background image

Macomber  Debbie

Zapominalska panna młoda

PROLOG

– Bez ślubu nie ma mowy.

Dziesięcioletni Martin Marshall klepnął się ze złością po biodrach.

– Mówiłem ci, że się na to nie zgodzi.

Caitlin przyglądała się, jak najlepszy przyjaciel jej brata wyciąga z kieszeni 

drugą nalepkę z zawodnikiem baseballa. Jeśli Joseph Rockwell chce ją pocało-

wać, wszystko musi odbyć się jak Pan Bóg przykazał. Mimo iż miała zaledwie 

osiem lat, wiedziała, jak należy zachować się w takiej sytuacji. Spoglądając na 

lalkę, którą tuliła w ramionach, pomyślała instynktownie, że Barbie z pewnością 

nie pochwalałaby całowania się z chłopcem przed ślubem.

Martin znów podszedł do niej.

– Joe powiedział, że dołoży jeszcze Dona Drysdale’a.

– Mówiłam już, że bez ślubu nie ma mowy. – Z wyniosłą miną wygładziła 

plażową sukienkę.

– Dobrze już, dobrze, ożenię się z nią – mruknął Joe, idąc wolnym krokiem 

przez podwórko.

– Jak masz zamiar to zrobić? – spytał Martin.

– Weź Biblię.

Jak na kogoś, kto tak bardzo chce ją pocałować, Joseph nie wyglądał na 

specjalnie zadowolonego. Caitlin postawiła wszystko na jedną kartę.

– Ślub ma się odbyć w forcie.

– W forcie? – wybuchnął Joe. – Wiesz doskonale, że dziewczęta nie mają 

tam wstępu.

background image

– Nie wyjdę za chłopca, który odmawia mi wstępu do swego fortu.

– Wycofaj się – powiedział Martin. – Ona żąda zbyt wiele.

Nie   musisz   dawać   mi   drugiej   nalepki   –  kusiła   Caitlin.   Myśl,   że   byłaby 

pierwszą dziewczynką dopuszczoną do ich królestwa, była niezwykle nęcąca. 

Dzięki temu zostanie prawdopodobnie zaproszona na przyjęcie urodzinowe do 

Betsy McDonald.

Chłopcy wymienili znaczące spojrzenia i zaczęli szeptać między sobą, do 

Caitlin dobiegały tylko strzępy rozmowy. Martin, wyraźnie niezbyt zachwycony 

ustępstwami przyjaciela, kręcił wciąż głową, jak gdyby nie mógł uwierzyć, że 

Joseph poszedł na coś takiego. Caitlin zaś nie wiedziała, czy może zaufać Jose-

phowi. W całym sąsiedztwie znany był ze swej namiętności do płatania różnych 

figli.

– Muszę  nakarmić  dziecko – powiedziała,  odwracając się i chcąc odejść.

– W porządku – Joseph zgodził się z widocznym ociąganiem. – Ślub odbę-

dzie się w forcie. Udzieli go Martin, pod warunkiem iż nikomu nie zdradzisz, że 

byłaś w środku, rozumiesz?

– Jeśli to zrobisz, ciężko pożałujesz! – dodał Martin, rzucając siostrze groź-

ne spojrzenie.

– Nikomu nie pisnę ani słowa – obiecała Caitlin. Właściwie nie przeszka-

dzało jej, że musi dochować tajemnicy. Okropnie lubiła sekrety.

– Jesteś gotowa? – spytał Joseph. Gdy już uzgodniono warunki, zaczął się 

nagle bardzo śpieszyć, co zirytowało Caitlin. Nie podobał się jej również mars 

na jego  czole. Pan młody  powinien przynajmniej  wyglądać na szczęśliwego. 

Chciała mu to powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.

– Rzecz jasna, musisz się przebrać. Garnitur, który miałeś na sobie w czasie 

świąt Wielkanocy będzie całkiem odpowiedni.

– Co takiego? – wykrzyknął Joseph. – Nie mam zamiaru wkładać żadnego 

background image

garnituru!   Posłuchaj,   Caitlin,   to   już   koniec   moich   ustępstw.   Albo   biorę   ślub 

w tym,   w czym  jestem,   albo  odwołujemy   wszystko!   Westchnęła,   wywracając 

wymownie oczy.

– Och, niech ci będzie, ale muszę przedtem iść na chwilę do domu.

– Tylko się pośpiesz, dobrze?

Martin poszedł za nią, zatrzaskując z hukiem drzwi wejściowe. Wziął Biblię 

ze stolika w korytarzu i wybiegł na podwórko.

Caitlin popędziła do swego pokoju, przejechała szczotką po włosach, popra-

wiła różowe kokardy w warkoczach, zgarnęła swoje ulubione lalki i wybiegła 

z powrotem na podwórko.

Po chwili otworzyła uroczyście rozklekotane drzwi i powoli, jak to podpa-

trzyła na ślubie starszej kuzynki, weszła do fortu chłopców zbudowanego z kla-

tek po owocach i kartonów.

Przystanąwszy w wąskim przejściu, rozejrzała się ciekawie dookoła. I czym 

tu się przechwalać! Z opowieści Martina wynikało, że jest to pałac o marmuro-

wych posadzkach i kryształowych żyrandolach. Poczuła się odarta z iluzji. Gdy-

by nie korciło jej tak bardzo, by zobaczyć fort, nalegałaby, by wszystko odbyło 

się jak należy, w kościele.

Jej brat stał dumnie wyprostowany na odwróconej dnem do góry klatce po 

jabłkach, przyciskając Biblię do piersi. Minę miał obowiązkowo poważną. Ca-

itlin uśmiechnęła się z aprobatą. Przynajmniej on traktował całą sprawę serio.

– Nie możesz przynosić do fortu lalek – zawołał Joseph.

– Z całą pewnością mogę. Barbie, Ken, Paula i Jane są naszymi dziećmi.

– Naszymi dziećmi?

– Oczywiście nie urodziły się jeszcze, na razie są tylko aniołkami, ale po-

myślałam, że powinny być tutaj, byś mógł je zobaczyć. – Starannie usadziła lalki 

w rządku na drugiej klatce po jabłkach, za Martinem. Joseph ukrył twarz w dło-

background image

niach i przez chwilę zdawał się być bliski zmiany decyzji.

– Bierzemy ten ślub czy nie? – spytała.

– Dobrze   już,   dobrze.   –   Joseph   westchnął   ciężko   i popchnął   Caitlin   do 

przodu, trochę zbyt szorstko, jak na jej gust.

Stanęli we dwoje przed Martinem, który otworzył na chybił trafił oprawną 

w skórę Biblię, a potem obrzucił wzrokiem Caitlin i swego najlepszego przyja-

ciela.

– Czy ty, Josephie Jamesie Rockwell chcesz pojąć Caitlin Rosę Marshall za 

żonę?

– Za prawowitą małżonkę – poprawiła Cait. Pamiętała te słowa z widowi-

ska telewizyjnego.

– Prawowitą małżonkę – powtórzył Martin niechętnie.

– Tak. – Caitlin zauważyła, że w głosie Josepha nie było entuzjazmu. – 

Chyba jest tam coś o dostatku i biedzie, zdrowiu i chorobie – dodał, zerkając na 

dziewczynkę, jak gdyby chciał powiedzieć, że nie jest jedyną osobą znającą sło-

wa przysięgi.

Martin skinął głową i mówił dalej:

– Czy ty, Caitlin Rose Marshall, bierzesz za męża Josepha Jamesa Roc-

kwella i będziesz przy nim w zdrowiu i chorobie, w dostatku i biedzie?

– Poślubię wyłącznie mężczyznę, który jest zdrowy i bogaty.

– Nie możesz teraz stawiać warunków – oburzył się Joseph. – Wszystko już 

uzgodniliśmy.

– Po prostu powiedz „tak” – ponaglił ją Martin poirytowanym tonem. Ca-

itlin podejrzewała, że tylko powaga sytuacji powstrzymała go od dodania: „ty 

zołzo”.

Nie była pewna, czy powinna na to przystać. W wieku ośmiu lat wiedziała 

już, że lubi ładne rzeczy i wyobrażała sobie, że po ślubie mąż zbuduje dla niej 

background image

zamek na skraju lasu. Będzie ją ogromnie kochał i obsypywał prezentami – je-

dwabnymi wstążkami do włosów i flakonikami drogich perfum. Nakupi ich tyle, 

że zabraknie dla nich miejsca na jej komódce.

– Caitlin – wycedził Martin przez zaciśnięte zęby.

– Tak – wymówiła uroczyście.

– Oświadczam, że od tej chwili jesteście mężem i żoną – powiedział Mar-

tin, zatrzaskując Biblię. – Możesz pocałować pannę młodą.

Joseph odwrócił się przodem do Caitlin. Był od niej o kilkanaście centyme-

trów wyższy. Jego oczy miały ładny odcień błękitu, który przypominał poranne 

niebo po nocnej ulewie. Bardzo jej się podobały.

– Jesteś gotowa? – spytał.

Skinęła głową i zamknąwszy oczy, zacisnęła mocno wargi, skłaniając gło-

wę na lewe ramię. W głębi duszy nie miała nic przeciwko temu, żeby Joseph ją 

pocałował, choć nie przyznałaby się do tego za żadne skarby... cóż, damy nie po-

ruszają takich tematów.

Minęło sporo czasu, zanim poczuła dotyk jego warg. A właściwie można by 

to nazwać pacnięciem. O Boże, pomyślała, tyle hałasu o nic.

– I co? – spytał Martin przyjaciela. Otworzywszy oczy, Caitlin spostrzegła 

niezadowoloną minę Josepha.

– Wcale nie było tak, jak opowiadał Pete – burknął.

– To na pewno wina Caitlin. – Martin popatrzył na siostrę oskarżycielskim 

wzrokiem.

– A właśnie że nie moja, tylko Josepha! – Słowa chłopców zabrzmiały tak, 

jakby celowo ich oszukała. Jeśli ktoś tu został oszukany, to właśnie Cait, ponie-

waż nie mogła powiedzieć Betsy McDonald, że była w ich forcie.

Przez dłuższą chwilę Joseph się nie odzywał. Następnie powoli wyjął z kie-

szeni koszuli nalepkę. Spojrzał na nią z czułością, po czym podał ją niechętnie 

background image

Caitlin.

– Proszę – powiedział – jest twoja.

– Chyba nie masz zamiaru jej oddać? Zwłaszcza że Caitlin tak zawaliła 

sprawę! – wykrzyknął Martin. – Pocałunek nie był taki, jak mówił Pete. Mówi-

łem ci przecież, że to nie dziewczyna, tylko zołza.

– Umowa jest umową – powiedział smutno Joseph.

– Możesz zatrzymać swoją głupią nalepkę! – Dumnie podniósłszy głowę, 

Caitlin pozbierała ze złością lalki i ruszyła w stronę wyjścia.

– Nie powiesz nikomu, że wpuściliśmy cię do naszego fortu, prawda? – 

krzyknął za nią Martin.

– Nie.   –   I tej   obietnicy   z pewnością   dotrzyma.   Żaden   z nich   jednak   nie 

wspomniał ani słowem, by nie rozgłaszała w szkole, że ona i Joseph Rockwell 

zostali mężem i żoną.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Po raz trzeci tego popołudnia Cait starła ze złością kurz z blatu swego biur-

ka. Jeśli ten rozgardiasz związany z modernizacją potrwa dłużej, drobinki kurzu 

dostaną się do jej komputera i zniszczą tak ważne połączenie z nowojorską gieł-

dą.

– Musimy to stąd wynieść – usłyszała za sobą niski męski głos.

– Przepraszam pana. – Caitlin zerwała się nagle i rzuciła pędem w stronę 

drzwi. Dość tego! Wszyscy ci mężczyźni w kaskach ochronnych spacerujący po 

biurze, przesuwający sprzęty, sprawiali wystarczająco dużo kłopotów. Ale do-

tychczas mogła przynajmniej zamknąć drzwi i odizolować się od hałasu. A teraz 

nawet to będzie niemożliwe.

– Zamierzamy   przeprowadzić   tędy   przewody   elektryczne   –   wyjaśnił   ten 

sam chropawy głos. Nie widziała warzy mężczyzny, ponieważ stał na zewnątrz, 

u wejścia do jej pokoju, ale zdawało jej się, że jest barczysty. – Wszystko wróci 

do normy w ciągu tygodnia.

– Tygodnia! – Nie będzie mogła obsługiwać swoich klientów, jak ma pra-

cować bez biurka i telefonu? I gdzie mają zamiar ją upchnąć? Z pewnością nie 

w korytarzu! Nigdy się na to nie zgodzi.

– Przykro mi z tego powodu, Caitlin – powiedział Paul Jamison, wślizgując 

się do jej pokoju obok brygadzisty.

Na widok jego zabójczego uśmiechu, wywietrzały jej z głowy wszystkie ar-

gumenty.

– Nie przejmuj się – odrzekła. Mogła teraz służyć za przykład łagodności 

i tolerancji. – Takie rzeczy się zdarzają, gdy firma rozwija się tak dynamicznie 

jak nasza.

Spojrzawszy na siedzącą w pokoju po przeciwnej stronie korytarza swą naj-

background image

lepszą przyjaciółkę, wzruszyła lekko ramionami, jak gdyby pytając: „Czy Paul 

wreszcie mnie kiedyś zauważy?” Lindy uśmiechnęła się do niej porozumiewaw-

czo i skinęła głową, by podtrzymać ją na duchu. Ale jakie to miało znaczenie? 

Paul był świetnym menedżerem, powinna dziękować Bogu za możliwość współ-

pracy   z człowiekiem   tak   utalentowanym   i zarazem   pełnym   pomysłów.   Firma 

maklerska Webster, Rodale & Missen jest filią najprężniejszej firmy w kraju. 

Została otwarta niespełna dwa lata temu, a już zdążyła pobić wszelkie rekordy 

sprzedaży. Zdaniem Caitlin stało się tak dzięki menedżerskim umiejętnościom 

Paula.

Szczupły, ciemnowłosy i niezwykle przystojny Paul mógłby być przedmio-

tem marzeń każdej kobiety. A zwłaszcza Cait. Wszystko jednak wskazywało na 

to, że on nie widział jej w podobnie romantycznym świetle. Traktował ją jak 

ważnego członka zespołu. Jedną z pracownic. Co najwyżej przyjaciela.

Cait wiedziała, że zwykła przyjaźń często przeradza się w romans i miała 

nadzieję, że tak się stanie w ich przypadku. Ustępując bez słowa protestu stola-

rzom i elektrykom, miała nadzieję zdobyć kilka punktów u szefa.

– Gdzie przez ten czas będzie stało moje biurko? – spytała, uśmiechając się 

do niego ciepło. Z przyzwyczajenia podniosła rękę, by odgarnąć zabłąkany lok, 

zapominając, że niedawno obcięła włosy. Był to kolejny daremny wysiłek, by 

przyciągnąć jeśli nie uczucia, to choćby uwagę Paula. Jej długie do ramion, kasz-

tanowe włosy zostały ostrzyżone, poddane trwałej i teraz okalały jej twarz aure-

olą miękkich loków.

Wszyscy w biurze orzekli, że Cait, która przedtem nosiła starannie upięty 

kok, wygląda szałowo. Wszyscy, z wyjątkiem Paula. Fryzjer powiedział jej, że 

fryzura bardzo zmieniła jej wygląd – chłodną elegancję zastąpił pełen ciepła en-

tuzjazm. A Cait bardzo chciała zasłużyć na taką właśnie opinię u Paula.

Niestety, on zdawał się nie zauważać żadnej różnicy. Przynajmniej dopóki 

background image

Lindy nie skomentowała jej głośno w obecności roztargnionego szefa. Dopiero 

wtedy raczył przyznać, że owszem, coś się w niej zmieniło, ale nie był pewien 

co.

– Myślę, że moglibyśmy cię przenieść... – Paul zawahał się.

– Pański gabinet byłby chyba najodpowiedniejszym miejscem – powiedział 

brygadzista.

Cait omal nie rzuciła mu się na szyję. Był wysoki mierzył chyba metr dzie-

więćdziesiąt z okładem i masywny niczym Mount Rainier, majestatyczny szczyt, 

który widziała z okna swego pokoju. Przyjrzała mu się po raz pierwszy i uderzy-

ło ją w nim coś dziwnie znajomego. Przypuszczała, że jest brygadzistą, ale nie 

miała pewności. Kręcił się po biurze od rana, choć bez określonego rozkładu. Za 

każdym razem, gdy się pojawiał, praca zaczynała wrzeć jak w ulu.

– Ach... sądzę, że Cait rzeczywiście może przenieść się na razie do mnie – 

zgodził  się  Paul.  W swych  marzeniach  na  jawie   Cait  powróci  jeszcze  do  tej 

chwili, tyle że w jej wersji Paul spojrzy na nią zdziwiony i zachwycony, zbliży 

wargi do jej warg i...

– Proszę pani?

Cait otrząsnęła się z zadumy i odwróciła się do mężczyzny, który nieświa-

domie wyświadczył jej taką przysługę.

– Słucham?

– Czy mogłaby pani pokazać nam dokładnie, dokąd mamy przenieść cały 

ten kram?

– Ależ oczywiście. – Ten jej romantyzm zawsze wpędza ją w kłopoty. Wy-

starczy, że spojrzy na Paula, a głowę ma od razu pełną nadziei, fantazji, traci po-

czucie rzeczywistości...

Trzymając  oburącz stertę segregatorów, podążyła za robotnikami,  którzy 

ustawili jej biurko w rogu przestronnego gabinetu Paula. Po chwili wniesiono jej 

background image

komputer oraz telefon i w piętnaście minut później była już pogrążona w pracy.

Prowadziła   właśnie   rozmowę   telefoniczną   z jednym   z najważniejszych 

klientów, gdy do gabinetu wszedł bez zapowiedzi tamten mężczyzna. W pierw-

szej chwili Caitlin pomyślała, że szuka Paula. Brygadzista – czy ktokolwiek to 

był – zawahał się, po czym podniósłszy tabliczkę z jej nazwiskiem, uśmiechnął 

się szeroko, jak gdyby odkrył coś bardzo zabawnego. Spróbowała zignorować 

jego obecność, przerzucając bezcelowo strony segregatora.

On jednak podszedł bliżej i rzucił tabliczkę na blat jej biurka. Gdy spioru-

nowała go wzrokiem, mrugnął do niej bezczelnie.

Cait wcale to nie rozśmieszyło. Jak ten... ten... dureń śmie z nią flirtować?!

Zmierzyła go wściekłym spojrzeniem, mając nadzieję, że będzie na tyle do-

brze wychowany i rozsądny, by wyjść. Ależ skąd! Najwyraźniej uparł się, by zo-

stać i działać jej na nerwy. Prowadziła więc dalej swą rozmowę i po zrobieniu 

kilku notatek, odłożyła słuchawkę.

– Życzy pan sobie czegoś? – spytała, patrząc mu w oczy. I znów dostrzegła 

w nich wyraźne rozbawienie. To nie miało sensu.

– Nie – odpowiedział, szczerząc zęby w uśmiechu. – Przepraszam, że pani 

przeszkodziłem.

 Po raz drugi Cait uderzyło w nim coś znajomego. Odczekała kilka minut, 

po czym pobiegła do Lindy.

– Czy znasz przypadkiem jego nazwisko?

– Czyje nazwisko?

– Tego...   faceta,   który   zmusił   mnie   do   zwolnienia   mojego   pokoju,   nie 

wiem, kim on jest. Myślałam, że brygadzistą, ale... – Zmarszczyła brwi, usiłując 

przy- pomnieć sobie, czy ktoś wspominał jego nazwisko.

– Nie mam zielonego pojęcia, jak się nazywa. – Lindy odsunęła się z krze-

słem do tyłu, obracając w palcach ołówek. – Niczego sobie, nie uważasz?

background image

– Wiesz, że dla mnie istnieje tylko jeden mężczyzna  –uśmiechnęła   się   ła-

godnie Cait.

– Czemu więc pytasz o jakiegoś budowlańca?

– Nie... nie wiem. Z jakiegoś powodu wydaje mi się znajomy, poza tym bez 

przerwy uśmiecha się do mnie, jak gdyby wiedział o czymś, o czym ja nie wiem. 

Nienawidzę, gdy mężczyźni zachowują się w ten sposób.

– Zapytaj więc kogoś z jego ekipy. Z pewnością powiedzą ci, jak się nazy-

wa.

– Nie mogę tego zrobić.

– Dlaczego?

– Mógłby pomyśleć, że się nim interesuję.

– A   obie   wiemy,   że   to   absolutnie   niemożliwe – powiedziała Lindy 

z lekkim przekąsem.

– Właśnie. – Lindy i prawdopodobnie wszyscy inni koledzy biurowi znali 

jej uczucia do Paula. Natomiast sam szef zdawał się być ich całkowicie nieświa-

domy. Pozostało jej tylko czekać, aż Kupido ulituje się i trafi niedomyślnego 

mężczyznę strzałą prosto w serce.

– Chcesz pójść teraz na lunch? – spytała Lindy. 

Cait skinęła głową. Zbliżała się druga, a ona nie miała nic w ustach od śnia-

dania. Dzień maklera giełdowego na West Coast zaczynał się bladym świtem. 

Cait zwykle była w biurze już przed szóstą i pracowała bez wytchnienia do za-

mknięcia giełdy, czyli do pierwszej trzydzieści czasu Seattle. Dopiero wówczas 

robiła przerwę na lunch.

Mniej więcej w połowie swej kanapki z indykiem, doszła do wniosku, że 

ponosi ją wyobraźnia. Facet pewnie przyszedł spytać o Paula, a potem zmienił 

zamiar. Przecież przeprosił, że przeszkadza jej w pracy.

Ale puścił do niej oko.

background image

Nazajutrz pojawił się znowu. Z torbą na narzędzia i w kasku na głowie wy-

dawał rozkazy niczym sierżant podczas musztry. Cait przyłapała się na tym, że 

gapi się na niego z niechętną fascynacją. Wiedziała już, że jest właścicielem fir-

my budowlanej, nie była więc zaskoczona.

Przyjrzawszy mu się, stwierdziła ponownie, że jest bardzo atrakcyjny. Wca-

le nie z powodu wyjątkowej męskiej urody, po prostu miał w sobie coś władcze-

go, autorytet, prezencję, które zwracały uwagę, gdziekol- wiek się pojawił. Cait 

nie mogła zrozumieć, dlaczego wydawał jej się tak... znajomy?

Gdy przyglądała mu się następnego dnia, odwrócił się nagle, śmiejąc się 

z czegoś, co powiedział jeden z jego podwładnych. Doszła wtedy do wniosku, że 

to jego uśmiech intryguje ją najbardziej. Kiedy co jakiś czas rzucał spojrzenie 

w jej stronę, Cait za każdym razem zdawało się, że jest bardzo bliska odkrycia, 

kogo jej przypomina.

– To mnie doprowadza do szału – przyznała się swej przyjaciółce podczas 

lunchu.

– Co mianowicie?

– Nie mogę go zlokalizować.

– Kiedy już wreszcie ci się uda, poznaj nas, dobrze? Chętnie poderwałabym 

takiego seksownego faceta.

A więc Lindy też zauważyła jego męską zmysłowość. Nic dziwnego, za-

uważyłaby ją każda kobieta.

Po lunchu Cait wróciła do biura. Oczywiście znów się na niego natknęła, 

ale mimo wysiłków nie zdołała go rozszyfrować. Wreszcie, gdy się najmniej 

tego spodziewała, przeszedł obok niej i znów bezczelnie puścił do niej oko.

Zaczerwieniwszy się po uszy, Cait utkwiła wzrok w ekranie komputera.

background image

– Ma na imię Joe – oznajmiła Lindy, wchodząc do pokoju w dziesięć minut 

później. – Słyszałam, jak ktoś się do niego tak zwracał.

– Joe – powtórzyła w zamyśleniu Cait. Nie przypominała sobie, by znała 

kogoś o tym imieniu.

– Coś ci to mówi?

– Nie – z żalem pokręciła głową. Gdyby kiedykolwiek przedtem spotkała 

tego mężczyznę, musiałaby zwrócić nań uwagę. Nie należał do facetów, których 

kobiety łatwo zapominają.

– Spytaj go – molestowała ją Lindy. – To śmieszne, że tego do tej pory nie 

zrobiłaś.  Jeszcze  trochę, a dostaniesz  fioła  z tego powodu. A potem – dodała 

z irytującą logiką – gdy już go rozgryziesz, będziesz mogła nas przy okazji po-

znać.

– Nie mogę po prostu podejść i zacząć go wypytywać – odparła Cait. Po-

mysł był kompletnie niedorzeczny. – Pomyśli, że chcę go poderwać.

– Zwariujesz, jeśli czegoś nie zrobisz.

– Masz rację – westchnęła Cait. – Nie zasnę dzisiaj, jeśli nie wyjaśnię tej 

sprawy.

Zostawiwszy Lindy siedzącą jak na szpilkach w pokoju, podeszła do niego. 

Rozmawiał właśnie z jednym ze swoich pracowników. Skończywszy rozmowę, 

odwrócił się do niej ze swym leniwym uśmiechem.

– Dzień dobry – powiedziała lekko drżącym głosem. – Czy ja pana znam?

– Chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz? – spytał ze zdumieniem i urazą.

– Oczywiście. Choć przyznaję, że uderza mnie w panu coś znajomego.

– Mam nadzieję. Kilka lat temu zdarzyło się między nami coś bardzo szcze-

gólnego.

– Naprawdę? – Nigdy dotąd Cait nie była tak zmieszana.

– Hej, Joe, mamy tutaj mały problem! – zawołał jeden z mężczyzn. – Mógł-

background image

byś na to spojrzeć?

– Zaraz idę – rzucił przez ramię. – Przepraszam, będziemy musieli poroz-

mawiać później.

– Ale...

– Pozdrów ode mnie Martina – powiedział, wchodząc do jej dawnego po-

koju.

Martin. Cait zupełnie nie przychodziło do głowy, co jej brat mógł mieć 

z tym wspólnego. Przebiegła w myśli listę przyjaciół z dzieciństwa – bez skutku.

I nagle ją olśniło. No jasne! Serce zaczęło jej walić jak oszalałe, w uszach 

słyszała łomot pulsu. Jak automat doszła do pokoju Lindy i osunąwszy się na 

krzesło obok biurka, zagapiła się przed siebie.

– No i co? – ponagliła ją Lindy. – Nie trzymaj mnie w niepewności.

– Hm, to trudno wyjaśnić.

– A więc przypomniałaś go sobie?

Cait pokiwała głową. Boże, jeszcze jak dokładnie!

– Co się stało, na miłość boską? Jesteś blada jak ściana!

Cait gorączkowo szukała w myślach wyjaśnienia, które nie zabrzmiałoby... 

śmiesznie.

– No, powiedzże wreszcie – nalegała Lindy. – Nie siedź tak z idiotycznym 

uśmiechem, jakbyś miała za chwilę zemdleć.

– Trzeba się cofnąć o ładne kilka lat.

– No to się cofnij, do licha! Mów!

– Wiesz   przecież   z własnego  doświadczenia,   że  dzieci  lubią  robić różne 

głupie rzeczy.

– Jeśli idzie o mnie, to się zgadzam – powiedziała spokojnie Lindy – ale ty 

jesteś bez zarzutu. Od początku naszej przyjaźni nie widziałam, byś zrobiła co-

kolwiek bez namysłu. Ani razu. Zanim przystąpisz do działania, zawsze wszyst-

background image

ko dokładnie rozważasz. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłaś kiedykolwiek 

głupio postąpić.

– Raz   mi   się  to zdarzyło  – wyznała Cait  –  ale  miałam  wtedy  zaledwie 

osiem lat.

– Cóż takiego mogłaś zrobić w wieku ośmiu lat?

– Ja... ja wyszłam za mąż.

– Za mąż? – Lindy aż uniosła się z krzesła. – Żartujesz sobie!

– Chciałabym, żeby to był żart.

– Założę się o tygodniową pensję, że twój mąż miał na imię Joe. – Lindy 

uśmiechała się teraz szeroko.

Cait skinęła głową, próbując odwzajemnić uśmiech.

– Czym ty się martwisz? Na miłość boską, dzieci zawsze się bawią w ten 

sposób! Przecież to nie ma najmniejszego znaczenia.

– Ale ja byłam naprawdę nieznośna. Joe i mój brat Martin bardzo się ze 

sobą przyjaźnili. Joe chciał koniecznie wiedzieć, co się czuje całując dziewczy-

nę, a ja się uparłam, że najpierw musi się ze mną ożenić. Jakby jeszcze tego było 

mało,   zmusiłam   ich,   by   ceremonia   zaślubin   odbyła   się   w forcie,   do   którego 

wstęp mieli wyłącznie chłopcy.

– Widzę, że było z ciebie niezłe ziółko, zresztą to normalne u większości 

ośmioletnich dziewczynek w kontaktach z braćmi. Dostał to, czego chciał, praw-

da?

Cait odetchnęła głęboko i ponownie skinęła głową.

– I jak ci smakował pocałunek? – spytała Lindy dziwnie gardłowym gło-

sem.

– Boże drogi, naprawdę nie pamiętam – odrzekła krótko Caitlin, następnie 

dodała po chwili namysłu: – A właściwie, o ile sobie przypominam, nie było naj-

gorzej, choć, rzecz jasna, oboje nie mieliśmy pojęcia, jak się to robi.

background image

– Lindy, wciąż tu jesteś? – spytał Paul, wchodząc do pokoju. Skinął prze-

lotnie głową w stronę Cait, ale odniosła wrażenie, że ledwie ją zauważył. W cią-

gu ostatnich kilku dni pojawiał się tu rzadko, jak gdyby celowo jej unikał. Było 

to jednak zbyt bolesne, by się nad tym głębiej zastanawiać.

– Właśnie kończę – powiedziała Lindy, spoglądając na Cait ze zmieszaną 

miną. – Obie kończymy.

– Dobrze, dobrze, nie chciałem wam przeszkodzić. Zobaczymy się rano. – 

I wyszedł.

Cait patrzyła za nim, nie umiejąc ukryć swych uczuć. Odczekała, aż znaj-

dzie się poza zasięgiem jej głosu i westchnęła:

– Jest kompletnie ślepy. Co mam zrobić, walnąć go w głowę?

– Masz do tego wszystkiego złe podejście – ofuknęła ją Lindy. – Będziesz 

pracować z nim w jednym pokoju jeszcze przez pięć dni. Postaraj się, żeby cię 

zauważył.

– Naprawdę się starałam – szepnęła Cait, zniechęcona. Wypróbowała już 

wszystkie sztuczki znane kobietom, niestety bez powodzenia.

Lindy wyszła z pracy przed nią. Cait włożyła do skórzanej teczki kilka ce-

duł giełdowych, żeby zapoznać się z nimi wieczorem. Lindy miała rację, mó-

wiąc, że jest metodyczna i skrupulatna. Mogła być z tych cech dumna – dobrze 

służyły jej klientom.

Ku przerażeniu Cait, Joe dogonił ją i zaczepił.

– A więc – powiedział z uśmiechem, doskonale zdając sobie sprawę z obec-

ności innych ludzi stłoczonych przy windzie. – Z kim się całowałaś przez te 

wszystkie lata?

Zarumieniła się jak piwonia. Czy koniecznie musi poniżać ją publicznie?

background image

– Przemawia przeze mnie zazdrość.

– Bądź tak uprzejmy i przestań! – szepnęła z wściekłością, przeszywając go 

wzrokiem. Ścisnęła tak mocno uchwyt teczki, że aż palce ją zabolały.

– Przypomniałaś sobie?

Potaknęła niechętnie, wpatrując się w cyferki rozbłyskujące nad drzwiami 

windy i modląc się, by zjechała w rekordowym tempie, zamiast zatrzymywać się 

na każdym piętrze.

– Ogromnie się zmieniłaś na korzyść przez te lata.

– Dziękuję. – „Szybciej, szybciej!” – ponaglała w myślach windę.

– Nigdy bym nie uwierzył, że mała siostrzyczka Martina wyrośnie na taką 

piękność.

– Dziękuję – powtórzyła niechętnie.

– Jak się miewają nasze dzieci? Nie pamiętam ich imion. – Gdy nie odpo-

wiedziała od razu, dodał: – Tylko nie mów mi, że zapomniałaś.

– Barbie i Ken – wyszeptała.

– Rzeczywiście. Teraz sobie przypominam.

Jeśli do tej pory Joe nie zwrócił na nich uwagi jej kolegów z pracy, to zrobił 

to teraz. Cait mogłaby przysiąc, że nie było w windzie osoby, która nie odwróci-

łaby się, by na nią popatrzeć.

– Jak długo zamierzasz mi dokuczać? – spytała ostro.

– To zależy – odrzekł Joe z uśmieszkiem, który mogła określić jedynie jako 

sadystyczny. Zacisnęła zęby. Może jego ta sytuacja bawiła, natomiast jej nie 

sprawiała   żadnej   przyjemności   perspektywa   stania   się   pośmiewiskiem   całego 

biura.

Odetchnęła z ulgą, gdy winda się zatrzymała. Drzwi się rozsunęły i Cait 

szybko postąpiła w ich kierunku, zdecydowana uwolnić się od towarzystwa tego 

denerwującego faceta.

background image

On jednak podążył za nią, stanęła więc z nim twarzą w twarz, sztywna jak-

by połknęła kij.

– Naprawdę musisz to robić? – syknęła ze złością, czując na sobie ciekaw-

skie spojrzenia ludzi oczekujących na windę.

– Chyba nie – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Chciałem sprawdzić, czy 

zdołam cię wyprowadzić z równowagi. Nigdy mi się to nie udawało w dzieciń-

stwie. Zawsze byłaś taka opanowana.

– Posłuchaj, nie lubiłeś mnie wtedy i nie widzę powodu...

– Nie   lubiłem   cię?   –   zaprotestował   tak   głośno,   że   jego   słowa   usłyszeli 

wszyscy wokół. – Przecież ożeniłem się z tobą.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Cait miała wrażenie, że serce przestało jej bić. Zdała sobie sprawę, że za-

równo ludzie w windzie, jak i na zewnątrz gapią się na nią z nie ukrywaną cieka-

wością. Drzwi windy omal się nie zamknęły, postąpiła więc szybko krok na-

przód,   wyciągając   ręce,   by   je   przytrzymać.   Czuła   się   jak   Samson   pomiędzy 

dwiema marmurowymi kolumnami.

– To wcale nie jest tak – poczuła się w obowiązku wyjaśnić głośno. Rozej-

rzała się błagalnie. Wyglądało na to, że najlepszym wyjściem będzie powiedze-

nie prawdy.

– Na wypadek, gdyby ktoś wyciągnął fałszywe wnioski, chcę wyjaśnić, że 

ten pan i ja nie jesteśmy małżeństwem! – wykrzyknęła. – Dobry Boże, miałam 

zaledwie osiem lat!

Żadnej reakcji. Jak gdyby stała się niewidzialna. Pokonana, opuściła ręce 

i cofnęła się do windy, uwalniając drzwi, które zamknęły się natychmiast.

Ignorując ludzi, którzy w dalszym ciągu starannie unikali jej wzroku, Cait 

zacisnęła pięści i spojrzała Joemu prosto w twarz. Rysy miała ściągnięte gnie-

wem.

– To było świństwo z twojej strony – wymówiła ochrypłym szeptem.

– Czemu? Przecież to prawda.

– Ośmieszasz się, twierdząc, że się pobraliśmy.

– Przykro mi, że traktujesz małżeństwo tak lekko.

– Ja... to nie było legalne. Nawet rozmowa na ten temat jest niedorzeczno-

ścią. Nie mogę ponosić odpowiedzialności za coś, co zdarzyło się tak dawno.

– Odgrzewanie tej zabawy teraz jest... jest infantylne i nie mam zamiaru 

brać w tym udziału.

Gdy winda zatrzymała się wreszcie na parterze, Cait wystrzeliła z niej jak 

background image

z procy. Usiłując zachować resztki godności, przepchnęła się przez tłum w holu 

w kierunku drzwi wyjściowych. Choć była dopiero czwarta po południu, zaczy-

nało się już ściemniać, wysokie budynki biurowców rzucały długie ciemne cie-

nie.

Dotarłszy do pierwszego skrzyżowania, odetchnęła z ulgą. Ani śladu Jose-

pha Rockwella. Zapaliło się czerwone światło, przystanęła więc, mimo iż inni 

przechodnie przebiegali przez jezdnię, wykorzystując mały ruch. Cait zawsze 

przestrzegała przepisów.

– Jak myślisz, co powie Paul, gdy się o tym dowie? – usłyszała za sobą głos 

Joego.

Drgnęła, zaskoczona, i spojrzała na swego dręczyciela. Nie zastanawiała się 

dotąd nad reakcją Paula. W gardle jej zaschło, nie mogła wykrztusić ani słowa, 

w przeciwnym   razie   obsztorcowałaby   Joego   i kazałaby   mu   się   wynieść   do 

wszystkich diabłów. Zadał jednak pytanie, którego nie mogła zlekceważyć. A je-

śli Paul usłyszał o jej dawnych stosunkach z Joem i pomyślał, że coś między 

nimi było?

– Jesteś w nim zakochana, prawda?

Skinęła bez słowa głową. Na samo wspomnienie o Paulu kolana się pod nią 

uginały. Był jej ideałem mężczyzny. Szalała za nim od miesięcy, a teraz wszyst-

ko to miałoby być obrócone wniwecz przez denerwującą, bezsensowną zjawę 

z przeszłości.

– Kto ci o tym powiedział? – warknęła, Nie wierzyła, by Lindy mogła ją 

zdradzić, ale przecież nie rozmawiała o tym z nikim poza nią.

– Nikt. Masz to wypisane na twarzy.

Cait wytrzeszczyła na niego oczy, zrobiło jej się słabo.

– Czy... czy sądzisz, że Paul o tym wie?

– Może – wzruszył ramionami Joe.

background image

– Ale Lindy powiedziała...

Światło się zmieniło i Joe, ująwszy Cait pod ramię, przeprowadził ją przez 

ulicę.

– Co takiego powiedziała Lindy?

Spojrzała nań, omal się nie wygadawszy, gdy nagle uświadomiła sobie, że 

wdaje   się   w rozmowę   ze   swym   wrogiem.   To   właśnie   ten   facet   wprawił   ją 

w zmieszanie i poniżył w obecności wszystkich pracowników biura.

– Nieważne. A teraz, wybacz... – odparła i z pod- niesioną dumnie głową 

ruszyła w dalszą drogę. Uczyniła zaledwie parę kroków, gdy dobiegł ją serdecz-

ny śmiech Joego.

– Nie zmieniłaś się przez te dwadzieścia lat, Caitlin Marshall. Ani trochę.

Zacisnąwszy zęby, poszła dalej nie oglądając się.

– Czy myślisz, że Paul słyszał o tym? – spytała nazajutrz swą przyjaciółkę 

przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nowojorska giełda była zamknięta tego 

dnia i Cait nie widziała Paula od rana. Wyglądało na to, że celowo jej unika.

– Skąd mam wiedzieć? – odrzekła Lindy, wprowadzając jakieś liczby do 

swego komputera. – Ale plotka o twoim dziecinnym małżeństwie szerzy się lo-

tem błyskawicy. To dowcip dnia. Co wyście zrobili? Ogłosiliście je publicznie 

przed wyjściem z pracy?

Była tak bliska prawdy, że Cait spuściła oczy ze zmieszaną miną.

– Nie pisnęłam ani słowa – zajęła pozycję obronną. – To wina Joego.

– Oznajmił wszystkim, że wzięliście ślub? – Kącik ust Lindy drgał podej-

rzanie, jakby się miała za chwilę roześmiać.

– Niezupełnie. Zaczął mnie głośno wypytywać o nasze dzieci.

– To dzieci też były?

Cait z trudem opanowała przemożne pragnienie, by zamknąć oczy i poli-

background image

czyć do dziesięciu.

– Nie. Przyniosłam na tę uroczystość moje lalki. Posłuchaj, nie mam zamia-

ru wałkować na nowo głupiego incydentu, który miał miejsce tyle lat temu. Bar-

dziej się  obawiam,  że Paul usłyszy o tym i wyciągnie fałszywe wnioski. Nic 

mnie nie łączy z Josephem Rockwellem. Prawdopodobnie Paul nie będzie się 

nad tym zastanawiał, ale nie chcę żadnych niedomówień, rozumiesz?

– Jeśli spędza ci to sen z powiek, porozmawiaj z nim – doradziła Lindy, nie 

odrywając wzroku od ekranu. – Najlepiej stawiać sprawy uczciwie, sama o tym 

wiesz.

– Tak, ale to może być odrobinę żenujące, nie uważasz?

– Paul będzie cię szanował za to, że powiedziałaś mu prawdę, nim dotarły 

doń plotki. Szczerze mówiąc, Cait, wydaje mi się, że robisz z igły widły. Nie do-

puściłaś się przecież przestępstwa.

– Wiem o tym.

– Paula z pewnością to ubawi tak samo, jak całą resztę. – Spojrzała na Cait, 

jakby szykowała się do odparcia kolejnych argumentów.

Cait jednak nie zaprotestowała. Myślała intensywnie nad radą przyjaciółki, 

skubiąc dolną wargę.

– Myślę, że masz rację. Paul powinien docenić, że sama mu wyjaśniłam 

całą sytuację, zamiast udawać, że nic się nie stało. – Pomyślała, że wyznanie mu 

prawdy może okazać się pomocne pod wieloma względami.

Jeśli Paul coś do niej czuje, o co się cały czas modliła, mógłby stać się 

odrobinę zazdrosny o jej stosunki z Josephem Rockwellem. Ostatecznie Joe jest 

atrakcyjnym mężczyzną. Wysoki, muskularny i, cóż, trzeba przyznać, przystoj-

ny. Typ męskiej urody, który podoba się kobietom – nie Cait, oczywiście, lecz 

innym kobietom. Czy nie wpadł natychmiast w oko Lindzie?

Pomysł szczerej rozmowy z szefem coraz bardziej jej się podobał. Jak to 

background image

było w jej zwyczaju, idąc do gabinetu Paula, powtórzyła sobie w myśli, co chce 

mu powiedzieć, po czym spróbowała dodać sobie trochę animuszu.

– Nie pamiętam,  byś miała  zwyczaj mówienia  do siebie. – Podskoczyła 

z przestrachu na dźwięk męskiego głosu. – Ale wiele mi umknęło przez te lata, 

prawda, Caitlin?

– Co ty tu robisz? – wykrzyknęła. – Czemu uparłeś się, by wszędzie za mną 

łazić? Czy nie widzisz, że jestem zajęta? – Był ostatnią osobą, którą miała ocho-

tę w tej chwili widzieć.

– Nie gniewaj się. – Podniósł ręce w przepraszającym geście, któremu prze-

czył błysk w niebieskich oczach. – Co byś powiedziała na wspólny lunch?

Potrafił zaleźć człowiekowi za skórę. Byłaby idiotką, gdyby chciała mieć 

z nim cokolwiek do czynienia. Diabli wiedzą, na co by sobie pozwolił, gdyby go 

choć trochę ośmieliła. Prawdopodobnie zamówiłby reklamę lotniczą, by obwie-

ścić całemu miastu, że zawarli w dzieciństwie związek małżeński.

– Ustalenie terminu lunchu nie powinno ci chyba sprawiać takiej trudności 

– powiedział chłodno.

– Mówiłeś serio?

– Jasne że tak. Mamy do odrobienia wieloletnie zaległości.

– Jestem po południu z kimś umówiona...  – Podała pierwszą  wymówkę, 

jaka jej przyszła do głowy. Może i banalną, ale za to bliską prawdy. Planowała 

bowiem zjedzenie lunchu z Lindy.

– No to wybierzmy się razem na kolację. Jestem ciekaw, co słychać u Mar-

tina.

– U Martina – powtórzyła, szukając w myśli innej wymówki. Nie miała du-

żego doświadczenia w takich sytuacjach. Owszem, umawiała się na randki, ale 

raczej rzadko.

– Słuchaj, jasnooka, nie musisz się obawiać. To nie jest zaproszenie na stu-

background image

dencką potańcówkę, lecz przyjacielskie spotkanie. Absolutnie platoniczne.

– I nie wspomnisz o... naszym ślubie kelnerowi lub komukolwiek innemu?

– Przyrzekam.   –   By   udowodnić   czystość   swych   intencji,   polizał   czubek 

wskazującego palca i uczynił nim krzyż na sercu. – To sekretna przysięga Marti-

na i moja. Jeśli któryś z nas ją złamał, drugi miał prawo wymyślić karę. Obaj 

zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie to gorsze niż śmierć.

– Niepotrzebna mi złamana przysięga, Josephie Rockwell, by poddać cię 

torturom. W ciągu dwóch dni udało ci się zamienić moje życie w... – przerwała 

w pół   słowa,   zauważyła   bowiem   przechodzącego   Paula.   Spojrzał   na   nią 

i uśmiechnął się życzliwie.

– Cześć, Paul! – zawołała, unosząc lekko prawą rękę. Tego ranka wyglądał 

nadzwyczaj przystojnie w trzyczęściowym ciemnoniebieskim garniturze. Kon-

trast pomiędzy nim a Joem, w zakurzonych dżinsach, ciężkich butach z cholewa-

mi i z torbą pełną narzędzi, był tak uderzający, że Cait nie mogła oderwać wzro-

ku od swego szefa. Gdyby to Paul zaprosił ją na kolację...

– Przepraszam   –   powiedziała   uprzejmie,   prześliz-   gując   się   obok   niego 

i idąc za Paulem, który wszedł do gabinetu. Odczuwała palącą potrzebę rozmo-

wy z nim. Układała sobie w głowie słowa wyjaśnień.

Joe chwycił ją za ramiona i uniósł lekko. Cait złapała oddech i wlepiła weń 

przestraszone oczy.

– Kolacja – przypomniał jej.

Zamrugała, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.

– No dobrze – mruknęła z roztargnieniem i podała mu swój adres, chcąc jak 

najszybciej się go pozbyć.

– Świetnie. Przyjdę po ciebie o szóstej. – Puścił ją wreszcie i poszedł sobie.

Odczekała jeszcze chwilę, by się pozbierać wewnętrznie, po czym stanęła 

w drzwiach gabinetu.

background image

– Dzień dobry, Paul – powiedziała. – Czy znajdziesz chwilę czasu na roz-

mowę ze mną?

Rzucił na nią spojrzenie sponad sterty segregatorów i uśmiechnął się ciepło.

– Oczywiście, Cait. Usiądź i czuj się swobodnie. Weszła do gabinetu, za-

mykając za sobą drzwi.

– Masz jakiś problem? – spojrzał na nią.

– Niezupełnie. – Powoli usiadła w krześle naprzeciwko jego biurka. Teraz, 

gdy zechciał jej wysłuchać, nie wiedziała od czego zacząć. Wszystkie wyjaśnie-

nia i dowcipne powiedzonka, które sobie przygotowała, wyleciały jej z głowy. – 

Oprocentowanie obligacji samorządowych jest ostatnio wyjątkowo wysokie – 

powiedziała nerwowo.

– Utrzymuje się na takim poziomie  już od kilku miesięcy – potwierdził 

Paul.

– Mhm, wiem. Dlatego tak świetnie idą.

– Nie powiesz mi, że zamknęłaś drzwi po to, by rozmawiać o obligacjach – 

powiedział łagodnie Paul. – Jakie masz zmartwienie, Cait?

Roześmiała się z przymusem, zastanawiając się, jak mężczyzna może być 

tak bystry w jednych sprawach, a tak ślepy w innych. Gdybyż okazał jej odrobi-

nę uczucia! Ale on tylko siedział naprzeciwko i czekał. Był dość serdeczny, na-

wet miły, i nic poza tym. Słaba nadzieja, by kiedykolwiek zaczęła go obchodzić.

– Chodzi o Josepha Rockwella.

– Przedsiębiorcę budowlanego, który dokonuje modernizacji?

– Tak. Znałam go wiele lat temu, gdy byliśmy jeszcze dziećmi. – Spojrzała 

na Paula. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. – Mieszkaliśmy po sąsiedzku. 

Joe i mój brat Martin bardzo się przyjaźnili. Joe przeprowadził się na przedmie-

ście, gdy byli z Martinem w szóstej klasie i więcej o nim nie słyszałam, aż do 

dziś.

background image

– Jaki ten świat jest mały, prawda? – zauważył Paul uprzejmie.

– Joe i Martin byli typowymi chłopakami, lubiącymi błaznować i płatać fi-

gle.

– Chłopcy zawsze pozostaną chłopcami – zauważył Paul bez entuzjazmu.

– Tak, wiem o tym. Pewnego razu – zmusiła się do uśmiechu – wciągnęli 

mnie w swoje wygłupy.

– Do czego cię namówili? Do obrabowania banku?

– Niezupełnie. Joe, wtedy zawsze mówiłam do niego „Joseph”, ponieważ 

doprowadzało go to do szewskiej pasji, oraz Martin mieli przyjaciela o imieniu 

Pete, który był o rok starszy i część wakacji spędził u swej ciotki w Peorii, tak, 

o ile pamiętam była to Peoria... Tak czy owak po powrocie przechwalał się, że 

całował się z dziewczyną. Oczywiście Martin i Joe strasznie mu zazdrościli, po-

stanowili więc, że jeden z nich powinien wypróbować, czy całowanie dziewczy-

ny rzeczywiście jest warte zachodu, tak jak opowiadał Pete.

– Założę się, że to właśnie ty miałaś być królikiem doświadczalnym.

– Zgadłeś! – Cait ucieszyła się, że Paul nadąża za tym pokrętnym tłumacze-

niem. – Mając osiem lat uchodziłam za straszną... zołzę. – Umilkła w nadziei, że 

Paul wtrąci uwagę typu: „Ależ to absolutnie niemożliwe!”, ponieważ jednak tego 

nie zrobił, mówiła dalej, trochę rozczarowana jego powściągliwością. – Najwy-

raźniej zasługiwałam na to miano bardziej niż pamiętam. Uważałam, że całowa-

nie się z chłopcami

nie przystoi grzecznym dziewczynkom, jeśli nie jest uświęcone sakramen-

tem małżeńskim.

– Pocałowałaś zatem Josepha Rockwella – powiedział Paul z roztargnie-

niem.

– Tak, a co gorsza zmusiłam go, by się ze mną ożenił.

Paul uniósł wysoko brwi.

background image

– Teraz, po blisko dwudziestu latach, odgrywa się na mnie, rozpowiadając 

wszystkim dookoła, że jesteśmy małżeństwem. Doprawdy śmieszne!

Po jej oświadczeniu zapanowała przez chwilę nienaturalna cisza.

– Nie bardzo wiem, co powiedzieć – mruknął wreszcie Paul.

– Och, nie oczekuję wcale, byś coś powiedział. Uważałam po prostu, że po-

winnam wyjaśnić całą sprawę, to wszystko.

– Rozumiem.

– Robi to tylko dlatego... cóż, po prostu taki jest Joe. Nawet gdy byliśmy 

dziećmi,   uwielbiał   takie   zabawy.   Nikt   nie   miał   mu   tego   za   złe,   a zwłaszcza 

dziewczęta, ponieważ potrafił być bardzo miły... Sądziłam, że powinieneś wie-

dzieć – dodała – gdyby przypadkiem dotarły do ciebie jakieś plotki. Nie chcia-

łam, żebyś pomyślał, że coś mnie łączy z Joem.

Paul zamrugał oczami. Przerywając niezręczne milczenie, Cait zaczęła pa-

plać dalej.

– Joe musiał rozpoznać moje nazwisko na tabliczce, gdy przenosił z pra-

cownikami biurko do twojego gabinetu. Był zachwycony i rozbawiony tym, że 

go nie poznałam i narobił zamieszania, pytając mnie w obecności mnóstwa osób 

o nasze dzieci.

– Dzieci?

– Moje lalki – wyjaśniła szybko Cait.

– Joe Rockwell jest świetnym facetem, Cait. Podziwiam twój gust.

– Ale ja nie jestem zaangażowana! Mój Boże, nie widziałam go od prawie 

dwudziestu lat!

Rozumiem – powiedział wolno Paul. W jego głosie zabrzmiało... rozczaro-

wanie. To niemożliwe, musiała się przesłyszeć. Nie ma przecież najmniejszego 

powodu, by czuł się rozczarowany. Była zbyt zdetonowana, by zastanawiać się 

w tej chwili nad fiaskiem swego planu. Paul okazywał się zawsze kompletnie 

background image

ślepy, gdy w grę wchodziły jej uczucia. Co może jeszcze zrobić, by wreszcie 

zrozumiał?

– Po prostu chciałam cię zapewnić – zaczęła jeszcze raz z tej samej beczki 

– na wypadek, gdyby dotarły do ciebie jakieś plotki, że nic mnie nie łączy z Jo-

sephem Rockwellem.

– Rozumiem – powtórzył. – Nie przejmuj się, Cait. Twoje stosunki z Roc-

kwellem nie będą miały wpływu na twoją pracę.

Wstała i skierowała się do wyjścia. Modliła się, by okazał choć cień zazdro-

ści, cień zainteresowania. Nic. Spróbowała więc jeszcze raz.

– Zgodziłam się pójść z nim na kolację.

Paul zajął się z powrotem papierami, których czytanie mu przerwała.

– Przez wzgląd na dawne czasy – dodała. – Nie mam zamiaru spotykać się 

z nim na stałe.

– Baw się dobrze – uśmiechnął się Paul.

– Dziękuję. – Zamiast serca miała młyński kamień. Wyszła z gabinetu Pau-

la, nie zastanawiając się, dokąd pójdzie i z kim będzie rozmawiać. Przez chwilę 

zapomniała, że nie ma własnego pokoju. Tam, gdzie się kiedyś znajdował, pełno 

było zwojów kabla, drabin i mężczyzn. Na szczęście Joe musiał gdzieś wyjść.

Postanowiła porozmawiać z przyjaciółką. Lindy uniosła głowę i spojrzała 

na nią.

– No i co? – spytała. – Rozmawiałaś z Paulem? 

Cait skinęła głową.

– Jak ci poszło?

– Chyba dobrze. – Przysiadła na brzegu biurka Lindy, kołysząc rytmicznie 

lewą nogą w takt uderzeń swego zranionego serca. Powinna była dawno przy-

zwyczaić się do rozczarowań, jeśli idzie o Paula, ale każde kolejne niepowodze-

nie odciskało świeże piętno na jej sponiewieranym „ja”. – Miałam nadzieję, że 

background image

Paul będzie zazdrosny.

– A nie był?

– Chyba nie.

– To   niepodobne   do   Paula,   żeby   był   zazdrosny   o małżeństwo   zawarte 

w dzieciństwie dla kawału – stwierdziła rozsądnie Lindy.

– Wspomniałam też, że wybieram się z Joem na kolację – powiedziała Cait 

z markotną miną.

– A wybierasz się? Kiedy? – ożywiła się Lindy.– Dokąd?

Gdyby to Paul przejawił tyle zainteresowania!

– Dziś wieczorem. Nie mam pojęcia, dokąd.

– Pójdziesz, prawda?

– Chyba tak. Nie bardzo mam się jak wywinąć. Nie da mi spokoju, póki nie 

ustąpię.

– Posłuchaj, muszę jeszcze skończyć parę rzeczy - odrzekła Lindy z roztar-

gnionym uśmiechem. – Może poszłabyś do barku i zajęła dla nas stolik. Dołączę 

do ciebie za piętnaście minut.

– Oczywiście. Co zamówić dla ciebie?

– Na razie nie jestem jeszcze zdecydowana.

– W porządku, do zobaczenia za kilka minut. Często  jadały w barku po 

przeciwnej stronie ulicy.

Jedzenie było smaczne, obsługa sprawna, a zwykle około trzeciej po połu-

dniu Cait zaczynał doskwierać głód.

Była tak pogrążona w myślach, że nie zwróciła uwagi na przeszło półgo-

dzinne spóźnienie przyjaciółki.

– Przepraszam   –   wysapała   Lindy.   Wyglądała   na   ogromnie   wzburzoną 

i dziwnie wstrząśniętą. – Nie przypuszczałam, że te drobiazgi zajmą mi tyle cza-

su.   Musisz   umierać   z głodu.   Mam   nadzieję,   że   już   coś   zamówiłaś.   –   Zdjęła 

background image

płaszcz i osunęła się na krzesło z czerwonym obiciem.

– Jeszcze nie – westchnęła Cait. – Tylko herbatę.

Wciąż była w raczej minorowym nastroju. Nie miała już wątpliwości, że 

Paul nie żywi w stosunku do niej żadnych romantycznych uczuć. Traciła tylko 

czas i energię. Brakowało jej doświadczenia w kontaktach z płcią przeciwną. Od 

chwili ukończenia college’u jej sprawy sercowe wyglądały raczej marnie. Jeśli 

tak dalej pójdzie, trzydzieste urodziny powita w stanie wolnym – perspektywa 

zbyt smutna, by się nad nią zastanawiać. 

Nie rozmyślała dotąd specjalnie o małżeństwie i dzieciach, zawsze bowiem 

zakładała, że staną się nieodłączną częścią jej życia. Teraz przestała być tego 

pewna. Nawet jako dziecko widziała siebie w marzeniach jako kobietę pracują-

cą, lecz otoczoną rodziną. Mimo zewnętrznej otoczki kobiety robiącej karierę za-

wodową, wewnątrz pozostała tradycjonalistką, tęskniącą do założenia rodziny.

Musiała liczyć się z faktem, że nigdy nie wyjdzie za mąż, jeśli wciąż będzie 

kochać mężczyznę, który nie odwzajemnia jej uczuć. Jęknęła żałośnie i zobaczy-

ła, że przyjaciółka przygląda jej się z zatroskaną miną.

– Pozwól, że coś zamówię – powiedziała szybko Lindy, sięgając po jadło-

spis. – Jestem strasznie głodna.

– Myślę, że zrezygnuję dziś z lunchu – mruknęła. Upiła łyk herbaty i skrzy-

wiła się. – Niedługo Joe zabierze mnie na kolację. Szczerze mówiąc, nie mam 

specjalnego apetytu.

– To wszystko moja wina, prawda? – spytała Lindy.

– Oczywiście że nie. Po prostu jestem realistką. – Rzeczywiście była re-

alistką, ale nie w przypadku Paula. – Ale ty zamów coś dla siebie.

– Jesteś pewna, że nie masz nic przeciwko temu?

– Nie wygłupiaj się.

– Wobec tego wezmę sobie kanapkę z indykiem.

background image

– Ja poproszę tylko o herbatę.

– Lecisz do Minnesoty na święta, czy zmieniłaś plany?

– Mmmhmm. – Cait kupiła bilet lotniczy kilka miesięcy temu. Martin wraz 

z rodziną mieszkał niedaleko Minneapolis. Po śmierci ojca matka Cait przeniosła 

się do Minnesoty i zamieszkała w pobliżu Martina, jego żony i ich czworga dzie-

ci. Cait starała się odwiedzać ich przynajmniej raz w roku. Ostatnio zahaczyła 

o Minnesotę w sierpniu, wracając z podróży służbowej. Zwykle spędzała u nich 

tydzień w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Na giełdzie nie było wtedy ru-

chu. Skoro już podróżowała przez pół Stanów, chciała spędzić więcej czasu z ro-

dziną.

– Którego lecisz? – spytała Lindy, choć Cait była pewna, że mówiła jej kil-

kakrotnie.

– Dwudziestego trzeciego. – Przez ostatnie pięć lat wyjeżdżała w weekend 

poprzedzający Gwiazdkę, w tym roku jednak Paul wydawał świąteczne przyję-

cie, którego za skarby świata nie chciała opuścić.

Kelnerka przyjęła zamówienie od Lindy i przyniosła wrzątek na herbatę dla 

Cait. Gdy tylko odeszła, Lindy wygłosiła długą tyradę na temat, jak nienawidzi 

przedświątecznych zakupów i jaki tłok panuje na ulicach o tej porze roku. Cait 

patrzyła na nią zdezorientowana. Taka paplanina zupełnie nie była w stylu jej 

przyjaciółki.

– Lindy – przerwała jej – czy coś się stało?

– A co się miało stać?

– Nie wiem. Trajkoczesz jak nakręcona od dziesięciu minut.

– Naprawdę? – Zapadło nagłe niezręczne milczenie. Cait pomyślała, że te-

raz kolej na nią.

– Włożę chyba czerwoną aksamitną suknię – powiedziała.

– Na kolację z Joem?

background image

– Nie – pokręciła głową. – Na przyjęcie świąteczne Paula.

Lindy westchnęła.

– A jak się ubierzesz dzisiaj?

Pytanie zaskoczyło Cait. Nie traktowała spotkania z Joem jak prawdziwej 

randki. Chciała po prostu pogadać o dawnych czasach. Nagle spojrzała na Lindy, 

marszcząc brwi, po czym zamknęła oczy.

– Martin jest pastorem Kościoła Metodystycznego – powiedziała cicho.

– Wiem – przypomniała jej Lindy. – Powiedziałaś mi o tym, gdy spotkały-

śmy się po raz pierwszy. Kiedy to było? Trzy lata temu?

– W zeszłym miesiącu minęły cztery.

– Co ma do tego wszystkiego zajęcie Martina?

– Joseph Rockwell może się dowiedzieć – powiedziała szeptem Cait.

– Nie mam zamiaru go o tym informować – zapewniła ją również szeptem 

Lindy.

– Muszę wymyślić memu bratu jakiś inny zawód...

– Może adwokat? – podsunęła Lindy. – Ale czemu nie możesz powiedzieć 

Joemu o Martinie?

– Pomyśl tylko!

– Myślę, myślę i nic mi nie przychodzi do głowy. Wątpię, by Joemu robiło 

to jakąś różnicę.

Mógłby to wykorzystać. Nie znasz go tak jak ja. Dokuczałby mi przez cały 

wieczór, mówiąc, że małżeństwo jest ważne, ponieważ Martin, który udzielił 

nam ślubu, naprawdę jest pastorem – i tego rodzaju bzdury.

– Nie pomyślałam o tym.

Lindy sprawiała wrażenie, jak gdyby myślami błądziła gdzieś daleko. Cait 

nie pamiętała jej tak roztargnionej.   Gdyby  nie  znała jej   tak  dobrze, pomyśla-

łaby, że chodzi o mężczyznę.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Za   dziesięć   szósta   Cait   w pośpiechu   suszyła   niesforne   loki,   żałując,   że 

w ogóle obcięła włosy. Perspektywa kolacji cieszyła ją mniej więcej tak samo, 

jak wizyta u dentysty. Jedyne, czego pragnęła, to mieć ją już za sobą, wrócić do 

domu i z twarzą ukrytą w poduszce obmyślać sposób zwrócenia na siebie uwagi 

Paula.

Zmiana fryzury nie odniosła żadnego skutku. Praca w nadgodzinach też nie 

wywarła na nim spodziewanego wrażenia. Cait zaczynała myśleć, że nie do-

strzegłby jej, nawet gdyby stanęła naga na biurku.

Weszła   do   swego   małego   saloniku   i wygładziła   na   szczupłych   biodrach 

włóczkowy sweter robiony grubym ściegiem. Nie ubrała się specjalnie na tę oka-

zję, choć sweter był nowy i drogi. Szare wełniane spodnie, niebieskoszary golf 

oraz srebrny naszyjnik w kształcie serca miały pasować do stylu Joego. Spodzie-

wała się, że przyjdzie po nią w kowbojskich butach i dżinsach, jeśli nie w kasku 

i z torbą na narzędzia.

O tak, Cait wyczuła go przy pierwszym spotkaniu. Joe Rockwell to typ 

twardego faceta. Bez wątpienia prowadzi ciężarówkę o tak grubych oponach, że 

przy wsiadaniu do niej musi używać składanej drabinki. Jest szorstki, gburowaty 

i lubi, by jego kobiety były potulne i uległe. W tym przypadku, rzecz jasna, nie 

ma powodu do zmartwienia.

Przyjechał o czasie, co zaskoczyło Cait. Punktualność nie pasowała do wi-

zerunku Josepha Rockwella, prostego  budowlańca, jaki stworzyła  sobie  Cait.

Westchnęła i z wymuszonym uśmiechem podeszła wolno do drzwi.

Uśmiech   zamarł   jej   na   ustach.   Joe   stał   przed   nią,   wysoki   i czarujący, 

w ciemnym garniturze w drobne prążki i szarym jedwabnym krawacie w różowe 

paski. Klasyczny przykład wyszukanej elegancji. Ten sam facet, który wcześniej 

background image

nosił zakurzone ubranie robocze, zmienił się teraz nie do poznania. Oczywiście 

nie przypominał Paula, ale był niezwykle przystojnym mężczyzną o nieodpartym 

wdzięku. Rzadko widziała, by ktoś się uśmiechał w taki sposób. Oczy błyszczały 

mu figlarnie, były pełne ciepła i życia. Nietrudno wyobrazić go sobie z małym 

chłopcem o takich samych oczach. Cait nie miała pojęcia, skąd nagle przyszła jej 

do głowy taka myśl, odpędziła ją więc szybko, zanim zdążyła zapuścić korzenie.

– Cześć – powiedział, błyskając uśmiechem.

– Witaj. – Nie mogła przestać mu się przyglądać.

– Mogę wejść?

– Och... jasne. Przepraszam. – Cofnęła się pośpiesznie, potykając się. Dała 

się kompletnie zaskoczyć.

– Miałam się właśnie przebrać – powiedziała szybko.

– Wyglądasz świetnie.

– W tych starych ciuchach? – Udała, że się śmieje.

– Wybacz, za chwilę będę gotowa. – Nalała mu filiżankę kawy, po czym 

uciekła do sypialni, ściągając sweter przez głowę i zatrzaskując nogą drzwi. Jed-

nym susem znalazła się przy szafie, zrzucając po drodze pantofle. Przesunąwszy 

zawieszone w równym rządku spódnice i żakiety, wyjęła je i rzuciła na łóżko. 

Wszystkie pasowały bardziej do biura niż na randkę.

Jedyną sukienką na specjalne  okazje była tamta  z czerwonego aksamitu, 

którą kupiła na przyjęcie świąteczne wydawane przez Paula. Opanowała jednak 

pokusę, by ją włożyć, zostawiając ją dla szefa, który zresztą prawdopodobnie 

i tak jej nie zauważy.

Zdecydowała się na spódnicę i różową bluzkę. Stroju dopełniły pantofelki 

na średnim obcasie i aksamitna marynarka. Odetchnęła głęboko i wróciła do sa-

lonu po równo trzech minutach.

– To była rzeczywiście chwila – powiedział z uznaniem Joe, stojący przy 

background image

kominku z założonymi do tyłu rękami i przyglądający się umieszczonej tam fo-

tografii w ramce.

– Czy to rodzina Martina?

– Martin... czemu... tak, to Martin, jego żona i dzieci. – Miała nadzieję, że 

nie zauważył lekkiego drżenia w jej głosie.

– Czworo dzieci.

– Tak, Martin i Rebecca postanowili, że chcą mieć dużą rodzinę. – Bicie 

serca powoli się uspokajało, choć Cait wciąż odczuwała lekki zawrót głowy. 

W głębi duszy podejrzewała, że podziałał tak na nią nieodparty męski wdzięk Jo-

sepha.

Uświadomiła sobie ze zdumieniem, że Joe nie zrobił ani też nie powiedział 

niczego, co mogłoby wprawić ją w zakłopotanie lub gniew. Spodziewała się, że 

tuż po wejściu zaserwuje całą serię uwag mających na celu wyprowadzenie jej 

z równowagi.

– Timmy ma dziesięć lat, Kurt osiem, Jenny sześć, a Clay cztery. – Wyli-

czyła dzieci kolejno na nie wskazując.

– Ładne dzieciaki.

– Prawda?

Cait wręcz rozpierała duma. Głównym powodem corocznych podróży do 

Minneapolis były dzieci Martina. Uwielbiały ją, a ona też miała bzika na ich 

punkcie. Cóż to byłaby za Gwiazdka bez Jenny i Claya, wtulonych w nią, gdy 

tymczasem jej brat czytał im historię narodzenia Chrystusa. Bez śpiewania kolęd 

przy akompaniamencie gitary Martina, przed kominkiem, w którym wesoło trza-

skał ogień. Bez wieszania prażonej kukurydzy i żurawin na przeszło dwumetro-

wej choince zdobiącej zawsze  salon. Bez pilnowania całej czwórki w kuchni 

podczas dekorowania ciasta. Caitlin Marshall mogła być oddanym bez reszty 

pracy   maklerem   giełdowym   z imponującą   klientelą,   ale   gdy   przyjeżdżała   do 

background image

domu Martina, była ciocią Cait.

– Nie umiem wyobrazić sobie Martina z dziećmi – powiedział   Joe,   odsta-

wiając ostrożnie fotografię na miejsce.

– Spotkał Rebeccę na pierwszym roku college’u i oboje wpadli na amen.

– A ty? – spytał, odwracając się do niej nagle.

– Co ja?

– Dlaczego nie wyszłaś za mąż?

– Hm... – Cait nie bardzo wiedziała, co mu odpowiedzieć. Dla ciekawskich 

miała na podorędziu gładką wymówkę, intuicyjnie wiedziała jednak, że Joe jej 

nie zaakceptuje. – Nigdy tak naprawdę się nie zakochałam.

– A Paul?

– Zanim poznałam Paula – sprostowała, sama zaskoczona, że zapomniała 

o silnych uczuciach, które żywi dla swego szefa. Tak bardzo starała się   być 

uczciwa,  że przeoczyła  rzecz  oczywistą.

– Jestem bardzo zakochana w Paulu – dodała wyzywająco, żeby uniknąć ja-

kichkolwiek nieporozumień.

– Nie musisz mnie przekonywać, Caitlin.

– Wcale nie próbuję cię o niczym przekonać. Jestem w nim zakochana pra-

wie od roku. Kiedy zrozumie, że również mnie kocha, pobierzemy się.

Joe skrzywił się i najwyraźniej miał zamiar posprzeczać się z nią na ten te-

mat. Uprzedzając go, popatrzyła wymownie na zegarek.

– Czy nie powinniśmy już wyjść?

– Tak, myślę, że powinniśmy – odrzekł Joe łagodnie po dłuższej chwili 

milczenia.

Cait poszła po płaszcz do szafy w przedpokoju, świadoma, że Joe ją obser-

wuje. Odwróciła się doń z uśmiechem, który zniknął z jej twarzy, gdy spotkały 

się ich oczy. Jego spojrzenie było niepokojące – dziwnie pieszczotliwe i intym-

background image

ne.

Pomógł jej włożyć płaszcz i poszli razem na parking, gdzie zostawił samo-

chód. I tu czekała ją kolejna niespodzianka. Nie jeździł ciężarówką, lecz czar-

nym kabrioletem z końca lat sześćdziesiątych w doskonałym stanie.

Restauracja należała do najelegantszych w Seattle. Znana była z wybornych 

potraw ze skorupiaków i ryb morskich. Cait zamówiła łososia z rusztu, a Joe kre-

wetki.

– Czy pamiętasz, jak postanowiliśmy otworzyć z Martinem własny interes? 

– spytał Joe, gdy sączyli wino. Cait rzeczywiście pamiętała to lato.

– Kiosk z lemoniadą. Mogliście wykazać większą pomysłowość.

– Może... ale wiodło nam się całkiem nieźle, dopóki nieznośna ośmioletnia 

dziewczynka nie popsuła wszystkiego.

Cait nie miała zamiaru pozostawić tego stwierdzenia bez komentarza.

– Używaliście spleśniałych cytryn, a dla zabicia smaku dodawaliście zbyt 

dużo cukru. Poza tym kilkakrotne używanie papierowych kubeczków jest niehi-

gieniczne.

Joe roześmiał się na głos.

– Powinienem był wtedy wiedzieć, że będą z tobą same kłopoty.

– A ja uważam, że sami byliście winni wszystkim kłopotom. Nie chcieliście 

mnie słuchać. Musiałam coś zrobić, zanim kogoś struliście tymi cytrynami.

– I dlatego wywiesiłaś ogłoszenie: „Porozmawiajcie ze mną, zanim kupicie 

tę lemoniadę”? Przyznasz, że to było małe świństwo.

– Nawet jeśli tak, to tylko napędziło wam klientów – powiedziała sucho 

Cait, wspominając, jak jej plan spalił na panewce. – Wszyscy chłopcy z sąsiedz-

twa chcieli spróbować, jak smakuje skażona lemoniada.

– Byłaś cholernie nieznośna, Cait, przyznaj z ręką na sercu. — Uśmiechnął 

się szelmowsko.

background image

– Właśnie że nie! To raczej wyście byli...

– „Obrzydliwi” – tak zwykłaś z upodobaniem nazywać mnie i Martina.

– Robiliście wszystko, co w waszej mocy, by zasłużyć na ten epitet – po-

wiedziała, próbując powstrzymać uśmiech. Sięgnęła po kromkę chleba i zatopiła 

w niej zęby, by ukryć rozbawienie. Zawsze sprawiało jej przyjemność droczenie 

się   z Martinem   i Joem,   choć   nigdy   by   się   do   tego   nie   przyznała,   zwłaszcza 

w wieku ośmiu lat.

– Pikietowanie kiosku z lemoniadą nie było twoim najpaskudniejszym pod-

stępem – zauważył złośliwie Joe.

Cait omal się nie udławiła. Powinna być na to przygotowana. Skoro pamię-

tał całą historię z lemoniadą, to tym bardziej nie mógł zapomnieć, co się stało, 

gdy Betsy McDonald dowiedziała się o incydencie z pocałunkiem.

– To nie był podstęp – zaprotestowała.

– Niemniej opowiedziałaś wszystkim w szkole, że cię pocałowałem, choć 

obiecałaś dyskrecję.

– Cała sprawa wyglądała nieco inaczej. Przypomnij sobie dobrze, kazaliście 

mi przyrzec, że nie opowiem nikomu o bytności w waszym forcie. Nie wspomi-

nali cie nic o pocałunku.

Joe zmarszczył brwi, jakby chciał pobudzić swą pamięć.

– Jak możesz pamiętać takie szczegóły? Przecież to się zdarzyło tyle lat 

temu.

– Pamiętam wszystko – powiedziała uroczyście, co było grubą przesadą, 

zważywszy, że nie poznała Joego. Ale w tym przypadku miała absolutną pew-

ność.

– Chodziło wam przede wszystkim, żebym nie zdradziła tajemnicy fortu. 

O pocałunku nie było mowy.

– Ale czemu musiałaś powiedzieć właśnie Betsy? Robiła do mnie słodkie 

background image

oczy od wielu tygodni. Gdy się dowiedziała, że pocałowałem ciebie zamiast niej, 

wpadła w furię.

– Betsy cieszyła się ogromną popularnością w całej szkole. Zwierzyłam się 

jej, bo chciałam się z nią zaprzyjaźnić.

– I sprzedałaś mnie.

– Czy wobec tego przyjmiesz moje przeprosiny?

Pewna,  że znów się z nią przekomarza,  Cait uśmiechnęła się doń czarują-

co.

– Chyba tak – odwzajemnił uśmiech Joe, a błękit jego oczu nabrał jeszcze 

większej głębi. Cait z trudem oderwała od nich spojrzenie.

– Jeśli Betsy tak cię lubiła – spytała, wygładzając serwetkę na kolanach – 

czemu nie pocałowałeś właśnie jej? Pewnie by ci pozwoliła. Nie musiałbyś jej 

przekupywać nalepkami z gumy do żucia.

– Żartujesz sobie! Gdybym pocałował Betsy McDonald, to równie dobrze 

mógłbym podpisać cyrograf na moją duszę – odparł kpiącym tonem Joe.

– Mężczyźni nawet jako mali chłopcy boją się zobowiązań.

Joe udał, że nie słyszy jej komentarza.

– Wcale nie masz takiej dobrej pamięci, jak myślisz- czuła     się     w   obo-

wiązku  uświadomić  mu.  Nie podejrzewała, że może tak dobrze się bawić.

I tym razem Joe nie zwrócił uwagi na jej słowa.

– Pamiętam, jak Martin się uskarżał, że sadzasz  swoje lalki w szeregu i ba-

wisz się w szkołę. Raz nawet zmusiłaś go, by wystąpił gościnnie w charakterze 

wykładowcy. Jakim cudem ci się to udało?

– Znalazłam   parę   brudnych   dżinsów   wepchniętych   pod   kanapę   z czymś 

zdechłym w kieszeni. Mama sprałaby go na kwaśne jabłko, gdyby je znalazła, 

tak więc Martin stał się moim dłużnikiem.

– Poczciwy stary Martin – pokiwał głową Joe. – Był równie przejęty tą uro-

background image

czystością, jak ty. Udzielenie nam ślubu stało się punktem zwrotnym w jego ży-

ciu. Od tej chwili nosił wciąż ze sobą Biblię, tak jak inne dzieciaki procę. Byłem 

niemal pewny, że zostanie misjonarzem.

– Martin? – zaśmiała się nerwowo. – Nigdy w życiu. Za bardzo lubi wygo-

dy. Nie jeździł nawet pod namiot.

Joe przyglądał jej się równie badawczo, jak ona jemu.

– Zaskakujesz mnie – oznajmił nagle.

– Czemu? Czy cię rozczarowałam?

– Ależ nie. Po prostu zawsze myślałem, że gdy dorośniesz, będziesz miała 

gromadkę dzieci. Ciągałaś wszędzie ze sobą swoje lalki. Uciszałaś mnie i Marti-

na, żebyśmy nie zakłócili ich snu. Nie mogliśmy się bawić na podwórku, ponie-

waż właśnie wydawałaś dla nich herbatkę. To było aż nadto, by doprowadzić 

dziesięcioletnich chłopców do szaleństwa. Ale gdy tylko ośmieliliśmy się po-

skarżyć, spoglądałaś na nas pogodnie i z najsłodszym uśmiechem mówiłaś, że 

powinniśmy być cierpliwi, ponieważ to wszystko dla dobra dzieci.

– Okropnie się przejmowałam sprawami macierzyństwa, prawda? – Słowa 

Joego poruszyły przykre wspomnienia. Naprawdę bardzo kochała dzieci. Sama 

nie wiedziała, jak to się stało, że minęły lata i puściła w niepamięć marzenia. Te-

raz nie lubiła za dużo myśleć o mężu i rodzinie – o życiu, które ją ominęło.

– Powinnam była się domyślić, że skończysz w budownictwie – powiedzia-

ła, zmieniając temat.

– Dlaczego?

– Czy to nie ty zbudowałeś Fort?

– Martin mi pomagał.

– Jasne, schodząc ci z drogi – uśmiechnęła się. – Znam mojego brata. Jest 

ósmym cudem świata, jeśli idzie o stosunki z ludźmi, za to nie można mu dać 

młotka do ręki.

background image

Kolacja była po prostu pyszna, ale trzeba przyznać, że dotąd Cait bawiła się 

tak świetnie, że smakowałby jej nawet talerz suchych grzanek. Potem zamówili 

dwie filiżanki kawy capuccino i siedzieli rozmawiając i śmiejąc się, a czas mijał 

niepostrzeżenie. Cait nie pamiętała, kiedy ostatnio śmiała się tak serdecznie.

Gdy wreszcie zerknęła przypadkiem na zegarek, stwierdziła ze zdumieniem, 

że jest już dobrze po dziesiątej.

– Nie miałam pojęcia, że jest tak późno! – wykrzyknęła. – Powinnam daw-

no być w domu. – Wstawała zwykle przed piątą.

Joe zajął się rachunkiem i podał jej płaszcz. Grudniowa noc była pogodna 

i mroźna, na niebie mrugały jasne gwiazdy.

– Zimno ci? – spytał, gdy czekali na podstawienie samochodu.

– Nie, ani trochę. – Mimo to otoczył ją ramieniem, przyciągając do siebie 

bliżej.

Cait nie zaprotestowała. Bliskość tego mężczyzny odczuwała jako rzecz zu-

pełnie naturalną.

Wsiedli do samochodu i dojechali w milczeniu pod dom Cait. Gdy zatrzy-

mali się na parkingu, przemknęła jej przez głowę myśl, by go zaprosić na kawę, 

zrezygnowała jednak. Wypili już dzisiaj mnóstwo kawy, poza tym oboje szli 

rano do pracy. Szalę przeważyła obawa, by Joe nie wyciągnął z zaproszenia fał-

szywych wniosków. Był starym przyjacielem i nie poza tym. I chciała, by tak 

pozostało.

Odwróciła się do niego z miłym uśmiechem.

– Świetnie się bawiłam. Dziękuję ci bardzo.

– Cieszę się, Cait. Musimy to powtórzyć.

Cait za zdumieniem uświadomiła sobie, że bardzo ją nęci perspektywa spę-

dzenia następnego wieczora z Josephem Rockwellem. Nie doceniła go.

– Jest jeszcze coś, co chciałbym ponownie wypróbować – powiedział z sza-

background image

tańskim błyskiem w oczach.

– Ponownie wypróbować?

Objął ją i przez chwilę spoglądali na siebie z zapartym tchem.

– Nie wiem, co prawda, czy mam szansę bez przekupienia cię nalepkami.

– Chcesz mnie pocałować? – przełknęła ślinę Cait. 

Skinął głową, oczy mu nagle pociemniały.

– Przez wzgląd na dawne czasy. – Pogładził pieszczotliwie jej kark, przesu-

wając delikatnie kciuk ku zagłębieniu szyi.

– No dobrze. Przez wzgląd na dawne czasy. – Nie spodziewała się takiej re-

akcji serca na myśl... o pocałunku z Joem.

Jego usta były coraz bliżej, czuła ciepły oddech muskający jej skórę.

– Tylko pamiętaj  – szepnęła, gdy niemal już dotykał wargami  jej warg. 

Schwyciła go za klapy marynarki. – Dawne czasy...

– Będę pamiętał – powiedział, zamykając jej usta pocałunkiem.

Westchnąwszy, powoli oplotła ramionami szyję Joego. Pocałunek był długi 

i namiętny. Gdy się skończył, Cait wciąż trzymała się kurczowo jego marynarki.

Joe zanurzył palce w jej krótkich miękkich lokach, powodując żywsze krą-

żenie krwi w żyłach. Czuła, jak ogarnia ją gwałtowne podniecenie, eksplozja cie-

pła, niepodobna do żadnego ze znajomych doznań.

Pocałował ją drugi raz...

– Tylko pamiętaj... – powtórzyła, gdy oderwał usta od jej warg i sunął nimi 

po łagodnym łuku jej szyi.

Joe kilkakrotnie wciągnął głęboko powietrze, próbując uspokoić oddech, 

zanim spytał ją rwącym się głosem:

– O czym mam pamiętać?

– Och, proszę, pamiętaj...

Uniósł głowę, wspierając lekko dłonie na ramionach Cait, z twarzą tuż przy 

background image

jej twarzy.

– Co jest tak ważnego, że nie wolno mi o tym zapomnieć?

To nie o Joego chodziło, lecz o samą Cait. Nie zdawała sobie sprawy, że 

wypowiedziała te słowa na głos. Zmieszana, zamrugała oczami, wlepiając wzrok 

we własne dłonie, byle tylko nie spojrzeć na niego.

– Och... że jestem zakochana w Paulu. 

Zapadło kłopotliwe milczenie.

– W porządku – odezwał się po chwili Joe. – Jesteś zakochana w Paulu. – 

Wypuścił ją z objęć.

Cait zawahała się, speszona.

– Jeszcze raz dziękuję za wspaniałą kolację. – Ujęła klamkę, pragnąc uciec, 

gdzie pieprz rośnie.

– W każdej chwili do usług – powiedział nonszalancko, zaciskając dłonie 

na kierownicy.

– Do zobaczenia wkrótce.

– Wkrótce   –   powtórzył.   Wyskoczyła   z samochodu,   pozbawiając   Joego 

szansy otwarcia drzwi po jej stronie. Wiedziała, że czeka w samochodzie, aż ona 

wejdzie na klatkę schodową. Wbiegła na podest i otworzywszy drzwi od miesz-

kania, zapaliła światło, dając mu znak że dotarła bezpiecznie do domu.

Następnie powoli zdjęła płaszcz i schowała go starannie do szafy. Gdy wyj-

rzała przez okno, Joego już nie było.

Lindy pracowała już przy swym biurku, gdy Cait zjawiła się w pracy naza-

jutrz rano. Uśmiechnęła się do niej, przechodząc, ale nie zatrzymała się na plo-

teczki.

Czuła na plecach wzrok Lindy i wiedziała, że przyjaciółka jest ogromnie 

rozczarowana. Na razie jednak nie była gotowa do rozmowy o kolacji z Jose-

phem Rockwellem, obawiała się bowiem, że nie zdoła uniknąć wzmianki o poca-

background image

łunku. A chciała jej uniknąć za wszelką cenę. Oczywiście, nie uda jej się zwo-

dzić przyjaciółki w nieskończoność, ale wolała odłożyć rozmowę przynajmniej 

do końca dnia.

Była kompletną idiotką, pozwalając Joemu na pocałunek! Wtedy jednak 

wydawało się to całkiem naturalnym zakończeniem czarującego wieczoru.

Fakt, że pozwoliła mu na to bez cienia protestu, wprawiał ją w zakłopota-

nie. Gdyby Paul się o tym dowiedział, mógłby pomyśleć, że naprawdę Joe coś 

dla niej znaczy. A to przecież oczywista bzdura.

Rankiem w biurze panowała istna gorączka. Kątem oka Cait zanotowała po-

jawienie się Joego. Rozmawiając z ważnym klientem, obserwowała równocze-

śnie, jak Joe podchodzi do potężnego brygadzisty, wyjmuje projekt z długiej wą-

skiej tuby, rozwija go i pochylają się nad nim wraz z dwoma innymi mężczyzna-

mi. Nad czymś chwilę dyskutowali, następnie brygadzista skinął głową i Joe wy-

szedł, nie spoglądając nawet w stronę Cait.

Poczuła   się   dotknięta.   Mógł   przynajmniej   jej   pomachać   na   przywitanie. 

Skoro jednak chce ją ignorować, to proszę bardzo. Odpłaci mu pięknym za na-

dobne.

Gdy wreszcie giełdę zamknięto i gorączka opadła, Lindy natychmiast od-

szukała Cait.

– Jak tam twoja wczorajsza randka?

– Bawiłam się wspaniale.

– Dokąd cię zabrał? Do baru z grillem, tak jak myślałaś?

– Szczerze mówiąc, nie. – Odchrząknęła, by pokryć zmieszanie, wywołane 

myślą, że mogła w ogóle coś takiego sugerować. – Zabrał mnie do „Henry’s”. – 

Wymówiła   te   słowa   trochę   zbyt   głośno,   zauważyła   bowiem,   że   do   gabinetu 

wchodzi Paul. Niestety, więcej uwagi poświęciłby zapewne świeżej farbie na 

ścianach.

background image

– Do „Henry’s”? – zawtórowała jej Lindy. – Naprawdę? To jedna z najlep-

szych restauracji w mieście! Musiało go to kosztować fortunę.

– Nie mam pojęcia. W mojej karcie nie były podane ceny.

– Żartujesz. Nikt mnie dotąd nie zaprosił do tak eleganckiej restauracji. Co 

zamówiłaś?

– Łososia   z rusztu.   –   Przyglądała   się   wciąż   Paulowi,   wypatrując   jakiejś 

oznaki świadczącej o tym, że słucha ich rozmowy. Siedział przy swoim biurku, 

czytając artykuł, który Cait poleciła mu wcześniej.

– I był świetny? – pytała dalej Lindy.

Minęło parę chwil, zanim Cait zorientowała się, że Lindy chodzi o łososia.

– Wyborny! Od lat nie jadłam tak pysznej ryby.

– Co robiliście potem?

Cait spojrzała na przyjaciółkę.

– Skąd przypuszczenie, że cokolwiek robiliśmy? Jedliśmy kolację, rozma-

wialiśmy, a potem odwiózł mnie do domu. Nic się więcej nie zdarzyło. Rozu-

miesz? Nic.

– Skoro tak twierdzisz – powiedziała Lindy, przyglądając jej się podejrzli-

wie. – Czemu więc przyjmujesz pozycję obronną?

– Po prostu chcę, by wreszcie do ciebie dotarło, że Joe Rockwell to po pro-

stu mój stary przyjaciel i nic poza tym.

Paul   podniósł   wzrok   sponad   artykułu   i przeniósł   go   najpierw   na   Lindy, 

a dopiero po dłuższej chwili na Cait.

– Cześć, Paul – pozdrowiła go wesoło Cait. – Czy ci przypadkiem nie prze-

szkadzamy? Może wyjdziemy na korytarz?

– Ależ nie, skądże. Plotkujcie sobie. – Spojrzał nad ich głowami w stronę 

drzwi i wstał. – Cześć, Rockwell.

– Czy przerwałem wam zebranie? – spytał Joe, wchodząc do środka. Był 

background image

ubrany w swój nieodłączny kask i przybrudzone dżinsy, torba z narzędziami też 

znajdowała się na miejscu. Mimo to Cait bez trudu rozpoznała w nim towarzysza 

wczorajszej wytwornej kolacji.

– Nie, nie – odrzekł Paul – po prostu sobie gawędzimy. Wejdź, proszę. Ja-

kieś problemy?

– Nic ważnego. Chciałbym tylko, byś rzucił na coś okiem w drugim poko-

ju.

– Zaraz tam przyjdę.

Joe uśmiechnął się chłodno do Cait.

– Witaj.

– Cześć,  Joe. – Serce waliło jej jak młotem.  Śmieszne,  to na pewno ze 

zmieszania,   przekonywała   samą   siebie.   Joe   jest   przyjacielem   z dawnych   lat, 

chłopcem z sąsiedztwa. To, że dała mu się pocałować, wcale nie oznacza, że za-

częło się pomiędzy nimi coś romantycznego. Im wcześniej to zrozumie, tym le-

piej.

– Joe i Cait byli wczoraj na kolacji – powiedziała znacząco Lindy do Paula. 

– Zabrał ją do „Henry’s”.

– To miło – skomentował Paul, wyraźnie bardziej zainteresowany wykry-

ciem usterek wspólnie z Joem niż omawianiem historii randek Cait.

– Bawiliśmy się świetnie, prawda? – mrugnął Joe do Cait.

– Owszem, bardzo dobrze – odrzekła sztywno. 

Joe odczekał, aż Paul wyjdzie z pokoju, po czym cofnął  się i  pocałował ją 

w policzek.  Następnie powiedział  na  tyle  głośno,  by  usłyszeli  wszyscy w po-

bliżu: 

– Byłaś wczoraj niesamowita!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Mówiłaś podobno, że nic się nie zdarzyło – powiedziała Lindy, patrząc 

z natężeniem na czerwoną jak burak Cait.

– Bo nic się nie zdarzyło. – Cait była tak wściekła na Josepha Rockwella, 

że z przyjemnością kopnęłaby go w goleń. Jak on śmiał powiedzieć coś tak... tak 

żenującego przy Lindy! Paul z pewnością też to usłyszał!

– Dlaczego miałby mówić coś takiego?

– Skąd mam wiedzieć? – burknęła Cait. – Jeden niewinny pocałunek, a on 

robi z tego...

– Pocałował cię? – spytała ostro Lindy, oczy jej się zwęziły. – A ty przez 

cały czas mi wmawiasz, że nic między wami nie zaszło!

– Na miłość boską, przecież ten pocałunek nie ma najmniejszego znacze-

nia! Był absolutnie platoniczny – przez pamięć dawnych czasów. – W porządku, 

trochę przesadziła, ale dla dobra sprawy.

Pozbierała swoje rzeczy i włożyła je do torebki. Zatrzasnęła ją i sięgnąwszy 

po płaszcz, zaczęła szarpać się nerwowo z rękawami.

– Miłego weekendu – rzuciła sucho, nie rozumiejąc, dlaczego tak ją irytuje 

Lindy. – Do zobaczenia w poniedziałek. – Wymaszerowała z pokoju, zatrzymu-

jąc się na moment przed Joem.

– Życzysz sobie czegoś, kochanie? – spytał przymilnym tonem.

– Jesteś okropny!

Joe wyglądał na ogromnie rozczarowanego.

– A nie podły i odrażający?

– To też.

Uśmiechnął się od ucha do ucha w dobrze jej znany sposób.

– Miło mi to słyszeć.

background image

Cait miała na końcu języka ciętą ripostę, ale się powstrzymała. Nie ma za-

miaru wdawać się w utarczki słowne z Josephem Rockwellem. On zawsze musi 

mieć ostatnie słowo. Kipiąc gniewem, podeszła do windy i niecierpliwie przyci-

snęła guzik.

– Zobaczymy się wieczorem, kochanie! – zawołał Joe, gdy drzwi się zamy-

kały, odbierając jej tym samym możliwość zaprotestowania.

Żartował. Musiał żartować! Żaden mężczyzna będący przy zdrowych zmy-

słach nie mógłby się spodziewać, że zaprosi go do domu po kawale, jaki jej wy-

ciął. Nawet taki impertynent, jak Joe Rockwell.

Po powrocie do domu Cait wzięła długi relaksujący prysznic, wysuszyła 

włosy i przebrała się w dżinsy i sweter. Piątkowe wieczory upływały jej zwykle 

bardzo spokojnie. Chrupiąc precelki, badała właśnie niezbyt zachęcającą zawar-

tość lodówki, gdy usłyszała pukanie do drzwi.

To nie może być Joe, powiedziała sama do siebie.

Ale to był Joe, z ogromną pizzą w jednej ręce i butelką czerwonego wina 

w drugiej.

Cait wlepiła w niego wzrok, niezdolna wykrztusić słowa.

– Przybywam z darami – powiedział z ceremonialnym ukłonem.

– Posłuchaj, ty... ty idioto, trzeba czegoś znacznie więcej niż pizza, by wy-

nagrodzić świństwo, które zrobiłeś mi po południu.

– Daj spokój, Cait, potraktuj to lekko.

– Lekko?! Ty... ty...

– Myślę, że słowo, którego ci zabrakło brzmi: „durniu”.

– Masz tupet. – Podparła się pod boki, wiedząc, że powinna rozkwasić mu 

nos drzwiami. I zapewne by to zrobiła, ale pizza pachniała tak smakowicie, że jej 

background image

oburzenie nie wytrzymało tej próby.

– Dobrze, przyznaję się. – Błękitne oczy Joego wyrażały autentyczną skru-

chę. – Poniosło mnie. Masz rację, jestem idiotą. Pozostało mi tylko błagać cię 

o przebaczenie. – Uniósł pokrywkę pudła i Cait zobaczyła istne arcydzieło – naj-

grubszą i najsmakowiciej wyglądającą pizzę, jaką kiedykolwiek widziała. Palce 

lizać! Nadzienie składało się co najmniej  z dziesięciu kuszących składników, 

a wszystko to pokrywała gruba warstwa gorącego roztopionego sera.

– Czy przyjmiesz moje pokorne przeprosiny? – nie ustępował Joe wyma-

chując pizzą przed jej nosem.

– Czy są w niej fileciki anchois?

– Na połowie.

– Wybaczam ci. – Ujęła go za łokieć i wciągnęła do mieszkania.

Przeszli do kuchni. Cait wyjmowała z szafki kuchennej talerze, noże, widel-

ce, serwetki, przeliczając w myśli jego przestępstwa.

– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to powiedziałeś – wymamrotała, kręcąc 

głową. Ustawiła wszystko starannie na stole, odsuwając na bok leżące na nim 

papiery. – Wytłumacz mi przynajmniej, czemu koniecznie musiałeś się tak za-

chować przy Paulu. Lindy już zaczęła wymuszać na mnie zeznania. Czy jesteś 

w stanie wyobrazić sobie, co oni o mnie pomyśleli? – Sięgnęła do szafki po kie-

liszki do wina i ustawiła je obok talerzy. – Nigdy w życiu nie byłam bardziej za-

kłopotana.

– Nigdy? – spytał, otwierając i zamykając szuflady w poszukiwaniu korko-

ciągu.

– Nigdy – powtórzyła z przekonaniem. – I nie myśl, że pizza jest gwarancją 

trwałego pokoju.

– Nie śmiałbym o tym marzyć.

– To na początek, ale jeszcze długo będziesz moim dłużnikiem za ten wy-

background image

bryk, Josephie Rockwellu.

– Będę grzeczny – obiecał z błyskiem w oku. Zręcznie wyciągnął korek, 

spróbował wina, po czym napełnił oba kieliszki.

Cait usiadła w wiklinowym fotelu.

– Czy Paul powiedział coś, gdy wyszłam?

– Na jaki temat? – Joe wysunął krzesło i usiadł obok niej.

Cait nałożyła na talerze po grubym kawałku pizzy, odcinając nożem ciągną-

ce się pasemka stopionego sera.

– Na mój, oczywiście – mruknęła.

– Właściwie nie. – Joe podał jej kieliszek wina.

– Co to znaczy „właściwie nie”?

– Tylko tyle, że był raczej powściągliwy.

Joe droczył się z nią, wydzielając jej informacje po troszeczku i czekając na 

jej reakcję. Była jednak tak ciekawa, że schowała dumę do kieszeni.

– Powiedz mi wszystko – zażądała. – Słowo po słowie.

Joe miał usta pełne jedzenia, Cait musiała więc poczekać, aż przełknie.

– Napomknął chyba, że mu opowiadałaś, iż znamy się od dziecka.

– Czy go to obeszło? Był zazdrosny? – Cait nie potrafiła udać obojętności.

– Paul? Nie, raczej znudzony.

– Znudzony – powtórzyła Cait. Przygarbiła się, zawiedziona. – Przysięgam, 

że ten facet nie zauważyłby mnie nawet, gdybym przedefilowała nago przez jego 

gabinet.

– Świetny pomysł i chyba jedyna rzecz, która mogłaby zadziałać. Proponu-

ję, byś zrobiła próbę generalną w domu. Chętnie ci pomogę, jeśli myślisz o tym 

poważnie. – Zabrzmiało to tak niedbale, jakby oferował abonament telewizji ka-

blowej. – Po to ma się przyjaciół. Może pomóc ci się rozebrać?

Cait upiła łyk wina, by ukryć uśmiech. Joe nie zmienił się ani trochę przez 

background image

dwadzieścia lat. Pozostał kawalarzem, uwielbiającym wygłupy i dokuczanie.

– Bardzo śmieszne.

– Hej, wcale nie żartuję. Udaję, że jestem Paulem i...

– Obiecałeś, że będziesz grzeczny. Podniósł znacząco brwi.

– I będę. Poczekaj trochę.

Cait czuła, jak krew napływa do jej policzków. Wbiła oczy w talerz.

– Joe, przestań. Robisz to specjalnie, żebym się zaczerwieniła, a ja nienawi-

dzę się czerwienić. Moja twarz wygląda jak dojrzały pomidor. – Nałożyła sobie 

jeszcze jeden kawałek pizzy i odgryzła spory kęs, przeżuwając go w zamyśleniu. 

– Nie rozumiem cię. Za każdym razem, gdy myślę, że cię już rozgryzłam, wyci-

nasz jakiś numer, który mnie całkiem zaskakuje.

– Na przykład?

– Na przykład wczoraj. Zaprosiłeś mnie  na kolację, ale w najśmielszych 

marzeniach nie spodziewałabym się, że zabierzesz mnie do „Henry’s”. Przez 

cały   wieczór   zachowywałeś   się   jak   dżentelmen   w każdym   calu,   a dziś   byłeś 

taki...

– Podły i odrażający.

– Właśnie. Raz jesteś chodzącym wdziękiem i kulturą, a zaraz potem zadrę-

czasz mnie swoimi wygłupami.

– Sama powiedziałaś, że jestem dokuczliwym facetem.

– Ale ja nie mogę się z tobą spotykać, skoro nie wiem czego po tobie ocze-

kiwać.

– To właśnie stanowi mój wdzięk. – Sięgnął po drugi kawałek pizzy. – Po-

dobno kobiety uwielbiają w mężczyznach właśnie to, że nie wiedzą, czego mogą 

po nich oczekiwać.

– Ja nie należę do tego rodzaju kobiet – poinformowała go natychmiast. – 

I muszę wiedzieć, na czym stoimy.

background image

– Na podłodze.

Joe, uspokój się, ja wcale nie żartuję. Nie mogę dopuścić, byś mi robił takie 

afery, jak dzisiaj. Żyłam sobie spokojnie i miło przez dwadzieścia osiem lat. Po-

jawiłeś się dwa dni temu i zdążyłeś zaszargać mi reputację w miejscu pracy. Nie 

mogę chodzić dłużej z podniesioną głową. Słyszę ludzkie szepty i wiem, że to na 

mój temat.

– Na nasz temat – sprostował.

– Jeszcze gorzej. Skoro mają już łączyć moje imię z jakimś mężczyzną, to 

wolałabym, żeby to był Paul. Jak długo jeszcze potrwa ta modernizacja?

– Całkiem niedługo.

– Jeśli dalej będziesz pracować w takim tempie, firma Webster, Rodale & 

Missen zdąży otworzyć filie na Księżycu.

– Obiecuję, że zapniemy wszystko na ostatni guzik przed końcem roku.

– Nie wiem, na ile można polegać na twoich obietnicach.

– Jestem przecież grzeczny, prawda?

– Przypuśćmy. – Odsunęła stertę papierów z zasięgu ręki Joego, który już 

zaczął w nich grzebać.

– Co to jest? – spytał, łapiąc w locie niedużą kartkę.

– Lista zakupów świątecznych. Mam zamiar załatwić je jutro.

– Powinienem był się domyślić, że i w tej dziedzinie jesteś zorganizowana. 

– W jego ustach zabrzmiało to trochę obraźliwie.

– Byłam zorganizowana przez całe życie i raczej się już nie zmienię.

– Dlatego chciałem, żebyś się rozluźniła. – W dalszym ciągu studiował listę 

zakupów. – O której się wybierasz?

– Sklepy otwierają o ósmej.

– Pewnie   zapisałaś   wszystko,   co   zamierzasz   kupić   i o niczym   nie   zapo-

mnisz.

background image

– Oczywiście.

– Bardzo rozsądnie. – Jego uwaga zdziwiła Cait. Skończył czytać i z okrzy-

kiem: „Hej, nie ma mnie na tej liście!”, dopisał do niej swoje nazwisko. – Czy 

mam ci podpowiedzieć, co chciałbym dostać?

– Wiem już, co ci kupię. 

Uniósł ze zdziwieniem brwi.

– Naprawdę? Tylko proszę, nie powiedz przypadkiem „nic”.

– Nie, ale będzie to coś odpowiedniego, na przykład kaganiec.

– Och, Caitlin, kochanie, ranisz moje serce! – Obdarzył ją jednym ze swych 

szelmowskich uśmiechów. Cait poczuła, że mięknie. A tego właśnie nie chciała! 

Miała prawo być na niego wściekła. Gdyby nie przyniósł pizzy, zatrzasnęłaby 

mu drzwi przed nosem. Zawsze miała słabość do włoskiej kuchni. Jej drugą sła-

bością był Paul. Kochała go. Nikt nie zdawał się w to wierzyć, ale wiedziała, od 

chwili gdy go zobaczyła po raz pierwszy, że jej przeznaczeniem jest spędzić 

resztę życia, kochając Paula Jamisona. Tyle że wolałaby spędzić ją raczej jako 

jego żona niż pracownica!

– A ty już zrobiłeś zakupy? – spytała leniwie.

– Jeszcze nie zacząłem. Co roku mam dobre chęci, obiecuję sobie, że sta-

rannie wybiorę wspaniałe prezenty dla moich siostrzenic i siostrzeńców, ale ja-

koś nigdy mi nie wychodzi. Zwykle wpadam w panikę w Wigilię, biegam po 

sklepach jak szalony i kupuję co popadnie. W zeszłym roku zapomniałem o pa-

pierze do pakowania. Moja matka uratowała sytuację.

– Nie sądzę, byś posłuchał mojej rady i zaczął wszystko planować?

– Nie mam czasu.

– A co robisz teraz? Sporządź swoją listę i zaplanuj czas kupienia prezen-

tów.

– Kochana Cait, czyżby to było zaproszenie do wspólnego wypadu jutro?

background image

– Och... – Nie myślała o tym, ale pomysł nie był zły, pod warunkiem że Joe 

będzie się przyzwoicie zachowywał. – Bardzo chętnie, ale musisz przyjąć moje 

warunki.

– Jakie?

– Bez głupich żartów, bez kawałów w stylu dzisiejszego, bez dokuczania. 

Jeśli oznajmisz choć jednej osobie, że jesteśmy małżeństwem, zostawiam cię na 

środku ulicy.

– Przyjmuję! – Podniósł rękę, po czym uczynił na sercu znak krzyża.

– Obliż najpierw palce – zażądała Cait. Natychmiast  po wypowiedzeniu 

tych słów, zdała sobie sprawę, jak śmiesznie zabrzmiały. Nie miała już przecież 

ośmiu lat.

Podniósł się z krzesła i wstawił swój talerz do zlewu. Oczy mu błyszczały.

– To okropne, że jesteś taka zakochana w Paulu – powiedział. – Jeśli nie 

będę ostrożny, sam wpadnę po uszy. – Po czym pocałował ją w policzek i wy-

szedł.

Przyciskając palce do policzka, Cait wzięła głęboki oddech i zatrzymała po-

wietrze w płucach, póki nie usłyszała, że drzwi się zatrzaskują. Dopiero wów-

czas wypuściła je ze świstem.

– Och, Joe – szepnęła. Naprawdę za skarby świata nie chciała, by się w niej 

zakochał. Owszem, jest przystojny, miły i uroczy, ale przecież to nie mężczyzna 

dla niej. Ich osobowości różnią się krańcowo. Za- chowanie Joego trudno prze-

widzieć, zawsze wyskoczy z jakimś nieoczekiwanym pomysłem, natomiast życie 

Cait toczy się jak w zegarku.

Lubiła go. Wolałaby, żeby tak nie było, ale nic nie mogła na to poradzić. 

Choć przez jego ciągłe wybryki wyląduje niedługo w najbliższym szpitalu dla 

psychicznie chorych.

Cait zamknęła pudło z resztką pizzy i wstawiła je na najwyższą półkę lo-

background image

dówki. Wkładała właśnie brudne naczynia do zmywarki, gdy zadzwonił telefon. 

Szybko umyła ręce i podniosła słuchawkę.

– Halo!

– Cześć, mówi Paul.

Cait była tak wstrząśnięta, że słuchawka wyślizgnęła jej się z dłoni. Próbu-

jąc   ją   złapać,   potknęła   się   o otwarte   drzwiczki   zmywarki,   uderzając   golenią 

o ostrą krawędź. Jęknęła i tłumiąc głośny okrzyk bólu szarpnęła ku sobie zwisa-

jący kabel.

– Przepraszam, przepraszam – wyjąkała, gdy udało jej się wreszcie odzy-

skać słuchawkę. – Paul, jesteś tam jeszcze?

– Tak, jestem. Czy zadzwoniłem nie w porę? Może nakręcę do ciebie póź-

niej. Jesteś sama? Nie chciałbym ci przerywać przyjęcia lub czegoś w tym rodza-

ju.

– Ależ nie, pora jest absolutnie odpowiednia. Nie wiedziałam, że masz mój 

domowy numer... ale, oczywiście, nic w tym dziwnego. Pracujemy przecież ra-

zem prawie od roku. Dokładnie jedenaście miesięcy i cztery dni. Poza tym mój 

numer z pewnością jest w kartotece z danymi osobowymi.

Zawahał się. Cait schyliła się, masując uderzone miejsce. Na pewno będzie 

miała paskudnego siniaka, ale co tam siniak! Paul do niej zadzwonił!

– Dzwonię, żeby...

– Tak, Paul – powiedziała szybko, gdy cisza w słuchawce przeciągała się 

zbyt długo.

– Chciałem   ci   tylko   podziękować   za   to,   że   mi   podrzuciłaś   ten   artykuł 

o spółkach. To bardzo ładnie z twojej strony.

– Zawsze możesz na mnie liczyć. Czytam wiele opracowań z tej dziedziny, 

wiesz o tym. Ostatnio było parę ciekawych artykułów na ten temat. Jeśli cię to 

interesuje, mogę je przynieść w przyszłym tygodniu.

background image

– Chętnie. Będę ci zobowiązany. Jeszcze raz dziękuję, Cait. Do widzenia.

Rozłączył się, zanim Cait zdążyła coś odpowiedzieć. Powoli uśmiech rozja-

śnił jej twarz, z cichym okrzykiem triumfu podrzuciła słuchawkę do góry, złapa-

ła ją w powietrzu i odłożyła na widełki.

Nazajutrz, wczesnym rankiem, ubrała się i czekała na Joego.

– Joe! – wykrzyknęła, otwierając z rozmachem drzwi. – Mogłabym cię uca-

łować.

Miał na sobie wypłowiałe dżinsy i brązową skórzaną kurtkę do bioder.

– Hej, nie mam nic przeciwko temu – powiedział, otwierając szeroko ra-

miona.

– Paul dzwonił do mnie wczoraj wieczorem – wysapała, ignorując zapro-

szenie. Nie próbowała nawet zapanować nad podnieceniem. Miała ochotę skakać 

do góry z radości i głośno podśpiewywać.

– Naprawdę? – Joe wyglądał na zdziwionego.

– Tak. Zaraz po twoim wyjściu. Podziękował mi za interesujący artykuł, 

który znalazłam w jednym z czasopism o tematyce zarządzania i – słuchaj uważ-

nie! – spytał, czy jestem sama... jakby to naprawdę miało dla niego znaczenie.

– Czy jesteś sama? – powtórzył Joe, marszcząc brwi. – Co to ma do rzeczy?

– Nie rozumiesz? – Przy całej swej inteligencji, Joe bywał czasem dosyć 

tępy. – Chciał wiedzieć, czy ty jesteś u mnie. To ma sens, trudno zaprzeczyć. 

Paul jest zazdrosny, tylko sobie tego nie uświadamia. Och, Joe, chyba nigdy nie 

czułam się taka szczęśliwa!

– I to z powodu telefonu od Paula Jamisona?

– Nie bądź taki sceptyczny. To przełom, chwila, na którą czekałam od tylu 

miesięcy. Paul wreszcie mnie zauważył i to dzięki tobie.

background image

– Przynajmniej raz mnie doceniłaś. – Wciąż nie wyglądał jednak na szcze-

gólnie wstrząśniętego.

– Tak mi trudno w to uwierzyć – mówiła dalej Cait. – Nie spałam prawie 

przez całą noc. W jego głosie brzmiała jakaś nuta, której przedtem nie było. 

Taka... głęboka i osobista. Nie umiem tego wyjaśnić. Po raz pierwszy od roku 

Paul zauważył, że żyję!

– Idziemy po te zakupy czy nie? – przerwał jej szorstko Joe. – Do cholery 

z tym wszystkim, Cait, naprawdę nie spodziewałem się, że się tak rozpłyniesz 

z powodu głupiej rozmowy telefonicznej.

– To nie była jakaś tam rozmowa – przypomniała mu. Sięgnęła po torebkę 

i płaszcz jednym zamaszystym ruchem. – To rozmowa z Paulem.

– Zachowujesz się jak egzaltowana nastolatka – skrzywił się Joe, ale Cait 

nie zamierzała pozwolić, by jego fochy popsuły jej humor. Paul zadzwonił do 

niej do domu i była pewna, że to początek prawdziwej zażyłości. Niedługo pew-

nie zaprosi ją na lunch, a potem...

Uśmiechając się przez cały czas, wyszła z mieszkania i ruszyła w kierunku 

drzwi wyjściowych. Na zewnątrz stała duża ciężarówka na gigantycznych opo-

nach. Dokładnie taka, jaką sobie wyobrażała, zastanawiając się nad ewentual-

nym wehikułem Joego.

– To twoja ciężarówka? – spytała. Nie była w stanie powstrzymać się od 

śmiechu.

– Coś z nią nie w porządku?

– Ależ nie, nie, po prostu tak łatwo przewidzieć twoje zachowanie.

Wczoraj mówiłaś coś wręcz przeciwnego.

Joe otworzył drzwi, opuścił rozkładany stopień i pomógł jej wdrapać się do 

kabiny. Siedzenie było zawalone rozmaitymi rupieciami, ale bardzo szerokie. 

Odsunąwszy wszystko na bok, zapięła pas. Tego ranka była tak szczęśliwa, że 

background image

cały świat wydawał jej się zachwycający.

– Może   przestaniesz   się   uśmiechać,   zanim   ktoś   dojdzie   do   wniosku,   że 

przedawkowałaś witaminy – burknął Joe.

– Ojej, coś jesteśmy od rana w kwaśnym humorze.

– Dokąd jedziemy? – spytał, zapuszczając silnik.

– Do   któregokolwiek   z pasaży   handlowych.   Zdecyduj   sam.   Sporządziłeś 

swoją listę zakupów?

Joe poklepał się po piersi.

– Mam ją w kieszeni koszuli.

– Świetnie. Wiesz, co masz kupić dla kogo?

– Niezupełnie – uśmiechnął się z miną winowajcy.

– Pomyślałem sobie, że będę chodził za tobą i kradł twoje pomysły. Wiesz, 

co kupić dla matki? Mam zawsze kłopot z wybraniem czegoś dla mojej. W ze-

szłym roku skończyło się na pokarmie dla kotów. Ma pięć własnych, a dokarmia 

jeszcze Bóg wie ile przybłęd.

– Przynajmniej był to praktyczny pomysł.

– Owszem, a poza tym w czasie, gdy wreszcie wziąłem się za świąteczne 

zakupy, jedynym otwartym sklepem był supersam.

– O Boże, Joe! – roześmiała się Cait.

– Nie śmiej się, byłem doprowadzony do rozpaczy, a zanim wyłuszczysz 

mi wszystkie swoje racje, powiem ci, że mama uważała pokarm dla kotów i dwa 

rostbefy za wspaniałe podarunki.

– Jestem tego pewna – powiedziała Cait z uśmiechem. Odkryła, że często 

to robi, będąc w towarzystwie Joego. Wyobraziła go sobie kupującego rostbef 

dla matki na Gwiazdkę!

– Podrzuć mi jakiś pomysł. Moja mama to ciężki przypadek.

– Prawdę mówiąc, nie grzeszę zbytnią fantazją. Co roku kupuję dla mojej 

background image

mamy to samo.

– Co mianowicie?

– Kupony na rozmowy międzymiastowe. Może w ten sposób dzwonić do 

siostry w Dubuque i przyjaciółki z lat szkolnych w Olathe, w Kansas. Oczywi-

ście do mnie też dzwoni co jakiś czas.

– Dobra, to załatwia sprawę mamy. A jaki prezent przewidziałaś dla Marti-

na?

– Orła z brązu. – Zdecydowała się na ten podarunek w czasie pobytu u ro-

dziny latem, gdy uczestniczyła w mszy celebrowanej przez Martina. We wstęp-

nej części kazania posłużył się orłami dla zilustrowania sensu wiary.

– Orła? – powtórzył Joe. – Masz jakiś specjalny powód?

– T-tak – odrzekła, nie kwapiąc się do jakichkolwiek wyjaśnień, – To długa 

historia, ale tak się składa, że mam słabość do orłów.

– Może masz dla mnie jakieś inne wskazówki?

– Kup papier do pakowania na poświątecznej wyprzedaży. Zapłacisz poło-

wę ceny, a przechowasz go bez trudu pod łóżkiem.

– Świetny pomysł. Muszę o tym pamiętać w przyszłym roku.

Joe wybrał Northgate, pasaż handlowy znajdujący się najbliżej mieszkania 

Cait. Choć było zaledwie kilka minut po ósmej, parking zaczynał się zapełniać.

Joemu udało się zaparkować tuż przy wejściu. Wyskoczył, by pomóc Cait 

wysiąść z ciężarówki.

Tym razem nie zawracał sobie głowy opuszczaniem stopnia, lecz chwycił ją 

w pasie i podniósł do góry.

– Co miałaś na myśli, mówiąc, że łatwo przewidzieć moje zachowanie? – 

spytał, rzucając jej pełne wyrzutu spojrzenie.

Z rękami na jego ramionach i nogami majtającymi w powietrzu, czuła się 

mała i bezradna.

background image

– Nic. Po prostu założyłam, że prowadzisz jedną z tych ciężarówek na gru-

bych oponach i wyszło na moje.

– Czy masz coś przeciwko mojej ciężarówce? – Rzucił jej gniewne spojrze-

nie.

– Ależ skąd! Co się z tobą dzisiaj dzieje, Joe? Jesteś okropnie drażliwy.

– Wcale nie – warknął.

– Doskonale. Czy mógłbyś mnie postawić na ziemi?

– Jego duże dłonie ściskały ją w pasie niemal do bólu, choć Joe raczej nie 

zdawał sobie z tego sprawy. Nie miała pojęcia, co też mogło go tak rozzłościć. 

Chyba nie telefon od Paula? Nie, to bez sensu. Może, jak większość mężczyzn, 

po prostu nienawidzi robienia sprawunków.

Powoli postawił ją na asfalcie i niechętnie wypuścił z objęć.

– Zróbmy małą przerwę na kawę – zaproponował z ponurą miną.

– Przecież dopiero przyjechaliśmy. 

Joe gwałtownie wypuścił powietrze.

– Nieważne. Muszę jakoś uspokoić nerwy. 

Skoro odczuwał brak kofeiny tak wcześnie rano, to jak wytrzyma przez na-

stępne kilka godzin? Sklepy są zatłoczone o tej porze roku, a zwłaszcza w sobo-

tę. Około dziesiątej trudno się będzie gdziekolwiek dopchać.

Nim minęła dwunasta, wiedziała z całą pewnością: Joe organicznie nie zno-

si zakupów świątecznych.

– Mam dość – jęknął Joe, odniósłszy po raz trzeci ich łupy do ciężarówki.

– Ja również – zgodziła się ze śmiechem Cait. – To miejsce zaczyna przy-

pominać dom wariatów.

– Co powiesz na lunch? Gdzieś bardzo daleko stąd. Na przykład w Tybecie.

Cait znów się roześmiała i ujęła go pod ramię.

– To naprawdę doskonały pomysł.

background image

Na zewnątrz kilka samochodów krążyło wokół parkingu w poszukiwaniu 

wolnego miejsca. Widząc, że Joe odjeżdża, trzy z nich ruszyły pędem, omal nie 

powodując kolizji. Z jednego wyskoczył zdenerwowany kierowca i zaczął wy-

grażać pięścią drugiemu.

– Niech żyje pokój i życzliwość – skomentował Joe. – Przysięgam, że świę-

ta Bożego Narodzenia wyzwalają w ludziach najgorsze instynkty.

– I najlepsze – przypomniała mu Cait.

– Szczerze mówiąc, nie wiem, co zatłoczone ciągi handlowe, przepychanie 

się przez tłum i cały ten merkantylizm mają wspólnego z Gwiazdką – burknął. 

Samochód jadący przed nimi gwałtownie zahamował i Joe nacisnął ze złością 

klakson.

– Bardzo wiele, jeśli się nad tym zastanowisz – powiedziała łagodnie Cait. 

– Wyobraź sobie ulice Betlejem, tłumy, hałas... – W ubiegłym roku Cait, wró-

ciwszy   świeżo   z przedświątecznych   zakupów,   zadała   sobie   to   samo   pytanie. 

Tłok był wtedy wręcz nie do zniesienia. Najpierw w Northgate, gdzie zrobiła 

większość   zakupów,   a potem   na   lotnisku.   Sea-Tac   przypominało   mrowisko, 

wszyscy gdzieś się spieszyli, panował nieopisany hałas. Egoizm i grubiaństwo 

zdawały się wypierać spokój i otuchę. Ale później w noc wigilijną, w ciszy ko-

ścioła, wszystko nabrało innej perspektywy. Pomyślała, że podczas pierwszych 

świąt Bożego Narodzenia też były tłumy, panoszyło się grubiaństwo. Ale pośród 

tego całego zamieszania, nadeszła radość, spokój i miłość. I dla większości ludzi 

wciąż jest tak samo. Gwiazdkowe podarunki, dekoracje, przyjęcia, są wyrazem 

miłości odczuwanej wobec rodziny, przyjaciół. I jeśli nawet te przygotowania 

stają się czasem trochę chaotyczne – cóż, przestało jej to przeszkadzać.

– Gdzie chcesz zjeść lunch? – spytał Joe, przerywając jej rozmyślania. Led-

wie się posuwali, tak duży panował ruch na ulicach.

Spojrzała na niego z pogodnym uśmiechem.

background image

– Naprawdę wszystko mi jedno. W pobliżu jest kilka świetnych restauracji. 

Wybierz, ale tym razem to ja cię zapraszam.

– O tym, kto płaci, będziemy rozmawiali później. Na razie chciałbym się 

wydostać z tego korka, zanim upłynie całe moje życie.

– Nie sądzę, by zajęło to aż tyle czasu. – Uśmiech nie schodził z ust Cait.

– Ja również. – Joe odwzajemnił uśmiech i spojrzał jej głęboko w oczy. Pa-

trzył tak przez chwilę, która zdawała się być wiecznością, póki ktoś za nimi nie 

zaczął trąbić nerwowo. Joe spojrzał przed siebie i dodał gazu, widząc, że samo-

chody nagle ruszyły.

Cait nie rozumiała, co też Joe znalazł w niej tak fascynującego. Może to jej 

niesforne włosy? Nie czesała ich od wyjścia z domu – pewnie miała na głowie 

plątaninę gęstych potarganych loków. Tak była pochłonięta szukaniem odpo-

wiednich prezentów dla dzieciaków Martina, że nie wyciągała grzebienia z to-

rebki.

– Coś nie w porządku?

– Czemu uważasz, że coś jest nie w porządku?

– Patrzyłeś na mnie jakoś dziwnie kilka minut temu.

– Ach, o to ci chodzi – powiedział, skręcając na parking przy restauracji. – 

Myślę, że dotąd nie doceniłem w pełni, jaka jesteś śliczna – dodał chłodnym rze-

czowym tonem.

Cait spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok.

– Jestem pewna, że się mylisz. Wcale nie jestem taka ładna. Czasem przy-

chodzi mi na myśl, że może Paul zauważyłby mnie wcześniej, gdybym była 

atrakcyjniejsza.

– Zaufaj mi, jasnooka – powiedział, wyłączając silnik. – Jesteś wystarczają-

co ładna.

– Wystarczająco do czego?

background image

– A do tego. – Przechylił się przez siedzenie i przylgnął wargami do jej ust.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Lepiej, żebyś tego nie robił – szepnęła Cait, powoli otwierając oczy i pró-

bując wrócić do rzeczywistości.

Jeśli idzie o pocałunki, to Joe był dobry. Nawet bardzo dobry. Całował bez 

porównania lepiej od wszystkich mężczyzn, z którymi miała do czynienia ale to 

nie zmieniało faktu, że była zakochana w Paulu.

– Masz rację – mruknął, otwierając drzwi i wyskakując z ciężarówki. – Nie 

powinienem był tego robić. – Obszedł samochód i szarpnął drzwi od jej strony 

z większą siłą, niż to było potrzebne.

Cait zmarszczyła brwi, zastanawiając  się nad zmiennością jego nastroju. 

W jednej chwili tulił ją w ramionach, całując czule, a w następnej był popędliwy 

i drażliwy.

– Jestem głodny – burknął, stawiając ją na chodniku.

– A gdy burczy mi w brzuchu, zachowuję się czasem niemądrze.

– Rozumiem. – Następnym razem, zanim się gdzieś wybierze z Josephem 

Rockwellem, upewni się, czy zjadł obfity posiłek.

W restauracji było tłoczno i Joe podał recepcjoniście ich nazwiska, by je 

dopisał do wydłużającej się listy oczekujących. Siedząc na ostatnim wolnym 

krześle, Cait postawiła na kolanach dużą czarną torbę i zaczęła w niej grzebać.

– Czego szukasz? Skarbów? – spytał złośliwie Joe, obserwujący ją przez 

cały czas.

– Krakersów – odpowiedziała, przesuwając wypchaną torebkę i wręczając 

mu do potrzymania jakieś drobiazgi, podczas gdy sama kontynuowała poszuki-

wania.

– Krakersów? Po co?

Popatrzyła na niego przeciągle, jak gdyby poddając w wątpliwość jego inte-

background image

ligencję.

– Z oczywistych powodów. Skoro zachowujesz się niemądrze, gdy jesteś 

głodny, mógłbyś zrobić coś głupiego. Szczerze mówiąc, nie mam ochoty, byś 

wprawiał mnie w zakłopotanie. Łatwo mi wyobrazić sobie, jak stoisz na stoliku 

i stepujesz.

– To jedyny sposób, by zwrócić uwagę kelnera. Dziękuję za pomysł.

– O! – Ze zwycięską miną, Cait wyciągnęła wreszcie z samego dna torby 

dwa miniaturowe ciasteczka w celofanie. – Jedz – nakazała mu – zanim wpadnie 

ci do głowy jakiś szalony pomysł.

– Chciałaś powiedzieć, zanim cię znów pocałuję – powiedział niskim gło-

sem, pochylając ku niej głowę.

– Właśnie – odchyliła się szybko. – Albo zaczniesz tańczyć walca z kelner-

ką czy zrobisz coś równie mądrego.

– Musisz przyznać, że byłem bardzo grzeczny przez cały ranek.

– Z jednym małym potknięciem – przypomniała, wciskając mu krakersy do 

ręki. – No, jedz.

Nim jednak Joe zdążył otworzyć paczuszkę, nadeszła hostessa z dwoma ja-

dłospisami pod pachą.

– Pan i pani Rockwell. Stolik dla państwa jest już przygotowany.

– Pan i pani Rockwell – syknęła Cait, wbijając gniewny wzrok w Joego. 

Powinna była wiedzieć, że nie może mu ufać.

– Przepraszam panią – powiedziała, wstając gwałtownie i podnosząc wska-

zujący palec. – Ten pan nazywa się Rockwell, a ja Marshall – wyjaśniła cierpli-

wie. Nie miała zamiaru pozwolić, by Joe przeciągał swoje wygłupy. – Jesteśmy 

tylko przyjaciółmi, którzy przyszli razem na lunch. – Zwężonymi ze złości oczy-

ma spojrzała na Joego, który wyglądał jak uosobienie niewinności. Wzruszył ra-

mionami, jak gdyby chciał powiedzieć, że to nieporozumienie zaszło nie z jego 

background image

winy.

– Rozumiem – odrzekła hostessa. – Przepraszam za nieporozumienie.

– Głupstwo. – Cait nie chciała robić z tego sprawy, lecz z drugiej strony nie 

mogła dopuścić, by Joe pomyślał, że mu się upiekło.

Kobieta zaprowadziła ich do stolika nakrytego lnianym obrusem, stojącego 

pośrodku sali. Joe odsunął krzesło dla Cait, po czym szepnął coś hostessie, która 

natychmiast obrzuciła ją współczującym spojrzeniem.

– Dobrze, teraz przyznaj się, co jej powiedziałeś – spytała półgłosem Cait, 

gdy Joe usiadł naprzeciwko niej.

Przez kilka minut zdawał się być całkowicie pochłonięty czytaniem jadło-

spisu.

– Czemu myślisz, że w ogóle jej coś powiedziałem?

Słyszałam twój szept i widziałam jej rzewne spojrzenie, jak gdyby chciała 

przytulić mnie do piersi i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.

– No więc, powiedziałem...

– Joe, przestań się ze mną bawić w kotka i myszkę.

– Dobrze, już dobrze, skoro koniecznie musisz wiedzieć, wyjaśniłem jej, że 

cierpisz na amnezję z powodu urazu głowy.

– Amnezję! – powtórzyła na tyle głośno, że przyciągnęła uwagę ludzi sie-

dzących przy sąsiednim stoliku. Zgrzytnąwszy zębami, chwyciła swoje menu, 

ściskając  je tak mocno, że aż zwinęły się brzegi. Nie było sensu  spierać się 

z Joem.   Ten   facet   jest   niemożliwy.   Za   każdym   razem,   gdy   próbowała   dojść 

z nim do porozumienia, wycinał jej taki numer, że zaczynała tego żałować.

– W jaki inny sposób miałem jej wytłumaczyć fakt, że zapomniałaś, iż za-

warliśmy związek małżeński? – spytał rozsądnie.

– Nie zapomniałam, bo nie miałam o czym zapomnieć – poinformowała go 

przez zaciśnięte zęby, przeglądając menu. – Na miłość boską, przecież to nie 

background image

było nawet legalne!

Uświadomiła sobie, że przy ich stoliku stoi kelnerka z bloczkiem i długopi-

sem w ręku. Popatrzyła na Cait, potem na Joego i zawodowy uśmiech zniknął 

powoli z jej twarzy. Usta zacisnęły się w wąską kreskę, jak gdyby rzeczywiście 

podejrzewała, że zaplątali się w jakąś nielegalną historię.

– Och... – jęknęła Cait, czując się po prostu idiotycznie. Odczuwała nie-

przepartą chęć, by wszystko wyjaśnić, ale za każdym razem, gdy to robiła, po-

garszała tylko sprawę. – Poproszę o kanapkę klubową – zamówiła, rzucając Jo-

emu mordercze spojrzenie.

– Brzmi nieźle. Dla mnie to samo – powiedział, zamykając kartę.

Kelnerka przyjęła zamówienie i odeszła szybko, rzucając im przez ramię 

taksujące spojrzenie, jak gdyby chciała dobrze zapamiętać ich twarze na wypa-

dek, gdyby poszukiwała ich policja.

– Zobacz, co narobiłeś! – szepnęła ze wściekłością Cait, gdy kelnerka odda-

liła się już na tyle, że nie mogła jej słyszeć.

– Ja?

Może była niemądra, ale to Joe zaczął tę bzdurną historię pierwszy. Nikt ni-

gdy nie wyprowadzał jej z równowagi tak jak on. Nikt nie potrafił tak skutecznie 

jej zaszokować. A co gorsze, pozwoliła mu na to.

Wyprawa po zakupy była tego najlepszym przykładem. A wszystko przez 

pizzę! Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie wpuściłaby Joego do miesz-

kania po tym, co powiedział w obecności Lindy. A ona nie dość, że go zaprosiła 

do domu, to jeszcze umówiła się na wspólne kupowanie prezentów. Powinna iść 

na badanie głowy!

– Co się stało? – spytał Joe, rozdzierając paczuszkę z krakersami. Raczej 

bez sensu, zdaniem Cait, skoro za chwilę miano im podać lunch.

– Co się stało? – wykrzyknęła, oburzona, że w ogóle śmie pytać. – A co po-

background image

wiesz na wmawianie hostessie, że doznałam urazu głowy lub na pozostawianie 

kelnerki w przekonaniu, że jesteśmy handlarzami narkotyków albo osobnikami 

równie podejrzanego autoramentu.

– Proszę. – Podał jej miniaturowego krakersa. – Zjedz to, a poczujesz się 

lepiej.

Cait szczerze w to wątpiła, wzięła jednak ciasteczko, mrucząc coś pod no-

sem.

– Odpręż się – powiedział.

– Odpręż się – przedrzeźniła go. – Jak to możliwe, skoro mówisz i robisz 

tak żenujące dla mnie rzeczy?

– Przepraszam, Cait. Naprawdę mi przykro. – Rzeczywiście wyglądał na 

skruszonego. – Ale tak łatwo cię zdenerwować, że nie potrafię się powstrzymać.

Kelnerka przyniosła kanapki z grubymi plastrami indyka, szynki i najróż-

niejszymi rodzajami sera. Cait musiała niechętnie przyznać, że po jedzeniu po-

czuła się o wiele lepiej. Joemu też się wyraźnie poprawił humor.

– A więc – spytał, splatając ręce na brzuchu – co zaplanowałaś na resztę 

popołudnia?

Cait jeszcze się nad tym nie zastanawiała.

– Myślę, że powinnam popakować prezenty, które kupiłam dzisiaj. – Ale ta 

myśl specjalnie jej nie podniecała. Po przygodach z Joem było to takie zwyczaj-

ne.

– Co byś powiedziała na kino? – spytał ni stąd, ni zowąd. – Odnoszę wraże-

nie, że nie wypuszczasz się zbyt często.

– Kino? – Cait zlekceważyła uwagę o jej życiu towarzyskim, zwłaszcza że 

miał absolutną rację. Rzadko miała czas na rozrywki.

– Oboje jesteśmy zmęczeni walką z tłumem – dodał Joe. – W pobliżu re-

stauracji jest chyba sześć kin. Pozwalam ci wybrać film.

background image

– Zapewne nie zechcesz pójść na żadną love story?

– Czemu nie, skoro masz ochotę, tylko...

– Tylko co?

– Tylko obiecaj mi, że nie będziesz oczekiwać po mężczyźnie, by plótł ta-

kie bzdury, jak ci faceci na ekranie.

– Co takiego?

– Dobrze słyszałaś. Kobiety napatrzą się na aktorów plotących jakieś idio-

tyzmy, a potem są okropnie rozczarowane, że prawdziwi mężczyźni tego nie ro-

bią.

– Mówiąc o prawdziwych mężczyznach masz na myśli siebie?

– Oczywiście. – Wyglądał na zadowolonego, potem nagle zmarszczył brwi. 

– Czy Paul lubi romanse?

Cait nie miała zielonego pojęcia, nigdy bowiem nie była z nim na randce, 

a w biurze nie rozmawiali na takie tematy.

– Przypuszczam, że tak – powiedziała, ocierając usta serwetką. – To nie 

w jego stylu wstydzić się własnych uczuć.

– Ohoho! Mała siostra Martina pokazuje pazurki.

– Nie pokazuję pazurków, mam po prostu zdecydowane poglądy na pewne 

tematy. – Sięgnęła po torebkę i wyciągnęła z niej portfel.

– Co ty robisz? – spytał Joe.

– Płacę za lunch. – Wyciągnęła dwudziestodolarowy banknot. – Teraz moja 

kolej i nie ma mowy... – Zawahała się, widząc, że mars na czole Joego wyraźnie 

się pogłębia. – Czy prawdziwy mężczyzna nie może pozwolić, by jego przyjaciel 

płci żeńskiej postawił mu lunch?

– Jasne, idziemy – rzucił nonszalancko.

Cait z trudem udało się ukryć uśmiech. Przypuszczała, że Joe odbierze jej 

gest jako kompromitujący jego męską dumę.

background image

Najwyraźniej miała rację. Gdy zbliżali się do kasjerki, Joe wyprzedził ją, 

wyrwał rachunek i rzucił jakieś pieniądze na kontuar. Spojrzał na nią, jakby spo-

dziewał się kłótni w miejscu publicznym. Po zamieszaniu w restauracji, które już 

dziś wywołali, Cait nie miała zamiaru dać się sprowokować.

– Joe – spytała gniewnie, gdy tylko wyszli z restauracji – po co to wszyst-

ko?

– Dobrze, wygrałaś. Możesz mi powiedzieć, że mam przestarzałe poglądy, 

ale gdy jestem z kobietą, ja płacę rachunki, niezależnie od tego, jak jest wyeman-

cypowana.

– Ale przecież to nie randka. Jesteśmy tylko przyjaciółmi i nawet...

– Gwiżdżę   na   to.   Przyjmij   to   jako   przeprosiny   za   kłopotliwą   sytuację, 

w którą cię wpędziłem.

– Jesteś szowinistą, Joe.

– Wcale nie. Po prostu uznaję pewne... normy.

– Ach, rozumiem. – Jego postawa nie powinna być dla niej niespodzianką. 

Stwierdziła już przecież wcześniej, że łatwo przewidzieć, co zrobi i jak się za-

chowa.

Trzymając Cait pod ramię, Joe poprowadził ją przez zatłoczony parking 

w stronę kina.

Gdy czekali w kolejce po bilety, Cait przyłapała spojrzenie Joego, utkwione 

w plakat reklamujący jeden  z  sensacyjnych  filmów – kolejna  historia o prawo-

rządnym policjancie schodzącym na złą drogę.

– Zdaje się, że masz większą ochotę na kryminał niż na romans.

– Obiecałem ci już, że to ty wybierasz film i dotrzymam słowa. Oczywi-

ście, jeśli zdecydujesz się na inny film... – Schował ręce do kieszeni i uśmiech-

nął się do niej błagalnie – nie będę miał nic przeciwko temu.

– Jestem skłonna pójść na inny film, ale pod jednym warunkiem.

background image

– Jakim?

– Ja płacę za bilety.

– Widzę, że znów pokazujesz pazurki. 

Podniosła  ręce i  rozcapierzyła palce w  geście rozzłoszczonej kotki.

– Decyzja należy do ciebie.

– A co z prażoną kukurydzą?

– Możesz kupić, jeśli koniecznie chcesz.

– No dobrze, ubiłaś niezły interes. 

Doszedłszy do okienka, Cait kupiła dwa bilety na kreskówkę Disneya.

– Disney? – zdumiał się Joe, gdy Cait wręczyła mu bilet.

– To chyba niezły kompromis?

W pierwszym momencie miał minę, jakby chciał się z nią spierać, po chwili 

jednak uśmiechnął się szeroko.

– Disney – powtórzył. – Masz rację, to może być niezła zabawa. Mam tylko 

nadzieję, że nie będziemy jedynymi widzami w wieku powyżej dziesięciu lat.

Zajęli miejsca w tylnej części sali, chrupiąc prażoną kukurydzę z dużej to-

rebki. Sala była pełna, dzieci kręciły się w tę i z powrotem po przejściach. Joe 

martwił się niepotrzebnie – dorosłych było sporo, choć oczywiście większość 

z nich towarzyszyła swym pociechom.

Światła przygasły i Cait usadowiła się wygodnie w fotelu, sięgając po garść 

kukurydzy. Na ekranie pojawiły się reklamówki, ale hałas na sali prawie się nie 

zmniejszył.

– Czy dzieciaki ci przeszkadzają? – chciał wiedzieć Joe.

– O Boże, nie! Uwielbiam dzieci.

– Naprawdę?

Jego zdziwienie uraziło Cait, popatrzyła nań z wyrzutem.

– Rozmawialiśmy już na ten temat – odparła, zlizując sól z palców.

background image

– Czyżby? Kiedy?

– Już zapomniałeś? Zebrało ci się na wspominki, jak to strasznie lubiłam 

bawić się lalkami i byłeś pewien, że szybko wyjdę za mąż i będę miała dom pe-

łen dzieci. – Jego słowa sprawiły jej wówczas przykrość, ponieważ „dom pełen 

dzieci” był właśnie tym, czego najbardziej pragnęła, a nie wyglądało na to, by 

miała szybko zrealizować swe marzenie.

– Ach tak, teraz sobie przypominam. – Zaczerpnął pełną garść kukurydzy. – 

Byłabyś fantastyczną matką, wiesz o tym.

Łzy napłynęły nagle do oczu Cait. Zamrugała szybko powiekami, zaskoczo-

na, że wzruszyła się z tak głupiego powodu.

Zaczął się film,  widzowie poprawili się w fotelach. Cait skoncentrowała 

uwagę na ekranie, sięgając co jakiś czas po omacku do torebki z prażoną kukury-

dzą. Ich ręce zetknęły się kilkakrotnie i niemal bez udziału jej świadomości, ich 

palce   splotły   się.   Ten   rodzaj   kontaktu   z Joem   budził   poczucie   spokoju.   Był 

czymś naturalnym, ale w tej chwili nie chciała się nad tym zastanawiać. Joe na-

prawdę się nie zmienił, wciąż był sympatyczny i zabawny. Jeśli o to idzie, ona 

też się niewiele zmieniła...

Gdy projekcja się skończyła, puścił dłoń Cait.

Włożyła szybko płaszcz i przewiesiła torbę przez ramię. Gdy wychodzili 

z hałaśliwej,   zatłoczonej   sali,   znów   wydało   się   rzeczą   zupełnie   naturalną,   iż 

wzięli się za ręce.

Joe   otworzył   kabinę   ciężarówki,   opuścił   składany   stopień   i pomógł   Cait 

wsiąść. O tej porze roku zaczynało się wcześnie zmierzchać i na ulicy paliły się 

już jasne, wesołe światła latarń. Wolny placyk po drugiej stronie był teraz pełen 

choinek.

– Kupiłaś już choinkę? – spytał Joe, wskazując ruchem głowy placyk, gdy 

już wsiadł do kabiny i zapuścił silnik.

background image

– Zwykle nie ubieram choinki u siebie w domu, ponieważ świąteczny urlop 

spędzam z Martinem i jego rodziną... A ty? Może jest coś, co zostawiasz sobie 

na Wigilię Bożego Narodzenia? – zażartowała. Było jej przyjemnie wyobrażać 

sobie, jak Joe czeka do późna w nocy, by udekorować choinkę dla swoich brata-

nic i bratanków.

– Wystarczająco dużo kłopotu sprawia mi znalezienie czasu na zakupy.

– Twoje projekty budowlane są tak absorbujące? – Nie zastanawiała się do-

tąd nad pracą Joego. Słyszała tylko od Paula, że Joe odnosi duże sukcesy. Nie 

miała żadnych logicznych podstaw, by odczuwać dumę z powodu jego dokonań, 

niemniej ją odczuwała.

– Prowadzenie własnego interesu to nie praca od dziewiątej do piątej. Je-

stem na zawołanie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale muszę powie-

dzieć, że to mi odpowiada, ponieważ kocham moją pracę.

– Bardzo się z tego cieszę, Joe, naprawdę.

– Czy na tyle, by pomóc mi ubrać moją choinkę?

– Kiedy?

– W następny weekend.

– Bardzo bym chciała – odrzekła, poruszona tym zaproszeniem – ale wła-

śnie wtedy odlatuję do Minnesoty.

– W porządku – uśmiechnął się Joe. – Może następnym razem.

Odwróciła się, marszcząc brwi, by ukryć rumieniec.

Jechali w milczeniu, bowiem Joe skoncentrował się całkowicie na manew-

rowaniu ciężarówką w dużym ruchu ulicznym.

– Podobał   mi   się   film   –   powiedziała   Cait   po   dłuższej   chwili,   walcząc 

z przemożną chęcią, by oprzeć głowę na jego ramieniu. Usiłowała wmówić so-

bie, że ten impuls spowodowany jest wyłącznie ogromnym zmęczeniem.  Ni-

czym ponadto!

background image

– Mnie również – odrzekł czule. – Tylko następnym razem ja płacę za bile-

ty. Zrozumiałaś?

Następnym razem. Znów to samo. Podejrzewała, że Joe zaczyna traktować 

ich znajomość zbyt poważnie. Sugerował już, że niedługo znów się zobaczą, mó-

wił o przyszłych randkach, jakby byli związani ze sobą od dawna. Niemal jakby 

byli małżeństwem...

Rozmyślała wciąż nad tym, gdy Joe wjechał na parking przed jej domem. 

Wyskoczył i zaczął zbierać jej pakunki, trzymając je przed sobą w ramionach ni-

czym dziecko. Cait wygramoliła się sama z kabiny, weszła na klatkę schodową 

i otworzyła drzwi do mieszkania.

Stojąc w przejściu, odwróciła się, by odebrać kilka większych paczek z ra-

mion Joego.

– Znakomicie się bawiłam – powiedziała wesoło.

– Ja też. – Idąc tuż za Cait, wepchnął ją do salonu, po czym zbliżywszy się 

do kanapy, rzucił na nią resztę pakunków. Zdawał się wypełniać sobą cały pokój.

Żadne z nich nie odezwało się przez kilka minut, ale Cait wyczuwała in-

stynktownie, że Joe pragnie, by go zaprosiła na kawę. Myśl była kusząca, lecz 

niebezpieczna. Nie może dopuścić do tego, by robił sobie jakieś nadzieje. Prze-

cież ona jest zakochana w Paulu. Po raz pierwszy od blisko roku Paul zaczął ją 

dostrzegać. Nie wolno jej zaprzepaścić wszystkiego, angażując się w jakąś histo-

rię z Joem.

– Dziękuję ci za... dzisiejszy dzień – powiedziała, zawracając do drzwi, by 

go wypuścić. Joe jednak schwycił ją za przegub i przyciągnął do siebie. Nim 

zdążyła zaprotestować, znalazła się w jego ramionach.

– Mam zamiar cię pocałować – powiedział niskim, osobliwie czułym gło-

sem.

– Naprawdę? – Nigdy jeszcze nie działała tak na nią bliskość mężczyzny, 

background image

jego muskularne ciało, świeży zapach wody kolońskiej. Jej własne ciało zareago-

wało falą mieszanych doznań. Przede wszystkim było jej dobrze w jego ramio-

nach. Nie była pewna, dlaczego tak jest, lecz obawiała się analizować swoje 

uczucia.

Powoli, leniwie pochylił głowę. Gdy zetknęły się ich wargi, Cait wydała ci-

chutki jęk.

Na chwilę zapomniała, że zamierzała się uwolnić, nim pocałunek stanie się 

zbyt namiętny. Nim sprawy zajdą zbyt daleko...

Joe wyczuł chyba jej determinację, przesunął bowiem dłońmi po jej plecach 

w delikatnej   pieszczocie,   przyciągając   ją   jeszcze   bliżej.   Jego   usta   rozpoczęły 

zmysłową wędrówkę po jej policzku, wzdłuż szczęki, potem w dół szyi...

– Joe! – wymówiła z jękiem jego imię, niepewna, co chce powiedzieć.

– Hmmm?

– Czy  jesteś znów głodny? – Zastanawiała  się  gorączkowo,  czy  nie ma 

przypadkiem więcej krakersów w torbie. Może to by go powstrzymało.

– Bardzo głodny – odpowiedział z całą powagą niskim zduszonym głosem. 

– Nigdy nie byłem bardziej głodny.

– Zjadłeś przecież lunch i mnóstwo prażonej kukurydzy.

Zawahał się, po czym powoli uniósł głowę.

– Cait, jesteś pewna, że mówimy o tym samym? Och, do diabła, cóż to ma 

za znaczenie? Tylko to ma znaczenie. – Zamknął pocałunkiem jej rozchylone 

wargi.

Cait poczuła, jak kolana się pod nią uginają, zawisła na nim, chwytając się 

kurczowo jego marynarki, jakby się spodziewała, że za chwilę upadnie. Co było 

wielce prawdopodobne, jeśli nie przestanie jej całować...

– Joe, proszę cię, dosyć. – Ale to właśnie ona lgnęła do niego. Musi coś 

zrobić, i to szybko, zanim straci całkowicie zdolność rozsądnego myślenia.

background image

Wciągnął spazmatycznie powietrze i wymruczał coś, czego nie zdołała roz-

szyfrować, ponieważ jego wargi muskały delikatnie jej policzek.

– Musimy... porozmawiać – oświadczyła, zaciskając mocno powieki. Jeśli 

nie spojrzy na Joego, będzie w stanie zrobić to, co powinna.

– Dobrze – zgodził się.

– Zaparzę nam kawy.

Joe wypuścił ją nagle z objęć z ciężkim westchnieniem i pozbawiona pod-

pory Cait niemal  upadła na oparcie kanapy. Musiała się pozbierać, by jakoś 

dojść do kuchni. Bezwiednie przesunęła palcami po wargach, jakby nawet teraz 

nie była całkiem pewna, czy Joe nie trzyma jej wciąż w ramionach i nie całuje.

Tym razem nie żartował i nie pajacował. Jego pocałunki były jak najbar-

dziej serio. Tak całuje mężczyzna kobietę, która go bardzo pociąga. Kobietę, 

z którą chce nawiązać bliższe stosunki. Cait poczuła, że cała dygocze, nie jest 

w stanie się poruszyć.

– Czy chcesz, żebym to ja zaparzył kawę?

 Skinęła głową i osunęła się na kanapę. Nie byłaby w stanie utrzymać się na 

nogach.

Joe wrócił po kilku minutach z dwoma parującymi kubkami. Jeden podał 

ostrożnie Cait, ze swoim zaś usiadł w drugim końcu niebieskiej welurowej kana-

py.

– Chciałaś porozmawiać?

– Tak – wykrztusiła Cait. Ze zdenerwowania w gardle ją dławiło i nie czuła 

się na siłach logicznie myśleć i formułować zdania. Machnęła tylko z rezygnacją 

wolną ręką, co najwyraźniej nie wystarczyło Joemu.

– Cait – spytał – co ci jest?

– Paul. – Z jej ust wydobył się dziwny pisk.

– Co z nim?

background image

– Dzwonił do mnie.

– Tak, wiem. Mówiłaś mi już o tym.

– Czy ty nic nie rozumiesz? – wykrzyknęła, jej głos zabrzmiał nadspodzie-

wanie czysto. – Paul wreszcie okazał mi trochę zainteresowania, a teraz ty mnie 

całujesz, rozpowiadasz wszystkim naokoło, że jesteśmy małżeństwem i robisz 

głupie rzeczy w stylu... – Zamilkła, łapiąc głęboki oddech. – Joe, och proszę, 

Joe, nie zakochaj się we mnie!

– Zakochać się w tobie? – powtórzył z niedowierzaniem. – Caitlin, chyba 

nie mówisz serio. Nie obawiaj się, to w ogóle nie wchodzi w rachubę. Nie ma 

mowy.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Nie ma mowy? – Cait była pewna, że się przesłyszała. Zamrugała kilka-

krotnie, jak gdyby to mogło poprawić jej słuch. Albo Joe nisko ocenia jej inteli-

gencję, albo jest większym... draniem, niż myślała.

– Nie musisz się martwić. – Sączył kawę, jego spojrzenie było spokojne, 

bez śladu emocji. – Nie zakocham się w tobie.

– Innymi  słowy, masz  zwyczaj  całowania  niczego  nie podejrzewających 

kobiet.

– To nie jest zwyczaj – odparł po namyśle. – Raczej rozrywka.

– Wygląda na to, że w moim przypadku zaczyna ci to jednak wchodzić 

w nawyk. – Wzbierał w niej coraz większy gniew i zupełnie nie rozumiała, cze-

mu czuje się urażona. Powiedział jej dokładnie to, co pragnęła usłyszeć. Nie spo-

dziewała się, że jej miłość własna dozna takiego uszczerbku. Przecież powinien 

ucieszyć ją fakt, iż Joe nie ma najmniejszego zamiaru zaangażować się uczucio-

wo.

Ale jej nie cieszył.

To   znaczy,   że   pocałunki   były   dla   niego   przyjemnym   interludium.   Czas 

upływał mu szybciej i dzięki nim nie nudził się w jej towarzystwie.

– Może cię to zaszokuje – mówił Joe obojętnie – ale mężczyzna nie musi 

kochać kobiety, żeby ją całować.

– Wiem o tym – powiedziała ostro Cait, usiłując się opanować i nie dopu-

ścić do wybuchu wściekłości.

– A ty przestań traktować to tak lekko. Gdybym nie była związana z Pau-

lem, mogłabym sobie Bóg wie co pomyśleć.

– Nie wiedziałem, że jesteś związana z Paulem – odparł nieco złośliwie. 

Pochyliwszy się do przodu, oparł łokcie na kolanach, w irytująco swobodnej po-

background image

zie. – Gdyby to była prawda, nigdy nie umawiałbym się z tobą na randkę. Z mo-

jego punktu widzenia ten „związek” jest raczej jednostronny. Czy nie mam racji?

– Masz – przyznała niechętnie.

– A więc – mówił dalej, odchylając się z powrotem na oparcie kanapy i za-

kładając nogę na nogę – czy pocałunki sprawiły ci przyjemność? Nabrałem chy-

ba wprawy od tamtego pierwszego razu?

– Czy naprawdę chcesz, żebym wystawiła ocenę? –

spytała   niecierpli-

wie.

– To jasne, że jestem znacznie lepszy, niż wówczas, gdy byłem dzieckiem, 

w przeciwnym razie nie byłabyś taka zmartwiona. – Upił łyk kawy, uśmiechając 

się sympatycznie przez cały czas.

– Możesz mi wierzyć, że nie jestem zmartwiona.

– Czyżby? – Uniósł wysoko brwi.

– Bez wątpienia spodziewasz się, że padnę ci do stóp, pokonana twoim mę-

skim wdziękiem. Cóż, jeśli o to właśnie ci chodzi, to twoje niedoczekanie!

Skrzywił usta w uśmiechu, jak gdyby wyobraził ją sobie leżącą na podłodze 

u jego stóp i widok ten sprawił mu przyjemność.

– Myślę, że mamy tu do czynienia z odwrotnym problemem – może to ty 

zakochałaś się we mnie i po prostu o tym nie wiesz.

– Ja   miałabym   się   w tobie   zakochać?   –   parsknęła   z niedowierzaniem.   – 

Kompletnie ci odbiło. Prawdopodobieństwo jest równe zeru.

– Dlaczego? Wiele kobiet mówiło mi, że przystojny za mnie skurczybyk. 

I że mam dużo męskiego wdzięku. Mój Boże, jestem dość zamożny i raczej...

– Kto ci o tym mówił? Twoja matka? – postarała się, by słowa te zabrzmia-

ły sarkastycznie.

– Może cię to zdziwi, ale mam sporo wielbicielek. 

Jego słowa dolały tylko oliwy do ognia. Sama nie wiedząc czemu była na 

background image

niego tak wściekła, że ledwie mogła usiedzieć w miejscu.

– Nie wątpię,  ale jeśli ja się  zakocham w mężczyźnie,  to na pewno nie 

z tego powodu, że jest „przystojnym skurczybykiem” – zacytowała ironicznie. – 

Spójrz na Paula – to typ mężczyzny, który mnie pociąga. Dla mnie większe zna-

czenie ma wnętrze człowieka, a nie aparycja.

Dlaczego więc tak się obawiasz zakochać we mnie?

– Wcale się nie obawiam! Cały czas wykręcasz kota ogonem. Zaczęłam 

w ogóle ten temat, ponieważ sądziłam, że to ty zaczynasz myśleć o nas zbyt po-

ważnie.

– Wyjaśniłem ci już, że problem nie istnieje.

– Słyszałam! – Cait odstawiła kawę. Joe wyprowadził ją z równowagi do 

tego stopnia, że ręce jej się trzęsły.

– No dobrze – powiedział cicho, spoglądając na nią – nie odpowiedziałaś 

na moje pytanie.

– Które?

– Czy zrobiłem postępy w całowaniu?

– Chyba nie mówiłeś serio!

– Przeciwnie.   –   Również   odstawił   kawę   i uniósłszy   się   lekko   z kanapy, 

chwycił ją w pasie i pociągnął ku sobie.

Straciwszy równowagę, Cait upadła mu na kolana, zbyt zdziwiona, by sta-

wiać opór.

– Spróbujmy jeszcze raz – szepnął.

– Ach... – Cait była przerażona podnieceniem, które nią owładnęło. Rozum 

podpowiadał jej, by uciekała, gdzie pieprz rośnie, natomiast inne uczucie, silniej-

sze od rozsądku czy ostrożności, żądało czegoś wręcz przeciwnego.

Joe pochylił się ku niej i stłumił słowa protestu pocałunkiem. Powinna być 

sztywna jak kołek w jego ramionach, dać mu nauczkę, na jaką zasługiwał. Jak 

background image

śmiał uważać, że natychmiast się w nim zakocha?! Jak śmiał insynuować, że jest 

kimś w rodzaju... greckiego herosa uwielbianego przez kobiety?! Ale w chwili 

gdy spotkały się ich usta, Cait zadrżała, doznając jednocześnie wstrząsu i głębo-

kiej przyjemności.

Wszystko w niej krzyczało, że to nie fair. Nie powinno jej być tak dobrze 

z Joem. Są wyłącznie przyjaciółmi. Takiej reakcji mogłaby się spodziewać pod-

czas pocałunku z Paulem. Jeśli ją kiedykolwiek pocałuje.

Chciała go odepchnąć, zamiast tego jednak jęknęła cicho. To było takie nie-

wiarygodnie cudowne. I dziwnie na miejscu. W tej chwili wszystkie obawy zda-

wały się odpływać w siną dal.

Nagle Joe przestał ją całować. Podświadome niezadowolenie z tego faktu 

kazało jej otworzyć oczy. Napotkała wzrok Joego, jego oczy miały w tej chwili 

kolor akwamaryny.

– I jaki stopień mi wystawisz? – spytał ochrypłym szeptem, jak gdyby mó-

wienie sprawiało mu trudność.

– Dobry. – Zdobyła się zaledwie na krótką odpowiedź, choć była wściekła, 

że o to pyta.

– Tylko dobry? 

Pokiwała kilkakrotnie głową.

– Myślałem, że jesteśmy lepsi.

– My?

– Oczywiście jestem tylko tak dobry, jak moja partnerka.

– W-więc jak mnie oceniasz? – Musiała o to zapytać. Jak idiotka sama wrę-

czyła mu topór i położyła głowę na pieńku. Joe z pewnością wykorzysta okazję, 

by podeptać jej miłość  własną i obrócić wszystko w żart. Nie zniosłaby tego 

w tej chwili. Spuściła wzrok w oczekiwaniu na egzekucję.

background image

– Zrobiłaś duże postępy.

Uniosła ze zdziwieniem jedną brew. Nie wiedziała, co na to powiedzieć.

Siedzieli oboje w milczeniu.

– Sama wiesz, Cait – powiedział wreszcie czule Joe, że jesteśmy w tym co-

raz lepsi. O wiele, wiele lepsi.

Przytulił głowę do jej czoła. 

– Jeśli nie będziemy ostrożni, jeszcze się we mnie zakochasz.

– Gdzie byłaś przez całą sobotę? – spytała Lindy w poniedziałek rano. Od-

nawianie zostało zakończone w piątek późnym popołudniem i pierwszą rzeczą, 

jaką Cait zrobiła dzisiejszego ranka, było przeniesienie rzeczy z powrotem do 

własnego pokoju. – Dzwoniłam do ciebie co najmniej z dziesięć razy.

– Mówiłam ci przecież, że wybieram się na przedświąteczne zakupy. Kupi-

łam też trochę okolicznościowych ozdóbek do mojego pokoju.

– Zajęło ci to cały dzień? – Mrużąc podejrzliwie oczy, postawiła teczkę 

i oparła się o biurko Cait.

– Nie spotkałaś się chyba z Josephem Rockwellem? 

Cait czuła, jak zdradziecki rumieniec wypełza na jej szyję. Spuściła wzrok, 

udając, że sprawdza coś w wykazie giełdowego kursu akcji Dow Jonesa, by zy-

skać na czasie i jakoś się pozbierać. Nie mogła się przyznać, jak było naprawdę.

– Byłam po prostu na zakupach – powiedziała. Żeby zmienić temat, sięgnę-

ła po grubą teczkę z nazwiskiem Paula wypisanym u góry i spytała: – Nie wiesz 

przypadkiem, jakie plany na dzisiaj ma Paul?

– N-nie, nie widziałam go jeszcze. Czemu pytasz? 

Cait uśmiechnęła się promiennie do przyjaciółki.

– Zadzwonił do mnie w piątek wieczorem. Och, Lindy, byłam taka podnie-

background image

cona, że o mało nie wyskoczyłam ze skóry. – Zniżyła głos i rozejrzała się dla 

upewnienia, że nikt poza Lindy jej nie słyszy. – Naprawdę myślę, że chce się ze 

mną umówić na randkę.

– Czy ci to powiedział?

– Niezupełnie. – Cait zmarszczyła brwi. Spodziewała się, że Lindy okaże 

trochę entuzjazmu.

– Po co więc dzwonił?

Cait odsunęła się z krzesłem i znów się rozejrzała.

– Był chyba zazdrosny – szepnęła cicho.

– Naprawdę? – Lindy otworzyła szeroko oczy.

– Czemu tak cię to dziwi?

– Z czego wnioskujesz, że Paul mógł być zazdrosny?

– Może wyolbrzymiam fakty, ponieważ bardzo chcę w nie uwierzyć. Ale 

zadzwonił...

– I co powiedział? – naciskała Lindy, coraz bardziej ciekawa. – Musiał 

mieć chyba jakiś powód.

– Och, tak. Wspomniał, że jest mi wdzięczny za artykuł, który mu podsunę-

łam, oboje jednak wiedzieliśmy, że to wymówka. Myśl o tym, że być może jest 

zazdrosny, nasunęło mi jego pytanie, czy jestem sama.

– Mógł spytać cię o to z wielu innych powodów, nie uważasz?

– Tak,   wiem,   ale   to   ma   sens,   że   chciał   wiedzieć,   czy   Joe   jest   ze   mną 

w mieszkaniu.

– A był?

– Oczywiście, że nie – odrzekła Cait zgodnie z prawdą. Nie czuła się winna 

z powodu ukrywania faktu, że był u niej wcześniej i że spędzili razem niemal 

całą sobotę. – Jestem pewna, że to idiotyczna uwaga Joego w piątek była przy-

czyną telefonu Paula. Byłam potwornie wściekła na Joego, ale widzę, że mogę 

background image

być mu raczej wdzięczna.

– Co to jest? – spytała nagle Lindy, wskazując na grubą teczkę leżącą przed 

Cait. Usta miała lekko zaciśnięte, jak gdyby była zakłopotana lub zirytowana – 

Cait nie miała pojęcia, na co lub na kogo.

– To, kochanie, jest klucz do mojej przyszłości z naszym wspaniałym sze-

fem.

Lindy nie odezwała się od razu i wyglądała na jeszcze bardziej zmieszaną 

niż przedtem.

– Co masz na myśli?

Cait nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie w porządku z jej najlep-

szą przyjaciółką. Najwyraźniej coś przed nią ukrywała. Cait wiedziała jednak, że 

Lindy powie jej o wszystkim, gdy będzie gotowa. Nie znosiła, by ją ponaglać 

i naciskać.

– Teczka – podsunęła jej Lindy, gdy Cait wciąż nie odpowiadała.

– Ach tak. Spędziłam calutką niedzielę, przekopując się przez stare czasopi-

sma z dziedziny zarządzania w poszukiwaniu artykułów, które mogłyby zainte-

resować Paula. Musiałam się cofnąć o pięć lat. Zrobiłam odbitki artykułów, któ-

re   uważam   za   najbardziej   wartościowe   i dołączyłam   krótką   analizę   własną. 

Chciałabym dać mu to dzisiaj. Dlatego pytałam, czy znasz już jego rozkład dnia.

– Niestety nie – mruknęła Lindy. Wyprostowała się, sięgnęła po swoją tecz-

kę i udawała, że sprawdza zegarek. Następnie uśmiechnęła się uspokajająco do 

Cait. – Lepiej wezmę się do pracy. Wpadnę później i pomogę ci udekorować po-

kój, dobrze?

– Dzięki. Życz mi powodzenia z Paulem.

– Wiesz dobrze, że ci życzę – powiedziała cicho Lindy.

Gdy została sama Cait złapała się na tym, że spogląda co chwila w stronę 

drzwi, czekając, aż stanie w nich Joe. Jego pracownicy byli na miejscu od wcze-

background image

snego ranka, ale mimo dość późnej pory Joe wciąż się nie zjawiał. Dopiero po 

pewnym czasie uświadomiła sobie, że to Paula powinna wyglądać, nie Joego. To 

Paul był obiektem jej zainteresowania i złościło ją, że Joe zajmuje tyle miejsca 

w jej myślach. Właśnie zamykano nowojorską giełdę, gdy na korytarzu mignęła 

jej   sylwetka   Paula.   Chwyciwszy   pośpiesznie   teczkę,   bez   wahania   popędziła 

w kierunku jego gabinetu. Okazja spadła jej z nieba i Cait miała zamiar ją wyko-

rzystać.

– Dzień dobry, Paul – powiedziała serdecznie, stając w drzwiach. – Czy 

masz chwilę czasu, czy też wolisz, żebym wpadła później?

Wyglądał na zmęczonego, jakby ten dzień wyczerpał wszystkie jego siły. 

Serce jej wezbrało świeżą falą miłości. To prawda, że przez krótką chwilę nękały 

ją   wątpliwości.   Miałaby   je   każda   kobieta,  którą   choć  przez   moment   trzymał 

w objęciach Joe. Mógł być arogancki, robić głupie kawały, ale miał wdzięk. Te-

raz jednak, będąc z Paulem, Cait przypomniała sobie, kogo naprawdę kocha.

– Nie chciałabym sprawiać kłopotu – dodała cicho.

– Wejdź, proszę, Cait. – Uśmiechnął się apatycznie. – Mam chwilę czasu. – 

Wskazał jej gestem krzesło.

Weszła do gabinetu niemal w radosnych podskokach. Wiedząc, że spędzi 

kilka minut sam na sam z Paulem, poświęciła więcej czasu porannej toalecie. 

Obrzucił ją spojrzeniem i uśmiechnął się, tym razem jednak Cait pomyślała, że 

dostrzega w jego oczach błysk uznania.

– Czym mogę ci służyć? Mam nadzieję, że jesteś zadowolona ze swego po-

koju. – Ściągnął lekko brwi.

Przez moment zapomniała, po co do niego przyszła i wpatrywała się weń 

bezmyślnie, póki jego wzrok nie spoczął na trzymanej przez nią teczce.

– Pokój wygląda fantastycznie – powiedziała czym prędzej. – Hm, przy-

szłam do ciebie, bo... – Zająknęła się,  po czym zaczerpnąwszy tchu,  mówiła da-

background image

lej:

– Przejrzałam w domu  trochę czasopism z dziedziny zarządzania i znala-

złam kilka artykułów, które mogą cię zainteresować. – Podała mu uroczyście 

teczkę. Wziął ją od niej i otworzył ostrożnie.

– O Boże – powiedział, przerzucając strony i przebiegając wzrokiem jej no-

tatki – musiałaś spędzić nad tym wiele godzin.

– To... drobiazg. – Chętnie zrobiłaby znacznie więcej, by zyskać jego uzna-

nie, a w końcu może i miłość.

– Nie uda mi się tego przejrzeć w ciągu najbliższych kilku dni.

– Och, przecież nie ma pośpiechu. Wspomniałeś, że poprzedni artykuł był 

ci bardzo pomocny, pomyślałam więc, że powinieneś zapoznać się dla porówna-

nia z innymi, które dotyczą obecnego stanu rynku.

– Dziękuję, to naprawdę bardzo ładnie z twojej strony.

– Jestem szczęśliwa, że mogłam to dla ciebie zrobić. Bardzo szczęśliwa – 

dodała z olśniewającym uśmiechem. Ponieważ Paul się nie odzywał, Cait wstała 

z ociąganiem. – Musisz być kompletnie wypompowany po tylu spotkaniach, nie 

będę ci dłużej zawracała głowy.

Była już prawie przy drzwiach, gdy Paul nagle przemówił.

– Właściwie wpadłem do pracy tylko po to, żeby zabrać parę rzeczy. Idę 

dziś wieczorem na ważną randkę.

Cait miała uczucie, że podłoga zapada się pod jej stopami.

– Randkę? – powtórzyła, nim zdążyła ugryźć się w język. Z najwyższym 

trudem udało jej się zapanować nad wyrazem twarzy.

Paul uśmiechnął się z chłopięcym wdziękiem.

– Tak, zaprosiłem ją na kolację.

– Wobec tego baw się dobrze.

– Dziękuję, na pewno będę. – Oczy błyszczały mu podnieceniem. – Och, 

background image

przy okazji – dodał, wskazując na efekt jej cało niedzielnej pracy – dziękuję ci za 

wysiłek, który włożyłaś w przygotowanie tego materiału.

– Proszę bardzo.

Wróciwszy do swego pokoju, Cait siedziała w zupełnym odrętwieniu. Paul 

umówił się na randkę. Nie oczekiwała, by wiódł życie pustelnika, ale nigdy do-

tąd nie wspominał, że się z kimś spotyka. Mogłaby podejrzewać, że rzucił tę 

uwagę po to, by wzbudzić jej zazdrość, gdyby nie jego autentyczna radość z tego 

powodu. Poza tym Paul nie jest człowiekiem, który potrafiłby udawać.

– Cait, na Boga – powiedziała Lindy, wchodząc w chwilę później do jej po-

koju – co się stało? Wyglądasz okropnie.

Cait przełknęła z trudem ślinę i spróbowała się uśmiechnąć.

– Rozmawiałam z Paulem i dałam mu zebrane przeze mnie materiały.

– Nie docenił twojej pracy? – Lindy wzięła girlandę leżącą na biurku Cait 

i przypięła ją do drzwi.

– Jestem pewna, że tak – odpowiedziała Cait. – To na mnie nie zwraca 

uwagi. Traktuje mnie jak powietrze. – Odgarnęła włosy z czoła i oparła łokcie na 

biurku, straszliwie przygnębiona. Jeśli nie zadziała błyskawicznie, straci Paula 

dla jakiejś kobiety bez twarzy i nazwiska.

– Przedtem też cię tak traktował. O co więc chodzi tym razem? – Zawiesiła 

na oknie srebrny dzwoneczek, unikając wzroku Cait, która bezmyślnie obracała 

w palcach ceramiczne figurki trzech mędrców ze Wschodu.

– Paul umówił się na randkę i z jego słów wynika, że nie jest to jakaś przy-

padkowa kobieta. Musi być dla niego ważna. Wyglądał jak mały chłopiec, które-

mu dano klucz do sklepu ze słodyczami.

Wiadomość ta najwyraźniej zaskoczyła Lindy nie mniej niż Cait. Po chwili 

milczenia spytała cicho:

– I co masz zamiar z tym zrobić?

background image

– O Boże, naprawdę nie wiem! – wykrzyknęła Cait, kryjąc twarz w dło-

niach.

Lindy wymówiła się czymś i wyszła. Gdy Cait podniosła oczy, przyjaciółki 

już nie było. Westchnęła ze znużeniem. Przyszła rano do pracy w radosnym na-

stroju, pełna nadziei, a teraz wszystko spaliło na panewce. Nigdy jeszcze nie 

znajdowała się w stanie takiej depresji. Wiedziała, że najlepszym antidotum by-

łaby aktywność fizyczna. Cokolwiek. Najgorsze, co mogła zrobić, to pójść do 

domu i poddać się chandrze. Może powinna kupić sobie choinkę i trochę ozdób. 

To by jej zapewne poprawiło nastrój, a przynajmniej musiałaby wyjść z domu. 

Poza tym, gdyby zadzwonił Joe, nie musiałaby odbierać telefonu.

Ledwie zdążyła o tym pomyśleć, gdy potężna sylwetka przesłoniła światło 

drzwi.

Joe.

Jaskrawo-pomarańczowy kask miał zsunięty do tyłu na kowbojską modłę. 

Obrazu dopełniały zakurzone buty i torba z narzędziami, zwisająca nisko na bio-

drze. Nawet pozycja, w jakiej stał, z kciukami założonymi za pas, sugerowała, że 

szykuje się do ostatecznej rozgrywki.

– Cześć, ślicznotko – wycedził, uśmiechając się do niej leniwie. 

Cait mogłaby przysiąc, że zrobił to specjalnie, by zagrać jej na nerwach. 

Ale w jej obecnym nastroju ten numer nie wypalił.

– Może znalazłbyś sobie inną ofiarę do swoich wygłupów?

– Coś takiego! – Joe pokręcił głową z udawaną rozpaczą. 

Nie przejmując się wcale brakiem zaproszenia z jej strony, wszedł i rozwalił 

się na krześle przy biurku.

– Posłuchaj, Joe, sam widzisz, że jestem dziś marnym kompanem. Idź po-

flirtować z recepcjonistką, jeśli chcesz kogoś unieszczęśliwić.

– Widzę, że pazurki są dziś wyjątkowo ostre. – Pomacał dłońmi klatkę pier-

background image

siową, jak gdyby sprawdzał obrażenia. – Co się stało? – Złośliwe błyski w jego 

oczach zniknęły, gdy dobrze się jej przyjrzał.

Gdyby wzrok mógł zabijać, Joe powinien dawno już paść trupem, uodpornił 

się jednak na jej spojrzenia.

– Skąd wiesz, że nie przyszedłem zainwestować pięćdziesięciu tysięcy do-

larów? – spytał, czując się tu jak w domu. Wziął z jej biurka długopis i zaczął się 

nim bawić.

Cait nie miała najmniejszej ochoty na żarty.

– A przyszedłeś?

– Niezupełnie. Chciałem cię prosić...

– No to wynoś się stąd. – Chwyciła stertę papierów i prasnęła nią o biurko. 

Ale nieuprzejmość, nawet wobec Joego, nie leżała w jej naturze. Walczyła ze 

łzami i coraz silniejszą potrzebą wyjaśnienia swego zachowania, przeproszenia 

go za nie. Joe podniósł się powoli i smyrgnął niedbale długopis.

– Niech ci będzie. Skoro chęć poproszenia cię, byś mi pomogła wybrać 

choinkę, jest czymś tak karygodnym...

– Idziesz kupować choinkę?

– To właśnie powiedziałem – rzucił przez ramię, idąc w stronę drzwi.

Cały świat zwalił się nagle na jej barki. Zachowała się jak ostatnia, jędza. 

Przyszedł, by ją włączyć do swych przedświątecznych przygotowań, a ona go 

przepędziła swym ciętym jęzorem i wyniosłą postawą.

Cait nie była osobą skorą do łez, teraz jednak z trudem mogła nad nimi za-

panować. Dolna warga zaczęła jej drżeć. Czuła się, jakby znów miała osiem lat – 

zupełnie jak tego dnia, gdy się okazało, że Betsy McDonald nie zaprosiła jej na 

urodzinowe przyjęcie. Tyle że teraz została odrzucona przez Paula.

Zebrawszy swoje rzeczy, Cait wrzuciła papiery do teczki z nietypowym dla 

niej lekceważeniem. Włożyła płaszcz, zapięła go szybko i zacisnęła szalik wokół 

background image

szyi, jakby to był katowski stryczek.

Joe rozmawiał z brygadzistą, który prowadził przez cały dzień swoje prace, 

nie przeszkadzając innym. Zawahał się na widok Cait, przerywając rozmowę. 

Ich oczy się spotkały i choć próbowała ukryć poczucie winy, raczej jej się to nie 

udało. Postąpił krok w jej kierunku, ona jednak zadarła głowę do góry, zbyt 

dumna, by przyznać się do swoich uczuć.

Przeszła obok niego, starając się patrzeć wszędzie, byle tylko nie na niego.

Krępy brygadzista wyraźnie chciał wrócić do przerwanej rozmowy, ale Joe 

nie zwracał na niego uwagi, wpatrując się w Cait przymrużonymi oczyma. Czuła 

jego badawczy wzrok tak wyraźnie, jak gdyby jej dotykał. Nie mogąc znieść 

tego dłużej, odwróciła ku niemu twarz. Broda jej się trzęsła, mimo iż usiłowała 

się opanować.

– Cait! – zawołał.

Szła szybkim krokiem w stronę windy, obawiając się, że nie zdoła zacho-

wać resztek godności i wybuchnie płaczem. Nie odezwała się, pewna, że mówiąc 

cokolwiek, zrobi z siebie jeszcze większą idiotkę niż zwykle. Nie miała pojęcia, 

co ją popchnęło do powiedzenia Joemu wszystkich tych okropnych rzeczy. To 

przecież nie on sprawił jej przykrość, ona zaś odegrała się na nim za swe niepo-

wodzenia.

Powinna była  się  spodziewać,  że ucieczka jest niemożliwa.  Niemal  bie-

gnąc  korytarzem,  minęła recepcję i zatrzymała się przed windą.

– Nie masz zamiaru odezwać się do mnie? – spytał Joe, który następował 

jej na pięty niczym pies gończy.

– Nie. – Wpatrywała się z napięciem w cyferki rozbłyskujące nad drzwiami 

windy, która poruszała się z denerwującą powolnością. Jeszcze trzy piętra i dro-

ga ucieczki stanie otworem.

– Co było obraźliwego w zaproszeniu cię do pomocy w zakupie choinki? – 

background image

spytał.

Niemal płacząc, machnęła ręką w nadziei, że zrozumie, iż w tej chwili nie 

jest zdolna do jakichkolwiek wyjaśnień. Gardło miała ściśnięte, oddychała z tru-

dem. Łzy gromadziły się jej pod powiekami, wszystko zaczęło się zamazywać 

przed oczyma.

– No, powiedz – nie dawał jej spokoju. 

Spróbowała przełknąć ślinę.

– I tak nie zrozumiesz. – Czemu, och, czemu ta winda jedzie tak wolno?

– A może jednak?

– Miała dwa wyjścia: poddać się i wszystko wyjaśnić lub stać tak i kłócić 

się. Pierwsze było łatwiejsze, gdyż szczerze mówiąc Cait nie miała siły walczyć 

z nim. Westchnęła głęboko i powiedziała:

– Zaczęło się od tego, że przygotowałam dla Paula analizę artykułów...

– Mogłem się domyślić, że Paul ma z tym coś wspólnego – mruknął Joe 

pod nosem.

– Siedziałam   nad   tym   mnóstwo   godzin,   włożyłam   tyle   serca   i...   i...   nie 

wiem, czego się spodziewałam, ale...

– Co się stało? Jak się zachował Paul? 

Cait otarła oczy wierzchem dłoni.

– Jeśli masz zamiar bez przerwy mi przerywać, nie widzę sensu mówienia 

czegokolwiek.

– Szefie? – zawołał ze zniecierpliwieniem brygadzista. 

Właśnie wtedy otworzyły się drzwi windy, odsłaniając gromadkę ludzi. Ga-

pili się na Cait i Joego, który chwycił ją za łokieć, nie pozwalając wejść do środ-

ka.

– Josephie! – syknęła. – Puść mnie natychmiast! – Uznając, że ma przewa-

gę, zawołała: – Ten mężczyzna stosuje przemoc! – Jeśli miała nadzieję, że rycerz 

background image

w błyszczącej zbroi pośpieszy jej na ratunek, przeżyła bolesne rozczarowanie. 

Mogłoby się zdawać, że nikt nie słyszał jej słów.

– Proszę się nie przejmować, jesteśmy małżeństwem. – Joe uśmiechnął się 

do wszystkich ze zniewalającym wdziękiem.

– Szefie? – powtórzył głośno brygadzista.

– Macie wolne na resztę dnia! – odkrzyknął Joe.

– Powiedz chłopcom, że mogą pójść po gwiazdkowe prezenty.

– Niech się upewnię – na dzisiejszy dzień koniec roboty? Myślałem, że 

mamy cholernie napięty plan?

– Tak jest – powiedział głośno Joe, gdy drzwi windy się zamknęły.

Cait chyba nigdy w życiu nie była w takim centrum zainteresowania. Oczy 

wszystkich były utkwione w nich obojgu i jedyne, co jej pozostało, to stać z wy-

soko podniesioną głową.

Gdy napięcie stało się nie do zniesienia, Cait odwróciła się twarzą do reszty 

pasażerów.

– Nie jesteśmy małżeństwem – oznajmiła.

– Owszem, jesteśmy – nie dał się zbić z tropu Joe.– Po prostu o tym zapo-

mniała.

– Nieprawda i jeśli ośmielisz się pleść znów duby smalone o amnezji...

– Ależ, kochanie...

– Przestań natychmiast, Josephie Rockwell! Nikt ci nie wierzy. Wystarczy 

jedno spojrzenie na nas, by wiedzieć, kto tu mówi prawdę.

Winda zatrzymała się wreszcie na parterze i Cait odetchnęła z ulgą. Drzwi 

się rozsunęły. Pierwsze wyszły z windy dwie kobiety. Zatrzymały się na moment 

i obrzuciły Joego pełnym zrozumienia wzrokiem.

– Czy ona często to robi? – spytał jakiś mężczyzna z wyraźnym rozbawie-

niem.

background image

– Niestety   tak   –   odpowiedział  Joe,   biorąc   Cait   pod  rękę   i prowadząc   ją 

przez hol. Spróbowała się wyswobodzić, trzymał ją jednak mocno. – Widzi pan, 

poślubiłem zapominalską pannę młodą.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Cait nerwowo wygładziła na biodrach czerwoną aksamitną suknię. Z ser-

cem bijącym jak szalone, czekała na przyjazd Joego. Spędziła całe godziny na 

przygotowaniach do świątecznego przyjęcia w domu Paula. Ściskało ją w dołku 

ze zdenerwowania.

Ona, tajemnicza kobieta, z którą Paul umówił się na randkę, z pewnością 

tam będzie. Cait miałaby pierwszą okazję, by otaksować rywalkę. Przejrzała się 

w lustrze   niezliczoną   ilość   razy,   próbując   obiektywnie   ocenić   swoje   szanse 

u Paula, jeśli idzie o wygląd. Suknia była szałowa. Włosy  bez skazy. Reszta 

względnie doskonała.

Zadźwięczał dzwonek u drzwi i Cait dosłownie pofrunęła przez pokój, by je 

otworzyć.

– Wiesz jaki jesteś, Josephie Rockwell?

– Spóźniony? – podsunął jej.

– Dokuczliwy – udała, że nie słyszy. – Dokuczliwy tyran. Żałuję, że się 

w ogóle zgodziłam, byś zabrał mnie na przyjęcie Paula. Nie wiem, co mi przy-

szło do głowy.

– Bez wątpienia miałaś nadzieję zapędzić mnie pod jemiołę – powiedział 

z mrugnięciem, które miało sugerować, że da się łatwo namówić.

– Najpierw   porywasz   mnie   i zmuszasz,   bym  kupowała   z tobą   choinkę   – 

rozzłościła się. – Potem...

– Spokojnie, Cait, przyznaj, że się dobrze bawiłaś. – Rozwalił się na kana-

pie, tymczasem Cait wyjęła z szafy płaszcz i torebkę.

– Kto by uwierzył, że facet, który kupuje swojej matce rostbef i pokarm dla 

kotów na Gwiazdkę, będzie taki wybredny przy wyborze choinki!

– Zabrałem cię przecież potem na kolację!

background image

Cait skinęła głową. Musiała przyznać, że Joe wychodził ze skóry, by zapo-

mniała o swoich troskach. Mówiła o wyprawie po choinkę jak o ciężkiej pańsz-

czyźnie, a to właśnie Joe sprawił, że wieczór był bardzo przyjemny i pozostanie 

na długo w jej pamięci.

Jego dobry humor był zaraźliwy i bardzo szybko zapomniała o Paulu i jego 

randce z inną kobietą.

– Rozmyśliłam się – zdecydowała nagle Cait, przyciskając dłonią zbunto-

wany żołądek. – Wcale nie mam ochoty iść na to przyjęcie. – Wieczór był z góry 

stracony. Nie mogłaby się dobrze bawić obserwując, jak mężczyzna, którego ko-

cha, nadskakuje kobiecie, którą kocha. Po co miała się tak katować?

– Nie chcesz iść na przyjęcie? – zdumiał się Joe. – Myślałem, że ze wzglę-

du na nie specjalnie zmieniłaś dzień wylotu do Minneapolis?

– Owszem, ale to było dawno. – Cait rozprostowała ramiona i podniosła 

wysoko głowę, chcąc przekonać Joego, że mówi poważnie. Mógł ją zmusić, by 

poszła z nim kupować choinkę, ale przyjęcie to całkiem inna sprawa.

– Ona tam będzie – dodała w charakterze wyjaśnienia.

– Ona? – powtórzył Joe, chowając ręce do kieszeni. Był diablo przystojny 

w ciemnoniebieskim garniturze i najwyraźniej o tym wiedział. W świetnie skro-

jonych spodniach czuł się równie swobodnie jak w dżinsach.

– Sądziłem, że chcesz ją poznać – prowokował.– To okazja, by wyrobić so-

bie zdanie na jej temat.

– Nie chcę nawet wiedzieć, jak wygląda – odparła Cait ostro. Nie potrzebo-

wała. Miała już swoje zdanie o dziewczynie Paula. – Jest piękna.

– Ty również.

Cait roześmiała się drwiąco. Nie miała zamiaru pomniejszać walorów swej 

urody. Była dość atrakcyjna, a tego wieczora wyglądała wyjątkowo korzystnie. 

Zerkając na swe odbicie w lustrze, stwierdziła z przyjemnością, że jej włosy wy-

background image

glądają bardzo ładnie i otaczają głowę puszystą aureolą. Ale nie będzie się oszu-

kiwać. Nawet przy dużej dozie wyobraźni, trudno nazwać ją nadzwyczajną pięk-

nością. Jej oczy mają ładny ciepły odcień brązu, to prawda, a nosek miły kształt. 

Zadzierżysty, jak go nazywa Lindy. Ale co to ma za znaczenie? Jak mogłaby się 

mierzyć z niewątpliwie szałową tajemniczą wybranką Paula. To tak, jakby po-

równywać grube bawełniane skarpety z jedwabnymi pończochami.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że jesteś tchórzem – powiedział Joe obojęt-

nym tonem i zawrócił ku drzwiom.

Najwyraźniej nie zamierzał się z nią spierać. Cait niemal pragnęła, żeby tak 

było,  mogłaby  wtedy  zademonstrować  swą   silną  wolę.   Żadne  argumenty  nie 

przekonałyby   jej   do   pójścia   na   przyjęcie.   Poza   tym   bolały   ją   nogi.   Włożyła 

nowe, jeszcze nie rozchodzone, pantofelki na wysokich obcasach i gdyby jednak 

zdecydowała się pójść na to nieszczęsne przyjęcie, prawdopodobnie utykałaby 

potem przez kilka dni.

– Nie jestem tchórzem – powiedziała z mocą, przybierając obojętny wyraz 

twarzy. – Po prostu kieruję się zdrowym rozsądkiem. Czemu mam zepsuć sobie 

cały urlop? Będę widziała Paula ostatni raz przed świętami. Jutro rano lecę do 

Minnesoty.

– Wiem.  – Joe  zmarszczył  brwi i zawahał  się  przez  chwilę, sięgając  do 

klamki. – Jesteś całkiem pewna?

– Absolutnie. – Była nieco zdziwiona, że Joe nie robi z tego historii. Spo-

dziewała się potyczki słownej.

– Wybór, rzecz jasna, należy do ciebie – powiedział, wzruszając ramiona-

mi. – Ale wiem, że gdybym był na twoim miejscu, spędziłbym cały wieczór, ża-

łując swej decyzji. – Przyjrzał jej się z chytrym uśmiechem. Jęknęła w duchu. 

Jedna rzecz doprowadzała ją do szału – sposób formułowania przez Joego naj-

bardziej zaskakujących wypowiedzi. Od czasu do czasu mówił coś tak rozsądne-

background image

go, że zmuszał ją do zwątpienia w słuszność własnych wniosków i przekonań. 

I tym razem tak było. Miał rację – jeśli nie pójdzie do Paula, będzie tego żało-

wać. A ponieważ jutro rano leci do Minnesoty, nie będzie mogła spytać nikogo, 

jak się udało przyjęcie.

– Idziesz czy nie? – spytał.

Mrucząc coś pod nosem, Cait pozwoliła, by podał jej płaszcz.

– Idę, ale wcale mi się to nie podoba. Ani trochę.

– Wszystko będzie dobrze.

– Prawdopodobnie to samo powiedziano Joannie d’Arc.

Cait ściskała w dłoniach szklaneczkę z ponczem, jak gdyby się obawiała, że 

ktoś ją jej odbierze. Od chwili przyjazdu stała nieruchomo przy udekorowanym 

girlandami kominku, w którym trzaskał wesoły ogień.

– Czy ona już tu jest? – szepnęła do Lindy, przechodzącej z tacą pełną ka-

napek.

– Kto?

– Przyjaciółka Paula – powiedziała znacząco Cait. Zarówno Joe, jak Lindy 

zaczynali ją drażnić. – Od pół godziny sterczę tutaj i wypatruję jej.

Lindy odwróciła głowę.

– Ja... ja nie mam pojęcia, czy ona tu jest.

– Zostań ze mną, na miłość boską – poprosiła Cait, drżąc jak osika. Joe zo-

stawił ją natychmiast po przyjeździe. Owszem, przyniósł jej szklaneczkę ponczu, 

ale po chwili zostawił ją samej sobie. I to był ten sam mężczyzna, który nama-

wiał ją, by przyszła na przyjęcie, obiecując, że będzie u jej boku przez cały czas, 

gdyby go potrzebowała.

– Pomagam   Paulowi   szykować   przystawki   –   wyjaśniła   Lindy   –   inaczej 

background image

z przyjemnością pogadałabym z tobą.

– Znajdź Joego i powiedz, żeby tu przyszedł, dobrze? – Zrobiłaby to sama, 

ale noga dokuczała jej piekielnie.

– Oczywiście.

Gdy Lindy odeszła, Cait przebiegła wzrokiem salon pełen ludzi. Wśród go-

ści było wielu współpracowników i klientów Paula, no i oczywiście wszyscy ko-

ledzy biurowi.

– Chciałaś mnie widzieć? – spytał Joe, podchodząc do niej.

– Dziękuję ci bardzo – syknęła ze sztucznym uśmiechem na twarzy, siląc 

się na ironiczny ton.

– Ależ proszę. – Oparł się łokciem o obramowanie kominka i obdarzył ją 

chłopięcym uśmiechem. – Mogę wiedzieć, za co mi dziękujesz?

– Przestań się bawić moim kosztem, Joe. Nie teraz, proszę. – Przeniosła 

ciężar ciała z jednej nogi na drugą, co ściągnęło uwagę Joego na jej pantofelki.

– Bolą cię nogi?

– Stąpanie po rozżarzonych węglach byłoby mniej bolesne od chodzenia 

w tych głupich szpilkach.

– Po co więc je włożyłaś?

– Ponieważ pasują do sukienki. Posłuchaj, czy masz coś przeciwko temu, 

byśmy  zeszli  z tematu  mojego  obuwia i porozmawiali  o bardziej interesującej 

sprawie.

– To znaczy?

– Która to?

Ale Joe był równie tępy jak Lindy. Z pewnością robił to celowo, by wypro-

wadzić ją po raz n-ty z równowagi. I jak zwykle mu się udało.

– Czy ją widziałeś? – spytała z przesadną cierpliwością.

– Na razie nie – szepnął, jak gdyby dzielił się z nią tajemnicą najwyższej 

background image

wagi. – Chyba jeszcze nie przyjechała.

– Rozmawiałeś z Paulem?

– Nie. A ty?

– Właściwie   nie.   –   Paul   powitał   ich   w drzwiach,   ale   w chwilę   później 

wmieszał się w tłum gości. W pracy też nie było lepiej. Pojawił się i zaraz znik-

nął, pomachawszy jej przyjaźnie dłonią. Ponieważ nie zamienili ani słowa, nie 

wiedziała, jak udała mu się randka.

– Pomogę Lindy robić kanapki – powiedziała Cait. – Czy coś ci przynieść?

– Nie, dziękuję. – Patrzył z uśmiechem, jak odchodzi. Nie miała pojęcia, co 

go tak rozbawiło.

Pokuśtykała do kuchni i pchnęła drewniane drzwi. Zatrzymała się w progu, 

zaskoczywszy Paula i Lindy w samym środku gorącej dyskusji.

– Och, przepraszam – powiedziała automatycznie.

– Nie szkodzi – odrzekł Paul. – Właśnie wychodziłem. – Przemaszerował 

obok niej sztywnym krokiem i szarpnął ze złością drzwi.

– O co chodzi? – spytała Cait.

– O nic. – Lindy nie przerwała układania kanapek na tacy.

– Wyglądało na to, że się kłócicie.

Lindy wyprostowała się i zagryzła wargi. Unikała wzroku Cait, koncentru-

jąc się na swoim zajęciu, jakby od estetycznego ułożenia kanapek na tacy zależa-

ło jej życie.

– Kłóciliście się, prawda?

– Tak.

Współpraca Paula i Lindy układała się zawsze doskonale, toteż fakt, że wy-

nikła pomiędzy nimi różnica zdań, zaskoczył Cait.

– O co?

– Dziś po południu złożyłam wymówienie.

background image

Cait była tak wstrząśnięta, że wyciągnęła kuchenne krzesło i opadła na nie 

bezsilnie.

– Ale dlaczego? Na miłość boską, Lindy, nigdy nie pisnęłaś nikomu słów-

ka. Nawet mnie. Trzeba było najpierw porozmawiać ze mną. – Nic dziwnego, że 

Paul był wściekły. Jeśli Lindy odejdzie, będzie to oznaczało wprowadzanie ko-

goś nowego w okresie, gdy w biurze są puchy. Cait wyjeżdża na urlop, sporo in-

nych pracowników również. Istny dom wariatów!

– Czy dostałaś propozycję nie do odrzucenia? – Cait nie widziała powodu, 

dla którego przyjaciółka mogłaby być niezadowolona z pracy w Webster, Rodale 

& Missen.

– Trudno to nazwać propozycją w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale coś 

w tym rodzaju – powiedziała niejasno Lindy. Uśmiechnęła się do Cait i wziąw-

szy tacę, weszła z nią do salonu.

Cait zauważyła, że od kilku tygodni coś gryzie jej przyjaciółkę. Nie bardzo 

wiedziała, na czym to polega. Po prostu Lindy nie była tak pełna wigoru, jak 

zwykle. Cait miała zamiar spytać ją, co się dzieje, ale była tak pochłonięta wła-

snymi problemami, że nigdy nie poruszyła tego tematu.

Siedziała, rozcierając wciąż stopy, gdy do kuchni wszedł powolnym kro-

kiem Joe, gryząc kanapkę z serem.

– Wiedziałem, że cię tu znajdę. – Usiadł na krześle naprzeciwko Cait.

– Czy ona wreszcie przyszła.

– Oczywiście.

– Dlaczego, do licha, nie powiedziałaś mi wcześniej? – spytała ostro. Wsta-

ła, wygładziła na biodrach sukienkę i spazmatycznie wciągnęła powietrze. – Jak 

wyglądam?

– Jakby cię nogi bolały.

Posłała mu mordercze spojrzenie.

background image

– Dziękuję bardzo. – Dokuśtykała do drzwi, uchyliła je i wyjrzała, w na-

dziei, że dostrzeże gdzieś tajemniczą kobietę. Nie zauważyła jednak żadnego no-

wego gościa.

– Jak ona wygląda? – spytała Cait i odwróciwszy się szybko, niemal wpa-

dła na Joego, który stał tuż za nią. Wydała lekki okrzyk przestrachu. Joe przy-

trzymał ją, by uchronić przed potknięciem. Wypytując go o dziewczynę Paula, 

nie miała czasu zastanawiać się nad przyczynami przyspieszonego bicia serca, 

w momencie gdy jego dłonie dotknęły jej nagiej skóry.

– No, jak ona wygląda? – powtórzyła ze zniecierpliwieniem.

– Nie wiem – odparł niedbale.

– Jak to? Przecież powiedziałeś mi przed chwilą, że już przyszła.

– Niestety, nie ma na czole tatuażu głoszącego, że jest ukochaną Paula.

– To skąd wiesz, że ona tu jest? – Jeśli Joe robi sobie z niej zabawę, gorzko 

tego pożałuje. Jej miłość to nie temat do żartów.

– Mam wyraźne przeczucie.

– Znowu robisz ze mnie idiotkę! – Ledwie się powstrzymała, by nie wy-

mierzyć mu policzka. – Koniec z naszą przyjaźnią, Josephie Rockwell! Absolut-

ny koniec! – Kulejąc, przeszła z kuchni do salonu.

Zupełnie nie przejmując się jej uwagą, Joe podążył za nią. Wziął z tacy kil-

ka kanapek i zdawał się być całkowicie pochłonięty jedzeniem. Cait starała się 

ignorować jego obecność.

Ponieważ waza z ponczem stała tuż obok, nalała sobie drugą szklaneczkę. 

Napój był słodki i zimny, zakręciło jej się po nim w głowie. Mocne drinki na pu-

sty żołądek działają piorunująco, toteż Cait sięgnęła po garść mieszanych orzesz-

ków.

– Pamiętam  czasy, gdy wybierałaś wszystkie orzeszki  ziemne  i jadłaś je 

w pierwszej kolejności – powiedział stojący za nią Joe. – Następnie szły orzechy 

background image

laskowe, a potem...

– Migdały. Nie robiłam tego, odkąd skończyłam...

– Dwadzieścia lat – podpowiedział.

– Dwadzieścia pięć – sprostowała.

Joe roześmiał się serdecznie, a Cait zawtórowała mu mimo obolałych stóp 

i przeświadczenia, że nie powinna była przychodzić na to przyjęcie.

Napełniwszy ponownie szklaneczkę, wypiła ją duszkiem. I tym razem napój 

był chłodny i odświeżający.

– Cait – ostrzegł Joe – ile ponczu już wypiłaś?

– Za mało. – Po raz trzeci napełniła kryształową szklaneczkę. A może już 

po raz czwarty? Wyprostowała się i wychyliła go do dna. Otarła usta wierzchem 

dłoni i uśmiechnęła się wyzywająco.

– Czy celowo starasz się upić? ~ spytał.

– Nie. – Zaczerpnęła następną garść orzeszków. – To dla kurażu.

– Dla kurażu?

– Tak – odrzekła z westchnieniem. – Postanowiłam sobie... – Zawahała się, 

roześmiała trzpiotowato, po czym okręciła w kółko. – Jest tu chyba jakaś jemio-

ła, co?

– Myślę, że tak. A czemu pytasz?

– Zamierzam pocałować Paula – oświadczyła dumnie. – Poczekam, aż bę-

dzie przechodził, schwycę go za rękę, zaciągnę pod jemiołę i złożę mu życzenia 

świąteczne, całując tak, że długo tego nie zapomni.

– Co chcesz udowodnić, całując się z Paulem? 

Wróciła do rzeczywistości.

– Dla ciebie też mam zadanie bojowe. Chcę, byś bacznie obserwował twa-

rze innych kobiet. Jeśli zauważysz na którejś z nich oznaki zazdrości, będziemy 

znali dziewczynę Paula.

background image

– Nie jestem pewien, czy twój plan zadziała.

– To lepsze niż zdawać się na twoje przeczucia. 

Wypatrzyła jemiołę wiszącą w przejściu pomiędzy jadalnią a salonem. Sta-

nąwszy w niedbałej pozie pod ścianą, z założonymi do tyłu rękami, Cait czekała 

cierpliwie na Paula.

W dziesięć, a może piętnaście minut później, trudno powiedzieć, Cait ziew-

nęła, osłaniając dłonią usta.

– Myślę, że powinniśmy  już iść – zaproponował Joe, przechodząc obok 

niej. – Ledwie się trzymasz na nogach.

– Jeszcze nie pocałowałam Paula – przypomniała mu.

– Zdaje się, że nieprędko skończy rozmowę, którą teraz prowadzi.

– Nie śpieszy mi się. – Dziwnie jej zaschło w gardle. Wolałaby napić się 

czegoś bezalkoholowego, ale w pobliżu stała tylko waza z ponczem.

– Cait – ostrzegł ją ponownie Joe, widząc, że nalewa sobie kolejną szkla-

neczkę.

– Nie martw się. Wiem, co robię.

– Kapitan „Titanica” też wiedział.

– Nie staraj się być dowcipny, Josephie Rockwell. Nie mam nastroju do 

rozmów z zabawnymi ludźmi. – Uważając, że powiedziała coś ogromnie wesołe-

go, wybuchnęła tłumionym chichotem.

– Och, nie – jęknął Joe – tego się obawiałem!

– Mianowicie czego?

– Jesteś pijana! 

Spojrzała nań krzywo.

– To śmieszne. Wypiłam zaledwie cztery malutkie szklaneczki ponczu. – 

By udowodnić, że dokładnie zdaje sobie sprawę z tego, co robi, podniosła do 

góry trzy palce, zauważyła pomyłkę i natychmiast się poprawiła. A przynajmniej 

background image

usiłowała się poprawić, ale odliczenie czterech palców u jednej ręki było nad-

spodziewanie czasochłonne. Wreszcie ułatwiła sobie zadanie, podnosząc po dwa 

palce u obu rąk.

Odetchnąwszy głęboko, oparła się o ścianę i przymknęła oczy. I to był jej 

drugi błąd. Świat zawirował, podłoga zdawała się uciekać spod jej stóp. Po-

śpiesznie otworzyła oczy i spojrzała na Joego, jakby był kotwicą, ostatnią deską 

ratunku. Musiał wyczytać panikę na jej twarzy, bowiem podszedł do niej blisko 

i pokręcił głową.

– Tak to się kończy, moja mała. Zabieram cię stąd.

– Ale przecież nie byłam jeszcze pod jemiołą.

– Jeśli koniecznie musisz kogoś pocałować, służę swoją osobą.

Propozycja była niewątpliwie kusząca, ale Cait miała przecież pocałować 

swego opornego szefa.

– Wolę z tobą zatańczyć.

– Czy słyszysz jakąś muzykę?

– Potrzebujesz do tańca muzyki? – Zabrzmiało to tak straszliwie smutno, że 

dolna warga zaczęła jej drżeć. – O Boże, Joe – szepnęła, obejmując głowę ręka-

mi – chyba masz rację. Rzeczywiście za dużo wypiłam...

– Jest aż tak źle?

– Och, okropnie... Cały pokój to wznosi się, to opada. Nie ma chyba trzę-

sienia ziemi, co?

– Nie. – Ujął ją mocno pod ramię, prowadząc ku drzwiom frontowym.

– Chwileczkę – powiedziała dramatycznym tonem, podnosząc palec wska-

zujący. – Przyszłam w płaszczu.

– Wiem. Zaczekaj tu, zaraz ci go przyniosę. – Był wyraźnie zmartwiony, że 

musi ją na chwilę zostawić. 

Cait uśmiechnęła się uspokajająco, jakby chcąc go zapewnić, że wszystko 

background image

jest w najlepszym porządku, ale z trudem udawało jej się utrzymać równowagę. 

Oparł ją o ścianę, odstąpił parę kroków, jak gdyby sprawdzając, czy nie osuwa 

się na podłogę, po czym pobiegł szybko po płaszcz.

– Co się stało? – spytał po powrocie.

– A czemu uważasz, że coś się musiało stać?

– Po prostu łzy ci lecą z oczu.

– Bolą mnie nogi.

– Czemu więc włożyłaś te głupie szpilki?

– Już  ci mówiłam  – powiedziała płaczliwym tonem.  – Nie złość  się na 

mnie. – Wyciągnęła do niego ramiona, spragniona jego bliskości. – Zaniesiesz 

mnie do samochodu?

Joe zawahał się.

– Chcesz, żebym cię zaniósł? – powtórzył, jakby to było zadanie na miarę 

Herkulesa.

– Nie mogę chodzić. – Zrzuciła pantofelki i nie było takiej siły, która by ją 

zmusiła do włożenia ich z powrotem. A jak miała wyjść na dwór w samych tylko 

pończochach?

– Jeśli mam cię nieść, znajdźmy lepiej inne wyjście z tego domu.

– Dobrze. – Zgodziła się bez dyskusji Wziął ją za rękę i zaprowadził do 

kuchni.

– Nie sądzisz, że powinniśmy się pożegnać ze wszystkimi? – spytała. Zda-

wało jej się, że grzeczność nakazuje tak właśnie postąpić.

– Nie – odpowiedział ostro. – Masz taki nastrój, że gotowa jesteś rzucić się 

Paulowi w ramiona i zażądać, by natychmiast się z tobą namiętnie kochał.

– To śmieszne. – Cait zaczerwieniła się jak piwonia. 

Joe   mruknął   pod   nosem   coś,   czego   nie   dosłyszała   i zaczął   wkładać   jej 

płaszcz. Gdy skończył ją ubierać, Cait wgramoliła się na krzesło kuchenne, wy-

background image

ciągając do niego ramiona. Joe wytrzeszczył na nią oczy, jakby nagle zamieniła 

się w wilkołaka.

– Co ty robisz? – spytał poirytowany.

– Masz mnie zamiar zanieść do samochodu, prawda?

– Zastanawiam się nad tym.

– Chcę, żebyś mnie wziął na barana. Kiedyś przewiozłeś na barana Betsy 

McDonald, a mnie nigdy.

– Cait! – jęknął Joe. Przeczesał palcami włosy i podał jej rękę, by pomóc 

zejść. – Złaź, zanim spadniesz. Dobry Boże, nawet święty by nie wytrzymał.

– Chcę, żebyś mnie wziął na barana – kaprysiła Cait. – Och, proszę cię, Joe. 

Noga boli mnie tak bardzo.

Znów wymamrotał coś pod nosem. Nie wszystko zrozumiała, ale to, co do 

niej dotarło, wystarczyło, by zjeżyć jej włosy na głowie. Z wyraźnym ociąga-

niem podszedł do krzesła i Cait, westchnąwszy z ulgą i rozkoszą, otoczyła mu 

szyję ramionami i objęła nogami jego wąskie biodra.

Nie przestając utyskiwać, Joe ruszył ku tylnemu wyjściu.

Właśnie w tym momencie drzwi do kuchni otworzyły się i weszli do niej 

Paul i Lindy. Lindy wydała okrzyk zdumienia, a Paul gapił się na nich w osłu-

pieniu.

– Wszystko w porządku – szybko zapewniła Cait.

– Naprawdę. Czekałam pod jemiołą, a ty...

– Opróżniła cztery szklaneczki ponczu jedną po drugiej – wtrącił Joe, za-

nim Cait zdążyła przyznać się, że czekała tam na Paula.

– Może ci pomóc? – spytał Paul.

– Nie, dziękuję – odparł Joe. – Nie ma powodu do zmartwienia.

– Ale... – Lindy wyglądała na przejętą.

– Ona nie jest ciężka – powiedział złośliwie Joe.– To moja żona.

background image

Zadzwonił telefon, wyrywając Cait z głębokiego snu. Przenikliwy dźwięk 

dosłownie rozsadzał jej głowę, znalazła po omacku słuchawkę i przyłożyła ją do 

ucha.

– Halo – burknęła.

– Jak się czujesz? – spytał Joe.

– Mniej więcej tak, jak myślisz – wyszeptała z zamkniętymi oczyma, masu-

jąc delikatnie skronie. Miała uczucie, że w jej głowie zagnieździły się malutkie 

ludziki, które tupią zapamiętale, chcąc zwrócić jej uwagę.

– O której odlatuje twój samolot?

– Wszystko w porządku. Mam bilet na popołudniowy rejs.

– Jest właśnie popołudnie.

– Co takiego? – otworzyła szeroko oczy.

– Czy w dalszym ciągu chcesz, bym cię zawiózł na lotnisko?

– Tak... proszę. – Odrzuciła pościel i sięgnęła po zegarek, zdumiona, że Joe 

ma rację. – Jestem już spakowana. Będę gotowa, zanim przyjedziesz. Och, Bogu 

dzięki, że zadzwoniłeś.

Cait nie miała czasu słuchać ludzików, rozrabiających w jej głowie. Wzięła 

prysznic   i ubrała   się   w rekordowym   czasie,   przełknęła   filiżankę   kawy   i dwie 

aspiryny. Wkładała właśnie płaszcz, gdy Joe zadzwonił do drzwi.

Wpuściła go do środka, nie zważając na podejrzanie szeroki uśmiech, który 

gościł na jego twarzy.

– Co cię tak bawi?

– A czemu uważasz, że jestem rozbawiony?

– Joe, nie mamy czasu na gry słowne. Nie chcę się spóźnić na mój samolot. 

Możesz mi powiedzieć, o co chodzi?

background image

– O nic. – Spacerował wciąż po pokoju z idiotycznym uśmiechem. – Nie 

sądzę, byś zdawała sobie sprawę z tego, że alkohol działa na ciebie w szczególny 

sposób.

Cait zesztywniała.

– To znaczy? – Pamiętała większą część przyjęcia z całkowitą jasnością. 

Dobrze, że Joe zabrał ją w porę do domu.

– Rozwiązuje ci język.

– Tak? – Wzięła dwie plastykowe torby wypełnione po brzegi prezentami 

w kolorowych opakowaniach, pozostawiając Joemu tylko walizkę. – Czy powie-

działam coś interesującego?

– Owszem, owszem.

– Joe – jęknęła, spoglądając na zegarek. Jeśli się nie pośpieszą, samolot od-

leci bez niej. – Zapomnij o tym, co powiedziałam – jestem pewna, że wcale nie 

to miałam na myśli. Jeśli cię obraziłam – bardzo przepraszam. Jeśli zdradziłam 

jakieś sekrety rodzinne – bądź uprzejmy o nich nie pamiętać.

Podszedł do niej i podniósł palcem jej brodę.

– Owszem, to była tajemnica.

– Jesteś pewien, że mówiłam prawdę?

– Raczej tak.

– Powiedz wreszcie, co zrobiłam. Wyznałam ci miłość aż po grób? Bo jeśli 

tak...

– Nie, nic w tym rodzaju.

– Jak długo jeszcze zamierzasz torturować mnie w ten sposób?

– Ani chwili dłużej. – Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. – A więc 

Martin jest pastorem? Śmieszne, że nigdy dotąd o tym nie wspomniałaś.

– Ach... – Cait odstawiła torby i opadła na kanapę. A więc dowiedział się! 

Co gorsze, sama mu o tym powiedziała.

background image

– To może mieć bardzo interesujące implikacje, moja droga. Czy choć na 

chwilę przestałaś o nich myśleć?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Właśnie dlatego nie mówiłam ci nic o Martinie – powiedziała Cait do Jo-

ego, który ładował walizkę na tylne siedzenie samochodu. Spojrzała na zegarek 

i wydała lekki okrzyk przestrachu. Mieli zaledwie półtorej godziny do odlotu. 

Cait nigdy się nie spóźniała. A przynajmniej nie z własnej winy.

– Wygląda na to – mówił Joe z kamienną twarzą – że nasze małżeństwo 

może mieć pewne podstawy prawne.

Powiedział to specjalnie, by ją wytrącić z równowagi i, niestety, mu się to 

udało.

– Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś równie idiotycznego.

– Przemyśl to, Cait – zaproponował, puszczając mimo uszu jej słowa. – Na 

wiosnę   będziemy   obchodzili   rocznicę.   Ile   to   lat   nam   stuknie?   Osiemnaście? 

Boże, jak ten czas leci.

– Posłuchaj, Joe, nie uważam tego za dowcip najwyższego lotu. – Znów 

spojrzała na zegarek. Czemu musiała zaspać? Nigdy więcej nie weźmie do ust 

ponczu. Zastanawiała się przez moment, co też jeszcze mogła nagadać Joemu, 

pomyślała jednak, że lepiej nie wiedzieć.

– Słyszałem przez radio o karambolu na autostradzie, musimy więc poje-

chać bocznymi drogami.

– Tylko pośpiesz się, błagam! – ponagliła go Cait niespokojnie.

– Zrobię, co w mojej mocy – powiedział Joe – ale nerwy nic tu nie pomogą.

Rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Nic nie była w stanie na to poradzić. To 

nie on planował tę podróż od miesięcy. Jeśli nie zdąży na samolot, jej bratanko-

wie i bratanice nie dostaną gwiazdkowych prezentów od cioci Cait. Po prostu 

musi zdążyć na lotnisko!

Najwyraźniej mnóstwo osób słyszało o wypadku na autostradzie, boczne 

background image

drogi były bowiem potwornie zatłoczone. Cait wpadała w coraz większą panikę. 

Nie wolno jej się spóźnić na ten lot. Zdawało jej się, że prędzej dotarłaby na lot-

nisko, gdyby wyskoczyła z samochodu i pobiegła na przełaj.

Joe zatrzymał się na kolejnych czerwonych światłach, ale gdy zapaliły się 

zielone, wciąż nie mógł ruszyć – ciężarówka dostawcza zatarasowała im drogę. 

Cait,   pieniąc   się   z wściekłości,   odkręciła   szybę   i wystawiwszy   głowę   na   ze-

wnątrz, wrzasnęła ile sił w płucach:

– Zjeżdżaj stąd ze swoją landarą!

Łomot w głowie wciąż się nie zmniejszał, modliła się, by aspiryna wreszcie 

zaczęła działać.

– Iście świąteczny nastrój – mruknął Joe pod nosem.

– Nic na to nie poradzę. Muszę złapać ten samolot.

– Już niedługo się w nim znajdziesz.

– W tym tempie nie dotrzemy na lotnisko Sea-Tac przed Wielkanocą.

– Zrelaksuj się trochę – zaproponował łagodnie. Włączył radio i samochód 

wypełniły dźwięki kolęd. Zwykle muzyka działała na Cait uspokajająco, dziś 

jednak dokuczały jej równocześnie kac, depresja oraz ostry lęk. Ze zdenerwowa-

nia zaczęła ogryzać paznokcie.

Nagle wyprostowała się jak świeca.

– Psiakość!   Zapomniałam   dać   ci   prezent   gwiazdkowy!   Zostawiłam   go 

w domu.

– Nie przejmuj się.

– To nie żaden kawał. – Rzeczywiście, była zadowolona z książki, którą 

udało jej się zdobyć dla niego – było to wielkie albumowe wydanie historii base-

balla.

Czekała, by Joe napomknął o prezencie dla niej. Na pewno coś jej kupił. 

Przynajmniej miała taką gorącą nadzieję, w przeciwnym razie czułaby się jak 

background image

idiotka. Choć trzeba przyznać, że przyzwyczaiła się do tego uczucia przez ostat-

nich kilka tygodni.

– Myślę, że uda nam się wydostać na autostradę – oznajmił Joe, skręcając 

ostro w lewo. Wjechali na wiadukt i z tego dogodnego punktu obserwacyjnego 

mogli zorientować się, że autostrada jest odblokowana i ruch przebiega bez za-

kłóceń.

Niedługo potem Joe zatrzymał się przed terminalem jej linii lotniczych i od-

dał walizkę bagażowemu, tymczasem Cait szperała w torebce w poszukiwaniu 

biletu.

– Czas się pożegnać – powiedział z czułym uśmiechem, który przyśpieszył 

bicie jej serca.

– Wracam za niespełna dwa tygodnie – przypomniała mu, starając się mó-

wić lekkim, niedbałym tonem.

– Zadzwonisz po przylocie?

Skinęła głową. Mimo wcześniejszego panicznego pośpiechu, teraz nie mo-

gła się zdecydować na rozstanie z Joem. Powinna biec do swojego stanowiska 

odpraw, zwlekała jednak, z sercem przepełnionym uczuciami, których nie potra-

fiła zdefiniować.

– Życzę ci bezpiecznej podróży – powiedział cicho.

– Dziękuję ci bardzo... za wszystko.

– Bardzo proszę. – Spoważniał, w jego oczach brakowało zwykłej wesoło-

ści. Cait nie była pewna, kto zrobił pierwszy krok. Wiedziała tylko, że Joe tuli ją 

w ramionach, głaszcząc kciukiem jej gładki policzek.

Powoli nachylił się i pocałował ją. Gdy ich usta się spotkały, Cait zamknęła 

oczy.

Pocałunek Joego był tak czuły, że serce nieomal przestało jej bić. Panujący 

dookoła hałas i zamęt zdawały się gdzieś odpływać. Cait czuła, że się roztapia.

background image

Jęknęła i przywarła do niego mocniej, nie chcąc opuścić bezpiecznego azy-

lu jego ramion. Joe zadrżał i objął ją ciasno, jakby chcąc zatrzymać na zawsze.

– Wesołych świąt, kochanie – szepnął, wypuszczając ją niechętnie z objęć.

– Wesołych świąt – zawtórowała, nie ruszając się z miejsca.

– Pośpiesz się lepiej, Cait – popchnął ją leciutko.

– Och, dobrze. – Na chwilę zapomniała, po co przyjechała na lotnisko. Cof-

nąwszy się o parę kroków, sięgnęła po torby z prezentami. – Zadzwonię, gdy 

będę już na miejscu.

– Koniecznie. Będę czekał na wiadomość od ciebie.

Wsadził ręce do kieszeni, a Cait odniosła nieodparte wrażenie, że zrobił to 

celowo, by się powstrzymać od pochwycenia jej znów w ramiona. Myśl była ro-

mantyczna, a pewność płynęła z głębi serca.

Jej serce... Jej serce było pełne uczuć do Joego, bardziej, niż sobie zdawała 

z tego sprawę. Zdominował jej życie przez ostatnich kilka tygodni – zapraszając 

ją na kolację, przekupując pizzą, wybierając się z nią po zakupy czy na przyjęcie 

do Paula. Stał się jej całym światem. Joe, nie Paul, a właśnie Joe.

Wywołano jej lot. Cait odwróciła się i szybko pobiegła do sali odlotów.

Do odprawienia pozostała zaledwie niewielka grupka pasażerów. Niektórzy 

z nich żegnali się jeszcze z najbliższymi.

Cait podeszła ze swoim biletem. Przed nią był tylko młody żołnierz w ma-

rynarskim mundurze.

– Nie rozumie mnie pani – tłumaczył stewardesie. – Zarezerwowałem bilet 

przeszło miesiąc temu. Muszę polecieć tym samolotem!

– Jest   mi   naprawdę   ogromnie   przykro   –   przepraszała   młoda   kobieta   ze 

współczuciem. – Takie rzeczy czasem się zdarzają, zwłaszcza w okolicach świąt, 

ale jest pan na liście oczekujących. Chciałabym coś dla pana zrobić, ale nie 

mamy ani jednego wolnego miejsca.

background image

– Ale   ja   nie   widziałem  mojej   rodziny   od   przeszło   roku.   Wujek   Harvey 

przyjeżdża specjalnie z Duluth. Też służył w marynarce. Moja mama przygoto-

wuje wypieki od trzech tygodni. Nie rozumie pani? Nie mogę ich teraz zawieść!

Cait obserwowała, jak stewardesa jeszcze raz sprawdza coś w komputerze.

– Gdybym mogła wyczarować miejsce dla pana, z pewnością bym to zrobi-

ła. Naprawdę nie mam ani jednego.

– W porządku – powiedział, wypuszczając ze świstem powietrze. – Na kie-

dy najwcześniej ma pani wolne miejsce w jakimkolwiek samolocie lądującym 

w porcie lotniczym w obrębie stu mil od Minneapolis? Przejdę resztę drogi pie-

chotą, jeśli będzie trzeba.

Stewardesa ponownie sprawdziła dane w swoim komputerze.

– Na dwudziestego szóstego wieczorem.

– Dwudziestego szóstego! – wykrzyknął młody mężczyzna. – Ale przecież 

to   już   po   świętach,   poza   tym   stracę   wówczas   większą   część   urlopu.   Będę 

w domu niecały tydzień.

– Poproszę o pani bilet – powiedziała stewardesa do Cait. 

Miała prawie tak samo nieszczęśliwą minę jak marynarz, nie mogła jednak 

w żaden sposób mu pomóc.

Cait podała jej swój bilet. Żołnierz popatrzył na niego tęsknym wzrokiem, 

po czym odsunął się, zrezygnowany, od kontuaru i usiadł na giętym plastyko-

wym krześle.

Cait zawahała się, przypomniawszy sobie, jak wychyliła głowę przez okno 

samochodu, krzycząc ze zniecierpliwieniem na kierowcę ciężarówki, który zata-

mował ruch. Prześladowało ją   wspomnienie wcześniejszej rozmowy  z Joem, 

gdy to dowodziła mu, że święta Bożego Narodzenia wyzwalają w ludziach ich 

najlepsze instynkty. Joe sprzeczał się z nią, że czasem bywa wręcz odwrotnie.

– Wszystko w porządku, proszę się udać do wyjścia. 

background image

Cait pochwyciła bilet w obie dłonie, pchnięta impulsem, by działać szybko. 

Wahała się jeszcze.

– Przepraszam – powiedziała, oddychając głęboko i podejmując decyzję.

Podeszła do żołnierza. Z bliska wyglądał jak duże dziecko. Liczył zapewne 

osiemnaście, najwyżej dziewiętnaście lat. Prawdopodobnie podjął służbę woj-

skową od razu po ukończeniu szkoły. Włosy miał ostrzyżone krótko przy skórze, 

a buty tak błyszczące, że można się było w nich przejrzeć.

– Słyszałam, że potrzebny jest panu bilet na ten samolot?

– Mam bilet, proszę pani. Ale jestem na liście oczekujących.

– Proszę – powiedziała, podając mu bilet – niech pan weźmie mój.

Jego rozjaśniona radością twarz była dla Cait rekompensatą za jej poświęce-

nie, za spędzenie świąt z dala od Martina i dzieciaków. Od matki...

– Mam również rodzinę w Minneapolis, ale odwiedziłam ich w lecie.

– Nie mogę tego zrobić, proszę pani.

– Niech mi pan nie psuje przyjemności.

Ogłoszono zamknięcie odprawy pasażerów. Marynarz wciąż stał z oczyma 

rozszerzonymi niedowierzaniem.

– Proszę się pośpieszyć – ponagliła go Cait, czując dławienie w gardle. – I 

wziąć to. – Wręczyła mu dwie torby pełne prezentów. – Na lotnisku będzie ktoś 

na mnie czekał. Wysoki pastor w koloratce. Proszę mu to dać. Zadzwonię, żeby 

wiedział, że ma pana szukać.

– Ale proszę pani...

– Spóźni się pan. No, już...

– Dziękuję bardzo... Nie mogę w to uwierzyć. – Wyjął z kieszeni swój bilet 

i podał jej. – Proszę. Dostanie pani przynajmniej zwrot pieniędzy.

Cait skinęła z uśmiechem głową. Marynarz uściskał ją, przewiesił przez ra-

mię swój worek, schwycił obie torby z prezentami i pobiegł ku wyjściu.

background image

Cait odczekała parę minut, po czym otarła spływające z oczu łzy. Nie była 

pewna, czemu płacze. Przecież nigdy w życiu nie czuła się lepiej.

Obudziła się koło szóstej. Mieszkanie było ciche i ciemne. Wzdychając, się-

gnęła po aparat telefoniczny, postawiła go na łóżku i wybrała numer Joego.

Podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale, jakby czekał na jej telefon.

– Jak tam lot? – spytał natychmiast.

– Nie mam pojęcia. Nie było mnie na pokładzie samolotu.

– Spóźniłaś   się   na   samolot!   –   wykrzyknął   z niedowierzaniem.   –   Miałaś 

przecież jeszcze mnóstwo czasu.

– Wiem. To długa historia, ale w dużym uproszczeniu oddałam bilet ko-

muś, komu był potrzebny bardziej niż mnie. – Uśmiechnęła się z rozrzewnie-

niem na wspomnienie rozradowanej twarzy młodego marynarza. – Opowiem ci 

później.

– Gdzie jesteś w tej chwili?

– W domu.

– Będę za piętnaście minut.

Przyjechał po dwunastu. Cait wyjaśniła mu co się stało najlepiej, jak umia-

ła.

– Linie lotnicze odeślą mój bagaż z powrotem do Seattle najbliższym moż-

liwym lotem, nie ma się więc czym przejmować – powiedziała. – Rozmawiałam 

z Martinem, który natychmiast mnie pocieszył, że pan Bóg wynagrodzi moją 

wspaniałomyślność.

– Czy masz wobec tego zamiar polecieć późniejszym rejsem? – spytał Joe. 

Nalał sobie filiżankę kawy i usiadł na krześle naprzeciwko Cait.

– Wszystkie miejsca są zarezerwowane – odpowiedziała. Odchyliła się na 

background image

oparcie krzesła i przesłoniła dłonią usta, by ukryć ziewnięcie. Nie mogła pojąć, 

czemu jest tak zmęczona. Przespała przecież niemal całe popołudnie. – Poza tym 

mamy w biurze kłopoty kadrowe. Lindy złożyła wymówienie, przychodzi prak-

tykant, co jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Przydam się.

– Rezygnujesz z urlopu, żeby zrobić wrażenie na Paulu – skrzywił się Joe.

Słowa wyjaśnień cisnęły jej się na usta. Zdawała sobie sprawę, że Joe nie 

chciał jej obrazić, po prostu stwierdził fakt. Nie mógł przecież wiedzieć, że Cait 

przez cały dzień ani razu nie pomyślała o Paulu. Jej rezygnacja z lotu nie miała 

z nim nic wspólnego.

Jeśli już o kimś myślała, to właśnie o Joem. W głębi duszy musiała przy-

znać, że jej postępek nie był taki czysto bezinteresowny. Prawda była taka, że 

nie chciała się z nim rozstać. Tak jakby naprawdę do niego należała...

To uczucie towarzyszyło jej od chwili gdy się pożegnali na lotnisku. Nie 

opuściło jej też, gdy wracała taksówką do domu. Joe był ostatnią osobą, o której 

pomyślała przed zaśnięciem, z myślą o nim się obudziła.

To doprawdy zdumiewające!

– Co będziesz robiła w czasie świąt? – spytał wciąż nachmurzony Joe spo-

nad swojej filiżanki. 

Jak na kogoś, kto zdawał się być ogromnie zmartwiony z powodu jej wyjaz-

du na drugi koniec Stanów, nie wyglądał teraz na specjalnie uszczęśliwionego jej 

towarzystwem.

– Ja... nie zdecydowałam się jeszcze. Spędzę chyba spokojny dzień w sa-

motności. – Pomyślała, że pośpi dłużej, zrobi sobie pachnącą kąpiel... Potem po-

maluje paznokcie u nóg i usadowi się wygodnie, by poczytać dobrą książkę.

– Z całą pewnością nie będzie to spokojny dzień – rzucił Joe.

– Jak to?

– Ponieważ spędzisz go ze mną i moją rodziną.

background image

– Joe po raz pierwszy zaprosił do nas dziewczynę na święta – powiedziała 

Virginia   Rockwell,   stawiając   tacę   pełną   świeżo   upieczonych   cynamonowych 

rożków pośrodku ogromnego kuchennego stołu. Wytarła ręce o fartuch obwiąza-

ny wokół pełnej talii.

Cait czuła się w obowiązku wyjaśnić sytuację. Była skrępowana, przyjeż-

dżając tu z Joem bez zapowiedzi.

– Joe i ja jesteśmy po prostu przyjaciółmi.

Pani Rockwell pokręciła głową, aż zatrzęsły się jej srebrne loki.

– Widziałam oczy mojego syna, gdy wchodził z tobą do domu. – Uśmiech-

nęła się chytrze. – Pamiętam cię z dawnych lat w wykrochmalonych sukienkach 

i różowych kokardach. Byłaś ładną dziewuszką, a teraz jesteś jeszcze ładniejsza.

– Rzeczywiście lubiłam wykrochmalone sukienki – potwierdziła Cait.

Matka Joego znów się roześmiała. 

– Pamiętam, jaką wywołałaś sensację, opowiadając, że Joe cię pocałował. – 

Oczy błyszczały jej figlarnie. – Jego ojciec i ja mieliśmy niezłą zabawę. Jeszcze 

teraz pamiętam wściekłość Joego, gdy się dowiedział, że tajemnica wyszła na 

jaw.

– Powiedziałam   tylko   jednej   osobie   –   zaprotestowała   Cait.   –   To   Betsy 

McDonald rozpaplała wszystkim, a wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy.

– Tak się cieszę, że cię znów widzę, Caitlin. Gdy będziemy miały chwilę 

czasu, usiądziemy, sobie i opowiesz mi o swojej mamie. Tak dawno się nie wi-

działyśmy.

Cait postawiła na stole talerz z jajecznicą. Brakowało jej rodziny, ale prze-

bywanie z matką Joego było dla niej wyraźną rekompensatą.

Zerknęła do pokoju, gdzie Joe siedział ze swym bratem i jego żoną. Nie 

background image

wiedziała   zupełnie,   co   począć   z nowo   odkrytym   uczuciem.   Powiedziała   pani 

Rockwell prawdę, Joe jest jej przyjacielem. Najlepszym wśród przyjaciół, jakich 

dotąd miała. Była wdzięczna za wszystko, co dla niej uczynił, odkąd spotkali się 

po latach kilka tygodni temu. Ale ich przyjaźń przeradzała się w znacznie silniej-

sze uczucie. Gdyby tylko nie odbiło jej tak na punkcie Paula. Gdyby nie czuła 

się tak głupio!

Joe zaczął śmiać się z czegoś, co powiedział jeden z jego bratanków i Cait 

nie mogła powstrzymać uśmiechu. Uwielbiała ten dźwięk – pełen życia, wigoru, 

siły – tak jak sam Joe.

Podczas śniadania Joe siedział obok Cait i brał ją co chwila za rękę. Czuła 

się dobrze wśród jego rodziny. Rozmowa była przyjemna i odprężająca, ale dzie-

ci myślały tylko o tym, by otworzyć prezenty. Zastawa została sprzątnięta ze sto-

łu i pozmywana w rekordowym tempie.

Cait usiadła obok Joego z filiżanką kawy, a najstarszy wnuczek rozdawał 

wszystkim prezenty. Przy dźwiękach kolęd dzieci niecierpliwie rozrywały pa-

pier. Najmłodszą dwuletnią dziewuszkę bardziej interesowało kolorowe pudełko 

niż jego zawartość.

Joe, wziąwszy do ręki prostokątną paczkę od Cait, potrząsnął nią entuzja-

stycznie. Ostrożnie rozplatał sznurek i powoli odwinął prezent. Cait patrzyła na 

niego wyczekująco.

– Książka o baseballu?

Cait skinęła głową z uśmiechem.

– O ile sobie przypominam, zbierałeś nalepki z graczami baseballa.

– Skończyłem z tym, gdy przehandlowałem najlepsze dwie, jakie miałem.

– Jestem pewna, że cel był zbożny.

– Oczywiście.

Oczy ich się spotkały i zatonęły w sobie. Trwali tak, póki nie zorientowali 

background image

się, że cała rodzina im się przygląda. Joe odchrząknął.

– To wspaniały prezent, Cait. Dziękuję ci bardzo.

Pochylił się i pocałował ją, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słoń-

cem. Cait żałowała, że muszą poprzestać na jednym pocałunku.

– Na pewno masz coś dla Cait – ponagliła Virginia Rockwell swego syna.

– Jasne,  że tak – powiedział, wyjmując z kieszeni koszuli niewielką pa-

czuszkę. – No, otwórz to.

Cait drżały ręce, gdy rozpakowywała prezent. Zsunęła wstążeczkę i rozwi-

nęła złoty papier. W środku znajdowało się białe pudełeczko z nazwą drogiego 

sklepu jubilerskiego, a w nim jeszcze jedno – małe, z czarnego aksamitu. Otwo-

rzyła je bardzo powoli i aż jęknęła z zachwytu na widok prześlicznej broszki 

z kameą.

– Och, Joe – szepnęła. Od lat marzyła o kamei i zastanawiała się, jakim cu-

dem mógł się o tym dowiedzieć.

– Czy pocałujesz wujka Joego? – spytał bratanek. – Bo jeśli masz taki za-

miar, to zamknę oczy.

– Jasne, że mnie pocałuje – odpowiedział za nią Joe. – Ale zrobi to później, 

kiedy już nie będzie pod obserwacją tylu ciekawskich oczu.

Dzień minął szybko. Gdy rozpakowano do końca prezenty – a trzeba nad-

mienić, że dzięki pomocy Cait przy zakupach wszyscy po kolei wydawali okrzy-

ki pełne zdumionego zachwytu na widok podarunków od Joego – cała rodzina 

zebrała się  wokół fortepianu. Przy akompaniamencie  pani Rockwell wszyscy 

śpiewali kolędy, głośno i radośnie.

Joe   odwiózł   Cait   do   domu   dopiero   późnym   wieczorem.   Pani   Rockwell 

uparła się, by dziewczyna zabrała do domu ogromny talerz najrozmaitszych sło-

dyczy – Cait śmiała się, że wystarczyłoby tego na całą wieczność. W tej chwili 

czuła się senna i rozleniwiona. Rozparła się wygodnie na siedzeniu, przymykając 

background image

oczy.

– Jesteśmy na miejscu – szepnął Joe, przysuwając usta do jej ucha.

Cait niechętnie otworzyła oczy i westchnęła.

– To był taki wspaniały dzień. Dziękuję ci, Joe. – Nie mogła powstrzymać 

ziewnięcia.   Ujęła   klamkę,   myśląc   tylko  o tym,   by   jak   najprędzej   znaleźć   się 

w łóżku.

– A więc to tak? – W jego głosie brzmiało rozczarowanie.

– O co ci chodzi?

– Przypomniałem sobie pewną obietnicę, którą złożyłaś dzisiaj rano.

– Kiedy? – zmarszczyła brwi zdziwiona.

– Podczas odpakowywania prezentów.

– Och – powiedziała, prostując się – wtedy gdy zobaczyłam kameę?

– Właśnie – potwierdził Joe z przesadnym naciskiem. – Teraz już pamię-

tasz?

– Oczywiście. – Pocałunek. Zamierzał go wyegzekwować. Musnęła szybko 

wargami jego wargi i uśmiechnęła się. – Proszę.

– Jeśli to wszystko, na co cię stać, powinnaś była pocałować mnie przy 

Charliem.

– Kwestionujesz moje umiejętności?

– Pies Charliego robi to lepiej od ciebie. 

Cait poczuła się co najmniej lekko obrażona.

– Czy to wyzwanie, Josephie Rockwell?

– Pewnie – odrzekł z łobuzerskim uśmiechem. – Masz cholerną rację.

– W porządku, masz, co chciałeś. – Odstawiła na bok talerz ze słodyczami, 

przesunęła się na szerokim siedzeniu i otoczyła ramionami szyję Joego, zanurza-

jąc palce w jego gęstych włosach.

– To mi się już bardziej podoba – wymruczał Joe z zadowoleniem.

background image

Ich oczy spotkały się, uciekła z nich nagle figlarność i wesołość. Joe wcią-

gnął powoli powietrze i zaczął muskać wargami jej policzek. Objął ją mocno 

w talii i przyciągnął do siebie. Jego wargi znaczyły wilgotny ślad na jej szyi. 

Było jej tak dobrze, że zamknęła oczy i poddała się nie znanemu dotąd uczuciu 

kompletnej nieważkości...

– Och, Cait... – oderwał się od niej, oddychając z trudem. Instynktownie 

wiedziała, że chciał coś jeszcze powiedzieć, zrezygnował jednak i ukrył twarz 

w jej włosach, próbując zapanować nad oddechem.

– No i jak wypadłam? – spytała szeptem, gdy już była w stanie coś wy-

krztusić.

– Po prostu świetnie.

– Czy jesteś zatem gotów odwołać swoje słowa?

– Nie wiem. – Zawahał się. – Przekonaj mnie jeszcze raz.

Spełniła jego prośbę. Przylgnęła wilgotnymi wargami do jego ust, serce wa-

liło jej jak młotem.

Joe skinął głową, jakby nie ufając własnym strunom głosowym.

– Doskonale.

– To był wspaniały dzień – szepnęła. – Nie wiem, jak ci dziękować za to, 

że mnie ze sobą zabrałeś.

Joe pokręcił głową. Chciał jej powiedzieć jeszcze wiele rzeczy, ale nie był 

w stanie.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pogrążona   w głębokim   zamyśleniu   Cait   wpatrywała   się   od   kilku   minut 

w ekran komputera, jednak widoczne na nim dane nie docierały do jej świado-

mości. Z piersi wyrwało jej się przeciągłe westchnienie.

Paul był bardzo zadowolony, że zjawiła się tego ranka w pracy. Tydzień po-

background image

między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem zapowiadał się koszmarnie. Lin-

dy, wyraźnie zdziwiona, szybko wycofała się do swego pokoju, przywitawszy 

się zdawkowo. Zachowanie przyjaciółki wprawiało Cait w zakłopotanie nie była 

jednak w stanie skoncentrować się teraz ani na problemach Lindy, ani na własnej 

pracy.

Popadła w taką zadumę, że ledwie usłyszała pukanie do drzwi. Z miną wi-

nowajcy podniosła wzrok na Paula, który stał w progu z rękami w kieszeniach. 

Miał bardzo zmęczone oczy.

– Paul! – Cait czekała, aż serce zacznie jej bić dwa razy szybciej, jak zwy-

kle, gdy szef znajdował się w pobliżu. Nic takiego się nie stało. Sprawiło jej to 

ulgę, ale nie było już niespodzianką.

– Cześć, Cait! – uśmiechnął się z przymusem, twarz miał ściągniętą. Czuł 

się chyba nieswojo i ze wszelkich sił chciał to ukryć. – Masz chwilę czasu?

– Oczywiście. Wejdź, proszę. – Wstała i podsunęła mu krzesło. – Czym 

mogę ci służyć?

– Och, drobiazg. Po prostu chciałem ci powiedzieć, jak bardzo się cieszę, 

że przyszłaś dziś do pracy. Przykro mi, że zrezygnowałaś z urlopu, ale twoja 

obecność bardzo się tu dziś przyda. Zwłaszcza że Lindy odchodzi. – Zacisnął 

wargi.

Nikt poza Joem i Martinem nie znał prawdziwego powodu rezygnacji Cait 

z wyjazdu do Minnesoty. Nie sugerowała też Paulowi, że zmieniła plany po to, 

by mu pomóc w trudnej sytuacji. Widocznie sam wyciągnął wnioski.

– A więc Lindy nie zmieniła zdania?

– Nic do niej nie trafia – nachmurzył się Paul. – Ta kobieta jest uparta jak... 

jak... – Paul wzruszył ramionami, nie znajdując odpowiedniego słowa.

– Modernizacja jest już prawie zakończona. – Cait zmieniła temat rozmo-

wy, nie chcąc mówić nic złego o swej przyjaciółce. Wstała i zaczęła spacerować 

background image

w roztargnieniu po pokoju, zatrzymując się, by poprawić girlandę zawieszoną 

nad drzwiami przez Lindy. Bo winna się cieszyć, że Paul przyszedł do niej, 

a było jej to dziwnie obojętne.

– Tak, jestem bardzo zadowolony – powiedział Paul. – Joe Rockwell odwa-

lił kawał świetnej roboty. Ma doskonałą opinię i myślę, że nie minie kilka lat, 

a stanie się jednym z największych przedsiębiorców budowlanych.

Cait kiwała od niechcenia głową, mając nadzieję, że udało jej się ukryć 

dreszcz podniecenia, który ją przebiegł na samą wzmiankę o Joem. I bez Paula 

wiedziała, że Joe ma przed sobą świetlaną przyszłość. W czasie świąt pani Roc-

kwell napomknęła o sukcesach syna. Joe zawarł ostatnio kontrakt na duży pro-

jekt rządowy i była z niego bardzo dumna.

– No cóż – powiedział Paul, wciągając głęboko powietrze – nie będę ci za-

bierał czasu. – Wstał, wciąż nachmurzony i skierował się ku drzwiom. Po chwili, 

odwrócił się znów do niej. – Pewnie jesteś zajęta dziś wieczorem? Chciałem cię 

zaprosić na kolację.

– Kolację – powtórzyła Cait, jak gdyby usłyszała to słowo po raz pierwszy 

w życiu. 

Paul zapraszał ją na kolację? Po tylu miesiącach? Teraz, gdy najmniej tego 

oczekiwała? Kiedy nie miało to już znaczenia? Tak wiele razy modliła się z głębi 

serca o odrobinę zainteresowania z jego strony, a on w końcu umawia się z nią 

na randkę. Teraz?

– Oczywiście, jeśli jesteś wolna.

– Hm... tak, z pewnością... bardzo mi miło.

– Świetnie. O której po ciebie przyjechać? Czy

– O wpół do szóstej to nie za wcześnie?

– Nie, będę gotowa.

– Wobec tego do zobaczenia.

background image

– Do zobaczenia, Paul. – Cait czuła się dziwnie odrętwiała. 

Jej marzenia zaczęły się w końcu spełniać... Za późno. Paul, w którym się 

kochała tyle czasu, zaprosił ją na kolację. Powinna skakać z radości albo przy-

najmniej odczuwać coś poza tępym ściskaniem w dołku. Skoro było to tak wy-

czekiwane, ważne i podniecające wydarzenie, czemu nie sprawiło jej spodziewa-

nej radości?

Pozbierawszy nieco myśli, Cait zdecydowała się pójść do Lindy. Zastała 

przyjaciółkę rozmawiającą przez telefon. Lindy spojrzała na nią, uśmiechnęła się 

zdawkowo i natychmiast odwróciła wzrok, jak gdyby rozmowa wymagała od 

niej pełnego zaangażowania.

Cait odczekała kilka minut, wreszcie postanowiła wrócić, gdy Lindy nie bę-

dzie już tak bardzo zajęta. Musiała porozmawiać z przyjaciółką, potrzebowała jej 

rady. Lindy zawsze podtrzymywała Cait na duchu. Tak, rozmowa jest absolutnie 

konieczna. Spróbuje przekonać Lindy, by również jej się zwierzyła. Cait bardzo 

ceniła sobie jej przyjaźń. Wprawdzie było jej przykro, że osoba, którą uważała 

na najlepszą przyjaciółkę, złożyła wymówienie nic jej o tym nie wspominając, 

ale widocznie miała swoje powody.

I może również potrzebowała duchowego wsparcia.

Słysząc, że dzwoni telefon w jej pokoju, szybko tam pobiegła. Była zajęta 

przez resztę dnia. Pozostało już niewiele minut do zamknięcia nowojorskiej gieł-

dy, gdy zjawił się Joe.

– Hej – powitała go Cait z radosnym, zapraszającym uśmiechem. Ich oczy 

się spotkały i Joe również się uśmiechnął. Ze szczęścia serce omal jej z piersi nie 

wyskoczyło.

– Cześć, mała. – Wszedł do pokoju i opadł na to samo krzesło, które nie-

dawno zajmował Paul. Wyciągnął przed siebie długie nogi i splótł ręce na brzu-

chu. – Jak się dziś miewa świat finansów?

background image

– Mniej więcej tak samo dobrze jak zwykle. 

Jego uśmiech był ogromnie zaraźliwy. Jak zawsze zresztą – tyle że począt-

kowo Cait nie chciała mu się poddać. Ale to dawno już minęło i dziś odpowie-

działa mu ochoczo serdecznym uśmiechem.

– Skończyłaś na dzisiaj?

– Prawie. – Musiała jeszcze uprzątnąć parę rzeczy z biurka, ale to nic pilne-

go. – Czemu pytasz?

– Czemu? – zmarszczył brwi udając zdziwienie. – Co powiesz na wspólną 

kolację? – Poderwał się z krzesła i zaczął tańczyć walca wokół jej pokoju, uda-

jąc, że gra na skrzypcach. – Tylko ty i ja. Księżyc, wino i muzyka – mrugnął do 

niej znacząco. – Pracujesz zbyt intensywnie. Chciałbym, żebyś bardziej cieszyła 

się życiem. Obojgu nam się to przyda.

Joe nie musiał jej namawiać na wspólną eskapadę. Jej serce uderzało rado-

śnie na samą myśl o tym. Czuła się z nim świetnie, śmiała się, bawiła, chciała 

wziąć w ramiona cały świat. Oczywiście, potrafił też doprowadzić ją do szału, 

ale odrobina szaleństwa dobrze wpływa na szare komórki.

– Tylko obiecaj mi, że nie włożysz szpilek – pogroził jej palcem. – Od 

przyjęcia świątecznego u Paula cierpię na dokuczliwe bóle krzyża.

Imię Paula zabrzmiało nagłym dysonansem w ich rozmowie.

– Paul – powtórzyła, odchylając się bezsilnie na oparcie krzesła. – O Boże!

– Wiem, że uważasz go za Boga – dogryzł jej. – Co tym razem zrobił twój 

dzielny szef?

– Zaprosił mnie na kolację – przyznała się Cait z niezbyt zachwyconą miną. 

– Wpadł ni stąd, ni zowąd rano do mojego pokoju i umówił się ze mną, jakby to 

stanowiło chleb powszedni. Byłam tak oszołomiona, że nie mogłam zebrać my-

śli.

– I co mu powiedziałaś? – Joe zdawał się traktować tę całą sprawę jako nie-

background image

zły dowcip. – Zaczekaj – podniósł rękę – niech sam się domyśle. Podskoczyłaś 

z radości.

– Niezupełnie – odparła, nieco urażona jego zachowaniem. 

Mógłby przynajmniej okazać, że go to obchodzi. Spędziła z nim Boże Na-

rodzenie, według słów jego matki była pierwszą kobietą, którą zaprosił na święta 

do domu, ale mimo rozpowiadania wszem i wobec, że są małżeństwem, wyraź-

nie nie miał nic przeciwko jej randce z innym mężczyzną.

– Założę się, że doznałaś szoku. – Uśmiech drżał w kącikach jego warg, jak 

gdyby wyobrażał sobie jej reakcję na propozycję Paula i ogromnie go to bawiło.

– Nie doznałam żadnego szoku – broniła się z gniewem. – Po prostu mnie 

zaskoczył.

– Baw się dobrze – powiedział, idąc w stronę drzwi. – Zobaczymy się póź-

niej. – I wyszedł.

Cait wprost nie mogła w to uwierzyć. Zaczęła przechadzać się z wściekło-

ścią po pokoju, zaciskając i rozwierając pięści. Minęła dobra chwila, zanim przy-

szła do siebie i pobiegła za nim.

Joe rozmawiał ze swoim brygadzistą, tym samym krępym mężczyzną, który 

kiedyś był świadkiem ich przepychanki przy windzie.

– Przepraszam – powiedziała przerywając im rozmowę – ale chciałabym 

zamienić z tobą parę słów, gdy będziesz wolny. – Stała, zaciskając wciąż pięści, 

jak gdyby szykowała się do walki.

Joe rzucił okiem na zegarek.

– To może trochę potrwać.

– Wobec tego, czy mogłabym ci zabrać teraz chwilę czasu?

Brygadzista cofnął się o krok.

– Chciałaś coś ode mnie? – spytał Joe, gdy zostali sami.

Pytanie! Jasne, że chciała.

background image

– Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia?

– Na jaki temat?

– Mojej   kolacji   z Paulem.   Spodziewałam   się,   że   będziesz...   sama   nie 

wiem... zdenerwowany czy coś w tym rodzaju.

– Czym miałbym się denerwować? Uważasz, że będzie czegoś próbował? 

Szczerze w to wątpię, ale jeśli masz jakieś obawy, weź mnie ze sobą. Będę bar-

dziej niż szczęśliwy mogąc bronić twego honoru. – Spoważniał nagle. – Napraw-

dę myślałaś, że będę zazdrosny?

– No, może nie zazdrosny – sprostowała, choć nie było to dalekie od praw-

dy. – Zaniepokojony.

– Nie jestem. Paul to porządny facet.

– Wiem, ale...

– Byłaś w nim zakochana od miesięcy...

– Myślę, że to raczej zaślepienie.

– To prawda. Ale umówił się z tobą wreszcie, a ty przyjęłaś zaproszenie.

– Tak, ale...

– Znamy się dobrze, Cait. Zapomniałaś, że jesteśmy małżeństwem?

– Raczej byłoby mi trudno. – Zwłaszcza że Joe dokładał wszelkich starań, 

by przypominać jej o tym przy każdej sposobności. – Czy nie powinno to mieć... 

jakiegoś znaczenia? – Cait nie mogła uwierzyć, że te słowa przeszły jej przez 

gardło. 

Od tygodni czuła się okropnie upokorzona za każdym razem, gdy Joe wspo-

minał o ich wyczynie z okresu dzieciństwa, a teraz sama wykorzystała ten argu-

ment dla własnych celów. Joe ujął ją za ramiona.

– Prawdę powiedziawszy, nasze małżeństwo to niezła transakcja.

Warto było usłyszeć te słowa!

– Chcę tylko jak najlepiej dla ciebie. Będę szczęśliwy, jeśli wszystko po-

background image

między tobą a Paulem dobrze się ułoży. A teraz przepraszam cię bardzo, muszę 

wracać do pracy.

Gdy wróciła do pokoju, owładnęło nią znów uczucie odrętwienia. Nie wie-

działa, co myśleć. Wierzyła... miała nadzieję, że pomiędzy nimi zaczęło się coś 

szczególnego. Widocznie ich spotkania miały dla niej całkiem inne znaczenie niż 

dla Joego. W przeciwnym razie nie potraktowałby tak obojętnie jej randki z Pau-

lem. A już z pewnością nie odczuwałby zadowolenia!

To właśnie ubodło Cait najbardziej. Minęło kilka minut, zanim udało jej się 

zdefiniować własne uczucia – tak, po prostu została zraniona.

Właściwie  przypadkowo zawędrowała do pokoju Lindy. Jej przyjaciółka 

wkładała właśnie płaszcz, gotowa do wyjścia z pracy.

– Paul zaprosił mnie na kolację – wygadała się Cait.

– Naprawdę? – Oczy Lindy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Ale nie obró-

ciła tego w żart, tak jak Joe.

– Tak – odrzekła Cait. – Wszedł i umówił się ze mną, jakby to był jego co-

dzienny zwyczaj.

– Czy jesteś szczęśliwa?

– Nie wiem – odpowiedziała szczerze Cait. – Chyba powinnam być zado-

wolona. Modliłam się przecież o to od miesięcy.

– O co więc chodzi? – spytała Lindy.

– Wydaje mi się, że Joe się tym nie przejął. Powiedział mi, że ma nadzieję, 

iż wszystko pójdzie po mojej myśli.

– Czyli?

Cait zastanawiała się przez chwilę, w gardle ją dławiło.

– Przysięgam, Lindy, nic już nie wiem.

background image

– Słyszałem, że podają tu wyśmienitego łososia – mówił Paul, przeglądając 

kartę. Jedli kolację w bardzo znanej restauracji „Boathouse”.

Cait przebiegła wzrokiem pozycje menu, decydując się na łososia z rusztu – 

to samo danie, które zamówiła pamiętnego wieczora z Joem. Ale dziś było jej 

właściwie wszystko jedno, co ma na talerzu.

– Zdaje się, że ostatnio często widywałaś się z Joem Rockwellem – zauwa-

żył Paul.

To, że Paul wspomniał w tej chwili imię Joego, było ironią losu. Cait nie 

mogła przestać myśleć o nim od popołudniowej rozmowy w pracy. Naprawdę 

wierzyła, że ich znajomość przeradza się w coś szczególnego. Joe jednak posta-

rał się, by wyprowadzić ją z błędu.

– Tak – odpowiedziała niepewnie. – Wiesz przecież, że znamy się jeszcze 

od dzieciństwa. Joe i mój brat byli w wielkiej przyjaźni. Potem rodzina Joego 

przeprowadziła się na przedmieście i straciliśmy kontakt.

Podeszła kelnerka i Paul zamówił butelkę białego wina. Gawędzili przyjaź-

nie przez kilka minut na tematy związane z ich wspólną pracą w firmie.

Cait  słuchała   z zainteresowaniem,   kiwając  od czasu   do czasu   głową  lub 

wtrącając   jakąś   uwagę.   Zastanawiała   się,   co   też   nadzwyczajnego   widziała 

w Paulu. Owszem, był atrakcyjny, ale ani w połowie tak dynamiczny czy pod-

niecający jak Joe. Wprawdzie miał pewien wdzięk, lecz z Joem przegrywał na 

całej linii. Cait nie potrafiła wyobrazić sobie swego szefa, niosącego ją na barana 

i wymykającego się tylnym wyjściem. Nie mówiąc już o tym, że z pewnością nie 

umiałby się tak z nią przekomarzać.

Kelnerka   przyniosła   butelkę   wina,   otworzyła   i napełniła   im   kieliszki. 

Wkrótce potem podała zamówione potrawy. Po dwóch kęsach wybornego łoso-

sia, Cait zauważyła, że Paul nawet nie tknął jedzenia. Był wyraźnie zdenerwo-

wany.

background image

Obracał w palcach kieliszek, przyglądając się, jak mieni się w nim wino.

– Co myślisz o odejściu Lindy z naszej firmy? – przemówił nagle.

Cait zaskoczył żar w jego głosie, gdy wspomniał imię Lindy.

– Szczerze mówiąc, byłam zupełnie zaszokowana – przyznała.

– Więc wymówienie Lindy jest dla ciebie zaskoczeniem?

– Tak, kompletnie nic o tym nie wiedziałam. Lindy nie napomknęła nawet 

słowem o innej propozycji pracy. Zawsze myślałam, że jesteśmy dobrymi przy-

jaciółkami.

– Lindy jest twoją przyjaciółką – powiedział z niezachwianym przekona-

niem. – Nie uwierzyłabyś, jak dobrą.

– Wiem o tym. – Jednakże przyjaciele niekiedy miewają w zanadrzu różne 

niespodzianki. Lindy oraz Joe byli świetnym tego przykładem.

– Uważam Lindy za absolutnie wyjątkową osobę – powiedział Paul, obrzu-

cając Cait badawczym spojrzeniem.

– Jest chyba jednym z najlepszych maklerów giełdowych – przyznała Cait, 

sącząc wino.

– Mój podziw znacznie wykracza poza ramy zawodowe. Sądzę, że Lindy 

mogłaby być skarbem dla mężczyzny na całe życie – mówił dalej Paul.

– Całkowicie się z tobą zgadzam. – Gdyby tak Joe zdał sobie sprawę, jakim 

ona jest skarbem. Już raz wziął z nią ślub – no, przynajmniej coś w rodzaju ślubu 

– i z pewnością myśl o wspólnym spędzeniu życia niejednokrotnie w ciągu ostat-

nich tygodni przyszła mu do głowy.

Paul zawahał się, wyraźnie zakłopotany.

– Przypuszczam, że ani trochę się nie domyślasz, jaki jest powód wymó-

wienia Lindy?

Naprawdę nie miała pojęcia. Jej myśli i serce były do tego stopnia zdomino-

wane   przez   Joego,  że   nie  zastanawiała  się   dotąd  głębiej  nad  postępowaniem 

background image

przyjaciółki.

– Pewnie dostała ciekawszą propozycję. – Nie zdziwiłoby jej to wcale – 

Lindy stanowiłaby cenny nabytek dla każdej firmy.

I właśnie w tej chwili Cait zrozumiała. Paul nie zaprosił jej na kolację, by 

nawiązać z nią romans. Chciał za jej pośrednictwem dowiedzieć się, co popchnę-

ło Lindy do odejścia z pracy. Poczuła nagłą ulgę, jak gdyby ktoś zdjął z jej ra-

mion ogromny ciężar. Paul wcale nie był nią zainteresowany. Nie był i nie bę-

dzie. Jakiś czas temu przyjęłaby to jako druzgocącą porażkę, natomiast w tej 

chwili przepełniała ją wdzięczność.

– Jestem pewna, że zmieni zdanie, jeśli z nią porozmawiasz.

– Próbowałem, wierz mi. Ale jest pewien problem... – zawahał się. – Cait, 

do licha, przecież to z twojego powodu!

Popatrzyła na niego, zaintrygowana.

– O co ci chodzi, Paul?

– Nie masz pojęcia, prawda? Przysięgam, że jesteś najbardziej niedomyślną 

kobietą pod słońcem! – Odsunął swój talerz i zamknąwszy oczy, pokręcił głową. 

– Jestem zakochany w Lindy od tygodni... miesięcy. Za żadne skarby nie mo-

głem jednak sprawić, by mnie zauważyła. Gotów byłem robić wszystko, nawet 

fikać koziołki pośrodku jej pokoju. W końcu olśniło mnie, czemu Lindy nie od-

wzajemnia moich uczuć.

– Z mojego powodu? – spytała Cait drżącym piskliwym głosikiem.

– Właśnie. Nie chciała zdradzić swej przyjaciółki. Pewnego popołudnia – 

chyba wtedy gdy spotkałaś po latach Joego – byliśmy z Lindy w moim gabinecie 

sami. Naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale szukając czegoś dla mnie, potknę-

ła się o jeden z przewodów pozostawionych przez robotników. Na szczęście uda-

ło mi się uchronić ją przed upadkiem. Nie była to jej wina, ale rozzłościłem się 

z obawy, że mogła zrobić sobie krzywdę. Lindy z kolei rozgniewała się na mnie 

background image

z powodu mojej gwałtownej reakcji i pomyślałem, że jedynym sposobem, by ją 

uciszyć, jest pocałunek. Tak się to zaczęło, przysięgam ci, że wszystko mieliśmy 

wypisane na twarzach.

Cait przełknęła ślinę, zafascynowana jego opowieścią.

– Próbowałem ją wielokrotnie namówić na spotkanie. Wciąż mi odmawia-

ła, aż wreszcie spytałem ją o powód.

– Powiedziała ci... co do ciebie czułam? – Myśl o tym była upokarzająca.

– Oczywiście, że nie. Lindy jest zbyt dobrą przyjaciółką, by zawieść twoje 

zaufanie. Poza tym nie musiała mi nic mówić. Domyślałem się od początku. Na 

miłość boską, Cait, co miałem zrobić, żeby cię zniechęcić? Napisać kredą na ko-

minie?

– Nie sądzę, żebyś musiał podejmować tak drastyczne kroki – powiedziała 

cicho, upokorzona do szpiku kości.

– Powtarzałem   jej   bez   końca,   że   nie   jestem   w tobie   zakochany,   ale   nie 

chciała słuchać. Wreszcie powiedziała mi, że jeśli z tobą porozmawiam i wyja-

śnię ci wszystko, zgodzi się wypuścić gdzieś ze mną.

– Rozmowa   telefoniczna   –   powiedziała   Cait   w nagłym   przypływie   na-

tchnienia. – To dlatego do mnie zadzwoniłeś, prawda? Chciałeś porozmawiać 

o Lindy, a nie o jakimś artykule.

– Tak. – Wyraźnie był wdzięczny za jej domyślność, choć przyszła tak póź-

no.

– Czemu więc, do licha, tego nie zrobiłeś?

– Wielokrotnie się zbierałem, ale w ostatniej chwili zawsze rezygnowałem. 

Sam chciałbym wiedzieć, dlaczego. Poza tym trudno prowadzić taką szczerą roz-

mowę przez telefon. Obiecywałem sobie codziennie, że ci powiem. Bóg wie ile 

razy robiłem różne aluzje, ale nic do ciebie nie docierało.

– Ale czemu Lindy odchodzi?

background image

– Czy to nie jest oczywiste? – spytał Paul. – Coraz trudniej było nam praco-

wać razem. Nie chciała zdradzić swojej najlepszej przyjaciółki, a jednocześnie...

– Jednocześnie oboje zakochaliście się w sobie.

– Nic dodać, nic ująć. Nie mogę jej stracić, Cait. Nie chciałbym zranić two-

ich uczuć, naprawdę uważam cię za godną zaufania pracownicę i sympatyczną 

dziewczynę – po prostu mnie nie pociągasz. 

Chyba nie jego jednego. Joe też traktuje ich związek wyłącznie jak dobry 

żart, nigdy nie wspomniał o żadnych romantycznych uczuciach.

– Muszę coś zrobić, zanim stracę Lindy.

– Całkowicie się z tobą zgadzam.

– Nie jesteś na nią zła, prawda?

– Na Boga, nie! – wykrzyknęła Cait, uśmiechając się do niego dzielnie.

– Sądziliśmy oboje, że coś się kluje pomiędzy tobą i Joem Rockwellem. 

Spotykaliście się często, a potem na przyjęciu świątecznym...

– Nie przypominaj mi – jęknęła Cait.

Twarz Paula rozjaśniła się w spontanicznym uśmiechu.

– Ten Joe jest nie w ciemię bity, prawda? 

Cait pokiwała głową, zrezygnowana. Wyjaśniwszy wreszcie sytuację, Paul 

nabrał nagle apetytu. Przysunął sobie z powrotem talerz i zaczął jeść. Natomiast 

Cait straciła zupełnie ochotę na swego łososia. Wpatrywała się w talerz, zastana-

wiając się, jak zdoła wytrwać do końca wieczora.

Udało jej się to całkiem nieźle. Paul zdawał się nie zauważać, że coś jest nie 

tak. Cait nie była wcale zmartwiona jego wyznaniem, wręcz przeciwnie, czuła 

ulgę z powodu takiego obrotu sprawy i cieszyła się, że Lindy jest zakochana. 

Paul najwyraźniej miał bzika na jej punkcie, nigdy nie widziała go tak ożywione-

go, jak wówczas gdy mówił o Lindy. Jak mogła nie zorientować się w prawdzi-

wych uczuciach swej przyjaciółki! Nie wspominając o Paulu...

background image

Paul zawiózł ją pod sam dom i odprowadził do drzwi frontowych.

– Nie wiem, jak ci dziękować – powiedział ciepło. Uścisnął ją impulsywnie 

i wsiadł do swego sportowego samochodu.

Mieszkanie Cait było ciemne i puste. Tak puste, że cisza zdawała się odbi-

jać echem od ścian. Powiesiwszy płaszcz, zapaliła światło i zaparzyła sobie fili-

żankę   herbaty.   Usiadła   na   kanapie   z podwiniętymi   nogami   i wpatrzyła   się 

w ściany niewidzącym wzrokiem, ważąc swoje szanse. Wydały jej się znikome.

Paul był zakochany w Lindy. A Joe... Cait nie miała pojęcia, jak wyglądają 

sprawy pomiędzy nimi.

Rozmyślania przerwał jej dzwonek telefonu. Podniosła słuchawkę po dru-

gim sygnale.

– Cait? – usłyszała głos Joego. Był zdziwiony, że zastał ją tak wcześnie 

w domu. – Kiedy wróciłaś?

– Kilka minut temu.

– Twój głos brzmi jakoś dziwnie. Czy coś się stało?

– Mój Boże – powiedziała, wybuchając płaczem – a co miałoby się stać?

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nie   miała   zamiaru   płakać,   taka   myśl   w ogóle   nie   postała   jej   w głowie. 

Chciała tylko przetrawić ostatnie rewelacje, a skończyło się na tym, że szlochała 

histerycznie do słuchawki.

– Och, to wszystko twoja wina!

– Co się stało?

– Nic. Nie... nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Idę spać. – Z tymi słowy 

odłożyła słuchawkę. Miała cichą nadzieję, że Joe zadzwoni jeszcze raz, telefon 

jednak milczał jak zaklęty. Hipnotyzowała go wzrokiem przez kilka minut, ale 

widocznie Joemu nie zależało na rozmowie z nią.

Łzy płynęły jej strumieniem. Było to dla Cait coś absolutnie niezrozumiałe-

go. Nie należała do osób skłonnych do płaczu, teraz jednak wydawało jej się, że 

nigdy nie przestanie.

Pociągając nosem, wstrząsana łkaniem, usiadła na brzegu łóżka i wciągnęła 

do płuc potężny haust powietrza. Rozpływanie się we łzach nie ma najmniejsze-

go sensu.

Paul był zakochany w Lindy. Kiedyś ta wiadomość doprowadziłaby ją do 

ruiny psychicznej, teraz jednak Cait odczuwała głęboką radość, że jej najlepsza 

przyjaciółka   znalazła   mężczyznę   swego   życia.   A zaślepienie,   któremu   uległa 

w stosunku do Paula, nie mogło się nawet równać z potęgą jej miłości do Joego.

Wreszcie   przyznała   się   sama   przed   sobą.   Kochała   Joego.   Faceta,   który 

wmawiał pracownikom restauracji, że Cait cierpi na amnezję. Który pchał się za 

nią do windy i obwieszczał pozostałym pasażerom, że są mężem i żoną, a jedno-

cześnie nie zdradził, że choć trochę go obchodzi jej randka z Paulem.

Joe był również tym mężczyzną, który trzymał ją czule za rękę na kresków-

ce Disneya, doprowadzał pocałunkami niemal do utraty przytomności, a w świą-

background image

teczny wieczór trzymał w ramionach, jakby nigdy nie zamierzał jej wypuścić.

Zabrzęczał dzwonek u drzwi. Bez podglądania przez dziurkę od klucza wie-

działa, że to Joe. Nagle wpadła w popłoch. Była zbyt zmieszana i zraniona, by 

go teraz widzieć.

Podeszła powoli do drzwi i uchyliła je.

– Co się tu, u diabła, dzieje? – spytał Joe i wszedł do środka, nie czekając 

na zaproszenie.

Cait wytarła oczy rękawem i zatrzasnęła drzwi.

– Nic.

– Czy Paul próbował czegoś?

– Oczywiście, że nie.

– No to czemu płaczesz? – Stał pośrodku salonu z zaciśniętymi pięściami, 

jak gdyby był gotów do znokautowania jej szefa.

Gdyby Cait wiedziała, dlaczego wciąż nie może powstrzymać łez, z pewno-

ścią udzieliłaby mu odpowiedzi. Otworzyła usta, w nadziei, że uda jej się znaleźć 

i wykrztusić jakiś inteligentny powód, ale wydała z siebie jedynie cienki pisk. 

Joe gapił się na nią z zakłopotaniem.

– Ja... Paul jest zakochany.

– W tobie? – spytał z niedowierzaniem.

– W twoich ustach zabrzmiało to jak coś absolutnie niemożliwego – odpar-

ła ze złością. – Przecież jestem atrakcyjna, może nie? – Jeśli oczekiwała, że Joe 

wymieni natychmiast niezliczone mnóstwo jej wdzięków, rozczarowała się. Po-

głębiła się tylko pionowa zmarszczka pomiędzy jego brwiami.

– Cóż więc zakochanie Paula ma z tym wszystkim wspólnego?

– Absolutnie nic. Życzyłam jemu i Lindy wszystkiego najlepszego.

– A więc to jednak Lindy – mruknął pod nosem Joe, jakby wiedział o tym 

przez cały czas.

background image

– Przyznaj się, ani przez chwilę nie pomyślałeś, że się mną interesuje.

– Do licha, skąd miałem wiedzieć? Sądziłem, że kocha się w Lindy, ale to 

ciebie zaprosił na kolację. Szczerze mówiąc, to wszystko było dla mnie bez sen-

su.

– Chodzi o coś innego – powiedziała gniewnie Cait. Stała tak blisko niego, 

że ich twarze były oddalone zaledwie o kilka centymetrów. Przypominali parę 

rewolwerowców szykujących się do walki. – Chcę wiedzieć jedno. Rozpowia-

dasz ciągle wszem i wobec, że jesteśmy małżeństwem. Ale skoro to ma dla cie-

bie jakieś znaczenie...

– A kiedy to miało znaczenie?

Cait zignorowała pytanie, uważając, że odpowiedź jest oczywista.

– Oddałeś mnie tak obojętnie Paulowi, jakbyś chciał się mnie pozbyć. Już 

mniej nie mogło cię to obchodzić!

– Właśnie że obchodziło! – krzyknął.

– Jeśli tak rzeczywiście było, to nie zadałeś sobie trudu, by to okazać!

– Co   miałem   zrobić,   wyzwać  go  na  pojedynek?   Myślałem,   że  marzyłaś 

o randce z Paulem – poskarżył się. – O niczym innym nie potrafiłaś mówić! Paul 

to, Paul tamto! Wystarczyło, że przeszedł obok ciebie, a niemal mdlałaś.

– Nie ma w tym nawet źdźbła prawdy. – Może kiedyś tak, ale od tygodni 

z pewnością się to zmieniło. – Gdybyś mnie spytał, dowiedziałbyś się prawdy.

– Chcesz przez to powiedzieć, że nie kochasz Paula?

– Bingo!

– Nie pasuje do ciebie ta ironia!

– A do ciebie takie... okropne zachowanie. 

Potrzebował chwili, by to przemyśleć.

– Jeśli zamierzamy się wzajemnie oskarżać, to może przyjrzałabyś się so-

bie?

background image

– Co przez to rozumiesz? – Jak zwykle Joe potrafił doprowadzić ją do stanu 

wrzenia. – Mniejsza o to-

powiedziała, idąc w stronę drzwi. – Ta rozmowa za-

prowadzi nas donikąd. Umiemy tylko ranić się nawzajem.

– Nie zgadzam się – odrzekł spokojnie Joe. – Myślę, że czas już wszystko 

sobie wyjaśnić.

Odetchnęła głęboko, czując się jak balonik, z którego wypuszczono powie-

trze.

– Joe, to musi poczekać. Nie jestem w stanie myśleć rozsądnie i nie chcę, 

byśmy powiedzieli sobie rzeczy, których będziemy potem żałować. – Otworzyła 

przed nim drzwi. – Proszę cię.

Zamierzał się chyba z nią spierać, ale tylko westchnął i musnął jej wargi 

w przelotnym pocałunku. Patrzyła za nim szeroko rozwartymi oczyma.

Nazajutrz rano Lindy czekała na Cait z dwiema filiżankami świeżo zaparzo-

nej kawy. Patrzyły na siebie przez chwilę w milczeniu.

– Jesteś na mnie zła? – wyszeptała Lindy. Podała Cait filiżankę kawy ni-

czym gałązkę oliwną.

– Ależ oczywiście, że nie – odpowiedziała cicho Cait. Odstawiła filiżankę 

ostrożnie na biurko i serdecznie uściskała przyjaciółkę. Następnie usiadły obie, 

by wreszcie szczerze porozmawiać.

– Czemu mi nie powiedziałaś? – wybuchnęła Cait.

– Naprawdę chciałam – powiedziała żarliwie Lindy. – Ze sto razy zrezy-

gnowałam w ostatniej chwili. Najgorsze było to, że czułam się winna – wiedzia-

łam, że jesteś zakochana w Paulu, a sama go kochałam.

Cait nie była pewna, jak zareagowałaby, gdyby Lindy powiedziała jej praw-

dę. Wolała myśleć, że podeszłaby do tego z pełnym zrozumieniem i życzyła jej 

background image

szczęścia.

– Nie zdawałam sobie sprawy ze swoich uczuć – mówiła dalej Lindy – póki 

pewnego popołudnia nie potknęłam się o głupi przewód i nie wpadłam w ramio-

na Paula. Od tej chwili wszystko potoczyło się jak lawina.

– Wiem, Paul mi powiedział. Uważam, że to niesamowicie romantyczna hi-

storia.

– Nie masz nic przeciwko temu? – Lindy obserwowała bacznie przyjaciół-

kę, jakby nawet teraz obawiała się jej reakcji.

– Myślę, że to cudowne.

Uśmiech Lindy był pełen ciepła i podniecenia.

– Nie wiedziałam dotąd, że miłość to takie wspaniałe uczucie, a jednocze-

śnie może przynieść tyle cierpienia.

– Amen! – zawołała z emfazą Cait.

– Czy to Joe Rockwell? – spytała cicho Lindy.

– Tak – potwierdziła Cait, po czym dodała, kręcąc głową: – Nie masz poję-

cia, jak się przez niego czuję. – Wydała dziwny dźwięk, przypominający ni to 

śmiech, ni to szloch. – Ten człowiek doprowadza mnie do takiej wściekłości, że 

mam ochotę wrzeszczeć. Albo płakać.

– Chyba nie zawsze?

– Czasami kocham go tak bardzo, że zniosłabym wszystko. Uwielbiam na-

wet jego zbzikowane kawały.

– Co więc z wami będzie? – spytała Lindy. Gdy podnosiła filiżankę do ust, 

Cait zauważyła błysk brylantu.

– Lindy? – aż podskoczyła na krześle. – Co ty masz na palcu?

– Zauważyłaś? – Uśmiech Lindy niemal ją oślepił.

– To od Paula. Po kolacji z tobą wpadł jeszcze do mnie. Odbyliśmy bardzo 

długą rozmowę, a potem poprosił mnie o rękę. Z początku nie wiedziałam, co 

background image

odpowiedzieć, ledwie się przecież znamy.

– Boże drogi, pracujecie przecież razem od wielu miesięcy.

– Wiem – powiedziała Lindy z nieśmiałym uśmiechem. – Paul użył tego sa-

mego argumentu. Nie musiał mnie długo przekonywać. Gdy mi go wsunął na pa-

lec, przeżyłam najromantyczniejszą chwilę w moim życiu. Zanim zdołałam się 

opanować, łzy popłynęły mi po twarzy. Wciąż nie rozumiem, czemu się rozpła-

kałam i myślę, że Paul był równie zdziwiony. Ale zboczyłyśmy z tematu – po-

wiedziała   Lindy   z marzycielskim   uśmiechem.   –   Opowiadałaś   mi   o sobie 

i o Joem...

– Nie ma o czym mówić. Jeśli będzie – dowiesz się pierwsza. Owszem, wi-

dywaliśmy się ostatnio dosyć często, ale nie sądzę, żeby miało to dla niego więk-

sze znaczenie. Gdy dowiedział się, że Paul zaprosił mnie na kolację, wydawał się 

naprawdę zadowolony.

– Myślę, że to tylko gra.

Cait chciałaby w to wierzyć. Och, jak bardzo.

– Kochasz go? – spytała z wahaniem Lindy. Skinąwszy głową, Cait spuści-

ła oczy. Myśl o Joem była bardzo bolesna. Lindy przynajmniej w jednym wy-

padku miała rację – wszystko było dla niego grą, jednym wielkim żartem. A mi-

łość jest rzeczywiście najcudowniejszą rzeczą na świecie. I równocześnie przy-

noszącą najwięcej cierpienia.

Nowojorska giełda została już zamknięta i Cait wprowadzała właśnie jakieś 

dane do swego komputera, gdy do pokoju wszedł Joe i zamknął drzwi.

– Nie krępuj się, wejdź – mruknęła, nie odrywając się od pracy. Serce wali-

ło jej jak młotem, ale ukryła przed nim, jak działa na nią jego obecność.

– Czuję się tu jak w domu, dziękuję – odpowiedział wesoło, udając, że nie 

background image

zauważa jej ironii. Rozparł się na krześle, zakładając wysoko nogę na nogę, roz-

luźniony, jakby siedział w kinie, czekając na rozpoczęcie filmu.

– Jeśli przyszedłeś tu w interesie, mogę ci polecić całkiem pewne akcje. – 

Cait nie odrywała wzroku od klawiatury, starając się nie zwracać uwagi na Joego

– Owszem, przyszedłem w interesie, ale nie ma on nic wspólnego z ryn-

kiem giełdowym.

– Jakie możemy mieć wspólne interesy?

– Chciałbym kontynuować wczorajszą rozmowę.

– Możesz sobie chcieć, niestety to było wczoraj, a dziś mamy  już nowy 

dzień. – Jej głos brzmiał pewnie i Cait była bardzo z siebie zadowolona. – Mogę 

się domyślić, że zamierzasz wyliczyć moje bez wątpienia liczne wady.

– Chcę porozmawiać o naszym małżeństwie.

– Naszym małżeństwie? – Mógłby już wreszcie przestać mówić o tym, jak 

gdyby miało to rzeczywiście dla niego znaczenie, a nie było tylko żartem.

Na przekór wszystkiemu, serce omal jej nie wyskoczyło z piersi. Sięgnęła 

po stertę papierów i przełożyła je z jednego kosza do drugiego. Prawdopodobnie 

cały jej system ewidencyjny znalazł się w niebezpieczeństwie, ale musiała coś 

zrobić z rękami, żeby nie wstać i nie wyciągnąć ich do Joego. W końcu wstała, 

ale tylko po to, by zdjąć duży srebrny dzwonek zawieszony na czerwonej aksa-

mitnej wstążce w oknie pokoju.

– Paul i Lindy mają zamiar się pobrać – powiedział Joe.

– Tak, wiem. Odbyłyśmy rano z Lindy długą rozmowę. – Podeszła z kolei 

do drzwi i zdjęła girlandę.

– Rozumiem, że jesteście z powrotem przyjaciółkami.

– Nigdy nie przestałyśmy nimi być – odparła sucho Cait, chowając girlan-

dę, dzwonek i ceramiczne figurki trzech mędrców ze Wschodu do dolnej szufla-

dy szafki biurowej. Choć była na siebie za to wściekła, czuła, jak jej opór słab-

background image

nie.

– Lindy chce, żebym była jej główną druhną. Zgodziłam się.

– Czy zrewanżujesz się tym samym? 

Znaczenie jego pytania dotarło do niej dopiero po chwili, lecz nawet wtedy 

nie była pewna, czy właściwie odczytuje jego intencje. Pochyliła się do przodu 

i oparła ręce na biurku.

– Pisane mi zostać starą panną – powiedziała lekko, chociaż zaświtała jej 

iskierka nadziei.

– Nigdy nią nie będziesz. Przecież jesteśmy małżeństwem, nie musisz się 

więc martwić, że zostaniesz starą panną.

– Przestań, Joe – westchnęła ze zniecierpliwieniem. – Ten kawał ma już 

zbyt długą brodę.

– Pamiętam, że niedawno obchodziliśmy naszą osiemnastą rocznicę ślubu.

– Dość mam twoich wygłupów! – powiedziała, prostując się nagle. Skoro 

tak uwielbia żarty, to będzie miał za swoje. – W porządku! Skoro jesteśmy mał-

żeństwem, chcę mieć dzieci.

– Hej, kochanie – zawołał, otwierając ramiona – twoje słowa są muzyką dla 

moich uszu! Nie mam nic przeciwko temu!

Cait pozbierała rzeczy, szykując się do wyjścia z pokoju.

– Byłam tego dziwnie pewna.

– Dwoje lub troje – wtrącił, a potem dodał, chichocząc: – Myślę, że pierw-

sza dwójka powinna nosić imiona Barbie i Ken.

Cait spiorunowała go spojrzeniem, co miało taki skutek, że wybuchnął jesz-

cze głośniejszym śmiechem.

– Jeśli wolisz, sprawę imion pozostawimy otwartą – powiedział.

– Trzeba być naprawdę bezczelnym... – burknęła Cait podchodząc do okna.

– Jeśli chcesz mieć córki, nie zgłaszam sprzeciwu, ale z tego, co wiem, nie 

background image

zależy to od nas.

Cait odwróciła się do niego, krzyżując ramiona na piersi.

– Bądź uprzejmy sprostować, jeśli się mylę – powiedziała zimno, pewna, że 

będzie zachwycony, mogąc  to uczynić – ale zdaje się, że właśnie poprosiłeś 

mnie o rękę. Czy mógłbyś to potwierdzić?

– O niczym innym nie marzę, tylko o zalegalizowaniu tego, co już się stało.

Cait zmarszczyła brwi. Wygłupia się czy traktuje to serio? Mówi o małżeń-

stwie, o ich wspólnym życiu, jak gdyby składał ofertę budowlaną.

– Gdy Paul prosił Lindy o rękę, ofiarował jej pierścionek z brylantem.

– Miałem zamiar kupić ci pierścionek – powiedział z naciskiem. – I dalej 

mam. Po prostu myślałem, że wolisz go wybrać sama. Skoro podoba ci się bry-

lant,  czemu   mi   nie   powiedziałaś?   Wykupię  cały  sklep   jubilerski,   jeśli  cię  to 

uszczęśliwi.

– Dziękuję, jeden pierścionek w zupełności wystarczy.

– Wybierz dwa lub trzy. Zdaje się, że brylanty są niezłą lokatą kapitału.

– Nie tak szybko – zmitygowała go Cait, marszcząc brwi. Musiała bez-

względnie utrzymać dystans pomiędzy nimi. Jeśli Joe zacznie ją całować albo 

mówić o dzieciach, nigdy nie uda jej się wszystkiego do końca wyjaśnić.

– Nie tak szybko? – powtórzył z niedowierzaniem. – Kochanie, czekałem 

na to osiemnaście lat! Nie masz zamiaru znowu wszystkiego popsuć, prawda?

Zrobił kilka kroków w jej kierunku.

– Nie zgadzam się na nic, dopóki się nie wytłumaczysz.

– Z czego? – Joe skrzywił się.

– Z Paula.

Zamknął powoli oczy, po czym znów je otworzył.

– Nie rozumiem, czemu imię tego mężczyzny zawsze musi się pojawiać 

w każdej naszej rozmowie.

background image

Cait pomyślała, że lepiej będzie, jeśli zignoruje tę uwagę.

– Nie powiedziałeś mi nawet, że mnie kochasz.

– Kocham cię. – W jego głosie pobrzmiewała irytacja, jak gdyby kazała mu 

w kółko powtarzać rzeczy oczywiste.

– Mógłbyś włożyć w te słowa trochę więcej uczucia.

– Jeśli chodzi ci o uczucie, to podejdź tu bliżej i pocałuj mnie.

– Nie.

– Dlaczego? – Zrobili już pełną rundę wokół jej biurka. – Mówimy o po-

ważnych sprawach. Wierz mi, kochanie, mężczyzna nie proponuje małżeństwa 

i nie rozmawia o dzieciach z pierwszą lepszą kobietą. Kocham cię. Kocham cię 

od lat, tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy.

– To dlaczego pozwoliłeś, bym poszła z Paulem na kolację?

– Chcesz przez to powiedzieć, że mogłem cię powstrzymać?

– Oczywiście! Wcale nie chciałam z nim iść! Było mi tak okropnie przykro, 

gdy musiałam odrzucić twoją propozycję, a ty się wcale nie przejąłeś, że umówi-

łam się z innym mężczyzną. A przecież był twoim największym rywalem.

– Rzeczywiście się nie przejąłem.

– Ale później odniosłam zupełnie inne wrażenie.

– Dobrze, już dobrze. – Joe przegarnął włosy palcami. – Nie sądziłem, żeby 

Paul interesował się tobą. Widziałem ich kiedyś razem w biurze. Prąd elektrycz-

ny, który się pomiędzy nimi wytwarzał, wystarczyłby do oświetlenia całego Se-

attle.

– Wiedziałeś o Paulu i Lindy?

– To za dużo powiedziane. Raczej podejrzewałem.  Gdy jednak zaczęłaś 

mówić o Paulu, jakbyś była w nim zakochana, zmartwiłem się bardzo.

– I powinieneś był!

Jakimś cudem Joe wykonał taki manewr, że dzieliło ich zaledwie kilka cen-

background image

tymetrów.

– Może wreszcie mnie pocałujesz?

Cait zgodziła się potulnie i wtuliła w jego ramiona niczym dziecko. To było 

jej miejsce na ziemi. W ramionach Joego. Nigdy więcej nie zwątpi w jego mi-

łość.

Z westchnieniem, które wyrwało mu się z głębi piersi, Joe przytulił ją moc-

no. Z zapartym tchem spoglądali sobie przez chwilę w oczy. Miał ją właśnie po-

całować, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

Do pokoju wszedł, nie czekając na zaproszenie, brygadzista Henry.

– Pewnie nie widziała pani Joego... – przerwał w pół zdania. – Och, prze-

praszam – powiedział zmieszany.

– Nic nie szkodzi – zapewniła go Cait. – Jesteśmy małżeństwem już od tylu 

lat.

Joe pochylił się ze śmiechem i dotknął wargami jej ust w pocałunku, który 

starł wszelkie wątpliwości i obawy, zastępując je obietnicami i wzruszeniami.

background image

EPILOG

Potężne dźwięki muzyki organowej wypełniały kościół w Seattle, gdy Cait 

kroczyła główną nawą, starając się stawiać kroki w takt weselnego marsza. Po 

jednej stronie ołtarza stała Lindy jako główna druhna, natomiast po drugiej cze-

kał Joe wraz ze swym bratem, będącym drużbą.

Brat Cait, Martin, stał dokładnie na wprost niej. Uśmiechnął się, gdy zbliży-

ła się do niego z sercem przepełnionym szczęściem.

Cait i Joe zaplanowali ten dzień wiele miesięcy temu. Jeśli miała jakiekol-

wiek wątpliwości co do tego, czy Joe rzeczywiście ją kocha, to rozwiały się bez 

śladu. Nie należał do mężczyzn, którzy manifestują swą miłość za pomocą kwia-

tów i prezentów. O tym wiedziała jednak od początku. Uparł się, że ich dom 

musi być gotowy przed ślubem, spędzali więc niezliczone godziny nad planami. 

Cait pomagała mu w prowadzeniu ksiąg rachunkowych i postanowili, że gdy tyl-

ko powiększy im się rodzina, zajmie się tym na dobre. A stanie się to niedługo, 

Cait obliczyła, że na przyszłe święta Bożego Narodzenia będzie już w ciąży.

Zanim jednak rozpoczną razem prawdziwe życie, wyjadą w podróż poślub-

ną do Nowej Zelandii. Joe chciał zrobić Cait niespodziankę,, ale musiała wyro-

bić sobie paszport. Spędzą tam dwa tygodnie, tyle bowiem czasu udało się wy-

gospodarować Joemu, który miał już kilka ofert na duże projekty.

Gdy organy skończyły grać marsza weselnego, Cait wręczyła swój bukiet 

Lindy i podała obie ręce Joemu.

Uśmiechnął się do niej, jak gdyby chciał powiedzieć, że nigdy w życiu nie 

widział piękniejszej panny młodej.

– Moi drodzy – powiedział Martin, czyniąc krok do przodu – zebraliśmy się 

tu dzisiaj w obliczu Boga i ludzi, by pobłogosławić związek pomiędzy Josephem 

Jamesem Rockwellem i Caitlin Rose Marshall.

background image

Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Serce Cait wezbrało ogromną miłością. Po 

tylu miesiącach czekania na tę chwilę, obawiała się, że ze zdenerwowania głos ją 

zawiedzie. Nic takiego się nie stało. Nigdy nie czuła się niczego bardziej pewna 

niż ich wzajemnych uczuć. Jej głos zabrzmiał czysto i stanowczo.

Gdy wymieniali obrączki, Cait usłyszała cichutkie łkanie obu matek. Ale 

były to łzy radości. Pani Rockwell i jej matka odnowiły dawną przyjaźń i cieszy-

ły się perspektywą nowych wnuków.

Cait czekała niecierpliwie na chwilę, gdy Martin pozwoli Joemu pocałować 

pannę młodą. Zamiast tego jej brat zamknął Biblię, odłożył ją z szacunkiem na 

bok i spytał:

– Josephie Jamesie Rockwell, czy masz przy sobie nalepki z graczami base-

balla?

– Mam!

Cait przyglądała im się, jak gdyby obaj stracili rozum. Joe sięgnął do we-

wnętrznej kieszeni smokinga i wyjął z niej dwie błyszczące nalepki.

– Możesz dać je pannie młodej.

Joe podał nalepki Cait teatralnym gestem, ona zaś uśmiechnęła się szeroko.

– Teraz możesz pocałować pannę młodą – oznajmił Martin.

Joe skorzystał z przyzwolenia z najwyższą radością.