FRID INGULSTAD
DZIEDZIC
Saga Wiatr Nadziei
część 9
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, grudzień 1905 roku
Elise z hukiem zatrzasnęła drzwi i stała za nimi, głośno wciągając powietrze. Serce
tłukło się w piersi. Nie była w stanie patrzeć na Signe i Emanuela, ale też nie miała odwagi
odwrócić się i spojrzeć w oczy Hildzie. Była pewna, że siostra wpatruje się spod zmrużonych
powiek.
- Co się stało? - w głosie Hildy słychać było przerażenie.
- Nic takiego. - Słowa brzmiały tak, jakby wypowiadał je ktoś inny.
- Kim jest ta dziewczyna?
Elise nie odpowiedziała, nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Przecież chyba nie
usłyszała źle, nie pomyliła się co do słów tamtej. Za drzwiami stoi Signe. Signe Emanuela. I
nowiny, którą mu przyniosła, nie można było zrozumieć błędnie.
Hilda podeszła do siostry i chciała otworzyć drzwi.
- Nie! - Elise zaprotestowała z sykiem. - To nikt ważny! Nikt, kto mógłby cię
obchodzić!
Hilda posłała jej zdumione spojrzenie.
- Na Boga, co się z tobą dzieje?
- Nic, już mówiłam.
Hilda otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Zamiast tego stała bez
ruchu z głęboką zmarszczką na czole i mierzyła siostrę wzrokiem.
Elise poczuła, że zaczyna drżeć. Wkrótce całe ciało dygotało tak, że słychać było
szczękanie zębów. Prawda wdzierała się do jej mózgu. Signe będzie miała dziecko z
Emanuelem! Był wieczór wigilijny, wszyscy dostali gwiazdkowe prezenty, najedli się do syta
i tańczyli wokół choinki. Chłopcy śmiali się wesoło, a oczy Pedera lśniły z radości. No i
wtedy wydarzyło się coś takiego... To jakby szyderstwo losu. Żeby Elise nie uwierzyła
przypadkiem, że ona też ma prawo do radości. Życie takie nie jest.
- Elise, o co chodzi? - teraz w głosie Hildy brzmiał strach. Elise pokręciła głową.
Płacz dławił ją w gardle, łzy paliły pod powiekami, nie była w stanie przełknąć śliny. Z całej
siły próbowała z tym walczyć, nagle jednak nie mogła już dłużej nad sobą panować i ze
szlochem rzuciła się w objęcia siostry.
- To Emanuel - łkała. - On będzie miał dziecko z inną kobietą. Poczuła, że ciało Hildy
sztywnieje.
- Kłamiesz.
Elise zaprzeczyła ze szlochem.
- Stoją teraz na dworze. Przyjechała, żeby mu o tym powiedzieć.
Hilda odsunęła ją i chciała otworzyć drzwi, twarz wykrzywiała jej straszna złość.
- Nie, nie wolno ci! Ja tego nie zniosę, Hilda.
Hilda zwróciła się do siostry, jej oczy miotały błyskawice.
- Czego ty nie chcesz? Powiedzieć tej świni, co o nim sądzisz? Czy masz zamiar
oszczędzać drania? Do diabła z nim, mówię ci! - Hilda splunęła. - Niech diabli porwą tę
świnię!
Elise patrzyła na nią rozbieganym wzrokiem, przerażona obserwowała reakcję Hildy,
nie myślała już chyba o sobie.
- A ja byłam pewna, że ty w to nie uwierzysz.
Hilda zacisnęła wargi tak, że została z nich tylko wąska kreska.
- Rany boskie, jak bardzo naiwny może być człowiek! Musiałaś chyba rozumieć, że
on także... - nie dokończyła.
- Rozumieć, że on... Czy wiesz coś, czego ja nie wiem? Hilda pokręciła głową.
- Nie, nie muszę niczego wiedzieć. - W jej głosie brzmiała pogarda. - A co ty sobie
wyobrażasz, co robią mężczyźni, kiedy muszą zabić czas, każdego wieczora, przez wiele
tygodni, a tu aż się roi od spragnionych miłości wiejskich dziewuch, które przychodzą do
obozu popatrzeć na przystojnych facetów w mundurach?
Elise otworzyła usta, żeby zaprotestować, bo Emanuel nie jest taki, ale nie
powiedziała ani słowa.
- Czyż nie pisał do domu o pewnej dziewczynie, którą tam poznał? O jednej takiej, co
pięknie śpiewa i marzy o wstąpieniu do Armii Zbawienia?
Elise poczuła, że się rumieni.
- To mama ci opowiedziała o wszystkim? Hilda powstrzymała się od odpowiedzi.
- Jestem od ciebie dwa lata młodsza, ale czasami mam wrażenie, jakbym była
dwadzieścia lat starsza. Teraz idę tam do nich i oznajmię tej pannie, że ma się stąd zabierać!
Jaka to bezczelność! Wiedziała przecież, że on jest żonaty, a teraz ma odwagę przychodzić
do niego do domu, i to na dodatek w samą Wigilię.
- Nie, Hilda, proszę cię, nie rób tego! Poczekaj! - prosiła Elise. - Słyszę, że tu idą! -
Pośpiesznie otarła zapłakaną twarz, by usunąć wszelkie ślady łez.
Drzwi się otworzyły i Emanuel wprowadził przed sobą zapłakaną i siną z zimna
dziewczynę.
Hilda skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła wyzywająco na obcą.
- Czyżby trafili nam się wigilijni goście tak późnym wieczorem?
Emanuel posłał jej błagalne spojrzenie.
- Powinnaś dzisiaj spać obok swojej matki, Hilda. Będziemy potrzebować twojego
posłania.
Hilda ani drgnęła.
- Ach tak? Będziecie mieć więcej gości na nocleg?
Elise zauważyła, jak bardzo Emanuel stara się nad sobą zapanować.
- A w ogóle to byłoby chyba najlepiej, gdybyś wróciła do swojego domu - dodał.
Potem zwrócił się do Elise. - To jest Signe, o której ci opowiadałem. Przyszła tu sama aż z
dworca, przedzierając się przez śnieżycę, i nie wie, co ze sobą zrobić. Jest głodna i przemar-
znięta, nie zna nikogo w mieście i nie ma pieniędzy, żeby pójść do jakiegoś pensjonatu.
Jego słowom towarzyszył szloch. Dziewczyna wciąż nie przestawała płakać.
Elise spojrzała jej prosto w oczy.
- Więc chcesz, żeby u nas przenocowała, tak? - Sama słyszała, że jej głos brzmi ostro.
Szukała w jego spojrzeniu żalu i rozpaczy, dostrzegała jednak wyłącznie bezradność.
Głęboko wciągnęła powietrze.
- To nasz chrześcijański obowiązek zająć się kimś, kto cierpi. Elise miała ochotę
zacząć na niego krzyczeć, wyrzucić i jego, i dziewczynę z domu, zamiast tego jednak zrobiła
krok do przodu i wyciągnęła do Signe rękę.
- Mam wrażenie, że nie zdążyłyśmy się jeszcze przywitać. Nazywam się Elise
Ringstad. Jestem żoną Emanuela.
Signe podała jej lodowatą dłoń i wymamrotała swoje nazwisko, nie podnosząc
wzroku.
Hilda odwróciła się od wszystkich i pomaszerowała w stronę izby. Nawet nie
próbowała być miła, przypuszczalnie chciała, żeby matka i chłopcy się pobudzili i byli
świadkami tego, co się tu dzieje.
- Zdejmij z siebie mokre rzeczy, Signe - zaczął Emanuel życzliwie. - Czy zostało nam
jeszcze trochę gorącej wody, Elise?
Nagle Elise poczuła się zakłopotana. Czyżby mimo wszystko źle zrozumiała całą
sytuację? Teraz Emanuel zachowywał się jak oficer Armii Zbawienia. Otworzył drzwi ich
domu dla zbłąkanego wędrowca. To przecież Wigilia.
Niczym w transie podeszła do kuchni. Wciąż jeszcze pod płytą było sporo żaru.
Dołożyła kilka drew i postawiła więcej wody do zagrzania. No a jeśli się pomyliłam? Może
rzeczywiście źle zrozumiała to, co w pierwszej chwili powiedziała Signe? Teraz, kiedy Hilda
przypomina dymiący wulkan, gotowy do wybuchu, ona musi uspokoić siostrę, zanim tamta
cokolwiek zrobi.
- Znajdę jakąś parę suchych skarpet - oznajmiła i wemknęła się do izby.
W środku było ciemno, musiała po omacku podejść do łóżka matki. Matka chrapała, a
chłopcy oddychali spokojnie. Wszyscy troje pogrążeni byli we śnie.
- Hilda? Mnie się zdaje, że popełniłam błąd. Musiałam źle zrozumieć to, co ona
powiedziała. Czy mogę pożyczyć twoje pończochy, tylko na dzisiejszy wieczór?
Hilda usiadła na łóżku.
- Źle zrozumiałaś? Nie słyszałaś, że ona to mówiła?
- Nie słyszałam wszystkiego, co powiedziała. Widocznie miała co innego na myśli.
Hilda siedziała zamyślona. Elise odniosła wrażenie, że siostra jej nie wierzy.
- Czy mogę pożyczyć te twoje pończochy? - powtórzyła trochę głośniej.
- Leżą w nogach łóżka. Elise znalazła je po omacku.
- Proszę - powiedziała, kiedy znowu znalazła się w kuchni, i podała gościowi
pończochy Hildy. Zawstydziła się, kiedy zobaczyła je w świetle naftowej lampy. Stare
pończochy były pocerowane tak, że prawie niepodobna znaleźć w nich całe miejsce, i takie
poprzecierane, że można przez nie oglądać świat.
Signe usiadła na jednym z kuchennych stołków i ściągała z nóg swoje przemoczone
pończochy.
- Mogłabyś przynieść butelkę koniaku, Elise? Myślę, że ona potrzebuje czegoś
mocniejszego na rozgrzewkę.
Elise skinęła głową, coraz bardziej pewna, że na początku musiała się pomylić.
Emanuel zachowywałby się inaczej, gdyby sprawy miały się tak jak początkowo sądziła.
Pośpiesznie weszła do dużej izby.
Niemal drgnęła na widok choinki. Pomyśleć, że dopiero co siedzieli tu wszyscy i
rozpakowywali prezenty, śmiali się i rozmawiali tak, jakby na świecie nie istniało żadne zło!
Najpiękniejsza Wigilia, jaką kiedykolwiek przeżyła. „Dla mnie to też najpiękniejsze święta”,
zapewniał Emanuel. Dlaczego nie cieszyła się jeszcze bardziej wtedy, kiedy tamte chwile
trwały? Dlaczego po prostu nie rozkoszowała się wszystkim, zamiast rozmyślać, skąd
Emanuel wziął na to pieniądze?
Teraz wszystko jest wyłącznie trudne i bolesne. Rzeczywistość powróciła w całej
okazałości. Elise nie powinna wierzyć, że życie może być dobre. Nie dla nich, jak to
pewnego razu powiedziała z goryczą pani Thoresen. Najgorsze się Bogu dzięki jeszcze nie
stało, ale Signe tutaj jest, tutaj, w jej domu! Odszukała Emanuela dlatego, że potrzebuje
pomocy. A zatem między nimi musiało się wydarzyć coś więcej niż tylko tamten jeden raz, o
którym mówił Emanuel.
Wyjęła butelkę i mały kieliszek, nie mogła przecież zaproponować Signe ołowianego
kubka, dziewczyna pochodzi w końcu z wielkiego dworu.
Zataczając się, wróciła do kuchni. Miała wrażenie, jakby poruszała się poza własnym
ciałem. Może za chwilę się ocknie i odkryje, że to wszystko to tylko bolesny sen.
Emanuel siedział w kucki i rozcierał przemarznięte palce u nóg Signe, ona zaś płakała
cicho.
Emanuel zwrócił się do żony.
- Byłabyś tak dobra i wlała trochę koniaku do kieliszka, żeby mogła to wypić, Elise?
Zrobiła, jak powiedział, pytając sama siebie w duchu, dlaczego tak postępuje.
Emanuel przyznał, że spał z Signe, ale nie posiadał się z żalu i poczucia winy, tak pięknie
prosił o wybaczenie. Jak to możliwe, że teraz zachowuje się tak, jakby się nic nie stało?
Czy jest coś, o czym Elise nie wie? Coś, co Signe mu powiedziała, co wzbudziło jego
najgłębsze współczucie? „Wszystko poszło źle”... Może jej matka jest chora, a może nawet
umarła? Albo ojciec. Może popadł w jakieś wielkie długi i teraz będą musieli oddać dwór i
cały majątek? To musi być coś bardzo poważnego, skoro zdecydowała się na podróż do
Kristianii w samą Wigilię, bez pieniędzy, nie wiedząc, gdzie się tam podzieje.
Elise nalała koniaku do małego kieliszka i podała dziewczynie.
Signe skinęła głową w podziękowaniu, ale na nią nie spojrzała.
Emanuel wstał, wyszedł na korytarz, skąd przyniósł siennik, na którym sypiała Hilda.
Potem odsunął stół i taborety, a pod ścianą rozłożył siennik.
- Czy mamy jakieś zapasowe poduszki i kołdry? Elise pokręciła głową.
- Hilda sypia w zapasowej pościeli.
- Ale my nie potrzebujemy obu kołder. W pokoju jest ciepło, bo przecież paliło się
przez cały wieczór.
Elise przytaknęła, była zniecierpliwiona, bo chciała się dowiedzieć, co takiego zrobiła
Signe. Byłoby jej lżej, gdyby mogła jej współczuć, gdyby wiedziała, o co chodzi.
- Woda się zagotowała. Czy mam nalać do miednicy? Emanuel przytaknął.
- Myślę, że powinna posiedzieć przez jakiś czas z nogami w gorącej wodzie. Wciąż
jest niczym bryła lodu.
Rozmawiamy o niej, jakby była małą, nieporadną dziewczynką, pomyślała Elise,
wlewając wrzątek do blaszanej miednicy i dolewając zimnej wody z wiadra.
- A ty z pewnością jesteś zmęczona, Elise, chyba powinnaś się położyć. Znajdę dla
naszego gościa coś do jedzenia i pościelę jej na noc. - Emanuel starał się nie patrzeć na żonę,
kiedy to mówił.
Posyłała mu pytające spojrzenia, zdawał się jednak ich nie zauważać.
Wymamrotała więc „dobranoc” i ruszyła wolno ku drzwiom izby.
Kiedy jednak się położyła, pożałowała tej decyzji. Byłoby lepiej, gdyby została w
kuchni i pomogła, nie musiałaby tu leżeć sama z głową pełną dziwnych myśli i pytań. I z tym
pulsującym strachem w piersiach.
Docierała do niej cicha rozmowa, coś, co przypominało stłumiony płacz, od czasu do
czasu tamte odgłosy przerywał spokojny głos Emanuela.
W końcu zrobiło się cicho. Elise miała wrażenie, że leży tak i czeka przez wiele
godzin.
Nie zgasiła ostatniej lampy, żeby Emanuel widział, gdzie idzie. W końcu wszedł na
palcach, sądząc z pewnością, że Elise śpi. Poczekała więc, aż się rozbierze, zdmuchnie lampę
i położy się do łóżka. Szmaciana kołdra nie była zbyt duża, ale kiedy leżeli tuż przy sobie,
wystarczała do okrycia obojga.
- Teraz musisz mi powiedzieć. - Mówiła szeptem, nie chciała, żeby Signe słyszała ich
rozmowę.
- Sądziłem, że śpisz.
- Jak mogłeś tak myśleć?
- Masz rację. - Słyszała, że Emanuel ciężko westchnął. - To wszystko jest niczym zły
sen. Naprawdę nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć.
- Czy ona nie ma nikogo prócz ciebie tutaj w mieście? Emanuel pokręcił głową.
- Nie ma nikogo prócz mnie na całym świecie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Rodzice wyrzucili ją z domu. Nie chcą jej znać.
Elise poczuła dławienie w piersiach, oddychanie sprawiało jej ból. Gdzieś w głębi
duszy wiedziała o tym przez cały czas, nie była tylko w stanie dopuścić do siebie prawdy.
Nie przesłyszała się. Signe będzie miała dziecko. Z Emanuelem.
Wysunęła się z jego objęć, położyła się na plecach. Ciało miała martwe, jakby nie
należało do niej. Nierzeczywistość tej sytuacji była potęgowana przez lekkie poszturchiwania
w jej brzuchu. Chciała po prostu się rozpłakać. Wyć i wrzeszczeć, wymyślać mężowi, kląć
tak, że echo będzie odpowiadało. Ale z drugiej strony czuła się tak, jakby wszystko w jej
wnętrzu zamarzło.
- Elise? - W głosie Emanuela słyszała strach.
Nie odpowiedziała. Nie miała mu nic do powiedzenia. Emanuel sam wie, co to
oznacza. Co to oznacza dla nich. Dla matki i dla chłopców. Dla dziecka, którego Elise
oczekuje.
- Elise. - Tym razem zabrzmiało to błagalnie. - Jest mi tak strasznie przykro. Nie
przyszło mi to do głowy. Chciałem powiedzieć. .. że po tym jednym razie...
Właśnie, to bardzo dziwne, pomyślała Elise. Najpierw ona sama, też tylko po jednym
razie. I teraz Signe. A słyszała, że dzieci rzadko się rodzą tylko po jednym razie.
- Muszę jej pomóc, chociaż rozumiem, że sprawia ci to ból. Mogłaby zamarznąć na
śmierć, zrobić coś strasznego, śmiertelnie zachorować. Nie mogę brać jej życia na swoje
sumienie.
Ale zdradzić żonę to mógł i wyrzuty sumienia za bardzo go nie dręczą. Czy to
naprawdę takie pewne, że spali ze sobą tylko jeden raz?
Emanuel próbował odwrócić ją ku sobie, przytulić.
- Elise, bądź taka dobra! Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie. Oddałbym lata życia
za to, żebym mógł cofnąć czas, żeby to okropne nigdy się nie stało. Zresztą nie rozumiem,
jak mogło do tego dojść. Przez osiem lat udawało mi się trzymać od dziewcząt z daleka.
Żyłem tylko ideałami Armii Zbawienia i nie miałem żadnych problemów z panowaniem nad
sobą, z odsuwaniem rzeczy niepożądanych. W końcu spełniło się moje największe marzenie,
dostałem ciebie. Wtedy chodziłem jak w gorączce. Myślę, że nie masz pojęcia, jak trudno mi
było od ciebie odjechać. Tęsknota odbierała mi apetyt i sen. Dlatego stałem się ofiarą pokusy.
Wsunął rękę pod koszulę Elise i gładził jej ciało, ona jednak odepchnęła go, odsunęła
się na brzeg łóżka. Potem leżała tylko w połowie okryta kołdrą. Tymczasem w pokoju zrobiło
się już chłodno, nie była jednak w stanie znieść myśli, że on się do niej zbliży, że będzie ją
pieścił tak, jak to robił z Signe. Nigdy więcej mu na to nie pozwoli. Nigdy!
- To przynajmniej ze mną rozmawiaj! Powiedz, co o tym sądzisz, zwymyślaj mnie,
ale nie odwracaj się ode mnie plecami!
Elise nadal nie była w stanie otworzyć ust. Zresztą nie wiedziała, co powiedzieć. Nie
istnieją słowa, które mogłyby opisać chaos, jaki właśnie wypełniał jej duszę.
- Pomódl się razem ze mną, Elise! Błagajmy o pomoc, żebyśmy wyszli z tego ślepego
zaułka tak, by nasza miłość nie odniosła szkody.
Na co zdadzą się modlitwy? Elise modliła się przecież, żeby ojciec przestał pić,
powtarzała gorące prośby każdego wieczora. Modliła się o to, by Hilda mogła odzyskać
swojego synka, i modliła się też, kiedy dotarło do niej, że po gwałcie jest w ciąży. Bóg
pomaga jednak tylko ludziom mieszkającym po tamtej stronie rzeki. Tym, którzy co niedziela
chodzą do kościoła, którzy dzielą się swoim bogactwem z biednymi, którzy posyłają
pieniądze na misje w Afryce.
Emanuel próbował znowu pogłaskać ją po plecach, ale ona odsunęła się jeszcze
bardziej. Kołdra całkiem z niej spadła. Elise marzła, ale nic nie mogła z tym zrobić. Chłód
pozwalał jej stłumić największy ból.
- Odprowadzę ją do jakiegoś taniego pensjonatu na Akersgaten, to nie będziesz
musiała na nią patrzeć. Mam jeszcze parę koron, które dostałem od ojca. Nie chciał, żebym
powiedział o tym matce, więc mama o tym nie wie. To za jego pieniądze kupiłem świąteczne
prezenty i jedzenie. Szczerze mówiąc, obiecałem, że tobie też o tym nie powiem, ale teraz
uważam, że powinnaś wiedzieć. Potem Signe musi znaleźć jakąś pracę i radzić sobie sama.
Większość dziewcząt, które popadają w nieszczęście, musi sobie jakoś radzić. Jeśli doczekam
się wyższej pensji, to od czasu do czasu będę mógł ją wspomóc kilkoma koronami, ale to nie
może obciążać naszej rodziny, Elise. Obiecuję ci, że nie będzie.
„Naszej rodziny”... Nagle Elise zdała sobie sprawę z tego, że Signe urodzi dziecko
Emanuela, podczas gdy ona sama nosi pod sercem dziecko włóczęgi Ansgara. Miała ochotę
wybuchnąć śmiechem. Albo może to płacz domaga się ujścia? W tym domu nie było przecież
nikogo, kto należy do rodziny Emanuela, on się po prostu z nią ożenił... Nie będzie tu miał
krewnych nawet po urodzeniu dziecka. Natomiast Signe...
Raz po raz przełykała ślinę, ale nie była w stanie powstrzymać łez, które spływały jej
po twarzy i kapały na poduszkę. Ciało dygotało.
- Czy ty płaczesz, Elise? - spytał Emanuel ochrypłym głosem. Przytulił się do jej
pleców i okrył ją kołdrą. - Nie możesz płakać. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Może ktoś z
Armii Zbawienia zechce wziąć ją do siebie. A może będzie mogła zamieszkać w
„Ebenezerze” na Sagveien i pomagać w pralni.
Elise prychnęła, ale i tym razem się nie odezwała. Emanuel przecież musi wiedzieć,
że „Ebenezer” to dom dla prostytutek i bezdomnych kobiet, dla takich, które zostały ukarane,
mają wracać na właściwą drogę i wykonywać uczciwą pracę. Gdyby widział to miejsce,
nigdy by mu nie przyszedł do głowy taki pomysł. To dom dziesięć razy gorszy niż
mieszkania do wynajęcia w Kampen. Brudny, śmierdzący, z dziurawymi ścianami, pełen
kobiet o pustych spojrzeniach i przedwcześnie postarzałych twarzach, takich jak Othilie z
Lakkegata.
Powiedział to chyba dlatego, żeby wzbudzić jej współczucie, ale powinien sobie
darować takie sztuczki. Jak mógł sądzić, że będzie ubolewać nad losem kobiety, która
ukradła jej męża? Czy to naprawdę nie za wysokie wymagania?
Emanuel znowu ciężko westchnął, zrozumiał, że tej nocy w żaden sposób do niej nie
dotrze. Elise zdawała sobie jednak sprawę z tego, że mąż nie śpi. On też, podobnie jak ona,
musi jakoś przetrwać długie nocne godziny.
W końcu chyba jednak zapadła w sen, bo obudziły ją jakieś głosy dochodzące z
kuchni. Natychmiast przypomniała sobie, co się stało, i zerwała się z łóżka.
W pokoju było przeraźliwie zimno, marzła tak, że zęby jej szczękały. Znalazła swoje
ubranie, próbowała wciągnąć majtki i pończochy, ale ręce tak jej dygotały, że musiała na to
przeznaczyć dużo więcej czasu niż zazwyczaj. Prawie nie była w stanie zawiązać w pasie
ciepłych majtek, do tego stopnia miała zdrętwiałe palce.
Emanuel też chyba zasnął dopiero nad ranem, nie chciała go więc budzić. Sama
musiała jak najszybciej wyjść do kuchni i wytłumaczyć matce, dlaczego ktoś obcy śpi pod
ścianą na sienniku Hildy.
W końcu jakoś się ubrała, zapaliła stearynową świecę i na palcach podeszła do drzwi.
W kuchni nie było nikogo, z wyjątkiem Signe, która spała. Głos, który Elise słyszała,
musiał należeć do matki, która tu weszła, powiedziała coś wzburzona, po czym wycofała się
do siebie. Albo może to Hilda klęła i wykrzykiwała mocne słowa, ale też później wróciła do
izdebki.
W tej samej chwili drzwi się lekko uchyliły.
- Elise? - to był Peder, mówił z przejęciem. - Wyobraź sobie, że na sienniku Hildy
leży jakaś obca kobieta.
Elise przytaknęła i położyła na wargach palec wskazujący, dając znak bratu, żeby był
cicho. Bezszelestnie przeszła obok Signe i pochyliła się nad bratem.
- To jest bardzo biedna dziewczyna. Zapukała do nas wczoraj późnym wieczorem, nie
miała gdzie się podziać, była przemarznięta i głodna. Daliśmy jej suche ubrania i
nakarmiliśmy ją - tłumaczyła szeptem.
- To mogłaby pożyczyć mojego kotka, jeśli zechce. To tak jakby mieć w łóżku mufkę.
Elise uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku.
- Jesteś bardzo dobrym chłopcem, Peder.
- Myślisz, że ona ma pchły? Elise pokręciła głową.
- Nie sądzę. Nie wygląda na taką. Peder uśmiechnął się.
- Przyszła tutaj dlatego, że Emanuel był w Armii Zbawienia, prawda?
Elise przytaknęła.
- Tak, przywykł pomagać takim jak ona, przecież wiesz.
- Myślę, że jak będę duży, to też wstąpię do Armii Zbawienia. Jeśli nie zostanę
woźnicą.
- Tak, myślę, że poświęcisz się pracy dla innych. Evert może zostać doktorem i
pomagać wszystkim chorującym na suchoty, a ty możesz wyszukiwać wszystkich
cierpiących i wysyłać ich do niego.
- I wtedy ja też bym był jak doktor od suchot, nie sądzisz?
- Tak, mógłbyś być jak doktor. Ale teraz musisz iść się ubrać, bo tutaj jest zimno.
Zaraz rozpalę ogień.
Chłopiec natychmiast posłuchał, Elise odstawiła świeczkę i wyjęła stare gazety,
wiórki i polana. Wkrótce ogień trzaskał pod kuchnią, a kiedy Elise odsunęła szyber,
rozbłysnął żółtoczerwonymi płomieniami. Elise wzięła oba wiadra i wyszła, żeby przynieść
wody ze studni.
Na dworze panował lodowaty ziąb. Od strony rzeki zacinało wilgotnym śniegiem.
Trochę się wypogodziło i na niebie świecił blady księżyc, w jego blasku widziała nad
wodospadem zamarzające drobinki szronu.
Panowała głęboka cisza. Nie słychać było wycia fabrycznych syren, żadni robotnicy
nie przebiegali pośpiesznie przez most. Był pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Ci,
którzy poszli do kościoła na nocne nabożeństwo, już dawno wrócili do domu. Inni jeszcze nie
wstali. W szarych robotniczych domach tylko tu i ówdzie migotało mdłe światełko naftowej
lampy, w oknie kuchennym lub w izbie. Gdzieś krzyczało małe dziecko, samotny wóz
przetoczył się po ulicy, obite żelaznymi obręczami koła hałasowały po kamiennym bruku.
Śniegu jest jeszcze za mało, żeby jeździć saniami, tak najwyraźniej myślał woźnica.
Elise pokonała drogę do studni po omacku. Ze starego mieszkania w Andersengarden
mieli znacznie dalej do studni. Poza tym tam często stała kolejka. Tutaj studnia jest
wyłącznie do ich dyspozycji.
Peder był pełen współczucia dla tej biednej dziewczyny, która przemarzła, zgłodniała
i nie ma się gdzie podziać. Może i ona zdoła spojrzeć na tę sprawę podobnie. Może za jakiś
czas. Potraktuje ją jako obcą i nieszczęśliwą, z którą ona, Elise, nie ma nic wspólnego.
Woda chlusnęła z wiadra na buty i pończochy. Że też nie potrafi być ostrożniejsza!
W drzwiach spotkała matkę. Tamta jak najszybciej i bardzo ostrożnie zamknęła
drzwi.
- Peder mi o wszystkim powiedział, Elise - mówiła ze wzburzeniem. - Jakie to
dziwne, że zapukała akurat do naszych drzwi, i to właśnie w wieczór wigilijny, w dodatku tak
późno. Że też nie poszła raczej do Świątyni czy do jednej z samarytanek. Jestem pewna, że
Armia Zbawienia w taki dzień otwiera drzwi dla bezdomnych.
- Czy się już obudziła?
- Myślę, że właśnie zaczyna się budzić. Biedna mała. Wygląda tak młodo i jest taka
bezradna. Peder zamierza dać jej do łóżka swojego kociaka, mówi, że kot świetnie
rozgrzewa. - Uśmiechnęła się. - Ten chłopiec ma złote serce.
Elise przytaknęła.
- A Hilda już wstała?
- Tak, ale na razie z nią nie rozmawiaj. Znasz przecież Hildę, wiesz, że nigdy nie była
rannym ptaszkiem. Pobiegnę tylko do wygódki, a jak wrócę, to zajmę się przygotowaniem
kaszy na śniadanie. Dzisiaj ugotujemy ją na mleku, przecież to pierwszy dzień świąt.
Elise poszła z wiadrami do kuchni.
Signe usiadła na posłaniu i rozglądała się oszołomiona wokół.
Matka ma rację, kiedy tak siedzi na tym sienniku na podłodze, wydaje się mała i
bezradna. Nagle dziewczyna spostrzegła Elise, z rozbieganym wzrokiem odwróciła głowę,
widocznie nie była w stanie na nią patrzeć.
Nie mogę powiedzieć prawdy chłopcom i matce, pomyślała Elise nieoczekiwanie. Dla
nich byłoby to zbyt trudne. Przecież mimo wszystko Elise jest związana z Emanuelem,
„dopóki śmierć ich nie rozdzieli”. Tylko bogatych ludzi stać na to, żeby się rozwodzić. Poza
tym kobieta domagająca się rozwodu traci prawo do dzieci, jedynym ich opiekunem zostaje
ojciec. W jej sytuacji to kompletny absurd.
To od niej zależy, czy życie w domu majstra będzie od tej chwili znośne. Nie powinna
była Hildzie niczego wczoraj mówić, powinna raczej zmyślić jakąś historię. Szkoda, że
wczoraj wieczorem nie zapanowała nad uczuciami, ale nie jest jeszcze za późno, by szkodę
naprawić. Powinni uniknąć wstydu. Wystarczy tego, co już jest.
Podeszła do kuchni i podłożyła drew do ognia. „Chciałbym być taki wielkoduszny jak
ty”, powiedział kiedyś Emanuel. Teraz Elise wcale nie była pewna swojej wielkoduszności.
Jest taka sama jak większość ludzi.
Usłyszała, że Signe wstała z posłania i zaczyna się ubierać za jej plecami.
- Dziękuję za pożyczenie pończoch.
Musiała się odwrócić, żeby odebrać pończochy Hildy. Signe trzymała je między
kciukiem i palcem wskazującym, jakby na widok ich stanu przenikał ją dreszcz grozy. - Mam
nadzieję, że moje już wyschły.
Elise zdjęła je ze sznurka nad kuchnią, gdzie się suszyły. Były nowe i grube, bez śladu
cerowania.
- Czy mogłabyś wynieść siennik na korytarz, bo chciałabym nakryć do śniadania? - po
raz pierwszy odezwała się wprost do dziewczyny. Było to bardzo dziwne uczucie.
- A Emanuel nie mógłby tego zrobić?
W tym momencie weszła matka. Dygotała z zimna.
- Uff, ale dzisiaj ziąb! Jeszcze nie nakryłaś do stołu, Elise?
- Nie, nasz gość właśnie wstał i najpierw musi wynieść siennik na korytarz.
Matka posłała jej zdumione spojrzenie.
- Chyba nie myślisz, że go wyniesie sama? - zwróciła się z uśmiechem do Signe. -
Chodź, ja ci pomogę.
Signe opadła na stojący obok taboret.
- Bardzo mi przykro, ale myślę, że nie jestem w stanie. Mam wrażenie, że pokój kręci
się dookoła mnie.
- Biedactwo. Powinnaś się cieszyć, że trafiłaś tutaj. Mąż Elise był przez wiele lat
oficerem Armii Zbawienia i przywykł do pomagania ludziom w potrzebie.
Matka zamierzała sama wynieść siennik na korytarz. Elise pośpieszyła jej z pomocą.
- Jestem z was bardzo dumna! - zawołała matka, kiedy znalazły się na wąskim
korytarzu i opierały siennik o ścianę. - Miłosierdzie jest rzadką i bardzo cenną cnotą. Nie
wszyscy przyjęliby pod swój dach zbłąkanego wędrowca, i to w sam wieczór wigilijny.
Odwróciła się, by wrócić do kuchni.
- Ona wygląda na niewinną i dobrze wychowaną młodą panienkę. Zastanawiam się,
co też jej się przytrafiło.
Elise milczała. Gdyby tak matka wiedziała, jak jest naprawdę, pomyślała, próbując
stłumić wzburzenie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Atmosfera przy śniadaniu była nieprzyjemna.
Hilda wciąż z zaciekawieniem spoglądała to na Signe, to na Emanuela, i znowu na
Signe, jakby chciała znaleźć potwierdzenie swoich podejrzeń. Hvalstad siedział ponury, było
widać, że uważa, iż także miłosierdzie powinno mieć granice. Emanuel sprawiał wrażenie
onieśmielonego, nie wiedział przecież, co Elise powiedziała reszcie domowników, i obawiał
się, że wszyscy już znają prawdę.
Signe była milcząca i niepewna, czemu zresztą nie ma się co dziwić, myślała Elise.
Zastanawiała się, czy sama zdobyłaby się na taką śmiałość, nawet gdyby chodziło o jej
własne życie. Kristian śledził wzrokiem każdą łyżkę kaszy, którą Signe podnosiła do ust, naj-
wyraźniej bał się, żeby nie zjadła tak dużo, iż nie starczy dla niego. Matka natomiast robiła
wrażenie zdumionej swoją rodziną, której najwyraźniej zabrakło dobrej woli, a także ową
„biedną niewinną” dziewczyną, która nie wykazuje pokornej wdzięczności.
Jedynie Peder zdawał się być niewzruszony wizytą nieoczekiwanego gościa.
- Czy widziałaś już wcześniej małego kociaka, Signe? Chodzi mi o to, czy widziałaś
takiego syjamskiego kotka jak Puszek?
Kristian wybuchnął śmiechem.
- Puszek nie jest żadnym syjamskim kotem, ty głupku.
Signe starała się ukryć uśmiech. Elise musiała niechętnie przyznać, że dziewczyna
uśmiech ma piękny, wargi pełne, oczy duże i niebieskie. Włosy, które spinała w duży kok na
karku, na skroniach opadały w lokach.
- My w domu też mamy nowo narodzone kocięta.
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, natychmiast jej ramiona zaczęły drżeć i
wybuchnęła płaczem. Pochyliła głowę zawstydzona i z kieszeni wyjęła haftowaną
chusteczkę.
Peder patrzył na nią z przerażeniem we wzroku.
- Czy ktoś im poobcinał główki?
Wtedy Signe wybuchnęła jeszcze większym płaczem, ale pokręciła głową.
- No to dlaczego beczysz? Czy twój ojciec je sprzedał? Do rozmowy wtrącił się
Emanuel.
- Widzisz, Peder, Signe przeżyła coś bardzo bolesnego. Kiedy tylko wspomni dom
rodzinny, nie jest w stanie powstrzymać płaczu.
- Na pewno będziesz mogła mieszkać u nas. Moja mama zwykle mówi, że tam, gdzie
jest serce, zawsze znajdzie się miejsce dla kogoś potrzebującego. Jeden z chłopaków w
naszej klasie ma jedenaścioro rodzeństwa. Żadne z nich jeszcze nie umarło, chociaż wszyscy
myśleli, że Laura dostała suchot, ale okazało się, że to nie są suchoty. Przedtem mieli dwie
izby, ale teraz jedną wynajęli. „Na co nam dwie izby?” - powiedziała jego matka. „Nie
będziemy tak marznąć, jak będziemy spać blisko siebie”.
- To nie było dlatego - wtrącił się Kristian. - Wynajęli pokój, bo ich ojciec przepija
wszystkie pieniądze.
- No to dokładnie tak samo jak nasz ojciec. - Peder zdawał się być zadowolony z tego,
że los innych jest podobny. Potem znowu popatrzył na Signe. - Czy to dlatego uciekłaś?
Signe pokręciła głową.
- Ja wcale nie uciekłam.
Elise spostrzegła, że Hilda siedzi i stuka czubkiem buta w podłogę. Za chwilę
wybuchnie burza, pomyślała i zimny pot oblał jej ciało.
Emanuel też musiał zauważyć, na co się zanosi.
- Jak zjemy, to pójdę z Signe do pensjonatu na Akersgaten. Przynajmniej się
dowiemy, ile by to kosztowało.
Signe zaczęła płakać, tym razem cicho, a matka spoglądała na Emanuela, niczego nie
rozumiejąc.
- To ty masz zamiar umieścić ją w pensjonacie? Bezradną dziewczynę, która w tym
mieście nikogo nie zna? A poza tym to jest za drogo.
Emanuel milczał, po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Teraz z pewnością
zrozumiał, że nikt z obecnych nie zna prawdy, pomyślała Elise. Niełatwo mu było znaleźć
jakiś wykręt. Z drugiej jednak strony matka musiała rozumieć, że obca osoba nie może u nich
mieszkać w nieskończoność. Nie mają na to ani miejsca, ani środków.
Matka zerknęła ostrożnie w stronę Signe.
- Widzę, że pochodzisz z dobrego domu, masz takie ładne ubrania. Czy zdarzyło się u
was coś tak złego, że musiałaś wyjechać?
Signe skinęła głową, nie patrząc na nią.
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz. Ale jestem pewna, że twoi rodzice pożałują
tego, co się stało, i wkrótce zechcą, żebyś znowu wróciła do domu. W twoim wieku często
dochodzi do nieporozumień z matką, u nas w domu też tak było. - Posłała Hildzie niepewne
spojrzenie.
- Bo widzisz, Hilda tutaj nie mieszka - wtrącił Peder z ożywieniem. - Mieszka u
majstra, więc będziesz mogła pożyczać sobie jej siennik. No i możesz pożyczać Puszka,
kiedy będziesz chciała kogoś pogłaskać. Ale myślę, że musisz się wyprowadzić, kiedy Elise
urodzi dziecko. Bo dzieci strasznie krzyczą po nocach. Braciszek w każdym razie krzyczał.
Signe pochyliła głowę. Po chwili podniosła się gwałtownie z miejsca i wybiegła ze
szlochem.
Matka śledziła ją zdumionym wzrokiem.
- Czy powiedziałam coś nieodpowiedniego?
- Nie ty, ale być może Peder - syknęła Hilda ze złością.
- Ja? - Peder gapił się na nią wielkimi, niewinnymi oczyma. - Przecież tylko
powiedziałem, że może pożyczyć Puszka!
Hilda zacisnęła wargi tak, że zrobiła się z nich tylko cienka kreska.
Ona zaraz wszystko wykrzyczy, pomyślała Elise, ale z ulgą stwierdziła, że nic takiego
się nie dzieje. Mimo wszystko nie wątpiła, że Hilda nie dała się oszukać i wie, dlaczego
Signe się zjawiła.
Emanuel wstał.
- Wyjdę i porozmawiam z nią. Na dworze jest zimno, nie może tam stać i marznąć.
Twarz matki wyrażała wątpliwość.
- Może raczej Elise powinna to zrobić? Młodej dziewczynie łatwiej będzie o
wszystkim opowiedzieć osobie tej samej płci. - Uśmiechnęła się przepraszająco do
Emanuela. - Nie zapomniałam, że byłeś w Armii Zbawienia, są jednak sprawy, o których my,
kobiety, najchętniej rozmawiamy z kobietami.
- Emanuel może spokojnie z nią porozmawiać. - Elise starała się nie patrzeć na męża.
- On umie zajmować się obcymi. - Ze szczególnym naciskiem wypowiedziała ostatnie słowo,
chociaż nie sądziła, by ktoś poza Emanuelem to zauważył.
Gdy tylko Emanuel zniknął, Hilda zwróciła się do siostry.
- Zamierzasz jej pozwolić, żeby tu zamieszkała, Elise? - patrzyła na nią wyzywająco.
Elise nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Gdyby to ona decydowała,
wyrzuciłaby Signe za drzwi już wczoraj wieczorem.
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, kiedy znowu odezwała się matka:
- Nie rozumiem, co się z wami dzieje! Wychowywałam was na dobrych, bogobojnych
ludzi, żywiących współczucie dla tych, którym wiedzie się gorzej. A teraz siedzicie tutaj i
chcecie wyrzucić z domu samotną, niewinną młodą dziewczynę! I to na dodatek w pierwszy
dzień świąt Bożego Narodzenia! Powinniście się wstydzić!
Hilda nie należała do osób, które w milczeniu przyjmują reprymendy.
- Taka jesteś pewna, że powinniśmy się nad nią użalać? Sądząc po ubraniu, to jej
rodzice żyją o wiele lepiej niż my. Może nawet należą do ludzi zamożnych. Może ona
pochodzi z wielkiego dworu?
Peder patrzył na siostrę okrągłymi oczyma.
- Z takiego jak dwór Ringstadów, chciałaś powiedzieć? Hilda skinęła głową.
- Z pokojami jeden za drugim i spichlerzem pełnym pysznego jedzenia.
- Nic nie możesz o tym wiedzieć. - Matka znowu zabrała głos. - A poza tym nie byłaś
u rodziców Emanuela wtedy, kiedy Elise pojechała tam z chłopcami. Chociaż Signe jest
ładnie ubrana, to wcale nie jestem pewna, że jej rodzice są zamożni. Przecież sama mogła
zarobić pieniądze.
Drzwi się otworzyły, Emanuel i Signe wrócili do kuchni.
- Signe nie czuje się dobrze. - Emanuel sprawiał wrażenie zmartwionego. - Myślę, że
musimy odłożyć wyprawę do pensjonatu.
Matka wstała od stołu.
- Możesz się położyć w moim łóżku.
- A ja pożyczę ci Puszka! - Peder zerwał się i zaczął szukać kociaka. - Kiedy byłem
przeziębiony, on leżał całą noc przy mojej szyi i bardzo szybko wyzdrowiałem.
Hilda wstała i zaczęła zbierać naczynia ze stołu.
- Myślę, że wybiorę się do domu. - Słowa brzmiały obojętnie. - Zapomniałam zabrać
paru drobiazgów.
Hvalstad, który podczas całego posiłku nie odezwał się ani słowem i w ogóle sprawiał
wrażenie dość niezadowolonego, teraz wziął Anne Sofie i mamrocząc, że musi
uporządkować różne rzeczy, zniknął na strychu.
Kristian, który też nie wyglądał na zachwyconego tym, że jest ich w domu jeszcze
więcej, zdjął czapkę z gwoździa na ścianie, włożył na siebie zniszczoną kurtkę i ruszył ku
drzwiom.
- Kristian... a ty dokąd? Niedługo będzie czas iść do kościoła.
- Chciałem się tylko trochę przejść.
Kiedy wszyscy wyszli, matka zwróciła się do Elise.
- Mam nadzieję, że wy też pójdziecie do kościoła?
Elise skrzywiła się, cała ta sytuacja była dla niej nieznośna. Głowa ją bolała, czuła się
kiepsko. Czy Emanuel naprawdę myśli, że Signe może mieszkać u nich przez jakiś czas? Czy
nie rozumie, jakie to będzie ciężkie dla Elise?
- Przecież byliśmy w kościele wczoraj - mruknęła.
- A ja uważam, że powinnaś pójść z mamą - wtrącił Emanuel ku jej zdumieniu. -
Chyba niezbyt często chodzimy do kościoła, a kazanie w pierwszy dzień Bożego Narodzenia
zwykle warte jest wysłuchania. Zwłaszcza że wieczorem w Wigilię wszyscy są bardziej
zajęci tym, co ich czeka w domu.
Elise patrzyła na niego, nie rozumiejąc.
- Co ich czeka w domu? Niewielu tutaj w naszej okolicy ma się czym cieszyć po
powrocie do domu.
- Słuchaj się Emanuela, Elise! - matka posłała jej surowe spojrzenie. - U nas w domu
wszyscy musieli chodzić w święta do kościoła, czy chcieliśmy, czy nie.
Emanuel zniknął w izbie. Elise nie bardzo chciała, żeby siedział tam sam na sam z
Signe. Spojrzała na matkę z wymówką.
- Zapominasz, że mnie jest ciężko iść tak daleko.
- Wczoraj nic na to nie wskazywało. Szłaś tak lekko, że nawet zwróciłam na to uwagę
Asbjorna. Przecież do porodu zostało jeszcze sporo czasu. - Uśmiechnęła się, nagle jakby
zawstydzona. - Zdaję sobie sprawę, że dziecko urodzi się znacznie wcześniej, niż powinno,
ale przecież nie jesteś w aż tak zaawansowanej ciąży. Dobrze pamiętam, jak pani Thoresen
opowiadała, że już kilka miesięcy przed waszym ślubem ludzie o was plotkowali, ale tak to
bywa. - Znowu się uśmiechnęła. - Pamiętasz, co ci opowiadałam o ojcu i o mnie? Ty też
przyszłaś na świat trochę za wcześnie...
Elise skinęła głową i zmusiła się do bladego uśmiechu. Miała nadzieję, że dziecko
będzie przenoszone i nikt nie będzie miał powodu liczyć na palcach, kiedy zostało poczęte.
- Poza tym przeżyłaś tyle w związku z Johanem - dodała matka z ponurą miną. - Nic
dziwnego, że wpadłaś w objęcia dobrego człowieka z charakterem, takiego jak Emanuel. No i
jaki on urodziwy! - Wydrapywała resztki kaszy z garnka i zjadała je łapczywie. - Więc
pójdziesz ze mną i Asbjornem do kościoła, prawda? Emanuel wie, jak się zajmować ludźmi,
którzy... - umilkła i spoglądała na drzwi izby, a potem mówiła dalej szeptem: - Bardzo się
boję, żeby nie próbowała zrobić sobie czegoś złego. Wiesz, z wodospadem tuż obok, a ona
taka nieszczęśliwa... Emanuel zdoła z pewnością przemówić jej do rozumu i nakłonić ją, by
wróciła do domu. Kiedy dwie strony ze sobą walczą, to jedna musi się ukorzyć i prosić o wy-
baczenie.
Elise poczuła trudną do opanowania potrzebę zamknięcia matce ust opowiedzeniem
jej całej prawdy, wiedziała jednak, że nie wolno jej tego zrobić. Wstyd i ludzkie gadanie to
jedna sprawa, ale przecież Elise nie ma prawa zniszczyć przy tym szacunku dla Emanuela,
jaki żywią jej matka, bracia i Hvalstad. Nie może ryzykować, że Kristian zamknie się jeszcze
bardziej w sobie, zrobi się uparty i nieprzystępny, Peder utraci swojego bohatera i wzór, a
chłopcy w szkole znowu zaczną mu dokuczać. Nie może ryzykować, że matka tak się na nią
rozgniewa, że nigdy jej tego nie wybaczy. To by się skończyło bardzo źle dla wszystkich,
również dla dziecka, które nosi pod sercem. Tak więc musi sama dźwigać to brzemię.
- Pójdę i posprzątam trochę w izbie - powiedziała zamiast tego i ruszyła ku drzwiom.
Ku jej zaskoczeniu Emanuel siedział skulony na krawędzi łóżka z twarzą ukrytą w
dłoniach. Przez cały czas nie mogła się nadziwić, jak on spokojnie przyjmuje całą sytuację,
chociaż w nocy wydawał się bardzo nieszczęśliwy. Teraz zrozumiała jego zachowanie.
Uniósł głowę i Elise zobaczyła zapłakaną twarz. Zawsze uważała, że jest taki dojrzały
i dorosły pod każdym względem, a teraz wyglądał jak mały, zgnębiony chłopiec. Niczym
nieposłuszne dziecko przyłapane na gorącym uczynku, które boi się, co teraz będzie.
- Ty mną z pewnością pogardzasz, Elise. Wolno pokręciła głową.
- Przecież wiedziałam już wcześniej, co się stało.
- Ale nie wiedziałaś, że skończy się tak źle.
- Twój grzech nie jest z tego powodu ani mniejszy, ani większy. Wczoraj wieczorem
nie mogłam opanować złości, przeżyłam ciężką noc, teraz jednak postanowiłam, że nikt z
domowników o niczym się nie dowie. Niestety wczoraj, zaraz kiedy Signe się tutaj zjawiła,
powiedziałam Hildzie, jak się rzeczy mają, teraz jednak się rozmyśliłam i spróbuję ją
przekonać, że źle mnie zrozumiała. Nie jestem pewna, czy mi uwierzy.
- Sprawia wrażenie, że nie uwierzy.
- No właśnie, wygląda na bardzo wzburzoną. Mimo to spróbuję z nią porozmawiać.
- Dlaczego chcesz mnie chronić?
- Ze względu na rodzinę. Jeżeli cała sprawa się wyda, to wszyscy poniosą
konsekwencje. Kristian i Peder będą wyszydzani w szkole, matka nie odważy się pokazać
ludziom na ulicy, a Hvalstad może pomyśleć, że to zbyt wielkie ryzyko żenić się z osobą z
takiej rodziny. I dziecko, którego oczekujemy... - pogładziła swój wielki brzuch, starając się
stłumić płacz.
Emanuel wstał i zarzucił jej ręce na szyję.
- Nie płacz, Elise! Nie mogę znieść, kiedy jesteś taka nieszczęśliwa. Zaraz coś
wymyślę. Spadło to na mnie niczym szok i dotychczas z całej siły starałem się przede
wszystkim ukryć własną reakcję, teraz jednak postaram się jakoś to załatwić. Już niedługo
będziemy to mieć za sobą.
„Będziemy mieć za sobą”. Jak można mieć za sobą fakt, że własny mąż oczekuje
dziecka z inną kobietą, podczas kiedy ona sama nosi w brzuchu dziecko gwałciciela? To
wszystko brzmi jak absurd. Trudno to pojąć.
Emanuel tulił ją mocno do siebie.
- Dziękuję ci, że nie powiedziałaś domownikom prawdy. To bardzo wielkoduszne z
twojej strony. Bóg wynagrodzi ci tę wielkoduszność. Z twoją pomocą zdołam przez wszystko
przejść, Elise. Potraktujmy to jako jedną z wielu prób, które życie nam zsyła, jako jedną z
tych prób, dzięki którym możemy się czegoś nauczyć. Ja w każdym razie wiem, że już nigdy
więcej nie zrobię takich fatalnych kroków.
„Fatalnych kroków”... Dlaczego mówi w liczbie mnogiej? Chociaż może to tylko taki
sposób wyrażania się.
- Jesteś naprawdę wielkoduszna, Elise - mówił dalej. - Widzę, że odczuwasz dla niej
współczucie, że się nad nią użalasz. Teraz kiedy pójdziesz z mamą do kościoła, spróbuję
przemówić Signe do rozsądku. Nie chcę myśleć o niczym innym, jestem pewien, że rodzice
okazaliby jej łaskę, gdyby ich o to prosiła. Oni nie wiedzą, z kim ma to dziecko. Może
zmienią zdanie, kiedy usłyszą, że ojcem jest syn bogatego gospodarza.
Który w dodatku jest żonaty, pomyślała Elise, ale głośno tego nie powiedziała.
Wyswobodziła się z jego objęć.
- Uważam, że powinniśmy wyrzucić choinkę - powiedziała, idąc ku drzwiom.
- Wyrzucić choinkę?
- Bo ona mi tylko przypomina to, co mieliśmy i co trwało tak krótko.
- Reszta domowników o tym nie wie - usłyszała słowa Emanuela, zanim wyszła do
kuchni.
Peder i Kristian też poszli do kościoła, choć wyjątkowo niechętnie, najbardziej
woleliby zostać w domu i spożytkować rzadko im się trafiający czas wolny na zabawę z
kolegami. Śniegu było już na tyle dużo, że można było zjeżdżać po zboczu, wielu ich
szkolnych kolegów bawiło się tam od rana. Niektórzy mieli nawet długie sanki ze sterem,
większość jednak musiała sobie radzić prostszymi sposobami. Kristian rzucał przeciągłe
zazdrosne spojrzenia na wzgórze, gdzie dzieciaki śmiały się i wrzeszczały. Peder miał wielką
ochotę zbudować ze śniegu twierdzę i walczyć ze Szwedami.
- No, no, nie wiedziałam, że jesteś taki wojowniczy, Peder. Zazwyczaj okazujesz
wszystkim dobroć i serce - dziwiła się matka. - Poza tym powinieneś wiedzieć, że nie
jesteśmy już w stanie wojny ze Szwedami. Kraj jest wolny, a Szwedzi są naszymi braćmi, nie
wrogami.
- Ale czy ty nie rozumiesz, mamo? To przecież nie jest prawdziwa wojna, tylko
udawana, nie będziemy naprawdę strzelać.
Matka roześmiała się.
- Domyślam się, domyślam, jeszcze by tego brakowało...
- Musiałaś zapomnieć o krasnoludku, którego dostał Evert, mamo. Ten krasnoludek
strzela do ołowianych żołnierzyków, chociaż jest miły.
Hvalstad nareszcie doszedł do siebie. Opowiedział o aparacie fotograficznym, który
widział, i teraz marzy, żeby go sobie kupić, na razie jednak go na to nie stać.
- Ciebie chyba jeszcze nie było w Kristianii w tysiąc osiemset osiemdziesiątym roku,
Jensine? - pytał z ożywieniem mamę. Potem zwrócił się do chłopców. - Dwadzieścia pięć lat
temu miało miejsce wielkie wydarzenie w historii Kristianii. Do tamtej pory ozdobą
Wielkiego Rynku była wspaniała gazowa latarnia Fiat Lux, wtedy jednak latarnia została
zastąpiona pomnikiem Kristiana IV, założyciela miasta. Wielu ludzi przyszło na odsłonięcie
pomnika, wśród nich także ja. Miałem wtedy dwadzieścia lat. Sztuka fotografii dopiero
niedawno się pojawiła, a zrobienie sobie zdjęcia było dla każdego wielkim wydarzeniem.
Nigdy nie zapomnę, jakie mi się to wydawało niezwykłe.
Peder słuchał go bardzo uważnie. Kiedy Hvalstad skończył, chłopiec zawołał z
ożywieniem:
- Elise opowiadała nam o królu. Wskazał ręką i powiedział, że miasto ma powstać
tutaj, gdzie teraz jest. Mam nadzieję, że ten nowy król zdecyduje, co mamy zrobić z gazową
latarnią przed Andersengarden. A wiesz, że Johan też potrafi rzeźbić posągi?
- Ach tak, co ty mówisz? - zdziwił się Hvalstad. - A czyje to posągi on rzeźbi?
- Posągi znanych ludzi. Wozaka Karlsena albo może szefa wozaków.
Kristian wybuchnął śmiechem.
- Znani ludzie to są tacy jak na przykład dyrektor w Hjula i premier rządu, nie
rozumiesz tego, Peder?
- No to myślę, że Johan rzeźbi posąg dyrektora. On przecież wie, jak wygląda
dyrektor.
- Johan jest tylko zwyczajnym kamieniarzem, Peder - powiedziała matka z powagą w
głosie. - Tłucze kamienie do wykładania ulic i takie tam.
W tym momencie zauważyli panią Evertsen i panią Albertsen, które też szły do
kościoła. Matka pomachała do nich ręką. Panie przystanęły i czekały, żeby dalej pójść razem.
Kristian i Peder pobiegli przodem.
- Wesołych świąt, pani Evertsen i pani Albertsen. Jak to dobrze, że są panie zdrowe i
mogą chodzić. Wspaniale, że pierwszą część zimy mamy już za sobą.
Elise odniosła wrażenie, że obie panie mają dość dziwne miny, kiedy spoglądają to na
jedno, to na drugie.
- Tak, nie wszyscy mieli tyle szczęścia - pani Evertsen westchnęła głośno. - Wciąż
gdzieś wokół dochodzi do nieszczęść. Na przykład Magnhild, ta, która była taka zdolna w
szkole i została potem telefonistką, musiała zrezygnować z pracy tylko dlatego, że wyszła za
mąż. Mogliby chociaż poczekać, aż zajdzie w ciążę. Natomiast Agnes, synowa pani
Thoresen, straciła dziecko, którego oczekiwała. No tak, ale o tym to ty, Elise, na pewno
wiesz, byłaś przecież zaręczona z Johanem.
Elise doznała jakiegoś dziwnego uczucia chłodu. Agnes straciła dziecko! Biedny
Johan. I biedna Agnes.
- Nie, nie wiedziałam o tym - zdołała wymamrotać, wciąż jednak wzburzone myśli
krążyły jej po głowie. Jakie życie jest jednak dziwne. Ona sama złorzeczyła losowi, kiedy
zdała sobie sprawę z tego, że będzie miała dziecko, i rozważała nawet możliwość pójścia do
kobiety na Mollergata, żeby je usunąć. Dzisiaj w domu leży Signe i szlocha dlatego, że
będzie miała dziecko z żonatym mężczyzną. Tymczasem Agnes, która tak się starała, żeby
zwabić do swojego łóżka Johana w nadziei, że zajdzie w ciążę, i która była taka szczęśliwa,
kiedy jej się to w końcu udało, teraz straciła dziecko!
Elise zaczęła liczyć na palcach. Agnes musiała być w trzecim miesiącu. Jej ciąża była
trochę bardziej zaawansowana niż ciąża Hildy.
Ale wczoraj nic takiego nie było po niej widać. Agnes wyglądała na zadowoloną, była
radosna i powiedziała, że nie zaprosili nikogo na wigilijną kolację, bo najlepiej jest im
samym we dwoje. Wyglądała na szczerze zakochaną młodą dziewczynę. Elise zastanawiała
się, czy ona sama zdołałaby odgrywać taką beztroskę, gdyby dopiero co straciła dziecko.
A może to nieprawda? Przecież pani Albertsen i pani Evertsen są najgorszymi
plotkarami w okolicy.
Przypomniało jej się wczorajsze spotkanie z Agnes i Johanem, wtedy to Agnes
zawołała za nią, kiedy już Elise i Emanuel chcieli iść dalej. Agnes powiedziała tylko, że
zapyta Gustava, Elise jednak natychmiast zrozumiała, o co tamtej chodzi. Gustav z
pewnością wie, co się stało z Ansgarem. Potem Emanuel uporczywie dopytywał się, co to za
tajemnice, Elise jednak udało się jakoś go zagadać. To nic nie pomoże, jeśli Emanuel się
dowie, że ów rudy mężczyzna był razem z tymi, którzy na nią napadli, chociaż w końcu to on
ją uratował.
Teraz Emanuel zajęty jest swoimi problemami i z pewnością o wszystkim zapomniał.
Zastanawiała się, o czym ci dwoje w domu rozmawiają. Czy Signe tylko płacze, czy też błaga
Emanuela o pomoc. W jaki sposób miałby jej pomóc, on, który nie jest w stanie pomóc sobie
samemu i własnej rodzinie? Signe niewątpliwie zwróciła uwagę na choinkę i domyśliła się,
że przeżyli bardzo miłą Wigilię. Poza tym od dawna pewnie wie, że Emanuel pochodzi z
wielkiego dworu i jest jedynakiem. Uważa więc, że powinien coś dla niej zrobić.
Czy Emanuel nadal żywi słabość do Signe? Ta myśl sprawiła jej ból. Co prawda mąż
zapewnia, że kocha tylko ją, Elise, ale przecież nie może powiedzieć nic innego, skoro
znalazł się w takiej beznadziejnej sytuacji. Uderzające jest, jak życzliwie odnosi się do Signe
i jak stara się jej bronić oraz wzbudzić w rodzinie współczucie dla nieszczęsnej dziewczyny.
A przecież mógłby się wściekać dlatego, że odważyła się go szukać w jego własnym domu, i
to w sam wieczór wigilijny, kiedy cała rodzina jest obecna. Jednak ani jednym gestem nie dał
poznać, że jest zły. Tylko że jest mu przykro.
Pani Evertsen i pani Albertsen nadal opowiadały o wszystkim, co się wydarzyło w
Andersengarden, ale Elise słuchała ich jednym uchem. Mówiły o najstarszym synu jakichś
nowych lokatorów, nie dosłyszała nazwiska i zresztą wcale jej ten człowiek nie interesował,
chociaż obie panie widziały, jak się zakrada do mieszkania rodziny Olsenów, kiedy ich córka
była w domu sama. Mówiły też, że jedna z dziewcząt pracujących w Hjula była widziana ze
świeżo ożenionym Jonasem Jacobsenem z Sagveien 2, lecz to też Elise nie zainteresowało.
- Ale najgorsze jest chyba to, że ten żołnierz Armii Zbawienia ciągle przesiaduje na
górze u Anny, czy pani Thoresen jest w domu, czy nie! - wykrzyknęła nagle pani Evertsen.
Wtedy Elise ocknęła się i zwróciła w stronę sąsiadki.
- Torkild Abrahamsen? Czy pani nie zauważyła, jak wspaniale się do niej odnosi?
Ćwiczy z nią codziennie po to, by znowu mogła chodzić na własnych nogach.
Pani Evertsen prychnęła.
- O, chodzić na własnych nogach! Rzeczywiście, jakby możliwe było odzyskanie
zdrowia po chorobie Heine - Medina! O nie, Elise, taka głupia nie jestem, żeby w to wierzyć!
I dobrze wiem, czego tam u niej wciąż szuka. Nie rozumiem tylko, jak to możliwe, ale... - za-
cisnęła wargi i patrzyła w ziemię. - Dziewczyna o sparaliżowanych nogach i w ogóle...
Elise wpadła w złość.
- To paskudne, co pani mówi, pani Evertsen! Torkild Abrahamsen jest miłym,
zasługującym na szacunek człowiekiem, dobrym pod każdym względem. Właśnie tacy ludzie
wstępują do Armii Zbawienia, ponieważ pragną czynić coś dobrego dla innych. Współczuje
Annie, która leży całymi dniami i latami zamknięta w swojej izdebce. To, że próbuje
dziewczynie pomóc, ćwicząc jej nogi, wynika z miłosierdzia i nie może oznaczać nic innego!
Pani Evertsen patrzyła na nią, mrużąc oczy.
- Ależ ty jesteś dzisiaj wściekła, Elise. Czy ty też należysz do ludzi, którzy zawsze
rano mają zły humor? A może przytrafiło ci się coś złego?
Matka pośpiesznie wtrąciła się do rozmowy.
- Elise jest po prostu zmęczona, ponieważ wczoraj wieczorem pojawił się u nas
nieproszony gość. Pewna nieszczęśliwa młoda dziewczyna, która nie wiedziała, gdzie się
podziać.
I pani Evertsen, i pani Albertsen gapiły się na nią pożądliwym wzrokiem.
- Czy to może jedna z tych dziewczyn z Hjula albo Graaha? Któraś, która popadła w
nieszczęście?
Elise przeniknął dreszcz.
Matka z uśmiechem kręciła głową.
- Nie, ta dziewczyna pochodzi ze wsi. Przyjechała do Kristianii pociągiem, chociaż
nikogo tu nie zna, nie wiedziała, gdzie znajdzie dach nad głową ani z czego będzie żyć.
- Jezu Chryste! A jakim sposobem dostała się do domu majstra?
- Z pewnością słyszała, że Emanuel był oficerem w Armii Zbawienia.
- Ale oficerów jest przecież wielu. Pomagają ludziom i w Vaterlandzie, i w Gronland.
Dlaczego musiała się wlec aż do Beierbrua?
Matka pokręciła głową.
- Za wiele jeszcze nie wiemy. Emanuel został z nią w domu i próbuje dowiedzieć się,
jaka jest jej historia. Moim zdaniem dziewczyna pokłóciła się z rodzicami i w gniewie
opuściła dom. Takie rzeczy się zdarzają w jej wieku.
- Ale chyba popadła w nieszczęście. Tak to zwykle się dzieje. Jeśli rodzice wyrzucili
ją z domu, a ona nie ma gdzie się podziać... No, niełatwo wam będzie się jej pozbyć, jeśli
byliście tak głupi, żeby ją wpuszczać do domu.
Teraz to już mogę nie ukrywać prawdy, pomyślała Elise, czując, że kolana się pod nią
uginają. Wkrótce całe Sagene będzie gadać, że w domu majstra mieszka jakaś obca
dziewczyna. Dziewczyna, która jest w ciąży i która przeszła piechotą od Dworca Głównego
aż do Beierbrua w samą Wigilię, by szukać pomocy u Ringstadów. No i ludzie będą
zachodzić w głowę, dlaczego akurat tutaj. Jeden czy drugi zacznie rozpowiadać głośno swoje
brudne myśli o tym, że to być może Emanuel jest ojcem. Przecież spędził sporo czasu w
straży granicznej.
- Mylicie się - usłyszała własny opanowany głos. - Ona mi się zwierzyła, ale
obiecałam jej, że nikomu o tym nie powiem. Dziewczyna nie jest w ciąży, uciekła od
rodziców, ponieważ ojciec zrobił jej cos okropnego. Matka doradziła jej, żeby przyjechała
właśnie do nas. Teraz Emanuel spróbuje znaleźć jej pracę w którejś fabryce.
Matka zwróciła się do córki zaskoczona.
- Nie mogłaś mi od razu o wszystkim powiedzieć? Przecież byśmy jej za to nie
potępili.
Elise nie była w stanie patrzeć na matkę.
- Dla niej ta sprawa jest bardzo nieprzyjemna, to naprawdę coś okropnego, nie
mogłam jej tego zrobić.
Zauważyła, że Hvalstad spogląda na nią, a na czole ma głęboką zmarszczkę. On mi
nie wierzy, pomyślała. Milczał przez cały dzień i z pewnością wyrobił sobie własny pogląd
na temat, kim jest Signe i dlaczego do nas przyjechała.
W tej chwili zauważyła Valborg schodzącą w dół razem z dwiema przyjaciółkami.
Nie widziała jej od dawna.
Pani Evertsen i pani Albertsen już były kompletnie pochłonięte rozmową o innej
dziewczynie, która została „wzięta” przez własnego ojca. Wyglądało na to, że nieoczekiwany
gość w domu majstra przestał je interesować.
Elise zatrzymała się, żeby porozmawiać ze swoimi dawnymi towarzyszkami pracy,
natomiast matka, Hvalstad i obie plotkary wolno wchodzili na kościelne wzgórze. Elise nigdy
by nie chciała rozmawiać z Valborg, gdyby to nie było jednak lepsze od dyskusji z paniami
Evertsen i Albertsen, poza tym interesowały ją także nowiny z przędzalni. Ostatnimi czasy
sporo rozmyślała o tym, co będzie robić po urodzeniu dziecka. Była pewna, że zarządca ją
zatrudni, gdyby potrzebowali więcej robotnic, zarazem jednak ze zgrozą myślała o godzinach
spędzanych przy maszynie i zastanawiała się, czy nie udałoby się jej znaleźć czegoś innego.
Praniem nie będzie mogła się już zajmować, to oczywiste. Emanuel nie zniesie tych nie-
ustannie suszących się w kuchni i izbie rzeczy, poza tym Elise widziała, że matka nie ma sił,
by nadal pomagać jej w prasowaniu. Zastanawiała się, czy nie zacząć szyć dla ludzi, tylko jak
znaleźć środki na maszynę?
- Dzień dobry, Valborg. Wesołych świąt. Jak dawno cię nie widziałam. Jak tam teraz
w przędzalni? Czy któraś ze znajomych ostatnio przestała pracować?
Valborg mierzyła ją z góry na dół, z pewnością po to, by stwierdzić, jak bardzo
zaawansowana jest ciąża Elise.
- Myślę, że jeszcze przez dłuższy czas nie będziesz mogła do nas wrócić. Zarządca
zrobił się ostatnio okropny. Wszystkim wymyśla i trzaska drzwiami, powiedział, że nie życzy
sobie niemowlaków leżących w kartonach na korytarzu.
Elise skinęła głową.
- Tak też myślałam.
Valborg spojrzała na nią zaciekawiona.
- A ty co, będziesz musiała wrócić do pracy? Przecież wyszłaś za mąż za urzędnika,
który na dodatek pochodzi z bogatej rodziny, no nie?
- Urzędnik nie zarabia wcale tak dużo, a wynajęcie domu majstra sporo kosztuje.
- No to możecie się chyba przeprowadzić i mieszkać tak jak większość robotników?
Chyba że jesteście na to zbyt eleganccy?
Obie przyjaciółki Valborg zachichotały.
- A właśnie, słyszałaś, że Agnes straciła dziecko? I wcale się tym nie martwi.
Powiedziała, że nie interesuje jej siedzenie w domu z wrzeszczącym dzieciakiem. - Valborg
posłała Elise słodki niczym miód uśmieszek. - Okazała się sprytniejsza od ciebie, Elise.
Widzisz, teraz to ona dostała Johana. To dlatego chciała mieć dziecko, w przeciwnym razie
nigdy by się z nią nie ożenił. Agnes wiedziała, że Johan będzie kimś ważnym. Pewnego dnia
stanie się sławny i bogaty, a wtedy będziesz żałować, że nie chciałaś na niego czekać.
- To nie ja zerwałam zaręczyny. - Elise odwróciła się. - Idę do kościoła, muszę się
pośpieszyć.
Kiedy odeszła, słyszała, że tamte rozmawiają ze sobą głośno, i pożałowała, że w
ogóle się przy nich zatrzymała.
A więc to prawda, że Agnes straciła dziecko, nie mogła jednak uwierzyć, że Agnes
traktuje sprawę tak lekko, jak Valborg chciałaby ją przedstawić.
Zbliżała się do domu, w którym mieszka Agnes z Johanem, i chciała szybko przejść
obok. Matka i Hvalstad odeszli już dość daleko. Pedera i Kristiana w ogóle nie było widać.
Kiedy mijała dom, usłyszała, że na górze otwiera się jakieś okno. Agnes wysunęła
głowę.
- Elise? Widziałam twoją matkę, jak tędy przechodziła, i pomyślałam, że ty zaraz też
przyjdziesz. Wczoraj wieczorem mieliśmy gości. Był wśród nich Gustav. Bawiliśmy się
głośno i wesoło. - Agnes roześmiała się. - Ale ja go w końcu zapytałam. Z Ansgarem wszyst-
ko dobrze.
Elise poczuła ulgę. Chociaż nienawidziła Ansgara za to, co jej zrobił, to nie życzyła
mu śmierci. Mimo wszystko próbował jej pomóc. Nie wiedziała teraz, co powiedzieć, nie
chciała ujawniać, jak jej ta wiadomość ulżyła, na wypadek gdyby Johan stał za Agnes. Jeśli
chodzi o tę sprawę, to Johan jej nie rozumiał.
- A z tobą wszystko w porządku? - zapytała przyjaciółkę.
- To zależy, o co pytasz. Z dzieckiem nam się nie udało, ale Johan mówi, że możemy
się postarać i zrobić sobie nowe. - Znowu wybuchnęła śmiechem.
Elise uśmiechnęła się, ale czuła się jakoś dziwnie. Johan nie może być taki obojętny
na to, co się dzieje z Agnes, jak twierdziła Valborg.
- No a ty sama, Elise? - Agnes spoglądała w dół na ulicę, żeby się upewnić, że nikt ich
nie słyszy. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to nie zostało ci już wiele czasu, prawda?
Elise potrząsnęła głową.
- Muszę się teraz śpieszyć, bo jak nie, to spóźnię się do kościoła.
Z kazania nie słyszała wiele. Myślami wciąż była przy Agnes i dziecku, które tamta
straciła, myślała też o Annie i Torkildzie, a potem o Signe i Emanuelu. Najwięcej właśnie o
nich.
Obawiała się powrotu do domu. Pomyśleć, że Signe nadal tam jest. Ale może
Emanuel zdołał znaleźć jakieś rozwiązanie?
Kiedy nabożeństwo dobiegło końca, matka i Hvalstad chcieli się przywitać ze
znajomymi i porozmawiać trochę. Chłopcy wybiegli szukać kolegów, Elise natomiast
powiedziała, że marznie, i nie zatrzymując się, ruszyła w drogę powrotną do domu.
Drżąca otulała się szczelnie chustką i pochylała głowę, bo wiatr zacinał teraz
śniegiem. Śnieg przedostawał się przez oczka robionej na drutach chustki i wciskał pod
ubranie, miała wrażenie, że igiełki lodu przenikają przez skórę. Emanuel próbował
podzelować jej zimowe buty, powiedział jednak, że są tak poprzecierane, że nic z tego nie
będzie, Elise musi zdobyć nowe obuwie. Nie odważyła się powiedzieć mu, że nie ma
pieniędzy. Teraz śnieg wciskał się w szpary między podeszwami a górną częścią butów,
pończochy miała przemoczone, palce u nóg zdrętwiałe z zimna. Dopiero dwa dni temu
cerowała pończochy, ale są tak zniszczone, a teraz w dodatku mokre, że znowu porobiły się
w nich dziury.
Dopiero kiedy zbliżyła się do Beierbrua, zwolniła kroku.
- Boże kochany, spraw, żeby Signe się od nas wyniosła - błagała w duchu, ślizgając
się po drodze do domu majstra. Z komina unosił się dym, ktoś jest w domu, ale przecież nie
musi to być nikt inny niż Emanuel albo Hilda. Hilda będzie mimo wszystko u nich mieszkać
aż do trzeciego dnia świąt, kiedy majster wróci ze świątecznego urlopu.
Może Hilda i Emanuel siedzą w kuchni i rozmawiają? Może Hilda uspokoiła się, a
Emanuel znalazł jakieś odpowiednie wyjaśnienie, dlaczego Signe do nich przyjechała? Albo
może Hilda odbyła z nim poważną rozmowę i wytłumaczyła mu, że nie wypada, żeby Signe
siedziała u nich w domu, kiedy Elise oczekuje jego dziecka. Hilda taka jest, ona się nie
krępuje i potrafi wyśpiewać, co o ludziach myśli. Z pewnością zażądała, żeby Emanuel
usunął Signe z domu, zanim Elise wróci z kościoła. Powinien kupić bilet powrotny do
Kongsvinger i wyprawić ją pociągiem do domu.
Uspokojona takimi myślami znowu przyśpieszyła kroku, przeszła przez most i
podążyła w stronę domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Przy kuchennym stole siedzieli Emanuel i Signe, pili kawę. Gdyby Elise nie
wiedziała, jak bardzo Emanuel jest zmartwiony swoją sytuacją, mogłaby sądzić, że jest im
razem przyjemnie. Signe nie była już zapłakana, starannie upięła włosy, policzki jej się
zarumieniły, a w oczach czaił się uśmiech. W każdym razie do momentu, kiedy zobaczyła
Elise.
- Już wróciłaś? - Emanuel sprawiał wrażenie skrępowanego.
- Na dworze jest bardzo zimno, zmarzłam, więc śpieszyłam się do domu.
- A w kościele było dzisiaj dużo znajomych?
- W tamtą stronę szliśmy razem z paniami Evertsen i Albertsen. Potem spotkałam
Valborg i kilka innych dziewczyn z przędzalni.
Zdjęła z nóg buty, postawiła je pod piecem, a chustkę i kapelusz powiesiła na haczyku
i weszła do izby, żeby znaleźć suche pończochy. Miała nadzieję, że matka schowała jakieś
zapasowe.
Kiedy znowu wróciła do kuchni, Emanuel i Signe wstali od stołu i najwyraźniej
przygotowywali się do wyjścia. Może Emanuel zamierza odprowadzić dziewczynę na
dworzec? Elise spoglądała na niego raz po raz w nadziei, że zechce jej coś wyjaśnić, on
jednak się nie odzywał. Może Signe zaczęłaby natychmiast znowu płakać, gdyby zaczął o
niej mówić.
Dlatego Elise uznała, że nic się nie stało, i zaczęła obierać ziemniaki na obiad.
Dopiero kiedy tamci włożyli już płaszcze, Emanuel oznajmił krótko:
- No to cóż, my pójdziemy. Przypuszczam, że wrócę za parę godzin. Zabiorę Signe do
Carlsenów i zapytam, czy ci ich znajomi nadal potrzebują guwernantki. Signe bardzo dobrze
uczyła się w szkole i biegle mówi po niemiecku.
Potem oboje wyszli. Elise stała i patrzyła przed siebie. Zabierać Signe do Carlsenów?
Pomysł wydawał jej się bardzo dziwny. Jak to, chce, żeby najlepsi przyjaciele jego rodziców
spotkali dziewczynę, z którą będzie miał dziecko? Carlsenowie się z pewnością zdziwią, że
nie spytał przedtem swojej matki i ojca.
Cóż, pozostaje jej wierzyć, że Emanuel wie, co robi, najważniejsze, że w końcu
cokolwiek zrobił.
Drzwi się otworzyły i weszła Hilda, dzwoniła zębami, była fioletowa z zimna, miała
czerwony nos.
- Nienawidzę zimy! - Otrząsnęła chustkę ze śniegu, zanim ją powiesiła, a potem
zdjęła przemoczone buty. - Zderzyłam się z Emanuelem i Signe po tamtej stronie mostu.
- Tak, poszli do Carlsenów. Oni podobno znają kogoś, kto poszukuje guwernantki. -
Elise próbowała mówić tak spokojnie i zwyczajnie, jak tylko mogła.
Hilda spojrzała na nią.
- Do Carlsenów? Nie jest chyba taki bezczelny, żeby tam chodzić z tą wywłoką?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Hilda ją ubiegła.
- Oszczędź mi już tych swoich kłamstw, Elise! - Głos brzmiał ostro. - Jeśli inni są tacy
głupi i nie rozumieją prawdy, to ich sprawa, ale mnie nie próbuj wmawiać, że wczoraj się
pomyliłaś. Wystarczy jedno spojrzenie na tę panienkę ze wsi, żeby widzieć, jak pożera
Emanuela wzrokiem. Gdy tylko stwierdzi, że na nią nie patrzymy, wlepia w niego te swoje
oczęta, które mogłyby roztopić bryłę lodu.
Elise poczuła, że serce bije jej szybciej, z całej siły jednak starała się nie pokazać, co
czuje. Domyślała się, że cokolwiek teraz powie, to i tak Hildy nie oszuka. Zwróciła twarz ku
siostrze i tak spokojnie, jak tylko mogła, powiedziała:
- A czy pomyślałaś, co by się stało, gdyby pozostali odkryli prawdę, Hildo? Nie
mówiąc już o tym, co się stanie, gdy ta prawda w końcu wyjdzie na jaw? Najpierw matka
straci szacunek dla Emanuela i odwróci się od niego. Nie daj Boże znowu się rozchoruje.
Hvalstad przypuszczalnie nie będzie chciał mieć nic wspólnego z rodziną, Kristian znowu
zrobi się uparty i rozgoryczony jak przedtem, a Pedera będą wyśmiewać w szkole, będzie
przestraszony i smutny. Wszystko to może być nie do zniesienia i Emanuel w końcu pójdzie
w swoją stronę. A wtedy nie będziemy już mogli mieszkać w domu majstra. Dziecko,
którego oczekuję, urodzi się w nędzy. A popatrz na Pedera, jak on się teraz zmienił w
stosunku do tamtego chłopca, jakim był jeszcze parę miesięcy temu. Wprost trudno go
poznać. Oczy mu błyszczą, jest wesoły i pełen życia, tak jak chłopiec w jego wieku powinien
być. Myślisz, że mam serce zniszczyć to wszystko tylko z powodu urażonej miłości własnej?
I tak już nie mogę zmienić tego, co się stało. Emanuel szczerze żałuje i oddałby lata swojego
życia, żeby można to odrobić. Teraz próbuje znaleźć Signe jakąś pracę, a kiedy zacznie lepiej
zarabiać, będzie jej pomagał finansowo. Więc zarówno ty, jak i ja musimy spróbować o tym
zapomnieć, w każdym razie udawać, że zapomniałyśmy.
Hilda posłała jej pełne wzburzenia spojrzenie.
- Bardzo dobrze, że masz anielskie skrzydła nie wymagaj jednak, żebym ja też je
miała! Wolałabym dawać sobie radę jako samotna matka, bez pomocy znikąd, niż żyć po
takim upokorzeniu we własnym domu. Nie zmusisz mnie, bym uwierzyła, że po tym
wszystkim będziesz nadal kochać Emanuela. Już nie żywisz dla niego szacunku i nie
będziesz miała szacunku dla siebie samej, żyjąc z nim tak, jakby nic się nie stało. Zabieram
swoje rzeczy i wracam do domu Paulsena. Niedobrze mi się robi od tego fałszu, nie jestem w
stanie być z kimś z was pod jednym dachem.
Potem zerwała się z miejsca i, pobiegła do izby, żeby zabrać tych parę rzeczy, które tu
ze sobą przyniosła, wkrótce znowu wyszła z domu.
Elise dołożyła drew do ognia i nadal obierała ziemniaki, zastanawiając się nad tym, co
zostało powiedziane. Rozumiała Hildę. Może rzeczywiście powinna się odwrócić od
Emanuela, powiedzieć, że nie jest w stanie po tym wszystkim kontynuować ich małżeństwa.
Z pewnością dostałby rozwód, gdyby oznajmił, że oczekuje dziecka z inną kobietą.
Wtedy oboje z Signe mogliby się wyprowadzić do Ringstad i dać jego rodzicom wnuka.
Wnuka z prawego łoża, urodzonego przez kobietę, która na dodatek pochodzi z bogatego
dworu. Myśl o tym powodowała piekący ból w sercu.
Matka i Hvalstad z pewnością wezmą ślub i wyprowadzą się, ale wtedy będą musieli
wziąć ze sobą Pedera i Kristiana, czy tego chcą, czy nie. Tak więc zostałabym tylko ja i
dziecko gwałciciela, pomyślała, czując cierpki smak w ustach. Znajdę sobie pracę w którejś
fabryce, jeśli bardzo się postaram. I jako samotna matka z pewnością będę mogła wynająć
jednopokojowe mieszkanie na Sagveien 2, na tyłach Hjula. Co prawda musiałaby wtedy
mieszkać z wieloma innymi samotnymi matkami, ale przynajmniej będzie miała dach nad
głową. Skoro inne dają sobie radę, to i ona będzie musiała.
Na zewnątrz rozległy się ożywione głosy i Peder wleciał niczym wicher do kuchni,
czapka i kurtka oblepione były śniegiem, chłopiec miał na policzkach zdrowe czerwone
rumieńce i zachwyt w niebieskich oczach.
- Wiesz co, Elise? - mówił tak szybko i z takim przejęciem, że słowa mu się plątały. -
Wujek Pingelena zrobił mu drewniane łyżwy z żelaznymi okuciami i rzemieniami do
przywiązywania do butów. Pingelen dał mi pojeździć na głębinie przy Voienbrua. Powinnaś
była mnie widzieć, Elise! Sunąłem po gładkim lodzie niczym łabędź!
Elise patrzyła na niego przerażona.
- Ale lód chyba nie jest jeszcze odpowiednio gruby?
- Ech, jest. Przecież się nie utopiłem. Chyba widzisz? I ani razu się nie wywróciłem.
Czy niedługo będziemy jeść? Strasznie burczy mi w brzuchu. Biedny Mały Lorang. On nie
miał nic w ustach od wczorajszego wieczora. Chociaż to pierwszy dzień świąt. Jego mama
pracuje na Lakkegata. W nocy pracuje, a w dzień sypia. Jego ojciec sobie poszedł, kiedy
Mały Lorang był jeszcze w brzuchu u mamy, a potem ona zaczęła tę nocną robotę.
Zaczął zdejmować z siebie zaśnieżone ubranie.
- „Ty to jesteś szczęśliwy niczym mały książę, Peder”, on tak mówi. „Jesteś jak ten
książę Olaf z niebieskimi oczyma, który mieszka we własnym zamku i codziennie dostaje
jedzenie”. - Chłopiec uchylił drzwi, żeby strząsnąć śnieg z czapki i kurtki. - Jego mama jest
stara. Ma prawie czterdzieści lat, mówi Mały Lorang. Ona nie rozumie małych chłopców tak
jak nasza mama. „Ja to bym chciał, żeby Elise była moją mamą” - powiedział kiedyś. Nie
wie, że jesteś moją siostrą, ale ja mu też tego nie tłumaczyłem. Bo wiesz, wielu uważa, że
jesteś moją mamą, ale to chyba nie robi ci różnicy, Elise? - Malec patrzył na nią spokojnym
wzrokiem, dobrze wiedział, że to pytanie nie było konieczne.
- Oczywiście, że nie, Peder, nic mi to nie szkodzi. Jestem zastępczą mamą dla ciebie i
Kristiana od czasu, kiedy nasza mama zachorowała.
- Czy wiesz, że mama i Hvalstad mają zamiar wziąć ślub i wyprowadzić się do
małego mieszkania przy Wzgórzu Świętego Jana? - chłopiec roześmiał się krótko. - Możesz
zrozumieć, że oni chcą się wyprowadzić z domu majstra? Powiedziałem mamie, że będę tutaj
mieszkał, dopóki nie umrę. Ona widocznie myślała, że będę prosił, żeby mnie zabrali na
Wzgórze Świętego Jana, ale nie wiem, gdzie bym tam miał położyć głowę.
Elise przestała obierać kartofle, stała bez ruchu i patrzyła na brata. Czy rzeczywiście
przypadkiem malec zaczął rozmawiać o tym akurat teraz? Nie mógł przecież wiedzieć, że
właśnie o tym rozmyślała przed jego przyjściem. A może to sprawiła jakaś wyższa siła?
Przeniknął ją dreszcz.
Nie mogę tego zrobić, pomyślała. Nie mogę zawieść tego dziecka. Mogę raczej żyć w
upokorzeniu, jak to nazywa Hilda. Zresztą Elise nie rozumiała, co Hilda chciała przez to
powiedzieć. Nie, to już raczej niech uschnę z zazdrości, buntu i podejrzeń, a tego nie zrobię.
Moje życie jest tylko życiem jednej z pięciorga: matki, Pedera, Kristiana, nienarodzonego
jeszcze dziecka i jej samej. Nie mogę zniszczyć losu tamtych czworga tylko dlatego, że
Emanuel mnie zdradził. Zresztą powinnam się liczyć również z Emanuelem.
Nie wierzyła bowiem, że kłamie, kiedy mówi, że ją kocha. Nie zapomniała, jaki był
szczęśliwy latem, kiedy powiedziała mu „tak”.
Będą chyba jakoś mogli żyć razem niezależnie od tego, że ona straciła nieco szacunku
dla męża. Jeśli on swoim zachowaniem dowiedzie, że tamto to był tylko fałszywy krok,
ponieważ czuł się taki samotny na tej granicy, i jeśli potem będzie jej wierny, to przecież nie
byłoby słuszne, gdyby z tego powodu zniszczyła życie pięciorga ludzi. Każdy może popełnić
błąd, nikt nie jest doskonały. Jeśli ktoś jest nieskazitelny pod jednym względem, to przecież
nie ma pewności, jaki jest poza tym. Niektórzy plotkują, inni mówią nieprawdę, różni ludzie
oszukują, a wielu przepija pieniądze, podczas gdy żona i dzieci głodują. Emanuel zrobił
więcej dobrego dla innych, niż zwykle ludzie robią, i ma wiele wspaniałych cech. Nie
powinna go tak ostatecznie osądzać tylko z powodu jednego błędu.
Odłożyła to, co miała w rękach, podeszła do Pedera, uklękła przy nim i objęła go
ramionami.
- Tak bardzo cię kocham, Peder. Bardzo bym tęskniła, gdybyś się ode mnie
wyprowadził. Możemy udawać, że jestem twoją matką. Bo w głębi serca nią jestem.
Chłopiec patrzył na nią zdumiony.
- Czy ty płaczesz, Elise? Rękawem otarła łzę z policzka.
- To są łzy radości.
- Radości z tego, że dostałaś prezent od skrzata? Elise skinęła głową.
- To też, ale największy prezent dostałam od ciebie.
- Ode mnie? - patrzył na nią wielkimi, okrągłymi oczyma. Elise znowu skinęła głową.
- Wytłumaczę ci to, jak będziesz większy.
- Uważasz, że nie jestem jeszcze wystarczająco duży? Ja, który mam takie mięśnie na
ramionach i wielki palec wystaje mi z buta?
Elise spojrzała w dół na stopy brata. I rzeczywiście, z dziury między podeszwą i
cholewką sterczał duży palec nogi.
- Ależ, mój kochany, ty musisz potwornie marznąć!
- No tak, ale jak się dobrze bawię, to o tym zapominam. Gorzej było w czasie, kiedy
chodziłem obok wozu Karlsena. Wtedy to palce mnie tak paliły, że miałem ochotę płakać.
Czasami też tak bywa, kiedy idę do szkoły. Elise wstała.
- Kupię ci nowe buty, Peder. Możesz być tego pewien. Hilda jest mi winna
dwadzieścia koron, poproszę, żeby mi oddała.
A w każdym razie może wziąć z tych stu koron, które odłożyła w związku z
narodzinami dziecka. Jeśli nie będę mogła prać, to może zajmę się tkaniem albo znajdę coś
innego - myślała.
Na dworze znowu rozległy się głosy i matka, Hvalstad oraz Anne Sofie weszli do
środka. Wyprawa do kościoła najwyraźniej dobrze im zrobiła, rozmawiali i śmiali się, a
Hvalstad sprawiał wrażenie zadowolonego i rozbawionego.
Matka popatrzyła na Elise.
- Czy Emanuel zdołał przekonać tę dziewczynę, żeby wróciła do domu?
- Nie, zabrał ją ze sobą do Carlsenów. Podobno znają kogoś, kto szuka guwernantki.
- Mam nadzieję, że chodzi o pilną sprawę - wtrącił nieoczekiwanie Hvalstad.
- Asbjorn, przestań. - Matka posłała mu surowe spojrzenie. Zanim te słowa zostały
wypowiedziane, drzwi otworzyły się ponownie i Emanuel pośpiesznie wszedł do ciepłej
kuchni. Sam.
Wszyscy zwrócili się w jego stronę.
- No i co powiedzieli Carlsenowie? - Elise była zdenerwowana.
- Zrobią, co będą mogli. A tymczasem ona może u nich mieszkać. - Odwrócił się od
żony, wolno zdejmował kapelusz i płaszcz i wieszał je na haczyku.
- Mieszkać u nich? - Elise patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. - Przyjmą ją na
służbę, chcesz powiedzieć?
Emanuel zmarszczył czoło i patrzył na żonę.
- Ona nie jest biedną służącą, Elise. Nie przywykła do pracy. Co najwyżej umie
ścierać kurze i takie tam drobne zajęcia. Co innego, gdyby mogła zostać guwernantką, będzie
wtedy uczyć dzieci.
- W takim razie teraz będzie mieszkać u Carlsenów jako gość? Emanuel potwierdził
skinieniem głowy.
- Dopóki nie rozmówią się z tymi, którzy szukają guwernantki.
- Jakie to miłe z ich strony - wtrąciła matka. - Sądzę, że się myliłam w ocenie
Carlsenów.
- A Karolinę nie ma nic przeciwko temu, żeby Signe u nich mieszkała?
Elise nic nie pojmowała.
- Nie, dlaczego miałaby coś mieć? Wygląda na to, że one od razu się porozumiały. Jak
ci już kiedyś opowiadałem, Karolinę spędzała wiele letnich wakacji w Ringstad. Bardzo
dobrze czuje się na wsi. Kocha kwiaty i uwielbia jeździć konno.
- Tak, tak, no to zostało nas znowu tylko siedmioro. - Słowa matki zabrzmiały niemal
tak, jakby się skarżyła z tego powodu. Może czuła się lepiej, kiedy odgrywała rolę
miłosiernej samarytanki. - Asbjorn i ja postanowiliśmy przekazać wam dzisiaj wielką nowinę
- mówiła dalej matka, spoglądając onieśmielona na Elise. - Wspomniałam już o tym
Pederowi, ale może teraz powinniśmy poczekać na Kristiana i Hildę.
- Hilda tutaj była i znowu wyszła. Już do nas nie wróci.
- Nie wróci? Majster ma przecież przyjechać z urlopu dopiero trzeciego dnia świąt?
- Myślę, że uważała, iż tutaj jest za ciasno. Przyzwyczaiła się już, że u Paulsena ma
dla siebie dużo miejsca. A dzisiaj w nocy musiała nawet dzielić z tobą łóżko.
- Ale mogła przynajmniej zostać na obiedzie. Mamy resztki z wczorajszej kolacji i
Emanuel kupił kiełbaski, które będzie można do tego dodać. Czy ona się o coś obraziła? Przy
śniadaniu była jakaś taka spięta, ale myślałam, że to tylko poranny zły humor.
Elise wzruszyła ramionami, nie patrząc na matkę.
- Pojęcia nie mam, o co jej chodziło.
Peder dotychczas zdołał nic nie mówić, teraz jednak nie był już w stanie dłużej
trzymać języka za zębami.
- Powiedziałem o tym Elise, mamo. Powiedziałem, że macie się przeprowadzić na
Wzgórze Świętego Jana. Ona mówi, że bardzo się ucieszy, jeśli zostanę w domu majstra. Ty
wiesz, że kiedy człowiek przywykł do hałasu wodospadu, to czuje się niepewnie, kiedy znaj-
dzie się w ciszy. Poza tym tam zapachy też są inne.
Matka uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona.
- Bardzo dobrze cię rozumiem, Peder. Zresztą byłam pewna, że wolisz mieszkać tutaj.
Poza tym Elise dla ciebie jest prawie jak matka, a Emanuel to dobry człowiek, który będzie
dla ciebie świetnym wzorem w okresie dorastania.
Elise miała ochotę zerknąć na Emanuela, żeby zobaczyć, jak na to zareaguje, ale dała
sobie spokój.
- Kiedy macie zamiar się wyprowadzić? - zapytała zamiast tego. Twarz matki oblał
rumieniec.
- Chcemy wziąć cichy ślub w pierwszą sobotę stycznia. Mieszkanie dostaniemy parę
dni przedtem.
Elise uśmiechnęła się.
- Będzie wam tam dobrze.
- Tak, będzie dobrze i spokojnie. - Hvalstad wypowiedział te słowa z westchnieniem.
Anne Sofìe patrzyła oniemiała na ojca i włożyła kciuk do ust, chociaż już dawno
przestała ssać palec.
- Będziemy was odwiedzać, Anne Sofìe - pocieszała ją Elise. - Będę zabierać ze sobą
Larsine, a ty też będziesz mogła tutaj przychodzić, kiedy tylko zechcesz. To przecież nie jest
daleko. Peder albo Kristian będą cię odprowadzać z powrotem do domu.
Peder skinął głową.
- Tylko żebym nie musiał iść z nią przez pierwszy kawałek. Jak Pingelen i tamci
zobaczą, że wlecze się za mną dziewczyna, to zamęczą mnie na śmierć i będą się
wyśmiewać, że to moja narzeczona.
- Może przejść pierwsza przez most, a ty potem pobiegniesz za nią - zaproponowała
Elise.
Peder posłał jej spojrzenie pełne wdzięczności. - A z Larsine to mogę się bawić na
strychu. Pingelen i pozostali nie muszą o niczym wiedzieć.
- Będziemy zmuszeni wynająć strych - oznajmił Emanuel krótko. - To dla nas za
drogo wynajmować cały dom tylko dla siebie. A wygląda na to, że będę miał do wykarmienia
piąć gąb. - Mówiąc te słowa, posłał Hvalstadowi wymowne spojrzenie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Hilda weszła na szczyt wzgórza Aker i już miała skręcić w bramę domu Paulsena,
kiedy na ulicy zauważyła męską sylwetkę, która wydała jej się znajoma.
A oto powód całego nieszczęścia, pomyślała, zaciskając wargi. Gdyby Johan nie dał
się przekonać Lortowi - Andersowi i jego bandzie do udziału w kradzieży, Elise nie zostałaby
zgwałcona w drodze do domu z twierdzy Akershus. I nie musiałaby wychodzić za mąż za
Emanuela. Natomiast latem wzięłaby ślub z Johanem, tak jak to było planowane. Z czasem
ktoś by z pewnością odkrył zdolności Johana. I Elise mogłaby być żoną znanego rzeźbiarza
Johana Thoresena, który dorastał w biednym robotniczym środowisku, ale potem stał się
członkiem klasy średniej. Mogliby mieszkać we własnej willi, w pięknej dzielnicy, z
ogrodem pełnym pachnących bzów i jaśminów, ozdobionym fontannami i altankami. Nigdy
by nie poznała Emanuela, on zaś mógłby sobie sypiać z Signe i innymi wiejskimi
dziewczynami, ile by tylko chciał.
Johan też ją zauważył i pomachał ręką. Początkowo Hilda zamierzała skinąć tylko
głową w odpowiedzi i zniknąć, nie rozmawiając z nim, ale właściwie to zawsze lubiła
Johana. Poza tym byli sąsiadami od początku jej życia, a on zawsze zachowywał się wobec
niej sympatycznie. Przystanęła więc.
- Wesołych świąt, Hilda.
- Wesołych świąt, Johan.
- Myślałem, że święta spędzasz w domu majstra?
- Ja też tak myślałam. - Hilda zacisnęła wargi i patrzyła gdzieś w bok.
Johan przyglądał jej się zdumiony.
- Rozmawialiśmy trochę z Elise i Emanuelem, kiedy wczoraj wracaliśmy z kościoła.
Sprawiali wrażenie pogodnych i zadowolonych.
- Powinieneś był ich zobaczyć później, wieczorem. Johan zmarszczył czoło i patrzył
na nią wyczekująco.
Hilda poczuła trudne do stłumienia pragnienie, żeby opowiedzieć mu o wszystkim,
chociaż wiedziała, że to bardzo źle. Elise dopiero co zwróciła jej uwagę, jakie by to było
szkodliwe, gdyby inni dowiedzieli się prawdy.
Równocześnie uważała, że Emanuel dostałby za swoje, gdyby to właśnie Johan się
dowiedział. Dla Johana zaś byłaby to satysfakcja słyszeć, że ów „wspaniały oficer Armii
Zbawienia” wcale nie jest lepszy niż inni ludzie.
- Widzę, że nie masz ochoty o tym rozmawiać - pomógł jej Johan, kiedy przez
dłuższy czas milczała.
- O nie, sprawiłoby mi ulgę, gdybym mogła to z siebie wyrzucić, a ty jesteś jedyny,
któremu odważyłabym się powierzyć tajemnicę. Ty nie jesteś taki jak Valborg albo pani
Evertsen. Jeśli cię poproszę, żebyś przysiągł, że nawet Agnes słowa nie piśniesz, to co?
Johan pokręcił głową.
- Nie należę do ludzi, którzy roznoszą plotki. Jeśli ktoś mnie prosi, żebym trzymał
język za zębami, to ja tak robię. Ale nie mów nic, gdybyś miała później żałować.
Hilda rozejrzała się wokół.
- Paulsen wróci dopiero jutro, jestem sama w całym domu. Jeśli masz ochotę wejść, to
posiedzimy w kuchni i wypijemy po filiżance kawy.
Johan wahał się przez chwilę, w końcu jednak skinął głową.
- Dziękuję ci. Jeśli uważasz, że to wypada.
- Oczywiście, że wypada. Tutaj nikt nie przyjdzie. Paulsen nie ma wielu znajomych,
którzy go odwiedzają.
Poszli w stronę kuchennych drzwi.
- Widujesz czasami jego siostrzeńca? - spytał Johan ostrożnie, kiedy byli już na
kuchennych schodach.
- Od czasu do czasu. Mój synek już jest taki duży, że sam siedzi w wózku.
- Jesteś bardzo dzielna, Hildo. Nie wiem, czy mógłbym się tak zachować.
Hilda roześmiała się.
- Przecież ty jesteś mężczyzną.
- Chcesz powiedzieć, że mężczyzna nie potrafi kochać swojego dziecka?
- W każdym razie ja nigdy nie spotkałam takiego, co potrafi. Na przykład twój ojciec
wypłynął w morze, a potem nikt go już nie widział. Mój natomiast przepijał wszystkie
pieniądze, za które powinien kupować dzieciom ubrania i jedzenie. Ale ty z pewnością bę-
dziesz dobrym ojcem, Johan. Ty jesteś inny.
Weszli do kuchni i Hilda pośpiesznie zaczęła rozpalać ogień.
- Pozwól, ja to zrobię. - Johan otworzył skrzynkę na drewno, wyjął kilka polan oraz
wiórki, zaczął drzeć na strzępy stare gazety i zwijać je w kulki. - Agnes straciła dziecko.
Hilda stanęła jak wryta.
- Co ty mówisz?
- Agnes straciła dziecko - powtórzył Johan.
- Rany boskie! - Hilda zasłoniła ręką usta. - Biedaczka, to musiało być straszne.
- Nie dla niej.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ona się z tego ucieszyła. Właściwie to wcale nie chciała mieć dziecka.
Hilda opadła na jeden z kuchennych stołków. Już chciała coś powiedzieć, ale
zrezygnowała. Agnes pragnęła zdobyć Johana, ale teraz, kiedy już osiągnęła swoje, dziecko
przestało być ważne.
- Wygląda, że ty najbardziej przeżywasz stratę.
- Być może.
Hilda czekała, aż Johan powie coś jeszcze.
- Byłoby bardzo miło, gdyby dziecko Elise i nasze urodziły się jedno po drugim.
- I jesteś w stanie tak mówić, chociaż należysz do tych niewielu, którzy znają prawdę?
- Jeśli masz na myśli tego przeklętego gwałciciela, to nie znoszę jego widoku, nie
mogę też o tym rozmawiać. Ale z jakiegoś dziwnego powodu dziecka Elise z nim nie łączę.
Dla mnie dziecko jest tylko jej.
Hilda nie była w stanie dłużej zachować swojej tajemnicy.
- Emanuel zrobił dziecko innej dziewczynie. Johan odwrócił się gwałtownie.
- Co ty mówisz?
- Zadał się z jakąś panną, kiedy pełnił służbę w straży granicznej. Wczoraj
wieczorem, w samą Wigilię, ta dziewczyna pojawiła się u nas.
W kuchni zaległa cisza. Johan siedział w kucki i patrzył na Hildę z otwartymi ustami.
- Pojawiła się u was w domu? - zdołał w końcu wykrztusić. Sprawiał wrażenie, że nie
jest w stanie uwierzyć słowom Hildy.
- Spędziliśmy bardzo miły wieczór. Evert i pani Berg byli u nas, Emanuel zdołał
wyczarować jakieś pieniądze, za które kupił choinkę, pyszne jedzenie i prezenty dla nas
wszystkich. Późnym wieczorem, kiedy mama i chłopcy już się położyli, Emanuel
odprowadził panią Berg i Everta do domu, a my z Elise zabrałyśmy się do zmywania, gdy
nagle rozległo się pukanie do drzwi. W tej samej chwili Emanuel wrócił do domu.
Umilkła.
Johan z niedowierzaniem kręcił głową.
- Myślałem, że to porządny facet. Był przecież oficerem Armii Zbawienia. - Znowu
pokręcił głową. - Jak Elise to przyjęła?
- Najpierw wybuchnęła płaczem, potem jednak próbowała mi wmówić, że się
pomyliła. W końcu odegrała bohaterkę dramatu. Mam wrażenie, że wkrótce wyrosną jej
skrzydła u ramion.
- Myślisz, że będzie w stanie mu wybaczyć?
Hilda widziała zdziwienie w jego oczach. Wzruszyła ramionami.
- W każdym razie postanowiła, że poświęci własne szczęście po to, by jej ukochany
Peder nie cierpiał, żeby matka się znowu nie rozchorowała i żeby wszyscy nadal mogli żyć
szczęśliwie w swoim małym królestwie nad rzeką, bez wstydu, jaki taka nowina mogłaby na
rodzinę ściągnąć, bez łez na policzkach innych prócz jej własnych.
Słyszała szyderstwo w swoim głosie, nie była jednak w stanie temu zapobiec.
Johan znowu pokręcił głową.
- Rany boskie - mamrotał pod nosem, wpatrując się w podłogę. Potem znowu spojrzał
na Hildę. - A gdzie teraz jest ta dziewczyna? Coście z nią zrobili?
- Zostałam przeniesiona do izby i musiałam spać w jednym łóżku z matką, bo to
„biedne dziecko” zajęło mój siennik. Emanuel przygotował dla niej jedzenie, rozgrzewał jej
maleńkie, przemarznięte stopy, a potem siedział na posłaniu i pocieszał ją długo w noc. Co
Elise przeżywała w swojej izbie, tego nie wiem, z pewnością jednak wszystko słyszała, więc
sam możesz sobie wyobrazić.
- No a wy? Co wy na to powiedzieliście?
- Matka czuje bezgraniczne współczucie dla tej nieszczęsnej dziewczyny i jest
rozczarowana, że jej własne córki nie okazały większego miłosierdzia, podejrzewam
natomiast, że pan Hvalstad rozumie więcej, niż chce powiedzieć. Opowiedziano nam miano-
wicie, że owa nieszczęsna dziewczyna przeżyła we własnym domu coś strasznego i dlatego
stamtąd uciekła, wsiadła do pociągu do Kristianii, a potem samotna, wygłodniała i
przemarznięta brnęła przez ulice aż do Beierbrua, ponieważ słyszała o pewnym
sympatycznym oficerze Armii Zbawienia, który mieszka w domu majstra. Matka przełknęła
tę historię, Peder chciał pożyczyć dziewczynie swojego kociaka na pociechę, a Elise dała jej
moje poprzecierane pończochy, podczas gdy pończochy dziewczyny powiesiła nad kuchnią
do suszenia. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie wytrzymałam dłużej w tym domu.
Johan skinął głową. Hilda z zadowoleniem spostrzegła, że on też zaczyna się całą
sprawą denerwować.
- No ale Emanuel, do diabła! Jak on mógł zrobić coś takiego Elise?
- Elise mówi, że on teraz szczerze żałuje i oddałby lata życia za to, żeby się to nie
wydarzyło. Elise wierzy, że przespał się z tą dziewczyną tylko raz, ale gdybyś zobaczył, jak
ta wywloką patrzy na Emanuela, to byś pomyślał coś zupełnie innego. Jestem przekonana, że
zaplanowała sobie uwiedzenie Emanuela, świadomie i wszystkimi dostępnymi środkami
ciągnęła go do łóżka. Bo trzeba ci wiedzieć, że to jest dziedzic bogatego dworu.
- On nigdy nie wystąpi o rozwód. Nie on, który tyle lat spędził w Armii Zbawienia.
- W takim razie niewiele wiesz o możliwościach podstępnych kobiet, Johan.
Hilda wstała ze stołka, nalała wody do dzbanka i postawiła go na kuchni.
- Teraz zabrał ją do Carlsenów. Jeśli będziesz miał szczęście, to może ich zobaczysz,
kiedy stąd wyjdziesz.
- Zabrał ją do Carlsenów? Ale po co, na Boga?...
- Podobno mają jakichś przyjaciół, którzy szukają guwernantki. Emanuel uznał chyba,
że Signe mogłaby się nadać.
- A jak długo to trwa, twoim zdaniem? To znaczy od kiedy ona jest w ciąży?
Hilda wzruszyła ramionami. Otworzyła szafkę i wyjęła stamtąd puszkę z ciastkami.
- Kiedy kota nie ma w domu, myszy po stole tańcują - oznajmiła z zadowoleniem i
wyłożyła sporo świątecznych ciastek na tacę. - Nie rozmawiajmy już więcej o tym, Johan. Na
samą myśl o Emanuelu robię się chora.
Johan usiadł przy kuchennym stole, Hilda nakrywała, stawiała porcelanowe filiżanki,
cukiernice i dzbanuszek ze śmietaną.
- W takim razie opowiedz mi trochę o sobie, Hildo. Co tam u ciebie?
- Z pewnością słyszałeś, że znowu będę miała dziecko. Johan skinął głową.
- Ale tego już nie oddam.
Powiedziała to tak stanowczo, że Johan spojrzał na nią zdziwiony.
- A dlaczego miałabyś oddawać? Czy to nie jest dziecko Paulsena?
- Jest, i właśnie dlatego. Podejrzewam, że ten jego kuzyn chciałby mieć brata lub
siostrę dla pierwszego dziecka. A jego żona nie może urodzić.
- No a co zrobi Paulsen, kiedy odkryje, że nie chcesz oddać dziecka?
- Wyrzuci mnie za drzwi.
- Z czego będziesz wtedy żyła? I co ze sobą poczniesz?
- Skoro inne dziewczyny w takiej sytuacji sobie radzą, to i ja będę musiała.
Johan skinął głową zamyślony.
- Wy nie jesteście takie jak inne dziewczyny, wy obie. To znaczy ty i Elise. Bardzo
się różnicie między sobą, ale jedno macie wspólne. Siłę.
Nagle Hilda poczuła, że ma łzy w oczach. Mrugała szybko, żeby się ich pozbyć, ale
na nic się to nie zdało.
- Musisz jej pomóc, Johan. Myślę, że mama i Hvalstad zamierzają się pobrać i
wyprowadzić. Pedera i Kristiana oczywiście ze sobą nie zabiorą. Wtedy Elise zostanie sama
jako ich opiekunka, a przecież wiesz, jak bardzo ona się stara, jeśli chodzi o naukę Pedera.
Chłopiec ma poważne trudności. Nie rozumiem, dlaczego Emanuel nie pomaga jej
finansowo, skoro stać go na to, by kupić choinkę i gwiazdkowe prezenty. Tymczasem Elise
zamęczy się opieką nad chłopcami, wychowaniem nowo narodzonego dziecka i praniem dla
ludzi. Kiedy matka się wyprowadzi, Elise będzie musiała również to pranie prasować. I jeśli
w tej sytuacji słyszy, że Emanuel zamierza pomagać Signe finansowo i nieustannie martwi
się o tę latawicę, tak jak to robi od wczoraj, od kiedy ona się pojawiła, to prędzej czy później
Elise się rozchoruje. Wiem, że nie pomagałam jej za wiele, że przeważnie myślałam o sobie,
ale uwierz mi, Johan, ja ją kocham. Tylko że ja łatwo wpadam w złość i irytację, a wtedy jest
najlepiej, żebym zniknęła.
- Ja bym jej bardzo chętnie pomagał, Hildo, ale Emanuel niczego takiego nie zniesie.
Jest zazdrosny, bo wie, jak bardzo byłem zakochany w jego żonie.
- Nie tylko byłeś, ale jesteś. Mnie nie oszukasz.
- Nie wolno nam rozmawiać w ten sposób o miłości, kiedy jesteśmy związani z kimś
innym.
Hilda prychnęła.
- A co to znaczy być związanym? To tylko papier i rytuał, który wymyślili ludzie. Dla
mnie to nie jest nic warte w porównaniu z tym, co istnieje w sercach dwojga ludzi. I co
Emanuel ma do powiedzenia o zazdrości? On, który zrobił dziecko innej dziewczynie, na
dodatek zaraz po ślubie, kiedy twierdził, że kocha Elise ponad wszystko na świecie. To ty
powinieneś był ożenić się z Elise, Johan.
- Przecież wiesz, że to ja zniszczyłem taką szansę.
- Tak, to prawda. Zniszczyłeś ją ty sam i politycy w tym kraju. Ci, którzy pozwalają,
żeby jedni ludzie pławili się w bogactwie, podczas gdy inni zmuszeni są kraść, żeby przeżyć.
- Tu zawinili jeszcze inni. - W głosie Johana pojawiła się wielka gorycz. - Gdyby Lort
- Anders i jego banda nie wmówili mi, że Elise mnie zdradza, nigdy bym nie zerwał
zaręczyn. Oni chcieli się zemścić, bo sądzili, że Elise i ja ponosimy winę za uwięzienie Lorta
- Andersa.
Hilda się nie odzywała. Patrzyła przed siebie pogrążona w myślach. Nagle wpiła
spojrzenie w Johana.
- A co ty zamierzasz teraz robić? Płodzić kolejne dzieci z Agnes czy czekać i
obserwować, jak się ułoży życie Elise?
Johan uśmiechnął się.
- Ty się nie boisz powiedzieć prawdę prosto w oczy, Hildo. To oczywiste, że Agnes i
ja nie możemy żyć jak brat z siostrą w nadziei, że Emanuel umrze kiedyś w przyszłości. Bo
Emanuel nigdy nie wystąpi o rozwód, a gdyby wystąpiła kobieta, to straci prawo do własnych
dzieci. Wierzysz, że Elise mogłaby coś takiego zrobić? Ona, która nie jest w stanie pozwolić,
żeby Peder się od niej wyprowadził?
Hilda pokręciła głową i ciężko westchnęła.
- Nie, ona jest po prostu związana, taki jej los, zresztą wszyscy jesteśmy. W każdym
razie my, ludzie biedni.
Johan wstał.
- Powinienem wracać do domu. Dziękuję ci za kawę i za rozmowę, Hilda. Nie musisz
się bać, że komuś o tym wspomnę. Nawet Agnes o niczym się nie dowie.
- Rozglądaj się uważnie po drodze na wypadek, gdybyś zderzył się z Emanuelem i tą
jego latawicą.
- Mam nadzieję, że tego uniknę. W przeciwnym razie nie wiem, czy byłbym w stanie
się opanować.
- Bądź szczery wobec samego siebie, Johan. Dobrze wiesz, dlaczego spotkanie z
Emanuelem by cię zdenerwowało.
- Nigdy temu nie zaprzeczałem, powiedziałem tylko, że tu nic nie można zrobić.
Kiedy Johan wyszedł z bramy, ruszył w dół w stronę Maridalsveien. Wciąż oglądał
się za siebie, by sprawdzić, czy nie ma gdzieś Emanuela i tej jego „latawicy”, jak ją nazwała
Hilda. Oczywiście oni mogli już tędy przejść, kiedy Johan siedział w kuchni u Hildy, to mało
prawdopodobne, by tak długo zabawili u Carlsenów.
Bardzo go interesowało, czy rozpoznałby tę dziewczynę. Hilda nazywała ją Signe,
Johan próbował sobie przypomnieć, czy słyszał kiedyś to imię w obozie pod Kongsvinger.
Większość chłopaków znalazła sobie wtedy jakieś dziewczyny albo w samym mieście, albo
takie, które przychodziły z okolicznych dworów, wciąż też urządzano jakieś uroczystości, na
które zapraszani byli miejscowi ludzie. Emanuel i Johan nie służyli w jednej kompanii,
jeśliby jednak ta Signe była jedną z dziewcząt, które kręciły się wokół obozu, Johan mógłby
o niej słyszeć.
Jak Emanuel mógł być taki głupi? Świeżo ożeniony, i to z taką dziewczyną jak Elise!
Naprawdę trudno to pojąć. Poza tym był przecież przez wiele lat w Armii Zbawienia i
przywykł do abstynencji. Zresztą jeździł też do domu na przepustkę. Nie tak znowu długo
musiał sobie radzić bez kobiety w łóżku. Albo więc ta Signe jest osobą wyjątkową, ale w
takim razie byłoby dziwne, że Johan o niej nie słyszał, albo też Emanuel jest zupełnie innym
człowiekiem, niż próbuje to wmawiać otoczeniu.
Johan z rozmachem kopnął bryłkę lodu, złość w nim buzowała. Żeby tak potraktować
Elise, dziewczynę, która jest wyłącznie dobra i miła, i zawsze myśli przede wszystkim o
innych.
Dawniej myślał, że Emanuel bardziej na nią zasługuje niż on, wiedział jednak, że on
sam nigdy by jej nie zdradził. Co prawda musiał kłamać jej tamtego dnia, kiedy znalazła
broszkę, ale przecież go zrozumiała, kiedy poznała prawdę.
Gdyby to jemu szczęście dopisało i los dal mu Elise, nosiłby ją na rękach przez resztę
życia, pielęgnował niczym delikatny kwiatek i nigdy nie spojrzałby nawet na inną. Z nią
miałby też spokój ducha, którego tak potrzebował, żeby coś stworzyć. Elise by rozumiała, że
musi mieć ciszę i spokój, by móc spożytkować swoje zdolności. Ona by mu nie
przeszkadzała co chwilę opowiadaniem o jakichś nic nieznaczących sprawach, tak jak to
Agnes nieustannie robi.
Nawet profesor się domyślił, że Johan nie ma w domu lekko. „Powinien pan urządzić
sobie jakiś mały pokoik na strychu, gdzie mógłby pan ćwiczyć się w rysunku w czasie, kiedy
nie jest pan zajęty u kamieniarza Sandvolda, Johanie Thoresen. Szkoda, że nie może pan w
pełni wykorzystywać swojego talentu. Gdyby pan mógł pracować w spokoju, to jestem
pewien, że wkrótce posypałyby się różne zamówienia. Stałby się pan znanym rzeźbiarzem i
rzeźbił popiersia najwybitniejszych ludzi”.
Johan był bardzo dumny, ale równocześnie przygnębiony. Agnes nie była w stanie
zostawić go w spokoju. Dla niej siedząca praca oznaczała nic nierobienie. A praca, która nie
przynosiła natychmiastowego zysku w postaci koron, jest po prostu bezsensowna. Za każdym
razem, kiedy Johan spędził kilka godzin na nauce u kamieniarza Sandvolda, Agnes
przyjmowała go w domu z ponurą miną.
Wróciły do niego słowa Hildy: „Co zamierzasz teraz robić? Płodzić kolejne dzieci z
Agnes czy też czekać i obserwować, jak się ułoży życie Elise?”
Rany boskie, gdyby życie było aż takie proste!
W słowach Hildy nie było złośliwości. Ona najwyraźniej bardzo kocha swoją siostrę.
Ale takiej głowy jak Elise to Hilda nie ma.
Kiedy zbliżył się do swojego nowego domu, poczuł ssanie w żołądku. Wyszedł pod
pozorem, że chciałby pójść na cmentarz Zbawiciela, żeby studiować nagrobne posążki,
popiersia zmarłych i figury aniołów. Na cmentarzu było mnóstwo pięknych rzeźb, ponieważ
pochowano tam wielu znanych ludzi. Ale do cmentarza nie dotarł, zamiast tego odwiedził
Hildę.
Agnes klęczała przed małym okienkiem w pokoiku na strychu i wyglądała na ulicę.
Gdy tylko Johan stanął w drzwiach, zerwała się i podbiegła do niego. Nie zdążyła się jeszcze
ubrać, choć dzień miał się już ku wieczorowi. Wciąż miała na sobie cienką nocną koszulę.
- Nie marzniesz? - Johan zauważył, że jego pytanie zabrzmiało jak krytyka.
Agnes pokręciła głową tak, że długie włosy spływały na ramiona, nie zdążyła się
jeszcze uczesać i zapleść warkocza.
- Właściwie nie wychodziłam spod kołdry. - Zarzuciła mu ręce na szyję. - I tęskniłam
za tobą.
Nocna koszula była tak cienka, że Johan wyczuwał jej kształty, jakby nic na sobie nie
miała. Agnes przyciskała do niego dół brzucha.
- Chyba czujesz, jak bardzo tęskniłam?
- Ależ Agnes... Dopiero dwa tygodnie minęły od czasu, kiedy tak strasznie krwawiłaś.
- Ale teraz jest już wszystko w porządku. Ta spod pierwszego mówi, że po dwóch
tygodniach to już można.
- Tak dobrze ją znasz, że pytasz ją o takie sprawy?
- A z kim mogłabym porozmawiać, skoro całymi dniami siedzę tu sama? - zaczęła
rozpinać spodnie męża. - No chodź, Johan! Wczoraj przyszedł Gustav z koleżkami i nam
przeszkodzili, ale dzisiejszy dzień chcę mieć tylko dla siebie.
Johan próbował się odsunąć na bok, nie chciał nawet myśleć o tym, do czego Agnes
zmierza. Pachniała jakoś nieprzyjemnie, co się często zdarzało.
- Poczekajmy przynajmniej do wieczora. Widziałem na ulicy dwie twoje przyjaciółki.
Mam wrażenie, że kierowały się tutaj.
- W takim razie nie będzie mnie w domu. - Agnes wsunęła mu rękę pod bieliznę i
zaczęła go pieścić. Ku własnemu przerażeniu Johan stwierdził, że jego ciało reaguje na
pieszczotę.
Agnes uśmiechnęła się.
- No widzisz? Ty też masz ochotę. Nikt nie jest taki duży jak ty, Johan. Z tobą jest
naprawdę dobrze.
Nie, ty to wiesz, co mówisz, pomyślał z uczuciem cierpkiego smaku w ustach, zanim
razem z żoną upadł na łóżko.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W pierwszą sobotę stycznia matka po raz drugi stanęła przed ołtarzem. Rok żałoby się
skończył.
Matka brała ślub w czarnej sukni, podobnie jak Elise, w otoczeniu jedynie najbliższej
rodziny.
Anne Sofie i Larsine były druhnami, ale w swoich wyrośniętych niedzielnych
sukienkach, mocno pocerowanych pończochach i z gałązkami matczynego geranium w
rękach z braku innych kwiatów wyglądały niemal żałośnie.
Hilda z trudem ukrywała gniew z powodu tego, że matka ponownie wychodzi za mąż.
Ona sama oczekuje już drugiego dziecka, a jeszcze ani razu nie była zamężna. Peder i
Kristian uważali, że cała ta uroczystość jest beznadziejna, i na próżno błagali, żeby nie
musieli w niej uczestniczyć, natomiast pani Evertsen i pani Thoresen obraziły się dlatego, że
ich nie zaproszono, chociaż Elise zapewniała obie, że nie będzie żadnej uroczystości. Jedynie
para młoda zdawała się być całkowicie nieporuszona tymi reakcjami. Matka promieniała, a
Hvalstad sprawiał wrażenie tak samo zakochanego jak na początku. Wyglądają niemal jak
para nastolatków, którzy jeszcze nie rozpoczęli życia, myślała Elise. Nikt by dzisiaj nie
pomyślał, że matka ma za sobą cztery porody, życie z alkoholikiem i ciężką pracę w fabryce.
Zakochanie człowieka odmładza, stwierdziła. Matce nagle ubyło wiele lat, a kiedy sobie
przypomniała, jak wyglądała poprzedniej zimy, chora na suchoty, to musiała stwierdzić, że to
zupełnie inny człowiek.
Nagle przypomniała sobie ten straszny dzień, kiedy w kuchni w Andersengarden
pojawili się konstable i poinformowali, że ojciec utopił się w rzece. Gdyby wtedy ktoś
powiedział, że matka będzie zdrowa, a w dodatku zakocha się i znowu wyjdzie za mąż, Elise
by nie uwierzyła.
A co by powiedziała, gdyby ktoś przewidywał, że Johan ożeni się z Agnes, ona sama
zaś będzie nosić dziecko jakiegoś gwałciciela, który na nią napadł? Albo że wyjdzie za mąż
za tego oficera Armii Zbawienia, którego spotkała w Świątyni, i że później przeprowadzi się
do domu majstra?
Słuchałaby tego wszystkiego głęboko nieszczęśliwa.
Kiedy wyszli z kościoła, śnieg przestał padać, ale od rana nazbierało się go już bardzo
dużo i był mokry. Zanim dotrą do domu, wszyscy będą mieli przemoczone nogi.
Elise przed wyjściem nakryła do stołu w izbie i porządnie napaliła tam w piecu.
Wiedziała, że nie stać ich na taką rozrzutność, ale to mimo wszystko wesele. Ostatecznie
może pożyczyć pieniądze z tych stu koron, które odłożyła na urodziny dziecka. Już dawno
nie było to sto koron, niestety. Musiała przecież kupić Pederowi buty, poszła też do
stowarzyszenia sprzedającego tanio ubrania dla biednych dzieci i kupiła używane spodnie,
koszulę, swetry i kurtki dla chłopców. Ich stare ubrania były już tak połatane, że nie
nadawały się do użytku. Te, które kupiła, też nie były nowe, swetry miały nawet pocerowane
łokcie, ale i tak wyglądały znacznie lepiej niż stare, Peder i Kristian byli zachwyceni.
Podczas gdy wszyscy siadali przy stole, ona pobiegła do studni po wodę. Kiedy stała
pochylona, wyciągając ciężkie wiadro, poczuła nagle w dole brzucha przeszywający ból.
Rany boskie, pomyślała przerażona. Przecież to chyba jeszcze nie jest poród?
Będzie wystarczająco źle, jeśli dziecko urodzi się dwa miesiące wcześniej, niż ludzie
się spodziewają, ale gdyby na dodatek doszło do przedwczesnego porodu... Boże drogi,
wtedy sąsiadki zaczną jeszcze raz liczyć na palcach i wyjdzie im, że sypiała z Emanuelem w
czasie, kiedy była zaręczona z Johanem.
Musiała się jednak chyba pomylić, ten ból wywołało coś innego. Może powietrze w
jelitach, może katar żołądka albo zapalenie pęcherza. Szła z dwoma pełnymi wiadrami, nie
przejmując się, że woda z nich wychlapuje. Nie miała jeszcze czasu zdjąć przemoczonych
pończoch. Nie ma zresztą w domu suchych na zmianę, trzeba będzie włożyć wełniane
skarpety i mieć nadzieję, że matka tego nie zauważy.
Matka zabrała już swoje rzeczy i przeniosła do małego mieszkania przy Wzgórzu
Świętego Jana, plan był taki, że oboje z Hvalstadem pójdą do swojego mieszkania zaraz po
weselnym obiedzie, Anne Sofie natomiast zostanie w domu majstra do jutra.
Teraz Emanuel i ona zajmą mniejszą izbę, Peder i Kristian będą natomiast sypiać w
kuchni. Duża izba będzie w normalne dni zamknięta tak, jak matka często opowiadała, że
było w domu aptekarza z Ulefoss. Oni też zamykali na co dzień najładniejszy pokój. W tej
sytuacji wystarczy, że przez resztę zimy będą ogrzewać kuchnię.
Brzeg jej spódnicy był sztywny i ciężki od lodu i śniegu, ale co tam, jak tylko wejdzie
do domu, wszystko się roztopi. Kiedy Elise ściągała pończochę z prawej nogi, znowu poczuła
to samo: ból, który przeszywał dół brzucha.
Wyprostowała się i przerażona patrzyła przed siebie. To początek. Czyżby poród się
zaczynał?
Na razie nie wolno jej nic mówić, nie może zniszczyć matce tego dnia. Każdy poród
wiąże się z ryzykiem, zwłaszcza dla kobiet, których nie stać na wezwanie doktora i które nie
odżywiały się tak, jak organizm potrzebuje. Pośpiesznie wyszła do kuchni, zaczęła nalewać
zupę i wnosiła do izby pełne talerze.
Emanuel opowiadał zebranym jakąś zabawną historię z czasów, kiedy strzegł granicy.
Peder i Kristian śmiali się głośno, matka i Hvalstad im wtórowali, posyłając sobie nawzajem
zakochane spojrzenia. Anne Sofie i Larsine nie rozumiały, na czym polega dowcip, ale śmia-
ły się także, skoro inni to robili. Hilda, która powinna była pomagać jej w kuchni, rozsiadła
się wygodnie przy stole i nie wyglądało na to, że ma zamiar choćby palcem kiwnąć. Przyszła
do domu majstra po raz pierwszy od tamtej awantury, kiedy to w święta Bożego Narodzenia
wzburzona wróciła do siebie. Wiele wskazywało na to, że złość wciąż jej nie minęła.
Prawdopodobnie nadal uważa, że to oszustwo, iż Elise i Emanuel udają, że wszystko jest w
porządku, podczas gdy w rzeczywistości ukrywają taką straszną tajemnicę.
Elise była bardzo rada, kiedy obiad dobiegł końca i matka z Hvalstadem zaczęli się
zbierać do wyjścia.
- Kristian, odprowadzisz Larsine do domu - poleciła i zdała sobie sprawę z tego, że jej
głos brzmi surowiej niż zazwyczaj.
- Dlaczego Hilda nie może jej odprowadzić, przecież ona i tak musi zaraz wyjść na
mróz?
- Nie, ja pójdę z mamą i Hvalstadem - oznajmiła Hilda stanowczo.
- Ale mnie marzną nogi - protestował Kristian. - Moje pończochy jeszcze nie
wyschły. Poza tym przewróciłem się przed południem, boli mnie noga, prawie nie mogę
chodzić.
Elise patrzyła na niego zdumiona.
- Jakoś tego nie zauważyłam, kiedy szliśmy do kościoła.
- Bo ty powiedziałaś tylko, że mamy z wami iść, a potem nie słuchałaś już żadnych
protestów.
Emanuel poszedł z Hvalstadem na strych, żeby przynieść jakiś fotel, który nie
zmieścił się na wozie w czasie przeprowadzki i który teraz Hvalstad chciałby zabrać ze sobą
do domu.
- Dobrze, w takim razie ja odprowadzę Larsine, pod warunkiem że wy pozmywacie i
posprzątacie w domu.
- Ale ja mogę ją odprowadzić, Elise. - Peder zawsze proponował swoją pomoc, kiedy
inni nie mieli na to ochoty. - Moje pończochy już wyschły. W każdym razie prawie wyschły.
- Zaraz sprawdzę! - Elise pochyliła się i pomacała pończochę. Ociekała wodą. - Idź do
kuchni i pozmywaj, Peder, rozgrzejesz się od tego.
Potem odwróciła się do Larsine i wyciągnęła do niej rękę.
- Chodź, Larsine, ja cię odprowadzę.
Dopiero kiedy wyszły na mróz, Elise zdała sobie sprawę z tego, że nie ma pończoch.
Ale co tam, to tylko kawałek, jak pójdzie szybko, to z pewnością nic się nie stanie.
Na dworze znowu pojawił się tamten ból, tym razem jeszcze silniejszy.
Hilda, mama i Hvalstad właśnie wyruszali w drogę. Matka posłała starszej córce
przestraszone spojrzenie.
- Czy coś się stało, Elise?
- Ja... ja dobrze nie wiem.
Nie chciała kłamać i mówić, że nic się nie dzieje, bo gdyby to rzeczywiście zaczynał
się poród, to będzie potrzebować pomocy. Hvalstad niecierpliwił się coraz bardziej.
- No idziesz czy nie, Jensine? Matka nie zwracała na niego uwagi.
- Ale to chyba nie jest... mam na myśli... to niemożliwe, żeby już teraz się zaczynało?
Elise pokręciła głową.
- Nie rozumiem tego. Przecież jest naprawdę o wiele za wcześnie.
Teraz nareszcie Hilda pojęła, o co chodzi.
- Chcesz powiedzieć, że poród się zaczyna? Już?
- Boże drogi! - matka jęknęła. - O tyle za wcześnie! Powinnaś jechać do szpitala.
Hilda posłała jej wściekłe spojrzenie.
- A kogo na to stać, jak myślisz? I jak ją tam zawieziemy? Zamówimy może konną
dorożkę? Poród zawsze długo trwa - dodała nieco łagodniej. - Poza tym bóle mogą ustąpić.
Połóż się i poleź spokojnie, to moim zdaniem do jutra ci przejdzie.
- Ja też tak sądzę - dodała pośpiesznie matka.
Najwyraźniej czuła, że znalazła się między młotem i kowadłem, pomyślała Elise. Pan
młody niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę, bo chciałby jak najprędzej zostać sam na
sam z nowo poślubioną małżonką.
- Mam nadzieję, że w nocy nic się nie stanie - zaczęła zapewniać matkę i siostrę,
chociaż wcale nie czuła się taka dzielna. No bo gdyby w nocy zaczęło się na poważnie, to
byłaby sama z Emanuelem i chłopcami.
Tamci jednak pozwolili się uspokoić, przynajmniej z pozoru. Hvalstad już ruszył
przed siebie, najwyraźniej w obawie, czy żona się nie rozmyśli. Hilda pospiesznie poszła za
nim.
- Poślij Emanuela po Lagertę, gdyby było gorzej! - krzyknęła przez ramię, zanim
zniknęła w mroku.
Emanuel był zajęty uprzątaniem strychu i nie słyszał rozmowy.
Chłopcy też nie, oni z kolei sprzątali ze stołów w izbie tak, jak im Elise kazała.
Postanowiła więc, że nic nie powie, dopóki to nie będzie konieczne.
Gdy tylko wszystko znalazło się na swoim miejscu, przenieśli stół i taborety do
kuchni, a potem przygotowali posłania dla chłopców. W końcu zgasili lampę naftową oraz
świece i sami poszli się położyć.
W łóżku Emanuel przyciągnął do siebie żonę.
- Jesteś wyjątkowa, Elise. Dźwigasz wodę, nosisz drewno, wyczarowałaś wspaniały
obiad i zrobiłaś wszystko, żeby cała rodzina czuła się dobrze. Cieszę się, że teraz będzie nam
nieco łatwiej i że jest nas w domu o trzy osoby mniej.
Elise milczała. Będziemy też mieć znacznie mniejsze przychody, myślała. Bez
czynszu, który płacił Hvalstad, i bez tych dwóch koron, które dawał za opiekę nad Anne
Sofie, nie damy sobie rady i będę musiała wrócić do pracy. Myśl o powrocie do przędzalni
wcale jej nie pociągała. Emanuel ucałował ją, zrobił to w taki sposób, że domyśliła się, iż
oczekuje czegoś więcej.
- Nie czuję się całkiem dobrze, Emanuelu. Spostrzegła, że rozczarowany opadł na
poduszkę.
- Jeszcze nie uporałaś się z tamtą sprawą?
- Akurat to wcale mi nie w głowie. Po prostu boli mnie brzuch. I to boli tak, że
zaczynam się zastanawiać, czy to nie poród.
- Co ty mówisz? - Emanuel uniósł się na łokciu. - Myślisz, że poród się zaczyna?
- Nie wiem, ale od czasu do czasu czuję bardzo bolesne skurcze w dole brzucha.
Wspomniałam o tym Hildzie, ale ona uważa, że to przejściowe.
Nie zdobyła się na to, by powiedzieć, że matkę też poinformowała. Bo Emanuel
mógłby pomyśleć, że w takiej sytuacji matka powinna zaoferować swoją pomoc i zostać.
Hilda miała rację, bóle ustąpiły. Następnego dnia była niedziela, wszyscy czworo
zostali w domu i bardzo spokojnie spędzali czas. Peder i Kristian odrabiali lekcje, które
powinni byli odrobić już wcześniej, Elise szyła dziecinne ubranka drobnym, starannym
ściegiem, a Emanuel czytał jej głośno książkę. Książka miała tytuł Strajk i została napisana
przez niejakiego Pera Sivle, opowiadała o konflikcie robotniczym w okręgu Drammen.
Elise słuchała z coraz większym zainteresowaniem. Przypomniała sobie, co Johan jej
kiedyś opowiadał o strajku dziewczynek z wytwórni zapałek, który miał miejsce kilka lat
temu. Małe robotnice demonstrowały na ulicy Karla Johana razem z ludźmi, którzy je
popierali. Na czele pochodu niesiono flagi z żądaniami niewielkiej podwyżki płac i
poprawienia warunków sanitarnych. Widok wychudzonych małych robotnic, z których
większość miała nie więcej niż siedem - osiem lat, robił na ludziach wielkie wrażenie.
Elise zadrżała.
- Jak to dobrze, że jakiś pisarz opowiada o sytuacji robotników - powiedziała, kiedy
Emanuel zrobił krótką przerwę. - Pamiętam, jak Johan opowiadał mi o strajku dziewczynek z
fabryki zapałek.
Emanuel popatrzył na nią spod oka.
- Kiedy ci o tym opowiadał?
- Parę lat temu. Wtedy, kiedy oboje mieszkaliśmy jeszcze w Andersengarden.
Spostrzegła, że twarz Emanuela stężała, a on sam jakby się w sobie zapadł.
Westchnęła w duchu, pozwoliła myślom spokojnie błądzić. Ciekawe, czy ma jakieś
wiadomości o Signe. Pytanie paliło jej język, postanowiła jednak, że go nie zada.
Po chwili wstał.
- Dziękuję za kawę. Myślę, że się trochę przejdę, powinienem rozprostować nogi.
Elise skinęła głową, chociaż zrobiło jej się smutno i przykro. Tak bardzo chciała, żeby
umieli lepiej ze sobą rozmawiać o sprawach, które dręczą oboje, rozumiała jednak, że akurat
w tej chwili na nic się to nie zda.
Kristian skończył lekcje i wybiegł z domu, Elise i Peder zostali sami.
- Elise? - chłopiec niepewnie spoglądał na siostrę. Wypiła ostatni łyk kawy i też na
niego spojrzała.
- Tak?
- Co to znaczy odebrać dziewczynie cnotę?
Elise podskoczyła. Dlaczego Peder zdecydował się zadać takie pytanie akurat teraz?
Czy to dziecko rozumie więcej, niż ona sądzi? Była zakłopotana, nie miała pojęcia, co mu
odpowiedzieć, chociaż dzieci na ulicy z pewnością wiedzą o tych sprawach tyle samo co i
ona.
- A dlaczego pytasz?
- Ellias, starszy brat Fredrika, zaciągnął do piwnicy Synnove, chociaż ona nie chciała.
Słyszeliśmy, że strasznie krzyczy, a kiedy on stamtąd wyszedł, zapinał spodnie i powiedział
tak, jakby się tym chwalił: „No to odebrałem jej cnotę!”
Elise patrzyła na niego przerażona.
- To była mała Synnove? Peder przytaknął.
- Widzieliście ją później? Czy ktoś dorosły się o tym dowiedział?
- Ona beczała i naskarżyła matce, ale żaden z nas nie chciał powiedzieć, że to właśnie
Ellias tak zrobił. - „Co by to pomogło?” - mówili inni chłopcy. „Policja i tak się do nas nie
dobierze”.
No właśnie, policja nic nie zrobi, myślała Elise. To dlatego sama nie poszła wtedy na
policję. Ale Synnove? Taka mała dziewczynka, ledwie dwanaście lat!
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Jestem po prostu przerażona. Myślałam, że wiesz, co znaczy to wyrażenie, Peder.
Pamiętam, że ty i Evert rozmawialiście kiedyś o tym. O dziewczynkach, na które napadają
wstrętni mężczyźni.
- Masz na myśli takich, co je gwałcą?
Elise wstała i odniosła filiżankę po kawie do zmywania, żeby móc odwrócić się do
brata plecami.
- Tak, właśnie takich. Ale teraz musisz mi głośno poczytać, Peder, chciałabym
wiedzieć, czy poprawiłeś się trochę od ostatniego razu.
Peder zaczął sylabizować, ale przestawiał litery częściej, niż zazwyczaj to robił.
Elise czuła narastający ciężar w piersi. Jak Peder zdoła przejść przez szkołę
powszechną, skoro to dla niego takie trudne?
- Ty jednak musisz się więcej uczyć! - Nie chciała powiedzieć tego ze złością, zdała
sobie jednak sprawę, że jej głos brzmi niezwykle ostro. Reakcja Emanuela na jej
wspomnienie o tym, co jej kiedyś opowiedział Johan, i teraz ta jeżąca włosy na głowie
opowieść Pedera o Synnove spowodowały, że straciła wszelką odwagę.
Dolna warga Pedera zaczęła drgać, a w następnym momencie po chudych policzkach
popłynęły łzy.
- Przecież się uczę codziennie, Elise. - Malec szlochał. - Ale wciąż jakoś tak się
dzieje, że litery przenoszą się z miejsca na miejsce. Kiedy mam je głośno czytać w klasie, to
to nie są te same litery, które czyta Evert. - Znowu zaniósł się szlochem i ocierał nos ręka-
wem koszuli. - Wszyscy w klasie mówią, że jestem głupi, ale przecież ja nie muszę być
doktorem, jak urosnę. - Odsunął elementarz i płakał żałośnie.
Serce Elise krwawiło na widok rozpaczy brata. Pogłaskała go po włosach i próbowała
pocieszać, czuła jednak, że nie stać ją na rzeczywistą pomoc.
- Kiedy znowu zacznę pracować w fabryce, nie będziesz już musiał zarabiać
pieniędzy, Peder. Wtedy całe popołudnia będziesz przeznaczał na odrabianie lekcji. Teraz
wracasz do domu bardzo zmęczony i nie jesteś w stanie się skupić.
Uniósł głowę i popatrzył na nią zapłakanymi oczyma.
- Masz zamiar znowu chodzić do fabryki, Elise? A kto będzie się opiekował naszym
nowym małym braciszkiem?
- Na pewno znajdziemy jakieś wyjście.
- Gdybym nie musiał chodzić do szkoły popołudniami i czyścić tych wszystkich lamp
naftowych, to może mógłbym się nim opiekować po powrocie do domu?
Buzia mu się śmiała na myśl o tym i zapomniał o swoich lekcjach.
Elise patrzyła na niego z uśmiechem.
- A skąd wiesz, że to będzie braciszek?
- Mama Pingelena tak powiedziała. Mówi, że to widać po twoim brzuchu.
- Przeczytaj mi jeszcze jedną stronę z książki, Peder, i za każdym razem, kiedy
wydaje ci się, że to za trudne, i opuszcza cię odwaga, pomyśl o tym nowym braciszku i
wyobraź sobie, że czytasz właśnie dla niego.
Peder uśmiechnął się od ucha do ucha.
- W takim razie nie będzie miało znaczenia, czy czytam dobrze, czy źle, bo mały i tak
nic nie zrozumie.
Elise stwierdziła, że tym razem Peder czyta dużo lepiej.
Trzy dni później Elise obudziła się na długo przed wyciem fabrycznych syren, bo
znowu poczuła ostry ból w dole brzucha. Minęła dłuższa chwila, po czym ból się powtórzył. I
tak to trwało jakiś czas, w końcu Elise musiała wstać, rozpalić ogień w kuchni i zacząć bu-
dzić Emanuela oraz chłopców.
Drżąca stanęła na zimnej podłodze, zapaliła stearynową świeczkę i obudziła męża
pocałunkiem w policzek.
- Emanuel, myślę, że teraz sprawa jest poważna. Poród się zaczął. On zerwał się
gwałtownie.
- Zaczął się? - Patrzył na nią oszołomiony. W końcu oprzytomniał, jakby nareszcie
dotarło do niego, co Elise powiedziała. Wyskoczył z łóżka. - Muszę sprowadzić akuszerkę!
- Nie ma pośpiechu. Między jednym a drugim bólem jest jeszcze długa przerwa. Ale
może powinieneś zawołać mamę? Sama sprowadzi Lagertę, kiedy uzna, że to konieczne.
Możesz przyjść do domu w czasie przerwy obiadowej, wtedy z pewnością będzie wiadomo
coś więcej.
Wyszła do kuchni, zapaliła naftową lampę, wyjęła stare gazety i wiórki, ułożyła
wszystko na palenisku w kuchni i podpaliła.
- Teraz musicie wstawać, chłopcy. Już rano, trzeba biec do szkoły. Emanuel stał w
drzwiach do izby i przyglądał jej się zbity z tropu.
- Jesteś pewna, że nie powinienem dzisiaj zostać w domu? Elise roześmiała się.
- Słyszałeś kiedyś, żeby ojcowie zwalniali się z fabryki po to, żeby pomagać żonie w
czasie porodu?
Emanuel uśmiechnął się, najwyraźniej ulżyło mu, że ona przyjmuje wszystko z takim
spokojem.
Kiedy stał już w płaszczu i czapce na głowie gotów ją opuścić, na jego twarzy znowu
pojawił się ten wyraz zatroskania.
- Bądź ostrożna, Elise! Gdyby działo się coś szczególnego, to poproś mamę, żeby
sprowadziła mnie z fabryki do domu.
Elise uśmiechnęła się i popchnęła go lekko do wyjścia. Zbliżał się kolejny skurcz i nie
chciała, żeby Emanuel zobaczył, jak bardzo cierpi.
Chłopcy przyglądali się jej zdumieni, ale szybko związali książki rzemieniami i
pobiegli do drzwi.
- To Emanuel ma sprowadzić mamę? - Peder wyglądał na zmartwionego co najmniej
tak samo jak Emanuel.
Elise skinęła głową.
- Mama ze mną zostanie i kiedy będzie trzeba, sprowadzi akuszerkę.
- Myślisz, że on się urodzi, zanim zdążymy wrócić ze szkoły?
- Możliwe, ale to nic pewnego. Pierwszy poród może potrwać dosyć długo.
Była zadowolona, kiedy nareszcie wyszli i mogła opaść na jeden z kuchennych
taboretów i jęczeć głośno, skoro nikt jej nie słyszy.
- Panie Boże, spraw, żeby wszystko poszło dobrze - błagała półgłosem. Bo to przecież
nie jest wcale takie oczywiste, że sprawy ułożą się jak trzeba. I ona, i dziecko narażeni są na
wielkie ryzyko.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Elise czuła, że zbliża się kolejny skurcz. Bóle narastały, były coraz silniejsze i
zdawały się rozrywać ciało tak, że trudno było je znieść. Nie przeżyję jeszcze jednego,
pomyślała bliska paniki. Pragnęła uciec od samej siebie, zemdleć i urodzić bez świadomości.
Mimo że ciało zdawało się być pogrążone w kompletnym chaosie i bólu, jej myśli
pozostawały zdumiewająco jasne.
Pot spływał po skroniach i sprawiał, że włosy poprzylepiały się do skóry. Elise
wbijała paznokcie w ręce i zagryzała wargi tak bardzo, że wkrótce poczuła słodki smak krwi.
Chciała krzyczeć, wyć, że więcej już nie zniesie, że woli raczej umrzeć niż przechodzić
kolejny skurcz, ale nie wiedziała, czy Peder i Kristian są w kuchni. Już dawno temu wrócili
ze szkoły i obaj wykonali swoją pracę. Na dworze panuje siarczysty mróz, powiedziała
matka, w przeciwnym razie wysłałaby ich z domu, by nie musieli słyszeć krzyków rodzącej.
„W bólu rodzić będziesz swoje dzieci”, zostało powiedziane w Piśmie - dodała matka, by
przygotować Elise na to, co miało nadejść. Elise wpychała róg poduszki do ust, by stłumić
jęk, jej krzyki brzmiały teraz dziwnie, jakby dochodziły z daleka. Przerażenie narastało.
Wiele kobiet umiera podczas porodu, i to takich, które są i silniejsze, i lepiej przygotowane
niż ona. Brzuch napinał się niczym wielka kula, to niemożliwe, żeby mogła urodzić żywe
dziecko w naturalny sposób. Coś musi być z nią nie w porządku, coś, co zamyka dziecku
drogę na świat.
Drzwi się otworzyły i do izby weszła akuszerka z czajnikiem pełnym wrzącej wody. Z
dzióbka buchała para, Elise widziała, że w kuchni para unosi się niczym szary dym aż po sam
sufit.
- O, zaraz będzie kolejny skurcz - stwierdziła akuszerka obojętnie, gdy popatrzyła na
Elise i usłyszała jej stłumione, gardłowe jęki. Szybko odstawiła czajnik na podłogę,
podwinęła rękawy białego fartucha i zaczęła uciskać brzuch rodzącej.
Elise miała wrażenie, że jakieś ostre noże wbijają się w jej ciało, rozcinają brzuch na
kawałki.
- Módl się za mnie - poprosiła szeptem, z opuchniętymi wargami, i znowu poczuła
słodki smak krwi w ustach. - Ja tego nie wytrzymam. Zaraz umrę.
- Wszystkie mówią tak samo. - Akuszerka zwilżyła szmatkę w naczyniu z zimną
wodą, wycisnęła ją lekko i położyła na czole rodzącej. - To całkiem normalne. Matka
wrzeszczy i narzeka, mówi, że zaraz umrze, i błaga o pomoc, a niech no tylko dziecko pojawi
się na świecie, to natychmiast opada na poduszki z błogim uśmiechem na ustach i zapomina o
bożym świecie. Jeszcze parę skurczów i będzie po wszystkim.
Elise nie wierzyła jej. Była absolutnie pewna, że akuszerka próbuje ją uspokoić,
uwolnić ją od strachu po to, by śmierć mogła przyjść tak bezgłośnie, jak to tylko możliwe.
- Czy mój mąż jest w kuchni? - zdołała wyszeptać popękanymi wargami.
- Chłop nie ma tu nic do roboty. Myślisz, że nie mam dość zajęcia z pomaganiem
tobie, żebym jeszcze musiała się zajmować mdlejącym mężczyzną?
- Pozdrów go i powiedz, że wybaczyłam. - Nowy skurcz powoli narastał, ból stawał
się coraz większy, prawie nie do zniesienia, groził, że odbierze jej resztki przytomności. Elise
bała się, żeby nie powiedzieć za wiele. W żadnym razie. - Pozdrów Pedera i Kristiana. -
Słowa wydobywały się z ust ze świstem, Elise z trudem panowała nad sobą. - Powiedz im, że
bardzo ich kocham.
- Dobrze, dobrze. Wszystko powiem, moja kochana. Odkąd skończyłam dwadzieścia
lat, nie robię nic innego, tylko pomagam rodzącym kobietom, a teraz mam pięćdziesiąt sześć,
wiem, co robię.
Pojawił się kolejny skurcz, jeszcze gwałtowniejszy niż poprzednie, chociaż Elise nie
sądziła, że to możliwe. Ale ku swemu zdumieniu ani nie umierała, ani nawet nie traciła
świadomości. Nagły krzyk akuszerki spadł na nią równocześnie z falą bólu:
- Teraz idzie! Widzę jego głowę! Przyj, przyj, dziewczyno!
Elise odchyliła w tył głowę, obiema rękami chwyciła kolumienki u wezgłowia łóżka i
parła ze wszystkich sił. Nagle coś gładkiego i bardzo mokrego wyślizgnęło się z jej ciała i jak
za dotknięciem cudownej różdżki wszystkie bóle ustały, jakby wypłynęły z niej razem z tym
czymś śliskim. Kiedy pępowina została odcięta i zrobiono wszystko, co należało zrobić,
akuszerka uniosła sinoczerwony mały tłumoczek w górę.
- Oto twój dziedzic! Piękny i silny mały chłopaczek.
Elise płakała z ulgą i musiała przecierać oczy, żeby zobaczyć dziecko. Piękny to on
może nie jest, siny i zakrwawiony, ale silny na pewno, dziecko zaniosło się, wciągnęło
powietrze i wydało z siebie wściekły krzyk. Małe ciałko napięło się tak, jakby nadal walczyło
o życie.
Peder i Kristian ostrożnie wsunęli głowy, gdy tylko usłyszeli wrzask, patrzyli teraz
przestraszeni na nowego „małego braciszka”.
- To on tak wygląda? - w głosie Pedera brzmiało rozczarowanie.
Widocznie spodziewał się, że zobaczy rozkosznego małego chłopczyka podobnego do
synka Hildy, z pulchnymi, rumianymi policzkami, pełnymi dołeczków.
- Braciszek też tak wyglądał zaraz po urodzeniu - pocieszała ich Elise. - Wszyscy tak
wyglądają po przyjściu na świat.
W drzwiach stanęła matka, a za nią Emanuel, oboje uroczyści i skupieni. Po chwili
matka podeszła na palcach do łóżka i uściskała córkę, akuszerka natomiast myła i owijała
maleństwo.
- Gratuluję ci - matka była wyraźnie wzruszona. - Myślę, że Ringstadowie się ucieszą,
kiedy dojdzie do nich wiadomość, że to chłopiec. Że mają dziedzica.
Znowu pojawiło się to słowo: dziedzic. Było niczym uderzenie w twarz.
Elise opanowała się, kiedy podszedł do niej Emanuel i uśmiechał się, dumny i
zadowolony. Został ojcem, nic innego nie przychodziło mu do głowy. W każdym razie nie w
tej chwili. Pochylił się i czule ucałował żonę.
- Tak się cieszę, że już po wszystkim. Byłaś bardzo dzielna, Elise.
Elise opadła ciężko na poduszki i przymknęła oczy. Czuła się zmęczona. Śmiertelnie
zmęczona.
Kiedy wszyscy wyszli, Elise złożyła ręce pod kołdrą.
- Dziękuję bardzo. Bardzo dziękuję za to, że wszystko poszło dobrze i że dziecko
urodziło się zdrowe, bez komplikacji.
Po tych słowach nagle drgnęła. Dziedzic! Zarówno akuszerka, jak i matka
wypowiedziały to słowo. Jak zdołają oszukać rodziców Emanuela i wmówić im, że chłopiec
jest ich własnym wnukiem, z prawem dziedziczenia wielkiego dworu Ringstad, skoro w
rzeczywistości mały jest synem przestępcy i gwałciciela? Czy potrafią później żyć z takim
kłamstwem na sumieniu?
Za każdym razem, kiedy brała dziecko, żeby je nakarmić, uważnie studiowała jego
twarzyczkę. Rozpaczliwie szukała w niej jakichś rysów, które przypominałyby Braciszka,
Pedera lub Kristiana. Minie jeszcze sporo czasu, zanim dziecko zacznie się uśmiechać, to
akurat wiedziała. Miała jednak nadzieję, że może wtedy pojawią się na jego buzi dołeczki
takie same, jakie mają ona i Hilda. Kolorem włosów nie należało się jeszcze przejmować, ten
się zmieni. Ale co z nosem? I z uszami? Przecież żadne z nich nie ma takich odstających
uszu! Ani takiego kartoflanego nosa.
Ku swojemu zdumieniu poczuła w sercu strumień ciepła i chęć chronienia tej
maleńkiej żywej istotki, która jest od niej absolutnie zależna. Przepełniało ją poczucie, że jest
najważniejszym człowiekiem w życiu synka. Jakie znaczenie mają okoliczności, w których
znalazł się w jej ciele tamtego strasznego dnia ubiegłej wiosny? To w jej łonie dojrzewał,
wyrósł z maleńkiego nasionka na małego człowieka. To ona nosiła go w sobie przez dziewięć
miesięcy, to ona krzyczała z bólu, kiedy przychodził na świat. To ona teraz musi się starać
podtrzymać w nim życie poprzez ważne dla niego mleko matki. Bez niej chłopiec by zginął.
Dziecko jest najbardziej bezradnym stworzeniem pośród wszystkich żywych istot. Zwierzęta
rodzą młode, które niemal natychmiast potrafią sobie same radzić, ale małe dziecko
człowiecze jest absolutnie uzależnione od matki. Jakie więc znaczenie ma fakt, czy malec
odziedziczył jej dołeczki na policzkach lub niebieskie oczy Pedera? Jest tym, kim jest, i nie
musi być kopią nikogo. Jest jej synem, jej pierworodnym, jej dzieckiem, które ona chce
kochać tak bardzo, jak inne matki kochają swoje dzieci.
Uśmiechnęła się, oparła głowę na poduszce i westchnęła zadowolona.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mróz trzymał mocno, zapasy drewna na opał niepokojąco topniały.
Elise marzła. Przez kilka dni po ślubie matki była chora, może dlatego, że nie miała
wtedy na nogach suchych pończoch, potem w dniu porodu dostała gorączki. Ciało miała
obolałe, głowę ciężką i czuła ucisk w piersiach. Akuszerka powiedziała, że to może
zmniejszyć produkcję mleka, ale maleńki chłopczyk był taki głodny i tak energicznie ssał, że
nie powstały żadne problemy.
Zresztą zaziębienie to nic dziwnego w takim miejscu jak dom majstra, dziurawym,
pełnym lodowatych przeciągów. Co prawda w Andersengarden przywykli do zimna, ale to
tutaj było inne. Tutaj nad rzeką wciąż unosiła się lodowata mgła, która wciskała się do
wnętrza przez nieszczelne drzwi, zbutwiałe ramy okienne, a nawet przez ściany. W
Andersengarden pod nimi również mieszkali ludzie, tutaj na dole, pod cienkimi deskami
podłogi, mieli lodowatą piwnicę. Teraz, kiedy nie paliło się w piwnicy pod kotłem do goto-
wania bielizny, podłoga w mieszkaniu też była lodowata. Dom opalali oszczędnie ze względu
na brak drewna. „To tak jakby grzać dla wron”, powiedział kiedyś Emanuel. Bo ciepło i tak
wyleci na dwór. Kuchnia musiała ogrzewać cały dom.
Elise kłuło w piersiach i bała się, czy nie przyplącze się jakieś zapalenie sutków.
Słyszała, że wiele kobiet, które rodzą dzieci w zimie i strasznie marzną, dostają takiego
zapalenia.
- Może moglibyśmy palić trochę w izbie, dopóki zima jest taka mroźna? - spytała
któregoś dnia, kiedy Emanuel przyszedł do domu w przerwie obiadowej.
- Bardzo mi przykro, Elise, ale nas na to nie stać. Moje zarobki nie wystarczają na
czynsz, jedzenie i opał. Teraz, kiedy twoja mama i Hvalstad się wyprowadzili i nie dostajemy
od niego pieniędzy za wynajem strychu, zastanawiam się, jak zwiążemy koniec z końcem.
- Mówiłeś, że znowu powinniśmy wynająć strych. Skinął głową, ale jakoś niechętnie.
- Tak, musimy jednak poczekać, aż największe mrozy ustąpią. Teraz nikt by tam na
górze nie wytrzymał, a ja nie mam pieniędzy na kupno pieca. Od dawna myślałem, że
powinniśmy wstawić tam mały piecyk, pośrodku pomieszczenia jest przecież komin. - Spoj-
rzał na nią pytająco. - To już czternaście dni od porodu, myślałem, że chciałaś jak najszybciej
zacząć znowu pracę.
- Dobrze wiesz, że chcę pracować, Emanuelu. Ale zaziębiłam się, kaszlę i od ślubu
matki mam gorączkę, trzeba czasu, żebym wydobrzała.
- Ale chyba niedługo wyzdrowiejesz, prawda? Potwierdziła skinieniem głowy.
- Zaczęłam znowu trochę tkać, ale z tego zarobek jest niewielki. Pederowi udało się
znaleźć mi klientów, tylko że dla niego to też za duże obciążenie, żeby biegać w
poszukiwaniu zamówień, a potem odnosić gotowe wyroby. Oprócz szkoły ma przecież pracę,
którą musi wykonać, lekcje też zabierają mu dużo czasu. Gdybym tak miała maszynę do
szycia, to mogłabym szyć dla ludzi. W szkole byłam najzdolniejsza, jeśli chodzi o prace
ręczne.
Dziecko zaczęło znowu krzyczeć, Elise ciężko wstała z krzesła i podeszła do kołyski.
Hilda przyniosła tę kołyskę w tajemnicy przed majstrem, jej samej zostało jeszcze kilka
miesięcy, zanim będzie potrzebować kołyski.
- Czy ty rozumiesz, dlaczego on tyle krzyczy? To się powtarza codziennie i trwa
godzinami.
Emanuel nie odpowiedział.
Elise wzięła maleństwo na ręce i podniosła. Oparła je o swoje ramię i masowała mu
plecki. Płacz nie był już taki gwałtowny, ale całkiem nie ustał.
- Może mam za mało pokarmu albo może moje mleko nie jest dobre.
Emanuel nadal nic nie mówił. Siedział, oparłszy łokcie na kolanach, brodę położył na
splecionych rękach i patrzył przed siebie. Zamyślony, zdawał się nie słyszeć ani słowa z tego,
co powiedziała.
- A może powinnaś wrócić do pracy w przędzalni? - rzekł w końcu.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- A co zrobię z dzieckiem, skoro mama już z nami nie mieszka?
- A co robią inne matki?
- Przynoszą je do fabryki i zostawiają w kartonach na korytarzu. Ale Valborg mówiła
mi, że nadzorca źle to znosi i powtarza, że nie chce widzieć żadnych dzieciaków w fabryce.
Zresztą to jest prawnie zabronione. Bo kiedyś jedno dziecko uległo wypadkowi.
- No ale jest przecież żłobek w Armii Zbawienia i Azyl w Sagene. Elise posłała mu
oburzone spojrzenie.
- Po pierwsze nigdzie tam go nie przyjmą, dopóki nie przestanie ssać, a poza tym czy
ty wiesz, jak właściwie mają dzieci w tym Azylu w Sagene? W malutkich pomieszczeniach
znajduje się ponad sto dzieci. Co prawda uczą się Psalmów, dziecięcych piosenek i rysują na
tabliczkach, ale też muszą na siebie pracować. Nawet bardzo maleńkie dzieci siedzą
godzinami i wyskubują nici z resztek tkanin, które Azyl dostaje z jednej tkalni.
- No to może pani Evertsen albo pani Albertsen mogłaby się z nim zajmować za
niewielką opłatą? Mogłabyś nosić go tam w drodze do przędzalni i w przerwie obiadowej
chodzić do Andersengarden, żeby go nakarmić.
Elise patrzyła na niego przestraszona. Zanim maleństwo się urodziło, Emanuel
zapewniał ją, że ich dziecko nie będzie wynoszone na mróz, zanim fabryczne syreny zawyją
o szóstej rano, i pozostawiane w żłobku. Nie będzie też musiało leżeć na korytarzu w przę-
dzalni i płakać, choć i tak nikt tego nie usłyszy ze względu na hałas, jaki robią maszyny. Co
go teraz skłoniło do zmiany zdania?
Emanuel musiał poznać po jej minie, o czym myśli, bo podniósł się gwałtownie i
podszedł do żony.
- Z pewnością jakoś damy sobie radę, Elise. - Pogłaskał ją po policzku. - Czasami
tylko jestem kompletnie przytłoczony tym, że na nic nas nie stać. Carla Wilhelma nie
widziałem od czasu ostatniego spotkania myśliwych na długo przed świętami Bożego Naro-
dzenia, a przecież planowaliśmy, że będziemy się spotykać co dwa tygodnie. Zresztą ktoś
przynosi kociakowi mleko i ryby, tak jak ojciec Carla Wilhelma obiecał, ale oni nigdy do nas
nie pukają, nigdy nie wejdą się nawet przywitać. Zobaczyli, jak biednie u nas jest, i nie mają
ochoty tu przychodzić.
- Co masz na myśli, mówiąc „oni”? Myślisz, że to Carl Wilhelm przynosi jedzenie dla
Puszka?
Emanuel wzruszył ramionami.
- Chyba niemożliwe, żeby to był jego ojciec. Myślę raczej, że to jedna ze służących
albo Carl Wilhelm i jego ukochana.
- To on ma ukochaną? Emanuel przytaknął.
- Napisał do mnie list i przysłał go do biura. Opisuje w nim, że spotkał tę dziewczynę
w Kongsvinger. Znalazła sobie pracę telefonistki i mieszka w mieście na stancji. Spotykają
się w największej tajemnicy.
Elise nie potrafiła się powstrzymać, żeby nie zapytać, chociaż sama siebie za to
nienawidziła:
- Czy one z Signe się znają? Emanuel przytaknął.
- A Carlsenowie nie zdołali jeszcze znaleźć dla Signe posady guwernantki? To już
ponad cztery tygodnie, odkąd przyjechała.
- Mam wrażenie, że oni wcale się nie śpieszą. Karolinę się nudzi, a w nowym
towarzystwie czuje się dobrze. Najwyraźniej panny bardzo się zaprzyjaźniły. Obie grają na
pianinie, teraz ćwiczą różne utwory na cztery ręce, jak słyszałem.
- A co, twoim zdaniem, Karolinę powie, kiedy odkryje, dlaczego Signe wyjechała z
domu?
- Myślę, że Signe nie jest taka głupia.
- Nie wie, że Karolinę była w tobie zakochana.
- Ale wie, że ja jestem żonaty i że Carlsenowie zaczęliby ją traktować zupełnie
inaczej, gdyby odkryli, co zrobiła.
„Co zrobiła?”... To brzmi tak, jakby ona sama odpowiadała za to, co się stało,
pomyślała Elise wzburzona.
Dziecko znowu zaczęło wrzeszczeć, wyglądało na to, że ma bóle brzucha.
Emanuel patrzył na malca zatroskanym wzrokiem.
- Nie mogłabyś porozmawiać z doktorem?
- A jak mam się tam dostać? Nie mogę dziecka wynieść z domu na ten ziąb, a do
lekarza trzeba długo iść.
Emanuel ruszył ku drzwiom.
- Przejdę się trochę. Boli mnie głowa.
Elise nic nie odpowiedziała, wzięła dziecko na ręce i próbowała masować mu
brzuszek. To też nie pomogło. Mimo wszystko najlepiej jest, kiedy matka oprze dziecko o
swoje ramię i masuje mu plecki, zauważyła to już jakiś czas temu.
Słyszała, jak Emanuel zamyka za sobą drzwi. Przez okno widziała, jak przechodzi
przez most, podniósłszy kołnierz płaszcza, z futrzaną czapką głęboko naciągniętą na uszy.
Może zamierza pójść do Carlsenów, żeby się dowiedzieć czegoś nowego.
Długo nie odchodziła od okna i patrzyła w stronę przędzalni. Teraz one tam stoją,
każda przy swojej maszynie, wszystkie prządki o szarych i zmęczonych twarzach. Pomocnice
biegają, jak tylko mogą, by jak najszybciej dostarczyć nowe szpule, a koła kręcą się i kręcą,
hałas jest ogłuszający, chmury kurzu wypełniają całą halę, zatykają nosy, dławią w piersiach
i powodują łzawienie oczu.
Pośpiesznie odwróciła wzrok od fabryki i zaczęła spoglądać w stronę wodospadu. Lód
metrową warstwą pokrywał rzekę, żółtoszary i brudny, wodne nurty sprawiły, że zastygał w
dziwacznych, powykręcanych formach u stóp wodospadu. W górze unosił się wodny pył
zmieszany z zamarzającą mgłą, która zalegała nad rzeką. Drzewa po tamtej stronie stały
oszronione, przemarznięte wyciągały czarne gałęzie ku bezlitosnemu niebu i błagały o jak
najszybsze nadejście wiosny. Elise zadrżała. Czy to takie dziwne, że niemowlę wciąż
krzyczy?
Odniosła dziecko do kołyski, położyła je tam, nie była w stanie dłużej trzymać go w
ramionach, musiała zacząć się poruszać, by trochę rozgrzać ciało.
Stała przez krótką chwilę i przyglądała się krzyczącemu dziecku. Tak jak to
zauważyła zaraz po porodzie, malec nie był specjalnie urodziwy. Głowę miał za dużą w
stosunku do ciała, uszy odstawały, a włosy pojaśniały i teraz zaczynały się robić rudawe.
O tej ostatniej sprawie starała się nie myśleć. Nowo narodzone dzieci z czasem gubią
włosy, a potem wyrastają im nowe, powiedziała matka, która nie mogła zrozumieć, dlaczego
Elise tak się niepokoi o kolor włosów. Na krótką beznadziejną chwilę wyobraziła sobie
dziecko za parę lat. Widziała ogniście rude kręcone włosy, takie jak włosy jego ojca. To,
niestety, będzie nieustannie przypominać, co ją spotkało.
Otuliła malca kołderką i wyszła do kuchni, żeby dołożyć do pieca. Musi znaleźć sobie
jakąś pracę, ale jak tego dokonać?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tego samego popołudnia, kiedy Elise i Emanuel siedzieli przy kuchennym stole,
próbując się rozgrzać filiżanką cieniutkiej kawy z mlekiem i cukrem, na zewnątrz rozległy się
jakieś głosy. Kristian i Peder wrócili już z pracy. Elise patrzyła na nich z żalem, tacy byli
bladzi, chudzi i przemarznięci. Elise nadstawiła uszu.
- Ktoś tu idzie.
Emanuel spojrzał znad gazety.
- A to dziwne. W taki mróz...
Rozległo się pukanie do drzwi i zaraz potem pan i pani Ringstad, opatuleni w futra,
futrzane czapki, w ciepłych butach, weszli do domu. I Emanuel, i Elise zerwali się z miejsc
zaskoczeni.
- Mama i ojciec? Przyjechaliście do miasta przy tej pogodzie?
- Przecież musieliśmy zobaczyć wasze cudo! - ojciec śmiał się głośno. - Mama nie
chciała czekać, aż się ociepli, chociaż ją przekonywałem, że powinniśmy okazać jeszcze
trochę cierpliwości. Wynajęliśmy na dworcu woźnicę. Ma wygodne sanie i duże okrycie ze
skór, ale mieliśmy pecha, bo przed nami pług odśnieżał drogę. Taki wielki pług zaprzęgnięty
w dziewięć koni, możesz sobie wyobrazić, jak to się wlokło.
- Boże drogi, jak tu zimno! - pani Ringstad, drżąc na całym ciele, podeszła bliżej
pieca.
Emanuel chciał jej pomóc zdjąć futro, ale ona przestraszona protestowała.
- Nie mogę tego zdjąć, przecież tutaj straszny ziąb. Będziemy nocować u Carlsenów,
zaraz musimy iść, bo woźnica na nas czeka.
- Chcecie wychodzić tak od razu? - w głosie Emanuela słychać było rozczarowanie. -
Przecież nawet nie zobaczyliście dziecka!
- Przyjedziemy znowu, jak się trochę ociepli - pan Ringstad mówił jowialnym głosem,
miał zdrowe rumieńce na policzkach i w tym wielkim futrze wyglądał jeszcze potężniej niż
zwykle. - Mama nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć to cudo, i najwyraźniej uważa, że to
wy powinniście się wybrać z wizytą do Ringstad.
- Przestań! - pani Ringstad zaprotestowała oburzona. - Przecież to niemożliwe, żeby
wozić noworodka w taki mróz. A gdzie on jest? - rozglądała się w napięciu po kuchni.
- Malec na szczęście śpi. - Emanuel próbował się uśmiechać, ale nie bardzo mu się to
udało. - Ma jakieś problemy z trawieniem i ciągle krzyczy. Elise i ja rozkoszowaliśmy się
chwilą ciszy, kiedy przyjechaliście. Może wypijecie filiżankę kawy?
Pani Ringstad pokręciła głową.
- Mam nadzieję, że takie przyjemności zostawimy na następny raz. Moglibyśmy teraz
spojrzeć na maleństwo, mimo że śpi?
- Oczywiście. - Elise podeszła do drzwi izby, modląc się w duchu, żeby dziecko nadal
leżało spokojnie.
- Emanuelu, pisałeś, że mama Elise i pan Hvalstad wzięli ślub i wyprowadzili się do
mieszkania przy Wzgórzu Świętego Jana? - spytała pani Ringstad łagodnie. - Jak to miło, że
możecie teraz mieć dom tylko dla siebie - ciągnęła dalej. - Szczerze mówiąc, to nie jest za
duży dom dla trzyosobowej rodziny.
- Dla pięcioosobowej - wtrącił Emanuel pośpiesznie, kiedy wszyscy wchodzili do
izby.
- Pięcioosobowej? - matka patrzyła na niego przestraszona.
- Peder i Kristian mieszkają z nami. Nie chcieli się przeprowadzić.
- Nie chcieli się przeprowadzić? - twarz matki przybrała surowy wyraz. - To wy
pozwalacie dzieciom decydować, gdzie będą mieszkać?
W tym momencie Elise zauważyła, że kołyska zaczyna się poruszać. Malec
wymachiwał rączkami, pojękiwał chwilę cichym głosem, po czym zaniósł się gwałtownym
krzykiem.
- Jaka szkoda, mały się obudził! - Natychmiast gdy to powiedziała, spostrzegła, jak
dziwnie patrzy na nich pani Ringstad. Ta uważała z pewnością, że to bardzo dobrze, iż malec
się obudził, będzie mogła obejrzeć go dokładnie.
Wszyscy podeszli do kołyski i wpatrywali się w maleńkiego, wrzeszczącego
chłopczyka.
- Biedactwo, on z pewnością marznie - rzekła zatroskana pani Ringstad. - Albo może
nie ma dość jedzenia? - zwróciła się do Elise. - Jesteś pewna, że masz pod dostatkiem mleka?
Pamiętaj, że sama musisz pić dużo mleka i starać się jeść dużo zdrowego pożywienia.
- Dlaczego on ma taką jakąś dziwną głowę? - zapytał pan Ringstad w zamyśleniu. -
Jesteście pewni, że z nim wszystko w porządku?
Elise zwróciła się w stronę teścia.
- Akuszerka zapewniła nas, że tak. Niektóre dzieci po urodzeniu mają takie duże
głowy. Ale kiedy ciało trochę podrośnie, to wszystko będzie jak trzeba.
Pani Ringstad roześmiała się.
- No cóż, chyba nie mogłabym powiedzieć, że jest śliczny, ale które noworodki są?
Włoski to on ma prawie rude, prawda?
Elise nie miała odwagi spojrzeć na Emanuela, odniosła jednak wrażenie, że mąż
drgnął, słysząc słowa matki.
- Nowo narodzone dzieci mają zwykle inny kolor włosów, niż będą miały później -
pośpieszyła z wyjaśnieniem.
Wyjęła dziecko z kołyski i próbowała je uspokoić, ale bez skutku. Malec wrzeszczał
tak, że buzia zrobiła mu się ogniście czerwona, i wściekle wymachiwał rączkami.
- Ma bóle brzuszka - próbowała go tłumaczyć Elise. - Czuję, że cały się napręża.
- I on tak codziennie? - pani Ringstad patrzyła na Elise osłupiała.
- Tak, każdego wieczoru. - Emanuel sprawiał wrażenie przygnębionego. - I po nocach
też. Mimo że Elise sypia z nim w kuchni, to my z trudem możemy spać. Nawet Peder i
Kristian skarżą się, że wciąż są bardzo zmęczeni, a Peder przyniósł w dzienniczku uwagę, że
zasypia na lekcjach.
Pani Ringstad zadrżała.
- No tak, ja już zapomniałam, jak to jest. Pojęcia nie mam, czy teraz zdołałabym coś
takiego wytrzymać, w dodatku dziecko trzeba przewijać i karmić przez okrągłą dobę.
Pan Ringstad wybuchnął śmiechem.
- Moja kochana Marie, kiedy Emanuel się urodził, to ty miałaś niańkę, przynosiła ci
dziecko w nocy, żebyś je mogła nakarmić, i zabierała, jak tylko się najadł.
- A mimo wszystko to było bardzo męczące. Za każdym razem, kiedy był głodny,
musiałam się budzić. No tak, ale teraz Betzy i Oscar chyba już na nas czekają. Poza tym
czeka też woźnica.
Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom, a Elise oparła sobie dziecko o ramię, żeby je
uspokoić.
Pan Ringstad zwrócił się do niej.
- Nie będzie ci łatwo wrócić do pracy, dopóki on jest taki kłopotliwy.
- Rozmawialiśmy właśnie o tym dzisiaj przed południem - wtrącił Emanuel. -
Zaproponowałem, żeby Elise zapytała swoje dawne sąsiadki, czy któraś nie zajęłaby się
dzieckiem, kiedy ona pójdzie do fabryki. Mogłaby chodzić do nich w przerwie obiadowej,
żeby go nakarmić.
Ku zdumieniu Elise pan Ringstad przerażony pokręcił głową.
- Jak mogłeś zaproponować coś takiego? Chłopiec musi być karmiony często, jest
przecież jeszcze taki malutki. Jedyna praca, jaką Elise mogłaby wykonywać przy
niemowlęciu, to robić coś w domu. Znaleźć sobie pracę, którą mogłaby się zajmować tutaj.
Tkanie przynosi niewielkie dochody, jak słyszałem, a pranie i prasowanie byłoby dla niej
zbyt męczące, skoro pani Lovlien wyprowadziła się i nie może jej pomagać. No a co na
przykład z szyciem na zamówienie? Kiedy miał przyjechać król i królowa, to podobno w
całej Kristianii nie było wolnej krawcowej, wszystkie musiały szyć suknie na bal w zamku.
- Wy też chyba poszliście oglądać przyjazd królewskiej pary?! - zawołała pani
Ringstad z ożywieniem. - Słyszeliśmy, że odbywały się regularne bójki między tymi, którzy
chcieli zdobyć dobre miejsce widokowe wzdłuż trasy przejazdu królewskiej pary. A naj-
lepsze miejsca, takie jak okna w Grand Hotelu, sprzedawano po czarnorynkowych cenach.
- Czy masz maszynę do szycia? - pan Ringstad zdawał się nie słuchać tego, co mówi
żona.
Elise pokręciła głową.
- Nie, niestety.
- A w szkole lubiłaś prace ręczne? Elise patrzyła na niego onieśmielona.
- Pani mówiła, że jestem najlepsza w klasie.
- Hm - bąknął, ruszając ku drzwiom.
Kiedy już miał wychodzić, Elise spostrzegła, że wsunął Emanuelowi coś do kieszeni.
Emanuel wydał jej się bardzo zamyślony po wizycie rodziców. Zastanawiała się, co
dręczy go bardziej: sprawy ekonomiczne czy to, że ojciec i matka zobaczyli, jak marnie im
się powodzi.
A może to jest coś jeszcze innego - przyszło jej nagle do głowy. Signe w dalszym
ciągu mieszka u Carlsenów i teraz Ringstadowie będą mogli ją poznać...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego dnia, kiedy Elise właśnie karmiła synka, ktoś zapukał do drzwi. Do
karmienia przenosiła się do kuchni, bo tu było cieplej obojgu, chociaż i tak palce u nóg miała
przemarznięte niczym kawałki lodu. Ciągnęło zimnem, i od podłogi, i przez szpary w
drzwiach. Drzwi zresztą były takie dziurawe, że śnieg przedostawał się przez nie i tworzył na
podłodze w kuchni małe zaspy.
- Proszę wejść! - zawołała, zwracając w tamtą stronę zaciekawioną twarz. Kto, na
Boga, ma powód, by przychodzić w odwiedziny w środku roboczego dnia? Nie może to być
pani Thoresen, pani Evertsen ani też pani Berg, żadna z nich nie odważyłaby się wyjść z
domu w taki mróz.
W drzwiach stanął posłaniec, otworzył je tak szeroko, że gwałtowny podmuch wiatru
wpadł do kuchni.
- Mam paczkę dla pani Elise Ringstad. Czy to tu?
- Tak, proszę wejść i zamknąć za sobą. Właśnie karmię mojego malutkiego synka.
Posłaniec wtaszczył do kuchni ciężki karton i starał się jak najszybciej spełnić jej
polecenie.
- Muszę mieć pokwitowanie.
To pewnie Emanuel kupił mały piecyk na drewno, żeby postawić go na strychu,
pomyślała Elise. Wtedy będą mogli poszukać jakiegoś lokatora. Karton wydawał się jednak
zbyt mały, żeby pomieścić piecyk. Poza tym żeliwny piecyk jest taki ciężki, że jeden
posłaniec nie przyniósłby go tutaj sam, zwłaszcza że nie wygląda doroślej niż Peder.
Położyła dziecko na kuchennym stole i znalazła ogryzek ołówka.
- Jesteś pewien, że to dla mnie? - popatrzyła przez chwilę z powątpiewaniem na
małego, wychudzonego posłańca, zanim odważyła się potwierdzić własnym podpisem, że
przyjęła paczkę. On zdecydowanie kiwał głową.
Gdy tylko wyszedł, Elise z wielką ciekawością zaczęła rozrywać karton,
zastanawiając się, co też może się tam znajdować, ale naprawdę nie potrafiła niczego
wymyślić. Może Emanuel kupił coś za te pieniądze, które wczoraj ojciec wsunął mu do
kieszeni? Tak, Elise była przekonana, że ojciec przed wyjściem dał synowi pieniądze. Że
paczka została zaadresowana do niej, to też nic dziwnego, bo przecież tylko ona sama siedzi
w domu przed południem.
Nagle wytrzeszczyła oczy. W kartonie stało coś, co natychmiast rozpoznała jako
futerał maszyny do szycia! Brązowe owalne wieko z uchwytem. To nie może być prawda!
Czyżby Emanuel kupił ją dla Elise za pieniądze, które dostał od ojca? Ale przecież nie mógł
dostać aż tak dużo. A na dodatek bez wiedzy matki. Zachwycona wpatrywała się w zawartość
kartonu, nie miała jednak odwagi wyjąć prezentu. Bała się, że mimo wszystko może to być
pomyłka.
Ostrożnie przesunęła karton z maszyną pod ścianę. Najlepiej niech tam stoi, dopóki
Emanuel nie wróci do domu. I nie powinna się tak cieszyć zawczasu. Bo jeśli maszyna nie
jest jednak przeznaczona dla niej, to przeżyje okropne rozczarowanie.
Malec leżał i wrzeszczał, nie chciał się uspokoić nawet wtedy, kiedy znowu
przystawiła go do piersi. Zimno nie wydawało się już takie straszne. Wzrok Elise nieustannie
kierował się w stronę kartonu pod ścianą i serce wciąż biło jej mocno.
Kiedy malec najadł się już do syta, Elise siedziała jeszcze i wpatrywała się w śpiące
dziecko. Skóra mu się wygładziła i na buzi pojawiły się rumieńce. Elise odnosiła wrażenie,
że w ciągu ostatnich dni synek bardzo się zmienił, może nareszcie wyładnieje? Położyła
dziecko w kołysce. Teraz, kiedy panuje taki mróz, kołyska stoi w kuchni przez okrągłą dobę.
Potem nalała z garnka gorącej wody do wanienki, żeby uprać dziecięce ubranka. Przymknęła
oczy i rozkoszowała się ciepłem, które od rąk rozchodziło się po całym ciele. W myślach
zaczęła planować, jak zdobywać klientki i w jaki sposób powinna proponować im usługi
krawieckie.
Kiedy wieszała pranie nad kuchnią, usłyszała w końcu na zewnątrz kroki, ale z
rozczarowaniem stwierdziła, że to tylko chłopcy.
Na ich widok stanęła jak wryta. Kurtka Pedera, którą niedawno kupiła, była podarta,
on cały umazany śniegiem i brudny, ze skroni i z nosa ciekła mu krew. Odłożyła wszystko,
co trzymała w rękach, i podbiegła do brata.
- Co się stało?
- Peder wdał się w bójkę. - Kristian sprawiał wrażenie dumnego i zmartwionego
równocześnie. - Chłopaki go zaczepiali, wyzywali od kurzego móżdżka i głupka, to Peder się
wściekł i rzucił się na nich. Wiem, że może nie powinien tego robić, ale uważam, że był
naprawdę dzielny.
Elise milczała. Przyglądała się poobijanej, ale dumnej buzi Pedera, równocześnie
ostrożnie zdejmując z niego kurtkę. Pomyślała, że nigdy nie zdoła przywrócić jej porządnego
wyglądu. Nagle jednak spojrzała na maszynę do szycia. Jeśli rzeczywiście ta maszyna
przeznaczona jest dla niej, to jest to pewnie palec boży. Będzie mogła jej użyć już dzisiaj.
Przyniosła czystą szmatkę, nalała wody do miseczki i zaczęła przemywać ranę
Pedera. Na szczęście nie była głęboka.
Peder podniósł na nią wzrok.
- Jesteś na mnie zła, Elise? Moja nowa kurtka i w ogóle... Elise pokręciła głową.
- Widocznie miałeś powody, żeby się rozzłościć. Nie należysz do takich, co to rzucają
się na innych dla zabawy.
- To wina nauczyciela. Powiedział, że muszę codziennie czytać głośno, bo jak nie, to
będzie ze mną niedobrze. Położył przede mną książkę i ze złością zapytał, czy tak jest
dobrze, a ja uznałem, że tak. Kiwnąłem głową i powiedziałem „tak”, a on wrzasnął, że jestem
bezwstydny, i mnie uderzył. Kiedy wychodziliśmy na przerwę, chłopaki się koło mnie
tłoczyli i wykrzykiwali: „Peder kurzy móżdżek!” „Głupek!”, „Ile palców masz u jednej ręki,
kurzy móżdżku? Trzy czy może sześć?” I wtedy poczułem, że robi mi się czerwono przed
oczami, rzuciłem się na nich i zacząłem bić.
- Tłukł, aż trzeszczało! - roześmiał się Kristian z podziwem.
Elise wciąż milczała. Może powinna na niego nakrzyczeć, rozumiała jednak bardzo
dobrze, dlaczego nie był w stanie się opanować. Pytanie tylko, czy od tego będzie się lepiej
uczył.
Znowu na zewnątrz rozległy się kroki, tym razem spokojniejsze i cięższe.
Peder spojrzał przestraszony na Elise.
- Emanuel wraca. Nic mu nie mów, Elise! - patrzył na nią błagalnie.
- Idźcie obaj do izby i zdejmijcie mokre pończochy. Muszę o czymś z Emanuelem
porozmawiać.
Emanuel wszedł do środka, trząsł się z zimna i starannie zamykał za sobą drzwi.
- Nie przypuszczałem, że tutaj nad rzeką jest o tyle zimniej. - Wstrząsnął nim dreszcz.
- Chyba jednak będziemy musieli więcej palić, Elise.
Elise wolno szła mu na spotkanie, uśmiechała się niemal onieśmielona.
- Czy to ty przysłałeś mi dzisiaj paczkę, Emanuelu? Spojrzał na nią zaskoczony.
- Ktoś ci przysłał paczkę?
- Tak. Posłaniec przyniósł duży i ciężki karton.
Emanuel zmarszczył czoło i nic nie rozumiejąc, kręcił głową. Elise stała zakłopotana.
- Przyszedł dzisiaj posłaniec z ciężką paczką dla mnie. Wyraźnie na niej napisano:
„Elise Ringstad, Sandakerveien numer 2”. W kartonie moim zdaniem znajduje się maszyna
do szycia, ale nie odważyłam się jej wyjąć, bo nie jestem pewna, czy to nie jakaś pomyłka.
Emanuel z niedowierzaniem kręcił głową.
- Niczego takiego nie zamawiałem. Skąd miałbym wziąć pieniądze na maszynę do
szycia?
- Myślałam, że może... Widziałam, że ojciec wsunął ci coś do kieszeni, zanim
wyszedł, i sądziłam...
Spostrzegła, że Emanuel się zarumienił.
- To się zgadza, ojciec wsunął mi do kieszeni parę koron, ale nie aż tyle, żeby
wystarczyło na maszynę do szycia. To naprawdę musi być jakieś nieporozumienie, Elise.
Powinienem pójść do sklepu i porozmawiać z nimi. Dobrze, że do końca tej paczki nie
rozwinęłaś.
Już miał zdjąć płaszcz, ale nagle przystanął i zawołał półgłosem jakby sam do siebie:
- A może to od ojca? - zwrócił się do Elise. - Gdzie jest ta paczka?
Wskazała głową na karton stojący przy ścianie.
Emanuel podszedł i wyjął z niego ciężki, brązowy, owalny przedmiot. Wieko zostało
ozdobione pięknym znaczkiem ze złoconymi literami, które głosiły: „The Singer
Manufacturing Co.”. Do rączki przywiązany był na sznurku mały kluczyk. Do tego samego
sznurka przymocowano bilecik. Emanuel przeczytał głośno: „Droga Elise! Mam nadzieję, że
zdobędziesz wiele klientek, tak byś mogła pracować w domu i równocześnie dobrze
pielęgnować naszego dziedzica. Pozdrowienia od teścia”.
Emanuel zwrócił się do żony, sprawiał wrażenie zachwyconego.
- Widzisz, to ojciec kupił ci maszynę! Nigdy bym nie pomyślał.
Elise czuła, że robi jej się na zmianę zimno i gorąco. Dostała ten wspaniały prezent z
powodu kłamstwa! Teść miał zamiar jej pomóc w wychowaniu swojego wnuka, tymczasem
on nie ma żadnego wnuka. Jeszcze nie ma. Będzie go miał dopiero, kiedy Signe urodzi.
Odepchnęła od siebie tę myśl. Nie powinna tak traktować tej sprawy. Emanuel ożenił
się z nią dlatego, że chciał dać jej dziecku ojca. Oboje ustalili, że zachowają wszystko w
tajemnicy, że postarają się, by ludzie sądzili, iż dziecko rzeczywiście jest jego. Signe to błąd,
coś, co nie powinno się było zdarzyć i teraz nie może mieć z ich rodziną nic wspólnego. W
całym kraju mnóstwo służących ma dzieci ze swoimi chlebodawcami, zwykle jednak same są
sobie winne i same muszą dźwigać swój wstyd. Często ich los bywa tragiczny, ale tak to już
jest. Ojciec nieślubnego dziecka rzadko czuje się za nie odpowiedzialny. Dlaczego w
przypadku Emanuela miałoby być inaczej?
Nareszcie była w stanie coś powiedzieć.
- Ale... ale czy mogę to przyjąć? Twoja matka z pewnością nic o tym nie wie i...
- A dlaczego miałaby wiedzieć? To są pieniądze ojca. Skoro postanowił, że dostaniesz
tę maszynę, to możesz ją wziąć z czystym sumieniem.
Postawił ciężką skrzynkę na kuchennym stole, otworzył zamek kluczykiem i zdjął
wieko.
Peder i Kristian weszli cicho do kuchni, stanęli obok nich i wytrzeszczając oczy,
patrzyli na to, co się dzieje. O nieszczęsnej przygodzie Pedera w szkole najwyraźniej
zapomniano.
Elise i chłopcy wydali z siebie przeciągły jęk. Maszyna była najpiękniejszą rzeczą,
jaką kiedykolwiek widzieli. Czarna, błyszcząca i bogato zdobiona czerwonymi oraz złotymi
wzorkami. Również na korpusie maszyny widniał napis „Singer Manufacturing Co.”, wytło-
czony złotymi literami.
Emanuel przesunął rączkę na miejsce i otworzył małą boczną szufladkę, w której
znajdowało się wiele niedużych błyszczących części.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda - Elise mówiła szeptem zaskoczona, z trudem
łapała powietrze. - Czy to na pewno dla mnie? Czegoś tak wspaniałego nie posiadałam przez
całe swoje życie.
Twarz Pedera nagle się rozpromieniła.
- No to teraz będziesz mogła pozszywać moją kurtkę, Elise. - W tym samym
momencie oblał się ognistym rumieńcem i zawstydzony skierował wzrok w podłogę.
Na szczęście Emanuel niczego nie zauważył. Elise stwierdziła, że odkąd urodziła
dziecko, mąż stał się wobec chłopców znacznie bardziej surowy i wymagający. To z
pewnością dlatego, że jest zmęczony i nie dosypia.
- Tak, a teraz musicie powiedzieć wszystkim znajomym, że przyjmuję zamówienia na
szycie. - Uśmiechnęła się zadowolona. Życie znowu staje się radośniejsze.
Zwróciła twarz w stronę Emanuela.
- Jak zdołam podziękować twojemu ojcu? Listu nie mogę do niego napisać, bo
ryzykowałabym, że wpadnie w ręce matki.
- Zatelefonuje do niego z biura.
Elise skinęła głową i zwróciła się tym razem do chłopców.
- Musimy to uczcić. Zrobię na obiad racuszki.
- Racuszki? - zachwycony Peder klaskał w dłonie i podskakiwał z radości.
Wtedy nagle odezwał się Emanuel:
- A coś ty sobie zrobił dzisiaj w czoło, Peder?
- On się poślizgnął, upadł i uderzył głową o kamień - wyjaśnił pośpiesznie Kristian. -
I wcale nie płakał.
- To znakomicie, Peder. - Emanuel kiwał głową z uznaniem. - Chłopcy nie powinni
płakać. Ot co! A teraz biegnijcie po wodę i drewno, żeby Elise jak najszybciej zabrała się do
przygotowywania jedzenia. Szczerze mówiąc, myślałem, że kiedy wrócę do domu, obiad
będzie gotowy.
Elise uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ugotowałam kaszę na wodzie, ale teraz pomyślałam, że powinnam zrobić coś
wyjątkowego, skoro trafił nam się taki szczęśliwy dzień.
W tej samej chwili malec w kołysce zaczął wrzeszczeć. Emanuel westchnął.
- A on znowu swoje!
Elise zwróciła się do Kristiana, który już wychodził.
- Poczekaj, myślę, że ty powinieneś zacząć przygotowywać racuszki, Kristian. Wody i
drewna nanosi Peder. Ja muszę nakarmić dziecko.
Gdy tylko Emanuel zniknął w izbie, żeby się przebrać, powiedziała szeptem:
- Dziękuję ci, Kristian. Uważam, że to znakomicie, że powiedziałeś, iż Peder
poślizgnął się i upadł.
Kristian patrzył na nią zdumiony.
- Nie jesteś zła, że kłamałem?
- Czasami człowiek ma prawo skłamać, to się nazywa „białe kłamstwo”. W każdym
razie można się nim posłużyć, kiedy chce się ratować kogoś innego.
Elise przystawiła maleństwo do piersi i tłumaczyła Kristianowi, jak się robi ciasto na
racuszki.
- Widziałam, jaki Peder był dumny, kiedy go chwaliłeś. Jesteś naprawdę dobrym
starszym bratem, Kristian.
Zauważyła, że chłopiec się zarumienił i uśmiecha skrępowany. Chociaż teraz częściej
się go chwali niż przedtem, to chyba mimo wszystko robię to zbyt rzadko, pomyślała.
- Peder bardzo się stara, wiesz. Ale on nic na to nie poradzi, że nie jest taki mądry jak
ty. To, że go wspierasz, znaczy dla niego bardzo wiele. - Westchnęła. - Bardzo się niepokoję,
jak on sobie da radę w życiu. Bez szkoły daleko się nie zajdzie.
- Peder nie jest wcale taki głupi, jak myślisz. Jeśli chodzi o matematykę, to jest
zdolniejszy niż większość dzieci w klasie.
- Ale co to pomoże, skoro nie potrafi czytać?
Usłyszeli, że Peder wraca z wodą, więc umilkli. Kiedy malec najadł się i zasnął,
drewno i woda znalazły się w kuchni, Elise zaczęła smażyć racuszki, a wtedy Peder ukucnął
przy kołysce, poruszał nią delikatnie i czule głaskał dziecko po główce.
- On jest taki mięciutki jak Puszek, a kiedy do niego mówię, to leży i widzę, że mnie
słucha.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
- Bo on cię poznaje po głosie.
- Uważam, że robi się naprawdę słodki. Emanuel opowiadał, że jego matka uważa, że
mały nie jest zbyt ładny, ale on mówi, że to z czasem przejdzie. Myślę, że to już przeszło.
- Żeby tylko nie miał rudych włosów - wyrwało się Kristianowi.
Elise spojrzała na niego pośpiesznie.
- Dlaczego tak mówisz?
- A ty byś chciała mieć piegi i rude włosy? Jeden chłopak w naszej klasie ma i
wszyscy się z niego wyśmiewają.
- Czy jeden z was mógłby wstąpić do matki Larsine, jak pójdziecie do pracy? Nie
widziałam małej od wielu dni.
- Ona jest chora. Jej siostra też. Smarkacz powiedział, że mają suchoty - odparł
Kristian.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz?
- Nie chciałem, żebyś się denerwowała, skoro ona przychodziła do nas codziennie.
Elise nie odpowiedziała. Czuła, jakby w żołądku miała kamień. Jeśli naprawdę
Larsine ma suchoty... Głęboko wciągnęła powietrze. No ale przecież mama też miała, a nikt z
rodzeństwa się nie zaraził. Może mają w sobie coś, co sprawia, że zaraza ich nie może
dopaść, próbowała uspokajać samą siebie, ale to nie pomagało. Co z maleństwem? Zrobiło jej
się zimno ze strachu.
Emanuel wrócił do kuchni.
- O, jak smakowicie pachnie. - Uśmiechnął się, sprawiał wrażenie bardziej
zadowolonego, niż był, kiedy wrócił z biura. - Czy już niedługo będziemy jeść?
Odstawił maszynę do szycia do kąta przy piecu i usiadł przy stole, a Elise pośpiesznie
zaczęła nakrywać.
- Zapytam w biurze, czy ktoś nie potrzebuje krawcowej - zaproponował.
Elise spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Mogłabym zaczynać dosłownie w każdej chwili. Nauczyłam się szyć na maszynie w
czasie, kiedy pani Evertsen zajmowała się krawiectwem, ale potem zachorowała na
reumatyzm i musiała sprzedać maszynę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nazajutrz Emanuel przyszedł do domu, kiedy przerwa obiadowa właściwie dobiegała
już końca. Pod pachą trzymał jakąś paczkę zawiniętą w szary papier.
- Przyniosłem ci pracę!
- Już? - Elise uśmiechnęła się zadowolona. Tak się złożyło, że mały synek spokojnie
spał, ona zdążyła zrobić pranie, obrać ziemniaki na obiad i zaszyć rozdartą kurtkę Pedera. Na
szczęście nieoczekiwanie się ociepliło, tak że chłopiec mógł pójść do szkoły w samym
swetrze. Próbowała zaszyć rozdarcie wczoraj wieczorem, ale lampa naftowa daje za mało
światła, by coś widzieć. Kiedy nadejdzie wiosna i dłuższe dni, wszystko stanie się łatwiejsze,
pocieszała się w duchu.
Teraz ożywiona podbiegła do męża, żeby obejrzeć materiał.
- Co trzeba z tego uszyć?
- Na początek masz uszyć nowe fartuchy dla pokojówek, a potem musisz iść do nich
do domu i wziąć miarę na nową suknię.
Elise zaczynała się denerwować.
- Mam nadzieję, że zamawiający wiedzą, że jestem początkująca.
- Tak, powiedziałem im o tym.
- I to chyba nie jest żona któregoś z dyrektorów? Emanuel roześmiał się.
- Czy ci nie mówiłem, że najpierw chciałbym zapytać u Carlsenów? Będzie ci łatwiej,
jeśli na początek będziesz szyć dla kogoś znajomego.
Elise nie spuszczała z niego wzroku, czuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- Chcesz powiedzieć, że będę musiała pójść do Carlsenów, żeby wziąć miarę?
Emanuel zmarszczył czoło.
- Czy to nie ty chciałaś być krawcową po to, by pracować w domu? Nie mogę polecać
cię ludziom, których nie znam, dopóki nie będziesz pewna, co potrafisz.
- A dla kogo mam szyć? Dla pani Carlsen czy dla Karolinę?
- Jeszcze tego nie wiem. - Patrzył w bok, najwyraźniej czuł się nieszczególnie.
- Przychodzisz właśnie od nich? - nie mogła się opanować, musiała wiedzieć, co się
stało.
- Tak, i jadłem u nich obiad, skoro i tak miałem iść po ten materiał.
- Signe też była w domu? - serce Elise zaczęło bić mocniej. Emanuel westchnął
zirytowany.
- Oczywiście, że była. Myślisz, że miałem poprosić, żeby zniknęła? Uzgodniliśmy
przecież, że będziemy zachowywać się tak, jakby się nic nie stało, prawda?
- To znaczy, że ona nie będzie guwernantką? - Elise sama zauważyła, że mówi
piskliwym głosem. - Co jej rodzice na to, że zamieszkała u obcej rodziny? I nie sądzisz, że
jest dosyć niefrasobliwa? Żeby narzucać się innym ludziom w ten sposób...
Widziała, że Emanuel stara się nad sobą panować.
- Opamiętaj się, Elise. - Mówił bardzo ostrym głosem. - Mieliśmy ryzykować, że
zostanie tu u nas? Carlsenowie uwolnili nas od bardzo nieprzyjemnego problemu. To z ich
strony niezwykle uprzejme, że pozwalają jej tam mieszkać. I nie ulega wątpliwości, że Signe
jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Jej też nie byłoby przyjemnie, gdyby musiała
mieszkać tutaj.
Elise nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Chcesz powiedzieć, że ty byś jej pozwolił tutaj mieszkać? Razem ze mną? Żebym
patrzyła na jej powiększający się brzuch, który by mi przypominał o tym, co zrobiłeś?
Znowu westchnął z irytacją.
- Byłem pewien, że już skończyliśmy z roztrząsaniem, co by było, gdyby.
Oczywiście, że nie może u nich mieszkać aż do porodu. Nie będzie mogła tam mieszkać,
kiedy ciąża stanie się wyraźnie widoczna. Przypuszczalnie teraz jest w trzecim miesiącu,
więc nikt jeszcze niczego się nie domyśla. Ale podobnie jak ja nie chciałaby ujawniać, do
czego między nami doszło.
Jest w trzecim miesiącu... Elise już przedtem liczyła na palcach i zastanawiała się, jak
bardzo ciąża Signe jest zaawansowana. Trzeci miesiąc oznacza, że dziecko zostało poczęte
tuż przed wyjazdem Emanuela z Kongsvinger, to znaczy gdzieś w październiku, ale przecież
zaraz po przyjeździe do obozu nad granicą Emanuel pisał o córce bogatych gospodarzy z
okolicy, którą bardzo polubił i która tak pięknie śpiewa.
- Nie będę w stanie do nich pójść, Emanuelu. Chyba potrafisz zrozumieć.
Posłał jej wściekłe spojrzenie.
- Czy nie możesz dobra własnego dziecka stawiać ponad swoje urażone uczucia? Jeśli
nie znajdziesz szycia, to co będziesz robić?
- Może zdobędę jakieś zamówienia od innych ludzi.
- Myślisz, że robotnicy mieszkający nad rzeką Aker mogą sobie pozwalać na
krawcową?
- Obejdę wszystkie lepsze domy, będę dzwonić do drzwi i pytać, czy nie mają może
jakichś przeróbek.
- I naprawdę wierzysz, że ktoś wpuści do domu obcą robotnicę?
W końcu Elise musiała uznać, że Emanuel ma rację.
- No cóż, trzeba będzie się przełamać. Ile tych fartuchów mam uszyć?
- Materiału wystarczy tylko na trzy, tak powiedziała pani Carlsen. Ona by chciała,
żebyś przyszła do nich w najbliższych dniach.
Pocałował ją w policzek.
- Nie powinnaś być przesadnie dumna, Elise. Bo to najbardziej utrudni ci życie.
Teraz, kiedy masz piękną, nowiutką maszynę do szycia i dostałaś też pierwsze zamówienie...
A zresztą dzwoniłem do ojca i powiedziałem, że jesteś zachwycona prezentem i bardzo
uradowana. Odparł, że to rozgrzewa jego serce. Coś mi się zdaje, że naprawdę zaczyna cię
lubić. Elise zmusiła się do uśmiechu.
- Ale teraz powinieneś wracać do fabryki, Emanuelu. Przerwa obiadowa się
skończyła.
Stała przy oknie i patrzyła w ślad za odchodzącym mężem, a łzy płynęły jej z oczu.
Dlaczego on nic nie rozumie?
Co by powiedział na jej miejscu, on, który nie może nawet słuchać, że kiedyś, rok
temu, rozmawiała z Johanem?
Zobaczyła kilka młodych robotnic, biegnących przez most, żeby zdążyć do fabryki,
zanim będzie za późno. Może były w domu, żeby nakarmić najmłodsze dzieci albo dać jeść
tym, które raczkują, i wszystkim pozostawionym na łasce losu w domu.
Może Elise też powinna przestać myśleć o szyciu i robić coś innego. Może powinna
zachować się tak, jak pewna stara kobieta, o której słyszała w dzieciństwie. Ta kobieta miała
na imię Kaja albo Kajsa, czy jakoś tak. Ludzie mówili, że obdarzona była wielkim sercem i
zajmowała się mnóstwem małych dzieci robotnic z fabryk Hjula i Graaha, podczas kiedy
matki były w fabryce. Podobno w jej domu dziecinne łóżeczka stały jedno przy drugim.
Kobieta uprawiała warzywa i owoce, gromadziła je jesienią w piwnicy, a zimą sprzedawała.
Skąd poza tym brała pieniądze, nie wiadomo.
Elise odeszła od okna, wzięła biały bawełniany materiał i rozłożyła go na kuchennym
stole, potem zaczęła mierzyć i zaznaczać wzór według swojego najlepszego fartucha. W
paczce znalazła też szpulkę białych nici. Pani Carlsen rzeczywiście pomyślała o wszystkim.
Przez resztę dnia Elise walczyła ze sprzecznymi uczuciami. Cieszyła się, że może
szyć, i to na własnej maszynie, cieszyła się też, kiedy stwierdziła, że potrafi to robić, ale z
drugiej strony nie mogła uwolnić się od bolesnych uczuć, jakie wzbudziła w niej rozmowa z
Emanuelem.
Kiedy chłopcy wpadli z hałasem, wróciwszy ze szkoły, powiedziała im, że mają zjeść
kaszę na stojąco przy kuchni, bo ona nie może sprzątnąć szycia, dopóki jest jeszcze choć
trochę dziennego światła.
Peder był tego dnia pogodniejszy, najwyraźniej w szkole nikt mu nie dokuczał. Może
pomogło to, że postawił się wczoraj chłopakom, może nabrali dla niego szacunku, myślała
Elise.
Zanim chłopcy wybiegli do popołudniowej pracy, Peder zawołał przez ramię:
- Umiem już zagrać cały Widok starych gór na moim flecie, Elise! Kiedy zrobimy
sobie z Evertem przerwę, to mu zagram.
Elise uśmiechnęła się.
- Uważaj tylko, żeby cię majster nie usłyszał, bo mógłbyś utracić tę swoją
popołudniową pracę.
Peder przystanął, jakby coś mu się przypomniało, sprawiał wrażenie, że nie słyszał, co
Elise powiedziała.
- Czy myślisz, że skrzat wie, że gram na flecie, który mi dał?
- Z pewnością wie. Może nawet siedzi w jakimś ciemnym kącie i rozkoszuje się
muzyką. Pewnie jest dumny i zadowolony, że ci go dał.
Peder uśmiechnął się.
Nazajutrz fartuchy były gotowe i Elise poprosiła Emanuela, żeby w czasie przerwy
obiadowej przyszedł do domu popilnować dziecka, to ona pójdzie na wzgórze Aker. Kusiło
ją, żeby wymusić na mężu, by to on odniósł robotę, ale w uszach wciąż jej brzmiały jego
słowa: „Powinnaś dobro własnego dziecka stawiać ponad swoje urażone uczucia”.
Chciała mu pokazać, że niczym się nie przejmuje. Że nie jest zazdrosna. W każdym
razie nie tak bardzo jak on.
Zaciskając z uporem zęby, owinęła się szczelnie robioną na drutach chustką, na głowę
włożyła czepek, a paczkę z gotowymi fartuchami wsunęła pod pachę.
- Gdyby się obudził, to spróbuj go uspokoić kołysaniem. Jeśli to nie pomoże, możesz
go wziąć na ręce i oprzeć sobie na ramieniu - instruowała męża przed wyjściem. Emanuel po
raz pierwszy miał zostać z dzieckiem sam i sprawiał wrażenie dość bezradnego, kiedy się do
tego przygotował.
Wkrótce trzeba będzie wybrać dziecku jakieś imię. Słyszała o ludziach, którzy przez
całe życie zachowali zdrobnienie, nadane im we wczesnym dzieciństwie, czego potem nikt
nie był w stanie zmienić. Ktoś w dojrzałym wieku nazywany bywa Złotko, inny jest Mały, a
jeszcze inny starszy mężczyzna nadal bywa Braciszkiem. Emanuel przypuszczał, że jego
rodzice będą się domagać, by chłopcu dano na imię Hugo, po dziadku. To z pewnością
najrozsądniejsze, by ich udobruchać, powiedział, choć w Elise wszystko się na myśl o tym
burzyło. Czuła, że jedno kłamstwo pociąga drugie i w końcu wszyscy zadławią się własnymi
oszustwami.
Wolałaby, żeby dziecko dostało imię po jej ojcu, mianowicie Mathias, ale Emanuel,
słysząc tę propozycję, zaciskał zęby. Elise miała wrażenie, że słyszy jego myśli: ochrzcić
dziecko po jakimś pijaku, który się utopił, a w dodatku był synem Cygana. Gdyby ojciec
Elise poszedł w ślady swojego ojca i żył tak jak inni wędrowni Cyganie, to teraz z pewnością
siedziałby skuty w Akershus. Czasami Elise ogarniał strach, że policja może nieoczekiwanie
stanąć w ich progu, gdy odkryje, że rodzina ma cygańskie korzenie.
Nie, powinna się podporządkować i dać dziecku na imię Hugo. Bo kiedy się bliżej
zastanowić, to jest to bardzo ładny gest ze strony Emanuela. To dowód, że traktuje chłopca
jak własnego syna. Jak wnuka swojego ojca.
Chodnik był pokryty lodem, śliski. Znowu zrobiło się bardzo zimno, śnieg zamarzł.
Było jednak pogodnie i słonecznie, każdego dnia słońce zachodziło później, już teraz Elise
zauważała, że dni są o wiele dłuższe niż zaraz po Nowym Roku.
Nie zdążyła jeszcze obejrzeć mieszkania matki i Hvalstada, ale Peder i Kristian już
tam byli i nachwalić się nie mogli, jakie wszystko w tym domu jest piękne. Hvalstad miał
ładne meble, które oddał do jakiegoś magazynu, kiedy mieszkał na strychu w domu majstra,
ale teraz ustawił je w nowym mieszkaniu. Peder z przejęciem opowiadał, że na ścianie wisi
wielki obraz, przedstawia on statek walczący z ogromnymi falami, które niewątpliwie go
zaleją, nim sztorm się uciszy. Kiedy jednak Elise zapytała, jak wyglądają te meble, żaden z
chłopców nie potrafił jej wytłumaczyć. Jedyne, co Peder zauważył oprócz statku miotanego
sztormem, to ścienny zegar, który głośno tykał i miał „okrągłą błyszczącą rzecz, która kiwa
się z boku na bok”, jak to określił.
Nareszcie matka ma dobrze, zresztą zasłużyła sobie na to. Nie wszyscy robotnicy
mieszkający wzdłuż rzeki Aker potrafią wyjść z nędzy i żyć w lepszych warunkach.
Teraz Elise zbliżała się do domu majstra Paulsena. Po drugiej stronie ulicy mieszkał
Braciszek. Bardzo pragnęła zobaczyć to dziecko choćby z daleka, zarazem jednak obawiała
się tego. Dziwne byłoby zobaczyć siostrzeńca po tak długim czasie, a z drugiej strony
chciałaby stwierdzić, do kogo malec jest podobny. Ale to z pewnością sprawiłoby jej również
ból. Hilda nie powinna była oddawać dziecka.
Wzrok przesunął się w stronę okien pana Paulsena. Hilda nie pokazała się w domu od
ślubu matki, a minęło już przecież osiemnaście dni. Nie przyszła nawet wtedy, kiedy Peder
pobiegł na wzgórze Aker na drugi dzień po porodzie siostry, żeby powiedzieć, że Elise
właśnie urodziła. Wymówiła się, że ma dużo pracy i siedzi po nocach.
Czyżby siostra była zazdrosna? Dlatego że Elise jest mężatką, ma opiekuna i mieszka
we własnym domu niezależnie od tego, że to tylko mały kurnik, jak to powiedział stary
Ringstad?
To nieprawdopodobne. Dręczy ją raczej to, że nie wie, co zrobi w dniu, kiedy Paulsen
wyrzuci ją za drzwi, skoro nie będzie chciała oddać drugiego dziecka. Zamierza oczywiście
czekać aż do porodu, można jednak przypuszczać, że Paulsen zechce mieć pewność i zacznie
ją zmuszać, żeby zawczasu podpisała papiery. Elise przystanęła i spoglądała po kolei w okna.
Nagle zauważyła, że w jednym ktoś się pokazał, po chwili okno zostało otwarte.
- Halo, Elise! Gratuluję.
- Dziękuję bardzo! - zawołała w odpowiedzi. - Może jednak przyszłabyś do domu?
- A gdzie jest ten dom?
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale natychmiast je znowu zamknęła.
- Czy nie pamiętasz, co oznajmił Emanuel? Powiedział, że byłoby najlepiej, gdybym
wróciła do swojego domu!
- Nie powinnaś się tym tak przejmować, Hilda. Powiedział tak dlatego, że był... że był
przerażony.
Gdzieś za Hildą rozległ się męski głos i w następnej chwili Elise stwierdziła, że
siostra pośpiesznie zamyka okno.
Poszła dalej do domu Carlsenów. Biedna Hilda. Nie wie, gdzie jest jej dom, nie ma
żadnego opiekuna i nawet nie wie, z czego będzie żyć ani gdzie się podzieje, kiedy dziecko
przyjdzie na świat. Serce Elise biło mocniej, kiedy otworzyła ogrodową furtkę i weszła.
- Boże drogi, spraw, żeby Signe tam nie było - szeptała. Minęła główne wejście i
skierowała się do drzwi kuchennych.
„Posłańcy i żebracy proszeni są do kuchennych drzwi”, przeczytała na tabliczce.
Uznała, że ona sama może być potraktowana jako posłaniec.
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła zapukać, i ukazała się pokojówka w oślepiająco
białym, nakrochmalonym fartuszku. Elise wodziła wzrokiem po tym fartuchu. Fartuchy,
które uszyła, nie były aż tak dopracowane i piękne. Poczuła, że odwaga ją opuszcza.
- Przyszłam do pani Betzy Carlsen. Mam coś dla niej szyć.
- Pani nie ma w domu, ale myślę, że szycie zamawiała panienka Karolinę. Proszę za
mną, pokażę pani drogę.
Elise stwierdziła, że kolana się pod nią uginają, kiedy wchodziła za służącą po
stromych kuchennych schodach.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Minęły kuchnię, szły dalej korytarzem, w końcu zapukały do salonu. W chwilę
później służąca uchyliła lekko drzwi i wsunęła głowę do środka.
- Przyszła krawcowa, panno Karolinę.
- To ją wprowadź - Elise usłyszała odpowiedź Karolinę. Rozpoznawała ten jasny,
dziecinny głos córki Carlsenów i przypomniała sobie dzień, w którym po raz pierwszy
znalazła się w tym domu. Wróciła właśnie od matki z sanatorium w Grefsen, obie myślały, że
to Emanuel zapłacił za jej leczenie. Elise obiecała matce, że go odnajdzie, żeby mu
podziękować, przyszła do tego domu i służąca wskazała jej małe mieszkanko na strychu.
Wkrótce potem rozległo się pukanie do drzwi i w progu stanęła Karolinę, miała na sobie
jasną, długą sukienkę z koronkami, przyszła zaprosić Emanuela na obiad. Już wtedy Elise
domyśliła się, że Karolinę jest w Emanuelu zakochana, a potem, kiedy dowiedziała się, że on
zamierza poślubić Elise, wpadła we wściekłość. Jak to możliwe, że córka Carlsenów i Signe
tak się dogadują? Czyżby obie umiały ukrywać swoje uczucia do Emanuela?
W chwilę później Elise weszła do salonu i zobaczyła je obie siedzące na obitych
pluszem fotelach, każda ze szklanką w ręce. Na stoliku przed nimi stała patera z ciastem.
Karolinę nie podniosła się.
- A oto nasza krawcowa! - zawołała anielsko słodkim głosem. - No patrzcie, a ja bym
nie przypuszczała, że żona Emanuela zajmuje się krawiectwem! Przyniosłaś fartuchy dla
służących?
Elise przełknęła upokarzające słowa, podeszła i wyjęła z torby trzy białe fartuchy.
Karolinę lustrowała je starannie.
- No, muszę powiedzieć, że nie najgorzej. A potrafiłabyś uszyć suknię dla mnie, jak
myślisz? - Przyglądała się Elise niewinnym wzrokiem, ona jednak wyczuwała kryjącą się w
tym wzroku wrogość. Na Signe nie odważyła się nawet spojrzeć w obawie, że nie zdoła
ukryć niechęci, którą w sobie nosi.
- Jestem tego pewna, panno Carlsen - odpowiedziała takim samym słodkim głosem. -
Muszę tylko mieć wymiary i materiał, mogłabym zaczynać już dzisiaj.
- Skąd ty masz na to czas? Przecież dopiero co urodziłaś dziecko?
Elise domyślała się, ile kosztuje Karolinę mówienie o dziecku, była jednak
wychowana tak, by ukrywać uczucia i nie dawać poznać, co akurat myśli.
- To prawda, ale chłopiec jest zdrowy, silny i spokojny. Mogę szyć, kiedy śpi.
- Nie wybraliście jeszcze dla niego imienia? Mam wrażenie, że państwo Ringstadowie
nie wspominali nic o chrzcie, kiedy nas ostatnio odwiedzili.
- Jest jeszcze za wcześnie, żeby wynosić dziecko z domu. Za duży mróz.
- No tak, zwłaszcza dla was, skoro nie macie konia ani powozu. Ale przecież możecie
wynająć woźnicę.
- I z pewnością tak zrobimy, chcemy jednak poczekać, aż mały będzie miał ze dwa
miesiące.
- No a co z imieniem?
- Będzie miał na imię Hugo, po swoim dziadku. No i oczywiście jakieś drugie.
- Pani Ringstad mówiła, że on nie jest podobny do nikogo z was. Powiedziała, że
gdybyś rodziła w szpitalu, toby się obawiała, czy dziecko nie zostało zamienione. - Karolinę
roześmiała się, jakby powiedziała coś zabawnego, Elise też zmusiła się do bladego uśmiechu.
Nareszcie Karolinę wstała z fotela.
- A wy już się chyba witałyście, prawda? - uśmiechnęła się do Signe z jakimś bardzo
dziwnym wyrazem oczu.
Signe odpowiedziała uśmiechem.
- Tak, poznałyśmy się w Wigilię, kiedy zapłakana i zrozpaczona przyjechałam do
miasta po tym, co się stało w domu. Gdybym nie wiedziała, gdzie Emanuel mieszka, to
chodziłabym po ulicach przez całą noc.
„Po tym, co się stało w domu”... Elise zastanawiała się, jakie to kłamstwo
przedstawiła Signe rodzinie Carlsenów. Karolinę odwróciła się do Elise plecami.
- Możesz zacząć rozpinać moją suknię. Jeśli masz brać miarę, to chyba powinnam się
rozebrać.
Elise była zakłopotana. Nie spodziewała się, że będzie musiała brać miarę już dzisiaj.
Karolinę musi chyba najpierw kupić materiał. ..
- Zaczynaj! Suknia jest tak mocno zasznurowana, że i ona, i gorset piją mnie w
brzuch.
- Tylko że ja nie mam ze sobą centymetra.
- Krawcowa bez centymetra? - Karolinę roześmiała się. - Signe, mogłabyś odnaleźć
którąś ze służących i zapytać, czy nie mają przypadkiem centymetra krawieckiego?
Signe wstała niechętnie i poszła ku drzwiom.
Elise nie mogła się powstrzymać, żeby na nią nie popatrzeć. Dziewczyna miała duży
biust, poza tym jednak trudno by było zauważyć, że jest w ciąży. W niczym właściwie nie
przypominała tamtej młodej dziewczyny, która siedziała blada i zagubiona przy kuchennym
stole Elise. Wprawdzie Elise pomyślała, że Signe ma śliczny uśmiech, pełne usta i duże
niebieskie oczy, włosy zaś kręcą się ładnie na skroniach, ale wtedy nie była tak dobrze
ubrana jak dzisiaj i wydawała jej się o wiele szczuplejsza. Być może pożyczyła ubrania od
Karolinę, poza tym jadała w ostatnich tygodniach codziennie do syta, tak że zdążyła się już
zaokrąglić.
Elise pośpiesznie cofnęła wzrok, poczuła gwałtowną zazdrość w sercu.
Nie trwało długo, a przybiegła służąca z centymetrem. Tymczasem Elise zdążyła
porozpinać suknię Karolinę, ta jednak chciała, żeby rozpiąć też gorset, bo zjadła za dużo w
ciągu dnia i teraz boli ją brzuch.
- Ale będzie pani miała na sobie gorset, gdy będę brała miarę?
- Tak, ale nie aż tak ściśnięty.
Elise zrobiła, co jej polecono, czuła jednak, że narasta w niej niechęć i złość. Ta cała
Signe siedzi tu sobie jak serdecznie witany gość, objada się codziennie ciastkami i innymi
pysznościami, miło spędza czas razem z córką gospodarzy, jakby znały się przez całe życie.
Co ona zamierza zrobić w dniu, w którym nie da się już dłużej ukryć tajemnicy? Wymyśli
jakąś wyciskającą łzy opowieść o mężczyźnie, którego kochała, a którego rodzice nie
pozwolili jej poślubić? Karolinę z pewnością będzie jej strasznie współczuć. Carlsenowie
także, są przecież bardzo zadowoleni z tego, że Karolinę nareszcie ma w domu przyjaciółkę.
Może nawet zaproponują jej, żeby została. Może będą tak gościnni, że zajmą się i Signe, i
dzieckiem. W takim razie Emanuel mógłby ich od czasu do czasu odwiedzać i oglądać
swojego syna czy córeczkę, a nikt by nie znał prawdy.
Na myśl o tym zrobiło jej się niedobrze.
Czuła mdłości, patrząc na pulchne ciało Karolinę. Powinna zazdrościć osobie, która
codziennie może się najadać do syta, odczuwała jednak tylko obrzydzenie. Podobno
mężczyźni lubią, kiedy mają co wziąć w rękę. Emanuel uważa z pewnością, że i Karolinę, i
Signe są znacznie bardziej pociągające niż ona.
Nareszcie skończyła.
- No to zdjęłam miarę, panno Carlsen. Czy kupiła już pani materiał i wybrała fason?
Karolinę pokręciła głową. - Jak tylko mama wróci do domu, to wszystkie trzy
wybierzemy się do miasta. Signe też musi sobie kupić coś nowego. Wtedy z pewnością
znajdziemy materiał, który mi się spodoba. Emanuel ma zwyczaj zaglądać do nas od czasu do
czasu, to przyniesie pani materiał i poinformuje o fasonie.
Elise skinęła głową i ruszyła ku drzwiom.
„Emanuel ma zwyczaj zaglądać do nas od czasu do czasu”... To brzmi tak, jakby
przychodził tutaj ciągle, ale w domu o niczym takim nie wspomina. Ciekawe, czy odwiedza
ich, żeby spotykać Signe, czy też chce pooddychać trochę atmosferą zamożnego domu?
Kiedyś powiedział, że jadł u Carlsenów kolację, może robi to ciągle? Elise sama się
dziwiła, jak rzadko bywa głodny.
Wzburzona głęboko wciągnęła powietrze. Teraz znowu zaczynasz, powiedziała do
siebie ze złością. Wiedziała, że Emanuel wychował się w zupełnie innych warunkach niż te,
w jakich teraz żyje, i że u Carlsenów jest mile witanym gościem, będzie więc musiała znosić
fakt, że utrzymuje z nimi kontakty. I nic dziwnego, że o swoich wizytach w ich domu jej nie
mówi, bo Elise robi się naburmuszona, gdy tylko o nich wspomni.
Kiedy mijała dom majstra Paulsena, nagle zobaczyła, że z kuchennych drzwi wybiega
jakaś dziewczyna. Elise rozpromieniła się z radości. To Hilda.
- Widziałam, jak szłaś, Elise. Paulsen odpoczywa po obiedzie, więc mogłam się
wymknąć z domu. - Była zdyszana i zbyt cienko ubrana jak na taki ziąb. - Nie chciałam być
nieprzyjemna - mówiła, dzwoniąc zębami. - Ale chyba rozumiesz, dlaczego zwlekałam z
przyjściem do ciebie. Jestem taka oburzona w twoim imieniu.
Elise skinęła głową.
- Rozumiem to. Sama też jestem oburzona, ale nic nie mogę na to poradzić. Poza tym
myślę, że każdy może popełnić w życiu błąd. Nikt nie jest nieskazitelny.
- Widziałam, że ona nadal mieszka u Carlsenów. Wygląda to tak, jakby ją adoptowali,
jakby była ich drugą córką. A co z tą jej pracą guwernantki?
Elise pokręciła głową.
- Wygląda, że nic z tego nie będzie.
- A gdzie ty byłaś?
- U Carlsenów.
Hilda wytrzeszczyła oczy.
- U Carlsenów? Teraz, kiedy Signe tam mieszka?
- Dostałam od teścia maszynę do szycia i mam zamiar zarabiać jako krawcowa.
Carlsenowie dali mi pierwsze zamówienie.
Hilda przewracała oczami ze zdumienia.
- I ty tego chcesz?
- Gdzieś muszę zacząć, a nie dostanę zamówień od obcych, jeśli nikt mnie nie poleci.
- A komu masz najpierw szyć? Pani Carlsen?
- Nie, jej córce.
- I Signe też tam była?
- Siedziały obie z Karolinę i jadły ciastka.
Hilda wciąż kręciła głową wyraźnie wzburzona. - Że też ty się na to godzisz! Gdybym
była na twoim miejscu, to sprzedałabym tę maszynę i znalazła sobie pracę gdzie indziej.
- W którejś z fabryk, chciałaś powiedzieć? A co bym zrobiła z dzieckiem?
- Zabierałabyś je ze sobą, rzecz jasna.
- Valborg powiedziała mi, że nadzorca nie chce już widzieć dzieci na korytarzu.
Hilda patrzyła na nią przestraszona, najwyraźniej jeszcze o tym nie słyszała.
- Nie można już zabierać ze sobą dzieci? Boże drogi, to co ja zrobię?
Elise obrzuciła uważnym spojrzeniem sylwetkę siostry, zauważyła, że lada moment
jej stan zacznie być widoczny.
- Masz zamiar czekać z wyjaśnieniami dla majstra aż do porodu?
Hilda skinęła głową.
- Oczywiście. Chyba nie sądzisz, że chciałabym zostać wyrzucona za drzwi
wcześniej, niż to konieczne?
- Ale jesteś całkiem pewna, że on zaplanował oddać również to dziecko swojemu
kuzynowi?
Hilda potwierdziła skinieniem głowy.
- Podsłuchiwałam pod drzwiami i słyszałam, co mówili.
- Jesteś bardzo dzielna, Hilda. Podziwiam cię, że podjęłaś taką decyzję. Będzie ci
bardzo ciężko, może bardziej, niż myślisz, ale jesteś silna. Nie wątpię, że dasz sobie radę.
Hilda dzwoniła zębami z zimna.
- A jak ci poszedł poród, jaki jest twój synek?
- Wszystko skończyło się dobrze, jest zdrowy i niczego mu nie brakuje, tylko
strasznie krzyczy. No i chyba nie jest za bardzo urodziwy, jak to zauważyła moja teściowa,
ale Peder uważa, że mały jest słodki... Ja zresztą też tak myślę. - Uśmiechnęła się, a potem
mówiła z powagą: - Boję się tylko, czy nie będzie podobny do... - Nic więcej nie
powiedziała, zagryzła tylko mocno dolną wargę.
- Nie myśl o tym, Elise. Dzieci szybko się zmieniają. Braciszek robi się coraz
ładniejszy. - Odwróciła się gwałtownie i biegiem ruszyła w stronę domu, Elise nie była
pewna, czy robi to tylko dlatego, że strasznie zmarzła.
- Nie myśl, że nie będziesz mile widziana w domu majstra! - zawołała za siostrą. -
Peder i Kristian wciąż o ciebie pytają, to samo Emanuel.
Ostatnie zapewnienie było kłamstwem, ale miała nadzieję, że ono pomoże. Hilda nie
odpowiedziała, Elise jednak odniosła wrażenie, że te słowa dobrze siostrze zrobiły.
W napięciu biegła przez Beierbrua, zastanawiała się, jak Emanuel poradził sobie z
małym. Z Hugo, poprawiła się. Teraz, kiedy oznajmiła Karolinę, jak chłopiec będzie miał na
imię, powinna się tego trzymać.
Zdyszana otworzyła drzwi, wiedziała, że Emanuel już dawno powinien był wrócić do
biura.
Tymczasem jej mąż stał pośrodku izby z dzieckiem w ramionach. Odwrócił się do
niej i zawołał z ożywieniem:
- On się uśmiechnął!
Elise patrzyła na niego zaskoczona.
- Uśmiechnął się? Już? - Podeszła szybko do męża, domyślała się, co widział. Ona też
już dawniej dostrzegała na twarzy maleństwa dziwny grymas, który zdecydowanie
przypominał uśmiech, ale niemowlęta nie uśmiechają się, dopóki nie skończą pięciu lub
sześciu tygodni, tak jej powiedziała matka.
- No popatrz, to ty widziałeś jego pierwszy uśmiech, Emanuelu! Bardzo się z tego
cieszę, zwłaszcza że rzadko go widujesz. Powiedziałam Karolinę, że damy mu na imię Hugo.
I jeszcze jakieś drugie, oczywiście.
Emanuel patrzył na nią zaskoczony.
- To ty z nią rozmawiałaś? Przytaknęła.
- Mam uszyć jej suknię, musi tylko najpierw kupić materiał. Wzięłam już miarę, a ona
powiedziała, że któregoś dnia przyśle materiał przez ciebie. - Zauważyła, że Emanuel jest
skrępowany, udawała jednak, że niczego nie widzi. - Signe też tam była. Siedziały i jadły
ciastka, kiedy przyszłam. One obie i pani Carlsen wybierają się do miasta na zakupy.
Emanuel zmarszczył czoło.
- Bardzo mi się nie podoba to, że ona wciąż tam mieszka. - Elise stwierdziła, że fakt,
iż może z nią o tym rozmawiać, przynosi Emanuelowi ulgę. Przeniknęła ją fala ciepła. Lody
zostały przełamane. - Któregoś pięknego dnia Carlsenowie się domyśla, dlaczego Signe
wyjechała z domu - ciągnął Emanuel. - Nie jestem pewien, czy nadal będą tacy gościnni,
kiedy dotrze do nich, że nowa przyjaciółka Karolinę nie jest takim niewinnym dziewczęciem,
za jakie się podaje. Wprost przeciwnie, myślę, że może dojść do prawdziwej awantury.
Elise musiała przyznać mu rację, równocześnie wsłuchiwała się uważnie w to, jakich
słów używa Emanuel. Czy to może oznaczać, że nie był jej pierwszym mężczyzną?
- No a co z tą posadą guwernantki? Nie możesz jej przekonać, żeby przyjęła pracę?
- Nikt nie zechce guwernantki oczekującej dziecka.
- Więc mówiłeś to tylko po to, żeby mnie uspokoić?
- Poniekąd. - Emanuel nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. - Będzie musiała znaleźć
sobie jakąś pracę w innym miejscu, ale im dłużej czeka, tym będzie to trudniejsze.
- Nie sądzisz, że jej rodzice dadzą się w końcu udobruchać i przyjmą ją z powrotem?
Rozumiem, że byli wstrząśnięci i wściekli, kiedy usłyszeli, co się stało, ale to mimo wszystko
ich córka. Chyba nie, są aż tak pozbawieni serca, by pozwolić jej umrzeć z głodu?
Emanuel włożył dziecko do kołyski, zdjął płaszcz i futrzaną czapkę z gwoździa na
ścianie i zaczął się ubierać.
- Jej matka jest wystraszona i potulna, ojciec natomiast ma wiele cech wspólnych z
moją matką. Przesadnie miły i serdeczny, jeśli chce z kimś być w dobrych stosunkach, ale
może się zachować dokładnie odwrotnie i okazać całkowity brak szacunku, jeśli człowiek
próbuje mu się przeciwstawić.
Pocałował ją w policzek.
- Muszę lecieć. - Zrobił dwa kroki w stronę drzwi, po czym przystanął i uśmiechnął
się onieśmielony. - Dziękuję ci, Elise. To wspaniałe z twojej strony. - Potem zniknął za
drzwiami.
Elise zrozumiała, co chciał powiedzieć. Wiedziała też, że to od niej zależy, czyjej i
Emanuelowi będzie znowu razem dobrze. Pytanie tylko, czy zawsze potrafi stłumić w sobie
zazdrość, przejść nad tym, co się stało, do porządku dziennego i zapomnieć o wszystkim.
Emanuel właśnie jej powiedział, że dobrze zna rodziców Signe. Jego romans z Signe musiał
więc trwać dość długo, a w takim razie Elise trudno będzie odbudować zaufanie do męża.
Przysięgał przecież, że do zbliżenia między nimi doszło tylko raz.
Z kołyski dotarło do niej żałosne pojękiwanie, ale przecież karmiła synka tuż przed
wyjściem i teraz nie ma czasu, żeby znowu się nim zajmować. Poza tym noworodki powinno
się przewijać i karmić co trzy godziny, uczyła ją matka. Postanowiła więc, że zrobi grun-
towne porządki w izbie i w kuchni, żeby mogła zająć się wyłącznie szyciem, kiedy już
Karolinę przyśle jej materiał.
Na dworze panowała zupełna cisza, kiedy Elise biegła do studni po wodę. Robotnicy
skończyli już przerwę obiadową, nikt nie przechodził przez most, nie było słychać żadnych
rozmów. Tylko ten wiecznie huczący wodospad, wciąż ten sam szum spienionej wody.
Gdzieś w oddali słychać było płacz dziecka. Może to Larsine? Znowu pojawił się
strach. Nawet jeśli uniknęli zarażenia od matki, kiedy chora na suchoty leżała przez tyle
tygodni w domu, to nie ma pewności, że również tym razem dopisze im szczęście. Larsine
bawiła się z Anne Sofie, Pederem, i Kristianem, jadała z nimi wszystkimi, piła z tych samych
metalowych kubków, posługiwała się tymi samymi łyżkami. Na plakatach rozwieszonych po
całym mieście można przeczytać, że powinno się gotować talerze i sztućce, ale kto by tam
miał na to czas? Zresztą przeważnie ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że zaraza dotarła do
ich domu.
Kiedy teraz o tym myślała, wiedziała, że od dawna powinna się była mieć na
baczności. Larsine zaczęła kaszleć na długo przed świętami Bożego Narodzenia, ale przecież
tylu ludzi kaszle każdej zimy. Dziewczynka była zawsze blada i wychudzona, wyglądała na
słabowitą, miała wielkie cienie pod oczami.
Ją natomiast zawsze najbardziej martwił Evert, może dlatego, że szczerze współczuła
temu dziecku i była bardzo oburzona, kiedy pijak Hermansen przepijał pieniądze, które
dostawał od gminy za opiekę nad chłopcem. Poza tym Evert jest najlepszym przyjacielem
Pedera, znają go od wielu lat, Larsine natomiast poznali dopiero ostatniej jesieni.
Pośpiesznie wniosła wiadra do domu, nalała wody do dużego garnka i postawiła go na
kuchni, potem zaczęła wyjmować rzeczy potrzebne do mycia. Malec wrzeszczał głośno.
Hugo. Musi przyzwyczaić się do tego imienia.
- To z twojego powodu mam zamiar sprzątać! - krzyknęła, zabierając się do
szorowania. Ostry zapach ługu drapał ją w gardle i powodował, że oczy zaczynały łzawić, a
ręce stawały się czerwone i nabrzmiałe, Elise jednak zaciskała zęby i szorowała ze wszyst-
kich sił. Zadawała sobie pytanie, czy to lęk przed suchotami, wściekłe wrzaski małego Hugo
czy też upokorzenie, jakiego doświadczyła u Carlsenów, sprawia, że pracuje z takim
zapałem. A może po prostu próbuje zmyć w ten sposób rozczarowanie zachowaniem
Emanuela, tak by naprawdę mogli znowu zacząć ze sobą żyć?
Ciężka praca przyniosła lepszy humor i sprawiła, że łatwiej było znosić wrzaski
dziecka. Kiedy w końcu postanowiła zrobić sobie przerwę, przewinąć i nakarmić synka,
poczuła, że sprzątanie dodało jej siły, chociaż zabierała się do niego taka zmęczona.
Malec ssał łapczywie, gdy wreszcie został przystawiony do piersi. Wydawał przy tym
jakieś dziwne dźwięki, jakby odgłosy zadowolenia, a mała piąstka poruszała się nieustannie i
głaskała pierś matki. Elise uśmiechnęła się do dziecka.
- Jakoś sobie damy z tym wszystkim radę, Hugo - szeptała. - Poradzimy sobie i z tym,
i z tamtym. Ty i ja. Ty jesteś ty, a ja jestem ja i jestem twoją matką. Nie będziemy się
przejmować tym, co inni myślą i mówią.
Nagle usłyszała jakieś kroki za drzwiami, zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi i
Agnes wsunęła głowę do środka. Drgnęła i z obrzydzeniem zmarszczyła nos.
- Fuj, jak tu cuchnie ługiem!
- Pośpiesz się i zamknij za sobą drzwi. Wypuszczasz ciepło. Agnes posłusznie
spełniła polecenie.
- Gratuluję ci, Elise. Przyniosłam prezent. - Położyła małą paczuszkę w brązowym
papierze na kuchennym stole, przez cały czas nie spuszczała wzroku z małego Hugo.
Elise zastanawiała się, czy Agnes odczuwa ból, patrząc na niemowlę. Przecież
dopiero co utraciła własne dziecko, wyglądało jednak na to, że ona jest po prostu ciekawa.
- Prezent? - spytała Elise zaskoczona. - Dla mnie? Agnes roześmiała się.
- Nie, nie dla ciebie, tylko dla twojego dziedzica, to chyba oczywiste!
Rozerwała papier, w środku leżały dwie maleńkie białe rękawiczki.
Elise była wzruszona.
- Strasznie ci dziękuję, Agnes. To naprawdę miłe z twojej strony. Zwłaszcza teraz,
kiedy... - umilkła, poczuła się nieswojo.
- Zwłaszcza teraz, kiedy ja nie mam już dziecka, chciałaś powiedzieć? Ale powiem ci,
Elise, że jestem z tego zadowolona. - Usiadła ciężko na jednym z kuchennych taboretów. -
Ucieszyłam się, kiedy odkryłam, że będę miała dziecko, bo w przeciwnym razie nigdy by mi
się nie udało zdobyć Johana. Ale brudne pieluchy i wrzaski bachora to nie dla mnie. Czy on
ma rude włosy? - zmieniła temat, przechylając głowę, żeby się lepiej przyjrzeć.
- To nie ma znaczenia. Kolor włosów zmienia się dzieciom, kiedy trochę podrosną.
Agnes w zamyśleniu kiwała głową.
- Chyba musisz być na to przygotowana, Elise. Mam wrażenie, że jest podobny do
Ansgara.
Elise poczuła, że palą ją policzki, i odwróciła pośpiesznie twarz ku drzwiom, żeby się
upewnić, czy nikt nie wchodzi.
- Co ci przyszło do głowy, żeby mówić o tym tak głośno? - wyszeptała ze złością. -
Dobrze wiesz, że tylko Hilda, Emanuel i wy dwoje znacie prawdę.
Przez moment Agnes wyglądała na zawstydzoną, zaraz jednak zaczęła się bronić.
- Myślę, że nie uda ci się zachować tajemnicy. Johan też w to nie wierzy. Znasz
przecież Hildę, która jest twoją siostrą. Kiedy najdzie ją taki humor, to człowiek nigdy nie
wie, co może powiedzieć.
- Hilda nigdy się nie wygada - Elise próbowała mówić z przekonaniem. - Ona wie, że
to by ściągnęło nieszczęście na całą rodzinę.
Agnes milczała.
Hugo najadł się, Elise ułożyła go sobie na ramieniu, żeby mu się odbiło.
- Spotkałam Ansgara. - Agnes mówiła cicho i ostrożnie, jakby rozumiała, że to bardzo
niezręczny temat.
- Ach tak. - Elise nie patrzyła na przyjaciółkę. Bardzo chciała dowiedzieć się czegoś
więcej, nie mogła jednak dać tego po sobie poznać. - Czyżby miał wyrzuty sumienia z
powodu tego, co mi zrobił?
Agnes zlekceważyła jej pytanie.
- Wypytywał o ciebie.
Elise z trudem chwytała oddech, posłała przyjaciółce piorunujące spojrzenie. - Ma
tyle bezczelności, żeby o mnie wypytywać?
- Powiedział, że słyszał płacz dziecka w waszym domu.
- Czy to takie dziwne? Musiał przecież zauważyć, że będę miała dziecko.
Agnes siedziała nieporuszona i obserwowała ją.
- Nie bądź głupia, Elise! On też umie policzyć na palcach. Wie, że byłaś zaręczona z
Johanem w tamtym czasie, kiedy to się stało, i że wtedy Johan był w więzieniu. I dobrze też
wie, że nie należysz do takich, które by się w tym czasie zadawały z innymi. To oczywiste,
że od dawna wie... że dziecko jest jego. - Umilkła na chwilę, potem dodała niepewnie: - Poza
tym musiał zauważyć, że był twoim pierwszym mężczyzną. .. - zachichotała, ale po minie
Elise chyba się zorientowała, że to zachowanie nie na miejscu, i natychmiast znowu
spoważniała.
Elise czuła, że robi jej się na przemian zimno i gorąco. Oczywiście takie myśli i jej
nieraz przychodziły do głowy, nigdy jednak nie pozwoliła sobie ich roztrząsać. Fakt, że
Agnes siedzi tutaj, w jej własnej kuchni, i wygłasza wprost, brutalnie i bezlitośnie, prawdę,
sprawił, że Elise zatrzęsła się z gniewu.
- To podłe z twojej strony, Agnes. Żeby mówić takie rzeczy w ten sposób!
- Czasem myślę, że opłaca się być szczerym. W każdym razie wobec siebie.
Elise walczyła z płaczem.
- I co chcesz, żebym teraz zrobiła? Mam rozpowiedzieć wszystkim, z kim mam to
dziecko? Uważasz, że powinniśmy powiedzieć rodzicom Emanuela, że Hugo nie jest jego? A
co z Pederem i Kristianem? Jak im wytłumaczę to, co się stało? Mam im powiedzieć, że to
jakiś drań jest ojcem małego? A co twoim zdaniem powiedziałaby na to moja matka?
Mogłaby się znowu rozchorować. Umrzeć ze wstydu.
- Chyba nie przeżywałaby tego bardziej niż inne matki. Wzdłuż rzeki Aker aż się roi
od młodych dziewcząt z bękartami na rękach. Czy myślisz, że ich matki rzucają się do wody
z tego powodu? Dobrze wiesz, jak to jest, kiedy człowiek jest młody i biedny, nie ma w życiu
innej radości jak tylko od czasu do czasu gorące ciało kogoś drugiego na posłaniu.
Elise uspokoiła się.
- Zapominasz o czymś istotnym. Emanuel zaproponował mi, małżeństwo po to, by
dać mojemu dziecku ojca. Byłoby wobec niego nie w porządku, gdybym nagle zaczęła
rozpowiadać prawdę.
Agnes uśmiechnęła się.
- Taka jesteś pewna, że tylko dlatego się z tobą ożenił? Bo moim zdaniem to on łaził
za tobą od chwili, kiedy poszłaś do Świątyni, by prosić o pomoc.
Elise starała się nad sobą panować.
- Mnie i Emanuelowi jest razem dobrze. Chcemy zrobić wszystko, żeby Hugo miał
dom rodzinny. A to, co myśli czy też nie myśli Ansgar, nie ma żadnego znaczenia. Nie jest
chyba taki głupi, żeby opowiadać ludziom o swoich podejrzeniach.
Agnes przytaknęła.
- Masz rację, ja też tak uważam. Podobno koledzy wyśmiewali się z niego, że nigdy
nie odważyłby się zaczepić dziewczyny, i dlatego polazł za tobą tamtego wieczora.
Elise patrzyła na nią przerażona.
- A skąd ty to wiesz?
- Gustav mi powiedział.
Elise zagryzła tak mocno dolną wargę, że poczuła smak krwi.
- Te przeklęte dranie! Agnes przytakiwała.
- Akurat tutaj się z tobą zgadzam. Ale teraz on nie chce mieć już z nimi więcej do
czynienia, mówi Gustav. Chodzi przeważnie sam. Mam wrażenie, że nie czuje się dobrze. I
często przeprawia się przez most, żeby słuchać płaczu dziecka. Bo wtedy mu się zdaje, że nie
jest już taki samotny.
Elise poczuła, że policzki jej płoną.
- Mówisz to tak, jakbyś go żałowała! - w głosie Elise brzmiało oburzenie. - I zdaje się
sądzisz, że ja też powinnam mu współczuć.
- Nie wściekaj się tak! Mówię tylko, jak jest. Gdyby ci się zaczął naprzykrzać, to
zwyczajnie poproś Emanuela, żeby go przegonił.
Nareszcie dziecku się odbiło, i to głośno. Elise wstała, żeby położyć je w kołysce. Na
szczęście malec zasnął natychmiast.
- Podobno Larsine zachorowała na suchoty - powiedziała, głównie po to, by zmienić
temat. - To dlatego zaczęłam szorować całe mieszkanie.
- To ta mała dziewczynka, która codziennie tutaj przychodziła? - Agnes sprawiała
wrażenie wstrząśniętej.
Elise przytaknęła.
- Śmiertelnie się boję. Bawiła się z Anne Sofie przez wiele godzin dziennie, dużo
czasu spędzała też z Pederem. Jadała z nami, a ja nie gotowałam sztućców tak, jak to się
podobno powinno robić.
Agnes prychnęła.
- Kto ma czas na takie rzeczy? I na nic się nie zda, że będziesz się bać, Elise. Właśnie
wtedy może być jeszcze gorzej. Chodź, usiądź, a ja zrobię nam słabej kawy, to się uspokoisz.
Elise postąpiła tak, jak koleżanka jej kazała, i natychmiast poczuła się lepiej. Agnes
nie miała na myśli nic złego, kiedy opowiadała jej o Ansgarze, ona jest tylko taka roztrzepana
i zawsze powie to, co jej leży na sercu.
- No a co tam u Johana, jak z jego pracą? Możecie żyć z jego zarobków?
Agnes postawiła dzbanek do kawy na kuchni, wyjęła dwa kubki, mleko i cukier.
- Johan dostaje zapłatę od tego rzeźbiarza, u którego pracuje. No i poza tym robi takie
dobre rysunki, że za to też dostaje pieniądze. Jeden profesor powiedział, że Johan ma wielki
talent. Któregoś pięknego dnia stanie się sławny, tak powiedział. A wtedy będziemy mogli
przeprowadzić się do lepszej dzielnicy.
Ogień buzował w piecu, kawa szybko się zagotowała. Agnes nalała do kubków, Elise
natomiast odpoczywała w spokoju.
- Pani Evertsen mówiła mi, że w wieczór wigilijny trafił wam się nieproszony gość -
powiedziała nagle Agnes. Elise odczuła to niczym cios w piersi. - Podobno jakaś młoda
dziewczyna, która przyjechała do Kristianii pociągiem, chociaż nikogo tu nie zna, przyszła
piechotą aż tutaj, żeby szukać pomocy u oficera Armii Zbawienia.
Elise nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Przytaknęła tylko skinieniem głowy i
próbowała siorbać gorącą kawę.
- Tak, byliśmy wszyscy przerażeni. Tak późno wieczorem, właśnie mieliśmy się kłaść
spać. Nie mogliśmy pozwolić, żeby ta biedaczka zamarzła na śmierć, i przenocowaliśmy ją w
kuchni. Następnego dnia Emanuel zaprowadził ją do Carlsenów. Słyszał, że potrzebują
dodatkowej służącej.
Poczuła, że Agnes gapi się na nią zżerana ciekawością. Może to jeden z powodów, dla
których tu przyszła, pomyślała nagle. Agnes słyszała chyba więcej niż to, co pani Evertsen
mogła jej opowiedzieć. Wielu ludzi musiało zauważyć nową przyjaciółkę Karolinę, która
najwyraźniej sprowadziła się do Carlsenów.
- I teraz jest damą do towarzystwa dla panienki. - Elise wciąż nie była w stanie
patrzeć na przyjaciółkę. - Tak słyszałam.
- Co za niezwykła historia, no, no, muszę przyznać. Że też Carlsenowie przyjmują do
domu obcą osobę, chociaż wśród ich znajomych tyle jest pięknych panien.
- Podobno pochodzi z dużego dworu i ukończyła nawet szkołę dla panien.
Agnes przez chwilę nic nie mówiła.
- Czy to jakaś znajoma Emanuela?
Pytanie było tak zaskakujące, że Elise oniemiała.
- Oczywiście, że nie.
- Nie, no pewnie, pomyślałam tylko, że może ją spotkał w Kongsvinger albo coś w
tym rodzaju. Mężczyźni często opowiadają o dziewczynach z dworów, w których
stacjonowali, twierdzi Johan. Myślałam, że może Emanuel już ją widział i wie, z jakiego
domu pochodzi.
Elise poczuła, że rumieni się coraz bardziej, pośpiesznie wstała i udawała, że chce
podejść do synka, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
- Przyszła do nas, bo słyszała, że mieszka tutaj oficer Armii Zbawienia. Nie znała
miasta i nie wiedziała, gdzie jest siedziba Armii. Aż się dziwię, że Hugo tak długo śpi -
dodała pośpiesznie. - Już się bałam, że z nim coś nie w porządku.
Agnes milczała.
Elise miała wrażenie, że fizycznie wyczuwa jej podejrzliwość.
- Masz zamiar zacząć znowu pracować, Agnes?
- Jeśli nie będę musiała, to nie. Elise posłała jej zdumione spojrzenie.
- Johan zdoła wyżywić was oboje?
Agnes przytaknęła, sprawiała jednak wrażenie, jakby myślami była gdzie indziej.
Zastanawia się nad tym, co powiedziałam o Signe, pomyślała Elise i poczuła, że
odwaga ją opuszcza. Czy nie będzie końca chorobliwemu zainteresowaniu ludzi tą sytuacją?
Dlaczego wszyscy muszą się mieszać do cudzych spraw, dlaczego nie zostawią jej w
spokoju?
- Peder bardzo się męczy w szkole - powiedziała, by przerwać dręczącą ciszę. -
Koledzy zaczepiają go i nazywają głupkiem. Któregoś dnia tak się wściekł, że rzucił się na
jednego z nich, a potem wrócił do domu w podartej kurtce i ze skaleczonym czołem. Już
sama nie wiem, co robić, żeby mu pomóc. Kiedy czyta, to najpierw widzi koniec wyrazu, a
dopiero potem początek, zastanawiam się, czy to nie jest jakaś choroba oczu.
Agnes wzruszyła ramionami, ta sprawa najwyraźniej jej nie interesowała.
- Dlaczego matka się nim nie zajmuje? Przecież to nie ty jesteś za niego
odpowiedzialna. A przy okazji, widziałaś ostatnio Hildę?
Elise potwierdziła skinieniem.
- Rozmawiałam z nią nie dalej jak dzisiaj. Emanuel został w domu w czasie przerwy
obiadowej i pilnował Hugo, a ja pobiegłam do Carlsenów, żeby wziąć miarę na suknię
Karolinę. Dostałam od teścia maszynę do szycia i zamierzam zająć się krawiectwem.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz? - Agnes patrzyła na nią zachwycona. - W takim
razie spotkałaś pewnie też i tę dziewczynę?
Tym razem Elise wytrzymała wzrok koleżanki. Skinęła głową, popijając gorącą
słodką kawę.
- One są niczym przyjaciółki. Karolinę powiedziała, że pojadą do miasta razem z
panią Carlsen i pochodzą po sklepach. Może dostanę więcej zamówień z tego domu. W
każdym razie, jeśli uszyję wystarczająco ładną suknię dla Karolinę.
Agnes sprawiała wrażenie oszołomionej. Jeśli miała jakieś podejrzenia, że było coś
między Emanuelem i Signe, to teraz musi z nich zrezygnować, myślała Elise z niepewnym
uczuciem triumfu.
- Rozmawiałaś z nią? Z tą damą do towarzystwa, chciałam powiedzieć.
- Owszem, trochę. Ona ma na imię Signe, ale nazwiska nie pamiętam. Jest miła i
sympatyczna, wygląda zupełnie inaczej niż w wigilijny wieczór, kiedy tu do nas przyszła.
Mój Boże, gdybym tak mogła zwierzyć się ze wszystkiego Agnes, zamiast siedzieć tu
i opowiadać niestworzone historie, pomyślała nagle z goryczą. Jak dobrze byłoby podzielić
się z nią zmartwieniami. Hilda się tylko złości i nic nie rozumie, natomiast Agnes nie chce
rozumieć, w dodatku uważa, że nic by się nie stało, gdyby ludzie poznali prawdę na temat
Hugo.
Wyglądało na to, że Agnes straciła zainteresowanie dla Signe, gdy zdała sobie
sprawę, że w tej historii i tak nie ma nic podniecającego.
- Wiesz, jak marnie będziesz zarabiać tym szyciem? Znam jedną krawcową,
przesiaduje nad robotą po całych nocach, szyje przy lampie naftowej i wciąż ma czerwone
oczy. Naprawdę lepiej już chodzić do fabryki.
- Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, ale nie mam co zrobić z Hugo. Początkowo
myślałam, że mama będzie się nim zajmować, kiedy pójdę do przędzalni. Teraz mama się
wyprowadziła, a Valborg mówi, że nadzorca nie chce więcej słyszeć o niemowlętach na
korytarzu.
, - Wiem o tym. Znaleźli tam jedno martwe dziecko. Nikt nie wie, co się stało. No i
teraz wydali zarządzenie, że dzieci do fabryki przynosić nie wolno. Elise zadrżała.
- Znaleźli martwe dziecko w kartonie na korytarzu? Agnes przytaknęła.
- Może się udusiło albo co. Może zwymiotowało i zadławiło się wymiocinami.
Elise pośpiesznie spojrzała na kołyskę. Jej synka nie może coś takiego spotkać.
Agnes musiała się domyślić, o co chodzi.
- Myślałam, że nie chcesz tego dziecka, a tymczasem wygląda na to, że je kochasz. -
W jej głosie słychać było zdziwienie.
- Oczywiście, że kocham małego. To przecież mój syn.
- A taka byłaś zrozpaczona i chciałaś biec do tej babki na Mollergata.
- Emanuel i Hilda błagali mnie, żebym tego nie robiła. I wtedy właśnie Peder
opowiedział mi, że siostra jego kolegi była u tej znachorki na Mollergatai Znachorka usunęła
jej dziecko, ale dziewczyna była potem bardzo poważnie chora. Nie mogłam ryzykować
podobnego losu, przecież Peder wciąż jest ode mnie zależny.
- I musiałaś sobie zniszczyć życie ze względu na młodszego brata? - tym razem w
głosie Agnes zabrzmiało szyderstwo.
Elise patrzyła na nią zaskoczona.
- Teraz to naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Sama chciałaś zdobyć Emanuela i
byłaś wściekła, kiedy braliśmy ślub. Powinnaś raczej myśleć, że jestem wyjątkową
szczęściarą, a nie że zniszczyłam sobie życie.
Agnes zerwała się z kuchennego stołka.
- Myślę, że nie powinnyśmy więcej o tym rozmawiać, Elise. Dziękuję za kawę. Pójdę
teraz do Anny, żeby się dowiedzieć, co z nią. Czy słyszałaś, że Torkild Abrahamsen ćwiczy z
nią codziennie?
Elise uśmiechnęła się, nagle ożywiona.
- No właśnie, słyszałam. Uważasz, że to pomaga? Agnes wzruszyła ramionami.
- W każdym razie pomaga jej nie przejmować się za bardzo chorobą.
- Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że jak się tylko trochę ociepli, to wezmę Hugo i
przyjdę do niej w odwiedziny.
Ale gdy tylko Agnes wyszła, Elise znowu zaczęła się zastanawiać nad jej dziwną
reakcją. Miała poczucie, że Agnes wie więcej, niż chce powiedzieć.
Czy to możliwe, że Johan się domyśla, jak się sprawy mają? Wie o romansie
Emanuela z Signe i opowiedział o tym żonie?
Pokręciła głową. Nawet gdyby Johan dowiedział się, co zaszło między Emanuelem i
Signe, to byłby z pewnością oburzony w imieniu Elise, ale Agnes nic by nie powiedział.
Znowu postawiła garnek z wodą na ogniu, żeby dalej szorować podłogę, stwierdziła
jednak, że ochota do pracy kompletnie ją opuściła. Słowa Agnes wciąż krążyły jej po głowie,
zwłaszcza to, co Agnes powiedziała o Ansgarze Mathiesenie, który kręci się w pobliżu, by
słuchać krzyku dziecka z domu majstra, mimo że Johan straszył, że go obije, jeśli nie będzie
się trzymał od tego miejsca z daleka. Potem myśli wróciły znowu do Signe i do podejrzeń
Agnes. Agnes najwyraźniej nie przyjęła do wiadomości, że Signe przyszła do nich, ponieważ
wiedziała, że w tym domu mieszka były oficer Armii Zbawienia. Fakt, że nie próbowała
dowiedzieć się czegoś więcej, może oznaczać, że nie była pewna, czy Elise w ogóle ma
pojęcie, jak się rzeczy naprawdę mają.
Podeszła do kołyski i spoglądała na śpiące dziecko. Dlaczego Agnes tak się dziwi, że
ona kocha taką bezradną, małą istotę? I dlaczego mogła odczuwać ulgę z powodu utraty
własnego dziecka?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Tego wieczora Emanuel wrócił z biura w bardzo dobrym humorze. Elise wierzyła, że
to dzięki tej rozmowie, którą odbyli w ciągu dnia. Wiedziała, że postąpiła słusznie. Dobrze,
że stłumiła w sobie uczucie upokorzenia i w sposób naturalny rozmawiała o Signe, że nie
starała się przebić wrzodu, dzięki czemu obojgu jest im teraz łatwiej.
- Wszędzie pachnie świeżością! - zawołał Emanuel wesołym głosem.
- Tak, wyszorowałam całą kuchnię. - Chciała dodać, dlaczego tak zrobiła, ale
przemilczała powód. To nie ma sensu, nikomu z nich i tak to nie pomoże. - Hugo był dzisiaj
dużo spokojniejszy. W każdym razie przez ostatnie godziny - wyjaśniła. - No i Agnes
przyszła z prezentem.
- Z prezentem? - Emanuel spoglądał na nią zaskoczony.
- Tak, to dwie maleńkie ciepłe rękawice dla Hugo. Emanuel uśmiechnął się szeroko.
- Jak to miło, że zaczęłaś używać jego imienia. Wiedziałem, że się zgodzisz, żebyśmy
ochrzcili go po moim ojcu. To naprawdę jedyna właściwa decyzja.
Elise skinęła głową i nalała mu kawy do kubka. Posmarowała dwie kromki chleba
syropem i ładnie ułożyła na małym talerzyku.
- Co poza tym mówiła Agnes?
- Obawiałam się, że widok Hugo sprawi jej ból, skoro niedawno utraciła własne
dziecko, ale wygląda na to, że się myliłam. Oznajmiła, że brudne pieluchy i wrzaski bachora
to nie dla niej.
- A znalazła sobie nową pracę?
- Nie, powiedziała, że nie chce pracować, jeśli nie musi.
- Nie musi? - Emanuel patrzył na żonę, nic nie rozumiejąc. - Przecież chyba Johan aż
tak dużo nie zarabia?
- Pracuje u jakiegoś kamieniarza i podobno dostaje dobrą zapłatę. Poza tym rysuje.
Agnes mówiła o jakimś profesorze, który jest z niego bardzo zadowolony. Nie rozumiem
tylko, na czym ta jego praca miałaby polegać.
- Człowiek, który robi jakieś rysunki lub pomaga kamieniarzowi, nie zarabia dobrze.
On się musi zajmować jeszcze czymś innym. - Emanuel był wyraźnie niezadowolony.
Elise uznała, że najrozsądniej będzie rozmawiać o czymś innym .
- Agnes zamierzała też odwiedzić Annę. Podobno Torkild Abrahamsen przychodzi do
niej codziennie i ćwiczy z nią. Agnes nie wierzy, żeby to mogło dać jakieś rezultaty, sądzi
jednak, że jego wizyty dobrze Annie robią.
- Oczywiście, że tak Każdy potrzebuje kogoś, kogo lubi. - Uśmiechnął się, wyciągnął
rękę i pogłaskał ją po policzku. - Jaka ty jesteś ładna, Elise.
Poczuła, że się czerwieni, i spuściła wzrok. - Przesadzasz. Mam przecież lusterko i
sama widzę, jak wyglądam. Blada, jak to w zimie, z sińcami pod oczyma po tych wszystkich
nieprzespanych nocach. Moim zdaniem wyglądam okropnie.
Emanuel roześmiał się.
- Skromność jest cnotą, jak to mówią. Ale nawet Carl Wilhelm zauważył, że jesteś
niezwykle pociągającą młodą dziewczyną.
Elise też się roześmiała.
- Młodą dziewczyną? Jestem mężatką i urodziłam dziecko.
- Ale wyglądasz tak samo młodo jak wiosną ubiegłego roku, kiedy byłem w tobie taki
zakochany, że nie mogłem spać po nocach. - Przysunął nieco bliżej swój stołek i objął ją. -
Tęsknię za tobą, Elise. Myślę, że wkrótce nie będę już mógł dłużej czekać. - Wsunął jej rękę
pod ubranie i pieścił piersi. - Rozumiesz mnie? - szeptał podnieconym głosem. - Nie jestem
w stanie już tak żyć. Muszę czuć twoje nagie ciało tuż przy sobie, móc cię pieścić, kochać się
z tobą. Kiedy dzisiaj wieczorem chłopcy zasną, położymy się w jednym łóżku. - Poszukał
wargami jej ust i pocałował ją długo, namiętnie.
Elise poczuła ulgę. Wszystko będzie dobrze, myślała. Niech no tylko Signe wyjedzie
z miasta i niech Ansgar Mathiesen trzyma się od nas z daleka, to Emanuelowi i mnie będzie
znowu tak dobrze jak zaraz po ślubie.
Na zewnątrz rozległy się kroki i Emanuel niechętnie wypuścił żonę z objęć.
- Ech, wracają pokutujące dusze! - zawołał z westchnieniem i odsunął taboret na
miejsce.
Peder i Kristian z hałasem wpadli do kuchni.
- Wiesz ty co, Elise? - Peder był zdyszany i taki przejęty, że nie mógł mówić. -
Nauczyciel jest chory i mamy zastępcę. Ten zastępca powiedział, że na strychu w szkole
straszy duch! To jest jakiś dawny nauczyciel, który nie otrzymał na Nordre Gravlund takiego
grobu, jak pragnął, i teraz straszy po nocach! Zastępca nie wie, że Evert i ja nosimy
wieczorami węgiel, drewno i czyścimy lampy naftowe. Co my zrobimy, jeśli ten duch nam
się ukaże? Pingelen powiada, że on nas może zabić.
- To są tylko jakieś okropne przesądy - Elise próbowała go uspokoić. - Nie ma nic
takiego, co się nazywa duch, duchy istnieją tylko w ludzkiej wyobraźni.
Peder umilkł nagle i patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
- Czy ty tego nie wiesz?
- Czego nie wiem?
- No tego, że duchy straszą nie tylko w szkole. Podobno są duchy i w fabryce
sacharyny, i u Solomona. Zastępca widział kiedyś upiora także na strychu w przędzalni.
Chyba nie myślisz, że nauczyciel kłamie?
- A cóż, u licha, jakiś nauczyciel miał do roboty na strychu w przędzalni? - wtrącił
zdumiony Emanuel. Peder posłał mu półprzytomne spojrzenie.
- Może poszedł szukać czegoś, co tam zostawił?
- No tak, może kiedyś mieszkał na tym strychu. - Emanuel próbował obrócić
wszystko w żart.
Elise postawiła na stole dwa kubki.
- Siadajcie teraz, zjedzcie po kawałku chleba z syropem i napijcie się kawy, zanim
wyjdziecie do pracy.
Chłopcy opadli na stołki i rzucili się na jedzenie. Peder zwrócił się do Kristiana.
- Wezmę ze sobą długi kij i spróbuję go przegonić, jeśli przyjdzie.
Kristian skinął poważnie głową.
- Albo zdziel go polanem w łeb.
Peder przestał jeść, przerażony patrzył na brata.
- Co on by na to powiedział, jak myślisz?
- One nic nie mówią.
- Ale pomyśl, co by to było, gdyby zacisnął mi ręce na szyi i próbował mnie udusić?
Kristian najwyraźniej wątpił w taką możliwość.
- Jeżeli zobaczysz, że się zbliża, to po prostu zwiewaj: Emanuel rozłożył gazetę i
sprawiał wrażenie, że już nie zwraca uwagi na to gadanie o duchach.
- O, piszą tutaj, jaki niebezpieczny jest hałas na ulicach. Posłuchajcie: „Nauka
lekarska jest w stanie dowieść, że hałas, jaki robią powozy na ulicach, jest w naszych czasach
ważną przyczyną chorób nerwowych”. Koła powozów mają przecież metalowe obręcze, a te
strasznie hałasują na bruku.
Elise słuchała z uwagą.
- Jak to dobrze, że mieszkamy tutaj, przy wodospadzie. Nie słyszymy ani stukotu
końskich kopyt, ani kół powozów. W każdym razie zdarza się to bardzo rzadko.
- Za to wciąż mamy ten nieprzyjemny zapach - stwierdził cierpko Emanuel. -
Zwróciłaś uwagę, że rzeka ma dzisiaj intensywnie czerwoną barwę?
Elise przytaknęła.
- To pochodzi z Hjula. Oni w tym farbują włóczkę.
- A wczoraj woda była żółta. - Emanuel wstał. - Zajrzę teraz do Carlsenów i dowiem
się, czy panie kupiły dzisiaj jakiś materiał. Byłoby dobrze, gdybyś mogła zacząć najszybciej,
jak to możliwe.
Elise przytaknęła z wymuszonym uśmiechem.
- Mam nadzieję, że sobie z tym poradzę. Emanuel pocałował ją w policzek.
- Oczywiście, że sobie poradzisz. Ty wszystko możesz, Elise. Chłopcy zerwali się z
miejsc, mieli coraz mniej czasu. Zanim Emanuel włożył płaszcz i futrzaną czapkę, zniknęli
już za drzwiami.
Elise patrzyła za nimi, marszcząc czoło, nagle poważnie zatroskana.
- Bardzo nie lubię, kiedy Peder jest taki podniecony. Emanuel roześmiał się.
- To tylko takie dziecinne gadanie. Oni uwielbiają mrożące krew w żyłach historie.
Sam pamiętam, że kiedy byłem chłopcem, bardzo lubiłem słuchać opowieści, które
wywoływały skurcze żołądka.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta.
- Nie zapomnij, co ci powiedziałem - wyszeptał. - Dziś wieczorem będzie nam bardzo
miło.
Elise uśmiechnęła się. Poczuła, że radość przegania ponure myśli. Dobrze będzie
znowu znaleźć się w jego ramionach.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Elise stała przy oknie w izbie i patrzyła w mrok. Światła fabryki odbijały się blaskiem
w rzece. Kiedy wyglądała od południowej strony, widziała światła z innych fabryk, które
niczym złote paciorki układały się wzdłuż rzeki, jak tylko mogła sięgnąć wzrokiem. Nad tym
wszystkim świecił księżyc, zbliżający się do pełni. Niebo było pełne gwiazd, a wodospad
huczał głośniej niż zazwyczaj.
Elise nie rozumiała, skąd jej się bierze ten ciągły niepokój. Do tego, że Larsine
zapadła na suchoty, powoli zaczynali się przyzwyczajać. Zresztą wszędzie wokół byli ludzie,
którzy się zarazili. Tym, że Emanuel poszedł do Signe, też nie powinna się przejmować.
Wyraźnie przecież powiedział, że chciałby pozbyć się jej z miasta. Jeśli nawet Ansgar
Mathiesen włóczy się gdzieś w pobliżu, to Elise także postanowiła nie zwracać na to uwagi.
Najgorzej może się to skończyć dla niego. Tego dnia, kiedy Emanuel przyłapie go na gorą-
cym uczynku, nie chciałaby być na miejscu Ansgara.
Nie, to żadna z tych spraw. Minął też niepokój o dziecko, którego oczekiwała.
Podobnie jak lęk przed porodem. Matka jest zdrowa i dobrze jej się powodzi, a Hilda da
sobie radę. Jak to ładnie powiedział kiedyś pastor w kościele: „Żałoba ogląda się za siebie.
Troska rozgląda się wokół. Wiara patrzy przed siebie”. Elise powinna wierzyć, że powoli
wszystko się jakoś ułoży, że Signe zniknie z ich życia i że Ansgar zostawi ich w spokoju,
kiedy zrozumie, że Hugo jest synem Emanuela i o niczym innym nie może być mowy.
Przeniknął ją dreszcz, w izbie było bardzo zimno. Szybko wróciła do kuchni i
starannie zamknęła za sobą drzwi. Kołyska się poruszyła, Hugo zaczynał się budzić. Zbliżał
się znowu czas karmienia.
Nareszcie usłyszała na zewnątrz kroki. Kristian wpadł do domu, czerwony po długim
pobycie na mrozie, trzęsący się z zimna.
- Moje palce u nóg i rąk są niczym bryłki lodu. - Dzwonił zębami tak bardzo, że
trudno było zrozumieć, co mówi.
Elise wyjęła miednicę i nalała do niej wrzątku.
- Zdejmij szybko mokre pończochy i włóż nogi do gorącej wody. To jedyne, co
pomaga.
Chłopiec dygotał, palce miał sztywne z zimna i nie był w stanie sam zdjąć ubrania,
Elise musiała mu pomagać.
- Odgrzeję mleczną zupę, która została z obiadu. Czy na dworze znowu zrobiło się
zimniej?
Chłopiec potwierdził skinieniem głowy.
- A gdzie jest Peder? - wykrztusił.
- Jeszcze nie przyszedł.
- Przecież zwykle wraca przede mną.
- Pewnie dzisiaj nawzajem się straszą tą historią z duchami. - Starała się, żeby to
brzmiało zabawnie, nagle jednak zrozumiała, że to właśnie ta sprawa budzi w niej niepokój. -
Pedera tak łatwo przestraszyć. Ma zbyt wybujałą fantazję, często nie jest w stanie określić,
gdzie przebiega granica między fantazją i rzeczywistością.
- Ja też tak myślałem. - Kristian także wyglądał na zatroskanego.
Elise podała mu kubek z prawie wrzącą zupą mleczną. - Staraj się wypić takie gorące,
jak tylko zdołasz przełknąć.
- A gdzie Emanuel?
- Poszedł do Carlsenów, żeby mi przynieść materiał. Mam uszyć suknię dla panienki.
- Ale przecież wychodził razem z nami. Dlaczego siedzi tam tak długo?
- Skoro już poszedł, to musi trochę porozmawiać. Mieszkał u Carlsenów, zanim się
pobraliśmy, pamiętasz. To są najlepsi przyjaciele jego rodziców.
Kristian milczał. Przez dłuższą chwilę w kuchni panowała cisza. Zakłócały ją tylko
trzaskanie ognia w piecu i jakieś popiskiwania Hugo.
- Może powinnaś wyjść i rozejrzeć się za Pederem? Elise patrzyła na brata
zaskoczona.
- Martwisz się o niego, Kristian?
- Trochę. On jest taki bojaźliwy, ten nasz Peder. A jak się przestraszy, to nigdy nie
wiadomo, co może zrobić.
Elise uśmiechnęła się wzruszona.
- Widzę, że kochasz swojego brata, i to mnie bardzo cieszy. Pamiętam, jak to było
dawniej, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Andersengarden. Kłóciliście się wtedy niemal bez
przerwy. Ty go zaczepiałeś, a Peder płakał.
Kristian uśmiechnął się najwyraźniej zawstydzony.
- Byłem wtedy mniejszy, nie rozumiałem tyle.
Widok uśmiechającego się Kristiana był tak niezwykły, że Elise po prostu się na
niego gapiła. Kristian był z nich wszystkich najładniejszy, podobny do ojca, miał ciemne,
bujne włosy i intensywnie niebieskie oczy. Dawniej Elise obawiała się, że jest w nim jakiś
upór, który może zostanie na zawsze. Czasami myślała z przerażeniem, że chłopiec mógłby
skończyć w bandzie z Sagene.
Teraz już się tym nie martwiła. Chociaż nie potrafiłaby powiedzieć, co spowodowało
zmianę. Może brat po prostu rozwija się w odpowiednim kierunku, może to choroba matki i
nagła śmierć ojca spowodowały, że sprawiał wrażenie złego i nieprzystępnego. Nigdy nie
wiadomo, jak takie przeżycia wpływają na młody charakter.
Pośpiesznie pogłaskała go po policzku.
- Teraz już się tak nie zachowujesz, Kristian. Może dlatego, że w tamtym czasie nie
miałeś powodów do radości.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Jak to nie miałem powodów do radości?
- No bo mama była chora, a ojciec pił.
Wzrok chłopca pociemniał, może nie powinna była mu o tym przypominać.
- Poza tym myślę, że było ci przykro, kiedy Johan poszedł do więzienia. Był twoim
bohaterem.
Kristian pokręcił głową.
- Później już nie. Po tym, jak zaczął kraść, to już nie.
- On nie zaczął kraść, Kristian. - Elise słyszała, że jej głos brzmi ostrzej, niżby
chciała. - Zrobił to ze względu na Annę. Skończyły się jej lekarstwa, a nie mieli pieniędzy,
żeby kupić nowe. Armia nie mogła jej pomóc więcej, niż już pomogła. Poza tym on nie kradł.
Johan tylko stał na czatach.
- To chyba jedno i to samo. Elise popatrzyła na chłopca.
- Masz rację. Właściwie jedno i to samo. Musisz jednak zrozumieć, dlaczego to
zrobił.
- To też chyba nie ma znaczenia, zwłaszcza teraz, kiedy ożenił się z Agnes.
Elise znowu przyjrzała mu się uważniej, próbowała zrozumieć, co się kryje za jego
słowami.
- Było ci przykro, dlatego... dlatego że stało się tak, jak się stało?
Kristian wpatrywał się w podłogę.
- Nie wiem.
Znowu pogłaskała go po policzku.
- Obaj z Pederem musieliście bardzo wiele przejść w ostatnim roku. Hilda urodziła
dziecko, ja wyszłam za Emanuela, a mama za Hvalstada. Poza tym musieliście się
przeprowadzić z Andersengarden.
Kristian milczał.
Elise podeszła do drzwi i przez wąskie okienko wyjrzała na zewnątrz. Co się, na
Boga, dzieje z tym Pederem? I dlaczego Emanuel tak długo siedzi u Carlsenów?
- Czy ta dziewczyna wciąż tam mieszka?
Odwróciła się gwałtownie do Kristiana, zaskoczona pytaniem.
- Masz na myśli Signe?
Chłopiec skinął głową, ale unikał jej wzroku.
- Tak, została czymś w rodzaju damy do towarzystwa u panienki Carlsen. Ale chyba
szukają dla niej pracy guwernantki na wsi czy coś takiego.
Kristian milczał.
- A dlaczego pytasz? Wzruszył obojętnie ramionami.
- A jakoś tak.
Elise widziała po jego minie, że zastanawia się nad czymś jeszcze, uznała jednak, że
najlepiej będzie rozmawiać o czymś innym.
- Czy mówiłam ci już, że postanowiłam naszemu maleństwu nadać imię Hugo po ojcu
Emanuela?
Kristian spojrzał na nią, sprawiał wrażenie kompletnie zaskoczonego.
- Taki jest zwyczaj, że pierworodny syn dostaje imię dziadka ze strony ojca. Albo
imię babki, jeśli to dziewczynka.
- Ale ty nie dostałaś takiego imienia. Elise roześmiała się.
- Nie, ja dostałam imię od nazwy statku. To był parowiec „Elise”, ojciec był na nim
marynarzem.
Chłopiec znowu się uśmiechnął.
- Dlaczego tak?
- Ponieważ tata był marynarzem, kiedy spotkał mamę. Był taki w niej zakochany, że
zrezygnował z pływania, ale kiedy urodziło im się dziecko, na dodatek dziewczynka, to uparł
się, żeby mnie ochrzcić imieniem statku, bo podobno bardzo dobrze się czuł na jego
pokładzie.
- To dlaczego nie nadasz dziecku imienia po naszym ojcu? On też jest jego
dziadkiem.
Elise przytaknęła.
- Proponowałam to Emanuelowi, ale już ci mówiłam, że zgodnie z tradycją, jeśli rodzi
się chłopiec, to powinien być ochrzczony po dziadku ze strony ojca.
- A jak myślisz, co Ringstad na to powie?
- Sądzę, że nie będzie miał nic przeciwko. Chyba nawet będzie dumny, że chłopiec
nosi jego imię.
Kristian wyjął nogi z miednicy i zaczął je wycierać.
Elise znowu zwróciła się do okna i stała pogrążona w myślach. Czyżby Kristian miał
jakieś podejrzenia?...
Nareszcie mignęła jej ciemna postać na moście. Wkrótce potem drzwi się otworzyły i
Emanuel pośpiesznie wszedł do ciepłej izby.
- Uff, jaki mróz! Naprawdę tutaj nad rzeką jest o wiele gorzej.
- To dlatego, że dom majstra leży tak blisko wody. Czy panie kupiły materiał? I
przesłały też wzór?
Emanuel skinął głową i podał jej dużą paczkę zawiniętą w brunatny papier.
- Mam ci przekazać pozdrowienia. Pani Carlsen uważa, że z tymi fartuchami to była
bardzo dobra robota. Karolinę wybiera się za dwa tygodnie na duże przyjęcie i ma nadzieję,
że to tego czasu suknia będzie gotowa.
Elise patrzyła na niego przestraszona.
- Tylko dwa tygodnie? Przecież nie mam żadnej wprawy. Emanuel nic nie powiedział,
zdjął płaszcz i powiesił na wieszaku.
Był jakiś zamyślony, niemal zatroskany. Może on też się boi, że Elise nie potrafi
uszyć eleganckiej sukni?
- Nauczyłam się szyć na maszynie u pani Evertsen parę lat temu - zaczęła w nadziei,
że go uspokoi. - No a poza tym sporo szyłam ręcznie.
Emanuel nadal nic nie mówił. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie zauważył
Kristiana, który jeszcze nie włożył suchych skarpet. Elise wiedziała, że Emanuel nie lubi,
żeby chłopcy ubierali się albo rozbierali w pobliżu kuchennego stołu i żeby potrząsali
ubraniami „nad jedzeniem”, jak to określał. Teraz bez słowa zniknął w izdebce.
Elise i Kristian patrzyli na siebie, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Kristian
przeczuwał chyba zbliżające się nieprzyjemności, bo pośpiesznie wciągał pończochy, które
Elise mu podała. To były pończochy zostawione przez matkę, Elise jednak była pewna, że
matka zrobiła to świadomie, bo wiedziała, że nie wszystkie jej dzieci mają pończochy na
zmianę.
Elise wślizgnęła się na palcach do izdebki i zastała Emanuela siedzącego na krawędzi
łóżka, z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Emanuel? Stało się coś złego? Mąż pokręcił głową.
- Bądź tak dobra i zostaw mnie w spokoju, Elise. Natychmiast wróciła do kuchni,
zmarszczyła czoło, nic nie rozumiała. Co się z nim dzieje? A taki był miły i radosny, kiedy
wychodził z domu.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kristian usiadł przy kuchennym stole i zabrał się do lekcji. Dostał w szkole nową
książkę, Czytanki dla szkoły powszechnej przygotowane przez Nordahla Rolfsena. Chłopiec
zaczął głośno czytać wiersz zatytułowany U obcych drzwi i Elise przerwała pracę, żeby go
posłuchać. Kristian czytał płynnie, nie zająknął się ani na jednym słowie:
Inne dzieci na świecie mają nad głową dach,
a ja jestem bezdomny od pierwszego dnia.
Nikt mnie nie pieścił, nie dawał jedzenia,
nikt nie tulił na rękach, gdy dławił mnie płacz.
Błądzę samotnie, wiem, co to chłód i nędza,
czasem zjem kromkę chleba przy obcych drzwiach.
Och, gdyby moja mama żyła, gdyby blisko przy mnie była,
To bym wiedział, że na świecie bije dla mnie jakieś serce.
Elise stała bez ruchu, słowa zapadały jej głęboko w duszę. Wiersz był taki
poruszający i piękny, że miała łzy w oczach. Kristian podniósł na nią wzrok.
- Czy nie wydaje ci się, że ten poeta pisał o Evercie?
Elise spojrzała na brata zdumiona, po chwili westchnęła ciężko.
- Evert nie jest jedyną sierotą na świecie. Niestety, takich dzieci jest aż nadto wiele.
- I mnie się zdaje, że ich los jest właśnie taki. Elise przytaknęła.
- One odczuwają wielką tęsknotę. Tęsknotę, którą noszą w sobie przez całe życie.
Kristian otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się wahał, w końcu jednak rzekł:
- Strasznie się cieszę, że cię mamy, Elise. - Uśmiechnął się onieśmielony.
Elise zrobiło się ciepło z radości. Po raz pierwszy Kristian wyznał jej swoje myśli.
Ale czy nie wyznał też żalu z tego powodu, co zrobiła matka? Wyprowadziła się i nie zabrała
synów ze sobą.
W następnej chwili przypomniała sobie Emanuela i Pedera, znowu powrócił niepokój.
Kiedy wieczorem się już położą, będzie musiała porozmawiać z Emanuelem, co go dręczy.
Najpierw jednak trzeba wyjaśnić, dlaczego Peder nie wraca.
- Myślę, że powinnam pójść do szkoły i rozejrzeć się za Pederem. Możesz tymczasem
przypilnować Hugo?
Kristian skinął głową.
- Ale dlaczego... - wskazał na drzwi izby i patrzył na siostrę pytającym wzrokiem.
Elise westchnęła.
- Pojęcia nie mam, o co chodzi - odparła cicho, potem otuliła się starannie chustką i
wyszła.
Latarnia przy moście się nie paliła, tylko blask księżyca oświetlał drogę.
Nigdzie wokół nie było żywej duszy. Fabryki zostały pozamykane na noc, robotnicy
już dawno temu poszli do domu. Daleko przy Sandakerveien widziała mdłe światełka w
oknach szarych budynków. Teraz nareszcie rodziny mogły pobyć przez chwilę razem, zanim
wszyscy, śmiertelnie zmęczeni całym dniem, zapadną w sen. To ważne, żeby ludzie mogli
trochę pospać, zanim o szóstej rano fabryczne syreny zaczną wyć, wiedziała, że ten przymus
zrywania się o świcie do fabryki wisi nad ludźmi niczym czarna chmura.
Wszystkie okna w szkole były ciemne, nawet w piwnicy, skąd Evert i Peder biorą
węgiel i drewno.
Może Peder poszedł do Everta i zapomniał o bożym świecie, próbowała się uspokoić,
wiedziała jednak, że to mało prawdopodobne. Peder miał surowo przykazane, żeby zaraz po
pracy wracać do domu. I tak zostaje mu za mało czasu na odrabianie lekcji.
Obeszła budynek dookoła, żeby zobaczyć, czy nie ma ich gdzieś po tamtej stronie.
Może się z jakiegoś powodu spóźniają, może dozorca chciał z nimi porozmawiać, zanim
pójdą do domu.
Kiedy znalazła się na tyłach budynku, zobaczyła jakieś uchylone drzwi, z których
sączyło się mdłe światełko. Odetchnęła z ulgą. W takim razie chłopcy nadal pracują.
Pośpiesznie weszła do środka. Peder musi jeszcze poczytać i odrobić rachunki, ale
właściwie to od dawna powinien być w łóżku. Jak ten chłopiec ma sobie dawać radę, skoro
nigdy nie ma czasu, żeby porządnie odrobić lekcje? Zawsze uczył się słabo i jeśli nie będzie
dużo pracował w domu, to nie nadąży za klasą. Pomyślała, że musi mu dać porządną
reprymendę, chłopcy pewnie zaczęli się wygłupiać, a może usiedli gdzieś i rozmawiają o
duchach.
Albo może tak się bali, że nie mieli odwagi zanieść węgla i drewna do sali
rysunkowej na strychu, dozorca się na nich rozgniewał i zadał im jakąś karę? Musi przekonać
Pedera, że tego rodzaju historie ludzie wymyślają dla rozrywki, że nie istnieją żadne duchy.
W uszach zadźwięczały jej znowu słowa Kristiana: „On jest taki bojaźliwy, ten nasz
Peder. A jak się wystraszy, to nigdy nie wiadomo, co może zrobić”. Elise skuliła się. Ale
przecież brat nie jest tutaj sam, chyba się aż tak strasznie nie boi w obecności Everta?
- Peder! Evert! - głos brzmiał dziwnie głucho i obco w pustym budynku szkolnym. -
Halo! To tylko ja, Elise.
Znikąd nie docierał do niej żaden dźwięk. Może powinna raczej odszukać dozorcę?
Bo to chyba on zamyka drzwi, kiedy chłopcy skończą robotę. On musi wiedzieć, gdzie się
teraz podziewają.
W tym samym momencie odniosła wrażenie, że słyszy jakieś głosy na wyższym
piętrze.
- Peder?! - krzyczała tak głośno, jak tylko mogła. - Jesteś tam na górze?!
Ale żadna odpowiedź nie nadeszła. Z wahaniem szła dalej przez długi korytarz, a
potem zaczęła wchodzić na schody. Skądś wyżej sączyło się słabiutkie światło, to chyba
jakaś lampa naftowa, której nie zgasili. A to znaczy, że muszą się znajdować na wyższych
kondygnacjach.
Jak dziwnie pusty i nieprzyjemny wydaje się budynek szkoły po zakończeniu lekcji, a
na dodatek po zapadnięciu ciemności! W dzień wszędzie się roi od dzieciaków w różnym
wieku, które biegają po schodach w górę i w dół, rozmawiają, śmieją się i hałasują, dopóki
nie pojawi się nauczyciel i ich nie uciszy.
Weszła teraz na piętro. Od tamtego momentu, kiedy miała wrażenie, że docierają do
niej jakieś głosy, znowu nic nie słyszała. Spróbowała ponownie zawołać.
- Peder! Evert! Gdzie wy jesteście? Ale odpowiedzi nie było.
Mimo wszystko Elise była pewna, że chłopcy muszą tu gdzieś być. Nie zostawili
przecież zapalonej naftowej lampy na drugim piętrze. Wtedy to już na pewno mogliby
oczekiwać, że utracą pracę, pomyślała ze złością. Najpierw wozak Karlsen wyrzucił Pedera, a
teraz chłopak ryzykuje, że dozorca zrobi to samo. Peder musi zrozumieć, że dla rodziny
ważny jest jego zarobek, chociaż taki niewielki. Musi go przekonać, jakie mieli szczęście,
mogąc zamieszkać w domu majstra, chociaż jest taki dziurawy i w zimie wiatr w nim hula.
To i tak lepsze niż smród w Andersengarden i hałas, który docierał tam z ulicy i z sąsiednich
mieszkań. Po klatce schodowej wciąż kręcili się bezdomni i pijaczkowie.
Z wahaniem zaczęła wchodzić po schodach na trzecie piętro. Nieprzyjemnie tak samej
w ciemności, musiała się trzymać poręczy i posuwała się po omacku. Gdyby nie ta mdła
lampka na górze, nie widziałaby własnej ręki. Światło księżyca z tej strony budynku było
niewidoczne, poza tym okna na korytarzu są małe i wąskie. Może zresztą w ogóle nie ma
światła księżycowego, może księżyc schował się za chmury, skoro wokół zapadły takie gęste
ciemności.
- Peder! Evert! - wołała głośno, a potem stała przez chwilę i nasłuchiwała.
Nagle usłyszała jakiś dźwięk. Jakby stłumiony, na pół zdławiony głos, brzmiało to
tak, jakby ktoś usiłował coś powiedzieć z ustami pełnymi jedzenia.
Nagle wróciły do niej straszne obrazy z przeszłości. Tamten dzień, kiedy banda
łobuzów popychała Pedera, który śmiertelnie przerażony znalazł się na samym brzeżku rzeki.
Może Pingelen i pozostali znowu przystąpili do ataku, może zamknęli chłopców w jakiejś
komórce! Na myśl o tym wpadła w taki gniew, że zapomniała, iż się boi, i pobiegła na górę,
pokonując po dwa stopnie naraz.
W końcu korytarza wisiała zapalona lampa. Natomiast schody na strych pogrążone
były w mroku. Elise nie miała wątpliwości, że dźwięk, który do niej dotarł, pochodził z
jeszcze wyższej kondygnacji. Zdecydowana nie poddawać się, pobiegła na górę.
Drzwi do sali rysunkowej były zamknięte na klucz, ale klucz tkwił w zamku po
zewnętrznej stronie. Elise wahała się przez chwilę. Przecież chłopcy nie mogą siedzieć w
sali. Gdyby tak było, to musiałby ich zamknąć sam dozorca, co jednak wydawało się mało
prawdopodobne. Kiedy się bliżej zastanowić, trzeba też odrzucić ewentualność, że Pingelen i
jego kompani odważyli się wejść aż tutaj. Dostaliby solidne lanie, gdyby ktoś ich przyłapał.
Już miała schodzić na dół, gdy nagle stanęła. Znowu usłyszała ten dziwny dźwięk.
Teraz był znacznie wyraźniejszy i przypominał stłumiony jęk, taki jak wydaje ranne zwierzę.
Pomyślała o Puszku. Czy mogło się tam znajdować jakieś zwierzę, pies albo kot? Pośpiesznie
przekręciła klucz w zamku, otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Z tej strony budynku
księżyc świecił wprost w niskie okna strychu, ale światła dawał niewiele.
- Czy jest tu kto?
- Elise? - usłyszała szloch i w następnym momencie dwie małe postaci wypadły z
mroku i rzuciły się jej na szyję. Obaj chłopcy obejmowali Elisę i zanosili się płaczem.
- Na Boga, co się stało? Dlaczego wy tu siedzicie? Drzwi były przecież zamknięte na
klucz!
- Ciii! - rozdygotany Peder tulił się do siostry. - Nie wolno ci mówić tak głośno. On
tam jest!
- Kto? Gdzie?
- Duch! - to Evert próbował jej wytłumaczyć, szlochał i był co najmniej tak samo
przerażony jak Peder. - On jest w pokoju obok.
- Co za głupstwa. Nie ma żadnych duchów.
W tym samym momencie rozległ się taki dźwięk, jakby ktoś ciągnął coś po podłodze.
Elise poczuła, że włosy jeżą jej się na głowie, ale za nic na świecie nie chciała jeszcze
bardziej straszyć chłopców. - To musi być dozorca. - Jej głos brzmiał dziwnie głucho.
- Dozorca wziął sanie i poszedł po zakupy do Magdy na rogu. - Evert nadal mówił
szeptem, ale chyba się trochę uspokoił, odkąd Elise przyszła, i już się tak do niej nie tulił.
Peder nadal trzymał się jej mocno.
- To musi być któryś z nauczycieli. Spostrzegła, że obaj chłopcy kręcą głowami.
- Tam jest zupełnie ciemno. - Evert mówił szeptem, ale bardzo stanowczo. -
Słyszeliśmy, że on parska, prycha, ciągnie coś po podłodze, tłucze czymś, ale jak się tylko
odezwiemy, to zaraz robi się cicho.
- Chodź, idziemy. - Peder mówił przez łzy.
Elise wzięła chłopców za ręce, szybko wyprowadziła ich z pokoju i skierowała się ku
schodom.
- Musimy zgasić lampę na korytarzu - powiedziała, kiedy znaleźli się na drugim
piętrze.
Gdy już wszystko było zrobione, zeszli na sam dół tak szybko, jak na to pozwalały
panujące wszędzie ciemności, i wkrótce znaleźli się na dworze.
- Odprowadzimy cię do domu, Evert. Wytłumaczę pani Berg, dlaczego wracasz tak
późno.
- Teraz to nie ma żadnego znaczenia. Ona nawet nie zauważa, kiedy wracam.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Pani Berg leży w łóżku i nie wie, czy jestem w domu, czy mnie nie ma.
- To ona jest chora?
- Tak. Strasznie kaszle i gwiżdże jej w piersiach. Przygotowałem jej jedzenie, zanim
wyszedłem do szkoły, ale kiedy wróciłem, wszystko wciąż leżało. W końcu sam to zjadłem,
bo wciąż jestem strasznie głodny.
- Czy był u niej doktor?
- Nie, pani Berg nie chce go widzieć. Ale kiedy usłyszy o duchach w szkole, to
pewnie powie, żebym przestał pracować. Jak myślisz?
- Nie istnieją żadne duchy, Evert. Musi być jakieś naturalne wyjaśnienie tego, co się
tam dzieje.
- Ja w każdym razie nigdy więcej na strych nie pójdę.
- Ani ja - Peder znowu zaniósł się szlochem. - On nas zamknął na klucz, Elise.
Pomyśl tylko! Zamarzlibyśmy na śmierć, gdybyś nie przyszła.
Elise nic nie mówiła, nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć.
Pożegnali się z Evertem, prosili, żeby pozdrowił panią Berg, i pośpieszyli do domu.
Kristian siedział sam w kuchni i odrabiał lekcje, jedną nogą kołysał przy tym Hugo.
Spojrzał na nich znad książki zaciekawiony, kiedy stanęli w drzwiach.
- Czy ty wiesz, Kristian? Duch zamknął Everta i mnie na strychu! Gdyby Elise nie
przyszła, zamarzlibyśmy na śmierć.
Kristian patrzył na niego przerażony, po czym przesunął pytające spojrzenie na Elise.
- To prawda, co mówi Peder, rzeczywiście byli zamknięci w sali rysunkowej. Dozorca
albo któryś z nauczycieli musiał to zrobić przez pomyłkę.
Peder oburzony zwrócił ku niej twarz.
- To nie było tak. Rozmawialiśmy z dozorcą, zanim weszliśmy na górę, i on nam
powiedział, że pójdzie do Magdy na rogu.
- W takim razie musiał to zrobić któryś z nauczycieli. Tym razem Peder wpadł w
złość.
- Przecież sama słyszałaś, Elise! Coś szorowało o podłogę, on jęczał i tłukł się po tym
strychu, a kiedy zaglądaliśmy przez dziurkę od klucza, to w środku były tylko
nieprzeniknione ciemności. Myślisz może, że jakiś nauczyciel siedzi na strychu w szkole i po
ciemku poprawia nasze prace?
Emanuel musiał usłyszeć podniecone głosy z kuchni, bo wszedł i patrzył na nich
zdumiony. Elise zauważyła, że jest bardzo blady.
- Co się dzieje?
- Nie wiedziałam, gdzie się podział Peder, i poszłam do szkoły, żeby się za nim
rozejrzeć - zaczęła Elise.
Peder otworzył usta, by opowiedzieć dalej swoją historię, przynajmniej na to
wyglądało, ale zrezygnował. Dzieci nie powinny przerywać dorosłym, tak go uczono.
- Znalazłam obu chłopców zamkniętych na klucz w sali do rysunków na strychu. Byli
śmiertelnie przerażeni.
- Zamknięci na klucz? - Emanuel, nic nie rozumiejąc, spoglądał to na nią, to na
Pedera.
Peder z poważną miną kiwał głową.
- To musiał być ten stary nauczyciel, którego nie pochowano tam, gdzie chciał.
Emanuel uśmiechnął się z politowaniem.
- Nie ma żadnych upiorów, Peder. Musi istnieć jakieś naturalne wytłumaczenie. A czy
to czasem nie dozorca zamknął drzwi na klucz, ponieważ sądził, że już skończyliście pracę?
Peder gwałtownie pokręcił głową i znowu zwrócił się do Elise.
- Powiedz mu, Elise! Powiedz, że ty też słyszałaś! Elise uśmiechnęła się skrępowana.
- Naprawdę z pomieszczenia obok dochodziły dziwne dźwięki, chociaż w środku było
zupełnie ciemno. Myślę jednak, że to szczury.
- Szczury? - Peder otworzył usta i zapomniał ich zamknąć. - Przecież wiesz, jak
hałasują szczury, mieszkałaś tyle lat w Andersengarden! One nie potrafią jęczeć ani dyszeć,
ani stękać tak jak człowiek.
- No trudno, musi być jakieś naturalne wytłumaczenie - ucięła Elise stanowczo. - A
teraz pośpieszcie się obaj z lekcjami i jak najszybciej marsz do łóżka. Zrobiło się bardzo
późno.
Peder usiadł nad elementarzem, jeszcze bardziej niechętnie niż zazwyczaj. Najpierw
Elise przeczytała mu głośno czytankę, żeby nie odbierać mu odwagi. Na szczęście dzisiejszy
fragment był łatwy i krótki, nosił tytuł Zimowe rymy.
„A, a, a, czekamy, aż nadejdzie zima, E, e, e, bo wtedy będzie śnieg, I, i, i, będziemy
się bawić w śnieżynki, O, o, o, będzie bardzo wesoło, U, u, u, zimo, zostań tu!” Mimo że
przeczytała mu wszystko od początku do końca, Peder zmagał się z każdym słówkiem, poza
tym nie mógł się skoncentrować, jego myśli wciąż były zajęte upiorem w szkole.
Elise przestraszyła się, że Emanuel wpadnie w złość, jak to często bywa, kiedy Peder
odrabia przy nim lekcje, uznała więc, że najlepiej odłożyć wszystko do jutra.
- Kładźcie się teraz, chłopcy, szybko. - Odsunęła kuchenny stół na bok i zaczęła
przygotowywać im posłanie. Sama chciała jak najszybciej położyć się do łóżka i w końcu
zostać tylko z Emanuelem.
Otworzyła na chwilę drzwi do izby, żeby wpuścić tam trochę ciepła, i kiedy Emanuel
nie patrzył, dołożyła parę drew do pieca. Potem przewinęła Hugo, chociaż malec nie płakał,
zrobiła to w nadziei, że dziecko prześpi spokojnie parę godzin, zanim znowu zrobi się
głodne.
Kiedy nareszcie była gotowa, Peder i Kristian już spali, a Hugo zasnął nawet przy
piersi.
Pełna oczekiwania i niepokoju weszła na palcach do izby.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Widok Emanuela siedzącego na krawędzi łóżka z głową ukrytą w dłoniach i
proszącego, żeby zostawiła go w spokoju, dręczył ją przez cały wieczór. Teraz przeniknęło ją
bolesne przeczucie, że wieczór nie będzie taki, jak planowali przed wyjściem Emanuela do
Carlsenów.
Mąż położył się już wcześniej, teraz leżał na plecach, z rękami pod głową, i patrzył w
sufit. Kiedy usłyszał, że przyszła, próbował się uśmiechnąć, ale Elise wyraźnie widziała, że
wcale mu nie jest do śmiechu.
Rozebrała się szybko i włożyła nocną koszulę. Nie powinna się niczego spodziewać,
Emanuel najwyraźniej się rozmyślił. Może bardziej niż pieszczot z żoną pragnął ulżyć
swemu sercu.
Odwrócił się i przyciągnął ją mocno do siebie.
- Dlaczego to na siebie włożyłaś? - spytał, pociągając nocną koszulę.
- Nie wiedziałam, czy będziesz chciał. Pocałował ją gwałtownie.
- Ty mała kłamczucho. Dobrze wiedziałaś, że chcę.
Elise uśmiechnęła się i westchnęła z ulgą, pomagając mężowi zdjąć koszulę. Może się
po prostu pomyliła. Może mimo wszystko nie dzieje się nic złego.
Emanuel odsunął kołdrę, chciał widzieć ją nagą w blasku stearynowej świecy, która
stała na taborecie przy łóżku. Szorstkimi rękami gładził jej ciało. Był gwałtowny aż do bólu,
Elise jednak nie dawała po sobie poznać, że wolałaby łagodniejsze pieszczoty. Coś jej
mówiło, że ma rację, Emanuel nie jest sobą, dlatego nie odważyła się zaprotestować. Jego
pocałunkom brak było tej czułości, którą zazwyczaj dawał żonie, zagryzał lekko brodawki jej
piersi, obolałe od karmienia, a pocałunki, którymi obsypywał jej brzuch, były dziwnie
rozgorączkowane. Po chwili rozsunął jej nogi i wszedł w nią gwałtownie, kochał ją jakby ze
złością. Chyba sądził, że wzbudzi w niej pożądanie tą szorstkością, ale skutek był odwrotny.
Elise przymknęła oczy, by ukryć własne uczucia, pragnęła tylko, żeby wszystko skończyło
się jak najprędzej. Emanuel nie jest sobą, powtarzała w duchu, coś musiało się stać, coś, co
wywoływało w nim rozpacz i zarazem pożądanie. Elise była jeszcze obolała po porodzie i
naprawdę pragnęła nieco więcej troskliwości. Musiała zagryzać wargi, żeby nie jęczeć z
bólu. Kiedy Emanuel nareszcie osiągnął spełnienie, opadł w jej ramionach niczym
nieszczęśliwe dziecko.
Potem leżeli przez dłuższy czas w milczeniu.
W końcu Elise uznała, że najwyższy czas się odezwać. - Co się dzieje, Emanuelu?
On pokręcił głową.
- Nic.
- Przecież widzę, że coś jest nie w porządku. Kiedy szedłeś do Carlsenów, byłeś
zadowolony i cieszyłeś się, że jak wrócisz do domu, to będziemy się kochać po raz pierwszy
od porodu.
Emanuel skinął głową, ukrył twarz na piersi żony.
- Jak tylko przyszedłeś, zauważyłam, że coś jest nie w porządku. Poza tym chciałeś,
żebym zostawiła cię w spokoju.
- Bądź tak dobra, Elise, nie wypytuj mnie. Nie jestem w stanie o tym rozmawiać.
Umilkła, leżała bez ruchu i głaskała go po plecach. Jeśli teraz nie wydobędzie z niego
prawdy, to będą chodzić obok siebie niczym dwoje obcych ludzi.
To musi mieć coś wspólnego z Signe, skoro właśnie stamtąd wrócił. Czy Carlsenowie
domyślili się, że Signe jest w ciąży? Może rozzłościli się tak bardzo, że wyrzucili ją za
drzwi? Czy Emanuel jest zrozpaczony, bo nie wie, co z nią zrobić?
- Powiedziano „na dobre i złe dni” - zaczęła Elise ostrożnie. - Ja przecież wszystko
wiem, Emanuelu. Możesz mi chyba powiedzieć, co się stało. Jeśli Carlsenowie nie chcą
dłużej trzymać Signe w swoim domu, to spróbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie. W
najgorszym razie kupimy mały piecyk i będzie mogła mieszkać u nas na strychu, zanim
znajdziemy inne wyjście.
Oddech Emanuela był przyśpieszony i urywany. Elise nie miała pojęcia, czy płacze,
czy słucha, co ona mówi, czy też jest skupiony wyłącznie na swoim zmartwieniu.
- Wiem, że żałujesz tego, co zrobiłeś - ciągnęła dalej spokojnym głosem. - Wiem, że
każdy może popełnić błąd w ten lub inny sposób. I nie nam oceniać, który grzech jest
większy. Najważniejsze, że przyznałeś się do błędu i pragniesz go jakoś odkupić. Ale powin-
niśmy nasze brzemiona dźwigać razem, Emanuelu. Jeśli każde z nas zostanie samo ze swoimi
zmartwieniami, to życie w małżeństwie stanie się niemożliwe.
- Elise, proszę cię. Zostaw mnie w spokoju.
Elise skinęła głową, ale coś twardego dławiło ją w gardle. Emanuel odwrócił się od
niej i wymamrotał „dobranoc”.
Elise zdmuchnęła świecę, leżała bez ruchu i wpatrywała się w ciemność. Wiedziała,
że on też nie może zasnąć.
Nie miała pojęcia, jak długo to trwało, ale nagle Emanuel odwrócił się do niej,
wyciągnął ręce pod kołdrą i znowu zaczął ją pieścić.
- Chcę cię jeszcze raz, Elise. Muszę! Mam wrażenie, że płonę z pragnienia, którego
nie da się ugasić.
Elise zarzuciła mu ręce na szyję i zaczęła go całować.
- Pomogę ci, Emanuelu. Tylko nie odwracajmy się od siebie nawzajem. Dzielmy
nasze zmartwienia i żale. Nawet jeśli przez chwilę będzie bolało, to później będzie znacznie
lepiej.
Tym razem był ostrożniejszy. I trwało to o wiele dłużej, tak długo, że Elise zaczęła się
obawiać, iż Emanuel nie osiągnie zadowolenia i rozgniewa się z tego powodu. Odczuwała
odrobinę dawnej przyjemności, kiedy całował ją w szyję i delikatnie głaskał po piersiach.
Przeważnie jednak sprawiał jej ból, w końcu marzyła już tylko o tym, żeby to się jak
najszybciej skończyło.
Kiedy Emanuel dotarł do celu, z kuchni dotarł do nich wściekły płacz. Elise zerwała
się z pościeli i po omacku wyszła z izby. Wyjęła synka z kołyski i przyniosła ze sobą do
łóżka. Emanuel ostatecznie zapadł w sen, oddychał spokojnie u jej boku, od czasu do czasu
pochrapywał, ona tymczasem karmiła dziecko.
Taki mój los, że wciąż muszę służyć innym, pomyślała z ciężkim ze zmęczenia
westchnieniem. W zeszłym roku to była mama, Hilda, Peder i Kristian. Teraz jest Emanuel i
Hugo, no i chłopcy.
Ale takie jest życie większości kobiet, rozmyślała w ciszy. Wszystkich kobiet z
wyjątkiem takich jak Agnes, które oczekują, że inni będą im służyć i je uwielbiać.
Nakarmiła Hugo po raz drugi tej nocy i już miała zasnąć, kiedy usłyszała, że Emanuel
szepcze jej imię, cicho, jakby sprawdzał, czy żona śpi.
Natychmiast oprzytomniała.
- Tak, o co chodzi?
- Postanowiłem, że mimo wszystko ci o tym opowiem. Elise milczała, złożyła pod
kołdrą ręce i czekała na dalszy ciąg.
- Signe zwierzyła się Karolinę.
Elise usłyszała jęk i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że wyrwał się z jej
gardła.
- To znaczy powiedziała jej, że jest w ciąży? Emanuel westchnął ciężko w
ciemnościach.
- I gdyby na tym poprzestała... Elise wstrzymała dech.
- Chcesz powiedzieć, że poinformowała Karolinę, iż dziecko jest twoje?
- Tak.
- Jak ona mogła zrobić coś takiego?
- Zaprzyjaźniła się z Karolinę i widocznie odczuwała potrzebę zwierzenia się komuś.
Zresztą sama zauważyłaś, że Signe się nie domyśla tego, że Karolinę była we mnie
zakochana.
- No a jak Karolinę zareagowała?
- Signe mówi, że okazała jej pełne zrozumienie.
- To znaczy, że sama Signe ci o tym powiedziała?
- Tak. Płakała, żałowała i było jej bardzo przykro, wierzy jednak, że Karolinę nie
wygada tego nikomu. Signe ma poczucie, że Karolinę rozumie, w jak beznadziejnej sytuacji
się znalazła, i zrobi, co będzie mogła, żeby jej pomóc.
To jakaś nowa Karolinę, pomyślała Elise i poczuła, że zbiera jej się na wymioty.
Trudno jej było uwierzyć, że ta rozpieszczona i zajęta tylko sobą córka państwa Carlsenów
chciałaby pomagać człowiekowi w potrzebie. Chyba że sama mogłaby odnieść jakieś
korzyści.
- A co będzie, jeśli Karolinę poinformuje o wszystkim swoich rodziców?
- Raczej tego nie zrobi. Aż taka złośliwa chyba nie jest. Pójdę do nich dzisiaj
wieczorem i spróbuję porozmawiać z Karolinę. Poza tym będę próbował znaleźć jakieś inne
miejsce, w którym Signe mogłaby zamieszkać.
Elise milczała. Kto, na Boga, przyjmie do domu ciężarną młodą dziewczynę, która nie
potrafi pracować i nie ma z czego żyć?
- Miałam nadzieję, że po południu pójdziesz do szkoły, żeby wyjaśnić, co się dzieje
na tym strychu - powiedziała, zmieniając temat. - Coś tam musi być. Wyraźnie słyszałam.
- To z pewnością tylko szczury.
- Nie, szczury tak nie hałasują. To było coś całkiem innego. Przez dłuższą chwilę
trwała cisza.
- Jesteś zła, Elise? - jego głos brzmiał niepewnie.
- Nie, zresztą co by to dało? Ale muszę przyznać, że jestem tym poruszona.
- Obiecuję ci, że znajdę jakieś rozwiązanie. Słyszałem o pewnej islandzkiej kobiecie,
która mieszka w Vaterlandzie. Nazywa się Olafia Johannsdottir. W swoim nędznym
mieszkanku pomaga bezdomnym prostytutkom i podobno świetnie się opiekuje młodymi
dziewczynami, które potrzebują pomocy i jakiegoś dachu nad głową. Umieszcza je
najchętniej na wsi, jak najdalej od miasta.
- Chyba nie myślisz, że Signe zgodzi się mieszkać z prostytutkami i dziewczynami
ulicznymi, które włóczą się po najgorszych dzielnicach miasta?
- Nie chcę, żeby mieszkała tam na zawsze, tylko do czasu, aż znajdzie się dla niej
miejsce u jakiejś rodziny na wsi. Poza tym dopóki rodzice jej nie przyjmą, to nie ma wyboru.
- A wiesz, czy ona nawiązała jakiś kontakt z rodzicami?
- Signe jest dumna. Jeśli są do tego stopnia pozbawieni serca, że wyrzucili ją za drzwi,
to ona nie będzie się przed nimi czołgać i błagać, żeby ją znowu przyjęli do domu.
- Jeśli będzie miała taki wybór, że albo zamieszka wśród ulicznych dziewczyn i
pijaków, albo wyzbędzie się dumy i poprosi o wybaczenie, to ciekawe, co wybierze.
Emanuel nie odpowiedział.
- Porozmawiamy o tym jutro, Emanuelu. Wkrótce będzie ranek, a ja właściwie
jeszcze dzisiejszej nocy dobrze oczu nie zmrużyłam.
W tym momencie syreny fabryczne zaczęły wyć.
Kiedy nareszcie umilkły, Emanuel powiedział w zamyśleniu:
- Zastanawiam się, co właściwie Signe powiedziała. Wcale by mnie nie zdziwiło,
gdyby starała się zrobić wrażenie, że to, do czego między nami doszło, stało się wbrew jej
woli.
Elise zwróciła się ku niemu w ciemnościach, przestraszona.
- Jak to, będzie mówić, że ją zgwałciłeś?
- Tak. Bo jakoś nie bardzo rozumiem, że Karolinę przyjęła to tak łagodnie i z taką
wyrozumiałością wobec Signe.
- Pomyślałam o tym samym. Ale naprawdę wierzysz, że Signe mogłaby zrobić coś
takiego?
- A czegóż człowiek nie robi dla ratowania własnej skóry?
- W takim razie Karolinę wściekłaby się na ciebie, a nie na Signe.
- No właśnie. Najpierw ją odepchnąłem, potem ożeniłem się z tobą, a następnie... -
umilkł.
- A następnie brutalnie uwiodłeś Signe - zakończyła Elise, czując, że znowu dławi ją
zazdrość. Stłumiła złe uczucia i dodała: - Ale ona chyba nie powie o tym swoim rodzicom.
Musi wiedzieć, że by jej nie uwierzyli.
- Nie, oskarżyliby ją o rozsiewanie złośliwych plotek. W ich oczach jestem bardzo
przykładnym młodym człowiekiem. - Roześmiał się nieco zawstydzony.
- W takim razie jednak oni mogą się rozgniewać na Signe i wyrzucić ją z domu.
- I Karolinę utraci przyjaciółkę. Dlatego nie będzie rozsiewać plotek.
- Miejmy nadzieję.
Elise podniosła się z łóżka, poszukała w ciemności ubrania i drżąc z zimna, wybiegła
do kuchni. Tam zapaliła lampę naftową i zaczęła rozpalać ogień.
- Już rano, chłopcy. Peder, wczoraj wieczorem nie odrobiłeś lekcji. Musisz dokończyć
teraz.
Nalała zimnej wody do miednicy i pośpiesznie się umyła. Kiedy już była kompletnie
ubrana, nastawiła wodę na kawę. Przez cały czas myślała o tym, co Emanuel jej przed chwilą
powiedział.
- Elise? - Peder mówił sennym głosem. - Co zrobimy z tym duchem w szkole? Nie
odważę się nosić drewna do sali rysunkowej. Evert też nie.
- Emanuel ma porozmawiać z dozorcą. Musi być jakieś naturalne wytłumaczenie.
- Emanuel będzie miał odwagę wejść na strych? - Peder usiadł na posłaniu i patrzył na
nią zdumiony.
- Tak, Emanuel się nie boi.
- Nie będzie się bał nawet w ciemnościach?
- Nie. Emanuel pójdzie do szkoły po południu, jak wróci z biura.
- Ale ty się bałaś. Widziałem to po tobie.
- Przeraziłam się, kiedy usłyszałam te dziwne dźwięki, ale to nie może być nic innego
jak jakieś zwierzę czy coś.
- Chcesz powiedzieć krokodyl? Elise roześmiała się.
- Ty głuptasie. W Norwegii nie ma przecież krokodyli.
- No to może niedźwiedź. Elise roześmiała się znowu.
- A jak myślisz, jakim sposobem niedźwiedź dostałby się na strych twojej szkoły?
- W takim razie to musi być upiór.
Kristian też się nareszcie obudził i wygrzebał się z łóżka, z zapuchniętymi oczyma,
poruszał się sztywno, wszystko go bolało, jakby przez całą noc dźwigał ciężary.
Elise patrzyła na brata, marszcząc czoło, zatroskana. Ta praca jest dla niego zbyt
ciężka, myślała. Chłopiec w okresie dorastania nie może dźwigać takich ciężarów.
Wyniosła pościel do izby i złożyła posłania chłopców. Kristian pomógł jej ustawić na
miejscu kuchenny stół. Potem Elise wyjęła z szafy chleb, ser i bańkę z mlekiem.
Emanuel wsunął głowę do kuchni.
- Masz może dla mnie trochę ciepłej wody, Elise? Nalała ciepłej wody z garnka do
miski i podała mężowi.
- Dlaczego my musimy się myć w zimnej wodzie, a on dostaje ciepłą? - Peder szeptał
w obawie, że Emanuel mógłby go usłyszeć.
- Dlatego, że on jest mężczyzną.
- A dlaczego jest taka różnica między mężczyznami a nami? I co z tobą, Elise?
- Kobiety się nie liczą. My nawet nie mamy prawa głosować. Niektórzy mówią, że
ubiegły rok był dla kobiet rokiem żałoby. Ktoś napisał w gazecie, że my, kobiety, byłyśmy
tak często zmuszane do godzenia się na niesprawiedliwość i tak często rezygnowałyśmy z
tego, co się nam należy, że stało się to częścią naszej natury. I to jest właśnie prawda.
- Ja wam pomogę, Elise. Kiedy będę dorosły. Będziesz się wtedy mogła myć w
ciepłej wodzie i przy obiedzie brać największego ziemniaka.
Emanuel jeszcze raz wysunął głowę przez drzwi.
- Wyczyściłaś moje buty, Elise?
W tym momencie dziecko zaczęło krzyczeć.
- Zrobię to, jak tylko nakarmię Hugo - odparła spokojnie, wyjmując synka z kołyski.
- Nie zapomnij mu powiedzieć, że ma przepędzić ducha, Elise - szepnął Peder.
Elise z uśmiechem pokręciła głową.
- Przepędzić niedźwiedzia, chciałeś powiedzieć?
Peder odpowiedział jej uśmiechem. Wyglądało na to, że już się tak nie boi. Myśl o
niedźwiedziu była najwyraźniej mniej przerażająca niż wizja upiora.
Emanuel ubrał się i przyszedł do kuchni, żeby zjeść śniadanie.
- Czytałem w gazecie, że Henryk Ibsen czuje się gorzej - oznajmił, siadając do stołu.
Peder popatrzył na niego pytająco.
- Kim jest ten jakiś Ipsen? Emanuel uśmiechnął się.
- Ibsen. To nasz największy pisarz, Peder. Kiedy nauczysz się czytać, to pojadę do
domu, do Ringstad, i przywiozę kilka książek, które napisał. Tylko musisz się z nimi
obchodzić bardzo ostrożnie. To najkosztowniejsze, co posiadam.
Peder patrzył w talerz, nic nie mówiąc.
Elise na jego widok poczuła skurcz serca. Dobrze wiedziała, co chłopiec myśli. Jest
przekonany, że nigdy nie nauczy się czytać.
Emanuel przyszedł do domu w czasie przerwy obiadowej, miał zamiar pójść do
szkoły, by porozmawiać z dozorcą.
- Właściwie inne sprawy są pilniejsze - stwierdził, nie patrząc na żonę. - Ale widzę, że
ty uważasz inaczej.
- Peder nie odważy się zanieść dziś wieczorem drewna do sali rysunkowej. On się
chyba nie odważy zostać sam w szkole po ciemku.
- Przecież nie jest sam, ma ze sobą Everta. Jesteś zbyt uległa, Elise. Jak ma z niego
wyrosnąć prawdziwy mężczyzna, skoro traktujesz go jak małe dziecko? Dużo o tym
myślałem. Peder powinien dzisiaj normalnie pójść do pracy. Jeśli jeszcze raz usłyszy te
dziwne odgłosy, to wybiorę się do dozorcy jutro w czasie przerwy obiadowej. Jestem pewien,
że oni sobie coś wmawiają.
Elise stwierdziła, że nie ma sensu protestować. Poza tym zgadzała się z mężem, że
najpilniejsza sprawa to załatwienie czegoś dla Signe.
Stała w oknie i patrzyła, jak Emanuel pośpiesznie przechodzi przez most i znika
między wielkimi zabudowaniami fabrycznymi. Serce tłukło się jej w piersi. Miała
nieprzyjemne poczucie, że zdarzy się coś złego.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Peder płakał, kiedy musiał iść do pracy.
- Ale przecież sama słyszałaś, Elise! I ty też się bałaś.
- Emanuel uważa, że coś sobie wmawiacie. Prawdopodobnie to tylko szczury. Może
jest ich tam po prostu bardzo dużo.
. Chłopiec popatrzył na nią wielkimi zapłakanymi oczyma.
- A co mamy zrobić, jeśli to będzie prawdziwy duch?
- Nie ma prawdziwych duchów. - Odwróciła głowę, lecz nie była w stanie na niego
patrzeć. - Natychmiast przestań się nad sobą użalać, Peder! - mówiła bardzo surowym
głosem. - To tylko takie dziecinne gadanie.
- Dziecinne gadanie? - w głosie brata słyszała upór. - Przecież nauczyciel nam o tym
wszystkim opowiedział!
- On tak mówił po to, żeby was rozbawić. My jednak nie będziemy teraz więcej o tym
dyskutować, Peder. Pójdziesz do pracy, czy tego chcesz, czy nie. Pomyśl, ilu ludzi się czegoś
boi, a mimo to chodzą codziennie do swojej pracy. Wiele matek śmiertelnie się boi, żeby
dzieci nie powpadały do rzeki, kiedy one pracują. Bariera przy moście jest słaba, są w niej
wielkie otwory, przez które dziecko może spaść w dół. Pewnego dnia widziałam dwoje
małych dzieci, bawiących się nad samą wodą. Jedno z nich weszło nawet na kawałek lodowej
kry! Było tylko kwestią czasu, kiedy wpadnie i utonie pod wodospadem.
Peder patrzył na nią z otwartą buzią.
- No i co, to dziecko wpadło?
- Nie, bo zbiegłam na dół i wyciągnęłam je na brzeg. Zaraz potem przybiegła z
przędzalni ich matka, musiała widzieć przez okno, co się dzieje. Oboje dostali tego wieczora
straszne lanie.
- Ale ty uratowałaś im życie, dokładnie tak samo, jak kiedyś uratowałaś mnie.
Elise machnęła ręką.
- Chcę tylko, żebyś zrozumiał, że musimy chodzić do pracy, niezależnie od tego, że
się czegoś boimy.
Peder powlókł się do drzwi ze spuszczoną głową.
- Dobrze, Elise, pójdę. Nawet gdyby ten duch miał mnie udusić. - Odwrócił się i
posłał jej ostatnie spojrzenie. - I nie martw się, jeśli nie wrócę do domu. Ja nie jestem
tchórzem. Jestem tylko głupi.
- Teraz to już przesadzasz, Peder. Dobrze wiesz, że uważam cię za najwspanialszego
chłopca na całym świecie. Kristian i Hugo też tak myślą.
Chłopiec naciągnął czapkę na uszy, jakby nie słyszał ostatniego zdania, i
przygarbiony zniknął za drzwiami.
Kiedy Emanuel przyjdzie do domu i będzie mógł popilnować Hugo, pójdę do szkoły,
pomyślała, bo serce jej krwawiło na widok cierpień młodszego brata.
Kristian też już poszedł, Elise została znowu sama i miała mnóstwo pracy, ale jakoś
nie mogła się na niczym skupić. Całą noc nie spała, co sprawiło, że była przygnębiona,
szczerze mówiąc, bliska rozpaczy. Na dworze wciąż jeszcze panowały ciemności, a naftowa
lampa nie dawała dość światła, by Elise mogła zacząć szyć suknię z takiego materiału jak ten
ciemnoniebieski aksamit, który wybrała Karolinę. Przy tym wciąż martwiła się o Pedera i nie
mogła przestać o nim myśleć. Nawet jeśli ona była przekonana, że upiory nie istnieją, to
przecież nie można lekceważyć faktu, że ktoś chłopców na strychu zamknął. Próbowała
uspokoić się, że musiał to zrobić dozorca albo któryś z nauczycieli, chłopcy jednak
zapewniali, że dozorca poszedł z sankami na zakupy. Gdyby któryś nauczyciel czegoś
zapomniał i przyszedł do szkoły wieczorem, to słyszałby chłopców i widział światło.
Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej cała sprawa ją niepokoiła. Jedyne, co
w tym dobre, to fakt, że niemal przestała się zastanawiać, jak też Emanuelowi poszło u
Carlsenów. Poszedł tam prosto z biura w czasie przerwy obiadowej, teraz jednak powinien
wkrótce wrócić do domu.
Hugo zaczął marudzić i Elise wstała od maszyny. Wzięła dziecko na ręce i podeszła
do kuchennego okna. Właściwie to dziwne, pomyślała, że zawsze muszę wyglądać przez
okno, kiedy na kogoś czekam. Tylko że ten, którego oczekuję, i tak szybciej z tego powodu
nie przyjdzie.
Na dworze padał śnieg, trudno było cokolwiek zobaczyć. W oddali majaczyły kontury
szkolnego budynku, przy tej pogodzie wydawał się wielki, ciemny i zwalisty. Nie była w
stanie dostrzec, czy z któregoś okna sączy się choćby mdłe światełko. Dalej na
Sandakerveien od czasu do czasu pojawiały się ciemne sylwetki, które mocno pochylone szły
pod wiatr.
Chłopcy mogliby wybiec na ulicę i poprosić o pomoc, gdyby przeżyli coś złego.
Wkrótce syreny zawyją i robotnicy wyleją się strumieniem z fabryk. Wtedy na krótko ulice
się zaludnią.
Ale co się stało z Emanuelem? Nigdy nie wraca tak późno.
Elise westchnęła. Hugo zasnął, położyła go więc ostrożnie w kołysce i wróciła do
maszyny. Karolinę przysłała jej wzór, z którego korzystała inna krawcowa, szyjąc jej suknię
na bal w ratuszu. Od kiedy Emanuel i chłopcy wyszli rano z domu, Elise niestrudzenie
pracowała nad wykrojami i nareszcie mogła przystąpić do fastrygowania poszczególnych
części, ale tak była zdenerwowana, żeby nie popełnić błędu, że ręce jej się trzęsły. Jeśli nie
zdoła sobie poradzić z tą suknią, nie będzie mogła liczyć na więcej zamówień. A byłaby
szkoda, bo teraz Hugo śpi coraz dłużej między kolejnymi posiłkami.
Nareszcie usłyszała na zewnątrz jakieś kroki. Pośpiesznie zaczęła zbierać szycie.
Niech Emanuel sobie mówi, co chce, ona jednak nie ma zamiaru czekać do jutra z
wyjaśnieniem sprawy w szkole. Nie miałaby chwili spokoju, gdyby się nie przekonała, że
wszystko jest w porządku. Ku jej wielkiemu zdumieniu, zanim drzwi się otworzyły, najpierw
ktoś zapukał.
Wstała zaskoczona.
- Torkild? - przeniknął ją strach. - Czy stało się coś złego?
Torkild uśmiechał się i sprawiał wrażenie bardzo uradowanego, powinna była to
natychmiast zauważyć.
- Nie, wprost przeciwnie. - Natychmiast jednak spoważniał. - To znaczy pani
Thoresen nie czuje się całkiem dobrze. Chorowała przez całą zimę.
Elise patrzyła na niego zatroskana.
- Wciąż się boję, co by to było, gdyby jej się coś stało. Anna jest przecież od niej
całkowicie uzależniona. Pamiętam, jak się martwiłam ubiegłej zimy, kiedy pani Thoresen
wyglądała prawie tak samo źle jak moja mama, która leżała chora na suchoty.
Torkild skinął głową.
- Tak, ona źle wygląda. Ale jeśli chodzi o Annę, to nie powinnaś się martwić. -
Znowu się uśmiechnął, jakby onieśmielony. - Przynoszę ci radosną nowinę. Anna wstąpiła do
Armii Zbawienia i możemy się pobrać.
Elise poczuła, że przenika ją fala radości.
- Naprawdę? - miała ochotę rzucić mu się na szyję. - Gratuluję! - Coś dławiło ją w
gardle, próbowała z tym walczyć, ale nie dała rady i pośpiesznie otarła łzę. - To
najradośniejsza wiadomość, jaką mogłeś mi przynieść. Tak się cieszę zarówno w imieniu
Anny, jak i twoim. Ona jest najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałam, i
widziałam też, jaki ty jesteś dla niej dobry.
Torkild znowu się uśmiechnął, był taki rozradowany, że uśmiech przez cały czas nie
schodził mu z twarzy.
- To żadna sztuka być dobrym dla kogoś takiego jak ona. Odpłaca mi się zresztą
stokrotnie.
Torkild wahał się przez chwilę, sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, czy powinien
powiedzieć coś więcej.
- Anna bardzo by chciała, żebyś ją kiedyś odwiedziła.
- Myślałam o tym niezliczoną ilość razy, ale teraz tak mi strasznie trudno się stąd
wyrwać. - Spostrzegła wyraz rozczarowania na jego twarzy i pośpiesznie dodała: - Lecz na
pewno któregoś dnia będę mogła wyjść, jak Emanuel wróci wcześniej do domu. Tylko że
może wieczorem, to za późno?
Torkild pokręcił głową. - Nie, to nie ma znaczenia, kiedy przyjdziesz, byleby tylko
Anna mogła cię zobaczyć - powiedział z ożywieniem. - Zdajemy sobie sprawę, że jeszcze nie
możesz zabrać ze sobą dziecka, ale Anna bardzo by chciała pogratulować ci i dowiedzieć się,
jak sobie radzisz. Elise skinęła głową.
- Tak się cieszę, że przyszedłeś i podniosłeś mnie na duchu. Mnie dni zlewają się w
jedno, tak łatwo zapomnieć o innych, kiedy człowiek wciąż żyje w takim pośpiechu.
Torkild rozejrzał się po izbie, jego oczy zatrzymały się na kuchennym stole.
- O, widzę, że kupiłaś maszynę do szycia? - najwyraźniej był zaskoczony.
Elise uśmiechnęła się uszczęśliwiona.
- Dostałam ją od mojego teścia. Nie podobało mu się, że będę musiała wychodzić do
pracy i zostawiać Hugo, zaproponował więc, żebym zamiast tego zajęła się krawiectwem.
- To niegłupi pomysł, chociaż zarobki nie są takie dobre.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale teraz, kiedy chłopcy trochę zarabiają, jakoś będziemy
sobie dawać radę. Gdyby nam się udało kupić mały piecyk, to moglibyśmy wynajmować
pokoik na strychu. Pewnie słyszałeś, że mama i Hvalstad się pobrali i przeprowadzili do
małego mieszkanka przy Wzgórzu Świętego Jana.
Torkild przytaknął.
Hugo znowu zaczął marudzić, Elise podeszła do kołyski i wzięła dziecko na ręce.
- On ma jakieś kłopoty z brzuszkiem, biedaczek, i bardzo dużo płacze. Emanuel był
już tym bardzo zmęczony, ale teraz jest trochę lepiej.
Torkild podszedł bliżej. Wyraźnie był nieprzyzwyczajony do małych dzieci i
kompletnie nie wiedział, jak się zachować.
- Ale wygląda bardzo dobrze.
W tym samym momencie Hugo otworzył oczka i wpił spojrzenie w gościa.
Torkild wybuchnął śmiechem.
- Wygląda, jakby oceniał, czy jestem kimś przyzwoitym, czy nie.
Ale czy dopiero co urodzeni chłopcy nie bywają podobni do swoich ojców? Mnie się
zdaje, że on nie jest podobny do żadnego z was.
- Chyba nie potrzebuje być do nikogo podobny - powiedziała Elise stanowczym
tonem. - On jest po prostu sobą.
Torkild przytaknął.
- Zgadzam się. On jest Hugo Ringstad i nie musi przypominać nikogo innego.
Wygląda też, że ma rudawe włoski, chociaż żadne z was takich nie ma.
Dla Elise te słowa były niczym cios w piersi. Znowu to samo! Boże drogi, modliła się
w duchu, nie pozwól, żeby on miał takie rude i kręcone włosy jak jego ojciec! Żeby zmienić
temat, pośpieszyła z wyjaśnieniami:
- Dzisiaj wieczorem nie będę mogła, niestety, wybrać się do Anny, bo muszę iść do
szkoły porozmawiać z dozorcą. Peder i Evert dostali w szkole pracę, noszą drewno i węgiel
do klas, czyszczą i napełniają naftą lampy, ale wczoraj coś wystraszyło ich tak strasznie, że
dzisiaj ledwo udało mi się wypchnąć Pedera z domu.
- Przeraziło? - patrzył na nią pytająco.
- Peder nie wrócił wczoraj do domu o zwykłej porze, więc poszłam go szukać.
Znalazłam obu chłopców zamkniętych na klucz w sali rysunkowej na strychu. Byli tak
przestraszeni, że siedzieli w kącie i dygotali. Słyszeli jakieś odgłosy z sąsiedniego pokoju i
byli pewni, że to upiór.
Torkild Abrahamsen roześmiał się.
- Chłopcy w tym wieku mają bardzo bujną fantazję. Elise popatrzyła na niego
poważnie.
- Ale ja też słyszałam te hałasy. W środku było ciemno, mimo to słyszałam, że ktoś
ciągnie coś po podłodze. Poza tym nie rozumiem, kto ich tam zamknął na klucz. Dozorca
wie, że chłopcy pracują na górze.
- Może uznał, że skończyli.
- Ale lampa paliła się na drugim piętrze. Poza tym powiedział chłopcom, że weźmie
sanki i pójdzie po zakupy.
Torkild Abrahamsen zmarszczył czoło.
- Jak widzę, ty się tym martwisz? Elise skinęła głową.
- Pedera tak łatwo przestraszyć. A kiedy się naprawdę boi, to nie wiadomo, co mógłby
zrobić.
- A może byś chciała, żebym poszedł do szkoły i sprawdził, o co tam chodzi?
- Nawet nie śmiałabym cię o to prosić. Emanuel powinien w każdej chwili wrócić do
domu. Wtedy sama będę mogła pójść.
- Ale ja i tak idę koło szkoły. To by mi nie zabrało dużo czasu, po prostu wstąpię i
porozmawiam z dozorcą. Powinien wyjaśnić, skąd pochodzą te hałasy. Przypuszczalnie to
szczury, ale skoro słyszałaś odgłosy tak wyraźnie, to musiałoby tych szczurów być bardzo
dużo. Należy do obowiązków dozorcy dbać, żeby się pozbyć paskudztwa. One naprawdę
mogą narobić dużo szkód.
Elise uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Jesteś taki miły. Byłam zdecydowana iść sama, ale nie mogę, dopóki Emanuel nie
wróci, żeby posiedzieć z Hugo.
Torkild odwrócił się.
- W takim razie umawiamy się, że ja porozmawiam z dozorcą, a ty przyjdziesz do
Anny najszybciej, jak będziesz mogła.
Elise skinęła głową z uśmiechem.
- Serdecznie ci dziękuję.
Gdy tylko wyszedł, Elise usiadła, żeby nakarmić Hugo. Przez cały czas nie mogła
przestać myśleć o tym, że Anna ma wyjść za mąż. Wprost trudno w to uwierzyć. Ani Anna,
ani ona sama nigdy nie myślały, że coś takiego może się zdarzyć. Pani Thoresen robiła, co
mogła, żeby Anna zaakceptowała swój los. Była nawet tak surowa, że zabraniała jej oglądać
zdjęcia zakochanych par w gazetach i czasopismach. Elise rozumiała, że matka robi to w
najlepszej intencji, chociaż rani w ten sposób Annę.
Torkild Abrahamsen na pewno nie jest taki jak inni mężczyźni. On i Anna z
pewnością nie będą mogli mieć dzieci, a ich współżycie wyglądać musi inaczej niż innych
par małżeńskich. Będzie zmuszony ją nosić lub wozić na wózku, jeśli zechcą gdzieś wyjść, a
mimo wszystko wybrał właśnie ją i Elise dobrze go rozumiała. Lepszej żony niż Anna
nigdzie by nie znalazł.
Nareszcie na zewnątrz rozległy się kroki, drzwi uchyliły się i Emanuel wślizgnął się
do środka pośpiesznie, żeby nie wypuszczać ciepła.
Elise w napięciu spoglądała na jego twarz, chciała się przekonać, w jakim jest
humorze. Z wielką ulgą stwierdziła, że wszystko wygląda normalnie, nie ma już tego
zaciętego, niechętnego spojrzenia co wczoraj.
- No i jak poszło?
Powiesił płaszcz i futrzaną czapkę na wieszaku.
- Nastrój w domu panuje dobry. Zostałem zaproszony na kawę i ciastka, wszyscy byli
w dobrych humorach. Po Karolinę niczego nie można zauważyć, była słodka i czarująca,
opowiadała mi o przyjęciu, w którym uczestniczyła, i obie z Signe śmiały się wesoło.
Elise słuchała zdumiona. Jak Karolinę zdołała przełknąć tego rodzaju wiadomość? To
przecież powinien być dla niej szok.
Emanuel musiał zrozumieć, o czym Elise myśli, bo uśmiechnął się i usiadł na
taborecie dokładnie na wprost żony.
- Pomyliliśmy się co do Karolinę, Elise. Ona w rzeczywistości jest ciepłym i dobrym
człowiekiem. Jestem pewien, że zrobi wszystko, co będzie mogła, żeby pomóc Signe.
- Miejmy nadzieję. Rozumiem zatem, że nit udało ci się jeszcze nic zrobić w sprawie
Signe?
- Miałem zamiar odwiedzić Olafie Johannsdottir i przedstawić jej całą sprawę tak, by
na wszelki wypadek mieć zarezerwowane miejsce dla Signe.
Elise skinęła głową, ale się nie odezwała. Z pewnością nie powie tej Islandce, kim jest
ojciec dziecka, pomyślała. Może zechce sprawiać wrażenie, że pragnie pomóc kobiecie w
potrzebie, ponieważ przez dłuższy czas był członkiem Armii Zbawienia.
Ale jakie to ma znaczenie? Najważniejsze, żeby Signe otrzymała pomoc i mogła
przeżyć, a oni dzięki temu nie musieli już się nią zajmować.
- Był u mnie Torkild Abrahamsen. Emanuel wytrzeszczył oczy.
- Torkild? A czego chciał?
- Przyszedł powiedzieć, że on i Anna się pobierają. Emanuel zerwał się z miejsca.
- Mają zamiar się pobrać? Jak on mógł wymyślić coś podobnego? Chociaż Elise
również się temu dziwiła, tyle że z innego powodu, ogarnął ją gniew.
- A dlaczego nie mieliby tego zrobić?
- Przecież ona jest inwalidką. Nie da mu tego, czego mężczyzna potrzebuje.
- Ale może za to da mu coś innego. Poza tym myślę, że kobieta i mężczyzna mogą
bardzo dobrze razem żyć, niekoniecznie płodząc dzieci.
Emanuel posłał jej zdumione spojrzenie.
- A co ty znowu wygadujesz? A przy okazji, posłałaś Pedera do pracy?
Elise przytaknęła.
- Opowiedziałam Torkildowi o tym, co się stało wczoraj, i ofiarował się, że wstąpi do
szkoły, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Powiedział, że i tak będzie tamtędy
przechodził.
Emanuel zmarszczył czoło, jak zwykł to czynić, kiedy coś mu się nie podobało.
- Czy naprawdę musiałaś opowiadać jednemu z moich przyjaciół, że mam żonę, która
wierzy w duchy? Poza tym sam chciałem jutro porozmawiać z dozorcą.
Hugo zasnął przy piersi i Elise oparła go sobie na ramieniu, żeby mu się odbiło, a
potem ostrożnie włożyła dziecko do kołyski.
- A ja uważam, że to miło z jego strony, że chce pomóc. I wcale nie wygląda na to, by
uważał za dziwny fakt, że się zastanawiam nad tym, co się stało, zwłaszcza kiedy mu
powiedziałam, że chłopcy zostali zamknięci na klucz.
Emanuel nie odpowiadał.
W tym samym momencie usłyszeli na dworze szybkie kroki, rozległo się pukanie do
drzwi i Torkild wsunął głowę do środka. Elise odwróciła się ku niemu gwałtownie.
- Znalazłeś ich? Torkild był zdyszany.
- Oni uciekli. Dozorca jest wściekły i już znalazł dwóch innych chłopców, którzy
będą nosić węgiel i drewno oraz nalewać naftę do lamp.
Emanuelowi wymknęło się ostre przekleństwo, starał się jednak opanować. Mimo to
zrobił się czerwony ze złości.
- Dosyć już mam tych głupstw! Widzisz, Elise, jak to się kończy, kiedy
dziewięcioletniego chłopaka traktujesz jak trzylatka! Nie będę mógł wychowywać twoich
braci, jeśli mi nie pomożesz. Peder miał szczęście, że dostał tę pracę, chociaż przedtem
woźnica go wyrzucił. Nikt nie zechce chłopaka, który porzuca swoje obowiązki. On się
naprawdę powinien opanować!
Elise słuchała go jednym uchem, stała pośrodku kuchni i patrzyła na Torkilda, a
strach dławił ją w gardle.
- Dozorca nie wie, co się z nimi stało?
Torkild zaprzeczył. Było oczywiste, że jest nieprzyjemnie dotknięty wybuchem
gniewu Emanuela i że rozumie Elise.
- Pójdę tam znowu i rozejrzę się za nimi, uważałem tylko, że muszę ci najpierw
powiedzieć, co się stało.
- No nie, to się nareszcie musi skończyć! - Elise nie pamiętała, żeby kiedykolwiek
widziała Emanuela tak rozgniewanego. - Najpierw musimy szukać go dlatego, że się schował
w jakiejś bramie, następnym razem w największy mróz biegamy po ulicach dlatego, że
znalazł porzuconego szczeniaka. Nie możemy tracić czasu na nieustanne poszukiwania tego
tchórza.
Elise zdjęła chustkę z wieszaka i zarzuciła ją sobie na ramiona.
- Idę z tobą, Torkild. - Zwróciła się do Emanuela. - Chyba rozumiesz, że nie mogę tu
siedzieć z założonymi rękami, skoro nie wiem, co się z nim stało. Hugo dopiero co dostał
jeść, przez dłuższy czas nie będzie głodny.
Wzrok Emanuela pociemniał ze złości.
- A zatem postanowiłaś ignorować moje słowa?
- Inaczej nie mogę, Emanuelu. Czuję, że w szkole stało się coś złego. Czułam to przez
cały dzień.
- To są jakieś średniowieczne przesądy. Poza tym nie zgadzają się z nauką
chrześcijańską. Nie masz dla mnie najmniejszego szacunku, Elise, swoim zachowaniem
ściągasz na mnie wstyd. Elise spojrzała mu w oczy i odpowiedziała spokojnie:
- Uważam, że nie robię ci krzywdy, ale nie zgadzam się z tobą, że moje zachowanie
ma coś wspólnego z przesądami. - Potem odwróciła się, otworzyła drzwi i wyszła razem z
Torkildem.
Gdy tylko okrążyli narożnik domu, Torkild zwrócił się do niej.
- Co się dzieje z Emanuelem? To do niego niepodobne, nie przypominam sobie,
żebym kiedyś widział go w takim stanie.
- Nie miał na myśli nic złego. Po prostu w ostatnich czasach przeżył wiele przykrości
i chyba nad sobą nie panuje.
Torkild więcej nie pytał, ale gdybym musiała mu odpowiadać, tobym tego nie zrobiła,
pomyślała Elise.
- Możliwe, że chłopcy pobiegli do pani Berg, bo to ona opiekuje się Evertem -
powiedziała. - Pani Berg jest stara, chora, nie wstaje z łóżka i nie ma siły zajmować się
dziećmi.
- A ja myślałem, że Peder jest sumiennym chłopcem i ma duże poczucie obowiązku.
- Bo tak właśnie jest. On by nigdy nie porzucił pracy bez powodu.
- Ale Emanuel wspomniał, że nie zdarzyło się to pierwszy raz.
- Kiedyś napadła na niego banda chłopaków i o mało nie wepchnęli go do rzeki. Byli
na niego źli z zazdrości, że dostajemy tyle pomocy z Armii Zbawienia. Parę dni później tak
się bał tych chłopaków, że nie chciał wracać ze szkoły i ukrył się za śmietnikiem na jakimś
podwórku. A ostatnio, kiedy musieliśmy go szukać, to Evert znalazł małego szczeniaczka,
który na pewno by nie przeżył na mrozie, gdyby się ktoś nim nie zaopiekował. Peder poszedł
z Evertem, żeby zobaczyć, czy nie uda się wyjaśnić, skąd się ten szczeniak wziął. Moim
zdaniem to nie świadczy o braku poczucia obowiązku.
- No nie, zgadzam się z tobą. Z drugiej jednak strony czeka go trudne i ciężkie życie,
jeśli nie będzie w stanie utrzymać pracy.
- Cokolwiek byśmy zrobili, to i tak czeka nas ciężkie i trudne życie - odparła Elise
krótko.
Zbliżali się do szkoły. Elise spoglądała w górę.
- Widzę światło na drugim piętrze.
- Oni podobno zostali zamknięci na strychu, tak?
- Tak. Na strychu jest sala rysunkowa. Tam nalewali naftę do lamp.
- A co jest obok tej sali?
- Nie wiem. Wydaje mi się, że po prostu zwyczajny strych.
- No to według wszelkiego prawdopodobieństwa na tym strychu hałasują szczury.
- Ja też tak próbowałam to sobie tłumaczyć, ale docierające stamtąd hałasy świadczą o
czymś całkiem innym.
- Jak to?
- Wygląda to tak, jakby ktoś tam był.
- Powiedziałaś, że na tym strychu było ciemno, skąd o tym wiesz?
- Bo prowadzą tam drzwi z desek, a pod nimi jest duża szpara. Gdyby paliło się tam
światło, to bym je widziała.
- Hm. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli pójdę z tobą na górę, ale wydaje mi się mało
prawdopodobne, byśmy znaleźli tam chłopców.
- Ja też w to nie wierzę, ale chcę mieć dowód, że oni się nie mylili. Jeśli dozorca
zrozumie, dlaczego tak się bali, to być może przywróci ich do pracy.
- W to akurat wątpię, ale rzeczywiście możemy spróbować. Drzwi były uchylone tak
jak poprzedniego dnia. Zapalona naftowa lampa wisiała w kącie korytarza.
- Weźmy ze sobą tę lampę - zaproponował Torkild. Wkrótce potem byli na schodach.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
W drodze na górę nikogo nie spotkali, nie widzieli też tych dwóch chłopców, którzy
przejęli pracę po Pederze i Evercie, żadne lampy nigdzie się nie paliły. Albo więc chłopcy
zrobili już wszystko, co było do zrobienia, albo oni też uciekli ze strachu.
W końcu Elise i Torkild znaleźli się na strychu. Tym razem drzwi nie były zamknięte
na klucz, Torkild otworzył je i oświetlił pokój. Sala rysunkowa była pusta.
Torkild uniósł wyżej lampę i poświecił w stronę drzwi z desek, wiodących do drugiej
części strychu. Następnie ruszył przed siebie, a Elise podążała za nim. Cieszyła się, że nie
musi chodzić tu sama.
Drzwi były zamknięte na klucz od wewnątrz.
Nagle Elise usłyszała, że Torkild przemawia głośno, władczym tonem: - Otwórz
natychmiast! Wiemy, że tam jesteś! - Rozległ się jakiś jęk, a potem inne nieokreślone
dźwięki. - Słyszysz, co mówię? Otwórz, bo zawołam policję! - Torkild krzyczał teraz ze
złością.
Ku swojemu zdziwieniu Elise usłyszała jakieś człapiące kroki, wkrótce potem klucz
został przekręcony w drzwiach i ukazała się zmięta brodata twarz. Oczy w tej twarzy były
czerwone, włosy zwisały brudnymi kosmykami. Mężczyzna, który stał w drzwiach, cuchnął
tak nieprzyjemnie, że Elise mimo woli wstrzymała dech.
Torkild otworzył drzwi na całą szerokość.
- Co ty tu robisz?
Mężczyzna otworzył usta, by coś powiedzieć, ale z jego gardła nie wydobył się żaden
dźwięk. Był kompletnie bezzębny, chociaż nie mógł mieć więcej niż jakieś trzydzieści lat.
Ubranie było w strzępach, on sam chudy, policzki miał zapadnięte tak, jakby od dawna nic
nie jadł. Zajeżdżało od niego wódką i zataczał się przy każdym kroku.
Torkild znowu uniósł lampę i oświetlił wnętrze strychu. Było widać, że najwyraźniej
ktoś tu mieszka. W jednym kącie znajdowała się słoma, ten człowiek z pewnością na niej
sypiał, kilka połamanych krzeseł leżało na podłodze. U sufitu wisiała lampa naftowa, a na
pustej skrzynce na drzewo stała świeca w popękanym porcelanowym lichtarzyku, obok
brudny metalowy talerz z łyżką, jakieś kawałki chleba i naczynie z wódką. Odór dochodzący
z cynkowego wiadra w drugim kącie strychu świadczył, że mężczyzna w tym samym
pomieszczeniu załatwiał wszystkie swoje potrzeby.
Torkild chwycił mężczyznę za ramię.
- Włóż buty, musimy się przejść. - Zwrócił się do Elise. - Zejdź na dół i zobacz, czy
nie ma gdzieś dozorcy, wytłumacz mu, dlaczego chłopcy się bali. Wezmę tego człowieka do
naszego oddziału w Sagene, a gdyby się okazało, że ma na sumieniu jakieś przestępstwa
kryminalne, to wezwiemy policję.
Elise, nie zastanawiając się, zbiegła na dół, chociaż było bardzo ciemno. Teraz
dozorca szkolny dowie się o wszystkim! Peder i Evert mieli rację, że ktoś hałasuje na
strychu, a może na dodatek ten mężczyzna jest przestępcą.
Dozorcę znalazła na parterze. Pośpiesznie wytłumaczyła mu, co się stało, ale ku jej
wielkiemu rozczarowaniu dozorca zareagował dokładnie odwrotnie, niż się spodziewała.
- A to przeklęte łobuzy! Latają do domu na skargę? Nie chcę tutaj żadnych rodziców
ani ludzi z Armii Zbawienia, żeby mi się plątali po szkole. Jeśli jakiś pijak zagnieździł się na
strychu, to ja sam to załatwię!
- Ale nic dziwnego, że Peder i Evert się przestraszyli - próbowała tłumaczyć Elise. -
Chłopcy byli pewni, że na strychu ktoś jest.
Dozorca stanął przed nią, wysoki, potężny i groźny. W świetle latarni nad drzwiami
widziała, że poczerwieniał z gniewu.
- Na mnie zwalasz winę? Uważasz, że mam pozwolić, żeby bachory przychodziły i
odchodziły, kiedy chcą? Porzucili robotę i teraz nie mają tu już nic do szukania. Włóczędzy i
pijacy są wszędzie, a jeśli paniczykom się to nie podoba, to mogą się wynosić.
Elise zrozumiała, że kłótnia z dozorcą na nic się nie zda, i postanowiła pobiec do pani
Berg, żeby zobaczyć, czy nie ma tam chłopców. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie
powinna pomóc Torkildowi z tym pijakiem, doszła jednak do wniosku, że Torkild nawykł do
takich działań, a ona powinna jak najszybciej odnaleźć Pedera i Everta.
Była zdyszana, kiedy w końcu dotarła do mieszkania pani Berg i zapukała. Nie trwało
długo, a wewnątrz rozległy się kroki, Evert uchylił drzwi.
- Kto tam?
- To tylko ja, Elise.
Drzwi otworzyły się szeroko. Chłopiec sprawiał wrażenie przestraszonego. Z tyłu za
nim ukazał się Peder, który stał przyciśnięty do ściany. On też najwyraźniej się bał.
- Wyjaśniliśmy w końcu, kto straszy na strychu - tłumaczyła Elise. Kara za
porzucenie pracy przyjdzie później, pomyślała. Emanuel z pewnością zażąda, żeby dziś
wieczorem spuścić Pederowi lanie. - To był jakiś pijak, który zagnieździł się na szkolnym
strychu i zrobił tam sobie prywatną gospodę. - Próbowała się uśmiechać do chłopców.
Evert patrzył na nią wytrzeszczonymi oczyma.
- To tak wolno? Elise pokręciła głową.
- Torkild Abrahamsen, ten żołnierz Armii Zbawienia, który pomaga Annie,
zaprowadzi go do oddziału Armii w Sagene. Ale dozorca jest po prostu wściekły.
Evert skinął głową.
- Wyrzucił nas z pracy, nie wolno nam tam przychodzić. Ale przecież my nie
mogliśmy zostać w szkole, rozumiesz, Elise, dzisiaj też go słyszeliśmy. Dzisiaj chrapał.
- No, ale wiecie już, że to nie był żaden upiór. Evert przytaknął, najwyraźniej
zawstydzony.
- Mimo wszystko to było bardzo nieprzyjemne. Nie wiedzieliśmy, czy nie ma noża, a
on mógł jeszcze raz zamknąć drzwi na klucz.
Elise przytaknęła.
- Bardzo dobrze rozumiem, żeście się bali, ale niełatwo wam będzie znaleźć inną
pracę. Chłopcy na ulicy walczą o każde zajęcie, jakie się pojawi. Każdy chce być posłańcem
albo roznosić gazety. Co powiedziała pani Berg, kiedy przyszliście do domu?
- Ona nic nie mówi. Zamknęła oczy i przez cały dzień śpi. Elise ogarnęły złe
przeczucia.
- A myślisz, że mogłabym pójść i się z nią przywitać?
- Jasne. Ona lubi takich jak ty, Elise. Powiedziała, że mogłabyś być moją mamą. -
Uśmiechnął się skrępowany.
Elise też się uśmiechnęła i pogłaskała go po policzku, potem jej spojrzenie
powędrowało do Pedera.
- Musimy pośpieszyć się do domu, Peder. Wejdę tylko na moment do pani Berg.
Chłopiec skinął głową. Było oczywiste, że dręczą go wyrzuty sumienia.
Elise zapukała do drzwi izby i weszła, nie czekając na zaproszenie. Wewnątrz było
ciemno.
- Masz dla mnie jakieś światło, Evert? - zawołała przez ramię. Evert podbiegł z
zapaloną stearynową świecą w lichtarzyku. Zanim jeszcze podeszła do łóżka, Elise była
pewna, co się stało.
Jedna ręka pani Berg zwisała z łóżka, usta były na pół otwarte, ciało spoczywało bez
ruchu. Z uczuciem podobnym do tego, jakiego doznała, kiedy zobaczyła ojca w
pomieszczeniach na Storgata, wolno zbliżała się do posłania.
- Pani Berg?
Nie czekała na odpowiedź, no i jej nie otrzymała.
Z drżeniem położyła dłoń na czole leżącej i poczuła, że jest lodowato zimne.
Odskoczyła przerażona. Następnie ujęła zwisającą rękę i próbowała złożyć razem dłonie
zmarłej, ale okazało się to bardzo trudne, bo palce zaczynały już sztywnieć. Rozejrzała się po
pokoju i zobaczyła na krześle obok łóżka płócienną chustkę. Pośpiesznie podłożyła ją pod
brodę zmarłej i zawiązała na czubku głowy. Teraz pani Berg nie miała już otwartych ust i
sprawiała wrażenie, że śpi. W końcu Elise przeżegnała się, odmówiła Ojcze nasz i wyszła z
pokoju.
- Evert?
Chłopiec stał bez ruchu i patrzył na nią. Po jego oczach poznała, że zrozumiał, co się
stało. Dla niego życie było jedynie pijaństwem, biciem, przekleństwami i strachem,
pomyślała. Kiedy nareszcie znalazł prawdziwy dom u pani Berg, to staruszka umarła.
- Pani Berg nie żyje. - Słowa zabrzmiały bezlitośnie i brutalnie w cichej kuchni. -
Pójdziesz z nami do naszego domu.
Chłopiec stał bez ruchu i wciąż na nią patrzył. - To ona się już nie obudzi?
Elise wolno pokręciła głową, podeszła do chłopca i objęła go.
- Pani Berg poszła do nieba, Evert. Teraz jest jej dobrze. Malec był całkiem sztywny,
z jego gardła nie wydostał się ani jeden dźwięk, z oczu nie popłynęła ani jedna łza., Elise
spodziewała się, że rzuci się jej w objęcia i zacznie szlochać, ale na to mały Evert przeżył już
zbyt wiele bólu. Stał więc nieporuszony, nic nie mówił przez dłuższą chwilę. W końcu rzekł
zupełnie normalnym głosem:
- To teraz będę musiał wrócić do Hermansena. I znowu będzie przepijał wszystkie
pieniądze, jakie daje gmina.
Elise nie była w stanie powstrzymać łez.
- Nie, Evert - powiedziała, zanim zdążyła się zastanowić. - Nie wrócisz do
Hermansena. Pójdziesz z nami do domu. - Potem jedną rękę podała Evertowi, drugą
Pederowi i cała trójka opuściła mieszkanie. Doktora zawiadomię później, pomyślała, teraz
trzeba się postarać, żeby chłopcy jak najszybciej znaleźli się w cieple.
Dopiero w drodze do domu majstra zaczęła się zastanawiać nad tym, co zrobiła.
Powiedziała Evertowi, że będzie mógł u nich zostać, nie pytając najpierw Emanuela. A on
dzisiaj jest i tak w złym humorze z powodu tego, że Peder porzucił pracę, i dlatego że Elise
przyjęła pomoc Torkilda, zamiast czekać, aż Emanuel sam wyjaśni sprawy w szkole.
Z pewnością jednak zrozumie, kiedy usłyszy, co się stało, próbowała się pocieszać.
- Zostawiłem w domu tabliczkę, elementarz i wszystko! - zawołał przestraszony
Evert. - I została tam moja kołdra - dodał. - Gałgany wylatują z niej przez wszystkie dziury,
ale pani Berg to zaszyje, kiedy... - nagle umilkł.
- Dzisiaj będziesz spał z Pederem, a jutro przyniosę twoją kołdrę i spróbuję
pozaszywać dziury. Nie masz pewnie dużo ubrań, ale zabiorę stamtąd wszystko, co znajdę.
- Siostra pani Berg wciąż się z nią kłóciła, ale pani Berg mówiła, że przyjdzie na
pewno po jej śmierci, bo będzie chciała dostać spadek. Pilnuj swoich ubrań, Evercie, mówiła
pani Berg. W przeciwnym razie ona zabierze wszystko, co znajdzie.
Do tej pory Peder milczał, ale słowa Everta musiały zrobić na nim wielkie wrażenie,
bo wykrzyknął pełnym oburzenia głosem:
- No to ona jest złodziejką! Wbiłbym jej nóż, odciął głowę i poderżnął gardło!
- Peder, co się z tobą dzieje! - Elise patrzyła na brata wstrząśnięta. - Co ty
wygadujesz?
Peder umilkł. W chybotliwym świetle ulicznej latarni Elise widziała, że zawstydzony
spuścił głowę.
Zbliżali się do domu majstra. W pewnym momencie Elise dostrzegła ciemną sylwetkę
przechodzącą przez most. Niełatwo było coś zobaczyć w tych ciemnościach, zwłaszcza teraz,
kiedy latarnia przy moście została stłuczona, ale śnieg i światła latarń po drugiej stronie
trochę pomagały.
Była pewna, że to on. Johan chodzi w sobie tylko właściwy sposób i jest bardziej
wyprostowany, niż na ogół bywają robotnicy. Poczuła radość. Johan miał w sobie coś
dobrego, coś budzącego poczucie bezpieczeństwa, co znała od dzieciństwa. Dawniej była
pewna, że Johan potrafi zaradzić wszelkim kłopotom, jakie istnieją, jest duży i silny i może
dać radę najgorszym łobuzom, poza tym nigdy niczego się nie boi.
- Tam idzie Johan! - Peder puścił rękę siostry i pobiegł na spotkanie.
Evert nadal trzymał Elise mocno.
- Peder chyba zapomniał, że nie jesteś już zaręczona z Johanem.
Elise uśmiechnęła się.
- Nie, nie zapomniał, ale lubi Johana i wie, że jesteśmy przyjaciółmi, chociaż się nie
pobraliśmy.
- A ja myślę, że powinnaś wyjść za niego. On jest jednym z nas.
Elise nie zdążyła odpowiedzieć, zbliżyli się właśnie do Johana.
- Peder mi opowiada o tym, co się stało. - W głosie Johana słychać było zatroskanie. -
Jak to ładnie z twojej strony, że wzięłaś Everta do siebie, Elise.
- Ja wiem dlaczego! - zawołał głośno Evert, zadowolony mimo szoku, jaki dopiero co
przeżył. - To dlatego, że pani Berg prosiła o to Boga. Chciała, żeby Elise została moją mamą.
Zaległa cisza. Elise poczuła, jakby coś ciężkiego zostało złożone na jej barki i
przycisnęło ją do ziemi. Evert zrozumiał, że zaprasza go do siebie na zawsze, chociaż ona
myślała zaledwie o najbliższych dniach.
Emanuel się na to nie zgodzi. Już i tak jest ich pięcioro i Emanuel skarży się, że jego
pensja na nic nie starcza. Johan poklepał Everta po ramieniu.
- Myślę, że Bóg zgadzał się z panią Berg. Nie mógłbyś mieć lepszej mamy niż Elise.
- Wiem o tym. Zawsze to mówiłem. Prawda, Elise? - Spoglądał na nią i chociaż nie
była w stanie dostrzec wyrazu jego twarzy, wiedziała, że jest zadowolony i czuje się
bezpiecznie.
- Tak, mówiłeś to już dawniej.
- A co Emanuel na to powie, jak myślisz, Elise? - w głosie Pedera słychać było
niepewność.
- Nie zapytałaś go jeszcze o to? - Johan był zaskoczony.
- Idziemy prosto z mieszkania pani Berg, jeszcze nikomu nie zdążyłam powiedzieć,
co się stało. Ty jesteś pierwszy - wahała się przez chwilę. Zastanawiała się, czy zapytać.
W końcu podjęła decyzję.
- Idziesz do mamy i Anny?
- Tak, postanowiłem do nich zajrzeć i dowiedzieć się, co słychać. Mama nie czuła się
najlepiej, kiedy ostatnio je odwiedziłem.
- A mogłabym cię poprosić o przysługę? Muszę biec do domu i zająć się małym, a
trzeba powiadomić władze o śmierci.
- Oczywiście, mogę to zrobić. Ty już o tym nie myśl, Elise, i tak masz mnóstwo spraw
na głowie. Wstąpię do doktora, zanim pójdę do matki. Trzeba też chyba zawiadomić policję.
Ty właśnie przed chwilą odkryłaś, że pani Berg umarła, prawda?
- Torkild Abrahamsen pomagał mi szukać tych dwóch uciekinierów. On się jednak
zajął pijakiem, który zagnieździł się na szkolnym strychu, a ja pobiegłam do pani Berg, żeby
zobaczyć, czy ich tam nie ma. Kiedy Evert powiedział mi, że pani Berg już bardzo długo śpi,
ogarnęły mnie złe przeczucia Musiała umrzeć jakiś czas temu, bo nie mogłam złożyć jej rąk.
Spostrzegła, że Johan uważnie słucha tego, co mówi.
- Dlaczego musiałaś szukać chłopców i co oni mają wspólnego ' z jakimś pijakiem?
- To bardzo długa historia. Evert i Peder mieli tyle szczęścia, że dostali w szkole pracę
na popołudnia - pośpiesznie wyjaśniła, co się stało.
Chociaż Peder wiedział, że nie wolno się wtrącać, kiedy dorośli rozmawiają,
najwyraźniej nie był w stanie się powstrzymać.
- Bo na strychu tak straszyło, że nie mogliśmy dłużej tam usiedzieć.
- Teraz rozumiem. - Johan uśmiechnął się porozumiewawczo. - Duch nie był duchem,
ale jednym z tych bezdomnych pijaczków, którzy sypiają w bramach i na klatkach
schodowych.
Elise przytaknęła.
- Ponieważ Peder i Evert uciekli, to dozorca bardzo się zdenerwował i przyjął dwóch
innych chłopców do pracy na ich miejsce. Teraz obaj są bezrobotni i nie wiem, jak zdołają
znaleźć sobie inną pracę.
Johan ruszył przed siebie.
- Zabierz ich do ciepłego mieszkania, Elise! Evert zmarzł tak, że cały się trzęsie. Mam
nadzieję, że wszystko się ułoży. To znaczy u ciebie w domu.
Elise zrozumiała, co Johan ma na myśli.
- A gdyby nie, to wiesz, gdzie mieszkam.
- Dziękuję. I serdeczne dzięki za pomoc. Powiedz Annie, że przyjdę do niej w
najbliższych dniach. Torkild mnie o to prosił, po to do mnie przyszedł.
Po drodze do domu Elise myślała o tym, co powiedział Johan: „A jak nie, to wiesz,
gdzie mieszkam”. Czy miał na myśli fakt, że jeśli Elise przyjdzie do domu z Evertem, to
Emanuel zaprotestuje? A jak jego zdaniem Agnes przyjęłaby coś takiego?
Jeszcze daleko od domu usłyszała głośny krzyk niemowlęcia. Przestraszyła się. Teraz
z pewnością Emanuel jest wściekły i zirytowany. Skoro kołysanie nie pomogło, to nie miał
pojęcia, co powinien zrobić, by uspokoić małego.
Otworzyła drzwi i popchnęła przed sobą chłopców do ciepłego wnętrza.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Emanuel wytrzeszczy! oczy, kiedy zobaczył, kto przyszedł, otworzył usta i chyba
miał zamiar zacząć krzyczeć, ale Elise go uprzedziła.
- Stało się coś strasznego, Emanuelu. Pani Berg umarła.
Widziała, że mąż stara się opanować, ale nawet taka wiadomość nie była w stanie
stłumić jego gniewu. Zdejmując chustkę i buty, opowiedziała, co się stało od chwili, kiedy
razem z Torkildem znaleźli pijaka na szkolnym strychu.
Emanuel nic nie mówił. Hugo nadal wrzeszczał, Elise wyjęła go z kołyski i położyła
na rozłożonym na stole ręczniku. Natychmiast stwierdziła, dlaczego biedak tak wrzeszczy. W
końcu krzyki przeszły w zawodzenie. Kiedy przyłożyła go do piersi, spojrzał na nią wielkimi
poważnymi oczyma. Elise uśmiechnęła się Jo dziecka i palcem wskazującym pogłaskała
miękki policzek.
Chłopcy usiedli przy kuchennym stole i zaczęli odrabiać lekcje. Peder najpierw zrobił
rachunki, a Evert czytał z jego elementarza. Potem czytał Peder, a Evert go słuchał.
Emanuel wyszedł do sypialni. Może położył się, żeby odpocząć, myślała Elise,
wiedziała tylko, że to jego milczenie nie wróży niczego dobrego.
Widziała, jak Evert od czasu do czasu spogląda zdziwiony na Pedera, który mozolnie
przedziera się przez tekst. Evert ma wielkie serce i z pewnością cierpi razem z nim, ale nic
nie mówi, nie robi uwag. Jeśli nawet Peder nie jest mądry, to i tak jest jego najlepszym
przyjacielem.
Zastanawiała się, o czym myśli Emanuel zamknięty w lodowatym pokoju, chciałaby
też wiedzieć, co się dzieje w głowie Everta.
Nie wyglądało na to, żeby rozpaczał po śmierci pani Berg, w każdym razie tego nie
okazywał. I nie okaże niczego, dopóki będzie mógł tutaj zostać, pomyślała, raz po raz mimo
woli spoglądając na drzwi izby. Żołądek kurczył jej się ze zdenerwowania. Chociaż Emanuel
nic nie powiedział, nietrudno było się domyślić, że jest w marnym humorze.
Gdy tylko skończyła karmienie i ułożyła Hugo z powrotem w kołysce, poszła do izby
i przyniosła ciemnoniebieski aksamit.
- Teraz nie możecie siedzieć przy stole, chłopcy. Muszę zabrać się do szycia.
Pośpiesznie zebrali swoje rzeczy ze stołu i usiedli na skrzyni do drewna. Tam Peder
nadal mozolnie odczytywał tekst.
Elise postawiła maszynę na stole i zaczęła zszywać długi bok sukni, który przedtem
starannie sfastrygowała. Nagle odkryła, że szyje po lewej stronie, musiała wszystko spruć i
zacząć od nowa. Łzy piekły ją pod powiekami. Nigdy nie będzie dobrą krawcową, w każdym
razie nie przy tym okropnym świetle, w tej zabałaganionej kuchni i ze wszystkimi swoimi
zmartwieniami.
Emanuel się nie pokazywał. Zjawił się w kuchni dopiero, kiedy Kristian zmęczony i
zdyszany wrócił do domu po pracy, a Elise zrobiła im wszystkim kolację. Chłopcy
przekrzykiwali się nawzajem, Evert i Peder chcieli opowiedzieć Kristianowi, co się stało.
Kiedy indziej Emanuel na pewno by na nich nakrzyczał i upomniał, że nie wolno mówić z
pełnymi ustami, teraz jednak siedział, wpatrywał się w stół, popijał słabą kawę, nie mówiąc
ani słowa, i ledwo zjadł pół kawałka chleba z syropem. Może najadł się do syta u Carlsenów?
Elise cieszyła się, że przynajmniej chłopcy są ożywieni i rozmowni, może nie zwrócą uwagi,
że Emanuel nie jest taki jak zwykle.
Kristian był naprawdę przerażony tym, co słyszał.
- No ale co teraz będzie z Evertem?
- Będę mieszkał tutaj. - Evert powiedział to bardzo zadowolony, z ustami pełnymi
jedzenia.
Kristian posłał siostrze pytające spojrzenie. Ona pośpiesznie odwróciła wzrok,
czekając na ostrą uwagę ze strony Emanuela, ale nic takiego nie nastąpiło. Wtedy spojrzała
na męża spod oka. Wyglądał, jakby był pogrążony w swoich myślach i nie słyszał ani słowa z
tego, co mówiono przy stole.
Po kolacji posłała chłopców do łóżek. Evert i Peder mieli spać na waleta pod kołdrą
Pedera.
- Pójdę do pastora - oświadczył nagle Emanuel. To były jego pierwsze słowa od
powrotu do domu. - Nie możemy dłużej czekać z chrztem.
Elise patrzyła na niego zaskoczona.
- Czy jeszcze nie jest za zimno na to, żeby wynosić dziecko z domu?
- Opatulimy małego szczelnie i nic się nie stanie.
- Ale nie wybraliśmy jeszcze dodatkowych imion.
- Owszem, ja wybrałem. Myślę, że na drugie możemy dać mu Hagbart po ojcu mojej
matki, a na trzecie Rudolf po moim wuju. Dziadek umarł, kiedy miałem dziesięć lat, byłem
do niego bardzo przywiązany. Wtedy całe nazwisko chłopca będzie brzmiało: Hugo Hagbart
Rudolf Ringstad, dwa „H” i dwa „R” jedno po drugim. Łatwo będzie to zapamiętać.
Elise przytaknęła. Nic nie szkodzi, że Emanuel zapomniał o mojej rodzinie,
powiedziała sobie w duchu. Najważniejsze, że traktuje Hugo jako własnego syna. Rozmowę
na temat losu Everta trzeba będzie odłożyć do wieczora, kiedy oboje położą się do łóżka.
Było oczywiste, że teraz co innego zaprząta myśli Emanuela.
Gdy tylko zniknął za drzwiami, Elise wzięła szycie i poszła do lodowato zimnej izby,
rozłożyła materiał na stole i zapaliła naftową lampę. Drzwi do kuchni zostawiła otwarte, żeby
wpuścić trochę cieplejszego powietrza, mimo wszystko w tym pomieszczeniu było tak
zimno, że wkrótce resztki ciepła opuściły jej ciało, palce sztywniały, a stopy były niczym
kawałki lodu. W skrzyni z drewnem znalazła jakąś starą gazetę, podzieliła ją na dwoje i
owinęła papierem stopy, a wszystko związała sznurkiem. Trochę to pomogło, ale trzeba było
czegoś więcej w tej izbie, w której ziąb ciągnął przez dziurawą podłogę z lodowatej piwnicy.
W końcu wyjęła z szuflady parę zniszczonych rękawiczek, których nie opłacało się już
cerować, obcięła czubki palców i włożyła je na ręce tak, że tylko palce wystawały.
Zdążyła zszyć na maszynie dwa długie kawałki materiału, gdy nagle usłyszała
pukanie do kuchennych drzwi. Pośpieszyła otworzyć, pomyślała, że to na pewno Torkild
przyszedł jej powiedzieć, co zrobił z pijakiem.
Na dworze stał Carl Wilhelm Wang - Olafsen, przyjaciel Emanuela z Kongsvinger.
Na jego widok Elise zapragnęła zapaść się pod podłogę i zniknąć. Nie mogła nie
zauważyć spojrzenia gościa, które przesuwało się z podartych rękawiczek do gazet, którymi
owinęła stopy, i z powrotem.
- Czy Emanuel jest w domu?
- Nie, poszedł do pastora, żeby porozmawiać o chrzcie.
- A dawno temu wyszedł?
- Nie, nie bardzo. - To było kłamstwo, ale Elise nie mogła myśleć o tym, że będzie
musiała go poprosić, żeby wszedł do środka i poczekał.
- Przy okazji chciałbym pogratulować. - Mężczyzna uśmiechnął się. - Słyszałem, że to
chłopiec. Ringstadowie z pewnością się cieszą, że mają dziedzica, który będzie mógł z
czasem przejąć dwór.
Elise skinęła głową z mdłym uśmiechem na wargach, cały czas miała nadzieję, że
gość sobie pójdzie.
- Nie przeszkadzałoby pani, gdybym wszedł do domu i zaczekał? Mam mu do
przekazania ważną wiadomość.
Elise nie mogła powiedzieć „nie”.
- W kuchni śpią chłopcy, ale proszę, niech pan wejdzie do izby. Siedzę tam i szyję,
wszędzie straszny bałagan.
Uśmiechnął się skrępowany.
- To chyba nic dziwnego, skoro musi sobie pani sama radzić ze wszystkim.
Kiedy wskazywała mu drzwi do izby, sama idąc za nim, pośpiesznie usunęła
gazetowy papier z nóg i zdjęła te nieszczęsne rękawiczki.
- Wewnątrz jest okropnie zimno. Zwykle palimy tylko w kuchni.
Mężczyzna odwrócił się i patrzył na nią zdumiony.
- Jest pani w stanie szyć w takim zimnie?
Widziała, że jego spojrzenie znowu przesunęło się na jej stopy, musiał zauważyć, że
usunęła gazetę.
- Nie, zwykle szyję w kuchni, ale teraz, kiedy chłopcy już się położyli, a ja potrzebuję
dużo miejsca, nie miałoby to sensu.
Gość skinął głową, wciąż stał i patrzył na nią.
Pewnie się zastanawia, co Emanuel we mnie widzi, pomyślała Elise. Dla niego to
chyba kompletnie niezrozumiałe, że mężczyzna tego stanu mógł się ożenić z nędzną
robotnicą.
- Chyba widziałem trzech chłopców w kuchni. Myślałem, że pani ma dwóch braci.
- Ten trzeci to przyjaciel Pedera. Stało się dzisiaj coś, co sprawiło, że wzięłam go do
nas. - Pośpiesznie opowiedziała całą historię, o duchach na szkolnym strychu, o tragicznym
życiu Everta i starej pani Berg, która się w końcu nim zajęła, ale opiekowała się chłopcem
niecały rok.
Carl Wilhelm Wang - Olafsen słuchał z uwagą, kiedy mówiła. A gdy skończyła,
zawołał spontanicznie:
- Pani musi być bardzo dobrym człowiekiem, pani Ringstad! Elise zarumieniła się i
pokręciła głową.
- Nie chciałam budzić niczyjej sympatii, panie Wang - Olafsen. Próbuję tylko
wytłumaczyć, dlaczego Evert tu jest. Bardzo proszę, żeby zechciał pan pozdrowić ojca i
serdecznie mu podziękować za mleko i ryby, które dostawaliśmy dla kociaka. Teraz nauczył
się już łapać myszy i sam sobie radzi.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Mam więc nadzieję, że sprawia dzieciom radość, a oprócz tego jest pożyteczny.
- Tak właśnie jest. Peder go kocha. Aż dziw, jakie więzi się między nimi wytworzyły.
Nigdy bym nie pomyślała, że koty mogą być takie przywiązane do człowieka.
- Ale są też ludzie, do których zwierzęta garną się bardziej niż do innych.
- Tak, to prawda. Nie zechce pan usiąść? Nie sądzę, żeby Emanuel zbyt długo zabawił
u pastora, jeśli po drodze do domu nie wstąpi do jakichś znajomych.
Te ostatnie słowa po prostu się jej wyrwały, natychmiast poczuła, że się rumieni.
Wang - Olafsen usiadł, ale płaszcza nie zdjął. Futrzaną czapkę trzymał w rękach.
- A zatem pani zajmuje się krawiectwem?
- Tak, nie wiedziałam, co zrobię z Hugo, gdybym wróciła do fabryki. Nadzorca nie
godzi się na to, żeby niemowlęta leżały na korytarzu. Słyszałam, że wydał taki zakaz, bo
któremuś dziecku przytrafiło się nieszczęście.
- Mimo wszystko szkoda. Praca w fabryce jest lepiej opłacana niż jakiekolwiek inne
kobiece zajęcie.
Elise przytaknęła.
- Będę się starała szyć jak najwięcej. Jeśli będę pracowała po nocach, to mogę trochę
zarobić.
- A co pani zamierza w związku z tym chłopcem? Emanuel chyba nie będzie w stanie
wykarmić sześciorga osób.
- Nie zdążyłam jeszcze o tym z Emanuelem porozmawiać. Kiedy wróciłam z
chłopcami do domu, Emanuel właśnie wychodził.
To ostatnie nie było prawdą, ale nie mogła przecież opowiadać przyjacielowi
Emanuela, że jej mąż zamknął się w sypialni i nie odezwał do niej ani słowem.
- Więc teraz martwi się pani, że obaj chłopcy stracą pracę po tym, co się stało?
- Tak, dozorca znalazł już innych na ich miejsce.
- No ale kiedy usłyszał, co się stało, to chyba powinien zrozumieć?
Elise uśmiechnęła się, w ustach czuła gorycz.
- Nie. Najwyraźniej uznał, że jeśli chłopcy nie znoszą pijaków, to nie mają czego
szukać tutaj nad rzeką.
Mężczyzna nic nie powiedział. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Elise nie
wiedziała, o czym z nim rozmawiać.
Wang - Olafsen zaczął się kręcić, chyba sytuacja stawała się dokuczliwa również dla
niego.
- Czy mogłabym panu coś zaproponować? Wciąż jeszcze jest ogień w kuchni,
przygotowanie kawy nie zajęłoby wiele czasu.
- Nie, dziękuję. Przed wyjściem piłem kawę z ojcem. A przy okazji, mam przekazać
od niego pozdrowienia. Wciąż mówi o Pederze, jaki to otwarty i wesoły chłopiec.
- Tak, otwarty to on jest, ale nie zawsze taki wesoły, czasem ma zmartwienia. Poza
tym źle mu idzie w szkole. Obawiam się, czy zdoła pójść dalej.
- To znaczy, czy zdobędzie jeszcze jakieś wyższe wykształcenie?
Elise uśmiechnęła się. Czy on słyszał kiedykolwiek o dzieciach robotniczych, które
zdobywają jeszcze jakieś wykształcenie po szkole powszechnej?
- Nie, chciałam powiedzieć, że nie wiem, czy przejdzie do czwartej klasy.
Gość znowu umilkł, Elise jednak zdawała sobie sprawę z tego, co myśli. Nie dość, że
są biedni, to jeszcze na dodatek głupi. Nagle Wang - Olafsen wstał.
- Nie, będzie chyba lepiej, jeśli przyjdę innym razem. Może Emanuel wstąpił po
drodze do Carlsenów.
A więc wie, że Emanuel ciągle tam bywa. Ciekawe, co jeszcze wie?
Odprowadziła go do drzwi.
- Powiem, że pan był, to Emanuel pewnie zatelefonuje do pana jutro z fabryki.
Gość skinął głową, ukłonił się na pożegnanie i włożył futrzaną czapkę.
Elise stała przy oknie w izbie i patrzyła w ślad za nim.
W momencie, kiedy przechodził przez most, ukazała się jakaś inna postać, idąca
naprzeciwko. Obaj przechodnie zatrzymali się, przywitali serdecznie, na to przynajmniej
wyglądało, a potem obaj zniknęli między fabrycznymi zabudowaniami.
Czy to Emanuela spotkał Wang - Olafsen na moście? I dlaczego w takim razie
Emanuel gdzieś z nim poszedł?
Złość w niej buzowała. Emanuel dobrze wiedział, co się stało u Everta i jak się
przedstawia sytuacja chłopców, zdawał sobie sprawę, że ona musi skończyć suknię dla
Karolinę w ciągu zaledwie dwóch tygodni, a na dodatek wie przecież, jak często musi
przewijać i karmić Hugo. Mógłby przynajmniej przyjść do domu i porozmawiać z nią na
temat przyszłości Everta, a nie tylko udawać, że problem go nie dotyczy.
Ze złością zaczęła dokładać drew do ognia. Zrobi się za gorąco chłopcom, którzy śpią
tuż przy piecu, ale trudno. Nie może szyć w rękawiczkach i ze stopami owiniętymi w gazety,
wystarczy już, że Wang - Olafsen Junior widział ją w takiej sytuacji. Zapaliła nawet drugą
lampę naftową. Czasem dobrze jest wpaść w złość, to ją rozgrzało i dodało stanowczości.
Fastrygowała i szyła, spinała materiał krawieckimi szpilkami i znowu fastrygowała, a księżyc
przesuwał się po niebie i noc coraz bardziej się kurczyła.
Kiedy nareszcie usłyszała, że Emanuel wraca, była śmiertelnie zmęczona i bolały ją
plecy. Wiedziała jednak, że posunęła się w pracy o wiele dalej, niż myślała, że potrafi, a to
dzięki temu, że Hugo przez cały czas spał spokojnie.
Wstała z krzesła, zgasiła jedną lampę i wyszła na spotkanie mężowi.
- No, nareszcie jesteś. - Uśmiechnęła się, wzięła od niego płaszcz i powiesiła na
haczyku. Od Emanuela czuć było jakiś obcy zapach. Kiedy się pochylił, żeby ją pocałować w
policzek, zrozumiała, że to alkohol. Może sherry, to samo, co Karolinę i Signe piły, kiedy u
nich była.
- Czekałaś na mnie? - wydawał się miły, całkiem inny, niż kiedy wychodził.
- Po prostu szyłam.
Wróciła do izby i zgasiła drugą lampę, natomiast Emanuel poszedł prosto do sypialni.
Jeszcze nie zdążyła się położyć, a Hugo zaczął płakać.
- Zajmij się nim zaraz, bądź taka dobra. Jestem zmęczony, a muszę się trochę
przespać, zanim pójdę do biura.
Kiedy Elise skończyła przewijanie i karmienie, Emanuel od dawna spał. Położyła się
cichutko przy nim, przymknęła oczy w nadziei, że także zaśnie, ale sen nie nadchodził. Co
zrobi, jeśli Emanuel nie zgodzi się, żeby Evert u nich został?
Emanuel mówił coś przez sen, potem przysunął się do niej. Właśnie w chwili, kiedy
mimo wszystko wolno zaczynała zapadać w sen, poczuła jego rękę na swoim ciele.
Podciągnął jej nocną koszulę tak, że odsłonił ją niemal całą i zaczął pieścić piersi.
- Muszę cię mieć, Signe - wymamrotał w półśnie. - Szaleję za tobą.
W następnej chwili zwalił się na nią i wziął to, do czego dążył, Elise natomiast czuła,
że łzy palą ją pod powiekami, a płacz dławi w gardle.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Mimo rozgoryczenia musiała jednak po wszystkim zasnąć, bo obudziło ją wycie
fabrycznych syren.
Emanuel z jękiem przewrócił się na drugi bok.
- Dzisiaj w nocy mówiłeś przez sen. - Zdołała powiedzieć to spokojnie, ale serce
tłukło jej się w piersi.
- Hm?
- Mówiłeś do mnie „Signe”. Emanuel natychmiast oprzytomniał.
- Musiałaś się przesłyszeć.
- Nie, powiedziałeś to bardzo wyraźnie. „Muszę cię mieć, Signe”, powiedziałeś.
„Szaleję za tobą”.
Roześmiał się jakimś dziwnym, obcym śmiechem.
- Nie możesz mnie osądzać po jakichś głupstwach, które wygaduję przez sen. Nie
pamiętam zresztą, żebym kiedykolwiek o niej śnił.
- A pamiętasz, że ze mną spałeś?
Emanuel wstał z łóżka, Elise to słyszała, ale w ciemności nie widziała męża.
Domyśliła się, że zaczął wkładać ubranie, choć się nie umył.
- No?
- Co no?
- Pamiętasz, że kochaliśmy się dziś w nocy?
- Co to znowu za głupstwa, Elise? Jestem śmiertelnie zmęczony, położyłem się za
późno, a mam dzisiaj strasznie dużo roboty w biurze.
Usłyszała niepewność w jego głosie i uznała, że mogłaby to wykorzystać.
- Nie możemy wyrzucić Everta na ulicę. On nie ma żadnej rodziny, nikogo, kto
mógłby się nim zająć.
- Takimi rzeczami zajmuje się gmina. Albo Armia Zbawienia. Mogę porozmawiać z
Torkildem.
- A ja obiecałam Evertowi, że będzie mógł tutaj zostać.
- Zostać tutaj? - w jego głosie słychać było niedowierzanie. - Chcesz powiedzieć, że
na zawsze?
- Tak.
- I zdecydowałaś o takiej sprawie, nie pytając mnie przedtem?
- Tak. Ja cię znam Emanuelu. Nie bez powodu spędziłeś w Armii Zbawienia osiem
lat. Ty byś nigdy nie pozwolił, żeby osierocony chłopiec został oddany byle komu. To
właśnie z powodu tego twojego gorącego serca się w tobie zakochałam.
- Nie mówisz tego poważnie, Elise. - Emanuel był wzburzony.
- Postaram się, żeby obaj chłopcy znaleźli nową pracę. Poza tym dziś w nocy zdałam
sobie sprawę z tego, że potrafię szyć prędzej, niż wcześniej myślałam.
- A moim zdaniem nam było ciężko już przedtem, kiedy mieliśmy do wykarmienia
dwóch chłopców w wieku dorastania i jedno wrzeszczące niemowlę. Nie żądaj ode mnie
więcej, niż jestem w stanie zrobić. Oczekujesz, że będę taki jak wy, a zapominasz, że pocho-
dzę z zupełnie innego środowiska. Człowiek nie może się zmienić tak gruntownie. Musiałem
się przyzwyczaić do życia w nędzy, w lodowato zimnym, dziurawym kurniku, do nędznego
jedzenia i do życia kompletnie pozbawionego przyjemności i kontaktu z kulturą. Ty chyba
nie rozumiesz, ile mnie to kosztowało.
W ułamku sekundy zdołała spojrzeć na sprawę z jego punktu widzenia i zawstydziła
się.
- Masz rację. Nie potrafiłam wczuć się w twoją sytuację. Ale sam wybrałeś,
Emanuelu. Wchodziłeś w to małżeństwo z otwartymi oczyma.
- Nie tylko z ochoty, lecz także z potrzeby zaopiekowania się dzieckiem, którego
oczekiwałaś.
Elise milczała. Jego słowa sprawiły jej ból.
Pośpiesznie zdjęła nocną koszulę i ubrała się w ciemności, a potem pobiegła do
kuchni, zapaliła lampę i ogień w piecu. Był tam jeszcze żar z nocy.
- Śniło mi się, że dom majstra się palił - oznajmił zaspany Peder, który leżał najbliżej
pieca. - Parzyło mnie w plecy.
- Musiałam dołożyć do ognia więcej niż zwykle, bo siedziałam nad szyciem.
Evert obudził się, usiadł na posłaniu i przecierał oczy.
- Dlaczego ja jestem... - umilkł i spłoszony rozglądał się dookoła. W końcu chyba
sobie przypomniał, co się stało, na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz zdumienia
pomieszanego z żalem i radością.
Elise uśmiechnęła się do niego.
- Teraz mieszkasz u nas, Evercie. Jak wrócicie do domu ze szkoły, to popilnujecie
Hugo, a ja pobiegnę do mieszkania pani Berg i przyniosę twoje rzeczy. Powiedz dzisiaj
nauczycielowi, co się stało, to nie zostaniesz ukarany za to, że zapomniałeś szkolnych
przyborów.
- Kiedy będę musiał iść?
- Jak to kiedy, przecież wiesz, kiedy zaczyna się szkoła.
- Nie do szkoły, ale kiedy będę musiał odejść stąd? Elise patrzyła na niego, nie
rozumiejąc.
- Słyszałem, co powiedział ten pan, który był tutaj wczoraj wieczorem. On mówił, że
Emanuel nie zdoła utrzymać sześciorga osób.
Elise uklękła i otoczyła go ramionami.
- Teraz jesteś jednym z nas, Evercie. To oczywiste, że damy sobie radę. Musimy
spróbować znaleźć dla was jakąś nową pracę, ale przecież w końcu nam się uda.
Jego twarz nie wyrażała bynajmniej radości. Nie może mi uwierzyć, pomyślała przez
moment ze smutkiem.
Emanuel wszedł do kuchni, kiedy zdążyła już uprzątnąć posłania chłopców.
- Chrzest dziecka odbędzie się w niedzielę.
Elise zamarła, odwróciła się ku niemu, jakby nie zrozumiała.
- W niedzielę? Jak to... Ale dlaczego?...
- Uznałem, że dłużej czekać nie możemy, Elise. Rozmawiałem o tym w biurze pastora
jakiś czas temu, ale jeszcze nie miałem okazji ci powiedzieć. Tyle się ostatnio działo naraz.
- Ale na dworze jest strasznie zimno, a my mamy daleko do kościoła. Dziecko jest
naprawdę za malutkie, Emanuelu.
- Rozmawiałem z woźnicami z Maridalsveien. Oni mają konia i sanie, obiecali, że nas
zawiozą, jeśli ojciec nie wynajmie powozu. Mama przywiezie ze sobą mięso i pomoże ci
ugotować obiad. Przywiezie też rodzinną sukienkę do chrztu.
Elise czuła się kompletnie zbita z tropu. Skąd ten pośpiech? Uzgodnili przecież, że
poczekają z chrztem, aż się trochę ociepli, a tu nagle okazuje się, że Emanuel już wszystko
zorganizował i chrzest odbędzie się w najbliższą niedzielę! Musi być jakiś powód, dla które-
go chce ochrzcić dziecko już teraz.
A co z Evertem? Emanuel nie powiedział stanowczo „nie”. Był wściekły dlatego, że
Elise podjęła taką poważną decyzję, nie pytając go przedtem o zdanie, był też wzburzony, że
jeszcze jeden problem spada mu na barki, ale przecież nie zaprotestował wyraźnie.
Stała pośrodku izby bez ruchu. Emanuel umówił się z rodzicami, załatwił wszystko od
sukienki do chrztu, aż po decyzję w sprawie, co będą jedli, porozmawiał nawet z woźnicą.
Może powinna odczuwać ulgę, ją jednak ogarnął jakiś lodowaty niepokój. Coś jej się w tym
wszystkim nie zgadzało. Coś musi się za tym kryć. Gdyby tylko rozumiała, co.
Chłopcy byli ubrani i zaczęli ustawiać kuchenny stół na miejscu, wyjęli kubki i
talerze, bańkę z mlekiem, syrop i ser. Kristian nalał wody na kawę i postawił dzbanek na
ogniu, następnie zaczął kroić chleb. Nigdy przedtem nie byli tacy skorzy do pomocy, musieli
czuć, że coś nieprzyjemnego wisi w powietrzu.
Elise wzięła ze sobą Hugo do sypialni, usiadła na brzegu łóżka i przystawiła dziecko
do piersi, choć go przedtem nie przewinęła. Czuła, że jest mokry aż po pachy. Nie była
jednak w stanie zostać z resztą rodziny w kuchni i udawać, że nic się nie stało, musiała pobyć
przez chwilę sama.
Właśnie kończyła karmienie, kiedy Emanuel wsunął głowę przez uchylone drzwi.
Miał już na sobie płaszcz i futrzaną czapkę.
- Musimy się zastanowić, kogo poprosić na chrzestnych rodziców, ale zrobimy to, jak
wrócę do domu. Teraz zaczynam się śpieszyć.
Elise otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale on naprawdę nie miał czasu, pomachał
jej i zniknął. Zamyślona i oszołomiona przeniosła Hugo do kuchni, żeby go przewinąć na
kuchennym stole, kiedy chłopcy posprzątają już po śniadaniu.
- Zrobiliście sobie kanapki?
Kristian skinął głową i pokazał jej trzy paczuszki z jedzeniem leżące na kuchennym
blacie, zawinięte w gazetowy papier.
- Pomogłem Evertowi. Pani Berg smarowała mu chleb, zanim zachorowała.
- Bardzo ci dziękuję, Kristian. Byliście bardzo pomocni. Nagle zauważyła, że Evert
stoi nieporuszony przy drzwiach, w kurtce i czapce, gotowy do wyjścia. Miał bardzo smutną
twarz. Elise prawie o nim zapomniała. Teraz włożyła dziecko na chwilę do kołyski i podeszła
do chłopca.
- Wszystko jest w porządku, Evert. Możesz u nas zostać. Emanuel ma dzisiaj tyle
różnych spraw na głowie, że nie zdążył z tobą porozmawiać.
Evert patrzył jej dzielnie w oczy.
- Ale on tego nie chce.
- To wszystko spadło na niego nagle, poza tym Emanuel boi się, że jego zarobki nie
wystarczą nam na zwiększone wydatki, ale ja obiecałam, że zrobię, co będę mogła, żeby
znaleźć wam nową pracę na popołudnia. - Pogłaskała go pośpiesznie po policzku. - Pa-
miętasz, co powiedziałam wtedy, kiedy oboje byliśmy u doktora? Powiedziałam ci, że
wszyscy cię kochamy i nie chcielibyśmy cię stracić.
Evert nadal stał bez ruchu. Patrzył jej prosto w twarz, jakby chciał się przekonać, czy
mówi prawdę.
Objęła go ramionami i przytuliła mocno do siebie.
- Teraz jestem twoją mamą, Evercie. Czyż nie marzyłeś o tym?
Chłopiec spuścił oczy, buzia mu poczerwieniała, po czym odwrócił się nagle od Elise
i wybiegł z domu.
Ledwo zdążyła wyjąć szycie, nożyczki, igły i nici, gdy usłyszała na zewnątrz kroki.
Rozległo się pukanie i w progu stanął Torkild.
- Halo, Elise, mogę ci na chwilę przeszkodzić?
- Jasne. Dziękuję za pomoc wczoraj. Wszedł do kuchni i zamknął za sobą drzwi.
- Rozmawiałem z dozorcą, Evert i Peder mogą wrócić do pracy, ale gdyby stało się to
jeszcze raz, to jego cierpliwość się wyczerpie, tak powiedział.
Elise z ulgą głęboko wciągnęła powietrze, odchyliła głowę i na sekundę przymknęła
oczy.
- Jak ci się udało tego dokonać?! - zawołała z podziwem.
- Johan powiedział mi o pani Berg. Pośpieszyłem więc z powrotem do szkoły, żeby
odwołać się do współczucia dozorcy. Skoro wy jesteście tacy miłosierni, że pozwalacie
chłopcu tutaj mieszkać, to przecież nie wypada, żeby dozorca nie zatrzymał go w pracy, tak
mu mówiłem.
Elise walczyła z łzami, ale nie była w stanie ich powstrzymać. Zawstydzona ocierała
oczy rękawem.
- A czy Johan powiadomił doktora o śmierci pani Berg? Torkild skinął głową.
- Wszystko jest załatwione, nie musisz się niczym martwić. Później wam powiem,
kiedy będzie pogrzeb. Siostra pani Berg jest jej jedyną spadkobierczynią i przyjdzie zabrać
jej rzeczy. Jeśli Evert coś tam zostawił, to powinniście się pośpieszyć.
- Bardzo by chciał odzyskać swoją kołdrę. Poza tym są tam wszystkie szkolne
przybory. No i pewnie trochę ubrań.
- To ja ci to wszystko przyniosę. Mam coś do zrobienia w okolicy, ale najpierw
załatwię tę sprawę.
- Serdecznie dziękuję. Ja nie mogę wyjść z domu, jeśli nie ma kto przypilnować
Hugo. Rozejrzyj się uważnie po jej mieszkaniu i zobacz, czy nie znajdziesz czegoś, co należy
do chłopca.
Torkild odwrócił się, żeby wyjść.
- Wiesz, co ci powiem? My w Armii Zbawienia bardzo byśmy chcieli, żeby było
więcej takich ludzi jak wy. Dziękuję, że zajęliście się Evertem.
Elise siedziała i wpatrywała się w drzwi, które zamknęły się za Torkildem. Niech już
nic więcej się nie przydarzy!
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Kiedy w niedzielę wczesnym rankiem Elise niosła wodę ze studni, zaprzęgnięty w
konia powóz zatrzymał się przed domem majstra. Odwróciła się i zobaczyła, że wysiada z
niego pan Ringstad, mówi coś do woźnicy, a potem pomaga wysiąść żonie. Woźnica wyjął
kosz i dwie duże paczki, które niósł za nimi.
- Halo, Elise! - Ringstad witał się życzliwie. - A zatem nadszedł ten wielki dzień!
Jakie to szczęście, że się trochę ociepliło. Równie dobrze mogliśmy mieć trzaskający mróz.
- A ja kompletnie nie rozumiem, dlaczego chcecie chrzcić synka już teraz, przecież on
ma dopiero miesiąc! - w głosie pani Ringstad brzmiała irytacja.
Elise miała ochotę odpowiedzieć, że sama też tego nie rozumie, ale dała spokój.
- Poprosiłem woźnicę, żeby zaczekał. Nie jest pewne, czy łatwo nam będzie znaleźć
drugiego w tej okolicy.
Elise pokręciła głową.
- Na Maridalsveien mieszkają dwaj bracia, którzy mają konia i sanie, ale nie zawsze
można ich zastać. Na nich... nie całkiem można polegać.
Otworzyła drzwi przed gośćmi, sama szła powoli z tyłu, dźwigając wiadra
wypełnione wodą. Napalili już porządnie w izbie, a chłopcy pomogli przenieść tam kuchenny
stół i taborety, teraz nakrywali. Poprzedniego dnia Emanuel poszedł do piekarni Sagene i
kupił drożdżowy placek, który mieli podać do kawy. Placek był posypany grubym cukrem, a
podawało się go z syropem. Jest tak samo dobry jak ciastka, myślała Elise. Mogłaby na
palcach policzyć te dni w swoim życiu, kiedy stać ich było na kupno czegoś takiego.
Ona sama przygotowała wszystko do gotowania „kapusty”, która wcale nie zawierała
kapusty, była to potrawa na mięsie z kaszą, fasolą i warzywami. Elise namoczyła w wodzie
kaszę i fasolę, teraz czekała tylko na mięso i kości, które pani Ringstad miała przywieźć ze
swojego dworu.
Hugo leżał w kołysce starannie wymyty i przewinięty. Za radą matki Elise nie
skrępowała mu tego dnia nóżek. Chodzi o to, żeby niesione do chrztu dziecko było możliwie
jak najspokojniejsze, a krępowanie powoduje, że dzieci płaczą i marudzą, choć trzeba to
robić, żeby później miały proste nogi.
Pani Ringstad rozwinęła jeden z dużych pakunków i wyjęła długą białą sukienkę do
chrztu ozdobioną draperiami i jasnoniebieską jedwabną szarfą. Z dumą wyciągnęła piękną
jedwabną szatę i pokazywała wszystkie imiona, które zostały na niej wyhaftowane.
- Ostatni był Emanuel - stwierdziła z uśmiechem. - Tutaj wyhaftowano jego imiona:
Emanuel Hagbart Johannes, a przed nim był jego ojciec, Hugo Hagbart Elias, i jego ciotki:
Syverine i Beatę Karen. A tutaj, widzicie, nasza krawcowa wyszyła już imię naszego malca:
Hugo Hagbart Rudolf. Czyż to nie wzruszające?
Elise zmusiła się do uśmiechu, ale czuła, że serce bije jej głośno. Pomyśleć, gdyby tak
pani Ringstad znała prawdę!
Ostrożnie wzięła sukienkę, śmiertelnie przerażona, żeby jej nie pobrudzić. Pod ścianą
stali Peder, Kristian i Evert, wyprostowani niczym ołowiane żołnierzyki w swoich
świątecznych ubraniach, z których wszyscy wyrośli, i wpatrywali się w kredowobiałą
sukienkę do chrztu z błękitnymi szarfami, a potem spoglądali na drugi pakunek, który jeszcze
nie został otwarty. Żaden z nich nie powiedział ani słowa, wyglądało na to, że nie są w stanie
się poruszyć.
Pani Ringstad wyjęła mięso, butelkę koniaku i dwie tabliczki czekolady, na której
widok chłopcom omal oczy nie wyszły z orbit. Włożyła mięso i kość do gotującej się wody
razem z warzywami i kaszą, potem z koszyka wyjęła naczynie ze śmietaną.
- Ojciec i ja wyjedziemy natychmiast po obiedzie. Chrzciny spadły na nas dosyć
nieoczekiwanie - stwierdziła, najwyraźniej oburzona. - Nie zdążyłam zapytać Carlsenów, czy
moglibyśmy się u nich na krótko zatrzymać, a o tym okropnym hotelu na Akersgaten nawet
nie mogę myśleć.
Bogu dzięki - Elise odetchnęła z ulgą. Przez cały tydzień miała mdłości ze
zdenerwowania na myśl o tym, że Ringstadowie mogliby spotkać Signe. Zwłaszcza teraz,
kiedy Karolinę zdaje sobie sprawę z całej sytuacji. Bardzo łatwo jest się wygadać, a nawet
jedno niewielkie słówko może mieć katastrofalne następstwa.
Udało jej się ubrać Hugo w sukienkę i otulić go starannie wełnianym kocem.
- Włóżcie czapki, chłopcy. Zaraz pojedziemy. Woźnica stoi i czeka.
Chłopcy usiedli na koźle, Emanuel i Elise trzymająca w objęciach Hugo siedzieli w
powozie razem z Ringstadami.
- Bardzo ładnie z waszej strony, że pozwoliliście koledze Pedera pojechać z nami do
kościoła - oznajmiła nieoczekiwanie życzliwie pani Ringstad.
- On u nas mieszka. - Emanuel najwyraźniej nie zamierzał dłużej niczego ukrywać.
Matka popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ta starsza pani, która się nim zajmowała, nagle zmarła. Elise uznała, że jest naszym
obowiązkiem dać mu nowy dom.
Pani Ringstad posłała synowej gniewne spojrzenie.
- Jak możesz oczekiwać czegoś takiego od Emanuela, który i tak wziął na siebie
więcej obowiązków, niż może spełnić?
- Nie mogłam postąpić inaczej. On w życiu bardzo wiele wycierpiał, a nas obdarzył
zaufaniem. Nie ma nikogo innego oprócz nas.
Pani Ringstad nie powiedziała nic więcej, zacisnęła wargi tak, że wyglądały jak
cieniutka kreska, i przez resztę podróży siedziała w milczeniu, patrząc gniewnie przed siebie.
Hugo spał spokojnie. Ringstad i Emanuel rozmawiali o zdrowiu Henryka Ibsena.
Elise pomyślała o Annie, której nie zdążyła jeszcze odwiedzić, chociaż obiecała
Torkildowi, że zrobi to przy pierwszej okazji, następnie jej myśli wróciły do tego, nad czym
zastanawiała się od kilku dni, mianowicie do nagłej i niezrozumiałej decyzji Emanuela, żeby
ochrzcić Hugo już teraz. Nawet jego rodzice uważają, że to za wcześnie. Chociaż szczęście
im dopisało, bo na dworze zrobiło się cieplej, to przecież równie dobrze mógł być trzaskający
mróz, jak to pan Ringstad zauważył. Jest dopiero koniec lutego, a to często bywa najbardziej
mroźny miesiąc. Poza tym nie mogła zrozumieć, dlaczego Emanuel wcześniej z nią nie
porozmawiał. Wprawdzie to on jest panem w domu i decyduje o większości spraw, ale
uważała, że jeśli chodzi o chrzest dziecka, to ona też powinna mieć coś do powiedzenia. I w
sprawie imion również sam zadecydował, nie pytając jej o zdanie, zawczasu umówił się z
pastorem i porozmawiał z rodzicami. Poprosił nawet Torkilda, żeby został ojcem chrzestnym
dziecka, i swoją znajomą, która była oficerem w Armii Zbawienia, żeby została matką
chrzestną, wcale nie pytając o zgodę Elise! Kiedy zaś próbowała protestować, odparł, że
rodzice chrzestni są zobowiązani zająć się dzieckiem, gdyby ojciec i matka umarli, a w takim
razie trzeba szukać kogoś, kto ma i serce, i możliwości, żeby sprostać temu zadaniu.
Elise nie rozumiała męża. Próbowała rozmawiać z nim wieczorami po tym, jak
wszystko zostało zorganizowane, ale on za każdym razem znajdował jakieś wykręty. W
końcu powiedział, że wyjaśni jej wszystko, kiedy będą to już mieli za sobą.
Kościół w Sagene nigdy nie wydawał jej się wspanialszy i większy niż tego dnia.
Dręczyło ją uczucie, że ani Hugo, ani ona nie mają tu nic do roboty. Elise nie mogła pozbyć
się wrażenia, że robi coś niewłaściwego, niosąc swojego synka w tej sukience należącej do
rodziny Ringstadów.
Kiedy siedziała, czekając na rozpoczęcie ceremonii, wpatrywała się w obraz nad
ołtarzem, tak jak to robiła zawsze, kiedy się tu znalazła. Była to kopia obrazu Rubensa
zatytułowanego Zdjęcie z krzyża, pamiętała to jeszcze ze szkoły. Obraz zawsze robił na niej
wielkie wrażenie.
Tylko Hugo miał być dzisiaj chrzczony, większość rodziców z domów nad rzeką
czeka z pewnością na cieplejsze dni. Chrzty odbywały się zawsze przed nabożeństwem,
potem rodzice z dziećmi opuszczali kościół. Prawdopodobnie chodziło o to, żeby płacz ma-
leństw nie przeszkadzał wiernym w modlitwie.
Hugo nie spał i leżał dziwnie spokojnie w objęciach obcej kobiety, oficera Armii
Zbawienia, nie rozpłakał się nawet wtedy, kiedy pastor wylał mu wodę na główkę.
- Ja ciebie chrzczę, Hugo Hagbarcie Rudolfie Ringstad.
Elise poczuła, że oblewa ją zimny pot. Miała ochotę zawołać głośno: „Nie! On nie jest
wnukiem Ringstadów, to wszystko kłamstwo!”
Ucieszyła się, kiedy ceremonia dobiegła końca. Miała wrażenie, że nie jest w stanie
oddychać, chociaż kościół jest taki ogromny, a na nabożeństwo przyszło niewielu wiernych.
Bardzo starannie otuliła synka kocem i ruszyła ku drzwiom. Kiedy już się do nich
zbliżała, mimo woli spojrzała na ostatni rząd ławek. Na skraju ławki siedział tam tylko jeden
samotny młody mężczyzna. Na ułamek sekundy ich oczy się spotkały, po czym Elise
natychmiast się odwróciła. Miała wrażenie, że nagle serce stanęło jej w piersi, a potem
wściekle zaczęło bić. Kolana się pod nią ugięły, poczuła się słaba, miała wrażenie, że dziecko
wypadnie z jej objęć.
Próbowała do siebie przemawiać surowo. To przecież szaleństwo. Ansgar Mathiesen
musi mieć prawo chodzenia do kościoła, on również, podobnie jak inni. Elise nie ma z nim
nic wspólnego. Od wielu miesięcy wiedziała, że ten człowiek kręci się gdzieś w pobliżu jej
domu, że z pewnością jest ciekawy, że okazuje jakieś chorobliwe zainteresowanie jej i
dziecku, postanowiła jednak, że nie pozwoli, żeby jeszcze raz zniszczył jej życie.
Przed nią szła mama z Hvalstadem. Gdy tylko wyszli na zewnątrz, matka odwróciła
się do córki:
- Zdaje mi się, że jesteś bardzo blada, Elise. Czy coś ci dolega? Elise pokręciła głową.
- Nie, nic mi nie dolega, tylko tyle miałam roboty w ostatnim czasie. Obiecałam, że
suknia Karolinę będzie gotowa za tydzień, ale nie daję sobie rady. Obiecałam też, że
odwiedzę Annę, ale czas mi po prostu ucieka. Kiedy Emanuel nagle postanowił, że powinni-
śmy ochrzcić dziecko już teraz, poczułam, że wyrasta przede mną mur nie do przebycia.
- Bardzo się zmartwiłam, kiedy on przyszedł do nas i powiedział, że Hugo zostanie
ochrzczony już teraz. Myślałam, że coś z dzieckiem niedobrze. Skąd ten pośpiech?
Elise znowu pokręciła głową.
- Naprawdę nie wiem. Mamo, czy mogłabyś wziąć dziecko i pojechać razem z
Ringstadami? Chciałabym się przejść i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Boli mnie
głowa.
Podeszła do nich Hilda.
- Czyja też mogłabym pojechać? Nie jestem dzisiaj w najlepszej formie.
A więc matka i Hilda pojechały z Ringstadami, a reszta poszła do domu piechotą.
Elise szła między Torkildem a tą kobietą z Armii Zbawienia. Rozmawiali o pracy w
Armii, o przepełnionych żłobkach i ciągłym braku sióstr samarytanek. Elise słuchała tego
jednym uchem. Wciąż miała w pamięci twarz Ansgara, sprawiał wrażenie tak strasznie
smutnego i samotnego, kiedy siedział tam w ostatniej ławce. Czy wiedział, że Hugo będzie
dzisiaj chrzczony? Mógł się tego dowiedzieć od Gustava, któremu z kolei o wszystkim
powiedziała Agnes. Czy Ansgar ma zwyczaj chodzić do kościoła, czy też przyszedł tylko z
powodu chrztu?
Hvalstad szedł za nią razem z chłopcami. Anne Sofìe pozwolono pojechać powozem,
siedziała obok woźnicy. Elise zwróciła się do Hvalstada:
- Jesteście zadowoleni z mieszkania? Hvalstad uśmiechnął się.
- Tak, mieliśmy szczęście. Dom stoi w otwartej przestrzeni, wiosną będziemy mieć
mnóstwo słońca. Musisz nas odwiedzić, Elise. To wstyd, że jeszcze u nas nie byłaś.
- Niełatwo wyrwać się komuś, kto ma w domu niemowlę.
Ale wiosną będę pewnie mogła pożyczyć jakiś stary dziecięcy wózek i do was zajrzę.
- Powiedz mi coś o tym, co się stało. Byłem zaskoczony, kiedy usłyszałem, że Evert
ma z wami mieszkać.
Elise wyjaśniła, o co chodzi, mówiła o „duchach” na szkolnym strychu, o przerażeniu
Pedera i Everta, kiedy znaleźli martwą panią Berg w łóżku. Skończyła, kiedy zbliżali się do
Beierbrua.
W domu Elise od pierwszej chwili miała mnóstwo pracy, musiała dołożyć do ognia,
dogotować jedzenie, matka natomiast pomagała przewinąć Hugo i zapakować sukienkę od
chrztu. Prawdę powiedziawszy, Elise nie była w stanie patrzeć na to ubranko dłużej, niż to
konieczne. Wszystko jest kłamstwem i oszustwem, myślała. Hugo nie powinien otrzymać
imion po ojcu i wuju Emanuela. W salonach Carlsenów siedzi Signe i oczekuje dziecka
Emanuela, ale jego rodzice nie mają o tym pojęcia. Wszystko stało się oszustwem. Imiona,
podobnie jak haft na sukience do chrztu, wszystko jest szyderstwem.
Cieszyła się, że ma tyle pracy. Dziecko trzeba było nakarmić, podać obiad na stół,
potem sprzątnąć wszystko, przygotować kawę i znowu podać. Dobrze, że miała do pomocy
matkę. Ringstadowie chcieli zdążyć na popołudniowy pociąg, nie było wiele czasu.
Kiedy ostatni gość zniknął za drzwiami, Elise odetchnęła z ulgą. Odwróciła się, żeby
zacząć sprzątać, i wtedy napotkała spojrzenie Emanuela. On też sprawiał wrażenie, że czuje
się lepiej, w jego oczach widziała ulgę, uśmiechał się do niej, a nawet ją uściskał.
- No, nareszcie mamy to za sobą, Elise.
Słuchała, ale była zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanowić, wciąż nie mogła
zrozumieć, dlaczego to takie ważne, żeby chrzciny dziecka mieć już za sobą. Wprawdzie
wszyscy rodzice bardzo się boją, że dziecko może umrzeć, zanim zostanie przyjęte do
Kościoła, ale Hugo jest zdrowy i silny, nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Ciekawe,
kiedy mąż zdecyduje się wyjaśnić jej ten pośpiech?
Dopiero w dwa dni później znalazła w końcu okazję, żeby odwiedzić Annę. To
Emanuel zaproponował, żeby wzięła sobie parę godzin wolnego, chociaż bardzo jej się
śpieszyło z suknią dla Karolinę.
- Wyglądasz na wyczerpaną, Elise. Dobrze ci zrobi, jak się trochę rozerwiesz. Poza
tym domyślam się, że Torkild i Anna czekają na ciebie niecierpliwie. Anna nie widziała cię
już od dawna.
Chłopcy poszli do pracy i Emanuel obiecał zająć się dzieckiem. Suknia dla Karolinę
zaczynała przybierać ostateczną formę, na pół gotowa wisiała na wieszaku w izbie. Kiedy
przedpołudniowe słońce przedostawało się przez małe szybki okien i padało na ciemnonie-
bieski aksamit, Elise mogła długo stać i przyglądać się sukni w zachwycie. Nie potrafiła
sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek widziała taki piękny niebieski kolor. Emanuel zgodził
się, że powinni trochę palić w izbie, dopóki suknia nie będzie gotowa, tak by Elise mogła
siedzieć tutaj w spokoju i nie sprzątać wszystkiego za każdym razem, kiedy reszta
domowników wraca.
- Ale suknia ma być gotowa na sobotę - zaprotestowała, słysząc jego propozycję.
- Jestem pewien, że zdążysz, nawet jeśli zrobisz sobie małą przerwę. Przecież ty
dosłownie nigdy nie wychodzisz za drzwi, chyba że musisz przynieść wody albo drewna.
Emanuel miał rację. Kristian robił zakupy u Magdy na rogu po powrocie ze szkoły.
Nie był taki zmęczony jak Peder i nie musiał aż tyle czasu poświęcać na lekcje, chociaż
chodził do wyższej klasy.
Jakie to cudowne uczucie móc wyjść z domu. Był drugi dzień marca i w powietrzu
można już było wyczuć wiosnę. Utrzymywała się łagodna pogoda, roztopiony śnieg spływał
kroplami z dachów i tworzył wzdłuż drogi małe strumyczki. Łagodny wiatr wiał od wschodu
i przeganiał nieprzyjemne zapachy znad rzeki. Elise wciągała głęboko do płuc świeże
powietrze, wyprostowała się i uniosła głowę.
Słońce jeszcze całkiem nie zaszło, wciąż zabarwiało na różowo zachodnią stronę
nieba. Z każdym dniem będzie teraz jaśniej, wkrótce Elise będzie mogła szyć do późnego
wieczora przy dziennym świetle. To da jej wiele cennych godzin przy maszynie. Kiedy
trzeba szyć przy lampie naftowej, nie ma odwagi robić nic więcej, jak tylko spinać materiał
szpilkami albo fastrygować.
Poczuła się jakoś dziwnie, kiedy znowu znalazła się w Andersengarden. Od dawna też
nie widziała pani Evertsen ani pani Thoresen. Pojutrze ma się odbyć pogrzeb pani Berg, więc
pewnie przyjdą na Nordre Gravlund. Pogrzeb ma być zorganizowany podczas przerwy
obiadowej w fabryce, Emanuel wróci do domu i zajmie się dzieckiem, ona zaś będzie
towarzyszyć Evertowi na cmentarzu. Everta czekają trudne przeżycia, bardzo polubił panią
Berg w ciągu tego roku, kiedy u niej mieszkał. Elise widziała jednak, jak rozkwitł od tamtego
dnia, kiedy zamieszkał u nich, nareszcie spełniło się jego marzenie o tym, by należeć do
rodziny. To oni, rodzina Lovlien, spełnili to jego marzenie. Uśmiechnęła się, myśląc o tym,
zadowolona, że Emanuel protestował tylko pierwszego poranka, a później już nie. Ona też z
Emanuelem o tym nie rozmawiała. Evert przyszedł do nich, żeby zostać. Ma być jednym z
nich.
Miała nadzieję, że w domu Thoresenów nie zastanie Johana. Nie dlatego, żeby jej to
przeszkadzało, zawsze lubiła z nim porozmawiać, Emanuel jednak jest zazdrosny. Gdyby się
dowiedział, że Johan był w domu, może nie byłby taki skory pozwolić jej na kolejne
odwiedziny u Anny.
Kiedy znalazła się już w bramie, drzwi się otworzyły i wyszedł Torkild.
- Elise? - twarz mu się rozjaśniła. - Idziesz do nas w odwiedziny?
- No tak, nareszcie. Przed chrzcinami dziecka naprawdę nie miałam czasu, jak wiesz.
- Bardzo dziękuję za ostatnie spotkanie.
- Chciałabym, żeby Anna też przyszła, no ale trudno. I tak było nas sporo, a
Ringstadowie bardzo się śpieszyli, jak słyszałeś, natomiast z wózkiem inwalidzkim i... -
wzruszyła ramionami. - Co ja ci zresztą będę mówić.
Torkild skinął głową. - Właśnie szedłem do Biermannsgàrden, żeby przynieść mleka,
ale chętnie wrócę z tobą na górę. Mleko mogę przynieść później.
- To przecież nie jest konieczne. Jeszcze nie zapomniałam, gdzie mieszkacie. - Elise
uśmiechnęła się.
Torkild wybuchnął śmiechem, potem zawrócił i poszedł przed nią.
Przed drzwiami powiedział tajemniczo:
- Zaczekaj tu chwileczkę, zapytam tylko panią Thoresen, czy możemy wejść.
Elise zdumiała się. To przecież chyba nie jest konieczne zapowiadać swoje przybycie.
Dotarły do niej głosy z kuchni, ale miała wrażenie, że tylko jeden z nich jest męski.
To bardzo dobrze. Opowiadanie Johanowi o chrzcinach dziecka sprawiłoby mu ból, bo
przecież on niedawno utracił własne.
Jak długo to trwa! I dlaczego Elise nie może wejść bez uprzedzenia? Nareszcie ukazał
się Torkild i otworzył jej drzwi. Elise weszła.
Nagle stanęła jak wryta. Przed nią stała Anna, opierała się wprawdzie na dwóch
kulach, ale stała na własnych nogach.
Elise jęknęła. Przez chwilę miała wrażenie, że coś się stało z jej głową, dostała
zawrotu, musiała się oprzeć o futrynę drzwi. To z pewnością jakieś przewidzenie. Coś
takiego nie jest przecież możliwe, cuda zdarzają się tylko w książkach, nigdy w prawdziwym
życiu.
Anna roześmiała się cicho.
- Nie widzisz ducha, Elise, nie obawiaj się, to naprawdę ja.
W następnym momencie Elise podbiegła do przyjaciółki, zarzuciła jej ręce na szyję i
pozwoliła płynąć łzom.
- To nie może być prawda! Wiedziałam, że ćwiczysz, ale... - z jej gardła wydobył się
szloch, wciąż nie była pewna, czy naprawdę widzi to, co widzi.
Torkild podszedł i otoczył Annę opiekuńczym ramieniem.
- Uważaj, żebyś jej nie przewróciła, Elise. - Mówił łamiącym się głosem. - To, co
widzisz, kosztowało Annę nieskończenie wiele godzin ciężkiej pracy, nie chcę, żeby musiała
zaczynać od początku.
Elise zawstydzona cofnęła się o krok, łzy wciąż spływały jej po policzkach.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda! - Kręciła głową, nie była w stanie pojąć tego
cudu.
Twarz Anny promieniała niczym słońce.
- To dlatego tak niecierpliwie na ciebie czekałam, Elise. Chciałam ci to pokazać.
Wiedziałam, że się ucieszysz. Torkild zrobił mi te szyny, które wzmacniają kostki. -
Przesunęła ręką po urządzeniu, które miała na nodze. - Dopiero jakiś tydzień temu udało mi
się zrobić pierwszy krok.
- To właśnie tamtego dnia przyszedłem do ciebie, żeby cię zaprosić - wtrącił Torkild.
- Obiecałem Annie, że nic ci nie powiem, żebyś mogła sama zobaczyć. Teraz jednak możesz
usiąść, Anno. Nie wolno przesadzać.
Pomógł jej podejść do najbliższego taboretu, a kiedy usiadła, odebrał od niej kule.
Pani Thoresen przez cały czas stała milcząca i nieporuszona przy kuchni. Nie wyglądała
dobrze, ale spojrzenie miała łagodniejsze, niż Elise kiedykolwiek u niej widziała.
- Napijemy się odrobinę kawy, Elise?
Elise skinęła i dziękując, usiadła przy stole. Anna z ożywieniem zaczęła jej
opowiadać o ciężkich ćwiczeniach, jakie prowadziła przez ostatnie miesiące, i o niezwykłej
cierpliwości Torkilda oraz swoim własnym braku wiary w powodzenie.
- On by nigdy nie zrezygnował - powiedziała w końcu. - Za każdym razem, kiedy
traciłam odwagę, pomagał mi się pozbierać, ciągnął mnie dosłownie za uszy, a ma wielką
zdolność przekonywania, potrafi chwalić i zachęcać do wysiłku. Naprawdę nie wiem, jak to
wszystko wytrzymał.
Przez całą drogę do domu Elise biegła, starała się dotrzeć tam jak najszybciej, żeby
przekazać Emanuelowi wielką nowinę.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu stwierdziła, że chłopcy siedzą przy kuchennym
stole nad lekcjami, męża jednak nigdzie nie ma.
- Gdzie Emanuel? Peder spojrzał na siostrę.
- Przyszła tu jakaś pani i pytała o niego. Stali oboje i dosyć długo rozmawiali, a potem
oboje zabrali się i poszli. Emanuel wyglądał bardzo dziwnie, oparł czoło o ścianę i mamrotał
coś, ale nie zrozumiałem.
- Ale ja słyszałem dobrze - Evert pośpieszył z wyjaśnieniami. - On powiedział: „Boże
drogi, stało się to, czego się obawiałem”.