Metsy Hingle
Skutki nietypowej randki
1
Rozdział
1
– Niech ja go tylko dostanę w swoje ręce! – krzyczała
Tara Connelly Paige, wpadając jak burza do sekretariatu. –
Jest u siebie? – Sądząc po zaczerwienionych policzkach i
gniewnym glosie, była wściekła.
– Pani Paige! – Kimberly oderwała wzrok od komputera.
– Pani Paige, nie wydaje mi się, by brat dziś się pani
spodziewał.
– O, na pewno się nie spodziewa! Ale i tak ze
porozmawia.
Kimberly Lindgren, będąca od ponad dwóch lat główną
sekretarką w Korporacji Connellych, zdążyła już zostać
nabyć doświadczenia w przygładzaniu nastroszonych piórek
członków rodziny właścicieli. Jednak błyskawice ciskane
przez fiołkowe oczy siostry szefa, nietypowe dla Connellych,
podpowiedziały jej, że tym razem nic nie zdziała. Mimo
wszystko postanowiła spróbować.
– Justin rozmawia przez telefon – powiedziała Kimberly,
ustawiając się jednocześnie przed drzwiami gabinetu –
Proszę, niech pani na chwilę spocznie. Powiem mu, że pani
tu jest.
– Dziękuję, ale sama mu to powiem! – wykrzyknęła Tara
z furią.
Kim nie ruszyła się.
2
– Może jednak zechciałaby pani zaczekać. Justin miał
dziś raczej trudny poranek.
To było zwykłe niedopowiedzenie. Dzień okazał się
prawdziwą katastrofą, a Kim czuła się za to częściowo
odpowiedzialna, bo to ona odkryła przekroczenie budżetu w
nowej kampanii reklamowej, która miała się rozpocząć w
przyszłym miesiącu.
– Jeżeli w ten sposób chcesz mnie uprzedzić, że Justin
jest w paskudnym humorze – mruknęła Tara – to jestem ci
wdzięczna za ostrzeżenie. Ale tak się składa, że jestem na
niego wściekła. I zapewniam cię, że zaraz się z nim
rozmówię. Problem polega tylko na tym, czy odstąpisz od
tych drzwi i pozwolisz mi przejść, czy też mam się tam
wedrzeć na siłę.
Kim, zaskoczona, zaniemówiła. Przez kilka sekund po
prostu patrzyła na tę niewysoką, ciemnowłosą kobietę,
ubraną w szykowny czerwony kostium, elegancki kapelusz i
pantofle na zabójczo wysokich obcasach. Przy swoim
wzroście i wadze Kim uważała, że ma przewagę nad Tarą
Paige, jednak w tej chwili Tara stanowiła dla niej poważne
zagrożenie.
– To twój wybór, Kim. A więc?
– Może weszłybyśmy razem? – zaproponowała Kim. Nie
czekając na zgodę Tary, od razu zapukała do drzwi i weszła
do gabinetu. Na widok Justina, siedzącego przy swoim
biurku na tle wspaniałej panoramy Chicago, jej serce zawsze
zaczynało bić szybciej. Dziś jednak zaniepokoił ją grymas
3
złości wykrzywiający jego twarz. Spojrzała w okno. Na
niebie gromadziły się burzowe chmury. Nie uważała się za
osobę przesądną, ale nagle zadrżała. A to, że zdenerwowana
Tara następowała jej na pięty, jeszcze wzmogło obawy Kim.
– Słuchaj, Marsh! – Justin niemal dławił się słowami. –
Nie obchodzi mnie, że jesteś zajęty planowaniem ślubu. Chcę
przed końcem dnia mieć na biurku poprawiony budżet i kopie
całej twojej korespondencji z Schaefferem. Zrozumiano?
Kim aż się wzdrygnęła, słysząc taką furię w głosie
Justina, ale zatroskała się dopiero wtedy, gdy zauważyła, jak
pociera kark. Znów za ciężko pracuje, pomyślała Odkąd pół
roku temu, po tym, jak Daniel wstąpił na tron Altarii, Justin
przejął po bracie stanowisko wiceprezesa do spraw
marketingu, wykonywał pracę dwóch ludzi. Na dodatek
ostatnio zwaliła się na niego cała masa kłopotów: zamach na
Daniela – na szczęście nieudany, potem załamanie systemu
komputerowego korporacji kilka tygodni temu, no i teraz
doszły jeszcze problemy z kampanią reklamową. A fakt, że
błąd nastąpił z winy Roberta Marsha, który wkrótce miał
zostać szwagrem Justina, jeszcze wzmagał jego stres.
– Marsh, mówię poważnie. Chcę mieć tutaj to wszystko
przed końcem dnia albo możesz pożegnać się ze
stanowiskiem – powiedział Justin i z hukiem rzucił
słuchawkę na konsolę. Dopiero wtedy podniósł wzrok. –
Kim, ja... – spojrzał ponad jej ramieniem i, zauważywszy
siostrę, znów się wykrzywił z irytacji. – Powiedziałem, że nie
wolno mi przeszkadzać.
4
– Wiem, i przepraszam – zaczęła Kim, wiedząc aż nazbyt
dobrze, że Tara nie mogła już przyjść w gorszej chwili. – Ale
pani Paige życzyła sobie zobaczyć się z tobą, więc
pomyślałam, że przed kolejnym spotkaniem może mógłbyś z
nią porozmawiać.
– Kim, moja matka miała rację co do ciebie. Naprawdę
jesteś mistrzem dyplomacji. – Tara roześmiała się. Wyminęła
szybko Kim i stanęła przed biurkiem Justina. Mimo jej
zachowania, Kim wyczuła kipiącą w niej złość.
– A ty, naturalnie, nie przyjęłaś odprawy – warknął Justin.
– Naturalnie. Zresztą jest to umiejętność, której
nauczyłam się od ciebie, mój bracie.
Kim aż wstrzymała oddech, słysząc tę wymianę zdań.
Liczebność rodziny Connellych wprawiała ją w
oszołomienie, a stosunki między rodzeństwem wprost
fascynowały. Prawdopodobnie dlatego, że była sama, od paru
lat nawet bez matki.
– Nie będę wam przeszkadzać – powiedziała, nagle
czując się jak intruz.
– Możesz zostać – rzucił Justin, zanim zdążyła ruszyć do
drzwi. – To nie potrwa długo, a jest sporo spraw, którymi
musimy się zająć przed moim wyjściem. – Spojrzał na
zegarek. – Dobrze, Taro. Mam pięć minut, więc powiedz, co
cię tak wzburzyło.
– Drogi bracie, jestem wzburzona, bo, jak się wydaje,
zamierzasz się wymigać od obecności na aukcji. A obiecałeś
przyjść!
5
Tara mówiła o aukcji kawalerów z najbogatszych rodzin
w Chicago, połączonej ze zbiórką pieniędzy. Impreza miała
się odbyć w najbliższy piątek. Justin westchnął.
– Ja się nie wymiguję. Po prostu nie mogę przyjść.
– Dlaczego? Tylko mi nie opowiadaj, że sprawy służbowe
są dla ciebie ważniejsze niż prośba Jennifer.
Kim dojrzała wściekłość w piwnych oczach Justina.
– To nie jest wymówka. To prawda.
– Nie wierzę! – wykrzyknęła Tara.
– Jak chcesz – mruknął Justin i przysunął do siebie jakieś
papiery. – A teraz, jeśli pozwolisz, muszę wracać do pracy.
– Justinie Connelly, nie wybaczę ci tego. – Tara uderzyła
rękawiczkami w biurko. – Przecież zbieramy pieniądze dla
rodzin policjantów, którzy zginęli na służbie!
Tara nie musiała dodawać, to ważne dla Jennifer,
pomyślała Kim. Wszyscy wiedzieli, że aż do niedawnego
ślubu z Chance’em Connellym, przyrodnim bratem Justina,
Jennifer i jej mała córeczka też były jedną z takich rodzin.
Zresztą Justin pamiętał o tym. Było to widać po jego ponurej
minie.
– Nie, nie zapomniałem – powiedział stanowczo. – I już
przeprosiłem Jennifer, że w ostatniej chwili się wycofuję. Ale
tego dnia po południu mam ważne spotkanie w Nowym Jorku
i nie zdążę wrócić na czas.
– Więc przełóż spotkanie na dzień wcześniej albo na
następny tydzień.
– Nie uważasz, że gdybym mógł, to bym to zrobił? –
6
Justin przesunął ręką po włosach. – Ledwo mi się udało
zorganizować je na piątek, a ta sprawa nie może czekać.
Zresztą jeżeli się martwisz, że przez moją nieobecność
stracicie pieniądze, już obiecałem Jennifer okrągłą sumę, by
przeprosić ją za zawód, jaki sprawiam.
– A jak zamierzasz wyrównać straty ze sprzedaży
biletów, gdy rozejdzie się wiadomość, że Justin Connelly,
uważany za jednego z najatrakcyjniejszych kawalerów w
Chicago i główna atrakcja programu tej cholernej imprezy,
nie zamierza zjawić się na aukcji? Oczywiście, to nawet nie
jest początek listy strat, jakie poniesiemy, jeśli nie stawisz się
na aukcyjnym podium.
Justin spiorunował siostrę wzrokiem.
– Mówisz o mnie tak, jakbym był wołową tuszą. Tara
przysiadła na rogu biurka.
– Bo w pewnym sensie tym właśnie jesteś.
– Bardzo ci dziękuję!
– Co ja na to poradzę – powiedziała Tara, wzruszając
ramionami – że są kobiety, które zapłaciłyby wiele setek
dolarów, żeby tylko spędzić z tobą wieczór? Chłopcze, spójrz
prawdzie w oczy. Stanowisz łakomy kąsek. Jesteś nie tylko
bratem króla, lecz także dziedzicem fortuny Connellych. Nie
uwierzyłbyś, ile kobiet uważa, że masz ładną buzię i
seksowne ciało. I, sądząc po komentarzach, jakie słyszałam,
wszystkie pragną cię mieć w swoim łóżku.
– Taro, na litość boską! – wykrzyknął Justin, czerwony na
twarzy. Odepchnął się z fotelem od biurka, wstał, podszedł
7
do okna i zapatrzył się w deszcz, który właśnie zaczął padać.
– Ho, ho, jaki jesteś wstydliwy. Czyżbym cię wprawiła w
zakłopotanie?
– Pewnie, że tak. I Kim także – dodał ze złością. – Nie
przypuszczałem, że ty i twoje przyjaciółki rozmawiacie o
mężczyznach, jakby by U...
– Obiektami seksualnymi? – podsunęła Tara. Justin rzucił
jej wściekłe spojrzenie.
Tara się roześmiała.
– Och, Justinie, uspokój się. Czy naprawdę sądzisz, że to
temat rozmów zarezerwowany wyłącznie dla mężczyzn?
– Jesteś moją młodszą siostrzyczką.
– Mam dwadzieścia pięć lat, jestem matką i wdową –
powiedziała Tara, nagle poważniejąc. – Możesz mi wierzyć
albo nie, ale wiem co nieco o życiu.
– Nie chcę tego słuchać – mruknął Justin. – Znów
chwycił pierwsze z brzegu dokumenty. – Muszę wracać do
pracy. I naprawdę bardzo mi przykro, że nie mogę przyjść na
aukcję, ale obiecuję ci hojny czek.
– Wolałabym, żebyś przyszedł. Justin westchnął i odłożył
dokumenty.
– Taro, już ci tłumaczyłem, dlaczego nie mogę przyjść. –
W jego głosie słychać było szczery żal, że musi odmówić
prośbie siostry. – Przyznaję, nigdy specjalnie nie lubiłem
tego rodzaju imprez. Na tę zgodziłem się tylko dlatego, że
Jennifer i mama mnie o to prosiły, a poza tym wiem, że
chodzi o słuszną sprawę. Jednak, chociaż przykro mi wam
8
odmawiać, naprawdę nie potrafię być w dwóch miejscach
naraz.
Kim nie podobała się myśl o randce Justina z jakąś piękną
kobietą z towarzystwa, na tyle bogatą, by na aukcji przebić
wszystkie oferty. Ucieszyła się więc, że nie pójdzie on na tę
imprezę. Ale teraz, widząc, jak Tara jest rozczarowana, a
Justin zasmucony tym, że ją zawiódł, poczuła się winna.
– Jest sposób, żebyś był i tu, i tu! – zawołała szybko,
zanim zdążyła zmienić zdanie.
– Naprawdę? – ucieszyła się Tara.
– Tak. Trzeba by parę rzeczy przygotować, ale można to
zrobić – stwierdziła z przekonaniem Kim.
– Co proponujesz?
– Po pierwsze, musicie to urządzić z Jennifer tak, by
Justin był ostatnim kawalerem prezentowanym na aukcji.
– To żaden kłopot – zapewniła ją Tara. – Co jeszcze?
– Spotkanie Justina z ludźmi z działu marketingu
przewidziane na piątek rano trzeba przełożyć na przyszły
tydzień.
– Z tym chyba też nie będzie kłopotu, prawda? – zwróciła
się Tara do brata.
– Chyba nie. A co z Schaefferem? – Justin spytał Kim.
– Musisz się z nim zobaczyć wcześniej. Na lunchu, a nie
na kolacji.
– Dlaczego uważasz, że Schaeffer się na to zgodzi? I tak
ledwo mi się udało namówić go na spotkanie.
– Tak się składa, że zaznajomiłam się już z sekretarką
9
Schaeffera – wyjaśniła Kim. – Chyba uda mi się załatwić, by
go przekonała, że wcześniejsze spotkanie jest korzystniejsze,
bo dzięki temu będzie miał wolny wieczór.
– Ach, tak – mruknął Justin.
Kim poczuła, jak na policzki wypływa jej rumieniec na
widok porozumiewawczego spojrzenia jego piwnych oczu.
– W ten sposób, nawet jeżeli wasza rozmowa się
przedłuży, musisz tylko zdążyć na lotnisko przed wpół do
szóstej. Lot trwa trzy godziny, a licząc pół godziny na jazdę z
lotniska do hotelu, będziesz tam koło dziewiątej.
– A ja wyślę po ciebie samochód z kierowcą – oznajmiła
Tara. Klasnęła w ręce i uśmiechnęła się. – Justinie, proszę,
powiedz, że się zgadzasz.
– Widząc, jak moja sekretarka spiskuje z tobą, chyba nie
mam wielkiego wyboru.
Tara uśmiechnęła się radośnie do Kim.
– Niech cię Bóg błogosławi, Kimberly Lindgren. Mam u
ciebie ogromny dług wdzięczności.
– Och, nie! Cieszę się, że mogłam pomóc.
– Zrobiłaś o wiele więcej – stwierdziła Tara i odwróciła
się z powrotem do brata. – Justinie, ta kobieta jest nie tylko
mistrzynią dyplomacji. Ona jest wprost genialna. Czy ty w
ogóle wiesz, jakie masz szczęście?
– Zaczynam to rozumieć.
Coś w głosie Justina i sposobie, w jaki patrzył na Kim,
wprawiło jej serce w szybszy rytm. Przerażona, że mógłby
się zorientować, co ona w tym momencie odczuwa,
10
odwróciła wzrok.
– Lepiej już pójdę załatwiać telefony – powiedziała.
– Ja też już muszę iść, bo w końcu nie dotrę na spotkanie
– zauważył Justin i zaczął pakować dokumenty do teczki.
– Ale trzeba jeszcze zaplanować twoją randkę! – zawołała
Tara za Justinem, który już biegł do drzwi. – To musi być coś
naprawdę wyjątkowego.
– Omów to z Kim – powiedział. – Ona będzie wiedziała,
co zrobić.
– Moim zdaniem przyjemnie by było, gdyby poszli na
kolację, a potem do teatru – zaproponowała Kim kilka minut
później.
– Owszem, to by było przyjemne, ale nie wyjątkowe –
sprzeciwiła się Tara. – Jeżeli kobieta jest skłonna zapłacić
mnóstwo dolarów za randkę z Justinem, trzeba jej dać coś
podniecającego.
Już sama randka z Justinem będzie dla niej wystarczająco
podniecająca, pomyślała Kim z niechęcią. Była w nim
zakochana, i to już od wielu miesięcy. Oczywiście Justin nie
miał o tym pojęcia. I tak musiało być. W końcu, czy istnieje
coś bardziej sztampowego niż sekretarka zakochana w swoim
szefie?
– Masz jakieś inne pomysły? – spytała Tara. Kim
postanowiła wrócić do rzeczywistości.
– A kolacja na statku? – zaproponowała.
– Hm. To całkiem romantyczne. Ale miałam nadzieję na
coś innego niż wszystko dotąd. – Tara skrzyżowała nogi i
11
postukała się po brodzie wypielęgnowanym paznokciem.
Nagle zastygła, pochyliła głowę na bok i popatrzyła bacznie
na Kim. – Gdybyś to ty szła na randkę z Justinem, co byś
chciała robić?
Kim zesztywniała. Czyżby Tara zaczynała się orientować
w jej uczuciach do Justina?
– Ja?
– Tak, ty.
– Doprawdy, pani Paige, nie wydaje mi się...
– Proszę cię. – Tara się wzdrygnęła. – Czy nie mogłabyś
mówić mi po imieniu? Chyba jesteśmy rówieśnicami, a za
każdym razem, gdy mówisz do mnie „pani Paige”, czuję się
jak babcia otoczona wnukami.
– Nie wygląda pani... nie wyglądasz na babcię –
roześmiała się Kim.
– Mam taką nadzieję – zawtórowała jej śmiechem Tara.
Bo też była piękna, szykowna, Wyrafinowana. Taka, jaką
Kim bardzo chciałby być. Mimo swoich dwudziestu pięciu
lat Tara zdążyła już wyjść za mąż, mieć dziecko i owdowieć.
Myśląc o niej, Kim martwiła się, że jej własne życie za
szybko przepływa gdzieś obok niej.
– Tak więc co dla ciebie byłoby zabawne i podniecające
na randce? – spytała Tara.
– Wątpię, by moje pojęcie o zabawie i podnieceniu
pociągało kobietę, która weźmie udział w takiej aukcji.
– Dlaczego nie?
– Bo ja nie jestem taka jak one – odparła szczerze Kim.
12
– Ale jesteś kobietą, prawda?
– Ja... tak.
– Więc to, co ciebie pociąga, będzie pociągało również
inne kobiety.
– Ale...
– Żadnych „ale”! – wykrzyknęła Tara. Podniosła się z
miejsca, wzięła torebkę i rękawiczki. – Muszę iść. A może
byś spróbowała zorganizować tę randkę w taki sposób, jaki
by się podobał tobie? – zaakcentowała słowo „tobie”.
– To znaczy?
Tara wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Zaplanuj coś, co ty byś chciała robić, gdybyś
poszła na randkę z Justinem. Coś zwyczajnego albo
wymyślnego, jak wolisz.
– A jeżeli to się okaże pomyłką?
– Na pewno nie – zapewniła ją Tara. – Zaufaj swojemu
instynktowi. Jestem pewna, że wszystko, co wymyślisz,
będzie doskonałe.
– Miejmy nadzieję. – Kim chciałaby mieć tyle zaufania
do swoich umiejętności, ile miała go Tara.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała Tara z
uśmiechem i ruszyła do drzwi. Ale jeszcze się zatrzymała i
odwróciła. – Och, byłabym zapomniała! Umówiłaś się już na
piątkowy wieczór?
– Nie – odparła Kim ostrożnie.
– To świetnie. Wykupiłam dwa stoliki dla organizatorów,
więc mam kilka biletów do własnej dyspozycji i chciałabym
13
cię zaprosić.
– Ale pani... Taro – poprawiła się Kim, gdy tamta rzuciła
jej karcące spojrzenie. – To bardzo miło z twojej strony, ale
nie mogłabym tam pójść.
– Dlaczego? Mówiłaś, że masz wolny wieczór.
– To prawda, ale...
– Żadnych „ale” – powtórzyła Tara jeszcze raz. – Po tej
całej harówce zasługujesz na trochę rozrywki, a poza tym
przychodząc, wyświadczysz mi przysługę. Potrzebujesz bilet
dla osoby, która ci będzie towarzyszyła? – zapytała
nieoczekiwanie.
– Eee... nie. Nie potrzebuję. – Kim od miesięcy nie była
na żadnej randce i nawet nie mogła sobie wyobrazić, kogo
mogłaby poprosić o towarzyszenie jej na taką imprezę.
Tara uśmiechnęła się do niej pogodnie.
– Dobrze. Dopilnuję, żebyś jutro rano otrzymała bilet.
Zanim Kim mogła wyjaśnić Tarze, że naprawdę będzie się
tam czuła nie na miejscu, Tary już nie było.
– Cholera! – Justin rzucił dokumenty na stos innych,
leżących już na biurku. W tej chwili najchętniej skręciłby
Robertowi Marshowi kark. Niestety, nie mógł, bo drań
potrafił się zabezpieczać. Sfrustrowany Justin wstał od biurka
i poszedł do okna, zajmującego całą ścianę gabinetu. Zwykle
patrzenie na niebo uspokajało go, pomagało uporządkować
myśli. Ale dziś znajomy widok tylko jeszcze bardziej go
zdenerwował. Pewnie ma to coś wspólnego z brzydką
14
pogodą, która trwała cały dzień, pomyślał sobie.
Oczywiście nałożył się na to również bałagan w sprawie
Schaeffera. Tylko cud pozwoliłby na rozpoczęcie kampanii w
przewidywanym czasie bez poważnego przekroczenia
budżetu. Musi znaleźć jakiś sposób. Po prostu musi. Rodzina
liczy na niego. Wrócił do biurka i zajął się pracą,
zdecydowany dokonać tego cudu.
Dwie godziny później z zadowoleniem uniósł głowę znad
papierów. Przesuwał i ograniczał wydatki tak długo, aż
dokonał pewnego postępu, nie naruszając jednocześnie samej
koncepcji kampanii. Teraz, jeżeli uda mu się sprowadzić
resztę kosztów do normy, będzie w stanie ruszyć do przodu.
Musi jeszcze tylko zajrzeć do teczki z rachunkami, które
dał Kim do sprawdzenia.
Poszedł do jej pokoju, ale w drzwiach stanął jak wryty.
Kim zawsze przywodziła mu na myśl wzorową sekretarkę:
ubraną skromnie w garsonkę i buty na niskich obcasach,
siedzącą za biurkiem i zagłębioną w pracy. Do takiego
obrazu się przyzwyczaił. Teraz jednak nie siedziała za
biurkiem, a na dodatek była bez butów, bluzkę miała rozpiętą
pod szyją, oczy zamknięte. Nagle wyciągnęła ręce do góry i
przeciągnęła się, a wtedy wszystkie myśli o rachunkach
wyparowały Justinowi z głowy.
Pracowali razem od pół roku. Kim była idealną
asystentkę. Dzięki niej udało mu się bez większych kłopotów
przejąć stanowisko po bracie, który wyjechał do Altarii.
Miała dar nawiązywania kontaktu z ludźmi, co okazało się
15
bezcenne. Była spokojna, zrównoważona, sprawna,
całkowicie oddana pracy.
Ale teraz, z zamkniętymi oczami, odchyloną do tyłu
głową i pogodnym wyrazem twarzy, wcale nie wyglądała jak
biurowy ideał. Powoli, jakby wykonywała jakiś taniec,
zaczęła się pochylać do przodu. Za żadną cenę Justin nie
zdołałby oderwać od niej oczu. Stał jak przyrośnięty do ziemi
i patrzył, a ona gimnastykowała się z wdziękiem
primabaleriny. Zrobiła pełny skłon, a jej spódniczka uniosła
się do góry. Na widok jej nóg Justin ciężko przełknął ślinę.
Zabawne, pomyślał, gdy Kim przyciskała głowę najpierw do
jednej kostki u nogi a potem do drugiej, ale nigdy przedtem
nie zauważył, jak długie i zgrabne są jej nogi. I tego, jaką ma
szczupłą talię? I zachwycającą linię bioder?
Musiał być chyba ślepy, skoro nie zwrócił uwagi na te
rozkoszne krągłości. Ale teraz je zauważył. Dobitnie
świadczyła o tym nagła fala pożądania, jaka go ogarnęła.
Connelly, nie bądź łajdakiem. Powiedz coś. Daj jej znać,
że tu jesteś, nakazał sobie.
Już otwierał usta, ale w tej właśnie chwili Kim wyjęła
klamerkę z włosów. Niemal ugryzł się w język, gdy kaskada
długich, blond włosów o miodowym odcieniu opadła jej na
ramiona i twarz.
Dobry Boże, dlaczego ona je ukrywa, tłamsząc w tym
absurdalnie ścisłym koku?
Do licha! Przetarł ręką twarz. Kobiety mające długie
włosy zawsze budziły jego zachwyt, poczynając od panny
16
Malone, opiekunki z przedszkola. Opanowując jęk, pomyślał,
że tak pięknych włosów jeszcze nigdy w życiu nie widział.
Panna Malone nie wytrzymałaby porównania z Kim.
Przymknął oczy i próbował wyrzucić z myśli obraz Kim.
Czy nie ma już i bez tego dość kłopotów? Musi jeszcze
wykryć, kto próbował zabić jego brata, wcale nie był
zachwycony rychłym ślubem swojej siostry Alexandry z
Marshem, a na dodatek czeka go rywalizacja o tytuł
najbardziej pożądanego kawalera w mieście.
Najmądrzej zrobi, jeżeli zaraz stąd pójdzie i zapomni, że
kiedykolwiek widział taką Kim. Pozwolił sobie na jeszcze
jedno spojrzenie na to zmysłowe stworzenie i zaczął się
wycofywać. A wtedy Kim otworzyła oczy i zauważyła go.
– Justinie – wyszeptała jego imię, co tylko jeszcze
bardziej go podekscytowało.
– Przepraszam – udało mu się wykrztusić. – Nie chciałem
ci przeszkadzać.
– Nie przeszkadzasz – powiedziała, wkładając buty. –
Ja... musiałam trochę rozprostować plecy, bo już mnie łapią
kurcze.
Jeszcze coś mówiła, ale Justin tego w ogóle nie słyszał,
zauroczony jej próbami zwinięcia włosów w kok. Na jego
szczęście niezbyt jej się to udało i kilka pasm wysunęło się z
klamerki, opadając na twarz i kark. Widząc jej
zaczerwienione policzki i lekko potargane włosy, Justin bez
trudu mógł sobie wyobrazić, jak wyglądałaby po miłosnej
nocy.
17
– Już zesztywniałam, siedząc tyle czasu przy komputerze
i. , . – Kim uznała, że papla jak jakaś idiotka i zganiła się za
to w duchu. – Potrzebujesz czegoś? – zmieniła temat.
– Nie. Po prostu... – Przez te wszystkie nieodpowiednie
myśli już nawet nie pamiętał, po co tu przyszedł.
– Justinie, dobrze się czujesz?
Nie, nie czuł się dobrze. Czuł się okropnie, bo był
nieprzyzwoicie wprost pobudzony.
– Czy coś się stało? – spytała.
– Nie – wykrztusił, próbując za wszelką cenę się
opanować. – Nic takiego. Po prostu mam za sobą ciężki
dzień. A skoro już rozmawiamy o pracy, co ty tu jeszcze
robisz?
– Chciałam coś skończyć.
– Cokolwiek to jest, może zaczekać do jutra. Powinnaś
była iść do domu już całe godziny temu – powiedział z
pretensją.
– Ty też jeszcze tu jesteś.
– To firma mojej rodziny – zwrócił uwagę.
– Tak, oczywiście. Nie zamierzałam dawać do
zrozumienia. .. Już sobie pójdę i zejdę ci z drogi – mruknęła i
szybko się odwróciła.
Justin zdążył jeszcze zobaczyć w jej
niebieskawozielonych oczach przykrość. Do diabła, poczuł
się tak, jakby kopnął szczeniaka.
– Kim – powiedział, podchodząc do niej. Stanął z nią
twarzą w twarz i uniósł jej brodę. – Przepraszam. Nie to
18
miałem na myśli. Jestem w złym humorze, ale nie
powinienem wyżywać się na tobie.
– Nic się nie stało.
– Nieprawda. – Chwycił ją za rękę i uniósł jej dłoń. –
Możesz mnie nawet spoliczkować, jeśli od tego poczujesz się
lepiej. – Wysunął do przodu szczękę. – Zachowałem się jak
łajdak i zasłużyłem sobie na to.
– Nie jesteś łajdakiem – zaprzeczyła Kim, zaskoczona
dziwną propozycją.
– Jasne, że jestem. Uraziłem cię i bardzo przepraszam.
– Ale nie chciałeś...
– Kim, jesteś wspaniałą asystentką, ale kłamać nie
umiesz.
– Dziękuję. Chyba masz rację. Uśmiechnął się.
– To ja powinienem ci dziękować. Nie wiem, co bym bez
ciebie zrobił.
– Och, doskonale dałbyś sobie radę – odparła i cofnęła
swoją rękę.
– Na szczęście nie muszę tego sprawdzać. A teraz, już na
poważnie. Chciałem powiedzieć co innego i całkowicie
wszystko sfuszerowałem. Naprawdę cenię to, że tak ciężko
dla mnie pracujesz, ale przecież nie musisz zostawać tak
długo po godzinach.
– Nie przeszkadza mi to. Lubię moją pracę. Lubię
pracować dla ciebie.
– Trudno mi zrozumieć, dlaczego. – Znów się do niej
uśmiechnął. – Ale może już dość na dziś? Jeżeli się
19
pospieszysz, to pewnie jeszcze zdążysz do swojego klubu
gimnastycznego.
– Pewnie bym zdążyła, gdybym do jakiegoś należała. Ale
nie należę, więc nie ma powodu, bym się spieszyła.
Justin był zły na siebie. Oczywiście, że nie należała do
żadnego klubu. Na pewno nie stać jej było na karnet.
– Przepraszam. To zabrzmiało strasznie arogancko.
– Wcale nie. Korporacja Connellych dobrze nam płaci i
gdybym chciała, mogłabym ćwiczyć w najlepszym klubie.
– Ale nie chcesz? Wzruszyła ramionami.
– Nie miałabym kiedy tam chodzić.
– Co znów jest moją winą. Kim, mówię poważnie. Koniec
z zarywaniem wieczorów.
– Już ci mówiłam, że lubię moją pracę. Lubię pracować z
tobą. A teraz, jeżeli niczego ode mnie nie potrzebujesz,
skończę to, co przepisywałam – powiedziała i wróciła na
swoje miejsce przy komputerze.
– Te notatki mogą poczekać do jutra.
– Wolę je przepisać dziś.
– Popraw mnie, jeżeli się mylę, ale kto właściwie jest tu
szefem?
Kim roześmiała się.
– Oczywiście ty. Jednak wolę już dziś z tym skończyć.
Zajmie mi to jeszcze tylko parę minut, a potem obiecuję, że
pójdę do domu i przygotuję sobie ciepłą kąpiel.
Wyobrażenie Kim w wannie, przykrytej, tylko bąbelkami
piany, spowodowało, że Justin aż zazgrzytał zębami.
20
– Słowo harcerza, że jeszcze tylko dziesięć minut? –
spytał pojednawczo.
– Tak – odparła i wróciła do pracy.
Gdy po kwadransie Justin wyszedł do sekretariatu, Kim
jeszcze tam była. Patrzyła na ekran komputera, jednocześnie
masując sobie plecy.
Wiedząc doskonale, że popełnia błąd, podszedł do niej.
– Ja to zrobię – powiedział.
– Nie musisz.
Justin zignorował jej słowa.
– Nic dziwnego, że cię boli kręgosłup. Jesteś cała
sztywna. Odpręż się – polecił i zaczął masować jej ramiona.
– Naprawdę nie trzeba... och.
Opanowanie Justina prysnęło. Na darmo przypominał
sobie, że to Kim Lindgren. Jego asystentka. Kim, jego prawa
ręka. Nie miał prawa myśleć o niej inaczej jak o pracownicy.
Ale gdy znów jęknęła, ciało Justina zareagowało. Zapłonęło
w nim pożądanie, w żyłach rozgorzał ogień.
Wymyślając sobie w duchu od głupców, pochylił się
niżej, by wdychać jej zapach. Rozpoznał różane perfumy.
Czyżby róże stały się afrodyzjakiem?
– Masz magiczne ręce – szepnęła Kim. . Ten głos
pozbawiał Justina opanowania.
– Kim, ja...
Nagle usłyszał dzwonek windy i to przywróciło mu
przytomność umysłu. Ocalił mnie dzwonek, pomyślał i
21
opuścił ręce wzdłuż boków. Odstąpił krok, wciągnął haust
powietrza właśnie w chwili, gdy do pokoju wszedł szef
ochrony budynku, Tom Jenkins.
– Dobry wieczór, panie Connelly, witam, panno
Lindgren.
– Dobry wieczór, Tom – odpowiedział Justin.
– Cześć, Tom – przywitała go Kim.
– Robiłem właśnie obchód. Długo tu jeszcze zostajecie?
– Ja przynajmniej godzinę, ale panna Lindgren już
wychodzi. Będę ci wdzięczny, jeżeli odprowadzisz ją do
samochodu.
– Jasne, panie Connelly.
– Ale, Justinie, jeszcze nie skończyłam...
– To może zaczekać do jutra. Już dość długo dziś tu
siedziałaś. Kim, idź do domu. Do zobaczenia jutro. – I zanim
zdążyła się sprzeciwić, odwrócił się na pięcie, poszedł do
swojego gabinetu, usiadł przy biurku i ukrył twarz w
dłoniach.
Miał prawdziwe szczęście. Zbytnio zbliżył się do granicy.
Jutro będzie bardzo zadowolony, że jednak nic się nie stało.
Bo gdyby pocałował Kim, byłby to wielki błąd. Tak,
postąpił słusznie. Odszedł, chociaż jedynym jego
pragnieniem w tamtej chwili było przyciągnąć Kim do siebie
i poczuć, jaki smak mają jej usta.
Tak, miałem szczęście, powtarzał sobie. Oboje je mieli.
Ale gdy przypomniał sobie zapach perfum Kim, niemal
skrzywił się z bólu. Czasami szlachetny postępek naprawdę
22
sprawia ból.
23
Rozdział 2
Justin po prostu zachował się uprzejmie. Nie ma
powodów, by szukać w tym czegoś więcej.
Kim powtarzała sobie te słowa wielokrotnie, odkąd
godzinę temu wyszła z pracy. Ale w niczym jej to nie
pomagało. Pamiętała, jak Justin patrzył na nią tuż przed
chwilą, gdy do pokoju wszedł Tom. Nie patrzył na nią
zwyczajnie, jak szef. W jego oczach widziała pożądanie.
Nawet teraz, przypominając sobie jego spojrzenie,
zadrżała. Choć nie miała wielkiego doświadczenia z
mężczyznami, potrafiła rozpoznać to i owo. Justin jej
pożądał.
Jej. Zwyczajnej i grzecznej Kimberly Lindgren.
Kim ogarnęła radość, chociaż jednocześnie rozsądek
szeptał do ucha, żeby nie była głupia, nie łudziła się, że Justin
zobaczył w niej interesującą kobietę. W swojej asystentce?!
Bądź realistką, powtarzała sobie. To Connelly. Należy do
jednej z najbardziej znanych rodzin w Chicago. Właśnie
został okrzyknięty najlepszą partią w mieście. Umawia się z
modelkami, damami z towarzystwa, wspaniałymi kobietami,
a nie z sekretarkami z rodzinnych firm.
Kim leżała w ciemnościach swojego pokoju aż do rana i
myślała o Justinie. Pozwoliła sobie choć w myślach być
rozsądną i przyzwoitą Kim Lindgren. Wolała wspominać
spojrzenie Justina, jego ręce na swoich plecach. Zamknęła
24
oczy i rozpamiętywała te magiczne chwile w biurze. Dotyk
jego rąk, silnych a jednocześnie delikatnych. Ciepło oddechu
owiewającego jej kark. Łakomy wyraz oczu Justina, gdy się
odwróciła i napotkała jego spojrzenie.
Serce Kim przyspieszyło. Znów poczuła ucisk w żołądku,
taki jak zawsze, gdy marzyła, że Justin trzyma ją w
ramionach, że wyznaje jej miłość. Wiedziała, że tak się nie
stanie... Powoli wracał jej rozsądek. Mimo to, gdy w końcu
zasnęła, czuła na ustach jego wargi, a głos Justina szeptał jej
słowa miłości.
– Kim! Kim, słyszysz? – Niecierpliwość w głosie Justina
wybiła Kim z marzeń. Zawstydzona, że przyłapano ją na
nich, podniosła głowę. Justin, z ponurą miną, stał przed jej
biurkiem.
– Przepraszam. Co mówiłeś?
– Pytałem, czy przepisałaś notatki na moje piątkowe
spotkanie z Schaefferem – powiedział oficjalnym tonem.
Odczuła to jak smagnięcie biczem.
– Są w koszyku na twoim biurku – odparła, starając się,
by jej głos zabrzmiał równie chłodno i obojętnie.
– Dziękuję – mruknął i ruszył do gabinetu, ale zaraz się
zatrzymał. – Dobrze się czujesz? – spytał. – Wydajesz się...
roztargniona.
Kim spłonęła rumieńcem.
– Nic mi nie jest. Po prostu usiłowałam zaplanować twoją
randkę. Chciałabym to wysłać twojej siostrze jeszcze dziś –
25
wyjaśniła, decydując się na częściowe kłamstwo. Bo
rzeczywiście pracowała nad zorganizowaniem randki, ale jej
myśli były przy Justinie.
– Nie przypominaj mi o tym – mruknął ze złością. –
Ciągle nie mogę uwierzyć, że pozwoliłem Tarze wrobić się w
tę aukcję, zamiast po prostu dać jej czek.
– Twoja siostra jest bardzo przekonująca.
– Raczej nachalna – sprecyzował Justin.
Unikając komentarza tej rodzinnej cechy Connellych,
Kim powiedziała:
– Dzida w dobrej sprawie.
– I tylko dlatego się zgodziłem – poinformował ją Justin i
bąknął coś o tym, że powinien dać sobie zbadać głowę, ,
skoro najprawdopodobniej będzie musiał się przebierać w
limuzynie, żeby zdążyć na czas.
– Chciałbyś zobaczyć, co przygotowałam? – spytała.
– Na pewno wybrałaś dobrze – powiedział i znów ruszył
do drzwi.
– To ci zajmie tylko minutkę, a ja...
– Powiedziałem, że wszystko w porządku – warknął. Kim
zacisnęła usta.
Justin westchnął i przesunął ręką po włosach.
– Słuchaj, przepraszam. Nie chciałem na ciebie krzyczeć.
Po prostu... mam teraz mnóstwo spraw na głowie.
– Rozumiem – odparła Kim, nadal spięta z powodu jego
ostrego tonu. Rzeczywiście, rozumiała, że jest przemęczony,
ale jeszcze nigdy na nią nie krzyknął. I uświadomiła sobie,
26
jak bardzo jest wobec niego bezbronna i jak łatwo może ją
zranić.
Czy to z powodu wczorajszego wieczoru jest taki
zirytowany? Może w jakiś sposób rozszyfrował, co ona do
niego czuje, pomyślała upokorzona.
– Kim, naprawdę cię przepraszam – powiedział Justin
jeszcze raz, już o wiele łagodniej. – Nie chciałem ci zrobić
przykrości.
Kim skinęła głową i odwróciła wzrok, obawiając się, że
zobaczy na twarzy Justina litość. Była także wystraszona
tym, co on mógłby wyczytać z jej oczu.
Justin postał jeszcze chwilę, a potem powiedział:
– Przez resztę popołudnia będę u siebie. Nie łącz mnie z
nikim.
Gdy wyszedł, zamykając za sobą drzwi, ramiona Kim
opadły. To było wszystko po wieczorze, gdy coś się między
nimi wydarzyło. Kim miała nikłą nadzieję, że Justin wreszcie
zacznie w niej widzieć kobietę, a nie tylko sprawną
asystentkę, ale okazało się to tylko marzeniem.
Przypomniała sobie swoją matkę. Kim uwielbiała ja,
nadal za nią tęskniła. Ale jednocześnie nie cierpiała tych jej
zmiennych nastrojów związanych z poszukiwaniem
odpowiedniego mężczyzny. Czyżby ona też miała powtórzyć
rodzinny schemat?
Postanowiła pójść za przykładem Justina i nic po sobie
nie okazać. Obiecała sobie solennie, że Justin nigdy się nie
dowie o jej uczuciach. Wzięła się w garść i zaczęła pisać
27
notkę dla Tary z zawiadomieniem, że rezygnuje z biletu na
aukcję, ale potem się zawahała. Może warto jeszcze raz się
zastanowić?
– Co jeszcze? – spytał Justin, gdy dwa dni później Kim
przyniosła mu pocztę i przepisane dokumenty.
– Musisz podpisać te listy i czeki.
Szybko przebiegł listy wzrokiem, zanotował sumy na
czekach i nabazgrał swój podpis. Jednocześnie starał się nie
czuć zapachu – róży i czegoś egzotycznego – który wypełniał
mu nozdrza za każdym razem, gdy Kim była obok.
– To wszystko?
– Jeszcze tylko przygotuję ostateczny wydruk dokumentu
w sprawie Schaeffera. Wprowadziłam zmiany, o których
mówiłeś, ale lepiej przeczytaj to jeszcze raz, żeby się
upewnić, że niczego nie brakuje.
Podda mu gruby plik papierów i wtedy jego palce
musnęły jej rękę. Kim natychmiast się odsunęła.
– Przejrzę to szybko i może raz dla odmiany będziesz
mogła wyjść o przyzwoitej porze.
Gdy wyszła, Justin zaklął. Coś musi z tego wyniknąć i to
wkrótce. Od tamtego wieczoru Kim zachowywała się wobec
niego inaczej niż zwykle. Och, nadal wykonywała idealnie
swoją pracę. Nie mógłby sobie życzyć lepiej orientującej się
w jego sprawach, sprawniejszej i bardziej odpowiedzialnej
asystentki. Ale teraz zachowywała wobec niego dystans,
zbudowała mur, którego przedtem nie było. A on... on
28
zaczynał dostawać powoli szału od wypełniających mu głowę
myśli, które nie miały nic wspólnego z pracą. I mimo że w
biurze zaharowywał się, a wieczorami tłukł w worek
treningowy aż do ostatecznego wyczerpania, przez ostatnie
dwie noce miał ciągle przed oczami Kim. Pragnął jej. Nie
mógł zapomnieć, jak wtedy wyglądała.
Na wspomnienie jedwabistych włosów, miękkiej, ciepłej
skóry, bezwiednie zacisnął pięści. Wciągnął głęboko
powietrze i przysiągłby, że poczuł znajomy zapach róż.
Connelly, opanuj się!
Otworzył oczy. Musi przestać myśleć o Kim. Może
wyjazd do Nowego Jorku mu w tym pomoże. Potem czeka go
aukcja. Kto wie, może wygra ją jakaś interesująca kobieta i to
okaże się wybawieniem? Mając przed sobą takie
perspektywy, chwycił pióro i z powrotem zabrał się do pracy.
– Tak powinno być dobrze – mruknął jakiś czas później.
Rzucił pióro na biurko i rozparł się wygodnie w fotelu.
Uzupełnił dokument kilkoma sugestiami ojca, jeszcze raz go
przeredagował i wreszcie był zadowolony. Teraz pozostaje
mu tylko przekonać Schaeffera. Przeciągnął się i spojrzał w
okno. Na niebie świeciły już gwiazdy. A to znaczyło, że Kim
znowu musiała zostać tu aż do nocy. Zerwał się z fotela i
wybiegł z gabinetu.
– Co się stało? – spytała Kim, odrywając wzrok od ekranu
komputera.
– Jest już bardzo późno, a ja ci obiecałem, że dziś dla
odmiany wyjdziesz o przyzwoitej porze.
29
– Dopiero minęła ósma – mruknęła.
– Dopiero? Zgodnie z umową, powinnaś kończyć pracę o
piątej. – Mógłby policzyć na palcach jednej ręki, kiedy
wyszła o takiej porze. Usiadł na rogu jej biurka. – Przeze
mnie dzień w dzień ostatnio pracujesz do późna.
– Nie szkodzi. Miałam parę rzeczy do nadgonienia. A ty
skończyłeś?
– Tak – odparł, ale nie podał jej dokumentów.
– Jeśli chcesz, żebym wprowadziła te zmiany –
powiedziała po chwili – musisz mi to dać. – Wyciągnęła rękę
po papiery.
– Sam to zrobię. Wciągnij tylko poprzednią wersję na
ekran i możesz iść do domu.
– Nie bądź niemądry. Ja to wpiszę.
– Nie. Idź do domu. Już za długo tu siedzisz. Kim chwilę
się wahała.
– Justinie, czy jest tam coś, o czym wolałbyś, żebym nie
wiedziała?
– Oczywiście, że nie.
– Więc zaraz się do tego zabiorę. Na tym właśnie polega
moja praca. Poza tym, może nie pamiętasz, ale gdy ostatnio
używałeś mojego komputera, miałeś... pewne trudności –
zaczęła niepewnie.
– To nie była moja wina – mruknął, przypominając sobie,
jak system poinformował go, że przeprowadził niedozwoloną
operację i zaraz potem komputer się wyłączył.
– Jestem pewna, że to był tylko przypadek. Jednak mimo
30
wszystko będę się czuła lepiej, jeżeli pozwolisz mi samej
wprowadzić zmiany.
Justin niechętnie podał jej dokument.
– Przepisanie i wydrukowanie zajmie jakieś dwadzieścia
minut – oznajmiła, przejrzawszy papiery. – Idź już, jeśli
chcesz, a ja ci to podrzucę po drodze do domu.
Myśl o Kim w jego mieszkaniu wydała mu się
niebezpieczna i dlatego właśnie nie mógł przyjąć jej
propozycji.
– Zaczekam – powiedział.
– Może przez ten czas poszedłbyś na kolację? –
zaproponowała Kim, słysząc, że burczy mu w brzuchu.
– A ty? Też jeszcze nie jadłaś. I nie opowiadaj, że nie
jesteś głodna, bo ci nie uwierzę.
– Wytrzymam – powiedziała, analizując tekst na ekranie i
wprowadzając poprawki.
– Lubisz pizzę?
– Tak – odparła ostrożnie.
– Ze wszystkim?
– Justinie, to niepotrzebne.
Bez słowa podniósł słuchawkę telefonu i wystukał numer.
– Ze wszystkim? – spytał jeszcze raz.
– Bez anchois – przyznała, piorunując go wzrokiem.
– Kim Lindgren, jesteś wspaniała – roześmiał się i
zamówił największą pizzę ze wszystkimi składnikami prócz
anchois.
– Nie trzeba było – napomniała go. – Nie zjem nawet
31
kawałka.
– To dobrze, bo zostanie więcej dla mnie.
– Ale myślałam...
– Myślałaś, że co... ? – zainteresował się.
– Że wolałbyś usiąść przy stole, w miłej restauracji, i
zjeść prawdziwy posiłek.
– Przez „prawdziwy posiłek” rozumiesz stek i wyszukane
przystawki z wymyślnym sosem, podane na wytwornej
porcelanie?
– Tak.
Justin uśmiechnął się.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, a jej brwi wygięły się
w łuk.
– No więc, gdybyś miała więcej kontaktów z
nastolatkami, wiedziałabyś, że pizza jest absolutnie
najlepszym posiłkiem, jaki można sobie wyobrazić, a pizzeria
– najlepszym miejscem na spotkanie.
Justin miał rację. Pizza były wspaniała. Przyniesiono
również włoską sałatkę i chleb, a Justin zaproponował wino z
barku w swoim gabinecie. Kim nie pamiętała, kiedy coś jej
smakowało aż tak bardzo.
Może to właśnie dzięki lampce wina, pomyślała,
przyglądając się Justinowi. Wydawał się spokojniejszy i
bardziej serdeczny wobec niej niż w ciągu ostatnich dni. A
ona... ona cieszyła się jego towarzystwem.
– Jak ci smakuje wino? – spytał.
32
– Cudowne – odparła i, przypominając sobie coś, co
kiedyś czytała, wypiła następny łyk i przez chwilę trzymała
w ustach, by w pełni docenić bukiet i smak.
– Nie mów, że już się najadłaś – drażnił się Justin.
– Jeszcze nie – odparła, zabierając się z powrotem do
pizzy. – Opowiedz mi o tych nastolatkach, z którymi
pracujesz w swoim młodzieżowym ośrodku.
– Praca z nimi to prawdziwe wyzwanie – zaczai i
opowiedział jej, jak inteligentni są niektórzy z nich i jak
zasługują na pomoc, mimo że popadli w tarapaty. – Powinnaś
kiedyś tam ze mną pójść. Mogliby się wiele od ciebie
nauczyć.
– Wątpię. To ty jesteś czarodziejem marketingu.
– W biznesie liczy się nie tylko marketing. A ty jesteś
mądra, wspaniale zorganizowana, i umiesz sprawiać, by
ludzie czuli się przy tobie dobrze. To rzadkie zalety, Kim.
Jeżeli przekażesz choć część siebie tym dzieciakom, będą
miały solidne podstawy, by coś w przyszłości osiągnąć.
– Dziękuję – mruknęła, szczerze wzruszona jego miłymi
słowami.
– Nie ma za co, bo mówię prawdę. I mam nadzieję, że
przynajmniej pomyślisz o pójściu ze mną do ośrodka.
– Pomyślę – obiecała i aż dech jej zaparło z zachwytu,
gdy się uśmiechnął. Boże, pomyślała, obserwując, jak z
apetytem zabiera się za następny kawałek pizzy. Jaki on
potrafi być uroczy i uprzejmy. Czy można jej mieć za złe, że
się w nim zakochała?
33
– Zjesz to? – spytał, pokazując palcem ostatni kawałek
pizzy.
– Nie. Możesz go wziąć.
– Coś ci powiem. Podzielimy go na pół – oświadczył,
zrobił jak powiedział, i jego połówka zniknęła w mgnieniu
oka, podczas gdy Kim ledwo się uporała ze swoją częścią.
– Jesteś najedzona? – spytał, dolewając im wina.
– Objedzona – poprawiła Kim, rzucając serwetkę na
papierowy talerz.
– Poczekaj. Masz na twarzy kropelkę pomidorowego
sosu.
– Gdzie? – Sięgnęła z powrotem po serwetkę.
– Ja to zrobię – powiedział. Wziął Kim pod brodę i
delikatnie otarł jej kącik ust.
Był tak blisko, że Kim czuła cedrowy zapach jego wody
kolońskiej. Gdy palce Justina zastygły w bezruchu i spojrzał
jej w oczy, zaparło jej dech w piersiach.
– Masz niezwykły kolor oczu – powiedział.
– Są niebieskie.
– Nie, nie niebieskie. I nie zielone. To połączenie obu
kolorów – jak woda Morza Karaibskiego. Wiem, bo
żeglowałem tam zeszłego lata. – Pogłaskał ją po policzku i
przysunął się odrobinę bliżej.
– Kim, ja...
Serce Kim zaczęło bić jak szalone. Instynktownie uniosła
głowę i czekała na pocałunek. Ale się nie doczekała.
– Ro... robi się późno. Chyba możemy skończyć na dziś –
34
powiedział nagle Justin i cofnął rękę.
Te słowa podziałały na Kim jak kubeł zimnej wody.
Gwałtownie skoczyła na równe nogi, przerażona tym, co
Justin musiał o niej pomyśleć. Na pewno zrozumiał, że chce,
by ją pocałował. Zawstydzona, ze spuszczonymi oczami,
zaczęła gorączkowo zbierać rzeczy ze stołu.
– Idź do domu. Ja tu jeszcze posprzątam – rzuciła,
układając papierowe talerze na pustym teraz pudełku po
pizzy.
– Pozwól, przytrzymam to – zaoferował się, gdy z jej
drżących rąk zaczęły się wysuwać zużyte serwetki.
– Nie trzeba – zaprotestowała.
– Już dość się dziś napracowałaś – oświadczył Justin, nie
zważając na jej słowa. – Idź zamknąć swoje biurko, a ja to
zrobię.
Zadowolona, że może się wymknąć, już nic nie
powiedziała. Uciekła z gabinetu Justina, modląc się, by nie
zauważył wzbierających jej pod powiekami łez. Chwyciła
torebkę i pobiegła do drzwi.
– Dobranoc, Justinie! – zawołała. – Jeszcze raz dziękuję
za kolację.
– Co mówisz? Zaczekaj! – Justin wyjrzał przez drzwi. –
Skończę z tym – podniósł ręce, w których trzymał kieliszki i
butelkę po winie – i odprowadzę cię do samochodu.
– Naprawdę nie trzeba. Pójdę z Tomem albo którymś ze
strażników.
– Ale...
35
– Już muszę iść. Życzę ci szczęśliwej podróży i sukcesu
w rozmowach z Schaefferem! – odkrzyknęła i wybiegła,
zanim po policzkach zdążyły jej popłynąć łzy.
36
Rozdział 3
– Kim, zaczekaj!
Ale drzwi już z hukiem się za nią zamykały. Jednak Justin
zdążył zobaczyć jej twarz. Płakała? Czyżby z jego powodu?
Czy Kim uświadomiła sobie, co chciał przed chwilą zrobić? I
co nadal chce zrobić?
Cholera!
Patrząc na drzwi, za którymi zniknęła, zdusił w sobie
impuls, by za nią biec. Byłoby to wielkim błędem, tłumaczył
sobie. Nie tylko straciłby idealną asystentkę, ale jeszcze Kim
miałaby pełne prawo oskarżyć zarówno jego, jak i firmę o
seksualne molestowanie. Jednak przez chwilę był prawie
pewny, że Kim pragnęła, by ją pocałował.
Co za pobożne życzenie, napomniał się. Kim nigdy nie
dała do zrozumienia, że jest nim zainteresowana. Zresztą na
pewno ma kogoś. Na tę myśl zmarszczył czoło. Dziwne, jak
bardzo to go zaniepokoiło. I to nie dlatego, że czuje się w
obowiązku opiekować Kim. W końcu pracują razem. Bardzo
ją polubił, cenił jako swoją asystentkę i polegał na niej. To
całkiem normalne, że się o nią troszczy, rozumował.
No, dość tego, nakazał sobie. Oszaleje, jeżeli nie
przestanie myśleć o niej i jej życiu. Zdecydowany przepędzić
swe pokrętne myśli, zaczął się zastanawiać, czy ma wszystko,
czego potrzebuje na jutrzejszy wyjazd.
37
Gdy następnego dnia, będąc już w Nowym Jorku,
zadzwonił do Kim z telefonu komórkowego w taksówce
wiozącej go na spotkanie, była już to, jak zwykle, tylko
rozmowa służbowa.
– Dzwoniła Ashley Powers. Powiedziała, że jesteś jej
winny kolację i ma nadzieję, że nie będziesz z tym zwlekał –
mówiła Kim.
Justin pomyślał o tej ognistej brunetce, maklerce
giełdowej, z którą tej wiosny czasami się umawiał. Kobieta ta
była piękna, inteligentna i wysyłała mu sygnały, że jest
gotowa przenieść ich znajomość na inny poziom. Co z tego,
kiedy ich rozkłady zajęć absolutnie na to nie pozwalały.
Może Ashley była właśnie tym, kogo potrzebował, by
zapomnieć o pożądaniu, jakie czuł do Kim?
– Czy wieczór w przyszły piątek mam wolny? – spytał, a
gdy Kim nie odpowiadała, dodał: – Kim, jesteś tam jeszcze?
– Jestem. Przejrzałam twój kalendarz. W piątek masz
wolny wieczór.
– Sprawdź, czy Ashley też jest wolna. Jeżeli tak,
zarezerwuj nam stolik w restauracji. Spróbuj w tej nowej,
ostatnio wysoko notowanej.
– Dobrze – odparła Kim.
– Masz dla mnie jeszcze coś?
– Robert Marsh powiedział, że musi z tobą porozmawiać.
– Czego on znów może chcieć? – Justin rozzłościł się, bo
to przez Roberta musiał przyjechać do Nowego Jorku. Gdyby
Robert zwracał większą uwagę na szczegóły umowy, on nie
38
musiałby teraz uprzątać tego całego bałaganu.
– Nie chciał mi powiedzieć. Twierdzi, że to sprawa
osobista i dotyczy interesów rodziny.
Justin zmarszczył czoło. Nie podobało mu się, że Marsh
identyfikował się już jako członek rodziny Connellych. Może
wykazywał zbytnią podejrzliwość, ale instynkt mówił mu, że
Marsh jest o wiele bardziej zakochany w korzyściach, jakie
uzyska, żeniąc się z jedną z Connellych, niż w jego siostrze,
Alexandrze.
– Powiedz mu, że albo ci powie, o co mu chodzi, albo
będzie musiał zaczekać, aż przyjdę do pracy w poniedziałek.
– Dobrze.
– To wszystko?
– Nie całkiem. Dzwoniły jeszcze dwie osoby. Patrice
Barlow, która prosiła, by ci przekazać, że ona i jej córka
Bethany będą dziś na aukcji i Bethany zamierza sporo na
ciebie postawić.
– Miejmy nadzieję, że nie dość, by wygrać – mruknął
Justin z rozdrażnieniem. – Chyba nie wytrzymałbym całego
wieczoru z debiutantką Bethany.
– Nie jest aż taka okropna – zauważyła Kim.
– Łatwo ci mówić. To nie ty będziesz siedziała w
restauracji jak w pułapce i nie ty będziesz musiała
wysłuchiwać, jak paple tym swoim piskliwym głosem.
– Ale jest bardzo ładna – zauważyła Kim.
– Jak mogłaś to zauważyć pod taką ilością makijażu?
– Przesadzasz! – Kim roześmiała się.
39
– No, może troszkę. A od kogo jest ta druga wiadomość?
– Od Tary. Chciała tylko życzyć ci powodzenia i z góry
podziękować za to, że zgodziłeś się przyjść dziś wieczorem
na aukcję.
– Innymi słowy daje mi do zrozumienia, że lepiej, bym
jednak się stawił, bo inaczej czeka mnie marny los.
– Ach, chyba nie aż tak. Po prostu ma tremę i chce, by
wszystko potoczyło się jak najlepiej.
– Kim, to miło, że próbujesz ją usprawiedliwić. Ale znam
moją siostrę. Już pewnie kazała ci sprawdzić rezerwację lotu
co najmniej dwa razy, prawda?
Kim zawahała się.
– Sama to zaproponowałam.
Uch, pomyślał Justin. Tara już zdołała przeciągnąć Kim
na swoją stronę.
– Powiedz Tarze, żeby się uspokoiła. Obiecałem, więc
będę na pewno.
– Powiem jej. To już wszystko – dodała Kim po chwili
milczenia.
Ale Justin nie odłożył słuchawki. Jakoś nie chciało mu się
kończyć rozmowy.
– Czy chcesz, żebym zrobiła jeszcze coś? – spytała
niepewnie Kim.
– Nie. Jak zawsze załatwiłaś wszystko doskonale.
– Po prostu wykonuję swoją pracę – poinformowała go. –
I zaraz się zabiorę do tych telefonów, o które prosiłeś.
– Kim, zaczekaj.
40
– Tak?
– Obiecaj mi, że dziś dla odmiany wyjdziesz o czasie.
Niepokoiłbym się, gdybyś siedziała w biurze sama do późna.
– Justinie, nic mi się nie stanie. Ochrona...
– Obiecaj – nalegał.
– W porządku. Obiecuję. Zresztą dziś i tak miałam wyjść
o piątej.
– Masz jakieś wspaniałe plany na wieczór? – Pytanie to
wymknęło mu się, zanim zdołał się powstrzymać.
– Coś w tym rodzaju. Idę na aukcję. Twoja siostra
wykupiła kilka dodatkowych miejsc i nalegała, żebym wzięła
jeden bilet. To znaczy, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Bo
jeżeli tak, powiem jej, że nie mogę przyjść.
– Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko temu?
– No... nie wiem. Ale w ostatnich dniach wydawało mi
się, że jesteś trochę zirytowany. I myślałam, że to może
przeze mnie.
– Jestem niespokojny o wynik spotkania z Schaefferem –
skłamał Justin. – A ty koniecznie przyjdź na aukcję. Będzie
mi miło zobaczyć tam przyjazną twarz.
– Jeżeli jesteś pewny...
– Jestem. Przyprowadź swojego chłopaka i oboje bawcie
się dobrze. – I zanim zdążyła coś odpowiedzieć, dodał: – No,
już dojechaliśmy i muszę kończyć. Do zobaczenia
wieczorem.
Kim przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Wprost
41
nie mogła uwierzyć, że ta elegancka kobieta w czarnej
wieczorowej sukni to naprawdę ona. A gdy dotknęła
rękawiczkami jedwabistej tkaniny, jeszcze bardziej
zachwyciła się sukienką. Uśmiechnęła się, odpędzając od
siebie poczucie winy z powodu takiego wydatku. Sukienka i
rękawiczki, zapinane na osiemnaście guziczków, warte były
swojej ceny, uznała, odwracając się, by podziwiać, jak dół
sukni faluje wokół jej stóp.
Sprzedawca miał rację. W tej sukni wyglądała jak
księżniczka. Tylko że Kim czuła się też trochę jak
Kopciuszek wybierający się na bal. Uniosła rąbek sukni i
przyjrzała się sandałkom. No, nie są to czarodziejskie
pantofelki – mruknęła.
Ale tak samo niepraktyczne, pomyślała i roześmiała się
na głos. Pewnie nigdy więcej ich nie włoży. Tak samo zresztą
sukni i rękawiczek. No i co z tego? Dziś wygląda w tym
stroju pięknie i może udawać, że jest księżniczką idącą na
swój pierwszy bal.
Tylko musi uważać, by się nie potknąć. Mogła sobie
wyobrazić reakcję Justina, gdyby rozciągnęła się na podłodze
jak długa.
Justin.
Przycisnęła ręce do serca, by uciszyć jego nagłe
trzepotanie. Co Justin sobie pomyśli, gdy ją zobaczy? Że jest
ładna czy też.
Wściekła na siebie za takie fantazjowanie, napomniała
się, że eleganckie ciuszki nic nie zmienią. Nie zmienią tego,
42
co Justin w niej widzi. A widzi w niej tylko asystentkę,
owszem, sprawną, ale też bardzo zwyczajną.
Jednak ta elegancka kobieta, która patrzyła na nią z lustra,
nie przypominała szarej myszki, Kim. Wyglądała tak, jakby
rzeczywiście należała do świata Justina. Kim przyjrzała się
sobie uważnie. To nie tylko kwestia sukienki. Patrzyła na
kaskadę jasnych włosów, spływających na nagie ramiona.
Rozpuszczenie włosów wydawało jej się dobrym pomysłem,
ale teraz stwierdziła, że popełniła błąd. Z tymi włosami
wyglądała... zbyt zmysłowo.
Oto, jak pozory mogą mylić, zaśmiała się w duchu. Nadal
przecież jest praktyczną Kim Lindgren, a nie jakimś
wampem. Nie będzie wysyłać fałszywych sygnałów.
Podeszła do toaletki, chwyciła szpilki i już zamierzała upiąć
swój zwykły kok, gdy u drzwi zadźwięczał dzwonek.
To pewnie kierowca przysłany przez Tarę. Westchnęła.
Nic już nie zdąży zrobić, bo przecież nie może pozwolić
czekać kierowcy Tary. Chwyciła torebkę i pobiegła do
wyjścia.
– Dobry wieczór, panno Lindgren. Jestem James.
– Dobry wieczór, James.
Poprowadził ją do zaparkowanej przed domem długiej
czarnej limuzyny i pomógł wsiąść.
Miejsca jest tu tyle, że zmieściłoby się dziesięć osób,
pomyślała Kim z rozbawieniem. Samochód ruszył, a ona
przyglądała się przez okno znajomym ulicom i placom,
wzmożonemu w piątkowy wieczór ruchowi, miastu, które w
43
blasku ulicznych świateł przeszło metamorfozę. Ale
jednocześnie zaczęła odczuwać dreszcz emocji. Wzięła
głęboki oddech i przycisnęła ręce do piersi, by uspokoić
rozdygotane nerwy. Bez skutku. Nie mogła się odprężyć. ,
Zresztą cóż w tym dziwnego? Nie co dzień Kim Lindgren,
ubrana jak księżniczka, jedzie piękną limuzyną na bal
połączony ze zbiórką pieniędzy, jako gość Tary Connelly
Paige.
Powinna cieszyć się tą chwilą, póki trwa. Bo to
najprawdopodobniej jej pierwsza i ostatnia taka okazja.
Dziwne, ale nadzieja, że powinna się dobrze bawić, jakoś jej
pomogła. Właśnie zaczynała się uspokajać, gdy zadzwonił
telefon. Znów zesztywniała.
– Do pani – powiedział James. – Aparat jest na tablicy
przed panią – dodał, widząc, że nie wie, jak odebrać telefon.
– Dziękuję – szepnęła Kim i podniosła słuchawkę. –
Halo?
– Kim, tu Tara. Co za ulga! Już się bałam, że zmienisz
zdanie i zrezygnujesz z przyjścia.
– No, rzeczywiście o tym myślałam – przyznała Kim. I
tak było, ale gdy wczoraj zobaczyła na wystawie tę cudowną
suknię i weszła do sklepu, a tam okazało się, że to jej
rozmiar, a na dodatek jest wyprzedaż, przyjęła to jako omen.
– Cieszę się, że jednak się zdecydowałaś – powiedziała
Tara i zaczęła opowiadać, jaki szalony miała dziś dzień. – I
jakby tego było mało, jeden z naszych kawalerów złamał
nogę, skacząc ze spadochronem i chciał się wymigać od
44
aukcji. Na szczęście Jennifer i ja zdołałyśmy go przekonać,
że, paradując z gipsem na nodze, zbierze więcej ofert. – Tara
nie należała do osób, które godzą się z odmową.
– Rzeczywiście, miałaś ciężki dzień – przyznała Kim.
– Tak. I dlatego po prostu nie zniosłabym tego, gdybyś
postanowiła zrezygnować.
– Dziękuję ci – powiedziała Kim, dość zdziwiona. – Ale
jedno puste miejsce przy stole przecież nie stanowiłoby
wielkiej różnicy.
– Nie masz racji, gdyż oczekuję po tobie więcej niż tylko
wypełniania miejsca przy stole.
Kim ściągnęła brwi.
– To znaczy?
– Och, nic takiego – odparła Tara szybko. – Chciałam cię
tylko poprosić o drobną przysługę, o pomoc przy aukcji.
– To znaczy? – spytała Kim, nagle niespokojna.
– Naprawdę chodzi mi o drobiazg, ale dzięki temu Justin
nie skręci mi karku. A ty się niczym nie przejmuj. To nic
takiego. Wytłumaczę ci wszystko, gdy już tu przyjedziesz.
Kim usłyszała sygnał alarmowy.
– Taro, powiedz mi...
– Nie martw się. Wyjaśnię ci to później.
– Ale...
– Och, muszę lecieć! Do zobaczenia.
– Taro, zaczekaj...
Ale Tara już przerwała połączenie.
45
Rozdział 4
– Pana smoking i buty są na tylnym siedzeniu –
powiedział kierowca, który przyjechał po Justina na lotnisko.
– Dziękuję, Hal – odparł Justin i sięgnął po torbę z
ubraniem. Zamierzał się przebrać w męskiej toalecie.
Hal odchrząknął.
– Przepraszam, sir, ale pani Tara zasugerowała, że
oszczędziłby pan sporo czasu, przebierając się w limuzynie,
po drodze do hotelu.
– Innymi słowy, moja siostra kazała ci dopilnować,
żebym się nie ulotnił, zanim mnie nie dowieziesz na tę aukcję
bydła.
– Nie, sir – odparł grzecznie Hal. – Pani Tara powiedziała
tylko, że powinienem to zasugerować.
– Niech i tak będzie. – Justin z rezygnacją wsiadł do
samochodu, który natychmiast ruszył. Znając metody siostry,
już oczami duszy widział tę scenę: Tara z trzepotem rzęs
pochlebia swojemu wieloletniemu kierowcy, mówiąc
słodkim głosem, jak bardzo na nim polega i jak to jest
całkowicie pewna, że przywiezie Justina na czas.
Justin znów się skrzywił na myśl o tym, co go czeka.
Wiedział, że hojny czek by wystarczył. Ale nigdy nie
potrafił niczego siostrze odmówić. Na szczęście będzie tam
Kim. Kim.
Uszczęśliwiony, że udało mu się pomyślnie załatwić
46
sprawę z Schaefferem, poczuł się jeszcze bardziej szczęśliwy
na myśl o tym, że ją zobaczy. Oczywiście to, że nie mógł się
tego doczekać, nie miał nic wspólnego z jego wzrastającą
fascynacją Kim, tłumaczył sobie. Po prostu wiedział, że
będzie podekscytowana tak samo jak on rozwiązaniem
kłopotu z Schaefferem. Rozsiadł się wygodnie i zaczął się
przebierać.
– Czuję się jak byk kandydujący do głównej nagrody na
aukcji bydła – skarżył się pół godziny później, czekając za
kulisami na rozpoczęcie imprezy.
– Och, na miłość boską, przestań jęczeć! – wykrzyknęła
Tara, przyglądając mu się krytycznym wzrokiem. Wszystko
było w porządku oprócz fatalnie zawiązanej muszki. –
Będziemy się świetnie bawić.
– Łatwo ci mówić! To nie ty będziesz paradować na
scenie przed łaknącymi wrażeń zblazowanymi damami.
– A od kiedy to nie lubisz być w centrum uwagi
wszystkich obecnych w pobliżu kobiet? – parsknęła Tara,
przystępując do poprawiania mu muszki.
– Od kiedy Eve Novak przygwoździła mnie do ściany,
gdy szedłem na scenę.
– No, no! – Tara uniosła brwi. – I co takiego Eve
powiedziała, że dotąd pamiętasz jej pomysł?
– Nie chodzi o to, co powiedziała, ale o sposób, w jaki na
mnie patrzyła.
– Więc jak na ciebie patrzyła, drogi bracie?
47
– Jak głodna kocica na swój posiłek – warknął Justin. –
Teraz rozumiem, co czują kobiety, gdy się skarżą, że
mężczyźni rozbierają je wzrokiem. Przez chwilę się
obawiałem, że uszczypnie mnie w... tyłek.
– Na pewno miała na to ochotę. W klubie szepcze się, że
Eve znów szuka męża.
– Myślałem, że już w zeszłym roku kogoś złapała.
– Faktycznie. Ale najwyraźniej małżeństwo z kowbojem
nie było tym, czego Eve się spodziewała. Gdzieś tak od
końca zeszłego tygodnia jest znów wolna.
– A co się stało?
– Jak się zdaje, męski ideał z Teksasu wyobrażał sobie, że
Eve odjedzie z nim konno na ranczo, a potem szybko pojawi
się potomstwo obojga płci i będą żyli długo i szczęśliwie.
Rzeczywiście, płonne nadzieje kowboja, pomyślał Justin.
Jak kobieta do tego stopnia próżna jak Eve Novak mogłaby
się zgodzić na psucie sobie figury ciążą? No, ale skoro Eve
szuka męża, pewnie nie będzie żałowała pieniędzy i spróbuje
przebić każdą ofertę.
– Słuchaj, Taro – zaczaj: Justin. – Jeżeli istnieje choćby
najmniejsza szansa, że to Eve wygra randkę ze mną,
natychmiast stąd wychodzę.
Gdy Tara przygryzła wargę i nie odpowiadała, Justin
oblał się zimnym potem.
– Taro, obiecaj mi, że ona nie ma najmniejszej szansy.
– Jak mogę ci obiecać coś takiego? Przecież to aukcja.
Nie mam żadnej kontroli nad wysokością ofert ani nad
48
oferentkami. Wiem, że fundusz powierniczy Eve i
odszkodowania rozwodowe po trzech mężach, dają tej harpii
szansę, by przelicytować wszystkich.
Justin zaklął.
– Ty naprawdę zamierzasz sobie pójść! – wystraszyła się
Tara.
– Nie. Zostanę – obiecał. – Ale nie pozwolę się
wpakować w randkę z tą pożeraczką mężczyzn.
Tara poklepała go po policzku.
– Uspokój się, starszy braciszku. Nie masz pewności, że
Eve będzie stawiać na ciebie. W końcu występujesz jako
ostami, a ona nigdy nie odznaczała się cierpliwością. Pewnie
upatrzy sobie kogoś już wcześniej.
Miejmy nadzieję, że tak się stanie, pomyślał Justin.
– Poza tym – ciągnęła Tara – wiem z pewnego źródła, że
zamierza na ciebie postawić Ashley Powers. I, kto wie, może
matka Bethany Barlow również będzie cię chciała dla swojej
córki.
– Ty się tym wszystkim świetnie bawisz, prawda? –
parsknął Justin, piorunując siostrę wzrokiem.
Tara roześmiała się.
– Jasne. Potraktuj to jako rewanż za wszystko, co mnie od
ciebie spotkało, gdy byliśmy dziećmi.
– Nigdy nie byłem wobec ciebie podły.
– Czyżby?
– Taro – zaczął Justin ostrzegawczo, podchodząc o krok
bliżej.
49
– Oj, muszę iść. Aukcja za chwilę się zacznie! –
wykrzyknęła, cmoknęła go w policzek i pobiegła.
Justin mruknął pod nosem coś bardzo nieeleganckiego.
– Connelly, mówiłeś coś? – spytał stojący w pobliżu Brad
Parker, jeden z kawalerów wystawionych na licytację.
– Tak. Ciesz się, że nie masz siostry.
Kim weszła do sali balowej, cały czas uważając, by się
nie potknąć. Sala wyglądała jak z bajki. Była urządzona z
przepychem. Przez wielkie okna widać było usłane
gwiazdami niebo, w kryształowych wazonach na każdym
stoliku aż kipiało od lilii, białych róż i frezji. Zebrani tu
ludzie wyglądali wspaniale. Kim nie pamiętała, by kiedyś
widziała w jednym miejscu tylu pięknych ludzi: mężczyzn w
smokingach, a kobiety w wytwornych kreacjach. Nie było
dwóch, choć w najmniejszym stopniu, podobnych toalet.
Kim mocniej zacisnęła rękę na torebce. To dobrze, że
zdecydowała się kupić swoją sukienkę. Cieszyła się też, że
zadbała o swój wygląd. Ale i tak, widząc, na przykład,
Ashley Powers, z którą Justin czasami się umawiał, poczuła
zazdrość. To była wyjątkowa piękność. I do tego w
naszyjniku i kolczykach z szafirów i brylantów.
Kim bezwiednie dotknęła swojego niczym
nieozdobionego dekoltu. Jedyną jej biżuterią były kolczyki z
maleńkimi brylancikami.
To nie jest miejsce dla mnie, pomyślała spłoszona.
Jak mogła być taka głupia i myśleć inaczej! Nie powinna
50
była przychodzić. Musi uciec, zanim Justin czy ktoś inny ją
zauważy, bo wtedy zrobi z siebie jeszcze większą idiotkę.
Ruszyła do wyjścia.
– Kim! Kim, zaczekaj!
Kim chciałaby udać, że nie słyszy tego znajomego głosu,
ale nie mogła. Odwróciła się i zobaczyła biegnącą do niej
Tarę. Zaczęła w duchu przygotowywać wymówkę o nagłym
bólu głowy.
– Co za szczęście, że cię znalazłam! – wykrzyknęła Tara
bez tchu. – I... ach, Kim, wyglądasz przepięknie.
Rozbrojona tym komplementem, Kim nie była już taka
pewna swojej decyzji.
– Ja... eee... dziękuję – szepnęła. – To przez sukienkę.
Kupiłam ją na wyprzedaży. – Kim mówiła bezmyślnie, nie to
co nadaje się do publicznej wiadomości.
Tara uśmiechnęła się.
– Jest bardzo ładna. Ale wierz mi, to nie z powodu sukni.
To ty sama jesteś jakaś inna. Nie wiedziałam, że masz takie
piękne włosy.
Kim zaczerwieniła się, – Pomyślałam, że raz, dla
odmiany, rozpuszczę je – jąkała się speszona.
– Jestem pewna, że wszyscy mężczyźni – łącznie z moim
bratem – ucieszą się z tego. Kim, gdybym cię tak nie lubiła,
zzieleniałabym z zazdrości, że urodziłaś się z takimi
włosami, podczas gdy ja mam po prostu wronie gniazdo na
głowie.
Kim zdumiała się.
51
– Ale twoje włosy są śliczne. I zawsze tak... szykownie
uczesane.
Tara roześmiała się i przesunęła ręką po swoich krótkich
czarnych lokach.
– Nie wiem, czy szykownie, ale na pewno wygodnie.
– Zapewniam cię, że szykownie. I bardzo do ciebie pasują
– teraz komplementowała Kim. Tara, dzięki czarnym włosom
i rysom twarzy zawsze przywodziła jej na myśl Audrey
Hepburn, a fiołkowe oczy miała jak Elizabeth Taylor w
młodości.
– Jesteś bardzo miła – roześmiała się Tara. – I zamierzam
bezwstydnie wykorzystać tę twoją uprzejmość, prosząc cię o
małą przysługę, o której mówiłam wcześniej.
– Taro, ja...
– No, no, czy to nie moja przyszła szwagierka?
Wyglądasz absolutnie wspaniale, jak zwykle zresztą. – To
był Robert Marsh.
– Witaj, Robercie – powiedziała Tara chłodnym tonem. –
Co mogę dla ciebie zrobić?
– Chciałem tylko się przywitać – odparł z szerokim
uśmiechem. – Czy nie przedstawisz mnie swojej ślicznej
przyjaciółce?
Kim uświadomiła sobie, że Marsh jej nie poznał.
Pożałowała, że nie zdążyła stąd uciec, zanim do nich
podszedł.
– Czyżbyś nie poznał Kim? – zdziwiła się Tara obłudnie.
Marsh powiódł spojrzeniem od jej odsłoniętych ramion do
52
twarzy.
– Kim Lindgren?
– Witaj, Robercie – powiedziała niechętnie Kim.
– Dobry Boże, kto by pomyślał, że pod tymi służbowymi
kostiumikami...
– Mów dalej – ponagliła go Tara. – Kto by pomyślał... –
podrzuciła.
– Kto by pomyślał, że nasza mała Kim jednak jest
dorosła. Wyglądasz zachwycająco – powiedział i wziął ją
czule za rękę, ale w oczach miał prostacką pożądliwość.
– Dziękuję. – Kim wyszarpnęła rękę, zadowolona, że
przed jego dotykiem ochroniła ją rękawiczka. W Robercie
Marshu było coś, co zawsze ją irytowało. A dziś ta irytacja
jeszcze się wzmocniła.
– Gdzie jest Alexandra? – spytała Tara.
– W damskiej garderobie – odparł Robert, nie spuszczając
wzroku z Kim, przez co czuła się jeszcze bardziej
niezręcznie.
– Kim i ja właśnie się tam wybierałyśmy, więc jej
powiem, gdzie może cię znaleźć. – Nie czekając na
odpowiedź Marsha, Tara wzięła Kim pod rękę i odeszła.
– Taro, idziemy w przeciwnym kierunku – zauważyła
Kim, ale Tara nie zwolniła.
– Wiem. Po prostu chciałam się od niego odczepić.
Powinnam być dla niego miła, skoro zamierza się ożenić z
moją siostrą. Ale za każdym razem, gdy go widzę, a on
zaczyna roztaczać wokół siebie swój „czar”, słyszę słowo
53
„fałsz” i nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła odejść.
Kim doskonale ją rozumiała. Ona też od pierwszej chwili
go nie lubiła. Miał taki sposób zachowania, że dostawała
gęsiej skórki.
Tara zatrzymała się przy kolumnie z boku sali, tak by
mogły obserwować ludzi, sama nie rzucając się w oczy.
– A co ty myślisz o Marshu? – spytała.
– Ja... – Kim szukała zgrabnych słów, nie chcąc
powiedzieć Tarze prawdy. – Z całą pewnością jest zręcznym
biznesmenem, bo inaczej nie pracowałby w korporacji
Connellych.
Tara roześmiała się.
– Zapomniałam o twoich zdolnościach dyplomatycznych.
Wiem, że stawiam cię w niezręcznej sytuacji, ale naprawdę
chciałabym usłyszeć prawdę.
– No więc, nie mogę powiedzieć, że go lubię. Ale wydaje
mi się, że ważna jest jedynie opinia twojej siostry Alexandry.
Jeżeli kocha go na tyle, by za niego wyjść, najwyraźniej
widzi w nim coś, czego ty i ja nie zauważamy.
Tara ze zmarszczonym czołem zastanawiała się nad
słowami Kim.
– Chyba masz rację. Po prostu martwię się, że Alexandra
popełnia błąd.
– Może i tak. Ale to jej błąd. I żadne przemawianie do
rozsądku nie uchroni jej przed popełnieniem tego błędu –
dodała Kim. Pamiętała, jak sama usiłowała uchronić swoją
matkę przed rzucaniem się na oślep w kolejny nieudany
54
romans. Mogła mówić bez końca, a matka i tak robiła swoje.
– Gdzie nabrałaś takiej mądrości? – spytała Tara. Kim
wzruszyła ramionami.
– Pewnie musiałam, bo nie mam rodzeństwa, które by się
o mnie martwiło.
– Och, Boże, rodzeństwo! Całkiem zapomniałam.
Chciałabym cię poprosić o drobną przysługę. Jeżeli się
zgodzisz, uchroni mnie to przed wściekłością Justina.
– O co chodzi? – spytała Kim ostrożnie.
– Żebyś to ty kupiła Justina na aukcji.
– Co takiego?!
– Kim, musisz to dla mnie zrobić. I dla Justina. Za
kulisami mało nie dostał furii, gdy usłyszał, że Eve Novak tu
jest i szuka męża numer cztery. A ona na dodatek dała mi do
zrozumienia, że zamierza złożyć na niego ofertę. I teraz
Justin grozi, że wycofa się z aukcji. Boi się, że ta modliszka
wszystkich przelicytuje i będzie musiał spędzić z nią wieczór.
Kim dobrze znała reputację Eve Novak. Ale chociaż nie
życzyła Justinowi takiej randki, niewiele mogła zrobić, by do
tego nie dopuścić.
– Taro, bardzo żałuję, ale nie widzę, jak mogłabym ci
pomóc. Może powinnaś porozmawiać z Ashley Powers albo
z Bethany Barlow. Wiem, że obie zamierzają złożyć oferty na
Justina.
Tara potrząsnęła głową.
– Żadna nie będzie licytowała aż tak, by zniechęcić Eve.
A zdaniem Tary mnie na to stać? pomyślała Kim ze
55
zdziwieniem.
– Nawet gdybym chciała, nie mogłabym wziąć w tym
udziału. Wiem, jakie sumy wymieniane są podczas takich
licytacji. A ja... ja po prostu nie jestem aż tak bogata.
– Och, Kim, moja kochana! – W oczach Tary pojawił się
wyraz prawdziwego żalu. – Przecież nie chodziło mi o to, byś
wydawała swoje pieniądze. Ja bym ci dała odpowiednią
sumę.
– Ty? Więc dlaczego sama...
– Bo jak by to wyglądało, gdybym sobie kupiła randkę z
własnym bratem?
Gdy Kim jeszcze przetrawiała ten dylemat, Tara wzięła ją
za rękę, przepraszająco pogłaskała i wręczyła czek.
– To czek kasjerski dla Policyjnego Funduszu Na Rzecz
Wdów i Sierot. Suma powinna wystarczyć na wylicytowanie
Justina.
– Taro, nie wydaje mi się...
– Proszę – błagała Tara, gdy Kim usiłowała się wykręcić.
– Potraktuj to jako przysługę wyświadczoną dla mnie. I dla
Justina.
Nadal niepewna, Kim spojrzała na czek.
– Piętnaście tysięcy dolarów! – wykrzyknęła.
– Owszem – odparła Tara ze złośliwym błyskiem w
fiołkowych oczach. – Tego chyba nawet Eve nie przebije,
prawda?
– Ale co będzie, jeżeli wygram? Tara uśmiechnęła się.
– No cóż, oczywiście będziesz się dobrze bawiła na
56
swojej randce z Justinem. Bo coś mi mówi, że on się ucieszy,
jeśli wygrasz.
– Nie sądzę – powiedziała Kim, ale odwróciła wzrok, by
Tara nie mogła wyczytać z jej oczu prawdy. – Justin jest
moim szefem. On i ja... Tego, o czym myślisz, między nami
nie ma.
– Na pewno? Bo mnie się wydaje, że tamtego dnia coś
jednak zauważyłam.
– Mylisz się.
– Kim, przykro mi, ale nie potrafisz dobrze kłamać.
– Coś po mnie widać? – Kim się poddała.
– Widzi to tylko ktoś, kto się zakochał w człowieku nie ze
swojej sfery.
– Przecież twoja rodzina jest bogata! – wykrzyknęła Kim,
zanim zdążyła pomyśleć.
– Ale Michael nie był bogaty. I chociaż to ja miałam
pieniądze, wcale mi nie było przez to łatwiej.
– Chyba nigdy nie myślałam o tym w ten sposób –
szepnęła Kim, wiedząc, że Tara mówi o swoim krótkim
małżeństwie z Michaelem Paige’em. Tara została uznana za
wdowę dwa lata temu, gdy nie znaleziono ciała jej męża po
katastrofie pociągu, którym jechał. – Przepraszam –
powiedziała, dotykając ramienia Tary. – Nawet nie potrafię
sobie wyobrazić, czym to wszystko dla ciebie było.
Tara wzruszyła ramionami.
– Przynajmniej został mi syn.
– Tak – szepnęła Kim.
57
W tej chwili z sali balowej dobiegło dudnienie bębnów.
– Wygląda na to, że aukcja już się zaczyna. Lepiej
wracajmy.
Kim była coraz bardziej zdenerwowana.
– Taro, jeśli chodzi o aukcję – zastrzegła się – złożę
ofertę, ale na randkę niech Justin idzie z którąś ze swoich
przyjaciółek.
– Dlaczego?
– Bo sytuacja byłaby bardzo niezręczna. Pracujemy razem
i on... nie traktuje mnie w ten sposób.
– Skąd możesz to wiedzieć, skoro tak bardzo się starasz,
by nigdy nie zobaczył, jaka naprawdę jesteś?
58
Rozdział 5
– A więc, proszę pań, mam trzy tysiące osiemset dolarów
na pana Davida Brightona i kolację dla dwojga w szykownej
restauracji z dancingiem. Czy słyszę: trzy tysiące dziewięćset
dolarów? – zachęcała licytatorka stojąca przed podium, na
którym niedawno zaprezentowano kawalerów tak, jak na
wystawie rolniczej prezentuje się byki kandydujące do
medalu.
– Trzy tysiące osiemset pięćdziesiąt – zawołała jakaś ruda
kobieta, entuzjastycznie machając swoją tabliczką z
numerem.
– Trzy tysiące osiemset pięćdziesiąt dolarów. Czy słyszę
trzy tysiące dziewięćset dolarów? – Gdy nie było odzewu,
licytatorka mimo wszystko usiłowała wydusić z tłumu
więcej. – Śmiało, miłe panie. Pamiętajcie, że to na godny
wsparcia cel. A pan Brighton proponuje kolację i dancing w
jednym z nowo otwartych i bardzo modnych nocnych lokali
Chicago.
– Niech będzie trzy tysiące dziewięćset dolarów –
mruknęła niechętnie ciemnowłosa kobieta i natychmiast
rzuciła groźne spojrzenie rudej przy sąsiednim stoliku, która
już podnosiła swoją tabliczkę. – Sarah Hartley, nie ośmielaj
się mnie przelicytować!
– Wcale nie zamierzałam – żachnęła się Sarah,
zadzierając nos.
59
Licytatorka zauważyła, że wojna na oferty dobiegła
końca.
– Trzy tysiące dziewięćset dolarów po raz pierwszy. Po
raz drugi. Po raz trzeci. Sprzedane! – zawołała, uderzając
młotkiem w stół. – Pani Candance Larson zje kolację z
panem Brightonem w zamian za czek na sumę trzy tysiące
dziewięćset dolarów.
Ze swojego miejsca za kulisami Justin obserwował, jak
Brighton idzie na przód sceny, a następny kawaler staje w
bloku aukcyjnym. Z niechęcią pomyślał, że potem przyjdzie
już jego kolej. Starał się pamiętać o tym, że cała ta szopka
zorganizowana jest w szlachetnym celu i stłumił chęć
powrotu do biura, gdzie mógłby w spokoju zająć się jakąś
papierkową robotą.
Wspomnienie biura znów przywiodło mu na myśl Kim.
Jeszcze jej tu nie widział. Nie siedziała przy stoliku Tary, nie
zauważył jej też wśród gości. Może jednak zmieniła zdanie i
nie przyszła? Sam był zaskoczony rozczarowaniem, jakie
poczuł. Ale to na pewno dlatego, że chciał jej jak najszybciej
opowiedzieć o zakończeniu sprawy z Schaefferem. W końcu
Kim pracowała nad tym tak samo ciężko jak on.
Z zamyślenia wyrwało go wołanie licytatorki.
– Panie Connelly, pańska kolej.
– Dziękuję – odparł Justin i, zbierając siły, wyszedł na
scenę.
– Ostatnim kawalerem na naszej dzisiejszej aukcji jest
pan Justin Connelly – zapowiedziała go licytatorka.
60
Justin zdobył się na radosny uśmiech, chociaż oślepiały
go flesze aparatów fotograficznych, a oklaski i jeden czy dwa
gwizdy ogłuszały. Przystanął na chwilę, by przyzwyczaić
wzrok do świateł, a potem ruszył na przód sceny, lustrując
jednocześnie morze twarzy przed sobą.
– Justin, wiceprezes do spraw marketingu w Korporacji
Connellych, pochodzi z jednej z najznakomitszych rodzin w
naszym mieście, jest bratem niedawno koronowanego króla
Altarii. Jest też wybitną osobistością w świecie biznesu,
aktywnym społecznie i towarzysko. Ostatnio został uznany
za najlepszą partię w Chicago.
Nie zwracając uwagi na kocią muzykę, z jaką przyjęto ten
mało elegancki pean na jego cześć, Justin wsunął ręce do
kieszeni i cofnął się na środek sceny. W tej chwili poczuł
wielki szacunek dla kobiet uczestniczących w konkursach
piękności. Wiedział, że wiele z nich zarabia w ten sposób
pieniądze na opłatę studiów albo usiłuje wejść do
showbiznesu. Jak one to wszystko wytrzymują?
– A teraz zobaczmy, jaką randkę proponuje Justin naszym
oferentkom. – Licytatorka z uśmiechem rozwiązała kokardę
na kopercie, wyjęła kartkę z opisem randki, poprawiła
okulary i rozpromieniła się.
– Proszę pań, radzę wam wyjąć książeczki czekowe. I od
razu przygotujcie olejki do opalania i kostiumy kąpielowe, bo
ta, której dopisze szczęście, spędzi dzień, żeglując z Justinem
po jeziorze Geneva na jego łodzi „Kalipso”. Tam też zje
lunch, a wieczorem, o zachodzie słońca, będzie piła koktajle.
61
No więc, kto da tysiąc dolarów?
Zdumiony tym, co zaplanowała Kim, Justin w duchu
przysiągł sobie słodką zemstę. Uwielbiał żeglować, ale z
powodu nawału pracy nie był na łodzi od miesięcy. Nie
sądził, że Kim wie o jego pasji. Jedna rzecz była jednak
pewna. Nie zamierzał spędzić całego dnia na łodzi z jakąś
debiutantką, czy, co byłoby jeszcze gorsze, z Eve Novak. Na
samą myśl żołądek podszedł mu do gardła. Co, u Ucha,
natchnęło Kim, by mu coś takiego zrobić? Ale zaraz
przyznał, że to jego wina. Przecież Kim prosiła, by rzucił
okiem na jej plan. Zagubiony w myślach, nawet nie
zauważył, że licytacja już w pełni rozgorzała, dopóki nie
usłyszał, jak ktoś oferuje osiem tysięcy.
Osiem tysięcy? Justin zaczął uważnie słuchać.
– Mam osiem tysięcy dolarów od pani Eve Novak. Czy
słyszę osiem tysięcy pięćset?
– Osiem tysięcy pięćset.
Justin spojrzał na widownię i po lewej zauważył Ashley
Powers. Usiłował uśmiechnąć się do niej z wdzięcznością.
Przecież niedawno postanowił kontynuować z nią
romantyczną znajomość.
– Jest osiem tysięcy pięćset. Kto da dziewięć? – spytała
licytatorka. – Ach, dziewięć tysięcy od tej uroczej pani w tyle
sali.
Justin spojrzał w tamtą stronę, żeby zobaczyć twarz
kobiety trzymającej tabliczkę z numerem trzydzieści trzy.
Ale tłum mu ją zasłaniał. Zauważył tylko, że to blondynka.
62
– Dziesięć tysięcy – powiedziała Eve.
– Mam dziesięć tysięcy od pani Novak. Czy słyszę...
– Jedenaście tysięcy – zgłosiła Ashley Powers.
– Dwanaście – podbiła Eve.
– Oferta wynosi dwanaście tysięcy. Czy słyszę...
– Piętnaście tysięcy – zawołała blondynka z końca sali..
Justin zmrużył oczy i popatrzył w tamtą stronę. Był
pewny, że zna ten głos. Ale mimo starań nie potrafił go z
nikim skojarzyć. Przez sekundę widział szczupłe odkryte
ramiona i fragment czarnej sukni bez ramiączek, ale nie
rozpoznał postaci. A przecież nie mógłby zapomnieć takiej
kobiety. Jednak...
– Jest piętnaście tysięcy. Kto da więcej? – spytała
licytatorka i spojrzał prosto na Eve.
– Hej, Justinie, czy proponujesz jeszcze coś prócz rejsu i
podziwiania zachodu słońca? – spytał kpiąco jeden z jego
znajomych.
– Po prostu moje towarzystwo, Mick.
Gdy śmiechy ucichły, licytatorka jeszcze raz zawołała:
– Kto da więcej?
Eve Novak pokręciła głową.
– Przykro mi, Justinie – powiedziała, unosząc w toaście
kieliszek z szampanem – ale żaden rejs nie jest wart takich
pieniędzy.
– Najwyraźniej nie wszyscy się z tym zgadzają! –
wykrzyknęła jakaś kobieta, a jej głos brzmiał podejrzanie
podobnie do głosu Tary. Publiczność znów wybuchnęła
63
śmiechem.
– A więc dobrze. Piętnaście tysięcy po raz pierwszy. Po
raz drugi. Sprzedane! – Licytatorka uderzyła młotkiem w
stół. – Sprzedane za piętnaście tysięcy dolarów właścicielce
tabliczki z numerem trzydzieści trzy. Na tym kończymy
naszą aukcję kawalerów. Dziękuję paniom za ich hojność. A
teraz bawcie się dobrze.
Justin z ulgą opuścił aukcyjny blok i zszedł ze sceny,
żeby poszukać tajemniczej blondynki, która zapłaciła za
randkę z nim tak wygórowaną cenę. Ale ledwo zdążył przejść
kilka kroków, drogę zablokowała mu Eve Novak.
– Justinie – wymruczała jak kotka. – Nie wyobrażasz
sobie, jak bardzo jestem rozczarowana. Tak liczyłam na ten
rejsik z tobą. Ale nawet gdy chodzi o dobroczynność,
piętnaście tysięcy wydaje się bardzo wygórowaną sumą.
– Tak, mnie też to zaskoczyło – odparł Justin, usiłując
spojrzeć ponad ramieniem Eve tam, gdzie ostatnio widział
tajemniczą blondynkę. Jednak, ku jego rozczarowaniu, już
sobie poszła.
– To jakaś twoja nowa przyjaciółka?
– Kto? – spytał Justin nieprzytomnie i dopiero w tej
chwili uświadomił sobie, jak blisko niego stoi Eve.
– Ta chuda blondynka, która właśnie sobie wykupiła
randkę z tobą – wyjaśniła Eve słodko. Ale w jej oczach
pojawił się błysk.
Justin wprawdzie nie widział dobrze tamtej kobiety, ale z
całą pewnością mógł powiedzieć, że chociaż jest szczupła, na
64
pewno nie jest chuda.
– Nie jestem pewien – odparł tajemniczo. – Mam wiele
wielbicielek.
– Naprawdę? To interesujące. – Eve przesunęła
polakierowanym na ostrą czerwień paznokciem po jego
brodzie.
– Więc może mogłabym cię przekonać, żebyś zabrał mnie
na swoją łódź, chociaż to nie ja wygrałam licytację.
– Ależ, Eve, jak by to wyglądało, gdyby mój brat nie
dotrzymał słowa i zabrał na rejs wszystkie przegrane
oferentki, podczas gdy ktoś zapłacił tyle pieniędzy za ten
przywilej?
W samą porę. Justin najchętniej ucałowałby Tarę za
nieoczekiwany ratunek.
– Cześć, Taro – przywitała ją Eve serdecznie, ale było
widać, jaka jest zła, że przerwano jej sam na sam z Justinem.
Panie wdały się w rozmowę, ale Justin ich nie słuchał.
Lustrował wzrokiem salę balową, szukając tajemniczej
blondynki wśród osób, które podchodziły ze swoimi
tabliczkami do stołu licytatorki.
– Muszę panie przeprosić – powiedział w końcu – ale
właśnie zobaczyłem ojca. Pójdę się z nim przywitać.
I zanim Eve zdążyła go zatrzymać, Justin odwrócił się i
szybko poszedł w tym samym kierunku, w którym, jak
właśnie zauważył, ruszyła blondynka.
Kim, razem z pozostałymi triumfatorkami, czekała w
65
kolejce do stolika licytatorki, by uregulować rachunek.
– Co za ekscytujące zakończenie aukcji – zauważyła
kobieta stojąca za nią, która przedstawiła się jako Linda.
– Dla mnie też było to ekscytujące – odparła Kim. I
mówiła prawdę. Było jednocześnie ekscytujące i niezwykłe.
Nadal nie mogła uwierzyć, że tak od razu zamknęła licytację,
wykrzykując piętnaście tysięcy dolarów. Ale była okropnie
zdenerwowana. Gdy seksowna blondynka w czerwonej
sukience ciągle podnosiła oferty na Justina, a ludzie zaczęli
przesuwać spojrzenie od jej rywalki do niej i z powrotem,
zdenerwowała się jeszcze bardziej. Nie była pewna, czy
nerwy jej ostatecznie nie zawiodą, jeśli tamta jeszcze kilka
razy przebije jej ofertę. Drażniło ją też zainteresowanie sali,
więc po prostu wykrzyknęła swoją końcową sumę w nadziei,
że na tym się jej rola skończy. I wygrała.
– Osobiście – powiedziała Linda zniżając głos i
przysuwając się troszkę bliżej – cieszę się, że pobiłaś tę
zadzierającą nosa Eve Novak. – Gratuluję.
– Dziękuję – szepnęła Kim.
Zaczęła się powoli uspokajać. Gdy dotarła do stolika,
czuła się już całkiem dobrze.
– Proszę, to pokwitowanie – powiedziała licytatorka. –
Życzę pani miłej randki.
– Dziękuję – odparła Kim. Odwróciła się, by odejść i,
niestety, wpadła prosto na Roberta Marsha.
– No, no, sprawiasz dziś same niespodzianki – zauważył
Marsh.
66
Całe zadowolenie, jakie odczuwała, nagle się ulotniło.
– Przepraszam.
Chciała go wyminąć, ale Marsh zagrodził jej drogę.
– Chciałem tylko ci pogratulować. Odegrałaś wspaniałe
przedstawienie podczas licytacji. Justin musi bardzo dobrze
ci płacić, skoro stać cię było na taką ofertę za randkę z nim.
Albo może traktujesz to jako inwestycję?
– Co to miało znaczyć? – spytała Kim ostro.
Marsh wzruszył ramionami i obdarzył ją uśmiechem,
który jej jednak nie uspokoił.
– Po prostu dotąd nie myślałem nawet, że za wszelką cenę
pragniesz złapać swojego szefa w sidła.
– Nie mam takich zamiarów – poinformowała go Kim ze
złością.
– Mam nadzieję, bo, szczerze mówiąc, nie jesteś w typie
Justina. On, owszem, lubi blondynki, ale woli, by w ich
żyłach płynęła błękitna krew.
– Do czego ty właściwie zmierzasz?
Marsh znów się uśmiechnął.
– Och, próbuję zachować się po przyjacielsku i podzielić
się z tobą moimi doświadczeniami w stosunkach z
Connellymi. Chodzi mi o to, że niełatwo dopuszczają do
siebie ludzi nienależących do ich kręgu. A ty i ja...
Kim cofnęła się, zanim mógł dokończyć swoją myśl.
– Bardzo ci dziękuję, ale obawiam się, że odniosłeś mylne
wrażenie. Wzięłam udział w tej aukcji na prośbę przyjaciółki.
Tylko tyle. A teraz przepraszam, ale zobaczyłam kogoś, z
67
kim chciałam porozmawiać. – I zanim Marsh się zorientował,
Kim wyminęła go i odeszła. Poszukała wzrokiem Tary, która
właśnie szła na parkiet z jakimś starszym dżentelmenem.
Podbiegła do nich, chociaż wiedziała, że nie jest to
odpowiednia chwila.
– Przepraszam pana – powiedziała, nie zwracając uwagi
na jego zdziwienie. – Taro, chciałam ci tylko jeszcze raz
podziękować za zaproszenie.
– To ja powinnam ci dziękować – odparła Tara, chociaż
najwyraźniej nie rozumiała, czemu Kim jest taka wzburzona.
– I cieszę się, że jednak postanowiłaś przyjść.
– Doskonale się bawiłam, ale już muszę iść, więc
chciałam się pożegnać.
– Ale bal dopiero się zaczyna i...
– Wiem. Mimo to muszę już iść.
– Proszę nie odchodzić – powiedział z tyłu jakiś
mężczyzna. Rozpoznała ten głos i serce zaczęło jej walić jak
oszalałe. – Nie może mnie pani opuścić, skoro właśnie
znalazłem tajemniczą damę, która wygrała licytację.
Nie widząc możliwości ucieczki, Kim głęboko odetchnęła
i odwróciła się.
– Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale nie jestem
żadną tajemniczą damą.
– Kim!
– Niestety. – Na widok szoku, jaki odmalował się na
twarzy Justina, poczuła, jak serce jej zamiera. – Przepraszam
cię. Myślałam, że mnie rozpoznałeś.
68
– Myślałem... to znaczy, wydawałaś mi się znajoma. Ale
w tym świetle, te rozpuszczone włosy zupełnie nie kojarzyły
mi się z tobą.
Czując się winna, Kim odsunęła pasmo opadające jej na
ramię.
– Powinnam była je spiąć.
– Nie – odparł z naciskiem, ku zdumieniu Kim. –
Podobają mi się. Wyglądasz cudownie.
– Przykro mi, że przerywam tak interesującą rozmowę –
wtrąciła się Tara, chociaż po jej minie było widać, że w
najmniejszym stopniu nie jest jej przykro. – Może tego nie
zauważyliście, ale stoimy pośrodku parkietu i przeszkadzamy
ludziom tańczyć.
– Rzeczywiście – stwierdził Justin i odsunął Kim z drogi
jakiejś pary, której przeszkadzali w tańcu.
– Dziękuję – szepnęła Kim, łapiąc jednocześnie
spojrzenie Tary: „A nie mówiłam?”.
Partner Tary poprosił ją do tańca.
– Oczywiście – odparła. Ale zanim odeszła, spojrzała
jeszcze bratu w oczy. – Jeżeli potrafisz jednocześnie tańczyć
i rozmawiać, proponuję, byś poprosił Kim do tańca.
– Jesteś nieznośna! – parsknął Justin, ale w jego głosie
brzmiała czułość.
Tara uśmiechnęła się do niego złośliwie.
– Och, nie musisz mi dziękować teraz. Później mi
powiesz, jaka jestem wspaniała.
– Za co dziękować? – spytał Justin, gdy Tara odeszła ze
69
swoim partnerem.
– Za to, że kupiłam randkę z tobą – wyjaśniła Kim.
– To sprawka Tary? Kim skinęła głową.
– Może lepiej chodźmy tam, gdzie będziemy mogli
porozmawiać – zaproponował. Wziął z tacy przechodzącego
obok kelnera dwie lampki wina i poszli w spokojny kąt. Kim
wyjaśniła mu, jak to Tara ją poprosiła o wzięcie udziału w
licytacji.
– Tara uważała – zakończyła – że będziesz wolał sam
sobie wybrać partnerkę na randkę niż zdać się na los. Tak
więc, na jej prośbę, wzięłam udział w licytacji.
– W poniedziałek przypomnij mi, żebym jej posłał bukiet
kwiatów.
– Więc nie jesteś zły?
– Pewnie, że nie. Jednak w chwili, gdy się zorientowałem,
że zamiast kolacji i teatru zaplanowałaś cały dzień na łodzi,
miałem ochotę na słodką zemstę. A już zwłaszcza wtedy, gdy
sobie uświadomiłem, że mógłbym ten dzień spędzić z Eve
Novak.
– A teraz?
– Teraz nie mogę się już doczekać, kiedy wypłyniemy.
Ale jedna rzecz mnie zastanawia.
– Co takiego?
– Skąd wiedziałaś, że żeglowanie to moja pasja?
– Och, to było łatwe. W twoim gabinecie jest zdjęcie z
przyjaciółmi na żaglówce. A gdy twoja matka była w biurze
jakiś miesiąc temu, skarżyła się, że za dużo pracujesz.
70
Wspomniała, że nawet nie masz czasu, by popływać łodzią.
– I oczywiście ty to zapamiętałaś – powiedział z
uśmiechem, od którego cała stopniała.
– Tak. – Ciekawe, co by pomyślał, gdyby wiedział, że
pamiętała wszystko, co go dotyczyło. Sposób, w jaki jego
włosy kręciły się na karku, albo jak w zamyśleniu bawi się
piórem i chodzi po pokoju, gdy próbuje rozwiązać jakiś
problem. I to, że zawsze odkłada na bok pikle z kanapek i
potem zjada je osobno, jak największy przysmak.
– Wobec tego Korporacja Connellych ma szczęście, że
nie jesteś przemysłowym szpiegiem, bo znałabyś wszystkie
nasze sekrety.
– Tym nie musisz się martwić. Kocham moją pracę. – I
ciebie, dodała w duchu.
– Korporacja naprawdę ma szczęście, że dla niej
pracujesz – powtórzył. – Już o moim szczęściu nie
wspominając – dodał z uśmiechem. – I jeszcze raz ci
dziękuję, że dziś przybyłaś mi na ratunek.
– Nie ma za co. – Kim wyjęła z torebki kopertę z
certyfikatem upoważniającym okaziciela do rejsu z Justinem
i mu ją podała. – Proszę. I życzę ci miłego dnia.
Justin nie wziął koperty, za to spojrzał na Kim z, jak jej
się wydawało, pewnym rozczarowaniem.
– Nie chcesz ze mną popłynąć?
Serce Kim przyspieszyło. Popatrzyła w bok, bojąc się, że
Justin mógłby za wiele wyczytać z jej oczu.
– No, myślę... To znaczy... że zaprosisz kogoś innego,
71
może Ashley Powers – powiedziała w końcu, przypominając
sobie, że prosił ją, by zarezerwowała im stolik w restauracji.
– No, wiesz, kogoś, w czyim towarzystwie lubisz przebywać.
Justin uniósł palcem jej brodę, a serce Kim zabiło
gwałtowniej, gdy zobaczyła ciepły wyraz jego piwnych oczu.
– Kim, ja lubię być w twoim towarzystwie i nawet nie
chcę myśleć, że mógłbym wypłynąć z kimś innym. Ale jeżeli
ty byś tak wolała...
– Nie! Bardzo chciałabym z tobą popłynąć! – zawołała
Kim, zanim zdążyła się zastanowić.
– A więc postanowione. Mamy randkę na jachcie.
– Jesteś całkowicie pewny...
– Czy od czasu, kiedy razem pracujemy, widziałaś kiedyś,
żebym nie był pewny, czego chcę?
– Nie – przyznała. To była jedna z tych rzeczy, które w
nim podziwiała. Nigdy się nie wahał przy podejmowaniu
decyzji.
– Wprost nie mogę się już doczekać, żeby znaleźć się na
wodzie – kontynuował Justin. – Co powiesz na jutro?
– Jutro?
Justin się skrzywił.
– Masz już jakieś plany, prawda? Powinienem był o tym
pomyśleć. Dobrze, ustalmy jakiś inny dzień.
– Nie mam żadnych planów – powiedziała szybko. –
Tylko wydawało mi się, że skoro wyjeżdżałeś z miasta, jutro
pójdziesz do pracy.
– Praca może zaczekać do poniedziałku.
72
– No, tak, ale...
– A więc jesteśmy umówieni. Jutro wypływamy. Tak?
– Tak – odparła zachwycona.
– A teraz, skoro ta noc dopiero się zaczyna, co powiesz na
skorzystanie z parkietu? – Wyciągnął do niej ręce. –
Zatańczymy?
– Nie tańczę najlepiej – sumitowała się. Nagle
pożałowała, że nie chodziła na kursy tańca, na które
uczęszczały wszystkie panienki z towarzystwa.
– Nie wierzę – roześmiał się Justin. Wziął ją za rękę i
poprowadził na parkiet. – Jeszcze nigdy się nie zdarzyło,
żebyś czegoś nie potrafiła zrobić.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Justin nagle ją objął.
Byli tak blisko siebie, że czuła ciepło jego ciała, dotyk ręki na
swoich plecach, uścisk jego drugiej dłoni na swojej. Czuła
zapach lasu i świeżego powietrza, jaki zawsze go otaczał. I
widziała iskierki w jego oczach, gdy na nią patrzył.
– Odpręż się i słuchaj muzyki – szepnął.
Ale gdy zaczęli poruszać się w takt piosenki, nie mogła
się odprężyć. I nawet muzyki dobrze nie słyszała, bo uszy
wypełniał jej huk szaleńczo bijącego serca.
Gdy utwór się skończył i Justin przyciągnął ją do siebie,
poczuła się, jakby świat wokół nich przestał istnieć i zostali
tylko we dwoje.
– Kim – wyszeptał jej imię.
Jego oczy lśniły pożądaniem. Wiedziała, co się zaraz
stanie. Zaczął pochylać głowę...
73
– Justin, chłopie, wszędzie cię szukałem.
Kim wzdrygnęła się, słysząc głos Roberta Marsha.
Instynktownie odstąpiła o krok, wysuwając się z ramion
Justina, i skrzyżowała ręce na piersi.
– Marsh – Justin uprzejmie powitał przyszłego szwagra.
– Chciałem się dowiedzieć, jak ci poszło z Schaefferem.
– Bardzo dobrze.
– A czy on....
– Porozmawiamy o tym w poniedziałek – uciął Justin. –
A teraz, jeśli zechcesz nam wybaczyć, chciałbym
pogratulować Jennifer tak udanej imprezy.
– Cieszę się, że w Nowym Jorku załatwiłeś wszystko po
swojej myśli – powiedziała Kim. – Byłam tak podniecona
aukcją, że wcześniej zapominałam o to spytać.
Uśmiechnął się, a serce Kim stopniało.
– Nie tylko ty o tym zapomniałaś. Tak bardzo chciałem ci
wszystko opowiedzieć, ale dziś wieczorem sprawy
zawodowe wyleciały mi z głowy.
Kim próbowała nie dopowiadać sobie niczego w tych
słowach, nie było to jednak łatwe.
– No, dobrze. Opowiesz mi w poniedziałek. Orkiestra
znów grała, tym razem wolną, zmysłową melodię.
– Zatańczymy? Kim zawahała się.
– Chyba powinnam już iść.
– Dlaczego? – spytał, muskając jej policzek grzbietem
dłoni. – Zostań.
I została.
74
A gdy potem Justin nalegał, że odwiezie ją do domu,
musiała się uszczypnąć, by stwierdzić, że nie śni. Jechali tą
samą limuzyną, która ją przywiozła na aukcję. Zagubiona w
myślach nie spostrzegła, że samochód stanął. Kierowca
otworzył drzwi.
– Zaraz wracam – powiedział mu Justin.
– Justinie, nie musisz mnie odprowadzać. Spojrzał na nią
z wyrzutem.
– I miałbym potem wysłuchiwać kazania od matki za to,
że nie odprowadziłem kobiety aż do drzwi jej mieszkania? Za
nic bym tego nie zaryzykował.
– Twoja matka się o tym nie dowie, chyba że sam jej
powiesz.
– Może kiedyś...
– To tu – przerwała Kim i wskazała drzwi. Justin wziął od
niej klucze, otworzył zamek.
– Cudownie spędziłem dzisiejszy wieczór – powiedział.
– Ja też – szepnęła Kim, marząc, by ta noc nigdy się nie
skończyła. – No więc do zobaczenia jutro rano.
– Kim, nie zapomniałaś o czymś?
Kim zmarszczyła brwi, spojrzała na Justina. A potem na
klucze w jego wyciągniętej ręce.
– Och – mruknęła, czując się jak idiotka.
Justin zacisnął palce wokół jej ręki i przyciągnął ją do
siebie.
– Nie mówiłem o kluczach. Mówiłem o tym. –
Przyciągnął ją jeszcze bliżej i dotknął ustami jej ust.
75
Z początku były to tylko delikatne muśnięcia jakby
próbował i namawiał. I ta delikatność ją rozbroiła. Poczuła
dreszcze.
Drugą ręką Justin przycisnął ją do siebie. Już myślała, że
umrze, jeżeli zaraz, natychmiast nie będzie się z nią kochał,
ale Justin się odsunął.
– Justinie? – Spojrzała na niego. Twarz miał
rozgorączkowaną.
– Do zobaczenia jutro. Może być o dziewiątej?
– Doskonale.
Zbiegł ze schodów, zanim zdążyła go spytać, co
właściwie się stało.
76
Rozdział 6
No więc oboje wypili trochę za dużo wina i pocałował ją.
To nic takiego, tłumaczył sobie Justin następnego dnia rano,
jadąc po Kim. W takich okolicznościach pocałowanie jej na
dobranoc było całkiem naturalne. Podobnie jak chwila, gdy
trzymał Kim w ramionach i czuł smak jej ust. Tak to nim
wstrząsnęło, że całą noc nie zmrużył oka.
W końcu jest zdrowym mężczyzną, a z braku czasu na
udzielanie się w towarzystwie od dłuższego już czasu
zachowywał wstrzemięźliwość. Poza tym Kim w tej sukience
i na niebotycznie wysokich obcasach, z kaskadą jasnych
włosów opadających na plecy, skusiłby nawet świętego.
A Justin nigdy nie twierdził, że jest święty.
Uważał się jednak za uczciwego mężczyznę. I dlatego
uciekł, by nie ulec instynktowi, który pchał go do spędzenia z
nią dzikiej, namiętnej nocy.
Kim jest jego asystentką i przyjaciółką, mówił sobie,
wjeżdżając na jej ulicę. Podczas dzisiejszego rejsu postara się
przywrócić te relacje i od nowa określić granice. Zdusi w
sobie każdą lubieżną myśl na jej temat.
Powziąwszy to postanowienie, podjechał przed dom Kim,
wyskoczy! z samochodu i pobiegł po schodach na jej piętro.
Zapukał do drzwi, a Kim otworzyła niemal natychmiast.
– Dzień dobry – powiedziała z takim uśmiechem, że
zrobiło mu się słabo. Mógł tylko stać i patrzeć na nią.
77
Spojrzała na siebie, a potem na niego.
– Jestem niewłaściwie ubrana? – spytała, a jej uśmiech
zaczął blednąc.
– Ach, nie! Wyglądasz idealnie.
Wyglądała nawet lepiej niż idealnie. Koszulka w biało-
granatowe paski podkreślała zaokrąglenia figury. Dobrze je
pamiętał od wczorajszego wieczoru, chociaż starał się
zapomnieć. Białe szorty odkrywały długie, smukłe nogi,
które dotąd mógł tylko sobie wyobrażać, gdyż w pracy Kim
chodziła w służbowej garsonce.
– Na pewno wszystko w porządku? – spytała.
– Na pewno. Jesteś gotowa na pierwszą lekcję
żeglowania?
– Tak – odparła z radosnym uśmiechem i sięgnęła po
torbę stojącą przy drzwiach.
– Ja to wezmę – zaofiarował się. Odbierając torbę, musnął
jej dłoń. Nawet przy tak niewinnym dotknięciu przeszyła go
elektryczna iskra. A sądząc po tym, jak jej niebieskawo-
zielone oczy się rozszerzyły, nie tylko on ją odczuł..
– Na pewno nie mogę ci w niczym pomóc? – spytała
Kim.
– Nie obawiaj się, jeszcze sobie zapracujesz na lunch,
żeglarzu. Ale musisz poczekać, aż wypłyniemy z portu.
– Dobrze, zaczekam – powiedziała, a jej twarz opromienił
uśmiech. Potem odwróciła się i zaczęła się wpatrywać w
wodną przestrzeń przed sobą.
Starając się nie zwracać uwagi na jej długie nogi, lecz
78
porządnie manewrować, Justin wyprowadził łódź poza
ostatni zakręt.
– Gotowa do pierwszej lekcji?
– Tak jest, kapitanie – odparła Kim, wdzięcznie salutując.
– Co mam robić?
– Może posterujesz, a ja w tym czasie podniosę żagle?
– Chcesz, żebym prowadziła łódź?
– Chcę tylko, żebyś utrzymała ją w kursie, podczas gdy ja
będę podnosił kliwer i grot. – Po krótkim wyjaśnieniu co to
oznacza, podczas którego robił, co mógł, żeby nie zwracać
uwagi na jej jedwabistą skórę i włosy pachnące jabłkami i
słońcem, spytał: – Wszystko jasne?
– Chyba tak. Ale obiecaj, że pokażesz mi także, jak
manewrować żaglami, dobrze?
– Obiecuję.
Dwie godziny później, gdy zakotwiczyli łódź w
spokojnym miejscu na jeziorze, Wyjaśnił jej różnicę między
grotem a kliwrem, a potem usiedli do lunchu.
– W jakim wieku zacząłeś żeglować? – spytała Kim.
– Chyba jednocześnie z raczkowaniem. Wtedy ojciec
zaczął zabierać mnie ze sobą. Gdy byłem dzieckiem, rodzina
spędzała mnóstwo czasu w naszej posiadłości nad jeziorem.
Ojciec lubił wypływać na wodę o brzasku, gdy słońce
dopiero wschodziło. A ja zawsze byłem rannym ptaszkiem i
o tej porze już nie spałem, więc zabierał mnie na łódź.
– Na pewno cieszył się, że jesteś z nim.
– Może czasami – zgodził się Justin, bo uważał, że to
79
poranne wspólne żeglowanie stworzyło między nim a ojcem
jakieś wyjątkowe więzy. – Ojciec twierdził, że jezioro jest
doskonałym miejscem dla mężczyzny, gdy musi coś
przemyśleć albo gdy życie bywa trudne. Mówił, że gdy jest
na wodzie, łatwiej mu pamiętać, że w życiu są ważniejsze
sprawy niż tylko zarabianie pieniędzy i budowanie firmy.
– Teraz rozumiem, czemu twój ojciec odniósł takie
sukcesy. To bardzo mądry człowiek.
– Tak. To prawda. – Myśląc o tych spokojnych porankach
z ojcem, i o tym, jak ciężko sam pracował w ciągu ostatniego
pół roku, Justin uświadomił sobie, że jemu tej mądrości
brakuje.
– A dlaczego nazwałeś swoją łódź „Kalipso”? – spytała
Kim.
Justin uśmiechnął się i otrząsnął z zamyślenia.
– To imię morskiej nimfy.
– Tej, która przez siedem lat więziła wracającego z Troi
Odyseusza na swojej wyspie Ogygia?
– Tak, tej samej. – Justinowi zaimponowała wiedza Kim.
– W chwili, gdy ją zobaczyłem, poddałem się urokowi i
wiedziałem, że muszę ją mieć. Nawet nie targowałem się o
cenę. Po prostu wypisałem czek.
– I, jak widzę, nie żałujesz.
– Nie. A przynajmniej nie tego, że ją kupiłem. Jednak
żałuję, że tak długo nią nie pływałem i gdyby nie moja
asystentka, która zaplanowała właśnie taką randkę na aukcję
kawalerów, pewnie i dziś bym nie popłynął. Kim rzuciła mu
80
ironiczny uśmiech.
– My, mądre asystentki, robimy wszystko, co tylko w
naszej mocy, by uchronić szefów od zapracowania się na
śmierć.
– Naprawdę było aż tak źle?
– Jeszcze gorzej – roześmiała się.
– Powinnaś robić to częściej – powiedział Justin.
– Co? Organizować ci randki na łodzi?
– Bardzo śmieszne! – parsknął. – Chodziło mi o to, że
powinnaś się częściej śmiać. Kim, twój śmiech brzmi tak
pięknie.
– Dziękuję – szepnęła, spuszczając wzrok. Justin uniósł
jej brodę.
– Nie chciałem wprawiać cię w zażenowanie.
– Nic się nie stało – westchnęła. – Po prostu chyba nie
jestem przyzwyczajona do tego wszystkiego.
– Do czego? Do komplementów czy do śmiechu?
Wykrzywiła się do niego.
– Wiesz, że nie o to mi chodziło.
– Nie? Wobec tego pewnie mówisz o żeglowaniu.
Poczekaj, już pamiętam. Chyba coś mówiłaś, że jesteś
lądowym szczurem? – droczył się z nią.
– Mówiłam, że uwielbiam wodę, ale że dziś po raz
pierwszy w życiu jestem na żaglówce.
– Więc do czego właściwie nie jesteś przyzwyczajona?
Bo nie uwierzę, jeśli mi powiesz, że do tej pory żaden
mężczyzna ci nie powiedział, jaka jesteś piękna.
81
– Bo nie mówił – szepnęła tak cicho, że Justin nie był
pewny, czy usłyszał słowa, czy też odczytał je z mchu jej ust.
– Wobec tego mężczyźni w Chicago muszą być ślepi albo
niemi, albo i to, i to, bo jesteś przepiękna, Kim.
Niewiarygodnie piękna – powiedział i, nie mogąc się dłużej
powstrzymać, nieoczekiwanie dla Kim pocałował ją.
Nie spieszył się. Wsunął palce we włosy Kim i poznawał
jej usta. Rozpalało się w nim pożądanie, żyły wypełniły się
ogniem, marzył tylko o tym, by zatracić się w jej ciele.
Kim wbiła palce w jego ramiona, drapnięcie długimi
paznokciami jeszcze bardziej podsyciło w nim ogień. Ale
Justin trzymał się i nie pozwalał sobie na utratę opanowania.
Chciał, by to Kim podjęła decyzję.
– Justinie – westchnęła.
Gdy rozchyliła usta, jego postanowienie zaczęło słabnąć.
Kim smakowała winogronami i lemoniadą. Słońcem i
słodyczą. Była jednocześnie niewinna i uwodzicielska. Była
wszystkim, czego pragnął i potrzebował na tym świecie.
Nagle zapomniał, że są na środku jeziora, że jest dzień i że
świeci słońce. Że ktoś ich może zobaczyć. Zapomniał o
wszystkim oprócz pragnienia tej kobiety, którą trzymał w
ramionach. Przesunął ręce do jej piersi.
Kim oderwała usta i pozwoliła się pieścić.
– Justinie, ja... – sapnęła.
Nagle w jej szept wdarł się klakson jakiejś łodzi. Justin
momentalnie zasłonił sobą Kim i spojrzał w tamtą stronę.
Spiorunował wzrokiem pasażerów przepływającej obok
82
zagłówki, którzy machali do nich rękami. „Kalipso” uniosła
się na wznieconej przez tamtych fali.
Gdy spojrzał znów na Kim, jej policzki płonęły.
– W porządku? – spytał.
– Tak.
Podążając za wzrokiem Justina, Kim założyła ręce na
piersi.
– Przepraszam – powiedział.
– Nie ma za co – mruknęła. Wstała i zaczęła sprzątać po
lunchu.
– Pomogę ci – zaproponował.
– Nie trzeba – odparła, nie patrząc nie na niego. –
Przedtem wspominałeś, że chciałbyś popływać. Może teraz
się wykąpiesz, a ja skończę sprzątanie?
Justin chwilę się wahał. Widział, że Kim jest wzburzona.
Ale nie był pewien, czy z powodu tego, co niemal się między
nimi zdarzyło, czy dlatego, że naraził ją na kpiny tych ludzi z
przepływającej łodzi. Niepewny, co zrobić albo powiedzieć,
uznał, że skok do jeziora to w końcu nie taki zły pomysł.
Kąpiel okazała się tak samo skuteczna jak zimny
prysznic, stwierdziła Kim godzinę później, gdy już przebrała
się z kostiumu w szorty i bluzeczkę, i dołączyła do Justina
odpoczywającego na pokładzie.
Gdy sobie przypominała, jak niewiele brakowało, by
zaczęła błagać Justina, żeby się z nią kochał, nie wiedziała,
czy przeklinać, czy też błogosławić tamtych ludzi na łodzi za
83
to, że im przerwali.
Już nie miała wątpliwości, czy Justin jej pragnął.
Widziała to w jego oczach. Ale teraz, patrząc, jak spokojnie
stoi za kołem sterowym, niemal uwierzyła, że przedtem tylko
sobie wyobraziła te namiętne pocałunki.
– Wiatr się wzmaga – powiedział nagle Justin. – Co ty na
to, byśmy podnieśli żagle, a ja ci pokażę, jak płynąć z
wiatrem?
– To było absolutnie niewiarygodne – stwierdziła Kim
kilka godzin później, pomagając Justinowi zrzucać grot. –
Wydawało mi się, że fruwam.
– Bo naprawdę fruwałaś. Frunęłaś po wodzie.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak to kochasz. Natomiast
nie mogę zrozumieć, czemu od dawna nie wypływałeś.
– Sam się nad tym zastanawiam – powiedział Justin,
patrząc z niepokojem w niebo.
Poszła wzrokiem za jego spojrzeniem. Słońce skłaniało
się już ku zachodowi. Z żalem pomyślała, że ten cudowny
dzień się kończy.
– Chyba zbiera się na burzę. I to gwałtowną – oznajmił
Justin.
– Przecież nic nam się nie stanie. Już płyniemy do
przystani, a te czarne chmury są jeszcze bardzo daleko.
– Ale napływają szybciej niż bym chciał. Możesz przez
chwilę potrzymać ster? Włączę silnik. Nie chciałbym, żeby
podczas twojej pierwszej wyprawy złapała nas burza.
Kim podeszła do steru i prowadziła „Kalipso” prostym
84
kursem, podczas gdy Justin zajął się żaglem. Ale mimo
zrzuconych żagli, coraz silniejszy wiatr pchał łódź do przodu.
Justin dołączył do Kim. Gdy chciała oddać mu ster, tylko
objął ją ramieniem i przytulił.
– Co ty na to, byśmy uciekli przed burzą?
Kim spojrzała na szybko ciemniejące niebo. Brzydkie
czarne chmury były teraz o wiele bliżej niż jeszcze kilka
minut temu.
– Myślisz, że nam się uda?
– Zobaczymy. – Otworzył przepustnicę i „Kalipso”
skoczyła do przodu. Całą mocą silnika spieszyli do przystani.
Za plecami mieli wichurę i grzmoty.
Kwadrans później, gdy Justin wprowadzał jacht na jego
miejsce w porcie, spadły pierwsze grube krople deszczu.
Zrobiło się ciemno, a przystań, tak zaludniona rano, teraz
przypominała pustkowie.
Justin zacumował, dwa razy sprawdził węzły i pomógł
Kim wysiąść.
– Pobiegniemy do samochodu? – spytał, biorąc od niej
torbę.
– Jasne! – zawołała, przekrzykując wiatr.
Gdy znaleźli się przy dżipie, jedynym samochodzie, który
jeszcze stał na parkingu, oboje byli przemoczeni do suchej
nitki.
– W porządku? – spytał Justin.
– Jestem troszkę mokra.
– Pewnie nie zależy ci na wytarciu się mokrym
85
ręcznikiem – zaśmiał się. Gdy biegli, upuścił torbę prosto w
kałużę.
– Dziękuję. Chyba wolę się bez tego obejść.
– Do Chicago mamy półtorej godziny jazdy. Może
wolałabyś zatrzymać się w moim domku i przebrać w coś
suchego? Siostry zawsze coś zostawiają albo u mnie albo w
głównym domu. Jestem pewny, że ani Tara, ani Alexandra
nie będą miały nic przeciwko temu, że pożyczysz sobie od
nich jakieś ubranie.
Ta propozycja była bardzo kusząca. I nie dlatego, że
oznaczała suche ubranie, lecz dlatego, że Kim bardzo nie
chciała, by ten dzień już się skończył. Jednak, mimo że na
łodzi Justin całował ją tak namiętnie, a przez resztę dnia
patrzył na nią głodnym wzrokiem, ani razu już nie próbował
jej pocałować.
– Wracajmy do miasta. Wyschnę po drodze –
zdecydowała.
– Jak chcesz – powiedział Justin z rozczarowaniem.
Wyczuwając je, Kim pozwoliła sobie na radość, bo może on
też nie chciał się jeszcze z nią rozstawać.
Zagubiona w myślach, zauważyła, że coś jest nie w
porządku, dopiero gdy Justin zjechał na pobocze.
– Muszę sprawdzić wycieraczki – powiedział i wysiadł.
Gdy wrócił, woda spływała mu strumieniami z głowy, a
czoło miał zmarszczone.
– Co się stało? – spytała.
– Wycieraczki nie działają. – Chcąc jej to udowodnić,
86
włączył je, a wtedy ta przed miejscem kierowcy zaczęła
przesuwać się w ślimaczym tempie, a druga zatrzymała się
pośrodku szyby. – Nie mogę bez nich prowadzić w takim
deszczu.
– Więc co zrobimy? – spytała Kim, zagryzając usta.
– Możemy przeczekać burzę w samochodzie, a potem
spróbuję znaleźć jakiś warsztat.
– Uważasz, że tak będzie najlepiej? – spytała i w tej
chwili niemal podskoczyła, bo niebo przecięła ogromna
błyskawica. Sekundę później zadudnił grzmot i Kim znów się
wzdrygnęła.
Justin przez chwilę nic nie mówił. Wpatrywał się tylko w
noc, a potem przeniósł wzrok na Kim. Ich spojrzenia się
spotkały.
– Nie. Tu może być niebezpiecznie – stwierdził.
– Więc co proponujesz?
– Żebyśmy jednak pojechali do mojego domku i tam
przeczekali burzę.
Serce Kim zabiło gwałtowniej. Justin, patrząc jej w oczy,
czekał na decyzję. I napięcie, które nie opuszczało ich przez
cały dzień, stało się niemal namacalne.
– Więc jedźmy do ciebie – powiedziała.
Do domku Justina mieli tylko kilka minut jazdy. Był to
niewielki bungalow, wybudowany na długim odcinku
nabrzeża należącego do Connellych. Na posiadłość składały
się stajnie, kilka domków i główny rodzinny dom, prawdziwy
87
klejnot architektury, dzieło Franka Lloyda Wrighta. Kim
widziała zdjęcia tej posiadłości w wielu magazynach. Teraz,
nawet mimo deszczu, też wyglądała pięknie. Wyskoczyli z
samochodu i popędzili do domu.
– Cholera – mruknął Justin, gdy przekręcił kontakt w
korytarzu, a światło się nie zapaliło. Podszedł do okna.
Wszędzie panowały ciemności. – Wygląda na to, że wiatr
zerwał linię wysokiego napięcia. – Możesz tu zaczekać, aż
znajdę świeczkę?
– Oczywiście.
– Dobrze. Nie ruszaj się stąd. Zaraz wracam.
Kim posłusznie stała w miejscu i przez okno sięgające od
podłogi do sufitu przypatrywała się widowisku, jakie burza
uczyniła na jeziorze. Deszcz tłukł o szyby, niebo co chwilę
przecinały błyskawice. Było to coś pierwotnego, coś, co
poruszyło w niej dziwną strunę.
– Ty drżysz – zauważył Justin, stając za nią. Okrył ją
ręcznikiem. – Lepiej?
Spojrzała w te jego piwne oczy.
– Tak – szepnęła. Ale drżała bardziej z powodu sposobu,
w jaki Justin na nią patrzył niż z zimna.
– Kim, nie patrz tak na mnie.
– Jak?
– Jakbyś mnie pragnęła.
– A jeżeli ci powiem, że tak jest? – spytała, sama się
dziwiąc swojej odwadze.
Tym razem to Justin zadrżał. Zamknął na chwilę oczy i
88
już się bała, że ją odepchnie. Ale gdy na nią spojrzał, od
natężenia jego wzroku zabrakło jej tchu. Chwycił za końce
ręcznika i przyciągnął ją do siebie, aż ich usta dzieliły tylko
centymetry.
Kim, powodowana niecierpliwością i lękiem, że Justin
znów może zmienić zdanie, uniosła się na palcach i
przycisnęła usta do jego warg. I ten dotyk coś w nim
odblokował, nagle zaczął ją całować. Głęboko. Namiętnie.
Chciwie. A gdy oderwał od niej usta, jego oczy były dzikie,
niemal nieprzytomne. Nie odezwał się. Po prostu wziął ją na
ręce i poniósł w głąb mieszkania.
Na dworze zagrzmiało, do wtóru jej szaleńczo bijącemu
sercu. Justin zaniósł ją do dużego pokoju. Wszędzie były
porozstawiane świece: na stole obok kanapy, na okapie
kominka, na parapecie. Ich płomień odbijał się w szklanych
wazonach i w wypolerowanej drewnianej podłodze. A
jeszcze więcej świec stało w palenisku kominka, sprawiając
takie wrażenie, jakby palił się tam ogień.
Justin położył Kim na dywaniku przed kominkiem i
ukląkł obok niej. Zdjął ręcznik z jej ramion, pogłaskał po
włosach.
– Masz takie piękne włosy – powiedział, przeczesując je
palcami. – Od zeszłego wieczoru... nie, od tamtego wieczoru,
kiedy w pracy widziałem, jak się gimnastykujesz, marzyłem,
by ich dotknąć.
– Ale tamtego wieczoru w pracy i dziś, na łodzi, po tym
jak się całowaliśmy... miałam wrażenie, że jesteś zły.
89
– Bo byłem zły – odparł. – Ale na siebie.
– Nie rozumiem.
– Byłem zły, bo pragnąłem cię, Kim. Tamtego wieczoru.
Wczoraj. Dziś. Teraz.
Te słowa sprawiły jej wielką radość.
– A co jest złego w tym, że mnie pragniesz?
– Może nic złego, ale uważam, że to nieuczciwe wobec
ciebie. Pracujemy razem. Jestem twoim szefem.
– Jestem także kobietą – przypomniała mu. Uśmiechnął
się.
– Zauważyłem. I to już jakiś czas temu. Dowodem są te
setki zimnych pryszniców, jakie musiałem brać, chociaż nie
wydaje mi się, by przyniosły jakiś skutek. – Przeczesał
palcami jej włosy. – Nadal cię pragnę.
Ośmielona tym wyznaniem, Kim spytała:
– Czy to znaczy, że zaraz weźmiesz jeszcze jeden zimny
prysznic?
– Raczej nie. I tak mi w niczym nie pomoże.
– Cieszę się – szepnęła. Musnęła palcem jego brodę.
Spojrzała mu w oczy. – Chcę, żebyś się ze mną kochał.
Pragnę tego od dawna. – Bo cię kocham, dodała w duchu i
wśliznęła się w jego ramiona. Potem zarzuciła mu ręce na
szyję i pocałowała go.
– Kim – jęknął, chwytając ją za ręce. Oszołomiona
potrzebowała chwili, by oprzytomnieć. Ale wtedy, na widok
jego miny, odwaga ją opuściła.
– Zrobiłam coś złego?
90
Justin jęknął, na chwilę zamknął oczy i wciągnął wielki
haust powietrza.
– Kochana, już płonę, a dopiero zaczęliśmy. Spojrzała na
niego, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
Jego spojrzenie złagodniało.
– Kim, będziemy się kochać. Ja po prostu chcę trochę
zwolnić i dać ci możliwość dogonienia mnie.
I zanim mogła mu powiedzieć, że nie musi go doganiać,
że już go pragnie, zaczął ją znów całować. Powoli. Czule.
Z namiętnością. Całował jej oczy, usta, brodę. Pocałował
miejsce za uchem. Zadrżała. Wtedy, nie spiesząc się, zaczął
całować jej szyję i ramiona.
Krew jej się rozpalała w żyłach, z każdym pocałunkiem
coraz mocniej, aż wreszcie zapłonęła. Czuła się tak samo
szalona jak srożąca się za oknami burza.
91
Rozdział 7
– Justinie, ja... ty...
Uśmiechnął się, oczarowany wyrazem jej twarzy. Nie
musiała mu mówić, co czuje. Dotknęła jego policzka.
– Jest tak cudownie. Pocałował wnętrze jej dłoni.
– Ty jesteś cudowna – uściślił.
Kim uśmiechnęła się do niego tym tajemniczym,
właściwym jedynie kochającej kobiecie uśmiechem.
Podobnie chyba uśmiechała się nimfa Kalipso do Odyseusza.
I, jak Odyseusz, Justin też został oczarowany.
Pocałowała zachłannie. Jej ręce błądziły po jego ciele.
– Kim, doprowadzasz mnie do szaleństwa – jęknął.
– To dobrze – szepnęła.
– Jesteś piękna – szepnął. Trzeba było herkulesowego
wysiłku, by mógł się od niej oderwać. – Na pewno chcesz?
Jeżeli powiesz, że nie, najprawdopodobniej umrę, ale niech
tak będzie, jeżeli nie jesteś pewna.
– Jestem pewna – odparła i przyciągnęła go znów do
siebie. – Chcę tego. Chcę ciebie.
Pocałunek był gorący, szalony. Justin wiedział tylko, że
nie są jeszcze tak blisko siebie, jak by pragnął.
– Zaczekaj – powiedział i rozejrzał się za szortami,
zamierzając zastosować zabezpieczenie.
– Justinie, proszę, nie!
Kim coś jeszcze krzyknęła, nagle zastygła i Justin
92
zrozumiał, co się stało.
– Justinie, nie wyrządziłeś mi krzywdy – szepnęła, biorąc
jego twarz w ręce. – Ale tak się stanie, jeżeli mi powiesz, że
już mnie nie chcesz, bo nie jestem dziewicą.
– Och, chcę cię coraz bardziej. – Pragnął jej tak, jak
jeszcze nigdy w życiu nikogo i niczego.
– Więc mi to udowadniaj.
– Kim...
Teraz rozumiem, czym jest raj, pomyślał Justin jakiś czas
później. Uniósł się na łokciach i spojrzał na Kim. I gdy tak
patrzył na jej zaróżowioną twarz, poczuł czułość. Pocałował
ją w usta.
– Dobrze się czujesz?
Jej rzęsy zatrzepotały, otworzyła oczy, usta wygięły się w
uśmiechu.
– Czy ja jeszcze żyję?
– Chyba tak – odparł. Ta odpowiedź sprawiła mu wielką
ulgę. – Jesteś pewna, że nie zadałem ci bólu?
– Całkiem pewna. Justinie, jesteś cudownym kochankiem.
Zresztą wiedziałam, że tak będzie.
Justin otrzeźwiał, przypominając sobie, jaki dar otrzymał
od Kim. Położył się obok i otoczył ją ramionami.
– Czy możesz zostać sama na kilka minut? – spytał,
całując ją w czubek głowy. – Chciałbym zrobić pewną rzecz.
– Tak, ale...
Pocałunkiem zmusił ją do milczenia.
93
– Żadnych „ale”. Czekaj tu na mnie. Zaraz wracam.
Zerwał się, chwycił szorty oraz świeczkę z okapu kominka i
pobiegł do łazienki. Tam odkręcił kurki i zaczął napełniać
staroświecką wannę na lwich łapach. Gdy już była pełna,
zapalił pachnące świece, które zostawiła tu ostatnio Tara,
uważając, że przydadzą mu się, i wrócił do Kim.
Spała na dywanie przed kominkiem, tam, gdzie ją
zostawił. Owinęła się ręcznikiem, ale ręce i nogi miała
odkryte. Justin przez chwilę przyglądał się jej twarzy
oświetlonej płomieniem świeczki. Była taka piękna i
pociągająca. Jak on zdołał pracować z nią pół roku i tego nie
zauważyć?
Jednak podświadomie przez cały czas zdawał sobie
sprawę, jak jest piękna i wyjątkowa. Klęknął obok niej.
Odgarnął włosy z jej twarzy. Po prostu uważał, że lepiej
ignorować swoje uczucia, bo gdzieś w głębi duszy wiedział,
że gdy już raz przyzna się do nich, nie będzie odwrotu i
zostaną kochankami.
I tak się stało, ale teraz wyrzucał sobie, że postąpił źle.
Widział na własne oczy, jak romans jego ojca z Angie
Donahue wpłynął na małżeństwo rodziców. I mimo że jakoś
się pogodzili, a jego matka wychowała Setha jak własnego
syna, nikomu nie było łatwo, a już najmniej samemu
Sethowi. Dlatego właśnie Justin przysięgał sobie, że nie
powtórzy takiego błędu i dlatego usiłował ignorować swoje
uczucia wobec Kim.
Ale, z drugiej strony, on i Kim nie są w takiej sytuacji jak
94
jego ojciec i matka Setha. Poza tym chyba już nie miał
wyboru. Nawet teraz, niecałe pół godziny po tym, jak kochał
się z Kim, pragnął jej od nowa z intensywnością, która go
zaskakiwała.
Kim przeciągnęła się i otworzyła oczy.
– Gdzie byłeś?
– Zaraz się dowiesz – powiedział, biorąc ją na ręce.
Zaniósł ją do łazienki, tam zdjął z niej ręcznik i położył Kim
w wannie. Z szuflady wyjął klamerkę do włosów, zebrał jej
włosy na czubku głowy i je spiął.
– Dziękuję – szepnęła, zanurzając się w pełnej bąbelków
wodzie.
Justin wziął gąbkę, zamoczył ją i zaczął łagodnie
przesuwać ją po nodze Kim, a potem po wewnętrznej stronie
uda. Kim chwyciła go za rękę.
– Nie musisz tego robić.
– Wiem, że nie muszę, ale chcę. – Gdy nie puściła jego
ręki, spojrzał jej w oczy. – Kim, przed chwilą ofiarowałaś mi
cudowny dar. Gdybym wiedział, starałbym się być
delikatniejszy.
– Byłeś delikatny. Mówiłam ci, że byłeś wspaniały.
– Nie dość delikatny. Za bardzo cię pragnąłem.
– Ale...
– Proszę – szepnął. – Pozwól mi. Pozwól, bym
przynajmniej teraz ci udowodnił, że potrafię być delikatny.
Kim już się nie sprzeciwiała.
I chociaż nigdy przedtem nie przyszłoby mu do głowy, że
95
kąpanie Kim może stanowić grę wstępną, gdy podnosił ją z
wanny i otulał kąpielowym prześcieradłem, był w pełni
podniecony. Miał tylko nadzieję, że Kim tego nie spostrzeże.
Ale spostrzegła.
A przynajmniej tak sądził, bo zauważył leciutki uśmiech
gdy, sięgając po balsam, musnęła jego szorty.
– Przepraszam – powiedziała, ale minę miała wesołą.
Pragnął jej. Widok, jak rozciera balsam na nogach, wcale nie
działał na niego uspokajająco. Jednak wiedział, że mimo
kąpieli jest obolała. Musiałby być dzikusem, by nakłaniać ją,
by znów się z nim kochała.
– Mówiłeś, że masz szlafrok? Justin oderwał wzrok od jej
nóg.
– Tak. Tara chyba zostawiła tu jakiś w szafie w sypialni.
Zaraz ci go przyniosę.
Wrócił na czas, by zobaczyć, jak wyjmuje klamerkę i
włosy opadają na nagie ramiona i plecy. Głośno przełknął
ślinę. Uznał, że jedynym sposobem, by nie ulec pokusie, jest
ucieczka.
– Proszę – powiedział, podając jej szlafrok. – Nie wiem,
jak ty, ale ja umieram z głodu. Zobaczę, co jest w kuchni i
przygotuję coś do jedzenia.
Najpierw jednak wyjdzie na dwór, w ten zimny deszcz, i
będzie się modlił, by to mu pomogło ochłonąć.
Ale deszcz w niczym mu nie pomógł. Posiłek też nie.
Jedli pasztet i francuski chleb i popijali winem, jakie znalazł
w barku. Jakoś tak się stało, że ten zwykły posiłek okazał się
96
zmysłowym polem minowym. I zanim się zorientował, już
znów się całowali. Jeden pocałunek prowadził do następnego,
aż wreszcie skończyło się tym, że zaniósł Kim, a potem wino
na piętro, do sypialni.
Kim zamrugała, gdy promienie słońca padły jej na twarz.
Rozejrzała się po obcym pokoju. Zauważyła obejmujące ją
męskie ramię i rękę otulającą jej pierś.
Żaglówka. Burza. Napłynęły wspomnienia ostatniej nocy.
Justin, który mówi, że jej pragnie. Jego ręce i usta. Jej własne
ręce i pieszczoty. Na policzki Kim wpłynęły rumieńce, gdy
przypominała sobie intymność, jaką dzielili i to, jak
całkowicie oddała mu ciało i serce.
Seks z Justinem był najpiękniejszym doznaniem w jej
życiu. Jeżeli jej matka czuła się tak samo, rozumiała teraz,
dlaczego spędziła życie na szukaniu miłości po tym, jak nie
wyszło jej z ojcem Kim.
Kim przypominała sobie, jak czule Justin się do niej
odnosił. Jak delikatnie ją kąpał, jak na nią patrzył, niosąc do
łóżka. Każdy jego dotyk, każde spojrzenie przepełnione były
pożądaniem. Ani razu nie wypowiedział słowa miłości.
Zagryzła usta, wspominając, jak trudno jej samej było
powstrzymać takie wyznanie. I chociaż w tej jednej chwili,
gdy ich ciała się złączyły, wykrzyknął, jak bardzo jej pragnie,
jak jej potrzebuje, nie powiedział jednak, że ją kocha.
A nie powiedział tego, bo jej nie kocha, przekonywała
samą sobie.
97
Kim, wiedziałaś, że tak się stanie, mówiła sobie teraz.
Czy naprawdę sądziłaś, że Justin się w tobie zakocha tylko
dlatego, że spędzisz z nim noc?
Zastanawiała się też, co ma teraz zrobić? Jak zachowuje
się kobieta, która spędziła noc w łóżku swojego szefa?
Zacisnęła pięści na kołdrze.
Co za szkoda, że ulatniała się w te poniedziałkowe porań
ki, gdy koleżanki przy kawie opowiadały sobie o przeżyciach
z weekendu. Gdyby ich słuchała, może teraz wiedziałaby, jak
w takiej sytuacji należy się zachować. Czy powinna
podziękować i powiedzieć mu, jakim jest fantastycznym
kochankiem? Czy też rozsądniej byłoby zachować się tak,
jakby nic się nie stało? A co będzie w poniedziałek, gdy
spotkają się w biurze? Kim powstrzymała grymas,
uświadamiając sobie jak niezręcznie będzie siedzieć przed
biurkiem Justina i myśleć o tym, że widział ją nagą. I że ona
widziała go nagiego Gdyby tylko...
– Zawsze budzisz się taka spięta?
Na dźwięk głosu Justina serce Kim zadrżało. Niepewna
co ma zrobić, co powiedzieć, po prostu zastygła.
Justin sięgnął po jej palce, a Kim zabrakło tchu, bo
musnął ręką jej pierś. Delikatnie wyjął prześcieradło z jej ręki
i zmusił do odwrócenia się tak, by leżała odwrócona do
niego. Wsparł się na łokciu i patrzył w jej twarz, a ona mogła
tylko myśleć o tym, jaki jest przystojny z tymi potarganymi
włosami, porannym zarostem ocieniającym twarz i z
frywolnyn uśmiechem.
98
– Dzień dobry – powiedział, muskając ustami jej wargi.
– Dzień dobry – odpowiedziała, chociaż słowa z trudem
przecisnęły jej się przez gardło.
Justin zmarszczył czoło.
– Dobrze się czujesz?
– Tak – skłamała. Była zdenerwowana, zmieszana i
niepewna.
Przyjrzał jej się uważnie.
– Żałujesz tego, co się stało w nocy?
– Nie – odparła szczerze. Nie żałowała, że się kochali. Jak
mogłaby żałować, że stało się coś tak pięknego? Ale sądząc
po ponurej minie Justina, on na pewno żałował.
– A ty? – spytała. Żałujesz?
– Nie tego, że się kochaliśmy – powiedział i po jego
twarzy przemknął uśmiech. – Dałaś mi... Kim, to było
cudowne i wyjątkowe. Ale żałuję, że wtedy, za pierwszym
razem, nie byłem delikatniejszy. Nie chciałem ci sprawić
bólu.
– Już ci mówiłam, że nie sprawiłeś mi bólu. – A gdy
uniósł niedowierzająco brwi, dodała: – No, troszkę bolało, ale
tylko przez chwilę.
– Dziękuję ci – powiedział miękko.
– Kiedy taka jest prawda – zapewniła go, starając się
jednocześnie zrozumieć, dlaczego jego czoło przecina
zmarszczka zmartwienia. Zbyt blisko siebie pracowali przez
ostatnie pół roku, by nie rozpoznała, że coś go niepokoi.
– Justinie, a ty jesteś pewny, że nie żałujesz tego, co
99
między nami zaszło?
Jego mina złagodniała, pogłaskał Kim po policzku z taką
samą czułością, z jaką ją kąpał w nocy.
– Jestem pewny. Nie mogę sobie tylko wybaczyć, że
straciłem głowę i nie zastosowałem żadnego zabezpieczenia,
gdy kochaliśmy się pierwszy raz.
– Och!
– No właśnie! Och! Bo nawet jeżeli bierzesz pigułkę,
rozsądnie byłoby użyć jakiegoś zabezpieczenia.
Ale Kim nie brała pigułki. Myśl o konsekwencjach, jakie
może mieć ta noc, podziałała jak kubeł zimnej wody. Pokój
wokół niej zawirował. Głos Justina dudnił jej w uszach.
Pomyślała o swojej matce. Jak Amanda Lindgren zaszła w
ciążę i została sama, bo kochanek ją porzucił. Nie kochał jej.
Mężczyzna, który spłodził Kim, nawet nie był wolny. Nie
miał właściwie prawa kochać się z jej matką, bo był żonaty.
Oczami wyobraźni Kim widziała już siebie jako samotną
matkę. Usiadła, osłaniając się kołdrą.
– Kim? – Justin objął ją za ramiona i lekko potrząsnął.
– Kim, kochanie, co się stało?
Popatrzyła mu w oczy i spostrzegła w nich troskę.
– Nie biorę pigułki.
Spojrzenie Justina pobiegło od jej twarzy do brzucha i z
powrotem do oczu.
– Ty... Jeżeli my... – zająknął się, bo zabrakło mu tchu.
– Jeżeli po tej nocy będziesz w ciąży, dają ci słowo, że
wezmę pełną odpowiedzialność i za ciebie, i za nasze
100
dziecko.
Kim nawet przez myśl nie przeszło, że Justin mógłby się
okazać człowiekiem niehonorowym. Ale chociaż tak bardzo
go kochała, nie chciała, by był z nią z poczucia obowiązku.
Nagle, okryta tylko prześcieradłem, poczuła się bezbronna.
Sięgnęła po szlafrok, który leżał na podłodze obok łóżka.
Włożyła go, wstała, podeszła do okna i zapatrzyła się na
niebieskie niebo. Justin również wstał i podszedł z tyłu.
– Kim?
Odwróciła się i spojrzała mu w oczy.
– Mówiłem poważnie. Zaopiekuję się tobą i dzieckiem,
jeżeli się urodzi. Więc nie martw się, że będziesz sama, bo
tak się nie stanie.
– Wiem. I nie martwię się. Naprawdę się nie martwię. W
nocy... no więc... to jest dla mnie bezpieczny czas. Istnieje
bardzo niewielka szansa, że... mogłam zajść w ciążę. –
Oszukiwała i tylko mogła się modlić, by to była prawda.
– Mimo to zawsze istnieje taka możliwość – przypomniał
jej Justin. – I obiecuję ci, że w przyszłości będę bardziej
odpowiedzialny.
Ta rozmowa rozwiała wszelkie złudzenia, jakie Kim
jeszcze żywiła i otrzeźwiła ją. W tej chwili wiedziała już, że
nigdy nie będzie potrafiła zdecydować się na romans z
Justinem, bo prawda była taka, że on jej proponował tylko
romans.
– Nie jestem pewna, czy kontynuowanie tego jest dobrym
pomysłem.
101
Justinowi opadły ręce.
– Dlaczego? Mówiłaś, że nie żałujesz naszej nocy.
– Bo nie żałuję. Było cudownie. Ale oboje postąpiliśmy
niezbyt mądrze. Myślę, że najrozsądniej byłoby zapomnieć,
że ta noc w ogóle się zdarzyła.
Spojrzenie Justina stężało.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Widzisz, kochałem się
tej nocy z tobą, a nie z jakimś anonimowym gorącym ciałem.
I wbrew temu, co ty najwyraźniej myślisz, nie jest tak, że idę
z kobietą do łóżka, a potem natychmiast o niej zapominam. A
ty, skoro jeszcze do wczoraj byłaś dziewicą, raczej też nie
masz zwyczaju chodzić do łóżka z każdym, kto się nawinie.
Tak więc nie obrażaj nas obojga, mówiąc, że ta noc nic nie
znaczyła. Bo znaczyła bardzo wiele.
– Oczywiście, że znaczyła – odparła Kim. Wyminęła
Justina, zacisnęła usta i oczy, by zahamować napływające
łzy. Gdy już się opanowała, odwróciła się z powrotem. –
Justinie, zależy mi na tobie. I jest sprawą oczywistą, że mnie
pociągasz. Ze nawzajem coś do siebie czujemy.
– Więc o co ci chodzi?
– O to, że wcześniej czy później każdy romans się
kończy. A gdy tak się stanie, może być nieprzyjemnie. – Już
otwierał usta, żeby jej przerwać, ale Kim uniosła rękę, by go
powstrzymać. – Kocham moją pracę. Uwielbiam pracować z
tobą. A romans mógłby mi to uniemożliwić.
– Dlaczego? – spytał.
– Bo gdy nasz romans się skończy, nie moglibyśmy nadal
102
pracować razem.
– A kto mówi, że romans musi się skończyć?
– Zawsze tak się dzieje.
Podszedł bliżej, odgarnął pasmo jej włosów za ucho.
– Kim, zależy mi na tobie.
Kim zabolało serce, bo wiedziała, że Justin mówi prawdę.
Zależało mu na niej. Tyle że jej nie kochał. A ona
pragnęła miłości.
– Więc nie proś, żebym zaryzykowała utratę tego, co ma
dla mnie największą wartość: twojej przyjaźni i mojej pracy.
Bo właśnie tak by się stało. Czy nie możemy po prostu
wrócić do tego, co było przed tą nocą?
– Naprawdę tego chcesz? Zapomnieć, że to się zdarzyło?
– Tak. Tego właśnie chcę – powiedziała, chociaż
wiedziała, że nigdy tej nocy nie zapomni.
– Dobrze – zgodził się Justin. Jednak w jego głosie
zabrzmiał taki żal i taki wyraz malował się w jego oczach, aż
Kim przez chwilę pomyślała, że zadała mu ból. – Postaram
się postępować tak, jak prosisz.
– Dziękuję.
– Jeszcze mi nie dziękuj. To wcale nie znaczy, że mi się
uda.
– Rozumiem.
– Powinnaś również zrozumieć, że jeżeli jesteś w ciąży,
nasza umowa traci ważność. I że nie zdołasz trzymać mnie z
daleka od siebie i naszego dziecka.
103
Wszystko, co Kim mówiła, było rozsądne, rozmyślał
Justin tydzień później, siedząc przy kolacji w domu rodziców
na Lake Shore. Romans mógłby uniemożliwić im wspólną
pracę. Korporacja Connellych, jeden z największych
krajowych importerów tekstyliów, była jak małe miasteczko.
Ludzie plotkowali, a najbardziej lubianym obiektem plotek
był klan Connellych i ich prywatne życie. Tak więc romans z
nim tylko naraziłby Kim na plotki. A tego Justin nie chciał.
Nie, romans między szefem a podwładną nigdy nie jest
mądrym posunięciem, powtarzał sobie wciąż od nowa. By się
o tym przekonać, wystarczyło przypomnieć sobie Setna, jego
przyrodniego brata i ilość afrontów, które musiał wycierpieć
tylko dlatego, że jego matka była sekretarką Granta. Kim
miała rację, prosząc, by tego nie kontynuować. Miała rację,
nalegając, by zapomnieli o tej nocy w bungalowie nad
jeziorem. I dlatego on uszanował jej życzenie, zrobił, o co
prosiła, i stanowczo nie zamierzał zmieniać swojej postawy.
Ale co z tego, kiedy nie mógł przestać o niej myśleć?
Niech to wszystko trafi szlag! Justin stuknął w stół
kieliszkiem, na którym do tej pory zaciskał palce. To
udawanie, że między nimi nic się nie wydarzyło, nie działało.
– Justinie, nie smakuje ci wino?
Głos ojca wyrwał go z zamyślenia. Rzeczywiście, mało
brakowało, a rozlałby wino na obrus. Podniósł wzrok i
dopiero wtedy uświadomił sobie, że przy stole zapadła cisza.
Wszyscy się w niego wpatrywali.
– Jest bardzo dobre – odpowiedział i, by udowodnić, że
104
naprawdę mu smakuje, wypił łyk. – Przepraszam. Myślałem
o czymś.
Ojciec zmarszczył czoło.
– Ty już od jakiegoś czasu jesteś roztargniony. Czy coś
się stało w pracy?
– Nic takiego, z czym bym sobie nie poradził.
Grant chciał już kontynuować wypytywanie, ale Emma
położyła mu rękę na ramieniu.
– Grant, zostaw chłopca w spokoju. Jeżeli mówi, że nic
złego się nie dzieje, to znaczy, że tak jest. Mamy zresztą do
omówienia pilniejsze sprawy.
Justin od razu się domyślił, o czym matka myśli.
Chodziło o nieudany zamach na jego brata, Daniela, sprzed
kilku miesięcy. Poczuł się winny. Tak bardzo zajmowały go
własne sprawy, dylematy dotyczące Kim, że właściwie
zapomniał o kłopotach brata. Tak więc teraz skupił całą
uwagę na matce, która smutnym wzrokiem spojrzała na
Elenę, żonę Bretta. To właśnie Elena, która była detektywem,
prowadził śledztwo w sprawie zamachu na życie Daniela.
– Eleno, moja droga, wiem, że to nie jest odpowiedni czas
ani miejsce, i najprawdopodobniej jest to sprzeczne z
regulaminem policyjnym, ale może jednak mogłabyś
powiedzieć, czy macie jakieś nowe informacje?
– Obawiam się, że nie. Przykro mi. Chciałabym mieć dla
was lepsze nowiny.
Grant rzucił na stół serwetkę i z groźną miną odwrócił się
w stronę Eleny.
105
– To już trwa za długo – odezwał się ostrym tonem. –
Chcę, żeby odnaleziono ludzi odpowiedzialnych za zamach
na mojego syna.
– Wszyscy tego chcemy – uściśliła Elena, a Justin w
duchu podziwiał ją, że nie obawia się swojego teścia. –
Robimy wszystko, co w naszej mocy.
– Wiemy, że tak jest – łagodziła Emma, znowu kładąc
mężowi rękę na ramieniu. – Prawda, Grant?
Grant pogładził ją po dłoni, a gdy znów spojrzał na
synową, jego wzrok był już łagodniejszy.
– Tak, wiemy, że robicie wszystko, co w waszej mocy.
Przepraszam za mój wybuch. Ale nie mogę znieść myśli, że
ci, którzy nastają na życie jednego z moich dzieci, ciągle
jeszcze są na wolności. Proszę, znajdźcie ich.
– Na pewno ich znajdziemy – obiecała Elena. Rzuciła
spojrzenie na Bretta. – Chciałam zaczekać do jutra, żeby
powiedzieć wam to oficjalnie, ale właściwie nie ma powodu,
by zwlekać. Z powodu ciąży i mając na względzie kierunek,
jaki przyjmuje śledztwo, postanowiłam przekazać je mojemu
koledze, Tomowi Reynoldsowi i jego partnerowi Lucasowi
Starwindowi.
– Źle się czujesz? – zaniepokoiła się Emma.
– Nie. Ale Brett i ja nie chcemy ryzykować.
– Czy ci detektywi znają się na swojej robocie? – spytał
Grant z niezadowoleniem.
– Są pierwszorzędni. Inaczej bym ich nie wybrała.
Powierzyłabym im własne życie. Jestem absolutnie pewna, że
106
wyśledzą, kim są zamachowcy.
– Wobec tego my też jesteśmy pewni, że położą kres
temu koszmarowi – stwierdziła Emma. – A najważniejsze w
tej chwili jest to, byś dbała o siebie i o naszego wnuka.
– Nie obawiaj się – powiedział Brett. – Już ja tego
dopilnuję.
Justin spojrzał na swojego młodszego brata i na Elenę.
Akurat wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Nieraz
widywał również wymianę takich spojrzeń między swoimi
rodzicami, a także dziadkami – te małżeństwa były tak sobie
bliskie, że potrafiły się porozumieć bez słów.
Jeszcze raz jego myśli wróciły do Kim. Przypomniał
sobie, jaki szok przeżył, gdy sobie uświadomił, że za
pierwszym razem kochali się bez zabezpieczenia. Bo, mimo
zapewnień Kim, istniała możliwość, że zajdzie w ciążę.
A jeżeli tak się stało?
Teraz już ta myśl nie przerażała go tak bardzo, jak
przedtem. No, dobrze, powiedział sobie. Próbował
postępować zgodnie z wolą Kim, ale chyba nie dało to
dobrych rezultatów. Tak więc może już nadszedł czas, by
zacząć działać po swojemu.
107
Rozdział 8
– Kim, dziś znów zostajesz do późna? – spytała Dina
Dietrich. Obie stały przy windzie, otoczone grupką
urzędników, którzy wychodzili już do domu.
– Jeszcze tylko kilka minut – odparła Kim i przeklęła
swojego pecha. Gdyby zaczekała pięć minut, nie natknęłaby
się na Dinę. Z większością koleżanek była w dobrych
stosunkach, ale kilka z nich było zbyt złośliwych jak na jej
gust. Dina Dietrich była najgorsza. Od czasu, gdy straciła
swoje stanowisko asystentki Justina na korzyść Kim, nie
omijała żadnej okazji, by rzucić jakąś podłą uwagę albo
próbować ją wprawić w zakłopotanie w obecności innych
pracowników. – Jeszcze tylko przepiszę te notatki dla pana
Connelly’ego i zaraz wychodzę.
– Och, czyżbyś dotąd była z Justinem na pan? – zdziwiła
się Dina niewinnie.
Takie aluzje Kim słyszała od czasu, gdy Robert Marsh
„przypadkowo" wspomniał o dniu na żaglówce. Z opowiadań
jej przyjaciółek wynikało, że Marsh stworzył opowieść, jak
to Kim, pragnąc wygrać na aukcji kawalerów, opróżniła
swoje konto do czysta, byle tylko móc przebić każdą ofertę.
Mówił też, że ona nie chodzi na randki z byle kim, bo
postanowiła bogato wyjść za mąż. A kto pasowałby jej lepiej
niż któryś z Connellych? Randka na żaglówce, według
Marsha, miała być pierwszym krokiem w wielkim planie
108
złowienia Justina. Przez tę opowieść Kim stała się obiektem
plotek w całej korporacji, a jej największą prześladowczynią
była Dina. Jednak teraz Kim nie dała się złapać na przynętę.
– Nie, nie każe mi mówić do siebie tak oficjalnie –
wyjaśniła spokojnym głosem. – Sama tak zdecydowałam, bo
jest moim szefem.
– Daj spokój, Kim – upierała się Dina. Rozejrzała się
ostrożnie po holu, jakby w poszukiwaniu osób, które
mogłyby podsłuchiwać. – Mam ci uwierzyć, że spędziłaś
weekend z mężczyzną i nawet nie zwracałaś się do niego po
imieniu?
– Prawda jest taka, że jest mi całkowicie obojętne, w co
wierzysz lub nie wierzysz – powiedziała Kim, zaciskając
drżące ze zdenerwowania ręce na teczkach z dokumentami. –
Ale na twoim miejscu dwa razy bym pomyślała, zanim
zaczęłabym rozpowszechniać plotki o Justinie Connnellym.
Insynuacje mogą ci się wydawać dobrą zabawą, ale wątpię,
by Connelly’owie się ubawili, gdy odkryją, że obrażasz
kogoś z ich rodziny. A ten ktoś to nie tylko wiceprezes firmy,
lecz także twój szef.
Przynajmniej raz Dina zaniemówiła. Zapadła taka cisza,
że usłyszałoby się spadającą na podłogę szpilkę. Dzwonek
nadjeżdżającej windy zabrzmiał w tej ciszy bardzo głośno.
Kim skorzystała z okazji.
– Życzę miłego wieczoru – powiedziała i ruszyła do
swojego sekretariatu.
Ale gdy się tam znalazła, dała upust furii, którą do tej
109
pory musiała powstrzymywać. Z całej siły plasnęła
dokumentami o biurko. To wszystko wina Roberta Marsha,
pomyślała. Zacisnęła pięści. Najchętniej skręciłaby mu kark.
Obawiając się, że zaraz wybuchnie, zamknęła oczy i powoli
policzyła do dziesięciu.
Gdy to nie podziałało, zaczęła od nowa, tym razem licząc
do dwudziestu. Potem liczyła od końca do początku. Żadnego
skutku. Wściekła tak, że mogłaby poobgryzać sobie
wszystkie paznokcie, kopnęła krzesło. Szkoda, że to nie była
głowa Marsha.
Trafiła palcami w twardą poprzeczkę, jęknęła z bólu I
chwyciła się za stopę.
– Masz jakieś nieporozumienie z krzesłem?
To był Justin. Czując się jak ostatnia idiotka, puściła
bolącą stopę i odwróciła się do niego – Pośliznęłam się –
wyjaśniła z godnością.
– Na pewno się skaleczyłaś – zmartwił się Justin,
przyjmując kłamstwo za dobrą monetę. – Pozwól, że to
obejrzę....
– Nie. – Kim odskoczyła do tyłu. Próbowała się
opanować i dodała już spokojniej: – Nic mi się nie stało.
Jeżeli szukasz dokumentów o Projekcie Genom, są już
gotowe do podpisu. – Odwróciła się od tych piwnych,
przyglądających jej się bacznie oczu, wzięła dokumenty i
podała je Justinowi.
Zawahał się przez chwilę. Czuł bezradność i smutek.
– Dziękuję – powiedział w końcu i poszedł do siebie.
110
Kim popatrzyła za nim. Przecież ten smutek nie mógł być
spowodowany tym, że ona go unika. Nie, na pewno nie.
Raczej był rozczarowany, że tak bajeczna noc już się nie
powtórzy. Ona też tego bardzo żałowała. Jednak, powtarzała
sobie ciągle, to jedyny sposób, by nie wpaść w sidła iluzji, że
Justin pokocha ją kiedyś tak, jak ona kocha jego. Lepiej
patrzeć na sprawę realnie. Gdy tak rozmyślała, jej wzrok
zatrzymał się na kalendarzu. Uprzytomniła sobie, że jej okres
spóźnia się już trzy tygodnie, a zawsze miała bardzo
regularny cykl. Zagryzła usta, przypominając sobie, jak
skłamała Justinowi na temat bezpiecznych dni. Oby to
kłamstwo teraz się na niej nie zemściło, modliła się.
– Kim, chciałbym wprowadzić kilka drobnych poprawek
– powiedział Justin, wchodząc znów do pokoju. – Byłbym
wdzięczny, gdybyś to zrobiła jeszcze przed wyjściem.
– Dobrze.
– A gdy skończysz, zapraszam cię na kolację. Jeżeli masz
wolny wieczór.
– Dziękuję, ale niestety, mam już inne plany. – Może
zrobi pranie? Nie były to dokładnie takie plany, o jakich
pewnie myślał Justin, ale pranie zrobić trzeba.
– A jutro?
– Będę zajęta.
– Może w niedzielę? – Justin był już zirytowany.
– Już się umówiłam. A teraz, jeśli pozwolisz, zajmę się
tym dokumentem, bo inaczej się spóźnię.
– Bardzo dobrze – zgodził się. – Ale wcześniej czy
111
później i tak musimy porozmawiać. Przecież nie możesz
mnie unikać do końca życia.
Kim zdołała go unikać – a przynajmniej uniknąć
rozmowy – przez większość następnego tygodnia, głównie
zresztą dzięki temu, że Justin miał pilną sprawę do
załatwienia w Nowym Jorku. Gdy wrócił w piątek, był w
fatalnym humorze i tak zajęty, że Kim bez trudu uniknęła
kolejnej rozmowy. Wpatrywała się w zegarek, aż spostrzegła,
że wskazówki pokazują piątą. To nie jest tchórzostwo,
wmawiała sobie, zbierając pocztę i notatki, by zanieść je
Justinowi. Korzystając z tego, że rozmawia przez telefon,
położy mu to wszystko na biurko i wyjdzie, zanim on się w
ogóle spostrzeże. Zebrała siły i zapukała, modląc się, by
szczęście nie opuściło jej jeszcze przez tę ostatnią chwilę.
Alę gdy weszła do gabinetu, Justin odłożył słuchawkę.
Kim od razu wiedziała, że jej modlitwa nie została
wysłuchana.
– Mam tu wiadomości dla ciebie, listy, jakie
podyktowałeś i raport finansowy, o który prosiłeś. – Szybko
pokazała wszystko. – Jeżeli nie masz dla mnie innych
poleceń, to już wychodzę.
– Chciałbym, żebyś jeszcze mi krótko powiedziała, co się
działo podczas mojej nieobecności. Możesz zostać parę
minut dłużej?
– Tak – odparła niechętnie Kim, bo nie miała jak się od
tego wykręcić i zdała mu sprawozdanie z tych kilku dni.
– Jest jeszcze coś, co powinniśmy załatwić? – spytał
112
Justin, gdy skończyła.
Kim zajrzała w swoje notatki.
– Nie. Teraz już jesteś ze wszystkim na bieżąco.
– To dobrze. – Justin odłożył pióro, rozsiadł się wygodnie
w fotelu i spojrzał na nią. – Wobec tego teraz możemy
porozmawiać o naszych sprawach.
– O naszych sprawach? – powtórzyła Kim, czując, jak
zaciska jej się żołądek.
– Tak, Kim. O nas – potwierdził zirytowanym tonem.
Pochylił się ku niej. – O tobie i o mnie. A może udając tak
wytrwale, że tamtej nocy w bungalowie nic między nami nie
zaszło, w końcu zapomniałaś, jak się kochaliśmy?
– Trudno byłoby o tym zapomnieć – parsknęła Kim, nie
fatygując się, by złagodzić ironiczny ton. Od tamtego czasu
upłynął już ponad miesiąc i bardzo możliwe, że po tamtej
nocy będzie miała pamiątkę na całe życie.
– Kim, chcesz powiedzieć, że jesteś... ! – wykrzyknął,
jakby czytał w jej myślach. Spojrzał na jej sylwetkę, a potem
zaraz wstał i podszedł bliżej. – Nic dziwnego, że nie jesteś
sobą, powinnaś była mi powiedzieć. Przecież ci obiecałem,
że się tobą zaopiekuję. I dotrzymam słowa.
Kim zerwała się na równe nogi.
– Po pierwsze, nie ma powodu, byś wpadał w panikę, bo
ja nie wiem, czy jestem w ciąży. A po drugie, jeżeli nawet tak
jest, mam hojnego pracodawcę, który płaci mi bardzo dobrą
pensję, więc jestem w stanie zająć się i sobą, i dzieckiem. I
po trzecie – zacisnęła pięści, by nie wybuchnąć złością – nie
113
zamierzam łapać cię na dziecko, jeżeli nas nie chcesz. Tak
więc nie masz powodów do obaw.
– Skończyłaś? – spytał Justin łagodnie, z nieprzeniknioną
miną.
Nie pozwalając się zastraszyć, Kim uniosła buntowniczo
brodę i spojrzała mu prosto w oczy.
– Tak.
– Więc pozwól, że wyjaśnię ci parę spraw. Po pierwsze,
nigdy nie wpadam w panikę. Po drugie wiem, że nasza firma
płaci wysokie pensje, bo to ja je wyznaczam. I po trzecie –
powiedział z groźbą w głosie, chwytając ją za ramiona i
przyciągając do siebie – nie jestem z tych, co to martwią się,
że wpadną w jakieś sidła. To ty jesteś taka.
I zanim zdążyła pomyśleć, co ma na to odpowiedzieć,
pocałował ją. Gwałtownie, ze złością, namiętnie. Nawet nie
próbowała się opierać. Kim zatapiała się w tym pocałunku i
chciała więcej. Jej ciało poznało już bliskość tego mężczyzny
i natychmiast zareagowało. Zarzuciła mu ręce na szyję.
Wiedział, że obydwoje są podnieceni.
Justin uniósł głowę i przesunął palcami po jej włosach,
wyciągając spinki.
– Kim, ja... – Nagle zamarł.
– Co się stało?
– Cii. – Położył jej palec na ustach i spojrzał w kierunku
drzwi.
Kim odwróciła się. Zauważyła, że drzwi są uchylone, ale
chyba byli sami.
114
– Wydawało mi się, że ktoś tam jest. – Puścił ją i
podszedł do drzwi.
Kim instynktownie przygładziła włosy. Niemal jęknęła na
myśl o szpiegującej ich Dinie Dietrich czy którejś z jej
koleżanek.
– Nikogo nie widzę – powiedział Justin, wracając do niej.
– Kim, musimy porozmawiać. Ale nie teraz, bo za kilka
minut ma przyjść Marsh.
Słysząc to nazwisko, Kim otrzeźwiała. Fatalnie by się
stało, gdyby Marsh przyłapał ją sam na sam z Justinem, z
rozmazaną szminką i potarganymi włosami.
– Już ci schodzę z drogi.
– Nie stoisz mi na drodze! Musimy jeszcze porozmawiać
– oznajmił i znowu szybko i mocno ją pocałował. – Omówić
osobistą sprawę – uściślił. – Zadzwonię do ciebie po
spotkaniu z Marshem.
Nie spytał, czy może, po prostu jej to obwieścił,
zauważyła. Ale zanim mogła się oburzyć, zapukano do drzwi
i Marsh wsunął głowę do pokoju.
– Przeszkadzam wam? – spytał, obdarowując ich
uśmiechem, który Kim uznała za tak fałszywy jak fałszywy
był Marsh.
– Właśnie wychodziłam – powiedziała chłodno. – Do
widzenia, Justinie.
Marsh otworzył przed nią drzwi.
– Dziękuję – mruknęła.
– Nie ma za co – odparł uprzejmie.
115
Ale zauważając złośliwy wyraz jego oczu, Kim się
wzdrygnęła. Widział, jak się całuje z Justinem. Była tego
pewna. Mogła tylko mieć nadzieję, że nie wysłuchał całej ich
rozmowy.
– Cześć, tu Kim. Nie mogę teraz podejść do telefonu.
Proszę zostawić wiadomość, a ja oddzwonię.
Justin trzasnął słuchawką. Drapiąc się po głowie, zaczął
przemierzać pokój. Do diabła, gdzie ona może być? Wyjrzał
przez okno, słońce już zachodziło. Znów pomyślał, czyby nie
pojechać do niej do domu, ale uznał, że to zły pomysł.
Wczoraj jeździł tam dwa razy, a dziś raz. A to, co stało się,
gdy dziś tam pojechał, do tej pory go irytowało.
Zadzwonił do drzwi raz, drugi, trzeci, a gdy nie otwierała,
zaczął pukać.
– Kim, otwórz! – wołał. – Widziałem przed domem twój
samochód, więc wiem, że tu jesteś.
– Nie, nie ma jej.
Justin okręcił się na pięcie. Sąsiednie drzwi były lekko
uchylone i przytrzymane łańcuchem. Kobieta, która się do
niego odezwała, miała wyblakłe piwne oczy i pomarszczoną
twarz, włosy pofarbowane na pomarańczowo, a policzki
uróżowane. Ale i tak wyglądała na co najmniej
siedemdziesiąt lat. Uświadamiając sobie, że wlepia w nią
wzrok, Justin odchrząknął.
– Próbuję skontaktować się z Kim. Przepraszam, jeśli
pani przeszkadzam.
116
– Nie przeszkadza mi pan – powiedziała kobieta
spokojnie. – Ale Kim nie ma w domu. Wyszła wczoraj,
wczesnym rankiem.
Przestraszył się. Kim nie ma żadnej rodziny. Więc dokąd
mogła się wybrać bez samochodu? I dlaczego w ogóle
wyszła, wiedząc, że chciał się z nią zobaczyć? Żeby od niego
uciec, odpowiedział sobie. Musi skorzystać z okazji i
wypytać tę kobietę.
– Nazywam się Justin Connelly – powiedział, wkładając
w uśmiech cały swój czar. – Kim jest moją asystentką.
– Lucille Brown – przedstawiła się zalotnie kobieta.
– Miło mi panią poznać, pani Brown. Zastanawiałem się...
– Panno Brown – poprawiła go. Odpięła łańcuch,
otworzyła szerzej drzwi. Justin zobaczył drobną staruszkę w
jaskrawozielonym dresie. – Ciągle jeszcze czekam, aż pojawi
się ktoś odpowiedni – zaczęła staruszka.
Justin pomyślał, że biorąc pod uwagę jej wiek, ktoś
odpowiedni musiał się pojawić już dawno temu, a potem
odejść.
– Eee... panno Brown...
– Proszę mi mówić Lucy – pouczyła go, trzepocząc
rzęsami.
– Eee... Lucy, czy może pani wie, gdzie jest Kim?
– Powiedziała, że nie będzie jej przez cały weekend.
Miała zamiar pojechać z przyjaciółmi na plażę.
– Z przyjaciółmi – powtórzył Justin, bardziej do siebie niż
do Lucy, próbując sobie przypomnieć, czy Kim była
117
zaprzyjaźniona z którymś z kolegów z pracy. – Czy
powiedziała, jak się ci znajomi nazywają?
– Nie, ale to był ten sam młody człowiek, który
przyjechał po nią kilka tygodni temu.
Justin poczuł śmiertelny chłód, a zaraz potem oblał go
wrzątek.
– Jest bardzo przystojny – kontynuowała spokojnie Lucy.
– Prawie tak wysoki jak pan i ma śliczne pośladki.
– Dziękuję, Lucy – wyjąkał Justin zaszokowany.
Wrócił do domu. Zazdrość wgryzała mu siew serce. Sama
myśl o tym, że Kim jest z kimś innym, całuje innego
mężczyznę, doprowadzała go do furii. W nocy prawie nie
spał, a przed oczami miał Kim z kochankiem. W końcu,
wczesnym rankiem wmówił sobie, że to on jest za to
odpowiedzialny, bo to on obudził w niej namiętność. Ale
poczucie odpowiedzialności nie miało nic wspólnego z
uczuciami, jakie nim targały. Był chory z zazdrości, bo chciał
mieć Kim tylko dla siebie. Teraz to sobie uświadomił. I przy
pierwszej okazji jasno jej to powie.
Tyle że na okazję czekał aż do poniedziałku. Wreszcie,
gdy dochodziła już piąta, szczęście się do niego uśmiechnęło.
Kim przyszła do gabinetu z całą stertą dokumentów do
podpisu.
Podpisywał je bezmyślnie, bo czuł tylko jej bliskość, jej
zapach.
– Próbowałem się z tobą skontaktować w czasie
weekendu – powiedział.
118
– Wiem. Przesłuchałam taśmę po powrocie wczoraj
wieczorem. Ale było już za późno, żeby oddzwaniać.
– Spędziłaś miło czas na plaży ze swoim przyjacielem? –
spytał, nawet nie usiłując ukryć irytacji.
– Skąd wiesz, że pojechałam na plażę?
– Twoja sąsiadka, Lucy, mi powiedziała.
– Rozmawiałeś z Lucy? – zdumiała się Kim.
– Tak. Gdy nie przyjmowałaś telefonów, pomyślałem, że
mnie unikasz. Pojechałem więc do ciebie. Wyobraź sobie
moje zdziwienie, gdy się dowiedziałem, że na cały weekend
pojechałaś ze swoim chłopakiem na plażę.
– Z moim chłopakiem?
– Do licha, Kim! Nie udawaj niewinnej! Lucy mi
powiedziała, że to ten sam facet, który przyjechał po ciebie
parę tygodni temu. Nie rozumiem tylko, dlaczego, do diabła,
kochałaś się ze mną, jeśli jesteś już z kimś związana.
Kim otworzyła usta, zamknęła je, a Justin groźnie patrzył
w te niebieskawozielone oczy, które coraz bardziej się
chmurzyły. Już ruszyła do drzwi, ale jeszcze się odwróciła.
– Po pierwsze, nie jestem ci winna żadnych wyjaśnień.
– Wiem, ale...
– Po drugie, nie jestem ani nie byłam związana z nikim
prócz ciebie.
Spojrzał na nią przez zmrużone oczy.
– A co z tym facetem i jego ślicznymi pośladkami?
– Pośladkami... ?
– Właśnie. Wywarł na Lucy wielkie wrażenie.
119
– Na Lucy każdy mężczyzna wywiera wielkie wrażenie –
poinformowała go Kim. – A ten akurat był kierowcą
limuzyny wynajmowanej przez twoją siostrę Tarę. Wygląda
na to, że, wynajmując samochód, prosi zawsze o tego samego
kierowcę. I właśnie on przyjechał po mnie na aukcję, a także
w sobotę, gdyż Tara zaprosiła mnie do swojego domu na
plaży. Wystarczy? – Kim przerwała, zawieszając głos.
– Byłaś z moją siostrą?
– Tak. Zadzwoniłam do niej, by jeszcze raz podziękować
za zaproszenie na ów pamiętny bal. I gdy wspomniała, że
musi coś załatwić w związku ze ślubem Alexandry i szuka
opiekunki do swojego synka, zaproponowałam, że ja z nim
zostanę. Wtedy Tara zaprosiła mnie na weekend nad jezioro,
a ponieważ nie miałam żadnych planów, przyjęłam jej
zaproszenie.
Czując się jak ostatni idiota, Justin opadł na krzesło.
– Kim, przepraszam. Myślałem...
– Wiem, co myślałeś. A teraz, jeśli mi wybaczysz, mam
jeszcze mnóstwo pracy.
Praca okazała się najlepszym lekarstwem. A dzięki temu,
że wybuchła epidemia grypy i trzeba było zastępować
nieobecnych, Kim przez resztę tygodnia była za bardzo
zajęta, by gryźć się myślami o komplikacjach, jakie związek
z Justinem wprowadził w jej życie. Poza tym na szczęście
Justin wyjeżdżał, tak więc nie była narażona na rozmowy z
nim. Tyle że nie mogła dłużej przed sobą ukrywać
120
poważnego opóźnienia w comiesięcznym cyklu.
Wreszcie kupiła test ciążowy i wieczorem, po powrocie z
pracy, otworzyła opakowanie i postąpiła zgodnie z instrukcją.
Kilka minut później, wstrzymując oddech, spojrzała na
wynik.
– Różowe – szepnęła. A więc jest w ciąży.
Opadła na krzesło przy kuchennym stole i dała się
ponieść burzy najróżnorodniej szych uczuć. Podnieceniu.
Strachowi. Radości. Będzie miała dziecko! Przypomniała
sobie synka Tary i to, jak miło było trzymać go w ramionach.
Już sobie wyobrażała swoje uczucia, gdy będzie trzymała w
ramionach dziecko Justina.
Justin.
Natychmiast otrzeźwiała. Jak ona mu to powie? I co on
jej odpowie? Może nie powinna go powiadamiać. Chyba
powinna wyjechać z dzieckiem, zacząć nowe życie gdzieś
indziej. Ale szybko uznała, że tego zrobić jej nie wolno.
Justin ma prawo wiedzieć o swoim dziecku, a dziecko ma
prawo wiedzieć, że ma ojca. Ona sama wyrosła bez ojca. Nie
powinna skazywać na to swego dziecka.
Zakręciło jej się w głowie, aż musiała głęboko oddychać.
Musi się zapisać do swojej ginekolog, żeby potwierdzić
ciążę. W pierwszej wolnej chwili zadzwoni, by się umówić.
Mogła się tym zająć dopiero po południu następnego
dnia.
– Czy doktor Stevens może mnie przyjąć jutro?
121
– Niestety, panno Lindgren, ma wolną godzinę dopiero w
przyszłym tygodniu. Ale jeżeli to pilne...
– Nie, to nic pilnego. Jednak proszę mnie zawiadomić,
gdyby ktoś odwołał wizytę. Naprawdę chciałabym przyjść
jak najszybciej.
– Dobrze.
Odkładając słuchawkę Kim zastanawiała się, jak w tej
niepewności wytrzyma do przyszłego tygodnia. I jak powie
najbardziej rozchwytywanemu kawalerowi w Chicago, że
zostanie ojcem? Rozległ się dzwonek interkomu. Kim
zmusiła się do opanowania i skoncentrowania na pracy.
Weszła do gabinetu Justina.
– Możesz zrobić pięć kopii tych umów, o których dziś
mówiłem?
– Zaraz się rym zajmę – odpowiedziała i ruszyła do
drzwi.
– Kim. Dobrze się czujesz? Wydajesz mi się...
roztargniona. Jeżeli to przeze mnie, już cię przepraszałem. A
gdybyś mi pozwoliła...
– Justinie, naprawdę nie chcę o tym teraz rozmawiać.
Podszedł do niej i położył rękę na ramieniu.
– Robiłem co mogłem, żeby cię nie drażnić. Ale, do licha,
wcześniej czy później musimy porozmawiać o tym, co się
między nami dzieje.
– Wiem – powiedziała. – Ale nie teraz. Proszę.
– No, dobrze – zgodził się i ją puścił.
Kim poszła do siebie. Bała się, że jeżeli nadal będzie dla
122
niej taki dobry, zacznie się mazać i powie mu o wszystkim.
Jak może przyjmować jego dobroć, skoro właśnie ma zamiar
wywrócić jego życie do góry nogami?
Do pokoju z kopiarkami szła jak automat Na szczęście nie
było tu nikogo. Wdzięczna losowi, że nie musi wdawać się w
pogawędki z koleżankami, zaczęła robić kopie. Zagubiona w
myślach, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że słyszała,
jak zamykają się drzwi. Nerwowo się odwróciła i zobaczyła
Roberta Marsha. Stał na tle drzwi, na ustach miał obłudny
uśmiech.
– Jeżeli potrzebujesz kopiarki, za chwilę będzie wolna –
powiedziała.
– Nie spiesz się – odparł i ruszył w jej kierunku. – Wiesz,
Kim, naprawdę powinnaś wyrzucić te służbowe garsoneczki.
Odkąd zobaczyłem, jak na balu roztaczasz swoje wdzięki,
uważam ukrywanie ich za zbrodnię.
– Gdy będę chciała twojej rady w sprawie ubrań, to cię o
nią poproszę – burknęła i odwróciła się z powrotem do
kopiowania.
– Chętnie poradziłbym ci też w innych sprawach. – Kim
zorientowała się, że Marsh podszedł bliżej. – Na przykład,
jestem pewny, że potrafię cię zadowolić krótkim, gorącym
numerkiem o wiele lepiej niż twój Justin Connelly.
Kim szarpnęła się, gdy poczuła jego ręce na swoich
włosach. Chwyciła dokumenty i, trzymając je przed sobą jak
tarczę, okręciła się na pięcie.
– Jeszcze raz mnie dotkniesz, a przysięgam, że długo to
123
popamiętasz. A teraz wynoś się stąd.
– O co ci chodzi? Nie nazywam się Connelly, więc nie
jestem dla ciebie dość dobry? No ale przecież żenię się z
panną z tej rodziny. To ci nie wystarczy?
– Wynoś się! – powtórzyła Kim. Nie podobały jej się złe
błyski w oczach Marsha.
– Dobrze, ale najpierw chcę popróbować tego, co już
dałaś Connelly’emu.
Zdając sobie sprawę z zagrożenia, Kim szybko ruszyła do
drzwi. Jednak Marsh zablokował jej drogę. Cofnęła się o
krok, ale za nią był już tylko stół. Marsh uśmiechnął się tak,
że krew zastygła jej w żyłach.
– Pozwól mi wyjść! – zażądała ostro.
Chwycił ją za ręce. Papiery rozsypały się na podłodze, a
Kim usiłowała się wyrwać, celując kolanem w jego czułe
miejsce. Jednak Robert przewidział atak.
– Ach, dzielna wojowniczka – roześmiał się. – Lubię
takie kobiety.
Kim była już nie na żarty wystraszona, ale także zła.
Sięgnęła za siebie i przesunęła ręką po stole w poszukiwaniu
jakiejś broni. Jej palce zacisnęły się na zszywaczu.
Wyciągnęła rękę do góry, trzymając zszywacz jak miecz.
– Marsh, natychmiast puść, bo rozbiję ci głowę!
– Wiesz, wydaje mi się, że byłabyś do tego zdolna –
powiedział Robert z namysłem. Błyskawicznie chwycił ją za
nadgarstek tak, że zwolniła chwyt, a zszywacz spadł na
podłogę.
124
Kim jęknęła z bólu, ale przypływ adrenaliny
spowodowany strachem dodał jej nadludzkich sił. Przeorała
Marshowi twarz paznokciami i z satysfakcją usłyszała, jak
wrzeszczy z bólu.
– Ty mała dziw... – zaczął wściekle, ale nagle coś go od
niej oderwało. Przeleciał przez pokój i całym ciałem uderzył
w ścianę. To Justin przybył Kim na ratunek. A teraz dołożył
Marshowi pięścią w twarz.
Marsh wywinął się i chciał uderzyć Justina. Ale ten nawet
się nie uchylił. Po kilku sekundach ciało Marsha zwiotczało.
Justin spojrzał na Kim.
– Zrobił ci krzywdę?
– Nie. Nic mi nie jest. Zostaw go.
W końcu Justin odstąpił, a Marsh, jęcząc, zwalił się na
podłogę.
– Chcesz wnieść oskarżenie o napad? – spytał Justin,
zwracając się do Kim.
– Nie.
– Masz szczęście, Marsh – parsknął Justin z furią. – A
teraz wynoś się stąd, zanim zmienię zdanie i stłukę cię tak,
jak na to zasługujesz.
Marsh pozbierał się i otarł krwawiący nos.
– Nie chciałem jej zgwałcić. To ona do mnie przyszła.
Próbowała...
Justin chwycił go za koszulę i jeszcze raz uderzył w
twarz.
– Zamknij się, Marsh. Zamknij się, zanim wyrwę ci ten
125
kłamliwy język.
– Ale, Justinie...
– Mówiłem, że masz się wynosić! – Justin podszedł do
telefonu i wybrał numer ochrony. – Tu Justin Connelly.
Niech ktoś przyjdzie do pokoju kopiarek i wyprowadzi
Roberta Marsha z budynku.
– Nie możesz tego zrobić! – zaprotestował Marsh.
– I tu się mylisz, chłopie. Boja mogę tu zrobić wszystko,
co chcę.
Do pokoju weszli dwaj ochroniarze.
– Panie Marsh, proszę z nami. Marsh wyrwał się z chwytu
Justina.
– Jeszcze tego pożałujesz!
– Doprawdy? Ciekaw jestem tylko, jak cię potraktuje
Alexandra, gdy się dowie, co się tu wydarzyło!
Mimo że z ust płynęła mu krew, Marsh uśmiechnął się
butnie.
– I myślisz, że uwierzy? Tej małej poszukiwaczce wrażeń
sypiającej ze swoim szefem, czy też mężczyźnie, którego
kocha na tyle mocno, że pragnie wyjść za niego za mąż?
Justin już ruszał na Marsha, ale Kim chwyciła go za ramię.
– Justinie, proszę. On nie jest tego wart.
– Wyprowadźcie go – polecił Justin ochroniarzom. A gdy
zostali sami, objął Kim i mocno przytulił.
126
Rozdział 9
– Justin? – szepnęła Kim wtulona w jego pierś.
– Daj mi minutkę. – Obejmował ją mocno, starając się
zwalczyć furię, jaka go ogarnęła na widok Marsha
napastującego Kim. Gdy w końcu trochę się opanował,
zwolnił uścisk i łagodnie dotknął jej twarzy. – Naprawdę nic
ci się nie stało?
– Naprawdę – szepnęła. – Och, twoja ręka! – jęknęła,
zauważając z przerażeniem poranione kostki palców.
– To nic takiego. – Chwycił ją za ramię. – Od jak dawna
Marsh cię prześladował?
Kim uniosła wzrok.
– Dziś po raz pierwszy zagroził mi fizycznie – odparła. –
Do tej pory zadowalał się rozsiewaniem plotek.
– Jakich plotek?
– O tobie i o mnie. Jak próbuję cię złapać w sidła. Uniósł
jej brodę tak, by mógł jej spojrzeć w oczy, – Dlaczego mi nie
powiedziałaś? Powstrzymałbym go. Zaraz porozmawiam z
pracownikami i....
– Nie. To by tylko pogorszyło sprawę. Proszę, obiecaj, że
nic nie powiesz.
– Niech będzie – zgodził się – chociaż wcale mi się to nie
podoba. To nieuczciwe wobec ciebie.
– Może i nie, ale ignorowanie plotek to najlepszy sposób,
by umarły naturalną śmiercią.
127
Pewnie ma rację, pomyślał Justin. Ale to w niczym nie
ulżyło jego poczuciu winy.
– Przepraszam cię. Za to, co zrobił ci Marsh i przede
wszystkim za to, że cię naraziłem na plotki.
– Przecież nie ma w tym twojej winy. To ja postanowiłam
popłynąć z tobą i wiedziałam, że narażę się w ten sposób na
niewybredne domysły.
– Popłynęłaś, bo chciałaś oddać mi przysługę.
– Popłynęłam, bo tak chciałam. I niczego nie żałuję. Ale
może... może lepiej będzie dla wszystkich, jeżeli odejdę stąd.
– Nie – powiedział stanowczo Justin.
– A co z Marshem? I z twoją siostrą?
– Załatwię sprawę z Marshem. A jeżeli Alexandra ma
choć trochę rozumu, rzuci tego faceta, gdy jej powiem, co
zrobił.
– Ale...
– Nie chcę, żebyś odchodziła. Potrzebuję cię. – Znów ją
objął. – Co ja bym bez ciebie zrobił?
– Justinie, bez trudu znajdziesz sobie inną asystentkę i...
– Chcę ciebie.
Kim poczuła łzy pod powiekami i odwróciła głowę, żeby
Justin tego nie zauważył, ale nie udało się. Przez ten cały
czas, odkąd razem pracowali, Justin nigdy nie widział, by
Kim płakała. A teraz płakała przez niego. Poczuł się jak
ostatni łajdak.
– Proszę, nie płacz. Cokolwiek złego się stało, ja to
naprawię – obiecał.
128
Pokręciła głową, a łzy spływały już strumieniem po
policzkach.
– Nawet ty nie zdołasz tego naprawić.
– Ale co się stało? Powiedz mi – błagał, widząc jej
rozpacz. Gdy nadal nic nie mówiła, dodał: – Powiedz. Proszę
cię. Obiecuję, że cokolwiek by to było, nie zaszokujesz mnie.
– Chyba jestem w ciąży.
Jednak go zaszokowała. Chwilę potrwało, zanim odzyskał
władzę nad językiem.
– Jesteś pewna? Skinęła głową.
– Zrobiłam jeden z tych testów, które można kupić w
aptece i wynik był pozytywny. Na przyszły tydzień zapisałam
się do lekarza, żeby to potwierdzić. Ale nigdy nie miałam
takiego opóźnienia okresu.
– Pobierzemy się.
Te słowa po prostu wyskoczyły mu z ust, zdumiewając go
tak samo, jak, sądząc po jej minie, zdumiały Kim.
– Nie mówisz tego poważnie.
Jednak Justin uświadomił sobie, że rzeczywiście tego
chce. Nagle wszystko stało się dla niego oczywiste i
sensowne. Nigdy jeszcze nie był tak emocjonalnie związany
z żadną kobietą jak z Kim. Nigdy jeszcze na żadnej tak mu
nie zależało.
– Mówię jak najbardziej poważnie – zapewnił ją. – To
najrozsądniejsze rozwiązanie. Lubimy się nawzajem, lubimy
przebywać razem. I już wiemy, jak bardzo sobie
odpowiadamy. Mrugnął porozumiewawczo. A fakt, że jesteś
129
ze mną w ciąży, to tylko jeszcze jeden powód, byśmy się
pobrali.
– Nie wiem – powiedziała Kim ze smutkiem, który
sprawił mu większy żal niż jej łzy. – Małżeństwo to bardzo
poważna sprawa.
– Tak samo jak dziecko – argumentował. – Kim, ja nie
chcę być dochodzącym ojcem. Pragnę być na stałe z moim
dzieckiem. I dziwiłbym się, gdybyś chciała skazać swoje
dziecko na smutne dzieciństwo.
– Bo nie chcę.
– Kim, wyjdź za mnie – szybko zaproponował.
– Ja... – Kim spojrzała w bok. – Wołałabym poczekać na
wizytę u lekarza.
– Ale...
– Justinie, proszę. Musimy zaczekać.
– Dobrze. Ale gdy tylko to załatwisz, zaczniemy
wszystko planować. Chciałbym, żeby ślub odbył się jak
najszybciej.
Kim nic nie odpowiedziała. Odsunęła się od Justina i
przesadnie westchnęła, patrząc na porozrzucane po całej
podłodze papiery.
– Lepiej zabiorę się do sprzątania – mruknęła, klękając na
podłodze.
– Zostaw je – nakazał Justin.
– Ale potrzebujesz ich na jutro rano.
– Powiedziałem, żebyś je zostawiła. – Chwycił ją za
ramię i pomógł wstać. – Odwiozę cię do domu.
130
– Nie ma takiej potrzeby.
– Ja tego potrzebuję – oświadczył, wyprowadzając ją z
pokoju.
– A co z moim samochodem?
– Każę ci go odprowadzić pod dom. Koniec dyskusji,
panno Lindgren – oświadczył i pocałunkiem zmusił ją do
milczenia. – Zabieram cię do domu.
Gdy dojechali, Justin uparł się, że odprowadzi Kim aż do
drzwi jej mieszkania. A gdy już się tam znaleźli, nie pozwolił
jej nic robić. Zaparzył herbatę, zadzwonił do pobliskiej
restauracji po kolację. Gdy czekali na posłańca, Kim
obejrzała jego rękę.
– Nic mi nie jest – wymawiał się, ale w końcu pozwolił
opatrzyć skaleczenia.
– Dziękuję, że pospieszyłeś mi na ratunek – powiedziała,
kładąc maść na gazę. – Jeszcze nigdy nikt o mnie nie
walczył.
– Nie dziękuj mi, bo to przeze mnie znalazłaś się w takiej
sytuacji. Starałem się nie słuchać tego, co podpowiadał mi
instynkt. Pozwoliłem, by związek Marsha z Alexandra
zagłuszył moje przeczucia.
Kim przyłożyła opatrunek na największe zadrapania.
– Gotowe – stwierdziła. Uniosła wzrok i zobaczyła, że
Justin na nią patrzy z takim natężeniem, że aż się
zaczerwieniła.
– Bardzo boli? – spytała.
131
– Tylko wtedy, gdy oddycham – odparł, a ona się
roześmiała. W tej chwili odezwał się dzwonek przy drzwiach.
– To pewnie nasza kolacja – odgadła.
– Zostań – nakazał jej Justin. – Ja się tym zajmę.
I zajął się wszystkim. Zapalił świeczki na stoliku do
kawy, rozstawił apetycznie pachnące dania, podprowadził
Kim do poduszek, które ułożył na podłodze. A potem uparł
się, że nauczy ją posługiwać się pałeczkami.
Pół godziny później śmiała się, bo jakoś nie potrafiła
opanować manipulowania tymi chińskimi sztućcami.
– Nigdy się tego nie nauczę – wyznała.
– Więc chyba muszę cię nakarmić.
I zrobił to. A Kim miała wrażenie, że jest uwodzona. W
sposobie, w jaki Justin podawał jej kąski jedzenia, a potem
sam też jadł, było coś zmysłowego, erotycznego. Gdy już
zaspokoiła apetyt, odezwał się w niej inny głód. Nie ufając
sobie, uniosła rękę, gdy Justin przysuwał jej do ust następną
porcję kurczaka po mandaryńsku.
– Już nie mogę – powiedziała. Tylko że jej zmysły wcale
jeszcze nie miały dość.
– Doskonale – zgodził się. – Ale jeszcze nie przeczytałaś
wróżby. – Wybrał ciasteczko szczęścia i podał jej. – Proszę.
Otwórz.
Kim zawahała się. Chociaż się tego wstydziła, była
przesądna i jak mogła unikała ciasteczek szczęścia, kart
tarota czy wróżenia z ręki.
– Zachowam je na później.
132
– Ciasteczko możesz zjeść potem, ale czy nie chcesz
wiedzieć, co cię czeka? Może właśnie wysoki, przystojny
szatyn? – droczył się z nią.
Kim roześmiała się.
– Chyba w to nie wierzysz?
Uśmiechnął się i położył rękę na sercu.
– Ależ wierzę. A teraz przestań się wykręcać i przeczytaj.
Kim rozerwała ciasteczko na dwie części i wyjęła z niego
karteczkę.
– No, przeczytaj na głos – ponaglił ją, gdy W milczeniu
wpatrywała się we wróżbę.
Przełknęła ślinę i przeczytała:
– „Czeka cię wielkie szczęście”.
– Bardzo dobra wróżba – ucieszył się Justin.
– A co mówi twoja? – spytała, bojąc się uwierzyć w
przepowiednię, chociaż bardzo chciała.
– Zaraz zobaczymy. „Mądry mężczyzna zmienia okazję w
powodzenie” – przeczytał. – To bardzo słuszne – zaśmiał się.
Ale zaraz w jego głosie pojawiła się czułość. – Nie potrzeba
tej chińskiej wróżby, by wiedzieć, że jesteś w ciąży, a
małżeństwo z tobą udowodni, że mam szczęście.
– Robi się późno – powiedziała Kim. Wstała i zabrała się
do sprzątania.
Justin westchnął.
– To chyba wskazówka, żebym już sobie poszedł. –
Także wstał i pomógł jej odnieść pojemniki do kuchni.
Gdy skończyli, Kim odprowadziła go do drzwi.
133
– Jeszcze raz dziękuję ci za wszystko.
– Do jutra – pożegnał ją Justin i, zanim zdążyła
odpowiedzieć, dotknął jej twarzy i pocałował ją. – Śnij o
mnie.
I Kim o nim śniła. Tej nocy, a także następnej. A w dzień,
gdy nie śniła, też wypełniał wszystkie jej myśli.
Nie zauważyła, by kogoś w firmie zdziwił nagły
służbowy wyjazd Roberta Marsha poza miasto, chociaż już
za kilka dni miał się żenić. O tym, co się stało tamtego
wieczoru, Justin nie powiedział nikomu. Nie chciał, by
Alexandra z plotek dowiedziała się o zachowaniu swojego
narzeczonego, a sam do tej pory nie miał okazji z nią
porozmawiać, ponieważ jej też nie było w Chicago. Ale Kim
podejrzewała, że to tylko pół prawdy. Domyślała się, że
Justin ją również chce chronić.
Poza tym, używając jako pretekstu tego, że nie ufa
Marshowi, przez następne dni spędzał z nią dużo czasu.
Dlatego trochę trwało, zanim sobie uświadomiła, że
całkowicie wmieszał się w jej życie. Zabrał ją na mecz
baseballu; któregoś popołudnia przytaszczył stertę taśm ze
starymi filmami i wszystkim, co potrzebne, by przygotować
popcorn. Namówił ją, by poszła z nim puszczać latawiec, a
ona zaciągnęła go do kilku muzeów. Wyśledził jej słabość do
czekoladowych ciasteczek i zaskoczył ją, przynosząc kiedyś
na śniadanie te, które najbardziej lubiła. Odkryła, z jakim
entuzjazmem pracuje w młodzieżowym centrum.
Dowiedziała się, że jest miłośnikiem sportu i że bardzo
134
przejmuje się losem bezdomnych zwierząt. I im więcej czasu
z nim spędzała, tym bardziej była tym człowiekiem
zauroczona.
Gdy całował ją na dobranoc, czuła, że żyje. Nie próbował
się z nią znowu kochać, ale było wyraźnie widać, z jakim
trudem się opanowuje, i to dawało jej nadzieję. Nie
zaciągnęła go do łóżka tylko dlatego, że ani razu nie wyznał
jej miłości. Oczywiście, oświadczył się i nie ukrywał, jak jej
pragnie. Wierzyła mu, gdy mówił, że ją szanuje. I nie wątpiła
w jego szczerość, gdy opowiadał, jak mogłoby wyglądać ich
wspólne życie, ich i dziecka. Ale ani razu nie powiedział
tego, co chciała usłyszeć najbardziej: że ją kocha.
Do wizyty u lekarza zostały jeszcze dwa dni. Gdy będzie
już pewna ciąży, musi dać Justinowi odpowiedź na
propozycję małżeństwa.
Co ma mu powiedzieć? Że potrafi go kochać
wystarczająco, by to wystarczyło za nich oboje. Justin
pragnął jej. W to nie wątpiła. Czy pożądanie można zmienić
w miłość?
Dzwonek telefonu wyrwał Kim z zamyślenia.
– Co ty tu jeszcze robisz?
– Justinie – uśmiechnęła się. – Były trzy telefony: pan....
– Nie po to dzwonię. Masz zaraz zamknąć biuro i
przyjechać do mnie. A może zapomniałaś, że zaprosiłem cię
na kolację?
– Nie zapomniałam.
– Więc się pospiesz. Tęsknię za tobą.
135
Justin odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do siebie.
Powiedział Kim prawdę. Chociaż nie było go w mieście tylko
przez jeden dzień, tęsknił za nią. Tak po prostu było. I tak
samo przyjmował za pewnik, że przekona Kim, by za niego
wyszła.
Przecież Kim go kocha. Nie należy do tych kobiet, które
sypiają z mężczyzną, jeśli go nie kochają. No i jest z nim w
ciąży.
Powstrzymał się od pójścia z nią do łóżka przez cały
ostatni tydzień, chociaż rozpaczliwie tego pragnął. Było to
największe wyzwanie, jakiego się ostatnio podjął.
Postanowił, że będzie się z nią znowu kochał, gdy uzyska
pewność, że wkrótce będą małżeństwem.
Odsunął się trochę, rzucił ostatnie spojrzenie na stół.
Zadowolony, sprawdził, czy na pewno ma w kieszeni
pudełeczko z pierścionkiem. Miał. Teraz Kim może już
przyjść.
Na dźwięk dzwonka do drzwi uśmiechnął się.
Nadal się uśmiechał, gdy skończyli jeść i poprowadził
Kim na taras.
– Masz ochotę na deser? – spytał.
– Nie, dziękuję. – Stanęła przy poręczy i popatrzyła na
niebo. – Jest tak pięknie.
– Tak – przyznał.
Rzuciła mu spojrzenie z ukosa.
136
– Mówiłam o niebie.
– A ja myślałem o tobie.
Kim zaczerwieniła się i znów spojrzała w niebo.
– Chyba nigdy jeszcze nie widziałam tylu gwiazd. I
takiego księżyca. Taki właśnie moja matka nazywała
„księżycem kochanków”.
Z pokoju dobiegała ich jakaś romantyczna melodia. Justin
dotknął ręki Kim.
– Zatańcz ze mną.
Wsunęła się w jego ramiona. Jak ona mi pasuje, pomyślał
Justin. Gdy melodia się skończyła, pocałował Kim.
– Chcę się z tobą kochać – poprosił.
Później, gdy znów mógł myśleć, spojrzał na Kim leżącą
obok niego w łóżku i uświadomił sobie, że nigdy jeszcze nie
czuł takiego spokoju. To było tak, jakby przebywanie z nią
wypełniło w nim jakąś pustkę, o której przedtem nawet nie
wiedział. Dzięki Kim stawał się kompletny. Pomyślał o
dziecku i wyobraził sobie, jak we trójkę zaczynają wspólne
życie.
I wtedy przypomniał sobie, że nie dał jej zaręczynowego
pierścionka.
– Co się stało? – spytała Kim, wyczuwając w nim jakąś
zmianę, – Właśnie myślałem, że nie tak sobie wyobrażałem
dzisiejszy wieczór.
– Nie? A ja, gdy tu przyszłam i zobaczyłam te zapalone
świece i usłyszałam łagodną muzykę, pomyślałam, że
wszystko sobie zaplanowałeś.
137
Justin uśmiechnął się.
– Pozwól, że wyrażę to inaczej. Chciałem się z tobą
kochać i miałem nadzieję, że tak się stanie. Ale przedtem
zamierzałem zrobić coś innego.
– Co takiego?
Roześmiał się na widok jej zdziwionej miny i ucałował ją
w usta.
– Coś ci dziś kupiłem i chciałem ci to dać, zanim
dojdziemy do następnego punktu programu.
– Nie musisz kupować mi prezentów – powiedziała
gniewnie.
– To niezupełnie prezent. Raczej obietnica. – Sięgnął do
kieszeni rzuconych na podłogę spodni i podał jej czarne
aksamitne pudełeczko. – Otwórz.
– Och, Justinie – zachwyciła się, gdy zobaczyła, co jest w
środku.
– Jeżeli ci się nie podoba, możemy iść go wymienić.
– Nie. Jest piękny. To najpiękniejszy pierścionek na
świecie. Wyjął go z pudełka, wziął jej lewą rękę i, patrząc w
oczy, włożył pierścionek na palec Kim.
– Kim, wyjdź za mnie.
– Ja... – Łzy zamgliły jej wzrok. – Justin, nie mogę tego
przyjąć. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Umówiliśmy się,
że poczekamy, aż lekarz potwierdzi ciążę.
– To tylko zwykła formalność. Przecież wiemy, że jesteś )
ze mną w ciąży, a ja cię proszę, byś została moją żoną.
– Musimy zaczekać – nalegała. – Idę do lekarza już
138
pojutrze. Jeżeli potwierdzi, że spodziewam się dziecka,
wyjdę za ciebie.
Gdy zaczęła zdejmować pierścionek, Justin chwycił ją za
ręką.
– Zachowaj go. Bo będziesz moją żoną.
139
Rozdział 10
Śniła.
Wiedziała, że to sen, ale mimo to uśmiechała się,
wyobrażając sobie, że usta Justina lekko muskają jej wargi, a
ręka bawi się jej włosami. Mocno zaciskając oczy starała się
zatrzymać ten sen jeszcze choć przez chwilę.
– Chciałbym zostać tu z tobą, ale, niestety, muszę już iść.
Kim otworzyła oczy i spojrzała na Justina, który się nad nią
pochylał.
– Jesteś prawdziwy! – wykrzyknęła, dotykając jego
policzka.
– Pewnie, że tak. – Pocałował czubki jej palców.
– Myślałam, że śnię.
– Hm. To był miły sen? – Zsunął kołdrę, obnażając jej
piersi.
– O, tak – jęknęła, gdy ją całował.
Ale Justin westchnął i z powrotem ją przykrył.
– Muszę iść. Czekają mnie dwie godziny jazdy. Jeżeli
zaraz nie wyjdę, spóźnię się na spotkanie.
Kim spojrzała na zegarek i, pociągając kołdrę pod szyję,
usiadła. Nagle rozbolał ją brzuch. Skrzywiła się, – Co się
stało? – spytał Justin, a w jego ciemnych oczach odmalował
się niepokój.
– To chyba lekka niestrawność. Pewnie od wczorajszych
potraw – zażartowała.
140
– Wieczorem nie narzekałaś.
– Chciałam być uprzejma.
– No, jeśli tak mówisz... Ale skoro gardzisz moimi
kuchennymi talentami, dziś ty szykujesz kolację.
– Dobrze – zgodziła się Kim. – Jesteśmy umówieni na
randkę. Ale teraz musisz już iść, a ja też powinna Wstawać,
jeżeli nie chcę się spóźnić do pracy. Bo wiesz, mój szef to
prawdziwy poganiacz niewolników.
– Poganiacz niewolników, tak? A więc, panno Lindgren,
za karę proszę się przygotować na mnóstwo pracy po
godzinach dziś wieczorem. – Znów ją pocałował, a potem
wziął za rękę i popatrzył na pierścionek, który włożył jej na
palec wczoraj. – Ładnie tu wygląda – zauważył.
– Tak, ładnie. – Serce Kim zadrgało z miłości. Gdy
spojrzała w górę i zauważyła błysk w jego oczach,
roześmiała się. – Idź już.
– No, dobrze. Już idę. Potem do ciebie zadzwonię –
obiecał i już go nie było.
Kim przytuliła poduszkę i wdychała zapach Justina.
Wyobrażała sobie, jak codziennie budzi się przy nim, dzieli
jego łóżko, jego dom, jego życie.
Przycisnęła rękę do pobolewającego brzucha i pomyślała
o dziecku, które w niej rośnie. Czy Justin będzie chciał
więcej dzieci? Miała taką nadzieję. Kim była jedynaczką i nie
czuła się z tym dobrze. Już sobie wyobrażała tę parkę: synka
i córeczkę. Uśmiechnięta, odgarnęła kołdrę, a wtedy w
promieniu światła zaiskrzył się brylant w jej pierścionku.
141
Przypomniała sobie, jak Justin patrzył na nią, gdy wkładał
pierścionek na palec i prosił, by za niego wyszła.
W tym wszystkim brakowało tylko jednego. Nie
powiedział, że ją kocha. To bolało. Jednak natychmiast
odepchnęła od siebie te myśli, żeby nic nie zakłócało jej
szczęścia. Odrzuciła kołdrę i poszła do łazienki.
Biorąc prysznic, myślała o Justinie. Nie kocha jej, ale mu
zależy. Tego była pewna. Muszą też myśleć o dziecku. To
wystarczy. Będzie dla niego dobrą żoną i dobrą matką dla ich
dziecka, tego była pewna. Zakręciła kran, włożyła szlafrok
Justina i wróciła do sypialni.
Znalazła swoje ubranie rzucone byle jak obok łóżka.
Przypominając sobie, dlaczego tak leży, roześmiała się na
głos. Nie tylko Justin ryzykował, że wszędzie się dziś spóźni,
pomyślała, szybko się ubierając. Jeżeli nie chce pokazać się
w pracy we wczorajszym stroju, musi pędzić do domu i się
przebrać. Znów zabolał ją brzuch. Przycisnęła do niego rękę.
Chyba zaszkodził jej ten sos pomidorowy przyrządzony przez
Justina. Gdy tylko wróci do siebie, weźmie jakieś środki
przeciwbólowe.
W domu natychmiast pobiegła do apteczki. Sprawdziła
jeszcze na ulotce, czy można wybrany lek zażywać w czasie
ciąży i połknęła pół tabletki. Szybko się przebrała w lekką,
jasną sukienkę, a potem sięgnęła po szpilki, by upiąć włosy w
kok, ale rozmyśliła się i zostawiła je rozpuszczone.
Niechętnie zdjęła pierścionek z palca i wrzuciła go, do
torebki. Chociaż plotki w pracy ucichły, pierścionek na palcu
142
Kim znów by je pobudził. Poza tym zamierzała przyjąć
oświadczyny Justina, ale obiecała sobie, że zaczeka z tym, aż
lekarz potwierdzi jej ciążę. A gdy to się już stanie, będzie
musiała zebrać siły, by stawić czoło reakcji kolegów w
firmie. Chociaż samą ją to dziwiło, nie przejmowała się tym
aż tak bardzo, jak jeszcze niedawno. Chwyciła torebkę i
klucze, i pojechała do pracy w nadziei, że zanim się tam
znajdzie, tabletka podziała i brzuch przestanie ją boleć.
Jednak jej nadzieje się nie spełniły. Godzinę później lekki
ból się nasilił. Zaalarmowana, pobiegła do toalety. A tam z
przerażeniem odkryła, że krwawi.
Po kilku minutach przerażona dzwoniła do gabinetu
zaufanej lekarki.
– Tu Kimberly Lindgren – przedstawiła się. – Jestem
umówiona z doktor Stevens na jutro, ale muszę się z nią
zobaczyć dziś. Najlepiej zaraz.
– Czy to coś pilnego, panno Lindgren?
– Tak. To pilne. Jestem... jestem w ciąży. A przynajmniej
tak sądzę, ale zaczęłam krwawić. Zaraz przyjadę.
Odłożyła słuchawkę, tak spokojnie jak zdołała,
poinformowała recepcjonistkę, że wychodzi, i pojechała.
Po badaniu, tamując łzy, usiadła naprzeciwko doktor
Stevens, do której chodziła już od pięciu lat.
– Jest pani pewna, że to nie poronienie?
– Tak. Nie była pani w ciąży.
– Ale test wykazał...
– Te testy nie zawsze są miarodajne. Przeważnie można
143
na nich polegać, ale czasami podają fałszywy wynik.
Obawiam się, że w pani przypadku tak właśnie się stało.
– Przecież miałam spóźnienie miesiączki. A nigdy
przedtem mi się to nie zdarzyło – argumentowała Kim.
Cieszyła się, że to nie jest poronienie, ale mimo wszystko
czuła się tak, jakby straciła dziecko.
– Nie mogę z całą pewnością powiedzieć, dlaczego tak się
stało, Może żyła pani w wielkim napięciu i właśnie dlatego
menstruacja się spóźniła. – Doktor Stevens podała Kim
następną chusteczkę.
– Dziękuję – szepnęła Kim, próbując się opanować.
– Z pani reakcji widzę, że chciała pani mieć dziecko.
– Tak – odparła Kim, wiedząc, że lekarka ma na myśli to,
że nie jest zamężna. – Chciałam. – Dopiero teraz
uświadomiła sobie, jak bardzo pragnęła dziecka, jak bardzo
przywiązała się już do myśli, że ono w niej rośnie.
– Jednak jest pani zdrową młodą kobietą i nie ma
przeszkód, by nie miała pani dzieci w przyszłości.
– Tak, chyba tak – szepnęła Kim. Jeszcze raz wytarła
oczy i wstała. – Dziękuję, że przyjęła mnie pani tak od razu.
– Dam pani proszki przeciwbólowe. Powinny pomóc.
– Dobrze. Dziękuję – powiedziała Kim, ale nie sądziła, by
jakiekolwiek środki przepisane przez doktor Stevens
pomogły jej na ból serca. O ile jej było wiadomo, jeszcze nikt
nie wymyślił magicznej pigułki na ból po utracie marzeń.
Jak oszołomiona przeszła przez parking, a gdy dotarła do
samochodu, wsiadła do niego, oparła głowę na kierownicy i
144
rozpłakała się.
Płakała, przejeżdżając przed gmachem Korporacji
Connellych, płakała, dojeżdżając do domu. Na sekretarce
telefonicznej paliło się światełko, ale je zignorowała. Nie
miała ochoty z nikim rozmawiać. Jeszcze nie. Nie teraz, gdy
ból serca był tak ostry.
Nie mogła znieść jasnego słońca wpadającego przez okna.
Zaciągnęła zasłony w całym mieszkaniu. Potem wycofała się
do swojej sypialni, wyłączyła telefon, rozebrała się, rzucając
ubranie na podłogę. Wczołgała się pod kołdrę, zwinęła w
kłębek, i od nowa się rozszlochała.
Szlochała, bo nie rosło w niej dziecko Justina i nigdy już.
tak się nie stanie. Szlochała z żalu po tym, co mogłaby z nim
dzielić, a teraz już na pewno nie będzie jej to dane. I
szlochała, bo już wkrótce w jej życiu nie będzie Justina.
Nawet służbowo, jak do tej pory, bo przecież nie może zostać
w Korporacji Connellych. Myślała o wszystkich marzeniach,
które nigdy się nie spełnią, i płakała coraz żałośniej, aż
wreszcie nie została w niej ani jedna łza. Wtedy zasnęła.
Gdy się obudziła, w pokoju było ciemno, a w głowie coś
jej łomotało. Czuła się jak pijana. Potrzebowała kilku minut,
by oprzytomnieć. Spojrzała na zegarek stojący na szafce
nocnej. Było po jedenastej. Najwyraźniej spała
nieprawdopodobnie długo. Nic dziwnego zresztą, bo
poprzedniej nocy, u Justina, spała bardzo krótko.
Justin!
145
Nagle wszystkie wspomnienia wróciły. Justin dający jej
zaręczynowy pierścionek i proszący, by za niego wyszła.
Potem dzisiejszy dzień, odkrycie, że nie straciła dziecka, że
w ogóle nie była w ciąży. Ból odezwał się ze zdwojoną siłą,
miała wrażenie, że w jej sercu obraca się ostry nóż.
Znów rozległ się łomot iw końcu uświadomiła sobie, że
ktoś się dobija do mieszkania. Zwlokła się z łóżka i, idąc do
przedpokoju, zapalała po drodze wszystkie światła.
– Kim! – krzyczał Justin, waląc w drzwi.
– Może wezwę policję? Tak się to odbywa we wszystkich
filmach sensacyjnych – poinformowała Justina Lucy Brown.
Kim otworzyła drzwi.
– Justinie? Co ty tu...
Justin chwycił ją za ramiona i niemal podniósł z podłogi.
– Nic ci nie jest?
Zaskoczona dzikim wyrazem jego oczu, przez chwilę nie
mogła wydać z siebie żadnego słowa.
– Nic – odpowiedziała w końcu drżącym głosem. Justin
wyglądał jak cień człowieka. Krawat mu się przekrzywił,
policzki ocieniał zarost, a włosy miał rozczochrane tak, jakby
się tydzień nie czesał.
– Dzięki Bogu – szepnął, zanim zdążyła o coś spytać. A
potem przyciągnął ją do siebie i pocałował. Zadziwiła ją
desperacja tego pocałunku, bo nie mogła sobie wyobrazić, co
wprawiło go w aż taką rozpacz.
– No to chyba nie ma po co wzywać policji – odezwała
się Lucy.
146
Justin oderwał usta od warg Kim, ale patrzył na nią z
natężeniem.
– Nie, nie ma po co – potwierdził. – Bardzo pani dziękuję,
ale już teraz sam zajmę się wszystkim.
– Na to wygląda – skomentowała Lucy, wycofując się do
siebie.
– Co ci jest? Miałaś jakiś wypadek? A może coś się stało
w biurze i dlatego wyszłaś wcześniej? – pytał tymczasem
gorączkowo Justin.
Kim nie wiedziała, na które pytanie odpowiedzieć
najpierw. Tak więc potraktowała je w kolejności, w jakiej je
zadawał.
– Nic mi nie jest. I w biurze też nic się nie stało. Po
prostu... po prostu musiałam wrócić do domu.
– Ale dzwoniłem tu do ciebie. Zostawiłem co najmniej
dziesięć wiadomości na sekretarce, pewnie zająłem całą
taśmę. Dlaczego nie odpowiadałaś, jeśli tu byłaś?
– Justinie, lepiej wejdźmy do mieszkania. Musimy
porozmawiać.
Strach, jaki ogarnął Justina, gdy zadzwonił do biura i
dowiedział się, że Kim wyszła wcześniej z pracy, trochę
zelżał. Najgorsze z jego obaw się nie sprawdziły, ale i tak
widział, że coś musiało się stać. Coś naprawdę złego.
Wychowywał się pod jednym dachem z trzema siostrami i
wiedział, że gdy kobieta mówi: „Musimy porozmawiać”, to
ma do powiedzenia coś, co na pewno nie będzie przyjemne.
147
Idąc za Kim do mieszkania, zobaczył porzuconą na
podłodze torebkę i klucze. Zawsze była schludna, więc to też
wydawało się niepokojące. Tak samo jak wcześniejsze
wyjście z pracy bez żadnego wyjaśnienia. Zauważył też, że
idąca przed nim Kim kuli ramiona. I jego przeczucie, że
zdarzyło się coś okropnego, jeszcze się wzmogło.
– Wiem, że jest późno – powiedziała, odwracając się do
niego. – Ale może chcesz drinka? Albo kawy?
Justin podszedł do niej i odwrócił jej twarz do światła.
Oczy miała podkrążone, a na policzkach zostały smugi, na
pewno od płaczu.
– Nie chcę drinka ani kawy. Chcę się dowiedzieć, co się
stało.
– Poszłam dziś do lekarza – powiedziała mu głosem
pozbawionym życia.
Poczuł, jak serce mu się ściska ze strachu.
– Kochanie, dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś
chora? – spytał. Podprowadził ją do kanapy i posadził, nadal
trzymając za rękę.
– Nie jestem chora – poinformowała go, wyrywając rękę
z jego uścisku.
Opuścił wzrok na jej brzuch, widząc, jak obejmuje się w
pasie.
– Dziecko? – domyślił się przerażony. – Coś z dzieckiem?
– Nie ma żadnego dziecka.
Justin na chwilę po prostu zamarł. Przez głowę
przelatywały mu tysiące myśli.
148
– Czy ty... – przełknął głośno ślinę – ... usunęłaś? Kim
podniosła głowę do góry i Justin zobaczył w jej oczach
rozpacz.
– Nie było dziecka. Nie byłam w ciąży.
– Ale test...
– Dał fałszywy wynik.
Zaszokowany, prawie nie zauważył, że Kim wstaje i
podnosi z podłogi torebkę. Siedział jak skamieniały na
kanapie i próbował zrozumieć to, co mu powiedziała.
Kim nie była w ciąży. Nie będzie dziecka.
Dlaczego więc nagle ogarnęło go takie poczucie straty?
Bo już zaczął czuć się jak ojciec. I jak mąż.
– Miałam jutro do ciebie zadzwonić i przekazać ci tę
dobrą wiadomość. I oddać ci to.
Justin podniósł wzrok. Kim stała teraz przed nim, z
wyciągniętą ręką, na której błyszczał pierścionek. Justin
wstał i spojrzał jej w oczy.
– Kim, uważasz, że to dobra nowina?
– Tak – odparła. – Zaproponowałeś mi małżeństwo, gdy
myślałam, że jestem w ciąży... Postąpiłeś bardzo szlachetnie.
Nie każdy mężczyzna zdobyłby się na to, by wziąć
odpowiedzialność za dziecko i poświęcić mu swoją wolność.
To znaczyło dla mnie bardzo wiele, że chciałeś tak postąpić.
Ale teraz... – głos jej się załamał – nie ma już takiej potrzeby.
Tak więc oddaję ci pierścionek.
Właśnie ten drżący głos i łzy w oczach Kim powiedziały
Justinowi, że istnieje jeszcze dla niego nadzieja. Wstał, ale
149
nie wyciągnął ręki po pierścionek.
– Myślałem, że ci się podobał.
– O, tak.
– Więc dlaczego mi go oddajesz?
Zmarszczyła brwi tak jak zawsze, gdy szukała
rozwiązania dla jakiejś niezrozumiałej sprawy.
– Nie słyszałeś, co powiedziałam? Nie ma już powodu,
byśmy się pobrali.
– Och, oczywiście, że jest. Gdy dwoje ludzi się kocha,
gdy chcą spędzić razem życie, na ogół biorą ślub. Sądzę, że
to będzie również dobre dla nas.
– Kochasz mnie?
– Tak – powiedział Justin. – I chyba się nie mylę,
uważając, że ty też mnie kochasz?
Kim rozpłakała się.
Odebrał od niej pierścionek i ujął ją za rękę.
– A więc, Kim, wyjdziesz za mnie? Stworzymy razem
rodzinę? Będziesz miała ze mną dzieci? Zestarzejesz siei
osiwiejesz przy mnie?
– Tak.
Wsunął jej pierścionek na palec i przypieczętował to
miejsce pocałunkiem.
– Kim, bardzo cię kocham.
– A ja ciebie mniej – zażartowała, podając mu usta. Justin
pocałował ją, a gdy wziął ją na ręce i spytał, gdzie jest
sypialnia, radośnie mu ją wskazała.
150
– Nadal jesteś mi winna kolację.
Kim roześmiała się i podparła na łokciu.
– O ile dobrze pamiętam, proponowałam ci kilka godzin
temu kanapkę, ale ty twierdziłeś, że chcesz jedynie trzymać
mnie w ramionach, a jedzenie nie jest ci potrzebne.
– Co mogę na to odpowiedzieć? Moje serce mówi co
innego, a żołądek co innego. A teraz właśnie żołądek
wygrywa i wcale nie jest zadowolony, że nie dostał kolacji.
– Jeszcze mi nie powiedziałeś, dlaczego tak późno
przyszedłeś – zauważyła Kim.
Justin zmarszczył czoło.
– Alexandra wróciła wieczorem do domu i poszedłem się
z nią zobaczyć.
– Powiedziałeś jej o Robercie, prawda?
– Tak. – Na myśl o Marshu twarz Justina stężała.
– Musiała być zrozpaczona.
– Przeżyła prawdziwy wstrząs. Pewnie czuła się jak
idiotka, dowiadując się, jak Marsh ją wykorzystywał.
– Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co musiała czuć –
powiedziała Kim. – Pewnie ją to okropnie zraniło.
– Chyba tak. Ale nie jestem pewien, czy to jej serce
zostało zranione, czy też raczej duma.
– Mówiła, co zamierza zrobić?
– Wiem, co powinna zrobić. Powinna go rzucić i być
wdzięczna losowi, że dowiedziała się jeszcze przed ślubem,
jaki z niego łajdak.
– Ale z tego co mówisz, domyślam się, że Alexandra
151
planuje coś innego.
Justin westchnął.
– Powiedziała, że zanim podejmie decyzję, najpierw chce
porozmawiać z Marshem.
– Ślub jest za trzy dni – zauważyła Kim.
– Za dwa – poprawił ją Justin, pokazując okno.
Wschodziło już słońce. Spojrzał na Kim, pomyślał o nowym
życiu, jakie właśnie rozpoczynają. – Jedź ze mną do moich
rodziców – poprosił. – Powiemy im o naszych zaręczynach.
Niestety, na razie wolałbym powiadomić o tym tylko ich, bo
chociaż bardzo chciałbym krzyczeć na cały świat, że
zgodziłaś się za mnie wyjść, chyba powinniśmy z tym
zaczekać, aż Alexandra podejmie jakąś decyzję.
– Masz rację – zgodziła się Kim. Ale na myśl o spotkaniu
z rodzicami Justina ogarnęły ją obawy. – Jak oni to przyjmą?
– Kochanie, pokochają cię tak samo mocno jak ja cię
kocham.
Następnego dnia wieczorem pojechali nad jezioro, do
rodziców Justina. Justin miał rację, pomyślała Kim, gdy
Emma i Grant przyjęli ją z otwartymi rękami, serdecznie
ucałowali i w ogóle okazywali wielkie zadowolenie z
wiadomości o ich zaręczynach. Ale zgodzili się też, że nie
należy psuć Alexandrze dnia, w którym to ona miała się
znaleźć w świetle jupiterów, więc nowinę ogłosi się dopiero
po jej ślubie.
– Nie mogę uwierzyć, że nadal zamierza wyjść za tego
152
faceta – powiedział Justin do Kim, przynosząc jej lampkę
wina. – Mogłoby się wydawać, że po tym, co usłyszała,
powinna przepędzić go kopniakami. A tymczasem ona jutro
bierze z nim ślub. Muszę znaleźć jakiś sposób, by jeszcze jej
to wyperswadować.
– Justinie, zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Teraz decyzja
należy do twojej siostry. Nie do ciebie.
– Tak. Pewnie masz rację. Ale mimo to kusi mnie, by
jeszcze dziś spoić faceta, zapakować na statek i wysłać do
Daniela, do Altarii.
Kim położyła mu rękę na ramieniu.
– Daniel ma dość własnych kłopotów.
– To prawda – przyznał Justin i uścisnął jej rękę. – :
Kiedy ostatnio ci mówiłem, jak cię kocham?
– Musiało już minąć co najmniej pięć minut. Tę czułą
rozmówkę przerwała im Emma.
– Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła
powiedzieć o was Lilly i Tobiasowi.
– Myślicie, że będą zadowoleni? – Kim denerwowała się
na samą myśl o informowaniu dziadków Justina o
zaręczynach.
– Będą zachwyceni – zapewniła ją Emma. – Tak samo jak
ja i Grant.
– Emmo, gdzie się podziewa Alexandra? – spytała Lilly,
podchodząc do nich.
– Poślę po nią Ruby – zdecydowała Emma i odeszła
poszukać gosposi.
153
– Babciu, chodź, pomogę ci usiąść – zaproponował Justin.
– Przestań się nade mną trząść – parsknęła Lilly. – To, że
używam laski, nie oznacza jeszcze, że cierpię na starcze
zniedołężnienie. Lepiej idź nalać mi sherry, a ja sobie
porozmawiam z tą młodą damą. – Zwróciła spojrzenie
swoich niebieskich oczu na Kim. – A więc, Kimberly,
kochasz mojego wnuka?
Zaskoczona tym zadanym prosto z mostu pytaniem, Kim
chwilę się wahała. Ale nie mogła się mylić co do tego, że
spojrzenie staruszki świadczy o absolutnie sprawnym umyśle.
– Tak, kocham go – odparła.
Lilly skinęła głową, zadowolona z odpowiedzi.
– A co myślisz o dzieciach?
– Bardzo je lubię.
– To dobrze – ucieszyła się Lilly.
– Pani Emmo! – Ruby wpadła do salonu i podbiegła do
Emmy.
– Ciekawe, co ją tak podnieciło – zainteresowała się Lilly.
– Ruby, na miłość boską, co się stało? – spytała Emma
drżącym głosem.
– Panna Alexandra. Wyjechała.
– Wyjechała? – powtórzyła Emma. Ruby podała jej
zapisaną kartkę.
– Zostawiła list. Pisze, że przykro jej, ale nie będzie
ślubu, a ona na jakiś czas wyjeżdża.
– Moja biedna mała córeczka – szepnęła Emma. –
Przebiegła szybko kartkę wzrokiem i podała ją mężowi.
154
– Hej, co się tu dzieje? – spytała Tara, wchodząc do
salonu. – Dlaczego wszyscy jesteście tacy wzburzeni?
– Chodzi o Alexandre – wyjaśniła jej Kim. – Wyjechała. I
zostawiła list, że nie będzie ślubu.
– To moja wina – powiedział Justin i opowiedział
rodzinie o swojej rozmowie z Alexandra.
– Zawsze wiedziałam, że Marsh to łobuz – stwierdziła
Tara. – Lepiej jej będzie bez niego.
– To prawda – zgodził się Justin. – Chciałem, by rzuciła
Marsha, ale bardzo żałuję, że musiałem jej sprawić taki ból.
– Ona na pewno to rozumie – uspokajała go Emma.
– Jednak przyjęła to bardzo dobrze – rozmyślał Justin na
glos. – Myślę, że to raczej kwestia urażonej dumy niż uczuć
Gdy jej wszystko powiedziałem, nie wydała mi się załamana
– Oczywiście, że nie była załamana! – parsknęła Lilly –
Każdy, kto ma oczy w głowie, widział, że dziewczyna nie
była zakochana w tym łotrze.
– Chyba wasza babcia ma rację – szepnęła Emma.
– Pewnie, że tak – potwierdziła Lilly stanowczo.
– Babciu – zaczęła Tara, a w jej oczach zalśnił filuterny
uśmiech. – A jak wyglądają ludzie, którzy się kochają?
– Tak jak ty i młody Paige, gdy patrzyliście na siebie I jak
twój brat i Kim. Wystarczy zobaczyć, jak chłopak się nią
patrzy i od razu wiadomo, że ją kocha.
– To prawda, babciu – roześmiał się Justin. – Jestem w
niej zakochany.
– I ja go kocham – oświadczyła Kim, nie widząc powodu,
155
by jeszcze czekać, skoro już i tak zwierzyła się Lilly.
– Więc co zamierzasz zrobić? – spytała Lilly wnuka.
– Oczywiście ożenić się.
– I to wkrótce, mam nadzieję. Twój dziadek i ja jesteśmy
już znużeni czekaniem na nowe prawnuki.
– Tak szybko, jak tylko się da – obiecał Justin.
– A co do prawnuków? – nalegała Lilly.
– Natychmiast zaczniemy nad tym pracować – obiecał jej
Justin.
156