Arystoteles
Metafizyka
Księga III
1. Ze względu na wiedzę, o jaką nam chodzi, trzeba najpierw wymienić te wątpliwości, które
przedyskutować należy przede wszystkim. Są to wątpliwości związane z tym, co inni wypowiedzieli
odmiennie [od nas], jak i takie, które mogły zostać przez nich pominięte.
Otóż jeśli chce się rozwiązać jakiś problem, trzeba najpierw rozpatrzyć go dokładnie, albowiem późniejsze
rozwiązanie polega na rozwikłaniu uprzednio dostrzeżonych trudności. A to jest niemożliwe, jeśli się nie
wie, w czym jest trudność. Trudność świadczy o tym, że w danej kwestii jest jakiś węzeł do rozplątania.
Myśl wikłająca się w trudnościach jest jak człowiek związany: też nie może postąpić naprzód. Dlatego
trzeba najpierw rozpatrzeć wszystkie nasuwające się trudności. Nie tylko zresztą z tego powodu, ale także
dlatego, że dociekać czegoś bez takiego rozpatrzenia trudności, to tyle co iść nie znając kierunku, a do tego
jeszcze nie wiedzieć, czy w danym momencie już się rozwiązanie znalazło, czy nie. Bo cel, do którego ma
się zmierzać, nie przedstawia się jasno; jawi się on wyraźnie tylko wtedy, gdy ktoś rozpozna uprzednio
trudności. Wreszcie na pewno łatwiej jest sądzić temu, kto zna już racje za i przeciw - tak jak poznaje się
racje spierających się stron.
Pierwszy problem dotyczy tego, co poruszyliśmy już na wstępie: czy mianowicie badanie przyczyn należy
do jednej nauki, czy do wielu?
Z kolei chodzi o to, czy nasza nauka ma zajmować się tylko pierwszymi zasadami substancji, czy także
tymi zasadami, którymi posługują się wszyscy w dowodzeniu i rozważać, czy jedno i to samo można
zarazem stwierdzać i zaprzeczać, jak też badać inne takie zasady.
Jeśli jest to nauka o substancji, to czy o wszystkich substancjach traktuje jedna nauka, czy zajmuje się nimi
więcej nauk; jeśli więcej, to czy są one jednego rodzaju, czy przeciwnie, jedne z nich uważać trzeba za
należące do mądrości, a pozostałe pojmować inaczej?
Koniecznie trzeba też zbadać, czy należy uznawać tylko substancje podpadające pod zmysły, czy też
oprócz nich jeszcze jakieś inne i czy jest jeden rodzaj takich substancji, czy więcej, jak to utrzymują ci,
którzy przyjmują idee oraz przedmioty matematyczne jako pośrednie między ideami a rzeczami
postrzegalnymi. Trzeba więc rozważyć to wszystko.
Należy zastanowić się również nad tym, czy przedmiotem badań mają być substancje razem z ich
istotnymi cechami, czy nie. A dalej, czy również tożsame i odmienne, podobne i niepodobne, przeciwne,
pierwsze i następne i wszystko to, co ze swej strony usiłują badać dialektycy nie wychodząc w swoich
dociekaniach poza wnioski tylko prawdopodobne? Kto więc ma zająć się tym wszystkim? A nie tylko
chodzi o to, czym każde z powyższych jest samo w sobie, ale i o to, czym się charakteryzuje i czy każde
jedno ma tylko jedno przeciwieństwo.
Dalej, czy zasady i elementy rzeczy to są rodzaje, czy też elementy składowe każdej rzeczy, na które jest
ona podzielna?
A jeśli rodzaje, to czy takie które dotyczą rzeczy jednostkowych, czy przeciwnie, są to rodzaje pierwsze, na
przykład, czy zwierzę, czy raczej człowiek [jako rodzaj] jest taką zasadą w odniesieniu do jednostek?
Specjalnie zaś wnikliwego zbadania i omówienia wymaga problem, czy oprócz materii jest jeszcze coś, co
ma charakter przyczyny samo z siebie? Czy istnieje oddzielnie, czy nie? Czy jest jedno, czy mnogie? czy
jest coś oddzielnie poza złożoną rzeczą konkretną (a złożoną rzeczą nazywam to, gdy coś przynależy do
materii), czy nie ma niczego takiego: albo czy jest dla jednych rzeczy, a dla innych nie i jakie to są rzeczy?
Dalej, czy zasady rzeczy, zarówno ich elementy o charakterze formy jak i te o charakterze materii, są
ograniczone co do liczb, czy tylko jest ograniczona ich ilość gatunków? czy są te same dla rzeczy
zniszczalnych i niezniszczalnych, czy różne? czy wszystkie są niezniszczalne, czy przeciwnie, zasady rzeczy
zniszczalnych są tak samo zniszczalne? A oto problem najtrudniejszy ze wszystkich i budzący najwięcej
wątpliwości: czy zgodnie z tym, co głosili pitagorejczycy i Platon, jedno i byt są samą substancją, czy
przynależą dopiero do jakiegoś podmiotu, jakim na przykład wedle Empedoklesa jest miłość, wedle
innego zaś ogień, woda, albo wreszcie powietrze? I jeszcze, czy zasady rzeczy istnieją jako ogólne, czy są
takie jak rzeczy jednostkowe? Czy są w możności, czy w akcie i czy to jest jakoś inaczej jak w ruchu? Bo i
takie problemy nasuwają poważne trudności. Wreszcie, czy liczby, linie, figury i punkty są odrębnymi
substancjami, czy nie; jeśli tak, to czy istnieją oddzielnie od rzeczy postrzegalnych, czy zawierają się w
nich?
Chodzi o te wszystkie problemy, to zaiste nie tylko trudno dojść do prawdy, ale nawet nie jest łatwo
dyskutować je tak jak należy.
2. Najpierw więc chodzi o to, o czym mówiliśmy przedtem: czy badanie wszystkich rodzajów przyczyn
należy do jednej nauki, czy do wielu? Bo jak w ramach jednej nauki można poznawać wszystkie zasady i
przyczyny, jeśli nie są one między sobą przeciwieństwami? A jeszcze jest wiele takich rzeczy, które ich
[przyczyn] nie posiadają. Bo czy może być w nich natura dobra, jeśli dobro jako takie i ze swej natury jest
celem i tym samym przyczyną, gdyż ze względu na jakiś cel rzeczy powstają i istnieją, a z drugiej strony cel,
ze względu na który coś jest, jest celem jakiegoś działania, które przecież jest ruchem? Tak więc w
rzeczach niezmiennych nie może być ani przyczyny zmiany, ani dobra jako takiego. Dlatego też w
rozumowaniu matematycznym nie wykorzystuje się wcale przyczyny i nie ma też żadnego dowodzenia w
oparciu o to, że coś jest lepsze czy gorsze; nie ma tam w ogóle mowy o czymś podobnym. Toteż niektórzy
sofiści, jak Arystyp, mieli w pogardzie matematykę z tego powodu, że w innych umiejętnościach, także
czysto praktycznych, na przykład w budownictwie czy szewstwie, zważa się stale na lepsze i gorsze, a w
matematyce w ogóle nie ma mowy o dobru lub złu.
Ale z drugiej strony, jeśli ma być wiele nauk o przyczynach i o każdej zasadzie odrębna nauka, to która z
nich ma być tą poszukiwaną, albo komu z posiadających poznanie przyczyn przyznać najwyższy wiedzę w
tym przedmiocie? Bo jedna i ta sama rzecz może mieć wszystkie przyczyny, jak na przykład dom, którego
przyczyną w znaczeniu źródła zmiany jest sztuka budowania i budowniczy, przyczyną w charakterze celu -
funkcja domu, materią - glina i kamienie, a formą - to, co określa się w definicji. Otóż jeśli wziąć pod
uwagę, że ustaliliśmy przedtem, jaką wiedzę nazywać mądrością, są racje po temu, by za mądrość uważać
wiedzę o każdej przyczynie. O ile bowiem mądrością ma być wiedza najwyższa, nadrzędna czyli taka,
której słusznie należy się, by inne nauki były jej bezwzględnie podporządkowane, to jest nią wiedza o celu,
czyli dobru, gdyż wszystko jest dla dobra. O ile jednak mądrością nazywa się wiedzę o pierwszych
przyczynach i o tym, co jest najwyższym rodzajem poznawalnego, to byłaby nią w takim razie wiedza o
substancji. Albowiem to samo można poznawać na różne sposoby, ale lepiej jest poznawać, czym coś jest,
aniżeli czym ie jest, a ponadto - ponieważ poznanie owo jest różnej wartości - największą wartość ma
poznanie tego, czym coś jest, a nie ilości, jakości, działania, czy doznawania. Zresztą i w innych
przypadkach także w odniesieniu do tego, co jest przedmiotem dowodzenia uważamy, że poznać to
znaczy wiedzieć, czym coś jest, na przykład, na czym polega przekształcenie prostokąta w kwadrat - że
mianowicie na znalezieniu średniej proporcjonalnej. I podobnie w innych przypadkach. Gdy chodzi
natomiast o powstawanie i czynności i wszelki ruch, to sądzimy, że wtedy mamy wiedzę o nich - gdy
znamy zasadę ruchu. A ta jest różna od celu i jemu przeciwstawna.
Wydawałoby się zatem, że rozważanie tych przyczyn należy do różnych nauk.
A czy ma być też jedna nauka o zasadach dowodzenia, czy nie - to również jest do dyskusji. Zasadami
dowodzenia nazywam przekonania uznawane powszechnie, którymi w dowodzeniu wszyscy się posługują,
na przykład, że jest powszechnie konieczne, że musi się stwierdzać albo zaprzeczać i że niemożliwe
zarazem być i nie być, jak też wszelkie inne zdania tego rodzaju. Czy więc o tych [zasadach] i o substancji
jedna i ta sama traktuje nauka, czy nie? A jeśli nie, to którą z dwóch należy uznać za tę przez nas
poszukiwaną?
Otóż jest nielogiczne, żeby to była jedna nauka. Bo dlaczego ich rozumienie miałoby należeć specjalnie
[na przykład] do geometrii, a nie do jakiejkolwiek innej nauki? Jeśli więc rozumienie tych zasad należy
jednako do jakiejkolwiek nauki a nie może być tak by zajmowały się nimi wszystkie, to tak samo jak dla
żadnej innej [nauki] tak i dla tej, która zajmuje się substancją nie jest to właściwe. A zresztą czym
zajmowałaby się nauka o zasadach? Bo wiadomo, że nauki i tak posługują się nimi jako znanymi
[zasadami]. Jeśli zaś miałoby się je udowadniać, to powinien być jakiś rodzaj przedmiotu, w odniesieniu do
którego jedne udowadniałoby się na podstawie drugich jako aksjomatów, gdyż niemożliwe jest
udowadnianie wszystkich. Z konieczności bowiem dowodzenie wychodzi z jakichś przesłanek i jest
dowodzeniem czegoś o czymś. Wynikałoby stąd, że wszystko, czego się dowodzi, należałoby do jakiegoś
jednego rodzaju, gdyż wszystkie nauki apodyktyczne posługują się tymi aksjomatami.
Ale jeśli o tych aksjomatach i o substancji są odrębne nauki, to która z nich jest z natury rzeczy ważniejsza
i pierwsza? Aksjomaty są bowiem najbardziej ogólne i są zasadami wszystkiego: kto więc jeśli nie filozof
ma rozważać w odniesieniu do nich o prawdzie i fałszu?
W ogóle zaś, czy jest jedna nauka o wszystkich substancjach, czy więcej? Jeśli nie jest jedna o wszystkich,
to o jakiej substancji jest nasza nauka? Ale znowu nie jest logiczne, żeby była jedna nauka o wszystkich.
Jedna bowiem nauka byłaby też w takim razie o wszystkich [w ogóle] własnościach, gdyż każda nauka
apodyktyczna zajmuje się istotnymi własnościami danego przedmiotu wychodząc z powszechnych
przekonań. Jedna nauka bada istotne własności jednego i tego samego rodzaju [przedmiotu] w oparciu o
te same przekonania: przedmiot należy do jednej nauki i przekonania należą do jednej nauki, czy to będzie
ta sama nauka, czy inna. A więc i badanie własności należeć będzie bądź do tych różnych nauk bądź do
jednej, która obejmuje je wszystkie.
Dalej, czy nasza nauka jest tylko o substancjach, czy także o ich własnościach. Na przykład, jeśli bryły,
linie i płaszczyzny są też jakimiś substancjami, to czy do jednej i tej samej nauki należy poznawanie ich
razem z tymi własnościami, których dowodzi się w matematyce, czy nie? Jeśli do tej samej, to nauka o
substancji byłaby też nauką apodyktyczną, a przecież nie wydaje się, aby to czym coś jest było dowodzone.
A jeśli do innej, to jaka nauka ma badać własności substancji? Odpowiedzieć na to jest bardzo trudno.
A czy należy uznawać tylko substancje postrzegalne zmysłowe, czy jeszcze jakieś inne i czy jest jeden
rodzaj takich substancji, czy więcej, jak to utrzymują ci, którzy twierdzą, że są to idee oraz przedmioty
matematyczne jako realności pośrednie? W jakim sensie uważamy idee za przyczyny i zarazem substancje
same w sobie, wyjaśniliśmy w księdze pierwszej, gdzie traktowaliśmy o tych sprawach. Są w związku z tym
trudności, ale nic bardziej niedorzecznego jak twierdzić, że poza tym światem są jeszcze jakieś realności,
takie same jak rzeczy postrzegalne tyle tylko że wieczne, w przeciwieństwie do tych tu, które są
zniszczalne. Twierdzić bowiem, że jest człowiek jako taki, koń jako taki, zdrowie jako takie bez
dookreśleń, to tyle co mówić, że są bogowie tylko że mają postać ludzką. Mówiąc tak [o bogach] nie
stwierdza się nic więcej poza tym, że są ludzie wieczni i że te idee są zmysłowo postrzegalnymi,
wiecznymi.
Jeśli zaś oprócz idei i tych rzeczy przyjąć jeszcze realności pośrednie, to nasuwa się też wiele trudności.
Oczywiste bowiem, że będą jeszcze zarówno linie pośrednie między liniami jako takimi a tymi
podpadającymi pod zmysły jak i takie pośrednie przedmioty każdego innego rodzaju. Tak, że skoro
astronomia jest nauką matematyczną, to będzie też jeszcze jakieś inne niebo oprócz tego, które widzimy,
inne Słońce, Księżyc i inne jeszcze ciała niebieskie. Ale czy można w to uwierzyć? To przecież nonsens,
żeby coś takiego było w spoczynku, a z drugiej strony zgoła niemożliwe, żeby też było w ruchu. To samo,
gdy chodzi o przedmiot optyki czy matematycznej harmoniki. W tych przypadkach też nie może być
mowy - dla tych samych racji - o istnieniu czegoś jeszcze poza rzeczami postrzegalnymi. Jeśli bowiem są
jeszcze takie pośrednie przedmioty poznawalne zmysłowo, to będą i pośrednie wrażenia zmysłowe, a stąd
oczywiste, że i jestestwa żyjące pośrednio między zwierzętami jako takimi a tymi zniszczalnymi. Można też
zapytać, o jakich to przedmiotach mają być owe nauki. Bo jeśli tym różni się geometria od miernictwa, że
ta ma za przedmiot to, co postrzegamy zmysłowo, tam zaś to, co nie podpada pod zmysły, to oczywiste,
że tak samo będzie i z medycyną i z każdą inną nauką i będzie w takim razie jakaś medycyna pośrednia
między medycyną jako taką a medycyną którą mamy tutaj. Ale czy to możliwe? Tak byłoby i to co zdrowe
poza rzeczami postrzegalnymi zmysłowo i poza zdrowym samym w sobie. Zarazem nie jest bynajmniej
prawdą, że miernictwo ma za przedmiot wielkości podpadające pod zmysły i zniszczalne, gdyż w takim
razie ginęłoby razem z nimi.
Ale z drugiej strony astronomia nie może być nauką o wielkościach podpadających pod zmysły i o niebie
które widzimy. Albowiem ani linie widzialne nie są tymi, o których mówi geometria (zmysły nie
przedstawiają prostej wedle definicji, albo krzywej; nie mówią, że okrąg styka się z prostą w jednym
punkcie, lecz tak jak to utrzymywał Protagoras zwalczający matematyków), ani ruchy i obroty ciał na
niebie nie są postrzegane takie jak w obliczeniach astronomicznych, ani wreszcie punkty nie są tej samej
natury, co gwiazdy.
Są tacy, którzy przyjmują realności pośrednie między ideami a rzeczami postrzegalnymi z tym, że nie poza
tymi rzeczami, lecz w nich. Pokazanie wszystkich niedorzeczności takiego poglądu zajęłoby wiele miejsca.
Wystarczy zauważyć chociażby to, iż jest nielogiczne, żeby tylko takie realności zawierały się w rzeczach
podpadających pod zmysły, gdyż oczywiste, że zawierać się w nich będą również idee, jako ze w obu
przypadkach racja jest ta sama. Nadto dwie bryły będą z konieczności w jednym miejscu. Poza tym zaś
jeszcze owe realności pośrednie nie będą przecież niezmienne,[15] skoro znajdują się w rzeczach
postrzegalnych, a więc będących w ruchu. A w ogóle po co przyjmować jakieś realności pośrednie, jeśli
mają być one w rzeczach podpadających pod zmysły? Będzie więc i jakieś niebo oprócz tego nieba
widzialnego, tyle że nie oddzielnie, lecz w tym samym miejscu w przestrzeni, co jest tym bardziej
niedorzeczne.
3. Gdy chodzi zatem o tę kwestię, dojście do prawdy przedstawia trudność niemałą. To samo jest w
kwestii zasad. Czy należy uważać, że elementami i zasadami rzeczy są rodzaje czy proste części składowe?
Na przykład, elementami i zasadami mowy wydają się najprostsze dźwięki, konstytuujące słowa, a nie
wydaje się być elementem sam głos jako wszystkim wspólny. Elementami nazywa się też w geometrii takie
twierdzenia, których dowody wchodzą do dowodów innych zdań, czy to wszystkich, czy tylko niektórych.
To samo, gdy chodzi o ciała, to zarówno ci, którzy wymieniają więcej elementów, jak i ci, którzy przyjmują
tylko jeden jakiś element, nazywają zasadami to, z czego rzeczy są ukonstytuowane i złożone. Na przykład
Empedokles twierdzi, że ogień, woda i inne ciała są elementami, które są w rzeczach, nie uważa zaś tych
ciał za jakieś wspólne wszystkim rodzaje. Poza tym jeśli ktoś chce ustalić, jaka jest natura także innych
rzeczy, na przykład łoża, to dowiaduje się, z jakich są one części i jak są razem złożone i na tym polega
poznanie ich natury.
Racje powyższe wskazywałyby zatem, że zasadami rzeczy nie są ich rodzaje. Atoli z drugiej strony, jeśli
poznajemy wszystko w definicjach, a rodzaje są zasadami (elementami) definicji, to z konieczności muszą
być też zasadami (elementami) samych rzeczy definiowanych. Jeśli zaś poznanie rzeczy w ramach nauki
dotyczy ich gatunków, wedle których się o nich orzeka, to rodzaje są pierwszymi zasadami (elementami)
gatunków. A okazuje się, że i ci, którzy za elementy rzeczy uznają jedno i byt oraz wielkie i małe, traktują
je właśnie jako rodzaje. Ale znowu zasad nie można rozumieć dwojako. Definicja bowiem substancji jest
jedna. Tymczasem zaś definicja wymieniająca rodzaje będzie różna od tej, która wymienia elementy
konstytuujące rzeczy.
Poza tym jeśli się przyjmie że rodzaje są zasadami, to czy są nimi rodzaje najwyższe, czy najniższe, które
się orzeka o rzeczach jednostkowych. I to też podlega dyskusji. Otóż jeśli zasady są bardziej uniwersalne,
to jasne, że będą nimi najwyższe rodzaje, gdyż orzeka się je o wszystkim. A więc tyle będzie zasad, ile
pierwszych rodzajów tak, że i byt i jedno będą zasadami i substancjami, gdyż je w pierwszym rzędzie
orzeka się o wszystkim. Jednakże to niepodobne, żeby jedno czy byt były rodzajami. Jeśli bowiem są
rodzajem to muszą być różnice i różnica jest zawsze czymś jednym. Nie można zaś orzekać gatunków
przynależnych do jakiegoś rodzaju wziętego niezależnie od gatunków. Tak, jeśli jedno i byt są rodzajami,
to żadna różnica gatunkowa nie jest bytem ani czymś jednym. Jeśli zaś nie są one rodzajami, to nie mogą
być też zasadami rzeczy, skoro miałyby być nimi rodzaje. Będą też [wtedy] rodzajami wszystkie pośrednie
kombinacje rodzaju z różnicami gatunkowymi aż do najniższych gatunków, a przecież tylko pewne z nich
uważa się za rodzaje, a inne nie. Ponadto zaś zasadami będą tym bardziej różnice gatunkowe niż rodzaje.
Lecz jeśli i różnice będą zasadami, to zasad będzie, żeby tak powiedzieć, nieskończenie wiele, zwłaszcza
gdy przyjąć, że zasadą jest rodzaj najwyższy.
Wszelako jeśli jedno ma specjalnie charakter zasady i jeśli niepodzielne przy czym niepodzielność dotyczy
ilości albo gatunku i ta jest pierwsza, to ponieważ rodzaje dzielą się na gatunki, jedno byłoby raczej to, co
orzeka się o najniższym gatunku. Bo człowiek nie jest już rodzajem dla pojedynczych ludzi. Poza tym jeśli
między jakimiś rzeczami jest pierwszeństwo i następstwo, to niepodobna, aby to, co się orzeka o tych
rzeczach, było poza nimi. Na przykład, ponieważ dwa jest pierwszą liczbą, nie może być żadnej liczby
poza poszczególnymi liczbami. I podobnie nie może być figury poza różnymi figurami. A jeśli nie ma
takich rodzajów, to tym bardziej nie będzie żadnych innych poza gatunkami; wydaje się bowiem, że przede
wszystkim dla figur i liczb powinny by być [oddzielne] rodzaje. Otóż nie ma pierwszeństwa w porządku
rzeczy jednostkowych. Ponadto, jeśli jest lepsze i gorsze, to zawsze lepsze jest pierwsze, więc i dla nich nie
ma [oddzielnie] rodzajów.
Z powyższego wynika, że zasadami rzeczy są raczej gatunki orzekane o rzeczach jednostkowych, a nie
rodzaje. lecz znowu trudno zrozumieć, jak mogą być gatunki zasadami. Albowiem zasada i przyczyna
powinna być poza też poza tym, czego jest przyczyną mogąc być i bez tego. Ale na jakiej podstawie
przyjmuje się, że jest coś poza konkretnymi rzeczami jednostkowymi, jeśli nie na tej, że orzeka się je
ogólnie? Lecz jeśli tak, to trzeba przyjąć, że zasadą jest raczej to, co orzeka się bardziej powszechnie, tak,
że zasadami byłyby jednak rodzaje.
4. Z powyższymi zagadnieniami wiąże się największy ze wszystkich problem, który koniecznie trzeba
rozpatrzeć i który też nasuwa się z kolei. A mianowicie: jeśli nie ma niczego poza konkretnymi rzeczami, a
tych jest ilość nieskończona, to jak w takim razie możliwa jest wiedza o tej nieskończonej ilości
przedmiotów? Poznaje się bowiem cokolwiek o ile jest czymś jednym i tym samym i o ile przysługuje mu
coś powszechnie. Ale jeśli jest to konieczne i jeśli [z tej racji] ma być coś poza konkretnymi rzeczami
jednostkowymi, to musiałyby to być rodzaje, czy to rodzaje najniższe, czy pierwsze. Jednakże dopiero co
doszliśmy do wniosku, że to niemożliwe. A jeśli już nawet przyjąć, że coś jest poza złożonym konkretem,
gdy orzeka się coś o materii, to czy coś takiego, jeśli oczywiście jest, istnieje odrębnie dla wszystkich rzeczy
jednostkowych, czy dla jednych tak, a dla innych nie? Czy może nie ma czegoś takiego w ogóle?
Otóż jeśli nie ma niczego poza konkretnymi rzeczami, to też nic nie będzie poznawalne, a jedynie to, co
podpada pod zmysły i wobec tego nie będzie o niczym nauki, chyba żeby nauką nazwać poznanie
zmysłowe. Nie będzie też niczego wiecznego i nieporuszonego, gdyż to wszystko, co podpada pod
zmysły, jest zniszczalne i podlega zmianie. Jeśli zaś nic nie trwałoby wiecznie, to niemożliwe byłoby
powstawanie czegokolwiek. Z konieczności bowiem coś powstaje z czegoś i pierwsze nie może powstawać
w ogóle, skoro nie ma ciągu w nieskończoność i niemożliwe jest powstawanie z niebytu. A dalej skoro
zachodzi powstawanie i ruch, to musi też być jakiś kres, gdyż ruch nie jest niezdeterminowany, lecz ma
swój kres i niemożliwe, żeby coś powstawało nie będąc w możności i powstające musi już istnieć. Dalej,
jeśli jest materia, która nie powstaje, to tym bardziej słuszne, żeby była i substancja, dzięki której materia
staje się w każdym czasie. Gdy nie będzie ani tego [substancji] ani tamtego [materii], to nie może być w
ogóle niczego. Skoro to niepodobne, to musi być coś poza złożoną rzeczą, a mianowicie forma i istota.
Atoli drugiej strony, jeśli to przyjąć, to powstaje problem, dla jakich są one rzeczy, a dla jakich nie. Bo
jasne, że nie dla wszystkich. Nie powiemy przecież, że jest jakiś dom poza konkretnymi domami. A dalej,
czy nie jest to taka istota jedna dla wszystkich jakichś rzeczy, na przykład ludzi? Ale to przecież absurd,
gdyż na mocy jednej istoty wszystko jest jednym. A może jest wiele takich istot rzeczy, tak, że nie
różniłyby się one między sobą? Ale to też jest nielogiczne. Jest bowiem trudność, jak wtedy materia staje
się konkretną rzeczą i jak jedno i drugie tworzą złożony konkret.
Gdy chodzi o zasady, to rodzi się jeszcze inna trudność. Otóż jeśli każda z nich jest tylko jednym
gatunkiem, to nie może być rzeczy jednostkowych: nawet jedno jako takie nie będzie jedno, ani też byt
jako taki. Ale jak wtedy będzie możliwa nauka, skoro nie będzie czegoś jednego wspólnego wszystkim?
Lecz przypuśćmy, że każda zasada jest numerycznie jedna i nie jest tak jak w rzeczach podpadających pod
zmysły różne w różnych [rzeczach] (jak na przykład jakaś sylaba jest zawsze ta sama w swoim kształcie.
Otóż więc jeśli nie jest tak jak z sylabami, które są zawsze w tym samym kształcie i ich zasady zawsze tego
samego kształtu, ale tylko w kształcie gdyż są różne numerycznie), to jeśli pierwsze zasady rzeczy nie są
właśnie takie, że każda jest numerycznie jedna, to nie może być niczego jak tylko same te elementy.
Bowiem jedno numerycznie to rzecz konkretna, gdyż konkretną rzeczą nazywa się właśnie rzecz jedną
numerycznie, podczas gdy ogół odnosi się do wszystkich [jakichś] jednostek. A więc to byłoby tak jak
gdyby mowa była ograniczona do jednorazowych dźwięków i pisać można by było tylko do wyczerpania
liter bez powtarzania ich jeden czy więcej razy.
Zarówno dawniejsi jak i współcześni filozofowie pozostawiają na boku trudność wcale nie mniejszą od
innych. Chodzi o to, czy te same są zasady dla rzeczy zniszczalnych i rzeczy niezniszczalnych, czy nie. jeśli
te same, to jak to jest, że jedne rzeczy są zniszczalne, a inne nie i dla jakich przyczyn? Otóż współcześni
Hezjodowi i wszyscy jemu podobni teologowie, dawali takie tłumaczenie, jakie mogło zadowalać ich
samych, natomiast nas już nie brali pod uwagę. Uważając bowiem, że od bogów wszystko wywodzi się i
zasady są boskiego pochodzenia, przyczynę śmiertelności upatrują w tym, że pewnym jestestwom nie dane
jest kosztować nektaru i ambrozji. Oczywiste więc, że posługują się oni językiem zrozumiałym tylko dla
siebie. Ale i to, co powiedzieli o wpływie tego rodzaju przyczyn przekracza naszą możliwość zrozumienia.
Bo jeśli nieśmiertelni dla przyjemności zażywają nektaru i ambrozji, to żadną miarą nie mogą być one
przyczyną ich nieśmiertelności; a jeśli czynią to z potrzeby, to jakże mogą trwać wiecznie, skoro potrzebują
pokarmu?
Nie ma sensu poświęcać uwagi tym mitologicznym subtelnościom. Raczej dopiero u tych, którzy starają
się uzasadnić swe poglądy, trzeba nam szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego to w końcu rzeczy z tych
samych elementów jedne są wiecznej natury, a inne zniszczalne. Skoro jednak nie wskazują oni, jaka jest
tego przyczyna, a samo to jest nielogiczne, to jest oczywiste, że zasady i przyczyny jednych i drugich
rzeczy nie są te same. Oto Empedokles, o którym można by sądzić, że wypowiada się jeszcze najbardziej
konsekwentnie, a przecież on również w to uwierzył. Twierdzi bowiem, że jedną zasadą jest niezgoda jako
przyczyna rozpadu, a tymczasem - jak można sądzić - wcale nie w mniejszym stopniu jest ona również
przyczyną powstawania wszystkich rzeczy za wyjątkiem jednego: wszystko bowiem, poza samym Bogiem,
ma swój początek w niezgodzie. Oto zresztą jego słowa:
"Z niezgody i miłości jest wszystko,
cokolwiek było, co jest, co kiedyś będzie,
Z nich drzewa wykiełkowały,
z nich też mężczyźni i kobiety, zwierzęta, ptaki i ryby z wody żyjące,
a nawet bóstwa długowieczne".
Ale i bez tego myśl ta jest oczywista. Jeśli bowiem nie byłoby w świecie niezgody, wszystko byłoby
jednym, gdyż mówi on, że kiedy wszystko złączyło się w jedno, wtedy
"w końcu nastała niezgoda".
Dlatego też z jego poglądu wynika, że Bóg, aczkolwiek najbardziej szczęśliwy, jest jednak mniej mądry od
innych bytów. Nie poznaje bowiem wszystkiego, gdyż nie ma w nim niezgody, a poznanie zaś jest
podobnego przez podobne. Mówi on:
"Ziemię spostrzegamy ziemią, a wodą wodę
eterem boski eter, zaś ogień pożerający - ogniem;
miłość poznaje miłość, a niezgodę niezgodą nieszczęsna".
Wracając wszakże do tego, o co tu chodzi, to jest w każdym razie jasne, iż w jego rozumieniu niezgoda nie
jest bynajmniej w większym stopniu przyczyną zniszczenia aniżeli tego, że one [rzeczy] bytują; podobnie
miłość nie jest w większym stopniu przyczyną tego że [rzeczy] są, gdyż łącząc rzeczy w jedno niszczy tym
samym wszystko inne. Zarazem nie wskazuje [on] przyczyny zmiany, co najwyżej mówi, że taka jest natura
rzeczy:
"A gdy niezgoda wielka
rozrosła się w członkach Sfajrosa
poniosła karę po upływie czasu
danego jej i miłości na przemian
pod wielką przysięgą..."
Ma to znaczyć, że to, co jest, podlega z konieczności zmianie. Empedokles nie podaje racji tej
konieczności. Wszelako nie jest on w niezgodzie sam ze sobą przynajmniej w tym, że nie dzieli rzeczy na
zniszczalne i niezniszczalne, lecz wszystkie jednako czyni zniszczalnymi z wyjątkiem elementów. Ale
trudność polega na tym, dlaczego jedne rzeczy są zniszczalne, a inne nie, skoro wszystkie są z tych samych
elementów.
Niech tyle wystarczy o tym, że zasady jednych i drugich rzeczy nie mogą być te same. Lecz jeśli są różne,
to znowu jest trudność, czy one same będą zniszczalne, czy niezniszczalne. Jeśli zniszczalne, to oczywiste,
że i one muszą być z czegoś, gdyż wszystko ulega zniszczeniu przez rozpad na te elementy, z których są. A
więc byłyby w takim razie zasady bardziej od tych pierwotne, co przecież jest niemożliwe zarówno gdy
przyjmować coś ostatecznie jak i gdy uznać ciąg w nieskończoność. Zresztą jak mogą być rzeczy
zniszczalne, skoro unicestwia się ich zasady? Jeśli natomiast zasady są niezniszczalne, to dlaczego z
jednych takich zasad niezniszczalnych są rzeczy zniszczalne, a z innych niezniszczalne? Nie jest to
logiczne: albo jest to niemożliwe, albo wymaga szerszego wyjaśnienia. A i żaden filozof nie próbował
wprowadzać odrębnych zasad, lecz każdy sądzi, że zasady wszystkich rzeczy są te same. Z tym, że dotknęli
oni zaledwie tego problemu przypuszczalnie sądząc, że jest to sprawa mniej ważna.
Problem jednak ze wszystkich najtrudniejszy a zarazem najważniejszy dla poznania prawdy jest taki: czy
byt i jedno są substancjami rzeczy; inaczej, czy każda rzecz jest jednym i bytem, czy przeciwnie, jedno i byt
przynależą do jakiegoś podmiotu, którego naturę trzeba dopiero badać? Jedni bowiem sądzą tak a drudzy
inaczej o naturze bytu i jednego. Platon mianowicie i pitagorejczycy są zdania, że ani byt ani jedno nie jest
czymś innym niż one same, i że ich bytową naturą jest byt i jedno. Gdy chodzi natomiast o fizyków, to na
przykład Empedokles stara się rzecz ująć w sposób bardziej przystępny i mówi, co to jest jedno. Z jego
słów wydaje się bowiem wynikać, że jedno jest to miłość, a przynajmniej, że miłość jest przyczyną
jedności wszystkiego. Inni uważają, że ogień, a inni jeszcze że powietrze jest tym jednym i bytem, z
którego rzeczy powstają i są. Tak samo i ci, którzy przyjmują wiele elementów, gdyż tak jak zasady muszą
oni mnożyć również jedno i byt.
Otóż jeśli odrzucić pogląd, że nie są jakoś substancją jedno i byt, to wynika, że żaden inny ogół nie będzie
substancją. Albowiem jedno i byt są najogólniejsze. I jeśli nie ma takiego, co jest samym jedno i samym
bytem, to tym bardziej nie może być niczego innego poza rzeczami jednostkowymi. A poza tym, jeśli
jedno nie jest substancją, to oczywiste, że i liczba nie może być odrębną naturą, gdyż składa się z
poszczególnych jednostek, które są postacią jednego.
Jeśli natomiast jest jedno jako takie i byt jako taki, to z konieczności ich istotą musi być odpowiednio
jedno i byt, gdyż nie ma niczego innego co jest tak powszechnie orzekane jak tylko one same. Lecz jeśli
będzie jakiś byt jako taki i jedno jako takie, to wyłania się poważna trudność, jak może być jeszcze coś
innego poza nimi. Powstaje bowiem pytanie, jak może być więcej bytów niż jeden. Należałoby więc za
Parmenidesem przyjąć, że wszystkie rzeczy są jednym i że to jedno jest bytem.
Obydwa poglądy zawierają w sobie trudności. Bo czy jedno jako takie nie jest substancją, albo czy
przeciwnie istnieje jedno jako takie, to jednak jest niemożliwe, aby substancją była liczba. Powiedzieliśmy
już, dlaczego tak jest, że jedno nie może być substancją. Jeśli natomiast jedno jest substancją, to jest ta
sama trudność, jaką wysunęliśmy odnośnie bytu. Bo z czego, poza tym jednym jako takim będzie jeszcze
inne jedno. Z konieczności bowiem musi być już nie-jednym, a tymczasem każda rzecz jest jedna, albo jest
z wielu składników, ale każdy z nich jest jednym. Dalej, jeśli jedno jako takie jest niepodzielne, to -
zgodnie z poglądem Zenona - nie może być w ogóle czymś. Zenon twierdzi, że nie istnieje realnie to, co
gdyby dodać do czegoś lub odeń odjąć, nie powodowałoby zmiany wielkości gdyż uważa, że realny byt
posiada wielkość a to znaczy, że jest ciałem. Bo ciało istnieje realnie we wszystkich wymiarach, natomiast
gdy dodawać jeszcze inne wymiary, to w pewien sposób powoduje to zmianę wielkości, a w inny nie:
dodanie płaszczyzny i linii daje nowe wielkości, ale dodanie punktu i jedności nie zmienia niczego.
Ponieważ jednak rozumuje on tak naiwnie i może być przecież coś niepodzielne, to łatwo też dać na to
odpowiedź: mianowicie dodanie czegoś takiego nie czyni czegoś większym, lecz daje czegoś więcej. jak
natomiast owo jedno - choćby wzięte wiele razy - może wytworzyć rozciągłą wielkość? To znaczyłoby tyle
co powiedzieć, że linia składa się z punktów. Ale choćby przyjąć, że - jak sądzą niektórzy - tymi
elementami, z których tworzy się liczba, są: jedno jako takie i jakieś nie-jedno, to przecież trzeba jeszcze
wyjaśnić, dlaczego i jak powstaje bądź liczba bądź wielkość, skoro owo nie-jedno miałoby mieć naturę
nierówności, albo jak z liczby jakiejś i nierówności mogą powstawać rozciągłe wielkości.
5. Kolejna trudność jest taka: czy liczby, bryły, płaszczyzny i punkty są jakimiś substancjami, czy nie? jeśli
nie, to nie wiadomo, jaka jest natura bytu i co jest substancją. Własności bowiem i zmiany oraz relacje,
dyspozycje i proporcje nie wydają się mieć charakteru substancji, gdyż przypisuje się je zawsze jakiemuś
podmiotowi i nic takiego nie istnieje jako rzecz konkretna. A co przede wszystkim wydaje się mieć
charakter substancji, to woda, ziemia, ogień i powietrze, z których złożone są ciała. Ciepło i zimno zaś
oraz inne takie własności przynależą już do ciała nie będąc substancjami: jedynie ciało jako ich podmiot
jest rzeczą konkretną i pewną substancją. Lecz właśnie ciało i bryła wydać się może mniej substancją
aniżeli płaszczyzna, a ta jeszcze mniej niż linia, linia zaś znowu jeszcze mniej niż jedno i punkt. Bo
poprzez nie określa się ciało i wydaje się, że mogą one istnieć i bez niego, gdy natomiast ciało bez nich
istnieć nie może. I dlatego gdy wielu filozofów, także najdawniejszych uważało, iż substancją i bytem jest
ciało, a wszystko inne to są własności ciał - stąd zasady ciał uważali za zasady bytu - to myśliciele późniejsi
i uznawani za wybitniejszych od tamtych sądzą, że substancjami są liczby. jeśli zatem, jak powiedzieliśmy,
linie, płaszczyzny i bryły nie są substancjami, to nie ma substancji ani bytu, gdyż na pewno nie można
nazwać bytem tego, co jedynie czemuś przysługuje.
A jeśli charakter substancji miałyby raczej owe wielkości i punkty, a nie ciało? Otóż nie widać, w jakich
innych ciałach mogłyby być one obecne (bo niemożliwe, żeby były w ciałach zmysłowo postrzegalnych) i
stąd znowu nie byłoby substancji w ogóle. A i widać jasno, że linie, płaszczyzna i punkt są podziałami
ciała: na szerokość, na wysokość i na długość. Poza tym w bryle byłby wtedy jednakowo obecny
jakikolwiek kształt. A skoro jednak nie ma figury Hermesa w pierwszym lepszym kamieniu, to i nie ma
połowy w sześcianie, a stąd i żadnej płaszczyzny, gdyż jeśli byłaby w nim jakakolwiek płaszczyzna, byłaby
i ta,która dzieli go na połowy. To samo dotyczy linii, punktu i jednego. Tak więc jeśli z jednej strony
substancją jest raczej ciało, a z drugiej strony płaszczyzna, linia i punkt byłyby tym bardziej substancjami
aniżeli ciało, gdy przecież nie mają charakteru substancji, to nie wiadomo już, czym jest byt i co jest
substancją rzeczy.
Oprócz tych trudności pogląd taki pociąga za sobą niedorzeczne konsekwencje odnośnie powstawania i
niszczenia. Otóż wiadomo, że jeśli substancja, której przedtem nie było, teraz jest, albo teraz jej nie
ma,gdy przedtem była, to jest to wynikiem powstawania bądź niszczenia. Natomiast punkty, linie i
płaszczyzny są albo nie są bez powstawania i rozpadu. Bo gdy łączą się ciała, to tym samym jest od razu
jedna powierzchnia, a z podziału są dwie. Tak, że po złączeniu ciał nie ma oddzielnych powierzchni, a po
podziale są, gdy przedtem ich nie było. Z kolei punkt jako niepodzielny nie może rozpaść się na połowy.
A jeśli te wielkości jak też punkty miałyby powstawać i podlegać niszczeniu, to z czego by się one brały?
Można powiedzieć, że są one czymś takim jak moment czasowy: nie powstaje on i nie ulega rozpadowi, a
przecież wydaje się być zawsze inny, gdyż właśnie nie jest żadną substancją. Oczywiste, że tak samo jak z
płaszczyznami jest z punktami i liniami. Racja jest ta sama, ponieważ to wszystko jest jakimś kresem albo
podziałem.
6. Można postawić pytanie, dlaczego w ogóle poza rzeczami zmysłowo postrzegalnymi i realnościami
pośrednimi trzeba poszukiwać jeszcze jakichś bytów, na przykład idei, które my przyjmujemy. Racja jest
ta, że przedmioty matematyczne różnią się od tych rzeczy tutaj pod pewnym względem, a nie różnią się w
tym, że jest ich wiele w jednym gatunku i stąd ich zasady nie mogą być ograniczone co do liczby; podobnie
jak sylaby, są ograniczone tylko w ilości kształtów (chyba że ktoś bierze pod uwagę części danej
konkretnie sylaby, czy danego dźwięku, bo wtedy będą one oczywiście i w sensie konkretnym co do liczby
ograniczone), tak też owe przedmioty pośrednie są w tym samym gatunku w ilości nieograniczonej. Tak,
że jeśli poza rzeczami postrzegalnymi i owymi przedmiotami matematycznymi nie ma niczego takiego jak
tak zwane przez niektórych idee, to nie może być substancji jednostkowej, a tylko jakaś jedna substancja w
charakterze gatunku i zasady rzeczy będą ograniczone tylko w ilości gatunków. Jeśli tak jest z
konieczności, to trzeba też z tej racji przyjąć istnienie idei. Bo chociaż ich zwolennicy nie wyjaśniają tego
należycie, to przecież o to im chodzi i z konieczności muszą też przyjmować, że każda idea jest substancją,
a nie przynależy do czegoś. Atoli jeśli przyjąć, że są idee i że zasady mają charakter jednostkowy, a nie są
gatunkami, to już powiedzieliśmy, jakie wynikają stąd niemożliwe do przyjęcia konsekwencje.
W związku z powyższym pozostaje problem, czy elementy rzeczy istnieją w możności, czy jakoś inaczej.
Jeśli inaczej, to czy coś innego jest pierwsze od nich, gdyż tylko możność jest przed przyczyną w akcie, a
to co w możności nie musi się w całości zrealizować. Jeśli natomiast elementy są w możności, to może nie
być niczego w ogóle. W możności jest bowiem to, czego jeszcze w rzeczywistości nie ma, gdyż powstaje
to, czego nie ma, ale nie to, czego nie może być.
Takie zatem trudności należy koniecznie rozważyć w związku z zasadami. Tak samo rozważyć trzeba, czy
zasady są czymś ogólnym, czy są to rzeczy jednostkowe. Jeśli pierwsze, to nie będą miały charakteru
substancji, gdyż coś ogólnego nie oznacza rzeczy konkretnej, lecz jakąś cechę, a substancją jest rzecz
konkretna. A jeśli uznać, że cecha ogólna jest konkretną rzeczą jednostkową, to będzie wtedy w takim na
przykład Sokratesie wiele [zwierząt]: on sam, i człowiek, i zwierzę, gdyż każde może oznaczać konkretną
rzecz i jedno. Tak więc, gdy przyjąć, że zasady są czymś ogólnym, to wynikają stąd takie niedorzeczne
konsekwencje. Z drugiej strony jeśli nie są one czymś ogólnym, ale rzeczami jednostkowymi, to nie mogą
być przedmiotem nauki, gdyż poznanie w nauce cechuje zawsze ogólność. Będą zatem jeszcze inne zasady
bardziej pierwotne posiadające charakter ogólny, jeśli istotnie ma być możliwa wiedza o zasadach.
Księga IV
1. Jest taka wiedza, która rozważa byt jako byt oraz to, co przysługuje mu w sposób istotny. I nie
utożsamia się ona z żadną z tak zwanych nauk szczegółowych. śadna inna bowiem nauka poza nią nie
rozpatruje w ogólności bytu jako bytu, lecz wyodrębniając jakąś jego dziedzinę, rozważa to, co przysługuje
mu w danym aspekcie, jak to jest na przykład w naukach matematycznych. Skoro też szukamy zasad i
przyczyn ostatecznych, jasne, że muszą to być zasady i przyczyny pewnej rzeczywistości jako takiej. Jeżeli
więc również ci, którzy poszukiwali elementów rzeczy, tych właśnie pierwszych zasad poszukiwali, to
konieczne, żeby i elementy konstytuujące byt nie były jego elementami w sensie przypadłościowym, lecz
elementami bytu jako takiego. A przeto i nam pierwszymi przyczynami bytu jako bytu zająć się trzeba.
2. Byt pojmuje się różnorodnie, w relacji wszakże do czegoś jednego, ze względu na jakąś jedną naturę, a
nie całkiem różnoznacznie. To tak jak cokolwiek zdrowego jest w relacji do zdrowia, o ile mianowicie je
konserwuje, sprawia lub jest jego oznaką, albo też jest zdolne do posiadania go; tak również jak w relacji
do medycyny pozostaje wszystko lekarskie, bo charakteryzuje kogoś w związku z posiadaną przezeń
sztuką leczenia lub naturalnym uzdolnieniem w tym kierunku, bądź stanowi to, czego w zakresie tej sztuki
się dokonuje. Można też posiadać inne przykłady takiego jak tu rozumienia. Tak właśnie i byt pojmuje się
wprawdzie różnorodnie, ale zawsze w relacji do jednej zasady. Jedne mianowicie rzeczy nazywają się
bytami, gdyż są to substancje, a wszystko inne dlatego, że są to determinacje substancji albo procesy
prowadzące do substancji, jej zniszczenie lub brak, albo jakości substancji, albo to co wytwarzające czy
sprawiające ją względnie coś pojętego w relacji do niej, a wreszcie negacje czegoś z nich lub samej
substancji. Dlatego mówimy nie-byt jest jak o nie-bycie. Otóż tak samo jak z czymkolwiek przydatnym do
zdrowia, które jest przedmiotem jednej nauki, ma się też w innych wypadkach tego typu. Do jednej
bowiem nauki należy nazywanie przedmiotów nazywanych nie tylko jednoznacznie, ale i takich, które
pojmuje się w relacji do jakiejś jednej natury, gdyż to w pewnym sensie jest również jakimś nazwaniem
wedle czegoś jednego. Oczywiste przeto, że do jednej nauki należy też rozważanie bytów, o ile są bytami.
Z tym, że naczelnym przedmiotem nauki w takim wypadku jest zawsze to, co pierwsze, od czego rzeczy
inne zależą i ze względu na co się je określa. Skoro więc tym jest substancja, to zasady i przyczyny
substancji ma poznawać filozof.
Każdy wszakże odrębny rodzaj [rzeczy], jak jest [przemiotem] jednego rodzaju postrzegania, tak też jest
przedmiotem jednej i tej samej nauki. Tak na przykład wszystkimi dźwiękami artykułowanymi zajmuje się
gramatyka stanowiąca jedną dyscyplinę. Dlatego też do jednego rodzaju nauki należy rozważanie
wszystkich, jakie są, odmian bytu jako bytu, a badanie poszczególnych odmian do jej działów.
Byt i jedno są w istocie tym samym, czyli jedną naturą, gdyż zawierają się w sobie, tak jak zasada i
przyczyna, choć nie są tym samym pojęciowo. A nawet gdyby je jednym słowem wyrazić, nie stanowiłoby
to różnicy, a nawet byłoby dla sprawy bardziej poręczne. Tym samym bowiem jest jeden człowiek i
człowiek co człowiek który jest i człowiek; nie ma też wcale różnicy w znaczeniu dwojako sformułowanej
wypowiedzi: "jest jeden człowiek" i "jest jeden, który jest człowiekiem". Jest oczwiste, że między ostatnimi
nie ma rozdziału ani w powstawaniu, ani w procesie zniszczenia i tak samo ma się z jednym i bytem. Toteż
jesne, że jeśli uwzględnić ją w tych sformułowaniach, znaczy ona to samo, czyli że jedno nie jest niczym
innym niż byt. Nadto, każda substancja jest jednym i to nie na sposób przypadłości, ale stanowi tak samo,
w sensie istotnym jakiś byt. Ile wobec tego jest dokładnie odmian jednego, tyle i bytów; rozpatrywanie ich
natury, a więc na przykład tego samego, podobnego i innych, należy do jednego rodzaju nauki. Wszystkie
zaś prawie ich przeciwieństwa sprowadzają się tu do tej samej zasady. Ale niech wystarczy, że
rozpatrzyliśmy je w traktacie o wybranych przeciwieństwach.
Tyle też jest działów filozofii, ile odmiennych substancji, tak że jest któraś z nich pierwsza a po niej
następna. Istotnie, byt i z konieczności jedno dotyczą tego samego rodzaju, a w związku z tym również i
nauki im odpowiadające należą do ich rodzajów. Filozof w gruncie rzeczy jest w sytuacji takiej jak ten
kogo zwą matematykiem. Tam bowiem także są odrębne działy, wśród których wyróżnia się jakąś naukę
pierwszą oraz następną, a po nich z kolei inne działy matematyki.
Do jednej dziedziny (poznania) należy rozważanie opozycji. a jedno przeciwstawia się wielu. - Negacja
bowiem i brak wchodzi w zakres przedmiotu jednej nauki dlatego, że w obu wypadkach pozostaje się przy
rozważaniu tego co jedno, uwzględniając tylko jego negację lub brak. A rozumie się to jako
niewystępowanie jego albo w ogóle, albo w jakimś zakresie. Tym więc, jeśli chodzi o jedno różni się brak
od negacji, że ta ostatnia to nieobecność, a o braku jest mowa na podłożu jakiejś określonej natury. - Otóż
jedno przeciwstawia się wielu. Wobec tego opozycje wyżej wymienione, takie jak odrębne, niepodobne,
nierówne oraz wszystkie inne pochodzące od wielu lub jednego podpadają pod ten sam rodzaj nauki.
Należy też do nich sama opozycja, gdyż jest ona pewną formą różnicy, a różnica jest formą odrębności.
Ponieważ zaś różnorodnie pojmuje się jedno, więc i określenia ich będą miały także znaczenia
różnorodne, ale wszystkie poznawać się będzie w ramach jednej nauki. Bo odmienne rodzaje nauki nnie są
związane ze znaczeniem wyrażeń tylko różnorodnych, lecz z takimi które nie są ani czymś jednym ani nie
odnoszą się do czegoś jednego. A skoro wszystkie one odnoszą się do czegoś pierwszego: na przykład
cokolwiek nazywane jest jednym, to w relacji do pierwotnie jednego i trzeba stwierdzić, że tak samo ma się
z tym co takie same i co odmienne i co przeciwstawne w ogóle, to wobec tego po zasygnalizowaniu owych
różnorodnych znaczeń trzeba nawiązać do tego, co w orzekaniu każdego z nich jest pierwsze i powiedzieć,
jakie odniesienie [relacja] w każdym wypadku zachodzi. W jednych mianowicie wypadkach będzie ona
wznikać z zawierania tego, co pierwsze, w innych ze sprawiania czy też jeszcze z czegoś innego w tym
rodzaju.
Jasne zatem, że rozważenie powyższych trudności jak również tego co dotyczy substancji należy do jednej
nauki (a w tym właśnie była jedna z trudności) i że filozof powinien być w stanie rozprawiać o wszystkim.
Bo jeśli nie będzie to rzeczą filozofa, to kto zastanawiał się będzie, czy tym samym jest Sokrates co
Sokrates siedzący, albo czy coś jednego ma tylko jedno przeciwieństwo, a wreszcie, co to jest
przeciwieństwo i jak różnorodnie się je rozumie? To samo z innymi zagadnieniami tego typu. Jeżeli zatem
tamto wszystko to cechy istotne nie liczb, linii czy ognia, lecz jednego jako takiego i bytu jako bytu, to
oczywiste, że w ramach naszej nauki poznajemy zarówno czym one są, jak i przysługujące im właściwości.
I błąd ograniczających swe dociekania do samych właściwości nie polega na braku w samym
filozofowaniu, lecz na niedostrzeganiu pierwszeństwa substancji, o której tacy nie mają pojęcia.Istotnie, jak
liczba, o ile jest liczbą posiada właściwości specjalne (na przykład nieparzystość - parzystość,
współmierność - równość, większość - mniejszość) i przysługują one bądź samym w sobie, bądź
charakteryzują je we wzajemnych relacjach; jak również odrębne sobie właściwe cechy posiada ciało stałe,
nieruchome czy będące w ruchu, a wreszcie lekkie oraz ciężkie, tak samo i byt jako byt posiada
właściwości swoiste i dociekanie prawdy o nich jest rzeczą filozofa. A znakiem tego jest fakt, że postawę
filozofów przybierają dialektycy i sofiści. Sofistyka bowiem jest mądrością tylko pozorną. Dialektycy też
dyskutują o wszystkim, wszystkeimu zaś wspólny jest byt. A dyskutują o wszystkim oczywiście z tej racji,
że wszystko to należy do dziedziny filozofii. Dialektyka i sofistyka zajmuje się tym samym bytem co
filozofia. Ta wszakże różni się od jednej charakterem sprawności, a od drugiej zasadą postępowania.
Dialektyka poddaje próbie poznanie osiągane przez filozofię, a sofistyka znów to filozofia pozorna,
nierzeczywista.
Dalej, jedno z pary przeciwiństw polega na braku, a wszystkie sprowadzają się do bytu i niebytu oraz do
jednego i wielu: na przykład spoczynek ma charakter jednego, a ruch wielu. Otóż prawi wszyscy zgodni są
w tym, że byty oraz substancja są z tego co przeciwstawne. W każdym razie przynajmniej zasady mają
zawsze charakter przeciwieństw. U jednych mianowicie to nieparzyste i parzyste, u innych ciepło i zimno,
u innych znowu ograniczone i nieograniczone czy wreszcie miłość i niezgoda. Wszystkie zaś te jak
również pozostałe przeciwieństwa sprowadzają się do jednego i wielu (o której to redukcji już
powiedzieliśmy); [1005 a] jakiekolwiek też zasady przez innych jeszcze przyjmowane pod te ostatnie jako
pod swe rodzaje podpadają. Tak więc i z powyższego jest jasne, że rozważanie bytu jako bytu należy do
jednej nauki. Bo wszystko, co jest, to albo to co przeciwstawne, albo z tego co przeciwstawne. Zasady zaś
przeciwieństw to jedno i wiele. A wchodzą one w zakres jednej nauki niezależnie od tego, czy uznaje się je
jako jedne czy nie, co na pewno jest i prawdziwe. Jeżeli wszakże jedno rozumieć wielorako, to różnorodne
znaczenia będą zawierać relacje do jakiegoś pierwszego i tak samo rozumieć się będzie ich przeciwieństwa.
Tak więc przedstawia się sprawa, jeśli byt względnie jedno nie jest czymś ogólnym i tym samym we
wszystkich rzeczach, albo czymś od nich oddzielonym, jak najprawdopodobniej nie jest, lecz mamy do
czynienia z relacją do czegoś jednego lub z uporządkowaniem według następstwa. I dlatego nie jest rzeczą
zajmującego się geometrią rozważać, co to jest przeciwne, całe, jedno i byt, tożsame, odrębne, ale przyjąć
je w punkcie wyjścia.
Zatem oczywiste, że rozważanie bytu jako bytu i właściwości bytu jako takiego należy do jednej nauki,
czyli że te same rozważania mają za przedmiot nie tylko substancję, lecz i właściwości, o których tu mowa,
jak również to co pierwsze i następne, rodzaj i gatunek, całość i część oraz inne tego rodzaju.