(fot. speedliner/flickr.com)
Bóg się rodzi, lęk truchleje
Dariusz Piórkowski SJ
„Z mocy nieprzyjaciół wyrwani bez lęku służyć Mu będziemy w
pobożności i sprawiedliwości przed Nim po wszystkie dni nasze”
(Łk 1, 74-75).
Zachariasz z pewnością nie przypuszczał, że jego hymn na cześć Pana będzie
odmawiany codziennie przez miliony chrześcijan na całym świecie. Ta pieśń
pochwalna została bowiem włączona do Jutrzni, jednej z części Liturgii Godzin
Kościoła, by wierzący ciągle ćwiczyli się w modlitewnym przypominaniu sobie o
wielkich dziełach Boga.
Interesujące wszakże jest to, że Zachariasz w wierze widzi już w Mesjaszu, który
jeszcze się nie narodził, spełnienie obietnic zapowiedzianych w Starym Testamencie, jakby przyszłość już zaistniała. Ojciec Jana
Chrzciciela nawiązuje przede wszystkim do wyprowadzenia Izraelitów z Egiptu, którego wspomnienie przewija się jak refren w
Psalmach i u Proroków. Jego zdaniem, nadchodzący Mesjasz dokona czegoś jeszcze wspanialszego. Nastąpi nowe wyjście z
Egiptu, które odsłoni głębsze znaczenie uwolnienia Izraelitów spod jarzma faraona.
Jezus narodził się w czasie rzymskiej okupacji pod rządami marionetkowego króla Heroda. Co więcej, Maryja powiła swego
Syna w trakcie spisu ludności zarządzonego przez Cezara, w celu efektywniejszego poboru podatków. Chrystus pojawił się w
Izraelu w samym środku opresji i obcej dominacji. Jednak pomimo tej niedogodnej politycznej sytuacji, pieśń Zachariasza
wypełniona jest słowami, które niosą życie: „serdeczne miłosierdzie”, „wschodzące Słońce, które nawiedzi nas, aby dać nam
światło w mrokach, aby skierować nasze kroki na drogę pokoju”. Wbrew pozorom, hymn Zachariasza nie skupia się na
politycznym wyzwoleniu od okupantów, zwłaszcza, że św. Łukasz wplata w usta Jezusa zapowiedź zniszczenia Jerozolimy, co z
pewnością nie wróży nic dobrego Izraelowi. Pokój, który przynosi Mesjasz, nie zależy bowiem od tego, kto rządzi w kraju i od
niesprzyjających zewnętrznych okoliczności. Orygenes komentuje, że w pieśni Zachariasza chodzi o „wrogów duchowych, a nie
cielesnych”.
Św. Łukasz, pisząc o służbie Bogu „bez lęku” używa greckiego przysłówka „aphobos”. To słowo pojawia się w Nowym
Testamencie zaledwie 4 razy, najczęściej w kontekście zachęty do odważnego głoszenia Słowa nawet za cenę prześladowań.
Ewangeliście chodzi również o wyzwolenie od lęku, który skłania do poniechania misji i ucieczki przed grożącym
niebezpieczeństwem, czyli przed represjami ze strony tych, którzy nie uznają Boga. W drugim znaczeniu może chodzić tutaj o
chory lęk przed Bogiem, który napawa drżeniem przed Jego kaprysami i niechybną karą, chociaż nie ma do tego żadnych
podstaw. Joseph Pieper zaznacza jednak, że istnieje również właściwy lęk religijny (bojaźń), który obawia się możliwości
oddzielenia wskutek grzechu od „ostatecznej podstawy całego istnienia”.
Jednym z przejawów lęku przed duchowymi nieprzyjaciółmi jest egzystencjalna obawa o przyszłość. Co ze mną będzie, czy nie
spotka mnie coś złego, czy poradzę sobie z wymaganiami życia, pracy, wychowania itd. Człowiek patrzy na siebie i dochodzi do
wniosku, że nie jest wszechmocny. Bo lęk to poczucie bycia wydanym na nieobliczalność natury, brak kontroli nad przyszłością,
zderzenie się z piętrzącymi się wyzwaniami, niebezpieczeństwo zmiażdżenia przez kogoś silniejszego. W ostatecznym
rozrachunku lęk ociera się o nicość, wszak stworzona istota ludzka zawieszona jest między istnieniem a niebyciem.
Istnieją różne sposoby radzenia sobie z lękami. Z niektórymi z nich można się uporać z pomocą psychoterapeuty. Można
również udawać bohatera, który niczego się nie boi. Można poddać się rezygnacji jak uczynił to pewien francuski naukowiec,
sugerując, że „ człowiek musi w końcu przebudzić się ze swego snu i rozpoznać sytuację swego totalnego opuszczenia. Wie on
przecież, że wyznaczono mu miejsce na skraju wszechświata, który jest głuchy na jego muzykę i obojętny wobec jego nadziei,
cierpienia i przestępstw”.Ale czy uznanie siebie za mały pyłek miotany to tu, to tam w zimnym kosmosie rozwiązuje cokolwiek?
Czy rzeczywiście nie mamy innego wyjścia?
Pieśń Zachariasza proponuje nam inne antidotum. Lęk przed przyszłością można przezwyciężyć sięgając do przeszłości, a ściślej
mówiąc do wydarzeń, które potwierdzają wierność i miłość Boga względem ludzkości i każdego z nas. Pamięć jest jedną z
najbardziej kultywowanych i opiewanych zdolności ducha ludzkiego w Biblii. W życiu każdego chrześcijanina Bóg wypełnia
swoje obietnice. Nawet jeśli życie jawi się niektórym jako pasmo nieszczęść, zawsze istnieją jakieś oznaki nadziei. Jeśli
popatrzymy wstecz, to zauważymy, że często Bóg nie zostawił nas samymi, posyłał różnych ludzi, wspierał i podtrzymywał w
trudnościach. Jeśli tak było dotąd, ufamy, że i przyszłość będzie dla nas pomyślna. Lęk przed przyszłością ustępuje, o ile
zdobywamy się na wysiłek wspominania miłości Boga objawionej dotąd w naszym życiu.
Św. Ignacy Loyola pisze w „Ćwiczeniach duchowych”, że lęk jest symptomem duchowego strapienia. Kiedy ten przykry stan
dosięga człowieka, jest wielce prawdopodobne, że nie słuchamy, co Bóg do nas mówi. Jakie lekarstwo zaleca Ignacy? Również
każe wracać do przeszłości, rozpamiętywać chwile pocieszenia, kiedy czuliśmy się niesieni na skrzydłach, pełni ufności i światła.
Jest to wspominanie żywego Słowa, które działa w historii mojego życia. Mnie osobiście często pomaga zdanie z proroka
O duchowości z krwi i kości / DEON.pl
http://www.deon.pl/religia/rekolekcje/adwent-2010-rekolekcje/piorko...
1 z 1
2010-12-25 13:45