Nie zamierzała jednak utwierdzać Ivera w jego po-
dejrzeniach.
- Sama widziałaś, jak tańczyli. Kompletnie zawrócił jej w głowie. Te przeklęte tańce i
jeszcze bardziej przeklęte skrzypki. A wygadany jak jaki kaznodzieja. - Iver spojrzał w
kierunku zabudowań, ale nigdzie nie było widać Arona.
- Nie podoba mi się - oznajmił zdecydowanie. - Jest w nim coś podstępnego i
fałszywego.
Nie odpowiedziała.
- Masz inne zdanie? - Ze złością odgarnął włosy z czoła, tak sztywne od potu, że mógł
je układać, w którą chciał stronę. - Może i tobie się spodobał? Co z wami jest, baby, co?
- Jest miły i ujmujący - odparła. - Ale obcy. Nie interesuje mnie. - Obniżyła głos i
dodała: - Teraz liczy się Ingrid. I Halvor. - Zamilkła na chwilę i dokończyła: - I ty.
- O mnie nie musisz się martwić.
Zdziwiłaby się, gdyby odpowiedział inaczej.
- Nie zamierzasz chyba dalej kosić?
- A co mam innego do roboty?
- Jadłeś coś dzisiaj?
Wzruszył ramionami.
- Rano piłem kawę. Potem zjadłem śledzia i trochę chleba. Nie jestem głodny.
Stina pomyślała, że ona pewnie też nie byłaby głodna, gdyby spędziła cały poprzedni
dzień w smrodzie palonego mięsa. Pewnie nigdy więcej nie wzięłaby mięsa do ust.
- Pomogę ci - powiedziała. Pewnie upora się z grabieniem w niecałą godzinę. - Jeśli
obiecasz mi, że na dziś już koniec.
Zgodził się i Stina poszła po grabie.
Potem razem ruszyli do domu. W połowie drogi przypomniało jej się, że powinna mu
o czymś powiedzieć.
- Posłałam po Aile.
- Jasne. - Zerknął na nią z ukosa. Nie rozumiał więzi łączącej Stinę i Ingrid z tą
lapońską dziewczyną. Normalne, że bawiły się razem w dzieciństwie, on też bawił się z
małymi Lapończykami. Ale dzisiaj pewnie by ich nawet nie poznał.
- Musiałam - powiedziała Stina. - Dla Ingrid.
- Trzeba by zanieść parę sienników do jej pokoju. - Tak naprawdę Iver nie wierzył, że
Aile się zjawi, ale nie chciał tego mówić. - Pewnie i tak nie zwykła sypiać na lepszym
posłaniu. Ale zanim wpuścimy ją do domu, niech twoja matka sprawdzi, czy przypadkiem
nie ma wszy.
Stina rzuciła mu zrezygnowane spojrzenie.
- Nie żartuję! Ingrid musi leżeć, ma się nie ruszać, nie potrzebuje dodatkowych
atrakcji w postaci robactwa.
- Będę udawać, że tego nie słyszałam. - Stina jakoś nie mogła sobie przypomnieć, by
Aile kiedykolwiek miała wszy. Za to parę razy mieli wszy w Jakobvollen. Anna i matka
wyczesały wszystkim dzieciakom włosy specjalnym grzebieniem, tak skrupulatnie, że mało
nie wyłysieli. Była zima, musieli wytrzepać na mrozie pościel i wszystkie ubrania, a potem
jeszcze raz, przy piecu w kuchni. Pamiętała, jak szczypały ją palce. Anna i matka przejrzały
dokładnie każdą najmniejszą fałdkę, każdy szew, by przypadkiem żadne paskudztwo się nie
uchowało. Czyżby Iver o tym zapomniał?
- Złożyli ją do trumny. - Iver schował już do komórki kosę i grabie, teraz stał na
podwórzu i najwyraźniej nie miał ochoty wejść do środka. - Tata pojechał po pastora.
Stina już nie płakała. Wysiłek fizyczny rzeczywiście pomógł, tak jak mówił Iver. Ale
może Ingrid się obudziła i zastanawia się teraz, gdzie też ona się podziewa.
- Nie widziałeś jej... potem? - Nie wiedziała, skąd wzięło się to przekonanie.
Iver zacisnął usta i potrząsnął głową. Pięści trzymał schowane głęboko w kieszeniach.
- Jak to było? Zmarła od razu?
Przytaknął.
- Mama mówiła, że umyli ją i ubrali. Skoro wieko jest odsłonięte, to na pewno tak źle
to nie wygląda. Powinieneś ją zobaczyć. Żebyś zapamiętał ją taką, a nie jak w chwili śmierci,
nie tylko to, co straszne.
Wtedy uniósł głowę.
- Co za różnica? To jest straszne. To moja matka. Nie żyje. Gdyby to była twoja
matka, chciałabyś ją oglądać?
- Anna i dla mnie była niemal jak matka. - Jej głos był pełen czułości. - Chcę się z nią
pożegnać. Jeszcze u niej nie byłam, ale zrobię to. - W głębi serca Stina liczyła na to, że nie
będzie miała ku temu okazji. Widziała już martwych, ale nigdy nie była to bliska jej osoba,
nie towarzyszyły temu silne emocje. A teraz bała się, bała się chwili, gdy zobaczy Ingrid, i
śmiertelnie bała się zobaczyć Annę. Bała się tak samo jak Iver.
- Pójdziesz ze mną? - zapytała. - Nie chcę prosić mamy.
Podejrzewał, że robi to ze względu na niego, i nie było to dalekie od prawdy, ale
chwycił się tej szansy. Zapiął koszulę i weszli do środka, poszli prosto do saloniku, gdzie w
półmroku stała trumna, nadal otwarta.
Kiedy dobiegł ją zapach, o mało się nie cofnęła. Od razu go rozpoznała, choć minęło
sporo czasu od ostatniego razu, kiedy go czuła. Był mdlący, słodkawy. Zatrzymała się w pro-
gu. Iver przystanął tuż za nią, złapał ją za przedramiona, trzymał ją, jednocześnie sam się na
niej wspierał.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho.
Stina nie była tego taka pewna. Starała się oddychać ustami. Choć i to niewiele
pomagało. Ale jakoś zdołała opanować mdłości. Widząc jej wahanie, Iver poczuł większą
pewność siebie.
- Gotowa? - zapytał, kiedy stali tak, nie wiadomo jak długo, na pewno chwilę, która
jednak zdawała się wiecznością.
Zrobiła krok w przód. Iver zamknął za nimi drzwi. Szedł tuż za nią, jak cień. Albo jak
rycerz, gotów chronić ją i ofiarować w jej obronie własne życie.
Tak jak Anna chroniła Ingrid.
Trumna stała wsparta na trzech stołkach. Nie była bardzo długa, bo też i Anna nie
należała do szczególnie rosłych osób. Dno było wyłożone lnianym prześcieradłem, zawi-
niętym tak, że częściowo zakrywało też boki trumny. Anna miała na sobie jasną suknię,
której Stina nigdy przedtem nie widziała. Cieszyła się, że nie ubrali jej w zwykłą śmiertelną
koszulę. Na głowie zawiązali jej białą chustkę, która zapewne zakrywała rany.
To była Anna, a jednocześnie nie była to Anna.
Stina dotknęła policzka zmarłej. Nie był miękki, miły ani ciepły, jak kiedyś, lecz
chłodny i trochę lepki. To było dziwne. Przeszedł ją dreszcz. Poszukała ręki Ivera. Ścisnął jej
dłoń, jakby potrzebował tego równie mocno, jak ona.
- Pięknie wygląda. - Nic więcej nie przyszło jej do głowy.
- Tak. - Woskowa twarz matki przerażała go bardziej niż to, co zobaczył, kiedy
podniósł ją z ziemi zaraz po wypadku. Nie wiedział, który z tych obrazów dłużej go będzie
prześladował. Żałował, że nie może zapamiętać matki takiej, jaka była za życia: radosna,
pogodna, zawsze gotowa na nowe wyzwania, zawsze pierwsza, najodważniejsza. Iver nie
potrafił poprzestać na tych wspomnieniach. Widział tylko martwe ciało. Pamiętał jego ciężar
w swoich ramionach. Teraz też wolałby jej nie oglądać, ale skoro dla Stiny było to takie
ważne, przynajmniej jego obecność tutaj na coś się przydała.
- Wystarczy - stwierdził za nich oboje.
Stina przystanęła w korytarzu. Jak dobrze było oddychać powietrzem, w którym nie
unosił się tamten zapach. Przytknęła czoło do chłodnej balustrady. Iver bezradnie pogładził ją
po plecach. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nagle w drzwiach kuchennych
pojawiła się Lisa. Podsłuchiwała?
- Kolacja na stole - powiedziała cicho. Jej spojrzenie było nieodgadnione.
- Nie jestem głodny. - Iver ruszył do wyjścia.
Stina chętnie powiedziałaby coś na jego obronę, jednak się powstrzymała.
Rozdział 10
Tego wieczoru cicho było przy stole. Brakowało przy nim zbyt wielu osób.
Halvor zapewne zanocował gdzieś po drodze, znał wszystkich na trasie między
Jakobvollen a plebanią i nikt nie odmówiłby mu dachu nad głową. Nie bali się o niego,
zresztą Ole towarzyszył mu w wyprawie.
Z domowników byli na kolacji tylko Lisa, Stina i Henrik. Aron miał twarz ściągniętą
bólem, Even siedział obok Nilsa, ale spuścił głowę i w ogóle się nie odzywał. Od czasu do
czasu ktoś rzucał pojedyncze słowo. Tylko Henrik był bardzo rozmowny i zdawał się nie
zwracać uwagi na panujący przy stole nastrój. Cieszył się, że siostra przyjechała, opowiadał,
jak to widział w lesie jakieś ślady, najprawdopodobniej niedźwiedzia, tak mu się
przynajmniej wydawało, i co by zrobił, gdyby faktycznie spotkał go, pasąc w lesie krowy. Bo
to trzeba pomyśleć, mieć gotowy plan, przy takim spotkaniu strach może człowieka
sparaliżować.
Stina słuchała jednym uchem. Bardzo kochała brata, lecz w tym momencie bardziej
obchodziło ją, co się dzieje na górze. Drzwi na korytarz były uchylone, zauważyła, że Aron
też spogląda w ich stronę i nasłuchuje, tak jak ona. Even i Nils byli zainteresowani wyłącznie
jedzeniem. Widać było, że im się spieszy, pewnie marzyli tylko o tym, by skończyć jak
najprędzej, wstać od stołu i wreszcie wyjść. Wprawdzie parobek miał swój pokoik, wolał
jednak spać w stodole razem z Nilsem i Aronem. Ostatnio w domu panowała trudna do
wytrzymania atmosfera.
Iver nie zjawił się na kolacji. Stał na brzegu rzeki i puszczał kaczki. Stinie było go
żal, lecz cóż, przecież nie mogła przywiązać go do stołu i karmić na siłę.
Nagle rozległ się krzyk. Stina aż podskoczyła. Obie z matką zerwały się na równe
nogi. Aron podniósł się, ale natychmiast z powrotem opadł na ławę. Mocniej ścisnął łyżkę z
kaszą w dłoni, zamarł, nie podnosząc jej do ust.
Stina pierwsza dopadła drzwi i wleciała po schodach na górę. W pokoju Ingrid czuć
było woń choroby i krwi. Matka chyba dawno tu nie zaglądała.
- To ja, Ingrid, jestem tu...
- Wyjdź! - Ingrid leżała wsparta na prawym ramieniu, jakby usiłowała się podnieść.
Jej twarz była czerwona, skrzywiona od bólu i płaczu. Kołdra walała się na podłodze, Stina
zrobiła krok w przód, by ją podnieść, lecz Ingrid powtórzyła tylko, na granicy histerii:
- Wyjdź, Stina! Niech Lisa przyjdzie!
Dopiero teraz poczuła zapach. Cofnęła się, zawstydzona i nieszczęśliwa, ze względu
na Ingrid i na samą siebie. Zbiegła do kuchni, cała czerwona. Łzy cisnęły jej się do oczu. A
przecież nic takiego się nie stało. Aron wpatrywał się w nią, na jego twarzy malował się
szczery niepokój. A więc nie udawał. Naprawdę zależało mu na Ingrid. Bał się o nią.
- To nic groźnego - powiedziała prędko, jeszcze mocniej się rumieniąc. Łatwo jest
kłamać w większych sprawach, w poważne kłamstwo każdy uwierzy, za to w tych drobnych,
niby bez znaczenia, znacznie trudniej. Gdyby to o nią chodziło, też by nie chciała, by jej
kawaler poznał prawdę. Aron nie może się dowiedzieć. W każdym razie nie powie mu tego
wprost.
Zmieszana, wzięła matkę na bok i po fińsku opowiedziała jej, co się stało. Dzięki
staraniom Lisy nie zapomniała języka ojczystego. Teraz używała fińskiego tylko w rozmo-
wach z matką, czasami musiała szukać odpowiedniego słowa. Myślała po norwesku, śniła po
norwesku. Finlandia była daleko stąd.
- Ingrid zdarzyło się... drobne nieszczęście. Nie pozwoliła sobie pomóc. Chce, żebyś
ty do niej przyszła.
Lisa też się zarumieniła. Nie patrząc na nikogo, odłożyła robotę i wybiegła z kuchni.
- O co chodzi? - Aron uznał, że może zapytać, skoro przy stole został jeszcze tylko
Henrik. Even i Nils już zdążyli zjeść kolację i wymknęli się z kuchni niemal niezauważeni.
- Gorzej z nią? Dlaczego krzyknęła? Coś złego się stało, prawda? Co powiedziałaś
Lisie?
Stina usiadła na swoim miejscu, grubo posmarowała masłem chleb, po czym
połamała go na małe kawałeczki i zaczęła przeżuwać powoli. Jego reakcja była wzruszająca.
Każdemu, kto nie wiedział o jego uczuciach, musiałaby się wydać co najmniej dziwna.
Henrik spojrzał podejrzliwie na Arona, lecz pewnie niczego się nie domyślał.
- Nie życzyłaby sobie, żebym o tym mówiła. Wyrzuciła mnie z pokoju. - Stina była
bardzo zakłopotana. Tłumiąc głos i kładąc nacisk na każde słowo, dodała: - Ingrid ma
uszkodzone biodro, prawda? Musi leżeć nieruchomo, inaczej się nie zagoi.
Aron z namysłem pokiwał głową.
- I do tego lewa noga jest złamana? - Zrozumiał, nie musiała mu niczego tłumaczyć
wprost. Ingrid nie byłaby zachwycona, ale gdyby mu nie powiedziała, pewnie pobiegłby na
górę, co byłoby znacznie gorsze.
- Ingrid nie jest łatwo - powiedziała. - Nie chodzi tylko o ból. Nie radzi sobie sama, a
nie jest przyzwyczajona prosić o pomoc. Pewnie nieraz czeka za długo. - Przytrzymała jego
spojrzenie, chyba zrozumiał.
Z westchnieniem splótł dłonie na blacie. Że też się nie domyślił. Przecież wie, jak to
jest z kobietami. Usiłował podejść do tego normalnie, nie dopuścić do siebie odrazy.
Stina przyglądała mu się z namysłem. Coraz bardziej go lubiła. Tyle razy o tym
rozmawiały, ona, Ingrid i Aile. Zastanawiały się, która z nich zakocha się pierwsza, tak na
poważnie. Ich wyobrażenia na ten temat były mgliste i niesprecyzowane, każda z nich
wiedziała tylko, że bardzo tego pragnie. I że będzie to coś cudownego.
Ingrid nigdy by nie przypuszczała, że to właśnie ona będzie pierwsza. Miała o sobie
takie niskie mniemanie. Mówiła zawsze, że to na pewno będzie Stina, jest taka piękna. Pew-
nego dnia zjawi się przystojny i bogaty młodzieniec i zakocha się w niej bez pamięci. Wesele
będzie trwało kilka dni, a potem Stina zostanie gospodynią we wspaniałym dworze.
Mawiała też, że Aile jest najsłodszą i najmilszą dziewczyną na całym świecie.
Zauważyła, że wielu lapońskich chłopców zerka w jej stronę, i zastanawiała się, którego z
nich Aile lubi najbardziej. Ingrid i Stina martwiły się, że Aile weźmie ślub w Szwecji, gdzie
mieszkała zimą, gdzie tak naprawdę był jej dom. Żadna z nich nie będzie mogła pojechać na
wesele. Tak właśnie wyobrażała sobie to wszystko Ingrid.
Tymczasem Aile jeszcze nie wybrała żadnego ze swych kawalerów, Stina nie poznała
nikogo, z kim połączyłoby ją coś więcej niż kilka tańców i uśmiech. Za to Ingrid spotkała
Arona. To, co ujrzała Stina w jej twarzy, to była miłość.
- To okropne! - Ingrid zasłaniała twarz zdrową ręką, straszliwie zawstydzona.
Mimo, że Lisa zmieniła pościel i dała jej świeżą koszulę, nadal czuć było
nieprzyjemny zapach. Stina otworzyła okno. Pewnie matka trzymała je stale zamknięte, ze
strachu, żeby Ingrid przypadkiem nie przemarzła i żeby nie wleciały do środka owady. Starsi
ludzie święcie wierzyli w leczniczą moc niewietrzonych pomieszczeń.
Stina usiadła na brzegu łóżka, chwyciła dłoń Ingrid i ścisnęła ją delikatnie.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Wiem, że bardzo cierpisz. Od przyjazdu tutaj
cały czas płakałam, a przecież Anna nie była moją matką.
- Nie mam siły o tym myśleć.
Stina pochyliła się ku Ingrid i wyszeptała:
- I wydaje mi się, że się zakochałaś.
Ingrid przymknęła oczy. Była zbyt smutna, by zdobyć się na uśmiech, ale na myśl o
Aronie zrobiło jej się ciepło na sercu. Blade policzki zabarwił delikatny rumieniec. Gdyby
nie Aron, wszystko byłoby o wiele trudniejsze do zniesienia.
- Bez niego równie dobrze i ja mogłabym umrzeć.
- To byłoby straszne, nie mów nawet takich rzeczy!
Zamilkły.
- Aron szaleje za tobą - rzekła w końcu Stina.
- Tak powiedział?
- Głupia! - Stina splotła palce z palcami przyjaciółki.
- Przecież mnie tego nie powie! Tobie powinien powiedzieć! Czy może już to zrobił?
- W pewien sposób. Tak. Nie. No, nie całkiem. - Ingrid nie mogła powtórzyć Stinie
tego, czego sama nie śmiała nazwać. Była to pierwsza tak ważna rzecz w jej życiu, którą nie
mogła się z nikim podzielić. Czuła, że to bardzo istotne, by zostało to między nimi dwojgiem.
Nie dotyczyło ani Stiny, ani Aile. Jednak Stina czekała.
- Przyszedł tu dla mnie - powiedziała z trudem. Wargi miała suche, podrażnione. Z
bólu pogryzła je do krwi.
- Pomyśl tylko, specjalnie dla mnie - powtórzyła szeptem.
- Siedzi jeszcze na dole?
Stina przytaknęła.
- Myślał, że gorzej się poczułaś. Był gotów biec na górę.
- Nie wolno mu tu przychodzić! Iver się wścieknie! Rozmawiałaś z nim?
- Iver też jest pogrążony w smutku.
- Nie możesz się z nim trzymać! Nie możesz polubić go bardziej ode mnie!
Stina pogłaskała policzek przyjaciółki.
- Nie musisz się tego obawiać. Jesteśmy siostrami. A Iver... to tylko Iver. Zostanę
tutaj, dopóki nie wyzdrowiejesz. Zaopiekuję się tobą. Będę spała w twoim pokoju. Wszystko
będzie dobrze. - Postanowiła, że nie powie jej o
Aile. Niech to będzie niespodzianka.
- Czy Aron coś teraz mówił?
- Nie miał okazji! - Stina westchnęła. - Mam mu coś przekazać?
Ingrid zarumieniła się. O, tyle pragnęła mu powiedzieć! Ale nie chciała opowiadać o
swoich uczuciach osobom trzecim, nawet Stinie.
Pragnęła osobiście wyznać wszystko Aronowi. Chciała patrzeć, jak zmienia się barwa
jego oczu, jak kąciki ust unoszą się w uśmiechu. Chciała patrzeć, jak chłonie jej słowa.
Chciała, by, kiedy będzie mówiła, dotykał jej dłoni, w przypływie odwagi przywarł szorstkim
policzkiem do jej policzka, chciała czuć, jak jego wargi poruszają się tuż koło jej ucha,
muskają jej skórę, kiedy on szeptem opowiada cudowne, zmysłowe sny.
Stina nie mogłaby tego wszystkiego powtórzyć.
- Przez cały czas o nim myślę.
- W takim razie mu to powiem.
Jeszcze tego wieczoru Stina umyła pokój Ingrid, podłogę, ściany i sufit. Chciała
przepędzić przykry zapach. W jednym rogu zawiesiła prześcieradło, za tą prowizoryczną za-
słonką stanęło świeżo wyszorowane wiadro. Tak było o wiele godniej. Widziała wdzięczność
w oczach Ingrid, nie był to jednak temat do rozmowy. Zresztą nie musiały sobie niczego
tłumaczyć, obie rozumiały problem.
Poprosiła Ivera, by przyniósł do pokoju Ingrid jej stare łóżko. Najchętniej poprosiłaby
Arona, mógłby dzięki temu zobaczyć się z Ingrid, lecz nie było go w kuchni. Iver siedział na
schodach, nie mogła więc po prostu go minąć i pójść szukać tamtego. Iver zdawał się
wdzięczny, że przynajmniej na chwilę może czymś zająć ręce. Ale siostrze nie miał nic do
powiedzenia. Ingrid zamknęła oczy i udawała, że śpi, dopóki nie poszedł.
- Iver też cierpi - powiedziała Stina, leżąc już w łóżku. Wiedziała, że pewnie nie uda
jej się zbudować mostu między rodzeństwem, jednak chciała przynajmniej spróbować. -
Czuje to samo, co ty, on najlepiej potrafi cię teraz zrozumieć.
- Wiem, że cierpi, i że mnie rozumie. Ale nie jest mi bliski.
- Ależ jesteście uparci - westchnęła Stina. Ich łóżka stały zwrócone do siebie
wezgłowiem, nie widziały się więc zbyt dobrze.
- Jesteśmy dorośli.
To prawda.
- Przypuszczałaś kiedyś, że tak to będzie? - zapytała szeptem Ingrid.
- Jeszcze nie wiem, jak będzie.
Cisza aż dźwięczała w uszach.
- Myślisz czasami o...? - zaczęła Ingrid.
- Każdego dnia - przerwała jej Stina. Nie należy wypowiadać głośno tych słów. Nie
należy wyciągać tego tematu.
- Żałujesz?
- Nie - padła zdecydowana odpowiedź.
- A ja czasami żałuję.
- Wiesz, co by się stało, gdybyśmy tego nie zrobiły. Ktoś przypłaciłby to śmiercią.
- I ktoś przypłacił. - Głos Ingrid był cienki i cichy.
- Teraz jesteśmy dorosłe - zauważyła niecierpliwie Stina. - Musimy jakoś udźwignąć
ten ciężar!
- Zastanawiam się, jak zareagowałby Aron...
Stina uniosła się na łokciu, próbując dojrzeć twarz Ingrid, było jednak za ciemno.
- Chyba nic mu nie mówiłaś?
- Pewnego dnia będę musiała.
- Nie!
Ale Ingrid jakby jej nie słyszała.
- Myślę sobie jednak, że kiedy się o tym dowie, nie będzie mnie już lubił. Tylko jak...
mam go kochać, jeśli nie otworzę przed nim serca? Mąż i żona powinni być jak jedno,
prawda? Tak jest napisane w Biblii. Tata też tak mówi...
- Łamiącym się głosem dokończyła: - Mama i tata nie mieli przed sobą tajemnic.
Stina słuchała. Ingrid była najwyraźniej naprawdę zakochana w Aronie. Wyobrażała
sobie, że zostanie jego żoną. Nie powiedziałaby tego wszystkiego, gdyby nie była pewna.
Aron był tym jedynym, na którego czekała.
- Mogę się założyć, że Anna miała jakieś tajemnice!
- Nie mów tak! Nic nie wiesz na ten temat. To nie twoi rodzice.
- A ja ci mówię, że miała - upierała się Stina. Nie chciała sprawić Ingrid przykrości,
ale naprawdę nie wierzyła, że można tak zupełnie otworzyć się przed drugą osobą. Uważała,
że zawsze coś się dla siebie zatrzymuje. Ingrid była inna, wierzyła w te wszystkie
romantyczne hi
storie, odbijane na kolorowym papierze, które kupowało się za kilka szylingów.
Lubiła nucić najsmutniejsze piosenki o nieszczęśliwej miłości. A teraz sama zakochała się w
mężczyźnie, który nie był dla niej. Wcześniej czy później trzeba będzie jej to uświadomić,
ale Stina nie miała ochoty podejmować się tego zadania. Teraz Ingrid leżała chora, pogrążona
w bólu po stracie matki, niech sobie marzy i tęskni, ani jej, ani nikomu innemu nie stanie się
przez to krzywda. Może choć trochę ukoi to jej cierpienie. Stina nauczyła się bardziej
praktycznego podejścia do życia. Nie była bogata, nie miała ojca. Bracia rozpierzchli się po
świecie, nikt nie przyszedłby jej z pomocą, gdyby powinęła jej się noga, gdyby ktoś ją
skrzywdził. Musiała sama o siebie zadbać.
- Na kogo wyjdę, jeśli mu o tym nie powiem?
- Na rozsądną osobę - odparła sucho Stina i zacisnęła dłonie pod kocem. - Proszę cię!
Proszę, Ingrid, milcz. A jeśli już naprawdę musisz mu powiedzieć, poczekaj do ślubu.
- Stina była przekonana, że do ślubu nigdy nie dojdzie, nie chciała jednak mówić tego
przyjaciółce.
- Ale jeśli on mnie za to znienawidzi?
- Skoro się tego boisz, wolisz powiedzieć mu przed ślubem?
Ingrid nie odpowiedziała.
- Tu nie chodzi tylko o ciebie. - Przykre, musi przypominać przyjaciółce, że to nie
tylko jej sekret! - To dotyczy nas trzech. Żadna z nas nie ma prawa mówić o tym bez
porozumienia z pozostałymi. Pamiętasz? Nie jesteś sama, Ingrid!
Oczy Ingrid zwilgotniały. Od dawna czuła nienawiść do samej siebie, ale to nie miało
takiego wielkiego znaczenia, bo i tak nigdy nie przypuszczała, że ktoś się nią zainteresuje. To
Iver miał założyć rodzinę, przedłużyć ród. Ona sama nigdy nie chciała mieć dzieci.
Ale może Aron tego pragnie. Powinien mieć synów i córki. Na pewno wspaniale by
się nimi zajmował. Jeśli w jego marzeniach jest miejsce na dzieci, od razu powinien ją
zostawić.
- A ty, nigdy nie myślałaś, żeby komuś o tym powiedzieć?
- Nie - odparła Stina zdecydowanie. Ona będzie milczeć aż do śmierci, choćby nie
wiem co.
R
OZDZIAŁ
11
Kiedy rano Stina otworzyła drzwi, na schodach leżał bukiet. Margerytki, leśne
dzwonki, jaskry, kukułki i wierzbówka przewiązane wstążką ze splecionych ździebeł trawy.
Oczywiście, od razu domyśliła się, dla kogo jest przeznaczony. Prędko odłożyła nosidła i
wróciła do środka, poszukać jakiegoś wazonu. Na nieszczęście w kuchni siedział Iver.
- Zdążyłaś nazrywać kwiatów? - uniósł brwi ze zdziwieniem.
Stinie nawet powieka nie drgnęła.
- Pomyślałam sobie, że Ingrid się ucieszy. Lato mija, a ona leży i może co najwyżej
pooglądać sobie przez okno niebo i wierzchołki gór.
Napełniła dzbanek wodą i pognała na górę.
Iver patrzył za nią, spojrzenie mu pociemniało. Znał ją. Aż tak bardzo ludzie się nie
zmieniają. Zawsze, gdy kłamała, plątała się w długich wyjaśnieniach. Przecież nie był głupi.
Doskonale wiedział, od kogo jest ten bukiet, i wcale mu się to nie podobało.
- Kwiaty dla ciebie. Zgadnij, od kogo? - Stina weszła tanecznym krokiem do pokoju.
Wiedziała, że nie obudziła przyjaciółki, Ingrid już nie spała. Stina przypuszczała, że i tej
nocy Ingrid zaznała niewiele snu. Wieczorami Stina była bardzo zmęczona, lecz starała się w
miarę możliwości dotrzymywać przyjaciółce towarzystwa.
Oczy Ingrid rozbłysły. Podciągnęła się na zdrowym ramieniu.
- Rozmawiałaś z nim?
- Nie, kwiaty leżały na schodach. - Stina przysunęła zydel do łóżka i postawiła na nim
bukiet, by Ingrid mogła nacieszyć oczy. - Musiał wstać skoro świt. Na listkach widać jeszcze
rosę.
- Podziękuj mu ode mnie. - Ingrid leżała na prawym boku, miała bukiet przed oczami.
Cudownie pomyśleć, że Aron specjalnie dla niej wstał, nim ptaki zdążyły wytrząsnąć sen ze
skrzydeł. Widziała, jak idzie brzegiem lasu i zbiera dla niej kwiaty. Wiedziała, którędy szedł,
gdzie które rosną. Jego dłonie dotykały każdego z tych kwiatów. A może nawet złożył na
nich pocałunek? Kiedy zostanie sama, też je ucałuje.
- Nie zapomnę.
Stina pospieszyła na dół. Pod drzwiami leżały tylko nosidła. Iver zabrał wiadra, stał
teraz przy studni i czerpał wodę. Widziała, że jest zły. Lepiej załatwić to teraz, na zewnątrz,
gdzie nikt ich nie usłyszy.
- Myślałem, że mogę ci ufać. - Iver nie patrzył w jej stronę, ale wiedział, że to ona. -
Ze tobie też leży na sercu dobro Ingrid.
- Bo tak jest.
- Nic dobrego z tego nie wyniknie. - Iver ze złością postawił wiadro na ziemi, przy
okazji wychlapując połowę zawartości.
- Nie ma teraz zbyt wielu powodów do radości! Nie zabieraj jej i tego!
Iver nie odpowiedział. Wziął dwa wiadra i zaniósł do kuchni, po czym wyszedł, bez
śniadania, łyknąwszy tylko trochę kawy. Poszła po resztę wiader. Wracając, minęła go na
podwórzu. Stina była zadowolona, że Iver i Aron nie spotkają się przy stole. Chwilę potem,
nalewając Aronowi kawę w kuchni, powiedziała:
- Ingrid dziękuje za kwiaty. Ale musisz uważać na Ivera. Od razu się wszystkiego
domyślił i bynajmniej nie był zachwycony.
Aron zachował kamienną twarz. Dokończył śniadanie i od razu wstał od stołu. Nie
zwlekając, zabrał kosę i ruszył na łąkę.
Stina patrzyła za nim, aż zniknął jej z pola widzenia. Tej części, gdzie dziś mieli
kosić, nie było z domu widać. Miała nadzieję, że Halvor wkrótce wróci. Między
młodzieńcami zaczynało porządnie wrzeć.
Aron nie zamierzał wdawać się w spory. Jedyne, czego potrzebował, to świeże
powietrze i ciężka praca. Chciał się zmęczyć tak, by nie musieć myśleć. Cały czas martwił się
o Ingrid, a przecież wcale tego nie chciał.
Domyślał się, że Lisa i Ingrid nie powiedziały mu wszystkiego. Co do Stiny, nie był
pewien. Raczej by mu powiedziała, więc pewnie też nie wie. Przy tym miał świadomość, że
Stina bynajmniej nie stoi po jego stronie. Była po prostu lojalna wobec przyjaciółki.
Aron nawet nie zdążył się zamachnąć, gdy podszedł do niego Iver.
- Odłóż kosę!
Aron posłuchał. Podniósł głowę i zmierzył tamtego spojrzeniem. Widać był, że Iver
aż kipi ze złości. Aron doskonale rozumiał, że nie tylko on jest tej złości przyczyną, lecz w
ostatecznym rozrachunku nie miało to i tak znaczenia, Iver postanowił wyładować gniew na
nim. Aron nieraz brał udział w bójkach, starał się ich jednak unikać. Nie był szczególnie silny
ani bardzo zwinny, nie ulegał wściekłości. Przyparty do muru, wybrałby ucieczkę, nawet
gdyby mieli nazwać go tchórzem.
- Powiedziałem chyba, że masz się trzymać od niej z daleka! - Iver od razu przeszedł
do rzeczy.
- I tak właśnie robię.
- A ten cholerny bukiet?
Aron nie zamierzał się wykręcać. Byłoby to raczej żałosne, równie żałosne jak
ucieczka.
- Chciałem podarować jej coś pięknego, żeby mogła ucieszyć oczy.
- I kazałeś Stinie kłamać? - Dla Ivera zdrada Stiny była chyba w tym wszystkim
najgorsza.
Aron potrząsnął głową. Nie wiedział, co Stina mu powiedziała, lecz nie miało sensu
tłumaczyć, że Stina skłamała dla Ingrid, nie dla niego. Nie chciał, by młodzi mieszkańcy
Jakobvollen kłócili się przez niego. Lisa mówiła, że są dla siebie jak rodzeństwo. Widział, że
Iverowi jest przykro z powodu Stiny.
- Jesteś nikim - powiedział Iver. - Rozumiesz? Ingrid pochodzi z dobrej rodziny, ma
przyszłość przed sobą.
- Wziął głęboki oddech i dodał: - Mój ojciec uważa, że potrafisz machać kosą jak nikt
i śmieje się z twoich nieprzyzwoitych historyjek, ale nie zapomina, kim jesteś. A jesteś
nikim. Możesz co najwyżej pomarzyć o ślubie z Ingrid. Moja siostra wyjdzie za mąż za co
najmniej równego sobie, będzie żyła na odpowiednim poziomie. Tacy jak ty nie mają tu
czego szukać, Aron. Zapamiętaj to sobie!
- Zrozumiałem. - Aron od dawna nie słyszał równie przykrych słów pod swoim
adresem. I nie było to konieczne, sam wiedział, kim jest. Ale gospodarski synalek, dziedzic
ziem tak rozległych, że trzeba najmować obcych ludzi, by je obrobić, nie będzie mu mówił,
jak ma żyć, bo nic na ten temat nie wie. Jedyna cenna rzecz, jaką Aron posiadał, to ta para
skórzanych butów. Wiedział, że nie jest wystarczająco dobry dla Ingrid. Ale wiedział też, że
nikogo nie będzie kochała tak jak jego.
- Nie mógłbyś po prostu zniknąć? - westchnął Iver. Pokazał obcemu idealne
rozwiązanie tego problemu; najlepiej by było, gdyby poszedł w diabły, nim ojciec wróci do
domu. Wszystkim zrobiłby w ten sposób przysługę.
- Potrzebna mi ta praca. A wy potrzebujecie mnie, robota musi być zrobiona. Ale jak
tak bardzo chcesz się mnie pozbyć, to proszę bardzo, zaraz mogę sobie pójść - drażnił się z
nim Aron.
Iverowi pociemniało w oczach. Nie myślał, kiedy wymierzał cios. Aron upadł ciężko
na ziemię. Iver, nie czekając, aż się podniesie, spokojnie wrócił do pracy. Prawa pięść trochę
go bolała, za to na sercu zrobiło się lżej.
Aron poczekał, aż Iver odejdzie dostatecznie daleko. Wstał z trudem, wypluł krew i
sprawdził, czy ma w komplecie zęby. Dobrze, że nie dostał w oko. Trochę kiepsko kosić, jak
się nic nie widzi. Już lepiej z bolącą szczęką. Będzie tylko musiał tego dnia ograniczyć
jadłospis do rzeczy, które łatwo przeżuć.
Jeśli Iver Halvorsen sądzi, że jeden cios pięścią skłoni go do odejścia, to się grubo
myli! Aron nigdy dotąd o nic nie walczył, nigdy nic nie trzymało go w miejscu. Szedł dalej,
kiedy tylko przyszła mu na to ochota, rozstawał się z kolejnymi miejscami bez żalu,
nie roniąc łez. Wcześniej nigdzie, ale to nigdzie, nie miał ochoty zostać dłużej.
Z sąsiednich gospodarstw przez cały dzień zgłaszali się ludzie do pomocy. Było ich
mniej niż dzień wcześniej, ale i tak znalazło się jeszcze wielu takich, którzy chcieli ich wes-
przeć. Halvor wrócił przed południem. Przywiózł go sąsiad, poczekał, aż wejdzie do domu, i
pojechał dalej. Halvor zawsze odznaczał się dość ponurym usposobieniem, ale teraz był
naprawdę złamany nieszczęściem.
- Pogrzeb odbędzie się za trzy dni - powiadomił Lisę, siadając przy stole.
Nic nie powiedziała, jeśli nawet była zdania, że to raczej mało czasu na
przygotowania. Wprawdzie są tylko we dwie, a trzeba posprzątać cały dom i przygotować
stypę, ale poradzą sobie. Dla Anny. Stina nie może całe dnie zajmować się Ingrid. Ingrid też
to na pewno zrozumie.
Kiedy Aron przyszedł zjeść, Stina zwróciła uwagę na jego lekko spuchnięty i
posiniały podbródek. Zauważyła też, że między nim i Iverem panuje jeszcze większa
wrogość niż poprzednio. Wszyscy to widzieli, nikt jednak nie skomentował tego słowem,
nawet żaden z sąsiadów. Stina zajęła miejsce obok Arona. Po chwili zapytała, co się stało,
czy może stojak na siano wszedł mu w drogę.
Iver uśmiechnął się.
- To nic takiego.
- Iver?
- Nic nie mów Ingrid! - poprosił, tłumiąc głos. - Pozdrów ją ode mnie, i tyle. Lepiej
się dziś czuje?
- Nie. - Stina nie zamierzała kłamać tylko po to, żeby uszkodzonemu w walce
kogutkowi poprawiło się samopoczucie.
- Które to jej okno? - spytał prędko, bojąc się, by nikt inny ich nie usłyszał.
- Drugie z prawej. Ale jest za wysoko, nie uda ci się!
- Muszę ją zobaczyć. - Skończył jeść i jako pierwszy wstał od stołu. Iver też nie
zamierzał siedzieć bezczynnie, przecież nie mógł być gorszy! Chyba wszyscy zdążyli się
zorientować, że między młodzieńcami toczy się jakaś cicha walka. Każdy pracował w swoim
końcu łąki, w ogóle się do siebie nie odzywali, starali się nawet na siebie nie patrzeć.
Stina miała nadzieję, że sąsiedzi nie będą zbyt gorliwie dociekać przyczyn tego
konfliktu.
Trzy dni to było mało czasu, ale musiało wystarczyć. Tylko ze Stiną i Aronem mogła
Lisa porozmawiać i wszystko zaplanować, z Halvorem się nie dało, nie chciał, żeby mu
przypominano o zbliżającym się pogrzebie, Iver zaś zachowywał się tak, jakby ta sprawa w
ogóle go nie dotyczyła. Ingrid, rzecz jasna, Lisa nie zamierzała męczyć.
Ponieważ wszyscy byli zajęci przy sianokosach, Lisa była pewna, że nie zjawi się tak
dużo ludzi. Nie można było zostawić roboty ot tak, ktoś z domowników musiał zostać, bo
służby i pomocników też wcale nie było tak dużo, liczyła się każda para rąk. A gdyby nagle
lunął deszcz, to już w ogóle, wtedy trzeba się zwijać i im więcej ludzi do pomocy, tym lepiej.
Wprawdzie deszcz, przez który tak rwało Halvora w krzyżu, na razie jakoś nie nadchodził,
ale nigdy nic nie wiadomo. Na razie pogoda im sprzyjała, siano schło spokojnie i lada chwila
będzie można zacząć zwozić je pod dach.
Ingrid nie mogła uczestniczyć w pogrzebie. Dla wszystkich było to oczywiste, ani
ojciec, ani brat nawet z nią ten temat nie rozmawiali. Żaden z nich nie zajrzał do niej przez te
dni. Widywała tylko Lisę i Stinę. Aron też nie miał okazji przemknąć się na górę, za to
codziennie słał jej pozdrowienia.
Jechali dwoma powozami. Lisa i Iver w jednym, Halvor w drugim, tym, w którym
leżała trumna. Sam postanowił powozić. Uznał, że z Evena będzie większy pożytek na łące.
Skromny to był kondukt, wziąwszy pod uwagę, jak bardzo wszyscy kochali Annę
Mortensdatter. Ale inni dołączą do nich po drodze do kościoła.
Stina została w domu. Ktoś musiał opiekować się Ingrid i podać mężczyznom obiad,
gdy wrócą z łąki. Jedzenie na przyjęcie po pogrzebie czekało gotowe, trzeba będzie tylko
nakryć stół i przygotować kawę, to już Lisa zrobi, jak wróci.
Kiedy tylko domownicy pojechali, Stina przetarła podłogę w saloniku i otworzyła
okna na oścież, choć wiedziała, że nikt z gości nie będzie tu zaglądał. Potem umyła też
podłogę u Ingrid, a na koniec jeszcze pięknie uczesała przyjaciółkę.
- Powinnam tam teraz być. - Ingrid zapłakała. Stina starła z jej policzków ślad łez,
tylko na zaczerwienione oczy nic nie mogła poradzić. - Nawet jej nie widziałam. To moja
wina, że nie żyje. Poświęciła się, żeby mnie ochronić. A ja nawet się z nią nie pożegnałam.
- Przecież masz się nie ruszać. - Stina nie miała siły słuchać głupiego gadania. - Sama
wiesz, ile wysiłku kosztuje cię wstanie z łóżka. Jak niby miałabyś zejść po schodach? A
potem wejść z powrotem? Wszyscy to doskonale rozumieją. Twoja matka też by zrozumiała.
Życia i tak jej nie wrócisz. Kochałaś ją, a ona o tym wiedziała. Nikt nie ponosi
odpowiedzialności za jej śmierć. - Stina wytrzepała poduszki i włożyła je Ingrid pod plecy. -
Mogło się to znacznie gorzej skończyć - ciągnęła. - Ty też mogłaś zginąć. Powinniśmy być
wdzięczni, że tak się nie stało.
- Tata uważa, że to moja wina.
- Nie.
- To dlaczego w ogóle do mnie nie zagląda?
- Jego świat runął. Nie tylko o tobie zapomniał, on zapomniał o wszystkim. Gdyby
moja matka nie sadzała go siłą przy stole, pewnie zapomniałby nawet, że czasem musi coś
jeść. Przypuszczam, że w ogóle nie śpi.
- Iver też myśli, że to moja wina.
Stina westchnęła. Halvor i Iver nie zachowywali się odpowiednio w stosunku do
Ingrid, usprawiedliwiała ich jednak tym, że nie robili tego świadomie. Zapewne mieli dobre
intencje. Jednak każdego dnia odsuwali wizytę u Ingrid na później. To było dla nich coś tak
dziwnego i nienaturalnego. Potem dopadały ich wyrzuty sumienia, ale wtedy był już wieczór
i nie chcieli przeszkadzać Ingrid. Byli pewni, że już śpi, lub może raczej mieli nadzieję. W
ten sposób odwlekali wizytę na później, na inną okazję. Przecież można zajrzeć do niej jutro.
Przecież nie będą jej budzić, potrzebuje jak najwięcej snu. Stina podejrzewała też, że Iver boi
się, co mógłby usłyszeć od siostry na temat Arona.
- Iver pracuje od świtu do nocy - powiedziała w jego obronie, jakoś łagodniej do
niego nastawiona niż w jego obecności. - Pierwszy wychodzi na łąkę i ostatni z niej wraca.
Często nawet nie przychodzi na posiłki, haruje za dwóch. - Zamilkła, po czym dodała: -
Zresztą dokładnie tak samo jak Aron.
Po twarzy Ingrid przemknął nieśmiały uśmiech.
- Przyprowadzę ci go - obiecała Stina.
- Przeze mnie zrobisz sobie wroga z Ivera. - Ingrid aż drżała z niecierpliwości, na
chwilę zapomniała o bólu w nodze i biodrze, o złamanym ramieniu, które tak łatwo był
urazić najdrobniejszym nieostrożnym ruchem.
- Iver nie musi się o niczym dowiedzieć. Coś wymyślę.
- Stina wzruszyła ramionami. - Najwyżej zaczną gadać, że to ja latam za Aronem.
Zachichotały.
Na szczęście Aron kosił z samego brzegu, najbliżej domu. Stina podeszła i
wtajemniczyła go w swój podstępny plan.
- Specjalnie tak stanąłem - powiedział. A więc nie był to przypadek.
Podniesionym głosem, tak aby wszyscy ją słyszeli, powiedziała, że potrzebuje jego
pomocy, trzeba nanieść wody i przesunąć meble w saloniku. Sama nie da sobie rady. Aron
skinął tylko głową i ruszył za nią, nie oglądając się, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod
słońcem. Nikt nie powinien niczego podejrzewać. Tylko Nils znał go na tyle dobrze, że
mógłby się zorientować w sytuacji, ale on nie widział go tańczącego z Ingrid Halvorsdatter.
Nie wiedział, że to z powodu tej dziewczyny odwiedzili wszystkie gospodarstwa w okolicy.
Stina naprawdę miała dla niego robotę. Tego dnia potrzebowali dużo wody. Za to
meble były już przesunięte, tak by dla wszystkich gości starczyło miejsca. Stina i Iver zrobili
to poprzedniego wieczoru. O tym jednak nikt z pracujących na łące nie wiedział. Kiedy już
dostateczna liczba wiader z wodą stała w kuchni, Aron pobiegł na górę.
Stina wstrzymała oddech. Nie czuła wyrzutów sumienia, ale raz po raz spoglądała na
zegar.
- Tęskniłam za tobą - szepnęła Ingrid na powitanie. Aron zauważył, że cały lewy
rękaw jej koszuli nocnej został rozcięty, od samej góry aż po mankiet. Tylko tak dało się ją
zakładać i zdejmować. Włosy Ingrid miała starannie zaplecione i ozdobione wstążkami z
białego jedwabiu. Na policzkach widniał delikatny rumieniec, uśmiechała się.
Aron klęknął przy łóżku. Nie mógł wydusić słowa. A przecież, kiedy myślał o niej w
samotności, kiedy leżał, nie mogąc zasnąć, przychodziły mu do głowy takie piękne słowa.
Czasami wyobrażał też sobie, co ona mu powie, choć przecież nie znał jej tak dobrze, nie
mógł przewidzieć, jakich użyłaby słów.
Ucieszył się bardzo, widząc, że bukiet od niego, choć już podwiędły, nadal stoi w
dzbanku na zydlu obok łóżka, tak, by Ingrid mogła cały czas na niego patrzeć.
- Ja za tobą również - odparł po chwili przeciągającego się milczenia i przyłożył dłoń
do jej policzka. - Ten dzień musi być dla ciebie trudny. Gdybym tylko mógł, siedziałbym tu
przy tobie przez cały czas, lecz, niestety, to niemożliwe.
- Pocałujesz mnie? - Błękitne oczy patrzyły na niego z powagą. Wiedziała, że jej
słowa mogły go zaskoczyć, lecz mieli tak niewiele czasu, nie mogła marnować tych krótkich
chwil. Czekała na to, postanowiła, że następnym razem, kiedy się zobaczą, to musi się
wydarzyć. Nie chciała umierać, nie poznawszy smaku jego pocałunków.
Aron nie pytał, dlaczego i skąd ta myśl. Rozbudził jej wyobraźnię, ofiarował
marzenie, które pobiegło własną drogą, coraz większe i większe, jak tocząca się kula śniegu.
Pocałunek.
On też tego pragnął, lecz najrozsądniej byłoby temu pragnieniu nie ulegać.
Serce Ingrid biło mocno. Zastanawiała się, co się teraz dzieje w jego wnętrzu.
Patrzyła w jego oczy, które zmieniały kolor w zależności od oświetlenia. Czasami pierścień
wokół zielonej tęczówki rozszerzał się, jego oczy zdawały się wtedy brązowe. Innym razem,
w ostrzejszym świetle, znów były zielone. Nie wiedziała, jak to się dzieje. Wiedziała tylko,
że są to najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziała.
Jeśli te wszystkie piękne słowa były szczere, nie powinien się teraz wahać. Powinien
zrozumieć, jakie to ważne. Słowa już nie wystarczały. Czuła się taka samotna, potrzebowała
go. Wiedziała, że oszaleje, jeśli okaże się, że on jednak o nią nie dba.
Pocałunek byłby potwierdzeniem.
Stina i Lisa jej nie zdradziły, lecz ojciec i brat przechodzili koło drzwi jej pokoju,
jakby nie istniała. Jakby sobie życzyli, by jej nie było. Iver przypominał sobie o niej tylko
wówczas, gdy bał się, że może przynieść wstyd rodzinie. Ingrid rozumiała jego ból i tęsknotę
za matką. To jednak nie usprawiedliwiało tej obojętności. Ona też tęskniła za matką, serce
mało jej nie pękło. Już nigdy jej nie zobaczy.
I choć Stina powtarzała, że Ingrid nie ponosi winy za tę śmierć, ona sama wiedziała,
że wielu uważa inaczej. Zapewne dlatego ojciec nie chciał jej widzieć. Na pewno jej
nienawidził.
A Ingrid chciała, by ją kochano. Jeśli Aron się wycofa, równie dobrze może umrzeć.
Rozchyliła wargi. Musi ją pocałować. Ma zacząć błagać?
Aron wstrzymał oddech. Przecież sam pragnął dać jej marzenia.
Zbliżył usta do jej czekających niecierpliwie warg i pochwycił je ostrożnie. Były
słodsze niż miód. Oddech Ingrid przyspieszył. Kiedy już wydawało jej się, że wie wszytko o
pocałunkach, przesunął koniuszkiem języka wzdłuż jej drżących ust. Wsunął język do
środka, na chwilę straciła oddech. Nikt nigdy nie opowiadał jej, czym jest naprawdę gorący
pocałunek. Nieraz o tym myślała, lecz wiedziała zbyt mało, by to sobie wyobrazić.
Aron oderwał usta od jej ust. Policzki Ingrid płonęły, oczy błyszczały. Próbował
przygładzić jej potargane włosy, jego wysiłki na niewiele się jednak zdały. Uśmiechnął się.
- To najsmutniejszy dzień w całym twoim życiu - szepnął - ale potrafisz sprawić, że
się uśmiecham.
- To nie jest najsmutniejszy dzień w moim życiu - odparła. - Był, ale już nie jest.
Niezręcznie to powiedział. Przesunął dłonią po jej włosach, niechcący jeszcze
bardziej ją potargał. Stina z pewnością jej pomoże, zaplecie na nowo warkocze. Stina o
wszystkim myślała, o wszystkim pamiętała. Była jak Anioł Stróż, zawsze można było na niej
polegać.
- Teraz będę miała o czym marzyć. - Ingrid uśmiechnęła się i w pokoju jakby
pojaśniało.
- Następnym razem mi o tym opowiesz. Spełnimy wszystkie twoje marzenia.
Serce zatrzymało się w jej piersi, po chwili znów zaczęło bić, tłukło się w szaleńczym
tempie. Kiedy tak leżała całe dnie w samotności, jej myśli krążyły swobodnie, pozwalała im
fruwać, wypuszczała na wolność. Zmieniały się w ptaki, które ulatywały do odległych
miejsc, o których istnieniu wcześniej nie miała pojęcia. Aron otworzył przed nią drzwi, kiedy
zaglądała do środka, widziała zupełnie nowe, cudowne i trochę przerażające rzeczy.
- Dla ciebie jestem gotów na wszystko. - Jego głos brzmiał tak poważnie.
Z jej oczu pociekły łzy. Żadna z romantycznych opowiastek nie przygotowała jej na
to, co teraz czuła. Bohater i bohaterka najpierw bardzo dużo rozmawiali, potem musieli
pokonać rozliczne przeszkody i wreszcie brali ślub. W tym momencie historia się kończyła.
Ingrid zawsze była pewna, że tak ma być, że to już wszystko. A teraz zrozumiała, jak bardzo
się myliła. Nie miała najbledszego pojęcia!
Na krótką chwilę przyłożył czoło do jej czoła, po czym ucałował jej włosy, czubek
nosa i usta. Dotyk jego warg był lekki niczym muśnięcie motylich skrzydeł. Ten pocałunek
różnił się od poprzedniego, gorącego, zmysłowego i głębokiego, był miękki i rozkoszny.
- Nic nie mów! - Aron przyłożył palec do jej ust. - Muszę już iść.
Chyba tylko Bóg wiedział, ile czasu minęło. Może cała wieczność - a jednocześnie
wydawało się, że tak mało, za mało.
- Kiedy znowu przyjdziesz?
Aron potrząsnął głową. Tego nie wiedział.
- Musisz znów mnie odwiedzić. I to jak najszybciej.
- Wiesz, nocami wpatruję się w twoje okno - powiedział. - Wyobrażam sobie, że
zakradam się do ciebie. Wyobrażam sobie tyle różnych rzeczy.
Nie wiedziała, jakich, ale obraz był piękny. Ukryje to wyobrażenie na dnie serca,
wyjmie, kiedy go przy niej nie będzie, przywołując w pamięci jego dłonie, dźwięk jego
głosu, dotyk włosów łaskoczących jej czoło, smak ust.
Ingrid uśmiechała się przez łzy.
- Tylko jak się będziesz do mnie zakradał, to uważaj, żeby po ciemku nie nadepnąć na
Stinę - powiedziała, wywołując uśmiech na jego twarzy.
- Dla Stiny nie ma miejsca w moich marzeniach - zapewnił ją. - Musisz być dzielna,
Ingrid. Wracaj szybko do zdrowia. Może niedługo wstaniesz. Może wyjdziesz przed dom, a
ja będę mógł patrzeć na ciebie z oddali.
Ingrid wiedziała, że wkrótce skończą kosić łąki wokół domu i pojadą na te położone
dalej, w górach. Nie będą przychodzić na kolację, wrócą dopiero po skończeniu robót. A ona
tego lata nie będzie mogła im towarzyszyć.
Lecz Aron o tym nie wiedział, ona zaś nie miała serca teraz mu o tym mówić.
- Nie przestawajmy marzyć - powiedziała. - Pocałuj mnie jeszcze raz, zanim
odejdziesz.
Spełnił jej prośbę. Kiedy otworzyła oczy, już go nie było.
R
OZDZIAŁ
12
Wprawdzie kondukt żałobny, który rano odjechał z Jakobvollen, był bardzo skromny,
to po południu zjawiło się wielu, pragnących uczcić pamięć zmarłej.
Stina ze wszystkim się wyrobiła. Dała jeść kosiarzom i kazała im przenieść się na łąki
położone jak najdalej od domu. Obawiała się, czy to, że nie przerwali robót nawet w dzień
pogrzebu, nie zostanie odebrane jako wyraz braku szacunku dla zmarłej. Pocieszała się
jednak, że wszyscy wiedzą, jak to jest latem, może nikt nawet o tym nie pomyśli. Kosiarze
nie przerywali więc pracy, tylko kiedy dobiegł ich stukot końskich kopyt i turkotanie kół na
drodze prowadzącej do Jakobvollen, przystanęli. Pozdejmowali czapki z głów, wbili wzrok w
ziemię i stali tak, póki dźwięki nie przycichły.
Stina schowała się w kuchni i czekała, aż wszyscy wejdą do środka. Rano poprosiła
Evena i Arona, by po przyjeździe zajęli się końmi gości. Teraz patrzyła, jak się uwijają.
Pozamykała okna, żeby dom porządnie się prezentował, jednak czuła, że brakuje jej świeżego
powietrza. Matka wpadła zdyszana do ciepłej, pachnącej kawą kuchni, nie zdążyła nawet
zdjąć płaszcza.
- Było pięknie! - oznajmiła. - Ten pastor Martens naprawdę potrafi przemawiać. -
Zdjęła płaszcz i powiesiła go na oparciu ławy. Wiedziała, że do kuchni nikt nie będzie za-
glądał, dla wszystkich powinno starczyć miejsca w saloniku. Rano Lisa napaliła tam w piecu,
po południu słońce tam nie zaglądało i mogło być trochę za chłodno.
- Myślałam, że nie przepadasz za Nikolaiem Martensem. - Stina uniosła znacząco
brwi, wymieniając nazwisko pastora. Nie mogła sobie darować drobnej złośliwostki:
- Nie uważasz już, że jest straszliwie nowoczesny, żeby nie powiedzieć bezbożny?
- Cóż, na pogrzebie nie mógł się popisywać tymi swoimi nowomodnymi pieśniami.
Trzymał się starego dobrego śpiewnika. A nam nic więcej nie potrzeba. I tak pięknie mówił o
naszej Annie. Chyba rzeczywiście ją pamiętał, no i na pewno popytał tu i tam, jaka była.
Mówił tak, jakby sam dobrze ją znał. Wspaniała mowa pogrzebowa. Strasznie płakałam.
Anna też by płakała, gdyby mogła go słyszeć!
Stina wiedziała, że przez kolejne dni dużo usłyszy na temat pogrzebu, pewnie będzie
miała nawet wrażenie, że sama tam była.
Skrzypnęły drzwi. To była Marte, żona Olego. Weszła do kuchni, jakby była u siebie.
Lisa wyprostowała się i podparła pod boki. Ciekawe, czego ta Marte może chcieć.
- Możecie zacząć podawać - powiedziała. Miała dobre intencje, nie chciała się
szarogęsić, nieraz bywała w Jakobvollen, zrobiła tylko to, co zrobiłaby Anna.
- Kawa - rzuciła Lisa do Stiny. Powiedziała to po fińsku, choć przecież akurat to
słowo brzmi bardzo podobnie w różnych językach, więc Marte i tak zrozumiała.
Stina przygładziła włosy, sprawdziła, czy spódnica i fartuch układają się jak należy,
chwyciła dzbanek i wymaszerowała z kuchni. Nie przejęła się sąsiadką. W końcu czemu
miałaby się czuć urażona. Była służącą i nigdy się tego nie wstydziła. Z poważną miną
chodziła między gośćmi. Wielu z nich dłuższy czas nie widziała. Znała wszystkich, wiedzia-
ła, kto z jakiego jest gospodarstwa.
Niektórzy byli jej rówieśnikami, razem z nimi dorastała. Kiedy była mała, nie
pamiętali, że jest córką służącej. Biegała do nich z Ingrid i Iverem, Anna i Halvor nie
widzieli w tym nic złego. Teraz jej dawni towarzysze zabaw najwyraźniej przypomnieli
sobie, że nie jest jedną z nich, tak się przynajmniej zachowywali. Stina uważała, by nie
patrzeć na gości i wzrok mieć cały czas spuszczony. Nauczyła się tego w gospodzie, to była
dobra metoda, jeśli nie chciało się niepotrzebnie wzbudzać zainteresowania. Nikt potem nie
powie, że kogoś prowokowała, zachęcała do czegoś nieodpowiedniego.
Kiedy dzbanek był już pusty, wróciła do kuchni. Poczuła zimny przeciąg. Matka
została w salonie, to na pewno nie jej sprawka. Pospieszyła do sieni, przeklinając parobka,
który nie zamknął porządnie za sobą drzwi. Bo chyba to nie Aron, nie jest chyba tak
lekkomyślny i zuchwały, by zakradać się teraz do pokoju Ingrid! Już miała biec na górę, by
to sprawdzić, lecz nagle o mało nie przewróciła się o stojącą w przejściu postać.
To była Marte, rozmawiała z kimś przez drzwi, odwrócona do Stiny chudym
zadkiem. Było słychać, że jej przodkowie przybyli tu ze wschodniej Norwegii, tak pięknie
brzmiała jej mowa. I głośno. Na pewno osoba, do której się zwracała, słyszała wszystko bez
problemu.
- Tu był dzisiaj pogrzeb. Nie kręćcie się tutaj, nikt was nie potrzebuje. Nie mamy dla
was nic do jedzenia, nic nie dostaniecie. Jeszcze tu przywleczecie jakieś paskudztwo.
Rozumiesz, co do ciebie mówię? Uciekaj stąd, wracaj, skąd przyszłaś. A jak zaraz sobie nie
pójdziesz, zawołam męża. On nie będzie się z tobą cackał. Sio! Słyszysz czy nie? - Marte
zachowywała się, jakby przeganiała złego wilka, który chce pożreć jej krowę.
Stina nie wiedziała, z kim Marte rozmawia, ale zaczynała się domyślać. Wyminęła
sąsiadkę, w pośpiechu zapomniała przeprosić, za co została obdarzona spojrzeniem, które
mało jej nie zabiło.
Na zewnątrz stała Aile. Trudno było odczytać z jej twarzy, co o tym wszystkim myśli.
Lapońska czapka zakrywała jej włosy i czoło, spod skórzanej sukni, kończącej się tuż nad
kostką, wystawały kommagi, poznaczone plamami wilgoci. Na ramieniu, na szerokiej taśmie
wisiała skórzana torba, u pasa - nóż i drewniany kubek.
Stina wydała westchnienie ulgi.
- Nie chcemy tu żadnych Lapończyków - kwaśno dodała Marte, krzyżując ramiona na
chudej piersi. Nic się ta harpia nie zmieniła, była dokładnie taka, jak ją Stina pamiętała. -
Halvor ma dosyć problemów.
- To jest Aile Jonsdatter, gospodarz dobrze ją zna - powiedziała Stina. Czuła, że
jeszcze trochę i wybuchnie.
- Ho! - Marte niezbyt się przejęła. Stina to tylko córka tej fińskiej służącej, a Marte
nie lubiła, kiedy służba próbowała jej się stawiać. No, ale to w końcu nie jej służąca. Spoj-
rzała z góry na Stinę, potem na Laponkę. Brudas w cudacznych szmatach. Marte jakoś nie
bardzo chciało się wierzyć, że rodzinę Halvora może coś łączyć z kimś takim.
- Idę po Ivera - oznajmiła ostro i obróciła się na pięcie, zamiatając za sobą spódnicą.
- Nie wiedziałam, że to dziś pogrzeb. Dopiero jak zobaczyłam kondukt, poszłam do
lasu się wypłakać. - Głos Aile był jasny, melodyjny.
Jak dobrze było ją widzieć. Stina pochyliła się i objęła przyjaciółkę. Aile pachniała
dymem i skórami, i wszystkim tym, co kojarzyło się Stinie z Lapończykami, ale czego nie
potrafiła określić. Niewiele o nich wiedziała. Ona i Ingrid przyjaźniły się tylko z Aile,
odwiedzały ją, ale zawsze na krótko, rodzice nie pozwalali im zostawać na noc.
W korytarzu rozległy się ciężkie kroki. Stina puściła Aile, odwróciła się i stała tak,
jakby osłaniała ją własnym ciałem. Była niewysoka, drobna, lecz gotowa bronić drogiej jej
sercu osoby. Aile Johansdatter przybyła tu na jej prośbę i należy traktować ją jak gościa, a nie
intruza.
Policzki Ivera pokrywały czerwone plamy. Ingrid też tak reagowała, gdy wpadała w
złość. Nadal miał na sobie czarną wełnianą marynarkę, a pod nią koszulę i kamizelkę,
chociaż w domu było bardzo ciepło. Na jego czole perlił się pot, co i rusz ocierał twarz.
Zesztywniał lekko na widok Aile. Nie wpadł jednak w gniew. Stina dobrze rozegrała tę
partię, wszystko zaplanowała.
- No - powiedział, nie bez pogardy w głosie, przewiercając Aile spojrzeniem. - A
więc i ty przyleciałaś jak kruk do padła.
- To ja po nią posłałam. - Stina wsparła się pod boki i zadarła brodę. Stał na ostatnim
stopniu, górował nad nią, ale nie robiło to na niej większego wrażenia, nie potrafił sprawić,
by czuła się gorsza. I niech sobie nie myśli, że może bezkarnie obrażać Aile. Aile pochodziła
z godnego rodu, ale Iver i jemu podobni nie byli w stanie tego pojąć. W Lapończykach
widzieli tylko bandę dzikusów, którzy nawet nie potrafili zbudować sobie porządnego domu.
- Mówiłam, że po nią posłałam.
- Więc niech zostanie. Oby się ludziom na oczy nie pokazywała. - Iver kiwnął głową,
jakby udzielał aktu łaski. Przesunął się nieco, żeby widzieć Aile, teraz zwracał się
bezpośrednio do niej: - Włóż na siebie coś normalnego. W Jakobvollen chodzimy porządnie
ubrani. A jak się okaże, że przywlekłaś tu jakieś świństwo, z miejsca wywalę cię za drzwi.
Ingrid i Stina mogą prosić i błagać, nic ci to nie pomoże.
Aile nawet powieka nie drgnęła.
Iver nie zamierzał sprawdzać, które z nich dłużej potrafi milczeć. Kiedy zniknął, Stina
powiedziała:
- On nie miał nic złego na myśli. - Niezbyt dobrze się czuła, broniąc Ivera, wiedziała
jednak, że bardzo cierpi, że jego zachowanie to tylko maska, którą przywdział w gruncie
rzeczy dobry chłopak.
Aile nic nie powiedziała.
Stina zamknęła drzwi między sienią a korytarzem i wpuściła Aile do środka.
- Jesteś głodna? Czy najpierw chcesz zobaczyć Ingrid?
- Ingrid. - Aile uśmiechnęła się szeroko, na jej policzkach pojawiły się dołeczki. -
Wiem, gdzie - dodała i bezgłośnie pomknęła na górę w swoich miękkich butach.
Stina zazdrościła jej, że będzie mogła posiedzieć z Ingrid. Ona musiała wracać do
pracy, jej dzień jeszcze długo miał się nie skończyć.
R
OZDZIAŁ
13
- Ingrid się zakochała. - Stina leżała na brzuchu na łóżku, które rozłożyły, by
starczyło miejsca i dla Aile.
- Ja też - powiedziała Aile cicho.
- Ma na imię Aron - mówiła dalej Stina, nie zwracając na nią uwagi. - Potrafi grać na
skrzypcach, a tańczy jak bóg.
I nie wiemy, skąd pochodzi. Nic o nim nie wiemy. Tajemniczy Aron!
- Powiedziałaś, że też jesteś zakochana? - zainteresowała się Ingrid. To było coś
nowego. Aile nic na ten temat nie wspominała, kiedy widziały się na początku lata. Żadna z
nich nie miała wtedy nic ciekawego do powiedzenia, same nudy. Ingrid już wszystko
wiedziała o sobie i swoim zakochaniu. Nie spieszyło jej się też, by opowiadać innym o
swoich uczuciach do Arona. I nie lubiła, kiedy ktoś spekulował na jego temat. Jak będzie
gotowy, sam jej wszystko o sobie opowie. Ufała mu.
- Zakochana? Może. - Aile spuściła wzrok i zarumieniła się. Dołeczki w krągłych
policzkach były teraz jeszcze bardziej wyraźne. Przymknęła oczy, bo wuj Jon mawiał, że jej
spojrzenie zawsze zdradza, co się dzieje w sercu.
- Od dawna go znasz? - spytała Ingrid. - On też cię lubi? Znamy go? Jak wygląda? Na
pewno jest przystojny!
- Westchnęła. - Ale na pewno nie aż tak jak Aron. Nikt nie jest tak przystojny jak on.
Poczekaj tylko, jak go zobaczysz! - Nagle zreflektowała się. - Chociaż może lepiej, żeby ci
się tak znowu bardzo nie spodobał. Nie chcę, żebyś się w nim zakochała. Moja przyjaciółka
nie powinna myśleć w ten sposób o moim ukochanym, ja bym jej tego też nie zrobiła!
- Jeśli chodzi o mnie, możesz się czuć całkowicie bezpiecznie - odparowała Stina i
pokazała Ingrid język. - Ja chcę wysokiego, przystojnego chłopa. Musi mieć jasne włosy,
szerokie bary i silne ramiona. Tacy mi się podobają!
- Jaka szkoda, że Iver nie jest szeroki w barach - rzuciła Ingrid złośliwie. Nie mogła
się pozbyć tego głupiego, brzydkiego uczucia, tego zwątpienia i strachu: a jeśli Aronowi
bardziej podoba się Stina? Może przyjrzy jej się i uzna, że Stina jest o wiele ładniejsza?
- Ani szeroki, ani przystojny - skrzywiła się Stina.
- Uważaj, mówisz o moim bracie!
- Na którego jesteś równie zła jak ja.
Ingrid nie mogła się z nią nie zgodzić.
- Kto to jest? - Znów skierowała wzrok na Aile. Na chwilę o niej zapomniała. Teraz
znów poczuła ciekawość.
- Jakie to uczucie? Musisz nam wszystko opowiedzieć!
- Lubię go - odparła Aile, nieco zażenowana. Musiała używać szwedzkich słów, a one
nie były w stanie wyrazić tego, co jej własne, lapońskie. Dokładnie wiedziała, jak opisać
swoje uczucia, lecz po szwedzku brzmiało to jakoś głupio i niezgrabnie. Poza tym w ogóle
dziwnie się czuła, mówiąc o nich, jeszcze sama nie zdążyła się z tym wszystkim oswoić.
Prócz niej tylko wuj Jon o wszystkim wiedział. No i on, na pewno zauważył, że bardzo go
lubi. Ledwo śmiała o tym myśleć. Ale patrzył na nią. Niczego sobie nie wymyśliła.
- Kto to jest?
- Nie znacie go - odparła prędko Aile.
- Ale na pewno kiedyś musiałyśmy go widzieć? - Ingrid kojarzyła wszystkich z osady
Aile. Znała wszystkie imiona, nawet najmłodszych dzieci, które urodziły się tej zimy.
Aile potrząsnęła głową.
Nagle Stina doznała olśnienia.
- A może on jest z Sørfjorden?
Aile znów spuściła wzrok, zarumieniła się aż po cebulki włosów. Zacisnęła leżące na
podołku dłonie.
- Tak, to Norweg... - Wyznanie wiele ją kosztowało, przechodziły ją na przemian fale
gorąca i zimna.
- Może go znam? - Stina znała z widzenia tych, co mieszkali wzdłuż fiordów.
Wszyscy bywali czasem w Målsnes. Na pewno skojarzyłaby nazwisko.
- Nie mogę powiedzieć. Jeszcze nie teraz - szepnęła Aile. Dobrze było porozmawiać z
kimś o tym dziwnym, pięknym uczuciu, które czyniło ją tak niespokojną, że ledwo mogła
usiedzieć w miejscu, jednocześnie czuła się jednak bardzo skrępowana i zawstydzona. Bo to
nie było nic wielkiego, nie tak jak w przypadku Ingrid i Arona. - Nic... się nie wydarzyło.
- A więc to nie jest twój ukochany? - spytała Stina.
- Nie! Oszalałaś? - spojrzała na nią z przerażeniem. Czy ona nic nie rozumie?
- Ale wie o tobie?
Aile skinęła głową.
- Chyba tak. Tak. Wydaje mi się, że wie...
- I też cię lubi? - Ingrid pytała w inny sposób, niż Stina, jej głos brzmiał łagodniej.
Może dlatego, że sama była zakochana.
Odpowiedź była równie nieprecyzyjna i pełna wahania jak poprzednia:
- Mam nadzieję. Tak sądzę. Może trochę...
- Jest przystojny?
- Dla mnie tak.
Długo musiały wyciągać z niej informacje. Przyjaciółki dowiedziały się, że jest
średniego wzrostu, ani za gruby, ani za chudy, ma dość jasne włosy i jasne oczy. Jego ojciec
jest rybakiem i ma gospodarstwo nad fiordem. Nic im to nie mówiło, opis pasował do wielu.
Aile dodała też, że dopiero tego lata zwróciła na niego uwagę. Zawsze tam mieszkał, ale
dopiero teraz tak wyrósł i wyprzystojniał. Dowiedziały się jeszcze, że jego ojciec nie lubi
Lapończyków. Zezłościł się, bo renifery stratowały ogrodzenie i zadeptały mu pola i łąki.
Przyjechał z synami do ich obozu i zagroził, że powybija im renifery, jeśli to się powtórzy. I
właśnie wtedy Aile go zobaczyła.
Potem widywała go już w normalnych okolicznościach, ale nigdy ze sobą nie
rozmawiali. Ojciec sprałby ją na kwaśne jabłko, gdyby się dowiedział, że wzdycha do
jakiegoś Norwega. Na Szwedów też jej nie pozwalał patrzeć. Lapończycy żenili się z
Laponkami, Laponki wychodziły za Lapończyków. Przynajmniej ona nie znała innych
przypadków.
- Wuj Ante kochał się kiedyś w norweskiej dziewczynie, ale nic dobrego z tego nie
wynikło - powiedziała z przekonaniem.
Znały historię miłości Antego. To była tajemnica, o której wszyscy w rodzinie Antego
wiedzieli i rozmawiali, ale tak, żeby on tego nie słyszał. Historia ta była jak bardzo smutna
baśń, Stina i Ingrid płakały rzewnymi łzami, słuchając o norweskiej dziewczynie Annie i
lapońskim chłopcu Antem, którzy tak bardzo się kochali, lecz nie mogli ze sobą być. Ante
nigdy się nie ożenił. Było to bardzo piękne i tragiczne zarazem, jednak przyjaciółki zgodnie
stwierdziły, że trochę bez sensu. One na pewno nie zakochają się w kimś nieosiągalnym.
Każda z nich chciała mieć męża i dzieci i być szczęśliwa.
- Wy to wiecie, jak się urządzić - powiedziała Stina z westchnieniem. - Dobrze, że
przynajmniej ja mam głowę na karku i nie tracę jej w najmniej odpowiednim momencie!
- Tego momentu się nie wybiera - odparła Ingrid.
Aile zgodnie pokręciła głową.
- A mnie się wydaje, że potrafiłabym sama o tym zadecydować. W każdym razie do
pewnego stopnia. - Stina wiedziała, czego chce, nie zamierzała poddawać się czemuś, co nie
ma szans na spełnienie. Tak sobie postanowiła.
- Będziemy o tym pamiętać - obiecała Ingrid i nagle poczuła się strasznie staro. To
wszystko było takie skomplikowane. Dorosły i nagle okazało się, że tyle je dzieli, coraz
większy dystans. Nigdy nie przypuszczała, że do tego dojdzie. - Będziemy o tym pamiętać i
przypomnimy ci, kiedy zakochasz się do szaleństwa w synu Marte!
Wszystkie naraz wybuchły śmiechem, bo Norman nie wyglądał akurat jak marzenie
młodej dziewczyny, oj nie!
Mimo wszystko dobrze było tak porozmawiać i podzielić się sekretnymi myślami. Na
chwilę zapomniały o tym, co złe i smutne, o tym, że Anna nie żyje i że wszystko się
zmieniło.
- Laponka sobie poszła? - spytał rano Iver, nie widząc Aile przy stole.
Aron zerknął na Stinę. Nie wiedział, że Aile Johansdatter już tu jest. Chciał ją poznać,
chciał poznać wszystkich drogich sercu Ingrid, by dzięki temu więcej się o niej dowiedzieć.
Stina wyprostowała się i odparła:
- Aile jest u Ingrid. Uznała, że ktoś powinien przy niej być. Jestem tego samego
zdania. Będziemy się wymieniały. Jedna będzie siedzieć u Ingrid, druga w tym czasie pójdzie
grabić albo pomoże mamie.
Iver uniósł brwi.
- Obawiam się, że nie możemy sobie pozwolić na taki luksus jak niania dla Ingrid.
Chociaż rozumiem wasze dobre intencje. - Nagle oznajmił: - Tata zostaje w Jakobvollen,
sąsiedzi mu pomogą. - Skrzywił się. - Nie możemy wprawdzie liczyć na to, że będą nam bez
końca przysyłać pomocników, ale może jakoś to będzie. Even i Nils też zostają. Mogą zacząć
zwózkę. Lisa zajmie się tylko gotowaniem, przy tylu gębach roboty będzie miała dosyć.
Stina nie spuszczała z niego wzroku. Wiedziała, że zaraz powie coś, co na pewno jej
się nie spodoba. Miał podejrzanie zadowoloną minę.
- Wczoraj przybyła do nas z wizytą Aile Johansdatter - ciągnął Iver. - Żałuję, że jej tu
z nami nie ma i że nie mogę jej o to spytać osobiście, ale, jak zrozumiałem, Stina i Aile mają
na zmianę zajmować się Ingrid, zakładam więc, że Aile zamierza zostać u nas dłużej,
zapewne kilka tygodni. Zgadza się? - Spojrzał na Stinę pytającym wzrokiem.
Musiała odpowiedzieć zgodnie z prawdą, choć czuła, że w ten sposób ułatwia mu
realizację planu, który, jak się domyślała, zamierzał zaraz im przedstawić. Niechętnie skinęła
głową.
- Świetnie. W taki razie Ingrid nie ucierpi na tym za bardzo, jeśli na jakiś tydzień czy
dwa dostaniesz inne zadania do wykonania.
- Mianowicie?
- Ty, Aron i ja pójdziemy kosić w góry.
- Mowy nie ma! - zaprotestowała Lisa. - Młoda dziewczyna i dwóch mężczyzn, sami
w dzikiej głuszy? Czy ty w ogóle nie myślisz, Iverze Halvorsen?
Nie raczył odpowiedzieć.
- Ja pójdę zamiast Stiny - oznajmiła Lisa.
- Stina nie jest tu tak bardzo potrzebna. - Iver mówił powoli, jakby tłumaczył coś
dziecku opóźnionemu w rozwoju. - I, wybacz, że to powiem, ale nie jesteś już pierwszej
młodości. Ze Stiny będzie większy pożytek, potrafi szybciej pracować. - Dokończył
chłodnym tonem: - Obawiam się, że nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie. Podjąłem tę
decyzję wspólnie z ojcem. - Spojrzał na Stinę. - A jeśli Stina ma jakieś zastrzeżenia,
przypominam, że nie jest zatrudniona u nas na służbie. Jest gościem, a my nie możemy
trzymać tu kogoś, z kogo nie ma pożytku.
W Lisie zakipiało ze złości. Jej ruchy stały się krótkie i kanciaste, twarz
kredowobiała, zdołała się jednak jakoś opanować, zacisnęła usta. Przez cały ten czas, kiedy
mieszkała i pracowała w Jakobvollen, Anna traktowała ją niemal jak członka rodziny. Od
śmierci Anny nie minął nawet tydzień, a już jej syn zdążył pokazać, gdzie ich, Lisy i Stiny,
miejsce.
Stina z trudem przełknęła słowa obrazy. Widziała, że matka poczuła się urażona,
postanowiła, że musi z nią później porozmawiać, o ile będzie na to czas. Spodziewała się
czegoś w tym stylu po Iverze, ale może nie tak od razu po pogrzebie. Myślała, że jest
zadowolony z jej pracy, że na swój sposób ją lubi i że to ją ochroni przed jego humorami.
Szkoda, że Halvor jest w takim stanie. Śmierć Anny całkowicie go załamała, teraz Iver o
wszystkim decydował.
Rozumiała, że Iver chce odizolować Arona od Ingrid, nie wiedziała jednak, dlaczego i
ją wybrał do pracy poza gospodarstwem. Przecież ona nie stanowiła żadnego zagrożenia.
Owszem, zarzucał jej, że wspiera Arona, że dla niego skłamała. Ale chyba nie sądził, że jeśli
spędzą razem kilka tygodni, nagle poczuje do Arona gwałtowną niechęć. A jeśli tak,
znaczyłoby to, że zna się na ludziach w jeszcze mniejszym stopniu, niż przypuszczała.
- Wyruszamy zaraz po śniadaniu, musimy tylko spakować najpotrzebniejsze rzeczy,
prowiant i ubrania. Jedna zmiana wystarczy, nawet takiej damie jak Stina. A jej niewinność z
pewnością nie ucierpi, Liso. Przecież nie jesteśmy zwierzętami, ani Aron, ani ja.
Ton jego głosu był przyjacielski, ale Stina wiedziała, jakie intencje kryją się za jego
słowami. A więc Iver Halvorsen uważa, że zaczęła zadzierać nosa, że zapomniała, gdzie jej
miejsce. Ale się myli! Nigdy nie próbowała robić z siebie kogoś, kim tak naprawdę nie jest.
Nigdy nie siedziała z założonymi rękami, nie robiła z siebie rozkapryszonej królewny. Jeśli
rozmawia z nim tak jak z Ingrid, to jeszcze nie dowód na to, że próbuje się nad niego
wynosić. Przecież razem dorastali! Może ma zacząć przed nim dygać, jak przed pastorem czy
inną ważną personą? Powie mu, co o tym myśli, tylko w odpowiednim momencie, nie teraz,
przy wszystkich. Ona, w przeciwieństwie do niego, zwracała uwagę na takie rzeczy!
- Nie boję się o moją niewinność, mamo - powiedziała i uśmiechnęła się z
przymusem. - Iver, który tak dokładnie wszystko przemyślał i zaplanował, na pewno wie, co
musimy ze sobą zabrać - ciągnęła, nie przestając jeść. W ogóle nie patrzyła na Ivera, choć w
gruncie rzeczy mówiła to wszystko do niego. - Na pewno pomoże mamie przygotować
prowiant dla takich żarłoków jak nas troje. Jestem młoda i silna, jak sam zauważył, więc na
pewno będę w stanie udźwignąć tyle, co sama ważę. Myślę, że jakieś osiemdziesiąt funtów
5
będzie akurat.
Iver nie lubił, kiedy ktoś sobie z niego żartował. Stina była piękna jak kwiat i bardzo
drobna, łatwo było nabrać się na jej dziewczęcą urodę i uwierzyć, że jest tak niewinna i
prostolinijna, na jaką wygląda. Iver aż się gotował ze złości, że tak go potraktowała. Nie
zamierzał jednak dać jej satysfakcji i pokazać po sobie, że udało jej się go rozzłościć.
- Stina to nie jest koń juczny - powiedział krótko.
- Oczywiście, pomogę Lisie przygotować jedzenie. Kto chce, może zabrać ze sobą
pled. Na miejscu są skóry renifera, ale może dla kogoś to nie dość eleganckie posłanie.
Narzędzi nie musimy zabierać, też są na miejscu. Przede wszystkim potrzebny nam prowiant.
- Czy to daleko? - zapytał Aron.
- Jakieś pięć, sześć godzin marszu pod górę - odparł Iver. - Będziemy przed
wieczorem. Czeka na nas dach nad głową i palenisko.
- To bardzo prosty budynek, z kamieni, belek i torfu - wyjaśniła Lisa. Nie zamierzała
upiększać faktów. - Obok stoi jeszcze rozwalająca się szopa na siano. Zimą zwozi się je
saniami. Miejsce jest bardzo skromne, a łąki niewielkie, rozproszone.
Aronowi skromne warunki nie przeszkadzały, pracował już w tylu różnych miejscach.
Sam wyrósł w ubogim domu. Przez szpary w ścianach wiało. I jakoś przeżyje rozstanie z
Ingrid. Iverowi pewnie się wydaje, że w końcu Aron się zniechęci, że zrezygnuje z Ingrid,
jeśli napotka opór. Iver uważa, że Aron wybrał ją ze względu na majątek i pochodzenie, że
zamierza wżenić się w pieniądze. Chce mu pokazać, że w gospodarstwie nic nie robi się
samo, że wszelkie zyski są okupione nieproporcjonalnie ciężką pracą i że Ingrid wcale nie
jest bogatą dziedziczką z ogromnym posagiem. Uważa, że dzięki temu spłoszy zalotnika.
Nieźle pomyślane, ale nie odniesie zamierzonego skutku.
Aron nigdy nie zrezygnuje z Ingrid.
- Mógłbym prosić o dokładkę kaszy? - poprosił Aron.
- Żebym po drodze nie opadł z sił.
- Wysyła tam ciebie i Arona? - Ingrid była bliska łez.
- Muszę porozmawiać z Iverem! On nie może mi tego zrobić!
Stina przyniosła do pokoju jedzenie, teraz Aile siedziała na brzegu łóżka i karmiła
Ingrid, która nie mogła jeszcze siadać. Przeważnie sama sobie radziła, lecz jeśli do jedzenia
było coś, co wymagało użycia łyżki, zupa czy kasza, potrzebowała pomocy. Aile nie zdążyła
jeszcze niczego zjeść ani wypić, lecz w ogóle jej to nie przeszkadzało.
Z radością pomagała Ingrid, która była dla niej tak ważną osobą.
- To tylko kilka tygodni, szybko zleci. - Stina zaczęła się pakować: dwie pary
pończoch, jedna zmiana bielizny, bluzka i spódnica. Zwinęła leżącą na łóżku narzutę.
Niezależnie od tego, jak bardzo Iver wychwalał posłania z futer, ona wiedziała, jak ohydnie
śmierdzą po długiej zimie.
- Robi to, żeby mi dokuczyć! - Ingrid nie pałała w tej chwili zbyt wielką miłością do
brata.
- Robi to, bo brakuje ludzi do pracy, a siano musi być zwiezione, nim zaczną się
żniwa. - Stina nie zamierzała bronić Ivera, ale musiała przyznać, że wykazał się rozsądkiem.
Ktoś musi skosić tamte łąki. I Ingrid, i ona wolałyby, żeby wybrał do tej pracy kogoś innego,
ale to już inna sprawa. Stina nie chciała tego mówić Ingrid, ale uważała, że Iver, tak czy
inaczej, zabrałby ze sobą Arona. Wybrałby każdego, kto tak jak Aron pracował za dwóch, nie
chodziło tylko o to, by odizolować go od Ingrid. Z takim kosiarzem szybko uporają się z
koszeniem. Zapewne z tego samego powodu ona została wybrana. Nie bała się ciężkiej pracy.
Iver przemyślał swój wybór i nie kierował się jedynie chęcią zrobienia siostrze na złość.
Przede wszystkim myślał o gospodarstwie, trzeba mu to przyznać. Ingrid nie była w stanie
tego dostrzec, przykuta do łóżka, skazana na bezczynność, całe dnie roztrząsająca te same
tematy.
- Nawet gdyby Aron został, też byś go pewnie zbyt często nie widywała - powiedziała
Stina, by choć odrobinę pocieszyć przyjaciółkę.
Gdyby Iver ją teraz słyszał!
- Może, kiedy wrócimy, już wstaniesz? Może, jak rany się zaleczą, przeniesiesz się na
dół. Byłoby ci o wiele lżej. Nie czułabyś się taka samotna.
Ingrid zamrugała, przeganiając łzy. Chciałaby w to wierzyć, ale nie była taka pogodna
i beztroska jak Stina. Wolała nie cieszyć się na zapas, bo wtedy zawsze coś szło nie tak. I nie
podobało jej się, że Stina i Aron spędzą razem tyle czasu. Na pewno się polubią. Aron
zapomni o niej, kiedy zobaczy, jaka Stina jest zabawna, jaka śliczna i miła, jaka pracowita i
zaradna...
- Powiem Evenowi, żeby zrobił dla ciebie kule - ciągnęła Stina. - Na pewno znajdzie
chwilę czasu. Mogłabyś ich używać, jak już ramię wydobrzeje.
Ingrid nie od razu odpowiedziała. Zamyśliła się. Źle spała od wypadku. Wypadek -
tak właśnie próbowała o tym myśleć, ale słowo więzło jej w gardle, w myślach. Pewnie
innym wydawało się, że odbiera ono grozę tamtym wydarzeniom, unieszkodliwia je.
A przecież była też śmierć.
Śmierć.
Ingrid cały czas czuła woń śmierci. Lisa i Stina umyły pokoje na dole, jednak woń
nadal wisiała w powietrzu, wciskała się wszystkimi szparami, dziurkami od klucza, osadzała
się w ścianach i pościeli. Może tylko ona to czuła. Może to ona powinna się porządnie
wyszorować. Nie poprosi przecież Lisy, żeby wymyła cały dom, bo wydaje jej się, że czuć tu
dziwny zapach. Na pewno nie teraz, kiedy wszyscy mieli tyle roboty.
- Nie potrzebuję kul - powiedziała w końcu, wciskając twarz w poduszkę, by ukryć
łzy. Jakie to upokarzające, ostatnio nic, tylko ryczy. Nigdy się tak nie zachowywała.
- Chcę zobaczyć Arona.
- On wróci - powiedziała Stina. Sądziła, że milczenie Ingrid sprzed chwili było
wyrazem jej smutku z powodu rozstania z Aronem. Na pewno raźniej jej było, kiedy leżąc tu
na górze, miała świadomość, że Aron jest w pobliżu. Teraz tego zabraknie. - Wiesz przecież,
że wróci. Po powrocie powtórzę ci wszystko, co powie na twój temat. Od razu poczujesz się
tak, jakby cały czas był tu z tobą.
Ingrid przymknęła oczy. Akurat! To nie ona, lecz Stina miała spędzić z nim najbliższe
tygodnie. Piękna Stina i ten jej jasny śmiech. Nie wiadomo, jak podziała na Arona. Może dla
niej też będzie miał jakieś marzenia, może jej też będzie szeptał o nich do ucha. Ingrid nie
mogła powiedzieć Stinie i Aile o tym, co ją łączy z Aronem. Żadna z nich by tego nie
zrozumiała.
Ostatniej nocy długo leżały, nie śpiąc, szeptem opowiadały sobie, co się u nich działo,
kiedy się nie widziały, i Ingrid coraz bardziej uświadamiała sobie, że podąża w innym
kierunku niż one, że wkroczyła na nowe ścieżki. Spotkała Arona, a on otworzył przed nią
drzwi, o jakich istnieniu jej przyjaciółki nie miały pojęcia. Nigdy wcześniej nie miała przed
nimi tajemnic.
Miłość jest tylko dla dwojga. Kiedy się kogoś kocha, wszystko się zmienia. Nie
można opowiedzieć o tym nawet najbliższym osobom. Nigdy nie przypuszczała, że w
przyjaźni między nimi istnieją jakieś granice, teraz jednak je dostrzegała. Nawet między
siostrami serca może wyrosnąć mur.
- On wróci. - Cóż znaczyły te słowa? Ingrid nie mogła powiedzieć Stinie, żeby
trzymała się z daleka od Arona, nie mogłaby jej zabronić, gdyby Stina się w nim zakochała.
Ingrid ufała Aronowi. I jednocześnie nie ufała. Bała się. - Ty też wrócisz - dodała cienkim
głosikiem.
- A ja zostanę z tobą - powiedziała Aile. Miała teraz na sobie ubranie Ingrid. Spódnica
była dla niej za długa, ale zawinęła pasek kilka razy. Bluzka też była za duża. Przejrzała się w
lustrze i uznała, że dziwnie wygląda, chociaż obie przyjaciółki twierdziły, że bardzo ładnie.
Stina zaplotła jej włosy w warkocze, sama zwykle też się tak czesała, lecz bez czapki czuła
się naga. Wiedziała jednak, że nie może nosić do tych ubrań lapońskiej czapki. Wiedziała też,
że niczego one nie zmienią, w sercu była tą samą Aile. Dziwacznie się czuła ubrana jak
norweska dziewczyna.
- Wróci - powiedziała do siebie Ingrid. Jeśli będzie to powtarzać, na pewno się spełni.
- Powiedz mu, że o nim myślę.
- Powiem - obiecała Stina. - Chociaż on o tym wie.
- I tak powiedz!
- Dobrze. Na pewno powiem. Zrobię wszystko, o co mnie poprosisz.
- To wystarczy. - Ingrid znów zamilkła. Nikt nie pozna tej tajemnicy, którą dzieli z
Aronem. Należy wyłącznie do nich, nikt inny nie ma do niej dostępu! Zarumieniła się.
R
OZDZIAŁ
14
Droga była daleka. Iver szedł przodem, Aron zdawał sobie sprawę, że robi wszytko,
by go zmęczyć. Gdy zaproponował, by zatrzymać się na krótki odpoczynek, Aron tylko
zaśmiał się zimno. Nie ma mowy o żadnym odpoczynku, o nie.
Aron nie był zmęczony, ale miał duże doświadczenie w tej kwestii, wiedział, że nie
należy na początku wędrówki zbytnio szarżować. Trzeba rozsądnie rozłożyć siły, bo później
ich zabraknie. Ważne, by utrzymać równe tempo. Ale niech Iver nie myśli sobie, że można
go tak łatwo pokonać. Szedł kilka kroków za nim, nie zamierzał go wyprzedzać. Czasami
przystawał i oglądał się za siebie, czy Stina za nimi nadąża.
- Znam drogę - tłumaczyła. - Nie musisz na mnie czekać.
- Skoro tak - odparł Aron wesoło - to naprawdę nie wiem, po co pędzę przed siebie z
wywalonym jęzorem za tym tam. - Kiwnięciem głowy wskazał sylwetkę Ivera, daleko przed
nimi.
- Bo to by znaczyło, że wygrał. Przynajmniej w twoim mniemaniu - powiedziała,
krzywiąc się.
- A nie mam racji?
- Niech biegnie. Będzie pierwszy na miejscu. Rozpali ogień.
Aronowi jakoś nie chciało się wierzyć, że Iver to zrobi, skoro miał służbę do pomocy
Teren był trudny, nierówny, raz wznosił się, raz opadał. Nie zdążyli wspiąć się bardzo
wysoko, ale łatwo było zrozumieć, czemu okolica pozostała niezagospodarowana. Raz po raz
zapadali się po kostki, osuszenie tego wszystkiego zajęłoby pewnie ze sto lat. Przeskakiwali
przez skalne osypiska, chyba każdy musiałby zwątpić, gdyby przyszło mu je uprzątać. Ale
kiedy zostawili za sobą najdziksze partie lasu, Aron zrozumiał z kolei, czemu tutejsi chłopi
zadają sobie trud, by maksymalnie wykorzystać to, co mogą im ofiarować pozornie
nieużyteczne tereny. Od czasu do czasu pojawiała się jakaś niewielka polanka, gęsto
porośnięta trawą, ziemia była wilgotna, źdźbła obfite i soczyste. Te nieduże łączki były jak
perełki w krajobrazie i choć leżały tak daleko od ludzkich siedzib, zapewne opłacało się je
kosić.
Zatrzymali się na odpoczynek, kiedy słońce stało najwyżej na niebie. Do jedzenia
mieli chleb i suszone mięso, a do picia wodę z przepływającego opodal strumienia. W wyż-
szych partiach gór tu i tam widać było pojedyncze obłoki. Iver przyglądał im się z
niepokojem.
- Nie podoba mi się to.
- Jeśli z tych chmur spadnie deszcz, to i tak nie zdążymy się przed nim schronić -
zauważyła Stina.
- A wolisz iść długo czy krótko w przemoczonym ubraniu?
Aron nie zamierzał uczestniczyć w dyskusji. Zjadł i obficie popił słone mięso. Iver
nie był zachwycony, gdy Aron pierwszy zarzucił tobołek na plecy
Wspinali się coraz wyżej. W końcu Stina powiedziała, że zbliżają się do celu, to już
ostatni odcinek. Niebo wisiało nad nimi, ciężkie i szare. W powietrzu czuć było wilgoć. Dalej
na południu już padało. Las pachniał mocno, jak zwykle przed deszczem. Aron cieszył się na
chwilę, kiedy wreszcie zrzuci ciężar z pleców. Iver był teraz daleko przed nimi. Stina
zaczynała odczuwać zmęczenie długim marszem, ale nie poskarżyła się nawet jednym
słowem. Aron uznał, że to godne podziwu. Iver naprawdę mógłby wykazać się większym
zrozumieniem i nie pędzić tak przed siebie.
Aron przeskoczył przez strumień, przez który chwilę wcześniej przeszedł Iver.
Chłopak i tak miał już mokre buty, ale nie zamierzał włazić w każdą napotkaną po drodze
kałużę. Nie miał niczego do posmarowania butów, zastanawiał się, czy może nie dałoby się
pożyczyć w tym celu trochę masła. Jeśli niesolone, będzie się nadawało. Wyciągnął ramię do
Stiny. Przeskoczyła, niezwykle lekko, mimo zmęczenia.
- To już niedaleko - powiedziała, znalazłszy się po drugiej stronie. Nagle jej oczy
rozszerzyły się. Stała bez ruchu, wpatrzona w coś za ramieniem Arona.
On zaś właśnie zdążył sobie uświadomić, że dobiega go jakiś dziwny dźwięk.
Strumień szemrał delikatnie, ale prócz tego słychać było coś jakby głośne mruczenie,
podobne do dźwięków towarzyszącemu lawinie kamiennej. Aron zauważył strach w oczach
Stiny, odwrócił się, by sprawdzić, na co patrzy, co znajduje się tuż za jego plecami.
Na skraju lasu stał niedźwiedź. Zaledwie jakieś dziesięć - piętnaście łokci
6
od nich.
Niezależnie, w którą stronę zaczęliby biec, wszędzie mieli pod górę. Niżej płynął strumień,
raczej niewielka przeszkoda dla niedźwiedzia.
Jak szybko potrafią biegać niedźwiedzie? Nie miał pojęcia. Na pewno szybciej niż
Aron Eriksen z ciężkim tobołem na plecach. A więc taki miał być jego koniec. Kara za to, że
śmiał spojrzeć na kobietę, o której mógł co najwyżej pomarzyć.
Zwierzę nie ruszało się. Czy Stina nadal tam stoi? Aron nie miał odwagi się odwrócić,
ale nagle poczuł ją za sobą.
Próbował przełknąć ślinę, lecz w ustach mu zaschło.
- Uciekaj - zdołał wydusić. Czuł oddech Stiny za plecami. Niedźwiedź chyba jej nie
widział. - Tylko powoli.
- Nie mogę.
- No już! Nie oglądaj się. Rzuć bagaż na ziemię. Kiedy znajdziesz się miedzy
drzewami, biegnij. Biegnij za Iverem.
- A ty?
- Spróbuję odwrócić jego uwagę.
- Najpierw ty czy ja?
- Ja - zdecydował Aron. - A jeśli się nie uda...
- Tak? - wstrzymała oddech.
- Powiedz Ingrid, że... każde moje słowo było szczere.
- Tak.
Aron usłyszał, że Stina zdejmuje tobołek z pleców, który w następnej chwili opadł na
ziemię. Dotknęła jego ramienia. Drobny krzepiący gest, który miał dodać mu odwagi.
Niedźwiedź od razu zauważył ruch. Odchylił łeb do tyłu i wydał z siebie dźwięk, niepodobny
do żadnego, jaki Aron kiedykolwiek słyszał.
- Na trzy - powiedział, niemal nie poruszając ustami. Zaczął liczyć: - Raz, dwa, trzy...
Wystartowali jednocześnie. Możliwe, że Stina była jednak odrobinę szybsza, bo
niedźwiedź obrócił ciężkie cielsko w jej stronę. Spuścił łeb i warknął, obnażając kły. Stina
zaczęła biec. Nie oglądając się za siebie, zebrała spódnicę i pędziła w stronę lasu. Biegła, aż
jej usta wypełnił smak krwi i krzyczała, z nadzieją, że może wystraszy to potwora. I że może
Iver ją usłyszy.
Aron ruszył prosto na niedźwiedzia, uważnie stawiając krok za krokiem, bo ciężar na
plecach utrudniał mu zachowanie równowagi.
Niedźwiedź zebrał do skoku ciężkie ciało i zaryczał. Aron zamachał ramionami i
wydał z siebie jeszcze straszliwszy ryk. Może udało mu się powiedzieć coś w niedźwiedzim
języku. Patrzył na zwierzę. Sierść na głowie znaczyły żółte plamy. Ciekawe, czy to samiec,
czy samica? Tylko jakie to ma znaczenie, jeśli potwór zaraz rozszarpie go na strzępy? Aron
dalej ryczał, rozkładając szeroko ramiona, by wydać się większym niż w rzeczywistości. W
każdym razie niedźwiedź stracił zainteresowanie Stiną. Aron słyszał jej krzyk, imię Ivera
niosło się po lesie. Oby jej się udało. Iver chyba nie jest głupi, pomoże jej się schować w
bezpiecznym miejscu. Aron nie mógł teraz o niej myśleć.
Słyszał niejedną historię o niedźwiedziach. Kto nie słyszał? Ale nigdy nie rozmawiał
z nikim, kto sam przeżył spotkanie ze zwierzęciem. Zawsze opowiadał o tym ktoś, komu
opowiedział ktoś inny, kto znał takiego jednego, co raz stanął oko w oko z rozwścieczonym
niedźwiedziem. Bohaterowie wszystkich tych historii zawsze udawali martwych. Stina na
pewno była już daleko, teraz jego kolej. Zresztą, niedźwiedź i tak pobiegnie za nim, o niej już
dawno zapomniał.
Zdjął tobołek z pleców. Rzucił go w stronę zwierzęcia i zaczął biec. Wydawało mu
się, że w innym kierunku niż Stina, lecz do końca nie był pewien. Przed oczami migały mu
pnie drzew, zielone i brązowawe kępy mchu. Miał nadzieję, że niedźwiedź zainteresuje się
jego tobołkiem. W środku leżał suszony udziec jagnięcy, jeżeli zwierzak jest głodny, na
pewno się skusi. Lecz nadzieja okazała się próżna. Usłyszał za sobą parskanie i poczuł woń
dzikiego zwierzęcia. Nagle potknął się o wystający korzeń i wyłożył jak długi na ziemię. Na
szczęście porośniętej mchem. Już miał się podnieść, kiedy poczuł, że coś chwyta go za stopę,
próbuje ją podnieść. A może odgryźć? Niewiele mu pozostało, decyzja była prosta.
Sparaliżowany strachem, leżał bez ruchu i udawał, że jest martwy. O, Ingrid...
Iver nie reagował na krzyki Stiny, nawet nie obejrzał się za siebie. Skoro za nim nie
nadążają, ich sprawa. Stina zna drogę równie dobrze jak on, może zaprowadzić Arona.
Ale kiedy krzyki nie ustawały i jego imię raz po raz rozbrzmiewało dzikim echem
między drzewami, ogarnął go strach. Przytomnie zdjął tobołek i powiesił go na gałęzi, by
potem nie mieć problemu z odnalezieniem go. W lesie nie należy zostawiać rzeczy na ziemi,
łatwo je zgubić.
Biegła ku niemu, potykając się i nie przestając krzyczeć. Rzuciła mu się w ramiona,
przywarła do niego. Dopiero po dłuższej chwili wydusiła, z trudem łapiąc oddech:
- Niedźwiedź. Aron... Musisz mu pomóc!
Nie chciała go puścić, kurczowo zaciskała palce na rękawach jego koszuli.
- Gdzie?
- Nad strumieniem.
Iver poczuł na twarzy pierwsze krople deszczu. Z trudem oderwał jej palce, tulił ją tak
długo, aż przestała drżeć.
- Biegnij - powiedział.
- A ty?
- Idę tam. - Właściwie najchętniej zostawiłby Arona na pastwę losu. Nikt nie
powinien żądać od niego, by narażał się na takie niebezpieczeństwo dla jakiegoś łazęgi. Jakiś
głos w jego wnętrzu powtarzał mu, że niedźwiedź mógłby rozwiązać za niego cały ten
problem. - Biegnij, Stina!
Wzięła głęboki wdech, spojrzała mu prosto w oczy i ruszyła przed siebie. Padało
coraz mocniej. Iver odgarnął z twarzy mokre kosmyki. Ostrożnie schodził w dół. Miał do
przejścia niewielki odcinek, postanowił jednak zrobić łuk. Nie chciał wyjść prosto na
zwierzę. Przemykał między drzewami, cały czas uważając, by iść pod wiatr. Nie czuł
zapachu niedźwiedzia, może z powodu deszczu. Ale kiedy dotarł do skraju lasu, zobaczył go.
Krążył wokół leżącego na ziemi Arona. Ten wyglądał, jakby nie żył. Ramiona
podkulił pod siebie, pewnie chciał osłonić je przed atakującym zwierzęciem. Iver ukucnął i
zza rzadkich zarośli obserwował mężczyznę i niedźwiedzia. Gdyby wziął ze sobą strzelbę,
nie bałby się konfrontacji ze zwierzęciem, ale nie miał broni, tylko nóż u pasa. Nie ruszał się
z miejsca.
Aron nie wiedział, jak długo już tak leży z twarzą odwróconą do ziemi, ale widocznie
wystarczająco długo, by niedźwiedź stracił zainteresowanie. Kilka razy dotknął go pyskiem,
próbował odwrócić, ale jakoś bez przekonania. Musiał poczuć wydobywający się z tobołka
zapach jagnięciny. Chwycił go zębami i szarpał tak długo, aż udało mu się dobrać do
smakołyku. Pożarł wszystko, dokładnie ogołocił kości. Trochę to trwało, przez cały ten czas
żaden z mężczyzn się nie poruszył. Iver był pewien, że zalotnik Ingrid nie żyje. Zaczął już się
zastanawiać, jak jej o tym powie, by nie zabrzmiało zbyt brutalnie. Teraz, kiedy Aron nie
stanowił już zagrożenia, Iver mógł sobie pozwolić na odrobinę wyrozumiałości wobec
siostry.
W końcu zwierzę, wyraźnie zadowolone, poczłapało w las.
Deszcz nie przestawał padać. Iver nadal się nie ruszał. Niedźwiedź mógł wrócić w
każdej chwili.
- Co ze Stiną?
- Niech to diabli! - Iver aż podskoczył. Serce zamarło mu z przerażenia.
Aron dźwignął się na czworaki.
- Myślałem, że już po mnie - powiedział.
- A ja miałem taką nadzieję. - Iver zgrzytnął zębami.
- Stina jest już pewnie na miejscu. Poradzi sobie.
- To dobrze. - Aron spojrzał na żałosne resztki tobołka.
- Straciliśmy mięso i masło.
- Zostaw to, same strzępy.
Aron podniósł tobołek Stiny. Przyczepiła do niego zrolowany koc. Odciął go,
zawiązał weń resztki swojego tobołka i zarzucił na plecy.
Szli w milczeniu. Iver kipiał ze złości. Aron nie zasłużył na to, by żyć. Matka umarła,
a powinna żyć. Jakie to niesprawiedliwe! Miał nadzieję, że niedźwiedź rozprawił się z
Aronem, był właściwie pewien, że tak się stało. A ten nagle wstaje, jak gdyby nigdy nic, bez
najmniejszego zadraśnięcia. Iver miał ochotę mu przyłożyć.
Stina była pewna, że obaj nie żyją. Dotarła do chaty, zaryglowała za sobą drzwi,
dodatkowo zamknęła na haczyk i dopiero wtedy mogła odetchnąć.
Zapas chrustu piętrzył się aż pod dach. Nigdy nie zapominali nazbierać więcej.
Również obcy ludzie korzystali z chaty, najczęściej podczas polowań, zimą i jesienią, ale za-
wsze uzupełniali to, co wzięli. Zaczęła rozpalać ogień. Powoli jej oddech się uspokajał. Po
chwili z paleniska zaczął unosić się dym, potem buchnął płomień. Przypomniała sobie, że nie
ostrzegła mieszkańców podziemia, tak jak to zwykle robiła matka. Trudno. Nawet nie była
pewna, czy w nie wierzy.
Przemokła do suchej nitki. Zdjęła halkę i powiesiła ją nad paleniskiem. Jakoś będą
musieli znieść ten widok.
Jeśli w ogóle przyjdą.
Rozległo się pukanie do drzwi. Stina z trudem odsunęła ciężki rygiel i zdjęła haczyk.
Mężczyźni dosłownie wpadli do środka. Stina odruchowo wetknęła rygiel w dłonie Ivera, po
czym rzuciła się Aronowi na szyję i przytuliła tak mocno, jakby był dawno niewidzianym
członkiem rodziny.
- O, Boże, wy żyjecie! Obaj! Żyjecie! - Szlochała i śmiała się na przemian.
- Ja jestem takim egzemplarzem, o którym Bóg zapomniał i którego diabeł też nie
chce. - Na twarzy Arona pokazał się zmęczony uśmiech. Jak to miło, ktoś się cieszy, że żyje.
Sądząc po minie, Iver nadal szczerze żałował, że przygoda nie zakończyła się w inny sposób.
Iver cisnął bagaż na ziemię, zrzucił koszulę i powiesił ją obok halki Stiny. Trząsł się z
zimna. Zaczął wypakowywać jedzenie. Wiedział, gdzie co ma leżeć.
Aron rozwiązał ciężki od wilgoci koc. Zawartość tobołka i resztki, którymi pogardził
niedźwiedź, wytoczyły się na podłogę.
- Od dzisiaj będę lepszym człowiekiem - powiedział.
- Bóg darował mi życie. Znajdę porządną robotę, zacznę oszczędzać, a za kilka lat,
kiedy uzbieram odpowiednią sumę, kupię sobie kawałek ziemi. Będę żył i pracował jak
porządny człowiek.
Iver skrzywił się z niedowierzaniem. Nie wierzył w ani jedno słowo.
Aron bez cienia wstydu ściągnął przemoczony sweter i koszulę. Na sznurku nie było
już miejsca, więc położył je obok paleniska. Potem ściągnął buty i postawił w odpowiedniej
odległości od ognia, by przypadkiem skóra nie popękała. To były porządne, drogie buty.
Stina zaczęła kroić chleb i mięso z tobołka Ivera. Śmiała się przez cały czas, czuła
wielką ulgę, że wszystko dobrze się skończyło.
- Uważaj, jeszcze się zatniesz! - ostrzegł ją Iver. - Co cię tak rozśmieszyło?
Stina zaczęła się śmiać jeszcze głośniej, śmiała się, aż łzy tryskały jej z oczu.
Aron położył dłoń na jej dłoni i wyjął z niej nóż. Ukroił jeszcze trochę mięsa, po
czym powiesił udziec na haku zwisającym z sufitu. Nóż odłożył na stół. Zaczął jeść, w
milczeniu. Stina nie przestawała płakać.
Iver czuł się dość bezradny. Powoli przeżuwał jedzenie, zastanawiając się, czemu
jego słowa wywołały tak gwałtowną reakcję.
W końcu Stina wypłakała wszystkie łzy. Położyła się na wąskiej ławie, przykrytej
skórami renifera. Nie musiała się nawet niczym przykrywać, w chacie było bardzo ciepło.
Zwinęła się w kłębek i od razu zasnęła.
- Biedna mała - powiedział Aron cicho.
- Trzymaj się od niej z daleka!
- Wcale nie zamierzałem się do niej zbliżać - zapewnił.
- I od Ingrid też!
- Ingrid tu nie ma.
Iverowi pociemniało w oczach, nie chciał jednak podnosić głosu. Łazęga był
cholernie mocny w gębie. On sam tego nie potrafił.
- Wiesz, o czym mówię.
- Aha. - Aron nie zamierzał wdawać się w dyskusję z Iverem. Poklepał brzeg górnej
pryczy. Pewnie tuż pod dachem będzie gorąco nie do wytrzymania, ale akurat dzisiaj musiał
czym prędzej się rozgrzać. - Masz coś przeciwko?
- Nie, bardzo proszę.
Aron wdrapał się na górę. Miał nadzieję, że deszcz przestanie padać, bo wizja
spędzenia najbliższych dni w ciasnej chacie, w towarzystwie Ivera, nie należała do
najprzyjemniejszych. Ułożył się na plecach i podłożył ramiona pod głowę. Kiedy przymknął
powieki, ujrzał przed sobą Ingrid.
Ona będzie jego nagrodą.
Krzepiąca myśl.
Prawie tak cudowna jak wspomnienie jej pocałunków.
R
OZDZIAŁ
15
Po dwóch tygodniach postanowili wracać. Wprawdzie nie zdążyli skosić wszystkiego,
lecz brakowało im jedzenia, dłuższy pobyt nie miał sensu. Ryb w strumieniu nie ubyło, ale
chleb i mąka się skończyły, kawy nie mieli od dawna, mięsa starczyło na pierwszy tydzień, a
masło zabrał niedźwiedź.
Pogoda im nie sprzyjała. Można kosić, mimo deszczu i mgły, lecz trawa musi
wyschnąć. Świeże pokosy znosili w pobliże chaty i układali na stojakach, wyschnięte siano
mieli potem zgromadzić w szopie. Zawsze tak robiono. Zimą ktoś przyjeżdżał na nartach,
porcjami zwoził siano nad rzekę, a tam ładowano je na sanie i zabierano do domu. Wszyscy
troje dzielnie teraz walczyli z nieprzyjazną aurą i pracowali wytrwale każdego dnia. Kosili,
grabili, zbierali. Dopiero pod koniec pobytu siano zaczęło tak naprawdę wysychać. Nie
skosili łąk do końca, bo trzeba było jeszcze wnieść je pod dach.
Przez cały czas obawiali się, że niedźwiedź powróci, jednak więcej go nie zobaczyli.
Iver był wyraźnie niezadowolony, że nie zdążyli skosić wszystkiego i że szopa nie
zapełniła się do końca. Ale Stina powiedziała Aronowi, że tak było co roku, nie pamiętała, by
kiedykolwiek siana było aż pod pułap. Zły humor Ivera musiał tak naprawdę mieć inne
przyczyny.
Te dwa tygodnie były dla niej bardzo wyczerpujące. Czuła się jak między młotem a
kowadłem. Atmosfera była mocno napięta. Wprawdzie nie dochodziło do bezpośrednich
konfliktów, ani Aron nie prowokował Ivera, ani Iver Arona, jednak widać było, że każdy z
nich ledwo toleruje obecność tego drugiego. W dodatku pogoda też nie poprawiała im
humorów. Ciężko było mieszkać z nimi w ciasnej chacie.
Niewiele mieli sobie do powiedzenia, gdy siedzieli we trójkę, często zapadała głucha
cisza. Kiedy Iver był sam na sam ze Stiną, rozmawiali. Może nie były to szczególnie wesołe
rozmowy, nie poruszali też w nich poważnych tematów, ale przynajmniej Iver coś mówił.
Cieszyło go, że Stina go słucha i jest skłonna poświęcić mu czasem chwilę. Widziała to.
Widziała też, że choć nigdy by się do tego nie przyznał, jest zazdrosny o Arona. Nie
podobało mu się, kiedy okazywała tamtemu zainteresowanie, kiedy z nim rozmawiała.
Zawsze starał się być w pobliżu, by wszystko słyszeć lub w najgorszym wypadku
przynajmniej mieć ich na oku i czuwać, by nie wydarzyło się nic nieodpowiedniego.
Z Aronem rozmawiała o Ingrid. Lubił, kiedy opowiadała mu, jak była mała, jak
dorastała w Jakobvollen, bo dzięki temu jednocześnie opowiadała mu o dzieciństwie Ingrid.
A on chciał wiedzieć jak najwięcej. Chciał wiedzieć wszystko, co mogło go zbliżyć do
Ingrid, otworzyć ostatnie zamknięte drzwi w jej sercu. Chciał przegonić resztki jej oporu.
Lato było krótkie, a jemu się spieszyło. Ingrid była tą, która mogłaby odmienić jego życie,
dać mu korzenie.
Stina chętnie opowiadała. Historie z przeszłości grzały jej serce. Przypominała sobie
wszystkie piękne chwile, a jednocześnie była to jakby księga pamiątkowa ku czci Anny.
Zajmowała w tych opowieściach nie mniej miejsca, niż Lisa. W Jakobvollen były dwie
matki, które opiekowały się wszystkimi dziećmi bez wyjątku. To było cudowne dzieciństwo.
- A jak to się stało, że zaprzyjaźniłyście się z Aile? - zapytał Aron ostatniego
wieczoru. Siedzieli we dwójkę nad potokiem, Iver zbierał chrust na zapas. Właściwie
powinni mu pomagać, jednak zamiast tego rozmawiali. Ivera denerwowało, że znowu siedzą
razem. Aron chciał wykorzystać ostatnie chwile, dowiedzieć się jeszcze czegoś o Ingrid.
Rzucił, niby od niechcenia: - Wydawało mi się, że nie przepadacie za Lapończykami?
- Po prostu, przybywali co roku ze stadami - odparła Stina. Nigdy, przenigdy nie
powie nikomu, co ugruntowało przyjaźń między nimi trzema. Nawet jeśli kiedyś pokocha
jakiegoś mężczyznę, nie zdradzi tego nawet jemu. - A Aile była akurat naszą rówieśnicą, w
osadzie nie było żadnych dziewcząt w jej wieku, tylko młodsze albo starsze.
Aron domyślał się, że coś ukrywa. Był dobrym słuchaczem. Stina zawsze była bardzo
rozmowna, tylko kiedy poruszał ten temat, nagle robiła się czujna. Nie naciskał, nie
zamierzał jej zmuszać, by powiedziała coś więcej, skoro wyraźnie tego nie chciała. I tak
przez te dwa tygodnie wiele dowiedział się o Ingrid. Nie był to stracony czas.
Iver przeszedł koło nich z kwaśną miną. Aron uznał, że rozsądniej będzie dłużej go
nie drażnić.
- Przejdę się - powiedział do Stiny i dodał, pokazując tamtego ruchem głowy. -
Bardziej wściekły niż tamten niedźwiedź. I nawet wiem, kogo wolałbym spotkać.
Dała mu kuksańca w bok i odpowiedziała:
- Uważaj, żebyś nie powiedział tego w złą godzinę!
- Widzę, że zaprzyjaźniłaś się z Cyganem. - Iver nie wiedział, co ma oznaczać jej
uśmiech. Przez cały ten czas bezczelnie flirtowała z Aronem, inaczej tego nazwać nie można.
Śmichy, chichy, pogaduszki, i tak na okrągło. Aron dostawał najgrubsze kromki, najlepsze
kawałki ryby. I zawsze pierwszy. Zawsze musiała zapytać, jak się miewa. Czy dobrze mu się
spało? Czy aby nie jest zmęczony? A może spragniony. Zawsze musiała, przechodząc,
pogłaskać go po plecach, dotknąć ramienia, on zaś patrzył na nią z sympatią, zbyt wyraźną.
Rozmawiał z nią, jakby znali się całe życie, czasem porozumiewawczo puszczał do niej
oczko, jakby mieli jakieś wspólne tajemnice.
- Nie nazywaj go tak!
- Będę go nazywał, jak mi się żywnie spodoba.
- Przecież nie wiesz, czy naprawdę jest Cyganem.
- Nie wiem, kim on jest - odparł Iver z powagą. - A ty wiesz?
Stina westchnęła z rezygnacją. Nie bawiło jej zbytnio stawanie w obronie Arona, lecz
zachowanie Ivera ją do tego zmuszało. Gdyby go tak dobrze nie znała, dałaby się schwytać w
pułapkę.
- Jest i tyle. Dobrze wykonuje swoją pracę. Czy to nie wystarczy?
- Nie, jeśli dalej będzie latał za Ingrid. I za innymi babami z Jakobvollen. - Iver
wpatrywał się w nią uporczywie, jakby chciał ją o coś spytać, tylko nie śmiał powiedzieć
tego wprost.
Zacisnęła usta. Nie zamierzała powiedzieć tego, co chciał usłyszeć. Nie jego sprawa.
- Zrobiłaś się rozwiązła tam, w Målsnes? - Iver podszedł do niej, przyparł do ściany,
odciął drogę ucieczki. Z obu stron ograniczał ją piec i łóżko. - Nie jesteś już tą dawną Stiną,
bardziej świętą niż katechizm?
To też nie było warte odpowiedzi. Kiedyś wystarczyło spojrzeć na Ivera w
odpowiedni sposób. Wtedy był nieśmiały. Ale teraz dorósł. Pamiętała, jak się zachowywał na
tańcach, niczym nie różnił się od innych chłopaków. Pił, gadał, język mu się plątał. Tańczył.
I na pewno nie był tak doświadczony, za jakiego próbował uchodzić. Przynajmniej chciała w
to wierzyć.
- Nie musisz się na mnie wyżywać - powiedziała.
Przesunął dłonią po jej policzku. Nie wiedział, że jest taka miękka. Kiedy przytuliła
się do niego wtedy, po spotkaniu z niedźwiedziem, nie zwrócił na to uwagi. Tyle rzeczy ich
podzieliło. Tyle złych rzeczy. Ale teraz miał ją tak blisko.
- On nie może dostać wszystkiego.
- Wcale tak nie jest!
- Czemu go bronisz? - Iver potrząsnął głową. Nie rozumiał jej. - Lubisz go w ten sam
sposób, co Ingrid? Dałaś mu to, czego moja siostra nie mogła mu dać? Pozwoliłaś mu po-
smakować swojej gładkiej skórki? - Podszedł jeszcze bliżej.
- Co ty wygadujesz?
- No, to jak było?
Odwróciła twarz, nie chciała tego słuchać. W pewnym stopniu go usprawiedliwiała.
Anna zmarła tak niedawno, na pewno cierpiał. Nie musiał jednak robić jej przykrości.
- Czy ja jestem gorszy od Arona? - szeptał. - Mógłbym ci wiele dać...
- Nic więcej nie mów!
Z głębi jego gardła dobył się śmiech.
- Nic więcej nie powiem. Wedle rozkazu. Chyba zawsze byłem ci posłuszny?
Nie odpowiedziała.
Przycisnął ją jeszcze mocniej do ściany, przywarł do niej, ujął dłonią pod brodę i
odwrócił jej twarz ku sobie. Odnalazł ustami jej usta. Całował ją mocno, gniewnie, wolną
ręką rozpinając bluzkę. Wsunął dłoń pod materiał, dotknął nagiej skóry. Jęknął, kiedy dłoń
dotarła do jej piersi. Ścisnął mocno, aż z gardła Stiny wyrwał się krzyk. Coś mu mówiło, że
źle robi, ale w końcu sama o to prosiła. Sama prosiła, żeby jej pokazać, gdzie jej miejsce.
- Przestań! - Próbowała uwolnić się od jego twardych ust, lecz on nie puszczał. Nie
zamierzał słuchać jej błagania. To on tu decyduje. Nie zabrał ręki, miał wrażenie, że jej ciało
daje mu wyraźne sygnały.
Zaczął całować ją po szyi. Był podniecony i chciał, by ona też o tym wiedziała.
Ocierał się o nią, zastanawiając się, czy już kiedyś dopuściła kogoś tak blisko. Pragnął jej,
nawet jeśli byli przed nim inni.
- To może ci się opłacać.
W końcu udało jej się uwolnić jedno ramię. Nie wahała się ani chwili. Uderzyła go z
całej siły. Odsunął się nieco, ale niewiele jej to pomogło. Był większy i silniejszy i wiedział,
że nie zawoła Arona na pomoc. Rozpiął jej bluzkę do końca, obnażył piersi, ścisnął mocno,
specjalnie, tak żeby zostały sińce. Był na nią zły, chciał ją naznaczyć, by zapamiętała.
- Daję ci jeszcze jedną szansę - powiedział. – Zapomnę o tym. Jak będziesz dla mnie
miła, to może ci pomogę...
- Nie jestem dziwką! - Stina niemal plunęła mu tymi słowami w twarz. - Ani twoją,
ani nikogo innego!
- Nie? - Jeszcze raz przycisnął usta do jej ust, chciał, żeby zrozumiała, że sam będzie
decydował, kim dla niego jest. Miał na nią ochotę. Chciał ją całować, tak naprawdę, głęboko.
Chciał się w niej zanurzyć. Tylko ten Aron, mógł wrócić w każdej chwili.
Przeklęty Aron!
- Jeszcze z tobą nie skończyłem - powiedział cicho i odsunął się od niej.
Stina odwróciła się i zapięła bluzkę.
Wszyscy troje z ulgą powitali chwilę powrotu. Iver szedł przed siebie, krokiem coraz
lżejszym w miarę, jak zbliżali się do domu. Stina przez całą drogę nie powiedział ani słowa.
W Jakobvollen panowała cisza i spokój, podwórze zalewał ciepły słoneczny blask.
Prawie całe łąki były już skoszone, jeszcze gdzieniegdzie na stojakach suszyło się siano.
Teraz trzeba czekać, aż zboże dojrzeje, i modlić się, żeby tylko w nocy nie złapał
przymrozek. Żeby nie padało. Teraz wszyscy mieszkańcy doliny marzyli tylko o cieple i
słońcu, bo jeśli zbiory będą zbyt małe, jak przetrwają zimę?
- Na Boga! - Iver przystanął pośrodku podwórza i zagapił się na schody Dopiero teraz
dotarło do niego, co widzi.
- Ingrid! - wykrzyknęła radośnie Stina i ruszyła biegiem, choć była tak zmęczona, że
ledwo trzymała się na nogach. Rzuciła tobołek na schody i uklękła obok przyjaciółki.
- Wyszłaś na dwór!
- Ale jeszcze nie mogę pracować. - Ingrid z uśmiechem ścisnęła jej dłoń, lecz
wzrokiem szukała Arona. Szedł wolno kilka kroków za Iverem, próbował zachowywać się
jak gdyby nigdy nic. Próbowała wyczytać z jego twarzy, czy coś się wydarzyło, czy nadal ją
lubi, czy może woli teraz Stinę. O, nie, nie wolno mu! Myślała o nim przez cały ten czas.
Miała nadzieję, że i on myślał o niej.
- Czyj to był pomysł? - oburzył się Iver. - Leżysz w przeciągu, zaraz złapiesz jakąś
chorobę!
- Ja sama to wymyśliłam - odparła Ingrid. - Narysowałam projekt na papierze, Even i
Nils zajęli się stolarką, a Lisa i Aile szyciem. - Uśmiechnęła się. - Jestem na dworze każdego
dnia, jeśli tylko jest słońce, i czuję się coraz lepiej.
Ingrid leżała na dziwnej konstrukcji, były to sanki, do których doczepiono nóżki, tak
że powstało coś w rodzaju łoża wymoszczonego siennikami. Na nich położono pled, na któ-
rym z kolei leżała Ingrid. Z dwóch stron materiał podszyto wzdłuż brzegu, przez utworzone
w ten sposób tunele przechodziły długie, cienkie i bardzo mocne gałązki olchowe.
I tak powstały nosze, na których można było przenosić chorą i do których obsługi
były potrzebne tylko dwie osoby.
- Czegoś takiego jeszcze nie widziałem! - Iverowi brakło słów. - Co tata powiedział?
- Na pewno zauważył, że wracam do zdrowia - odparła Ingrid zdawkowo. Nie chciała
rozmawiać o ojcu. Nie chciała kłamać.
Halvor prawie nic nie mówił, Iverowi też na pewno by nie powiedział, co sądzi o tym
pomyśle. Nikomu nie powiedział. Ale też nie zabronił. Patrzył, nie widząc. Tak było ze
wszystkim. Wstawał, zjadał w milczeniu śniadanie, szedł na łąkę, wracał wieczorem, zjadał
kolację i kładł się spać. Nic go nie interesowało.
Iver potrząsnął głową i poszedł szukać ojca.
- Jak to dobrze, że już jesteście z powrotem. - Ingrid zwracała się do Arona, lecz Stina
stała obok, nie mogła ich zostawić samych. Nie, kiedy inni patrzyli.
- Lepiej się czujesz? - Aron podszedł do dziwnego łoża, prędko, przelotnie dotknął jej
ręki. Na więcej nie mógł się odważyć. - Wyglądasz lepiej - dodał. - Policzki masz zaru-
mienione, oczy ci błyszczą.
- Chyba łatwo się domyślić, co jest tego przyczyną - wtrąciła sucho Stina. Nie ruszała
się ze swego posterunku, ale odsunęła się nieco na bok, by Ingrid i Aron przynajmniej mieli
wrażenie, że są sami.
- Tęskniłem za tobą - wyszeptał - i myślałem o tobie cały czas.
- A ja o tobie. - Ciało Ingrid płonęło aż po palce u stóp, wystarczyło, że na niego
spojrzała. - Tyle rzeczy sobie wyobrażałam
- Chciałbym, żebyś mi o nich opowiedziała. - Przytrzymał jej spojrzenie. - Wkrótce.
- Wkrótce - obiecała.
- Jesteś taka piękna, Ingrid. - Długo myślał, co jej powie po powrocie, co chciałaby od
niego usłyszeć. W co chciała uwierzyć.
Zamrugała, powstrzymując łzy. Jego prawdziwe słowa zawsze przewyższały to, co
zdołała stworzyć sobie w wyobraźni. Jak dobrze było mieć go z powrotem.
- Niedługo może wypróbuję kule. Moglibyśmy chodzić na spacery.
Aron przyłożył dwa palce do ust, po czym lekko dotknął nimi policzka Ingrid. A
potem poszedł.
- Czyż on nie jest piękny? - Ingrid westchnęła i zapatrzyła się za nim. Nie była już
zazdrosna. W każdym razie nie tak bardzo. A niedługo Stina o wszystkim jej opowie. Na
pewno nie ma się czym martwić. Wcale nie patrzył na Stinę. Patrzył na nią.
- Jest miły - odparła Stina zdawkowo. Nie rozumiała, co też ta Ingrid w nim widzi. -
Mam ci tyle do opowiedzenia. A gdzie Aile?
- Przyjechali po nią, kilka dni temu. Ja leżę teraz w pokoju na dole, w razie czego Lisa
słyszy mnie z kuchni. A na dworze zawsze znajdzie się ktoś do pomocy. Lisa spała ze mną w
pokoju przez kilka ostatnich nocy. Niczego mi nie brakuje.
Stinie zrobiło się strasznie przykro, że Aile wyjechała.
- Jestem zmęczony, Iverze.
Ojciec siedział nad rzeką i naprawiał grabie. Nie podniósł się na widok Ivera. Nagle
jednak wypowiedział słowa, które pewnie nie dawały mu spokoju od śmierci Anny, dał upust
swojemu bólowi.
- Tak mi bez niej ciężko. Twoja matka była moim światłem.
Iver rozumiał, co ma na myśli. Jemu też brakowało matki, ale to nie mogło się równać
z tym, co czuł ojciec. On poniósł znacznie większą stratę.
- Nie wiem, jak sobie bez niej poradzę.
- To stało się tak niedawno. Musi minąć trochę czasu.
Halvor potrząsnął głową. Przez te kilka tygodni, które minęły od śmierci Anny, jego
włosy bardzo posiwiały. Postarzał się o kilka lat.
- To się nigdy nie zmieni, Iverze. Nigdy się z tym nie pogodzę.
Iver czekał.
- I tak miałeś kiedyś przejąć gospodarkę. - Halvor spojrzał na syna. Uważał, że Iver
znacznie bardziej się do tego nadawał niż Jakob, nigdy jednak nie powiedział tego Annie.
Iver był bardzo młody, ale widać było, że jest urodzonym gospodarzem. Halvor zauważył, w
jaki sposób patrzy na dom, pola i łąki. Promieniał z dumy, u starszego syna nigdy tego nie
widział. Może i dobrze się stało, że to Iverowi dostanie się gospodarstwo. Halvor zdążył
zaakceptować tę myśl. Marzył jednak o tym, by pewnego dnia pogodzić się z najstarszym
synem. Anna też by tego pragnęła. Miał nadzieję, że Jakob kiedyś się odezwie. Halvor powie
mu wtedy, że nie żywi do niego urazy.
- Pomyślałem sobie, że równie dobrze możesz od razu zająć moje miejsce.
- A ty? - Iver zbladł.
- Niewiele się zmieni. Zostanę tu, będę ci pomagał. Ale ty będziesz rządził. Na
wiosnę zaczniemy budować domek dla mnie, zamieszkam w nim, kiedy się ożenisz. Nie chcę
być zawadą. Młodzi potrzebują miejsca. - Przerwał, wziął głęboki oddech i dodał: - Proszę
cię tylko o jedno, Iverze, by w twoim domu nie zabrakło miejsca dla Ingrid. Córce, która
straciła matkę, na pewno jest ciężko.
Iver skinął głową. O synu nie wspomniał. Ojciec był staromodny. Widział w nim
dorosłego mężczyznę, który musi chować ból w sercu i nie ma prawa go pokazywać.
- Chcę, żebyś przejął teraz gospodarkę. To twoja przyszłość. A ja już sobie nie radzę
ze wszystkimi obowiązkami.
- Gdybyś zmienił zdanie... - zaczął Iver.
- Nie zmienię - zapewnił Halvor. - Od tej chwili Jakobvollen jest twoje.
- Więc niech tak będzie.
Wieczorem, kiedy wszyscy razem siedzieli przy stole, cała trójka musiała
opowiedzieć, co się działo podczas ich wyprawy. Również o niedźwiedziu. Aron doskonale
opowiadał, historia była coraz lepsza. Stina też coś tam dorzuciła od siebie, nawet Iver się
włączył.
Henrik i Even powiedzieli, że w jednym z gospodarstw znaleziono niedawno martwe
owce. To bez wątpienia sprawka niedźwiedzia. Henrik bał się chodzić na pastwisko.
- Trzeba by zebrać się w kilku i go upolować - powiedział ponuro. - Jak raz poczuł
smak świeżego mięska, to nie przestanie zabijać. Nie będzie spokoju, póki się go nie złapie.
Zapamiętajcie moje słowa.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
Drzwi na korytarz oraz drzwi pokoju, w którym leżała Ingrid, stały otwarte na oścież.
Dzięki temu mogła wszystko słyszeć, czuła się niemal tak, jakby siedziała razem z nimi przy
stole. Tyle że sama nie mogła uczestniczyć w rozmowie. I nie widziała Arona.
- Chciałem powiedzieć, że przekazuję Iverowi gospodarkę - oznajmił
niespodziewanie Halvor. Zapadło milczenie. - Od tej chwili wszystkie decyzje należą do
niego.
Cisza była tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
Halvor podziękował, wstał od stołu i wyszedł.
Pozostali nie ruszali się z miejsc.
- Będzie tak, jak powiedział ojciec. - Iverowi zdawało się, że rośnie. - Sianokosy
prawie skończone. Ciężko pracowaliście. Chciałbym wam za to podziękować. Ale teraz
zostało tak mało do roboty, że wszystkich nie potrzebujemy. - Przerwał i spojrzał na Nilsa i
Arona. - To oznacza, że będziecie musieli odejść. Możecie, rzecz jasna, jeszcze dziś
przenocować. Rano dostaniecie zapłatę.
Nils i Aron kiwnęli głowami.
- Będziemy potrzebować ludzi do żniw, do młocki.
- Stina walczyła dzielnie dla Ingrid.
Iver uniósł brwi.
- Żniwa zaczną się dopiero za kilka tygodni. - Niech Stina przyjmie do wiadomości,
że ten gospodarz wie, o czym mówi.
Kiwnęła głową. Zrozumiała. Znów przypomniał jej, kim jest. Ale sam powinien
pamiętać o tym, co ona powiedziała tam, w chacie: nie będzie niczyją dziwką.
- Gospodarzowi to najpilniej żona potrzebna - odważył się Even.
- Żeby sobie znaleźć żonę, to trzeba mieć serce - mruknęła Stina.
- Stina! - Lisa uznała, że nadal ma obowiązek karcić córkę, stanowczo zbyt szczerą.
Więcej na ten temat nie było mowy.
- On nie może tak po prostu odjechać, nie zdążyliśmy nawet porozmawiać! - Ingrid
płakała od chwili, gdy usłyszała, że Aron ma odejść. Teraz błagała przyjaciółkę o pomoc.
- Porozmawiasz z nim - obiecała Stina. Ona też była zła na Ivera. I na Halvora.
Pozwolił, by smutek nim zawładnął, odebrał wszystkie siły. Anna w takiej sytuacji na pewno
by się nie poddała. Walczyłaby i harowała za dwoje, i czekała, aż Iver dorośnie do nowej roli.
Dom pogrążył się w ciszy. Zapadła noc. Stina uczesała Ingrid. Tego wieczoru
przyjaciółka została w ubraniu, nie rozbierała się do snu. Było już po północy, gdy Stina, tak
jak to wcześniej ustalili, otworzyła drzwi. Aron bezszelestnie wśliznął się do środka.
Wpuściła go do pokoju i zamknęła drzwi, zostawiając ich samych. Usiadła w kuchni i
czekała.
- Nie zniknę - przysięgał Aron. Już podczas tych dwóch tygodni zrozumiał, że
niedługo będzie musiał odejść z Jakobvollen. Niechęć Ivera do niego bynajmniej się nie
zmniejszyła.
- Marzyłam, że tyle razem zrobimy. - Splotła palce z jego palcami. - Ale wstanę
pewnie dopiero jesienią. A tańczyć będę mogła najwcześniej po Nowym Roku.
- I dobrze, bo to oznacza, że nie będziesz mogła tańczyć z nikim innym. - Aron
musnął palcem grzbiet jej nosa. Siedział na krześle, które postawił tuż przy łóżku. Gdyby się
nie bał, że może jej zrobić krzywdę, położyłby się obok niej i wziął w objęcia. - I nie będę
musiał się martwić, że kto inny trzyma cię w ramionach. Nie będę musiał umierać z
zazdrości.
- A ja?
- Obiecuję, że z żadną nie zatańczę. Nigdy, przenigdy.
- Tego nie mogę od ciebie wymagać!
- Ale obiecuję. - Pochylił się i ucałował jej czoło, czubek nosa i usta. - Mówię
poważnie, Ingrid.
Cudownie było słuchać tych słów.
- Ale musisz odejść.
- Wrócę...
- ... niedługo - dokończyła za niego.
Nic nie powiedział.
- Pocałuj mnie - poprosiła. - Tak bardzo się za tym stęskniłam.
Nie mógł jej odmówić.
- Jak to z nami będzie, Aron? Kiedy już weźmiemy ślub i zamieszkamy razem, jak to
będzie? Myślałeś o tym?
Wziął głęboki oddech, po czym cichym głosem zaczął opowiadać o małym,
smołowanym domku pośrodku schludnego podwórza. O krowach i owcach, i biegających
wokół dzieciach.
- Podoba mi się.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się. Już ją trochę znał.
- A co teraz zrobisz? Dokąd pójdziesz?
- Nie odejdę daleko - obiecał. - Zabiję tego cholernego niedźwiedzia!
Stina nie usłyszała jego kroków na schodach. Zauważyła go dopiero, kiedy już stał
przed nią, trzęsąc się ze złości.
- Wpuściłaś go! - Iver nie krzyknął, wysyczał te słowa, lecz ten syk chyba nawet
lepiej wyraził jego wściekłość.
- Jutro już go tu nie będzie. Poza tym, przecież nic złego nie robią. - Stina dumnie
zadarła głowę. Nie zamierzała dłużej upokarzać się przed Iverem. Nie jest Panem Bogiem.
- Nie trzeba jej mieszać w głowie!
- Nie nazwałabym tego w ten sposób - odparła.
- A jak? - siadł okrakiem na ławie obok niej.
Stina nie zamierzała dać się zastraszyć. Nie śmiałby teraz użyć wobec niej przemocy.
Nie tutaj, pod tym dachem, gdzie śpią jego ojciec i jej matka. Teraz ona miała przewagę.
- Miłością - powiedziała.
- Ha!
- Ty nie rozpoznałbyś tego uczucia, nawet gdybyś się o nie przewrócił.
- Przestań! Ja widzę nędzarza, łazęgę, który próbuje zawrócić w głowie chłopskiej
córce. Nie kocha jej, a Ingrid nie kocha jego. Jest zauroczona, a to coś zupełnie innego. Jutro
go tu nie będzie, a ona wkrótce zapomni.
Stina chętnie by się z nim o to założyła, milczała jednak.
- Tacy jak on mają dziewczynę w każdej wsi.
- Pewnie.
Iver przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu, po czym zapytał:
- Dlaczego kobiety nie widzą mężczyzn, którzy naprawdę mają im coś do
zaofiarowania? Dlaczego wolą takich nicponi jak Aron?
- O, widzimy... Tylko że niektóre z nas pragną czegoś więcej. Chcemy mieć
wszystko.
- Wszystko?
Stina potaknęła.
- Even ma rację - powiedział Iver. - Potrzebna mi żona. Taka, co zna się na
gospodarstwie i nie ma zbyt wielkich wymagań.
- To się rozejrzyj. Chyba odpowiednich kandydatek w okolicy nie brakuje.
- A ty, Stina? - zapytał, choć znał odpowiedź.
- Ja na razie nie szukam męża - odpowiedziała, świadoma jednak, że chyba nie o to
pytał.
- Czekasz na nicponia? - spytał cierpko. Na szczęście nie próbował drążyć tematu.
- Chcę mężczyzny, który ma serce.
Iver wciągnął powietrze głęboko w płuca. Sama go do tego zmusza. Dał jej takie
możliwości, a ona je odrzuca. Sama wybrała.
- Zapewne rozumiesz doskonale, że nie mieszkasz już w Jakobvollen. Nie stać mnie
też, by trzymać cię tu na służbie.
To był ciężki cios, ale nie zamierzała się poddać. Do niczego jej nie zmusi. Ani on,
ani nikt inny.
- Dasz mi trochę czasu, żebym poszukała nowej pracy? Nie możesz mścić się na mnie
za Ingrid...
- Dwa tygodnie - odparł i podniósł się z miejsca. - Wrócę za godzinę. Jeśli on nadal
tam będzie, wywalę go na zbity pysk. I ty też możesz wtedy zacząć się pakować.
Dopilnowała, by Aron wyszedł przed upływem godziny.
- Nie zostawi mnie - powiedziała Ingrid. - Nie zostawi. Będzie w okolicy. Zamierza
odnaleźć niedźwiedzia i zabić go. To niebezpieczne, ale zrobi to dla nas. Zobaczymy się na
mszy, kiedy już będę mogła chodzić. A na wiosnę wszystko się zmieni.
Stina przymknęła oczy i w milczeniu słuchała bajania przyjaciółki.
Dwa tygodnie później Iver odwiózł Stinę do Målsnes. Powiedziała, że jest jej to
winien, a on nie protestował.
Odprowadził ją na przystań.
- Nie musisz tego robić.
- Poradzę sobie. - Uśmiechnęła się sztywno. - W Tromsø na pewno uda mi się znaleźć
jakąś pracę. Z takimi referencjami, jakie dostałam od twojego ojca, powinna się do mnie
ustawić kolejka!
- Wszyscy na pokład! - krzyknął człowiek stojący przy trapie.
Stina wspięła się na palcach, chwyciła Ivera za kołnierz i prędko przycisnęła usta do
jego ust.
- Co to miało znaczyć? - spytał, zaskoczony.
Stina wbiegła na trap.
- Postaraj się o serce! - rzuciła.
Długo stała przy relingu i patrzyła, jak Målsnes robi się coraz mniejsze i mniejsze.
Zastanawiała się, czy na pewno słusznie zrobiła.
- Hej, mała, prawdziwy z ciebie aniołeczek! - Mężczyzna był mocno pijany, zionęło
od niego alkoholem. Gdyby nie futerał, Stina by go nie poznała. To był skrzypek, który grał
tamtego wieczoru, kiedy Ingrid spotkała Arona.
- Jesteś piękna jak z obrazka - ciągnął.
- Dziękuję - odparła krótko, lecz nie wrogo. Tak jak zawsze odpowiadała gościom w
gospodzie.
- Pamiętam cię. Pamiętam cię, mała. Nigdy nie zapominam twarzy! - Zbliżył do niej
gębę, aż musiała się odsunąć, bo smród dosłownie ścinał z nóg.
On też nie za dobrze się trzymał, zwalił się na pokład, nie przestając bełkotać:
- Myślałem o tobie, dziewczyno. Anioł, pomyślałem sobie. Aniołeczek. Żeby tylko jej
nie wybrał. Nie ją. Taka śliczna, słodka dziewczyna...
- O czym ty mówisz? - Stina poczuła w piersi lodowate ukłucie.
Mężczyzna spojrzał na nią. Wyszczerzył się szeroko i powiedział:
- Ale nie ciebie wybrał. Innego anioła poprosił Szatan do tańca...
Więcej sag na:
http://chomikuj.pl/kotunia89
1
Kommagi - lapońskie buty ze skóry renifera (wszystkie przypisy pochodzą od
tłumaczki).
2
Katastrofa ta szczególnie dotknęła ludność zamieszkującą doliny we wschodniej
części Norwegii, Østerdalen i Gudbrandsdalen. Wielu przeniosło się na północ kraju, w
okolice, w których rozgrywa się akcja książki (Bardu, Målselv). Do dziś dialekt miejscowy
znacznie różni się od dialektów używanych na Północy; zachował wyraźne cechy dialektów
wschodnich.
3
Mila skandynawska - dziesięć kilometrów.
4
Huldry - postacie z norweskich wierzeń ludowych; piękne dziewczyny z krowim
ogonem, które kusiły przystojnych młodych mężczyzn, by zabrać ich ze sobą do
podziemnego królestwa.
5
Ok. 45 kg