background image

 

Bo spojrzał na zegarek. Ósma rano. Czas na kierat. 

Zszedł z lodu, machając do kilku pozostałych facetów, którzy znali go z 

imienia i ruszył do szatni. Zmienił strój hokejowy na dresy i tenisówki. 

Zamykając wszystko, znów sprawdził zegarek, wybiegł z szatni i w dół o kilka 

pięter.  

Bo otworzył drzwi, pomachał do kilku facetów, którzy znali go z imienia i 

ruszył do wielkiej sali gimnastycznej do której każdy gracz, bez znaczenia na 

sport czy główną, czy pomniejszą ligę, miał dostęp. Nie śpieszył się skoro była 

to rozgrzewka, ale właśnie miał przyśpieszyć i wbiec na salę gimnastyczną, 

gdy sfrustrowany jęk i siąknięcie zwróciły jego uwagę. Tak jak zapach. 

Obrócił się i pobiegł w tył, przez otwarte przejście. Był zaskoczony, że było 

otwarte. Centrum miało kilka pomniejszych stadionów dla ligi juniorów, które 

nie wymagały miejsca dla tylu tłumów co ligi profesjonalistów. Ten stadion 

stał się domeną drużyn derby Tri-State, które stały się całkiem popularne i 

miejsce to było rzadko otwarte tak wcześnie, skoro ich gry zwykle odbywały 

się wieczorami lub w weekendy. 

Bo się zatrzymał i patrzył jak Blayne wstała z toru. Poprawiła kask, bo 

zasłaniał jej oczy i znów westchnęła z frustracją. Potem otarła policzki tyłem 

ręki i zrozumiał, ze płakała. Wow, albo upadła naprawdę mocno albo 

potrzebowała się odrobinę uodpornić. 

Był pewien, że ma zamiar zrezygnować, ale nagle napięła ramiona, kucnęła, 

dłonie zwijając w pięści, ręce zginając w łokciach i po chwili, znów wystrzeliła 

do przodu. 

Była szybka. Naprawdę szybka. Radziła też sobie dobrze, dopóki tak jakby 

nie… poślizgnęła się. Nie miał pojęcia co zrobiła, ale upadła mocno, 

przelatując przez głowę w mieszance długich nóg, rąk i rolek. 

Bo się skrzywił, zastanawiając się czy będzie ją musiał zabrać do punktu 

medycznego. Zrobił krok do przodu i wtedy nagle skoczyła na nogi. Jej ramię 

wyglądało na lekko wybite dopóki nie chwyciła go przeciwną ręką, zacisnęła 

background image

zęby i szarpnęła je na miejsce. Trzask kości odbił się echem w pustym 

pomieszczeniu i Bo znów się skrzywił.  

Przybliżył się i utrzymując swój głos zwykłym i spokojny, zapytał: 

- Wszystko w porządku? 

Blayne obróciła się, zdumiona nawet mimo tego, że próbował jej nie 

zaskoczyć. 

Ale kiedy go rozpoznała, Blayne przeszyła go spojrzeniem tak 

pogardliwym, że był pewien, że ciągle myśli, że jest seryjnym mordercą. 

- Ty – syknęła na niego. – To twoja wina! 

Zszokowany, Bo spytał: 

- Co ja zrobiłem? 

- Jesteś dupkiem! 

- Nawet mnie nie znasz. 

- Na lodzie. Jesteś dupkiem na lodzie. I teraz wszyscy chcą być dupkami! To 

jest teraz oczekiwane! – Podjechała bliżej. – I ponieważ nie jestem dupkiem, 

cierpię! Twoja wina! 

Nie przyzwyczajony, żeby ludzie oskarżali go o coś tak głupiego, Bo 

powiedział: 

- Okej – Obrócił się i wyszedł. Był w połowie drogi do sali gimnastycznej 

gdy znów się obrócił i wrócił na tor derby. Blayne opierała ramiona na 

barierce a na nich spoczywała jej głowa gdy znów wszedł. Stanęła prosto gdy 

go zobaczyła. 

- Co? – zapytała gdy stanął przed nią. 

- Wiesz, zamiast stać tutaj, płakać i obwiniać mnie, może powinnaś zrobić 

coś, żeby naprawić swój problem. Nie mam pojęcia jaki masz problem, ale 

jestem całkiem pewny, że to nie moja wina. 

- To twoja wina. Przez twoje dziwaczne pomysły o sportowym zachowaniu 

każdy musi stać się dupkiem albo jest uważany za słabe ogniwo w drużynie. 

Musi zostać zastąpiony bo nikt nie sądzi, że może poradzić sobie z Texas 

Longfangs. Musi zostać zastąpiony bo może raz, albo szesnaście razy 

powiedział przepraszam gdy przez przypadek kogoś skrzywdził podczas 

surowej gry – Złożyła ramiona na piersi. – Czy kiedykolwiek powiedziałeś 

przepraszam do kogoś kogo przypadkiem zraniłeś podczas surowej gry? 

background image

- Nie. Oczywiście, nigdy nie skrzywdziłem nikogo przypadkiem podczas 

gry. Mogłem, jakkolwiek, celowo zranić kogoś podczas… co to było? Surowej 

gry? 

- I to ci nie przeszkadza? 

- Nie. 

Westchnęła, całe jej ciało jakby zwiędło. 

- Jestem załatwiona. 

- Ale – dodał. – Nie musisz być dupkiem, żeby być zwycięzcą. Ja jestem 

dupkiem na lodzie, bo taki właśnie tam jestem. Znam innych, naprawdę 

dobrych graczy, którzy byli miłymi facetami. 

- Jak kto? 

- Jak Miły Facet Malone. Był ekstremalnie miły. I gdy pierwszy raz przeciw 

niemu grałem, wepchnął mnie w trybuny dając mi wstrząs mózgu i rany, 

które wymagały czterdziestu dwóch szwów, jeśli dobrze pamiętam, 

przeprosił. 

- Co powiedział? 

- „Sorry, dzieciaku.” Ale najważniejsze… naprawdę miał to na myśli. 

- Okej. 

- Chociaż zgaduję, że bycie miłą nie jest twoim problemem. 

- Ale Gwen powiedziała… 

- Może się wydawać,  że to twój problem, ale to nie problem. 

- Dobra. Więc co jest moim problemem? 

Bo wskazał na tor. 

- Dlaczego upadłaś? 

- Za którym razem? 

Skrzywił się na to pytanie. 

- Tak często upadasz, że potrzebujesz wyjaśnienia? 

- Czasami. A czasami jestem rzucona, przewrócona, uderzona, przerzucona, 

masakrowana… 

- Okej – uciął, wyczuwając,  że może kontynuować. – Pięć minut temu zanim 

zaczęliśmy tę rozmowę, upadłaś. Dlaczego? 

- Nie wiem. 

- Potknęłaś się? Straciłaś równowagę? 

- Powiedziałam, nie… 

background image

- Nie denerwuj się. Odpowiedz na pytanie. 

Spojrzała na tor. 

- Jechałam, wszystko było w porządku, a potem… 

- A potem – nalegał, gdy zamilkła. 

- A potem zaczęłam  myśleć o tym jak niesprawiedliwe jest to wszystko i jak 

nikt nie daje mi szansy, a potem zrozumiałam, że jestem niesprawiedliwa i 

muszę przestać się nad sobą użalać, a potem zrozumiałam,  że jestem głodna i 

muszę coś zjeść przed pracą, a potem zrozumiałam,  że ciągle muszę iść do 

pracy, wiem, że będę musiała zobaczyć się z Gwen i będzie chciała 

porozmawiać i gdy Gwen chce porozmawiać, jest to forma tortury bo z nią nie 

ma subtelności, wiesz co mam na myśli, ona wszystko rzuca w twarz jak mój 

tata, a potem pomyślałam: „Och, świetnie, będę musiała powiedzieć panu 

Mówiłem Ci Że Nigdy Nie Będziesz Dobra W Derby, że zastąpi mnie 

Howler”, pełna wilczyca i wiedziałam, że ta rozmowa… 

- Przestań! – Bo zasłonił dłońmi uszy i zagapił się na nią. – Dobry Boże, 

kobieto. Wciśnij hamulce w tym pociągu jakim są twoje usta. 

Jakie żałosne. Dostaje „wsparcie” i używa tego terminu luźno, od 

najbardziej dupowatego ze wszystkich profesjonalnych sportowców. To jakby 

Matka Teresa pytała Stalina o radę, jak znieść najtrudniejszych trędowatych. 

A teraz każe jej się zamknąć. Jakby nie słyszała tego dość przez lata. Jedyną 

osobą, która nigdy nie kazała się jej zamknąć była jej matka. Blayne mogła 

mówić przez godziny, non stop, a jej matka nie powiedziała słowa skargi. 

Oczywiście, impreza się kończyła gdy Nieznośny Stary Wilk wracał do domu, 

ale terapia mogła coś na to poradzić. 

Novikov opuścił ręce i westchnął dramatycznie. 

- Nie sądziłem, że to będzie takie proste, ale wiem czym jest twój problem. 

Myślisz za dużo. 

- Mogę powiedzieć z całą szczerością – powiedziała płasko. – Jesteś chyba 

jedyną osobą, która kiedykolwiek mi to powiedziała. Przynajmniej bez nuty 

sarkazmu. 

- Wiesz o czym myślę gdy jestem na lodzie? 

- Coś jakby: „Czy pójdę do piekła za to, co właśnie zrobiłem twarzy tego 

faceta?” 

- Nie. To nigdy nie przechodzi mi przez myśl. 

background image

- Szokujące – Opierając dłonie na biodrach, zapytała. – Więc co myślisz, gdy 

jesteś na lodzie? 

- Mój krążek. 

Blayne czekała na więcej. Czekała pełne dwie minuty na więcej, ale Bo nie 

powiedział nic więcej i przez pełne dwie minuty patrzyli na siebie, aż nie 

mogła dłużej znieść ciszy. 

- Tyle? 

- Tyle. 

- „Mój krążek”? Nie myślisz o niczym innym? Jak strategia albo co robią 

członkowie twojej drużyny albo czasie na zegarze albo… 

- Jestem tego świadomy, ale myślę „mój krążek.” 

- Jak… krótko. 

- Działa. 

Miał rację. Novikov przywiódł niemal każdą drużynę w jakiej grał do 

mistrzostwa, był w lidze zbieraczem punktów i był uważany za jednego z 

najlepszych graczy wszechczasów. Jak bardzo Blayne nienawidziła jego braku 

fair play, nie mogła zignorować faktu, że mężczyzna był zwycięzcą. 

Czymś czym Blayne chciała być, tylko do tej pory nie zdawała sobie sprawy 

jak bardzo. 

Gdy patrzyła w górę na mierzącego siedem stóp i cal, ważącego niemal 

czterysta funtów potomka Czyngis Chana, nagle przyszło jej do głowy,  że 

jedyna osoba, która może jej pomóc stać się zwycięzcą, stoi tuż przed nią. 

Wtedy, pierwszy raz od niedzielnego brunchu, Blayne się uśmiechnęła.  

Dlaczego ona się tak do niego uśmiecha? To nie był jej zwykły duży, słodki 

uśmiech. Który w sekrecie nazywał jej „psim uśmiechem.” Nie, tu wychodził z 

niej wilk i kotu w nim nie podobało się to ani trochę. 

- Co? 

- Nic – Podjechała bliżej. – Więc, trenujesz codziennie? 

- Oczywiście. Ty nie? 

- Nie bardzo. 

- Powinnaś. 

- Okej – Okrążyła go. – Jesteś tu każdego ranka? 

- Poza niedzielami. 

- Zgaduję, że wcześnie zaczynasz, co? 

background image

- Taa. 

- Jak… co? Piąta trzydzieści? Czy szósta? 

- Szósta. 

- Zaczynasz na lodowisku czy na sali gimnastycznej? 

- Lodowisku. W ten sposób mogę… - Bo zmrużył oczy. – Chwila. 

Zatrzymała się przed nim i jej uśmiech stał się fałszywy i mylący. 

- Nie w tym życiu – Odwrócił się od niej, ale szybko wjechała przed niego, 

udowadniając,  że była tak szybka jak na torze. 

- Nie słyszałeś mojej oferty. 

Cofnął się o krok. 

- Zaoferujesz mi seks, co? 

Skrzywiła się. 

- Nie. Nie zaoferuję. Ale nie jestem pewna czy podoba mi się wyraźny 

niesmak na twojej twarzy – Oparła ręce na biodrach. – Chcesz powiedzieć, że 

nie uprawiałbyś ze mną seksu? Bo to ty chciałeś się ze mną umówić. I nie 

doceniam… 

- Pociąg. Hamulce. 

Parsknęła na niego. Jak byk. 

- Jeśli chcesz zaoferować seks – kontynuował. – Po prostu sądzę, że to 

powinna być kwestia życia i śmierci. Albo pieniędzy – Pomyślał przez chwilę, 

skinął. – Taa. Kwestia życia i śmierci lub pieniędzy. Ale hobby lasek? To 

trochę poniżej ciebie, nie sądzisz? 

- Hobby lasek? – opluła go. 

Bo otarł podbródek. 

- A jakbyś to nazwała? 

- Sport! Ważny sport! 

- Och, daj spokój. 

- Świetnie. Kolejny facet, który boi się kobiet w sportach. 

- Nie boję się kobiet w sportach. Chwila. Kłamię. 

- A-ha! 

- Niedźwiedzice Kodiaka w drużynie hokejowej… Boję się ich. Są wredne. 

Gniew przeszedł jej tak szybko jak się pojawił. Teraz zdawała się 

zafascynowana. 

- Są kobiety w lidze hokejowej? 

background image

- Taa. Tylko… czasem trudno powiedzieć. 

- Nie miałam pojęcia. 

- Liga hokejowa jest koedukacyjna. I jeśli zobaczysz jak grają kobiety, 

zrozumiesz dlaczego – Uderzyła go w ramie. – Au. 

- Szanujesz niedźwiedzice w lidze hokejowej… 

- I wilczyce. 

- …ale nie szanujesz derby? 

Roześmiał się i bam! Jej gniew wrócił. 

- Co jest takie cholernie zabawne? 

- To jak porównywanie królowej Bodaicei do Pam Anderson. 

- Nie zmyślaj słów i nie myśl, że mnie rozproszysz. 

- Nie zmyślam… 

- Słuchaj, chodzi o to, że potrzebuję twojej pomocy. Potrzebuję ostrości. Za 

miesiąc gramy w Narodowych Mistrzostwach, ale gramy przeciwko Texas 

Longfangs. A plotka głosi, że ich trening polega na zabijaniu bydła gołymi 

rękoma. Musisz mi pomóc. 

- Nie wiem nic o derby. Właściwie, nawet nie szanuje derby jako sportu. 

Więc jak mogę ci pomóc? 

- Nazwisko ostatniego faceta, który wepchnął cię w trybuny? 

Bo nie mógł nic poradzić na złośliwy uśmiech. 

- Miły Facet Malone. 

- Właśnie – Roześmiała się lekko. – Widzisz? Musisz mi pokazać jak być 

mniej dobrą, moralną, kochającą Blayne a bardziej złym, sadystycznym 

dupkiem Maruderem. 

Decydując nie widzieć tego oświadczenia jako obelgi, zamiast tego 

argumentował: 

- Ale naprawdę nie mam czasu ci pomóc – Wskazał zegarek. – Mam 

harmonogram. 

- Nie możesz przeznaczyć mi… godziny, parę razy w tygodniu? 

- Nie. Nie, nie mogę. 

- Mówisz poważnie? 

- Taa – Znów wskazał zegarek. – Harmonogram. 

- Racja. Harmonogram, który może zostać zmieniony, żeby zrobić właściwą 

rzecz. Tak? 

background image

- Nie. Nie, nie, nie. Nie można zmieniać harmonogramu. Jaki sens ma 

harmonogram, jeśli zmieniasz go cały czas? 

- Ale harmonogramy powinny być elastyczne. 

- Nie. Nie elastyczne – Co za szaleństwa ona wymyśla? – Harmonogramy 

nie mogę być elastyczne. Elastyczność prowadzi do nieporządku. 

Nieporządek do niechlujstwa. Niechlujstwo do klęski. A klęska jest innym 

słowem dla porażki. 

Blayne odsunęła się od niego. 

- Ty naprawdę nie żartujesz… prawda? 

- Naprawdę nie jestem typem żartownisia, ale jeśli chodzi o harmonogramy i 

czas… nie żartuję. 

- Oooo-kej. Umm… - Ściągnęła kask i podrapała się po głowie. 

- Jak… 

- Jak co? 

- Cóż, ciągle słyszę o tobie na ostatnim otwarciu klubu tylko dla 

zmiennokształtnych… 

- Nie chodzę do klubów. 

- Albo umówieniu się z kolejną supermodelką… 

- Supermodelki mają problemy z czasem, z którym nie jest mi wygodnie. 

- Albo o podróżach w egzotyczne miejsca? 

- Tylko gdy jest tam mecz. Jak Światowe Mistrzostwa Tahiti. Ale Boże, jest 

gorąco poza lodowiskiem. Tak nieszczęśnie, nieszczęśnie gorąco. 

- Ale nie rozumiem. To znaczy… jak ty… kiedy ty…? 

Jej oczy się rozszerzyły i zasłoniła usta dłońmi. 

- Jesteś prawiczkiem? – wyszeptała. 

- Co? Nie! 

- Ale kiedy znajdujesz czas z tym swoim sztywnym harmonogramem? To 

znaczy więźniowie w Rikers mają więcej wolności! 

- Radzę sobie po prostu świetnie. Miałem dziewczyny. 

- Trwałe? 

Bo wzruszył ramionami. 

- W większości były to kotowate więc… nie. 

- Taa. Większość kotowatych, które znam nie wstaje celowo o brzasku. 

- Jestem tego świadomy, wiesz, teraz. 

background image

- Muszę ci coś powiedzieć – powiedziała, zakładając ponownie kask. – 

Fascynujesz mnie. I teraz rozumiem, że nie tylko ja cię potrzebuję, ale ty 

potrzebujesz mnie. 

- Znów dyskutujemy o seksie? 

- Nie – Przysunęła się. – Oczyśćmy powietrze. Już nie mam chłopaków. 

- Och – Bo uniósł brew. – Więc teraz jesteś z jedną z Babes? 

- Nie. Ty Wizygocie. 

- Znasz Wizygotę, ale nie znasz Bodaicei? 

- Znów wymyślasz słowa. W każdym razie, już nie mam chłopaków. 

- Dlaczego? 

- Mój ostatni, tragicznie, był odrobinę socjopatą. Gdy pojechaliśmy na 

weekendową wycieczkę do Atlantic City i powiedział, że funduje ją jego 

matka, myślałam że ona wie, że za to płaci. Nie, że oskubał jej konto 

oszczędnościowe. 

- Och. 

- Taa. Nic tak nie rujnuje romantycznego weekendu z chłopkiem, niż gliny 

aresztujące was oboje. Więc nigdy więcej chłopaków.  

- Więc celibat? 

- Taa, próbowałam, ale to nie działa. Więc teraz mam dżentelmenów na 

telefon. A z nimi mam uzgodnienia. 

- Jaka jest różnica między chłopakiem a dżentelmenem na telefon? 

- Jest różnica. 

- Jaka? 

- Różnica. Nie osądzaj. 

- Nie osądzam. Po prostu nie widzę logiki. 

Wskazała na niego placem. 

- Chcesz mojej pomocy czy nie? 

- Chwila. To ty potrzebujesz mojej pomocy. 

- Jak powiedziałam, musimy sobie pomóc nawzajem. 

- Nie bardzo. 

- Nie, naprawdę. Potrzebujesz życia towarzyskiego. 

- Nie. Nie potrzebuję. 

- Potrzebujesz. Masz prawie trzydzieści lat. Jeszcze kilka lat a będziesz 

facetem po załamaniu, samotnym, zgorzkniałym, niekochanym; jakaś dziwka 

background image

z Vegas poślubi cię dla twoich pieniędzy i ewentualnie zabije we śnie. Tego 

chcesz? 

- Nie, kiedy tak to przedstawiasz. 

- Oczywiście, że nie chcesz. Po to tu jestem. Żeby zapewnić, że nie spędzisz 

życia w nieszczęściu i rozpaczy. Ty jesteś tu by zapewnić, że rozbujam 

tegoroczne mistrzostwa. Stary, to zwycięska sytuacja dla obu stron. 

- Nie nazywaj mnie starym. Czy naprawdę tak ciężko jest rozbujać derby? 

- Jeśli o to chodzi… 

- Twoje szorty nie są dość krótkie? Potrzebujesz stanika z push-upem? 

- Ja ci tu próbuje pomóc. 

- Ciągle nie jestem pewien czy potrzebuje twojej pomocy. 

- Och, potrzebujesz – Przyłożyła rękę do piersi. – A ponieważ jestem miłą, 

dającą osobą, to właśnie zrobię. Pomogę ci. 

- Jak? 

- Pracuję nad tym. Ale póki nie wymyślę, możemy popracować nade mną. 

Bo spojrzał na zegarek, wzdrygając się gdy zrozumiał, że już stracił 

dwadzieścia osiem minut siedząc tu i mówiąc do niej. 

- Blayne, naprawdę nie mam na to czasu. 

- Daj spokój. Godzina z rana? Jedna godzina? Przecież to nie będzie trwało 

wiecznie. Tylko do mistrzostw. 

Bo przejrzał w głowie harmonogram. 

Położyła obie ręce na jego przedramieniu i spojrzała na niego. 

- Proszę? 

Chryste, jak mógł odmówić tej twarzy, kompletnej z dużymi, szczenięcymi 

oczyma? Nie mógł. Nie mógł odmówić tej twarzy. 

- Godzina. Od siódmej do ósmej. Tyle. 

- Jaj! – Bez rozbiegu, Blayne podskoczyła i objęła go ramionami za szyję. – 

Dziękuję! Świetnie – Uścisnęła go, ale puściła zanim mógł ją otoczyć 

ramionami. 

Niech to cholera! 

Zatańczyła na rolkach. 

- Jestem taka podekscytowana! 

- Bądź na czas, Blayne – powiedział jej. 

- Taa, jasne. 

background image

- Nie, nie – Chwycił jej rękę. – Ciągle nosisz ten głupi zegarek. 

- Jest ładny. 

- Ale nie pokazuje czasu. Jak masz być na czas, jeśli nie masz pracującego 

zegarka? 

- Będę na czas. Obiecuję ! – Nagle znów go uścisnęła, rękoma w pasie. – Och! 

– Odchyliła się, patrząc w górę. - Jeśli o tym mowa, która godzina? 

- Ósma trzydzieści. 

- Cholera! Jestem tak kurewsko spóźniona! – Odjechała od niego na rolkach. 

- To mnie nie uspokaja, Blayne. 

- Będę tutaj. Jutro o siódmej. Będę na czas. Obiecuję! 

Podjechała do kupki… rzeczy. Wepchnęła je do plecaka nie próbując 

najpierw ich zorganizować i założyła paski na ramiona. 

- Dziękuję… uch… 

- Nie wiesz jak mam na imię? 

- Wiem! Po prostu nie wiem jak cię nazywać. Novikov czy Trenerze czy 

panie Novikov czy Maruder? 

- Bo. Mów mi Bo. 

- Wole Novikov – I zastanowił się po co w ogóle pytała. – A ty mów mi 

Blayne. 

- Jak to robiłem do tej pory? 

- Dokładnie! 

Ruszyła do drzwi.  

- Jedziesz na rolkach do pracy? 

Zatrzymała się i spojrzała w dół. 

- Ups – powiedziała ze śmiechem. – Zgaduję, że teraz tak – Spojrzała w tył 

na wypożyczalnie i wzruszyła ramionami .- Jeśli spóźnię się do biura, Gwen 

skopie mi dupę. Och! Zapomniałam, że dziś i tak z nią nie rozmawiam. Ha! A 

masz, kotowata, która myśli, że jestem za słaba dla Babes! 

I już jej nie było, a Bo zastanawiał się w co się, u diabła, wpakował. 

 

○   ○   ○ 

Dee zmierzała do centrum sportowego, gdy Blayne Thorpe nagle wystrzeliła 

przez drzwi i zjechała na rolkach w dół ulicy. 

background image

Ręce Dee zacisnęły się w pięści i warknęła, sprawiając, że wpełni-ludzie 

zmierzający do pracy, odsunęli się od niej. 

Ta dziewczyna! Ta cholerna dziewczyna! Rozbijała się po świecie jak 

skacząca fasolka. Tu, tam, wszę-cholerne-dzie! Jak Dee i jej drużyna miała 

mieć na nią oko, jeśli ta mała idiotka ciągle biegała w kółko? 

Już dość źle było, że Dee w ogóle była do tego zmuszona. Wystarczająco źle, 

że mężczyźni Van Holtz prowadzący Grupę, organizację dla której ostatnio 

pracowała, nalegali że wilkopies potrzebował ochrony. Dość źle było, że za 

każdym razem gdy Dee spotykała Blayne Thorpe, kobieta wykrzykiwała jej 

imię jakby stały po przeciwnych stronach ziemi. Ale dla Dee największą 

obelgą było to, że musiała strzec kobiety o której była przekonana, że jest 

pudlem w przebraniu a nie drapieżnikiem wartym porwania. 

Przez ostatnie dwa miesiące, Dee błagała Nilesa Van Holtza, żeby zwolnił ją 

z tego bzdurnego obowiązku. Żeby zwolnił ją z dbania o przeładowaną 

energią idiotkę. Ale czy słuchał? Nie. Przynajmniej nie słuchał jej. Zamiast tego 

słuchał tego bratanka/kuzyna/krewnego jakkolwiek go, do diabła, nazywał, 

Ulricha Van Holtza. A Ulrich martwił się o Blayne Thorpe, Bezużyteczną 

Dziewczynę. 

Normalnie, Dee rzuciłaby już sukę. Nie potrzebowała tak bardzo pieniędzy. 

Ale Grupa miała potencjał dania jej tego, co chciała długoterminowo. Dee 

zawsze myślała o większym obrazku i już zaczęła planować założenie własnej 

dywizji. Ale dopóki kto – ktokolwiek! – nie porwie Blayne Thorpe tylko 

dlatego, że byłą hybrydą, Grupa nie mogła złapać wpełni-ludzi na gorącym 

uczynku, Dee była uwięziona obserwując tego… tego… pudla! 

Przekręcając głowę i wzdychając, Dee podążyła za Blayne, niemal na nią 

wpadając na zakręcie, gdy okazało się, że wilkopies znów ruszył złą ulicą. 

Oczywiście, Blayne nie zobaczyła Dee. Nie wyczuła jej. Nie wiedziała,  że jest 

śledzona. Była rozkosznie nieświadoma jak zwykle. 

- Bezużyteczny pudel – warknęła Dee, obserwując jak idiotka przejeżdża na 

rolkach przez gęsty tłum. 

Potem, zrezygnowana do tego co musiała zrobić, Dee podążyła za nią.