background image

www.bookswarez.prv.pl 

 

Ursula  

K. Le Guin

 

 

CZARNOKSI

NIK 

Z  ARCHIPELAGU

 

 

Przeło ył

 

Stanisław Bara czak 

Posłowiem opatrzył Stanisław Lem 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

 

 

 

 

 

Tytuł oryginału 

A Wzard of  Earthsea 

© Copyright by Elisabeth Covel Le Guin  

and Caroline Le Guin 1968 

 

© Copyright for the Polish edition 

by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

 

 

 

 

 

Tylko w milczeniu słowo, 

tylko w ciemno ci  wiatło,  

tylko w umieraniu  ycie: 

na pustym niebie 

jasny jest lot sokoła. 

 

 

Pie  o stworzeniu Ea 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

 

 

 

Dla moich braci 

Cliftona, Teda, Karla 

 

 

1. Wojownicy we mgle 

 

 

Wyspa Gont, samotna góra wznosz ca swój wierzchołek o mil  ponad poziom um czonego przez 

sztormy Morza Północno-Wschodniego, jest krain  sławn  z czarnoksi ników. Z miast ukrytych 

w jej wysokich dolinach i z portów usadowionych w ciemnych, w skich zatokach wyszedł ju  

niejeden Gontyjczyk, aby słu y  władcom Archipelagu w ich stolicach jako czarnoksi nik lub 

mag albo te   eby w poszukiwaniu przygód w drowa  ze swoimi czarami od wyspy do wyspy po 

całym  wiatomorzu. 

Powiadaj  niektórzy,  e najwi kszym z nich – a z pewno ci  najwi kszym podró nikiem - był 

człowiek  zwany  Krogulcem,  który  w  dniach  szczytu  swej  pot gi  stał  si   zarazem  Władc  

Smoków i Arcymagiem. O  yciu jego opowiadaj  Czyny Geda i liczne pie ni, ale nasza opowie  

dotyczy czasów, kiedy nie narodziła si  jeszcze jego sława, a pie ni nie zostały uło one. 

Urodził si  w odludnej wiosce zwanej Dziesi  Olch, tkwi cej wysoko na zboczu góry, tam 

gdzie  zaczyna  si   Dolina  Północna.  Poni ej  wioski  spadaj   ku  morzu  sko nymi  tarasami 

pastwiska i grunty orne Doliny, za  inne miasteczka le  na kr tych brzegach Rzeki Ar; ponad 

wiosk   wznosz   si   ju   tylko  jeden  za  drugim  poro ni te  lasem  grzbiety  górskie  a   do  skał  i 

niegów na wyniosłych szczytach. 

Imi , które nosił jako dziecko, Duny, nadała mu matka; to imi  i  ycie było wszystkim, co 

mogła mu ofiarowa , zmarła bowiem, zanim uko czył rok. Ojciec, wiejski kowal br zownik, był 

ponurym milczkiem, a poniewa  z sze ciu braci Duny'ego, znacznie od niego starszych, jeden po 

drugim wyprowadzał si  z domu, aby uprawia  ziemi ,  eglowa  po morzu lub pracowa  jako 

kowal  w  innych  miasteczkach  Doliny  Północnej,  nie  było  nikogo,  kto  by  mógł  wychowa  

dziecko w atmosferze czuło ci. 

Duny rósł dziko jak wybujałe ziele - wysoki, zapalczywy chłopak, krzykliwy, hardy i pełen 

gniewu.  Wraz  z  gromadk   innych  wiejskich  dzieci  pasał  kozy  na  spadzistych  ł kach  ponad 

rzecznymi  ródłami;  a  gdy  był  ju   wystarczaj co  silny,  aby  porusza   miechami  kowalskimi, 

ojciec zatrudnił go jako pomocnika w ku ni, płac c mu szczodrze szturcha cami i chłost . 

Niewiele było po ytku z Duny'ego. Przebywał zawsze z dala od domu; zapuszczał si  w gł b 

lasu,  pływał  w  rozlewiskach  Rzeki  Ar,  bystro  tocz cej  swoje  zimne  wody  jak  wszystkie 

gontyjskie rzeki, albo wspinał si  po  lebach i urwiskach ku szczytom ponad lasem, sk d mógł 

widzie  morze, rozległy północny ocean, na którym poza Perregaleny nie było ju  wysp. 

W  wiosce  mieszkała  siostra  jego  zmarłej  matki.  Troszczyła  si   niegdy   o  jego  niemowl ce 

potrzeby,  ale  musiała  si   .zaj   swoimi  sprawami  i  odk d  umiał  sam  o  siebie  zadba ,  nie 

po wi cała mu wi cej uwagi. Którego  dnia jednak, gdy chłopiec miał siedem lat i, przez nikogo 

nie  uczony,  nic  jeszcze  nie  wiedział  o  umiej tno ciach  i  mocach,  jakie  istniej   w  wiecie, 

background image

zdarzyło mu si  usłysze , jak ciotka wykrzykuje jakie  słowa w stron  kozy, która wskoczyła na 

strzech   chaty  i  nie  chciała  zej ;  zeskoczyła  jednak,  gdy  ciotka  przywołała  j   pewnym 

wierszykiem. 

Pas c  nazajutrz  długowłose  kozy  na  ł kach  Wysokiego  Zbocza,  Duny  wykrzykn ł  w  ich 

stron  zasłyszane słowa, cho  nie znał ich zastosowania ani znaczenia i nie wiedział nawet, co to 

za wyrazy: 

Noth hierth malk ma , 

 hiolk han merth han! 

 

 

Wykrzyczał wierszyk na całe gardło i kozy zbli yły si  do niego. Podbiegły bardzo pr dko, 

wszystkie naraz, całkiem bezgło nie. Spogl dały na niego z gł bi ciemnych szczelin po rodku 

swoich  ółtych oczu. 

Duny za miał si  i znów powtórzył gło no wierszyk, ten wierszyk, który dał mu władz  nad 

stadem. Kozy podeszły bli ej, tłocz c si  i przepychaj c wokół niego. 

Nagle  poczuł  l k  przed  ich  grubymi,  pr gowanymi  rogami,  przed  ich  dziwnymi  oczami  i 

dziwnym milczeniem. Usiłował wyrwa  si  spomi dzy nich i uciec. Kozy spieszyły wraz z nim, 

wci   g sto  zbite  dookoła,  a   wreszcie  zbiegli  w  ten  sposób  na  łeb  na  szyj   do wioski - kozy 

p dziły  stłoczone,  jak  gdyby  obwi zywał  je  ciasno  jaki   sznur,  a  chłopiec  po rodku  nich  z 

wrzaskiem zalewał si  łzami. Wie niacy wybiegli z domów, obrzucaj c przekle stwami kozy i 

miej c si  z chłopca. Wraz z nimi nadeszła jego ciotka, która si  nie  miała. Powiedziała kozom 

jakie  słowo i zwierz ta zacz ły becze , rozchodzi  si  i skuba  traw , uwolnione spod działania 

uroku. 

- Chod  ze mn  - powiedziała ciotka do Duny'ego. 

Zabrała go do chaty, w której mieszkała samotnie. Zwykle nie pozwalała do niej wchodzi  

adnemu dziecku i dzieci bały si  tego miejsca. 

Chata była niska i mroczna, pozbawiona okien, pełna woni ziół, które suszyły si , zawieszone 

u  poprzecznej  erdzi  dachu  -  mi ta,  czosnek,  smagliczka  i  tymianek,  krwawnik  i  tatarak, 

królewnik, czarcie kopytko, wrotycz i li cie laurowe. Ciotka usiadła ze skrzy owanymi nogami 

przy palenisku i patrz c z ukosa na chłopca przez pl tanin  swoich czarnych włosów spytała go, 

co powiedział kozom i czy wie, czym jest ten wierszyk. Gdy przekonała si ,  e Duny nic nie wie, 

a jednak umiał rzuci  urok na kozy, aby zbli yły si  i szły za nim, zrozumiała,  e chłopiec ma 

zapewne w sobie zadatki na czarnoksi nika. 

Jako  siostrzeniec,  Duny  był  dla  niej  niczym,  ale  teraz  spogl dała  na  niego  innym  okiem. 

Pochwaliła  go  i  powiedziała,  e  mogłaby  nauczy   go  wierszyków,  które  bardziej  mu  si  

spodobaj ,  na  przykład  słów,  które zmuszaj   limaka,  eby wyjrzał ze skorupki, albo imienia, 

którym mo na przywoła  kr

cego po niebie sokoła. 

- Tak, naucz mnie tego imienia! - zawołał Duny, wolny ju  od przera enia, w które wp dziły 

go kozy, i dumny,  e ciotka pochwaliła jego zdolno ci. 

Czarownica odparła: 

   - Ale je li naucz  ci  tego słowa, nie powtórzysz go nigdy innym dzieciom. 

- Przyrzekam. 

Jego ch tna niewiedza rozbawiła j . 

-  Dobrze,  zgoda.  Ale  nie  pozwol   ci  złama   przyrzeczenia.  Twój  j zyk  pozostanie  niemy, 

dopóki  sama  nie  zechc   go  rozwi za ,  i  nawet  wtedy,  mimo  e  b dziesz  mógł  mówi ,  nie 

background image

b dziesz zdolny do wypowiedzenia słowa, którego ci  naucz , w obecno ci kogo  postronnego. 

Musimy strzec tajemnic naszego rzemiosła. 

- Dobrze - zgodził si  chłopiec; w istocie nie miał wcale ochoty zdradza  tajemnicy swoim 

towarzyszom zabaw, chciał bowiem wiedzie  i robi  to, czego oni nie znali i nie potrafili. 

Siedział  bez  ruchu,  podczas  gdy  ciotka  zwi zała  z  tyłu  swoje  potargane  włosy,  ci gn ła 

rzemie   przepasuj cy  sukni   i  znów  usiadła  ze  skrzy owanymi  nogami,  ciskaj c  na  palenisko 

gar cie li ci, póki  ciel cy si  dym nie napełnił mrocznego wn trza chaty. Zacz ła  piewa . Jej 

głos  co  chwila  opadał lub wznosił si , jak gdyby poprzez ni   piewał czyj  cudzy głos;  piew 

trwał a  do momentu, gdy chłopiec nie wiedział ju , czy jeszcze czuwa, czy ju   pi, a przez cały 

ten  czas  stary  czarny  pies  czarownicy,  który  nigdy  nie  szczekał,  siedział  przy  nim  z  oczami 

zaczerwienionymi od dymu. Potem czarownica przemówiła do Duny'ego j zykiem, którego nie 

rozumiał, i kazała mu powtarza  za ni  jakie  wierszyki i słowa, dopóki na chłopca nie spłyn ł 

urok, który go zmusił do milczenia. 

- Przemów! - rozkazała, aby sprawdzi , czy czary działaj . 

Duny  nie  mógł  mówi ,  ale  roze miał  si .  Jego  siła  przestraszyła  troch   ciotk ,  bo  przecie  

rzuciła na  swój urok tak mocno, jak tylko potrafiła; usiłowała nie tylko zyska  władz  nad jego 

mow  i milczeniem, ale jednocze nie zaczarowa  go, aby jej słu ył w magicznym rzemio le. A 

jednak nawet pod działaniem uroku  miał si . Czarownica nie powiedziała nic. Spryskała ogie  

czyst  wod , a  dym si  rozwiał, i napoiła chłopca wod , a gdy powietrze było czyste i Duny 

mógł znowu mówi , nauczyła go prawdziwego sokolego imienia, na którego d wi k sokół musi 

si  zjawi . 

Był to pierwszy krok Duny'ego na drodze, któr  miał kroczy  całe  ycie, na drodze magii - na 

drodze,  która  doprowadziła  go  w  ko cu  a   na  mroczne  Wybrze a  Królestwa  mierci,  dok d 

zap dził si  w pogoni za cieniem padaj cym na l d i morze. Lecz przy tych pierwszych krokach 

droga zdawała si  szerokim, jasnym go ci cem. Gdy przekonał si ,  e dzikie sokoły spadaj  ku 

niemu  z  wy yn  wiatru,  kiedy  przywołuje  je  po  imieniu,  i  z  szumem  skrzydeł  siadaj   na  jego 

przegubie  niczym  my liwskie  ptaki  ksi cia,  zapragn ł  pozna   wi cej  takich  imion;  przyszedł 

wi c do ciotki uprosi  j , aby go nauczyła imienia krogulca i rybołowa, i orła. Aby posi

 te 

obdarzone władz  słowa, robił wszystko, czego czarownica za dała, i chłon ł wszystko, czego 

go uczyła, cho  nie wszystko było przyjemnie wiedzie  albo robi . 

Na wyspie Gont istnieje porzekadło: „Słaby jak babskie czary", i jest te  drugie porzekadło: 

„Zło liwy  jak  babskie  czary".  Czarownica  z  Dziesi ciu  Olch  nie  uprawiała  wła ciwie  czarnej 

magii ani nie wtykała nigdy nosa w wy sz  sztuk  wykorzystywania Starych Mocy; ale b d c 

ciemn   kobiet   po ród  ciemnego  ludu,  cz sto  u ywała  swoich  umiej tno ci  do  celów 

nierozs dnych  i  dwuznacznych.  Nie  wiedziała  nic  o  Równowadze  i  o  Układzie,  który  zna  i 

któremu  słu y  prawdziwy  czarnoksi nik,  i  który  pozwala  mu  u y   zakl   tylko  w  wypadku 

rzeczywistej  potrzeby.  Znała  zakl cia  na  ka d   okoliczno   i  wiecznie  rzucała  uroki.  Znaczn  

cz

  jej  wiedzy  stanowiły  zwyczajne  głupstwa  i  oszuka stwa,  nie  umiała  te   odró ni  

prawdziwych  zakl   od  fałszywych.  Znała  wiele  kl tw  i  zapewne  łatwiej  jej  przychodziło 

wywoływanie chorób ni  ich leczenie. Potrafiła warzy  lubczyk jak  adna wiejska czarownica, 

ale zdarzało jej si  te  sporz dza  inne, gro niejsze odwary, wywołuj ce u m czyzn zazdro  i 

nienawi . Takie praktyki ukrywała jednak przed swoim młodym terminatorem i w miar  swych 

mo liwo ci uczyła go uczciwego rzemiosła. 

Z pocz tku cał  przyjemno  płyn c  ze sztuk magicznych widział Duny po dziecinnemu we 

władzy,  jak   dzi ki  nim  posiadał  nad  ptactwem  i  zwierzyn ,  i  w  wiedzy,  jak   zdobył  na  ich 

background image

temat.  W  istocie  ta  przyjemno   pozostała  mu  na  cale  ycie.  Widz c  go  cz sto  na  górskich 

pastwiskach z drapie nym ptakiem kr

cym dookoła, inne dzieci nazywały go Krogulcem.i tak 

zdobył sobie imi , które, zachował w pó niejszym  yciu jako swoje „imi  u ytkowe", podczas 

gdy jego prawdziwego imienia nikt nie znał. 

Poniewa   czarownica  opowiadała  mu  wci   o  sławie,  bogactwach  i  wielkiej  władzy  nad 

lud mi, jak  mo e zyska  czarownik, Duny zabrał si  do zgł biania bardziej u ytecznej wiedzy. 

Radził sobie z tym wcale nie le. Czarownica chwaliła go. a dzieci ze wsi zaczynały si  go ba , 

on za  sam był pewny,  e ju  wkrótce stanie si  kim  wi kszym ni  inni ludzie. Brn ł wi c dalej 

wraz  z  czarownica  od  słowa  do  słowa  i  od  zakl cia  do  zakl cia,  a   wreszcie,  uko czywszy 

dwana cie  lat,  posiadł  wielk   cz

  jej  wiedzy,  nie  tak  du ej,  ale  wystarczaj cej  jak  na 

czarownic  z małej wioski i wi cej ni  wystarczaj cej jak na dwunastoletniego chłopca. Ciotka 

przekazała  mu  wszystkie  swoje  wiadomo ci  o  zielarstwie  i  znachorstwie  oraz  wszystko,  co 

wiedziała  o  sztuce znajdowania, zwi zywania, naprawiania, otwierania i odsłaniania.  piewała 

mu wszystkie, jakie znała, opowie ci bardów i pie ni o wielkich czynach, nauczyła te  Duny'ego 

wszystkich słów Prawdziwej Mowy, które wpoił jej niegdy  dawny nauczyciel-czarownik. A od 

zaklinaczy  pogody  i  w drownych  kuglarzy,  którzy  podró owali  po  miasteczkach  Doliny 

Północnej  i  Wschodniego  Lasu,  Duny  nauczył  si   rozmaitych  sztuczek  j  artów  -  zakl  

wywołuj cych złudzenia. Wła nie jednym z takich błahych zakl  po raz pierwszy wypróbował 

wielk  moc, która w nim tkwiła. 

W  owych  czasach  Cesarstwo  Kargad  było  silne.  Kargad  to  cztery  wielkie  wyspy  le ce 

pomi dzy Rubie ami Północnymi a Wschodnimi: Karego-At, Atuan, Hur-at-Hur, Atnini. J zyk, 

którym  tam  mówi ,  nie  przypomina  adnego  z  j zyków  u ywanych  na  Archipelagu  albo  na 

innych  Rubie ach;  mieszka cy  wysp  to  barbarzy cy  o  białej  skórze  i  ółtych  włosach,  dzicy, 

rozmiłowani w widoku krwi i sw dzie płon cych miast. Poprzedniego roku urz dzili inwazj  na 

Torykle  i  na  siln   wysp   Torheven,  napadaj c  na  nie  pot nymi  flotyllami  okr tów  o 

czerwonych  aglach. Wie ci o tym doszły na północ do wyspy Gont, ale władcy Gontu, zaj ci 

korsarstwem, nie po wi cali wiele uwagi niedolom innych krain. Potem uległa Kargom wyspa 

Spevy: została spl drowana i spustoszona, a jej mieszka cy dostali si  do niewoli, tak  e a  do 

dzi   jest  jedn   ruin .  Ogarni ci  dz   podboju,  Kargowie  popłyn li  z  kolei  ku  wyspie  Gont: 

przybyli cał  armi , na trzydziestu wielkich, długich okr tach, do Portu Wschodniego. Przedarli 

si   przez  to  miasto,  zdobyli  je  i  spalili;  pozostawiwszy  okr ty  pod  stra   u  uj cia  Rzeki  Ar, 

ruszyli  w  gór   Doliny,  niszcz c  i  pl druj c  wszystko,  r n c  bydło  i  ludzi. W trakcie pochodu 

podzielili si  na bandy i ka da z tych band grabiła wedle swego wyboru. Uciekinierzy ostrzegali 

wy ej poło one wioski. Wkrótce mieszka cy Dziesi ciu Olch ujrzeli, jak dym zaciemnia niebo 

na wschodzie, i tej nocy ci, którzy wspi li si  na Wysokie Zbocze, spogl dali w dół na Dolin  

cał  we mgle i czerwonych pr gach płomieni, na jej dojrzałe do  niw pola wydane na pastw  

ognia, na spalone sady z owocami piek cymi si  na płon cych gał ziach, na tl ce si  ruiny stodół 

i zagród. 

Niektórzy wie niacy uciekli w gór  w wozów i skryli si  w lesie, inni gotowali si  do walki 

o  ycie, jeszcze inni potrafili tylko sta  w pobli u i lamentowa . Czarownica nale ała do tych, 

którzy uciekli; ukryła si  samotnie w jaskini na Urwisku Kapperding, a wylot jaskini zamkn ła 

szczelnie  przy  pomocy  zakl .  Ojciec  Duny'ego,  kowal  br zownik,  był  w ród  tych,  którzy 

pozostali,  nie  umiałby  bowiem  porzuci   swej  ku ni  i  paleniska  do  wytapiania,  przy  którym 

trudził si  od pi dziesi ciu lat. Cał  t  noc mozolił si , wykuwaj c ze swego zapasu gotowego 

metalu groty włóczni; inni pracowali wraz z nim, przywi zuj c groty do trzonków motyk i grabi, 

background image

nie było bowiem czasu, aby sporz dzi  oprawki i osadzi  w nich drzewca jak nale y. W wiosce 

nie  było  broni  oprócz  łuków  my liwskich  i  krótkich  no y,  jako  e  górale  z  Gontu  nie  maj  

wojowniczego  usposobienia;  i  nie  wojownicy  s   ich  tytułem  do  sławy,  ale  złodzieje  kóz, 

korsarze oraz czarnoksi nicy. 

Wraz  ze  wschodem  sło ca  pojawiła  si   g sta  biała  mgła,  jak  to  cz sto  bywa  w  jesienne 

poranki w górnych partiach wyspy. Wie niacy stali pomi dzy chatami i domkami rozrzuconymi 

z rzadka wzdłu  długiej ulicy wioski Dziesi ciu Olch; czekali z łukami my liwskimi i  wie o 

wykutymi włóczniami, nie wiedz c, czy Kargowie s  daleko, czy ju  bardzo blisko - wszyscy 

milcz cy,  wszyscy  wpatrzeni  w  mgł ,  która  ukrywała  przed  ich  oczami  kształty,  odległo ci  i 

niebezpiecze stwa. 

W ród nich był Duny. Trudził si  cał  noc przy miechach kowalskich, ci gn c i pchaj c dwa 

długie r kawy z ko lej skóry, które podsycały płomie  podmuchami powietrza. Ramiona miał 

teraz tak obolałe i dr ce od tej pracy,  e nie mógł utrzyma  włóczni, któr  sobie wybrał. Nie 

miał  poj cia,  czy  b dzie  w  stanie  walczy   albo  przynie   jakikolwiek  po ytek  sobie  lub 

wie niakom.  Dr czyła  go  my l,  e  zginie  nadziany  na  kargijsk   pik ,  mimo  e  jest  dopiero 

chłopcem;  e  wkroczy  w  krain   ciemno ci,  nie  poznawszy  nawet  własnego  imienia, 

prawdziwego  imienia  m czyzny.  Spojrzał  na  swe  chude  ramiona,  mokre  od  rosy,  i  poczuł 

gniew na własn  słabo  - znał przecie  swoj  sił . Byłaby w nim moc, gdyby wiedział, jak jej 

u y ;  spróbował  odnale   po ród  znanych  sobie  czarów  jaki   fortel,  który  mógłby da  jemu i 

jego towarzyszom przewag  albo chocia  szans . Ale sama tylko potrzeba to za mało, aby da  

uj cie mocy: potrzebna jest wiedza. 

Mgła  przerzedzała  si   ju   pod  arem  sło ca,  które  wieciło,  niczym  nie  przysłoni te  pod 

pułapem  jasnego  nieba.  Gdy  lotne  opary  podzieliły  si   na  wielkie  smugi  i  dymne  wst gi, 

wie niacy dostrzegli zgraj  wojowników wst puj c  na zbocze góry. Napastnicy mieli na sobie 

br zowe hełmy' i nagolenniki oraz napier niki z grubej skóry, nie li tarcze z drewna i br zu; ich 

uzbrojenie  stanowiły  miecze  i  długie  kargijskie  piki.  Maszeruj c  wzdłu   kr tego  urwistego 

brzegu  Rzeki  Ar,  przybli ali  si   pobrz kuj cym  rozci gni tym  rz dem  przyozdobionym 

pióropuszami; byli ju  na tyle blisko,  e mo na było dostrzec ich białe twarze i usłysze  słowa, 

którymi pokrzykiwali jeden do drugiego w swojej niezrozumiałej mowie. Cała ta zgraja, cz

 

hordy  naje d ców,  liczyła  około  stu  ludzi,  co  nie  jest  wiele;  ale  w  wiosce  było  wszystkiego 

osiemnastu m czyzn i chłopców. 

W tej chwili potrzeba przywołała na pomoc wiedz : Duny, widz c,  e zasłona mgły zwisaj ca 

w poprzek  cie ki, któr  maszeruj  Kargowie, rozwiewa si  i rzednie, przypomniał sobie zakl cie 

mog ce  mu  pomóc.  Stary  zaklinacz  pogody  z  Doliny,  staraj c  si   pozyska   sobie  chłopca  na 

ucznia, nauczył go niegdy  kilku czarów. Jedna z tych sztuczek zwała si  tkaniem mgły: było to 

zakl cie,  które  gromadzi  przez  jaki   czas  opary  w  jednym  miejscu;  przy  jego  pomocy  kto  

wprawny w iluzji mo e nada  mgle kształt jasnych, widomych widziadeł, które trwaj  chwil  i 

znikaj^. Chłopiec nie miał w tym wprawy, ale jego zamiar polegał na czym innym, i Duny miał w 

sobie do  mocy, aby u y  zakl cia do własnych celów. Szybko i na cały głos wymówił nazwy 

ulic  i  opłotków  wioski,  po  czym  wypowiedział  zakl cie  tkaj ce  mgł ,  wplataj c  w  nie  słowa 

zakl cia słu cego do ukrycia si ; na ko cu wykrzykn ł słowo, które wprawiało czar w działanie. 

Gdy to czynił, ojciec podbiegł do  z tyłu i uderzył go silnie w skro , powalaj c na ziemi . 

-  Cicho  b d ,  głupcze!  Przesta   mle   j zykiem  i  schowaj  si   gdzie ,  je li  nie  potrafisz 

walczy ! 

background image

Duny upadł mu do stóp. Mógł ju  słysze  Kargów na ko cu wioski, tam gdzie stoi wielki cis 

rosn cy  koło  garbarni.  Ich  głosy  były  wyra ne,  podobnie  jak  szcz kanie  i  skrzypienie  ich 

skórzanego oporz dzenia i broni, ale nie mo na było ich dojrze . Mgła zwarła si  i zg stniała 

nad wiosk , nadaj c  wiatłu szar  barw , zacieraj c wszystko, a  w ko cu ledwie mo na było 

dostrzec przed sob  własne r ce. 

- Ukryłem nas wszystkich - powiedział Duny, markotny, gdy  bolała go głowa po uderzeniu 

otrzymanym  od  ojca,  a  rzucenie  podwójnego  zakl cia  wyczerpało  jego  siły.  

     -  Utrzymam  t   mgł   tak  długo,  jak  b d   mógł.  Zgromad   wszystkich i poprowad  ich na 

Wysokie Zbocze. 

Kowal  wytrzeszczył  oczy  na  syna,  który  stał  jak  widmo  w  tej  niesamowitej,  ociekaj cej 

wilgoci  mgle. Dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi Duny'emu, lecz kiedy wreszcie poj ł, 

pobiegł  natychmiast  bezszelestnie  -  znał  w  wiosce  ka dy  płot  i  zakr t  -  aby  odnale  

pozostałych i powiedzie  im, co maj  robi . W tym momencie w szarej mgle zakwitła plama 

czerwieni:  to  Kargowie  podpalili  strzech   domu.  Wci   jeszcze  nie  weszli  do  wioski,  lecz 

czekali u jej ni ej poło onego kra ca, a  mgła si  podniesie, obna aj c ich łup i zdobycz. 

Garbarz, którego dom wła nie podpalono, posłał paru chłopaków, którzy kr cili si  tu  pod 

nosem Kargów ur gaj c im, wrzeszcz c i znów znikaj c jak dym rozpływaj cy si  w dymie. 

Tymczasem starsi m czy ni, pełzn c za płotami i przebiegaj c od domu do domu, podeszli 

blisko  z  drugiej  strony  i  spu cili  grad  strzał  i  włóczni  na  wojowników,  którzy  stali  zbici  w 

jedn   gromad .  Jeden  z  Kargów  upadł,  wij c  si   pod  ciosem  włóczni,  która,  wci   jeszcze 

ciepła od kucia, przeszła na wylot przez jego ciało. Innych trafiały strzały; wszyscy Kargowie 

wpadli we w ciekło . Rzucili si  do ataku, aby powali  słabych napastników, ale wokoło była 

tylko  pełna  głosów  mgła.  cigali  te  głosy,  d gaj c  mgł   przed  sob   swoimi  wielkimi, 

upierzonymi, zbroczonymi krwi  pikami. Rycz c przemierzyli cał  długo  ulicy; nie wiedzieli 

nawet,  e przebiegli przez cał  wie , jako  e puste chaty i domy wyłaniały si  i znikały znowu 

w wij cych si  pasmach szarej mgły. Wie niacy p dzili w rozsypce; wi kszo  z nich, znaj c 

teren, odbiegła daleko naprzód, ale niektórzy, chłopcy lub starcy, uciekali za wolno. Natykaj c 

si   na  nich  Kargowie  wbijali  w  nich  piki  albo  r bali  mieczami,  wydaj c  przy  tym  swój 

przenikliwy okrzyk wojenny zło ony z imion Białych Braci Boga z Atuanu: 

- Wuluah! Atwah! 

Niektórzy  ze  zgrai  wrogów  zatrzymali  si ,  gdy  poczuli,  e  ziemia  pod  nogami  stała  si  

nierówna, ale pozostali wci  p dzili naprzód, szukaj c widmowej wioski,  cigaj c niewyra ne, 

chwiejne kształty, które tu  przed nimi umykały z ich zasi gu. Cała mgła była jakby  yw  istot , 

pełn   tych  pierzchaj cych  postaci,  które  wymykały  si ,  migały  i  znikały  ze  wszystkich  stron 

naraz.  Cz

  Kargów  pognała  w  lad  za  widmami  prosto  na  Wysokie  Zbocze,  ku  kraw dzi 

urwiska nad  ródłami Aru;  cigane przez nich kształty wymkn ły si  i rozpłyn ły w rzedn cym 

tumanie,  cigaj cy za  run li z wrzaskiem poprzez mgł  i nagły blask sło ca sto stóp pionowo w 

dół,  prosto  w  płytkie  rozlewiska  pomi dzy  głazami.  Ci  natomiast,  którzy  biegli  za  nimi  i  nie 

spadli, stali na kraw dzi urwiska nasłuchuj c. 

Trwoga napełniła teraz  serca Kargów: zacz li szuka  w niesamowitej mgle ju  nie wie niaków, 

lecz  siebie  nawzajem.  Zgromadzili  si   na  stoku,  widma  i  upiorne  postacie  wci   jednak  były 

wokół  nich,  inne  za   kształty  podbiegały  od  tyłu,  d gaj c  ich  włóczni   lub  no em  i  znowu 

znikaj c.  Kargowie,  wszyscy  naraz,  rzucili  si   p dem  w  dół  zbocza,  potykaj c  si ,  bez  słowa, 

póki  nie  wyrwali  si   z  szarej  lepej  mgły  i  nie  ujrzeli  rzeki  oraz  parowów  poni ej  wioski, 

odsłoni tych i jasnych w porannym  wietle. Wtedy zatrzymali si , zebrali w gromad  i obejrzeli 

background image

za  siebie.  ciana  płynnej,  faluj cej  szaro ci  zalegała  nietkni ta  w  poprzek  cie ki,  skrywaj c 

wszystko, co le ało za ni . Paru maruderów wypadło jeszcze stamt d, wyrywaj c si  naprzód i 

potykaj c, długie, piki podrygiwały im na ramionach.  aden Karg nie obejrzał si  wi cej ni  ten 

jeden raz. Wszyscy po pieszyli w dół, jak najdalej od zaczarowanego miejsca. 

W  dalszej  drodze  w  dół  Doliny  Północnej  kargijscy  wojownicy  zaznali  walki  a   nadto. 

Miasteczka Lasu Wschodniego, od Ovarku a  do wybrze a, zebrały swoich m czyzn i wysłały 

ich przeciw naje d com wyspy Gont. Hordy, jedna po drugiej, zst powały ze wzgórz i w ci gu 

tego samego dnia oraz nazajutrz Kargowie, n kani przez Gonty je yków, zostali zepchni ci na 

pla e przy Porcie Wschodnim, gdzie znale li swoje okr ty spalone; walczyli wi c, maj c morze 

za  plecami,  a   wszyscy  polegli,  a  piaski  wokół  uj cia  Aru  były  brunatne  od  krwi  a   do 

najbli szego przypływu. 

Ale  owego  ranka  w  wiosce  Dziesi   Olch i ponad ni  na Wysokim Zboczu wilgotna szara 

mgła  wisiała  jeszcze  jaki   czas,  po  czym  nagle  rozwiała  si ,  rozpłyn ła  i  ulotniła.  Ten  i  ów 

wie niak podniósł si  w wietrznej jasno ci poranku i rozgl dał ze zdumieniem. Tu le ał martwy 

Karg o  ółtych włosach, długich, rozpuszczonych i skrwawionych; ówdzie wiejski garbarz, który 

poległ w bitwie królewsk   mierci . 

W  dole  wioski  podpalony  dom  wci   jeszcze  płon ł.  Wie niacy  pobiegli  gasi   ogie , 

albowiem ich bitwa była wygrana. Na ulicy, pod wielkim cisem, znale li Duny'ego, syna kowala; 

chłopiec stał o własnych siłach i nie odniósł ran, ale był niemy i oszołomiony jak od ogłuszenia. 

Wiedzieli  dobrze,  co  zdziałał;  zaprowadzili  go  do  domu  jego  ojca  i  poszli  wywoła   z  jaskini 

czarownic , aby uzdrowiła chłopca, który uratował ich  ycie i maj tek - je li nie liczy  czterech 

ludzi zabitych przez Kargów i jednego spalonego domu. 

Chłopcu nie zadano  adnej rany broni , nie mógł jednak mówi  ani je , ani spa , zdawało 

si ,  e nie słyszy, co si  do niego mówi, ani nie widzi tych, którzy go odwiedzaj . Nie było w 

tych  stronach  czarnoksi nika,  który  potrafiłby  uleczy   jego  dolegliwo .  Ciotka  Duny'ego 

powiedziała: „Nadu ył swojej mocy", ale nie znała sztuk, które mogłyby mu pomóc. 

Kiedy  tak  le ał  pos pny  i  niemy,  historia  chłopca,  który  utkał  mgł   i  kł bowiskiem  widm 

odstraszył  kargijskich  wojowników,  opowiadana  była  w  całej  Dolinie  Północnej  i  we 

Wschodnim Lesie, a tak e wysoko w górach i po drugiej stronie gór, nawet w Wielkim Porcie 

wyspy  Gont.  Zdarzyło  si   wiec,  e  na  pi ty  dzie   po  rzezi  u  uj cia  Aru  zjawił  si   w  wiosce 

Dziesi  Olch nieznajomy człowiek ani stary, ani młody, który przybył okryty płaszczem i z goł  

głow ,  nios c  lekko  wielk   d bow   lask   długo ci  równej  jego  wzrostowi.  Nie  szedł  w  gór  

rzeki Ar jak wi kszo  ludzi, lecz w dół, z lasów rosn cych na wy szy/n zboczu góry. Wiejskie 

gospodynie  rozpoznały  w  nim  od  razu  czarnoksi nika  i  kiedy  oznajmił  im,  e  jest 

uzdrowicielem, zaprowadziły go wprost do domu kowala. Nieznajomy kazał wyj  wszystkim z 

wyj tkiem ojca i ciotki chłopaka, po czym schylił si  nad posłaniem, na którym le ał wpatrzony 

w ciemno  Duny, i zrobił tylko tyle,  e poło ył mu dło  na czole i dotkn ł raz jego ust. 

Duny  usiadł  powoli  i  rozejrzał  si .  Po  małej  chwili  przemówił,  a  siła  i  głód  zacz ły  we  

powraca .  Dano  mu  troch   pi   i  je ;  poło ył  si   znowu,  wci   obserwuj c  nieznajomego 

ciemnymi, zdziwionymi oczyma. Kowal zwrócił si  do nieznajomego: 

- Nie jeste  zwykłym człowiekiem. 

- Ten chłopiec te  nim nie b dzie - odparł przybysz. - Opowie  o tym, co uczynił z mgł , 

doszła  do  Re  Albi,  gdzie  mieszkam.  Przybyłem  tu  aby  nada   mu  imi ,  je li  to  prawda,  co 

mówi ,  e nie odbył jeszcze dot d swojego Przej cia w wiek m ski. 

Czarownica szepn ła do kowala: 

background image

-  Bracie,  to  z  pewno ci   musi  by   mag  z  Re  Albi,  Ogion  Milcz cy,  ten  sam,  co  to 

powstrzymał trz sienie ziemi... 

- Panie - rzekł kowal, który nie dał si  zastraszy  wielkim imieniem - mój syn sko czy 

trzyna cie lat w przyszłym miesi cu, ale chcieli my urz dzi  obrz d jego Przej cia dopiero 

zim , w czasie  wi ta Powrotu Sło ca. 

- Niech otrzyma imi  jak najwcze niej - odpowiedział mag - albowiem potrzebuje imienia. 

Mam teraz inne sprawy, ale wróc  tutaj w dzie , który wybierzesz. Je li uznasz to za słuszne, 

zabior  go z sob , kiedy potem st d odejd . A je li oka e si  zdolny, zatrzymam go jako ucznia 

albo dopilnuj , aby go kształcono stosownie do jego uzdolnie . Bo niebezpieczn  jest rzecz  

utrzymywa  w ciemno ci umysł kogo  zrodzonego do czarów. 

Ogion  mówił  bardzo  łagodnie,  ale  stanowczo,  i  nawet  uparty  kowal  musiał  przysta   na 

wszystko,  co  mag  powiedział.  W  dniu,  w  którym  chłopiec  uko czył  trzyna cie  lat,  gdy  trwał 

wczesny przepych jesieni, a na drzewach pełno jeszcze było jaskrawych li ci, Ogion powrócił do 

wioski z w drówek po górze Gont i odbył si  obrz d Przej cia. Czarownica odebrała chłopcu 

imi  Duny, imi , które nadała mu matka jako niemowl ciu. Bez imienia, nagi wchodził w zimne 

ródła Aru, tryskaj ce po ród głazów, pod wysokimi urwiskami. Gdy wst pił w wod , chmury 

przesłoniły  twarz  sło ca:  wielkie  cienie  spłyn ły  i  zmieszały  si   na  powierzchni  rozlewiska 

wokół  niego.  Chłopiec  przeszedł  do  odległego  brzegu;  dr ał  z  zimna,  lecz  kroczył  powoli, 

wyprostowany,  tak  jak  nale ało,  poprzez  lodowat ,  bystr   wod .  Gdy  dobrn ł  do  brzegu, 

czekaj cy na  Ogion wyci gn ł r k  i  ciskaj c rami  chłopca szepn ł mu jego prawdziwe imi : 

Ged. 

Tak wi c nadał mu imi  kto , kto znał si  dobrze na u yciu czarodziejskiej mocy. 

Uczta  wi teczna trwała w najlepsze i wszyscy wie niacy wesel]li si  jedz c obficie, pij c 

piwo i słuchaj c barda z Doliny  piewaj cego Czyny Władców Smoków, kiedy mag odezwał 

si  do Geda spokojnym głosem: 

- Chod , chłopcze. Po egnaj swych braci i odejd , niech biesiaduj . 

Ged  przyniósł  to,  co  miał  zabra   ze  sob ,  a  co  składało  si   z  wykutego  dla   przez  ojca 

dobrego no a z br zu, ze skórzanego płaszcza, który skroiła na jego miar  wdowa po garbarzu, 

i z olchowej laski, która zaczarowała dla niego ciotka; to było wszystko, co posiadał, oprócz 

koszuli  i  spodni.  Po egnał  wie niaków,  jedynych  ludzi,  których  znal  w  całym  wiecie,  i  raz 

jeszcze rozejrzał si  po wiosce rozproszonej i stłoczonej pod urwiskami, nad  ródłami rzeki. 

Potem wraz ze swym nowym mistrzem ruszył w drog  poprzez lasy porastaj ce strome zbocza 

górzystej wyspy, poprzez li cie i cienie jasnej jesieni. 

  

 

2. Cie  

 

 

Ged  s dził  najpierw,  e  jako  ucze   wielkiego  maga  dost pi  od  razu  wtajemniczenia  i  od  razu 

osi gnie  biegło   w  czarodziejskiej  mocy.  My lał,  e  b dzie  rozumie   j zyk  zwierz t  i  mow  

li ci w lesie,  e swoim słowem b dzie poruszał wiatry i nauczy si  przeistacza  siebie w ka dy 

kształt, w jaki zapragnie;  e by  mo e obaj z Mistrzem pobiegn  obok siebie pod postaci  jeleni 

lub pofrun  do Re Albi ponad gór  na orlich skrzydłach. 

background image

Ale wcale tak nie było. W drowali najpierw w dół Doliny, a potem coraz bardziej na południe 

i zachód naokoło góry, szukaj c noclegu w małych wioskach albo sp dzaj c noc na bezludziu jak 

ubodzy  najemni  czarownicy,  w drowni  rzemie lnicy  albo  ebracy.  Nie  wkroczyli  w  adn  

tajemnicz   dziedzin .  Nic  si   nie  zdarzyło.  D bowa  laska  maga,  któr   Ged  ogl dał  po  raz 

pierwszy z pełn  entuzjazmu trwog , była tylko grub  lask  do podpierania si  w marszu. Min ły 

trzy dni i cztery dni, a wci  jeszcze Ogion nie wypowiedział ani jednego zakl cia w obecno ci 

Geda, ani te  nie nauczył go niczego, o imionach, runach lub czarach. 

Mimo  e bardzo małomówny, Ogion był tak łagodny i spokojny,  e Ged wkrótce przestał si  

go l ka , a dzie  czy dwa pó niej o mielił si  ju  na tyle,  e spytał swego mistrza: 

- Kiedy zacznie si  moja nauka, panie? 

     - Ju  si  zacz ła - odpowiedział Ogion. Zapadło milczenie, jak gdyby Ged starał si  

powstrzyma  co , co musiał powiedzie . Wreszcie powiedział to: 

- Ale ja si  jeszcze niczego nie nauczyłem! 

-  Bo  nie  zdałe   sobie  jeszcze  sprawy,  czego  ucz   -  odparł  mag,  st paj c  dalej  miarowym, 

długonogim krokiem po drodze, która wiodła przez wysok  przeł cz mi dzy Ovark i Wiss. Jak 

wi kszo   Gontyjczyków,  miał  skór   niad ,  miedzianobr zow   o  ciemnym  odcieniu;  był 

siwowłosy,  szczupły  i  ylasty  jak  chart,  niestrudzony.  Odzywał  si   rzadko,  jadł  mało,  spał 

jeszcze  mniej.  Wzrok  i  słuch  miał  bardzo  wyostrzone,  a  na  jego  twarzy  cz sto  pojawiał  si  

wyraz zasłuchania. 

Ged nie odpowiedział mu. Nie zawsze jest łatwo odpowiedzie  magowi. 

-  Chcesz  czyni   czary  -  powiedział  Ogion  po  chwili,  krocz c  naprzód.  -  Zbyt  wiele  wody 

czerpałe   z  owej  studni.  Czekaj.  Dojrzało   to  cierpliwo .  Biegło   to  cierpliwo  

dziewi ciokrotna. Co to za ziele przy  cie ce? 

- Słomianka. 

- A tamto? 

- Nie wiem, 

- Czworolistek, tak to nazywaj . 

Ogion przystan ł, stawiaj c ju  przy ro lince okuty miedzi  koniec swej laski; Ged przyjrzał 

si  wi c chwastowi z bliska, oderwał od niego uschni ty str czek i wreszcie, poniewa  Ogion 

nie powiedział nic wi cej, zapytał: 

- Jaki jest z niego po ytek, Mistrzu? 

-  aden, o ile wiem. 

Ged trzymał przez chwil  str czek, gdy szli dalej, potem odrzucił go na bok. 

- Gdy poznasz czworolistek we wszystkich porach roku, jego korze , li  i kwiat, gdy poznasz 

go  po  wygl dzie,  zapachu  i  nasieniu,  wtedy  b dziesz  mógł  nauczy   si   jego  prawdziwego 

imienia, bo b dziesz znał jego istot : a to wi cej ni  po ytek. Ostatecznie, jaki jest po ytek z 

ciebie?  Albo  ze  mnie?  Czy  Góra  Gont  jest  u yteczna?  Alba  Morze  Otwarte?  -  Ogion 

maszerował dalej chyba z pół mili, po czym odezwał si  wreszcie: - Aby słysze , nale y milcze . 

Chłopiec  nachmurzył  si .  Nie  podobało  mu  si ,  e  zmuszano  go,  aby  czuł  si   jak  głupiec. 

Zataił  jednak  uraz   i  zniecierpliwienie;  starał  si   by   posłuszny,  tak  aby  Ogion  zgodził  si   w 

ko cu  nauczy   go  czego .  Albowiem  Ged  łakn ł  nauki,  pragn ł  posi

  moc.  Co  prawda 

zaczynało mu si  wydawa ,  e nauczyłby si  wi cej towarzysz c jakiemu  zbieraczowi ziół czy 

wiejskiemu  czarownikowi,  i  gdy  okr aj c  gór   szli  na  zachód  w  odludne  lasy  za  Wiss, 

zastanawiał si  coraz bardziej, na czym polega pot ga i magia tego wielkiego maga Ogiona. Gdy 

bowiem  padało,  Ogion  nie  próbował  nawet  odegna   ulewy  zakl ciem  znanym  ka demu 

background image

zaklinaczowi pogody. W kraju takim jak Gont czy Enlady, gdzie g sto od czarowników, mo na 

nieraz widzie  " chmur  deszczow  bł dz c  wolno z miejsca na miejsce w ró nych kierunkach, 

przetaczan  przez jedno zakl cie ku nast pnemu, a  wreszcie zostanie wypchni ta nad morze, 

gdzie  mo e  si   spokojnie  wypada .  Natomiast  Ogion  pozwalał  deszczowi  pada   tam,  gdzie 

padał.  Znajdował  grub   jodł   i  układał  si   pod  ni .  Ged  przykucał  w ród  ociekaj cych  wod  

krzaków, mokry i markotny, zadaj c sobie pytanie, co za po ytek z posiadania mocy, je li jest 

si   zbyt m drym, aby z niej korzysta ;  ałował,  e nie poszedł terminowa  do owego starego 

zaklinacza  pogody  z  Doliny,  u  którego  przynajmniej  mo na  byłoby  spa   w  suchym  odzieniu. 

Nie wypowiadał na głos  adnej ze swych my li. Nie mówi ani słowa. Jego Mistrz u miechał si  

i w ród deszczu zapadał w sen. 

Gdy zbli ał si  Powrót Sło ca i pierwsze obfite  niegi zaczynały pada  na wy ynach wyspy 

Gont,  przybyli  do  Re  Albi,  miejsca  zamieszkania  Ogiona.  Re  Albi  to  miasteczko  na  wysokim 

skalistym  grzbiecie  Overfell,  a  nazwa  jego  oznacza  Sokole  Gniazdo.  Mo na  z  niego  ujrze  

daleko  w dole gł bok  przysta  i wie e Portu Gont oraz statki wpływaj ce i wypływaj ce ze  

pomi dzy Zbrojnymi Urwiskami, stanowi cymi wej cie do zatoki; a daleko na zachodzie daj  si  

dostrzec ponad morzem bł kitne wzgórza wyspy Oran a, najdalej wysuni tej na wschód spo ród 

Skrytych Wysp. 

Dom  maga,  cho   obszerny  i  zbudowany  z  t gich  bali,  maj cy  wewn trz  nie  palenisko,  lecz 

kominek i dymnik, przypominał raczej chaty z wioski Dziesi  Olch: stanowił cały jedn  izb ,, z 

dobudowan  z jednej strony komórk  dla kóz. W zachodniej  cianie izby była jakby alkowa, w 

której  sypiał  Ged.  Nad  jego  legowiskiem  znajdowało  si   okno  z  widokiem  na  morze,  ale 

najcz ciej  okiennice  musiały  by   zamkni te  dla  ochrony  przed  silnymi  wichrami,  które  d ły 

przez cał  zim  z zachodu i północy. W mrocznym cieple tego domu Ged sp dził zim , słysz c 

na dworze szum deszczu i wiatru albo cisz  padaj cego  niegu oraz ucz c si  pisania i czytania 

Sze ciuset Runów Hardyckich. Rad był bardzo,  e zgł bia t  wiedz , albowiem bez niej samo 

tylko zwyczajne uczenie si  na pami  czarów i zakl  nie pozwala nikomu osi gn  prawdziwej 

biegło ci w czarnoksi stwie. Hardyckie narzecze Archipelagu nie ma wprawdzie w sobie wi cej 

magicznej mocy ni  jakikolwiek inny j zyk ludzki, ale swymi korzeniami si ga Dawnej Mowy, 

owego  j zyka,  w  którym  rzeczy  nazywa  si   ich  prawdziwymi  imionami;  a  droga  wiod ca  do 

zrozumienia tej mowy zaczyna si  od runów, które zapisano, gdy wyspy  wiata wynurzyły si  po 

raz pierwszy z morza. 

Nie  zdarzały  si   jednak  adne  cuda  ani  czary.  Przez  cał   zim   nie  było  niczego  poza 

odwracaniem ci kich stronic Ksi gi Runów, poza deszczem i  niegiem; a Ogion wchodził do 

izby,  wracaj c  z  włócz gi  po  lodowatych  lasach  albo  od  dogl dania  kóz,  tupał,  aby  otrz sn  

nieg z butów, i siadał w milczeniu przy ogniu. I długie, zasłuchane milczenie maga napełniało 

izb ,  napełniało  my li  Geda,  a   zdawało  si   czasami,  e  zapomniał,  jak  brzmi   słowa;  i  gdy 

Ogion  odzywał  si   wreszcie,  było  tak,  jak  gdyby  wła nie  w  tym  momencie  i  po  raz  pierwszy 

wynalazł mow . Mimo to słowa, które wymawiał, nie dotyczyły wielkich spraw, a obracały si  

jedynie wokół prostych rzeczy, chleba i wody, pogody i snu. 

Gdy nadeszła rychła i pełna  wiatła wiosna, Ogion cz sto wysyłał Geda na zbieranie ziół na 

ł kach  ponad  Re  Albi  i  pozwalał  mu  zajmowa   si   tym,  jak  długo  miał  ochot ;  Ged  mógł 

swobodnie  sp dza   cały  dzie   na  w drowaniu  brzegiem  wezbranych  od  deszczu  potoków, 

poprzez  las,  po  wilgotnych  zielonych  polach,  sk panych  w  sło cu.  Za  ka dym  razem  szedł  z 

rado ci   i  zostawał  na  dworze  do  pó nego  wieczora;  lecz  nie  zapominał  całkiem  i  o  ziołach. 

background image

Wypatrywał ich, gdy wspinał si , włóczył, brn ł przez potoki i zagł biał si  w g szcze, i nigdy 

nie powracał z pustymi r kami. 

Kiedy   trafił  na  ł k   pomi dzy  dwoma  strumieniami,  gdzie  rósł  g sto  kwiat  zwany  białym 

wi tkiem,  a  poniewa   kwiecie  to  jest  rzadkie  i  cenione  przez  znachorów,  powrócił  tam 

nast pnego dnia. Na ł ce był ju  kto  inny, dziewczyna, któr  znał z widzenia jako córk  starego 

władcy Re Albi. Nie odezwałby si  do niej, ale dziewczyna podeszła do  i pozdrowiła go miło: 

  -  Znam  ciebie,  jeste   Krogulec,  ucze   naszego  maga.  Opowiedz  mi  o  czarach,  dobrze? 

Patrzał  w  dół  na  białe  kwiaty,  które  muskały  jej  biał   spódnic ,  i  z  pocz tku,  onie mielony  i 

pochmurny,  ledwie  odpowiadał.  Ona  mówiła  jednak  dalej,  w  otwarty,  beztroski  i  kapry ny 

sposób,  który  po  trochu  pozwolił  mu  pozby   si   skr powania.  Była  wysok   dziewczyn   mniej 

wi cej  w  jego  wieku, bardzo blad , o skórze niemal białej; jej matka, jak mówiono w wiosce, 

pochodziła  z  Osskil  czy  z  innej  obcej  krainy.  Włosy  dziewczyny,  długie  i  proste,  spadały  jak 

czarny  wodospad.  Ged  uwa ał,  e  jest  bardzo  brzydka,  ale  czuł  pragnienie  podobania  si   jej, 

zyskania jej podziwu, i pragnienie to narastało w nim w trakcie rozmowy. Dziewczyna skłoniła 

go,  aby  opowiedział  cał   histori   swoich  sztuczek  z  mgł ,  która  pokonała  kargijskich 

wojowników, i słuchała go jak gdyby pełna zdumienia i podziwu, ale nie pochwaliła ani słowem 

a zaraz potem skierowała rozmow  na inne tory, pytaj c: 

- Czy potrafisz przywoływa  do siebie ptaki i zwierz ta? 

 - Potrafi  - odpowiedział Ged. 

Wiedział,  e  w  urwisku  nad  ł k   kryje  si   gniazdo  sokoła,  i  przywołał  ptaka  po  imieniu. 

Sokół  przyfrun ł,  ale  nie  chciał  usi

  na  przegubie  Geda,  zapewne  spłoszony  obecno ci  

dziewczyny. Skwirzył i bił powietrze szerokimi pr gowanymi skrzydłami, po czym wzbił si  w 

gór  w podmuchach wiatru. 

- Jak si  nazywa ten rodzaj czarów, który ka e przyfrun  sokołowi? 

- Zakl cie Przywołania. 

- A czy potrafisz te  przywoła  do siebie duchy zmarłych? 

Pomy lał  e tym pytaniem dziewczyna natrz sa si  z niego, poniewa  sokół nie był w całej 

pełni posłuszny jego wezwaniom. Nie .zamierzał pozwoli  jej na drwiny. 

background image

 

background image

- Mógłbym, gdybym zechciał - odparł spokojnym głosem. 

- Czy przywołanie ducha nie jest bardzo trudne, bardzo niebezpieczne? 

- Trudne, owszem. Niebezpieczne? - wzruszył ramionami. Tym razem był prawie pewien,  e 

w jej oczach jest podziw. 

- A czy umiesz rzuca  uroki miłosne? 

- Do tego nie trzeba wielkiej biegło ci. 

- To prawda - zgodziła si  - ka da wiejska czarownica to, umie. A czy potrafisz czyni  czary 

Przemiany? Czy umiesz odmieni  sw  własn  posta , jak to podobno czyni  czarnoksi nicy? 

Znowu  nie  był  całkiem  pewien,  czy  dziewczyna  nie  naigrawa  si   ze   tym  pytaniem, 

odpowiedział wi c ponownie: 

Mógłbym 

to 

zrobi , 

gdybym 

zechciał. 

Zacz ła  go  usilnie  prosi ,  aby  przeistoczył  si   w  cokolwiek  zechce  -  w  jastrz bia,  w  byka,  w 

ogie ,  w  drzewo:  Zbył  j   kilkoma  tajemniczymi  słowami,  jakich  u ywał  jego  Mistrz,  ale  nie 

umiał odmówi  stanowczo, kiedy zacz ła si  do  przymila ; zreszt  nie wiedział, czy sam wierzy 

w swoje przechwałki, czy te  nie. Po egnał si  z ni  mówi c,  e mag, jego mistrz, czeka na niego 

w domu, nazajutrz za  nie powrócił na ł k . Ale dzie  pó niej przyszedł znowu mówi c sobie,  e 

powinien narwa  wi cej kwiatów, póki jeszcze kwitn . Dziewczyna była na ł ce; wspólnie brn li 

na bosaka przez podmokł  traw , rw c ci kie kwiaty białego  wi tka.  wieciło wiosenne sło ce 

i dziewczyna rozmawiała z Gedem wesoło jak pierwsza lepsza młoda pasterka z jego rodzinnej 

wsi. Pytała go znów o czary i słuchała z rozszerzonymi oczyma wszystkiego, co opowiadał, tak 

e ponownie zacz ł si  przechwala . Wtedy spytała go, czy nie uczyniłby czaru Przemiany, a gdy 

próbował j  zby , spojrzała na niego, odgarniaj c z twarzy czarne włosy, i powiedziała: 

- Boisz si  to zrobi ? ,      

     - Nie, nie boj  si . 

U miechn ła si  z odrobin  lekcewa enia i rzuciła: 

- Jeste  chyba za młody. 

Tego ju  nie mógł  cierpie . Nie powiedział wiele, ale postanowił,  e poka e jej, co jest wart. 

Powiedział  dziewczynie,  aby  przyszła  jutro  znowu  na  ł k ,  je li  ma  ochot ,  w  ten  sposób 

po egnał  si   z  ni   i  wrócił  do  domu,  w  którym  jego  Mistrza  jeszcze  nie  było.  Ged  podszedł 

wprost do półki i zdj ł z niej dwie Ksi gi Wiedzy, których Ogion nigdy jeszcze nie otworzył w 

jego obecno ci.

 

Poszukiwał zakl cia Samoprzemienienia, ale poniewa  czytanie runów szło mu jeszcze wolno 

i mało z tego rozumiał, nie mógł znale  tego, czego szukał. Ksi gi te były bardzo stare. Ogion 

odziedziczył  je  po  swoim  Mistrzu  Helecie  Proroku,  a  Heleth  po  swoim  Mistrzu  Magu  z 

Perregalu, i tak dalej wstecz a  do mitycznych czasów. Pismo było drobne i osobliwe; mi dzy 

jego wierszami pełno było dopisków poczynionych przez liczne r ce, które teraz wszystkie były 

prochem. Mimo to Ged  rozumiał gdzieniegdzie  co  z tego, co usiłował czyta , i maj c wci  w 

pami ci  pytania  i  szyderstwa  dziewczyny,  zatrzymał  si   na  stronicy,  która  zawierała  zakl cie 

przywołuj ce duchy zmarłych. 

Gdy czytał, odcyfrowuj c jeden po drugim runy i znaki, opanowywała go trwoga. Utkwił 

oczy  w  stronicy  i  nie  był  w  stanie  ich  podnie ,  dopóki  nie  przeczytał  całego  zakl cia  do 

ko ca. 

Potem  podnosz c  głow   ujrzał,  e  w  domu  jest  ciemno.  Czytał  przed  chwil   bez  adnego 

wiatła, w ciemno ci. Teraz za  nie mógł odczyta  runów, gdy spu cił wzrok; na ksi g . Trwoga 

wci   w  nim  rosła;  nie  mógł  wsta   z  krzesła,  jak  gdyby  strach  go  sp tał.  Było  mu  zimno. 

background image

Ogl daj c si  przez rami  dostrzegł,  e obok zamkni tych drzwi co  si  kuli, jaka  bezkształtna 

bryła  cienia  ciemniejszego  ni   ciemno .  Zdawało  mu  si ,  e  cie   si ga  w  jego  stron ,  e 

szepcze,  e szeptem co  do niego woła; nie mógł jednak zrozumie  słów. 

Nagle drzwi rozwarły si  na o cie . Pojawił si  w nich człowiek otoczony jaskrawym białym 

wiatłem,  wielka  jasna  posta ,  która  przemówiła  gło no,  gwałtownie  i  niespodziewanie. 

Ciemno  i szept ustały i rozwiały si . 

Trwoga opu ciła Geda, ale wci  jeszcze był  miertelnie wyl kniony, bowiem to mag Ogion 

stał w drzwiach otoczony jasno ci , a d bowa laska w jego dłoni płon ła białym blaskiem. 

Nie mówi c ani słowa, mag przeszedł obok Geda, zapalił lamp  i odło ył ksi gi na półk . 

Potem obrócił si  do chłopca i rzekł: 

- Nie wolno ci nigdy u ywa  tego zakl cia, chyba  eby ci groziła utrata mocy i  ycia. Czy to 

dla tego zakl cia otwarłe  ksi gi? 

   - Nie, Mistrzu - wymamrotał chłopak i pełen wstydu opowiedział Ogionowi, czego i z jakiej 

przyczyny poszukiwał. 

-  Czy  nie  pami tasz,  co  ci  mówiłem  -  e  matka  tej  dziewczyny,  mał onka  władcy,  jest 

czarodziejk ? 

W istocie, Ogion kiedy  to powiedział, ale Ged nie zwrócił wtedy na to uwagi, cho  od obecnej 

chwili  wiedział  ju ,  e  Ogion  nigdy  nie  mówi  mu  niczego,  je li  nie  ma  po  temu  istotnego 

powodu. 

Sama dziewczyna jest ju  na wpół czarownic . By  mo e, to matka przysłała j , aby z tob  

porozmawiała. By  mo e to ona otwarła ksi g  na stronicy, któr  czytałe . Moce, którym ona 

słu y, nie s  tymi, którym słu  ja; nie znam jej zamiarów, ale wiem,  e nie  yczy mi dobrze. 

Ged, posłuchaj mnie teraz. Czy nigdy nie pomy lałe ,  e tak jak cie  musi otacza   wiatło, tak 

samo  niebezpiecze stwo  musi  otacza   czarodziejsk   moc?  Te  czary  to  nie  gra,  w  któr   si  

bawimy  dla  przyjemno ci  albo  własnej  chwały.  Pomy l  o  tym:  o  tym,  e  ka de  słowo,  ka de 

działanie  naszej  sztuki  wypowiadamy  i  wprawiamy  w  ruch  na  korzy   albo  dobra,  albo  zła. 

Zanim  przemówisz  albo  uczynisz  cokolwiek,  musisz  zna   cen ,  jak   trzeba  zapłaci !  

   Zdj ty wstydem, Ged zakrzykn ł: 

- Jak e mam zna  sprawy, skoro mnie niczego nie uczysz? Od czasu gdy  yj  przy tobie, 

niczego nie zrobiłem, nie zobaczyłem... 

- Teraz co  zobaczyłe  - odparł mag. - Przy drzwiach, w ciemno ci, wtedy gdy wszedłem. 

Ged milczał. 

Ogion ukl kł, uło ył drwa w kominku i rozniecił ogie , gdy  w domu było zimno. Potem, 

wci  kl cz c, rzekł swym spokojnym głosem: 

   - Ged, mój młody sokole, nikt ci  nie zmusza, aby  przebywał ze mn  lub mi słu ył. Nie ty 

przyszedłe  do mnie, lecz ja do ciebie. Jeste  bardzo młody jak na taki wybór, ale nie mog  go 

uczyni   za  ciebie.  Je li  sobie  yczysz,  wy l   ci   na  wysp   Roke,  gdzie  nauczaj   wszystkich 

wysokich kunsztów. Nauczysz si  ka dego kunsztu, jakiego si  podejmiesz, gdy  twoja moc jest 

wielka.  Wi ksza  nawet,  mam  nadziej ,  ni   twoja  pycha.  Zatrzymałem  ci   tu  przy  sobie, 

posiadam  bowiem  to,  czego  tobie  brakuje,  ale  nie  b d   ci   zatrzymywał  wbrew  twej  woli. 

Wybieraj wi c teraz mi dzy Re Albi a Roke. 

Ged stał bez słowa, serce tłukło mu si  w piersi. Zd ył ju  przecie  pokocha  Ogiona, tego 

wyzbytego  gniewu  człowieka,  który  uzdrowił  go  dotkni ciem;  kochał  go  i  a   do  tej  pory  nie 

wiedział o tym. Spojrzał na d bow  lask  opart   w k cie przy kominku,  przypominaj c sobie jej 

blask, który wypłoszył z mroku złego ducha, i zat sknił za tym, aby pozosta  z Ogionem, aby i  

background image

wraz  z  nim  przez  lasy  w  długiej  i  dalekiej  w drówce,  ucz c  si   sztuki  milczenia.  Jednak e 

odzywały  si   w  nim  inne  pragnienia,  które  nie  dawały  si   uciszy :  dza  sławy,  ch   czynu. 

Ogion  rysował  przed  nim dług   drog  ku  czarodziejskiemu  mistrzostwu,   powolny  marsz   

bocznymi    cie kami,   podczas gdy on mógł po eglowa  z morskim wiatrem wprost na Morze 

Najgł bsze, na Wysp  M drców, gdzie powietrze roz wietlaj  czary i gdzie Arcymag przechadza 

si  po ród cudów. 

Mistrzu 

powiedział 

popłyn  

na 

Roke.  

    Tak  wi c  w  par   dni  pó niej,  w  słoneczny  wiosenny  poranek,  Ogion  schodził  wraz  z  nim 

spadzist  drog  wiod c  z Overfell do odległego o pi tna cie mil Wielkiego Portu Gont. Tam, 

przy  bramie  strze onej  z  obu  stron  przez  rze bione  smoki,  stra nicy  z  miasta  Gont  na  widok 

maga przykl kli z obna onymi mieczami w dłoniach i pozdrowili go. Znali Ogiona i oddawali 

mu cze  na rozkaz ksi cia oraz z własnej woli, gdy  dziesi  lat wstecz Ogion uratował miasto 

przed trz sieniem ziemi, które mogło obali  w gruzy wie e nale ce do zamo nych mieszka ców 

i zasypa  lawin  kanał pomi dzy Zbrojnymi Urwiskami. Ogion przemówił wtedy do Góry Gont, 

uciszaj c j , i u mierzył dygocz ce przepa cie Overfell, tak jak uspokaja si  przera one zwierz . 

Ged  słyszał  niegdy   opowie ci  o  tym  zdarzeniu  i  wspominał  je  teraz,  widz c z podziwem, jak 

uzbrojeni stra nicy kl kaj  przed jego łagodnym Mistrzem. Podniósł wzrok prawie ze strachem 

na tego człowieka, który powstrzymał trz sienie ziemi ale twarz Ogiona była łagodna jak zawsze. 

Zeszli na nadbrze e, gdzie Zarz dca Porta zjawił si  po piesznie na przywitanie Ogiona i zapytał, 

czym mo e im słu y . Mag wyja nił mu, w czym rzecz, za  Zarz dca od razu wymienił maj cy 

wyruszy  na Morze Najgł bsze statek, na którego pokładzie Ged mógł wypłyn  jako pasa er. 

- Lub te  wezm  go jako wywoływacza wiatru - dodał - je li posiada t  umiej tno . Nie maj  

na pokładzie zaklinacza pogody. 

-  Chłopak ma troch  wprawy, je eli chodzi o mgł , ale nie zna si  na wiatrach morskich - 

odpowiedział  mag,  kład c  lekko  dło   na  ramieniu  Geda.  -  Nie  próbuj  adnych  sztuczek  z 

morzem i morskimi wiatrami, Krogulcze; jeste  jeszcze szczurem l dowym. Jak nazywa si  ten 

okr t, Zarz dco? 

- „Cie ", płynie z Andradów do miasta Hort z ładunkiem futer i wyrobów z ko ci słoniowej. 

To dobry statek, Mistrzu Ogionie. 

Twarz, maga pociemniała na d wi k nazwy statku, ale rzekł: 

-  Niech  tak  b dzie.  Oddaj  to  pismo  Przeło onemu  Szkoły  na  wyspie  Roke,  Krogulcze. 

Pomy lnych wiatrów.  egnaj! 

To było ich całe rozstanie. Mag odwrócił si  i, krocz c w gór  ulicy, odszedł z nadbrze a. 

Ged stał samotnie i spogl dał' za odchodz cym Mistrzem. 

- Chod  ze mn , chłopcze - odezwał si  Zarz dca Portu i poprowadził go przez opadaj ce ku 

morzu nadbrze e do tnola, przy którym „Cie " przysposabiał si  do rejsu. 

Mogłoby wydawa  si  dziwne,  e'na wyspie szeroko ci pi dziesi ciu mil, w wiosce u stóp 

urwisk  wiecznie  wpatrzonych  w  morze,  dziecko  mo e  dorosn   do  wieku  m skiego  nie 

stan wszy  nigdy  w  łodzi  i  ani  razu  nie  zanurzywszy  palca  w  słonej  wodzie  -  ale  tak  bywa. 

Rolnik, pasterz kóz czy bydła, my liwy albo rzemie lnik - mieszkaniec l du patrzy na ocean jak 

na słony, rozkołysany obszar, który nie ma z nim w ogóle nic wspólnego. Wioska oddalana od  

jego wsi o dwa dni marszu jest obcym krajem, za  wyspa odległa o dzie   eglugi od jego wyspy 

to ju  tylko legenda, mgliste wzgórza widoczne za wod , nie stały l d, po którym on sam st pa.  

Tak te  i dla Geda, który nigdy dot d nie zszedł z wy yn górskich, Port Gont był miejscem 

gro nym i cudownym - wielkie domy i wie e z ciosanego kamienia, nadbrze e, na które składały 

background image

si  mola, doki, baseny i miejsca do cumowania, przysta , gdzie pół setki łodzi i galer kołysało si  

przy  brzegu,  le ało  na  nim''  do  góry  dnem  do  naprawy  albo  stało  zakotwiczone  na  redzie  ze 

zwini tymi  aglami  i  zamkni tymi  otworami  na  wiosła,  eglarze  pokrzykuj cy  w  dziwnych 

narzeczach,  objuczeni  robotnicy  portowi  spiesz cy      pomi dzy      baryłkami,      skrzyniami,   

zwojami      lin  i  uło onymi  w  kozły  wiosłami,  brodaci  kupcy  w  podbitych  futrem  szatach, 

rozmawiaj cy  półgłosem  i  st paj cy  ostro nie  po  liskich  nadbrze nych  kamieniach,  rybacy 

wyładowuj cy  swój  połów,  bednarze  wyklepuj cy  obr cze  i  wal cy  młotami  szkutnicy,  i 

piewaj cy  sprzedawcy  mał ów,  i  wydzieraj cy  si   'szyprowie,  a  poza  tym  wszystkim  cicha, 

ja niej ca zatoka. Maj c oczy, uszy i my li pełne oszołomienia, Ged zmierzał w  lad za Zarz dc  

Portu  do  obszernego  doku,  gdzie  przycumowany  był  „Cie ";  Zarz dca  zaprowadził  go  do 

kapitana statku. 

Nie  mówi c  wiele,  kapitan  zgodził  si   zabra   Geda  jako  pasa era  na  wysp   Roke,  jako  e 

prosił  o  to  sam  mag.  Zarz dca  Portu  zostawił  wi c  chłopca  u  niego.  Kapitan  „Cienia"  był 

m czyzn  du ym i grubym, odzianym w czerwony płaszcz oblamowany futrem z pełławi, taki 

jakie nosz  kupcy z Wysp Andradzkich. Nie spojrzał ani razu na Geda, ale zapytał go władczym 

głosem: 

- Czy potrafisz zaklina  pogod , chłopcze? 

- Potrafi . 

- A wywoływa  wiatr? 

Musiał si  przyzna ,  e nie umie, po czym kapitan przykazał mu,  eby znalazł sobie jakie  

miejsce na uboczu i nie ruszał si  stamt d. 

Wio larze  wchodzili  wła nie  na  pokład,  gdy   statek  miał  wypłyn   na  red   przed 

zapadni ciem zmierzchu i po eglowa  z odpływem, gdy zacznie si   wit.  adnego miejsca na 

uboczu nie było, ale Ged wspi ł si  jak umiał na obwi zany linami, przymocowany do pokładu i 

przykryty skórami ładunek na rufie statku i przylgn wszy do niego, przygl dał si  wszystkiemu, 

co działo si  naokoło. Na pokład wskakiwali wio larze, silni m czy ni o pot nych ramionach, 

podczas  gdy  robotnicy portowi napełniali  dok  łoskotem przetaczanych baryłek z wod , które 

ustawiali  .pod  ławami  wio larzy.  Kształtny  statek  osiadał  nisko,  objuczony  ci arem; 

jednocze nie, gotów do drogi, kołysał si  lekko na chlupocz cych przybrze nych falach. Potem 

sternik zaj ł miejsce ha rufie, po prawej stronie stewy, czekaj c ;na kapitana, który stał na desce 

wpuszczonej w spojenie st pki z dziobnic  wyrze bion  na kształt Starego W a Andradzkiego. 

Kapitan  pot nym  rykiem  wydawał  rozkazy;  „Cie "  został  odcumowany  i  wypłyn ł  daleko  z 

doków,  holowany  z  mozołem  przez  dwie  łodzie  wiosłowe.  Wtedy  ryk  szypra  oznajmił: 

„Otworzy   luki!"  -  i  wysun ły  si   ze  stukotem  wielkie  wiosła,  po  pi tna cie  z  ka dej  burty. 

Wio larze  pochylali  swoje  mocne  plecy  do  taktu,  wybijanego  na  b bnie  przez chłopaka, który 

siedział  na  górze  obok  kapitana.  Statek  sun ł  teraz  lekko  jak  mewa  wiosłuj ca  skrzydłami,  a 

szum i harmider miasta ustały nagłe gdzie  z tyłu. Wpłyn li w cisz  wód zatoki, a ponad nimi 

wznosił si  wysoki wierzchołek Góry, jak gdyby wisz cy ponad morzem. ^W płytkiej zatoczce 

po zawietrznej stronie południowego Zbrojnego Urwiska zarzucili kotwic  i stali tam przez noc. 

Z  siedemdziesi ciu  członków  załogi  statku  niektórzy  byli,  tak  jak  Ged,  bardzo  młodzi,  cho  

wszyscy odbyli ju  swoje Przej cie w wiek m ski. Chłopcy ci przywołali Geda, aby podzieli  si  

z  nim  jadłem  i  napojem;  odnosili  si   do   przyja nie,  cho   szorstko  i  z  mnóstwem  artów  i 

kpinek.  Przezwali  go  oczywi cie  Kozim  Pastuchem,  bo  pochodził  z  Gontu,  ale  nie  pozwalali 

sobie na wi cej. Ged był wysoki i silny jak pi tnastolatek oraz równie skory do rewan owania si  

dobrym słowem,  jak  drwin ; przyj ł  si  wi c w ród nich i ju  tej pierwszej nocy zacz ł  y  jak 

background image

ka dy z nich, ucz c si  ich pracy. Odpowiadało to oficerom statku, na pokładzie nie było bowiem 

miejsca dla bezczynnych pasa erów. 

Miejsca  ledwie  starczało  dla  załogi  i  nie  było  zupełnie  wygód  na  tej  pozbawionej  ozdób 

galerze, zapchanej lud mi, sprz tem i ładunkiem; lecz có  znaczyły wygody dla Geda? Le ał tej 

nocy  mi dzy  obwi zanymi  powrozem  zwojami  skór  z  północnych  wysp,  przygl dał  si  

wiosennym gwiazdom ponad wodami portu i  ółtym  wiatełkom miasta za ruf ; zasn ł i obudził 

si   znowu,  pełen  zachwytu.  Przed  witem  zacz ł  si   odpływ.  Podnie li  kotwic   i  wypłyn li, 

wiosłuj c lekko pomi dzy Zbrojnymi Urwiskami. Gdy wschód sło ca zarumienił Gór  Gont za 

nimi,  podnie li  wielki  agiel  i  pomkn li  po  Morzu  Gontyjskim  w  kierunku  południowo-

zachodnim. 

Przepłyn li  z  lekkim  wiatrem  pomi dzy  wyspami  Barnisk  i  Torheven  i  na  drugi  dzie   w 

zasi gu ich wzroku ukazał si  Havnor, Wielka Wyspa, serce Archipelagu. Przez trzy dni widzieli 

na horyzoncie zielone wzgórza Havnoru, posuwaj c si  wzdłu  jego wschodniego wybrze a, ale 

nie  przybijaj c  do  brzegu.  Wiele  lat  miało  jeszcze  upłyn ,  zanim  Ged  postawił  stop   na  tym 

l dzie  i  zanim  ujrzał  białe  wie e  Wielkiego  Portu  Havnoru,  wznosz ce  si   w  samym  rodku 

wiata. 

Stan li na jedn  noc w Uj ciu Kember, północnym porcie wyspy Way, nast pnej nocy zarzucili 

kotwic  koło miasteczka u wej cia do Zatoki Felkway, nazajutrz za  min li północny przyl dek 

wyspy O i wpłyn li do Cie niny Ebavnor. Tam zwin li  agiel i powiosłowali, maj c stale l d z 

obu  boków,  a w zasi gu głosu widz c wci  inne statki, wielkie i małe, nale ce do bogatych 

kupców  i  drobnych  handlarzy,  niektóre  płyn ce  z  Zewn trznych  Rubie y  z  egzotycznym 

ładunkiem po trwaj cym całe lata rejsie, i inne, które przeskakiwały jak wróble z wyspy na wysp  

Morza  Najgł bszego.  Wypływaj c  z  zatłoczonej  cie niny  i  skr caj c  na  południe,  zostawili  za 

ruf   Havnor  i  po eglowali  pomi dzy  dwiema  pi knymi  wyspami,  Ark  i  Hien,  upstrzonymi 

wie ami i tarasami miast, a potem zacz li, poprzez deszcz i coraz silniejszy wiatr, przebija  si  

Morzem Najgł bszym w stron  wyspy Roke. 

W nocy, gdy wiatr pochłodniał i nastał sztorm, spu cili zarówno  agiel, jak i maszt i nazajutrz 

przez cały dzie  wiosłowali. Długi statek le ał pewnie na falach i dzielnie sun ł przed siebie, ale 

sternik przy długim wio le sterowym na rufie wpatrywał si  w deszcz siek cy morze i nie widział 

nic  prócz  deszczu.  Płyn li  na  południowy  zachód  za  wskazówk   kompasu,  wiedz c,  w  jakim 

kierunku płyn , ale nie wiedz c, przez jakie wody. Ged słyszał, jak ludzie mówi  o mieliznach na 

północ od Roke i Skałach Boryiskich na wschodzie; inni utrzymywali,  e statek mógł prze? ten 

czas znacznie zboczy  z kursu i zbł dzi  na puste wody na południe od wyspy Kamery. Wiatr 

wci   si   nasilał,  rozrywaj c  grzbiety  wielkich  fal  w  lotne  strz py  piany,  a  oni  niezmiennie 

wiosłowali  z  wiatrem  na  południowy  zachód.  Czas  pracy  jednej  zmiany  przy  wiosłach  został 

skrócony, bo robota była bardzo ci ka; młodszych chłopaków posadzono po dwu przy jednym 

wio le i Ged wykonywał swoj  cz

 pracy wraz z innymi, tak jak to czynił, odk d opu cili Gont. 

Kiedy nie pracowali przy wiosłach, wylewali czerpakami wod , bowiem bałwany załamywały si  

całym ci arem na statku. Tak posuwali si  z trudem po ród fal, które wiatr p dził jak dymi ce 

góry, podczas gdy ostry, zimny deszcz siekł plecy wio larzy, a łoskot b bna niósł si  przez szum 

sztormu jak bicie serca. 

Jeden z m czyzn podszedł, aby zmieni  Geda 'przy wio le, i posłał go do kapitana na dziób 

Woda deszczowa  ciekała z oblamowania płaszcza kapitana, ale on minio to stał, przysadzisty 

jak beczka wina, na swoim kawałku pokładu; spogl daj c z góry na Geda, spytał: 

- Czy potrafisz u mierzy  ten wiatr, chłopcze? 

background image

- Nie, panie. 

- Czy znasz si  na sztukach z  elazem? 

Chciał w ten sposób spyta , czy Ged mógłby zmusi  igł  kompasu, aby wskazywała im drog  

ku  Roke,  czyni c  tak,  e  magnes  kierowałby  si   nie  ku  północy,  ale  wedle  ich  potrzeby.  Ta 

umiej tno  jest tajemnic  Mistrzów Morskich, wi c Ged znów musiał odpowiedzie  przecz co. 

- W takim razie - rykn ł kapitan przez wiatr i deszcz - musisz znale  jaki  statek, który ci  

zabierze na Roke z miasta Hort. Roke jest teraz pewnie na zachód od nas i tylko czary mogłyby 

nas tam zaprowadzi  poprzez to morze. Musimy trzyma  kurs na południe. 

Gedowi nie spodobało si  to, słyszał ju  bowiem opowie ci  eglarzy o mie cie Hort jako o 

miejscu pełnym bezprawia i zła; chwytano tam cz sto ludzi i sprzedawano jako niewolników na 

Południowe Rubie e. Powróciwszy do pracy przy wio le, ci gn ł je z całych sił wraz ze swym 

towarzyszem,  krzepkim  chłopakiem  z  Andradów,  słyszał  wybijaj cy  rytm  b ben  i  widział 

zawieszon  na rufie latarni , jak hu tała si  i mrugała, gdy wiatr szarpał j  na wszystkie strony, 

udr czon  plamk   wiatła w chłostanym przez deszcz zmierzchu. Spogl dał wci  na zachód, tak 

cz sto,  jak  mu  na  to  pozwalał  ci ki  rytm  ci gni cia  wiosła.  I  gdy  statek  podniósł  si   na 

wzbieraj cej  wysoko  fali,  Ged  ujrzał  przez  chwil   nad  ciemn ,  dymi c   wod   wiatło  mi dzy 

chmurami, jak gdyby ostatni błysk zachodz cego sło ca; ale było to jasne  wiatło, nie czerwone. 

Jego  s siad  przy  wio le  tego  nie  dostrzegł,  ale  Ged  zawołał  na cały głos,  e widzi  wiatło. 

Sternik  wypatrywał  go  teraz  przy  ka dym  spi trzeniu  si   wielkich  fal  i  dostrzegł  wiatło,  w 

chwili  gdy  Ged  ujrzał  je  znowu,  ale  odkrzykn ł,  e  to  tylko  zachodz ce  sło ce.  Wtedy  Ged 

zawołał jednego z chłopaków, który czerpał i wylewał wod , aby zaj ł na chwil  jego miejsce na 

ławie, a sam znów pobrn ł naprzód zatarasowanym przej ciem mi dzy ławami i, chwytaj c za 

rze biony dziób, aby nie zosta  zmytym za burt , wykrzykn ł do szypra: 

- Kapitanie! To  wiatło na zachodzie to wyspa Roke! 

-  Nie  widziałem  adnego  wiatła  -  rykn ł  szyper,  ale  wła nie  gdy  to  mówił,  Ged  wyrzucił 

przed siebie rami  wskazuj cym ruchem i wszyscy ujrzeli  wiatło migocz ce jasno na zachodzie 

ponad faluj cym p dem i tumultem morza. 

Nie  przez  wzgl d  na  swego  pasa era,  ale  aby  uratowa   statek  przed  niebezpiecze stwem 

sztormu, kapitan wykrzykn ł natychmiast do sternika, aby brał kurs, na zachód, w stron   wiatła. 

Rzekł jednak do Geda: 

-  Chłopcze,  gadasz  niczym  Mistrz  Morski,  ale  powiadam  ci,  je li  wskazujesz  nam  w  tej 

niepogodzie zł  drog , wyrzuc  ci  za burt , aby  sam płyn ł na Roke! 

Zamiast ucieka  przed sztormem, musieli teraz wiosłowa  w poprzek kierunku wiatru; było to 

trudne: fale, bij c w trawersuj cy statek, spychały go wci  na południe z nowo obranego kursu, 

rzucały statkiem i napełniały go wod , tote  czerpa  trzeba było bez ustanku, a wio larze musieli 

uwa a ,  eby przy bocznym kołysaniu statku poci gni cia wiosłami nie wynurzały ich z wody i 

w ten sposób nie rzucały ich mi dzy ławy. Pod burzowymi chmurami było prawie ciemno, ale od 

czasu  do  czasu  dostrzegali  na  zachodzie  wiatło,  do   wyra ne,  aby  bra   na  nie  kurs,  i  tak 

borykali  si   dalej.  Nareszcie  wiatr  osłabł  troch   i  wiatło  przed  nimi  rozrosło  si   wszerz. 

Wiosłowali  wci ,  gdy,  jakby  przechodz c  przez  zasłon ,  pomi dzy  jednym  a  drugim 

poci gni ciem  wioseł,  przepłyn li  ze  strefy  sztormu  w  czyste  powietrze,  gdzie  po wiata  po 

zachodzie  sło ca  jarzyła  si   na  niebie  i  morzu.  Ponad  zwie czonymi  pian   falami  ujrzeli  w 

niezbyt wielkiej odległo ci wysokie, okr głe i zielone wzgórze, a pod nim miasto, rozło one na 

brzegu zatoczki, w której stały na kotwicy łodzie, wszystkie nieporuszone. . 

Sternik, wsparty o swoje długie wiosło, pokr cił głow  i zawołał: 

background image

- Kapitanie! Czy to prawdziwy l d, czy sztuczka czarownika? 

- Trzymaj kurs, t pa pało! Wiosłowa , wy mi czaki, synowie niewolników! To Zatoka Thwil i 

Pagórek Roke, ka dy dure  by je poznał! Wiosłowa ! 

I  tak  przy  biciu  b bna  powiosłowali,  znu eni,  w  gł b  zatoki.  Było  tam  tak  cicho,  e  mogli 

słysze  głosy ludzi w mie cie i d wi k dzwonu, a tylko gdzie  hen, daleko,  wist i huk sztormu. 

Ciemne chmury wisiały na północy! na wschodzie, na południu, wokół całej wyspy, oddalone o 

mil  od jej brzegów. Ale nad Roke jedna po drugiej wschodziły gwiazdy na jasnym i spokojnym 

niebie. 

 

 

 

3. Szkoła Czarnoksi ników 

 

 

Ged spał tej nocy na pokładzie „Cienia"; wczesnym rankiem rozstał si  ze swymi pierwszymi w 

yciu towarzyszami  eglugi, a oni  yczyli mu powodzenia, wołaj c wesoło w  lad za nim, gdy 

szedł w gór  portu. Miasteczko Thwil nie jest du e, jego wysokie domy tłocz  si  ponad kilkoma 

spadzistymi,  w skimi  uliczkami.  Gedowi  jednak  wydawało  si   ono  wielkim  miastem;  nie 

wiedz c, dok d pój , zapytał pierwszego napotkanego mieszka ca Thwil, gdzie mo na znale  

Przeło onego  Szkoły  na  wyspie  Rnke.  Człowiek  popatrzył  na   przez  chwil   z  ukosa  i  odparł. 

„M drzy nie musz  pyta , głupiec pyta na pró no" - po czyni ruszył dalej ulic  Ged poszedł pod 

gór ,  a   wreszcie  znalazł  si   na  placu  obramowanym  z  trzech  stron  przez  domy o spadzistych 

łupkowych dachach, a z czwartej .przez  cian  .wielkiego budynku, którego nieliczne i małe okna 

znajdowały  si   wy ej  ni   szczyty  kominów  na  domach:  robiło  to  wra enie  fortecy  lub  zamku 

zbudowanego  z  pot nych  szarych  bloków  kamiennych.  Na  placu  u  stóp  budynku rozstawione 

były  targowe  stragany,  wokół  których  kr ciło  si   troch   ludzi.  Ged  zadał  swoje  pytanie  starej 

kobiecie  z  koszem  pełnym  mał ów,  a  ona  odparła:  „Nie  zawsze  mo na  znale   Przeło onego 

tam, gdzie jest, ale czasem znajduje si  go tam, gdzie go nie ma" - i dalej zachwalała krzykiem 

swoje  mał e  W  wielkim  budynku,  tu   przy  jednym  z  w głów,  widniały  skromne  drewniane 

drzwiczki. Ged podszedł do nich i gło no zastukał. Starcowi, który otworzył drzwi, powiedział: 

- Mam list od maga Ogiona z Gontu do Przeło onego Szkoły na tej wyspie. Chc  znale  

Przeło onego, ale nie mam ju  zamiaru słucha  zagadek i kpin! 

-  To  wła nie  jest  Szkoła  -  odparł  starzec  łagodnie.  -  Jestem  od wiernym.  Wejd ,  je li 

potrafisz. 

Ged zrobił krok naprzód. Wydawało mu si ,  e przeszedł przez próg; jednak e stał wci  na 

chodniku na dworze, tam gdzie przedtem. 

Raz jeszcze uczynił krok naprzód i raz jeszcze pozostał przed drzwiami. Od wierny, stoj c 

wewn trz, przygl dał mu si  łagodnymi oczyma. 

Ged  był nie tyle zmieszany, co w ciekły, bo wygl dało to na dalsze naigrawanie si  z niego. 

Głosem i gestem uczynił zakl cie Otwierania, którego kiedy , dawno temu, nauczyła go ciotka; z 

całego jej zasobu uroków ten był najcenniejszy i Ged wykonał go teraz jak nale y. Lecz była to 

sztuczka wiejskiej czarownicy i moc, która ogarniała to wej cie, pozostała nieporuszona. 

Kiedy  zakl cie  zawiodło,  Ged  stał  dług   chwil   na  chodniku.  Wreszcie  spojrzał  na  starca, 

który czekał w  rodku. 

background image

- Nie mog  wej  - powiedział niech tnie - chyba  e mi pomo esz. 

Od wierny odpowiedział: 

- Wymów swoje imi . 

Ged  znów  stał  przez  chwil   bez  ruchu;  albowiem  m czyzna  nigdy  nie  wymawia  gło no 

swego imienia, dopóki nie wchodzi w gr  co  wi cej ni  zagro enie jego  ycia. 

-  Jestem  Ged  -  powiedział  gło no.  Potem,  robi c  krok  naprzód,  wszedł  w  otwarte  drzwi. 

Zdawało mu si  tylko,  e cho   wiatło miał za sob , cie  pod aj c za nim, kładł si  z tyłu. 

Zobaczył te , gdy si  obejrzał,  e odrzwia, przez które wszedł, nie były ze zwykłego drewna, 

jak przedtem my lał, ale z ko ci słoniowej pozbawionej spoin czy styków; wyrzezano je, jak si  

pó niej  dowiedział,  z  z ba  Wielkiego  Smoka.  Drzwi,  które  starzec  za  nim  zamkn ł,  były  z 

polerowanego  rogu,  przez  który  m tnie  prze wiecało  wiatło  dzienne,  a  na  ich  wewn trznej 

płaszczy nie wyrze bione było Tysi clistne Drzewo. 

-  Witaj  w  tym  domu,  chłopcze.  -  rzekł  od wierny  i,  ni   mówi c  nic  wi cej,  poprowadził  go 

przez przedsionki i korytarze na otwarty dziedziniec daleko w gł bi budynku. Dziedziniec był po 

cz ci wyło ony kamieniem, lecz nie miał dachu; na trawniku pod młodymi drzewkami szemrała 

w sło cu fontanna. Tutaj Ged czekał samotnie przez jaki  czas. Stał bez ruchu i serce biło mu 

mocno, zdawało mu si  bowiem,  e czuje działaj ce niewidocznie wokół niego istoty i moce, i 

wiedział,  e dom ten zbudowano nie tylko z kamienia, ale i z magii mocniejszej ni  kamie . Stał 

w  najskrytszym  pomieszczeniu  Domu  M drców  i  pomieszczenie  to  otwierało  si   ku  niebu. 

Wtedy nagle zdał sobie spraw ,  e jaki  ubrany na biało człowiek obserwuje go przez spadaj c  

wod  fontanny. 

Gdy ich oczy si  spotkały, jaki  ptak za piewał gło ne w gał ziach drzewa. W tym momencie 

Ged  zrozumiał  piew  ptaka,  j zyk  wody  spadaj cej  do  zbiornika  fontanny,  kształt  chmury, 

pocz tek  i  koniec  wiatru  poruszaj cego  li mi:  wydało  mu  si ,  e  on  sam  jest  słowem 

wypowiedzianym przez blask sło ca. 

Potem ów moment min ł; i Ged, i  wiat byli tacy sami jak przedtem albo prawie tacy sami. 

Post pił naprzód, aby ukl kn  przed Arcymagiem i wr czy  mu list napisany przez Ogiona. 

Arcymag  Nemmerle,  Przeło ony  z  Roke,  był  stary,  starszy  -  powiadano  -  ni   jakikolwiek 

yj cy wtedy człowiek. Jego głos dr ał jak głos ptaka, gdy odezwał si , witaj c  yczliwie Geda. 

Włosy, broda i szata Arcymaga były białe; sprawiał wra enie, jak gdyby powolne działanie lat 

wypłukało  ze   cał   ciemno   i  ci ar,  tak  i   stał  si   biały  i  lekki  jak  unoszone  przez  morze 

drewno, które sto lat kołysało si  na falach. 

- Mam stare oczy, nie mog  przeczyta , co pisze twój Mistrz - powiedział dr cym głosem. - 

Przeczytaj mi ten list, chłopcze. 

Ged  odcyfrował  wi c  i  przeczytał  na  głos  pismo,  które  zło one  było  z  runów  hardyckich  i 

oznajmiało  tylko  tyle:  „Nemmerle,  Panie  mój!  Posyłam  ci  kogo ,  kto  b dzie  najwi kszym  z 

czarowników gontyjskich, je li  wist wiatru mówi prawd ". List był podpisany przez Ogiona, ale 

nie  jego  prawdziwym  imieniem,  którego  Ged  nigdy  dot d  nie  poznał,  lecz  runem  Ogiona, 

Zamkni tymi Ustami. 

-  Przysłał  ci   tutaj  ten,  kto  utrzymuje  w  ryzach  trz sienia  ziemi,  b d   przeto  podwójnie 

pozdrowiony. Młody Ogion był bliski memu sercu, gdy przybył tu z wyspy Gont. Opowiedz mi 

teraz o morzach i o dziwach twej podró y, chłopcze. 

- Nie najgorsza podró , panie, je li nie liczy  wczorajszego sztormu. 

- Jaki statek przywiózł ci  tutaj? 

- „Cie ", wioz cy towary z Andradów. 

background image

- Czyja wola ci  tu przysłała? 

- Moja własna. 

Arcymag  spojrzał  na  Geda  i  odwrócił  wzrok;  zacz ł  mówi   j zykiem  niezrozumiałym  dla 

Geda, mamrocz c tak, jak czyni to bardzo stary człowiek, którego rozum bł ka si  po ród lat i 

wysp. Mimo to w jego mamrotaniu dawały si  rozró ni  słowa mówi ce o tym samym, o czym 

piewał  ptak  i  o  czym  mówiła  spadaj ca  woda.  Arcymag  nie  wypowiadał  adnego  zakl cia,  a 

jednak  była  w  jego  głosie  moc,  która  tak  bardzo  poruszyła  dusz   Geda,  e  chłopiec  czuł  si  

oszołomiony i przez moment zdawało mu si , i  widzi siebie stoj cego w dziwnym rozległym 

pustkowiu; samego po ród cieni. A jednak przez cały czas znajdował si  na rozsłonecznionym 

dziedzi cu i słyszał plusk fontanny. 

Wielki  czarny  ptak,  kruk  z  Osskil,  podszedł  do  nich,  drepcz c  po  kamiennym  tarasie  i  po 

trawie.  Zbli ył  si   do  r bka  szaty  Arcymaga  i  stał  tam,  cały  czarny,  z  dziobem  jak  sztylet  i 

agatowymi  oczyma  wpatrzonymi  z  ukosa  w  Geda.  Dziobn ł  trzy  razy  w  biał   lask ,  któr  

podpierał si  Nemmerle, i stary czarnoksi nik przerwał swoje mamrotanie i u miechn ł si . 

- Pobiegaj sobie i pobaw si , chłopcze - powiedział wreszcie jak do małego dziecka. 

Ged przykl kł znów przed nim na jedno kolano. Gdy si  podniósł, Arcymag ju  znikł. Tylko 

kruk stał nadal, przygl daj c si  Gedowi, z dziobem wyci gni tym, jakby chciał dziobn  lask , 

która znikła. 

Wtem  kruk  przemówił;  odezwał  si   mow ,  która  wedle  przypuszcze   Geda  mogła  by  

j zykiem Osskil. 

- Terrenon ussbuk! - wykrakał. - Terrenon ussbuk orrek! - I odmaszerował wynio le, tak jak 

przybył. 

Ged odwrócił si , aby opu ci  dziedziniec; zastanawiał si , dok d powinien pój . Pod arkad  

natkn ł si  na wysokiego młodzie ca, który pozdrowił go bardzo grzecznie chyl c głow : 

- Jestem Jasper, syn Enwita z Ksi stwa Eolg na wyspie Havnor. Jestem dzi  na twe usługi; 

mam ci pokaza  cały Wielki Dom i odpowiedzie , na ile potrafi , na twe pytania. Jak mam ci  

zwa , mój panie? 

Gedowi,  wie niakowi  z  gór,  który  nigdy  przedtem  nie  przebywał  w ród  synów  bogatych 

kupców i panów wielkiego rodu, wydawało si ,  e ten chłopak kpi z niego swoimi „usługami", 

swoim „mój panie", swoimi ukłonami i szuraniem nogami. Odparł krótko: 

- Nazywaj  mnie Krogulcem. 

Tamten  odczekał  chwil ,  jak  gdyby  spodziewaj c  si   jakiej   układniejszej  odpowiedzi;  nie 

otrzymawszy  adnej, wyprostował si  troch  i odchylił. Był dwa lub trzy lata starszy od Geda, 

bardzo  wysoki;  nosił  si   i  poruszał  ze  sztywn   gracj ,  przybieraj c  (jak  s dził  Ged)  pozy 

tancerza.  Miał  na  sobie  szary  płaszcz  z  odrzuconym  w  tył  kołnierzem.  Pierwszym 

pomieszczeniem, do którego zaprowadził Geda, była garderoba, gdzie jako ucze  Szkoły, Ged 

mógł znale  dla siebie podobny płaszcz na swoj  miar , a tak e wszelk  inn  odzie , jakiej by 

potrzebował. Wdział wybrany przez siebie ciemnoszary płaszcz, a Jasper powiedział: 

- Teraz jeste  jednym z nas. 

Jasper  miał  zwyczaj  przy  mówieniu  ledwie  widocznie  si   u miecha ,  w  sposób,  który 

sprawiał,  e Ged doszukiwał si  w jego uprzejmych słowach ukrytej drwiny. 

- Czy to szaty czyni  z nas magów? - odparł ponuro. 

-  Nie  -  odpowiedział  starszy  chłopak.  -  Cho   słyszałem,  e  dobre  wychowanie  czyni  z  nas 

ludzi. Dok d teraz? 

- Dok d zechcesz. Nie 'znam tego domu. 

background image

Jasper  powiódł  go  korytarzami  Wielkiego  Domu,  pokazuj c  mu  otwarte  podwórce  i  kryte 

dachem  sale,  Komnat   Półek,  gdzie  przechowywano  ksi gi  wiedzy  i  tomy  runów, wielk  Sal  

Kominkow ,  w  której  cała  Szkoła  gromadziła  si   w  dni  wi teczne,  i  wreszcie  na  górze,  w 

wie ach i na poddaszach, małe cele, gdzie spali uczniowie i mistrzowie. Cela Geda znajdowała 

si  w Wie y Południowej; miała okno wygl daj ce w dół, na spadaj ce ku morzu strome dachy 

miasteczka  Thwil.  Podobnie  jak  inne  sypialnie,  cela  była  pozbawiona  mebli,  je li  nie  liczy  

siennika w k cie. 

-  yjemy tu bardzo skromnie - powiedział Jasper. - Ale spodziewam si ,  e nie b dzie ci to 

przeszkadza . 

-  Jestem  do  tego  przyzwyczajony.  -  l  zaraz,  próbuj c  dorówna   temu  uprzejmemu  i 

wyniosłemu młodzie cowi, Ged dodał: - Ty  chyba nie był przyzwyczajony, kiedy zjawiłe  si  tu 

po raz pierwszy. 

Jasper  spojrzał  na  niego,  a  jego  spojrzenie  mówiło  baz  słów:  „Có   ty  w  ogóle  mo esz 

wiedzie  o tym, do czego ja, syn Władcy Ksi stwa Eolg na wyspie Havnor, jestem czy te  nie 

jestem przyzwyczajony?" To co Jasper rzekł na głos, brzmiało po prostu:, 

- Chod  dalej t dy. 

Gdy byli na pi trze, zabrzmiał gong, zeszli wi c na dół, aby spo y  południowy posiłek przy 

Długim Stole w refektarzu, wraz z setk  lub. wi cej chłopców i młodzie ców. Ka dy obsługiwał 

si  sam,  artuj c z kucharzami przez wychodz ce na refektarz okienka kuchni, ładuj c na swój 

talerz jedzenie z wielkich mis paruj cych na parapetach, siadaj c, gdzie si  komu podobało, przy 

Długim Stole. 

-  Mówi  si   -  powiedział  Gedowi  Jasper  -  e  cho by  nie  wiem  ilu  siadło  przy  tym  stole, 

pozostaje zawsze dosy  miejsca. 

Z pewno ci  było tu do  miejsca zarówno dla licznych hała liwych, gadaj cych i jedz cych 

obficie  grup  chłopców,  jak  i  dla  starszych,  ubranych  w  srebrne  płaszcze  spi te srebrn  klamr  

pod  szyj ,  którzy  siedzieli  spokojnie,  parami  lub  pojedynczo,  z  powa nymi,  zadumanymi 

twarzami,  jak  gdyby  mieli  wiele  do  przemy lenia.  Jasper  i  Ged  usiedli  wraz  z  kr pym 

chłopakiem  imieniem  Vetch,  który  po  przedstawieniu  si   nie  powiedział  nic  wi cej,  a  tylko  z 

zapałem pakował sobie jedzenie do ust. Miał akcent ze Wschodnich Rubie y i był ciemnoskóry, 

nie  czerwonobr zowy,  jak  Ged  i  Jasper  oraz  wi kszo   mieszka ców  Archipelagu,  lecz 

ciemnobr zowy. Był to prosty chłopak i jego obyczajom   brakowało   ogl dy.   Posarkał   troch   

na    obiad,  kiedy  sko czył  je ,  ale  potem  zwracaj c  si   do  Geda  rzekł:, 

   - Przynajmniej  nie  jest  to  złudzenie jak tyle  rzeczy tutaj naokoło: trzyma si  to  eber. 

Ged  nie  wiedział,  co  Vetch  miał  na  my li,  ale  poczuł  do  niego  niejak   sympati   i  rad  był, 

kiedy po posiłku Vetch został z nimi. 

Zeszli  do  miasta,  aby  Ged  mógł  si   w  nim  zorientowa .  Uliczki  Thwil  były  wprawdzie 

nieliczne  i  krótkie,  ale  kr ciły  si   i  wiły  dziwacznie  pomi dzy  domami  o  wysokich  dachach, 

tote  łatwo było zgubi  drog . Było to dziwne miasto i dziwni byli te  jego mieszka cy, rybacy, 

robotnicy i rzemie lnicy niczym si  nie wyró niaj cy, ale tak przyzwyczajeni do czarów, które 

s   na  porz dku  dziennym  na  Wyspie  M drców,  e  sami  zdawali  si   na  wpół  czarownikami. 

Rozmawiali  (jak  si   ju   Ged  wcze niej  przekonał)  zagadkami  i  aden  z  nich  nie  mrugn łby 

okiem, gdyby ujrzał chłopca przemieniaj cego si  w ryb  albo dom wzlatuj cy w powietrze, ale 

wiedz c,  e to tylko figiel uczniaka, dalej łatałby buty albo siekał baranin  nieporuszony. 

Mijaj c  Tylne  Drzwi  i  id c  przez  ogrody  dookoła  Wielkiego  Domu,  trzej  chłopcy  przeszli 

nast pnie  po  drewnianym  mo cie  ponad  czystym  nurtem  Thwilburn  i  maszerowali  dalej  na 

background image

północ  pomi dzy  łaskami  i  pastwiskami.  cie ka  wiła  si   i  pi ła  w  gór .  Mijali  d browy,  w 

których  mimo  całej  jasno ci  sło ca  le ały  g ste  cienie.  Był  jeden  zagajnik,  niezbyt  daleko  po 

lewej  stronie,  którego  Ged  ani  razu  nie  mógł ujrze  całkiem wyra nie.  cie ka nigdy do tego 

gaju nie dochodziła, cho  wci  zdawało si ,  e zaraz do  zaprowadzi. Ged nie potrafił nawet 

rozpozna  gatunku drzew. Yetch widz c, jak Ged si  wpatruje, powiedział łagodnie: 

- To Wewn trzny Gaj. Nie mo emy do siego wej ... na razie... 

Na gor cych, sk panych w sło cu pastwiskach kwitły  ółte kwiaty. 

- Iskiernik - powiedział Jasper. - Ro nie tam, gdzie wiatr rzucił popioły płon cego Hien, gdy 

Erreth-Akbe obronił Skryte Wyspy przed Ognistym Władc . - Dmuchn ł w wyschni t  koron  

kwiatu  i  oderwane  nasiona  wzbiły  si   z  wiatrem,  szybuj c  w  sło cu  jak  ogniste  iskry. 

cie ka  powiodła  ich  w  gór ,  okr aj c  podnó e  wielkiego  zielonego  wzgórza,  kr głego  i 

pozbawionego  drzew,  wzgórza,  które  Ged  widział  ze  statku,  gdy  wpływali  na  zakl te  wody 

wyspy Roke. Na zboczu Jasper przystan ł. 

-  W  domu  na  Havnor  słyszałem  wiele  o  gontyjskiej  sztuce  czarnoksi skiej  i  zawsze  j  

chwalono,  tote   czekałem  długi  czas,  aby  zobaczy ,  na  czym  polega.  Teraz  mamy  .  tu  Gon  ty 

je yka i stoimy na stokach Pagórka Rfeke, którego korzenie zagł biaj  si  a  do  rodka ziemi. 

Wszystkie czary maj  tu szczególn  moc. Uczy  dla nas jak  sztuczk , Krogulcze. Poka  nam 

swój styl. 

Ged, zmieszany i zaskoczony, milczał. 

- Pó niej Jasper - rzekł prosto Veteh. - Daj mu na razie spokój. 

-  Posiada  albo  umiej tno ci,  albo  moc,  inaczej  od wierny  nie  wpu ciłby  go.  Czemu  nie 

miałby nam tego pokaza , równie dobrze teraz jak pó niej? Prawda, Krogulcze? 

- Posiadam i umiej tno , i moc - powiedział Ged. - Poka  mi, o jakich rzeczach mówisz. 

- O złudzeniach oczywi cie - o sztuczkach, grze pozorów. Na przykład o tym! 

Wskazuj c palcem, Jasper wymówił par  dziwnych słów i tam gdzie wskazywał, na zboczu 

wzgórza, pociekła pomi dzy zielonymi trawami niteczka wody; po chwili urosła i ju  tryskało 

ródło, a woda zacz ła spływa  ze wzgórza wartkim strumieniem. Ged zanurzył r k  w nurt i 

poczuł wilgo , napił si  wody i poczuł jej chłód. Mimo to jednak woda nie gasiła pragnienia: 

była tylko złudzeniem. Jasper za pomoc  innego słowa zatrzymał wod  i w sło cu zafalowała 

sucha trawa. 

- Teraz ty, Yetch - powiedział ze swoim chłodnym u miechem. 

Yetch  podrapał  si   w  głow   i  spojrzał  pos pnie,  ale  wzi ł  w  dło   grudk   ziemi  i  zacz ł 

piewa  nad ni  niemelodyjnie, urabiaj c j  swymi ciemnymi palcami, kształtuj c j , ugniataj c, 

wygładzaj c; i nagle grudka stała si  małym stworzeniem, jakby trzmielem czy włochat  much , 

która uleciała z bzykiem nad Pagórek Roke i znikła. 

Ged  stał  zapatrzony  i  zbity  z  tropu.  Có   on  znał  oprócz  .pospolitych  wiejskich  guseł, 

zakl   przywołuj cych  kozy,  lecz cych  brodawki,  przesuwaj cych  ci ary  albo 

naprawiaj cych garnki? 

- Ja nie robi   adnych sztuczek w tym rodzaju - rzekł. Była to wystarczaj ca odpowied  dla 

Yetcha, który chciał ju  przyst pi  do dalszej zabawy, ale Jasper zapytał: 

- Dlaczego nie? 

- Czary to nie zabawa. My, Gontyjczycy, nie czynimy ich dla przyjemno ci ani dla pochwały - 

odparł Ged hardo. 

- Po co zatem je czynicie? - dopytywał si  Jasper. - Dla pieni dzy? 

background image

- Nie!... - Ale nie umiał wymy li  jakiej  innej odpowiedzi, która ukryłaby jego niewiedz  i 

ocaliła dum . Jasper za miał si , nie trac c humoru, i ruszył dalej, prowadz c ich wokół Pagórka 

Roke. I Ged poszedł za nim, markotny i z uraz  w sercu, wiedz c,  e zachował si  jak głupiec, i 

wini c za to Jaspera. 

Tej  nocy,  gdy  le ał  owini ty  w  płaszcz  na  sienniku  w  swojej  zimnej,  nie  o wietlonej 

kamiennej celi, w zupełnej ciszy Wielkiego Domu na Roke, osobliwo  tego miejsca i my l o 

wszystkich zakl ciach i czarach, które tu czyniono, pocz ła stopniowo opanowywa  go i n ka . 

Otaczała  go  ciemno ,  wypełniał  go  l k.  Pragn ł  by   gdziekolwiek,  byle  nie  na  Roke.  Ale  do 

drzwi celi podszedł Vetch z mał  niebieskaw  kul  bł dnego ognika, która unosiła si  nad jego 

głow  i o wietlała mu drog , i spytał, czy mo e wej  i chwil  porozmawia . Wypytywał Geda o 

wysp   Gont,  a  potem  mówił  z  czuło ci   o  swoich  rodzinnych  wyspach  na  Wschodnich 

Rubie ach,  opowiadaj c,  jak  dym  z  wiejskich  palenisk  snuje  si   wieczorem  ponad  spokojnym 

morzem, pomi dzy wysepkami o zabawnych nazwach: Korp, Kopp i Holp, Yenway i Yemish, 

Iffish, Koppish i Sneg. Kiedy szkicował palcem zarysy tych l dów na kamieniach posadzki, aby 

pokaza   Gedowi  ich  poło enie,  linie,  które  rysował,  wieciły  blado  przez  chwil ,  jakby  na-

Kre lone srebrnym pr cikiem, po czym gasły. Vetch przebywał w szkole trzy lata i wkrótce miał 

by  pasowany na czarownika: wykonywaniu pomniejszych sztuk magicznych po wi cał niewiele 

wi cej  uwagi,  ni   ptak  po wi ca  lataniu.  Posiadł  przy  tym  jeszcze  wi ksz ,  nie  wyuczon  

umiej tno :  była  ni   sztuka dobroci. Tej nocy, odt d ju  na zawsze, ofiarował Gedowi swoj  

przyja ,  niezawodn   i  szczer   przyja ,  której  Ged  nie  mógł  si   oprze   i  któr   musiał 

odwzajemni . 

A  jednak  Yetch  był  tak  samo  przyjazny  wobec  Jaspera,  który  o mieszył  Geda  owego 

pierwszego dnia na Pagórku Roke. Ged nie zapomniał o tym, podobnie chyba jak Jasper, który 

zawsze  zwracał  si   do  niego  uprzejmym  tonem  i  z  drwi cym  u miechem.  Ambicja  Geda  nie 

cierpiała  lekcewa enia  i  nie  zadowalała  si   byle  czym.  Poprzysi gł,  e  udowodni  Jasperowi  i 

całej reszcie chłopaków, pomi dzy którymi Jasper był kim  w rodzaju przywódcy, jak wielka jest 

naprawd   jego  moc  -  którego   dnia.  Albowiem  aden  z  nich,  mimo  wszystkich  ich  sprytnych 

sztuczek,  nie  ocalił  wsi  za  pomoc   czarów.  O  adnym  z  nich  nie  napisał  Ogion,  e  b dzie 

najwi kszym czarownikiem gontyjskim. 

Tak podsycaj c swoj  dum , skoncentrował cał  sił  woli na pracy, któr  mu wyznaczono, na 

lekcjach,  na  kunsztach,  opowie ciach  i  umiej tno ciach,  których  nauczali  przyodziani  w  szare 

płaszcze mistrzowie z Roke, zwani Dziewi cioma Mistrzami 

Przez  cz

  ka dego  dnia  uczył  si   u  Mistrza  Pie ni,  gdzie  poznawał  Czyny  Bohaterów  i 

Pie ni M dro ci, poczynaj c od najstarszej ze wszystkich pie ni, Stworzenia Ea. Potem wraz z 

tuzinem  innych  chłopaków  wiczył  u  Mistrza  Wiatrów  sztuki  zwi zane  z  wiatrem  i  pogod . 

Wiosn   i  wczesnym  latem  sp dzali  całe  dnie  w  Zatoce  Roke  na  pokładzie  lekkich 

jednomasztowców,  wicz c  sterowanie  za  pomoc   słowa,  u mierzanie  fal,  zaklinanie  wiatru 

naturalnego i wywoływanie magicznego. S  to umiej tno ci bardzo zawiłe; Ged nieraz obrywał 

po  głowie  rozhu tan ,  rej ,  gdy  łód ,  w  której  si   znajdował,  stawała  d ba  w  wietrze  nagle 

dmuchaj cym wstecz lub gdy zderzała si  z inn  łodzi , cho  miała na  eglowanie cał  zatok , 

albo te  gdy wszyscy trzej Chłopcy w jego  aglówce znajdowali si  nieoczekiwanie po szyj  w 

wodzie,  poniewa   na  łód   spadała  ogromna,  niechc cy  wywołana  fala.  Były  te   inne  dni, 

spokojniejsze  wyprawy  na  l dzie,  z  Mistrzem  Ziół,  który  opowiadał  im  o  wła ciwo ciach 

wszystkiego, co ro nie; a Mistrz Sztuk nauczał sztuczek magicznych, kuglarstwa i pomniejszych 

sztuk Przemieniania. 

background image

We wszystkich tych dziedzinach nauki Ged okazywał swoj  poj tno ; po miesi cu prze cigał 

ju   chłopaków,  którzy  przebywali  w  szkole  o  rok  dłu ej.  Szczególnie  sztuczki  iluzyjne 

przychodziły mu tak łatwo,  e zdawało si , i  urodził si  ju  z ich znajomo ci  i teraz musiał je 

sobie  tylko  przypomnie .  Mistrz  Sztuk  był  łagodnym  i  niefrasobliwym  starcem,  znajduj cym 

niesko czon  uciech  w dowcipie i pi knie kunsztów, których uczył; Ged wkrótce nie czuł ju  

przed  nim  l ku,  ale  zapytywał  go  o  to  czy  tamto  zakl cie,  a.  Mistrz  zawsze  u miechał  si   i 

pokazywał,  czego  sobie  Ged  yczył.  Pewnego  dnia  jednak,  my l c  stale  o  tym,  aby  wreszcie 

zawstydzi  Jaspera, Ged zwrócił si  do Mistrza, gdy przebywali na Podwórcu Pozorów: 

- Panie, wszystkie te czary s  prawie takie same; znaj c jeden, zna si  wszystkie. I gdy tylko 

działanie uroku ustaje, złudzenie znika. Je li za  teraz zrobi  z kamyka diament - i zrobił to przy 

pomocy  zakl cia  i  szybkiego  ruchu  nadgarstka  -  co  mam uczyni , aby zmusi  ten diament do 

pozostania diamentem? W jaki sposób mo na unieruchomi  czar Przemiany i doprowadzi  go 

do ko ca? 

Mistrz Sztuk spojrzał na klejnot błyszcz cy na dłoni Geda, jasny jak zdobycz wyniesiona ze 

smoczego skarbca. Stary Mistrz mrukn ł jedno słowo: Tolk - i na dłoni le ał znów kamyk, nie 

drogi kamie , ale chropawy, szary okruch skały. Mistrz wzi ł go i poło ył na swojej dłoni. 

- To jest skała; tolk w Prawdziwej Mowie - powiedział, podnosz c na Geda łagodne oczy. - 

Okruch kamienia, z którego składa si  wyspa Roke, male ki odłamek suchego l du, na którym 

yj   ludzie.  Jest  samym  sob .  Jest  cz ci   wiata.  Dzi ki  Złudnej  Przemianie  mo esz  sprawi , 

aby  wygl dał  jak  diament  -  albo  kwiat,  albo  mucha,  albo  oko,  albo  płomie ...  -  Kamie  

błyskawicznie  zmieniał  postacie,  gdy  Mistrz  je  wymieniał,  a   wreszcie  powrócił  do  postaci 

kamienia. - Ale to tylko pozory. Złudzenie mami zmysły patrz cego;, ka e mu widzie , słysze  i 

czu ,  e rzecz si  zmieniła.. Nie zmienia jednak samej rzeczy. Aby zmieni  t  skał  w diament, 

musisz  zmieni   jej  prawdziwe  imi .  A  uczyni   to, mój synu, nawet wobec tak małego ułamka 

wiata, oznacza zmieni   wiat. To da si  zrobi . Tak jest, to si  da zrobi . Jest to sztuka Mistrza 

Przemian i nauczysz si  jej, gdy b dziesz gotów do jej poznania. Ale nie wolno ci zmienia  ani 

jednej rzeczy, ani jednego kamyka, ani jednego ziarnka piasku, dopóki nie b dziesz wiedział, 

jakie  dobro  i  zło  wywoła  ten  czyn.  wiat  jest  w  Równowadze.  Czarodziejska  moc 

Przemieniania  i  Przywoływania  mo e  zakłóci   równowag   wiata.  Niebezpieczna  to  moc. 

Najbardziej  ryzykowna.  Musi  by   poprzedzona  wiedz   i  słu y   potrzebie.  Zapali   wiec  

znaczy rzuci  cie ... - Spojrzał znów na kamyk. - A poza tym skała jest niezł  rzecz , wiesz? - 

rzekł mniej uroczystym tonem. - Gdyby wyspy  wiatomorza były całe z diamentu, wiedliby my 

na  nich  ci ki  ywot.  Ciesz  si   złudzeniami,  chłopcze,  i  pozwól,  aby  skały  były  skałami.  - 

U miechn ł  si ,  lecz  Ged  odszedł  niezadowolony.  Gdy  próbuje  si   wydoby   z  maga  jego 

tajemnice, on mówi zawsze, tak jak Ogion, o Równowadze, o niebezpiecze stwie, o mroku. Ale 

czarnoksi nik,  taki  który  wyszedł  ju   poza  te  dziecinne  sztuczki  ze  złudzeniami  i  posiadł 

prawdziwy kunszt Przywoływania i Przemieniania, jest z pewno ci  do  pot ny, aby czyni , 

co  mu  si   podoba,  nadawa   wiatu  równowag ,  jaka  jemu  zdaje  si   najlepsza,  i  przegania  

ciemno  swoim własnym  wiatłem. 

Na  korytarzu  spotkał  Jaspera;  odk d  talenty  Geda  zacz to  chwali   w  całej  Szkole,  Jasper 

zwracał  si   do   w  sposób,  który  zdawał  si   przyjazny,  ale  w  istocie  był  kpi cy.  

    - Wygl dasz na przygn bionego, Krogulcze – powiedział tym razem. - Czy by nie udawały ci 

si  twoje kuglarskie czary? 

Próbuj c  jak  zawsze  dorówna   Jasperowi,  Ged  odpowiedział  na  pytanie,  ignoruj c  jego 

ironiczny ton. 

background image

- Mam ju  do  kuglarstwa - rzekł - do  tych sztuczek ze złudzeniami, zdatnych jedynie do 

zabawiania  gnu nych  władców  w  ich  zamkach  i  ksi stwach.  Jedyna  prawdziwa  magia,  jakiej 

mnie dot d nauczono na Roke, to wytwarzanie bł dnych ogników i troch , zaklinania pogody. 

Reszta to zwykłe głupstwa. 

-  Nawet  głupstwo  jest  niebezpieczne  -  zauwa ył  Jasper  -  w  r kach  głupca. 

Na te słowa Ged szarpn ł si , jakby go spoliczkowano, i zrobił krok  w kierunku Jaspera,  ale 

starszy  chłopak u miechn ł si , jak gdyby nie zamierzał był nikogo obrazi , skin ł głow  na swój 

sztywny, pełen gracji sposób i ruszył dalej. 

Stoj c  z  w ciekło ci   w  sercu  i  spogl daj c  w  lad  za  Jasperem,  Ged  przysi gał  sobie,  e 

prze cignie swego rywala, i to nie w jakim  zwyczajnym współzawodnictwie na złudzenia, ale w 

próbie  mocy.  Sprawdzi  siebie  samego  i  upokorzy  Jaspera.  Nie  pozwoli,  aby  tamten  stał 

spogl daj c na  z góry, pełen gracji, lekcewa enia i nienawi ci. 

Nie przestawał rozmy la  o przyczynach, dla których Jasper mógł go nienawidzi . Wiedział 

tylko,  dlaczego  sam  nienawidzi  Jaspera.  Inni  uczniowie  rychło  si  przekonali,  e rzadko kiedy 

mog   dorówna   Gedowi,  zarówno  we  współzawodnictwie  dla  zabawy,  jak  i  w  powa nej 

rywalizacji,  i  powiadali  o  nim,  jedni  tonem  pochwały,  inni  niech tnie:  „To  urodzony 

czarnoksi nik, nigdy nie da si  pobi ". Jeden tylko Jasper ani go nie chwalił, ani nie unikał, lecz 

po prostu spogl dał na  z góry, z lekkim u mieszkiem. I dlatego wła nie Jasper był jego jedynym 

rywalem, którego nale ało zawstydzi . 

Ged nie widział albo nie chciał widzie ,  e w tej rywalizacji, przy której trwał i któr  podsycał 

jako  składnik  swej  własnej  ambicji,  było  co   z  niebezpiecze stwa,  z  ciemno ci,  przed  któr  

łagodnie go ostrzegał Mistrz Sztuk. 

Kiedy  nie  powodowała  nim  czysta w ciekło , Ged wiedział doskonale,  e na razie nie jest 

jeszcze  godnym  przeciwnikiem  Jaspera  ani  któregokolwiek  ze  starszych  chłopców,  tote  

pracował  wytrwale  i  kontynuował  zwykł   nauk .  Pod  koniec  lata  praca  straciła  nieco  na 

intensywno ci, było zatem wi cej czasu na rozrywki: regaty poruszanych czarami łodzi w porcie, 

pokazy  złudze   na  podwórcach  Wielkiego  Domu,  a  w  długie  wieczory,  w  zagajnikach, 

zapami tałe  zabawy  w  chowanego,  gdzie  ci,  co  si   chowali,  i  ten,  co  szukał,  byli  w  równej 

mierze  niewidzialni  i  tylko  głosy  kr yły  ze  miechem  i  nawoływaniami  po ród  drzew,  w 

uliczce,  w  pogoni  za  szybkimi,  ledwie  widocznymi  bł dnymi  ognikami.  Potem,  gdy  nadeszła 

jesie , uczniowie zabrali si  na nowo do swych zada ,  wicz c dalsze sztuki magiczne. Tak wi c 

pierwsze  miesi ce  Geda  na  Roke  min ły  szybko,  pełne  gwałtownych  nami tno ci  i 

nadprzyrodzonych zdarze . 

W  zimie  było  inaczej.  Ged  został  wysłany  wraz  z  siedmioma  innymi  chłopcami  na  najdalej 

wysuni ty na północ przyl dek wyspy Roke, gdzie stała Wie a Osobna. Mieszkał tutaj samotnie 

Mistrz  Imion,  którego  nazywano  imieniem  nie  posiadaj cym  znaczenia  w  adnym  j zyku: 

Kurremkarmerruk.  W  promieniu  całych  mil  od  Wie y  nie  było  adnej  zagrody  ani  domu 

mieszkalnego. Gro nie wznosiła si  Wie a ponad północnymi urwiskami, szare były chmury nad 

zimowym morzem, niesko czone spisy, szeregi i ci gi imion, których musiało si  uczy  o miu 

uczniów  Mistrza.  Pomi dzy  nimi  w  wysokiej  komnacie  Wie y  siedział  na  wysokim  zydlu 

Kurremkarmerruk, spisuj c listy imion, których trzeba si  było nauczy , zanim atrament zblaknie 

o północy, pozostawiaj c znów czysty pergamin. Było zimno, panowały półmrok i wieczna cisza, 

je li nie liczy  skrzypienia Mistrzowego pióra i wzdychania - zapewne jednego z uczniów, który 

musiał  przed  północ   wyuczy   si   imion  ka dego  przyl dka,  cypla,  zatoki,  cie niny,  przystani, 

kanału, portu, mielizny, rafy i skały na wybrze ach Lossow, małej wysepki na Morzu Pelnijskim. 

background image

Gdyby ucze  si  skar ył, Mistrz mógłby nic nie powiedzie , ale wydłu y  list , albo mógłby rzec: 

„Kto chce by  Mistrzem Morskim, musi zna  prawdziwe imi  ka dej kropli wody w morzu". 

Ged  wzdychał  czasami,  ale  si   nie  skar ył.  Widział,  e  w  tym  nudnym  i  niezgł bionym 

przedmiocie,  polegaj cym  na  uczeniu  si   prawdziwych  imion  ka dego  miejsca,  rzeczy  i 

stworzenia,  moc,  której  pragn ł,  le y  jak  klejnot  na  dnie  wyschni tej  studni.  Albowiem  magia 

zawiera  si   w  tym  wła nie,  w  prawdziwym  nazywaniu  rzeczy.  Tak  powiedział  im 

Knrremkarmerruk pierwszej nocy, któr  sp dzili w Wie y; nigdy tego nie powtórzył, ale Ged nie 

zapomniał jego słów. - Wielu magów o wielkiej mocy - powiedział wtedy mistrz - sp dziło cale 

ycie  na  odkrywaniu  imienia  jednej  tylko  rzeczy  -  jednego  tylko  zgubionego  albo  ukrytego 

imienia. A wci  jeszcze spisy nie s  zako czone. I nie b d  a  do ko ca  wiata. Posłuchajcie, a 

zrozumiecie, dlaczego. W tym  wiecie pod sło cem, i w tym innym  wiecie, który nie ma sło ca, 

jest wiele rzeczy, co nie maj  nic wspólnego z lud mi i ludzk  mow , i s  moce przekraczaj ce 

nasz  moc. Ale magia, prawdziwa magia, jest dziełem tylko tych istot, które mówi  hardyckim 

narzeczem  wiatomorza albo te  Dawn  Mow , z której to narzecze wyrosło. 

Dawna Mowa to j zyk, którym mówi  smoki, j zyk, którym mówił Segoy, ten, co stworzył 

wyspy  wiata, j zyk naszych ballad i pie ni, zakl , czarów i wezwa . Jego słowa spoczywaj , 

ukryte  i  zmienione,  pomi dzy  naszymi  hardyckimi  słowami.  Nazywamy  pian   fal  sukien:  to 

słowo utworzone jest z dwu słów Dawnej Mowy, suk, pióropusz, i inien, morze. Pióropusz morza 

- to piana. Ale nie mo na zaczarowa  piany nazywaj c j  sukien; trzeba u y  jej prawdziwego 

imienia w Dawnej Mowie, które brzmi essa. Ka da czarownica zna par  słów w Dawnej Mowie, 

a mag zna ich wiele. Ale jest ich o wiele wi cej, niektóre zagin ły w ci gu wieków, inne ukryły 

si , inne znów znane s  tylko smokom i Dawnym Mocom Ziemi, a jeszcze innych nie zna  adne 

stworzenie  yj ce; i  aden człowiek nie mógłby nauczy  si  ich wszystkich. Albowiem ten j zyk 

nie ma ko ca. 

A  to  dlaczego.  Nazwa  morza  brzmi  inien  -  zgoda.  Ale  to,  co  nazywamy  Morzem 

Najgł bszym, ma równie  swoje własne imi  w Dawnej Mowie. Jako  e  adna rzecz nie mo e 

mie   dwu  prawdziwych  imion,  inien  mo e  znaczy   tylko  „całe  morze  z  wyj tkiem  Morza 

Najgł bszego".  I  oczywi cie  nie  znaczy  to  nawet  tyle,  jest  bowiem  bez  liku  mórz  i  zatok,  i 

cie nin,  które  nosz   swoje  własne  imiona.  Tote   gdyby  jaki   mag-Mistrz  Morski  był  na  tyle 

szalony, aby usiłował wzburzy  lub uciszy  czarami cały ocean, jego zakl cie musi zawiera  nie 

tylko  ów  wyraz  inien,  ale  imi   ka dego  obszaru,  ka dego  skrawka,  ka dej  odrobiny  morza  na 

przestrzeni całego Archipelagu i całych Zewn trznych Rubie y, i jeszcze dalej, a  do miejsca, w 

którym imiona maj  swój kres. W ten sposób to, co daje nam moc czynienia czarów, ustanawia 

zarazem granice tej mocy. Mag mo e panowa  tylko nad tym, co jest w jego pobli u, co potrafi 

nazwa   dokładnie  i  całkowicie.  I  tak  jest  dobrze.  Gdyby  tak  nie  było,  nikczemno   kogo  

pot nego albo szale stwo m drca ju  dawno temu mogłyby usiłowa  zmieni  to, czego zmieni  

si  nie da, i Równowaga zostałaby zachwiana. Wytr cone z równowagi morze zalałoby wyspy, 

na których w ci głym zagro eniu mieszkamy, i w wiecznej ciszy zagin łyby głosy i wszystkie 

imiona. 

Ged rozmy lał długo nad tymi słowami i zapadły one gł boko w jego  wiadomo . Mimo to 

powaga zadania nie była w stanie w ci gli długiego roku w Wie y uczyni  pracy mniej ci k  i 

oschł ; pod koniec za  owego roku Kurremkarmerruk powiedział mu: - Zrobiłe  dobry pocz tek. 

- Ale nic poza tym. Czarnoksi nicy mówi  prawd  i prawd  było,  e cała biegło  w dziedzinie 

Imion, któr  Ged z takim mozołem zdobywał w ci gu roku, była tylko pocz tkiem tego, czego 

b dzie musiał uczy  si  dalej przez całe  ycie. Został zwolniony z Wie y Osobnej wcze niej ni  

background image

ci, którzy przybyli wraz z nim, uczył si  bowiem szybciej od nich; ale była to jedyna pochwała, 

jak  otrzymał. 

Szedł  przez  wysp   na  południe,  sam  w ród  wczesnej  zimy,  pustymi  drogami  omijaj cymi 

miasta. Gdy zapadła noc, zacz ło pada . Nie wypowiedział zakl cia, które by odp dziło od niego 

deszcz, pogoda na Roke była bowiem w r kach Mistrza Wiatrów i nie wolno si  było do niej 

wtr ca . Schronił si  pod wielkim drzewem pendiku i le c tam, zawini ty w płaszcz, my lał o 

swoim dawnym mistrzu Ogionie, który zapewne wci  jeszcze odbywał swe jesienne w drówki 

po szczytach Gontu, nocuj c na dworze i maj c bezlistne gał zie za dach, a padaj cy deszcz za 

ciany domu. To sprawiło,  e Ged si  u miechn ł, zdał sobie bowiem spraw ,  e my l o Ogionie 

jest dla niego zawsze otuch . Zasn ł ze spokojnym sercem, w zimnej ciemno ci pełnej szeptu 

wody.  O  wicie  budz c  si   podniósł  głow ;  deszcz  ustal;  Ged  ujrzał  schowane  w  fałdach 

płaszcza skulone,  pi ce zwierz tko, które wpełzło tam w poszukiwaniu ciepła. Zdumiał si  na 

jego widok, gdy  było to rzadkie i osobliwe zwierz  otak. 

Stworzenia te spotyka si  jedynie na czterech południowych wyspach Archipelagu; na Roke, 

Ensmer, Pody i Wathort. S  małe i gładkie, z szerokimi pyszczkami, z futrem ciemnobr zowym 

lub  c tkowanym  i  wielkimi  jasnymi  oczami.  Ich  z by  s   ostre,  a  usposobienie  dzikie,  tote  

otaków nie oswaja si  i nie pie ci. Niezdolne s  woła , krzycze  ani wydawa  z siebie głosu. Ged 

pogłaskał zwierz tko, a ono obudziło si  i ziewn ło, ukazuj c br zowy j zyczek i białe z by, ale 

nie zdradzaj c przestrachu. 

- Otak - powiedział Ged, a potem, maj c w pami ci tysi c imion zwierz cych, których uczył 

si  w Wie y, nazwał ptaka jego prawdziwym imieniem w Dawnej Mowie: Hoeg! Chcesz pój  

ze mn ? 

Otak usadowił si  na jego rozwartej dłoni i zacz ł my  swoje futerko. 

Ged umie cił go na ramieniu w fałdach kaptura i otak odbywał tam podró . Niekiedy w ci gu 

dnia  zeskakiwał  i  umykał  do  lasu,  ale  zawsze  powracał  do  Geda,  raz  nawet  ze  złapan   le n  

mysz . Ged za miał si  i kazał mu zje  mysz, sam bowiem po cił: tej nocy wypadało  wi to 

Powrotu  Sło ca.  Nareszcie  min ł  w  wilgotnym  zmierzchu  Pagórek  Roke  i  ujrzał  jasne  bł dne 

ogniki,  igraj ce  w  deszczu  nad  dachami  Wielkiego  Domu;  wszedł  w  jego  progi  i  został 

przywitany przez swoich Mistrzów i kolegów w o wietlonej ogniem sali. 

Dla  Geda,  który  nie  miał  domu,  dok d  mógłby  kiedykolwiek  wróci ,  było  to  wła nie  jak 

powrót  do  domu.  Rad  był,  e  widzi  tak  wiele  znajomych  twarzy,  a  najbardziej  rad,  e  widzi 

Yetcha,  zbli aj cego  si   na  przywitanie  z  szerokim  u miechem  na  ciemnym  obliczu.  T sknił 

przez  ten  rok  za  przyjacielem  bardziej,  ni   przypuszczał.  Vetch  tej  jesieni został pasowany na 

czarownika i nie był ju  uczniem, ale nie wytworzyło to pomi dzy nimi przegrody. Rozgadali si  

natychmiast  i  Gedowi  zdawało  si ,  e  powiedział  Vetchowi  w  ci gu  tej  pierwszej  godziny 

wi cej, ni  wypowiedział był przez cały długi rok w Wie y Osobnej. 

Otak wci  siedział na jego ramieniu, usadowiony w fałdzie kaptura, gdy zasiedli do obiadu 

przy  długich  stołach,  ustawionych  z  racji  wi ta  w  Sali  Kominkowej.  Vetch  podziwiał 

stworzonko  i  raz  podniósł  nawet  r k ,  aby  je  pogłaska ,  ale  otak  kłapn ł  na  niego  ostrymi 

z bami. Vetch za miał si : 

- Powiadaj , Krogulcze,  e człowiek darzony wzgl dami przez dzikie zwierz ta jest tym, do 

którego Dawne Moce kamieni i  ródeł przemawia  b d  ludzkim głosem. 

-  Podobno  gontyjscy  czarnoksi nicy  cz sto  yj   w za yło ci ze zwierz tami - odezwał si  

Jasper,  który  siedział  po  drugiej  stronie  Vetcha.  -  Nasz  Mistrz  Nemmerle  ma  kruka,  a  pie ni 

background image

opowiadaj ,  e  Czerwony  Mag  z  Ark  wodził  za  sob   ody ca  na  złotym  ła cuchu.  Lecz  nie 

słyszałem nigdy, aby czarnoksi nik trzymał w kapturze szczura! 

Wszyscy roze miali si  na to i Ged za miał si  wraz z nimi. Była to wesoła noc i radował si , 

e  przebywa  tutaj,  w  cieple  i  uciesze,  obchodz c  wi to  wspólnie  z  kolegami.  Ale  ten  art 

rozdra nił go - jak wszystko, co mówił do  Jasper. 

Tego  wieczoru  go ciem  Szkoły  był  Władca  wyspy  O,  czarownik  o  wielkiej  sławie.  Był 

niegdy   uczniem  Arcy-maga  i  powracał  czasami  do  Roke  na  wi to  Zimowe  albo  na  Długi 

Taniec w lecie. Była z nim jego mał onka, smukła i młoda, promieniej ca jak nowy pieni ek, o 

czarnych włosach przyozdobionych opalami. Rzadko si  zdarzało, aby jaka  kobieta zasiadała w 

salach  Wielkiego  Domu,  tote   niektórzy  ze  starych  Mistrzów  spogl dali-  na  ni   z  ukosa, 

nieprzychylnie. Za to młodzi wlepiali w ni  oczy z zachwytem. 

- Dla takiej - powiedział Yetch Gedowi - potrafiłbym czyni  czary, jakim nic nie dorówna... - 

Westchn ł i za miał si . 

- To tylko kobieta - sprzeciwił si  Ged. 

-  Ksi niczka  Elfarran  była  tylko  kobiet   -  rzekł  Vetch  -  a   jej  powodu  spustoszono  cały 

Enład, poległ Mag-Bohater z Havnoru i wyspa Solea pogr yła si  w morzu. 

- Stare ba nie - odpowiedział Ged. Ale od tej chwili on równie  zaczai przygl da  si  Pani z 

O,  zastanawiaj c  si ,  czy  istotnie  ma  przed  sob   tak   zabójcz   pi kno ,  o  jakiej  opowiadaj  

stare ba nie. 

Mistrz Pie ni od piewał Czyny Młodego Króla i wszyscy razem za piewali Zimow  Kol d . 

Potem, gdy nast piła mała pauza przed powstaniem od stołów, Jasper podniósł si , podszedł do 

stoj cego  najbli ej  kominka  stołu,  przy  którym  siedzieli  Arcymag,  go cie  i  Mistrzowie,  i 

przemówił  do  Pani  z  O.  Jasper  nie  był  ju   chłopcem,  lecz  młodym  m czyzn ,  wysokim  i 

urodziwym, w płaszczu spi tym pod szyj  srebrem; i, on bowiem został tego roku pasowany na 

czarownika,  czego  znakiem  była  wła nie  srebrna  klamra.  Pani  u miechn ła  si   na  to,  co 

powiedział, i opale błysn ły promiennie w jej czarnych włosach. Potem, gdy Mistrzowie skin li 

głowami  na  znak  yczliwego  przyzwolenia,  Jasper  uczynił  dla  niej  iluzyjn   sztuk   magiczn . 

Białe drzewo, które stworzył, wystrzeliło z kamiennej posadzki. Jego konary dotykały wysokiego 

belkowania dachu sali, a na ka dej gał zce ka dego konara l niło złote jabłko, ka de jak sło ce - 

było  to  bowiem  Drzewo  Roku.  Po ród  gał zi  przeleciał  nagle  ptak,  cały  biały,  z  ogonem  jak 

wie o  spadły  nieg,  a  złote  jabłka  znikaj c  przemieniły  si   w  nasiona,  ka de  jak  kryształowa 

kropla. Nasiona opadły z drzewa z szelestem deszczu, wydaj c jednocze nie słodki aromat, za  

drzewo kołysz c si  pu ciło li cie z ró owego ognia i białe kwiaty podobne do gwiazd. Wtedy 

złudzenie rozwiało si . Pani z O wydała okrzyk zachwytu i skłoniła sw  promienn  głow  przed 

młodym czarownikiem na znak uznania dla jego kunsztu. 

- Jed  z nami, zamieszkaj z nami w O-tokne; czy on nie mo e pojecha , mój panie? - zapytała 

dziecinnie swego surowego m a. 

- Ale Jasper rzekł tylko: 

-  Kiedy  ju   wyucz   si   sztuk  godnych  tych  oto  moich  Mistrzów  i  godnych  twej  pochwały, 

pani, wówczas ch tnie przyb d  i zawsze z ochot  b d  ci słu ył. 

W  ten  sposób  spodobał  si   wszystkim,  z  wyj tkiem  Geda.  Ged  przył czył  si   do  pochwał 

głosem,  ale  nie  sercem.  „Umiałbym  to  zrobi   lepiej",  powiedział  sam  do  siebie  w  gorzkiej 

zawi ci; i wszystko to przy miło ju  w jego oczach cał  dotychczasow  rado  wieczoru. 

 

 

background image

4. Uwolniony cie  

 

 

Tej wiosny Ged niewiele widywał zarówno Vetcha, jak i Jaspera, jako czarownicy bowiem uczyli 

si  oni teraz u Mistrza Wzorów w tajemniczych g szczach Wewn trznego Gaju, gdzie uczniowie 

nie  mieli  wst pu.  Ged  pozostał  w  Wielkim  Domu,  pracuj c  pod  kierunkiem  Mistrzów  nad 

wszelkimi  sztukami  praktykowanymi  przez  czarowników,  tych  którzy  dokonuj   sztuk 

magicznych, ale nie nosz  lasek: nad wywoływaniem wiatru, zaklinaniem pogody, znajdowaniem 

przedmiotów i magi  zwi zywania, a tak e nad kunsztem magicznego kowalstwa i ciesielstwa, 

opowiadania legend i ba ni, leczenia i zielarstwa. Noc , sam w celi słu cej mu za sypialni , przy 

małej  kuli  bł dnego  ognika,  płon cej  nad  ksi g   zamiast  lampy  czy  wiecy,  Ged  uczył  si  

Dodatkowych  Runów  i  Runów  z  Ea,  których  u ywa  si   w  Wielkich  Zakl ciach.  Wszystkie  te 

umiej tno ci przychodziły mu łatwo i w ród uczniów niosła si  fama, jakoby ten czy ów Mistrz 

powiedział,  i   chłopak  z  Gontu  jest  najbystrzejszym  uczniem,  jaki  kiedykolwiek  przebywał  na 

Roke;  urastały  legendy  na  temat  otaka,  o  którym  mówiono,  e  jest  zamaskowanym  duchem 

wszeptuj cym  wiedz   do  ucha  Geda;  powiadano  nawet,  e  kruk  Arcymaga  pozdrowił  Geda  w 

dniu  jego  przybycia  jako  „przyszłego  Arcymaga".  Niezale nie  od  tego,  czy  wierzyli  w  takie 

historie czy te  nie i czy lubili b d  nie lubili Geda, jego koledzy w wi kszo ci podziwiali go i 

ch tnie  go  słuchali  -  wtedy  gdy  opanowywał  go  niecodzienny  nastrój  podniecenia  i  Ged 

przył czał  si   do  nich,  aby  przewodzi   ich  zabawom  podczas  coraz  dłu szych  wiosennych 

wieczorów. Przewa nie jednak istniały dla  tylko praca, ambicja i opanowanie i na ogół trzymał 

si ,  na  osobno ci.  Po ród  wszystkich  kolegów  nie  miał  -  w  czasie  nieobecno ci  Yetcha  - 

przyjaciela i nigdy nie czuł,  e chciałby go mie . 

Miał  lat  pi tna cie,  był  wi c  bardzo  młody  jak  na  nauk   którego   z  Wy szych  Kunsztów 

czarnoksi ników lub magów, tych którzy nosz  lask ; ale tak pr dko uczył si  wszelkich sztuk 

iluzyjnych,  e  Mistrz  Przemian,  sam  człowiek  młody,  wkrótce  zacz ł  naucza   go  w 

odosobnieniu  od  innych  i  opowiada   mu  o  prawdziwych  Zakl ciach  Nadawania  Kształtu. 

Wyja niał  Gedowi,  w  jaki  sposób  rzecz,  która  ma  by   naprawd   przeobra ona  w  inn ,  musi 

zosta  przemianowana na tak długo, jak długo trwa działanie czarów, i opowiadał, jak oddziałuje 

to  na  imiona  i  istotne  wła ciwo ci  przedmiotów,  które  znajduj   si   w  pobli u  przeistoczonej 

rzeczy.  Mówił  o  zwi zanych  z  przemianami  niebezpiecze stwach  -  wtedy  przede  wszystkim, 

kiedy czarownik przeistacza swoj  własn  posta  i w ten sposób nara a si  na to, - e zostanie 

usidlony  przez  własne  zakl cie.  Stopniowo  zach cony  tym,  e  chłopiec  rozumie  wszystko 

niezawodnie,  młody  Mistrz  zacz ł  nie  tylko  opowiada   mu  o  tych  tajemnicach.  Nauczył  go 

pierwszego,  a  potem  nast pnego  z  Wielkich  Zakl   Przemiany  i  dał  mu  do  przestudiowania 

Ksi g   Nadawania  Kształtu.  Uczynił  to  bez  wiedzy  Arcymaga  i  post pił  nieroztropnie,  cho  

działał w dobrej wierze. 

Ged  pracował  obecnie  tak e  pod  kierunkiem  Mistrza  Przywoła ,  ten  Mistrz  jednak  był 

człowiekiem  surowym,  postarzałym  i  zahartowanym  przez  gł bi   i  pos pno   sztuki 

czarodziejskiej, której nauczał. Nie zajmował si  złudzeniami, lecz wył cznie prawdziw  magi , 

przywoływaniem takich energii, jak  wiatło, gor co, siła przyci gaj ca magnesu i te siły, które 

ludzie odbieraj  jako ci ar, kształt, barw , d wi k; przywoływał prawdziwe moce, Czerpane z 

niezmiernych, bezdennych zasobów energii .tyszech  wiata, których  adne ludzkie zakl cia lub 

spo ytkowania  nie  byłyby  w  stanie  wyczerpa   ani  wytr ci   z  równowagi.  U ywane  przez 

zaklinaczy pogody lub mistrzów morskich wezwania wiatru i wody były to umiej tno ci, które 

background image

uczniowie ju  znali, ale dopiero Mistrz Przywoła  wskazał im, dlaczego prawdziwy czarownik 

u ywa takich zakl  tylko w potrzebie: jako  e przywoła  takie siły ziemskie oznacza zmieni  

wiat,  którego  cz

  one  stanowi .  -  Deszcz  na  Roke  mo e  by   posuch   w  Osskil  -  powiadał 

Mistrz - a cisza morska na Wschodnich Rubie ach mo e by  burz  i zniszczeniem na Zachodzie, 

je li si  nie wie, co si  czyni. 

Co  do  wzywania  prawdziwych  rzeczy  i  yj cych  ludzi,  wskrzeszania  duchów  zmarłych  i 

zwracania  si   do  wiata  Niewidzialnego,  a  wi c  tych  zakl ,  które  s   szczytem  sztuki 

Przywoływania  i  mocy  wyobra ania  -  o  tym  Mistrz  ledwo  im  wspomniał.  Raz  czy  dwa  Ged 

próbował skłoni  go, aby powiedział co  nieco  o tego rodzaju tajemnicach, ale Mistrz milczał, 

spogl daj c na  przeci gle i srogo, póki Ged nie poczuł si  nieswojo i nie zamilkł. 

Czasami w istocie było mu nieswojo, kiedy czynił nawet te pomniejsze czary, jakich go uczył 

Mistrz Przywoła . Były pewne runy na niektórych stronicach Ksi gi Wiedzy, które zdawały mu 

si  znajome, cho  nie pami tał, w jakiej ksi dze mógł je widzie  wcze niej. Były pewne zdania, 

które  trzeba  wypowiada   w  zakl ciach  Przywoływania,  a  których  wypowiada   nie  lubił. 

Nasuwały  mu  na  mgnienie  oka  my l  o  cieniach  w  mrocznej  izbie,  o  zamkni tych  drzwiach,  o 

cieniach próbuj cych go dosi gn  z k ta obok drzwi. Po piesznie odsuwał na bok takie my li 

czy  wspomnienia  i  dalej  robił  swoje.  Te  chwile  grozy  i  ciemno ci,  mówił  sobie,  były  jedynie 

cieniami jego niewiedzy. Im wi cej si  uczy, tym mniej b dzie musiał si  ba , a  w ko cu, maj c 

jako  czarnoksi nik  pełn   władz ,  nie  b dzie  musiał  l ka   si   niczego  w  wiecie,  zupełnie 

niczego. 

Gdy nastał drugi miesi c tego lata, cała Szkoła zgromadziła si  znów w Wielkim Domu, aby 

wi ci  Noc Ksi yca i Długi Taniec - które to  wi ta tego roku zbiegły si  w jedno, trwaj ce 

dwie  noce,  co  nie  zdarza  si   cz ciej  ni   raz  na  pi dziesi t  dwa  lata.  Cał   pierwsz   noc, 

najkrótsz  w roku noc pełni .ksi ycowej, grały w ród pól piszczałki, w skie uliczki Thwil pełne 

były b bnów i pochodni, a d wi k  piewu niósł si  ponad o wietlonymi przez ksi yc wodami 

Zatoki  Roke.  Gdy  nazajutrz  wzeszło  sło ce,  Kantorzy  z  Roke  zacz li  piewa   długie  Czyny 

Erreth-Akbego,  opowie   o  tym,  jak  zbudowano  białe  wie e  Havnoru  i  jak  Erreth-Akbe 

podró ował  ze  Starej  Wyspy  Ea  poprzez  cały  Archipelag  wraz  z  Rubie ami,  a   w  ko cu  na 

najdalszej  Zactiodniej  Rubie y,  na  skraju  Morza  Otwartego,  spotkał  smoka  imieniem  Orm;  i 

ko ci bohatera le  w potrzaskanej zbroi mi dzy ko mi smoka na brzegu odludnego Selidoru, 

ale jego miecz umieszczony na szczycie najwy szej wie y Havnoru wci  płonie czerwono, gdy 

sło ce  zachodzi  ponad  Morzem  Najgł bszym.  Gdy  piew  si   sko czył,  rozpocz ł  si   Długi 

Taniec.  Mieszczanie,  Mistrzowie,  uczniowie  i  chłopi,  wszyscy  razem,  m czy ni  wraz  z 

kobietami, ruszyli ta cz c w ciepłym zmierzchu i w tumanach kurzu wszystkimi drogami wyspy 

w dół ku pla om, w rytmie b bnów i przy zawodzeniu fujarek i piszczałek. W  wietle ksi yca, 

który zeszłej nocy był w pełni, dotarli ta cz c a  do samego morza i muzyka zginała w szumie 

przyboju.  Gdy  rozja niło  si   na  wschodzie,  wrócili  id c  pod  gór   pla ami  i  drogami;  b bny 

zamilkły i tylko piszczałki grały cicho i przenikliwie. Tak działo si  tej nocy na ka dej wyspie 

Archipelagu: ten sam taniec, ta sama muzyka wi zały ze sob  l dy rozdzielone przez morze. 

Gdy Długi Taniec si  sko czył, wi kszo  ludzi przespała cały dzie  i wszyscy zeszli si  znów 

wieczorem,  aby  je   i  pi .  Gromadka  młodzie y,  uczniów  i  czarowników,  wyniosła  sw  

wieczerz   z  refektarza,  aby  urz dzi   własn   uczt   na  dziedzi cu  Wielkiego  Domu;  byli  tam 

Vetch, Jasper i Ged oraz sze ciu czy siedmiu innych, a tak e paru młodzików zwolnionych na 

krótko z Wie y Osobnej, bowiem to  wi to wywabiło z niej nawet Kurremkarmerruka. Wszyscy 

jedli,  miali si  i z czystej swawoli wyprawiali sztuczki, które mogłyby zadziwi  królewski dwór. 

background image

Jeden z chłopców o wietlił podwórzec setk  gwiazd utworzonych z bł dnych ogników, barwnych 

jak  drogie  kamienie:  ich  rozkołysana  sie   przesuwała  si   powoli  pomi dzy  biesiadnikami  a 

prawdziwymi  gwiazdami;  paru  chłopców  grało  kulami  z  zielonego płomienia i kr glami, które 

podrygiwały i odskakiwały, gdy kula si  zbli ała; Yetch, jedz c pieczone kurcz , siedział cały ten 

czas. ze skrzy owanymi nogami, zawieszony ponad kolegami w powietrzu. Jeden z młodszych 

chłopców  usiłował  ci gn   go  na  ziemi ,  ale  Vetch  uniósł  si   tylko  troch   wy ej,  poza  jego 

zasi g, i u miechaj c si  spokojnie siedział nad ich głowami. Od czasu do czasu odrzucał na bok 

ko  kurcz cia, która zmieniała si  w sow  i latała pohukuj c w sieci gwiezdnych  wiateł. Ged 

strzelał do sów strzałami utworzonymi z okruchów chleba i str cał ptaki, a gdy dotykały ziemi, 

le ały ju  na niej tylko ko ci i okruchy - całe złudzenie rozwiewało si . Ged próbował te  zasi

 

obok Yetcha w powietrzu, nie maj c jednak klucza do zakl cia, musiał trzepota  ramionami, aby 

utrzyma   si   w  górze,  i  wszyscy  miali  si   z  jego  wzlotów,  trzepota   i  nagłych  upadków. 

Wygłupiał si  dalej, aby wzbudzi   miech, i  miał si  razem z nimi, bowiem po tych dwu nocach 

ta ca,  wiatła ksi ycowego, muzyki i magii był w nastroju szalonym i nieokiełznanym, gotów na 

przyj cie wszystkiego, cokolwiek si  stanie. 

Nareszcie zeskoczył lekko na ziemi  obok Jaspera, a Jasper, który nigdy nie  miał si  gło no, 

odsun ł si  ze słowami: 

- Krogulec, który nie umie lata ... 

- A czy Jasper nie oznacza „jaspis"? - odci ł si  Ged, szczerz c z by. - O, klejnocie po ród 

czarowników, o, drogocenny kamieniu z Havnoru, zabły nij dla nas! 

Chłopak, który wprawił w ruch  wiatła ponad nimi, zmusił jedno z nich, aby spłyn ło w dół i 

pl saj c rzucało blaski wokół głowy Jaspera. Nie całkiem tak opanowany jak zwykle, marszcz c 

si  gniewnie, Jasper zmiótł i zgasił  wiatło jednym ruchem r ki. 

- Mam ju  do  tych chłopców z ich hała liwo ci  i pustot  - rzekł. 

- Wchodzisz w wiek  redni, bracie - rzucił z góry Yetch. 

-  Je li  cisza  i  ponuro   s   przedmiotem  twoich  pragnie   -  wtr cił  si   jeden  z  młodszych 

chłopców - zawsze mo esz wróci  do Wie y. 

Ged zwrócił si  do niego: 

- Zatem có  jest przedmiotem twoich pragnie , Jasper? 

- Pragn  towarzystwa ludzi mnie równych – odparł Jasper. - Chod , Vetch. Zostaw uczniaków 

z ich zabawkami. 

Ged obrócił si , aby stan  twarz  w twarz z Jasperem. 

- Có  takiego maj  czarownicy, czego brakuje uczniom? - zapytał. Jego głos był spokojny, ale 

wszyscy  pozostali  chłopcy  nagle  ucichli,  bowiem  zarówno  w  tonie  głosu  Geda,  jak  i  w  tonie 

Jaspera  ich  wzajemna  niech   pobrzmiewała  teraz  jasno  i  wyra nie  jak  stal  wysuwaj ca  si   z 

pochwy. 

- Moc - odpowiedział Jasper. 

- Dorównam twej mocy we wszystkim, cokolwiek uczynisz. 

- Rzucasz mi wyzwanie? 

- Rzucam ci wyzwanie. 

Vetch opadł ju  przedtem na ziemi , a teraz wkroczył pomi dzy nich ze stanowczym wyrazem 

twarzy. 

- Pojedynki na czary s  nam wzbronione i dobrze o tym wiecie. Koniec z tym! 

I  Ged,  i  Jasper  stali  w  milczeniu,  bo  prawd   było  e  znali  prawo  Roke,  i  wiedzieli  tak e,  e 

Yetchem  powoduje  miło ,  a  ich  obydwu  popycha  nienawi . Mimo to ich gniew został tylko 

background image

okiełznany, ale nie ochłódł. Zaraz te  Jasper odsuwaj c si  troch  na bok, jak gdyby chciał by  

słyszany tylko przez Vetcha, odezwał si  ze swym chłodnym u miechem: 

-  Byłoby  chyba  lepiej,  gdyby   ponownie  przypomniał  swemu  przyjacielowi  pastuchowi  o 

prawie, które go chroni. Wygl da na nad sanego. Zastanawiam si , czy on naprawd  my lał,  e 

przyjm  jego wyzwanie? Jegomo , którego czu  kozami, uczniak, który nie zna nawet Pierwszej 

Przemiany? 

- Jasper - powiedział Ged - có  ty wiesz o tym, co ja znam? 

Na mgnienie, nie wymawiaj c  adnego słyszalnego słowa, Ged znikn ł sprzed ich oczu, a na 

jego miejscu zawisł w powietrzu wielki sokół otwieraj cy swój haczykowaty dziób, jakby chciał 

zaskwirzy ; trwało to jedno mgnienie, po czym Ged znów stał w migocz cym  wietle pochodni, 

z mrocznym spojrzeniem utkwionym w Jaspera. 

Jasper cofn ł si  był o krok, zdumiony, ale teraz wzruszył ramionami i wyrzekł jedno słowo: 

- Złudzenie. 

Inni zaszemrali. Vetch powiedział: 

- To nie było złudzenie. To była prawdziwa przemiana. Do  ju , Jasper, posłuchaj... 

-  Do ,  aby  udowodni ,  e  za  plecami  Mistrza  zapu cił  urawia  w  Ksi g   Nadawania 

Kształtu:  co  z  tego?  Dalej,  kozi  pastuchu.  Podoba  mi  si   ta  pułapka,  któr   sam  na  siebie 

zastawiasz. Im bardziej usiłujesz dowie  sobie,  e jeste  nii równy, tym bardziej okazujesE si  

tym, czym jeste  w istocie. 

Na te słowa Vetch odwrócił ci  od Jaspera i powiedział bardzo łagodnie do Geda: 

- Krpgulcze, b d  m czyzn  i daj temu spokój, chod  ze mn ... 

Ged spojrzał na przyjaciela i u miechn ł si , ale rzekł tylko: 

- Potrzymaj mi przez chwilk  Hoega, dobrze? 

Wło ył w dłonie Yetcha małego otaka, który jak zwykle siedział był na jego ramieniu. Otak 

nie pozwalał nigdy dotyka  si  nikomu oprócz Geda, ale teraz poszedł do Yetcha i, wspi wszy 

si  po jego r ce, skulił mu si  na ramieniu, wielkie jasne oczy kieruj c wci  na swego pana. 

- No - zwrócił si  Ged do Jaspera, spokojnie jak poprzednio - co uczynisz, aby mi dowie  

swojej wy szo ci? 

-  Nie  musz   nic  czyni ,  pastuchu.  Mimo  to  uczyni .  Dam  ci szans  - dogodn  sposobno . 

Zawi  z era ci  jak robak jabłko. Wypu my tego robaka. Chełpiłe  si  niegdy  przy Pagórku 

Roke,  e  gontyjscy  czarnoksi nicy  nie  bawi   si   w  sztuczki.  Chod   teraz  na  Pagórek  Roke  i 

poka  nam, co takiego robi  w zamian. A potem, by  mo e, ja ci poka  troszk  czarów. 

- Tak, ch tnie to zobacz  - odpowiedział Ged. 

Młodsi  chłopcy,  przyzwyczajeni  do  jego  gniewu  wybuchaj cego  przy  najmniejszym  cieniu 

lekcewa enia albo zniewagi, wpatrywali si  we , zdumieni jego obecnym opanowaniem. Vetch 

spogl dał na Geda nie ze zdumieniem, lecz z rosn c  trwog . Spróbował znowu wmiesza  si  w 

spór, ale Jasper rzekł: 

- Ty, Vetch, nie wtr caj si . Co uczynisz z szans , jak  ci dałem, pastuchu? Poka esz nam 

jakie  złudzenie, kulisty piorun, zakl cie, które leczy kozy   parchów? 

- Co chciałby ,  ebym uczynił, Jasper? Starszy chłopak wzruszył ramionami. 

- Je li o mnie chodzi, mo esz przywoła  ducha zmarłego! 

- Zrobi  to. 

-  Nie  zrobisz.  -  Jasper  spogl dał  wprost  na  niego;  w ciekło   nagle  przebiła  si   przez  jego 

pogard . - Nie zrobisz. Nie potrafisz. Przechwalasz si  i przechwalasz... 

- Kln  si ,  e to zrobi ! 

background image

Wszyscy stali przez chwil  całkiem bez ruchu. 

Wyrywaj c  si   Yetchowi,  który  starał  si   go  powstrzyma   ze  wszystkich  sił,  Ged  wyszedł 

wielkimi krokami z dziedzi ca, nie ogl daj c si  za siebie. Pl saj ce nad głowami bł dne ogniki 

wygasły, opadaj c w dół. Jasper sekund  si  wahał, potem pod ył za Gedem. A reszta ruszyła 

bezładn  gromad  z tyłu w milczeniu, z ciekawo ci  i przestrachem. 

 

Pagórek  Roke  wznosił  swe  ciemne  zbocza  w  mrok  letniej  nocy,  czekaj cej  na  wschód 

ksi yca.  Obecno   tego  wzgórza,  na  którym  dokonano  tylu  cudów,  ci yła  chłopcom  jak 

wisz ce  w  powietrzu  brzemi .  Gdy  zbli ali  si   do  stoku  wzgórza,  my leli  o  tym,  jak  gł boko, 

gł biej  od  dna  morskiego  tkwi   jego  korzenie,  si gaj ce  w  dół  a   do  odwiecznych, 

niewidzialnych, tajemnych ogni w j drze  wiata. Zatrzymali si  na zboczu wschodnim. Gwiazdy 

wisiały  nad  czarn   traw ,  która  porastała  widniej cy  wy ej  wierzchołek  wzgórza.  Nie  było 

wiatru. 

Ged wspi ł si  par  kroków w gór  zbocza, oddalaj c si  od pozostałych, po czym odwracaj c 

si , powiedział czystym głosem: 

- Jasper! Czyjego ducha mam przywoła ? 

    -  Wołaj,  kogo  chcesz.  Nikt  ci   nie  wysłucha.  -  Głos  Jaspera  zadr ał  troch ,  zapewne  od 

gniewu. Ged odpowiedział łagodnie i drwi co: 

- Boisz si ? 

Nie słuchał nawet odpowiedzi Jaspera, je li ten cokolwiek odpowiedział. Nie obchodził go ju  

Jasper. Teraz, gdy stali na Pagórku Roke, nienawi  i w ciekło  znikły, zast piła je całkowita 

pewno . Nie musiał nikomu zazdro ci . Wiedział,  e tej nocy, na tym ciemnym zaczarowanym 

obszarze jego moc jest wielka jak nigdy dot d; wypełniała go tak,  e a . zadr ał od poczucia siły 

ledwie  utrzymywanej  w  ryzach.  Wiedział  teraz,  e  Jasper  ust puje  mu  znacznie,  e  został 

przysłany przez los zapewne tylko po to, aby go tu dzisiaj sprowadzi  - nie rywal, lecz zwykły 

sługa przeznaczenia Geda. Pod stopami czuł korzenie wzgórza zagł biaj ce si  w mrok, a nad 

głow  widział suche, dalekie ognie gwiazd. Po rodku - wszystko czekało na jego władz , jego 

rozkazy. Stał w  rodku  wiata. 

- Nie bój si  - powiedział z u miechem. - Przywołam ducha kobiety. Kobiety nie musisz si  

l ka . Przywołam Elfarran, pi kn  pani  z Czynów Enladzkich. 

-  Zmarła  przed  tysi cem  lat,  jej  ko ci  le   w  gł bi  Morza  Ea,  a  zreszt   taka  kobieta  mo e 

nigdy nie istniała. 

-  Czy by  lata  i  odległo   znaczyły  cokolwiek  dla  zmarłych?  -  Czy by  Pie ni  kłamały?  - 

zapytał  Ged  z  t   sam   uprzejm   drwin ,  a  potem  mówi c:  -  Obserwujcie  powietrze  mi dzy 

moimi dło mi - odwrócił si  od reszty chłopców i stan ł bez ruchu. 

Szerokim  powolnym  gestem  rozpostarł  ramiona,  gestem  przywitania,  który  rozpoczyna 

inwokacj . Zacz ł mówi . 

Czytał  niegdy   runy  Zakl cia  Przywołania  w  ksi dze  Ogiona,  przeszło  dwa  lata  temu,  i  od 

owego czasu ani razu ich nie widział; Wtedy czytał je w ciemno ci. W ciemno ci, która teraz go 

otaczała, było tak, jak gdyby czytał je na nowo na stronicy otwartej przed nim w ród nocy. Ale 

teraz rozumiał, co czyta, wymawiaj c na głos słowo po słowie, i widział oznaczenia, wskazuj ce, 

jak nale y tworzy  zakl cie d wi kiem głosu oraz poruszeniami ciała i r k. 

Inni chłopcy stali zapatrzeni, bez słowa i bez ruchu, dr c tylko z lekka; wielkie było bowiem 

to zakl cie, które zaczynało swoje działanie. Głos Geda brzmiał wci  łagodnie, ale zmienił si , 

miał w sobie gł boki za piew, a słowa, które wymawiał, nie były chłopcom znane. Nagle Ged 

background image

zamilkł.  Znienacka  podniósł  si   wiatr  i  zaszumiał  w  trawie.  Ged  opadł  na  kolana  i  zawołał 

wielkim  głosem.  Potem  upadł  przed  siebie,  jakby  chciał  wzi   ziemi   w  obj cie  rozpostartych 

ramion, a gdy podniósł si  trzymał w napr onych dłoniach i ramionach co  ciemnego, co  tak 

ci kiego,  e  dygotał  z  wysiłku,  staj c  na  nogi.  Gor cy  wiatr  zawodził  w  czarnych, faluj cych 

trawach na wzgórzu. Je li nawet  wieciły gwiazdy, nikt ich teraz nie widział. 

Słowa  zakl cia  sykiem  i  mamrotaniem  wydobywały  si   z  ust  Geda,  a   wreszcie  Ged 

wykrzykn ł gło no i wyra nie: - Elfarran! 

Znowu wykrzykn ł to imi : - Elfarran! 

I po raz trzeci: - Elfarran! 

Bezkształtna  bryła  mroku,  któr   był  pod wign ł,  oderwała  si   od  niego.  Odł czyła  si   i 

pomi dzy  jego  rozwartymi  ramionami  zaja niało  blade  wrzeciono  wiatła,  mglisty  owal, 

si gaj cy  od  ziemi  na  wysoko   jego  uniesionych  r k.  W  wietlistym  owalu  przez  chwil  

poruszał si  jaki  kształt, ludzka posta : smukła kobieta spogl daj ca w tył przez rami . Jej twarz 

była pi kna, pełna smutku i trwogi. 

Duch ja niał w tym miejscu tylko przez chwil . Potem  ółtawy owal pomi dzy ramionami 

Geda zabłysn ł silniej. Rozszerzył si  i rozprzestrzenił jak rozdarcie w ciemno ci ziemi i nieba, 

rozprucie  w  tkaninie  wiata.  Poprzez  nie  buchn ła  straszliwa  jasno .  A  poprzez  jasn , 

niekształtn   wyrw   wygramoliło  si   co   jak  gruda  czarnego  cienia,  szybka  i  ohydna,  i  to  co  

skoczyło wprost w twarz Geda. 

Cofn wszy  si   chwiejnie  pod  ci arem  owej  rzeczy,  Ged  wydał  z  siebie  krótki,  chrapliwy 

krzyk.  Mały  otak  patrz cy  z  ramienia  Yetcha,  zwierz   pozbawione  głosu,  wydał  tak e gło ny 

krzyk i skoczył jak gdyby do natarcia. 

Ged  upadł  szamocz c  si   i  wykr caj c, podczas gdy ponad nim rozszerzało si  i rozci gało 

jasne rozprucie w ciemno ci  wiata. Chłopcy, którzy si  przygl dali, uciekli, za  Jasper zgi ł si  

ku  ziemi,  osłaniaj c  oczy  przed  straszliwym  wiatłem.  Jedynie  Vetch  wybiegł  naprzód  ku 

przyjacielowi. Tote  tylko on widział brył  cienia, która wpiła si  w Geda, rw c jego ciało. Było 

to  jakby  czarne  zwierz ,  wielko ci  małego  dziecka,  cho   zdawało  si   e  puchnie,  to  znów  si  

kurczy; nie miało głowy ani twarzy, jedynie cztery łapy z pazurami, którymi wpijało si  w Geda i 

szarpało go Vetch zaszlochał ze zgrozy, mimo to jednak wyci gn ł r ce, chc c odci gn  ow  

rzecz od Geda. Zanim jej wszak e dotkn ł, co  go unieruchomiło; stracił zdolno  poruszania si . 

Niezno na jasno  przygasała i stopniowo kraw dzie rozdartego  wiata zrosły si  z powrotem. 

Opodal przemawiał jaki  głos tonem łagodnym jak szmer drzewa albo tryskanie  ródła. 

Gwiazdy  zabłysły  na  nowo,  a  trawy  na  zboczu  pobieliło  wiatło  wschodz cego  wła nie 

ksi yca.  Noc  została  uzdrowiona.  wiatło  i  ciemno   trwały  w  przywróconej  i  stałej 

równowadze. Zwierz-cie  znikn ł. Ged le ał na wznak jak długi, z ramionami rozrzuconymi, jak 

gdyby zachowuj cymi jeszcze szeroki gest przywitania i inwokacji. Jego twarz pociemniała od 

krwi, a na koszuli widniały wielkie czarne plamy. Mały otak skulił si  przy jego barku, dr c. A 

ponad  Gedem  stał  starzec,  którego  płaszcz  ja niał  blado  we  wschodz cym  ksi ycu:  Arcymag 

Nemmerle. 

Koniec laski Nemmerlego uniósł si  srebrnym błyskiem nad piersi  Geda. Dotkn ł delikatnie 

okolicy  jego  serca,  potem  jego  warg,  podczas  gdy  Nemmerle  co   szeptał.  Ged  drgn ł,  a  jego 

wargi rozchyliły si , łapi c oddech. Wtedy stary Arcymag podniósł lask , postawił j  na ziemi i 

wsparł si  na niej ci ko ze schylon  głow , jak gdyby ledwie starczało mu sił, aby usta . 

Yetch poczuł,  e mo e si  swobodnie porusza . Rozgl daj c si  wokół, dostrzegł,  e byli tu 

ju   inni,  Mistrz  Przywoła   i  Mistrz  Przemian.  Akt  wielkiego  czarnoksi stwa  nie  mo e  nie 

background image

obudzi  takich ludzi; mieli oni sposoby, aby zjawi  si  bardzo szybko, gdy wzywała ich potrzeba, 

cho   aden nie był tak szybki jak Arcymag. Posłano teraz po pomoc i cz

 z tych, którzy si  

zjawili, odprowadziła Arcymaga, za  inni, w ród nich Vetch, zanie li Geda do komnat Mistrza 

Ziół. 

Cał   noc  Mistrz  Przywoła   pozostał  na  Pagórku  Roke,  czuwaj c  na  stra y.  Nic  si   nie 

poruszało na zboczu wzgórza, tam gdzie materia  wiata rozdarła si  na o cie . . aden cie  nie 

przypełzł poprzez  wiatło ksi ycowe, szukaj c rozdarcia, przez które mógłby wgramoli  si  z 

powrotem  w  swoje  królestwo.  Cie   uciekł  był  przed  Nemmerlem  i  przed  pot nymi  cianami 

czarów, które otaczaj  i chroni  wysp  Roke, ale teraz przebywał w  wiecie. I gdzie  w  wiecie 

si  ukrył. Gdyby Ged umarł tej nocy, cie  mógłby próbowa  odnale  wej cie, które przedtem 

otworzył, i wst pi  za Gedem w królestwo  mierci, w lizn  si  z powrotem w owo miejsce, z 

którego przybył; wła nie dlatego Mistrz Przywoła  czekał na Pagórku Roke Ale Ged  ył. 

Poło ono go do łó ka w izbie uzdrowie  i Mistrz Ziół zaopiekował si  ranami, które Ged miał na 

twarzy, szyi i ramieniu. Były to gł bokie, poszarpane i zło liwe rany. Płyn ca z nich czarna krew 

nie dawała si  zatamowa , tryskaj c nawet mimo działania czarów i owini tych w paj czyn  li ci 

perriotu,  które  przykładano  na  rany.  Ged,  niewidomy  i  niemy,  le ał  w  gor czce  jak  patyk  w 

tl cym  si   ogniu  i  nie  było  zakl cia,  które  mogłoby  ochłodzi   to,  co  go  spalało. 

Nie  opodal,  na  otwartym  podwórcu,  gdzie  tryskała  fontanna,    le ał    Arcymag,      równie   

nieruchomy,  lecz  zimny, bardzo zimny: tylko jego oczy  yły, obserwuj c spadanie o wietlonej 

ksi ycem  wody  i  poruszanie  si   o wietlonych  ksi ycem  li ci.  Ci,  którzy  byli  z  nim,  nie 

wypowiadali  zakl   i  nie  czynili  uzdrawiaj cych  czarów.  Od  czasu  do  czasu  mówili    co   

spokojnie mi dzy sob , po czym zwracali wzrok na Mistrza: le ał bez ruchu, a ksi yc bielił jego 

orli nos, wysokie czoło i siwe włosy, nadaj c im barw  ..ko ci. Aby opanowa  rozp tane czary i 

odp dzi   cie   od  Geda,  Nemmerle  zu ył  cał   swoj   moc,  a  wraz  z  ni   odeszła tak e jego siła 

cielesna.  Le ał  w  agonii.  Ale  mier   wielkiego  maga,    który    w    swym    yciu    wiele    razy 

przechadzał  si  po wyschłych, spadzistych wzgórzach królestwa  mierci, jest osobliw  rzecz : 

umieraj cy  bowiem,  znaj cy  ju   drog ,  odchodzi  nie  po  omacku,  lecz  pewnie.  Gdy  Nemmerle 

spogl dał w gór  poprzez li cie drzewa, ci, co go otaczali, nie wiedzieli,  czy patrzy na  letnie 

gwiazdy  bledn ce  w  wietle brzasku, czy te  na tamte inne gwiazdy, które nigdy nie gasn  nad 

wzgórzami nie znaj cymi  witu. 

Kruk z Osskil, który był jego ulubie cem przez trzydzie ci lat, znikł. Nikt nie widział, dok d 

odleciał. - Kruk leci przed nim - rzekł Mistrz Wzorów, gdy czuwali przy Arcymagu. 

Dzie  nastał ciepły i jasny. W Wielkim Domu i na uliczkach Thwil panowała cisza. Nikt nie 

podnosił głosu, póki koło południa nie odezwały si  gło nym, ostrym tonem  elazne dzwony na 

Wie y  piewów. 

Nazajutrz Dziewi ciu Mistrzów z Roke zebrało si  w miejscu ukrytym gdzie  pod ciemnymi 

drzewami  Wewn trznego  Gaju. Nawet tam ustawili naokoło siebie dziewi   cian ciszy, tote  

aden  człowiek  ani  adna  moc  nie  mogły  przemówi   do  nich  ani  ich  usłysze ,  gdy  wybierali 

spo ród magów całego  wiatomorza tego, który miał by  nowym Arcymagiem. Wybór padł na 

Genshera  z  wyspy  Way.  Natychmiast  wysłano  przez  Morze  Najgł bsze  na  wysp   Way  statek, 

aby  przywiózł  Arcymaga  na  Roke.  Mistrz  Wiatrów  stan ł  na  rufie  i  zbudził  magiczny  wiatr, 

który d ł w  agiel; statek szybko wypłyn ł z portu i znikn ł w oddali. 

O  wydarzeniach  tych  Ged  nic  nie  wiedział.  Przez  cztery  tygodnie  tego  gor cego  lata  le ał 

lepy,  głuchy  i  niemy,  cho   czasami  j czał  i  krzyczał  jak  zwierz .  Nareszcie,  gdy  cierpliwe 

umiej tno ci  Mistrza  Ziół  wywarły  na   swoje  uzdrawiaj ce  działanie,  rany  Geda  zacz ły  si  

background image

zasklepia   i  opu ciła  go  gor czka.  Po  trochu  zacz ł  sprawia   wra enie,  e  znów  słyszy,  cho  

nigdy si  nie odzywał. Pewnego pogodnego jesiennego dnia Mistrz Ziół otworzył okiennice izby, 

w której le ał Ged. Od czasu ciemno ci tamtej nocy na Pagórku Roke znał tylko ciemno . Teraz 

ujrzał  wiatło dzienne i blask sło ca. Schował w dłoniach pokryt  bliznami twarz i zapłakał. 

Kiedy  jednak  nadeszła  zima,  Ged  potrafił  mówi   tylko  zaj kuj c  si   i  Mistrz  Ziół  wci  

trzymał go w izbie uzdrowie , próbuj c stopniowo przywróci  sił  jego ciału i umysłowi. Była 

wczesna  wiosna,  kiedy  wreszcie  Mistrz go wypu cił, poleciwszy mu, aby najpierw zło ył hołd 

Arcymagowi  Gensherowi.  Poprzednio  bowiem  Ged  nie  był  w  stanie  przył czy   si   do  reszty 

Szkoły w spełnieniu tej powinno ci, kiedy Gensher przybył na Roke. 

adnemu  z  kolegów  Geda  nie  pozwalano  odwiedzi   go  w  miesi cach  choroby  i  teraz,  gdy 

przechodził  mimo,  niektórzy  z  nich  zapytywali  si   wzajemnie:  „Kto  to  taki?"  Dawniej  był 

zwinny, gibki i mocny. Teraz, złamany przez cierpienie, szedł niepewnie i nie podnosił twarzy, 

której lewa strona była biała od blizn. Unikał znajomych i nieznajomych, kieruj c si  prosto na 

Podwórzec  Fontanny.  Tam,  w  miejscu  gdzie  on.  sam  niegdy   oczekiwał  Nemmerlego,  teraz 

oczekiwał go Gensher. 

Jak poprzedni Arcymag, tak i nowy był odziany w biały płaszcz; ale, jak wi kszo  ludzi z 

Way  i  ze  Wschodnich  Rubie y,  Gensher  był  ciemnoskóry  i  ciemne  było  jego  spojrzenie  spod 

g stych brwi. 

Ged ukl kł, zło ył mu hołd i przysi gł posłusze stwo. Gensher milczał przez chwil . 

-  Wiem,  co  uczyniłe   -  powiedział  wreszcie  -  ale.  nie  wiem,  kim  jeste .  Nie  mog   przyj  

twojego hołdu. 

Ged  powstał  i  wsparł  si   dłoni   o  pie   rosn cego  koło  fontanny  drzewka,  aby  utrzyma  

równowag . Wci  jeszcze znajdowanie słów przychodziło mu z trudem. 

- Czy mam opu ci  Roke, mój panie? 

- Czy chcesz opu ci  Roke? 

- Nie. 

- A czego chcesz? 

- Zosta . Uczy  si . Przemóc... zło... 

- Sam Nemmerle nie umiał tego zrobi . Nie, nie pozwol  ci odej  z Roke. Nic ci  nie chroni 

oprócz  mocy  tutejszych  Mistrzów  i  wzniesionych  wokół  tej  wyspy  obwarowa ,  które  nie 

dopuszczaj   złych  istot.  Gdyby   teraz  odjechał  -  to  co ,  co  spu ciłe   z  uwi zi,  znalazłoby  ci  

natychmiast, weszłoby w ciebie i wzi łoby ci  w posiadanie. Byłby z ciebie nie człowiek, lecz 

gebbeth, kukiełka spełniaj ca wol  tego złego cienia, który pod wign łe  w  wiatło dnia. Musisz 

tu zosta , póki nie nab dziesz dosy  siły i m dro ci, aby móc samemu si  przed nim broni  - je li 

b dziesz kiedy  do tego zmuszony. Nawet teraz to co  czeka na ciebie. Niechybnie czeka. Czy 

widziałe  to od czasu tamtej nocy? 

- W snach, mój panie. - Po chwili Ged ci gn ł dalej, mówi c z bólem i wstydem: - Mistrzu 

Ge sherze, nie wiem, co to było - to co , co wydostało si  z czarów i wpiło we mnie... 

- Ja równie  nie wiem. To nie ma imienia. Masz w sobie wielk  wrodzon  moc i u yłe  tej 

mocy  niewła ciwie:  rzuciłe   zakl cie,  nad  którym  nie  panowałe ,  nie  wiedz c,  jak  to  zakl cie 

wpływa  na  równowag   wiatła  i  mroku,  ycia  i  mierci,  dobra  i  zła.  A  do  tego  post pku 

przywiodły  ci   pycha  i  nienawi .  Czy  mo na  si   dziwi ,  e  skutek  był opłakany? Wywołałe  

ducha z ciała zmarłej, ale wraz z tym duchem zjawiła si  jedna z Mocy Przeciw- ycia. Przybyła 

wezwania  stamt d,  gdzie  nie  ma  imion.  B d c  złem,  czyni   zło  za  twoim  po rednictwem. 

background image

Władza, która pozwoliła ci j  przywoła , daje jej władz  nad tob : jeste cie powi zani. Jest to 

cie  twojej buty, cie  twojej niewiedzy, który rzucasz. Czy  cie  ma imi ? 

Ged stał chory i zmizerniały. Wreszcie odezwał si : 

- Byłoby lepiej, gdybym wtedy umarł. 

-  Kim  jeste ,  aby  to  orzeka ,  ty,  za  którego  Nemmerle  oddał  ycie?  Jeste   tu  bezpieczny. 

B dziesz tu mieszkał i dalej si  kształcił. Mówiono mi,  e byłe  zdolny. Dalej wi c, zabierz si  

do pracy. Wykonuj j  jak nale y. To wszystko, co mo esz zrobi . 

Na  tym  Gensher  zako czył  i  nagle  znikn ł,  jak  to  jest  w  zwyczaju  magów.  Fontanna 

podskakiwała  w  sło cu;  Ged  przygl dał  si   jej  przez  chwil   i  słuchał  jej  głosu  my l c  o 

Nemmerlem.  Niegdy   na  tym  dziedzi cu  poczuł  si   słowem  wymówionym  przez  wiatło 

słoneczne. Teraz przemówiła tak e ciemno : wymówiła słowo, którego nie mo na było cofn . 

Ged  opu cił  dziedziniec,  zmierzaj c  do  swej  dawnej  izby  w  Wie y  Południowej:  izb   t  

trzymano dla niego pust . Pozostał tam w samotno ci. Gdy gong obwie cił kolacj , Ged poszedł 

na dół, ale niemal nie odzywał si  do innych chłopców przy Długim Stole i nie podnosił ku nim 

twarzy,  nawet  ku  tym,  którzy  pozdrawiali  go  najogl dniej.  Tote   po  paru  dniach  wszyscy 

zostawili go w spokoju. Samotno  była tym, czego pragn ł, l kał si  bowiem zła, które mógłby 

spowodowa  uczynkiem lub słowem, nie zdaj c sobie z tego sprawy. 

W Szkole nie było ani Yetcha, ani Jaspera i Ged nie pytał o nich. Chłopcy, którym poprzednio 

przewodził  i  nad  którymi  górował,  teraz  wszyscy  go  wyprzedzili,  z  przyczyny  miesi cy,  które 

utracił; tej wiosny i lata uczył si  wi c z chłopcami młodszymi od siebie. Nie błyszczał te  w ród 

nich, bowiem słowa ka dego zakl cia, nawet najprostszej sztuki iluzyjnej, wychodziły z jego ust 

z wahaniem, a jego r ce nie były pewne w swoim kunszcie. 

Na jesieni miał uda  si  raz jeszcze do Wie y Osobnej na nauk  u Mistrza Imion. Obowi zek 

ten, którego niegdy  si  obawiał, teraz odpowiadał mu, gdy  tym, czego szukał, była cisza - a 

tak e długa nauka, przy której nie czyni si  zakl  i podczas której ta moc, o której wiedział,  e 

wci  w nim jest, nie musi by  ani razu przywołana do działania. 

W  nocy  poprzedzaj cej  jego  przeprowadzk   do  Wie y  odwiedził  go  w  jego  izbie  człowiek 

ubrany w br zowy płaszcz podró ny i trzymaj cy d bow  lask  okut   elazem. Ged podniósł si  

na widok laski czarnoksi nika. 

   - 

Krogulcze... 

Na d wi k głosu Ged podniósł oczy: to Yetch stał przed nim, kr py i kwadratowy jak zawsze; 

jego  ciemna,  szczera  twarz  stała  si   starsza,  ale  u miech  nie  zmienił  si .  Na  ramieniu  Vetcha 

kuliło si  zwierz tko o c tkowanym futerku i jasnych oczach. 

- Został u mnie, gdy byłe  chory, i teraz przykro mi si  z nim rozstawa . A jeszcze bardziej 

przykro  rozstawa   si   z  tob ,  Krogulcze.  Ale  jad   do  domu.  Dalej,  Hoeg!  Id   do  swojego 

prawdziwego  pana!  -  Vetch  poklepał  otaka  i  posadził  na  podłodze.  Zwierz tko  ruszyło  przed 

siebie,  usiadło  na  sienniku  Geda  i  zacz ło  my   swoje  futerko  suchym  br zowym  j zykiem 

podobnym do listka. Yetch za miał si , ale Ged nie potrafił si  u miechn . Schylił si , głaszcz c 

otaka, aby ukry  twarz. 

- My lałem,  e nie przyjdziesz do mnie, Yetch - powiedział. 

Nie miał zamiaru robi  mu wymówek, ale Yetch odparł: 

- Nie mogłem. Mistrz Ziół zabronił mi; a od zimy przebywałem z nim zamkni ty w Gaju. Nie 

byłem  wolny,  póki  nie  zdobyłem  swojej  laski.  Posłuchaj:  gdy  te   b dziesz  wolny,  przyjed   na 

Wschodnie  Rubie e.  B d   na  ciebie  czekał.  W  tamtejszych  miasteczkach  wesoło  si   yje,  a 

czarnoksi nicy s  mile widziani. 

background image

- Wolny... - mrukn ł Ged i wzruszył odrobin  ramionami, próbuj c si  u miechn . 

Yetch patrzył na niego, nie całkiem tak jak zwykle: z nie mniejsz  miło ci , ale zapewne z 

wi ksz  czarnoksi sk  wiedz . Powiedział mi kko: 

- Nie pozostaniesz na zawsze na Kok . 

- Có ... miałem nadziej ,  e b d  mógł pój  na nauk  do Mistrza w Wie y, aby zosta  jednym 

z tych, którzy szukaj  w ksi gach i gwiazdach zgubionych imion, i w ten sposób... w ten sposób 

nie czyni  przynajmniej nic złego, je li ju  nic dobrego nie mog ... 

- Zapewne - powiedział Yetch. - Nie jestem jasnowidzem, ale widz  przed tob  nie komnaty i 

ksi gi, lecz dalekie morza, ognie smoków, wie e miast i wszystko to, co widzi sokół, gdy leci 

wysoko i daleko. 

- A za mn  - co widzisz za mn ? - spytał Ged i mówi c powstał, tak  e bł dny ognik, który 

płon ł po rodku nad ich głowami, rzucił jego cie  w tył, na  cian  i podłog . Ged zwrócił twarz 

w bok i rzekł, zaj kuj c si : - Ale opowiedz mi, dok d ty si  udasz, co ty b dziesz robił. 

- Pojad  do domu odwiedzi  braci i siostr , o której ci nieraz mówiłem. Zostawiłem j  jako 

małe dziecko, a wkrótce b dzie obchodziła swoje  wi to Nadania Imienia - dziwnie jest o tym 

pomy le !  A  potem  znajd  sobie zaj cie jako czarnoksi nik gdzie  w ród małych wysp. Och, 

zostałbym  dłu ej  i  pogadał  z  tob ,  ale  nie  mog ,  mój  statek  wyrusza  w  rejs  dzi   wieczorem  i 

przypływ  ju   si   zacz ł.  Krogulcze,  je li  kiedykolwiek  twoja  droga  powiedzie  na  wschód, 

odwied   mnie.  A  je li  b dziesz  mnie kiedykolwiek potrzebował, sprowad  mnie, wezwij mnie 

moim imieniem: Estarriol. 

Na te słowa Ged podniósł swoj  pokryt  bliznami twarz; ich spojrzenia spotkały si . 

- Estarriol - powiedział - mam na imi  Ged. 

Potem w milczeniu po egnali si  ze sob ; Vetch odwrócił si  i zszedł do kamiennej sieni, po 

czym opu cił Roke. 

Ged stał przez chwil  bez ruchu, jak kto , kto dowiedział si  wielkich nowin i musi rozszerzy  

sw  dusz , aby je przyj . Wspaniałym darem było to, co ofiarował mu Vetch: znajomo  jego 

prawdziwego imienia. 

Prawdziwego imienia m czyzny nie zna nikt oprócz niego samego i tego, kto mu je nadał. 

M czyzna  mo e  si   w  ostateczno ci  zdecydowa ,  aby  zdradzi   je  swemu  bratu,  onie  czy 

przyjacielowi,  jednak e  nawet  ci  nieliczni  nie  u yj   nigdy  owego  imienia  tam,  gdzie  mo e  je 

usłysze   kto   trzeci.  W  obecno ci  innych  ludzi  b d ,  tak  jak  inni,  nazywa   m czyzn   jego 

imieniem  u ytkowym,  jego  przydomkiem  -  takim  imieniem,  jak  Krogulec,  Vetch,  co  oznacza 

„wyka",  albo  Ogion,  co  oznacza  „szyszka  jodłowa".  Je li  za   pro ci  ludzie  ukrywaj   swoje 

prawdziwe  imi   przed  wszystkimi  oprócz  tych  paru,  których  kochaj   i  którym  ufaj  

bezgranicznie,  tym  bardziej  musz   tak  czyni   ludzie  zajmuj cy  si   czarnoksi stwem  -  bardziej 

niebezpieczni i bardziej nara eni na niebezpiecze stwo. Kto zna imi  człowieka, ten ma w swojej 

mocy jego  ycie. I wła nie Gedowi, który utracił wiar  w siebie, Vetch ofiarował ten dar, na który 

sta  tylko przyjaciela - dowód niezachwianego, nie daj cego si  zachwia  zaufania. 

Ged usiadł na sienniku i pozwolił zgasn  kuli bł dnego ognia, od której, gdy znikała, doleciał 

słaby zapach bagiennego gazu. Pogłaskał otaka, który przeci gn ł si  rozkosznie i uło ył do snu 

na jego kolanach, jak gdyby nigdy nie sypiał gdzie indziej. W Wielkim Domu panowała cisza. 

Ged zdał sobie spraw ,  e jest to przeddzie  rocznicy jego własnego Przej cia, dnia, w którym 

Ogion nadał mu imi . Od owego dnia min ły cztery lata. Ged  wspomniał chłód górskiego  ródła, 

przez które brodził nagi i pozbawiony imienia. Pogr ył si  w rozmy laniach o innych l ni cych 

rozlewiskach  Rzeki  Ar,  gdzie  zwykle  pływał;  o  wiosce  Dziesi ciu  Olch  pod  wielkimi, 

background image

porastaj cymi  zbocze  góry  lasami;  o  cieniach  poranku  padaj cych  w  poprzek  zakurzonej 

wiejskiej ulicy, o  ogniu podrywaj cym  si  pod podmuchem  miechów na kowalskim   palenisku   

w   zimowe   popołudnie,   o   ciemnej i wonnej chacie czarownicy, gdzie powietrze było ci kie 

od dymu i kł bi cych si  zakl . Nie my lał o tych rzeczach ju  od dawna. Powróciły do  teraz, 

w  nocy,  w  której  ko czył siedemna cie lat. Wszystkie lata i miejsca, W których sp dził swoje 

krótkie,  rozbite  na  cz ci  ycie,  znalazły  si   w  zasi gu  umysłu  i  na  powrót  utworzyły  cało . 

Nareszcie, po tym długim, gorzkim,  zmarnowanym okresie wiedział raz jeszcze, kim jest i gdzie 

si  znajduje. 

Ale dok d ma si  uda  w nadchodz cych latach - tego nie potrafił dostrzec; i bał si  ujrze . 

Nazajutrz  rano  wyruszył  w  drog   przez  wysp ,  nios c  jak zwykle na ramieniu otaka. Tym 

razem dotarcie piechot  do Wie y Osobnej zaj ło mu trzy, nie dwa dni: był  miertelnie znu ony, 

gdy w zasi gu jego wzroku znalazła si  Wie a, wznosz ca si  ponad prychaj ce, sycz ce wody 

północnego  przyl dka.  Wewn trz  Wie y  było  ciemno,  tak  jak  pami tał,  i  chłodno,  tak  jak 

pami tał, a Kurremkarmerruk siedział na wysokim zydlu, spisuj c listy imion. Rzucił okiem na 

Geda  i  rzekł  bez  przywitania,  jak  gdyby  chłopak  nigdy  si   nie  oddalał:  -  Id   do  łó ka;  kto 

zm czony,  ten  głupi.  Jutro  mo esz  otworzy   Ksi gi  Przedsi wzi   Stwórców  i  wyuczy   si  

zawartych w niej imion. 

Pod koniec zimy Ged powrócił do Wielkiego Domu. Był ju  wtedy pasowany na czarownika 

i  Arcymag  Gensher  tym  razem  przyj ł  jego  hołd.  Odt d  Ged  zgł biał  wy sze  sztuki  i  czary,  

porzucaj c  sztuki  iluzyjne    na    rzecz  dzieł  prawdziwej  magii  i  ucz c  si   tego,  co  musiał 

wiedzie , aby zasłu y  na sw  lask  czarnoksi nika. Trudno , jak  sprawiało mu poprzednio 

wymawianie zakl , znikła po paru miesi cach, a w jego r ce powróciła zr czno ; mimo to me 

spieszył si  do nauki tak jak dawniej: strach udzielił mu ostrej  i długotrwałej lekcji. Jego  czary 

nie wywoływały zreszt   adnych gro nych mocy ani konfliktów, nawet gdy wymawiał Wielkie 

Zakl cia Stwarzania i Nadawania Kształtu, które s  najbardziej ryzykowne. Nieraz Ged zadawał 

sobie  pytanie,  czy  przypadkiem  uwolniony  przeze   wówczas  cie   nie  osłabł  tymczasem  albo 

jakim  sposobem nie umkn ł ze  wiata, nie nawiedzał go bowiem ju  wi cej w snach. Ale w 

gł bi serca wiedział,  e taka nadzieja jest nierozumna. Od Mistrzów i ze starodawnych ksi g 

wiedzy  Ged  uczył  si ,  czego  mógł,  o  istotach  takich  jak  ów  cie ,  który  wtenczas  uwolnił; 

niewiele jednak mo na si  było o tym nauczy . O  adnym takim stworzeniu nie pisało si  ani 

nie mówiło wprost. W najlepszym razie trafiały si  tu i ówdzie w starych ksi gach wzmianki o 

rzeczach, które mogły przypomina  owego zwierza - cie . Nie był to duch człowieka i nie było 

to  co   stworzonego  przez  Dawne  Moce  Ziemi,  a  mimo  to  sprawiało  wra enie,  e  ma  z  tym 

wszystkim  jakie  powi zanie. W Rzeczy o Smokach, któr  Ged przeczytał bardzo dokładnie, 

znajdowała si  opowie  o staro ytnym Władcy Smoków, który dostał si  pod władanie jednej 

z Dawnych Mocy - mówi cego Kamienia, spoczywaj cego w dalekim północnym kraju. 

„Na rozkaz Kamienia", głosiła ksi ga, „przemówił, aby wywoła  ducha z królestwa zmarłych, 

lecz jego czarnoksi stwo wypaczone zostało przez wol  Kamienia i wraz z duchem zjawiła si  

rzecz nie przywołana, która wywabiła Władc  z jego powłoki i w niej chodziła po  wiecie ludzi 

zabijaj c".  Ksi ga  nie  mówiła  jednak,  czym  była  ta  rzecz,  ani  te   nie  zdradzała  zako czenia 

opowie ci.  Mistrzowie  za   nie  wiedzieli,  sk d  mógł  przyby   taki  cie :  z  Przeciw- ycia, 

powiedział  Arcymag;  ze  złej  strony  wiata,  rzekł  Mistrz  Przemian,  a  Mistrz  Przywoła  

powiedział:  „Nie  wiem".  Mistrz  Przywoła   przychodził  dawniej  cz sto,  aby  posiedzie   przy 

Gedzie  w  czasie  jego  choroby.  Był  srogi  i  powa ny  jak  zawsze,  ale  Ged  czuł  teraz  jego 

współczucie i kochał go bardzo. 

background image

- Nie wiem. Wiem o tej rzeczy tylko to:  e przywoła  j  mogła jedynie wielka moc, i to by  

mo e tylko jedna moc - tylko jeden głos - twój głos. Ale co to z kolei znaczy, nie wiem. Ty to 

odkryjesz. Musisz to odkry  albo umrze , gorzej ni  umrze ... - Mistrz mówił cicho i jego oczy 

były pos pne, gdy spogl dał na Geda. - My lałe , b d c chłopcem,  e mag to kto , kto potrafi 

uczyni  wszystko. Tak i ja niegdy  my lałem. Tak my leli my wszyscy. A prawda jest taka,  e im 

bardziej  ro nie  prawdziwa  moc  człowieka,  im  bardziej  poszerza  si   jego  wiedza,  tym  bardziej 

zw a si  droga, któr  mo e on kroczy ; a  wreszcie niczego ju  nie wybiera, lecz czyni tylko i 

wył cznie to, co  m u s i   c z y n i  ... 

Gdy Ged uko czył osiemna cie lat, Arcymag wysłał go na nauk  do Mistrza Wzorów. O tym, 

co  jest  przedmiotem  nauki  w  Wewn trznym  Gaju,  nie  mówi  si   wiele  poza  jego  obr bem. 

Podobno nie czyni si  tam wcale czarów, a mimo to miejsce to samo w sobie jest zaczarowane. 

Czasami drzewa Gaju s  widoczne, czasami za  nie s  i nie zawsze znajduj  si  w tym samym 

miejscu i w tej samej cz ci wyspy Roke. Podobno ju  same drzewa Gaju maj  w sobie m dro  

czarnoksi sk .  Podobno  Mistrz  Wzorów  uczy  si   swej  najwy szej  magii  tam,  wewn trz  Gaju; 

gdy  tylko  drzewa  obumr ,  jego  wiedza  czarnoksi ska  obumrze  równie ,  a  wówczas  wody 

podnios  si  i zatopi  wyspy  wiatomorza, które Segoy wyd wign ł z gł bin w przedmitycznych 

czasach, zatopi  wszystkie l dy, na których  yj  ludzie i smoki. 

Ale  wszystko  to  tylko  pogłoska;  a  od  czarnoksi ników  nie  mo na  si   o  tym  niczego 

dowiedzie . 

Upływały miesi ce, a  wreszcie pewnego wiosennego dnia Ged powrócił do Wielkiego Domu, 

nie maj c poj cia, czego ode  teraz za daj . Przy drzwiach, które wychodz  na  cie k  wiod c  

przez pola do Pagórka Roke, natkn ł si  na starca oczekuj cego u wej cia. Z pocz tku Ged nie 

poznał go, ale po namy le przypomniał go sobie jako tego, który wpu cił go do Szkoły w dniu 

przybycia, pi  lat temu. 

Starzec u miechn ł si , pozdrawiaj c go po imieniu, i zapytał: 

- Czy wiesz, kim jestem? 

Ged my lał wła nie przed chwil  o tym,  e zawsze mówiło si  Dziewi ciu Mistrzów z Roke, a 

on  znał  tylko  o miu:  Mistrza  Wiatrów,  Sztuki,  Ziół,  Pie ni,  Przemian,  Przywoła ,  Imion, 

Wzorów. Zdawało si ,  e to o Arcymagu mówi si  jako o dziewi tym. A przecie  gdy wybierano 

nowego Arcymaga, w sprawie jego wyboru zebrało si  Dziewi ciu Mistrzów. 

- My l ,  e jeste  Mistrzem Od wiernym – powiedział Ged. 

-  Owszem.  Ged,  zdobyłe   prawo  wej cia  do  Roke,  wymawiaj c  swoje  imi .  Teraz  mo esz 

zdoby   prawo  odej cia  st d,  wymawiaj c  moje.  -  Tak  rzekł  starzec,  u miechaj c  si ,  i  czekał. 

Ged stał bez słowa. 

Znał  oczywi cie  tysi c  sposobów,  sztuk  i  rodków  dowiadywania  si   imion  rzeczy  i  ludzi; 

umiej tno  taka wchodziła w skład tego wszystkiego, czego uczył si  na Roke, bez niej bowiem 

magia na niewiele by si  przydała. Ale odkry  imi  maga i Mistrza - to była inna sprawa. Imi  

maga  jest  ukryte  lepiej  ni   led   w  morzu,  lepiej  strze one  ni   jaskinia  smoka.  Zakl cie 

podpatruj ce  natknie  si   na  silniejsze  zakl cie,  misterne  fortele  zawiod ,  dociekania  b d  

okr nie udaremnione, a przemoc zostanie zwrócona zgubnie przeciw samej sobie. 

- W skie s  drzwi, które otwierasz, Mistrzu - powiedział wreszcie Ged. - Musz  chyba usi

 

tu w ród pól i po ci , póki nie schudn  na tyle, aby si  prze lizn . 

- Jak długo zechcesz - odparł Od wierny u miechaj c si . 

Tak wi c Ged oddalił si  troch  i usiadł pod olch  na brzegu Thwilburn; wypu cił otaka, który 

zbiegł nad wod , aby igra  w strumieniu i przetrz sa  błotniste brzegi w poszukiwaniu krabów. 

background image

Sło ce zni ało si , pó ne i jasne, wiosna bowiem była w pełni.  wiatła latar  i bł dnych ogników 

zaja niały  w  oknach  Wielkiego  Domu,  a  u  stóp  wzgórza  uliczki  miasta  Thwil  napełniły  si  

mrokiem.  Nad  dachami  pohukiwały  sowy  i  nietoperze  przelatywały  w  zmierzchu  ponad 

strumieniem, a Ged wci  siedział, rozmy laj c nad tym, jak mógłby - przemoc , podst pem albo 

czarami - pozna  imi  Od wiernego. Im wi cej dumał, tym mniej był w stanie dostrzec po ród 

wszystkich  sztuk czarodziejskich, jakich si  wyuczył przez te pi  lat na Roke, t  jedn , która 

pozwoliłaby  wydrze   laka  tajemnic   takiemu  magowi.  Poło ył  si   w  polu  i  zasn ł  pod 

gwiazdami,  wraz  z  otakiem,  który  umo cił  si   w  jego  kieszeni.  Gdy  sło ce  wstało,  podszedł, 

wci  z pustym  oł dkiem, do drzwi Domu i zapukał. Od wierny otworzył. 

-  Mistrzu  -  rzekł  Ged  -  nie  potrafi   wydoby   z  ciebie  twego  imienia  sił ,  nie  b d c 

dostatecznie silnym, i nie potrafi  wydoby  go podst pem, nie b d c dostatecznie m drym. Tote  

wystarczy  mi,  e  zostan   tutaj,  aby  si   uczy   lub  słu y ,  cokolwiek  sobie  yczysz:  chyba  e 

przypadkiem odpowiesz mi na jedno pytanie. 

- Zapytaj. 

- Jakie jest twoje imi ? 

Od wierny  u miechn ł  si   i  wymówił  swoje  imi ;  i  Ged  powtarzaj c  je,  wkroczył  po  raz 

ostatni w progi Domu. 

Kiedy  ze   na  powrót  wyszedł,  miał  na  sobie  ci ki  ciemnobł kitny  płaszcz,  podarunek  od 

mieszka ców  Low  Torning,  dok d  si   udawał,  gdy   potrzebowano  tam  czarnoksi nika.  Niósł 

tak e lask  równ  swemu wzrostowi, wyrzezan  z drzewa cisowego i okut  br zem. Od wierny 

yczył mu szcz liwej drogi, otwieraj c przed nim tylne drzwi Wielkiego Domu, drzwi z, rogu i 

ko ci słoniowej, i Ged zszedł uliczkami Thwil do statku, który czekał na  na jasnych porannych 

falach. 

 

 

5. Smok z wyspy Pendor 

 

 

Na zachód od Roke, pomi dzy dwoma wielkimi l dami Hosk i Ensmer, le y stłoczona gromada 

Dziewi dziesi ciu  Wysp.  Najbli sza  Roke  jest  wyspa  Serd,  a  najdalsza  to  Seppish,  -która 

znajduje si  ju  niemal na Morzu Pelnijskim; czy jest ich w sumie dziewi dziesi t - to pytanie 

nigdy nie rozstrzygni te, poniewa  je li liczy  tylko wyspy maj ce  ródła słodkiej wody, mo na 

ich naliczy  siedemdziesi t, je li natomiast bra  pod uwag  ka d  skał , mo na si  doliczy  stu i 

wi cej; a w dodatku przypływy zmieniałyby wynik. Kanały pomi dzy wysepkami s  w skie, tote  

umiarkowane przypływy i odpływy Morza Najgł bszego, napotykaj c tu  cie nienia i przegrody, 

wznosz  si  wysoko i opadaj  nisko; wskutek tego w miejscu, gdzie podczas przypływu mogły 

by   trzy  wyspy,  w  czasie  odpływu  bywa  jedna.  Mimo  zreszt   wszystkich  niebezpiecze stw 

zwi zanych  z  przypływami,  ka de  dziecko  umiej ce  chodzi   potrafi  tu  wiosłowa   i  ma  swoj  

łódk ;  gospodynie  przepływaj   łodziami  przez  kanał,  aby  wypi   z  s siadk   fili ank   ziółek; 

domokr cy  zachwalaj   swoje  towary  w  rytm  uderze   wiosłami.  Wszystkie  tutejsze  drogi  to 

słona woda, któr  przegradzaj  jedynie sieci, rozci gni te od domu do domu w poprzek cie nin 

dla  połowu  rybek  zwanych  turbikami  -  wytwarzany  z  nich  olej  jest  bogactwem 

Dziewi dziesi ciu Wysp. Jest na nich par  mostów, nie ma za  ani jednego wi kszego miasta. 

Na ka dej wysepce tłocz  si  zagrody i domy rybaków; dziesi  do dwunastu wysepek tworzy 

background image

wspóln   gmin .  Jedn   z  takich  gmin  był  Low  Torning,  obszar  wysuni ty  najdalej  na  zachód, 

otwieraj cy  si   nie  na  Morze  Najgł bsze,  ale  na  zewn trz,  ku  pustemu  oceanowi,  temu 

odludnemu skrajów, Archipelagu, gdzie znajduje si  ju  tylko Pendor, wyspa spustoszona przez 

smoki, a poza nim rozci gaj  si  niego cinne wody Zachodnich Rubie y. 

Dom  dla  nowego  czarnoksi nika  był  ju   przygotowany.  Stał  na  wzgórzu  po ród  zielonych 

pól  j czmienia,  osłoni ty  od  zachodniego  wiatru  przez  pendikowy  zagajnik,  którego  drzewa 

ton ły wła nie w czerwonych kwiatach. Od drzwi roztaczał si  widok na inne strzechy, zagajniki 

i  ogrody,  na  inne  wyspy  pełne  strzech,  gajów  i  ogrodów  oraz  na  wij ce  si   pomi dzy  nimi 

niezliczone,  błyszcz ce  kanały  morskie.  Dom  był  skromny,  pozbawiony  okien,  z  glinian  

podłoga,  a  mimo  to  lepszy  ni   ten,  w  którym  Ged  si   urodził.  Naczelnicy  wysp  z  gminy  Low 

Torning, czuj c l k wobec czarnoksi nika z Roke, prosili, aby im wybaczył ubóstwo domostwa. 

„Brak nam kamienia do budowy", powiedział jeden z nich. „Nikt z nas nie jest bogaty, cho  nikt 

nie głoduje", dorzucił drugi, a trzeci: „B dzie tu przynajmniej sucho, panie, bo ja sam dogl dałem 

krycia  strzech ".  W  oczach  Geda  dom  był  nie  gorszy  od  pałacu.  Podzi kował  szczerze 

naczelnikom wysp, tak  e cała ich osiemnastka powróciła, ka dy w swojej łodzi wiosłowej, na 

rodzinne  wyspy,  aby  oznajmi   rybakom  i  gospodyniom,  e  nowy  czarnoksi nik  to  dziwny, 

pos pny młodzieniec, który mówi mało, ale grzecznie i bez wyniosło ci. 

Zapewne, niewiele było powodów do wyniosło ci na tej pierwszej posadzie maga, jak  Ged 

obj ł. Czarnoksi nicy kształceni na Roke udawali si  zwykle do miast lub zamków, aby słu y  

wielkim władcom, którzy go cili ich w wielkich domach. Ci rybacy z Low Torning normaln  

kolej  rzeczy mieliby u siebie co najwy ej czarownic  albo prostego gu larza, który rzucałby 

urok na sieci,  piewał nad nowymi łodziami oraz leczył ludzkie i zwierz ce dolegliwo ci. Ale w 

ostatnich latach Stary Smok z wyspy Pendor miał młode - i podobno dziesi  smoków miało 

teraz legowisko w ruinie wie  Władców Morskich z Pendoru, wlokło pokryte łusk  brzuchy w 

gór   i  w  dół  po  marmurowych  schodach  i  przez  rozwalone  bramy  zamku.  Potrzebuj c 

po ywienia na tej martwej wyspie, smoki wyleciały z niej którego  roku, gdy podrosły i zacz ł 

im  doskwiera   głód.  Widziano  ju   cztery  smoki  lec ce  nad  południowo-zachodnimi 

wybrze ami  wyspy  Hosk:  nie  siadały  na  ziemi,  ale  wypatrywały  stajen,  owczarni  i  osiedli 

ludzkich. Głód smoka budzi si  powoli, lecz nasyci  go trudno. Tote  naczelnicy wysp z gminy 

Low Torning posłali na Roke pro b  o czarnoksi nika, który ochroniłby ich lud przed tym, co 

zagra ało  mu  spoza  zachodniego  horyzontu  -  i  Arcymag  os dził,  e  ich  obawa  jest  całkiem 

uzasadniona. 

-  Nie  ma  tam  wygód  -  mówił  Arcymag  Gedowi  tego  dnia,  kiedy  pasował  go  na 

czarnoksi nika  -  nie  ma  sławy,  nie  ma  bogactwa,  zapewne  nie  ma  te   niebezpiecze stw. 

Pojedziesz? 

-  Pojad   -  odparł  Ged,  nie  tylko  z  posłusze stwa.  Od  owej  nocy  na  Pagórku  Roke  pragn ł 

unikn   popisywania  si   i  sławy  tak  usilnie,  jak  usilnie  przedtem  do  nich  d ył.  Teraz  ju  

bezustannie pow tpiewał w sw  sił  i l kał si  wystawia  na prób  sw  moc. Z drugiej strony, 

wie ci O smokach zaciekawiły go ogromnie. Na wyspie Gont nie, było smoków od wielu setek 

lat,  podobnie  te   aden  smok  nie  przelatywał  w  zasi g  w chu,  wzroku  albo  zakl cia 

mieszka ców Roke, tote  i tam s  one tylko tematem legend i pie ni, czym  opiewanym, ale nie 

widzianym.  W  Szkole  Ged  nauczył  si   o  smokach  wszystkiego,  czego  mógł,  lecz  co  innego 

czyta  o smokach, a co innego je spotka . Dogodna sposobno  otwierała si  przed nim jasno, 

wi c i ze szczer  ochot  odpowiedział: 

- Pojad . 

background image

Arcymag Gensher skin ł wówczas głow , ale z mrocznym wyrazem twarzy. 

- Powiedz mi - odezwał si  wreszcie - czy l kasz si  opu ci  Roke? Czy te  pragniesz st d 

odej ? 

- I jedno, i drugie, Mistrzu. Gensher znów skin ł głow . 

-- Nie wiem, czy post puj  słusznie wyprawiaj c ci  st d, gdzie jeste  bezpieczny - powiedział 

bardzo  cicho.  -  Nie  umiem  ujrze   twojej  drogi.  Kryje  si   cała  w  ciemno ci.  Na  Północy  za  

istnieje  jaka   moc,  co ,  co  mogłoby  ci   zniszczy ,  ale  co  to  jest  i  gdzie  si   znajduje  -  czy  na 

twojej  przeszłej,  czy  przyszłej  drodze  -  nie  potrafi   powiedzie ,  wszystko  okryte jest cieniem. 

Gdy  przybyli  tu  ludzie  z  Low  Torning,  pomy lałem  zaraz  o  tobie,  bo  gmina  ta  wydala  mi  si  

bezpieczna i na uboczu poło ona okolica, gdzie mógłby  mie  czas na nabranie sił. Nie wiem 

jednak, czy jakiekolwiek miejsce jest dla ciebie bezpieczne, ani te  dok d prowadzi twoja droga. 

Nie chciałbym wyprawia  ci  w gł b mroku... 

Dom pod kwitn cymi drzewami wydał si  jednak z pocz tku Gedowi miejscem wystarczaj co 

jasnym. Młodzieniec mieszkał w nim, przygl dał si  cz sto niebu na zachodzie i nastawiał swoje 

ucho czarnoksi nika na szum łuskowatych skrzydeł. Ale  aden smok si  nie zjawiał. Ged łowił 

m nadbrze u ryby i piel gnował grz dki w ogrodzie. Całe dnie sp dzał na rozwa aniu stronicy, 

linijki albo słowa w Ksi gach Wiedzy, które przywiózł z Roke, na przesiadywania na dworze, w 

letnim powietrzu pod drzewami pendikowymi; otak spał wtedy obok niego albo wyprawiał si  na 

łowienie  myszy  w  g szczu  traw  i  stokrotek.  Ponadto  Ged  słu ył  ludziom  z  Low  Torning  jako 

uzdrowiciel  i  zaklinacz  pogody,  ilekro   go  o  to  poprosili.  Nie  przychodziło  mu  do  głowy,  e 

czarnoksi nik miałby prawo czu  si  upokorzony wykonywaniem tak prostych sztuk: bawił si  

przecie   niegdy   jako  dziecko  gusłami  po ród  ludu  ubo szego  ni   ten-  Ludzie  z  Low  Torning 

rzadko go zreszt  o co  prosili, obawiaj c si  go, po cz ci dlatego,  e był czarnoksi nikiem z 

Wyspy  M drców,  po  cz ci  z  racji  jego  milczenia  i  pokrytej  bliznami  twarzy.  Cho   był  tak 

młody, było w nim co , co sprawiało,  e w jego towarzystwie czuli si  nieswojo. 

Mimo  to  Ged  znalazł  przyjaciela  -  budowniczego  łodzi,  który  mieszkał  na  najbli szej  od 

wschodu wyspie. Nazywał si  Pechvarry. Spotkali si  po raz pierwszy na jego nadbrze u, gdzie 

Ged  przystan ł,  aby  przyjrze   si ,  jak  Pechvarry  stawia  maszt  na  małej  aglówce.  Cie la, 

szczerz c z by, podniósł oczy na czarnoksi nika i powiedział: 

-  Cały  miesi c  trwała  ta  robota;  dopiero  teraz  zbli am  si   do  ko ca.  My l   sobie,  e  ty 

umiałby  to zrobi  w jednej chwili za pomoc  słowa, co, panie? 

-  Mógłbym  -  rzekł  Ged  -  ale  zaton łaby  najpewniej  w  nast pnej  chwili,  gdybym  nie 

podtrzymywał zakl . Lecz je li chcesz... - urwał. 

- Tak, panie? 

- To taka sobie zabawna sztuczka. Tej łodzi niczego nie brakuje. Ale je li chcesz, mógłbym 

rzuci  zakl cie zwi zuj ce, które chroniłoby j  przed uszkodzeniem, albo zakl cie znajduj ce, 

które pomagałoby jej wróci  z morza do domu. 

Mówił z wahaniem, nie chc c urazi  rzemie lnika, ale twarz Pechvarry'ego rozpromieniła si . 

-  To  łódka  dla  mojego  syna,  panie,  i  je li  zechciałby   tak  j   zaczarowa ,  byłby  to  dowód 

wielkiej  dobroci  i  yczliwo ci.  -  I  wspi ł  si   na  nadbrze e,  aby  od  razu  u cisn   dło   Geda  i 

podzi kowa  mu. 

Po tym wydarzeniu cz sto pracowali razem; Ged doł czał swoj  sztuk  czarodziejsk  do pracy 

r cznej  Pechvarry'ego  przy  budowie  lub  reperowaniu  łodzi,  w  zamian  za   uczył  si   od 

rzemie lnika,  jak  łód   jest  skonstruowana,  a  tak e,  jak  ni   sterowa   bez  pomocy  magii;  ta 

bowiem  umiej tno   zwykłego  eglowania  była  na  Roke  czym   w  rodzaju  u wi conego  tabu. 

background image

Cz sto Ged i Pechvarry oraz jego synek Ioeth wypływali na kanały i laguny,  egluj c i wiosłuj c 

na  tej  czy  innej  łodzi,  póki  Ged  nie  stał  si   niezłym  eglarzem,  a  przyja   pomi dzy  nim  a 

Pechvarrym nie okrzepła ostatecznie. 

Pewnego  razu,  pó na  jesieni ,  syn  budowniczego  łodzi  zachorował.  Matka  sprowadziła  z 

wyspy Tesk czarownice, która była dobr  znachork , i przez par  dni zdawało si ,  e wszystko 

jest  w  porz dku.  Potem,  w ród  burzliwej  nocy,  zjawił  si   Pechvarry,  wal c  w  drzwi  Geda  i 

błagaj c go, aby przyszedł uratowa  dziecko. Ged pop dził wraz z nim do łodzi i powiosłowali 

po piesznie, płyn c przez ciemno  i deszcz do domu rzemie lnika. Tam Ged ujrzał le ce na 

wyrku dziecko, przykucni t  przy nim w milczeniu matk  oraz czarownic , która kadziła dymem 

z  korzenia  corly  i  piewała  Pie   Nagia sk ,  co  było  najlepszym  ze  znanych  jej  rodków 

leczniczych. Wyszeptała jednak do Geda: 

- Czarnoksi niku, ta gor czka to chyba ró a i dziecko pewnie umrze na ni  tej nocy. 

Gdy  Ged  ukl kł  i  poło ył  dłonie  na  dziecku,  pomy lał  to  samo  i  cofn ł  si   na  moment.  W 

ko cowych  miesi cach  jego  własnej  długiej  choroby  Mistrz  Ziół  przekazał  mu  wiele  z  wiedzy 

uzdrowicielskiej, a pierwsze i ostatnie przykazanie tej wiedzy brzmiało: „Uzdrawiaj ran  i lecz 

chorob , ale umieraj cemu duchowi pozwól odej ". 

Matka  dostrzegła  jego  ruch  i  zrozumiała  jego  znaczenie;  zapłakała  gło no  z  rozpaczy. 

Pecłwarry schylił si  nad ni , mówi c: 

-  Nasz  czarnoksi nik  Krogulec  uratuje  go,  ono.  Nie  trzeba  płaka !  On  jest  teraz  z  nami. 

Potrafi to zrobi . 

Słysz c matczyny lament i widz c ufno , jaka w nim pokładał Pechvarry, Ged poczuł,  e nie 

mo e ich zawie . Zw tpił w swoje własne rozeznanie i pomy lał,  e mo e dałoby si  uratowa  

dziecko, gdyby mo na było obni y  gor czk . Powiedział: 

- Zrobi , co b d  mógł, Pechvarry. 

Przyst pił  do  k pania  chłopca  w  zimnej  deszczówce,  któr ,  wie o  spadł ,  przynie li  ze 

dworu, i zacz ł wypowiada  jedno z zakl  powstrzymuj cych gor czk . Zakl cie nie podziałało 

jeszcze  i  nie  dobiegło  do  ko ca,  gdy  nagle  Ged  zdał  sobie  spraw ,  e  dziecko  umiera  w  jego 

ramionach. 

Przywołuj c cał  swoj  moc naraz i nie my l c o sobie samym, wysłał swego ducha w pogo  

za duchem dziecka, aby sprowadzi  go z powrotem do domu. Wykrzykn ł imi  dziecka: - Ioeth! 

-  Czuj c,  e  jaka   nikła  odpowied   dotarła  do  jego  wewn trznego  słuchu,  pu cił  si   w  dalsz  

pogo  i zawołał raz jeszcze. Wtedy ujrzał chłopczyka zbiegaj cego szybko, daleko przed nim, po 

ciemnej  pochyło ci,  po  zboczu  jakiego   ogromnego  wzgórza.  . aden  d wi k  nie  m cił  ciszy. 

Gwiazdy nad wzgórzem były takimi, jakich oczy Geda nigdy dot d nie ogl dały. Minio to znał 

nazwy konstelacji: Snop, Drzwi, Ten Co Si  Obraca, Drzewo. Były to te gwiazdy, które nigdy nie 

zachodz , które nigdy nie bledn  przy nadej ciu dnia. W pogoni za umieraj cym dzieckiem Ged 

zap dził si  za daleko. 

Wiedz c to zdał sobie spraw ,  e pozostał sam na ciemnym zboczu wzgórza. Zawróci  z drogi 

było trudno, bardzo trudno. 

Zawrócił  powoli.  Powoli  postawił  przed  sob   jedn   stop ,  aby  wspi   si   z  powrotem  na 

wzgórze, potem drug . Szedł krok za krokiem, przymuszaj c si  do ka dego st pni cia. I ka dy 

krok był trudniejszy ni  poprzedni. 

Gwiazdy nie drgn ły. Ponad suchym spadzistym obszarem ani razu nie powiał wiatr. W całym 

niezmierzonym królestwie mroku tylko Ged poruszał si , powoli wspinaj c pod gór . Dotarł do 

szczytu wzgórza i ujrzał tam niski kamienny mur. Ale za murem, naprzeciwko niego, był cie . 

background image

Cie   nie  miał  postaci  człowieka  ani  zwierz cia.  Był  bezkształtny,  ledwie  widoczny,  lecz 

szeptał  co   do  Geda,  cho   w  tym  szepcie  nie  było  słów,  i  si gał  w  jego  stron .  I  cie   stał  po 

stronie  ycia, a Ged po stronie  mierci. 

Musiał  albo  zej   ze  wzgórza  w  pustynne  krainy  i  bez- wietlne  miasta  zmarłych,  albo 

powróci  ku  yciu przekraczaj c mur, za którym ten bezkształtny zły stwór czekał na niego. 

Magiczna laska tkwiła w dłoni Geda; podniósł j  wysoko. Wraz z tym poruszeniem napłyn ła 

we   siła.  Gdy  zbierał  si   do  skoku  przez  niski  kamienny  mur  wprost  na  cie ,  laska  nagle 

zapłon ła białym  wiatłem, które w tej ciemnej przestrzeni ja niało o lepiaj co. Skoczył; poczuł, 

e pada, i przestał widzie . 

Tymczasem  Pechvarry,  jego  ona  oraz  czarownica  widzieli,  co  nast puje:  młody 

czarnoksi nik  urwał  w  połowie  zakl cia  i  przez  chwil   trzymał  dziecko  bez  ruchu.  Potem 

łagodnie zło ył małego Ioetha na sienniku, podniósł si  i stan ł bez słowa, z lask  w dłoni. Naraz 

podniósł  wysoko  lask ;  ta  zapłon ła białym ogniem, jak gdyby trzymaj w gar ci błyskawic , i 

wszystkie  sprz ty  w  chacie  wyłoniły  si   na  moment  z  półmroku,  dziwne  i  jaskrawe  w  tym 

krótkotrwałym  wietle.  Gdy  z  oczu  patrz cych  ust piło  ol nienie,  ujrzeli,  e  młodzieniec  le y 

skulony, twarz  do glinianej podłogi, obok siennika, na którym le ało martwe dziecko. 

Pechvarry'emu  wydawało  si ,  e czarnoksi nik te  nie  yje.  ona rzemie lnika płakała, on 

sam za  miał w głowie zupełny zam t. Czarownica posiadała jednak troch  zasłyszanej wiedzy 

dotycz cej magii i sposobów post powania prawdziwych czarnoksi ników; widziała przy tym, 

e  Ged,  cho   le y  zimny  i  bez  ycia,  nie  sprawia  wra enia  człowieka  martwego,  lecz  raczej 

kogo  chorego czy b d cego w stanie odr twienia. Zaniesiono go do domu i pozostawiono przy 

nim staruch , aby miała na  baczenie i dostrzegła, czy zasn ł, aby si . obudzi , czy te  zasn ł na 

zawsze. 

Mały  otak  ukrywał  si   wci   w  krokwiach  domu  od  chwili,  gdy  weszli  nieznajomi  ludzie. 

Pozostał tam nadal, podczas gdy deszcz bił o  ciany, a ogie  przygasał; noc wlokła si  powoli, 

tote  starucha zdrzemn ła si  wreszcie przy kominku. Wtedy otak spełzn ł z góry i zbli ył si  do 

Geda,  który  le ał  wyci gni ty  sztywno  i  nieruchomo  na  łó ku.  Otak  zacz ł  liza   jego  dłonie  i 

przeguby, długo i cierpliwie, swoim suchym, br zowym jak li  j zyczkiem. Przycupni ty przy 

głowie  Geda,  lizał  jego  skro ,  pokryty  bliznami  policzek  i  delikatnie  muskał  j zykiem  jego 

zamkni te oczy. Pod tym mi kkim dotkni ciem Ged bardzo powoli zacz ł si  budzi . Ockn ł si , 

nie wiedz c, gdzie był przedtem ani gdzie jest teraz, ani te  czym jest blade, szare  wiatło wokół 

niego -  wiatło, które było spływaj cym na  wiat porannym brzaskiem. Wówczas otak zwin ł si  

jak zwykłe w kł bek przy ramieniu Geda i uło ył do snu. 

Pó niej, kiedy Ged wracał my l  do owej nocy, wiedział,  e gdyby nikt go nie dotkn ł wtedy, 

gdy  le ał  tak  bez  ducha,  gdyby  nikt  w  aden  sposób  nie  przywołał  go  z  powrotem  -  byłby 

zapewne zgubiony na zawsze. Była to tylko niema, instynktowna m dro  zwierz cia, które li e 

swojego zranionego towarzysza, aby doda  mu otuchy, a jednak w tej m dro ci Ged widział co  

pokrewnego  swej  własnej  mocy,  co ,  co  si gało  tak  gł boko,  jak  czarnoksi stwo.  Od  owego 

czasu  wierzył,  e  człowiek  m dry  to  taki,  który  nigdy  nie  stroni  od  innych  ywych  stworze , 

niezale nie  od  tego,  czy  posiadaj   mow ,  czy  te   nie;  i  pó niej  długo  starał  si   nauczy   tego, 

czego  mo na  si   nauczy   w  milczeniu  z  oczu  zwierz t,  z  lotu  ptaków,  z  wielkich  powolnych 

porusze  drzew. 

Po raz pierwszy udało mu si  przeby  bez szwanku tam i z powrotem t  drog , któr  tylko 

czarnoksi nik  mo e  przeby   z  otwartymi  oczyma  i  której  nawet  najwi kszy  mag  nie  mo e 

przeby   bez  ryzyka.  Ale  droga  powrotna  przywiodła  go  do  alu  i  trwogi.  al  dotyczył  jego 

background image

przyjaciela  Pechvarry'ego,  trwoga  jego  samego.  Nie  wiedział,  dlaczego  Arcymag  l kał  si  

wyprawi  go w  wiat i co zaciemniało mroczn  chmur  nawet przewidywania maga co do jego 

przyszło ci. Oczekiwała bowiem Geda wła nie ciemno , ta rzecz bez nazwy, istota nie nale ca 

do  wiata, ten cie  przez mego uwolniony czy stworzony. Przy murze granicznym, który w duchu 

oddzielał  mier   od  ycia,  cie   przez  te  długie  lata  czekał  na  Geda.  Znalazł go tam nareszcie. 

Teraz  b dzie  na  jego  tropie,  b dzie  usiłował  zbli y   si   do  niego,  przej   w  siebie  jego  sil , 

wyssa   ze   ycie  i  oblec  si   w  jego  ciało.  Wkrótce  potem  Ged  miał  sen:  przy niło  mu  si  

stworzenie podobne do nied wiadka, bez głowy i bez twarzy. Zdawało mu si ,  e kr yło wokół 

domu, obmacuj c  ciany w poszukiwaniu drzwi. Nie przy niło mu si  dot d nic takiego od czasu 

uleczenia  ran,  które  stwór  niegdy   mu  zadał.  Gdy  Ged  si   obudził,  był  słaby  i  czuł  zimno,  a 

blizny na jego twarzy i ramieniu  ci gn ły si  i bolały. 

Odt d  zaczai  si   zły  czas.  Gdy  Ged  widział  w  snach  cie   albo  gdy  cho by  tylko  o  nim 

pomy lał, czuł zawsze to samo zimne przera enie: rozum i moc odpływały ze , pozostawiaj c 

go  bezmy lnym  i  zagubionym.  W ciekał  si   na  swoje  tchórzostwo,  ale  to  nic  nie  pomagało. 

Poszukiwał jakiej  obrony, lecz  adnej nie mógł znale : ten stwór nie miał ciała, nie był istota 

yw , nie był duchem, nie miał imienia, nie posiadał innego istnienia prócz tego. które sam Ged 

mu  nadał  -  był  straszliw   moc   poza  prawami  słonecznego  wiata.  Ged  wiedział  o  tym 

stworzeniu  tylko  to,  e  co   przyci ga  je  ku  niemu  i  e  b dzie  próbowało  spełnia   sw   wol  

poprzez niego, jako  e jest jego tworem. Ale w jakiej postaci mo e nadej , skoro nie ma jak na 

razie  własnego  realnego  kształtu,  i  w jaki sposób nadejdzie, i kiedy nadejdzie - tego Ged nie 

wiedział. 

Wzniósł wszelkie mo liwe czarodziejskie zapory wokół swego domu i wokół wyspy, na której 

mieszkał.  Takie  ciany  czarów  musz   by   wci   odnawiane,  wkrótce  wi c  Ged  spostrzegł,  e 

gdyby  roztrwonił  cał  swoj  sił  na te umocnienia, mieszka cy wysp nie mieliby ze   adnego 

po ytku. Co mógłby uczyni  pomi dzy dwoma wrogami, gdyby smok przybył z wyspy Pendor? 

Znów miał sen, ale tym razem  niło mu si ,  e cie  jest wewn trz domu, obok drzwi, i ze si ga 

ku  niemu  poprzez  mrok,  szepcz c  słowa,  których  Ged  nie  rozumiał.  Obudził  si   przera ony  i 

posiał przez powietrze bł dny ognik, który poty o wietlał swym płomieniem ka dy k t domku, 

póki Ged nie przekonał si ,  e cienia nigdzie nie ma. Potem uło ył na w glach w kominku  wie e 

drwa  i  siedział  w  blasku  ognia;  dumał  tak  długo,  słysz c,  jak  jesienny  wiatr  szele ci  słom  

strzechy i zawodzi w wielkich, ogołoconych z li ci koronach drzew. Dawny gniew obudził si  w 

sercu  Geda.  Nie  mógł  cierpie   tego  bezradnego  czekania,  tego  siedzenia  w  pułapce  na  małej 

wyspie i mamrotania bezu ytecznych zakl , które miały go odgrodzi  i ochroni . Jednak e aie 

umiał po prostu wymkn  si  z potrzasku: uczyni  tak znaczyłoby zawie  zaufanie mieszka ców 

wysp i zostawi  ich bezbronnych na pastw  zagra aj cego smoka. Pozostawała tylko jedna droga. 

Nazajutrz rano Ged zszedł w tłum rybaków na głównej przystani Low Torning i znalazłszy 

tam starosty gminy powiedział do : 

-  Musz   st d  odej .  Jestem  w  niebezpiecze stwie  i  nara am  was  na  niebezpiecze stwo. 

Musz   sobie  pój .  Dlatego  te   prosz   ci   o  pozwolenie  na  wyjazd  i  zniszczenie  smoków  na 

wyspie  Pendor,  tak  abym  zako czył  zadanie,  jakiego  si   dla  was  podj łem,  i  mógł  odej   bez 

przeszkód. Je li za  mi si  nie uda, to nie udałoby mi si  równie , gdyby smoki tu si  zjawiły, 

lepiej wi c wiedzie  to teraz ni  pó niej. 

Starosta gapił si  na  z otwart  g b . 

- Krogulcze, panie mój - odezwał si  - tam jest dziewi  smoków! 

- Osiem z nich to podobno młode. 

background image

- Ale stary... 

- Powiadam ci, musz  st d odej . Prosz  ci  o pozwolenie, abym mógł, je li potrafi , uwolni  

was przedtem od gro by; smoków. 

- Jak sobie  yczysz, panie - przystał starosta ponuro. 

Wszyscy,  którzy  słuchali  tej  rozmowy,  uwa ali,  e  młody  czarnoksi nik  pozwala  sobie  na 

szale stwo albo akt wariackiej odwagi, tote  z markotnymi minami spogl dali na odjazd Geda, 

nie  spodziewaj c  si   ju   wie ci  o  nim.  Niektórzy  napomykali,  e  Ged  ma  zamiar  po  prostu 

popłyn   z  powrotem  przez  Hosk  na  Morze  Najgł bsze,  pozostawiaj c  ich  własnemu  losowi; 

inni, w ród nich Pechvarry, utrzymywali,  e oszalał i  e szuka  mierci. 

W  ci gu  ycia  czterech  pokole   wszystkie  statki  brały  kurs  omijaj cy  z  daleka  wybrze a 

wyspy Pendor. Nie przybył na ni  nigdy  aden mag, aby stoczy  bój ze smokiem, wyspa le ała 

bowiem na nie ucz szczanym szlaku morskim, a jej władcy byli piratami, łowcami niewolników, 

sprawcami  wojen,  znienawidzonymi  przez  cał   ludno   południowo-zachodnich  obszarów 

wiatomorza. Z tej przyczyny nikt nie próbował pom ci  władcy Pendoru, odk d smok napadł 

nagle  z  zachodu  na  niego  i  na  jego  ludzi,  gdy  siedzieli  w  wie y  przy  uczcie,  odk d  zalał  ich 

płomieniami buchaj cymi z paszczy i wp dził do morza cał  wrzeszcz c  ludno  miasta. Nie 

pomszczony, Pendor został wydany na pastw  smoka, wraz ze wszystkimi ko mi zmarłych, z 

wie ami i z kosztowno ciami, które zrabowano dawno nie yj cym ksi

tom z wybrze y wysp 

Paln i Hosk. 

Wszystko to Ged dobrze wiedział, i nie tylko to, odk d bowiem przybył do Low Torning, stale 

miał w pami ci i przemy liwał wszystko, czego si  dot d uczył o smokach. Gdy prowadził swoj  

mał   łód   na  zachód  -  nie  wiosłuj c  tym  razem  ani  nie  u ywaj c  marynarskich  umiej tno ci, 

których  go  nauczył  Pechvarry,  lecz  egluj c  czarodziejsko  z  magicznym  wiatrem  dm cym  w 

agiel i zakl ciem rzuconym na dziób i st pk , aby utrzyma  łód  w kursie - wypatrywał martwej  

wyspy wznosz cej  si  ponad  lini  morskiego horyzontu. Chciał płyn  szybko, dlatego te  u ył 

magicznego wiatru, gdy  bardziej obawiał si  tego, co było za nim, ni  tego, co przed nim. Lecz 

gdy  dzie   upłyn ł,  niecierpliwo   Geda  przeistoczyła  si  z trwogi w jak  radosn  zawzi to . 

Nareszcie  szukał  tego  niebezpiecze stwa  z  własnej  woli;  im bardziej si  do niego zbli ał, tym 

pewniejszy  był,  e  tym  razem,  w  tej  godzinie,  by   mo e  przed miertnej,  nareszcie  jest  wolny. 

Cie  nie odwa ył si  pod y  za nim w paszcz  smoka. Fale, białe na wierzchołkach, sun ły po 

szarym morzu, szare chmury niosły si  nad głow  w północnym wietrze. Ged płyn ł na zachód z 

szybkim  magicznym  wiatrem  w  aglu  i  wkrótce  w  zasi gu  jego  wzroku  znalazły  si   skały 

Pendoru, wymarłe ulice miasta i wypalone, chyl ce si  ku upadkowi wie e. 

U wej cia do portu, w płytkiej półokr głej zatoce, Ged u mierzył wywołany zakl ciem wiatr i 

powstrzymał płyn c  łódk , tak  e le ała, kołysz c si  na falach. Wtedy przywołał smoka; 

Uzurpatorze 

Pendoru, 

chod  

broni  

swojego 

skarbu! 

Jego głos przepadł w szumie przybrze nych fal, bij cych w wybrze a barwy popiołu; ale smoki 

maj   dobry  słuch.  Ju   po  chwili  jeden  z  nich,  jakby  olbrzymi  czarny  nietoperz  o  cienkich 

skrzydłach  i  kolczastym  grzbiecie,  wyfrun ł  z  jakich   pozbawionych  dachu  miejskich  ruin  i 

zataczaj c koła w północnym wietrze nadleciał w kierunku Geda. Serce Geda urosło na widok 

stwora, który był takim mitem dla jego ludu; młodzieniec za miał si  i krzykn ł: 

- Wracaj i powiedz Staremu,  eby tu si  zjawił, ty lataj cy robaczku! 

Był to bowiem jeden z młodych smoków, zrodzonych tutaj przed laty przez samic  z Rubie y 

Zachodnich,  która  zło yła  swoje  wielkie  skórzaste  jaja  -  jak  podobno  lubi   to  robi   samice 

smocze  -  w  jakiej   słonecznej,  zburzonej  komnacie  wie y  i  odleciała,  pozostawiaj c  Starego 

background image

Smoka  z  Pendoru,  aby  strzegł  młodych,  gdy  ju   wypełzn   z  p kni tych  błon  jak  złowieszcze 

jaszczurki. 

Młody,  smok  nic  nie  odpowiedział.  Nie  był  zbyt  wielki  jak  na  swój  gatunek;  mógł  mie  

długo   czterdziestowiosłowego  statku  i  był  chudy jak robak mimo wielkiej rozpi to ci swych 

czarnych, błoniastych skrzydeł. Nie osi gn ł jeszcze dostatecznego wzrostu ani głosu, brak mu 

te   było  smoczej  chytro ci.  Pomkn ł  wprost  na  Geda  stoj cego  w  chybotliwej  łódce  i, 

rozwieraj c swoje długie, z bate szcz ki, spadł z nieba lotem strzały; tote  Gedowi wystarczyło 

jednym sprytnym zakl ciem unieruchomi  i usztywni  jego skrzydła i członki, i sprawi  w ten 

sposób,  e  gruchn ł  w  morze  obok  jak  spadaj cy  kamie .  I  szare  morze  zamkn ło  si   nad 

smokiem. 

Dwa  smoki  podobne  do  pierwszego  wzleciały  z  podstawy  najwy szej  wie y.  Tak  jak 

pierwszy, zbli yły si  szybkim lotem wprost ku Gedowi, lecz mimo to złowił obydwa, str cił je i 

utopił; a nie podniósł jeszcze nawet swojej czarnoksi skiej laski. 

Nie  min ło  wiele  czasu,  gdy  nadleciały  ku  niemu  z  wyspy  trzy  nast pne.  Jeden  z  nich  był 

znacznie  wi kszy  i  jego  paszcz ka  rzygała  kł bi cym  si   ogniem.  Dwa  smoki  pofrun ły  ku 

Gedowi, plaskaj c skrzydłami, ale trzeci, ten wi kszy, zbli ył si  kolistym lotem z tyłu, bardzo 

chy o,  aby  spali   wroga  wraz  z  łodzi   swym  ognistym  oddechem.  adne  zakl cie 

unieruchamiaj ce  nie  ogarn łoby  wszystkich  trzech,  gdy   dwa  nadleciały  z  północy,  a  jeden  z 

południa. W mgnieniu oka, gdy to zrozumiał, Ged uczynił czar Przemiany i pomi dzy jednym a 

drugim 

oddechem 

wzleciał 

łodzi 

pod 

postaci  

smoka. 

Rozpo cieraj c szerokie skrzydła i wyci gaj c przed siebie szpony, starł si  z dwoma smokami i 

spopielił je ogniem, a potem zwrócił si  ku trzeciemu, wi kszemu ni  on sam i te  uzbrojonemu 

w ogie . W wietrze wiej cym nad szarymi falami miotali si  w gwałtownych skr tach, kłapali 

z bami, spadali nagle i rzucali si  na siebie, a  powietrze wokół nich zam cił dym, czerwono 

prze wietlony  arem ich ognistych paszcz. Ged wzleciał nagle w gór , a smok, który pozostał 

ni ej, rzucił si  za nim w pogo . W połowie lotu smok-Ged uniósł skrzydła, zawisł w powietrzu 

i  rzucił  si   jak  jastrz b  z  wyci gni tymi  w  dół  szponami,  zwalaj c  si   na  przeciwnika    i  

uderzaj c  w  jego  szyj  i bok.  Czarne skrzydła zatrzepotały w popłochu i czarna smocza krew 

zacz ła  kapa   wielkimi  kroplami  w  morze.  Smok  z  wyspy  Pendor  wyrwał  si   prze ladowcy  i 

pofrun ł niskim i niezdarnym lotem ku wyspie, gdzie ukrył si , wpełzaj c w jak  studni  czy 

jam  w miejskich ruinach. 

Natychmiast Ged przybrał sw  zwykł  posta  i powrócił do łodzi, było bowiem niezmiernym 

ryzykiem pozostawanie pod postaci  smoka dłu ej, ni  tego wymagała potrzeba. Jego r ce były 

czarne  od  parz cej  smoczej  krwi;  głow   miał  osmalon   ogniem,  ale  w  tej  chwili  nie  miało  to 

znaczenia. Poczekał tylko, a  mógł na nowo zaczerpn  tchu, po czym zawołał: 

- Widziałem sze , zabiłem pi , mówiono mi o dziewi ciu: wyła cie, robaki! 

Przez dług  chwil  na wyspie nie poruszyło si   adne stworzenie ani nie odezwał  aden głos; 

tylko  fale  biły  z  hukiem  o  brzeg.  Potem  Ged  u wiadomił  sobie,  e  najwy sza  wie a  z  wolna 

zmienia swój kształt, wybrzuszaj c si  z jednej strony, jakby wyrastało jej rami . Poczuł obaw  

przed  smocz   magi ,  bowiem  stare  smoki  władaj   wielk   moc   i  przebiegło ci   w  czarach 

podobnych  i  niepodobnych  do  czarów  ludzkich;  po  chwili  jednak  zrozumiał,  e  nie  była  to 

sztuczka smoka, lecz złudzenie jego własnych oczu. To, co wzi ł za cz

 wie y, było ramieniem 

smoka z Pendoru, gdy rozprostowywał on swoje cielsko i powoli d wigał si  w gór . 

Gdy smok był ju  na nogach, jego pokryty łuskami łeb, uwie czony kolcami i ze zwisaj cym 

potrójnym j zorem, wyrósł ponad zburzon  wie , a szponiaste przednie łapy potwora wsparły 

background image

si  na le cych ni ej gruzach miasta. Łuski smoka były szaroczarne; odbijały  wiatło dzienne jak 

rozłupany kamie . 

Smok był chudy jak ogar i wielki jak pagórek. Ged wpatrywał si  we , przej ty groz . Nie 

było takiej pie ni ani opowie ci, która mogłaby przygotowa  umysł na ten widok. Ged omal nie 

zapatrzył  si   w  oczy  smoka  i  nie  został  usidlony;  człowiek  bowiem  nie  mo e  spogl da   w 

smocze  renice. Umkn ł wzrokiem przed lepkim, zielonym spojrzeniem, które go obserwowało, 

i wystawił przed siebie lask  wygl daj c  w tej chwili jak drzazga, jak cienka gał zka. 

-  O miu  miałem  synów,  mały  czarnoksi niku  -  odezwał  si   pot ny  oschły  głos  smoka.  - 

Pi ciu zgin ło, jeden umiera: wystarczy. Zabijaj c ich nie zdob dziesz mojego skarbu. 

- Nie chc  twojego skarbu. 

ółty dym wydobył si  z sykiem z nozdrzy potwora: był to smoczy  miech. 

- Nie chciałby  zej  na brzeg i obejrze  go, mały czarnoksi niku? Jest wart obejrzenia. 

- Nie, smoku. 

Smoki  s   spokrewnione  z  wiatrem  i  ogniem,  niech tnie  za   walcz  ponad morzem. W tym 

kryła si  jak na razie przewaga Geda, której nie chciał straci ; ale pas wody morskiej pomi dzy 

nim a wielkimi szarymi szponami nie wydawał si  ju  teraz dostateczn  ochron . 

Trudno było ustrzec si  spojrzenia w gł b zielonych, bacznych oczu. 

- Bardzo młody z ciebie czarnoksi nik - rzekł smok. - Nie wiedziałem,  e s  ludzie, którzy 

swoj  moc osi gaj  w tak młodym wieku. - Mówił, tak jak i Ged, Dawn  Mow , bo ona wła nie 

jest  do  tej  pory  j zykiem  smoków.  Cho   u ywanie  Dawnej  Mowy  zmusza  człowieka  do 

mówienia prawdy - smoków to nie dotyczy. Jest to ich własny j zyk, tote  mog  w nim kłama , 

naginaj c prawdziwe słowa do fałszywych celów, chwytaj c niebacznego słuchacza w labirynt 

słów-luster,  z  których  ka de  odbija  prawd ,  ale  donik d  nie  prowadzi.  Ostrzegano  przed  tym 

cz sto Geda i gdy smok przemówił, czarnoksi nik słuchał go nieufnie, gotów do pow tpiewania 

we wszystko. Ale słowa zdawały si  proste i jasne: 

- Czy po to przybyłe  tutaj, aby prosi  mnie o pomoc, mały czarnoksi niku? : 

- Nie, smoku. 

-  A  jednak  mógłbym  ci pomóc. B dziesz potrzebował wkrótce pomocy w walce przeciwko 

temu, co  ciga ci  w ciemno ci. 

Ged stał oniemiały. 

- Czym jest to, co ci   ciga? Powiedz mi jego imi . 

-  Gdybym  mógł  to  nazwa ...  -  Ged  zawahał  si .  ółty  dym  zakł bił  si   nad  długim  łbem 

smoka, wydobywaj c si  z nozdrzy, z dwu okr głych ognistych jam. 

- Gdyby  mógł to nazwa , mógłby  to zapewne ujarzmi , mały czarnoksi niku. Mo e b d  

umiał zdradzi  ci jego imi , kiedy ujrz  to z bliska. A to si  zbli y, je li zaczekasz u brzegów 

mojej  wyspy.  To  si   zjawi  wsz dzie  tam,  dok d  ty  przyb dziesz.  Je li  nie  chcesz,  aby  to  si  

zbli yło, musisz przed nim ucieka , ucieka , bez przerwy ucieka . I mimo wszystko b dzie to 

szło w  lad za tob . Czy chciałby  zna  jego imi ? 

Ged znów stał w milczeniu. Nie umiał odgadn , sk d smok dowiedział si  o uwolnionym 

przeze  cieniu, ani te  sk d mo e zna  imi  cienia. Arcymag powiedział kiedy ,  e cie  nie ma 

imienia. Lecz smoki maj  swoj  własn  m dro  i stanowi  ras  starsz  ni li człowiek. Niewielu 

ludzi  potrafi  si   domy li ,  co  smok  wie  i  sk d  si   tego  dowiedział;  ci  nieliczni  -  to  Władcy 

Smoków. Dla Geda tylko jedno było pewne: cho  smok mógł rzeczywi cie mówi  prawd , cho  

byłby  w  samej  rzeczy  zdolny  wyjawi   istot   i  imi   owego  cienia  i  w  ten  sposób  da   Gedowi 

background image

władz   nad  nim  -  nawet  wówczas,  nawet  je li  mówił  prawd ,  czynił  to  wył cznie  dla  swych 

własnych celów. 

-  Bardzo  rzadko  si   zdarza  -  powiedział  wreszcie  młodzieniec  -  aby  smoki  chciały 

wy wiadcza  ludziom przysługi. 

-  Ale  jest  rzecz   bardzo  zwyczajn   -  odparł  smok  -  e  koty  bawi   si   myszami,  zanim  je 

zabij . 

-  Ja      jednak    nie      przybyłem  tu,      aby    si     bawi ,      czy  te       by       czyj       zabawk : 

Przybyłem,   aby   dobi    z   tob  targu. 

Szpic  smoczego  ogona,  ostry  jak  miecz,  ale  pi ciokrotnie  od  miecza  dłu szy,  wygi ł  si  

łukowato  ku  górze  jak  ogon  skorpiona  ponad  pokrytym  łusk   niczym  kolczug   grzbietem 

smoka, wznosz c si  wy ej ni li wie a. Smok przemówił oschle: 

-  Ja  nie  dobijam  z  nikim  targu.  Ja  bior .  Co  takiego  mo esz  mi  zaofiarowa ,  czego  nie 

potrafiłbym odebra  ci, kiedy tylko zechc ? 

- Bezpiecze stwo. Twoje bezpiecze stwo. Przysi gnij,  e nigdy nie polecisz na wschód od 

Pendoru, a ja przysi gn ,  e pozostawi  ci  frez szwanku. 

Zgrzytliwy  odgłos  wydobył  si   z  gardzieli  smoka,  jak  odległy  łoskot  kamiennej  lawiny 

spadaj cej po ród gór. Ogie  ta czył po jego rozszczepionym na troje j zyku. Smok uniósł si  

wy ej, wyłaniaj c si  spoza ruin. 

- Ofiarujesz mi bezpiecze stwo! Grozisz mi! Czym? 

- Twoim imieniem, Yevaud. 

Głos Geda zadr ał przy wymawianiu tego imienia, lecz wypowiedział je wyra nie i gło no. Na 

jego  d wi k  Stary  Smok  zamarł  w  bezruchu.  Min ła  chwila,  potem  nast pna;  wreszcie  Ged, 

stoj c w swojej małej jak łupina, rozkołysanej łodzi, u miechn ł si . Zaryzykował swym  yciem, 

stawiaj c je na przypuszczenie zaczerpni te ze starych historii o smoczej wiedzy, jakich uczył si  

na Roke, przypuszczenie,  e smok z Pendoru jest tym samym, który ograbił zachodni Osskil w 

czasach Elfarran i Morreda, a potem został stamt d przep dzony przez znaj cego si  na imionach 

czarnoksi nika nazwiskiem Elt. Przypuszczenie to okazało si  trafne. 

-  Nasze  siły  s   równe,  Yevaud.  Ty  masz  swoj   moc:  ja  znam  twoje  imi .  Zawrzesz  ze  mn  

układ? 

Smok wci  jeszcze nie odpowiadał. Przez wiele lat wylegiwał si  na wyspie, gdzie napier niki 

i  szmaragdy  walały  si   rozsypane  w  pyle  po ród  cegieł  i  ko ci;  przygl dał  si   swojej  czarnej, 

jaszczurczej  dziatwie,  igraj cej  mi dzy  zmurszałymi  domami  i  wypróbowuj cej  skrzydła  w 

lotach z urwisk; sypiał długo w sło cu i nie budził go nigdy głos ani  agiel. Zestarzał si . Trudno 

było  teraz  si   ruszy ,  stawi   czoło  temu  niedorosłemu  magowi,  temu  w tłemu  przeciwnikowi, 

którego laska wywoływała grymas pogardy na paszczy starego smoka Yevauda. 

- Mo esz wybra  dziewi  drogich kamieni z mojego skarbu - odezwał si  wreszcie głosem 

sycz cym i skoml cym w długiej paszcz ce. - Dziewi  najlepszych: wybieraj. Potem odejd ! 

- Nie chc  twoich klejnotów, Yevaud. 

-  Gdzie  si   podziała  ludzka  chciwo ?  W  dawnych  czasach  na  Północy  ludzie  kochali 

błyszcz ce  kamienie...  Wiem,  czego  chcesz,  czarnoksi niku.  Ja  tak e  mog   ofiarowa   ci 

bezpiecze stwo, bo wiem, co mo e ci  ocali . Znam to jedno, co mo e ci  ocali . Okropno  

idzie twoim  ladem. Zdradz  ci jej imi . 

Serce  Geda  zabiło  mocniej;  zacisn ł  w  dłoni  lask ,  stoj c  równie  nieruchomo  jak  smok. 

Przez chwil  walczył z nagł , wstrz saj c  nim nadziej . 

background image

To  nie  o  swoje  własne  ycie  si   targował.  Mógł  mie   nad  smokiem  jedn ,  i  tylko  jedn  

przewag . Odsun ł nadziej  i uczynił to, co uczyni  musiał. 

- Nie tego  dam, Yevaud. 

Gdy  wymawiał  imi   smoka,  było  to,  jakby  trzymał  olbrzymiego  potwora  na  delikatnej, 

cienkiej smyczy, zaciskaj c j  na jego gardzieli. Mógł wyczu  odwieczn  zło liwo  i znajomo  

ludzi  w  spojrzeniu  smoka,  które  na  nim  spoczywało,  mógł  widzie   stalowe  szpony,  ka dy 

długo ci ludzkiego przedramienia, tward  jak kamie  skór , niszcz cy ogie , który czaił si  w 

smoczej gardzieli; a jednak wci  si  zaciskała. 

Ged znów przemówił: 

- Yevaud!  Przysi gnij na swoje imi ,  e ty ani twoi synowie nie zjawicie si  na Archipelagu. 

Płomienie buchn ły  nagle  jasno i  gło no  ze  smoczej paszczy i smok odezwał si : 

- Przysi gam na swoje imi ! 

Cisza zapadła na wyspie i Yevaud spu cił swój wielki łeb. 

Gdy podniósł go znowu i spojrzał, czarnoksi nika ju  nie było, a  agiel jego łodzi jawił si  biał  

plamk   ponad  balami  na  wschodzie,  plamk   steruj c   ku  yznym  i  obsypanym  klejnotami 

wyspom wewn trznych mórz. Wtedy Stary Smok z Pendoru d wign ł si  w ataku w ciekło ci, 

burz c  wie  skr tem wij cego si  cielska i bij c skrzydłami, które si gały na cał  szeroko  

zrujnowanego  miasta,  Lecz  był  zwi zany  przysi g   -  wi c  nie  poleciał,  ani  wtedy,  ani 

kiedykolwiek pó niej w kierunku Archipelagu. 

 

 

 

6.  cigany 

 

 

Gdy tylko wyspa Pendor za jego plecami pogr yła si  za lini  horyzontu, Ged, spogl daj c na 

wschód, poczuł,  e w jego serce znowu wpełza l k przed cieniem; trudno było odwróci  si  od 

jaskrawej  grozy  smoka  ku  owej  bezkształtnej  okropno ci,  nie  pozostawiaj cej  adnej  nadziei. 

Ged  pozwolił  ucichn   magicznemu  wiatrowi  i  eglował  dalej  z  wiatrem  naturalnym,  teraz 

bowiem  nie  pragn ł  szybko ci.  Nie  miał  nawet  wyra nego  planu  tego,  co  powinien  uczyni . 

Musiał  ucieka ,  jak  to  powiedział  smok;  ale  dok d?  Na  Roke  -  pomy lał  -  tam  miałby 

przynajmniej ochron , a u m drców mógł znale  dobr  rad . 

Najpierw  wszak e  musiał  uda   si   raz  jeszcze  do  Low  Torning  i  opowiedzie   wszystko 

naczelnikom wysp. Kiedy rozeszła si  wie ,  e po pi ciu dniach Ged powrócił, naczelnicy wraz 

z połow  ludno ci gminy przypłyn li i przybiegli, aby zebra  si  wokół niego, wlepia  we  oczy 

i słucha  go. Opowiedział im swoj  histori , po czym jeden z ludzi zabrał głos: 

- Ale kto widział ten cud u miercenia smoków i udaremnienia ich zamiarów? A je li on... 

-  Cicho  b d !  -  rzekł  szorstko  starosta  gminy,  wiedział,  jak  wi kszo   słuchaczy,  e 

czarnoksi nik mo e mówi  prawd  okr nymi drogami i mo e zatrzymywa  j  dla siebie ale 

je li; ju  co  mówi, to rzecz przedstawia si  wła nie tak, jak mówi. Na tym bowiem polega jego 

sztuka. Tote  wszyscy, pełni podziwu, zacz li zdawa  sobie spraw ,  e zdj to z nich brzemi  

strachu;  i  wtedy  pocz li  si   weseli .  Stłoczyli  si   wokół  swego  młodego  czarnoksi nika  i 

poprosili  go  o powtórzenie opowie ci. Przybyli nast pni mieszka cy wysp i znów prosili o to 

samo. Gdy zapadł zmrok, Ged nie musiał ju  powtarza  tej historii. Mieszka cy potrafili uczyni  

background image

to lepiej ni  on. Wiejscy bardowie przystosowali ju  opowie  do starej melodii i  piewali Pie  

o  Krogulcu.  Ogniska  płon ły  na  znak  rado ci  nie  tylko  na  wyspach  Low  Torning,  ale  i  w 

dalszych gminach na południu i na wschodzie. Rybacy wykrzykiwali wie  z łodzi do łodzi i tak 

przedostawała si  ona z wyspy na wysp : - Zło zostało za egnane, smoki nigdy nie przylec  z 

Pendoru! 

Ta noc, ta jedna noc, była radosna dla Geda.  aden cie  nie mógł si  do  przybli y  poprzez 

jasno  dzi kczynnych ogni płon cych na ka dym pagórku i pla y, poprzez kr gi roze mianych 

tancerzy, które otaczały Geda,  piewaj c na jego cze  i wymachuj c pochodniami w wietrznej 

jesiennej nocy, tak- e snopy jasnych iskier wzlatywały na mgnienie z wiatrem. 

Nazajutrz Ged spotkał si  z Pechvarrym, który zwrócił si  do : 

- Nie wiedziałem,  e jeste  tak pot ny, panie. 

Był w tym zdaniu l k, poniewa  Pechvarry odwa ył si  niegdy  zawrze  z Gedem przyja , 

ale był te  i wyrzut. Ged nie uratował dziecka, cho  u miercił smoki.. Po tej rozmowie Ged na 

nowo odczuł niepokój i niecierpliwo , które zagnały go przedtem na Pendor, a teraz wyp dzały 

z Low Torning. Nast pnego dnia, cho  mieszka cy zatrzymaliby go z ochot  na reszt  jego  ycia, 

aby go sławi  i chełpi  si  nim, opu cił dom na wzgórzu, nie maj c  adnego baga u prócz ksi g, 

laski i otaka siedz cego mu na ramieniu. 

Ged odpłyn ł łodzi  wiosłow  z paroma młodymi rybakami z Low Torning, którzy ubiegali si  

o zaszczyt zostania jego załog . Przez cały czas, gdy wiosłowali pomi dzy statkami stłoczonymi 

w wiod cych na wschód kanałach Dziewi dziesi ciu Wysp, pod wychylaj cymi si  ponad wod  

oknami  i  balkonami  domów,  wzdłu   nabrze y  wyspy  Nesh,  d d ystych  pastwisk  wyspy 

Dromgan, cuchn cych poletek naftowych wyspy Geath - przez cały ten czas słowo o bohaterskim 

czynie Geda wyprzedzało samego czarnoksi nika. Ludzie pogwizdywali Pie  o Krogulcu, gdy 

przepływał  obok,  współzawodniczyli  w  ubieganiu  si   o  przenocowanie  go  i  wysłuchanie 

opowie ci młodzie ca o smokach. Kiedy wreszcie przybył na wysp  Serd, Ged poprosił kapitana 

o przewiezienie go na Roke, a ten skłonił si  odpowiadaj c: 

- To dla mnie zaszczyt, panie, i honor dla mojego statku! 

Tak  wi c  Ged  pozostawił  Dziewi dziesi t  Wysp  za  swymi  plecami;  ale  zaledwie  statek 

wypłyn ł  z  Wewn trznego  Portu  wyspy  Serd  i  podniósł  agle,  zad ł  silny,  przeciwny  wiatr  ze 

wschodu. Było to dziwne zjawisko, gdy  zimowe niebo ja niało, a pogoda zdawała si  tego ranka 

ładna i ustalona. Od wyspy Roke dzieliło Serd tylko trzydzie ci mil,  eglowali wi c dalej i mimo 

e  wiatr  wci   si   wzmagał,  nie  przerywali  eglugi.  Niewielki  statek  miał  -  podobnie  jak 

wi kszo   statków  handlowych  z  Morza  Najgł bszego  -  wysoki  sztaksel,  którym  mo na  tak 

manewrowa ,  aby  złapa   przeciwny  wiatr,  kapitan  za   był  eglarzem  zr cznym  i  dumnym  ze 

swych  umiej tno ci.  Tote   posuwali  si   w  kierunku  wschodnim,  halsuj c  to  na  północ,  to  na 

południe. Chmury i deszcz nadci gn ły z wiatrem, który zmieniał kierunek w dzikich porywach, 

tak  e istniało powa ne niebezpiecze stwo, i  statek stanie d ba. 

- Krogulcze, panie mój - odezwał si  kapitan do młodzie ca, którego usadowił obok siebie na 

honorowym  miejscu  na  rufie;  niełatwo  było  co  prawda  zachowa   godno   w  tym  wichrze  i 

deszczu,  który  moczył  ich  tak,  e  ich  ciała  w  nasi kni tych  wod   płaszczach  stały  si  

dokuczliwie  liskie. - Krogulcze, czy mógłby  rzec jakie  słowo temu wichrowi? 

- Jak daleko jeszcze do Roke? 

-  Wi cej  ni   połowa  drogi.  Ale  przez  cał   ostatni   godzin   nie  posun li my  si   naprzód, 

panie. 

background image

Ged  mówił  do  wiatru,  który  stracił  nieco  na  sile  i  jaki   czas  płyn ło  im  si   nie  najgorzej. 

Potem  jednak  nagłe,    ogromne  podmuchy  wion ły  ze  wistem  z  połudfl  zderzenie  z  nimi 

odepchn ło ich z powrotem na zachód. 

Chmury na niebie  rwały si  i kł biły; kapitan, rykn ł z w ciekło ci : 

-  Ten  durny  wicher  dmie  we  wszystkich  kierunkach  naraz!  Tylko  magiczny  wiatr,  panie, 

pomo e nam przebi  si  przez t  pogod . 

Ged  spos pniał,  ale  statkowi  wraz  z  załog   groziło  przecie   niebezpiecze stwo  z  jego 

powodu; wzbudził wi c magiczny wiatr, który zad ł w  agiel. Natychmiast statek zacz ł pru  fale 

wprost  ku  wschodowi,  a  kapitan  znowu  si   rozpogodził.  Stopniowo  jednak,  cho   Ged 

podtrzymywał  zakl cie,  magiczny  wiatr  przycichał,  stawał  si   coraz  w tlejszy,  a   wreszcie 

zdawało si  przez chwil ,  e statek znieruchomiał na falach, z  aglem obwisłym mimo nawałnicy 

deszczu i wichru. W tym momencie rozhu tany bom z ogłuszaj cym trzaskiem zatoczył półkole; 

statek podał  agiel na wiatr i jak spłoszony kot dał susa na północ. 

Ged złapał si  mocno belki pokładowej, bo statek le ał nieomal na burcie, i wykrzykn ł: 

- Zawracaj na Serd, kapitanie! 

Kapitan zakl ł i odkrzykn ł,  e tego nie zrobi: 

-  Czarnoksi nik  na  pokładzie  i  ja,  najlepszy  eglarz  floty  handlowej,  i  ten  statek, 

najzgrabniejszy, na jakim pływałem - i mamy zawróci ? 

W tej samej chwili statek znów si  okr cił, niemal tak, jakby jego kil dostał si  w wir wodny; 

kapitan tak e chwycił si  tylnej stewy, aby utrzyma  si  na pokładzie, a Ged zwrócił si  do : 

- Zostaw mnie na wyspie Serd i pły , dok d zechcesz. To nie przeciw twojemu statkowi wieje 

ten wiatr, lecz przeciw mnie. 

- Przeciw tobie, czarnoksi niku z Roke? 

- Czy nigdy nie słyszałe  o wietrze z Roke, kapitanie? 

- No tak, ten wiatr nie dopuszcza złych mocy na Wysp  M drców, ale co to ma wspólnego z 

tob , Pogromc  Smoków? 

-  To  sprawa  mi dzy  mn   a  moim  cieniem  -  odparł  Ged  krótko,  jak  przystało 

czarnoksi nikowi; i nie powiedział nic wi cej, gdy wracali przez morze na wysp  Serd, chy o, z 

silnym wiatrem i pod przeja niaj cym si  niebem. 

W sercu czuł ci ar i l k, gdy szedł w stron  miasta z nabrze y wyspy Serd. Dni ku zimie były 

coraz  krótsze;  zmierzch  zapadł  wcze nie.  O  zmierzchu  niepokój  Geda  zawsze  wzrastał,  tote  

zakr t ka dej uliczki wydawał mu si  teraz gro ny, musiał uzbroi  si  w m stwo, aby nie ogl da  

si  stale przez rami  na to, co mogło pod a  za nim. Udał si  do Domu Morskiego wyspy Serd, 

gdzie  podró ni  i  kupcy  spo ywali  razem  dobre  jadło  dostarczane  przez  okolicznych 

mieszka ców i gdzie mogli spa  w podłu nej sali o belkowanym pułapie; taka jest go cinno  

dobrze prosperuj cych wysp Morza Najgł bszego. 

Ged odło ył z obiadu kawałek mi sa i pó niej przy kominku wywabił pieszczotliwie otaka z 

fałdu  swego  kaptura,  w  którym  zwierz tko  kuliło  si   przez  cały  ów  dzie ;  próbował  skłoni  

otaka do jedzenia, głaszcz c go i szepcz c do : - Hoeg, Hoeg, mój mały, mój cichutki... - Ale 

zwierz tko nie chciało je  i wpełzło w kiesze , ukrywaj c si  w niej. Po zachowaniu si  otaka, 

po swojej własnej pos pnej niepewno ci, po samym wygl dzie ciemno ci zalegaj cej w k tach 

wielkiej izby Ged poznał,  e cie  był niedaleko. 

Nikt  w  tym  domu  nie  znał  Geda;  byli  tu  podró ni  z  innych  wysp,  którzy  nie  słyszeli  jeszcze 

Pie ni o Krogulcu. Nikt si  do niego nie odzywał. Ged wybrał sobie wreszcie siennik i poło ył 

si , ale cał  noc le ał z otwartymi oczyma w tej sali pod belkowanym pułapem, otoczony snem 

background image

obcych  ludzi.  Cał   noc  próbował  wybra   sw   drog ,  przemy le ,  dok d  powinien  si   uda ,  co 

czyni ; ale ka dy wybór, ka dy zamiar tamowało przeczucie zguby. Na ka dej drodze, któr  Ged 

mógł  si   uda ,  czyhał  cie .  Tylko  wyspa  Roke  była  ode   wolna;  i  wła nie  na  Roke  nie  mógł 

popłyn  - zabraniały mu tego pot ne, uczynione w dawnych czasach czary, które zapewniały 

bezpiecze stwo  zagro onej  wyspie.  To,  e  podniósł  si   przeciw  niemu  wiatr  z  Roke,  było 

dowodem,  e stwór  cigaj cy Geda musi by  teraz bardzo blisko. Ów bezcielesny stwór,  lepy na 

blask sło ca, był istot  ze sfery pozbawionej  wiatła, przestrzeni i czasu. Musiał i  po omacku 

za  Gedem  poprzez  dni  i  morza  wiata  o wietlonego  sło cem,  a  widzialny  kształt  mógł 

przybiera - tylko we  nie i w mroku. ^Nie miał jak dot d  adnej substancji ani formy istnienia, 

która  mogłaby  pojawi   si   w  wietle  dziennym;  tak  wła nie  opiewaj   to  Czyny  Hode'a:  „ wit 

stwarza wszelk  ziemi  i morze, z cienia wywołuje kształt, zap dza sen w mroczne królestwo". 

Ale gdyby cie  dogonił wreszcie Geda, mógłby wyssa  ze  jego moc, zabra  "mu nawet ci ar, 

ciepło i  ycie jego ciała oraz wol , która nim rz dzi. 

Oto była zguba, któr  Ged widział przed sob  czyhaj c  na ka dej drodze. I wiedział,  e mo e 

by   pchni ty  ku  tej  zgubie  podst pem;  albowiem  cie ,  urastaj cy  w  sił ,  ilekro   si   do  Geda 

zbli ał,  miał  zapewne  w  tej  chwili  do   owej  siły,  aby  u y   złych  mocy  lub  złych  ludzi  do 

własnych  celów  -  ukazuj c  Gedowi  fałszywe  znaki  albo  przemawiaj c  czyim   głosem.  Mimo 

całej  wiedzy  Geda  -  w  jednym  z  ludzi,  którzy  spali  owej  nocy  w  tym  czy  tamtym  k cie  izby 

Domu  Morskiego,  czaił  si   mroczny  stwór,  co  znalazł  w  ciemnej  duszy  oparcie  i  czekał  tam, 

obserwuj c Geda i  eruj c, ju  teraz, na jego słabo ci, jego niepewno ci, jego trwodze. To było 

nie    do    wytrzymania.    Musiał    zaufa     trafowi  i  ucieka   tam,  gdzie  go  traf  poniesie.  Przy 

pierwszym  zimnym  błysku  witu  Ged  wstał  i  po pieszył  pod  bledn cymi  gwiazdami    na  

nabrze a    wyspy,    zdecydowany    wsi

    na  pierwszy  odpływaj cy  z  Serd  statek,  który  go 

przyjmie.  Jaka   galera  ładowała  wła nie  tran;  miała  odpłyn   o  wschodzie  sło ca  w  kierunku 

Wielkiego  Portu  na  wyspie  Havnor.  Ged  poprosił  kapitana,  aby  go  tam  zabrał.  Laska 

czarnoksi nika jest przepustk  i zapłat  na wi kszo ci statków. Wzi to go ch tnie na pokład i w 

niespełna  godzin   statek  ruszył  w  rejs.  Nastrój  Geda  poprawił  si ,  gdy  tylko  po  raz  pierwszy 

podniesiono czterdzie ci długich wioseł, a utrzymuj ce rytm wiosłowania bicie w b ben brzmiało 

w jego uszach jak dziarska muzyka. 

Mimo  to  jednak  nie  wiedział,  co  b dzie  robił  na  wyspie  Havnor  i  dok d  z  niej  odpłynie. 

Kierunek  na  północ  był  równie  dobry,  jak  wszystkie  inne.  Ged  sam  pochodził  z  Północy;  by  

mo e udałoby mu si  znale  jaki  statek, który zabrałby go z Havnoru na wysp  Gont, i Ged 

mógłby wtedy ujrze  znowu Ogiona. Lub mógłby te  znale  statek płyn cy daleko w-kierunku 

Rubie y, tak daleko,  e cie  zgubiłby go i zaprzestał po cigu. Oprócz tego rodzaju mglistych v 

pomysłów  Ged  nie  miał  w  głowie  adnego  okre lonego  zamiaru  i  nie  widział  sposobu 

post powania, którego nale ałoby si  trzyma . Pozostawało tylko ucieka ... 

Czterdzie ci  wioseł  przeniosło  statek  sto  pi dziesi t  mil  dalej  po  zimowym  morzu,  zanim 

jeszcze  nastał  zmierzch  ko cz cy  drugi  dzie   podró y  z  Serd.  Zawin li  do  portu  Orrimy  na 

wschodnim wybrze u wielkiej wyspy Hosk, gdy  galery handlowe Morza Najgł bszego trzymaj  

si  blisko brzegów i staj  na noc w portach, gdy tylko si  da. Ged zszedł na l d, było bowiem 

jeszcze jasno, i pogr ony w zadumie włóczył si  bez celu po spadzistych uliczkach portowego 

miasta. 

Orrimy  to  stare  miasteczko,  zbudowane  solidnie  z  kamienia  i  cegły,  otoczone  murami  dla 

obrony przed bezprawiem władców z gł bi wyspy Hosk; składy w dokach przypominaj  fortece, 

a  domy  kupców  maj   wie e  i  obwarowania.  Mimo  to  Gedowi  bł kaj cemu  si   po  ulicach  te 

background image

masywne siedziby zdawały si  li tylko zasłonami, za którymi zalegał pusty mrok; a mijaj cy go, 

pochłoni ci swymi sprawami ludzie wydawali si  nie rzeczywistymi lud mi, lecz bezgło nymi 

ludzkimi  cieniami.  Gdy  sło ce  zaszło,  zszedł  z  powrotem  na  nadbrze a  i  nawet  tam,  w 

rozległym czerwonym blasku i wietrze ko cz cego si  dnia, morze i l d zdawały si , podobnie 

jak sam Ged, przygasłe i milcz ce. 

- Dok d droga prowadzi, czarnoksi niku? 

Tak  zawołał  do  niego  nagle  kto   z  tyłu.  Odwracaj c  si ,  Ged  ujrzał  m czyzn   w  szarym 

stroju,  dzier cego  lask   z  ci kiego  drewna;  nie  była  to  laska  czarnoksi nika.  Twarz 

nieznajomego osłaniał przed czerwonym  wiatłem kaptur, ale Ged poczuł,  e niewidoczne oczy 

spotykaj  si  z jego oczami. Wzdrygaj c si  i cofaj c nieco, wzniósł sw  własn  cisow  lask  

pomi dzy sob  a nieznajomym. 

M czyzna zapytał łagodnie: 

- Czego si  l kasz? 

- Tego, co idzie za mn . 

- Tak? Ale ja nie jestem twoim cieniem. 

Ged stał w milczeniu. Wiedział,  e w samej rzeczy ten człowiek, kimkolwiek był, nie był tym, 

czego  Ged  si   l kał;  nie  był  ani  cieniem,  ani  upiorem,  ani  te   stworzeniem  zwanym  gebbeth. 

Po ród jałowej ciszy i zmroku, który zst pił na  wiat, nieznajomy wyró niał si  nawet głosem i 

pewn   materialno ci .  Odrzucił  teraz  kaptur.  Miał  dziwn ,  pokryt   bliznami  łys   głow   i 

pobru d on   twarz.  Cho   podeszły  wiek  nie  dawał  zna   o  sobie  w  brzmieniu  jego  głosu, 

wygl dał na człowieka starego. 

-  Nie  znam  ci   -  powiedział  m czyzna  w  szarym  odzieniu  -  a  jednak  s dz ,  e  by   mo e 

spotykamy si  nieprzypadkowo. Słyszałem niegdy  opowie  o młodzie cu z bliznami na twarzy, 

który w druj c poprzez; ciemno  posiadł wielk  władz , równ  królewskiej. Nie wiein, czy to 

opowie  o tobie. Ale powiem ci jedno: udaj si  na Dwór Terrenon,  je li potrzeba ci miecza do 

walki z cieniami. Laska z cisowego drewna nie posłu y ci w tej potrzebie. Nadzieja walczyła w 

my lach  Geda  z  nieufno ci ,  gdy  tego  słuchał.  Człowiek  o  czarnoksi skich  zdolno ciach 

wcze nie  si   uczy,  e  w  gruncie  rzeczy  niewiele  z  jego  spotka   ma  przypadkowy  charakter, 

niezale nie od tego, czy prowadz  do dobrego, czy do złego. 

       - W jakiej krainie jest ów Dwór Terrenon? 

       - 

Na 

wyspie 

Osskil. 

Na  d wi k  tej  nazwy  Ged  ujrzał  przez  moment,  dzi ki  kaprysowi  pami ci,  czarnego  kruka  na 

zielonej trawie, który spogl dał na  w gór , z ukosa, okiem jak wygładzony kamyk, i mówił; ale 

słów Ged nie pami tał. 

- Nazwa tej krainy ma w sobie co  mrocznego - rzekł, spogl daj c wci  na szaro odzianego 

m czyzn  i próbuj c oceni , co to za człowiek. Było co  w jego sposobie bycia, co dawało do 

zrozumienia,  e jest to czarownik, nawet czarnoksi nik; i mimo  e tak  miało zwracał si  do 

Geda,  była  w  nim  jaka   dziwaczna  pokora,  wygl dał:  niemal  na  kogo   chorego,  albo  te  

wi nia czy niewolnika. 

- Jeste  z Roke - odpowiedział Gedowi. - Czarnoksi nicy z Roke nadaj  mroczne imiona 

czarpm innym ni  ich własne. 

- Kim ty jeste ? 

-  Podró nym;  po rednikiem  kupca  z  wyspy  Osskil;  mam  tu  interesy  -  odparł  człowiek  w 

szarym odzieniu. Gdy Ged nie zapytał o nic wi cej, m czyzna spokojnie  yczył mu dobrej nocy 

i odszedł w gór  w skiej, poci tej stopniami uliczki ponad nadbrze em. 

background image

Ged odwrócił si  niezdecydowany, czy wzi  pod uwag  ten znak, czy te  nie, i spojrzał na 

północ. Czerwona po wiata szybko spełzała ze wzgórz i z wietrznego morza. Nadchodził szary 

zmierzch, a tu  za nim noc. 

Zdecydowawszy si  nagle, Ged ruszył po piesznie nadbrze em w stron  rybaka, który składał 

wła nie sieci w swej płaskodennej łodzi, i zawołał do : 

- Czy znacie jaki  statek w tym porcie, który by płyn ł na północ - na wysp  Semel albo na 

Enlady? 

- Ten tam długi statek jest z Osskil, mo liwe,  e zatrzyma si  na Enladach. 

Wci  tak samo po piesznie Ged poszedł dalej, do wielkiego statku, który wskazał mu rybak; 

był  to  długi  statek  o  sze dziesi ciu  wiosłach,  wysmukły  jak  w ,  z  wysokim,  wygi tym 

dziobem,  rze bionym  i  inkrustowanym  kr kami  muszel  loto,  z  malowanymi  na  czerwono 

pokrywami na otwory wiosłowe; runy Sifl nakre lone były na ka dej z nich czarn  farb . Statek 

wygl dał  na  gro ny  i  szybki,  był  gotowy  do  rejsu  i  z  cał   załog   na  pokładzie.  Ged  odszukał 

kapitana i poprosił go o zabranie na wysp  Osskil. 

- Masz czym zapłaci ? 

- Znam si  troch  na wiatrach. 

- Ja sam jestem zaklinaczem pogody. Nic nie masz?  adnych pieni dzy? 

W  Low  Torning  naczelnicy  wysp  zapłacili  Gedowi,  jak  mogli  najlepiej,  kawałkami  ko ci 

słoniowej  u ywanymi  przez  handlarzy  na  Archipelagu;  wzi ł  tylko  dziesi   kawałków,  cho  

chcieli da  mu wi cej. Ged zaproponował je teraz Osskilczykowi, ale ten potrz sn ł głow . 

- My nie u ywamy tych liczmanów. Je li nie masz czym zapłaci , nie mam dla ciebie miejsca 

na pokładzie. 

- Czy nie potrzeba ci r k do pracy? Wiosłowałem kiedy  na galerze. 

- Owszem, brakuje mi dwu ludzi. Znajd  sobie zatem ław  - powiedział kapitan i nie zwracał 

wi cej uwagi na Geda. 

I tak, zło ywszy swoj  lask  i worek z ksi gami pod wio larsk  ław , Ged stał si  na dziesi  

przykrych  dni  zimowych  wio larzem  na  statku  z  Północy.  Wypłyn li  z  Orrimy  o  wicie;  tego 

dnia Ged my lał,  e nie b dzie w stanie wytrwa  przy pracy. Jego lewe rami  było nieco ułomne 

na  skutek  zastarzałych  ran  barku,  całe  za   jego  wiosłowanie  po  kanałach  Low  Torning  nie 

zaprawiło  go  do  nieubłaganego,  nieprzerwanego  ci gni cia  długiego  wiosła  galery  w  takt 

uderze  b bna. Jedna zmiana przy wiosłach trwała dwie eto trzech godzin, potem za  na ławach 

siedziała  druga  grupa  wio larzy,  ale  wydawało  si ,  e  odpoczynek  trwa  akurat  tyle,  aby 

wszystkie mi nie Geda zd yły zesztywnie , po czym znów trzeba było wraca  do wioseł. A 

drugi dzie  pracy był jeszcze gorszy; po nim jednak Ged uodpornił si  na mozół i radził sobie 

wcale dobrze. 

W ród załogi nie było takiego kole e stwa, jakie Ged zastał na pokładzie „Cienia", gdy po raz 

pierwszy płyn ł na Roke. Członkowie załóg statków andradzkich i gontyjskich s  wspólnikami 

handlowymi,  pracuj   razem  dla  wspólnego  zysku;  natomiast  handlarze  z  Osskil  u ywaj  

niewolników lub wynajmuj  ludzi do wiosłowania, płac c im drobnymi złotymi monetami. Złoto 

jest w wielkiej cenie na wyspie Osskil. Ale nie jest tam ono  ródłem braterstwa, podobnie^ jak 

w ród smoków, które tak e wysoko ceni  złoto. Poniewa  połowa obecnej załogi składała si  z 

niewolników  zmuszanych  do  pracy,  oficerowie  statku  byli  wła ciwie  ich  nadzorcami,  i  to 

surowymi. Ich bicze nie l dowały nigdy na plecach wio larza, który pracował dla zapłaty albo w 

zamian  za  przejazd;  trudno  wszak e  o  wzajemn   yczliwo   w ród  załogi,  z  której  jedni  s  

chłostani, a inni nie. Towarzysze Geda niewiele si  odzywali do siebie nawzajem, a jeszcze mniej 

background image

do  niego.  Byli  to  przewa nie  ludzie  z  wyspy  Osskil,  mówi cy  nie  hardyckim  j zykiem 

Archipelagu,  ale  swoim  własnym  narzeczem  -  srodzy  m czy ni  o  bladej  cerze,  czarnych 

obwisłych  w sach  i  prostych  włosach.  Kelub,  „czerwony"  -  takim  imienjem  przezwali  Geda. 

Cho   wiedzieli,  e  jest  czarnoksi nikiem,  nie  okazywali  mu  wzgl dów,  lecz  raczej  co   w 

rodzaju pow ci ganej niech ci. On sam te  nie miał nastroju do nawi zywania przyja ni. Nawet 

na  swej  ławie,  ogarni ty  przemo nym  rytmem  wiosłowania,  jeden  spo ród  sze dziesi ciu 

wio larzy  na  statku  mkn cym  po  pustych,  szarych  wodach,  Ged  czuł  si   wydany  na  łup, 

bezbronny.  Gdy  zawijali  o  zmroku  do  obcych  portów  i  gdy  otulał  si   płaszczem  chc c  spa , 

mimo  zm czenia  nił,  budził  si   i  nił  znowu;  miał  złe  sny,  których  nie  potrafił  sobie 

przypomnie  po przebudzeniu, cho  odnosił wra enie,  e dotyczyły statku i ludzi ze statku; tote  

nie ufał nikomu z nich. 

Wszyscy  wolni  Osskilczycy  nosili  u  bioder  długie  no e;  pewnego  dnia,  gdy  cała  zmiana 

spo ywała wspólnie południowy posiłek, jeden z tych ludzi spytał Geda: 

- Jeste  niewolnikiem albo krzywoprzysi zc , Kelub? 

- Ani jednym, ani drugim. 

-  To  czemu  nie  masz  no a?  Boisz  si   walczy ?  -  pytał  drwi co  ów  człowiek  imieniem 

Skiorh. 

- Nie. 

- Twój piesek walczy za ciebie? 

- Otak - odezwał si  inny, który si  przysłuchiwał. - To nie pies, tylko otak - i powiedział w 

j zyku  osskilskim  co ,  co  sprawiło,  e  Skiorh  spojrzał  spode  łba  i  odszedł.  W  chwili  gdy  si  

odwracał, Ged dostrzegł jak  zmian  na jego twarzy, jakie  zamazanie i przesuni cie rysów; jak 

gdyby na moment co  go zmieniło, posłu yło si  nim, wygl daj c z ukosa poprzez oczy na Geda. 

Ale  ju   po  chwili  Ged  ujrzał  Skiorha  obróconego  do   twarz ;  wygl dał  jak  zwykle,  tote  

młodzieniec  powiedział  sobie,  e  to,  co  widział  przedtem,  było  jego  własnym  strachem,  jego 

własn   trwog   odbit   w  cudzych  oczach.  Jednak e  w  nocy,  gdy  stali  w  porcie  Esen,  Gedowi 

przy niło si  co  i we  nie tym pojawił si  Skiorh. Odt d Ged unikał tego człowieka, jak tylko 

mógł, i zdawało si  te ,  e Skiorh trzyma si  ode  z dala; nie zamienili ju  z sob  ani słowa. 

O nie one  szczyty  Kawioru  znikły  za  nimi  na  południu,  zamazane  mgłami  wczesnej  zimy. 

Wiosłowali dalej, mijaj c wylot Morza Ea, w którym dawno temu utopiła si  Elfarren, a potem 

przepłyn li obok Enladów. Stali dwa dni w porcie Berila, Mie cie Ko ci Słoniowej, bielej cym 

ponad zatok  w zachodniej cz ci legendarnej wyspy Enlad. We wszystkich portach, do których 

zawijali,  załoga  musiała  pozostawa   na  pokładzie  statku  i  nie  schodziła  na  l d.  Potem,  gdy 

wstało  czerwone  sło ce,  wypłyn li  na  Morze  Osskilskie,  w  północno-wschodnie  wiatry,  które 

dm   bez  przeszkód  z  pozbawionego  wysp  przestworu  Rubie y  Północnych.  Przez  to 

nieprzyjemne morze przewie li bezpiecznie swój ładunek, na drugi dzie  po wypłyni ciu z Berili 

docieraj c do portu Neshum, głównego o rodka handlowego Wschodniego Osskilu. 

Ged  ujrzał  niskie  wybrze e  smagane  przez  słotny  wiatr,  szare  miasteczko  przycupni te  za 

długimi kamiennymi falochronami tworz cymi przysta , a za miastem bezdrzewne wzgórza pod 

za mionym przez  nieg niebem. Daleko odpłyn li od słonecznego Morza Najgł bszego. 

Robotnicy portowi z Cechu Morskiego portu Neshum weszli na pokład, aby wyładowa  towar 

-  złoto,  srebro,  klejnoty,  cienkie  jedwabie  i  gobeliny  z  Południa,  wszystkie  owe  drogocenne 

wyroby,  które  władcy  wyspy  Osskil  gromadzili  w  skarbcach  -  i  wolnych  członków  załogi 

odprawiono. Ged zatrzymał jednego z nich, aby zapyta  o drog ; a  do tej chwili podejrzliwo , 

jak   ywił wobec nich wszystkich, nie pozwalała mu wyjawia , dok d zmierza, ale teraz, sam w 

background image

obcym kraju i zmuszony i  pieszo, musiał poprosi  o wskazówk . Zapytany człowiek szedł dalej 

niecierpliwie, odpowiadaj c,  e nie wie, ale Sklorh, który podsłuchał pytanie, odezwał si : 

- Dwór Terrenon? Na Wrzosowiskach Keksemt. Id  t  sam  drog . 

Skiorh nie był towarzyszem, którego Ged byłby sobie wybrał, ale nie znaj c ani j zyka, ani 

drogi,  nie  miał  wielkiego  wyboru.  Zreszt   -  pomy lał  -  nie  miało  to  wielkiego  znaczenia; 

przybycie  tutaj  nie  było  wynikiem  jego  własnej  decyzji.  Ged  był  kierowany,  i  obecnie  co  

kierowało nim w dalszym ci gu. Naci gn ł kaptur na głow , wzi ł swoj  lask  i worek i ruszył 

za  Osskilczykiem  ulicami  miasteczka,  a  potem  pod  gór ,  stokami  za nie onych  wzgórz.  Mały 

otak nie chciał siedzie  na jego ramieniu, ale ukrył si  w kieszeni tuniki z baraniej skóry, któr  

Ged  nosił  pod  płaszczem:  zawsze  to  robił  w  zimn   pogod .  Wzgórza  rozci gn ły  si  

niego cinnie, faliste wrzosowiska, si gaj ce tak daleko, jak si gał wzrok. Szli w milczeniu; cisza 

zimy spoczywała na całej okolicy. 

- Jak daleko jeszcze? - zapytał Ged, gdy uszli ju  kilka mil; nigdzie wokoło nie widział ani 

ladu wioski czy zagrody i pomy lał wła nie o tym, ae nie maj   ywno ci. Skiorh odwrócił na 

chwil  głow , naci gaj c kaptur, i odparł: 

- Niedaleko. 

Była  to  szpetna  twarz,  blada,  z  gruba  ciosana  i  okrutna,  ale  Ged  nie  l kał  si   adnego 

człowieka, cho  mógł si  l ka , tam gdzie jego przewodnikiem był taki człowiek Skin ł głow  i 

poszli dalej. Droga, któr  szli, była tylko rys  na bezmiarze pokrytym cienk  warstw   niegu i 

bezlistnymi  krzakami.  Od  czasu  do  czasu  inne  cie ki  krzy owały  si   z  t   drog   albo  z  niej 

odgał ziały.  Teraz,  gdy  dym  z  kominów  Neshum  skrył  si   za  wzgórzami  w  zmierzchaj cym 

popołudniu, nic ju  nie wskazywało szlaku, którym mieli i  albo który przeszli. Tylko wiatr d ł 

niezmiennie ze wschodu. I gdy maszerowali ju  kilka godzin, Gedowi wydało si ,  e daleko na 

wzgórzach  w  kierunku  północno-zachodnim,  w  którym  wiodła  ich  droga,  widzi  na  tle  nieba 

male k  kreseczk  bielej c  jak z b. Ale  wiatło krótkiego dnia szarzało i gdy droga znów si  

podniosła,  Ged  nie  mógł  dostrzec  wyra niej  ni   poprzednio  tej  rzeczy,  wie y,  drzewa  czy 

cokolwiek to było. 

- Czy idziemy tam? - zapytał, wskazuj c na t  rzecz. 

Skiorh  nie  odpowiedział,  lecz  st pał  ci ko  dalej,  zakutany  w  swój  pospolity  płaszcz  ze 

spiczastym  osskilskim  kapturem  o  futrzanym  podbiciu.  Ged  w  dalszym  ci gu  kroczył  obok. 

Zaszli ju  daleko; czuł senno  na skutek miarowego kroku, jakim maszerowali, i długotrwałego 

znu enia w ci gu trudnych dni i nocy sp dzonych na statku. Zacz ło mu si  wydawa ,  e szedł 

tak zawsze i b dzie szedł wiecznie obok tej milcz cej istoty, poprzez milcz c , pogr aj c  si  w 

ciemno ci krain . Jego czujno  i uwaga uległy przyt pieniu. Kroczył jak w długim, długim  nie, 

w którym pod a si  donik d. 

Otak poruszył si  w kieszeni Geda, a nieznaczna, nieuchwytna trwoga równie  zbudziła si  i 

poruszyła w sercu młodzie ca. Zmusił si , aby przemówi : 

- Coraz ciemniej i  nieg pada. Jak daleko jeszcze, Skiorh? 

Po chwili milczenia jego towarzysz odpowiedział, nie odwracaj c si : 

- Niedaleko. 

Jego  głos  brzmiał  jednak  nie  jak  głos  człowieka,  lecz  tak,  jakby  to  zwierz  próbował 

przemówi , chrapliwie i gardłowo. 

Ged  zatrzymał  si .  Wsz dzie  naokoło  w  pó nym,  zmierzchaj cym  wietle  ci gn ły  si  

wzgórza. Rzadki  nieg wirował z lekka opadaj c. 

background image

- Skiorh! - powiedział Ged; tamten przystan ł i odwrócił si . Pod spiczastym kapturem nie 

było twarzy. 

Zanim Ged zd ył wymówi  swoje zakl cie lub przywoła  moc, gebbeth odezwał si  swym 

chrapliwym głosem: 

- Ged! 

W tym momencie młodzieniec nie był w stanie dokona   adnego   przeistoczenia;   został 

unieruchomiony w swej prawdziwej naturze, musiał zatem stawi  czoło gebbethowi bezbronny. 

Nie  mógł  te   wezwa   pomocy  w  tym  obcym  kraju,  gdzie  nic  nie  było  mu  znane  i  nikt  nie 

przybyłby  na  jego  wezwanie.  Ged  stał  w  pojedynk ,  nie  odgrodzony  od  swego  przeciwnika 

niczym 

prócz 

cisowej 

laski 

prawej 

r ce. 

       Stwór,  który  pochłon ł  umysł  Skiorha  i  wzi ł  w  posiadanie  jego  ciało,  zmusił  je,  aby 

post piło krok w stron  Geda; ramiona wysun ły si  ku niemu po omacku. W ciekło  i trwoga 

ogarn ły czarnoksi nika; zamachn ł si  i ze  wistem uderzył lask  w kaptur skrywaj cy ów cie  

w  miejscu  z  twarzy.  Kaptur  i  płaszcz  pod  tym  zajadłym  ciosem  osun ły  si   niemal  do  samej 

ziemi, jak gdyby nic w nich nie było prócz wiatru, a potem, skr caj c si  i trzepocz c, podniosły 

si   znowu.  Ciało  gebbetha,  ods czone  z  rzeczywistej  substancji,  jest  czym   niby  powłoka  lub 

opar w kształcie człowieka, nierealnym ciałem odziewaj cym cie , który jest realny. Szarpi c si  

i  faluj c  jakby  w  podmuchach  wiatru,  cie   rozpostarł  ramiona  i  post pił  ku  Gedowi,  próbuj c 

dosta  go w swe r ce, tak jak niegdy  pochwycił go na Pagórku Roke; i gdyby to uczynił, byłby 

odrzucił powłok  Skiorha i wszedł w Geda, pochłaniaj c go od wewn trz, bior c go w posiadanie 

- to wła nie było pragnieniem cienia. Ged uderzył we  znowu ci k , dymi c  lask , odpieraj c 

go tym ciosem, ale cie  powrócił; Ged uderzył raz jeszcze, a potem rzucił lask , która płon ła i 

tliła  si ,  parz c  jego  dło .  Cofn ł  si ,  potem  nagle  odwrócił  i  zacz ł  ucieka . 

      Biegł,  a  gebbeth  p dził  równie  szybko  tu   za  nim,  nie  mog c  go  wyprzedzi ,  ale  te   nie 

zostaj c  w  tyle.  Ged  nie  obejrzał  si   ani  razu.  Biegł,  wci   przez  t   niezmierzon   północn  

krain ,  gdzie  nie  mo na  było  znale   kryjówki.  Gebbeth  raz  jeszcze  zawołał  na   po  imieniu 

ochrypłym,  wiszcz cym  głosem,  lecz  cho   poprzednio  pozbawił  go  w  ten  sposób  jego 

czarnoksi skiej  mocy,  nie  mógł  zawładn   jego  cielesn   i  zmusi   go  do  zatrzymania  si .  Ged 

biegł.  

Noc  g stniała  wokół  cigaj cego  i  ciganego,  a  cienka  warstwa  niegu  zawiała  cie k ,  której 

Ged nie mógł ju  dojrze . Czuł w oczach łomot t tna, oddech palił mu gardło; wła ciwie ju  nie 

biegł,  ale  potykaj c  si   i  słaniaj c  brn ł  naprzód:  a  jednak  niezmordowany  prze ladowca 

najwyra niej  nie  był  w  stanie  go  schwyta ,  cho   post pował  wci   tu   za  nim.  Cie   zacz ł 

szepta  i mrucze  co  do niego, nawoływa  go! Ged wiedział,  e przez całe jego  ycie ten szept 

tkwił  w  jego  uszach,  tu   przed  progiem  słyszalno ci,  teraz  jednak  mógł  go  słysze   wyra nie  i 

musiał  podda   si ,  musiał  ulec,  musiał  si   zatrzyma .  Mimo  to  mozolił  si   dalej,  z  wysiłkiem 

wspinaj c si  po długim, skrytym w ciemno ci zboczu. Zdało mu si  nagle,  e gdzie  przed nim 

wida   wiatło i  e przed sob , gdzie  w górze, słyszy głos wołaj cy: - Chod ! Chod ! 

Usiłował odpowiedzie , ale zabrakło mu głosu. Blade  wiatło stało si  wyra niejsze, ja niało 

teraz z bramy, która otwierała si  tu  przed Gedem; nie mógł dojrze  murów, ale widział bram . 

Na jej widok zawahał si , gebbeth za  pochwycił jego płaszcz, manipuluj c przy bokach Geda i 

usiłuj c złapa  go z tyłu. Ostatkiem sił Ged rzucił si  w to blado ja niej ce wej cie. Spróbował 

odwróci  si , aby zamkn  bram  za sob  i nie wpu ci  gebbetha, ale nie mógł utrzyma  si  na 

nogach.  Słaniał  si ,  szukaj c  r kami  jakiej   podpory.  wiatła  migały  i  kr ciły  mu  si   przed 

background image

oczami.  Poczuł,  e  pada,  i  poczuł  si   schwytany  w  chwili,  gdy  upadł;  ale  jego  wiadomo   w 

kra cowym wyczerpaniu ze lizn ła si  w mrok. 

 

 

7. Lot sokoła 

 

 

Ged obudził si ; przez długi czas le ał  wiadom tylko tego,  e przyjemnie było si  obudzi  - nie 

oczekiwał  bowiem,  e  obudzi  si   znowu  -  i  bardzo  przyjemnie  widzie   wiatło,  Obfite, 

zwyczajne  wiatło  dnia  otaczaj ce  go  zewsz d.  Miał  uczucie,  jak  gdyby  pływał  w  tym  wietle 

albo był niesiony w łodzi przez pr d po bardzo spokojnych wodach, wreszcie zdał sobie spraw , 

e le y w łó ku, ale nie w takim, w jakich dot d sypiał. Było to ło e spoczywaj ce na tamie, któr  

podtrzymywały  cztery  smukłe  rze bione  nogi;  materace  były  wielkimi  jedwabnymi  worami 

puchu  -  to  dlatego  Gedowi  zdawało  si ,  e  pływa  -  a  nad  tym  wszystkim  zwisał  purpurowy 

baldachim dla osłony przed przeci gami. Zasłona po obu bokach była podwi zana i rozsuni ta, 

tote   Ged  miał  widok  na  komnat   o  kamiennych  cianach  i  kamiennej  posadzce.  Przez  trzy 

wysokie  okna  widział  gołe,  brunatne  wrzosowisko,  z  łatami  niegu  tu  i  ówdzie,  o wietlone 

łagodnym  zimowym  sło cem.  Komnata  musiała  znajdowa   si   wysoko  nad  ziemi ,  gdy  

rozpo cierał si  z niej rozległy widok na okolic . 

Kołdra z wypchanego puchem atłasu ze lizgn ła si  na gdy Ged usiadł; zobaczył,  e jest odziany 

po wielkopa sku w tunik  z jedwabiu i materii tkanej ze srebrnych nici. Na krze le obok ło a 

le ały, czekaj c na niego, wysokie buty z mi kkiej skóry i płaszcz oblamowany futrem pellawi. 

Ged siedział przez chwil  spokojny i ot piały jak kto  pod działaniem uroku, potem za  powstał, 

si gaj c po lask . Ale laski nie było. 

Jego prawa r ka, cho  natarta ma ci  i obwi zana, miała poparzenia na dłoni i palcach. Ged 

poczuł teraz ból od oparze  i obolało  całego ciała. 

Stał znów przez chwil  bez ruchu. Potem szepn ł, nie-gło no i z niewielk  nadziej : - Hoeg... 

Hoeg... - Albowiem wierne, waleczne stworzonko te  znikn ło, ta mała, milcz ca dusza, która 

niegdy  wyprowadziła go z powrotem z królestwa  mierci. Czy otak był wci  przy nim tej nocy 

w czasie ucieczki? Czy było to ostatniej nocy, czy wiele nocy temu? Ged nie wiedział. W jego 

my lach wszystko było mgliste i niezrozumiałe - gebbeth, płon ca laska, bieg, szept, brama. Nic 

z tego nie przypominało mu si  teraz wyra nie. Nic w tej chwili, nie było jasne. Wyszeptał imi  

swojego  zwierz tka  raz  jeszcze,  lecz  nie  maj c  nadziei  na  odpowied ,  i  łzy  wezbrały  w  jego 

oczach. 

Gdzie   z  oddali  doniósł  si   d wi k  dzwoneczka.  Drugi  dzwoneczek  zabrzmiał  miłym 

d wi kiem  tu   zza  cian  komnaty:  Za  Gedem,  po  drugiej  stronie  pokoju,  otwarły  si   drzwi  i 

weszła jaka  kobieta. 

- Witaj, Krogulcze - powiedziała z u miechem. 

Była młoda i wysoka, odziana w białe i srebrne szaty: srebrna siateczka wie czyła włosy, -

które opadały prosto w dół jak czarny wodospad. 

Ged skłonił si  sztywno. 

- Nie pami tasz mnie chyba. 

- Ciebie, pani? 

background image

Nigdy przedtem nie widział pi knej kobiety, ubranej stosownie do swej urody, poza jednym w 

yciu wypadkiem: poza ow  Pani  z O, która przybyła u boku swego władcy na wysp  Roke w 

wi to Powrotu Sło ca. Tamta była jak wiotki, jasny płomie   wiecy, ta natomiast kobieta, któr  

widział teraz, była jak biały ksi yc w nowiu. 

- Przypuszczałam,  e nie b dziesz pami tał - powiedziała z u miechem. - Ale cho  tak łatwo 

zapominasz, witam ci  tu jak starego przyjaciela. 

- Co to za dom? - spytał Ged, wci  sztywny, wymawiaj c z trudem słowa. Czuł,  e trudno mu 

jest mówi  do niej i trudno odwróci  od niej wzrok. W ksi

cych szatach, które miał na sobie, 

czuł si  nieswojo, kamienie, na których stał, były obce, nawet samo powietrze, którym oddychał, 

było odmienne; nie był sob , nie był tym, kim był przedtem. 

- Ta warownia to Dwór Terrenon. Mój pan, imieniem Benderesk, jest władc  udzielnym tej 

krainy  od  północnego  skraju  Wrzosowisk  Keksemt  a   do  Gór  Os  i  stra nikiem  drogocennego 

kamienia zwanego Terrenon. Co do mnie, tu na wyspie Osskil zw  mnie Serret, Srebro w ich 

j zyku.  A  ty,  jak  wiem,  nosisz  niekiedy  imi   Krogulca  i  pasowano  ci   na  czarnoksi nika  na 

Wyspie M drców. 

Ged spu cił wzrok na sw  poparzon  dło  i powiedział po chwili: 

- Nie wiem, kim jestem. Posiadałem moc - niegdy . Teraz chyba j  utraciłem. 

- Nie! Nie straciłe  jej; odzyskasz j  dziesi kro  wi ksz . Jeste  tu bezpieczny przed tym, co 

ci   tu  przygnało,  przyjacielu.  T   wie   otaczaj   pot ne  mury,  i  to  nie  tylko  kamienne.  Tutaj 

mo esz odpocz  nabieraj c na nowo sił. Tutaj mo esz te  znale  odmienn  sił  i lask , która 

nie spali si  na popiół w twoich r kach. Zła droga mo e w ko cu prowadzi  do dobrego celu. 

Chod  teraz ze mn , poka  ci nasz  posiadło . 

Mówiła  tak  słodko,  e  Ged  ledwie  słyszał  słowa,  pobudzany  raczej  przez  sam   obietnic  

zawart  w jej głosie. Poszedł za Serret. 

Jego  komnata  znajdowała  si   istotnie  wysoko  na  wie y,  która  jak  ostry  z b  wyrastała  z 

wierzchołka wzgórza. Ged zszedł za Serret kr tymi schodami z marmuru; szli przez wspaniałe 

komnaty  i  sale,  mijali  wysokie  okna  wygl daj ce  na  północ,  zachód,  południe,  wschód,  ponad 

niskimi brunatnymi wzgórzami, które ci gn ły si , pozbawione domostw i drzew, niezmienne, a  

do  skraju  zimowego  nieba  zalanego  sło cem.  Jedynie  daleko  na  północy  odcinały  si   ostro  od 

bł kitnego  tła  niewielkie  białe  szczyty,  a  w  kierunku  południowym  mo na  było  si   domy li  

l nienia morza. 

Słudzy  otwierali  drzwi  przed  Gedem  i  pani ,  po  czym  odsuwali  si   na  bok;  byli  to  wszystko 

bladzi Osskilczycy o srogim wygl dzie. Serret miała jasn  cer , ale w przeciwie stwie do słu by 

mówiła  dobrze po hardycku, nawet, jak si  zdawało Gedowi, z gontyjskim akcentem. Pó niej, 

tego  samego  dnia,  zaprowadziła  go  przed  oblicze  swego  mał onka  Bendereska,  Władcy 

Terrenonu.  Trzykrotnie  od  niej  starszy,  biały  i  chudy  jak  ko ,  o  chmurnych  oczach,  władca 

Benderesk pozdrowił Geda z surow , chłodn  uprzejmo ci , prosz c go, aby został w go cinie 

tak długo, jak aechee. Potem nie miał do powiedzenia wiele wi cej; nie zapytał Geda o nic, co by 

dotyczyło  jego  podró y  lub  wroga,  przed  którym tutaj uciekł; podobnie i Serret nie zadała ani 

jednego pytania na ten temat. 

Je li nawet było to dziwne, stanowiło tylko cz

 dziwno ci, jaka cechowała to miejsce i jego, 

Geda,  w  nim  obecno .  Umysł  czarnoksi nika  wci   chyba  nie  był  całkiem  jasny.  Ged  nie 

potrafił widzie  rzeczy zwyczajnie. Znalazł si  w tej warownej wie y przypadkiem, a jednak w 

przypadku była jaka  celowo ; albo te  dostał si  tu celowo, a mimo to cała celowo  objawiła 

si   jedynie  dzi ki  przypadkowi.  Wybrał  si   był  w  drog   na  Północ;  nieznajomy  w  Orrimy 

background image

poradził mu szuka  tu pomocy; czekał na niego osskilski statek; za przewodnika posłu ył Skiorh. 

Jak wiele z tego było dziełem cienia, który Geda  cigał? A mo e nic tu nie było dziełem cienia; 

mo e obaj, Ged i jego prze ladowca, zostali tu przyci gni ci przez jak  inn  moc, mo e Ged 

szedł za t  przyn t , a cie  szedł za nim i zawładn ł Skiorhem, czyni c ze  swoj  bro , kiedy 

nadeszła wła ciwa chwila? Musiało tak by , bowiem z pewno ci  cie , jak powiedziała Serret, 

nie miał dost pu do Dworu Terrenon. Ged nie czuł  adnej oznaki ani gro by jego przyczajonej 

obecno ci, odk d obudził si  w tej wie y. Ale co w takim razie przywiodło go tutaj? Nie było to 

bowiem  miejsce,  do  którego  trafia  si   przez  przypadek;  Ged  zaczynał  to rozumie  mimo całej 

ospało ci  swych  my li.  aden  inny  przybysz  nie  podchodził  do  tych  bram.  Wie a  stała  na 

pustkowiu,  odosobniona,  zwrócona  tyłem  ku  drodze  prowadz cej  do  Neshum,  które  było 

najbli ej poło onym miastem. Nikt nie przybywał do warowni, nikt jej nie opuszczał. Jej okna 

spogl dały z góry na pustkowie. 

Z  owych  okien  wygl dał  Ged,  gdy  sp dzał  samotnie  dzie   po  dniu  w  swojej  komnacie  u 

szczytu wie y, ot piały, przybity i zzi bni ty. W wie y było wci  zimno mimo wielu dywanów, 

gobelinowych  obi ,  bogatych  okry   futrzanych  i  szerokich  marmurowych  kominków.  Było  to 

zimno przenikaj ce do ko ci, do szpiku, zimno, którego nie mo na si  było pozby . A i w sercu 

Geda zagnie dził si  zimny wstyd i nie dawał si  usun , gdy młodzieniec my lał wci  o tym, 

jak  zmierzył  si   ze  swym  wrogiem,  poniósł  pora k   i  uciekł.  W  jego  my lach  zbierali  si  

wszyscy  Mistrzowie  z  Roke.  z  chmurnym  Arcymagiem  Gensherem  po rodku,  byli  te   z  nimi 

Nemmerle  i  Ogion,  i  nawet  czarownica,  która  nauczyła  Geda  pierwszego  zakl cia:  wszyscy 

wpatrywali si  w niego, a on wiedział,  e zawiódł ich zaufanie. Usprawiedliwiał si , mówj c: 

„Gdybym wtedy nie uciekł, cie  wzi łby mnie w posiadanie; miał ju  cał  sił  Skiorha i cz

 

mojej,  nie  mogłem  go  wi c  pokona :  cie   znał  moje  imi .  Musiałem  ucieka .  Gebbeth 

czarnoksi nik byłby straszn  sił  wywołuj c  zło i zniszczenie. Musiałem ucieka ". Ale nikt z 

tych,  którzy  słuchali  w  jego  my lach,  nie  odpowiadał.  Ged  Wpatrywał  si   w  nieg,  rzadki  i 

nieustanny, padaj cy nad widoczn  z okna pust  okolic , i czuł, jak ro nie w nim ospałe zimno, 

a  edawało mu si ,  e poza czym  w rodzaju znu enia nie pozostało w nim  adne uczucie. 

Tak  prze ył  wiele  dni,  w  poczuciu  własnego  nieszcz cia  unikaj c  ludzi.  Kiedy  wreszcie 

wyszedł ze swej komnaty i zjawił si  na dole, był milcz cy i skr powany. Pi kno  Pani Zamku 

przyprawiała go o zmieszanie, a w tym bogatym, zadbanym, uporz dkowanym, dziwnym dworze 

czuł si  z krwi i ko ci wiejskim pastuchem. 

Zostawiano  go  w  spokoju,  kiedy  chciał  by   sam,  a  kiedy  nie  mógł  ju   znie   rozmy la   i 

wpatrywania si  w padaj cy  nieg, Serret spotykała si  z nim cz sto w jednej z półkolistych sal, 

obwieszonej  gobelinami  i  o wietlonej  ogniem  z  kominka,  na  ni szym  pi trze  wie y,  i  tam 

rozmawiali. Nie było wesoło ci w Pani Zamku; nigdy nie  miała si , cho  cz sto si  u miechała; 

a jednak umiała sprawi  niemal e jednym u miechem,  e Ged pozbywał si  skr powania. W jej 

towarzystwie zaczynał zapomina  o swej sztywno ci i swoje ha bie. Niebawem zacz li spotyka  

si  codziennie, aby długo, spokojnie i leniwie rozmawia  przy kominku albo pod oknem której  

z wysokich komnat wie y, z dala od słu ek, które zawsze dotrzymywały Serret towarzystwa. 

Stary władca przebywał na ogół w swych własnych komnatach, wychodz c z nich tylko rano; 

spacerował  wtedy  tam  i  z  powrotem  po  za nie onych  wewn trznych  podwórcach  warownego 

zamku,  jak  stary  czarownik,  który  sp dził  cał   noc  na  przygotowywaniu  uroków.  Gdy  wraz  z 

Gedem  i  Serret  jadł  wieczerz ,  siedział  w  milczeniu,  ogarniaj c  czasem  sw   młod   on  

zimnym, zawistnym spojrzeniem. Wtedy Ged współczuł jej. Była jak zamkni ta w klatce biała 

łania, jak biały ptak o podci tych skrzydłach, Jak srebrny pier cie  na palcu starca. Była jedn  z 

background image

kosztowno ci  w  skarbcu  Bendereska.  Gdy  Pan  Zamku  ich  opuszczał,  Ged  zostawał  z  ni , 

próbuj c doda  Serret otuchy w jej osamotnieniu, podobnie jak ona dodawała otuchy jemu. 

-  Co  to  za  drogi  kamie ,  od  którego  pochodzi  nazwa  waszego  zamku?  -  spytał  jej,  gdy 

siedzieli  rozmawiaj c  nad  opró nionymi  złotymi  talerzami  i  pucharami  w  przepa cistej, 

o wietlonej blaskiem  wiec sali jadalnej. 

- Nie słyszałe  o nim? To co  bardzo sławnego. 

- Nie słyszałem. Wiem tylko,  e władcy z Osskil posiadaj  sławne skarby. 

- Ach, ten klejnot przy miewa je wszystkie. Chod , chcesz go zobaczy ? 

U miechn ła si , z min  kpi c  i  miał , jak gdyby lekko przestraszona tym, co robi, i wyszła 

wraz  z  młodzie cem,  z  sali;  poprowadziła  go  przez  w skie  korytarze  w  podstawie  wie y,  a 

potem schodami w podziemie, do zamkni tych drzwi, których Ged nie widział nigdy przedtem. 

Drzwi  te  otworzyła  srebrnym  kluczem,  podnosz c  przy  tym  oczy  na  Geda  z  tym  samym 

u miechem, jakby o mielała go, aby szedł z ni  dalej. Za tymi drzwiami był krótki korytarzyk i 

nast pne  drzwi,  które  otworzyła  złotym  kluczem,  a  za  nimi  kolejne,  trzecie  drzwi,  które 

otworzyła jednym z Wielkich Słów - zakl  rozwi zuj cych. Za tymi ostatnimi drzwiami blask 

wiecy ukazał im małe pomieszczenie podobne do wi ziennego lochu: posadzka,  ciany, sufit 

całe były z nie. ociosanego kamienia, bez sprz tów, nagie. 

- Widzisz go? - spytała Serret. 

Gdy Ged rozgl dał si  po pomieszczeniu, jego oko czarnoksi nika dostrzegło jeden kamie  

spo ród  tych,  które  tworzyły  posadzk .  Był  chropawy  i  wilgotny  jak  pozostałe  -  ci ki, 

niekształtny brukowiec; a jednak Ged poczuł jego moc, jak gdyby kamie  przemówił do  na głos. 

Zaparło  mu  dech  i przez chwil  ogarn ły go mdło ci. To był kamie  w gielny wie y. To było 

centrum - i było w nim zimno, przejmuj co zimno; nic nie byłoby w stanie ogrza  tego małego 

pomieszczenia.  Była  to  rzecz  niezmiernie  stara:  stary  i  straszliwy  duch  tkwił  uwi ziony  w  tej 

bryle  kamienia.  Ged nie odpowiedział Serret twierdz co ani przecz co, lecz stał bez ruchu; po 

chwili Serret, rzucaj c na  szybkie, ciekawe spojrzenie, wskazała na kamie . 

- Oto Terrenon. Czy ci  dziwa,  e trzymamy tak drogocenny kamie  schowany pod kluczem 

w naszym najgł bszym skarbcu? 

Ged wci  nie odpowiadał: stał niemy i przezorny. Było całkiem mo liwe,  e poddawała go 

próbie; pomy lał jednak,  e Serret nie ma poj cia o wła ciwo ciach kamienia, je li mówi o nim 

tak lekko. Nie wiedziała o kamieniu dostatecznie wiele, aby si  go l ka . 

- Opowiedz mi o jego mocach - powiedział wreszcie. 

-  Terrenon  powstał,  zanim  jeszcze  Segoy  wyd wign ł  wyspy  wiata  z  Morza  Otwartego. 

Powstał wtedy, kiedy powstawał sam  wiat, i przetrwa a  do ko ca  wiata. Czas nic dla niego 

nie znaczy. Je li poło ysz na nim dło  i zadasz "mu pytanie, on odpowie zale nie od mocy, która 

tkwi w tobie. Ma głos, je li umie si  go słucha . B dzie mówił o rzeczach, które były, s  i b d . 

Zapowiedział twoje przybycie na długo przedtem, zanim zjawiłe  si  w tej krainie. Czy zadasz 

mu teraz jakie  pytanie? 

- Nie. 

- Odpowie ci. 

- Nie ma takiego pytania, które chciałbym mu zada . 

- Mógłby ci powiedzie  - rzekła Serret swym łagodnym głosem - jak masz pokona  swojego 

wroga. 

    Ged stał bez słowa. 

- Czy by  l kał si  kamienia? - zapytała, jakby z niedowierzaniem, a on odpowiedział: 

background image

- Tak. 

W  nieubłaganym  zimnie  i  ciszy  lochu  otoczonego  kolejnymi  cianami  czarów  i  cianami  z 

kamienia,  w  wietle  jednej  wiecy,  któr   trzymała  w  dłoni,  Serret  obrzuciła  Geda  spojrzeniem 

iskrz cych si  oczu. 

Krogulcze 

powiedziała 

ty 

si  

nie 

boisz. 

-  Ale  nie  b d   rozmawiał  z  tym  duchem  -  odparł  Ged  i  patrz c  jej  wprost  w  twarz,  mówił 

powa nie i  miało: 

- Ten duch, pani, jest zamkni ty w kamieniu, za  kamie  otaczaj  zakl cia wi

ce, zakl cia 

o lepiaj ce,  czary  zamykaj ce  i  ochronne,  a  wreszcie  potrójne  Warownie  mury  stoj ce  na 

pustkowiu - nie dlatego,  e kamie  jest drogocenny, ale  e mo e zdziała  wiele zła. Nie wiem, co 

ci powiedziano o tym kamieniu, gdy tu przybyła . Ale ty, tak młoda i tak szlachetnego serca, nie 

powinna  nigdy dotyka  tej rzeczy ani nawet na ni  patrze . To nie przyniesie ci nic dobrego. 

- Dotykałam go ju . Mówiłam do niego i słyszałam jego mow . On nie czyni mi krzywdy. 

Odwróciła  si ;  wyszli  przez  drzwi  i  korytarze,  póki  w  wietle  pochodni  na  szerokich 

schodach wie y Serret nie zdmuchn ła  wiecy. Nie mówi c wiele, rozstali si . 

Tej  nocy  Ged  spał  mało.  To  nie  my l  o  cieniu  nie  dawała  mu  zasn ;  przeciwnie,  my l  t  

wyparł nieomal z jego umysłu powracaj cy wci  obraz kamienia, na którym spoczywała wie a, 

i wizja twarzy Serret, zwróconej ku niemu i okrywaj cej si  w blasku  wiecy -to jasno ci , to 

cieniem.  Wci   na  nowo  Ged  czuł  na  sobie  jej  wzrok  i  usiłował  rozstrzygn ,  jakie  było 

spojrzenie  Serret,  gdy  odmówił  dotkni cia  kamienia  -  pogardliwe  czy  ura one.  Gdy  wreszcie 

uło ył  si   do  snu,  jedwabna  po ciel  ło a  była  zimna  jak  lód  i  raz  po  raz  budziły  go mroczne 

my li o kamieniu i o oczach Serret. 

Nazajutrz  znalazł  j   w  półkolistej  sali  z  szarego  marmuru,  o wietlonej  wła nie  przez 

zachodz ce  sło ce;  "tutaj  Serret  cz sto  sp dzała  popołudnia  t  dworkami  przy  grach  lub  przy 

krosnach. Zwrócił si  do niej: 

- Pani, obraziłem oi .  ałuj  tego. 

- Nie - zaprzeczyła w zadumie i powtórzyła: - Nie... - Odprawiła towarzysz ce jej słu ki i gdy 

zostali sami, odwróciła si  ku Gedowi. - Mój go ciu, mój przyjacielu - powiedziała - wzrok masz 

bardzo  bystry,  lecz  chyba nie dostrzegasz wszystkiego, co nale y. Na wyspie Gont, na wyspie 

Roke ucz  wysokich kunsztów czarnoksi skich. Nie ucz  jednak wszystkich kunsztów. Tu jest 

Osskil, Kraina Kruków; to nie kraina hardyoka: magowie ani ni  nie rz dz , ani nie maj  o niej 

wielkiego poj cia. Zdarzaj  si  tu sprawy, z którymi nie mieli do czynienia uczeni Mistrzowie z 

Południa, i istniej  tu rzeczy Hie wymienione w spisach Mistraów Imion, Czego Człowiek, nie 

zna, tego si  l ka. Lecz ty nie masz czego si  l ka  tu, na Dworze Terrenon. Kto  słabszy istotnie 

mógłby si  l ka . Nie ty. Ty przyszedłe  na  wiat z moc  zdoln  zapanowa  nad tym, co tkwi w 

zamkni tym na cztery spusty lochu. To pewne. Wła nie dlatego jeste  tu teraz. 

- Nie rozumiem. 

.. 

- Oto dlaczego mój pan Benderesk nie był z tob  całkowicie szczery. Ja b d  szczera. Chod , 

usi d  tu przy mnie. 

Usiadł obok niej w gł bokiej, wy ciełanej poduszkami niszy okiennej. Gasn cy blask sło ca 

padał poziomo przez okno, zalewaj c ich jasno ci , w której nie było ciepła; na wrzosowiskach 

w  dole  le ał,  pogr aj c  si   ju   w  cieniu,  nie  stopniały  nieg,  który  spadł  ostatniej  nocy  - 

przy miony biały cahm przykrywaj cy ziemi . 

Serret mówiła teraz bardzo cicho: 

background image

-  Benderesk  to  władca  i  spadkobierca  Terrerionu,  ale  nie  umie  zrobi   z  niego  u ytku,  nie 

potrafi go zmusi , aby w pełni słu ył jego woli. Ja te  nie potrafi , ani sama, ani wspólnie z nim. 

adne z nas dwojga nie posiada jednocz ^  nie i umiej tno ci, i mocy. Ty masz jedno i drugie. 

- Sk d to wiesz? 

-  Od  samego  kamienia!  Mówiłam  ci,  e  przepowiedział  twoje  przybycie.  On,  kamie ,  zna 

swojego pana. Czekał na twoje przyj cie. Zanim jeszcze si  urodziłe , on czekał ju  na ciebie, na 

kogo , kto umie nim włada . A ten, kto potrafi zmusi  Terrenon, aby odpowiadał na jego pytania 

i  spełniał  jego  yczenia,  posiada  władz   nad  swym  własnym  przeznaczeniem:  sił ,  któr  

zmia d y ka dego wroga, czy to  miertelnego, czy z tamtego  wiata: posiada dar jasnowidzenia, 

wiedz , bogactwo, władz  i ma na swoje rozkazy sztuk  czarnoksi sk , która mogłaby upokorzy  

samego Arcymaga! Cokolwiek z tego zechcesz wybra , wiele lub mało - mo esz mie  za darmo. 

Raz  jeszcze  podniosła  ku  niemu  swoje  dziwne  oczy  i  jej  spojrzenie  wpiło  si   we   tak,  e 

zadr ał,  jakby  przenikni ty  zimnem.  Mimo  to  był  w  jej  twarzy  l k,  jak  gdyby  szukała  jego 

pomocy, ale była zbyt dumna, aby o ni  prosi . Ged był oszołomiony. Serret, mówi c, poło yła 

dło  na jego r ce: jej dotkni cie było lekkie, dło  wydawała si  w ska i biała na ciemnej, mocnej 

dłoni Geda Powiedział tonem usprawiedliwienia: 

- Serret! Nie posiadam takiej mocy, jak s dzisz - to, co miałem niegdy , zmarnowałem. Nie 

mog   ci  pomóc,  na  nic  ci  si   nie  przydam.  Ale  wiem  jedno:  Stare  Moce  ziemi  nie  s  

przeznaczone do ludzkiego u ytku. Nie zostały nigdy oddane w nasze r ce; w naszych r kach 

mog  czyni  tylko zniszczenie. Złe  rodki wiod  do złego celu. Nic mnie tu nie przyci gn ło, 

natomiast  zostałem  przygnany  i  siła,  która  mnie  gnała,  działa  na  moj   zgub .  Nie  mog   ci 

pomóc. 

-  Ten,  kto  trwoni  swoj   moc,  jest  nieraz  pełen  wielekro   wi kszej  mocy  -  powiedziała 

u miechaj c si , jak gdyby jego l ki i skrupuły wydawały jej si  dziecinne. - Wiem mo e wi cej 

od ciebie o tym, co ci  tu przywiodło. Czy na ulicach Orrimy nie zwracał si  do ciebie pewien 

człowiek?  To  był  posłaniec,  sługa  Terrenonu.  On  sam  był  niegdy   czarnoksi nikiem,  ale 

odrzucił  lask ,  aby  słu y   pot dze  wi kszej  ni   moc  jakiegokolwiek  maga.  A  ty  przybyłe   na 

Osskil i na wrzosowiskach próbowałe  walczy  z cieniem swoj  drewnian  lask ; ju  prawie nie 

byli my w stanie ci  uratowa , gdy  ten stwór, co ci   ciga, jest przebieglejszy, ni  s dzili my, i 

zd ył  ci  ju   odebra   wiele  siły...  Tylko  cie   mo e  zwalczy   cie .  Tylko  ciemno   mo e 

pokona   mrok.  Posłuchaj,  Krogulcze!  Czego  zatem  potrzebujesz,  aby  pokona   ów  cie ,  który 

czeka na ciebie za tymi murami? 

- Potrzebuj  czego , czego nie mog  zna . Jego imienia. 

- Terrenon, który zna wszystkie narodziny i zgony, wszystkie istnienia przed i po  mierci, a 

tak e to, co nie narodzone i nie miertelne, który zna  wiat jasno ci i  wiat mroku, powie ci to 

imi . 

- A cena? 

- Nie trzeba nic płaci . Powiadam ci,  e b dzie ci posłuszny, b dzie ci słu ył jak niewolnik. 

Wstrz ni ty  i  udr czony,  Ged  nie  odpowiadał.  Serret  trzymała  teraz  jego  dło   w  swoich, 

spogl daj c  mu  w  twarz.  Sło ce  zapadło  w  mgły,  które  szarzały  na  horyzoncie,  i  powietrze 

równie  zszarzało, ale twarz Serret ja niała aprobat  i triumfem, w miar  jak przypatrywała si  

Gedowi, dostrzegaj c słabn c  w nim wol . Szepn ła cicho: 

- B dziesz pot niejszy ni  wszyscy ludzie, b dziesz królem po ród nich. B dziesz panował, 

ja 

b d  

panowała 

tob ... 

     Nagle Ged powstał i post puj c krok naprzód, stan ł w miejscu, sk d mógł widzie , tu  za 

background image

wyci ciem długiej  ciany komnaty, obok drzwi, Władc  Terrenonu, który stał przysłuchuj c si  i 

u miechaj c z lekka. 

Oczy Geda przejrzały; jego umysł tak e. Popatrzył z góry na Serret. 

- Pokona  mrok mo e  wiatło – powiedział zaj kuj c si  - tylko  wiatło. 

Gdy to mówił, zrozumiał - tak jasno, jakby jego słowa były ukazuj cym mu to  wiatłem - jak 

w  samej  rzeczy  został  tu  przyci gni ty,  zwabiony,  jak  wykorzystywali  jego  l k,  aby  wie   go 

dalej,  i  jak,  maj c  go  ju   tutaj,  zatrzymaliby  go  na  zawsze.  Ocalili  go  przed cieniem, istotnie, 

poniewa   nie  chcieli  odda   go  cieniowi  w  posiadanie,  zanim  Ged  nie  stanie  si   niewolnikiem 

kamienia.  Z  chwil   gdy  moc  kamienia  zawładn łaby  wol   Geda,  wpu ciliby  cie   w  obr b 

murów, bowiem gebbeth jest lepszym niewolnikiem ni  człowiek. Gdyby raz dotkn ł kamienia 

albo do  przemówił, byłby ostatecznie zgubiony. Jednak e, podobnie jak cie  nie całkiem był w 

stanie do cign  go i nim zawładn , tak i kamie  nie był w stanie go wykorzysta  - do ko ca. 

Ged  prawie  ju   ust pił,  ale  nie  całkiem.  Nie  zgodził  si   na  to.  Bardzo  trudno  jest  złu  pojma  

dusz , która si  na to nie zgadza. 

Stał teraz pomi dzy dwojgiem tych, którzy ust pili, którzy si  zgodzili, i spogl dał to na jedno 

z nich, to na drugie, gdy Benderesk podszedł bli ej. 

- Mówiłem ci - rzekł suchym głosem do swojej  ony Władca Terrenonu -  e on wy li nie si  z 

twoich r k, Serret. Sprytne błazny z tych waszych gontyjskich czarowników. A i ty zbła niła  si , 

kobieto z Gontu, zamierzaj c oszuka  i jego, i mnie, zamierzaj c rz dzi  nami obydwoma przy 

pomocy swej pi kno ci i wykorzysta  Terrenon do swych własnych celów. Ale ja jestem Władc  

Kamienia, ja, i oto co czyni  wiarołomnej  onie: Ekavroe ai oelwantar... 

Było  to  zakl cie  Przemiany;  długie  r ce Bendereska podniosły si , aby przeobrazi  skulon  

kobiet   w  co   szkaradnego,  w  wini ,  psa  albo  lini c   si   wied m .  Ged  post pił  naprzód  i 

zmusił do opuszczenia uniesione r ce władcy uderzeniem swoich własnych r k, wypowiadaj c 

przy tym tylko jedno krótkie słowo. I cho  nie miał laski, cho  stał na obcym terenie, na złym 

terenie,  w  królestwie  mocy  ciemno ci  -  jego  wola  wzi ła  jednak  gór .  Benderesk  stał 

nieruchomo, z pos pnymi i niewidz cymi oczyma utkwionymi nienawistnie w Serret. 

- Chod  - powiedziała Serret dr cym głosem - Krogulcze, chod  pr dko, zanim on b dzie w 

stanie przywoła  Sługi Kamienia.,. 

Jakby odbrzmiewaj c echem, poprzez wie , przez kamienie posadzki i  cian dobiegł szept - 

suchy dr cy pomruk, jak gdyby sama ziemia miała przemówi . 

Serret chwyciła dło  Geda i pop dziła razem przez korytarze i sale, a potem zbiegli długimi 

kr conymi  schodami.  Wyszli  na  podwórzec,  gdzie  ostatnie  srebrzyste  wiatło  dnia  unosiło  si  

jeszcze  ponad  zabrudzonym,  zdeptanym  niegiem.  Trzej  słudzy  zamkowi  zast pili  im  drog   z 

ponurym,  badawczym  wejrzeniem,  jak  gdyby  podejrzewali  jak   intryg   tych  dwojga  przeciw 

swemu panu. 

- Robi si  ciemno, pani - rzekł jeden, a drugi dodał: - Nie mo esz, pani, teraz wyje d a . 

-  Precz  z  mojej  drogi,  plugastwo!  -  krzykn ła  Serret  i  przemówiła  w  sycz cym  j zyku 

osskilskim. M czy ni odskoczyli od niej i wij c si , przypadli do ziemi; jeden z nich zawył w 

głos. 

-  Musimy  wyj   przez  bram ,  nie  ma  innego  wyj cia  na  zewn trz.  Czy  mo esz  dostrzec 

bram ? Czy mo esz j  znale , Krogulcze? 

Szarpała go za r k , jednak Ged wahał si . 

- Jaki urok rzuciła  na tych ludzi? 

background image

- Nalałam w szpik ich ko ci gor cego ołowiu; umr  od tego. Pr dzej, mówi  ci, on wypu cił 

Sługi  Kamienia,  a  ja  sama  nie  mog   znale   bramy  -  jest  zamaskowana  pot nymi  czarami. 

Szybko! 

Ged nie wiedaiał, o co chodzi Serret, on sam bowiem mógł widzie  zaczarowan  bram  tak 

wyra nie,  jak  kamienne  sklepione  wyj cie  z  podwórca,  poprzez  które  j   ogl dał.  Poprowadził 

Serret przez to wyj cie, potem po nie tkni tym stop   niegu zewn trznego dziedzi ca i wreszcie, 

wymawiaj c zakl cie Otwarcia, przeprowadził j  przez bram  w magicznym murze. 

W chwili gdy wydostali si  sklepionym wyj ciem ze srebrzystego półmroku Dworu Terrenon, 

Serret zmieniła si . 

Nie  była  mniej  pi kna  w  pos pnym  wietle  wrzosowisk,  ale  jej  urod   skaził  wygl d  zawzi tej 

czarownicy; i Ged poznał j  nareszcie - córk  władcy z Re Albi, córk  czarodziejki z Osskil, t , 

która naigrawała si  ze  na zielonych ł kach ponad domem Ogiona, dawno temu, i wysłała go, 

aby  przeczytał  zakl cie  wyzwalaj ce  cie .  Nie  zaprz tał  sobie  tym  jednak  my li,  rozgl dał  si  

bowiem  teraz  naokoło,  ze  wszystkimi  zmysłami  w  pogotowiu,  szukaj c  owego  wroga-cienia, 

który miał czeka  na niego gdzie  poza obr bem magicznych murów. To mógł by  wci  jeszcze 

gebbeth  przyodziany  w  zwłoki  Skiorha  albo  te   ów  cie   mógł  si .  ukrywa   w  g stniej cej 

ciemno ci  czekaj c,  a   dopadnie  Geda  i  stopi  sw   bezkształtno   z  jego  ywym  ciałem.  Ged 

wyczuwał blisko  cienia, lecz go nie widział. Wpatruj c si , dostrzegł jednak o kilka kroków od 

bramy co  małego i ciemnego, na wpół zagrzebanego w  niegu. Nachylił si , a potem delikatnie 

podniósł  to  w  obu  dłoniach.  Był  to  otak;  jego  gładkie,  krótkowłose  futerko  było  całe  zlepione 

krwi , a drobne ciałko le ało lekkie, sztywne i zimne w r kach Geda. 

- Zmie - sw  posta ! Zmie  posta , to one! - krzykn ła przera liwie Serret, chwytaj c go za 

rami   i  wskazuj c  na  wie ,  która  sterczała  za  nimi  w  zmierzchu  jak  smukły,  biały  z b.  Z 

w skich niby szczeliny okien przy podstawie wie y wypełzały ciemne stwory; trzepotały długimi 

skrzydłami, powoli machały nimi i zatoczywszy kr g nad murami nadlatywały w stron  Geda i 

Serret,  którzy  stali  bezbronni  na  zboczu  wzgórza.  Rz

cy  szept,  który  słyszeli  przedtem 

wewn trz zamku, przybrał na sile, przeszedł w drganie i poj kiwanie ziemi pod ich stopami. 

Gniew wytrysn ł w sercu Geda, gor ca furia nienawi ci do wszystkich tych okrutnych, trupich 

stworów, które wci  oszukiwały go, chwytały w pułapki, do cigały. 

-  Zmie   posta !  -  krzykn ła  do   Serret  i  sama,  jednym  tchem  wypowiadaj c  zakl cie, 

pomniejszyła si  i przeobraziła w szar  mew , po czym pofrun ła. Ale Ged pochylił si  i zerwał 

d bło  dzikiej  trawy,  które  sterczało  wyschni te  i  kruche  ze  niegu  w  miejscu,  gdzie  le ał 

martwy  otak.  Podniósł  to  d bło  i  gdy  przemówił  do  niego  gło no  w  Prawdziwej  Mowie, 

wydłu yło  si   i  zgrubiało;  gdy  sko czył  mówi ,  trzymał  w  dłoni  wielk   lask   -  lask  

czarnoksi nika. Tym razem nie zapłon ła czerwono-jadowitym ogniem na całej swej długo ci, 

gdy czarne, trzepocz ce si  stwory z Dworu Terrenon rzuciły si  na Geda, a on bił je lask  po 

skrzydłach;  rozjarzyła  si   jedynie  białym  ogniem  magicznym,  który  nie  parzy,  lecz  tylko 

przep dza mrok. 

Stwory  natarły  ponownie:  niezdarne  bestie,  wywodz ce  si   z  epok,  kiedy  nie  było  jeszcze 

ptaków,  smoków  ani  ludzi,  od  dawna  ju   zapomniane  przez  wiatło  dzienne,  lecz  na  powrót 

przywołane przez odwieczn , zło liw , nieskłonn  do zapominania moc kamienia. Stwory n kały 

Geda, rzucaj c si  na  z góry. Czuł wokół siebie ich szpony machaj ce jak kosy i mdlii go trupi 

odór. Zawzi cie parował ciosy i sam uderzał, odpieraj c stwory gorej c  lask , któr  uczynił ze 

swego  gniewu  i  ze  d bła  dzikiej  trawy.  I  nagle  wszystkie  one  wzbiły  si   w  gór   jak  kruki 

odstraszone  od  padliny,  zatoczyły  koło  i,  trzepocz c  w  milczeniu  skrzydłami,  pomkn ły  w 

background image

kierunku,  w  którym  odleciała  przeistoczona  w  mew   Serret.  Ruchy  ich  olbrzymich  skrzydeł 

wydawały si  powolne, ale stwory leciały szybko; ka de uderzenie skrzydeł popychało je daleko 

przez powietrze.  adna mewa nie wytrzymałaby długo ucieczki przed tym pot nym p dem. 

Szybko, jak to kiedy  uczynił na Roke, Ged przybrał posta  wielkiego sokoła: nie krogulca, 

którym  go  nazwano,  ale  Sokoła  Pielgrzyma  lataj cego  jak  strzała,  jak  my l.  Pofrun ł  na 

pr gowanych,  ostrych,  mocnych  skrzydłach,  cigaj c  swych  prze ladowców.  ciemniło  si ,  a 

pomi dzy  chmurami  wieciły  coraz  ja niejsze  gwiazdy.  Ged  dostrzegł  przed  sob   czarne, 

strz piaste stado mkn ce w dół, ku jednemu punktowi ponad ziemi . Dalej za t  czarn  chmar  

le ało morze, blado rozja nione ostatnim szarym błyskiem dnia. Ged rzucił si  prostym i chy ym 

sokolim lotem w stron  słu cych kamieniowi stworów, a one rozprysły si , gdy wpadł pomi dzy 

nie, jak krople wody rozpryskuj  si  od rzuconego kamyka. Schwytały jednak ju  przedtem sw  

ofiar . Krew była na dziobie jednego ze stworów, a białe pierze przylgn ło do szponów innego, i 

adna mewa nie szybowała przed nimi ponad bladym morzem. 

Stwory znów zamierzały zaatakowa  Geda, zbli aj c si  szybko i niezdarnie, z wyci gni tymi, 

rozdziawionymi dziobami z  elaza. Ged zatoczył ponad nimi koło, wydał z siebie wyzywaj cy i 

w ciekły krzyk sokoła, a potem pomkn ł w poprzek niskich pla  wyspy Osskil, ponad łami cymi 

si  o brzeg falami, nad pełne morze. 

Stwory słu ce kamieniowi kołowały przez chwil  kracz c, po czym jeden za drugim, bij c 

oci ale skrzydłami, zacz ły wraca  ponad wrzosowiskami w gł b l du. Stare Moce nie mog  

przeprawia   si   przez  morze,  ka da  z  nich  jest  bowiem  przywi zana  do  jakiej   wyspy,  do 

okre lonego  miejsca,  jaskini,  kamienia  czy  tryskaj cego  ródła.  Czarne  zjawy  poszybowały  z 

powrotem  do  warownej  wie y,  gdzie  Benderesk,  Władca  Terrenonu,  mo e  płakał  widz c  ich 

powrót, a mo e si   miał. Ale Ged leciał dalej na skrzydłach sokoła i szalony jak sokół; leciał jak 

nie  spadaj ca  nigdy  strzała,  jak  nie  daj ca  si   zapomnie   my l,  ponad  Morzem  Osskilskim  na 

wschód, w zimowy wicher i w noc. 

Ogion Milcz cy pó no powrócił do Re Albi ze swych jesiennych w drówek. Z upływem lat 

stał  si   jeszcze  wi kszym  ni   dot d  milczkiem  i  samotnikiem.  Nowy  Władca  Gontu  z  miasta 

le cego w dole nigdy nie wydostał z Ogiona ani słowa, cho  wspi ł si  a  do samego Sokolego 

Gniazda,  szukaj c  pomocy  maga  w  pewnej  pirackiej  wyprawie  na  Andrady.  Ogion,  który 

przemawiał do paj ków tkaj cych sieci i którego widywano, jak uprzejmie pozdrawiał drzewa, 

nie odezwał si  ani słowem do Władcy Wyspy, który odszedł rozgoryczony. Zapewne i w sercu 

Ogiona tkwiła jaka  gorycz czy niepokój, sp dził bowiem całe lato d jesie  sam na szczycie góry 

i dopiero teraz, gdy zbli ał si  Powrót Sło ca, zjawił si  znowu w swoim domostwie. 

Nazajutrz rano po powrocie mag wstał pó no i chc c wypi  kubek naparu z ziół, wyszedł, aby 

przynie   wody  ze  ródła,  z  którego  s czyła  si   stru ka  po  zboczu  wzgórza  o  par  kroków od 

domu: Kraw dzie małej sadzawki utworzonej przez bij ce  ródło były zamarzni te, a uschni ty 

mech  mi dzy  skałami  poznaczyły  kwiaty  mrozu.  Był  ju   jasny  dzie ,  ale  sło ce  jeszcze  przez 

godzin  nie miało o wietla  pot nej grani górskiej: cały zachodni Gont, od pla  morskich a  do 

szczytu, był bezsłoneczny, cichy Uwyra ni  widoczny w zimowym poranku. Gdy mag stał przy 

ródle,  spogl daj c  w  dal  ponad  obni aj cymi  si   połaciami  l du,  ponad  portem  i  szarym 

morskim  przestworzem  -  zatrzepotały  nad  nim  skrzydła.  Spojrzał  w  gór   i  uniósł  nieco  jedno 

rami .  Wielki  sokół  zni ył  si   z  gło nym  trzepotem  skrzydeł  i  usiadł  na  przegubie  Ogiona. 

Wczepił si  we  jak ptak przyuczony do polowa , nie miał jednak na sobie  adnej zerwanej linki, 

adnej obr czki ani dzwonka. Szpony wbiły si  mocno w przegub Ogiona, pr gowane skrzydła 

dr ały; okr głe, złote oko było zm tniałe i dzikie. 

background image

- Przynosisz wie ci czy sam jeste  wie ci ? - spytał łagodnie sokoła Ogion. - Chod  ze mn ... - 

Gdy  mówił,  sokół  spogl dał  na  niego.  Ogion  milczał  przez  chwil .  -  Zdaje  si ,  e  nadałem  ci 

kiedy  imi  - powiedział, a potem pomaszerował w kierunku domu i wszedł do , -wci  nios c 

ptaka na przegubie. Postawił sokoła przy kominku, w cieple ognia, i podsun ł mu wod . Ptak nie 

chciał  pi .  Wtedy  Ogion  zacz ł  czyni   zakl cie,  bardzo  cicho,  tkaj c  paj czyn   magii bardziej 

dło mi ni  słowami. Gdy zakl cie zostało w cało ci utkane, powiedział cicho: - Ged - nie patrz c 

na stoj cego przy kominku sokoła. Czekał jaki  czas, potem obrócił si , powstał i podszedł do 

młodzie ca, który stał przed ogniem dr cy i ze zm tniałymi oczyma. 

Ged był ubrany w bogaty cudzoziemski strój z futra, jedwabiu i srebra, ale szaty były podarte i 

sztywne  od  morskiej  soli,  a  on  sam  stał  wycie czony  i  zgarbiony! włosy spływały wokół jego 

pokrytej bliznami twarzy. 

Ogion  zdj ł  zabrudzony  płaszcz  ksi

cy  z  ramion  Geda,  zaprowadził  go  do  alkowy,  gdzie 

jego  ucze   niegdy   sypiał,  i  zmusił  młodzie ca,  aby  si   tam  poło ył  na  sienniku;  zamruczał 

jeszcze  usypiaj ce  zakl cie  i  odszedł.  Nie  odezwał  si   ani  słowem  wiedz c,  e Ged nie włada 

teraz ludzk  mow . 

Jako  chłopiec  Ogion  my lał,  jak  wszyscy  chłopcy,  e  bardzo  przyjemn   igraszk   byłoby 

przybieranie za pomoc  sztuki magicznej dowolnego kształtu, postaci człowieka czy zwierz cia, 

drzewa  lub  chmury,  i  bawienie  si   w  ten  sposób  w  tysi c  ró nych  istnie .  Lecz  jako 

czarnoksi nik poznał te  cen  tej igraszki, cen , jak  jest ryzyko utraty własnego ja, przegrania 

prawdziwego istnienia. Im dłu ej człowiek pozostaje w cudzej postaci, tym wi ksze jest ryzyko. 

Ka dy ucze  czarownika uczy si  opowie ci o czarnoksi niku Bordgerze z wyspy Way, który 

znajdował  przyjemno   w  przybieraniu  postaci  nied wiedzia  i  czynił  to  coraz  cz ciej,  póki 

nied wied   nie  urósł  w  nim,  a  człowiek  nie  zanikł;  Bordger  stał  si   nied wiedziem,  zabił  w 

lasach swego własnego synka, po czym schwytano go i u miercono. Nikt te  nie wie, jak wiele 

delfinów  pl saj cych  w  wodach  Morza  Najgł bszego  było  niegdy   lud mi,  m drymi  lud mi, 

którzy zapomnieli swej m dro ci i swojego imienia, raduj c si  wiecznie niespokojnym morzem. 

Ged przybrał posta  sokoła, n kany rozpacz  i w ciekło ci ; gdy odlatywał z wyspy Osskil, 

miał w głowie tylko jedn  my l: nie da  si  do cign  zarówno kamieniowi, jak cieniowi, uciec z 

zimnej  zdradliwej  krainy,  powróci   do  domu.  Gniew  i  dziko   sokoła  były  jak  jego  własna 

dziko  i gniew: uczucia te stały si  jego własnymi, a jego wola lotu stała si  wol  sokoła. Tak 

wi c przeleciał nad wysp  Enlad, zni aj c lot, aby napi  si  z samotnego le nego jeziorka, ale 

potem natychmiast znów zerwał si  do lotu, gnany l kiem przed  cigaj cym go cieniem. Tak te  

przeleciał  nad  wielkim  szlakiem  morskim  zwanym  Paszcz   Enladu  i  leciał  dalej  i  dalej  na 

południowy wschód, maj c po prawej majacz ce daleko wzgórza wyspy Oranea, po lewej jeszcze 

słabiej widoczne wgórza wyspy Andrad, a przed sob  jedynie morze - póki wreszcie w dali przed 

nim nie wyrosła z fal jedna zastygła fala, wznosz ca si  coraz wy ej: biały szczyt Gont. Przez 

wszystkie  słoneczne  dni  i  mroczne  noce  tego  wielkiego  lotu  Ged  unosił  si   na  sokolich 

skrzydłach, spogl dał sokolimi oczyma i, zapominaj c swoje własne my li, znał w ko cu tylko 

to, co zna sokół: głód, wiatr, szlak, którym leci. 

Przyleciał do wła ciwej przystani. Niewielu było ludzi na Roke, a tylko jeden na wyspie Gont, 

który mógł przywróci  mu posta  ludzk . 

Ged był oszołomiony i milcz cy, gdy si  obudził. Ogion nie odzywał si  do niego, lecz karmił 

go  mi sem  i  poił  wod ,  pozwalał  mu  siedzie   zgarbionemu  przy  ogniu,  ponuremu  jak  wielki, 

zm czony,  pos pny  sokół.  Z  nadej ciem  nocy  Ged  zasn ł.  Trzeciego  dnia  z  rana  podszedł  do 

kominka, przy którym siedział zapatrzony w płomienie mag, i odezwał si : 

background image

- Mistrzu... 

- Witaj, chłopcze - powiedział Ogion. 

-  Wróciłem  do  ciebie  tak  samo,  jak  ci   opu ciłem:  jako  głupiec  -  powiedział  młodzieniec 

głosem  szorstkim  i  ochrypłym.  Mag  u miechn ł  si   z  lekka,  dał  znak  Gedowi,  aby  usiadł  po 

drugiej stronie kominka, a sam zabrał si  do parzenia ziół dla nich obu. 

Padał  nieg, pierwszy  nieg, który tej zimy pojawił si  na ni szych zboczach góry, Gont. Okna 

Ogiona  były  szczelnie  zamkni te  okiennicami,  ale  mogli  słysze   mi kkie  spadanie  mokrego 

niegu na dach i gł bok  cisz   niegu wsz dzie wokół domu. Długi czas siedzieli przy ogniu i 

Ged opowiadał swemu dawnemu Mistrzowi o latach, które min ły, dok d odpłyn ł z wyspy Gont 

na pokładzie statku o nazwie „Cie ". Ogion nie zadawał pyta  i gdy Ged sko czył, mag milczał 

jeszcze długo, cichy, zadumany. Potem podniósł si , postawił na stole chleb, ser i wino i spo yli 

razem posiłek. Gdy sko czyli i uprz tn li izb , Ogion przemówił. 

-- Dotkliwe s  twoje blizny, chłopcze - rzekł. 

- Brak mi siły do walki przeciw temu stworowi - odpowiedział Ged. 

Ogion potrz sn ł głow , ale przez jaki  czas milczał. Nareszcie powiedział: 

-  Dziwne.  Miałe   do   siły,  aby  pokona   zakl ciem  czarownika  na  jego  własnym  terenie, 

tam, na wyspie Osskil. Miałe  do  siły, aby oprze  si  pokusom i odparowa  na-- tarcie sług 

Starej Mocy Ziemskiej. A na wyspie Pendor miałe  do  siły, aby stawi  czoło smokowi. 

-  Na  Osskil  miałem  szcz cie,  nie  sił   -  zaprzeczył  Ged  i  zadr ał  znowu,  gdy  wspomniał 

koszmarne, trupie zimno Dworu Terrenon. - Co za  do smoka, znalem jego imi . Ten zły stwór, 

ten cie , który mnie  ciga, nie ma imienia. 

- Wszystkie rzeczy maj  imiona - rzekł Ogion z tak  pewno ci ,  e Ged nie  miał powtórzy  

tego, co mówił mu Arcymag Gensher:  e złe siły jak ta, któr  wyzwolił, s  bezimienne. Smok z 

Pendoru  w  samej  rzeczy  proponował,  e  zdradzi  mu  imi   cienia,  ale  Ged  nie  ufał  zbytnio 

rzetelno ci tej propozycji, ani te  nie wierzył obietnicy Serret,  e kamie  powie mu to, co Ged 

pragnie wiedzie . 

- Je li cie  ma imi  - powiedział w ko cu - nie s dz , aby si  zatrzymał i zdradził mi je... 

-  Nie  -  odparł  Ogion.  -  Ty  te   nie  zatrzymałe   si   i  nie  zdradziłe   mu  swojego  imienia.  A 

jednak cie  je znał. Na osskilskich wrzosowiskach zawołał ci  po imieniu, wymówił imi , które 

ci nadałem. To dziwne, dziwne... 

Pogr ył si  znów w rozmy laniach. Wreszcie Ged odezwał si : 

- Przybyłem tu po rad , nie po schronienie, Mistrzu. Nie chciałbym sprowadza ! tego cienia 

na ciebie, lecz on wkrótce tu si  zjawi, je li zostan . Niegdy  przegnałe  go wła nie z tej izby... 

- Nie; to było tylko jego przeczucie, cie  cienia. Teraz nie potrafiłbym go odegna . Tylko ty 

mógłby  to zrobi . 

- Ale ja jestem na razie bezsilny. Czy jest gdzie  miejsce, gdzie... - Jego głos zamarł, zanim 

zadał pytanie. 

- Nie ma bezpiecznego miejsca - powiedział łagodnie Ogion. - Nie przeistaczaj si  ponownie, 

Ged. Cie  usiłuje zniszczy  twoj  prawdziw  istot . Omal tego nie uczynił, gdy wp dził ci  w 

istot   sokoła.  Nie,  nie  wiem,  dok d  powiniene   si   uda .  Jednak e  wiern  co   o  tym,  co 

powiniene  zrobi . Trudno mi mówi  ci o tym. 

W milczeniu Geda było  danie prawdy, wi c Ogion powiedział w ko cu: 

- Musisz zawróci . 

- Zawróci ? 

background image

-  Je li  b dziesz  szedł  przed  siebie,  je li  nie  przerwiesz  ucieczki  -  dok dkolwiek  uciekniesz, 

wsz dzie napotkasz niebezpiecze stwo i zło, ono bowiem ci  popycha, ono wybiera dla ciebie 

drog . To ty musisz wybiera . To ty musisz poszuka  tego, co ciebie szuka. Musisz  ciga  to, co 

ciebie  ciga. 

Ged nic nie powiedział. 

- Nadałem ci imi  u  ródeł Rzeki Ar - mówił mag - nad strumieniem, który spływa z gór do 

morza.  Człowiek  mo e  pozna   cel,  do  którego  zmierza  -  ale  nie  potrafi  go  pozna ,  je li  nie 

odwróci si , je li nie powróci do swego pocz tku i nie zawrze tego pocz tku w swoim istnieniu. 

Je li  nie  chce  by   patykiem  porwanym  przez  wir  i  pochłoni tym  przez  pr d,  musi  by   samym 

owym pr dem, całym, od  ródła a  do pogr enia si  w morze. Wróciłe  na wysp  Gont, wróciłe  

do  mnie,  Ged.  Teraz  zawró   ju   zupełnie  z  drogi,  szukaj  samego  ródła  i  tego,  co  le y  przed 

ródłem. Tam spoczywa twoja nadzieja na odzyskanie siły. 

     -  Tam,  Mistrzu?  -  odezwał  si   Ged  z  trwog   w  głosie.  -  Gdzie? 

Ogion nie odpowiedział. 

- Je li   zawróc   -  rzekł   Ged,   gdy Upłyn ło kilka chwil - je li, jak mówiłe , zaczn   ciga  

cigaj cego,  po cig  zapewne  nie  potrwa  długo.  On  tylko  tego  pragnie,  by  spotka   si   ze  inn  

twarz  w twarz. Dwa razy tak uczynił i dwa razy mnie pokonał. 

Do 

trzech 

razy 

sztuka 

powiedział 

Ogion. 

Ged chodził po izbie tam i z powrotem, od kominka do drzwi, od drzwi do kominka. 

-  A  je li  pokona  mnie  całkowicie  -  rzekł,  spieraj c  si   mo e  z  Ogionem,  a  mo e  z  sob  

samym  -  wtedy  odbierze  mi  wiedz   i  moc  i  b dzie czyni  z nich u ytek. Teraz zagra a tylko 

mnie.  Lecz  je li  wejdzie  we  mnie  i  we mie  mnie  w  posiadanie,  b dzie  czyni   poprzez  mnie 

wiele złego. 

- To prawda. Je li ci  pokona. 

- Lecz je li b d  ucieka , znów mnie z pewno ci  znajdzie... A ucieczka pochłon ła ju  cał  

moj  sił . - Ged chodził jeszcze przez chwil , potem nagle odwrócił si  i kl kaj c przed magiem 

powiedział: - Przebywałem w ród wielkich czarnoksi ników i byłem na Wyspie M drców, ale 

moim  prawdziwym  Mistrzem  jeste   ty,  Ogionie.  -  Mówił  tonem  pełnym  miło ci  i  radosnym 

mimo przygn bienia. 

- Zgoda - rzekł Ogion. - Teraz ju  to wiesz. Lepiej pó no ni  wcale. Ale to ty b dziesz moim 

Mistrzem - w ko cu. - Podniósł si , podsycił ogie , a  buchn ł mocnym płomieniem, zawiesił 

nad nim kociołek do gotowania, a potem, wci gaj c na siebie ko uch, rzekł: - Musz  dogl dn  

kóz. Popilnuj mi kociołka, chłopcze. 

Gdy  wszedł  z  powrotem,  cały  oproszony  niegiem,  otrz saj c  tupni ciem  nieg  z  butów  z 

ko lej  skóry,  niósł  długi,  nie  obrobiony  dr g  z  cisowego  drewna.  Przez  całe  to  krótkie 

popołudnie  i  potem  znowu po wieczerzy siedział przy  wietle lampy, obrabiaj c dr g no em, 

kamieniem do polerowania i zakl ciami. Wielokrotnie przesuwał dłonie wzdłu  drewna, jakby 

szukaj c  skazy.  Pracuj c  cz sto  pod piewywał  cicho.  Ged,  wci   zm czony,  słuchał,  a  gdy 

naszła  go  senno ,  poczuł  si   jak  dziecko  w  chacie  czarownicy  z  wioski  Dziesi   Olch,  w 

roz wietlonym przez ogie  mroku  nie nej, nocy, w powietrzu ci kim od dymu i zapachu ziół; 

my li Geda unosiły si  na falach marze , gdy słuchał długiego i cichego  piewu o czarach i o 

czynach  bohaterów,  którzy  walczyli  z  ciemnymi  mocami  i  zwyci ali  lub  przegrywali  na 

odległych, wyspach, w dawnych czasach. 

background image

- Masz - powiedział Ogion i wr czył mu wyko czon  lask . - Arcymag dał ci lask  z drewna 

cisowego; dobry to był wybór, wi c trzymałem si  go i ja. Chciałem zrobi  z tego dr ga łuk, ale 

tak jest lepiej. Dobranoc, mój synu. 

Gdy Ged, nie mog c znale  słów podzi ki, odszedł do swej alkowy, Ogion spojrzał w  lad za 

nim i rzekł, zbyt cicho, aby Ged mógł usłysze : 

- Szcz liwego lotu, mój młody sokole! 

O chłodnym  wicie, gdy Ogion si  zbudził, Geda ju  nie było. Pozostawił tylko, jak to robi  

czarnoksi nicy,  wiadomo   nagryzmolon   na  kamieniu  paleniska  srebrzystymi  runami,  które 

gasły w momencie, gdy Ogion je czytał: „Mistrzu, wyruszam w po cig". 

 

 

 

8. Po cig 

 

 

W zimowym mroku, przed wschodem sło ca, Ged wyruszył drog  wiod c  w dół z Re Albi; nim 

nastało  południe,  przybył  do  Portu  Gont.  Ogion  dał  mu  porz dne  gontyjskie  pludry,  koszul   i 

kaftan ze skóry i płótna, maj ce zast pi  strojny osskilski przyodziewek, ale Ged zatrzymał na t  

zimow   w drówk   swój  wielkopa ski  płaszcz  oblamowany  futrem  pellawi.  Okryty  nim,  nie 

maj c  w  r kach  nic  prócz  ciemnej  laski  równej  jego  wzrostowi,  podszedł  do  miejskiej  bramy; 

ołnierze przechadzaj cy si  tam na tle jej rze bionych smoków nie musieli spogl da  dwa razy, 

aby rozpozna  w nim czarnoksi nika. Odsun li swoje włócznie na bok i pozwolili mu wej  bez 

zastrze e , a potem spogl dali w  lad za nim, gdy dalej schodził wiod c  w dół ulic . 

Na nadbrze ach i w Domu Cechu Morskiego Ged zapytywał o statki wypływaj ce na północ 

lub zachód, do wysp Enlad, Andrad lub Oranea. Wszyscy odpowiadali mu,  e  aden statek nie 

wyruszy z Portu Gont teraz, tak blisko  wi ta Powrotu Sło ca, a w Cechu Morskim powiedziano 

Gedowi,  e  nawet  łodzie  rybackie  nie  pływaj   pomi dzy  Zbrojnymi  Urwiskami  w  czasie 

niepewnej pogody. 

W jadłodajni Cechu Morskisgo zaproszono Geda na obiad; czarnoksi nik rzadko kiedy musi 

prosi   o  posiłek.  Siedział  przez  chwil   z  robotnikami  portowymi,  cie lami  okr towymi  i 

zaklinaczami  pogody,  znajduj c  przyjemno   w  słuchaniu  ich  powolnej,  cz sto  przerywanej 

miLczeniem  pogaw dki,  ich  pomrukuj cej  mowy  gontyjskiej.  Było  w  nim  wielkie  pragnienie, 

aby pozosta  tu, na wyspie Gont, i zrzekaj c si  wszelkich czarodziejskich sztuk i ryzykownych 

przedsi wzi ,  zapominaj c  o  wszelkich  mocach  i  okropno ciach,  y   w  spokoju  jak  ka dy 

człowiek na znanej, bliskiej ziemi rodzinnego, kraju. Takie było jego pragnienie: ale jego wola 

była inna. Nie pozostał długo w Cechu Morskim ani w mie cie, gdy ju  si  dowiedział,  e  aden 

statek  nie  wypłynie  z  portu.  Wyruszył  na  piechot   brzegiem  zatoki,  a   dotarł  do  pierwszej  z 

małych wiosek le cych na północ od miasta Gont: tam pytał w ród rybaków, póki nie znalazł 

jednego, który miał do sprzedania łód . 

Rybak  był  starcem  o  ponurym  wygl dzie.  Jego  łód ,  długa  na  dwana cie  stóp  i  zbita  z 

nakładaj cych si  jedna na drug  desek, była tak spaczona i wykrzywiona,  e ledwo nadawała 

si  do  eglugi; mimo to rybak  dał za ni  wysokiej ceny: zakl cia, które na rok zapewniłoby 

bezpiecze stwo  na  morzu  jego  własnej  łodzi,  jemu  samemu  i  jego  synowi.  Gontyjscy  rybacy 

bowiem nie l kaj  si  niczego, nawet czarnoksi ników; l kaj  si  tylko morza. 

background image

To  zakl cie  zapewniaj ce  bezpiecze stwo  na  morzu,  zakl cie,  do  którego  przywi zuje  si  

wielk  wag  w północnej cz ci Archipelagu, nigdy nie uchroniło człowieka przed wichur  lub 

sztormow  fal , ale, rzucone przez kogo , kto zna okoliczne wody, szlaki łodzi i umiej tno ci 

eglarza, roztacza jednak wokół rybaka aur  jakiego  codziennego bezpiecze stwa. Ged uczynił 

czar  dobrze  i  uczciwie,  pracuj c  nad  nim  cał   noc  i  nast pny  dzie ,  nie  zaniedbuj c  niczego, 

staranny i cierpliwy, cho  przez cały ten czas jego umysł był napi ty l kiem: my lami bł dził po 

ciemnych  cie kach, usiłuj c wyobrazi  sobie, w jaki sposób tym razem pojawi si  przed nim 

cie   oraz  kiedy  i  gdzie  to  si   stanie.  Kiedy  zakl cie  zostało  uko czone  i  wypowiedziane  w 

cało ci,  Ged  był  bardzo  znu ony.  Spał  tej  nocy  w  chacie  rybaka,  w  hamaku  splecionym  ze 

sznurów z wielorybich jelit; wstał o  wicie, zalatuj c suszonym  ledziem, i zszedł do zatoczki 

nad Urwiskiem Cutnorth, gdzie przycumowana była jego nowa łód . 

Brn c  po  dnie,  wypchn ł  j   na  spokojne  morze;  woda  natychmiast  zacz ła  przesi ka   po 

trochu do wn trza łodzi. Wst piwszy w ni  lekko jak kot, Ged zacz ł naprawia  wypaczone deski 

i przegniłe szpunty, u ywaj c zarówno narz dzi, jak i  piewnych zakl , podobnie jak to nieraz 

czynił wraz z Pechvarrym w Low Torning. Mieszka cy wioski zgromadzili si  w milczeniu, nie 

za  blisko,  obserwuj c  szybkie  r ce  Geda  i  słuchaj c  jego  cichego  głosu.  Równie   i  t   robot  

wykonywał solidnie i cierpliwie, póki nie została uko czona i póki łód  nie była uszczelniona i 

zdatna  do  u ytku.  Potem  wzi ł  lask ,  któr   zrobił  dla   Ogion,  ustawił  j   jako  maszt,  umocnił 

zakl ciami i w poprzek przytwierdził t g  drewnian  rej . Utkał te  z wiatru zwisaj cy z tej rei 

agiel, kwadratowy i biały jak  niegi na wznosz cym si  ponad zatok  Wierzchołku Gont. W tym 

momencie przygl daj ce si  kobiety westchn ły z zazdro ci . Stoj c przy maszcie Ged wzbudził 

lekki  magiczny  wiatr.  Łód   popłyn ła  po  wodzie,  kieruj c  si   przez  wielk   zatok   w  stron  

Zbrojnych Urwisk. Gdy przygl daj cy si  w milczeniu rybacy ujrzeli t  dziuraw  łód  wiosłow , 

jak  sunie  pod  aglem,  szybka  i  zgrabna  niczym  mewa  zrywaj ca  si   do  lotu,  wtedy  podnie li 

radosn  wrzaw , u miechaj c si  szeroko i tupi c w zimnym wietrze na pla y; a Ged, ogl daj c 

si  na chwil , ujrzał, jak dodaj  mu otuchy tymi wiwatami pod ciemnym, szczerbatym masywem 

Urwiska Cutnorth, ponad którym wznosiły si  ku chmurom  nie ne połacie Góry. 

Przepłyn ł  przez  zatok   i  wydostał  si   pomi dzy  Zbrojnymi  Urwiskami  na  Morze 

Gontyjskie;  tutaj  obrał  kurs  na  północny  zachód,  aby  min   od  północy  wysp   Oranea, 

powracaj c  szlakiem,  którym  niegdy   przybył.  Nie  miał  w  tym  adnego  zamysłu  czy  planu 

działania;  chciał  tylko  powtórzy   uprzedni  szlak.  Cie ,  który  sun ł  całymi  dniami  poprzez 

wicher w  lad za jego sokolim lotem z Osskil, mógł bł dzi , ale mógł te  d y  prost  drog ; 

tego nie dało si  odgadn . Lecz je li nie wycofał si  znowu całkowicie w królestwo snu, nie 

powinien przeoczy  Geda zbli aj cego si  otwarcie, po otwartym morzu, na jego spotkanie. 

Ged pragn ł spotka  cie , na morzu, je li ju  musiał go spotka . Nie był pewien, dlaczego 

tak jest, ale przera ała go my l o ponownym spotkaniu z cieniem na suchym l dzie. Z morza 

podnosz   si   burze  i  potwory,  ale  nie  złe  moce:  zło  pochodzi  z  ziemi.  W  tej  za   mrocznej 

krainie, do której Ged niegdy  si  udał, nie ma, morza, nie toczy tam swoich wód  adna rzeka 

ani  nie  tryska  ródło.  Królestwo  mierci  jest  suche.  Cho   wła nie  morze  było  dla  Geda 

niebezpieczne przy cz stej o tej porze roku burzliwej pogodzie, jednak to niebezpiecze stwo, 

ta zmienno  i niestało  wydawały mu si  ochron  i dogodn  szans . I gdy napotka cie  u 

ostatecznego  kresu  swej  szalonej  wyprawy  -  my lał  -  mo e  przynajmniej  b dzie  mógł 

pochwyci   stwora  w  tym  samym  momencie,  w  którym  on  go  pochwyci,  i  wci gn   go 

ci arem swego ciała i ci arem swej własnej  mierci w mrok gł bin morskich, sk d, trzymany 

background image

w  ten  sposób,  cie   nie  b dzie  mógł  ju   si   podnie .  Wtedy  przynajmniej  mier   Geda 

poło yłaby kres złu, które za  ycia rozp tał. 

eglował  przez  wzburzone,  przewalaj ce  si   morze,  ponad  którym  nawisłe  chmury  p dziły 

jak  olbrzymie  ałobne  welony.  Nie  wzbudzał  teraz  magicznego  wiatru,  lecz  posługiwał  si  

wiatrem naturalnym, który d ł, przenikliwy, z północnego zachodu; a poniewa  Ged szeptanym 

co  chwila słowem nie pozwalał si  rozwija  materii utkanego zakl ciem  agla,  agiel sam si  

ustawiał i obracał, aby złapa  wiatr. Gdyby Ged nie był u ył tej sztuki magicznej, nie mógłby 

utrzyma   wywrotnej  łódki  w  takim  kursie,  na  tak  wzburzonym  morzu.  Płyn ł  wci   i  wci  

rozgl dał  si  bacznie na wszystkie strony.  ona rybaka dała mu dwa bochenki chleba i dzban 

wody, po kilku wi c godzinach, gdy w zasi gu wzroku Geda znalazła si  Skała Kameber, jedyna 

wysepka pomi dzy Gontem a Orane , młodzieniec posilił si  i napił, my l c z wdzi czno ci  o 

milcz cej  gontyjskiej  kobiecie,  która  zaopatrzyła  go  w  ywno .  eglował  dalej,  mijaj c 

majacz cy  w  przelocie  l d;  od  tej  chwili  wzi ł  kurs  bardziej  na  zachód,  płyn c  w  nikłej, 

wilgotnej  m awce,  która  ponad  l dem  zmieniała  si   zapewne  w  lekki  nieg.  Nie  było  słycha  

zupełnie  nic  oprócz  poskrzypywania  łodzi  i  lekkiego  plaskania  fal  o  jej  dziób.  Ani  razu  nie 

przemkn ła  obok  adna  inna  łód   albo  ptak.  Nic  si   nie  poruszyło  oprócz  wiecznie  ruchliwej 

wody  i  sun cych  chmur,  chmur,  które  pami tał  mgli cie,  jak  opływały  go  zewsz d,  gdy  pod 

postaci   sokoła  leciał  na  wschód  tym  samym  szlakiem,  którym  teraz  płyn ł  na  zachód; wtedy 

spogl dał w dół na szare morze, teraz za  podnosił wzrok w szare niebo. 

Nic nie pojawiało si  przed nim, gdy spogl dał przed siebie. Powstał, zzi bni ty; znu yło go 

to wpatrywanie si  i przebijanie wzrokiem szkaradnej pustki. - Chod e - mrukn ł - dalej, cieniu, 

na  co  czekasz?  -  Nie  było  odpowiedzi,  nie  było  adnego  ciemniejszego  poruszenia  po ród 

ciemnych  mgieł  i  fal.  A  jednak  wiedział  teraz  z  coraz  wi ksz   pewno ci ,  e  stwór  jest 

niedaleko,  e pod a  lepo jego zimnym  ladem. I znienacka wykrzykn ł gło no: - Jestem tutaj, 

ja, Ged Krogulec, i wzywam mój cie ! 

Łód  zaskrzypiała, zacmokały fale, wiatr za wistał w białym  aglu. Mijały chwile. Ged wci  

czekał, z jedn  r k  na cisowym maszcie łodzi, ze wzrokiem utkwionym w lodowat  m awk , 

która poszarpanymi kreskami zacinała morze od północy. Mijały chwile. Wreszcie, w oddali, w 

deszczu ponad wod  Ged ujrzał zbli aj cy si  cie . 

Cie  porzucił ju  ciało osskilskiego wio larza Skiorha i nie jako gebbeth  cigał Geda przez 

wiatry i po morzu. Nie był te  przyodziany w ow  posta  zwierza, w której Ged widział go na 

Pagórku  Roke,  a  pó niej  widywał  w  snach.  A  jednak  cie   miał  i  teraz  jaki   kształt,  nawet  w 

wietle dziennym. W gonitwie za Gedem i w walce z nim na wrzosowiskach wyssał z niego moc 

i wchłon ł j  w siebie; i mo liwe było,  e Ged przez przywołanie cienia, na głos i w  wietle dnia, 

nadał mu albo wymusił na nim jak  form  i wygl d. Z pewno ci  cie  zdradzał teraz niejakie 

podobie stwo do człowieka, cho  nie rzucał cienia, sam b d c cieniem. Tak wła nie nadszedł po 

morzu,  id c  od  Paszczy  Enlad  w  stron   wyspy  Gont:  niewyra ny,  niezdarny  stwór,  krocz cy 

niepewnie po falach, wyłaniaj cy si  z wiatru; a zimny deszcz siekł przeze  na wskro . 

Poniewa   cie   był  na  wpół  o lepiony  wiatłem  dziennym  i  poniewa   został  przez  Geda 

przywołany, Ged ujrzał go wcze niej, ni  cie  ujrzał jego. Ged rozpoznawał cie , podobnie jak 

on rozpoznawał Geda, spo ród wszystkich istot, wszystkich cieni. 

W  straszliwym  osamotnieniu  zimowego morza Ged stał i widział stwora, którego si  l kał. 

Wiatr zdawał si  podmuchami odsuwa  go od łodzi, a fale biegły pod nim, łudz c oko Geda, a 

jednak cie  zdawał si  by  coraz bli ej niego: Ged nie mógł okre li , czy cie  porusza si , czy 

te  nie. Teraz ju  cie  go widział. Cho  w my lach Geda nie było nic prócz przera enia i l ku 

background image

przed  dotkni ciem  cienia,  przed  zimnym  czarnym  bólem,  który  wysysał  ycie  -  jednak 

młodzieniec czekał nieporuszony. Potem znienacka odzywaj c si  na głos przywołał silny, nagły 

wiatr magiczny, który zad ł w biały  agiel, i łód  skoczyła przez szare fale prosto ku chyl cemu 

si  i unosz cemu na wietrze stworowi. 

Zachwiawszy si , cie  w całkowitej ciszy odwrócił si  i pierzchn ł. 

Mkn ł pod wiatr, ku północy. Pod wiatr mkn ła za nim łód  Geda: umiej tno  maga walczyła 

z chy o ci  cienia, a deszczowe porywy wiatru przeciwstawiały si  im obu. Młodzieniec krzykn ł 

na swoj  łód , na  agiel i wiatr, i fale - jak łowca krzykiem pogania ogary, gdy przed nimi p dzi 

wyra nie widoczny wilk - i w swój utkany zakl ciami  agiel posłał wiatr, który rozdarłby ka dy 

agiel  z  płótna:  pognało  to  jego  łód   po  morzu  jak  zdmuchni t   pian ,  coraz  bli ej  ku 

uciekaj cemu stworowi. 

W tym momencie cie  obrócił si , zataczaj c półkole, i nagle, jak gdyby bardziej rozchwiany i 

niewyra ny, mniej podobny do człowieka, a bardziej do zwykłego dymu niesionego przez wiatr 

skr cił w przeciwnym kierunku i pomkn ł z porywistym wiatrem, kieruj c si  jakby ku wyspie 

Gont. 

R k  i zakl ciem Ged zawrócił łód , która, kołysz c si , wyskoczyła jak delfin z wody przy 

tym  szybkim  zwrocie.  Rzucił  si   w  pogo   szybciej  ni   poprzednio,  ale  cie   stawał  si   w  jego 

oczach coraz bardziej mglisty. Deszcz zmieszany ze  niegiem i gradem siekł dokuczliwie plecy i 

lewy  policzek  Geda,  który  nie  był  w  stanie  widzie   nic  przed  sob   dalej  ni   na  sto  kroków. 

Niebawem, gdy sztorm przybrał na sile, cie  znikn ł z zasi gu wzroku. Mimo to Ged był pewien 

jego  szlaku,  jak  gdyby  szedł  za  pozostawionym  na  niegu  tropem  zwierz cia,  a  nie  za 

uciekaj cym ponad wod  widmem. Cho  wiatr mu teraz sprzyjał, Ged nadal utrzymywał w  aglu 

wiszcz cy wiatr magiczny i płaty piany leciały spod t pego dziobu łodzi, gdy w p dzie plaskała 

o powierzchni  wody. 

Przez długi czas  cigany i  cigaj cy p dzili wci  z t  sam  niesamowit  chy o ci ; wkrótce 

zapadł  zmierzch.  Ged  wiedział,  e  przy  wielkiej  szybko ci,  z  jak   mkn ł  w  ci gu  minionych 

godzin, powinien by  teraz na południe od wyspy Gont i zapewne kieruje si  obok niej w stron  

Spevy lub Torheven; albo nawet mijaj c te wyspy wypływa na otwarte Rubie e. Nie potrafił tego 

okre li . Było mu wszystko jedno.  cigał, gonił, a to, co go trwo yło, uciekało przed nim. 

Naraz przez krótk  chwil  dostrzegł cie  w niewielkiej odległo ci od siebie. Naturalny wiatr 

osłabł,  a  zacinaj cy  w  sztormie  nieg  z  deszczem  ust pił  miejsca  lodowatej,  strz piastej, 

g stniej cej mgle. Poprzez t  mgł  Ged ujrzał w przelocie cie , pierzchaj cy jakby w prawo od 

kierunku  pogoni.  Ged  przemówił  do  wiatru  i  agla,  obrócił  rumpel  i  rzucił  si   w po cig, cho  

znowu  był  to  po cig  po  omacku;  mgła  g stniała  szybko,  kipi c  i  rw c  si   w  strz py  przy 

zetkni ciu  z  magicznym  wiatrem,  zwieraj c  si   wokół  łodzi  jednostajn   blado ci  

przy miewaj c   wiatło i przyt piaj c  wzrok. W momencie kiedy Ged wypowiedział pierwsze 

słowo zakl cia rozja niaj cego, ujrzał cie  znowu: był wci  na prawo od kursu łodzi, ale bardzo 

blisko, i posuwał si  powoli. Mgła wiała przez pozbawion  twarzy, niewyra nie majacz c  głow  

stwora,  miał  on  jednak  kształt  ludzki,  tyle  e  jego  zarys  deformował  si   i  zmieniał  na 

podobie stwo cienia rzucanego przez człowieka. Ged obrócił łód  raz jeszcze, my l c,  e zagnał 

swego wroga na mielizn ; w tej sekundzie cie  znikł, a na mieli nie osiadła łód  Geda, uderzaj c 

o  podwodne  skały,  które  ulotna  mgła  ukryła  przed  jego  wzrokiem.  Ged  omal  nie  został 

wyrzucony  za  burt ,  ale  chwycił  si   zrobionego  z  laski  masztu,  zanim  uderzyła  nast pna  fala 

przyboju. Była to wielka fala, która wyrzuciła z wody w gór  mał  łód  i cisn ła ni  o skał , tak 

jak człowiek podnosi i rozgniata o ziemi  skorupk   limaka. 

background image

Mocna i zaczarowana była laska, któr  wyrze bił Ogion. Nie złamała si  i, lekka jak sucha 

kłoda, utrzymywała si  na powierzchni fal.  ciskaj c j  wci , Ged został porwany wstecz przez 

cofaj ce  si   od  przybrze nych  skał  fale,  a   znalazł  si   w  gł bokiej  wodzie,  ocalony  a   do 

nast pnego  przyboju  przed  pogruchotaniem  si   o  skały.  O lepiony  morsk   sol ,  dławi c  si , 

usiłował  trzyma   głow   nad  powierzchni   i  przemóc  ogromn   sil   morza,  która  go  ci gn ła. 

Troch   w  bok  od  skał  była  piaszczysta  pla a;  dostrzegł  j   przelotnie  par   razy, gdy starał si  

płyn  przed wezbraniem nast pnego przyboju. Wspomagany przez moc zawart  w próbował ze 

wszystkich sił przebi  si  przez fale w tej pla y. Nie mógł si  do niej zbli y . Przypływaj ce i 

cofaj ce si  bałwany miotały nim jak łachmanem tam i z powrotem, a ciepło jego ciała szybko 

odpłyn ło  w  chłód  morskiej  gł biny,  co  osłabiało  go  tak,  e  wkrótce  nie  był  ju   w  stanie 

porusza  ramionami. Stracił z oczu zarówno skały, jak i pla  i nie miał poj cia, w któr  stron  

si   zwraca.  Był  tylko  zam t  wód  wokół  niego,  pod  nim,  nad  nim,  o lepiaj cy,  dławi cy, 

zatapiaj cy. 

Fala  wzbieraj ca  pod  postrz pion   mgł   porwała  go,  przeturlała  par   razy  i  wyrzuciła  na 

piasek jak bezwładny kawał drewna. 

Le ał  na  piasku.  Wci   jeszcze  ciskał  obiema  dło mi  cisow   lask .  Pomniejsze  fale 

podsuwały  si   ku  niemu,  próbuj c  na  nowo  ci gn   go  z  piasku  swym  powrotnym  pr dem; 

mgła rozrywała si  nad nim i zwierała, a pó niej zacz ł go siec deszcz zmieszany ze  niegiem. 

Po upływie długiego czasu Ged poruszył si . Podniósł si  na czworaki i zacz ł powoli pełzn  

w gór  pla y, aby oddali  si  od kraw dzi wody. Była teraz czarna noc, ale Ged szepn ł lasce 

zakl cie i przylgn ł do niej mały bł dny ognik. Prowadzony jego  wiatłem, Ged z mozołem, krok 

po kroku, wlókł si  pod gór  w kierunku wydm. Był tak potłuczony, rozbity i zmarzni ty,  e to 

czołganie si  przez mokry piasek w ciemno ci pełnej  wistu i łoskotu morza było najtrudniejsz  

rzecz , jakiej w  yciu musiał dokona . Raz czy dwa zdawało mu si ,  e pot ny szum morza i 

wiatru  cichł  całkiem,  e  mokry  piasek  staje  si   sypki  pod  jego  dło mi,  i  poczuł  nieruchome 

spojrzenie nieznanych gwiazd na swoich plecach; nie podniósł jednak głowy i pełzł dalej, a po 

chwili posłyszał swój własny, chwytaj cy powietrze od-, dech i poczuł dokuczliwy wiatr siek cy 

deszczem w jego twarz. 

Ruch  przywrócił  wreszcie  ciału  Geda  troch   ciepła  i  gdy  ju   wpełzł  mi dzy  wydmy,  gdzie 

porywy deszczowego wiatru docierały z mniejsz  sił , zdołał stan  na nogi. Zakl ciem wywołał 

z laski silniejsze  wiatło, gdy  wokół panowała całkowita czer , a potem, wsparty na lasce, szedł 

dalej,  potykaj c  si   i.  przystaj c,  jakie   pół  mili  w  gł b  l du.  Wtedy  na  wzniesieniu  wydmy( 

usłyszał morze, znów gło niejsze, nie za sob , lecz przed sob : wydmy znów opadały ku innemu 

brzegowi. Nie na wyspie si  znajdował, lecz na zwykłej rafie, na garstce piasku po rodku oceanu. 

Był zbyt wyczerpany, aby rozpacza  ale wydał z siebie jakby szloch i oszołomiony, wsparty na 

lasce, stał w miejscu przez długi czas. Potem, zacisn wszy z by, obrócił si  w lewo, tak aby mie  

przynajmniej wiatr z tyłu, i powłócz c nogami zacz ł schodzi  z wysokiej wydmy, wypatruj c w 

oblodzonej,  uginaj cej  si   trawie  morskiej  jakiego   zagł bienia,  gdzie  mógłby  znale   cho  

troch   osłony.  Gdy  podniósł  lask ,  aby  widzie ,  co  ma  przed  sob ,  dostrzegł  nikły  odblask  u 

najdalszego skraju kr gu bł kitnego  wiatła: była to  ciana ze zmoczonego deszczem drewna. 

ciana nale ała do chaty czy szopy, małej i chwiej cej si , jakby zbudowało j  dziecko. Ged 

zastukał  lask   do  niskich  drzwi.  Nikt  nie  otworzył.  Ged  rozwarł  j   pchni ciem  i  wszedł;  aby 

wej , musiał si  niemal zgi  wpół. We wn trzu chaty nie mógł si  wyprostowa . Na palenisku 

czerwieniły  si   w gle  i  w  ich  przy mionym  blasku  Ged  ujrzał  m czyzn   o  białych  długich 

włosach,  który  kulił  si   w  przera eniu  pod  przeciwległ   cian ,  oraz  jeszcze kogo  - nie mógł 

background image

odró ni , czy to m czyzna, czy kobieta - wyzieraj cego z le cej na podłodze sterty gałganów 

czy skór. 

- Nie zrobi  wam nic złego - wyszeptał Ged. 

Nie odezwali si . Spogl dał to na jedno, to na drugie. Ich oczy były  lepe z przera enia. Gdy 

Ged  poło ył  lask   na  ziemi,  tamten  pod  kup   szmat  schował  si   pod  ni   ze  skomleniem.  Ged 

zdj ł płaszcz, ci ki od wody i lodu, rozebrał si  do naga i skulił nad paleniskiem. 

- Dajcie mi co , w co mógłbym si  owin  - powiedział. 

Miał  chrypk   i  ledwie  mógł  mówi   z  powodu  szcz kania  z bami  i  uporczywych  dreszczy, 

które  nim  trz sły.  Je li  go  nawet  słyszeli,  adne  z  dwojga  starych  nie  odpowiedziało.  Ged 

wyci gn ł r k  i wzi ł jaki  łachman ze słu cej za posłanie sterty - przed laty była to zapewne 

ko la skóra, a teraz - gałgan cały w strz pach i czarnych, tłustych plamach. Ten pod stert  szmat 

j kn ł ze strachu, ale Ged nie zwa ał na to. Wytarł si  do sucha, a potem wyszeptał: 

- Czy macie drewno? Dorzu  troch  do ognia, starcze. 

Przyszedłem do was w potrzebie, nie chc  wam zrobi  nic złego. 

Starzec nie poruszył si , wpatrzony we  w trwo nym osłupieniu. 

- Rozumiesz mnie? Nie mówisz po hardycku? - Ged przerwał na chwil , po czym spytał: - 

Kargad? 

Na to słowo starzec znienacka skin ł głow , raz tylko, jak smutna stara kukiełka poruszana 

sznurkami. Lecz poniewa  było to jedyne znane Gedowi słowo kargijskie, na tym sko czyła si  

ich  rozmowa.  Ged  znalazł  pod  cian   uło one  w  stos  drwa,  sam  dorzucił  do  ognia,  a  potem 

gestami poprosił o wod , gdy  przedtem mdliło go od połkni tej wody morskiej, a teraz usychał 

z pragnienia. Kul c si  ze strachu, starzec wskazał na wielk  skorup  zawieraj c  wod  i pchn ł 

w  stron   ognia  drug   skorup ,  w  której  były  paski  w dzonej  ryby.  Siedz c  ze  skrzy owanymi 

nogami tu  przy ogniu, Ged napił si  i zjadł troch , a gdy siły i przytomno  zacz ły we  pomału 

wraca , zadał sobie pytanie, gdzie si  znajduje. Nawet z pomoc  wiatru magicznego nie mógł był 

dopłyn   a   do  Wysp  Kargadzkich.  Ta  wysepka  musiała  le e   na  Rubie ach,  na  wschód  od 

Gontu, ale wci  jeszcze na zachód od wyspy Karego-At. Wydawało si  dziwne,  e ludzie  yj  

na tak małym i opuszczonym skrawku l du, na zwykłej ławicy piasku; by  mo e byli rozbitkami; 

ale Ged był zbyt znu ony, aby w tej chwili łama  sobie nad nimi głow . 

W dalszym ci gu trzymał przy ognisku swój płaszcz. Srebrzyste futro z pellawi schło szybko i 

gdy tylko wełniany wierzch stał si  ciepły, cho  jeszcze nie suchy, Ged owin ł si  w płaszcz i 

wyci gn ł przy palenisku. 

- Id cie spa , biedacy - rzekł do swych milcz cych gospodarzy, zło ył głow  na piaskowym 

klepisku i zasn ł. 

Sp dził  na  bezimiennej  wyspie  trzy  doby,  gdy   pierwszego  ranka,  kiedy  si   obudził,  miał 

obolałe wszystkie mi nie, gor czkował i był chory. Cały ten dzie  i noc przele ał w chacie przy 

ogniu jak kłoda wyrzucona przez morze. Nast pnego dnia obudził si  wci  jeszcze zesztywniały 

i  obolały,  ale  czuł  si   ju   lepiej.  Wło ył  ponownie  swoje  sztywne  od  soli  odzienie,  nie  było 

bowiem dosy  wody, aby je wypra , i wyszedłszy na dwór w szary, wietrzny poranek, obejrzał 

sobie miejsce, do którego cie  podst pnie go zwabił. 

Była  to  skalista  ławica  piaskowa,  maj ca  mil   w  -najszerszym  miejscu  i  nieco  ponad  mil  

długa, obramowana ze wszystkich stron rafami i skałami. Brak na niej było drzew czy krzaków 

oraz wszelkich ro lin poza pochylon  traw  morsk . Chata stała we wgł bieniu wydm, a starzec i 

starucha mieszkali w niej sami po ród zupełnego pustkowia otwartego morza. Była zbudowana, 

czy raczej sklecona, z wyrzuconych przez fale grubych desek i konarów drzew. Woda pochodziła 

background image

z  małej  słonawej  studzienki  obok  chaty;  po ywienie  stanowiły  ryby  i  mi czaki,  wie e  albo 

suszone,  oraz  wodorosty  porastaj ce  skały.  Postrz pione  skóry  w  chacie,  niewielki  zapas 

ko cianych  igieł  i  haczyków  na  ryby  oraz  ci gna  słu ce  do  rozpalania  ognia  i  jako  linki  do 

łowienia ryb nie pochodziły z kóz, jak zrazu pomy lał Ged, ale z c tkowanych fok; istotnie było 

to jedno z tych miejsc, do których udaj  si  foki, aby w lecie da  podrosn  swoim młodym. Nikt 

inny jednak do takich miejsc nie przybywa. Oboje starzy bali si  Geda, nie dlatego,  e brali go za 

ducha, ani  e był czarnoksi nikiem, ale tylko dlatego,  e był człowiekiem. Zapomnieli ju ,  e 

prócz nich istniej  na  wiecie inni ludzie. 

Ponury  l k  starca  nie  malał  ani  na  chwil .  Gdy  zdawało  mu  si ,  e  Ged  zbli a  si   na  tyle 

blisko,  aby  mógł  go  dotkn ,  odbiegał,  ku tykaj c  i  zerkaj c  za  siebie  oczyma,  które  patrzały 

wilkiem spod g stwy brudnych siwych włosów. Starucha z pocz tku skomliła i chowała si  pod 

stert   szmat  za  ka dym  poruszeniem  Geda,  gdy  jednak  le ał  w  ciemnej  chacie,  drzemi c  w 

gor czce,  widział  j ,  jak  siedzi  w  kucki  i  wpatruje  si   we   z  dziwnym,  ot piałym,  t sknym 

wyrazem  twarzy;  po  chwili  za   przyniosła  mu  wody  do  picia.  Gdy  usiadł,  aby  wzi   od  niej 

skorup ,  przeraziła  si   i  upu ciła  j ,  rozlewaj c  cał   wod ,,  a  potem  płakała  i  ocierała  oczy 

swymi białawoszarymi, długimi włosami. 

Teraz  przygl dała  si   Gedowi,  gdy  pracował  w  dole  na  pla y:  z  wyrzuconego  przez  fale 

drewna  i  zniesionych  na  brzeg  desek  ze  swojej  łodzi  formował  now   łód ,  posługuj c  si   nie 

wygładzonym kamiennym toporem starca i. zakl ciem zwi zuj cym. Nie była to ani naprawa, ani 

budowanie  łodzi,  nie  miał  bowiem  dostatecznej  ilo ci  odpowiedniego  drewna  i  to,  czego  było 

brak,  musiał  uzupełnia   czyst   magi .  Jednak e  stara  kobieta  przygl dała  si   nie  tyle  jego 

czarodziejskiej pracy, ile jemu samemu, wci  z tym samym t sknym wyrazem twarzy. Po jakim  

czasie odeszła i niebawem powróciła z podarunkiem: gar ci  mał ów, które zebrała na skałach. 

Gdy mu je wr czyła, Ged zjadł mał e, surowe i wilgotne od wody morskiej; i podzi kował starej. 

Jakby  o mielona,  poszła  do  chaty  i  wróciła  znowu  trzymaj c  co   w  dłoniach  -  zawini tko 

zawi zane w gałganek. Boja liwie, wpatruj c si  stale w jego twarz, rozwin ła je i podniosła, aby 

mógł obejrze . 

Była to sukienka małego dziecka, uszyta z jedwabnego brokatu, sztywna od drobnych pereł, 

poplamiona sol  morsk , po ółkła od upływu lat. Perły na staniczku wyszyte były we wzór znany 

Gedowi: w kształt podwójnej strzały Boskich Braci z Cesarstwa Kargad, uwie czonej królewsk  

koron . 

Stara  kobieta,  pokryta  zmarszczkami,  brudna,  odziana  w  licho  uszyty worek z foczej skóry, 

wskazała  na  jedwabn   sukieneczk   i  na  siebie  i  u miechn ła  si   -  słodkim,  bezmy lnym 

u miechem  niemowl cia.  Z  jakiego   schowka  wszytego  w  spódniczk   sukienki  wyj ła  drobny 

przedmiot i podsun ła go Gedowi. Był to kawałek ciemnego metalu, zapewne odłamek p kni tej 

ozdoby,  połówka  złamanego  pier cienia.  Ged  spojrzał  na  ten  przedmiot,  ale  starucha  wskazała 

gestem,  eby  go  wzi ł,  i  nie  była  zadowolona,  dopóki  tego  nie  zrobił;  wtedy  skin ła  głow   i 

u miechn ła si  znowu: zrobiła mu prezent. Ale sukienk  zawin ła troskliwie w przetłuszczon  

ochronn  szmat  i powlokła si  z powrotem do chaty, aby ukry  w niej swoje cacko. 

Ged wło ył złamany pier cie  do kieszeni swojej tuniki niemal tak samo troskliwie, jego serce 

było  bowiem  pełne  lito ci.  Domy lał  si   teraz,  e  tych  dwoje  mogło  by   dzie mi  którego   z 

królewskich  domów  Cesarstwa  Kargad;  jaki   tyran  lub  uzurpator,  który  bał  si   przela   krew 

królewsk ,  zesłał  ich,  aby  jako  rozbitkowie  yli  lub  umarli  na  tej  nie  naniesionej  na  mapy 

wysepce,  daleko  od  brzegów  Karego--At.  On  mógł  by   wtedy  chłopcem  o mio  albo 

dziesi cioletnim, ona - tłu ciutkim niemowl ciem, male k  ksi niczk  w sukience z jedwabiu i 

background image

pereł;  i  tak  yli  samotnie  przez  czterdzie ci,  pi dziesi t  lat  na  skale  po ród  oceanu  -  ksi

  i 

ksi niczka Pustkowia. 

Lecz przypuszczenia tego Ged nie mógł na razie potwierdzi , sprawdził je dopiero wtedy, gdy 

wiele lat pó niej poszukiwanie Pier cienia Erreth-Akbego zawiodło go na Wyspy Kargadzkie d 

do 

Grobowców 

Atuanu. 

Trzeci  noc, któr  Ged sp dzał na wyspie, rozja nił spokojny, blady brzask. Był to dzie  Powrotu 

Sło ca, najkrótszy dzie  roku. Mała łód  Geda, zbudowana z drewna i magii z obrzynków desek i 

z zakl , była gotowa. Próbował powiedzie  starym,  e zabierze ich  na  dowoln   wysp , Gont, 

Spevy  czy  Torykle;  mógłby  ich  nawet  wysadzi   na  odludnym  brzegu  Karego-At,  gdyby  tego 

dali,  wody  kargijskie  nie  były  na  tyle  bezpieczne,  aby  mógł  na  nie  zapuszcza   mieszkaniec 

Archipelagu.  Starzy  nie  cieli  jednak  opu ci   swojej  jałowej  wyspy.  Kobieta  zdała  si   nie 

rozumie ,  co  Ged  chce  powiedzie   swymi  gestami  i  łagodnymi  słowami;  starzec  zrozumiał  i 

odmówił. Cała jego pami  o innych l dach i innych ludziach była wyniesionym z dzieci stwa 

koszmarem pełnym krwi, olbrzymów i wrzasku: Ged mógł dostrzec to w twarzy starca gdy ten 

nie przestawał potrz sa  przecz co głow . Tak wi c tego rana Ged napełnił wod  ze studzienki 

bukłak z foczej skóry i - jako  e nie mógł podzi kowa  starym za ogie  i po ywienie, ani te  nie 

miał prezentu, którym chciał si  odwdzi czy  kobiecie - uczynił, co mógł: rzucił urok na to słone 

i zawodne  ródło. Woda trysn ła poprzez piasek tak słodka i czysta, jak które  z górskich  ródeł 

na wy ynach wyspy Gont, i podobnie jak one pociekła nigdy nie wysychaj cym strumieniem. Z 

tej to przyczyny ów spłache  piasku i skał znajduje si  obecnie na mapach i ma swoj  nazw : 

eglarze  nazywaj   go  Wysp   ródlanej  Wody.  Ale  chaty  ju   nie  ma,  a  sztormy  wielu  zim  nie 

pozostawiły ani  ladu po tych dwojgu, którzy dokonali tu swego  ywota i umarli samotnie. 

Oboje  pozostali  ukryci  w chacie, jakby bali si  przygl da , gdy Ged odpływał sw  łodzi  z 

piaszczystego południowego kra ca wyspy. Pozwolił, aby naturalny wiatr, wiej cy równomiernie 

z północy, napełnił jego  agiel z wyczarowanego zakl ciem płótna, po czym pomkn ł naprzód po 

morzu. 

Obecna morska pogo  Geda była czym  osobliwym, gdy  wiedział dobrze,  e jest  cigaj cym, 

który nie wie ani tego, czym jest  cigana przeze  rzecz, ani tego, gdzie jej szuka  na obszarze 

całego  wiatomorza. Musiał j   ciga  za pomoc  domysłu, przeczucia, trafu, tak samo jak ona 

jego niegdy   cigała. Byli nawzajem  lepi na swoje istnienia: Geda tak samo wywodziły w pole 

nieuchwytne  cienie,  jak  cie   bywał  zbijany  z  tropu  przez  wiatło  dzienne  i  przedmioty 

materialne. Jedn  tylko miał Ged pewno :  e był teraz rzeczywi cie  cigaj cym, a nie  ciganym. 

Podst pnie zwabiony przez cie  na skały, Ged był przecie  zdany na jego łask  i niełask  przez 

cały ten czas, gdy le ał pół ywy na brzegu, a potem bł dził w ciemno ci i burzy po wydmach; a 

jednak cie  nie czekał na t  sposobno . Wywiódł go w pole i natychmiast uciekł, nie odwa aj c 

si  teraz z nim zmierzy . Po tym Ged poznał,  e Ogion miał racj : cie  nie mógł wyssa  ze  jego 

mocy,  dopóki  Ged  zwracał  si   przeciw  niemu.  Musiał  wi c  nadal  przeciw  niemu  si   zwraca , 

nadal go  ciga , chocia   lady cienia na tych rozległych morzach ju  ostygły i Ged nie miał si  

czym  kierowa   prócz  pomy lnego  trafu  -  naturalnego  wiatru  wiej cego  na  południe  oraz 

mglistego domysłu czy wra enia,  e południe albo wschód s  wła ciwymi kierunkami pogoni. 

Przed  nastaniem  nocy  ujrzał  w  oddali  po  lewej  r ce  długi,  ledwie  widoczny  zarys  brzegu 

wielkiego  l du,  który  z  pewno ci   był  wysp   Karego-At.  Ged  znalazł  si   w  samym  centrum 

szlaków morskich owego barbarzy skiego białego ludu. Z bacznie nat on  uwag  wypatrywał 

jakiego   kargijskiego  statku  czy  galery;  egluj c  przez  purpur   wieczoru  wspomniał  tamten 

poranek ze swoich chłopi cych czasów w wiosce Dziesi  Olch - wojowników z pióropuszami, 

background image

ogie , mgł . I my l c o tym dniu poj ł naraz, z niepokojem w sercu,  e cie  wywiódł go w pole 

jego własnym fortelem, rozsnuwaj c wokół niego na morzu ow  mgł , jakby wysnut  z własnej 

przeszło ci Geda, czyni c go  lepym na niebezpiecze stwo i prowadz c go, okpionego, prosto w 

mier . 

Nadal  trzymał  kurs  na  południowy  wschód;  l d  znikn ł  z  jego  oczu,  gdy  noc  spłyn ła  na 

wschodni  skraj  wiata.  Zagł bienia  fal  napełniały  si   ju   mrokiem,  podczas  gdy  grzebienie 

błyszczały jeszcze jasnoczerwonym odblaskiem zachodu. Ged za piewał gło no Kol d  Zimow  

i te pie ni z Czynów Młodego Króla, które pami tał - pie ni te bowiem  piewa si  w dniu  wi ta 

Powrotu Sło ca. Głos młodzie ca był czysty, ale gin ł w ogromnej ciszy morza. Wkrótce nastała 

ciemno  i zjawiły si  zimowe gwiazdy. 

Przez  cał   t   najdłu sz   noc  w  roku  Ged  czuwał,  patrz c  na  gwiazdy  wschodz ce  po  lewej 

r ce, przesuwaj ce si  koli ci e nad głow  i ton ce w dalekich czarnych wodach po prawej, gdy 

tymczasem  przeci gły  wiatr  zimowy  niósł  go  nieprzerwanie  na  południe  po  niewidocznym 

morzu.  Mógł  spa   tylko  po  par   chwil  od  czasu  do  czasu,  budz c  si   gwałtownie  za  ka dym 

razem. Łód , w której płyn ł, nie była w rzeczywisto ci łodzi , lecz czym  zło onym co najmniej 

w  połowie  z  czarów  i  magii,  w  pozostałej  za   cz ci  ze  zwykłych  desek  i  wyrzuconego  przez 

morze drewna; gdyby pozwolił rozlu ni  si  zakl ciom kształtuj cym i zakl ciu zwi zuj cemu to 

wszystko,  łód   niezadługo  straciłaby  równowag ,  rozsypała  si   i  odpłyn ła  w  ró ne  strony, 

unosz c si  na falach w postaci wi zki szcz tków. Tak e  agiel, utkany z magii i powietrza, nie 

przetrwałby długo na wietrze, gdyby Ged zasn ł, lecz sam stałby si  podmuchem wiatru. Zakl cia 

Geda  były  skuteczne  i  silne,  ale  kiedy  takie  zakl cia  dotycz   niewielkiej  rzeczy,  moc,  która 

utrzymuje je w działaniu, musi by  co chwila odnawiana: tote  Ged nie spał tej nocy. Mkn łby 

łatwiej i szybciej jako sokół lub delfin, ale Ogion doradził mu, aby nie zmieniał swej postaci, a 

Ged wiedział, ile jest warta rada Ogiona. Tak wi c płyn ł na południe pod sun cymi na zachód 

gwiazdami i długa noc mijała powoli, póki wreszcie pierwszy dzie  nowego roku nie rozja nił 

morza naokoło. 

Wkrótce po wschodzie sło ca Ged ujrzał przed sob  l d, lecz nie posuwał si  wiele w jego 

stron .  Wiatr  naturalny  przycichł  wraz  ze  witem.  Ged  wzbudził  lekki  wiatr  magiczny,  który 

zad ł  w  agiel  i  popchn ł  łód   w  kierunku  l du.  Na  jego  widok  znów  ogarn ła  go  trwoga, 

omdlewaj cy strach, który namawiał do zawrócenia i ucieczki. I Ged popłyn ł za tym l kiem, jak 

łowca  idzie  za  ladami,  za  szerokimi,  niezgrabnymi,  pazurzastymi  tropami  nied wiedzia, 

mog cymi w ka dej chwili wypa  na my liwego z g szczy. Teraz bowiem Ged był blisko - i 

wiedział to. 

Dziwacznie  wygl dał  ten  l d,  w  miar   podpływania  wynurzaj cy  si   coraz  bardziej  ponad 

morze. To co z dala wydawało si  jedn  pionow   cian  górsk , rozszczepiło si  na kilka długich, 

stromych grzbietów, by  mo e oddzielnych wysp, pomi dzy którymi na w skich cie ninach czy 

kanałach rozci gało si  morze. W swoim czasie Ged  l czał w Wie y Mistrza Imion na Roke nad 

wieloma  mapami  mórz  i  l dów,  ale  mapy  te  obejmowały  przewa nie  Archipelag  i  morza 

wewn trzne. Teraz wypłyn ł na Wschodnie Rubie e i nie wiedział, co to mo e by  za wyspa. Nie 

był zreszt  w stanie wiele o tym my le . To strach le ał przed nim, to strach czyhał, ukrywaj c 

si  lub czekaj c na niego w ród stoków górskich i lasów wyspy; i wprost ku niemu Ged sterował. 

Ciemne, zwie czone lasem urwiska zamajaczyły mrocznie, wznosz c si  wysoko nad łodzi , a 

pył wodny z fal rozbijaj cych si  o skaliste cyple spryskał jej  agiel; tymczasem magiczny wiatr 

niósł Geda pomi dzy dwoma wielkimi przyl dkami do cie niny, w gł b fiordu, który wcinał si  

przed  nim  gł boko  w  wysp ,  nie  szerszy  ni   długo   dwu  galer.  Wtłoczone  w  cie nin   morze 

background image

było niespokojne i burzyło si  przy urwistych brzegach. Nie było na nich pla : urwiska opadały 

pionowo  w  wod   ciemniejsz   zimnym  odbiciem  ich  wyniosło ci.  Było  bezwietrznie  i  bardzo 

cicho. 

Cie  zwabił ju  Geda podst pem na wrzosowiska osskilskie, a potem podst pnie skierował go 

we  mgle  na  skały;  czy by  teraz  miał  to  by   trzeci  podst p?  Czy  cie   został  tu  przez  Geda 

zagnany, czy te  sam wci gn ł go tu jak w pułapk ? Ged nie wiedział. Czuł tylko udr k  strachu 

i  pewno ,  e  musi  płyn   naprzód  i  uczyni   to,  co  sobie  postawił  jako  cel:  musi  dopa   zło, 

ciga  swój strach a  do jego  ródła. Sterował bardzo czujnie, rozgl daj c si  bacznie wokoło 

oraz mierz c wzrokiem urwiska u góry i u dołu po obu stronach.  wiatło nowego dnia pozostawił 

za sob  na otwartym morzu. Tutaj wszystko ton ło w mroku. Otwieraj cy si  pomi dzy cyplami 

wylot cie niny wydawał si  odległ , jasn  bram , gdy Ged zerkał do tyłu. Coraz wy ej wznosiły 

si  nad jego głow  urwiska, gdy zbli ał si  do podstawy góry, z której wyrastały, a dró ka wodna 

stawała  si   coraz  w sza.  Ged  zapu cił  wzrok  w  ciemniej c   przed  nim  rozpadlin ,  a  potem 

podniósł oczy na lewo i prawo, na wielkie, podziurawione grotami, usypane okr glakami zbocza, 

na  których  rosły  przycupni te  drzewa  z  korzeniami  do  połowy  w  powietrzu..  Nic  si   nie 

poruszało. Ged dopłyn ł ju  do ko ca fiordu, do wysokiej, ostrej, pofałdowanej bryły skalnej, o 

któr   pluskały  słabo,  zwa one  do  szeroko ci  małej  zatoczki,  ostatnie  fale  morskie.  Zwalone 

głazy,  spróchniałe  pnie  i  korzenie  wykrzywionych  drzew  pozostawiały  dla  sterowania  jedynie 

ciasne przej cie. Pułapka: mroczna pułapka u podstawy milcz cej góry i on, Ged, znalazł si  w 

tej  pułapce.  Nic  nie  poruszało  si   przed  nim  ani  ponad  nim.  Wokół  panowała  grobowa  cisza. 

Dalej ju  nie mógł płyn . 

Zawrócił łód , obracaj c j  starannie wkoło zakl ciem i napr dce skleconym wiosłem, aby nie 

natkn ła si  na podwodne skały lub nie zapl tała w wystaj ce korzenie i gał zie; nareszcie łód  

zwróciła si  znowu dziobem ku wyj ciu i Ged miał ju  wzbudzi  wiatr, aby wróci  drog , któr  

przybył, gdy nagle słowa zakl cia zamarły na jego ustach, a serce w nim zlodowaciało. Obejrzał 

si  przez rami . W łodzi za nim stał cie . 

Gdyby Ged stracił cho  chwile, sam byłby stracony; był jednak przygotowany na to i zrobił 

gwałtowny ruch, aby uchwyci  i przytrzyma  stwora, który chwiał si  i dr ał w zasi gu r ki. Nie 

mogła  ju   teraz  posłu y   Gedowi  adna  sztuka  czarnoksi ska,  lecz  jedynie  jego  własne  ciało, 

samo jego  ycie  cieraj ce si  ze swym przeciwie stwem. Nie wymówił ani słowa, lecz rzucił si  

do  ataku;  łód   zanurzyła  si   i  zakołysała  od  jego  nagłego  obrotu  i  wypadu.  Ból  przebiegł  ku 

barkom  Geda,  wnikn ł  w  jego  pier ,  odbieraj c  mu  oddech,  wypełniło  go  lodowate  zimno  i 

przestał  widzie ;  mimo  to  w  jego  r kach,  które  pochwyciły  cie ,  nie  było  nic  -  ciemno , 

powietrze. 

Ged potkn ł si  i złapał za maszt przed sob , aby nie upa ; przeszywaj ce,  wiatło powróciło 

do  jego  oczu.  Ujrzał,  e  cie ,  wzdrygaj c  si ,  cofa  si   ode   i  kurczy,  a  potem  na  moment 

rozdyma  pot nie,  urastaj c  ponad  niego  i  ponad  agiel.  Potem,  jak  czarny  dym  w  porywach 

wiatru,  cie   szarpn ł  si   i  umkn ł,  bezkształtny,  po  wodzie,  w  stron   jasnej  bramy  mi dzy 

urwiskami. 

Ged osun ł si  na kolana. Mała, połatana zakl ciami łód  zanurzyła si  ponownie i kołysz c 

si   znieruchomiała,  unoszona  na  niespokojnych  falach.  Ged  skulił  si   w  niej,  zdr twiały, 

bezmy lny,  łapi c  z  trudem  oddech,  póki  nareszcie  zimna  woda  tryskaj ca  spod  dłoni  nie 

ostrzegła go,  e musi zadba  o sw  łód , bowiem zwi zuj ce j  zakl cia coraz bardziej słabły. 

Powstał,  trzymaj c  si   laski,  która  tworzyła  maszt,  i  na  nowo,  najlepiej  jak  potrafił,  utkał 

zakl cie zwi zuj ce. Był zzi bni ty i znu ony; r ce i ramiona bolały go okrutnie, nie było w nim 

background image

ani krzty mocy. Miał ochot  pozosta  w tym ciemnym zak tku, w którym morze spotykało si  z 

gór , i spa , spa , na nie znaj cej spoczynku, rozkołysanej wodzie. 

Nie  potrafił  okre li ,  czy  to  znu enie  było  urokiem  rzuconym  na   przez  cie   w  momencie 

ucieczki, czy pochodziło z przenikliwego zimna, jakie odczuł przy jego dotkni ciu, czy te  brało 

si  ze zwykłego głodu, wyczerpania i potrzeby snu; przemógł jednak znu enie, zmuszaj c si  do 

wzbudzenia lekkiego wiatru magicznego, który, dm c w  agiel, poniósł łód  ciemnym szlakiem 

wodnym, szlakiem ucieczki cienia. 

Wszelkie przera enie znikło. Wszelka rado  znikła. To ju  nie była pogo . Nie był teraz ani 

ciganym, ani  cigaj cym. Po raz trzeci spotkali si  i dotkn li: Ged z własnej woli zwrócił si  ku 

cieniowi,  usiłuj c  przytrzyma   go  ywymi  r kami.  Nie  przytrzymał  cienia,  ale  wykuł  mi dzy 

sob  a nim wi , ogniwo bez słabego punktu. Teraz nie było ju  potrzeby do cign  stwora ani 

go  tropi ;  jego  ucieczka  te   na  nic  mu  si  zda  nie mogła.  aden z nich nie mógł uciec. Gdy 

dojd  ju  do czasu i miejsca swego ostatniego spotkania - spotkaj  si . 

Ale a  do czasu owego spotkania i wsz dzie poza miejscem, w którym ono nast pi, Ged nie 

znajdzie odpoczynku ani spokoju, w dzie  czy w nocy, na ziemi czy na morzu. Wiedział teraz - i 

trudna to była wiedza -  e jego zadanie nie polegało nigdy na tym, aby przekre li  to, co uczynił, 

lecz na tym, aby sko czy , co zaczai. 

Wypłyn ł spomi dzy ciemnych urwisk: na morzu roztaczał si  jasny poranek, a z północy d ł 

sprzyjaj cy wiatr. 

Ged wypił wod , jaka mu jeszcze pozostała w bukłaku z foczej skóry, i posterował naokoło 

najbardziej na wschód wysuni tego cypla, póki nie wpłyn ł w obszern  cie nin , która dzieliła 

cypel od drugiej wyspy le cej na zachód. Wtedy rozpoznał okolic , przypominaj c sobie mapy 

morskie  Wschodnich  Rubie y.  To  były  Dłonie,  para  samotnych  wysp,  które  wysuwaj   swoje 

górzyste palce na północ w stron  Wysp Kargadzkich. Ged popłyn ł dalej dwoma wyspami i gdy 

popołudnie pociemniało od naci gaj cych z północy burzowych chmur, przybił do południowego 

brzegu  zachodniej  wyspy.  Widział,  e,  ponad  pla   jest  tam  mała  wioska,  ze  strumieniem 

spływaj cym  kaskad   ku  morzu;  nie  troszczył  si   wiele  o  przyj cie,  jakiego  dozna  byle  tylko 

mógł znale  we wsi wod , ciepło ognia i sen. 

Wie niacy okazali si  boja liwymi prostakami, l kaj cymi si  laski czarnoksi nika; nieufni 

wobec obcej twarzy, byli jednak go cinni dla kogo , kto zjawił si  sam, a przypłyn ł morzem i 

tu  przed burz . Nakarmili Geda obficie mi sem i napoili, dodali mu otuchy ogniem na kominku 

i ludzkimi głosami, które mówiły jego własnym hardyckim narzeczem, wreszcie, co najlepsze, 

dali mu gor cej wody, aby mógł obmy  z siebie chłód i sól morza, i wskazali łó ko, w którym 

mógł si  przespa . 

 

 

 

9. Iffish 

 

 

Ged sp dził trzy dni w tej wiosce na Zachodniej Dłoni, nabieraj c sił i przygotowuj c do drogi 

łód   -  łód   zbudowan   ju   nie  z  zakl   i  morskich  odpadów,  lecz  z  t giego  drewna  dobrze 

zbitego kołkami i uszczelnionego, z grubym masztem i własnym  aglem, tak aby Ged mógł łatwo 

eglowa  i spa  w niej w razie potrzeby. Jak wi kszo  łodzi z Północy i z Rubie y, była zbita na 

background image

nakładk ,  z  deskami  zachodz cymi  jedna  na  drug   i  mocno  doci ni tymi,  co  dawało  jej 

wytrzymało  na wzburzonym morzu; ka da cz

 łodzi była solidna i starannie wykonana. Ged 

wzmocnił jej deski, wplataj c pomi dzy nie zakl cia, spodziewał si  bowiem,  e odb dzie na niej 

dług  podró . Łód  była zbudowana do przewozu dwu -tub trzech osób i starzec, który był jej 

wła cicielem, mówił,  e wraz ze swymi bra mi pływał na niej przez wzburzone morza i w słotn  

pogod , a łód  stawiała wszystkiemu dzielnie czoło. 

W  przeciwie stwie  do  przebiegłego  gontyjskiego  rybaka  starzec,  pełen  l ku  i  podziwu  dla 

czarnoksi stwa  Geda,  był  gotów  nawet  podarowa   mu  łód .  Ged  zapłacił  mu  jednak  za  ni   w 

sposób, w jaki to czyni  czarownicy: uzdrawiaj c mu oczy z za my, która stopniowo odbierała 

mu wzrok. Wtedy uradowany starzec powiedział mu: 

-  Nazwali my  t   łód   „Czajka",  ale  ty  nazwij  j   „Bystre  Oko"  i  namaluj  oczy  z  obu  stron 

dziobu,  a  moja wdzi czno  b dzie ci słu y , wyzieraj c z tego  lepego drewna i chroni c ci  

przed skałami i rafami, Albowiem zapomniałem ju , ile jest na  wiecie  wiatła, póki ty mi go nie 

zwróciłe . 

Nie  tylko  tymi  pracami  zajmował  si   Ged  w  czasie  swego  pobytu  w  owej  wiosce  pod 

poro ni tymi lasem zboczami Dłoni, gdy ju  odzyskał swoj  moc. Tutejsi ludzie byli tacy sami 

jak  ci,  których  znał  jako  chłopiec  w  Dolinie  Północnej  wyspy  Gont,  cho   jeszcze  ubo si  ni  

tamci. Z nimi czuł si  swojsko, tak jak nigdy by si  nie czuł na dworach bogaczy, i odgadywał 

ich potrzeby, nie musz c o nic pyta . Rzucał wi c uroki uzdrawiaj ce i ochronne na ułomne lub 

słabowite  dzieci  i  zakl cia  wzrostu  na  nale ce  do  wie niaków  mierne  stadka  kóz  i  owiec; 

umieszczał runy Simn na wrzecionach i krosnach, na wiosłach łodzi oraz na narz dziach z br zu i 

kamienia, które mu przynoszono, tak aby mogły wykonywa  dobrze swoj  prac ; a na krokwiach 

chat wypisywał runy Pirr, które chroni  dom i jego mieszka ców od ognia, wiatru i obł du. 

Gdy jego łód  „Bystre Oko" była gotowa i dobrze zaopatrzona w słodk  wod  i suszon  ryb , 

pozostał w wiosce jeszcze dzie , aby nauczy  miejscowego młodego pie niarza Czynów Morreda 

i Pie ni z Havnorit. Do brzegów Dłoni bardzo rzadko przybijał jaki  statek z Archipelagu: pie ni 

uło one przed stu laty były dla tych wie niaków nowo ci , łakn li wi c słuchania opowie ci o 

bohaterach.  Gdyby  Ged  był  wolny  od  swego  brzemienia,  pozostałby  tu  ch tnie  tydzie   lub 

miesi c, aby  piewa  im to, co znał, i aby wspaniałe pie ni poznano na nowej wyspie. Ale wolny 

nie był i nazajutrz rano odpłyn ł w drog , kieruj c si  wprost na południe po rozległych wodach 

Rubie y.  Gdy   wła nie  na  południe  oddalił  si   był  cie .  Ged  nie  musiał  rzuca   zakl cia 

odnajduj cego, aby to wiedzie : wiedział ta z tak  pewno ci , jakby wi zał go z cieniem cieniu, 

rozwijaj cy si  sznur, niezale nie od tego, ile mil, mórz i l dów mogło le e  mi dzy nimi. Tote  

pełen pewno ci, bez po piechu i bez nadziei pod ał szlakiem, którym musiał pod a , a zimowy 

wiatr niósł go na południe. 

Cał   dob   eglował  Ged  po  odludnym  morzu,  a  na  drugi  dzie   przybił  do  małej  wysepki, 

która,  jak  mu  powiedziano,  nazywała  si   Yenrish  Ludzie  w  małym  porcie  spogl dali  na  Geda 

krzywo;  wkrótce  nadszedł po piesznie ich czarownik. Spojrzał surowo na Geda, potem skłonił 

si  i rzekł głosem jednocze nie napuszonym i przypochlebnym: 

- Czarnoksi niku, panie mój! Wybacz moj  zuchwało  i uczy  nam zaszczyt, przyjmuj c od 

nas wszystko, cokolwiek przyda ci si  w podró y - jadło, napitek, płótno  aglowe, liny - moja 

córka  niesie  wła nie  do  twej  łodzi  par   wie o  upieczonych  kur  -  s dz   wszak e,  e  byłoby 

roztropnie, gdyby  ruszył st d dalej w swoj  drog  tak pr dko, jak ci to b dzie dogodne. Ludzie 

s  przera eni. Niedawno bowiem, przedwczoraj, widziano tu kogo , kto szedł pieszo przez nasz  

skromn  wysepk  z północy na południe, a nie widziano  adnej łodzi, która by przybyła z nim na 

background image

pokładzie, ani te   adnej łodzi, która by z nim odpłyn ła; nie dostrze ono równie , aby ten kto  

rzucał  cie .  Ci,  którzy  go  widzieli,  powiadaj   mi,  e  zdradzał  pewne  podobie stwo  do  ciebie, 

panie. 

Na te słowa Ged z kolei skłonił głow , odwrócił si  i poszedł z powrotem na przysta  wyspy 

Yemish, sk d wypłyn ł, nie ogl daj c si  za siebie. Nie było warto straszy  mieszka ców wyspy 

albo czyni  sobie wroga z ich czarownika. Wolał raczej spa  znowu na morzu i zastanowi  si  

nad nowin , któr  mu przekazał czarownik; gdy  dała mu ona wiele do my lenia. 

Sko czył  si   dzie   i  min ła  noc;  zimny  deszcz  szemrał  ponad  morzem  przez  wszystkie 

godziny mroku i szarego  witania. Łagodny wiatr północny wci  niósł „Bystre Oko" naprzód. Po 

południu deszcz ustał, a mgła si  rozwiała i co jaki  czas błyskało sło ce; wreszcie pod koniec 

dnia  Ged  ujrzał  po  prawej  w  poprzek  swego  kursu  niskie,  bł kitne  wzgórza  wielkiej  wyspy, 

opromienione tym bł dnym, zimowym  wiatłem słonecznym. Dym z kominów snuł si  sino nad 

łupkowymi  dachami  małych  miasteczek  tkwi cych  pomi dzy  wzgórzami:  przyjemny  widok  z 

niezmiernej jednostajno ci morza. 

Za  flotyll   łodzi  rybackich  Ged  wpłyn ł  do  ich  portu;  id c  pod  gór   ulicami  miasteczka  w 

złotym zimowym wieczorze, znalazł ober  pod nazw  „Harrekki", gdzie rozpalony ogie , piwo i 

pieczone baranie  eberka rozgrzały mu ciało i dusz . Przy stołach ober y siedziało paru innych 

podró nych,  kupców  ze  Wschodnich  Rubie y,  obecni  byli  jednak  w  wi kszo ci  mieszka cami 

miasteczka,  przybyłymi  tu  dla  dobrego  piwa,  .nowin  i  rozmowy.  Nie  byli  to  nieokrzesani, 

nie miali ludzie, jak rybacy z Dłoni, ale prawdziwi mieszczanie, stateczni i ra ni. Z pewno ci  

poznali,  e  Ged  jest  czarnoksi nikiem,  ale  nie  padło  na  ten  temat  ani  słowo  -  poza  tym,  e 

ober ysta, człowiek rozmowny, napomkn ł, i  to miasto, Ismay, ma szcz cie posiada  na spółk  

z  innymi  miasteczkami  wyspy  nieoceniony  skarb  w  postaci  utalentowanego  czarnoksi nika 

kształconego  w  Szkole  na  Roke,  który  otrzymał  sw   lask   od  samego  Arcymaga  i  który,  cho  

akurat teraz nie ma go w mie cie, mieszka w swym domu rodzinnym wła nie w mie cie Ismay, 

nie  ywi cym,  jak  z  tego  wynika,  potrzeby  goszczenia  nikogo  innego,  kto  praktykuje  wysokie 

kunszty. - Jak to mówi , „dwie laski w jednym mie cie musz  si  wda  w bójk ", prawda, panie? 

-  zapytał  ober ysta,  u miechni ty  i  pogodny.  W  ten sposób Ged został powiadomiony,  e jako 

najemny  czarnoksi nik,  pragn cy  si   utrzyma   z  czarów,  nie  jest  tu  po dany.  Tak  wi c 

odprawiono go ju  bez obsłonek z Vemish i uprzejmie z Ismay - i dziwił si  temu, co mu niegdy  

mówiono o  yczliwym sposobie przyjmowania na Wschodnich Rubie ach. Ta wyspa nazywała 

si  Iffish; tutaj urodził si  jego przyjaciel Vetch. Nie wydawała si  tak go cinnym miejscem, jak 

to Vetch twierdził. 

A jednak naokoło siebie Ged widział w istocie do   yczliwe twarze. Rzecz była w tym,  e 

ludzie owi czuli instynktownie to, co - jak wiedział - było prawd : i  jest od nich oddzielony, 

odci ty, i  niesie w sobie zgubny los i d y za mrocznym stworem. Był jak zimny wiatr wion cy 

przez o wietlon  ogniem izb , jak czarny ptak przygnany burza z obcych l dów. Im wcze niej 

ruszy w dalsz  drog , zabieraj c ze sob  .swoje złe przeznaczenie, tym lepiej dla tych ludzi. 

-  Poszukuj   kogo   -  powiedział  ober y cie.  -  Pozostan   tu  tylko  na  noc  lub  dwie.  -  Mówił 

pos pnym tonem. Ober ysta, rzuciwszy okiem na wielk  cisow  lask  w k cie, nie powiedział 

ju  ani słowa, ale napełnił kufel Geda br zowym piwem, a  piana, przelała si  przez brzeg. 

Ged wiedział,  e powinien, sp dzi  w Ismay tylko t  jedn  noc. Nie był mile widziany ani tu, 

ani gdzie indziej. 

Musiał uda  si  tam, dok d wiodła jego droga. Ale zbrzydło mu ju  zimne, puste morze i cisza, 

w  której  nie  odzywał  si   do   aden  głos.  Powiedział  sobie,  e  sp dzi  jeden  dzie   w  Ismay  i 

background image

nazajutrz odpłynie. Zasn ł pó no; gdy si  zbudził, padał lekki  nieg i Ged wał sał si  bezczynnie 

po  zaułkach  i  bocznych  drogach  miasteczka,  obserwuj c  łudzi,  którzy  krz tali  si   przy  swoich 

zaj ciach. Przygl dał si  otulonym w futrzane peleryny dzieciom, lepi cym bałwany i zamki ze 

niegu;  słuchał  plotek  opowiadanych  z  otwartych  drzwi  poprzez  szeroko   ulicy,  ogl dał  przy 

pracy  kowala  br zownika  z  małym  pomocnikiem,  rumianym i spoconym, poruszaj cym długie 

miechy  u  paleniska  do  wytapiania;  przez  okna,  o  zmierzchu  krótkiego  dnia  prze wietlone  od 

wewn trz  przy mionym  czerwonawym  złotem,  widział  kobiety przy krosnach, odwracaj ce si  

na  chwile,  aby  powiedzie   co   albo  u miechn   si   do  dziecka  lub  m a  w  cieple  domowego 

wn trza. Ged widział to wszystko z zewn trz, odosobniony i sam; serce ci yło mu bardzo, cho  

nie  chciał  przyzna   si   przed  sob   samym,  e  mu  smutno.  Gdy  zapadła  noc,  wci   jeszcze 

kontynuował sw  w drówk  ulicami, nie kwapi c si  z powrotem do ober y. Usłyszał m czyzn  

i dziewczyn  rozmawiaj cych ze sob  wesoło, gdy mijaj c go schodzili ulica w stron  miejskiego 

placu, i nagle odwrócił si : znał głos tego m czyzny. 

Pobiegł za nimi i dogonił par ; zbli ył si  do nich z boku w pó nym zmierzchu roz wietlonym 

tylko  odległymi  odblaskami  latarni.  Dziewczyna  cofn ła  si ,  ale  m czyzna  wytrzeszczył  na  

oczy, po czym podrzucił gwałtownie lask , któr  niósł, trzymaj c j  pomi dzy sob  a Gedem jak 

zapor   maj c   odwróci   gro b   albo  działanie  zła.  To  ju   było  nieco  wi cej,  ni   Ged  mógł 

znie . Jego głos zadr ał lekko, gdy powiedział: 

- My lałem,  e mnie poznasz, Vetch. 

Nawet po tych stówach Yetch wahał si  przez chwil . 

-  Ale   poznaj   ci   -  powiedział,  opu cił  lask ,  u cisn ł  dło   Geda  i  wzi ł  go  w  obj cia  - 

poznaj !  Witaj,  przyjacielu,  witaj!  W  jak e  przykry  sposób  ci   powitałem,  jak  gdyby   był 

zbli aj cym si  z tyłu duchem - a tak czekałem na twoje przybycie, tak ci  szukałem... 

- Wi c to ty jeste  czarnoksi nikiem, którym si  przechwalaj  w Ismay? Nie wiedziałem... 

 - Och, tak, jestem ich czarnoksi nikiem; ale posłuchaj, pozwól mi powiedzie , dlaczego ci  

nie poznałem, bracie. Mo e zbyt usilnie ci  szukałem. Trzy dni temu - czy byłe  trzy dni temu tu, 

na wyspie Iffish? 

- Przypłyn łem wczoraj. 

- Trzy dni temu na ulicy w Quor, wiosce le cej tam wy ej, w górach, ujrzałem ciebie. To 

znaczy,  ujrzałem  twój  wizerunek  czy  te   co ,  co  ciebie  na ladowało,  albo  mo e  po  prostu 

człowieka, który jest do ciebie podobny. Szedł przede mn  wychodz c z miasteczka i znikn ł za 

zakr tem  drogi  wła nie  w  chwili,  gdy  go  ujrzałem.  Zawołałem  i  nie  otrzymałem  odpowiedzi, 

poszedłem za nim. i nikogo nie znalazłem; nie było  adnych  ladów, ale ziemia była zmarzni ta. 

Było to podejrzane, tote  teraz, widz c,  e wyłaniasz si  z ciemno ci w taki sposób, my lałem, 

e  to  znowu  jakie   przywidzenie.  Przepraszam  ci ,  Ged.  -  Wymówił  prawdziwe  imi   Geda 

cicho, tak aby nie usłyszała tego dziewczyna, która stała wyczekuj c w pewnym oddaleniu za 

nim. 

Ged tak e odezwał si  półgłosem, aby u y  prawdziwego imienia przyjaciela: 

- Nie szkodzi, Estarriol. Ale to jestem ja i rad jestem,  e ci  widz ... 

Vetch  usłyszał  zapewne  co   wi cej  ni   zwykł   rado   w  jego  głosie.  Wci   jeszcze  nie 

puszczaj c ramienia Geda, powiedział w Prawdziwej Mowie: 

-  W  strapieniu  i  z  gł bi  mroku  przybywasz,  Ged,  a  jednak  raduje  mnie  twoje  przybycie.  - 

Potem mówił dalej po hardycku, ze swoim akcentem z Rubie y: - Dalej, chod  z nami, idziemy 

do domu, czas byłby wej  do  rodka z tych ciemno ci!... Oto moja siostra, najmłodsza z nas, 

background image

ładniejsza - jak widzisz - ode mnie, ale o wiele mniej rozgarni ta: ma na imi  Yarrow. Yarrow, 

oto Krogulec, najlepszy z nas i mój przyjaciel. 

-  Witaj,  panie  czarnoksi niku  -  pozdrowiła  go  dziewczyna,  skromnie  chyl c  głow   i 

zakrywaj c  oczy  dło mi  dla  okazania  szacunku,  jak  to  czyni   kobiety  na  Wschodnich 

Rubie ach; jej oczy, gdy ich nie zakrywała, były jasne, nie miałe i zaciekawione. Mogła mie  lat 

czterna cie; była ciemna jak jej brat, ale bardzo szczupła i wysmukła. W jej r kaw wczepiał si  

skrzydlaty i szponiasty smok, nie dłu szy od jej dłoni. 

Ruszyli razem w dół mrocznej ulicy, a Ged zauwa ył, gdy szli: 

- Na wyspie Gont twierdzi si ,  e tamtejsze kobiety s  odwa ne, ale nie widziałem tam nigdy, 

aby panna nosiła smoka jako bransoletk . 

Siowa te sprawiły,  e Yarrow za miała si  i odparła bez namysłu: 

-  To  tylko  harrekki,  czy  nie  macie  takich  na  wyspie  Gont?  -  Po  czym  zawstydziła  si   na 

chwil  i zakryła oczy. 

- Nie mamy, podobnie jak smoków. A to stworzenie nie jest smokiem? 

- Owszem, małym, który  yje na gał ziach d bu, je psy, robaki i jaja wróbli - nie wyrasta nigdy 

wi kszy  ni   ten.  Och,  panie,  brat  opowiadał  mi  cz sto  o  twoim  ulubionym  zwierz tku,  o  tym 

dzikim otaku - czy masz go jeszcze? 

- Nie. Ju  nie. 

Vetch obrócił si . ku niemu, jakby chc c zada  pytanie, ale pow ci gn ł j zyk i nie zapytał o 

nic a  do chwili, gdy znacznie pó niej siedzieli sami przy kamiennym palenisku w jego domu. 

Chocia   Vetch  był  najwa niejszym  czarnoksi nikiem  na  całej  wyspie  Iffish,  osiedlił  si   w 

Ismay, małym miasteczku, w którym si  urodził, i mieszkał tu ze swym najmłodszym bratem i 

siostr . Jego ojciec był w swoim czasie do  zamo nym kupcem morskim; dom był przestronny i 

wsparty  na  mocnych  belkach,  z  mnóstwem  domowego  dobytku  w  postaci  glinianych  naczy , 

cienkich tkanin oraz naczy  z br zu i mosi dzu na rze bionych półkach i skrzyniach. W jednym 

k cie  głównej  komnaty  stała  wielka  harfa  taonijska,  w  innym  za   -  warsztat Yarrow do tkania 

gobelinów, z wysok  ram  krosien inkrustowan  ko ci  słoniow . Tutaj Vetch, wbrew wszelkim 

swym  prostym  i  spokojnym  obyczajom,  był  zarazem  pot nym  czarnoksi nikiem  i  panem  w 

swym  własnym  domu.  Było  tu  dwoje  słu by,  leciwych  jak  sam  dom,  i  pogodny  chłopak,  brat 

Yetcha,  i  Yarrow,  zwinna  i  milcz ca  jak  mała  rybka;  dziewczyna  podała  dwom  przyjaciołom 

wieczerz   i  jadła z nimi słuchaj c ich rozmowy, a potem wy lizn ła si  do swej własnej izby. 

Wszystko  tutaj  było  na  swoim  miejscu,  spokojne  i  pewne;  tote   Ged,  rozgl daj c  si   po 

o wietlonej ogniem komnacie, powiedział: 

- Oto jak powinno si   y  - i westchn ł. 

-  Có ,  to  tylko  jeden  z  dobrych  sposobów  -  powiedział  Vetch.  -  S   i  inne.  Teraz,  bracie, 

opowiedz mi, je li mo esz, co si  z tob  działo od czasu, gdy ostatni raz rozmawiali my, dwa lata 

temu. I opowiedz mi o swojej obecnej podró y, bo dobrze widz ,  e tym razem nie zostaniesz z 

nami długo. 

Ged  opowiedział  mu,  a  gdy  sko czył,  Vetch  siedział  przez  dłu szy  czas  zadumany.  Potem 

powiedział: 

- Pojad  z tob , Ged. 

- Nie. 

- A jednak pojad . 

background image

- Nie, Estarriol. To nie twoje zadanie i nie twoje nieszcz cie. Rozpocz łem t  zł  podró  sam 

i  sko cz   j   sam,  nie  chc ,  aby  kto  inny  od  tego  ucierpiał  -  a  ju   zwłaszcza  ty,  ty,  który 

próbowałe  powstrzyma  przed złym post pkiem moj  r k  na samym pocz tku, Estarriol... 

-  Duma  zawsze  była  pani   twojej  duszy  -  rzekł  jego  przyjaciel  u miechaj c  si ,  jak  gdyby 

rozmawiali o sprawie niewiele ich obu dotycz cej. - Ale pomy l: to ty prowadzisz poszukiwanie, 

z pewno ci ; lecz je li poszukiwanie sko czy si  niepowodzeniem, czy  nie powinien by  przy 

tobie  kto   inny,  kto  mógłby  zanie  ostrze enie na Archipelag? Cie  stałby si  wtedy przecie  

straszn  pot g . A je li pokonasz tego stwora, czy  nie powinien by  przy tobie kto  jeszcze, kto 

opowie o tym na Archipelagu, tak aby ów czyn mógł by  znany i opiewany? Wiem,  e mog  ci 

si  na nic nie przyda ; minio to my l ,  e powinienem pojecha  z tob . 

Tak ubłagany, Ged nie potrafił odmówi  przyjacielowi, ale powiedział: 

- Nie powinienem był pozostawa  tu dzisiaj. Wiedziałem o tym, a jednak pozostałem. 

- Czarnoksi nicy nie spotykaj  si  przypadkiem, bracie - rzekł Vetch. - A poza tym, jak sam 

powiedziałe , byłem przy tobie na pocz tku twej podró y. Wypada, abym szedł za tob  a  do jej 

ko ca. - Dorzucił drew do ognia i siedzieli przez chwil  wpatrzeni w płomienie. 

- Jest kto , o kim nie słyszałem od tamtej nocy na Pagórku Roke i o kogo nie odwa yłem si  

spyta  nikogo w Szkole: mam na my li Jaspera. 

-  Nigdy  nie  zdobył  laski.  Opu cił  Roke  tego  samego  lata  i  popłyn ł  na  wysp   O,  aby  by  

czarownikiem na dworze władcy w O-Tokne. Nic poza tym o nim nie wiem. 

Znowu milczeli, wpatruj c si  w ogie  i rozkoszuj c - jako  e noc była przejmuj co zimna - 

ciepłem, które biło w ich twarze, gdy siedzieli na szerokim obmurowaniu paleniska, ze stopami 

niemal w w glach. 

Ged odezwał si  wreszcie cichym głosem: 

-  Jest  co ,  czego  si   l kam,  Estarriol.  B d   si   tego  l ka   bardziej,  je li  b dziesz  mi 

towarzyszył w podró y. Tam, na Dłoniach, w samym ko cu  lepego fiordu rzuciłem si  na cie , 

był  w  zasi gu  moich  r k,  i  pochwyciłem  go  -  próbowałem  go  pochwyci .  I  nie  było  nic,  co 

dałoby si  wzi  w r ce. Nie mogłem go pokona . Uciekł, pod yłem za nim. Ale mo e to si  

zdarzy   jeszcze  kilka  razy.  Nie  mam  nad  tym  stworem  władzy. Mo e nie by  ani  mierci, ani 

triumfu u kresu mojego poszukiwania; niczego, co mo na by opiewa ;  adnego ko ca. Mo e by  

tak,  e b d  musiał sp dzi   ycie na gonitwie z morza na morze i z l du na l d w niesko czonej, 

bezowocnej próbie sił, w wiecznym poszukiwaniu cienia. 

- Niech si  to odwróci! - rzekł Vetch, wykr caj c lew  r k  gestem, który odwraca zły los, o 

jakim  była  mowa.  Wbrew  całej  pos pno ci  swych  my li  Ged  u miechn ł  si   z  lekka  na  ten 

widok, gdy  jest to raczej zakl cie dziecka ni  czarnoksi nika; Vetch miał w sobie zawsze co  z 

naiwnego  wie niaka.  Ale  był  zarazem  tak e  bystry,  przenikliwy,  zdolny  do  trafienia  w  sedno 

sprawy.  Mówił  teraz:  -  To  ponura  my l  i  ufam,  e  fałszywa.  Jest  chyba  raczej  tak,  e  je li 

widziało si  pocz tek czego , mo na zobaczy  i koniec. Dowiesz si  w jaki  sposób, jaka jest 

natura  cienia,  jego  istota,  czym  on  jest  -  i  w  ten  sposób  pochwycisz  go,  pojmiesz i pokonasz. 

Chocia  trudne to pytanie: czym on jest... Jest co , co mnie trapi, nie pojmuj  tego. Zdaje si ,  e 

cie   przybiera  teraz  twoj   posta   albo  przynajmniej  upodobnił  si   jako   do  ciebie:  takim 

widziano go na wyspie Vemish i takinr ja go .widziałem tu, na Iffish. Jak to mo liwe i dlaczego; 

i czemu cie  nigdy tak nie uczynił na Archipelagu? 

- Jak to mówi : „Na Rubie ach zmieniaj  si  reguły". 

     - Tak, to trafne przysłowie, zapewniam ci . S  dobre zakl cia, których uczyłem si  na Roke, a 

które tu trac  moc albo działaj  całkiem na opak; i s  te  zakl cia tutaj stosowane, których nigdy 

background image

nie poznałem na Roke. Ka da kraina ma swoje własne moce i im dalej odpływa si  od L dów 

rodkowych, tym mniej mo na odgadn , co to za moce i jak władaj . Ale nie s dz , aby tylko to 

sprawiło,  e cie  tak si  zmienił. 

- Ja te  nie s dz . My l ,  e gdy przestałem przed nim ucieka  i zwróciłem si  przeciw niemu, 

ten atak mojej woli narzucił mu posta  i kształt, cho  zarazem ten sam czyn przeszkodził mu w 

odebraniu mi mojej siły. Wszystkie moje post pki maj  w nim swoje echo; jest moim tworem. 

-  Na  wyspie  Osskil  cie   nazwał  ci   po  imieniu  i  dzi ki  temu  powstrzymał  wszelkie  czary, 

których mogłe  przeciw niemu u y . Dlaczego nie post pił tak samo na Dłoniach? 

-  Nie  wiem.  By   mo e  tylko  z  mojej  słabo ci  cie   czerpie  sił ,  która  pozwala  mu  mówi . 

Mówi niemal moimi własnymi ustami: bo sk d znał moje imi ? Sk d znał moje imi ? Łamałem 

sobie  nad  tym  głow   na  wszystkich  morzach,  odk d  opu ciłem  Gont,  i  nie  potrafi   znale  

odpowiedzi.  By   mo e  cie ,  gdy  trwa  w  swoim  kształcie  czy  bezkształcie,  nie  umie  wcale 

mówi , a mówi tylko po yczonymi ustami, jako gebbeth. Nie wiem. 

- Musisz si  zatem strzec, aby nie spotka  go po raz drugi pod postaci  gebbetha. 

- My l  - odparł Ged wyci gaj c r ce ku  arz cym si  w glom, jakby poczuł wewn trzny zi b 

- my l ,  e w takiej postaci go nie spotkam. Jest teraz ze mn  zwi zany, tak jak ja z nim. Nie 

mo e si  ode mnie tak, dalece uwolni , aby zawładn  jakim  innym człowiekiem, aby wyssa  

ze   wol   i  istnienie,  jak  to  uczynił  ze  Skiorhem.  Mo e  wzi   w  posiadanie  mnie.  Je li  tylko 

osłabn   znowu  i  spróbuj   uciec  przed  nim,  zerwa   wi ,  cie   we mie  mnie  w  posiadanie.  A 

jednak kiedy trzymałem go ze wszystkich sił, stał si  czczym oparem i uciekł mi... I tak zrobi 

znowu, a mimo to nie mo e naprawd  uciec, gdy  ja mog  go zawsze odnale . Jestem zwi zany 

z  tym  ohydnym,  okrutnym  stworem  i  b d ,  zwi zany  póty,  póki  nie  poznam  słowa,  które  go 

ujarzmia: jego imienia. 

Jego przyjaciel, pogr ony w my lach, zapytał: 

- Czy w królestwach mroku istniej  imiona? 

- Arcymag Gensher mówił,  e nie. Mój mistrz Ogion mówił co innego. 

- „Niesko czone s  spory magów"'- zacytował Yetch, z u miechem nieco zas pionym. 

-  Ta,  która  słu yła  Starej  Mocy  na  wyspie  Osskil,  przysi gała;  e  kamie   zdradzi  mi  imi  

cienia,  ale  na  to  zbytnio  nie  licz .  Natomiast  był  jeszcze  smok,  który,  chc c  si   mnie  pozby , 

proponował,  abym  wzi ł  je  sobie  w  zamian  za  jego  imi ;  w  sprawach,  o  które  spieraj   si  

magowie, mo e wła nie smoki s  m dre. 

-  M dre,  lecz  nie yczliwe.  Ale  jaki  znowu  smok?  Nie  mówiłe   mi,  e  od  czasu  naszego 

ostatniego spotkania rozmawiałe  ze smokami. 

Wiedli  rozmow   długo  w  noc  i  cho   wci   powracali  do  n kaj cego  ich  pytania  o  to,  co 

oczekiwało Geda, przyjemno  z przebywania razem przytłumiła wszystko inne; ich wzajemna 

miło  była bowiem silna i niezachwiana, nie naruszona przez los ani upływ czasu. Rankiem Ged 

obudził si  pod dachem przyjaciela i, jeszcze senny, poczuł si  tak dobrze, jakby znajdował si  w 

jakim  miejscu całkowicie chronionym przed złem i niebezpiecze stwem. Pó niej, w ci gu dnia, 

odrobina tego sennego spokoju wci  tkwiła w jego my lach i przyj ł j , nie jako dobry znak, «dt 

jako dar. Wydawało mu si  prawdopodobnie,  e opuszczaj c ten dom, porzuci ostatni  przysta , 

jak  dane mu było pozna  - i dlatego chciał rozkoszowa  si  tym krótkim snem, dopóki trwał. 

Maj c do załatwienia ró ne sprawy przed odpłyni ciem z Iffish, Vetch wybrał si  do innych 

wiosek wyspy wraz z chłopakiem, który słu ył mu jako czarownik-ucze . Ged pozostał z Yarrow 

i jej bratem imieniem Murre, który był w wieku po rednim mi dzy ni  a Yetchem. Nie wydawał 

si  nikim wi cej jak tylko chłopcem, nie miał bowiem w sobie daru - czy te  dopustu - magicznej 

background image

mocy;  nie  wypłyn ł  dot d  ani  razu  poza  wyspy  Iffish,  Tok  i  Holp,  a  jego  ycie  było  łatwe  i 

niezam cone. Ged obserwował go z podziwem i niejak  zazdro ci , on za  dokładnie tak samo 

spogl dał  na  Geda;  ka demu  z  nich  wydawało  si   bardzo  dziwne,  e  ten  drugi,  tak  odmienny, 

jednak  jest  w  jego  wieku,  ma  dziewi tna cie  lat,  Ged  nie  mógł  poj ,  jak  kto ,  kto  prze ył 

dziewi tna cie lat, mo e by  tak beztroski. Podziwiaj c urodziw , pogodn  twarz Murrego czuł, 

e sam jest wychudły i przykry dla oka - i nie domy lał si  wcale,  e Murre zazdro cił mu nawet 

blizn, które pobru dzily jego twarz,  e uwa ał je za  lad smoczych pazurów, za prawdziwe runy i 

za oznak  bohatera. 

Dwaj młodzie cy wskutek tego odnosili si  do siebie z pewnym onie mieleniem, lecz co do 

Yarrow, pozbyła si  ona wkrótce swego l ku przed Gedem: była przecie  w swoim domu i była 

pani  tego domu. Ged odnosił si  do niej z wielk  delikatno ci , a Yarrow zadawała mu liczne 

pytania, bo Vetch, jak mówiła, nigdy jej niczego nie opowiadał. Przez całe te dwa dni była zaj ta 

wypiekaniem suchych podpłomyków z pszennej m ki, które mieli zabra  w podró , pakowaniem 

suszonej  ryby,  mi sa  i  innego  prowiantu  dla  zaopatrzenia  łodzi,  póki  Ged  nie  poprosił,  eby 

przestała; nie zamierzał przecie  płyn  prosto na Selidor bez postoju. 

- Gdzie le y Selidor? 

- Bardzo daleko stad, na Zachodnich Rubie ach, gdzie smoki s  tak pospolite, jak myszy. 

- Najlepiej wi c zosta  na Wschodzie, nasze smoki s  tak małe, jak myszy. Prosz , oto nasze 

mi so;  czy  jeste   pewien,  e  wystarczy?  Wiesz  co,  nie  rozumiem:  ty  i  mój  brat  jeste cie  obaj 

pot nymi  czarnoksi nikami,  machacie  r k   i  mruczycie  co ,  i  rzecz  jest  zrobiona.  Wi c 

dlaczego chce si  wam je ? Kiedy zbli a si  pora wieczerzy na morzu, czemu nie powiedzie : 

„Pasztet!" - a wtedy zjawia si  pasztet i jecie go? 

- No có , mogliby my tak zrobi . Ale, jak to si  mówi, nie mamy wielkiej ochoty  ywi  si  

słowami.  „Pasztet!"  jest  ostatecznie  tylko  słowem...  Mo emy  je  uczyni   pachn cym  i 

smakowitym, i nawet syc cym, ale pozostaje słowem. Oszukuje  oł dek i głodnemu nie dodaje 

sił. 

- Zreszt  czarnoksi nicy to nie kucharze - odezwał si  Murre, który siedział naprzeciw Geda 

po drugiej stronie kuchennego paleniska, rze bi c z gładkiego drewna wieczko szkatułki; był z 

zawodu snycerzem, cho  niezbyt zapalonym. 

-  Ani  te   kucharze  nic  s   czarnoksi nikami,  niestety  -  powiedziała  Yarrow,  która  ukl kła, 

aby zobaczy , czy ostatnia partia podpłomyków piek ca si  na cegłach paleniska ju  br zowieje. 

- Ale ja wci  nie rozumiem, Krogulcze. Widziałam, jak mój brat, a nawet jego ucze , zapalali 

wiatło w ciemno ci wymawiaj c tylko jedno słowo: i  wiatło  wieci, jest jasne, nie jest słowem, 

ale  wiatłem, które mo na widzie  na swojej drodze! 

- Owszem - potwierdził Ged. -  wiatło to moc. Wielka moc, dzi ki której istniejemy, ale która 

istnieje  poza  naszymi  potrzebami,  sama'  dla  siebie.  wiatło  sło ca  i  gwiazd  to  czas,  a  czas  to 

wiatło.  W  wietle  sło ca,  w  ci gu  dni  i  lat,  trwa  ycie.  W  ciemno ci  ycie  mo e  przywoła  

wiatło, nazywaj c je po imieniu. Ale na ogół, kiedy widzisz czarnoksi nika nazywaj cego albo 

wzywaj cego  jak   rzecz,  jaki   przedmiot,  który  ma  si   zjawi ,  to  nie  jest  to  samo: 

czarnoksi nik  nie  .przywołuje  mocy  wi kszej  ni   on  sam  i  to,  co  si   zjawia,  jest  tylko 

złudzeniem. Przywoła  rzecz, której w danym miejscu wcale nie ma, zawoła  na ni  wymawiaj c 

jej  prawdziwe  imi   to  wielka  sztuka,  której  nie  mo na  nadu ywa .  W  ka dym  razie  nie  dla 

zaspokojenia pospolitego głodu. Yarrow, twój mały smok ukradł podpłomyk. 

Yarrow,  wpatrzona  w  mówi cego  Geda,  tak  si   zasłuchała,  e  nie  zauwa yła,  jak  harrekki 

zsun ł  si   ze  swego  ciepłego  miejsca  na  dr ku  do  zawieszania  kociołka  nad  paleniskiem  i 

background image

porwał  podpłomyk  wi kszy  ni   on  sam.  Wzi ła  na  kolana  małe,  pokryte  łuskami  stworzenie  i 

karmiła je okruchami i drobinami ciasta, rozwa aj c to, co Ged jej powiedział. 

- Tak wi c nie przywołałby  prawdziwego pasztetu,  eby nie zniszczy  tego, o czym zawsze 

mówi mój brat - zapomniałam, jak to si  nazywa... 

- Równowagi - odpowiedział Ged rzeczowo, bowiem Yarrow była bardzo powa na. 

- Tak. Ale kiedy rozbiłe  si  o skały, odpłyn łe  stamt d w łodzi utworzonej głównie t, zakl , 

a łód  nie przepuszczała wody. Czy to było złudzenie? 

- No có , po cz ci było to złudzenie; czuj  si  nieswojo, kiedy przez wielkie dziury w lodzi 

widz  morze, załatałem j  wi c,  eby to jako  wygl dało. Ale wytrzymało  łodzi nie brała si  ze 

złudzenia  ani  z  przywołania,  lecz  wytworzona  była  sztuk   innego  rodzaju,  zakl ciem 

zwi zuj cym. Drewno zostało powi zane w jedn  cało , w jedn  niepodzieln  rzecz - w łód . 

Czym e jest łód , je li nie rzecz , która nie przepuszcza wody? 

- Nieraz ju  wylewałem wod  z takich, które przepuszczaj  - odezwał si  Murre. 

.. 

- Owszem, moja te  przeciekała, je li nie pilnowałem ustawicznie zakl cia - Ged wychylił si  

z  k ta,  w  którym  siedział,  i  wzi ł  z  cegieł  podpłomyk,  podrzucaj c  go  w  r kach.  -  Ja  te  

ukradłem podpłomyk. 

-  I  poparzyłe   sobie  palce.  A  gdy  b dziesz  głodował  na  wodnym  pustkowiu  pomi dzy 

dalekimi wyspami, pomy lisz o tym podpłomyku i powiesz sobie: „Ach gdybym go wtedy nie 

ukradł,  mógłbym  teraz  go  zje ,  niestety!"...  Ja  zjem  podpłomyk  mojego  brata,  eby  mógł 

głodowa  razem z tob ... 

- W ten sposób równowaga została zachowana - zauwa ył Ged, podczas gdy Yarrow wzi ła i 

zacz ła chrupa  gor cy, na wpół upieczony podpłomyk; słowa te sprawiły,  e pocz ła chichota  i 

krztusi  si . Lecz po chwili, znów powa niej c, powiedziała: 

- Chciałabym móc naprawd  zrozumie  to, co mi opowiadasz. Jestem za głupia. 

- Siostrzyczko - odparł Ged - to ja nie mam wprawy w wyja nianiu. Gdyby my mieli wi cej 

czasu. 

- B dziemy mieli wi cej czasu - o wiadczyła Yarrow. - Gdy mój brat wróci do domu, wrócisz 

razem z nim, przynajmniej na jaki  czas, dobrze? 

- Je li b d  mógł - odpowiedział łagodnie. 

Na chwil  zapadło milczenie; po czym Yarrow, patrz c, jak harrekki wspina si  z powrotem 

na swoje miejsce na dr ku, spytała: 

- Powiedz mi tylko tyle, je li to nie tajemnica: jakie s  jeszcze wielkie moce oprócz  wiatła? 

- To nie tajemnica. Wszelka moc jest chyba tym samym u  ródła i u kresu. Lata i odległo ci, 

gwiazdy  i  wiece,  woda,  wiatr  i  czary,  zr czno   r k  ludzkich  i  m dro   korzeni  drzewa: 

wszystko  to  powstaje  razem.  Moje  imi   i  twoje,  i  prawdziwe  imi   sło ca,  ródła  albo  nie 

narodzonego dziecka - wszystkie s  sylabami - wielkiego słowa, które wypowiadane jest bardzo 

powoli blaskiem gwiazd. Nie ma innej mocy. Innego imienia. 

Wstrzymuj c swój nó  na rze bionym drewnie, spytał: 

mier ? 

Dziewczyna słuchała, pochylaj c l ni c , czarn  głow , 

- Aby słowo mogło by  wymówione - odpowiedział powoli Ged - potrzebne jest milczenie. 

Przedtem i potem. - Nagle podniósł si  mówi c: - Nie mam prawa mówi  o tym wszystkim. 

Słowo,  które  ja miałem powiedzie , powiedziałem  le. Lepiej, abym milczał; nie odezw  si  

ju .  By   mo e  nie  ma  prawdziwej  mocy  prócz  ciemno ci.  -  I  wyszedł  z  ciepłej,  ogrzanej 

background image

kominkiem  kuchni,  narzucaj c  na  siebie  płaszcz  i  oddalaj c  si   samotnie  w  chłodny  deszcz 

zimowy, si pi cy na ulicach. 

- Ci y na nim kl twa - powiedział Murre, patrz c w  lad za Gedem z domieszk  trwogi. 

- My l ,  e ta jego podró  doprowadzi go do  mierci - _odezwała si  dziewczyna - a on l ka 

si  tego, ale wyruszy. - Podniosła głow , jakby przez czerwone płomienie paleniska wpatrywała 

si   w  szlak  łodzi,  która  przybyła  samotnie  przez  zimowe  morza  i  wypływała  dalej  w  pusty 

ocean. Potem jej oczy napełniły si  na moment łzami, ale nic nie powiedziała. 

Vetch  powrócił  nazajutrz  i  po egnał  si   z  dostojnikami  z  Ismay,  którzy  nader  niech tnie 

pozwolili mu wypłyn  na morze w pełni zimy, w pogoni na  mier  i  ycie, która nawet nie 

była  jego  własn   spraw ;  lecz  chocia   mogli  robi   mu  wymówki,  nie  byli  w  stanie  w  aden 

sposób go zatrzyma . Coraz bardziej znu ony gderaniem starców, Yetch o wiadczył: - Jestem 

wasz z pochodzenia, z przyzwyczajenia i przez obowi zki, jakich si  wzgl dem was podj łem. 

Jestem waszym czarnoksi nikiem. Ale pora, aby cie sobie przypomnieli,  e cho  jestem sług , 

to nie waszym. Gdy b d  ju  mógł powróci , powróc ; do tego czasu  egnajcie. 

O  brzasku,  gdy  szare  wiatło  trysn ło  z  morza  na  wschodzie,  dwaj  młodzie cy  wypłyn li 

„Bystrym Okiem" z portu Ismay, stawiaj c na północny wiatr brunatny  agiel z mocnego płótna. 

Na  przystani  stała  Yarrow  i  patrzyła  za  nimi:  tak  stoj   na  wszystkich  brzegach  całego 

Swiatomorza  ony i siostry  eglarzy, patrz c w  lad za m czyznami wypływaj cymi w morze, i 

nie  machaj   ani  nie  nawołuj   głodno,  lecz  w  szarych  lub  br zowych  płaszczach  z  kapturami 

stoj  nieruchomo na brzegu, który widziany, z łodzi coraz bardziej maleje, gdy tymczasem poła  

wody po rodku rozszerza si  coraz bardziej. 

 

 

 

10. Morze Otwarte 

 

 

Port  znikn ł  ju   z  zasi gu  wzroku  i  wymalowane  na  łodzi  oczy,  omywane  falami,  spogl dały 

naprzód na coraz szersze i coraz bardziej odludne morze. Przez dwie doby towarzysze podró y 

przeprawili  si   z  Iffish  na  wysp   Soders,  przebywaj c  sto  mil  burzliwych  wód  i  przeciwnych 

wiatrów. Zatrzymali si  w porcie jedynie na krótko: na tyle, aby uzupełni  zapas wody w bukłaku 

i kupi  nasmołowane płótno  aglowe, które by ochroniło cho  cz

 ekwipunku w pozbawionej 

pokładu  łodzi  przed  wod   morsk   i  deszczem.  Nie  przewidzieli  tego  wcze niej,  zazwyczaj 

bowiem  czarnoksi nik  zapewnia  sobie  takie  małe  udogodnienia  za  pomoc   czarów  -  tych 

najmniejszych i najzwyklejszych, gdy  doprawdy nie trzeba szczególnej magii, aby zmieni  wod  

morsk   w  słodk   i w ten sposób oszcz dzi  sobie trudu wo enia jej zapasu. Ale Ged sprawiał 

wra enie,  e zupełnie nie ma ochoty posłu y  si  swoim kunsztem albo pozwoli  Yetchowi, aby 

posłu ył si  swoim. Powiedział tylko: „Lepiej nie", a jego przyjaciel nie pytał o nic ani si  nie 

spierał. Gdy bowiem wiatr po raz pierwszy wyd ł  agiel, ogarn ło ich przykre przeczucie złego, 

zimne jak ów zimowy wiatr. Port, przysta , spokój, bezpiecze stwo, wszystko to zostało za nimi. 

Odwrócili  si   od  tego.  Pod ali  teraz  szlakiem,  na  którym  wszystkie  przypadki  były 

niebezpieczne  i  aden  czyn  nie  był  pozbawiony  znaczenia.  W  trakcie  tej  podró y,  w  któr   si  

udali,  wypowiedzenie  najmniejszego  zakl cia  mogło  zmieni   bieg  losu  i  naruszy   równowag  

background image

mocy  i  przeznaczenia;  płyn li  bowiem  teraz w samo centrum tej równowagi, w miejsce, gdzie 

styka si   wiatło i ciemno . Ci, którzy s  w takiej podró y, nie mówi  ani słowa nierozwa nie. 

Wypływaj c znów z portu i  egluj c wokół brzegów wyspy Soders, której białe połacie  niegu 

nikły we mgle na wzgórzach, Ged skierował ponownie łód  na południe: wpłyn li teraz na wody, 

gdzie  nie  pojawiaj   si   nigdy  wielkie  statki  handlowe  z  Archipelagu,  na  najdalsze  peryferie 

Rubie y. 

Vetch  nie  zadał  ani  jednego  pytania  na  temat  kursu  wiedz c,  e  Ged  nie  wybierał  go,  lecz 

popłyn ł tak, jak musiał popłyn . Gdy wyspa Soders zmalała i zbladła za ich plecami, gdy fale 

syczały i plaskały pod dziobem, a wielka szara równina wodna otoczyła ich ze wszystkich stron 

a  po skraj horyzontu, Ged zapytał: 

- Jakie l dy le  na tym kursie? 

-  Na południe od Soders nie powinno by  w ogóle  adnych l dów. Na południowy wschód 

płynie si  bardzo długo i znajduje niewiele: Pelimer, Kornay, Gosk i Astowell, nazywany tak e 

Ostatnim L dem. Za iiimi - Morze Otwarte. 

- A na południowy zachód? 

- Rolomeny, jedna z wysp naszych Wschodnich Rubie y, i kilka-małych wysepek wokół niej; 

potem nic, póki si  nie wypłynie na Południowe Rubie e: tam s  wyspy Rood i Toom, a tak e 

Wyspa Ucha, na któr  ludzie nie płyn  

- My mo emy - powiedział Ged kwa no. 

- Wolałbym nie - rzekł Vetch - to podobno nieprzyjemne miejsce, pełne ko ci i złych znaków. 

eglarze  powiadaj ,  e  z  wód  koło  Wyspy  Ucha  i  Far  Sorr  widoczne  s   gwiazdy,  których nie 

mo na ujrze  nigdzie indziej i którym nigdy nie nadano imion. 

- Owszem, na statku, który przywiózł mnie po raz pierwszy na Roke, był pewien  eglarz, który 

o tym mówił. Opowiadał te  historie o mieszka cach Tratw daleko na Południowych Rubie ach, 

którzy nie cz ciej ni  raz do roku przybijaj  do l du, aby naci  wielkich kłód na" swoje tratwy, 

a  przez  reszt   roku,  całymi  dniami  i  miesi cami,  niewidoczni  z  l du,  daj   si   nie   pr dom 

oceanu. Chciałbym zobaczy  te osiedla na tratwach. 

- Ja nie - rzekł Vetch, szczerz c z by w u miechu. - Ja wol  l d i mieszka ców l du; morze 

niech  pi w swoich brzegach, a ja w moim łó ku... 

- Gdybym tak mógł ujrze  wszystkie miasta Archipelagu - powiedział Ged, który trzymał si  

liny  aglowej  i  spogl dał  bacznie  na  rozci gaj ce  si   przed  nimi  szare  pustkowia.  - Havnor w 

samym  rodku  wiata, Ea, gdzie narodziły si  mity, i Shelieth, Miasto Wodotrysków na wyspie 

Way:  wszystkie  miasta  i  wszystkie  wielkie  l dy.  A  tak e  i  małe  l dy,  dziwne  wyspy 

Zewn trznych Rubie y. Po eglowa  wprost na Archipelag Smocze Stado, daleko na zachodzie. 

Albo popłyn  na północ, w kry lodowe, a  do samego L du Hogen. Niektórzy mówi ,  e to l d 

wi kszy ni  cały Archipelag, a inni,  e to tylko poł czone lodem rafy i skały: Nikt tego nie wie. 

Chciałbym  zobaczy   wieloryby  w  północnych  morzach...  Ale  nie  mog .  Musz   płyn   tam, 

dok d wiedzie mój szlak, i odwróci  si  plecami do jasnych brzegów. Zbyt mi si   pieszyło, a 

teraz  nie  mam  ju   czasu.  Przehandlowałem  całe  wiatło  słoneczne,  wszystkie  miasta  i  odległe 

l dy za gar  mocy, za cie , za ciemno . - I tak Ged, podobnie jak by to uczynił prawdziwy mag, 

przetworzył swoj  trwog  i  al w pie , w krótki, na wpół  piewany lament, nie tylko dla niego 

samego  przeznaczony;  a.  jego  przyjaciel  w  odpowiedzi  powtórzył  słowa  bohatera  Czynów 

Erreth-Akbego: - O, gdybym mógł raz jeszcze ujrze  jasne domowe ognisko  wiata, białe wie e 

Havnoru... 

background image

Tak  eglowali dalej w sk  drog  po ród szerokich wodnych pustkowi. Wszystko, co tego dnia 

widzieli,  to  była  ławica  srebrnych  rybek  zwanych  „pannies",  płyn ca  na  południe;  ani  razu 

natomiast nie wyskoczył z wody delfin, ani te  szarego powietrza nie przeci ł lot mewy, ptaka 

murre  albo  rybołówki.  Gdy  na  wschodzie  ciemniło  si ,  a  zachód  poczerwieniał,  Vetch 

wyci gn ł jadło, podzielił je mi dzy Geda i siebie i rzekł: 

- Mamy i piwo w naszych zapasach. Pij  zdrowie tej, która nie zapomniała załadowa  do łodzi 

baryłki dla spragnionych i zzi bni tych m czyzn: zdrowie mojej siostry Yarrow. 

Sprawiło  to,  e  Ged  porzucił  niewesołe  my li,  przestał  wpatrywa   si   przed  siebie  w  morze,  i 

wzniósł  zdrowie  Yarrow  chyba  z  jeszcze  wi kszym  przekonaniem  ni   Vetch.  Wspomnienie 

dziewczyny pozwoliło Gedowi odczu  na nowo jej m dr  i dziecinn  słodycz. Nie przypominała 

nikogo ze znanych mu osób. (Czy znał w ogóle dot d jak  młod  dziewczyn . Ale o tym wcale 

nie pomy lał). 

-  Ona  jest  jak  mała  rybka,  jak  płotka,  która  pływa  w  czystym  strumieniu  -  powiedział  - 

bezbronna, ale nie mo na jej złapa . 

Słysz c to Yetch spojrzał mu prosto w oczy z u miechem. 

Urodzony mag z ciebie - rzeki. - Jej prawdziwe imi  brzmi Kest. 

W Dawnej Mowie „kest", jak Ged dobrze wiedział, oznacza płotk : i mile pogłaskało to jego 

serce. Po chwili powiedział jednak  ciszonym głosem: 

-  Nie  powiniene   był  chyba  zdradza   mi  jej  imienia.  Ale  Vetch,  który  nie  uczynił  tego 

lekkomy lnie, odparł: 

-  Jej  imi   jest  u  ciebie  bezpieczne,  tak  jak  i  moje.  A  poza  tym  znałe   je  ju ,  zanim  ci  je 

zdradziłem... 

Czerwie  na zachodzie pogr yła si  w popiołach, a szaro  popiołu w czerni. Całe morze i 

niebo były zupełnie ciemne. Ged wyci gn ł si  do snu na dnie łodzi, zawini ty w swój płaszcz z 

wełny i futra. Vetch, trzymaj c si  liny  aglowej,  piewał cicho urywek z Czynów Eriladzkich, 

ten, który opowiada, jak mag Morred Biały opu cił Havnor w swoim długim statku bez wioseł i 

jak przybywszy na wysp  Solea, ujrzał w wiosennych sadach Elfarran. Ged usn ł, zanim pie  

doszła do smutnego ko ca ich miło ci, do  mierci Morreda, zburzenia Enladu, do pochłoni cia 

sadów wyspy Solea przez olbrzymie i zajadłe fale morskie. Przed północ  obudził si  i czuwał 

znowu,  podczas  gdy  Yetch  spał.  Mała  łód   sun ła  spiesznie  po  lekko  wzburzonym  morzu, 

pierzchaj c przed silnym wiatrem, który d ł na o lep przez nocny mrok, napotykaj c opór w jej 

aglu.  Ale  rozerwały  si   ju   chmury  zasłaniaj ce  niebo  i,  zanim  nastał  wit,  cienki  ksi yc  lał 

słabe  wiatło na morze, ja niej c pomi dzy brunatnymi na brzegach obłokami. 

- Ksi yca ubywa, niedługo b dzie nów - zamruczał Yetch, obudzony o brzasku, gdy na chwil  

ustał zimny wiatr. Ged podniósł oczy na biały sierp ponad bledn cymi na wschodzie wodami, ale 

nic  nie  powiedział.  Pierwszy  nów  ksi yca,  który  nast puje  po  wi cie  Powrotu  Sło ca,  nosi 

nazw   Odłogów  i  jest  przeciwnym  biegunem  letnich  wi t  Ksi yca  i  Długiego  Ta ca.  Jest  to 

czas niefortunny dla podró ników i dla chorych; podczas Odłogów nie nadaje si  dzieciom ich 

prawdziwego  imienia,  nie  piewa  si   o  czynach,  nie  ostrzy  mieczy  ani  narz dzi,  nie  składa 

przysi g. Jest to ciemny biegun roku: wszystko, co si  w tym czasie robi, jest zrobione  le. 

W  trzy  dni  po  odpłyni ciu  z  Soders  przybyli,  kieruj c  si   za  ptactwem  morskim  i 

przybrze nymi wodorostami, do Pelimer, małej wyspy wznosz cej si  wysokim garbem ponad 

powierzchni  burzliwego, szarego morza. Mieszka cy wyspy mówili po hardycku, lecz na swoj  

własn  modł , dziwn  nawet dla uszu Yetcha. Młodzie cy zeszli na brzeg, aby nabra  słodkiej 

wody  i  odpocz   od  morza,  z  pocz tku  przyj to  ich  dobrze,  z  podziwem  i  o ywieniem.  W 

background image

głównym  mie cie  wyspy  przebywał  czarownik,  ale  był  on  obł kany.  Chciał  rozmawia  

wył cznie o wielkim w u, który podgryza podwaliny Pelimeru, tak  e wkrótce wyspa b dzie 

musiała popłyn  z pr dem jak łód , której przeci to cum , i ze lizn  si  poza kraw d   wiata. 

Z  pocz tku  czarownik  przywitał  uprzejmie  młodych  czarnoksi ników,  ale  mówi c  o  w u, 

zacz ł patrze  z ukosa na Geda; a potem pocz ł im złorzeczy  na ulicy, wołaj c,  e s  szpiegami 

i sługami Morskiego W a. Mieszka cy Pelimeru spogl dali na nich od tej chwili ponuro, jako 

e tamten, cho  obł kany, był jednak ich czarownikiem. Tote  Ged i Yełch nie zatrzymali si  

długo  na  wyspie,  lecz  przed  zmrokiem  znów  wyruszyli  w  drog ,  płyn c  wci   na  południo-

wschód. 

W  ci gu  tych  dni  i  nocy  eglugi  Ged  ani  razu  nie  wspomniał  o  cieniu,  ani  te   nie  mówił 

wprost o swoim poszukiwaniu; Vetch za  tylko raz - gdy tak płyn li tym samym kursem, coraz 

dalej przed siebie i coraz dalej od znajomych l dów  wiatomorza .- zadał co  w rodzaju pytania 

mówi c: - Jeste  pewien? - Ged odpowiedział na to tylko: - Czy  elazo jest pewne, gdzie le y 

magnes? -„Vełch skin ł głow  i płyn li dalej;  aden z nich nie rzekł nic wi cej. Od czasu do 

czasu  rozmawiali  jednak  o  sztukach  i  fortelach,  którymi  posługiwali  si   dawni  magowie,  aby 

odkrywa  tajemne imiona zgubnych mocy i istot: o tym, jak Nereger z wyspy Paln poznał imi  

Czarnego  Maga  podsłuchawszy  rozmow   smoków  i  jak  Morred  ujrzał  imi   swego  wroga 

wypisane spadaj cymi kroplami deszczu w kurzu pola bitwy na Równinach Enladzkich. Mówili 

o zakl ciach znajduj cych, o inwokacjach i o owych Pytaniach Maj cych Sw  Odpowied , które 

potrafi  zadawa   jedynie  Mistrz  Wzorów  z  Roke.  Lecz cz sto Ged ko czył rozmow  mrucz c 

słowa, które dawno temu, jesieni , powiedział mu Ogion na zboczach Góry Gont: „Aby słysze , 

nale y milcze ..." Po czym zapadał w milczenie i dumał całymi godzinami, wci  wpatruj c si  

w morze przed dziobem łodzi. Czasami zdawało si  Yetchowi,  e jego przyjaciel poprzez fale, 

poprzez odległo ci, poprzez szare dni maj ce dopiero nadej  widzi t  rzecz, za któr  płyn , i 

ciemny kres ich podró y. 

Przepłyn li w złej pogodzie pomi dzy wyspami Kornay i Gosk, nie widz c  adnej z nich we 

mgle i deszczu i o tym,  e je min li, dowiaduj c si  dopiero nazajutrz, kiedy przed sob  ujrzeli 

stercz ce  spiczaste  urwiska  wyspy,  ponad  którymi  ogromnymi  chmarami  kołowały  mewy;  ich 

piskliw  wrzaw  mo na było usłysze  ju  z daleka na morzu. Yetch powiedział: 

- To mi wygl da na Astowell. Ostatni L d. Na wschód i na południe od niego mapy s  puste. 

- Jednak e ci, co tu mieszkaj , mog  co  wiedzie  o dalszych l dach - sprzeciwił si  Ged. 

-  Dlaczego  mówisz  w  ten  sposób?  -  spytał  Vetch,  gdy   Ged:  mówił  niespokojnie;  a  jego 

odpowied  na pytanie te  była wahaj ca si  i dziwna. 

- Nie tam - powiedział, wpatruj c si  w widniej c  przed nim wysp  i poza ni , i poprzez ni . 

- Nie tam. Nie na morzu. Nie na morzu, lecz na suchym l dzie: na jakim l dzie? Przed  ródłami 

otwartego morza, poza pocz tkami, za bramami dziennego  wiatła... 

Potem zamilkł, a kiedy znów si  odezwał, mówił zwyczajnym głosem, jakby uwolnił si  od 

uroku czy przywidzenia i niezbyt jasno je pami tał. 

Port  Astowell,  uj cie  rzeczki  pomi dzy  skalistymi  wzniesieniami,  le ał  na  północnym 

wybrze u  wyspy,  a  wszystkie chaty osiedla zwracały si  ku północy i zachodowi; było to, jak 

gdyby  wyspa  obracała  sw   twarz,  cho   z  tak  daleka,  wci   w  stron   wiatomorza,  w  stron? 

ludzko ci. 

Podniecenie i przera enie towarzyszyło zjawieniu si  przybyszów o tej porze roku, kiedy  adna 

łód   nie  odwa ała  si   wpłyn   na  morza  wokół  Astowell.  Wszystkie  kobiety  pozostały  w 

lepiankach i gdy nieznajomi zbli ali si  od strony pla y, wygl dały zza drzwi, chowaj c dzieci za 

background image

spódnicami i wycofuj c si  trwo liwie w ciemno  chałup. M czy ni, chuderlawi osobnicy w 

podszytych  wiatrem  łachach,  zebrali  si   uroczystym  kr giem  wokół  Vetcha  i  Geda,  a  ka dy 

dzier ył kamienny topór albo nó  z muszli. Gdy jednak min ł ich l k, przyj li przybyszów bardzo 

go cinnie, a ich pytaniom nie było ko ca. Rzadko zawijał do nich jaiki  statek, nawet z Soders 

czy Rolomeny, jako  e nie mieli nic do wymiany za br z albo wytworne wyroby; nie mieli nawet 

drewna. Jako łodzie słu yły im czółna uplecione z trzciny i dzielnym  eglarzem był ten, kto w 

takim statku zapuszczał si  cho by do wysp Gosk lub Kornay. Tutaj, na skraju wszelkich map, 

mieszkali całkiem sami. Nie mieli czarownicy ani czarownika i najwyra niej nie zdawali sobie 

sprawy,  czym  s   laski  młodych  czarnoksi ników:  podziwiali  je  wył cznie  dla  drogocennego 

materiału, z jakiego były wykonane - drewna. Ich przywódca czy te  Naczelnik Wyspy był bardzo 

stary i on jeden z całego ludu widział ju  w swoim  yciu człowieka pochodz cego z Archipelagu. 

Ged  był  wi c  dla  mieszka ców  wyspy  kim   niezwykłym;  m czy ni  przyprowadzali  swoich 

małych synków, aby przyjrzeli si  człowiekowi z Archipelagu i mogli go pami ta , gdy ju  b d  

starzy.  Mieszka cy  Astowell  nigdy  nie  słyszeli  o  wyspie  Gont,  jedynie  o  Havnorze  i  Ła,  tote  

wzi li Geda za władc  Havnoru. Starał si  jak mógł najlepiej odpowiada  na ich pytania o białe 

miasto,  którego  nigdy  nie  widział.  W  miar   jak  wieczór  upływał,  Ged  stawał  si   jednak 

niespokojny;  wreszcie  zwrócił  si   do  m czyzn  z  wioski,  kiedy  siedzieli  stłoczeni  wokół 

paleniska w szałasie, w dymi cym cieple koziego łajna i wi zek jałowca, które były całym ich 

opałem: 

- Co le y na wschód od waszego l du? Milczeli, jedni u miechni ci, inni ponurzy. 

Stary Naczelnik Wyspy odpowiedział: 

- Morze. 

- A za nim nie ma l du? 

- Tu jest Ostatni L d. Za nim nie ma l du. Nie ma nie prócz wody a  do kra ca  wiata. 

- To s  m drzy ludzie, ojcze - rzekł jaki  młodszy m czyzna -  eglarze, podró nicy. Mo e 

wiedz  co  o l dzie, o którym my nie wiemy. 

- Nie ma  adnego l du na wschód od tej wyspy - rzekł starzec, spojrzał przeci gle na Geda i 

nie odezwał si  ju  do niego. 

Dwaj  towarzysze  podró y  spali  tej  nocy  w  zadymionym  cieple  szałasu.  Przed  witem  Ged 

zbudził przyjaciela, szepcz c: - Estarrioł, obud  si . Nie mo emy tu zosta , musimy odej . 

- Czemu tak wcze nie? - spytał zaspany Yetch. 

- Nie wcze nie - pó no.  cigałem go zbyt powoli. Znalazł sposób, aby mi unikn , i przez to. 

skaza   mnie  na  zgub .  Nie  wolno,  aby  mi  umkn ł:  musz   go  ciga ,  cho by  zaw drował  nie 

wiem jak daleko. Je li go zgubi , sam jestem zgubiony. 

- Dok d si  za nim udamy? 

- Na wschód. Chod . Napełniłem ju  wod  bukłaki. 

Tak wi c opu cił szałas, zanim zbudził si  ktokolwiek w wiosce, je li nie liczy  niemowl cia, 

które zapłakało w ciemno ci której  z chat i ucichło znowu. Przy nikłym  wietle gwiazd znale li 

drog   prowadz c   w  dół  do  uj cia  rzeczki,  odcumowali  „Bystre  Oko”  od  kopca  kamieni,  do 

którego  łód   była  mocno  uwi zana,  i  wypchn li  j   na  czarn   wod .  I  tak  pierwszego  dnia 

Odłogów,  przed  wschodem  sło ca,  wypłyn li  z  Astowell  w  kierunku  wschodnim,  na  Morze 

Otwarte. 

Tego dnia mieli ładn  pogod . Wiatr naturalny wiał z północnego wschodu, zimny i porywisty, 

Ged  wzbudził  jednak  wiatr  magiczny:  był  to  pierwszy  akt  magii,  który  wykonał  od  chwili 

odpłyni cia z Dłoni. Płyn li bardzo szybko wprost na wschód. Łód  wzdrygała si , uderzana w 

background image

p dzie  przez  wielkie,  dymi ce,  o wietlone  sło cem  fale,  ale  płyn ła  dzielnie,  jak  obiecał  jej 

budowniczy,  poddaj c  si   magicznemu  wiatrowi  tak  dokładnie,  jak  który   z  zaczarowanych 

statków z wyspy Roke. 

Ged tego ranka w ogóle si  nie odzywał, ponawiał tylko czasem moc zakl cia wywołuj cego 

wiatr albo podtrzymywał zaczarowan  sił  tkwi c  w  aglu; Vetch doko czył wi c snu na rufie 

łodzi, cho  spał niespokojnie. W południe zjedli posiłek. Ged wydzielił po ywienie oszcz dnie i 

była  w  tym  wyra na  zapowied   czego   złego,  ale  obaj  uli  swoj   mał   porcj   podpłomyka  i 

solonej ryby i  aden nie powiedział ani słowa. 

Całe popołudnie trzymali stale kurs na wschód, nie zmieniaj c kierunku ,ani nie zmniejszaj c 

szybko ci. Raz jeden Ged przerwał milczenie pytaniem: 

- Czy podzielasz zdanie tych, co s dz ,  e  wiat za Zewn trznymi Rubie ami to tylko morze 

bez l dów, czy te  tych, którzy wyobra aj  sobie,  e po drugiej stronie  wiata s  inne archipelagi 

albo olbrzymie nie odkryte ziemie? 

- Jak dot d - odparł Yetch - podzielam zdanie tych, którzy uwa aj ,  e  wiat ma tylko jedn  

stron  i  e ten, kto płynie za daleko, wypadnie poza jego kraw d . 

Ged nie u miechn ł si ; nie było w nim ju  ani  ladu wesoło ci. 

-  Kto  wie,  co  mo e  tam  napotka   człowiek?  Nie  my,  którzy  trzymamy  si   stałe  naszych 

l dów i wybrze y. 

- Niektórzy usiłowali si  dowiedzie  i nie wrócili. Nie przybył te  do nas nigdy  aden statek z 

l dów, których nie znamy. 

Ged nic nie odpowiedział. 

Cały  ten  dzie   i  cał   noc  płyn li,  p dzeni  pot nym  magicznym  wiatrem  po  wielkich 

bałwanach  oceanu  na  wschód.  Ged  czuwał  na  stra y  od  zmierzchu  a   do  witu;  w  ciemno ci 

wzmacniała si  jeszcze bardziej ta siła, która go ci gn ła czy te  pchała. Wpatrywał si  wci  

przed siebie, cho  w bezksi ycowej nocy nie mógł dostrzec nic wi cej ni  malowane oczy po 

obu stronach  lepego dziobu łodzi. O brzasku ciemna twarz Geda poszarzała ze znu enia; był 

tak zdr twiały z zimna,  e ledwie mógł wyci gn  si  do odpoczynku. Wyszeptał: 

- Podtrzymuj wiatr magiczny z zachodu, Estarriol - a potem zasn ł. 

Sło ce nie wzeszło i wkrótce deszcz id cy z północnego wschodu zacz ł siec o dziób łodzi. Nie 

był  to  sztorm,  tylko  przeci głe,  zimne  wiatry  i  deszcze  zimy.  Niebawem wszystko w otwartej 

łodzi było przemoczone, mimo kupionego niedawno przykrycia z  aglowego płótna; Vetch czuł 

si , jakby sam te  był przemokni ty do szpiku ko ci;  pi cy Ged miał dreszcze. Lituj c si  nad 

przyjacielem, a zapewne i nad sob , Vetch spróbował zmieni  nieco kierunek tego gwałtownego 

i  nieustannego  wiatru,  który  przyniósł  im  deszcz.  Lecz  cho   zgodnie  z  wol   Geda  mógł 

utrzymywa   silny  i  stały  wiatr  magiczny,  jednak  jego  zaklinanie  pogody  tutaj,  tak  daleko  od 

l du, miało niewielk  moc i wiatr Morza Otwartego nie słuchał głosu Vetcha. 

A  przy  tym  ogarn ła  Vetcha  niejaka  obawa,  gdy  zacz ł  si   zastanawia ,  jak  wiele  mocy 

czarnoksi skiej pozostanie jemu i Gedowi, je li b d  tak płyn  i płyn , oddalaj c si  od l dów, 

na których s dzono  y  ludziom. 

Ged czuwał znowu tej nocy i przez cały czas trzymał łód  na wschodnim kursie. Gdy nastał 

dzie , wiatr naturalny osłabł nieco i od czasu do czasu  wieciło kapry ne sło ce; wielkie bałwany 

wznosiły si  jednak tak wysoko,  e „Bystre Oko" musiało odchyla  si  i wspina  na nie jak na 

wzgórza, zawisa  na wierzchołku i pogr a  si  nagle, a potem znów wspina  na nast pn  fal  i 

znów na nast pn , bez ko ca. 

Wieczorem tego dnia Yetch przerwał długie milczenie. 

background image

-  Przyjacielu  -  powiedział  -  mówiłe   jaki   czas  temu,  jakoby  było  pewne,  e  wreszcie 

przybijemy do jakiego  l du. Nie chce podawa  twojego przeczucia w w tpliwo , ale mogła to 

by  pułapka, podst p uczyniony przez tego, kogo  cigasz, aby zwabi  ci  w gł b oceanu dalej, 

ni   mo e  dopłyn   człowiek.  Nasza  moc  bowiem  mo e  odmieni   si   i  osłabn   na  obcych 

morzach. Cie  za  nie nu y si , nie cierpi głodu, nie mo e uton . 

Siedzieli obok siebie na poprzecznej ławce w łodzi, a mimo to Ged spojrzał teraz na niego 

jakby  z  dalekiej  odległo ci,  poprzez  szerok   przepa .  Jego  oczy  były  udr czone  i  zwlekał  z 

odpowiedzi . 

Nareszcie powiedział: 

- Estarriol, zbli amy si . 

Słysz c jego słowa przyjaciel poznał,  e s . prawdziwe. Poczuł l k. Poło ył jednak dło  na 

ramieniu Geda i rzekł tylko: 

- A wi c có , dobrze; to dobrze. 

Tej nocy Ged znowu czuwał, nie mógł zasn  w ciemno ci. Nie spał te , gdy nastał trzeci 

dzie . Mkn li wci  po morzu z t  bezustann , lekk , straszliw  chy o ci  i Vetch zdumiewał 

si   moc   Geda,  która  była  w  stanie  całymi  godzinami  utrzymywa   tak  silny  wiatr  magiczny: 

utrzymywa   go  tutaj,  na  Morzu  Otwartym,  gdzie  Yetch  czuł,  e  jego  własna  moc  całkiem 

zagubiła si  i osłabła. Płyn li, wci  płyn li, a  zdawało si  Yetchowi,  e to, co mówił Ged, 

stanie  si   prawd ,  e  płyn   istotnie  poza  ródła  morza  i  za  bramy  wiatła  dziennego  na 

wschodzie.  Ged  tkwił  na  przedzie  łodzi,  patrz c  jak  zawsze  przed  siebie.  Teraz  jednak  nie 

wpatrywał si  w ocean, w ka dym razie nie w ocean, który widział Yetch, w bezmiar faluj cej 

wody si gaj cy a  do obrze a nieba. W oczach Geda była ciemna wizja, która nakładała si  i 

zasłaniała szare morze i szare niebo: ciemno  ta stawała si  coraz wi ksza, a zasłona g stniała. 

Nic  z  tego  nie  było  widoczne  dla  Yetcha,  chyba  e  patrzył  w  twarz  przyjaciela;  wtedy  i  on 

widział przez chwil  ciemno . Płyn li, wci  płyn li. I było tak, jak gdyby - cho  ten sam wiatr 

popychał  ich  obu  w  tej  samej  łodzi  -  Yetch  płyn ł  na  wschód  przez  zwykłe  morze,  Ged  za  

tymczasem d ył samotnie w sfer , gdzie nie ma wschodu ani zachodu, nie ma wschodz cego i 

zachodz cego sło ca ani gwiazd. 

Nagle  Ged  na  dziobie  powstał  i  przemówił  gło no.  Magiczny  wiatr  ustał.  „Bystre  Oko" 

przestało posuwa  si  naprzód; wznosiło si  i opadało na ogromnych falach jak drewniany wiór. 

Cho  wiatr naturalny wiał wci  tak samb mocno, dm c teraz prosto z północy, brunatny  agiel 

zwisł  lu no,  bez  najl ejszego  poruszenia.  Łód   zawisła  na  falach,  kołysana  ich  wielkim, 

powolnym kołysaniem, ale nie płyn c w  adnym kierunku. 

Ged  rozkazał:  -  Zwi   agiel  -  i  Yetch  uczynił  to  po piesznie,  podczas  gdy  jego  przyjaciel 

odwi zał wiosła, umie cił je w dulkach i z pochylonymi plecami zabrał si  do wiosłowania. 

Widz c tylko fale, wznosz ce si  i opadaj ce a  do linii widnokr gu, Yetch nie mógł poj , 

dlaczego posługuj  si  teraz wiosłami; poczekał jednak i niebawem u wiadomił sobie,  e wiatr 

naturalny  słabnie,  a  bałwany  malej .  Wspinaj cy  si   i  pogr aj cy  ruch  łodzi  coraz  bardziej 

malał,  a   wreszcie  zdawało  si ,  e  łód ,  pchana  mocnymi  uderzeniami  wioseł  Geda,  płynie 

naprzód po wodzie nieomal nieruchomej, jak w otoczonej l dem zatoce. I cho  Yetch nie mógł 

widzie  tego, co widział Ged, kiedy pomi dzy uderzeniami wioseł ogl dał si  co jaki  czas przez 

rami   na  co ,  co  le ało  na  szlaku  łodzi  -  cho   Vetch  nie  mógł  widzie   ciemnych  zboczy  pod 

nieruchomymi gwiazdami, jednak zaczynał dostrzega  swym okiem czarnoksi nika ciemno , 

która  wzbierała  we  wkl sło ciach  fal  naokoło  łodzi,  i  widział,  jak  bałwany  zni aj   si   i  trac  

rozp d, dławione przez piasek. 

background image

Je li  było  to  wyczarowane  złudzenie,  siła  jego  działania  była  niewiarygodna:  sprawi ,  aby 

Morze  Otwarte  wydawało  si   l dem!  Usiłuj c  zdoby   si   na  rozs dek  i  odwag ,  Yetch 

wypowiedział Zakl cie Ujawniaj ce, pomi dzy jednym a drugim wolno sylabizowanym słowem 

oczekuj c  jakiej   zmiany  albo  drgni cia  tego  złudzenia,  które  tak  przedziwnie  wysuszyło  i 

spłyciło  otchła   oceanu.  Nic  takiego  jednak  nie  nast piło.  By   mo e  zakl cie,  cho   powinno 

oddziaływa  tylko na widzenie Vetcha, a nie na magi  działaj c  wokół nich, nie miało tu  adnej 

mocy. Albo mo e wcale nie było złudzenia i dotarli rzeczywi cie do kra ca  wiata. 

Ged,  niewzruszony,  wiosłował  coraz  wolniej,  ogl daj c  si   przez  rami ,  wynajduj c  drog  

w ród  kanałów  czy  te   raf  i  mielizn,  które  jedynie  on  mógł  dostrzec.  Łód   wzdrygn ła  si , 

szuraj c  st pk   o  dno.  Pod  t   st pk   le ały  niezmierzone  gł bie  oceanu  -  a  jednak  osiedli 

na^stałym l dzie. Ged podci gn ł wiosła, które zastukotały w dulkach: hałas ten był straszliwy, 

nie  słyszało  si   bowiem  adnego  innego"  d wi ku.  Wszystkie  odgłosy  wody,  wiatru,  drewna, 

agla  znikły,  zgin ły  w  olbrzymiej,  przepa cistej  ciszy,  która  mogła  pozosta   na  zawsze  nie 

zakłócona.  Łód   spoczywała  bez  ruchu.  Nie  dobiegało  najmniejsze  tchnienie  wiatru.  Morze 

przeobraziło si  w piasek, ciemny i nietkni ty. Nic nawet nie drgn ło w ciemnym niebie ani na 

suchym  nierzeczywistym  l dzie,  który  rozci gał  si   w  g stniej c   ciemno   wokół  lodzi  tak 

daleko, jak si gał wzrok. 

Ged podniósł si , wzi ł lask  i lekko przekroczył burt  łodzi. Vetch sadził,  e ujrzy, jak Ged 

pada  i  tonie  w  morzu,  w  morzu,  które  z  pewno ci   było  tam,  za  t   such ,  ciemna  zasłon  

zakrywaj c   wod ,  niebo  i  wiatło.  Lecz  morza  ju   nie  było.  Ged  odszedł  od  łodzi.  Ciemny 

piasek ukazywał  lady stóp, tam gdzie Ged przeszedł, i skrzypiał lekko pod jego krokami. 

Laska Geda zacz ła l ni , nie bł dnym  wiatłem, lecz czystym białym  arem, który wkrótce 

stał si  tak jasny,  e zaczerwienił jego palce w miejscach, gdzie  ciskały jarz ce ' si  drewno. 

Ged kroczył naprzód, oddalaj c si  od łodzi, ale nie id c w  adnym kierunku. Tu nie było 

kierunków, nie było północy, południa, wschodu czy zachodu - tylko zbli anie si  i oddalanie. 

Zapatrzonemu  Yetchowi  wiatło,  które  niósł  Ged,  wydawało  si   podobne  do  wielkiej, 

powolnej gwiazdy sun cej przez ciemno . A ciemno  wokół niej g stniała, czerniała,  ci gała 

si .  Widział  to  tak e  Ged,  patrz cy  wci   przed  siebie  poprzez  kr g  wiatła.  A  po  chwili  na 

ledwie widocznym, najodleglejszym skraju tego kr gu dostrzegł cie , który zbli ał si  ku niemu 

po piasku. 

Zrazu cie  był bezkształtny, ale gdy nadci gn ł bli ej, przybierał wygl d człowieka. Wydawał 

si   podchodz cym  w  stron   Geda  szarym  i  ponurym  starcem;  ale  wła nie  w  chwili,  gdy  Ged 

rozpoznał w tej postaci swego ojca, kowala, ujrzał,  e nie jest to starzec, lecz człowiek młody. 

Był to Jasper: wyniosła, przystojna, młoda twarz Jaspera, szary płaszcz spi ty srebrn  klamra, 

sztywny krok. Pełen nienawi ci był wzrok, który utkwił w Gedzie poprzez dziel cy ich półmrok. 

Ged nie zatrzymał si , ale zwolnił kroku i id c naprzód podniósł sw  łask  nieco wy ej. Laska 

rozjarzyła si  i w jej  wietle wygl d Jaspera opadł z postaci, która nadchodziła coraz bli ej: stała 

si  ona Pechvarrym. Lecz Pechvarry miał twarz nabrzmiała i blad  jak twarz topielca i wyci gał 

dziwnie r k  gestem jak gdyby przywołuj cym. Ged wci  si  nie zatrzymywał: szedł naprzód, 

cho  pomi dzy nimi pozostało teraz ju  tylko par  kroków. Wtedy to, co było naprzeciw niego, 

przeobraziło  si   całkowicie:  rozci gn ło  si   z  obu  stron,  jakby  rozwieraj c  ogromne  cienkie 

skrzydła, zwin ło, urosło i skurczyło znowu. Ged dostrzegł na moment w sylwetce stwora biał  

twarz  Skior-ha,  pó niej  par   zas pionych,  patrz cych  surowo  oczu,  a  potem  nagle  strwo on  

twarz, której nie znał, twarz człowieka lub potwora, z wykrzywionymi wargami i z oczami, które 

byiy jak jamy wgł biaj ce si  w czarn  pró ni . 

background image

W tym momencie Ged podniósł lask  \yysoko w gór , a ona rozjarzyła si  o lepiaj co, płon c 

tak białym i pot nym  wiatłem,  e zniewoliło ono i poskromiło nawet t  odwieczn   ciemno . 

W    blasku  tym  wszelki  ludzki  kształt  spełzł  ze  stwora,  który  zbli ał  si   ku  Gedowi.  Stwór 

ci gn ł  si ,  skurczył  i  sczerniał,  pełzn c  dalej  po  piasku  czterema  krótkimi  szponiastymi 

łapami.  Ale  posuwał  si   wci   naprzód,  podnosz c  ku  Gedowi  lepy,  niekształtny  pysk  bez 

warg, uszu i oczu. Gdy ostatecznie zbli yli si  do siebie, stwór stał si  zupełnie czarny w białym 

magicznym  promieniowaniu  płon cym  wokół  niego  i  d wign wszy  si ,  stan ł  wyprostowany. 

Człowiek i cie  spotkali si  w milczeniu twarz  w twarz i zatrzymali si . 

Gło no  i  wyra nie,  naruszaj c  odwieczn   cisz ,  Ged  wymówił  imi   cienia  i  w  tej  samej 

chwili cie  przemówił bez warg i bez j zyka, wypowiadaj c to samo słowo: - Ged. - I dwa głosy 

były jednym głosem. 

Ged wyci gn ł przed siebie r ce, upuszczaj c lask , i obj ł swój cie , swoje czarne ja, które 

jednocze nie si gn ło ku niemu.  wiatło i ciemno  zetkn ły si  i poł czyły, staj c si  jedno ci . 

Ale  Vetchowi,  który  ze  zgroz   przygl dał  si  z daleka poprzez ciemniej cy ponad piaskiem 

zmrok, zdawało si ,  e Ged został pokonany; widział bowiem, jak jasny blask niknie i ga nie. 

Ogarn ła go w ciekło  i rozpacz: wyskoczył na piasek, aby wspomóc przyjaciela albo wraz z 

nim umrze , i pop dził w stron  tego male kiego promyka, który gasł w pustym zmroku suchego 

obszaru. Lecz gdy biegł, piasek zapadł si  pod jego stopami i Vetch zacz ł szamota  si  z nim jak 

w  bagnie,  wyrywa   si   ze   jak  z  zalewaj cej  go  ci kiej  fali:  a   wreszcie  w  ogłuszaj cym 

szumie, w ol niewaj cym blasku dnia, w przenikliwym chłodzie zimy i w gorzkim smaku soli 

wiat został mu przywrócony i Vetch pogr ył si  w nagłym, prawdziwym,  ywym morzu. 

W pobli u na szarych falach kołysała si  łód , pusta. Vetch nie mógł dojrze  na wodzie nic 

poza tym; wal ce si  na niego wierzchołki fal zalewały mu oczy i o lepiały go. Nie b d c dobrym 

pływakiem, przedarł si  jak mógł do łodzi i wci gn ł przez burt  do  rodka. Kaszl c i staraj c si  

obetrze  wod , która spływała strumieniami z jego włosów, rozejrzał si  rozpaczliwie wokoło, 

nie  wiedz c,  w  któr   stron   ma  teraz  patrze -  W  ko cu  dostrzegł  w ród  fal  co   ciemnego, 

oddzielonego  od  siebie  znaczn   przestrzeni   tego,  co  przed  chwil   było  piaskiem,  a  teraz 

wzburzon   wod .  Rzucił  si   do  wioseł  i  z  całej  siły  powiosłował  ku  przyjacielowi;  chwytaj c 

Geda za ramiona podtrzymał go i wci gn ł przez burt  do łodzi. 

Ged był oszołomiony i jego oczy spogl dały w przestrze , jakby nic nie widziały, ale nie było 

na  nim  wida   adnej  rany.  Blask  jego  laski  z  czarnego  cisowego  drewna  zgasł  całkiem;  Ged 

ciskał  j   w  prawej  dłoni  i  nie  dał  jej  sobie  odebra .  Nie  mówił  ani  słowa.  Wyczerpany, 

przemoczony i trz s cy si , le ał pod masztem zwini ty w kł bek, nie spogl daj c ani razu na 

Yetcha,  który  podniósł  agiel  i  obrócił  łód ,  aby  złapa   północno-wschodni  wiatr.  Ged  nie 

widział nic z tego, co było naokoło, dopóki na wprost przed dziobem płyn cej łodzi, na niebie, 

które  pociemniało  po  zachodzie  sło ca,  w  wyrwie  jasnobł kitnego  wiatła  pomi dzy  długimi 

chmurami nie zaja niał ksi yc na nowiu: pier cie  z ko ci słoniowej, obr czka z rogu, odbite 

wiatło sło ca po drugiej stronie oceanu mroku. 

Ged uniósł twarz i wpatrzył si  w ten odległy półksi yc ja niej cy na zachodzie. 

Wpatrywał si  długo, a potem podniósł si  i wyprostował, trzymaj c w obu dłoniach lask , jak 

wojownik trzyma długi miecz. Rozejrzał si  wokół, spogl daj c na niebo, na morze, na br zowy 

wyd ty  agiel nad głow , na twarz przyjaciela. 

- Estarriol - powiedział - spójrz, ju  po wszystkim. Sko czone. - Za miał si . - Rana uleczona 

- powiedział - jestem zdrów, jestem wolny. - Potem pochylił si  i ukrył twarz w dłoniach, płacz c 

jak mały chłopiec 

background image

A  do tej chwili Vetch obserwował go z pełnym napi cia l kiem, nie był bowiem pewien, co 

zdarzyło si  tam, w ciemnej krainie. Nie wiedział, czy to Ged jest z nim w łodzi: jego dło  przez 

całe godziny gotowa była chwyci  za kotwic , wybi  dziur  w deskach i raczej zatopi  łód  tu, na 

pełnym morzu, ni  zawie  z powrotem do portów  wiatomorza owego złego stwora, który, jak 

Yetch si  obawiał, mógł przybra  wygl d i posta  Hpda. Teraz, gdy widział przyjaciela i słyszał 

jego słowa, w tpliwo ci znikły. I Vetch zaczynał rozumie  prawd : Ged ani nie został pokonany, 

ani  nie  zwyci ył,  lecz  nazywaj c  cie   swej  mierci  swoim własnym imieniem, uczynił siebie 

cało ci : człowiekiem; kim , kto znaj c swojo całe, prawdziwe ja, nie mo e zosta  wykorzystany 

ani zawładni ty przez  adn  inn  raoc poza samym sob , i kto prze ywa dzi ki temu swoje  ycie 

w imi   ycia, a nigdy w słu bie zniszczenia, cierpienia, nienawi ci lub ciemno ci. W Stworzeniu 

Ba, b d cym najstarsz  pie ni , powiedziane jest: „Tylko w milczeniu słowo, tylko w ciemno ci 

wiatło, tylko w umieraniu  ycie: na pustym niebie jasny jest lot sokoła". T  pie  Vetch  piewał 

teraz  na  głos,  steruj c  na  zachód  i  płyn c  z  chłodnym  wiatrem  zimowej  nocy,  który  d ł  im  w 

plecy z bezmiaru Morza Otwartego. 

Płyn li  osiem  dni  i  jeszcze  osiem,  zanim  ujrzeli  na  horyzoncie  l d.  Wiele  razy  musieli 

napełnia  swój bukłak morsk  wod , zmienian  czarami w wod  słodk ; łowili ryby, ale nawet 

gdy przywoływali na pomoc czary rybackie, łapali bardzo-niewiele, gdy  ryby Morza Otwartego 

nie  znaj   swoich  imion  i  nie  zwa aj   na  czary.  Gdy  nie  zostało  im  ju   nic  do  jedzenia  poza 

paroma paskami w dzonego mi sa, Ged przypomniał sobie, co powiedziała Yarrow, kiedy ukradł 

z paleniska podpłomyk -  e b dzie  ałował swej kradzie y, gdy zgłodnieje na morzu; ale mimo 

e  był  tak  głodny,  wspomnienie  to  sprawiło  mu  przyjemno .  Albowiem  Yarrow  powiedziała 

równie ,  e on, wraz z jej bratem, powróci do domu. 

Magiczny  wiatr  niósł  ich  poprzednio  na  wschód  przez  zaledwie  trzy  dni,  teraz  jednak e 

powrót  na  zachód  zaj ł  im  szesna cie  dni  eglugi.  Nikt  dot d  nie  powrócił  z  tak  dalekiej 

wyprawy na Morze Otwarte, jak  młodzi czarnoksi nicy Estarriol i Ged podj li w dni Odłogów 

zimowych w otwartej rybackiej łodzi. Nie napotkali wi kszych sztormów i sterowali prawie bez 

zmian, kieruj c si  kompasem oraz gwiazd  Tolbergen i bior c kurs nieco na północ od swojego 

poprzedniego szlaku. Wskutek tego nie powrócili na wysp  Astowell, ale wymijaj c Far Toly i 

Sneg,  tak  e  pozostały  poza  widnokr giem,  po  raz  pierwszy  ujrzeli  l d  opodal  najbardziej 

wysuni tego na południe przyl dka wyspy Koppish. Ponad falami zobaczyli kamienne urwiska, 

wznosz ce si  jak wielka twierdza. Ptactwo morskie kwiliło, kołuj c nad przybojem, a w wietrze 

snuł si  bł kitny dym z wioskowych kominków. 

Z tego miejsca podró  do Iffish nie trwała długo. Wpłyn li do portu Ismay w cichy, ciemny 

wieczór:  wkrótce  zacz ł  padał  nieg.  Przycumowali  łód   „Bystre  Oko",  która  zaniosła  ich  do 

wybrze y królestwa  mierci i z powrotem, a potem poszli pod gór  w skimi uliczkami do domu 

czarnoksi nika. Ich serca były bardzo lekkie, gdy weszli w  wiatło i ciepło ognia płon cego pod 

tym dachem, a Yarrow wybiegła im na spotkanie, płacz c z rado ci. 

 

 

 

 

Je li  nawet  Estarriol  z  wyspy  Iffish  dotrzymał  obietnicy  i  uło ył  pie   o  owym  pierwszym 

wielkim  czynie  Geda,  to  pie   ta  zagin ła.  Istnieje  opowiadana  na  Wschodnich  Rubie ach 

legenda o łodzi, która osiadła na suchym l dzie, cho  znajdowała si  nad otchłani  oceanu i całe 

dnie drogi dzieliły j  od najbli szych wybrze y. Na wyspie Iffish mówi si ,  e to Estarriol płyn ł 

background image

t  łodzi , lecz na wyspie Tok powiadaj ,  s byli to dwaj rybacy zagnani przez sztorm daleko na 

Morze  Otwarte;  a  znów  na  wyspie  Holp  legenda  opowiada  o  rybaku  holpijskim ł głosi,  e nie 

umiał on ruszy  swej łodzi z niewidzialnych piasków, na których osiadła, i do dzi  jeszcze po 

nich si  bł ka. Tak wi c z Pie ni o Cieniu pozostało tylko par  urywów ba ni, niesionych przez 

długie lata od wyspy do wyspy jak drewno unosz ce si  na falach. Natomiast w Czynach Geda 

nie  ma  ani  słowa  o  tej  wyprawie,  o  spotkaniu  Geda  z  cieniem  -  o  tym  wszystkim,  co  si  

wydarzyło,  zanim  jeszcze  Ged  przepłyn ł  bez  szwanku  przez  Smocze  Stado,  zanim  odniósł 

Pier cie  Erreth-Akbego z Grobowców Atuanu na Havnor i zanim w ko cu zjawił si  raz jeszcze 

na Roke jako Arcymag wszystkich wysp  wiata. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

11. Posłowie 

„Pytam o Obcego, o istot  ró n  od Ciebie. Istota ta mo e si  od Ciebie ró ni  płci  albo rocznym dochodem lub 

sposobem bycia, mówienia i ubierania si , wreszcie kolorem skóry b d  ilo ci  nóg i głów. Innymi słowy, istnieje 

Obcy seksualny, Obcy socjalny, kulturowy i na koniec rasowy. A co z socjalnym Obcym w SF? Co tam, w terminach 

marksizmu,  z  «proletariatem»?  Gdzie  on  jest  w  SF?  Gdzie  s   tam  n dzarze,  którzy  pracuj   ci ko  i  id   do  łó ka 

głodni? Czy to s  kiedykolwiek w SF osoby? Nie. Zjawiaj  si  jako wielkie anonimowe masy, uciekaj ce ze slumsów 

chicagowskich  przed  luzowatymi  monstrami  albo  gin ce  od  radiacji  ska enie,  albo  jako  armie  bez  twarzy, 

prowadzone  w  bój  przez  generałów  i  m ów  stanu.  W  fantastyce  «miecza  i  magii»  zachowuj   si   jak  figury  na 

szkolnym  przedstawieniu  Czekoladowego  Ksi cia.  Zdarza  si   mi dzy  nimi  dziewcz   o  bujnych  kształtach, 

emablowane przez oficera Głównej Kwatery Ziemskiej, albo w załodze rakiety jest zacny stary kucharz, ze szkockim 

lub  szwedzkim  akcentem,  reprezentuj cy  M dro   Prostych  Ludzi.  Bo  ludzie  nie  s   w  SF  lud mi.  S   masami 

istniej cymi po to, by wielcy mieli kim rz dzi . 

Ze  społecznego  punktu  widzenia  lwia  cz

  SF  jest  płaska  i  wsteczna  nie  do  wiary.  Wszystkie  te  imperia 

galaktyczne, id ce wprost od Imperium Brytyjskiego z 1880. Wszystkie te planety - rozdzielone 80 trylionami mil! - 

ukazane  jako  pa stwa  wojowniczych  nacjonalistów  lub  jako  kolonie  podlegaj ce  eksploatacji  albo  protektoratowi 

yczliwego imperium Ziemi, pod którym winny zmierza  w stron  samorozwoju, wsz dzie - Trud Białego Człowieka 

raz jeszcze. (...) Jedyn  przemian  społeczn  ukazan  w SF jest ruch ku autorytaryzmowi, zdominowanie ciemnych 

mas przez elit  władzy, ukazywane czasem jako ostrze enie, ale cz ciej z satysfakcj . Socjalizm nigdy nie podlega 

rozwa eniu  jako  alternatywa,  a  demokracja  ulega  zapomnieniu.  Bogactwo  stanowi  cel  z  zało enia  słuszny, 

uto samiony z osobista zasług . Ameryka ska SF akceptuje trwał  hierarchie wy szych i ni szych, z agresywnymi, 

bogatymi,  ambitnymi  samcami,  na  szczycie,  potem  otwiera  si   wielka  luka,  a  dalej,  na  dnie,  s   biedni,  ciemni, 

anonimowi  -  wraz  z  kobietami.  Je li  mog   tak  rzec,  obraz  cało ciowy  jest  dziwacznie  <-nieameryka ski».  Jest  to 

background image

doskonały patriarchat pawianów, z samcem Alfa na szczycie, którego obmrukuj  z respektem samce podwładne. (...) 

Nadszedł, s dz , czas, by twórcy SF - oraz ich czytelnicy! - przestali roi  o powrocie Wieku Królowej Wiktorii i 

zacz li my le  o przyszło ci" 

 

Powy szych  słów  nie  napisał  ani  ortodoksyjny  krytyk  marksistowski,  ani  ten  zło liwiec,  ten  paszkwilant 

Stanisław Lem, odpłacaj cy ameryka skim kolegom za honorowe członkostwo Science Fiction Writers of America - 

kalumniowaniem ich twórczo ci (por. „Forum SFWA" z 1975 roku). Napisała te słowa autorka niniejszej ksi ki, 

Ursula Le Guin, w zwi złym wyst pieniu, zamieszczonym w po wi conym jej dziełom kwartalniku „Science Fiction 

Studies" w 1975 roku (wydawc  „SFS" jest uniwersytet w Indianie). Nie ma ona dzi  w Stanach nikogo równego 

sobie  na  polu  fantastyki,  z  wyj tkiem  bodaj  Ph.  Dicka,  którego  Ubik  zapocz tkował  nasz   -  Wydawnictwa 

Literackiego  i  moj   -  seri   ksi ek.  Ró nica  pomi dzy  Le  Guin  a  Dickiem  w  zasadzie  równa  si   ró nicy  mi dzy 

statystycznie  uogólnion   umysłowo ci   kobiec   i  m sk .  Dick  darzy  nas  gwałtowniejszymi  niespodziankami 

wyobra ni, wzbija si  niekiedy wy ej, ale miewa te  gł bsze upadki. Natomiast pisarstwo Ursuli Le Guin objawiało 

we  wszystkich  fazach  rozwoju  wi kszy  umiar,  dyscyplin ,  ład,  pow ci gliwo ,  rzekłbym  -  rozumn   i  ciepł  

gospodarno . 

Najwi kszy  rozgłos  przyniosła  jej  powie   wydana  przed  trzema  laty,  Wydziedziczeni.  Jest  to  ambitna  próba 

wymodelowania  pod  szkłem  fantastycznej  izolacji  najbardziej  pal cych  dylematów  politycznych  naszego  wieku. 

Zestawiła  w  niej,  jako  modele  rozmy lnie  wyodr bnione,  bo  osadzone  na  okr aj cych  si   (niczym  Ziemia  z 

Ksi ycem)  planetach  -  dwie  antagonistyczne  formacje,  kapitalizm  i  anarchizm.  Społeczno   kapitalistyczna 

pozbyła si  swych radykałów, posyłaj c, a wła ciwie - zsyłaj c ich na glob mniejszy, ubogi, niemal pustynny, i w 

takich warunkach rozrasta si  kolektywistyczna bezpa stwowo , w której niełatwo  y , ale te  ci ar egzystencji 

po równi rozkłada si  w niej na wszystkich. Podtytuł powie ci brzmi: Dwuznaczna utopia. Jako  nie jest anarchia Le 

Guin  rajem.  Bohater  powie ci  to  genialny  fizyk,  który  w  ubogiej  społeczno ci  nie  mo e  rozwin  w pełni swych 

uzdolnie . 

Rzecz  nie  tylko  w  ubóstwie  .zreszt .  Urras  i  Anarres,  pa stwa-planety,  nie  znaj   si   nawzajem.  Wrogo  

wzgl dem  dawnej  ojczyzny  przetrwała  bowiem  jej  opuszczenie  -  anarchi ci  zamkn li  si   na  wszelkie  stamt d 

wpływy, przez co tak e wiedz  ust puje nowa społeczno  - starej. Bohater udaje si  wi c tam, gdzie czekaj  go 

wietniejsze umysły i laboratoria. Ogół poczytuje mu ten krok za zdrad  - do rakiety odprowadzaj  go ciskane przez 

tłum kamienie. 

Wydziedziczeni to nie zamierzona bodaj trawestacja motywu faustowskiego, to Faust w typowej dla  sytuacji 

wyboru, tym razem - tak e politycznego. Ten Faust paktuje z „diabłem", korzysta z jego darów, aby poprzez nie 

dostrzec wreszcie mechanizm przemocy, która go mierzi. Dokonawszy swego, postanawia wróci  - ale nie w postaci 

skruszonego  marnotrawnego  syna.  Powie   otwiera  si   scen   jego  odlotu,  a  zamyka  chwil   przed  l dowaniem, 

pełn  niewiadomo ci i ryzyka, bo powita go chyba - pogardliwa nienawi . 

W tym epicko zakrojonym utworze niejedno mo na kwestionowa . Najpierw - reprezentatywno  ustrojowych 

modeli. Obro ca kapitalizmu powie,  e Le Guin ułatwiła sobie dyskredytacyjne zadanie, ukazuj c zamiast modelu 

„optymalnego", jak jaki  szwedzki - zlepek polityczny, umiejscawialny gdzie  pomi dzy Stanami Zjednoczonymi, 

Ameryk  Południow  i bodaj Persj  czy Grecj . Ale i rzecznik socjalizmu nie b dzie w pełni rad modelowi „utopii", 

gdy   trwało   i  spolegliwo   jej  egalitaryzmu  wniesiona  jest  w  społecze stwo  jakby  z  zewn trz.  A  to,  poniewa  

strom   hierarchizacj   społeczn ,  poniewa   zró nicowanie  uczestnictwa  w  dostatku  udaremniaj   fizyczne  warunki 

planety. To ich nacisk, skazuj c cał  społeczno  na heroiczny wysiłek, a nieraz na frontow  wr cz postaw , tym 

wła nie ci nieniem „spłaszcza" zbiorowo , wtr ca j  w sytuacj  zbli on  do komunizmu wojennego, z t  istotn  

ró nic ,  e  walczy   trzeba  z  kl skami  naturalnymi,  a  nie  z  wrogim  najazdem.  A  wi c  rygor  egalitaryzmu  jest  w 

pierwszej  przyczynie  zzewn trzpochodny.  Ustanawia  ów  rygor  -  fizyka  planetarna,  a  nie  tylko  dobrowolno  

społecznej umowy. Powie  stara si  pomniejszy  znaczenie tego musu jako społecznego spoiwa, bo cho  moc w 

niej pryncypialnych rozmów, nie tykaj  one kwestii, jak wiodłoby si  takiemu społecze stwu w mniej sparta skim 

otoczeniu. Lecz przecie  skoro ma by  ukazana   anarchia,   czyli   społeczno    własnowolnie   pow ci gliwa w 

korzystaniu z nieograniczonych swobód, nie nale y zast powa  ry ów politycznych - fizycznymi. To nie sztuka by  

Spartaninem, gdy nie mo na nim nie by . 

Podkre lmy przecie ,  e alternatywa ukazana przez Le Guin nie sprowadza si  do przeciwstawienia równo ci w 

niedostatku  -  uciechom  z  wyzysku.  Nie  wszystko  jest  w  dosycie  ska one  złem  i  nie  wszystko,  co  idzie  z 

egalitaryzmu,  zasługuje  na  aprobat .  Zupełny  egalitaryzm  nie  jest  zupełn   sprawiedliwo ci ,  bo  likwiduje 

odchylenia  od  redniej  społecznej  tak  ujemne,  jak  dodatnie.  Tym  samym  faworyzuje  przeci tno .  Dowodem 

bohater: nie mo e zdoby  tyle rozwojowej swobody, ile wymaga jego duchowa wyj tkowo . Co prawda wła nie ta 

background image

jego  wyj tkowo   stanowi  najsłabszy,  najmniej  przekonywaj cy  element  powie ci.  Ujawnimy  t   słabo , 

zestawiaj c Wydziedziczonych z Czarnoksi nikiem z Archipelagu. 

Czarnoksi nik  pochodzi  z  du o  wcze niejszego  okresu  pisarstwa  Ursuli  Le  Guin.  Krytyka  zapomniała  o  nim 

prawie,  uznawszy  Wydziedziczonych  za  najwybitniejszy  dot d  utwór  autorki.  Jak  s dz ,  niesłusznie.  S d  krytyki 

idzie  po  cz ci  st d,  e  niew tpliwa  jest  aktualno   polityczna  Wydziedziczonych,  a  po  cz ci  bodaj  i  st d,  e 

fantastyka  ba niowa  w  rodzaju  Czarnoksi nika  uchodzi  za  podgatunek  mniej  powa ny,  bardziej  rozrywkowy  od 

fantastyki naukowej. To rozgraniczenie: fantasy i science fiction, mam za systematyczny bł d krytyki ameryka skiej, 

któremu  ulega  na  ogół  te   europejska.  Podług  Amerykanów,  je li  kto   lata  w  utworze  na  dywanie,  chodzi  o 

fantastyk   ba niow ,  a  je li  na  stołku  antygrawitacyjnym,  znajdujemy  si   w  fantastyce  naukowej.  Z  zastosowania 

analogicznie  płytkich  kryteriów  wynikałoby  w  zoologii,  e nietoperze s   ci lej spokrewnione z turkawkami ni  z 

myszami, bo myszy nie lataj . Ani nietoperz, nawet przybrany w cudze piórka, nie jest ptakiem, ani ba , przetkana 

naukopochodnymi  terminami,  nie  jest  fantazj   naukow .  Ci ar  gatunkowy  dzieła  nie  zale y  od  „naukowo ci" 

pojawiaj cych si  w nim nazw, lecz od u ytku, jakie utwór z nich robi. W posłowiu do Opowie ci niesamowitych 

Grabi skiego wspomniałem o słu bach, jakie fantastyka niesamowita mogłaby pełni  pozarozrywkowo. 

Czarnoksi nik  z  Archipelagu  jest  znakomitym  przykładem  takich  wła nie  słu b.  Jest  to  opowie   o  naukach, 

pobieranych  przez  młodzie ca  z  wymy lonej  krainy  u  fikcyjnych  m drców  władaj cych  fantastycznym  kunsztem 

czarnoksi skim.  Zarazem  jest  to  opowie   realistyczna  -  o  kształtowaniu  si   osobowo ci,  o  dorastaniu  w ród 

przeciwie stw, o tym, jak zapalczywa lekkomy lno  staje si  dojrzało ci . Jest to wreszcie figuralna przypowie  o 

tym,  jak  mo na  dorosn   do  sprostania  własnej  mierci,  nie  popadaj c  ani  w  n dzny  strach,  ani  w  głupi   but . 

Narracja toczy si  czysto i spokojnie, w kameralnym  ciszeniu. Zachowała swoje brzmienie w przekładzie, za który 

nale y  si   wdzi czno   Stanisławowi  Bara czakowi,  bo  nie  uronił  ani  krzty  poetycko ci  Czarnoksi nika. 

Sugestywny  jest  w  nim  nastrój  przymglonego  Archipelagu  w ród  burzliwych  wód  Północy,  a  wr cz  znakomita  - 

naturalno   przej   od  skromnego  mozołu  eglarzy  i  rybaków  do  pojawie   za wiatowego  ywiołu.  ywioł ten nie 

jest tylko tradycyjnym sztafa em ba ni, stanowi bowiem przebran  w niesamowity strój, alegorycznie potraktowan  

pot g  odpowiadaj c  rzeczywistym pot gom, jakie człowiek wyzwala w Naturze. Czary okazuj  si  równie ułomne, 

w tpliwe i obusieczne, jak naukowe odkrycia. Przypomn  zbawcz  przemian  młodego Geda w ptaka, która wyzwala 

go  wprawdzie  z  opresji,  ale  sama  staje  si   dla   nowym  zagro eniem.  To   to  wr cz  modelowa  sytuacja  ludzkiego 

poznania,  bo  i  nauka,  obdarzaj c  nas  nowymi  swobodami,  jednocze nie  wprowadza  nas  w  nowe  zagro enia.  Tym 

wła nie obojnaczym stosunkiem do wyzwalanych mocy zdobywa Czarnoksi nik doskonalsz  jednolito  i wi ksz  

wiarygodno   od  Wydziedziczonych.  Polityczna.  problematyka  przy miewa  w  Wydziedziczonych  osob   i  dzieło 

bohatera. Jego odkrycie, po dane przez mo nych, upodabnia si  do magicznego skarbu ukrytego w jego umy le. 

Czy bym chciał o wiadczy ,  e ba  Ursuli Le Guin jest bardziej realistyczna od jej naukowej fantazji? Tak, to 

wła nie chc  powiedzie . Zdarzaj  si  w literaturze takie paradoksy, jak ten -  e roli pełnionej przez czary w jednej 

ksi ce  mo na  przypisa   wi cej  realizmu  ani eli  roli  odkrycia  naukowego  -  w  innej.  Ale  paradoks  jest  pozorny. 

Rzecz w tym,  e utwór konstytuuje  wiat, rz dz cy si  własnymi prawami, jako suwerenn  cało , i o tym, czy utwór 

jest wierny rzeczywisto ci, decyduje owa cało  a nie jej fragmenty, na przykład - nazwy brane ze słownika nauki. 

Tote  nie słowniki mog  por cza  prawdono no  rzeczy wyst puj cych w tek cie, lecz tylko  wiat utworu. On 

jeden  mo e  by   por czycielem  problemowej  autentyczno ci  takich  rzeczy.  Zachodz ce  stosunki  odda  mo e  taki 

przykład. 

Gdy budujemy most, jego konstrukcja cało ciowa jest wa niejsza od wygl du jego cz ci. Je li most jest stalowy, 

mog  sobie jego łuki by  wymodelowane na kształt smoczych ogonów. W niczym nie naruszy to jego ud wigu, a 

mo e  nawet  ta  oryginalno   konstrukcji  technicznej,  wykonanej  z  elementów  o  egzotycznym  kształcie,  nada  mu 

dodatkowy walor. Je li natomiast most jest rzetelnie stalowy, lecz jedno prz sło ma z papieru doskonale imituj cego 

wygl dem stal, nie b dzie wiele wart. Co z tego,  e wszystkie inne prz sła s  mocne, je li po tym nie mo na przej . 

W niniejszej powie ci czarnoksi stwo stanowi przewodni motyw duchowego  ycia bohatera. Czarnoksi stwo to, 

w  ukazanej  postaci,  nie  jest  wymierne  na  nic  innego.  Gdyby  czary,  jakich  uczy  si   Ged,  były  niezawodne  i 

wszechmocne,  powie   run łaby  od  razu.  Równie  marny  byłby  efekt,  gdyby  tych  czarów  mógł  si   młodzieniec 

nauczy   lekko,  niczym  tabliczki  mno enia,  bez  wszelkich  „kosztów  własnych".  Natomiast  epokowe  odkrycie,  z 

jakim  nosi  si   uczony  bohater  Wydziedziczonych,  stanowi  wymienny  pretekst  maj cy  uzasadni   jego  post pki. 

Chodzi o now  teori  czasu, ale mógłby j  zast pi  ka dy inny rodzaj teorii czy hipotezy, a tak e jaki  wynalazek 

techniczny, sam bohater wreszcie mógłby by  nie uczonym, lecz na przykład artyst . To te  w niczym nie zmieniłoby 

utworu,  poniewa   idzie  w  nim  o  konfrontacj   dwóch  systemów politycznych, a bohater pełni w tym procesie rol  

obiektywu,  przez  który  patrzymy.  To  jest  główna  bodaj  słabo   Wydziedziczonych.  Genialny  uczony  mógłby 

oczywi cie  optowa   na  rzecz  rewolucji,  ale  nie  przestałby  wszak  od  tego  by   genialnym  uczonym,  zachowałby 

wiadomo   swego  dzieła,  które  nie  mo e  tym  samym  by   zewn trznym  niejako,  przypadkowym,  wymiennym 

background image

dodatkiem  do  jego  osoby  i  do  jego  losu.  Znakomita  koncepcja,  z  jak   Le  Guin  przyst piła  do  pisania 

Wydziedziczonych, stworzyła szans  nowej wersji Fausta, lecz szansa ta nie zi ciła si , poniewa  kandydat na Fausta 

schodzi do roli obserwatora najpierw, a potem sympatyka - politycznej opozycji w kapitalizmie. Tak jak on, mógłby 

si  zaanga owa  w polityczna walk  ka dy człowiek. Poniewa  jednak nie ka dy, jako byle kto, mógł przekroczy  

bariery dziel ce skłócone  wiaty, bohater musiał by  indywidualno ci  niezwykł . Autorka zdecydowała si  uczyni  

tym  człowiekiem  -  genialnego  uczonego.  Lecz  taki  wybór  zobowi zuje.  A  poniewa   wielko   uczonego  jest 

pochodn  wielko ci jego dokona  w ich tre ci i w społecznych konsekwencjach, nie mo na wypełni  tak otwartego 

zadania --półtorastronicowymi ogólnikami. 

Wła nie przez to magiczne praktyki i zakl cia w Czarnoksi niku okazuj  si  - przez ich nierozerwalny zrost z 

cało ci  utworu, przez ich naczelne miejsce w  yciu bohatera, a te  przez ich dwuznaczno , zawodno  i ułomno  

-  bli sze  prawdy  ludzkiego  działania,  czyli  bardziej  realistyczne  ani eli  wspaniałe  odkrycie  naukowe  bohatera 

Wydziedziczonych. 

-   Wzi ło si  to, my l , st d,  e Ursula Le Guin, córka słynnego antropologa ameryka skiego Kroebera, czuła si  w 

sferze obyczajowej egzotyki, folkloru, rytuałów inicjacyjnych i praktyk magicznych - bardziej swojsko ni  na terenie 

nauki i jej twórców. 

Na  koniec  uwaga  osobista.  . ywi   dla  Czarnoksi nika  szczególny  sentyment.  Jest  to  jedyna  pozycja 

ameryka skiej fantasy, która wzbudziła mój szacunek. Zarazem pocieszyła mnie po lekturze (znanej i u nas) powie ci 

Tolkiena  Władca  Pier cieni.  To  gło ne  dzieło  pozostawiło  mnie  oboj tnym,  a  nawet znudzonym. Tote  gdyby nie 

Czarnoksi nik  z  Archipelagu,  uznałbym  si   -  wobec  współczesnej  fantastyki  bajeczno-magicznej  -  za  lepego, 

wobec  kolorów.  Ursula  Le  Guin  pomogła  mi  swoj   powie ci   odzyska   wiar   zarówno  w  ywotno   fantastyki 

ameryka skiej, jak i w moj  wra liwo  na jej - rzadkie niestety - uroki. 

 

Marzec 1976 

 

Stanisław Lem