www.bookswarez.prv.pl
Ursula
K. Le Guin
CZARNOKSI
NIK
Z ARCHIPELAGU
Przeło ył
Stanisław Bara czak
Posłowiem opatrzył Stanisław Lem
Tytuł oryginału
A Wzard of Earthsea
© Copyright by Elisabeth Covel Le Guin
and Caroline Le Guin 1968
© Copyright for the Polish edition
by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemno ci wiatło,
tylko w umieraniu ycie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła.
Pie o stworzeniu Ea
Dla moich braci
Cliftona, Teda, Karla
1. Wojownicy we mgle
Wyspa Gont, samotna góra wznosz ca swój wierzchołek o mil ponad poziom um czonego przez
sztormy Morza Północno-Wschodniego, jest krain sławn z czarnoksi ników. Z miast ukrytych
w jej wysokich dolinach i z portów usadowionych w ciemnych, w skich zatokach wyszedł ju
niejeden Gontyjczyk, aby słu y władcom Archipelagu w ich stolicach jako czarnoksi nik lub
mag albo te eby w poszukiwaniu przygód w drowa ze swoimi czarami od wyspy do wyspy po
całym wiatomorzu.
Powiadaj niektórzy, e najwi kszym z nich – a z pewno ci najwi kszym podró nikiem - był
człowiek zwany Krogulcem, który w dniach szczytu swej pot gi stał si zarazem Władc
Smoków i Arcymagiem. O yciu jego opowiadaj Czyny Geda i liczne pie ni, ale nasza opowie
dotyczy czasów, kiedy nie narodziła si jeszcze jego sława, a pie ni nie zostały uło one.
Urodził si w odludnej wiosce zwanej Dziesi Olch, tkwi cej wysoko na zboczu góry, tam
gdzie zaczyna si Dolina Północna. Poni ej wioski spadaj ku morzu sko nymi tarasami
pastwiska i grunty orne Doliny, za inne miasteczka le na kr tych brzegach Rzeki Ar; ponad
wiosk wznosz si ju tylko jeden za drugim poro ni te lasem grzbiety górskie a do skał i
niegów na wyniosłych szczytach.
Imi , które nosił jako dziecko, Duny, nadała mu matka; to imi i ycie było wszystkim, co
mogła mu ofiarowa , zmarła bowiem, zanim uko czył rok. Ojciec, wiejski kowal br zownik, był
ponurym milczkiem, a poniewa z sze ciu braci Duny'ego, znacznie od niego starszych, jeden po
drugim wyprowadzał si z domu, aby uprawia ziemi , eglowa po morzu lub pracowa jako
kowal w innych miasteczkach Doliny Północnej, nie było nikogo, kto by mógł wychowa
dziecko w atmosferze czuło ci.
Duny rósł dziko jak wybujałe ziele - wysoki, zapalczywy chłopak, krzykliwy, hardy i pełen
gniewu. Wraz z gromadk innych wiejskich dzieci pasał kozy na spadzistych ł kach ponad
rzecznymi ródłami; a gdy był ju wystarczaj co silny, aby porusza miechami kowalskimi,
ojciec zatrudnił go jako pomocnika w ku ni, płac c mu szczodrze szturcha cami i chłost .
Niewiele było po ytku z Duny'ego. Przebywał zawsze z dala od domu; zapuszczał si w gł b
lasu, pływał w rozlewiskach Rzeki Ar, bystro tocz cej swoje zimne wody jak wszystkie
gontyjskie rzeki, albo wspinał si po lebach i urwiskach ku szczytom ponad lasem, sk d mógł
widzie morze, rozległy północny ocean, na którym poza Perregaleny nie było ju wysp.
W wiosce mieszkała siostra jego zmarłej matki. Troszczyła si niegdy o jego niemowl ce
potrzeby, ale musiała si .zaj swoimi sprawami i odk d umiał sam o siebie zadba , nie
po wi cała mu wi cej uwagi. Którego dnia jednak, gdy chłopiec miał siedem lat i, przez nikogo
nie uczony, nic jeszcze nie wiedział o umiej tno ciach i mocach, jakie istniej w wiecie,
zdarzyło mu si usłysze , jak ciotka wykrzykuje jakie słowa w stron kozy, która wskoczyła na
strzech chaty i nie chciała zej ; zeskoczyła jednak, gdy ciotka przywołała j pewnym
wierszykiem.
Pas c nazajutrz długowłose kozy na ł kach Wysokiego Zbocza, Duny wykrzykn ł w ich
stron zasłyszane słowa, cho nie znał ich zastosowania ani znaczenia i nie wiedział nawet, co to
za wyrazy:
Noth hierth malk ma ,
hiolk han merth han!
Wykrzyczał wierszyk na całe gardło i kozy zbli yły si do niego. Podbiegły bardzo pr dko,
wszystkie naraz, całkiem bezgło nie. Spogl dały na niego z gł bi ciemnych szczelin po rodku
swoich ółtych oczu.
Duny za miał si i znów powtórzył gło no wierszyk, ten wierszyk, który dał mu władz nad
stadem. Kozy podeszły bli ej, tłocz c si i przepychaj c wokół niego.
Nagle poczuł l k przed ich grubymi, pr gowanymi rogami, przed ich dziwnymi oczami i
dziwnym milczeniem. Usiłował wyrwa si spomi dzy nich i uciec. Kozy spieszyły wraz z nim,
wci g sto zbite dookoła, a wreszcie zbiegli w ten sposób na łeb na szyj do wioski - kozy
p dziły stłoczone, jak gdyby obwi zywał je ciasno jaki sznur, a chłopiec po rodku nich z
wrzaskiem zalewał si łzami. Wie niacy wybiegli z domów, obrzucaj c przekle stwami kozy i
miej c si z chłopca. Wraz z nimi nadeszła jego ciotka, która si nie miała. Powiedziała kozom
jakie słowo i zwierz ta zacz ły becze , rozchodzi si i skuba traw , uwolnione spod działania
uroku.
- Chod ze mn - powiedziała ciotka do Duny'ego.
Zabrała go do chaty, w której mieszkała samotnie. Zwykle nie pozwalała do niej wchodzi
adnemu dziecku i dzieci bały si tego miejsca.
Chata była niska i mroczna, pozbawiona okien, pełna woni ziół, które suszyły si , zawieszone
u poprzecznej erdzi dachu - mi ta, czosnek, smagliczka i tymianek, krwawnik i tatarak,
królewnik, czarcie kopytko, wrotycz i li cie laurowe. Ciotka usiadła ze skrzy owanymi nogami
przy palenisku i patrz c z ukosa na chłopca przez pl tanin swoich czarnych włosów spytała go,
co powiedział kozom i czy wie, czym jest ten wierszyk. Gdy przekonała si , e Duny nic nie wie,
a jednak umiał rzuci urok na kozy, aby zbli yły si i szły za nim, zrozumiała, e chłopiec ma
zapewne w sobie zadatki na czarnoksi nika.
Jako siostrzeniec, Duny był dla niej niczym, ale teraz spogl dała na niego innym okiem.
Pochwaliła go i powiedziała, e mogłaby nauczy go wierszyków, które bardziej mu si
spodobaj , na przykład słów, które zmuszaj limaka, eby wyjrzał ze skorupki, albo imienia,
którym mo na przywoła kr
cego po niebie sokoła.
- Tak, naucz mnie tego imienia! - zawołał Duny, wolny ju od przera enia, w które wp dziły
go kozy, i dumny, e ciotka pochwaliła jego zdolno ci.
Czarownica odparła:
- Ale je li naucz ci tego słowa, nie powtórzysz go nigdy innym dzieciom.
- Przyrzekam.
Jego ch tna niewiedza rozbawiła j .
- Dobrze, zgoda. Ale nie pozwol ci złama przyrzeczenia. Twój j zyk pozostanie niemy,
dopóki sama nie zechc go rozwi za , i nawet wtedy, mimo e b dziesz mógł mówi , nie
b dziesz zdolny do wypowiedzenia słowa, którego ci naucz , w obecno ci kogo postronnego.
Musimy strzec tajemnic naszego rzemiosła.
- Dobrze - zgodził si chłopiec; w istocie nie miał wcale ochoty zdradza tajemnicy swoim
towarzyszom zabaw, chciał bowiem wiedzie i robi to, czego oni nie znali i nie potrafili.
Siedział bez ruchu, podczas gdy ciotka zwi zała z tyłu swoje potargane włosy, ci gn ła
rzemie przepasuj cy sukni i znów usiadła ze skrzy owanymi nogami, ciskaj c na palenisko
gar cie li ci, póki ciel cy si dym nie napełnił mrocznego wn trza chaty. Zacz ła piewa . Jej
głos co chwila opadał lub wznosił si , jak gdyby poprzez ni piewał czyj cudzy głos; piew
trwał a do momentu, gdy chłopiec nie wiedział ju , czy jeszcze czuwa, czy ju pi, a przez cały
ten czas stary czarny pies czarownicy, który nigdy nie szczekał, siedział przy nim z oczami
zaczerwienionymi od dymu. Potem czarownica przemówiła do Duny'ego j zykiem, którego nie
rozumiał, i kazała mu powtarza za ni jakie wierszyki i słowa, dopóki na chłopca nie spłyn ł
urok, który go zmusił do milczenia.
- Przemów! - rozkazała, aby sprawdzi , czy czary działaj .
Duny nie mógł mówi , ale roze miał si . Jego siła przestraszyła troch ciotk , bo przecie
rzuciła na swój urok tak mocno, jak tylko potrafiła; usiłowała nie tylko zyska władz nad jego
mow i milczeniem, ale jednocze nie zaczarowa go, aby jej słu ył w magicznym rzemio le. A
jednak nawet pod działaniem uroku miał si . Czarownica nie powiedziała nic. Spryskała ogie
czyst wod , a dym si rozwiał, i napoiła chłopca wod , a gdy powietrze było czyste i Duny
mógł znowu mówi , nauczyła go prawdziwego sokolego imienia, na którego d wi k sokół musi
si zjawi .
Był to pierwszy krok Duny'ego na drodze, któr miał kroczy całe ycie, na drodze magii - na
drodze, która doprowadziła go w ko cu a na mroczne Wybrze a Królestwa mierci, dok d
zap dził si w pogoni za cieniem padaj cym na l d i morze. Lecz przy tych pierwszych krokach
droga zdawała si szerokim, jasnym go ci cem. Gdy przekonał si , e dzikie sokoły spadaj ku
niemu z wy yn wiatru, kiedy przywołuje je po imieniu, i z szumem skrzydeł siadaj na jego
przegubie niczym my liwskie ptaki ksi cia, zapragn ł pozna wi cej takich imion; przyszedł
wi c do ciotki uprosi j , aby go nauczyła imienia krogulca i rybołowa, i orła. Aby posi
te
obdarzone władz słowa, robił wszystko, czego czarownica za dała, i chłon ł wszystko, czego
go uczyła, cho nie wszystko było przyjemnie wiedzie albo robi .
Na wyspie Gont istnieje porzekadło: „Słaby jak babskie czary", i jest te drugie porzekadło:
„Zło liwy jak babskie czary". Czarownica z Dziesi ciu Olch nie uprawiała wła ciwie czarnej
magii ani nie wtykała nigdy nosa w wy sz sztuk wykorzystywania Starych Mocy; ale b d c
ciemn kobiet po ród ciemnego ludu, cz sto u ywała swoich umiej tno ci do celów
nierozs dnych i dwuznacznych. Nie wiedziała nic o Równowadze i o Układzie, który zna i
któremu słu y prawdziwy czarnoksi nik, i który pozwala mu u y zakl tylko w wypadku
rzeczywistej potrzeby. Znała zakl cia na ka d okoliczno i wiecznie rzucała uroki. Znaczn
cz
jej wiedzy stanowiły zwyczajne głupstwa i oszuka stwa, nie umiała te odró ni
prawdziwych zakl od fałszywych. Znała wiele kl tw i zapewne łatwiej jej przychodziło
wywoływanie chorób ni ich leczenie. Potrafiła warzy lubczyk jak adna wiejska czarownica,
ale zdarzało jej si te sporz dza inne, gro niejsze odwary, wywołuj ce u m czyzn zazdro i
nienawi . Takie praktyki ukrywała jednak przed swoim młodym terminatorem i w miar swych
mo liwo ci uczyła go uczciwego rzemiosła.
Z pocz tku cał przyjemno płyn c ze sztuk magicznych widział Duny po dziecinnemu we
władzy, jak dzi ki nim posiadał nad ptactwem i zwierzyn , i w wiedzy, jak zdobył na ich
temat. W istocie ta przyjemno pozostała mu na cale ycie. Widz c go cz sto na górskich
pastwiskach z drapie nym ptakiem kr
cym dookoła, inne dzieci nazywały go Krogulcem.i tak
zdobył sobie imi , które, zachował w pó niejszym yciu jako swoje „imi u ytkowe", podczas
gdy jego prawdziwego imienia nikt nie znał.
Poniewa czarownica opowiadała mu wci o sławie, bogactwach i wielkiej władzy nad
lud mi, jak mo e zyska czarownik, Duny zabrał si do zgł biania bardziej u ytecznej wiedzy.
Radził sobie z tym wcale nie le. Czarownica chwaliła go. a dzieci ze wsi zaczynały si go ba ,
on za sam był pewny, e ju wkrótce stanie si kim wi kszym ni inni ludzie. Brn ł wi c dalej
wraz z czarownica od słowa do słowa i od zakl cia do zakl cia, a wreszcie, uko czywszy
dwana cie lat, posiadł wielk cz
jej wiedzy, nie tak du ej, ale wystarczaj cej jak na
czarownic z małej wioski i wi cej ni wystarczaj cej jak na dwunastoletniego chłopca. Ciotka
przekazała mu wszystkie swoje wiadomo ci o zielarstwie i znachorstwie oraz wszystko, co
wiedziała o sztuce znajdowania, zwi zywania, naprawiania, otwierania i odsłaniania. piewała
mu wszystkie, jakie znała, opowie ci bardów i pie ni o wielkich czynach, nauczyła te Duny'ego
wszystkich słów Prawdziwej Mowy, które wpoił jej niegdy dawny nauczyciel-czarownik. A od
zaklinaczy pogody i w drownych kuglarzy, którzy podró owali po miasteczkach Doliny
Północnej i Wschodniego Lasu, Duny nauczył si rozmaitych sztuczek j artów - zakl
wywołuj cych złudzenia. Wła nie jednym z takich błahych zakl po raz pierwszy wypróbował
wielk moc, która w nim tkwiła.
W owych czasach Cesarstwo Kargad było silne. Kargad to cztery wielkie wyspy le ce
pomi dzy Rubie ami Północnymi a Wschodnimi: Karego-At, Atuan, Hur-at-Hur, Atnini. J zyk,
którym tam mówi , nie przypomina adnego z j zyków u ywanych na Archipelagu albo na
innych Rubie ach; mieszka cy wysp to barbarzy cy o białej skórze i ółtych włosach, dzicy,
rozmiłowani w widoku krwi i sw dzie płon cych miast. Poprzedniego roku urz dzili inwazj na
Torykle i na siln wysp Torheven, napadaj c na nie pot nymi flotyllami okr tów o
czerwonych aglach. Wie ci o tym doszły na północ do wyspy Gont, ale władcy Gontu, zaj ci
korsarstwem, nie po wi cali wiele uwagi niedolom innych krain. Potem uległa Kargom wyspa
Spevy: została spl drowana i spustoszona, a jej mieszka cy dostali si do niewoli, tak e a do
dzi jest jedn ruin . Ogarni ci dz podboju, Kargowie popłyn li z kolei ku wyspie Gont:
przybyli cał armi , na trzydziestu wielkich, długich okr tach, do Portu Wschodniego. Przedarli
si przez to miasto, zdobyli je i spalili; pozostawiwszy okr ty pod stra u uj cia Rzeki Ar,
ruszyli w gór Doliny, niszcz c i pl druj c wszystko, r n c bydło i ludzi. W trakcie pochodu
podzielili si na bandy i ka da z tych band grabiła wedle swego wyboru. Uciekinierzy ostrzegali
wy ej poło one wioski. Wkrótce mieszka cy Dziesi ciu Olch ujrzeli, jak dym zaciemnia niebo
na wschodzie, i tej nocy ci, którzy wspi li si na Wysokie Zbocze, spogl dali w dół na Dolin
cał we mgle i czerwonych pr gach płomieni, na jej dojrzałe do niw pola wydane na pastw
ognia, na spalone sady z owocami piek cymi si na płon cych gał ziach, na tl ce si ruiny stodół
i zagród.
Niektórzy wie niacy uciekli w gór w wozów i skryli si w lesie, inni gotowali si do walki
o ycie, jeszcze inni potrafili tylko sta w pobli u i lamentowa . Czarownica nale ała do tych,
którzy uciekli; ukryła si samotnie w jaskini na Urwisku Kapperding, a wylot jaskini zamkn ła
szczelnie przy pomocy zakl . Ojciec Duny'ego, kowal br zownik, był w ród tych, którzy
pozostali, nie umiałby bowiem porzuci swej ku ni i paleniska do wytapiania, przy którym
trudził si od pi dziesi ciu lat. Cał t noc mozolił si , wykuwaj c ze swego zapasu gotowego
metalu groty włóczni; inni pracowali wraz z nim, przywi zuj c groty do trzonków motyk i grabi,
nie było bowiem czasu, aby sporz dzi oprawki i osadzi w nich drzewca jak nale y. W wiosce
nie było broni oprócz łuków my liwskich i krótkich no y, jako e górale z Gontu nie maj
wojowniczego usposobienia; i nie wojownicy s ich tytułem do sławy, ale złodzieje kóz,
korsarze oraz czarnoksi nicy.
Wraz ze wschodem sło ca pojawiła si g sta biała mgła, jak to cz sto bywa w jesienne
poranki w górnych partiach wyspy. Wie niacy stali pomi dzy chatami i domkami rozrzuconymi
z rzadka wzdłu długiej ulicy wioski Dziesi ciu Olch; czekali z łukami my liwskimi i wie o
wykutymi włóczniami, nie wiedz c, czy Kargowie s daleko, czy ju bardzo blisko - wszyscy
milcz cy, wszyscy wpatrzeni w mgł , która ukrywała przed ich oczami kształty, odległo ci i
niebezpiecze stwa.
W ród nich był Duny. Trudził si cał noc przy miechach kowalskich, ci gn c i pchaj c dwa
długie r kawy z ko lej skóry, które podsycały płomie podmuchami powietrza. Ramiona miał
teraz tak obolałe i dr ce od tej pracy, e nie mógł utrzyma włóczni, któr sobie wybrał. Nie
miał poj cia, czy b dzie w stanie walczy albo przynie jakikolwiek po ytek sobie lub
wie niakom. Dr czyła go my l, e zginie nadziany na kargijsk pik , mimo e jest dopiero
chłopcem; e wkroczy w krain ciemno ci, nie poznawszy nawet własnego imienia,
prawdziwego imienia m czyzny. Spojrzał na swe chude ramiona, mokre od rosy, i poczuł
gniew na własn słabo - znał przecie swoj sił . Byłaby w nim moc, gdyby wiedział, jak jej
u y ; spróbował odnale po ród znanych sobie czarów jaki fortel, który mógłby da jemu i
jego towarzyszom przewag albo chocia szans . Ale sama tylko potrzeba to za mało, aby da
uj cie mocy: potrzebna jest wiedza.
Mgła przerzedzała si ju pod arem sło ca, które wieciło, niczym nie przysłoni te pod
pułapem jasnego nieba. Gdy lotne opary podzieliły si na wielkie smugi i dymne wst gi,
wie niacy dostrzegli zgraj wojowników wst puj c na zbocze góry. Napastnicy mieli na sobie
br zowe hełmy' i nagolenniki oraz napier niki z grubej skóry, nie li tarcze z drewna i br zu; ich
uzbrojenie stanowiły miecze i długie kargijskie piki. Maszeruj c wzdłu kr tego urwistego
brzegu Rzeki Ar, przybli ali si pobrz kuj cym rozci gni tym rz dem przyozdobionym
pióropuszami; byli ju na tyle blisko, e mo na było dostrzec ich białe twarze i usłysze słowa,
którymi pokrzykiwali jeden do drugiego w swojej niezrozumiałej mowie. Cała ta zgraja, cz
hordy naje d ców, liczyła około stu ludzi, co nie jest wiele; ale w wiosce było wszystkiego
osiemnastu m czyzn i chłopców.
W tej chwili potrzeba przywołała na pomoc wiedz : Duny, widz c, e zasłona mgły zwisaj ca
w poprzek cie ki, któr maszeruj Kargowie, rozwiewa si i rzednie, przypomniał sobie zakl cie
mog ce mu pomóc. Stary zaklinacz pogody z Doliny, staraj c si pozyska sobie chłopca na
ucznia, nauczył go niegdy kilku czarów. Jedna z tych sztuczek zwała si tkaniem mgły: było to
zakl cie, które gromadzi przez jaki czas opary w jednym miejscu; przy jego pomocy kto
wprawny w iluzji mo e nada mgle kształt jasnych, widomych widziadeł, które trwaj chwil i
znikaj^. Chłopiec nie miał w tym wprawy, ale jego zamiar polegał na czym innym, i Duny miał w
sobie do mocy, aby u y zakl cia do własnych celów. Szybko i na cały głos wymówił nazwy
ulic i opłotków wioski, po czym wypowiedział zakl cie tkaj ce mgł , wplataj c w nie słowa
zakl cia słu cego do ukrycia si ; na ko cu wykrzykn ł słowo, które wprawiało czar w działanie.
Gdy to czynił, ojciec podbiegł do z tyłu i uderzył go silnie w skro , powalaj c na ziemi .
- Cicho b d , głupcze! Przesta mle j zykiem i schowaj si gdzie , je li nie potrafisz
walczy !
Duny upadł mu do stóp. Mógł ju słysze Kargów na ko cu wioski, tam gdzie stoi wielki cis
rosn cy koło garbarni. Ich głosy były wyra ne, podobnie jak szcz kanie i skrzypienie ich
skórzanego oporz dzenia i broni, ale nie mo na było ich dojrze . Mgła zwarła si i zg stniała
nad wiosk , nadaj c wiatłu szar barw , zacieraj c wszystko, a w ko cu ledwie mo na było
dostrzec przed sob własne r ce.
- Ukryłem nas wszystkich - powiedział Duny, markotny, gdy bolała go głowa po uderzeniu
otrzymanym od ojca, a rzucenie podwójnego zakl cia wyczerpało jego siły.
- Utrzymam t mgł tak długo, jak b d mógł. Zgromad wszystkich i poprowad ich na
Wysokie Zbocze.
Kowal wytrzeszczył oczy na syna, który stał jak widmo w tej niesamowitej, ociekaj cej
wilgoci mgle. Dopiero po chwili zrozumiał, o co chodzi Duny'emu, lecz kiedy wreszcie poj ł,
pobiegł natychmiast bezszelestnie - znał w wiosce ka dy płot i zakr t - aby odnale
pozostałych i powiedzie im, co maj robi . W tym momencie w szarej mgle zakwitła plama
czerwieni: to Kargowie podpalili strzech domu. Wci jeszcze nie weszli do wioski, lecz
czekali u jej ni ej poło onego kra ca, a mgła si podniesie, obna aj c ich łup i zdobycz.
Garbarz, którego dom wła nie podpalono, posłał paru chłopaków, którzy kr cili si tu pod
nosem Kargów ur gaj c im, wrzeszcz c i znów znikaj c jak dym rozpływaj cy si w dymie.
Tymczasem starsi m czy ni, pełzn c za płotami i przebiegaj c od domu do domu, podeszli
blisko z drugiej strony i spu cili grad strzał i włóczni na wojowników, którzy stali zbici w
jedn gromad . Jeden z Kargów upadł, wij c si pod ciosem włóczni, która, wci jeszcze
ciepła od kucia, przeszła na wylot przez jego ciało. Innych trafiały strzały; wszyscy Kargowie
wpadli we w ciekło . Rzucili si do ataku, aby powali słabych napastników, ale wokoło była
tylko pełna głosów mgła. cigali te głosy, d gaj c mgł przed sob swoimi wielkimi,
upierzonymi, zbroczonymi krwi pikami. Rycz c przemierzyli cał długo ulicy; nie wiedzieli
nawet, e przebiegli przez cał wie , jako e puste chaty i domy wyłaniały si i znikały znowu
w wij cych si pasmach szarej mgły. Wie niacy p dzili w rozsypce; wi kszo z nich, znaj c
teren, odbiegła daleko naprzód, ale niektórzy, chłopcy lub starcy, uciekali za wolno. Natykaj c
si na nich Kargowie wbijali w nich piki albo r bali mieczami, wydaj c przy tym swój
przenikliwy okrzyk wojenny zło ony z imion Białych Braci Boga z Atuanu:
- Wuluah! Atwah!
Niektórzy ze zgrai wrogów zatrzymali si , gdy poczuli, e ziemia pod nogami stała si
nierówna, ale pozostali wci p dzili naprzód, szukaj c widmowej wioski, cigaj c niewyra ne,
chwiejne kształty, które tu przed nimi umykały z ich zasi gu. Cała mgła była jakby yw istot ,
pełn tych pierzchaj cych postaci, które wymykały si , migały i znikały ze wszystkich stron
naraz. Cz
Kargów pognała w lad za widmami prosto na Wysokie Zbocze, ku kraw dzi
urwiska nad ródłami Aru; cigane przez nich kształty wymkn ły si i rozpłyn ły w rzedn cym
tumanie, cigaj cy za run li z wrzaskiem poprzez mgł i nagły blask sło ca sto stóp pionowo w
dół, prosto w płytkie rozlewiska pomi dzy głazami. Ci natomiast, którzy biegli za nimi i nie
spadli, stali na kraw dzi urwiska nasłuchuj c.
Trwoga napełniła teraz serca Kargów: zacz li szuka w niesamowitej mgle ju nie wie niaków,
lecz siebie nawzajem. Zgromadzili si na stoku, widma i upiorne postacie wci jednak były
wokół nich, inne za kształty podbiegały od tyłu, d gaj c ich włóczni lub no em i znowu
znikaj c. Kargowie, wszyscy naraz, rzucili si p dem w dół zbocza, potykaj c si , bez słowa,
póki nie wyrwali si z szarej lepej mgły i nie ujrzeli rzeki oraz parowów poni ej wioski,
odsłoni tych i jasnych w porannym wietle. Wtedy zatrzymali si , zebrali w gromad i obejrzeli
za siebie. ciana płynnej, faluj cej szaro ci zalegała nietkni ta w poprzek cie ki, skrywaj c
wszystko, co le ało za ni . Paru maruderów wypadło jeszcze stamt d, wyrywaj c si naprzód i
potykaj c, długie, piki podrygiwały im na ramionach. aden Karg nie obejrzał si wi cej ni ten
jeden raz. Wszyscy po pieszyli w dół, jak najdalej od zaczarowanego miejsca.
W dalszej drodze w dół Doliny Północnej kargijscy wojownicy zaznali walki a nadto.
Miasteczka Lasu Wschodniego, od Ovarku a do wybrze a, zebrały swoich m czyzn i wysłały
ich przeciw naje d com wyspy Gont. Hordy, jedna po drugiej, zst powały ze wzgórz i w ci gu
tego samego dnia oraz nazajutrz Kargowie, n kani przez Gonty je yków, zostali zepchni ci na
pla e przy Porcie Wschodnim, gdzie znale li swoje okr ty spalone; walczyli wi c, maj c morze
za plecami, a wszyscy polegli, a piaski wokół uj cia Aru były brunatne od krwi a do
najbli szego przypływu.
Ale owego ranka w wiosce Dziesi Olch i ponad ni na Wysokim Zboczu wilgotna szara
mgła wisiała jeszcze jaki czas, po czym nagle rozwiała si , rozpłyn ła i ulotniła. Ten i ów
wie niak podniósł si w wietrznej jasno ci poranku i rozgl dał ze zdumieniem. Tu le ał martwy
Karg o ółtych włosach, długich, rozpuszczonych i skrwawionych; ówdzie wiejski garbarz, który
poległ w bitwie królewsk mierci .
W dole wioski podpalony dom wci jeszcze płon ł. Wie niacy pobiegli gasi ogie ,
albowiem ich bitwa była wygrana. Na ulicy, pod wielkim cisem, znale li Duny'ego, syna kowala;
chłopiec stał o własnych siłach i nie odniósł ran, ale był niemy i oszołomiony jak od ogłuszenia.
Wiedzieli dobrze, co zdziałał; zaprowadzili go do domu jego ojca i poszli wywoła z jaskini
czarownic , aby uzdrowiła chłopca, który uratował ich ycie i maj tek - je li nie liczy czterech
ludzi zabitych przez Kargów i jednego spalonego domu.
Chłopcu nie zadano adnej rany broni , nie mógł jednak mówi ani je , ani spa , zdawało
si , e nie słyszy, co si do niego mówi, ani nie widzi tych, którzy go odwiedzaj . Nie było w
tych stronach czarnoksi nika, który potrafiłby uleczy jego dolegliwo . Ciotka Duny'ego
powiedziała: „Nadu ył swojej mocy", ale nie znała sztuk, które mogłyby mu pomóc.
Kiedy tak le ał pos pny i niemy, historia chłopca, który utkał mgł i kł bowiskiem widm
odstraszył kargijskich wojowników, opowiadana była w całej Dolinie Północnej i we
Wschodnim Lesie, a tak e wysoko w górach i po drugiej stronie gór, nawet w Wielkim Porcie
wyspy Gont. Zdarzyło si wiec, e na pi ty dzie po rzezi u uj cia Aru zjawił si w wiosce
Dziesi Olch nieznajomy człowiek ani stary, ani młody, który przybył okryty płaszczem i z goł
głow , nios c lekko wielk d bow lask długo ci równej jego wzrostowi. Nie szedł w gór
rzeki Ar jak wi kszo ludzi, lecz w dół, z lasów rosn cych na wy szy/n zboczu góry. Wiejskie
gospodynie rozpoznały w nim od razu czarnoksi nika i kiedy oznajmił im, e jest
uzdrowicielem, zaprowadziły go wprost do domu kowala. Nieznajomy kazał wyj wszystkim z
wyj tkiem ojca i ciotki chłopaka, po czym schylił si nad posłaniem, na którym le ał wpatrzony
w ciemno Duny, i zrobił tylko tyle, e poło ył mu dło na czole i dotkn ł raz jego ust.
Duny usiadł powoli i rozejrzał si . Po małej chwili przemówił, a siła i głód zacz ły we
powraca . Dano mu troch pi i je ; poło ył si znowu, wci obserwuj c nieznajomego
ciemnymi, zdziwionymi oczyma. Kowal zwrócił si do nieznajomego:
- Nie jeste zwykłym człowiekiem.
- Ten chłopiec te nim nie b dzie - odparł przybysz. - Opowie o tym, co uczynił z mgł ,
doszła do Re Albi, gdzie mieszkam. Przybyłem tu aby nada mu imi , je li to prawda, co
mówi , e nie odbył jeszcze dot d swojego Przej cia w wiek m ski.
Czarownica szepn ła do kowala:
- Bracie, to z pewno ci musi by mag z Re Albi, Ogion Milcz cy, ten sam, co to
powstrzymał trz sienie ziemi...
- Panie - rzekł kowal, który nie dał si zastraszy wielkim imieniem - mój syn sko czy
trzyna cie lat w przyszłym miesi cu, ale chcieli my urz dzi obrz d jego Przej cia dopiero
zim , w czasie wi ta Powrotu Sło ca.
- Niech otrzyma imi jak najwcze niej - odpowiedział mag - albowiem potrzebuje imienia.
Mam teraz inne sprawy, ale wróc tutaj w dzie , który wybierzesz. Je li uznasz to za słuszne,
zabior go z sob , kiedy potem st d odejd . A je li oka e si zdolny, zatrzymam go jako ucznia
albo dopilnuj , aby go kształcono stosownie do jego uzdolnie . Bo niebezpieczn jest rzecz
utrzymywa w ciemno ci umysł kogo zrodzonego do czarów.
Ogion mówił bardzo łagodnie, ale stanowczo, i nawet uparty kowal musiał przysta na
wszystko, co mag powiedział. W dniu, w którym chłopiec uko czył trzyna cie lat, gdy trwał
wczesny przepych jesieni, a na drzewach pełno jeszcze było jaskrawych li ci, Ogion powrócił do
wioski z w drówek po górze Gont i odbył si obrz d Przej cia. Czarownica odebrała chłopcu
imi Duny, imi , które nadała mu matka jako niemowl ciu. Bez imienia, nagi wchodził w zimne
ródła Aru, tryskaj ce po ród głazów, pod wysokimi urwiskami. Gdy wst pił w wod , chmury
przesłoniły twarz sło ca: wielkie cienie spłyn ły i zmieszały si na powierzchni rozlewiska
wokół niego. Chłopiec przeszedł do odległego brzegu; dr ał z zimna, lecz kroczył powoli,
wyprostowany, tak jak nale ało, poprzez lodowat , bystr wod . Gdy dobrn ł do brzegu,
czekaj cy na Ogion wyci gn ł r k i ciskaj c rami chłopca szepn ł mu jego prawdziwe imi :
Ged.
Tak wi c nadał mu imi kto , kto znał si dobrze na u yciu czarodziejskiej mocy.
Uczta wi teczna trwała w najlepsze i wszyscy wie niacy wesel]li si jedz c obficie, pij c
piwo i słuchaj c barda z Doliny piewaj cego Czyny Władców Smoków, kiedy mag odezwał
si do Geda spokojnym głosem:
- Chod , chłopcze. Po egnaj swych braci i odejd , niech biesiaduj .
Ged przyniósł to, co miał zabra ze sob , a co składało si z wykutego dla przez ojca
dobrego no a z br zu, ze skórzanego płaszcza, który skroiła na jego miar wdowa po garbarzu,
i z olchowej laski, która zaczarowała dla niego ciotka; to było wszystko, co posiadał, oprócz
koszuli i spodni. Po egnał wie niaków, jedynych ludzi, których znal w całym wiecie, i raz
jeszcze rozejrzał si po wiosce rozproszonej i stłoczonej pod urwiskami, nad ródłami rzeki.
Potem wraz ze swym nowym mistrzem ruszył w drog poprzez lasy porastaj ce strome zbocza
górzystej wyspy, poprzez li cie i cienie jasnej jesieni.
2. Cie
Ged s dził najpierw, e jako ucze wielkiego maga dost pi od razu wtajemniczenia i od razu
osi gnie biegło w czarodziejskiej mocy. My lał, e b dzie rozumie j zyk zwierz t i mow
li ci w lesie, e swoim słowem b dzie poruszał wiatry i nauczy si przeistacza siebie w ka dy
kształt, w jaki zapragnie; e by mo e obaj z Mistrzem pobiegn obok siebie pod postaci jeleni
lub pofrun do Re Albi ponad gór na orlich skrzydłach.
Ale wcale tak nie było. W drowali najpierw w dół Doliny, a potem coraz bardziej na południe
i zachód naokoło góry, szukaj c noclegu w małych wioskach albo sp dzaj c noc na bezludziu jak
ubodzy najemni czarownicy, w drowni rzemie lnicy albo ebracy. Nie wkroczyli w adn
tajemnicz dziedzin . Nic si nie zdarzyło. D bowa laska maga, któr Ged ogl dał po raz
pierwszy z pełn entuzjazmu trwog , była tylko grub lask do podpierania si w marszu. Min ły
trzy dni i cztery dni, a wci jeszcze Ogion nie wypowiedział ani jednego zakl cia w obecno ci
Geda, ani te nie nauczył go niczego, o imionach, runach lub czarach.
Mimo e bardzo małomówny, Ogion był tak łagodny i spokojny, e Ged wkrótce przestał si
go l ka , a dzie czy dwa pó niej o mielił si ju na tyle, e spytał swego mistrza:
- Kiedy zacznie si moja nauka, panie?
- Ju si zacz ła - odpowiedział Ogion. Zapadło milczenie, jak gdyby Ged starał si
powstrzyma co , co musiał powiedzie . Wreszcie powiedział to:
- Ale ja si jeszcze niczego nie nauczyłem!
- Bo nie zdałe sobie jeszcze sprawy, czego ucz - odparł mag, st paj c dalej miarowym,
długonogim krokiem po drodze, która wiodła przez wysok przeł cz mi dzy Ovark i Wiss. Jak
wi kszo Gontyjczyków, miał skór niad , miedzianobr zow o ciemnym odcieniu; był
siwowłosy, szczupły i ylasty jak chart, niestrudzony. Odzywał si rzadko, jadł mało, spał
jeszcze mniej. Wzrok i słuch miał bardzo wyostrzone, a na jego twarzy cz sto pojawiał si
wyraz zasłuchania.
Ged nie odpowiedział mu. Nie zawsze jest łatwo odpowiedzie magowi.
- Chcesz czyni czary - powiedział Ogion po chwili, krocz c naprzód. - Zbyt wiele wody
czerpałe z owej studni. Czekaj. Dojrzało to cierpliwo . Biegło to cierpliwo
dziewi ciokrotna. Co to za ziele przy cie ce?
- Słomianka.
- A tamto?
- Nie wiem,
- Czworolistek, tak to nazywaj .
Ogion przystan ł, stawiaj c ju przy ro lince okuty miedzi koniec swej laski; Ged przyjrzał
si wi c chwastowi z bliska, oderwał od niego uschni ty str czek i wreszcie, poniewa Ogion
nie powiedział nic wi cej, zapytał:
- Jaki jest z niego po ytek, Mistrzu?
- aden, o ile wiem.
Ged trzymał przez chwil str czek, gdy szli dalej, potem odrzucił go na bok.
- Gdy poznasz czworolistek we wszystkich porach roku, jego korze , li i kwiat, gdy poznasz
go po wygl dzie, zapachu i nasieniu, wtedy b dziesz mógł nauczy si jego prawdziwego
imienia, bo b dziesz znał jego istot : a to wi cej ni po ytek. Ostatecznie, jaki jest po ytek z
ciebie? Albo ze mnie? Czy Góra Gont jest u yteczna? Alba Morze Otwarte? - Ogion
maszerował dalej chyba z pół mili, po czym odezwał si wreszcie: - Aby słysze , nale y milcze .
Chłopiec nachmurzył si . Nie podobało mu si , e zmuszano go, aby czuł si jak głupiec.
Zataił jednak uraz i zniecierpliwienie; starał si by posłuszny, tak aby Ogion zgodził si w
ko cu nauczy go czego . Albowiem Ged łakn ł nauki, pragn ł posi
moc. Co prawda
zaczynało mu si wydawa , e nauczyłby si wi cej towarzysz c jakiemu zbieraczowi ziół czy
wiejskiemu czarownikowi, i gdy okr aj c gór szli na zachód w odludne lasy za Wiss,
zastanawiał si coraz bardziej, na czym polega pot ga i magia tego wielkiego maga Ogiona. Gdy
bowiem padało, Ogion nie próbował nawet odegna ulewy zakl ciem znanym ka demu
zaklinaczowi pogody. W kraju takim jak Gont czy Enlady, gdzie g sto od czarowników, mo na
nieraz widzie " chmur deszczow bł dz c wolno z miejsca na miejsce w ró nych kierunkach,
przetaczan przez jedno zakl cie ku nast pnemu, a wreszcie zostanie wypchni ta nad morze,
gdzie mo e si spokojnie wypada . Natomiast Ogion pozwalał deszczowi pada tam, gdzie
padał. Znajdował grub jodł i układał si pod ni . Ged przykucał w ród ociekaj cych wod
krzaków, mokry i markotny, zadaj c sobie pytanie, co za po ytek z posiadania mocy, je li jest
si zbyt m drym, aby z niej korzysta ; ałował, e nie poszedł terminowa do owego starego
zaklinacza pogody z Doliny, u którego przynajmniej mo na byłoby spa w suchym odzieniu.
Nie wypowiadał na głos adnej ze swych my li. Nie mówi ani słowa. Jego Mistrz u miechał si
i w ród deszczu zapadał w sen.
Gdy zbli ał si Powrót Sło ca i pierwsze obfite niegi zaczynały pada na wy ynach wyspy
Gont, przybyli do Re Albi, miejsca zamieszkania Ogiona. Re Albi to miasteczko na wysokim
skalistym grzbiecie Overfell, a nazwa jego oznacza Sokole Gniazdo. Mo na z niego ujrze
daleko w dole gł bok przysta i wie e Portu Gont oraz statki wpływaj ce i wypływaj ce ze
pomi dzy Zbrojnymi Urwiskami, stanowi cymi wej cie do zatoki; a daleko na zachodzie daj si
dostrzec ponad morzem bł kitne wzgórza wyspy Oran a, najdalej wysuni tej na wschód spo ród
Skrytych Wysp.
Dom maga, cho obszerny i zbudowany z t gich bali, maj cy wewn trz nie palenisko, lecz
kominek i dymnik, przypominał raczej chaty z wioski Dziesi Olch: stanowił cały jedn izb ,, z
dobudowan z jednej strony komórk dla kóz. W zachodniej cianie izby była jakby alkowa, w
której sypiał Ged. Nad jego legowiskiem znajdowało si okno z widokiem na morze, ale
najcz ciej okiennice musiały by zamkni te dla ochrony przed silnymi wichrami, które d ły
przez cał zim z zachodu i północy. W mrocznym cieple tego domu Ged sp dził zim , słysz c
na dworze szum deszczu i wiatru albo cisz padaj cego niegu oraz ucz c si pisania i czytania
Sze ciuset Runów Hardyckich. Rad był bardzo, e zgł bia t wiedz , albowiem bez niej samo
tylko zwyczajne uczenie si na pami czarów i zakl nie pozwala nikomu osi gn prawdziwej
biegło ci w czarnoksi stwie. Hardyckie narzecze Archipelagu nie ma wprawdzie w sobie wi cej
magicznej mocy ni jakikolwiek inny j zyk ludzki, ale swymi korzeniami si ga Dawnej Mowy,
owego j zyka, w którym rzeczy nazywa si ich prawdziwymi imionami; a droga wiod ca do
zrozumienia tej mowy zaczyna si od runów, które zapisano, gdy wyspy wiata wynurzyły si po
raz pierwszy z morza.
Nie zdarzały si jednak adne cuda ani czary. Przez cał zim nie było niczego poza
odwracaniem ci kich stronic Ksi gi Runów, poza deszczem i niegiem; a Ogion wchodził do
izby, wracaj c z włócz gi po lodowatych lasach albo od dogl dania kóz, tupał, aby otrz sn
nieg z butów, i siadał w milczeniu przy ogniu. I długie, zasłuchane milczenie maga napełniało
izb , napełniało my li Geda, a zdawało si czasami, e zapomniał, jak brzmi słowa; i gdy
Ogion odzywał si wreszcie, było tak, jak gdyby wła nie w tym momencie i po raz pierwszy
wynalazł mow . Mimo to słowa, które wymawiał, nie dotyczyły wielkich spraw, a obracały si
jedynie wokół prostych rzeczy, chleba i wody, pogody i snu.
Gdy nadeszła rychła i pełna wiatła wiosna, Ogion cz sto wysyłał Geda na zbieranie ziół na
ł kach ponad Re Albi i pozwalał mu zajmowa si tym, jak długo miał ochot ; Ged mógł
swobodnie sp dza cały dzie na w drowaniu brzegiem wezbranych od deszczu potoków,
poprzez las, po wilgotnych zielonych polach, sk panych w sło cu. Za ka dym razem szedł z
rado ci i zostawał na dworze do pó nego wieczora; lecz nie zapominał całkiem i o ziołach.
Wypatrywał ich, gdy wspinał si , włóczył, brn ł przez potoki i zagł biał si w g szcze, i nigdy
nie powracał z pustymi r kami.
Kiedy trafił na ł k pomi dzy dwoma strumieniami, gdzie rósł g sto kwiat zwany białym
wi tkiem, a poniewa kwiecie to jest rzadkie i cenione przez znachorów, powrócił tam
nast pnego dnia. Na ł ce był ju kto inny, dziewczyna, któr znał z widzenia jako córk starego
władcy Re Albi. Nie odezwałby si do niej, ale dziewczyna podeszła do i pozdrowiła go miło:
- Znam ciebie, jeste Krogulec, ucze naszego maga. Opowiedz mi o czarach, dobrze?
Patrzał w dół na białe kwiaty, które muskały jej biał spódnic , i z pocz tku, onie mielony i
pochmurny, ledwie odpowiadał. Ona mówiła jednak dalej, w otwarty, beztroski i kapry ny
sposób, który po trochu pozwolił mu pozby si skr powania. Była wysok dziewczyn mniej
wi cej w jego wieku, bardzo blad , o skórze niemal białej; jej matka, jak mówiono w wiosce,
pochodziła z Osskil czy z innej obcej krainy. Włosy dziewczyny, długie i proste, spadały jak
czarny wodospad. Ged uwa ał, e jest bardzo brzydka, ale czuł pragnienie podobania si jej,
zyskania jej podziwu, i pragnienie to narastało w nim w trakcie rozmowy. Dziewczyna skłoniła
go, aby opowiedział cał histori swoich sztuczek z mgł , która pokonała kargijskich
wojowników, i słuchała go jak gdyby pełna zdumienia i podziwu, ale nie pochwaliła ani słowem
a zaraz potem skierowała rozmow na inne tory, pytaj c:
- Czy potrafisz przywoływa do siebie ptaki i zwierz ta?
- Potrafi - odpowiedział Ged.
Wiedział, e w urwisku nad ł k kryje si gniazdo sokoła, i przywołał ptaka po imieniu.
Sokół przyfrun ł, ale nie chciał usi
na przegubie Geda, zapewne spłoszony obecno ci
dziewczyny. Skwirzył i bił powietrze szerokimi pr gowanymi skrzydłami, po czym wzbił si w
gór w podmuchach wiatru.
- Jak si nazywa ten rodzaj czarów, który ka e przyfrun sokołowi?
- Zakl cie Przywołania.
- A czy potrafisz te przywoła do siebie duchy zmarłych?
Pomy lał e tym pytaniem dziewczyna natrz sa si z niego, poniewa sokół nie był w całej
pełni posłuszny jego wezwaniom. Nie .zamierzał pozwoli jej na drwiny.
- Mógłbym, gdybym zechciał - odparł spokojnym głosem.
- Czy przywołanie ducha nie jest bardzo trudne, bardzo niebezpieczne?
- Trudne, owszem. Niebezpieczne? - wzruszył ramionami. Tym razem był prawie pewien, e
w jej oczach jest podziw.
- A czy umiesz rzuca uroki miłosne?
- Do tego nie trzeba wielkiej biegło ci.
- To prawda - zgodziła si - ka da wiejska czarownica to, umie. A czy potrafisz czyni czary
Przemiany? Czy umiesz odmieni sw własn posta , jak to podobno czyni czarnoksi nicy?
Znowu nie był całkiem pewien, czy dziewczyna nie naigrawa si ze tym pytaniem,
odpowiedział wi c ponownie:
-
Mógłbym
to
zrobi ,
gdybym
zechciał.
Zacz ła go usilnie prosi , aby przeistoczył si w cokolwiek zechce - w jastrz bia, w byka, w
ogie , w drzewo: Zbył j kilkoma tajemniczymi słowami, jakich u ywał jego Mistrz, ale nie
umiał odmówi stanowczo, kiedy zacz ła si do przymila ; zreszt nie wiedział, czy sam wierzy
w swoje przechwałki, czy te nie. Po egnał si z ni mówi c, e mag, jego mistrz, czeka na niego
w domu, nazajutrz za nie powrócił na ł k . Ale dzie pó niej przyszedł znowu mówi c sobie, e
powinien narwa wi cej kwiatów, póki jeszcze kwitn . Dziewczyna była na ł ce; wspólnie brn li
na bosaka przez podmokł traw , rw c ci kie kwiaty białego wi tka. wieciło wiosenne sło ce
i dziewczyna rozmawiała z Gedem wesoło jak pierwsza lepsza młoda pasterka z jego rodzinnej
wsi. Pytała go znów o czary i słuchała z rozszerzonymi oczyma wszystkiego, co opowiadał, tak
e ponownie zacz ł si przechwala . Wtedy spytała go, czy nie uczyniłby czaru Przemiany, a gdy
próbował j zby , spojrzała na niego, odgarniaj c z twarzy czarne włosy, i powiedziała:
- Boisz si to zrobi ? ,
- Nie, nie boj si .
U miechn ła si z odrobin lekcewa enia i rzuciła:
- Jeste chyba za młody.
Tego ju nie mógł cierpie . Nie powiedział wiele, ale postanowił, e poka e jej, co jest wart.
Powiedział dziewczynie, aby przyszła jutro znowu na ł k , je li ma ochot , w ten sposób
po egnał si z ni i wrócił do domu, w którym jego Mistrza jeszcze nie było. Ged podszedł
wprost do półki i zdj ł z niej dwie Ksi gi Wiedzy, których Ogion nigdy jeszcze nie otworzył w
jego obecno ci.
Poszukiwał zakl cia Samoprzemienienia, ale poniewa czytanie runów szło mu jeszcze wolno
i mało z tego rozumiał, nie mógł znale tego, czego szukał. Ksi gi te były bardzo stare. Ogion
odziedziczył je po swoim Mistrzu Helecie Proroku, a Heleth po swoim Mistrzu Magu z
Perregalu, i tak dalej wstecz a do mitycznych czasów. Pismo było drobne i osobliwe; mi dzy
jego wierszami pełno było dopisków poczynionych przez liczne r ce, które teraz wszystkie były
prochem. Mimo to Ged rozumiał gdzieniegdzie co z tego, co usiłował czyta , i maj c wci w
pami ci pytania i szyderstwa dziewczyny, zatrzymał si na stronicy, która zawierała zakl cie
przywołuj ce duchy zmarłych.
Gdy czytał, odcyfrowuj c jeden po drugim runy i znaki, opanowywała go trwoga. Utkwił
oczy w stronicy i nie był w stanie ich podnie , dopóki nie przeczytał całego zakl cia do
ko ca.
Potem podnosz c głow ujrzał, e w domu jest ciemno. Czytał przed chwil bez adnego
wiatła, w ciemno ci. Teraz za nie mógł odczyta runów, gdy spu cił wzrok; na ksi g . Trwoga
wci w nim rosła; nie mógł wsta z krzesła, jak gdyby strach go sp tał. Było mu zimno.
Ogl daj c si przez rami dostrzegł, e obok zamkni tych drzwi co si kuli, jaka bezkształtna
bryła cienia ciemniejszego ni ciemno . Zdawało mu si , e cie si ga w jego stron , e
szepcze, e szeptem co do niego woła; nie mógł jednak zrozumie słów.
Nagle drzwi rozwarły si na o cie . Pojawił si w nich człowiek otoczony jaskrawym białym
wiatłem, wielka jasna posta , która przemówiła gło no, gwałtownie i niespodziewanie.
Ciemno i szept ustały i rozwiały si .
Trwoga opu ciła Geda, ale wci jeszcze był miertelnie wyl kniony, bowiem to mag Ogion
stał w drzwiach otoczony jasno ci , a d bowa laska w jego dłoni płon ła białym blaskiem.
Nie mówi c ani słowa, mag przeszedł obok Geda, zapalił lamp i odło ył ksi gi na półk .
Potem obrócił si do chłopca i rzekł:
- Nie wolno ci nigdy u ywa tego zakl cia, chyba eby ci groziła utrata mocy i ycia. Czy to
dla tego zakl cia otwarłe ksi gi?
- Nie, Mistrzu - wymamrotał chłopak i pełen wstydu opowiedział Ogionowi, czego i z jakiej
przyczyny poszukiwał.
- Czy nie pami tasz, co ci mówiłem - e matka tej dziewczyny, mał onka władcy, jest
czarodziejk ?
W istocie, Ogion kiedy to powiedział, ale Ged nie zwrócił wtedy na to uwagi, cho od obecnej
chwili wiedział ju , e Ogion nigdy nie mówi mu niczego, je li nie ma po temu istotnego
powodu.
Sama dziewczyna jest ju na wpół czarownic . By mo e, to matka przysłała j , aby z tob
porozmawiała. By mo e to ona otwarła ksi g na stronicy, któr czytałe . Moce, którym ona
słu y, nie s tymi, którym słu ja; nie znam jej zamiarów, ale wiem, e nie yczy mi dobrze.
Ged, posłuchaj mnie teraz. Czy nigdy nie pomy lałe , e tak jak cie musi otacza wiatło, tak
samo niebezpiecze stwo musi otacza czarodziejsk moc? Te czary to nie gra, w któr si
bawimy dla przyjemno ci albo własnej chwały. Pomy l o tym: o tym, e ka de słowo, ka de
działanie naszej sztuki wypowiadamy i wprawiamy w ruch na korzy albo dobra, albo zła.
Zanim przemówisz albo uczynisz cokolwiek, musisz zna cen , jak trzeba zapłaci !
Zdj ty wstydem, Ged zakrzykn ł:
- Jak e mam zna sprawy, skoro mnie niczego nie uczysz? Od czasu gdy yj przy tobie,
niczego nie zrobiłem, nie zobaczyłem...
- Teraz co zobaczyłe - odparł mag. - Przy drzwiach, w ciemno ci, wtedy gdy wszedłem.
Ged milczał.
Ogion ukl kł, uło ył drwa w kominku i rozniecił ogie , gdy w domu było zimno. Potem,
wci kl cz c, rzekł swym spokojnym głosem:
- Ged, mój młody sokole, nikt ci nie zmusza, aby przebywał ze mn lub mi słu ył. Nie ty
przyszedłe do mnie, lecz ja do ciebie. Jeste bardzo młody jak na taki wybór, ale nie mog go
uczyni za ciebie. Je li sobie yczysz, wy l ci na wysp Roke, gdzie nauczaj wszystkich
wysokich kunsztów. Nauczysz si ka dego kunsztu, jakiego si podejmiesz, gdy twoja moc jest
wielka. Wi ksza nawet, mam nadziej , ni twoja pycha. Zatrzymałem ci tu przy sobie,
posiadam bowiem to, czego tobie brakuje, ale nie b d ci zatrzymywał wbrew twej woli.
Wybieraj wi c teraz mi dzy Re Albi a Roke.
Ged stał bez słowa, serce tłukło mu si w piersi. Zd ył ju przecie pokocha Ogiona, tego
wyzbytego gniewu człowieka, który uzdrowił go dotkni ciem; kochał go i a do tej pory nie
wiedział o tym. Spojrzał na d bow lask opart w k cie przy kominku, przypominaj c sobie jej
blask, który wypłoszył z mroku złego ducha, i zat sknił za tym, aby pozosta z Ogionem, aby i
wraz z nim przez lasy w długiej i dalekiej w drówce, ucz c si sztuki milczenia. Jednak e
odzywały si w nim inne pragnienia, które nie dawały si uciszy : dza sławy, ch czynu.
Ogion rysował przed nim dług drog ku czarodziejskiemu mistrzostwu, powolny marsz
bocznymi cie kami, podczas gdy on mógł po eglowa z morskim wiatrem wprost na Morze
Najgł bsze, na Wysp M drców, gdzie powietrze roz wietlaj czary i gdzie Arcymag przechadza
si po ród cudów.
-
Mistrzu
-
powiedział
-
popłyn
na
Roke.
Tak wi c w par dni pó niej, w słoneczny wiosenny poranek, Ogion schodził wraz z nim
spadzist drog wiod c z Overfell do odległego o pi tna cie mil Wielkiego Portu Gont. Tam,
przy bramie strze onej z obu stron przez rze bione smoki, stra nicy z miasta Gont na widok
maga przykl kli z obna onymi mieczami w dłoniach i pozdrowili go. Znali Ogiona i oddawali
mu cze na rozkaz ksi cia oraz z własnej woli, gdy dziesi lat wstecz Ogion uratował miasto
przed trz sieniem ziemi, które mogło obali w gruzy wie e nale ce do zamo nych mieszka ców
i zasypa lawin kanał pomi dzy Zbrojnymi Urwiskami. Ogion przemówił wtedy do Góry Gont,
uciszaj c j , i u mierzył dygocz ce przepa cie Overfell, tak jak uspokaja si przera one zwierz .
Ged słyszał niegdy opowie ci o tym zdarzeniu i wspominał je teraz, widz c z podziwem, jak
uzbrojeni stra nicy kl kaj przed jego łagodnym Mistrzem. Podniósł wzrok prawie ze strachem
na tego człowieka, który powstrzymał trz sienie ziemi ale twarz Ogiona była łagodna jak zawsze.
Zeszli na nadbrze e, gdzie Zarz dca Porta zjawił si po piesznie na przywitanie Ogiona i zapytał,
czym mo e im słu y . Mag wyja nił mu, w czym rzecz, za Zarz dca od razu wymienił maj cy
wyruszy na Morze Najgł bsze statek, na którego pokładzie Ged mógł wypłyn jako pasa er.
- Lub te wezm go jako wywoływacza wiatru - dodał - je li posiada t umiej tno . Nie maj
na pokładzie zaklinacza pogody.
- Chłopak ma troch wprawy, je eli chodzi o mgł , ale nie zna si na wiatrach morskich -
odpowiedział mag, kład c lekko dło na ramieniu Geda. - Nie próbuj adnych sztuczek z
morzem i morskimi wiatrami, Krogulcze; jeste jeszcze szczurem l dowym. Jak nazywa si ten
okr t, Zarz dco?
- „Cie ", płynie z Andradów do miasta Hort z ładunkiem futer i wyrobów z ko ci słoniowej.
To dobry statek, Mistrzu Ogionie.
Twarz, maga pociemniała na d wi k nazwy statku, ale rzekł:
- Niech tak b dzie. Oddaj to pismo Przeło onemu Szkoły na wyspie Roke, Krogulcze.
Pomy lnych wiatrów. egnaj!
To było ich całe rozstanie. Mag odwrócił si i, krocz c w gór ulicy, odszedł z nadbrze a.
Ged stał samotnie i spogl dał' za odchodz cym Mistrzem.
- Chod ze mn , chłopcze - odezwał si Zarz dca Portu i poprowadził go przez opadaj ce ku
morzu nadbrze e do tnola, przy którym „Cie " przysposabiał si do rejsu.
Mogłoby wydawa si dziwne, e'na wyspie szeroko ci pi dziesi ciu mil, w wiosce u stóp
urwisk wiecznie wpatrzonych w morze, dziecko mo e dorosn do wieku m skiego nie
stan wszy nigdy w łodzi i ani razu nie zanurzywszy palca w słonej wodzie - ale tak bywa.
Rolnik, pasterz kóz czy bydła, my liwy albo rzemie lnik - mieszkaniec l du patrzy na ocean jak
na słony, rozkołysany obszar, który nie ma z nim w ogóle nic wspólnego. Wioska oddalana od
jego wsi o dwa dni marszu jest obcym krajem, za wyspa odległa o dzie eglugi od jego wyspy
to ju tylko legenda, mgliste wzgórza widoczne za wod , nie stały l d, po którym on sam st pa.
Tak te i dla Geda, który nigdy dot d nie zszedł z wy yn górskich, Port Gont był miejscem
gro nym i cudownym - wielkie domy i wie e z ciosanego kamienia, nadbrze e, na które składały
si mola, doki, baseny i miejsca do cumowania, przysta , gdzie pół setki łodzi i galer kołysało si
przy brzegu, le ało na nim'' do góry dnem do naprawy albo stało zakotwiczone na redzie ze
zwini tymi aglami i zamkni tymi otworami na wiosła, eglarze pokrzykuj cy w dziwnych
narzeczach, objuczeni robotnicy portowi spiesz cy pomi dzy baryłkami, skrzyniami,
zwojami lin i uło onymi w kozły wiosłami, brodaci kupcy w podbitych futrem szatach,
rozmawiaj cy półgłosem i st paj cy ostro nie po liskich nadbrze nych kamieniach, rybacy
wyładowuj cy swój połów, bednarze wyklepuj cy obr cze i wal cy młotami szkutnicy, i
piewaj cy sprzedawcy mał ów, i wydzieraj cy si 'szyprowie, a poza tym wszystkim cicha,
ja niej ca zatoka. Maj c oczy, uszy i my li pełne oszołomienia, Ged zmierzał w lad za Zarz dc
Portu do obszernego doku, gdzie przycumowany był „Cie "; Zarz dca zaprowadził go do
kapitana statku.
Nie mówi c wiele, kapitan zgodził si zabra Geda jako pasa era na wysp Roke, jako e
prosił o to sam mag. Zarz dca Portu zostawił wi c chłopca u niego. Kapitan „Cienia" był
m czyzn du ym i grubym, odzianym w czerwony płaszcz oblamowany futrem z pełławi, taki
jakie nosz kupcy z Wysp Andradzkich. Nie spojrzał ani razu na Geda, ale zapytał go władczym
głosem:
- Czy potrafisz zaklina pogod , chłopcze?
- Potrafi .
- A wywoływa wiatr?
Musiał si przyzna , e nie umie, po czym kapitan przykazał mu, eby znalazł sobie jakie
miejsce na uboczu i nie ruszał si stamt d.
Wio larze wchodzili wła nie na pokład, gdy statek miał wypłyn na red przed
zapadni ciem zmierzchu i po eglowa z odpływem, gdy zacznie si wit. adnego miejsca na
uboczu nie było, ale Ged wspi ł si jak umiał na obwi zany linami, przymocowany do pokładu i
przykryty skórami ładunek na rufie statku i przylgn wszy do niego, przygl dał si wszystkiemu,
co działo si naokoło. Na pokład wskakiwali wio larze, silni m czy ni o pot nych ramionach,
podczas gdy robotnicy portowi napełniali dok łoskotem przetaczanych baryłek z wod , które
ustawiali .pod ławami wio larzy. Kształtny statek osiadał nisko, objuczony ci arem;
jednocze nie, gotów do drogi, kołysał si lekko na chlupocz cych przybrze nych falach. Potem
sternik zaj ł miejsce ha rufie, po prawej stronie stewy, czekaj c ;na kapitana, który stał na desce
wpuszczonej w spojenie st pki z dziobnic wyrze bion na kształt Starego W a Andradzkiego.
Kapitan pot nym rykiem wydawał rozkazy; „Cie " został odcumowany i wypłyn ł daleko z
doków, holowany z mozołem przez dwie łodzie wiosłowe. Wtedy ryk szypra oznajmił:
„Otworzy luki!" - i wysun ły si ze stukotem wielkie wiosła, po pi tna cie z ka dej burty.
Wio larze pochylali swoje mocne plecy do taktu, wybijanego na b bnie przez chłopaka, który
siedział na górze obok kapitana. Statek sun ł teraz lekko jak mewa wiosłuj ca skrzydłami, a
szum i harmider miasta ustały nagłe gdzie z tyłu. Wpłyn li w cisz wód zatoki, a ponad nimi
wznosił si wysoki wierzchołek Góry, jak gdyby wisz cy ponad morzem. ^W płytkiej zatoczce
po zawietrznej stronie południowego Zbrojnego Urwiska zarzucili kotwic i stali tam przez noc.
Z siedemdziesi ciu członków załogi statku niektórzy byli, tak jak Ged, bardzo młodzi, cho
wszyscy odbyli ju swoje Przej cie w wiek m ski. Chłopcy ci przywołali Geda, aby podzieli si
z nim jadłem i napojem; odnosili si do przyja nie, cho szorstko i z mnóstwem artów i
kpinek. Przezwali go oczywi cie Kozim Pastuchem, bo pochodził z Gontu, ale nie pozwalali
sobie na wi cej. Ged był wysoki i silny jak pi tnastolatek oraz równie skory do rewan owania si
dobrym słowem, jak drwin ; przyj ł si wi c w ród nich i ju tej pierwszej nocy zacz ł y jak
ka dy z nich, ucz c si ich pracy. Odpowiadało to oficerom statku, na pokładzie nie było bowiem
miejsca dla bezczynnych pasa erów.
Miejsca ledwie starczało dla załogi i nie było zupełnie wygód na tej pozbawionej ozdób
galerze, zapchanej lud mi, sprz tem i ładunkiem; lecz có znaczyły wygody dla Geda? Le ał tej
nocy mi dzy obwi zanymi powrozem zwojami skór z północnych wysp, przygl dał si
wiosennym gwiazdom ponad wodami portu i ółtym wiatełkom miasta za ruf ; zasn ł i obudził
si znowu, pełen zachwytu. Przed witem zacz ł si odpływ. Podnie li kotwic i wypłyn li,
wiosłuj c lekko pomi dzy Zbrojnymi Urwiskami. Gdy wschód sło ca zarumienił Gór Gont za
nimi, podnie li wielki agiel i pomkn li po Morzu Gontyjskim w kierunku południowo-
zachodnim.
Przepłyn li z lekkim wiatrem pomi dzy wyspami Barnisk i Torheven i na drugi dzie w
zasi gu ich wzroku ukazał si Havnor, Wielka Wyspa, serce Archipelagu. Przez trzy dni widzieli
na horyzoncie zielone wzgórza Havnoru, posuwaj c si wzdłu jego wschodniego wybrze a, ale
nie przybijaj c do brzegu. Wiele lat miało jeszcze upłyn , zanim Ged postawił stop na tym
l dzie i zanim ujrzał białe wie e Wielkiego Portu Havnoru, wznosz ce si w samym rodku
wiata.
Stan li na jedn noc w Uj ciu Kember, północnym porcie wyspy Way, nast pnej nocy zarzucili
kotwic koło miasteczka u wej cia do Zatoki Felkway, nazajutrz za min li północny przyl dek
wyspy O i wpłyn li do Cie niny Ebavnor. Tam zwin li agiel i powiosłowali, maj c stale l d z
obu boków, a w zasi gu głosu widz c wci inne statki, wielkie i małe, nale ce do bogatych
kupców i drobnych handlarzy, niektóre płyn ce z Zewn trznych Rubie y z egzotycznym
ładunkiem po trwaj cym całe lata rejsie, i inne, które przeskakiwały jak wróble z wyspy na wysp
Morza Najgł bszego. Wypływaj c z zatłoczonej cie niny i skr caj c na południe, zostawili za
ruf Havnor i po eglowali pomi dzy dwiema pi knymi wyspami, Ark i Hien, upstrzonymi
wie ami i tarasami miast, a potem zacz li, poprzez deszcz i coraz silniejszy wiatr, przebija si
Morzem Najgł bszym w stron wyspy Roke.
W nocy, gdy wiatr pochłodniał i nastał sztorm, spu cili zarówno agiel, jak i maszt i nazajutrz
przez cały dzie wiosłowali. Długi statek le ał pewnie na falach i dzielnie sun ł przed siebie, ale
sternik przy długim wio le sterowym na rufie wpatrywał si w deszcz siek cy morze i nie widział
nic prócz deszczu. Płyn li na południowy zachód za wskazówk kompasu, wiedz c, w jakim
kierunku płyn , ale nie wiedz c, przez jakie wody. Ged słyszał, jak ludzie mówi o mieliznach na
północ od Roke i Skałach Boryiskich na wschodzie; inni utrzymywali, e statek mógł prze? ten
czas znacznie zboczy z kursu i zbł dzi na puste wody na południe od wyspy Kamery. Wiatr
wci si nasilał, rozrywaj c grzbiety wielkich fal w lotne strz py piany, a oni niezmiennie
wiosłowali z wiatrem na południowy zachód. Czas pracy jednej zmiany przy wiosłach został
skrócony, bo robota była bardzo ci ka; młodszych chłopaków posadzono po dwu przy jednym
wio le i Ged wykonywał swoj cz
pracy wraz z innymi, tak jak to czynił, odk d opu cili Gont.
Kiedy nie pracowali przy wiosłach, wylewali czerpakami wod , bowiem bałwany załamywały si
całym ci arem na statku. Tak posuwali si z trudem po ród fal, które wiatr p dził jak dymi ce
góry, podczas gdy ostry, zimny deszcz siekł plecy wio larzy, a łoskot b bna niósł si przez szum
sztormu jak bicie serca.
Jeden z m czyzn podszedł, aby zmieni Geda 'przy wio le, i posłał go do kapitana na dziób
Woda deszczowa ciekała z oblamowania płaszcza kapitana, ale on minio to stał, przysadzisty
jak beczka wina, na swoim kawałku pokładu; spogl daj c z góry na Geda, spytał:
- Czy potrafisz u mierzy ten wiatr, chłopcze?
- Nie, panie.
- Czy znasz si na sztukach z elazem?
Chciał w ten sposób spyta , czy Ged mógłby zmusi igł kompasu, aby wskazywała im drog
ku Roke, czyni c tak, e magnes kierowałby si nie ku północy, ale wedle ich potrzeby. Ta
umiej tno jest tajemnic Mistrzów Morskich, wi c Ged znów musiał odpowiedzie przecz co.
- W takim razie - rykn ł kapitan przez wiatr i deszcz - musisz znale jaki statek, który ci
zabierze na Roke z miasta Hort. Roke jest teraz pewnie na zachód od nas i tylko czary mogłyby
nas tam zaprowadzi poprzez to morze. Musimy trzyma kurs na południe.
Gedowi nie spodobało si to, słyszał ju bowiem opowie ci eglarzy o mie cie Hort jako o
miejscu pełnym bezprawia i zła; chwytano tam cz sto ludzi i sprzedawano jako niewolników na
Południowe Rubie e. Powróciwszy do pracy przy wio le, ci gn ł je z całych sił wraz ze swym
towarzyszem, krzepkim chłopakiem z Andradów, słyszał wybijaj cy rytm b ben i widział
zawieszon na rufie latarni , jak hu tała si i mrugała, gdy wiatr szarpał j na wszystkie strony,
udr czon plamk wiatła w chłostanym przez deszcz zmierzchu. Spogl dał wci na zachód, tak
cz sto, jak mu na to pozwalał ci ki rytm ci gni cia wiosła. I gdy statek podniósł si na
wzbieraj cej wysoko fali, Ged ujrzał przez chwil nad ciemn , dymi c wod wiatło mi dzy
chmurami, jak gdyby ostatni błysk zachodz cego sło ca; ale było to jasne wiatło, nie czerwone.
Jego s siad przy wio le tego nie dostrzegł, ale Ged zawołał na cały głos, e widzi wiatło.
Sternik wypatrywał go teraz przy ka dym spi trzeniu si wielkich fal i dostrzegł wiatło, w
chwili gdy Ged ujrzał je znowu, ale odkrzykn ł, e to tylko zachodz ce sło ce. Wtedy Ged
zawołał jednego z chłopaków, który czerpał i wylewał wod , aby zaj ł na chwil jego miejsce na
ławie, a sam znów pobrn ł naprzód zatarasowanym przej ciem mi dzy ławami i, chwytaj c za
rze biony dziób, aby nie zosta zmytym za burt , wykrzykn ł do szypra:
- Kapitanie! To wiatło na zachodzie to wyspa Roke!
- Nie widziałem adnego wiatła - rykn ł szyper, ale wła nie gdy to mówił, Ged wyrzucił
przed siebie rami wskazuj cym ruchem i wszyscy ujrzeli wiatło migocz ce jasno na zachodzie
ponad faluj cym p dem i tumultem morza.
Nie przez wzgl d na swego pasa era, ale aby uratowa statek przed niebezpiecze stwem
sztormu, kapitan wykrzykn ł natychmiast do sternika, aby brał kurs, na zachód, w stron wiatła.
Rzekł jednak do Geda:
- Chłopcze, gadasz niczym Mistrz Morski, ale powiadam ci, je li wskazujesz nam w tej
niepogodzie zł drog , wyrzuc ci za burt , aby sam płyn ł na Roke!
Zamiast ucieka przed sztormem, musieli teraz wiosłowa w poprzek kierunku wiatru; było to
trudne: fale, bij c w trawersuj cy statek, spychały go wci na południe z nowo obranego kursu,
rzucały statkiem i napełniały go wod , tote czerpa trzeba było bez ustanku, a wio larze musieli
uwa a , eby przy bocznym kołysaniu statku poci gni cia wiosłami nie wynurzały ich z wody i
w ten sposób nie rzucały ich mi dzy ławy. Pod burzowymi chmurami było prawie ciemno, ale od
czasu do czasu dostrzegali na zachodzie wiatło, do wyra ne, aby bra na nie kurs, i tak
borykali si dalej. Nareszcie wiatr osłabł troch i wiatło przed nimi rozrosło si wszerz.
Wiosłowali wci , gdy, jakby przechodz c przez zasłon , pomi dzy jednym a drugim
poci gni ciem wioseł, przepłyn li ze strefy sztormu w czyste powietrze, gdzie po wiata po
zachodzie sło ca jarzyła si na niebie i morzu. Ponad zwie czonymi pian falami ujrzeli w
niezbyt wielkiej odległo ci wysokie, okr głe i zielone wzgórze, a pod nim miasto, rozło one na
brzegu zatoczki, w której stały na kotwicy łodzie, wszystkie nieporuszone. .
,
Sternik, wsparty o swoje długie wiosło, pokr cił głow i zawołał:
- Kapitanie! Czy to prawdziwy l d, czy sztuczka czarownika?
- Trzymaj kurs, t pa pało! Wiosłowa , wy mi czaki, synowie niewolników! To Zatoka Thwil i
Pagórek Roke, ka dy dure by je poznał! Wiosłowa !
I tak przy biciu b bna powiosłowali, znu eni, w gł b zatoki. Było tam tak cicho, e mogli
słysze głosy ludzi w mie cie i d wi k dzwonu, a tylko gdzie hen, daleko, wist i huk sztormu.
Ciemne chmury wisiały na północy! na wschodzie, na południu, wokół całej wyspy, oddalone o
mil od jej brzegów. Ale nad Roke jedna po drugiej wschodziły gwiazdy na jasnym i spokojnym
niebie.
3. Szkoła Czarnoksi ników
Ged spał tej nocy na pokładzie „Cienia"; wczesnym rankiem rozstał si ze swymi pierwszymi w
yciu towarzyszami eglugi, a oni yczyli mu powodzenia, wołaj c wesoło w lad za nim, gdy
szedł w gór portu. Miasteczko Thwil nie jest du e, jego wysokie domy tłocz si ponad kilkoma
spadzistymi, w skimi uliczkami. Gedowi jednak wydawało si ono wielkim miastem; nie
wiedz c, dok d pój , zapytał pierwszego napotkanego mieszka ca Thwil, gdzie mo na znale
Przeło onego Szkoły na wyspie Rnke. Człowiek popatrzył na przez chwil z ukosa i odparł.
„M drzy nie musz pyta , głupiec pyta na pró no" - po czyni ruszył dalej ulic Ged poszedł pod
gór , a wreszcie znalazł si na placu obramowanym z trzech stron przez domy o spadzistych
łupkowych dachach, a z czwartej .przez cian .wielkiego budynku, którego nieliczne i małe okna
znajdowały si wy ej ni szczyty kominów na domach: robiło to wra enie fortecy lub zamku
zbudowanego z pot nych szarych bloków kamiennych. Na placu u stóp budynku rozstawione
były targowe stragany, wokół których kr ciło si troch ludzi. Ged zadał swoje pytanie starej
kobiecie z koszem pełnym mał ów, a ona odparła: „Nie zawsze mo na znale Przeło onego
tam, gdzie jest, ale czasem znajduje si go tam, gdzie go nie ma" - i dalej zachwalała krzykiem
swoje mał e W wielkim budynku, tu przy jednym z w głów, widniały skromne drewniane
drzwiczki. Ged podszedł do nich i gło no zastukał. Starcowi, który otworzył drzwi, powiedział:
- Mam list od maga Ogiona z Gontu do Przeło onego Szkoły na tej wyspie. Chc znale
Przeło onego, ale nie mam ju zamiaru słucha zagadek i kpin!
- To wła nie jest Szkoła - odparł starzec łagodnie. - Jestem od wiernym. Wejd , je li
potrafisz.
Ged zrobił krok naprzód. Wydawało mu si , e przeszedł przez próg; jednak e stał wci na
chodniku na dworze, tam gdzie przedtem.
Raz jeszcze uczynił krok naprzód i raz jeszcze pozostał przed drzwiami. Od wierny, stoj c
wewn trz, przygl dał mu si łagodnymi oczyma.
Ged był nie tyle zmieszany, co w ciekły, bo wygl dało to na dalsze naigrawanie si z niego.
Głosem i gestem uczynił zakl cie Otwierania, którego kiedy , dawno temu, nauczyła go ciotka; z
całego jej zasobu uroków ten był najcenniejszy i Ged wykonał go teraz jak nale y. Lecz była to
sztuczka wiejskiej czarownicy i moc, która ogarniała to wej cie, pozostała nieporuszona.
Kiedy zakl cie zawiodło, Ged stał dług chwil na chodniku. Wreszcie spojrzał na starca,
który czekał w rodku.
- Nie mog wej - powiedział niech tnie - chyba e mi pomo esz.
Od wierny odpowiedział:
- Wymów swoje imi .
Ged znów stał przez chwil bez ruchu; albowiem m czyzna nigdy nie wymawia gło no
swego imienia, dopóki nie wchodzi w gr co wi cej ni zagro enie jego ycia.
- Jestem Ged - powiedział gło no. Potem, robi c krok naprzód, wszedł w otwarte drzwi.
Zdawało mu si tylko, e cho wiatło miał za sob , cie pod aj c za nim, kładł si z tyłu.
Zobaczył te , gdy si obejrzał, e odrzwia, przez które wszedł, nie były ze zwykłego drewna,
jak przedtem my lał, ale z ko ci słoniowej pozbawionej spoin czy styków; wyrzezano je, jak si
pó niej dowiedział, z z ba Wielkiego Smoka. Drzwi, które starzec za nim zamkn ł, były z
polerowanego rogu, przez który m tnie prze wiecało wiatło dzienne, a na ich wewn trznej
płaszczy nie wyrze bione było Tysi clistne Drzewo.
- Witaj w tym domu, chłopcze. - rzekł od wierny i, ni mówi c nic wi cej, poprowadził go
przez przedsionki i korytarze na otwarty dziedziniec daleko w gł bi budynku. Dziedziniec był po
cz ci wyło ony kamieniem, lecz nie miał dachu; na trawniku pod młodymi drzewkami szemrała
w sło cu fontanna. Tutaj Ged czekał samotnie przez jaki czas. Stał bez ruchu i serce biło mu
mocno, zdawało mu si bowiem, e czuje działaj ce niewidocznie wokół niego istoty i moce, i
wiedział, e dom ten zbudowano nie tylko z kamienia, ale i z magii mocniejszej ni kamie . Stał
w najskrytszym pomieszczeniu Domu M drców i pomieszczenie to otwierało si ku niebu.
Wtedy nagle zdał sobie spraw , e jaki ubrany na biało człowiek obserwuje go przez spadaj c
wod fontanny.
Gdy ich oczy si spotkały, jaki ptak za piewał gło ne w gał ziach drzewa. W tym momencie
Ged zrozumiał piew ptaka, j zyk wody spadaj cej do zbiornika fontanny, kształt chmury,
pocz tek i koniec wiatru poruszaj cego li mi: wydało mu si , e on sam jest słowem
wypowiedzianym przez blask sło ca.
Potem ów moment min ł; i Ged, i wiat byli tacy sami jak przedtem albo prawie tacy sami.
Post pił naprzód, aby ukl kn przed Arcymagiem i wr czy mu list napisany przez Ogiona.
Arcymag Nemmerle, Przeło ony z Roke, był stary, starszy - powiadano - ni jakikolwiek
yj cy wtedy człowiek. Jego głos dr ał jak głos ptaka, gdy odezwał si , witaj c yczliwie Geda.
Włosy, broda i szata Arcymaga były białe; sprawiał wra enie, jak gdyby powolne działanie lat
wypłukało ze cał ciemno i ci ar, tak i stał si biały i lekki jak unoszone przez morze
drewno, które sto lat kołysało si na falach.
- Mam stare oczy, nie mog przeczyta , co pisze twój Mistrz - powiedział dr cym głosem. -
Przeczytaj mi ten list, chłopcze.
Ged odcyfrował wi c i przeczytał na głos pismo, które zło one było z runów hardyckich i
oznajmiało tylko tyle: „Nemmerle, Panie mój! Posyłam ci kogo , kto b dzie najwi kszym z
czarowników gontyjskich, je li wist wiatru mówi prawd ". List był podpisany przez Ogiona, ale
nie jego prawdziwym imieniem, którego Ged nigdy dot d nie poznał, lecz runem Ogiona,
Zamkni tymi Ustami.
- Przysłał ci tutaj ten, kto utrzymuje w ryzach trz sienia ziemi, b d przeto podwójnie
pozdrowiony. Młody Ogion był bliski memu sercu, gdy przybył tu z wyspy Gont. Opowiedz mi
teraz o morzach i o dziwach twej podró y, chłopcze.
- Nie najgorsza podró , panie, je li nie liczy wczorajszego sztormu.
- Jaki statek przywiózł ci tutaj?
- „Cie ", wioz cy towary z Andradów.
- Czyja wola ci tu przysłała?
- Moja własna.
Arcymag spojrzał na Geda i odwrócił wzrok; zacz ł mówi j zykiem niezrozumiałym dla
Geda, mamrocz c tak, jak czyni to bardzo stary człowiek, którego rozum bł ka si po ród lat i
wysp. Mimo to w jego mamrotaniu dawały si rozró ni słowa mówi ce o tym samym, o czym
piewał ptak i o czym mówiła spadaj ca woda. Arcymag nie wypowiadał adnego zakl cia, a
jednak była w jego głosie moc, która tak bardzo poruszyła dusz Geda, e chłopiec czuł si
oszołomiony i przez moment zdawało mu si , i widzi siebie stoj cego w dziwnym rozległym
pustkowiu; samego po ród cieni. A jednak przez cały czas znajdował si na rozsłonecznionym
dziedzi cu i słyszał plusk fontanny.
Wielki czarny ptak, kruk z Osskil, podszedł do nich, drepcz c po kamiennym tarasie i po
trawie. Zbli ył si do r bka szaty Arcymaga i stał tam, cały czarny, z dziobem jak sztylet i
agatowymi oczyma wpatrzonymi z ukosa w Geda. Dziobn ł trzy razy w biał lask , któr
podpierał si Nemmerle, i stary czarnoksi nik przerwał swoje mamrotanie i u miechn ł si .
- Pobiegaj sobie i pobaw si , chłopcze - powiedział wreszcie jak do małego dziecka.
Ged przykl kł znów przed nim na jedno kolano. Gdy si podniósł, Arcymag ju znikł. Tylko
kruk stał nadal, przygl daj c si Gedowi, z dziobem wyci gni tym, jakby chciał dziobn lask ,
która znikła.
Wtem kruk przemówił; odezwał si mow , która wedle przypuszcze Geda mogła by
j zykiem Osskil.
- Terrenon ussbuk! - wykrakał. - Terrenon ussbuk orrek! - I odmaszerował wynio le, tak jak
przybył.
Ged odwrócił si , aby opu ci dziedziniec; zastanawiał si , dok d powinien pój . Pod arkad
natkn ł si na wysokiego młodzie ca, który pozdrowił go bardzo grzecznie chyl c głow :
- Jestem Jasper, syn Enwita z Ksi stwa Eolg na wyspie Havnor. Jestem dzi na twe usługi;
mam ci pokaza cały Wielki Dom i odpowiedzie , na ile potrafi , na twe pytania. Jak mam ci
zwa , mój panie?
Gedowi, wie niakowi z gór, który nigdy przedtem nie przebywał w ród synów bogatych
kupców i panów wielkiego rodu, wydawało si , e ten chłopak kpi z niego swoimi „usługami",
swoim „mój panie", swoimi ukłonami i szuraniem nogami. Odparł krótko:
- Nazywaj mnie Krogulcem.
Tamten odczekał chwil , jak gdyby spodziewaj c si jakiej układniejszej odpowiedzi; nie
otrzymawszy adnej, wyprostował si troch i odchylił. Był dwa lub trzy lata starszy od Geda,
bardzo wysoki; nosił si i poruszał ze sztywn gracj , przybieraj c (jak s dził Ged) pozy
tancerza. Miał na sobie szary płaszcz z odrzuconym w tył kołnierzem. Pierwszym
pomieszczeniem, do którego zaprowadził Geda, była garderoba, gdzie jako ucze Szkoły, Ged
mógł znale dla siebie podobny płaszcz na swoj miar , a tak e wszelk inn odzie , jakiej by
potrzebował. Wdział wybrany przez siebie ciemnoszary płaszcz, a Jasper powiedział:
- Teraz jeste jednym z nas.
Jasper miał zwyczaj przy mówieniu ledwie widocznie si u miecha , w sposób, który
sprawiał, e Ged doszukiwał si w jego uprzejmych słowach ukrytej drwiny.
- Czy to szaty czyni z nas magów? - odparł ponuro.
- Nie - odpowiedział starszy chłopak. - Cho słyszałem, e dobre wychowanie czyni z nas
ludzi. Dok d teraz?
- Dok d zechcesz. Nie 'znam tego domu.
Jasper powiódł go korytarzami Wielkiego Domu, pokazuj c mu otwarte podwórce i kryte
dachem sale, Komnat Półek, gdzie przechowywano ksi gi wiedzy i tomy runów, wielk Sal
Kominkow , w której cała Szkoła gromadziła si w dni wi teczne, i wreszcie na górze, w
wie ach i na poddaszach, małe cele, gdzie spali uczniowie i mistrzowie. Cela Geda znajdowała
si w Wie y Południowej; miała okno wygl daj ce w dół, na spadaj ce ku morzu strome dachy
miasteczka Thwil. Podobnie jak inne sypialnie, cela była pozbawiona mebli, je li nie liczy
siennika w k cie.
- yjemy tu bardzo skromnie - powiedział Jasper. - Ale spodziewam si , e nie b dzie ci to
przeszkadza .
- Jestem do tego przyzwyczajony. - l zaraz, próbuj c dorówna temu uprzejmemu i
wyniosłemu młodzie cowi, Ged dodał: - Ty chyba nie był przyzwyczajony, kiedy zjawiłe si tu
po raz pierwszy.
Jasper spojrzał na niego, a jego spojrzenie mówiło baz słów: „Có ty w ogóle mo esz
wiedzie o tym, do czego ja, syn Władcy Ksi stwa Eolg na wyspie Havnor, jestem czy te nie
jestem przyzwyczajony?" To co Jasper rzekł na głos, brzmiało po prostu:,
- Chod dalej t dy.
Gdy byli na pi trze, zabrzmiał gong, zeszli wi c na dół, aby spo y południowy posiłek przy
Długim Stole w refektarzu, wraz z setk lub. wi cej chłopców i młodzie ców. Ka dy obsługiwał
si sam, artuj c z kucharzami przez wychodz ce na refektarz okienka kuchni, ładuj c na swój
talerz jedzenie z wielkich mis paruj cych na parapetach, siadaj c, gdzie si komu podobało, przy
Długim Stole.
- Mówi si - powiedział Gedowi Jasper - e cho by nie wiem ilu siadło przy tym stole,
pozostaje zawsze dosy miejsca.
Z pewno ci było tu do miejsca zarówno dla licznych hała liwych, gadaj cych i jedz cych
obficie grup chłopców, jak i dla starszych, ubranych w srebrne płaszcze spi te srebrn klamr
pod szyj , którzy siedzieli spokojnie, parami lub pojedynczo, z powa nymi, zadumanymi
twarzami, jak gdyby mieli wiele do przemy lenia. Jasper i Ged usiedli wraz z kr pym
chłopakiem imieniem Vetch, który po przedstawieniu si nie powiedział nic wi cej, a tylko z
zapałem pakował sobie jedzenie do ust. Miał akcent ze Wschodnich Rubie y i był ciemnoskóry,
nie czerwonobr zowy, jak Ged i Jasper oraz wi kszo mieszka ców Archipelagu, lecz
ciemnobr zowy. Był to prosty chłopak i jego obyczajom brakowało ogl dy. Posarkał troch
na obiad, kiedy sko czył je , ale potem zwracaj c si do Geda rzekł:,
- Przynajmniej nie jest to złudzenie jak tyle rzeczy tutaj naokoło: trzyma si to eber.
Ged nie wiedział, co Vetch miał na my li, ale poczuł do niego niejak sympati i rad był,
kiedy po posiłku Vetch został z nimi.
Zeszli do miasta, aby Ged mógł si w nim zorientowa . Uliczki Thwil były wprawdzie
nieliczne i krótkie, ale kr ciły si i wiły dziwacznie pomi dzy domami o wysokich dachach,
tote łatwo było zgubi drog . Było to dziwne miasto i dziwni byli te jego mieszka cy, rybacy,
robotnicy i rzemie lnicy niczym si nie wyró niaj cy, ale tak przyzwyczajeni do czarów, które
s na porz dku dziennym na Wyspie M drców, e sami zdawali si na wpół czarownikami.
Rozmawiali (jak si ju Ged wcze niej przekonał) zagadkami i aden z nich nie mrugn łby
okiem, gdyby ujrzał chłopca przemieniaj cego si w ryb albo dom wzlatuj cy w powietrze, ale
wiedz c, e to tylko figiel uczniaka, dalej łatałby buty albo siekał baranin nieporuszony.
Mijaj c Tylne Drzwi i id c przez ogrody dookoła Wielkiego Domu, trzej chłopcy przeszli
nast pnie po drewnianym mo cie ponad czystym nurtem Thwilburn i maszerowali dalej na
północ pomi dzy łaskami i pastwiskami. cie ka wiła si i pi ła w gór . Mijali d browy, w
których mimo całej jasno ci sło ca le ały g ste cienie. Był jeden zagajnik, niezbyt daleko po
lewej stronie, którego Ged ani razu nie mógł ujrze całkiem wyra nie. cie ka nigdy do tego
gaju nie dochodziła, cho wci zdawało si , e zaraz do zaprowadzi. Ged nie potrafił nawet
rozpozna gatunku drzew. Yetch widz c, jak Ged si wpatruje, powiedział łagodnie:
- To Wewn trzny Gaj. Nie mo emy do siego wej ... na razie...
Na gor cych, sk panych w sło cu pastwiskach kwitły ółte kwiaty.
- Iskiernik - powiedział Jasper. - Ro nie tam, gdzie wiatr rzucił popioły płon cego Hien, gdy
Erreth-Akbe obronił Skryte Wyspy przed Ognistym Władc . - Dmuchn ł w wyschni t koron
kwiatu i oderwane nasiona wzbiły si z wiatrem, szybuj c w sło cu jak ogniste iskry.
cie ka powiodła ich w gór , okr aj c podnó e wielkiego zielonego wzgórza, kr głego i
pozbawionego drzew, wzgórza, które Ged widział ze statku, gdy wpływali na zakl te wody
wyspy Roke. Na zboczu Jasper przystan ł.
- W domu na Havnor słyszałem wiele o gontyjskiej sztuce czarnoksi skiej i zawsze j
chwalono, tote czekałem długi czas, aby zobaczy , na czym polega. Teraz mamy . tu Gon ty
je yka i stoimy na stokach Pagórka Rfeke, którego korzenie zagł biaj si a do rodka ziemi.
Wszystkie czary maj tu szczególn moc. Uczy dla nas jak sztuczk , Krogulcze. Poka nam
swój styl.
Ged, zmieszany i zaskoczony, milczał.
- Pó niej Jasper - rzekł prosto Veteh. - Daj mu na razie spokój.
- Posiada albo umiej tno ci, albo moc, inaczej od wierny nie wpu ciłby go. Czemu nie
miałby nam tego pokaza , równie dobrze teraz jak pó niej? Prawda, Krogulcze?
- Posiadam i umiej tno , i moc - powiedział Ged. - Poka mi, o jakich rzeczach mówisz.
- O złudzeniach oczywi cie - o sztuczkach, grze pozorów. Na przykład o tym!
Wskazuj c palcem, Jasper wymówił par dziwnych słów i tam gdzie wskazywał, na zboczu
wzgórza, pociekła pomi dzy zielonymi trawami niteczka wody; po chwili urosła i ju tryskało
ródło, a woda zacz ła spływa ze wzgórza wartkim strumieniem. Ged zanurzył r k w nurt i
poczuł wilgo , napił si wody i poczuł jej chłód. Mimo to jednak woda nie gasiła pragnienia:
była tylko złudzeniem. Jasper za pomoc innego słowa zatrzymał wod i w sło cu zafalowała
sucha trawa.
- Teraz ty, Yetch - powiedział ze swoim chłodnym u miechem.
Yetch podrapał si w głow i spojrzał pos pnie, ale wzi ł w dło grudk ziemi i zacz ł
piewa nad ni niemelodyjnie, urabiaj c j swymi ciemnymi palcami, kształtuj c j , ugniataj c,
wygładzaj c; i nagle grudka stała si małym stworzeniem, jakby trzmielem czy włochat much ,
która uleciała z bzykiem nad Pagórek Roke i znikła.
Ged stał zapatrzony i zbity z tropu. Có on znał oprócz .pospolitych wiejskich guseł,
zakl przywołuj cych kozy, lecz cych brodawki, przesuwaj cych ci ary albo
naprawiaj cych garnki?
- Ja nie robi adnych sztuczek w tym rodzaju - rzekł. Była to wystarczaj ca odpowied dla
Yetcha, który chciał ju przyst pi do dalszej zabawy, ale Jasper zapytał:
- Dlaczego nie?
- Czary to nie zabawa. My, Gontyjczycy, nie czynimy ich dla przyjemno ci ani dla pochwały -
odparł Ged hardo.
- Po co zatem je czynicie? - dopytywał si Jasper. - Dla pieni dzy?
- Nie!... - Ale nie umiał wymy li jakiej innej odpowiedzi, która ukryłaby jego niewiedz i
ocaliła dum . Jasper za miał si , nie trac c humoru, i ruszył dalej, prowadz c ich wokół Pagórka
Roke. I Ged poszedł za nim, markotny i z uraz w sercu, wiedz c, e zachował si jak głupiec, i
wini c za to Jaspera.
Tej nocy, gdy le ał owini ty w płaszcz na sienniku w swojej zimnej, nie o wietlonej
kamiennej celi, w zupełnej ciszy Wielkiego Domu na Roke, osobliwo tego miejsca i my l o
wszystkich zakl ciach i czarach, które tu czyniono, pocz ła stopniowo opanowywa go i n ka .
Otaczała go ciemno , wypełniał go l k. Pragn ł by gdziekolwiek, byle nie na Roke. Ale do
drzwi celi podszedł Vetch z mał niebieskaw kul bł dnego ognika, która unosiła si nad jego
głow i o wietlała mu drog , i spytał, czy mo e wej i chwil porozmawia . Wypytywał Geda o
wysp Gont, a potem mówił z czuło ci o swoich rodzinnych wyspach na Wschodnich
Rubie ach, opowiadaj c, jak dym z wiejskich palenisk snuje si wieczorem ponad spokojnym
morzem, pomi dzy wysepkami o zabawnych nazwach: Korp, Kopp i Holp, Yenway i Yemish,
Iffish, Koppish i Sneg. Kiedy szkicował palcem zarysy tych l dów na kamieniach posadzki, aby
pokaza Gedowi ich poło enie, linie, które rysował, wieciły blado przez chwil , jakby na-
Kre lone srebrnym pr cikiem, po czym gasły. Vetch przebywał w szkole trzy lata i wkrótce miał
by pasowany na czarownika: wykonywaniu pomniejszych sztuk magicznych po wi cał niewiele
wi cej uwagi, ni ptak po wi ca lataniu. Posiadł przy tym jeszcze wi ksz , nie wyuczon
umiej tno : była ni sztuka dobroci. Tej nocy, odt d ju na zawsze, ofiarował Gedowi swoj
przyja , niezawodn i szczer przyja , której Ged nie mógł si oprze i któr musiał
odwzajemni .
A jednak Yetch był tak samo przyjazny wobec Jaspera, który o mieszył Geda owego
pierwszego dnia na Pagórku Roke. Ged nie zapomniał o tym, podobnie chyba jak Jasper, który
zawsze zwracał si do niego uprzejmym tonem i z drwi cym u miechem. Ambicja Geda nie
cierpiała lekcewa enia i nie zadowalała si byle czym. Poprzysi gł, e udowodni Jasperowi i
całej reszcie chłopaków, pomi dzy którymi Jasper był kim w rodzaju przywódcy, jak wielka jest
naprawd jego moc - którego dnia. Albowiem aden z nich, mimo wszystkich ich sprytnych
sztuczek, nie ocalił wsi za pomoc czarów. O adnym z nich nie napisał Ogion, e b dzie
najwi kszym czarownikiem gontyjskim.
Tak podsycaj c swoj dum , skoncentrował cał sił woli na pracy, któr mu wyznaczono, na
lekcjach, na kunsztach, opowie ciach i umiej tno ciach, których nauczali przyodziani w szare
płaszcze mistrzowie z Roke, zwani Dziewi cioma Mistrzami
Przez cz
ka dego dnia uczył si u Mistrza Pie ni, gdzie poznawał Czyny Bohaterów i
Pie ni M dro ci, poczynaj c od najstarszej ze wszystkich pie ni, Stworzenia Ea. Potem wraz z
tuzinem innych chłopaków wiczył u Mistrza Wiatrów sztuki zwi zane z wiatrem i pogod .
Wiosn i wczesnym latem sp dzali całe dnie w Zatoce Roke na pokładzie lekkich
jednomasztowców, wicz c sterowanie za pomoc słowa, u mierzanie fal, zaklinanie wiatru
naturalnego i wywoływanie magicznego. S to umiej tno ci bardzo zawiłe; Ged nieraz obrywał
po głowie rozhu tan , rej , gdy łód , w której si znajdował, stawała d ba w wietrze nagle
dmuchaj cym wstecz lub gdy zderzała si z inn łodzi , cho miała na eglowanie cał zatok ,
albo te gdy wszyscy trzej Chłopcy w jego aglówce znajdowali si nieoczekiwanie po szyj w
wodzie, poniewa na łód spadała ogromna, niechc cy wywołana fala. Były te inne dni,
spokojniejsze wyprawy na l dzie, z Mistrzem Ziół, który opowiadał im o wła ciwo ciach
wszystkiego, co ro nie; a Mistrz Sztuk nauczał sztuczek magicznych, kuglarstwa i pomniejszych
sztuk Przemieniania.
We wszystkich tych dziedzinach nauki Ged okazywał swoj poj tno ; po miesi cu prze cigał
ju chłopaków, którzy przebywali w szkole o rok dłu ej. Szczególnie sztuczki iluzyjne
przychodziły mu tak łatwo, e zdawało si , i urodził si ju z ich znajomo ci i teraz musiał je
sobie tylko przypomnie . Mistrz Sztuk był łagodnym i niefrasobliwym starcem, znajduj cym
niesko czon uciech w dowcipie i pi knie kunsztów, których uczył; Ged wkrótce nie czuł ju
przed nim l ku, ale zapytywał go o to czy tamto zakl cie, a. Mistrz zawsze u miechał si i
pokazywał, czego sobie Ged yczył. Pewnego dnia jednak, my l c stale o tym, aby wreszcie
zawstydzi Jaspera, Ged zwrócił si do Mistrza, gdy przebywali na Podwórcu Pozorów:
- Panie, wszystkie te czary s prawie takie same; znaj c jeden, zna si wszystkie. I gdy tylko
działanie uroku ustaje, złudzenie znika. Je li za teraz zrobi z kamyka diament - i zrobił to przy
pomocy zakl cia i szybkiego ruchu nadgarstka - co mam uczyni , aby zmusi ten diament do
pozostania diamentem? W jaki sposób mo na unieruchomi czar Przemiany i doprowadzi go
do ko ca?
Mistrz Sztuk spojrzał na klejnot błyszcz cy na dłoni Geda, jasny jak zdobycz wyniesiona ze
smoczego skarbca. Stary Mistrz mrukn ł jedno słowo: Tolk - i na dłoni le ał znów kamyk, nie
drogi kamie , ale chropawy, szary okruch skały. Mistrz wzi ł go i poło ył na swojej dłoni.
- To jest skała; tolk w Prawdziwej Mowie - powiedział, podnosz c na Geda łagodne oczy. -
Okruch kamienia, z którego składa si wyspa Roke, male ki odłamek suchego l du, na którym
yj ludzie. Jest samym sob . Jest cz ci wiata. Dzi ki Złudnej Przemianie mo esz sprawi ,
aby wygl dał jak diament - albo kwiat, albo mucha, albo oko, albo płomie ... - Kamie
błyskawicznie zmieniał postacie, gdy Mistrz je wymieniał, a wreszcie powrócił do postaci
kamienia. - Ale to tylko pozory. Złudzenie mami zmysły patrz cego;, ka e mu widzie , słysze i
czu , e rzecz si zmieniła.. Nie zmienia jednak samej rzeczy. Aby zmieni t skał w diament,
musisz zmieni jej prawdziwe imi . A uczyni to, mój synu, nawet wobec tak małego ułamka
wiata, oznacza zmieni wiat. To da si zrobi . Tak jest, to si da zrobi . Jest to sztuka Mistrza
Przemian i nauczysz si jej, gdy b dziesz gotów do jej poznania. Ale nie wolno ci zmienia ani
jednej rzeczy, ani jednego kamyka, ani jednego ziarnka piasku, dopóki nie b dziesz wiedział,
jakie dobro i zło wywoła ten czyn. wiat jest w Równowadze. Czarodziejska moc
Przemieniania i Przywoływania mo e zakłóci równowag wiata. Niebezpieczna to moc.
Najbardziej ryzykowna. Musi by poprzedzona wiedz i słu y potrzebie. Zapali wiec
znaczy rzuci cie ... - Spojrzał znów na kamyk. - A poza tym skała jest niezł rzecz , wiesz? -
rzekł mniej uroczystym tonem. - Gdyby wyspy wiatomorza były całe z diamentu, wiedliby my
na nich ci ki ywot. Ciesz si złudzeniami, chłopcze, i pozwól, aby skały były skałami. -
U miechn ł si , lecz Ged odszedł niezadowolony. Gdy próbuje si wydoby z maga jego
tajemnice, on mówi zawsze, tak jak Ogion, o Równowadze, o niebezpiecze stwie, o mroku. Ale
czarnoksi nik, taki który wyszedł ju poza te dziecinne sztuczki ze złudzeniami i posiadł
prawdziwy kunszt Przywoływania i Przemieniania, jest z pewno ci do pot ny, aby czyni ,
co mu si podoba, nadawa wiatu równowag , jaka jemu zdaje si najlepsza, i przegania
ciemno swoim własnym wiatłem.
Na korytarzu spotkał Jaspera; odk d talenty Geda zacz to chwali w całej Szkole, Jasper
zwracał si do w sposób, który zdawał si przyjazny, ale w istocie był kpi cy.
- Wygl dasz na przygn bionego, Krogulcze – powiedział tym razem. - Czy by nie udawały ci
si twoje kuglarskie czary?
Próbuj c jak zawsze dorówna Jasperowi, Ged odpowiedział na pytanie, ignoruj c jego
ironiczny ton.
- Mam ju do kuglarstwa - rzekł - do tych sztuczek ze złudzeniami, zdatnych jedynie do
zabawiania gnu nych władców w ich zamkach i ksi stwach. Jedyna prawdziwa magia, jakiej
mnie dot d nauczono na Roke, to wytwarzanie bł dnych ogników i troch , zaklinania pogody.
Reszta to zwykłe głupstwa.
- Nawet głupstwo jest niebezpieczne - zauwa ył Jasper - w r kach głupca.
Na te słowa Ged szarpn ł si , jakby go spoliczkowano, i zrobił krok w kierunku Jaspera, ale
starszy chłopak u miechn ł si , jak gdyby nie zamierzał był nikogo obrazi , skin ł głow na swój
sztywny, pełen gracji sposób i ruszył dalej.
Stoj c z w ciekło ci w sercu i spogl daj c w lad za Jasperem, Ged przysi gał sobie, e
prze cignie swego rywala, i to nie w jakim zwyczajnym współzawodnictwie na złudzenia, ale w
próbie mocy. Sprawdzi siebie samego i upokorzy Jaspera. Nie pozwoli, aby tamten stał
spogl daj c na z góry, pełen gracji, lekcewa enia i nienawi ci.
Nie przestawał rozmy la o przyczynach, dla których Jasper mógł go nienawidzi . Wiedział
tylko, dlaczego sam nienawidzi Jaspera. Inni uczniowie rychło si przekonali, e rzadko kiedy
mog dorówna Gedowi, zarówno we współzawodnictwie dla zabawy, jak i w powa nej
rywalizacji, i powiadali o nim, jedni tonem pochwały, inni niech tnie: „To urodzony
czarnoksi nik, nigdy nie da si pobi ". Jeden tylko Jasper ani go nie chwalił, ani nie unikał, lecz
po prostu spogl dał na z góry, z lekkim u mieszkiem. I dlatego wła nie Jasper był jego jedynym
rywalem, którego nale ało zawstydzi .
Ged nie widział albo nie chciał widzie , e w tej rywalizacji, przy której trwał i któr podsycał
jako składnik swej własnej ambicji, było co z niebezpiecze stwa, z ciemno ci, przed któr
łagodnie go ostrzegał Mistrz Sztuk.
Kiedy nie powodowała nim czysta w ciekło , Ged wiedział doskonale, e na razie nie jest
jeszcze godnym przeciwnikiem Jaspera ani któregokolwiek ze starszych chłopców, tote
pracował wytrwale i kontynuował zwykł nauk . Pod koniec lata praca straciła nieco na
intensywno ci, było zatem wi cej czasu na rozrywki: regaty poruszanych czarami łodzi w porcie,
pokazy złudze na podwórcach Wielkiego Domu, a w długie wieczory, w zagajnikach,
zapami tałe zabawy w chowanego, gdzie ci, co si chowali, i ten, co szukał, byli w równej
mierze niewidzialni i tylko głosy kr yły ze miechem i nawoływaniami po ród drzew, w
uliczce, w pogoni za szybkimi, ledwie widocznymi bł dnymi ognikami. Potem, gdy nadeszła
jesie , uczniowie zabrali si na nowo do swych zada , wicz c dalsze sztuki magiczne. Tak wi c
pierwsze miesi ce Geda na Roke min ły szybko, pełne gwałtownych nami tno ci i
nadprzyrodzonych zdarze .
W zimie było inaczej. Ged został wysłany wraz z siedmioma innymi chłopcami na najdalej
wysuni ty na północ przyl dek wyspy Roke, gdzie stała Wie a Osobna. Mieszkał tutaj samotnie
Mistrz Imion, którego nazywano imieniem nie posiadaj cym znaczenia w adnym j zyku:
Kurremkarmerruk. W promieniu całych mil od Wie y nie było adnej zagrody ani domu
mieszkalnego. Gro nie wznosiła si Wie a ponad północnymi urwiskami, szare były chmury nad
zimowym morzem, niesko czone spisy, szeregi i ci gi imion, których musiało si uczy o miu
uczniów Mistrza. Pomi dzy nimi w wysokiej komnacie Wie y siedział na wysokim zydlu
Kurremkarmerruk, spisuj c listy imion, których trzeba si było nauczy , zanim atrament zblaknie
o północy, pozostawiaj c znów czysty pergamin. Było zimno, panowały półmrok i wieczna cisza,
je li nie liczy skrzypienia Mistrzowego pióra i wzdychania - zapewne jednego z uczniów, który
musiał przed północ wyuczy si imion ka dego przyl dka, cypla, zatoki, cie niny, przystani,
kanału, portu, mielizny, rafy i skały na wybrze ach Lossow, małej wysepki na Morzu Pelnijskim.
Gdyby ucze si skar ył, Mistrz mógłby nic nie powiedzie , ale wydłu y list , albo mógłby rzec:
„Kto chce by Mistrzem Morskim, musi zna prawdziwe imi ka dej kropli wody w morzu".
Ged wzdychał czasami, ale si nie skar ył. Widział, e w tym nudnym i niezgł bionym
przedmiocie, polegaj cym na uczeniu si prawdziwych imion ka dego miejsca, rzeczy i
stworzenia, moc, której pragn ł, le y jak klejnot na dnie wyschni tej studni. Albowiem magia
zawiera si w tym wła nie, w prawdziwym nazywaniu rzeczy. Tak powiedział im
Knrremkarmerruk pierwszej nocy, któr sp dzili w Wie y; nigdy tego nie powtórzył, ale Ged nie
zapomniał jego słów. - Wielu magów o wielkiej mocy - powiedział wtedy mistrz - sp dziło cale
ycie na odkrywaniu imienia jednej tylko rzeczy - jednego tylko zgubionego albo ukrytego
imienia. A wci jeszcze spisy nie s zako czone. I nie b d a do ko ca wiata. Posłuchajcie, a
zrozumiecie, dlaczego. W tym wiecie pod sło cem, i w tym innym wiecie, który nie ma sło ca,
jest wiele rzeczy, co nie maj nic wspólnego z lud mi i ludzk mow , i s moce przekraczaj ce
nasz moc. Ale magia, prawdziwa magia, jest dziełem tylko tych istot, które mówi hardyckim
narzeczem wiatomorza albo te Dawn Mow , z której to narzecze wyrosło.
Dawna Mowa to j zyk, którym mówi smoki, j zyk, którym mówił Segoy, ten, co stworzył
wyspy wiata, j zyk naszych ballad i pie ni, zakl , czarów i wezwa . Jego słowa spoczywaj ,
ukryte i zmienione, pomi dzy naszymi hardyckimi słowami. Nazywamy pian fal sukien: to
słowo utworzone jest z dwu słów Dawnej Mowy, suk, pióropusz, i inien, morze. Pióropusz morza
- to piana. Ale nie mo na zaczarowa piany nazywaj c j sukien; trzeba u y jej prawdziwego
imienia w Dawnej Mowie, które brzmi essa. Ka da czarownica zna par słów w Dawnej Mowie,
a mag zna ich wiele. Ale jest ich o wiele wi cej, niektóre zagin ły w ci gu wieków, inne ukryły
si , inne znów znane s tylko smokom i Dawnym Mocom Ziemi, a jeszcze innych nie zna adne
stworzenie yj ce; i aden człowiek nie mógłby nauczy si ich wszystkich. Albowiem ten j zyk
nie ma ko ca.
A to dlaczego. Nazwa morza brzmi inien - zgoda. Ale to, co nazywamy Morzem
Najgł bszym, ma równie swoje własne imi w Dawnej Mowie. Jako e adna rzecz nie mo e
mie dwu prawdziwych imion, inien mo e znaczy tylko „całe morze z wyj tkiem Morza
Najgł bszego". I oczywi cie nie znaczy to nawet tyle, jest bowiem bez liku mórz i zatok, i
cie nin, które nosz swoje własne imiona. Tote gdyby jaki mag-Mistrz Morski był na tyle
szalony, aby usiłował wzburzy lub uciszy czarami cały ocean, jego zakl cie musi zawiera nie
tylko ów wyraz inien, ale imi ka dego obszaru, ka dego skrawka, ka dej odrobiny morza na
przestrzeni całego Archipelagu i całych Zewn trznych Rubie y, i jeszcze dalej, a do miejsca, w
którym imiona maj swój kres. W ten sposób to, co daje nam moc czynienia czarów, ustanawia
zarazem granice tej mocy. Mag mo e panowa tylko nad tym, co jest w jego pobli u, co potrafi
nazwa dokładnie i całkowicie. I tak jest dobrze. Gdyby tak nie było, nikczemno kogo
pot nego albo szale stwo m drca ju dawno temu mogłyby usiłowa zmieni to, czego zmieni
si nie da, i Równowaga zostałaby zachwiana. Wytr cone z równowagi morze zalałoby wyspy,
na których w ci głym zagro eniu mieszkamy, i w wiecznej ciszy zagin łyby głosy i wszystkie
imiona.
Ged rozmy lał długo nad tymi słowami i zapadły one gł boko w jego wiadomo . Mimo to
powaga zadania nie była w stanie w ci gli długiego roku w Wie y uczyni pracy mniej ci k i
oschł ; pod koniec za owego roku Kurremkarmerruk powiedział mu: - Zrobiłe dobry pocz tek.
- Ale nic poza tym. Czarnoksi nicy mówi prawd i prawd było, e cała biegło w dziedzinie
Imion, któr Ged z takim mozołem zdobywał w ci gu roku, była tylko pocz tkiem tego, czego
b dzie musiał uczy si dalej przez całe ycie. Został zwolniony z Wie y Osobnej wcze niej ni
ci, którzy przybyli wraz z nim, uczył si bowiem szybciej od nich; ale była to jedyna pochwała,
jak otrzymał.
Szedł przez wysp na południe, sam w ród wczesnej zimy, pustymi drogami omijaj cymi
miasta. Gdy zapadła noc, zacz ło pada . Nie wypowiedział zakl cia, które by odp dziło od niego
deszcz, pogoda na Roke była bowiem w r kach Mistrza Wiatrów i nie wolno si było do niej
wtr ca . Schronił si pod wielkim drzewem pendiku i le c tam, zawini ty w płaszcz, my lał o
swoim dawnym mistrzu Ogionie, który zapewne wci jeszcze odbywał swe jesienne w drówki
po szczytach Gontu, nocuj c na dworze i maj c bezlistne gał zie za dach, a padaj cy deszcz za
ciany domu. To sprawiło, e Ged si u miechn ł, zdał sobie bowiem spraw , e my l o Ogionie
jest dla niego zawsze otuch . Zasn ł ze spokojnym sercem, w zimnej ciemno ci pełnej szeptu
wody. O wicie budz c si podniósł głow ; deszcz ustal; Ged ujrzał schowane w fałdach
płaszcza skulone, pi ce zwierz tko, które wpełzło tam w poszukiwaniu ciepła. Zdumiał si na
jego widok, gdy było to rzadkie i osobliwe zwierz otak.
Stworzenia te spotyka si jedynie na czterech południowych wyspach Archipelagu; na Roke,
Ensmer, Pody i Wathort. S małe i gładkie, z szerokimi pyszczkami, z futrem ciemnobr zowym
lub c tkowanym i wielkimi jasnymi oczami. Ich z by s ostre, a usposobienie dzikie, tote
otaków nie oswaja si i nie pie ci. Niezdolne s woła , krzycze ani wydawa z siebie głosu. Ged
pogłaskał zwierz tko, a ono obudziło si i ziewn ło, ukazuj c br zowy j zyczek i białe z by, ale
nie zdradzaj c przestrachu.
- Otak - powiedział Ged, a potem, maj c w pami ci tysi c imion zwierz cych, których uczył
si w Wie y, nazwał ptaka jego prawdziwym imieniem w Dawnej Mowie: Hoeg! Chcesz pój
ze mn ?
Otak usadowił si na jego rozwartej dłoni i zacz ł my swoje futerko.
Ged umie cił go na ramieniu w fałdach kaptura i otak odbywał tam podró . Niekiedy w ci gu
dnia zeskakiwał i umykał do lasu, ale zawsze powracał do Geda, raz nawet ze złapan le n
mysz . Ged za miał si i kazał mu zje mysz, sam bowiem po cił: tej nocy wypadało wi to
Powrotu Sło ca. Nareszcie min ł w wilgotnym zmierzchu Pagórek Roke i ujrzał jasne bł dne
ogniki, igraj ce w deszczu nad dachami Wielkiego Domu; wszedł w jego progi i został
przywitany przez swoich Mistrzów i kolegów w o wietlonej ogniem sali.
Dla Geda, który nie miał domu, dok d mógłby kiedykolwiek wróci , było to wła nie jak
powrót do domu. Rad był, e widzi tak wiele znajomych twarzy, a najbardziej rad, e widzi
Yetcha, zbli aj cego si na przywitanie z szerokim u miechem na ciemnym obliczu. T sknił
przez ten rok za przyjacielem bardziej, ni przypuszczał. Vetch tej jesieni został pasowany na
czarownika i nie był ju uczniem, ale nie wytworzyło to pomi dzy nimi przegrody. Rozgadali si
natychmiast i Gedowi zdawało si , e powiedział Vetchowi w ci gu tej pierwszej godziny
wi cej, ni wypowiedział był przez cały długi rok w Wie y Osobnej.
Otak wci siedział na jego ramieniu, usadowiony w fałdzie kaptura, gdy zasiedli do obiadu
przy długich stołach, ustawionych z racji wi ta w Sali Kominkowej. Vetch podziwiał
stworzonko i raz podniósł nawet r k , aby je pogłaska , ale otak kłapn ł na niego ostrymi
z bami. Vetch za miał si :
- Powiadaj , Krogulcze, e człowiek darzony wzgl dami przez dzikie zwierz ta jest tym, do
którego Dawne Moce kamieni i ródeł przemawia b d ludzkim głosem.
- Podobno gontyjscy czarnoksi nicy cz sto yj w za yło ci ze zwierz tami - odezwał si
Jasper, który siedział po drugiej stronie Vetcha. - Nasz Mistrz Nemmerle ma kruka, a pie ni
opowiadaj , e Czerwony Mag z Ark wodził za sob ody ca na złotym ła cuchu. Lecz nie
słyszałem nigdy, aby czarnoksi nik trzymał w kapturze szczura!
Wszyscy roze miali si na to i Ged za miał si wraz z nimi. Była to wesoła noc i radował si ,
e przebywa tutaj, w cieple i uciesze, obchodz c wi to wspólnie z kolegami. Ale ten art
rozdra nił go - jak wszystko, co mówił do Jasper.
Tego wieczoru go ciem Szkoły był Władca wyspy O, czarownik o wielkiej sławie. Był
niegdy uczniem Arcy-maga i powracał czasami do Roke na wi to Zimowe albo na Długi
Taniec w lecie. Była z nim jego mał onka, smukła i młoda, promieniej ca jak nowy pieni ek, o
czarnych włosach przyozdobionych opalami. Rzadko si zdarzało, aby jaka kobieta zasiadała w
salach Wielkiego Domu, tote niektórzy ze starych Mistrzów spogl dali- na ni z ukosa,
nieprzychylnie. Za to młodzi wlepiali w ni oczy z zachwytem.
- Dla takiej - powiedział Yetch Gedowi - potrafiłbym czyni czary, jakim nic nie dorówna... -
Westchn ł i za miał si .
- To tylko kobieta - sprzeciwił si Ged.
- Ksi niczka Elfarran była tylko kobiet - rzekł Vetch - a jej powodu spustoszono cały
Enład, poległ Mag-Bohater z Havnoru i wyspa Solea pogr yła si w morzu.
- Stare ba nie - odpowiedział Ged. Ale od tej chwili on równie zaczai przygl da si Pani z
O, zastanawiaj c si , czy istotnie ma przed sob tak zabójcz pi kno , o jakiej opowiadaj
stare ba nie.
Mistrz Pie ni od piewał Czyny Młodego Króla i wszyscy razem za piewali Zimow Kol d .
Potem, gdy nast piła mała pauza przed powstaniem od stołów, Jasper podniósł si , podszedł do
stoj cego najbli ej kominka stołu, przy którym siedzieli Arcymag, go cie i Mistrzowie, i
przemówił do Pani z O. Jasper nie był ju chłopcem, lecz młodym m czyzn , wysokim i
urodziwym, w płaszczu spi tym pod szyj srebrem; i, on bowiem został tego roku pasowany na
czarownika, czego znakiem była wła nie srebrna klamra. Pani u miechn ła si na to, co
powiedział, i opale błysn ły promiennie w jej czarnych włosach. Potem, gdy Mistrzowie skin li
głowami na znak yczliwego przyzwolenia, Jasper uczynił dla niej iluzyjn sztuk magiczn .
Białe drzewo, które stworzył, wystrzeliło z kamiennej posadzki. Jego konary dotykały wysokiego
belkowania dachu sali, a na ka dej gał zce ka dego konara l niło złote jabłko, ka de jak sło ce -
było to bowiem Drzewo Roku. Po ród gał zi przeleciał nagle ptak, cały biały, z ogonem jak
wie o spadły nieg, a złote jabłka znikaj c przemieniły si w nasiona, ka de jak kryształowa
kropla. Nasiona opadły z drzewa z szelestem deszczu, wydaj c jednocze nie słodki aromat, za
drzewo kołysz c si pu ciło li cie z ró owego ognia i białe kwiaty podobne do gwiazd. Wtedy
złudzenie rozwiało si . Pani z O wydała okrzyk zachwytu i skłoniła sw promienn głow przed
młodym czarownikiem na znak uznania dla jego kunsztu.
- Jed z nami, zamieszkaj z nami w O-tokne; czy on nie mo e pojecha , mój panie? - zapytała
dziecinnie swego surowego m a.
- Ale Jasper rzekł tylko:
- Kiedy ju wyucz si sztuk godnych tych oto moich Mistrzów i godnych twej pochwały,
pani, wówczas ch tnie przyb d i zawsze z ochot b d ci słu ył.
W ten sposób spodobał si wszystkim, z wyj tkiem Geda. Ged przył czył si do pochwał
głosem, ale nie sercem. „Umiałbym to zrobi lepiej", powiedział sam do siebie w gorzkiej
zawi ci; i wszystko to przy miło ju w jego oczach cał dotychczasow rado wieczoru.
4. Uwolniony cie
Tej wiosny Ged niewiele widywał zarówno Vetcha, jak i Jaspera, jako czarownicy bowiem uczyli
si oni teraz u Mistrza Wzorów w tajemniczych g szczach Wewn trznego Gaju, gdzie uczniowie
nie mieli wst pu. Ged pozostał w Wielkim Domu, pracuj c pod kierunkiem Mistrzów nad
wszelkimi sztukami praktykowanymi przez czarowników, tych którzy dokonuj sztuk
magicznych, ale nie nosz lasek: nad wywoływaniem wiatru, zaklinaniem pogody, znajdowaniem
przedmiotów i magi zwi zywania, a tak e nad kunsztem magicznego kowalstwa i ciesielstwa,
opowiadania legend i ba ni, leczenia i zielarstwa. Noc , sam w celi słu cej mu za sypialni , przy
małej kuli bł dnego ognika, płon cej nad ksi g zamiast lampy czy wiecy, Ged uczył si
Dodatkowych Runów i Runów z Ea, których u ywa si w Wielkich Zakl ciach. Wszystkie te
umiej tno ci przychodziły mu łatwo i w ród uczniów niosła si fama, jakoby ten czy ów Mistrz
powiedział, i chłopak z Gontu jest najbystrzejszym uczniem, jaki kiedykolwiek przebywał na
Roke; urastały legendy na temat otaka, o którym mówiono, e jest zamaskowanym duchem
wszeptuj cym wiedz do ucha Geda; powiadano nawet, e kruk Arcymaga pozdrowił Geda w
dniu jego przybycia jako „przyszłego Arcymaga". Niezale nie od tego, czy wierzyli w takie
historie czy te nie i czy lubili b d nie lubili Geda, jego koledzy w wi kszo ci podziwiali go i
ch tnie go słuchali - wtedy gdy opanowywał go niecodzienny nastrój podniecenia i Ged
przył czał si do nich, aby przewodzi ich zabawom podczas coraz dłu szych wiosennych
wieczorów. Przewa nie jednak istniały dla tylko praca, ambicja i opanowanie i na ogół trzymał
si , na osobno ci. Po ród wszystkich kolegów nie miał - w czasie nieobecno ci Yetcha -
przyjaciela i nigdy nie czuł, e chciałby go mie .
Miał lat pi tna cie, był wi c bardzo młody jak na nauk którego z Wy szych Kunsztów
czarnoksi ników lub magów, tych którzy nosz lask ; ale tak pr dko uczył si wszelkich sztuk
iluzyjnych, e Mistrz Przemian, sam człowiek młody, wkrótce zacz ł naucza go w
odosobnieniu od innych i opowiada mu o prawdziwych Zakl ciach Nadawania Kształtu.
Wyja niał Gedowi, w jaki sposób rzecz, która ma by naprawd przeobra ona w inn , musi
zosta przemianowana na tak długo, jak długo trwa działanie czarów, i opowiadał, jak oddziałuje
to na imiona i istotne wła ciwo ci przedmiotów, które znajduj si w pobli u przeistoczonej
rzeczy. Mówił o zwi zanych z przemianami niebezpiecze stwach - wtedy przede wszystkim,
kiedy czarownik przeistacza swoj własn posta i w ten sposób nara a si na to, - e zostanie
usidlony przez własne zakl cie. Stopniowo zach cony tym, e chłopiec rozumie wszystko
niezawodnie, młody Mistrz zacz ł nie tylko opowiada mu o tych tajemnicach. Nauczył go
pierwszego, a potem nast pnego z Wielkich Zakl Przemiany i dał mu do przestudiowania
Ksi g Nadawania Kształtu. Uczynił to bez wiedzy Arcymaga i post pił nieroztropnie, cho
działał w dobrej wierze.
Ged pracował obecnie tak e pod kierunkiem Mistrza Przywoła , ten Mistrz jednak był
człowiekiem surowym, postarzałym i zahartowanym przez gł bi i pos pno sztuki
czarodziejskiej, której nauczał. Nie zajmował si złudzeniami, lecz wył cznie prawdziw magi ,
przywoływaniem takich energii, jak wiatło, gor co, siła przyci gaj ca magnesu i te siły, które
ludzie odbieraj jako ci ar, kształt, barw , d wi k; przywoływał prawdziwe moce, Czerpane z
niezmiernych, bezdennych zasobów energii .tyszech wiata, których adne ludzkie zakl cia lub
spo ytkowania nie byłyby w stanie wyczerpa ani wytr ci z równowagi. U ywane przez
zaklinaczy pogody lub mistrzów morskich wezwania wiatru i wody były to umiej tno ci, które
uczniowie ju znali, ale dopiero Mistrz Przywoła wskazał im, dlaczego prawdziwy czarownik
u ywa takich zakl tylko w potrzebie: jako e przywoła takie siły ziemskie oznacza zmieni
wiat, którego cz
one stanowi . - Deszcz na Roke mo e by posuch w Osskil - powiadał
Mistrz - a cisza morska na Wschodnich Rubie ach mo e by burz i zniszczeniem na Zachodzie,
je li si nie wie, co si czyni.
Co do wzywania prawdziwych rzeczy i yj cych ludzi, wskrzeszania duchów zmarłych i
zwracania si do wiata Niewidzialnego, a wi c tych zakl , które s szczytem sztuki
Przywoływania i mocy wyobra ania - o tym Mistrz ledwo im wspomniał. Raz czy dwa Ged
próbował skłoni go, aby powiedział co nieco o tego rodzaju tajemnicach, ale Mistrz milczał,
spogl daj c na przeci gle i srogo, póki Ged nie poczuł si nieswojo i nie zamilkł.
Czasami w istocie było mu nieswojo, kiedy czynił nawet te pomniejsze czary, jakich go uczył
Mistrz Przywoła . Były pewne runy na niektórych stronicach Ksi gi Wiedzy, które zdawały mu
si znajome, cho nie pami tał, w jakiej ksi dze mógł je widzie wcze niej. Były pewne zdania,
które trzeba wypowiada w zakl ciach Przywoływania, a których wypowiada nie lubił.
Nasuwały mu na mgnienie oka my l o cieniach w mrocznej izbie, o zamkni tych drzwiach, o
cieniach próbuj cych go dosi gn z k ta obok drzwi. Po piesznie odsuwał na bok takie my li
czy wspomnienia i dalej robił swoje. Te chwile grozy i ciemno ci, mówił sobie, były jedynie
cieniami jego niewiedzy. Im wi cej si uczy, tym mniej b dzie musiał si ba , a w ko cu, maj c
jako czarnoksi nik pełn władz , nie b dzie musiał l ka si niczego w wiecie, zupełnie
niczego.
Gdy nastał drugi miesi c tego lata, cała Szkoła zgromadziła si znów w Wielkim Domu, aby
wi ci Noc Ksi yca i Długi Taniec - które to wi ta tego roku zbiegły si w jedno, trwaj ce
dwie noce, co nie zdarza si cz ciej ni raz na pi dziesi t dwa lata. Cał pierwsz noc,
najkrótsz w roku noc pełni .ksi ycowej, grały w ród pól piszczałki, w skie uliczki Thwil pełne
były b bnów i pochodni, a d wi k piewu niósł si ponad o wietlonymi przez ksi yc wodami
Zatoki Roke. Gdy nazajutrz wzeszło sło ce, Kantorzy z Roke zacz li piewa długie Czyny
Erreth-Akbego, opowie o tym, jak zbudowano białe wie e Havnoru i jak Erreth-Akbe
podró ował ze Starej Wyspy Ea poprzez cały Archipelag wraz z Rubie ami, a w ko cu na
najdalszej Zactiodniej Rubie y, na skraju Morza Otwartego, spotkał smoka imieniem Orm; i
ko ci bohatera le w potrzaskanej zbroi mi dzy ko mi smoka na brzegu odludnego Selidoru,
ale jego miecz umieszczony na szczycie najwy szej wie y Havnoru wci płonie czerwono, gdy
sło ce zachodzi ponad Morzem Najgł bszym. Gdy piew si sko czył, rozpocz ł si Długi
Taniec. Mieszczanie, Mistrzowie, uczniowie i chłopi, wszyscy razem, m czy ni wraz z
kobietami, ruszyli ta cz c w ciepłym zmierzchu i w tumanach kurzu wszystkimi drogami wyspy
w dół ku pla om, w rytmie b bnów i przy zawodzeniu fujarek i piszczałek. W wietle ksi yca,
który zeszłej nocy był w pełni, dotarli ta cz c a do samego morza i muzyka zginała w szumie
przyboju. Gdy rozja niło si na wschodzie, wrócili id c pod gór pla ami i drogami; b bny
zamilkły i tylko piszczałki grały cicho i przenikliwie. Tak działo si tej nocy na ka dej wyspie
Archipelagu: ten sam taniec, ta sama muzyka wi zały ze sob l dy rozdzielone przez morze.
Gdy Długi Taniec si sko czył, wi kszo ludzi przespała cały dzie i wszyscy zeszli si znów
wieczorem, aby je i pi . Gromadka młodzie y, uczniów i czarowników, wyniosła sw
wieczerz z refektarza, aby urz dzi własn uczt na dziedzi cu Wielkiego Domu; byli tam
Vetch, Jasper i Ged oraz sze ciu czy siedmiu innych, a tak e paru młodzików zwolnionych na
krótko z Wie y Osobnej, bowiem to wi to wywabiło z niej nawet Kurremkarmerruka. Wszyscy
jedli, miali si i z czystej swawoli wyprawiali sztuczki, które mogłyby zadziwi królewski dwór.
Jeden z chłopców o wietlił podwórzec setk gwiazd utworzonych z bł dnych ogników, barwnych
jak drogie kamienie: ich rozkołysana sie przesuwała si powoli pomi dzy biesiadnikami a
prawdziwymi gwiazdami; paru chłopców grało kulami z zielonego płomienia i kr glami, które
podrygiwały i odskakiwały, gdy kula si zbli ała; Yetch, jedz c pieczone kurcz , siedział cały ten
czas. ze skrzy owanymi nogami, zawieszony ponad kolegami w powietrzu. Jeden z młodszych
chłopców usiłował ci gn go na ziemi , ale Vetch uniósł si tylko troch wy ej, poza jego
zasi g, i u miechaj c si spokojnie siedział nad ich głowami. Od czasu do czasu odrzucał na bok
ko kurcz cia, która zmieniała si w sow i latała pohukuj c w sieci gwiezdnych wiateł. Ged
strzelał do sów strzałami utworzonymi z okruchów chleba i str cał ptaki, a gdy dotykały ziemi,
le ały ju na niej tylko ko ci i okruchy - całe złudzenie rozwiewało si . Ged próbował te zasi
obok Yetcha w powietrzu, nie maj c jednak klucza do zakl cia, musiał trzepota ramionami, aby
utrzyma si w górze, i wszyscy miali si z jego wzlotów, trzepota i nagłych upadków.
Wygłupiał si dalej, aby wzbudzi miech, i miał si razem z nimi, bowiem po tych dwu nocach
ta ca, wiatła ksi ycowego, muzyki i magii był w nastroju szalonym i nieokiełznanym, gotów na
przyj cie wszystkiego, cokolwiek si stanie.
Nareszcie zeskoczył lekko na ziemi obok Jaspera, a Jasper, który nigdy nie miał si gło no,
odsun ł si ze słowami:
- Krogulec, który nie umie lata ...
- A czy Jasper nie oznacza „jaspis"? - odci ł si Ged, szczerz c z by. - O, klejnocie po ród
czarowników, o, drogocenny kamieniu z Havnoru, zabły nij dla nas!
Chłopak, który wprawił w ruch wiatła ponad nimi, zmusił jedno z nich, aby spłyn ło w dół i
pl saj c rzucało blaski wokół głowy Jaspera. Nie całkiem tak opanowany jak zwykle, marszcz c
si gniewnie, Jasper zmiótł i zgasił wiatło jednym ruchem r ki.
- Mam ju do tych chłopców z ich hała liwo ci i pustot - rzekł.
- Wchodzisz w wiek redni, bracie - rzucił z góry Yetch.
- Je li cisza i ponuro s przedmiotem twoich pragnie - wtr cił si jeden z młodszych
chłopców - zawsze mo esz wróci do Wie y.
Ged zwrócił si do niego:
- Zatem có jest przedmiotem twoich pragnie , Jasper?
- Pragn towarzystwa ludzi mnie równych – odparł Jasper. - Chod , Vetch. Zostaw uczniaków
z ich zabawkami.
Ged obrócił si , aby stan twarz w twarz z Jasperem.
- Có takiego maj czarownicy, czego brakuje uczniom? - zapytał. Jego głos był spokojny, ale
wszyscy pozostali chłopcy nagle ucichli, bowiem zarówno w tonie głosu Geda, jak i w tonie
Jaspera ich wzajemna niech pobrzmiewała teraz jasno i wyra nie jak stal wysuwaj ca si z
pochwy.
- Moc - odpowiedział Jasper.
- Dorównam twej mocy we wszystkim, cokolwiek uczynisz.
- Rzucasz mi wyzwanie?
- Rzucam ci wyzwanie.
Vetch opadł ju przedtem na ziemi , a teraz wkroczył pomi dzy nich ze stanowczym wyrazem
twarzy.
- Pojedynki na czary s nam wzbronione i dobrze o tym wiecie. Koniec z tym!
I Ged, i Jasper stali w milczeniu, bo prawd było e znali prawo Roke, i wiedzieli tak e, e
Yetchem powoduje miło , a ich obydwu popycha nienawi . Mimo to ich gniew został tylko
okiełznany, ale nie ochłódł. Zaraz te Jasper odsuwaj c si troch na bok, jak gdyby chciał by
słyszany tylko przez Vetcha, odezwał si ze swym chłodnym u miechem:
- Byłoby chyba lepiej, gdyby ponownie przypomniał swemu przyjacielowi pastuchowi o
prawie, które go chroni. Wygl da na nad sanego. Zastanawiam si , czy on naprawd my lał, e
przyjm jego wyzwanie? Jegomo , którego czu kozami, uczniak, który nie zna nawet Pierwszej
Przemiany?
- Jasper - powiedział Ged - có ty wiesz o tym, co ja znam?
Na mgnienie, nie wymawiaj c adnego słyszalnego słowa, Ged znikn ł sprzed ich oczu, a na
jego miejscu zawisł w powietrzu wielki sokół otwieraj cy swój haczykowaty dziób, jakby chciał
zaskwirzy ; trwało to jedno mgnienie, po czym Ged znów stał w migocz cym wietle pochodni,
z mrocznym spojrzeniem utkwionym w Jaspera.
Jasper cofn ł si był o krok, zdumiony, ale teraz wzruszył ramionami i wyrzekł jedno słowo:
- Złudzenie.
Inni zaszemrali. Vetch powiedział:
- To nie było złudzenie. To była prawdziwa przemiana. Do ju , Jasper, posłuchaj...
- Do , aby udowodni , e za plecami Mistrza zapu cił urawia w Ksi g Nadawania
Kształtu: co z tego? Dalej, kozi pastuchu. Podoba mi si ta pułapka, któr sam na siebie
zastawiasz. Im bardziej usiłujesz dowie sobie, e jeste nii równy, tym bardziej okazujesE si
tym, czym jeste w istocie.
Na te słowa Vetch odwrócił ci od Jaspera i powiedział bardzo łagodnie do Geda:
- Krpgulcze, b d m czyzn i daj temu spokój, chod ze mn ...
Ged spojrzał na przyjaciela i u miechn ł si , ale rzekł tylko:
- Potrzymaj mi przez chwilk Hoega, dobrze?
Wło ył w dłonie Yetcha małego otaka, który jak zwykle siedział był na jego ramieniu. Otak
nie pozwalał nigdy dotyka si nikomu oprócz Geda, ale teraz poszedł do Yetcha i, wspi wszy
si po jego r ce, skulił mu si na ramieniu, wielkie jasne oczy kieruj c wci na swego pana.
- No - zwrócił si Ged do Jaspera, spokojnie jak poprzednio - co uczynisz, aby mi dowie
swojej wy szo ci?
- Nie musz nic czyni , pastuchu. Mimo to uczyni . Dam ci szans - dogodn sposobno .
Zawi z era ci jak robak jabłko. Wypu my tego robaka. Chełpiłe si niegdy przy Pagórku
Roke, e gontyjscy czarnoksi nicy nie bawi si w sztuczki. Chod teraz na Pagórek Roke i
poka nam, co takiego robi w zamian. A potem, by mo e, ja ci poka troszk czarów.
- Tak, ch tnie to zobacz - odpowiedział Ged.
Młodsi chłopcy, przyzwyczajeni do jego gniewu wybuchaj cego przy najmniejszym cieniu
lekcewa enia albo zniewagi, wpatrywali si we , zdumieni jego obecnym opanowaniem. Vetch
spogl dał na Geda nie ze zdumieniem, lecz z rosn c trwog . Spróbował znowu wmiesza si w
spór, ale Jasper rzekł:
- Ty, Vetch, nie wtr caj si . Co uczynisz z szans , jak ci dałem, pastuchu? Poka esz nam
jakie złudzenie, kulisty piorun, zakl cie, które leczy kozy parchów?
- Co chciałby , ebym uczynił, Jasper? Starszy chłopak wzruszył ramionami.
- Je li o mnie chodzi, mo esz przywoła ducha zmarłego!
- Zrobi to.
- Nie zrobisz. - Jasper spogl dał wprost na niego; w ciekło nagle przebiła si przez jego
pogard . - Nie zrobisz. Nie potrafisz. Przechwalasz si i przechwalasz...
- Kln si , e to zrobi !
Wszyscy stali przez chwil całkiem bez ruchu.
Wyrywaj c si Yetchowi, który starał si go powstrzyma ze wszystkich sił, Ged wyszedł
wielkimi krokami z dziedzi ca, nie ogl daj c si za siebie. Pl saj ce nad głowami bł dne ogniki
wygasły, opadaj c w dół. Jasper sekund si wahał, potem pod ył za Gedem. A reszta ruszyła
bezładn gromad z tyłu w milczeniu, z ciekawo ci i przestrachem.
Pagórek Roke wznosił swe ciemne zbocza w mrok letniej nocy, czekaj cej na wschód
ksi yca. Obecno tego wzgórza, na którym dokonano tylu cudów, ci yła chłopcom jak
wisz ce w powietrzu brzemi . Gdy zbli ali si do stoku wzgórza, my leli o tym, jak gł boko,
gł biej od dna morskiego tkwi jego korzenie, si gaj ce w dół a do odwiecznych,
niewidzialnych, tajemnych ogni w j drze wiata. Zatrzymali si na zboczu wschodnim. Gwiazdy
wisiały nad czarn traw , która porastała widniej cy wy ej wierzchołek wzgórza. Nie było
wiatru.
Ged wspi ł si par kroków w gór zbocza, oddalaj c si od pozostałych, po czym odwracaj c
si , powiedział czystym głosem:
- Jasper! Czyjego ducha mam przywoła ?
- Wołaj, kogo chcesz. Nikt ci nie wysłucha. - Głos Jaspera zadr ał troch , zapewne od
gniewu. Ged odpowiedział łagodnie i drwi co:
- Boisz si ?
Nie słuchał nawet odpowiedzi Jaspera, je li ten cokolwiek odpowiedział. Nie obchodził go ju
Jasper. Teraz, gdy stali na Pagórku Roke, nienawi i w ciekło znikły, zast piła je całkowita
pewno . Nie musiał nikomu zazdro ci . Wiedział, e tej nocy, na tym ciemnym zaczarowanym
obszarze jego moc jest wielka jak nigdy dot d; wypełniała go tak, e a . zadr ał od poczucia siły
ledwie utrzymywanej w ryzach. Wiedział teraz, e Jasper ust puje mu znacznie, e został
przysłany przez los zapewne tylko po to, aby go tu dzisiaj sprowadzi - nie rywal, lecz zwykły
sługa przeznaczenia Geda. Pod stopami czuł korzenie wzgórza zagł biaj ce si w mrok, a nad
głow widział suche, dalekie ognie gwiazd. Po rodku - wszystko czekało na jego władz , jego
rozkazy. Stał w rodku wiata.
- Nie bój si - powiedział z u miechem. - Przywołam ducha kobiety. Kobiety nie musisz si
l ka . Przywołam Elfarran, pi kn pani z Czynów Enladzkich.
- Zmarła przed tysi cem lat, jej ko ci le w gł bi Morza Ea, a zreszt taka kobieta mo e
nigdy nie istniała.
- Czy by lata i odległo znaczyły cokolwiek dla zmarłych? - Czy by Pie ni kłamały? -
zapytał Ged z t sam uprzejm drwin , a potem mówi c: - Obserwujcie powietrze mi dzy
moimi dło mi - odwrócił si od reszty chłopców i stan ł bez ruchu.
Szerokim powolnym gestem rozpostarł ramiona, gestem przywitania, który rozpoczyna
inwokacj . Zacz ł mówi .
Czytał niegdy runy Zakl cia Przywołania w ksi dze Ogiona, przeszło dwa lata temu, i od
owego czasu ani razu ich nie widział; Wtedy czytał je w ciemno ci. W ciemno ci, która teraz go
otaczała, było tak, jak gdyby czytał je na nowo na stronicy otwartej przed nim w ród nocy. Ale
teraz rozumiał, co czyta, wymawiaj c na głos słowo po słowie, i widział oznaczenia, wskazuj ce,
jak nale y tworzy zakl cie d wi kiem głosu oraz poruszeniami ciała i r k.
Inni chłopcy stali zapatrzeni, bez słowa i bez ruchu, dr c tylko z lekka; wielkie było bowiem
to zakl cie, które zaczynało swoje działanie. Głos Geda brzmiał wci łagodnie, ale zmienił si ,
miał w sobie gł boki za piew, a słowa, które wymawiał, nie były chłopcom znane. Nagle Ged
zamilkł. Znienacka podniósł si wiatr i zaszumiał w trawie. Ged opadł na kolana i zawołał
wielkim głosem. Potem upadł przed siebie, jakby chciał wzi ziemi w obj cie rozpostartych
ramion, a gdy podniósł si trzymał w napr onych dłoniach i ramionach co ciemnego, co tak
ci kiego, e dygotał z wysiłku, staj c na nogi. Gor cy wiatr zawodził w czarnych, faluj cych
trawach na wzgórzu. Je li nawet wieciły gwiazdy, nikt ich teraz nie widział.
Słowa zakl cia sykiem i mamrotaniem wydobywały si z ust Geda, a wreszcie Ged
wykrzykn ł gło no i wyra nie: - Elfarran!
Znowu wykrzykn ł to imi : - Elfarran!
I po raz trzeci: - Elfarran!
Bezkształtna bryła mroku, któr był pod wign ł, oderwała si od niego. Odł czyła si i
pomi dzy jego rozwartymi ramionami zaja niało blade wrzeciono wiatła, mglisty owal,
si gaj cy od ziemi na wysoko jego uniesionych r k. W wietlistym owalu przez chwil
poruszał si jaki kształt, ludzka posta : smukła kobieta spogl daj ca w tył przez rami . Jej twarz
była pi kna, pełna smutku i trwogi.
Duch ja niał w tym miejscu tylko przez chwil . Potem ółtawy owal pomi dzy ramionami
Geda zabłysn ł silniej. Rozszerzył si i rozprzestrzenił jak rozdarcie w ciemno ci ziemi i nieba,
rozprucie w tkaninie wiata. Poprzez nie buchn ła straszliwa jasno . A poprzez jasn ,
niekształtn wyrw wygramoliło si co jak gruda czarnego cienia, szybka i ohydna, i to co
skoczyło wprost w twarz Geda.
Cofn wszy si chwiejnie pod ci arem owej rzeczy, Ged wydał z siebie krótki, chrapliwy
krzyk. Mały otak patrz cy z ramienia Yetcha, zwierz pozbawione głosu, wydał tak e gło ny
krzyk i skoczył jak gdyby do natarcia.
Ged upadł szamocz c si i wykr caj c, podczas gdy ponad nim rozszerzało si i rozci gało
jasne rozprucie w ciemno ci wiata. Chłopcy, którzy si przygl dali, uciekli, za Jasper zgi ł si
ku ziemi, osłaniaj c oczy przed straszliwym wiatłem. Jedynie Vetch wybiegł naprzód ku
przyjacielowi. Tote tylko on widział brył cienia, która wpiła si w Geda, rw c jego ciało. Było
to jakby czarne zwierz , wielko ci małego dziecka, cho zdawało si e puchnie, to znów si
kurczy; nie miało głowy ani twarzy, jedynie cztery łapy z pazurami, którymi wpijało si w Geda i
szarpało go Vetch zaszlochał ze zgrozy, mimo to jednak wyci gn ł r ce, chc c odci gn ow
rzecz od Geda. Zanim jej wszak e dotkn ł, co go unieruchomiło; stracił zdolno poruszania si .
Niezno na jasno przygasała i stopniowo kraw dzie rozdartego wiata zrosły si z powrotem.
Opodal przemawiał jaki głos tonem łagodnym jak szmer drzewa albo tryskanie ródła.
Gwiazdy zabłysły na nowo, a trawy na zboczu pobieliło wiatło wschodz cego wła nie
ksi yca. Noc została uzdrowiona. wiatło i ciemno trwały w przywróconej i stałej
równowadze. Zwierz-cie znikn ł. Ged le ał na wznak jak długi, z ramionami rozrzuconymi, jak
gdyby zachowuj cymi jeszcze szeroki gest przywitania i inwokacji. Jego twarz pociemniała od
krwi, a na koszuli widniały wielkie czarne plamy. Mały otak skulił si przy jego barku, dr c. A
ponad Gedem stał starzec, którego płaszcz ja niał blado we wschodz cym ksi ycu: Arcymag
Nemmerle.
Koniec laski Nemmerlego uniósł si srebrnym błyskiem nad piersi Geda. Dotkn ł delikatnie
okolicy jego serca, potem jego warg, podczas gdy Nemmerle co szeptał. Ged drgn ł, a jego
wargi rozchyliły si , łapi c oddech. Wtedy stary Arcymag podniósł lask , postawił j na ziemi i
wsparł si na niej ci ko ze schylon głow , jak gdyby ledwie starczało mu sił, aby usta .
Yetch poczuł, e mo e si swobodnie porusza . Rozgl daj c si wokół, dostrzegł, e byli tu
ju inni, Mistrz Przywoła i Mistrz Przemian. Akt wielkiego czarnoksi stwa nie mo e nie
obudzi takich ludzi; mieli oni sposoby, aby zjawi si bardzo szybko, gdy wzywała ich potrzeba,
cho aden nie był tak szybki jak Arcymag. Posłano teraz po pomoc i cz
z tych, którzy si
zjawili, odprowadziła Arcymaga, za inni, w ród nich Vetch, zanie li Geda do komnat Mistrza
Ziół.
Cał noc Mistrz Przywoła pozostał na Pagórku Roke, czuwaj c na stra y. Nic si nie
poruszało na zboczu wzgórza, tam gdzie materia wiata rozdarła si na o cie . . aden cie nie
przypełzł poprzez wiatło ksi ycowe, szukaj c rozdarcia, przez które mógłby wgramoli si z
powrotem w swoje królestwo. Cie uciekł był przed Nemmerlem i przed pot nymi cianami
czarów, które otaczaj i chroni wysp Roke, ale teraz przebywał w wiecie. I gdzie w wiecie
si ukrył. Gdyby Ged umarł tej nocy, cie mógłby próbowa odnale wej cie, które przedtem
otworzył, i wst pi za Gedem w królestwo mierci, w lizn si z powrotem w owo miejsce, z
którego przybył; wła nie dlatego Mistrz Przywoła czekał na Pagórku Roke Ale Ged ył.
Poło ono go do łó ka w izbie uzdrowie i Mistrz Ziół zaopiekował si ranami, które Ged miał na
twarzy, szyi i ramieniu. Były to gł bokie, poszarpane i zło liwe rany. Płyn ca z nich czarna krew
nie dawała si zatamowa , tryskaj c nawet mimo działania czarów i owini tych w paj czyn li ci
perriotu, które przykładano na rany. Ged, niewidomy i niemy, le ał w gor czce jak patyk w
tl cym si ogniu i nie było zakl cia, które mogłoby ochłodzi to, co go spalało.
Nie opodal, na otwartym podwórcu, gdzie tryskała fontanna, le ał Arcymag, równie
nieruchomy, lecz zimny, bardzo zimny: tylko jego oczy yły, obserwuj c spadanie o wietlonej
ksi ycem wody i poruszanie si o wietlonych ksi ycem li ci. Ci, którzy byli z nim, nie
wypowiadali zakl i nie czynili uzdrawiaj cych czarów. Od czasu do czasu mówili co
spokojnie mi dzy sob , po czym zwracali wzrok na Mistrza: le ał bez ruchu, a ksi yc bielił jego
orli nos, wysokie czoło i siwe włosy, nadaj c im barw ..ko ci. Aby opanowa rozp tane czary i
odp dzi cie od Geda, Nemmerle zu ył cał swoj moc, a wraz z ni odeszła tak e jego siła
cielesna. Le ał w agonii. Ale mier wielkiego maga, który w swym yciu wiele razy
przechadzał si po wyschłych, spadzistych wzgórzach królestwa mierci, jest osobliw rzecz :
umieraj cy bowiem, znaj cy ju drog , odchodzi nie po omacku, lecz pewnie. Gdy Nemmerle
spogl dał w gór poprzez li cie drzewa, ci, co go otaczali, nie wiedzieli, czy patrzy na letnie
gwiazdy bledn ce w wietle brzasku, czy te na tamte inne gwiazdy, które nigdy nie gasn nad
wzgórzami nie znaj cymi witu.
Kruk z Osskil, który był jego ulubie cem przez trzydzie ci lat, znikł. Nikt nie widział, dok d
odleciał. - Kruk leci przed nim - rzekł Mistrz Wzorów, gdy czuwali przy Arcymagu.
Dzie nastał ciepły i jasny. W Wielkim Domu i na uliczkach Thwil panowała cisza. Nikt nie
podnosił głosu, póki koło południa nie odezwały si gło nym, ostrym tonem elazne dzwony na
Wie y piewów.
Nazajutrz Dziewi ciu Mistrzów z Roke zebrało si w miejscu ukrytym gdzie pod ciemnymi
drzewami Wewn trznego Gaju. Nawet tam ustawili naokoło siebie dziewi cian ciszy, tote
aden człowiek ani adna moc nie mogły przemówi do nich ani ich usłysze , gdy wybierali
spo ród magów całego wiatomorza tego, który miał by nowym Arcymagiem. Wybór padł na
Genshera z wyspy Way. Natychmiast wysłano przez Morze Najgł bsze na wysp Way statek,
aby przywiózł Arcymaga na Roke. Mistrz Wiatrów stan ł na rufie i zbudził magiczny wiatr,
który d ł w agiel; statek szybko wypłyn ł z portu i znikn ł w oddali.
O wydarzeniach tych Ged nic nie wiedział. Przez cztery tygodnie tego gor cego lata le ał
lepy, głuchy i niemy, cho czasami j czał i krzyczał jak zwierz . Nareszcie, gdy cierpliwe
umiej tno ci Mistrza Ziół wywarły na swoje uzdrawiaj ce działanie, rany Geda zacz ły si
zasklepia i opu ciła go gor czka. Po trochu zacz ł sprawia wra enie, e znów słyszy, cho
nigdy si nie odzywał. Pewnego pogodnego jesiennego dnia Mistrz Ziół otworzył okiennice izby,
w której le ał Ged. Od czasu ciemno ci tamtej nocy na Pagórku Roke znał tylko ciemno . Teraz
ujrzał wiatło dzienne i blask sło ca. Schował w dłoniach pokryt bliznami twarz i zapłakał.
Kiedy jednak nadeszła zima, Ged potrafił mówi tylko zaj kuj c si i Mistrz Ziół wci
trzymał go w izbie uzdrowie , próbuj c stopniowo przywróci sił jego ciału i umysłowi. Była
wczesna wiosna, kiedy wreszcie Mistrz go wypu cił, poleciwszy mu, aby najpierw zło ył hołd
Arcymagowi Gensherowi. Poprzednio bowiem Ged nie był w stanie przył czy si do reszty
Szkoły w spełnieniu tej powinno ci, kiedy Gensher przybył na Roke.
adnemu z kolegów Geda nie pozwalano odwiedzi go w miesi cach choroby i teraz, gdy
przechodził mimo, niektórzy z nich zapytywali si wzajemnie: „Kto to taki?" Dawniej był
zwinny, gibki i mocny. Teraz, złamany przez cierpienie, szedł niepewnie i nie podnosił twarzy,
której lewa strona była biała od blizn. Unikał znajomych i nieznajomych, kieruj c si prosto na
Podwórzec Fontanny. Tam, w miejscu gdzie on. sam niegdy oczekiwał Nemmerlego, teraz
oczekiwał go Gensher.
Jak poprzedni Arcymag, tak i nowy był odziany w biały płaszcz; ale, jak wi kszo ludzi z
Way i ze Wschodnich Rubie y, Gensher był ciemnoskóry i ciemne było jego spojrzenie spod
g stych brwi.
Ged ukl kł, zło ył mu hołd i przysi gł posłusze stwo. Gensher milczał przez chwil .
- Wiem, co uczyniłe - powiedział wreszcie - ale. nie wiem, kim jeste . Nie mog przyj
twojego hołdu.
Ged powstał i wsparł si dłoni o pie rosn cego koło fontanny drzewka, aby utrzyma
równowag . Wci jeszcze znajdowanie słów przychodziło mu z trudem.
- Czy mam opu ci Roke, mój panie?
- Czy chcesz opu ci Roke?
- Nie.
- A czego chcesz?
- Zosta . Uczy si . Przemóc... zło...
- Sam Nemmerle nie umiał tego zrobi . Nie, nie pozwol ci odej z Roke. Nic ci nie chroni
oprócz mocy tutejszych Mistrzów i wzniesionych wokół tej wyspy obwarowa , które nie
dopuszczaj złych istot. Gdyby teraz odjechał - to co , co spu ciłe z uwi zi, znalazłoby ci
natychmiast, weszłoby w ciebie i wzi łoby ci w posiadanie. Byłby z ciebie nie człowiek, lecz
gebbeth, kukiełka spełniaj ca wol tego złego cienia, który pod wign łe w wiatło dnia. Musisz
tu zosta , póki nie nab dziesz dosy siły i m dro ci, aby móc samemu si przed nim broni - je li
b dziesz kiedy do tego zmuszony. Nawet teraz to co czeka na ciebie. Niechybnie czeka. Czy
widziałe to od czasu tamtej nocy?
- W snach, mój panie. - Po chwili Ged ci gn ł dalej, mówi c z bólem i wstydem: - Mistrzu
Ge sherze, nie wiem, co to było - to co , co wydostało si z czarów i wpiło we mnie...
- Ja równie nie wiem. To nie ma imienia. Masz w sobie wielk wrodzon moc i u yłe tej
mocy niewła ciwie: rzuciłe zakl cie, nad którym nie panowałe , nie wiedz c, jak to zakl cie
wpływa na równowag wiatła i mroku, ycia i mierci, dobra i zła. A do tego post pku
przywiodły ci pycha i nienawi . Czy mo na si dziwi , e skutek był opłakany? Wywołałe
ducha z ciała zmarłej, ale wraz z tym duchem zjawiła si jedna z Mocy Przeciw- ycia. Przybyła
wezwania stamt d, gdzie nie ma imion. B d c złem, czyni zło za twoim po rednictwem.
Władza, która pozwoliła ci j przywoła , daje jej władz nad tob : jeste cie powi zani. Jest to
cie twojej buty, cie twojej niewiedzy, który rzucasz. Czy cie ma imi ?
Ged stał chory i zmizerniały. Wreszcie odezwał si :
- Byłoby lepiej, gdybym wtedy umarł.
- Kim jeste , aby to orzeka , ty, za którego Nemmerle oddał ycie? Jeste tu bezpieczny.
B dziesz tu mieszkał i dalej si kształcił. Mówiono mi, e byłe zdolny. Dalej wi c, zabierz si
do pracy. Wykonuj j jak nale y. To wszystko, co mo esz zrobi .
Na tym Gensher zako czył i nagle znikn ł, jak to jest w zwyczaju magów. Fontanna
podskakiwała w sło cu; Ged przygl dał si jej przez chwil i słuchał jej głosu my l c o
Nemmerlem. Niegdy na tym dziedzi cu poczuł si słowem wymówionym przez wiatło
słoneczne. Teraz przemówiła tak e ciemno : wymówiła słowo, którego nie mo na było cofn .
Ged opu cił dziedziniec, zmierzaj c do swej dawnej izby w Wie y Południowej: izb t
trzymano dla niego pust . Pozostał tam w samotno ci. Gdy gong obwie cił kolacj , Ged poszedł
na dół, ale niemal nie odzywał si do innych chłopców przy Długim Stole i nie podnosił ku nim
twarzy, nawet ku tym, którzy pozdrawiali go najogl dniej. Tote po paru dniach wszyscy
zostawili go w spokoju. Samotno była tym, czego pragn ł, l kał si bowiem zła, które mógłby
spowodowa uczynkiem lub słowem, nie zdaj c sobie z tego sprawy.
W Szkole nie było ani Yetcha, ani Jaspera i Ged nie pytał o nich. Chłopcy, którym poprzednio
przewodził i nad którymi górował, teraz wszyscy go wyprzedzili, z przyczyny miesi cy, które
utracił; tej wiosny i lata uczył si wi c z chłopcami młodszymi od siebie. Nie błyszczał te w ród
nich, bowiem słowa ka dego zakl cia, nawet najprostszej sztuki iluzyjnej, wychodziły z jego ust
z wahaniem, a jego r ce nie były pewne w swoim kunszcie.
Na jesieni miał uda si raz jeszcze do Wie y Osobnej na nauk u Mistrza Imion. Obowi zek
ten, którego niegdy si obawiał, teraz odpowiadał mu, gdy tym, czego szukał, była cisza - a
tak e długa nauka, przy której nie czyni si zakl i podczas której ta moc, o której wiedział, e
wci w nim jest, nie musi by ani razu przywołana do działania.
W nocy poprzedzaj cej jego przeprowadzk do Wie y odwiedził go w jego izbie człowiek
ubrany w br zowy płaszcz podró ny i trzymaj cy d bow lask okut elazem. Ged podniósł si
na widok laski czarnoksi nika.
-
Krogulcze...
Na d wi k głosu Ged podniósł oczy: to Yetch stał przed nim, kr py i kwadratowy jak zawsze;
jego ciemna, szczera twarz stała si starsza, ale u miech nie zmienił si . Na ramieniu Vetcha
kuliło si zwierz tko o c tkowanym futerku i jasnych oczach.
- Został u mnie, gdy byłe chory, i teraz przykro mi si z nim rozstawa . A jeszcze bardziej
przykro rozstawa si z tob , Krogulcze. Ale jad do domu. Dalej, Hoeg! Id do swojego
prawdziwego pana! - Vetch poklepał otaka i posadził na podłodze. Zwierz tko ruszyło przed
siebie, usiadło na sienniku Geda i zacz ło my swoje futerko suchym br zowym j zykiem
podobnym do listka. Yetch za miał si , ale Ged nie potrafił si u miechn . Schylił si , głaszcz c
otaka, aby ukry twarz.
- My lałem, e nie przyjdziesz do mnie, Yetch - powiedział.
Nie miał zamiaru robi mu wymówek, ale Yetch odparł:
- Nie mogłem. Mistrz Ziół zabronił mi; a od zimy przebywałem z nim zamkni ty w Gaju. Nie
byłem wolny, póki nie zdobyłem swojej laski. Posłuchaj: gdy te b dziesz wolny, przyjed na
Wschodnie Rubie e. B d na ciebie czekał. W tamtejszych miasteczkach wesoło si yje, a
czarnoksi nicy s mile widziani.
- Wolny... - mrukn ł Ged i wzruszył odrobin ramionami, próbuj c si u miechn .
Yetch patrzył na niego, nie całkiem tak jak zwykle: z nie mniejsz miło ci , ale zapewne z
wi ksz czarnoksi sk wiedz . Powiedział mi kko:
- Nie pozostaniesz na zawsze na Kok .
- Có ... miałem nadziej , e b d mógł pój na nauk do Mistrza w Wie y, aby zosta jednym
z tych, którzy szukaj w ksi gach i gwiazdach zgubionych imion, i w ten sposób... w ten sposób
nie czyni przynajmniej nic złego, je li ju nic dobrego nie mog ...
- Zapewne - powiedział Yetch. - Nie jestem jasnowidzem, ale widz przed tob nie komnaty i
ksi gi, lecz dalekie morza, ognie smoków, wie e miast i wszystko to, co widzi sokół, gdy leci
wysoko i daleko.
- A za mn - co widzisz za mn ? - spytał Ged i mówi c powstał, tak e bł dny ognik, który
płon ł po rodku nad ich głowami, rzucił jego cie w tył, na cian i podłog . Ged zwrócił twarz
w bok i rzekł, zaj kuj c si : - Ale opowiedz mi, dok d ty si udasz, co ty b dziesz robił.
- Pojad do domu odwiedzi braci i siostr , o której ci nieraz mówiłem. Zostawiłem j jako
małe dziecko, a wkrótce b dzie obchodziła swoje wi to Nadania Imienia - dziwnie jest o tym
pomy le ! A potem znajd sobie zaj cie jako czarnoksi nik gdzie w ród małych wysp. Och,
zostałbym dłu ej i pogadał z tob , ale nie mog , mój statek wyrusza w rejs dzi wieczorem i
przypływ ju si zacz ł. Krogulcze, je li kiedykolwiek twoja droga powiedzie na wschód,
odwied mnie. A je li b dziesz mnie kiedykolwiek potrzebował, sprowad mnie, wezwij mnie
moim imieniem: Estarriol.
Na te słowa Ged podniósł swoj pokryt bliznami twarz; ich spojrzenia spotkały si .
- Estarriol - powiedział - mam na imi Ged.
Potem w milczeniu po egnali si ze sob ; Vetch odwrócił si i zszedł do kamiennej sieni, po
czym opu cił Roke.
Ged stał przez chwil bez ruchu, jak kto , kto dowiedział si wielkich nowin i musi rozszerzy
sw dusz , aby je przyj . Wspaniałym darem było to, co ofiarował mu Vetch: znajomo jego
prawdziwego imienia.
Prawdziwego imienia m czyzny nie zna nikt oprócz niego samego i tego, kto mu je nadał.
M czyzna mo e si w ostateczno ci zdecydowa , aby zdradzi je swemu bratu, onie czy
przyjacielowi, jednak e nawet ci nieliczni nie u yj nigdy owego imienia tam, gdzie mo e je
usłysze kto trzeci. W obecno ci innych ludzi b d , tak jak inni, nazywa m czyzn jego
imieniem u ytkowym, jego przydomkiem - takim imieniem, jak Krogulec, Vetch, co oznacza
„wyka", albo Ogion, co oznacza „szyszka jodłowa". Je li za pro ci ludzie ukrywaj swoje
prawdziwe imi przed wszystkimi oprócz tych paru, których kochaj i którym ufaj
bezgranicznie, tym bardziej musz tak czyni ludzie zajmuj cy si czarnoksi stwem - bardziej
niebezpieczni i bardziej nara eni na niebezpiecze stwo. Kto zna imi człowieka, ten ma w swojej
mocy jego ycie. I wła nie Gedowi, który utracił wiar w siebie, Vetch ofiarował ten dar, na który
sta tylko przyjaciela - dowód niezachwianego, nie daj cego si zachwia zaufania.
Ged usiadł na sienniku i pozwolił zgasn kuli bł dnego ognia, od której, gdy znikała, doleciał
słaby zapach bagiennego gazu. Pogłaskał otaka, który przeci gn ł si rozkosznie i uło ył do snu
na jego kolanach, jak gdyby nigdy nie sypiał gdzie indziej. W Wielkim Domu panowała cisza.
Ged zdał sobie spraw , e jest to przeddzie rocznicy jego własnego Przej cia, dnia, w którym
Ogion nadał mu imi . Od owego dnia min ły cztery lata. Ged wspomniał chłód górskiego ródła,
przez które brodził nagi i pozbawiony imienia. Pogr ył si w rozmy laniach o innych l ni cych
rozlewiskach Rzeki Ar, gdzie zwykle pływał; o wiosce Dziesi ciu Olch pod wielkimi,
porastaj cymi zbocze góry lasami; o cieniach poranku padaj cych w poprzek zakurzonej
wiejskiej ulicy, o ogniu podrywaj cym si pod podmuchem miechów na kowalskim palenisku
w zimowe popołudnie, o ciemnej i wonnej chacie czarownicy, gdzie powietrze było ci kie
od dymu i kł bi cych si zakl . Nie my lał o tych rzeczach ju od dawna. Powróciły do teraz,
w nocy, w której ko czył siedemna cie lat. Wszystkie lata i miejsca, W których sp dził swoje
krótkie, rozbite na cz ci ycie, znalazły si w zasi gu umysłu i na powrót utworzyły cało .
Nareszcie, po tym długim, gorzkim, zmarnowanym okresie wiedział raz jeszcze, kim jest i gdzie
si znajduje.
Ale dok d ma si uda w nadchodz cych latach - tego nie potrafił dostrzec; i bał si ujrze .
Nazajutrz rano wyruszył w drog przez wysp , nios c jak zwykle na ramieniu otaka. Tym
razem dotarcie piechot do Wie y Osobnej zaj ło mu trzy, nie dwa dni: był miertelnie znu ony,
gdy w zasi gu jego wzroku znalazła si Wie a, wznosz ca si ponad prychaj ce, sycz ce wody
północnego przyl dka. Wewn trz Wie y było ciemno, tak jak pami tał, i chłodno, tak jak
pami tał, a Kurremkarmerruk siedział na wysokim zydlu, spisuj c listy imion. Rzucił okiem na
Geda i rzekł bez przywitania, jak gdyby chłopak nigdy si nie oddalał: - Id do łó ka; kto
zm czony, ten głupi. Jutro mo esz otworzy Ksi gi Przedsi wzi Stwórców i wyuczy si
zawartych w niej imion.
Pod koniec zimy Ged powrócił do Wielkiego Domu. Był ju wtedy pasowany na czarownika
i Arcymag Gensher tym razem przyj ł jego hołd. Odt d Ged zgł biał wy sze sztuki i czary,
porzucaj c sztuki iluzyjne na rzecz dzieł prawdziwej magii i ucz c si tego, co musiał
wiedzie , aby zasłu y na sw lask czarnoksi nika. Trudno , jak sprawiało mu poprzednio
wymawianie zakl , znikła po paru miesi cach, a w jego r ce powróciła zr czno ; mimo to me
spieszył si do nauki tak jak dawniej: strach udzielił mu ostrej i długotrwałej lekcji. Jego czary
nie wywoływały zreszt adnych gro nych mocy ani konfliktów, nawet gdy wymawiał Wielkie
Zakl cia Stwarzania i Nadawania Kształtu, które s najbardziej ryzykowne. Nieraz Ged zadawał
sobie pytanie, czy przypadkiem uwolniony przeze wówczas cie nie osłabł tymczasem albo
jakim sposobem nie umkn ł ze wiata, nie nawiedzał go bowiem ju wi cej w snach. Ale w
gł bi serca wiedział, e taka nadzieja jest nierozumna. Od Mistrzów i ze starodawnych ksi g
wiedzy Ged uczył si , czego mógł, o istotach takich jak ów cie , który wtenczas uwolnił;
niewiele jednak mo na si było o tym nauczy . O adnym takim stworzeniu nie pisało si ani
nie mówiło wprost. W najlepszym razie trafiały si tu i ówdzie w starych ksi gach wzmianki o
rzeczach, które mogły przypomina owego zwierza - cie . Nie był to duch człowieka i nie było
to co stworzonego przez Dawne Moce Ziemi, a mimo to sprawiało wra enie, e ma z tym
wszystkim jakie powi zanie. W Rzeczy o Smokach, któr Ged przeczytał bardzo dokładnie,
znajdowała si opowie o staro ytnym Władcy Smoków, który dostał si pod władanie jednej
z Dawnych Mocy - mówi cego Kamienia, spoczywaj cego w dalekim północnym kraju.
„Na rozkaz Kamienia", głosiła ksi ga, „przemówił, aby wywoła ducha z królestwa zmarłych,
lecz jego czarnoksi stwo wypaczone zostało przez wol Kamienia i wraz z duchem zjawiła si
rzecz nie przywołana, która wywabiła Władc z jego powłoki i w niej chodziła po wiecie ludzi
zabijaj c". Ksi ga nie mówiła jednak, czym była ta rzecz, ani te nie zdradzała zako czenia
opowie ci. Mistrzowie za nie wiedzieli, sk d mógł przyby taki cie : z Przeciw- ycia,
powiedział Arcymag; ze złej strony wiata, rzekł Mistrz Przemian, a Mistrz Przywoła
powiedział: „Nie wiem". Mistrz Przywoła przychodził dawniej cz sto, aby posiedzie przy
Gedzie w czasie jego choroby. Był srogi i powa ny jak zawsze, ale Ged czuł teraz jego
współczucie i kochał go bardzo.
- Nie wiem. Wiem o tej rzeczy tylko to: e przywoła j mogła jedynie wielka moc, i to by
mo e tylko jedna moc - tylko jeden głos - twój głos. Ale co to z kolei znaczy, nie wiem. Ty to
odkryjesz. Musisz to odkry albo umrze , gorzej ni umrze ... - Mistrz mówił cicho i jego oczy
były pos pne, gdy spogl dał na Geda. - My lałe , b d c chłopcem, e mag to kto , kto potrafi
uczyni wszystko. Tak i ja niegdy my lałem. Tak my leli my wszyscy. A prawda jest taka, e im
bardziej ro nie prawdziwa moc człowieka, im bardziej poszerza si jego wiedza, tym bardziej
zw a si droga, któr mo e on kroczy ; a wreszcie niczego ju nie wybiera, lecz czyni tylko i
wył cznie to, co m u s i c z y n i ...
Gdy Ged uko czył osiemna cie lat, Arcymag wysłał go na nauk do Mistrza Wzorów. O tym,
co jest przedmiotem nauki w Wewn trznym Gaju, nie mówi si wiele poza jego obr bem.
Podobno nie czyni si tam wcale czarów, a mimo to miejsce to samo w sobie jest zaczarowane.
Czasami drzewa Gaju s widoczne, czasami za nie s i nie zawsze znajduj si w tym samym
miejscu i w tej samej cz ci wyspy Roke. Podobno ju same drzewa Gaju maj w sobie m dro
czarnoksi sk . Podobno Mistrz Wzorów uczy si swej najwy szej magii tam, wewn trz Gaju;
gdy tylko drzewa obumr , jego wiedza czarnoksi ska obumrze równie , a wówczas wody
podnios si i zatopi wyspy wiatomorza, które Segoy wyd wign ł z gł bin w przedmitycznych
czasach, zatopi wszystkie l dy, na których yj ludzie i smoki.
Ale wszystko to tylko pogłoska; a od czarnoksi ników nie mo na si o tym niczego
dowiedzie .
Upływały miesi ce, a wreszcie pewnego wiosennego dnia Ged powrócił do Wielkiego Domu,
nie maj c poj cia, czego ode teraz za daj . Przy drzwiach, które wychodz na cie k wiod c
przez pola do Pagórka Roke, natkn ł si na starca oczekuj cego u wej cia. Z pocz tku Ged nie
poznał go, ale po namy le przypomniał go sobie jako tego, który wpu cił go do Szkoły w dniu
przybycia, pi lat temu.
Starzec u miechn ł si , pozdrawiaj c go po imieniu, i zapytał:
- Czy wiesz, kim jestem?
Ged my lał wła nie przed chwil o tym, e zawsze mówiło si Dziewi ciu Mistrzów z Roke, a
on znał tylko o miu: Mistrza Wiatrów, Sztuki, Ziół, Pie ni, Przemian, Przywoła , Imion,
Wzorów. Zdawało si , e to o Arcymagu mówi si jako o dziewi tym. A przecie gdy wybierano
nowego Arcymaga, w sprawie jego wyboru zebrało si Dziewi ciu Mistrzów.
- My l , e jeste Mistrzem Od wiernym – powiedział Ged.
- Owszem. Ged, zdobyłe prawo wej cia do Roke, wymawiaj c swoje imi . Teraz mo esz
zdoby prawo odej cia st d, wymawiaj c moje. - Tak rzekł starzec, u miechaj c si , i czekał.
Ged stał bez słowa.
Znał oczywi cie tysi c sposobów, sztuk i rodków dowiadywania si imion rzeczy i ludzi;
umiej tno taka wchodziła w skład tego wszystkiego, czego uczył si na Roke, bez niej bowiem
magia na niewiele by si przydała. Ale odkry imi maga i Mistrza - to była inna sprawa. Imi
maga jest ukryte lepiej ni led w morzu, lepiej strze one ni jaskinia smoka. Zakl cie
podpatruj ce natknie si na silniejsze zakl cie, misterne fortele zawiod , dociekania b d
okr nie udaremnione, a przemoc zostanie zwrócona zgubnie przeciw samej sobie.
- W skie s drzwi, które otwierasz, Mistrzu - powiedział wreszcie Ged. - Musz chyba usi
tu w ród pól i po ci , póki nie schudn na tyle, aby si prze lizn .
- Jak długo zechcesz - odparł Od wierny u miechaj c si .
Tak wi c Ged oddalił si troch i usiadł pod olch na brzegu Thwilburn; wypu cił otaka, który
zbiegł nad wod , aby igra w strumieniu i przetrz sa błotniste brzegi w poszukiwaniu krabów.
Sło ce zni ało si , pó ne i jasne, wiosna bowiem była w pełni. wiatła latar i bł dnych ogników
zaja niały w oknach Wielkiego Domu, a u stóp wzgórza uliczki miasta Thwil napełniły si
mrokiem. Nad dachami pohukiwały sowy i nietoperze przelatywały w zmierzchu ponad
strumieniem, a Ged wci siedział, rozmy laj c nad tym, jak mógłby - przemoc , podst pem albo
czarami - pozna imi Od wiernego. Im wi cej dumał, tym mniej był w stanie dostrzec po ród
wszystkich sztuk czarodziejskich, jakich si wyuczył przez te pi lat na Roke, t jedn , która
pozwoliłaby wydrze laka tajemnic takiemu magowi. Poło ył si w polu i zasn ł pod
gwiazdami, wraz z otakiem, który umo cił si w jego kieszeni. Gdy sło ce wstało, podszedł,
wci z pustym oł dkiem, do drzwi Domu i zapukał. Od wierny otworzył.
- Mistrzu - rzekł Ged - nie potrafi wydoby z ciebie twego imienia sił , nie b d c
dostatecznie silnym, i nie potrafi wydoby go podst pem, nie b d c dostatecznie m drym. Tote
wystarczy mi, e zostan tutaj, aby si uczy lub słu y , cokolwiek sobie yczysz: chyba e
przypadkiem odpowiesz mi na jedno pytanie.
- Zapytaj.
- Jakie jest twoje imi ?
Od wierny u miechn ł si i wymówił swoje imi ; i Ged powtarzaj c je, wkroczył po raz
ostatni w progi Domu.
Kiedy ze na powrót wyszedł, miał na sobie ci ki ciemnobł kitny płaszcz, podarunek od
mieszka ców Low Torning, dok d si udawał, gdy potrzebowano tam czarnoksi nika. Niósł
tak e lask równ swemu wzrostowi, wyrzezan z drzewa cisowego i okut br zem. Od wierny
yczył mu szcz liwej drogi, otwieraj c przed nim tylne drzwi Wielkiego Domu, drzwi z, rogu i
ko ci słoniowej, i Ged zszedł uliczkami Thwil do statku, który czekał na na jasnych porannych
falach.
5. Smok z wyspy Pendor
Na zachód od Roke, pomi dzy dwoma wielkimi l dami Hosk i Ensmer, le y stłoczona gromada
Dziewi dziesi ciu Wysp. Najbli sza Roke jest wyspa Serd, a najdalsza to Seppish, -która
znajduje si ju niemal na Morzu Pelnijskim; czy jest ich w sumie dziewi dziesi t - to pytanie
nigdy nie rozstrzygni te, poniewa je li liczy tylko wyspy maj ce ródła słodkiej wody, mo na
ich naliczy siedemdziesi t, je li natomiast bra pod uwag ka d skał , mo na si doliczy stu i
wi cej; a w dodatku przypływy zmieniałyby wynik. Kanały pomi dzy wysepkami s w skie, tote
umiarkowane przypływy i odpływy Morza Najgł bszego, napotykaj c tu cie nienia i przegrody,
wznosz si wysoko i opadaj nisko; wskutek tego w miejscu, gdzie podczas przypływu mogły
by trzy wyspy, w czasie odpływu bywa jedna. Mimo zreszt wszystkich niebezpiecze stw
zwi zanych z przypływami, ka de dziecko umiej ce chodzi potrafi tu wiosłowa i ma swoj
łódk ; gospodynie przepływaj łodziami przez kanał, aby wypi z s siadk fili ank ziółek;
domokr cy zachwalaj swoje towary w rytm uderze wiosłami. Wszystkie tutejsze drogi to
słona woda, któr przegradzaj jedynie sieci, rozci gni te od domu do domu w poprzek cie nin
dla połowu rybek zwanych turbikami - wytwarzany z nich olej jest bogactwem
Dziewi dziesi ciu Wysp. Jest na nich par mostów, nie ma za ani jednego wi kszego miasta.
Na ka dej wysepce tłocz si zagrody i domy rybaków; dziesi do dwunastu wysepek tworzy
wspóln gmin . Jedn z takich gmin był Low Torning, obszar wysuni ty najdalej na zachód,
otwieraj cy si nie na Morze Najgł bsze, ale na zewn trz, ku pustemu oceanowi, temu
odludnemu skrajów, Archipelagu, gdzie znajduje si ju tylko Pendor, wyspa spustoszona przez
smoki, a poza nim rozci gaj si niego cinne wody Zachodnich Rubie y.
Dom dla nowego czarnoksi nika był ju przygotowany. Stał na wzgórzu po ród zielonych
pól j czmienia, osłoni ty od zachodniego wiatru przez pendikowy zagajnik, którego drzewa
ton ły wła nie w czerwonych kwiatach. Od drzwi roztaczał si widok na inne strzechy, zagajniki
i ogrody, na inne wyspy pełne strzech, gajów i ogrodów oraz na wij ce si pomi dzy nimi
niezliczone, błyszcz ce kanały morskie. Dom był skromny, pozbawiony okien, z glinian
podłoga, a mimo to lepszy ni ten, w którym Ged si urodził. Naczelnicy wysp z gminy Low
Torning, czuj c l k wobec czarnoksi nika z Roke, prosili, aby im wybaczył ubóstwo domostwa.
„Brak nam kamienia do budowy", powiedział jeden z nich. „Nikt z nas nie jest bogaty, cho nikt
nie głoduje", dorzucił drugi, a trzeci: „B dzie tu przynajmniej sucho, panie, bo ja sam dogl dałem
krycia strzech ". W oczach Geda dom był nie gorszy od pałacu. Podzi kował szczerze
naczelnikom wysp, tak e cała ich osiemnastka powróciła, ka dy w swojej łodzi wiosłowej, na
rodzinne wyspy, aby oznajmi rybakom i gospodyniom, e nowy czarnoksi nik to dziwny,
pos pny młodzieniec, który mówi mało, ale grzecznie i bez wyniosło ci.
Zapewne, niewiele było powodów do wyniosło ci na tej pierwszej posadzie maga, jak Ged
obj ł. Czarnoksi nicy kształceni na Roke udawali si zwykle do miast lub zamków, aby słu y
wielkim władcom, którzy go cili ich w wielkich domach. Ci rybacy z Low Torning normaln
kolej rzeczy mieliby u siebie co najwy ej czarownic albo prostego gu larza, który rzucałby
urok na sieci, piewał nad nowymi łodziami oraz leczył ludzkie i zwierz ce dolegliwo ci. Ale w
ostatnich latach Stary Smok z wyspy Pendor miał młode - i podobno dziesi smoków miało
teraz legowisko w ruinie wie Władców Morskich z Pendoru, wlokło pokryte łusk brzuchy w
gór i w dół po marmurowych schodach i przez rozwalone bramy zamku. Potrzebuj c
po ywienia na tej martwej wyspie, smoki wyleciały z niej którego roku, gdy podrosły i zacz ł
im doskwiera głód. Widziano ju cztery smoki lec ce nad południowo-zachodnimi
wybrze ami wyspy Hosk: nie siadały na ziemi, ale wypatrywały stajen, owczarni i osiedli
ludzkich. Głód smoka budzi si powoli, lecz nasyci go trudno. Tote naczelnicy wysp z gminy
Low Torning posłali na Roke pro b o czarnoksi nika, który ochroniłby ich lud przed tym, co
zagra ało mu spoza zachodniego horyzontu - i Arcymag os dził, e ich obawa jest całkiem
uzasadniona.
- Nie ma tam wygód - mówił Arcymag Gedowi tego dnia, kiedy pasował go na
czarnoksi nika - nie ma sławy, nie ma bogactwa, zapewne nie ma te niebezpiecze stw.
Pojedziesz?
- Pojad - odparł Ged, nie tylko z posłusze stwa. Od owej nocy na Pagórku Roke pragn ł
unikn popisywania si i sławy tak usilnie, jak usilnie przedtem do nich d ył. Teraz ju
bezustannie pow tpiewał w sw sił i l kał si wystawia na prób sw moc. Z drugiej strony,
wie ci O smokach zaciekawiły go ogromnie. Na wyspie Gont nie, było smoków od wielu setek
lat, podobnie te aden smok nie przelatywał w zasi g w chu, wzroku albo zakl cia
mieszka ców Roke, tote i tam s one tylko tematem legend i pie ni, czym opiewanym, ale nie
widzianym. W Szkole Ged nauczył si o smokach wszystkiego, czego mógł, lecz co innego
czyta o smokach, a co innego je spotka . Dogodna sposobno otwierała si przed nim jasno,
wi c i ze szczer ochot odpowiedział:
- Pojad .
Arcymag Gensher skin ł wówczas głow , ale z mrocznym wyrazem twarzy.
- Powiedz mi - odezwał si wreszcie - czy l kasz si opu ci Roke? Czy te pragniesz st d
odej ?
- I jedno, i drugie, Mistrzu. Gensher znów skin ł głow .
-- Nie wiem, czy post puj słusznie wyprawiaj c ci st d, gdzie jeste bezpieczny - powiedział
bardzo cicho. - Nie umiem ujrze twojej drogi. Kryje si cała w ciemno ci. Na Północy za
istnieje jaka moc, co , co mogłoby ci zniszczy , ale co to jest i gdzie si znajduje - czy na
twojej przeszłej, czy przyszłej drodze - nie potrafi powiedzie , wszystko okryte jest cieniem.
Gdy przybyli tu ludzie z Low Torning, pomy lałem zaraz o tobie, bo gmina ta wydala mi si
bezpieczna i na uboczu poło ona okolica, gdzie mógłby mie czas na nabranie sił. Nie wiem
jednak, czy jakiekolwiek miejsce jest dla ciebie bezpieczne, ani te dok d prowadzi twoja droga.
Nie chciałbym wyprawia ci w gł b mroku...
Dom pod kwitn cymi drzewami wydał si jednak z pocz tku Gedowi miejscem wystarczaj co
jasnym. Młodzieniec mieszkał w nim, przygl dał si cz sto niebu na zachodzie i nastawiał swoje
ucho czarnoksi nika na szum łuskowatych skrzydeł. Ale aden smok si nie zjawiał. Ged łowił
m nadbrze u ryby i piel gnował grz dki w ogrodzie. Całe dnie sp dzał na rozwa aniu stronicy,
linijki albo słowa w Ksi gach Wiedzy, które przywiózł z Roke, na przesiadywania na dworze, w
letnim powietrzu pod drzewami pendikowymi; otak spał wtedy obok niego albo wyprawiał si na
łowienie myszy w g szczu traw i stokrotek. Ponadto Ged słu ył ludziom z Low Torning jako
uzdrowiciel i zaklinacz pogody, ilekro go o to poprosili. Nie przychodziło mu do głowy, e
czarnoksi nik miałby prawo czu si upokorzony wykonywaniem tak prostych sztuk: bawił si
przecie niegdy jako dziecko gusłami po ród ludu ubo szego ni ten- Ludzie z Low Torning
rzadko go zreszt o co prosili, obawiaj c si go, po cz ci dlatego, e był czarnoksi nikiem z
Wyspy M drców, po cz ci z racji jego milczenia i pokrytej bliznami twarzy. Cho był tak
młody, było w nim co , co sprawiało, e w jego towarzystwie czuli si nieswojo.
Mimo to Ged znalazł przyjaciela - budowniczego łodzi, który mieszkał na najbli szej od
wschodu wyspie. Nazywał si Pechvarry. Spotkali si po raz pierwszy na jego nadbrze u, gdzie
Ged przystan ł, aby przyjrze si , jak Pechvarry stawia maszt na małej aglówce. Cie la,
szczerz c z by, podniósł oczy na czarnoksi nika i powiedział:
- Cały miesi c trwała ta robota; dopiero teraz zbli am si do ko ca. My l sobie, e ty
umiałby to zrobi w jednej chwili za pomoc słowa, co, panie?
- Mógłbym - rzekł Ged - ale zaton łaby najpewniej w nast pnej chwili, gdybym nie
podtrzymywał zakl . Lecz je li chcesz... - urwał.
- Tak, panie?
- To taka sobie zabawna sztuczka. Tej łodzi niczego nie brakuje. Ale je li chcesz, mógłbym
rzuci zakl cie zwi zuj ce, które chroniłoby j przed uszkodzeniem, albo zakl cie znajduj ce,
które pomagałoby jej wróci z morza do domu.
Mówił z wahaniem, nie chc c urazi rzemie lnika, ale twarz Pechvarry'ego rozpromieniła si .
- To łódka dla mojego syna, panie, i je li zechciałby tak j zaczarowa , byłby to dowód
wielkiej dobroci i yczliwo ci. - I wspi ł si na nadbrze e, aby od razu u cisn dło Geda i
podzi kowa mu.
Po tym wydarzeniu cz sto pracowali razem; Ged doł czał swoj sztuk czarodziejsk do pracy
r cznej Pechvarry'ego przy budowie lub reperowaniu łodzi, w zamian za uczył si od
rzemie lnika, jak łód jest skonstruowana, a tak e, jak ni sterowa bez pomocy magii; ta
bowiem umiej tno zwykłego eglowania była na Roke czym w rodzaju u wi conego tabu.
Cz sto Ged i Pechvarry oraz jego synek Ioeth wypływali na kanały i laguny, egluj c i wiosłuj c
na tej czy innej łodzi, póki Ged nie stał si niezłym eglarzem, a przyja pomi dzy nim a
Pechvarrym nie okrzepła ostatecznie.
Pewnego razu, pó na jesieni , syn budowniczego łodzi zachorował. Matka sprowadziła z
wyspy Tesk czarownice, która była dobr znachork , i przez par dni zdawało si , e wszystko
jest w porz dku. Potem, w ród burzliwej nocy, zjawił si Pechvarry, wal c w drzwi Geda i
błagaj c go, aby przyszedł uratowa dziecko. Ged pop dził wraz z nim do łodzi i powiosłowali
po piesznie, płyn c przez ciemno i deszcz do domu rzemie lnika. Tam Ged ujrzał le ce na
wyrku dziecko, przykucni t przy nim w milczeniu matk oraz czarownic , która kadziła dymem
z korzenia corly i piewała Pie Nagia sk , co było najlepszym ze znanych jej rodków
leczniczych. Wyszeptała jednak do Geda:
- Czarnoksi niku, ta gor czka to chyba ró a i dziecko pewnie umrze na ni tej nocy.
Gdy Ged ukl kł i poło ył dłonie na dziecku, pomy lał to samo i cofn ł si na moment. W
ko cowych miesi cach jego własnej długiej choroby Mistrz Ziół przekazał mu wiele z wiedzy
uzdrowicielskiej, a pierwsze i ostatnie przykazanie tej wiedzy brzmiało: „Uzdrawiaj ran i lecz
chorob , ale umieraj cemu duchowi pozwól odej ".
Matka dostrzegła jego ruch i zrozumiała jego znaczenie; zapłakała gło no z rozpaczy.
Pecłwarry schylił si nad ni , mówi c:
- Nasz czarnoksi nik Krogulec uratuje go, ono. Nie trzeba płaka ! On jest teraz z nami.
Potrafi to zrobi .
Słysz c matczyny lament i widz c ufno , jaka w nim pokładał Pechvarry, Ged poczuł, e nie
mo e ich zawie . Zw tpił w swoje własne rozeznanie i pomy lał, e mo e dałoby si uratowa
dziecko, gdyby mo na było obni y gor czk . Powiedział:
- Zrobi , co b d mógł, Pechvarry.
Przyst pił do k pania chłopca w zimnej deszczówce, któr , wie o spadł , przynie li ze
dworu, i zacz ł wypowiada jedno z zakl powstrzymuj cych gor czk . Zakl cie nie podziałało
jeszcze i nie dobiegło do ko ca, gdy nagle Ged zdał sobie spraw , e dziecko umiera w jego
ramionach.
Przywołuj c cał swoj moc naraz i nie my l c o sobie samym, wysłał swego ducha w pogo
za duchem dziecka, aby sprowadzi go z powrotem do domu. Wykrzykn ł imi dziecka: - Ioeth!
- Czuj c, e jaka nikła odpowied dotarła do jego wewn trznego słuchu, pu cił si w dalsz
pogo i zawołał raz jeszcze. Wtedy ujrzał chłopczyka zbiegaj cego szybko, daleko przed nim, po
ciemnej pochyło ci, po zboczu jakiego ogromnego wzgórza. . aden d wi k nie m cił ciszy.
Gwiazdy nad wzgórzem były takimi, jakich oczy Geda nigdy dot d nie ogl dały. Minio to znał
nazwy konstelacji: Snop, Drzwi, Ten Co Si Obraca, Drzewo. Były to te gwiazdy, które nigdy nie
zachodz , które nigdy nie bledn przy nadej ciu dnia. W pogoni za umieraj cym dzieckiem Ged
zap dził si za daleko.
Wiedz c to zdał sobie spraw , e pozostał sam na ciemnym zboczu wzgórza. Zawróci z drogi
było trudno, bardzo trudno.
Zawrócił powoli. Powoli postawił przed sob jedn stop , aby wspi si z powrotem na
wzgórze, potem drug . Szedł krok za krokiem, przymuszaj c si do ka dego st pni cia. I ka dy
krok był trudniejszy ni poprzedni.
Gwiazdy nie drgn ły. Ponad suchym spadzistym obszarem ani razu nie powiał wiatr. W całym
niezmierzonym królestwie mroku tylko Ged poruszał si , powoli wspinaj c pod gór . Dotarł do
szczytu wzgórza i ujrzał tam niski kamienny mur. Ale za murem, naprzeciwko niego, był cie .
Cie nie miał postaci człowieka ani zwierz cia. Był bezkształtny, ledwie widoczny, lecz
szeptał co do Geda, cho w tym szepcie nie było słów, i si gał w jego stron . I cie stał po
stronie ycia, a Ged po stronie mierci.
Musiał albo zej ze wzgórza w pustynne krainy i bez- wietlne miasta zmarłych, albo
powróci ku yciu przekraczaj c mur, za którym ten bezkształtny zły stwór czekał na niego.
Magiczna laska tkwiła w dłoni Geda; podniósł j wysoko. Wraz z tym poruszeniem napłyn ła
we siła. Gdy zbierał si do skoku przez niski kamienny mur wprost na cie , laska nagle
zapłon ła białym wiatłem, które w tej ciemnej przestrzeni ja niało o lepiaj co. Skoczył; poczuł,
e pada, i przestał widzie .
Tymczasem Pechvarry, jego ona oraz czarownica widzieli, co nast puje: młody
czarnoksi nik urwał w połowie zakl cia i przez chwil trzymał dziecko bez ruchu. Potem
łagodnie zło ył małego Ioetha na sienniku, podniósł si i stan ł bez słowa, z lask w dłoni. Naraz
podniósł wysoko lask ; ta zapłon ła białym ogniem, jak gdyby trzymaj w gar ci błyskawic , i
wszystkie sprz ty w chacie wyłoniły si na moment z półmroku, dziwne i jaskrawe w tym
krótkotrwałym wietle. Gdy z oczu patrz cych ust piło ol nienie, ujrzeli, e młodzieniec le y
skulony, twarz do glinianej podłogi, obok siennika, na którym le ało martwe dziecko.
Pechvarry'emu wydawało si , e czarnoksi nik te nie yje. ona rzemie lnika płakała, on
sam za miał w głowie zupełny zam t. Czarownica posiadała jednak troch zasłyszanej wiedzy
dotycz cej magii i sposobów post powania prawdziwych czarnoksi ników; widziała przy tym,
e Ged, cho le y zimny i bez ycia, nie sprawia wra enia człowieka martwego, lecz raczej
kogo chorego czy b d cego w stanie odr twienia. Zaniesiono go do domu i pozostawiono przy
nim staruch , aby miała na baczenie i dostrzegła, czy zasn ł, aby si . obudzi , czy te zasn ł na
zawsze.
Mały otak ukrywał si wci w krokwiach domu od chwili, gdy weszli nieznajomi ludzie.
Pozostał tam nadal, podczas gdy deszcz bił o ciany, a ogie przygasał; noc wlokła si powoli,
tote starucha zdrzemn ła si wreszcie przy kominku. Wtedy otak spełzn ł z góry i zbli ył si do
Geda, który le ał wyci gni ty sztywno i nieruchomo na łó ku. Otak zacz ł liza jego dłonie i
przeguby, długo i cierpliwie, swoim suchym, br zowym jak li j zyczkiem. Przycupni ty przy
głowie Geda, lizał jego skro , pokryty bliznami policzek i delikatnie muskał j zykiem jego
zamkni te oczy. Pod tym mi kkim dotkni ciem Ged bardzo powoli zacz ł si budzi . Ockn ł si ,
nie wiedz c, gdzie był przedtem ani gdzie jest teraz, ani te czym jest blade, szare wiatło wokół
niego - wiatło, które było spływaj cym na wiat porannym brzaskiem. Wówczas otak zwin ł si
jak zwykłe w kł bek przy ramieniu Geda i uło ył do snu.
Pó niej, kiedy Ged wracał my l do owej nocy, wiedział, e gdyby nikt go nie dotkn ł wtedy,
gdy le ał tak bez ducha, gdyby nikt w aden sposób nie przywołał go z powrotem - byłby
zapewne zgubiony na zawsze. Była to tylko niema, instynktowna m dro zwierz cia, które li e
swojego zranionego towarzysza, aby doda mu otuchy, a jednak w tej m dro ci Ged widział co
pokrewnego swej własnej mocy, co , co si gało tak gł boko, jak czarnoksi stwo. Od owego
czasu wierzył, e człowiek m dry to taki, który nigdy nie stroni od innych ywych stworze ,
niezale nie od tego, czy posiadaj mow , czy te nie; i pó niej długo starał si nauczy tego,
czego mo na si nauczy w milczeniu z oczu zwierz t, z lotu ptaków, z wielkich powolnych
porusze drzew.
Po raz pierwszy udało mu si przeby bez szwanku tam i z powrotem t drog , któr tylko
czarnoksi nik mo e przeby z otwartymi oczyma i której nawet najwi kszy mag nie mo e
przeby bez ryzyka. Ale droga powrotna przywiodła go do alu i trwogi. al dotyczył jego
przyjaciela Pechvarry'ego, trwoga jego samego. Nie wiedział, dlaczego Arcymag l kał si
wyprawi go w wiat i co zaciemniało mroczn chmur nawet przewidywania maga co do jego
przyszło ci. Oczekiwała bowiem Geda wła nie ciemno , ta rzecz bez nazwy, istota nie nale ca
do wiata, ten cie przez mego uwolniony czy stworzony. Przy murze granicznym, który w duchu
oddzielał mier od ycia, cie przez te długie lata czekał na Geda. Znalazł go tam nareszcie.
Teraz b dzie na jego tropie, b dzie usiłował zbli y si do niego, przej w siebie jego sil ,
wyssa ze ycie i oblec si w jego ciało. Wkrótce potem Ged miał sen: przy niło mu si
stworzenie podobne do nied wiadka, bez głowy i bez twarzy. Zdawało mu si , e kr yło wokół
domu, obmacuj c ciany w poszukiwaniu drzwi. Nie przy niło mu si dot d nic takiego od czasu
uleczenia ran, które stwór niegdy mu zadał. Gdy Ged si obudził, był słaby i czuł zimno, a
blizny na jego twarzy i ramieniu ci gn ły si i bolały.
Odt d zaczai si zły czas. Gdy Ged widział w snach cie albo gdy cho by tylko o nim
pomy lał, czuł zawsze to samo zimne przera enie: rozum i moc odpływały ze , pozostawiaj c
go bezmy lnym i zagubionym. W ciekał si na swoje tchórzostwo, ale to nic nie pomagało.
Poszukiwał jakiej obrony, lecz adnej nie mógł znale : ten stwór nie miał ciała, nie był istota
yw , nie był duchem, nie miał imienia, nie posiadał innego istnienia prócz tego. które sam Ged
mu nadał - był straszliw moc poza prawami słonecznego wiata. Ged wiedział o tym
stworzeniu tylko to, e co przyci ga je ku niemu i e b dzie próbowało spełnia sw wol
poprzez niego, jako e jest jego tworem. Ale w jakiej postaci mo e nadej , skoro nie ma jak na
razie własnego realnego kształtu, i w jaki sposób nadejdzie, i kiedy nadejdzie - tego Ged nie
wiedział.
Wzniósł wszelkie mo liwe czarodziejskie zapory wokół swego domu i wokół wyspy, na której
mieszkał. Takie ciany czarów musz by wci odnawiane, wkrótce wi c Ged spostrzegł, e
gdyby roztrwonił cał swoj sił na te umocnienia, mieszka cy wysp nie mieliby ze adnego
po ytku. Co mógłby uczyni pomi dzy dwoma wrogami, gdyby smok przybył z wyspy Pendor?
Znów miał sen, ale tym razem niło mu si , e cie jest wewn trz domu, obok drzwi, i ze si ga
ku niemu poprzez mrok, szepcz c słowa, których Ged nie rozumiał. Obudził si przera ony i
posiał przez powietrze bł dny ognik, który poty o wietlał swym płomieniem ka dy k t domku,
póki Ged nie przekonał si , e cienia nigdzie nie ma. Potem uło ył na w glach w kominku wie e
drwa i siedział w blasku ognia; dumał tak długo, słysz c, jak jesienny wiatr szele ci słom
strzechy i zawodzi w wielkich, ogołoconych z li ci koronach drzew. Dawny gniew obudził si w
sercu Geda. Nie mógł cierpie tego bezradnego czekania, tego siedzenia w pułapce na małej
wyspie i mamrotania bezu ytecznych zakl , które miały go odgrodzi i ochroni . Jednak e aie
umiał po prostu wymkn si z potrzasku: uczyni tak znaczyłoby zawie zaufanie mieszka ców
wysp i zostawi ich bezbronnych na pastw zagra aj cego smoka. Pozostawała tylko jedna droga.
Nazajutrz rano Ged zszedł w tłum rybaków na głównej przystani Low Torning i znalazłszy
tam starosty gminy powiedział do :
'
- Musz st d odej . Jestem w niebezpiecze stwie i nara am was na niebezpiecze stwo.
Musz sobie pój . Dlatego te prosz ci o pozwolenie na wyjazd i zniszczenie smoków na
wyspie Pendor, tak abym zako czył zadanie, jakiego si dla was podj łem, i mógł odej bez
przeszkód. Je li za mi si nie uda, to nie udałoby mi si równie , gdyby smoki tu si zjawiły,
lepiej wi c wiedzie to teraz ni pó niej.
Starosta gapił si na z otwart g b .
- Krogulcze, panie mój - odezwał si - tam jest dziewi smoków!
- Osiem z nich to podobno młode.
- Ale stary...
- Powiadam ci, musz st d odej . Prosz ci o pozwolenie, abym mógł, je li potrafi , uwolni
was przedtem od gro by; smoków.
- Jak sobie yczysz, panie - przystał starosta ponuro.
Wszyscy, którzy słuchali tej rozmowy, uwa ali, e młody czarnoksi nik pozwala sobie na
szale stwo albo akt wariackiej odwagi, tote z markotnymi minami spogl dali na odjazd Geda,
nie spodziewaj c si ju wie ci o nim. Niektórzy napomykali, e Ged ma zamiar po prostu
popłyn z powrotem przez Hosk na Morze Najgł bsze, pozostawiaj c ich własnemu losowi;
inni, w ród nich Pechvarry, utrzymywali, e oszalał i e szuka mierci.
W ci gu ycia czterech pokole wszystkie statki brały kurs omijaj cy z daleka wybrze a
wyspy Pendor. Nie przybył na ni nigdy aden mag, aby stoczy bój ze smokiem, wyspa le ała
bowiem na nie ucz szczanym szlaku morskim, a jej władcy byli piratami, łowcami niewolników,
sprawcami wojen, znienawidzonymi przez cał ludno południowo-zachodnich obszarów
wiatomorza. Z tej przyczyny nikt nie próbował pom ci władcy Pendoru, odk d smok napadł
nagle z zachodu na niego i na jego ludzi, gdy siedzieli w wie y przy uczcie, odk d zalał ich
płomieniami buchaj cymi z paszczy i wp dził do morza cał wrzeszcz c ludno miasta. Nie
pomszczony, Pendor został wydany na pastw smoka, wraz ze wszystkimi ko mi zmarłych, z
wie ami i z kosztowno ciami, które zrabowano dawno nie yj cym ksi
tom z wybrze y wysp
Paln i Hosk.
Wszystko to Ged dobrze wiedział, i nie tylko to, odk d bowiem przybył do Low Torning, stale
miał w pami ci i przemy liwał wszystko, czego si dot d uczył o smokach. Gdy prowadził swoj
mał łód na zachód - nie wiosłuj c tym razem ani nie u ywaj c marynarskich umiej tno ci,
których go nauczył Pechvarry, lecz egluj c czarodziejsko z magicznym wiatrem dm cym w
agiel i zakl ciem rzuconym na dziób i st pk , aby utrzyma łód w kursie - wypatrywał martwej
wyspy wznosz cej si ponad lini morskiego horyzontu. Chciał płyn szybko, dlatego te u ył
magicznego wiatru, gdy bardziej obawiał si tego, co było za nim, ni tego, co przed nim. Lecz
gdy dzie upłyn ł, niecierpliwo Geda przeistoczyła si z trwogi w jak radosn zawzi to .
Nareszcie szukał tego niebezpiecze stwa z własnej woli; im bardziej si do niego zbli ał, tym
pewniejszy był, e tym razem, w tej godzinie, by mo e przed miertnej, nareszcie jest wolny.
Cie nie odwa ył si pod y za nim w paszcz smoka. Fale, białe na wierzchołkach, sun ły po
szarym morzu, szare chmury niosły si nad głow w północnym wietrze. Ged płyn ł na zachód z
szybkim magicznym wiatrem w aglu i wkrótce w zasi gu jego wzroku znalazły si skały
Pendoru, wymarłe ulice miasta i wypalone, chyl ce si ku upadkowi wie e.
U wej cia do portu, w płytkiej półokr głej zatoce, Ged u mierzył wywołany zakl ciem wiatr i
powstrzymał płyn c łódk , tak e le ała, kołysz c si na falach. Wtedy przywołał smoka;
-
Uzurpatorze
z
Pendoru,
chod
broni
swojego
skarbu!
Jego głos przepadł w szumie przybrze nych fal, bij cych w wybrze a barwy popiołu; ale smoki
maj dobry słuch. Ju po chwili jeden z nich, jakby olbrzymi czarny nietoperz o cienkich
skrzydłach i kolczastym grzbiecie, wyfrun ł z jakich pozbawionych dachu miejskich ruin i
zataczaj c koła w północnym wietrze nadleciał w kierunku Geda. Serce Geda urosło na widok
stwora, który był takim mitem dla jego ludu; młodzieniec za miał si i krzykn ł:
- Wracaj i powiedz Staremu, eby tu si zjawił, ty lataj cy robaczku!
Był to bowiem jeden z młodych smoków, zrodzonych tutaj przed laty przez samic z Rubie y
Zachodnich, która zło yła swoje wielkie skórzaste jaja - jak podobno lubi to robi samice
smocze - w jakiej słonecznej, zburzonej komnacie wie y i odleciała, pozostawiaj c Starego
Smoka z Pendoru, aby strzegł młodych, gdy ju wypełzn z p kni tych błon jak złowieszcze
jaszczurki.
Młody, smok nic nie odpowiedział. Nie był zbyt wielki jak na swój gatunek; mógł mie
długo czterdziestowiosłowego statku i był chudy jak robak mimo wielkiej rozpi to ci swych
czarnych, błoniastych skrzydeł. Nie osi gn ł jeszcze dostatecznego wzrostu ani głosu, brak mu
te było smoczej chytro ci. Pomkn ł wprost na Geda stoj cego w chybotliwej łódce i,
rozwieraj c swoje długie, z bate szcz ki, spadł z nieba lotem strzały; tote Gedowi wystarczyło
jednym sprytnym zakl ciem unieruchomi i usztywni jego skrzydła i członki, i sprawi w ten
sposób, e gruchn ł w morze obok jak spadaj cy kamie . I szare morze zamkn ło si nad
smokiem.
Dwa smoki podobne do pierwszego wzleciały z podstawy najwy szej wie y. Tak jak
pierwszy, zbli yły si szybkim lotem wprost ku Gedowi, lecz mimo to złowił obydwa, str cił je i
utopił; a nie podniósł jeszcze nawet swojej czarnoksi skiej laski.
Nie min ło wiele czasu, gdy nadleciały ku niemu z wyspy trzy nast pne. Jeden z nich był
znacznie wi kszy i jego paszcz ka rzygała kł bi cym si ogniem. Dwa smoki pofrun ły ku
Gedowi, plaskaj c skrzydłami, ale trzeci, ten wi kszy, zbli ył si kolistym lotem z tyłu, bardzo
chy o, aby spali wroga wraz z łodzi swym ognistym oddechem. adne zakl cie
unieruchamiaj ce nie ogarn łoby wszystkich trzech, gdy dwa nadleciały z północy, a jeden z
południa. W mgnieniu oka, gdy to zrozumiał, Ged uczynił czar Przemiany i pomi dzy jednym a
drugim
oddechem
wzleciał
z
łodzi
pod
postaci
smoka.
Rozpo cieraj c szerokie skrzydła i wyci gaj c przed siebie szpony, starł si z dwoma smokami i
spopielił je ogniem, a potem zwrócił si ku trzeciemu, wi kszemu ni on sam i te uzbrojonemu
w ogie . W wietrze wiej cym nad szarymi falami miotali si w gwałtownych skr tach, kłapali
z bami, spadali nagle i rzucali si na siebie, a powietrze wokół nich zam cił dym, czerwono
prze wietlony arem ich ognistych paszcz. Ged wzleciał nagle w gór , a smok, który pozostał
ni ej, rzucił si za nim w pogo . W połowie lotu smok-Ged uniósł skrzydła, zawisł w powietrzu
i rzucił si jak jastrz b z wyci gni tymi w dół szponami, zwalaj c si na przeciwnika i
uderzaj c w jego szyj i bok. Czarne skrzydła zatrzepotały w popłochu i czarna smocza krew
zacz ła kapa wielkimi kroplami w morze. Smok z wyspy Pendor wyrwał si prze ladowcy i
pofrun ł niskim i niezdarnym lotem ku wyspie, gdzie ukrył si , wpełzaj c w jak studni czy
jam w miejskich ruinach.
Natychmiast Ged przybrał sw zwykł posta i powrócił do łodzi, było bowiem niezmiernym
ryzykiem pozostawanie pod postaci smoka dłu ej, ni tego wymagała potrzeba. Jego r ce były
czarne od parz cej smoczej krwi; głow miał osmalon ogniem, ale w tej chwili nie miało to
znaczenia. Poczekał tylko, a mógł na nowo zaczerpn tchu, po czym zawołał:
- Widziałem sze , zabiłem pi , mówiono mi o dziewi ciu: wyła cie, robaki!
Przez dług chwil na wyspie nie poruszyło si adne stworzenie ani nie odezwał aden głos;
tylko fale biły z hukiem o brzeg. Potem Ged u wiadomił sobie, e najwy sza wie a z wolna
zmienia swój kształt, wybrzuszaj c si z jednej strony, jakby wyrastało jej rami . Poczuł obaw
przed smocz magi , bowiem stare smoki władaj wielk moc i przebiegło ci w czarach
podobnych i niepodobnych do czarów ludzkich; po chwili jednak zrozumiał, e nie była to
sztuczka smoka, lecz złudzenie jego własnych oczu. To, co wzi ł za cz
wie y, było ramieniem
smoka z Pendoru, gdy rozprostowywał on swoje cielsko i powoli d wigał si w gór .
Gdy smok był ju na nogach, jego pokryty łuskami łeb, uwie czony kolcami i ze zwisaj cym
potrójnym j zorem, wyrósł ponad zburzon wie , a szponiaste przednie łapy potwora wsparły
si na le cych ni ej gruzach miasta. Łuski smoka były szaroczarne; odbijały wiatło dzienne jak
rozłupany kamie .
Smok był chudy jak ogar i wielki jak pagórek. Ged wpatrywał si we , przej ty groz . Nie
było takiej pie ni ani opowie ci, która mogłaby przygotowa umysł na ten widok. Ged omal nie
zapatrzył si w oczy smoka i nie został usidlony; człowiek bowiem nie mo e spogl da w
smocze renice. Umkn ł wzrokiem przed lepkim, zielonym spojrzeniem, które go obserwowało,
i wystawił przed siebie lask wygl daj c w tej chwili jak drzazga, jak cienka gał zka.
- O miu miałem synów, mały czarnoksi niku - odezwał si pot ny oschły głos smoka. -
Pi ciu zgin ło, jeden umiera: wystarczy. Zabijaj c ich nie zdob dziesz mojego skarbu.
- Nie chc twojego skarbu.
ółty dym wydobył si z sykiem z nozdrzy potwora: był to smoczy miech.
- Nie chciałby zej na brzeg i obejrze go, mały czarnoksi niku? Jest wart obejrzenia.
- Nie, smoku.
Smoki s spokrewnione z wiatrem i ogniem, niech tnie za walcz ponad morzem. W tym
kryła si jak na razie przewaga Geda, której nie chciał straci ; ale pas wody morskiej pomi dzy
nim a wielkimi szarymi szponami nie wydawał si ju teraz dostateczn ochron .
Trudno było ustrzec si spojrzenia w gł b zielonych, bacznych oczu.
- Bardzo młody z ciebie czarnoksi nik - rzekł smok. - Nie wiedziałem, e s ludzie, którzy
swoj moc osi gaj w tak młodym wieku. - Mówił, tak jak i Ged, Dawn Mow , bo ona wła nie
jest do tej pory j zykiem smoków. Cho u ywanie Dawnej Mowy zmusza człowieka do
mówienia prawdy - smoków to nie dotyczy. Jest to ich własny j zyk, tote mog w nim kłama ,
naginaj c prawdziwe słowa do fałszywych celów, chwytaj c niebacznego słuchacza w labirynt
słów-luster, z których ka de odbija prawd , ale donik d nie prowadzi. Ostrzegano przed tym
cz sto Geda i gdy smok przemówił, czarnoksi nik słuchał go nieufnie, gotów do pow tpiewania
we wszystko. Ale słowa zdawały si proste i jasne:
- Czy po to przybyłe tutaj, aby prosi mnie o pomoc, mały czarnoksi niku? :
- Nie, smoku.
- A jednak mógłbym ci pomóc. B dziesz potrzebował wkrótce pomocy w walce przeciwko
temu, co ciga ci w ciemno ci.
Ged stał oniemiały.
- Czym jest to, co ci ciga? Powiedz mi jego imi .
- Gdybym mógł to nazwa ... - Ged zawahał si . ółty dym zakł bił si nad długim łbem
smoka, wydobywaj c si z nozdrzy, z dwu okr głych ognistych jam.
- Gdyby mógł to nazwa , mógłby to zapewne ujarzmi , mały czarnoksi niku. Mo e b d
umiał zdradzi ci jego imi , kiedy ujrz to z bliska. A to si zbli y, je li zaczekasz u brzegów
mojej wyspy. To si zjawi wsz dzie tam, dok d ty przyb dziesz. Je li nie chcesz, aby to si
zbli yło, musisz przed nim ucieka , ucieka , bez przerwy ucieka . I mimo wszystko b dzie to
szło w lad za tob . Czy chciałby zna jego imi ?
Ged znów stał w milczeniu. Nie umiał odgadn , sk d smok dowiedział si o uwolnionym
przeze cieniu, ani te sk d mo e zna imi cienia. Arcymag powiedział kiedy , e cie nie ma
imienia. Lecz smoki maj swoj własn m dro i stanowi ras starsz ni li człowiek. Niewielu
ludzi potrafi si domy li , co smok wie i sk d si tego dowiedział; ci nieliczni - to Władcy
Smoków. Dla Geda tylko jedno było pewne: cho smok mógł rzeczywi cie mówi prawd , cho
byłby w samej rzeczy zdolny wyjawi istot i imi owego cienia i w ten sposób da Gedowi
władz nad nim - nawet wówczas, nawet je li mówił prawd , czynił to wył cznie dla swych
własnych celów.
- Bardzo rzadko si zdarza - powiedział wreszcie młodzieniec - aby smoki chciały
wy wiadcza ludziom przysługi.
- Ale jest rzecz bardzo zwyczajn - odparł smok - e koty bawi si myszami, zanim je
zabij .
- Ja jednak nie przybyłem tu, aby si bawi , czy te by czyj zabawk :
Przybyłem, aby dobi z tob targu.
Szpic smoczego ogona, ostry jak miecz, ale pi ciokrotnie od miecza dłu szy, wygi ł si
łukowato ku górze jak ogon skorpiona ponad pokrytym łusk niczym kolczug grzbietem
smoka, wznosz c si wy ej ni li wie a. Smok przemówił oschle:
- Ja nie dobijam z nikim targu. Ja bior . Co takiego mo esz mi zaofiarowa , czego nie
potrafiłbym odebra ci, kiedy tylko zechc ?
- Bezpiecze stwo. Twoje bezpiecze stwo. Przysi gnij, e nigdy nie polecisz na wschód od
Pendoru, a ja przysi gn , e pozostawi ci frez szwanku.
Zgrzytliwy odgłos wydobył si z gardzieli smoka, jak odległy łoskot kamiennej lawiny
spadaj cej po ród gór. Ogie ta czył po jego rozszczepionym na troje j zyku. Smok uniósł si
wy ej, wyłaniaj c si spoza ruin.
- Ofiarujesz mi bezpiecze stwo! Grozisz mi! Czym?
- Twoim imieniem, Yevaud.
Głos Geda zadr ał przy wymawianiu tego imienia, lecz wypowiedział je wyra nie i gło no. Na
jego d wi k Stary Smok zamarł w bezruchu. Min ła chwila, potem nast pna; wreszcie Ged,
stoj c w swojej małej jak łupina, rozkołysanej łodzi, u miechn ł si . Zaryzykował swym yciem,
stawiaj c je na przypuszczenie zaczerpni te ze starych historii o smoczej wiedzy, jakich uczył si
na Roke, przypuszczenie, e smok z Pendoru jest tym samym, który ograbił zachodni Osskil w
czasach Elfarran i Morreda, a potem został stamt d przep dzony przez znaj cego si na imionach
czarnoksi nika nazwiskiem Elt. Przypuszczenie to okazało si trafne.
- Nasze siły s równe, Yevaud. Ty masz swoj moc: ja znam twoje imi . Zawrzesz ze mn
układ?
Smok wci jeszcze nie odpowiadał. Przez wiele lat wylegiwał si na wyspie, gdzie napier niki
i szmaragdy walały si rozsypane w pyle po ród cegieł i ko ci; przygl dał si swojej czarnej,
jaszczurczej dziatwie, igraj cej mi dzy zmurszałymi domami i wypróbowuj cej skrzydła w
lotach z urwisk; sypiał długo w sło cu i nie budził go nigdy głos ani agiel. Zestarzał si . Trudno
było teraz si ruszy , stawi czoło temu niedorosłemu magowi, temu w tłemu przeciwnikowi,
którego laska wywoływała grymas pogardy na paszczy starego smoka Yevauda.
- Mo esz wybra dziewi drogich kamieni z mojego skarbu - odezwał si wreszcie głosem
sycz cym i skoml cym w długiej paszcz ce. - Dziewi najlepszych: wybieraj. Potem odejd !
- Nie chc twoich klejnotów, Yevaud.
- Gdzie si podziała ludzka chciwo ? W dawnych czasach na Północy ludzie kochali
błyszcz ce kamienie... Wiem, czego chcesz, czarnoksi niku. Ja tak e mog ofiarowa ci
bezpiecze stwo, bo wiem, co mo e ci ocali . Znam to jedno, co mo e ci ocali . Okropno
idzie twoim ladem. Zdradz ci jej imi .
Serce Geda zabiło mocniej; zacisn ł w dłoni lask , stoj c równie nieruchomo jak smok.
Przez chwil walczył z nagł , wstrz saj c nim nadziej .
To nie o swoje własne ycie si targował. Mógł mie nad smokiem jedn , i tylko jedn
przewag . Odsun ł nadziej i uczynił to, co uczyni musiał.
- Nie tego dam, Yevaud.
Gdy wymawiał imi smoka, było to, jakby trzymał olbrzymiego potwora na delikatnej,
cienkiej smyczy, zaciskaj c j na jego gardzieli. Mógł wyczu odwieczn zło liwo i znajomo
ludzi w spojrzeniu smoka, które na nim spoczywało, mógł widzie stalowe szpony, ka dy
długo ci ludzkiego przedramienia, tward jak kamie skór , niszcz cy ogie , który czaił si w
smoczej gardzieli; a jednak wci si zaciskała.
Ged znów przemówił:
- Yevaud! Przysi gnij na swoje imi , e ty ani twoi synowie nie zjawicie si na Archipelagu.
Płomienie buchn ły nagle jasno i gło no ze smoczej paszczy i smok odezwał si :
- Przysi gam na swoje imi !
Cisza zapadła na wyspie i Yevaud spu cił swój wielki łeb.
Gdy podniósł go znowu i spojrzał, czarnoksi nika ju nie było, a agiel jego łodzi jawił si biał
plamk ponad balami na wschodzie, plamk steruj c ku yznym i obsypanym klejnotami
wyspom wewn trznych mórz. Wtedy Stary Smok z Pendoru d wign ł si w ataku w ciekło ci,
burz c wie skr tem wij cego si cielska i bij c skrzydłami, które si gały na cał szeroko
zrujnowanego miasta, Lecz był zwi zany przysi g - wi c nie poleciał, ani wtedy, ani
kiedykolwiek pó niej w kierunku Archipelagu.
6. cigany
Gdy tylko wyspa Pendor za jego plecami pogr yła si za lini horyzontu, Ged, spogl daj c na
wschód, poczuł, e w jego serce znowu wpełza l k przed cieniem; trudno było odwróci si od
jaskrawej grozy smoka ku owej bezkształtnej okropno ci, nie pozostawiaj cej adnej nadziei.
Ged pozwolił ucichn magicznemu wiatrowi i eglował dalej z wiatrem naturalnym, teraz
bowiem nie pragn ł szybko ci. Nie miał nawet wyra nego planu tego, co powinien uczyni .
Musiał ucieka , jak to powiedział smok; ale dok d? Na Roke - pomy lał - tam miałby
przynajmniej ochron , a u m drców mógł znale dobr rad .
Najpierw wszak e musiał uda si raz jeszcze do Low Torning i opowiedzie wszystko
naczelnikom wysp. Kiedy rozeszła si wie , e po pi ciu dniach Ged powrócił, naczelnicy wraz
z połow ludno ci gminy przypłyn li i przybiegli, aby zebra si wokół niego, wlepia we oczy
i słucha go. Opowiedział im swoj histori , po czym jeden z ludzi zabrał głos:
- Ale kto widział ten cud u miercenia smoków i udaremnienia ich zamiarów? A je li on...
- Cicho b d ! - rzekł szorstko starosta gminy, wiedział, jak wi kszo słuchaczy, e
czarnoksi nik mo e mówi prawd okr nymi drogami i mo e zatrzymywa j dla siebie ale
je li; ju co mówi, to rzecz przedstawia si wła nie tak, jak mówi. Na tym bowiem polega jego
sztuka. Tote wszyscy, pełni podziwu, zacz li zdawa sobie spraw , e zdj to z nich brzemi
strachu; i wtedy pocz li si weseli . Stłoczyli si wokół swego młodego czarnoksi nika i
poprosili go o powtórzenie opowie ci. Przybyli nast pni mieszka cy wysp i znów prosili o to
samo. Gdy zapadł zmrok, Ged nie musiał ju powtarza tej historii. Mieszka cy potrafili uczyni
to lepiej ni on. Wiejscy bardowie przystosowali ju opowie do starej melodii i piewali Pie
o Krogulcu. Ogniska płon ły na znak rado ci nie tylko na wyspach Low Torning, ale i w
dalszych gminach na południu i na wschodzie. Rybacy wykrzykiwali wie z łodzi do łodzi i tak
przedostawała si ona z wyspy na wysp : - Zło zostało za egnane, smoki nigdy nie przylec z
Pendoru!
Ta noc, ta jedna noc, była radosna dla Geda. aden cie nie mógł si do przybli y poprzez
jasno dzi kczynnych ogni płon cych na ka dym pagórku i pla y, poprzez kr gi roze mianych
tancerzy, które otaczały Geda, piewaj c na jego cze i wymachuj c pochodniami w wietrznej
jesiennej nocy, tak- e snopy jasnych iskier wzlatywały na mgnienie z wiatrem.
Nazajutrz Ged spotkał si z Pechvarrym, który zwrócił si do :
- Nie wiedziałem, e jeste tak pot ny, panie.
Był w tym zdaniu l k, poniewa Pechvarry odwa ył si niegdy zawrze z Gedem przyja ,
ale był te i wyrzut. Ged nie uratował dziecka, cho u miercił smoki.. Po tej rozmowie Ged na
nowo odczuł niepokój i niecierpliwo , które zagnały go przedtem na Pendor, a teraz wyp dzały
z Low Torning. Nast pnego dnia, cho mieszka cy zatrzymaliby go z ochot na reszt jego ycia,
aby go sławi i chełpi si nim, opu cił dom na wzgórzu, nie maj c adnego baga u prócz ksi g,
laski i otaka siedz cego mu na ramieniu.
Ged odpłyn ł łodzi wiosłow z paroma młodymi rybakami z Low Torning, którzy ubiegali si
o zaszczyt zostania jego załog . Przez cały czas, gdy wiosłowali pomi dzy statkami stłoczonymi
w wiod cych na wschód kanałach Dziewi dziesi ciu Wysp, pod wychylaj cymi si ponad wod
oknami i balkonami domów, wzdłu nabrze y wyspy Nesh, d d ystych pastwisk wyspy
Dromgan, cuchn cych poletek naftowych wyspy Geath - przez cały ten czas słowo o bohaterskim
czynie Geda wyprzedzało samego czarnoksi nika. Ludzie pogwizdywali Pie o Krogulcu, gdy
przepływał obok, współzawodniczyli w ubieganiu si o przenocowanie go i wysłuchanie
opowie ci młodzie ca o smokach. Kiedy wreszcie przybył na wysp Serd, Ged poprosił kapitana
o przewiezienie go na Roke, a ten skłonił si odpowiadaj c:
- To dla mnie zaszczyt, panie, i honor dla mojego statku!
Tak wi c Ged pozostawił Dziewi dziesi t Wysp za swymi plecami; ale zaledwie statek
wypłyn ł z Wewn trznego Portu wyspy Serd i podniósł agle, zad ł silny, przeciwny wiatr ze
wschodu. Było to dziwne zjawisko, gdy zimowe niebo ja niało, a pogoda zdawała si tego ranka
ładna i ustalona. Od wyspy Roke dzieliło Serd tylko trzydzie ci mil, eglowali wi c dalej i mimo
e wiatr wci si wzmagał, nie przerywali eglugi. Niewielki statek miał - podobnie jak
wi kszo statków handlowych z Morza Najgł bszego - wysoki sztaksel, którym mo na tak
manewrowa , aby złapa przeciwny wiatr, kapitan za był eglarzem zr cznym i dumnym ze
swych umiej tno ci. Tote posuwali si w kierunku wschodnim, halsuj c to na północ, to na
południe. Chmury i deszcz nadci gn ły z wiatrem, który zmieniał kierunek w dzikich porywach,
tak e istniało powa ne niebezpiecze stwo, i statek stanie d ba.
- Krogulcze, panie mój - odezwał si kapitan do młodzie ca, którego usadowił obok siebie na
honorowym miejscu na rufie; niełatwo było co prawda zachowa godno w tym wichrze i
deszczu, który moczył ich tak, e ich ciała w nasi kni tych wod płaszczach stały si
dokuczliwie liskie. - Krogulcze, czy mógłby rzec jakie słowo temu wichrowi?
- Jak daleko jeszcze do Roke?
- Wi cej ni połowa drogi. Ale przez cał ostatni godzin nie posun li my si naprzód,
panie.
Ged mówił do wiatru, który stracił nieco na sile i jaki czas płyn ło im si nie najgorzej.
Potem jednak nagłe, ogromne podmuchy wion ły ze wistem z połudfl zderzenie z nimi
odepchn ło ich z powrotem na zachód.
Chmury na niebie rwały si i kł biły; kapitan, rykn ł z w ciekło ci :
- Ten durny wicher dmie we wszystkich kierunkach naraz! Tylko magiczny wiatr, panie,
pomo e nam przebi si przez t pogod .
Ged spos pniał, ale statkowi wraz z załog groziło przecie niebezpiecze stwo z jego
powodu; wzbudził wi c magiczny wiatr, który zad ł w agiel. Natychmiast statek zacz ł pru fale
wprost ku wschodowi, a kapitan znowu si rozpogodził. Stopniowo jednak, cho Ged
podtrzymywał zakl cie, magiczny wiatr przycichał, stawał si coraz w tlejszy, a wreszcie
zdawało si przez chwil , e statek znieruchomiał na falach, z aglem obwisłym mimo nawałnicy
deszczu i wichru. W tym momencie rozhu tany bom z ogłuszaj cym trzaskiem zatoczył półkole;
statek podał agiel na wiatr i jak spłoszony kot dał susa na północ.
Ged złapał si mocno belki pokładowej, bo statek le ał nieomal na burcie, i wykrzykn ł:
- Zawracaj na Serd, kapitanie!
Kapitan zakl ł i odkrzykn ł, e tego nie zrobi:
- Czarnoksi nik na pokładzie i ja, najlepszy eglarz floty handlowej, i ten statek,
najzgrabniejszy, na jakim pływałem - i mamy zawróci ?
W tej samej chwili statek znów si okr cił, niemal tak, jakby jego kil dostał si w wir wodny;
kapitan tak e chwycił si tylnej stewy, aby utrzyma si na pokładzie, a Ged zwrócił si do :
- Zostaw mnie na wyspie Serd i pły , dok d zechcesz. To nie przeciw twojemu statkowi wieje
ten wiatr, lecz przeciw mnie.
- Przeciw tobie, czarnoksi niku z Roke?
- Czy nigdy nie słyszałe o wietrze z Roke, kapitanie?
- No tak, ten wiatr nie dopuszcza złych mocy na Wysp M drców, ale co to ma wspólnego z
tob , Pogromc Smoków?
- To sprawa mi dzy mn a moim cieniem - odparł Ged krótko, jak przystało
czarnoksi nikowi; i nie powiedział nic wi cej, gdy wracali przez morze na wysp Serd, chy o, z
silnym wiatrem i pod przeja niaj cym si niebem.
W sercu czuł ci ar i l k, gdy szedł w stron miasta z nabrze y wyspy Serd. Dni ku zimie były
coraz krótsze; zmierzch zapadł wcze nie. O zmierzchu niepokój Geda zawsze wzrastał, tote
zakr t ka dej uliczki wydawał mu si teraz gro ny, musiał uzbroi si w m stwo, aby nie ogl da
si stale przez rami na to, co mogło pod a za nim. Udał si do Domu Morskiego wyspy Serd,
gdzie podró ni i kupcy spo ywali razem dobre jadło dostarczane przez okolicznych
mieszka ców i gdzie mogli spa w podłu nej sali o belkowanym pułapie; taka jest go cinno
dobrze prosperuj cych wysp Morza Najgł bszego.
Ged odło ył z obiadu kawałek mi sa i pó niej przy kominku wywabił pieszczotliwie otaka z
fałdu swego kaptura, w którym zwierz tko kuliło si przez cały ów dzie ; próbował skłoni
otaka do jedzenia, głaszcz c go i szepcz c do : - Hoeg, Hoeg, mój mały, mój cichutki... - Ale
zwierz tko nie chciało je i wpełzło w kiesze , ukrywaj c si w niej. Po zachowaniu si otaka,
po swojej własnej pos pnej niepewno ci, po samym wygl dzie ciemno ci zalegaj cej w k tach
wielkiej izby Ged poznał, e cie był niedaleko.
Nikt w tym domu nie znał Geda; byli tu podró ni z innych wysp, którzy nie słyszeli jeszcze
Pie ni o Krogulcu. Nikt si do niego nie odzywał. Ged wybrał sobie wreszcie siennik i poło ył
si , ale cał noc le ał z otwartymi oczyma w tej sali pod belkowanym pułapem, otoczony snem
obcych ludzi. Cał noc próbował wybra sw drog , przemy le , dok d powinien si uda , co
czyni ; ale ka dy wybór, ka dy zamiar tamowało przeczucie zguby. Na ka dej drodze, któr Ged
mógł si uda , czyhał cie . Tylko wyspa Roke była ode wolna; i wła nie na Roke nie mógł
popłyn - zabraniały mu tego pot ne, uczynione w dawnych czasach czary, które zapewniały
bezpiecze stwo zagro onej wyspie. To, e podniósł si przeciw niemu wiatr z Roke, było
dowodem, e stwór cigaj cy Geda musi by teraz bardzo blisko. Ów bezcielesny stwór, lepy na
blask sło ca, był istot ze sfery pozbawionej wiatła, przestrzeni i czasu. Musiał i po omacku
za Gedem poprzez dni i morza wiata o wietlonego sło cem, a widzialny kształt mógł
przybiera - tylko we nie i w mroku. ^Nie miał jak dot d adnej substancji ani formy istnienia,
która mogłaby pojawi si w wietle dziennym; tak wła nie opiewaj to Czyny Hode'a: „ wit
stwarza wszelk ziemi i morze, z cienia wywołuje kształt, zap dza sen w mroczne królestwo".
Ale gdyby cie dogonił wreszcie Geda, mógłby wyssa ze jego moc, zabra "mu nawet ci ar,
ciepło i ycie jego ciała oraz wol , która nim rz dzi.
Oto była zguba, któr Ged widział przed sob czyhaj c na ka dej drodze. I wiedział, e mo e
by pchni ty ku tej zgubie podst pem; albowiem cie , urastaj cy w sił , ilekro si do Geda
zbli ał, miał zapewne w tej chwili do owej siły, aby u y złych mocy lub złych ludzi do
własnych celów - ukazuj c Gedowi fałszywe znaki albo przemawiaj c czyim głosem. Mimo
całej wiedzy Geda - w jednym z ludzi, którzy spali owej nocy w tym czy tamtym k cie izby
Domu Morskiego, czaił si mroczny stwór, co znalazł w ciemnej duszy oparcie i czekał tam,
obserwuj c Geda i eruj c, ju teraz, na jego słabo ci, jego niepewno ci, jego trwodze. To było
nie do wytrzymania. Musiał zaufa trafowi i ucieka tam, gdzie go traf poniesie. Przy
pierwszym zimnym błysku witu Ged wstał i po pieszył pod bledn cymi gwiazdami na
nabrze a wyspy, zdecydowany wsi
na pierwszy odpływaj cy z Serd statek, który go
przyjmie. Jaka galera ładowała wła nie tran; miała odpłyn o wschodzie sło ca w kierunku
Wielkiego Portu na wyspie Havnor. Ged poprosił kapitana, aby go tam zabrał. Laska
czarnoksi nika jest przepustk i zapłat na wi kszo ci statków. Wzi to go ch tnie na pokład i w
niespełna godzin statek ruszył w rejs. Nastrój Geda poprawił si , gdy tylko po raz pierwszy
podniesiono czterdzie ci długich wioseł, a utrzymuj ce rytm wiosłowania bicie w b ben brzmiało
w jego uszach jak dziarska muzyka.
Mimo to jednak nie wiedział, co b dzie robił na wyspie Havnor i dok d z niej odpłynie.
Kierunek na północ był równie dobry, jak wszystkie inne. Ged sam pochodził z Północy; by
mo e udałoby mu si znale jaki statek, który zabrałby go z Havnoru na wysp Gont, i Ged
mógłby wtedy ujrze znowu Ogiona. Lub mógłby te znale statek płyn cy daleko w-kierunku
Rubie y, tak daleko, e cie zgubiłby go i zaprzestał po cigu. Oprócz tego rodzaju mglistych v
pomysłów Ged nie miał w głowie adnego okre lonego zamiaru i nie widział sposobu
post powania, którego nale ałoby si trzyma . Pozostawało tylko ucieka ...
Czterdzie ci wioseł przeniosło statek sto pi dziesi t mil dalej po zimowym morzu, zanim
jeszcze nastał zmierzch ko cz cy drugi dzie podró y z Serd. Zawin li do portu Orrimy na
wschodnim wybrze u wielkiej wyspy Hosk, gdy galery handlowe Morza Najgł bszego trzymaj
si blisko brzegów i staj na noc w portach, gdy tylko si da. Ged zszedł na l d, było bowiem
jeszcze jasno, i pogr ony w zadumie włóczył si bez celu po spadzistych uliczkach portowego
miasta.
Orrimy to stare miasteczko, zbudowane solidnie z kamienia i cegły, otoczone murami dla
obrony przed bezprawiem władców z gł bi wyspy Hosk; składy w dokach przypominaj fortece,
a domy kupców maj wie e i obwarowania. Mimo to Gedowi bł kaj cemu si po ulicach te
masywne siedziby zdawały si li tylko zasłonami, za którymi zalegał pusty mrok; a mijaj cy go,
pochłoni ci swymi sprawami ludzie wydawali si nie rzeczywistymi lud mi, lecz bezgło nymi
ludzkimi cieniami. Gdy sło ce zaszło, zszedł z powrotem na nadbrze a i nawet tam, w
rozległym czerwonym blasku i wietrze ko cz cego si dnia, morze i l d zdawały si , podobnie
jak sam Ged, przygasłe i milcz ce.
- Dok d droga prowadzi, czarnoksi niku?
Tak zawołał do niego nagle kto z tyłu. Odwracaj c si , Ged ujrzał m czyzn w szarym
stroju, dzier cego lask z ci kiego drewna; nie była to laska czarnoksi nika. Twarz
nieznajomego osłaniał przed czerwonym wiatłem kaptur, ale Ged poczuł, e niewidoczne oczy
spotykaj si z jego oczami. Wzdrygaj c si i cofaj c nieco, wzniósł sw własn cisow lask
pomi dzy sob a nieznajomym.
M czyzna zapytał łagodnie:
- Czego si l kasz?
- Tego, co idzie za mn .
- Tak? Ale ja nie jestem twoim cieniem.
Ged stał w milczeniu. Wiedział, e w samej rzeczy ten człowiek, kimkolwiek był, nie był tym,
czego Ged si l kał; nie był ani cieniem, ani upiorem, ani te stworzeniem zwanym gebbeth.
Po ród jałowej ciszy i zmroku, który zst pił na wiat, nieznajomy wyró niał si nawet głosem i
pewn materialno ci . Odrzucił teraz kaptur. Miał dziwn , pokryt bliznami łys głow i
pobru d on twarz. Cho podeszły wiek nie dawał zna o sobie w brzmieniu jego głosu,
wygl dał na człowieka starego.
- Nie znam ci - powiedział m czyzna w szarym odzieniu - a jednak s dz , e by mo e
spotykamy si nieprzypadkowo. Słyszałem niegdy opowie o młodzie cu z bliznami na twarzy,
który w druj c poprzez; ciemno posiadł wielk władz , równ królewskiej. Nie wiein, czy to
opowie o tobie. Ale powiem ci jedno: udaj si na Dwór Terrenon, je li potrzeba ci miecza do
walki z cieniami. Laska z cisowego drewna nie posłu y ci w tej potrzebie. Nadzieja walczyła w
my lach Geda z nieufno ci , gdy tego słuchał. Człowiek o czarnoksi skich zdolno ciach
wcze nie si uczy, e w gruncie rzeczy niewiele z jego spotka ma przypadkowy charakter,
niezale nie od tego, czy prowadz do dobrego, czy do złego.
- W jakiej krainie jest ów Dwór Terrenon?
-
Na
wyspie
Osskil.
Na d wi k tej nazwy Ged ujrzał przez moment, dzi ki kaprysowi pami ci, czarnego kruka na
zielonej trawie, który spogl dał na w gór , z ukosa, okiem jak wygładzony kamyk, i mówił; ale
słów Ged nie pami tał.
- Nazwa tej krainy ma w sobie co mrocznego - rzekł, spogl daj c wci na szaro odzianego
m czyzn i próbuj c oceni , co to za człowiek. Było co w jego sposobie bycia, co dawało do
zrozumienia, e jest to czarownik, nawet czarnoksi nik; i mimo e tak miało zwracał si do
Geda, była w nim jaka dziwaczna pokora, wygl dał: niemal na kogo chorego, albo te
wi nia czy niewolnika.
- Jeste z Roke - odpowiedział Gedowi. - Czarnoksi nicy z Roke nadaj mroczne imiona
czarpm innym ni ich własne.
- Kim ty jeste ?
- Podró nym; po rednikiem kupca z wyspy Osskil; mam tu interesy - odparł człowiek w
szarym odzieniu. Gdy Ged nie zapytał o nic wi cej, m czyzna spokojnie yczył mu dobrej nocy
i odszedł w gór w skiej, poci tej stopniami uliczki ponad nadbrze em.
Ged odwrócił si niezdecydowany, czy wzi pod uwag ten znak, czy te nie, i spojrzał na
północ. Czerwona po wiata szybko spełzała ze wzgórz i z wietrznego morza. Nadchodził szary
zmierzch, a tu za nim noc.
Zdecydowawszy si nagle, Ged ruszył po piesznie nadbrze em w stron rybaka, który składał
wła nie sieci w swej płaskodennej łodzi, i zawołał do :
- Czy znacie jaki statek w tym porcie, który by płyn ł na północ - na wysp Semel albo na
Enlady?
- Ten tam długi statek jest z Osskil, mo liwe, e zatrzyma si na Enladach.
Wci tak samo po piesznie Ged poszedł dalej, do wielkiego statku, który wskazał mu rybak;
był to długi statek o sze dziesi ciu wiosłach, wysmukły jak w , z wysokim, wygi tym
dziobem, rze bionym i inkrustowanym kr kami muszel loto, z malowanymi na czerwono
pokrywami na otwory wiosłowe; runy Sifl nakre lone były na ka dej z nich czarn farb . Statek
wygl dał na gro ny i szybki, był gotowy do rejsu i z cał załog na pokładzie. Ged odszukał
kapitana i poprosił go o zabranie na wysp Osskil.
- Masz czym zapłaci ?
- Znam si troch na wiatrach.
- Ja sam jestem zaklinaczem pogody. Nic nie masz? adnych pieni dzy?
W Low Torning naczelnicy wysp zapłacili Gedowi, jak mogli najlepiej, kawałkami ko ci
słoniowej u ywanymi przez handlarzy na Archipelagu; wzi ł tylko dziesi kawałków, cho
chcieli da mu wi cej. Ged zaproponował je teraz Osskilczykowi, ale ten potrz sn ł głow .
- My nie u ywamy tych liczmanów. Je li nie masz czym zapłaci , nie mam dla ciebie miejsca
na pokładzie.
- Czy nie potrzeba ci r k do pracy? Wiosłowałem kiedy na galerze.
- Owszem, brakuje mi dwu ludzi. Znajd sobie zatem ław - powiedział kapitan i nie zwracał
wi cej uwagi na Geda.
I tak, zło ywszy swoj lask i worek z ksi gami pod wio larsk ław , Ged stał si na dziesi
przykrych dni zimowych wio larzem na statku z Północy. Wypłyn li z Orrimy o wicie; tego
dnia Ged my lał, e nie b dzie w stanie wytrwa przy pracy. Jego lewe rami było nieco ułomne
na skutek zastarzałych ran barku, całe za jego wiosłowanie po kanałach Low Torning nie
zaprawiło go do nieubłaganego, nieprzerwanego ci gni cia długiego wiosła galery w takt
uderze b bna. Jedna zmiana przy wiosłach trwała dwie eto trzech godzin, potem za na ławach
siedziała druga grupa wio larzy, ale wydawało si , e odpoczynek trwa akurat tyle, aby
wszystkie mi nie Geda zd yły zesztywnie , po czym znów trzeba było wraca do wioseł. A
drugi dzie pracy był jeszcze gorszy; po nim jednak Ged uodpornił si na mozół i radził sobie
wcale dobrze.
W ród załogi nie było takiego kole e stwa, jakie Ged zastał na pokładzie „Cienia", gdy po raz
pierwszy płyn ł na Roke. Członkowie załóg statków andradzkich i gontyjskich s wspólnikami
handlowymi, pracuj razem dla wspólnego zysku; natomiast handlarze z Osskil u ywaj
niewolników lub wynajmuj ludzi do wiosłowania, płac c im drobnymi złotymi monetami. Złoto
jest w wielkiej cenie na wyspie Osskil. Ale nie jest tam ono ródłem braterstwa, podobnie^ jak
w ród smoków, które tak e wysoko ceni złoto. Poniewa połowa obecnej załogi składała si z
niewolników zmuszanych do pracy, oficerowie statku byli wła ciwie ich nadzorcami, i to
surowymi. Ich bicze nie l dowały nigdy na plecach wio larza, który pracował dla zapłaty albo w
zamian za przejazd; trudno wszak e o wzajemn yczliwo w ród załogi, z której jedni s
chłostani, a inni nie. Towarzysze Geda niewiele si odzywali do siebie nawzajem, a jeszcze mniej
do niego. Byli to przewa nie ludzie z wyspy Osskil, mówi cy nie hardyckim j zykiem
Archipelagu, ale swoim własnym narzeczem - srodzy m czy ni o bladej cerze, czarnych
obwisłych w sach i prostych włosach. Kelub, „czerwony" - takim imienjem przezwali Geda.
Cho wiedzieli, e jest czarnoksi nikiem, nie okazywali mu wzgl dów, lecz raczej co w
rodzaju pow ci ganej niech ci. On sam te nie miał nastroju do nawi zywania przyja ni. Nawet
na swej ławie, ogarni ty przemo nym rytmem wiosłowania, jeden spo ród sze dziesi ciu
wio larzy na statku mkn cym po pustych, szarych wodach, Ged czuł si wydany na łup,
bezbronny. Gdy zawijali o zmroku do obcych portów i gdy otulał si płaszczem chc c spa ,
mimo zm czenia nił, budził si i nił znowu; miał złe sny, których nie potrafił sobie
przypomnie po przebudzeniu, cho odnosił wra enie, e dotyczyły statku i ludzi ze statku; tote
nie ufał nikomu z nich.
Wszyscy wolni Osskilczycy nosili u bioder długie no e; pewnego dnia, gdy cała zmiana
spo ywała wspólnie południowy posiłek, jeden z tych ludzi spytał Geda:
- Jeste niewolnikiem albo krzywoprzysi zc , Kelub?
- Ani jednym, ani drugim.
- To czemu nie masz no a? Boisz si walczy ? - pytał drwi co ów człowiek imieniem
Skiorh.
- Nie.
- Twój piesek walczy za ciebie?
- Otak - odezwał si inny, który si przysłuchiwał. - To nie pies, tylko otak - i powiedział w
j zyku osskilskim co , co sprawiło, e Skiorh spojrzał spode łba i odszedł. W chwili gdy si
odwracał, Ged dostrzegł jak zmian na jego twarzy, jakie zamazanie i przesuni cie rysów; jak
gdyby na moment co go zmieniło, posłu yło si nim, wygl daj c z ukosa poprzez oczy na Geda.
Ale ju po chwili Ged ujrzał Skiorha obróconego do twarz ; wygl dał jak zwykle, tote
młodzieniec powiedział sobie, e to, co widział przedtem, było jego własnym strachem, jego
własn trwog odbit w cudzych oczach. Jednak e w nocy, gdy stali w porcie Esen, Gedowi
przy niło si co i we nie tym pojawił si Skiorh. Odt d Ged unikał tego człowieka, jak tylko
mógł, i zdawało si te , e Skiorh trzyma si ode z dala; nie zamienili ju z sob ani słowa.
O nie one szczyty Kawioru znikły za nimi na południu, zamazane mgłami wczesnej zimy.
Wiosłowali dalej, mijaj c wylot Morza Ea, w którym dawno temu utopiła si Elfarren, a potem
przepłyn li obok Enladów. Stali dwa dni w porcie Berila, Mie cie Ko ci Słoniowej, bielej cym
ponad zatok w zachodniej cz ci legendarnej wyspy Enlad. We wszystkich portach, do których
zawijali, załoga musiała pozostawa na pokładzie statku i nie schodziła na l d. Potem, gdy
wstało czerwone sło ce, wypłyn li na Morze Osskilskie, w północno-wschodnie wiatry, które
dm bez przeszkód z pozbawionego wysp przestworu Rubie y Północnych. Przez to
nieprzyjemne morze przewie li bezpiecznie swój ładunek, na drugi dzie po wypłyni ciu z Berili
docieraj c do portu Neshum, głównego o rodka handlowego Wschodniego Osskilu.
Ged ujrzał niskie wybrze e smagane przez słotny wiatr, szare miasteczko przycupni te za
długimi kamiennymi falochronami tworz cymi przysta , a za miastem bezdrzewne wzgórza pod
za mionym przez nieg niebem. Daleko odpłyn li od słonecznego Morza Najgł bszego.
Robotnicy portowi z Cechu Morskiego portu Neshum weszli na pokład, aby wyładowa towar
- złoto, srebro, klejnoty, cienkie jedwabie i gobeliny z Południa, wszystkie owe drogocenne
wyroby, które władcy wyspy Osskil gromadzili w skarbcach - i wolnych członków załogi
odprawiono. Ged zatrzymał jednego z nich, aby zapyta o drog ; a do tej chwili podejrzliwo ,
jak ywił wobec nich wszystkich, nie pozwalała mu wyjawia , dok d zmierza, ale teraz, sam w
obcym kraju i zmuszony i pieszo, musiał poprosi o wskazówk . Zapytany człowiek szedł dalej
niecierpliwie, odpowiadaj c, e nie wie, ale Sklorh, który podsłuchał pytanie, odezwał si :
- Dwór Terrenon? Na Wrzosowiskach Keksemt. Id t sam drog .
Skiorh nie był towarzyszem, którego Ged byłby sobie wybrał, ale nie znaj c ani j zyka, ani
drogi, nie miał wielkiego wyboru. Zreszt - pomy lał - nie miało to wielkiego znaczenia;
przybycie tutaj nie było wynikiem jego własnej decyzji. Ged był kierowany, i obecnie co
kierowało nim w dalszym ci gu. Naci gn ł kaptur na głow , wzi ł swoj lask i worek i ruszył
za Osskilczykiem ulicami miasteczka, a potem pod gór , stokami za nie onych wzgórz. Mały
otak nie chciał siedzie na jego ramieniu, ale ukrył si w kieszeni tuniki z baraniej skóry, któr
Ged nosił pod płaszczem: zawsze to robił w zimn pogod . Wzgórza rozci gn ły si
niego cinnie, faliste wrzosowiska, si gaj ce tak daleko, jak si gał wzrok. Szli w milczeniu; cisza
zimy spoczywała na całej okolicy.
- Jak daleko jeszcze? - zapytał Ged, gdy uszli ju kilka mil; nigdzie wokoło nie widział ani
ladu wioski czy zagrody i pomy lał wła nie o tym, ae nie maj ywno ci. Skiorh odwrócił na
chwil głow , naci gaj c kaptur, i odparł:
- Niedaleko.
Była to szpetna twarz, blada, z gruba ciosana i okrutna, ale Ged nie l kał si adnego
człowieka, cho mógł si l ka , tam gdzie jego przewodnikiem był taki człowiek Skin ł głow i
poszli dalej. Droga, któr szli, była tylko rys na bezmiarze pokrytym cienk warstw niegu i
bezlistnymi krzakami. Od czasu do czasu inne cie ki krzy owały si z t drog albo z niej
odgał ziały. Teraz, gdy dym z kominów Neshum skrył si za wzgórzami w zmierzchaj cym
popołudniu, nic ju nie wskazywało szlaku, którym mieli i albo który przeszli. Tylko wiatr d ł
niezmiennie ze wschodu. I gdy maszerowali ju kilka godzin, Gedowi wydało si , e daleko na
wzgórzach w kierunku północno-zachodnim, w którym wiodła ich droga, widzi na tle nieba
male k kreseczk bielej c jak z b. Ale wiatło krótkiego dnia szarzało i gdy droga znów si
podniosła, Ged nie mógł dostrzec wyra niej ni poprzednio tej rzeczy, wie y, drzewa czy
cokolwiek to było.
- Czy idziemy tam? - zapytał, wskazuj c na t rzecz.
Skiorh nie odpowiedział, lecz st pał ci ko dalej, zakutany w swój pospolity płaszcz ze
spiczastym osskilskim kapturem o futrzanym podbiciu. Ged w dalszym ci gu kroczył obok.
Zaszli ju daleko; czuł senno na skutek miarowego kroku, jakim maszerowali, i długotrwałego
znu enia w ci gu trudnych dni i nocy sp dzonych na statku. Zacz ło mu si wydawa , e szedł
tak zawsze i b dzie szedł wiecznie obok tej milcz cej istoty, poprzez milcz c , pogr aj c si w
ciemno ci krain . Jego czujno i uwaga uległy przyt pieniu. Kroczył jak w długim, długim nie,
w którym pod a si donik d.
Otak poruszył si w kieszeni Geda, a nieznaczna, nieuchwytna trwoga równie zbudziła si i
poruszyła w sercu młodzie ca. Zmusił si , aby przemówi :
- Coraz ciemniej i nieg pada. Jak daleko jeszcze, Skiorh?
Po chwili milczenia jego towarzysz odpowiedział, nie odwracaj c si :
- Niedaleko.
Jego głos brzmiał jednak nie jak głos człowieka, lecz tak, jakby to zwierz próbował
przemówi , chrapliwie i gardłowo.
Ged zatrzymał si . Wsz dzie naokoło w pó nym, zmierzchaj cym wietle ci gn ły si
wzgórza. Rzadki nieg wirował z lekka opadaj c.
- Skiorh! - powiedział Ged; tamten przystan ł i odwrócił si . Pod spiczastym kapturem nie
było twarzy.
Zanim Ged zd ył wymówi swoje zakl cie lub przywoła moc, gebbeth odezwał si swym
chrapliwym głosem:
- Ged!
W tym momencie młodzieniec nie był w stanie dokona adnego przeistoczenia; został
unieruchomiony w swej prawdziwej naturze, musiał zatem stawi czoło gebbethowi bezbronny.
Nie mógł te wezwa pomocy w tym obcym kraju, gdzie nic nie było mu znane i nikt nie
przybyłby na jego wezwanie. Ged stał w pojedynk , nie odgrodzony od swego przeciwnika
niczym
prócz
cisowej
laski
w
prawej
r ce.
Stwór, który pochłon ł umysł Skiorha i wzi ł w posiadanie jego ciało, zmusił je, aby
post piło krok w stron Geda; ramiona wysun ły si ku niemu po omacku. W ciekło i trwoga
ogarn ły czarnoksi nika; zamachn ł si i ze wistem uderzył lask w kaptur skrywaj cy ów cie
w miejscu z twarzy. Kaptur i płaszcz pod tym zajadłym ciosem osun ły si niemal do samej
ziemi, jak gdyby nic w nich nie było prócz wiatru, a potem, skr caj c si i trzepocz c, podniosły
si znowu. Ciało gebbetha, ods czone z rzeczywistej substancji, jest czym niby powłoka lub
opar w kształcie człowieka, nierealnym ciałem odziewaj cym cie , który jest realny. Szarpi c si
i faluj c jakby w podmuchach wiatru, cie rozpostarł ramiona i post pił ku Gedowi, próbuj c
dosta go w swe r ce, tak jak niegdy pochwycił go na Pagórku Roke; i gdyby to uczynił, byłby
odrzucił powłok Skiorha i wszedł w Geda, pochłaniaj c go od wewn trz, bior c go w posiadanie
- to wła nie było pragnieniem cienia. Ged uderzył we znowu ci k , dymi c lask , odpieraj c
go tym ciosem, ale cie powrócił; Ged uderzył raz jeszcze, a potem rzucił lask , która płon ła i
tliła si , parz c jego dło . Cofn ł si , potem nagle odwrócił i zacz ł ucieka .
Biegł, a gebbeth p dził równie szybko tu za nim, nie mog c go wyprzedzi , ale te nie
zostaj c w tyle. Ged nie obejrzał si ani razu. Biegł, wci przez t niezmierzon północn
krain , gdzie nie mo na było znale kryjówki. Gebbeth raz jeszcze zawołał na po imieniu
ochrypłym, wiszcz cym głosem, lecz cho poprzednio pozbawił go w ten sposób jego
czarnoksi skiej mocy, nie mógł zawładn jego cielesn i zmusi go do zatrzymania si . Ged
biegł.
Noc g stniała wokół cigaj cego i ciganego, a cienka warstwa niegu zawiała cie k , której
Ged nie mógł ju dojrze . Czuł w oczach łomot t tna, oddech palił mu gardło; wła ciwie ju nie
biegł, ale potykaj c si i słaniaj c brn ł naprzód: a jednak niezmordowany prze ladowca
najwyra niej nie był w stanie go schwyta , cho post pował wci tu za nim. Cie zacz ł
szepta i mrucze co do niego, nawoływa go! Ged wiedział, e przez całe jego ycie ten szept
tkwił w jego uszach, tu przed progiem słyszalno ci, teraz jednak mógł go słysze wyra nie i
musiał podda si , musiał ulec, musiał si zatrzyma . Mimo to mozolił si dalej, z wysiłkiem
wspinaj c si po długim, skrytym w ciemno ci zboczu. Zdało mu si nagle, e gdzie przed nim
wida wiatło i e przed sob , gdzie w górze, słyszy głos wołaj cy: - Chod ! Chod !
Usiłował odpowiedzie , ale zabrakło mu głosu. Blade wiatło stało si wyra niejsze, ja niało
teraz z bramy, która otwierała si tu przed Gedem; nie mógł dojrze murów, ale widział bram .
Na jej widok zawahał si , gebbeth za pochwycił jego płaszcz, manipuluj c przy bokach Geda i
usiłuj c złapa go z tyłu. Ostatkiem sił Ged rzucił si w to blado ja niej ce wej cie. Spróbował
odwróci si , aby zamkn bram za sob i nie wpu ci gebbetha, ale nie mógł utrzyma si na
nogach. Słaniał si , szukaj c r kami jakiej podpory. wiatła migały i kr ciły mu si przed
oczami. Poczuł, e pada, i poczuł si schwytany w chwili, gdy upadł; ale jego wiadomo w
kra cowym wyczerpaniu ze lizn ła si w mrok.
7. Lot sokoła
Ged obudził si ; przez długi czas le ał wiadom tylko tego, e przyjemnie było si obudzi - nie
oczekiwał bowiem, e obudzi si znowu - i bardzo przyjemnie widzie wiatło, Obfite,
zwyczajne wiatło dnia otaczaj ce go zewsz d. Miał uczucie, jak gdyby pływał w tym wietle
albo był niesiony w łodzi przez pr d po bardzo spokojnych wodach, wreszcie zdał sobie spraw ,
e le y w łó ku, ale nie w takim, w jakich dot d sypiał. Było to ło e spoczywaj ce na tamie, któr
podtrzymywały cztery smukłe rze bione nogi; materace były wielkimi jedwabnymi worami
puchu - to dlatego Gedowi zdawało si , e pływa - a nad tym wszystkim zwisał purpurowy
baldachim dla osłony przed przeci gami. Zasłona po obu bokach była podwi zana i rozsuni ta,
tote Ged miał widok na komnat o kamiennych cianach i kamiennej posadzce. Przez trzy
wysokie okna widział gołe, brunatne wrzosowisko, z łatami niegu tu i ówdzie, o wietlone
łagodnym zimowym sło cem. Komnata musiała znajdowa si wysoko nad ziemi , gdy
rozpo cierał si z niej rozległy widok na okolic .
Kołdra z wypchanego puchem atłasu ze lizgn ła si na gdy Ged usiadł; zobaczył, e jest odziany
po wielkopa sku w tunik z jedwabiu i materii tkanej ze srebrnych nici. Na krze le obok ło a
le ały, czekaj c na niego, wysokie buty z mi kkiej skóry i płaszcz oblamowany futrem pellawi.
Ged siedział przez chwil spokojny i ot piały jak kto pod działaniem uroku, potem za powstał,
si gaj c po lask . Ale laski nie było.
Jego prawa r ka, cho natarta ma ci i obwi zana, miała poparzenia na dłoni i palcach. Ged
poczuł teraz ból od oparze i obolało całego ciała.
Stał znów przez chwil bez ruchu. Potem szepn ł, nie-gło no i z niewielk nadziej : - Hoeg...
Hoeg... - Albowiem wierne, waleczne stworzonko te znikn ło, ta mała, milcz ca dusza, która
niegdy wyprowadziła go z powrotem z królestwa mierci. Czy otak był wci przy nim tej nocy
w czasie ucieczki? Czy było to ostatniej nocy, czy wiele nocy temu? Ged nie wiedział. W jego
my lach wszystko było mgliste i niezrozumiałe - gebbeth, płon ca laska, bieg, szept, brama. Nic
z tego nie przypominało mu si teraz wyra nie. Nic w tej chwili, nie było jasne. Wyszeptał imi
swojego zwierz tka raz jeszcze, lecz nie maj c nadziei na odpowied , i łzy wezbrały w jego
oczach.
Gdzie z oddali doniósł si d wi k dzwoneczka. Drugi dzwoneczek zabrzmiał miłym
d wi kiem tu zza cian komnaty: Za Gedem, po drugiej stronie pokoju, otwarły si drzwi i
weszła jaka kobieta.
- Witaj, Krogulcze - powiedziała z u miechem.
Była młoda i wysoka, odziana w białe i srebrne szaty: srebrna siateczka wie czyła włosy, -
które opadały prosto w dół jak czarny wodospad.
Ged skłonił si sztywno.
- Nie pami tasz mnie chyba.
- Ciebie, pani?
Nigdy przedtem nie widział pi knej kobiety, ubranej stosownie do swej urody, poza jednym w
yciu wypadkiem: poza ow Pani z O, która przybyła u boku swego władcy na wysp Roke w
wi to Powrotu Sło ca. Tamta była jak wiotki, jasny płomie wiecy, ta natomiast kobieta, któr
widział teraz, była jak biały ksi yc w nowiu.
- Przypuszczałam, e nie b dziesz pami tał - powiedziała z u miechem. - Ale cho tak łatwo
zapominasz, witam ci tu jak starego przyjaciela.
- Co to za dom? - spytał Ged, wci sztywny, wymawiaj c z trudem słowa. Czuł, e trudno mu
jest mówi do niej i trudno odwróci od niej wzrok. W ksi
cych szatach, które miał na sobie,
czuł si nieswojo, kamienie, na których stał, były obce, nawet samo powietrze, którym oddychał,
było odmienne; nie był sob , nie był tym, kim był przedtem.
- Ta warownia to Dwór Terrenon. Mój pan, imieniem Benderesk, jest władc udzielnym tej
krainy od północnego skraju Wrzosowisk Keksemt a do Gór Os i stra nikiem drogocennego
kamienia zwanego Terrenon. Co do mnie, tu na wyspie Osskil zw mnie Serret, Srebro w ich
j zyku. A ty, jak wiem, nosisz niekiedy imi Krogulca i pasowano ci na czarnoksi nika na
Wyspie M drców.
Ged spu cił wzrok na sw poparzon dło i powiedział po chwili:
- Nie wiem, kim jestem. Posiadałem moc - niegdy . Teraz chyba j utraciłem.
- Nie! Nie straciłe jej; odzyskasz j dziesi kro wi ksz . Jeste tu bezpieczny przed tym, co
ci tu przygnało, przyjacielu. T wie otaczaj pot ne mury, i to nie tylko kamienne. Tutaj
mo esz odpocz nabieraj c na nowo sił. Tutaj mo esz te znale odmienn sił i lask , która
nie spali si na popiół w twoich r kach. Zła droga mo e w ko cu prowadzi do dobrego celu.
Chod teraz ze mn , poka ci nasz posiadło .
Mówiła tak słodko, e Ged ledwie słyszał słowa, pobudzany raczej przez sam obietnic
zawart w jej głosie. Poszedł za Serret.
Jego komnata znajdowała si istotnie wysoko na wie y, która jak ostry z b wyrastała z
wierzchołka wzgórza. Ged zszedł za Serret kr tymi schodami z marmuru; szli przez wspaniałe
komnaty i sale, mijali wysokie okna wygl daj ce na północ, zachód, południe, wschód, ponad
niskimi brunatnymi wzgórzami, które ci gn ły si , pozbawione domostw i drzew, niezmienne, a
do skraju zimowego nieba zalanego sło cem. Jedynie daleko na północy odcinały si ostro od
bł kitnego tła niewielkie białe szczyty, a w kierunku południowym mo na było si domy li
l nienia morza.
Słudzy otwierali drzwi przed Gedem i pani , po czym odsuwali si na bok; byli to wszystko
bladzi Osskilczycy o srogim wygl dzie. Serret miała jasn cer , ale w przeciwie stwie do słu by
mówiła dobrze po hardycku, nawet, jak si zdawało Gedowi, z gontyjskim akcentem. Pó niej,
tego samego dnia, zaprowadziła go przed oblicze swego mał onka Bendereska, Władcy
Terrenonu. Trzykrotnie od niej starszy, biały i chudy jak ko , o chmurnych oczach, władca
Benderesk pozdrowił Geda z surow , chłodn uprzejmo ci , prosz c go, aby został w go cinie
tak długo, jak aechee. Potem nie miał do powiedzenia wiele wi cej; nie zapytał Geda o nic, co by
dotyczyło jego podró y lub wroga, przed którym tutaj uciekł; podobnie i Serret nie zadała ani
jednego pytania na ten temat.
Je li nawet było to dziwne, stanowiło tylko cz
dziwno ci, jaka cechowała to miejsce i jego,
Geda, w nim obecno . Umysł czarnoksi nika wci chyba nie był całkiem jasny. Ged nie
potrafił widzie rzeczy zwyczajnie. Znalazł si w tej warownej wie y przypadkiem, a jednak w
przypadku była jaka celowo ; albo te dostał si tu celowo, a mimo to cała celowo objawiła
si jedynie dzi ki przypadkowi. Wybrał si był w drog na Północ; nieznajomy w Orrimy
poradził mu szuka tu pomocy; czekał na niego osskilski statek; za przewodnika posłu ył Skiorh.
Jak wiele z tego było dziełem cienia, który Geda cigał? A mo e nic tu nie było dziełem cienia;
mo e obaj, Ged i jego prze ladowca, zostali tu przyci gni ci przez jak inn moc, mo e Ged
szedł za t przyn t , a cie szedł za nim i zawładn ł Skiorhem, czyni c ze swoj bro , kiedy
nadeszła wła ciwa chwila? Musiało tak by , bowiem z pewno ci cie , jak powiedziała Serret,
nie miał dost pu do Dworu Terrenon. Ged nie czuł adnej oznaki ani gro by jego przyczajonej
obecno ci, odk d obudził si w tej wie y. Ale co w takim razie przywiodło go tutaj? Nie było to
bowiem miejsce, do którego trafia si przez przypadek; Ged zaczynał to rozumie mimo całej
ospało ci swych my li. aden inny przybysz nie podchodził do tych bram. Wie a stała na
pustkowiu, odosobniona, zwrócona tyłem ku drodze prowadz cej do Neshum, które było
najbli ej poło onym miastem. Nikt nie przybywał do warowni, nikt jej nie opuszczał. Jej okna
spogl dały z góry na pustkowie.
Z owych okien wygl dał Ged, gdy sp dzał samotnie dzie po dniu w swojej komnacie u
szczytu wie y, ot piały, przybity i zzi bni ty. W wie y było wci zimno mimo wielu dywanów,
gobelinowych obi , bogatych okry futrzanych i szerokich marmurowych kominków. Było to
zimno przenikaj ce do ko ci, do szpiku, zimno, którego nie mo na si było pozby . A i w sercu
Geda zagnie dził si zimny wstyd i nie dawał si usun , gdy młodzieniec my lał wci o tym,
jak zmierzył si ze swym wrogiem, poniósł pora k i uciekł. W jego my lach zbierali si
wszyscy Mistrzowie z Roke. z chmurnym Arcymagiem Gensherem po rodku, byli te z nimi
Nemmerle i Ogion, i nawet czarownica, która nauczyła Geda pierwszego zakl cia: wszyscy
wpatrywali si w niego, a on wiedział, e zawiódł ich zaufanie. Usprawiedliwiał si , mówj c:
„Gdybym wtedy nie uciekł, cie wzi łby mnie w posiadanie; miał ju cał sił Skiorha i cz
mojej, nie mogłem go wi c pokona : cie znał moje imi . Musiałem ucieka . Gebbeth
czarnoksi nik byłby straszn sił wywołuj c zło i zniszczenie. Musiałem ucieka ". Ale nikt z
tych, którzy słuchali w jego my lach, nie odpowiadał. Ged Wpatrywał si w nieg, rzadki i
nieustanny, padaj cy nad widoczn z okna pust okolic , i czuł, jak ro nie w nim ospałe zimno,
a edawało mu si , e poza czym w rodzaju znu enia nie pozostało w nim adne uczucie.
Tak prze ył wiele dni, w poczuciu własnego nieszcz cia unikaj c ludzi. Kiedy wreszcie
wyszedł ze swej komnaty i zjawił si na dole, był milcz cy i skr powany. Pi kno Pani Zamku
przyprawiała go o zmieszanie, a w tym bogatym, zadbanym, uporz dkowanym, dziwnym dworze
czuł si z krwi i ko ci wiejskim pastuchem.
Zostawiano go w spokoju, kiedy chciał by sam, a kiedy nie mógł ju znie rozmy la i
wpatrywania si w padaj cy nieg, Serret spotykała si z nim cz sto w jednej z półkolistych sal,
obwieszonej gobelinami i o wietlonej ogniem z kominka, na ni szym pi trze wie y, i tam
rozmawiali. Nie było wesoło ci w Pani Zamku; nigdy nie miała si , cho cz sto si u miechała;
a jednak umiała sprawi niemal e jednym u miechem, e Ged pozbywał si skr powania. W jej
towarzystwie zaczynał zapomina o swej sztywno ci i swoje ha bie. Niebawem zacz li spotyka
si codziennie, aby długo, spokojnie i leniwie rozmawia przy kominku albo pod oknem której
z wysokich komnat wie y, z dala od słu ek, które zawsze dotrzymywały Serret towarzystwa.
Stary władca przebywał na ogół w swych własnych komnatach, wychodz c z nich tylko rano;
spacerował wtedy tam i z powrotem po za nie onych wewn trznych podwórcach warownego
zamku, jak stary czarownik, który sp dził cał noc na przygotowywaniu uroków. Gdy wraz z
Gedem i Serret jadł wieczerz , siedział w milczeniu, ogarniaj c czasem sw młod on
zimnym, zawistnym spojrzeniem. Wtedy Ged współczuł jej. Była jak zamkni ta w klatce biała
łania, jak biały ptak o podci tych skrzydłach, Jak srebrny pier cie na palcu starca. Była jedn z
kosztowno ci w skarbcu Bendereska. Gdy Pan Zamku ich opuszczał, Ged zostawał z ni ,
próbuj c doda Serret otuchy w jej osamotnieniu, podobnie jak ona dodawała otuchy jemu.
- Co to za drogi kamie , od którego pochodzi nazwa waszego zamku? - spytał jej, gdy
siedzieli rozmawiaj c nad opró nionymi złotymi talerzami i pucharami w przepa cistej,
o wietlonej blaskiem wiec sali jadalnej.
- Nie słyszałe o nim? To co bardzo sławnego.
- Nie słyszałem. Wiem tylko, e władcy z Osskil posiadaj sławne skarby.
- Ach, ten klejnot przy miewa je wszystkie. Chod , chcesz go zobaczy ?
U miechn ła si , z min kpi c i miał , jak gdyby lekko przestraszona tym, co robi, i wyszła
wraz z młodzie cem, z sali; poprowadziła go przez w skie korytarze w podstawie wie y, a
potem schodami w podziemie, do zamkni tych drzwi, których Ged nie widział nigdy przedtem.
Drzwi te otworzyła srebrnym kluczem, podnosz c przy tym oczy na Geda z tym samym
u miechem, jakby o mielała go, aby szedł z ni dalej. Za tymi drzwiami był krótki korytarzyk i
nast pne drzwi, które otworzyła złotym kluczem, a za nimi kolejne, trzecie drzwi, które
otworzyła jednym z Wielkich Słów - zakl rozwi zuj cych. Za tymi ostatnimi drzwiami blask
wiecy ukazał im małe pomieszczenie podobne do wi ziennego lochu: posadzka, ciany, sufit
całe były z nie. ociosanego kamienia, bez sprz tów, nagie.
- Widzisz go? - spytała Serret.
Gdy Ged rozgl dał si po pomieszczeniu, jego oko czarnoksi nika dostrzegło jeden kamie
spo ród tych, które tworzyły posadzk . Był chropawy i wilgotny jak pozostałe - ci ki,
niekształtny brukowiec; a jednak Ged poczuł jego moc, jak gdyby kamie przemówił do na głos.
Zaparło mu dech i przez chwil ogarn ły go mdło ci. To był kamie w gielny wie y. To było
centrum - i było w nim zimno, przejmuj co zimno; nic nie byłoby w stanie ogrza tego małego
pomieszczenia. Była to rzecz niezmiernie stara: stary i straszliwy duch tkwił uwi ziony w tej
bryle kamienia. Ged nie odpowiedział Serret twierdz co ani przecz co, lecz stał bez ruchu; po
chwili Serret, rzucaj c na szybkie, ciekawe spojrzenie, wskazała na kamie .
- Oto Terrenon. Czy ci dziwa, e trzymamy tak drogocenny kamie schowany pod kluczem
w naszym najgł bszym skarbcu?
Ged wci nie odpowiadał: stał niemy i przezorny. Było całkiem mo liwe, e poddawała go
próbie; pomy lał jednak, e Serret nie ma poj cia o wła ciwo ciach kamienia, je li mówi o nim
tak lekko. Nie wiedziała o kamieniu dostatecznie wiele, aby si go l ka .
- Opowiedz mi o jego mocach - powiedział wreszcie.
- Terrenon powstał, zanim jeszcze Segoy wyd wign ł wyspy wiata z Morza Otwartego.
Powstał wtedy, kiedy powstawał sam wiat, i przetrwa a do ko ca wiata. Czas nic dla niego
nie znaczy. Je li poło ysz na nim dło i zadasz "mu pytanie, on odpowie zale nie od mocy, która
tkwi w tobie. Ma głos, je li umie si go słucha . B dzie mówił o rzeczach, które były, s i b d .
Zapowiedział twoje przybycie na długo przedtem, zanim zjawiłe si w tej krainie. Czy zadasz
mu teraz jakie pytanie?
- Nie.
- Odpowie ci.
- Nie ma takiego pytania, które chciałbym mu zada .
- Mógłby ci powiedzie - rzekła Serret swym łagodnym głosem - jak masz pokona swojego
wroga.
Ged stał bez słowa.
- Czy by l kał si kamienia? - zapytała, jakby z niedowierzaniem, a on odpowiedział:
- Tak.
W nieubłaganym zimnie i ciszy lochu otoczonego kolejnymi cianami czarów i cianami z
kamienia, w wietle jednej wiecy, któr trzymała w dłoni, Serret obrzuciła Geda spojrzeniem
iskrz cych si oczu.
-
Krogulcze
-
powiedziała
-
ty
si
nie
boisz.
- Ale nie b d rozmawiał z tym duchem - odparł Ged i patrz c jej wprost w twarz, mówił
powa nie i miało:
- Ten duch, pani, jest zamkni ty w kamieniu, za kamie otaczaj zakl cia wi
ce, zakl cia
o lepiaj ce, czary zamykaj ce i ochronne, a wreszcie potrójne Warownie mury stoj ce na
pustkowiu - nie dlatego, e kamie jest drogocenny, ale e mo e zdziała wiele zła. Nie wiem, co
ci powiedziano o tym kamieniu, gdy tu przybyła . Ale ty, tak młoda i tak szlachetnego serca, nie
powinna nigdy dotyka tej rzeczy ani nawet na ni patrze . To nie przyniesie ci nic dobrego.
- Dotykałam go ju . Mówiłam do niego i słyszałam jego mow . On nie czyni mi krzywdy.
Odwróciła si ; wyszli przez drzwi i korytarze, póki w wietle pochodni na szerokich
schodach wie y Serret nie zdmuchn ła wiecy. Nie mówi c wiele, rozstali si .
Tej nocy Ged spał mało. To nie my l o cieniu nie dawała mu zasn ; przeciwnie, my l t
wyparł nieomal z jego umysłu powracaj cy wci obraz kamienia, na którym spoczywała wie a,
i wizja twarzy Serret, zwróconej ku niemu i okrywaj cej si w blasku wiecy -to jasno ci , to
cieniem. Wci na nowo Ged czuł na sobie jej wzrok i usiłował rozstrzygn , jakie było
spojrzenie Serret, gdy odmówił dotkni cia kamienia - pogardliwe czy ura one. Gdy wreszcie
uło ył si do snu, jedwabna po ciel ło a była zimna jak lód i raz po raz budziły go mroczne
my li o kamieniu i o oczach Serret.
Nazajutrz znalazł j w półkolistej sali z szarego marmuru, o wietlonej wła nie przez
zachodz ce sło ce; "tutaj Serret cz sto sp dzała popołudnia t dworkami przy grach lub przy
krosnach. Zwrócił si do niej:
- Pani, obraziłem oi . ałuj tego.
- Nie - zaprzeczyła w zadumie i powtórzyła: - Nie... - Odprawiła towarzysz ce jej słu ki i gdy
zostali sami, odwróciła si ku Gedowi. - Mój go ciu, mój przyjacielu - powiedziała - wzrok masz
bardzo bystry, lecz chyba nie dostrzegasz wszystkiego, co nale y. Na wyspie Gont, na wyspie
Roke ucz wysokich kunsztów czarnoksi skich. Nie ucz jednak wszystkich kunsztów. Tu jest
Osskil, Kraina Kruków; to nie kraina hardyoka: magowie ani ni nie rz dz , ani nie maj o niej
wielkiego poj cia. Zdarzaj si tu sprawy, z którymi nie mieli do czynienia uczeni Mistrzowie z
Południa, i istniej tu rzeczy Hie wymienione w spisach Mistraów Imion, Czego Człowiek, nie
zna, tego si l ka. Lecz ty nie masz czego si l ka tu, na Dworze Terrenon. Kto słabszy istotnie
mógłby si l ka . Nie ty. Ty przyszedłe na wiat z moc zdoln zapanowa nad tym, co tkwi w
zamkni tym na cztery spusty lochu. To pewne. Wła nie dlatego jeste tu teraz.
- Nie rozumiem.
..
- Oto dlaczego mój pan Benderesk nie był z tob całkowicie szczery. Ja b d szczera. Chod ,
usi d tu przy mnie.
Usiadł obok niej w gł bokiej, wy ciełanej poduszkami niszy okiennej. Gasn cy blask sło ca
padał poziomo przez okno, zalewaj c ich jasno ci , w której nie było ciepła; na wrzosowiskach
w dole le ał, pogr aj c si ju w cieniu, nie stopniały nieg, który spadł ostatniej nocy -
przy miony biały cahm przykrywaj cy ziemi .
Serret mówiła teraz bardzo cicho:
- Benderesk to władca i spadkobierca Terrerionu, ale nie umie zrobi z niego u ytku, nie
potrafi go zmusi , aby w pełni słu ył jego woli. Ja te nie potrafi , ani sama, ani wspólnie z nim.
adne z nas dwojga nie posiada jednocz ^ nie i umiej tno ci, i mocy. Ty masz jedno i drugie.
- Sk d to wiesz?
- Od samego kamienia! Mówiłam ci, e przepowiedział twoje przybycie. On, kamie , zna
swojego pana. Czekał na twoje przyj cie. Zanim jeszcze si urodziłe , on czekał ju na ciebie, na
kogo , kto umie nim włada . A ten, kto potrafi zmusi Terrenon, aby odpowiadał na jego pytania
i spełniał jego yczenia, posiada władz nad swym własnym przeznaczeniem: sił , któr
zmia d y ka dego wroga, czy to miertelnego, czy z tamtego wiata: posiada dar jasnowidzenia,
wiedz , bogactwo, władz i ma na swoje rozkazy sztuk czarnoksi sk , która mogłaby upokorzy
samego Arcymaga! Cokolwiek z tego zechcesz wybra , wiele lub mało - mo esz mie za darmo.
Raz jeszcze podniosła ku niemu swoje dziwne oczy i jej spojrzenie wpiło si we tak, e
zadr ał, jakby przenikni ty zimnem. Mimo to był w jej twarzy l k, jak gdyby szukała jego
pomocy, ale była zbyt dumna, aby o ni prosi . Ged był oszołomiony. Serret, mówi c, poło yła
dło na jego r ce: jej dotkni cie było lekkie, dło wydawała si w ska i biała na ciemnej, mocnej
dłoni Geda Powiedział tonem usprawiedliwienia:
- Serret! Nie posiadam takiej mocy, jak s dzisz - to, co miałem niegdy , zmarnowałem. Nie
mog ci pomóc, na nic ci si nie przydam. Ale wiem jedno: Stare Moce ziemi nie s
przeznaczone do ludzkiego u ytku. Nie zostały nigdy oddane w nasze r ce; w naszych r kach
mog czyni tylko zniszczenie. Złe rodki wiod do złego celu. Nic mnie tu nie przyci gn ło,
natomiast zostałem przygnany i siła, która mnie gnała, działa na moj zgub . Nie mog ci
pomóc.
- Ten, kto trwoni swoj moc, jest nieraz pełen wielekro wi kszej mocy - powiedziała
u miechaj c si , jak gdyby jego l ki i skrupuły wydawały jej si dziecinne. - Wiem mo e wi cej
od ciebie o tym, co ci tu przywiodło. Czy na ulicach Orrimy nie zwracał si do ciebie pewien
człowiek? To był posłaniec, sługa Terrenonu. On sam był niegdy czarnoksi nikiem, ale
odrzucił lask , aby słu y pot dze wi kszej ni moc jakiegokolwiek maga. A ty przybyłe na
Osskil i na wrzosowiskach próbowałe walczy z cieniem swoj drewnian lask ; ju prawie nie
byli my w stanie ci uratowa , gdy ten stwór, co ci ciga, jest przebieglejszy, ni s dzili my, i
zd ył ci ju odebra wiele siły... Tylko cie mo e zwalczy cie . Tylko ciemno mo e
pokona mrok. Posłuchaj, Krogulcze! Czego zatem potrzebujesz, aby pokona ów cie , który
czeka na ciebie za tymi murami?
- Potrzebuj czego , czego nie mog zna . Jego imienia.
- Terrenon, który zna wszystkie narodziny i zgony, wszystkie istnienia przed i po mierci, a
tak e to, co nie narodzone i nie miertelne, który zna wiat jasno ci i wiat mroku, powie ci to
imi .
- A cena?
- Nie trzeba nic płaci . Powiadam ci, e b dzie ci posłuszny, b dzie ci słu ył jak niewolnik.
Wstrz ni ty i udr czony, Ged nie odpowiadał. Serret trzymała teraz jego dło w swoich,
spogl daj c mu w twarz. Sło ce zapadło w mgły, które szarzały na horyzoncie, i powietrze
równie zszarzało, ale twarz Serret ja niała aprobat i triumfem, w miar jak przypatrywała si
Gedowi, dostrzegaj c słabn c w nim wol . Szepn ła cicho:
- B dziesz pot niejszy ni wszyscy ludzie, b dziesz królem po ród nich. B dziesz panował,
a
ja
b d
panowała
z
tob ...
Nagle Ged powstał i post puj c krok naprzód, stan ł w miejscu, sk d mógł widzie , tu za
wyci ciem długiej ciany komnaty, obok drzwi, Władc Terrenonu, który stał przysłuchuj c si i
u miechaj c z lekka.
Oczy Geda przejrzały; jego umysł tak e. Popatrzył z góry na Serret.
- Pokona mrok mo e wiatło – powiedział zaj kuj c si - tylko wiatło.
Gdy to mówił, zrozumiał - tak jasno, jakby jego słowa były ukazuj cym mu to wiatłem - jak
w samej rzeczy został tu przyci gni ty, zwabiony, jak wykorzystywali jego l k, aby wie go
dalej, i jak, maj c go ju tutaj, zatrzymaliby go na zawsze. Ocalili go przed cieniem, istotnie,
poniewa nie chcieli odda go cieniowi w posiadanie, zanim Ged nie stanie si niewolnikiem
kamienia. Z chwil gdy moc kamienia zawładn łaby wol Geda, wpu ciliby cie w obr b
murów, bowiem gebbeth jest lepszym niewolnikiem ni człowiek. Gdyby raz dotkn ł kamienia
albo do przemówił, byłby ostatecznie zgubiony. Jednak e, podobnie jak cie nie całkiem był w
stanie do cign go i nim zawładn , tak i kamie nie był w stanie go wykorzysta - do ko ca.
Ged prawie ju ust pił, ale nie całkiem. Nie zgodził si na to. Bardzo trudno jest złu pojma
dusz , która si na to nie zgadza.
Stał teraz pomi dzy dwojgiem tych, którzy ust pili, którzy si zgodzili, i spogl dał to na jedno
z nich, to na drugie, gdy Benderesk podszedł bli ej.
- Mówiłem ci - rzekł suchym głosem do swojej ony Władca Terrenonu - e on wy li nie si z
twoich r k, Serret. Sprytne błazny z tych waszych gontyjskich czarowników. A i ty zbła niła si ,
kobieto z Gontu, zamierzaj c oszuka i jego, i mnie, zamierzaj c rz dzi nami obydwoma przy
pomocy swej pi kno ci i wykorzysta Terrenon do swych własnych celów. Ale ja jestem Władc
Kamienia, ja, i oto co czyni wiarołomnej onie: Ekavroe ai oelwantar...
Było to zakl cie Przemiany; długie r ce Bendereska podniosły si , aby przeobrazi skulon
kobiet w co szkaradnego, w wini , psa albo lini c si wied m . Ged post pił naprzód i
zmusił do opuszczenia uniesione r ce władcy uderzeniem swoich własnych r k, wypowiadaj c
przy tym tylko jedno krótkie słowo. I cho nie miał laski, cho stał na obcym terenie, na złym
terenie, w królestwie mocy ciemno ci - jego wola wzi ła jednak gór . Benderesk stał
nieruchomo, z pos pnymi i niewidz cymi oczyma utkwionymi nienawistnie w Serret.
- Chod - powiedziała Serret dr cym głosem - Krogulcze, chod pr dko, zanim on b dzie w
stanie przywoła Sługi Kamienia.,.
Jakby odbrzmiewaj c echem, poprzez wie , przez kamienie posadzki i cian dobiegł szept -
suchy dr cy pomruk, jak gdyby sama ziemia miała przemówi .
Serret chwyciła dło Geda i pop dziła razem przez korytarze i sale, a potem zbiegli długimi
kr conymi schodami. Wyszli na podwórzec, gdzie ostatnie srebrzyste wiatło dnia unosiło si
jeszcze ponad zabrudzonym, zdeptanym niegiem. Trzej słudzy zamkowi zast pili im drog z
ponurym, badawczym wejrzeniem, jak gdyby podejrzewali jak intryg tych dwojga przeciw
swemu panu.
- Robi si ciemno, pani - rzekł jeden, a drugi dodał: - Nie mo esz, pani, teraz wyje d a .
- Precz z mojej drogi, plugastwo! - krzykn ła Serret i przemówiła w sycz cym j zyku
osskilskim. M czy ni odskoczyli od niej i wij c si , przypadli do ziemi; jeden z nich zawył w
głos.
- Musimy wyj przez bram , nie ma innego wyj cia na zewn trz. Czy mo esz dostrzec
bram ? Czy mo esz j znale , Krogulcze?
Szarpała go za r k , jednak Ged wahał si .
- Jaki urok rzuciła na tych ludzi?
- Nalałam w szpik ich ko ci gor cego ołowiu; umr od tego. Pr dzej, mówi ci, on wypu cił
Sługi Kamienia, a ja sama nie mog znale bramy - jest zamaskowana pot nymi czarami.
Szybko!
Ged nie wiedaiał, o co chodzi Serret, on sam bowiem mógł widzie zaczarowan bram tak
wyra nie, jak kamienne sklepione wyj cie z podwórca, poprzez które j ogl dał. Poprowadził
Serret przez to wyj cie, potem po nie tkni tym stop niegu zewn trznego dziedzi ca i wreszcie,
wymawiaj c zakl cie Otwarcia, przeprowadził j przez bram w magicznym murze.
W chwili gdy wydostali si sklepionym wyj ciem ze srebrzystego półmroku Dworu Terrenon,
Serret zmieniła si .
Nie była mniej pi kna w pos pnym wietle wrzosowisk, ale jej urod skaził wygl d zawzi tej
czarownicy; i Ged poznał j nareszcie - córk władcy z Re Albi, córk czarodziejki z Osskil, t ,
która naigrawała si ze na zielonych ł kach ponad domem Ogiona, dawno temu, i wysłała go,
aby przeczytał zakl cie wyzwalaj ce cie . Nie zaprz tał sobie tym jednak my li, rozgl dał si
bowiem teraz naokoło, ze wszystkimi zmysłami w pogotowiu, szukaj c owego wroga-cienia,
który miał czeka na niego gdzie poza obr bem magicznych murów. To mógł by wci jeszcze
gebbeth przyodziany w zwłoki Skiorha albo te ów cie mógł si . ukrywa w g stniej cej
ciemno ci czekaj c, a dopadnie Geda i stopi sw bezkształtno z jego ywym ciałem. Ged
wyczuwał blisko cienia, lecz go nie widział. Wpatruj c si , dostrzegł jednak o kilka kroków od
bramy co małego i ciemnego, na wpół zagrzebanego w niegu. Nachylił si , a potem delikatnie
podniósł to w obu dłoniach. Był to otak; jego gładkie, krótkowłose futerko było całe zlepione
krwi , a drobne ciałko le ało lekkie, sztywne i zimne w r kach Geda.
- Zmie - sw posta ! Zmie posta , to one! - krzykn ła przera liwie Serret, chwytaj c go za
rami i wskazuj c na wie , która sterczała za nimi w zmierzchu jak smukły, biały z b. Z
w skich niby szczeliny okien przy podstawie wie y wypełzały ciemne stwory; trzepotały długimi
skrzydłami, powoli machały nimi i zatoczywszy kr g nad murami nadlatywały w stron Geda i
Serret, którzy stali bezbronni na zboczu wzgórza. Rz
cy szept, który słyszeli przedtem
wewn trz zamku, przybrał na sile, przeszedł w drganie i poj kiwanie ziemi pod ich stopami.
Gniew wytrysn ł w sercu Geda, gor ca furia nienawi ci do wszystkich tych okrutnych, trupich
stworów, które wci oszukiwały go, chwytały w pułapki, do cigały.
- Zmie posta ! - krzykn ła do Serret i sama, jednym tchem wypowiadaj c zakl cie,
pomniejszyła si i przeobraziła w szar mew , po czym pofrun ła. Ale Ged pochylił si i zerwał
d bło dzikiej trawy, które sterczało wyschni te i kruche ze niegu w miejscu, gdzie le ał
martwy otak. Podniósł to d bło i gdy przemówił do niego gło no w Prawdziwej Mowie,
wydłu yło si i zgrubiało; gdy sko czył mówi , trzymał w dłoni wielk lask - lask
czarnoksi nika. Tym razem nie zapłon ła czerwono-jadowitym ogniem na całej swej długo ci,
gdy czarne, trzepocz ce si stwory z Dworu Terrenon rzuciły si na Geda, a on bił je lask po
skrzydłach; rozjarzyła si jedynie białym ogniem magicznym, który nie parzy, lecz tylko
przep dza mrok.
Stwory natarły ponownie: niezdarne bestie, wywodz ce si z epok, kiedy nie było jeszcze
ptaków, smoków ani ludzi, od dawna ju zapomniane przez wiatło dzienne, lecz na powrót
przywołane przez odwieczn , zło liw , nieskłonn do zapominania moc kamienia. Stwory n kały
Geda, rzucaj c si na z góry. Czuł wokół siebie ich szpony machaj ce jak kosy i mdlii go trupi
odór. Zawzi cie parował ciosy i sam uderzał, odpieraj c stwory gorej c lask , któr uczynił ze
swego gniewu i ze d bła dzikiej trawy. I nagle wszystkie one wzbiły si w gór jak kruki
odstraszone od padliny, zatoczyły koło i, trzepocz c w milczeniu skrzydłami, pomkn ły w
kierunku, w którym odleciała przeistoczona w mew Serret. Ruchy ich olbrzymich skrzydeł
wydawały si powolne, ale stwory leciały szybko; ka de uderzenie skrzydeł popychało je daleko
przez powietrze. adna mewa nie wytrzymałaby długo ucieczki przed tym pot nym p dem.
Szybko, jak to kiedy uczynił na Roke, Ged przybrał posta wielkiego sokoła: nie krogulca,
którym go nazwano, ale Sokoła Pielgrzyma lataj cego jak strzała, jak my l. Pofrun ł na
pr gowanych, ostrych, mocnych skrzydłach, cigaj c swych prze ladowców. ciemniło si , a
pomi dzy chmurami wieciły coraz ja niejsze gwiazdy. Ged dostrzegł przed sob czarne,
strz piaste stado mkn ce w dół, ku jednemu punktowi ponad ziemi . Dalej za t czarn chmar
le ało morze, blado rozja nione ostatnim szarym błyskiem dnia. Ged rzucił si prostym i chy ym
sokolim lotem w stron słu cych kamieniowi stworów, a one rozprysły si , gdy wpadł pomi dzy
nie, jak krople wody rozpryskuj si od rzuconego kamyka. Schwytały jednak ju przedtem sw
ofiar . Krew była na dziobie jednego ze stworów, a białe pierze przylgn ło do szponów innego, i
adna mewa nie szybowała przed nimi ponad bladym morzem.
Stwory znów zamierzały zaatakowa Geda, zbli aj c si szybko i niezdarnie, z wyci gni tymi,
rozdziawionymi dziobami z elaza. Ged zatoczył ponad nimi koło, wydał z siebie wyzywaj cy i
w ciekły krzyk sokoła, a potem pomkn ł w poprzek niskich pla wyspy Osskil, ponad łami cymi
si o brzeg falami, nad pełne morze.
Stwory słu ce kamieniowi kołowały przez chwil kracz c, po czym jeden za drugim, bij c
oci ale skrzydłami, zacz ły wraca ponad wrzosowiskami w gł b l du. Stare Moce nie mog
przeprawia si przez morze, ka da z nich jest bowiem przywi zana do jakiej wyspy, do
okre lonego miejsca, jaskini, kamienia czy tryskaj cego ródła. Czarne zjawy poszybowały z
powrotem do warownej wie y, gdzie Benderesk, Władca Terrenonu, mo e płakał widz c ich
powrót, a mo e si miał. Ale Ged leciał dalej na skrzydłach sokoła i szalony jak sokół; leciał jak
nie spadaj ca nigdy strzała, jak nie daj ca si zapomnie my l, ponad Morzem Osskilskim na
wschód, w zimowy wicher i w noc.
Ogion Milcz cy pó no powrócił do Re Albi ze swych jesiennych w drówek. Z upływem lat
stał si jeszcze wi kszym ni dot d milczkiem i samotnikiem. Nowy Władca Gontu z miasta
le cego w dole nigdy nie wydostał z Ogiona ani słowa, cho wspi ł si a do samego Sokolego
Gniazda, szukaj c pomocy maga w pewnej pirackiej wyprawie na Andrady. Ogion, który
przemawiał do paj ków tkaj cych sieci i którego widywano, jak uprzejmie pozdrawiał drzewa,
nie odezwał si ani słowem do Władcy Wyspy, który odszedł rozgoryczony. Zapewne i w sercu
Ogiona tkwiła jaka gorycz czy niepokój, sp dził bowiem całe lato d jesie sam na szczycie góry
i dopiero teraz, gdy zbli ał si Powrót Sło ca, zjawił si znowu w swoim domostwie.
Nazajutrz rano po powrocie mag wstał pó no i chc c wypi kubek naparu z ziół, wyszedł, aby
przynie wody ze ródła, z którego s czyła si stru ka po zboczu wzgórza o par kroków od
domu: Kraw dzie małej sadzawki utworzonej przez bij ce ródło były zamarzni te, a uschni ty
mech mi dzy skałami poznaczyły kwiaty mrozu. Był ju jasny dzie , ale sło ce jeszcze przez
godzin nie miało o wietla pot nej grani górskiej: cały zachodni Gont, od pla morskich a do
szczytu, był bezsłoneczny, cichy Uwyra ni widoczny w zimowym poranku. Gdy mag stał przy
ródle, spogl daj c w dal ponad obni aj cymi si połaciami l du, ponad portem i szarym
morskim przestworzem - zatrzepotały nad nim skrzydła. Spojrzał w gór i uniósł nieco jedno
rami . Wielki sokół zni ył si z gło nym trzepotem skrzydeł i usiadł na przegubie Ogiona.
Wczepił si we jak ptak przyuczony do polowa , nie miał jednak na sobie adnej zerwanej linki,
adnej obr czki ani dzwonka. Szpony wbiły si mocno w przegub Ogiona, pr gowane skrzydła
dr ały; okr głe, złote oko było zm tniałe i dzikie.
- Przynosisz wie ci czy sam jeste wie ci ? - spytał łagodnie sokoła Ogion. - Chod ze mn ... -
Gdy mówił, sokół spogl dał na niego. Ogion milczał przez chwil . - Zdaje si , e nadałem ci
kiedy imi - powiedział, a potem pomaszerował w kierunku domu i wszedł do , -wci nios c
ptaka na przegubie. Postawił sokoła przy kominku, w cieple ognia, i podsun ł mu wod . Ptak nie
chciał pi . Wtedy Ogion zacz ł czyni zakl cie, bardzo cicho, tkaj c paj czyn magii bardziej
dło mi ni słowami. Gdy zakl cie zostało w cało ci utkane, powiedział cicho: - Ged - nie patrz c
na stoj cego przy kominku sokoła. Czekał jaki czas, potem obrócił si , powstał i podszedł do
młodzie ca, który stał przed ogniem dr cy i ze zm tniałymi oczyma.
Ged był ubrany w bogaty cudzoziemski strój z futra, jedwabiu i srebra, ale szaty były podarte i
sztywne od morskiej soli, a on sam stał wycie czony i zgarbiony! włosy spływały wokół jego
pokrytej bliznami twarzy.
Ogion zdj ł zabrudzony płaszcz ksi
cy z ramion Geda, zaprowadził go do alkowy, gdzie
jego ucze niegdy sypiał, i zmusił młodzie ca, aby si tam poło ył na sienniku; zamruczał
jeszcze usypiaj ce zakl cie i odszedł. Nie odezwał si ani słowem wiedz c, e Ged nie włada
teraz ludzk mow .
Jako chłopiec Ogion my lał, jak wszyscy chłopcy, e bardzo przyjemn igraszk byłoby
przybieranie za pomoc sztuki magicznej dowolnego kształtu, postaci człowieka czy zwierz cia,
drzewa lub chmury, i bawienie si w ten sposób w tysi c ró nych istnie . Lecz jako
czarnoksi nik poznał te cen tej igraszki, cen , jak jest ryzyko utraty własnego ja, przegrania
prawdziwego istnienia. Im dłu ej człowiek pozostaje w cudzej postaci, tym wi ksze jest ryzyko.
Ka dy ucze czarownika uczy si opowie ci o czarnoksi niku Bordgerze z wyspy Way, który
znajdował przyjemno w przybieraniu postaci nied wiedzia i czynił to coraz cz ciej, póki
nied wied nie urósł w nim, a człowiek nie zanikł; Bordger stał si nied wiedziem, zabił w
lasach swego własnego synka, po czym schwytano go i u miercono. Nikt te nie wie, jak wiele
delfinów pl saj cych w wodach Morza Najgł bszego było niegdy lud mi, m drymi lud mi,
którzy zapomnieli swej m dro ci i swojego imienia, raduj c si wiecznie niespokojnym morzem.
Ged przybrał posta sokoła, n kany rozpacz i w ciekło ci ; gdy odlatywał z wyspy Osskil,
miał w głowie tylko jedn my l: nie da si do cign zarówno kamieniowi, jak cieniowi, uciec z
zimnej zdradliwej krainy, powróci do domu. Gniew i dziko sokoła były jak jego własna
dziko i gniew: uczucia te stały si jego własnymi, a jego wola lotu stała si wol sokoła. Tak
wi c przeleciał nad wysp Enlad, zni aj c lot, aby napi si z samotnego le nego jeziorka, ale
potem natychmiast znów zerwał si do lotu, gnany l kiem przed cigaj cym go cieniem. Tak te
przeleciał nad wielkim szlakiem morskim zwanym Paszcz Enladu i leciał dalej i dalej na
południowy wschód, maj c po prawej majacz ce daleko wzgórza wyspy Oranea, po lewej jeszcze
słabiej widoczne wgórza wyspy Andrad, a przed sob jedynie morze - póki wreszcie w dali przed
nim nie wyrosła z fal jedna zastygła fala, wznosz ca si coraz wy ej: biały szczyt Gont. Przez
wszystkie słoneczne dni i mroczne noce tego wielkiego lotu Ged unosił si na sokolich
skrzydłach, spogl dał sokolimi oczyma i, zapominaj c swoje własne my li, znał w ko cu tylko
to, co zna sokół: głód, wiatr, szlak, którym leci.
Przyleciał do wła ciwej przystani. Niewielu było ludzi na Roke, a tylko jeden na wyspie Gont,
który mógł przywróci mu posta ludzk .
Ged był oszołomiony i milcz cy, gdy si obudził. Ogion nie odzywał si do niego, lecz karmił
go mi sem i poił wod , pozwalał mu siedzie zgarbionemu przy ogniu, ponuremu jak wielki,
zm czony, pos pny sokół. Z nadej ciem nocy Ged zasn ł. Trzeciego dnia z rana podszedł do
kominka, przy którym siedział zapatrzony w płomienie mag, i odezwał si :
- Mistrzu...
- Witaj, chłopcze - powiedział Ogion.
- Wróciłem do ciebie tak samo, jak ci opu ciłem: jako głupiec - powiedział młodzieniec
głosem szorstkim i ochrypłym. Mag u miechn ł si z lekka, dał znak Gedowi, aby usiadł po
drugiej stronie kominka, a sam zabrał si do parzenia ziół dla nich obu.
Padał nieg, pierwszy nieg, który tej zimy pojawił si na ni szych zboczach góry, Gont. Okna
Ogiona były szczelnie zamkni te okiennicami, ale mogli słysze mi kkie spadanie mokrego
niegu na dach i gł bok cisz niegu wsz dzie wokół domu. Długi czas siedzieli przy ogniu i
Ged opowiadał swemu dawnemu Mistrzowi o latach, które min ły, dok d odpłyn ł z wyspy Gont
na pokładzie statku o nazwie „Cie ". Ogion nie zadawał pyta i gdy Ged sko czył, mag milczał
jeszcze długo, cichy, zadumany. Potem podniósł si , postawił na stole chleb, ser i wino i spo yli
razem posiłek. Gdy sko czyli i uprz tn li izb , Ogion przemówił.
-- Dotkliwe s twoje blizny, chłopcze - rzekł.
- Brak mi siły do walki przeciw temu stworowi - odpowiedział Ged.
Ogion potrz sn ł głow , ale przez jaki czas milczał. Nareszcie powiedział:
- Dziwne. Miałe do siły, aby pokona zakl ciem czarownika na jego własnym terenie,
tam, na wyspie Osskil. Miałe do siły, aby oprze si pokusom i odparowa na-- tarcie sług
Starej Mocy Ziemskiej. A na wyspie Pendor miałe do siły, aby stawi czoło smokowi.
- Na Osskil miałem szcz cie, nie sił - zaprzeczył Ged i zadr ał znowu, gdy wspomniał
koszmarne, trupie zimno Dworu Terrenon. - Co za do smoka, znalem jego imi . Ten zły stwór,
ten cie , który mnie ciga, nie ma imienia.
- Wszystkie rzeczy maj imiona - rzekł Ogion z tak pewno ci , e Ged nie miał powtórzy
tego, co mówił mu Arcymag Gensher: e złe siły jak ta, któr wyzwolił, s bezimienne. Smok z
Pendoru w samej rzeczy proponował, e zdradzi mu imi cienia, ale Ged nie ufał zbytnio
rzetelno ci tej propozycji, ani te nie wierzył obietnicy Serret, e kamie powie mu to, co Ged
pragnie wiedzie .
- Je li cie ma imi - powiedział w ko cu - nie s dz , aby si zatrzymał i zdradził mi je...
- Nie - odparł Ogion. - Ty te nie zatrzymałe si i nie zdradziłe mu swojego imienia. A
jednak cie je znał. Na osskilskich wrzosowiskach zawołał ci po imieniu, wymówił imi , które
ci nadałem. To dziwne, dziwne...
Pogr ył si znów w rozmy laniach. Wreszcie Ged odezwał si :
- Przybyłem tu po rad , nie po schronienie, Mistrzu. Nie chciałbym sprowadza ! tego cienia
na ciebie, lecz on wkrótce tu si zjawi, je li zostan . Niegdy przegnałe go wła nie z tej izby...
- Nie; to było tylko jego przeczucie, cie cienia. Teraz nie potrafiłbym go odegna . Tylko ty
mógłby to zrobi .
- Ale ja jestem na razie bezsilny. Czy jest gdzie miejsce, gdzie... - Jego głos zamarł, zanim
zadał pytanie.
- Nie ma bezpiecznego miejsca - powiedział łagodnie Ogion. - Nie przeistaczaj si ponownie,
Ged. Cie usiłuje zniszczy twoj prawdziw istot . Omal tego nie uczynił, gdy wp dził ci w
istot sokoła. Nie, nie wiem, dok d powiniene si uda . Jednak e wiern co o tym, co
powiniene zrobi . Trudno mi mówi ci o tym.
W milczeniu Geda było danie prawdy, wi c Ogion powiedział w ko cu:
- Musisz zawróci .
- Zawróci ?
- Je li b dziesz szedł przed siebie, je li nie przerwiesz ucieczki - dok dkolwiek uciekniesz,
wsz dzie napotkasz niebezpiecze stwo i zło, ono bowiem ci popycha, ono wybiera dla ciebie
drog . To ty musisz wybiera . To ty musisz poszuka tego, co ciebie szuka. Musisz ciga to, co
ciebie ciga.
Ged nic nie powiedział.
- Nadałem ci imi u ródeł Rzeki Ar - mówił mag - nad strumieniem, który spływa z gór do
morza. Człowiek mo e pozna cel, do którego zmierza - ale nie potrafi go pozna , je li nie
odwróci si , je li nie powróci do swego pocz tku i nie zawrze tego pocz tku w swoim istnieniu.
Je li nie chce by patykiem porwanym przez wir i pochłoni tym przez pr d, musi by samym
owym pr dem, całym, od ródła a do pogr enia si w morze. Wróciłe na wysp Gont, wróciłe
do mnie, Ged. Teraz zawró ju zupełnie z drogi, szukaj samego ródła i tego, co le y przed
ródłem. Tam spoczywa twoja nadzieja na odzyskanie siły.
- Tam, Mistrzu? - odezwał si Ged z trwog w głosie. - Gdzie?
Ogion nie odpowiedział.
- Je li zawróc - rzekł Ged, gdy Upłyn ło kilka chwil - je li, jak mówiłe , zaczn ciga
cigaj cego, po cig zapewne nie potrwa długo. On tylko tego pragnie, by spotka si ze inn
twarz w twarz. Dwa razy tak uczynił i dwa razy mnie pokonał.
-
Do
trzech
razy
sztuka
-
powiedział
Ogion.
Ged chodził po izbie tam i z powrotem, od kominka do drzwi, od drzwi do kominka.
- A je li pokona mnie całkowicie - rzekł, spieraj c si mo e z Ogionem, a mo e z sob
samym - wtedy odbierze mi wiedz i moc i b dzie czyni z nich u ytek. Teraz zagra a tylko
mnie. Lecz je li wejdzie we mnie i we mie mnie w posiadanie, b dzie czyni poprzez mnie
wiele złego.
- To prawda. Je li ci pokona.
- Lecz je li b d ucieka , znów mnie z pewno ci znajdzie... A ucieczka pochłon ła ju cał
moj sił . - Ged chodził jeszcze przez chwil , potem nagle odwrócił si i kl kaj c przed magiem
powiedział: - Przebywałem w ród wielkich czarnoksi ników i byłem na Wyspie M drców, ale
moim prawdziwym Mistrzem jeste ty, Ogionie. - Mówił tonem pełnym miło ci i radosnym
mimo przygn bienia.
- Zgoda - rzekł Ogion. - Teraz ju to wiesz. Lepiej pó no ni wcale. Ale to ty b dziesz moim
Mistrzem - w ko cu. - Podniósł si , podsycił ogie , a buchn ł mocnym płomieniem, zawiesił
nad nim kociołek do gotowania, a potem, wci gaj c na siebie ko uch, rzekł: - Musz dogl dn
kóz. Popilnuj mi kociołka, chłopcze.
Gdy wszedł z powrotem, cały oproszony niegiem, otrz saj c tupni ciem nieg z butów z
ko lej skóry, niósł długi, nie obrobiony dr g z cisowego drewna. Przez całe to krótkie
popołudnie i potem znowu po wieczerzy siedział przy wietle lampy, obrabiaj c dr g no em,
kamieniem do polerowania i zakl ciami. Wielokrotnie przesuwał dłonie wzdłu drewna, jakby
szukaj c skazy. Pracuj c cz sto pod piewywał cicho. Ged, wci zm czony, słuchał, a gdy
naszła go senno , poczuł si jak dziecko w chacie czarownicy z wioski Dziesi Olch, w
roz wietlonym przez ogie mroku nie nej, nocy, w powietrzu ci kim od dymu i zapachu ziół;
my li Geda unosiły si na falach marze , gdy słuchał długiego i cichego piewu o czarach i o
czynach bohaterów, którzy walczyli z ciemnymi mocami i zwyci ali lub przegrywali na
odległych, wyspach, w dawnych czasach.
- Masz - powiedział Ogion i wr czył mu wyko czon lask . - Arcymag dał ci lask z drewna
cisowego; dobry to był wybór, wi c trzymałem si go i ja. Chciałem zrobi z tego dr ga łuk, ale
tak jest lepiej. Dobranoc, mój synu.
Gdy Ged, nie mog c znale słów podzi ki, odszedł do swej alkowy, Ogion spojrzał w lad za
nim i rzekł, zbyt cicho, aby Ged mógł usłysze :
- Szcz liwego lotu, mój młody sokole!
O chłodnym wicie, gdy Ogion si zbudził, Geda ju nie było. Pozostawił tylko, jak to robi
czarnoksi nicy, wiadomo nagryzmolon na kamieniu paleniska srebrzystymi runami, które
gasły w momencie, gdy Ogion je czytał: „Mistrzu, wyruszam w po cig".
8. Po cig
W zimowym mroku, przed wschodem sło ca, Ged wyruszył drog wiod c w dół z Re Albi; nim
nastało południe, przybył do Portu Gont. Ogion dał mu porz dne gontyjskie pludry, koszul i
kaftan ze skóry i płótna, maj ce zast pi strojny osskilski przyodziewek, ale Ged zatrzymał na t
zimow w drówk swój wielkopa ski płaszcz oblamowany futrem pellawi. Okryty nim, nie
maj c w r kach nic prócz ciemnej laski równej jego wzrostowi, podszedł do miejskiej bramy;
ołnierze przechadzaj cy si tam na tle jej rze bionych smoków nie musieli spogl da dwa razy,
aby rozpozna w nim czarnoksi nika. Odsun li swoje włócznie na bok i pozwolili mu wej bez
zastrze e , a potem spogl dali w lad za nim, gdy dalej schodził wiod c w dół ulic .
Na nadbrze ach i w Domu Cechu Morskiego Ged zapytywał o statki wypływaj ce na północ
lub zachód, do wysp Enlad, Andrad lub Oranea. Wszyscy odpowiadali mu, e aden statek nie
wyruszy z Portu Gont teraz, tak blisko wi ta Powrotu Sło ca, a w Cechu Morskim powiedziano
Gedowi, e nawet łodzie rybackie nie pływaj pomi dzy Zbrojnymi Urwiskami w czasie
niepewnej pogody.
W jadłodajni Cechu Morskisgo zaproszono Geda na obiad; czarnoksi nik rzadko kiedy musi
prosi o posiłek. Siedział przez chwil z robotnikami portowymi, cie lami okr towymi i
zaklinaczami pogody, znajduj c przyjemno w słuchaniu ich powolnej, cz sto przerywanej
miLczeniem pogaw dki, ich pomrukuj cej mowy gontyjskiej. Było w nim wielkie pragnienie,
aby pozosta tu, na wyspie Gont, i zrzekaj c si wszelkich czarodziejskich sztuk i ryzykownych
przedsi wzi , zapominaj c o wszelkich mocach i okropno ciach, y w spokoju jak ka dy
człowiek na znanej, bliskiej ziemi rodzinnego, kraju. Takie było jego pragnienie: ale jego wola
była inna. Nie pozostał długo w Cechu Morskim ani w mie cie, gdy ju si dowiedział, e aden
statek nie wypłynie z portu. Wyruszył na piechot brzegiem zatoki, a dotarł do pierwszej z
małych wiosek le cych na północ od miasta Gont: tam pytał w ród rybaków, póki nie znalazł
jednego, który miał do sprzedania łód .
Rybak był starcem o ponurym wygl dzie. Jego łód , długa na dwana cie stóp i zbita z
nakładaj cych si jedna na drug desek, była tak spaczona i wykrzywiona, e ledwo nadawała
si do eglugi; mimo to rybak dał za ni wysokiej ceny: zakl cia, które na rok zapewniłoby
bezpiecze stwo na morzu jego własnej łodzi, jemu samemu i jego synowi. Gontyjscy rybacy
bowiem nie l kaj si niczego, nawet czarnoksi ników; l kaj si tylko morza.
To zakl cie zapewniaj ce bezpiecze stwo na morzu, zakl cie, do którego przywi zuje si
wielk wag w północnej cz ci Archipelagu, nigdy nie uchroniło człowieka przed wichur lub
sztormow fal , ale, rzucone przez kogo , kto zna okoliczne wody, szlaki łodzi i umiej tno ci
eglarza, roztacza jednak wokół rybaka aur jakiego codziennego bezpiecze stwa. Ged uczynił
czar dobrze i uczciwie, pracuj c nad nim cał noc i nast pny dzie , nie zaniedbuj c niczego,
staranny i cierpliwy, cho przez cały ten czas jego umysł był napi ty l kiem: my lami bł dził po
ciemnych cie kach, usiłuj c wyobrazi sobie, w jaki sposób tym razem pojawi si przed nim
cie oraz kiedy i gdzie to si stanie. Kiedy zakl cie zostało uko czone i wypowiedziane w
cało ci, Ged był bardzo znu ony. Spał tej nocy w chacie rybaka, w hamaku splecionym ze
sznurów z wielorybich jelit; wstał o wicie, zalatuj c suszonym ledziem, i zszedł do zatoczki
nad Urwiskiem Cutnorth, gdzie przycumowana była jego nowa łód .
Brn c po dnie, wypchn ł j na spokojne morze; woda natychmiast zacz ła przesi ka po
trochu do wn trza łodzi. Wst piwszy w ni lekko jak kot, Ged zacz ł naprawia wypaczone deski
i przegniłe szpunty, u ywaj c zarówno narz dzi, jak i piewnych zakl , podobnie jak to nieraz
czynił wraz z Pechvarrym w Low Torning. Mieszka cy wioski zgromadzili si w milczeniu, nie
za blisko, obserwuj c szybkie r ce Geda i słuchaj c jego cichego głosu. Równie i t robot
wykonywał solidnie i cierpliwie, póki nie została uko czona i póki łód nie była uszczelniona i
zdatna do u ytku. Potem wzi ł lask , któr zrobił dla Ogion, ustawił j jako maszt, umocnił
zakl ciami i w poprzek przytwierdził t g drewnian rej . Utkał te z wiatru zwisaj cy z tej rei
agiel, kwadratowy i biały jak niegi na wznosz cym si ponad zatok Wierzchołku Gont. W tym
momencie przygl daj ce si kobiety westchn ły z zazdro ci . Stoj c przy maszcie Ged wzbudził
lekki magiczny wiatr. Łód popłyn ła po wodzie, kieruj c si przez wielk zatok w stron
Zbrojnych Urwisk. Gdy przygl daj cy si w milczeniu rybacy ujrzeli t dziuraw łód wiosłow ,
jak sunie pod aglem, szybka i zgrabna niczym mewa zrywaj ca si do lotu, wtedy podnie li
radosn wrzaw , u miechaj c si szeroko i tupi c w zimnym wietrze na pla y; a Ged, ogl daj c
si na chwil , ujrzał, jak dodaj mu otuchy tymi wiwatami pod ciemnym, szczerbatym masywem
Urwiska Cutnorth, ponad którym wznosiły si ku chmurom nie ne połacie Góry.
Przepłyn ł przez zatok i wydostał si pomi dzy Zbrojnymi Urwiskami na Morze
Gontyjskie; tutaj obrał kurs na północny zachód, aby min od północy wysp Oranea,
powracaj c szlakiem, którym niegdy przybył. Nie miał w tym adnego zamysłu czy planu
działania; chciał tylko powtórzy uprzedni szlak. Cie , który sun ł całymi dniami poprzez
wicher w lad za jego sokolim lotem z Osskil, mógł bł dzi , ale mógł te d y prost drog ;
tego nie dało si odgadn . Lecz je li nie wycofał si znowu całkowicie w królestwo snu, nie
powinien przeoczy Geda zbli aj cego si otwarcie, po otwartym morzu, na jego spotkanie.
Ged pragn ł spotka cie , na morzu, je li ju musiał go spotka . Nie był pewien, dlaczego
tak jest, ale przera ała go my l o ponownym spotkaniu z cieniem na suchym l dzie. Z morza
podnosz si burze i potwory, ale nie złe moce: zło pochodzi z ziemi. W tej za mrocznej
krainie, do której Ged niegdy si udał, nie ma, morza, nie toczy tam swoich wód adna rzeka
ani nie tryska ródło. Królestwo mierci jest suche. Cho wła nie morze było dla Geda
niebezpieczne przy cz stej o tej porze roku burzliwej pogodzie, jednak to niebezpiecze stwo,
ta zmienno i niestało wydawały mu si ochron i dogodn szans . I gdy napotka cie u
ostatecznego kresu swej szalonej wyprawy - my lał - mo e przynajmniej b dzie mógł
pochwyci stwora w tym samym momencie, w którym on go pochwyci, i wci gn go
ci arem swego ciała i ci arem swej własnej mierci w mrok gł bin morskich, sk d, trzymany
w ten sposób, cie nie b dzie mógł ju si podnie . Wtedy przynajmniej mier Geda
poło yłaby kres złu, które za ycia rozp tał.
eglował przez wzburzone, przewalaj ce si morze, ponad którym nawisłe chmury p dziły
jak olbrzymie ałobne welony. Nie wzbudzał teraz magicznego wiatru, lecz posługiwał si
wiatrem naturalnym, który d ł, przenikliwy, z północnego zachodu; a poniewa Ged szeptanym
co chwila słowem nie pozwalał si rozwija materii utkanego zakl ciem agla, agiel sam si
ustawiał i obracał, aby złapa wiatr. Gdyby Ged nie był u ył tej sztuki magicznej, nie mógłby
utrzyma wywrotnej łódki w takim kursie, na tak wzburzonym morzu. Płyn ł wci i wci
rozgl dał si bacznie na wszystkie strony. ona rybaka dała mu dwa bochenki chleba i dzban
wody, po kilku wi c godzinach, gdy w zasi gu wzroku Geda znalazła si Skała Kameber, jedyna
wysepka pomi dzy Gontem a Orane , młodzieniec posilił si i napił, my l c z wdzi czno ci o
milcz cej gontyjskiej kobiecie, która zaopatrzyła go w ywno . eglował dalej, mijaj c
majacz cy w przelocie l d; od tej chwili wzi ł kurs bardziej na zachód, płyn c w nikłej,
wilgotnej m awce, która ponad l dem zmieniała si zapewne w lekki nieg. Nie było słycha
zupełnie nic oprócz poskrzypywania łodzi i lekkiego plaskania fal o jej dziób. Ani razu nie
przemkn ła obok adna inna łód albo ptak. Nic si nie poruszyło oprócz wiecznie ruchliwej
wody i sun cych chmur, chmur, które pami tał mgli cie, jak opływały go zewsz d, gdy pod
postaci sokoła leciał na wschód tym samym szlakiem, którym teraz płyn ł na zachód; wtedy
spogl dał w dół na szare morze, teraz za podnosił wzrok w szare niebo.
Nic nie pojawiało si przed nim, gdy spogl dał przed siebie. Powstał, zzi bni ty; znu yło go
to wpatrywanie si i przebijanie wzrokiem szkaradnej pustki. - Chod e - mrukn ł - dalej, cieniu,
na co czekasz? - Nie było odpowiedzi, nie było adnego ciemniejszego poruszenia po ród
ciemnych mgieł i fal. A jednak wiedział teraz z coraz wi ksz pewno ci , e stwór jest
niedaleko, e pod a lepo jego zimnym ladem. I znienacka wykrzykn ł gło no: - Jestem tutaj,
ja, Ged Krogulec, i wzywam mój cie !
Łód zaskrzypiała, zacmokały fale, wiatr za wistał w białym aglu. Mijały chwile. Ged wci
czekał, z jedn r k na cisowym maszcie łodzi, ze wzrokiem utkwionym w lodowat m awk ,
która poszarpanymi kreskami zacinała morze od północy. Mijały chwile. Wreszcie, w oddali, w
deszczu ponad wod Ged ujrzał zbli aj cy si cie .
Cie porzucił ju ciało osskilskiego wio larza Skiorha i nie jako gebbeth cigał Geda przez
wiatry i po morzu. Nie był te przyodziany w ow posta zwierza, w której Ged widział go na
Pagórku Roke, a pó niej widywał w snach. A jednak cie miał i teraz jaki kształt, nawet w
wietle dziennym. W gonitwie za Gedem i w walce z nim na wrzosowiskach wyssał z niego moc
i wchłon ł j w siebie; i mo liwe było, e Ged przez przywołanie cienia, na głos i w wietle dnia,
nadał mu albo wymusił na nim jak form i wygl d. Z pewno ci cie zdradzał teraz niejakie
podobie stwo do człowieka, cho nie rzucał cienia, sam b d c cieniem. Tak wła nie nadszedł po
morzu, id c od Paszczy Enlad w stron wyspy Gont: niewyra ny, niezdarny stwór, krocz cy
niepewnie po falach, wyłaniaj cy si z wiatru; a zimny deszcz siekł przeze na wskro .
Poniewa cie był na wpół o lepiony wiatłem dziennym i poniewa został przez Geda
przywołany, Ged ujrzał go wcze niej, ni cie ujrzał jego. Ged rozpoznawał cie , podobnie jak
on rozpoznawał Geda, spo ród wszystkich istot, wszystkich cieni.
W straszliwym osamotnieniu zimowego morza Ged stał i widział stwora, którego si l kał.
Wiatr zdawał si podmuchami odsuwa go od łodzi, a fale biegły pod nim, łudz c oko Geda, a
jednak cie zdawał si by coraz bli ej niego: Ged nie mógł okre li , czy cie porusza si , czy
te nie. Teraz ju cie go widział. Cho w my lach Geda nie było nic prócz przera enia i l ku
przed dotkni ciem cienia, przed zimnym czarnym bólem, który wysysał ycie - jednak
młodzieniec czekał nieporuszony. Potem znienacka odzywaj c si na głos przywołał silny, nagły
wiatr magiczny, który zad ł w biały agiel, i łód skoczyła przez szare fale prosto ku chyl cemu
si i unosz cemu na wietrze stworowi.
Zachwiawszy si , cie w całkowitej ciszy odwrócił si i pierzchn ł.
Mkn ł pod wiatr, ku północy. Pod wiatr mkn ła za nim łód Geda: umiej tno maga walczyła
z chy o ci cienia, a deszczowe porywy wiatru przeciwstawiały si im obu. Młodzieniec krzykn ł
na swoj łód , na agiel i wiatr, i fale - jak łowca krzykiem pogania ogary, gdy przed nimi p dzi
wyra nie widoczny wilk - i w swój utkany zakl ciami agiel posłał wiatr, który rozdarłby ka dy
agiel z płótna: pognało to jego łód po morzu jak zdmuchni t pian , coraz bli ej ku
uciekaj cemu stworowi.
W tym momencie cie obrócił si , zataczaj c półkole, i nagle, jak gdyby bardziej rozchwiany i
niewyra ny, mniej podobny do człowieka, a bardziej do zwykłego dymu niesionego przez wiatr
skr cił w przeciwnym kierunku i pomkn ł z porywistym wiatrem, kieruj c si jakby ku wyspie
Gont.
R k i zakl ciem Ged zawrócił łód , która, kołysz c si , wyskoczyła jak delfin z wody przy
tym szybkim zwrocie. Rzucił si w pogo szybciej ni poprzednio, ale cie stawał si w jego
oczach coraz bardziej mglisty. Deszcz zmieszany ze niegiem i gradem siekł dokuczliwie plecy i
lewy policzek Geda, który nie był w stanie widzie nic przed sob dalej ni na sto kroków.
Niebawem, gdy sztorm przybrał na sile, cie znikn ł z zasi gu wzroku. Mimo to Ged był pewien
jego szlaku, jak gdyby szedł za pozostawionym na niegu tropem zwierz cia, a nie za
uciekaj cym ponad wod widmem. Cho wiatr mu teraz sprzyjał, Ged nadal utrzymywał w aglu
wiszcz cy wiatr magiczny i płaty piany leciały spod t pego dziobu łodzi, gdy w p dzie plaskała
o powierzchni wody.
Przez długi czas cigany i cigaj cy p dzili wci z t sam niesamowit chy o ci ; wkrótce
zapadł zmierzch. Ged wiedział, e przy wielkiej szybko ci, z jak mkn ł w ci gu minionych
godzin, powinien by teraz na południe od wyspy Gont i zapewne kieruje si obok niej w stron
Spevy lub Torheven; albo nawet mijaj c te wyspy wypływa na otwarte Rubie e. Nie potrafił tego
okre li . Było mu wszystko jedno. cigał, gonił, a to, co go trwo yło, uciekało przed nim.
Naraz przez krótk chwil dostrzegł cie w niewielkiej odległo ci od siebie. Naturalny wiatr
osłabł, a zacinaj cy w sztormie nieg z deszczem ust pił miejsca lodowatej, strz piastej,
g stniej cej mgle. Poprzez t mgł Ged ujrzał w przelocie cie , pierzchaj cy jakby w prawo od
kierunku pogoni. Ged przemówił do wiatru i agla, obrócił rumpel i rzucił si w po cig, cho
znowu był to po cig po omacku; mgła g stniała szybko, kipi c i rw c si w strz py przy
zetkni ciu z magicznym wiatrem, zwieraj c si wokół łodzi jednostajn blado ci
przy miewaj c wiatło i przyt piaj c wzrok. W momencie kiedy Ged wypowiedział pierwsze
słowo zakl cia rozja niaj cego, ujrzał cie znowu: był wci na prawo od kursu łodzi, ale bardzo
blisko, i posuwał si powoli. Mgła wiała przez pozbawion twarzy, niewyra nie majacz c głow
stwora, miał on jednak kształt ludzki, tyle e jego zarys deformował si i zmieniał na
podobie stwo cienia rzucanego przez człowieka. Ged obrócił łód raz jeszcze, my l c, e zagnał
swego wroga na mielizn ; w tej sekundzie cie znikł, a na mieli nie osiadła łód Geda, uderzaj c
o podwodne skały, które ulotna mgła ukryła przed jego wzrokiem. Ged omal nie został
wyrzucony za burt , ale chwycił si zrobionego z laski masztu, zanim uderzyła nast pna fala
przyboju. Była to wielka fala, która wyrzuciła z wody w gór mał łód i cisn ła ni o skał , tak
jak człowiek podnosi i rozgniata o ziemi skorupk limaka.
Mocna i zaczarowana była laska, któr wyrze bił Ogion. Nie złamała si i, lekka jak sucha
kłoda, utrzymywała si na powierzchni fal. ciskaj c j wci , Ged został porwany wstecz przez
cofaj ce si od przybrze nych skał fale, a znalazł si w gł bokiej wodzie, ocalony a do
nast pnego przyboju przed pogruchotaniem si o skały. O lepiony morsk sol , dławi c si ,
usiłował trzyma głow nad powierzchni i przemóc ogromn sil morza, która go ci gn ła.
Troch w bok od skał była piaszczysta pla a; dostrzegł j przelotnie par razy, gdy starał si
płyn przed wezbraniem nast pnego przyboju. Wspomagany przez moc zawart w próbował ze
wszystkich sił przebi si przez fale w tej pla y. Nie mógł si do niej zbli y . Przypływaj ce i
cofaj ce si bałwany miotały nim jak łachmanem tam i z powrotem, a ciepło jego ciała szybko
odpłyn ło w chłód morskiej gł biny, co osłabiało go tak, e wkrótce nie był ju w stanie
porusza ramionami. Stracił z oczu zarówno skały, jak i pla i nie miał poj cia, w któr stron
si zwraca. Był tylko zam t wód wokół niego, pod nim, nad nim, o lepiaj cy, dławi cy,
zatapiaj cy.
Fala wzbieraj ca pod postrz pion mgł porwała go, przeturlała par razy i wyrzuciła na
piasek jak bezwładny kawał drewna.
Le ał na piasku. Wci jeszcze ciskał obiema dło mi cisow lask . Pomniejsze fale
podsuwały si ku niemu, próbuj c na nowo ci gn go z piasku swym powrotnym pr dem;
mgła rozrywała si nad nim i zwierała, a pó niej zacz ł go siec deszcz zmieszany ze niegiem.
Po upływie długiego czasu Ged poruszył si . Podniósł si na czworaki i zacz ł powoli pełzn
w gór pla y, aby oddali si od kraw dzi wody. Była teraz czarna noc, ale Ged szepn ł lasce
zakl cie i przylgn ł do niej mały bł dny ognik. Prowadzony jego wiatłem, Ged z mozołem, krok
po kroku, wlókł si pod gór w kierunku wydm. Był tak potłuczony, rozbity i zmarzni ty, e to
czołganie si przez mokry piasek w ciemno ci pełnej wistu i łoskotu morza było najtrudniejsz
rzecz , jakiej w yciu musiał dokona . Raz czy dwa zdawało mu si , e pot ny szum morza i
wiatru cichł całkiem, e mokry piasek staje si sypki pod jego dło mi, i poczuł nieruchome
spojrzenie nieznanych gwiazd na swoich plecach; nie podniósł jednak głowy i pełzł dalej, a po
chwili posłyszał swój własny, chwytaj cy powietrze od-, dech i poczuł dokuczliwy wiatr siek cy
deszczem w jego twarz.
Ruch przywrócił wreszcie ciału Geda troch ciepła i gdy ju wpełzł mi dzy wydmy, gdzie
porywy deszczowego wiatru docierały z mniejsz sił , zdołał stan na nogi. Zakl ciem wywołał
z laski silniejsze wiatło, gdy wokół panowała całkowita czer , a potem, wsparty na lasce, szedł
dalej, potykaj c si i. przystaj c, jakie pół mili w gł b l du. Wtedy na wzniesieniu wydmy(
usłyszał morze, znów gło niejsze, nie za sob , lecz przed sob : wydmy znów opadały ku innemu
brzegowi. Nie na wyspie si znajdował, lecz na zwykłej rafie, na garstce piasku po rodku oceanu.
Był zbyt wyczerpany, aby rozpacza ale wydał z siebie jakby szloch i oszołomiony, wsparty na
lasce, stał w miejscu przez długi czas. Potem, zacisn wszy z by, obrócił si w lewo, tak aby mie
przynajmniej wiatr z tyłu, i powłócz c nogami zacz ł schodzi z wysokiej wydmy, wypatruj c w
oblodzonej, uginaj cej si trawie morskiej jakiego zagł bienia, gdzie mógłby znale cho
troch osłony. Gdy podniósł lask , aby widzie , co ma przed sob , dostrzegł nikły odblask u
najdalszego skraju kr gu bł kitnego wiatła: była to ciana ze zmoczonego deszczem drewna.
ciana nale ała do chaty czy szopy, małej i chwiej cej si , jakby zbudowało j dziecko. Ged
zastukał lask do niskich drzwi. Nikt nie otworzył. Ged rozwarł j pchni ciem i wszedł; aby
wej , musiał si niemal zgi wpół. We wn trzu chaty nie mógł si wyprostowa . Na palenisku
czerwieniły si w gle i w ich przy mionym blasku Ged ujrzał m czyzn o białych długich
włosach, który kulił si w przera eniu pod przeciwległ cian , oraz jeszcze kogo - nie mógł
odró ni , czy to m czyzna, czy kobieta - wyzieraj cego z le cej na podłodze sterty gałganów
czy skór.
- Nie zrobi wam nic złego - wyszeptał Ged.
Nie odezwali si . Spogl dał to na jedno, to na drugie. Ich oczy były lepe z przera enia. Gdy
Ged poło ył lask na ziemi, tamten pod kup szmat schował si pod ni ze skomleniem. Ged
zdj ł płaszcz, ci ki od wody i lodu, rozebrał si do naga i skulił nad paleniskiem.
- Dajcie mi co , w co mógłbym si owin - powiedział.
Miał chrypk i ledwie mógł mówi z powodu szcz kania z bami i uporczywych dreszczy,
które nim trz sły. Je li go nawet słyszeli, adne z dwojga starych nie odpowiedziało. Ged
wyci gn ł r k i wzi ł jaki łachman ze słu cej za posłanie sterty - przed laty była to zapewne
ko la skóra, a teraz - gałgan cały w strz pach i czarnych, tłustych plamach. Ten pod stert szmat
j kn ł ze strachu, ale Ged nie zwa ał na to. Wytarł si do sucha, a potem wyszeptał:
- Czy macie drewno? Dorzu troch do ognia, starcze.
Przyszedłem do was w potrzebie, nie chc wam zrobi nic złego.
Starzec nie poruszył si , wpatrzony we w trwo nym osłupieniu.
- Rozumiesz mnie? Nie mówisz po hardycku? - Ged przerwał na chwil , po czym spytał: -
Kargad?
Na to słowo starzec znienacka skin ł głow , raz tylko, jak smutna stara kukiełka poruszana
sznurkami. Lecz poniewa było to jedyne znane Gedowi słowo kargijskie, na tym sko czyła si
ich rozmowa. Ged znalazł pod cian uło one w stos drwa, sam dorzucił do ognia, a potem
gestami poprosił o wod , gdy przedtem mdliło go od połkni tej wody morskiej, a teraz usychał
z pragnienia. Kul c si ze strachu, starzec wskazał na wielk skorup zawieraj c wod i pchn ł
w stron ognia drug skorup , w której były paski w dzonej ryby. Siedz c ze skrzy owanymi
nogami tu przy ogniu, Ged napił si i zjadł troch , a gdy siły i przytomno zacz ły we pomału
wraca , zadał sobie pytanie, gdzie si znajduje. Nawet z pomoc wiatru magicznego nie mógł był
dopłyn a do Wysp Kargadzkich. Ta wysepka musiała le e na Rubie ach, na wschód od
Gontu, ale wci jeszcze na zachód od wyspy Karego-At. Wydawało si dziwne, e ludzie yj
na tak małym i opuszczonym skrawku l du, na zwykłej ławicy piasku; by mo e byli rozbitkami;
ale Ged był zbyt znu ony, aby w tej chwili łama sobie nad nimi głow .
W dalszym ci gu trzymał przy ognisku swój płaszcz. Srebrzyste futro z pellawi schło szybko i
gdy tylko wełniany wierzch stał si ciepły, cho jeszcze nie suchy, Ged owin ł si w płaszcz i
wyci gn ł przy palenisku.
- Id cie spa , biedacy - rzekł do swych milcz cych gospodarzy, zło ył głow na piaskowym
klepisku i zasn ł.
Sp dził na bezimiennej wyspie trzy doby, gdy pierwszego ranka, kiedy si obudził, miał
obolałe wszystkie mi nie, gor czkował i był chory. Cały ten dzie i noc przele ał w chacie przy
ogniu jak kłoda wyrzucona przez morze. Nast pnego dnia obudził si wci jeszcze zesztywniały
i obolały, ale czuł si ju lepiej. Wło ył ponownie swoje sztywne od soli odzienie, nie było
bowiem dosy wody, aby je wypra , i wyszedłszy na dwór w szary, wietrzny poranek, obejrzał
sobie miejsce, do którego cie podst pnie go zwabił.
Była to skalista ławica piaskowa, maj ca mil w -najszerszym miejscu i nieco ponad mil
długa, obramowana ze wszystkich stron rafami i skałami. Brak na niej było drzew czy krzaków
oraz wszelkich ro lin poza pochylon traw morsk . Chata stała we wgł bieniu wydm, a starzec i
starucha mieszkali w niej sami po ród zupełnego pustkowia otwartego morza. Była zbudowana,
czy raczej sklecona, z wyrzuconych przez fale grubych desek i konarów drzew. Woda pochodziła
z małej słonawej studzienki obok chaty; po ywienie stanowiły ryby i mi czaki, wie e albo
suszone, oraz wodorosty porastaj ce skały. Postrz pione skóry w chacie, niewielki zapas
ko cianych igieł i haczyków na ryby oraz ci gna słu ce do rozpalania ognia i jako linki do
łowienia ryb nie pochodziły z kóz, jak zrazu pomy lał Ged, ale z c tkowanych fok; istotnie było
to jedno z tych miejsc, do których udaj si foki, aby w lecie da podrosn swoim młodym. Nikt
inny jednak do takich miejsc nie przybywa. Oboje starzy bali si Geda, nie dlatego, e brali go za
ducha, ani e był czarnoksi nikiem, ale tylko dlatego, e był człowiekiem. Zapomnieli ju , e
prócz nich istniej na wiecie inni ludzie.
Ponury l k starca nie malał ani na chwil . Gdy zdawało mu si , e Ged zbli a si na tyle
blisko, aby mógł go dotkn , odbiegał, ku tykaj c i zerkaj c za siebie oczyma, które patrzały
wilkiem spod g stwy brudnych siwych włosów. Starucha z pocz tku skomliła i chowała si pod
stert szmat za ka dym poruszeniem Geda, gdy jednak le ał w ciemnej chacie, drzemi c w
gor czce, widział j , jak siedzi w kucki i wpatruje si we z dziwnym, ot piałym, t sknym
wyrazem twarzy; po chwili za przyniosła mu wody do picia. Gdy usiadł, aby wzi od niej
skorup , przeraziła si i upu ciła j , rozlewaj c cał wod ,, a potem płakała i ocierała oczy
swymi białawoszarymi, długimi włosami.
Teraz przygl dała si Gedowi, gdy pracował w dole na pla y: z wyrzuconego przez fale
drewna i zniesionych na brzeg desek ze swojej łodzi formował now łód , posługuj c si nie
wygładzonym kamiennym toporem starca i. zakl ciem zwi zuj cym. Nie była to ani naprawa, ani
budowanie łodzi, nie miał bowiem dostatecznej ilo ci odpowiedniego drewna i to, czego było
brak, musiał uzupełnia czyst magi . Jednak e stara kobieta przygl dała si nie tyle jego
czarodziejskiej pracy, ile jemu samemu, wci z tym samym t sknym wyrazem twarzy. Po jakim
czasie odeszła i niebawem powróciła z podarunkiem: gar ci mał ów, które zebrała na skałach.
Gdy mu je wr czyła, Ged zjadł mał e, surowe i wilgotne od wody morskiej; i podzi kował starej.
Jakby o mielona, poszła do chaty i wróciła znowu trzymaj c co w dłoniach - zawini tko
zawi zane w gałganek. Boja liwie, wpatruj c si stale w jego twarz, rozwin ła je i podniosła, aby
mógł obejrze .
Była to sukienka małego dziecka, uszyta z jedwabnego brokatu, sztywna od drobnych pereł,
poplamiona sol morsk , po ółkła od upływu lat. Perły na staniczku wyszyte były we wzór znany
Gedowi: w kształt podwójnej strzały Boskich Braci z Cesarstwa Kargad, uwie czonej królewsk
koron .
Stara kobieta, pokryta zmarszczkami, brudna, odziana w licho uszyty worek z foczej skóry,
wskazała na jedwabn sukieneczk i na siebie i u miechn ła si - słodkim, bezmy lnym
u miechem niemowl cia. Z jakiego schowka wszytego w spódniczk sukienki wyj ła drobny
przedmiot i podsun ła go Gedowi. Był to kawałek ciemnego metalu, zapewne odłamek p kni tej
ozdoby, połówka złamanego pier cienia. Ged spojrzał na ten przedmiot, ale starucha wskazała
gestem, eby go wzi ł, i nie była zadowolona, dopóki tego nie zrobił; wtedy skin ła głow i
u miechn ła si znowu: zrobiła mu prezent. Ale sukienk zawin ła troskliwie w przetłuszczon
ochronn szmat i powlokła si z powrotem do chaty, aby ukry w niej swoje cacko.
Ged wło ył złamany pier cie do kieszeni swojej tuniki niemal tak samo troskliwie, jego serce
było bowiem pełne lito ci. Domy lał si teraz, e tych dwoje mogło by dzie mi którego z
królewskich domów Cesarstwa Kargad; jaki tyran lub uzurpator, który bał si przela krew
królewsk , zesłał ich, aby jako rozbitkowie yli lub umarli na tej nie naniesionej na mapy
wysepce, daleko od brzegów Karego--At. On mógł by wtedy chłopcem o mio albo
dziesi cioletnim, ona - tłu ciutkim niemowl ciem, male k ksi niczk w sukience z jedwabiu i
pereł; i tak yli samotnie przez czterdzie ci, pi dziesi t lat na skale po ród oceanu - ksi
i
ksi niczka Pustkowia.
Lecz przypuszczenia tego Ged nie mógł na razie potwierdzi , sprawdził je dopiero wtedy, gdy
wiele lat pó niej poszukiwanie Pier cienia Erreth-Akbego zawiodło go na Wyspy Kargadzkie d
do
Grobowców
Atuanu.
Trzeci noc, któr Ged sp dzał na wyspie, rozja nił spokojny, blady brzask. Był to dzie Powrotu
Sło ca, najkrótszy dzie roku. Mała łód Geda, zbudowana z drewna i magii z obrzynków desek i
z zakl , była gotowa. Próbował powiedzie starym, e zabierze ich na dowoln wysp , Gont,
Spevy czy Torykle; mógłby ich nawet wysadzi na odludnym brzegu Karego-At, gdyby tego
dali, wody kargijskie nie były na tyle bezpieczne, aby mógł na nie zapuszcza mieszkaniec
Archipelagu. Starzy nie cieli jednak opu ci swojej jałowej wyspy. Kobieta zdała si nie
rozumie , co Ged chce powiedzie swymi gestami i łagodnymi słowami; starzec zrozumiał i
odmówił. Cała jego pami o innych l dach i innych ludziach była wyniesionym z dzieci stwa
koszmarem pełnym krwi, olbrzymów i wrzasku: Ged mógł dostrzec to w twarzy starca gdy ten
nie przestawał potrz sa przecz co głow . Tak wi c tego rana Ged napełnił wod ze studzienki
bukłak z foczej skóry i - jako e nie mógł podzi kowa starym za ogie i po ywienie, ani te nie
miał prezentu, którym chciał si odwdzi czy kobiecie - uczynił, co mógł: rzucił urok na to słone
i zawodne ródło. Woda trysn ła poprzez piasek tak słodka i czysta, jak które z górskich ródeł
na wy ynach wyspy Gont, i podobnie jak one pociekła nigdy nie wysychaj cym strumieniem. Z
tej to przyczyny ów spłache piasku i skał znajduje si obecnie na mapach i ma swoj nazw :
eglarze nazywaj go Wysp ródlanej Wody. Ale chaty ju nie ma, a sztormy wielu zim nie
pozostawiły ani ladu po tych dwojgu, którzy dokonali tu swego ywota i umarli samotnie.
Oboje pozostali ukryci w chacie, jakby bali si przygl da , gdy Ged odpływał sw łodzi z
piaszczystego południowego kra ca wyspy. Pozwolił, aby naturalny wiatr, wiej cy równomiernie
z północy, napełnił jego agiel z wyczarowanego zakl ciem płótna, po czym pomkn ł naprzód po
morzu.
Obecna morska pogo Geda była czym osobliwym, gdy wiedział dobrze, e jest cigaj cym,
który nie wie ani tego, czym jest cigana przeze rzecz, ani tego, gdzie jej szuka na obszarze
całego wiatomorza. Musiał j ciga za pomoc domysłu, przeczucia, trafu, tak samo jak ona
jego niegdy cigała. Byli nawzajem lepi na swoje istnienia: Geda tak samo wywodziły w pole
nieuchwytne cienie, jak cie bywał zbijany z tropu przez wiatło dzienne i przedmioty
materialne. Jedn tylko miał Ged pewno : e był teraz rzeczywi cie cigaj cym, a nie ciganym.
Podst pnie zwabiony przez cie na skały, Ged był przecie zdany na jego łask i niełask przez
cały ten czas, gdy le ał pół ywy na brzegu, a potem bł dził w ciemno ci i burzy po wydmach; a
jednak cie nie czekał na t sposobno . Wywiódł go w pole i natychmiast uciekł, nie odwa aj c
si teraz z nim zmierzy . Po tym Ged poznał, e Ogion miał racj : cie nie mógł wyssa ze jego
mocy, dopóki Ged zwracał si przeciw niemu. Musiał wi c nadal przeciw niemu si zwraca ,
nadal go ciga , chocia lady cienia na tych rozległych morzach ju ostygły i Ged nie miał si
czym kierowa prócz pomy lnego trafu - naturalnego wiatru wiej cego na południe oraz
mglistego domysłu czy wra enia, e południe albo wschód s wła ciwymi kierunkami pogoni.
Przed nastaniem nocy ujrzał w oddali po lewej r ce długi, ledwie widoczny zarys brzegu
wielkiego l du, który z pewno ci był wysp Karego-At. Ged znalazł si w samym centrum
szlaków morskich owego barbarzy skiego białego ludu. Z bacznie nat on uwag wypatrywał
jakiego kargijskiego statku czy galery; egluj c przez purpur wieczoru wspomniał tamten
poranek ze swoich chłopi cych czasów w wiosce Dziesi Olch - wojowników z pióropuszami,
ogie , mgł . I my l c o tym dniu poj ł naraz, z niepokojem w sercu, e cie wywiódł go w pole
jego własnym fortelem, rozsnuwaj c wokół niego na morzu ow mgł , jakby wysnut z własnej
przeszło ci Geda, czyni c go lepym na niebezpiecze stwo i prowadz c go, okpionego, prosto w
mier .
Nadal trzymał kurs na południowy wschód; l d znikn ł z jego oczu, gdy noc spłyn ła na
wschodni skraj wiata. Zagł bienia fal napełniały si ju mrokiem, podczas gdy grzebienie
błyszczały jeszcze jasnoczerwonym odblaskiem zachodu. Ged za piewał gło no Kol d Zimow
i te pie ni z Czynów Młodego Króla, które pami tał - pie ni te bowiem piewa si w dniu wi ta
Powrotu Sło ca. Głos młodzie ca był czysty, ale gin ł w ogromnej ciszy morza. Wkrótce nastała
ciemno i zjawiły si zimowe gwiazdy.
Przez cał t najdłu sz noc w roku Ged czuwał, patrz c na gwiazdy wschodz ce po lewej
r ce, przesuwaj ce si koli ci e nad głow i ton ce w dalekich czarnych wodach po prawej, gdy
tymczasem przeci gły wiatr zimowy niósł go nieprzerwanie na południe po niewidocznym
morzu. Mógł spa tylko po par chwil od czasu do czasu, budz c si gwałtownie za ka dym
razem. Łód , w której płyn ł, nie była w rzeczywisto ci łodzi , lecz czym zło onym co najmniej
w połowie z czarów i magii, w pozostałej za cz ci ze zwykłych desek i wyrzuconego przez
morze drewna; gdyby pozwolił rozlu ni si zakl ciom kształtuj cym i zakl ciu zwi zuj cemu to
wszystko, łód niezadługo straciłaby równowag , rozsypała si i odpłyn ła w ró ne strony,
unosz c si na falach w postaci wi zki szcz tków. Tak e agiel, utkany z magii i powietrza, nie
przetrwałby długo na wietrze, gdyby Ged zasn ł, lecz sam stałby si podmuchem wiatru. Zakl cia
Geda były skuteczne i silne, ale kiedy takie zakl cia dotycz niewielkiej rzeczy, moc, która
utrzymuje je w działaniu, musi by co chwila odnawiana: tote Ged nie spał tej nocy. Mkn łby
łatwiej i szybciej jako sokół lub delfin, ale Ogion doradził mu, aby nie zmieniał swej postaci, a
Ged wiedział, ile jest warta rada Ogiona. Tak wi c płyn ł na południe pod sun cymi na zachód
gwiazdami i długa noc mijała powoli, póki wreszcie pierwszy dzie nowego roku nie rozja nił
morza naokoło.
Wkrótce po wschodzie sło ca Ged ujrzał przed sob l d, lecz nie posuwał si wiele w jego
stron . Wiatr naturalny przycichł wraz ze witem. Ged wzbudził lekki wiatr magiczny, który
zad ł w agiel i popchn ł łód w kierunku l du. Na jego widok znów ogarn ła go trwoga,
omdlewaj cy strach, który namawiał do zawrócenia i ucieczki. I Ged popłyn ł za tym l kiem, jak
łowca idzie za ladami, za szerokimi, niezgrabnymi, pazurzastymi tropami nied wiedzia,
mog cymi w ka dej chwili wypa na my liwego z g szczy. Teraz bowiem Ged był blisko - i
wiedział to.
Dziwacznie wygl dał ten l d, w miar podpływania wynurzaj cy si coraz bardziej ponad
morze. To co z dala wydawało si jedn pionow cian górsk , rozszczepiło si na kilka długich,
stromych grzbietów, by mo e oddzielnych wysp, pomi dzy którymi na w skich cie ninach czy
kanałach rozci gało si morze. W swoim czasie Ged l czał w Wie y Mistrza Imion na Roke nad
wieloma mapami mórz i l dów, ale mapy te obejmowały przewa nie Archipelag i morza
wewn trzne. Teraz wypłyn ł na Wschodnie Rubie e i nie wiedział, co to mo e by za wyspa. Nie
był zreszt w stanie wiele o tym my le . To strach le ał przed nim, to strach czyhał, ukrywaj c
si lub czekaj c na niego w ród stoków górskich i lasów wyspy; i wprost ku niemu Ged sterował.
Ciemne, zwie czone lasem urwiska zamajaczyły mrocznie, wznosz c si wysoko nad łodzi , a
pył wodny z fal rozbijaj cych si o skaliste cyple spryskał jej agiel; tymczasem magiczny wiatr
niósł Geda pomi dzy dwoma wielkimi przyl dkami do cie niny, w gł b fiordu, który wcinał si
przed nim gł boko w wysp , nie szerszy ni długo dwu galer. Wtłoczone w cie nin morze
było niespokojne i burzyło si przy urwistych brzegach. Nie było na nich pla : urwiska opadały
pionowo w wod ciemniejsz zimnym odbiciem ich wyniosło ci. Było bezwietrznie i bardzo
cicho.
Cie zwabił ju Geda podst pem na wrzosowiska osskilskie, a potem podst pnie skierował go
we mgle na skały; czy by teraz miał to by trzeci podst p? Czy cie został tu przez Geda
zagnany, czy te sam wci gn ł go tu jak w pułapk ? Ged nie wiedział. Czuł tylko udr k strachu
i pewno , e musi płyn naprzód i uczyni to, co sobie postawił jako cel: musi dopa zło,
ciga swój strach a do jego ródła. Sterował bardzo czujnie, rozgl daj c si bacznie wokoło
oraz mierz c wzrokiem urwiska u góry i u dołu po obu stronach. wiatło nowego dnia pozostawił
za sob na otwartym morzu. Tutaj wszystko ton ło w mroku. Otwieraj cy si pomi dzy cyplami
wylot cie niny wydawał si odległ , jasn bram , gdy Ged zerkał do tyłu. Coraz wy ej wznosiły
si nad jego głow urwiska, gdy zbli ał si do podstawy góry, z której wyrastały, a dró ka wodna
stawała si coraz w sza. Ged zapu cił wzrok w ciemniej c przed nim rozpadlin , a potem
podniósł oczy na lewo i prawo, na wielkie, podziurawione grotami, usypane okr glakami zbocza,
na których rosły przycupni te drzewa z korzeniami do połowy w powietrzu.. Nic si nie
poruszało. Ged dopłyn ł ju do ko ca fiordu, do wysokiej, ostrej, pofałdowanej bryły skalnej, o
któr pluskały słabo, zwa one do szeroko ci małej zatoczki, ostatnie fale morskie. Zwalone
głazy, spróchniałe pnie i korzenie wykrzywionych drzew pozostawiały dla sterowania jedynie
ciasne przej cie. Pułapka: mroczna pułapka u podstawy milcz cej góry i on, Ged, znalazł si w
tej pułapce. Nic nie poruszało si przed nim ani ponad nim. Wokół panowała grobowa cisza.
Dalej ju nie mógł płyn .
Zawrócił łód , obracaj c j starannie wkoło zakl ciem i napr dce skleconym wiosłem, aby nie
natkn ła si na podwodne skały lub nie zapl tała w wystaj ce korzenie i gał zie; nareszcie łód
zwróciła si znowu dziobem ku wyj ciu i Ged miał ju wzbudzi wiatr, aby wróci drog , któr
przybył, gdy nagle słowa zakl cia zamarły na jego ustach, a serce w nim zlodowaciało. Obejrzał
si przez rami . W łodzi za nim stał cie .
Gdyby Ged stracił cho chwile, sam byłby stracony; był jednak przygotowany na to i zrobił
gwałtowny ruch, aby uchwyci i przytrzyma stwora, który chwiał si i dr ał w zasi gu r ki. Nie
mogła ju teraz posłu y Gedowi adna sztuka czarnoksi ska, lecz jedynie jego własne ciało,
samo jego ycie cieraj ce si ze swym przeciwie stwem. Nie wymówił ani słowa, lecz rzucił si
do ataku; łód zanurzyła si i zakołysała od jego nagłego obrotu i wypadu. Ból przebiegł ku
barkom Geda, wnikn ł w jego pier , odbieraj c mu oddech, wypełniło go lodowate zimno i
przestał widzie ; mimo to w jego r kach, które pochwyciły cie , nie było nic - ciemno ,
powietrze.
Ged potkn ł si i złapał za maszt przed sob , aby nie upa ; przeszywaj ce, wiatło powróciło
do jego oczu. Ujrzał, e cie , wzdrygaj c si , cofa si ode i kurczy, a potem na moment
rozdyma pot nie, urastaj c ponad niego i ponad agiel. Potem, jak czarny dym w porywach
wiatru, cie szarpn ł si i umkn ł, bezkształtny, po wodzie, w stron jasnej bramy mi dzy
urwiskami.
Ged osun ł si na kolana. Mała, połatana zakl ciami łód zanurzyła si ponownie i kołysz c
si znieruchomiała, unoszona na niespokojnych falach. Ged skulił si w niej, zdr twiały,
bezmy lny, łapi c z trudem oddech, póki nareszcie zimna woda tryskaj ca spod dłoni nie
ostrzegła go, e musi zadba o sw łód , bowiem zwi zuj ce j zakl cia coraz bardziej słabły.
Powstał, trzymaj c si laski, która tworzyła maszt, i na nowo, najlepiej jak potrafił, utkał
zakl cie zwi zuj ce. Był zzi bni ty i znu ony; r ce i ramiona bolały go okrutnie, nie było w nim
ani krzty mocy. Miał ochot pozosta w tym ciemnym zak tku, w którym morze spotykało si z
gór , i spa , spa , na nie znaj cej spoczynku, rozkołysanej wodzie.
Nie potrafił okre li , czy to znu enie było urokiem rzuconym na przez cie w momencie
ucieczki, czy pochodziło z przenikliwego zimna, jakie odczuł przy jego dotkni ciu, czy te brało
si ze zwykłego głodu, wyczerpania i potrzeby snu; przemógł jednak znu enie, zmuszaj c si do
wzbudzenia lekkiego wiatru magicznego, który, dm c w agiel, poniósł łód ciemnym szlakiem
wodnym, szlakiem ucieczki cienia.
Wszelkie przera enie znikło. Wszelka rado znikła. To ju nie była pogo . Nie był teraz ani
ciganym, ani cigaj cym. Po raz trzeci spotkali si i dotkn li: Ged z własnej woli zwrócił si ku
cieniowi, usiłuj c przytrzyma go ywymi r kami. Nie przytrzymał cienia, ale wykuł mi dzy
sob a nim wi , ogniwo bez słabego punktu. Teraz nie było ju potrzeby do cign stwora ani
go tropi ; jego ucieczka te na nic mu si zda nie mogła. aden z nich nie mógł uciec. Gdy
dojd ju do czasu i miejsca swego ostatniego spotkania - spotkaj si .
Ale a do czasu owego spotkania i wsz dzie poza miejscem, w którym ono nast pi, Ged nie
znajdzie odpoczynku ani spokoju, w dzie czy w nocy, na ziemi czy na morzu. Wiedział teraz - i
trudna to była wiedza - e jego zadanie nie polegało nigdy na tym, aby przekre li to, co uczynił,
lecz na tym, aby sko czy , co zaczai.
Wypłyn ł spomi dzy ciemnych urwisk: na morzu roztaczał si jasny poranek, a z północy d ł
sprzyjaj cy wiatr.
Ged wypił wod , jaka mu jeszcze pozostała w bukłaku z foczej skóry, i posterował naokoło
najbardziej na wschód wysuni tego cypla, póki nie wpłyn ł w obszern cie nin , która dzieliła
cypel od drugiej wyspy le cej na zachód. Wtedy rozpoznał okolic , przypominaj c sobie mapy
morskie Wschodnich Rubie y. To były Dłonie, para samotnych wysp, które wysuwaj swoje
górzyste palce na północ w stron Wysp Kargadzkich. Ged popłyn ł dalej dwoma wyspami i gdy
popołudnie pociemniało od naci gaj cych z północy burzowych chmur, przybił do południowego
brzegu zachodniej wyspy. Widział, e, ponad pla jest tam mała wioska, ze strumieniem
spływaj cym kaskad ku morzu; nie troszczył si wiele o przyj cie, jakiego dozna byle tylko
mógł znale we wsi wod , ciepło ognia i sen.
Wie niacy okazali si boja liwymi prostakami, l kaj cymi si laski czarnoksi nika; nieufni
wobec obcej twarzy, byli jednak go cinni dla kogo , kto zjawił si sam, a przypłyn ł morzem i
tu przed burz . Nakarmili Geda obficie mi sem i napoili, dodali mu otuchy ogniem na kominku
i ludzkimi głosami, które mówiły jego własnym hardyckim narzeczem, wreszcie, co najlepsze,
dali mu gor cej wody, aby mógł obmy z siebie chłód i sól morza, i wskazali łó ko, w którym
mógł si przespa .
9. Iffish
Ged sp dził trzy dni w tej wiosce na Zachodniej Dłoni, nabieraj c sił i przygotowuj c do drogi
łód - łód zbudowan ju nie z zakl i morskich odpadów, lecz z t giego drewna dobrze
zbitego kołkami i uszczelnionego, z grubym masztem i własnym aglem, tak aby Ged mógł łatwo
eglowa i spa w niej w razie potrzeby. Jak wi kszo łodzi z Północy i z Rubie y, była zbita na
nakładk , z deskami zachodz cymi jedna na drug i mocno doci ni tymi, co dawało jej
wytrzymało na wzburzonym morzu; ka da cz
łodzi była solidna i starannie wykonana. Ged
wzmocnił jej deski, wplataj c pomi dzy nie zakl cia, spodziewał si bowiem, e odb dzie na niej
dług podró . Łód była zbudowana do przewozu dwu -tub trzech osób i starzec, który był jej
wła cicielem, mówił, e wraz ze swymi bra mi pływał na niej przez wzburzone morza i w słotn
pogod , a łód stawiała wszystkiemu dzielnie czoło.
W przeciwie stwie do przebiegłego gontyjskiego rybaka starzec, pełen l ku i podziwu dla
czarnoksi stwa Geda, był gotów nawet podarowa mu łód . Ged zapłacił mu jednak za ni w
sposób, w jaki to czyni czarownicy: uzdrawiaj c mu oczy z za my, która stopniowo odbierała
mu wzrok. Wtedy uradowany starzec powiedział mu:
- Nazwali my t łód „Czajka", ale ty nazwij j „Bystre Oko" i namaluj oczy z obu stron
dziobu, a moja wdzi czno b dzie ci słu y , wyzieraj c z tego lepego drewna i chroni c ci
przed skałami i rafami, Albowiem zapomniałem ju , ile jest na wiecie wiatła, póki ty mi go nie
zwróciłe .
Nie tylko tymi pracami zajmował si Ged w czasie swego pobytu w owej wiosce pod
poro ni tymi lasem zboczami Dłoni, gdy ju odzyskał swoj moc. Tutejsi ludzie byli tacy sami
jak ci, których znał jako chłopiec w Dolinie Północnej wyspy Gont, cho jeszcze ubo si ni
tamci. Z nimi czuł si swojsko, tak jak nigdy by si nie czuł na dworach bogaczy, i odgadywał
ich potrzeby, nie musz c o nic pyta . Rzucał wi c uroki uzdrawiaj ce i ochronne na ułomne lub
słabowite dzieci i zakl cia wzrostu na nale ce do wie niaków mierne stadka kóz i owiec;
umieszczał runy Simn na wrzecionach i krosnach, na wiosłach łodzi oraz na narz dziach z br zu i
kamienia, które mu przynoszono, tak aby mogły wykonywa dobrze swoj prac ; a na krokwiach
chat wypisywał runy Pirr, które chroni dom i jego mieszka ców od ognia, wiatru i obł du.
Gdy jego łód „Bystre Oko" była gotowa i dobrze zaopatrzona w słodk wod i suszon ryb ,
pozostał w wiosce jeszcze dzie , aby nauczy miejscowego młodego pie niarza Czynów Morreda
i Pie ni z Havnorit. Do brzegów Dłoni bardzo rzadko przybijał jaki statek z Archipelagu: pie ni
uło one przed stu laty były dla tych wie niaków nowo ci , łakn li wi c słuchania opowie ci o
bohaterach. Gdyby Ged był wolny od swego brzemienia, pozostałby tu ch tnie tydzie lub
miesi c, aby piewa im to, co znał, i aby wspaniałe pie ni poznano na nowej wyspie. Ale wolny
nie był i nazajutrz rano odpłyn ł w drog , kieruj c si wprost na południe po rozległych wodach
Rubie y. Gdy wła nie na południe oddalił si był cie . Ged nie musiał rzuca zakl cia
odnajduj cego, aby to wiedzie : wiedział ta z tak pewno ci , jakby wi zał go z cieniem cieniu,
rozwijaj cy si sznur, niezale nie od tego, ile mil, mórz i l dów mogło le e mi dzy nimi. Tote
pełen pewno ci, bez po piechu i bez nadziei pod ał szlakiem, którym musiał pod a , a zimowy
wiatr niósł go na południe.
Cał dob eglował Ged po odludnym morzu, a na drugi dzie przybił do małej wysepki,
która, jak mu powiedziano, nazywała si Yenrish Ludzie w małym porcie spogl dali na Geda
krzywo; wkrótce nadszedł po piesznie ich czarownik. Spojrzał surowo na Geda, potem skłonił
si i rzekł głosem jednocze nie napuszonym i przypochlebnym:
- Czarnoksi niku, panie mój! Wybacz moj zuchwało i uczy nam zaszczyt, przyjmuj c od
nas wszystko, cokolwiek przyda ci si w podró y - jadło, napitek, płótno aglowe, liny - moja
córka niesie wła nie do twej łodzi par wie o upieczonych kur - s dz wszak e, e byłoby
roztropnie, gdyby ruszył st d dalej w swoj drog tak pr dko, jak ci to b dzie dogodne. Ludzie
s przera eni. Niedawno bowiem, przedwczoraj, widziano tu kogo , kto szedł pieszo przez nasz
skromn wysepk z północy na południe, a nie widziano adnej łodzi, która by przybyła z nim na
pokładzie, ani te adnej łodzi, która by z nim odpłyn ła; nie dostrze ono równie , aby ten kto
rzucał cie . Ci, którzy go widzieli, powiadaj mi, e zdradzał pewne podobie stwo do ciebie,
panie.
Na te słowa Ged z kolei skłonił głow , odwrócił si i poszedł z powrotem na przysta wyspy
Yemish, sk d wypłyn ł, nie ogl daj c si za siebie. Nie było warto straszy mieszka ców wyspy
albo czyni sobie wroga z ich czarownika. Wolał raczej spa znowu na morzu i zastanowi si
nad nowin , któr mu przekazał czarownik; gdy dała mu ona wiele do my lenia.
Sko czył si dzie i min ła noc; zimny deszcz szemrał ponad morzem przez wszystkie
godziny mroku i szarego witania. Łagodny wiatr północny wci niósł „Bystre Oko" naprzód. Po
południu deszcz ustał, a mgła si rozwiała i co jaki czas błyskało sło ce; wreszcie pod koniec
dnia Ged ujrzał po prawej w poprzek swego kursu niskie, bł kitne wzgórza wielkiej wyspy,
opromienione tym bł dnym, zimowym wiatłem słonecznym. Dym z kominów snuł si sino nad
łupkowymi dachami małych miasteczek tkwi cych pomi dzy wzgórzami: przyjemny widok z
niezmiernej jednostajno ci morza.
Za flotyll łodzi rybackich Ged wpłyn ł do ich portu; id c pod gór ulicami miasteczka w
złotym zimowym wieczorze, znalazł ober pod nazw „Harrekki", gdzie rozpalony ogie , piwo i
pieczone baranie eberka rozgrzały mu ciało i dusz . Przy stołach ober y siedziało paru innych
podró nych, kupców ze Wschodnich Rubie y, obecni byli jednak w wi kszo ci mieszka cami
miasteczka, przybyłymi tu dla dobrego piwa, .nowin i rozmowy. Nie byli to nieokrzesani,
nie miali ludzie, jak rybacy z Dłoni, ale prawdziwi mieszczanie, stateczni i ra ni. Z pewno ci
poznali, e Ged jest czarnoksi nikiem, ale nie padło na ten temat ani słowo - poza tym, e
ober ysta, człowiek rozmowny, napomkn ł, i to miasto, Ismay, ma szcz cie posiada na spółk
z innymi miasteczkami wyspy nieoceniony skarb w postaci utalentowanego czarnoksi nika
kształconego w Szkole na Roke, który otrzymał sw lask od samego Arcymaga i który, cho
akurat teraz nie ma go w mie cie, mieszka w swym domu rodzinnym wła nie w mie cie Ismay,
nie ywi cym, jak z tego wynika, potrzeby goszczenia nikogo innego, kto praktykuje wysokie
kunszty. - Jak to mówi , „dwie laski w jednym mie cie musz si wda w bójk ", prawda, panie?
- zapytał ober ysta, u miechni ty i pogodny. W ten sposób Ged został powiadomiony, e jako
najemny czarnoksi nik, pragn cy si utrzyma z czarów, nie jest tu po dany. Tak wi c
odprawiono go ju bez obsłonek z Vemish i uprzejmie z Ismay - i dziwił si temu, co mu niegdy
mówiono o yczliwym sposobie przyjmowania na Wschodnich Rubie ach. Ta wyspa nazywała
si Iffish; tutaj urodził si jego przyjaciel Vetch. Nie wydawała si tak go cinnym miejscem, jak
to Vetch twierdził.
A jednak naokoło siebie Ged widział w istocie do yczliwe twarze. Rzecz była w tym, e
ludzie owi czuli instynktownie to, co - jak wiedział - było prawd : i jest od nich oddzielony,
odci ty, i niesie w sobie zgubny los i d y za mrocznym stworem. Był jak zimny wiatr wion cy
przez o wietlon ogniem izb , jak czarny ptak przygnany burza z obcych l dów. Im wcze niej
ruszy w dalsz drog , zabieraj c ze sob .swoje złe przeznaczenie, tym lepiej dla tych ludzi.
- Poszukuj kogo - powiedział ober y cie. - Pozostan tu tylko na noc lub dwie. - Mówił
pos pnym tonem. Ober ysta, rzuciwszy okiem na wielk cisow lask w k cie, nie powiedział
ju ani słowa, ale napełnił kufel Geda br zowym piwem, a piana, przelała si przez brzeg.
Ged wiedział, e powinien, sp dzi w Ismay tylko t jedn noc. Nie był mile widziany ani tu,
ani gdzie indziej.
Musiał uda si tam, dok d wiodła jego droga. Ale zbrzydło mu ju zimne, puste morze i cisza,
w której nie odzywał si do aden głos. Powiedział sobie, e sp dzi jeden dzie w Ismay i
nazajutrz odpłynie. Zasn ł pó no; gdy si zbudził, padał lekki nieg i Ged wał sał si bezczynnie
po zaułkach i bocznych drogach miasteczka, obserwuj c łudzi, którzy krz tali si przy swoich
zaj ciach. Przygl dał si otulonym w futrzane peleryny dzieciom, lepi cym bałwany i zamki ze
niegu; słuchał plotek opowiadanych z otwartych drzwi poprzez szeroko ulicy, ogl dał przy
pracy kowala br zownika z małym pomocnikiem, rumianym i spoconym, poruszaj cym długie
miechy u paleniska do wytapiania; przez okna, o zmierzchu krótkiego dnia prze wietlone od
wewn trz przy mionym czerwonawym złotem, widział kobiety przy krosnach, odwracaj ce si
na chwile, aby powiedzie co albo u miechn si do dziecka lub m a w cieple domowego
wn trza. Ged widział to wszystko z zewn trz, odosobniony i sam; serce ci yło mu bardzo, cho
nie chciał przyzna si przed sob samym, e mu smutno. Gdy zapadła noc, wci jeszcze
kontynuował sw w drówk ulicami, nie kwapi c si z powrotem do ober y. Usłyszał m czyzn
i dziewczyn rozmawiaj cych ze sob wesoło, gdy mijaj c go schodzili ulica w stron miejskiego
placu, i nagle odwrócił si : znał głos tego m czyzny.
Pobiegł za nimi i dogonił par ; zbli ył si do nich z boku w pó nym zmierzchu roz wietlonym
tylko odległymi odblaskami latarni. Dziewczyna cofn ła si , ale m czyzna wytrzeszczył na
oczy, po czym podrzucił gwałtownie lask , któr niósł, trzymaj c j pomi dzy sob a Gedem jak
zapor maj c odwróci gro b albo działanie zła. To ju było nieco wi cej, ni Ged mógł
znie . Jego głos zadr ał lekko, gdy powiedział:
- My lałem, e mnie poznasz, Vetch.
Nawet po tych stówach Yetch wahał si przez chwil .
- Ale poznaj ci - powiedział, opu cił lask , u cisn ł dło Geda i wzi ł go w obj cia -
poznaj ! Witaj, przyjacielu, witaj! W jak e przykry sposób ci powitałem, jak gdyby był
zbli aj cym si z tyłu duchem - a tak czekałem na twoje przybycie, tak ci szukałem...
- Wi c to ty jeste czarnoksi nikiem, którym si przechwalaj w Ismay? Nie wiedziałem...
- Och, tak, jestem ich czarnoksi nikiem; ale posłuchaj, pozwól mi powiedzie , dlaczego ci
nie poznałem, bracie. Mo e zbyt usilnie ci szukałem. Trzy dni temu - czy byłe trzy dni temu tu,
na wyspie Iffish?
- Przypłyn łem wczoraj.
- Trzy dni temu na ulicy w Quor, wiosce le cej tam wy ej, w górach, ujrzałem ciebie. To
znaczy, ujrzałem twój wizerunek czy te co , co ciebie na ladowało, albo mo e po prostu
człowieka, który jest do ciebie podobny. Szedł przede mn wychodz c z miasteczka i znikn ł za
zakr tem drogi wła nie w chwili, gdy go ujrzałem. Zawołałem i nie otrzymałem odpowiedzi,
poszedłem za nim. i nikogo nie znalazłem; nie było adnych ladów, ale ziemia była zmarzni ta.
Było to podejrzane, tote teraz, widz c, e wyłaniasz si z ciemno ci w taki sposób, my lałem,
e to znowu jakie przywidzenie. Przepraszam ci , Ged. - Wymówił prawdziwe imi Geda
cicho, tak aby nie usłyszała tego dziewczyna, która stała wyczekuj c w pewnym oddaleniu za
nim.
Ged tak e odezwał si półgłosem, aby u y prawdziwego imienia przyjaciela:
- Nie szkodzi, Estarriol. Ale to jestem ja i rad jestem, e ci widz ...
Vetch usłyszał zapewne co wi cej ni zwykł rado w jego głosie. Wci jeszcze nie
puszczaj c ramienia Geda, powiedział w Prawdziwej Mowie:
- W strapieniu i z gł bi mroku przybywasz, Ged, a jednak raduje mnie twoje przybycie. -
Potem mówił dalej po hardycku, ze swoim akcentem z Rubie y: - Dalej, chod z nami, idziemy
do domu, czas byłby wej do rodka z tych ciemno ci!... Oto moja siostra, najmłodsza z nas,
ładniejsza - jak widzisz - ode mnie, ale o wiele mniej rozgarni ta: ma na imi Yarrow. Yarrow,
oto Krogulec, najlepszy z nas i mój przyjaciel.
- Witaj, panie czarnoksi niku - pozdrowiła go dziewczyna, skromnie chyl c głow i
zakrywaj c oczy dło mi dla okazania szacunku, jak to czyni kobiety na Wschodnich
Rubie ach; jej oczy, gdy ich nie zakrywała, były jasne, nie miałe i zaciekawione. Mogła mie lat
czterna cie; była ciemna jak jej brat, ale bardzo szczupła i wysmukła. W jej r kaw wczepiał si
skrzydlaty i szponiasty smok, nie dłu szy od jej dłoni.
Ruszyli razem w dół mrocznej ulicy, a Ged zauwa ył, gdy szli:
- Na wyspie Gont twierdzi si , e tamtejsze kobiety s odwa ne, ale nie widziałem tam nigdy,
aby panna nosiła smoka jako bransoletk .
Siowa te sprawiły, e Yarrow za miała si i odparła bez namysłu:
- To tylko harrekki, czy nie macie takich na wyspie Gont? - Po czym zawstydziła si na
chwil i zakryła oczy.
- Nie mamy, podobnie jak smoków. A to stworzenie nie jest smokiem?
- Owszem, małym, który yje na gał ziach d bu, je psy, robaki i jaja wróbli - nie wyrasta nigdy
wi kszy ni ten. Och, panie, brat opowiadał mi cz sto o twoim ulubionym zwierz tku, o tym
dzikim otaku - czy masz go jeszcze?
- Nie. Ju nie.
Vetch obrócił si . ku niemu, jakby chc c zada pytanie, ale pow ci gn ł j zyk i nie zapytał o
nic a do chwili, gdy znacznie pó niej siedzieli sami przy kamiennym palenisku w jego domu.
Chocia Vetch był najwa niejszym czarnoksi nikiem na całej wyspie Iffish, osiedlił si w
Ismay, małym miasteczku, w którym si urodził, i mieszkał tu ze swym najmłodszym bratem i
siostr . Jego ojciec był w swoim czasie do zamo nym kupcem morskim; dom był przestronny i
wsparty na mocnych belkach, z mnóstwem domowego dobytku w postaci glinianych naczy ,
cienkich tkanin oraz naczy z br zu i mosi dzu na rze bionych półkach i skrzyniach. W jednym
k cie głównej komnaty stała wielka harfa taonijska, w innym za - warsztat Yarrow do tkania
gobelinów, z wysok ram krosien inkrustowan ko ci słoniow . Tutaj Vetch, wbrew wszelkim
swym prostym i spokojnym obyczajom, był zarazem pot nym czarnoksi nikiem i panem w
swym własnym domu. Było tu dwoje słu by, leciwych jak sam dom, i pogodny chłopak, brat
Yetcha, i Yarrow, zwinna i milcz ca jak mała rybka; dziewczyna podała dwom przyjaciołom
wieczerz i jadła z nimi słuchaj c ich rozmowy, a potem wy lizn ła si do swej własnej izby.
Wszystko tutaj było na swoim miejscu, spokojne i pewne; tote Ged, rozgl daj c si po
o wietlonej ogniem komnacie, powiedział:
- Oto jak powinno si y - i westchn ł.
- Có , to tylko jeden z dobrych sposobów - powiedział Vetch. - S i inne. Teraz, bracie,
opowiedz mi, je li mo esz, co si z tob działo od czasu, gdy ostatni raz rozmawiali my, dwa lata
temu. I opowiedz mi o swojej obecnej podró y, bo dobrze widz , e tym razem nie zostaniesz z
nami długo.
Ged opowiedział mu, a gdy sko czył, Vetch siedział przez dłu szy czas zadumany. Potem
powiedział:
- Pojad z tob , Ged.
- Nie.
- A jednak pojad .
- Nie, Estarriol. To nie twoje zadanie i nie twoje nieszcz cie. Rozpocz łem t zł podró sam
i sko cz j sam, nie chc , aby kto inny od tego ucierpiał - a ju zwłaszcza ty, ty, który
próbowałe powstrzyma przed złym post pkiem moj r k na samym pocz tku, Estarriol...
- Duma zawsze była pani twojej duszy - rzekł jego przyjaciel u miechaj c si , jak gdyby
rozmawiali o sprawie niewiele ich obu dotycz cej. - Ale pomy l: to ty prowadzisz poszukiwanie,
z pewno ci ; lecz je li poszukiwanie sko czy si niepowodzeniem, czy nie powinien by przy
tobie kto inny, kto mógłby zanie ostrze enie na Archipelag? Cie stałby si wtedy przecie
straszn pot g . A je li pokonasz tego stwora, czy nie powinien by przy tobie kto jeszcze, kto
opowie o tym na Archipelagu, tak aby ów czyn mógł by znany i opiewany? Wiem, e mog ci
si na nic nie przyda ; minio to my l , e powinienem pojecha z tob .
Tak ubłagany, Ged nie potrafił odmówi przyjacielowi, ale powiedział:
- Nie powinienem był pozostawa tu dzisiaj. Wiedziałem o tym, a jednak pozostałem.
- Czarnoksi nicy nie spotykaj si przypadkiem, bracie - rzekł Vetch. - A poza tym, jak sam
powiedziałe , byłem przy tobie na pocz tku twej podró y. Wypada, abym szedł za tob a do jej
ko ca. - Dorzucił drew do ognia i siedzieli przez chwil wpatrzeni w płomienie.
- Jest kto , o kim nie słyszałem od tamtej nocy na Pagórku Roke i o kogo nie odwa yłem si
spyta nikogo w Szkole: mam na my li Jaspera.
- Nigdy nie zdobył laski. Opu cił Roke tego samego lata i popłyn ł na wysp O, aby by
czarownikiem na dworze władcy w O-Tokne. Nic poza tym o nim nie wiem.
Znowu milczeli, wpatruj c si w ogie i rozkoszuj c - jako e noc była przejmuj co zimna -
ciepłem, które biło w ich twarze, gdy siedzieli na szerokim obmurowaniu paleniska, ze stopami
niemal w w glach.
Ged odezwał si wreszcie cichym głosem:
- Jest co , czego si l kam, Estarriol. B d si tego l ka bardziej, je li b dziesz mi
towarzyszył w podró y. Tam, na Dłoniach, w samym ko cu lepego fiordu rzuciłem si na cie ,
był w zasi gu moich r k, i pochwyciłem go - próbowałem go pochwyci . I nie było nic, co
dałoby si wzi w r ce. Nie mogłem go pokona . Uciekł, pod yłem za nim. Ale mo e to si
zdarzy jeszcze kilka razy. Nie mam nad tym stworem władzy. Mo e nie by ani mierci, ani
triumfu u kresu mojego poszukiwania; niczego, co mo na by opiewa ; adnego ko ca. Mo e by
tak, e b d musiał sp dzi ycie na gonitwie z morza na morze i z l du na l d w niesko czonej,
bezowocnej próbie sił, w wiecznym poszukiwaniu cienia.
- Niech si to odwróci! - rzekł Vetch, wykr caj c lew r k gestem, który odwraca zły los, o
jakim była mowa. Wbrew całej pos pno ci swych my li Ged u miechn ł si z lekka na ten
widok, gdy jest to raczej zakl cie dziecka ni czarnoksi nika; Vetch miał w sobie zawsze co z
naiwnego wie niaka. Ale był zarazem tak e bystry, przenikliwy, zdolny do trafienia w sedno
sprawy. Mówił teraz: - To ponura my l i ufam, e fałszywa. Jest chyba raczej tak, e je li
widziało si pocz tek czego , mo na zobaczy i koniec. Dowiesz si w jaki sposób, jaka jest
natura cienia, jego istota, czym on jest - i w ten sposób pochwycisz go, pojmiesz i pokonasz.
Chocia trudne to pytanie: czym on jest... Jest co , co mnie trapi, nie pojmuj tego. Zdaje si , e
cie przybiera teraz twoj posta albo przynajmniej upodobnił si jako do ciebie: takim
widziano go na wyspie Vemish i takinr ja go .widziałem tu, na Iffish. Jak to mo liwe i dlaczego;
i czemu cie nigdy tak nie uczynił na Archipelagu?
- Jak to mówi : „Na Rubie ach zmieniaj si reguły".
- Tak, to trafne przysłowie, zapewniam ci . S dobre zakl cia, których uczyłem si na Roke, a
które tu trac moc albo działaj całkiem na opak; i s te zakl cia tutaj stosowane, których nigdy
nie poznałem na Roke. Ka da kraina ma swoje własne moce i im dalej odpływa si od L dów
rodkowych, tym mniej mo na odgadn , co to za moce i jak władaj . Ale nie s dz , aby tylko to
sprawiło, e cie tak si zmienił.
- Ja te nie s dz . My l , e gdy przestałem przed nim ucieka i zwróciłem si przeciw niemu,
ten atak mojej woli narzucił mu posta i kształt, cho zarazem ten sam czyn przeszkodził mu w
odebraniu mi mojej siły. Wszystkie moje post pki maj w nim swoje echo; jest moim tworem.
- Na wyspie Osskil cie nazwał ci po imieniu i dzi ki temu powstrzymał wszelkie czary,
których mogłe przeciw niemu u y . Dlaczego nie post pił tak samo na Dłoniach?
- Nie wiem. By mo e tylko z mojej słabo ci cie czerpie sił , która pozwala mu mówi .
Mówi niemal moimi własnymi ustami: bo sk d znał moje imi ? Sk d znał moje imi ? Łamałem
sobie nad tym głow na wszystkich morzach, odk d opu ciłem Gont, i nie potrafi znale
odpowiedzi. By mo e cie , gdy trwa w swoim kształcie czy bezkształcie, nie umie wcale
mówi , a mówi tylko po yczonymi ustami, jako gebbeth. Nie wiem.
- Musisz si zatem strzec, aby nie spotka go po raz drugi pod postaci gebbetha.
- My l - odparł Ged wyci gaj c r ce ku arz cym si w glom, jakby poczuł wewn trzny zi b
- my l , e w takiej postaci go nie spotkam. Jest teraz ze mn zwi zany, tak jak ja z nim. Nie
mo e si ode mnie tak, dalece uwolni , aby zawładn jakim innym człowiekiem, aby wyssa
ze wol i istnienie, jak to uczynił ze Skiorhem. Mo e wzi w posiadanie mnie. Je li tylko
osłabn znowu i spróbuj uciec przed nim, zerwa wi , cie we mie mnie w posiadanie. A
jednak kiedy trzymałem go ze wszystkich sił, stał si czczym oparem i uciekł mi... I tak zrobi
znowu, a mimo to nie mo e naprawd uciec, gdy ja mog go zawsze odnale . Jestem zwi zany
z tym ohydnym, okrutnym stworem i b d , zwi zany póty, póki nie poznam słowa, które go
ujarzmia: jego imienia.
Jego przyjaciel, pogr ony w my lach, zapytał:
- Czy w królestwach mroku istniej imiona?
- Arcymag Gensher mówił, e nie. Mój mistrz Ogion mówił co innego.
- „Niesko czone s spory magów"'- zacytował Yetch, z u miechem nieco zas pionym.
- Ta, która słu yła Starej Mocy na wyspie Osskil, przysi gała; e kamie zdradzi mi imi
cienia, ale na to zbytnio nie licz . Natomiast był jeszcze smok, który, chc c si mnie pozby ,
proponował, abym wzi ł je sobie w zamian za jego imi ; w sprawach, o które spieraj si
magowie, mo e wła nie smoki s m dre.
- M dre, lecz nie yczliwe. Ale jaki znowu smok? Nie mówiłe mi, e od czasu naszego
ostatniego spotkania rozmawiałe ze smokami.
Wiedli rozmow długo w noc i cho wci powracali do n kaj cego ich pytania o to, co
oczekiwało Geda, przyjemno z przebywania razem przytłumiła wszystko inne; ich wzajemna
miło była bowiem silna i niezachwiana, nie naruszona przez los ani upływ czasu. Rankiem Ged
obudził si pod dachem przyjaciela i, jeszcze senny, poczuł si tak dobrze, jakby znajdował si w
jakim miejscu całkowicie chronionym przed złem i niebezpiecze stwem. Pó niej, w ci gu dnia,
odrobina tego sennego spokoju wci tkwiła w jego my lach i przyj ł j , nie jako dobry znak, «dt
jako dar. Wydawało mu si prawdopodobnie, e opuszczaj c ten dom, porzuci ostatni przysta ,
jak dane mu było pozna - i dlatego chciał rozkoszowa si tym krótkim snem, dopóki trwał.
Maj c do załatwienia ró ne sprawy przed odpłyni ciem z Iffish, Vetch wybrał si do innych
wiosek wyspy wraz z chłopakiem, który słu ył mu jako czarownik-ucze . Ged pozostał z Yarrow
i jej bratem imieniem Murre, który był w wieku po rednim mi dzy ni a Yetchem. Nie wydawał
si nikim wi cej jak tylko chłopcem, nie miał bowiem w sobie daru - czy te dopustu - magicznej
mocy; nie wypłyn ł dot d ani razu poza wyspy Iffish, Tok i Holp, a jego ycie było łatwe i
niezam cone. Ged obserwował go z podziwem i niejak zazdro ci , on za dokładnie tak samo
spogl dał na Geda; ka demu z nich wydawało si bardzo dziwne, e ten drugi, tak odmienny,
jednak jest w jego wieku, ma dziewi tna cie lat, Ged nie mógł poj , jak kto , kto prze ył
dziewi tna cie lat, mo e by tak beztroski. Podziwiaj c urodziw , pogodn twarz Murrego czuł,
e sam jest wychudły i przykry dla oka - i nie domy lał si wcale, e Murre zazdro cił mu nawet
blizn, które pobru dzily jego twarz, e uwa ał je za lad smoczych pazurów, za prawdziwe runy i
za oznak bohatera.
Dwaj młodzie cy wskutek tego odnosili si do siebie z pewnym onie mieleniem, lecz co do
Yarrow, pozbyła si ona wkrótce swego l ku przed Gedem: była przecie w swoim domu i była
pani tego domu. Ged odnosił si do niej z wielk delikatno ci , a Yarrow zadawała mu liczne
pytania, bo Vetch, jak mówiła, nigdy jej niczego nie opowiadał. Przez całe te dwa dni była zaj ta
wypiekaniem suchych podpłomyków z pszennej m ki, które mieli zabra w podró , pakowaniem
suszonej ryby, mi sa i innego prowiantu dla zaopatrzenia łodzi, póki Ged nie poprosił, eby
przestała; nie zamierzał przecie płyn prosto na Selidor bez postoju.
- Gdzie le y Selidor?
- Bardzo daleko stad, na Zachodnich Rubie ach, gdzie smoki s tak pospolite, jak myszy.
- Najlepiej wi c zosta na Wschodzie, nasze smoki s tak małe, jak myszy. Prosz , oto nasze
mi so; czy jeste pewien, e wystarczy? Wiesz co, nie rozumiem: ty i mój brat jeste cie obaj
pot nymi czarnoksi nikami, machacie r k i mruczycie co , i rzecz jest zrobiona. Wi c
dlaczego chce si wam je ? Kiedy zbli a si pora wieczerzy na morzu, czemu nie powiedzie :
„Pasztet!" - a wtedy zjawia si pasztet i jecie go?
- No có , mogliby my tak zrobi . Ale, jak to si mówi, nie mamy wielkiej ochoty ywi si
słowami. „Pasztet!" jest ostatecznie tylko słowem... Mo emy je uczyni pachn cym i
smakowitym, i nawet syc cym, ale pozostaje słowem. Oszukuje oł dek i głodnemu nie dodaje
sił.
- Zreszt czarnoksi nicy to nie kucharze - odezwał si Murre, który siedział naprzeciw Geda
po drugiej stronie kuchennego paleniska, rze bi c z gładkiego drewna wieczko szkatułki; był z
zawodu snycerzem, cho niezbyt zapalonym.
- Ani te kucharze nic s czarnoksi nikami, niestety - powiedziała Yarrow, która ukl kła,
aby zobaczy , czy ostatnia partia podpłomyków piek ca si na cegłach paleniska ju br zowieje.
- Ale ja wci nie rozumiem, Krogulcze. Widziałam, jak mój brat, a nawet jego ucze , zapalali
wiatło w ciemno ci wymawiaj c tylko jedno słowo: i wiatło wieci, jest jasne, nie jest słowem,
ale wiatłem, które mo na widzie na swojej drodze!
- Owszem - potwierdził Ged. - wiatło to moc. Wielka moc, dzi ki której istniejemy, ale która
istnieje poza naszymi potrzebami, sama' dla siebie. wiatło sło ca i gwiazd to czas, a czas to
wiatło. W wietle sło ca, w ci gu dni i lat, trwa ycie. W ciemno ci ycie mo e przywoła
wiatło, nazywaj c je po imieniu. Ale na ogół, kiedy widzisz czarnoksi nika nazywaj cego albo
wzywaj cego jak rzecz, jaki przedmiot, który ma si zjawi , to nie jest to samo:
czarnoksi nik nie .przywołuje mocy wi kszej ni on sam i to, co si zjawia, jest tylko
złudzeniem. Przywoła rzecz, której w danym miejscu wcale nie ma, zawoła na ni wymawiaj c
jej prawdziwe imi to wielka sztuka, której nie mo na nadu ywa . W ka dym razie nie dla
zaspokojenia pospolitego głodu. Yarrow, twój mały smok ukradł podpłomyk.
Yarrow, wpatrzona w mówi cego Geda, tak si zasłuchała, e nie zauwa yła, jak harrekki
zsun ł si ze swego ciepłego miejsca na dr ku do zawieszania kociołka nad paleniskiem i
porwał podpłomyk wi kszy ni on sam. Wzi ła na kolana małe, pokryte łuskami stworzenie i
karmiła je okruchami i drobinami ciasta, rozwa aj c to, co Ged jej powiedział.
- Tak wi c nie przywołałby prawdziwego pasztetu, eby nie zniszczy tego, o czym zawsze
mówi mój brat - zapomniałam, jak to si nazywa...
- Równowagi - odpowiedział Ged rzeczowo, bowiem Yarrow była bardzo powa na.
- Tak. Ale kiedy rozbiłe si o skały, odpłyn łe stamt d w łodzi utworzonej głównie t, zakl ,
a łód nie przepuszczała wody. Czy to było złudzenie?
- No có , po cz ci było to złudzenie; czuj si nieswojo, kiedy przez wielkie dziury w lodzi
widz morze, załatałem j wi c, eby to jako wygl dało. Ale wytrzymało łodzi nie brała si ze
złudzenia ani z przywołania, lecz wytworzona była sztuk innego rodzaju, zakl ciem
zwi zuj cym. Drewno zostało powi zane w jedn cało , w jedn niepodzieln rzecz - w łód .
Czym e jest łód , je li nie rzecz , która nie przepuszcza wody?
- Nieraz ju wylewałem wod z takich, które przepuszczaj - odezwał si Murre.
..
- Owszem, moja te przeciekała, je li nie pilnowałem ustawicznie zakl cia - Ged wychylił si
z k ta, w którym siedział, i wzi ł z cegieł podpłomyk, podrzucaj c go w r kach. - Ja te
ukradłem podpłomyk.
- I poparzyłe sobie palce. A gdy b dziesz głodował na wodnym pustkowiu pomi dzy
dalekimi wyspami, pomy lisz o tym podpłomyku i powiesz sobie: „Ach gdybym go wtedy nie
ukradł, mógłbym teraz go zje , niestety!"... Ja zjem podpłomyk mojego brata, eby mógł
głodowa razem z tob ...
- W ten sposób równowaga została zachowana - zauwa ył Ged, podczas gdy Yarrow wzi ła i
zacz ła chrupa gor cy, na wpół upieczony podpłomyk; słowa te sprawiły, e pocz ła chichota i
krztusi si . Lecz po chwili, znów powa niej c, powiedziała:
- Chciałabym móc naprawd zrozumie to, co mi opowiadasz. Jestem za głupia.
- Siostrzyczko - odparł Ged - to ja nie mam wprawy w wyja nianiu. Gdyby my mieli wi cej
czasu.
- B dziemy mieli wi cej czasu - o wiadczyła Yarrow. - Gdy mój brat wróci do domu, wrócisz
razem z nim, przynajmniej na jaki czas, dobrze?
- Je li b d mógł - odpowiedział łagodnie.
Na chwil zapadło milczenie; po czym Yarrow, patrz c, jak harrekki wspina si z powrotem
na swoje miejsce na dr ku, spytała:
- Powiedz mi tylko tyle, je li to nie tajemnica: jakie s jeszcze wielkie moce oprócz wiatła?
- To nie tajemnica. Wszelka moc jest chyba tym samym u ródła i u kresu. Lata i odległo ci,
gwiazdy i wiece, woda, wiatr i czary, zr czno r k ludzkich i m dro korzeni drzewa:
wszystko to powstaje razem. Moje imi i twoje, i prawdziwe imi sło ca, ródła albo nie
narodzonego dziecka - wszystkie s sylabami - wielkiego słowa, które wypowiadane jest bardzo
powoli blaskiem gwiazd. Nie ma innej mocy. Innego imienia.
Wstrzymuj c swój nó na rze bionym drewnie, spytał:
-
A
mier ?
Dziewczyna słuchała, pochylaj c l ni c , czarn głow ,
- Aby słowo mogło by wymówione - odpowiedział powoli Ged - potrzebne jest milczenie.
Przedtem i potem. - Nagle podniósł si mówi c: - Nie mam prawa mówi o tym wszystkim.
Słowo, które ja miałem powiedzie , powiedziałem le. Lepiej, abym milczał; nie odezw si
ju . By mo e nie ma prawdziwej mocy prócz ciemno ci. - I wyszedł z ciepłej, ogrzanej
kominkiem kuchni, narzucaj c na siebie płaszcz i oddalaj c si samotnie w chłodny deszcz
zimowy, si pi cy na ulicach.
- Ci y na nim kl twa - powiedział Murre, patrz c w lad za Gedem z domieszk trwogi.
- My l , e ta jego podró doprowadzi go do mierci - _odezwała si dziewczyna - a on l ka
si tego, ale wyruszy. - Podniosła głow , jakby przez czerwone płomienie paleniska wpatrywała
si w szlak łodzi, która przybyła samotnie przez zimowe morza i wypływała dalej w pusty
ocean. Potem jej oczy napełniły si na moment łzami, ale nic nie powiedziała.
Vetch powrócił nazajutrz i po egnał si z dostojnikami z Ismay, którzy nader niech tnie
pozwolili mu wypłyn na morze w pełni zimy, w pogoni na mier i ycie, która nawet nie
była jego własn spraw ; lecz chocia mogli robi mu wymówki, nie byli w stanie w aden
sposób go zatrzyma . Coraz bardziej znu ony gderaniem starców, Yetch o wiadczył: - Jestem
wasz z pochodzenia, z przyzwyczajenia i przez obowi zki, jakich si wzgl dem was podj łem.
Jestem waszym czarnoksi nikiem. Ale pora, aby cie sobie przypomnieli, e cho jestem sług ,
to nie waszym. Gdy b d ju mógł powróci , powróc ; do tego czasu egnajcie.
O brzasku, gdy szare wiatło trysn ło z morza na wschodzie, dwaj młodzie cy wypłyn li
„Bystrym Okiem" z portu Ismay, stawiaj c na północny wiatr brunatny agiel z mocnego płótna.
Na przystani stała Yarrow i patrzyła za nimi: tak stoj na wszystkich brzegach całego
Swiatomorza ony i siostry eglarzy, patrz c w lad za m czyznami wypływaj cymi w morze, i
nie machaj ani nie nawołuj głodno, lecz w szarych lub br zowych płaszczach z kapturami
stoj nieruchomo na brzegu, który widziany, z łodzi coraz bardziej maleje, gdy tymczasem poła
wody po rodku rozszerza si coraz bardziej.
10. Morze Otwarte
Port znikn ł ju z zasi gu wzroku i wymalowane na łodzi oczy, omywane falami, spogl dały
naprzód na coraz szersze i coraz bardziej odludne morze. Przez dwie doby towarzysze podró y
przeprawili si z Iffish na wysp Soders, przebywaj c sto mil burzliwych wód i przeciwnych
wiatrów. Zatrzymali si w porcie jedynie na krótko: na tyle, aby uzupełni zapas wody w bukłaku
i kupi nasmołowane płótno aglowe, które by ochroniło cho cz
ekwipunku w pozbawionej
pokładu łodzi przed wod morsk i deszczem. Nie przewidzieli tego wcze niej, zazwyczaj
bowiem czarnoksi nik zapewnia sobie takie małe udogodnienia za pomoc czarów - tych
najmniejszych i najzwyklejszych, gdy doprawdy nie trzeba szczególnej magii, aby zmieni wod
morsk w słodk i w ten sposób oszcz dzi sobie trudu wo enia jej zapasu. Ale Ged sprawiał
wra enie, e zupełnie nie ma ochoty posłu y si swoim kunsztem albo pozwoli Yetchowi, aby
posłu ył si swoim. Powiedział tylko: „Lepiej nie", a jego przyjaciel nie pytał o nic ani si nie
spierał. Gdy bowiem wiatr po raz pierwszy wyd ł agiel, ogarn ło ich przykre przeczucie złego,
zimne jak ów zimowy wiatr. Port, przysta , spokój, bezpiecze stwo, wszystko to zostało za nimi.
Odwrócili si od tego. Pod ali teraz szlakiem, na którym wszystkie przypadki były
niebezpieczne i aden czyn nie był pozbawiony znaczenia. W trakcie tej podró y, w któr si
udali, wypowiedzenie najmniejszego zakl cia mogło zmieni bieg losu i naruszy równowag
mocy i przeznaczenia; płyn li bowiem teraz w samo centrum tej równowagi, w miejsce, gdzie
styka si wiatło i ciemno . Ci, którzy s w takiej podró y, nie mówi ani słowa nierozwa nie.
Wypływaj c znów z portu i egluj c wokół brzegów wyspy Soders, której białe połacie niegu
nikły we mgle na wzgórzach, Ged skierował ponownie łód na południe: wpłyn li teraz na wody,
gdzie nie pojawiaj si nigdy wielkie statki handlowe z Archipelagu, na najdalsze peryferie
Rubie y.
Vetch nie zadał ani jednego pytania na temat kursu wiedz c, e Ged nie wybierał go, lecz
popłyn ł tak, jak musiał popłyn . Gdy wyspa Soders zmalała i zbladła za ich plecami, gdy fale
syczały i plaskały pod dziobem, a wielka szara równina wodna otoczyła ich ze wszystkich stron
a po skraj horyzontu, Ged zapytał:
- Jakie l dy le na tym kursie?
- Na południe od Soders nie powinno by w ogóle adnych l dów. Na południowy wschód
płynie si bardzo długo i znajduje niewiele: Pelimer, Kornay, Gosk i Astowell, nazywany tak e
Ostatnim L dem. Za iiimi - Morze Otwarte.
- A na południowy zachód?
- Rolomeny, jedna z wysp naszych Wschodnich Rubie y, i kilka-małych wysepek wokół niej;
potem nic, póki si nie wypłynie na Południowe Rubie e: tam s wyspy Rood i Toom, a tak e
Wyspa Ucha, na któr ludzie nie płyn
- My mo emy - powiedział Ged kwa no.
- Wolałbym nie - rzekł Vetch - to podobno nieprzyjemne miejsce, pełne ko ci i złych znaków.
eglarze powiadaj , e z wód koło Wyspy Ucha i Far Sorr widoczne s gwiazdy, których nie
mo na ujrze nigdzie indziej i którym nigdy nie nadano imion.
- Owszem, na statku, który przywiózł mnie po raz pierwszy na Roke, był pewien eglarz, który
o tym mówił. Opowiadał te historie o mieszka cach Tratw daleko na Południowych Rubie ach,
którzy nie cz ciej ni raz do roku przybijaj do l du, aby naci wielkich kłód na" swoje tratwy,
a przez reszt roku, całymi dniami i miesi cami, niewidoczni z l du, daj si nie pr dom
oceanu. Chciałbym zobaczy te osiedla na tratwach.
- Ja nie - rzekł Vetch, szczerz c z by w u miechu. - Ja wol l d i mieszka ców l du; morze
niech pi w swoich brzegach, a ja w moim łó ku...
- Gdybym tak mógł ujrze wszystkie miasta Archipelagu - powiedział Ged, który trzymał si
liny aglowej i spogl dał bacznie na rozci gaj ce si przed nimi szare pustkowia. - Havnor w
samym rodku wiata, Ea, gdzie narodziły si mity, i Shelieth, Miasto Wodotrysków na wyspie
Way: wszystkie miasta i wszystkie wielkie l dy. A tak e i małe l dy, dziwne wyspy
Zewn trznych Rubie y. Po eglowa wprost na Archipelag Smocze Stado, daleko na zachodzie.
Albo popłyn na północ, w kry lodowe, a do samego L du Hogen. Niektórzy mówi , e to l d
wi kszy ni cały Archipelag, a inni, e to tylko poł czone lodem rafy i skały: Nikt tego nie wie.
Chciałbym zobaczy wieloryby w północnych morzach... Ale nie mog . Musz płyn tam,
dok d wiedzie mój szlak, i odwróci si plecami do jasnych brzegów. Zbyt mi si pieszyło, a
teraz nie mam ju czasu. Przehandlowałem całe wiatło słoneczne, wszystkie miasta i odległe
l dy za gar mocy, za cie , za ciemno . - I tak Ged, podobnie jak by to uczynił prawdziwy mag,
przetworzył swoj trwog i al w pie , w krótki, na wpół piewany lament, nie tylko dla niego
samego przeznaczony; a. jego przyjaciel w odpowiedzi powtórzył słowa bohatera Czynów
Erreth-Akbego: - O, gdybym mógł raz jeszcze ujrze jasne domowe ognisko wiata, białe wie e
Havnoru...
Tak eglowali dalej w sk drog po ród szerokich wodnych pustkowi. Wszystko, co tego dnia
widzieli, to była ławica srebrnych rybek zwanych „pannies", płyn ca na południe; ani razu
natomiast nie wyskoczył z wody delfin, ani te szarego powietrza nie przeci ł lot mewy, ptaka
murre albo rybołówki. Gdy na wschodzie ciemniło si , a zachód poczerwieniał, Vetch
wyci gn ł jadło, podzielił je mi dzy Geda i siebie i rzekł:
- Mamy i piwo w naszych zapasach. Pij zdrowie tej, która nie zapomniała załadowa do łodzi
baryłki dla spragnionych i zzi bni tych m czyzn: zdrowie mojej siostry Yarrow.
Sprawiło to, e Ged porzucił niewesołe my li, przestał wpatrywa si przed siebie w morze, i
wzniósł zdrowie Yarrow chyba z jeszcze wi kszym przekonaniem ni Vetch. Wspomnienie
dziewczyny pozwoliło Gedowi odczu na nowo jej m dr i dziecinn słodycz. Nie przypominała
nikogo ze znanych mu osób. (Czy znał w ogóle dot d jak młod dziewczyn . Ale o tym wcale
nie pomy lał).
- Ona jest jak mała rybka, jak płotka, która pływa w czystym strumieniu - powiedział -
bezbronna, ale nie mo na jej złapa .
Słysz c to Yetch spojrzał mu prosto w oczy z u miechem.
Urodzony mag z ciebie - rzeki. - Jej prawdziwe imi brzmi Kest.
W Dawnej Mowie „kest", jak Ged dobrze wiedział, oznacza płotk : i mile pogłaskało to jego
serce. Po chwili powiedział jednak ciszonym głosem:
- Nie powiniene był chyba zdradza mi jej imienia. Ale Vetch, który nie uczynił tego
lekkomy lnie, odparł:
- Jej imi jest u ciebie bezpieczne, tak jak i moje. A poza tym znałe je ju , zanim ci je
zdradziłem...
Czerwie na zachodzie pogr yła si w popiołach, a szaro popiołu w czerni. Całe morze i
niebo były zupełnie ciemne. Ged wyci gn ł si do snu na dnie łodzi, zawini ty w swój płaszcz z
wełny i futra. Vetch, trzymaj c si liny aglowej, piewał cicho urywek z Czynów Eriladzkich,
ten, który opowiada, jak mag Morred Biały opu cił Havnor w swoim długim statku bez wioseł i
jak przybywszy na wysp Solea, ujrzał w wiosennych sadach Elfarran. Ged usn ł, zanim pie
doszła do smutnego ko ca ich miło ci, do mierci Morreda, zburzenia Enladu, do pochłoni cia
sadów wyspy Solea przez olbrzymie i zajadłe fale morskie. Przed północ obudził si i czuwał
znowu, podczas gdy Yetch spał. Mała łód sun ła spiesznie po lekko wzburzonym morzu,
pierzchaj c przed silnym wiatrem, który d ł na o lep przez nocny mrok, napotykaj c opór w jej
aglu. Ale rozerwały si ju chmury zasłaniaj ce niebo i, zanim nastał wit, cienki ksi yc lał
słabe wiatło na morze, ja niej c pomi dzy brunatnymi na brzegach obłokami.
- Ksi yca ubywa, niedługo b dzie nów - zamruczał Yetch, obudzony o brzasku, gdy na chwil
ustał zimny wiatr. Ged podniósł oczy na biały sierp ponad bledn cymi na wschodzie wodami, ale
nic nie powiedział. Pierwszy nów ksi yca, który nast puje po wi cie Powrotu Sło ca, nosi
nazw Odłogów i jest przeciwnym biegunem letnich wi t Ksi yca i Długiego Ta ca. Jest to
czas niefortunny dla podró ników i dla chorych; podczas Odłogów nie nadaje si dzieciom ich
prawdziwego imienia, nie piewa si o czynach, nie ostrzy mieczy ani narz dzi, nie składa
przysi g. Jest to ciemny biegun roku: wszystko, co si w tym czasie robi, jest zrobione le.
W trzy dni po odpłyni ciu z Soders przybyli, kieruj c si za ptactwem morskim i
przybrze nymi wodorostami, do Pelimer, małej wyspy wznosz cej si wysokim garbem ponad
powierzchni burzliwego, szarego morza. Mieszka cy wyspy mówili po hardycku, lecz na swoj
własn modł , dziwn nawet dla uszu Yetcha. Młodzie cy zeszli na brzeg, aby nabra słodkiej
wody i odpocz od morza, z pocz tku przyj to ich dobrze, z podziwem i o ywieniem. W
głównym mie cie wyspy przebywał czarownik, ale był on obł kany. Chciał rozmawia
wył cznie o wielkim w u, który podgryza podwaliny Pelimeru, tak e wkrótce wyspa b dzie
musiała popłyn z pr dem jak łód , której przeci to cum , i ze lizn si poza kraw d wiata.
Z pocz tku czarownik przywitał uprzejmie młodych czarnoksi ników, ale mówi c o w u,
zacz ł patrze z ukosa na Geda; a potem pocz ł im złorzeczy na ulicy, wołaj c, e s szpiegami
i sługami Morskiego W a. Mieszka cy Pelimeru spogl dali na nich od tej chwili ponuro, jako
e tamten, cho obł kany, był jednak ich czarownikiem. Tote Ged i Yełch nie zatrzymali si
długo na wyspie, lecz przed zmrokiem znów wyruszyli w drog , płyn c wci na południo-
wschód.
W ci gu tych dni i nocy eglugi Ged ani razu nie wspomniał o cieniu, ani te nie mówił
wprost o swoim poszukiwaniu; Vetch za tylko raz - gdy tak płyn li tym samym kursem, coraz
dalej przed siebie i coraz dalej od znajomych l dów wiatomorza .- zadał co w rodzaju pytania
mówi c: - Jeste pewien? - Ged odpowiedział na to tylko: - Czy elazo jest pewne, gdzie le y
magnes? -„Vełch skin ł głow i płyn li dalej; aden z nich nie rzekł nic wi cej. Od czasu do
czasu rozmawiali jednak o sztukach i fortelach, którymi posługiwali si dawni magowie, aby
odkrywa tajemne imiona zgubnych mocy i istot: o tym, jak Nereger z wyspy Paln poznał imi
Czarnego Maga podsłuchawszy rozmow smoków i jak Morred ujrzał imi swego wroga
wypisane spadaj cymi kroplami deszczu w kurzu pola bitwy na Równinach Enladzkich. Mówili
o zakl ciach znajduj cych, o inwokacjach i o owych Pytaniach Maj cych Sw Odpowied , które
potrafi zadawa jedynie Mistrz Wzorów z Roke. Lecz cz sto Ged ko czył rozmow mrucz c
słowa, które dawno temu, jesieni , powiedział mu Ogion na zboczach Góry Gont: „Aby słysze ,
nale y milcze ..." Po czym zapadał w milczenie i dumał całymi godzinami, wci wpatruj c si
w morze przed dziobem łodzi. Czasami zdawało si Yetchowi, e jego przyjaciel poprzez fale,
poprzez odległo ci, poprzez szare dni maj ce dopiero nadej widzi t rzecz, za któr płyn , i
ciemny kres ich podró y.
Przepłyn li w złej pogodzie pomi dzy wyspami Kornay i Gosk, nie widz c adnej z nich we
mgle i deszczu i o tym, e je min li, dowiaduj c si dopiero nazajutrz, kiedy przed sob ujrzeli
stercz ce spiczaste urwiska wyspy, ponad którymi ogromnymi chmarami kołowały mewy; ich
piskliw wrzaw mo na było usłysze ju z daleka na morzu. Yetch powiedział:
- To mi wygl da na Astowell. Ostatni L d. Na wschód i na południe od niego mapy s puste.
- Jednak e ci, co tu mieszkaj , mog co wiedzie o dalszych l dach - sprzeciwił si Ged.
- Dlaczego mówisz w ten sposób? - spytał Vetch, gdy Ged: mówił niespokojnie; a jego
odpowied na pytanie te była wahaj ca si i dziwna.
- Nie tam - powiedział, wpatruj c si w widniej c przed nim wysp i poza ni , i poprzez ni .
- Nie tam. Nie na morzu. Nie na morzu, lecz na suchym l dzie: na jakim l dzie? Przed ródłami
otwartego morza, poza pocz tkami, za bramami dziennego wiatła...
Potem zamilkł, a kiedy znów si odezwał, mówił zwyczajnym głosem, jakby uwolnił si od
uroku czy przywidzenia i niezbyt jasno je pami tał.
Port Astowell, uj cie rzeczki pomi dzy skalistymi wzniesieniami, le ał na północnym
wybrze u wyspy, a wszystkie chaty osiedla zwracały si ku północy i zachodowi; było to, jak
gdyby wyspa obracała sw twarz, cho z tak daleka, wci w stron wiatomorza, w stron?
ludzko ci.
Podniecenie i przera enie towarzyszyło zjawieniu si przybyszów o tej porze roku, kiedy adna
łód nie odwa ała si wpłyn na morza wokół Astowell. Wszystkie kobiety pozostały w
lepiankach i gdy nieznajomi zbli ali si od strony pla y, wygl dały zza drzwi, chowaj c dzieci za
spódnicami i wycofuj c si trwo liwie w ciemno chałup. M czy ni, chuderlawi osobnicy w
podszytych wiatrem łachach, zebrali si uroczystym kr giem wokół Vetcha i Geda, a ka dy
dzier ył kamienny topór albo nó z muszli. Gdy jednak min ł ich l k, przyj li przybyszów bardzo
go cinnie, a ich pytaniom nie było ko ca. Rzadko zawijał do nich jaiki statek, nawet z Soders
czy Rolomeny, jako e nie mieli nic do wymiany za br z albo wytworne wyroby; nie mieli nawet
drewna. Jako łodzie słu yły im czółna uplecione z trzciny i dzielnym eglarzem był ten, kto w
takim statku zapuszczał si cho by do wysp Gosk lub Kornay. Tutaj, na skraju wszelkich map,
mieszkali całkiem sami. Nie mieli czarownicy ani czarownika i najwyra niej nie zdawali sobie
sprawy, czym s laski młodych czarnoksi ników: podziwiali je wył cznie dla drogocennego
materiału, z jakiego były wykonane - drewna. Ich przywódca czy te Naczelnik Wyspy był bardzo
stary i on jeden z całego ludu widział ju w swoim yciu człowieka pochodz cego z Archipelagu.
Ged był wi c dla mieszka ców wyspy kim niezwykłym; m czy ni przyprowadzali swoich
małych synków, aby przyjrzeli si człowiekowi z Archipelagu i mogli go pami ta , gdy ju b d
starzy. Mieszka cy Astowell nigdy nie słyszeli o wyspie Gont, jedynie o Havnorze i Ła, tote
wzi li Geda za władc Havnoru. Starał si jak mógł najlepiej odpowiada na ich pytania o białe
miasto, którego nigdy nie widział. W miar jak wieczór upływał, Ged stawał si jednak
niespokojny; wreszcie zwrócił si do m czyzn z wioski, kiedy siedzieli stłoczeni wokół
paleniska w szałasie, w dymi cym cieple koziego łajna i wi zek jałowca, które były całym ich
opałem:
- Co le y na wschód od waszego l du? Milczeli, jedni u miechni ci, inni ponurzy.
Stary Naczelnik Wyspy odpowiedział:
- Morze.
- A za nim nie ma l du?
- Tu jest Ostatni L d. Za nim nie ma l du. Nie ma nie prócz wody a do kra ca wiata.
- To s m drzy ludzie, ojcze - rzekł jaki młodszy m czyzna - eglarze, podró nicy. Mo e
wiedz co o l dzie, o którym my nie wiemy.
- Nie ma adnego l du na wschód od tej wyspy - rzekł starzec, spojrzał przeci gle na Geda i
nie odezwał si ju do niego.
Dwaj towarzysze podró y spali tej nocy w zadymionym cieple szałasu. Przed witem Ged
zbudził przyjaciela, szepcz c: - Estarrioł, obud si . Nie mo emy tu zosta , musimy odej .
- Czemu tak wcze nie? - spytał zaspany Yetch.
- Nie wcze nie - pó no. cigałem go zbyt powoli. Znalazł sposób, aby mi unikn , i przez to.
skaza mnie na zgub . Nie wolno, aby mi umkn ł: musz go ciga , cho by zaw drował nie
wiem jak daleko. Je li go zgubi , sam jestem zgubiony.
- Dok d si za nim udamy?
- Na wschód. Chod . Napełniłem ju wod bukłaki.
Tak wi c opu cił szałas, zanim zbudził si ktokolwiek w wiosce, je li nie liczy niemowl cia,
które zapłakało w ciemno ci której z chat i ucichło znowu. Przy nikłym wietle gwiazd znale li
drog prowadz c w dół do uj cia rzeczki, odcumowali „Bystre Oko” od kopca kamieni, do
którego łód była mocno uwi zana, i wypchn li j na czarn wod . I tak pierwszego dnia
Odłogów, przed wschodem sło ca, wypłyn li z Astowell w kierunku wschodnim, na Morze
Otwarte.
Tego dnia mieli ładn pogod . Wiatr naturalny wiał z północnego wschodu, zimny i porywisty,
Ged wzbudził jednak wiatr magiczny: był to pierwszy akt magii, który wykonał od chwili
odpłyni cia z Dłoni. Płyn li bardzo szybko wprost na wschód. Łód wzdrygała si , uderzana w
p dzie przez wielkie, dymi ce, o wietlone sło cem fale, ale płyn ła dzielnie, jak obiecał jej
budowniczy, poddaj c si magicznemu wiatrowi tak dokładnie, jak który z zaczarowanych
statków z wyspy Roke.
Ged tego ranka w ogóle si nie odzywał, ponawiał tylko czasem moc zakl cia wywołuj cego
wiatr albo podtrzymywał zaczarowan sił tkwi c w aglu; Vetch doko czył wi c snu na rufie
łodzi, cho spał niespokojnie. W południe zjedli posiłek. Ged wydzielił po ywienie oszcz dnie i
była w tym wyra na zapowied czego złego, ale obaj uli swoj mał porcj podpłomyka i
solonej ryby i aden nie powiedział ani słowa.
Całe popołudnie trzymali stale kurs na wschód, nie zmieniaj c kierunku ,ani nie zmniejszaj c
szybko ci. Raz jeden Ged przerwał milczenie pytaniem:
- Czy podzielasz zdanie tych, co s dz , e wiat za Zewn trznymi Rubie ami to tylko morze
bez l dów, czy te tych, którzy wyobra aj sobie, e po drugiej stronie wiata s inne archipelagi
albo olbrzymie nie odkryte ziemie?
- Jak dot d - odparł Yetch - podzielam zdanie tych, którzy uwa aj , e wiat ma tylko jedn
stron i e ten, kto płynie za daleko, wypadnie poza jego kraw d .
Ged nie u miechn ł si ; nie było w nim ju ani ladu wesoło ci.
- Kto wie, co mo e tam napotka człowiek? Nie my, którzy trzymamy si stałe naszych
l dów i wybrze y.
- Niektórzy usiłowali si dowiedzie i nie wrócili. Nie przybył te do nas nigdy aden statek z
l dów, których nie znamy.
Ged nic nie odpowiedział.
Cały ten dzie i cał noc płyn li, p dzeni pot nym magicznym wiatrem po wielkich
bałwanach oceanu na wschód. Ged czuwał na stra y od zmierzchu a do witu; w ciemno ci
wzmacniała si jeszcze bardziej ta siła, która go ci gn ła czy te pchała. Wpatrywał si wci
przed siebie, cho w bezksi ycowej nocy nie mógł dostrzec nic wi cej ni malowane oczy po
obu stronach lepego dziobu łodzi. O brzasku ciemna twarz Geda poszarzała ze znu enia; był
tak zdr twiały z zimna, e ledwie mógł wyci gn si do odpoczynku. Wyszeptał:
- Podtrzymuj wiatr magiczny z zachodu, Estarriol - a potem zasn ł.
Sło ce nie wzeszło i wkrótce deszcz id cy z północnego wschodu zacz ł siec o dziób łodzi. Nie
był to sztorm, tylko przeci głe, zimne wiatry i deszcze zimy. Niebawem wszystko w otwartej
łodzi było przemoczone, mimo kupionego niedawno przykrycia z aglowego płótna; Vetch czuł
si , jakby sam te był przemokni ty do szpiku ko ci; pi cy Ged miał dreszcze. Lituj c si nad
przyjacielem, a zapewne i nad sob , Vetch spróbował zmieni nieco kierunek tego gwałtownego
i nieustannego wiatru, który przyniósł im deszcz. Lecz cho zgodnie z wol Geda mógł
utrzymywa silny i stały wiatr magiczny, jednak jego zaklinanie pogody tutaj, tak daleko od
l du, miało niewielk moc i wiatr Morza Otwartego nie słuchał głosu Vetcha.
A przy tym ogarn ła Vetcha niejaka obawa, gdy zacz ł si zastanawia , jak wiele mocy
czarnoksi skiej pozostanie jemu i Gedowi, je li b d tak płyn i płyn , oddalaj c si od l dów,
na których s dzono y ludziom.
Ged czuwał znowu tej nocy i przez cały czas trzymał łód na wschodnim kursie. Gdy nastał
dzie , wiatr naturalny osłabł nieco i od czasu do czasu wieciło kapry ne sło ce; wielkie bałwany
wznosiły si jednak tak wysoko, e „Bystre Oko" musiało odchyla si i wspina na nie jak na
wzgórza, zawisa na wierzchołku i pogr a si nagle, a potem znów wspina na nast pn fal i
znów na nast pn , bez ko ca.
Wieczorem tego dnia Yetch przerwał długie milczenie.
- Przyjacielu - powiedział - mówiłe jaki czas temu, jakoby było pewne, e wreszcie
przybijemy do jakiego l du. Nie chce podawa twojego przeczucia w w tpliwo , ale mogła to
by pułapka, podst p uczyniony przez tego, kogo cigasz, aby zwabi ci w gł b oceanu dalej,
ni mo e dopłyn człowiek. Nasza moc bowiem mo e odmieni si i osłabn na obcych
morzach. Cie za nie nu y si , nie cierpi głodu, nie mo e uton .
Siedzieli obok siebie na poprzecznej ławce w łodzi, a mimo to Ged spojrzał teraz na niego
jakby z dalekiej odległo ci, poprzez szerok przepa . Jego oczy były udr czone i zwlekał z
odpowiedzi .
Nareszcie powiedział:
- Estarriol, zbli amy si .
Słysz c jego słowa przyjaciel poznał, e s . prawdziwe. Poczuł l k. Poło ył jednak dło na
ramieniu Geda i rzekł tylko:
- A wi c có , dobrze; to dobrze.
Tej nocy Ged znowu czuwał, nie mógł zasn w ciemno ci. Nie spał te , gdy nastał trzeci
dzie . Mkn li wci po morzu z t bezustann , lekk , straszliw chy o ci i Vetch zdumiewał
si moc Geda, która była w stanie całymi godzinami utrzymywa tak silny wiatr magiczny:
utrzymywa go tutaj, na Morzu Otwartym, gdzie Yetch czuł, e jego własna moc całkiem
zagubiła si i osłabła. Płyn li, wci płyn li, a zdawało si Yetchowi, e to, co mówił Ged,
stanie si prawd , e płyn istotnie poza ródła morza i za bramy wiatła dziennego na
wschodzie. Ged tkwił na przedzie łodzi, patrz c jak zawsze przed siebie. Teraz jednak nie
wpatrywał si w ocean, w ka dym razie nie w ocean, który widział Yetch, w bezmiar faluj cej
wody si gaj cy a do obrze a nieba. W oczach Geda była ciemna wizja, która nakładała si i
zasłaniała szare morze i szare niebo: ciemno ta stawała si coraz wi ksza, a zasłona g stniała.
Nic z tego nie było widoczne dla Yetcha, chyba e patrzył w twarz przyjaciela; wtedy i on
widział przez chwil ciemno . Płyn li, wci płyn li. I było tak, jak gdyby - cho ten sam wiatr
popychał ich obu w tej samej łodzi - Yetch płyn ł na wschód przez zwykłe morze, Ged za
tymczasem d ył samotnie w sfer , gdzie nie ma wschodu ani zachodu, nie ma wschodz cego i
zachodz cego sło ca ani gwiazd.
Nagle Ged na dziobie powstał i przemówił gło no. Magiczny wiatr ustał. „Bystre Oko"
przestało posuwa si naprzód; wznosiło si i opadało na ogromnych falach jak drewniany wiór.
Cho wiatr naturalny wiał wci tak samb mocno, dm c teraz prosto z północy, brunatny agiel
zwisł lu no, bez najl ejszego poruszenia. Łód zawisła na falach, kołysana ich wielkim,
powolnym kołysaniem, ale nie płyn c w adnym kierunku.
Ged rozkazał: - Zwi agiel - i Yetch uczynił to po piesznie, podczas gdy jego przyjaciel
odwi zał wiosła, umie cił je w dulkach i z pochylonymi plecami zabrał si do wiosłowania.
Widz c tylko fale, wznosz ce si i opadaj ce a do linii widnokr gu, Yetch nie mógł poj ,
dlaczego posługuj si teraz wiosłami; poczekał jednak i niebawem u wiadomił sobie, e wiatr
naturalny słabnie, a bałwany malej . Wspinaj cy si i pogr aj cy ruch łodzi coraz bardziej
malał, a wreszcie zdawało si , e łód , pchana mocnymi uderzeniami wioseł Geda, płynie
naprzód po wodzie nieomal nieruchomej, jak w otoczonej l dem zatoce. I cho Yetch nie mógł
widzie tego, co widział Ged, kiedy pomi dzy uderzeniami wioseł ogl dał si co jaki czas przez
rami na co , co le ało na szlaku łodzi - cho Vetch nie mógł widzie ciemnych zboczy pod
nieruchomymi gwiazdami, jednak zaczynał dostrzega swym okiem czarnoksi nika ciemno ,
która wzbierała we wkl sło ciach fal naokoło łodzi, i widział, jak bałwany zni aj si i trac
rozp d, dławione przez piasek.
Je li było to wyczarowane złudzenie, siła jego działania była niewiarygodna: sprawi , aby
Morze Otwarte wydawało si l dem! Usiłuj c zdoby si na rozs dek i odwag , Yetch
wypowiedział Zakl cie Ujawniaj ce, pomi dzy jednym a drugim wolno sylabizowanym słowem
oczekuj c jakiej zmiany albo drgni cia tego złudzenia, które tak przedziwnie wysuszyło i
spłyciło otchła oceanu. Nic takiego jednak nie nast piło. By mo e zakl cie, cho powinno
oddziaływa tylko na widzenie Vetcha, a nie na magi działaj c wokół nich, nie miało tu adnej
mocy. Albo mo e wcale nie było złudzenia i dotarli rzeczywi cie do kra ca wiata.
Ged, niewzruszony, wiosłował coraz wolniej, ogl daj c si przez rami , wynajduj c drog
w ród kanałów czy te raf i mielizn, które jedynie on mógł dostrzec. Łód wzdrygn ła si ,
szuraj c st pk o dno. Pod t st pk le ały niezmierzone gł bie oceanu - a jednak osiedli
na^stałym l dzie. Ged podci gn ł wiosła, które zastukotały w dulkach: hałas ten był straszliwy,
nie słyszało si bowiem adnego innego" d wi ku. Wszystkie odgłosy wody, wiatru, drewna,
agla znikły, zgin ły w olbrzymiej, przepa cistej ciszy, która mogła pozosta na zawsze nie
zakłócona. Łód spoczywała bez ruchu. Nie dobiegało najmniejsze tchnienie wiatru. Morze
przeobraziło si w piasek, ciemny i nietkni ty. Nic nawet nie drgn ło w ciemnym niebie ani na
suchym nierzeczywistym l dzie, który rozci gał si w g stniej c ciemno wokół lodzi tak
daleko, jak si gał wzrok.
Ged podniósł si , wzi ł lask i lekko przekroczył burt łodzi. Vetch sadził, e ujrzy, jak Ged
pada i tonie w morzu, w morzu, które z pewno ci było tam, za t such , ciemna zasłon
zakrywaj c wod , niebo i wiatło. Lecz morza ju nie było. Ged odszedł od łodzi. Ciemny
piasek ukazywał lady stóp, tam gdzie Ged przeszedł, i skrzypiał lekko pod jego krokami.
Laska Geda zacz ła l ni , nie bł dnym wiatłem, lecz czystym białym arem, który wkrótce
stał si tak jasny, e zaczerwienił jego palce w miejscach, gdzie ciskały jarz ce ' si drewno.
Ged kroczył naprzód, oddalaj c si od łodzi, ale nie id c w adnym kierunku. Tu nie było
kierunków, nie było północy, południa, wschodu czy zachodu - tylko zbli anie si i oddalanie.
Zapatrzonemu Yetchowi wiatło, które niósł Ged, wydawało si podobne do wielkiej,
powolnej gwiazdy sun cej przez ciemno . A ciemno wokół niej g stniała, czerniała, ci gała
si . Widział to tak e Ged, patrz cy wci przed siebie poprzez kr g wiatła. A po chwili na
ledwie widocznym, najodleglejszym skraju tego kr gu dostrzegł cie , który zbli ał si ku niemu
po piasku.
Zrazu cie był bezkształtny, ale gdy nadci gn ł bli ej, przybierał wygl d człowieka. Wydawał
si podchodz cym w stron Geda szarym i ponurym starcem; ale wła nie w chwili, gdy Ged
rozpoznał w tej postaci swego ojca, kowala, ujrzał, e nie jest to starzec, lecz człowiek młody.
Był to Jasper: wyniosła, przystojna, młoda twarz Jaspera, szary płaszcz spi ty srebrn klamra,
sztywny krok. Pełen nienawi ci był wzrok, który utkwił w Gedzie poprzez dziel cy ich półmrok.
Ged nie zatrzymał si , ale zwolnił kroku i id c naprzód podniósł sw łask nieco wy ej. Laska
rozjarzyła si i w jej wietle wygl d Jaspera opadł z postaci, która nadchodziła coraz bli ej: stała
si ona Pechvarrym. Lecz Pechvarry miał twarz nabrzmiała i blad jak twarz topielca i wyci gał
dziwnie r k gestem jak gdyby przywołuj cym. Ged wci si nie zatrzymywał: szedł naprzód,
cho pomi dzy nimi pozostało teraz ju tylko par kroków. Wtedy to, co było naprzeciw niego,
przeobraziło si całkowicie: rozci gn ło si z obu stron, jakby rozwieraj c ogromne cienkie
skrzydła, zwin ło, urosło i skurczyło znowu. Ged dostrzegł na moment w sylwetce stwora biał
twarz Skior-ha, pó niej par zas pionych, patrz cych surowo oczu, a potem nagle strwo on
twarz, której nie znał, twarz człowieka lub potwora, z wykrzywionymi wargami i z oczami, które
byiy jak jamy wgł biaj ce si w czarn pró ni .
W tym momencie Ged podniósł lask \yysoko w gór , a ona rozjarzyła si o lepiaj co, płon c
tak białym i pot nym wiatłem, e zniewoliło ono i poskromiło nawet t odwieczn ciemno .
W blasku tym wszelki ludzki kształt spełzł ze stwora, który zbli ał si ku Gedowi. Stwór
ci gn ł si , skurczył i sczerniał, pełzn c dalej po piasku czterema krótkimi szponiastymi
łapami. Ale posuwał si wci naprzód, podnosz c ku Gedowi lepy, niekształtny pysk bez
warg, uszu i oczu. Gdy ostatecznie zbli yli si do siebie, stwór stał si zupełnie czarny w białym
magicznym promieniowaniu płon cym wokół niego i d wign wszy si , stan ł wyprostowany.
Człowiek i cie spotkali si w milczeniu twarz w twarz i zatrzymali si .
Gło no i wyra nie, naruszaj c odwieczn cisz , Ged wymówił imi cienia i w tej samej
chwili cie przemówił bez warg i bez j zyka, wypowiadaj c to samo słowo: - Ged. - I dwa głosy
były jednym głosem.
Ged wyci gn ł przed siebie r ce, upuszczaj c lask , i obj ł swój cie , swoje czarne ja, które
jednocze nie si gn ło ku niemu. wiatło i ciemno zetkn ły si i poł czyły, staj c si jedno ci .
Ale Vetchowi, który ze zgroz przygl dał si z daleka poprzez ciemniej cy ponad piaskiem
zmrok, zdawało si , e Ged został pokonany; widział bowiem, jak jasny blask niknie i ga nie.
Ogarn ła go w ciekło i rozpacz: wyskoczył na piasek, aby wspomóc przyjaciela albo wraz z
nim umrze , i pop dził w stron tego male kiego promyka, który gasł w pustym zmroku suchego
obszaru. Lecz gdy biegł, piasek zapadł si pod jego stopami i Vetch zacz ł szamota si z nim jak
w bagnie, wyrywa si ze jak z zalewaj cej go ci kiej fali: a wreszcie w ogłuszaj cym
szumie, w ol niewaj cym blasku dnia, w przenikliwym chłodzie zimy i w gorzkim smaku soli
wiat został mu przywrócony i Vetch pogr ył si w nagłym, prawdziwym, ywym morzu.
W pobli u na szarych falach kołysała si łód , pusta. Vetch nie mógł dojrze na wodzie nic
poza tym; wal ce si na niego wierzchołki fal zalewały mu oczy i o lepiały go. Nie b d c dobrym
pływakiem, przedarł si jak mógł do łodzi i wci gn ł przez burt do rodka. Kaszl c i staraj c si
obetrze wod , która spływała strumieniami z jego włosów, rozejrzał si rozpaczliwie wokoło,
nie wiedz c, w któr stron ma teraz patrze - W ko cu dostrzegł w ród fal co ciemnego,
oddzielonego od siebie znaczn przestrzeni tego, co przed chwil było piaskiem, a teraz
wzburzon wod . Rzucił si do wioseł i z całej siły powiosłował ku przyjacielowi; chwytaj c
Geda za ramiona podtrzymał go i wci gn ł przez burt do łodzi.
Ged był oszołomiony i jego oczy spogl dały w przestrze , jakby nic nie widziały, ale nie było
na nim wida adnej rany. Blask jego laski z czarnego cisowego drewna zgasł całkiem; Ged
ciskał j w prawej dłoni i nie dał jej sobie odebra . Nie mówił ani słowa. Wyczerpany,
przemoczony i trz s cy si , le ał pod masztem zwini ty w kł bek, nie spogl daj c ani razu na
Yetcha, który podniósł agiel i obrócił łód , aby złapa północno-wschodni wiatr. Ged nie
widział nic z tego, co było naokoło, dopóki na wprost przed dziobem płyn cej łodzi, na niebie,
które pociemniało po zachodzie sło ca, w wyrwie jasnobł kitnego wiatła pomi dzy długimi
chmurami nie zaja niał ksi yc na nowiu: pier cie z ko ci słoniowej, obr czka z rogu, odbite
wiatło sło ca po drugiej stronie oceanu mroku.
Ged uniósł twarz i wpatrzył si w ten odległy półksi yc ja niej cy na zachodzie.
Wpatrywał si długo, a potem podniósł si i wyprostował, trzymaj c w obu dłoniach lask , jak
wojownik trzyma długi miecz. Rozejrzał si wokół, spogl daj c na niebo, na morze, na br zowy
wyd ty agiel nad głow , na twarz przyjaciela.
- Estarriol - powiedział - spójrz, ju po wszystkim. Sko czone. - Za miał si . - Rana uleczona
- powiedział - jestem zdrów, jestem wolny. - Potem pochylił si i ukrył twarz w dłoniach, płacz c
jak mały chłopiec
A do tej chwili Vetch obserwował go z pełnym napi cia l kiem, nie był bowiem pewien, co
zdarzyło si tam, w ciemnej krainie. Nie wiedział, czy to Ged jest z nim w łodzi: jego dło przez
całe godziny gotowa była chwyci za kotwic , wybi dziur w deskach i raczej zatopi łód tu, na
pełnym morzu, ni zawie z powrotem do portów wiatomorza owego złego stwora, który, jak
Yetch si obawiał, mógł przybra wygl d i posta Hpda. Teraz, gdy widział przyjaciela i słyszał
jego słowa, w tpliwo ci znikły. I Vetch zaczynał rozumie prawd : Ged ani nie został pokonany,
ani nie zwyci ył, lecz nazywaj c cie swej mierci swoim własnym imieniem, uczynił siebie
cało ci : człowiekiem; kim , kto znaj c swojo całe, prawdziwe ja, nie mo e zosta wykorzystany
ani zawładni ty przez adn inn raoc poza samym sob , i kto prze ywa dzi ki temu swoje ycie
w imi ycia, a nigdy w słu bie zniszczenia, cierpienia, nienawi ci lub ciemno ci. W Stworzeniu
Ba, b d cym najstarsz pie ni , powiedziane jest: „Tylko w milczeniu słowo, tylko w ciemno ci
wiatło, tylko w umieraniu ycie: na pustym niebie jasny jest lot sokoła". T pie Vetch piewał
teraz na głos, steruj c na zachód i płyn c z chłodnym wiatrem zimowej nocy, który d ł im w
plecy z bezmiaru Morza Otwartego.
Płyn li osiem dni i jeszcze osiem, zanim ujrzeli na horyzoncie l d. Wiele razy musieli
napełnia swój bukłak morsk wod , zmienian czarami w wod słodk ; łowili ryby, ale nawet
gdy przywoływali na pomoc czary rybackie, łapali bardzo-niewiele, gdy ryby Morza Otwartego
nie znaj swoich imion i nie zwa aj na czary. Gdy nie zostało im ju nic do jedzenia poza
paroma paskami w dzonego mi sa, Ged przypomniał sobie, co powiedziała Yarrow, kiedy ukradł
z paleniska podpłomyk - e b dzie ałował swej kradzie y, gdy zgłodnieje na morzu; ale mimo
e był tak głodny, wspomnienie to sprawiło mu przyjemno . Albowiem Yarrow powiedziała
równie , e on, wraz z jej bratem, powróci do domu.
Magiczny wiatr niósł ich poprzednio na wschód przez zaledwie trzy dni, teraz jednak e
powrót na zachód zaj ł im szesna cie dni eglugi. Nikt dot d nie powrócił z tak dalekiej
wyprawy na Morze Otwarte, jak młodzi czarnoksi nicy Estarriol i Ged podj li w dni Odłogów
zimowych w otwartej rybackiej łodzi. Nie napotkali wi kszych sztormów i sterowali prawie bez
zmian, kieruj c si kompasem oraz gwiazd Tolbergen i bior c kurs nieco na północ od swojego
poprzedniego szlaku. Wskutek tego nie powrócili na wysp Astowell, ale wymijaj c Far Toly i
Sneg, tak e pozostały poza widnokr giem, po raz pierwszy ujrzeli l d opodal najbardziej
wysuni tego na południe przyl dka wyspy Koppish. Ponad falami zobaczyli kamienne urwiska,
wznosz ce si jak wielka twierdza. Ptactwo morskie kwiliło, kołuj c nad przybojem, a w wietrze
snuł si bł kitny dym z wioskowych kominków.
Z tego miejsca podró do Iffish nie trwała długo. Wpłyn li do portu Ismay w cichy, ciemny
wieczór: wkrótce zacz ł padał nieg. Przycumowali łód „Bystre Oko", która zaniosła ich do
wybrze y królestwa mierci i z powrotem, a potem poszli pod gór w skimi uliczkami do domu
czarnoksi nika. Ich serca były bardzo lekkie, gdy weszli w wiatło i ciepło ognia płon cego pod
tym dachem, a Yarrow wybiegła im na spotkanie, płacz c z rado ci.
Je li nawet Estarriol z wyspy Iffish dotrzymał obietnicy i uło ył pie o owym pierwszym
wielkim czynie Geda, to pie ta zagin ła. Istnieje opowiadana na Wschodnich Rubie ach
legenda o łodzi, która osiadła na suchym l dzie, cho znajdowała si nad otchłani oceanu i całe
dnie drogi dzieliły j od najbli szych wybrze y. Na wyspie Iffish mówi si , e to Estarriol płyn ł
t łodzi , lecz na wyspie Tok powiadaj , s byli to dwaj rybacy zagnani przez sztorm daleko na
Morze Otwarte; a znów na wyspie Holp legenda opowiada o rybaku holpijskim ł głosi, e nie
umiał on ruszy swej łodzi z niewidzialnych piasków, na których osiadła, i do dzi jeszcze po
nich si bł ka. Tak wi c z Pie ni o Cieniu pozostało tylko par urywów ba ni, niesionych przez
długie lata od wyspy do wyspy jak drewno unosz ce si na falach. Natomiast w Czynach Geda
nie ma ani słowa o tej wyprawie, o spotkaniu Geda z cieniem - o tym wszystkim, co si
wydarzyło, zanim jeszcze Ged przepłyn ł bez szwanku przez Smocze Stado, zanim odniósł
Pier cie Erreth-Akbego z Grobowców Atuanu na Havnor i zanim w ko cu zjawił si raz jeszcze
na Roke jako Arcymag wszystkich wysp wiata.
11. Posłowie
„Pytam o Obcego, o istot ró n od Ciebie. Istota ta mo e si od Ciebie ró ni płci albo rocznym dochodem lub
sposobem bycia, mówienia i ubierania si , wreszcie kolorem skóry b d ilo ci nóg i głów. Innymi słowy, istnieje
Obcy seksualny, Obcy socjalny, kulturowy i na koniec rasowy. A co z socjalnym Obcym w SF? Co tam, w terminach
marksizmu, z «proletariatem»? Gdzie on jest w SF? Gdzie s tam n dzarze, którzy pracuj ci ko i id do łó ka
głodni? Czy to s kiedykolwiek w SF osoby? Nie. Zjawiaj si jako wielkie anonimowe masy, uciekaj ce ze slumsów
chicagowskich przed luzowatymi monstrami albo gin ce od radiacji ska enie, albo jako armie bez twarzy,
prowadzone w bój przez generałów i m ów stanu. W fantastyce «miecza i magii» zachowuj si jak figury na
szkolnym przedstawieniu Czekoladowego Ksi cia. Zdarza si mi dzy nimi dziewcz o bujnych kształtach,
emablowane przez oficera Głównej Kwatery Ziemskiej, albo w załodze rakiety jest zacny stary kucharz, ze szkockim
lub szwedzkim akcentem, reprezentuj cy M dro Prostych Ludzi. Bo ludzie nie s w SF lud mi. S masami
istniej cymi po to, by wielcy mieli kim rz dzi .
Ze społecznego punktu widzenia lwia cz
SF jest płaska i wsteczna nie do wiary. Wszystkie te imperia
galaktyczne, id ce wprost od Imperium Brytyjskiego z 1880. Wszystkie te planety - rozdzielone 80 trylionami mil! -
ukazane jako pa stwa wojowniczych nacjonalistów lub jako kolonie podlegaj ce eksploatacji albo protektoratowi
yczliwego imperium Ziemi, pod którym winny zmierza w stron samorozwoju, wsz dzie - Trud Białego Człowieka
raz jeszcze. (...) Jedyn przemian społeczn ukazan w SF jest ruch ku autorytaryzmowi, zdominowanie ciemnych
mas przez elit władzy, ukazywane czasem jako ostrze enie, ale cz ciej z satysfakcj . Socjalizm nigdy nie podlega
rozwa eniu jako alternatywa, a demokracja ulega zapomnieniu. Bogactwo stanowi cel z zało enia słuszny,
uto samiony z osobista zasług . Ameryka ska SF akceptuje trwał hierarchie wy szych i ni szych, z agresywnymi,
bogatymi, ambitnymi samcami, na szczycie, potem otwiera si wielka luka, a dalej, na dnie, s biedni, ciemni,
anonimowi - wraz z kobietami. Je li mog tak rzec, obraz cało ciowy jest dziwacznie <-nieameryka ski». Jest to
doskonały patriarchat pawianów, z samcem Alfa na szczycie, którego obmrukuj z respektem samce podwładne. (...)
Nadszedł, s dz , czas, by twórcy SF - oraz ich czytelnicy! - przestali roi o powrocie Wieku Królowej Wiktorii i
zacz li my le o przyszło ci"
Powy szych słów nie napisał ani ortodoksyjny krytyk marksistowski, ani ten zło liwiec, ten paszkwilant
Stanisław Lem, odpłacaj cy ameryka skim kolegom za honorowe członkostwo Science Fiction Writers of America -
kalumniowaniem ich twórczo ci (por. „Forum SFWA" z 1975 roku). Napisała te słowa autorka niniejszej ksi ki,
Ursula Le Guin, w zwi złym wyst pieniu, zamieszczonym w po wi conym jej dziełom kwartalniku „Science Fiction
Studies" w 1975 roku (wydawc „SFS" jest uniwersytet w Indianie). Nie ma ona dzi w Stanach nikogo równego
sobie na polu fantastyki, z wyj tkiem bodaj Ph. Dicka, którego Ubik zapocz tkował nasz - Wydawnictwa
Literackiego i moj - seri ksi ek. Ró nica pomi dzy Le Guin a Dickiem w zasadzie równa si ró nicy mi dzy
statystycznie uogólnion umysłowo ci kobiec i m sk . Dick darzy nas gwałtowniejszymi niespodziankami
wyobra ni, wzbija si niekiedy wy ej, ale miewa te gł bsze upadki. Natomiast pisarstwo Ursuli Le Guin objawiało
we wszystkich fazach rozwoju wi kszy umiar, dyscyplin , ład, pow ci gliwo , rzekłbym - rozumn i ciepł
gospodarno .
Najwi kszy rozgłos przyniosła jej powie wydana przed trzema laty, Wydziedziczeni. Jest to ambitna próba
wymodelowania pod szkłem fantastycznej izolacji najbardziej pal cych dylematów politycznych naszego wieku.
Zestawiła w niej, jako modele rozmy lnie wyodr bnione, bo osadzone na okr aj cych si (niczym Ziemia z
Ksi ycem) planetach - dwie antagonistyczne formacje, kapitalizm i anarchizm. Społeczno kapitalistyczna
pozbyła si swych radykałów, posyłaj c, a wła ciwie - zsyłaj c ich na glob mniejszy, ubogi, niemal pustynny, i w
takich warunkach rozrasta si kolektywistyczna bezpa stwowo , w której niełatwo y , ale te ci ar egzystencji
po równi rozkłada si w niej na wszystkich. Podtytuł powie ci brzmi: Dwuznaczna utopia. Jako nie jest anarchia Le
Guin rajem. Bohater powie ci to genialny fizyk, który w ubogiej społeczno ci nie mo e rozwin w pełni swych
uzdolnie .
Rzecz nie tylko w ubóstwie .zreszt . Urras i Anarres, pa stwa-planety, nie znaj si nawzajem. Wrogo
wzgl dem dawnej ojczyzny przetrwała bowiem jej opuszczenie - anarchi ci zamkn li si na wszelkie stamt d
wpływy, przez co tak e wiedz ust puje nowa społeczno - starej. Bohater udaje si wi c tam, gdzie czekaj go
wietniejsze umysły i laboratoria. Ogół poczytuje mu ten krok za zdrad - do rakiety odprowadzaj go ciskane przez
tłum kamienie.
Wydziedziczeni to nie zamierzona bodaj trawestacja motywu faustowskiego, to Faust w typowej dla sytuacji
wyboru, tym razem - tak e politycznego. Ten Faust paktuje z „diabłem", korzysta z jego darów, aby poprzez nie
dostrzec wreszcie mechanizm przemocy, która go mierzi. Dokonawszy swego, postanawia wróci - ale nie w postaci
skruszonego marnotrawnego syna. Powie otwiera si scen jego odlotu, a zamyka chwil przed l dowaniem,
pełn niewiadomo ci i ryzyka, bo powita go chyba - pogardliwa nienawi .
W tym epicko zakrojonym utworze niejedno mo na kwestionowa . Najpierw - reprezentatywno ustrojowych
modeli. Obro ca kapitalizmu powie, e Le Guin ułatwiła sobie dyskredytacyjne zadanie, ukazuj c zamiast modelu
„optymalnego", jak jaki szwedzki - zlepek polityczny, umiejscawialny gdzie pomi dzy Stanami Zjednoczonymi,
Ameryk Południow i bodaj Persj czy Grecj . Ale i rzecznik socjalizmu nie b dzie w pełni rad modelowi „utopii",
gdy trwało i spolegliwo jej egalitaryzmu wniesiona jest w społecze stwo jakby z zewn trz. A to, poniewa
strom hierarchizacj społeczn , poniewa zró nicowanie uczestnictwa w dostatku udaremniaj fizyczne warunki
planety. To ich nacisk, skazuj c cał społeczno na heroiczny wysiłek, a nieraz na frontow wr cz postaw , tym
wła nie ci nieniem „spłaszcza" zbiorowo , wtr ca j w sytuacj zbli on do komunizmu wojennego, z t istotn
ró nic , e walczy trzeba z kl skami naturalnymi, a nie z wrogim najazdem. A wi c rygor egalitaryzmu jest w
pierwszej przyczynie zzewn trzpochodny. Ustanawia ów rygor - fizyka planetarna, a nie tylko dobrowolno
społecznej umowy. Powie stara si pomniejszy znaczenie tego musu jako społecznego spoiwa, bo cho moc w
niej pryncypialnych rozmów, nie tykaj one kwestii, jak wiodłoby si takiemu społecze stwu w mniej sparta skim
otoczeniu. Lecz przecie skoro ma by ukazana anarchia, czyli społeczno własnowolnie pow ci gliwa w
korzystaniu z nieograniczonych swobód, nie nale y zast powa ry ów politycznych - fizycznymi. To nie sztuka by
Spartaninem, gdy nie mo na nim nie by .
Podkre lmy przecie , e alternatywa ukazana przez Le Guin nie sprowadza si do przeciwstawienia równo ci w
niedostatku - uciechom z wyzysku. Nie wszystko jest w dosycie ska one złem i nie wszystko, co idzie z
egalitaryzmu, zasługuje na aprobat . Zupełny egalitaryzm nie jest zupełn sprawiedliwo ci , bo likwiduje
odchylenia od redniej społecznej tak ujemne, jak dodatnie. Tym samym faworyzuje przeci tno . Dowodem
bohater: nie mo e zdoby tyle rozwojowej swobody, ile wymaga jego duchowa wyj tkowo . Co prawda wła nie ta
jego wyj tkowo stanowi najsłabszy, najmniej przekonywaj cy element powie ci. Ujawnimy t słabo ,
zestawiaj c Wydziedziczonych z Czarnoksi nikiem z Archipelagu.
Czarnoksi nik pochodzi z du o wcze niejszego okresu pisarstwa Ursuli Le Guin. Krytyka zapomniała o nim
prawie, uznawszy Wydziedziczonych za najwybitniejszy dot d utwór autorki. Jak s dz , niesłusznie. S d krytyki
idzie po cz ci st d, e niew tpliwa jest aktualno polityczna Wydziedziczonych, a po cz ci bodaj i st d, e
fantastyka ba niowa w rodzaju Czarnoksi nika uchodzi za podgatunek mniej powa ny, bardziej rozrywkowy od
fantastyki naukowej. To rozgraniczenie: fantasy i science fiction, mam za systematyczny bł d krytyki ameryka skiej,
któremu ulega na ogół te europejska. Podług Amerykanów, je li kto lata w utworze na dywanie, chodzi o
fantastyk ba niow , a je li na stołku antygrawitacyjnym, znajdujemy si w fantastyce naukowej. Z zastosowania
analogicznie płytkich kryteriów wynikałoby w zoologii, e nietoperze s ci lej spokrewnione z turkawkami ni z
myszami, bo myszy nie lataj . Ani nietoperz, nawet przybrany w cudze piórka, nie jest ptakiem, ani ba , przetkana
naukopochodnymi terminami, nie jest fantazj naukow . Ci ar gatunkowy dzieła nie zale y od „naukowo ci"
pojawiaj cych si w nim nazw, lecz od u ytku, jakie utwór z nich robi. W posłowiu do Opowie ci niesamowitych
Grabi skiego wspomniałem o słu bach, jakie fantastyka niesamowita mogłaby pełni pozarozrywkowo.
Czarnoksi nik z Archipelagu jest znakomitym przykładem takich wła nie słu b. Jest to opowie o naukach,
pobieranych przez młodzie ca z wymy lonej krainy u fikcyjnych m drców władaj cych fantastycznym kunsztem
czarnoksi skim. Zarazem jest to opowie realistyczna - o kształtowaniu si osobowo ci, o dorastaniu w ród
przeciwie stw, o tym, jak zapalczywa lekkomy lno staje si dojrzało ci . Jest to wreszcie figuralna przypowie o
tym, jak mo na dorosn do sprostania własnej mierci, nie popadaj c ani w n dzny strach, ani w głupi but .
Narracja toczy si czysto i spokojnie, w kameralnym ciszeniu. Zachowała swoje brzmienie w przekładzie, za który
nale y si wdzi czno Stanisławowi Bara czakowi, bo nie uronił ani krzty poetycko ci Czarnoksi nika.
Sugestywny jest w nim nastrój przymglonego Archipelagu w ród burzliwych wód Północy, a wr cz znakomita -
naturalno przej od skromnego mozołu eglarzy i rybaków do pojawie za wiatowego ywiołu. ywioł ten nie
jest tylko tradycyjnym sztafa em ba ni, stanowi bowiem przebran w niesamowity strój, alegorycznie potraktowan
pot g odpowiadaj c rzeczywistym pot gom, jakie człowiek wyzwala w Naturze. Czary okazuj si równie ułomne,
w tpliwe i obusieczne, jak naukowe odkrycia. Przypomn zbawcz przemian młodego Geda w ptaka, która wyzwala
go wprawdzie z opresji, ale sama staje si dla nowym zagro eniem. To to wr cz modelowa sytuacja ludzkiego
poznania, bo i nauka, obdarzaj c nas nowymi swobodami, jednocze nie wprowadza nas w nowe zagro enia. Tym
wła nie obojnaczym stosunkiem do wyzwalanych mocy zdobywa Czarnoksi nik doskonalsz jednolito i wi ksz
wiarygodno od Wydziedziczonych. Polityczna. problematyka przy miewa w Wydziedziczonych osob i dzieło
bohatera. Jego odkrycie, po dane przez mo nych, upodabnia si do magicznego skarbu ukrytego w jego umy le.
Czy bym chciał o wiadczy , e ba Ursuli Le Guin jest bardziej realistyczna od jej naukowej fantazji? Tak, to
wła nie chc powiedzie . Zdarzaj si w literaturze takie paradoksy, jak ten - e roli pełnionej przez czary w jednej
ksi ce mo na przypisa wi cej realizmu ani eli roli odkrycia naukowego - w innej. Ale paradoks jest pozorny.
Rzecz w tym, e utwór konstytuuje wiat, rz dz cy si własnymi prawami, jako suwerenn cało , i o tym, czy utwór
jest wierny rzeczywisto ci, decyduje owa cało a nie jej fragmenty, na przykład - nazwy brane ze słownika nauki.
Tote nie słowniki mog por cza prawdono no rzeczy wyst puj cych w tek cie, lecz tylko wiat utworu. On
jeden mo e by por czycielem problemowej autentyczno ci takich rzeczy. Zachodz ce stosunki odda mo e taki
przykład.
Gdy budujemy most, jego konstrukcja cało ciowa jest wa niejsza od wygl du jego cz ci. Je li most jest stalowy,
mog sobie jego łuki by wymodelowane na kształt smoczych ogonów. W niczym nie naruszy to jego ud wigu, a
mo e nawet ta oryginalno konstrukcji technicznej, wykonanej z elementów o egzotycznym kształcie, nada mu
dodatkowy walor. Je li natomiast most jest rzetelnie stalowy, lecz jedno prz sło ma z papieru doskonale imituj cego
wygl dem stal, nie b dzie wiele wart. Co z tego, e wszystkie inne prz sła s mocne, je li po tym nie mo na przej .
W niniejszej powie ci czarnoksi stwo stanowi przewodni motyw duchowego ycia bohatera. Czarnoksi stwo to,
w ukazanej postaci, nie jest wymierne na nic innego. Gdyby czary, jakich uczy si Ged, były niezawodne i
wszechmocne, powie run łaby od razu. Równie marny byłby efekt, gdyby tych czarów mógł si młodzieniec
nauczy lekko, niczym tabliczki mno enia, bez wszelkich „kosztów własnych". Natomiast epokowe odkrycie, z
jakim nosi si uczony bohater Wydziedziczonych, stanowi wymienny pretekst maj cy uzasadni jego post pki.
Chodzi o now teori czasu, ale mógłby j zast pi ka dy inny rodzaj teorii czy hipotezy, a tak e jaki wynalazek
techniczny, sam bohater wreszcie mógłby by nie uczonym, lecz na przykład artyst . To te w niczym nie zmieniłoby
utworu, poniewa idzie w nim o konfrontacj dwóch systemów politycznych, a bohater pełni w tym procesie rol
obiektywu, przez który patrzymy. To jest główna bodaj słabo Wydziedziczonych. Genialny uczony mógłby
oczywi cie optowa na rzecz rewolucji, ale nie przestałby wszak od tego by genialnym uczonym, zachowałby
wiadomo swego dzieła, które nie mo e tym samym by zewn trznym niejako, przypadkowym, wymiennym
dodatkiem do jego osoby i do jego losu. Znakomita koncepcja, z jak Le Guin przyst piła do pisania
Wydziedziczonych, stworzyła szans nowej wersji Fausta, lecz szansa ta nie zi ciła si , poniewa kandydat na Fausta
schodzi do roli obserwatora najpierw, a potem sympatyka - politycznej opozycji w kapitalizmie. Tak jak on, mógłby
si zaanga owa w polityczna walk ka dy człowiek. Poniewa jednak nie ka dy, jako byle kto, mógł przekroczy
bariery dziel ce skłócone wiaty, bohater musiał by indywidualno ci niezwykł . Autorka zdecydowała si uczyni
tym człowiekiem - genialnego uczonego. Lecz taki wybór zobowi zuje. A poniewa wielko uczonego jest
pochodn wielko ci jego dokona w ich tre ci i w społecznych konsekwencjach, nie mo na wypełni tak otwartego
zadania --półtorastronicowymi ogólnikami.
Wła nie przez to magiczne praktyki i zakl cia w Czarnoksi niku okazuj si - przez ich nierozerwalny zrost z
cało ci utworu, przez ich naczelne miejsce w yciu bohatera, a te przez ich dwuznaczno , zawodno i ułomno
- bli sze prawdy ludzkiego działania, czyli bardziej realistyczne ani eli wspaniałe odkrycie naukowe bohatera
Wydziedziczonych.
- Wzi ło si to, my l , st d, e Ursula Le Guin, córka słynnego antropologa ameryka skiego Kroebera, czuła si w
sferze obyczajowej egzotyki, folkloru, rytuałów inicjacyjnych i praktyk magicznych - bardziej swojsko ni na terenie
nauki i jej twórców.
Na koniec uwaga osobista. . ywi dla Czarnoksi nika szczególny sentyment. Jest to jedyna pozycja
ameryka skiej fantasy, która wzbudziła mój szacunek. Zarazem pocieszyła mnie po lekturze (znanej i u nas) powie ci
Tolkiena Władca Pier cieni. To gło ne dzieło pozostawiło mnie oboj tnym, a nawet znudzonym. Tote gdyby nie
Czarnoksi nik z Archipelagu, uznałbym si - wobec współczesnej fantastyki bajeczno-magicznej - za lepego,
wobec kolorów. Ursula Le Guin pomogła mi swoj powie ci odzyska wiar zarówno w ywotno fantastyki
ameryka skiej, jak i w moj wra liwo na jej - rzadkie niestety - uroki.
Marzec 1976
Stanisław Lem