Troy Denning
Janko5
1
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
2
Mroczne Gniazdo I
WŁADCA DWUMYŚLNYCH
TROY DENNING
Przekład
ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ
Troy Denning
Janko5
3
Tytuł oryginału
DARK NEST I. THE JOINER KING
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
JOLANTA KUCHARSKA
BARBARA OPIŁOWSKA
Ilustracja na okładce
CLIFF NIELSEN
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2005 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
For the Polish translation
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2469-1
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
4
Curtisowi Smithowi, który dawno temu zaprosił mnie do zabawy
w bardzo, bardzo odległej galaktyce
Troy Denning
Janko5
5
B O H A T E R O W I E P O W I E Ś C I
Alema Rar
rycerz Jedi (Twi’lekanka)
Ben
Skywalker
dziecko
(mężczyzna)
C-3PO
robot
protokolarny
Cal Omas
prezydent Sojuszu Galaktycznego (mężczyzna)
Cilghal
mistrz Jedi (Kalamarianka)
Gorog
umysł zbiorowy (Killik)
Han Solo
kapitan „Sokoła Millenium" (mężczyzna)
Jacen Solo
rycerz Jedi (mężczyzna)
Jae Juun
kapitan, XR808g (Sullustanin)
Jagged Fel
dowódca, siły zadaniowe Chissów (mężczyzna)
Jaina Solo
rycerz Jedi (kobieta)
Leia Organa Solo
drugi pilot „Sokoła Millenium" (kobieta)
Lowbacca
rycerz Jedi (Wookie)
Luke Skywalker
mistrz Jedi (mężczyzna)
Mara Jade Skywalker
mistrz Jedi (kobieta)
R2-D2
robot
astromechaniczny
Raynar
Thul
ocalały z Katastrofy (mężczyzna)
Saba Sebatyne
mistrz Jedi (Barabelka)
Tahiri Veila
rycerz Jedi (kobieta)
Tarfang
drugi pilot, XR808g (Ewok)
Tekli
rycerz Jedi (Chadra-Fanka)
Tenel Ka
królowa matka (kobieta)
Tesar Sebatyne
rycerz Jedi (Barabel)
Welk
ocalały z katastrofy (mężczyzna)
Zekk
rycerz Jedi (mężczyzna)
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
6
P R O L O G
Uczucie powróciło: wrażenie desperacji, płonące w Mocy niczym odległa gwiaz-
da, jasne, jaskrawe, kuszące. Jaina Solo zauważyła, że jej spojrzenie błądzi poza ilumi-
natorami statku sądowego, gdzieś daleko, w cętkowanej błękitem próżni otaczającej
wolno obracający się cylinder Centrum Więziennego Maxsec Osiem. Tak jak przedtem,
to uczucie wydawało się mieć źródło w Nieznanych Regionach, jak wezwanie... do
kogo? I kto je wysyłał? Dotknięcie było zbyt subtelne, by to stwierdzić. Jak zwykle.
- Jedi Solo? - Sędzia podeszła bliżej bariery dla świadków. - Czy mam powtórzyć
pytanie?
Athadar Gyad była wysoką surową kobietą o manierach byłego wojskowego; mia-
ła ogoloną głowę i głębokie zmarszczki w kącikach oczu. Ten sposób bycia właściwy
był pomniejszym biurokratom Władz Odnowy, nawet jeśli jedyną adnotacją w ich ak-
tach służbowych był stary jak wszechświat planetarny numer rejestracyjny.
- Kiedy wsiadłaś wraz z Jedi Lowbaccą na pokład „Nocnej Damy"...
- Przepraszam, pani sędzio, nie słyszałam pytania. - Jaina przesunęła wzrok na
oskarżonego, masywnego Yakę o pozbawionej wyrazu, prawie ludzkiej twarzy. Na
bocznej pokrywie cybernetycznego implantu miał wygrawerowaną czaszkę Ithorianina.
- Załoga Czerwonej Gwiazdy próbowała nas zniechęcić.
W szarych oczach Gyad pojawił się błysk zniecierpliwienia.
- Zaatakowali was miotaczami, tak?
- Zgadza się.
- A wy koniecznie musieliście się bronić mieczami świetlnymi?
- Też się zgadza.
Gyad milczała, jakby zachęcała świadka do dokładniejszego opisu bitwy. Jainę
jednak bardziej zainteresowała desperacja, jaką wyczuwała poprzez Moc. Wrażenie to
narastało z każdą chwilą, było coraz silniejsze i bardziej przepełnione przerażeniem.
- Jedi Solo? - Gyad podeszła do Jainy, zasłaniając jej widok na salę przesłuchań. -
Proszę skierować uwagę na moją osobę.
Jaina spojrzała na kobietę lodowatym wzrokiem.
- Wydawało mi się, że odpowiedziałam na pani pytanie.
Gyad cofnęła się ledwo dostrzegalnie, ale nie dawała za wygraną jakby w głosie
Jainy nie było słychać ani cienia urazy.
- Co mieliście wówczas na sobie?
- Nasze płaszcze - odparła Jaina.
- Płaszcze Jedi?
- To zwykłe płaszcze. - Jaina w ciągu ostatnich kilku lat stawała wielokrotnie za
barierką dla świadków i teraz doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że pani prokura-
tor usiłuje wygrać z góry przegraną sprawę, powołując się na tajemniczość Jedi. Nie-
zawodny znak, że Gyad ani nie rozumiała ani nie szanowała roli Jedi w galaktyce. -
Jedi nie noszą mundurów.
Troy Denning
Janko5
7
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że bandyta z wywiadu Czerwonej Gwiazdy nie
rozpoznał... - Gyad urwała, jakby ugryzła się w język. Inkwizytorzy trybunału mieli
uchodzić za bezstronnych śledczych, ale w praktyce ograniczali swoje wysiłki do ze-
brania kompletu dowodów wystarczających do aresztowania oskarżonego. -Jedi Solo,
czy chcesz powiedzieć, że załoga mogła mieć podstawy, aby sądzić, że jesteście pira-
tami?
- Nie wiem, co sądzili - odparła Jaina.
Gyad zmrużyła oczy i przyglądała się jej w milczeniu. Pomimo ostrzeżeń Luke'a
Skywalkera, aby po wojnie unikać mieszania się w światowe sprawy nowego rządu,
wyzwanie, jakie stawiała odbudowa galaktyki, zmuszało Jedi do postępowania wręcz
odwrotnego. Za dużo było ważnych misji, które tylko oni mogli przeprowadzić, misji o
konsekwencjach zbyt istotnych dla Sojuszu Galaktycznego. Nic dziwnego, że biurokra-
ci Biura Odnowy zaczęli postrzegać Jedi jako elitarną jednostkę międzygwiezdnej poli-
cji.
Jaina wyjaśniła wreszcie:
- Byłam zbyt zajęta, aby badać ich myśli.
Gyad westchnęła teatralnie.
- Jedi Solo, czy to prawda, że twój ojciec niegdyś zarabiał na życie jako przemyt-
nik?
- To było przed moją kadencją pani sędzio. - Odpowiedź Jainy wywołała falę
uśmiechów na widowni, gdzie dwaj jej towarzysze Jedi, Tesar Sebatyne i Lowbacca,
siedzieli w oczekiwaniu na zakończenie przesłuchania. - A co to ma wspólnego z ceną
przyprawy na Nal Hutta?
Gyad zwróciła się ku panelowi członków magistratu.
- Proszę poinstruować świadka, aby odpowiadał...
- Wszyscy znają odpowiedź - przerwała Jaina. - Uczy się tego na lekcjach historii
w połowie galaktyki.
- Oczywiście. - Głos inkwizytorki zabrzmiał sztucznym współczuciem. Wskazała
palcem na uwięzionego Yakę. - Czy to możliwe, że identyfikujesz się z oskarżonym?
Że nie chcesz zeznawać przeciwko przestępcy z powodu niejasnej sytuacji prawnej
własnego ojca?
- Nie - odparła Jaina, ściskając palcami barierkę dla świadków tak mocno, jakby
chciała zmiażdżyć zimny metal. - W ciągu ostatnich pięciu standardowych lat wzięłam
do niewoli trzydziestu siedmiu dowódców wojskowych i rozbiłam ponad setkę siatek
przemytniczych...
Nagle wrażenie desperacji w Mocy stało się jeszcze wyraźniejsze, bardziej nama-
calne i czyste... Jaina zwróciła wzrok ku iluminatorowi i nie dokończyła zdania.
- Czekajcie.
Tahiri Veila uniosła dłoń i dwaj Yuuzhanie stojący przed nią zamilkli. Dwie grupy
widzów obserwowały ją z wyczekiwaniem, ale ona milczała, wpatrując się w błękitne
niebo Zonamy Sekot. Już od kilku tygodni wyczuwała odległe drżenie w Mocy, powoli
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
8
narastające przerażenie, ale teraz uczucie to przerodziło się w coś innego... w rozpacz,
panikę i desperację.
- Jeedai Veila? - zagadnął niższy z rozmówców, o jednym ślepym oku i znie-
kształconej, wykrzywionej twarzy. Z całą pewnością należał do Odmiennych, kalekiej
klasy niższej, znanej niegdyś jako Zhańbieni. Swoją nową nazwę zawdzięczali powsta-
niu przeciwko gnębicielom z wyższych klas, co pomogło zakończyć wojnę, która nie-
mal zniszczyła zarówno Yuuzhan Vongów, jak i cywilizowaną galaktykę. - Czy coś się
stało?
- Tak. - Tahiri spojrzała na grupę. Ich oczy w niebieskich obwódkach i twarze jak
z niewyprawionej skóry wydawały jej się teraz bardziej znajome niż odbicie jasnowło-
sej kobiety, które widziała w lustrze każdego poranka. Nie powinno to zaskakiwać, jeśli
weźmie się pod uwagę wszystko, co przeszła w czasie wojny. Była teraz w równym
stopniu Yuuzhanką i człowiekiem, przynajmniej w duchu i umyśle. -Ale to nie ma nic
wspólnego z nami. Mów dalej.
Odmienny - Bava, jak sobie przypomniała - skłonił się nisko, specjalnie zniżając
się do jej wzrostu.
- Jak mówiłem, Jeedai Veila, w tym tygodniu czterokrotnie przyłapaliśmy Gala
Ghatora i jego wojowników na okradaniu naszych ogrodów.
Tahiri uniosła brew.
- Waszych ogrodów, Bava? - La'okio miało być eksperymentalnym miasteczkiem,
gdzie zwalczające się kasty Yuuzhan Vongów powinny były nauczyć się współpraco-
wać i koegzystować. - Myślałam, że ogrody są dla wszystkich.
- Postanowiliśmy również, że każdy grashal może uprawiać własną działkę. - Bava
wyszczerzył się ironicznie w stronę Ghatora i dodał: -Ale wojownicy są zbyt leniwi,
żeby uprawiać własną ziemię. Czekają aż my to za nich zrobimy.
- Nie możemy sobie poradzić sami! - zaoponował Ghator. Był o pół metra wyższy
od Tahiri i niemal trzy razy cięższy. Wciąż nosił tatuaże i rytualne blizny dawnego
młodszego oficera. - Jesteśmy przeklęci przez bogów. Cokolwiek zasadzimy, nie chce
rosnąć.
Tahiri z trudem stłumiła westchnienie.
- Nie mówcie mi tylko, że znowu podzieliliście się na kasty. Mieliście żyć w mie-
szanych grupach.
Mówiąc, poczuła nagle znajomy dotyk poszukującej jej w Mocy Chadra-Fanki,
która chciała wiedzieć, czy i Tahiri czuje to samo narastające wrażenie. Otworzyła się
na kontakt i skupiła myśli na tajemniczym lęku. Tekli nie była szczególnie silna Mocą i
to, co Tahiri postrzegała jak krzyk, dla małej Chadra-Fanki było zaledwie szeptem.
Żadna z nich nie próbowała nawet szukać towarzyszki, Danni Quee, która, choć wraż-
liwa na Moc, okazała się niewrażliwa na to uczucie.
- Życie w mieszanych grashalach jest nieczyste - rzekł Ghator, zwracając uwagę
Tahiri z powrotem na problemy w La'okio. - Wojownicy nie mogą sypiać na tej samej
ziemi, co Zhańbieni.
- Zhańbieni! - wykrzyknął Bava. - Jesteśmy Odmiennymi. Tymi, którzy obnażyli
herezję Shimrry, podczas kiedy wy, wojownicy, obróciliście wszystko w ruinę.
Troy Denning
Janko5
9
Niebieskie obwódki wokół oczu Ghatora rozszerzyły się i pociemniał}'.
- Uważaj na swój język, raalu, inaczej sam padniesz od jego jadu.
- Prawda nie jest jadem! - Bava ukradkiem spojrzał na Tahiri i wyszczerzył zęby. -
Teraz to wy jesteście Zhańbionymi!
Ghator machnął ręką i Bava potoczył się po murawie tak błyskawicznie, że Tahiri
nie była pewna, czy zdołałaby temu zapobiec, nawet gdyby chciała - a nie chciała.
Yuuzhan Vongowie mieli własne metody rozwiązywania problemów - metody, których
Danni Quee, Tekli, a nawet sama Zonama Sekot nigdy do końca nie pojmą.
Bava znieruchomiał i zdrowym okiem zerknął w stronę Tahiri. Odpowiedziała mu
zimnym spojrzeniem i czekała. Dzięki szczególnym zasługom pod koniec wojny Od-
mienni wznieśli się ze swego statusu wyrzutków i teraz chętnie znaleźliby inną kastę,
która zajęłaby ich miejsce. Tahiri uznała, że może dobrze byłoby przypomnieć im o
konsekwencjach takiego zachowania. Poza tym „uczucie" stawało się coraz silniejsze i
bardziej natrętne. Odnosiła wrażenie, że pochodzi od znanej osoby, kogoś, kto próbuje
dosięgnąć jej - i Tekli - od bardzo dawna.
Przybywaj szybko... - W mózgu Tahiri rozległ się głos, czysty, jasny i przeraźliwie
znajomy. Przybywaj natychmiast!
Słowa zdawały się zanikać, zanim jeszcze Jacen Solo zdołał je przyjąć do świa-
domości; opadały poza próg postrzegania i tonęły w mglistych czeluściach jego umy-
słu. Wiadomość jednak pozostała -przekonanie, że nadszedł czas, aby odpowiedzieć na
wezwanie, które słyszał od kilku tygodni. Wyprostował nogi - siedział akurat w powie-
trzu w pozycji lotosu - i opuścił je na podłogę kręgu medytacyjnego. Stanął na delikat-
nych pnączach blada, wijących się pomiędzy kamieniami, wywołując tym kanonadę
cichych trzasków.
- Przykro mi, Akanah, muszę iść.
- Jeśli ci przykro, Jacenie, to nie musisz - odpowiedziała Akanah, nie otwierając
oczu. Drobna kobieta o oliwkowej cerze i ciemnych włosach wydawała się niewiele
starsza od Jacena. W rzeczywistości dobiegała standardowej pięćdziesiątki. Siedziała w
powietrzu bliżej środka kręgu medytacyjnego, otoczona uczniami, którzy próbowali ją
naśladować z różnym skutkiem. - Smutek to znak, że nie oddałeś się Nurtowi.
Jacen rozważył jej słowa, po czym skinął głową.
- Więc nie musi mi być przykro. - Wezwanie w Mocy nie milkło, było niczym
ostry jak igła ból, który szarpał mu pierś. - A iść i tak muszę.
Teraz dopiero Akanah otworzyła oczy.
- A co z twoim szkoleniem?
- Jestem wdzięczny za to, co już mi pokazałaś - odparł, kierując się do wyjścia. -
Będę kontynuował po powrocie.
- Nie rób tego - odparła i wyjście z kręgu medytacyjnego zniknęło za pokrytym
winoroślą murem. - Nie mogę na to pozwolić.
Jacen zatrzymał się i zwrócił ku niej.
- Jeśli nie chcesz, żebym wracał, nie wrócę.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
10
- Nie chcę, żebyś odchodził. - Akanah podpłynęła do niego i stanęła na podłodze.
Była tak pogrążona w Białym Nurcie, że nawet delikatne liście blada nie trzasnęły pod
jej stopami. - To za wcześnie. Nie jesteś gotów.
Jacen zmusił się do zachowania spokoju. W końcu to on szukał Fallanassi.
- Odbyłem wiele nauk, Akanah. Nauczyłem się przede wszystkim jednego: każdy
z zakonów wierzy, że jego nauka jest jedyną prawdziwą.
-Nie mówię o mnichach i wiedźmach, Jacenie Solo. Mówię o tobie. - Ciemnymi
oczami pochwyciła jego spojrzenie. - Masz niejasne odczucia. Ktoś cię wzywa, a ty
idziesz, nie wiedząc po co.
- Więc ty też to czujesz?
-Nie, Jacenie. W Nurcie jesteś równie niezdarny jak wujek Luke. Twoje uczucia
pozostawiają fale, a z fal można czytać. Czy wezwanie pochodzi od twojego brata?
- Nie. Anakin zginął w czasie wojny. - Minęło osiem lat i Jacen mógł wreszcie
wypowiedzieć te słowa, godząc się z nimi, z pewnym zrozumieniem celu, jakiemu w
Mocy służyła śmierć jego brata. Był to punkt zwrotny wojny; to wtedy Jedi wreszcie
się nauczyli, jak walczyć z Yuuzhan Vongami... nie stając się przy okazji potworami. -
Powiedziałem ci przecież.
- Tak, ale czy to jednak nie on? -Akanah podeszła bliżej do Jacena i jego nozdrza
wypełnił zapach roślin zwanych waha które rosły w basenie świątyni. - Kiedy ktoś
pogrąża się w Nurcie, pozostawia po sobie krąg fal. Może wyczuwasz właśnie te fale.
-Ale to, co czuję, nie staje się przez to ani trochę mniej realne -odparował Jacen. -
Czasem „skutek jest wszystkim, co wiemy na temat przyczyny".
- Zapamiętujesz moje słowa tylko po to, aby ich użyć przeciwko mnie? - Akanah
podniosła dłoń, jakby miała zamiar uderzyć go w ucho i Jacen odruchowo też uniósł
rękę, aby zablokować cios. Pokręciła głową z niesmakiem. - Jesteś okropnym uczniem,
Jacenie Solo. Słuchasz, ale nie przyswajasz.
Do takich uwag Jacen zdążył się już przyzwyczaić w ciągu swojego pięcioletniego
poszukiwania prawdziwej natury Mocy. Jensaarai, Aing-Tii, nawet Wiedźmy z Datho-
miry mówiły mu to samo - zwłaszcza kiedy jego pytania na temat Mocy stawały się
zbyt dociekliwe. Jednak Akanah miała więcej powodów do rozczarowań niż inne. Ude-
rzenie bliźniego oznaczałoby wyklęcie Adepta Białego Nurtu. Akanah tylko uniosła
dłoń - to Jacen zinterpretował jej gest jako atak.
Młody Solo pochylił głowę.
- Przyswajam, ale pewnie za wolno. - Myślał o dwóch objawieniach swojego mar-
twego brata, które mu się przydarzyły; pierwszy raz, kiedy bestia z jaskini na Yuuzha-
n'tar wykorzystała obraz Anakina, żeby zwabić go w pułapkę; drugi na Zonamie, kiedy
Sekot przyjęła postać jego brata, by mogli porozmawiać. - Myślisz, że sam daję kształt
temu wezwaniu... że nadaję własne znaczenie falom, jakie wyczuwam.
- To, co ja myślę, nie ma znaczenia - odparła Akanah. - Uspokój się, Jacenie, i zo-
bacz, co naprawdę jest w Nurcie.
Jacen zamknął oczy i otworzył się na Biały Nurt mniej więcej tak samo, jak otwie-
rałby się na Moc. Akanah i inni Adepci nauczali, że Nurt i Moc to dwie oddzielne
Troy Denning
Janko5
11
sprawy i była to prawda... ale tylko w tym sensie, że każdy nurt jest osobny w oceanie,
w którym płynie. Tak naprawdę jednak były jednością.
Jacen wykonał ćwiczenie uspokajające, którego nauczył się od Therańskich Słu-
chaczy, po czym skoncentrował się na wezwaniu. Było tam przez cały czas: krzyk tak
ostry, że sprawiał ból, głos, który znał, ale nie umiał go rozpoznać. Przybądź... pomóż...
- męski głos, o którym wiedział tylko, że nie należy do jego brata. I było tam coś jesz-
cze, znajoma obecność. Dobrze znajoma. To nie ona go wzywała, lecz podążała za
tamtym głosem. Jaina. Jacen otworzył oczy.
- To nie Anakin... ani jego fale.
- Jesteś pewny? Skinął głową.
- Jaina też go wyczuwa. - Wiedział, że siostra próbowała mu o tym powiedzieć.
Ich bliźniacza więź zawsze była silna, a w czasie jego wędrówek jeszcze się pogłębiła.
— Myślę, że zamierza odpowiedzieć.
Akanah spojrzała z powątpiewaniem.
- Ja nic nie czuję.
- Nie jesteś jej bliźniakiem. - Jacen odwrócił się i przestąpił przez iluzoryczny
mur, który blokował wyjście, tylko po to, aby ujrzeć Akanah - lub jej obraz - stojącą
mu na drodze. - Proszę, poproś Pydyrian, aby sprowadzili mój statek z orbity. Chcę
wyjechać jak najszybciej.
- Przykro mi, ale nic z tego. - Akanah znów spojrzała mu w oczy, niemal boleśnie
świdrując go wzrokiem. - Masz tę samą Moc, którą wyczuwałam kiedyś w twoim wuju
Luke'u, ale pozbawioną światła. Nie możesz odejść, dopóki go nie znajdziesz.
Jacen poczuł się zraniony tak surową oceną ale nie zaskoczony. Wojna z Yuuzhan
Vongami przyniosła Jedi głębsze rozumienie Mocy -takie, które nie odbierało już świa-
tła i ciemności jako dwóch przeciwległych biegunów- i wiedział jeszcze przed przyjaz-
dem, że Fallanassi mogą uznać ten punkt widzenia za niepokojący. Dlatego ukrył go
przed nimi... a przynajmniej tak mu się zdawało.
- Żałuję, że się ze mną nie zgadzasz - powiedział - ale ja już nie widzę Mocy w ka-
tegoriach światła i ciemności. Ona jest czymś znacznie szerszym.
- Tak, słyszałam o tej „nowej" wiedzy Jedi - odparła Akanah lekko wzgardliwym
tonem. — Moje serce ogarnia niepokój, że ta nowa ekstrawagancja walczy o lepsze z
ich arogancją.
- Ekstrawagancja? - Jacen nie chciał się sprzeczać, ale jako jeden z pierwszych
obrońców tego nowego rozumienia Mocy poczuł się w obowiązku bronić swoich po-
glądów. - Ta „ekstrawagancja" pomogła nam wygrać wojnę.
- Za jaką cenę, Jacenie? - głos Akanah pozostał łagodny. - Jeśli Jedi nie spoglądają
już ku światłu, jak mogą mu służyć?
- Jedi służą Mocy - wyjaśnił Jacen. - Moc obejmuje i światło, i mrok.
- A więc jesteś teraz poza światłem i ciemnością? - zapytała Akanah. - Poza do-
brem i złem?
- Nie jestem już aktywnym rycerzem Jedi - odparł Jacen - ale tak.
- I nie rozumiesz, co w tym jest dziwnego? - Oczy Akanah z każdym słowem sta-
wały się mroczniejsze i bardziej przepaściste. -Nie widzisz tej... arogancji?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
12
Jacen rozumiał tylko, że Fallanassi mają dość zawężone i sztywne pojęcie moral-
ności, ale nic nie odpowiedział. Zew Mocy szarpał jego sercem, zmuszając do ruszenia
w drogę, a dyskusja, która i tak nie przyczyni się do zmiany niczyjego zdania, była
ostatnią rzeczą jakiej potrzebował.
- Jedi służą jedynie sobie - ciągnęła Akanah. - Są dość zarozumiali, aby wierzyć,
że potrafią używać Mocy, zamiast jej się poddać, a w swojej pysze spowodowali więcej
cierpień, niż im zapobiegli. Jeśli światło nie będzie cię prowadzić, Jacenie, przy poten-
cjale Mocy, jaki w tobie wyczuwam, obawiam się, że spowodujesz dalsze cierpienia.
Ostatnie słowa uderzyły Jacena szczególnie boleśnie, nie dlatego, że były szorst-
kie, lecz raczej z powodu prawdziwej troski, jaką w nich wyczuwał. Akanah naprawdę
się o niego martwiła; obawiała się, że zostanie jeszcze większym potworem niż jego
dziadek Darth Vader.
- Akanah, doceniam twoją troskę. - Jacen sięgnął ku jej dłoniom i trafił tylko na
pustą przestrzeń. Oparł się pokusie, aby odnaleźć poprzez Moc jej prawdziwe ciało;
Adepci Białego Nurtu uważali takie czyny za równie niegodne jak przemoc. - Ale tu nie
znajdę mojego światła. Muszę odejść.
Troy Denning
Janko5
13
R O Z D Z I A Ł
1
Nad Parkiem Jedności zapadał zmierzch. Pojawiły się już pierwsze jastrzębionie-
toperze; nurkowały, żeby wyłuskiwać galaretowate yammale i węgorze couffee z prze-
taczających się bałwanów na Jeziorze Wyzwolenia. Na przeciwległym brzegu ogradza-
jący park żywopłot z koralu yorik przybrał ciemnopurpurową barwę. Za nim strzelały w
niebo szkielety durastalowych wież, lśniąc szkarłatem w zachodzącym słońcu. Planeta
pozostała w równym stopniu Yuuzhan'tar i Coruscant, i pod wieloma względami tak już
miało pozostać na zawsze. Panował jednak pokój. Po raz pierwszy w życiu Luke'a
Skywalkera galaktyka nie była w stanie wojny - a to liczyło się najbardziej.
Oczywiście wciąż były problemy, i to także nigdy się nie zmieni. Dziś grupa star-
szych mistrzów starała się ze wszystkich sił opanować chaos, jaki Jaina i czterech in-
nych młodych rycerzy Jedi spowodowali swoim nagłym zaniedbaniem obowiązków i
wyjazdem do Nieznanych Regionów.
- Lowbacca jako jedyny doskonale rozumiał biomechanikę Maledoth - mówił Cor-
ran Horn gardłowym głosem. -A zatem, jak widzicie, projekt relokacji Ramoan ugrzązł
w martwym punkcie.
Luke niechętnie przeniósł wzrok z krajobrazu za iluminatorem na audytorium po-
mieszczenia rady, gdzie Corran laserowym wskaźnikiem wodził po holograficznej pro-
jekcji ogromnego statku niewolniczego Yuuzhan Vongów. Zakon Jedi miał nadzieję
użyć tego statku do ewakuacji ludności umierającego świata.
Corran poruszył wskaźnikiem i holograf przełączył się, ukazując teraz obraz po-
oranej wybuchami platformy górniczej na asteroidzie.
- Sytuacja w maltoriańskim pierścieniu górniczym również uległa pogorszeniu.
Bez Zekka na czele obławy, piraci Trójokiej trzęsą całym systemem. Dostawy surow-
ców spadły o pięćdziesiąt procent i RePlanetHab próbuje ich wykupić.
- I tę siatkę musimy czym prędzej rozbić - wtrąciła Mara. Siedziała w fotelu obok
Luke'a i, jak zwykle zresztą, pierwsza przeszła do sedna sprawy. Była to jedna z tych
cech, które Luke najbardziej w niej podziwiał, dziś, kiedy najdrobniejsza decyzja mogła
przynieść skutki niewyobrażalne nawet dla kolumijskiego mistrza dejarika, jej instynkt
pozostawał nieomylny, a osąd pełen rozwagi. - Jeśli konsorcja prowadzące odbudowę
zaczną wykupywać piratów, możemy się spodziewać maruderów w całym Jądrze.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
14
Pozostali mistrzowie przytaknęli głośno.
- Doskonale - rzekł Corran. - Gdzie znajdziemy zastępcę Zekka?
Nikt nie pospieszył z odpowiedzią. Jedi już i tak było zbyt mało na taki obszar -
większość rycerzy, a nawet niektórzy uczniowie mieli przydzielone po trzy zadania. A
w miarę jak zachłanne i samolubne stronnictwa stawały się coraz zręczniejsze w mani-
pulowaniu Senatem Sojuszu Galaktycznego sytuacja stawała się z godziny na godzinę
coraz bardziej rozpaczliwa.
Wreszcie odezwał się Kyp Durron.
- Solo wkrótce powinni skończyć z Borao.
Ubrany w wytarty płaszcz i tunikę, z długimi, potarganymi włosami Kyp wyglą-
dał, jakby właśnie wrócił z długiej i męczącej misji. Zawsze tak wyglądał.
- Może RePlanetHab uzbroją się w cierpliwość, wiedząc, że są w kolejce do Solo.
Tym razem milczenie trwało jeszcze dłużej. Tak naprawdę Solo nie mogli przyjąć
żadnego zadania. Han nie był nawet Jedi, a status Leii był całkowicie nieformalny.
Rada jednak ciągle prosiła ich o pomoc, a oni zawsze pomagali. Każdy mistrz w tej sali
zdawał sobie sprawę, że zakon już zbyt długo wykorzystuje ich uczynność.
- Ktoś musi się z nimi skontaktować - odezwała się wreszcie Mara.
- Dochodzi już do tego, że Leia krzywi się za każdym razem, kiedy widzi w holo-
komie twarz Luke'a.
- Ja mogę to zrobić - zaofiarował się Kyp. - Przyzwyczaiłem się, że Leia robi miny
na mój widok.
- No to sprawę Maltorii mamy załatwioną- rzekł Corran. - A co z bothańskimi ar'k-
rai? Z ostatniego raportu Alemy wynika, że Relrmwa i jego fundamentaliści wiedzą o
lokalizacji Zonamy Sekot. Zaopatrywali „Zemstę" podczas jego misji zwiadowczej w
Nieznanych Regionach.
Delikatne zawirowanie w Mocy skłoniło Luke'a do zerknięcia w stronę wejścia.
Uniósł dłoń. aby przerwać rozmowy.
- Przepraszam. - Odwrócił się w stronę foyer i pogrążył całkowicie w Mocy. Teraz
mógł rozpoznać jedną ze zbliżających się osób. -Może skończymy ten temat później.
Lepiej, żeby prezydent Omas nie wiedział, jak bardzo martwi nas odjazd Jainy.
- Naprawdę lepiej?
- Tak. - Luke wstał i podszedł do drzwi. - Zwłaszcza kiedy pojawia się w towarzy-
stwie Chissów.
Luke zatrzymał się w foyer, gdzie naprzeciwko drzwi stała tylko prosta drewniana
ławka i dwie puste kamienne amfory. Dyskretnie przesłał gościom falę spokoju i wra-
żenie gościnności. Minęło zaledwie kilka sekund, zanim drzwi otwarły się z sykiem.
Zdumiony uczeń stanął jak wryty tuż przed Lukiem.
- M-mistrz S-skywalker - wyjąkał młody Rodianin. Obejrzał się i skierował ku
drzwiom dłoń z przylgami. - Prezydent Omas i...
- Wiem, Twool. Dziękuję.
Luke wypchnął delikatnie młodzieńca z powrotem na korytarz, gdzie czekał drugi
uczeń, po czym podszedł do drzwi i stanął twarzą w twarz z prezydentem Calem Oma-
sem oraz trójką niebieskoskórych Chissów. Pierwszy z nich, o pomarszczonej twarzy i
Troy Denning
Janko5
15
obwisłych policzkach, był prawdopodobnie najstarszym przedstawicielem tej razy,
jakiego Luke kiedykolwiek widział. Dwaj pozostali byli typową obstawą - wysocy,
silni, czujni, ubrani w czarne mundury Chissańskiej Floty Ekspansyjnej.
- Witam, prezydencie Omas - odezwał się Luke. Twarz prezydenta, o zapadniętych
policzkach i szarej cerze, doskonale odzwierciedlała trudy, jakie niósł ze sobą jego
urząd. - Miło pana widzieć.
- Oczekiwaliście nas?- Omas znacząco zajrzał do sali konferencyjnej. - To dobrze.
Luke udał, że nie słyszy, i skłonił się starszemu Chissowi.
- Jest też arystokra... - Omas potrzebował dłuższej chwili, aby wydobyć z pamięci
nazwisko; teraz Luke mógł je odczytać bez zbędnej ingerencji w jego umysł-
...Mitt'swe'kleoni. Cieszę się, że mogę pana poznać.
Czerwone oczy Chissa zwęziły się w szkarłatne szparki.
- Doprawdy, zaimponował mi pan. Niełatwo jest zebrać dane o tożsamości chis-
sańskich arystokrów.
- Nie zrobiliśmy tego - odparł Luke z uśmiechem, cały czas blokując przejście. -
Będziemy zadowoleni, jeśli pan i pańska ochrona pozbędziecie się broni.
Omas skrzywił się wyraźnie, ale Luke ani drgnął. Zamierzał tego zażądać tak czy
owak, nawet gdyby nie wyczuł ukrytego oręża poprzez Moc. W końcu to Chissowie.
- Jak wiecie - ciągnął Luke -jedyną bronią dozwoloną w Świątyni Jedi są miecze
świetlne.
Mitt'swe'kleoni uśmiechnął się jak staruszek przyłapany na popijaniu czegoś nie
całkiem zgodnego z zaleceniami lekarzy, wyjął z cholewy buta mały ręczny miotacz i
podał ochroniarzowi.
- Moja ochrona zaczeka w korytarzu - wyjaśnił. - Nie sądzę, żeby był z nich jaki-
kolwiek pożytek w pomieszczeniu pełnym Jedi.
- Nie będzie takiej potrzeby. - Luke odstąpił na bok i gestem zaprosił obu dostoj-
ników do kręgu konferencyjnego. - Prosimy.
Idąc, Mitt'swe'kleoni rzucał ukradkowe spojrzenia na urządzenie sali - zautomaty-
zowana kuchenką niewielki lasek rzadkich drzewek trebala, opływowe fotele - i jego
arogancja ulatniała się powoli. Ta reakcja niezbyt spodobała się Luke'owi. Nowa Świą-
tynia była darem od Sojuszu Galaktycznego, wmuszonym Jedi, gdy w desperackich
próbach odtworzenia symbolu postępu niepewne Władze Odnowy przeniosły swoją
siedzibę z powrotem na Coruscant. Przenosiny pod wieloma względami okazały się
sromotną klęską. Świątynia jednak, piramida z kamienia i transpastali, zaprojektowana
tak, aby harmonizować z nowym, powojennym obliczem planety, imponowała królew-
skim rozmachem i architekturą w stylu Odnowy. Luke widział w niej nieustanne przy-
pomnienie najgłębszej ze swoich obaw -że Jedi zaczną postrzegać siebie poprzez opinię
innych i spadną do roli strażników wdzięcznego Sojuszu Galaktycznego.
Jedi siedzący w części konferencyjnej wstali, aby powitać gości.
- Myślę, że wszyscy znają prezydenta Omasa. - Luke gestem wskazał Omasowi
fotel, po czym ujął Mitt'swe'kleoniego za łokieć i podprowadził go do półokrągłej wnę-
ki dla mówców. - Oto arystokra Mitt'swe'kleoni z imperium Chissów.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
16
- Proszę używać mojego imienia-rdzenia, Tswek - pouczył go arystokra. - Łatwiej
będzie je prawidłowo wymówić.
- Oczywiście - odparł Luke, spoglądając po twarzach rady. - Sądzę, że Tswek ma
dla nas niepokojące wieści.
Pomarszczone czoło Tsweka zmarszczyło się jeszcze bardziej, ale „intuicja" Luk-
e'a już go tak nie zaskoczyła.
- Znasz zatem cel mojej wizyty?
- Wyczuwam poprzez Moc pański niepokój - wyjaśnił Luke, unikając bezpośred-
niej odpowiedzi. - Przypuszczam, że dotyczy on naszych Jedi w Nieznanych Regio-
nach.
- W istocie - zgodził się arystokra. - Dynastia Chissów żąda wyjaśnienia.
- Wyjaśnienia? - Corran nie bardzo mógł ukryć oburzenie. - Czego?
Tswek znacząco zignorował Corrana. Nie spuszczał wzroku z Luke'a.
- Jedi mają wiele głosów, arystokro - przypomniał Luke - ale przemawiamy jako
jedna osoba.
Tswek rozważał przez chwilę te słowa, po czym skinął głową.
- Doskonale. - Spojrzał teraz na Corrana. - Żądamy wyjaśnienia waszych czynów,
oczywiście. To, co się dzieje na naszej granicy, nie powinno was dotyczyć.
Pomimo fali zmieszania i zwątpienia, która pojawiła się nagle w Mocy, mistrzowie
Jedi zachowali nieruchome twarze.
- Chodzi o granizę Chissów, arystokro? - zapytała Saba Sebatyne, jedna z naj-
młodszych mistrzów Jedi.
- Oczywiście. - Tswek spojrzał na Barabelkę, marszcząc brwi. -Nie wiecie, co wy-
prawiają wasi rycerze Jedi?
- Wszyscy nasi Jedi są doskonale wyszkoleni - zwrócił się Luke do Tsweka. - A ta
piątka, o której mówimy, jest bardzo doświadczona. Jesteśmy pewni, że istnieją ważne
powody, dla których podjęli swoje działania.
W szkarłatnych oczach Tsweka pojawiła się podejrzliwość.
- Do tej pory zidentyfikowaliśmy siedmioro Jedi. - Spojrzał na Omasa. - Zdaje się,
że rzeczywiście nie mam tu nic do roboty. Zamieszani w sprawę Jedi działają zapewne
na własną rękę.
- Zamieszani w jaką sprawę? - zapytał Kyp.
- To Sojuszu Galaktycznego nie powinno interesować - odparł Tswek.
Skłonił się radzie.
- Proszę mi wybaczyć, że zająłem wam tyle cennego czasu.
- Nie ma tu nic do wybaczania - rzekł Luke. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie
wspomnieć nazwiska Chaf orm'bintrano, arystokry, którego wraz z Marą poznali w
czasie misji przed kilku laty. ale trudno było przewidzieć, jak to zostanie przyjęte. Poli-
tyka Chissów była równie zmienna i tajna. Luke zdawał sobie sprawę, że ród Formbie-
go był jednym z pięciu rodów panujących, które znikły w tajemniczy sposób, podczas
gdy reszta galaktyki walczyła z Yuuzhan Vongami.
- Wszystko, w co zaangażowani są nasi Jedi, dotyczy całej rady.
Troy Denning
Janko5
17
- Sugeruję zatem, abyście w przyszłości lepiej ich pilnowali -odparł Tswek. A że
Luke nadal blokował mu drogę, zwrócił się do Omasa: - Ja tu już skończyłem, panie
prezydencie.
- Oczywiście. - Omas rzucił Luke'owi błagalne spojrzenie, prosząc, aby ustąpił, po
czym rzekł: - Spotka się pan z eskortą przy wejściu do Świątyni. Ja muszę porozma-
wiać z tymi Jedi.
- W takim razie dziękuję za gościnę. - Tswek skłonił się prezydentowi i ruszył w
stronę drzwi. - Będę wracał do Dynastii za godzinę.
Omas odczekał, aż arystokra wyjdzie, i skrzywił się, patrząc na Luke'a. - I co? -
zapytał. Luke rozłożył ręce.
- W tej chwili, panie prezydencie, wie pan więcej od nas.
- Tego się obawiałem - warknął Omas. - Zdaje się, że paru Jedi zaangażowało się
w spór graniczny z Chissami.
- Jak to możliwe? - zapytała Mara. Luke wiedział, że jej pytanie należy interpre-
tować dosłownie. Przed wyjazdem Jaina przesłała radzie zestaw współrzędnych prze-
znaczenia, które wraz z innymi obliczyła poprzez triangulację kierunku, z którego do-
chodziło tajemnicze wezwanie. Rozeznanie astronomiczne ujawniło, że w tej okolicy
nie ma nawet gwiazdy, a z pewnością nic nie wskazywało na to, aby obszar w jakikol-
wiek sposób wiązał się z Chissami. - Ich cel znajdował się w odległości ponad setki lat
świetlnych od przestrzeni Dynastii.
- A więc nasi Jedi są tam rzeczywiście - odparł Omas. - Po co? W tej chwili nie
możemy sobie pozwolić na oddelegowanie jednego, a co dopiero siedmiu.
Zielone oczy Mary wydawały się rzucać gromy.
- Nasi Jedi, prezydencie Omas?
- Proszę mi wybaczyć... - głos Omasa brzmiał raczej uspokajająco niż przeprasza-
jąco. Luke wiedział, że w głębi ducha Omas uważał Jedi za takie same sługi Sojuszu
Galaktycznego jak on. - Nie miałem zamiaru niczego narzucać.
- Oczywiście, że nie - odparła Mara tonem, który sugerował, że lepiej, aby mówił
prawdę. Spojrzała na resztę rady. - Mitt'swe'kleoni mówił o siedmiu Jedi. Jak mamy to
rozumieć?
- Ona doliczyła się tylko pięciu. - Saba podniosła dłoń i zaczęła prostować szpo-
niaste palce. - Jaina, Alema, Zekk, Lowbacca i Tesar.
Dyp podniósł dwa palce:
- Tekli i Tahiri?
Omas zmarszczył brwi.
- Skąd możecie to wiedzieć? Myślałem, że są na Zonamie Sekot w Nieznanych
Regionach.
- Miały tam być - odparł Corran. - Ale podobnie jak pozostali, należą do ocalałych
z Myrkra.
- Nie rozumiem - zdziwił się Omas. - A co to ma wspólnego z misją na Myrkrze?
- Chciałbym to wiedzieć - mruknął Luke. Misja na Myrkrze, podjęta w samym
środku wojny z Yuuzhan Vongami, została uwieńczona powodzeniem, ale połączone to
było z wielkimi kosztami. Anakin Solo i jego grupa desantowa zniszczyli voxyna, mor-
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
18
dercę Jedi stworzonego przez nieprzyjaciela. W tym starciu śmierć poniosło sześcioro
młodych rycerzy Jedi - w tym i Anakin - a jeden zaginął i uznano go za zmarłego.
- Mogę powiedzieć jedynie, że przez kilka ostatnich tygodni Jaina i inni ocalali z
tej misji donosili o wezwaniu z Nieznanych Regionów. W dniu, w którym wyjechali,
zew stał się wołaniem o pomoc.
-A ponieważ wiemy, że Tenel Ka wciąż jest na Hapes- wyjaśniła Mara - zdaje się,
że ta dwójka Jedi to Tekli i Tahiri.
Nikt nie wspomniał, że jednym z tych Jedi może być również brat Jainy, Jacen. Po
raz ostatni słyszano o nim, kiedy znajdował się gdzieś daleko, po drugiej stronie galak-
tyki, odcięty od świata z Fallanassi.
- A Zonama Sekot? - zapytał Omas. Zonama Sekot była żywą planetą która zgo-
dziła się służyć za dom pokonanym Yuuzhan Vongom. - Czy ten zew nie mógł pocho-
dzić od niej?
Luke pokręcił głową.
- Zonama Sekot skontaktowałaby się bezpośrednio ze mną, gdyby potrzebowała
pomocy. Jestem przekonany, że to ma coś wspólnego z misją na Myrkrze.
Omas milczał, czekając na dalsze wyjaśnienia, ale to było wszystko, co wiedział
Luke.
Mistrz Jedi odezwał się nagle:
- Co powiedział Mitt'swe'kleoni?
Omas wzruszył ramionami.
- Chciał wiedzieć, dlaczego Sojusz Galaktyczny wysłał swoich Jedi... to jego sło-
wa... aby wtrącali się w utarczki graniczne Chissów. Kiedy jednak zobaczył, jaki jestem
zdumiony, zażądał widzenia z tobą.
- Niedobrze - mruknęła Mara. - Bardzo niedobrze.
- Zgadzam się - odparł Omas. - Albo sądzi, że wszyscy kłamiemy...
- ...albo myśli, że nasi rycerze Jedi zeszli na manowce - dokończyła Saba. - W
każdym przypadku dochodzimy do tego samego rezultatu.
- Będą próbowali sami rozwiązać ten problem - dodał Omas, przeczesując dłonią
rzednące włosy. - Czy to może być bardzo niebezpieczne?
- Nasi rycerze umieją o siebie zadbać - uspokoił Luke.
- Wiem! - warknął Omas. - Pytam o Chissów.
Luke poczuł, że Marę ogarnia wściekłość, ale udała, że nie słyszy, i zachowała
milczenie. Nie była to dobra chwila, aby przypominać, że Jedi nie życzą sobie trakto-
wania ich jak nieposłusznych podwładnych.
-Jeśli Chissowie podejmą działania przeciwko nim, Jaina i pozostali zapewne spró-
bują załagodzić sytuację... przez jakiś czas - odparł Luke. -A potem... cóż, wszystko
zależy od natury konfliktu.
-Ale nie zawahają się użyć siły przeciwko sile - wyjaśniła Mara. - Nie będziemy
też żądać tego od nich. Jeśli Chissowie zaczną się stawiać, Jaina wcześniej czy później
utrze im nosa.
Omas pobladł i spojrzał na Luke'a.
- Musisz to powstrzymać, i to jak najszybciej. Nie może dojść do rozlewu krwi.
Troy Denning
Janko5
19
Luke skinął głową.
- Z pewnością wyślemy kogoś, aby...
- Nie, myślałem o tobie osobiście. - Omas spojrzał na pozostałych. - Wiem, że Jedi
mają własne sposoby załatwiania spraw. Ale teraz, kiedy na czele tych młodych rycerzy
stoi Jaina Solo, Luke jest jedyną osobą, która może ich sprowadzić do domu. Ta młoda
kobieta jest równie uparta jak jej ojciec.
Po raz pierwszy nikt nie wniósł sprzeciwu.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
20
R O Z D Z I A Ł
2
Srebrzysta igła śmignęła przed dziobem „Sokola" - trzy kilometry przed nim i tuż
pod pułapem chmur, a potem zniknęła w tumanie mgły, zanim jeszcze Han Solo zdołał
się zorientować, co widział.
- Zauważyłaś? - Han nie wypuszczał z rąk steru. Z tymi smugami szarej mgły zwi-
sającej nisko pod sinym niebem i kolumnami pokrytego pnączami koralu yorik wzno-
szącymi się ponad falującą powierzchnię lasu Borao była niebezpieczną planetą. Nawet
zabójczą. Choćby tylko chodziło o wykonanie jej mapy. - Co tu robi inny statek? Mó-
wiłaś, że planeta jest opuszczona.
- Jest opuszczona, słonko. - Leia spojrzała na konsolę przed fotelem drugiego pilo-
ta i pokręciła z niechęcią głową. Ekran wypełniały zakłócenia. - Czujniki nie mogą
dokonać odczytów przez te zjonizowane chmury, ale wiemy, co to był za statek.
- A potem mówisz, że to ja pochopnie wyciągam wnioski. - Pomimo protestów
Han czuł, że traci humor. Odkąd przyjęto ustawę o odzysku opuszczonych planet, wy-
dawało się, że w galaktyce jest więcej statków zwiadowczych niż gwiazd. - Mógł to
być przemytnik albo pirat, wiesz sama. To dobre miejsce na kryjówkę.
Leia przez chwilę obserwowała ekran, a potem pokręciła głową.
- Niemożliwe. Popatrz.
Przerzuciła na jego ekran obraz z kamery rufowej. Widniał na nim ten sam kancia-
sty stożek skiffa kartograficznego Koensayrów. Był dokładnie pośrodku ekranu. Do-
kładnie.
- Siedzi nas!
- Tak by się wydawało - odparła. - Ważne, że jest tu od niedawna, bo zauważyła-
bym go wcześniej. Miałam zablokowane czujniki dalekiego zasięgu, więc wyświetla-
łam kolejno obrazy ze wszystkich kamer na swoim ekranie.
- Dobry pomysł. - Han uśmiechnął się do odbicia Leii w kopułce sterowni. Po-
święciła się funkcji zastępcy dowódcy „Sokoła" z taką samą zawziętością jak wszyst-
kiemu, co robiła, i teraz trudno byłoby znaleźć lepszego drugiego pilota YT-1300. Jej
dumna postawa naznaczona była jednak pewnym napięciem, a w wielkich brązowych
oczach kryl się niepokój; widać było, że to stanowisko do niej nie pasuje. Han to rozu-
miał. Każdy, kto zainspirował rebelię i przeprowadził rząd galaktyczny przez bolesny
Troy Denning
Janko5
21
okres rozwoju, mógł uznać życie na pokładzie frachtowca za nieco ograniczające...
nawet jeśli miał za dużo klasy, żeby powiedzieć to na głos. - To właśnie w tobie ko-
cham.
Leia uśmiechnęła się promiennie.
- Równie bystra jak piękna?
Han pokręcił głową.
- Naprawdę jesteś dobrym drugim pilotem. - Otworzył przepustnice i zalesione
granie pod nimi zmieniły się w jednolicie zielone smugi. - Maksymalna moc na tylne
tarcze. Koensayrowie właśnie dostarczyli floty uzbrojonych statków kartograficznych
do RePlanetHab, więc sprawy mogą się potoczyć niezbyt przyjemnie.
Leia spojrzała na kontrolki przepustnic.
- Han, co ty, u licha, robisz?
- Mam już dość pomiatania przez tych pilotów z RePlanetHab. Czuję się staro.
- Nie bądź śmieszny - sprzeciwiła się Leia. - Jeszcze nie masz siedemdziesiątki.
- Właśnie o to chodzi - odparł Han. - Jak tylko facet trochę posiwieje na skroniach,
ludzie zaczynają myśleć, że zwalnia tempo. Myślą że mogą go potraktować jak...
- Han, nikt nie myśli, że zwalniasz tempo - szepnęła łagodnie Leia. - Zostało ci co
najmniej czterdzieści lat życia, może pięćdziesiąt, jeśli będziesz o siebie dbał.
Zza pleców Leii, od strony panelu komunikatora dobiegł posępny głos.
- Czy mogę coś powiedzieć? Chyba trudno jest dojrzeć siwiznę w pańskich wło-
sach z innego statku. -C-3PO pochylił się do przodu, aż jego złocista głowa znalazła się
w polu widzenia. - Nie wiem, jaki jest powód, który każe sądzić innym pilotom, że pan
zwolnił tempo, ale na pewno kolor pańskich włosów nie ma z tym nic wspólnego.
- Dzięki, Threepio - burknął Han. - Może powinieneś odłączyć obwody głosowe,
zanim ktoś sprawdzi ich trwałość palnikiem plazmowym.
- Palnik plazmowy! - wykrzyknął C-3PO. - Kto by chciał zrobić coś takiego?
Han zignorował robota i wprowadził „Sokoła" w smugę nisko wiszących chmur.
W normalnych warunkach ominąłby je, aby uniknąć ryzyka zderzenia z jedną z tych
dziwnych wież, które Yuuzhan Vongowie pozostawili porozrzucane po całej planecie.
To jednak wymagałoby drugiego przelotu po przeciwnej stronie, a oni zwyczajnie nie
mieli na to czasu - jeśli oczywiście chcieli pobić tych uzurpatorów w ich własnej grze.
Kiedy „Sokół" wychynął po drugiej stronie chmury, uniknąwszy kolizji, ich pasa-
żer odetchnął z ulgą i wsunął głowę w kształcie litery T pomiędzy fotele.
- Kapitanie, nie ma sensu narażać statku. - Ezam Nhor mówił parą otworów gębo-
wych umieszczonych po obu stronach wygiętej w łuk szyi, co nadawało głosowi Itho-
rianina żałobne brzmienie. -Przepisy DPRA mówią że kiedy dwie strony zgłaszają jed-
nocześnie roszczenia, Władze Odnowy muszą dać pierwszeństwo tej, która ma większe
zasoby. Mój lud nie ma środków, żeby dorównać choćby małemu koncernowi zajmują-
cemu się zaludnianiem, a już na pewno nie takiemu, jak RePlanetHab.
- Jesteś młody i możesz tego nie wiedzieć - odezwał się Han - ale ja zazwyczaj nie
przestrzegam przepisów.
Z obu stron gardzieli Ithorianina wydobył się pełen zakłopotania świst.
Leia położyła rękę na dłoni Hana.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
22
- Hanie, nie cierpię przegrywać z tymi złodziejami światów tak samo jak ty, ale
Ezam ma rację. Ithorianie nie mają...
- Naprawdę możemy to zrobić - zaprotestował Han. Na horyzoncie pojawiła się
gruba warstwa mgły, muskając wierzchołki drzew. -Borao nie jest łatwym światem dla
kartografów, a my mamy duże fory.
- I co z tego?
-A Władze Odnowy muszą rejestrować wszystkie roszczenia, jakie dostają. - Han
poluzował drążek sterowy i ściągnął lekko w tył, rozpoczynając wznoszenie się ponad
warstwę mgły. Nawet on nie odważyłby się lecieć na oślep przez całe kilometry gęstej
mgły. -Jeśli zdołamy namówić Landa na sfinansowanie tej imprezy, będziemy mieli
szansę. Musimy tylko najpierw przekazać naszą mapę.
Leia milczała.
- No dobrze, szansa nie jest duża - zgodził się Han. - Ale lepsze to niż nic. W prze-
szłości przecież często zdarzało nam się ryzykować.
-Han...
- A poza tym może Luke podrzuci nam jakieś wsparcie od Cala Omasa - dodał. -
To by...
- Han! - Leia położyła mu rękę na dłoni i pchnęła drążek do przodu, kończąc
wznoszenie się. - Nie mamy dość czasu, żeby tracić go na rekalibrację skanerów terenu.
- Oszalałaś? - Nerwowo zerknął na przestrzeń przed dziobem. -No tak. Odbiło ci.
- Myślałam, że chcesz wygrać.
- Jasne - odparł Han. - Ale w tym celu musimy pozostać żywi.
- Kapitan Solo ma absolutną rację - wtrącił C-3PO. - Bez prawidłowo działających
czujników prawdopodobieństwo zderzenia się z opuszczoną wieżą wynosi w tych
chmurach około...
- Nie podawaj mi teraz danych statystycznych, Threepio - przerwała mu. - Muszę
się skupić.
Skoncentrowała uwagę na widocznej w oddali szarej zasłonie i kłęby mgły zaczęły
się rozstępować od środka na boki. Han miał już na końcu języka złośliwy komentarz
na temat meteorologicznej Jedi, ale przypomniał sobie, co Leia powiedziała C-3PO, i
się powstrzymał. Jej szkolenie Jedi było w najlepszym razie powierzchowne i jeśli
twierdziła że musi się skupić, mądrzej było jej uwierzyć.
Zanim dotarli do warstwy mgły, Leia utworzyła już korytarz przez jej środek -
bardzo wąski korytarz, niewiele szerszy od samego „Sokoła".
- Och, nie - rozległ się nagle elektroniczny jęk C-3PO.
- Cicho, Threepio! - warknął Han. - Leia się koncentruje.
- Zdaję sobie z tego sprawę, kapitanie Solo, ale trasą którą oczyściła, otworzyła
wąską ścieżkę poprzez interferencję jonową. Zdaje się, że dotarła do nas wewnątrz
systemowa transmisja od Mistrza Durrona.
- Odbierz wiadomość - polecił. W odbiciu w szybie widział zmarszczone brwi Le-
ii, a kanał zaczął się znów wypełniać mgłą. -I przestań marudzić!
- Przepraszam, kapitanie Solo, ale to całkiem niemożliwe. Interferencje jonowe
właśnie wracają a odbiór jest zbyt zniekształcony, żebym go mógł zarejestrować. Gdy-
Troy Denning
Janko5
23
by pan wzniósł się o kilkaset metrów, mógłbym użyć filtrów zakłóceń do poprawy
sygnału.
- Nie teraz! - Przejście przez mgłę zamknęło się zupełnie. Han i tak nic nie widział
przez sterownię, spojrzał więc na Leię. - Jeśli to zbyt wiele...
-To nie jest zbyt wiele, ale dajcie mi wreszcie spokój! -warknęła. - Chcecie zdobyć
tę kulkę czy nie?
- Dobrze już, nie podskakuj.
Han spojrzał przed siebie. Mgła rozstąpiła się znowu.
- Teraz lepiej - rzekł C-3PO. - Dziękuję, księżniczko Leio. Mistrz Durron wydaje
się dość zdenerwowany.
Z głośników rozległ się głos Kypa, mocno zniekształcony i chrapliwy:
- .. .stopię ci obwody od wewnątrz!
- Spokojnie, mały. Jesteś na linii - odparł Han. - I lepiej, żeby to było coś ważnego.
- Kiedy przestaniesz nazywać mnie małym? - zainteresował się Kyp.
- Niedługo - obiecał Han. - Słuchaj, mamy tu trochę roboty, więc jeśli to wszystko,
co chcesz wiedzieć...
- Przepraszam - odparł Kyp. - Szkodą że to nie może poczekać, ale jestem tu prze-
lotem, w drodze do Ramodi.
- Siatka od baradium? - zapytał Han. - Myślałem, że tym miał się zająć Tesar Se-
batyne.
- Miał, to właściwe słowo. - Kyp urwał na moment. - Coś mu wypadło.
- Coś ważniejszego niż przemyt baradium?
- Trudno powiedzieć - mruknął Kyp. - Kiedy tu skończycie, rada będzie potrzebo-
wać ciebie i Leii w systemie maltoriańskim.
- Miło, że nas spytali - burknął Han do mikrofonu.
- Właśnie to w tej chwili robię - odparł Kyp. - Rada nie wydaje rozkazów...
zwłaszcza wam dwojgu.
- Mało brakowało, a byś mnie nabrał - powiedział Han. - Co się stało z Zekkiem?
Wszystko w porządku?
Zapadła długa cisza. Han był pewien, że stracili sygnał. -Kyp?
- Zekkowi nic nie jest - odparł Kyp. - Ale coś wypadło i musiał wyjechać.
W głowie Hana odezwał się alarm. Jaina opowiadała im o tajemniczym wezwaniu,
które ona i reszta członków grupy desantowej otrzymali z Nieznanych Regionów.
- Słuchaj - zatrzeszczał w komunikatorze głos Kypa. - Nie mieliśmy zamiaru znów
was o to prosić, ale to ważne. RePlanetHab zamierza właśnie spłacić Trójoką.
- Muszę to omówić z Leią. - Biorąc pod uwagę to, kto właśnie próbował im
sprzątnąć sprzed nosa Borao, Han nie był całkiem pewien, czy którekolwiek z nich ma
ochotę, żeby pomóc RePlanetHab w jego problemach z piratami. - Trybunał Czerwonej
Gwiazdy powinien być bliski zakończenia obrad. Mamy nadzieję spotkać się z Jainą na
kilka dni, zanim znów gdzieś zniknie.
Nastąpiło kolejne długie milczenie i tym razem Han zdecydował, że zaczeka, aż
Kyp się zdecyduje. Na końcu kanału przez mgłę, który wciąż utrzymywała Leia, poja-
wiła się ciemna smużka. Leia wciąż wpatrywała się w dal nieruchomym wzrokiem i
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
24
Han mógł mieć jedynie nadzieję, że cokolwiek widzi, że nie wpadła w trans tak głębo-
ko, aby nie zauważyć pasma ciemności w przodzie.
Wreszcie Kyp wykrztusił:
- Hm... spotkanie z Jainą może stanowić pewien problem.
- Nie musisz mówić - odparł Han. - Coś wypadło. - Mgliste pasmo przed nimi
zmieniło się w wyraźną grubą smugę. - Założę się, że coś w Nieznanych Regionach.
-No... tak.
- Dzięki, że dałeś nam znać - warknął Han. Zwykle starał się nie martwić o kolejne
zadania przydzielane Jainie. Jego córką doskonały pilot myśliwca i rycerz Jedi, była w
stanie poradzić sobie niemal ze wszystkimi przeszkodami w galaktyce. Ale Nieznane
Regiony to co innego. Nieznane Regiony były gniazdem setek niebezpieczeństw, zbyt
straszliwych, by je sobie wyobrazić... a przynajmniej tak powiadano. - Jaka jest sytu-
acja?
- Właściwie nie wiemy - odparł Kyp. -Ale nie ma się czym przejmować. Mistrz
Skywalker zabrał Marę i Sabę na wyprawę zwiadowczą.
Teraz dopiero Han zaczął się rzeczywiście martwić. Teraz, kiedy Jedi było i tak za
mało, zaangażowanie trzech mistrzów naraz oznaczało, że problem jest rzeczywiście
poważny.
- Doskonale, mały - odezwał się. Ciemna smuga na końcu tunelu z mgły wyostrzy-
ła się na tyle, że mógł ją zidentyfikować jako wieżę z koralu yorik. - A czego nam nie
powiedziałeś?
-Nie ma czegoś takiego.
Han milczał, wreszcie Kyp zapytał:
- Wspominałem o Chissach?
Trzeba przyznać Leii, że nie odwróciła wzroku od iluminatora. Przestała się jed-
nak koncentrować i mgła znów zaczęła zasnuwać drogę przed „Sokołem". Han stracił
wieżę z oka. Szarpnął w tył przepustnice... i poczuł ostry ból w karku, kiedy coś ude-
rzyło w statek od dziobu. Konsola sterowania rozbrzęczała się kakofonią alarmów. Han
spojrzał szybko w stronę światełek oceny najważniejszych systemów.
- Co to było? - zapytał Nhor zza jego pleców. - Zderzyliśmy się z czymś?
- Nie całkiem - odparł Han i schylił się do komunikatora. - Mały, zaczekaj chwilę,
mamy tu trochę problemów.
- Rozumiem. - W głosie Kypa zabrzmiała ulga, że ma czas na spokojne sformuło-
wanie swojego wyjaśnienia. - Nie spieszcie się.
Skoro tylko Han przekonał się, że wszystkie najważniejsze komponenty wciąż
działają, wywołał na ekran obraz z kamery rufowej. Nie widział nic poza zakłóceniami.
- Coś w nas uderzyło z tyłu - poinformował.
- Skiff? - podsunęła Leia.
- Śledził nas - odparł Han. - Nienawidzę tego.
- O, nie - wtrącił C-3PO. - Mam nadzieję, że nie ma ofiar!
- Przydałoby się im - burknął Han. Włączył interkom i wysłał ochroniarzy Leii,
Noghrich Cakhmaina i Meewalhę, na wieżyczki strzelnicze. - Nie strzelajcie, powiedz-
cie tylko, co tam widzicie.
Troy Denning
Janko5
25
Han spojrzał na Leię i po jej zaciśniętych ustach poznał, że usłyszała każde słowo,
jakie padło w rozmowie między nim a Kypem. Wyłączył interkom i pochylił się do
komunikatora.
- Dobra, mały, opowiadaj o Chissach.
- To nie wygląda tak źle, jak się wydaje. - Kyp opowiedział mu o wizycie arysto-
kry Tsweka i „sugestii" Cala Omasa, aby Luke osobiście zajął się tą sprawą. Po chwili
dodał: - Mistrz Skywalker wiedział, że się zdenerwujesz, dlatego poprosił Cilghal, aby
cię o wszystkim poinformowała, kiedy poprosisz o dokumentację maltoriańską. Na-
prawdę, nie miałem...
„Sokół" zadygotał i rozległ się kolejny alarm donoszący o uszkodzeniach. Cakh-
main zameldował, że pomimo uszkodzeń skiff wciąż do nich strzela.
- Więc zacznijcie strzelać i wy - polecił Han. - Kyp, będziesz musiał...
- Jestem tu - potwierdził Kyp. - Uważaj na siebie.
- Mam lepszy pomysł. - Han wcisnął dźwignie przepustnic i przyspieszył, zanurza-
jąc się w mgłę. - Możesz jeszcze raz zrobić tę sztuczkę z mgłą? - zapytał żonę.
- Jasne - odparła Leia. „Sokół" zadygotał od niskich wibracji, kiedy Meewalha i
Cakhmain uruchomili wielkie działa laserowe. -A może wyjdziemy z tej chmury i po-
walczymy tam, gdzie można coś zobaczyć...?
Han pozwolił sobie na przebiegły uśmieszek.
- Widziałaś tę wieżę z przodu?
- Widziałam - odparła Leia. Na jej ustach pojawił się taki sam uśmiech. - Podoba
mi się twój sposób myślenia, pilocie.
-A co on myśli? - dopytywał się Nhor. - Co wy robicie?
- Zobaczysz - odparł Han. - Tylko się trzymaj.
Leia znów skoncentrowała się na mgle i wkrótce zielony palec pokrytej winoroślą
wieży pojawił się u wylotu tunelu. Jeśli Han nie odbije w bok aż do ostatniej sekundy,
ścigający ich skiff nie będzie mógł uniknąć zderzenia.
Nhor zrozumiał wreszcie, co planują.
- Nie! - wykrzyknął te słowa obojgiem ust. - Nie róbcie tego! Powiedz, żeby prze-
stali strzelać!
- Mają przestać strzelać? - zdziwił się Han. Wieża miała teraz szerokość dłoni i
mógł na niej dostrzec ciemne plamy koralu przeświecające przez zasłonę winorośli. -
Oszalałeś! Przecież to oni strzelają do nas!
- To nie ma znaczenia. - Głos Nhora nabrał piskliwych tonów. -Mój lud nigdy nie
zamieszka na planecie zdobytej dzięki morderstwu.
- To nie jest morderstwo - sprzeciwił się Han. - Oni zaczęli, a my się jedynie bro-
nimy.
- Istnieje różnica pomiędzy obroną a zabijaniem - upierał się Nhor.
Han zaczął tracić cierpliwość.
- Słuchaj, jeśli tak to czujesz, Ithorianie nigdy nie znajdą sobie planety. - Wieża
miała już grubość jego ramienia za pięć sekund skiff nie będzie miał żadnych szans. -
W galaktyce musisz walczyć o to, czego potrzebujesz.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
26
- Mój lud uważa, że i tak już zbyt wiele było walk. - Nhor urwał i dodał po chwili:
- To nie pański wybór, kapitanie Solo. Jeśli zabijesz naszych rywali, Ithorianie i tak tu
nie przybędą.
- Hanie, Ezam ma rację - wtrąciła Leia. Nadal wpatrywała się w mgłę, ale wycią-
gnęła rękę na oślep i łagodnie położyła ją na ramieniu męża. - Musimy sobie to odpu-
ścić.
Han słyszał zdenerwowanie w głosie Leii i wiedział, że chciałaby kontynuować
walkę, tak samo jak on. Wojna spowodowała, że oboje stali się twardsi, bardziej zde-
terminowani, aby wygrać za wszelką cenę - czasem Han zastanawiał się, czy Yuuzha-
nie jednak nie zwyciężyli. Z pewnością zmienili w galaktyce coś więcej niż tylko kilka
tysięcy planet.
- Niech będzie. - Ściągnął drążek i „Sokół" zaczął wspinać się w górę, ponad
chmury Borao. - Złodzieje światów znowu wygrali.
- Przykro mi to słyszeć - odezwał się Kyp przez komunikator. -Będziecie mieli
więcej swobody w pasie maltoriańskim. Tam nie ma szarych stref Trójokiej.
- Nie tak szybko, mały... nie powiedzieliśmy, że wyruszamy.
- Ale Jaina...
- To Nieznane Regiony - przypomniał Han. - W tym problem. Daj nam chwilę.
Leia wyciszyła mikrofony.
- Co o tym sądzisz? - zapytała.
- Wiesz, co sądzę - odparł Han. Nigdy nie powiedział tego na głos, ale zawsze ża-
łował, że na Myrkrze nie udał się w ślad za Anakinem. Wiedział, że to by nic nie zmie-
niło, a może nawet zginęliby obaj, ale i tak żałował, że tego nie zrobił. - A ty myślisz to
samo.
- Zdaje się, że tak - westchnęła. - Wiesz, że nie ma sensu lecieć za nimi...
- Za nimi? - powtórzył Han. - Za Jainą i Lowiem, i...
- I Jacenem. - Leia przymknęła oczy i wzniosła twarz ku gwiazdom. - Czuję, że i
on się ruszył...
- Jeszcze jeden powód, żeby lecieć - powiedział Han. - Pięć lat to za dużo.
- Wiesz, że jeśli tam polecimy, będziemy zdani sami na siebie -oznajmiła jego żo-
na. - Nasze dzieci są teraz od nas lepsze w wielu sprawach.
- To prawda - odparł Han. - Ale co możemy zrobić więcej? Nadstawiać karku Re-
PlanetHab? Szukać kolejnej opuszczonej planety, żeby znowu mogli ją sprzątnąć Itho-
rianom sprzed nosa?
Leia nadal nie otwierała oczu. Może szukała poprzez Moc ich dzieci, a może tylko
zaglądała we własne serce, by znaleźć w nim natchnienie. Wreszcie spojrzała na męża i
sięgnęła do komunikatora.
- Kyp. wybacz - powiedziała. - Nie możemy ci pomóc, mamy z Hanem inne plany.
Troy Denning
Janko5
27
R O Z D Z I A Ł
3
Nieznany obiekt znajdował się dokładnie przed „Cieniem Jade". Wyglądał jak
zniekształcona elipsa pełna ciemności, wielkości mniej więcej ludzkiego kciuka. Od-
czyty czujników sugerowały ciało stałe o gęstości lodu, choć było to rzadkie - ale nie
niemożliwe - zjawisko w przestrzeni międzygwiezdnej. Pomiary w podczerwieni okre-
ślały jednak temperaturę jądra jako pośrednią pomiędzy podwyższoną a wysoką, spek-
trograf zaś ukazywał aureolę uciekającej atmosfery, która sugerowała istnienie tam
żywych organizmów.
Mara już to wiedziała dzięki Mocy. Wyczuwała wewnątrz obiektu niezwykłą isto-
tę, niewyraźną starą i naprawdę ogromną. Wokół roiły się również inne, bardziej zna-
jome formy życia- mniejsze i wyraźniejsze, ale jakby zamknięte w środku wielkiego
bytu. Nie widać było jednak ani Jainy, ani innych członków grupy uderzeniowej; nie
wyczuwała również potężnego zewu, który miał podobno dochodzić z tych współrzęd-
nych.
Mara spojrzała na siatkę aktywacyjną przed kabiną. Niewielki fragment pleksisto-
powej kopułki „Cienia" zamienił się w lustrzaną powierzchnię i Mara obejrzała się na
Luke'a i Sabę Sebatyne, siedzących obok w fotelach drugiego pilota i nawigatora.
- Czas na rekonesans? - zapytała.
- Co to ręko... reso... renesans? - dobiegło pytanie zza oparcia fotelu Luke'a. Zadał
je piegowaty, rudowłosy chłopczyk o jaskrawoniebieskich oczach, wychylający się zza
krawędzi włazu prowadzącego na mostek. - Co to takiego?
- Rekonesans, Ben. To znaczy mały spacer, żeby się przyjrzeć temu i owemu. -
Ciepły uśmiech rozjaśnił twarz i serce Mary na widok syna, ale zmusiła się do poważ-
nego tonu. -Nie miałeś przypadkiem bawić się z nianią?
- Moduł gier niani nadaje się dla małych dzieci - poskarżył się. -Próbowała mnie
zmusić do gry w Teeków i Ewoki.
- To dlaczego nie grasz? - spytał Luke.
- Bo ją wyłączyłem.
- Jak? - zapytała Mara. - Przecież wyłącznik ukryty jest pod pancerzem na szyi
niani.
Ben spojrzał w bok tak niewinnie, jak umieją to robić jedynie mali chłopcy.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
28
- Nabrałem ją żeby się schyliła i pokazała mi go.
- Wyłączenie niani nie było grzeczne - skarciła go Mara. - Jej obwody są osłaniane
impulsowo. Jak sądzisz, jak się będzie czuła po wyłączeniu awaryjnym?
- Głupio - zachichotał radośnie Ben. - Zrobiłem jej to już wcześniej ze trzy razy.
Spomiędzy guzkowatych warg Saby Sebatyne rozległ się głośny syk rozbawienia,
zagłuszając pełen niepokoju okrzyk Luke'a: „Naprawdę?" Ben aż odskoczył za osłonę
ścianki i pokiwał głową, ale nie spuszczał wzroku z bezkształtnego oblicza Saby.
Luke sięgnął po malca i wyciągnął go z ukrycia.
- Obiecaj, że nigdy więcej tego nie zrobisz - rzekł. Mara wiedziała, że skłonność
chłopca do psot bardzo go martwi. Dawno temu zdecydowali, że nie powierzą wycho-
wania syna innym osobom, nawet gdy oni będą przemierzać galaktykę, wypełniając
swoje obowiązki mistrzów Jedi, ale wiedzieli doskonale, że będzie to wymagało od
dziecka ogromnej dyscypliny. - Niania nie może cię bronić, jeśli ją wyłączasz.
- Jeśli jest taka głupia, to jak w ogóle może mnie bronić? - odparował Ben. - Ro-
bot-obrońca nie może być głupszy od dziecka, którym się zajmuje.
Mara nie zamierzała się zagłębiać w szczegóły programowania całkowitego po-
święcenia u robota.
- Ben, odpowiedz ojcu. A może wolisz zostać w Akademii, kiedy my wyruszymy
na kolejną wyprawę?
Ben chwilę rozważał taką możliwość, po czym odetchnął głęboko.
- Dobrze. - Spojrzał na Luke'a. - Obiecuję, że więcej nie wyłączę niani.
- Świetnie - ucieszył się Luke. - Teraz może powinieneś ją włączyć.
-Ale już jesteśmy na miejscu! - wykrzyknął Ben, wskazując palcem na przedni
iluminator, gdzie w ciemności krył się nieznany obiekt. - Chcę się zobaczyć z Jainą!
- Jainy już tam nie ma - odparła Mara.
- Skąd wiesz?
- Moc - wyjaśniła. - Gdyby tam byłą twój ojciec i ja wyczulibyśmy to.
- Może nie. Nie wyczuwacie wszystkiego.
- Jainę byśmy wyczuli - zapewnił Luke. - Ale jej tam nie ma.
- A teraz zrób, jak mówi ojciec. - Mara kciukiem wskazała w stronę głównej kabi-
ny. - Włącz nianię i zostań z nią dopóki się nie dowiemy, gdzie jest Jaina.
Ben nie zaprotestował, ale i nie ruszył się z miejsca.
- Jeśli Ben nie chce iść, ona go przypilnuje. - Saba obróciła swój fotel i mrugnęła
do chłopca okiem o pionowej źrenicy. - Może usiąść na jej kolanach.
Ben wytrzeszczył oczy, okręcił się na pięcie i zniknął w głębi korytarza. Saba za-
syczała cicho i z rozbawieniem, a Mara pomyślała, że Barabelka mogła się poczuć ura-
żona. Może.
- Nie przejmuj się nim, Sabo - rzekła. - Nawet my nie rozumiemy, co się z nim
ostatnio dzieje.
Saba mrugnęła dwukrotnie w stronę odbicia Mary.
- Ukrywa się przed Mocą- wyjaśniła. - Ona jest zdumiona, że ty i mistrz Skywal-
ker tego nie zauważyliście.
Troy Denning
Janko5
29
- Zauważyliśmy - odparł Luke. - Nie rozumiemy tylko dlaczego. Dopiero po woj-
nie zaczął się tak zamykać.
- Ben mówi, że chce być podobny do wujka Hana i robić wszystko trudniejszymi
metodami - dodała Mara. -Ale myślę, że jest w tym coś więcej. To trwa już zbyt długo
jak na fazę rozwoju.
Mara nie dodała: „I opanował to już zbyt dobrze", być może dlatego, że ta myśl ją
przerażała. Musiała się długo i mocno koncentrować, aby odnaleźć syna w Mocy, a
Luke czasem w ogóle miał problem z wyczuwaniem obecności Bena.
- Interesujące. - Saba posmakowała powietrze długim językiem, po czym znów
spojrzała w głąb korytarza. - Może nie spodobała mu się wojna.
- Może - mruknął Luke. - Staraliśmy się go przed nią chronić, ale nie było to cał-
kiem możliwe.
- W galaktyce za dużo się działo - dodała Marą zaskoczona własną defensywną
postawą. - Moc pełna była przerażenia i gniewu.
- I my także - przyznał Luke. - A to nas już naprawdę martwi. Może on się kryje
przed nami.
- Więc nie macie czym się przejmować - odparła Saba. - Ben nie będzie się przed
wami ukrywał zawsze. Nawet ona widzi, jak jest przywiązany do swoich rodziców.
Luke podziękował jej za to zapewnienie i poprosił, aby R2-D2 wyświetlił obraz
niezwykłego obiektu w podczerwieni. Na ekranie przed Marą pojawiło się coś w rodza-
ju skupiska pulsujących krwinek. Każda z nich miała nieregularne białe jądro otoczone
różową aureolą a wszystkie były połączone siecią nieregularnych, splątanych czerwo-
nych kresek.
- Wygląda jak skupisko modułów mieszkalnych - zauważyła Mara.
- Robi też wrażenie jak góra rangi - dodała Saba.
- No, wreszcie do czegoś dochodzimy - mruknął Luke. - A tak w ogóle... co to są
rangi?
- Bardzo smaczne... i z wzajemnością- syknęła nerwowo Saba, wstała i skierowała
się do wyjścia z mostka. - Ona weźmie StealthX i zrobi rekonesans.
- Uważaj lepiej - ostrzegła Mara. Na wyświetlaczu podczerwieni w okolicy środka
nieznanego obiektu ożyło pasmo drobnych białych kółek. - Przynajmniej dopóki się nie
dowiemy, co to takiego.
Kółka zaczęły wirować i rosły z każdą chwilą. Mara nie próbowała nawet liczyć,
ale była ich co najmniej setka. Teraz pojawiły się kolejne i dołączyły do poprzedników.
Uruchomiła serię automatycznych testów systemów, aby przygotować układy bojowe
„Cienia Jade".
-Opuścić...
Wysuwane działka laserowe „Cienia" opadły do pozycji bojowej, bo Luke przewi-
dział rozkaz Mary, która tymczasem uzbroiła torpedy protonowe i otworzyła klapy
otworów strzelniczych.
- Artoo, niech niania położy Bena na fotelu awaryjnym - polecił Luke.
R2-D2 zaszczebiotał tonem protestu.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
30
- Nikt nie mówił, że strzelają - odparł Luke. - Chcemy być po prostu przygotowa-
ni.
R2-D2 dodał jeszcze jedno ostrzeżenie.
- Naprawdę? - zdziwił się Luke. - Aż tyle?
Mara spojrzała na róg ekranu, gdzie licznik pokazywał coraz większe liczby.
- Pięćset? - jęknęła. - Kto wysyła pięćset statków na spotkanie jednego intruza?
Artoo zaskrzeczał nerwowo, a na ekranie Mary pojawił się napis proszący o chwi-
lę cierpliwości. Robot wciąż próbował opanować problemy ze statkiem i identyfikacja
pochodzenia intruzów musiała zaczekać na swoją kolej.
- Przepraszam - mruknęła Mara, zastanawiając się, od kiedy to Artoo zaczął ją
onieśmielać. - Rób swoje.
R2-D2 przytaknął i dodał informację na temat silników napędowych, których
używały statki.
- Rakietowe? - wykrzyknął Luke ze zdumieniem. - Jak w starych rakietach nukle-
arnych?
Robot zaszczebiotał z irytacją. Informacja na ekranie Mary brzmiała:
Rakiety chemiczne. Metan/tlen, impuls 380.
Luke gwizdnął na widok tak niskiej liczby.
- Przynajmniej możemy uciec, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Jedi? - syknęła znowu Saba. - Jedi uciekają?
Obraz na ekranie Mary stopił się w pojedynczą plamę podczerwieni. Podniosła
wzrok i ujrzała niewielką grupkę migoczących gwiazd pomiędzy „Cieniem" a niezna-
nym obiektem. Grupa z każdą chwilą stawała się jaśniejsza i większa. Wkrótce gwiazd-
ki zmieniły się w dwuczęściowe, żółte kliny wylotów gazów rakietowych i jaskrawo-
zielone pulsujące światła, które wyglądały jak boje stroboskopowe.
Mara uruchomiła siłownik napędu jonowego.
- Czy w ogóle ktoś to rozumie? - Zaczęła wykonywać zwrot, żeby „Cień Jade"
miał trochę miejsca do ucieczki. - Te wszystkie manewry unikowe, to musi być...
Artoo zaczął niecierpliwie gwizdać i szczebiotać. Mara sprawdziła na ekranie.
- Co za stary kod świetlny? - spytała.
R2-D2 zabuczał gniewnie.
- Imperialny? - Mara spojrzała na boczną powierzchnię kopułki. Rój znalazł się już
teraz tak blisko, że widać było smukłe jak groty strzał kadłuby małych myśliwców, z
jednej strony zakończone zielonymi stroboskopami dziobowymi, z drugiej - żółtymi
ogonami gazów rakietowych. Na najbliższym statku mogła dostrzec jeszcze parę za-
krzywionych antenek przyciśniętych do wnętrza niskiej, półokrągłej kabiny i dwoje
wypukłych czarnych oczu, spoglądających na nią. - Jak z Imperium Palpatine'a?
Robot zaskrzeczał twierdząco.
- No to powiedz nam teraz, co mówią- polecił Luke. - I nie odzywaj się tak do Ma-
ry.
Artoo burknął coś na kształt przeprosin i na ekranie przed Marą ukazał się kolejny
napis:
Troy Denning
Janko5
31
Wita was Lizil... Wszyscy przybysze proszeni są o wcho-
dzenie centralnym portalem.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
32
R O Z D Z I A Ł
4
Im bliżej swojego miejsca przeznaczenia znajdował się „Sokół Millenium", tym
bardziej zaintrygowana czuła się Leia. Ciemna elipsa wielkości kciuka, którą ujrzeli po
wychynięciu z nadprzestrzeni -w punkcie, którego współrzędne wyciągnęli od Corrana
Horna, dowodzącego operacjami w czasie nieobecności Luke'a - była teraz ścianą mro-
ku i rozciągała się od jednej krawędzi iluminatora do drugiej. Skanery terenowe wy-
krywały masę asteroid, bryłek lodu i cząsteczek pyłu międzygwiezdnego o wielko-
ściach od stu do kilku tysięcy metrów, połączonych ze sobą siecią metalowych rozpo-
rek i kamiennych rur. Wprawdzie konstrukcja nie zapadła się jeszcze pod wpływem
własnej grawitacji, ale ogólny szacunek jej masy nieco zmartwił Leię.
Eskorta „Sokoła" - rój małych strzałostatków, pilotowanych przez dziwne istoty z
antenkami i wielkimi, wypukłymi ślepiami - nagle opuścił ich i rozproszył się w otacza-
jącej ciemności. Przed nimi ożyła najeżona światłami powierzchnia, wiodąca ku więk-
szemu, żółtemu blaskowi.
- To chyba jest ten sygnał naprowadzający, na który kazały nam zwrócić uwagę
strzałostatki - powiedziała Leia. Schemat terenu na jej ekranie ukazywał rząd świateł
sięgający poza horyzont małej karbońskiej asteroidy przy zewnętrznej krawędzi groma-
dy.
- Leć na pomarańczowe światło. I zwolnij, tu może być niebezpiecznie.
- Tu, czyli gdzie?
Leia przesłała kopię schematu terenu na ekran pilota. Han zwolnił tak ostro, że
nawet kompensatory inercyjne nie zdołały ochronić jego żony przed zawiśnięciem w
uprzęży.
- Jesteś całkiem pewna? - zapytał. - Wygląda, że jest tam równie bezpiecznie jak w
paszczy rankora.
Obraz na ich ekranach przedstawiał wystrzępioną pięciokilometrowa czeluść oto-
czoną przerwanym pierścieniem asteroid. Ciemne masy pyłu i kamieni spadały leniwie
w mroczną otchłań. Obraz ze skanera sięgał zaledwie dwieście metrów w głąb otworu,
lecz ta część, którą ukazywał, wyglądała jak kręty, zwężający się szyb, na którego ścia-
nach można było zauważyć ostre szpice i ciemne, przepastne dziury.
Troy Denning
Janko5
33
- Jestem pewna. - Leia wyczuwała gdzieś w okolicy obecność brata... głęboko w
wirze asteroid. Spokojną radosną, zaciekawioną. - Luke wie, że tu jesteśmy. Chce, że-
byśmy wlecieli do środka.
- Serio? - Han obrócił „Sokoła" w kierunku świateł i ruszył przed siebie. - Co my
mu takiego zrobiliśmy?
Przelatując nad szeregiem świateł, Leia zaczęła dostrzegać fragmenty czarnej,
ziarnistej powierzchni oczyszczonej z ciemnego pyłu, który zazwyczaj zalegał na kar-
bońskich asteroidach wielometrową warstwą. Przez chwilę wydało jej się, że widzi
jakieś stworzenie przemykające przez krąg światła, ale Han utrzymywał zbyt wysoki
pułap, żeby mogła mieć pewność, a zbyt niebezpiecznie byłoby prosić go o zniżenie
lotu. Skierowała kamerę na powierzchnię i próbowała powiększyć kadr, ale szyb był
zbyt zakurzony i ciemny, aby uzyskać wyraźny obraz. Widziała jedynie ekran pełen
szarych punkcików niewiele różniących się od zakłóceń.
Zaledwie znaleźli się poza pierwszym rzędem świateł, kiedy pojawiły się kolejne,
wzywając „Sokoła" w głąb czeluści. Statek zakołysał się, gdy Han zrobił - tylko czę-
ściowo udany - unik przed nadlatującą skalną bryłą. Spomiędzy warg Leii wyrwał się
jęk przerażenia, kiedy dwie kanciaste sylwetki głazów zaczęły raptownie zbliżać się do
przedniego iluminatora.
- Nie siedź tak i nie jęcz. - Han nie odrywał wzroku od ekranu, ale rozdzielczość
schematu terenu nie była dość dobra, aby pokazać oba obiekty. - Powiedz lepiej, co się
dzieje.
- Tam! - wykrzyknęła, wskazując na iluminator. - Właśnie tam!
Han podniósł wzrok znad ekranu.
- W porządku, nie ma się czym martwić. - Spokojnie położył „Sokoła" na burtę i
wśliznął się pomiędzy dwa głazy na chwilę przed ich zderzeniem, po czym wrócił do
obserwacji ekranu. - Miałem na nie oko.
Han był tak zadziorny i pewny siebie, że Leia na moment zapomniała, iż nie był to
ten sam zawadiacki przemytnik, który grał jej na nerwach w czasach, gdy walczyła
przeciwko Imperium... mężczyzna, którego krzywy uśmieszek i celne docinki wciąż
jeszcze budziły w niej żar namiętności... albo czerwoną mgłę gniewu. Teraz był jednak
mądrzejszy i smutniejszy, i może odrobinę mniej skłonny, aby ukrywać dobre serce za
cyniczną miną.
- Jak sobie życzysz, pilociku. - Leia wskazała palcem rząd świateł, tych samych,
które uznała za zbyt niebezpieczne, by je badać. - Chcę, żebyś przeleciał nisko nad
tym szeregiem.
Han wytrzeszczył oczy.
- A po co?
- Chcę zobaczyć, z jaką technologią mamy tu do czynienia. -Leia zalotnie wydęła
usta i dorzuciła niewinnie: - A może to dla ciebie zbyt ryzykowne?
- Dla mnie? - Han oblizał wargi. - Nie ma mowy.
Leia uśmiechnęła się, a kiedy Han obrócił „Sokoła" w stronę świateł, skierowała
nadmiar zasilania na tarcze cząsteczkowe. Być może lot w ciemnym, pełnym gruzu
tunelu wyrwie Hana z jego drażliwego nastroju.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
34
Han wyminął z tuzin przeszkód, mozolnie przedzierając się przez czeluść ku dru-
giemu rzędowi świateł... i w tym momencie w kabinie pojawił się C-3PO, który właśnie
zakończył diagnostykę hipernapędu po skoku.
- Rozbijamy się! - pisnął.
- Jeszcze nie - burknął Han.
- Wszystko pod kontrolą Threepio. - Uwaga Leii skupiona była na asteroidzie
przed nimi. Światła przestały migać, kiedy „Sokół" podleciał bliżej. - Może wrócisz do
nadzorowania tekstów serwisowych?
- Za żadne skarby, księżniczko Leio. - C-3PO rozsiadł się w fotelu nawigatora za
plecami Hana. - Jestem potrzebny w sterowni.
Han miał już zamiar coś odpowiedzieć, ale urwał, kiedy przed dziobem „Sokoła"
przepłynęła kula zamarzniętego gazu.
- Widzi pani? - zapytał Threepio. - Kapitan Solo o mało nie zderzył się z tym
obiektem!
- Przepuściłem go - warknął Han. - Inaczej byłbyś w tej chwili rozpłaszczony na
przednim iluminatorze.
- Chciałem przez to powiedzieć, że pan nie zauważył go aż do ostatniej chwili -
wyjaśnił C-3PO. - Proszę uważać... nadlatuje dość duży obiekt z kierunku czterdzieści
siedem kropka sześć sześć osiem.
- Zamknij się! - Han wyminął podłużną skałę wielkości ciężkiego krążownika i
dodał: - Rozpraszasz mnie.
- To może powinien pan sprawdzić swoje synapsy - podsunął C-3PO. - Długi czas
przetwarzania oznacza starzenie się obwodów. O, jeszcze jeden obiekt na trzydzieści
dwa kropka osiem siedem osiem stopni, nachylenie pięć kropka...
- Threepio! - Leia obejrzała się i zgromiła go wzrokiem. - Nie potrzebujemy
wsparcia. Marsz do głównej kabiny i się wyłącz.
C-3PO spuścił głowę.
- Jak sobie pani życzy, księżniczko Leio. - Wstał i zrobił pół obrotu w kierunku
wyjścia. - Próbowałem tylko pomóc. Ostatnie badania lekarskie kapitana Solo wykaza-
ły zwolnienie czasu reakcji o całe osiem milisekund, sam zresztą zauważyłem...
Leia rozpięła uprząż pilota.
- .. .które zdaje się narastać... Wstała i wcisnęła wyłącznik robota.
- .. .z waha... a... a... aa...
Słowo przeszło w basowy pomruk i C-3PO zamarł.
- Myślę, że najwyższy czas przejrzeć jego procedury posłuszeństwa. - Leia pchnę-
ła robota na siedzenie przy stanowisku nawigatora i przypięła pasami. - Chyba dostał
nerwicy natręctw.
- Daj mu spokój! - „Sokół" skoczył w bok i zadygotał, kiedy wielki kawał ko-
smicznego śmiecia odbił się od jego tarczy. - I tak nikt nie słucha robotów.
- Jasne... co taki Threepio może wiedzieć? - Leia pocałowała Hana w szyję i wró-
ciła na swój fotel.
- No właśnie! - Han zaśmiał się tym swoim wilczym śmiechem, który przyprawiał
Leię o łaskotanie w żołądku od czasów Imperium Palpatine'a.
Troy Denning
Janko5
35
Han ustawił „Sokoła Millenium" ponad światłami i rozpoczął strome schodzenie w
kierunku powierzchni. Błyski stały się jaśniejsze, oświetlały szorstką srebrzystą po-
wierzchnię metalicznej asteroidy. Niżej, za pierwszą boją Leia ujrzała kręte linie doj-
ścia do włazu, wykonanego z jakiejś twardej błony, która wydymała się lekko na ze-
wnątrz pod ciśnieniem wewnętrznej atmosfery asteroidy. Samo światło znajdowało się
na szczycie stożkowego urządzenia metrowej wysokości, które wydawało się pełzać po
powierzchni na sześciu patykowatych nogach. Na przednim końcu stożka widać było
soczewki wielkiego, jajowatego hełmu, które odbijały światło kolejnej boi w szeregu.
- Robale - jęknął Han, kręcąc głową. - Dlaczego to musi być właśnie robactwo?
- Przykro mi - odparła Leia. Han z reguły unikał skupisk robaków... miało to coś
wspólnego z kultem wody, który stworzył kiedyś na jednej z pustynnych planet Kama-
ru. Zdaje się, że stado wściekłych kamariańskich insektów prześladowało go przez
wiele miesięcy po jego pospiesznym wyjeździe, aż wreszcie wzięło go do niewoli i
zażądało, aby Han zmienił Kamar w wodny raj, który im obiecywał. To było wszystko,
co Leia wiedziała na temat tego incydentu. Nie chciał opowiadać, jak uciekł. -Nic nam
nie będzie. Luke nie ma nic przeciwko owadom.
- Taaa, jasne, zawsze wiedziałem, że ten facet nie jest całkiem normalny.
- Han, musimy tam dotrzeć - przypomniała Leia. - Właśnie tu przybyła Jaina i cała
reszta.
- Wiem - mruknął. - Ciarki mnie przechodzą naprawdę.
Dotarli do skraju szeregu i przelecieli nad insektem trzymającym żółte światło.
Leia zauważyła drugi właz i wkrótce asteroida pozostała za nimi. Daleko w przodzie, w
głębi zwężającego się korytarza, pojawiły się trzy kolejne światła. Han trzymał się bli-
sko ścian, lecąc spiralą i popisując się przed Leią wykreślaniem zarysu nieprzewidy-
walnej topografii.
Po jakimś czasie światła przygasły, bo przesłonił je pył, zasysany do wewnątrz
przez słabą grawitację obiektu i gęstniejący w coraz ciemniejszą, szarą chmurę. Han nie
odstępował od ściany, choć teraz robił to już z innego powodu - aby ułatwić skanerowi
terenu przebicie się przez gęstą mgłę.
Na dnie szybu pojawiła się przyćmiona, niewyraźna plama żółtego światła. W
miarę jak jaśniała, Leia zaczęła rozróżniać mniej więcej metrowe owadokształtne syl-
wetki w kombinezonach próżniowych. Istoty pracowały na ścianach przejścia, ciągnąc
po powierzchni asteroidy ciężkie pakunki albo naprawiając kamienne rury, które trzy-
mały w kupie tę niepewną konstrukcję; inne stały po prostu w płytkich zagłębieniach i
gapiły się na nią zza przezroczystej błony.
- Wiesz co, Han? - mruknęła Leia. - Ja też zaczynam mieć dreszcze.
- Poczekaj, aż usłyszysz chrobotanie żuwaczek - poradził jej mąż. - Wtedy poczu-
jesz lód w kręgosłupie.
- Chrobotanie żuwaczek? - Leia spojrzała w stronę siedzenia pilota, zastanawiając
się, czy jest coś, czego Han jej nie powiedział. -Han, czy ty rozpoznajesz...?
Wpadł jej w słowo:
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
36
- Nie, nie... mówię tylko... - Wzruszył ramionami i aż zadrżał na wspomnienie,
które ukrywał przed nią przez cały okres małżeństwa, po czym dokończył: - Nie chcia-
łabyś tego doświadczyć i tyle.
Chmura pyłu wreszcie zaczęła się rozrzedzać, odsłaniając tarczę światła, która
okazała się wypukłą membraną włazu o średnicy ponad stu metrów. Ze środka włazu
wyroiły się owady, ciągnąc za sobą grubą smugę zielonkawego żelu, który wypuszczały
przez zawór z tyłu kombinezonu. Han zwolnił, a kiedy właz nadal nie zamierzał się
otworzyć, zawisł w powietrzu o jakieś dwadzieścia metrów nad jego środkiem.
Owady dotarły do skraju włazu i zawróciły, wznosząc ku „Sokołowi" soczewki
ciemnych hełmów. Żel wyciekał i parował, unosząc się w zielonych nitkach.
- Na co czekają? — Han zniecierpliwiony uniósł dłonie. — No, otwierać tam!
Zaledwie żel się ulotnił, owady wróciły pod właz i zaczęły kręcić się wokół niego
bez celu.
- Masz cokolwiek w kanale komunikacyjnym? - zapytał Han.
Leia raz jeszcze przeskanowała wszystkie kanały.
- Nic, tylko szumy, a i tego niewiele - odparła. Nie chciała proponować kontaktu z
„Cieniem Jade". Niektóre gatunki owadów były wrażliwe na fale z komunikatorów, co
stało się źródłem kilku tragicznych nieporozumień we wczesnym okresie kontaktów
pomiędzy rasą Verpine a resztą galaktyki. - Mogę włączyć Threepia. On zapewne bę-
dzie w stanie określić, z kim mamy do czynienia.
Han westchnął.
- Mamy jakiś wybór?
- Możemy siedzieć i czekać, aż coś się zacznie dziać.
- Mowy nie ma - zaprotestował. - Robali nie da się przeczekać.
Leia wstała i włączyła robota. Zaledwie jego fotoreceptory zapłonęły, C-3PO
usiadł i zaczął się kalibrować do otoczenia, po czym spojrzał wprost na Leię.
- Życzyłbym sobie, aby zaprzestała pani tych praktyk, księżniczko Leio. To bardzo
dezorientujące i w końcu spowoduje uszkodzenie moich tabel plików. Mógłbym wtedy
stracić osobowość!
- Nie zaszkodziłoby - mruknął Han.
- Threepio, potrzebujemy twojej pomocy - wtrąciła Leia, nie dając robotowi czasu
na przetworzenie sarkazmu Hana. - Mamy problem z komunikacją z tubylczymi isto-
tami.
-Ależ oczywiście! - radośnie odparł C-3PO. - Jak już mówiłem, zanim mnie pani
wyłączyła, zawsze chemie pomogę. I z pewnością pamięta pani, że władam płynnie...
- Ponad sześcioma milionami... tak, tak, wiemy - przerwał Han. Pokazał palcem na
zewnątrz. - Powiedz nam tylko, jak porozumieć się z tymi robakami.
- Robaki? - C-3PO wstał i spojrzał na falującą masę insektów. -Nie sądzę, aby to
były robaki, kapitanie Solo. Wydaje mi się, że to rozumna hybryda żuków i błonko-
skrzydłych, które często wykorzystują skomplikowane tańce jako formy porozumiewa-
nia się.
- Tańce? Nie przesadzasz? - Han położył dłonie na drążku sterowym i dźwigni
przepustnicy. - Więc co one mówią?
Troy Denning
Janko5
37
C-3PO przez moment studiował zachowanie owadów, po czym wydał z siebie
nerwowy bulgot i przysunął się bliżej konsoli sterowania.
- No i? - dopytywał się Han.
- To dziwne... - Threepio nie spuszczał oka ze stworzeń. - Nie mam w pamięci za-
pisów wcześniejszych zdarzeń tego rodzaju.
- Jakich zdarzeń? - Leia podeszła do robota. - Co one mówią?
- Obawiam się, że nie potrafię odpowiedzieć, księżniczko Leio. Nie mam pojęcia.
- Co to znaczy „nie mam pojęcia"? - oburzył się Han. - Zawsze się chełpiłeś, że
znasz doskonale całe miliony form porozumiewania się!
- To niemożliwe, kapitanie Solo. Roboty nie są zdolne do chełpienia się. - C-3PO
spojrzał na Leię. - Jak już wyjaśniałem, moje banki pamięci nie zawierają zapisów tego
akurat języka. Jednak analiza syntaktyczna, porównanie figur i wyszukiwanie wzorców
sugerują że istotnie jest to język.
- Jesteś pewien - zapytała Leia - że to nie jest łażenie bez sensu?
- O nie, pani Leio. Wzorzec i okres cyrkulacji są powiązane statystycznie w spo-
sób bardzo znaczący, a powtarzające się kiwanie głową z boku na bok sugeruje syntak-
tykę znacznie bardziej skomplikowaną niż basie... a nawet shyriiwoocki. - Threepio
odwrócił się znowu w kierunku iluminatora. - Jestem całkiem pewien moich wniosków.
- No to chcemy je usłyszeć - zażądał Han. - Co to za typki?
- Właśnie to usiłuję wyjaśnić, kapitanie Solo - rzekł C-3PO. -Nie wiem.
Zapadło milczenie. C-3PO starannie dokumentował nieznany taniec, Han i Leia
zaś usiłowali dociec, jakie ma on związki z tajemniczym wezwaniem wszystkich ocala-
łych z Myrkru w to właśnie miejsce. Nie mogli doszukać się sensu. Wydawało się pra-
wie niemożliwe, aby te owady miały coś wspólnego z grupą desantową z Myrkru. I
nawet Leia czuła, że nie byłyby w stanie przesłać takiego wezwania poprzez Moc, jakie
odebrała Jaina i jej towarzysze.
Nagle Threepio odstąpił od iluminatora.
- Zidentyfikowałem podstawową jednostkę syntaktyczna! Jest naprawdę prostą po-
lega na umieszczeniu odwłoku na jednym z trzech poziomów, żeby zaznaczyć, że dany
krok jest...
- Threepio! - przerwał mu Han. - Nie możesz nam po prostu powiedzieć, dlaczego
nie otwierają drzwi?
C-3PO lekko przechylił głowę.
- Ależ skąd, kapitanie Solo. W tym celu muszę najpierw zrozumieć, co mówią.
Han jęknął.
- A może by użyć imperialnego kodu świetlnego, który stosują ich strzałostatki? -
zapytał.
- Niestety, ich kombinezony nie są chyba wyposażone w światła stroboskopowe -
wyjaśnił robot. -Ale naprawdę robię postępy z tym językiem tańca. Na przykład wiem
już, że powtarzają raz po raz ten sam komunikat.
- Dokładnie ten sam? - uściśliła Leia.
- Oczywiście - odparł C-3PO. - Inaczej powiedziałbym, że podobny...
- Długi czy krótki?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
38
- Tego nie potrafię powiedzieć - rzekł robot. - Dopóki nie określę średniej liczby
jednostek niezbędnych do wyrażenia jednej myśli...
- Ile czasu trwa powtórzenie jednego komunikatu? - Leia spojrzała na wypukły,
napięty właz, na jego błoniaste segmenty. - Sekundy? Minuty?
- Średnio trzy kropka czterdzieści pięć sekundy - odparł C-3PO. - Ale bez kontek-
stu ta wartość zupełnie nie ma znaczenia.
- Nie tak zupełnie. - Leia wróciła na siedzenie drugiego pilota. - Posuń nas tro-
chę do przodu, Han... muszę coś sprawdzić.
Han spełnił jej żądanie i Leia znów zaczęła obserwować wypukły właz, doszuku-
jąc się błędu w swoim rozumowaniu. Nagle owady znów skupiły się pośrodku mem-
brany, po czym ruszyły ku jej krawędziom, wypuszczając zielony żel.
- Leć dalej - mruknęła. - Już wiem. co mówią.
- To niemożliwe! - wykrzyknął Threepio. - Nawet ja nie mam wystarczających da-
nych, aby określić gramatykę... a co dopiero dokonać dokładnego tłumaczenia.
Leia nie zamierzała się sprzeczać. Sięgnęła do suwaków kontrolujących tarcze
„Sokoła". Han z ukosa zerkał na jej dłonie, ale posłusznie ruszył przed siebie. Kiedy
właz zaczął wyginać się do środka, Leia opuściła tarczę. Po chwili elastyczna membra-
na została jakby zassana przez poszycie „Sokoła" i zewnętrzną próżnię.
Han odetchnął głęboko i spojrzał na żonę.
- Doskonale.
- Tak, księżniczko Leio, to było rzeczywiście doskonałe tłumaczenie. - Robot wy-
dawał się wyraźnie zdruzgotany. - Nie pamiętam, czy mówiła pani, ile form porozu-
miewania się zna pani tak płynnie?
Troy Denning
Janko5
39
R O Z D Z I A Ł
5
Luke czuł się tak, jakby połknął wiadro drobnych żywych rybek. Ben niepokojąco
pozieleniał, a Mara, która zwykle potrafiła godzinami wirować przy minimalnej grawi-
tacji, zacisnęła mocno szczęki, aby uniknąć kompromitującej erupcji. Skywalkerowie
nie należeli do nowicjuszy w mikrociążeniu, ale ich żołądki buntowały się przeciwko
całkowicie obcemu otoczeniu tej kolonii asteroid - lepkiemu, złocistemu woskowi,
który oblepiał korytarze, nieustannemu pomrukowi dźwięków wydawanych przez in-
sekty, niekończącej się paradzie sześcionogich, wysokich na metr robotnic wędrujących
po ścianach i suficie.
Saba za to wydawała się cieszyć doskonałym samopoczuciem. Szła jako pierwsza,
drepcząc po ścianie na czworakach i kołysząc głową na boki. Jej długi język smakował
słodkie powietrze. Luke przypuszczał, że tutejsza temperatura i wilgoć przypominają
jej Ba-rab Jeden, ale może podobało jej się po prostu, jak dłonie i stopy z mlaskaniem
odrywają się od warstwy wosku wyściełającej korytarz. Zauważył już dawno, że Bara-
belowie znajdują przyjemność w najdziwniejszych rzeczach.
Dotarli do ukośnego skrzyżowania i Luke przystanął, wsłuchując się w dziwny,
pulsujący dźwięk, który dochodził z bocznego tunelu. Był stłumiony, nieprzyjemny i
szorstki, ale niewątpliwie miał melodię i rytm.
- Muzyka - szepnął.
- Jeśli ktoś pochodzi z Tatooine, to może tak sądzić - mruknęła Mara. - Dla reszty
świata brzmi to raczej jak czkawka rankora.
- Jej się to podoba - rzekła Saba. - Jej ogon aż podskakuje.
- Jasne, skrzypiące wirniki napędowe też sprawiają że ogon ci podskakuje - przy-
pomniała Mara. Wskazała palcem na podłogę, gdzie nieprzerwany strumień stóp starł
wosk do gołego kamienia. -Ale to uczęszczana droga. Sprawdźmy ją.
Ruszyli w stronę przejścia. Ben zapytał:
- Czy to tutaj jest Jaina?
- Nie - odparł Luke. Ben powtarzał w kółko to samo pytanie od chwili, kiedy wy-
szli z nadprzestrzeni. - Mówiłem ci, że nie ma jej w kolonii asteroidów.
- Więc gdzie jest?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
40
- Nie wiemy. - Luke zerknął na Bena przez ramię. - Tego właśnie próbujemy się
dowiedzieć.
Ben rozważał to przez chwilę.
- Jeśli nie wiecie, gdzie ona jest, to może jest właśnie tutaj, a wy tego nie wiecie -
powiedział w końcu.
Saba dostała ataku syczenia.
- I tu cię ma, Mistrzu Skywalkerze - wykrztusiła.
Ben schował się za matkę. Luke stwierdził, że martwi go dziwny lęk Bena przed
Sabą. Od najmłodszych lat starali się, aby chłopiec miał kontakt z różnymi rasami, ale
tylko Saba budziła w nim strach.
Luke uśmiechnął się i wyjaśnił cierpliwie:
- Benie, gdyby Jaina była tutaj, wyczułbym jej obecność poprzez Moc.
-Tak?
- Ale czuję ciocię Leię. Jest tutaj z wujkiem Hanem - dorzucił szybko Luke zasko-
czony, że Ben zadowolił się tak skąpym wyjaśnieniem.
Saba zatrzymała się na ścianie i obejrzała na Luke'a.
- Solo tu są? Ona myślała, że polują na Trójoką.
- On też. - Luke nie zdołał całkowicie ukryć niezadowolenia, jakie zabrzmiało w
jego głosie. - Widocznie uznali, że lepiej będzie, jak do nas dołączą.
- I mają wszelkie prawo tak uważać - oceniła Mara. - W zeszłym roku częściej od
nich widywaliśmy się z Jainą, Jacen wciąż szuka wiedzy na temat Mocy... Han i Leia
muszą się czuć samotni. -Zmierzwiła czuprynę Bena. - Ja bym się czuła...
- Wiem - odparł Luke, pełen poczucia winy za własną reakcję. -Przyzwyczaił się
do tego, że wszyscy robią to, co im każe Rada, i prawie zapominał, że nie ma ona żad-
nych formalnych prerogatyw i wszyscy, w tym również Solo, służyli jej z własnej ini-
cjatywy. Już i tak zrobili dla nas więcej, niż mieliśmy prawo od nich żądać.
- A co z Trójoką? Kto ją powstrzyma?
- Może nie byłoby bez sensu powierzyć to zadanie Policji Odnowy, dopóki nie
znajdziemy Jainy - mruknął Luke. - W końcu Rada mogłaby posłać ją i Alemę z powro-
tem razem z Zekkiem. Całej trójce ta sprawa nie powinna przysporzyć większych pro-
blemów.
- Jeśli w ogóle pojadą. - Saba ruszyła dalej korytarzem, potrząsając głową. - Ona
zaczyna wątpić w mądrość naszej Rady. Stado potrzebuje przewodnika, inaczej łowcy
rozbiegną się każdy za swoją zwierzyną.
- Jedi to inny typ stada - rzekł Luke, podążając za nią. - Jesteśmy stadem przewod-
ników.
- Stadem przewodników? - Saba wydała potrójny, krótki syk i zniknęła za zakrę-
tem. - No, no, mistrzu Skywalker...
W miarę jak zagłębiali się w korytarz, muzyka stawała się coraz wyraźniejsza.
Słychać w niej było bezładne świergotanie, które Luke uznał za śpiew, rytmiczne dra-
panie, od biedy mogące ujść za perkusję, oraz chrapliwe piski podkreślające melodię.
Całość sprawiała dziwnie radosne wrażenie i Luke w końcu stwierdził, że mu się podo-
ba.
Troy Denning
Janko5
41
Po około pięćdziesięciu metrach przejście otwierało się na wielką słabo oświetloną
kantynę. Kręciło się tu pełno prymitywnie wyglądających pilotów. Muzyka dochodziła
z pustego kręgu pośrodku pomieszczenia; trójka patykowatych Verpine grała tam przy
sztucznym świetle tuzina woskowatych lamp żarowych. Luke uważnie przyjrzał się ich
instrumentom, usiłując sobie wyobrazić, jak udaje im się wydawać tyle różnorodnych
dźwięków, skoro są jednostrunowe.
- Astral! - Ben odbiegł od Mary i ruszył w głąb kantyny. - Ale będzie huk!
Mara złapała go za ramię. -Ani mi się waż!
Spojrzał na nią i mrugnął porozumiewawczo zadowolony, że zostawili nianię, aby
do spółki z R2-D2 pilnowała „Cienia Jade".
- Nie możesz mnie tu zostawić samego, mam tylko osiem lat.
- A kto ci powiedział, że będziesz sam? - Mara gestem posłała Luke'a w kierunku
kantyny, a sama zwróciła się do Bena. - My tu sobie popilnujemy...
Luke i Saba weszli do środka. Zwykły zestaw gwiezdnych włóczykijów - Givino-
wie, Bothanie. Nikto. Quarrenowie - skupił się pośrodku pomieszczenia. Siedzieli na
ławkach z kamienia syntetycznego, a drinki trzymali na kolanach. Kilka cięższych
przypadków trzymało się na uboczu - Defel ..Cień Widma" ukrywający się w kącie i
jakiś jenecki łobuz po drugiej stronie pomieszczenia. Większość klientów okupowała
siedzenia na stałe, ale w Mocy nie wyczuwało się ukrytej wrogości, jaka zwykle pano-
wała w kosmicznych kantynach.
Luke poszedł za Sabą do części barowej, gdzie obok długiego rzędu automatów z
napojami stał roztargniony Duros. Nie było tu ani lady, ani kasy, ani niczego, co przy-
pominałoby terminal rozliczeniowy, ale zza środkowego automatu, z mrocznej wnęki,
dochodziło ciche stukanie. Podeszli bliżej; stukanie ustało i z alkowy wychylił się
owad-robotnik. Przyjrzał im się przez chwilę, po czym każdemu podał pusty kubek i
cofnął się z powrotem do swojej niszy.
Luke i Saba obejrzeli nieoznaczone automaty, aż wreszcie Saba syknęła z irytacją
podeszła do sennego Durosa i wcisnęła mu kubek do ręki.
- Krwawokwas - zażądała.
Duros odwrócił w kierunku klientki pozbawioną nosa twarz i zobaczył, kto się do
niego zwraca. Na widok Barabelki cały błękit uciekł mu z twarzy.
-Nie mamy krwawokwasu - odrzekł beznamiętnym duroskim głosem. - Tylko
membrozję.
- Czy jej to będzie smakować? Duros skinął głową.
- Wszyscy lubią membrozję.
- Dla mnie to samo - dodał Luke, podając mu swój kubek. Duros uważnie obser-
wował twarz Luke'a, najwyraźniej usiłując dopasować ją do innego stroju niż mocno
zużyty kombinezon pilota.
- Jestem tylko pilotem - rzekł Luke, wzmacniając iluzję Mocy, za którą się ukry-
wał. - Bardzo spragnionym pilotem.
- Jasne.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
42
Duros odwrócił się do najbliższego automatu, napełnił oba kubki gęstym, burszty-
nowym płynem i podał je klientom. Luke sięgnął do kieszeni po dziesięciokredytowy
banknot, ale Duros machnął ręką.
- Tu się nie płaci.
- Nie płaci się? - powtórzyła Saba. - Ona ci nie wierzy.
W Mocy pojawił się cień oburzenia, ale po chwili Duros wzruszył ramionami i
spojrzał na muzyków Verpine.
Saba przez moment obserwowała go uważnie, po czym zerknęła na Luke'a.
- Ona jest zmęczona. Idzie sobie usiąść.
Pociągnęła łyk z kubka i ruszyła w głąb kantyny. Duros sprawiał wrażenie, że
chętnie ujrzałby Luke'a idącego w jej ślady, ale Jedi pozostał na miejscu, przelewając w
Moc fale sympatii i koleżeństwa. Wyniosłość Durosa nie malała jednak aż do momen-
tu, kiedy Saba wywołała chór wściekłych skrzeków, zajmując puste miejsce naprze-
ciwko Ewoka.
- To może być interesujące. - Duros zaśmiał się cicho. - Ten mały Ewok ma wyrok
śmierci w dziesięciu systemach.
- Nie mów! - Luke pociągnął łyk membrozji. Napój był słodki, gęsty i mocny;
rozgrzał go natychmiast od stóp po czubki uszu. Pozwolił sobie przez chwilę na rozko-
szowanie się tym upojnym ciepłem, zanim zwrócił się do Durosa:
-Długo tu jesteś?
- Za długo - odparł Duros. - Okazuje się, że Lizil nie używa kostek procesorów i
teraz nie mogę wydostać się z ładunkiem.
- Czy to częsty problem?
- Częsty przypadek, ale nie problem. - Duros machnął ręką ogólnie w kierunku
dystrybutorów membrozji. - Wszystko jest za darmo, możesz zostać tu tak długo, jak
chcesz.
- Bardzo wspaniałomyślne - zdziwił się Luke. -A gdzie jest haczyk?
-Nie ma - odparł Duros. - Tyle tylko, że się przyzwyczajasz i potem już nie chcesz
wyjeżdżać.
- A to już dla mnie brzmi jak haczyk - przyznał Luke.
- Zależy, jak na to spojrzysz - zgodził się Duros. - Zwłaszcza jeśli masz obowiązki
w domu.
- Czemu nie zabierzesz swoich kostek z powrotem do znanej galaktyki? - zapytał
Luke. -Tyle przemysłowych światów zostało zniszczonych przez wojnę, Sojusz Galak-
tyczny dałby się pokroić za kostki procesorów.
- Zbyt niebezpieczne. - Duros przechylił wielką głowę w kierunku Luke'a. -Nie
chciałbyś raczej, aby jakiś zabłąkany łowca nagród złapał cię z tymi procesorami.
- Rozumiem - odparł Luke. Lando i Tendra wyznaczyli nagrodę w wysokości mi-
liona kredytów za ładunek wyspecjalizowanych procesorów, przechwycony w drodze
do nowej fabryki robotów Tendrando Arms. - To ma sens.
- Niech oddycham próżnią, jeśli nie - powiedział Duros. - Pięcioro Jedi już mi sie-
działo na ogonie. Dlatego postanowiłem pozbyć się ładunku.
Luke z trudem powstrzymał grymas gniewu na myśl o stracie tak ważnych części.
Troy Denning
Janko5
43
- Jesteś pewien, że Jedi szukali właśnie ciebie?
- A kogóż by innego? - Duros pokręcił głową i dodał: - Wiem, że Calrissian ma
konszachty z Jedi, ale kto by pomyślał, że jest aż tak silny?
- Ja na pewno nie - odparł Luke. Podszedł bliżej do Durosa i zniżył głos. - Czy ci
Jedi byli jeszcze dość młodzi? Dwoje ludzi, Barabel i Wookie?
- Tak, tak. I Twi'lek. - W głosie Durosa pojawiła się podejrzliwość. Ostrożnie od-
sunął się od Luke'a. - Skąd wiesz?
- Sam mam z nimi mały problem - odparł Luke. - Wolałbym nie znaleźć ich w
miejscu, gdzie zamierzam się zatrzymać. Nie wiesz, dokąd się udali?
Duros przez chwilę gapił się na zespół Verpine, zastanawiając się pewnie, jakby tu
skorzystać na tej informacji. Luke wlał w Moc nieco więcej dobrej woli i Duros pokrę-
cił głową.
- Niestety - mruknął. - Musisz spytać Lizila.
Zanim Luke się dowiedział, gdzie znaleźć Lizila, stwierdził, że zbliża się ktoś ob-
cy. Wyczuł, że to jednocześnie osobna istota w Mocy, jak też część większej, rozpro-
szonej aury, ogarniającej całą kolonię asteroidów. Obejrzał się i zobaczył olśniewającą
samicę rasy Falleen. Jej łuskowata skóra była prawie tak zielona jak skóra samca.
Grzecznym skinieniem głowy pozdrowiła Luke'a i zatrzymała się przed Durosem.
- Tarnis, mam dla ciebie ładunek - odezwała się.
Duros pociągnął łyk membrozji, starając się zachować spokój.
- Dokąd?
- Gniazdo Horoh - odpowiedziała Falleenka. - Oczywiście dostaniesz też ładunek
powrotny.
Oczy Durosa zrobiły się dziwnie okrągłe jak na standardy jego rasy.
- Załatwione.
Wyraźnie jednak nie kwapił się do wyjścia, więc Falleenka dodała:
- To wymaga natychmiastowego wyjazdu. Lizil już ładuje „Gwiezdną Pieśń".
- Nie szkodzi. - Tarnis odstawił kubek na podłogę. - Zbiorę tylko załogę i...
- Już ich zbieramy - wyjaśniła Falleenka i ruszyła w kierunku drzwi. - Spotkacie
się w hangarze.
- Idę, idę - rzucił Tarnis, kręcąc głową ze zdumieniem, i ruszył za nią. -Nareszcie!
Luke zauważył, że w zamieszaniu zapomniano o jego obecności. Użył Mocy, aby
zatrzymać Durosa, i odchrząknął.
- O, właśnie. - Tarnis wziął Falleenkę za ramię i wskazał ręką Luke'a. -Ten gość
chce porozmawiać. Sam trafię do hangaru.
Falleenka tylko zwolniła kroku.
- Jesteśmy bardzo zajęci - obejrzała się przez ramię, unikając wzroku Luke'a. -
Ciesz się gościnnością gniazda.
Kiedy Luke sięgnął poprzez Moc, aby wejrzeć w jej uczucia, wyczuł głęboką tro-
skę. Łuski Falleenki zafalowały z niepokojem i nagle potężne, mroczne uczucie dotarło
z głębi jej umysłu i popchnęło Luke'a tak silnie, że potknął się o dystrybutor membro-
zji.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
44
Tarnis i Falleenka skierowali się do wyjścia. Mara wyjrzała zza rogu, aby spraw-
dzić, czy zaskoczenie męża, które wyczuła, nie jest powodem do zmartwienia. Luke
odwrócił się i z uśmiechem zaprezentował nową plamę z membrozji na kombinezonie,
po czym znacząco spojrzał w ślad za Tarnisem i Falleenka.
Zaledwie para znalazła się dość daleko, żeby nie zauważyć, że są śledzeni, Mara
wzięła Bena za rękę i ruszyła za nimi korytarzem. Gawędziła z synem jak matka z
dzieckiem, która wraca właśnie na statek.
Luke przepchnął się na środek kantyny i usiadł na ławce niedaleko pary Ishi Ti-
bek. Przez chwilę milczał, udając, że wsłuchuje się w muzykę, w istocie jednak poszu-
kując poprzez Moc urządzeń podsłuchowych. Nie całkiem rozumiał, co się zdarzyło
przy dystrybutorach membrozji, ale uznał, że przybycie Falleenki nie było przypadko-
we. Lizil - kimkolwiek był - nie chciał, aby Tarnis opowiedział mu o Jainie i innych.
Po kilku minutach Luke poczuł wreszcie, że spokojnie może zadawać pytania. Za-
czął wysyłać fale koleżeństwa i dobrej woli i w chwilę później jedna z Ishi Tibek od-
wróciła się w jego stronę.
- Mam na imię Zelara - oznajmiła, wskazując na towarzyszkę, która pracowicie
kręciła szypułkami ocznymi i delikatnie kłapała dziobem. - A ona Lyari. Podobasz się
jej.
Luke się uśmiechnął.
- Dzięki.
Zelara zatrzepotała powiekami żółtych oczu.
- Mnie też się podobasz.
- To bardzo miłe. - Dał sobie spokój z przyjaznymi uczuciami i zagadnął: - Wła-
ściwie szukam tu przyjaciół...
- My będziemy twoimi przyjaciółmi - zaproponowała Lyari. Wstała przesiadła się
na ławkę po drugiej stronie Luke'a i wsunęła pulchną dłoń pod jego ramię. Jej oddech
przesiąknięty był odorem membrozji. - Nigdy wcześniej nie czułam nic podobnego w
stosunku do człowieka.
- Ani ja. - Zelara zaopiekowała się drugim ramieniem Luke'a. -Śliczny jest, słowo
daję... nawet z tymi schowanymi oczami.
- Moje panie, przemawia przez was membrozja. - Luke czuł, że Mara wraca już do
kantyny. Była lekko zdenerwowana, ale nie zauważył w niej gniewu ani przerażenia.
Najwyraźniej zgubiła Durosa i jego towarzyszkę. - Szukam grupy młodych podróż-
nych, którzy tędy przejeżdżali. Co najmniej dwoje ludzi, Twi'lek, Barabel i...
- I Wookie? - zapytała Lyari.
- Widziałyście ich - stwierdził Luke. Lyari rozchyliła dziób w imitacji uśmiechu.
- Może...
- A może nie - dodała Zelara. Zaczęła szarpać się z zapięciem na piersi kombine-
zonu Luke'a. - Chodź, zobaczymy, co masz w środku, a potem ci powiemy.
Luke chwycił ją za rękę.
- To chyba nie najlepszy pomysł, żebyśmy...
- Chodź tu, mój słodki... - Lyari sięgnęła do zapięcia nieco niżej. - Daj nam szan-
sę...
Troy Denning
Janko5
45
- Nic z tego. - Luke wzmocnił swój protest Mocą aby powstrzymać Lyari przed
rozdarciem mu kombinezonu. - To się nie uda.
- A czemu nie? - zapytała Zelara.
- Na początek dlatego, że wy macie dzioby, a ja usta.
Zelara rozsunęła szerzej szypułki oczne.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, co dziewczyna może zdziałać za pomocą dziobka...
- Daj, pokażę ci - powiedziała Lyari. Chwyciła dziobem nos Luke'a i pociągnęła.
-Au! - Luke machnął ręką i uwolnił nos. Inni goście zaczęli już zerkać w ich kie-
runku, a tego właśnie chciał uniknąć za wszelką cenę. - Proszę, drogie panie, powiedz-
cie mi tylko, co wiecie o moich przyjaciołach.
Zelara rozerwała mu kombinezon na piersi, odsłaniając bieliznę.
- Najpierw pokaż, a potem...
Zdumienie Mary uderzyło Luke'a jak młot Mocy. Nie usłyszał reszty komentarza
Zelary. Spojrzał w stronę drzwi. Mara błyskawicznie zasłoniła synowi oczy dłonią.
- Kto to jest? - zapytała Lyari, podążając spojrzeniem za jego wzrokiem.
- Moja żona.
- Żona? - chórem zawołały Ishi Tibki. Zerwały się na równe nogi, a Zelara wrza-
snęła: - Nie mówiłeś, że masz samicę!
- I jeszcze do tego bachora! - krzyknęła Lyari.
Zamieszanie sprawiło, że Verpine pomylili melodię, a kilku wyraźnie zirytowa-
nych klientów zaproponowało, aby Luke i jego Ishi Tibki przenieśli się ze swoimi pry-
watnymi problemami w inne miejsce.
Mara wywróciła oczami, pokręciła głową i wywlokła opierającego się Bena na ko-
rytarz.
Luke przesłał jej krzepiącą myśl, upewniając, że jest w stanie wszystko wyjaśnić.
Odpowiedziała mu wrażeniem powątpiewania i rozbawienia, a kiedy usłyszał jeszcze z
drugiego końca sali posykiwanie Saby, doszedł do wniosku, że może tej przygody nie
przeżyć. Z urazą pokręcił głową, zapiął kombinezon i spojrzał w górę na obie Ishi Tib-
ki.
- Mogłybyście łaskawie usiąść?
Zelara wsparła dłoń na biodrze.
- Ani mi się śni.
- Zapomnij o nas, ty bigamisto! - Lyari popchnęła go w kierunku wyjścia. - Idź do
tej swojej samicy i bachora!
- Najpierw mi odpowiecie na pytanie. - Luke złapał obie Ishi Tibki za przeguby i
pociągnął na ławkę. - Kiedy widziałyście moich przyjaciół? Wookie, Barabela i resztę?
- Kiedy tu byli - zimno odparła Zelara.
- To znaczy? - Luke podkreślił pytanie Mocą zmuszając Ishi Tibkę do udzielenia
odpowiedzi.
- Nie wiem. - Zelara spojrzała na Lyari - Kiedy to było?
-A kto by pamiętał? Byli tu tylko jeden dzień.
Luke nacisnął przez Moc Lyari, żeby sobie przypomniała, ale wyczuł, że znowu
ktoś się zbliża. Podobnie jak w przypadku Falleenki, odniósł wrażenie, że przybysz ma
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
46
podwójną obecność w Mocy, lecz tym razem aura indywidualna wydawała się znacznie
silniejsza i groźniejsza niż u Falleenki. Luke obejrzał się i omal nie sięgnął do miecza
świetlnego, kiedy zobaczył zwalistą postać o białych kłach i czerwonych ślepiach.
Deffel śledził dłoń Luke'a, dopóki nie opadła bezwładnie, i zwrócił się do Ishi Ti-
bek.
- Gniazdo zabezpieczyło baryłkę świeżych soli tibrińskich - wychrypiał. - Przygo-
towujemy zbiornik do zanurzenia.
- Dla nas? -jęknęła Zelara.
- Gdzie? - zapytała Lyari.
Deffel zaoferował każdej z nich ramię pokryte ciemnym futrem.
- Zaprowadzimy was.
- Najpierw odpowiedzcie na moje pytanie - zażądał Luke, podkreślając polecenie
Mocą.
Lyari zatrzymała się i obejrzała, ale Deffel pociągnął ją za sobą.
- Chodźcie, damy - rzekł, błyskając czerwonymi ślepiami. - Zbiornik stygnie...
I znów Luke poczuł obecność tej samej mrocznej istoty, występującej przeciwko
niemu. Nie był to atak poprzez Moc, tylko czyjaś nieprawdopodobna siła woli. Gdyby
Luke zechciał, znalazłby sposób na utrzymanie swojego oddziaływania na obie Ishi
Tibki, ale to oznaczałoby jeszcze wyraźniejsze zwrócenie na siebie uwagi tajemniczej
istoty.
Poza tym Saba też już podążała w jego kierunku, a za nią mały Ewok. Był to ten
sam, z którym siedziała wcześniej, a odznaczał się pojedynczym, ukośnym pasem prze-
cinającym całe krępe ciało, pokryte futerkiem czarnym jak sama przestrzeń. Stanęli
przed Lukiem, sycząc i szczebiocząc jedno przez drugie.
- Mów, mów - rzekł Luke. - Wyrzuć to z siebie. Kim jest twój przyjaciel?
- Tar... Tarfang... - zachichotała Saba. - Mówi, że jak już skończysz uganiać się za
Ishi Tibkami... pomoże nam znaleźć naszych przyjaciół.
Troy Denning
Janko5
47
R O Z D Z I A Ł
6
Jeśli nie liczyć warstwy złocistego wosku, rzędów lśniących kul żarowych przyle-
pionych do sufitu, nieregularnych wylotów korytarzy i dziwnego wrażenia, że nie wia-
domo, gdzie góra, a gdzie dół, wnętrze kulistego hangaru przypominało wszystkie inne
porty kosmiczne, jakie Han Solo odwiedzał na tysiącach nieznanych planet rozrzuco-
nych po całej galaktyce. Była tu zwykła kolekcja poobijanych transportowców, sterty
kradzionych towarów spiętrzone na otwartej przestrzeni, nieodmiennie ci sami szmu-
glerzy - zakały własnego gatunku - kręcący się wokół statków; ciężej harowali w nie-
uczciwym życiu, niż pracowaliby w uczciwym.
Han poczuł, że wzbiera w nim fala nostalgii. Zatęsknił za czasami, kiedy lądował
w takich miejscach i wiedział, że nikt nie odważy się zaczepić ani jego, ani Wookiego.
Oczywiście, teraz miał za żonę rycerza Jedi, parę Noghrich w obstawie oraz wyremon-
towanego robota bojowego jako dodatkowe wsparcie, ale to i tak nie było to samo.
Chewbacca był jego wspólnikiem w konspiracji i najlepszym przyjacielem, czasem
mocno kłopotliwym wyrzutem sumienia, ale też i towarzyszem broni, który rozumiał,
że to zdrady i rozczarowania zmieniły Hana w czujnego, zgorzkniałego przemytnika,
zanim pojawiła się Leia i uratowała go od tej bezcelowej egzystencji.
- Przynajmniej jedna tajemnica rozwiązana - mruknęła Leia. Wskazała durapla-
stową paletę pełną skrzyń i oznakowaną WŁADZE ODNOWY - ARTYKUŁY SANI-
TARNE. - To może wyjaśniać, czemu tak trudno prześledzić ubytki w dostawach.
- Sam nie wiem - odparł Han. Obserwował kątem oka ogromne owady, które zda-
wały się roić na wszystkich odkrytych powierzchniach. - Ta kupa kamieni nie jest dość
duża, aby pomieścić wszystko, co znika.
Im dłużej Han przyglądał się temu. co działo się wokół transportowców, tym wię-
cej włosów stawało mu na głowie. Robale właziły i wyłaziły z ładowni statków całkiem
bez nadzoru, wyładowując towary, żywność, a nawet ważne narzędzia niezbędne na
pokładzie, i ustawiały je w pryzmy u stóp ramp wyładowczych. Zamiast powstrzymy-
wać insekty, załogi statków robiły dokładnie to samo co one, tylko w odwrotnym kie-
runku, ładując ogromne kamionkowe beczki, kule wielobarwnego wosku oraz więk-
szość narzędzi i żywności, które robale wyładowywały. A przy tym wyglądało na to, że
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
48
nikogo nie irytuje taka praca bez sensu. Właściwie można było powiedzieć, że jedni i
drudzy ledwie się zauważali, jeśli nie liczyć starannego unikania kolizji.
Han odszukał wzrokiem szary klin jachtu kosmicznego klasy Horizon, ustawione-
go w połowie wysokości „ściany" przestrzeni dokowej. Jego wsporniki stabilizacyjne
zanurzone były dość głęboko w woskowatej substancji wyściełającej pomieszczenie.
Rampa pasażerska była opuszczona. Stał obok niej robot obronny typu Tendrando
Arms; jego masywny tors i naładowane systemami kończyny dziwnie kontrastowały z
pogodną twarzą niani o uśmiechniętych ustach.
- Tam jest „Cień" - rzekł Han. Obrócił dziób „Sokoła" i skierował się w stronę
otwartej przestrzeni na ścianie tuż obok statku Mary. - Chodź się przywitać.
Leia pokręciła głową.
- Chyba nikogo nie ma na pokładzie.
- Naprawdę? - skrzywił się Han. Zostawić statek bez ochrony i otwarty... to było
niepodobne do Mary, choć z drugiej strony sama obecność niani gwarantowała bezpie-
czeństwo. Dozorcą który stanowił ochroniarską wersję słynnego robota bojowego Lan-
do YVH skrzyżowanego z robotem-nianią TD, był wystarczającą ochroną dla statku.
Zdaje się, że nawet do owadów to już dotarło - od czasu do czasu któryś próbował się
zatrzymać i przesunąć antenkami po rampie, ale żaden nie odważył się wejść. - Pewnie
już są w kantynie.
Han uniósł „w górę" rufę „Sokoła Millenium", ustawiając go wzdłuż ściany, i wy-
lądował na otwartej przestrzeni. Wsporniki pogrążyły się w wosku i wydawało się, że
dobrze trzymają statek, ale na wszelki wypadek wstrzelił jeszcze kotwy. Mikrograwita-
cja potrafi być złośliwa - trudno powiedzieć, w którą stronę przyciąga, dopóki nie za-
czniesz się ślizgać.
Wstał i przypiął pas z miotaczem.
- W porządku, chodźmy do niani, może nam co nieco opowie.
Zeszli z rampy i aż ich cofnęło, kiedy buchnęła im w twarz fala dusznego powie-
trza o słodkim zapachu. Dok wypełniała ogłuszająca kakofonia trzasków, które na-
tychmiast przyprawiły Hana o strużki potu na plecach. Pół tuzina robali zameldowało
się natychmiast u stóp rampy i ruszyło na pokład. Miały ciemnopomarańczowe podgar-
dla, jasnobłękitne odwłoki i pierzaste, metrowej długości antenki. Han poczuł dziwne
mrowienie w żołądku, ale ruszył im na spotkanie.
Leia chwyciła go za ramię.
- Han! Co się dzieje?
- Nic, nic... - Przełknął z trudem ślinę i ruszył dalej. Nie miał zamiaru poddawać
się wspomnieniu Kamarian. Poza tym ci tutaj sięgali mu ledwie do pasa, mieli po cztery
chude ramiona, krzywe nogi i parę masywnych żuwaczek, bardziej przystosowanych do
ustawiania ładunków niż do szarpania mięsa. - Nic mi nie jest.
Zatrzymał się w połowie rampy. Skrzyżował ramiona na piersi i stanął tak, aby za-
blokować przejście. Zmusił się, aby groźnie spojrzeć na dowódcę. Oprócz głównej pary
zielonych, kulistych oczu, robak miał jeszcze trzy soczewki na szczycie głowy. Han nie
był pewien, w które oczy powinien patrzeć.
- Hej, panowie, dokąd to?
Troy Denning
Janko5
49
Dowódca spojrzał na niego i nerwowo zaklekotał żuwaczkami.
- Burrubbubbuurrr, rubb... - zawarczał cicho.
Opadł na sześć łap. Teraz sięgał Hanowi ledwie do kolan. Grzecznie opuścił an-
tenki i dał nura pomiędzy nogi Hana.
- Hej! - wrzasnął Solo. Zanim owad zdołał rozpędzić się na dobre, odwrócił się i
złapał go za skarlałe skrzydełka na grzbiecie. Niektóre insekty miały brzydki zwyczaj
składania jaj gdzie popadnie, a on nie chciał żadnego paskudztwa na pokładzie. - Cze-
kaj no!
Robak obejrzał się, spojrzał Hanowi prosto w oczy i wskazał na jego dłonie, ła-
godnie klikając żuwaczkami.
- Ubburr buurr ub.
- Kapitanie Solo - usłużnie odezwał się Threepio. - Sądzę, że owad prosi, aby pan
go puścił.
- Rozumiesz ten bełkot? - zapytał Han.
- Obawiam się, że to głównie polega na zgadywance - przyznał się C-3PO. - Ta
forma ich języka jest równie niejasna jak tańce.
- No to daj sobie spokój.
- Hanie - odezwała się Leia. - Ja tu nie wyczuwam żadnego zagrożenia. Dopóki
See-Threepio nie wymyśli, jak się z nimi porozumiewać...
- Ja się porozumiewam. - Han wbił wzrok w widoczne oko owada i powiedział: -
Nie wiem, co sobie o mnie pomyślisz, ale nikt nie wchodzi na pokład „Sokoła" bez
mojego zaproszenia.
Następnych pięć robaków opadło na wszystkie łapy, prześliznęło się na spód ram-
py i tamtędy ruszyło w kierunku włazu.
- Nie! - Han cisnął ściskanym przez siebie insektem poza rampę i ruszył za pozo-
stałymi. - Zatrzymać ich!
Noghri stanęli przed Leią i zasłonili sobą przejście, przykucając w pozycji bojo-
wej. Owady przeniosły się z powrotem na górną powierzchnię rampy i dalej uporczy-
wie próbowały wcisnąć się na pokład „Sokoła". Pierwsza para została zrzucona z ram-
py celnymi kopniakami Noghrich.
Pozostała trójka owadów zatrzymała się w miejscu, przykucając na sześciu łapach.
Położyły antenki płasko na głowach, a z ich brzuchów wydobyło się ciche powarkiwa-
nie. Ktoś mógłby to wziąć za pokorne przeprosiny, ale Han nie był tak szybki w wyda-
waniu sądów. Umysły robactwa niekoniecznie musiały pracować tak samo jak innych
gatunków.
BD-8, robot bojowy Solo, stanął za plecami Noghrich i wycelował działko lasero-
we ponad ramieniem Meewalhy.
- Proszę o spokój - rzekł. W pełnej zbroi z laminarium i z czerwonymi fotorecepto-
rami w twarzy w kształcie trupiej czaszki nadal przypominał robota YVH, z którego
został przerobiony. - Intruzi zidentyfikowani. Zezwolenie na ostrzał?
- Nie! - warknęła Leia. - Spocznij. Powrót do stacji spoczynkowej.
- Stacja spoczynkowa? - W tonie BD-8 zabrzmiało powątpiewanie, bo kolejna
grupa owadów wpakowała się na rampę. - Madame, ależ my zostaliśmy zaatakowani!
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
50
- Nieprawda - zaprzeczyła Leia.
- Po moim trupie - dodał Han.
Chwycił kolejnego owada i rzucił nim na drugą stronę hangaru. Cakhmain i Mee-
walha pozbyli się ostatniej dwójki, łapiąc je za żuwaczki i odrzucając lekkim skrętem
dłoni.
Han skinął głową z aprobatą.
- Widzisz?
Z podłoża dotarł na górę gorzki zapach. Han spojrzał w dół i ujrzał, jak dwa zrzu-
cone robaki stoją obok rampy na czterech przednich łapach, a z ich wzniesionych od-
włoków na krawędzie rampy spływa zielonkawa ciecz.
- Co jest, do garzala? - huknął Han.
- Ubbub bubbur - zawarczały robale.
- Sam jesteś bubbur!
Han podniósł ręce, żeby je odpędzić, ale bezskutecznie. Threepio wykorzystał
chwilę ogólnej konsternacji, żeby wtrącić:
- Mamy chyba kolejnego gościa kapitanie Solo.
Robot wskazał palcem ponad ramieniem Hana.
Solo obejrzał się i stwierdził, że stoi twarzą w twarz z wysokim, łysym osobnikiem
o wielkich owadzich oczach i parze potężnych kłów. Zbliżał się do rampy „Sokoła",
dzierżąc w dłoniach ścierkę i kanister z jakimś płynem.
- Nieźle - mruknął Han. - Jeszcze Aqualisha nam tu brakowało...
- To nie wróży nic dobrego - dodała Leia. Aqualishowie byli agresywnym gatun-
kiem, znanym w całej galaktyce z szukania zwady... i znajdowania jej. - Czego on
chce?
- Może umyć nam iluminatory? - podsunął Han. Aqualish podszedł do rampy i ru-
szył w stronę robali. - O co chodzi, Zębaczu?
Przezwisko nie należało do ulubionych wśród Aqualishów, ale narzucony od po-
czątku agresywny ton zwykle pomagał opanować sytuację. Trudniej było rozpocząć
bójkę z kimś, kto nie daje się onieśmielić.
- O nic, przyjacielu - rzekł Aqualish chrapliwym tonem, charakterystycznym dla
tego gatunku. - Tylko chciałbym pomóc ci wyjść.
Han i Leia wymienili spojrzenia. „Przyjaciel" nie było słowem często stosowanym
przez Aqualishów.
- Nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi - rzekł Han.
- Ale będziecie.
Aqualish odczekał, aż robale skończą spryskiwać rampę, po czym odegnał jednego
i rozpylił na zanieczyszczony obszar ostro woniejącą pianę.
- Lepiej, żeby to nie było żrące - ostrzegł Han.
Aqualishowie nie umieli się uśmiechać - chyba w trakcie swojej ewolucji przestali
potrzebować tego grymasu - ale ten jakimś cudem zdołał sprawić wrażenie uśmiechnię-
tego.
- Nie jest. - Rzucił kanister Hanowi. - Trzeba to wyczyścić.
Troy Denning
Janko5
51
Aqualish wskazał na drugą stronę rampy, gdzie kolejny owad zostawił zieloną
maź, po czym sam zaczął wycierać ten kawałek, który już spryskał pianą. Han rozpylił
na krawędzi rampy grubą warstwę substancji, nasycając powietrze zapachem przypo-
minającym mieszankę zgniłych owoców i spalonego synfutra.
- Czy mógłbyś mi wyjaśnić, co ja właściwie robię?
- Kiedy wyrzuciłeś robotników, naznaczyli cię - wyjaśnił Aqualish. Rzucił Hanowi
ścierkę. - Teraz musisz zacząć od nowa, inaczej wezwą swoich żołnierzy i rozbiorą ci
statek na części, żeby sprawdzić, co ukrywasz.
- Zacząć od nowa? - zdziwiła się Leia.
- Prowadzić transakcję - wyjaśnił Aqualish. -A nie po to tu jesteście?
- Eee, tego... może - zgodził się Han. - Mówisz o handlowaniu, tak?
- Raczej o wybieraniu sobie - wyjaśnił Aqualish. - Oni biorą to, co chcą ty bierzesz
to, co chcesz, i wszyscy są zadowoleni.
Owady znów ruszyły w górę rampy.
- Próba abordażu - zameldował BD-8. - Proszę o zezwolenie na...
- Nie, nie - zaprotestowała Leia. - Stój!
Han skończył wycierać pianę, wstał i stwierdził, że sześć robali znów zameldowa-
ło się u stóp rampy.
- Nie będą mi składać jaj ani nic z tych rzeczy? - upewnił się.
- Nie, to robią w plastrze - zapewnił go Aqualish. - Pozwól im po prostu wziąć to,
co zechcą, a potem zabierz wszystko, co chcesz zatrzymać. To o wiele łatwiejsze... i
bezpieczniejsze.
- Skoro tak twierdzisz... - Han odstąpił, aby przepuścić robale. -Może być?
Dowódca robotników odpowiedział pojedynczym kliknięciem żuwaczek, które zo-
stało natychmiast powtórzone przez resztę ekipy.
- To potwierdzenie - podsunął usłużnie C-3PO.
Owady ruszyły w górę rampy.
Han zeskoczył i stanął obok Aqualisha, oddając mu kanister i ścierkę.
- Przepraszam za Zębacza - rzekł i sięgnął do kieszeni. - Ile ci jestem winien za
pomoc?
- Nic, przyjacielu. - Aqualish niedbale machnął ręką. - To się przytrafia każdemu
za pierwszym razem.
- Serio? - Han gorączkowo szukał haczyka, usiłując się zorientować, jaki numer
szykuje mu Aqualish. - Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale muszę ci powiedzieć,
że jak na przedstawiciela swojej rasy jesteś bardzo uprzejmy.
Aqualish obserwował, jak ostatni robak znika we wnętrzu „Sokoła", a potem ski-
nął głową.
- Tak, ja też tego nie pojmuję. - Odwrócił się i ruszył w kierunku własnego statku.
- To miejsce sprawia, że czuję się dobry.
Han, Leia i pozostali spędzili następną godzinę na wnoszeniu do „Sokoła" więk-
szości przedmiotów, które robale wyniosły. Początkowo było to dość irytujące -
zwłaszcza gdy po raz siódmy czy ósmy wnieśli na pokład skrzynię pakietów proteino-
wych. Ostatecznie jednak zapanował porządek, kiedy załoga wyniosła wszystko, co
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
52
było zbędne, i ułożyła u stóp rampy, a to, czego nie chcieli się pozbywać, ulokowali w
przedniej ładowni. Pod koniec zabawy owady zaczęły nawet dokładać do stosu w „So-
kole" kule wosku i naczynia z jakimś bursztynowym, słodko pachnącym alkoholem.
Ostatnim spornym przedmiotem stał się Zmierzch Killika - niewielki obrazek, któ-
ry kiedyś wisiał na ścianie sypialni Leii w Pałacu Organa na Alderaanie. Dzieło nieży-
jącego już Oba Khaddora - jednego z najbardziej znanych alderaańskich artystów -
przedstawiał wiele tajemniczych, insektoidalnych postaci opuszczających swoje mia-
sto-kolumnę i chłostanych gwałtowną burzą. Han nie miał pojęcia, czemu owady tak
się na niego uwzięły (jeśli nie liczyć tematyki), ale za każdym razem, kiedy odkładał go
na swój stos, jeden z nich przychodził z butlą alkoholu lub kulą świetlną i zabierał ob-
raz z powrotem na dół rampy. Han miał wielką ochotę zacząć strzelać. Obraz był naj-
cenniejszym skarbem Leii, a on sam omal nie zginął, kiedy próbował go dla niej odzy-
skać na Tatooine.
Kolejny robal wychynął z „Sokoła", niosąc Zmierzch Killika w czterech przednich
łapach. Zatrzymał się w połowie rampy i wyjrzał zza górnej krawędzi obrazka. Han,
stojący na dole, skrzyżował ramiona i westchnął.
- Chodź - rzekł. - Skończmy już z tym.
Zamiast jednak zejść po rampie, robotnik zeskoczył na ziemię i zniknął za bezład-
ną stertą skrzyń i części zapasowych, ułożonych w stos obok „Sokoła".
- Hej! Zaczekaj!
Han rzucił się na drugą stronę, żeby odciąć robalowi drogę ucieczki, ale złodziej
zniknął z pola widzenia. Obejrzał się na jego kolesiów, którzy czekali na zakończenie
ostatniej części „transakcji", ale ci udawali, że nic nie widzieli, odwracając wypukłe
ślepia. Han zachichotał i przyklęknął, żeby zajrzeć pomiędzy wsporniki „Sokoła".
Nic.
- Zaklął głośno i odwrócił się powoli, z łomoczącym sercem szukając owada. W
połowie wysokości ściany hangaru ujrzał Skywalkerów, Sabę Sebatyne i Ewoka o
czarnym futrze, wyłaniających się z przejścia, ale nigdzie nie było widać złodzieja.
- Na łajno Hutta! - wrzasnął.
- Han? - Leia pojawiła się na szczycie rampy z naręczem zapasów, które ładowała
z powrotem na statek. - Co się dzieje?
- Nic - odparł Han. - Robale zaczynają się robić zbyt cwane. Leia odłożyła ładu-
nek.
- Zdefiniuj to określenie, Han.
- Nie warto. - Ze stosu towaru rozległ się cichy szelest. Han zajrzał za stertę pa-
czek surowych protein i ujrzał wąską łapę owada chowającą się szybko pod skrzynkę
endoriańskiej brandy. - Wszystko pod kontrolą.
Prześliznął się wzdłuż stosu pakietów, odsunął skrzynkę i znalazł za nią skulonego
złodzieja, owiniętego wokół Zmierzchu Killika.
- Uub urr - zadudnił robal.
- Serio? Możemy zagrać we dwójkę w tę grę.
Han wyrwał mu obraz z rąk i się obejrzał. Ben biegł już w jego kierunku, wyprze-
dzając Luke'a i pozostałych.
Troy Denning
Janko5
53
- Wujek Han! - Zgiął łokieć w tradycyjnym przywitaniu szmuglerów, którego Han
go nauczył. - Tato mówił, że tu jesteś!
- Miło cię widzieć, mały. - Han dotknął łokciem łokcia Bena. -Chciałbym poga-
dać, ale jestem w trakcie wojny.
Han zaniósł obraz do „Sokoła", pozostawiając Leii zatrzymanie owada i powitanie
Luke'a oraz pozostałych. Ukląkł na podłodze i otworzył schowek.
- Dziwne miejsce do trzymania obrazu cioci Leii - zauważył Ben, który poszedł za
nim na pokład.
- Mnie to mówisz? - mruknął Han. Wsunął obraz do schowka, zamknął go i wstał.
- A teraz pójdziemy do twojej mamy i...
W korytarzu pojawił się robal, poruszając antenkami tuż nad podłogą. Minął Hana
z uprzejmym pomrukiem, zatrzymał się i szarpnął panel drzwi. Kiedy schowek nie
chciał się otworzyć, robal usiadł i zaczął trzaskać żuwaczkami.
- Dobra, nie wołaj swoich kolesiów! - Han ukląkł obok niego na podłodze. - Zejdź
mi z drogi.
Kiedy otworzył panel, insekt wyjął obraz ze schowka i wstał, żeby wyjść, ale aż
mruknął z zaskoczenia, kiedy ujrzał Sabę i Ewoka, zbliżających się do niego koryta-
rzem. Ewok wyrwał obraz z łap robala, odwrócił go i splunął na tylną powierzchnię.
- Co do pioruna? - Han obejrzał się na Sabę. - Czy ten gość to twój kumpel?
- Tarfang i ona jeszcze nikogo razem nie zabili - wyjaśniła Saba. - Ale on nam
może pomóc.
- Naprawdę? - Han z powątpiewaniem obserwował, jak Tarfang kładzie obraz na
podłodze. -A niby jak?
Ewok łypnął oczami na Hana i zatrajkotał w swoim skrzekliwym języku, po czym
gestem wskazał na rampę.
- Słuchaj no ty, Pluszak - warknął Han. - Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale na
„Sokole".,.
- Wujku Hanie, popatrz!
Ben pokazywał palcem na Zmierzch Killika. Robal trzymał obraz w łapach, wo-
dząc antenkami po powierzchni, na którą splunął Ewok. Powtórzył ten gest kilka razy,
wydał ciche, smutne westchnienie i odłożył obraz do schowka.
Han spojrzał na Tarfanga.
- Jak to zrobiłeś?
Jedyną odpowiedzią Tarfanga było urażone chrząknięcie. Ewok odwrócił się i ru-
szył w stronę rampy, jakby przestało go obchodzić, czy ktoś pójdzie za nim.
- Drażliwy typek, nie?
- Tarfang nie jest miły, fakt. - Saba ruszyła za Ewokiem. - Ale jego kapitan pomo-
że nam znaleźć Jainę i resztę.
Han dogonił ich na zewnątrz, gdzie C-3PO poinformował go, że Luke i pozostali
poszli już za Tarfangiem. Pomimo zapewnień Saby, że teraz, kiedy ktoś na niego na-
pluł, Zmierzch Killika jest całkowicie bezpieczny, Han poprosił Noghrich, aby pilnowa-
li obrazu.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
54
Po drodze oddali Bena pod opiekę niani na „Cieniu Jade", a sami dołączyli do Lu-
ke'a, Mary i Leii, którzy stali obok dziobatego od strzałów, miejscami przypieczonego
dysku małego transportowca YT-1000. Był to mniejszy kuzyn YT-1300 Hana. ale jego
kabina znajdowała się na szczycie kadłuba, tam gdzie „Sokół" miał górną wieżyczkę
laserową. Dolnej wieżyczki nie było w ogóle. Jedyną obroną statku były cztery działka
laserowe krótkiego zasięgu, rozmieszczone w równych odstępach na krawędzi kadłuba.
- Jak toto doleciało? -jęknął Han.
Spod wejścia statku rozległo się oburzone trajkotanie Ewoka.
- Mówi, że przybył prosto z Regela Osiem - przetłumaczył C-3PO.
Tarfang wszedł w krąg światła i znów zajazgotał do Hana.
- Naprawdę bardzo się cieszę, że nie lecimy tym statkiem - skomentował Threepio.
- Mówi, że nie wszyscy mają kredyty do wyrzucenia na naprawy!
Leia podeszła do Hana.
- Przepraszamy, Tarfangu - powiedziała i obdarzyła go jednym ze swoich daw-
nych uśmiechów dyplomatycznych, który mógł oznaczać cokolwiek. - Han nie chciał
cię obrazić.
- No jasne - dorzucił Han. - Jestem po prostu zdumiony twoją dzielnością.
Tarfang przez chwilę łypał okiem na Hana, po czym warknął ugodowo i machnął
łapą w kierunku rampy. Han obejrzał się na Luke'a i Marę.
- Jesteście całkiem pewni?
- Nie całkiem - uśmiechnął się Luke i klepnął Hana po ramieniu. -Nie spodziewa-
liśmy się ciebie i Leii.
- Hm... wiesz, każdy może rozbić siatkę piratów - rzekł Han. -Ale Jaina... uznali-
śmy, że się przydamy.
- Możecie się przydać - zapewniła Mara ze śmiechem i cmoknęła go w policzek. -
Miło cię widzieć, Han.
Wymienili powitania i weszli po rampie do zdumiewająco czyściutkiej śluzy po-
wietrznej, gdzie cały sprzęt awaryjny poukładany był równiutko w transpastalowej
szafce. Poza włazem wnętrze głównego korytarza oświetlone było jedynie dwoma wo-
skowatymi kulami żarowymi, których robale używały do tego celu.
W zielonkawym blasku Han zauważył, że durastalowe panele podłogowe są wy-
szlifowane odrobinę zbyt dokładnie. Zdradzieckie cienie znaczyły miejsca, gdzie po-
szczególne krawędzie stykały się nad przemytniczymi schowkami.
Tarfang czekał na nich w głębi korytarza. Mruknął i machnął łapą, żeby szli za
nim. Patrząc na to przyćmione światło, Han spodziewał się, że wewnątrz czeka na nich
jakaś mroczna, kochająca ciemność istota, taka jak Deffel.
Jednak przed otwartym panelem serwisowym klęczał malutki Sullustanin o uszach
jak kieliszki, ubrany w bardzo brudny kombinezon. Zajęty był lutowaniem zasilania do
nowego głównego pulpitu sterowania, choć Han nie mógł sobie wyobrazić, jak nawet
ktoś taki jak Sullustanin jest w stanie pracować przy pojedynczej kuli świetlnej przykle-
jonej obok do ściany.
Tarfang podszedł do Sullustanina, stanął na baczność i odchrząknął.
- Mów - odezwał się Sullustanin, nie odrywając się od pracy. - Słucham.
Troy Denning
Janko5
55
Tarfang wdał się w przydługie tłumaczenie, gestami wskazując na Sabę i Luke'a,
chociaż Sullustanin zwracał uwagę tylko na pulpit. Wreszcie kapitan skończył pracę i
obejrzał się na swoich gości.
- Jestem Jae Juun, kapitan XR-osiem-zero-osiem-g.
- XR-osiem-zero-osiem-g? - zdziwił się Han. -A co to za nazwa?
- To numer rejestracyjny Sojuszu Galaktycznego, oczywiście. -Juun zmarszczył
brwi i zmrużonymi oczami spojrzał w kierunku głosu Hana, który stał w głębokim cie-
niu, gdzie nawet wrażliwe oczy Sullustanina miały problem z akomodacją kontrastu
pomiędzy światłem a mrokiem. - Nie słyszałeś o XR-osiem-zero-osiem-g?
- A powinniśmy? - zapytała Leia.
Juun posłał jej krzywy sullustański uśmieszek. -Nie, jeśli dobrze wykonuję swoją
pracę.
- No to idzie ci lepiej, niż mógłbyś sobie wymarzyć - odparł Han. Leia chwyciła
go za łokieć i ścisnęła ostrzegawczo, ale Sullustanin tylko uśmiechnął się z dumą.
- Tarfang mówi, że szukacie kogoś, kto pomoże wam schwytać przyjaciół.
- Znaleźć ich - poprawił Luke.
- Rozumiem. Dla mnie to żadna różnica. - Juun rzucił zirytowane spojrzenie w kie-
runku Tarfanga. - Obawiam się, że mój mat czasem przekracza swoje kompetencje.
Tarfang spytał o coś z niedowierzaniem.
- Do zadań mata nie należy zarabianie kasy - przypomniał mu Juun. - Pozwól, że
ja się będę martwił o to, jak zapłacimy za ten stabilizator wirowy.
- Skrętny stabilizator wirowy dla takiego starego YT? - zdziwi! się Han. - Chyba
niełatwo go dostać.
- Nie po uczciwej cenie - zgodził się Juun. - Sprowadziłem tu sobie taki, ale bra-
kowało mi dwustu kredytów na opłaty transportowe.
- Jeśli nam pomożesz, to nie zabraknie - obiecał Han, wychodząc na światło. - Za-
płacimy ci te dwieście kredytów.
Juunowi opadła szczęka.
- Wiedziałem, że to ten sam głos! - Spojrzał groźnie na Tarfanga. - Czemu nie po-
wiedziałeś, że jest z nimi Han Solo?
Tarfang wyszczerzył zęby w kierunku Hana i wyszczebiotał odpowiedź.
- Tak, ale to jest prawdziwy Han Solo. - Sullustanin wstał i wyciągnął rękę. - XR-
osiem-zero-osiem-g postępuje zgodnie ze wszystkimi pańskimi procedurami. Nauczy-
łem się na pamięć wszystkich pańskich manewrów z historycznych plików wideo.
- Hej, nie wierzyłbym wszystkiemu, co dają w holowidach - rzekł Han, pozwalając
Sullustaninowi uścisnąć sobie dłoń. -A teraz co do pomocy...
- Chciałbym wam pomóc, naprawdę - powiedział Juun z lekkim rozczarowaniem
w głosie i wrócił do pracy. -Ale to nie byłoby w porządku.
- Nie w porządku? - powtórzył Han. Ten zwrot zawierał wszystko, czego tak nie-
nawidził w Sullustanach. - Dlaczego?
- Ponieważ mam umowę z naszymi gospodarzami, którzy widocznie nie chcą, że-
byście odnaleźli swoich przyjaciół.
Tarfang jęknął i uderzył się w czoło.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
56
- Nie możemy ignorować życzeń naszych partnerów w interesach - zganił Juun
Ewoka. - Mamy umowę.
- Umowę, której nie możesz dotrzymać bez dwustu kredytów -przypomniał Han. -
Ciekawe, jak długo zechcą czekać.
- Istotnie, to jest pewien problem - przyznał Juun.
-A jeśli kupimy kopię twoich map? - zapytał Luke.
- Mapy wam nie pomogą. - Juun pokręcił głową. - Wasi przyjaciele udali się do
Yoggoyów.
-A ty nie wiesz, gdzie są Yoggoyowie? - zapytał Luke.
- Nikt nie wie - odparł Juun. - Yoggoyowie to istoty bardzo dumne i skryte. Ukry-
wają swoje gniazda przed obcymi.
Saba zmierzyła wzrokiem Tarfanga.
- Więc dlaczego powiedziałeś, że on nam pomoże odnaleźć przyjaciół?
Tarfang wyszczebiotał coś przepraszającego.
- Ponieważ XR-osiem-zero-osiem-g ma towar dla Yoggoyów -przetłumaczył
Threepio. - A kiedy statek ma przydzielony towar dla Yoggoyów, dostaje również
Yoggoya, który służy mu jako nawigator w podróży.
- Świetnie - odparła Leia. Nawet ona zdawała się tracić cierpliwość. - Załatw nam
towar, a my ci zapłacimy za konsultację.
Tarfang trajkotał długo i pracowicie, a C-3PO przetłumaczył:
- Tarfang radzi, abyście dali kapitanowi Juunowi pieniądze, a on sprawdzi, co się
dzieje z naszymi przyjaciółmi, i złoży nam raport, kiedy wróci.
- Jasne, już mu wierzę... - Han obejrzał się na pozostałych i ruchem głowy wskazał
wyjście. - Tracimy tu czas.
Luke, nie spuszczając wzroku z Tarfanga, gestem nakazał Hanowi, by zaczekał.
Han po raz pierwszy zorientował się, że Mara zniknęła - w takich okolicznościach
umiała ulatniać się całkiem niepostrzeżenie.
Wreszcie Luke spojrzał znów na Hana.
- Tarfang nie próbuje nas oszukać, Hanie. Proponuje uczciwy interes.
Tarfang warknął coś pod adresem mistrza Jedi.
- On nie kradnie twoich myśli - zwrócił się C-3PO do Ewoka. - Mistrz Luke nie
jest złodziejem.
Tarfang odwrócił się błyskawicznie w kierunku robota i warknął rozkazująco.
- Dobrze, nie będę. Ale nie zdziwię się, jeśli użyje swojego miecza świetlnego. -
Threepio spojrzał na Luke'a. - Tarfang powiedział, że wydłubie panu oczy, jeśli zrobi
pan to jeszcze raz.
- Aha, więc tego się boi - mruknął Han pod adresem Ewoka. -Chcesz zrobić inte-
res? Proszę: tu jest dwieście kredytów, a ty nam załatwiasz towar.
Ku zdumieniu Hana odpowiedziała mu Saba:
- On nie może.
- Dlaczego nie?
- Bo Lizil na to nie pozwoli - wtrącił Luke. - On... a może ona... nie chce, żebyśmy
odnaleźli Jainę i pozostałych.
Troy Denning
Janko5
57
- Oni - poprawił Juun. Luke zmarszczył brwi.
- Co takiego?
- Oni - powtórzył Juun.
Sullustanin nie przerywał pracy, przylutowując zasilanie tylnego luku do czegoś,
co wyglądało na właz głównej kabiny. Han miał już coś powiedzieć, ale dawno się
nauczył, że nie mówi się innemu kapitanowi, jak ma dbać o własny statek. Poza tym
ktoś, kto by spojrzał na główny panel sterowania „Sokoła", miałby zapewne tyle samo
wątpliwości co on na widok działań Juuna.
- Lizil to nie jest ich dowódca. - Juun podniósł wzrok znad roboty, przeciągając
gorącym końcem lutownicy po obwodach inhibitora strumienia. - Lizil to oni.
- Wszyscy mają jedno imię? - zapytała Leia.
- W pewnym sensie, ale tu chodzi o coś więcej. Oni widzą to w ten sposób, że
wszyscy razem są Lizilem. Lizil to gniazdo, ale również wszyscy jego członkowie.
- Nie mają indywidualnego poczucia tożsamości? - dopytywała się Leia.
- Myślę, że tak właśnie jest - odparł Juun. - Ale niezbyt dobrze znam się na defini-
cjach ksenobiologicznych.
Tarfang zarechotał usłużnie.
- Pan Tarfang mówi, że ważne jest tylko, aby pamiętać, że kiedy mówisz „Lizil",
możesz mówić o całym gnieździe albo o każdym z jego członków.
Tarfang zatrajkotał niecierpliwie.
- I nigdy nie będziesz wiedział na pewno, co akurat masz na myśli - dodał C-3PO.
- Urocze - mruknął Han. - Dlaczego zatem Lizil nie chce, abyśmy odnaleźli Jainę?
Juun zawahał się, ale Tarfang zaczął szczebiotać, szybko i bardzo nerwowo.
- Przecież nikt nie powiedział, że to nie jest tajemnica - odparował Juun.
- Zaczynasz być uparty - wysyczała Saba. - Coś, co jest tajemnicą, pozostaje nią
tylko...
- Zaczekaj - odezwał się Han do Saby. Sullustanin był równie uparty i metodycz-
ny, a Barabelka swoimi argumentami mogła jedynie opóźnić jego decyzję. - To rze-
czywiście jest trochę niejasne.
Saba zgromiła Hana spojrzeniem ciemnego oka.
- Masz swoje nieoficjalne umowy i ukryte zobowiązania - zwrócił się Han do Ju-
una. - Mam rację?
Sullustanin przytaknął skwapliwie.
- Tylko kapitan może pojąć takie sprawy.
- Fakt - zgodził się Han. - Ale czy nie jesteśmy też przemytnikami?
Trafang chrząknął twierdząco.
- I tu jest problem - stwierdził Han i spojrzał na Juuna. - Musisz mi odpowiedzieć.
-Tak?
- Tak. - Han pozwolił, aby ogarniające go zniecierpliwienie przeniknęło do jego
głosu. - Tak mówi Kodeks Przemytnika.
Juun podniósł wzrok znad swojej roboty i zapytał:
- Kodeks Przemytnika?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
58
- Punkt siódmy - podpowiedział Han. - „Przysięgam pomagać innym przemytni-
kom, jak długo nic mnie to nie kosztuje".
-A tak, oczywiście... - Paciorkowate oczy Juuna krążyły po głównym pulpicie ste-
rowania. Oczywiście nie mógł znać Kodeksu Przemytnika, ponieważ Han właśnie go
wymyślił... ale żaden Sullustanin nie zniósłby myśli, że nie orientuje się we właściwych
procedurach. - Punkt siódmy. Byłbym zapomniał.
- Myślę, że to załatwia sprawę - stwierdziła Leia. Nagrodziła Hana uśmiechem
pełnym aprobaty, po czym przycupnęła obok Juuna. - Więc co usiłuje ukryć Lizil?
Juun zajął się przylutowywaniem obwodu sterowania przednich drzwi ładowni.
- Widzieliście Dwumyślnych? - zapytał.
Han sądził, że Leia zaprzeczy, ale chyba odebrała od brata jakąś informację, bo nie
odpowiedziała. Uczynił to natomiast Luke.
- Mówisz o tłumaczach Lizila?
- Nie o tłumaczach - zaoponował Juun. - O Dwumyślnych. Oni też są Lizilami.
Saba zmarszczyła pokryte łuską czoło.
- Jak to możliwe? - wysyczała. - Większość z nich nie ma nawet sześciu nóg...
- To nie ma znaczenia - odparł Juun. - Zostali wchłonięci.
- Wchłonięci? - Han wyraźnie miał trudność ze zrozumieniem tego terminu, praw-
dopodobnie dlatego, że nigdy nie widział żadnego z „Dwumyślnych". - Jak to wchło-
nięci?
- Podejrzewam, że mentalnie - odparł Luke, nie spuszczając oczu z Juuna. - Czy to
jakiś rodzaj prania mózgu?
Juun wzruszył ramionami.
- Wiem tylko tyle, że jeśli ktoś zbyt długo pozostaje w gnieździe, zostaje wchło-
nięty.
- Chcesz mi dać do zrozumienia, że moja córka myśli, że jest jakimś robalem? -
zapytał Han, robiąc krok do przodu. - I miałeś zamiar nic mi o tym nie powiedzieć?
Juun odskoczył i stanął za Leią.
- To nie moja wina!
- Spokojnie, Han - ostrzegł Luke. -Nie wiemy, czy tak się właśnie stało.
- A wiemy, że się nie stało? - odparował Han.
- Teraz ty zaczynasz się głupio zachowywać - skarciła go Saba. -Nic nie wiemy,
nawet tego, gdzie oni są.
Interwencja Saby przypomniała Hanowi, że on i Leia nie byli jedynymi rodzicami,
których potomkowi groziło niebezpieczeństwo. Syn Saby, Tesar, również należał do
rycerzy Jedi, którzy podążyli za Jainą w Nieznane Regiony.
- Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło. - Han dotknął grzbietu Saby... i
przełknął ślinę, przypominając sobie, że dotknięcie Barabela, który sobie tego nie ży-
czy, może oznaczać utratę ramienia. - Czasem zapominam, że to są Jedi.
- Niech się nie martwi. - Saba uderzyła go w ramię łuskowatą ręką. - Ona też cza-
sami zapomina.
W pomieszczeniu zapanowała ciszą kiedy przypomnieli sobie o wszystkich, któ-
rych stracili na Myrkrze: Anakin, Bela, Krasov i inni... Hanowi wydawało się, że po-
Troy Denning
Janko5
59
czuł, jak Saba dotyka go poprzez Moc, próbując przekazać mu siłę wiary w umiejętno-
ści córki, przypomnieć mu, że Jaina jest nie tylko rycerzem Jedi, lecz także wspaniałym
pilotem myśliwca; że potrafi być równie zacięta w walce, jak niegdyś on i Leia. Ojcu
niełatwo było o tym pamiętać, ale to prawda, a -jak zawsze twierdziła Leia - w praw-
dzie tkwi siła.
- No, już dobrze - oświadczył Han, gestem wskazując Juunowi, aby zajął się z po-
wrotem tablicą rozdzielczą. - Wracaj do pracy, już mi lepiej.
Leia mrugnęła do niego porozumiewawczo i spojrzała na Juuna.
- Po co Lizilowi rycerze Jedi?
- Nie wiem - powiedział Juun. - Ale oni wyruszyli z Unu.
- Z Unu?
- To centralne gniazdo - wyjaśnił Sullustanin. - Wasza córka i pozostali znaleźli
się pod opieką strażników Unu.
- Jeszcze więcej robali? - Hanowi opadły ręce. - Wspaniale.
- Czy to znaczy, że to jest organizacja gniazd? - dopytywała się Leia.
Sullustanin skinął głową.
- Tak. Kolonia.
Han stwierdził, że zaczyna rozumieć.
- Jak duża?
Juun wyjął z kieszeni kombinezonu notatnik, wcisnął kilka klawiszy.
- Usłyszałem trzysta siedemdziesiąt pięć nazw.
Luke aż gwizdnął.
- Wystarczy, żeby sięgnąć stąd aż do granic Chissów. Teraz to zaczyna nabierać
sensu.
- Jak to? - zapytał Han.
- Sytuacja nie jest skomplikowana - wyjaśniła Leia. - Kolonia graniczy z imperium
Chissów. Teraz już rozumiem, po co centralne gniazdo potrzebuje ekipy Dwumyślnych
Jedi po swojej stronie... zwłaszcza zaś tej ekipy.
- Komandosi Jedi to dobry czynnik stabilizujący - zgodził się Han. - Chciałbym
jednak wiedzieć, jak w ogóle doszło do tego, że Kolonii udało się ich ściągnąć.
Minęło dobrych kilka chwil i nie padła żadna odpowiedź, aż wreszcie spojrzenia
wszystkich spoczęły na Juunie. Tarfang przeskakiwał wzrokiem od jednego z obecnych
do drugiego, aż wreszcie zajazgotał ostro.
- Tarfang prosi, żebyście tak na nich nie patrzyli - rzekł C-3PO. -Zaprzecza, żeby
byli w to zamieszani.
- Nigdy tak nie sądziliśmy - zaprotestowała Leia.
-Ale będziemy potrzebowali waszej pomocy - odezwał się Luke do Juuna. - I my, i
Han. Musimy znaleźć naszych rycerzy Jedi.
Juun zamyślił się na chwilę.
- Może jest na to sposób - powiedział wreszcie. - W przedniej ładowni jest miej-
sce. Jeśli was tam ukryjemy...
- Zapomnij o tym - odparował Han. - Lecimy naszymi własnymi statkami.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
60
- Obawiam się, że to jedyne praktyczne rozwiązanie - upierał się Juun. - Sam będę
polegał wyłącznie na pomocy przewodnika.
Han pokręcił głową.
- Hanie, wiem, że tam będzie ciasno, ale to chyba najlepszy plan - nalegał Luke.
- Nie, Luke - obstawał przy swoim Han, dyskretnie obserwując pulpit sterowania. -
Naprawdę nie ma mowy.
Luke rzucił okiem w tym samym co Han kierunku i natychmiast odwrócił wzrok,
ale nie dość szybko, aby Juun tego nie zauważył.
- Dlaczego tak patrzycie na pulpit sterowania? - zapytał. - Nie wierzycie, że potra-
fię obsłużyć własny statek?
- Eee... lutownica ci się omsknęła. - Han pochylił się i pokazał srebrną krechę w
poprzek pulpitu. - Będziesz miał zwarcie na inhibitorach strumienia, jak mi się zdaje.
Juun przyjrzał się śladowi i rzekł:
- Nie ma się czym martwić. Postępowałem zgodnie z wszystkimi procedurami.
- Tak, ale coś ci nie wyszło.
- Wystarczy w zupełności, sami zobaczycie. - Juun wsunął wtyczkę zasilania w
gniazdo i machnął do Tarfanga po drugiej stronie kabiny. - Zamknij główny wyłącznik.
- Juun, nie sądzę, aby to był dobry...
W pomieszczeniu rozległ się głośny trzask. Han ledwie zdążył zasłonić oczy, kie-
dy statek eksplodował serią pękających żarówek i syczących obwodów. Leia i pozostali
krzyknęli z przerażenia. Kiedy trzaski nie ustawały, Han wyrwał z kabury miotacz i
otworzył oczy. Zobaczył coś, co wyglądało na kameralną wersję burzy z piorunami.
Wycelował i odstrzelił pęk kabli tuż nad głównym wyłącznikiem.
Stuki i syki stopniowo ustały, a kabina pogrążyła się na nowo w zielonkawym pół-
cieniu. Juun upadł na kolana przed tablicą rozdzielczą.
- O, nie! Teraz muszę zaczynać wszystko od nowa!
- A nie mówiłem? - rzucił Han.
Tarfang dołączył do grupy i spojrzał na swojego załamanego kapitana. Potem wbił
ostry wzrok w Hana i wyskrzeczał kilka słów.
- Powiedział, że koszty właśnie się podwoiły - przetłumaczył Threepio. - Musi pan
zapłacić za wyrządzone szkody.
- To ja je wyrządziłem? - zaprotestował Han. - Powiedziałem mu tylko, żeby...
- Chętnie wymienimy wiązkę, którą Han zniszczył ratując XR-osiem-zero-osiem-g
- przerwała Leia. - I zrobimy wszystko, co możliwe, aby pomóc kapitanowi Juunowi w
dokończeniu naprawy... zgodnie z punktem siódmym Kodeksu Przemytników.
- Jasne, jasne - rzucił Han, podejmując strategię Leii. - Nie jest tak źle, jak wyglą-
da, inaczej byłoby znacznie więcej dymu.
Juun podniósł wzrok, a jego okrągłe oczka zrobiły się dwa razy większe ze zdu-
mienia.
- To też jest ujęte w punkcie siódmym?
- No pewnie - odparł Han. -Ale lecimy swoimi statkami.
- Jestem przekonany, że potrafimy wymyślić jakiś sposób, aby podążać za kapita-
nem Juanem - rzekł Luke tonem świadczącym o tym, że już rozwiązał ten problem. -
Troy Denning
Janko5
61
Może będziemy musieli zainstalować parę drobnych elementów podczas naprawy ka-
bli.
Tarfang uniósł górną wargę i wyszczebiotał pytanie.
- Jakich elementów? - przetłumaczył C-3PO.
- Tajnych - odparł Luke, zezując na Ewoka.
Tarfang zmarszczył pokryte futrem czoło i przez chwilę łypał na Luke'a niechęt-
nie. Wreszcie wymruczał jakiś tekst, a C-3PO przetłumaczył:
- Kapitan Juun podejmuje wielkie ryzyko. To was będzie drogo kosztować.
- W porządku - odrzekł Luke. Podszedł bliżej do Juuna i Tarfanga, którym nagle
wydał się wielki jak rankor. - Tylko że... wiecie, kim jesteśmy, prawda? Rozumiecie, co
to znaczy, jeśli spróbujecie nas przechytrzyć?
Tarfang aż się skulił, ale Sullustanin wydawał się niewzruszony.
- Przechytrzyć Hana Solo? - rzucił. -A któż by był tak głupi, aby tego próbować?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
62
R O Z D Z I A Ł
7
Daleko w dolinie Taatowie odzierali z roślinności zalaną wodą równinę. Ich pod-
gardla lśniły zielono w przymglonym świetle Jwlio. Teraz, kiedy cała reszta ich teryto-
rium zbrązowiała i zwiędła pod wpływem chissańskich defoliantów, robotnice odziera-
ły wszystko do gołego podłoża, pozostawiając po sobie jedynie rżysko rooj i błoto. Ten
akt desperacji w przyszłości oznaczał jeszcze większy głód, ale owady nie miały wybo-
ru. Ich larwy już teraz głodowały.
Wśród tego ubóstwa i nędzy Jaina Solo czuła się winna, jedząc zielone thakitillo,
ale była to dzisiaj jedyna pozycja w menu. Jutro będzie to pieczone mięso albo jaja
krayta, albo inne danie, stosowne raczej na przyjęcie dyplomatyczne niż na posiłek na
wysuniętym posterunku, ale to także zje. Taatowie poczuliby się urażeni, gdyby odmó-
wiła.
Jaina wsunęła kęs sera do ust i rozejrzała się po werandzie. Jej towarzysze siedzie-
li na prymitywnych ławkach ze ślinobetonu, trzymając miski na kolanach. Wszyscy
otoczyli się niewielkimi bąblami Mocy, aby utrzymać pył z dala od siebie. Pomimo
piaskowych powiewów wiatru, które budziło do życia oddziaływanie Qoribu -pierwszej
wielkości, otoczonego pierścieniem giganta gazowego Jwlio - grupa zazwyczaj spoży-
wała posiłki na zewnątrz. Nikt nie chciał spędzać w ciasnych i wilgotnych jaskiniach
gniazda więcej czasu, niż było to absolutnie konieczne.
Gdy ścięta masa serowa się rozpuściła, Jaina postukała łyżką w miskę.
- Dobra - rzuciła. - Kto jest za to odpowiedzialny?
Jedi podnieśli wzrok jedno po drugim. Ich twarze zdradzały różne stopnie poczu-
cia winy, kiedy analizowali swoje poczynania z ostatniego tygodnia. Wkrótce po przy-
byciu stwierdzili, że za każdym razem, gdy mówili o jakiejś konkretnej potrawie, Ta-
atowie dostarczali ją w ciągu kilku dni. Jaina, obawiając się zbytniego uszczuplenia
ograniczonych zasobów gospodarzy, nakazała grupie unikać rozmów o jedzeniu w
obecności Taatów, a potem w ogóle.
Wreszcie Tesar Sebatyne poruszył szponem.
- On może być winny.
- Może być? - zapytała Jaina. - Powiedziałeś coś czy nie?
Troy Denning
Janko5
63
Łuski na grzbiecie Barabela zjeżyły się lekko, co było równoznaczne z ludzkim
rumieńcem.
- On nic nie powiedział. On pomyślał.
- Przecież nie mogą podsłuchiwać myśli - zaoponowała Jaina. -Ktoś musiał chlap-
nąć.
Powiodła wzrokiem po grupie, czekając na reakcję. Wszyscy obecni gorączkowo
przetrząsali wspomnienia ale nikt nie przypominał sobie, aby mówił o jedzeniu.
Wreszcie odezwał się Zekk.
- Cieszę się tylko, że to thakitillo, a nie skalszczur albo coś w rym rodzaju. - Sie-
dział na ławce obok Jainy. Czarne włosy miał równie długie i rozczochrane jak w mło-
dości, ale tylko to nie uległo zmianie. Późno zaczął rosnąć, ale teraz był prawie dwume-
trowym olbrzymem, szerokością ramion dorównującym Lowbacce. - Myślałem, że
Barabelowie sami łapią sobie jedzenie.
- Jeśli mogą... ale on myślał o naszym ostatnim posiłku na pokładzie „Ślicznotki" i
zawsze ma w pysku smak thakitillo, kiedy przypomina sobie o Beli i Krasovie, i... -
Tesar urwał i przelotnie spojrzał na Jainę, łagodnie akceptując łączące ich więzy smut-
ku, jaki przyniosła im misja na Myrkrze - i... innych.
Nawet na tak subtelną aluzję do śmierci brata... teraz, w siedem lat później... serce
Jainy ścisnęło się bólem. Zwykle obowiązki rycerza Jedi nie dawały jej czasu na zasta-
nawianie się nad takimi sprawami, ale wciąż pojawiały się takie chwile jak teraz, kiedy
straszliwe wspomnienie spadało na nią z gwałtownością nklloniańskiej burzy ogniowej.
- To znaczy, że Taatowie może jednak podsłuchują nasze myśli - wtrąciła Tahiri,
sprowadzając Jainę do rzeczywistości. - Skoro wiemy na pewno, że nikt nic nie mówił,
nie ma innej możliwości.
Lowbacca zawył cicho w języku Wookie.
- Chyba będziemy musieli w ogóle przestać myśleć o jedzeniu -zgodziła się Jaina.
- Jesteśmy Jedi. Nie musimy obżerać się jak Huttowie, kiedy larwy Taatów głodują.
- Z pewnością odbiera to całą przyjemność - zgodziła się Alema Rar. Twi'lekanka
wsunęła łyżkę thakitillo do ust, zagryzła kawałkiem sera i zwinęła czubki długich lek-
ku, zwisających jej na plecy. -A przynajmniej większość.
Zekk również opróżnił łyżkę i spytał:
- Czy komuś to przeszkadza, że podsłuchują nasze myśli?
- Powinno - odparła Jaina. - Powinniśmy się poczuć nieco niepewnie, jakby odarci
z prywatności, nie sądzisz?
Alema wzruszyła ramionami.
- To cecha ciasnych umysłów. Ja tam czuję się mile widziana.
Jaina zastanowiła się przez chwilę, po czym skinęła głową na znak, że się z nią
zgadza.
- Ja też... i ceniona. Zekk, to ty zacząłeś o tym mówić.
- Pytałem tylko - wyjaśnił. - Mnie też to nie przeszkadza.
- Ja czuję to samo - zgodziła się Tekli. Kosmata, drobna Chadra-Fanka zmarszczy-
ła płaski ryjek. - Ale przecież unikamy ostatnio nawet bitwowięzi, żeby nie dzielić się
myślami.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
64
- To co innego - stwierdziła Tahiri. - My po prostu działamy sobie na nerwy.
- Delikatnie mówiąc - dodała Jaina. - Nigdy nie zapomnę tej żądzy krwi, jaka mnie
opadła, kiedy Tesar po raz pierwszy zobaczył rallopa.
- Albo jak fatalnie poczuł się on, kiedy Alema chciała się gnieździć z tym rodiań-
skim zapaśnikiem na linie. -Tesar zafalował łuskami i dodał: - Dopiero po tygodniu
mógł znowu polować.
Alema uśmiechnęła się na samo wspomnienie.
- Nie chodziło mi wcale o „gnieżdżenie się".
Lowbacca z hukiem odstawił miskę na ławkę, smętnym stęknięciem oznajmiając
swój niesmak, znużenie i rezygnację. Po wojnie Jaina i pozostali członkowie grupy
uderzeniowej zaczęli przeżywać nieoczekiwane wahania nastroju za każdym razem,
kiedy przebywali ze sobą. Cilghal potrzebowała kilku dni, aby zdiagnozować ten pro-
blem jako opóźnioną reakcję na bitwowięź. Przedłużające się korzystanie z niej w cza-
sie walk na Myrkrze sprawiło, że granice pomiędzy ich umysłami uległy zatarciu, teraz
więc ich uczucia płynęły do Mocy i zlewały się ze sobą, gdy tylko znajdowali się blisko
siebie.
Jaina uważała niekiedy, że ten efekt uboczny był również powodem, dla którego
członkowie grupy uderzeniowej mieli problemy z rozpoczęciem normalnego życia.
Tenel Ka nieźle sobie radziła jako ha-pańska królowa, Tahiri i Tekli widział)' w Zona-
mie Sekot zarówno przyjaciela, jak i dom, ale wszyscy pozostali - Jaina, Alema, Zekk,
Tesar, Lowbacca a nawet Jacen - wciąż czuli się zagubieni i niezdolni do utrzymania
kontaktu z kimkolwiek, kto nie był na Myrkrze. Jaina wiedziała, że właśnie dlatego nie
jest w stanie wrócić do Jaggeda Fela po nieudanym, desperackim spotkaniu w czasach,
kiedy jeszcze działał jako łącznik Chissów w Sojuszu Galaktycznym. Kochała go, ale
po prostu się od niego oddalała. Tak jak właściwie od wszystkich.
Czując, że jej ponury nastrój udzielił się pozostałym, zmusiła się do uśmiechu.
- Mam jednak dobre wieści - oznajmiła. - Jacen przybywa.
Humory poprawiły im się natychmiast, zgodnie z jej oczekiwaniami. Zwłaszcza
Tahiri, która czuła szczególną więź z Jacenem od czasu, jaki oboje spędzili w jaski-
niach tortur Yuuzhan Vongów.
Ale to Alema - zawsze zainteresowana płcią przeciwną - zapytała pierwsza:
- Możesz powiedzieć, kiedy tu będzie?
- Trudno określić - odparła Jaina. Nikt nie zapytał, kiedy i jak rozmawiała ze swo-
im bratem bliźniakiem; w Nieznanych Regionach nie było przecież HoloNetu - a nawet
gdyby był, znajdowali się zbyt blisko chissańskiej granicy, aby ryzykować przeciek
informacji przez stanowisko podsłuchowe. -Ale wygląda na to, że pokonał wszystkie
przeszkody, które go powstrzymywały.
- Jak znajdzie Kolonię? - zapytała Tahiri. Bez trudu wyczuwała zainteresowanie
Alemy Jacenem, tak samo jak Jaina, ale wydawała się nim bardziej rozbawiona niż
zirytowana. - Tekli i ja zgubiłybyśmy się. gdyby nie pomoc Zonamy Sekot.
- Pozostawiłam dla niego wiadomość ze współrzędnymi gniazda Lizil - odrzekła
Jaina. - Przyjmując, że zechce się skomu...
Troy Denning
Janko5
65
Urwała, bo nagle ogarnął ją niepokój. Nie była to narastająca fala; uczucie pojawi-
ło się całkiem nagle, w jednej chwili, w całej pełni i sile. Początkowo sądziła, że wy-
czuwa swojego brata, ale kiedy miski thakitillo zaczęły trzaskać o ławki ze ślinobetonu,
wszyscy obecni zerwali się z miejsc, sięgając po miecze.
- Poczuliście to? - zapytała Jaina, nie zwracając się konkretnie do nikogo.
- Strach - potwierdził Zekk. - Zaskoczenie. Lowbacca zareagował cichym pomru-
kiem.
- Zdecydowanie tak - zgodziła się Jaina.
- Co się dzieje, do licha? - zapytała Tahiri. - Wygląda to tak, jakby Taatowie sta-
nowili część więzi.
- Może są bardziej wrażliwi na Moc, niż sądziliśmy - podsunęła Alema.
Jaina rozejrzała się, szukając w twarzach przyjaciół potwierdzenia, że odebrane
przez nią uczucie choć w najmniejszym stopniu przypominało normalne postrzeganie
Mocy. Wszyscy jednak popatrywali po sobie ze zmieszaniem i powątpiewaniem.
Głęboko w gnieździe rozległ się niegłośny huk. Z otworów wentylacyjnych nad
jaskinią mieszczącą hangar wzniosły się długie pióropusze czarnego dymu, a w powie-
trze wytrysnęła chmura strzało-statków, kierując się w górę, w stronę opasanej pier-
ścieniem tarczy Qoribu.
- Zdaje się, że przybywa kolejny oddział defoliatorów - stwierdziła Jaina niemal z
ulgą, kierując się w stronę hangaru. Po tym nieoczekiwanym ataku paniki spodziewała
się czegoś gorszego. - Zawróćmy ich.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
66
R O Z D Z I A Ł
8
Wrak był kiedyś lekkim frachtowcem typu CEC YV-888. Jacen rozpoznał to po
kadłubie i kikutach stopionych płetw manewrowych w tylnym przedziale silnikowym.
Katastrofa nastąpiła nie dalej jak kilka lat temu. Można to było poznać po słabej woni
spalenizny i po żużlu, który wciąż spływał w dół ukwieconego zbocza z postrzępionego
brzegu krateru. Pancerz statku był jednak tak grubo pokryty owadami, że trudno było
mieć pewność, czy to ten właśnie statek, który miałby wyjaśnić, czemu Jacen, Jaina i
cała reszta zostali wezwani tak głęboko w Nieznane Regiony.
Jacen zaczekał, aż stado nie większych od kciuka owadów ucieknie ze ścianki
obudowy, oparł na niej dłoń i przeskoczył. Za jego plecami rozległ się nieprzyjemny
grzechot, kiedy pozostali, więksi goście uderzyli skrzydłami z niezadowoleniem. Nie
zwracając na to uwagi, ruszył w górę zbocza; wyszukiwał drogę poprzez Moc, aby nie
podeptać istot ukrytych w roślinności. Kolonię zamieszkiwały najrozmaitsze gatunki, a
każdy owad rozgnieciony tutaj, na terenie pomnika, mógłby się okazać jeszcze jednym
z gości, a nie zwykłym, żerującym żukiem.
Przewodnik Jacena, sięgający mu do piersi owad, który czekał w gnieździe Lizil,
aby go tu zaprowadzić, podbiegł do niego i zaczął mu robić wyrzuty.
- To ty powiedziałeś, że nie mamy czasu na wyczekiwanie w kolejce - przypo-
mniał mu Jacen.
- Rububu uburu - odciął się przewodnik. Miał żółte podgardle, zielony odwłok, a
głowę i oczy jaskrawoczerwone; był najbardziej jaskrawym przedstawicielem gatunku,
jakiego Jacen widział. - Urb?
- Mówiłem ci - odparł Jacen. - Powinienem znać ten statek.
Dotarł do krawędzi krateru i wspiął się na jego obrzeże. Dziesięć metrów poniżej,
na dnie jamy, spoczywała sterta stopionej w ogniu durastali. pokryta owadami tak do-
kładnie, że dopiero po chwili dotarło do niego, iż patrzy na mostek niewielkiego statku
gwiezdnego. Statku, który rozbił się do góry podwoziem. Przewodnik zadudnił niecier-
pliwie.
- Jeszcze nie. - Jacen wskazał palcem miejsce w okolicy dziobu, gdzie kilka owa-
dów wielkości Jawów wciskało antenki w nieregularne rozdarcie powłoki. - Poproś te
najbliżej wyrwy, aby się stamtąd wyniosły. Muszę odczytać nazwę.
Troy Denning
Janko5
67
- Ub Ruur. Katastrofa.
- Muszę znać nazwę myśliwca - wyjaśnił Jacen. - Jest napisana na boku kadłuba.
Literami.
Podobnie jak większość inteligentnych stawonogów w galaktyce, owady z Kolonii
utrwalały swój język raczej za pomocą feromonów niż pisma, ale Jacen był niemal
pewien, że Dwumyślni wyjaśnili im koncepcję liter.
- U! - odparł przewodnik. - Burubu ru?
- Może - niepewnie odparł Jacen. Odgadując znaczenie dźwięków wydawanych
przez przewodnika, opierał się głównie na Mocy i swojej empatycznej więzi z innymi
formami życia, dlatego nie zawsze był pewien, czy właściwie rozumie niuanse. -Ale z
pewnością wyruszymy w dalszą drogę szybciej, jeśli nie będę musiał odczytywać liter
między ich łapami.
Przewodnik z irytacją zaklekotał żuwaczkami. Głośno zadudnił z głębi odwłoka i
owady znajdujące się blisko rozdarcia zaczęły kręcić się niepewnie. Jacen nie bardzo
rozumiał, po co pełzają po całym wraku, ale insekty były istotami opierającymi się
głównie na wrażeniach dotykowych, więc mógł przypuszczać, że chodzi o ustanowie-
nie jakiejś więzi. Wreszcie odstąpiły od wskazanego przez Jacena miejsca. Durastal
była tak zwęglona, że z trudem zdołał rozróżnić kilka czarnych, odwróconych do góry
nogami liter:
- - - ACH-ON - - Y S-OK
- „Tachionowy Skok" - domyślił się Jacen. Statek, którym grupa uderzeniowa mia-
ła opuścić system Myrkr, zanim zostali zdradzeni przez dwóch Ciemnych Jedi, których
uratowali z rąk Yuuzhan Vongów. Jacen spojrzał na przewodnika. - Co się stało z
ludźmi na pokładzie?
- Bu ruub ubu buubu - zahuczał przewodnik.
- Zaczeka, dopóki nie dostanę odpowiedzi.
- Ubu buubu ru ruubu. Unu nie może czekać.
- To wasze zasady - odparł Jacen. -Nie moje.
Nie znajdując łatwiejszej drogi na dół, Jacen zszedł z obrzeża krateru i użył Mocy,
aby spowolnić spadanie. Owady po widocznej stronie ..Skoku" obserwowały w pełnym
zdumienia milczeniu, jak chwyta za skraj rozdarcia i łagodnie ląduje na kadłubie.
Przewodnik zabuczał pytająco ze zbocza krateru.
- Ludzie, którzy przylecieli tutaj tym statkiem, mieli na pokładzie mojego przyja-
ciela- wyjaśnił Jacen. -Nie ruszę się stąd, dopóki się nie dowiem, co się z nimi stało.
- Rur ruru rr ubu buubu bub! - zadudnił nawigator.
- Nie muszę się natychmiast widzieć z Unu. - Jacen wiedział, że jest nieuprzejmy,
ale od Fallanassich nauczył się roztaczać iluzję władczości i oczekiwania ślepego po-
słuszeństwa dopóki sam nie załatwi swoich spraw. - Nie robi mi różnicy, czy Unu mo-
że, czy nie może czekać.
Podciągnął się i zajrzał przez wyrwę. Niewątpliwie to „Skok" był źródłem tajem-
niczego wezwania, które sprowadziło tu Jacena, ale to mówiło mu niewiele. Zanim
pozwoli dalej porwać się temu nurtowi, musi się dowiedzieć, co zaszło na pokładzie
statku. Musi odgadnąć, kto wezwał tutaj ocalałych z grupy uderzeniowej... i po co.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
68
Wnętrze statku było ciemne i pełne gryzącego smrodu, oświetlone jedynie smu-
gami światła wpadającymi przez kilkadziesiąt otworów w powłoce. Niektóre były rów-
nie duże i nieregularne, jak to rozdarcie pod nazwą statku, i prawdopodobnie powstały
podczas upadku. Inne były małe, podłużne i otoczone rozbryzgami metalu, typowymi
dla trafień yuuzhańskich dział plazmowych. Widocznie „Tachionowy Skok" dostał
lanie po opuszczeniu systemu Myrkr. Zastanawiające, jak w ogóle zdołał dotrzeć w
jednym kawałku aż do Nieznanych Regionów.
W miarę jak wzrok Jacena przystosowywał się do mroku, rozpoznawał kolejne
szczegóły. Stwierdził, że znajduje się na progu ładowni. Regulowane pokłady ładun-
kowe wyskoczyły ze swoich szyn podczas zderzenia i upadły na coś, co było kiedyś
sklepieniem statku, grzebiąc mostek i kwatery załogi pod stosem poskręcanej, na pól
stopionej durastali. Widząc, że wewnątrz statku nie ma żadnych owadów, Jacen przy-
mknął oczy i wsłuchał się w drgnienia Mocy, które mogłyby wyjaśnić ich niechęć do
wejścia tutaj. Usłyszał szept niedawnego piekła i słaby jęk rozdzieranego metalu, ale
nic, co mogłoby go teraz zaniepokoić.
Podciągnął się i wsunął do ładowni ..Skoku". Ostry zapach przybrał na sile. Jacen
czuł coś więcej niż tylko popiół, zwęglony syntplas, żużel na żelazie i zwęglony włók-
nobeton. Przesunął się w dół kadłuba, czerpiąc z Mocy, aby zwolnić tempo opadania i
pozostać przy ścianie. W dwóch trzecich drogi zatrzymał się na stosie płyt pokłado-
wych i użył Mocy Dathomiry. aby przywołać kulę jaskrawego światła.
Nad jego głową rozległy się metaliczne odgłosy. Jacen spojrzał w górę i ujrzał ist-
ny kobierzec dużych i małych owadów, pełznących w ślad za nim. Ich pierzaste antenki
zataczały kręgi i badały otaczającą durastal. Jacen dotknął ich poprzez Moc, obawiając
się, że jego wtargnięcie do świętego miejsca może zostać uznane za obrazę. Wyczuł
zdumienie, ciekawość, odrobinę czujności, ale żadnego gniewu czy oburzenia.
- Uważajcie! - zawołał do nich Jacen, zdziwiony, że tak chętnie poszły za nim do
wnętrza statku. - Niewiele trzeba, żeby zwalić to wszystko na dół...
Insekty odpowiedziały całą gamą chrząknięć, ćwierknięć i stukotów.
Jacen użył Mocy, aby przesunąć kilka ton pokładów ładowni na bezpieczną pozy-
cję. Kiedy przeszedł przez krawędź, zrozumiał niechęć owadów do odwiedzania wraku.
Pod skręconą belką leżało kilka dużych, zmiażdżonych egzoszkieletów. Metalowe
szczątki były tak poskręcane i spiętrzone, jak się wydawało z góry, ale Jacen zauważył,
że niektóre płyty oparły się o siebie, tworząc coś w rodzaju namiotu, który mógł uchro-
nić mostek przed zmiażdżeniem - przynajmniej z góry.
Jacen obejrzał się na owady.
- Byłbym wdzięczny, gdyby wszyscy pozostali tam, gdzie są.
Potwierdziły chóralnym kliknięciem. Prowadząc przed sobą kulę świetlną Jacen
ostrożnie przesuwał się w kierunku czegoś, co było kiedyś podłogą mostka. Metal był
wygięty i odbarwiony od wysokiej temperatury.
Jacen obawiał się najgorszego.
Nie mogąc znaleźć dogodnego przejścia, włączył miecz świetlny i drgnął zasko-
czony głośnym stukotem żuwaczek za plecami. Obejrzał się przez ramię i zobaczył
długi rząd złocistych oczu, odbijających światło kuli Mocy i zielonego miecza.
Troy Denning
Janko5
69
- Prosiłem, żebyście zaczekali - rzekł.
- Uu rrrruub. - Buczący głos obudził wibracje w otaczającym ich złomie, wywołu-
jąc długi metaliczny zgrzyt, kiedy krawędź pokładu ześliznęła się po wsporniku. - Brrr
brru!
- Będę ostrożny - obiecał Jacen i użył Mocy, aby ustabilizować strzępy metalu nad
ich głowami. - Bądźcie tylko cicho.
Rój zaszeleścił zgodnie i natychmiast wybuchnął wściekłym klekotem, kiedy Ja-
cen zanurzył ostrze miecza w metalu mostka.
- Przykro mi, że muszę zbezcześcić Katastrofę - rzekł. - Ale tu może być mój przy-
jaciel.
- Bru bur ruu - poinformował go blady jak duch owad.
- Oczywiście. - Jacen kontynuował cięcie. - Ale i tak muszę go znaleźć.
Słowa te spowodowały kolejną falę klikania wśród zgromadzonych.
- O, nie! - Jacen poczuł, że mu niedobrze, choć nie był pewien, czy to od odoru
stopionego metalu, stęchłego zapachu unoszącego się z dołu, czy od pytania zadanego
przez owady. - Nie, nie zamierzam spożyć jego szczątków.
Insekty nie przestawały buczeć, zupełnie jakby debatowały, czy należy pozwolić
mu kontynuować, skoro nie chce zwrócić swego przyjaciela Pieśni. Ale Jacen nie tyle
tłumaczył ich słowa, ile domyślał się ich znaczenia, a przy tym nie wiedział zbyt wiele
o Kolonii, więc równie dobrze mogła to być dyskusja o zjedzeniu jego samego. Odciął
się od słów i próbował nasłuchiwać poprzez Moc, jak go nauczyli Therańscy Słucha-
cze; z ulgą stwierdził, że owady zastanawiają się, czy to one nie powinny spożyć zmar-
łego.
Jacen skończył pracę i użył Mocy, aby podnieść dwa kręgi metalu wycięte z po-
dwójnego pokładu. Odór popiołu był coraz silniejszy; wokół rozległy się szelesty, kie-
dy owady znów ruszyły za nim. Jacen opuścił kule światła przez otwór i poczuł, że traci
nadzieję.
Kabina w dole była całkiem zwęglona, jedynie rząd poskręcanych podwójnych
pryczy, zwisających ze ściany, świadczył o tym, że niegdyś była tu kwatera załogi, To,
co kiedyś było sufitem, teraz znajdowało się dwa metry w dole, poczerniałe, strzaskane,
pokryte popiołem i strzępami metalu. Szczątki kilku materaców spoczywały w kącie
pod pryczami, na wpół spalone i pokryte czarną pleśnią.
Z trudem unikając zetknięcia z rozżarzonymi do białości krawędziami, Jacen ze-
skoczył na dół i pod jednym ze spalonych materaców znalazł kilka potłuczonych fiolek
tranqarestu. Spod drugiej wygrzebał stopiony kłąb tworzywa i obwodów, który niegdyś
mógł być robotem translacyjnym Lowbacki, Em Teedee. Chciał go podnieść, ale od-
krył, że szczątki są przyspawane do podłoża.
Pod trzecim materacem leżały zwęglone resztki molyteksowego kombinezonu, ta-
kie same nosiła grupa uderzeniowa w czasie swojej misji na Myrkrze. Na piersi widać
było cztery cięcia- to tam Raynar odniósł rany, zanim wniesiono go na pokład „Skoku".
Na środku kabiny rozległ się cichy tupot. Owady wyroiły się na ściany i „podło-
gę", dotykając antenkami pryczy i innych szczątków; wznosiły przy tym obłoki duszą-
cego popiołu. Jacen ruszył w kierunku galerii i dyżurki, schylając się, kiedy przestrzeń
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
70
pomiędzy zawalonym sufitem a dawną podłogą była zbyt mała, aby mógł iść prosto.
Ściany i wszystkie inne powierzchnie pokryte były grubą warstwą różowego pyłu -
pozostałości piany gaśniczej.
Na mostku piana leżała tak grubą warstwą, że Jacen wzniecał nogami różowe
chmurki. Kopuła, która niegdyś otaczała pokład pilotów z trzech stron, była teraz wy-
gięta i połamaną a pył przesypywał się przez długie pęknięcia w transpastali. Przez
przedni ekran biegł rząd szarych wzorów awaryjnych, mniej więcej równolegle do linii
zniszczenia, która zmieniła komputer nawigacyjny, przekaźniki sterowania napędem
podświetlnym i system naprowadzania w nadprzestrzeni w stos spalonych szczątków.
Nic dziwnego, że statek się rozbił; załoga złożona z Ciemnych Jedi i tak wykazała się
niezłymi umiejętnościami, skoro w ogóle zdołała opuścić system Myrkr.
Uprzęże pilotów i wszystkie stacje robocze wisiały pod fotelami stopioną masą ale
pod siedzeniami pierwszego i drugiego pilota widać było ślad, jakby coś tamtędy cią-
gnięto. Ślad prowadził przez osad piany w kierunku kabiny techników. Jacen opadł na
kolana i zajrzał do odkształconego włazu. Nozdrza wypełnił mu odrażający smród spa-
lonych kości.
Ostry odór początkowo palił mu nozdrza i groził wywołaniem mdłości, ale kiedy
skupił się na Mocy i powoli odsunął od siebie emocje, zapach stał się mniej intensyw-
ny, a jego znaczenie mniej bolesne. Położył dłoń na ścianie i wyobraził sobie, jak pod
jego dotknięciem staje się coraz cieplejsza.
Powietrze we wraku powoli zdawało się oczyszczać ze stęchlizny, ale zapach sta-
rej sadzy zmienił się w gryzący smród dymu. Oczy Jacena zaczęły łzawić, więc spojrzał
wstecz, w Moc. Płuca szarpały mu spazmy kaszlu, kabina zaczęła jarzyć się pomarań-
czowo. Ogarnęła go fala ognia. W miejscu, gdzie dotykał ściany, dłoń zaczęła palić i
pokryła się bąblami. Nie odrywał jej od powierzchni metalu, tylko obejrzał się przez
ramię.
Pokład skryty był za zasłoną dymu i falujących płomieni. Gejzery cieczy gaśniczej
tryskały z dysz na suficie, tworząc wirujące cyklony różowej mgły. Jęki ludzkiego cier-
pienia tonęły w trzasku rozdzieranego metalu.
Z dymu wypełzła bezwłosa, miotana kaszlem postać o skórze spalonej do żywego
mięsa. Twarz była nierozpoznawalną ale przez pierś biegły cztery cięcia a otwarta rana
ziała czernią w miejscach, gdzie klej do ciała rozpuścił się pod wpływem temperatury.
Postać jedną ręką ciągnęła za kołnierze lewitujące w Mocy dwa ciała. Obydwa płonęły,
miotając się w powietrzu i obijając o siebie w paroksyzmach bólu.
Spod dłoni Jacena uniósł się dym, odór przypieczonej skóry wypełnił powietrze.
Pomimo to nie odrywał ręki. Ból nie robił już na nim wrażenia. Ból był jego sługą tego
przynajmniej nauczył się od Vergere.
Postać dotarła do włazu i zatrzymała się, zwracając w kierunku Jacena. Twarz była
zbyt spalona i nabrzmiała, aby ją rozpoznać, ale oczy należały do Raynara - pytające,
dumne i zadziwiająco naiwne. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Raynar przechy-
lił głowę, zmieszany, chciał otworzyć usta, ale...
Troy Denning
Janko5
71
Jacen oderwał dłoń od ściany. Postacie zniknęły natychmiast, a on znów znalazł
się na zrujnowanym pokładzie, wypełnionym stęchłym zapachem popiołu i obłokami
różowego pyłu.
Jeden z owadów musnął antenkami jego spaloną dłoń.
- Rurrrrruu - zabębnił z troską. - Urrubuuuuu?
- Tak, boli - uśmiechnął się Jacen. -Ale to nic.
Wyjął z torby przy pasie mały pojemnik i rozpylił na dłoń warstwę syntciała. Ray-
nar był grupową ofermą z ich lat dziecięcych. Nieco zbyt gorliwie usiłował dorównać
innym, często stając się obiektem żartów za arogancję i pstrokate ubrania. Nie sprawiał
wrażenia dobrego materiału na Jedi; w dyskusjach towarzysze często wyrażali zastrze-
żenia co do jego osądu i inicjatywy. Jednak to, czego Raynar dokonał na „Skoku", ry-
zykując własne życie dla uratowania tych, którzy zdradzili jego przyjaciół, a jego sa-
mego porwali, stanowiło kwintesencję istoty rycerza Jedi. Jacen wątpił, czy on sam
byłby zdolny do czegoś takiego, Jaina zaś z całą pewnością zostałaby, aby patrzeć, jak
wrogowie płoną. Gdyby wziąć pod uwagę skutki, jakie pociągnęło za sobą porwanie
„Skoku" - śmierć Anakina od ran -Jacen mógłby nawet jej towarzyszyć.
Prowadząc przed sobą światło Mocy, Jacen wpełznął do kabiny techników i podą-
żył śladem Raynara poprzez labirynt powywracanego sprzętu. Odór spalonych kości
był coraz silniejszy i Jacen zaczął się obawiać, że znajdzie tylko spalone szczątki, wci-
śnięte w ciasny kąt albo leżące pośrodku nawy, gdzie Raynar poddał się duszącemu
dymowi. Jego obawy się potwierdziły, kiedy zaczął wygrzebywać z pyłu zwęglone
kości - najpierw kilka palców rąk i nóg, dłoń, potem ramię i piszczel, wreszcie kość
udową. Przestrzeń pomiędzy podłogą i sufitem kurczyła się stopniowo, Jacen musiał
położyć się na brzuchu. Wyczuwał teraz w Mocy odbicie paniki Raynara.
Dotarł do łopatki, na wpół zagrzebanej w stercie ziemi, która wsypała się do środ-
ka przez pęknięcie w powłoce... i teraz już wiedział. Zaczął kopać, wypychając miękki
piach spod ciała i odsuwając go nogami, aż poczuł podmuch świeżego powietrza. Ray-
nar dotarł do wyjścia... Ale w jakim stanie? Czy przeżył? Czy przeżył ten drugi? Z
sercem ściśniętym nadzieją i lękiem Jacen przecisnął się przez otwór i wynurzył na dnie
krateru. Z zaskoczeniem stwierdził, że przewodnik już na niego czeka. Trzymał nowy
hełm i kombinezon pilota myśliwca.
- Ubi rrru ubb... - Przewodnik nie czekał, aż Jacen wstanie, od razu usiłował wci-
snąć mu w ręce hełm i kombinezon. - Urru bu.
Jacen wstał.
- Na co mi hełm pilota myśliwca? - Nie wziął obu przedmiotów, tylko zaczął się
otrzepywać. - Latam skiffem.
Przewodnik uniósł jedno ze swoich czterech ramion w kierunku krawędzi krateru,
gdzie stał nowiutki X-wing XJ5 z emblematem Policji Odnowy.
Jacenowi zrzedła mina.
-Aleja lubię swój skiff.
Przewodnik wydudnił przydługie wyjaśnienie, zapewniając Jacena, że znacznie
lepiej przysłuży się Kolonii w ChaseX niż w skiffie, który zresztą Kolonia już wyko-
rzystała do przewiezienia grupy pielgrzymów togockich do portu.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
72
Jacen nawet nie pomyślał, żeby zażądać zwrotu skiffa. Dowiedział się już, że in-
sekty Kolonii nie mają zrozumienia dla własności prywatnej. Skiff będzie wykorzysty-
wany - i na szczęście dobrze konserwowany - do momentu, aż Jacen uzna za stosowne
go odnaleźć.
- Niby dlaczego miałbym służyć Kolonii? - zapytał przewodnika. - Zwłaszcza w
statku bojowym?
Wyłupiaste oczy owada zasnuł)' się błoną która zaraz się cofnęła. Hełm i kombi-
nezon wciąż trzymał w wyciągniętych łapach i podawał Jacenowi.
- To proste pytanie - powiedział Jacen. - Jeśli Kolonia oczekuje ode mnie, że będę
zabijał, wolę wiedzieć, czemu mam to robić.
Przewodnik przekrzywił głowę, wyraźnie nie wiedząc, o co chodzi. Jacen pojął, że
zbyt wiele od niego wymaga. Jako owady społeczne, rezydenci Kolonii mieli prawdo-
podobnie bardzo ograniczone pojęcie własnej osobowości i nie wykazywali kompletnie
żadnego zrozumienia wolnej woli. Równie dobrze mógł zaproponować beldonowi,
żeby razem poszli na ryby.
Zawsze ten sam kaznodzieja, odezwał się ten sam głos, który wzywał Jacena w
kręgu szkolnym Akanah. Teraz jednak brzmiał chrapliwie, nisko, nie tak subtelnie i
cicho jak kiedyś. Wciąż zbyt wiele myślisz, Jacenie.
- Wolę to od katastrofalnych nieporozumień - odparł Jacen. Głos był tak chrapliwy
i głęboki, że trudno mu było go zidentyfikować. Mógł należeć do Raynara... albo do
Lomi, Welka czy jeszcze kogoś innego. - Wydaje się, że mnie znasz. Nie powinieneś
więc sądzić, że zacznę tak po prostu zabijać dla ciebie.
Znamy cię, Jacenie, odrzekł głos dość łagodnie. Wiemy, o co będziesz walczył.
W chwili, kiedy głos wypowiadał te słowa, w umyśle Jacena pojawiła się wielka,
mroczna istota, pokonując jego osłony tak szybko, że nie miał szansy się obronić. We
wnętrzu istoty ujrzał Jainę i pozostałych, o twarzach pełnych zaskoczenia i odrazy, a
jednocześnie litości. Wszyscy byli w kombinezonach pilotów, zmęczeni, potargani, ale
wyglądali zdrowo i nie sprawiali wrażenia przestraszonych.
Oni służą Kolonii, Jacenie, mówił dalej głos. Dołączysz do nich? Pomożesz swojej
siostrze?
Jacen nie odpowiedział, nawet w myśli. Wczoraj wyczuł w Mocy, że Jaina staje
się mała i zimna, jak zawsze przed bitwą. Później jednak nic nie wskazywało na to, że
dzieje się z nią coś niepokojącego; nie czuł nawet tego zrezygnowanego smutku, jakim
emanowała, odbierając komuś życie. Sięgnął ku siostrze, sprawdzając, czy wszystko
jest w porządku. Odpowiedziała mu pełnym czułości ciepłem, dowodzącym, jak bardzo
tęskni za bratem.
Było tam jednak coś jeszcze, jakby cień tej samej mrocznej istoty, która wypełniła
umysł Jacena - nie wrogi czy złowróżbny, nawet nie przerażający... po prostu tam był.
Przewodnik znów zwrócił na siebie uwagę Jacena, wpychając mu do rąk kombine-
zon i hełm.
- Buu buur urub ruuruur. Jacen odepchnął sprzęt.
- Nie powiedziałem, że lecę.
- Buu rurr. Ubu ur.
Troy Denning
Janko5
73
- Może i tak - zgodził się Jacen. Mroczna istota wycofała się już z jego umysłu,
pozostawiając go sam na sam z przewodnikiem. - Jak już się dowiem, co się tu stało.
Przycupnął i przesiał palcami piach, szukając jakichkolwiek oznak, że Raynar i
pozostali tu zginęli. Nie znalazł już jednak więcej dużych kości. Wyobraził sobie odartą
z ciała i pokrytą pęcherzami twarz widzianą na pokładzie i znów przywołał Moc, usiłu-
jąc sięgnąć w przeszłość, aby poznać, co się stało z Raynarem.
Tym razem jednak Moc otworzyła się przed nim na swój sposób. Zamiast dymu i
swądu spalonego ciała, które czuł niedawno, na pokładzie, przyniosła mu świeży, zna-
jomy zapach, który doskonale znał i pamiętał od dzieciństwa.
Podniósł wzrok na krawędź krateru i ze zdumieniem ujrzał tam obraz swej matki.
Stała ze zmarszczonymi brwiami, wpatrując się w podziurawiony korpus „Skoku".
Miała na sobie białą bluzkę i brązową spódnicę, a także kamizelkę, która przypominała
Jacenowi zawadiacki styl ojca, włącznie z miotaczem w kaburze zwisającym u biodra.
We włosach miała nowe siwe pasma i kilka nowych zmarszczek mimicznych wokół
ust, ale wydawała się zdrowa i zadowolona. Serce Jacena wyrywało się do niej. Kiedy
po raz ostatni widział ją pięć standardowych lat temu, wyjeżdżał właśnie na swoją ody-
seję samopoznania, a teraz się zdumiał radością jaką przyniosła mu nawet jej wizja.
Stłumił w sobie zdziwienie i skoncentrował się na tym, co próbuje mu powiedzieć
Moc. Wiedział, że matki teraz tu nie ma, ale była i będzie kiedyś. A skoro mógł ją wi-
dzieć, prawdopodobnie stanowiła również drogę do odkrycia, co stało się z Raynarem.
Leia odwróciła się do kogoś, kogo nie mógł widzieć, i zapytała:
- Co się stało z załogą?
Nastąpiła pauzą w czasie której widocznie słuchała odpowiedzi. Jacen mógł sobie
wyobrazić tylko jeden powód, dla którego jego rodzice zapędzili się aż tak daleko w
głąb Nieznanych Regionów, do samego serca Kolonii: musieli szukać grupy uderze-
niowej.
Leia znów spojrzała na „Skok".
- Mówię o reszcie załogi. Wiemy, że Raynar przeżył.
Jacen uzyskał już swoją odpowiedź, ale nie był gotów rozstać się z wizją... jeszcze
nie. Podniósł wzrok na obraz matki, sięgając ku niej poprzez Moc, aby wzmocnić kon-
takt.
- Cześć.
Jej spojrzenie podążyło za głosem Jacena. Zmarszczyła brwi i wyciągnęła rękę,
jakby chciała położyć ją komuś na ramieniu.
- Jacen już tu był - powiedziała.
Był... Więc wciąż są w tyle.
Przewodnik zaklekotał żuwaczkami tuż nad uchem Jacena.
- Bubu ruu bu?
- Nikogo. Przepraszam. - Wciąż utrzymując wizję poprzez Moc, Jacen wziął
wreszcie hełm i kombinezon. - Dobrze. Dokąd mam się wybrać?
Przewodnik wyjaśnił, że Jacen nie rozpozna nazwy systemu, znajdującego się na
granicy terytorium Chissów.
Matką stojąca wciąż na krawędzi krateru, zmarszczyła brwi.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
74
- Jacenie? Nie słyszę cię dobrze.
Jacen zignorował ją i mówił dalej do przewodnika:
- Zrób to dla mnie, gdyby się coś nie udało i gdybym miał wracać na własną rękę...
Nawigator rozsunął antenki.
- Burubu - odpowiedział. - Ur bu Brurr rubur.
- Jacenie? - Twarz matki pobladła. - Jak to? Przecież nie jesteś...
- Wszystko w porządku, mamo - odparł. - Wkrótce się zobaczymy.
Przewodnik zwrócił wyłupiaste oko w kierunku krawędzi krateru.
- Qoribu - powiedział Jacen. - W systemie Gyuel.
Troy Denning
Janko5
75
R O Z D Z I A Ł
9
Kiedy „Sokół Millenium" opadał w kierunku plamistych wież, Leia nabrała ocho-
ty, żeby zerwać uprząż pilota, w taki zachwyt wprawił ją przepych i wielkość central-
nego gniazda Kolonii. Wieże Yoggoyów, całe w jaskrawych plamach koloru, stały
jedna przy drugiej, a powietrze aż gęste było od latających pojazdów, niemal zasłania-
jących widok.
- Wygląda prawie jak dawniej Coruscant - mruknął Han do Leii, ale przez komu-
nikator jego głos dotarł również do Luke'a, Mary i wszystkich pozostałych na pokładzie
„Cienia Jade". - Takie wielkie budowle... i te wszystkie kolory...
Leia pochyliła się do przodu, spoglądając ponad tablicą rozdzielczą i dolną krawę-
dzią iluminatora. W miarę jak „Sokół" schodził do lądowania, zauważała, że wieże są
różnej wielkości, wszystkie mają kształt idealnego stożka i poziome pasy na zewnętrz-
nych ścianach... jak kopce owadów na Zmierzchu Killika.
Chciała to już powiedzieć na głos, ale stwierdziła, że chyba wyobraźnia płata jej
figle. Stożek to bardzo popularna forma geometryczna. Tworzenie ich z pierścieni gliny
było prawdopodobnie równie rozpowszechnione pośród owadów jak stawianie prosto-
padłościanów z kamienia wśród społecznych ssaków.
- Wysadzę tę skorodowaną puszkę i rozwalę na atomy! - warknął Han.
Leia obejrzała się i stwierdziła, że Han ze zmarszczonymi brwiami wpatruje się w
swój ekran taktyczny. Sprawdziła własny ekran. XR808g wyłączył transponder i jego
kod znikł.
- Czyżby Juun już wylądował? Han pokręcił głową.
- Ten mały drań wyłączył transponder.
Leia ugryzła się w język, zanim zapytała, czy Han na pewno uruchomił wyszuki-
wanie kodu, i włączyła laryngofon.
- Straciliśmy Exxera.
Meldunek został przyjęty nerwowym milczeniem. W tej chwili XR808g był jedy-
ną nadzieją na odszukanie Jainy i pozostałych.
- Jakieś pomysły? - rzucił Han. - Chciałbym odnaleźć te dzieciaki, zanim staną się
bandą robalomanów.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
76
- O tym nie ma mowy. - Nawet przez komunikator sterowni głos Leii brzmiał spo-
kojnie i pewnie. - Oni są Jedi.
-A co to ma wspólnego z ceną przyprawy na Nal Hutta? - zapytał Han.
- Są na to za silni, Hanie - odrzekła Mara. - Zwłaszcza Jaina.
- Tak? - odparował Han. - Jeśli są tacy silni, to jak ten zew w Mocy zdołał ich tutaj
ściągnąć?
Nerwowe milczenie powróciło. Leia położyła rękę na dłoni Hana.
- Wszystko będzie dobrze, Han. Wciąż ich wyczuwam. Nie są Dwumyślnymi.
- Jeszcze nie - burknął i rzucił do komunikatora: - Co z tymi pomysłami?
- Włącz wyszukiwanie kodu - usłużnie podsunął Luke.
Han wzniósł oczy w niebo.
Leia uśmiechnęła się do niego i odpowiedziała Luke'owi:
- Dzięki za podpowiedz. Już tego próbowaliśmy.
- Nie ma się czego obawiać - dodała Mara. - Nie zgubiliśmy ich.
- Nie? - zapytała Leia. Zanim XR808g opuścił Lizil, Han i Juun ukryli odbiornik
podprzestrzenny pod sterownią i połączyli go z komputerem nawigacyjnym. Za każdym
razem, kiedy XR808g inicjował skok, odbiornik automatycznie kodował koordynaty
galaktyczne i przekazywał je na „Cień" i „Sokoła"... ale to im teraz nie mogło pomóc,
ponieważ już się w tych koordynatach znajdowali. -Nie rozumiem.
- Daj mi sekundę. - Mara milczała przez chwilę. - Przygotuj się na namiar na wy-
padek, gdyby Juun okazał się cwańszy niż wygląda.
Han uniósł brew.
- Nie przypominam sobie, żebym przyczepił układ naprowadzający na Exxerze.
- Bo ty nie jesteś podstępnym typem, choć niektórzy twierdzą coś innego - odparła
Mara. - Gotowi?
Leia uśmiechnęła się i przygotowała automatyczne naprowadzanie nawigacyjne.
- Gotowi. - W górnej części ekranu taktycznego pojawiła się czerwona migająca
kropka. - Mam.
Włączyła naprowadzanie i Han obrócił ..Sokoła", podążając za czerwoną kropką.
Ruch na Yoggoy był pogrążony w niewyobrażalnym chaosie - dostępny dla wszystkie-
go, co lata, od napędzanych siłą mięśni rowerów balonowych, poprzez poobijane tak-
sówki powietrzne, aż do nowoczesnych ścigaczy. Pękate pojazdy rakietowe śmigały we
wszystkich kierunkach, napakowane do granic wytrzymałości wyłupiastookimi insek-
tami, ciągnąc za sobą chmury oleistego dymu. Zdezelowane frachtowce przesuwały
durastalowe kadłuby w tym bałaganie, schodząc ku otulonym mgłą szczytom wież.
Beczkowata rakietka śmignęła spod transportowca na sterburtę i zaczęła wznosić
się w górę.
-Niech to! - wrzasnął Han i „Sokół" aż podskoczył. - Patrz, gdzie leziesz, ofermo!
- Nie wściekaj się - uspokajała go Leia. - Mamy mnóstwo...
Trzydziestometrowy wahadłowiec wiozący owady wskoczył w pole widzenia ste-
rowni od strony Leii i ruszył wprost na rakietkę.
- O, nie - rozległ się głos C-3PO ze stanowiska nawigatora, - To było zbyt blisko!
- Skręć ostro na bakburtę - przerwała Leia. - Teraz, Han!
Troy Denning
Janko5
77
- Na bakburtę? - warknął. - Oszalałaś?
Leia podążyła za jego wzrokiem i ujrzała zwalistą sylwetkę ogromnego transpor-
towca, przemykającą przed samym nosem „Sokoła".
- Ojej! - Leia wcisnęła alarm zderzeniowy, dając pełną moc na kompensatory iner-
cji, aktywowała system gaszenia pożaru i uruchomiła kakofonię dzwonków w głębi
statku. - Trzymajcie się!
- Stop! - rozległ się w komunikatorze głos Luke'a. - Stop!
Han miał już rękę na przepustnicy, ale zanim zdołał ściągnąć dźwignię, wahadło-
wiec zanurkował, a rakietka wspięła się w górę niemal pionowo, tak blisko „Sokoła", że
Leia bez trudu mogłaby chwycić pilota za antenki.
Han zdjął dłoń z dźwigni i zdezaktywował alarm.
-No i czemu się tak podniecacie? - Ręce drżały mu równie mocno jak dłonie Leii,
ale ona nie uznała za stosowne mu tego wytknąć. - Wszystko pod kontrolą.
- Tak - zgodził się C-3PO. - Na szczęście był pan dość mądry, żeby nic nie robić.
Dzięki temu inni piloci mogli zareagować na pański błąd.
- Mój błąd? - wrzasnął Han. - Leciałem prosto i równo.
- Owszem, ale pozostali lecieli po trajektorii sinusoidalnej - odparł C-3PO. - Jeśli
mogę zauważyć, każdy system funkcjonuje dobrze tylko wówczas, kiedy wszystkie
jego elementy używają tych samych parametrów.
Dwuosobowa rakietka spadła z góry tuż przed „Sokołem", buchając kłębami spa-
lin, po czym usunęła się w bok, odsłaniając pękaty rower balonowy, nadlatujący wprost
na nich. Han przetoczył się w odwróconym locie nurkowym i wykręcił beczkę pod
rowerem.
- Teraz mów sobie, co chcesz - mruknął do Threepia.
- Uważajcie, wy z tyłu - ostrzegła Leia „Cień Jade". - I niech Artoo ułoży dla nas
trajektorię sinusoidalną... ale bezpieczną.
- Za chwilę wam prześlemy - obiecała Mara.
Minęła chwila, potem druga i kolejne. Wreszcie, kiedy nerwy Leii nie mogły już
znieść kolejnych kolizyjnych sytuacji - i marudzenia Hana - zdecydowała się skontak-
tować z „Cieniem".
- Hej... nie dostaliśmy jeszcze tej trajektorii.
- Próbujemy - odparł Luke. - Ale Artoo się jakby... zawiesił.
- Zawiesił? - zdziwił się Han. - Robot astromechaniczny?
- Ostatnio dość dziwnie się zachowywał - wyjaśnił Luke. -A zanim się zawiesił,
powtarzał jedynie: niebezpiecznie, niebezpiecznie, niebezpiecznie...
- O, nie! - wykrzyknął C-3PO. - Wygląda na to, że próbuje znaleźć nieistniejącą
zmienną. Jesteśmy zgubieni!
- Tak? - Han machnął ręką w kierunku pojazdów za przednim iluminatorem. -
Więc jakim cudem tamci się nie porozbijają?
C-3PO przez chwilę siedział w milczeniu, aż wreszcie mruknął:
- Nie wiem, kapitanie Solo. Ich procesory z pewnością nie są lepsze niż Artoo.
- Nie potrzebują procesorów. - Leia przypomniała sobie, jak Luke opisywał jej
kantynę, gdzie Saba spotkała Tarfanga i gdzie pojawili się tajemniczy Dwumyślni,
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
78
odprowadzając każdego klienta z którym nawiązywał rozmowę. - Widać było, że Lizil
potrafią się porozumiewać telepatycznie. Może Yoggoyowie też tak umieją.
- Prawdopodobnie - zgodziła się Mara. - A ponieważ nie mamy na pokładzie żad-
nych nawigatorów Yoggoyów...
- .. .to lecimy na oślep! - dokończył Han. - Lepiej podnieś tarcze i daj na maksi-
mum, Leio. Chyba będziemy mieć parę robali na szybach...
- Może nie - odezwała się Saba z pokładu „Cienia". - Leio, jak ci wychodziły ćwi-
czenia na czas reakcji?
Leia poczuła lekkie ukłucie wyrzutów sumienia.
- Wiesz, jak u mnie krucho z czasem...
Saba uprzejmie nie przypomniała jej, że na trening powinna zarezerwować sobie
czas. Taki był obowiązek każdego rycerza Jedi -choć Leia, trzeba przyznać, postrzegała
siebie jako wiecznego ucznia. Prawdopodobnie dlatego nigdy nie mogła znaleźć czasu
na treningi.
- No to poćwicz teraz - poleciła Saba. - A zamiast promieni zdalniak będzie strze-
lał w ciebie statkami.
Leia rozpoczęła ćwiczenia oddechowe, przymknęła oczy i otworzyła się na Moc.
Natychmiast poczuła jak coś nalatuje na nich z góry.
- W dół i na sterburtę - poleciła.
„Sokół" nie zmienił kursu.
- Han...
- Oszalałaś?! - wykrzyknął. - Może gdybyś miała otwarte oczy...
„Sokół" opadł pięć metrów i Leia otworzyła oczy, aby ujrzeć wzdęte brzuszysko
wielkiego transportowca „Gallafore", który przelatywał nad nimi.
- Może... jednak... posłuchasz swojej samicy... - zasyczała histerycznie Saba. - Ma-
ra leci z zamkniętymi oczami.
- Cóż, czemu nie? - Han skinął Leii głową. - Cokolwiek sobie zażyczysz, kocha-
nie.
Leia przymknęła oczy i zaczęła wymieniać kierunki. Początkowo Han odpowiadał
seriami przekleństw i okrzyków, ale z czasem wrażenia stały się konkretniejsze, Han
zaś bardziej skłonny do ślepego posłuszeństwa. Przez najbliższą godzinę, podskakując i
robiąc uniki, podążali mniej więcej równo w ślad za XR808g.
Wreszcie Han się odezwał:
-- Zdaje się, że będzie lądował.
Leia otworzyła oczy i stwierdziła, że śledzona plamka kieruje się ku środkowi
ekranu, a jej kolor zmienia się na czerwony w miarę, jak obiekt traci wysokość. Wyj-
rzała na zewnątrz i stwierdziła, że łatwo rozróżnialny kształt lekkiego frachtowca YT
rzeczywiście znajduje się niedaleko i schodzi w otulony mgłą labirynt owadzich kop-
ców. Blisko szczytów wież ruch nie uległ zmniejszeniu, ale pomiędzy nimi widać było
tylko kilka dryfujących rowerów balonowych i wolno poruszających się pojazdów.
- Ruszamy za nimi - oznajmiła Leia przez komunikator. - Będziecie nas osłaniać
od góry?
- Taki mam zamiar - odparł Luke.
Troy Denning
Janko5
79
Kiedy „Sokół" zniżał lot, Leia mogła się przekonać, że wielokolorowe wzory na
wieżach są ułożone z barwnych kamyków na ścianach zewnętrznych. Efekt był zaska-
kująco przyjemny. Jeśli patrzyło się na nie kątem oka albo pozwoliło wzrokowi błądzić,
jaskrawe plamy kolorów przypominały kwitnącą łąkę i - jak Leia się nagle zorientowała
- skomplikowane mozaiki na kopcach przedstawionych w Zmierzchu Killika.
- Czy to możliwe? - zapytała męża.
- Wszystko jest możliwe - odparł Han. - Bądź gotowa. Wyślij Cakhmaina i Mee-
walhę na wieżyczki strzelnicze i powiedz Beady'emu, żeby się przygotował.
Podążali za XR808g prawie do wysokości stu metrów nad poziomem gruntu,
gdzie latały rowery balonowe, ścigacze i niebezpiecznie wyglądające wózki rakietowe
sterowane wyłącznie przez pilotów Yoggoy. Piesi musieli umykać pomiędzy wieżami,
chodzić bokiem po ścianach, jeśli byli owadami, lub wędrować z plecami przyciśnię-
tymi do ściany, jeśli byli dwunożni.
Juun leciał teraz dość chaotycznie, skręcał w ostatnim ułamku sekundy i zawracał
po własnych śladach. Gdyby nie plamka na ekranie, Leia zgubiłaby go w ciągu ostatniej
pół godziny z dziesięć razy. Wreszcie znaleźli się nad szerokim, krętym bulwarem i
zaczęli krążyć ponad masywnym kompleksem połączonych ze sobą wież, pokrytych
miłą dla oka mozaiką we wszystkich możliwych odcieniach czerwieni. XR808g skie-
rował się łagodnie ku wewnętrznym pasom, potem nagle opadł prawie do samego grun-
tu i zniknął w czarnej czeluści ogromnej, beczkowato sklepionej bramy.
- Co za kretyn! - zawołał Han. - Powinienem był go wykończyć, kiedy jeszcze
miałem tę możliwość.
Leia pogrążyła się w Mocy i zameldowała:
- To wygląda gorzej, niż jest w istocie.
- Jesteś pewna? - Han spojrzał na nią z ukosa. - Nie obraź się, ale ja dokładnie
wiem, ile czasu poświęcasz na te swoje treningi Jedi.
- A co to za różnica, nawet gdybym nie była pewna?
Han uśmiechnął się swoim krzywym uśmieszkiem.
- A jak myślisz?
Przesunął drążek steru do przodu i wprowadził „Sokoła" w mroczną bramę. Leia
uruchomiła przednie światła manewrowe, wydobywając z mroku wnętrze szerokiego,
krętego korytarza, pokrytego różowo-żółtą mozaiką. Tunel był dłuższy, niż Leia się
spodziewała, a za każdym razem, kiedy statek mijał nowy zakręt, rozpraszał się przed
nimi rój insektów.
Po kilku minutach znaleźli się na niewielkim placu w kształcie rozety, otoczonym
tuzinem połączonych ze sobą wież. Mozaiki były tu jaskrawe i dziwne; pasy koloru
zmieniały barwę od bursztynowego na dole do czystej bieli u szczytu kopca. W głębi
widać było XR808g, osadzonego na wspornikach. Rampa właśnie opadała.
Han ustawił „Sokoła" w odległości dwudziestu metrów, w takiej pozycji, żeby wy-
rzutnie rakiet były skierowane na XR808g.
- Cakhmain, Meewalha, bądźcie gotowi z tymi działkami - polecił przez interkom.
- Gotów...
- Gotów do otwarcia ognia, kapitanie - zameldował robot.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
80
- Jeszcze nie - powstrzymała Leia, odpinając uprząż. - Dopiero jak zaczną strzelać
pierwsi.
- Prawdopodobieństwo przeżycia zmniejsza się o trzydzieści dwa procent dla bo-
jowników strzelających w drugiej kolejności - przypomniał BD-8.
- Nie będziemy strzelać pierwsi. - Han przypasał miotacz BlasTech. - Mamy cze-
kać i wyglądać na twardzieli.
- Twardzieli? - zdziwił się BD-8.
- Tryb onieśmielenia jeden - wyjaśnił C-3PO i spojrzał na Hana. - Doprawdy, po-
winien pan używać standardowych komend w przypadku serii BD. Ich nakładki tak-
tyczne pozostawiają niewiele mocy procesora na analizy semantyczne.
Han przewrócił oczami.
- Dobrze, może kiedyś przeczytam instrukcję.
Wyszedł jako pierwszy na zewnątrz. Jeszcze zanim dotarł do skraju rampy, ujrzał
biegnącego w ich stronę Juuna w podartej tunice.
- Han! Księżniczka Leia! - zawołał radośnie. - Bałem się, że was zgubiłem!
- Jasne, jasne - chłodno odparł Han. Zatrzymał się o kilka kroków od rampy i po-
łożył dłoń na kolbie miotacza. - Twój transponder tak ni stąd, ni z owad przestał nada-
wać?
- Oczywiście, że nie - odparł Juun. - Nasz przewodnik go wyłączył. Odnalazł od-
biornik podprzestrzenny po ostatnim skoku.
BD-8 stanął za plecami Leii i wyjrzał jej przez ramię, głośno klikając i warcząc.
Juun zatrzymał się w odległości trzech metrów i spojrzał na robota z otwartymi ustami.
Leia próbowała sprawdzić przez Moc, czy mówił prawdę, ale wyczuwała jedynie nie-
pokój i zmieszanie.
Juun podniósł dłonie.
- To nie była moja wina!
Leia kątem oka pochwyciła ruch na ścianach wieży za Juanem; zobaczyła na niej
kilka szeregów owadów. Wyglądały podobnie jak robotnicy Lizil, ale wzrostu Wookie-
go; miały żuwaczki długie na metr i szkarłatne pancerze na grzbietach. Ich podgardla
były złociste, a oczy barwy głębokiej, mrocznej purpury. W czterech łapach dzierżyły
prymitywne strzelby strzelające impulsami elektrycznymi i krótkie trójzęby o grubych
trzonkach. Leii trzeba było kilku sekund, aby zorientować się, że stoją na płytkich tara-
sach, a nie wiszą w powietrzu, bo ludzkie oczy miały trudności z interpretacją subtelnej
gry cieni i barw na poszczególnych pasach mozaiki ściennej.
- To wystarczy! - rzekł Han, sięgając do kabury. - A teraz cię rozwalę.
Fałdy policzkowe Juuna przybrały błękitną barwę. -Za co? - jęknął.
- Za co? - Han machnięciem miotacza wskazał otaczające ich ściany. - Za wcią-
gnięcie nas w pułapkę.
- Ja? - Juun wytrzeszczył oczy.
Leia sięgnęła poprzez Moc w kierunku owadów, szukając śladu nieprzyjaznych
zamiarów, ale nie wyczuła ich.
-Nie rżnij głupa - ostrzegł Han Juuna. Wycelował miotacz w kolana Sullustanina. -
Wkurza mnie to.
Troy Denning
Janko5
81
Leia położyła rękę na dłoni Hana, trzymającej miotacz.
- Odłóż go - szepnęła. - To nie jest to, co ci się zdaje!
- Więc co? - Han nadal mierzył Juuna nieprzyjaznym spojrzeniem.
-Łatwiej się tego dowiemy, jeśli pozostawisz ten przedmiot w kaburze.
Han pozwolił jej wepchnąć miotacz na miejsce, ale BD-8 trudniej było przekonać.
- Sytuacja jest poważna - zameldował robot. — Sugeruję wycofanie do transpor-
towca. Zezwolenie na ogień osłonowy?
- Zaprzeczam! - krzyknęli jednocześnie Han i Leia.
- W porządku - odezwał się Han do Juuna. - Może to nie jest to, na co wygląda.
Gdzie jest Tarfang?
Juun wolał jednak trzymać się na odległość.
- W przedziale medycznym. Kiedy nasz przewodnik znalazł odbiornik, wywiązała
się mała walka.
Leię ogarnęło złe przeczucie.
- A przewodnik? Co z...
Jej pytanie utonęło w nagłym huku owadziego brzęczenia. Trzy dolne rzędy żoł-
nierzy uniosły pancerze, zeszły z tarasów i dołączyły do ogólnego rumoru szumem
łopoczących skrzydeł. Leia zauważyła, że BD-8 o coś pyta, ale nie dosłyszała samego
pytania. Kazała mu więc pozostać w trybie oczekiwania na ogólnych zasadach, sama
zaś odpięła miecz świetlny od pasa i zaczęła dyskretnie wycofywać się w kierunku
rampy „Sokoła".
Juun podbiegł do nich, a jego okrągłe oczy zrobiły się czerwone ze strachu. Żoł-
nierze wirowali nad ich głowami jak mroczna chmura przez kilka długich sekund, po
czym opadli na plac i utworzyli wokół „Sokoła" i XR808g ciasny kordon.
- Sytuacja krytyczna - zameldował BD-8. - Zezwolenie na powrót do stanu goto-
wości bojowej?
- Z-zezwalam - wykrztusiła Leia.
Żołnierze zadudnili ogłuszającym werblem, po czym złączyli stopy i podrzucili
broń, opierając ją o podgardla w pozycji na baczność. Po drugiej stronie XR808g kor-
don rozstąpił się, przepuszczając niewielki orszak insektów o różnych kształtach i wiel-
kościach - od kciuka Leii do przerośniętego X-winga. Większość wyglądała jak zwy-
czajna odmiana standardowej rasy Kolonii - pierzaste antenki, duże wypukłe oczy,
cztery ramiona i dwie nogi. Niektóre z nich jednak różniły się w szczegółach - u jedne-
go dwumetrowe antenki kończyły się puszystymi żółtymi kulkami, inny miał pięcioro
wielkich oczu zamiast, jak zwykle, dwojga dużych i trojga małych, kilka zaś maszero-
wało na czterech nogach, a nie na dwóch. Jeden z największych miał czułki rozmiesz-
czone tak gęsto, że wyglądały jak futro.
Pośrodku procesji szedł imponującej postury człowiek o twarzy jak ze stopionego
wosku, bez uszu, bez włosów, z nieznaczną wypukłością w miejsce nosa. Zamiast brwi
miał jeden gruby, guzowaty nawis, a cała widoczna skóra miała lśniący, sztywny wy-
gląd blizny pooparzeniowej. Nosił purpurowe spodnie, szkarłatny płaszcz i pancerz ze
złotej chityny.
- Co to za ofiara mody? - zapytał Han.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
82
- Myślę, że to Wielki Unu - jęknął Juun. - Nikt go nigdy nie ogląda.
- Wielki Unu? - zapytała Leia.
- Można go uznać za władcę Kolonii - szepnął Juun. - Nie rządzi, a przynajmniej
nie w sposób, jak to rozumie większość gatunków, ale jest sercem całej tej imprezy.
- Jak królowa pszczół, co? - mruknął Han.
Leia poczuła, jak Luke sięga ku niej Mocą zaalarmowany rosnącym niepokojem,
który wyczuwał. Wypełniła umysł krzepiącymi myślami.
Wielki Unu stanął przed XR808g, a dwóch jego towarzyszy weszło na pokład
zniszczonego frachtowca. Leia spróbowała poprzez Moc odgadnąć jego intencje, ale
odnalazła tę samą podwójną osobowość, którą rozpoznawała u Dwumyślnych w gnieź-
dzie Lizil. Tu jednak indywidualny element wydał jej się silniejszy niż u innych i - ku
jej wielkiemu zaskoczeniu -jakby znajomy. Pozwoliła myślom wędrować swobodnie w
przeszłość, szukając własnych połączeń i skojarzeń.
Jej umysł powędrował najpierw do Akademii Jedi na Yavinie 4, do czasów, kiedy
Anakin był wciąż za młody, aby uczestniczyć w szkoleniach, i zazdrościł starszemu
rodzeństwu. Pamięć sprowadziła ze sobą napływ emocji, Leia poczuła, że musi walczyć
o zachowanie zimnej krwi... odepchnąć od siebie burzę smutku i wspomnień, która
zawsze groziła jej zatopieniem, kiedy myślała o straconym synu.
Rozsądek podpowiadał, że ten Wielki w jakiś sposób powiązany jest z jej dziećmi
- zwłaszcza z Anakinem. Nie mogła też odpędzić myśli, że może to naprawdę jest Ana-
kin... że jej syn w jakiś sposób ocalał z misji na Myrkrze, a na Hapes pogrzebano inne-
go młodego mężczyznę.
Ale to tylko głupie marzenie. Gdyby to Anakin stał przed XR808g, Leia wiedzia-
łaby o tym. Poczułaby to do szpiku kości.
Jej myśl powędrowała w innym kierunku - na Zaćmienie, gdzie Cilghal i Danni
nauczyły się blokować koordynatory bitewne Yuuzhan Vongów. Jedi spotkali się tam
w laboratorium, a cały splendor Jądra galaktyki wpływał do pokoju przez transpastalo-
wy sufit. Cilghal wyjaśniła, że już wie, gdzie nieprzyjaciel hoduje zabójcze voxyny,
atakujące Jedi po całej galaktyce.
„.. .dorosłe ysalamiry", mówiła właśnie Mon Calamari. gdy nagle Leia poczuła
ogromną mroczną obecność w Mocy, odpychającą ją od Wielkiego. Podniosła wzrok i
stwierdziła, że Unu patrzy w jej stronę, a jego niebieskie oczy lśnią jak para promieni
lasera. Leia uniosła podbródek i wytrzymała jego spojrzenie. Pole jej widzenia zaczęło
się zawężać coraz bardziej, a w chwilę później widziała już tylko jego oczy.
Mrugnął i odwrócił wzrok, a Leia poczuła, że leci do tyłu.
- Hejże! - Han chwycił ją za ramiona. - Co się dzieje?
-Nic, nic. - Leia pozwoliła, aby Han trzymał ją tak długo, dopóki jej wzrok nie
wrócił do normy. - Król jest wrażliwy na Moc.
- Tak? - zdziwił się Han. -Nigdy wcześniej nie widziałem, żebyś tak reagowała.
- No dobrze, jest wyjątkowo wrażliwy na Moc. - Leia z trudem stanęła na nogi. -
Może go nawet znamy.
-Żartujesz. - Han przyjrzał się chwilę Wielkiemu i pokręcił głową. -Kto to jest?
- Jeszcze nie wiem - odrzekła.
Troy Denning
Janko5
83
Para owadów wyszła z XR808g. niosąc Yoggoya, którego przydzielono Juunowi
jako przewodnika. Chityna na podgardlu owada była zwęglona i podziurawiona, obie
antenki odłamane, a trzy odnóża zwisały bezwładnie obok ciała. Wielki przyłożył swoje
poparzone czoło do głowy owada, uniósł szczątki trójpalczastej dłoni i zaczął gładzić
kikuty antenek.
- Ewok to zrobił? - zapytał Han Juuna. Sullustanin skinął głową.
- Tarfang nie jest takim łagodnym miśkiem, jakim się wydaje.
Z piersi rannego przewodnika wydostało się zadowolone buczenie, a Wielki wy-
prostował się, ruszając w kierunku „Sokoła". Trudno było odczytać wyraz jego twarzy
za tą groteskową maską, ale szybki, nerwowy krok świadczył o nurtujących go uczu-
ciach.
- Król nie wydaje się zbyt uszczęśliwiony - mruknęła Leia. - Może jednak powi-
nieneś zostać na pokładzie, kapitanie Juun.
- To nie jest konieczne - odparł Juun. - Przewodnik zapewnił mnie, że nie będzie...
Wielki uniósł dwa palce i wskazał na wieżyczki laserów „Sokoła". Wieżyczki z
cichym stukiem zerwały blokady kołnierzowe, a potem rozległa się zgrzytliwa skarga
obracanych wbrew woli serwomotorów.
- Hej! - zaprotestował Han.
Wieżyczki obracały się dalej, niszcząc wewnętrzne mechanizmy manewrowe, aż
lufy działek skierowały się ku rufie.
- Nieprzyjacielskie działania w toku - zameldował BD-8. - Zezwolenie na...
Wielki uniósł palec i żądanie robota rozpłynęło się w trzaskach i zakłóceniach.
Ostry smród stopionych obwodów wypełnił powietrze, a potem BD-8 runął na ziemię.
Han spojrzał przez ramię.
- Niech mnie! - syknął. - Ciekawe, czy Luke też tak potrafi...
- Może ja jednak zaczekam na pokładzie „Sokoła"? - mruknął Juun.
Sullustanin odwrócił się i popędził do wnętrza statku, Wielki zaś zaskoczył Leię,
pozwalając mu na to. Upiorna postać zrobiła ostatnich kilka kroków i zatrzymała się
przed nimi, patrząc na Hana z góry. Wielki był wyższy od niego o dobre trzydzieści
centymetrów. Przez chwilę przyglądał mu się gniewnie; oddychał powoli i z trudem, a
świsty, jakie przy tym wydawał, świadczyły o poważnie uszkodzonych płucach. Błę-
kitne oczy wędrowały po ich twarzach tam i z powrotem.
Na szczycie rampy pojawili się Cakhmain i Meewalha z bronią energetyczną w
rękach. Leia zamierzała ich odprawić, ale Noghri mieli lepszy refleks. Podnieśli broń
do ramienia krzycząc do obojga Solo, aby padli na ziemię.
Wielki skinął dłonią i Noghri polecieli w tył, do wnętrza statku. Patrzył za nimi
przez chwilę, jakby chciał sprawdzić, czy nie będą mu już więcej przeszkadzać, po
czym znów zwrócił się do Leii i Hana.
- Kapitanie Solo - przemówił głosem głębokim, chropowatym i szorstkim, tak że
gardło Leii ścisnęło się współczuciem. - Księżniczko Leio. Nie oczekiwaliśmy was. -
Spojrzał w niebo, gdzie Luke i Mara wciąż krążyli na stacjonarnej orbicie swoim „Cie-
niem". -Ani też mistrzów Skywalkerów.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
84
- Przepraszamy - odparł Han. - Próbowaliśmy się porozumieć, ale zdaje się, że do
Nieznanych Regionów HoloNet nie dociera.
- Nie, nie ma tu HoloNetu. - Górna warga Wielkiego zadrgała lekko, usiłując wy-
giąć się w uśmiech, ale nie mogła pokonać sztywności blizny. - Tego nie wzięliśmy pod
uwagę.
Odwrócił się i wszedł pod „Sokoła", niezręcznie kręcąc głową aby obejrzeć pod-
wozie. Okrążył w ten sposób cały statek, zatrzymując się pod windą towarową i wspi-
nając się na palce, aby spojrzeć na uszczelnienia wokół klap wyrzutni rakiet; kopnął
nawet wspornik. Wreszcie wyciągnął rękę i dotknął pooranej, przypalonej powłoki.
- Nigdy nie lubiliśmy czerni - rzekł. - Biały jest lepszy. Biały to wasz kolor.
Myśl Leii śmignęła znów ku Yavinowi 4. Ładny jasnowłosy chłopiec leżał na pod-
łodze ukąszony przez kryształowego węża Jace-na... przystojny młodzieniec, ubrany w
bogate szkarłaty, złoto i purpurę bonaryńskiego imperium dostawczego.
- Raynar? - wyszeptała. - Raynar Thul?
Troy Denning
Janko5
85
R O Z D Z I A Ł
10
- Raynar Thul nie istnieje - powiedział Raynar. Siedział w kucki pośrodku Wiel-
kiej Sali, na okrągłym pomoście, bo musiał zawsze być widoczny dla setek owadzich
dworzan, którzy podążali za nim wszędzie, gdziekolwiek się udał. Długie ramiona zwi-
sały swobodnie, grzbiety dłoni spoczywały na ziemi przed nim, a błękitne oczy bez
zmrużenia miał utkwione w twarzy Luke'a. - Jesteśmy UnuThul.
- To dziwne, ale wciąż wyczuwam w tobie obecność Raynara Thula - rzekł Luke.
Nie bardzo mógł patrzeć Raynarowi w oczy, nie z powodu ich nieruchomego spoj-
rzenia i okaleczonej twarzy, w której tkwiły, lecz przez sprzeczne uczucia, jakie wzbu-
dzały - radość, że Raynar przeżył porwanie, żal nad tym, co stało się później, gniew i
rozpacz, że tak wielu nie wróciło... zwłaszcza zaś jego siostrzeniec Anakin. Wciąż bu-
dził się w nocy i błagał, żeby to był tylko sen, że znalazłby się lepszy sposób, aby po-
wstrzymać voxyna, a jego nigdy nie poproszono o zezwolenie na misję na Myrkr.
Luke jednak starannie ukrywał te uczucia. Zagrzebał je tak głęboko, żeby nikt nie
mógł ich zobaczyć nawet poprzez Moc, co by skomplikowało rozmowę, która i tak jest
dość trudna i pełna emocji dla obu stron.
- Raynar Thul może się ukrywać - rzekł ostrożnie - ale nie zginął. Czuję to wyraź-
nie.
- Jesteśmy zaskoczeni, mistrzu Skywalkerze, że nie wyczuwasz różnicy pomiędzy
człowiekiem a duchem. - Ta sama mroczna obecność, którą Luke wyczuł w kantynie
Lizil, emanowała teraz z ciała Raynara, nie pokonując Luke'a, lecz nie pozwalając mu
odbierać innych uczuć. - Raynar Thul zginął w Katastrofie. - I wtedy narodził się Unu-
Thul?
- Gatunek się nie rodzi, mistrzu Skywalkerze - pouczył go Raynar. - Składa się ja-
jo, potem powstaje kokon i poczwarka.
- Chcesz powiedzieć, że to była metamorfoza? - zapytała Leia. Razem z Marą i
Sabą siedziały ze skrzyżowanymi nogami obok Luke'a na pomoście. Hana, oczywiście,
nie można było przymusić do siedzenia w jednym miejscu. Krążył po pomoście, nie
spuszczając czujnego oka z widzów poniżej i burcząc coś na temat upału, wilgoci i
mdlącego zapachu w gnieździe. - Czy to tę historię namalowano na ścianach?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
86
Leia wskazała na kolorową mozaikę, która dekorowała wnętrze Wielkiej Sali, a
oczy Raynara rozbłysły zachwytem, jakby para błękitnych ogników ożyła w tej karyka-
turze twarzy.
- Jesteś równie spostrzegawcza jak dawniej, księżniczko - rzekł. - Pozostali nie by-
li tak bystrzy, aby zauważyć Kronikę.
- Kronikę? - zapytał Luke.
Raynar wskazał ponad ramieniem Luke'a na czerwone pasmo, które zakrzywiało
się na sklepionym suficie ku białej plamie na ścianie przeciwległej do wejścia.
- Gwiezdny wóz spadł z nieba - powiedział Raynar.
Luke obejrzał się i dostrzegł kątem oka masywną sylwetkę przewróconego frach-
towca W-888, wystającą ponad krawędź wciąż dymiącego krateru. Kiedy jednak spoj-
rzał prosto, obraz rozpłynął się w tę samą mieszaninę na wpół przypadkowych barw,
którą widział wcześniej.
- Ja nic nie widzę - poskarżył się Han.
- Ściana pełna kamieni - dodała Saba; oczy Barabelki nie były w stanie dostrzec
nawet połowy kolorów wzoru.
- Nie możesz patrzeć na nią wprost - wyjaśniła Mara. - To coś jak te meduzy po-
wietrzne na Bespin. Widzisz je dopiero wtedy, kiedy odwracasz wzrok.
- Może i tak - zgodził się Han.
Saba syknęła ze złością.
Luke pozwolił swoim oczom podążyć do kolejnego obrazu i dostrzegł Raynara
pochylonego nad zranionym owadem, który przyciskał dłonie do pękniętego gardła.
- Nie, mistrzu Skywalkerze. Tam. - Raynar wskazał różowawą plamę na sąsiedniej
ścianie, co wywołało głośny szelest na widowni, ponieważ wszystkie owady jednocze-
śnie spojrzały w tamtą stronę.
- Obok gwiezdnego wozu Yoggoyowie znaleźli Raynara Thula, istotę poparzoną i
konającą- ciągnął Raynar. - Zeszliśmy na dół zaczekać na Ostatnią Nutę, żebyśmy mo-
gli podzielić jego ciało pomiędzy nasze larwy.
Raynar wskazał jeszcze raz na ścianę pokoju; kolejna mozaika przedstawiała owa-
dy niosące go do niewielkiego skupiska kopców, podobnych do miasta, w którym się
znajdowali.
- Ale on dotknął naszych wnętrz i napełnił nas potrzebą troski o jego ciało.
Następny obraz ukazywał spalone ciało Raynara na dnie wielkiego sześcioboczne-
go basenu, zwinięte w pozycji embrionalnej i opatrywane przez dwa owady wielkości
człowieka.
-Zbudowaliśmy specjalną komórkę, karmiliśmy go i czyścili jak własną larwę.
Luke przyjrzał się kolejnemu obrazowi raz i drugi, żeby upewnić się, co naprawdę
widzi. Mozaika ukazywała jedynie twarz Raynara, otoczoną ściankami mniejszej ko-
mórki; z głową odchyloną w tył i otwartymi ustami przyjmował karmę od stojącego
obok owada.
- Po jakimś czasie Raynar Thul przestał istnieć.
Obraz, który wskazał jako następny, przedstawiał Raynara wychodzącego z ko-
mórki w stanie dość podobnym do tego, w jakim znajdował się teraz - guzowate, po-
Troy Denning
Janko5
87
zbawione twarzy, zniekształcone wspomnienie człowieka, z ramionami skrzyżowanymi
na piersi, stopami o opuszczonych palcach, oczami lśniącymi spod ciężkiego czoła jak
para zimnych niebieskich księżyców.
- Pojawił się nowy Yoggoy.
Teraz mogli zobaczyć Raynara ujmującego w łupki nogę zranionego owada, a po-
tem grupę Yoggoyów, zajmujących się pielęgnacją chorych i okaleczonych członków
gniazda.
- Nauczyliśmy się opiekować chorymi.
Kilka obrazów przedstawiało rozwój i wzrost gniazda Yoggoyów, z Raynarem
nadzorującym budowę akweduktów i pieca do suszenia.
- Przedtem liczyło się jedynie gniazdo. Ale Yoggoy jest mądry. Yoggoy nauczył
się wartości jednostki i stał się silniejszy.
I wtedy pojawił się najważniejszy ciąg ilustracji. Pierwsza ukazywała Raynara
handlującego z innymi gniazdami żywnością i sprzętem, druga - kilka owadów z róż-
nych gniazd skupionych wokół niego, a na trzecim prowadził większą grupę rozma-
itych insektów, aby stworzyć własne gniazdo.
- I tak powstało Unu - zakończył Raynar. Zanim wskazał na kolejną mozaikę, Leia
zapytała:
- Co to właściwie jest Unu? Rządzące gniazdo? Raynar pokręcił przecząco głową.
- Nie w taki sposób, jak sądzisz. To gniazdo gniazd, więc Yoggoy mogą dzielić
nasz dar z całą resztą Gatunku.
- Tak? - zdziwił się Han. -A jak to się dzieje?
- Nie zrozumiesz - odparł Raynar. - Żaden Inny tego nie pojmie.
Było jeszcze więcej obrazów - atak niezadowolonego gniazda, głód w czasach,
kiedy bogatsze gniazda odarły ich świat, początek Kolonii, kiedy Gatunek zaczął roz-
przestrzeniać się na całą lokalną przestrzeń. Luke jednak nie słuchał uważnie. Rozważał
to, czego się już dowiedział, bojąc się, że Raynar pozostanie dla nich na zawsze straco-
ny, a Jaina i pozostali wkrótce również będą nie do uratowania. Jego niepokój narastał,
bo zaczynał rozumieć, co stało się z młodym rycerzem Jedi. Jedi nie powinni być
przywódcami cywilizacji galaktycznych, za łatwo nadużyć potęgi, którą władają za
prosto użyć Mocy, aby narzucić swoją wolę innym.
Poczuł, jak Mara dotyka go poprzez łączącą ich więź Mocy, nalegając, aby opa-
nował swoje negatywne uczucia.
-A co się stało z Ciemnymi Jedi, którzy cię porwali? - odezwała się Mara.
Raynar zwrócił ku niej zniekształconą twarz.
- Ciemni Jedi?
- Lomi i Welk - przypomniał mu Luke. Starał się ukryć jak najgłębiej swoje nieza-
dowolenie na wypadek, gdyby Raynar lepiej wyczuwał jego nastroje niż on Raynara. -
Jedi, których uratowałeś w czasie misji na Myrkrze.
- Lomi i Welk... - Oczy Raynara biegały niespokojnie. - Byli... kłopotliwi. Mówi-
cie, że nas porwali?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
88
- Ukradli „Skok" z tobą na pokładzie - wyjaśniła Mara. - Chyba do tej pory już się
zorientowałeś. Wywabili Lowbaccę ze statku i ukradli go w czasie, kiedy ty leżałeś
nieprzytomny.
Kiedy mówiła, wzrok Raynara błądził daleko od jej twarzy, ale niebawem wrócił,
a jego obecność w Mocy również stała się dziwnie niepewna. Znajomy element, ten,
który Luke rozpoznawał, nieustannie wypływał na zewnątrz, ale za każdym razem po-
chłaniała go mroczniejsza, potężniejsza esencja, opierająca się Luke'owi, kiedy próbo-
wał sondować członka Kolonii. Po kilku chwilach Raynar się odezwał:
- Pamiętamy Katastrofę, ale nie Ciemnych Jedi. Myślimy, że oni... pewnie nie ży-
ją.
- W ogóle nie pamiętasz, że byli na „Skoku*'? - zapytał Luke. -Musiałeś ich prze-
cież widzieć, zanim się rozbiliście.
Mroczna obecność wezbrała w Raynarze i odepchnęła Luke'a z taką siłą. że poczuł
się, jakby spadał.
- Pamiętamy Katastrofę - zapewnił Raynar. - Pamiętamy płomienie i ból, i dym,
pamiętamy strach i samotność, i rozpacz...
Coś w głosie Raynara sprawiło, że na pomoście zapanowało milczenie. Przerwał je
zaraz Han; obrócił się na pięcie, celując w Raynara wyciągniętym palcem.
- A co z Jainą i pozostałymi? - zapytał. - Ich pamiętasz?
- Oczywiście - rzekł Raynar. - To byli nasi przyjaciele. Dlatego ich wezwaliśmy.
- Byli? - Han podszedł do Raynara. - Czy coś się stało? Jeśli próbujesz z nich zro-
bić Dwumyślnych, to...
- Han! - Leia gestem dłoni powstrzymała męża, a była prawdopodobnie jedyną
osobą w Galaktyce, która mogła to uczynić, i spojrzała na Raynara. - I co było dalej?
- Jaina i pozostali mają się dobrze - zwrócił się Raynar do Hana. -Ale oni byli
przyjaciółmi Raynara Thula. Nie jesteśmy pewni, co czują do nas.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie - zauważył Luke.
- Kolonia ich potrzebuje - odparł Raynar. - Tylko Jedi mogą zapobiec wojnie z
Chissami.
Han chciał dokończyć formułowaną wcześniej groźbę, ale Leia wstała i szybko
odciągnęła go na krawędź podwyższenia.
- Chissowie powiedzieli nam, że jest jakiś konflikt graniczny - rzekł Luke. -Ale
nie wyjaśnili, o co chodzi.
Sztywna od blizn twarz Raynara skurczyła się podejrzliwie.
- Nie wiemy dlaczego. System, do którego weszliśmy, jest oddalony o ponad rok
świetlny od najbliższej bazy Chissów. Stworzyliśmy tam gniazda jedynie jako źródło
żywności. Badacze Chissów są sami na wszystkich planetach wydobywczych. Zapro-
ponowaliśmy nawet, że będziemy pracować w ich kopalniach, w zamian za żywność i
zapasy.
-Niech zgadnę - odezwał się Han z krawędzi pomostu. - Nie byli zainteresowani?
- Gorzej. Zatruli nasze światy rolnicze. - Raynar przekrzywił zniekształconą gło-
wę, a z jego krtani wydobyło się ciche kliknięcie, naśladujące dźwięk wydawany przez
Troy Denning
Janko5
89
żuwaczki owadów obserwujących go z dołu. - Nasze gniazda głodują a my nie wiemy
dlaczego.
Luke'a zdziwiło zakłopotanie Raynara.
- Jesteście tylko o rok świetlny od ich granic. Nie sądzicie, że mogą nie ufać wa-
szym intencjom? Albo uważają ten system za swój?
- Kolonia ich nie powstrzymuje - rzekł Raynar. - Mogą brać wszystko, co zechcą.
- Dopóki wy możecie brać to. czego chcecie, prawda? - zapytała Leia.
- Nie potrzebujemy tego samego - odparł Raynar. - Nie ma powodu, aby walczyć.
- Może wy tego powodu nie dostrzegacie - odparła Mara. Luke wyczuł, że jest tak
samo jak on zdumiona ślepotą Raynara na problemy terytorialne Chissów. - Może po-
winniśmy zobaczyć, co się tam dzieje? Gdzie jest ten system?
Ciężkie spojrzenie Raynara powędrowało ku Marze.
- Chcecie się tam wybrać?
- Powiedziałeś, że potrzebujecie pomocy - przypomniał mu Luke. - Może uda nam
się rozwiązać problem.
- Wiemy, co powiedzieliśmy.
Oczy Raynara stały się nagle bardzo ciemne i w jednej chwili Luke przestał wi-
dzieć cokolwiek innego. Mroczna postać zagłębiała się w jego umysł, usiłowała wtło-
czyć się w jego myśli i odczytać zamiary. Luke zdziwiony był jej potęgą i musiał głę-
boko sięgnąć w Moc, aby utrzymać swoje szańce. Sonda nie była ani subtelną ani wyra-
finowaną ale działała tak, jakby był tam tysiąc Raynarów i przez chwilę Luke obawiał
się, że z zaskoczenia pozwoli się pokonać jej czystą siłą.
I wtedy poczuł, jak Mara wlewa w niego swoją Moc, a potem jeszcze Saba i nawet
Leia. Wspólnie odepchnęli mroczną postać i Luke znów mógł patrzeć w błękitne, po-
zbawione powiek oczy swojego gospodarza. Wreszcie zrozumiał, jak trudno będzie
dotrzeć do Raynara Thula.
- Na co czekacie? - rzucił Han, widocznie nie zauważając potu na czołach i drżą-
cych dłoni towarzyszy. - Powiedz nam, gdzie jest ten system... chyba że boisz się tego,
co tam zastaniemy.
- Nie mamy się czego obawiać z pana strony, kapitanie Solo. Jaina i pozostali mo-
gą odejść w każdej chwili, kiedy tylko zechcą. -Raynar uniósł się nieco i skinął głową
Luke'owi i pozostałym. -Podobnie, jak ty, mistrzu Skywalkerze. Dostaniecie przewod-
nika, który odprowadzi was do gniazda Lizil.
- Nie zamierzamy wracać do gniazda Lizil - zaoponował Luke. Spojrzał Raynaro-
wi w oczy, tym razem gotów odeprzeć sondę własnym murem Mocy. - Jeszcze nie.
Przybyliśmy się dowiedzieć, co robi Jaina i pozostali.
- Możecie pozostać w Yoggoy, jak długo chcecie - zgodził się Raynar. - Ale nie
możecie zobaczyć naszych Jedi. Bardzo nam przykro.
- Waszych Jedi? - warknął Han. - Jak mi niszczyciel wpadnie do ust!
Leia skinieniem odwołała Hana i podeszła do Raynara, wyzywająco unosząc pod-
bródek.
- Dlaczego nie? - zapytała. - Czy możemy odkryć, że nie byłeś całkiem uczciwy?
Czyżby Chissowie mieli więcej racji, niż twierdzisz?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
90
- Nie. - Usta Raynara rozciągnęły się w próbie uśmiechu. - To dlatego, że wiemy,
jaka jesteś dobrą księżniczko Leio... i że służysz konieczności, a nie cnocie.
- Czekaj no chwilę - sprzeciwił się Han. - Leia już dawno nie działa w polityce.
Teraz jesteśmy razem, ona i ja.
- Doprawdy? - Raynar spojrzał na Luke'a. -A czego szukają Jedi?
- Pokoju - natychmiast odparł Luke.
- Pokoju dla Sojuszu Galaktycznego - poprawił Raynar. - Wiemy, gdzie została
zbudowana nowa Świątynia Jedi.
- To nie oznaczą że jesteśmy w służbie Sojuszu Galaktycznego -odparł Luke.
- Mistrzu Skywalkerze, pamiętasz dobrze, kim byli rodzice Raynara Thula. Wie-
my, jak działa pieniądz. - Raynar wstał. - Musisz ustępować żądaniom tych, którzy
płacą twoje rachunki... a Sojusz Galaktyczny teraz żąda, abyście odwrócili się od tego,
co słuszne.
- Słuszne z czyjego punktu widzenia? - odparował Luke, również wstając. - Dobro
i zło, słuszne i błędne, jasne i ciemne... to wszystko są iluzje, które nie pozwalają nam
dostrzegać szerszej rzeczywistości. Jedi nauczyli się dystansować od tych iluzji, szukać
prawdy pomiędzy wierszami. Pozwól nam...
-Nie.
Raynar podszedł do Luke'a i nagle mroczna obecność powróciła, naciskając na
niego, usiłując zepchnąć z pomostu. Luke otworzył się na Moc i pchnął również, trwa-
jąc niewzruszenie, dopóki Raynar nie stanął tuż przed nim. Stali tak, gromiąc się wzro-
kiem - dwóch obcych, którzy w poprzednim życiu byli mistrzem i uczniem.
- Słyszeliśmy o tej waszej Mocy - odezwał się Raynar. - I ogarnia nas rozpacz. Je-
di stali się ślepi na ciemną stronę.
- Wcale nie - zaprotestował Luke. - Nauczyliśmy się widzieć ją lepiej niż kiedy-
kolwiek, rozpoznawać stronę jasną i ciemną z tego samego źródła... z wnętrza nas sa-
mych.
-A która strona pragnie, abyś odnalazł Jainę i innych rycerzy Jedi? - zapytał Ray-
nar. - Czy ta, która wie, co jest właściwe? Czy ta, która służy Sojuszowi Galaktyczne-
mu?
- Strona, która służy woli Mocy - odparł Luke. - Wszędzie.
- Więc najlepiej przysłużysz się jej, zostawiając Jainie i pozostałym załatwienie tej
sprawy - rzekł Raynar, odwrócił się plecami do Luke'a i ruszył w kierunku schodów. -
Jak powiedziałem, możecie pozostać w Yoggoy tak długo, jak zechcecie.
- Jasne - rzekł Han, idąc w ślad za nim. - A kiedy już staniemy się Dwumyślny-
mi...
- Dziękujemy. - Leia złapała Hana za ramię i szarpnęła w tył. -Z przyjemnością
dowiemy się więcej na temat Kolonii. A potem może przedyskutujemy to raz jeszcze?
Raynar zatrzymał się na pierwszym stopniu i obejrzał, lekko przechylając spaloną
twarz.
- Może i tak, ale nie zmienisz naszej decyzji, księżniczko - odparł. - Za dobrze was
znamy. - Spojrzał znów na Luke'a. - Was wszystkich...
Troy Denning
Janko5
91
R O Z D Z I A Ł
11
Gdyby nie złocista głowa C-3PO, pływająca w morzu pierzastych antenek, gdy ro-
bot wypytywał przewodnika o niuanse języków Kolonii - Leia nie byłaby w stanie od-
gadnąć, za którym z czerwono-głowych owadów mają podążać. Droga wiodąca do
hangaru aż roiła się od przedstawicieli Gatunku, a przynajmniej połowa z nich była
Yoggoyami, dumnymi, napuszonymi i w każdym calu identycznymi z przewodnikiem,
który został im przydzielony jako eskorta.
Korytarz skręcił nagle i Leia straciła Threepia z oczu. Pomachała ręką na pozosta-
łych i ruszyła szybciej.
- Gdzie się spieszysz? - zapytał Han, chwytając ją za ramię. -Przyda nam się parę
minut sam na sam.
- Sam na sam? - Leia ruchem głowy wskazała na nieprzerwany strumień insektów,
mijających ich z hurgotem. - Rozejrzyj się!
Han nie zamierzał w żadnym razie spełniać jej życzenia, ale i tak otrząsnął się z
lekka.
- Wiesz, co mam na myśli. Bez podsłuchującego szpicla Raynara. Mam plan.
- Plany są dobre - zgodziła się Saba ze swojego końca grupy.
- Ale nie chcemy wyglądać podejrzanie - dodała Mara. Gestem popędziła grupę
naprzód i ruszyli dalej, z Hanem i Leią na czele. Za nimi szli Luke i Marą a Saba osła-
niała tyły. - Nie zatrzymujmy się.
- Jestem prawie pewien, że zdołam namówić Juana aby dał nam kopię listy gniazd
z notatnika oraz wszystkie mapy Kolonii, jakie ma - wyjaśnił Han. - Mając do dyspozy-
cji to i wasze zdolności Jedi, nie powinniśmy mieć problemów z odszukaniem Jainy i
pozostałych. W końcu Raynar praktycznie powiedział nam, gdzie ich szukać: jakiś rok
świetlny od granicy.
- Jeśli mówił prawdę - zauważyła Mara. - On zawsze był sprytny, ale teraz... teraz
musimy naprawdę uważać. Ten nowy Raynar jest o wiele potężniejszy od dzieciaka,
którego pamiętamy. Mam wrażenie, jakby cały czas był dziesięć kroków przed nami.
- Dlatego właśnie powinniśmy zaakceptować jego propozycję pozostania na
Yoggoy przez jakiś czas - odparła Leia. Kiedy skręcili, od razu dostrzegła złocistą gło-
wę C-3PO jakieś piętnaście metrów z przodu... dość daleko, żeby uniemożliwić podsłu-
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
92
chiwanie. Choćby przewodnik miał nadzwyczajny słuch, nic by nie usłyszał przez
wszystkie trzaski, klikanie i dudnienie, jakie rozlegały się w przejściu. - Musimy do-
wiedzieć się o Raynarze... i o Kolonii... co najmniej tyle, ile on wie o nas.
- Wiemy już dość - burknął Han. - Wiemy, że Raynar połączył swój umysł z bandą
robali i że jeśli nie wydobędziemy stąd czym prędzej Jacena, Jainy i innych, wkrótce
czeka ich ten sam los.
- Han, mamy czas - uspokoił go Luke. - Umysł Jedi nie da się tak łatwo zdomino-
wać.
- O, czyżby? - Han obejrzał się na Luke'a. - Raynar też był Jedi.
- O wiele młodszym i niedoświadczonym... i poważnie rannym - powiedziała Ma-
ra. - Luke i Leia mają rację. Musimy znaleźć odpowiedzi na niektóre pytania, zanim
odejdziemy.
- Tak - dodała Saba. - Ona chciałaby wiedzieć, dlaczego kłamią na temat Ciem-
nych Jedi.
Mara skinęła głową.
- Też to zauważyłam.
-Nawet ja to dostrzegłem - dodał Han. -Ale nie wiem, jaki to ma związek z odna-
lezieniem Jainy i pozostałych.
- A, tego to się dopiero musimy dowiedzieć - stwierdziła Leia. Umysł Hana był
ostry jak promień lasera, kiedy w grę chodziło dobro dzieci... i za to go kochała. -
Wierzcie mi, przyda nam się bardzo wiedza, czy Lomi i Welk są w to zamieszani.
- I musimy jeszcze porozmawiać z Raynarem - dodał Luke. - Nie chcę go tak zo-
stawiać. Jestem pewien, że Cilghal będzie wiedziała, jak wyleczyć te oparzenia.
- Ten wybór może nie należeć do nas - rzekła Saba. - On jest sercem Kolonii. Ona
nie sądzi, aby Gatunek wypuścił go tak łatwo.
- Nawet gdyby chciał, a pewnie nie zechce - odrzekła Mara. -Władza to potężny
narkotyk, a on jest królem pszczół imperium galaktycznego.
- Jeśli władza to jedyna pokusa, możemy mieć szansę - mruknęła Leia. O jakieś
dwanaście metrów od nich korytarz się rozwidlał. Przewodnik zniknął w prawym odga-
łęzieniu, nie oglądając się za nimi. -Ale Raynar jest odpowiedzialny za Kolonię. Nie
istniałaby bez niego, a on nie porzuci jej tak łatwo.
- Ale z tymi Ciemnymi Jedi to naprawdę ciężki problem - powiedział Han. - I z
Raynarem. Czemu właściwie nie pozwolić, żeby robale zachowywały się jak robale?
- Ponieważ on jest Jedi. - Luke powiedział to z dumą. - I był szkolony w starej tra-
dycji: aby służyć życiu i chronić je, gdziekolwiek i kiedykolwiek uzna to za potrzebne.
- Jasne, oczywiście, ale nie ochroni zbyt wielu istnień, kiedy konflikt graniczny
wymknie się spod kontroli - zauważył Han.
- Tak, dużo istot teraz jest w niebezpieczeństwie - dodała Saba. -Natura jest okrut-
na z jakiegoś powodu, a Raynar naruszył równowagę.
- Prawo nieumyślnych konsekwencji - powiedziała Mara. - Dlatego lepiej się nie
wtrącać. Nowoczesny Jedi odsunąłby się na bok i najpierw przyjrzał się sytuacji.
- A czy my jesteśmy pewni, że to jest dobre? - zapytała Leia. Sama była równie
zaskoczona jak pozostali, słysząc to pytanie w swoich ustach; w końcu wojna uodporni-
Troy Denning
Janko5
93
ła ją na śmierć tak skutecznie, że dwadzieścia lat wcześniej za nic by w to nie wierzyła.
Ale wojna już się skończyła, a ona miała dość mierzenia zwycięstw nie liczbą uratowa-
nych istnień, lecz tych straconych. - Ile istot musiałoby zginąć, czekając, aż nowocze-
sny Jedi zapozna się z sytuacją?
Zmieszanie idącego z tyłu Luke'a dotarło do niej przez Moc. -A czy to ma jakieś
znaczenie? Jedi służy Mocy, a jeśli jego działania naruszają jej równowagę...
- Wiem - odparła znużonym tonem. - Tęsknię po prostu za czasami, kiedy wszyst-
ko było takie proste...
Nieraz zastanawiała się, czy dogmaty nowego zakonu Jedi były udoskonaleniem
dawnych praw, czy wygodnictwem. Martwiła się, że tak wiele poświęcono nowemu
bogu Skuteczności i że tyle zostało stracone, kiedy Jedi porzucili swój prosty kodeks i
przyjęli relatywizm moralny.
Dotarli do rozwidlenia i ruszyli prawą odnogą. Threepio i przewodnik czekali ja-
kieś pięć metrów dalej.
- Buruub urub burr - zabrzęczał przewodnik.
- Yoggoy prosi, abyście zechcieli za nami nadążać - przetłumaczył C-3PO.
- Rurr bururu ub Ruur.
- I uprzejmie proponuje, żebyście rozpoczęli wasze badania w miejscu Katastrofy -
ciągnął C-3PO. - W ten sposób przekonacie się sami, że UnuThul nie kłamie na temat
Ciemnych Jedi.
- Urr buub ur bubbu.
-Ani w żadnej innej sprawie.
Leia poczuła ucisk w żołądku z zaskoczenia, ale nawet nie próbowała zrozumieć,
jakim cudem owad wie, o czym rozmawiali. Uśmiechnęła się tylko spokojnie i powie-
działa:
- Wydaje mi się to doskonałym pomysłem, Yoggoy. Dzięki za podpowiedz.
Kiedy w kilka minut później dotarli do hangaru, czekał na nich kolejny Yoggoy z
mocno zniszczonymi sankami repulsorowymi.
- Burru urr burrr ubb - wyjaśnił, wskazując na „Cień Jade" jednym z czterech ra-
mion. - Burrrr uuu!
- O, nie! - wykrzyknął C-3PO. - Zdaje się, że Yoggoy próbował zabrać Bena, a
niania zagroziła, że otworzy ogień!
- Przepraszam, Yoggoy - przemówił Luke do właściciela sanek. -Ale dlaczego
chciałeś zabrać Bena?
Owad zabrzęczał w odpowiedzi z wielkim podnieceniem.
- Ponieważ pan i pani Skywalker powiedzieli, że dobrze by było, aby zobaczył
miejsce Katastrofy - przetłumaczył C-3PO. Przekrzywił głowę i dodał: - Właściwie,
panie Luke, sam słyszałem, jak pan to mówi... jakieś jeden przecinek siedem minuty
temu.
-Tak, ale skąd...
- Kolektywny umysł - wtrąciła Leia, nagle rozumiejąc, w jaki sposób przewodnik
wcześniej podsłuchał ich rozmowę. - Co słyszy jeden Yoggoy...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
94
- .. .słyszą wszyscy - dokończył Han. - Nadaje to nowe znaczenie słowu „pod-
słuch"...
- Z całą pewnością - odparła Leia. Nieprzerwany strumień owadów mijał ich,
brzęcząc. Yoggoyowie podsłuchiwali po jednym słówku. Wzięła Hana za rękę i wsiadła
do sań. - Jak powiedziałam, wiele się musimy dowiedzieć na temat Kolonii.
Pozostali również wsiedli do sań. Zatrzymali się po drodze przy „Cieniu Jade", że-
by zabrać nianię i Bena, po czym rozpoczęła się denerwująca jazda - a właściwie lot -
przez zatłoczone alejki wijące się między wysokimi wieżami gniazda Yoggoy.
W godzinę później wciąż jeszcze byli w „mieście", stojąc w długiej kolejce owa-
dów i Dwumyślnych do miejsca Katastrofy. Miejsce to wydawało się częściowo atrak-
cją turystyczną a częściowo świątynią. Tysiące owadów cierpliwie czekało w kolejce,
zerkając ponad niskim kamiennym murem na wrak lekkiego frachtowca. Zbocze krate-
ru było pokryte kwiatami wadia i lyris, a także dziesiątkami innych gatunków, których
Leia nie znała. Powietrze wydawało się ciężkie od waniliowego aromatu feromonów.
Nawet nieustające brzęczenie kilku tysięcy owadzich pielgrzymów miało dziwnie koją-
cy efekt.
Pomimo panującej atmosfery Leia czuła rosnący niepokój. Miała wrażenie, jakby
na wpół zagrzebany w ziemi YV-888 wciąż płonął w atmosferze; jakby coś ogromnego
za chwilę miało spaść jej na głowę. Inni Jedi również to czuli. Wyczuwała niepokój
Luke'a poprzez Moc, a czujność Mary odgadywała po jej nagle oszczędnych gestach.
Nawet Saba wydawała się spięta; obserwowała otaczające ich owady kątem oka, sma-
kując powietrze rozwidlonym językiem.
A może Barabelka po prostu zaczynała być głodna.
Leia sięgnęła w Moc, mając nadzieję, że dowie się czegoś więcej. Ale zaglądanie
w tę olbrzymią rozproszoną obecność, która przenikała gniazda owadów, było jak ob-
serwowanie pomieszczenia pełnego dymu. Coś się działo, ale trudno było powiedzieć,
co.
Grupa Skywalkerów i Solo dotarła wreszcie do bramy w kamiennym murku, a tam
przewodnik nakazał im się zatrzymać i czekać.
- Czy ktoś mógłby nie życzyć sobie naszej wizyty, Yoggoy? - zapytała Leia.
Wciąż głupio jej było zwracać się do każdego owada w gnieździe tym samym imie-
niem, ale z pewnością oszczędzało się czasu na prezentacjach. - Wciąż mam wrażenie,
że nie jesteśmy tu mile widziani.
Przewodnik wybuczał odpowiedź.
- Yoggoy zapewnią że to uczucie nie ma nic wspólnego z prawdą - przetłumaczył
C-3PO. - Każdy jest mile widziany, dzieląc z nami miejsce Katastrofy.
- Dzieląc? - zapytał Han. - Co będziemy robić, jeść ofiary?
- Uburu buu - odpowiedział Yoggoy. - Bubu uu.
- Nie było ofiar - przetłumaczył C-3PO. - Ona przeprasza.
- O, dzięki - odparł Han. - Nie szkodzi. I tak nie byłem głodny. Leia poczuła deli-
katne dotknięcie poprzez Moc. Odwróciła się powoli i spojrzała w szczupłą twarz
szwagierki.
Troy Denning
Janko5
95
- Czy nie uważasz, że Ben jest na to za młody? - zapytała Mara. Jej zielone oczy
umknęły w bok ponad ramieniem Leii, co wskazywało, że ma zamiar zadać całkiem
inne pytanie. - Nie chcę, żeby oglądał cokolwiek, co mogłoby go odstraszyć od podróży
w przestrzeni.
- Jestem już dość duży! - zaprotestował cienki głosik u boku Luke^. - Nic mnie nie
przestraszy.
- Dobre pytanie - odparła Leia, ignorując protest Bena. - Chyba to zależy od tego,
co zobaczy.
Mówiąc to, spojrzała ponad ramieniem Mary w kierunku dużego, jednobarwnego
owada stojącego w kolejce dziesięć miejsc za nimi. Był ciemnoniebieski, niemal czar-
ny, wzrostu prawie człowieka; miał krótkie, zjeżone antenki i ostro zakrzywione, opa-
trzone zadziorami żuwaczki. Nie wiedziała czy jego duże, wypukłe oczy skupione są na
ich grupie, ale kiedy jej wzrok zatrzymał się na nim o ułamek sekundy za długo, stwo-
rzenie ukryło się za płowoszarym owadem wielkości ślizgacza.
- Musimy po prostu uważać - powiedziała Leia - i wyjść, jeśli zacznie się robić
nieprzyjemnie.
- Jak bardzo to może być nieprzyjemne? - zapytał Han, wyraźnie nie mając poję-
cia, o czym naprawdę rozmawiają kobiety. -Ten wrak ma siedem lat. Założę się, że w
wiadomościach Ben widuje gorsze rzeczy.
- Codziennie - zgodził się Ben. Widać było, że bardzo się boi, aby jego rodzice nie
zmienili zdania, bo zaraz zwrócił się do przewodnika: - Czemu tu stoimy? Chcę zoba-
czyć Katastrofę!
Przewodnik zabrzęczał w odpowiedzi.
- Yoggoy zapewnia, że wkrótce tam pójdziemy, paniczu Benie -rzekł C-3PO. -Ale
musimy czekać...
- Rurubur ur. - Przewodnik wyciągnął do Bena jedną z dolnych dłoni.
- O, chyba nasza kolej...
Zanim niania zdołała zatrzymać Bena chłopiec chwycił rękę owada i pociągnął
przewodnika w górę zbocza.
- Ben! - zapiszczała niania. Jej wzmacniane repulsorami nogi zasyczały, kiedy od-
biła się i popędziła przed Leią. - Zostań z grupą!
Mara pokręciła głową i spojrzała na Hana.
- Zdaje mi się, Solo, że masz duży wpływ na moje dziecko. Twoje też były takimi
uparciuchami?
Han i Leia wymienili spojrzenia i oboje skinęli głowami.
- Zwłaszcza Anakin - rzekł Han. - Jeśli mu czegoś zakazywałem, on musiał wie-
dzieć, dlaczego.
Kiedy to mówił, na jego twarzy pojawił się znajomy smutek. Spuścił oczy. Nastą-
piło niezręczne milczenie; każdy zastanawiał się. co teraz powinien powiedzieć, a Leia
nareszcie zrozumiała, skąd wzięła się ta silna więź między jej mężem a bratankiem.
Podobnie jak Anakin. Ben był upartym, nieustraszonym, ciekawskim dzieckiem o by-
strym umyśle i szybkim refleksie i zawsze starał się żyć na własny sposób.
Po chwili Mara wyciągnęła rękę i uścisnęła ramię Hana.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
96
- Mam tylko nadzieję, że Ben wyrośnie na takiego wspaniałego mężczyznę, jakim
był Anakin. Nie mogłabym być bardziej dumna.
- Dzięki... - Han spojrzał w górę zboczą prawdopodobnie po to, aby ukryć nagłą
wilgoć w oczach. - Na pewno tak będzie.
Podążyli za Benem na skraj krateru i spojrzeli na dno. Dziesięć metrów niżej leżał
zniekształcony kadłub ze zmiękczonej przez ogień durastali, nieco spłaszczony na dole
i tak pokryty pełzającymi owadami, że z trudem rozpoznali, iż statek wylądował pod-
woziem do góry. Powłoka była podziurawiona podłużnymi otworami po strzałach z
dział plazmowych; miała również kilka długich, nierównych rozdarć, prawdopodobnie
powstałych w wyniku upadku.
- Zdaje się, że wlecieli w burzę plazmową prawie natychmiast po opuszczeniu sys-
temu Myrkr - zauważył Luke. - Dziwne, że dotarli aż tutaj.
- Koreliańska konstrukcja - dumnie wyjaśnił Han. - Statek CEC będzie leciał tak
długo, dopóki na coś nie wpadnie.
- Nie zawsze to jest dobre, zwłaszcza gdy to coś jest planetą -odparła Leia.
Obejrzała się na ich przewodnika. W otaczającym ich tłumie spostrzegła kilka
ciemnoniebieskich owadów, podobnych do tego, którego wcześniej przyłapała na ob-
serwowaniu ich. Wydawało się jej, że ich wypukłe ślepia zwrócone są w stronę ich
grupy, ale nie było w tym nic dziwnego. Większość gatunków inteligentnych insektów
miało tę samą niemiłą tendencję do gapienia się.
Leia sięgnęła przez Moc do Luke'a i wyczuła, że i on zauważył granatowe owady.
- Co się stało z załogą? - zapytała przewodnika.
Przewodnik jedną z górnych łap wskazał punkt w pobliżu miejsca, gdzie statek
spoczywał na ziemi. Przy zmiażdżonym mostku leżała kupka ziemi. Poprzez tę stertę,
w kierunku sporego rozdarcia w pancerzu prowadziła głęboka bruzda, która wydała się
Leii dziwnie znajoma, jakby widziała ją już kiedyś... albo przynajmniej wiedziała, do-
kąd prowadzi.
Owad wdał się w przydługie wyjaśnienie, które C-3PO przetłumaczył zwięźle:
- Tu właśnie Yoggoyowie znaleźli Raynara Thula. Był mocno poparzony i ledwie
żywy.
Leia zmusiła się, aby znów zwrócić uwagę na przewodnika.
- Zastanawiałam się raczej, co stało się z resztą załogi - wyjaśniła. Wiedziała, co
odpowie Yoggoy - że nie było tam nikogo innego - ale dobry śledczy, stając w obliczu
oczywistego kłamstwa, będzie wiedział, jak zadać to samo pytanie na dziesięć różnych
sposobów i w końcu znaleźć lukę, dzięki której potrafi odkryć prawdę. - Wiemy, że
Raynar przeżył - dodała.
Nagle Leia poczuła poprzez Moc znajome dotknięcie, które rozpoznała od razu.
Wiedziała, że to jej syn. Stwierdziła, że odruchowo odwraca wzrok od zdziwionego
przewodnika i spogląda na dno krateru, gdzie tuż za wykopem, w kombinezonie uma-
zanym sadzą i ziemią, stał Jacen.
A raczej jego wizja. Kadłub „Skoku" był widoczny poprzez niego, podobnie jak
wylot wykopu. Jacen uśmiechnął się i powiedział:
- Cześć.
Troy Denning
Janko5
97
Z mózgu Leii odpłynęła cała krew; musiała chwycić Hana za ramię, żeby nie
upaść.
- Jacen tu był.
- Co? - Han spojrzał w głąb krateru. - Nic nie widzę. Luke oszczędził siostrze wy-
jaśnień.
- Moc, Hanie. Miała wizję.
Głos Hana natychmiast stał się nieufny.
- Świetnie. Właśnie tego nam było trzeba. Najpierw zew poprzez Moc, teraz wizje
Mocy.
- Cicho, Solo - przerwała mu Mara. - Nie wtrącaj się.
Jacen powiedział coś, czego Leia nie usłyszała a potem w jego dłoniach nagle po-
jawił się hełm i kombinezon pilota X-winga.
- Jacenie - poskarżyła się, marszcząc brwi. - Nie wiem, co mówisz.
Przemówił znowu, lecz ona nadal nie słyszała.
- Jacenie... - Leia poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. - Jak to? Przecież nie je-
steś...
- Wszystko w porządku, mamo - uspokoił ją. - Wkrótce się zobaczymy.
- Hej, hej - odezwał się Han zza Leii, ściskając ją za ramię. -Zdaje się, że ktoś tu
podsłuchuje.
Leia obejrzała się i spostrzegła kolejne trzy ciemnoniebieskie owady, przepychają-
ce się przez tłum stłoczony wokół obrzeża krateru. Wyraźnie zmierzały w kierunku ich
grupy, ale Leia nie zamierzała jeszcze odchodzić. Jacen wciąż stał na dnie krateru i
spoglądał na nią.
- Qoribu - powiedział wyraźnie. - W systemie Gyuel.
Leia chciała poprosić, aby powtórzył, upewnić się, czy dobrze słyszała, ale Han
już ją odciągał, przepychając się za nianią w dół zbocza przez tłum zdumionych owa-
dów. Ben tkwił w ramionach robota, a Luke, Mara i Saba otaczali ich z trzech stron.
Leia i Han zamykali pochód.
Leia nie od razu zrozumiała, co ich tak zaniepokoiło. Pojawiło się więcej niebie-
skich owadów; przepychały się przez tłum z wszystkich kierunków, nie atakując, tylko
klikając żuwaczkami i wpatrując się w nich. Reszta Gatunku wydawała się niewzruszo-
na, grzecznie ustępowała z drogi, a sami nadal gapili się w kierunku Katastrofy.
Leia wyjęła miecz świetlny i włączyła go.
- Threepio, co oni mówią?
- Nic sensownego - odparł C-3PO. - Powtarzają tylko: „Czy to, czy to, czy to..."
Przewodnik wymamrotał coś w charakterze wyjaśnienia.
- Co za ulga! - zawołał Threepio. - Yoggoy mówi, że oni są po prostu nas ciekawi.
- Robactwo nigdy nie bywa po prostu ciekawe - mruknął Han i wydobył swojego
BlasTecha DL-44. - Zwłaszcza kiedy jest głodne.
- Ubrub ubru ruur!
- Oni tylko chcą zobaczyć Katastrofę!
- No to po co się wloką za nami? - warknęła Mara.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
98
Dotarli do stóp zbocza i stwierdzili, że bramę blokują granatowe owady. Niania
przełożyła Bena na jedno ramię, a drugie wyprostowała, odsłaniając wbudowane dział-
ko laserowe.
- To znaczy, że macie się ruszyć - poinformował Han owady, wychodząc zza niani
i stając przed nimi.
Insekty, tłocząc się, pospieszyły na jego spotkanie. -W drugą stronę.
Han podniósł miotacz i palcem przesunął ustawienie mocy z ogłuszania na zabija-
nie.
- Jeszcze nie, Han. - Luke spojrzał w jego stronę i dłoń Hana powoli opadła. - Po-
zwól, że ja to załatwię.
- Dobrze, ale zrób to szybko - poradziła Leia, spoglądając w górę zbocza. Dwa ko-
lejne tuziny granatowych owadów wyłoniły się z tłumu i zbliżały powoli. - Tu się robi
trochę tłoczno.
Leia poczuła krzepiące dotknięcie Luke'a poprzez Moc, a potem za jej plecami
rozpętało się prawdziwe piekło. Obejrzała się i zobaczyła kilkadziesiąt owadów wiszą-
cych w powietrzu, wymachujących kończynami w daremnej próbie odzyskania kontak-
tu z gruntem. Grupa znów ruszyła przed siebie, a Leia wycofała się przez bramę pod
sklepieniem zwisających owadów. Luke stał z boku, trzymając obie ręce dłońmi do
góry na wysokości ramion.
- Nieźle - mruknęła. - Nawet imponująco.
Luke mrugnął do niej i odwrócił się w kierunku reszty granatowych owadów, któ-
re wciąż próbowały podążać za nimi. Opuścił jedną dłoń i wyciągnął w ich stronę, a
owady natychmiast zaczęły się wycofywać, opuszczając głowy i trzeszcząc żuwaczka-
mi.
- One przepraszają, panie Luke - rzekł C-3PO. - Nie chciały, żeby poczuł się pan
prześladowany.
- Nic się nie stało - odparł Luke. Odczekał, aż Leia, Threepio oraz ich przewodnik
przejdą przez bramę, po czym opuścił pierwszą grupę granatowych owadów po drugiej
stronie. - Oczywiście, o ile to uczucie nie wróci w najbliższym czasie.
Podążyli za Marą i nianią na parking, gdzie Yoggoyowie zostawili ich transporto-
wiec. Wsiedli na pokład zniszczonych sań repulsorowych. Przewodnik usiadł za stera-
mi i odwrócił głowę w kierunku przedziału pasażerskiego. Zabrzęczał pytająco.
- Yoggoy pytą co chcielibyście teraz zobaczyć - rzekł C-3PO.
- „Sokoła" - odparł Han.
- Rurr ur uu buubu.
- Yoggoy proponuje, aby przedtem zatrzymać się w piwnicy membrozji - oznajmił
Threepio. - Wydajecie się dość spięci.
- Nie bez powodu - burknął Han.
- Zdaje się. że jak na jeden dzień widzieliśmy już dość - zauważyła cierpko Leia.
Wiedziała, że pozostali Jedi mają to samo wrażenie; wciąż trzymali miecze świetlne w
dłoniach i uważnie obserwowali otoczenie. - Chyba chcemy już wrócić na pokłady
naszych statków.
- Ububu.
Troy Denning
Janko5
99
Przewodnik uruchomił sanie tak szybko, że Luke'a i pozostałych wcisnęło w fotele
i już po chwili płynęli łagodnie szerokim, zatłoczonym bulwarem otoczonym wysmu-
kłymi kopcami.
Nieprzyjemne uczucie, które ogarnęło Leię, stawało się coraz bardziej natrętne.
Przechyliła się do przodu i spojrzała ponad niską ścianką dzielącą przedział kierowcy
od pasażerów.
- Yoggoy, co to były za granatowe owady?
- Ububub bur?
- Ciemnoniebieski Gatunek, który zaatakował nas przy miejscu Katastrofy - wyja-
śnił usłużnie Threepio. - Właściwie to był kolor głębokiego indygo, jeśli to pomoże.
- Bubu bur ub.
- Oczywiście, że istnieje niebieski Gatunek - zaprotestował robot. - Właśnie ich
widzieliśmy przy miejscu Katastrofy!
- Ur ub bur.
- Co to znaczy, że nie pamiętasz? - zapytał C-3PO. - Wszyscy ich widzieliśmy.
Nagle ulica przed nimi opustoszała i nieprzyjemne wrażenie Leii przeszło w cał-
kiem określone poczucie zagrożenia.
- Zatrzymaj pojazd! - krzyknęła.
Reakcja Mary była bardziej bezpośrednia. W jednej chwili przeskoczyła przez
ściankę działową do kabiny kierowcy i wyrwała stery z rąk przewodnika. Zatrzymała
sanie w miejscu, wyrywając serię zdumionych westchnień z ust wszystkich pasażerów.
- Niedobrze - ocenił Han, przechodząc do przodu. -A nawet bardzo źle. Te ulice
nigdy nie bywają...
Leia nie słyszała reszty uwagi Hana, bo nagle poczucie zagrożenia zaczęło wy-
prawiać dziwne rzeczy z jej żołądkiem, a Mara akurat wycofywała sanie w górę ulicy.
Wobec protestów przewodnika, który walczył o odzyskanie sterów, Mara wypchnęła po
prostu owada na ulicę.
- Mamo! - wrzasnął Ben. - Wyrzuciłaś...
Ponad szczytami wież rozległ się nagle ogłuszający trzask i odłamki pokrytych
mozaiką ścian zaczęły się sypać na obie strony bulwaru. Leia instynktownie rzuciła się,
aby chronić Bena, ale niania miała go już pod osłoną swojego ciała w zbroi z lamina-
rium. Luke i Saba stali obok robotą używając Mocy, aby odpychać opadający gruz znad
sań.
Leia zdawała sobie sprawę, że potrzebuje jeszcze treningu, aby jej odruchy nabrały
właściwej dla Jedi szybkości, więc odchyliła głowę, żeby śledzić spadające z góry
odłamki.
- Napastnicy na czterdziestu stopniach! - zameldowała niania.
Ramię robota uniosło się i zgięło w łokciu. Całe sanie zadygotały, kiedy wojowni-
cza niania zrobiła użytek ze swojego działka laserowego.
- Astral! - wrzasnął Ben, łypiąc spod jej drugiego ramienia.
Niania łagodnie wcisnęła mu głowę z powrotem i wypaliła znowu. Kolejne kawał-
ki muru spadły na ulicę, a Leia dostrzegła atramentowe ciała pół tuzina granatowych
owadów nurkujących pod osłonę wieży.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
100
- Widziałaś to? - Han uniósł miotacz i zaczął strzelać w chmurę pyłu. - Przeklęte
robactwo!
W następnej chwili sanie okręciły się wokół własnej osi i ruszyły w drugą stronę,
oddalając się od pułapki.
- Próbowali nas zabić - wrzasnął Han spod siedzeń sań. Pozbierał się, a kiedy Ma-
ra skręciła w jedną z bocznych uliczek, pozostawiając za sobą kłęby kurzu, spojrzał na
Leię. - Może byśmy teraz wypróbowali mój plan?
Troy Denning
Janko5
101
R O Z D Z I A Ł
12
Przez pierwszych dwadzieścia minut drogi do hangaru Han dyskretnie nie komen-
tował pilotażu Mary. Pędziła przez zatłoczony owadami bulwar, wykorzystując Moc do
skręcania i uników, a czasem także do przeskakiwania ponad innymi pojazdami, jakby
prowadziła nie rozklekotane sanie repulsorowe, ale X-winga. Przez większość czasu
zresztą Han zanadto się bał, żeby się odzywać. Kiedy jednak skręciła nagle w zatłoczo-
ną aleję i zwolniła do znośniejszej szybkości, nie wytrzymał.
- Nie mów mi tylko, że tracisz nerwy! - warknął, pochylając się nad ścianką i za-
glądając do kabiny kierowcy. - Musimy wrócić na statki, zanim Raynar się zorientuje,
że żyjemy!
Mara jechała teraz z całkiem rozsądną prędkością.
- On i tak już wie.
- Kolektywny umysł - przypomniała mu Leia. - To, co wie jeden Yoggoy, wiedzą
wszyscy.
- Cudownie. - Han poczuł mrowienie w okolicy żołądka. - Pewnie w hangarze bę-
dzie już na nas czekał robaczywy komitet powitalny.
- Może nie - odparł Luke. - Nie wierzę, żeby Raynar zwrócił się tak po prostu
przeciwko nam. Był jednym z najbardziej gorliwych uczniów Akademii.
Han i Leia spojrzeli na niego jednocześnie i z takim samym zdumieniem.
- Raynar Thul już nie istnieje - zacytował Han. - Jest teraz jednym z nich. Unu-
Thul. Dwumyślny.
- Raynar jest tam w dalszym ciągu - sprostował Luke. - Czułem go.
- Tak? No cóż, ten drugi gość martwi mnie znacznie bardziej - odparł Han. Minę-
li alejkę, przemknęli przez bulwar i wskoczyli w boczną uliczkę. Han nie miał pojęcia,
gdzie są- ich przewodnik w drodze do Katastrofy trzymał się głównych bulwarów - ale
uznał, że Mara wie, dokąd zmierza. Jedi nie byli jedynymi, którzy mogli ufać Mocy. -
A jeśli - dodał - jego robale znowu zaczną zrzucać nam budynki na głowy, osobiście go
zastrzelę.
W oku Luke'a zatańczyła iskierka rozbawienia i Han nagle pojął, jak śmiesznie za-
brzmiała ta deklaracja w obliczu informacji, jak łatwo Raynar rozbroił BD-8, zniszczył
działa laserowe „Sokoła" i unieszkodliwił ochroniarzy Leii, Noghrich.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
102
-Albo coś w tym rodzaju - dorzucił.
- Oczywiście, skarbie - odrzekła Leia, klepiąc go po ramieniu. - Ale to chyba nie
będzie konieczne. Raynar musiał wiedzieć, że taki atak nie odniesie skutku... nie z trój-
ką mistrzów Jedi na pokładzie.
- I jednym rycerzem Jedi o dużym doświadczeniu - dodała Saba, skłaniając głowę
w stronę Leii, choć Han nie był pewien, czy był to znak aprobaty, czy też Barabelka
wskazywała, kogo ma na myśli. Gesty Barabelów były okropnie trudne w interpretacji.
- Ona uważa, że to było tylko ostrzeżenie, sposób, żeby nas zmusić do odejścia.
- Nienawidzę poddawać się brutalom - oznajmił Han - ale tym razem zrobię wyją-
tek. Możemy użyć Mocy i notatnika Juuna, żeby wyśledzić bliźnięta.
Leia skinęła głową.
- Tak, czas już ruszać. Znaleźliśmy to, po co przybyliśmy.
- Tak? - zdziwił się Han.
- Wizja w Mocy - domyślił się Luke. - Co widziałaś?
- Tylko Jacena - wyjaśniła. - Ale podał mi nazwę planety i system. Ja ich nie roz-
poznaję, ale może Juun...
- Jacen powiedział ci nazwę systemu? - upewniła się Mara z siedzenia pilota.
- Właśnie - odparła Leia. - Spojrzał wprost na mnie i wymówił tę nazwę. Dlacze-
go?
- Bardzo dziwna wizja - stwierdziła Saba.
- Raczej przesłanie - zgodził się Luke. - Ale w czasie, nie w przestrzeni.
Trójka mistrzów zamilkła. Han i Leia popatrzyli po sobie ze zdumieniem.
Wreszcie odezwał się Han.
- Nie rozumiem. W czym problem?
- Nigdy nie słyszałem, aby Jedi używał Mocy w taki sposób -rzekł Luke.
- Cóż, jest kreatywny - zauważył Han. - W końcu to mój syn. Czego się spodzie-
wałeś?
- Sądzę, że rozumiem - zaczęła Leia stroskanym głosem. - Przyszłość jest zawsze
w ruchu...
- Ale nie twoja - wtrąciła Saba. - Kiedy Jacen przemówił poprzez czas, twoim
przeznaczeniem było, aby się tam znaleźć.
- Określił twoją przyszłość - rzekł Luke. - Przynajmniej na tych kilka chwil.
Leia milczała przez moment, po czym się odezwała:
- Cóż, mam wrażenie, że to przeżyłam, a moja przyszłość znów należy do mnie.
- Nie podoba mi się to - mruknęła Mara. - Wcale a wcale. Właściwie czego on się
uczył, kiedy go nie było wśród nas?
To było dobre pytanie - Han zadawał je sobie od czasów, kiedy Jacen był nastolat-
kiem.
Mara wywiozła ich z alejki na szeroką, ruchliwą ulicę pełną pędzących ścigaczy i
prawie udało jej się utrzymać tempo, bo forsowała napęd repulsorowy powyżej górnej
granicy możliwości. Ulica wiła się pomiędzy jaskrawo zdobionymi kopcami przez ja-
kieś pięć kilometrów, a potem łączyła się z szerokim bulwarem, który okrążał czerwone
Troy Denning
Janko5
103
wieże Unu. Kilka chwil później sanie płynęły już długą, złocistą gardzielą Wielkiego
Hangaru.
Robaki, pobzykując, zajmowały się swoimi sprawami: wypełniały mikropęknięcia
w kadłubach, wyładowywały bele jakiejś ostro pachnącej żywicy, ostukiwały nity stat-
ków, które powinny zostać zezłomowane w czasach, kiedy Imperium było jeszcze
oczkiem w głowie Palpatine'a. Han zaczynał wierzyć słowom Saby, że ostatni atak był
jedynie niezbyt grzeczną propozycją opuszczenia gniazda.
Dotarli do doku, w którym pozostawili „Sokoła" i „Cień Jade" i Mara zatrzymała
się jak wryta.
Pomiędzy dwa statki wcisnęły się jeszcze trzy rakietowe wahadłowce. Ekipy ser-
wisowe ciągnęły węże z paliwem na wszystkie strony po całym doku, niwecząc wszel-
kie nadzieje na szybki wylot. Co gorsza, u stóp rampy „Sokoła" stał Raynar, otoczony
gromadką owadzich dworzan i potężnych żołnierzy Unu. Spoglądał w ich stronę, wy-
raźnie czekając, aż do niego podejdą.
-No to tyle, jeśli chodzi o opinię, że to było jedynie ostrzeżenie -mruknął Han. -
Jak ja nie lubię zawsze mieć racji.
Meewalha i Cakhmain, którzy pozostali, aby pilnować statków i rozpocząć napra-
wę wieżyczek strzelniczych ..Sokoła", wyglądali sponad rampy. Najwyraźniej nie po-
czynili większych postępów w naprawach, bo wszystkie wieżyczki nadal były skiero-
wane w stronę rufy.
- Powinniśmy wysłać Noghrich, aby wezwali Tarfanga i Juuna -cicho powiedziała
Leia. - Jak sądzisz, możemy zaryzykować wiadomość przez komunikator?
- Musimy - szeptem odparł Han. - Chyba że Jacen dał ci współrzędne razem z na-
zwą.
- Nie, tylko nazwę - odrzekła.
-Nie sądzę, aby się to skończyło walką- rzekł Luke. Wstał, podszedł do Hana i sta-
nął za Marą, zasłaniając Leię, aby mogła swobodnie skorzystać z komunikatora. - Be-
nie, ty i tak masz...
- Jasne, trzymać się blisko niani - rzekł Ben. - Wiem.
- Właśnie - uśmiechnął się Luke. - Nianiu, weź Bena na pokład któregokolwiek ze
statków najszybciej, jak się da.
- Ale nie rób gwałtownych ruchów - ostrzegł Han. - Bo ci stopią procesor.
-Nie jestem zaprogramowana na gwałtowne ruchy, kapitanie Solo
- odparła niania.
- To może postrzelasz znowu z tego działka w ramieniu? - z entuzjazmem zapytał
Ben.
- Tylko jeśli ktoś zagrozi twojemu życiu - zapowiedziała niania.
- Wiesz, że wszystkie moje procedury są czysto defensywne, prawda?
Mara przeprowadziła sanie przez plątaninę przewodów paliwowych, ale musiała
zatrzymać się dziesięć metrów od „Cienia", bo wahadłowiec blokował jej drogę. Niania
natychmiast wzięła Bena na ręce i ruszyła w kierunku rampy, która wciąż była opusz-
czona, ponieważ owady nie ufały zamkniętym drzwiom. Wszyscy inni pozostali w
saniach, z dłońmi na broni i oczami utkwionymi w Raynarze i jego dworzanach.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
104
Han czuł się tak, jakby przybywało mu sto lat z każdą sekundą... przynajmniej za-
nim niania dotarła do „Cienia". W porównaniu z nim Luke i Mara wydawali się abso-
lutnie spokojni. A właściwie dlaczego nie? Tyle razy widzieli, jak dzieci Hana i Leii
były porywane lub znajdowały się w niebezpieczeństwie nawet wówczas, kiedy pozor-
nie były bezpiecznie ukryte. Nic dziwnego, że Mara zdecydowała, iż - poza prawdziwą
bitwą- Ben będzie najbezpieczniejszy w pobliżu rodziców. Uczyli zatem Bena nie-
ustannie, co robić w rozmaitych okolicznościach, a cotygodniowe ćwiczenia na temat
„chronić dziecko" stanowiły normalną procedurę dla wszystkich towarzyszy podróży.
A że zwykle podróżowali w towarzystwie rycerzy Jedi i doświadczonych żołnierzy...
cóż, Han uznał, że zapewne podjęli właściwą decyzję.
Kiedy jednak Mara nie zamierzała ruszyć saniami w kierunku „Sokoła", Raynar ze
zdumieniem przekrzywił pozbawioną uszu głowę i ruszył ku nim.
- To mój sygnał - rzekła Mara. - Mnie już tu nie ma.
Opuściła stanowisko pilota i niedbałym krokiem skierowała się w stronę rampy
„Cienia". Oczy Raynara podążyły za nią, ale nie próbował jej zatrzymać. Han się ucie-
szył, że nie musiał jeszcze go zabijać.
Han zajął miejsce Mary za sterami i marszcząc brwi, próbował opracować plan
drogi do „Sokoła". A sprawa nie wyglądała prosto, chyba że Mara odwróci uwagę
owadów działkiem laserowym... jeśli i jego Raynar nie przekręci, jak wieżyczek „Soko-
ła". Hanowi spociły się dłonie; pożałował, że zostawił wszystkie detonatory termiczne
na pokładzie. Nic tak dobrze nie odwracało uwagi wielkiego, złego nieprzyjaciela jak te
małe, srebrzyste kuleczki turlające mu się pod nogami...
Raynar zatrzymał się o dwa kroki od sań.
- Czy ktoś jest ranny?
- Nie - odparł Han. - Przykro nam, że musimy cię rozczarować.
- Rozczarować nas? - Oczy Raynara wyrażały zdumienie. - Kiedy zostawiliście
Yoggoya na pewną śmierć, myśleliśmy, że ktoś musiał...
- Eee... przepraszam za przewodnika, ale tak się zawsze dzieje, jak się zrzuca lu-
dziom na głowy kawałki domów - rzekł Han. W nadziei, że Raynar nie będzie robił
problemów, zrobił gest w stronę „Sokoła". - Pozwolisz? Musimy się umyć.
Raynar uniósł spaloną brew i popatrzył na Luke'a i Sabę, którzy czekali po obu
stronach sań, kryjąc ręce za durastalowymi burtami. Pokryte bliznami usta Raynara
drgnęły w parodii uśmiechu.
- Oczywiście - powiedział. Nie wydał żadnego rozkazu, ale stojący za jego pleca-
mi żołnierze-owady się rozstąpili. Wdrapał się na sanie i stanął obok Hana. - Uważacie,
że te walące się budynki to był atak?
- No, całkiem przyjazny gest to nie był. - Han z trudem ukrywał niepokój, ale ru-
szył saniami w kierunku „Sokoła". - Widzieliśmy twoje robale-zabójców.
- Robale-zabójców? - powtórzył Raynar.
- Całe niebieskie... ciemnoniebieskie - odezwała się Saba z tyłu sań. - Wysadzali
ściany, kiedy pod nimi przejeżdżaliśmy.
- Mylicie się - odparł Raynar. - Gdyby którekolwiek z naszych gniazd was zaata-
kowało, wiedzielibyśmy o tym.
Troy Denning
Janko5
105
Saba wstała i podeszła bliżej. Han z pewnym rozczarowaniem stwierdził, że nie
jest wystarczająco wysoka, aby górować nad Raynarem. - Ona widziała pułapki na
własne oczy. Robot obrońca Bena zabił dwóch.
- Gatunek nie stracił nikogo w wypadku - zapewnił Raynar.
- To nie był wypadek - warknął Han, którego powoli ogarniała złość. - Ktoś nas
próbował zabić. Myślę, że to ty.
- Gdybyśmy chcieli was zabić, nie musielibyśmy udawać, że to wypadek - wyja-
śnił Raynar. - Po prostu zrobilibyśmy to.
Dotarli do „Sokoła". Han zatrzymał sanie, spojrzał na Raynara i stwierdził, że ma
przed oczami pokryty białymi plamami podbródek.
- Pamiętaj, do kogo mówisz, mały - rzekł. - Jestem Han Solo. Wbijałem paluchy w
oczy takich dyktatorów za dychę jak ty, zanim złamałem serce twojej mamusi, więc
okaż trochę szacunku, nawet kiedy mi grozisz. I nie kłam, nie cierpię tego.
Raynar nie był wcale onieśmielony. Łypnął na Hana z góry. Oddychał ciężko,
urywanie, gniewnie. Luke pochylił się do Leii.
- Han podrywał matkę Raynara? - spytał szeptem.
- Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, jakie kobiety Han podrywał. Ja przynajmniej do
tej pory się dziwię. - Leia podeszła do Raynara.
- Sam przyznasz, że to zawalenie wygląda podejrzanie - powiedziała. - Jeśli to rze-
czywiście był wypadek, jakim cudem gniazdo Yoggoyów wiedziało, że należy ewaku-
ować cały teren? A co z tymi niebieskimi przedstawicielami Gatunku? Tymi, których
zabiliśmy?
Oddech Raynara stał się świszczący. Władca zmierzył Leię wzrokiem.
- Jedynym martwym przedstawicielem Gatunku, jaki znaleźliśmy na miejscu, był
wasz przewodnik.
- Pewnie tamci zabrali ciała- podsunęła Saba. - Było ich więcej, nie tylko ci. któ-
rych zabiła niania.
- Mylisz się - odparł Raynar. - Pył był gęsty, gruz ciągle spadał. Widzieliście tylko
cienie.
- Kogo próbujesz przekonać? - zapytał Han. Spojrzał na pretorian Raynara, zasta-
nawiając się, czy przypadkiem nie mają oni więcej do powiedzenia, niż się z pozoru
wydaje. Może to z ich powodu Raynar starał się negować odpowiedzialność Kolonii.
Może oni nie pochwalali mordowania gości. - Wiemy, co widzieliśmy.
Raynar spojrzał znowu na Hana.
- Oczy mogą mylić, kapitanie Solo. To, co widziałeś, nie ma sensu.
- A może chodzi o naszą interpretację? - wtrącił Luke w zadumie.
- Może ci, którzy nas zaatakowali, nie należeli do Gatunku?
- Inni nie mają zezwolenia na poruszanie się samotnie po Yoggoy - rzekł Raynar. -
Wiedzielibyśmy, gdyby ktoś was zaatakował.
- A gdybyście nie wiedzieli, że oni tam są? - zapytała Leia.
Oczy Raynara zwęziły się w zadumie. Potrząsnął głową gestem, który - dla od-
miany - bardziej przypominał dawnego Raynara niż owada.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
106
- Powiedzieliście, że Yoggoy zostali ostrzeżeni i ewakuowani. Po co inni mieliby
to zrobić?
- A gdyby to zrobili, z pewnością byście się dowiedzieli, że tam są - dodał Luke.
Han zmarszczył brwi.
- Nie mów mi. że to kupujesz.
- Nie wierzę, że to był wypadek - odparł Luke. - Myślę jednak, że Ray... ee. Unu-
Thul rzeczywiście tak uważa.
Leia pochwyciła spojrzenie Hana i lekko skinęła głową na znak, że i on powinien
w to uwierzyć.
- Sądzę, że co do tego możemy się zgodzić - rzekła. - Gdyby Kolonia chciała nas
zabić, nie zrezygnowałaby po jednej próbie. Atak miał wyglądać jak wypadek, co ozna-
cza, że ktoś próbował go ukryć przed Unu.
- Cieszymy się, że nam wierzysz, księżniczko - rzekł Raynar. -Nie masz jednak
dowodu na poparcie twojej teorii.
- Skąd możesz wiedzieć? - zapytał Han. - Nie było dość czasu, atak miał miejsce
niecałe pół godziny temu!
- Robotnicy Yoggoy posprzątali już większość gruzu - odparł Raynar. - Jedynym
ciałem... z Gatunku lub z innych... było ciało waszego przewodnika. Dowody świadczą
że wieże po prostu się zawaliły. Przykro nam, że akurat w chwili, kiedy przejeżdżali-
ście pod nimi.
- Czy to się zdarza często? - zapytała Leia. - Że wieże tak po prostu się walą?
- Raz, kiedy było trzęsienie ziemi... - rzekł Raynar. - Czasem burze...
- Nie o to pytałam - powiedziała wysiadając z sań. - Pokażę ci coś.
Ujęła Raynara za mięsistą dłoń i poprowadziła go po rampie na pokład „Sokoła".
Za nimi podążył Han, potem Luke i Saba. Na szczęście tylko niewielka część dworu
Raynara wprosiła się na pokład - jeden owad z naprawdę długimi antenkami i drugi,
pokryty podobnymi do futra włoskami. Dołączyli w kwaterze Solo do Leii i Raynara
którzy stali przed ścianą, wpatrzeni w wiszący na niej słynny obraz.
- To jest Zmierzch Killika - wyjaśniła Leia Raynarowi. - Poznajesz coś?
- Oczywiście - odparł Raynar. - Lizil był bardzo podekscytowany tym obrazem.
Raynar okrążył podwójną pryczę - Solo zainstalowali ją kiedy stwierdzili, że „So-
kół" ma być ich drugim domem - i zbliżył twarz do obrazu, badając każdy jego szcze-
gół.
- Dziękujemy, że nam go pokazaliście - rzekł. - Chcieliśmy o niego zapytać, ale
nasze spotkania potoczyły się tak niepomyślnie, że baliśmy się być aroganccy.
Han uniósł brew. Może jednak w tym spalonym ciele pozostało mniej z Raynara,
niż początkowo sądził. Raynar Thul, jakiego znał i pamiętał, był dość miłym dziecia-
kiem, ale bogata rodzina nauczyła go przede wszystkim arogancji.
Leia wydawała się mniej od Hana zaskoczona uprzejmością Raynara. Uśmiechnę-
ła się miło i stwierdziła:
- Czasem sztuka pomaga nam lepiej się poznać. Wiesz, co przedstawia ten obraz?
Raynar skinął głową.
Troy Denning
Janko5
107
- Pokazuje odgałęzienie Utraconego Gniazda- wyjaśnił, nie odrywając wzroku od
obrazu. - Dobrzeje pamiętamy.
- Utracone Gniazdo? — zapytał Luke.
- Pamiętacie je? -jęknął Han. - Przecież to historia.
Raynar wreszcie przestał wpatrywać się w obraz.
- Pamiętamy gniazdo. - Utkwił teraz wzrok w Leii. - Kiedy ludzie przybyli na Al-
deraan, nazwali to miejsce Ziemią Zamkową. Ale my znaliśmy to gniazdo jako Orobo-
ro, Nasz Dom.
Han z niedowierzaniem pokręcił głową. Chętnie powtarzał, że wszystkie robale są
jednakowe, ale nawet on nie przypuszczał, że Gatunek i Killikowie rzeczywiście byli
jedną rodziną. Oczywiście, wyglądali podobnie, mieli tę samą liczbę kończyn, ale poza
tym Gatunek przypominał Killików na obrazie mniej więcej w tym samym stopniu, co
ludzie Aqualishów. Wieże to jednak całkiem odmienna sprawa. Zarówno na obrazie,
jak i w gnieździe Yoggoy były to skręcone stożki z wyraźnie zaznaczonymi poziomymi
pasami.
Leia nie wydawała się w najmniejszym stopniu zdziwiona.
-A więc Killikowie nie wyginęli, jak wszyscy sądzili. Po prostu opuścili Alderaan
tysiące lat temu.
- Wydajesz się tym mniej zdziwiona niż Lizil, kiedy zobaczył obraz Oroboro -
rzekł Raynar.
- Miałam podejrzenia od pierwszej chwili, kiedy przybyliśmy na Yoggoy - wyja-
śniła spokojnie. Spojrzała znów na obraz. - Archeolodzy datują najstarszą z tych wież
na dwadzieścia pięć tysięcy standardowych lat.
- Zgadza się - potwierdził Raynar. - Niebiańscy opróżnili Oroboro dziesięć tysięcy
pokoleń temu... to będzie dwadzieścia tysięcy lat, jeśli mierzyć czas ludzką miarą.
Han chciał spytać, kim byli Niebiańscy... a także co Raynar miał na myśli, mówiąc
„opróżnili". Chciał także się dowiedzieć, czy pokolenia Killików naprawdę ginęły w
tempie po jednym na dwa lata, ale po zaciśniętej szczęce żony poznał, że woli zadawać
pytania według własnego schematu.
- A jednak tylko trzy wieże się zapadły, zanim zniszczono Alderaan - powiedziała
Leia. - Zero napraw i remontów, przez cały czas były wystawione na działanie żywio-
łów i tylko trzy runęły. A tutaj wieża tak po prostu się wali w chwili, kiedy mieliśmy
pod nią przejeżdżać. Myślisz, że tak po prostu w to uwierzę?
- Tu jest większa grawitacja niż na Alderaanie - odparował Raynar. - A budowni-
czy nie tworzą tak dobrego ślinobetonu.
- Ale i tak to pierwsza wieża, która zapadła się bez widocznej przyczyny - przy-
pomniał mu Luke.
- Zawsze kiedyś musi być pierwsza, mistrzu Skywalkerze. - Raynar znów odwrócił
się ku obrazowi i zaczął go studiować. - Nie umiemy wyjaśnić, co się stało. Zechciejcie
przyjąć nasze przeprosiny.
Han wymienił pełne frustracji spojrzenia z Lukiem i Leią. Saba -która nie do koń-
ca rozumiała koncepcję przeprosin - chrząknęła gardłowo i z niesmakiem.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
108
- Ona nie chce twoich przeprosin, młody Thulu. Nie jada ludzi. - Wyjrzała na
korytarz, gdzie stało dwóch asystentów Raynara. - I nigdy specjalnie jej nie smakowały
owady.
Głowa Raynara odwróciła się ku niej gwałtownie; Han zaczął się obawiać, że za-
raz ujrzy zakrwawione łuski Barabelki na wszystkich ścianach kwatery.
- Spokojnie, mały. Pamiętasz, jacy są Barabelowie. - Han wziął Raynara za ramię i
pchnął naprzód. - Przepraszam za to nieporozumienie, ale tak czy owak wyjeżdżamy.
Może w powrotnej drodze opowiesz nam o tych Niebiańskich?
- Jeśli chcecie... - Raynar pozwolił się wyprowadzić na korytarz. - To się stało po
zbudowaniu przez nas Qolaraloq... wy, Inni, nazywacie to Stacją Centerpoint. Niebiań-
scy byli wściekli...
Saba potknęła się i wpadła na Hana, który stanął jak wryty pośrodku korytarza.
- Chcesz powiedzieć, że Centerpoint została zbudowana przez Killików? - wy-
krztusiła Leia. Wreszcie coś ją zaskoczyło.
Zamiast odpowiedzi Raynar się zatrzymał.
- Musimy zobaczyć tę tylną ładownię. Wasi Noghri porwali kapitana Juuna i jego
pierwszego mata.
Han zaklął w duchu.
- Porwali? Dlaczego tak sądzisz?
Z głębi korytarza dobiegł go stłumiony jęk wściekłego Sullustanina.
- ...nie będę cicho! Muszę się widzieć z kapitanem...
Głos ucichł, ale Raynar był już na zewnątrz.
Han spojrzał na Leię.
- Co to za porwanie?
Leia wzruszyła ramionami.
- Powiedziałam Cakhmaimowi, żeby sprowadził Juuna i Tarfanga na pokład „So-
koła". Chyba nie bardzo chcieli...
- Po prostu nieporozumienie - dodał Luke. - Lepiej to wyjaśnijmy.
Luke poprowadził ich korytarzem. Wkrótce dogonili Raynara i jego świtę przy
tylnej ładowni. Raynar dotknął płytki i skrzywił się, kiedy właz się nie otworzył. Uniósł
dłoń...
- Zaczekaj! - Han doskoczył do panelu kontrolnego i wstukał kod. - Cierpliwości...
Drzwi rozsunęły się, ukazując Meewalhę i Cakhmaima trzymających mocno obu
członków załogi XR808g. Z jedną ręką Meewalhy wokół szyi i drugą na ustach Juun
przynajmniej był przytomny, w przeciwieństwie do Tarfanga. Wciąż w opatrunkach i
bandażach po walce z przewodnikiem Yoggoy, Ewok leżał nieprzytomny na kolanach
Cakhmaima. Miał świeżo podbite oko i dwa łyse placki na futrze.
- To nie jest tak, jak myślisz - powiedział szybko Han. - Mogę wszystko wyjaśnić.
- To nie będzie konieczne, kapitanie Solo. - Raynar wydał brzękliwy dźwięk z głę-
bi gardła i spojrzał na Hana nieruchomymi oczami. - Powiedz nam tylko, czemu chce-
cie wyjechać w tak ogromnym pośpiechu.
Troy Denning
Janko5
109
- Eee... - Prawda była ostatnią rzeczą jaka przy szłaby Hanowi do głowy, ale wie-
dział, jak dobrzy są Jedi w wykrywaniu kłamstw... a kimkolwiek był teraz Raynar,
zaczynał przecież jako Jedi. - Dlaczego sądzisz, że się spieszymy?
Beznosa twarz Raynara zachmurzyła się i Han poczuł, jak od wewnątrz przytłacza
go mroczny ciężar.
- Nie chcemy obrazić Kolonii - dodała szybko Leia. - Ale nie czujemy się tu bez-
pieczni.
Raynar spojrzał na nią i mroczny ciężar znikł.
- Jesteście bezpieczni. Obiecujemy to.
- Nie wierzymy ci - rzekł Han. To przynajmniej była całkowita prawda. -Albo
kłamiesz, albo...
Twarz Leii pobladła. -Han...
Solo podniósł rękę, aby ją uciszyć.
- .. .albo nie masz pojęcia, co się dzieje. Tak czy owak, wynosimy się stąd.
Wzrok Raynara stał się nagle tak łagodny, że Hanowi przypomniał się biedny,
otumaniony dzieciak, którego inni uczniowie Jedi wyśmiewali z powodu zabawnych
strojów.
- Doskonale. Możecie pozostać lub wyjechać, według życzenia. - Spojrzał na
Noghrich, którzy wciąż trzymali Juuna i Tarfanga. - To samo dotyczy kapitana Juuna
i jego drugiego pilota. Czy wyjeżdżacie razem z kapitanem Solo? - zwrócił się do więź-
niów.
Meewalha spojrzała na Leię. Kiedy ta skinęła głową, Noghri usunęła ramię i dłoń
z szyi i ust Juuna. Sullustanin zerwał się na nogi i, łypiąc okiem na Hana, zaczął się
otrzepywać.
- Musimy się zastanowić - powiedział. - Tarfang nie lubi być porywany.
Żołądek Hana skurczył się boleśnie. Bez Juuna i jego notatnika szanse na odnale-
zienie Jacena i pozostałych, zanim zmienią się w gromadkę Dwumyślnych, spadały na
łeb na szyję. Jedynym ratunkiem byłoby wówczas zawrócić do granicy terytorium
Chissów i skakać od systemu do systemu.
Luke podszedł do Juuna.
- Nie próbowaliśmy cię porwać - przemówił cichym, monotonnym głosem. -
Chcieliśmy tylko...
Jeden z kosmatych Killików wśliznął się pomiędzy Luke'a a Juuna, blokując mu
drogę.
- Lepiej byłoby, gdyby kapitan Juun sam podjął decyzję, Mistrzu Skywalkerze -
oświadczył Raynar.
- Naprawdę martwiliśmy się o niego - zwrócił się Han do Raynara, nie spuszczając
oka z Juuna. - Myśleliśmy, że chcecie nas pozabijać, a skoro on i Tarfang nas tu do-
prowadzili...
Drobne usta Juuna wykrzywiły się z przerażenia. -Nie przypominaj mu!
- O, przepraszam, to mój błąd - wycofał się Han. Czuł się winny, że przymusza
Sullustanina do posłuszeństwa, ale dni Juuna jako dostawcy towarów dla Kolonii i tak
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
110
były policzone, kiedy ich przewodnik odnalazł odbiornik, dzięki któremu „Sokół" mógł
śledzić go aż do Yoggoy. - Martwiliśmy się o ciebie. Ale jeśli chcesz tu zostać...
- Nie wyjadę bez XR-osiem-zero-osiem-g - rzekł Juun. Spojrzał na Tarfanga który
wciąż leżał nieprzytomny. - I musisz mi pożyczyć drugiego pilota, póki Tarfangowi się
nie poprawi.
Han udał, że się krzywi.
- Hej, koleś, nie jesteś trochę zbyt wymagający?
- Jesteś mi to winien - odparł Juun. - Paragraf dwadzieścia dwa Kodeksu Przemyt-
nika.
Han westchnął i zwrócił się znów do Raynara.
- Sam widzisz - rzekł. - Chyba jesteśmy na nich skazani.
Troy Denning
Janko5
111
R O Z D Z I A Ł
13
Piloci Jedi okrążyli pasiastą masę gazowego giganta Qoribu i przed ich oczami w
całym swoim turkusowym przepychu pojawiła się ogromna gwiazda planety, Gyuel.
Jaina zamrugała instynktownie, ale zanim znów otworzyła oczy, jej robot astromecha-
niczny przyciemnił iluminatory stealthX-a. Widziała teraz jastrzębie skrzydła czterech
nadlatujących defoliatorów; prześlizgiwały się o metry od olśniewającego systemu
pierścieni Qoribu, kierując się do pierwszego podejścia w szczelinę pomiędzy księży-
cami Ruu i Zvbo. Pod eskortą czterech eskadr szponostatków Chissowie najwyraźniej
byli zdeterminowani, by tym razem dotrzeć do celu.
Jaina, zamiast przerywać ciszę w eterze, otworzyła się na bitwo-więź - i natych-
miast się zorientowała, że jej towarzysze zrobili to samo. Czasem poprzez więź słyszeli
wzajemnie swoje myśli, ale najczęściej po prostu wiedzieli, co myślą pozostali... i co
robią. Od przybycia na Qoribu ta więź jeszcze przybrała na sile. Podczas bitew zdarzało
się, że zbliżali się niebezpiecznie do granicy połączenia umysłów.
Jaina skupiła się na nieuniknionym starciu. Chissowie tym razem byli bardziej sta-
nowczy. Jedi musieli czym prędzej rozbroić defoliatory i wycofać się, zanim poleje się
pierwsza krew.
Wyczuła dezaprobatę i wiedziała już, że Alema woli bardziej siłowe rozwiązania,
które nie pozostawiłyby Chissom złudzeń co do konsekwencji ataku na zasoby żywno-
ści Kolonii. I nie była w tym osamotniona. Pozostali byli równie oburzeni. Zamiast
zaatakować wprost - co by stanowiło pogwałcenie kodeksu honorowego Dynastii, nie
zezwalającego na niesprowokowane pierwsze uderzenie - Chissowie próbowali zmusić
głodem gniazda Qoribu do wycofania się. Tesar, Tahiri, a nawet Jacen uważali, że
Chissowie zaangażowali się w kampanię likwidacji gatunków i że należy im się przy-
najmniej krwotok z nosa.
Jedynie Zekk miał inne zdanie. Jedi widzieli podobne okrucieństwa w całej galak-
tyce, gdziekolwiek ich wezwano. Ale ich obowiązkiem było unikać namiętności, po-
zbywać się zaciemniających osąd emocji i docierać do jądra problemu. Jeśli pozwolą
sobie na szukanie odwetu zamiast pokoju, to jak uda im się rozwiązać na stałe jakikol-
wiek problem?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
112
Choćby zatem Jaina nie wiadomo jak mocno pragnęła wziąć odwet na Chissach za
wszystkie istnienia, które zabrali, musiała zgodzić się z Zekkiem. Do tej pory konflikt
nie był zbyt groźny. Jeśli jednak Jedi zaczną walczyć na śmierć i życie, sytuacja rychło
się odwróci. Zwykła potyczka graniczna rozpęta się w totalną wojnę, co skończy się
nieopanowaną rzezią.
Siły zadaniowe Chissów wskoczyły w szczelinę pomiędzy Ruu i Zvbo. Dwa z
czterech defoliatorów odłączyły się od głównej formacji i skierowały ku księżycom. Na
spotkanie wyleciała im chmura obrońców z gniazda Saras na Ruu i Alaala na Zvbo.
Zbyt małe, aby było je widać nawet z tak niedużej odległości, strzałostatki były jednak
dość liczne, aby na błękitnym obliczu Gyuela pokazały się mglistoszare plamki.
Ledwie Jaina sformułowała w myśli plan ataku, Tahiri wystrzeliła do przodu w
niewielkim zwrotnym skiffie, który Zonama Sekot dla niej wyhodowała. Był to żywy
statek, a jego trójdzielny korpus lśnił na tle gwiazdy głęboką morską zielenią.
Jacen podążył za nią w sekundę później w swoim chaseX, który, podobnie jak ży-
wy statek Tahiri, był widoczny na czujnikach Chissów. Jedi doskonale zrozumieli, co
Jaina ma zamiar zrobić. Tahiri, której nie dotyczyły ograniczenia komunikacyjne steal-
thX, otwarła kanał do strzałostatków Taat krążących wokół Jainy i pozostałych steal-
thX-ów.
- ReyaTaat, zbierz strzałostatki i leć za nami - poleciła Jaina. -Musimy dobrze to
zagrać, żeby wyglądało na prawdziwy atak.
- Mamy robić dywersję? - Chissańska Dwumyślna, która upierała się, żeby nazy-
wać ją zarówno nazwą gniazda, jak i własnym imieniem, bez żenady przyznała, że
została przysłana przez wywiad Chissów, aby szpiegować w gniazdach Qoribu. Jej
lojalność jednak zmieniła kierunek - a przynajmniej tak twierdziła - kiedy Taat odkryli
ją bliską śmierci głodowej i zaczęli dostarczać jej żywność. - Myśliwce zwiadowcze
podzielą się i uderzą w defoliatory znienacka, tak?
- Coś w tym stylu.
Wszystkie gniazda Qoribu zdawały się całkowicie ufać Reyi, Jedi byli jednak
mniej łatwowierni, a Tahiri nie zamierzała wyjawiać jej swojego planu.
Kiedy jednak ani strzałostatki. ani mały stateczek zwiadowczy Reyi nie ruszyły za
nią Jacen dodał:
- Musicie wyruszyć natychmiast. Zwracacie uwagę na stealthX-y.
- Taat nie podoba się ten plan - powiedziała Reya. - Chissowie zmienili taktykę i
gniazdo obawia się, że próbują zwabić Jedi w pułapkę.
Podejrzliwość Jainy w stosunku do Reyi jeszcze się wzmogła, a Tahiri zapytała:
- Gniazdo się obawia czy ty?
- W tym przypadku mówimy w imieniu gniazda - rzekła Reya. -I znamy Chissów.
- Jesteś Chissem. - Skiff Tahiri zwolnił. - Może mniej martwisz się o Jedi niż o
swoich starych kumpli?
- Jesteśmy Taatami - nalegała Reya. - Ale kiedyś byliśmy Chissami i rozumiemy,
jak niebezpiecznie jest ich nie doceniać.
Strzałostatki Saras spotkały się z pierwszym defoliatorem i wchłonęły go srebrzy-
stą chmurą wirujących igiełek. Defoliator nadal kierował się ku bursztynowej tarczy
Troy Denning
Janko5
113
Ruu, otoczony obłokiem iskierek, kiedy owadzi piloci rzucali się w swoich maleńkich
pojazdach na jego tarcze. Moc nabrzmiała przerażeniem i podziwem dla ich poświęce-
nia i Jaina ze zdumieniem stwierdziła, że jej gardło ściska się ze wzruszenia. Zazwyczaj
wchodząc do bitwy, nie czuła nic, ani lęku, ani podniecenia, ani zgrozy. Zanadto była
zajęta walką, aby w ogóle doświadczać jakichkolwiek emocji.
Szponostatek Chissów zawrócił i zaczął lecieć wzdłuż kadłuba defoliatora, odga-
niając na boki strzałostatki Saras i dając większemu pojazdowi szansę na odświeżenie
tarcz. StealthX-y musiały ruszyć teraz... inaczej nigdy nie dotrą do defoliatorów na
czas. Jaina otworzyła przepustnice na pełny ciąg i ruszyła w kierunku bursztynowego
księżyca Ruu. Tesar, drugi z najlepszych pilotów w ekipie skierował się na Zvbo, a
Zekk, Alema i Lowbacca weszli w szeroki łuk, który miał doprowadzić ich do ostatnich
dwóch defoliatorów.
- ReyaTaat, Jedi zaczęli swój przelot - glos Jacena brzmiał ostro. -A sama niewiele
zwojujesz.
Nastała chwila ciszy, a potem w Mocy pojawiła się lekka fala niepokoju.
- Zwolnij! - krzyknęła Reya. - Strzałostatki nie mogą za wami nadążyć!
Jaina sprawdziła na ekranie taktycznym i stwierdziła, że niebieska chmurka strza-
łostatków Taat wznosi się od dolnej krawędzi ekranu, lecąc za małym lancetem Reyi i
skiffem Tahiri. Na górze ekranu dwa defoliatory Chissów zostały w całości pochłonięte
przez roje Saras i Alaala, a w rogach widniały półkola księżyców Ruu i Zvbo. Główna
część sił zadaniowych Chissów pozostawała w centrum ekranu; eskorta szponostatków
została nieco w tyle, akurat dość, aby uczynić dwa ostatnie defoliatory łakomym ką-
skiem.
Co oni kombinują?
Robot astromechaniczny Jainy zmienił skalę przyrządów i nagle jej taktyczny
ekran zapełnił się masą punktów - strzałostatków Saras- uwijających się wokół defolia-
tora który wzięła na cel. Przyjazne statki znikały całymi tuzinami.
Jaina sprawdziła szacunkowy czas do ataku. Pięć sekund, ale wyczuła że Tesar po-
trzebuje siedmiu. Uzbroiła dwie torpedy protonowe, podeszła szerokim łukiem i wyło-
niła się na tyłach pola bitwy.
Na zewnątrz kabin przestrzeń była aż gęsta od pomarańczowych smug z silników
rakietowych, wirujących wokół błękitnego blasku wielkich napędów jonowych defolia-
tora. Dwa strzałostatki eksplodowały jaskrawą czerwienią kiedy zetknęły się z tarczami
nadlatującego szponowca, a trzeci rozbił się już o jego skrzydło.
Pilot szponostatku stracił kontrolę i wleciał w rzadką atmosferę Ruu. Jaina uznała,
że powinien przeżyć upadek; prawdopodobnie zostanie przyjęty do gniazda Saras i
traktowany jak miły gość. Dopóki nie zaatakuje się ich w sposób jawny i otwarty,
członkowie gniazd Qoribu nie znają pojęcia nieprzyjaciela.
Jaina próbowała wybrać drogę poprzez szaloną plątaninę strzałostatków, ale było
to jak próba uniknięcia kropli w deszczu. Już po dwóch sekundach od jej tarcz odbił się
pierwszy Saras i jej iluminatory na chwilę pociemniały, aby uchronić oczy przed ośle-
piającym błyskiem eksplozji.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
114
Zanim przyciemnienie znikło, trzy chissańskie szponostatki ruszyły na Jainę, dą-
żąc do starcia czołowego i zalewając ją strugami kiepsko wycelowanych promieni lase-
rowych. Wykonała półbeczkę, przelatując pod ostrzałem trzeciego, wzięła dwa strzały
na przednie tarcze i wypuściła pierwszą torpedę.
Chissowie, idealnie wyszkoleni, natychmiast skoncentrowali ogień na miejscu,
skąd wyleciała. Przednie tarcze Jainy rozjarzyły się w białą, pulsującą ścianę ciepła, a
wycie alarmów przeciążeniowych wypełniło kabinę. Wypuściła drugą torpedę i ostro
skręciła na lewo. Kolejni Chissowie zwiększyli celność strzałów i musnęli ją błękitnym
światłem, co i tak wystarczyło, aby zniszczyć jej tarcze z ostatnim, ostrzegawczym
trzaskiem. Powietrze napełniło się gryzącym dymem ze stopionych obwodów, a przez
ekran zaczęły przetaczać się komunikaty, których Jaina z powodu dymu nie mogła
odczytać.
- Utrzymuj tylko systemy maskujące, Spryciarzu - poleciła Jaina robotowi, wpro-
wadzając stealthX-a w serię nieprzewidywalnych pętli i zwrotów. - Jeśli ci chłopcy
zdołają nas wziąć na cel, to tak jakbyśmy już nie żyli.
Robot odpowiedział cynicznym gwizdnięciem.
Jaina manewrowała tak długo, dopóki deszcz strzałów nie ustał na chwilę. Wie-
działa, że to jej przelatujące torpedy na moment oślepiły Chissów. Ściągnęła drążek w
górę i w lewo, łukiem odbijając od kłębowiska strzałostatków, i pognała ku gwiazdom,
gdzie jej ciemny statek nie będzie tak wyraźnie widoczny jak na tle błyszczących pier-
ścieni Qoribu.
Poprzez dym w kabinie Jaina dostrzegła dwa jaskrawe rozbłyski i pochyliła się ni-
żej nad ekranem taktycznym. Dwa kurczące się krążki światła upewniły ją, że torpedy
protonowe eksplodowały dokładnie tam, gdzie chciała, to znaczy tuż poza dyszami
napędowymi defoliatora. Wielki statek już zaczynał odpadać od kursu, wznosząc się w
niekontrolowanym przechyle, który doprowadzi go do studni grawitacyjnej Qoribu,
jeśli załoga szybko nie odzyska panowania nad sterami.
Pozwoliła sobie na chwilę dumy z siebie - tyle tylko, żeby jej towarzysze wiedzie-
li, że dokończyła zadanie. Potem rój Sarasów zaczął wycofywać się w kierunku Ruu,
pozostawiając uszkodzony defoliator, aby odzyskał sterowność i uciekł. Nawet teraz,
po dwóch miesiącach mieszkania i wspólnej walki z Taatami, Jaina była zaskoczona
całkowitym brakiem zawziętości wśród tych owadów. Gdy tylko zagrożenie zostało
odwrócone, nigdy nie starały się czynić więcej szkody.
Duma Jainy znalazła odzew poprzez Moc w uznaniu pozostałych Jedi. Teraz mo-
gła wrócić myślą do pozostałych defoliatorów.
- Daj mi ogólną diagnostykę i status, Spryciarzu. I opróżnij kabinę z dymu. - Jaina
wreszcie zauważyła, że odruchowo używa Mocy, aby powstrzymać kaszel. - Ledwie
widzę własny ekran.
Zawór otworzył się z sykiem i oczyścił powietrze. W tej samej chwili Jaina poczu-
ła wstrząs tak nagły i silny, że przypomniał jej czasy, kiedy jej X-wing został zestrzelo-
ny na Kalarbie. Automatycznie rozpoczęła diagnostykę, ale zanim jeszcze spojrzała na
odczyty systemów podtrzymania życia, zrozumiała, że ten niepokój przechwyciła przez
bitwowięź od trójki Jedi, których wysłała, aby powstrzymali dwa środkowe defoliatory.
Troy Denning
Janko5
115
Ekran taktyczny pokazywał jej, że trzy pozostałe defoliatory również martwo dry-
fują w przestrzeni. Po drugiej stronie pola bitwy pojawił się jednak nowy statek, usta-
wiony tak, aby nie dopuścić Taatów - i Jedi - z powrotem do rodzinnego gniazda. Wy-
puszczał w przestrzeń serie szponostatków i jednocześnie zataczał kręgi promieniami
ściągającymi, zbierając strzałostatki jak muszki w siatkę.
- Niszczyciel gwiezdny klasy Victory? - Jaina zawróciła w stronę strefy walki i
przyspieszyła raptownie. - A to skąd się tu wzięło?
Spryciarz pisnął przepraszająco i odtworzył ostatnich dziesięć sekund zapisu tak-
tycznego. Statek pojawił się po prostu kilka chwil temu, już po tym, jak Jedi rozbroili
defoliatory. Jaina natychmiast wyrzuciła z umysłu wszelkie emocje.
- Maskowanie.
Nie traciła czasu na zastanawianie się, dlaczego nie przewidziała tej taktyki -
sprytny nieprzyjaciel zawsze cię zaskoczy - ale natychmiast pomyślała o implikacjach.
Gdyby gwiezdny niszczyciel był tylko eskortą, pojawiłby się natychmiast, jak tylko
gniazda ruszyły przeciwko defoliatorom. On jednak czekał, aż Jedi wyrzucą torpedy
protonowe -jednocześnie zdradzając swoją obecność i ogólne położenie. To była ich
własna taktyka, użyta przeciwko nim w sprytnej zasadzce.
Jedna z ulubionych taktyk Jaga Fela, z czasów, kiedy razem walczyli z Yuuzhan
Vongami. Jaina sięgnęła myślą ku gwiezdnemu niszczycielowi, szukając znajomej
obecności, ale nie mogła jej znaleźć pośród wszystkich istot na tym statku - przynajm-
niej nie w środku bitwy.
Przez Moc dotarło do niej drżenie zgrozy, a potem w głowie Jainy rozległ się ci-
chy ryk. To Lowbacca został schwytany jednym z promieni ściągających. Zastanawiała
się, na ile mocno, ale zaraz w krótkiej wizji ujrzała, jak strzałostatki przelatują obok w
ciemności niczym czarna, skłębiona chmura, a kabina wypełnia się ogłuszającym wy-
ciem przeciążonych silników.
Jaina poczuła, że Tesar sięga Mocą ku Lowbacce, zachęcając go do wytrzymania,
dopóki Jaina i on nie dotrą na miejsce. Może uda im się wyłączyć promień ściągający,
jeśli zdołają zniszczyć generator. Ale żadne z Jedi nie wiedziało, jak wygląda generator
promienia na chissańskim niszczycielu gwiezdnym... ani gdzie go szukać.
Lowbacca pomyślał, że to głupi pomysł, że sami się wpakują do niewoli, próbując
tak ryzykownej sztuczki. Najlepsze, co mogli w tej chwili dla niego zrobić, to nie po-
zwolić się złapać w pułapkę Chissów.
W Mocy pojawił się obłok gniewu. Jaina była wciąż zbyt daleko od bitwy, aby
widzieć cokolwiek oprócz zamglonej chmury strzałostatków na tle błyszczących pier-
ścieni Qoribu, ale ekran taktyczny ukazywał ponad tuzin szponostatków otaczających
Jacena i Tahiri; zaganiały ich metodycznie w kierunku promieni ściągających. Bronili
się dzielnie; wspomagani przez oddział Taatów, otwierali wyrwę za wyrwą w nieprzy-
jacielskich formacjach. Chissowie jednak za każdym razem potrafili z powrotem zago-
nić w obszar zasięgu promieni.
Nagle jeden ze szponostatków zniknął. Drugi przybrał żółtą barwę i spiralą odle-
ciał poza układ pierścieni i poza system. Jaina wyczuła, jak Alema i Zekk popędzają
Tahiri i Jacena, aby czym prędzej przelecieli przez powstałą wyrwę, oddalając się od
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
116
prześladowców i uciekając krętą trajektorią pomiędzy kilku nieprzyjacielskimi myśliw-
cami, które wciąż jeszcze były w stanie atakować.
Wdzięczność Tahiri przeniknęła Moc, ale szybko zmieniła się w zdumienie, kiedy
szponostatek za nią eksplodował w rozbłysku cząsteczek. Następny zniknął w chwilę
później, a potem na ekranie Jainy trzeci pożółkł i rozpadł się na dwie części.
Szok Tahiri przytłumiła dzika radość Alemy, a potem niemal natychmiast słuszny
gniew Zekka.
Tak nie wolno! - grzmiał Zekk. Był wściekły na Alemę: zabijała z zemsty!
Ale Alema była innego zdania. Uważała, że robi to dlatego, aby dać im nauczkę,
aby zrozumieli, że muszą ponieść konsekwencje.
Jaina przyłączyła się do gniewu Zekka. Alema pogwałciła niepisane zasady kon-
fliktu. Zabijała bez celu. Kiedy Chissowie przejrzą zapisy z bitwy, poczują się uspra-
wiedliwieni, by odpowiedzieć pięknym za nadobne.
Alema się nie przejmowała, a Taatowie zdawali się z nią zgadzać. Setki strzało-
statków nie schwytanych jeszcze przez promień ściągający zaczęły skupiać się w ścisłe
kule i z chłodną precyzją przemieszczać się na spotkanie nadlatujących szponostatków.
Myśliwce Chissów zaczęły eksplodować, jakby rozbijały się o asteroidy. Konflikt prze-
kształcał się w pełnowymiarową bitwę.
Wyczuwając niepokój Jainy, Tahiri otworzyła kanał komunikacyjny.
- ReyaTaat, odwołaj strzałostatki! Nasze ostatnie ataki to błąd!
- Nie uznajemy tego za błąd - odparowała Reya. - Były dobre.
- Bitwa wymyka się spod kontroli - powiedziała Tahiri, wyrażając głośno uczucia
Jainy. - Reya była Chissem. Wie, co się stanie, jeśli będziemy kontynuować. /
Reya zamilkła, ale strzałostatki atakowały nadal. Jaina czułą że ogarniają coraz
większa irytacja wywołana zachowaniem Alemy. Twi'lekanka była doskonałym pilo-
tem, ale za łatwo sięgała po ziarno nienawiści, które tkwiło w niej głęboko od czasu,
kiedy zginęła jej siostra, Numa. Teraz gniew Alemy rozprzestrzeni się na cały system
Gyuel, niczym rozbłysk nowej.
Taatowie nie przerywali ataku.
- ReyaTaat, Chissowie wrócą większymi statkami. Zaatakują gniazda bezpośred-
nio i Taatowie zostaną zniszczeni. Wszystkie gniazda Qoribu zostaną zniszczone - ode-
zwał się Jacen.
- A jaka to różnica? Nasze gniazda i tak giną- głos Reyi brzmiał lodowato. -Ale
Lowbacca nie może zostać schwytany.
Moc przesłała wrażenie aprobaty - żadne z Jedi nie chciało, aby ich przyjaciel zo-
stał schwytany - ale to Lowbacca miał ostatnie słowo. To on był w opałach.
- Lowbacca sobie poradzi - rzekła Tahiri. - A jeśli zostanie schwytany, to, co w tej
chwili robią Taatowie, wcale mu nie pomoże.
- Lowbacca nie zostanie schwytany - odparła Reya. - Kolonia sobie tego nie życzy.
Taatowie nadal ustawiali się na trasie swoich nieprzyjaciół, ale zamiast ścigać Ta-
hiri i Jacena, szponostatki nagle odstąpiły, dając im drogę ku wolności. Jaina odetchnę-
ła z ulgą Przynajmniej Jag - albo ktokolwiek prowadził ten oddział - wciąż jeszcze miał
dość rozumu, aby się wycofać, zanim konflikt nabierze mocy.
Troy Denning
Janko5
117
Nagle z gwiezdnego niszczyciela wytrysnął kolejny promień ściągający, prze-
chwytując Tahiri, Jacena i - sądząc z ich zaskoczenia -również Alemę i Zekka. Jaina
zaklęła i usłyszała, jak Tesar wtóruje jej wściekłym sykiem. Niełatwo było wziąć na cel
wściekle podskakujący statek, ale jeśli załoga obsługująca promień znała częstotliwość
komunikatora stosowaną przez cel, mogli po fali nośnej dotrzeć wprost do ofiary. A
Reya wprawdzie nie zainicjowała kontaktu z Tahiri, ale podtrzymywała rozmowę z
młodą Jedi tak długo, dopóki szponostatki się nie rozproszyły.
Jaina była teraz już dość blisko przestrzeni bitwy, aby widzieć działka laserowe
błyskające w wirującym obłoku strzałostatków. Cztery pasy pustki znaczyły miejsce,
gdzie promienie ściągające wybierały Taat z przestrzeni, powoli przyciągając je do
niszczyciela gwiezdnego. Sam okręt przypominał szarą wersję dawnych niszczycieli
gwiezdnych Imperium klasy Victory, ale był nieco smuklejszy, dłuższy i węższy, o
ostro zakończonym kadłubie, co nadawało mu groźny wygląd. Trudno było powie-
dzieć, gdzie znajduje się mostek - w naturze Chissów nie leżało ujawnianie tak istot-
nych szczegółów - ale kopulasta wypukłość na śródokręciu prawdopodobnie miała
urządzenie maskujące, które ukryło przybywający statek.
Jaina opuściła dziób stealthX-a i rozpoczęła pierwsze podejście w kierunku
gwiezdnego niszczyciela. Po chwili wyczuła podniecenie Tesara, który uczynił dokład-
nie to samo. W głębi jej umysłu pojawił się obraz statku widzianego jego oczami. Wy-
dawał się zbliżać z przeciwległego końca, mniej więcej naprzeciwko Jainy. Będą mu-
sieli uważać, aby się nie zderzyć.
- Spryciarz, daj mi dziesięciokrotne powiększenie obszaru wokół nasady najbliż-
szego promienia ściągającego - poleciła Jaina.
Ryzyko czy nie, nie może pozwolić Chissom ot, tak sobie odłowić czwórki Jedi.
W komunikatorze odezwała się Reya:
- Uwolnimy was w ciągu minuty, przyjaciele.
Jakoś w to wątpię, pomyślała Jaina. Połowa Taatów została już wessana w doki
gwiezdnego niszczyciela, a reszta była zbyt zajęta atakowaniem szponostatków. Nikt
nie miał czasu zawracać sobie głowy promieniami ściągającymi.
- Pomoc nadchodzi - głos Reyi był krzepiący i spokojny. - Mueum zaraz tu będą.
Słowa otuchy nadeszły w dziwnie odpowiednim czasie. Jainę przeszedł dreszcz.
Przypomniała sobie niezwykłą zdolność Taatów do odgadywania, na jakie potrawy
mieli ochotę zarówno ona, jak i pozostali Jedi. Teraz zaczęła się zastanawiać, co jesz-
cze Reya może wyczuwać.
Tesar zaczął przypuszczać, że Reya jest lepszym szpiegiem, niż dotąd myśleli.
Otwarcie wysłał swoje myśli do bitwowięzi, zastanawiając się, czy nie należy jej wy-
eliminować.
Jaina odebrała obraz Tesara biorącego na główny cel lancet Reyi, ale natychmiast
się zorientowała, że Barabel tylko sprawdzą czy Reya ma dostęp do bitwowięzi. Przela-
tywał ponad rufą niszczyciela gwiezdnego i nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie do
niej strzelić.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
118
Kiedy jednak Reya nie dała się złapać na tę przynętę, Jaina sprawdziła swój ekran
taktyczny i stwierdziła że niebieski rój strzałostatków Mueum nadlatuje od strony Eyyl
i Jwlio - zgodnie z obietnicą.
- Spryciarz, zrób mi skan elektromagnetyczny kadłuba - poleciła. Nadal nie wie-
działa, jak przybycie nowego roju może uratować Lowbaccę i pozostałych. - Może
będziemy mieli szczęście i zlokalizujemy wylot energii, a to powie nam, gdzie są te
generatory.
Spryciarz gwizdnął twierdząco. Teraz obraz na ekranie ukazał prostokątny portal
osadzony w szarej durastali. Sama wiązka ściągająca była niewidoczna, jeśli nie liczyć
kilku zafalowań, które świadczyły o tym, jak jest potężna - przewidziana do ściągania
stawiających opór statków. Tak jak się Jaina obawiała, portal chroniony był siatką błę-
kitnej energii - ekran repulsorowy przewidziany po to, aby nikt nie wyłączył wiązki,
wrzucając na przykład do generatora kawałek złomu. Chissowie byli zbyt sprytni, aby
przeoczyć coś tak oczywistego.
- Pięciokrotne powiększenie - nakazała Jaina.
Portal promienia zmniejszył się na ekranie, a pod nim pojawiła się biała jaskinia
doku przechwytującego. Jaina widziała dwie wieżyczki z bronią otaczające transpasta-
lowy panel na wewnętrznej ścianie, ale ani śladu generatora wiązki przyciągającej.
Spryciarz zapiszczał ostrzegawczo i Jaina podniosła wzrok, aby stwierdzić, że
gwiezdny niszczyciel rozciąga się przed nią jak wielka, rozległa płaszczyzna pustego
parkingu dla ścigaczy. Działka promienia, duże i małe, trwały milczące w swoich za-
głębieniach - pewny znak, że artylerzyści jeszcze nie spostrzegli nadlatującego steal-
thX-a.
- Widzisz coś na podglądzie elektromagnetycznym, Spryciarzu? - zapytała.
Robot zaszczebiotał przecząco i Jaina zorientowała się, że Tesar otrzymał ten sam
rezultat. Wyglądało na to, że trzeba będzie załatwić sprawę w sposób ostateczny. Jedi
będą musieli się katapultować i zniszczyć swoje statki.
Tahiri nie chciała opuścić żywego statku. Był to dar od Zonamy Sekot... i przyja-
ciel.
Drugą jednak możliwością była niewola... a Jaina by na to nie pozwoliła. Wszyscy
będą musieli się katapultować. Dziesięć sekund.
Lowbacca nie miał dziesięciu sekund. Pięć - przy dobrych układach.
No, niech będzie trzy.
- Dajcie nam osiem! - poprosiła Reya. Bez wątpienia umiała doskonale czytać ich
uczucia w Mocy. - Mueumowie są prawie na miejscu.
Jasne, twoim przyjaciołom starczy czasu, aby schwytać StealthX-a Lowbacki, po-
myślała Jaina. Dwie sekundy.
Tesar błagał Jainę, by zaczekała. Mueumowie naprawdę atakowali.
Jaina spojrzała na ekran i zobaczyła pojedynczy, gęsty od stateczków grot znacz-
ników Mueumów, przebijający ekran szponostatków chissańskich niczym promień
lasera tunikę. Niszczyciel otworzył ogień z wszystkich baterii, uderzając w masę nisz-
czycielską kanonadą, która obróciłaby w perzynę średniej wielkości księżyc.
Troy Denning
Janko5
119
Mueumowie nawet nie zwolnili. Długie smugi strzałostatków znikały w ognistej
nicości, a rój po prostu wypełniał puste miejsca, stopniowo się kurcząc, lecz bezlitośnie
dążąc w kierunku śródokręcia niszczyciela.
- Nie, Reya! - wykrzyknęła Jaina. - Zatrzymaj ich!
Lowbacca już się katapultował i Jaina straciła wszelką nadzieję na odzyskanie
kontroli nad konfliktem. Mueumowie przyjęli kolejną serię z dział laserowych i parli
dalej, stapiając się w jeden czarny harpun, wycelowany w samo serce chissańskiego
niszczyciela gwiezdnego. StealthX Lowbacki zdetonował u wylotu doku, zabierając ze
sobą pięćdziesiąt metrów kwadratowych pokładu i wiele strzałostatków, ale nie zdołał
uszkodzić generatora promienia ściągającego.
Jaina weszła w beczkę, oddaliła się od niszczyciela i otworzyła ogień, usiłując od-
pędzić możliwie jak najwięcej szponostatków od Tahiri i innych schwytanych Jedi.
Tesar ruszył w ślad za nią wystrzeliwując zabójcze serie w kierunku dzielnych chissań-
skich pilotów, którzy siedzieli jej na ogonie.
Wreszcie Mueumowie dopadli niszczyciela. Jaina obserwowała na ekranie tak-
tycznym pierwsze strzałostatki, uderzające samobójczym lotem w tarcze statku i w
jednej chwili wyparowujące w kręgu dymu i ognia. Przez chwilę myślała, że ten samo-
bójczy atak na tym się skończy - że cały rój Mueumów po prostu roztrzaska się na po-
tężnych tarczach Chissów.
Nagle tarcze zatrzeszczały, błysnęły i ustąpiły. Rój Mueumów uderzył w kadłub w
rozbłysku paliwa rakietowego i ognia, spalając się w ciągu kilku sekund. Ze zniszczo-
nego pancerza zaczęły wylatywać ciała i fragmenty sprzętu, ale rój atakował nadal,
przedzierając się przez wewnętrzny pancerz i rozprzestrzeniając po korytarzach do
najdalszych zakątków okrętu.
W ciągu kilku chwil długie języki płomieni zaczęły lizać wieżyczki strzelnicze, a z
otworów wentylacyjnych wystrzeliły słupy białego ognia.
Niszczycielem wstrząsnęła fala eksplozji, kadłub zaczął się rozpadać. Do Jainy do-
tarła aż nadto znajoma fala przerażenia i cierpienia. Wydawało się, że Moc rozdarła się
na części, gdy ogromny okręt zaczął rozpadać się od środka.
Promienie ściągające prychnęły i zniknęły, a Moc ogarnęło uczucie ulgi, kiedy
Tahiri, Alema i Zekk odzyskali kontrolę nad statkami. Przed Jainą pojawił się nagle
chissański myśliwiec. Ruszył do starcia czołowego i zaczął pluć promieniami lasera
mniej więcej w jej kierunku. Jaina automatycznie odpowiedziała ogniem i nie zauważy-
ła, jak drży jej ręką aż do chwili, kiedy szponostatek eksplodował.
Jaina sięgnęła w Moc ku Lowbacce i odnalazła go dryfującego, przerażonego,
zdumionego i bardzo samotnego.
— Znajdziemy cię - obiecała. Ale by im ułatwić zadanie, musiał pozostać otwarty
na bitwowięź.
Lowbacca pomyślał, że Jaina będzie miała szczęście, jeśli uda jej się uratować sa-
mą siebie.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
120
R O Z D Z I A Ł
14
Po tygodniu podróży i trzech skokach zbaczających z kursu, w głównym ilumina-
torze „Cienia Jade" pojawił się ciemny pas nocnej strony Qoribu, wygryzając półksię-
życ z ukrytego za nim zielononiebieskiego słońca. Planeta była opasana efektownym
systemem pierścieni, rozbłyskującym wśród mrocznej czerni feerią mrugających księ-
życów, lecz spojrzenie Luke'a wędrowało nieustannie ku aksamitnej przestrzeni leżącej
za nimi, do kilku lśniących gwiazd, gdzie granica przestrzeni Chissów rozpościerała się
niczym sieć mrocznego, zabójczego pająka, którego lepiej nie ruszać.
Chissowie szczycili się tym, że nigdy nie byli stroną atakującą. Ich doktryna mili-
tarna posunęła się jeszcze dalej z interpretacją obowiązującego edyktu, głosząc, że
wróg musi zaatakować w przestrzeni Dynastii, zanim zareagują. Dlatego Luke nie mógł
zrozumieć, w jaki sposób Chissowie zaangażowali się w konflikt graniczny, skoro obie
strony przyznały, że Kolonia jest o cały rok świetlny od granicy.
Może to doktryna uległa zmianie. W końcu wojna z Yuuzhan Vongami zmieniła
niemal wszystko wokół. A na swojej ostatniej wyprawie do Nieznanych Regionów
Luke dowiedział się, że dzieją się tam rzeczy, których Sojusz Galaktyczny nigdy nie
pojmie. Liczba chissańskich rodów panujących zmniejszyła się z dziewięciu do czte-
rech.. . z nieznanych powodów. A Imperium Ręki zniknęło w tajemniczy sposób. Dla-
tego wydawało się całkiem prawdopodobne, że Chissowie zmienili swoją doktrynę.
Luke jednak wątpił, żeby Chissowie porzucili swoją najważniejszą zasadę - nie
atakować jako pierwsi. Prawo to obowiązywało od tysiąca lat i Thrawn - Wielki Admi-
rał Chissów, który omal nie pokonał Republiki w pojedynkę - został wygnany z Dyna-
stii za jego pogwałcenie.
Dla Luke'a wniosek był oczywisty: Kolonia sama była sobie winna za ten kon-
flikt... albo Raynar.
Sama myśl o tym, co stało się z Raynarem, obudziła w Luke'u ból i smutek. Misja
na Myrkrze kosztowała go życie siostrzeńca Anakina, i sześciu innych młodych Jedi.
Raynar straszliwie ucierpiał, samotny, bez nadziei na ocalenie. Czy można go winić za
to, że stał się tym, kim jest teraz?
Troy Denning
Janko5
121
- To była wojna - szepnęła Mara łagodnie z fotela pilota. Spojrzała na siatkę akty-
wującą na iluminatorze, a potem na Luke'a w części, która działała jak lustro. - Nie
jesteś odpowiedzialny za to, co się wydarzyło. Miliardy dobrych istot straciły życie.
- Wiem o tym - rzekł Luke. Niebieska gwiazda była teraz całkowicie skryta po
ciemnej stronie Qoribu i żółty system pierścieni wyglądał tak, jakby otaczał widmową
planetę. -Ale Raynar nie jest stracony. Może zdołam go ściągnąć z powrotem.
- Wielkie masz marzenia, Skywalker - uznała Mara kręcąc głową. - Tym razem ci
się to nie uda. Raynar jest zrośnięty z Kolonią na dobre i na złe. Wątpię, aby dało się
ich odseparować.
- Przypuszczalnie masz rację - zgodził się Luke. -Ale coś mi tu nie pasuje.
- Przybliż określenie „nie pasuje" - poleciła Mara. - Coś z Raynarem?
- Może. Ogarnia mnie lęk, kiedy Jedi stają się imperatorami.
- Galaktyka ma w tej materii niemiłe doświadczenia - zgodziła się Mara. -Ale
Raynar raczej nie jest drugim Palpatine'em. Wydaje się bardzo zatroskany o swój.. .ee
ee... lud.
- Na razie - odparł Luke. - Ale ile czasu minie, zanim władza stanie się celem za-
miast środkiem?
- Więc twoje zadanie ma polegać na doprowadzeniu spraw do właściwego porząd-
ku? - zapytała. - Mamy dość problemów z Sojuszem Galaktycznym.
- Galaktyka jest większa niż Sojusz Galaktyczny.
- A Jedi nie mogą być odpowiedzialni za całość - odparowała Mara.
Nastąpiło długie milczenie, ale ciągnęli tę dyskusję na głębszym, bardziej intym-
nym poziomie, absorbując punkt widzenia partnera, aby zrozumieć do końca, ale rów-
nież szukając możliwości połączenia przeciwstawnych opinii. Takie chwile były jed-
nymi z najlepszych momentów ich związku. Docierało do nich, jak doskonale do siebie
pasują, jak mocne strony i wizje jednego uzupełniają słabe punkty i ślepotę drugiego.
Przekonali się już na początku ich związku - w ciągu trzydniowej, desperackiej ucieczki
przed Imperialnymi poprzez las pełen vonskyrów - że przyszłość zawsze wygląda le-
piej, kiedy na sobie polegają.
Tym razem jednak wydawało się, że w żaden sposób nie zdołają pogodzić swoich
obaw. Siły Jedi nie wystarczały, aby próbować oddzielenia Raynara od Kolonii, nawet
gdyby Luke przekonał resztę rady, że to właściwy tok postępowania. Nie mógł jednak
pozbyć się wrażenia, że coś ważnego wymknęło się spod kontroli i jego rycerze Jedi
zatykają przecieki w kadłubie, podczas gdy cały statek leci wprost w czarną dziurę.
- Życie było znacznie łatwiejsze, kiedy można było wyciągnąć miecz świetlny i
przyciąć gościa na odpowiedni wymiar - stwierdził Luke.
- Prostsze, owszem... ale niekoniecznie łatwiejsze - odparła Mara.
Teraz znaleźli się już tak blisko Qoribu, że jego księżyce rozdzieliły się na po-
szczególne części, od migoczących żółtych kropek po kremowe tarcze wielkości pięści.
Luke naliczył dwadzieścia pięć rozmaitych satelitów lśniących w szarym półcieniu po
obu stronach mrocznego oblicza gazowego giganta, ekran nawigacyjny ukazywał zaś
dalsze trzydzieści, ukryte w całkowitej ciemności strefy cienia.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
122
Luke sięgnął poprzez Moc. Sześć różnych księżyców obejmowała rozproszona
owadzia obecność; wszystkie one skupione były teraz w strefie zewnętrznej półcienia.
Jaina i większość pozostałych Jedi wydawali się znajdować na księżycu bliższym środ-
kowi grupy i - ku wielkiej uldze Luke'a - wykazywali jedynie odrobinę podwójnej
obecności Dwumyślnych. Lowbacca jednak unosił się poza grupą, bliżej środka czarnej
strefy cienia Qoribu, przerażony i samotny w masie obecności Chissów.
Jeden z Jedi z głównej grupy zareagował na dotknięcie Mocy Luke^ i odpowie-
dział radosnym powitaniem.
Luke rozpoznał Jacena, ale zanim sam zdołał odpowiedzieć falą ciepła, w jego
głowie rozbrzmiał głos siostrzeńca:
- Pospieszcie się.
Jacen wydawał się bardziej zatroskany niż zaniepokojony, a Luke odniósł wraże-
nie, że dzieje się coś dziwnego. Podniósł dłoń, aby wskazać na księżyc, gdzie znajdo-
wali się ich Jedi, ale Mara już obracała dziób „Cienia" w tamtym kierunku. Miał ochotę
uruchomić kanał wywoławczy i wezwać Jainę przez komunikator, ale z drugiej strony
był pewien, że Dynastia pozostawiła podsłuch w całym systemie - a im mniej Chissów
wie o jego przybyciu, tym lepiej.
- Szybciej - rozległ się głos Saby w wąskopasmowym kanale łączności pomiędzy
statkami, który byłby trudny do przechwycenia przez Chissów. Barabelka leciała na
pokładzie XR808g jako drugi pilot Juuna, dopóki Tarfang nie wydobrzeje. - Czuję, że
nasi rycerze Jedi przygotowują się do bitwy.
- Też go słyszałaś? - zapytał Luke. - To znaczy, Jacena?
- Tak. - Oddech Saby był ciężki, ale kontrolowany. - Wydaje się, jakby oni wszy-
scy mieli za chwilę zwariować. Chyba spotkali kogoś bardzo złego, inaczej Tesar nie
wzywałby Głodnego.
- Głodnego? - zdziwiła się Mara. - Spokojnie, Sabo. Nie sądzę, żeby „zwariowa-
ny" oznaczało to samo dla człowieka i dla Barabela.
Oddech Saby zwolnił nieco.
- Naprawdę?
- U nas to znaczy tyle co „nieprzewidywalny" - odparł Luke zaskoczony, jak nie-
wiele w dalszym ciągu rozumie Barabelów. - Nieco poza kontrolą.
- Nieprzewidywalny? - Głos Saby przybrał normalny ton. - Co za ulga. Ona nie
lubi pozbywać się rozumu.
Luke skrzywił się na samą myśl o Barabelu wyzbytym wszelkich hamulców. Wy-
wołał ekran taktyczny i znalazł trzy fregaty, dryfujące w pobliżu miejsca, gdzie znaj-
dował się Lowbacca. Obsługiwało je całe stado statków ratowniczych, z osłoną szpono-
statków wiszących pomiędzy nimi a księżycami zajętymi przez owady. Ponad syste-
mem pierścieni unosiło się kilkanaście ogromnych brył gwiezdnego śmiecia, co wzbu-
dziło u Luke'a bardzo złe przeczucia.
- Artoo, daj mi analizę składu tych szczątków pośrodku sił Chissów.
R2-D2 wyszczebiotał potwierdzenie, a w chwilę później analiza wypełniła okien-
ko na ekranie Luke'a. Szczątki były metaliczne, nieregularne i w większości puste w
Troy Denning
Janko5
123
środku. Niewątpliwie kawałki statku międzygwiezdnego. Luke chciał skomentować, że
widocznie była tu jakaś bitwa, kiedy usłyszał tupot drobnych stóp po pokładzie.
- Szybko! - wykrzyknął Ben od wejścia. - Jacen nas potrzebuje!
Luke się obejrzał. Jego syn biegł ku niemu w nocnej koszulce, z rudymi włosami
zmierzwionymi od poduszki i oczami zamglonymi snem.
Luke otworzył ramiona.
- Słyszałeś go?
Za chłopcem na pokład przyczłapała niania.
- Przepraszam bardzo. Obudził się i wyskoczył, zanim zdążyłam go złapać. - Wy-
ciągnęła rękę do Bena. - Chodź do łóżka, to był tylko sen.
Luke gestem nakazał jej cierpliwość.
- Chyba nie całkiem. - Podniósł synka i usadowił sobie na kolanie. - My też słysze-
liśmy Jacena.
Ben otworzył usta. -Tak?
- Tak - odparł Luke. - Poprzez Moc.
W oczach chłopczyka zapaliła się iskierka niepokoju.
- W porządku, Ben - odezwała się Mara łagodnie. - Nie ma się czego bać. Kiedy
byłeś młodszy, przez cały czas dotykałeś Mocy.
- Wiem, w czasie wojny. - Ben wyciągnął ręce do niani. - Chcę z powrotem do
łóżka.
Luke nie podał go robotowi.
- Jesteś pewien? Właśnie dolatujemy do Qoribu.
Buzia Bena rozjaśniła się na chwilę, kiedy spojrzał przed siebie, ale zaraz szybko
odwrócił się w stronę niani. - I tak jestem zmęczony.
- Naprawdę? - Luke w duchu pokiwał głową ale przekazał syna robotowi. - Obu-
dzimy cię, kiedy się spotkamy z Jacenem i Jainą.
- Dobrze. - Ben wtulił nos w ramię niani z miękkiego syntciała i odwrócił wzrok.
Zaledwie robot wyniósł chłopca poza sterownię. Luke szepnął:
- On się boi.
- Widzę. - Głos Mary był oschły, ale Luke czuł, że to tylko z troski o Bena. - Może
sądzi, że to przez Moc zginął jego kuzyn i tylu innych Jedi?
- Może - zgodził się Luke. - Miło byłoby znać powód zrozumiały dla nas.
- Ale ty nie sądzisz, że to jest właśnie ten powód.
- Podejrzewam, że nie - odrzekł Luke. - Kiedy chodzi o coś innego, jest aż za bar-
dzo zadziorny i pewny siebie, czasem wręcz nieostrożny.
Luke stwierdził, że „Sokół" właśnie ustawia się w standardowej pozycji defen-
sywnej, podczas gdy XR808g Juuna pędzi przed siebie. Luke otworzył wąskopasmową
łączność z obydwoma statkami.
- Nie tak szybko. Exxer - ostrzegł. - Musimy się dowiedzieć, co to za bitwa.
- A była bitwa? - jęknął Juun.
- Sprawdź swoje odczyty - zgłosił się Han z „Sokola". Kiedy jednak w odpowiedzi
uzyskał jedynie chwilę martwej ciszy, dodał: - Masz chyba standardowy sprzęt wywia-
dowczy?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
124
- Mamy dwie pary elektrolornetek - poinformowała ich Saba, pełniąca obowiązki
drugiego pilota XR808g. - Ale tylko jedno z nas jest dość małe, by ich użyć.
Han zbeształ Sullustanina za braki w sprzęcie, a Mara mruknęła do Luke'a:
- Głowa do góry. Co się dzieje?
Luke sprawdził ekran taktyczny i spostrzegł gromadę killickich strzałostatków wy-
łaniających się z cienia Qoribu. Zmarszczył brwi, ponieważ nie wyczuwał w tym ob-
szarze żadnych gniazd. Odwrócił się do R2-D2, żeby raz jeszcze sprawdzić odczyty - i
zastał małego robota wspartego na ramieniu-interfejsie, powoli obracającego w gnieź-
dzie bufor informacyjny. Luke, zaniepokojony tempem, w jakim mały robot tracił
sprawność, obiecał sobie zarezerwować czas na naprawy i odwrócił się z powrotem do
okna.
Potrzebował tylko chwili, aby stwierdzić, że czujniki się nie mylą. Wydłużony
kształt złożony z małych białych plamek wlewał się w szary mrok półcienia planety,
kierując się na pozycję przy sześciu księżycach, na których Luke wyczul Killików.
- To nie żadna standardowa procedura - oznajmił Juun. XR808g podążał dalej w
stronę księżyców. - Chyba się denerwują z powodu bitwy.
- A ty co robisz? - zapytał Han. - Nie powinniśmy zwolnić?
- Im szybciej nas zobaczą, tym lepiej - stwierdził Juun. - Kiedy się zorientują że
jesteśmy tylko latającymi transportowcami, wrócą do standardowych procedur. Owady
są bardzo cywilizowane. Zawsze przestrzegają procedur.
Luke nie był tego taki pewien. Sięgnął Mocą w kierunku strzałostatków i nie wy-
czuł niczego konkretnego, jedynie ten sam niejasny niepokój, który pojawił się wcze-
śniej, kiedy na Yoggoy zawaliły się wieże.
- Kapitanie Juun, sądzę, że powinieneś zawrócić - przekazał komunikat. - Nie wy-
czuwam tych pilotów w Mocy.
- Za dużo wagi przykładasz do tych staroświeckich czarów, mistrzu Skywalkerze -
żachnął się Juun. - W Złamanej Blokadzie: Ucieczka z Yavin kapitan Solo wyraźnie
podkreślił wartość podejścia pełnego zaufania.
- Co ci mówiłem o tych historycznych holofilmidłach? - burknął Han. - Moc to nie
jakaś tania religia. To działa.
- Procedury też, kapitanie Solo - odparł Juun. - Za to mi płacisz ciężkie kredyty.
Pozwól mi wykonywać swoje zadanie.
Strzałostatki nadal wynurzały się ze strefy cienią tworząc wirującą pomarańczową
ścianę, unoszącą się pomiędzy nimi a księżycami Killika. XR080g przyspieszył.
- Kapitanie Juun, proszę to jeszcze raz przemyśleć. - Luke powiedział to z nieco
większym naciskiem, ale jeszcze opierał się pokusie, aby nakazać Sabie przejęcie kon-
troli nad XR808g. Jedi stali się twardzielami w czasie wojny, ale na razie nadal po-
wstrzymywali się przed podżeganiem do buntu. - Po ataku na Yoggoy...
- Jakim ataku?
- Zawaleniu się budynków - wychrypiała Saba.
- Ale podobno to wypadek.
- Według nas wcale nie.
Troy Denning
Janko5
125
Światła XR808g zaczęły migać w rytmie dawnego kodu świetlnego. Luke spojrzał
na ekran, ale zamiast oczekiwanego tłumaczenia zobaczył jedynie burzę iskierek zwia-
stującą nadlatujące strzałostatki.
-Artoo!
R2-D2 wydał pełen zaskoczenia grzechot i wyszczebiotał krótkie pytanie.
- Kod świetlny Exxera, o to chodzi! - zawołał Luke. - Może jakieś małe tłumacze-
nie?
R2-D2 zabrzęczał ze znużeniem i na ekranie pojawiło się tłumaczenie.
Tu XR808g, statek flagowy JuunTaar Commercial, z dwoma
siostrzanymi statkami wiozącymi zapasy dla wojowników Je-
di. Proszę o zasygnalizowanie intencji i bezpieczną eskor-
tę.
- JuunTaar Commercial? -jęknął Han przez komunikator. - Statek flagowy? Nie
sądziłem, że Sullustanie mają aż tyle wyobraźni.
Luke obejrzał się na R2-D2.
- Jakaś odpowiedź od Killików?
Robot zaprzeczył stanowczo.
Strzałostatki zaczęły kierować się ku XR808g, ciągnąc za sobą smugę pomarań-
czowego płomienia odrzutu rakietowego przez cień Qoribu.
- Juun, wynoś się stamtąd, i to już! - głos Hana omal nie rozsadził głośników. - Po-
ra wiać! Albo cię zwalniam!
Juun już wykonywał zwrot, ale strzałostatki przyspieszyły i ostatnich kilka kilome-
trów przebyły w okamgnieniu, pochłaniając XR808g wirującą chmurą ognia rakieto-
wego i ostrych jak odłamki szkła kadłubów. Luke wyczuł nagły impuls lęku Sullustani-
na i wściekłości Barabelki, a potem z transportowca zaczęły wyrywać się rozbłyski
srebrnego światła.
Juun odezwał się tym razem z kanału awaryjnego:
- Pilne, pilne! - głos miał przerażony, ale bez zbytniej paniki. -Mówi kapitan Jae
Juun z XR-osiem-zero-osiem-g. Potrzebuję natychmiastowej pomocy. Jesteśmy atako-
wani tuż za Qoribu, w systemie Gyuel o współrzędnych...
- Dość już tych procedur! - wrzasnął Han do zwykłego komunikatora. - Znamy sy-
tuację.
- Rozumiem - odparł Juun. Kanał zatrzeszczał, kiedy XR808g straciła tarcze, a po-
tem komunikator wydał z siebie jednostajny, głęboki pomruk. - Eee... właśnie stracili-
śmy silniki. Żądamy aktualizacji planu.
- Będę tam za minutę - obiecał Han. - Tylko się trzymaj.
-Roz...
Sygnał rozpadł się na serię głośnych stuków. „Sokół" skoczył naprzód.
- „Cień Jade", bierzemy go - poinformowała Leia. - Zostań i osłaniaj naszą rufę.
- A może to wy będziecie osłaniać naszą rufę? - podsunęła Mara. -Jesteście lepiej
uzbrojeni.
- Ale „Cień" ma układy napędowe dla jachtów - zaprotestował Han. - Jeśli zajmie-
cie się tym transportowcem, każdy wasz ruch potrwa tydzień.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
126
- Tu nas masz - zgodziła się Mara.
Działa laserowe XR808g otworzyły ogień. Strzelały bez rozróżnienia - przyjaciel
czy wróg - ale ścinały całe roje strzałostatków. Gniew, który Saba posyłała przez bi-
twowięź, zmienił się w głód krwi.
- Wchodzimy - rzuciła Leia. - Tylko zagrzej silniki jonowe. Może będziemy mu-
sieli szybko wiać.
- Rozumiem. - Luke martwił się o Hana i Leię tak samo, jak o Juuna i Sabę. „So-
kół" miał dobre działa i tarcze klasy wojskowej, ale jego legendarna prędkość nie zda
się na nic, jeśli będzie musiał ciągnąć za sobą transportowiec niewiele mniejszy od
niego. - Leć tak szybko, jak dasz radę.
- Zobacz tylko - mruknęła Mara - chyba ich przestraszyłeś.
Luke spojrzał na ekran taktyczny i stwierdził, że strzałostatki odpadają od
XR808g, pozostawiając „Sokołowi" wolną drogę do uratowania Juuna i Tarfanga.
- Może ci chłopcy nie są tak źli, jak sądziliśmy - zauważył Luke. - Czy to się bie-
rze z kłopotów z komunikacją?
- Nie chodziło o problem z komunikacją, kiedy wieża się zawaliła - przypomniała
Mara. - I nie podoba mi się wrażenie, jakie wywierają na mnie ci piloci strzałostatków.
- Jakieś takie niewyraźne - zgodził się Luke. - Jakby ukrywali się w Mocy.
Strzałostatki skręciły ostro i z dużym przyspieszeniem rzuciły się w kurs kolizyjny
z „Sokołem", jakby chciały zawrócić w bezpieczny mrok ciemnej strefy Qoribu.
- Chyba naprawdę im się spieszy - mruknął Luke.
Przełączył skalę, szukając jakichkolwiek oznak, że Chissowie zamierzają zaata-
kować Killików albo że Killikowie zbierają się do ataku na Chissów. Na obu frontach
wszystko wydawało się spokojne. Rój strzałostatków podzielił się na dwie grupy, z
których jedna miała przyspieszenie dwukrotnie większe od drugiej.
- Nie wiedziałam, że rakiety metanowe mogą dać taki ciąg - zauważyła Mara. - To
nie ma żadnego sensu.
R2-D2 zapiszczał, po czym wyświetlił komunikat na obu ekranach:
Killikowie latają rakietami wodorowymi.
Zanim promień ściągający „Sokoła" uchwycił XR808g, pomiędzy dwiema grupa-
mi strzałostatków utworzyła się dwukilometrowa wyrwa. Roje kierowały się w stronę
ciemnej strefy planety, dopóki szybsza z nich nie minęła „Cienia". Następnie obie gru-
py wykonały zwrot i zawróciły do ataku z flanki.
- Uwaga! - ostrzegł Luke. - Wracają po nas!
- Widzę - chłodno odparła Leia. - Dzięki.
„Sokół" zaczął przyspieszać, ale nie osiągnął normalnej prędkości, bo ciągnął za
sobąXR808g. Szło to powoli, ponieważ oba transportowce były zbliżone wielkością.
Jakiekolwiek szybsze manewry były wykluczone - oznaczałyby zerwanie wiązki ścią-
gającej lub zderzenie uszkodzonego statku z „Sokołem".
Strzałostatki się zbliżały i niebawem stało się oczywiste, że „Sokół" nie zdoła im
umknąć, jeśli nie odrzuci XR808g. Luke chciał już zasugerować, żeby Barabelka z
Juunem się katapultowali, to „Cień" zabierze ich w powrotnej drodze, ale wolniejszy
Troy Denning
Janko5
127
rój nagle się zatrzymał i zaczął tworzyć ścianę między „Cieniem" a „Sokołem". Druga,
szybsza grupa nie ustawała w ściganiu „Cienia".
- To nie wygląda dobrze - mruknęła Mara. - Artoo, zacznij kreślić wektory uciecz-
ki.
Robot zaszczebiotał twierdząco i zabrał się do pracy.
- Wciągnęli nas - stwierdziła Mara. - Aż mi wstyd.
- Będą mieli sporo problemów, żeby się do nas dobrać - odparł Luke. - Chciałbym
tylko wiedzieć, o co im chodzi.
Z tym pytaniem w głowie sięgnął w Moc, ku Jacenowi i Jainie. Raynar nie chciał -
albo nie mógł - uczciwie wyjaśnić ataku Yoggoy, ale Luke czuł, że jego siostrzeńcy
mogą okazać się bardziej otwarci.
W odpowiedzi uzyskał jedynie wrażenie niepewności.
- To samo co na Yoggoy - zauważyła Mara. - Nikt nic nie wie.
R2-D2 wygłosił oświadczenie w swoim elektronicznym języku. „Cień" nie miał
obecnie wystarczającej prędkości, aby uciec bez szwanku, stwierdził. Niezależnie od
tego, gdzie się zwrócą szybszy rój będzie miał trzydzieści sekund na atak - przyjmując
oczywiście, że „Cień" nie dozna uszkodzenia układów napędowych. W interkomie
rozległ się głos niani.
- Czy mam zabrać Bena do doku?
- Jeszcze nie - odrzekła Mara.
- Uważam, że powinnaś zabrać Bena i uciec w stealthX-ie - nalegał robot. - Szanse
„Cienia" na przeżycie są...
- Są całkiem duże. - Oczy Mary prześliznęły się po zwierciadlanej owiewce w kie-
runku Luke'a. - Mam rację?
- Tak - zgodził się Luke. - Wszystko gra.
Zamknął umysł na zewnętrzne bodźce i rozpoczął ćwiczenia koncentracyjne, wdy-
chając powietrze przez nos, wypełniając przeponę i powoli wydychając je przez usta.
Ledwie czuł drżenie „Cienia", kiedy pierwsze strzałostatki zaczęły uderzać w jego tar-
cze ładunkami prymitywnych chemicznych materiałów wybuchowych, a kiedy w ko-
munikatorze rozległ się głos Hana, usłyszał go wyłącznie uszami.
- Eee... czemu nie jesteś na kursie ucieczki? Czy Artoo znowu się zawiesił?
- Nie - odrzekła Mara. Opuściła działko laserowe „Cienia" i zaczęła bez celowania
strzelać w chmurę strzałostatków. - Wszystko w porządku.
- Nie wygląda, żeby było w porządku - zauważył Han. - Spuścimy Exxera i za-
wrócimy do...
- Mowy nie ma! - warknęła Mara. - Jeśli to zrobicie, nigdy się nie uwolnimy od tej
zarazy. Lećcie... i się nie oglądajcie. Luke ma pewną sztuczkę w zanadrzu.
- Rozumiem - tym razem odezwała się Leia. - Jeśli jesteś pewna...
- Jesteśmy pewni oboje - odparła Mara i zamknęła kanał. Kiedy dygotanie „Cie-
nia" przybrało na sile, dodała: - Przynajmniej tak mi się zdaje.
Luke za to był pewien. Otworzył się całkowicie na Moc, która zalała go ze
wszystkich stron, napełniając nieodpartą siłą i przesycając całe jego ciało energią.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
128
W przedziale serwisowym rozległ się głośny sygnał, oznaczający przeciążenie
obwodów mocy. Światła przygasły, kiedy R2-D2 zmieniał rozkład zasilania tarcz. Luke
poczuł falę niepokoju, emanującą od Mary, ale odepchnął ją na bok, żeby skupić się na
tym, co robi. Utworzył w wyobraźni obraz „Cienia" i rozprzestrzenił go w Mocy, prze-
nosząc z umysłu do kabiny.
Mara obejrzała obraz dokładnie ze wszystkich stron i mruknęła:
- Wygląda nieźle.
Luke zaczął powiększać obraz, wzbogacając go o atrybuty stanowiące o identyfi-
kacji „Cienia" w czujnikach. Zaczął odczuwać zmęczenie, ale zignorował je i rozsze-
rzał iluzję tak długo, aż pokryła cały statek jak druga powłoka.
Z przedziału serwisowego dobiegł drugi sygnał. Tym razem, zanim Artoo zdążył
na nowo rozdzielić zasilanie, nastąpiła seria stłumionych uderzeń w powłokę. Mara
wcisnęła alarm kolizyjny, zamknęła hermetyczne drzwi i włączyła systemy podtrzymu-
jące ciśnienie, po czym pochyliła się do interkomu.
-Nianiu, ubierz Bena w kombinezon próżniowy.
- Już to zrobiłam - zameldował robot. - Teraz czekamy na stacji ewakuacyjnej.
Może powinniście tu przyjść...
- Niania, bo cię wyłączę! - rozległ się głos Bena. - Wszystko jest w porządku, bo
tata tak powiedział.
Luke, starając się nie rozpraszać głosem syna i narastającym drżeniem kadłuba
pod gwałtownym atakiem strzałostatków, przywołał w myśli kolejny obraz „Cienia",
tym razem jako nakrapianą gwiazdami czerń, która wyglądała jak głęboki kosmos.
Zamiast przyjmować „podpis" statku w czujnikach, wypełnił tę podobiznę warstwą
zimnej pustki.
Gdy tylko iluzoryczne powłoki znalazły się na miejscu, dopasował je starannie, tu
nieco zbliżając obraz maskujący do pancerza, tam powiększając trochę sztuczny statek.
Wysiłek utrzymania obu iluzji zaczął pozbawiać go sił, więc Luke otworzył się do koń-
ca na Moc. Wykorzystał swój lęk o życie Bena i gniew na zagrażające im owady, a
wszystko po to, aby wykorzystać jak najwięcej Mocy. Każdy centymetr ciała palił go
od tego kontaktu, a ze skóry zaczęła unosić się słaba aura.
Z przedziału serwisowego dobiegł trzeci sygnał.
- Co z tą zmyłką Skywalker? - zapytała Mara. - Nasze tarcze nie wytrzymają...
Luke zwolnił zewnętrzną powłokę.
- Naprzód.
Mara wcisnęła przepustnice aż do przeciążenia, a za pół sekundy wyłączyła napęd.
„Cień" wyśliznął się z podwójnej powłoki i - wciąż pod osłoną ciemnego całunu, który
stworzył Luke - łagodnie oddalił się od iluzji w Mocy.
Dygotanie ustało. Luke nadal utrzymywał oba złudzenia. Moc przepływała przez
niego jak ogień, z każdą chwilą płonąc coraz silniej. Pobierał więcej energii, niż jego
ciało mogło wytrzymać, dosłownie spalając się od środka. Nie był to akt przyjęcia
ciemnej strony - dla nowoczesnego Jedi ciemna strona oznaczała raczej intencję niż
czyn - ale tak się czuł. Jeśli wierzyć Marze - a Luke wierzył - to samo zdarzyło się
Troy Denning
Janko5
129
Palpatine'owi. Czuł, jak się starzeje, jak jego komórki słabną tkanki stają się cieńsze, a
wrzące cząsteczki cytoplazmy się rozpadają.
Powietrze wokół niego zaczęło trzeszczeć od ładunków elektrostatycznych.
R2-D2 wyciągnął gaśnicę i piszcząc, z niepokojem ruszył ku swojemu panu.
- W porządku, Artoo - powstrzymała go Mara. - On wie, jak daleko może się po-
sunąć, nie zapali się.
Mam nadzieję, dodała w duchu.
Na ekranie taktycznym Luke'a iluzja „Cienia Jade" - prawdziwy „Cień" nie był
widoczny nawet dla własnych czujników - powoli dryfowała w kierunku dolnej krawę-
dzi ekranu, wciąż otoczona chmurą atakujących strzałostatków. Niewielki ekran odli-
czał sekundy do chwili, gdy ukryty w Mocy ..Cień" będzie mógł na nowo włączyć sil-
niki i uciec przed napastnikami. Marze, która widziała, jak cierpi Luke, trzydzieści
sekund wydawało się wiecznością.
- Weźmiemy teraz na pokład Juuna i Sabę - poinformowała Leia. Jej głos był pełen
troski, którą Luke wyczuwał w Mocy. - Potrzebujecie pomocy?
Nie mogli odpowiedzieć z obawy, że strzałostatki wykryją fale komunikatora i od-
najdą rzeczywistą pozycję „Cienia". Mara sięgnęła ku Leii poprzez Moc, usiłując ją
zapewnić, że wszystko jest w porządku. Lepiej i czytelniej przekazałby to Luke, ale
jego ciało zaczynało drżeć i iskrzyć; potrzebował teraz pełnego skupienia, żeby zwal-
czyć zmęczenie.
Na ekranie taktycznym XR808g zaczął dryfować, oddalając się od „Sokoła". Solo
weszli w szeroki łuk, kierując się w stronę „bitwy". Luke wyczuł w Mocy protest Mary,
ale „Sokół" dopiero nabierał prędkości. Leia była wściekła, że zgrywają bohaterów, w
końcu sytuacja nie była aż tak zła.
- Jasna cholera! - zaklęła Mara. - Ten...
- Mamoooo! - zawołał Ben, wyglądając zza rogu. Miał na sobie kombinezon próż-
niowy z podniesioną osłoną hełmu. - Tata mówi, że nie powinniśmy używać tego sło-
wa!
- Ojciec ma rację - odparła Mara. - A czy ty przypadkiem nie powinieneś być na
stacji ewakuacyjnej z nianią?
- Byliśmy tam, ale potem dygotanie ustało i... - Spojrzenie Bena spoczęło na drga-
jącej konwulsyjnie, pulsującej światłem postaci Luke'a i oczy zaokrągliły mu się z prze-
rażenia. - Co się dzieje z tatą?
- Nic... wyjaśnię ci później. - Mara włączyła interkom. - Nianiu...
Robot pojawił się za plecami Bena.
- Paniczu Benie! - Niania chwyciła chłopca pod pachę i ruszyła w kierunku rufy. -
Ćwiczenia nigdy się nie kończą, dopóki nie są odwołane.
Skóra Luke'a wydawała się sucha jak powierzchnia Tatooine, a wokół czułków
palców pojawiła się poświata. „Sokół" ruszył prostym kursem i przyspieszał w kierun-
ku strzałostatków. Okienko na ekranie taktycznym pokazywało trzy sekundy, dwie...
Mara włączyła napędy podprzestrzenne. Luke odrzucił iluzje i opadł na fotel. Skó-
ra go piekła, a włosy sterczały na głowie jak drut. kiedy resztki energii Mocy opuszcza-
ły jego ciało.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
130
W komunikatorze natychmiast rozległ się głos Hana.
- Co, do jasnej...? - „Sokół" ostro skręcił przed nosami zdezorientowanych strzało-
statków. - Czy wyście się tele...
- Nie mówiłam, żebyś się nie oglądał? - skarciła go Mara, nie rezygnując z macie-
rzyńskiego tonu. -A teraz ustaw się za nami i tam zostań.
- Jasne, oczywiście - burknął Han, bardziej zmieszany jej tonem niż nagłą zmianą
lokalizacji „Cienia". -Jak pani sobie życzy.
Komunikator zamilkł, a Mara odetchnęła ostrożnie.
- Nie mów mi tylko, że właśnie odezwałam się do Hana tak, jakby był...
- Nie szkodzi - zapewnił ją Luke. - W głębi serca i tak jest przerośniętym dziecia-
kiem.
Włączyła lustrzaną powierzchnię i spojrzała na męża.
- Jak się czujesz?
- Jakbym potrzymał kabel wysokiego napięcia - odparł. - Dlaczego to jest o tyle
trudniejsze niż popchnięcie gwiezdnego niszczyciela?
Mara się uśmiechnęła.
- Tylko nie nabrudź mi na pokład.
Luke podniósł się powoli. Bał się, że właśnie to mu grozi, kiedy przelotnie ujrzał
swoje odbicie w lustrzanej części iluminatora. Twarz miał nabrzmiałą i pomarszczoną,
skórę bladą i suchą, a oczy zapadnięte, podkrążone i w czerwonych obwódkach. Zaczy-
nał wyglądać jak Palpatine.
Ani nawet w połowie, zapewniła go Mara poprzez Moc.
- Ale odpocznij trochę - powiedziała głośno - bo jeśli się zagalopujesz, nie wiado-
mo, co się może stać...
Troy Denning
Janko5
131
R O Z D Z I A Ł
15
Młodzi Jedi stali przed zaimprowizowaną eskadrą jak mała oaza spokoju wśród
frenetycznej aktywności owadów. Rycerze, wciąż w zmiętych kombinezonach lotni-
czych, spod oka obserwowali lądujące statki. Tesar i Zekk byli przynajmniej na tyle
przyzwoici, żeby wyglądać na skruszonych, ale Jaina i Alema hardo zadzierały głowy,
Jacen i Tahiri zaś nie zdradzali żadnych emocji.
Mara nie spieszyła się z wyłączeniem wszystkich systemów statków. Pozwoliła,
aby napięcie narastało - chciała sobie dać kilka chwil, aby obejrzeć w Mocy ogromny
hangar, szukając jakichkolwiek oznak zagrożenia. Oczywiście Jaina i pozostali nie
mogli być zamieszani w atak na „Cień Jade", ale ktoś zaatakował jej rodzinę... i zdecy-
dowanie wyglądało, że to Killikowie. W przeciwieństwie do Luke'a była święcie prze-
konana, że Raynar Thul zrobi wszystko, co uzna za konieczne, aby utrzymać Jainę i
pozostałych w Kolonii... nawet gdyby to miało oznaczać wciągnięcie dawnych przyja-
ciół w pułapkę.
Wreszcie, kiedy nie mogła znaleźć nawet odrobiny zagrożenia, dołączyła do pozo-
stałych w głównej kabinie „Cienia". Pomimo dwudziestominutowego transu regeneru-
jącego Luke, z przezroczystą skórą i zaczerwienionymi powiekami, wciąż wyglądał,
jakby uciekł przez kraty z kopalni przyprawy. Benowi błyszczały oczy i aż skakał z
radości, że spotka się z kuzynami. Co chwila zerkał to na ojca, to na drzwi.
Mara zabrała jego rękę z dłoni niani.
- Benie, rozumiesz, że mamy ważną sprawę do Jainy i pozostałych, prawda?
- Nie jestem Gamorreaninem, mamo - odparł. - Wiem, że nie przyjechalibyście aż
tutaj, gdyby to nie była ważna sprawa.
- Doskonale. Możesz się przywitać z kuzynami, ale potem niania zabierze cię na
„Sokoła". Zostaniesz tam z Cakhmaimem i Meewalhą. - Spojrzała na nianię. - Powiedz,
żeby zamknęli statek... mam gdzieś, czy Killikowie poczują się obrażeni.
- Właśnie sama miałam to zaproponować - odparł robot.
Mara skinęła głową, otworzyła właz i wpuściła do śluzy lepkie. przesiąknięte wo-
nią paliwa powietrze hangaru. Ben wystrzelił jak promień lasera, popędził w dół scho-
dami i rzucił się wprost w ramiona Jainy. Zaśmiała się i uścisnęła go serdecznie.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
132
- Też się cieszę, że cię widzę, Ben - powiedziała. Odsunęła się o krok i przyjrzała
mu się uważniej. - Urosłeś.
- Minął cały rok. - Roześmiał się przekornie i dodał: - Rany, chyba macie kłopoty!
Mara, która wciąż była na schodach, skrzywiła się w duchu, ale Jaina się nie prze-
jęła.
- Wyobrażam sobie.
- No cóż, mam nadzieję, że nie zabiorą ci miecza świetlnego czy coś w tym rodza-
ju.
Oczy Jainy błysnęły, ale Ben jakby tego nie widział. Obejrzał się teraz na Jacena,
który przez ten rok dojrzał i stał się przystojnym mężczyzną z gęstą brodą i smutnymi
ciemnymi oczami. Chłopiec się zawahał.
Jacen się uśmiechnął i wyciągnął rękę.
- Cześć, Ben. Jestem twoim kuzynem, Jacenem.
- Znam cię. - Ben ujął jego dłoń i uścisnął. - Wyjechałeś, kiedy miałem dwa lata.
Znalazłeś to?
Pytanie mniej zdziwiło Jacena niż Marę.
- Częściowo - odrzekł. Ben posmutniał.
- To znaczy, że wracasz?
- Nie. - Ton Jacena zmienił się nagle, jakby zwracał się do równego sobie. - Praw-
dopodobnie tego, czego nie znalazłem do tej pory, nie znajdę już nigdy.
Ben poważnie przytaknął i obejrzał się na „Sokoła", który dopiero teraz opuszczał
rampę.
- Muszę już iść, porozmawiamy później.
- Jasne - rzekł Jacen. - Bardzo się cieszę na tę myśl.
Ben ujął dłoń niani i ruszył w kierunku „Sokoła", pozostawiając między Marą i
zbuntowanymi Jedi niezręczne milczenie. Choć Luke był nieformalnym przywódcą
zakonu, uznali, że to ona powinna ich przywitać i zmusić do defensywy. To pozwoliło-
by Lukeowi przyjąć rolę sędziego, nauczyciela lub przyjaciela - zależnie od potrzeb.
Mara zatrzymała się o kilka kroków od Jedi i w milczeniu studiowała ich twarze.
Po kolei wpatrywała się w nieustraszone oczy, usiłując zgłębić ich nastrój. Napotkała
jednak wyłącznie nieodgadniona durastal obliczy doświadczonych zabójców. Nie miała
pojęcia, kiedy tak stwardnieli. Yuuzhan Vongowie nadeszli i ją minęli - i Marze wyda-
wało się, że ci tutaj z dnia na dzień z nastoletnich uczniów Jedi zmienili się w wytraw-
nych wojowników. Po tym, co widzieli w bitwach. .. po tym, co sami zrobili... jakoś
dziwnie było myśleć o nich, że „mają kłopoty".
Jaina tolerowała tę obserwację zaledwie kilka sekund, po czym podeszła i nieśmia-
ło uścisnęła Marę.
- Co za niespodzianka - powiedziała.
- Rzeczywiście - odezwała się Leia, wychodząc z „Sokoła" wraz z Sabą Hanem i
Threepiem. - Raynar nie ułatwił nam znalezienia was.
Spojrzenie pełne milczącej wdzięczności, jakie Leia posłała Jace-nowi, nie uszło
uwagi pozostałych, ale Mara nie zauważyła, aby ktokolwiek był zdenerwowany tym
faktem.
Troy Denning
Janko5
133
- Raynar martwi się, że zechcesz zabrać nas z powrotem - rzekła Tahiri Veila. W
ciągu tych kilku lat wyrosła na muskularną, jasnowłosą kobietę; zmieniła się tak bar-
dzo, że Mara mogłaby jej nie rozpoznać, gdyby nie bose stopy i trzy pionowe blizny,
jakie Yuuzhanie pozostawili na jej czole. - Czy nie po to tu przybyliście?
- Też się cieszę, że cię widzę, mała - kąśliwie odrzekł Han. - Co powiesz, żeby na
to pytanie odpowiedział Luke, a my się przez ten czas przywitamy?
Twarz Tahiri złagodniała, przybierając wyraz radości i smutku zarazem.
- Przepraszam... chyba się w coś wpakowaliśmy. - Otworzyła ramiona i podbiegła
do Hana, obejmując go w gorącym, silnym jak Wookie uścisku. - Cieszę się, że cię
widzę, Han.
Kiedy zaczęła poklepywać go po plecach, zadrżał i zrobił minę, jakby mu było
niedobrze. Tahiri odstąpiła z uśmiechem i wyściskała również Leię. Wrażenie nie-
zręczności pomiędzy obu pokoleniami Jedi zniknęło. Han i Leia mocno, serdecznie
uścisnęli Jainę i Jace-na, mówiąc, że wiele jest do wyjaśnienia i że spotkają się wkrótce
na pokładzie „Sokoła", żeby wszystko obgadać. Potem już wszyscy witali się ze
wszystkimi, a kiedy skończyli, Jaina natychmiast przejęła inicjatywę.
- Co tu robicie? Nie wiedziałam, że bez nas Rada może sobie pozwolić na pozba-
wienie się kolejnych Jedi, żeby...
Urwała kiedy ujrzała śmiertelnie znużoną twarz Luke'a; najwyraźniej bardzo się
przejęła.
- Co się stało? - zapytała. - Jesteś chory?
- Nic mi nie jest... czuję się trochę zmęczony - wyjaśnił. - Przybyliśmy. .. eee... po-
rozmawiać o tym, co się tu dzieje.
Jaina odetchnęła z widoczną ulgą. Podobnie jak reszta towarzyszy. Tylko twarz
Jacena nie zmieniła wyrazu, ale on od pierwszej chwili nie wydawał się zatroskany. Nie
było go przez pięć lat, a jednak wydawał się mniej zaskoczony przejściową zmianą w
wyglądzie Luke'a niż ktokolwiek inny.
Mara bardzo się starała nie gapić, lecz Jacen uśmiechnął się lekko, dając jej znak,
że zauważył, jaką ma ochotę mu się przyjrzeć. W uśmiechu tym nie było nic groźnego,
a jednak poczuła ciarki na plecach. Jako zabójczyni w służbie Palpatine'a często powie-
rzała własne życie umiejętności ukrywania myśli - zarówno fizycznie, jak i w Mocy. A
jednak Jacen zauważył bez trudu jej zainteresowanie tak łatwo, jakby była młodą kobie-
tą przyglądającą mu się zalotnie.
Udawała zatem, że nic nie widzi, i nie spuszczała wzroku z Jainy.
- Zawiedliście cały zakon - rzekła, chcąc zmusić młodszych Jedi, aby zaczęli
usprawiedliwiać swoje działania. - Utrata jednego z was to już wystarczający problem,
ale nie ma sposobu, aby zastąpić całą piątkę.
Mara wiedziała, że Jaina nie da się onieśmielić.
- Więc jakim cudem stać było Radę na wyprawienie kolejnych czworga Jedi, żeby
z nami „porozmawiali"?
- Rada uznała, że sytuacja wymaga takich działań - wyjaśnił Luke. -A teraz zakon
pozbawiony jest dziewięciorga Jedi.
- Sytuacją mistrzu Skywalker? - zdziwił się Tesar. - Czy coś się wydarzyło?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
134
- Ty pierwszy - zażądała Mara. Zwykle Rada nie traktowała tak rycerzy Jedi, ale
tym razem nie chciała, aby grupa wykorzystywała cierpliwość Luke'a... i jego żal z
powodu wyniku misji na Myrkrze. - Co tu właściwie robicie?
Jaina i pozostali Jedi na chwilę połączyli się w milczeniu, po czym, ku zaskocze-
niu wszystkich, do przodu wystąpiła Alema Rar.
- Usiłujemy zapobiec wojnie - rzekła. - Czy nie to właśnie powinni robić Jedi?
Luke nie dał się wciągnąć w dyskusję.
- Mówcie.
Następny odezwał się Zekk.
- Wiecie o wezwaniu, jakie wszyscy otrzymaliśmy...
Luke skinął głową.
- Było to coś, czego nie mogliśmy zignorować, zwłaszcza ostatnio - przemówiła
Tahiri.
- Musieliśmy przybyć - wychrypiał Tesar i spojrzał na matkę. -To było jak We-
zwanie do Parzenia. Nie mogliśmy myśleć o niczym innym, dopóki nie odpowiedzieli-
śmy.
Zamilkli, jakby to stanowiło wystarczające wytłumaczenie.
- To wyjaśnia, dlaczego tu przybyliście - powiedziała Leia. - Ale nie to, co robicie.
Niewielki Killik z zielonym korpusem i malutkimi skrzydłami podszedł i musnął
antenkami ramię Jainy, po czym coś zadudnił.
- Mówi, że stealthX-y są nakarmione i wypoczęte - dumnie przetłumaczył Thre-
epio.
- Zatankowane i uzbrojone - poprawiła Jaina. Pogładziła bezwiednie antenkę Kil-
lika i odezwała się do niego: - Dzięki, wkrótce wylecimy.
- Lowie musiał się katapultować - wyjaśnił Zekk. - Przygotowujemy się do spro-
wadzenia go.
- Z użyciem ciemnych bomb? - zapytała Mara, wskazując na stojak pełen torped
protonowych, wyciąganych ze StealthX-ów przez kilku Killików. Nawet z odległości
dziesięciu metrów widać było, że ładunki napędowe zostały zastąpione baradem. - To
nie wygląda jak sprzęt ratowniczy.
- Może trzeba będzie zrobić małą dywersję - przyznała Alema.
- Nie żartuj! - prychnął Han. - Zamierzasz ominąć tych wszystkich Chissów?
- Nikt się nigdzie nie wybiera - zwróciła się Mara do Jainy. -Przynajmniej dopóki
nie uzyskamy paru odpowiedzi. Wszystko zanadto wymknęło się spod kontroli.
Rysy Jainy stwardniały.
- Przykro mi, ale nie zostawię tam Lowiego ani przez minutę dłużej.
- Lowbacca wszedł w stan hibernacji w Mocy - odparł Luke. Przymknął oczy i
lekko uniósł podbródek. - Na razie jest bezpieczny.
Jaina skrzywiła się i wyglądało, jakby chciała się sprzeczać, ale wolała nie wątpić
w słowa wuja.
- Im szybciej dostaniemy odpowiedź, mała, tym prędzej ruszymy po Lowbaccę -
dodał Han.
Jaina wymieniła z pozostałymi pełne napięcia spojrzenia, ale skinęła głową.
Troy Denning
Janko5
135
- Dobrze. Chcecie się dowiedzieć, w czym rzecz, chodźcie z nami.
Poprowadziła ich w głąb hangaru, mijając kolejne rusztowania ze strzałostatkami.
Pojazdy były spiętrzone na niebotyczną wysokość piętnastu jednostek, oplatane prze-
wodami paliwowymi, i aż roiły się od Killików. Technologia była nieskomplikowana,
ale owady okazały się niewiarygodnie skuteczne; pracowały po dwanaście w ciasnych
zakamarkach, gdzie nawet dwóch ludzkich techników momentalnie zaczęłoby rzucać w
siebie kluczami. Przesycone zapachem paliwa powietrze drgało równym, niskim po-
mrukiem, który brzmiał jak praca maszyn, ale Mara szybko się zorientowała, że pocho-
dzi od owadów.
Obejrzała się na Tahiri, która szła obok.
- Ten dźwięk... czy to pieśń? - zapytała. Odpowiedziała jej Alema, idąca obok Lu-
ke'a.
- To raczej nucenie.
- Robią tak, kiedy się koncentrują- dodał Tesar. - Im trudniejsza praca, tym gło-
śniejsza pieśń.
- To ich część Pieśni Wszechświata - wyjaśniła Tahiri.
- Nie brzmi to jak melodie, które słyszałem w życiu - zauważył Han, idący o krok
przed Marą. - Więcej rytmu jest w ucieczce dzikich banth.
-To dlatego, że nie słyszysz całej pieśni - usłużnie wyjaśnił Zekk. - Słyszą ją tylko
gatunki owadzie.
- Tak? - Han skrzywił się i spojrzał na Jacena. - A ty słyszysz ją w całości?
- Nie. - Jacen odpowiedział mu imitacją łajdackiego uśmieszku ojca. - No, ale je-
stem tu zaledwie od miesiąca.
- Spokojnie, tato - odezwała się Jaina z przodu grupy. - My też jej nie słyszymy.
Han odetchnął z wyraźną ulgą. Nagle Jaina skierowała się do pustego stanowiska i
wśliznęła do wywoskowanego przejścia, wiodącego dalej.
- To mi się nie wydaje właściwą drogą pani Jaino - zaprotestował C-3PO.
- Możesz tu przecież zostać, Threepio - rzekł Han, obserwując sześciu Killików,
niosących uszkodzony strzałostatek. -Tym chłopcom zawsze się przydadzą części za-
mienne.
- Tylko skomentowałem, kapitanie Solo.
C-3PO zgiął się niezgrabnie w pozycję pośrednią między kucnięciem a schyleniem
i podążył za resztą w głąb przejścia.
- Przepraszamy - odezwał się Zekk do Mary. - Kiedy kopali te tunele, nie myśleli o
większych gatunkach.
- Nie ma problemu, aż tak starzy nie jesteśmy - odparła Mara. Musiała zgiąć się
wpół, za to Zekk poruszał się na czworakach. -Dokąd idziemy?
- Zobaczysz - odparł. - Jesteśmy prawie na miejscu.
Moc nagle stała się ciężka od bólu i strachu. Wilgotne powietrze przyniosło woń
krwi, oparzeń, bacty. W chwilę potem znaleźli się w dużej, owalnej jaskini, w której
ścianach znajdowały się setki sześciokątnych komór. W otwartej części pomieszczenia
uzdrowiciele Killików wielkości dłoni kłębili się przy ofiarach obu stron konfliktu,
zalewając ich rany antyseptyczną śliną przędąc jedwabne opatrunki na popękaną chity-
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
136
nę, wsuwając delikatne szczypczyki w przebite miejsca i wydobywając odłamki z we-
wnętrznych organów. Niskie pomruki wdzięczności rozbrzmiewały spod pancerzy pier-
siowych pacjentów-owadów, lecz Chissowie - ci, którzy byli przytomni -popatrywali na
swych opiekunów z przerażeniem.
Kiedy reszta grupy weszła do komory w ślad za Marą, zielona pielęgniarka pod-
biegła do nich i musnęła antenkami ramię Jainy, po czym spojrzała na Luke'a i zadudni-
ła pytająco.
- Ojej! -jęknął C-3PO. - Ona chyba chce wiedzieć, co dolega panu Luke'owi!
- Taat, jemu nic nie dolega- powiedziała Jaina do owada. - Chcemy po prostu zo-
baczyć oddział.
Pielęgniarka podeszła do Luke'a i przyjrzała mu się wypukłymi oczami, po czym z
powątpiewaniem zaklikała żuwaczkami.
- Jestem pewna. - Jaina spojrzała na Marę. - Dobrze mówię?
- O, tak - odparła Mara. Nawet gdyby coś było nie w porządku, nie powierzyłaby
owadom opieki nad mężem. Nie po tym, co stało się z Raynarem.
- Tylko się trochę wypaliłem - zapewnił Luke.
Pielęgniarka z powątpiewaniem rozłożyła antenki i odbiegła, aby przytrzymać
krzyczącego Chissa. Pacjent nie wydawał się zadowolony, że trzej uzdrowiciele Killik
wędrują po jego klatce piersiowej i grzebią mu w środku.
- One nie są okrutne - rzekł Tesar. - Ale Taatowie to stoicy, sami nie używają
znieczulenia.
- A kiedy już stosują je wobec innych gatunków, nigdy nie dobiorą właściwej
dawki - dodała Jaina. - Uznali, że bez tego będzie szybciej i bezpieczniej.
- Ciekawe - mruknął Han, obserwując tę jatkę. - Wygląda, jakby same to lubiły.
- Tak nie jest - zapewnił go Zekk. - Gatunek to najłagodniejsza i najbardziej
skłonna do wybaczania rasa, jaką spotkałem.
- Nie ma w nich złośliwości - dodała Alema, wskazując na najbliższą pryczę, gdzie
trzy pielęgniarki Killików przylgnęły do ściany nad półprzytomnym Chissem z nogą w
gipsie na wyciągu. - Kiedy skończy się walka, traktują atakujących jak swoich. Nawet
ich nie więżą.
- Nie wiem, czy z Chissami im to wyjdzie - mruknęła Leia. - Co się dzieje, kiedy
więźniowie zaatakują?
- Wtedy opiekunowie przyprowadzają ich tutaj w celu zbadania -odparł Tesar. -
Uważają, że inne rasy są agresywne wyłącznie dlatego, że nie potrafią znieść bólu.
Szukają zatem źródła tego bólu.
- Chissowie w końcu też dochodzą do tego wniosku i przestają atakować - dodała
Tahiri.
- Tak, trochę sondowania przez robactwo mnie też z pewnością by powstrzymało -
mruknął Han. Nie spuszczał wzroku z uzdrowicielki Killików, która wyjmowała coś z
zaczerwienionej gałki ocznej pacjenta. - Przynajmniej do momentu, aż ucieknę z tego
horroru.
- Tato, Chissowie nie muszą uciekać - odparła Jaina. - Mogą odejść, kiedy tylko
chcą, jeśli oczywiście znajdą drogę.
Troy Denning
Janko5
137
Han skinął głową ze zrozumieniem.
- Zawsze jest jakiś haczyk.
- Zawsze - zgodziła się Alema.
- Ale to nie to, o czym myślisz - dodał Zekk.
- Chissowie nie dostaną swoich pojazdów - dokończył Tesar.
- Jestem tego pewna - odparła Mara. Młodzi rycerze Jedi mieli tendencję do wpa-
dania w słowo jedni drugim i uzupełniania się wzajemnie, a to zaczynało jej już działać
na nerwy. Wydawało się, że wchodzą w nieprzerwaną bitwowięź. - Myślę, że Chisso-
wie niechętnie idą na wymianę jeńców.
- O, nie mówimy o wymianie - odparła Jaina.
- Chissowie w ogóle ich nie chcą z powrotem - wyjaśniła Tahiri.
- Zanim tu dotarliśmy, spróbowali ukraść transportowce i wrócić na własną rękę -
mówiła Alema. - Chissowie po prostu ich zawrócili.
- Ależ to straszne - rzekł C-3PO ze współczuciem. - Co się wtedy dzieje z więź-
niami?
-Niektórzy próbują się stąd wynieść okazją i nie wiadomo, co się wtedy z nimi
dzieje - odrzekła Jaina. - Ale większość zostaje w gnieździe.
W głowie Mary odezwał się sygnał alarmowy. Spojrzała w kierunku środka po-
mieszczenia, gdzie Tekli i kilku lekarzy Chissów zbudowali zaimprowizowaną salę
operacyjną oświetlaną kilkoma kulami. Znów przeniosła wzrok na Jainę.
- Czy to cię nie niepokoi? - zapytała.
- Nie - odparł Zekk, marszcząc brwi. - A dlaczego?
- Bo to Dwumyślni - rzekł Han. - Nie mają własnych umysłów.
- Przeciwnie, mają ich po dwa - zaoponował Jacen, który odezwał się po raz
pierwszy od chwili, kiedy wkroczyli do szpitala. -Mają własny umysł, lecz dzielą rów-
nież umysł całego gniazda.
Han skrzywił się, ale Mara poczuła ulgę. Przynajmniej Jacen zachowywał się tak,
jakby w dalszym ciągu widział sprawy własnymi oczami, a nie z perspektywy Killi-
ków. Może jego odyseja dała mu pewną odporność na wpływ tych owadów... a może
po prostu przyjechał później od pozostałych. Tak czy owak, dało mu to wyraźną prze-
wagę nad resztą ekipy.
Po dłuższej chwili odezwał się Han:
- Lepiej nie próbujcie mi wmówić, że to coś dobrego.
- Nie jest to ani dobre, ani złe, tato - wyjaśnił Jacen. - Po prostu jest. Ciebie niepo-
koi głównie to, że wola umysłu gniazda jest potężniejsza niż wola pojedynczego umy-
słu. Wydaje ci się, że oni tracą swoją niezależność.
- Owszem. - Oczy Hana powędrowały w kierunku Jainy i pozostałych młodych ry-
cerzy. - To mnie rzeczywiście niepokoi. I to bardzo.
- Z pewnością zatem niepokoi również Chissów - zauważyła Leia.
- Oni czują się zagrożeni wszystkim, co ogranicza ich samookreślenie.
- To i tak nie usprawiedliwia rasobójstwa - odparowała Jaina.
- Rasobójstwo to ostre oskarżenie - rzekł Luke. Spokój jego głosu, sam fakt, że do
tej pory był bardziej milczący od Jacena, skupił na nim momentalnie uwagę całej gru-
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
138
py. - To nie w stylu Chissów. Oni mają surowe prawo dotyczące agresji... zwłaszcza
poza własnymi granicami.
- Nie znasz Chissów. - Głos Alemy był pełen goryczy. - Trzymają więźniów Ga-
tunku w izolatkach, w swobodnie dryfujących statkach więziennych i głodzą ich na
śmierć.
- Skąd wiesz? - zapytała Leia. - Nie wiedziałam, że Chissowie pozwalają zwiedzać
swoje więzienia.
- Jeden z chissańskich Dwumyślnych nam to wyjawił - wyjaśnił Jacen.
- W statki więzienne wierzę - powiedziała Mara. - Ale nigdy nie uwierzę, że Chis-
sowie głodzą więźniów. Ich kodeks postępowania nie dałby się nagiąć aż tak bardzo.
- Głodzenie jest przypadkowe - odparł Jacen. - Oni próbują ich karmić.
- Chyba nietrudno sobie wyobrazić, co jedzą robale - mruknął Han.
- Nie co. tato, lecz jak - rzekł Jacen. Skinął dłonią na grupę, aby udała się za nim, i
ruszył w kierunku głównego wejścia do szpitala.
- Chodźcie. Cały ten problem nabierze większego sensu, jeśli wam po prostu po-
każę.
Poprowadził grupę do szerokiego, wyściełanego woskiem korytarza, w którym aż
roiło się od robotnic Killików. Większość z nich niosła ciężkie ładunki - piękne niczym
błękitne klejnoty kule świetlne, wielokolorowe bryły wosku, rozpaczliwie małe pęczki
wpółprzegniłych łodyg marru. Niektóre niosły tylko po jednym malutkim kamieniu,
zwykle bardzo gładkim i jaskrawej barwy. Te owady poruszały się niesłychanie powoli,
szukając najlepszego miejsca na ulokowanie swojego skarbu w odpowiedniej ścianie.
- Więc tak wykonują mozaiki - zauważyła Leia.
- Po jednym kamyku - zgodziła się Jaina. - Kiedy Killik znajdzie ładny kamień,
przestaje robić to, co właśnie robi, i wraca do gniazda, aby znaleźć dla niego odpo-
wiednie miejsce. A to może jej zająć nawet kilka dni.
Mara ze zdumieniem spostrzegła w głosie siostrzenicy nutkę podziwu. Zwykle Ja-
ina była zbyt zajęta taktyką i treningiem, aby bodaj zauważać sztukę.
- Jej? - zapytała Leia. - Czy samce nie uczestniczą w tworzeniu mozaik?
- Nie ma ich tu aż tak wielu - wyjaśnił Zekk.
- Samce opuszczają gniazdo tylko wtedy, kiedy nadchodzi czas na stworzenie no-
wego - dodała Alema.
Korytarz rozwidlił się, a wkrótce potem zakończył na krawędzi ogromnej, słodko
pachnącej czeluści, tak słabo oświetlonej, że Han byłby wpadł do środka, gdyby Jaina
nie przytrzymała go Mocą i nie ściągnęła z powrotem. Mara i inni Jedi byli ostrożniejsi.
Moc w głębi komory ziała głodem tak straszliwym, że instynktownie zawahali się
przed wejściem.
- To najbardziej ruchliwe miejsce w gnieździe - rzekł Jacen, wznosząc głos ponad
hałas szczękających żuwaczek i dudnienie gardzieli. - Jaskinia larw.
Oczy Mary przywykły nieco do ciemności i wtedy dopiero stwierdziła, że całe
pomieszczenie pełne jest Killików, ostrożnie pełzających po powierzchniach sześcio-
kątnych komórek. Połowa z tych komórek była pusta, część zamknięto woskowymi
pokrywami, reszta zaś zawierała tłuste, drgające ciała larw Killików.
Troy Denning
Janko5
139
Każda larwa znajdowała się pod opieką dorosłego, który albo starannie czyścił jej
kapsułę głowową albo karmił ją kawałeczkami drobno posiekanego jedzenia. Podczas
gdy grupa obserwowała larwy, jedna z nich wystrzeliła strumień brązowego, słodko
pachnącego syropu. Zajmujący się nią dorosły natychmiast wysunął długą, podobną do
języka trąbkę i szybko wessał ciecz, po czym czknął i opuścił pomieszczenie. Jego
miejsce natychmiast zajął następny Killik.
- Niech mnie! - Han miał taką minę, jakby chciał pójść w ślady larwy. - Nie mów
mi, że to ich kolacja.
- To nic niezwykłego - odparł Jacen. Odprowadził ich na bok, aby nie przeszka-
dzali nieprzerwanemu strumieniowi Killików wchodzących i wychodzących z komory.
- W całej galaktyce pszczoły i osy żywią się dokładnie tak samo. To tworzy bardzo
stabilną strukturę społeczną.
Han spojrzał na Leię.
- A nie mówiłem, że tak się to skończy? Pozwoliliśmy mu hodować zbyt wiele
dziwnych zwierzaków, kiedy był mały.
-Ale to wyjaśnia, dlaczego więźniowie Chissów głodują- podjęła Mara, ignorując
żart Hana. - Bez larw nie mogą jeść.
- Mówisz to tak, jakby chodziło o pojedyncze przypadki. - Głos Zekka był aż pi-
skliwy z gniewu. - Chissowie próbują zagłodzić całe gniazda Qoribu, żeby odeszły.
- Ale one nie mogą odejść - z goryczą wtrąciła Alema. - Nawet gdyby mieli dokąd
pójść, każde gniazdo potrzebowałoby statku wielkości gwiezdnego niszczyciela, a
przygotowania zajęłyby całe miesiące. Musieliby zbudować całe nowe gniazdo we-
wnątrz statku.
- To zresztą żaden powód - stwierdziła Jaina. - To nie jest przestrzeń Chissów i to
Killikowie są tu niewinnymi ofiarami.
- Ofiarami. Być może - zgodziła się Mara. Z każdą chwilą była coraz bardziej
przerażona naiwnością i wiarą z jaką Jaina i pozostali przyjmowali sprawę Killików. -
Ale na pewno nie niewinnymi.
Oczy Jainy błysnęły wyzywająco, ale głos pozostał spokojny.
- Nie znasz sytuacji, ten system...
- Wiem, że po drodze tutaj „Cień" został napadnięty przez Killików - stwierdziła
Mara.
- Chodzi o kłopoty, jakie mieliście przy wejściu do systemu? -zapytał Jacen. - Sam
się nad tym zastanawiałem.
- My też - oschle zauważył Han.
- Myślicie, że to byli Killikowie? - zapytał Tesar.
- Wiemy, jak wyglądają strzałostatki - odparła Saba. -Ale te były lepsze od pojaz-
dów, które przywitały nas w Lizil. Z silnikami wodorowymi.
- Wodorowymi? - zdumiał się Zekk. - To niemożliwe.
Wymienił z pozostałymi zakłopotane spojrzenia.
- Próbujemy ich przekonać do przejścia na napęd wodorowy, ale oni sami produ-
kują metan - wyjaśniła Jaina.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
140
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zawołała Leia. - Że to nie strzałostatki Killików
zaatakowały „Cień"? Czy że myśmy to wszystko zmyślili?
Młodzi rycerze Jedi wyglądali na speszonych. Wreszcie odezwała się Tahiri.
- Chcemy po prostu powiedzieć, że to wszystko nie ma sensu. Gatunek nie zaata-
kowałby was, wy byście nie kłamali, żadne z gniazd Gatunku nie dysponuje silnikami
wodorowymi...
- .. .a te dziury w moim pancerzu nie powstały same z siebie -dokończyła Mara,
nie spuszczając wzroku z Jainy. - Nie sądzisz, że możesz się mylić co do tych owadów?
Jaina otwarcie spojrzała jej w oczy.
- To niemożliwe. - Skinęła na przechodzącego Killika i zapytała: - Nasi przyjaciele
zostali zaatakowani przez statki wodorowe. Czy którekolwiek z gniazd...
Z piersi Killika wydobyło się żarliwe dudnienie.
- Ona twierdzi, że to Chissowie udający Gatunek - przetłumaczył C-3PO - próbują
zmusić Obrońców do odejścia.
- To nie byli Chissowie - odparła Mara. - Widziałam pilotów. To były owady.
Killiczka wydudniła odpowiedź i C-3PO przetłumaczył:
- W galaktyce jest wiele gatunków owadów mających możliwość poruszania się w
przestrzeni. Chissowie mogli kogoś wynająć.
- Nie sądzę- powiedziała Leia. - Chissowie są aroganccy... i elitarni.
- To byli Killikowie - dodał Luke. - Nie pomyliliśmy się.
Z piersi Killiczki wydobyła się seria głębokich pomruków.
- Ona pyta, czy jest cokolwiek, w co wierzycie - przetłumaczył C-3PO.
- Prawda - odpowiedziała Mara.
Killiczka burknęła krótką odpowiedź, opadła na sześć łap i truchtem pognała kory-
tarzem.
- Powiedziała, że nie zna prawdy - wyjaśnił Threepio. - I nie widzi powodów, żeby
o niej myśleć, skoro i tak w nic nie wierzycie.
Luke spojrzał na Jainę.
- Widzieliśmy już dość. Zabierz nas z powrotem do hangaru.
- Jeszcze nie - odrzekła Jaina. - Wciąż nie rozumiecie...
- Rozumiemy tyle, ile trzeba. - Luke spojrzał na Marę i Sabę, bez słów zadając py-
tanie, czy członkowie Rady doszli już do porozumienia. Kiedy obie skinęły głowami,
cofnął się o krok, aby móc zwrócić się do wszystkich Jedi. - Sytuacja jest niejasna i
zmienna, a wasza grupa utraciła neutralność wymaganą od rycerzy Jedi. Mistrzowie
proszą, żebyście wrócili na Coruscant.
Mara skrzywiła się w duchu. Podobnie jak Kyp, Corran i wielu innych mistrzów
wierzyła, że zakon powinien wymagać posłuszeństwa od młodych Jedi, nie zaś „prosić”
o nie. Luke jednak wolał dać młodym rycerzom niezależność, twierdząc, że jeśli cały
zakon nie może ufać osądowi swoich członków, to mistrzowie ponoszą klęskę w naj-
ważniejszej części swojej pracy. Jako pierwszy między równymi, miał decydujące zda-
nie.
Jaina, oczywiście, błyskawicznie wykorzystała tę wątpliwość.
Troy Denning
Janko5
141
- To o naszą neutralność martwi się Rada... czy może o stosunki Sojuszu Galak-
tycznego z Chissami?
- W tej chwili martwimy się tylko o was - odparł Luke ciepłym, lecz stanowczym
tonem. - Każdy Jedi powinien wiedzieć, jak ważne jest utrzymanie dobrych stosunków
z Chissami. Sektory, które oni dla nas patrolują wzdłuż granicy, są jedynymi wolnymi
od piratów i przemytników.
- Jedi nie są w służbie Sojuszu Galaktycznego - odparowała Ale-ma.
- Nie, nie jesteśmy - zgodził się Luke.
Kiedy to mówił, Killikowie zaczęli się zbierać w korytarzu, wspinając się po ścia-
nach i suficie. Mara nie wyczuwała żadnego zagrożenia w Mocy... raczej coś w rodzaju
poważnego zatroskania, jeśli dobrze odczytywała uczucia owadów... ale ostrożnie się-
gnęła ku Sabie i Leii, delikatnie sugerując zajęcie bardziej defensywnego stanowiska.
- Jednak spokój w Sojuszu Galaktycznym stanowi najsilniejszy filar pokoju w ca-
łej galaktyce - ciągnął Luke. -A Jedi służą pokojowi. Jeśli Odnowa poniesie klęskę, a
Sojusz Galaktyczny popadnie w anarchię, to samo stanie się z całą galaktyką. Jedi po-
niosą porażkę.
- A co z obroną słabszych? - zapytał Zekk. - Z poświęceniem się dla ubogich?
- To bardzo cenne cnoty - zgodził się Luke. - Ale nie mogą powstrzymać galaktyki
przed pogrążeniem się w chaosie. Nie takie są to też obowiązki rycerza Jedi.
- A zatem mamy opuścić Killików dla dobra innych społeczników zaludniających i
pożerających naszą część galaktyki? - zawołała Jaina. - Czy nie tak właśnie Pal...
- Nie mów tak! - Mara podeszła do siostrzenicy tak gwałtownie, że z sufitu i ścian
dobiegł szelest cofających się przerażonych owadów. -Nie wystarczy, że opuściliście
posterunki i zmusiliście nas, abyśmy tu przylecieli? Nie waż się nawet myśleć o takim
porównaniu. Są rzeczy, których nie będę tolerować nawet u ciebie, Jaino Solo.
Oczy Jainy rozszerzyły się ze zdumienia. Przez dłuższą chwilę gapiła się na Marę;
wahała się pomiędzy przeprosinami a gniewną odpowiedzią która -jak sobie zdawali
sprawę wszyscy obecni -otworzy na zawsze nieprzebytą przepaść między nimi. Luke
okazał dość rozsądku, żeby się nie wtrącać. Stał w milczeniu, czekając cierpliwie, aż
Jaina podejmie decyzję.
Po chwili twarz młodej kobiety złagodniała.
- To, co powiedziałam, było bezmyślne. Nie chciałam w żadnym wypadku suge-
rować, że wujek Luke jest podobny do Imperatora.
Mara uznała, że powinna to zinterpretować jako przeprosiny.
- Miło słyszeć.
- I nie opuścimy Killików. - Luke podniósł wzrok, a owady zahuczały z aprobatą.
Powiódł spojrzeniem po reszcie grupy. - Ale martwię się o was... o wszystkich.
- Straciliście obiektywność i staliście się stronniczy - odezwała się Mara, czując,
czego Luke od niej wymaga. - Otwarcie walczycie po stronie Killików... a to oznacza,
że nie macie szansy na rozwiązanie problemu.
- Właściwie to w połowie jesteście Dwumyślnymi - dodał Luke. - Myślę, że po-
winniście wrócić z nami na Coruscant, i to natychmiast. Wszyscy.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
142
Gorzki zapach feromonu niepokoju wypełnił cały korytarz. Tłum eksplodował w
panice tak dzikim klekotaniem żuwaczek i dudnieniem, że dłoń Mary automatycznie
powędrowała do miecza świetlnego. .. podobnie jak dłonie Leii i Saby. Krew odpłynęła
z twarzy Hana; pilot niedbale zahaczył kciuk o pas w pobliżu kabury z miotaczem.
Jednak dłonie Luke'a nadal zwisały swobodnie, a jedyną oznaką że zauważył ten tu-
mult, była cierpliwość, z jaką czekał na ciszę.
Kiedy znów można było usłyszeć własne słowa, ciągnął spokojnie, jakby mu nikt
nie przerwał:
- Widzieliśmy, co się stało z Raynarem. Zakon nie może sobie pozwolić na utratę
kolejnych rycerzy.
- A co z Killikami? - zapytała Tahiri. - Bez nas Chissowie będą mieli pełną swo-
bodę w...
- Ona zostaje - odezwała się Saba. - I dopóki mistrz Skywalker nie porozmawia z
arystokrą Tswekiem, poinformuje Chissów, że Jedi wciąż czuwają.
- Sama? - zapytał Tesar.
Saba skinęła głową.
- Sama.
Tesar wyszczerzył zęby, łupnął ogonem w podłogę i stuknął głową o głowę matki.
- Dobrych łowów. Mara spojrzała na Jainę.
- A reszta?
Jaina głośno wypuściła powietrze z płuc i podniosła wzrok na Leię.
- Mamo, ty jakoś nic nie mówisz.
- Nie jestem mistrzem.
- Wiem - odrzekła Jaina. - Ale co o tym sądzisz?
Leia uniosła brew. Jej zaskoczenie wydawało się co najmniej równe temu. jakie
odczuwała Mara.
- Pytasz mnie, co masz zrobić?
- Nie bądź taka zaskoczona - ofuknęła Jaina. - Wiem, co ty i ojciec sądzicie na te-
mat Sojuszu Galaktycznego. I jako jedyni nie przybyliście tutaj z jakimś planem w
głowie.
- Jasne, ja mam plan - uśmiechnęła się Leia. - Ojciec i ja przybyliśmy tutaj wy-
łącznie po to, aby się upewnić, że oboje z Jacenem jesteście bezpieczni.
Jaina przewróciła oczami.
- Jakby faktycznie miało się coś stać... Powiedz mi tylko, co myślisz.
Leia nie wahała się ani przez chwilę.
- Jaino, moim zdaniem wasza obecność tutaj tylko pogarsza sytuację.
- Pogarsza? - zdziwiła się Alema. Jej lekku drgały jak węże. - Co wy na ten temat
wiecie? Jesteście tu od...
Jaina spojrzała na Twi'lekankę kątem oka i Alema umilkła natychmiast.
- Dziękuję - rzekła Leia. - Jak mówiłam, wasza obecność tutaj stanowi prowokację
wobec Chissów. Teraz będą naciskać jeszcze bardziej. Skończy się to wojną której
można było uniknąć.
- Uniknąć? - spytała Tahiri. - Jak?
Troy Denning
Janko5
143
- Nie wiem... jeszcze nie - przyznała Leia. - Ale wiem, jak jej nie unikniemy: nisz-
cząc siły zadaniowe Chissów. Po prostu zaczną przysyłać większe flotylle.
- Już to zrobili.
Jaina zwróciła się do swoich towarzyszy, aby omówić tę kwestię - a przynajmniej
tak się Marze zdawało. Oni jednak spoglądali tylko na siebie przez kilka sekund, a po-
tem Killikowie wydali z siebie długie, pełne rozczarowania buczenie i zaczęli się roz-
chodzić. Tesar, Jacen i Tahiri ruszyli korytarzem.
- Pojedziemy - oznajmiła Tahiri.
- Tekli też - dodał Tesar.
- To dopiero połowa - zauważyła Mara, unosząc brew. Spojrzała na Jainę i pozo-
stałą dwójkę. - A wy troje?
- My czworo - poprawiła Jaina. - Zapomniałaś policzyć Lowbaccę.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
144
R O Z D Z I A Ł
16
W dole, pod „Sokołem", przesuwała się złocista powierzchnia najszerszego z pier-
ścieni Qoribu: szeroka rzeka migoczących odłamków, która skręcała pod purpurowym
księżycem Nrogu i znikała w półmroku ciemnej strony planety. W dali, tuż poza upior-
nym zielonym półksiężycem Zvbo, pojawiły się pierwsze punkciki chissańskich stat-
ków, kreślących leniwie koronkowe wzorki na tle nakrapianej gwiazdami pustki.
- Wchodzimy w zasięg wizualny — zameldowała Leia. - Zdaje się, że poszukiwa-
nia się rozszerzają. Widzę ślady wiązek jonowych ze wszystkich stron pierścienia...
niektóre do trzydziestu stopni w górę.
- Cudownie - sarkastycznie odezwał się Han. - Chissowie wpadną w doskonały
humor.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał Juun. Siedział w lewym fotelu pasażerskim, do-
prowadzając Hana do szału nieustannym zaglądaniem mu przez ramię. Na szczęście
Tarfanga załadowano na pokład „Cienia", gdzie Tekli mogła się zająć jego ranami. -
Ponieważ mają problemy z odnalezieniem ocalałych ze swojego statku?
- Skąd wiesz? - ton Hana stał się jeszcze bardziej sarkastyczny.
- Procedura - dumnie odparł Juun. - Zwiększyli promień poszukiwań, a więc dla-
czego protokoły Chissów miałyby się różnić od naszych?
- Sprytny z ciebie Sullustanin, nie ma co.
- Dziękuję - rozpromienił się Juun. - W ustach Hana Solo to ogromny komple-
ment.
- Jasne - mruknął Han. - Komplement.
Ściągnął drążek i „Sokół*' zaczął się wspinać w górę, oddalając się od pierścienia.
Leia natychmiast wyczuła narastające w Mocy zaciekawienie ich eskorty - Jainy, Saby.
Alemy i Zekka.
- Nasze stealthX-y zastanawiają się, co robisz - zameldowała. -Szczerze mówiąc,
ja też.
- Nie dysponujemy technikami zwiadowczymi - przypomniał Han. -A biorąc pod
uwagę sytuację Chissów, jeśli nas przyłapią na próbie podejścia mogą najpierw strze-
lać, a potem zadawać pytania.
Troy Denning
Janko5
145
- To tak jak wprowadzenie Talu w kampanii Zsinja - zauważył Juun. - „Sokół" bę-
dzie działał jako zmyłka, a stealthX-y przebiją się przez linie wroga.
- Właściwie nie - odparł Han.
- Jak to nie? - Juun wydawał się załamany. - Dlaczego?
- Bo nie wciśniesz Wookiego w ładownię StealthX-a - wyjaśnił Han. - Musimy po
prostu tam polecieć i zabrać Lowbaccę osobiście.
- A Chissowie mają nam na to pozwolić? -jęknął Juun.
- Jasne - odparł Han. - Leia ich przekona.
- Ja? - Leia czekała, aż Han wyjaśni, o co mu chodzi, aż wreszcie się zorientowała,
że to on oczekuje od niej jakiegoś planu. - To powinno być ciekawe.
- Bardzo - odrzekł Juun. - Już się cieszę, że zobaczę, jak to robisz.
- Ja też - mruknęła.
Odsunęła od siebie wątpliwości i sięgnęła poprzez Moc do Jainy i pozostałych,
usiłując wyłożyć im plan Hana bez użycia słów. Pod koniec wojny uczestniczyła
wprawdzie kilkakrotnie w bitwowięzi, ale nie miała zbyt dużej praktyki w empatycz-
nym nadawaniu, jakie wykorzystywali między sobą piloci stealthX-ów. Uczucia, które
ją ogarniały, oscylowały pomiędzy zmieszaniem a obawą. Po każdym niepowodzeniu
była coraz bardziej załamana - aż wreszcie zaprzestała prób i skoncentrowała się na
dwóch słowach: „Zaufajcie mi".
Czwórka pilotów natychmiast zrozumiała i zareagowała spokojem, rozstawiając
się za „Sokołem". Lecieli w ciemnych pasach pierścienia, aby ich kontury nie były
widoczne na tle błyszczących okruchów. Leia pokręciła głową. Musi więcej ćwiczyć.
Moc wypełniła się przyjazną zachętą.
- Jaina i pozostali chyba się zgadzają na plan - zameldowała Leia. Wprawdzie Jedi
w stealthX-ach dowodziła Saba, ale więź Leii z córką była na tyle silna, że najwyraź-
niejsze informacje pochodziły od niej. - Tak sądzę.
- To dobrze. - Han wyrównał jakieś dziesięć kilometrów ponad ekliptyką planety i
wprowadził „Sokoła" w szary mrok jej półcienia. -Ale czy to ci się nie wydaje odrobinę
za łatwe?
- Raczej nie - odparła Leia. - Wciąż nie wiemy, jak zareagują Chissowie, a...
- Nie oni - sprostował Han. - Jaina. Ona tak łatwo się nie poddaje-
- Jestem pewien, że właśnie się przekonała o waszej racji -podsunął Juun. - Każda
córka słuchałaby ojca o takim doświadczeniu.
- Obawiam się, że ludzie są pod tym względem nieco bardziej skomplikowani -
odrzekła Leia, zanim Han zdążył się odezwać. Wcześniej czy później nawet Sullustanin
pozna się na sarkazmie w głosie Hana, a ona nie chciała znowu oglądać zbolałej miny
Juuna. Wystarczyło, że wyłączyli promień ściągający i pozwolili XR808g swobodnie
odlecieć. -A Jaina jest bardziej skomplikowana niż większość ludzi. Jest równie uparta
jak jej ojciec.
- Dzięki. - Han wydawał się naprawdę dumny. - Wiem, że ona ma coś w zanadrzu.
- Prawdopodobnie - zgodziła się Leia. -Ale w tej chwili najważniejsze jest odzy-
skanie Lowbacki. Jeśli wypełnimy naszą część układu, będziemy mogli zabrać Jainę do
domu nawet siłą.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
146
- Siłą? - Han spojrzał na nią spode łba. - Nie udało mi się tego zrobić, odkąd miała
dziesięć lat. To jest Jaina, pamiętasz? Miecz Jedi.
- Pamiętam - westchnęła Leia. -Ale wciąż jestem i pozostanę jej matką. I mogę
zrobić to, co należy.
Han przyjrzał jej się uważnie, wyszczerzył zęby i dodał:
- Jasne, księżniczko. Założę się, że to potrafisz.
- Potrafimy - poprawiła Leia. Czuła, że Han nie zgadza się z nią do końca. Teraz to
on chował jakieś asy w rękawie. - Tkwimy w tym razem po uszy, nerfopasie. Już nie
będzie tak jak wtedy, kiedy sprowadziła mi do domu tego niedomytego kominiarza.
- Kochanie, to był Zekk - przypomniał Han.
- Wiem, kto to byt - prychnęła. - Gdyby nie ja, Jaina zostałaby z nim w kanałach.
Jedyne, co mogłam zrobić, to ściągnąć go do Akademii, żeby i ona w niej pozostała.
- Racja - powiedział. - Ale Jaina nie ma już trzynastu lat. Jest starsza od ciebie,
kiedy się poznaliśmy, i dwa razy tak uparta jak bantha. Jeśli nie zechce pojechać...
- Nie twierdzisz chyba, że pozwolimy jej zostać - syknęła. - Znam cię aż za do-
brze.
- Chcę tylko powiedzieć, że możemy nie mieć wyboru. - Han odetchnął głęboko i
odezwał się znowu, tym razem spokojniejszym tonem: - Ja też tego nie rozumiem. Nie
mieści mi się w głowie, jak ktoś może ryzykować własne życie, żeby uratować kilka
przerośniętych mrowisk. Ale Jaina chce tego naprawdę. Widziałem to w jej oczach,
kiedy Luke poprosił ją i pozostałych, aby wrócili do domu.
- Co widziałeś? - zapytała Leia, niepewna, do czego zmierza jej mąż. Nie mówił
teraz jak człowiek, który właśnie przeleciał przez połowę Nieznanych Regionów tylko
po to, żeby jego córka nie stała się „robakofanem". - Boja tylko rozczarowanie i dumę.
- Właśnie - zgodził się Han. - Ona się nie podda. Pewnie nigdy nie odczuwała ni-
czego z taką pewnością.
- Mówisz bez sensu, Han.
- Pamiętaj, że Jacen i Jaina wyrośli na układach - wyjaśnił Han. -Dorastając, wi-
dzieli, jak walczymy o utrzymanie Nowej Republiki, wchodząc w układy i grając w
politykę.
- Bo dbaliśmy o ład i porządek - przypomniała, czując, że przechodzi do defensy-
wy. - Trudniej jest zachować status quo niż go obalić. Ty malujesz swoje plany w od-
cieniach szarości.
- Właśnie o to mi chodzi - rzekł Han. - Wszystko dla tych dzieci było kompromi-
sem. Nigdy nie miały nic oczywistego, o co mogliby zawalczyć.
- Miały Ciemnych Jedi i Sojusz Odmiennych - zaprotestowała. -I Yuuzhan Von-
gów. To wszystko było dość jasne.
- Ale to zawsze była walka przeciwko komuś - odrzekł. - Nigdy o coś, o jakąś czy-
stą sprawę. Żadne z tych rycerzy Jedi nie miało takiej możliwości.
Leia zaczęła pojmować, dokąd zmierza Han.
- Chcesz powiedzieć, że nie mieli Rebelii.
- Właśnie - podchwycił Han. - Killikowie to pokorna rasa, zajmująca się własnymi
sprawami na neutralnym terytorium, a Chissowie próbują wziąć ich głodem. Wiem, że
Troy Denning
Janko5
147
Jaina może to uważać za bardzo jasny przykład słabszych, wymagających pomocy ze
strony silniejszych. Do licha, prawie czuję potrzebę, żeby im pomóc.
Leia zmarszczyła brwi. zastanawiając się, czy przypadkiem Han nie wykazuje
pierwszych objawów przemiany w Dwumyślnego.
-Ale nie czujesz, prawda?
Han przewrócił oczami.
- Powiedziałem „prawie" - rzekł trochę zbyt ostrym, obronnym tonem. -Tłumaczę
tylko, jak te sprawy może postrzegać Jaina.
- Co za ulga - odrzekła jego żona. - A już myślałam, że zaraz zaczniesz mnie na-
mawiać, abyśmy pozostawili ich w Kolonii.
-Nie, dopóki czarne dziury nie zaczną świecić - prychnął Han. -Chcę tylko powie-
dzieć, że musimy postępować tak, aby uważali, że to ich własny wybór. Nie chciałbym
gasić tej iskry. Jaina wreszcie miała w oczach ten sam błysk, jaki miałaś ty, kiedy cię
ratowałem z Gwiazdy Śmierci.
Leia starała się nie przypisywać większego znaczenia słowu „miałaś", ale zaopo-
nowała:
- Wcale mnie nie ratowałeś. - Sprzeczka na ten temat była ich prywatną zabawą,
sposobem, aby odświeżyć wspomnienia czasów, kiedy ich własne marzenia były czyste
i nieskomplikowane. - Dałeś się nabrać na sztuczkę Dartha Vadera i doprowadziłeś
Imperialnych prosto do bazy rebeliantów na Yavinie 4.
- Wcale nie - poprawił Han. - Zwabiłem Gwiazdę Śmierci w pułapkę Rebelii.
Gdyby nie ja, do dziś by latała po galaktyce.
- Serio? -jęknął Juun z siedzenia nawigatora. - A w „Dodatku Specjalnym" nic o
tym nie mówili...
Han zamrugał powoli i obrócił się z fotelem. -Jeszcze tu jesteś?
- Oczywiście - odparł Juun. - Członek załogi nigdy nie oddala się z pokładu bez
zezwolenia.
W przednim iluminatorze Leia spostrzegła skupisko błękitnych światełek, które
zaczęły rosnąć w ciemności cienia Qoribu. Sprawdziła ekran taktyczny i stwierdziła, że
w ich stronę nadlatują dwa klucze chissańskich myśliwców.
- Han! - Chwyciła męża za ramię. - Mamy towarzystwo!
Zanim Han się odwrócił, światełka stały się tak duże, że widać już było pajęcze
sylwetki kabin i uzbrojenie szponostatków.
- Wreszcie. - Han wskazał na mikrofon komunikatora Leii. - Na co czekasz? Po-
gadaj z nimi.
We śnie Lowbacca był w Cienistym Lesie z wujen Chewbaccą i pędził pomiędzy
ciemnymi gałęziami vroshyrów w kierunku zielonej ściany zwanej 'rodłem Umarłych.
A choć granica splątanego listowia -rodła nie była oddalona o więcej niż dwieście me-
trów, Wookie nigdy do niej nie dotarli. Biegli i biegli, przedzierając się przez festony
brudomchu, przeskakując długie szpony kkekkrrgro, które sięgały ku ich kostkom. Co
kilkanaście metrów Chewbaccą kładł na ramieniu Lowbacki wielką dłoń i mruczał
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
148
słowa otuchy. Ale słowa nigdy nie były wyraźne, jedyną prawdziwa pociechą zaś był
znajomy dotyk dłoni wuja.
Tym razem jednak dłoń nie należała do Chewbacki. Była równie znajomą lecz de-
likatniejsza. Dotykała go od wewnątrz i nie przypominała Wookiego.
Przypominała człowieka. Samicę człowieka.
Jaina.
Kiedy ona się nauczyła wspinać po drzewach vroshyr?
- Co takiego? - zapytał głos Chissa w komunikatorze.
- Powtarzam - odparła Leia. - Przybyliśmy pomóc wam w poszukiwaniu ocala-
łych.
- Ocalałych Jedi? - zapytał głos.
Sześć szponostatków zajęło pozycje eskorty za „Sokołem". Leia była zajęta przy
komunikatorze, więc Han musiał użyć wszystkich sztuczek, aby wyperswadować
Noghrim ręczne wycelowanie jeszcze nienaprawionych wieżyczek dział w stronę my-
śliwców.
- Nie - odparła Leia. - Wszyscy Jedi są na miejscu. Przybywamy szukać ocalałych
Chissów.
- Doprawdy? - Oficer wyraźnie nie dowierzał. - Dynastia Chissów ma odpowied-
nie zasoby na miejscu. Możecie natychmiast wracać do swojej bazy.
Leia odetchnęła głęboko. Spojrzała na Hana i wskazała palcem na przepustnice,
dając mu sygnał, żeby w odpowiednim momencie przyspieszył.
- Widzę, że to nieprawda - powiedziała. Wreszcie Chiss spytał:
- Czy chcesz mnie nazwać kłamcą „Sokół"?
- Widzimy, że operacje poszukiwawcze nie przebiegają prawidłowo - odrzekła
Leia. - Rozszerzyliście promień poszukiwań na obszar, którego wasza flotylla nie jest w
stanie przeczesać porządnie nawet przez tydzień, a sytuacja z każdą chwilą się pogar-
sza. Nie obrażajcie mnie, twierdząc, że wszystko macie pod kontrolą.
-Ach, tak? - powiedział oficer lodowatym tonem. - Wobec tego po prostu nakazuję
wam natychmiast opuścić ten obszar. Wasza pomoc nie jest pożądana.
Han gestem zasugerował nawrót, ale Leia pokręciła głową. Właśnie się rozkręcała.
- Nie zgadzam się z tym - oznajmiła. - Zamierzamy pomóc.
- Teraz to wy mnie obrażacie - warknął oficer. - Nie wiem. co tu macie za interes,
ale z pewnością nie są to ranni Chissowie. Zawróćcie albo otworzymy ogień.
- Wątpię - odparła Leia. - Jeśli sam nie wiesz, kto leci „Sokołem Millenium", je-
stem pewna, że wiedzą to twoi przełożeni. Chissowie nie będą strzelać do dawnej pani
prezydent Nowej Republiki i siostry bliźniaczki Luke'a Skywalkera... zwłaszcza o kilka
księżyców, które nawet nie leżą w ich terytorium.
Przed dziobem „Sokoła" przeleciało kilka czerwonych promieni z dział lasero-
wych i oświetliło wnętrze statku.
- Może powinniśmy p-p-posłuchać? - wymamrotał Juun. -W-wydaje się mówić p-
poważnie!
Troy Denning
Janko5
149
- Musisz się jeszcze sporo nauczyć na temat patroli - zwrócił mu uwagę Han. -
Gdyby mówił poważnie, już byśmy oddychali próżnią.
- Rozumiem - wykrzyknął Juun, jakby go nagle oświeciło. - Masz egzemplarz ich
instrukcji proceduralnych!
Han zrezygnowany pokręcił głową.
Wreszcie oficer wyraźnie się znudził czekaniem na protesty Leii.
- To było nasze jedyne ostrzeżenie. Teraz będziemy strzelać aż do skutku.
- Tak? To ilu Jedi chcecie mieć w tym systemie? - odparowała Leia. Była to jedy-
nie pusta groźba; nawet gdyby mieli dość rycerzy Jedi, żeby ją spełnić, Luke nigdy nie
pozwoliłby na użycie Jedi do rewanżu. - To już nie jest działanie bez upoważnienia.
Mistrz Skywalker zabrał połowę naszych rycerzy Jedi i wraca do Sojuszu Galaktyczne-
go. Wasi zwierzchnicy raczej by nie chcieli dostać kopii raportu mojego brata do Rady
Jedi i Prezydenta Omasa z opisem kolejnego nieszczęśliwego wypadku. Może lepiej
jednak pozwolić nam pomóc i potraktować to jako gest zmierzający do rozwiązania
problemu?
Nastąpiło krótkie milczenie, po czym Chiss zapytał:
- Którzy rycerze Jedi wyjechali z mistrzem Skywalkerem?
Leia się uśmiechnęła. Miał to pewnie być test jej uczciwości, ponieważ Chiss pytał
o informację, którą z całą pewnością znał już od swoich szpiegów.
- Luke i Mara zabrali Tesara Sebatyne, Tekli, mojego syna Jacena i Tahiri Veilę -
powiedziała. - Planujemy zabranie reszty ze sobą, kiedy odlecimy.
- Dajecie słowo? - zapytał Chiss.
- Oczywiście, jeśli wasz dowódca da swoje słowo, że Chissowie zaprzestaną prób
wymuszenia na Kolonii opuszczenia Qoribu - odparła Leia. Wątpiła, aby tę sytuację
można było tak prosto rozwiązać, ale warto było spróbować. - W każdym razie pozo-
stawimy tu jednego ze starszych Jedi w celu monitorowania sytuacji.
Po jeszcze jednej pauzie Chiss rzekł:
-Naturalnie ja nie mam kompetencji, aby negocjować w imieniu Dynastii.
- Naturalnie - zgodziła się Leia.
- Ale oferta zostanie przekazana odpowiedniemu arystokrze. Do tego czasu z
wdzięcznością przyjmiemy waszą ofertę pomocy. Proszę udać się do współrzędnych,
które zaraz podam, i rozpocząć poszukiwania w dwukilometrowej siatce.
- Rozumiem - odparła Leia. - Dziękuję, że pozwoliliście sobie pomóc.
- Mój dowódca prosi, abym w jego imieniu wyraził podziękowanie za pomoc -
odparł oficer. - Wyłączam się.
Na ekranie nawigacyjnym pojawiły się współrzędne.
- Nikogo tam nie znajdziemy! - poskarżył się Juun. - Przecież to prawie poza orbi-
tą.
- Nie wierzę, Juun - odparł Han. - Podobno jesteś przemytnikiem.
- Jestem - odparł Juun, zacinając się z lekka. - To znaczy byłem, dopóki nie straci-
łem XR-osiem-zero-osiem-g.
- Więc powinieneś wiedzieć, że nie wybieramy się w tamtą okolicę.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
150
Mówiąc to, Han obrócił „Sokoła" tyłem do ciemnej masy Qoribu i wszedł na kurs,
który z grubsza prowadził do wyznaczonego im obszaru poszukiwań.
- Musimy się tylko postarać, żeby to dobrze wyglądało.
Lowbacca otworzył oczy w pasiastą ciemność i natychmiast się zorientował, że
jest nad Qoribu i dygocze w cuchnącym wnętrzu swojego kombinezonu, przyczepiony
do bryły pyłu i lodu wielkości ronta w systemie pierścieni planety. Czerń wokół niego
wypełniały niebieskie błyski wyładowań jonowych - chissańskie statki ratownicze
wciąż poszukujące ocalałych - i równomierny deszcz szczątków bitewnych, rozpalający
spektakularną feerię szkarłatnych eksplozji.
Jaina cały czas łączyła się z Lowbacca przez bitwowięź; pomagała mu odepchnąć
samotność i rozpacz, bo czuła to samo, kiedy musiała się katapultować na Kalarbie.
Alema zapewniała, że wkrótce do niego dotrą. Zekk martwił się o stan jego układów
podtrzymania życia. Wyświetlacz w hełmie Lowbacki pokazywał niski poziom baterii,
brak wody i zapas powietrza na trzydzieści minut - trzy razy dłużej, jeśli wróci w stan
hibernacji. Ale jeszcze czyjaś obecność nakazała mu pozostać przytomnym i czujnym.
Lowbacca przez chwilę myślał, że to Tesar, ale wydała mu się starsza, bardziej
gniewna, mniej znajoma... Saba!
- Bądź gotów! Mamy tylko jedną szansę.
Lowbacca wyplątał rękę z liny mocującej i położył kciuk na przycisku szybkiego
zwalniania.
Drugą ręką przyciągnął się do bryły lodu i chwycił za kotwę, aby wprawić ciało w
powolny ruch obrotowy. Rozglądał się w poszukiwaniu obłoku zbliżającego się statku,
ale widział jedynie smugi jonowe pojazdów mijających go pod kątem. Wiedział, że
Jaina i pozostali zjawią się w stealthX-ach, co go nieco martwiło, gdyż były to jednost-
ki mniejsze niż standardowe XJ. Jak oni mają zamiar go...
Pytanie zniknęło z jego umysłu, kiedy na wprost, około stu metrów dalej, pojawił
się ciemny kształt, wystający kopułką i jednym ramieniem ponad morzem brył lodo-
wych, które tworzyły system pierścieni Qoribu.
Pewnie to tylko pusty wrak. A może Lowbacca ma już zwidy. Jego kombinezon
automatycznie utrzymywał zużycie tlenu na minimalnym poziomie, podając mu tylko
tyle powietrza, żeby nie stracił przytomności. Jaina opowiadała mu, że kiedy się kata-
pultowała, spędziła wiele godzin na rozmowie z Yodą. Niestety nie zrozumiała ani
słowa z tego, co jej powiedział, bo mówił tylko po gamorreańsku.
Lowbacca powoli obrócił się w kierunku Qoribu, obserwując uważnie poziom
pierścienia. Zobaczył kolejny ciemny kształt, w podobnej odległości, tym razem skie-
rowany dziobem ku niemu. Stał na bocznej krawędzi, a dwa zbrojne ramiona sterczały
mu prostopadle. Przebłysk ognia, kiedy wchodził w pierścień, na moment rozświetlił
kabinę, ukazując głowę w hełmie.
Lowbacca poczuł, że ziąb przenika go do szpiku kości. Sięgnął w Moc. rozciąga-
jąc świadomość na wszystkie strony, i stwierdził, że otaczają go żywe istoty.
Chissowie.
Troy Denning
Janko5
151
Leia ustawiła nowy punkt docelowy i przeniosła go na ekran Hana.
- Myślę, że to tam. Han spojrzał na ekran.
- Myślisz czy jesteś pewna?
- Pewna? - Słowo wydobyło się z wyschniętego gardła Leii jako piskliwy skrzek. -
Co ty sobie wyobrażasz? Współrzędne po prostu wyskoczyły mi w głowie.
Schemat nawigacyjny pokazywał żółtą ikonkę celu w okolicy wewnętrznej krawę-
dzi pierścienia Qoribu, tak daleko od obszaru przypisanego „Sokołowi", jak to tylko
możliwe.
- Przepraszam, że pytam - burknął Han. - Ale będziemy mieć tylko jedno podej-
ście.
Leia westchnęła, widząc, że podąża nadal tą samą trajektorią i sięgnęła myślą ku
córce, po czym w myśli zaczęła powtarzać współrzędne.
Jaina jednak nie miała nastroju i wolała, by jej nie przeszkadzano. Leia wyczuła
jedynie ogromną determinację i zdenerwowanie - i może pełne irytacji napomnienie, że
dość już marnowania czasu.
- Han, po prostu leć tam. Coś jest nie tak.
- Dobrze. - Han obrócił „Sokoła" w kierunku nowego celu, dał pełną moc i włą-
czył interkom. - Ale tam są stacje bojowe, będzie ciężko.
- Stacje bojowe? -jęknął Juun. - Może nie pamiętasz, ale twoje wieżyczki nie dzia-
łają! Strzelcy nie będą mogli w nic trafić!
- Uspokój się trochę, Krótkofalówko - syknął Han. - Zdziwisz się, jak zobaczysz,
gdzie trafiają Noghri, kiedy nie mogą celować.
- Tak się już zdarzało?
- Jasne - potwierdziła Leia, słuchając tylko jednym uchem. - Przecież zawsze
uszkodzeniu ulega to, czego potrzebujesz najbardziej w danej chwili.
Ku jej zdumieniu Chissowie nie zapytali natychmiast, dlaczego „Sokół" zszedł z
kursu. Właściwie nawet nie dawali znaku, że to zauważyli. Leia, wdzięczna, że Raynar
nie poczuł się zagrożony ich anteną czujnikową, zablokowała ją na wyznaczonym celu i
zaczęła analizę otoczenia.
- Chissowie siedzą dziwnie spokojnie - odezwał się Han. - Lepiej zrób odczyt
czujników naszego miejsca przeznaczenia... ale ich nie uaktywniaj. Nie możemy zdra-
dzić, dokąd lecimy.
- Dobry pomysł. - Leia poczuła się lekko urażona, że Han wciąż jeszcze uważa za
stosowne mówić jej, co ma robić jako drugi pilot. - Są w okolicy jakieś niezwykłe kon-
centracje masy, ale żadnych emanacji elektromagnetycznych i napędów.
Han spojrzał i uśmiechnął się krzywo.
- Znowu czytasz w moich myślach, tak?
- Księżniczka Leia to potrafi? - Juun wydawał się zmartwiony... a może zakłopo-
tany. - Umie czytać w myślach?
- Jasne - zapewnił Han. Spojrzał na odbicie Sullustanina w iluminatorze i zmarsz-
czył brwi. - Wszyscy najlepsi drudzy piloci to umieją.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
152
Leia uznała zakłopotanie Juuna za lekko niepokojące, ale stwierdziła, że na razie
lepiej nie zastanawiać się nad jego źródłem. Sullustanin zapewne podziwiał jej proce-
dury albo coś w tym stylu.
- Jeśli chodzi o czytanie z myśli... jakoś nie mogę dostać tego odczytu w podczer-
wieni, o którym myślisz - mruknęła Leia. - Zbyt dużo emisji tła z Qoribu.
- Nie za dobrze - odparł Han. - A Chissowie nie wysyłają...
Do sterowni przyczłapał C-3PO.
- Kapitanie, chyba zapomniał pan o wieżyczkach dział, mówiąc o tych stacjach bo-
jowych - rzekł robot. - Uważam, że powinniśmy zawrócić już w tej chwili, zanim stanie
się coś niefortunnego. To będzie o wiele bezpieczniejsze.
- Juun! - warknął Han. - Wiesz, gdzie na robocie Threepio znajduje się wyłącznik?
- Oczywiście.
- Jeśli powie jeszcze jedno słowo na temat zawracania albo wspomni, że jesteśmy
zgubieni, użyj go.
- Tak jest, kapitanie.
- Proszę tego nie robić - odezwał się C-3PO. - Moje biedne obwody zostały już
przeciążone pogorszeniem się odruchów kapitana Solo, a zabawa z zasilaniem nie po-
prawi sytuacji.
Juun wstał z fotela. C-3PO odsunął się żwawo.
- Nie ma takiej potrzeby - powiedział szybko. - Będę wcieloną procedurą odwagi,
obiecuję. Proszę, lećcie. Wbijcie nas od razu w tę planetę, nie usłyszycie już ode mnie
ani słowa.
- Kusząca oferta - warknął Han.
Kontroler lotu Chissów zauważył wreszcie - albo pofatygował się skomentować -
kierunek, w którym zmierza „Sokół", i otworzył kanał komunikacyjny.
- „Sokół Millenium", tu Ratunek Jeden. Wyjaśnij zejście z kursu. Leia wyciągnęła
rękę, żeby otworzyć kanał, ale zrezygnowała.
- Zobaczmy, czy mówią poważnie.
- Chissowie? - zdziwił się Han. - Chcesz sprawdzić, czy Chissowie mówią poważ-
nie?
- Mam przeczucie - wyjaśniła. - Tylko...
- .. .mi zaufaj - dokończył. - Wiem. wiem. Juun wytrzeszczył oczy.
- Czy wszyscy na tym statku czytają w myślach?
- Ależ skąd - wyznał C-3PO. - Przynajmniej ja nie.
„Sokół" jeszcze przez sekundę podążał w kierunku sieci śladów jonowych prze-
słaniających mroczną powierzchnię Qoribu, zanim w komunikatorze znów odezwał się
głos chissańskiego kontrolera.
- „Sokół Millenium", pytam ponownie. Wyjaśnij zejście z kursu.
Leia się obejrzała. Zobaczyła zwężone w intensywnym procesie myślowym oczy
Hana i doszła do wniosku, że myślą o tym samym.
- Obawiają się, że nas wystraszą- mruknęła. Skinął głową.
- To pułapka.
- „Sokół Millenium", jeśli nie odpowiesz...
Troy Denning
Janko5
153
- Przepraszam - rzekł Han, włączając własny mikrofon. - Mamy tu trochę roboty.
- Co robicie?
Zanim Han odpowiedział, obejrzał się i bezgłośnie wypowiedział imię córki. Leia
skinęła głową i sięgnęła w kierunku Jainy, pozwalając, aby niepokój i podejrzliwość
wypłynęły na powierzchnię.
- Hm... myślę, że właśnie dostrzegliśmy kogoś - rzekł Han do komunikatora. -
Dlatego nie odpowiadaliśmy, trzeba było przygotować sprzęt reanimacyjny.
- Nie widzimy żadnej ofiary na waszym kursie - odparł Chiss.
- Jesteśmy bliżej - wyjaśnił Han. - I wy nie macie... eee... Jedi na pokładzie.
-A, to Jedi ich znalazł? - Po krótkiej pauzie Chiss stwierdził: -Proszę bardzo. Kon-
tynuujcie, jesteśmy wam bardzo wdzięczni.
Han zamknął kanał.
-No to mamy jasność... bawią się nami - stwierdził. - Uprzedziłaś Jainę?
- Ona już wiedziała. - Leia czuła w żołądku pustkę równie zimną jak próżnia, w
której lecieli. - Nie przejmuje się.
Lowbacca naturalnie nie mógł widzieć stealthX-ów, ale mógł je wyczuć. Były nie
więcej niż o tysiąc kilometrów od niego, a zbliżały się z czterech stron, szybko i nie-
ubłaganie.
Nie! - wykrzyknął poprzez bitwowięź. Wbił wzrok w najbliższy ze szponostatków
i wyobraził sobie jego działa laserowe plujące ogniem, kiedy ratujący zbliżą się, by go
podjąć. Pułapka!
W głowie rozbrzmiał mu śmiech Jainy. Saba wydawała się zaciekawiona. W przy-
padku Lowbacki i Barabelki więź nie była aż tak silna, jak z Jainą i innymi członkami
grupy, ale czuł, że Saba zastanawia się, ile tam jest szponostatków i czy stealthX-y
zdołają rozprawić się ze wszystkimi. Lowbacca nigdy w życiu nie miał tak wielkiej
ochoty skłamać, aby ujrzeć wreszcie przyjazną twarz wyglądającą z kabiny stealthX-a.
Ratownicy nie mieli jednak szansy na powodzenie. W kosmicznym gruzie wokół niego
krył się chyba cały batalion szponostatków, a wszyscy czekali na ekipę ratunkową Jedi.
Jaina dała mu znak, żeby przestał przesadzać, ale Sabie było wyraźnie smutno i
widać było, że nie podoba jej się myśl o opuszczeniu go. Lowbacca nie martwił się aż
tak bardzo. Chissowie wiedzieli, gdzie jest.
Nagle irytacja Jainy wypełniła Moc. Odpowiedział jej gniew Saby. Lowbacca czuł
jednak, że Jaina stale się zbliża, wiedział, że przygotowuje broń i wybiera cele, zdeter-
minowana odciągnąć Chissów. Miecz Jedi niełatwo ustępuje, przynajmniej dopóki
pozostaje choć iskierka nadziei.
Lowbacca wiedział, co musi zrobić. Uniósł rękę i otworzył osłonę na wewnętrznej
części rękawa kombinezonu, odsłaniając aktywator boi awaryjnej.
- To mi źle wygląda, Han - mruknęła Leia.
- Jak bardzo źle? - Han uzbroił rakiety. -Jeszcze gorzej.
Jaina straciła w tej wojnie już bardzo wielu bliskich - Anakin. Chewbacca, Ganner,
Ulaha i tak dalej, dalej... Stwierdziła, że nie chce stracić nikogo więcej.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
154
Z głośników awaryjnych „Sokoła" rozległo się głośne i natarczywe „ping" boi i
Leia stwierdziła, że na ich azymucie miga jaskrawo-żółty znacznik kombinezonu ewa-
kuacyjnego. Ekran taktyczny natychmiast rozjarzył się szponostatkami, a frustracja
Jainy przeszła w szok.
- Lowie! -jęknęła Leia, w równym stopniu z ulgą i smutkiem. - Dziękuję.
Wyczuła przez Moc lekki powiew ciepła, ale uczucie zanikło, kiedy Lowbacca
zwrócił swoją uwagę gdzie indziej i stracił kontakt.
- No i co? - Han spojrzał na nią wyczekująco.
- To koniec - odparła Leia. Sięgnęła ku Jainie i wyczuła jej rozczarowanie.. . oraz
ukryty gniew Saby, że nikt nie posłuchał jej rozkazu. - Już wracają.
- Całkiem niezły pomysł - zgodził się Han. Obrócił „Sokoła", aby dołączyć do
córki, i dodał: - Grupa ratunkowa zrobiła, co mogła, i mam nadzieję, że Jaina o tym
wie.
- Ja też o tym wiem, Han - rzekła Leia. - Ale nie sądzę... Chissański oficer kontroli
wpadł jej w słowo.
- „Sokół Millenium", jaki jest stan waszych ocalonych?
- Ocalonych? - Leia zmieszała się na chwilę, ale zmieszanie rychło przerodziło się
w gniew, kiedy przypomniała sobie wymówkę Hana i zorientowała się, że sobie z niej
kpią. - Jestem pewna, że sam doskonale wiesz, Ratunek Jeden.
Nastąpiła krótka pauza, po czym z głośników rozległ się głęboki, znajomy głos.
- Przepraszam, księżniczko Leio, ale chciałem tylko potwierdzić moje rozumienie
sytuacji.
Leii opadła szczęka. Spojrzała na Hana i stwierdziła, że on też ma kłopoty z do-
mknięciem ust.
- Jag? -jęknęła. - Jagged Fel?
- Istotnie - padła odpowiedź. - Nie mieliśmy zamiaru z was drwić.
- Jag! - wrzasnął Han. - Co ty tam robisz?
- Kapitanie Solo, odpowiedź na to pytanie podpada pod działalność wywiadu woj-
skowego - odparł Jag. -Ale proszę mi wierzyć, Jedi Wookie został ocalony. Będzie
traktowany z zachowaniem wszelkich praw i przywilejów więźnia wojennego... podob-
nie jak reszta waszych zbuntowanych Jedi. kiedy już ich wszystkich dopadniemy.
Troy Denning
Janko5
155
R O Z D Z I A Ł
17
W każdej bazie jest takie miejsce, gdzie jest ciemno, duszno i pusto i gdzie Bara-
bel może udać się na łowy, by oczyścić umysł; miejsce, gdzie unosi się zapach lokalnej
ziemi i szelest lokalnych ofiar w listowiu. Saba znalazła się głęboko pod gniazdem
Taat. Wśliznęła się w szczelinę w tempie, które jedynie gad zinterpretowałby jako ruch.
Jej rozwidlony język badał powietrze przesiąknięte kwaśnym zapachem pękniętego
górotworu Jwlio. Pysk wypełniał jej gorzki smak niesubordynacji Jainy.
Mistrz Skywalker pozwolił siostrzenicy uczestniczyć w wyprawie ratunkowej, pod
warunkiem że Saba będzie dowodzić. Kiedy jednak sprawy przybrały zły obrót, Jaina
podporządkowała się -jak zwykle zresztą - tylko własnym emocjom. Saba nie uznała się
za godną kwestionowania decyzji mistrza Skywalkera, ale nie rozumiała, jaki miał cel,
by dopuścić do bałaganu usprawiedliwiającego takie zachowanie. Nieposłuszeństwo
prowadzi do chaosu, a chaos do nieskuteczności.
Szczelina rozszerzyła się w jaskinię, a słaby zapach mięsa, za którym podążała
Saba, był coraz silniejszy. Wszystkie jej instynkty nastawiły się na łowy, bo ofiara dość
często znajduje się w pobliżu młodych. Nie wiedziała oczywiście, na co poluje, ale
zapach sugerował drapieżnika. Roślinożercy rzadko przynoszą do legowiska świeże
mięso.
W oczach Barabelki, która doskonale widziała w podczerwieni, wejście wyglądało
jak czarny diament, otwierający się na chłodny blask górotworu Jwlio. Podpełzła jesz-
cze kawałek i usłyszała w gnieździe ciche skrobanie. Znieruchomiała, a wszystkie mię-
śnie napięły się do skoku na to, co wystawi łeb. Starała się zamaskować własny zapach,
nacierając łuski pyłem ze szczeliny, ale takie operacje nigdy nie były stuprocentowo
skuteczne. Zdobycz warta tego określenia zwykle wyczuwa drapieżcę na długo przed
atakiem.
Z jaskini znowu dobiegł szmer. Saba ruszyła przed siebie, posuwając się po dzie-
sięć centymetrów. Jeśli ofiara nie uciekła do tej pory, teraz już jej się nie uda. Stęchły
odór był coraz silniejszy, z lekką domieszką słodyczy killickiej. Saba dotarła do wej-
ścia. Krawędź otworu opadała w zimny mrok, który sprawiał wrażenie absolutnej pust-
ki. Zatrzymała się na dziesięć uderzeń serca nasłuchując i smakując powietrze języ-
kiem. Dwadzieścia, pięćdziesiąt, sto.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
156
Żadnych więcej szmerów.
Saba ześliznęła się po szczelinie skalnej do trzymetrowego zagłębienia. Nie wy-
czuwała w okolicy żadnych innych żywych istot, ale kolce na grzbiecie uniosły się jej
lekko, a to zwykle oznaczało, że za chwilę zdarzy się coś ekscytującego. Ruszyła przed
siebie, pełznąc po warstwie kamieni; badała smak powietrza i szła tym tropem w kie-
runku stęchłego zapachu. Po chwili dotarła do większego głazu, a kiedy zza niego wyj-
rzała, poznała źródło szelestów.
Na płaskim kamieniu przed nią leżało około dwóch tuzinów egzoszkieletów.
Wszystkie były puste i rozszczepione na grzbiecie od wylinki. Miały różne rozmiary -
od małych jak kciuk Saby po większe od dłoni, a były tak lekkie, że nawet niewyczu-
walny przeciąg w jaskini poruszał i szeleścił nimi. Wokół leżało sporo małych kostek;
starczyłoby ich na sześć lub siedem waba. Większość była starannie oczyszczona i
wyssana, ale pośrodku sterty leżało kilka z resztkami mięsa.
Świeżego mięsa.
Saba czuła, że zbliża się do ofiary. Uruchomiła pręt żarowy i podeszła do egzosz-
kieletów. Miały znajomy, ciemnoniebieski kolor, ale grubą, szorstką chitynę, jak u
strażników Raynara. Saba zdziwiła się nieco i lekko zdenerwowała, ale zdmuchnęła
kilka mniejszych egzoszkieletów i poświeciła do szczeliny, która ciągnęła się na głębo-
kość metra pośrodku jaskini. Ktoś ją wyciął bardzo starannie -jak piłą laserową, a może
mieczem świetlnym.
Jej przyszła ofiara stawała się coraz bardziej interesująca.
W szczelinie Saba zauważyła cztery sześciokątne komórki, każda średnicy może
pięciu centymetrów, wykonane z killickiego ślinobetonu. Jedną z nich wciąż zatykał
korek z zakurzonego wosku, ale pozostałe trzy były puste.
Rozległ się cichy szmer egzoszkieletów, poruszonych strumieniem powietrza tak
delikatnym, że Saba go nie wyczuła. Wysunęła język i skosztowała powietrza; smako-
wało lekką goryczą strachu, ale w Mocy nie poczuła nic, z wyjątkiem delikatnego
drgnienia zmysłu niebezpieczeństwa. Dziwna ofiara. Barabelka poruszyła niecierpliwie
ogonem i najmniejszym szponem zdrapała warstewkę wosku, żeby wyjąć jajko owada.
Było pomarszczone, szare i suche - nawet nie na jeden ząb.
Gorycz w powietrzu była coraz lepiej wyczuwalna. Łuski między łopatkami Saby
uniosły się z podniecenia. Chlasnęła ogonem, który zatoczył krótki łuk i wylądował na
ofierze z miażdżącą kości siłą. Uderzony wylądował ze stłumionym stukiem, jak do-
świadczony wojownik. Saba natychmiast nabrała dla niego respektu, bo nie słyszała
okrzyku bólu ani zaskoczenia. Odwróciła się, chwyciła miecz świetlny i zatoczyła nim
krąg w kierunku przeciwnym do ruchu ogona.
Szkarłatne ostrze ożyło z sykiem i zablokowało jej cios. Fala Mocy zalała ją z taką
siłą że głowa Saby uderzyła o kamień i na chwilę pociemniało jej w ślepiach. Widziała
jedynie czerwony miecz świetlny ofiary i przykucniętą sylwetkę. W Mocy nie czuła
właściwie nic, poza niejasnym wrażeniem zagrożenia.
To dopiero była zdobycz warta wysiłku.
„Cień" człowieka zerwał się na nogi i stał w miejscu. Najwyraźniej oczekiwał, że
Saba zapyta, kim jest. Pierwszy błąd. Saba skoczyła, sycząc z rozkoszy i ignorując
Troy Denning
Janko5
157
zamroczenie, i zatoczyła ramionami łuk w groźnym cięciu znad głowy. Ofiara - Saba
nie traciła czasu na zastanawianie się. kim jest - kulejąc, odskoczyła dwa kroki w tył,
uniosła miecz i zablokowała jej cios.
Saba zatoczyła krąg kolanem, celując w klatkę piersiową przeciwnika. .. i odniosła
wrażenie, jakby kopnęła rzeźbę. Prześliznął się pod jej zasłoną i trafił ją piętą w pod-
bródek, aż się zachwiała i cofnęła.
Silny.
Saba nogą poderwała z ziemi kamień wielkości pięści i użyła Mocy, aby nim rzu-
cić w głowę wrogą a jednocześnie wyprowadziła cięcie na wysokości kolan. Zrobił
unik i odpowiedział atakiem na atak, blokując jej ostrze swoim, a potem podbijając w
górę łukiem, który powinien ją rozbroić. Siłowa walka przeciwko Barabelowi. I zwy-
cięstwo.
Na linii wznoszenia łuku Saba wypuściła z ręki miecz i cięła szponami. Pierwszy
cios otworzył twarz jej przeciwnika od skroni po szczękę, drugi wyłupił oko. Okręcił
się, nie wydając głosu, lecz w Mocy zabrzmiał wrzask bólu. Kopniakiem dosięgnął
Sabę w brzuch. Poszła za ciosem, przetoczyła się w szybkim salcie do tyłu i straciła pół
metra ogona w zetknięciu z jego mieczem.
Tym razem cień nie dał jej czasu na odzyskanie sił. Z dłoni z trzaskiem wyleciała
mu błękitna błyskawica i trafiła Sabę prosto w pierś. Każdy nerw jej ciała stał się prze-
wodem dla palącego, rozdzierającego bólu. Sparaliżowana upadła na kolana zgrzytając
zębami, z dygoczącymi łuskami i skurczem mięśni.
Człowiek-cień jedną ręką wciąż kierował ku niej błyskawicę Mocy. Kuśtykając,
podszedł bliżej i teraz, w świetle czerwonej klingi miecza Saba po raz pierwszy przyj-
rzała mu się dokładnie. Ubrany był częściowo w czarną plastoidową zbroję, a częścio-
wo w niebieską killicką chitynę, i zaskakująco niezgrabny. Pomimo muskularnej syl-
wetki był tak zdeformowany, że wydawało się, jakby zaraz miał upaść pod ciężarem
garbu na łopatce. Jego twarz była jeszcze bardziej zniekształcona niż twarz Raynara -
tylko para oczu i pozbawiona warg szczelina w pooranym bliznami owalu. Jedno z
ramion było w takim samym stopniu owadzie i ludzkie, bo od łokcia przechodziło w
chitynową rurkę zakończoną szczypcami.
Saba zrozumiałą że Raynar i Killikowie kłamali. Welk przeżył Katastrofę.
Ciemny Jedi stanął o półtora metra od niej. Zrozumiał już, że wahanie jest błędem,
i poderwał szybko miecz, celując w kark Saby - i upadł do tyłu, kiedy Mocą pchnęła go
w zranione kolano, aż się pod nim ugięło. Jego miecz świetlny przejechał po czaszce
Saby, zalewając jej umysł bólem tak palącym i oślepiającym, że nie wiedziała nawet,
czy błyskawice Mocy ustały. Poderwała się mimo wszystko, uderzyła go w pierś, prze-
leciała z nim ostatnie pół metra i przygniotła do ziemi, na oślep ściskając jego ramię z
bronią. Wreszcie wbiła zęby w jego gardło.
Jednak udało się jej zatopić kły ledwie na dwa centymetry. Próbowała wyszarpać
ciało, ale brakło jej siły, żeby utrzymać zaciśnięte szczęki. Odpadła z pyskiem pełnym
krwi.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
158
Ukąszenie jednak zaskoczyło jej przeciwnika. Poczuła, jak Moc unosi ją i rzuca w
ciemność - więc wyciągnęła łapę, przyzywając do siebie miecz, i trzymała go już w
chwili, kiedy uderzyła o ścianę jaskini.
Walcząc z czarną zasłoną zamroczenia, osunęła się po ścianie i wylądowała na
stopach. Mało co widziała, nawet nie usłyszała zwykłego syknięcia kiedy włączyła
miecz. Rzuciła się jednak na ofiarę, pokonując odległość w trzech szybkich skokach... i
omal nie straciła równowagi, kiedy wylądowała w kałuży jego krwi.
Welk cofnął się o dwa metry i skierował na nią kolejną błyskawicę. Odbiła ją mie-
czem i wyminęła, sycząc z ekscytacji. Zaczynało się z tego robić niezłe polowanie,
naprawdę dobre polowanie. Spróbowała zmniejszyć odległość. Przeciwnik uniósł miecz
w pozycję środkową i cofnął się jeszcze o krok.
Saba zaatakowała z góry, lecz jej refleks pogarszał się z każdą chwilą i miecz
Welka błysnął w blokadzie. Jeszcze jeden krok w tył. Rzuciła się ku niemu z półobrotu,
kreśląc łuk ostrzem na wysokości ramienia, a jednocześnie chlasnęła go po nogach
zakrwawionym ogonem.
Jej gesty były płynne, lecz spowolnione. Welk zdołał zablokować cięcie z ramie-
nia i przeskoczył nad śmigającym ogonem, po czym przeniósł swoje ostrze nad klingą
Saby w doskonałym przejściu od obrony do ataku.
Cios mógł otworzyć Sabie gardło, gdyby zdołał zablokować również jej stopę, ale
to ona kopniakiem zwaliła go z nóg i weszła w drugi obrót, ścinając mieczem ramię ze
szczypcami, a drugie przydeptując stopą. Zatoczyła krąg ostrzem, aby do odciętego
ramienia dołożyć jeszcze ranę na szyi.
Lecz wtedy zaćmiony wzrok ją zdradził. Wyczuła, że coś nadlatuje z tyłu - obej-
rzała się, żeby zobaczyć, co to, ale ujrzała jedynie ciemność na tle ciemności.
Kamień trafił ją w ranę na głowie. Upadła na kolana, podnosząc miecz w wysokiej
gardzie, ale nie pamiętała, jak się tam znalazła. Widziała jeszcze gorzej niż przedtem, a
jej zmysł smaku i powonienia poszły w ślad za słuchem.
To będą niezapomniane łowy.
Nie widząc przed sobą nic, poza wąskim stożkiem skały, Saba sięgnęła w Moc i
wyczuła jeszcze większe zagrożenie. Wydawało się, że ją otacza, jakby zdobycz roz-
ciągnęła swoją obecność na całą jaskinię. Zaczęła na oślep machać mieczem w serii
blokad i wstała. Coś gąbczastego i ciepłego wylądowało na jej ramieniu tuż pod raną na
głowie. Miała nadzieję, że to nie jej mózg.
Zaczęła obracać się powoli, aż wreszcie jej wąskie pole widzenia objęło ofiarę,
niezdarnie kuśtykającą ku ścianie, zalaną krwią z rany na szyi i bezradnie wywijającą
przypalonym kikutem ramienia.
Dobrze. Ofiara słabnie.
Saba wyłączyła miecz i skoczyła za Welkiem z sercem bijącym w oczekiwaniu na
ostateczny, zabójczy cios. Dotarła do ściany jaskini trzy kroki za nim... i syknęła z za-
skoczenia, kiedy coś wylądowało jej na plecach i przebiło łuski na karku twardą trąbką.
Sięgnęła przez ramię i namacała stworzenie mniej więcej wielkości własnej głowy.
Przeklinając słabnące zmysły, zerwała je i podsunęła sobie pod nos. Stwierdziła, że
patrzy w ciemne oczka małego, czarnoniebieskiego Killika.
Troy Denning
Janko5
159
Owad rozstawił żuwaczki i wypuścił strumień brązowej cieczy z maleńkiego
otworu gębowego. Saba ledwie zdążyła się odwrócić, by ochronić oczy. Ciecz natych-
miast zaczęła przeżerać jej łuski na policzku.
Kwas.
Poczuła, że łuski na jej grzbiecie się podnoszą i wiedziała, że nadchodzi kolejny
atak. Przykucnęła i spory kamień uderzył w ścianę ponad nią. Odskoczyła na bok, kie-
dy przetoczył się w jej kierunku, i trzymając Killika na odległość ramienia, spojrzała w
górę, wprost w pełne niedowierzania oczy Welka. Saba wbiła miecz w odwłok Killika i
włączyła ostrze.
Wyładowanie, jakie nastąpiło, nie było właściwie eksplozją. Straciła tylko czubki
dwóch palców, a nie całą rękę. Kula ognia tylko trochę osmaliła jej łuski i oślepiła.
Ale... co to było? Eksplodujący Killikowie?
Kiedy znów podniosła wzrok, Welk kierował się już do wyjścia z jaskini. Ruszyła
za nim i po dwóch krokach upadła na kolana, osłabiona. Ogarnęły ją mdłości. Dotknęła
ukąszenia na karku i poczuła, że jest spuchnięte i że coś z niego cieknie.
Jad?
Co to za wredne robactwo? Saba właściwie powinna była się zatrzymać i wejść w
trans leczniczy, ale jej ofiara była ranna i uciekała. Jeśli teraz ją wypuści, znacznie
trudniej będzie ją namierzyć i złapać następnym razem. Ruszyła w pogoń.
Mięśnie słuchały jej niechętnie, reagowały sztywno. Czuła się jak przy zapadaniu
w hibernację, lecz bez snu. Zaczerpnęła Mocy; wezwała ją, aby dodała jej sił i wypaliła
truciznę w jej ciele, a sama ruszyła za zdobyczą.
Była tylko trzy metry od celu, kiedy znów jakaś trąbka przebiła jej nogę. Spojrzała
w dół i spostrzegła kolejnego małego Killika wczepionego w jej łydkę. Oderwała go i
trzymając tak. aby nie zdołał plunąć w jej kierunku żrącą żółcią, rzuciła wysoko w po-
wietrze.
Owad rozwinął dwie pary skrzydeł, wyciągnął żuwaczki i rzucił się w kierunku
Saby, zwinnie umykając przed ostrzem miecza, aż wylądował na jej piersi. Zanim zdo-
łała go odczepić, Killik opuścił głowę i trąbką przebił łuski. Oderwała go i rzuciła na
ziemię, zastanawiając się, jak zabić owada, aby nie stracić więcej palców.
Wyczuła następny głaz lecący w jej kierunku. Wciąż trzymając Killika na odle-
głość ramienia, odwróciła się i Mocą sięgnęła w jego kierunku, kierując go w górę, w
stronę ofiary. Jej wysiłek został nagrodzony głuchym stukiem i okrzykiem bólu zmie-
szanego z zaskoczeniem.
Mały Killik zadudnił i zaczął się wykręcać, trzepocząc skrzydełkami. Saba złapała
skrzydła pełną garścią i oderwała, po czym znów rzuciła owada w powietrze.
Jej refleks był tak spowolniony paraliżującą trucizną, że zanim zapaliła miecz,
owad upadł już na ziemię. Potrzebowała aż trzech uderzeń, zanim wreszcie zdetonował.
Saba natychmiast spojrzała w górę, ale jej ofiara już zniknęła w szczelinie wylo-
towej. Czuła się półżywa od trucizny i nie chciała ryzykować trzeciego ukąszenia. Le-
żała bez ruchu przez dłuższą chwilę; próbowała nasłuchiwać mimo ataku głuchoty i
smakowała powietrze zdrętwiałym językiem, usiłując dojrzeć cokolwiek poza wąskim
stożkiem widzenia. Nie czuła nic, tylko mroczną samotność podziemi.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
160
Przypomniała sobie nagle, że były trzy komórki jajowe i tylko dwa ataki Killików.
Ruszyła do wyjścia i wyjrzała na zewnątrz.
Nic.
Jej ofiara uciekła, tak samo jak trzeci Killik.
Wszystkie instynkty Barabelki ciągnęły ją do kontynuacji pościgu, do podążania
krwawym tropem ofiary, dopóki nie zagoni jej na śmierć. Lecz racjonalna część umysłu
wiedziała, co ma robić. Łowy wymagały jasnego refleksu i bystrych zmysłów, obraże-
nia Saby zaś sparaliżowały jedno i drugie. Ruchy miała powolne i zaczynała drżeć;
wkrótce nie będzie w stanie w ogóle się ruszyć.
Przy tym miała nieprzyjemne wrażenie, że trzeci Killik porzucił gniazdo wcze-
śniej, a ona sama mogła wymyślić tylko jeden tego powód - odlot „Cienia Jade".
Troy Denning
Janko5
161
R O Z D Z I A Ł
18
-Ben!
Głos Mary w interkomie „Cienia" zabrzmiał tak ostro i głośno, że Luke upuścił
mikropunktak, który trzymał w przedziale danych głębokiej rezerwy R2-D2.
- Ben, chodź tu natychmiast!
- Eee... to może nie najlepszy pomysł - rzekł Luke przez interkom. Podniósł silnie
powiększające okulary i spojrzał na warsztat, gdzie siedział Ben, otoczony pokrywkami
skrzyń i prętami dystansowymi, od stóp do głowy umazany smarem do serwomotorów.
-Przynajmniej do momentu, aż się go zdezynfekuje i wyszoruje. Jest ze mną tu, na po-
kładzie serwisowym.
- A co robi? - zapytała Mara.
Luke pochwycił spojrzenie Bena i podbródkiem wskazał w kierunku ściennego in-
terkomu.
- Pracuję nad moim Killikiem! - pokornie odparł Ben. Minę miał pełną poczucia
winy i zbolałą. - Niania powiedziała, że mogę.
- Zostań tam, gdzie jesteś! Luke uniósł brew.
- To brzmi groźnie.
- Chyba tak. - Ben skinął głową.
- Masz jakiś pomysł?
Ben wrócił do swojego robota - Killika.
- Może.
Luke uznał, że za chwilę obaj się dowiedzą, co tak zdenerwowało Marę, i wrócił
do zablokowanego sektora, który znalazł na jednym z modułów z kości głębokiej re-
zerwy pamięci R2-D2. Sądząc z pociemniałej przerwy w obwodzie serwisowym,
uszkodzenie miało miejsce lata - może dziesiątki lat - temu i było całkowicie nieszko-
dliwe do momentu, kiedy mikroskopijny kawałek obudowy zmostkował pęknięcie.
Biorąc pod uwagę, jak długo i bezbłędnie funkcjonował do tej pory R2-D2, Luke zasta-
nawiał się, ile czasu upłynęło od chwili, kiedy cokolwiek zapisano w tym sektorze.
Soczewkowy właz obok Luke'a otworzył się i do warsztatu weszła Mara z pustym
pojemnikiem po żelmięsie. Jej irytację widać było po szybkim kroku - i po wirującej
aurze w Mocy.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
162
- Zaczekaj chwilę, Artoo - rzekł Luke, odkładając mikropunktak na blat. - To źle
wygląda.
R2-D2 zaszczebiotał z troską.
- Jasne, że jesteś ważny - odparł Luke. - Ale i tak potrzebuję chwili odpoczynku.
Muszę być pewien, że mam spokojne ręce.
R2-D2 zagwizdał pocieszająco.
Luke ruszył w kierunku żony i syna. Ben siedział w skorupie Killika zrobionej z
pokrywek i łypał na Marę.
- Czy niania pozwoliła ci zjeść całą puszkę żelmięsa, młody człowieku? - zapytała
Mara.
Ben wytrzeszczył oczy.
- Powiedziała, że mogę sobie wziąć plasterek.
- Czy to wygląda dla ciebie jak plasterek? - zapytała pokazując mu pusty pojem-
nik.
Ben wzruszył ramionami... dość dzielnie, jak uznał Luke.
- Myślałem, że powiedziała: pojemnik.
Luke poczuł, że cierpliwość Mary jest na wyczerpaniu. Kiedy zamachnęła się po-
jemnikiem na Bena, powstrzymał ją delikatnym dotknięciem w Mocy, prosząc, by się
uspokoiła.
Mara znieruchomiała i próbowała się opanować, udając, że czyta etykietkę.
- To niania znalazła pojemnik, Ben - powiedziała wreszcie, podając mu go. -
Twierdzi, że od wylotu z Jwlio poszła cała skrzynka, a nikt inny tego nie je.
- Może Tesar?
- Żelmięso? - odparła z powątpiewaniem.
- Może - z nadzieją odrzekł Ben. - On je wszystko.
- Wszystko, co żyje - poprawiła go. -Ale możemy zapytać. Mam go zawołać?
Ben zawahał się i zwiesił głowę. -Nie.
- Też tak myślę - odrzekła łagodniejszym tonem. - Ben, nie wiem, jak ty możesz to
wszystko jeść i nie nabrudzić mi na pokładzie, ale musisz przestać, bo się rozchorujesz.
- Dobrze, mamo - odparł chłopak z widoczną ulgą. - Nie musisz się martwić. Ja
tego nie zjadam.
- Nie? - zdziwiła się Mara. - A co z tym robisz? Ben znów przybrał smutną minę i
odparł niechętnie:
- Karmię mojego Killika. Mara milczała przez chwilę.
- Ben, rozmawialiśmy już o kłamstwie, prawda? Ben opuścił wzrok.
- Jasne, mówiłaś, że jeśli zacznę kłamać, będę musiał zostać z Kamem i Tionne,
kiedy wy pojedziecie na kolejną misję.
- Właśnie - potwierdziła. - Zapamiętajmy to sobie.
- Dobrze - skinął głową. - Ja cały czas pamiętam.
- Doskonale. - Mara pochyliła się i zabrała mu pusty pojemnik. - I koniec z żel-
mięsem.
Ben wytrzeszczył oczy.
- Jak to koniec?
Troy Denning
Janko5
163
- Koniec aż do powrotu do domu. - Luke miał nadzieję, że jego głos brzmi poważ-
nie. - Zjadłeś tyle, że starczy ci na dziesięć podróży.
Kiedy oboje z Marą wrócili do stacji serwisowej, czuł, że nadal jest na nią zły.
- Słuchaj, tu nie chodziło tylko o żelmięso - rzekł łagodnie. - Co się dzieje? Masz
dość słuchania, jak Tahiri i pozostali tęsknią za Jwlio?
Mara pokręciła głową.
- Nie w tym rzecz.
- Masz dość burczących Ewoków?
- O Tarfanga też nie chodzi - powiedziała. - Nie jestem pewna, czy Killikowie są
wrogami, czy tylko niebezpiecznymi przyjaciółmi, ale wiem jedno: musimy się o nich
dowiedzieć wszystkiego, co możliwe.
Luke milczał, przeczuwając, że to jeszcze nie wszystko.
- Czuję się dziwnie - stwierdziła jego żona. - Mam wrażenie, że znów zostaniemy
zaatakowani.
Luke przerwał pracę, świadomie otwierając się w Mocy.
- Ja też to wyczuwam, ale nie tak silnie jak ty. Chyba powinniśmy jeszcze raz
przeszukać ładownie.
- I znaleźć coś, co przeoczyliśmy przy poprzednich sześciu razach? - Mara pokrę-
ciła głową i się uśmiechnęła. - Wracaj do swojego robota, Skywalker. Próbujesz po
prostu zwabić mnie do kabiny.
- Jestem aż tak przewidywalny? - westchnął Luke. - Ale nie lekceważ tego wraże-
nia. Cokolwiek je powoduje, masz chyba z nim szczególną więź.
- Szczęściara ze mnie. - Mara otworzyła właz, stanęła w progu i obejrzała się przez
ramię. - A co do tej kabiny...
-Tak?
- Może później.
R2-D2 zaszczebiotał z troską.
- Nie obawiaj się - zachichotał Luke. - Wciąż potrafię się skoncentrować, w końcu
jestem mistrzem Jedi.
Wziął narzędzia i starannie naprawił pęknięcie w płytce głębokiej rezerwy R2-D2.
Jak tylko lut wystygł, podniósł silnie powiększające okulary i spojrzał na ekran diagno-
styczny nad warsztatem.
- Doskonale, Artoo. Pokaż teraz, co trzymasz w tej głębokiej pamięci.
Po ekranie przewinęła się lista nagłówków i liczb, ale nagle się zatrzymała - do-
kładnie w chwili, kiedy zbliżyła się do naprawionego sektora.
- Nie zatrzymuj się - polecił Luke. - Muszę sprawdzić, czy masz do niego dostęp.
R2-D2 warczał przez chwilę, po czym wrócił do przewijania. Pojawił się numer
brakującego sektora, ale nagłówek opisowy wyglądał jak zbiór bezładnie wymiesza-
nych znaków.
- Stop - polecił Luke.
Przewijanie nie ustało, dopóki nagłówek nie zniknął za krawędzią ekranu. Dopiero
wtedy obraz znieruchomiał
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
164
- Teraz znów twój czas odpowiedzi jest za długi - poskarżył się Luke. - Daj go z
powrotem.
R2-D2 zaszczebiotał pytająco.
- Ten sektor, który próbuję naprawić. Dwa dwadzieścia dwa.
Lista przewinęła się w dół, aż pojawiła się dolna połowa żądanego zapisu.
- W dodatku masz problem z przewijaniem - westchnął Luke. - Zdaje się, że zła-
pałeś jakiegoś robaka. Chyba będę musiał wyciągnąć szybki demagnetyzer.
Zapis przesunął się na środek ekranu, lecz z każdym wierszem, o jaki opadał w
dół, zmieniała się jedna litera nagłówka.
- Stój! Czemu randomizujesz nagłówek?
Robot zaprzeczył oburzonym gwizdnięciem.
- Właśnie że tak - odrzekł Luke. - Widziałem, jak litery się zmieniają.
R2-D2 zawarczał, myślał przez chwilę, a wreszcie wyświetlił informację na ekra-
nie:
Pewnie jest zakodowana.
- Zakodowana? - Luke doszedł do wniosku, że sektor mógł być umyślnie zablo-
kowany. R2-D2 widział wiele różnych rzeczy jeszcze przed rebelią i Luke zawsze się
zastanawiał, jakie sekrety może mieć w sobie ukryte mały robot. - No to się włam.
R2-D2 zaprotestował zgrzytliwie.
- Artoo, jesteś robotem astromechanicznym - przypomniał mu Luke. - Masz dość
mocy obliczeniowej, żeby złamać potrójnie szyfrowany randomizer z możliwością
wprowadzenia dwukrotnej błędnej podpowiedzi. Chyba potrafisz rozwiązać normalny
kod podstawieniowy.
Robot zabrzęczał z rezygnacją po czym zaczął szumieć i powarkiwać. Po kilku
chwilach nagłówek zniknął zupełnie. Luke odczekał moment w nadziei, że wróci w
czytelnej formie, po czym poddał się z cichym jękiem.
- Nie mów, że zgubiłeś nagłówek.
R2-D2 zaszczebiotał przepraszająco.
- Nie szkodzi - odparł Luke, tracąc cierpliwość do wymówek małego robota. Opu-
ścił gogle. - Teraz po prostu połączę go z sektorem, który jest w tym folderze.
R2-D2 wycofał interfejs z gniazda i zaprotestował głośno.
- No to się włącz i przestań utrudniać - warknął Luke. - Chcę wiedzieć, co jest w
tym sektorze.
Robot zaterkotał pytająco.
- Właśnie w tym.
Luke dotknął końcem włókna lutowniczego sektora 222 i ze zdumieniem usłyszał
metaliczny głos kobiecy, wydobywający się z głośnika robota:
-Anakin...
Luke pochwycił błysk światła na warsztacie. Zerwał gogle i spojrzał na niego,
przekonany, że ujrzy podobizny Tahiri i zabitego siostrzeńca, Anakina, w intymnej
sytuacji, którą wścibski robot zarejestrował swoim holorejestratorem.
Troy Denning
Janko5
165
Ujrzał jednak przed sobą nieznajomą piękną brązowooką kobietę wielkości dłoni.
Przeszła się po powierzchni stołu, przystając u boku muskularnego młodzieńca, ubra-
nego, podobnie jak ona, w strój do snu.
- Co cię martwi? - spytała. Młody człowiek nie patrzył na nią. -Nic.
- Anakinie, kiedy wreszcie zaczniemy być ze sobą uczciwi? Luke poczuł, że serce
podchodzi mu do gardła. Nie rozpoznał od razu swojego ojca. Chciał zawołać Marę,
podzielić się z Leią tym, co czuje... ale był zbyt zdumiony. Po prostu patrzył dalej.
Młody człowiek - Anakin - spojrzał wreszcie na kobietę.
- To był sen.
- Koszmar?
Spojrzał w przestrzeń ponad jej głową.
- Taki sam, jak te, które śniłem o mojej matce... tuż przed jej śmiercią.
Kobieta zawahała się, ale spytała:
- leo?
Anakin opuścił wzrok.
- Ten sen był o tobie.
Hologram nagle się urwał i z wnętrzności robota dobiegły złowróżbne zgrzyty.
Luke opuścił gogle i zajrzał do środka. Głowica rejestrująca zatrzymała się na włóknie
grotu lutownicy, usiłując wejść do sektora 222.
- Artoo! - Luke sięgnął do głównego wyłącznika robota. - Czekaj!
Głowica rejestrująca przestała się poruszać, ale Luke nie podniósł grotu.
- Co ty wyprawiasz?
Robot wsunął ramię interfejsu z powrotem do gniazda danych i Luke znów musiał
włożyć gogle powiększające, żeby odczytać wiadomość na ekranie diagnostycznym.
Muszę sformatować sektor 222. Te dane są uszkodzone.
- Nic mi tu nie wygląda na uszkodzone. - Luke nie mógł pojąć, dlaczego Artoo tak
uparcie usiłuje ukryć zawartość 222, ale nie miał wątpliwości, że właśnie to robot pró-
buje zrobić.
- Co to za kobieta z moim ojcem?
R2-D2 wyśpiewał dwie nutki.
- Kobieta na hologramie - z irytacją powtórzył Luke. - Pokaż mi ją jeszcze raz.
Holoprojektor Artoo posłusznie ożył, wyświetlając znajomą, trójwymiarową po-
stać alderaańskiej księżniczki w eleganckiej białej sukni.
- Pomóż mi, Obi-Wanie Kenobi - powiedziała postać. - Jesteś moją jedyną nadzie-
ją...
- Nie o tę kobietę mi chodzi - przerwał Luke. - Znam moją siostrę. Mówię o tej
rozmawiającej z Anakinem. Czy to... czy to moja matka?
Na ekranie diagnostycznym pojawiła się odpowiedź:
Nie wiem, o jakiej kobiecie mówisz. Ten sektor jest
uszkodzony. Powinien być wydzielony.
- Był wydzielony... pewnie celowo.
Luke uważnie przyjrzał się R2-D2, dotykając go poprzez Moc. W przypadku
większości innych robotów wszelkie nadzieje na dotarcie do prawdy przepadłyby w
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
166
niemożliwym do rozszyfrowania szumie Mocy, generowanym przez procedury syste-
mowe. R2-D2 był jednak bliskim przyjacielem Luke'a przez prawie trzydzieści lat.
Aura szumów małego robota była dla mistrza Jedi tak wyraźna, jak aury obecności
Mary, Leii lub Hana.
Po chwili Luke wyczuł, w jakim kierunku powinny pójść jego pytania.
- Oni najwyraźniej nie wiedzieli o tym, że ich nagrywasz. Co robiłeś? Szpiegowa-
łeś?
R2-D2 zaskrzeczał, co Luke przyjął jako zaprzeczenie lub okrzyk oburzenia... po
czym iskra wyładowania stopiła drucik, którym Luke chronił sektor 222. Szarpnięciem
uwolnił lutownicę i skarcił robota za upór, ale jedno pasmo gryzącego dymu, jakie
uniosło się z panelu dostępu, powiedziało mu, że Artoo sam sobie nie wyrządziłby ta-
kiej szkody. Luke użył Mocy, aby wyłączyć główny obwód R2-D2, po czym otworzył
drugi panel, żeby wywietrzyć wnętrze.
Kiedy dym się rozwiał, znów włożył gogle i stwierdził, że wszystkie obwody w
promieniu jednego milimetra od sektora 222 zostały stopione. Co gorsza, kropla gorą-
cego spoiwa wylądowała na samym sektorze. Luke zerwał gogle i cisnął nimi o ścianę.
- Cholerni włamywacze. - Nie mógł się pozbyć przekonania, że ktoś naprawdę do-
łożył wielkich starań, aby Luke nigdy nie odkrył tożsamości swojej matki, ale przede
wszystkim ogarnęło go ogromne rozczarowanie. Ktokolwiek założył pułapkę na opro-
gramowanie szpiegowskie R2-D2. miał swoje racje... na pewno bardzo ważne pięćdzie-
siąt lat temu, ale w tej chwili bez znaczenia. - Cholerna historia!
- Tato? - rozległ się nagle głos Bena. - Co to znaczy „cholerna"?
Luke obejrzał się i stwierdził, że synek stoi obok niego z rozdziawioną buzią zdu-
miony nienaturalnym wybuchem wściekłości ojca.
- Nic, to brzydkie słowo - odparł Luke, uspokajając się szybko. Przy odrobinie
szczęścia... i właściwym sprzęcie... moduł pamięci będzie można naprawić, a pułapkę
wyminąć. Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje. - Mama nie będzie zadowolona, jeśli
się dowie, że użyłem go przy tobie.
- Nie obawiaj się, nic nie powiem. - Na drobnej buzi Bena pojawił się niewinny
uśmieszek. - Czy mogę dostać tubkę pasty z nerfa?
Troy Denning
Janko5
167
R O Z D Z I A Ł
19
Pole tańca lśniło w perłowym blasku odbicia Qoribu. Tysiące Taatów wirowały w
skomplikowanym układzie Pomruku Pierwszego Świtu. Leia czuła się tak, jakby wstą-
piła w przeszłość Alderaan tysiąc wieków temu, kiedy Kolonia wciąż władała planetą a
ekspansja ludzi była jedynie ciemną chmurą na horyzoncie galaktyki. Tańcząc, Killi-
kowie „śpiewali" swoją część Pieśni Wszechświata, wyćwierkując melodię przez cien-
kie trąbki, wystukując rytm żuwaczkami i bębniąc basem z głębi piersi. Muzyka była
obca i pierwotną lecz jej wykonanie bezbłędne, nie gorsze od koncertów, jakie Leia
słyszała w Sali Harmonii na Coruscant, kiedy jeden artysta grał na tysiącu instrumen-
tów.
- To nie jest w porządku, po prostu - mruknął Han, dodając do koncertu własny ża-
łosny ton. - Czemu ona nie wyszła za Jaga Fela, jak miała taką szansę?
- Uważaj na życzenia, jakie wypowiadasz - ostrzegła go Leia, podążając za nim
wzrokiem. - Jeśli jej czym prędzej stąd nie zabierzemy, zacznie z nim spędzać znacznie
więcej czasu, niż byśmy chcieli... przesłuchiwana w jego...
Leia zobaczyła, czemu przygląda się Han, i urwała. Na skraju kręgu tańczyli Jaina,
Zekk i Alema. Bez trudu nadążali za krokami tańca, poruszając uniesionymi dłońmi w
zgodnym rytmie z antenkami Killików. Co kilka sekund Jaina i Zekk skłaniali się wraz
z całym gniazdem i pocierali rękami antenki każdego owada, przed którym stali. Alema
robiła to samo, lecz zamiast ramion, używała lekku.
- No tak, to wygląda trochę... nienaturalnie - przyznała Leia.
- Wcale nie - zapewnił jąC-3PO. - To taniec więzi, na powitanie nowego dnia.
Wykonują go raz na tydzień, zanim wybiorą się do Jaskini Haremu, aby się parzyć.
Z żołądkiem ściśniętym niepokojem - a może odrazą- Leia spojrzała na Hana.
- Porozmawiamy z nimi zaraz po zakończeniu tańca. Pasuje ci ten plan?
- Nie wiem, co to da - burknął. - Łatwiej byłoby ją porwać... wiesz sama, jakie
mamy na to szanse.
Leia poczuła, że bierność męża doprowadza ją do rozpaczy.
- Odkąd to martwią cię szanse? Zaczynasz mówić jak...
Przed dodaniem ryzykownych słów Jak Threepio" uratował ją głęboki werbel
alarmowy. Odwróciła się. Wszyscy Killikowie spoglądali w kierunku jednego z wejść
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
168
otaczających pole taneczne. Owady wyprostowały antenki, trzymając je sztywno i nie-
ruchomo, a ich żuwaczki były rozpostarte szeroko i groźnie. Większość Dwumyślnych
naśladowała te gesty na tyle, na ile pozwalała im na to anatomia, ale Alema była jedy-
nym Jedi, który zrobił to samo.
- To nie wygląda dobrze. - Han podniósł głowę, żeby spojrzeć w niebo. - Chisso-
wie?
- Chętnie zapytam - zgłosił się C-3PO.
Zwrócił się do najbliższego Killika z przydługim odwłokiem.
- Taatowie mówią językiem Bocca? - zapytała Leia.
-Ależ tak, księżniczko Leio. Muszę dopiero się dowiedzieć, jakiego języka Killi-
kowie nie rozumieją. Zdaje się, że uczą się każdego, który znają Dwumyślni. - Drugi
Killik obejrzał się i odpowiedział na pytanie C-3PO serią kliknięć. - To na przykład był
kod klikowy Snutib.
- I jak? - zapytał Han.
- Bardzo płynny - pochwalił Threepio. - Choć ten akurat dialekt jest przestarzały...
- Bardziej nas interesuje, co powiedział - wyjaśniła Leia.
- Przepraszam. - Robot wydawał się rozczarowany. - Zdaje się, że to dotyczy Jedi
Sebatyne.
- Saby?
- O ile zrozumiałem, pojawiła się w dolnych rejonach gniazda dość mocno potur-
bowana.
Z tunelu wyłoniła się grupka Taatów; potykali się i zataczali, daremnie usiłując
opanować wściekle miotającą się masę łusek. Reszta Killików odwróciła się równocze-
śnie, spoglądając w kierunku Hana i Leii; zaraz wszyscy zadudnili basowo.
- Właściwie Taatowie mają nadzieję, że pomożecie im uspokoić mistrzynię Seba-
tyne, aby medycy mogli jej zakleić tę małą dziurkę w głowie.
Han biegiem ruszył z miejsca, a za nim Jaina oraz wszyscy pozostali młodzi Jedi.
Musieli przeciskać się przez tłumy na polu tanecznym. Leia poprosiła Meewalhę o
przyniesienie pakietu pierwszej pomocy z „Sokoła" i również pognała w tamtym kie-
runku.
Saba leżała na prymitywnych noszach. Z boku głowy brakowało jej owalnego ka-
wałka skóry i kości. Han stal już obok Barabelki, usiłując ją uspokoić.
- Wiem, że są paskudni - mówił. - Ale się uspokój. Próbują ci pomóc.
- Nie! - Oczy Saby strzelały na boki, lecz sama głowa pozostawała nieruchoma. -
Mordercyyy!
Mówiła jeszcze bardziej niewyraźnie niż zwykle - zły znak, jeśli brać pod uwagę
ranę na głowie. Leia zauważyła również inne obrażenia: krąg połamanych łusek na
skroni, brakujące czubki kilku palców, odciętą połowę ogona, podejrzaną opuchliznę na
karku i łydce. Obok niej, przypięty pasami koło zranionego ogona, leżał element, który
z całą pewnością nie należał do ciała Saby - ludzki biceps, na wysokości łokcia stopio-
ny w jedno z chitynowym przedramieniem Killika.
Niebieskim chitynowym przedramieniem.
Killikowie trzymający Sabę zadudnili z oburzeniem.
Troy Denning
Janko5
169
- Mówią że Jedi Sebatyne widać mózg - przetłumaczył C-3PO. - I że majaczy.
Threepio uniósł się nagle w powietrze i zaczął wirować jak wentylator.
- Co? Stop!... postaw mnie na ziemi, ty przerośnięta traszko! -wrzasnął.
- Wcale nie... majaczę - warknęła Saba.
- Sabo, w porządku. - Leia sięgnęła poprzez Moc do Barabelki, usiłując ją zapew-
nić, że nikt w to nie wątpi. - Wierzymy ci.
C-3PO przestał się kręcić, a spojrzenie Saby powędrowało ku Leii. źrenice jej
oczu były mocno rozszerzone.
- Naprawdę?
- Jasne. - Han zatrzymał na dłużej wzrok na odciętym przedramieniu. -To oczywi-
ste, że coś ci się przytrafiło. Wszyscy to widzą.
- Może zajmiemy się twoimi ranami? - Leia żałowała, że Tekli wyjechała wraz z
Lukiem. Oboje z Hanem opatrywali już niejedną ranę, ale tak poważne obrażenia wy-
kraczały zdecydowanie poza ich umiejętności. - Potem możesz nam o wszystkim opo-
wiedzieć.
- Teraz - nalegała Saba. - Ona powie wam wszystko... teraz.
- Dobrze. - Leia skinęła w stronę medyków, Taatów, stojących niepewnie obok
noszy. - Jeśli tylko pozwolisz im pracować, kiedy będziesz opowiadać.
Saba zwęziła podobne do czarnego kamyka oko.
- Ona... myślała, że jej wierzycie.
- Sabo, niektóre z twoich ran są kauteryzowane - zauważyła Leia. - Czy to znaczy,
że nie wolno ufać nikomu, kto nosi miecz świetlny?
Barabelka prychnęła.
- Słuchaj, mamy parę pocisków rakietowych na „Sokole" - rzekł Han. - Jeśli cię
zabiją wysadzimy planetę.
- Wysadzić? - zasyczała słabo Saba. - Zawsze żartujeszszsz...
- Nie żartuje - zapewniła Leia. - Umowa stoi?
Saba łypnęła okiem na medyków wciąż skulonych przy krawędzi noszy i skinęła
głową.
- Stoi.
Opuściła Threepia na ziemię.
- Dzięki konstruktorowi! - Robot z brzękiem podszedł do Leii i stanął za nią po
czym dodał o wiele ciszej: - Mówią że jesteś nieznośną pacjentką.
Dwunastu killickich medyków wpełzło na ciało Saby i zaczęło pracę, odkażając
rany i przędąc jedwabne bandaże. Podczas gdy pracowali, Saba rwącym się głosem
opowiadała o odkryciu pustych egzoszkieletów, o ataku Welka... na zakończenie poin-
formowała ich, że znalazła trzy puste komórki lęgowe, a zabiła jedynie dwóch nie-
dorosłych morderców. Martwiła się, że trzeci miał czas ukryć się na pokładzie „Cie-
nia".
Jeden z medyków, przycupnięty nad jej otwartą czaszką wymruczał swoją opinię,
którą C-3PO przetłumaczył:
- Pacjenci z ranami głowy często cierpiana halucynacje.
-To nie była...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
170
- Pozwól mi. - Leia położyła uspokajająco dłoń na ramieniu Barabelki i wskazała
na ramię leżące obok obciętego ogona Saby. - Jeśli to halucynacja, jak wytłumaczysz
istnienie tego przedmiotu?
Jeden z Killików trzymających nosze zaczął postukiwać żuwaczkami.
- Medycy czasem robią takie protezy dla rannych - przetłumaczył C-3PO. - Wi-
docznie w delirium Saba pomyliła Dwumyślnego z Chissem. Gniazdo szuka teraz jego
ciała.
Saba podniosła głowę.
- To nie był...
- Pozwól, że my to załatwimy, Sykaczko. - Han gestem nakazał Sabie leżeć i zapy-
tał: - A przede wszystkim skąd te majaczenia? Skąd te wszystkie rany?
Odpowiedział jeden z medyków na szyi pacjentki.
- O, nie - wykrzyknął C-3PO. - Mówi, że Saba musiała upaść, kiedy została zatru-
ta.
- Zatruta? -jęknęła Leia.
- Czy ona o tym... nie mówiła? - zapytała Saba.
Medyk przy jej głowie zamruczał znowu.
- Rany głowy często powodują amnezję - przetłumaczył Threepio. Killik przy szyi
Saby coś dodał. - I bardzo im przykro z powodu trucizny. Mają nadzieję, że nie wysa-
dzicie gniazda.
- Wysadzić gniazdo? - Leia spojrzała na medyka, który to powiedział. - Co to zna-
czy?
Odpowiedź wybrzęczał medyk przy nodze Saby.
- To bardzo silny jad neurotoksyczny - wyjaśnił C-3PO. - Powoduje trwały para-
liż... i nie ma na niego antidotum.
Saba uniosła brew i spojrzała na Leię. -Mówiła... ci.
- Jeszcze żyjesz - pocieszyła ją Leia. - Jak się czujesz?
- Gorzej niż... wyglądam.
Leia zaczęła się zastanawiać, czy Saba aby na pewno wie, jak wygląda, i spojrzała
na Hana.
- Można by to zwalczyć w transie uzdrawiającym, ale...
- Musimy ją stąd zabrać.
Han wyglądał na zatroskanego i zirytowanego. Leia czuła się tak samo. Nie było
mowy, żeby zostawić tu Sabę. Barabelka była zagrożona śmiercią lub trwałym parali-
żem, a Cilghal - mistrz-medyk Jedi - miała na Ossusie szpital i laboratorium z wszelki-
mi możliwymi urządzeniami, które mogłyby jej pomóc.
Han spojrzał na Cakhmaima.
- Złap Meewalhę i zacznijcie szykować „Sokoła".
Noghri skinął głową i pobiegł ku tunelowi wiodącemu do hangaru.
- I nie budź Juuna! - zawołał Han po namyśle. - Ostatnie, czego nam teraz potrze-
ba, to Sullustanin spowalniający wszystko procedurami !
Leia gestem nakazała noszowym, aby szli za Cakhmaimem.
- Trzeci morderca... musimy ostrzec mistrza Skywalkera... - wybełkotała Saba.
Troy Denning
Janko5
171
Leia wymieniła z Hanem pełne troski spojrzenia i łagodnie powiedziała:
- Sabo... „Cień" odleciał, pamiętasz? Nie będziemy mogli ich ostrzec, dopóki nie
dotrą do przestrzeni Sojuszu Galaktycznego.
Obok noszy pojawiła się Jaina w towarzystwie Zekka i Alemy.
- Sabo, jesteś pewna co do tych zabójców? - zapytała Alema. - To naprawdę nie
brzmi jak...
Pytanie zawisło w powietrzu, kiedy odcięte ramię uniosło się z noszy i dźgnęło ją
szczypcami w pierś.
- Jasnee... pewnie.
Dotarli do tunelu wiodącego w kierunku hangaru. Leia odesłała Threepia razem z
Killikami i Sabą a sama zatrzymała się u wylotu tunelu i zwróciła ku Jainie.
- Jak szybko możecie być gotowi? Jainie opadła szczęka.
- Jak to gotowi?
- Po prostu. Do wyjazdu - potwierdził Han. - Nie masz chyba dużo do pakowania?
Jaina jeszcze przez chwilę wyglądała na wstrząśniętą, po czym na jej usta wypły-
nął cień ojcowskiego krzywego uśmieszku.
- Staracie się, ludzie.
- Staramy się? - Han zdołał wykrzesać z siebie pozory oburzenia.
- Mieliśmy umowę!
- Nie możesz tego od nas żądać! - krzyknął Zekk. Jaina uciszyła go podniesieniem
ręki.
- Zekk, ja się tym zajmę. Wieloletnia praktyka.
- Jaino - groźnie odezwała się Leia. - Polecieliśmy po Lowiego.
- Nie próbuj na mnie tych desilijickich sztuczek - ostrzegła Jaina. - Warunek był
taki, że mieliście go sprowadzić z powrotem.
- Owszem, ale mogłaś nam powiedzieć, że przysiadł go twój były chłopak - odpa-
rował Han. - A ty się nie przyznałaś.
- Nie wiedziałam - powiedziała. - A nawet gdybym wiedziała, to nie ma znaczenia.
Lowbacca wciąż tam jest i nie wracamy bez niego.
Jaina skrzyżowała ramiona na piersi. Gest ten został natychmiast podchwycony
przez cały rój Killików. który zebrał się wokół nich. Ale Leia nie zamierzała się pod-
dać.
- Jaino, tylko pogarszasz sytuację - powiedziała. - Chissowie wszystko wyolbrzy-
miają z twojego powodu.
- To prawda - dodał Han. - A ty na misji ratunkowej udowodniłaś, że nie potrafisz
myśleć całkiem rozsądnie.
Jaina bardzo starała się zachować neutralny wyraz twarzy, ale Leia za dobrze
umiała czytać w ludzkich fizjonomiach, aby nie dostrzec błysku cierpienia, który mi-
gnął w oczach córki.
- Jaino, jeśli naprawdę chcesz pomóc Lowbacce, wracaj z nami. - Leia przeniosła
wzrok na trójkę Jedi. - Wiecie, że Chissowie to ludzie honoru. Przestańcie pogarszać
sprawę i dajcie nam szansę na załatwienie wszystkiego na drodze dyplomatycznej.
Jaina i Zekk rzeczywiście spuścili oczy, ale Alema miała gotową odpowiedź:
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
172
- Jasne, a kiedy wy będziecie próbowali nawiązywać kontakt, oni przyślą tu flotę
defoliatorów i dokończą to, co zaczęli.
Jaina skinęła głową.
- Dyplomacja jest dobra - oznajmiła. - Ale lepiej jest mieć dla niej jakieś wsparcie.
Ruszajcie nawiązać kontakt z Chissami, ale my zostajemy.
- To jest jedna opcja- zgodziła się Leia. -Ale obawiam się, że wy naprawdę nie
wiecie, z czym mamy do czynienia.
Jaina skrzywiła się speszona. Pozostali Jedi mieli dokładnie ten sam wyraz twarzy.
- Nie mówimy o Chissach - wyjaśnił Han. - Wasza trójka siedzi w tym po uszy... a
może myślicie, że Saba naprawdę wymyśliła sobie te robale-morderców?
Oczy Alemy błysnęły na dźwięk słowa „robale", ale pierwsza pokręciła głową.
- Byli prawdziwi - powiedziała.
- Ale to nie byli Taatowie - dodał Zekk.
- To jedna ze spraw, którą się zajmiemy - rzekła Jaina.
- Do jakiego momentu? - Leia znów się zdenerwowała, kiedy zauważyła, jak łatwo
cała trójka podchwytuje wzajemnie swoje wypowiedzi. -Aż staniecie się Dwumyślny-
mi?
Jaina i pozostali spojrzeli po sobie.
- To zależy - rzekł Zekk.
- Od czego? - zapytał Han.
- Od tego, jak szybko przekonacie Chissów, żeby przestali - dokończyła Alema.
- Może lepiej pospieszcie się na „Sokoła" - uzupełniła Jaina. -Zwłaszcza jeśli Saba
ma rację co do tego, co stało się z trzecim zabójcą.
Leia poczuła pustkę i ból w żołądku. Tym razem Jaina miała rację. Nie mieli dość
czasu do dyspozycji, aby namawiać Jedi do powrotu do domu.
Han też to wiedział. Podszedł do Jainy.
- Jaino, posłuchaj...
- Nie muszę słuchać, tato - odparła. - Czuję, co chcesz powiedzieć.
- Wszyscy czujemy - dodał Zekk. - „Moja córka nie zostanie..."
- „...robalolubem" - dokończyła Alema.
- Hej, to nie w porządku! - zaoponował Han. - Jeśli nawet nie lubię robali, to jesz-
cze nie znaczy, że się mylę. Coś tu się dzieje niedobrego... i Raynar siedzi w tym po
uszy.
- Tego nie możesz wiedzieć - warknęła Jaina.
- Zaatakowano nas już trzeci raz - przypomniała jej Leia. - A Raynar powiedział
nam, że się boi, że was stąd zabierzemy.
- Więc może przestać się obawiać, ponieważ nie wybieramy się nigdzie, dopóki
Chissowie nie odejdą- rzekła Jaina. - Pospieszcie się i niech będzie, co ma być.
Otworzyła ramiona, aby uściskać Hana, ale on się cofnął, kręcąc głową. -Nie, Ja-
ino, nie daję ci...
- Nie czekałam na twoje błogosławieństwo, tato. - Głos Jainy nagle stwardniał,
choć nie było w nim gniewu. - I chyba byłabym głupia, gdybym marzyła o czymkol-
wiek innym.
Troy Denning
Janko5
173
- Gdybyś nie była uparta jak ronto, wyglądałoby to inaczej - odrzekł Han. - Po-
wiem ci coś. Zabierz Sabę na „Sokoła", a twoja matka i ja zostaniemy tutaj i zajmiemy
się Chissami.
- I odzyskamy Lowiego - dodała Leia.
- Pozwolisz polecieć mi do domu „Sokołem"? - Jaina przekrzywiła głowę w geście
aż nadto killickim. - Samej?
-No, nie... z Alemą i Zekkiem - odparł Han. - To chyba jasne. Jaina się skrzywiła.
- Tato, do kogo ty mówisz? Wiem, co czujesz, jeśli chodzi o owady. - Odwróciła
się tyłem do Hana i wyciągnęła ramiona do Leii. -Mamo?
- Żałuję, że nie posłuchałam twojego ojca. - Leia poczuła ciężar w piersi, widząc,
jak irytacja Hana przeradza się w gniew. - Wiesz, jaka może być prawdziwa cena tego
konfliktu? Raynar nie jest już tym samym młodym człowiekiem, który pojechał z wami
na Myrkr. Jest zdesperowany i samotny. Nie byłabym zdziwiona, gdyby się okazało, że
wymyślił ten cały konflikt graniczny wyłącznie po to, aby was ściągnąć...
- Mamo, czasem naprawdę za wiele myślisz. - Jaina opuściła ręce, odwróciła się i
skierowała ku wyjściu. - Lepiej zabierzcie „Sokoła" z tego księżyca. A ja postaram się
ostrzec ciocię Marę poprzez Moc.
- Jaino! - warknął Han.
Jaina udała, że nie słyszy.
- Zróbcie, co możecie, z Chissami - rzekł Zekk. - My dopilnujemy sytuacji tutaj.
Odwrócił się i ruszył za Jainą.
- To jeszcze nie koniec, wiecie o tym! - wykrzyknął Han za nimi. - Wrócimy tutaj!
Jaina pomachała ręką przez ramię, ale Alema została na miejscu, przed obojgiem
Solo.
- Ja pojadę z wami - powiedziała do Leii.
Jaina i Zekk stanęli jak wryci i obejrzeli się błyskawicznie.
- Nie zostaniesz? - zapytała Jaina.
- Nie spodziewaliśmy się tego - przyznał Zekk.
- Będą potrzebować przewodnika - wyjaśniła Alema. - Nie mogą wrócić tą samą
drogą którą przybyli, nie zatrzymując się na Yoggoy, a to może nie być najlepszy po-
mysł... przynajmniej do czasu, aż nie dowiemy się, kto stoi za tymi atakami.
Jaina skrzywiła się na tę nieoczekiwaną zmianę planu, ale skinęła głową i spojrza-
ła na ojca.
- Masz miejsce na „Sokole"?
- Jasne - odparł Han. - Zmieścicie się wszyscy.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
174
R O Z D Z I A Ł
20
Nawet skulona w pozycji embrionalnej na pryczy w przedziale medycznym „So-
koła", patrząc w pustkę szklanymi oczami, Saba wyglądała bardziej na zmęczoną sytu-
acją niż na cierpiącą. Guzowate wargi miała cofnięte, nieprzyjemnie wyszczerzone
zęby ukazywały czubek rozwidlonego języka sterczący spomiędzy kłów. Szpony obu
dłoni były wyprostowane. Obandażowany ogon dokładnie przywiązano do zadu Saby, a
jeśli w ogóle oddychała, to Leia nie zauważyła tego po skurczonych nozdrzach i nieru-
chomej piersi.
- Wygląda, jakby umierała - szepnęła Alema ponad ramieniem Leii. - Czy z nią
koniec?
- Nie wiem - odparła Leia. Sprawdziła monitory i na linii kardiogram zobaczyła
pojedynczą linię. Na wykresie oddechowym widać jednak było ledwie dostrzegalną
kreskę. - To chyba tylko trans leczniczy.
- No cóż, wygląda, jakby umierała - powtórzyła Alema.
Język Saby nagle wyskoczył i świsnął w powietrzu, aż obie krzyknęły z zaskocze-
nia, po czym wrócił na miejsce między zębami. Oczy Barabelki pozostały nieruchome i
szkliste.
- Trans leczniczy - zawyrokowała Leia.
- Myślisz, że przeżyje?
Leia przyjrzała się jedwabnemu bandażowi, który opasywał połowę czaszki Bara-
belki.
- Z taką raną głowy każdy byłby już martwy - zauważyła. - Ale Saba jest Barabel-
ką. więc kto wie?
Jedyną odpowiedzią Alemy było pełne troski, długie milczenie.
Po chwili Leia przyciemniła światła i poleciła komputerowi medycznemu, żeby ją
zaalarmował, jeśli cokolwiek zmieni się w stanie Saby.
Zasunęła zasłonę w przedziale medycznym, spojrzała na Alemę i spytała:
-A co powiesz na duży kubek dobrej, gorącej czekolady? Mamy na pokładzie tro-
chę specjalnych zapasów Luke'a.
- Naprawdę? Gorąca czekolada? - jęknęła zachwycona Alema. Zawsze trudno do-
stępna, czekolada stała się prawdziwie huttyjskim luksusem od czasu, kiedy Yuuzhanie
Troy Denning
Janko5
175
przekształcili siedem z ośmiu planet, gdzie hodowało się rzadkie rośliny służące do jej
produkcji. -A twoje obowiązki w sterowni?
- Nie martw się tym. - Leia wzięła Twi'lekankę pod ramię i poprowadziła ze sobą.
„Sokół" właśnie opuścił Qoribu i szykował się do pierwszego skoku w nadprzestrzeń,
ale Leia musiała się dowiedzieć, co naprawdę dzieje się na Jwlio... i to im prędzej, tym
lepiej. - Juun mnie zastępuje. Han polubił tego gościa.
Alema zwinęła lekku.
- Nie odniosłam takiego wrażenia po kontaktach z Hanem.
Leia uśmiechnęła się porozumiewawczo.
- Han sobie jeszcze po prostu nie zdaje z tego sprawy. - Weszły do głównej kabi-
ny. - W każdym razie mamy czas. Siadaj.
Leia wzięła kilka białych nasion wielkości kciuka i umieściła je w multiproceso-
rze. Ustawiła regulator na „suszenie i proszkowanie", wcisnęła włącznik, oparła pięść
na biodrze i zaczęła obserwować Alemę z tym samym lekko zaaferowanym wyrazem
twarzy, który wykorzystywała do zmiękczania podwładnych jako młoda pani senator
Starej Republiki.
Leia powinna była wiedzieć, że to nie podziała na Alemę Rar. Smukła, piękną
zawsze elegancko ubrana Twi'lekanka była przyzwyczajona do spojrzeń. Odpowiedzia-
ła po prostu tym samym, sprawiając, że Leia poczuła się tak, jakby to ona była ubrana
w koszulę bez boków.
Multiprocesor zabrzęczał, dając Leii możliwość wycofania się z honorem z pierw-
szej próby. Dodała dużo słodzika i niewiele wody, przestawiając regulator na „miesza-
nie i podgrzewanie".
- Masz skomplikowany sposób przygotowywania czekolady na gorąco -zauważyła
Alema. - Zwykle wychodzi ona z dyszy dystrybutora.
- Taka jest lepsza - odparła Leia, odwracając się znów do Twi'lekanki. -Zaufaj mi.
- Jasne - odparła Alema. - A miałabym powód, żeby ci nie ufać?
Leia zaczęła się zastanawiać, kto tu tak naprawdę jest przesłuchiwany. Odczekała,
dopóki nie nadszedł czas, aby dodać mleko, po czym poinstruowała procesor, żeby
podgrzewał powoli, a sama dołączyła co Alemy przy stole.
- W porządku. - Leia przybrała najcieplejszy ze swych macierzyńskich tonów i po-
chyliła się bliżej. - No więc o co chodzi?
Alema zmarszczyła brwi, ale się nie wycofała.
- O co chodzi z czym?
- Po co tu jesteś? - uściśliła Leia. - Obie wiemy, że Juun bez trudu przeprowadził-
by „Sokoła" przez Yoggoy.
Wreszcie w twarzy Alemy pojawił się przebłysk zrozumienia. Leia próbowała wy-
sondować jej uczucia poprzez Moc, ale podejrzewała, że Twi'lekanka może poczuć tę
próbę i mieć o nią żal.
Alema spojrzała na multiprocesor.
- Nie powinnaś sprawdzić, co z tą czekoladą?
- Zadzwoni. - Leia nie spuszczała oczu z twarzy Twi'lekanki. -Widziałam, jak za-
reagowali Jaina i Zekk, Alema.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
176
- Ale to nie znaczy...
- Żadne z was nie może wypowiedzieć zdania żeby drugie go nie skończyło -
przypomniała Leia.
- To więź - szybko odpowiedziała Alema. Za szybko. - Naprawdę się ze sobą zgra-
liśmy w tej misji związanej z voxynami.
- Doprawdy? - Leia była zbyt doświadczona, żeby nie wyczuć, że Twi'lekanka
chce zmienić temat, ale uznała, że może grać dalej... na razie. - Kiedy zaczęliście uży-
wać bitwowięzi do kontaktów z Killikami?
Alema wyglądała na szczerze zdumioną.
- Nie zaczęliśmy. Dlaczego tak sądzisz? Oni przecież nawet nie są wrażliwi na
Moc.
- Wiem. - Leia obdarzyła ją macierzyńskim uśmiechem. -Ale więź myślowa istnie-
je, zwłaszcza z tobą. Widziałam to w czasie tańca.
Alema z nadzieją w oczach spojrzała na multiprocesor, ale chyba zrozumiałą że
brzęczyk jedynie odsunie w czasie to, co nieuniknione.
- Może i tak - rzekła. - To coś, czego sobie nie uświadamiasz. Zaczynasz się czuć
jak jedno z nich... a potem nagle... wydaje ci się, że masz szerszy umysł.
Leia zaczęła się poważnie zastanawiać, czy w całej galaktyce jest tyle deprogra-
matorów, żeby obsłużyć ośmioro Jedi.
- Trudno to opisać. - Alema musiała wyczuć myśli Leii poprzez Moc, bo przybrała
zaczepny ton. - Stajesz się nagle świadoma wielu rzeczy. Widzisz, co się dzieje poza
gniazdem, kiedy jesteś wewnątrz, i odwrotnie. A kiedy to czujesz... czujesz wszystko.
- Słyszałam, że błyszczostym ma podobne właściwości - oschle stwierdziła Leia.
- To jest jeszcze lepsze - rzekła Alema. - Nie bywa ci niedobrze. No i jest całkowi-
cie nieszkodliwe.
Leia zaczęła rozumieć, dlaczego zadurzenie Twi'lekanki w Anakinie tak zawsze
denerwowało Hana. Wprawdzie multiprocesor jeszcze nie zadzwonił, ale ona już wstała
i wzięła z szafki dwa kubki, wkładając do każdego po pasku pachnącej kory i kropelkę
ekstraktu z ziaren orchidei.
- Co to jest? - zapytała Alema, podchodząc do niej.
- Przyprawy - wyjaśniła Leia.
Oczy Alemy zabłysły.
- O nie, nie to - zaśmiała się Leia. - Tylko aromaty.
Multiprocesor zadzwonił. Napełniła oba kubki, na wierzch dołożyła po sporej por-
cji pasty ślazowej, wyprodukowanej z prawdziwego korzenia ślazu - i podała jeden
Alemie.
- Wiesz, mylisz się - rzekła. - To, co robicie, nie jest nieszkodliwe.
Alema spojrzała na kubek z bardzo dziwną miną.
- Kolonia - podsunęła Leia. - A może już zapomniałaś o ataku na „Cień Jade"? I o
zawalonych wieżach na Yoggoy?
- Nie wierzę, że Kolonia była za to odpowiedzialna. Taatowie może nie uleczyli
Saby, ale uratowali jej życie.
Troy Denning
Janko5
177
- Uzdrowiciele Taatów musieli ratować życie Saby, bo kto inny próbował je za-
garnąć.
- Nie Killikowie. Saba sama wspomniała, że została zaatakowana przez... - Alema
zmarszczyła brwi, ale dokończyła: - .. .przez człowieka. Sama słyszałaś.
- Myślała, że to Welk - powiedziała Leia, podpowiadając jej imię, którego Alema
nie miała szans zapamiętać. - Saba powiedziała też, że on chronił gniazdo Killików.
Gniazdo z dwoma ciemnoniebieskimi Killikami. - Urwała i nagle spytała: - Wiesz, kto
to taki?
- To nie ma najmniejszego sensu - zdenerwowała się Alema. - Nie ma niebieskich
Killików... przynajmniej nie widziałam ich tutaj.
Zaprzeczenie byłoby bardziej przekonujące, gdyby oczy Alemy nie uciekły w bok.
Leia pociągnęła łyk z kubka, smakując jedwabistą słodycz, i zastanowiła się. co też
Twi’lekanka ukrywa.
- Dla ciebie to ma sens - rzekła wreszcie. - Ale nie chcesz mi powiedzieć.
Alema przełknęła łyk napoju, ukrywając przed Leią twarz za brzegiem kubka.
- Wszyscy się martwimy tym, co spotkało mistrzynię Sebatyne. Dlaczego ktoś
miałby ukrywać informacje na ten temat?
- Prawdopodobnie dlatego, że próbuje się chronić Killików. - Leia wróciła do stołu
i usiadła, obserwując Twi'lekankę z drugiego końca kabiny. - Nie mogę tylko zrozu-
mieć, dlaczego tak się rwałaś, by jechać z nami. Może obawiasz się, że odkryjemy to,
co tak starannie próbujesz ukryć?
- Doskonałe. -Alema wzniosła kubek, żeby zaznaczyć, że mówi o czekoladzie. -
Tak jest lepiej.
Leia zignorowała komplement.
-A może obawiasz się, że zdarzy się nam to samo, co mistrzowi Sebatyne?
Alema raz jeszcze wzniosła kubek, ale przełknęła zbyt szybko, żeby wyczuć smak
tego, co piła.
-Ach, więc o to chodzi - mruknęła Leia. Czuła się nieco urażona, że jej własna
córka nie martwi się aż tak ojej bezpieczeństwo. Prawdopodobnie dlatego, że Jaina
wiedziała, jak dobrze Han i Leia potrafią o siebie zadbać... albo tak sobie wmawiała. -
Próbujesz nas chronić.
- Wcale nie. - Alema podeszła i również usiadła przy stole. - Nie potrzebujesz
ochrony... przynajmniej nie od Killików.
- Chissowie czegoś się jednak boją- zauważyła Leia.
- Tak. - Alema przysunęła się do Leii. - Obawiają się, że Sojusz Galaktyczny do-
wie się, co wyprawiają na Qoribu.
- Oni się boją Killików - zaoponowała Leia. - A ty ukrywasz powód. Wszyscy go
ukrywacie.
- Nie ma nic do ukrycia - zapewniła Alema. - Ksenofobia Chissów jest aż za do-
brze znana. A kiedy chodzi o owady, popadają wręcz w histerię. Uważają że mogą
rozdeptać istotę tylko dlatego, że ma sześć nóg.
- Niezła próba - zgodziła się Leia. - Ale nie uda ci się zmienić tematu.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
178
Ostrzeżenie o skoku zabrzmiało cicho, ale jedwabisty napój w ich kubkach aż pod-
skoczył, gdy „Sokół" wszedł w nadprzestrzeń. Leia uznała, że najwyższy czas przyci-
snąć rozmówczynię do muru.
- Alemo, co to za owady, które chroni Welk? Alema spróbowała spojrzeć Leii w
oczy.
- Wiesz na ten temat tyle samo co wszyscy - powiedziała.
- To prawda - odparła Leia. - Mam swoją teorię. Te owady są dokładnie tym. za co
uważała je Saba: zabójcami Kolonii.
Alema pokręciła głową.
- Po co Kolonii zabójcy?
- Ponieważ Unu chce mieć własnych Jedi - odparła Leia. - A to oznacza, że nas
trzeba zatrzymać.
- Nie - zaprotestowała Alema. - Kolonia nie zabiłaby nikogo.
-Ależ tak - odparła Leia. - Dlatego Raynar chciał nas wypuścić, kiedy odkryliśmy
lokalizację Yoggoy. Nie sądził, że przeżyjemy tak długo, by przekazać ją komukolwiek
innemu.
- Pozwolił wam wyjechać, ponieważ wam ufał, że dochowacie sekretu. Unu nie
ma nic wspólnego z atakami na was i na „Cień". To był...
Alema zmarszczyła brwi, jakby usiłowała sobie przypomnieć imię napastnika, któ-
ry poranił Sabę.
- Welk - podsunęła Leia. - Dziwne, że nie pamiętasz nazwiska osoby, która cię
zdradziła.
- To nic nie znaczy - zapewniła Alema. - Mieszasz mi w głowie tymi nonsensami
o Kolonii, która próbuje cię zabić, to wszystko.
Wymówka była tak wygodna, że musiała wzbudzić podejrzenia Leii.
- Przepraszam, a może jednak pamiętasz nazwisko mistrza Welka? Jakie było jego
imię?
- Jej imię - poprawiła Alema. - Ale nieźle ci idzie.
- Pamiętasz jej imię?
Alema myślała przez chwilę, po czym zapytała: -A jakie to ma znaczenie? Prze-
cież oboje nie żyją.
- Uważasz, że to nie Welk zaatakował Sabę? - zapytała Leia.
Alema zdecydowanie pokręciła głową.
- To niemożliwe. Zginął, kiedy „Skok" się rozbił. Razem... ze swoim mistrzem.
Teraz Leia zmarszczyła brwi. Prawda... a raczej wersja prawdy Alemy wydawała
się zmieniać na jej oczach.
- Więc kto to był?
- To musiał być chissański szpieg - oświadczyła Alema.
- Z mieczem świetlnym?
- Mógł go ukraść - odrzekła. - Albo znaleźć.
- To możliwe - ostrożnie stwierdziła Leia. - Ale czy nie prościej byłoby przyjąć, że
Welk przeżył Katastrofę?
Alema pokręciła głową a jej głos zabrzmiał mocniej:
Troy Denning
Janko5
179
- Raynar był jedyną osobą, którą Yoggoy znaleźli na miejscu Katastrofy.
-Ale to nie znaczy, że był jedynym, który przeżył - nalegała Leia. - Jacen ci nie
powiedział? Był tam. Widział Raynara wyciągającego z ognia Welka i Lomi.
- Jacen tak powiedział, to prawda - zgodziła się Alema. -Ale to niemożliwe. Kiedy
„Skok" się rozbił, był z nami na Baanu Rass. Albo był więźniem Vergere na Coruscant.
- Owszem - zgodziła się Leia. -Ale i tak widział, co zdarzyło się w czasie Katastro-
fy. Nie wiem jak, ale widział.
- Tak mówił. -Alema wstała i odwróciła się, jakby chciała wyjść, po czym okręciła
się na pięcie i zawróciła do stołu. - Co nie znaczy, że to prawda.
Leia była zaskoczona jej dziwaczną reakcją.
- Kiedy byłam przy miejscu Katastrofy, przemówił do mnie... a w tym samym cza-
sie był na Jwlio. Więc raczej mu wierzę.
- Jasne - powiedziała Alema. - Jest twoim synem.
- I widziałam, co potrafi - zauważyła Leia. - Dlaczego tak ważne jest dla ciebie
uwierzyć, że Jacen się myli? - zapytała ostrożnie.
- A dlaczego tak ważne jest dla ciebie uwierzyć, że się nie myli?
- Próbuję się zorientować, kto nas atakował. - Leia mówiła spokojnym, łagodnym
głosem, zastanawiając się, z kim właściwie rozmawia. Może w tym pełnym nadziei
spojrzeniu, kiedy Alema pomyliła pachnącą korę z błyszczostymem, było coś więcej,
niż Leia sobie wyobrażała. - Jestem niemal całkowicie pewna, że Welk ma z tym coś
wspólnego. Może nawet i Loim...
- Nieważne, co się Jacenowi wydawało - burknęła Alema. - Oni oboje nie żyją.
- I ty to wiesz? Alema skinęła głową.
- Skąd? - zapytała Leia.
- My... - Twarz Alemy nagle znieruchomiała, a z jej gardła wydobyło się ciche
klikanie. - Kolonia wie.
- Kolonia wie? - powtórzyła Leia sceptycznie. - Alemo, przed czym usiłujesz nas
chronić?
- Przed niczym! - Twi'lekanka uderzyła obiema pięściami w stół. - Nie macie się
czego obawiać, jeśli będziecie tylko robić to, co wam polecimy!
- My, to znaczy kto, Alemo?
Oczy Alemy się rozszerzyły, a jej smukła postać nagle wyprostowała się i ze-
sztywniała. Poruszyła ustami, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. U wejścia do
kabiny bezszelestnie pojawili się Noghri. Leia mrugnięciem nakazała im czekać, a sama
w milczeniu dokończyła pić czekoladę.
Wreszcie odstawiła pusty kubek i podniosła wzrok.
- No cóż, cieszę się, że rozumiesz, dlaczego to stwierdzenie nie ma sensu.
- Oczywiście - odparła Alema. - My... przepraszamy.
Okręciła się na pięcie i wybiegła z kabiny tak szybko, że Noghri ledwie zdążyli
usunąć jej się z drogi. Leia nie poszła za nią. Będzie jeszcze dużo czasu, żeby wydobyć
z Alemy resztę prawdy w drodze na Ossus. Na razie dowiedziała się dość. Przymknęła
oczy i sięgnęła w Moc ku Luke'owi, mając nadzieję, że tym razem wyczuje go trochę
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
180
lepiej, że będzie mogła się z nim w jakiś sposób podzielić ukrytym zagrożeniem, które
może nieść w sobie powracający z Qoribu „Cień Jade".
Troy Denning
Janko5
181
R O Z D Z I A Ł
21
Cztery mózgi zobrazowane na hologramie medycznym różniły się znacznie wiel-
kością i kształtem. Największy był owalny, z niewielką wypukłością na dole, w miej-
scu, gdzie łączył się z rdzeniem; najmniejszy przypominał zwiędnięty kwiatek na pul-
sującym trzonie nóżce grzyba. W trzech z nich rozbłyski aktywności rozkwitały jedno-
cześnie i tymi samymi jaskrawymi barwami, przygasając również w dokładnie tym
samym tempie. Jeszcze więcej mówiły dwuwymiarowe fale alfa, pełznące w powietrzu
pod każdym z hologramów. Trzy z nich były nie do rozróżnienia, o takich samych czę-
stotliwościach i amplitudach. Czwarta fala, zlokalizowana pod jednolicie niebieskim
kształtem ludzkiego mózgu, przechodziła gwałtownie od całkiem płaskiej do tak zwa-
riowanej, że wartości szczytowe ginęły w hologramie.
- Bardzo zabawne, Jacenie. - Luke zmarszczył czoło i spojrzał na relaksujący fotel,
w którym spoczywał jego siostrzeniec, wyglądając przez wizjer pękatego hełmu skanu-
jącego. - Możesz przestać się bawić maperem mózgu?
- Ja tylko chcę coś udowodnić. - Czwarty mózg zbielał całkiem. - To wam i tak nic
nie powie. Sami musicie zdecydować, komu i w co wierzyć.
- Nie chodzi o zaufanie - odparł Corran Horn. Stał wraz z Lukiem, Marą i kilkoma
innymi rycerzami Jedi w izolatce oddziału medycznego Akademii Jedi na Ossusie,
gdzie byli bezpieczni przed wścibskimi oczami Rady Sojuszu Galaktycznego. - Usiłu-
jemy jedynie zorientować się, co się wam przydarzyło.
- To nie ma nic wspólnego z Killikami - zapewnił Tesar.
- Przeholowaliśmy z więzią - dodała Tahiri.
- A teraz nie umiemy rozdzielić swoich umysłów - dokończyła Tekli.
Luke z pewnością wiedział, jakich problemów nastręczyła bitwo-więź ocalałym
członkom grupy uderzeniowej, podejrzewał jednak, że te nowe symptomy mają więcej
wspólnego z Killikami niż z więzią. Wolał jednak osąd w tej sprawie przekazać w ręce
mistrza medyka zakonu Jedi.
Spojrzał teraz na Cilghal.
- Co o tym sądzisz?
Kalamarianka spojrzała na niego wyłupiastym okiem.
- Myślę, że się... mylą.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
182
- Mylą? - zapytał Kyp Durron ze zwykłym brakiem taktu. -A może kłamią?
Tesar Sebatyne zaczął ściągać hełm.
- On się nie zgadza...
- Spokojnie, Tesar. - Luke łypnął z irytacją na Kypa. Niezbyt dobra pora na
sprawdzanie cierpliwości Tesara. Barabel dwadzieścia cztery godziny temu wyczuł, że
jego matka została ranna, w dodatku nikt nie wiedział, jak to się stało i co się z nią dzie-
je teraz. Dotarł tylko niejasny przekaz, jaki Luke odebrał od Leii, sugerujący, że za-
opiekowała się Sabą, on i Mara zaś mogą być narażeni na takie samo niebezpieczeń-
stwo na Ossusie. - Jestem pewien, że mistrz Durron nie chciał podawać w wątpliwość
twojego honoru.
Kyp zignorował okazję do przeprosin i dalej gapił się na Cilghal.
- Dobrze, więc dlaczego sądzisz, że się... mylą?
- Bo aktywność znajduje się w niewłaściwych miejscach.
Cilghal wprowadziła polecenie i głęboko w hologramie mózgu Tahiri zapłonęła
bulwiasta forma wielkości czubka kciuka.
- W czasie więzi podwzgórze reaguje na emocjonalne drgania w Mocy - wyjaśniła
Cilghal. Bulwa zaczęła rosnąć i stała się czerwona. - Przedłużające się albo bardzo
intensywne używanie go powoduje przerost i przewrażliwienie. Członkowie więzi mo-
gą się tak do siebie dostroić, że ich umysły odbierają drgania, tak jak odbiorniki fale
transmisji. Wtedy więź zmienia się w telepatię.
- A co z wahaniami nastroju?
Cilghal wprowadziła kolejne polecenie. Ponad obrazem podwzgórza Tahiri poja-
wiło się coś w rodzaju widełek z dwoma długimi, zakręconymi ogonkami.
- W miarę jak użytkowanie więzi się przedłuża, zmiany rozciągają się na cały
układ limbiczny i uczestnicy zaczynają wzajemnie wpływać na swoje emocje.
Mistrzowie przyglądali się przez kilka chwil, jak „widełki" stają się coraz grubsze
i ciemniejsze. Zdawali sobie sprawę z ryzyka związanego z więzią, lecz po raz pierw-
szy usłyszeli teorię Cilghal dotyczącą mechanizmów tego zjawiska. Luke miał wraże-
nie, że niektórzy z nich zaczęli zaglądać we własne wnętrze, aby się przekonać, jak
wrażliwe stają się ich układy limbiczne.
Wreszcie przemówił Corran.
- A gdzie przebiega ta druga czynność?
Cilghal wprowadziła kolejne polecenie. Ponad układem limbicznym Tahiri poja-
wiła się włóknista, podobna do czapki strukturą nachodząca pomiędzy obie półkule
mózgowe. Luke zauważył, że to doskonałe miejsce, aby połączyć wszystkie główne
elementy mózgu.
- Struktura corpus callosum uległa zmianie - zauważyła Cilghal. W chwili, gdy to
mówiła, podwzgórze i układ limbiczny zbladły, a na ich miejscu pojawił się mglisty,
żółty cień. - Ta mgiełka, którą widzicie, składa się ze swobodnie zwisających dendry-
tów. Sugeruje ona, iż Tesar, Tekli i Tahiri przesyłają impulsy bezpośrednio z jednego
mózgu do drugiego.
- A Jacen? - zapytała Mara.
Troy Denning
Janko5
183
- Trudno powiedzieć. - Cilghal spojrzała na Jacena, który siedział w kasku i bawił
się w kolorowe gry z mapą swojego mózgu. -Prawdopodobnie nie, ponieważ przebywał
tam bardzo krótko w porównaniu z resztą.
- A co z tymi impulsami? - zapytał Kyle Katarn. Brązowooki, ciemnowłosy Jedi w
beżowej koszuli wciśniętej w brązowe spodnie wyglądał raczej na farmera, który zaraz
wróci na pole, niż na jednego z najsłynniejszych i najbardziej uzdolnionych członków
zakonu. - Mówisz o impulsach Mocy?
Cilghal pokręciła podłużną głową.
- Raczej nie. Z tego, co mówi mistrz Skywalker, Killikowie nie wydają się wraż-
liwi na Moc. - Odstąpiła od kontrolek i ciągnęła dalej: - Podejrzewam, że te impulsy
poruszają się poprzez aurę.
- Ich aurę? - zapytał Kenth Hammer, wysoki Jedi o głęboko pooranej zmarszcz-
kami twarzy i dystyngowanych ruchach. Miał bystry umysł i zwyczaj zadawania scep-
tycznych pytań. - Zawsze miałem wrażenie, że aury to bzdura wymyślona przez Falla-
nassi.
- Nie całkiem - odparła Cilghal. - Każda istota otoczona jest aurą subtelnych ener-
gii: ciepło, elektryczność, magnetyzm, nawet chemia... niektóre rozciągają się na ponad
dziesięć metrów. Mam detektor wielopasmowy, który może zobrazować twoją aurę,
jeśli chcesz.
- Na razie wierzymy ci na słowo - odparł Luke. W danym momencie bardziej inte-
resowała go teoria robocza niż dowody. - Jak dalece jesteś tego pewna?
- Wcale nie jestem pewna - powiedziała Cilghal. - Muszę wykonać jeszcze kilka
testów, aby zweryfikować moją hipotezę.
-Testy są bezużyteczne - odezwała się Tekli spod swojego kasku. - Niczego nie
ujawnią.
- Naszym problemem jest więź - upierała się Tahiri.
- Nie potrzebujemy testów, żeby to wiedzieć - zgodził się Tesar.
Luke i pozostali mistrzowie wymienili zakłopotane spojrzenia, a ich rosnąca troska
stawała się coraz wyrazistsza poprzez Moc. Upór całej trójki, aby wszystko przypisać
więzi, trącił irracjonalnością. Wreszcie odezwał się Corran:
- Cilghal, powiedziałaś, że ich corpus... eee... coś tam uległ zmianie. Jak to się sta-
ło? Czy to także zostało spowodowane aurą?
- Prawdopodobnie nie - odrzekła. - Większość owadów w znacznym stopniu pole-
ga na feromonach, które regulują ich życie. Takie też było moje pierwsze podejrzenie.
- To ma sens - zgodziła się Mara. - Gniazda były przesiąknięte feromonami.
- Chcecie powiedzieć, że zapach zmienił struktury mózgu Jedi? -zdziwił się Cor-
ran.
- Feromony to nie tylko zapach - wyjaśniła Cilghal. - To bardzo potężne substan-
cje chemiczne. Wyzwalają cały zakres zachowań i zmian fizycznych w prawie każdym
zwierzęciu w całej galaktyce.
- I zmieniają mózg? - powtórzył Corran, wcale nieprzekonany.
- Każde zjawisko zmienia mózg - zapewniła Cilghal. - Za każdym razem, kiedy
uczysz się czegoś nowego, rozwijasz nową umiejętność albo zachowujesz wspomnie-
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
184
nie, twój mózg wytwarza nowe połączenia, w których magazynuje i z których pobiera
informacje. Przy właściwej stymulacji zdarza się, że części mózgu zostają całkowicie
zmodyfikowane.
- A zatem - podjęła Mara -jeśli spędzisz odpowiednio dużo czasu w kąpieli fero-
monowej, twój mózg sam się przemodeluje?
- Dokładnie tak - odparła Cilghal. - Zwłaszcza, jeśli feromony działają poprzez
nos. U większości gatunków przewody nosowe prowadzą bezpośrednio do mózgu.
- I jesteś pewna, że ci rycerze Jedi po prostu się mylą na temat tego, co im się
przydarzyło? - zapytał Kyp, wracając do pytania bez wyraźnego powodu. - Nie mogliby
kłamać?
-Nie kłamiemy! -Tesar wstał, zdjął hełm i wycelował szpon w kierunku Kypa. -
Nie kłamiemy!
Luke zaniepokoił się, że Kyp może wyczuwać coś, czego on sam nie zauważył,
więc sięgnął ku Tesarowi i pozostałym poprzez Moc. Wyczuł oburzenie, zmieszanie,
nawet lekkie muśnięcie podwójnej obecności Dwumyślnego... ale nie nieuczciwość. O
ile mógł stwierdzić, cała trójka wierzyła, że mówią prawdę.
Luke wysłał delikatne drgnienie w Mocy, aby skłonić Kypa do przeprosin, ale roz-
czochrany Jedi zignorował je i dumnie odpowiedział na groźne spojrzenie, które Tesar
posłał w jego kierunku.
- Więc udowodnijcie to - zażądał. - Powiedzcie, dlaczego zgodziliście się wrócić z
Qoribu.
Podwójny koniec języka Tesara mignął między jego wargami, a wściekłość w
oczach o pionowych źrenicach zmieniła się powoli w podziw.
- Doskonale, mistrzu Durron - rzekł Tesar. - Nie spodziewaliśmy się tego.
- Cieszę się, że wciąż jeszcze mogę was czegoś nauczyć - rzekł Kyp. - Odpowiecie
mi?
- Oczywiście - odparła Tahiri, wysuwając się spod hełmu. - Wystarczyło po prostu
spytać.
- No więc pytamy - powiedziała Mara.
- Przybyliśmy, aby przekonać Radę, by pomogła Kil likom - rzekł Tesar. - Kolonia
może powstrzymać Chissów jedynie na drodze wojny.
- A Jedi mogą użyć innych nacisków, aby dopiąć swego - dodała Tahiri. - Tak jest
najlepiej dla wszystkich.
- O tym musi zdecydować Rada mistrzów - rzekł Kenth. - A kiedy już decyzja za-
padnie, czy zastosujecie się do niej?
- Nie mylimy się - zrobiła unik Tahiri.
- Chissowie popełniają ksenofobiczne zabójstwo - dodał Tesar. -Musimy interwe-
niować.
- I to natychmiast. - Tekli odepchnęła kask i stanęła obok pozostałych. Na holo-
gramie pozostał jedynie mózg Jacena, złocisty i pulsujący. - Czy jako Jedi nie jesteśmy
zobowiązani bronić słabszych?
- Jedi mają bardzo wiele obowiązków, często sprzecznych - rzekł Kenth. - Dlatego
zwołujemy Rady mistrzów. Pytam raz jeszcze, czy zastosujecie się do naszej decyzji?
Troy Denning
Janko5
185
Cała trójka zamilkła. Tahiri i Tekli opuściły wzrok.
- Zależy, jaka to będzie decyzja - odrzekł wreszcie Tesar.
Kenth i Corran cofnęli się parę kroków.
Tylko Kyp Durron się uśmiechnął.
- Przynajmniej uczciwa odpowiedź.
- Tak uczciwa, jak to dla nich możliwe - zaoponowała Cilghal. Obejrzała się na
Luke'a. -Nie chcę kwestionować ich rzetelności, mistrzu Skywalker, ale wszystko, co
nam mówią jest podejrzane. Musimy przyjąć, że ich osąd został zniekształcony przez tę
samą Moc, która ich wezwała.
Tesar otwarcie zgromił Cilghal wzrokiem.
- Mówisz, że nam nie można ufać?
Spokojnie wytrzymała jego wzrok.
-Nie jesteście temu winni, ale tak, właśnie to chcę powiedzieć.
Tesar wodził wzrokiem od Cilghal poprzez Luke'a do Kypa, a potem znów do Lu-
ke'a. Łupnął ogonem o podłogę i na powrót ułożył się w swoim fotelu relaksującym.
Jego miejsce zajęła Tahiri.
- Nie zasługujemy na to - powiedziała, wbijając spojrzenie w oczy Luke'a. - Nie
macie prawa traktować nas tak, jakbyśmy byli Sithami.
- Prawdopodobnie masz rację - odparł Kenth - ale dopóki te tajemnicze ataki na
Yoggoy i Qoribu nie zostaną wyjaśnione, nie zaszkodzi się zabezpieczyć.
- Naturalnie - wysyczał Tesar ze swego fotela. - On nie chce, abyście się nas bali.
Luke spojrzał na Cilghal.
- Możesz wyjaśnić, czego się obawiasz?
Kalamarianka skinęła głową.
- To bardzo proste. Więź zawsze przychodzi z zewnątrz. Wiesz, że słuchasz czy-
ichś myśli i reagujesz na czyjeś emocje, ale ta... ta dwumyślność sprawia, że wydaje ci
się, jakby przychodziła od wewnątrz. Rzeczy, które nasi rycerze Jedi przez nią widzą...
słyszą wyczuwają smakują... wydaje im się, że to oni sami ich doświadczają. Nawet
myśli, które dzielą wydają się ich własnymi.
-A więc nie wiedzą, czy ich myśli są ich własne, czy też przesyła je ktoś inny? -
zagadnęła Mara. Luke wyczuwał, że jest równie zatroskana jak on sam; prawdopodob-
nie obawia się, że młodzi rycerze przepadli, bo zabrała ich Kolonia. - Nie mogą więc
ignorować zewnętrznych myśli, jak w przypadku więzi?
- Obawiam się, że masz rację - odparła Cilghal. - Wszystko wskazuje na to, że nie
są w stanie wyczuć różnicy.
Mistrzowie przyglądali się Tahiri i pozostałym młodym Jedi w milczeniu, a ich
twarze zdradzały to samo rozczarowanie, troskę i niepewność, jakie odczuwał Luke.
Cilghal prawdopodobnie mogłaby znaleźć sposób na odwrócenie zmian w strukturze
ich mózgów. Widać było jednak, że pacjenci nie zamierzają współpracować, a to ozna-
czą że wyzdrowienie może być procesem długotrwałym i trudnym.
Wreszcie przemówił Kenth:
- Cóż, to wiele wyjaśnia. Z pewnością nie zachowują się tak jak zwykle.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
186
- Może i nie - przyznał Tesar. Pochylił się do przodu, pamiętając, aby nie podnosić
się z miejsca i nie wyglądać groźnie. -Ale to nie znaczy, że się mylimy w sprawie Qori-
bu.
- Spytajcie mistrzów Skywalkerów - dodała Tekli. - Oboje widzieli Jwlio. Mogą
wam powiedzieć, co zrobili Chissowie na tym księżycu.
- To uczciwe postawienie sprawy - ocenił Luke. - Mara i ja nie byliśmy na Jwlio
na tyle długo, żeby poznać dość faktów, ale widać wyraźnie, że Chissowie próbują
wypędzić Killików z systemu.
- I równie jasne jest, że Killikowie nie mają możliwości się wynieść - dodała Ma-
ra. - Sądząc z tego, co widać, wynikiem będzie wojna lub eksterminacja, a najprawdo-
podobniej jedno i drugie.
Tahiri rozpromieniła się, Tesar uśmiechnął się po gadziemu, a Tekli nadstawiła
uszu.
Wtedy odezwał się Corran.
- Dlaczego? Tesar wstał.
- Co dlaczego?
- Dlaczego Chissowie to robią? - zapytał. - Są ksenofobami, są skryci, ale to nie
agresorzy. Jeśli próbują przepędzić Killików, muszą mieć swoje powody.
- Obawiają się, że Kolonia rozprzestrzeni się na ich terytorium -wyjaśnił Tesar. -
Tak mówią Dwumyślni.
- Sądzę, że chodzi tam o coś więcej - doszła do wniosku Mara. -Gdyby wszyscy
Chissowie obawiali się tak bardzo o bezpieczeństwo swoich granic, czekaliby tylko, aż
gniazda zaczną się dławić na własnym terytorium, a potem zaatakowali.
- To prawda - zgodził się Luke. — Coś w Killikach odstręcza Chissów tak mocno,
że nie chcą ich nawet w tym samym sektorze co system Dynastii.
- Będziesz musiał zapytać o to Chissów - odrzekła Tahiri.
- Chyba nie powinno być takiej potrzeby - zauważył Kenth. -Czy nie pierwszym
obowiązkiem Jedi jest rozumieć obie strony konfliktu?
Tahiri spojrzała mu w oczy, dumnie unosząc podbródek.
- Byliśmy zajęci.
- Ratowaliśmy niewinnych.
- I patrzcie, co się stało - odparł Kenth. - Obie strony bliższe są wojny niż kiedy-
kolwiek.
- Możliwe - zgodziła się Tekli. - Ale nasze błędy nie powinny obciążać gniazda
Qoribu.
- Nie powinny również zmuszać Jedi do żadnych działań, których mistrzowie nie
zaakceptowali. - Corran odwrócił się od trójki i przemówił do pozostałych mistrzów: -
Naszą pierwszą powinnością jest zachować stabilność Sojuszu Galaktycznego.
- Wcale nie. - Kyp Durron zaskoczył wszystkich, podchodząc do Tahiri. - Jedi nie
są niczyimi najemnikami... nawet Sojuszu Galaktycznego. Naszą pierwszą, naszą jedy-
ną powinnością jest wierność własnemu sumieniu. Musimy podążać tam, gdzie ono
prowadzi.
Troy Denning
Janko5
187
Octa Ramis, który do tej pory zachowywał milczenie, teraz zgodził się z Kypem,
Kenth poparł Corrana, a dyskusja rozgorzała w kłótnię. Tahiri, Tekli i Tesar nie odzy-
wali się, zachowując bierną postawę. Pozwolili, aby ich obrońcy przemawiali za nich.
Luke spojrzał na Jacena, który w dalszym ciągu tworzył na hologramie swojego mózgu
eleganckie zawijasy świetlne, i zapragnął z całego serca, aby ta dyskusja nie dotyczyła
również i jego. Teraz chciał jedynie znaleźć odpowiedni kod, aby dostać się do wydzie-
lonego sektora pamięci R2-D2. Sprawy osobiste muszą jednak zaczekać. Kłótnia mi-
strzów z minuty na minutę stawała się coraz bardziej ostra. Przepchnął się w sam śro-
dek grupki.
- Spokój - zażądał. Zamieszanie ucichło powoli. - Nie czas na dyskusje. Jesteśmy
tu tylko po to, aby obejrzeć testy Cilghal i wysłuchać raportu naszych rycerzy Jedi.
W pomieszczeniu zapanowało pełne skrępowania milczenie, kiedy mistrzowie za-
częli zastanawiać się nad swoim zachowaniem. Kyp spąsowiał i spuścił głowę.
- Pozwoliłem, aby poniosły mnie emocje. Przepraszam.
- Nie szkodzi - rzekł Corran, klepiąc go po ramieniu. - Wszystkich nas nieco po-
niosło.
- Mistrz Skywalker ma rację - dodał Kyle. - Jesteśmy tu po to, aby słuchać.
-Ale mnie jeszcze nikt nie wysłuchał.
Głos Jacena brzmiał tak, jakby młody człowiek znajdował się o metr od grupy.
Kiedy jednak Luke się obejrzał, ujrzał jedynie podobiznę mózgu swojego siostrzeńca
unoszącą się nad holopadem. Sam Jacen tkwił w swoim fotelu, ze wzrokiem tępo wbi-
tym w okienko hełmu skanującego.
- Mów, Jacenie - zgodził się Luke. - Twój raport jest dla nas niezmiernie interesu-
jący.
Hologram zapulsował w feerii perłowych barw, a linia alfa poniżej zadrżała w
rytm głębokiego, basowego głosu, który ledwie dawał się rozpoznać jako głos Jacena.
- Killikowie są niebezpiecznymi przyjaciółmi, ale nie są niczyimi wrogami - rzekł
mózg. - Prawdziwe niebezpieczeństwo nie tkwi w tym, co Jedi zrobią lecz w tym, cze-
go nie zrobią.
Efekt był dokładnie taki, na jaki liczył Jacen. W grupie zapadło pełne zadumy mil-
czenie i spojrzenia mistrzów zwróciły się ku ich wnętrzom, jakby szukając w słowach
Jacena głębszego znaczenia.
Luke podszedł do panelu sterowania.
- Bardzo zabawne - rzekł, wyłączając go. - Mówiłem ci już, żebyś nie bawił się
aparaturą Cilghal.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
188
R O Z D Z I A Ł
22
Han i Leia byli sami w sterowni. Siedzieli na jednym fotelu, obserwując przemy-
kającą obok opalizującą nicość nadprzestrzeni. Skok był długi, nie miało sensu, aby
oboje trzymali wachtę. Kabina pilotów była jednak jedynym miejscem na pokładzie
nagle zatłoczonego „Sokoła", gdzie mogli spędzić dyskretnie parę chwil. Han był za-
dowolony z takiej możliwości, zwłaszcza po tym, co stało się z Jainą. Jakoś krzepiąca
wydawała się świadomość, że Leia boi się o córkę w równym stopniu co on... że i ona
jest zdecydowana dowiedzieć się, co tak naprawdę Raynar zaplanował dla Jainy, potem
wrócić na Qoribu tak szybko, jak to będzie możliwe, i wszystko powstrzymać.
- Masz już lepszy humor - zauważyła Leia.
- To przez rozmowę z tobą jak mi się wydaje - odparł Han. -Skąd wiesz?
- Zacząłeś nucić, a nigdy tego nie robisz.
- Nucić? - Han zmarszczył brwi. - Ja nie nucę.
- Naprawdę? - Leia przekrzywiła głowę. - A mnie się wydaje, że jednak tak.
Han okręcił fotel dookoła, aż znalazł się twarzą w tym samym kierunku, co Leia.
Wtedy to usłyszał - cichy, falujący pomruk.
- To nie ja! - Han poderwał się, zrzucając Leię, aż skoczyła na równe nogi. - To
przewód chłodziwa!
- Przewód chłodziwa? - Leia wśliznęła się na fotel drugiego pilota i zaczęła odczy-
tywać ekrany statusu. - Co się stało z alarmem?
- Dobre pytanie. - Han odwrócił się w drugą stronę i ruszył w dół korytarzem. -
Wyłącz hipernapęd i wykonaj powolne chłodzenie. Zobaczę, co znajdę w systemie.
Szum stawał się z każdą chwilą coraz głośniejszy, w miarę jak Han zbliżał się do
jego źródła. Zanim wszedł do głównej kabiny, dźwięk już przypominał drażniące brzę-
czenie. Z drugiej strony natknął się na całą grupę pasażerów i resztę załogi. Cakhmain i
Meewalha, choć byli całkowicie rozbudzeni, dopiero wkładali tuniki bez rękawów.
Alema i Juun byli zaspani i w nocnych strojach, co w przypadku Alemy oznaczało, że
miała na sobie znacznie więcej ubrań niż za dnia.
C-3PO również był obecny, oczywiście bez śladu senności.
- Nie sądzę, aby „Sokół" kiedykolwiek wydawał takie odgłosy, kapitanie Solo. Co
to jest?
Troy Denning
Janko5
189
- Wrzące chłodziwo - odparł Juun, tłumiąc ziewanie. Przeciągnął się. - Hipernapęd
musi być... - Nagle cała senność zniknęła z oczu Sullustanina. -Niech mnie! Hipernapęd
się przegrzewa!
Kadłub zatrząsł się od głuchego huku, kiedy „Sokół" wykonał awaryjny powrót do
rzeczywistej przestrzeni. Brzęczenie w przewodach chłodziwa przerodziło się w głośny,
bulgoczący syk.
Han wskazał na Juuna i wycelował kciuk w kierunku sterowni.
- Ty idziesz na stanowisko nawigatora i orientujesz się, gdzie jesteśmy. Threepio,
przejmij stanowisko łączności na wypadek, gdybyśmy musieli wysłać sygnał awaryjny.
Wszyscy pozostali za mną.
Han poprowadził wszystkich na rufę statku, otworzył panel dostępu i spojrzał na
mieszaninę zaworów i plątaninę przewodów w osłonie antyradiacyjnej, otaczającą sam
agregat. Nie musiał nawet prosić o termoskaner, aby stwierdzić, które przewody się
przegrzewają. Dolny przewód wewnętrzny bulgotał i lśnił bladym błękitem, stukając
przy tym, jakby w środku miał jakieś stworzenie. Han włączył światło i wpełznął do
dusznej szafy. Prześledził rurę aż do ciemnego przepustu, za którym znajdował się
regulator przepływu. Zawór odchylający był zablokowany w pozycji półotwartej, ale
Han nie wiedział, co mogło spowodować tę awarię - ani dlaczego czujnik nie włączył
alarmu.
- Meewalho, podaj mi rękawice termiczne i maskę - zażądał.
Zanim skończył zdanie, Noghri podawała mu już rękawice i maskę.
W czasie, gdy Han wkładał sprzęt ochronny, przez interkom odezwał się głos Ju-
una.
- Kapitanie Solo, jeszcze nie zidentyfikowałem dokładnie, gdzie jesteśmy.
- No to pracuj dalej. W końcu pewnie ci się uda. - Han wywrócił oczami. - Daj
znać, jak skończysz.
- Oczywiście - odparł Juun. - Ale chyba muszę poinformować...
- Słuchaj, mam pełne ręce roboty - zdenerwował się Han. - Więc dopóki nie jeste-
śmy atakowani, bądź łaskaw powstrzymać się z raportami.
Nastąpiła chwila milczenia. Wreszcie Juun zapytał:
- Czy naprawdę mam czekać do chwili, aż rzeczywiście zostaniemy zaatakowani?
- Co? - Han odwrócił się, uderzając głową we wspornik. - Cholera, co to według
ciebie znaczy „rzeczywiście"?
- Han, zdaje się, że wciąż jesteśmy na terytorium Kolonii - wpadła mu w słowo
Leia. - Nadlatuje rój strzałostatków.
- Przekleństwo! - Han skinieniem głowy wysłał Noghrich na wieżyczki laserów,
po czym nałożył drugą rękawicę. - Dobrze, zapomnij o schładzaniu. Przelicz resztę
skoku przy użyciu trzech czwartych mocy i naprzód. To nie powinno zająć wiele czasu.
- Znalazłeś problem? - Głos Juuna pełen był podziwu. - Już?
- Nawet lepiej - odparł Han i wyłączył uszkodzony przewód. - Naprawiłem go.
Kiedy Han wygramolił się z szafy, Alema przyjrzała mu się ze zmarszczonym czo-
łem i lekku skrzyżowanymi na piersi.
- Nie krzyw się tak - mruknął Han. - Zmarszczek dostaniesz.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
190
Mars zniknął natychmiast.
- Jesteś pewien, że takie ryzyko jest konieczne? - zapytała. - Te strzałostatki chcą
nas tylko powitać. Może nawet ich gniazda pomogłyby nam w dokonaniu napraw.
- Po pierwsze, nie wszystkie strzałostatki są przyjazne. - Han podał jej maskę, po
czym zaczął zdejmować rękawice. - Po drugie, Saba nie może czekać na naprawę... a
być może Mara i Luke także nie.
- A po trzecie?
- Nie ma niczego trzeciego.
- Zawsze jest - zaprotestowała Alema.
- Dobrze, niech ci będzie. - Han podał jej rękawice ognioodporne i kiedy „Sokół"
znów przeszedł w nadprzestrzeń, zakończył: - Jestem kapitanem. Jeśli mówię, że coś
jest bezpieczne, to znaczy, że jest.
Alema przygasła.
- Dobrze, tak tylko pytam - mruknęła. - Może powinniśmy sprawdzić, co z Sabą.
-Proszę bardzo - odrzekł Han, zastanawiając się, dlaczego Twi'lekanka uznała na-
gle, że należy zobaczyć, co się dzieje z Barabelką. Robale i robalofany, pomyślał, żad-
nemu nie można zaufać. Nagle przed oczami stanął mu widok Jainy i Raynara ocierają-
cych się przedramionami i aż zadygotał. Zamknął panel dostępu i ruszył przed siebie. -
Muszę mieć oko na to, co się dzieje w sterowni.
Ledwie zdążył wejść na pokład, kiedy Juun zameldował:
- Musimy przekalibrować regulator nadświetlnej. Przegrzanie spowodowało pik
sprawności w komorze numer dwa i zeszliśmy z kursu o siedem tysięcznych stopnia.
- Nie mamy czasu - mruknął Han. Rekalibracja oznaczała kilka dni próbnych sko-
ków, a potem i tak będzie to musiał zrobić drugi raz, kiedy wrócą do Sojuszu Galak-
tycznego i naprawią uszkodzenie. - Włącz tylko program kompensacji.
- Program kompensacji? - Juun był zgorszony. - Ale przecież procedura wymaga
rekalibracji za każdym razem, kiedy...
- Wymaga również słuchania rozkazów kapitana - przerwał mu Han, wsuwając się
na fotel pilota. - Uruchom ten cholerny program.
Juun milczał przez moment, po czym zapytał pokornym głosem:
- Czy awaria została spowodowana moim błędem?
Han zmiękł.
- Dobre pytanie. - Przez moment zastanawiał się nad nim, przeglądając w głowie
cały system chłodziwa. Częściowo otwarty zawór odchylający mógł spowodować ko-
lejny pik aktywności, ale zamknięty raczej nie... zwłaszcza jeśli hipernapęd pozostawał
poniżej mocy maksymalnej. - Nie, nie sądzę.
- Nie sądzisz? - powtórzył Juun. - Nie znalazłeś awarii?
- Nie miałem czasu - wyjaśnił Han, znów zirytowany.
-Ale jeśli nie zidentyfikowałeś problemu, to skąd wiesz, że bezpiecznie jest...
- Wiem i już - burknął Han. -A teraz przestaniesz zawracać mi głowę i uruchomisz
ten program czy mam to zrobić sam?
- Zalecam skorzystanie z pierwszej opcji - rzekł C-3PO. - Kiedy kapitan Solo
przybiera ten ton głosu, ma nieładny zwyczaj wyłączania głównych ograniczników.
Troy Denning
Janko5
191
- W porządku, Juun - odezwała się Leia. - Han wie, co robi.
- O, zdaję sobie z tego sprawę, księżniczko Leio - odparł Juun. -Pytałem tylko dla-
tego, że chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób Han Solo podejmuje decyzje.
- Wszyscy byśmy się chcieli tego dowiedzieć - mruknęła Leia.
Juun uruchomił program kompensacyjny, a potem znów wykonali skok w nad-
przestrzeń i przez następny kwadrans lecieli w milczeniu, obserwując odczyty statusu i
nadsłuchując najsłabszych szumów w przewodach chłodzenia. Wreszcie Han stwier-
dził, że można uznać awarię za załatwioną. Wysłał Juuna. aby przekazał pozostałym, że
mogą wrócić na koje, po czym podniósł wzrok. Zobaczył Leię, wpatrzoną z pasją w
ekran, jak z przygryzioną dolną wargą sprawdza po raz drugi wprowadzone przez Juuna
parametry kompensacji w porównaniu z odczytami statusu.
Miała ten sam zafascynowany wyraz twarzy jak niegdyś, kiedy jako prezydent
Nowej Republiki ślęczała nad raportem z inicjatywy nakarmienia głodnych tubylców
na Gottlegoob czy kiedy jako przywódczyni rebelii obserwowała budowę krążownika
na Farbog. Takiego spojrzenia Han nie widział u niej od czasu, kiedy zakończyła się
wojna z Yuuzhan Vongami, a wyzwanie do walki ustąpiło miejsca mozolnej odbudo-
wie, oni sami zaś zamieszkali praktycznie na „Sokole", by tam zbudować spokojniejsze
i bardziej prywatne życie.
Było to spojrzenie, za którym Han tęsknił i oskarżał siebie o jego stratę. Uwielbiał
mieć Leię na wyłączność, lecz wreszcie rozumiał, że ona potrzebuje od życia czegoś
więcej: nigdy nie będzie szczęśliwa, tylko latając i przeżywając przygody. Chciała ro-
bić ważne rzeczy, składać do kupy galaktyki i pilnować, aby ogromne konsorcja nie
zagarnęły wszystkiego.
Leia wyczuła chyba ciężar jego spojrzenia - albo dostrzegła je poprzez Moc - bo
podniosła wzrok znad kolumn przewijających się po ekranie.
- Coś nie tak?
- Nie, wszystko w porządku - odparł Han. - Zastanawiałem się tylko... - Chciał do-
kończyć: „czy jesteś szczęśliwa", ale wiedział, że to zły pomysł. Zabrzmiałoby to tak,
jakby to on był nieszczęśliwy. - No wiesz, czy...
- Parametry Juuna są bardzo kompletne, jeśli tym się martwisz -powiedziała Leia.
- Nie pozostaniemy w marginesie bezpieczeństwa. .. ale kiedy ostatni raz nam się to
zdarzyło?
- Tak - mruknął Han. - To w pewnym sensie racja. Czy kiedykolwiek tęsknisz za
starym domem na Coruscant?
Leia uniosła brew i milczała, wpatrując się w niego jak worrt w kreetla.
- Cała wielka sypialnia tylko dla nas, prawdziwa kuchnia, gdzie możemy gotować
prawdziwe obiady...
-Apartament już nie istnieje... podobnie jak wszystko inne, co pamiętamy na temat
tej planety - odparła, starając się nie patrzeć mu w twarz. - I nie pamiętam, żebym spe-
cjalnie często gotowała.
- To nie znaczy, że mi nie smakowało - zaprotestował. - Możemy znaleźć inne
mieszkanie. Skoro Władze Odnowy zamierzają z powrotem przenieść siedzibę rządu...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
192
- Czemu wspominasz o przeprowadzce do mieszkania? - zapytała Leia. - Myśla-
łam, że lubisz mieszkać na „Sokole".
- Owszem - odparł. -Ale życie to coś więcej niż szukanie szczęścia.
Zmarszczyła brwi.
- Han, zaczynasz mówić od rzeczy. Może widziałeś kolorowe rozbłyski? Czujesz
zawroty głowy? Masz problemy ze słuchem...?
- Nic z tych rzeczy - przerwał jej. - Jestem zdrowy.
- Doskonale. - Leia wróciła do swojego ekranu. - Ja też. - I nie jestem stary - do-
dał.
- A powiedziałam, że jesteś?
Han włączył własny ekran i zajął się testowaniem czujników, usiłując zlokalizo-
wać awarię, która nie pozwoliła systemom bezpieczeństwa wykryć problemu z chło-
dziwem, dopóki nie stał się krytyczny. W godzinę później stwierdził, że wszystkie
czujniki w przewodzie chłodziwa uwięzły w optymalnych pozycjach. Kolejną godzinę
zajęło mu stwierdzenie, że odczyty z komory numer jeden powtarzane były przez słu-
pek statusu komory numer dwa. Każda z tych awarii, wzięta osobno, była niebezpiecz-
na; razem mogły się okazać katastrofalne.
- Nie pamiętam, gdzie po raz ostatni serwisowaliśmy hipernapęd - mruknął. -Ale
następnym razem, kiedy będziemy w pobliżu, przypomnij mi, żebym im posłał rakietę.
- Wadliwe chłodziwo? - zapytała Leia. Żrące zanieczyszczenia były jednym z
częstszych problemów z chłodziwem.
- Tak, ale to nie wszystko - odparł. - Jakieś zwarcie spowodowało podwójny sy-
gnał statusu w komorze numer dwa.
- Naprawdę? - Leia się zamyśliła. - Ciekawe, jakie jest prawdopodobieństwo po-
pełnienia obu tych błędów jednocześnie.
- Mniej więcej sto dwanaście tysięcy do jednego, księżniczko Leio - podpowie-
dział usłużnie C-3PO. - Załoga hangaru w Świątyni Jedi jest zwykle dokładniejsza.
- Czy to tam po raz ostatni zmieniano nam chłodziwo? - Nie czekając na odpo-
wiedź, Han spojrzał na Leię. -Nic ci tu nie śmierdzi?
- I to bardzo - odparła. - Gdyby to Świątynia używała niewłaściwego chłodziwa,
już byśmy o tym wiedzieli. Ktoś by nas ostrzegł.
- Tak - zamyślił się Han. - To musi być coś innego.
- Sabotaż?
- Na to bym stawiał - odparł. - Threepio, sprawdź, jak się ma Saba... i niech Mee-
walha i Cakhmain jeszcze raz przetrząsną statek. Niech szukają odchodów i śladów
robactwa. To może być jedyna możliwość, aby stwierdzić, że tu są.
- Oni? - zdziwił się C-3PO.
- Killikowie - wyjaśnił Han. - Blindy, pasażerowie na gapę.
Robot wyszedł, aby wykonać polecenie. Han zwrócił się ku Leii, lecz ona właśnie
wyglądała przez iluminator z bardzo zamyśloną miną. Widział ten wyraz już wiele
razy, na przykład kiedy sięgała w Moc, aby ostrzec Luke'a o owadach-mordercach, na
które natknęła się Saba. Odczekał, aż znowu zwróciła uwagę na niego, i zapytał:
- Jak tam?
Troy Denning
Janko5
193
- Luke ma jakieś rodzinne problemy - powiedziała. - Chyba sądzi, że chciałam mu
powiedzieć o Sabie. - Pokręciła głową. -A z Marą nie mam dość silnej więzi, aby...
- A Jacen?
- Nic nie wie - odrzekła. - Nie potrafię powiedzieć, czy on mi nie wierzy, czy po
prostu nie rozumie.
- Do diaska - mruknął. - Przydałaby nam się pomoc. Jeśli to sabotaż...
Urwał w pół zdania, bo przed nimi pojawiła się cienka nitka błękitu, rozpostarta
poziomo przez perłową pustkę nadprzestrzeni.
- Leia, widzisz to?
- Co?
Wskazał palcem na nitkę, która stała się już linią pomieszanych kolorów od bieli
do ciemnej purpury.
- Kolory.
- Bardzo zabawne - mruknęła. - Przepraszam, że nazwałam cię starym.
- Nie, naprawdę. - Han dźgnął palcem linię, która była teraz pasmem szerokości
kciuka, ciemniejącym w szafir. - Popatrz na to.
Leia spojrzała i otworzyła usta.
- Czy to powinno tu być?
Z obu stron szafirowego pasma zaczęły tryskać promienie błękitnego światła. -
Nie-odparł.
- Więc dlaczego alarm zbliżeniowy nie wyrzucił nas z nadprzestrzeni?
- Nie chciałabyś wiedzieć.
Zanim Han położył dłoń na dźwigni wyłączenia napędu nadprzestrzennego, szafi-
rowy pas rozszerzył się w warkocz bieli i fioletu, a błękitne szpikulce strzelały powyżej
krawędzi iluminatora. Pociągnął w tył dźwignię, by włączyć tryb awaryjny... i na rufie
„Sokoła" rozległo się stłumione „bang".
- Han! - zawołała Leia. - Czego nie chciałabym wiedzieć?
- Za chwilę ci powiem. - Cały statek zaczął nagle dygotać i stawać dęba, a w kory-
tarzu rozległ się mrożący krew w żyłach chór zgrzytów i warkotów. -A niech to!
Han na nowo włączył hipernapęd. Statek przestał dygotać i warczenie ucichło, ale
szkarłatno-niebieska plama rozszerzyła się i objęła „Sokoła*'.
- Han, powiedz mi, czego nie chciałabym wiedzieć? - powtórzyła Leia.
- Co to jest? - rozległ się z głębi pokładu zgrzytliwy głos. - Wpadliśmy na mgławi-
cę?
Han zdawał sobie sprawę z tego, że Leia zwraca się ku głosowi Juuna... ale jak
przez mgłę. Niebieskie szpikulce wyglądały jak wnętrze biało żyłkowanej paszczy, a on
bardzo usilnie starał się wymyślić, co powinien zrobić dalej.
- Wleciałeś kiedy wcześniej w mgławicę? - zwróciła się Leia do Juuna.
- O, wiele razy - zapewnił ją Juun. - Zwykle jednak wyłączam hipernapęd i wy-
chodzę z niej natychmiast.
- Nie da rady. - Han ściągnął z powrotem dźwignię sterowania hipernapędu, dopó-
ki nie usłyszał pierwszego warkotu. Niewiele było trzeba. - Wysadzimy ten przewód
chłodziwa, kiedy temperatura wyłączenia wzrośnie nagle.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
194
- Myślałem, że to naprawiłeś - poskarżył się Juun.
- Ja też. - Han spojrzał na odbicie Juuna w iluminatorze. - Ktoś to znowu zepsuł.
Jeśli nawet Juun zauważył lęk w głosie Hana, ukrył to dobrze. -No cóż, nie możesz
dalej lecieć. Tarcie gazu spowoduje odkształcenie zafalowania kontinuum.
- Odkształcenie nas nie zabije - powiedział Han. Stabilizatory „Sokoła" zapewne
zdołałyby utrzymać zafalowanie w zakresie bezpiecznych parametrów. - Martwię się o
płaszcz pyłowy.
- Właśnie - głos Juuna brzmiał posępnie i złowróżbnie. - Płaszcz pyłowy...
- Jak długo? - zapytała Leia.
Jako doświadczony pilot nie musiała pytać, aby wiedzieć, co się stanie, kiedy sta-
tek lecący przez nadprzestrzeń będzie próbował się przebić przez warstwy pyłu i gruzu,
wiszące w rozszerzającej się mgławicy.
- Zależy, jak stara jest mgławica - mruknął Han. Przed „Sokołem" pojawiły się
dwumetrowe kręgi bieli, kiedy pierwsze pyłki kurzu zaczęły rozbijać się o przednie
tarcze. -Ale i tak za krótko.
- Ona jest młoda - orzekł Juun. - Bardzo młoda.
Warczenie ustało wreszcie i Han lekko cofnął dźwignię, aż usłyszał je znowu.
Tylko odsuwał nieuniknione, ale czasem granie na czas było jedyną metodą przetrwa-
nia.
- Han! - W głosie Leii słychać było drżenie, spoglądała niewidzącym wzrokiem w
przestrzeń. - Powiedz prawdę... Czy to koniec?
-A potrafisz zrobić tę sztuczkę z rozgarnianiem mgły, której użyłaś na Borao? -
zapytał Han. - I rozciągnąć ją na jakieś dwanaście lat świetlnych?
- Wątpię - odrzekła.
- Więc tak, to pewnie koniec.
- Szkoda, że nie ma tu Tarfanga! - zawołał Juun.
Han skrzywił się do swojego odbicia w owiewce.
- Myślałem, że lubisz tego futrzaka.
- Bardzo! - zapewnił Juun. - I żałuję, że jego nazwisko nie znajdzie się wśród tych,
którzy zginęli razem z Hanem Solo.
- Nie tak szybko - pohamowała go Leia. Cząsteczki kurzu rozkwitały teraz coraz
szybciej j gwałtowniej, aż hiperprzestrzeń pobielała od mikroskopijnych nowych. - Jeśli
i tak mamy umrzeć, to może nic nie zostało do stracenia.
- Nie myślałem o tym w ten sposób - przyznał Juun. - Ale...
- Patrz i się ucz - nakazała.
Włączyła system regulacji wysokości „Sokoła" i - zanim Han zdołał ją powstrzy-
mać - obróciła statek tak, że wędrowali przez nadprzestrzeń tyłem.
Białe rozbłyski zniknęły i przez moment wydawało się, jakby „Sokół" sobie po
prostu płynął.
Nagle mgławica poczerwieniała i zaczęła się spiralnie oddalać od iluminatora. Żo-
łądek Hana wywijał koziołki nie gorsze niż akrobata Jedi, a kadłub „Sokoła" zaczął
wyć i skrzeczeć jak wściekły rankor.
-Ke...bb...fff!
Troy Denning
Janko5
195
Han nie rozumiał słów Leii ponad całym tym jazgotem, ale łatwo było się domy-
ślić, czego chce. Zwolnił dźwignię jeszcze o centymetr. Nie było szansy usłyszeć, czy
przewód chłodziwa śpiewa nadal, więc zdecydował, że policzy do trzydziestu i zrobi to
jeszcze raz. W końcu co to miało za znaczenie? I tak zginą.
I wtedy Leia zrobiła coś naprawdę szalonego: odpaliła napęd podprzestrzenny.
Wycie i ryk natychmiast ustały i teraz to nie przestrzeń wirowała, tylko „Sokół".
Han odniósł wrażenie, że serce wyskoczy mu przez żebra... i stracił trzy ostatnie posił-
ki.
Ale - co niewiarygodne -- wciąż żył, skoro wiedział, jak fatalnie się czuje. Zdał
sobie sprawę, że stracił rachubę czasu, więc znowu pociągnął dźwignię.
Warkot powrócił. Przyszło mu nagle do głowy, że poza tym warkotem „Sokół"
ucichł nagle... co oznaczało, że nie są już obcierani przez cząsteczki pyłu... i oznaczało
też, że napęd podświetlny wypala dziurę w płaszczu pyłowym. Spojrzał na Leię, żeby
jej pogratulować. Jej twarz miała metr szerokości i pięć centymetrów wysokości.
- Świetnie - powiedział. Wyszło mu coś jak „siiwe". Nie miał pojęcia, jak to zro-
zumiała Leia.
Warkot ucichł. Znów zwolnił dźwignię. Twarz Leii wydawała się teraz długa na
metr i szeroka na dziesięć centymetrów. Coś wielkiego eksplodowało na tylnych tar-
czach „Sokoła" i statek zadygotał tak gwałtownie, że Juun - który się nie przypiął -
wylądował rozpłaszczony na przednim iluminatorze.
Han zwolnił dźwignię sterowania i odetchnął głęboko, ale wyczuł jedynie kwaśny
odór wymiocin pięciu gatunków istot... i może jeszcze nutkę gazu zasilającego werbo-
mózg. Jeszcze raz pchnął dźwignię.
Twarz Leii skurczyła się i miała już tylko pół metra po przekątnej.
- Kocham cię, księżniczko, nawet jeśli prowadzisz jak... - powiedział Han, ale nie
dokończył. Zabrzmiało to jak „eecisieedzija", co wcale nie było źle, biorąc pod uwagę
warunki.
Znów szarpnął dźwignię w tył i Juun zsunął się z iluminatora, znikając poza kon-
solą przyrządów.
Wtedy właśnie rozdarł się alarm zbliżeniowy, a kolory na zewnątrz z niebieskiego
przeszły w czerwień, znowu w niebieski i w wirujące paski srebra. Nagle twarz Leii
przybrała prawidłowy kształt i rozmiar... dalej wyglądała dość widmowo, ale przy-
najmniej miała nie więcej niż dwadzieścia pięć centymetrów od podbródka do linii
włosów. Han zaś poczuł się jeszcze gorzej niż przedtem.
W tym momencie z korytarza z brzękiem wypadł C-3PO.
- Zgubieni! - Zatrzymał się z łomotem na fotelu nawigatora, po czym upadł na po-
kład, wymachując kończynami. - Jesteśmy z całą pewnością zgubieni!
Han natychmiast zrozumiał, że znowu im się udało. Przejął kontrolę nad „Soko-
łem" i zaczął odpalać po kolei silniki manewrowe, powoli opanowując wirowanie. W
powietrzu wyczuwało się ledwie dostrzegalną nutę słodyczy chłodziwa - wystarczająca,
aby zasygnalizować, że będą musieli odkazić statek, ale nie tak mocna, by zginęli, za-
nim zdążą to zrobić.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
196
Na krawędzi pulpitu sterowania pojawiła się para drobnych rąk i zza krawędzi
wynurzył się Juun.
- Realna przestrzeń? - zapytał.
- Tak. - Han wyjrzał na zewnątrz i stwierdził, że widzi jedynie pożyłkowane czer-
wono niebo stygnącej mgławicy. - Chyba.
- Na pewno - dodała Leia. - Alarm zbliżeniowy wyrzucił nas w realną przestrzeń.
- I przeżyliśmy? - Juun wydawał się szczerze rozczarowany. Jego płaskie oczy
powędrowały ku Hanowi. - Tego nie było w żadnym z historycznych holofilmów. Ty ją
tego nauczyłeś?
- Nie - zapewniła Leia. - Zresztą to jeszcze nie koniec. Wciąż jest pewien drobny
problem.
- Skoro taki drobny... — mruknął Han, obserwując białe zakłócenia na ekranie
czujników.
- No, może nie całkiem drobny - wyznała Leia. Użyła silników manewrowych, że-
by okręcić „Sokoła". W pole widzenia wszedł zielony, szybko rosnący dysk planety, o
którą zaraz się rozbiją. - W każdym razie dość duży, aby wyrwać nas z nadprzestrzeni.
Troy Denning
Janko5
197
R O Z D Z I A Ł
23
Jacen zeskoczył z drzewa tik i odkrył, że nawet tutaj, w wilgotnym sercu prywat-
nego dzikiego ogrodu, królowa matka Tenel Ka nie jest sama. Siedziała na niewielkim,
ukrytym dziedzińcu, w sukience bez rękawów, a rdzawe warkocze spływały jej po ple-
cach. Otoczona była dwudziestoma dworzanami - głównie atrakcyjnymi samcami -
ubranymi w absurdalne, ręcznie szyte szaty stanowiące imitację jej rustykalnego stylu.
Tenel Ka tak działała na ludzi.
Jacen cichutko podszedł z tyłu do zakamuflowanego strażnika, który patrolował
mszyste listowie wzdłuż muru ogrodu - ostatni z wielu pałacowych szańców bezpie-
czeństwa - i chwycił mężczyznę za kark. Strażnik próbował obrócić się i krzyknąć, ale
opadł bezwładnie, gdy Jacen przeszył mu kręgosłup paraliżującym promieniem Mocy.
Niezmiennie czujna i wierna instynktom Jedi Tenel Ka wyczuła zakłócenie i od-
wróciła się na ławce, odsłaniając klasyczny profil, jeszcze piękniejszy niż zapamiętał
Jacen. Rozciągnął swoją obecność w Mocy, aby jej nie przestraszyć, po czym opuścił
nieprzytomnego strażnika na ziemię i wyszedł z krzaków.
Kilku dworzan rzuciło się z krzykiem, by zasłonić Tenel Ka, a w krzewach pod
murem pojawiło się trzech dodatkowych strażników. Dwóch z nich natychmiast zasy-
pało intruza strzałami z miotaczy, trzeci zaś wzywał pomocy. Jacen odbił promienie
dłońmi, po czym sięgnął poprzez Moc i wyrwał im z rąk miotacze.
- Przerwać ogień! - zawołała nieco poniewczasie Tenel Ka. - Spocznij!
Strażnicy, którzy już rzucili się w stronę Jacena, wyrywając z kabur ręczne miota-
cze, usłuchali niechętnie. Szlachetnie urodzeni okazali posłuszeństwo ze znacznie
mniejszym ociąganiem.
Gdy tylko Tenel Ka przekonała się, że jej rozkazy zostały wypełnione, wskoczyła
na murek dziedzińca i z ciepłym uśmiechem rozpostarła ramiona. Jacen nie był zasko-
czony, że jej prawe ramię wciąż kończyło się w łokciu. Po wypadku w czasie ćwiczeń,
który kosztował ją kalectwo, Tenel Ka odmówiła wszelkich sztucznych substytutów,
zachowując kikut jako pamiątkę arogancji, która doprowadziła do nieszczęścia.
- Jacen! - zawołała. - Witaj!
- Dzięki. - Jacen uczuł, że serce mu mięknie na widok tak ciepłego przyjęcia. - Mi-
ło znów cię widzieć, królowo matko.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
198
Ruszył ku niej, ale na drodze stanęło mu sześciu krzepkich Ha-pan. Jeden z nich,
szlachetnie urodzony wielmoża o lodowatych oczach i długich do ramion włosach, bez
lewej dłoni, spojrzał na Tenel Ka.
- Czy ten człowiek jest twoim przyjacielem, królowo matko?
-Ależ tak, Droekle. -Tenel Ka wcisnęła się pomiędzy niego a drugiego dworzani-
na, jeszcze wyższego i pozbawionego całego przedramienia. - Czy chciałabym go uści-
skać, gdyby tak nie było?
Przytuliła się mocno do piersi Jacena - na dość długo, aby mógł stwierdzić, że w
ciągu ostatnich pięciu lat wiele się zmieniło, i to na lepsze. Uścisnął ją serdecznie i
obserwując ponure spojrzenia dworzan, z wielkim trudem powstrzymał się przed
drwiącym uśmieszkiem.
- Przepraszam, że wszedłem tu w taki sposób - rzekł - ale twój sekretarz nie chciał
mnie zaanonsować. Cały czas twierdził, że nikogo nie przyjmujesz.
Tenel Ka wypuściła go i z poważną miną cofnęła się o krok.
- Który to? Muszę dopilnować, żeby dostał naganę.
- Nie trzeba. - Jacen pozwolił sobie na cień uśmiechu. - Już został ukarany.
- Naprawdę?
Tenel Ka wyraźnie czekała na dalsze wyjaśnienia. Kiedy nie nastąpiły, wzruszyła
ramionami i ujęła Jacena za rękę, zeskakując na dziedziniec, wprost przed nosy swoich,
dworzan. Młody Jedi ze zdumieniem stwierdził, że ponad połowa miała niekompletne
ramiona.
- Jacen to jeden z moich najstarszych przyjaciół - wyjaśniła, ściskając dłoń gościa,
po czym podniosła na niego wzrok z przekornym uśmieszkiem. - To on obciął mi rękę.
Jacen i Tenel Ka dawno już pogodzili się z tym okropnym wypadkiem; w końcu
połączyła ich przyjaźń, która czasem przechodziła w romans, ale nawet jego zaskoczyła
bezpośredniość tego oświadczenia. Dworzanie zbaranieli, a o to zdaje się Tenel Ka
chodziło. Pociągnęła Jacena na drugą stronę dziedzińca, wzięła go pod rękę i przytuliła
policzek do jego ramienia.
- Mam ochotę pogadać z przyjacielem! - zawołała przez ramię. - Pobawcie się
sami.
Poprowadziła go kamienistą ścieżynką która wiła się przez zarośla wzdłuż wą-
skiego strumienia. Obfitość roślinności i cichy szmer wody sprawiały wrażenie od-
osobnienia, Jacen jednak wyczuwał czających się w krzakach strażników... Dworzanie
również ruszyli za nimi, choć w odpowiedniej odległości co najmniej jednego zakrętu.
Jacen domyślił się, że tak właśnie wygląda normalne życie Tenel Ka.
- Dziękuję, że miałaś czas, aby mnie przyjąć, królowo matko -odezwał się.
- Nie, to ja dziękuję ci, że przybyłeś - odrzekła. -Nie masz pojęcia, jakie to od-
świeżające uczucie porozmawiać z kimś, kto nie próbuje mnie skłonić do ślubu i nicze-
go ode mnie nie chce.
Jacen natychmiast poczuł wyrzuty sumienia.
- Właściwie przyszedłem poprosić cię o przysługę. Wielką przysługę.
- Wiem. - Tenel Ka ścisnęła jego ramię i przytuliła się lekko. -Ale to niczego nie
zmienia. Szlachta hapańska nigdy nie prosi. Oni załatwiają nakłaniają mnie do czegoś
Troy Denning
Janko5
199
lub w najlepszym przypadku przekonują. Nie uwierzysz, do czego są zdolni, żeby coś
wycyganić.
Jacen uniósł brew.
- A te amputacje?
- Wypadki przy treningu - prychnęła Tenel Ka. Ścieżka kończyła się przy leśnym
jeziorku, doskonałym w swoim pięknie, z wodospadem i niewielką wysepką wyłaniają-
cą się z zielonej wody. - Jeśli sądzić po liczbie członków przechowywanych w hapań-
skich kriozbiornikach, większość z moich szlachetnie urodzonych idiotów nie ma poję-
cia, za który koniec trzyma się miecz.
Zatrzymali się na skraju jeziorka i Jacen pochylił się ku swojej towarzyszce, aby
dworzanie nie usłyszeli jego słów.
- Wiesz, że nie jesteśmy sami?
- Jasne. - Tenel Ka się odwróciła. - Znikać mi stąd, bo poproszę Jacena, żeby wam
poucinał pozostałe ręce - powiedziała podniesionym głosem.
Szlachetni panowie usunęli się pospiesznie, ale Jacen czuł, że straże wciąż czają
się w krzakach.
- Są rzeczy, których nawet królowa matka nie może nakazać -westchnęła Tenel
Ka. Zsunęła pantofelki i spojrzała na wyspę. - Masz ochotę zamoczyć stopy?
- Czemu nie? - Jacen zmierzył wzrokiem dwudziestometrową odległość od wy-
sepki. - Tylko stopy?
- Zaufaj mi. - Pociągnęła go za sobą i weszła do wody. Jej nogi zagłębiły się jedy-
nie do kostek. - Idź tylko tam gdzie ja, inaczej na stopach się nie skończy.
Jacen posłuchał jej i znalazł się na kamiennej grobli, ukrytej tuż pod powierzchnią
mętnej wody.
- Tajna Ścieżka - wyjaśniła Tenel Ka. - Dawna obrona Hapan. Prowadzi do jedy-
nego miejsca, gdzie naprawdę mogę być sama.
- Czemu musisz ich znosić? - Jacen podążał za nią po nierównej, pozornie przy-
padkowo wijącej się grobli. - Mówię o tych idiotach dworzanach.
- Mają swoje zastosowania - wyjaśniła. - Pozwalam jednemu usiąść obok mnie i
tylko patrzę, kto go za chwilę zaczepi.
- I co ci to mówi? - zapytał. - Dowiadujesz się, kto czegoś od ciebie chce?
- Wszyscy czegoś ode mnie chcą Jacenie. - Dotarli do wysepki i wstąpili na
omszałą ścieżkę, po której prawdopodobnie rzadko spacerowały stopy kogoś innego niż
Tenel Ka. - Ale są rodziny, które nie zmieniają aliansów w tym samym rytmie, w jakim
ja zmieniam faworytów... cóż, wiem, że to doradcy, których mogę słuchać.
- To się wydaje bardzo... skomplikowane.
- Wyrachowane - sprostowała. Poprowadziła go do gęstego zagajnika drzew paan i
usiadła na skraju jedynej ławki. - Tak robią Hapanie, Jacenie. Każdego można wyko-
rzystać.
Jacen wiedział, że etykieta nie zezwala na snucie domysłów. Nie skorzystał z ław-
ki.
- Ja też bym mógł?
Tenel Ka odwróciła wzrok.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
200
- Nawet ty, Jacenie. - Poklepała ławkę obok siebie. - Teraz rody moich zalotników
sprzymierzą się przeciwko tobie - zapowiedziała. - Warto uważać, co jesz, póki tu je-
steś.
- Dzięki - odparł. - Ale nie zostanę na kolacji.
- Oczywiście. - Dalej spoglądała w drugą stronę, ale Jacen wyczuł w jej głosie łzy.
- Czego od nas potrzebujesz?
- Czułaś zew Raynara? - zapytał.
- Tak. Ostatecznie musiałam kazać się zamknąć w pałacu. Nie wiedziałam jednak,
kto to. Myślałam, że może... - Kiedy zwróciła ku niemu twarz, jej szare oczy były czy-
ste i spokojne, ale na policzkach pozostały ślady łez, których nie otarła. - Słyszałam, że
Kolonia Killików zagraża przestrzeni Chissów.
W tym momencie Jacen poczuł, jak na ramiona spada mu cały ciężar samotności
ostatnich kilku lat. Teraz chciał już tylko wziąć Tenel Ka w ramiona i pocałować.
- To skomplikowana sytuacja - powiedział tylko.
Zrelacjonował jej swoją podróż do Kolonii, od przybycia na Lizil do śledztwa na
„Tachionowym Skoku" i spotkania z Jainą i resztą grupy uderzeniowej na Jwlio. Tenel
Ka ani na chwilę nie odrywała wzroku od jego twarzy, a on opisywał, jak powoli do-
chodził do wniosku, że Killikowie mają wspólny umysł, opowiadał, czym stał się Ray-
nar, oraz streszczał teorie Cilghal na temat tego, jak feromony zmieniają umysły Dwu-
myślnych. Tenel Ka zrobiła niedowierzającą minę i przez chwilę znów wydawała się
młodziutkim rycerzem Jedi z głową pełną przygód i tajemnic, a nie polityki i intryg.
Jacen zakończył sprawozdanie opisem tajemniczych ataków na swoich rodziców, ciot-
kę i wuja, a po chwili dodał, że Killikowie twierdzą, iż nie pamiętają ani Lomi, ani
Welka.
- Oboje po prostu zniknęli po katastrofie - zakończył. - Killikowie twierdzą że
Raynar był jedynym człowiekiem na pokładzie „Skoku", choć wiem, że wyniósł z
ognia i Lomi, i Welka.
Nie powiedział jej dokładnie, skąd to wie. Nie miał zamiaru wnikać w subtelności
wędrówki po nurcie Aing-Tii. Tenel Ka trwała przez długą chwilę w głębokim milcze-
niu, wreszcie odwróciła się i usiadła na ławce okrakiem, twarzą do niego.
- Co się stało z Em Tedee?
- Robotem-tłumaczem Lowbacki? - upewnił się Jacen.
- Był na „Skoku", kiedy go porwano - zauważyła.
- Myślę, że uległ zniszczeniu w czasie pożaru - odparł. - Znalazłem stopiony kawał
metalu, który trochę go przypominał.
Tenel Ka westchnęła.
- Szkoda. Był dość irytujący, nawet jak na robota, ale myślę, że Lowie chciałby go
mieć z powrotem. - Ich spojrzenia spotkały się i żadne nie zamierzało odwrócić wzro-
ku. - Przyszedłeś prosić mnie, abym wyruszyła z tobą wy śledzić Lomi i Welka, zanim
stworzą cały legion Ciemnych Jedi?
Serce podskoczyło mu z radości.
- Mogłabyś?
Tenel Ka uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne.
Troy Denning
Janko5
201
- Nie, Jacenie. To był tylko żart.
- Rozumiem. - Teraz i on posmutniał. - Muszę się z tego śmiać?
- Tylko jeśli chcesz uniknąć obrazy królowej matki.
- Za nic na świecie. - Jacen zachichotał sumiennie i dodał: - Dużo jeszcze się mu-
sisz nauczyć o żartach.
- To ty tak twierdzisz - odrzekła, unosząc dłoń w eleganckim geście. - Wszyscy tu-
taj uważają że moje żarty są bardzo śmieszne.
- A ty im wierzysz?
- Tylko tym, którzy się nie śmieją- przyznała. Przerzuciła nogę przez ławkę i przy-
jęła pozycję bardziej godną królowej. - Dobrze, Jacenie, przyznaję się, że nie zgadnę, o
co ci chodzi. Czego chciałbyś ode mnie?
- Floty wojennej - powiedział. - Dla Kolonii.
Twarz Tenel Ka nie zdradzała zaskoczenia, które wyczuł w Mocy.
- To rzeczywiście śmiałe żądanie. Konsorcjum Hapes jest członkiem Sojuszu Ga-
laktycznego.
- Czy to oznacza, że Sojusz Galaktyczny podejmuje za ciebie decyzje?
Szare oczy Tenel Ka stały się chłodne jak stal.
- To znaczy, że usiłujemy uniknąć drażnienia przyjaciół Sojuszu.
- Ważniejsze jest zapobieżenie wojnie - zapewnił Jacen. - Chissowie naciskają za
mocno, a Killikowie nie mogą się wycofać, nawet gdyby bardzo chcieli. To się skończy
rzezią o ile nie zdarzy się coś, co powstrzyma Chissów i da Kolonii powód do cierpli-
wości.
-A dlaczego Hapanie mieliby się przejmować tym, że na drugim końcu galaktyki
spór graniczny przerodził się w wojnę?
- Ponieważ skończy się to rasobójstwem, tak czy owak - odparł.
Tenel Ka zwróciła głowę ku drzewom paan i długo się w nie wpatrywała. Jacen
wyczuwał w tym milczeniu, jak instynkty Jedi walczą o lepsze z obowiązkami hapań-
skiej królowej.
- Killikowie związani są z historią galaktyki w sposób, którego jeszcze do końca
nie pojmujemy - mówił dalej. - Mieszkali w miastach, zanim jeszcze ludzie nauczyli się
budować, byli cywilizacją, zanim powstali Sithowie. Byli tu, kiedy powstał Centerpoint
i Otchłań, i zostali wypędzeni z Alderaanu przez istoty, które je stworzyły.
Spojrzenie Tenel Ka nadal błąkało się po czubkach drzew, ale jej oczy rozszerzyły
się z lekka. Jacen zrozumiał, że do niej dotarł.
- Tenel Ka, od tego, co się teraz stanie, zależy los całej galaktyki - powiedział. - A
Killikowie są punktem zwrotnym. Musimy mieć czas, żeby się tym zająć, bo może to
oznaczać albo totalną wojnę, albo prawdziwy i trwały pokój.
Tenel Ka wreszcie spojrzała na niego.
-A wola Mocy, Jacenie? Czemu jej nie zaufać?
Odwołanie do nowego rozumienia Mocy przez Jedi przypomniało Jacenowi Ver-
gere, zaginioną mistrzynię, która otworzyła im oczy na wszystko, co teraz wiedzieli.
Uśmiechnął się, kiedy przypomniał sobie pierwszą prawdę, której go nauczyła:
„Wszystko, co ci mówię, jest kłamstwem".
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
202
Zadał pytanie Tenel Ka:
- Czy mam ufać rzece, ponieważ chce płynąć z góry na dół? Zmarszczyła brwi.
- Na Hapes to ja zadaję pytania, Jedi Solo. Jacen zachichotał.
- Dobrze. Moc nie jest bóstwem. Tenel Ka. Nie ma samoświadomości, nie jest
zdolna do przejmowania się tym, co się z nami stanie. To nurt. Jego jedyną wolą jest
usunąć wszystko, co go blokuje. Kiedy ułatwiamy ten przepływ, kiedy pozwalamy, aby
biegł od nas do innych, jesteśmy w harmonii. Używamy jasnej strony.
- A ciemna strona?
- Nastaje, kiedy ten przepływ blokujemy i wykorzystujemy do własnych celów -
wyjaśnił. - Bronimy go przed innymi. A kiedy zbyt szybko go uwalniamy, z ożywczego
strumienia staje się niszczycielskim potopem.
- Czy Vergere nauczyła cię, że to nasze intencje sprawiają, iż czyn jest dobry lub
zły? - zapytała Tenel Ka.
- Tak - przyznał Jacen. - I mówiła prawdę... z pewnego punktu widzenia. Jeśli
masz dobre intencje, zwykle pozwalasz, aby Moc przepływała przez ciebie. Jeśli nie,
zamykasz ją w sobie, a ona zaczyna wyżerać ci serce.
Tenel Ka spojrzała na niego kątem oka.
- Wolę, aby moje prawdy pozostawały prawdami z wszystkich punktów widzenia.
- Przykro mi - odrzekł. - Moc jest zbyt wielka.
- I tego się nauczyłeś przez tych pięć lat, kiedy cię nie było?
- W największym skrócie, tak.
Tenel Ka przez moment wpatrywała się w ziemię pod stopami, po czym znów
podniosła wzrok.
- Potrzebowałeś aż pięciu lat, żeby się tego dowiedzieć?
- Dużo czasu zmarnowałem na dojazdy - przyznał.
Uśmiechnęła się i wzniosła oczy w górę.
- A co z naszymi Killikami? Czy Moc przepływa przez nich, czy do nich?
- Jest zbyt wcześnie, by to stwierdzić - mruknął. - Raynar w bardzo krótkim czasie
stał się niewiarygodnie silny.
- I to cię nie przeraża?
- Jasne, że tak - odparł. -Ale w tej chwili stara się uniknąć wojny. Będę znacznie
bardziej przerażony, kiedy przestanie to robić.
Skinęła głową.
- Fakt. - Wstała i wyciągnęła rękę. - Myślę, że moi zalotnicy mieli już dość czasu,
aby zaplanować twoją śmierć.
- Cieszę się, że tak ich pogodziłem.
- Tak, rzeczywiście bardzo się przydałeś. - Ruszyli omszałą ścieżynką w kierunku
wody. - Mam nadzieję, że zostaniesz na noc. To będzie jeszcze skuteczniejsze.
Jacen zwolnił.
- Tenel Ka... - Nie musiał się zastanawiać, czego ona właściwie od niego żąda.
Czuł to w Mocy. - Nie przybyłem tutaj... aby stać się twoją miłostką.
Troy Denning
Janko5
203
- Nie staniesz się. Miłostki to zabawki. - Stanęła w miejscu doskonale widocznym
ze wszystkich stron i obdarzyła go długim, gorącym pocałunkiem. - A ja nigdy się tobą
nie będę bawić, Jacenie
Solo.
Jacen zaczynał się czuć tak, jakby unosił go prąd - wiedział, ze spędzenie tu nocy
może jedynie zwiększyć jego szanse na zdobycie floty.
- Zostanę - obiecał. -Ale tylko na jedną noc.
- Jedna wystarczy - odparła Tenel Ka. - Ta noc będzie bardzo pożyteczna.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
204
R O Z D Z I A Ł
24
Pokład obserwacyjny był luksusowy i wyciszony, jak przystało na potężny statek
flagowy Spółki Handlowej Bornarynu, „Tradewyn". Zaokrąglona ściana z transpastali
zamykała kabinę z trzech stron, prezentując rozległą perspektywę na potężną flotę han-
dlową, oczekującą na zezwolenie lądowania w rzadkiej pylistej atmosferze pomarań-
czowej planety. W oddali bariera ochronna myśliwców rysowała sieć błękitnych smug
jonowych na tle ciemnego, rozgwieżdżonego nieba.
Luksusowa kajuta należała do miejsc, przez które Tesar ślinił się z nerwów. Wcią-
gnął powietrze przez kły, aby je osuszyć, po czym ruszył za towarzyszącym mu czło-
wiekiem wzdłuż długiego baru, w kierunku kobiety i dwóch mężczyzn, którzy na niego
czekali. Droga wydawała się jeszcze dłuższa, bo wszyscy oni obserwowali jego zbliża-
nie się... a on śmiertelnie się bał upuścić kroplę śliny na kosztowną podłogę z drewna
wroshyra.
Teraz, kiedy już tu był, o dwadzieścia kroków od rodziny Thul, Tesar nie mógł po-
jąć, co go napadło, żeby wyśledzić flotę handlową Bornarynu. Podsłuchał, jak mistrz
Skywalker dyskutował z innymi, ile informacji na temat losu syna można przekazać
matce Raynara. W kilka godzin później Tesar poczuł gwałtowną potrzebę odnalezienia
osobiście Aryn Thul, a po następnych kilku godzinach wymknął się z Ossusa w steal-
thX-ie Jedi.
Nie wyglądało to na aż taki zły pomysł, dopóki nie znalazł się w doku „Tradewyn"
ku zaskoczeniu oficera wachtowego, powodując konsternację, od której zafalował cały
ekran ochronny floty.
Osoba towarzysząca Tesarowi przystanęła przed trójką ludzi i skłoniła się kobie-
cie.
- Madame Thul, przedstawiam pani Jedi Tesara Sebatyne.
Madame Thul, chuda i drobna, była ubrana w suknię z błękitnego lśniącego je-
dwabiu. Miała długie kasztanowe włosy i królewską postawę. Nosiła szarfę w szkarłat-
ne, żółte i purpurowe pasy.
- Tesar był jednym z rycerzy Jedi, którzy towarzyszyli Raynarowi w Misji. -
Przewodnik dyskretnie podkreślił słowo „misja", aby zaznaczyć, że w ten właśnie spo-
sób określano zniknięcie Raynara. -Zgodził się pozostawić broń w szafce.
Troy Denning
Janko5
205
- Dziękuję, Lonn. - Madame Thul uniosła podbródek i przyjrzała się Tesarowi od
stóp do głowy, przez moment zatrzymując wzrok na brązowej szacie Jedi i pustym
zaczepie na miecz świetlny na pasie. - Znam to imię.
Tesar - podejrzewając, że teraz na niego kolej się odezwać - znów wciągnął po-
wietrze przez kły, z cichym sykiem, od którego madame Thul drgnęła lekko. Ciemno-
włosy mężczyzna za jej plecami dotknął miotacza w kieszeni i zrobił krok do przodu.
- Przepraszam. On nie miał zamiaru pani przestraszyć. - Tesar poczuł, że kropla
śliny spływa mu po górnym kle, i znów wciągnął powietrze. - Tu jest bardzo gorąco.
Madame Thul uniosła starannie wydepilowaną brew.
- Coś do picia?
- Cóż, byłoby miło.
Madame Thul zawahała się na chwilę, po czym spytała:
- Porto endoriańskie? Wino musujące z Bespin? Talhoviańskie ale?
- Czy ma pani mleko nerfa? - Mleko zawsze hamowało ślinienie. -Nieważne, z ja-
kiej planety.
Na ustach madame Thul pojawił się lekki uśmieszek. Zwróciła się do służącego:
- Mleko dla Jedi Sebatyne. Lonn. Dla nas to co zwykle.
Służący skłonił się i wyszedł po napoje.
Madame Thul wskazała jasnowłosego mężczyznę u swojego boku.
- To brat mojego zmarłego męża, Tyko. - Ochroniarza nie przedstawiła. -A więc
co może dla pana zrobić Bornaryn Trading?
- Nic. - Tesar wyczuł, że nie może wprost rzucić tej delikatnej kobiecie w twarz
takich słów, i rzekł powoli: - On ma wieści.
- Wieści? - zapytał Tyko.
- O Raynarze.
Tyko skrzywił się i zrobił pół kroku naprzód, zasłaniając swoją szwagierkę.
- Raynar zginął na Myrkrze.
- Tak - odparł Tesar. - W pewnym sensie.
- W pewnym sensie? -jęknęła madame Thul. - Czy to znaczy, że on żyje?
- W pewnym sensie tak - odrzekł Tesar, szczęśliwy, że udało mu się przekazać in-
formację w sposób łagodny. - Po to tu...
- Mój syn żyje?
Kolana ugięły się pod madame Thul i zapewne upadłaby na podłogę, gdyby Tesar
nie wyciągnął łap i nie chwycił jej pod pachy. Odczekał, aż zaskoczony ochroniarz
wypłacze rękę z kieszeni z miotaczem, i ostrożnie złożył kobietę w jego ramionach.
- P-przepraszam. - Tesar wciągnął powietrze raz jeszcze, aby wysuszyć kły. - On
nie miał zamiaru jej dotykać. Kiedy zobaczył, jak upada... tylko...
- Wszystko... wszystko w porządku. - Madame Thul spojrzała na ochroniarza. -
Może powinniśmy usiąść, Gundarze.
- Oczywiście.
Gundar postawił madame Thul na nogi i podprowadził do fotela. Tesar chciał po-
dejść do niej, ale Tyko położył mu dłoń na piersi.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
206
Tesar zareagował tak, jak większość Barabelów na dotyk obcego człowieka.
Chwycił Tyka za przegub i pociągnął w górę, ustawiając łokieć w doskonałej pozycji
do gryzienia.
- Stój! - wykrzyknął Tyko. - Co robisz? Tesar spojrzał na niego jednym okiem.
- Ty go nie wyzwałeś na pojedynek?
- N-nie! - Mężczyzna stał już na palcach, bo Tesar trzymał go tak, że jego stopy
ledwie dotykały podłogi. - Chciałem tylko porozmawiać!
- Rozmawialiśmy - zauważył Tesar.
- Sam na sam. - Oczy Tyka powędrowały w kierunku foteli obciąganych skórą
krayta, gdzie ochroniarz złożył madame Thul. - Po cichu!
- Mój szwagier jest bardzo opiekuńczy - wyjaśniła madame Thul ze swojego miej-
sca. - To nie jest potrzebne, Tyko. Jestem pewną że sama potrafię stwierdzić, czy Jedi
Sebatyne nie przybył tu sprzedać mi światła gwiazd.
- Jeśli w ogóle jest Jedi - warknął Tyko. - Wątpię, aby ktokolwiek tutaj umiał od-
różnić jednego Barabela w szacie od drugiego.
Tesar ujrzał błysk zwątpienia w oczach madame Thul i doszedł do wniosku, że
istotnie wymaga od Thulów dużego kredytu zaufania. Zwolnił ramię Tyka i odwrócił
się w kierunku baru, gdzie służący przygotował już drinki na srebrotynowej tacy. Tesar
sięgnął Mocą i uniósł tacę z rąk służącego, przenosząc ją w powietrzu w pobliże ma-
dame Thul.
Jej zaskoczenie szybko zmieniło się w aprobatę.
- Dziękuję, Jedi Sebatyne. - Wzięła mały kryształowy kielich wypełniony cieczą
koloru burgunda i rzuciła szwagrowi rozbawione spojrzenie. - Myślę, że to w wystar-
czającym stopniu uwiarygodnia Tesara.
Tesar przeniósł tacę z powrotem i podstawił pod nos Tyka.
- Trudno byłoby się sprzeczać. - Tyko wziął wysmukły kieliszek ze złotym brzeż-
kiem, wypełniony jasnożółtym płynem.
Tesar poczęstował się mlekiem, zwrócił tacę zdumionemu służącemu i podszedł za
Tykiem do madame Thul. Usiadł na wyściełanym pufie, podsuniętym mu przez straż-
nika.
- A teraz, Jedi Sebatyne, opowiedz mi o moim synu - rozkazała madame Thul. -
Co oznacza „w pewnym sensie"?
- Statek, na którym się znajdował, rozbił się w Nieznanych Regionach - wyjaśnił
Tesar. - Był pożar.
- Och! - Madame Thul chwyciła szwagra za rękę. - Mów.
- Został przyjęty przez gniazdo rozumnych owadów - ciągnął Tesar.
- Killików? - Tyko spojrzał na madame Thul. - Nasi agenci donosili o Kolonii
owadów w Nieznanych Regionach.
- Nazywają sami siebie Gatunkiem - wyjaśnił Tesar. - Gniazdo Raynara to Unu.
Jest to królewskie gniazdo Kolonii, a on jest Wielkim Unu.
- To mnie nie zaskakuje. - W głosie madame Thul zabrzmiała nuta dumy. - Raynar
zawsze był naturalnym przywódcą.
- Zawsze - zgodził się Tyko. -A co to właściwie znaczy Wielki? Przewodniczący?
Troy Denning
Janko5
207
- „Głos" byłby lepszym określeniem - odrzekł Tesar i już chciał wyjaśnić, jak inne
rasy czasem dołączają do kolektywnego umysłu Killików, gdy nagle poczuł, że coś go
przed tym powstrzymuje. Postanowił zostawić to sobie na później, kiedy Thulowie
będą w stanie lepiej to pojąć. - On reprezentuje Kolonię i pilnuje, aby Wola została
spełniona.
Tyko skinął głową jakby dokładnie rozumiał, co Tesar ma na myśli.
- Czyli coś jak szef operacyjny. Nie tak ważny jak przewodniczący, ale ważniej-
szy, jeśli chodzi o realną władzę.
- To nie ma wielkiego znaczenia, Tyko - odparła madame Thul. -Kiedy wróci do
domu, przygotuję go, aby zajął moje miejsce.
Madame Thul mogła przeoczyć niepokój, jaki pojawił się w oczach Tyka, ale nie
umknął on uwagi Tesara.
- On nie sądzi, aby Raynar chciał wrócić - rzekł. Część jego świadomości wciąż
miała wielką ochotę odgryźć Tykowi ramię, ale druga zdawała sobie sprawę z tego, jak
ważne jest, aby nie uczynić sobie wroga z tego człowieka... Tyko musiał zrozumieć, że
Raynar nie zagraża jego pozycji. - Raynar jest zbyt ważny dla Kolonii.
-Ależ na pewno wróci - odparła madame Thul, zwracając się do Tesara. - Ile czasu
mu zajmie przygotowanie sobie następcy?
- Jemu jest przykro - rzekł Tesar. - On nie wyraża się jasno. Raynar nie wróci.
Przyłączył się do Kolonii. Stał się Unu. Stał się Unu-Thulem.
- Próbujesz mi powiedzieć, że mój syn stał się owadem? - zapytała madame Thul.
- Nie fizycznie - odrzekł Tesar - ale w ogóle... owszem.
- Na Jądro! - Madame Thul przyjrzała mu się przez chwilę i nagle pobladła. - Ty
mówisz poważnie!
Tesar skinął głową i w tym momencie dopiero zaczął rozumieć, jaki jest cel jego
wizyty.
- Unu pragnie ustanowić relacje pomiędzy Kolonią a Bornaryn Trading - rzekł. -
Poufne relacje.
-A ty jesteś autoryzowanym agentem - domyślił się Tyko. Tesar myślał przez
chwilę.
- Tak, chwilowo - odpowiedział wreszcie.
Tyko przyjął tę wieść skinieniem głowy, po czym spojrzał na madame Thul.
- Słyszałem, że jest wielkie zapotrzebowanie na świetlne kule i bursztynowe piwo,
które niezależni przemytnicy zwożą z Nieznanych Regionów.
Madame Thul była zbyt wstrząśniętą by odpowiedzieć. Skinęła tylko głową wypiła
jednym haustem zawartość kielicha i podniosła go, gestem wzywając służącego.
- Lonn...
- Oczywiście, madame. - Lonn wziął od niej pusty puchar i zastąpił go pełnym. -
Będę miał to na uwadze...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
208
R O Z D Z I A Ł
25
Nawet zakrywający wszystko kombinezon z hazmatu nie mógł sprawić, aby Ale-
ma wyglądała przyzwoicie albo przynajmniej odrobinę mniej wyzywająco. Zestaw,
który wybrała, był o dobre dwa rozmiary za mały, tak mocno naciągnięty na jej smukłe
ciało, że widać było, iż zrezygnowała z bielizny -jeśli w ogóle takową miała na pokła-
dzie uszkodzonego „Sokoła". Leia pokręciła głową z rezygnacją i rozbawieniem, zasta-
nawiając się, kogo Alema ma zamiar skusić na tej niezamieszkanej planecie, która wy-
rwała ich z nadprzestrzeni. Gdyby jednak to Leia spędziła decydujący okres w życiu
jako tańcząca niewolnica w knajpie rylla na Kala'uun - albo w ogóle była Twi'lekanką -
być może również czułaby się dobrze wyłącznie w centrum uwagi innych.
Alema obejrzała się, bez wątpienia wyczuwając wzrok Leii poprzez Moc.
- Coś nie tak?
- Nie, czemu? - Leia opuściła wzrok w okolice siedzenia Twi'lekanki. - Zastana-
wiam się tylko, czy to nie pęknie.
Alema wykręciła głowę, żeby spojrzeć, i uśmiechnęła się łobuzersko.
- Może jak się schylę.
Z korytarza wyłonił się Juun, niosąc pas i miecz świetlny Alemy.
- Zapomniałaś o tym, Jedi Rar.
- Chyba nie będziemy potrzebować broni - powiedziała Leia. -Skan nie wykazał
żadnego życia zwierzęcego.
- Lepiej się ubezpieczyć - zaprotestował Juun.
-Ależ dziękuję ci, Jae. -Alema uniosła ramiona i pozwoliła, aby zapiął na niej pas.
Kiedy obdarzony zbyt krótkimi ramionami Sullustanin musiał przycisnąć policzek do
jej brzucha, dodała z uśmiechem: -Taki jesteś zawsze troskliwy.
W milczeniu przeklinając rosnące zadurzenie Sullustanina w Alemie, Leia posłała
Threepia po własny pas i zapięła go sama. Po dokładnym przeglądzie „Sokoła"' nie
znaleziono żadnych owadzich pasażerów na gapę, więc Solo musieli skierować swoje
podejrzenia w inną stronę. Zamierzali trzymać Alemę z dala od jej broni, dopóki Leia
nie zorientuje się, czy to nie ona sabotuje statek, ale nikt oczywiście nie powiedział o
tym Juunowi. On był drugim podejrzanym.
Troy Denning
Janko5
209
Leia podała Twi'lekance cztery dwudziestolitrowe wiadra, po czym opuściła ram-
pę. Chłodny wiatr świstał po porośniętych trawą bagnach, przynosząc zapach kobierca
kwitnących kwiatów. Niedaleko z cichym bulgotem przepływał wąski strumień, znika-
jąc w ciemnej ścianie lasu szpilkowego.
- Cudowna planeta! - wykrzyknęła Leia, zbiegając po rampie jako pierwsza. Sama
również niosła cztery kubełki. - Przypomina mi Alderaan... piękna i nienaruszona.
- Tak, jest bardzo... naturalna. - Alema spojrzała ponad lasem, gdzie na tle pożył-
kowanego mgławicą nieba widniała pojedyncza, stroma góra. - Niezłe miejsce, żeby się
rozbić.
- Nikt się nie rozbił - zaprotestował Han przez słuchawki. - I nikt nie będzie się
bawił w rozbitków... jeśli zaraz znajdziecie się z tymi kubłami pod napędem.
- Właśnie idziemy - burknęła Leia i dodała pod nosem: - Paskudny Hutt!
-Słyszałem!
- I dobrze.
Kiedy Leia zeszła z rampy na trawę, poczuła pod stopami miękki, gąbczasty grunt.
Rozgarnęła nogą trawę i zauważyła, że wokół jej stopy gromadzi się woda.
- Musimy się pospieszyć - mruknęła. - Ziemia jest tu trochę miękka.
- Ja czekam tylko na was - odparł Han.
Leia naciągnęła kaptur na głowę i schylając się, weszła pod „Sokoła". Przydeptała
trawę wokół panelu dostępu hipernapędu, postawiła kubełki pod miejsca, gdzie jej zda-
niem mogły znajdować się spusty. Dopiero kiedy skończyła, stwierdziła że Alema rów-
nież zeszła z rampy, a teraz klęczała nad wielkim purpurowym kwiatem wielkości dłoni
Wookiego.
- Alemo, trochę nam się spieszy... - Leia zaczęła się zastanawiać, czy Twi'lekanka
nie zwleka umyślnie w nadziei, że „Sokół" zapadnie się w miękkim gruncie... i szybko
oczyściła umysł z podejrzeń. I tak jest niebezpiecznie, trzeba jeszcze tylko, aby Alema
wyczuła jej podejrzenia poprzez Moc. - Później możemy pooglądać kwiatki.
- Przepraszam. -Alema spojrzała w jej kierunku, ale nie wstała. -Jesteś pewna, że
nie ma tu żadnych zwierząt? Żadnych owadów, ptaków czy latających ssaków?
- Skan nic nie wykazał - odparła Leia. -A ja nie widzę nic. co by sugerowało, że
się myli.
- Interesujące - odparła Alema, zrywając kwiat i podchodząc z nim do Leii. - Jeśli
nie ma owadów ani zwierząt, co zapyla kwiaty?
Leia przyjrzała się kwiatkowi. Jego struktura była mniej więcej taka sama jak
wszystkich kwiatów w całej galaktyce. Pręciki, słupek i pyłek.
- Dobre pytanie - stwierdziła, zaskoczona, że Twi'lekanka to zauważyła. - Nie
wiedziałam, że na Ryloth są prawdziwe kwiaty.
- Mamy tam seks - przypomniała Alema. - A mężczyźni, którzy chcą seksu, przy-
noszą...
- Dobra, rozumiem - szybko odparła Leia. - Ale odpowiedź na twoje pytanie
brzmi: nie wiem. Wiatr wydaje się dość mało skuteczny, a to chyba jedyny sposób za-
pylania, jaki tu zauważam.
Przez hełmofony dobiegł głos Hana.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
210
- Jeśli wy dwie skończyłyście już gadać o ptaszkach i pszczółkach, chciałbym te-
raz wymienić ten przewód chłodziwa... zanim „Sokół" zapadnie się po podwozie.
- To moja wina... - głos Alemy przybrał ten sam seksowny ton, którego używała w
rozmowach z Juunem. - Mam nadzieję, że zdołasz mi przebaczyć.
- To się jeszcze zobaczy - odparł Han.
Leia aż się skrzywiła, słysząc jego lodowaty głos, ale nie zauważyła, by Alema
wyczuła prawdę w słowach Hana. Twi’lekanka po prostu podniosła wiaderka i rozmie-
ściła je pod „Sokołem", po czym zwinęła lekku i włożyła kaptur.
- Gotowa.
Han stęknął i jeden róg panelu hipernapędu opadł. Toksyczne czerwone chłodziwo
pociekło wąskim strumieniem. Leia szybko przesunęła jedno z wiader, aby złapać
pierwszy strumień, a trzy pozostałe umieściła pod sąsiednimi wyciekami.
Napełnienie pierwszego wiadra zajęło ledwie minutę. Alema podała pusty pojem-
nik i zabrała pełny. Powtórzyły ten proces jeszcze cztery razy, starannie odstawiając
napełnione wiadra na jakieś pięć metrów, gdzie istniało mniejsze prawdopodobieństwo
ich przypadkowego wywrócenia.
Wreszcie strumień zmniejszył się do pojedynczych kropli.
- No, koniec - odezwał się Han. - Złapcie parę ostatnich kropelek i jesteśmy goto-
wi.
- Potwierdzam - odrzekła Leia i dodała szeptem: - Czy to się przyda, czy nie.
- Spokojnie - powiedział Han. - Poradzę sobie z tą naprawą. Nie ma problemu.
Z panelu skapnęło jeszcze parę kropel chłodziwa. Kiedy odsunęły na bok ostatnie
wiadra, Leia ze zdumieniem stwierdziła, że ta kropla, która opadła na zdeptaną trawę,
odparowała na jej oczach.
- Popatrz - mruknęła.
- To zabiło trawę - zauważyła Alema. - Można się było tego spodziewać.
-Ale powinno było zniszczyć znacznie więcej - zauważyła Leia. - I patrz, jak
szybko wysycha. A tu przecież nie jest ani tak ciepło... ani tak sucho.
Alema wzruszyła ramionami.
- Może trawa jest chłonna.
Spojrzała na ogromną łąkę otaczającą „Sokoła". -Nie sądzę, abyśmy musiały się
martwić o ochronę środowiska. Starannie wytarły panel chłonnymi szmatkami i Leia
włączyła laryngofon.
- Już czysto, możesz zamykać. Panel z sykiem zapadł się na miejsce.
- Ile tego macie? - spytał Han.
- Około stu dwudziestu litrów - odparła jego żona, ogarniając wzrokiem wiaderka.
- I to wszystko?
- No, może sto trzydzieści - odrzekła. - Nie więcej.
W słuchawkach rozległo się westchnienie rozczarowania.
- Musi starczyć... ale nie rozlejcie już ani kropli. Będzie nam potrzebne wszystko.
- Rozumiem. - Leia podniosła wiaderko za uchwyt obiema rękami i ruszyła w
stronę rampy „Sokoła". - Lepiej bierzmy po jednym...
Troy Denning
Janko5
211
Za plecami Leii rozległ się mokry stuk. Kiedy się obejrzała, stwierdziła, że Alema
trzyma w dłoni złamaną rączkę wiadra. U jej stóp leżały trzy przewrócone naczynia.
Osiemdziesięciolitrowa kałuża chłodziwa powoli wsiąkała w ziemię.
- Alemo! - Leia próbowała udać zaskoczenie zamiast rozczarowania. Nie chciała,
aby Alema wiedziała, że spodziewała się dokładnie tego. - Co się stało?
- Rączka się urwała - szepnęła Alema. - A ja...
Twi'lekanka nagle wytrzeszczyła oczy i dała nura w kierunku dziobu „Sokoła". W
chwilę później ze śluzy powietrznej po drugiej stronie statku wyskoczyli Cakhmain i
Meewalha, zasypując strumieniami ognia z miotaczy miejsce, w którym stała jeszcze
przed chwilą.
Przeklęte wyczucie niebezpieczeństwa Jedi. Alema podniosła się na kolana ręką w
rękawicy z hazmatu szukając przy pasie miecza.
- Dostali ją? - zapytał Han przez słuchawki.
- Nie! - odpowiedziały jednocześnie Leia i Alema.
Noghri skoczyli w kierunku „Sokoła", lecz Alema już zdążyła się schować za
wspornik. Leia upuściła własne wiadro i zaczęła zachodzić Twi'lekankę od tyłu, usiłu-
jąc chwycić miecz przez grubą rękawicę.
- Czekajcie! - wrzasnęła Alema. - O co wam chodzi?
- O rozlane chłodziwo - odparł Han.
- To był wypadek! - oburzyła się Twi'lekanka. -Nieprawda-rzekł Han. -
Obserwowaliśmy cię przez kamerę na kadłubie. Sama złamałaś uchwyt.
Cztery pozostałe kubły z chłodziwem poderwały się z ziemi i poleciały w kierunku
Cakhmaima i Meewalhy. Noghri umknęli bez trudu, ale ten manewr dał Alemie możli-
wość zdjęcia kaptura i rękawic, aby odpiąć miecz świetlny od pasa.
Przeklęta telekineza.
Leia również zerwała rękawice i kaptur, chwyciła miecz i ruszyła w kierunku
dziobu. Była pewną że za zdradą Alemy stoi Kolonia, ale i tak zalewały ją na przemian
żal, wściekłość i zmieszanie. Sama chęć powrotu Twi'lekanki była zdradą a Leia nie
miała stuprocentowej pewności, czy Jaina naprawdę była aż tak zaskoczona, na jaką
wyglądała, kiedy Alema ogłosiła swój plan przejazdu na pokładzie „Sokoła"... a może
jej córka po prostu znała te plany i milczała?
Alema zerknęła na Leię. ale tymczasem Cakhmain i Meewalha zaczęli zachodzić
ją z dwóch stron. Ruszyli biegiem, otwierając ogień. Twi'lekanka odwróciła się i wy-
biegła z ukrycia, a jej srebrzyste ostrze w biegu odbijało promienie ogłuszające.
Han cały czas gawędził z nią przez słuchawki.
- Nie potrafię tylko zrozumieć dlaczego. Co my ci zrobiliśmy?
- Mówiliśmy wam - upierała się Alema. - To był wypadek!
- Ale ty kopnęłaś dwa wiaderka - przypomniał Han.
- Nie mieliśmy... wyboru. - Alema rzuciła się w powietrze, wywijając salta i kor-
kociągi. Zbliżała się do Cakhmaima, kierując strzał za strzałem w stronę Meewalhy. -
Zdradziliście Kolonię!
- Zdradziliśmy ich? - Han nie mógł uwierzyć własnym uszom. -Przecież to Saba
tam leży półżywa.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
212
-A widzisz?! - wykrzyknęła Alema. - Ty też winisz Kolonię! Nie możemy... - skie-
rowała jeden z ogłuszających strzałów Cakhmaima w pierś Meewalhy - ...pozwolić,
żebyście nastawili przeciwko nam Radę mistrzów.
Meewalha upadła na kolana, ale nie przestawała strzelać. Leia schyliła się pod
dziobem „Sokoła", zapaliła własny miecz i rzuciła się na Alemę.
Twi'lekanka nie okazała Leii nawet tyle szacunku, aby się odwrócić. Uniosła tylko
nogę i uderzyła ją hazmatowym butem w brzuch. Leia poleciała w tył i zatrzymała się
na wsporniku. Alema tymczasem skierowała na Meewalhę drugi strzał i całą uwagę
poświęciła Cakhmaimowi.
- Co się tam dzieje? - zapytał Han.
- Uuuch... - stęknęła Leia, usiłując zaczerpnąć nieco powietrza w płuca. -Oooo...
- Aż tak dobrze?
Cakhmain spostrzegł, że jego miotacz robi więcej szkody niż pożytku i odrzucił
go, biorąc do ręki swoją ulubioną broń - cienką durastalową pałkę połączoną sznurem z
krótkim sierpem. Alema zbliżała się, ale już wolniej, zasłaniając się ostrzem miecza jak
srebrną tarczą.
Leia naprawdę nie chciała, żeby polała się krew, ale nie miała również ochoty
umrzeć jako rozbitek na pustej planecie. Wskazała dłonią na puste wiadro, które zosta-
wiła opodal rampy, i użyła Mocy, aby cisnąć nim w Alemę. Jednocześnie wskazała na
strzelbę Cakhmaima i ją również posłała w kierunku przeciwniczki.
Alema odskoczyła przed wiadrem i uchyliła się przed strzelbą. Tymczasem Cakh-
mam był już na niej, wywijając swoją bronią; walił na przemian to sierpem, to pałką raz
z góry, raz z dołu. Jego dłonie tylko błyskały, kiedy przerzucał ostrza z jednej ręki do
drugiej. Alema odskoczyła i uchyliła się, usiłując wyprowadzić choć jeden cios syczą-
cym ostrzem, aby przeciwnik stracił broń.
Jednak Cakhmain był dla niej zbyt szybki. Za każdym razem, kiedy obracała nad-
garstki, żeby odparować atak, zamieniał miejscami wirujące ostrza i uderzał ją tam,
gdzie właśnie była nieosłonięta - pałką w żebra, cięciem sierpa przez udo, zawsze zmu-
szając do odwrotu.
Han dalej mówił do mikrofonu:
- Trzymaj się, Leia... - Jego głos pełen był napięcia, co nie powinno być zaskocze-
niem, biorąc pod uwagę długość i średnicę tunelu do odpływu chłodziwa w hipernapę-
dzie. - Jestem... teraz, teraz! Leia odbiła się od wspornika i z ciężkim sercem rzuciła się
na Alemę. Wciąż zamierzała pojmać Twi'lekankę żywcem, jeśli to możliwe, ale potrafi-
ła rozpoznać walkę na śmierć i życie, gdy się w takiej znalazła. Kiedy podeszła bliżej,
włączyła miecz i zaatakowała Alemę z góry.
Alema nie miała innej możliwości, jak tylko przykucnąć. Cakhmain natychmiast
znalazł się na niej, sierpem zahaczając ojej dłoń z mieczem. Przeciął nim ścięgna, które
kontrolowały jej palce. Miecz zgasł i poleciał na trawę. Cakhmain zatoczył pałką krótki
łuk, celując w skroń, ale w ostatniej chwili dostrzegł smutek w oczach Leii, więc zmie-
nił tor broni, uderzając za uchem.
Alema skorzystała z jego zmiany decyzji. Odwróciła się lekko, przyjmując cios na
lekku, po czym kontynuowała obrót, aż zdrową dłonią dosięgła podbródka Noghriego.
Troy Denning
Janko5
213
Wzmocniła cios Mocą i poderwała go w powietrze, aż jego głowa z głuchym brzękiem
odbiła się od podwozia ..Sokoła". Noghri opadł bezwładnie na trawę.
Leia rękojeścią miecza uderzyła Alemę w głowę, na tyle mocno, by ją ogłuszyć.
Twi’lekanka zachwiała się i wydawało się, że zaraz upadnie. Leia uniosła ramię, by
uderzyć jeszcze raz... i poczuła, jak jedna z nóg przeciwniczki owija jej się wokół kost-
ki i podrywają ku górze.
Wylądowała na ziemi, uderzając tyłem głowy tak mocno, że mimo miękkości tra-
wy poczuła się oszołomiona. Podparła się dłonią i skoczyła w górę, podkurczając nogi,
ale Alema też już wstała i wyciągnęła zdrową rękę, aby przywołać miecz.
Leia sięgnęła w Moc, usiłując wyrwać jej broń, ale zakręciło jej się w głowie i
miecz wpadł prosto w dłoń Alemy. Oboje Noghrich leżeli bezwładnie i bezradnie w
trawie, więc Leia zdana była wyłącznie na siebie. Kiepsko widziała swoje szanse.
Kostka zaczęła jej dziwnie pulsować i przez chwilę nie była pewna, czy da radę na niej
stanąć.
-Han?
-Już... prawie.
Oczy Alemy przerażająco pociemniały. Postąpiła krok w stronę Leii.
- Odłóż broń, księżniczko. Nie musimy walczyć. Bez chłodziwa... - Twi'lekanka
urwała nagle; widocznie dotarło do niej, jak łatwo dała się nabrać. - Macie zapas, tak?
Leia wzruszyła ramionami. Ten drobny gest sprawił, że poczuła, jakby głowa roz-
padała się jej w kawałki.
- Musieliśmy się przekonać.
- Nadal możesz odłożyć broń - rzekła Alema. - Będzie lepiej, jeśli to zrobisz.
Leia zerknęła na nieprzytomnych Noghrich. Jeśli oni nie zdołali wziąć Alemy z
zaskoczenia, nie ma wielkich szans, aby Leia zwyciężyła w pojedynku na miecze...
nawet jeśli Twi'lekanka będzie walczyć mniej sprawną ręką.
- Masz rację w jednej sprawie - rzekła. - Nie musimy walczyć. Sięgnęłam do Luk-
e'a poprzez Moc.
Alema pozostała tam, gdzie była, o pięć kroków od Leii - za daleko na bezpośred-
ni atak, ale wciąż w zasięgu skoku. - I co?
- Mistrzowie wiedzą już, że coś się stało z Sabą - odrzekła Leia. Jej wzrok powoli
wracał do normy, ale głowa zaczęła ją boleć mocniej niż kostka. - Wiedzą także, że
Skywalkerowie mogą mieć pasażera na gapę. Prawdopodobnie przyjmą że odpowie-
dzialna jest za to Kolonia.
- Kłamiesz.
- Jesteś rycerzem Jedi - przypomniała Leia. - Powinnaś wiedzieć, że nie kłamię.
Oczy Alemy zwęziły się w szparki. Leia poczuła, jak Twi’lekanka sonduje jej
umysł w poszukiwaniu fałszu. Nie próbowała stawiać oporu.
- Najlepszą szansą Kolonii na zdobycie poparcia mistrzów... jej jedyną szansą, jest
opowiedzenie im wszystkiego, co się naprawdę stało. Musisz jechać z nami na Ossus.
Miecz świetlny Alemy zatrzeszczał i ożył.
- W ten sposób nie zdobędziesz przyjaciół dla Kolonii - odezwała się Leia.
Alema wzruszyła ramionami.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
214
- To nie ma dla ciebie znaczenia? - Leia zaczęła gromadzić w sobie Moc, przygo-
towując się do skoku na równe nogi w tej samej chwili, kiedy Twi’lekanka zacznie
wyglądać, jakby miała skoczyć. - Myślałam, że przeszkadzałaś nam, bo...
Urwała bo nagle dotarło do niej, jak strasznie się pomyliła w ocenie sytuacji. Ale-
ma nie wiedziała po co psuje „Sokoła". Myślała że chroni Kolonię, podczas gdy w isto-
cie grzebała ostatnią szansę na zyskanie sympatii mistrzów... ale dlaczego?
- Luke i Mara! A może... Ben? - Leia poczuła, że wściekłość zaraz ją rozerwie. -
Ty niewdzięczna...
Alema skoczyła.
Leia włączyła miecz i zablokowała pierwszy atak Twi'lekanki, po czym sięgnęła w
Moc i użyła jej, aby zerwać się na nogi o dziesięć kroków dalej. Alema ruszyła za nią
szybko, lecz w sposób kontrolowany - i w tym momencie z wnętrza „Sokoła" dobiegło
stłumione łupnięcie. Han wreszcie wyczołgał się z tunelu dostępu do hipernapędu i
znalazł w tylnym korytarzu serwisowym.
Alema podniosła wzrok. Leia wpadła na pewien pomysł.
- Han. ona już wie! - wykrzyknęła do mikrofonu. - Patrzy w kierunku dyszy napę-
du.
- Dysze napędu? - Han zdołał ukryć dezorientację pod maską niepokoju. - Zatrzy-
maj ją! Jeśli przetnie jedną z nich...
-Han! -Tak?
- Dość! - zawołała. Han z pewnością znał własny statek dość dobrze, żeby wie-
dzieć, że tylna kapsuła ratunkowa znajduje się o kilka metrów przed dyszą napędu. Leia
musiała wierzyć, że zrozumie, jak wielkie to ma znaczenie.
- Dobrze...! Zatrzymaj ją!
Leia wzniosła miecz i zaatakowała. Alema wydawała się najpierw zdziwiona, po-
tem zatroskana, ale wreszcie zrobiła obrót i zablokowała ostrze Leii kierujące się w
stronę jej głowy.
Leia kopnęła z całej siły wyprowadzającą cios stopę Twi'lekanki i znów zaatako-
wała od góry. Alema zablokowała i dała się wciągnąć w atak, usiłując przecisnąć się
obok Leii i sięgnąć do dyszy napędu...
Leia zaszarżowała, rozbijając sobie kolano o żebra Alemy. Zmuszała się. aby nie
patrzeć na luk kapsuły ratunkowej... Nawet nie myśleć o nim...
Alema zaskoczyła ją kopnięciem z półobrotu, które trafiło Leię w łydkę i przewró-
ciło twarzą o centymetry od kałuży rozlanego chłodziwa. ..
Ze słuchawek wciąż dobiegał spanikowany głos Hana:
- Leia! Zatrzymaj ją!
Leia podniosła wzrok i ujrzała że Alema właśnie ją mija i jest o trzy kroki od wła-
zu kapsuły, ale na szczęście o metr w bok. Zablokowała miecz w pozycji włączonej i
podniosła się na kolana. Rzuciła miecz, celując w ramię Twi'lekanki.
Nieważne, czy Alema wyczuła, czy też usłyszała nadlatujące ostrze. Usunęła się - i
w tym momencie zewnętrzny luk kapsuły ratunkowej otworzył się gwałtownie, uderza-
jąc ją w bok. Kolana ugięły się pod nią i upadła na trawę, nieruchomiejąc.
Troy Denning
Janko5
215
Tymczasem Leia już pozbierała się z ziemi i podbiegła, aby sprawdzić, czy Alema
nie zamierza wstać. C-3PO był już obok niej. Wyskoczył z tylnej windy towarowej ze
strzykawką pełną środka uspokajającego w ręku.
- Doskonała robota, pani Leio! - zawołał robot. - Kapitan Solo zawsze mówi, że
doświadczenie...
- Daj mi to! - Leia wyrwała robotowi strzykawkę z ręki i uklękła, żeby zrobić Twi-
'lekance zastrzyk. Przy okazji o mało nie zemdlała, kiedy straszliwy ból przeszył jej
nogę. - Cholera, jeśli mam to robić częściej, muszę chyba więcej ćwiczyć...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
216
R O Z D Z I A Ł
26
Na terenach treningowych akademii najmłodsi ze studentów ćwiczyli wspomagane
Mocą skoki. Stawali przed kreską ze zmarszczonymi brwiami i rzucali się w górę, by
przelecieć ponad poprzeczką umieszczoną trzy metry nad ziemią. Najczęściej bez trudu
przeskakiwali czerwony pręt zwykłym łukiem i lądowali głową w dół. licząc, że repul-
sory złagodzą upadek. Kilku jednak, zwłaszcza przedstawiciele zwinniejszych ras, wy-
konywało przy tym salta i lądowało na stopach. Dzieci stojące w kolejce zauważyły
Luke'a i Marę wychodzących z tunelu; od razu zaczęły pokazywać ich sobie palcami i
szeptać. Luke demonstracyjnie pokiwał głową z aprobatą, kiedy kolejnych kilku skocz-
ków zaliczyło poprzeczkę.
- To są Woodoo - wyjaśniał mistrz Skywalker gościowi, arystokrze Chafo-
rm'bintrano z Dynastii Chissów. - Nasi najmłodsi studenci.
- Najmłodsi? - Arystokra był kilka centymetrów niższy od Luke'a, czyli nieduży
jak na Chissa, o ostrej, błękitnej twarzy, która zaczęła już wiotczeć na skutek wieku. -
Ileż one mają lat?
- Woodoo to zazwyczaj dzieci w wieku od pięciu do siedmiu lat, Formbi - odezwa-
ła się Mara, nazywając arystokrę jego imieniem rdzenia. - Choć to się zmienia w zależ-
ności od gatunku... niektóre dojrzewają w znacznej rozpiętości wiekowej.
- Cóż... no, my w Dynastii nie mamy tych problemów. - Formbi zaplótł dłonie za
plecami i spojrzał ponad bieżnią na rząd dzieci. -Który z nich to wasz syn?
Luke wyczuł ból w sercu żony równie wyraźnie jak we własnym, ale kiedy Mara
odpowiedziała, jej głos nie zdradzał śladu emocji.
- Nasz syn nie uczęszcza do akademii.
- Dziwne. - Formbi spojrzał jeszcze raz na Woodoo. - Według mojej dokumentacji
ma siedem lat.
- Ben w tej chwili wycofuje się z Mocy. - Choć fakt ten ogromnie bolał Luke'a, nie
miał zamiaru go ukrywać. To by znaczyło, że się tego wstydzi, a tak nie było. -Nie
wiemy dlaczego.
Formbi się odwrócił.
- Nie wiedziałem, że dzieci to potrafią.
Troy Denning
Janko5
217
- Większość nie potrafi - odparła Mara. - Ale Ben od dziecka wykazywał wyjąt-
kowo silną Moc. A to tylko potwierdza, jaki jest zdolny.
- Rozumiem - rzekł Formbi. - Przykro mi, że postanowił nie wykorzystywać swo-
jego potencjału.
- Nam nie jest przykro - zapewnił Luke. Wyczuwał rosnący gniew Mary, ale
uśmiech na jej twarzy pozostał uprzejmy. Zapewnienie sobie współpracy Formbiego
było i tak dość trudne, nawet bez oburzania się na maniery Chissów. - Dzieci muszą
chcieć pozostać w akademii, aby to miało sens. Nikogo nie zmuszamy do uczestnictwa,
ale robimy wszystko, aby zachęcić ich do spędzania tutaj czasu.
- Niekiedy załatwiamy nawet pracę na Ossusie dla ich rodziców; niektórzy są asy-
stentami trenerów tu w akademii - wyjaśniła Mara. -A my zachęcamy studentów, aby
uczyli się według własnego tempa. A więc kiedy Ben będzie gotów, jego naturalne
zdolności pozwolą bez trudu nadgonić braki.
- Nie wątpię. - Formbi odwrócił się ku terenom szkoleniowym, mijając wzrokiem
Woodoo i obserwując Ronto, którzy ćwiczyli telekinezę, unosząc w powietrze wielkie
worki fasoli. - Jestem jednak pewien, że nie sprowadziliście mnie tu, aby opowiadać o
szkoleniu Jedi.
- W pewnym sensie tak - odparł Luke. Poprosili również o przybycie Soontira Fe-
la, ale on grzecznie odmówił, wyjaśniając, że nikomu ze sztabu generała Floty Defen-
sywnej nie wypada kontaktować się z nieprzyjaciółmi Dynastii. - Chcemy, abyście
zrozumieli, na czym polega szkolenie nowoczesnego Jedi.
- Macie nadzieję wywrzeć na mnie odpowiednie wrażenie, abym przekonał Krąg
Władców, żeby powierzył wam rozwiązanie kwestii Qoribu? - zapytał Formbi.
- Właśnie - odparła Mara. - I nie jest to wezwanie, tylko zaproszenie.
- Dziwne - powiedział Formbi. - W wiadomości wspomnieliście o Brask Oto.
- Racja - potwierdził Luke. Brask Oto była chissańską stacją bojową, którą wraz z
Marą ocalili w czasie wcześniejszej wyprawy na terytorium Dynastii. - Chciałem, żebyś
wiedział, że wezwanie jest autentyczne.
Formbi się uśmiechnął.
- Jak wspomniałem, my, Chissowie, zawsze spłacamy długi honorowe. - Machnął
ręką w kierunku terenów szkoleniowych. - Proszę, oprowadź mnie.
Luke poprowadził go wzdłuż bieżni do chodnika, który okrążał wewnętrzne pole,
kiedy usłyszał za sobą niespokojny gwizd. Obejrzał się i zobaczył R2-D2 pokonującego
właśnie zakręt na nasypie; ślizgał się z jednym kółkiem nad ziemią, bardzo bliski upad-
ku.
- Twój robot wydaje się nieco... nietrzeźwy - zauważył Chiss.
- Błąd w pamięci mocno miesza mu w systemie. - Luke sięgnął poprzez Moc i
przeniósł R2-D2 na chodnik. - Nie chcę go naprawiać, dopóki nie znajdę sposobu, aby
wyciągnąć pewne informacje zawarte w module.
Formbi z rozbawieniem przyglądał się. jak robot opada na chodnik obok nich.
-A ta informacja jest tak cenną że robot musi cały czas być z tobą? Luke zamyślił
się na chwilę.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
218
- Tak - powiedział w końcu. Prawda była taką że R2-D2 od dawna zasłużył sobie
na miejsce w kolejce do wymiany procesora, więc Luke czekał po prostu, aż najlepszy
slicer Sojuszu Galaktycznego, Zakarisz Ghent, przybędzie i ominie program zabezpie-
czeniowy, chroniący moduł pamięci. - Pomoże nam to rozwiązać pewną bardzo starą
tajemnicę.
- Więc życzę szczęścia - powiedział Formbi. Wskazał na krąg dwunastolatków,
Banth; siedzieli ze skrzyżowanymi nogami wokół pojedynczego, radośnie wyglądają-
cego nerfa. Poruszali palcami i wysyłali zadowolone zwierzę z jednego skraju kręgu w
drugi. - Co oni, na kosmos, robią?
- To jest naznaczanie umysłu - wyjaśniła Mara. - W ten sposób rozwijają zdolności
perswazji.
Formbi posłał jej ostre spojrzenie.
- Właśnie w ten sposób zamierzacie mnie przekonać?
-Ta technika działa jedynie na słabe umysły - zaprzeczył Luke. - Żaden Jedi nawet
w myśli nie uzna chissańskiego arystokry za słaby umysł.
- To dobrze - uznał Chiss. - Pozwolono mi wierzyć, że rycerze Jedi rzadko bywają
głupcami.
- Zazwyczaj usiłujemy tę cechę z człowieka wyplenić, zanim zostanie rycerzem -
odparła Mara.
- Dlaczego zatem koniecznie chcecie angażować się w sprawę Qoribu? - Pytanie
Fonnbiego zabrzmiało niedbale, jakby nie miało większego znaczenia. - Konflikt nie
dotyczy przecież Sojuszu Galaktycznego.
- Jedi służą Mocy. - Luke nie spuszczał R2-D2 z oka pilnując, aby się gdzieś nie
zawieruszył. - Nasza sfera zainteresowań rozciąga się o wiele dalej niż Sojusz Galak-
tyczny.
-Aż do Dynastii? - Spojrzenie Formbiego stwardniało.
- A co najmniej do Kolonii - odparł Luke.
Formbi odwrócił wzrok, koncentrując się na grupie czternastolatków, którzy wy-
korzystywali miecze świetlne do odbijania między sobą wysokoenergetycznych pro-
mieni laserowych. Ci studenci nie mieli już grupowych przydomków - od dnia w któ-
rym zbudowali własny miecz świetlny, stawali się po prostu uczniami.
- Nic nie rozumiecie ze spraw Kolonii - rzekł Formbi dziwnie nieobecnym tonem.
- Gdyby tak było, zostawilibyście ją nam.
- Rozumiemy, że to, co robicie na Qoribu, ociera się o pogwałcenie chissańskiego
prawa - odparła Mara. - Chyba że Dynastia zmieniła coś w tysiącletniej tradycji...
- Wiele się zmieniło w Dynastii - głos Formbiego był teraz zrezygnowany. -Ale
nie to. Chissowie nadal nie mogą być agresorami zgodnie z prawem.
- Zawsze to podziwiałem w Dynastii - przyznał Luke.
- Ja na przykład uważam to za dziwactwo - powiedział Formbi. -Ale nie mam za-
miaru ryzykować skazania na wygnanie, więc będę przestrzegał prawa... nawet jeśli
miałoby to oznaczać zniszczenie samej Dynastii.
Troy Denning
Janko5
219
Przed nimi pojawiła się grupka dziesięciolatków; dzieci biegły w stronę Luke'a i
pozostałych w kierunku przeciwnym niż ruch chodnika. Formbi chciał zrobić im miej-
sce, ale Mara użyła Mocy, aby łagodnie sprowadzić go z powrotem.
- Zostań, arystokro - poprosiła. - Będą niepocieszeni, jeśli odbierzesz im szansę
popisania się.
Formbi zerknął na pulchną dziewczynkę Kitonak na początku szeregu i uniósł
brew, kiedy mała nagle podskoczyła, wywinęła nad jego głową wspomaganego Mocą
koziołka i wylądowała z wdziękiem, choć dość ciężko, na chodniku za jego plecami.
Pozostali studenci poszli w jej ślady, przeskakując saltem przez Luke'a i innych. Jak
tylko Formbi przyzwyczaił się do tej zabawy, zaczął nawet zachęcać studentów, przed
każdym kolejnym skokiem udając, że się boi.
- Dzięki, że jesteś dla nich pobłażliwy, arystokro - rzekł Luke. -Dzisiaj wieczorem
refektarze będą aż dudnić opowieściami, jak to udało im się wywołać u ciebie przera-
żenie.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Formbi. - Oczywiście, pod warun-
kiem że zrozumieją prawdę, kiedy już staną się rycerzami Jedi.
- Z pewnością - odparła Mara. - Odwaga Chissów jest legendarna w tych stro-
nach... dlatego tak mnie dziwi, że boicie się Killików.
- Jeśli się dziwicie, to dlatego, że nie wiecie, co naprawdę dzieje się w Kolonii i
jaka jest jej prawdziwa natura.
- Więc oświeć nas - zaproponował Luke. - Im szybciej Jedi zrozumieją sytuację,
tym szybciej znajdziemy rozwiązanie i zakończymy naszą obecność na Qoribu.
- A jeśli nie ma rozwiązania?
- Lepiej jest stwierdzić to teraz - odrzekł Luke. - Zanim ktokolwiek z naszych Jedi
stanie się taki jak Raynar.
Formbi zmarszczył brew.
- Kim jest Raynar?
- Raynar Thul - wyjaśniła Mara. - Został uznany za zaginionego w czasie wojny.
Uznano, że nie żyje, ale zdaje się, że jego statek rozbił się w Kolonii.
- Gniazdo Killików uratowało mu życie - dodał Luke.
- Uratowało mu życie? - Formbi wydawał się szczerze zaskoczony. - Kiedy ten
Raynar zaginął? Jakieś sześć lat temu?
- Mniej więcej. - Luke'a ogarnęło nagle nieprzyjemne wrażenie. - Trochę ponad
siedem.
- Rozumiem - rzekł Formbi. - To wiele wyjaśnia.
- Co wyjaśnia? - zapytała Mara.
- Korpus zwiadowczy Floty Defensywnej obserwował Kolonię od stuleci - powie-
dział Formbi. - Powoli się rozrastała, ale nie była uważana za zagrożenie.
- Aż do niedawna - zaryzykowała Mara.
- Właśnie - odparł Formbi. - Owady... Killikowie, jak wy ich nazywacie, są zdecy-
dowanie inteligentne, ale na ogół nie okazywały troski o życie. Kiedy jeden z nich zo-
stał ranny, pozostali porzucali go po prostu, a kiedy brakowało żywności, całe kolumny
zwyczajnie szły sobie na śmierć.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
220
- A sześć lat temu to się zmieniło.
- Na naszej granicy pojawiły się pierwsze gniazda-satelity. - Formbi skinął głową.
-Zaczęliśmy dostrzegać gwałtowny wzrost populacji. Wyobraźcie sobie nasze zasko-
czenie, kiedy dowiedzieliśmy się, że mają teraz szpitale, gdzie leczą swoich chorych, i
że wykorzystują handel międzygwiezdny, aby zapobiec cyklicznym brakom żywności,
które niegdyś utrzymywały w ryzach ich liczebność.
- I to tak przeraziło Dynastię, że wysłaliście swoje defoliatory, żeby troszkę
wspomóc naturę? - zapytała Mara.
- Nie, nie. - Formbi przyjął krytykę czytelną w jej słowach bez widocznych emo-
cji. -Tę decyzję podjęliśmy dużo później... kiedy się zorientowaliśmy, jak są niebez-
pieczni.
Chodnik dowiózł ich do głębokiego basenu, gdzie grupa nieco starszych uczniów
stała, medytując pod okiem szkolącego ich rycerza. Otoczeni byli dwadzieściorgiem
dorosłych, którzy wykrzykiwali pod ich adresem zniewagi i rzucali w nich czym się
dało, począwszy od resztek z kuchni po kolczaste kule.
- Niech mnie! -jęknął Formbi. -A cóż to za ćwiczenie?
- Koncentracja - dumnie odparł Luke. Liczył, że ta część wycieczki sprawi, iż
Formbi przemówi w ich imieniu na stołecznym świecie Chissów, Csilli. - Młodzi Jedi
uczą się, jak odsuwać od siebie uczucia, jak pozostać skoncentrowanym niezależnie od
tego, co w danej chwili czują.
- Istnieje wiele innych wersji tego ćwiczenia - dodała Mara. -Pięciodniowy post,
podczas kiedy reszta akademii ucztuje wokół nich, trzydniowe pływanie w bąbelkowej
kąpieli, całonocne łaskotanie, kiedy nie wolno im się śmiać.
- Może to brzmi głupio, ale to naprawdę najtrudniejszy z testów -rzekł Luke. - Je-
śli go obleją, powtarzają inne ćwiczenia.
Formbi spojrzał na nich, jakby powiedzieli mu nagle, że są lordami Sithów.
- Ludzie, przy was Ssiruukowie to niewinne niemowlęta!
- Rycerze Jedi często znajdują się w kłopotliwych sytuacjach - wyjaśnił Luke. -
Ich osąd musi pozostać czysty, niezależnie od tego, co czują.
-Zdrowy osąd jest najlepszą bronią wojownika-zgodził się Formbi - choć nie ro-
zumiem, co Jedi mają przeciwko śmiechowi.
Chodnik wywiózł ich poza pole ćwiczenia koncentracji i obecność R2-D2 zaczęła
zanikać. Luke obejrzał się, stwierdził, że robot jedzie w złym kierunku, i użył Mocy,
aby przenieść go z powrotem do grupy.
Mara jednak znów dobrała się do Formbiego.
- Kto przekonał Dynastię, że Killikowie są niebezpieczni?
Formbi się zawahał.
- Pamiętasz pierwsze spotkanie, kiedy powitałem was na pokładzie Posła Chafa,
aby zbadać wrak Zewnętrznego Lotu?
- Jak moglibyśmy zapomnieć? - zapytał Luke. - Cała ta misja była jednym wielkim
wabikiem. aby zmusić Vagaarich do ataku i abyście legalnie mogli prowadzić z nimi
wojnę.
Troy Denning
Janko5
221
- Wybór należał do nich - zapewnił Formbi. -Ale tak było, owszem. A może pa-
miętacie, ile rodów panujących było w tym czasie?
- Dziewięć - natychmiast odparła Mara. Kiedy chodziło o politykę, rzadko zapo-
minała jakiegoś faktu. -Ale w pięć lat później, kiedy odwiedziliśmy Csillę, było ich już
tylko cztery. Przyjęłam, że różnica związana była z wojną z Vagaari.
- Nie bezpośrednio - odrzekł Formbi. -Ale trzecia wojna z Vagaari pozostawiła u
nas braki w sile roboczej, a to doprowadziło do tej różnicy.
- Obawiam się, że nie rozumiem -odparł Luke. - Czy straty w poszczególnych ro-
dach były tak duże, że...
- Wiele rodzin zaczęło wynajmować całe gniazda od Kolonii. Wydawało się to do-
skonałym rozwiązaniem. Owady były pilne, pracowite i nie uciekały od ryzyka. Było to
parę lat przed tym, nim przybył wasz Raynar i zaczęły się martwić o przeżycie. - Form-
bi skrzywił się, czując, jak nieludzko to zabrzmiało, i dodał pospiesznie: - Oczywiście,
staraliśmy się tego nie wykorzystywać.
- Oczywiście - zgodził się Luke, z niemiłym wrażeniem, że wie. dokąd to wszyst-
ko zmierza. - Wiedzieliście o Dwumyślnych?
- Pilnowaliśmy się - zapewnił Formbi. - Bardzo starannie.
- Ale to nie zadziałało, tak? - podsunęła Mara.
- Zadziałało - odparł Formbi. - Dopóki ktoś nie zaczął ich sabotować.
- Killikowie? - zapytał Luke.
Formbi zmarszczył brwi.
- Cenimy sobie głupców nie bardziej niż Jedi, mistrzu Skywalker. Środki zaradcze
pozostawały wyłącznie pod naszą kontrolą.
Nastąpiła chwila milczenia, po czym Mara zapytała:
- I co się stało?
- Właściwie nie rozumiemy - powiedział Formbi. - Może to była rywalizacja mię-
dzy rodami? Wiemy tyle, że środki zaradcze zawiodły i zanim się zorientowaliśmy,
dwie rodziny stały się Dwumyślnymi.
- Tylko dwie? - zapytał Luke. - A pozostałe?
- Jeszcze trzy stały się bardzo wyraźnie uzależnione od pracy owadów - dodał
Formbi. - Wybuchła kłótnia o najlepszy sposób działania.
- Dynastia przeżyła wojnę domową? -jęknął Luke.
- Chissowie nie miewają wojen domowych, Mistrzu Skywalkerze - zapewnił
Formbi. - Mamy za to dyskusje. Sprawa została rozwiązana przed waszą wizytą na
Csilli, choć, jak sądzę, przeżyliście pewne kłopoty...
-Atak na Soontira Fela? - domyśliła się Mara. - Myślałam, że to dotyczyło pomo-
cy, jaką okazał Sojuszowi Galaktycznemu w walce z Yuuzhan Vongami.
- Łatwo nie zgodzić się z polityką kogoś, kto zniszczył twoją rodzinę - wyjaśnił
Formbi. - Fel bywa zbyt litościwy, żeby mu to miało przynieść korzyści.
Chodnik przewiózł ich na poligon, który od samego początku był celem Luke'a.
Był to tor przeszkód z pułapkami, zagrożeniami i barierami. Dwie grupy starszych
uczniów -jedni duzi i silni, drudzy mali, ale szybcy - przemierzały tor tam i z powro-
tem, wykorzystując rakiety z długimi uchwytami, miotacze ogłuszające i telekinezę,
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
222
aby przekazać jeden drugiemu w locie tuzin trzeszczących kul miotających. Samotny
instruktor próbował utrzymać porządek w zamęcie zderzających się ciał i akrobatycz-
nych pokazów siły.
Luke skinieniem zaprosił Marę i Formbiego, aby opuścili chodnik i poszli za nim -
po czym Mocą ściągnął R2-D2 i postawił obok siebie. Tym razem nie zamierzał opisy-
wać gry: wciąż miał parę pytań dotyczących problemów, jakie Killikowie sprawili Dy-
nastii Chissów.
- Zaczynam rozumieć, czemu Dynastia nie chce, aby Kolonia weszła im w granice
- rzekł. - Czy Killikowie byli również odpowiedzialni za zniszczenie Imperium Ręki?
Formbi spojrzał na niego i zapytał wyraźnie zaskoczony:
- Skąd ci przyszło do głowy, że Imperium Ręki przestało istnieć?
Luke nie dał się oszukać ani na chwilę. Wyczuwał przez Moc przerażenie arysto-
kry. Mara też je czuła.
- A co z baronem Felem? - rzekła. - Nie opuściłby swoich obowiązków, gdyby ist-
niało Imperium Ręki.
- Może zostało jedynie wchłonięte? - podsunął Formbi.
- Dopiero kiedy je obrócono w perzynę - odparła Mara. - Wiemy, że Nirauan jest
opuszczony. Coś musiało się stać.
Formbi westchnął z rezygnacją.
- Imperium Ręki służyło celowi, który sobie założył Mith'raw'nuruodo... choć nie
było przeciwko Kolonii, jak sugerujecie.
- A więc Vagaari? - naciskała Mara. - Czy Yuuzhan Vongowie?
- To rzeczywiście wszystko, co mogę zdradzić - słabym głosem powiedział Form-
bi. - Może jeszcze to, że Kolonia jest tylko jednym z zagrożeń, jakie istnieją w Niezna-
nych Regionach. Nie zdziwcie się, jeśli się okaże, że Imperium Ręki wstanie znowu,
kiedy zajdzie taka potrzeba.
- Rozumiem - odparł Luke i posmutniał, bo słowa Formbiego jedynie potwierdziły
to, co podejrzewał już wcześniej. - Wiem, że przeżyło troje z dzieci Fela, ale co z Cha-
kiem?
- Przeżyło dwoje - sprostował Formbi. - Jagged i Wyn. Chak, Davin i Cherith zgi-
nęli.
- Przykro mi to słyszeć - rzekł Luke. - Bardzo lubiłem Chaka.
- A co z Cem? - zapytała Mara, wyłuskując pytanie z umysłu Luke'a. - Ona też
zginęła?
- Cem? - Na usta Formbiego wypłynął blady uśmiech. - Cem to imię syna.
- Przepraszam - uśmiechnęła się Mara. - Właściwie go nie znałam.
- Też tak myślę - odpowiedział uśmiechem Chiss. - Cem to prawdopodobnie
dziecko-cień Felów.
- Dziecko-cień? - zdziwił się Luke.
- Nieznane publicznie - wyjaśnił Formbi. - W gruncie rzeczy tajne. To normalny
środek ostrożności Chissów, aby wrogowie nie zdołali wyplenić całej rodziny panują-
cej.
Luke stwierdził, że ogarniają go wyrzuty sumienia.
Troy Denning
Janko5
223
- Na ile tajne jest takie dziecko?
- Absolutnie - odparł Formbi. - Właściwie po raz pierwszy słyszę o Cemie Felu.
Podejrzewam, że to Wyn wam zdradziła to imię.
- Nie, Jacen - powiedziała Mara. - Czemu myślałeś, że to Wyn?
- Wyn znana jest z tego, że nie umie dotrzymać tajemnicy - odparł.
- A teraz myśmy byli niedyskretni - zmartwił się Luke. - Mam nadzieję, że zacho-
wasz to imię w sekrecie.
- Oczywiście - szczerze odparł Formbi - I nie powinieneś się martwić... Soontir Fel
jest sprytny. Podejrzewam, że Wyn ujawnia tylko to, co on jej pozwoli ujawnić.
- Dziękuję.
Luke odwzajemnił mu uśmiech w nadziei, że ukryje wątpliwości co do zapewnień
arystokry. Wskazał dłonią na plac treningowy, gdzie mała grupa uzyskała właśnie kon-
trolę nad wszystkimi sześcioma piłkami odrzutowymi i teraz wbijała się jak klinem w
terytorium przeciwnika.
- A teraz pozwól, że ci wyjaśnię grę, którą obserwujemy.
- Bardzo proszę - zgodził się Formbi. - Wygląda na cudownie chaotyczną.
-Nazywamy to Skorch - wyjaśnił Luke. - Właściwie jest to szkolenie instruktora.
Każda drużyna ma swoje tajne cele, na przykład zebranie trzech piłek lub wrzucenie
dwóch do jednego celu i jednej do drugiego, a zadaniem instruktora jest rozpoznać te
cele i dopilnować, aby obie drużyny wygrały.
- Jeśli to możliwe - dodała Mara. - W niektórych scenariuszach Skorcha cele się
wykluczają. Wtedy instruktor musi dopilnować, aby gracze osiągnęli ten sam poziom
sukcesu.
Instruktor, Deffel o ciemnym futrze i oczach równie czerwonych jak oczy Form-
biego, wyskoczył zza muru i przewrócił małą Rodiankę. Przejął piłkę, która leciała w
jej stronę, i rzucił w kierunku drugiego końca boiska.
- Instruktor może również spowodować, że obie strony przegrają - wyjaśniał Luke.
- Chociaż to najgorsza możliwość. Uważa sieją za wynik zaledwie zadowalający.
- Co za dziwna gra - mruknął Formbi.
R2-D2 wyemitował chaotyczną serię pisków, uniósł antenkę odbiornika i ruszył
przed siebie. Luke się skrzywił.
- Artoo, wracaj tutaj! - krzyknął.
Kiedy jednak robot nadal wędrował w kierunku boiska Skorcha, Luke przeprosił
gościa i dogonił Artoo.
-Nie słyszysz, co mówię? Jesteśmy w trakcie bardzo ważnych negocjacji.
R2-D2 gwizdnął ostro.
- Jestem pewien, że twoje sprawy też są bardzo ważne - uspokoił go Luke. -Ale
musisz załatwiać je tu i teraz, z nami.
R2-D2 okręcił się na kółku i zaszczebiotał pytająco.
- Co to znaczy, że to nie może czekać? Będzie musiało - odparł Luke. - Nie jesteś
w stanie pozwalającym na samotne wędrowanie po terenach ćwiczebnych.
Nastąpiło kolejne pytanie.
- Tak, na Ossusie - potwierdził Luke. -A jak ci się zdaje, gdzie byliśmy?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
224
R2-D2 westchnął z zakłopotaniem, po czym niechętnie wrócił z Lukiem do grupy.
Mara wyjaśniała dalej teorię Skorcha, podczas gdy dwaj gracze - Wookie i Squib -
mocowali się z instruktorem Deffelem, aby powstrzymać go przed wtrącaniem się do
gry.
- Jedyne zasady to te, które instruktor zdoła wymóc na graczach -mówiła - a jedy-
na ogólna zasada to zakaz użycia miecza świetlnego na którymkolwiek z graczy.
- Wygląda, że ta gra jest dość niebezpieczna - zauważył Formbi. - Czy dużo stu-
dentów ginie w czasie meczu?
- To starsi uczniowie - rzekł Luke. - Umieją o siebie zadbać.
- Zawsze jeszcze są transy lecznicze - dodała Mara.
- Transy lecznicze są dobre - zgodził się Luke. - A co do idei gry... ma ona na-
uczyć naszych rycerzy Jedi, jak szukać tajnych planów i opracowywać rozwiązania,
które będą dobre dla wszystkich. - Spojrzał na Formbiego. -To właśnie próbujemy osią-
gnąć na Qoribu.
- Bardzo szlachetnie. — Formbi odwrócił się tyłem do grających. -Ale nie widzę
tu nic, co przekonałoby mnie, że rozumiecie Killików lepiej ode mnie. Właściwie wręcz
przeciwnie.
- Nie mieliśmy czasu studiować ich tak długo jak ty - przypomniała Mara. -Ale na-
si najstarsi naukowcy już opracowali teorię, w jaki sposób powstają Dwumyślni.
- I jak działa kolektywny umysł Killików - dodał Luke.
- To znaczy? - zapytał Formbi.
Luke wyczuł, że to pytanie jest testem.
- Uważamy, że Dwumyślni powstają kiedy feromony Killików zmieniają podsta-
wową strukturę corpus callosum - wyjaśnił. -Zmiany te pozwalają Dwumyślnym
otrzymywać sygnały bezpośrednio z mózgów Killików, którzy, jak uważamy, mają tę
samą możliwość.
- A co jest czynnikiem transferu? .
Luke się zawahał. Wiedział, że są bardzo blisko uzyskania pomocy od Formbiego,
ale teraz przechodzili od teorii do zgadywanek, a on nie chciał zakłócić postępów, for-
mułując nieprawdopodobne teorie.
Mara nie zgadzała się z nim. Czuł to poprzez ich więź w Mocy. Nalegała, aby sko-
rzystał z okazji.
- Wydaje nam się, że impulsy przekazywane są przez aury - wyjaśnił w końcu. -
Ale mamy problem, aby stwierdzić, która część tych impulsów.
- Wszystkie - powiedział Formbi. - Ciepło, elektryczność, magnetyzm, pewnie
chemia... przynajmniej tak sądzą nasi naukowcy. Ale to nie wyjaśnia Woli.
- Woli? - zapytała Mara
- O ile wiemy, tylko osobniki z tego samego gniazda mają rzeczywiście kolektyw-
ny umysł - rzekł Formbi. - Nasi naukowcy opisują to jako rodzaj bardzo zaawansowa-
nej telepatii, gdzie jeden osobnik ma dostęp do myśli i czuje wrażenia całego gniazda.
Luke skinął głową. Dokładnie tak opisywały to doświadczenie Tekli i Tahiri...
choć akurat tego nie zamierzał Formbiemu mówić.
- Nasze badania sugerują coś takiego.
Troy Denning
Janko5
225
-Ale owady z różnych gniazd muszą komunikować się ze sobą za pomocą języka,
dokładnie tak samo jak robimy to my - dodał Formbi. - Wspólny umysł wydaje się nie
rozciągać daleko poza granice gniazda.
- Dokładnie tego należałoby się spodziewać, jeśli środkiem komunikacji jest aura-
odparła Mara. -Aby uczestniczyć w kolektywnej więzi umysłu, osobnik musi zawsze
znajdować się w zasięgu aury drugiego osobnika, a do tego muszą one być do siebie
zbliżone.
- Właśnie - zgodził się Formbi. - Wspólny umysł może obejmować całkiem duży
obszar, o ile łańcuch owadów pozostanie nieprzerwany.
R2-D2 zaczął domagać się uwagi głośnym piskiem.
- Nie teraz, Artoo - zwrócił mu uwagę Luke. Nie chciał dawać Formbiemu czasu
na ponowne przemyślenie tego, co miał im zamiar powiedzieć. - Proszę kontynuować,
arystokro.
Formbi spojrzał na robotą ale skinął głową.
- Cała Kolonia wydaje się jednak podlegać jednej Woli. Zauważyliśmy, że gniazda
w całym sektorze działają wspólnie, dążąc do ujednoliconego celu.
- Niech zgadnę - odparł Luke. - Do rozszerzenia Kolonii.
- Doskonale - przytaknął Formbi.
- I ta Wola pojawiła się około sześciu lat temu? - zapytała Mara. - Wtedy, kiedy
zaczęli rozwijać szpitale i handel międzygwiezdny?
- Znowu prawidłowa odpowiedź - odrzekł Formbi. - I szczerze mówiąc, zastana-
wia nas to.
- Dlaczego? - zdziwił się Luke. - Może my pomożemy coś wyjaśnić?
Formbi się uśmiechnął.
- Myślę, że tak. Soontir sugerował, że chętnie się zgodzicie na wymianę informa-
cji, a ja w dodatku uważam, że ta tajemnica naprawdę jest odpowiednia dla Jedi.
- Zrobimy, co w naszej mocy - obiecała Mara, nie wdając się w szczegółowe wy-
jaśnienia, co to oznacza. - Choć, jak mówiłam wcześniej, nie mieliśmy tyle czasu na
przyjrzenie się Killikom, co wy.
- Zapewniam, że niczego nie straciliście - odparł Formbi. - Gdybyście byli mądrzy,
opuścilibyście naszą część galaktyki i unikali Kolonii za wszelką cenę.
- My, Jedi, staramy się być równie dzielni i mądrzy - łagodnie wyjaśnił Luke. - A
teraz... czego od nas potrzebujecie?
- Nasi naukowcy mają problem ze zrozumieniem, jak Wola rozciąga swój wpływ
na całą Kolonię - rzekł Formbi. - Odległości, o jakich mowa, są zbyt wielkie, aby mo-
gła ona funkcjonować poprzez aury owadów, tak jak to się dzieje z umysłem kolektyw-
nym.
- Killikowie nie są wrażliwi na Moc, jeśli o tym myślisz - rzekł Luke. - Przynajm-
niej ci, których poznaliśmy.
- A muszą być? - zapytał Formbi. - Jeśli każde gniazdo ma bodaj jednego Dwu-
myślnego, który wyczuwa Wolę, czy całe gniazdo nie będzie na nią podatne?
- Możliwe - zgodziła się Mara. Luke poczuł, że jej niepokój rośnie w takim samym
stopniu jak jego własny. Zaczynało być oczywiste, że źródłem tego, co Chissowie na-
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
226
zywają Wolą. jest Unu, gniazdo Raynara. -Ale ta centralna Wola musiałaby być silniej-
sza aniżeli wola pojedynczego gniazda.
- I to jest możliwe - powiedział Luke, przypominając sobie, jak potężny w Mocy
stał się Raynar. - Uzdolniony Dwumyślny może być w stanie czerpać z potencjału Mo-
cy całego swojego gniazda.
- Mówiliście chyba, że Killikowie nie są wrażliwi na Moc - zauważył Formbi.
- Bo tak jest - odparła Mara. - Wrażliwość na Moc oznacza, że ma się możliwość
czerpania z Mocy. Potencjał Mocy jest tylko innym określeniem „energii życia".
- Wszystkie żywe istoty generują energię Mocy - wyjaśnił Luke. Stwierdził, że
Formbi znów ich wyprowadził w pole, dokładnie tak samo, jak podczas badania Lotu
Zewnętrznego. -Ale chyba doskonale o tym wiesz. Informacja o tym jest dostępna w
każdym terminalu HoloNetu w całym Sojuszu Galaktycznym.
- Dobrze jest jednak sprawdzić teorię, przedstawiając ją ekspertom - powiedział
Formbi, usiłując podtrzymać grę. - I wydaje mi się, że to rozsądna wymiana, biorąc pod
uwagę to, co wam daję.
- Zgodziłbym się z tobą. gdyby to było wszystko, po co się tu zjawiłeś. - Luke za-
wrócił na pole Skorcha, zyskując w ten sposób chwilę na opanowanie narastających
emocji. Gniew, który odczuwał, skierowany był przeciwko niemu samemu, ponieważ
nie zdołał rozpoznać gry Formbiego wcześniej, zanim powiedzieli mu o Raynarze. -
Ale ty przybyłeś, aby poznać imię... źródła Woli.
Formbi rozłożył ręce i podszedł do Luke'a.
-Ale to wy mnie wezwaliście.
Na polu Skorcha mała grupa znów zyskała kontrolę nad wszystkimi piłkami i bie-
gła teraz w kierunku celu większej grupy. Instruktor Deffel kuśtykał za nimi, z kosma-
tym ramieniem przyklejonym synciałem do kolana.
- Dostałeś to, po co przybyłeś - zauważyła Mara. - Ale nie byłoby mądrze wyko-
rzystywać tę informację.
Formbi spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- Grozisz mi?
- Chcę po prostu powiedzieć, że zabicie Raynara nie przywróci Kolonii do po-
przedniego stanu - odrzekł Luke. - Jeśli go zabijecie, pozostaniecie z trylionem wście-
kłych owadów, które nie dbają o to, czy przeżyją czy nie. Jedi nie będą w stanie was
ocalić.
- Właściwie wcale na to nie liczyliśmy. - Formbi wzruszył ramionami. - Jedi nie
mają...
R2-D2 wydał z siebie przeraźliwy skrzek i zaczął kołysać się w tył i w przód na
kółkach, aż Luke spojrzał na niego.
- Artoo, powiedziałem...
R2-D2 uruchomił swój holoprojektor i na ziemi przed nimi pojawił się pełen za-
kłóceń obraz Leii. Luke początkowo sądził, że to ta sama wiadomość, którą zapisała
kiedyś dla Obi-Wana Kenobiego, ale zauważył, że zamiast ceremonialnej sukni Leia
ma na sobie biały kombinezon, a włosy luźno rozpuszczone na plecy, nie zaś pozwijane
w zabawne precelki na uszach.
Troy Denning
Janko5
227
- Luke? - Jej głos był skrzekliwy i ledwie słyszalny. - Jesteś... tam?
- Tak - odpowiedział Luke. - Artoo, skąd to jest nadawane?
R2-D2 wyćwierkał ostrą odpowiedź.
- Wiem, że wiadomość jest przekazywana przez przekaźnik HoloNetu akademii -
rzekł Luke i ukląkł. - Leio, gdzie jesteś?
- Luke? - odezwał się obraz Leii. - Nie... cię. Ale... ważne... Killikowie zaatakowa-
li Sabę... pasażerowie na gapę na... chyba... za tobą i... i może Benem.
- Pasażerowie na gapę? -jęknęła Mara. Przed oczami stanął jej pusty kontener żel-
mięsa. Przekazała ten obraz Luke'owi i rzuciła się pędem w kierunku wyjścia. - Ben!
- .. .ostrożny - mówiła dalej Leia.
Obraz znieruchomiał, czekając widocznie na odpowiedź.
- Każ oficerowi łącznościowemu potwierdzić i poproś o powtórzenie - polecił Lu-
ke robotowi.
- ...powiedz, czy... - odezwała się znów Leia. - .. .później.
Obraz zgasł, a R2-D2 zaczął buczeć z irytacji.
- W porządku, Artoo, usłyszeliśmy ile trzeba. - Luke odwrócił się i stwierdził, że
Formbi obserwuje go z mieszaniną troski i zadowolenia z siebie. - Obawiam się, że
trzeba będzie skrócić tę wycieczkę.
- Rozumiem - odparł Formbi. - Zdaje się, że zaraz będziesz bardzo zajęty... i ja też.
- Doprawdy? - Luke użył Mocy, aby wezwać z boiska Skorcha dwóch uczniów,
którzy mieli odprowadzić Formbiego i zaopiekować się R2-D2. - Czy Jedi mogą w
czymś pomóc?
- Niekoniecznie - powiedział Formbi. - Prezydent Omas był tak miły, że wysłał
eskortę, która ma mi towarzyszyć do jego biura na Coruscant.
- Rozumiem - odrzekł Luke. - Przyjmuję, że będziecie omawiać sytuację na Qori-
bu.
Formbi uśmiechnął się i skinął twierdząco głową.
- Obawiam się, że „omawiać" nie jest odpowiednim słowem.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
228
R O Z D Z I A Ł
27
Leia słyszała że nikomu jeszcze nie udało się więzić Jedi dłużej, niż Jedi sam sobie
tego życzył, a teraz zaczęła rozumieć, jak bardzo to stwierdzenie jest prawdziwe. Nawet
teraz, kiedy Alema leżała nieprzytomna w drugiej ładowni, z wszystkim czterema koń-
czynami przymocowanymi do pierścieni, do których mocowało się zwykle ładunek, i z
dwójką wściekłych Noghrich pilnujących jej z miotaczami T-10 nastawionymi na ogłu-
szanie, Leia nieustannie kuśtykała w tę i z powrotem, aby zabezpieczyć więźnia w jesz-
cze jakiś sposób. Kostka i głowa pulsowały bólem coraz mocniej i kolejna walka z
Twi’lekanką była ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę.
Teraz trzymała w ręku parę automatycznych kajdanek ogłuszających LSS seria
1000, wyjętych z szafki na broń - oczywiście całkowicie nielegalnych, ale na „Sokole"
uznawanych za sprzęt standardowy. Sprawdziła monitor czynności życiowych na prze-
gubie Alemy, aby upewnić się, że nadal jest nieprzytomna, i podeszła do niej od strony
głowy.
Przez lekku Alemy przebiegł nagły dreszcz. Jej oczy zaczęły się poruszać pod po-
wiekami, a ona sama zaczęła coś mówić przeraźliwie cienkim, wystraszonym głosi-
kiem. Początkowo Leia myślała, że to tylko bezładne majaki przez sen, ale rozpoznała
kilka słów twi'leckich - „noc", „herold" - i zrozumiała, że Alema naprawdę mówi.
Zwróciła się do panelu interkomu.
- Threepio, uruchom zapis audio w drugiej ładowni - poleciła.
- Jak pani sobie życzy, księżniczko - odparł robot. - Ale będę musiał na chwilę zo-
stawić mistrzynię Sebatyne bez opieki.
- Jeśli jej stan jest stabilny, to możesz - odrzekła.
- O, całkiem stabilny - odparł C-3PO. - Jej oznaki życia błądzą wokół wartości ze-
ro od wielu godzin.
W chwilę potem na panelu interkomu pojawiło się czerwone światełko. Alema
nadal mamrotała w swoim ojczystym języku coś na temat „Nocnego Herolda"; teraz
wszystkie jej kończyny zaczęły drgać i szarpać więzy. Leia sprawdziła monitory i
stwierdziła, że Twi'lekanka znalazła się w fazie REM. Gestem nakazała Noghrim, by ją
chronili, przykucnęła i założyła kajdanki ogłuszające na lekku Ale-my.
Troy Denning
Janko5
229
- Twarda z ciebie kobieta, Leio Solo - odezwał się Han, wchodząc do ładowni. -
Podoba mi się to.
- Jestem tylko ostrożna - powiedziała Leia. Ustawiła moc na maksimum, powoli
wstała i odeszła od koi. - Chyba dwa razy nie uda nam się jej oszukać.
-Ależ dlaczego? - zdziwił się Han. - Praca zespołowa i zdrada za każdym razem
zwycięży młodość i umiejętności.
- Alema nie jest taka młoda... i jestem prawie pewna, że w temacie zdrady bije nas
na głowę - odrzekła Leia. Przeszła przez ładownię, opróżnioną aby więźniarka nie mia-
ła czym rzucać przez Moc, i podeszła do Hana. - Myślałam, że razem z Juunem kreśli-
cie kolejny skok.
- Próbowaliśmy - mruknął Han.
- Próbowaliście? - Po naprawie skutków sabotażu Alemy wyłonili się z mgławicy i
stwierdzili, że patrzą wprost w kremowy rdzeń Jądra Galaktyki, nie więcej niż dwa-
dzieścia lat świetlnych od Sojuszu Galaktycznego. - Powiedziałeś, że będziemy na
Szlaku Rago po jeszcze jednym skoku.
- Owszem - odparł Han. -Ale za każdym razem, kiedy włączamy hipernapęd,
komputer nawigacyjny wykrywa fluktuację masy i wyłącza nas.
- Masz pewność, że jesteśmy we właściwym miejscu? - zapytała. Obawiając się
ucieczki Alemy, sama zajęła się nadzorem środków bezpieczeństwa, Juunowi zaś pozo-
stawiła pełnienie roli drugiego pilota. - I że Juun Jae nie pomylił kursu?
Han pokręcił głową.
- Jest to z całą pewnością to samo miejsce, gdzie zatrzymaliśmy się przed wylo-
tem. Rago jest pięć lat świetlnych przed nami, a mapy gwiezdne są zgodne z tym, co
mamy zapisane w komputerze nawigacyjnym. Jedyną różnicą jest ta fluktuacja.
Leia rzuciła nerwowe spojrzenie na Alemę, która nie przestawała miotać się i
szarpać w więzach.
- Czy coś może kierować się Szlakiem w naszą stronę? - zapytała.
- Jasne - odparł Han. - Na przykład to masa floty bojowej.
- Wiem, o co ci chodzi.
Leia obserwowała Alemę jeszcze przez chwilę, po czym znów sprawdziła oznaki
życia Twi'lekanki. Monitor ukazywał, że pogrążona jest głęboko w stanie REM. ale
Leia pozostawała podejrzliwa. Wyjęła z kieszeni kombinezonu strzykawkę z tranqares-
tem i przycisnęła do szyi Alemy.
- Hej! - zawołał Han. - Ona jest ranna w głowę!
- Jest młoda. - Leia wcisnęła tłoczek i przytrzymała, aż przestał syczeć. - Trochę
śpiączki jej nie zaszkodzi.
- Przypomnij mi, żebym ci się nie naraził.
Alema przestała się rzucać i zamilkła, a jej sygnały życiowe spadły w zakres
śpiączki. Leia podniosła powiekę Twi'lekanki dla pewności, a kiedy nie dostrzegła żad-
nej reakcji, skinęła głową.
- Chodź, sprawdzimy, czy ta fluktuacja masy nadal tam jest. Han uniósł brew.
- Myślisz, że to ona...?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
230
-Nie wiem. - Leia rozłożyła ręce. Poleciła Noghrim, aby zastrzelili Twi'lekankę
przy pierwszej oznace kłopotów, po czym opuściła ładownię. - Nie zaszkodzi uważać.
-Nie sądzisz, że odrobinę przesadzasz?
- Han, ona dokonała sabotażu na „Sokole" i spuściła mi manto -przypomniała. - !
istnieją wszelkie szanse, że moja wiadomość nie dotarła do Luke'a i Mary. Jeśli „Cień"
ma pasażera na gapę na pokładzie... albo jeśli Tahiri i pozostali zaszli tak daleko jak
Alema... może być już za późno.
- W porządku, może masz rację - zgodził się. - Ale...
- Han, czy ty nie rozumiesz, jak dobra w walce jest Alema? - Leia zatrzymała się i
odwróciła męża twarzą ku sobie. - Ile mieliśmy szczęścia, że udało nam się ją obez-
władnić?
- Tak, rozumiem to - w jego głosie zabrzmiała lekka ironia - ale musimy zachować
ją przy życiu.
- Nawet gdyby to oznaczało, że może uciec i rozwalić nas na gwiezdny pył?
- Tak, nawet wówczas - odpowiedział Han. - Ponieważ to, co przydarzyło się jej,
prawdopodobnie dotyczy również Jainy i Zekka. Cilghal może się dowiedzieć od Ale-
my czegoś, co pozwoli nam ich wszystkich uleczyć.
- Więc dlatego tak się o nią martwisz? - Leia ucieszyła się, że w jego głosie znów
zabrzmiał gniew, że dziesiątki lat walki i niebezpieczeństw tylko wyostrzyły jego inte-
ligencję i upór. -A już zaczęłam myśleć, że miękniesz.
Ujęła go pod ramię i oboje ruszyli korytarzem. Stracili w czasie wojny bardzo wie-
le; trudno było sobie wyobrazić, że mogli z tego wyjść szczęśliwsi i silniejsi. Wychynę-
li jednak na powierzchnię, lepiej rozumiejąc się wzajemnie, związani uczuciem, które
przetrwało śmierć syna, bliskiego przyjaciela oraz wielu innych, których Leia mogłaby
długo wymieniać. Nieważne, że najnowszy kryzys jest naprawdę niepokojący, nieważ-
ne, jak bardzo się boją o Jainę... stawią temu czoło wspólnie i razem zrobią wszystko,
co trzeba, aby zwyciężyć.
Dotarli na pokład i stwierdzili, że Juun siedzi ze wzrokiem wbitym w ekran nawi-
gatora, tak pochłonięty obliczaniem położenia gwiazd i kontinuum, że nie zauważył ich
nadejścia. Leia zauważyła, że próbuje analiz zmiennymi szerokopasmowymi z parame-
trem dokładności dziesięciu miejsc po przecinku. Z wytrzeszczonymi oczami i policz-
kami wydętymi z irytacji wyglądał tak, jakby obwody miały mu się przepalić wcześniej
niż komputerowi.
Leia przysunęła usta do ucha Hana.
- Mam nadzieję, że zrobiłeś kopię dziennika nawigacyjnego.
- Jasne - odrzekł. - Wiedziałem, co ci chodzi po głowie, kiedy tylko się zoriento-
waliśmy, że znaleźliśmy opuszczoną planetę.
- Naprawdę? - W istocie Leia była zbyt zajęta odpaleniem zimnych silników re-
pulsorowych, żeby myśleć o czymkolwiek innym, ale nie przyznałaby się do tego Ha-
nowi. Nie chciała, aby uznał, że Juun jest lepszym drugim pilotem niż ona. - Pewny
siebie jesteś, nie ma co.
Troy Denning
Janko5
231
- Jasne. - Han uśmiechnął się łobuzersko. - No i przy wylocie naniosłem na mapy
wszystko w zasięgu czujników. - Uśmiech stał się szerszy i bardziej zawadiacki. - W tej
mgławicy może być jeszcze z tuzin gwiazd.
- Tuzin? -jęknęła Leia. Nie chcąc jednak, aby Han miał satysfakcję, że tak dobrze
ją zna, przyjęła nieco pokorniejszy ton. - Może tam być jeszcze pięć lub sześć planet
nadających się do zamieszkania, plus kilka księżyców, jeśli będziemy mieli szczęście.
- Pięć czy sześć? Na pewno tuzin... albo dwa! - Urażony ton Hana szybko ustąpił
miejsca zatroskaniu. -Ale czy ktokolwiek będzie chciał tam osiąść? To wciąż poza gra-
nicami Sojuszu Galaktycznego i nie tak łatwo tam dotrzeć.
- Ithorianie przeniosą się tam z pocałowaniem ręki - zapewniła. -Świat, na którym
wylądowaliśmy, jest dla nich doskonały. A jeśli wziąć pod uwagę to, co sądzą na temat
przemocy, to bodaj jedyna metoda, aby obejść Ustawę o Odzysku.
- Jeśli tylko konsorcja zasiedleńcze nie wykradną ich nam sprzed nosa.
- Ustawa o Odzysku nie obowiązuje poza Sojuszem Galaktycznym - zauważyła. -
A poza tym, kto im powie?
Han bez słowa wskazał ruchem głowy stację nawigatora, gdzie Juun wciąż mam-
rotał do siebie i potrząsał głową w rozpaczy. Wreszcie walnął się pięścią w skroń i
zawył po sullustańsku coś, czego Leia nie zrozumiała.
- Musimy trzymać go blisko nas - szepnęła. - Przynajmniej do czasu relokacji Itho-
rian.
Han zwiesił głowę.
-Naprawdę potrafisz zepsuć wszystko. - Podszedł do stanowiska pilota i spojrzał
przez ramię Juuna na ekran. - No i co my tu...
Juun wyskoczył z fotela, nie rozbijając sobie głowy o podbródek Hana tylko dzięki
niskiemu wzrostowi. Okręcił się na pięcie i spojrzał na nich.
- Co wy sobie myślicie, żeby tak się podkradać? Han uniósł ręce.
- Spokojnie, nie próbowałem zafundować ci impulsu napięcia.
- Jae, szczerze mówiąc stoimy tu i rozmawiamy już od jakiegoś czasu. - Leia spoj-
rzała na ekran. -Ale ty byłeś chyba zanadto pogrążony w pracy.
Juun odetchnął trochę lżej.
- Przeprowadziłem pełną analizę grawitacyjną zgodnie z awaryjną procedurą na-
prawczą.
- I złapałeś coś oprócz bólu głowy? - zapytał Han.
- Nic, co by miało sens. - Juun wrócił na miejsce i zaczął wywoływać kolumny ob-
serwacji odchyleń gwiazd. - Światło jest odkształcane z jednostajnie narastającą szyb-
kością, co oznacza, że albo przed nami jest wielki i kompletnie niewidzialny, zabłąkany
obiekt...
- ...albo też coś wielkiego wychodzi z nadprzestrzeni - dokończyła Leia. - Zrobiłeś
analizę szybkości zmian?
- Jasne. - Juun wprowadził rozkaz i przywołał wykres przedstawiający kąt odchy-
lenia w funkcji czasu. - Zgodnie z tym, czasoprzestrzeń powinna się rozdzielić za mniej
więcej...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
232
Włosy Leii stanęły dęba, perłowe światło zalało sterownię i cienkie węże elek-
tryczności statycznej zaczęły wędrować po jej połączeniach nerwowych. Rzuciła się do
fotela drugiego pilota, ale straciła równowagę i na moment zawisła w powietrzu, z
oczami łzawiącymi od jaskrawego rozbłysku srebrzystego światła. Jej żołądek wirował
jak woda spływająca do odpływu.
Potykając się, zdołała wreszcie usiąść i stwierdziła, że po drugiej stronie szyby
iluminatora widzi ogromną najeżoną cylindrami przepaść, białą jak durastal. Han pode-
rwał „Sokoła" w gwałtowną świecę, aż Leii żołądek podszedł do gardła, a żebra zaczęły
pulsować bólem od uderzenia, którego nie pamiętała.
- Co jest?! - wrzasnął Han.
Leia uruchomiła swój ekran taktyczny i stwierdziła, że jego górna połowa w bły-
skawicznym tempie wypełnia się kodami transponderów. Chwilę trwało, zanim odnala-
zła kod „Sokoła" otoczony innymi, o takiej samej barwie.
- To... to chyba flota wojenna - zameldowała.
- Czyja?
Na dolnej krawędzi iluminatora pojawiła się nierówna tyraliera dziwnie znajo-
mych elipsoid. Pomiędzy nimi przemykały wąskie białe strzały, których było na oko
dwukrotnie więcej.
- To Hapanie. - Leia nawet nie fatygowała się potwierdzać swoich wniosków po-
przez wyszukiwarkę kodów. Zbyt często widywała te charakterystyczne statki... na
Darthomirze, Korei ii, nawet na Coruscant. aby teraz potrzebować wspomagania. -
Nowe i „Smoki Bitewne".
- Tak - zgodził się Han. -Ale co one tu robią?
- Lecą na Lizil - odpowiedział Juun. - A gdzieżby?
Kanał komunikacyjny ożył i zatrzeszczał w nim głos z silnym akcentem hapań-
skim.
- Tu hapański „Smok Bitewny" Kendall wzywa transportowiec Sojuszu Galak-
tycznego Longshot. Zwolnić i przygotować się do tymczasowego internowania.
- Internowanie! - Han nie schodził z kursu. - Powiedz im lepiej, kim jesteśmy.
Leia już sięgała po kontrolki transportowca.
- Longshot, ostatnie ostrzeżenie.
- „Smok Bitewny" Kendall! - Leia włączyła prawdziwy kod transpondera „Soko-
ła". - Tu Leia Organa Solo na pokładzie „Sokoła Millenium".
Głos Hapanina znacznie stracił na pewności.
- „Sokół Millenium"?
- Tak - odparła Leia. - Przepraszam za zamieszanie, ale zazwyczaj podróżujemy
incognito. Mam nadzieję, że rozumiecie.
- Oczywiście - odrzekł głos.
- To doskonale. Jeśli przydzielicie nam bezpieczny wektor, przelecimy sobie i już
nas nie ma.
- Przykro mi, księżniczko, mam rozkazy.
Troy Denning
Janko5
233
- Więc pozwólcie mi porozmawiać z tym, kto je wydał - zażądała Leia. - Królowa
matka Tenel Ka bywała częstym gościem przy moim stole. Jestem pewna, że nie byłaby
zadowolona, gdybyśmy zostali zatrzymani... z powodu procedury.
W komunikatorze rozległ się nowy głos.
- Księżniczka Leia Organa Solo? - zapytał. - Matka Jedi Jacena Solo?
- Zgadza się. - Zaniepokojona sposobem, w jaki mężczyzna zaakcentował imię jej
syna, Leia sięgnęła w Moc i z ulgą stwierdziła, że nie ma przesłanek, by sądzić, iż jej
syn leci z flotą. - Z kim mam honor rozmawiać?
- Proszę mi wybaczyć - odparł mężczyzna. - Jestem Dukat Aleson Gray, dziewiąty
kuzyn królowej matki i duch'da dla lady Al-Gray z Księżyców Relephon.
- Dziękuję - odpowiedziała. - Wspomnę o panu królowej matce, kiedy się znów
spotkamy.
- Jest pani bardzo miła - głos Graya był uprzejmy, lecz pełen powątpiewania. -
Niewątpliwie możemy wam zaufać, że zachowacie nasze spotkanie w najściślejszej
tajemnicy.
- Oczywiście - odparła Leia. -Nigdy nie narazilibyśmy na szwank posiłków dla
Kolonii.
W komunikatorze zapadła cisza.
- Cholera, tego nie musiałaś mówić - jęknął Han. - Wiemy, dokąd lecą.
- Ale nie wiemy po co - odrzekła. - Jeśli ma wybuchnąć wojna, lepiej o tym wie-
dzieć.
- A po co? - zaprotestował. - I tak nikomu nie powiemy, jeśli utkwimy w brzuchu
„Smoka Bitewnego".
Z głośnika dobiegł znowu głos Graya.
- Szczerze mówiąc, pani, nasza misja bardziej przypomina pilnowanie pokoju niż
posiłki dla kogokolwiek.
Leia uśmiechnęła się do Hana radośnie i odpowiedziała:
- Tak też dano mi do zrozumienia. Czy potrzebne wam są dane nawigacyjne przej-
ścia do Kolonii?
- To nie będzie konieczne - zapewnił Gray. - Mamy kurs do gniazda Lizil, a wasz
syn zapewnił nas, że ktoś tam będzie na nas czekał...
- Nasz syn? - przerwała mu Leia.
- Tak - odparł Gray zmieszany. - Nowy towarzysz życia królowej matki. To on...
hm... przekonał ją do interwencji.
Od strony siedzenia pilota dobiegło ją głośne klaśnięcie. Obejrzała się i stwierdzi-
ła, że to Han palnął się w czoło.
- Już ci się wydaje, że go znasz -jęknął, kręcąc głową. - A on tymczasem zaczyna
wojnę...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
234
R O Z D Z I A Ł
28
Drzwi rozsunęły się, odsłaniając czyste i proste linie wnętrza domku Skywalkerów
na Ossusie. Mara tak się przyzwyczaiła do stałego dyskomfortu, jaki odczuwała w Mo-
cy, że zaledwie zauważała to wrażenie, kiedy przechodziła przez sień. Tym razem jed-
nak specjalnie skupiła się na nim i pozwoliła, aby stopy zawiodły ją tam, gdzie to uczu-
cie wydało jej się najsilniejsze.
- Mamo! - usłyszała. Otworzyła oczy i stwierdziła, że Ben stoi obok, po drugiej
stronie niskiego stolika, który był jedynym meblem w pokoju.
Przesuwne panele ścienne, które dzieliły dom na pokoje, były pozamykane, więc
trudno było stwierdzić, skąd chłopiec się tu wziął.
- Twoje buty! - Ben wskazał na jej stopy. Mara spojrzała w dół i stwierdziła, że nie
zostawiła zakurzonych butów na zewnątrz, jak to było w zwyczaju na Ossusie.
- Moje buty są nieważne - odparła i okrążyła stół, podchodząc do niego. - Przy-
wiozłeś sobie tu zwierzaczka z Jwlio?
Ben wytrzeszczył oczy.
- Zwierzaczka?
- Killika - odparła Mara. Nieprzyjemne wrażenie było równie silne jak zwykle, ale
nie mogła wykryć jego lokalizacji. Wydawało się pochodzić zarówno od Bena jak i z
każdego innego miejsca wokół niej. - Czy tam właśnie podziewa się całe to żelmięso i
pasta z nerfa?
- Czy Killiki nie są mądre? - zapytał Ben.
- Mądrzejsze niż sądziłam. Dlaczego pytasz?
- Bo wtedy ona będzie moją przyjaciółką a nie zwierzątkiem. Mara uniosła brew.
- Ona, Benie?
Ben szeroko otworzył buzię i ostrożnie próbował wycofać się w stronę kuchni.
- Ja... tego... one wszystkie...
- Zostań tu. - Mara ruszyła wokół stołu. - Nie próbuj nawet się ruszyć.
-Ale... mamo...
- Nie sprzeczaj się - poleciła. - Ojciec porozmawia z tobą później.
Mara rozciągnęła swoją świadomość w kierunku kuchni i wyczuła wewnątrz jedy-
nie nianię, ale to nie powstrzymało jej przed dobyciem miecza świetlnego.
Troy Denning
Janko5
235
- Mamo, nie...
- Cicho! - Mara użyła Mocy, aby przesunąć w bok panel ścienny, i znalazła za nim
nianię, klęczącą na przegubach kolanowych i cichutko zamiatającą resztki żelmięsa na
kawałek flimsiplastu. Reszta pomieszczenia wydawała się pusta.
- Nianiu? - Niania podniosła wzrok, ale była tak zmieszaną że w dalszym ciągu
zamiatała okruchy, nie trafiając na flimsiplast i rozsypując je po podłodze na wszystkie
strony.
- Tak, pani Skywalker? - Oczy Mary powędrowały do trzech pustych pojemników
żelmięsa. - Proszę się nie martwić, Ben nie zjadł tego wszystkiego.
- Mam nadzieję - odparła Mara. - To byłby wystarczający powód, aby sobie zasłu-
żyć na kasację pamięci.
W niani było jednak zbyt wiele z robota YVH, aby dała się tak łatwo onieśmielić.
- To nie będzie konieczne. Mój program żywnościowy jest bardzo aktualny.
Mara wskazała rękojeścią miecza świetlnego na opakowania.
- Więc kto to wszystko zjadł? Robot spojrzał na nią.
- Przykro mi, nie mogę powiedzieć.
- Więc skąd wiesz, że to nie Ben?
- Obawiam się, że źle mnie pani zrozumiała - odparła niania. - Wiem, kto zjadł
żelmięso, bo to ja otworzyłam szafkę z żywnością. Po prostu nie mogę pani powie-
dzieć.
- Co? - Mara użyła Mocy, żeby poderwać robota z klęczek i postawić. - Wytłu-
macz się.
- To tajemnica - odezwał się Ben z kąta kuchni. - Nianiu, obiecałaś.
- Nie możesz mieć przede mną sekretów - powiedziała Mara, trzymając robota w
powietrzu. - Jestem jego matką.
- W normalnych okolicznościach oczywiście, że nie - zgodziła się niania. -Ale jeśli
istnieje zagrożenie dla dziecka moje oprogramowanie...
- Zagrożenie dla dziecka?! - krzyknęła Mara. - Jakie zagrożenie?
Niania wyprostowała nogi i stanęła na podłodze.
- Ben powiedział, że pani go zabije, jeśli się pani dowie, co on robi - wyjaśnił ro-
bot. - Muszę powiedzieć, że biorąc pod uwagę, jak bardzo jest pani wściekła, jego oba-
wy wydają się raczej uzasadnione.
- Ben? - Chłopiec nie odpowiedział. Mara obejrzała się i stwierdziła, że zniknął. -
Ben! Powiedziałam...
Niania ruszyła za nią.
- Przepraszam, mistrzyni Skywalker, ale dopóki się pani nie uspokoi, muszę na-
prawdę...
Mara obróciła się błyskawicznie w kierunku robota.
- Spokój, Piękny Miotaczu.
Kod obejścia zatrzymał robota w pół kroku. Jego fotoreceptory pociemniały, a
podbródek opadł na pierś.
- Sama to załatwię.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
236
Mara pobiegła do salonu, a potem do pokoju Bena. Zastała go przy zamykaniu
drzwi szafy.
Mara sięgnęła poprzez Moc i odepchnęła malca. Chwyciła go za nadgarstek i - nie
spuszczając oka z zamkniętych drzwi szafy - uklękła obok niego.
- Ben, właśnie dostaliśmy holowiadomość od cioci Leii - rzekła. - Obawia się, że
killicki morderca mógł się ukryć na pokładzie „Cienia". Więc jeśli to całe żelmięso,
które bierzesz, jest dla...
- Gorog nie jest morderczynią! - zawołał Ben. - To moja najlepsza przyjaciółka!
- Jest owadem, Ben.
- No to co? Twoja najlepsza przyjaciółka jest jaszczurem.
- Nie bądź śmieszny. - Mara wstała i zasłoniła go sobą. - Moją najlepszą przyja-
ciółką jest ciocia Leia.
- To się nie liczy - sprzeciwił się chłopak. - To rodzina. A Saba jest jaszczurką.
-No więc dobrze, moja najlepsza przyjaciółka jest jaszczurem.
Na myśl, że jej dziecko przyjaźni się z Killikiem, Marę ogarnęło przerażenie i
obrzydzenie - zwłaszcza gdy sobie przypomniała, czego Cilghal dowiedziała się na
temat mechanizmu wiążącego Dwumyślnych. Zaczęła się jednak obawiać również
skutków psychologicznych. Ben może bardzo to przeżyć, jeśli zabije „przyjaciółkę" na
jego oczach.
- Jeśli Gorog jest twoją przyjaciółką, powiedz jej, żeby wyszła grzecznie i powoli.
Porozmawiamy...
Od strony ściany działowej dwa pomieszczenia dalej rozległ się szmer przesuwa-
nego panelu. Trzymając miecz świetlny w gotowości, Mara użyła Mocy, aby otworzyć
szafę Bena... i o mało nie uaktywniła ostrza, kiedy z szafy wypadł pusty egzoszkielet z
grubej, czarnogranatowej chityny, o zakończonych hakami żuwaczkach długości poło-
wy ramienia Mary.
-Ben!
- Mówiłem, że to nie to, co myślisz.
- Stój tam! - Użyła Mocy, aby rozsunąć panele ścienne na boki, pobiegła do poko-
ju, skąd doszedł ją hałas, i zobaczyła sześć czarnych odnóży - dwie nogi i czworo ra-
mion - wystających spod niskiego stolika który Luke'owi służył jako sekretarzyk. Z
drugiej strony stolika wystawały żuwaczki, a cały mebel dygotał jak podczas trzęsienia
ziemi.
Ben pobiegł w ślad za Marą.
- Kazałam ci zostać w swoim pokoju - przypomniała.
- Nie mogę - odparł Ben. - Gorog się boi.
- W porządku, to powiedz jej, żeby wyszła. Wszystko będzie dobrze.
Spod stołu rozległ się niski pomruk.
- Ona ci nie ufa - rzekł Ben.
Mara wreszcie oderwała wzrok od robaka i spojrzała na Bena.
- Mówisz w ich języku?
- Nie mówię. Po prostu rozumiem. - Gorog zamruczała znowu i chłopiec dodał: -
Mówi, że jesteś zabójcą.
Troy Denning
Janko5
237
Te słowa, wypowiedziane przez własnego syna, były dla Mary jak wibroostrze
wbite w serce.
- Benie, rozmawialiśmy już o tym. Czasem muszę zabijać. Wielu mistrzów Jedi
musi to robić.
Gorog zabrzęczała znowu i Marze wydało się, że w rytmie dźwięków owada jest
coś ostrego i złośliwego... po prostu złego.
- Mamo, co to znaczy zimna krew? - zapytał Ben.
- Czy właśnie to ona mówi? - Mara przykucnęła, żeby spojrzeć Gorog w oczy.
Zamiast nich zobaczyła jednak czarną plamę żuwa-czek i otworu gębowego.
- To znaczy, że zabijasz wtedy, kiedy nie musisz. Ja tak nie robię.
Killiczka cofnęła się powoli, unosząc stół na grzbiecie i brzęcząc nieustannie.
- Mówi, że zabiłaś mnóstwo ludzi, chociaż nie musiałaś, dla Palpatine'a- rzekł
Ben. - Mamo, kto to jest Palpatine?
- Palpatine - automatycznie poprawiła Mara. Poczuła się tak. jakby Imperator
znów sięgał ku niej poprzez czas, jakby chciał jej pokazać, jaka głupia była, wierząc, że
kiedykolwiek zdoła przed nim naprawdę uciec. - Zły człowiek, którego znałam kiedyś.
Skąd Gorog zna jego nazwisko?
Strumień brązowej śliny wystrzelił nagle spod stolika. Mara miała zbyt dobry re-
fleks, żeby pozwolić, aby ciecz dotarła do jej twarzy, lecz w tym ułamku sekundy, kie-
dy się cofała, owad rzucił się na nią ze stolikiem wciąż zaklinowanym na grzbiecie.
Instynktownie włączyła miecz - i poprzez trzask ostrza usłyszała krzyk Bena.
- Nie! Proszę! - wołał chłopiec.
Mara wyłączyła ostrze w przypływie macierzyńskiej troski i zamiast uderzyć, wy-
konała salto w tył z kopnięciem. Jej stopa wylądowała dość wysoko, bo cel znalazł się
powyżej głowy Bena. Zamiast jednak odrzucić Killiczkę na drugą stronę pokoju, jedy-
nym skutkiem ataku było strącenie z grzbietu owada stolika który runął na podłogę.
Ze ściany obok Mary rozległ się cichy syk. Ostry zapach wypełnił jej nozdrza.
Wyciągnęła rękę. aby odepchnąć Bena, a Gorog uderzyła ją żuwaczką po kostkach,
ścinając z nóg.
Mara wylądowała na plecach. Killiczka wbiła parę ostrych szczypców w jej ra-
miona i odwróciła głowę. Spomiędzy żuwaczek wysunęła się ociekająca jadem trąbka.
Mara uderzyła rękojeścią miecza świetlnego, łamiąc trąbką na pół i wydobywając z
piersi Killiczki jęk bólu.
- Mamo! - krzyknął Ben.
- Idź do swojego pokoju! - Mara zahaczyła ramieniem o szczypce na jej barku i
podważyła, przewracając Gorog. Killiczka drugą parą rąk sięgnęła jej do gardła.
Mara wsunęła wolną rękę pod szczękę owada, uniosła się na ramionach, zrobiła
mostek i zrzuciła napastniczkę. Momentalnie stanęła na nogi - Killiczka zatrzepotała
skrzydłem i powstała równie szybko.
Ben stał w drzwiach, po drugiej stronie Gorog.
- Ben, jestem bardzo rozczarowana. - Ramiona Mary pulsowały w miejscach,
gdzie przebiły je szczypce, a po kombinezonie spływała krew. Czuła, że Luke jest tylko
o kilka minut za nią, ale w ciągu tych minut może się stać bardzo wiele - zbyt wiele,
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
238
aby nie okazało się, że jednak musi zabić przyjaciółkę. - Musisz wreszcie zacząć mnie
słuchać. Idź, poszukaj ojca.
- Ale powiedziałaś, że mam...
- Ben! - Mara podniosła miecz świetlny i zaczęła przesuwać się w jego kierunku. -
Rób, co mówię. I tak narobiłeś już dość kłopotu.
Ben pobladł, a Killiczka zaczęła odwracać się równolegle do Mary, cały czas po-
zostając pomiędzy nią a jej synem. Mara przez moment myślała nawet, że zamierza
użyć Bena jako tarczy, ale owad trzymał się od niego jak najdalej -jakby i on obawiał
się, że chłopiec może niechcący zostać ranny.
- Ben, sądzę, że Gorog też chce, żebyś stąd wyszedł.
Ben spojrzał na Killiczkę i zapytał, zwracając się do Mary:
- Chcesz ją zabić?
- Ben, to ja krwawię.
-Ale ty jesteś mistrzem Jedi - odparł Ben. - To nie ma znaczenia, jeśli mistrz Jedi
krwawi.
- Za dużo holofilmów akcji się naoglądałeś - skarciła go. Mimo to powiesiła miecz
świetlny przy pasie.
- Dobrze, obiecuję, że jej nie zabiję, jeśli wyjdziesz natychmiast.
Gorog wyburczała coś, co wywołało na twarzy Bena grymas.
- Może powinnaś być milsza - pouczył Killiczkę. - Wtedy może mama pozwoli ci
zostać.
Gorog zahuczała i Mara pożałowała, że nie ma z nimi C3-PO, żeby tłumaczyć.
- Ona nie zawsze kłamie - zaprotestował Ben. - Nawet nie...
Gorog podniosła dwie ręce i popędziła go w stronę drzwi.
Ben westchnął i opuścił pokój.
Mara zaczekała, dopóki nie usłyszała szmeru odsuwanych drzwi wejściowych.
- Dzięki za to - powiedziała.
Killiczka otworzyła żuwaczki i skoczyła. Mara chwyciła ją poprzez Moc i pchnęła
na filar. Rozległ się głośny trzask. Kiedy owad spadł na podłogę, jedno z jego skrzydeł
sterczało pod niewłaściwym kątem.
- Nie rozumiem, dlaczego chcesz walczyć - warknęła Mara. - Przecież nie masz
szansy na zwycięstwo...
Gorog skoczyła przez cały pokój. Żuwaczki świsnęły na wysokości głowy Mary,
która wybiegła jej na spotkanie, padła na podłogę i szczupakiem rzuciła się pod nogi
przeciwniczki, chwytając ją za obie kostki. Przekręciła się na brzuch, przerzuciła stopy
na bok i rzuciła Killiczkę na grzbiet.
Owad zgiął zdrowe skrzydło i znów wylądował na nogach, ale Mara już celowała
łokciem w rurkowate kolano. Noga pękła z przyprawiającym o mdłości trzaskiem i
Killiczka upadła na podłogę.
Mara złapała ją za zdrową nogę i wstała, unosząc owada do góry nogami. Zaha-
czyła stopą o tę nogę i nacisnęła na staw.
- Dobrze, wystarczy - rzekła. - Obiecałam Benowi, że cię nie zabiję... ale nie
wspominałam o zranieniu.
Troy Denning
Janko5
239
Killiczka wściekle zaklekotała żuwaczkami, wypuszczając żrący, cuchnący opar,
który napełnił oczy Mary piekącymi łzami i wywołał bunt w żołądku. Złamała drugi
staw i usiłowała umknąć przed zagrożeniem kombinacją podskoku i kopniaka, ale owad
już przetoczył się na nią.
Upadła twarzą do podłogi, z przygotowaną do kopniaka nogą uwięzioną pod Kil-
liczka. Cztery ostre jak kleszcze dłonie chwyciły jej łydkę i zaczęły ciągnąć w kierunku
wściekle klekoczących żuwa-czek. Ręka Mary powędrowała ku mieczowi świetlnemu.
O nie, ten robal nie zrobi z niej kłamczyni i morderczyni w oczach syna. Sięgnęła do
przodu, wpijając palce w drewnianą podłogę, aby się uwolnić, ale tylko znalazła się
głębiej pod owadem.
Wtedy zauważyła stolik, leżący na boku w miejscu, gdzie upadł, kiedy Gorog ją
zaatakowała. Sięgnęła Mocą. odwróciła go i wysłała w kierunku głowy Gorog.
Stół uderzył z przeraźliwym hukiem i uchwyt Gorog zelżał. Mara, wspomagając
się Mocą. skoczyła na nogi i okręciła na pięcie, żeby stwierdzić, że Killiczka leży na
brzuchu, a wszystkie sześć jej członków drży i dygocze w konwulsjach. Mara podbie-
gła do niej i odciągnęła stolik na bok, odsłaniając dziesięciocentymetrowe wgniecenie
w głowie, gdzie krawędź strzaskała chitynę.
- Cholera! - Mara wyciągnęła komunikator z kieszeni i podniosła do ust, żeby we-
zwać pomoc medyczną, ale stwierdziła, że Killiczka powoli podciąga dygoczące ra-
miona, zbierając się do skoku.
Mara zrobiła krok i przygniotła obcasem uszkodzoną chitynę.
- Powiedziałam, dość!
Gorog opadła znowu na podłogę i leżała tam, drżąca i niezdolna wykonać jakiego-
kolwiek ruchu. Nagle Mara poczuła, że Luke z wszystkich sił stara się do niej dotrzeć,
prosząc o ostrożność, o oszczędzenie ofiary.
Mara spojrzała na insekta ze złością.
- Co z tobą?
Kilka sekund później do pomieszczenia wpadł Luke z półtuzinem starszych
uczniów depczących mu po piętach. -Maro, czy...
- Wszystko w porządku, Skywalker. - Wzięła go za rękę i spojrzała w dół, na drżą-
cego owada. -Ale mam już dość słuchania, jak wszyscy proszą, żebym nie rozdeptała
tego robala.
- Wybacz, ale centrum łączności właśnie skończyło rekonstruować część wiado-
mości od Leii. - Luke gestem nakazał uczniom zabezpieczyć Killiczkę i dodał: - Ona
mówi, że to może wybuchnąć.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
240
R O Z D Z I A Ł
29
Tahiri i pozostali Dwumyślni rycerze Jedi, poddani eksperymentowi, leżeli w dłu-
gich, ukośnie ustawionych fotelach diagnostycznych. Głowy mieli ukryte w kaskach
skanujących, a ciała okręcone kablami czujników. Przypominali Luke'owi więźniów w
komorze przesłuchań Imperium. Wrażenia tego nie zmieniła nawet obecność Killiczki
Gorog i Alemy Rar, które przybyły na pokładzie „Sokoła" zaledwie kilka godzin temu i
zostały uśpione i skrępowane nylastalowymi taśmami. Nawet izolatki, w których spo-
czywali pacjenci -ciemne, gazoszczelne pomieszczenia z drzwiami z transpastali -
wyglądały-jak cele centrum więziennego.
- Przepraszam, że tu tak ciemno, mistrzu Skywalkerze - odezwała się Cilghal. Sta-
ła za półkolistą stacją kontrolną w białym kitlu laboratoryjnym i studiowała hologram
porównujący dane o aktywności mózgu jej pacjentów. -Ale lepiej jest mieć możliwie
jak najmniejszą stymulację tła. Pozwala to na izolowanie ich reakcji.
- Rozumiem. - Luke nie próbował nawet ukryć obrzydzenia.
Cilghal z pewnością wyczuwała jego myśli poprzez Moc, podobnie jak Luke wy-
czuwał jej ekscytację, kiedy go wezwała przez komunikator.
- To coś więcej niż ciemność - dodał. - Całe laboratorium sprawia nieprzyjemne
wrażenie.
- Tak, widać w nim pewne cechy imperialnego utylitaryzmu -zgodziła się Cilghal.
- Żałuję, że nie było czasu na stworzenie sympatyczniejszego wnętrza, ale ta konfigura-
cja była najszybsza w montażu.
- Tempo jest bardzo ważne - zapewnił ją Luke. - Han będzie potrzebował zaledwie
kilku dni, aby naprawić uszkodzenia „Sokoła", a ja chciałbym się czegoś dowiedzieć,
zanim on i Leia wyruszą znów do systemu Qoribu.
Cilghal spojrzała na niego jednym wyłupiastym okiem. -A nie można ich przeko-
nać, aby zaczekali do chwili, kiedy będę miała coś konkretniejszego?
- Nie teraz, kiedy Jaina jest tam nadal... nie po tym, co stało się z Sabą.
- Saba odzyska zdrowie, a Jaina... - Cilghal uniosła w górę płetwiaste dłonie. - Je-
śli Jaina nie chciała wrócić wcześniej, dlaczego uważają że zrobi to teraz?
- Nie wiem - przyznał Luke. - Ale chyba są przekonani, że musimy wrócić do Qo-
ribu możliwie jak najszybciej... a ja się z nimi raczej zgadzam.
Troy Denning
Janko5
241
Luke słyszał raporty z wizyty Jacena u Tenel Ka i plotki o niewyjaśnionych ma-
newrach floty hapańskiej, a Leia powiedziała mu wprost, że równowaga sił na Qoribu
wkrótce ulegnie zmianie. Luke i inni mistrzowie wciąż jeszcze debatowali, czy to do-
brze, czy źle, ale widocznie wydarzenia toczyły się szybciej, niż zakon był w stanie
sobie z nimi poradzić. Niezależnie od tego, czy Jedi rozumieli Killików, czy nie, musie-
li czym prędzej podjąć działania.
Cilghal przez chwilę rozważała słowa Luke'a.
- Powiem ci tylko, czego potrzebuję, i nie będę traciła czasu na raporty z niepowo-
dzeń.
Luke zmarszczył brwi, kiedy od strony Mon Calamari wyczuł wahanie... i może
wstyd.
- Jeśli sądzisz, że tak będzie najlepiej... - rzekł ostrożnie.
Cilghal zwróciła się do swoich asystentów-trójki uczniów-uzdrowicieli - i wypro-
siła ich z pokoju.
- Aż tak źle? - zapytał Luke.
- Tak - odparła, wskazując na komory, w których znajdowały się Alema i Gorog. -
Muszę je skrzywdzić.
- Skrzywdzić?
- Sprawić im ból - wyjaśniła. - Właściwie nawet je torturować. Niezbyt długo i nie
w sposób powodujący obrażenia, ale ból musi być silny. To jedyny sposób sprawdzenia
krytycznej hipotezy.
- Rozumiem.
Luke przełknął ślinę i zmusił się, aby spojrzeć przez transpastalowe drzwi na dwie
uwięzione. Był czas, kiedy nawet by nie wziął pod uwagę takiego żądania - a Cilghal
nigdy by o to nie poprosiła. Teraz jednak, kiedy Jedi zdecydowali, że przyjmą całą
Moc, że wykorzystają Ciemną Stronę tak samo jak jasną nic nie wydawało się niewła-
ściwe. Oszukiwali, manipulowali, kusili. Oczywiście mówiło się, że to wszystko w imię
wyższej konieczności, aby szerzyć pokój i służyć Równowadze, ale od czasu do czasu i
tak miał wrażenie, że Jedi tracą swój charakter, że wojna z Yuuzhan Vongami odwiodła
ich od ścieżki prawdy. Czasem myślał, że właśnie tak zaczynał Palpatine, dążąc do
szlachetnego celu wszelkimi dostępnymi środkami.
- Może powinniśmy się nieco cofnąć - powiedział ostrożnie. -Czy w ogóle poczy-
niłaś jakieś postępy?
- Właściwie tak. - Cilghal wskazała na swój holonotatnik z danymi, który tworzył
płaską siatkę wykreślającą imię każdego z pacjentów w funkcji różnych obszarów mó-
zgu, z kolorowymi paskami danych nad każdym kwadratem. W miarę jak zmieniał się
poziom aktywności, paski rosły lub kurczyły się, zmieniając kolor i świecąc to mocniej,
to słabiej. - Jak widzisz, wszyscy nasi pacjenci wykazują podobne poziomy aktywności
w rdzeniu, co sugeruje, że doświadczają tego samego uczucia fizycznego.
-Anie powinni?
Kąciki ust Cilghal uniosły się w szerokim uśmiechu.
- Raczej nie. Środowisko w każdym pomieszczeniu jest inne: gorące, zimne, cuch-
nące, pachnące, hałaśliwe, ciche.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
242
Luke uniósł brew.
- Czy to potwierdza twoją teorię o corpus callosum odbierającym impulsy z innych
mózgów?
- Tak. - Cilghal wskazała na cztery czerwone paski na końcu rzędów danych Ale-
my i Gorog. - Ale popatrz tutaj. Podwzgórze i układ limbiczny są centrami emocji.
Alema koreluje z Gorog.
Luke Skywalker stwierdził, że to prawda, w dodatku nie tylko w przypadku Alemy
i Gorog. Systemy Tesara, Tekli i Tahiri pozostawały niezależne. Odczyty Jacena były -
jak zwykle - całkowicie bezużyteczne. Bawił się skanerem mózgu, przesuwając kolo-
rowe paski w górę i w dół w rytmicznym falowaniu. Luke wiedział, że to niezbyt sub-
telna forma protestu, bo jego siostrzeniec uważał, iż zakon powinien mieć więcej wiary
w rycerzy Jedi niż w przyrządy Cilghal. W normalnych warunkach Luke zgodziłby się
z nim - ale okoliczności nie były normalne.
- Czy Alema i Gorog pozostają w więzi? - zapytał.
Cilghal pokręciła głową.
- Nie. Nie postrzegają wzajemnie swoich uczuć, tak jak Jedi w więzi. Alema i Go-
rog mają wspólne emocje, Tesar i pozostali też mają wspólne wrażenia. Oznacza to
powstanie wspólnego umysłu, który poszedł o krok dalej, niż to widzieliśmy wcześniej.
Luke pomyślał o Woli, którą opisywał Formbi, i sięgnął do Gorog poprzez Moc.
Wyczuł tylko lekkie wrażenie niepewności, które - po walce w chatce Skywalkerów -
zaczął łączyć z niebieskimi Killika-mi, którzy ich atakowali. Jednak słupki danych
związane z podwzgórzem i układem limbicznym Gorog pojaśniały do barwy pomarań-
czowej i zaczęły się wznosić. To samo działo się ze słupkami Alemy.
- Interesujące - rzekł. - Killiczka jest wrażliwa na Moc.
- W pewnym sensie - zgodziła się Cilghal. - Sądzę, że ona i inni Gorogowie mogą
używać Mocy, aby ukrywać swoją obecność nie tylko przed nami, lecz również przed
innymi Killikami. Muszę się jednak dowiedzieć, czy mogą wykorzystywać Moc do
przekazywania impulsów nerwowych do innych członków Kolonii... nawet spoza wła-
snego gniazda.
- I w tym celu musisz im zadać ból? - zapytał Luke.
Cilghal skinęła głową.
-Zneutralizuję czynnik znieczulający, ale pozostawię Gorog i Alemę w stanie
uniemożliwiającym poruszanie się, jeśli ból będzie dość silny. Zmotywuję Gorog do
skontaktowania się z innymi, a my zobaczymy wyniki na wykresach.
-A to nam dowiedzie...?
- Czy Gorog są w stanie wpływać na wolę innych - odparła Cilghal. - Musimy to
wiedzieć, zanim zaczniemy myśleć o środkach zaradczych.
Na dźwięk słowa „zaczniemy" serce Luke'a zamarło. Jeśli Cilghal jeszcze nie za-
częła myśleć o środkach zaradczych, wydawało się mało prawdopodobne, aby coś wy-
kombinowała, zanim „Sokół" zostanie naprawiony. A jeśli poprosi ją o możliwość
sprawdzenia tych hipotez, „mało prawdopodobne" zmieni się w „niemożliwe".
Poczuł się nieco bardziej zagubiony niż przed chwilą, ale skinął głową.
-Jeśli nic nie można zrobić...
Troy Denning
Janko5
243
- Niestety. - Smutne oczy Cilghal stały się jeszcze smutniejsze. - Nie w tym cza-
sie, który mamy do dyspozycji.
Uruchomiła elektromagnetyczne ekrany pomiędzy pomieszczeniami i wszystkie
odczyty rdzeni wróciły do niezależnych poziomów. Podwzgórze i układ limbiczny
Alemy pozostały jednak tej samej barwy, co systemy Gorog.
Cilghal wprowadziła kolejny rozkaz. Z sufitu opadła strzykawka i wstrzyknęła
środek neutralizujący w miękką część tuż pod aparatem gębowym Killiczki. W kilka
sekund później czynność rdzeniowa owada zaczęła się zmieniać w miarę, jak wracały
wrażenia fizyczne. Strzykawka powędrowała w górę i wróciła na swoje miejsce za
panelem sufitowym, a jej miejsce zajęła sonda z płaską końcówką. Słupek podwzgórza
Gorog przybrał czysto biały kolor, wystrzeliwując aż pod górną granicę wykresu i po-
zostając tam. To samo stało się z odpowiednim słupkiem Alemy.
- Gorog jest na nas zła - zauważyła Cilghal.
- Nie winię jej - odparł Luke.
Chciał odwrócić wzrok, ale zmusił się, żeby nadal patrzeć. Jeśli miałby sankcjo-
nować torturę, musi się upewnić, że nie jest to dla niego łatwe.
Cilghal sprowadziła sondę w miejsce, gdzie jedno z górnych ramion łączyło się z
klatką piersiową, po czym wysłała w ciało owada ładunek elektryczny. Wszystkie sześć
członków - nawet obie nogi w gipsie - wyprostowały się i zaczęły dygotać. Słupki da-
nych owada pojaśniały do białości i podniosły się do górnej granicy wykresu. Układ
limbiczny Alemy w dalszym ciągu podążał za układem Killiczki, ale jej rdzenie czu-
ciowe pozostały spokojne.
Inni badani również nie wykazali podobnego wzrostu aktywności podwzgórzy i
układów limbicznych.
- Czy to już wszystko? - zapytał Luke.
- Jeszcze nie. Ona pewnie myśli, że to się nigdy nie skończy.
Żuwaczki Killiczki zatrzasnęły się głośno, antenki zaczęły gwałtownie się prze-
chylać w przód i w tył.
Luke usiłował pamiętać, że ten owad próbował zwrócić jego syna przeciwko wła-
snej matce, ale to nie pomogło mu uznać, że tortura jest zasłużona. Mara każdą wolną
chwilę spędzała teraz z Benem, usiłując mu wyjaśnić, w jaki sposób wszystko to, co
powiedziała Gorog, może być prawdą i jednocześnie nie czynić z niej złej osoby. Luke
wiedział, że Marze nie spodobałoby się zadawanie cierpienia, nawet temu owadowi.
Poczuł, że żona dotyka go poprzez Moc, zaniepokojona z powodu Bena i zacieka-
wiona, co się dzieje z Gorog.
Żołądek Luke'a ścisnął się z przerażenia. Ben i Gorog byli wyraźnie połączeni...
może nie tak dokładnie jak Alema, ale zdecydowanie za mocno. Część Luke'a marzyła,
by już w tej chwili zabić Killiczka, ukarać ją za próbę wykorzystania dziecka przeciw-
ko rodzicom, przeciąć połączenie, zanim stanie się zbyt silne.
Lecz reszta podświadomości Mistrza Jedi chciała jedynie chronić Bena, oszczę-
dzić mu cierpienia i wiedzy, że jego przyjaciółka cierpi. Chciał już poprosić Cilghal,
aby wyłączyła sondę, kiedy słupek podwzgórza Tesara zaczął się wznosić. Układ lim-
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
244
biczny Tahiri również zaczął wykazywać pewną aktywność, w przypadku Tekli zaś
zmianie uległy odczyty dla obu układów.
W chwilę później słupki danych całej trójki zniknęły - wszyscy ściągnęli kaski
skanujące i zaczęli zrywać elektrody z ciał. W przeciwieństwie do Alemy i Gorog, nie
byli skrępowani.
- Dobrze, wyłącz - westchnął Luke. Czuł, że Mara coraz bardziej niepokoi się sta-
nem Bena. - Nie ma sensu...
Cilghal podniosła dłoń.
-Czekaj.
Gorog nadal przyciskała członki do piersi i chłostała powietrze antenkami. Tekli,
która jako uzdrowicielka szybciej niż inni uwolniła się ze sprzętu, wyszła z komory
pierwsza.
- Przepraszam - powiedziała, maszerując prosto do wyjścia -muszę skorzystać z
odświeżacza.
- Oczywiście. - Cilghal zmierzyła Luke'a mrocznym spojrzeniem. Wyczuł w niej
rosnące zainteresowanie. - Nie spiesz się.
Tahiri wyszła następna.
- Czasem powinnaś nam dać chwilę przerwy - poskarżyła się, podchodząc do kon-
soli. - Chwilami czuję się jak w czasie tygodniowego skoku w X-wingu...
Jej spojrzenie powędrowało do hologramu z danymi i przez chwilę zatrzymało się
na słupkach Gorog. Spojrzała na Luke'a i jej usta wygięły się w cynicznym uśmiechu.
- Zdaje się, że nie ja jedna wyszłam z tej wojny częściowo Yuuzhanką - mruknęła.
- Co będzie następne? Tatuaże Jedi?
Komentarz zabolał Luke'a bardziej niż powinien - głównie dlatego, że w miarę jak
eksperyment trwał, czuł narastający niepokój i zdenerwowanie żony.
- Nie robimy tego dla przyjemności - zaoponował. - Próbujemy...
- Tahiri, czy czujesz jakikolwiek ból? - przerwała mu Cilghal. -Dlatego wyszłaś?
Tahiri spojrzała na Kalamariankę jak na wyjątkowo tępą osobę.
- Cilghal, wewnątrz jestem w połowie Yuuzhanką. Ból wywołuje we mnie wy-
łącznie wrażenia mistyczne.
- Jesteś pewna? - dopytywała się Cilghal. - Nic a nic nie czujesz?
- On też nic nie czuje, ale to nie usprawiedliwia tego, co robisz. -Tesar wyszedł ze
swojego pomieszczenia, ciągnąc za sobą z tuzin pozrywanych kabli od czujników. - On
ma dość twoich zabaw. Nie będzie uczestniczył w torturach.
Zdarł z piersi garść elektrod i rzucił je na ziemię, ruszając w kierunku wyjścia.
Tahiri obserwowała go chwilę, wreszcie spojrzała na Luke'a z typowo yuuzhańską
twardością w oczach.
- Tesar i ja nie musimy być całkiem połączeni - odparła. — Chyba chciałabym zo-
stać.
- Myślę, że już skończyliśmy - odparł Luke, zastanawiając się, czy odraza, którą
czuje, dotyczy yuuzhańskiej części osobowości Tahiri, czyjego samego. - Mam rację,
Cilghal?
- Tak, zobaczyłam już wszystko, co chciałam.
Troy Denning
Janko5
245
Wyłączyła zasilanie sondy. Dane Gorog wróciły do normalnego poziomu i Mara
również wyemitowała poprzez Moc westchnienie ulgi.
- Na dzisiaj koniec - powiedziała Cilghal do Tahiri. - Dziękuję.
Luke obserwował wychodzącą Jedi i z każdą chwilą czuł się coraz bardziej rozcza-
rowany. Teraz nie miał już wątpliwości, że zarówno Tesar, jak i pozostali znajdują się
całkowicie pod kontrolą Raynara, że zgodzili się wrócić do Sojuszu Galaktycznego
tylko dlatego, żeby mogli umknąć z akademii -jak to wszyscy ostatnio robili - i szukać
pomocy dla Kolonii.
Drzwi zamknęły się z sykiem. Luke pokręcił głową i usiadł na ławce przed pane-
lem sterowania.
- Zdaje się, że to mówi nam wszystko, co chcieliśmy wiedzieć - rzekł. - Wszyscy
znajdują się pod wpływem Woli Kolonii.
- Woli w ogóle, a nie tego, w co wierzą Chissowie - poprawiła Colghal.
Luke podniósł wzrok.
- Ja już się pogubiłem.
Cilghal wyszła zza konsoli.
- Podobnie jak sama Moc, każdy umysł w galaktyce ma dwa aspekty. - Usiadła
obok Luke'a na ławce. - Jest świadomy umysł, który obejmuje wszystko, co o sobie
wiemy, oraz jego część podświadoma, która zawiera wszystkie ukryte cechy.
Luke zaczął rozumieć, do czego dąży Cilghal.
- Mówisz, że skoro jest wojna, Kolonia wytworzyła dwa rodzaje Woli: tę świado-
mą i tę podświadomą?
- Nie podświadomą lecz pozaświadomą - poprawiła Cilghal. - Podświadomość to
poziom umysłu pomiędzy pełną świadomością a całkowitą nieświadomością. My na-
tomiast mówimy o pozaświadomości, która pozostanie zawsze ukryta przed tą częścią
umysłu, którą znamy.
- Przepraszam - powiedział Luke. - To skomplikowane.
- Podobnie jak każdy umysł w galaktyce - zapewniła Cilghal. -Ta analogia jednak
całkiem dobrze pasuje, a nasz eksperyment pokazuje, że nawet bardzo dobrze. Alema i
Gorog kontrolowane są przez pozaświadomą Wolę... widać to doskonale po korelacji
ich ośrodków emocjonalnych.
- A Tekli, Tesar i Tahiri są kontrolowani przez świadomą Wolę Kolonii? - zapytał
Luke.
- Raczej przebywają pod jej wpływem - sprostowała Cilghal. -Nie są pod całkowi-
tą kontrolą Kolonii, bo wciąż uważają się za osoby indywidualne.
- Dlaczego więc zakończyli eksperyment?
- Jak często zdarza ci się zrobić coś, czego sam nie rozumiesz do końca? - odpa-
rowała Cilghal. - W każdym umyśle część pozaświadomą ma ogromną moc, niektórzy
psychologowie uważają nawet, że jest to moc absolutna. Dlatego, kiedy Gorog cierpia-
ła, pozaświadomą Wola Kolonii wpłynęła na jej świadomą Wolę, aby zakończyć ekspe-
ryment. Tekli musiała nagle skorzystać z odświeżacza, Tahiri musiała wyciągnąć...
- A Tesar się na nas rozzłościł.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
246
- Właśnie - powiedziała Cilghal. - Z całej trójki on był jedynym, który miał bodaj
mgliste pojęcie swojej motywacji. Barabelowie często mają kontakt ze swoją poza-
świadomości.
Luke pomyślał o tajemniczych atakach na niego i na Marę i o absurdalnym uporze
Killików, twierdzących, że nic takiego nie miało miejsca.
- Ale świadoma Wola nie będzie wiedziała o Woli pozaświadomej, prawda?
-Taka jest natura pozaświadomego umysłu, że pozostaje ukryta-rzekła Cilghal. -
Dlatego tak trudno jest wykryć Gorogów w Mocy. Killikowie wykorzystują ją do ukry-
wania się... nie tylko przed nami, lecz również przed resztą Kolonii.
- Gorogowie są częścią tajnego gniazda - przypomniał sobie Luke, aby się upew-
nić, że rozumie dobrze to, co mówi Cilghal. - Kolonia nie będzie więc tego świadoma...
- I równie dobrze mogą sobie wmówić, że ona nie istnieje - rzekła Cilghal. - Mniej
więcej udowodniliśmy, że tak jest, a to by wyjaśniało reakcję Killików na ataki na was.
- Wszystko to ma sens, z wyjątkiem jednej sprawy: dlaczego tajemnicze gniazdo
wciąż nas atakuje? - zastanawiał się Luke. - Wydawało się, że Raynar chce naszej po-
mocy.
- Ale stanowicie zagrożenie dla Lomi i Welka - odezwał się Ja-cen, a jego głos do-
chodził z hologramu z danymi. -A to oni właśnie kontrolują gniazdo Gorog.
- Wiesz o tym na pewno? - Luke zwrócił się ku hologramowi i z irytacją zmarsz-
czył brwi, widząc, że przemawia do niego rządek kolorowych słupków. - Wydawało mi
się, że kazałem ci zaprzestać zabaw ze skanerem mózgu Cilghal. Przyjdź tutaj, jeśli
chcesz uczestniczyć w tej rozmowie.
- Wiem, że Raynar wyciągnął Lomi i Welka z płonącego „Skoku". - Jacen uniósł
hełm skanera i teraz przesyłał swój głos w punkt przestrzeni przed Lukiem, jednocze-
śnie pozbywając się elektrod przyczepionych do ciała. - Wiemy też, że Saba została
zaatakowana przez oszpeconego rycerza Jedi, prawie na pewno Welka. Gotów jestem
uwierzyć, że Lomi również przeżyła.
- Tak - mruknął Luke. - Mnie też się tak wydaje.
- Pozostaje zatem tylko jedno pytanie - dodała Cilghal. - Dlaczego Alema dołączy-
ła do Gorog, podczas kiedy reszta z was...
- Z nich - poprawił Jacen. - Na wypadek, gdybyście nie zauważyli, mój umysł
przez cały czas pozostaje moją wyłączną własnością.
- Doskonale - zgodziła się Cilghal. - A więc dlaczego Alema połączyła się z Goro-
gami, podczas kiedy pozostali połączyli się z Taatami?
Luke znał odpowiedź na to pytanie, choć wolałby jej nie znać.
- Z powodu Numy - powiedział. Pamiętał chwilę, kiedy stanął przed zbiornikiem
bacty, w którym pływała Alema, odbierając całym sobą poczucie winy, którą Twi'le-
kanka czuła z powodu śmierci siostry w paszczy voxyna. - Kiedy N urna została zabita,
Alema większość gniewu skierowała do wewnątrz... a gniew był zawsze podatnym
gruntem dla kusicieli takich jak Lomi Pio.
- Wiedziałeś, że tak się stanie, prawda? - zapytał Jacen. Wyszedł z komory izola-
cyjnej, wciągając tunikę przez głowę.
- Jeszcze przed misją na Myrkrze... to miałeś na myśli?
Troy Denning
Janko5
247
Luke odwrócił się i spojrzał na nieprzytomną Twi'lekankę, więzioną przez nylastal
i tranqarest. -Nie przypuszczałem... nie myślałem o Gorogach. -Ale wiedziałeś, że
Alema ulegnie.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
248
R O Z D Z I A Ł
30
- Witam Starszych - powiedziała Leia, kłaniając się. Odstąpiła od drzwi i gestem
zaprosiła ithoriańskich gości do Sali
Rhysode. Stół z kosztownego drewna roo otoczony ekstrawaganckimi pływowymi
fotelami wyróżniał tę salę z na ogół skromnie urządzonych wnętrz akademii Jedi. Jako
sala przyjęć instytutu, który starał się serdecznie zniechęcać wszystkich gości, była to
również jedna z najrzadziej używanych sal w całym budynku - a jednak lepiej odzwier-
ciedlała rozsądek budowniczych Władz Odnowy aniżeli obecnych właścicieli.
- Mam nadzieję, że wybaczycie to otoczenie - zauważyła Leia, kiedy Ithorianie
znaleźli się w foyer. - To najlepsza sala, jaką w danych okolicznościach mogliśmy zna-
leźć.
Ooamu Waoabi - najstarszy z ithoriańskich starszych - uprzejmie powiódł węzłami
ocznymi po pokoju, a małe oczka mrugały łagodnie, odnotowując zautomatyzowane
dystrybutory napojów, najnowocześniejszy holoprojektor, transpastalową ścianę wy-
chodzącą na tereny szkoleniowe akademii i niskie hale uczelniane.
- Pani obecność ozdobi każde pomieszczenie, księżniczko Leio. - Waoabi prze-
mówił tylko jedną parą ust w krtani, co było wynikiem słabej opieki medycznej w itho-
riańskich miastach uchodźców. -Ale dziękuję za troskę.
-A ja dziękuję za przybycie na Ossus. - Leia z trudem opanowała ogarniające ją
podniecenie, trochę z obawy, że Ithorianie mogą poczuć się urażeni osiedleniem poza
Sojuszem Galaktycznym. - Wiem, że to niespodziewana podróż, ale Han i ja musimy
wkrótce wrócić w Nieznane Regiony, jak tylko „Sokół" będzie gotowy. Tymczasem
mam pewną kwestię do przedyskutowania.
Leia zawiesiła głos, gdy dwójka czarno ubranych ochroniarzy z Sojuszu Galak-
tycznego weszła do foyer i stanęła za Ithorianami.
Kobiety nie były uzbrojone - na Ossus tylko Jedi wolno było nosić broń - ale ich
muskularna budowa i zwinność ruchów sugerowały, że broń nie jest im potrzebna.
Dłoń Leii opadła na miecz świetlny. Zręcznie wsunęła się pomiędzy Waoabi i drugiego
ithoriańskiego starszego, aby przyjąć nowo przybyłych.
- Czy mogę w czymś pomóc?
Troy Denning
Janko5
249
- Może pani. - Kobaltowe oczy pierwszej z kobiet powędrowały za plecy Leii, ob-
serwując wszystkie kąty pokoju. - Możecie opuścić pomieszczenie.
Zanim pierwsza kobieta skończyła mówić, druga prześliznęła się za jej plecami,
machając pierzastymi antenkami skanera zagrożeń przed różnymi meblami i dziełami
sztuki. Leia spojrzała na Hana, który stanowczo zastąpił drogę kobiecie, z udanym zain-
teresowaniem studiując używany przez nią przyrząd.
- Czy to jeden z tych osławionych multiniuchaczy z Tendrando Arms, które tak
zachwalał mi Lando? - Han wsunął głowę pomiędzy delikatne antenki. udając, że chce
obejrzeć wyświetlacz, a przy okazji niszcząc kalibrację urządzenia. - Słyszałem, że
potrafią wywąchać gram termabumu z odległości pięćdziesięciu metrów.
Leia odczekała, aż pierwsza strażniczka wreszcie przestanie zerkać ponad jej ra-
mieniem.
- Chętnie opuszczę pokój, kiedy skończę spotkanie - oznajmiła. - Do tej pory pro-
szę zaczekać w recepcji...
- Nie mamy czasu czekać. - Do sali wszedł Cal Omas w zmiętej tunice podróżnej,
równie czerwonej jak żyłki w jego nabiegłych krwią oczach. - Ta sprawa pochłonęła
już za dużo mojego czasu.
- Prezydent Omas! - Dyplomatyczne umiejętności Leii musiały już nieco zardze-
wieć od rzadkiego używania, ponieważ nie umiała całkowicie ukryć zaskoczenia.
- A jak myślisz? - Omas ruszył do dystrybutora napojów. Po drodze minął itho-
riańską delegację i nawet jej nie pozdrowił. - Gdzie Luke?
-Naprawdę nie wiem. - Leia zakipiała gniewem na widok lekceważenia, z jakim
potraktował jej gości. - Prezydencie Omas, proszę pozwolić, że panu przedstawię Oo-
amu Waoabi i radnego Starszych Ithorian. Właśnie rozpoczynaliśmy spotkanie, a żeby
je odbyć, przebyli oni daleką drogę w wielkim pośpiechu.
Omas pojął aluzję, odstawił szklankę soku bwago, którą właśnie napełniał, i za-
wrócił do Ithorian.
- Starszy Waoabi, co za przyjemność widzieć pana znowu. - Skłonił się oficjalnie
Waoabiemu, po czym powitał pozostałych starszych po nazwisku, zacinając się dopiero
w momencie, kiedy doszedł do młodego łącznika Jedi, Ezama Nhora. Przez ten czas
Leia była pod wrażeniem; przypomniała sobie nawet, dlaczego pomogła Calowi Oma-
sowi zdobyć urząd prezydenta.
Omas powrócił do stanowiska z napojami.
- Proszę wybaczyć, że tak się wpakowałem - rzekł, podnosząc swój sok bwago do
ust. -Ale poprosiłem wyższych rangą Jedi, aby spotkali się tu ze mną w sprawie naj-
wyższej wagi.
- Obawiam się, że się pan rozczaruje - odezwał się Luke, który wszedł wraz z Ma-
rą do sali. Natychmiast podszedł do prezydenta, kłaniając się po drodze Ithorianom. -
Większość wyższych rangą Jedi nie jest dostępna. Może gdybyśmy mieli więcej czasu
na przygotowanie się...
- Gdybyście się nie ukrywali na Ossusie, to może byłbym w stanie wam ten czas
zapewnić. - Omas obrzucił Luke'a lodowatym spojrzeniem. -Trudno, wy będziecie mu-
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
250
sieli wystarczyć. Arystokra Formbi żąda wyjaśnień, po co Sojusz Galaktyczny wysłał
do Kolonii flotę wojenną.
- A wysłał? - Spojrzenie Luke'a spoczęło na Omasie, ale Leia czuła umysł brata,
sięgający w jej kierunku. Luke zastanawiał się, co to ma wspólnego z niejasnymi
wzmiankami o zmianie układu sił w Kolonii. -Nie miałem o tym pojęcia.
- Ja też nie - warknął Omas. - A jednak hapańska flota wojenna widziana była w
okolicach miejsca zwanego gniazdem Lizil.
- W Kolonii? - zapytał Corran Horn, wchodząc do sali. - A co ona tam robi?
- Miałem nadzieję, że ktoś tutaj potrafi to wyjaśnić. - Spojrzenie Omasa przeniosło
się na Leię. - Może pani?
- Obawiam się, że nie. - Leia spodziewała się tego trochę. W skomplikowanej
strukturze Hapańskiej Floty Królewskiej znalazł się zapewne jakiś ambitny szpieg,
który zobaczył korzyść w doniesieniu o spotkaniu floty z „Sokołem" do Wywiadu So-
juszu Galaktycznego. - Nie byli w nastroju do udzielania odpowiedzi na pytania.
- Kto nie był w nastroju do udzielania odpowiedzi? - zapytał Kyp, dołączając do
grupy. Skinął głową Ithorianom, co u niego było równoznaczne z oficjalnym powita-
niem dyplomatycznym, zignorował Omasa i podszedł do Leii i Hana. - Hapanie?
- Taaa - mruknął Han. - Chcieli nas internować.
- Internować? - Omas zmarszczył brwi. - Spotkaliście się z tą flotą?
Leia poczuła, że coś się w niej gotuje.
- Nie wiedział pan o tym?
- Nie - głos Omasa był lodowaty.
- Przykro mi - odparła Leia. - Daliśmy słowo, że nie zdradzimy ich obecności.
- I dotrzymaliście go? - zapienił się Omas.
- Niektórzy z nas wciąż jeszcze dotrzymują obietnic - zauważył Han. - Wiem, że
to staromodny zwyczaj, ale nadal istnieje.
- Sojusz Galaktyczny nie może sobie pozwolić na wasze obietnice -odparował
Omas. - Mogę mieć tylko nadzieję, że nie wszczęli wojny.
- Leia nie miała wyboru - odparł Luke. - Słowo jednego Jedi dane drugiemu jest
wiążące.
Omasowi opadła szczęka.
- Proszę mi nie mówić, że na tych statkach byli Jedi!
- To była flota Tenel Ka, a ona jest Jedi - wyjaśniła Mara. -A słowo Leii dane
agentowi Tenel Ka jest równie wiążące, co dane samej królowej.
Stwierdzenie to było lekko naciągane, ponieważ uczciwość jednego Jedi wobec
drugiego była raczej niepisanym kodeksem aniżeli formalnym przepisem. Rozciągnię-
cie go jednak na przedstawicieli Jedi było całkowitą innowacją. Leia doceniła pomoc
Mary. Ruszyła w kierunku części konferencyjnej, dając początek stopniowemu prze-
mieszczaniu się grupy, które -jak miała nadzieję - spowoduje zmianę nie tylko lokaliza-
cji, lecz i nastroju. Zaledwie dotarła na miejsce, z rozbawieniem zaobserwowała, jak
Omas instynktownie szuka najważniejszego miejsca przy okrągłym stole. Teraz byłby
dobry moment, aby poprosić Ithorian o zaczekanie w okolicy recepcji, ale nie miała
zamiaru sankcjonować w ten sposób bezczelnego wtargnięcia Omasa do sali. Jeśli nie
Troy Denning
Janko5
251
miał ochoty prowadzić dyskusji przy Ithorianach, to on powinien poprosić ich o opusz-
czenie sali.
- Skoro nie wiedział pan o naszym spotkaniu z hapańską flotą, panie prezydencie
Omas, dlaczego uznał pan, że Han i ja jesteśmy w stanie panu powiedzieć, co ta flota,
robiła w Kolonii? - zapytała Leia.
- Z powodu pani syna. - Omas usiadł wreszcie w fotelu naprzeciwko niej, nie
spuszczając wzroku z inkrustowanych wzorów w kształcie czarnych kół z białą gwiaz-
dą w środku, które powtarzały się na powierzchni stołu. - Myślałem, że Jacen wam
powie, po co to zaaranżował.
- Jacen? - zapytał Han i usiadł po prawej ręce Leii. - Jak ostatnim razem sprawdza-
łem, nie był żadnym królem.
- Nie, ale Tenel Ka wysłała hapańską flotę wkrótce po jego wizycie. - Omas za-
czekał, aż Luke, Mara i pozostali mistrzowie Jedi zajmą miejsca przy stole konferen-
cyjnym. Ostentacyjnie spojrzał na Ithorian, ale wreszcie musiał pogodzić się z faktem,
że Jedi nie poproszą ich o opuszczenie sali, więc przeniósł wzrok na blat stołu. -Wątpię,
żeby to był zbieg okoliczności.
- Bo nie był - odezwał się Jacen, wchodząc do sali. - Poprosiłem ją aby wysłała
flotę na pomoc Kolonii.
Omas okręcił się w fotelu, żeby na niego spojrzeć.
- A po co, do wszystkich galaktyk, to zrobiłeś?
Zamiast odpowiedzieć, Jacen zatrzymał się przy Ithorianach, pozdrawiając każde-
go z sympatią i do wielu zwracając się po imieniu, po czym przeprosił ich i przeszedł
do części konferencyjnej. Ithorianie, uprzejmi, ale spostrzegawczy, pozostali w foyer,
niezręcznie witając się z Kenthem Hammerem, Cilghal i innymi mistrzami Jedi, którzy
powoli zbierali się w sali.
Jacen usiadł na fotelu obok Omasa.
- Jestem Jedi - oznajmił. - Moje powody są racjonalne i szczere i to wszystko, co
musi pan wiedzieć.
Uspokajający aromat drzewa roo musiał zacząć działać, bo Omas pozostał w fote-
lu i jedynie spojrzał na Luke'a.
- Nie wiedziałem, że Jacen jest mistrzem.
- W tej sali ceni się opinie wszystkich Jedi... nawet tych, którzy nie uważają się za
członków zakonu. - Luke spojrzał na Jacena. -Może powinieneś to wyjaśnić obecnym
mistrzom?
- Jeśli sobie tego życzysz - odparł Jacen ciepło. - Próbowałem zapobiec wojnie.
- Zapobiec wojnie? - zdziwił się Omas. - Chissowie...
- .. .rozumieją jedynie władzę - przerwał Jacen. -A teraz Killikowie mają jej tro-
chę. Flota hapańską zapewni nam czas, jakiego potrzebujemy na rozwiązanie tego kon-
fliktu.
- Kosztem Sojuszu Galaktycznego - żachnął się Omas. - Chissowie już grożą, że
wycofają patrole bezpieczeństwa, jeśli nie opanujemy naszych Jedi.
Oczy Mary - oraz większości pozostałych mistrzów - zabłysły na słowo „naszych",
ale Omas udał, że tego nie widzi. Znów spojrzał na Luke'a.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
252
- Chcę, żebyś tym właśnie się zajął, mistrzu Skywalkerze - rzekł. - Używając siły,
jeśli to się okaże konieczne. Chcę, aby w ciągu miesiąca wszyscy nasi Jedi, oraz cała
flota hapańska, znaleźli się z powrotem w granicach Sojuszu Galaktycznego.
- A może lepiej by było, aby to pan porozmawiał z królową Tenel Ka? - zapytała
Leia. - W końcu jest władczynią republiki Sojuszu Galaktycznego.
- I Jedi - odparował Omas. Spuścił oczy i ciągnął nieco ciszej: - Szczerze mó-
wiąc, ona wcale nie chce mnie słuchać. Upiera się, że to, co robi, jest właściwe i na tym
się kończy dyskusja.
- I być może nasza też się na tym powinna skończyć - wtrącił Kyp. Siedział po le-
wej ręce Leii, wpatrując się w Luke'a, który zajmował miejsce po drugiej stronie, przy
promieniu jednej z największych inkrustowanych gwiazd. - Jedi nie odpowiadają przed
politykami.
- Co? - Tym razem odezwał się Corran, który siedział po drugiej stronie Kypa. -
Więc przed kim? Przed samymi sobą?
- Oczywiście - spokojnie odparł Jacen. - Komu innemu możemy powierzyć we
władanie naszą Moc? Musimy postępować zgodnie z własnym sumieniem.
- To bardzo aroganckie podejście - powiedział Kent Hammer. Położył dłonie na
stole i pochylił się do przodu, patrząc Jacenowi prosto w oczy. - Martwię się, jeśli któ-
rykolwiek z Jedi mówi coś takiego... ale ty, Jacenie?
- Istotnie, zdrowe procedury postępowania w sprawach publicznych nakazują, aby
potężne frakcje znajdowały się pod kontrolą władz cywilnych - odezwała się Leia roz-
sądnym, łagodzącym tonem. Jacen prawdopodobnie o tym nie wiedział, ale właśnie
rozdrapał starą ranę mistrzów, a ona nie chciała żeby spotkanie przerodziło się w jesz-
cze jedną pyskówkę na temat relacji Jedi z rządem. - Nawet ludzi o najlepszych inten-
cjach władza może zniszczyć.
- Dlatego mamy złożyć ciężar podtrzymywania nas w czystości na ramiona słab-
szych? - naciskał Jacen. - Matko, sama widziałaś, jak dwa rządy upadły przez własną
korupcję i nieskuteczność, a trzeci właśnie się wali. Naprawdę wierzysz, że Jedi powin-
ni być narzędziem tak słabych instytucji?
Leia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Pytanie Jacena było właściwie retoryczne.
Był przy tym, kiedy deklarowała, że nie chce już nigdy zajmować się polityką i lepiej
niż ktokolwiek inny wiedział -może nawet lepiej niż Han -jak bardzo bolała ją niepo-
radność rządu Nowej Republiki. W sumie prawie zgadzała się z jego słowami... i pew-
nie przyznałaby to otwarcie, gdyby znała lepsze metody prowadzenia galaktycznej
republiki.
Kiedy Leia nie odpowiedziała, Jacen zwrócił się do Omasa, który kipiał w milczą-
cej pasji.
- Przykro mi, jeśli to pana obraża... - powiedział.
- To obraża mnie - wtrącił Corran. - Jedi istnieją po to, żeby służyć Sojuszowi Ga-
laktycznemu.
- Naszą powinnością jest Moc. - Głos Kypa był spokojniejszy niż głos Corrana, ale
twardszy. - Naszą jedyną powinnością.
Kenth Hammer wyciągnął do Kypa dłoń w pojednawczym geście.
Troy Denning
Janko5
253
- Według mnie to, co mówi Corran, oznacza, że naszym obowiązkiem jest służenie
Sojuszowi Galaktycznemu, ponieważ służba Sojuszowi oznacza służbę Mocy.
- A więc to tak? - zapytał Han. Zazwyczaj unikał debat etycznych jak czarnych
dziur, którymi były w istocie, ale tym razem nawet on nie mógł się powstrzymać. -
Przecież Corran całkiem otwarcie dał nam do zrozumienia, że Jedi są po prostu bandą
gliniarzy Władz Odnowy, którzy powinni przyjmować rozkazy od prezydenta Omasa
jak wszyscy inni.
Mrugnął do Jacena - w tym momencie nie mógł chyba zrobić nic gorszego.
Corran skierował na niego wzrok ostry jak promienie laserowe.
- Owszem, myślę, że jesteśmy odpowiedzialni przed władzą Sojuszu Galaktyczne-
go.
- Nawet jeśli to oznacza wojnę w innej części galaktyki? - odparowała Mara. - Bo
w tym przypadku akurat Jacen ma rację. Moc rozciąga się poza Sojusz Galaktyczny... i
nasza odpowiedzialność również.
-A potem niech reszta galaktyki płaci za was rachunki - warknął Omas. - Dopóki
tak się nie stanie, oczekuję, że Jedi będą na pierwszym miejscu stawiali interesy Soju-
szu Galaktycznego.
Wokół stołu konferencyjnego nagle zapadła cisza. Corran i Kenth rzucali oskarży-
cielskie spojrzenia na Kypa i Marę, a Mara i Kyp obserwowali Omasa z porozumie-
wawczymi uśmieszkami.
Po dłuższej chwili odezwał się Luke:
- Kiedy Sojusz zaoferował swoją pomoc, powiedziane było wyraźnie, że jest to
pomoc bezwarunkowa.
- W idealnej galaktyce tak by rzeczywiście było - stwierdził Omas. Bez zmrużenia
oka wytrzymał spojrzenie Luke'a, nie czując żalu ani zakłopotania, że łamie własne
słowo. -Ale finanse Sojuszu Galaktycznego są i bez tego dość dziurawe. Jeśli będziemy
musieli nagle zastąpić chissańskie patrole, jedynym sposobem uzyskania funduszy
będzie cięcie po budżecie Jedi.
Kyp oparł łokcie na krawędzi blatu i przebiegł wzrokiem po zebranych mistrzach.
- No cóż, przynajmniej kwestia została postawiona otwarcie: jesteśmy najemnika-
mi, a nie Jedi.
Corranowi oczy wyszły na wierzch ze złości i w tym momencie debata przerodziła
się w otwartą sprzeczkę. Corran i Kenth zażarcie bronili opinii, że zakon winien jest
lojalność przede wszystkim Sojuszowi Galaktycznemu, Kyp i Mara zaś uparcie twier-
dzili, że Jedi powinni dążyć do pilnowania pokoju i porządku wszędzie tam, gdzie we-
zwie ich Moc. Leia wewnętrznie aż się skurczyła na myśl o tym, co Ithorianie sobie
pomyślą o tym dyskusyjnym popisie. Spojrzała w kierunku foyer i stwierdziła, że stoją
tam grzecznie i w milczeniu, zapomniani i niezauważani przez Jedi dokładnie tak samo,
jak pozostawali zapomniani i niezauważani przez Sojusz Galaktyczny przez ostatnie
pięć lat... i wtedy nagle przyszła jej do głowy potworna myśl.
Leia znalazła nagle rozwiązanie problemu Kolonii... rozwiązanie, które oznaczało
wystawienie Ithorian do wiatru po raz kolejny.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
254
Głosy mistrzów stawały się coraz ostrzejsze i głośniejsze, ale Leia milczała. Jej
plan spodobałby się Omasowi bardziej niż jej, a to stanowiło dla niej dobry powód, by
go odrzucić. Kiedyś darzyła prezydenta wielkim szacunkiem, powierzając mu prowa-
dzenie wojny z Yuuzhan Vongami. Lecz pokój był nieraz trudniejszy do przeprowa-
dzenia niż wojna. W ciągu pięciu ostatnich lat Omas zawarł za dużo kompromisów,
skłaniał się przed potrzebami chwili zbyt wiele razy, aż wreszcie przestał w ogóle pod-
nosić głowę na tyle wysoko, by widzieć cokolwiek ponad horyzontem.
A jeśli Leia zaproponuje swoje rozwiązanie, to też poniesie winę. Nie wiedziała,
czy może to uczynić, czy pokój wart jest tego, aby widzieć żałosne spojrzenie Cala
Omasa w odbiciu swojej twarzy w lustrze każdego rana.
Wreszcie Luke miał dość.
-Koniec!
Kyp i Corran nie przerwali sprzeczki. Luke wstał i powtórzył głosem nie tyle gło-
śniejszym, ile surowszym:
- Koniec.
Kyp i Corran zamilkli wreszcie.
- Czy Jedi tak właśnie rozwiązują kwestie sporne? - zapytał Luke. Twarze obu mi-
strzów zalały się rumieńcem zakłopotania.
- Przepraszam - odezwał się Corran.
Przepraszał Luke'a, nie Kypa, ale i tak zrobił więcej niż ten ostatni, który tylko
opadł na fotel, starannie unikając wzroku Corrana, i wbił wzrok w gwiazdy na blacie
stołu.
- Szkoda - mruknął Han. - Od lat nie widziałem porządnej walki na miecze świetl-
ne.
Leia już miała ochotę kopnąć go pod stołem, kiedy jej mąż krzyknął z bólu:
- Przepraszam - niewinnie rzuciła Mara, zerkając na Leię ponad głową Hana. -
Musiałam się przeciągnąć.
- Nie szkodzi - odparła Leia. Żart Hana był zbyt prawdziwy, by mógł być zabaw-
ny: rozłam w zakonie Jedi dzisiaj jeszcze się pogłębił i Leia zaczęła się zastanawiać,
czy w ogóle jest szansa na jego naprawienie. - Sama czuję się nieco stłamszona.
Luke pozwolił, aby w sali zapanowało pełne napięcia milczenie, po czym siadł i
spojrzał na Omasa.
- Osiągnięcie zgody w sprawie pańskiego żądania może zająć nieco czasu, panie
prezydencie. Jak pan widzi, naszą decyzję komplikuje fakt, że Chissowie podejmują
działania przeciwko Killikom nie z powodu tego. co Killikowie zrobili, lecz co mogą
zrobić.
Omas poważnie skinął głową błądząc po blacie stołu niezdecydowanym spojrze-
niem. W duchu analizował zachowanie tych Jedi, którzy stawili mu czoło, i próbował
zrozumieć motywy pozostałych, którzy tego nie uczynili. Wreszcie spojrzał na Luke'a.
- Mistrzu Skywalker, mnie to po prostu nie obchodzi - rzekł. - Problemy Chissów
z Kolonią nie mają z nami nic wspólnego. Nie możemy ryzykować życia obywateli
Sojuszu Galaktycznego tylko dlatego, że paru Jedi uważa się za związanych jakąś dzi-
waczną moralnością, której nie podzielają inni.
Troy Denning
Janko5
255
Kam Solusar i Tionne przybyli właściwie pod koniec tej wymiany zdań. Leia nie
widziała ich prawie od roku, ale stwierdziła, że się nie zmienili. Kam miał te same białe
włosy, nieodmiennie ścięte bardzo krótko, a srebrzyste warkocze Tionne opadały jej
kaskadą na ramiona. Zaledwie przeszli przez drzwi, stanęli jak wryci, odepchnięci wro-
gością panującą w Mocy. Ich twarze wyrażały takie zgorszenie, jakby właśnie wpadli
na parę parzących się Togorian.
Leia nie zdawała sobie sprawy, jak trująca stała się atmosfera w pomieszczeniu,
dopóki nie zobaczyła ich niepokoju. Rozłam w Radzie powiększał się wprost na jej
oczach, tworząc przepaść, która będzie coraz trudniejsza do przebycia dla tak dumnych
mistrzów jak Kyp i Corran. Uznała zatem, że jej pomysł ma szansę realizacji. Była
pewna, że ma rację, a skoro może ten rozłam zakończyć, niech tak się stanie nawet za
cenę jej własnego sumienia.
Kam i Tionne usiedli obok siebie, po drugiej stronie Cilghal i naprzeciwko Luke'a.
- Właśnie omawialiśmy sytuację na Qoribu - wyjaśnił Luke. - Prezydent Omas
poinformował nas, że Tenel Ka wysłała hapańską flotę wojenną na pomoc Kolonii.
Tionne wytrzeszczyła srebrzystoperłowe oczy.
- To nie brzmi dobrze - uznała.
- Jest jeszcze gorzej - odparł Corran, łypiąc groźnie na Jacena. -Odpowiedzialny za
to jest Jedi.
- Posłużył się swoim sumieniem - odparował Kyp. - A to więcej, niż można po-
wiedzieć o połowie...
- Właściwie - przerwała Leia, ucinając obelgę, zanim jeszcze została ona wypo-
wiedziana - istnieje sposób, aby Jedi mogli powstrzymać wojnę i zaskarbić sobie zaufa-
nie Chissów.
Han jęknął, ale wszyscy pozostali spojrzeli na nią z mieszaniną ulgi i wyczekiwa-
nia. -Han i ja odkryliśmy...
- Hej, słonko. - Han złapał ją za ramię. - Możemy pogadać minutkę?
To się nie spodobało Omasowi.
- Kapitanie Solo, jeśli pan odkrył coś użytecznego dla Sojuszu Galaktycznego...
- Proszę wybaczyć, panie prezydencie. - Leia obróciła się z fotelem, ustawiła go
oparciem do stołu i odczekała, aż Han zrobi to samo.
- Tak, skarbie? - zwróciła się do męża. Hanowi oczy wyszły na wierzch.
- Do wszystkich czarnych dziur, co ty wyprawiasz?
- Powstrzymuję wojnę - szepnęła Leia. Wiedziała, że Han zaprze się obiema no-
gami, jeśli się zorientuje, jak jato boli, dlatego starannie ukryła cierpienie. - Ratuję mi-
liardy istnień, utrzymuję Radę w jednym kawałku, chronię Sojusz Galaktyczny... i takie
tam.
- Wiem, wiem. - Han wycelował kciuk w stronę Ithorian. -A oni? Świat, który dla
nich znaleźliśmy, jest doskonały...
- Dla Killików także. - Poczuła znajome mdłości, jak zawsze, kiedy jeszcze jako
prezydent Nowej Republiki musiała dokonywać nieuczciwego wyboru. - Ithorianami
zajmiemy się w inny sposób.
- W jaki? - zapytał Han. - Poprosimy Omasa, żeby dał im planetę?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
256
- Nie - odparła. - Zmusimy go.
Obejrzała się i uśmiechnęła do Omasa poprzez stół.
- W drodze do domu odkryliśmy z Hanem małą grupę niezamieszkanych planet -
zaczęła, odczekała, aż ucichnie pomruk zaskoczenia, i ciągnęła: - Uważam, że to będzie
dobry dom dla gniazd Qoribu.
Moc wypełniła fala rozczarowania i Leia nie mogła się powstrzymać, aby ponad
głową Omasa nie spojrzeć w stronę foyer. Wszyscy Ithorianie w milczeniu spoglądali w
jej stronę, z oczami przymkniętymi w rezygnacji... a może był to smutek. Kiedy jednak
Leia odnalazła wzrokiem spojrzenie Waoabiego, on tylko zacisnął wargi i lekko skinął
głową na znak aprobaty. Żaden Ithorianin nie zechciałby mieszkać na świecie okupio-
nym krwią innych istot.
Leia spojrzała na Luke'a.
- Proponuję przenieść gniazda Qoribu na te planety.
- Jak? - zaoponował Jacen. - W systemie są cztery gniazda, w każdym co najmniej
dwadzieścia tysięcy Killików, a gniazda Killików nie przenosi się ot, tak. Trzeba je
zbudować od nowa wewnątrz statku, zmagazynować...
- Jestem pewna, że Tenel Ka poinstruuje swoją flotę, jak im pomóc - odparła Leia.
- Szczerze mówiąc, właśnie na to liczę.
Jacen otworzył usta, zamknął je szybko i skinął głową.
- To się może udać.
- I będzie wyglądało tak, jakby Jedi chcieli to zrobić od samego początku - ucie-
szył się Omas. - To genialne!
- Jesteś pewna, że ta planeta jest całkowicie opuszczona? - wypytywał Luke Leię.
- W drodze powrotnej do Kolonii możemy się tam zatrzymać i przeprowadzić peł-
ny skan sektora. - Leia obejrzała się na Hana, który przytaknął. - Ale jestem pewna.
Astrobiologia jest tam... po prostu wyjątkowa.
- No cóż, to dobrze. - Luke powiódł wzrokiem po kręgu Jedi, czekając, aż każdy z
obecnych potwierdzi swoją zgodę skinieniem głowy. - Chyba osiągnęliśmy porozumie-
nie.
Moc powoli zaczęła oczyszczać się z goryczy, z twarzy mistrzów zniknęło napię-
cie.
- Lepiej przygotujmy się na rozprawę z Mrocznym Gniazdem -wtrąciła Mara. -
Może im się ten pomysł nie spodobać.
- Mroczne Gniazdo? - zdziwił się Omas.
- Gniazdo Gorog - wyjaśnił Luke. - Kolonia wydaje się zupełnie nie uświadamiać
sobie jego istnienia, dlatego zaczęliśmy je nazywać Mrocznym Gniazdem.
- Zaatakowało nas kilka razy - dodała Mara.
- Dlaczego? - zapytał Omas.
Mara zawahała się, najwyraźniej nie chcąc opowiadać prezydentowi o osobistej
wendecie, którą wypowiedziało jej gniazdo, więc na pytanie odpowiedziała Leia:
- Nie jesteśmy pewni. Zdaje się, że to gniazdo nie chce, abyśmy wtrącali się w
sprawy Kolonii. Należy przypuszczać, że znów spróbuje nas powstrzymać.
Troy Denning
Janko5
257
- Może Mroczne Gniazdo chce wojny - zasugerował Jacen. -Wygląda na to, że Ko-
lonia pchała się w kierunku obszaru Chissów, zanim jeszcze ich własne światy przesta-
ły im wystarczać. Musi być jakiś powód.
- Nie rozumiem - odparł Omas. - Myślałem, że przekonaliście Tenel Ka do wysła-
nia floty dlatego właśnie, że Kolonia stara się uniknąć wojny.
- Kolonia tak - zgodziła się Cilghal. - Ale nie Mroczne Gniazdo...
- .. .które może mieć własne powody, aby pragnąć wojny - dokończyła Leia. Nie
chciała utrudniać Omasowi zrozumienia sprawy przydługimi wywodami na temat poza-
świadomej motywacji Kolonii... ani dawać mu podstaw do zwątpienia w zdolność Jedi
do zażegnania kryzysu. - W Kolonii występuje... eee... walka o władzę.
- Chyba jak wszędzie? - zauważył Omas, rozsądnie kiwając głową. Walka o wła-
dzę była problemem, który każdy pracownik rządowy doskonale rozumiał. - Czy to
może stanowić dla nas jakiś problem?
- Może tylko znalezienie ich - odrzekła Mara. - Gorog są dość skryci. Do tej pory
widywani byli na Yoggoy i Taat, ale nie mamy pojęcia...
- To żaden problem - wtrącił się Han. - Ja mogę znaleźć ich gniazdo.
- Nie wiem, czy to w ogóle możliwe - zaoponowała Cilghal. -Struktura społeczna
Gorog może być całkiem odmienna od innych gniazd. Mogą mieć ukryte pasożytnicze
komórki we wszystkich pozostałych...
- Potrafię ich znaleźć, a przynajmniej... no... ich serce - odparł Han, za przykładem
Leii nie podając imion Lomi i Welka. - Zaufajcie mi.
- Świetnie. - Luke zwrócił się do prezydenta Omasa i dodał: -Ale będziemy musie-
li zabrać ze sobą dość dużą grupę Jedi, aby zneutralizować całe gniazdo. Chissowie
będą zaniepokojeni... i nic, co pan powie, nie zdoła ich uspokoić.
- Uspokoją się, kiedy Killikowie opuszczą Qoribu. Do tego momentu zajmę się
nimi... tylko nie marudźcie zbyt długo. - Omas oparł dłonie na blacie stołu i wstał. - W
takim razie mogę już was przeprosić.
- Nie tak szybko, panie prezydencie - zaprotestował Han. - Jeszcze nic nie powie-
dzieliśmy o cenie.
- Cena? - Omas spojrzał na Luke'a, który tylko wzruszył ramionami i ruchem gło-
wy skierował prezydenta z powrotem do Hana. -Oczywiście, Sojusz Galaktyczny jest
gotów wynagrodzić wszelkie koszty, jakie ponieśliście w związku z „Sokołem"...
- Mówimy o czymś znacznie większym. - Han wskazał Omasowi fotel, gestem na-
kazując mu usiąść. - Widzi pan, Leia i ja mieliśmy pewne plany w stosunku do tej gru-
py planet i nie mamy zamiaru z tego zrezygnować tylko dlatego, że pan się boi, co so-
bie pomyślą Chissowie.
Omas się skrzywił.
- Przepraszam, ale nie rozumiem, o czym mówicie.
- Mówimy o Borao - wyjaśniła Leia. - Chcemy, aby pan anulował roszczenie Re-
PlanetHab na korzyść naszego.
- Widzi pan, byliśmy tam wcześniej, a oni w pewnym sensie nas podeszli - dodał
Han. - Do tej pory nie mogę dojść do siebie.
- Chcecie, żebym wam dał planetę? -jęknął Omas. - W Wewnętrznych Regionach?
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
258
- Nie nam... - Leia wskazała ponad ramieniem Omasa na Ithorian. - Naszym klien-
tom.
Omas bardzo powoli obrócił się w fotelu i spojrzał na Ithorian, którym nagle wy-
raźnie poprawiły się humory.
- Rozumiem - rzekł. - Gdyby decyzja należała wyłącznie do mnie...
- Han, pamiętasz jeszcze współrzędne tej grupy planet? - zapytała Leia. - Mieliśmy
wtedy problemy z komputerem nawigacyjnym i nie jestem pewna, czy zrobiłam kopię...
- Zobaczę, co się da zrobić - rzekł Omas, wstając znowu. - Ale rozumiecie chyba,
że nie mogę tak po prostu tego nakazać. Ustawa o Odzysku obowiązuje... będę musiał
przepchnąć wyjątek.
- Więc proszę się lepiej z tym pospieszyć - rzekł Corran, odchylając się w tył w fo-
telu. - Problem Qoribu jest naprawdę pilny i jestem pewien, że państwo Solo chcieliby
tę sprawę rozwiązać, zanim wylecą...
- To absolutnie niemożliwe - zaprotestował Omas.
Corran tylko wzruszył ramionami. Omas spojrzał na Kentha, który nagle udał
ogromne zainteresowanie poligonem za oknem.
- Mogę zablokować roszczenie RePlanetHab - westchnął Omas, spojrzał na Itho-
rian i dodał: - To może zająć miesiąc lub dziesięć, ale przepchnę tę sprawę. O tej porze
w przyszłym roku znów będziecie na własnej planecie. Daję wam słowo prezydenta.
- Niewiele to - skomentował Han, wstając. - Ale zawsze coś.
- Przeciwnie - odparł Waoabi, podszedł bliżej i wyciągnął długopalcą dłoń, aby
uścisnąć rękę Omasa, tym samym przyjmując ofertę. - To znacznie więcej, niż mamy w
tej chwili. Dziękuję.
Grzeczność Waoabiego powinna była poprawić Leii humor, ale tak się nie stało.
Była smutna, zniesmaczona i czuła się jakby splamiona wymianą, której musiała doko-
nać.
No i chcąc nie chcąc, znów tkwiła po uszy w polityce.
Troy Denning
Janko5
259
R O Z D Z I A Ł
31
Na piersi Jainy spoczywał ciężar, a jedno ucho rozgrzewało ciche, pulsujące mru-
czenie. Powietrze dormitorium wypełniała kojąca mieszanka zapachów mydła z od-
świeżacza i ciał tuzina rozmaitych gatunków. Głównym jednak zapachem, znajomym,
najsilniejszym i podszytym nutą piżma, był zapach człowieka.
Mężczyzny.
Zekk.
Jaina sięgnęła w dół i natrafiła na obejmujące ją ramię, a nieco niżej również na
nogę. Poprzez resztki oszołomienia spowodowanego nadmiarem membrozji widziała
znajome, ostro rzeźbione rysy twarzy otoczone chmurą potarganych czarnych włosów.
Na szczęście wciąż miał na sobie ubranie.
Wspomnienia poprzedniej nocy napłynęły falą. Przybycie Unu na Jwlio, Taniec
Połączenia, Taatowie odchodzący w stronę Jaskini Godów, Dwumyślni wychodzący po
dwoje, troje i czworo, jej dłoń w dłoni Zekka...
Zielone oczy mężczyzny otworzyły się, a uśmiech na jego twarzy zastąpiło pełne
zmieszania skrzywienie. Zamrugał parę razy, spojrzał na lekko ubrane ciało kobiece, na
którym się ulokował, i uniósł brew. Jaina prawie usłyszała, jak jego umysł zaskoczył z
lekkim kliknięciem. Powoli odwrócił wzrok, a ona poczuła, jak jego emocje przechodzą
od niedowierzania w oszołomienie i poczucie winy.
- Cóż - odezwała się z nadzieją, że zabrzmi to dość swobodnie -interesująca noc.
- Owszem. - Zekk zsunął ramię i nogę z jej ciała. -A już myślałem, że mi się to
śniło.
Jaina uniosła brew.
- A twierdzisz, że tak nie jest?
Zekk wytrzeszczył oczy.
- Przecież, to była świetna zabawa! - powiedział. - Naprawdę świetna, tylko... wy-
dawała się nie całkiem realna...
Zekk urwał, dzieląc się z nią swoimi myślami i uczuciami bezpośrednio poprzez
więź... a może przez umysł Taatów... zamiast próbować wyjaśniać cokolwiek. Kochał
ją od czasu, kiedy byli nastolatkami, mnóstwo razy wyobrażał sobie, jak kroczy u jej
boku. Ale ostatniej nocy nie wydawało mu się, że to oni. Poniosła ich fala killickich
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
260
emocji. Odnalazł ją w tanecznym zapamiętaniu, choć wiedział, że Jaina nie podziela
jego uczuć, i nagle stwierdził, że prowadzi ją do dormitorium wraz z innymi Dwumyśl-
nymi...
- Zekk, nic między nami nie było - powiedziała cicho Jaina. Mogła odpowiedzieć
szybciej i jaśniej samą myślą, ale teraz właśnie bardzo potrzebowała wrażenia osobno-
ści, które przychodziło ze słowami... nawet jeśli była to jedynie iluzja. - Trochę piesz-
czot między dwojgiem przyjaciół... źle się z tym czujesz?
- Nie! - odparł Zekk. - Po prostu mam wrażenie... że wykorzystałem okazję.
Jaina ujęła go za ramię.
- Nieprawda. - Była szczerze wzruszona jego troską... i szczerze uradowana, że to
przystojny, muskularny, znajomy Zekk trzymał ją za rękę, a nie Raynar. - Straciliśmy
na chwilę panowanie nad sobą, ale je odzyskaliśmy. Cieszę się tylko, że Alema wyje-
chała do domu z mamą i tatą.
Zekk milczał.
Jaina uniosła się na łokciu.
- Hej! - Pchnęła go lekko. - Wiem, o czym myślisz.
Zekk zarumienił się i odwrócił. Jaina wyczuła, że zamknął się emocjonalnie.
- Zekk, nie możesz tego robić - powiedziała. Musieli utrzymywać otwartą więź,
aby wzajemnie obdarzać się siłą i zdecydowaniem, a także zachować swoją odrobinę
tożsamości w ogromnym umyśle Taatów. - I czy mógłbyś przestać przepraszać?
Przewróciła oczami i sięgnęła po kombinezon.
- Muszę się ubrać.
Usiadła, czując za sobą czyjąś obecność. Obejrzała się i u wezgłowia ich sześcio-
kątnego łóżka ujrzała Raynara.
Ubrany w szkarłat i złoto, otoczony był zwykłą świtą starannie dobranych Killi-
ków. Siedział w kucki, spoglądając na sześciokątną komórkę bez śladu emocji na po-
krytej bliznami twarzy. Jaina poczuła narastający w niej podziw i lęk - normalną reak-
cję Taatów na obecność UnuThula - i stwierdziła, że jej usta rozciągają się w pełnym
adoracji uśmiechu.
Udało jej się zetrzeć go z twarzy, kiedy przypomniała sobie, że „to" było kiedyś
Raynarem Thulem.
- O, Raynar... dzień dobry. - Wsunęła nogi w nogawki kombinezonu i ubierała się
dalej bez zakłopotania. Nie ma wielkiego sensu udawać wstydliwej, kiedy kilka tysięcy
współgniazdowiczów ma dostęp do twojego umysłu. - Przyszedłeś sprawdzić, jak żyją
trutnie?
Raynar pochylił sztywny kark.
- Czemu nazywasz nas „Raynar", skoro wiesz, że Raynar Thul nie istnieje?
- Raynar wciąż gdzieś tam jest - odparła. - Czuję go.
Raynar spojrzał na nią groźnie.
- Być może masz rację - wymamrotał. - Może odrobina Raynara Thula wciąż w
nas tkwi. - Błysk smutku pojawił się w zimnych niebieskich oczach. - I będzie mu
przykro, że odjeżdżasz.
Jaina poczuła jednocześnie niepokój Zekka i własny.
Troy Denning
Janko5
261
- Odjeżdżam?
- Wasze zadanie tutaj dobiegło końca - wyjaśnił Raynar.
- Naprawdę? - Wsunęła ramię w rękaw. - Nie wiedziałam, że Chissowie się wynie-
śli.
W chwili, kiedy to mówiła, w jej umyśle pojawił się obraz patrolu zwiadowczego
szponowców - scena została jej przekazana z jednego z monitorów taktycznych w na-
stawni Taat. Statki były widoczne na tle pomarańczowego dysku Ruu i unosiły się tuż
nad systemem złocistych pierścieni Qoribu.
- Mnie się wydaje, że oni wciąż tu są- mruknął Zekk, widocznie widząc oczami
umysłu ten sam obraz, co Jaina. - Dlaczego więc Kolonia życzy sobie, abyśmy odeszli?
- Chcemy, abyście wrócili do Sojuszu Galaktycznego - odparł Raynar, pomijając
pytanie milczeniem.
- A nasza misja? - Jaina wstała i zapięła kombinezon. - Sprowadziliście nas tutaj
jako strażników pokoju.
Raynar wstał.
- Wasze myśliwce są właśnie tankowane. Dziękujemy za przybycie.
- Zdaje się, że bardzo chcecie się nas pozbyć - zauważył Zekk, również zasuwając
kombinezon. - Co się dzieje?
- Chodzi o Chissów. - Jaina nie miała pojęcia, czy ta myśl pochodzi z umysłu jej,
Zeka czy Taat, ale wiedziała, że jest prawdziwa. -Zamierzają atakować.
Z ust Raynara wyrwało się krótkie, typowe dla niego westchnienie.
- Nic tu więcej nie jesteście w stanie zrobić - rzekł. - A nie chcemy angażować Je-
di w tę walkę.
- Nie będzie żadnej walki - zaprotestował Zekk. - Jaina i ja zmusimy ich do odej-
ścia.
- Nie tym razem - odparł Raynar. - Chissowie zamierzają skończyć z tą sytuacją i
nie dadzą się onieśmielić sztuczkami Jedi.
- Spróbować nie zaszkodzi. - Jaina przywołała swój pas i zaczęła go zapinać. Nie
rozumiała, dlaczego Chissowie nagle zmieniają strategię i próbują przypuścić frontalny
atak, ale na wojnie czasem po prostu nie ma czasu, żeby się zastanawiać nad pewnymi
sprawami.
- Kiedy się ich spodziewacie? Zekk i ja...
- Nie. Nie zaryzykujemy życia naszych przyjaciół w tej sprawie.
- A co robiliśmy do tej pory, jak sądzisz? - zapytał Zekk, również zapinając pas. -
Jesteśmy tu po to, aby bronić pokoju, i nie wyjedziemy...
- Nie ma już pokoju, który trzeba chronić - wytłumaczył Raynar.
— A wy wyjedziecie.
Powiedział to niezwykle kategorycznie, a potrzeba spełnienia jego żądania stała
się niemal nie do odparcia. Działo się coś więcej, niż Raynar chciał im powiedzieć.
Pułapka.
Zaledwie ta myśl powstała w głowie Jainy, jeden z Taatów w świcie Raynara za-
dudnił wściekle. Raynar chwilę słuchał uważnie, wreszcie spojrzał w oczy Jainy i po-
kręcił głową.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
262
- Zawsze byłaś zanadto uparta, aby mogło ci to wyjść na zdrowie, Jaino. Nie pró-
buj dochodzić do prawdy, bo...
- Nie uda ci się - rzekł Zekk, podchwytując wnioski Jainy. - Jeśli zniszczycie flotę
Chissów, przyleci następna, jeszcze większa.
Raynar spuścił głowę w geście charakterystycznym dla dawnego Raynara.
- Właśnie sobie to załatwiliście - powiedział i przymus wyjazdu zniknął nagle z
ich umysłów. - Teraz musicie zostać.
- I tak nie wyjechalibyśmy bez Lowbacki. - Jaina okazywała większą pewność sie-
bie niż czuła. Przekonała się już, że wola Raynara jest godnym przeciwnikiem dla jej
uporu. - A Zekk ma rację. Kolonia nie jest dość silną aby zniszczyć wszystkie siły
Chissów.
- To nie będzie konieczne - powiedział Zekk. - Musimy jedynie powstrzymać ich
tak długo, dopóki nie nadlecą Hapanie.
- Hapanie? - Jaina wygramoliła się z komórki sypialnej na chodnik obok Raynara.
Świta cofnęła się z lekkim brzękiem, żeby zrobić jej miejsce. - Co tam robią Hapanie?
- Bronią słabych - odparł Raynar. - Jacen przekonał Tenel Ka, aby przysłała nam
flotę.
Teraz przynajmniej Jaina zrozumiałą dlaczego Chissowie atakują. Chcieli znisz-
czyć gniazda Qoribu, zanim przybędą posiłki i skomplikują im zadanie.
-To Jacen przekonał Tenel Ka, czy ty użyłeś Jacena, aby ją przekonać? - Jaina
przypomniała sobie, jak dosłownie przed chwilą Raynar omal nie skłonił jej do wyjaz-
du... i to wrażenie nieodpartej woli, która zmusiła ją i pozostałych do przyjazdu tutaj. -
Twoje dotknięcie ma dar przekonywania.
- Może, ale nawet my nie jesteśmy dość silni, aby kontrolować Jacena - rzekł Ray-
nar. - Znajduje się poza naszą kontrolą... poza wszelką kontrolą. Sama dobrze o tym
wiesz.
Jaina nie mogła zaprzeczyć. Od czasu pięcioletniej podróży Jacena czuła, jak jej
brat stopniowo staje się coraz silniejszy Mocą- lecz także coraz bardziej samotny i wy-
izolowany, jak pustelnik wycofujący się do swojej pustelni. Czasami wydawało się, że
całkiem znika w Mocy, a kiedy indziej przysięgłaby na wszystko, że unosi się tuż nad
jej ramieniem.
Szczerze mówiąc, sama myśl o tym przyprawiała ją o dreszcz. Wydawało jej się,
że co kilka tygodni łączy ją więź z innym bratem -jakby Jacen przygotowywał się do
śmierci, czy coś w tym stylu...
- Jacen nie przysłałby nam floty - zapewnił Zekk. Wszedł na ściankę komórki,
gdzie nieprzerwany strumień Dwumyślnych wędrował do wspólnego odświeżacza.
Owady zręcznie przeniosły się na inny chodnik; ich rozmowa i poranna pielgrzymka
odbywały się nadal bez przeszkód. - To może spowodować wojnę pomiędzy Chissami
a Sojuszem Galaktycznym.
- Albo zapobiec wojnie między nami a Chissami - odparował Raynar. - Może Ja-
cen chce zaryzykować.
- Nawet Solo nie lubią tak nikłych szans powodzenia - zauważyła Jaina. - Kiedy
Chissowie czują się zagrożeni, nie cofają się. Stają się złośliwi i agresywni.
Troy Denning
Janko5
263
- Nie możesz tego zrobić - dodał Zekk.
- Nie możemy tylko jednego: pozwolić na zniszczenie gniazd Qoribu. - Świta
Raynara skierowała się nagle do wyjścia, a on odwrócił się, by podążyć za nimi. - Kie-
dy zastawimy pułapkę, będziecie mogli zostać lub odejść, według woli. Do tej pory
pozostaniecie naszymi gośćmi.
Jaina pobiegła za nim.
- Raynarze!
Para ochroniarzy w chropowatych zbrojach zagrodziła jej drogę, więc użyła Mocy,
aby odepchnąć ich na boki do komórek sypialnych.
- To jest szaleństwo - powiedziała. Raynar dalej przed nią uciekał.
- To samoobrona - rzucił.
Jego głos znów nabrał mrocznych, rozkazujących tonów, ale tym razem była w
nim jeszcze inna nuta, niedopuszczająca żadnych argumentów.
- Wrócicie do swoich baraków i pozostaniecie tam do rozpoczęcia bitwy.
Jaina poczuła nieodpartą potrzebę usłuchania go, chociaż w jego tonie dostrzegła
coś, co ją zaniepokoiło - brutalność niezwykłą dla Raynara Thula, którego znała. Zro-
zumiała, że to nie on sam przemawia. Stanęła mocno na chodniku i sięgając do Zekka
po siłę, aby oprzeć się przymusowi ruszenia do baraków, dotknęła Raynara poprzez
Moc.
Mroczna obecność wewnątrz jego umysłu była tak toksyczna, że Jaina cofnęła się i
straciłaby kontakt, gdyby nie to, że Zekk wspomógł ją poprzez więź. Zaczęła po omac-
ku szukać drogi przez pełną goryczy ciemność, próbując odnaleźć dumę i idealizm
Raynara, rdzeń jego osobowości, który stale wyczuwała.
- To oni chcą tej wojny - uznała. - To oni przekonali cię, abyś zbudował gniazda
tak blisko terytorium Chissów.
Raynar zatrzymał się, ale nie odwrócił. -Oni? Kto to są „oni"?
- Twoi towarzysze podróży ze „Skoku". - Zekk wyminął Jainę i szurając stopami
po chodniku, ruszył w kierunku Raynara. - Lomi i Welk.
- Lomi i Welk nie żyją.
Jaina wyczuła nagle w Raynarze coś czystego i pełnego współczucia; dotknęła te-
go czegoś.
- Więc kto zaatakował „Cień" w drodze tutaj?
- Najemnicy-owady, wynajęci przez Chissów - natychmiast odpowiedział Raynar.
Zekk stanął o krok za nim.
- Masz dowód? - zapytał.
-Nie mamy czasu szukać dowodów. - Raynar odwrócił się niechętnie, a jego owa-
dzia świta pokornie wróciła na miejsce dyskusji. - Zanadto jesteśmy zajęci obroną na-
szych gniazd.
Jaina westchnęła w duchu. Była to ta sama pokrętna logika, którą napotykali, kie-
dy próbowali zbadać, co kryje się za tajemniczymi atakami.
- A co z napaścią na Sabę? - naciskał Zekk. - Wiem, co mi zaraz powiesz: że za-
atakowała przez pomyłkę Dwumyślnego, a on zabrał jej miecz i poranił, tak?
- Tak - zgodził się Raynar. - To najlepsze wyjaśnienie.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
264
Jaina zacisnęła chwyt na cząstce dobroci, którą znalazła.
- Raynarze, oni zatajają przed tobą prawdę. Najlepsze wyjaśnienie...
- Mamy dość tłumaczenia ci tego...!
Mroczna osobowość wewnątrz Raynara nabrzmiała i pochłonęła czyste jądro, któ-
rego uczepiła się Jaina. Nagle uniosła ją fala palącej ciemności. Instynktownie sięgnęła
ku Zekkowi i otworzyła się na ich więź, ale zamiast siły napływał do niej tylko zimny,
raniący duszę cień.
- Raynar Thul odszedł - powiedział Raynar.
Jaina poczuła, że się odwraca. Usiłowała walczyć z przymusem, wlepić wzrok w
oczy Raynara i nie odrywać, ale nie miała dość siły, aby z nim walczyć. Zrezygnowała i
ruszyła w kierunku baraków.
- Zostaliśmy tylko my.
Troy Denning
Janko5
265
R O Z D Z I A Ł
32
Wąska, złocista strzała łukiem wbijała się w sam środek holograficznego ekranu
kontroli lotu, śledząc drogę skradzionego skiffa z hangaru naprawczego do jego obec-
nego miejsca na skraju studni grawitacyjnej Ossusa. Nieostrożność, z jaką skiff przeciął
strefę podejścia do głównego portu kosmicznego, świadczyła, że bardzo mu spieszno
opuścić teren akademii Jedi. Luke jednak już o tym wiedział. Uciekinierzy lubią poru-
szać się szybko.
- Trzydzieści sekund, zanim będzie mogła wykonać skok - zameldował kontroler
lotu. Wielkogłowy Bith ze słuchawką przy jednym uchu siedział przy jednej z dwuna-
stu stacji sterowania otaczających ekran holograficzny. - Wciąż nie potwierdza sygnału.
- Próbuj dalej - polecił Luke. Wyczuwał niepokój pilotów XJ13, podążających za
skiffem; leciała nim para młodych Jedi na swoim pierwszym patrolu. Obawiali się, że
będą musieli zestrzelić skiffa. -Wiemy już, czy ma towarzystwo?
- Nie mamy pewności - odrzekła szefowa Bitha, błękitnoskóra kobieta Duros o
imieniu Orame. Podeszła do pustego terminalu i wcisnęła kilka klawiszy. U dołu ekra-
nu kontroli lotów rozwinęło się okienko z obrazem pochodzącym z kamer ochrony w
hangarze naprawczym. -Ale znaleźliśmy to.
Wstawka pokazywała Alemę Rar idącą przez mroczną nawę. Dwie skrzynki żyw-
ności unosiły się w powietrzu przed nią.
- Uważamy, że ten cień...
- Powiększ skrzynie - poleciła Mara. Razem z Hanem, Leią i kilku innymi osoba-
mi towarzyszyła Luke'owi już od poziomu hangaru, jak tylko skradziony skiff wystrze-
lił w niebo. - Pokaż etykietę, jeśli możesz.
Duroska wystukała polecenie i obraz wypełniła etykieta skrzynki.
- Żelmięso nutrofit - odczytała Mara.
- Ona ukradła Gorog! - wykrzyknął Ben.
Trajektoria skiffa zaczęła się spłaszczać; najwyraźniej Alema przygotowywała się
do wejścia w nadprzestrzeń. Piloci XJ3 zażądali przez komunikator pozwolenia na
otwarcie ognia i Luke sięgnął ku nim poprzez Moc, prosząc, aby unikali uszkodzenia
statku.
- Zezwalam - odezwała się Orame przez komunikator. - Otworzyć ogień.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
266
Piloci się zawahali. -Ale...
- Słyszeliście rozkaz-rzekł Luke, wciąż sięgając ku nim poprzez Moc i przekonu-
jąc, aby oszczędzili skiffa. - Otworzyć ogień.
Trajektoria skiffa zaczęła zakrzywiać się i skręcać, kiedy pojazd podejmował ma-
newry unikowe.
- Ucieka! - krzyczał Ben. - Zatrzymajcie ją!
- Muszą być ostrożni, Benie - łagodnie wyjaśniła Mara. - Mogą skrzywdzić Gorog.
Ben rozważył to, westchnął i ujął matkę za rękę.
- Niech lecą. Gorog chyba i tak nie chciała zostać.
Trajektoria skiffa dotarła do skraju studni grawitacyjnej Ossusa i statek zniknął.
Kontroler lotu zameldował, że skradziony statek wszedł w nadprzestrzeń. Han ode-
tchnął z ulgą.
- Zgodnie z pla...
- Nie teraz - przerwał Luke, wznosząc dłoń, aby go uciszyć. Odwrócił się do Bena.
- Skąd wiesz, że Gorog nie chciała zostać? Wciąż jeszcze czujesz ją w swoim umyśle?
Ben przymknął oczy i skinął głową.
- Trochę. Ona chce, żebym był szczęśliwy.
Luke poczuł, że Mara dzieli jego przerażenie. Jeśli Ben nadal jest w kontakcie z
Gorog, pomimo wejścia w nadprzestrzeń, to może być jedynie Wola Kolonii. Stał się
częściowo Dwumyślnym - Dwumyślnym Mrocznego Gniazda.
Mara doszła do tego samego wniosku. Luke czuł w Mocy jej niepokój i strach.
Tak samo jak on błyskawicznie pojęła, że teraz nie będą mogli już omawiać swoich
planów przy synu.
- Ben, niech niania zabierze cię do mesy pilotów na małego fizzera - zapropono-
wała Mara. - Musimy omówić parę spraw, a przed wylotem wpadniemy po ciebie.
Ben nie ruszył się w kierunku drzwi, gdzie czekali niania i C-3PO. Luke zmarsz-
czył brwi.
- Ben, jestem pewny że słyszałeś, co mówiła mama.
Ben skinął głową.
- Słyszałem. Ale dlaczego miałbym zostać na Ossusie? - Nie czekając na odpo-
wiedź, zwrócił się do Hana: - Czy znowu będzie wojna?
Han się skrzywił.
- Nie, jeśli to będzie od nas zależeć, mały.
- I na pewno nie w tej części galaktyki - dodała Mara. - Czemu się o to martwisz?
- Bo tak właśnie robicie wtedy, kiedy jest wojna- wyjaśnił Ben. -Upychacie mnie
gdzieś z mistrzami Tionne i Solusarem, a potem nie przyjeżdżacie mnie odwiedzić.
Oskarżenie zabolało Luke'a, Mara też skrzywiła się lekko. Często się zastanawiali,
czy niechęć Bena do używania Mocy ma wiele wspólnego z obawą przed rozłąką jaką
cierpiał przez całą wojnę z Yuuzhan Vongami. Ben wiedział, że taka skarga działa na
nich szczególnie mocno.
Mimo to Mara nie pozwoliła się zmanipulować ośmiolatkowi.
- Nie przesadzaj, Benie. Musimy cię chronić, wiesz zresztą dobrze, że przyjeż-
dżamy, kiedy tylko możemy.
Troy Denning
Janko5
267
- Poza tym teraz to nie potrwa długo - wtrącił Jacen, wychodząc zza Hana i Leii. -
Nie będzie wojny.
Ben zmarszczył brwi.
- Skąd wiesz?
- Ja też wiem. - Han Solo uśmiechnął się krzywo. - Zaufaj mi.
Luke wyczuł, że Mara jest niespokojna. Tym razem jednak, choć nie spuszczała
wzroku z Bena, myślami była przy Jacenie.
- Poza tym nie będziesz sam - dodał Jacen. - Ja też tam będę.
- Nie wracasz? - zdziwił się Ben.
- Jeszcze nie. Mistrzowie się martwią, że niektórzy z nas już za dużo czasu spędzi-
li z Killikami.
- Mnie to mówisz? - Ben wywrócił oczami.
- Może więc powinniśmy trzymać się razem? - Jacen spojrzał na Marę. - Jeśli ma-
ma pozwoli.
- Oczywiście - odpowiedziała Mara bez widocznego wahania, ale Luke wyczuł w
niej lekką obawę, jakby nie do końca wierzyła Jacenowi „w nowej i ulepszonej wersji".
- Jeśli mistrz Solusar jest pewien, że Ben nie zaniedbuje szkoły...
- Jasne, że nie. - Uśmiech Bena był szeroki jak uśmiech Hutta. -Szkoła jest łatwa.
- Tylko tak długo, dopóki będziesz słuchał mistrzów Tionne i Solusara - ostrzegła
go Mara. - I żadnych sekretów z nianią.
- Już i tak nie mogę - odparł Ben. - Tata zmienił jej program.
- Doskonale. - Jacen wziął Bena za rękę i ruszył w kierunku drzwi.
- No, a co teraz powiesz na fizza?
- A mogę kyleme? - zapytał Ben, nawet się nie oglądając. - Wielkości Błękitnego
Giganta?
Gdy tylko oddalili się poza zasięg słuchu, odezwał się Han:
- Jacen ma rękę do dzieci... kto by pomyślał.
- To ta jego empatia - odparła Leia. - Cieszę się, że pozostała nienaruszona.
Leia nie powiedziała tego, co myślała, a czego domyślał się Luke
- że po wszystkim, co Jacen wycierpiał z rąk Vergere i Yuuzhan Vongów, dziwiła
się, iż w ogóle pozostała mu jakakolwiek empatia.
Luke spojrzał na Hana.
- Przepraszam, że ci przedtem przerwałem, ale nie wiemy, ile Mroczne Gniazdo
może wyłuskać z umysłu Bena.
- Nie szkodzi - odparł Han. - Trochę mnie poniosło, kiedy zobaczyłem, jak dobrze
zadziałał nasz plan.
- Nie wiem, co cię tak dziwi. Alema wciąż jest Jedi, a kiedy tylko Cilghal pozwoli-
ła-jej odzyskać przytomność, nie było wątpliwości, że powinna uciec. Najtrudniejsze
było podążyć za nią.
- Skąd wiedzieliście, który statek ukradnie? - zapytała Mara.
- Nie wiedzieliśmy - wyjaśniła Leia. - Wszystkie mają pluskwy.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
268
- Skoro już mowa o robactwie, czas na nas - zdecydował Han. -Ten nadajnik ma
tylko pięćdziesiąt lat świetlnych zasięgu w pod-przestrzeni. Nie możemy być zbyt dale-
ko, kiedy Alema zjawi się w przestrzeni Kolonii.
Luke poszedł za Hanem i resztą w kierunku drzwi. Mieli zamiar podążać za Alemą
aż do jądra Mrocznego Gniazda, a następnie zniwelować jego wpływ na Kolonię po-
przez wyeliminowanie Welka i - jeśli rzeczywiście przeżyła katastrofę - również Lomi
Pio. Cilghal i Jacen byli przekonani, że przeżył przynajmniej Welk i że Ciemny Jedi
włada teraz Gorogami mniej więcej w taki sam sposób, jak Raynar włada Unu. Był to
dość bezlitosny plan, zwłaszcza że zagrażał życiu Alemy bez jej zgody. Ale Luke'owi
wydawało się, że to pasuje do natury nowoczesnych Jedi. Wojna z Yuuzhan Vongami
nauczyła Jedi, że szaleństwem jest cenić uczucia bardziej niż efektywność i mądrość
szybkiego i groźnego uderzenia w samo serce problemu. Czasami Luke zastanawiał się,
czy tej lekcji Jedi nie nauczyli się aż za dobrze; czy pokonując swoich wrogów, nie stali
się trochę za bardzo do nich podobni.
W drzwiach Han nadział się na niskiego, szczupłego mężczyznę o gęsto wytatu-
owanej twarzy i rozczochranych niebieskich włosach. Przybyły nie przeprosił, bo chyba
nawet nie zauważył zderzenia, przepchnął się obok Hana i stanął przed Lukiem. R2-D2
deptał mu po piętach.
- Jesteś - rzekł przybysz. - Szukałem cię wszędzie.
- Nie rozumiem dlaczego, Ghent - powiedziała Mara. - Mówiliśmy ci, że wyjeż-
dżamy w sprawach Jedi.
Ghent zmarszczył brwi.
- Naprawdę?
- Kilka razy - zapewnił Luke, widząc, jak Han niecierpliwie stuka się po nadgarst-
ku. - Zaraz musimy wyjść.
- Tak? - Ghent spuścił oczy i cofnął się, stając obok R2-D2. - To chyba może po-
czekać.
- Co może czekać? - zapytała Leia. Luke opowiadał jej o hologramie ukrytym w
wydzielonym sektorze pamięci R2-D2. Bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej o
tej tajemniczej kobiecie. -Znalazłeś coś?
Ghent pokręcił głową.
- Tylko kilka sekund hologramu, który udało mi się przesunąć, zanim wyzwolił
bramkę zabezpieczającą. Chciałem tylko zapytać, czy mogę.
- Jaki hologram? - zapytał Luke. - Brązowooka kobieta?
- Tak - odrzekł Ghent. - Ale naprawdę nie ma tego wiele. Gdybym mógł...
- Możesz go nam pokazać?! - zawołała Leia z jeszcze większym podnieceniem niż
Luke. - Zanim wylecimy?
Ghent zmarszczył brwi.
- Oczywiście.
Zapadła niezręczna cisza. Luke i pozostali czekali.
- Ghent, chcemy zobaczyć ten hologram - powtórzyła Mara. - Teraz. Luke mówi
przecież, że nie mamy wiele czasu.
Ghent wstał.
Troy Denning
Janko5
269
-No... dobrze.
Przykucnął i wsunął wtyczkę domowej roboty skanera diagnostycznego do jedne-
go z gniazd wejściowych R2-D2, po czym szybko wstukał polecenie.
- Pokaż im.
Artoo zapiszczał z pretensją, a Han jęknął i spojrzał na chronometr.
- Nie każ mi znowu kodować twoich tabel sektorowych - ostrzegł Ghent. - Tym
razem ich nie odtworzę.
R2-D2 wydał długi, cichnący tryl i włączył holoprojektor.
Profil tej samej brązowookiej kobiety - wielkości dłoni - którą przedtem widział
Luke, pojawił się na podłodze centrum kontroli lotów. Wydawało się, że stoi sama,
patrząc na kogoś, kto znajduje się poza hologramem.
- Czy Anakin był tu, żeby się z tobą zobaczyć? - zapytał męski głos.
- Czekaj - mruknął Han. - Głos jakby znajomy...
- Nic dziwnego - odparł Luke. Głos był znacznie młodszy niż w czasach, kiedy go
poznali, ale nie do podrobienia, jeśli chodzi o czystość i dźwięczność - To Obi-Wan
Kenobi.
Ghent wcisnął klawisz na skanerze diagnostycznym, zatrzymując holo.
- Chcecie to zobaczyć czy nie?
- Oczywiście, przepraszamy - rzekła Leia. - Proszę, kontynuuj.
- Czy Anakin był tu, żeby się z tobą zobaczyć? - zapytał głos Obi-Wana.
- Wiele razy. - Kobieta uśmiechnęła się i dodała: - Byłam taka szczęśliwa, kiedy
się dowiedziałam, że przyjęto go do Rady Jedi.
- Wiem. - Obi-Wan wszedł w zasięg hologramu, ubrany w szatę Jedi z opuszczo-
nym kapturem. Wciąż był młody, miał niewielką bródkę i gładką twarz. - Zasługuje na
to. Jest niecierpliwy, uparty, stronniczy, ale naprawdę zdolny.
Zaśmiali się i kobieta powiedziała:
-Nie przyszedłeś tutaj tylko się przywitać. Coś się stało, prawda?
Twarz Obi-Wana spoważniała.
- Powinnaś być Jedi, Padme.
Imię to wstrząsnęło Lukiem jak impuls elektryczny... wyczuł, że na Leii wywarło
podobne wrażenie.
- Nie umiesz dobrze ukrywać swoich uczuć - rzekła Padme.
Obi-Wan skinął głową.
- Chodzi o Anakina. Stał się posępny i roztargniony. - Holoobraz Obi-Wana od-
wrócił się częściowo. - Jest w trudnej pozycji jako przedstawiciel Palpatine'a, ale my-
ślę, że jest coś jeszcze. - Znowu spojrzał na Padme. - Miałem nadzieję, że może roz-
mawiał z tobą.
Wyraz twarzy Padme, przynajmniej na niewielkim obrazie holograficznym, pozo-
stawał niezmienny.
- Dlaczego miałby rozmawiać ze mną o swojej pracy? Obi-Wan przyglądał jej się
przez chwilę.
- Żadne z was nie umie dobrze ukrywać swoich uczuć. Padme zmarszczyła brwi.
- Nie patrz tak na mnie.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
270
Obi-Wan nie zmieniał wyrazu twarzy i sposobu patrzenia.
- Wiem, co on do ciebie czuje. Padme odwróciła wzrok.
- Co ci powiedział?
- Nic - odparł Obi-Wan. - Nie musiał.
Padme posmutniała. Odwróciła się i odeszła poza hologram.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Znam was oboje aż za dobrze. - Obi-Wan poszedł za nią i zniknął poza kadrem. -
Widzę, że wy dwoje się kochacie.
Odpowiedzi nie było, hologram dobiegł końca.
Luke zauważył, że Han gryzie się w język, usiłując zachować cierpliwość, podczas
gdy odległość między nim a statkiem Alemy zwiększała się z każdą chwilą. To jednak
nie było aż tak ważne... przynajmniej dla Leii.
- To wszystko? - zapytał Luke.
Ghent skinął głową i poklepał robota po srebrzystej kopułce.
- Artoo mnie blokuje. Kiedy przeszedłem tę bramkę, zakodował resztę danych.
R2-D2 zagwizdał na znak sprzeciwu.
- To nie twoja sprawa, aby decydować, co jest dobre dla mistrza Luke'a - rzekł C-
3PO. - Jesteś tylko robotem.
Artoo odpowiedział mu gniewnym trylem.
- Nie, ja nie znam tajemnicy, którą przechowujesz - odparł C-3PO. -A gdybym
wiedział, zaraz powiedziałbym panu Luke'owi.
R2-D2 zabrzęczał ostro i basowo.
Luke zmarszczył brwi, słysząc tę rozmówkę, ale obejrzał się znów w stronę Ghen-
ta.
- Słuchaj, mamy jeszcze około dwóch minut do wylotu. Czy można zobaczyć teraz
resztę, bez współpracy Artoo?
Ghent westchnął.
- Oczywiście. - Wyciągnął z gniazda wejściowego R2-D2 wtyczkę skanera. - Będę
musiał tylko dopisać jego sektory osobowości...
Reszta wyjaśnień utonęła w pełnym oburzenia skrzeku robota.
- Nie oczekujcie, że to przetłumaczę - nadąsał się C-3PO. - Tak kończą takie aro-
ganckie roboty jak ty. Radzę ci czym prędzej zacząć współpracować.
R2-D2 odmówił cichym, smutnym trylem. Luke spojrzał na robota.
- A gdyby bez dopisywania osobowości? - zapytał.
- Wtedy nie za dwie minuty... może nawet nie w tym życiu -odparł Ghent. - Ten
robot nie miał czyszczenia pamięci od dziesiątków lat. Jego obwody osobowości to
jedno wielkie zwarcie.
- Wiem - odrzekł Luke. - A programy szpiegowskie? Ghent wydawał się zmiesza-
ny.
- Programy szpiegowskie?
- Program szpiegowski, który nie pozwala mi wejść do tych wspomnień. - Luke
zaczął tracić cierpliwość do programisty. - Wspomnień dotyczących kobiety, którą
właśnie widzieliśmy.
Troy Denning
Janko5
271
- Więc o te programy chodzi? - zdziwił Ghent. - Nie ma czegoś takiego.
- Nie ma? - Luke zmarszczył brwi. - Więc dlaczego Artoo nie chce mi dać dostę-
pu?
Ghent westchnął z taką samą rozpaczą jaką odczuwał Luke.
- Właśnie to usiłuję wyjaśnić...
- Może wyjaśnisz nam to w drodze do mesy pilotów? - zaproponowała Mara i ge-
stem wskazała drzwi. - Rozmowę możemy skończyć po drodze. Wciąż mamy do złapa-
nia pewną Twi'lekankę, pamiętacie?
- Jasne.
Luke był tak podekscytowany hologramem, że przez moment zapomniał o ich mi-
sji. Anakin - jego ojciec - kochał piękną kobietę imieniem Padme. A Padme nie była
tak całkiem niepodobna do Leii. Czyżby wreszcie poznali imię swojej matki? Wyczuł,
że Leia tak właśnie uważa... ale zanadto się boi, aby wypowiedzieć to na głos. On także
się bał.
Zrównał się z Ghentem.
- Mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego Artoo nie daje mi dostępu do tych danych?
- Ponieważ uważa, że cię chroni - odrzekł Ghent. - To bardzo uparty robot.
- Ale można to jakoś ominąć, prawda? - zapytała Leia. - Widziałam, jak rozwiązu-
jesz kody w jednostkach znacznie bardziej skomplikowanych niż Artoo.
Ghent obejrzał się na Leię, jakby właśnie spytała go o imię ostatniej dziewczyny,
jaką próbował poderwać w kantynie - a przecież nigdy mu nie mówiły, jak mają na
imię.
- Nie można - odparł. - Jednostki R2-D2 przewidziane były do zastosowań militar-
nych. Oznacza to, że ich protokoły zabezpieczeń zniszczą dane, zanim dopuszczą, aby
dostały się w niepowołane ręce. Jeśli spróbujesz wymusić dostęp, bramka sformatuje
cały moduł pamięci.
- Nie istnieje zatem żaden sposób ominięcia tych zabezpieczeń bez skasowania Ar-
too osobowości? - zapytał Luke.
- Tego nie powiedziałem - zaprzeczył Ghent. - Jest sposób, ale musielibyście mi
pomóc, a prawdopodobnie nie dacie rady.
- Spróbujmy - zachęcił go Han.
- Dobrze - rzekł Ghent. - Przynieście mi notatnik konstruktora Intellex Cztery.
- Po co?
- On musiał mieć jakiś sposób, aby dotrzeć do danych, kiedy jego prototypy za-
czynały wariować tak jak ten - wyjaśnił Ghent. - A jeśli jest taki, jak większość projek-
tantów mózgów robotów, to wejście stanowi część podstawowej architektury lntellex
Cztery. To bardzo skomplikowane urządzenie komputerowe, więc w notatniku może
być długa lista haseł i kluczy kodowych.
- To nie powinno być trudne, jeśli notatnik nie został zniszczony w czasie wojny -
odparł Luke. - Kto był projektantem?
Ghent wzruszył ramionami.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
272
- Pytaj mnie, a ja ciebie. R2-D2 był pierwotnie projektem imperialnym, a Depar-
tament Imperialny Badań Militarnych utrzymywał w tajemnicy dane swoich najlep-
szych naukowców.
- Chyba żartujesz - zdziwiła się Leia. - Chcesz znaleźć notatnik gościa, nic o nim
nie wiedząc?
- Nie jest aż tak źle - zapewnił Ghent. - Może pamiętasz, jak grupa projektantów
lncom zdezerterowała i przyłączyła się do Rebelii z prototypami X-wingów?
- Oczywiście - ostrożnie odparła Leia.
- Cóż, ten gość był ich konsultantem w zakresie interfejsu Artoo - wyjaśnił Ghent.
-A po tej dezercji Industrial Automaton nie zrobił żadnej więcej modyfikacji w Intellex
Cztery.
- Bali się - wyraził przypuszczenie Han. - Dlatego że ten gość był jedynym, który
umiał zrobić to dobrze, a potem zwiał wraz z projektantami X-wingów.
- Właśnie - zgodził się Ghent. - Po prostu zniknął. Luke poczuł, że się zapada.
- Jeśli mówisz, że zniknął, czy masz na myśli...
- Nikt nie wie. - Ghent spojrzał na Leię. - To właśnie oznacza słowo „zniknął",
prawda? Nikt nic nie wie.
Troy Denning
Janko5
273
R O Z D Z I A Ł
33
Już od wielu godzin niebo było ciemne od chmur strzałostatków, zdążających do
gniazda Taat po świeże paliwo i odnowienie systemów podtrzymania życia. Latały tam
i z powrotem, oczekując na przybycie floty szturmowej Chissów. Jaina już nawet prze-
stała liczyć, ile statków zebrała Kolonia na potrzeby tej pułapki, ale musiało ich być
ponad sto tysięcy. Same hangary Taatów serwisowały sześć rojów na godzinę, a w
systemie Qoribu były przecież jeszcze trzy inne gniazda.
Jesteśmy z tego dumni, powiedział Zekk poprzez umysł Taat. Żaden inny gatunek
nie byłby w stanie zmontować takiej operacji.
Chissowie będą zaskoczeni, zgodziła się Jaina. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że
to coś złego, że to znacznie utrudni jej misję jako Jedi, ale Taatowie uważali inaczej. W
ich oczach wyglądało to tak, jakby gniazda miały wreszcie zostać uratowane. Zapłacą
straszliwą ceną.
I dobrze, odparł Zekk.
Dobrze, zgodziła się Jaina.
Ryk nadlatujących strzałostatków przeszedł w pomruk, a z dymu rakietowego wy-
nurzył się ponadkilometrowy kształt najnowocześniejszego frachtowca średniej klasy
Gallofree. Doskonale utrzymany kadłub pomalowany był w szkarłatne i złote płomienie
Kompanii Handlowej Bomanyn, a ubezpieczała go eskorta korporacyjnych E-wingów.
Jaina zastanawiała się, co ten statek, robi tak daleko od domu, ale Taatowie też nie
wiedzieli. Unu życzył sobie, aby gniazdo powitało „Wędrownego Ronto", więc Taato-
wie go witali. Słyszeli jednak, że podobne statki wylądowały na Ruu i Zvbo, niosąc
wielką niespodziankę dla Chissów.
„Ronto" korygował kurs i zbliżał się do gniazda, kierując się w stronę płaskowyżu
i placu rozładunkowego, gdzie rój robotników Taat zebrał się już, aby go rozładować.
Jaina pomyślała, że może warto by obejrzeć ten ładunek, ale Unu sobie tego nie życzył.
Unu chciał, aby podziwiała piękno jego gniazda z werandy baraków Jedi.
Ten frachtowiec powinien nas zaniepokoić, rzekła do Zekka. Sprawia, że wojna
staje się bardziej prawdopodobna.
Jest za późno, aby powstrzymać wojnę, odparł Zekk. Ale powinniśmy próbować.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
274
Jaina podniosła się i nagle poczuła tak ogromne zmęczenie, że musiała z powro-
tem usiąść.
Może później, powiedziała.
- Tak - rzekł głośno Zekk. Posiedzimy tutaj, dodał w więzi.
Jaina wiedziała, że coś jest nie w porządku. Jedi powinni być niezmordowani, po-
mysłowi, rezolutni. Powinni dokonywać niemożliwego, próbować niezależnie od tego,
jak trudna jest ich misja.
Powinni mieć niezłomnego ducha.
Jaina poczuła drżenie w głębi, w miejscu, które zawsze należało do jej brata Jace-
na, i zrozumiała, że brat jest z nią, wspierają, chce, aby walczyła, otrząsnęła się z letar-
gu, zerwała więzy, jakimi pętają Koloniami sięgnęła po tę część samej siebie, która jest
po prostu Jainą.
Wstała.
Dokąd idziesz? - zapytał Zekk. Nie czuję, żebyś musiała skorzystać z odświeżacza.
- Wynoś się z naszej... mojej głowy.
Jacen nakłaniał ją, aby sobie przypomniała, jak Welk i Lomi Pio wywiedli w pole
grupę uderzeniową na Baanu Rass, jak ukradli „Skok" i zostawili Anakina na pewną
śmierć. A teraz Jaina pozwala im kontrolować swój umysł.
Jaina nie rozumiała, jak to możliwe. Cała Kolonia wiedziała, że Raynar Thul jako
jedyny ocalał z Katastrofy.
Lecz Jacen wydawał się bardzo pewny siebie. Umysł Jainy wypełniła mroczna fu-
ria, taka sama jak ta, której się poddała, kiedy poszła odzyskać ciało Anakina.
Teraz wreszcie mogła działać.
Chciała znaleźć Welka i go zabić. Chciała znaleźć Lomi Pio i sprawić, by zatęsk-
niła za śmiercią.
Ale najpierw obowiązek, potem przyjemność. Jeśli pozwoli, by gniew ją rozpro-
szył, da wygrać Ciemnym Jedi. Najpierw zatem Jaina musi powstrzymać wojnę... a
potem może zabić Lomi i Welka.
Ruszyła w kierunku hangaru.
- Dokąd idziesz? -jęknął Zekk ze swojej ławki. - Nic nie zrobimy. Jest za późno.
Jaina otworzyła się na ich więź, sięgnęła ku niemu i pozwoliła, aby cały gniew z
jej serca przelał się też w serce Zekka.
Nie poddam się im. Powstrzymam tą wojnę.
Zekk wytrzeszczył oczy, które przybrały jaskrawy, gniewny odcień zieleni. Ude-
rzył dłońmi w ławkę i wstał.
- Jestem z tobą - rzekł, doganiając ją. - Jak to zrobimy?
- Później ci powiem - mruknęła. Nie miała jeszcze planu, nie miała też zamiaru go
opracowywać, dopóki nie znajdą się daleko od gniazda Taat. - Na razie skup się na tym,
żebyśmy dotarli do naszych StealthX-ów.
Weszli w słodką wilgoć wyściełanego woskiem tunelu i ruszyli w kierunku hanga-
ru. Z każdym krokiem Taatowie próbowali napełnić jej umysł wątpliwościami co do
własnych intencji, sprawiali, że zastanawiała się, czy naprawdę chce zapobiec wojnie,
czy może oszczędzić Chissom dobrze zasłużonej klęski.
Troy Denning
Janko5
275
Jaina pomyślała o Anakinie i wątpliwości rozwiały się w czarnej chmurze jej
wściekłości.
Robotnicy Taat zaczęli wlewać się do tunelu, idąc wyłącznie przejściem, które
prowadziło do baraków Jedi. Jaina i Zekk grozili im słowem i myślą ale Killikowie
parli naprzód, nie pozwalając im poruszać się szybciej.
Zekk ruszył przodem jak taran, wykorzystując Moc, aby odpychać Killików na
boki. Do tunelu wlewały się kolejne tłumy Taatów, przekonanych, że mają bardzo pilny
interes w barakach Jedi. Zekk nadal parł do przodu. Jaina wspomagała jego siły wła-
snymi, aż wreszcie strumień owadów zaczął się cofać w dół tunelu.
Killikowie się rozproszyli, ale w obojgu Jedi zaczął narastać dziwny opór, niczym
lodowata dłoń, popychająca ich od środka. Ich nogi z każdą chwilą stawały się coraz
cięższe, oddech utrudniony, a puls dudnił w uszach. Oparli się o tę zimną dłoń i z każdą
chwilą coraz trudniej było im się poruszać. Wkrótce nogi stały się za ciężkie, by je
podnieść, płuca znalazły się na skraju eksplozji, łomot serc zagłuszał myśli. Zatrzymali
się, wisząc równolegle do podłogi, ale im bardziej starali się iść naprzód, tym bardziej
okazywało się to niemożliwe.
Wisieli tak przez kilka minut, testując swoją wolę przeciwko Woli Kolonii, ale
tylko czuli coraz większe zmęczenie. Jaina przypominała sobie, jak Lomi i Welk zdra-
dzili Anakina, i z każdą chwilą była coraz bardziej zdecydowaną by go pomścić - i
mniej zdolną by się ruszyć.
Wpadła w rozpacz. Jej gniew nie był w stanie zmierzyć się z Wolą Kolonii. Mu-
siała znaleźć inny sposób.
W głowie - niczym ziarenko - zakiełkował jej nowy plan, polegający nie na gnie-
wie, lecz na miłości.
Nie karmiła tego ziarenka. Pogrzebała je głęboko w czeluściach umysłu, w miej-
scu, które było jeszcze ,ja", a nie ,.my".
Próbuj, namawiała Zekka. Nie ustawaj, cokolwiek będzie się działo.
Nigdy! - zapewnił ją.
Dobrze.
Jaina pozwoliła, aby nacisk odpychał ją od hangaru, kierując z powrotem w kory-
tarz.
- Hej... - głos Zekka był napięty. - Dokąd się wybierasz?
- Do baraków - odparła. - Poddaję się. -Co?
- Nie jestem tak silna jak ty. - Jaina była wściekłą że musiała to powiedzieć, ale
był to jedyny sposób, aby zmusić Zekka do walki. - Zobaczymy się później.
Kiedy wycofała się do korytarza, nacisk stopniowo zelżał. Wreszcie mogła spo-
kojnie wrócić do baraku. Wyczuwała Zekka w okolicach hangaru, zaskoczonego,
wściekłego i opuszczonego, ale zdeterminowanego, by się nie poddawać i pokazać
Jainie, że jest tak silny, jak jej się wydawało.
Dotarła do werandy baraku, usiadła na ławce i zaczęła kontemplować piękno umy-
słu Killików. Każdy członek gniazda współpracował bezbłędnie z wszystkimi pozosta-
łymi, wykonując niewiarygodnie skomplikowane zadania- takie jak tankowanie i łado-
wanie kilku tysięcy statków rakietowych na godzinę... w prawie idealnej harmonii.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
276
Prawie nigdy nie zdarzały się błędy, wypadki, zamieszanie tak naturalne w przypadku
każdej operacji militarnej. Nigdy też nie było kłótni, niezgody czy zwad terytorialnych.
Czy naprawdę byłoby aż tak źle, gdyby wybuchła wojna i Kolonia ją wygrała?
Raz na zawsze w galaktyce zapanowałby spokój -żadnego zdobywania zapasów, żad-
nych sprzeczności interesów, żadnych roszczeń terytorialnych. Czy to by było takie
złe?
Jaina podejrzewała, że sam fakt, iż nie widzi w tym nic złego, oznaczał, że stawała
się prawdziwym Dwumyślnym. Bała się jedynie, że Kolonia nigdy nie wygra wojny z
Chissami.
Kolonia otrzyma pomoc, zapewnili ją Taatowie. Przez umysł gniazda dotarł do
niej widok rozładowywanego „Ronto". Tuziny długich strumieni Killików wlewały się
i wylewały z ładowni; pracowały wspólnie, by rozładować ogromne, teleskopowe
beczki co najmniej dziesięciu baterii turbolaserowych
Chissowie naprawdę będą bardzo zaskoczeni, kiedy zaatakują. Może jednak Killi-
kowie będą w stanie wygrać tę wojnę.
Jaina postanowiła, że zaczeka na werandzie, dopóki Unu jej nie wezwie. Wcze-
śniej czy później znajdzie się misja, której nie wypełni nikt inny, tylko Jedi w StealthX-
ie, a wtedy Jaina będzie gotowa.
Teraz, gdy jej umysł uspokoił się wreszcie, wiedziała, że ani Taatowie, ani Unu
już nie zwracają na nią uwagi. Przywołała w wyobraźni przystojną, kwadratową, po-
znaczoną bliznami twarz Jaggeda Fela. Utrzymała ją w myślach i wykonała całą serię
ćwiczeń oddechowych, koncentrując się na uczuciu, które łączyło ich w czasie wspól-
nej walki przeciwko Yuuzhan Vongom - i podczas tych kilku spotkań, jakie udało im
się odbyć po wojnie - po czym skierowała je mniej więcej w kierunku stacjonowania
Chissów, gdzieś ponad orbitą Qoribu.
Jag nie był wprawdzie wrażliwy na Moc. ale Jaina dotykała go w ten sposób wiele
razy, kiedy bywali razem. Miała pewność, że rozpozna uczucie jej obecności muskają-
cej jego umysł. Ale nie zaufa jej. Pomyśli, że to jeszcze jeden Dwumyślny, który pró-
buje go wciągnąć w pułapkę. A zatem Jaina będzie musiała przekonać go, że sam od-
krył pułapkę... i zdążyć z tym, zanim Taatowie zorientują się, co robi.
Jaina sięgnęła do Jaga poprzez Moc i odnalazła jego ślad - odległy i niewyraźny -
gdzieś daleko, na orbicie Qoribu, właśnie tam, gdzie powinien się znajdować, jeśli
strzegł obszaru stacjonowania floty szturmowej Chissów.
Chodź, złap mnie, kochaneczku, wysłała myśl. Jag nie zrozumie słów, to oczywi-
ste, ale rozpozna uczucie. Wiele razy go tak kusiła, kiedy wspólnie ćwiczyli. Jeśli dasz
radę.
Poczuła, że Jag aż drgnął z zaskoczenia, a potem pochwyciła rozbłysk gniewu, gdy
ją rozpoznał. To nie gra! To wojna i...
Irytacja przeszła nagle w troskę, kiedy zrozumiał, dlaczego wybrała ten właśnie
dzień, aby się z nim skontaktować. Wyczuła, jak narasta w nim niepokój, a potem stra-
ciła kontakt, gdy Jag zaczął nad tym rozmyślać.
Troy Denning
Janko5
277
R O Z D Z I A Ł
34
Wielki, jaskrawy, pasiasty glob Qoribu wisiał pomiędzy migoczącymi gromadami
dwóch potężnych flot kosmicznych. Na razie obie strony wydawały się zadowalać uni-
kaniem bitwy, kryjąc się jedna przed drugą za pokaźną masą giganta gazowego.
Utrzymywały jednak agresywną postawę, z włączonymi silnikami podświetlnymi i
podniesionymi tarczami; pluły patrolami zwiadowczymi w system złotych pierścieni
planety, jak prządki powietrza z trawlera raawk na Bespinie.
- Dobre wieści - rzekł Han, hamując ostro. Tak jak się spodziewali, nadajnik na-
prowadzający na pokładzie skradzionego przez Alemę skiffa zaprowadził ich wprost w
sam środek konfliktu pod Qoribu. Wprawdzie klincz obu flot w pewnym sensie kom-
plikował ich plany, lecz Han był zachwycony. Po zniszczeniu Mrocznego Gniazda
wyśledzi, gdzie jest Jaina, i zabierze ją na bezpieczną odległość od Taatów w ciągu
paru godzin. - Zdążyliśmy na sam początek wojny.
- I co to za dobre wieści? - zapytał Juun od stacji nawigacyjnej. -Zamierzamy wró-
cić do przemytnictwa?
- Raczej nie - odparła Leia. Wprowadziła rozkaz z konsoli drugiego pilota i ekran
taktyczny zapalił się odczytami masy i strzałkami wektora. - Szmuglerskie czasy Hana
minęły już dawno temu.
- Tarfang chciałby wiedzieć, czemu księżniczka Leia zawsze odpowiada na pyta-
nia w imieniu Hana Solo - zagadnął Threepio.
Han nawet nie pofatygował się z odpowiedzią. Zabrał Tarfanga tylko dlatego, że
Juun nie chciał się bez niego ruszyć, a ostatnio naprawdę zaczął rozważać przyjęcie
Sullustanina jako drugiego pilota. Kiedy zobaczył, jak zręcznie Leia rozwiązała kryzys
pomiędzy Jedi a Sojuszem Galaktycznym, zrozumiał, że nie powinien walczyć z jej
przeznaczeniem. Leia urodziła się do tego, by panować, a rozpaczliwy stan Odnowy
Sojuszu Galaktycznego dowodził niezbicie, jak bardzo jest potrzebna. Postanowił za-
tem, że pozwoli jej pójść za głosem serca, a sam się usunie... jak kiedyś.
Tarfang znów zatrajkotał, a C-3PO przetłumaczył:
- Tarfang mówi, że to fatalnie, iż podeszły wiek zniszczył w panu ducha, kapitanie
Solo. Wojny są dobre dla przemytników. Mógłby pan zarobić tyle, aby odkupić ten
piękny statek, który kapitan Juun musiał poświęcić za pana niecną namową.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
278
Tego już było za wiele.
- Po pierwsze, nie jestem stary i mój duch ma się doskonale. - Han odwrócił się
ku Tarfangowi i pogroził mu palcem. Pozbawiony futra Ewok przypominał szczura
womp z krótkim noskiem i bez ogona. - A po drugie, to nie ja zasugerowałem Juunowi,
żeby się wyrywał przed własną osłonę. Odstrzelenie mu tej zardzewiałej puszki od
tyłka zapewne uratowało mu życie.
Tarfang zaczął coś mamrotać w odpowiedzi.
- Hej, wy dwaj, zostawcie to na później - zirytowała się Leia. - Luke i Mara
wkrótce przybędą i będziemy mieli robotę.
Wskazała na ekran taktyczny, który teraz identyfikował flotę wiszącą nad północ-
nym biegunem Qoribu jako Hapan, tę na południowym zaś -jako Chissów. Wydawało
się, że Chissowie są o połowę mniej liczni od przeciwnika, ale Han wiedział, że pozory
mylą. Prawdopodobnie druga, znacznie większa flotylla czeka tuż przed granicą teryto-
rium Dynastii, gotowa do skoku, gdy tylko wróg zaatakuje. Han mógł mieć jedynie
nadzieję, że Dukat Gray - czy jak tam się nazywał dowódca hapańskiej floty - rozumiał
fikcję, jaka stanowiła podstawę doktryny wojennej Chissów.
Przez tarczę Qoribu przebiegła trzecia smuga żółtych, dziwacznych symboli.
- Strzałostatki? - jęknął Han.
- Na to wygląda - zgodziła się Leia. - Spektrograf sugeruje paliwo na bazie meta-
nu.
- Ależ ich tam musi być z milion!
- Około stu pięćdziesięciu tysięcy, kapitanie - odparł Juun zza jego pleców. - Plus
garść frachtowców, kanonierek oraz cztery orbitalne platformy obronne KDY.
Han uniósł brew.
- Ciekawe, skąd oni to wzięli?
Tarfang wygłosił swoją opinię, którą C-3PO sformułował:
- Przemytnicy.
Han zignorował Ewoka i zapytał Leię:
- A gdzie Alema?
- Wciąż nad tym pracuję - odparła. - Przydałaby mi się pomoc.
- Jasne, oczywiście - powiedział Han. - Wystarczy tylko poprosić.
Na jaskrawym pasie symboli wokół równika Qoribu pojawiła się siatka.
- Skiff Alemy musi gdzieś tam być, bo inaczej już byśmy ją namierzyli - wyjaśniła
Leia. Ćwiartka siatki zabarwiła się na czerwono. - Przeprowadź poszukiwanie emisji na
obszarze, który ci przypisałam. Na pewno jest tylko kilka minut przed nami, więc jej
silniki jonowe muszą jeszcze być aktywne.
Nadajnik naprowadzający, który umieścili na skradzionym skiffie, był dokładny
tylko w zasięgu jednego roku świetlnego, co oznaczało bardzo dużą powierzchnię po-
szukiwania dla normalnych czujników. Han powiększył pierwszy fragment i zaczął
szukać zdradzieckiej wiązki gorących jonów. Przy tej skali grupa strzałostatków roz-
dzieliła się na pasmo drobniutkich kropeczek, z szarym dyskiem jednego z księżyców
Qoribu wiszącym tuż pod głównym obszarem aktywności.
Troy Denning
Janko5
279
Po chwili Han przeszedł do kolejnego kwadratu, gdzie rozpoznał kilka symboli,
które okazały się frachtowcem „Gallofree" i dwiema patrolującymi kanonierkami. Jak
tylko jednak wywołał trzecie pole, prawie natychmiast przeszedł do czwartego. Tu
strzałostatki były rozproszone tak bardzo, że mógł bez trudu rozpoznać cienką złotą
linię systemu pierścieni Qoribu i nieregularny orzeszek małego lodowego księżyca.
Jednak tak słaba obrona Killików w tym akurat miejscu wydawała się dość dziwna.
Han ustawił na środku skali i powiększył księżyc Kr.
Błękitne kółko wielkości czubka palca pojawiło się w samym środku ekranu i po-
woli się oddalało, przesuwając w kierunku księżyca.
- Mam — mruknął i rozpoczął analizę masy, aby potwierdzić swoje podejrzenia;
był jednak na tyle pewny, że przesłał obraz na ekran Leii. - Wciąż leci w głąb systemu,
to musi być ona.
- Doskonale - ucieszyła się Leia, nachyliła się i ucałowała go w policzek. - Masz
nagrodę.
- To jest nagroda? - poskarżył się. - Dostaję to codziennie.
- To się może zmienić, pilociku.
- Daj spokój. Wiem, że nie możesz się powstrzymać. - Obdarzył żonę swoim naj-
bardziej aroganckim uśmieszkiem i włączył interkom. - Stanowiska bojowe, uwaga...
możemy wejść w każdej chwili.
- Wiem - odparł Kyp. - Jesteśmy Jedi.
- No, fakt. - Han spojrzał w sufit i w milczeniu przeklął arogancję Kypa. - Chyba z
wiekiem tracę pamięć.
Meewalha poinformowała, że ona i Cakhmaim również są gotowi. Noghri zawsze
byli gotowi.
Kiedy analiza masy potwierdziła przypuszczenie Hana, odwrócił się i spojrzał na
Juuna.
-A wy dwaj lepiej ruszajcie na swoje stanowiska bojowe. Pamiętacie, jak to dzia-
ła?
- Oczywiście, przerobiłeś tę procedurę kilka razy. - Juun wyciągnął notatnik z kie-
szeni. - A ja zapisałem tu wszystkie instrukcje na wypadek, gdybym zapomniał.
- Świetnie. - Han odwrócił twarz, żeby Juun nie widział jego drwiącej miny. - Czu-
ję się o niebo lepiej.
- Cieszę się bardzo - odparł Juun. -Ale mam jedno małe pytanie.
Han policzył do trzech, przypominając sobie, że lepiej dla Sullustanina, aby zada-
wał swoje pytania teraz, a nie później, kiedy będzie na nich leciał grad strzałostatków-
samobójców. -Strzelaj.
- Czy próbowano tego kiedykolwiek wcześniej?
Han i Leia wymienili zdumione spojrzenia, po czym Leia stwierdziła:
- Nie wiem, jak miałoby to być możliwe, Jae.
- O - zdziwił się Juun, a po chwili dodał: - To ja mam jeszcze jedno pytanie.
- Nie żartuj — burknął Han.
- Ale niech to już będzie ostatnie - zaproponowała Leia. - Właśnie wyczułam, że
Luke i Mara wyszli z nadprzestrzeni.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
280
- Oczywiście. - Sullustanin zsunął się z fotela. Tarfang poszedł w jego ślady. -
Skąd wiemy, że to zadziała?
- Dobre pytanie - zgodził się Han. Obrócił się znowu do przodu i zablokował układ
śledzący na skiffie Alemy.
Po chwili odezwała się Leia:
- To był pomysł Hana, Jae.
-Ach, rozumiem. - Juun wydawał się usatysfakcjonowany. - To jasne, że będzie
działać.
Tarfang mruknął coś z powątpiewaniem, ale Juun już ruszył w kierunku swojego
stanowiska.
W chwilę później „Sokoła" dogoniły dwa matowoczarne, nieregularne kształty
stealthX-ów i Han ujrzał przez iluminatory statków-cieni twarze Luke'a i Mary w ob-
ramowaniu hełmów. Leia na moment przymknęła oczy, usiłując choć częściowo wy-
czuć ich intencje. Po ataku Mrocznego Gniazda na „Cień" postanowili wrócić tylko
„Sokołem" i dwoma stealthX-ami w charakterze eskorty. Ponieważ „Sokół" nie był
przewidziany do przewozu myśliwców, Luke i Mara prowadzili je przez hiperprze-
strzeń na zmianę z drugą dwójką Jedi w misji - Sabą i Kypem.
Przypadkiem podczas ostatniego skoku przed Qoribu w kabinach znajdowali się
Luke i Mara. Han podejrzewał jednak, że Mara i tak by nalegała, aby lecieć myśliwcem
i śledzić Alemę aż do Mrocznego Gniazda. Traktowała tę historię z zabójcą bardzo
osobiście.
Leia otworzyła oczy. Luke i Mara przyspieszyli i odbili w stronę Kr. Przez mo-
ment pozostawali widoczni jako para ciemnych iksów na tle jaskrawych pasów Qoribu,
a potem stopili się z ciemnością.
- Luke chciałby, żebyśmy tu zostali, póki oni nie znajdą gniazda-zameldowała
Leia. - Potem...
- Przepraszam - wtrącił C-3PO. - Mamy bardzo niefortunną sytuację. Jesteśmy
wywoływani jednocześnie przez Dukata Graya z floty hapańskiej i przez komendanta
Chissów. Fela.
- Daj najpierw Graya - polecił Han. - Fel pewnie tylko...
- Nie, przełącz ich na kanał konferencyjny - poleciła Leia. - Może uda nam się
zorganizować dyskusję.
- Albo wojnę - burknął Han.
Pierwszy w głośniku odezwał się głos Graya.
- Księżniczko Leio, żądam...
- Kto to jest? - zapytał Fel.
- Dukat Aleson Gray, duch'da lady AlGray z Księżyców Relephon - przedstawił
się Gray.
Nastało dłuższe milczenie.
- Z kim rozmawiam? - zapytał teraz Gray.
- Komendant Jagged Fel - odpowiedział Fel. - Z Chissańskiej Floty Defensywnej.
Kolejne długie milczenie. Wreszcie Gray powiedział:
Troy Denning
Janko5
281
- Próbowałem porozumieć się z księżniczką Leią i jej załogą. Czy pan opanował
ich statek?
- Myślałem, że to pan - odparł Fel.
- Oczywiście, że nie. Po co miałbym wywoływać statek, który opanowałem?
-Nie wiem, czy na pewno pan ich wywołuje - podejrzliwie odparował Fel. - Pański
sygnał przychodzi z „Sokoła".
- Nie, to pański sygnał przychodzi z „Sokoła" - zaprotestował Gray.'- Ostrzegam,
nie dam się nabrać na żadne wasze chissańskie...
- Wybaczcie mi, panowie - odezwała się Leia. - Wasza troska jest wzruszająca, ale
zapewniam was, że „Sokół" pozostaje nadal pod kontrolą Hana. Czy możecie obaj uru-
chomić Niszczyciela Bożków?
Niszczyciel był starym systemem szyfrowania, którego sojusznicy używali w woj-
nie z Yuuzhan Vongami. Był oczywiście przestarzały, ale istniało spore prawdopodo-
bieństwo, że obie floty wciąż mają na pokładach, w swoich archiwach, urządzenia de-
szyfrujące. Kryptografowie wojskowi słynęli z tego, że chomikowali dosłownie
wszystko.
Po krótkiej pauzie Gray odpowiedział:
- Potrzebujemy dwóch minut.
- A my jednej - z wyższością dodał Fel. - Proszę dać znać, kiedy będzie pan go-
tów, Dukat.
Han spojrzał na Threepia, który już wkładał odpowiedni moduł do stanowiska
łączności, i mrugnął.
- „Sokół" już gotowy - zameldował. Światełko transmisji zgasło i Leia zauważyła:
- Han, mamy kłopoty.
Han spojrzał na ekran taktyczny i natychmiast zaczął grzać silniki jonowe. Księ-
życ Kr szybko znikał za chmurą strzałostatków. Na jego oczach spektrograf zidentyfi-
kował ich napęd jako wodorowy.
-Mroczne Gniazdo -oznajmił. -Jakieś wieści od Luke'a i Mary?
- Lekki niepokój... ale jeszcze nas nie wzywają.
- Powiedz, żeby nie przesadzali - mruknął Han. -Niech nie zgrywają bohaterów, to
nie na ich lata.
- Han, oni są młodsi niż ty, kiedy brałeś udział w bitwie o Yuuzhan'tar.
- No tak, ale ja miałem szczęście - przypomniał Han. - A oni mają tylko Moc.
W komunikatorze odezwał się głos Fela.
- Sprawdzam szyfrowanie.
- Doskonale, komendancie - odpowiedział C-3PO. - To zajęło jedynie trzydzieści
trzy, przecinek siedem sekundy.
- Trzydzieści trzy przecinek cztery - poprawił Fel. - Pominąłeś opóźnienie trans-
misji. Chcę porozmawiać z Solo, zanim Dukat do nas dołączy.
- Jag, nie lecimy do domu. - Han nie spuszczał jednego oka z ekranu taktycznego,
drugiego z Leii, gotów ruszyć w kierunku Kr w tej samej chwili, kiedy się okaże, że
Luke i Mara mają kłopoty. - Jaina tam jest i...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
282
-Wiem, że tam jest-odparł Fel. -I... właściwie jestem przekonany, że uratowała na-
szą flotę.
Leia aż otworzyła usta, ale jej głos nie zdradzał ani śladu zdumienia.
- Uważasz, że to takie dziwne, Jag? Jedi są tu po to, aby powstrzymać wojnę, nie
wybierać strony.
- Nigdy nie wątpiliśmy w pani intencje, księżniczko Leio - odparł Fel. - Tylko w
pani prawo do przebywania tutaj... i w zdolność do oparcia się Woli Kolonii.
- Jaina zmieniła waszą opinię?
- Zdecydowanie wpłynęła na moją - poprawił Fel. - Ale to co innego, niż przeko-
nać dowództwo Floty Defensywnej, że Jedi mogą zneutralizować zagrożenie ze strony
Killików.
- Rozumiemy waszą troskę - rzekła Leia. - Może dowództwo Floty Defensywnej
uwierzy nam, jeśli Killikowie wycofają się z Qoribu?
Nastąpiła chwila zdumionego milczenia. Na ekranie taktycznym Kr zniknął już
pod żółtym rojem symboli strzałostatków. Han pytająco wskazał palcem w kierunku
księżyca, ale Leia pokręciła głową. Luke i Mara wciąż nie potrzebowali pomocy.
Wreszcie Fel zapytał:
- Czy Jedi się tym zajmą?
- Sprawdzam szyfrowanie - włączył się Gray. - Rozmawiacie beze mnie.
- Szyfrowanie potwierdzone - odparł C-3PO tonem doskonale naśladującym głos
Graya. - Choć trochę się pan spóźnił.
- Tylko dwie minuty i dwadzieścia sekund - oburzył się Gray. -To nie powód...
- Rozmawialiśmy tylko o dawnych czasach - wyjaśniła Leia. -Może pan nie zdaje
sobie z tego sprawy, ale komendant Fel o mało nie został moim zięciem.
Nagle wytrzeszczyła oczy i zaczęła gwałtownie wymachiwać rękami w kierunku
iluminatora. Han wbił przepustnice i „Sokół" skoczył w stronę Qoribu.
- Komendancie Fel, dowódco Gray... wasi oficerowie taktyczni wkrótce poinfor-
mują was, że „Sokół" pełną mocą przyspiesza w kierunku księżyca Kr. - Leia była bar-
dzo blada, ale jej głos pozostawał spokojny. - Chcę poinformować was obu o powodach
tego kroku.
Pokrótce przedstawiła im odkrycie przez Jedi Mrocznego Gniazda i ich teorię na
temat władzy, jaką miało nad kolektywnym umysłem Kolonii. Wyjawiła nawet obawy
zakonu, że gniazdo kontrolowane jest przez dwoje Ciemnych Jedi, którzy porwali Ray-
nara Thula na Baanu Rass; zachowała w tajemnicy jedynie fakt, że Mroczne Gniazdo
zamierza wchłonąć Alemę Rar.
- Chce nam pani powiedzieć, że Kolonia jest sterowana przez ukryte gniazdo? - z
niedowierzaniem zapytał Fel.
- Tylko w takim sensie, w jakim każdy rozumny umysł kontrolowany jest przez
swoją podświadomość - wyjaśniła. - „Jest pod wpływem" byłoby zapewne lepszym
określeniem, choć w przypadku Killików ten wpływ jest bardzo wyraźny. Jesteśmy
prawie pewni, że Mroczne Gniazdo jest odpowiedzialne za decyzję Kolonii, aby za-
mieszkać na Qoribu.
- W jakim celu? - zdziwił się Fel.
Troy Denning
Janko5
283
- Aby zacząć wojnę - odparł Han. - Jak dotąd, chłopcy, gracie dokładnie tak, jak
wam te cwane robaczki zagrają.
- Szaleństwem byłoby uważać, że zna pan nasze plany, kapitanie Solo.
- Wasze plany stały się zupełnie jasne, kiedy przybyła Flota Wspaniałej Królowej
Obrończyni - wtrącił się Gray. - Manewrowaliście, aby zacząć atak.
- To chyba oczywiste, że z żadnym z was nie wolno mi omawiać naszych planów -
rzeki Fel. - Rozumiem, że Jedi zlokalizowali Mroczne Gniazdo na Kr i zamierzają
zniszczyć jego wpływ na Kolonię, tak?
- Można tak powiedzieć - odparł Han. Kr był widoczny teraz gołym okiem, jako
kosmaty kamyk wielkości mniej więcej kciuka. - Jeśli rozumiemy przez to rozwalenie
go na tyle, żeby zostały tylko kawałki robali.
- Jednym „Sokołem"? - zainteresował się Gray.
- Mamy nie tylko „Sokoła" - odparła Leia. - Luke i Mara znaleźli już wejście do
gniazda.
- To wyjaśnia poruszenie na Kr - zgodził się Fel. - Strzałostatki wyglądają, jakby
na kogoś napadły.
Wprawdzie ekran taktyczny „Sokoła"' nie wykazywał aktywności uzbrojenia, ale
Han nie wątpił, że Skywalkerowie zajęci byli unikaniem strzałostatków. Widział napię-
cie w oczach Leii.
- Mistrz Skywalker jest atakowany? - w głosie Graya więcej było podniecenia niż
troski.
- Nie ma się czym denerwować, Dukat! - zawołała Leia. - Luke i Mara mogą bez
trudu...
Para hapańskich Nowych zaczęła dyskretnie ześlizgiwać się w dół ekranu taktycz-
nego, w stronę Kr. Han poczuł, że serce podchodzi mu do gardła.
- Hej... Dukat, co ty tam robisz?
- Wysyłam posiłki - rzekł Gray. - Królowa matka Tenel Ka nie byłaby zadowolo-
na, gdybym pozwolił, aby Mroczne Gniazdo zamordowało mistrza Skywalkera i jego
żonę.
- Odwołaj natychmiast swoje statki, Dukat - polecił Fel. - Nie możemy pozwolić,
aby jakikolwiek hapański statek wojskowy naruszył płaszczyznę orbitalną.
- To mały oddział - sprzeciwił się Gray. - Każdy widzi, że nie może stanowić za-
grożenia...
- Tylko szaleniec pozwoliłby nieprzyjacielowi zająć wysuniętą placówkę w obec-
nych okolicznościach - odparł Fel. Chissański niszczyciel gwiezdny i pół tuzina krą-
żowników ruszyło w górę, na spotkanie hapańskiego tria. -A my, Chissowie, nie jeste-
śmy szaleńcami.
- O rany -jęknął Han pod nosem. - Mam...
- .. .złe przeczucia, wiem - dokończyła Leia. - Dukacie Gray, zostawcie to nam.
Damy wam znać, jeśli...
Nagle wzdłuż osi Kr rozbłysła seria, drobnych pomarańczowych iskier. Ktoś na
księżycu otworzył ogień.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
284
Dwa kolejne „Smoki Bitewne*', w towarzystwie tuzina Nowych, zaczęły kierować
się ku pierścieniom Qoribu.
- Flota królowej nie będzie czekać bezczynnie, kiedy mistrz Skywalker jest złośli-
wie atakowany - zadeklarował Gray.
-Dukacie Gray...
Leia nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo wpadł jej w słowo Fel.
- Chissowie również nie chcą aby mistrz Skywalker i jego żona doznali obrażeń -
powiedział. Tuzin chissańskich krążowników dołączył do rosnącej procesji w kierunku
Kr. - Ale Mroczne Gniazdo jest po naszej stronie pierścieni. Pozwólcie nam się tym
zająć.
- Nie ma mowy! - wykrzyknął Gray. Nawet przed udzieleniem odpowiedzi Han
wiedział, że propozycja Fela nie dosięgnie orbity. Gray bardziej się martwił, że ominie
go chwała uratowania Luke'a i Mary niż o to, że oni rzeczywiście muszą być ratowani.
- Chissowie dość jasno powiedzieli, że w ogóle nie życzą sobie tu Jedi. Nie mamy żad-
nej pewności, że sami ich nie zabijecie.
- Może i nie - chłodno odparł Fel. - Ale jeśli nie odwołacie tych statków, to za-
pewniam...
- Dukacie Gray - odezwała się Leia. - Wszczynanie kłótni z Chissem na pewno nie
przysporzy wam chwały w oczach królowej matki. Sugeruję, żeby odwołać statki i
czekać, aż wasza pomoc będzie naprawdę potrzebna.
Kolejna seria eksplozji oświetliła powierzchnię Kr.
- Widzę przecież, że nasza pomoc się przyda - zaoponował Gray. –A jeśli trzeba
będzie walczyć z Chissami, żeby jej dostarczyć, uczynię to.
Wyłączył się.
- Uparty drań! - zaklęła Leia. - Jag, rozumiesz chyba...
- Przykro mi, księżniczko Leio - przerwał jej Fel. Flota chissańska ruszyła w górę
ekranu ze wszystkich stron. - Ale moi zwierzchnicy odmawiają przyjęcia na siebie ry-
zyka zasadzki. Proponuję, żebyście się usunęli, bo możecie dostać się w krzyżowy
ogień.
Troy Denning
Janko5
285
R O Z D Z I A Ł
35
Kolumna pomarańczowego strumienia gazów wylotowych wzniosła się nad za-
marzniętą plątaniną kryształów ethmanu na Kr. Takiej ilości gazów Mara i Luke nigdy
dotąd nie widzieli. Kiedy nisko nad powierzchnią księżyca strumień skierował się w
stronę Skywalkerów, jego ciepło wznieciło falę pary.
Luke i Mara wiedzieli już, że znaleźli to, czego szukali. Skręcili i zaczęli przyspie-
szać, ciągnąc za sobą pomarańczową kolumnę. Luke miał wielką ochotę wykonać prze-
lot zwiadowczy i sprawdzić, czy ogromny szyb rzeczywiście był wlotem do hangaru,
tak jak przypuszczał, ale storturowana nawierzchnia Kr i lodowate niebieskie światło
neutralizowały szybkość i kamuflaż ich stealthX-ów, a że oba myśliwce dostały już
tęgie lanie, lepiej było nie ryzykować kolejnej konfrontacji.
W dwie sekundy później robot astromechaniczny R9 Luke'a -zastępujący chwilo-
wo niedysponowanego R2-D2 - wszczął alarm o ataku. Luke poczuł, jak Mara się pode-
rwała, gdy eksplozja zakołysała jej stealthX-em, ale zaraz jego własny statek wywinął
podwójnego kozła. R9 z naciskiem poinformował Luke'a, że właśnie są wciągani w
pułapkę przez strzałostatki Gorogów, a ekran taktyczny ukazywał pół tuzina stateczków
na ich ogonach. Pojazdy wznosiły się z blokującej czujniki głębokości, zamarzniętej
gęstwy ethmanu.
Luke ruszył w stronę „Sokoła", lecąc nisko ponad pierzastymi kryształami ethma-
nu Kr. W idealnym przypadku poleciałby pionowo w górę, aby dotrzeć do otwartej
przestrzeni, gdzie ich StealthX-y miałyby pełną swobodę działania, ale ekran taktyczny
pokazał właśnie drugi rój strzałostatków, lecący ponad nimi w doskonałej pozycji, aby
ich powstrzymać.
Skywalkerowie przelecieli zaledwie kilometr, kiedy z dżungli ethmanu przed nimi
wystrzeliła kolejna kolumna strzałostatków.
Luke wyczuł niepokój Mary nawet przed własnym. Zmarudzili odrobinę zbyt dłu-
go i teraz Gorogowie dawali im to odczuć. Rój rozpostarł się przed nimi, tworząc po-
marańczową ścianę spalin paliwa rakietowego. Skywalkerowie zasypali wirujący kłąb
ogniem z dział, próbując oczyścić miejsce dla swoich stealthX-ów.
Było to niczym próba wycięcia tunelu w chmurze. Za każdym razem, kiedy otwo-
rzyli lukę, wypełniała się ona natychmiast.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
286
W miarę jak się zbliżali, pomarańczowa ściana rozpadała się na ogniste, wirujące
dyski, każdy z czarną kropką strzałostatku w sercu. Mara kontynuowała ogień, Luke
podążał za nią. Ta taktyka nie dawała szansy na sukces, ale Mara miała plan. Luke
mógł być tego pewien.
Wreszcie rój był już tak blisko, że zobaczyli strzałostatki jako małe cylindry, a
rozżarzone smugi paliwa rakietowego sięgnęły ku Skywalkerom. Mara wyszła na pro-
wadzenie i zaczęła piąć się w niebo. Luźny stabilizator skrzydła zadygotał z wysiłku.
Dwa najbliższe roje - ten, który blokował im ucieczkę i drugi, podążający za nimi z tyłu
- poderwały się również i ruszyły w pościg.
- Trzymaj się - ostrzegła męża.
Nagle Mara opuściła dziób stealthX-a. Luke uczynił to równie szybko, jeśli nie
szybciej niż ona, ale Mroczne Gniazdo nie dało się zwieść i stateczki tylko wyrównały
lot, nie schodząc im z ogonów.
Luke spodziewał się, że Mara znów zacznie się wspinać i ucieknie przed prześla-
dowcami - zakładając, że stealthX wytrzyma ostrzał chemicznymi środkami wybucho-
wymi - aby przedrzeć się ponad strzegący ich od góry rój. Ona jednak nurkowała dalej.
Pierzasty baldachim lodowej dżungli zbliżał się z oszałamiającą szybkością i Luke
zaczął się zastanawiać, kiedy Mara ruszy do góry.
Nie ruszyła.
Z jej stealthX-a wystrzelił snop promieni laserowych, przegrzewając natychmiast
kryształy lodu przed nią i zasnuwając iluminator Luke'a brunatną parą. Przełączył się
na lot z przyrządami i ruszył za nią przez chmurę w głąb dżungli. Zmrożone wieże
ethmanu sterczały na wszystkie strony, lśniąc przejrzystym błękitem w odległym świe-
tle Gyuela; sięgały ku sobie, jakby obejmując się delikatnymi lodowymi ramionami.
Mara przechyliła stealthX-a i wleciała pomiędzy dwa filary ethmanu. Przebiła się
przez kurtynę szronu i wzbiła ogromną chmurę migoczących cząstek lodu. Luke prze-
leciał pod zamarzniętym łukiem i przeskoczył Marę, wychodząc na prowadzenie.
Przeprosił ją poprzez więź Mocy i przekazał obraz luźnego stabilizatora, dostrze-
żonego na jej skrzydle.
Nie szkodzi, odpowiedziała.
Luke poczuł ogromną pokusę, aby zawrócić w stronę gniazda. Zaczął się zastana-
wiać, czyjego żona nie zwariowała.
Mara zaproponowała, żeby chwilę pomyślał. Gorogowie spodziewali się przecież,
że będą uciekać w kierunku „Sokoła".
Luke szybko zawrócił. Bezpieczniej będzie polecieć w przeciwnym kierunku... i
rzucić okiem na gniazdo. Skupił uwagę na zamarzniętej dżungli przed sobą i rozpoczął
ćwiczenia oddechowe Jedi, pozwalając, aby jego umysł wystrzelił naprzód, ku krętym
wieżom ethmanu i znalazł własną drogę pośród rozwidlonych korytarzy i falujących
kanałów. Czas wydawał się zwalniać. Oddał drążek sterowniczy we władanie Mocy i
jego dłoń zaczęła poruszać się sama, prowadząc stealthX-a przez jedną migotliwą
szczelinę za drugą. Przelatywał pod festonami szronu, wypalając otwory w nieprzeby-
tych lodowych ścianach.
Troy Denning
Janko5
287
Cholera!
Luke wyczuł lęk Mary poprzez Moc i serce podeszło mu do gardła. Kontynuując
własną spiralę, zauważył wystrzępioną dziurę, jaką stealthX żony wyrwał, odbijając się
od lodowej ściany. Zgodnie z ekranem taktycznym wciąż siedziała mu na ogonie, ale
leciała bardzo niestabilnie.
Mara!
W porządku! - odpowiedziała.
Luke kontynuował skręt, ustawiając stealthX-a na skrzydle, aby z jednej strony
kabiny widzieć, co się dzieje na górze, a z drugiej -na dole. Oszacował, że są około
dwóch kilometrów pod powierzchnią, choć nie można było tego osądzić za pomocą
przyrządów. Tak głęboko w zamarzniętym lesie zasięg czujników stealthX-a rozciągał
się tylko tak daleko, jak ethmanowe ściany.
Pod nimi szyb był coraz węższy i zakręcał w dół, ukrywając wejście do gniazda -
jeśli tam w ogóle było - pod ścianą niebieskiego lodu. Poza ścianami, wypolerowanymi
na gładko przez cykl nagrzewania i mrożenia towarzyszący niezliczonym startom ra-
kiet, nie widać było śladu po strzałostatkach.
Mara zaczynała się martwić, że jest tak cicho.
Luke'owi też się to nie podobało. Gorogowie z pewnością mieli jakąś obronę
gniazda. Poczuł, że włosy mu stają dęba na karku, i zdecydował, że obejrzeli już dość.
Mara, teraz po przeciwnej stronie tunelu, zgodziła się i ruszyła w górę. Jej tarcze
migotały, a ten luźny stabilizator łopotał pod skrzydłem.
Luke dogonił ją, ale w tym momencie rozległ się alarm i działa laserowe zaczęły
pluć niebieskim ogniem w górę szybu. Poczuł kolejny gwałtowny przypływ emocji u
Mary - tym razem był to gniew - kiedy jej stealthX przyjął trzy trafienia. Tarcze zgasły
przy drugim, a trzecie zabrało ze sobą końce obu sterburtowych skrzydeł.
Luke nie tracił czasu na zerkanie na ekran taktyczny. Po prostu puścił stealthX-a w
lot nurkowy i zaczął strzelać, a dopiero później ujrzał dziób skradzionego skiffa Alemy,
który właśnie znikał mu z oczu. Strzelał w tamtą stronę jeszcze przez chwilę, zalewając
ją poprzez. Moc wściekłością i niedowierzaniem, aż zakręt szybu znikł w kłębach eth-
manowej pary. Nie wyczuwał od strony Twi'lekanki ani żalu, ani wstydu, jedynie cięż-
ką, posępną obecność Mrocznego Gniazda.
Kiedy przez kłęby pary przestały się przebijać promienie lasera, Luke wykonał
ostry skręt, który znów pozwolił mu mieć oko na szyb w obu kierunkach. Mara była
wciąż ponad nim, a jej stealthX krążył po obwodzie jak pijany. Kikuty odstrzelonych
skrzydeł dygotały, silniki były martwe.
Maro?
Wszystko w porządku, zameldowała.
Wcale na to nie wyglądało. Luke miał już jej powiedzieć, aby próbowała wspiąć
się w górę. kiedy wylot szybu - dwa kilometry przed nimi - rozjarzył się nagle poma-
rańczowym ogniem rakiet.
Mara wyprowadziła stealthX-a z zakrętu i zaczęła strzelać w ethmanową ścianę w
nadziei, że przebije się do dżungli.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
288
Kikuty jej sterburtowych skrzydeł odpadły w kaskadzie iskier i minieksplozji. Sta-
teczek śmignął obok Luke'a i opadł w dół, znikając w kłębach pary w dole.
Luke poczuł, jak Mara dotyka go i wchodzi w łączącą ich więź, próbując opano-
wać stealthX-a. Wlał w tę więź wszystkie krzepiące myśli, starając się dać żonie do
zrozumienia, że nie opuści jej, że poleci w ślad za nią. Sięgnął jeszcze poprzez Moc do
Leii, przekazując uczucie niepokoju i obraz rozbijającego się myśliwca, po czym rzucił
się za Marą.
Dogonił ją po drugiej stronie mgły. Wykorzystywała kombinację Mocy i manipu-
lowania silnikami, aby utrzymać kontrolę nad stealthX-em. Opadała w dół korkocią-
giem o coraz mniejszej średnicy, pchając uszkodzony statek ku limitom wytrzymałości
i jeszcze dalej, byle tylko pozostać poza zasięgiem nadlatujących strzałostatków.
Szyb zagłębiał się w lodowy księżyc przez następnych siedem kilometrów. Wresz-
cie na jego dnie, w odległości mniej więcej kilometra, ukazała się kanciasta jaskinia -
wejście do doku startowego.
Luke uzbroił parę torped protonowych i poprosił, aby Mara zrobiła to samo. Będą
musieli dać „Sokołowi" znak, gdzie są.
Z rozkoszą! - odpowiedziała Mara.
Ustabilizowała wirowanie tylko na tyle. aby wysłać parę torped protonowych w
kierunku wylotu jaskini. W innych okolicznościach Luke mógłby poczuć wyrzuty su-
mienia wiedząc, że skiff Alemy wszedł do tego samego hangaru ledwie kilka minut
wcześniej. Jednak w obecnych warunkach - chociaż rozumiał, że Twi'lekanka jest pod
kontrolą Mrocznego Gniazda - nie czuł nic. Cokolwiek się stanie, Alema sama będzie
sobie winna.
Jaskrawy błysk wypełnił wylot jaskini, kiedy torpedy Mary zdetonowały we-
wnątrz, i nagle ostatnich pięćset metrów szybu wypełniło się odłamkami lodu. Luke
uruchomił komputer celowniczy, ale przy dziko wirującym stealthX-ie Mary i interfe-
rencjom wytwarzanym przez lód nie mógł namierzyć celu.
Maro, przekazał żonie, dotykając wyzwalacza torpedy, zostań z lewej strony.
Pierwsza salwa ognia turbolaserów padła z baterii hapańskich i Kr natychmiast
przesłoniła kurtyna szkarłatnej energii. Chissowie odpowiedzieli deszczem rakiet, ty-
siące smug spalin z dysz napędowych przecięły powietrze. Han zahamował ostro i od-
skoczył „Sokołem" w bok, aby uciec od rozpętanej nagle furii.
- Nie! - Leia nie spuszczała oczu z ekranu, na którym blokada nawigacyjna pro-
wadziła ich w kierunku detonacji torped protonowych Skywalkerów. - Luke i Mara
potrzebują pomocy.
- Nie dostaną jej, jeśli wlecimy w ten bałagan - uświadomił jej Han. Przez pięć-
dziesiąt lat latania nigdy dotąd nie zdarzyło mu się widzieć tak skoncentrowanej bitwy.
Na przestrzeni wokół księżyca o średnicy osiemdziesięciu kilometrów ścierała się po-
nad setka okrętów bojowych. - Nawet ja nie jestem aż taki dobry.
-Ależ jesteś.
- Słuchaj, ja ich nie zostawiam - zapewnił. - Musimy po prostu znaleźć inne wej-
ście.
Głos Leii spoważniał nagle.
Troy Denning
Janko5
289
- Han, oni chyba spadli.
- Spadli? - Han poczuł w żołądku ołowianą kulę. - Co to znaczy: spadli?
- Rozbili się - odparła - i mogą potrzebować...
Han obrócił „Sokoła", zatoczył pętlę i ruszył w kierunku Kr.
- .. .pomocy - dokończyła Leia.
- Jak to się stało? - zapytał Han. Przestrzeń przed nimi była jednolitą kurtyną bły-
sków turbolaserów. w nieregularnych odstępach pociętą rozpływający mi się krechami
ognia z rakiet. - Przecież są Jedi, do jasnej...! W stealthX-ach! Mieli odnaleźć gniazdo i
wezwać nas.
- Czasem wszystko idzie nie tak również dla Jedi - odparła, nie spuszczając wzro-
ku z iluminatora. - Threepio, przygotuj kombinezony EV.
- Kombinezony EV? - pisnął C-3PO. - Jeśli katapultujemy się tam, jesteśmy zgu-
bieni! Szanse przeżycia są... no, są w ogóle nie do przeliczenia.
- I tak lepiej niż bez kombinezonu - burknął Han. - Rób, co ci każą. Mogą nam być
potrzebne kombinezony, aby podjąć Luke'a i Marę.
- Jak pan sobie życzy, kapitanie Solo - rzekł C-3PO. - Ale nie sądzę, doprawdy,
abyśmy dożyli chwili, kiedy ich znajdziemy.
Kurtyna rozbłysków przed nimi stawała się coraz jaskrawsza, w miarę jak „Sokół"
się do niej zbliżał, a zabarwienie iluminatorów było coraz bardziej intensywne. Han
spojrzał na przyrządy i zobaczył jedynie zakłócenia elektromagnetyczne, gęstniejące w
miarę, jak przestrzeń rozbłyskiwała coraz jaśniej.
- Kochanie - odezwał się Han tak niedbale, jak tylko mógł. -Myślisz, że potrafiła-
byś zrobić tę sztuczkę Jedi... no wiesz...
- Cicho! - Leia patrzyła już nieruchomo w przedni iluminator niewidzącymi ocza-
mi. - Koncentruję się.
Han czekał na instrukcje. Leia koncentrowała się nadal.
Na iluminatorze roztańczyła się delikatna siateczka cienkich smug spalin -jedyna
oznaka istnienia chissańskich i hapańskich myśliwców walczących o kontrolę szlaków
ofensywnych. Ale i to także zniknęło, kiedy „Sokół" wszedł w strefę bitewną.
Pokładami zatrzęsło, kiedy Meewalha otworzyła ogień do jakiegoś niewidzialnego
dla Hana zagrożenia. A potem alarmy ostrzegawcze zawyły, gdy ogień z dział lasero-
wych zadudnił o ich dolne tarcze.
- Kto to był? - zapytał Han przez interkom.
Meewalha poinformowała, że myśliwiec, ale nie miała pojęcia czyj, bo widziała
tylko mglistą plamę jonowych spalin. - Eee... kochanie?
- Koncentruję się! - warknęła Leia.
Niewidzialna pięść turbolasera odbiła się od bakburty „Sokoła", natychmiast prze-
ciążając tarcze i wyrywając statek spod kontroli. Sterownia eksplodowała alarmami o
uszkodzeniach i Leia zaczęła krzyczeć.
Hanowi trzeba było kilku sekund, aby zrozumieć, że wreszcie daje mu instrukcje.
- Bak! Na bakburtę!
Wyprostował statek - z ulgą stwierdzając, że jeszcze może to zrobić - a potem
ostro skręcił w lewo.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
290
- Threepio, raport o uszkodzeniach.
Robot rzucił z pokładu kombinezon.
- Strastraciliśmy pomocniczy kompensator przyspieszenia! - wybełkotał. – I nasz
lewy pierścień dokowy jest uszkodzony! Nigdy nie wyjdziemy z tego w jednym kawał-
ku!
- Uszkodzenia są drobne - poinformowała Saba przez interkom. - Ona się nimi
zajmie.
Han zmarszczył brwi. Sabie wciąż jeszcze brakowało kawałka czaszki pod grubą
skórą. Namówiła Luke'a, żeby pozwolił jej wziąć udział w tej wyprawie, szantażując
go, że jeśli na to nie zezwoli, ona i tak pojedzie. Ale on i tak wolał nie protestować.
Nierozsądnie byłoby kwestionować zdolność Barabelki do zrobienia czegokolwiek.
- W górę! - poleciła Leia.
Han ściągnął drążek i poczuł, jak „Sokół" podskakuje, gdy coś pod nim eksplodo-
wało.
- W dół!
Han pchnął drążek do przodu i omal nie wyleciał z fotela, kiedy strzał z turbolase-
ra o centymetry minął rufę.
- Sterburta, spokojnie.
Han odbił na sterburtę i obok przyciemnionego iluminatora „Sokoła" przemknęła
czerwona smuga.
-Naprzód, szybko.
Han przeciążył napęd, iluminatory nagle pojaśniały, ale i tak nic nie było widać,
bo wszystko tonęło w gęstej brunatnej mgle, tu i tam rozjaśnianej ogniem dział lasero-
wych i przeszywanej błękitnymi smugami napędów jonowych myśliwców.
- Stopili go! -jęknął Han. - Stopili cały...
-Przyrządy, Han!
Han spojrzał w dół i zobaczył na ekranie taktycznym krzepiący obraz bitwy w
przestrzeni. Na oko prawie dziesięć tuzinów eskadr myśliwców uwijało się wokół Kr,
manewrując w poszukiwaniu odpowiedniej pozycji i tryskając ogniem laserów. Poje-
dynczy krążownik Chissów sunął spokojnie wokół księżyca, zabawiając się w mooga i
rankora z dwoma hapańskimi statkami typu Nowa.
Powierzchnia Kr, blokująca czujniki warstwa zamarzniętego ethmanu, znikała do-
słownie na jego oczach. Za każdym razem, kiedy zabłąkany strzał z działa uderzał w
księżyc, z ekranu Hana ubywał kawał lodu wielkości kciuka.
Leia odnalazła gasnącą sygnaturę promieniowania torped protonowych Skywalke-
rów i na nowo ustawiła na nich parametry nawigacji. Han wprowadził „Sokoła" pod
księżyc, kierując się do celu na pułapie stu metrów pod zjeżonym lodem brzuchem Kr.
Ich cel znajdował się w odległości około dziesięciu kilometrów przed krążownikiem
chissańskim, wybrał zatem powolną, bezpośrednią trasę, która poprowadzi ich w bez-
piecznej odległości od wieżyczek strzelniczych.
W takiej bitwie jedynym sposobem, aby nie dać się zestrzelić, jest pokazać bardzo
wyraźnie, że nie stanowisz zagrożenia.
Troy Denning
Janko5
291
Kiedy „Sokół" zbliżał się do krążownika, z mgły wyleciał klucz szponostatków,
żeby mu się lepiej przyjrzeć.
C-3PO otworzył kanał awaryjny.
- Tu „Sokół Millenium" do wszystkich walczących - oznajmił. -Jesteśmy neutralni
w tym konflikcie. Proszę utrzymywać ogień z dala od nas. Powtarzam, jesteśmy neu-
tralni!
Szponostatki odpadły i zawróciły do strefy walki za ogonem „Sokoła". Zabloko-
wany cel nawigacji powoli przesuwał się ku środkowi ekranu.
Skradziony skiff unosił się pośród reszty wraków w postaci stosu spłaszczonej du-
rastali, połyskującej łagodnie w świetle dwóch funkcjonujących jeszcze świateł statku
Mary. Trudno było powiedzieć, czy Alema i killicka „przyjaciółka" Bena znajdowały
się na pokładzie, kiedy torpedy protonowe przebudowały dok, ale Mara była niemal
pewna, że ta para uciekła. Na razie nie spostrzegła ciała Twi'lekanki wśród zwęglonych
szczątków chityny unoszących się wokół jej statku; zresztą Alema była Jedi, z pewno-
ścią wyczuła, że coś się wkrótce stanie, i poszukała sobie schronienia.
Mara poprowadziła swój myśliwiec przez nierówny otwór w tylnej ścianie doku.
Światła reflektorów wbijały się w mętną chmurę unoszącego się gruzu, oświetlając
hangar serwisowy z pustym i częściowo zniszczonym stojakiem na strzałostatki na
ścianie w głębi. Uszczelniła kombinezon EV i opuściła stealthX-a na pokład, lądując
nieco na ukos pomiędzy szczątkami dwóch jajowatych zbiorników.
Wiedząc, że Luke będzie ją osłaniał ze swojego statku, Mara wyskoczyła z kabiny
i podskoczyła aż pod samo sklepienie, zatrzymując się na grobli ze ślinobetonu, która
służyła Gorogom za ścieżkę do góry nogami. Nikt jej nie zaatakował, więc zamieniła
miecz świetlny na miotacz i teraz to ona osłaniała Luke'a, zanim wylądował
Duża część jej osobowości - ta, która była matką Bena - wolałaby, aby mąż pole-
ciał na „Sokoła" i wrócił z Solo i ciężką artylerią. Od chwili jednak, kiedy zginął jej R9,
wiedziała że tak się nie stanie. Luke nie zostawiłby jej samej, tak jak i ona nie zostawi-
łaby jego. Poza tym nie było aż tak źle. Wiele razy ona i Luke samotnie stawiali czoło
okolicznościom i zawsze zwyciężali.
Luke ukrył się wewnątrz strzaskanej, podstawy' zbiornika magazynowego. Mara
odepchnęła się od sklepienia i dołączyła do niego. Unikali świateł swoich stealthX-ów,
ale wokół było dość widno, aby Mara mogła zobaczyć przez maskę jego mocno zaci-
śnięte usta.
- Jak myślisz? - zapytała Mara przez komunikator kombinezonu. Wolała zachować
zmysły związane z Mocą na potrzeby ostrzegania przed zagrożeniem. - Wciskamy się
do twojego stealthX-a i próbujemy uciec?
Luke pokręcił głową w hełmie,
- Nie uda nam się prześliznąć przez ten rój strzałostatków. Właściwie... - Odwrócił
się do swojego stealthX-a i nawiązał łączność z robotem R9. - Arnie, poszukaj jakiegoś
ciemnego kąta i...
Rozkaz urwał się nagle, bo wejście do doku rozjarzyło się jaskrawopomarańczo-
wym blaskiem silników rakietowych. Mara chwyciła Luke'a za ramię i odbiła się od
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
292
podłoża, wykorzystując Moc, aby skierować się w stronę przerwanej membrany
drzwiowej w głębi hangaru serwisowego. Arnie wyszczebiotał jakieś pytanie, ale kanał
komunikacyjny natychmiast wypełnił się zakłóceniami, kiedy hangar oświetliły kolejne
trzy rozbłyski.
Oczywiście nie było słychać huku, ale Mara nagle poczuła, że w kombinezonie
próżniowym robi jej się dziwnie gorąco. Fala uderzeniowa cisnęła nią i Lukiem poprzez
membranę głową naprzód do jakiegoś ciemnego korytarza, który znajdował się za nią.
Bez grawitacji i tarcia, które mogłyby spowolnić ich lot, zatrzymali się dopiero po
dwóch sekundach na przeciwległej ścianie. Mara uderzyła w nią plecami, pozbywając
się całego powietrza z płuc. Ostry trzask w komunikatorze powiedział jej, że Luke ude-
rzył kaskiem. Chciała spytać, czy wszystko w porządku, ale wyczuła, że mąż właśnie
zastanawia się nad jej samopoczuciem, więc chyba nic mu się nie stało.
- Sprawdź powietrze i kombinezon-polecił, porządkując własny sprzęt.
Nie musiał jej przypominać. Ekran statusu wewnątrz jej hełmu już się świecił,
choć nie przypominała sobie, aby go włączała.
- Wszystko w porządku, a u ciebie?
- Trochę syczę - zameldował, wskazując na niewielki przeciek powietrza. -Ale
zajmiemy się tym później.
Pokazał ręką w kierunku hangaru serwisowego. Trzydzieści metrów od nich widać
było pomarańczowy blask spalin silnika rakietowego, odbity w ścianie tunelu. Blask
rozjarzał się i przygasał w miarę, jak kolejne strzałostatki lądowały i wyłączały silniki,
a za nimi wlewały się do hangaru kolejne.
-Nie przypominam sobie kombinezonów próżniowych w hangarach Taatów - po-
wiedziała Mara z nadzieją w głosie.
- Ja też nie, ale skorupa stanowi dobry początek takiego kombinezonu.
- Zawsze musisz wszystko zepsuć. - Mara wstukała czterocyfrowy kod do płytki
sterującej, którą nosiła na przedramieniu. Rozległ się alarm, a na ekranie wewnątrz
hełmu pojawiły się cyfry, oznaczające odliczanie dwudziestu sekund do samozniszcze-
nia stealthX-a. - Chodź, Skywalker, pospacerujemy trochę, dopóki „Sokół" się z nami
nie skontaktuje.
Mara odwróciła się tyłem do hangaru i wyszła w mroźną ciemność.
Troy Denning
Janko5
293
R O Z D Z I A Ł
36
Podłoga i ściany pokryte były czarnym, stwardniałym woskiem, który pochłaniał
światło z lampy na hełmie Luke'a i sprawiał, że przejście wydawało się jeszcze ciem-
niejsze i mniej przyjemne, niż było w istocie. Co kilka metrów pęknięcia powodowane
dekompresją docierały aż do lodu księżyca, odsłaniając krótkie odcinki rurociągu albo
przewodu zasilającego. Nie było tu kul świetlnych, które rozjaśniały inne gniazda Killi-
ków, ani żadnego wrażenia porządku w pokrętnym labiryncie korytarzy. Przejścia wiły
się bezładnie, splatając ze sobą jak winorośle, rozdzielając się w dowolnych miejscach i
zawracając do głównego przejścia, choć nie przechodziły po drodze przez żaden kon-
kretny punkt.
Przy prędkości, z jaką on i Mara żeglowali przez mrok, używając Mocy do prze-
noszenia się w warunkach zerowego ciążenia. Luke szybko tracił orientację. Nie wie-
dział już, czy zagłębiają się w bryłę księżyca, czy wychodzą na powierzchnię, czy od
hangaru dzieli ich dziesięć metrów ethmanowego lodu. czy tysiąc. Gdyby nie zamarz-
nięte paciorki pary, które jego rozdarty kombinezon zostawiał za sobą, nie byłby pe-
wien, czy by potrafił zawrócić rym samym przejściem.
Nagle Mara chwyciła się szczeliny w ścianie i przystanęła. Luke zrobił to samo i
stwierdził, że patrzy na wypukłą membranę, jakie Killikowie stosowali zamiast śluz
powietrznych. Z boku włazu wisiał łańcuch, podłączony do układu zaworów, który
rozpryskiwał na membranie żel uszczelniający, zanim ktokolwiek zdecyduje się
przejść.
Mara nie miała zamiaru pociągać za łańcuch, Luke też nie. Oboje czuli dreszcz za-
grożenia, byli też aż nadto świadomi, jak trudno wyczuć Gorogów w Mocy.
- Pułapka - stwierdziła Mara. - Zaczynają za nami chodzić.
- Zaczynają?
Luke rozejrzał się wokół i jego lampa oświetliła strumień pilotów strzałostatków
wylewający się zza zakrętu mniej więcej o trzydzieści metrów od nich. Z owiewkami
swoich strzałostatków, noszonymi jak pancerze, roili się po wszystkich dostępnych
powierzchniach tunelu. Kończyny mieli okryte lśniącą tkaniną, która na stawach
marszczyła się i kurczyła. Nie mieli broni poza własnymi odnóżami - ale to z pewno-
ścią wystarczy, jeśli rój ich dogoni.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
294
Nie było szans, aby użyć Mocy do ukrycia się. Jeśli Gorogowie tracili z oka ofiarę,
po prostu rozłazili się po wszystkich dostępnych powierzchniach i we wszelkich moż-
liwych kierunkach, polując dosłownie po omacku.
Luke potraktował pierwsze rzędy ogniem z miotacza. Większość promieni odbija-
ła się od owiewek, a te, które trafiały w odnóża, uruchamiały system uszczelnień bez-
pieczeństwa przy najbliższym stawie. Owady po prostu szły przed siebie.
- Mamy problemy - powiedział Luke do komunikatora w kombinezonie. Miecze
świetlne byłyby skuteczniejsze, ale naprawdę nie chciał rozpoczynać walki wręcz z
niewiarygodną liczbą robactwa. - Właściwie to duże problemy.
- Może nie aż tak duże - mruknęła Mara.
- Nie?
- Nie mogą przecież wszyscy oni być pilotami strzałostatków -zauważyła. Luke
wyczuł raczej, niż zobaczył, że skinęła głową w kierunku wypukłej membrany. -A więc
nie wszyscy będą mieli kombinezony ciśnieniowe.
- Masz rację - zgodził się Luke. Pierwsze owady były już o mniej niż dziesięć me-
trów od nich. Wbił miotacz do kabury i sięgnął po miecz świetlny. - Nie takie znowu
duże te kłopoty.
Włączyli miecze świetlne, przycisnęli się do ściany tunelu i wycięli pośrodku wła-
zu wielkie X. Membrana eksplodowała, a niedoszli napastnicy pomknęli teraz unoszeni
podmuchem gwałtownej dekompresji, uderzając w pierwsze rzędy roju owadów i
zmieniając je w bezładne kłębowisko.
Jak tylko huragan ucichł nieco, Mara przeleciała przez rozdartą membranę do ko-
rytarza pełnego na wpół zamrożonych Killików. Luke podążał kilka metrów za nią,
używając Mocy zamiast napędu i odpychając na boki killickich wojowników o głowach
naznaczonych czarnym wzorem śmierci przez dekompresję.
- Jak tam twoja nieszczelność? - zapytała Mara.
Luke sprawdził wskazania na wewnętrznej części wizjera. Miał powietrza na ja-
kieś piętnaście minut, a tempo jego utraty zwiększało się z każdą chwilą.
- Na razie w porządku.
Znów skierował lampę na hełmie w stronę przeciętej membrany i z ulgą stwierdził,
że goni ich już tylko niewielka grupa tych, którzy prześladowali ich do tej pory. Około
pięćdziesięciu owadów jeszcze nie zrezygnowało, przepychając się ku niemu i Marze
przez zablokowany trupami właz. Ostatnich dziesięć czy dwanaście Killików biegło w
przeciwnym kierunku, znikając w ciemności za setkami pilotów, którzy już ruszyli w
kierunku swoich strzałostatków.
- Następnym razem, kiedy trafimy na śluzę, spróbujmy pozostawić ją nienaruszo-
ną- zasugerował Luke. - Zdaje się, że nasza ekipa ratunkowa ma opóźnienie.
Punkt blokady nawigacji dotarł wreszcie do środka ekranu. Han z ulgą stwierdził,
że ich chissańska eskorta wciąż znajduje się za nimi - w ten sposób istniało mniejsze
prawdopodobieństwo, że krążownik rozpyli „Sokoła" na atomy - i zaczął powolne,
spiralne zejście w kierunku coraz grubszej warstwy mgły wokół Kr. Miał ochotę wrzu-
Troy Denning
Janko5
295
cić pełną moc i z wrzaskiem popędzić na ratunek Luke'owi i Marze, ale to wyglądałoby
podejrzanie. A kiedy Chissowie nabierali podejrzeń, po prostu zabijali.
- Zobaczmy, jak to wygląda pod mgłą- mruknął Han. - Włączyć skaner terenu.
Leia włączyła skanery. W przeciwieństwie do ethmanu w postaci lodu, jako mgła
był on prawie przezroczysty dla czujników, niemal jak powietrze. W chwilę potem na
ekranie ukazał się początek szerokiego, lejowatego otworu. Wydawało się, że dziura
jest dość głęboka i schodzi w dół na ponad dwa kilometry, by ostatecznie skręcić poza
zasięg wzroku.
- Masz jakieś ślady nadajnika awaryjnego? - zapytał Han.
Leia pokręciła głową.
- Nic. - Przymknęła oczy. - Są zbyt głęboko.
- Głęboko?
- We wnętrzu Kr - wyjaśniła. - Myślę, że są w gnieździe.
- W gnieździe? - Han uznał, że zaraz się udusi własnym sercem. - Leia, to nie jest
zabawne.
- I będzie coraz mniej zabawne - dodała. - Luke jest przekonany, że spotkamy ko-
mitet powitalny.
- Naprawdę? - uśmiechnął się. - A to świetnie.
- Świetnie? - zapytał C-3PO. - Nie widzę nic świetnego w tej całej sytuacji. Istnie-
je szansa, że państwo Skywalkerowie zginą od naszych pocisków baradowych!
- Raczej nie. - Han opuścił dziób „Sokoła" i wprowadził go w stromy lot nurkowy.
- W tym celu musielibyśmy je rzeczywiście odpalić.
- Nie zamierza pan strzelać?! - zawołał C-3PO z jeszcze większym przerażeniem. -
Ani razu?
- Jasne, że nie - odetchnęła z ulgą Leia. Zabranie na pokład pocisków baradowych
było jej pomysłem, ale przez większość drogi zastanawiała się, jak uchronią Alemę,
jeśli trzeba będzie ostrzelać gniazdo. Han się tym nie martwił. - Na pewno nie z Lukiem
i Marą w gnieździe.
- Ale inaczej nie uda się wam oczyścić gniazda! - zaoponował C-3PO. - Bez tych
rakiet nasze szanse będą...
- Spokojnie, Threepio. - Marne szanse były ostatnią rzeczą o jakiej Han chciał te-
raz słuchać. Już i tak musiał mocno ściskać drążek, żeby ręce mu nie drżały. - I tak nie
liczyłem na pociski.
-Nie?
- Oczywiście, że nie - powtórzył. - To barad. Nigdy nie używa się pocisków bara-
dowych.
- No tak - zgodził się C-3PO. - To prawda. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek je
wystrzeliwano.
Zeszli na tysiąc metrów w mgłę, kiedy w komunikatorze rozległ się głos Chissa:
-„Sokół Millenium", proszę przyjąć do wiadomości, że jeśli spróbujecie nam
uciec, otworzymy ogień.
- Nie uciekamy - odparł Han. - Wchodzimy do środka. Zapraszamy, możecie się
przyłączyć.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
296
- Wchodzicie? - Lód ethmanowy zaczął już utrudniać komunikację. - Wyjaśnijcie,
po co.
- Mamy w gnieździe dwoje pilotów Jedi - powiedziała Leia. - Zamierzamy ich
podjąć.
Na ogonie „Sokoła" pojawił się szponostatek.
- Nie wykryliśmy żadnego innego statku...
-A kiedyś w ogóle wam się udało? - przerwał Han. - Powiedziała chyba wyraźnie,
że to piloci Jedi. A dokładnie, Luke i Mara Skywalker. Idziecie czy nie?
Przez moment trwało milczenie, po czym dwa szponostatki oddaliły się od „Soko-
ła".
- Wasze żądanie pozostaje poza profilem naszej misji, ale upoważniono nas, aby-
śmy życzyli wam szczęścia- usłyszeli jeszcze.
- Dzięki za nic - burknął Han.
- Proszę uprzejmie - odparł Chiss. - Mogliśmy was zestrzelić.
„Sokół" schodził nadal, aż wreszcie wyleciał z mgły do krętego lodowego szybu,
który okazał się znacznie węższy, niż wyglądał na skanerze terenu. Han jęknął i wpro-
wadził statek w spiralę tak ciasną, że właściwie była beczką. - O, nie! - jęknął C-3PO.
- Spokojnie, elektroniczny móżdżku - warknął Han przez zaciśnięte zęby. - Kon-
troluję sytuację.
-Nie o to mi chodzi, kapitanie Solo. Mamy margines bezpieczeństwa zero...
- Threepio! - skarciła go Leia. - Co cię gryzie?
Złociste ramię robota wyciągnęło się w kierunku iluminatora. -To.
Potrzebowali paru chwil, żeby spostrzec, że w głębi szybu pojawiła się słaba, po-
marańczowa poświata.
- No tak - westchnęła Leia. - Mnie to też zaczyna gryźć.
- Spokojnie. Wszystko pod kontrolą. - Han włączył interkom. -Juun, jesteś gotów?.
Nastąpiła krótka pauza, po której rozległ się elektroniczny skrzek, jakby ktoś mó-
wił, trzymając usta zbyt blisko mikrofonu.
- Tak, kapitanie, jeśli pan uważa, że to wyjdzie.
- Wyjdzie na pewno - powiedział Han. Sprawdził poziomy mocy wiązki ściągają-
cej „Sokoła" i przekonał się, że są nastawione na maksimum. - Uważasz, że jesteś go-
towy?
Chwila milczenia. Nagle Tarfang zajazgotał coś ostro.
- Tarfang zapewnia, że on i kapitan Juun są bardzo dobrze przygotowani - prze-
tłumaczył C-3PO. - Mówi jeszcze, że jeśli pański zbzikowany plan nie wyjdzie, to bę-
dzie to tylko pańska wina, nie może pan ich o to winić.
- Wszystko będzie dobrze - zapewnił Han.
Zwrócił się do pozostałych pasażerów, ale wpadł mu w słowo Kyp.
- Oczywiście, że jesteśmy gotowi. - Mówił przez kanał komunikacyjny, a nie in-
terkom, co oznaczało, że ma już na sobie kombinezon próżniowy zapięty po samą szy-
ję. - Jesteśmy Jedi, nie?
Han spojrzał na Leię.
- Nienawidzę, kiedy tak mówi - rzekł. - Gotowa?
Troy Denning
Janko5
297
Poważnie skinęła głową.
-Natychmiast, kiedy tylko mi powiesz, jak przelecieć przez ten rój. Zachichotał.
- A kto mówi, że chcę to zrobić?
Skręcili i o jakieś dwa kilometry poniżej ujrzeli pierwsze błyski roju strzałostat-
ków wypełniających szyb. Han wycelował w nich dziób „Sokoła" i przyspieszył.
-Han?
-Tak?
- Nie musisz się przede mną popisywać. - Leia przymknęła oczy. -Nigdy nie uwa-
żałam, że jesteś tchórzem. Ani przez chwilę.
Han zachichotał.
- Dobrze. Chciałem tylko zachować... W interkomie odezwał się głos Juuna.
- Kapitanie Solo, mam pytanie.
- Teraz?! - zawołał Han. Rój strzałostatków urósł w szaro-pomarańczową chmurę.
- Teraz jeszcze masz pytania?
- Nie mogę znaleźć zabezpieczenia aktywacji - poskarżył się Juun.
- Bo nie ma! - warknął Han. - Aktywuj... ale już!
-Ale instrukcja serwisowa CEC mówi wyraźnie, że każde urządzenie do przeno-
szenia ładunków musi...
- Przerzuć ten przeklęty wyłącznik! - wrzasnęła Leia.
Błękitne ściany zniknęły za rojem, a szybem pomknęły wiązki czerwonej energii,
gdy Cakhmaim i Meewalha pozwolili sobie na szaleństwo z poczwórnymi działkami
laserowymi.
- To rozkaz! - dodał Han.
Juun przerzucił wyłącznik.
Światła kabiny ściemniały, wszystkie ekrany na pokładzie pilotów zgasły, moc w
sterowni spadła do zera. Nawet poczwórne lasery zaczęły pluć niebieskimi promykami.
- Han? - głos Leii łamał się ze strachu. - Nie mamy żadnych ekranów statusu. Nie
mogę monitorować tarcz. Czy tak ma być?
- No, myślę - dumnie odparł Han. - Kiedy odwróciłem polaryzację naszej wiązki
ściągającej, musiałem zużyć każdą wolną odrobinę energii, jaka była pod ręką.
Han widział przed sobą tylko chmurę strzałostatków, tak blisko, że rozróżniał już
pojedyncze smugi spalin, zakrzywiające się w kierunku dziobu „Sokoła".
-Ale tarcze zostawiłeś, prawda? - dopytywała się Leia. Na najbliższych strzało-
statkach rozróżniała już kopułki, w niektórych widać było nawet kiwające się antenki.
Pojawiły się ślady wystrzelonych pocisków. - Powiedz, że nie zabrałeś mocy również
z...
Spod „Sokoła" wytrysnął snop jasnej energii, pochłaniając zarówno pociski, jak i
znajdujący się za nimi rój. Pociski zinterpretowały wiązkę ściągającą jako ciało stałe i
rozbłysły ognistymi kwiatami. Strzałostatki trudniej było pokonać. Piloci zwiększyli
moc i chmura statków zawisła w bezruchu, wciąż walcząc o możliwość podążenia dalej
szybem.
W miarę jednak jak „Sokół" schodził w dół, promień stawał się coraz silniejszy.
Niektóre silniczki rakietowe pojazdów Killików uległy przeciążeniu i eksplodowały,
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
298
inne stateczki zaczęły spadać w głąb szybu. Han i Leia nieustannie zauważali strzało-
statki kręcące się w zasięgu wiązki - wpadały jedne na drugie, eksplodowały bez wi-
docznej przyczyny, rozbijały się o lodowate ściany jaskini.
Han spowolnił schodzenie w dół, dopóki erupcje nie straciły na częstotliwości.
Wreszcie wrząca chmura gruzu i śmieci rozproszyła się, a pod nimi widać było już
tylko gwiazdę ciemności, która niegdyś była dokiem startowym strzałostatków.
Zatrzymał „Sokoła" i włączył interkom.
- Dobrze, Juun„wyłącz już, zanim cokolwiek wybuchnie. - Spojrzał na Leię, mru-
gnął i dodał: - I przełącz moc z powrotem na tarcze.
Troy Denning
Janko5
299
R O Z D Z I A Ł
37
„Smok Bitewny" i eskortujące go statki płynęły dziobami w dół przez poszarpane
eksplozjami pierścienie Qoribu, wymieniając strzały z dwoma chissańskimi krążowni-
kami. W tym momencie właśnie Wielki Rój dołączył do walki. Głośniki w kabinach
Jainy i Zekka ożyły - hapańscy oficerowie żądali wyjaśnień, Dwumyślni Kolonii tłu-
maczyli plan Unu, ale oboje Jedi nie poświęcali zbyt wiele czasu tej wymianie. Znaj-
dowali się dwieście kilometrów za Rojem, towarzyszył im trzeci stealthX sterowany ze
statku Jainy, a ich misja była całkowicie niezależna od ataku Killików. UnuThul wciąż
był wściekły za zmarnowaną pułapkę i umieścił w ich umysłach wyraźną informację -
jak tylko znajdą Lowbaccę, Jaina i Zekk mają odejść.
Wielki Rój dotarł do floty hapańskiej i pochłonął ją w migoczącą chmurę spalin
rakietowych. Potem przeleciał dalej, do strefy pomiędzy obiema flotami, gdzie kłębiły
się myśliwce dwóch stron konfliktu, walcząc o każdy kilometr spornej przestrzeni.
Krążowniki chissańskie wzmogły ogień. Jaskrawe eksplozje szkarłatu i błękitu wykwi-
tały pośród Wielkiego Roju, trzy lub cztery na sekundę, ale Kolonia nadal parła do
przodu, choć za każdym strzałem turbolasera znikał tuzin strzałostatków. Killikowie
nawet nie łamali formacji.
Jaina i Zekk wyciszyli się i sięgnęli w Moc w nadziei, że zlokalizują Lowbaccę
jeszcze przed wejściem na nieprzyjacielskie terytorium... i wydali jęk zaskoczenia.
Jednocześnie.
Wydaje mi się, że to mistrz Skywalker, oznajmił Zekk poprzez ich wspólny umysł.
Oboje, potwierdziła Jaina. I mama, i Kyp, i inni... trudno powiedzieć. Bardzo są
zamknięci.
Próbują się ukryć, zgodził się Zekk. Ale ciężko im idzie. Ciekawe, czy Unu wie?
UnuThul musi wiedzieć, odparła Jaina. Choć oboje z Zekkiem byli w odległości
setek kilometrów od najbliższych Taatów, nie mając kontaktu z żadnym większym
kolektywnym umysłem, mimo to wciąż odczuwali Wolę Kolonii. UnuThul był zbyt
potężny, aby nie wiedzieć, że aż tylu Jedi wkroczyło do systemu. Ciekawe, czemu Unu
ukrył to przed nami.
Poczuli nagle nacisk Woli Unu i ich myśli powróciły do Lowbacki.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
300
Po kilku chwilach poszukiwań odnaleźli przyjaciela, oszołomionego, zdezoriento-
wanego i półprzytomnego, głęboko poniżej południowego bieguna Qoribu, w samym
sercu floty Chissów.
Naćpany, mruknął Zekk. Jakoś mnie to nie dziwi.
Było do przewidzenia, zgodziła się Jaina. Zaczęło ją ogarniać zniecierpliwienie.
Musimy działać szybko.
Wola Unu zwiększyła nacisk i nagle stwierdzili, że ręce mają zbyt ciężkie, by ma-
newrować statkami. Ich kolej przyjdzie później, kiedy Wielki Rój przygotuje im drogę.
Zanim pojawił się statek dowodzenia Kolonii - przestarzały krążownik klasy Lan-
cer, prowadzony przez Unu - pierwsze strzałostatki dopędzały już eskortę krążownika.
Taktyczne ekrany Jainy i Zekka pobielały od smug wystrzałów i już nie zgasły. Eskor-
towce Chissów zamigotały i zniknęły jeden po drugim, a kanonada Killików dotarła do
samych krążowników. Oba okręty straciły tarcze w ciągu kilku sekund i wycofały się
pod gęstym ostrzałem.
Krążownik na przodzie został trafiony w napęd i pokonany. Jego turbolasery strze-
lały jeszcze przez kilka sekund, ale potem powłoki statku pękły i z otworów buchnął
ogień. Gdy jednak tylko jego działa przestały strzelać, Wielki Rój stracił zainteresowa-
nie nim i ruszył za drugim, ocalałym krążownikiem.
Eskadra Hapan skierowała się za nimi, przeformowując się tak, aby zabezpieczyć
dziurę, którą Killikowie wyrwali w szeregach nieprzyjaciela, ale Jaina i Zekk nie mieli
ochoty na czekanie. Musieli odzyskać Lowbaccę, zanim Chissowie wycofają się do
przestrzeni Dynastii.
Wola Unu zelżała, więc Jaina i Zekk wyminęli najbliższą hapańską Nową, przela-
tując tak blisko dziobu, że zauważyli pilota na mostku, zmrużonymi oczami obserwują-
cego ciemne sylwetki StealthX-ów.
Przejście wychodziło na mroczną przestrzeń, tak dużą, że lampa przy hełmie Mary
nie dała rady jej oświetlić. Promień jedynie przeciął mrok i zniknął. Mara poświeciła
sobie pod nogi i stwierdziła, że stoi na ciemnym, żebrowanym zboczu, usianym kulami
membrozji. W niektórych miejscach kule ułożone były w metrowej wysokości pryzmy.
Poczuła zimny dreszcz na plecach, ale nie zdziwiło jej to. Wyczuwała zagrożenie już od
chwili, kiedy weszli do gniazda.
Za jej plecami błysnął miotacz Luke'a. Przez hełm usłyszała odległy pisk i domy-
śliła się, że przynajmniej w tej części gniazda przywrócono ciśnienie powietrza. Szyb-
kie spojrzenie na ekranik hełmu upewniło ją że zgadła.
- Przynajmniej mój przeciek powietrza przestał być problemem.- Luke podniósł
wizjer hełmu i nie przestawał strzelać. - Jedno zmartwienie mniej.
Mara obejrzała się i stwierdziła, że w ich stronę zbliża się jednolity mur sześcioła-
pych kopułek pilotów strzałostatków. Użyła Mocy, aby wszystkie - z wyjątkiem jedne-
go - owady zepchnąć z powrotem do przejścia, podczas gdy Luke rozprawiał się z do-
wódcą. W sześć strzałów później było po wszystkim - kopułka pękła wreszcie, a kolej-
ny strzał pozbawił przywódcę głowy.
Troy Denning
Janko5
301
Mara pozwoliła, aby kolejny Killik wysforował się naprzód, i wraz z Lukiem po-
wtórzyli manewr. Teraz cała grupa odwróciła się i zniknęła w głębi tunelu.
- Czas się zwijać - mruknęła Mara, wciąż używając komunikatora kombinezonu. -
Będą nas znowu próbowali otoczyć.
Luke dobił owada którego zranili, a potem ruszyli w ciemność. Po przebyciu pię-
ciu metrów Luke zatrzymał się i zaczął świecić lampą wokół siebie.
- Całkiem niezłe miejsce na postój - ocenił. - Dużo miejsca do manewrów. Z Mocą
mamy przewagę.
Mara również oświetliła lampą jaskinię. Tu i tam dostrzegała bezkształtny kawałek
wosku lub kilka kul membrozji spoczywających na ciemnej, pochyłej ścianie. Poza tym
wydawało się, że unoszą się w powietrzu.
- Nieźle brzmi. - Poświeciła w przejście, z którego właśnie się wyłonili, i ze zdu-
mieniem stwierdziła, że jest całkowicie puste. Jak okiem sięgnąć, ani jednego pilota
strzałostatku. - Jest tylko jeden mały problem.
Luke obejrzał się również. Mara wyczuła, że sięga w Moc. Po chwili powiedział:
- Han i Leia chyba ich odciągnęli. Zdaje się, że „Sokół" jest już w gnieździe.
Jego żona wyrównała ciśnienie w kombinezonie i podniosła wizjer. Omal nie
zwymiotowała, kiedy w twarz uderzyło ją cuchnące, lepkie powietrze.
- Mogłeś mnie ostrzec - poskarżyła się. - Co to za smród?
- Może lepiej nie wiedzieć - odparł Luke. - Chyba coś gnije, tak mi się zdaje.
-A ja myślałam, że to Lizil śmierdzi.
W chwili, gdy to mówiła, obok nosa przeleciała jej kula membrozji, opadając w
kierunku kolan. W przeciwieństwie do jasno-bursztynowego syropu w gniazdach Lizil i
Yoggoy, tu ciecz była ciemnobrązowa i mętna, z długimi nitkami czegoś gęstszego,
widocznymi pod światło lampy.
Mara podniosła wzrok i przez chwilę sądziła, że widzi tylko fragment przypalone-
go wosku. Kiedy jej oczy zaczęły przywykać do ciemności, dostrzegła kilku Killików
wielkości średniego ścigacza. Wszyscy byli ciemnogranatowi, siedzieli skierowani
przodem do wejścia tunelu.
- Co to jest? - Mara sięgnęła po miecz świetlny. - Królowe?
- Nie sądzę - odparł Luke z lekkim niesmakiem. - Dawcy membrozji. Popatrz na
ich brzuchy.
Mara przesunęła promień światła wzdłuż ciała jednego z Killików poza tułów, któ-
ry przywarł do sufitu za pomocą sześciu rurkowatych odnóży, aż do ogromnego, wzdę-
tego odwłoka. Mniej więcej wielkości banthy wydzielał mętne krople membrozji, które
następnie spijały roje małych pomocników Gorog i wypluwały do woskowych kul,
wydzielonych z ich własnych odwłoków.
- Apetyczne - oschle stwierdziła Mara. Żaden z dawców membrozji ani z ich po-
mocników nie wykazywał tendencji do atakowania; prawdopodobnie nie mieli oni żad-
nych zdolności obronnych. - Co teraz? Wracamy?
W chwili kiedy to mówiła, w tunelu przed nimi pojawiła się Ale-ma Rar, wciąż
ubrana w ten sam obcisły kombinezon pilota, który miała na sobie, kiedy ukradła skiffa
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
302
na Osusie. Teraz materiał był zmięty i podarty. Do tej pory Twi'lekanka nigdy nie po-
zwoliłaby sobie na takie zaniedbanie.
Dawcy membrozji wysunęli krótkie trąbki i zaczęli trzaskać żuwaczkami, ale
Alema ich zignorowała.
- Przykro mi - rzekła. - Nie możemy pozwolić wam stąd odejść.
- Nie możecie pozwolić?
Widok zdrajczyni sprawił, że w Marze zawrzała krew. Próbowała sobie przypo-
mnieć, że Alema nie jest w pełni odpowiedzialna za swoje czyny - że znalazła się pod
wpływem Mrocznego Gniazda -ale to jakoś nie złagodziło jej gniewu. Odpięła miecz
świetlny od pasa i spojrzała w pusty tunel prowadzący do hangarów.
- Z miejsca, gdzie stoisz, nie jesteś w stanie nas zatrzymać. Alema uśmiechnęła się
przebiegle.
- Myślę, że jesteśmy.
W tunelu rozległ się stłumiony szelest i u wylotu ukazała się ściana wojowników
Gorog. Wprawdzie nie mieli na sobie kopułek, które chroniły pilotów strzałostatków,
ale byli więksi i uzbrojeni w trójzęby i miotacze ładunków elektrycznych. Mara wie-
działa, że te miotacze to dość słaba broń, tania i wymagająca trzech lub czterech strza-
łów, żeby położyć większość celów. Niestety nie wydawało się, aby Killikom zmaso-
wany ogień sprawiał jakąkolwiek trudność.
Ze wszystkich kątów jaskini rozlegał się teraz stłumiony, mlaskający tupot - od-
głos setek killickich stóp biegnących po lepkim wosku, który wyściełał gniazdo. Mara
powiodła snopem światła po ścianach i stwierdziła, że aż się ruszają od wojowników
Gorog. Gniew, który czuła do tej pory do Alemy, przerodził się we wściekłość.
- Powiedz swoim mistrzom, że mogą już zacząć żałować, że przeżyli Katastrofę -
warknęła i wsunęła świeży akumulator do miotacza. - Idziemy po nich.
Alema skrzywiła się, a zza jej pleców zaczęła się wylewać kolejna lawina Goro-
gów.
- Będziecie potrzebowali czegoś więcej niż mieczy świetlnych i pistoletów lase-
rowych, jak nam się zdaje.
Ciemna śluza powietrzna „Sokoła" otworzyła się cicho. W całkowity mrok hanga-
ru wyskoczyły z niej cztery roboty YVH „robalobójcy" - wypożyczone z Tendrando
Arms i specjalnie zaprogramowane zgodnie z instrukcjami Hana. Za nimi ruszyła
czwórka Jedi -Kyp, Saba, Octa Ramis i Kyle Katarn, wszyscy w kombinezonach próż-
niowych przystosowanych do warunków bojowych. Han był zadowolony, że przekonał
Cakhmaima i Meewalhę, aby „pomogli"' Juunowi i Tarfangowi pilnować „Sokoła*', bo
inaczej on i Leia -zamykający tyły w zwykłych kombinezonach próżniowych - musieli-
by pilnować także ich.
- Jestem kapitanem „Sokoła Millenium" - prychnął Han w wizjer. - Kiedyś to coś
znaczyło.
Leia wzięła go za rękę i razem wyskoczyli ze śluzy. Pociągnęła męża za sobą w
ciemność, używając Mocy, aby opuścić okolice „Sokoła" bez używania pasów odrzu-
towych i ujawniania się. Hanowi ta podróż przypominała wędrówkę po ładowni w cza-
Troy Denning
Janko5
303
sie awarii wszystkich systemów. Nieustannie o coś się obijał albo coś obijało się o nie-
go.
Wreszcie roboty YVH dały znak, że jest już bezpiecznie, i same uruchomiły sil-
niczki, na moment oświetlając pozbawiony powietrza, zapchany śmieciami dok starto-
wy, zanim wybiły dziurę w sąsiedniej ścianie. Kontaktujący się ze sobą jedynie poprzez
bitwo-więź Kyp i pozostali mistrzowie włączyli zielone lampy bojowe i używając Mo-
cy, wcisnęli się pomiędzy roboty. Leia pociągnęła Hana za rękę i podążyła za nimi.
Poczuł się jak dziecko, ciągnięte przez senny koszmar wypełniony oderwanymi łbami
robali i kawałkami chityny, unoszącymi się wokół.
Przechodząc przez otwór, Leia zapaliła swoją lampę przy hełmie. Han poszedł w
jej ślady i stwierdził, że znajduje się w małym hangarze naprawczym. YVH prowadziły
do wąskiego tunelu serwisowego wypełnionego ciałami Gorogów. Większość owadów
miała popękane ślepia i rozerwane odwłoki, a strzępy tkanki unosiły się z ich aparatów
oddechowych - nieomylna oznaka szybkiej, lecz bolesnej śmierci od dekompresji.
Kyp gestem popędził grupę, po czym uruchomił silniczek przy pasie i jako pierw-
szy podążył korytarzem. Han, szczęśliwy, że wreszcie może się poruszać samodzielnie,
również włączył napęd przy pasie i podążył za Leią. Ciał owadów było coraz więcej,
wkrótce wydawało się, że grupa po prostu w nich pływa.
Han przysunął hełm do hełmu Leii, żeby porozmawiać bez przerywania ciszy
łącznościowej.
- Luke i Mara to zrobili?
- Kyp chyba tak uważa.
- Chorym... - Han był ciekaw, kto bardziej potrzebuje pomocy, Skywalkerowie czy
robale. - Miło, że zostawili ślad.
Minęli strzępy membrany w przejściu i zagłębili się w kręty labirynt tuneli, postę-
pując wzdłuż nieprzerwanego śladu w postaci martwych Gorogów i podziurawionych
ścian. Han doszedł do wniosku, że Skywalkerowie postanowili samodzielnie namierzyć
Welka i Lomi Pio.
Grupa dotarła do kolejnego przejścia, tym razem nienaruszonego, i musiała zwol-
nić, gdy robalobójcy zaczęli mozolnie przepychać się przez niejeden za drugim. Za
nimi podążyli Kyp i Octa Ramis. Nagle membrana rozjaśniła się błyskami strzałów.
- Nieprzyjaciel namierzony - zameldował Robal Jeden, przerywając ciszę w eterze.
- Wchodzimy do walki.
Han odbezpieczył miotacz samopowtarzalny T-21, który wziął ze sobą jako środek
do dezynsekcji, i ruszył w kierunku membrany. Leia zatrzymała go gestem.
- Jeszcze nie teraz - poprosiła. - Kyp ma przebity kombinezon.
Nie musiała wyjaśniać nic więcej. W takiej sytuacji lepiej było nie ściągać więcej
ognia na wejście.
- Dobra, powiedz im, niech się pospieszą - rzekł Han. - Palec mnie zaczyna swę-
dzieć na spuście.
Leia odwróciła wzrok od Hana i zajrzała w głąb korytarza.
Wizjer Saby, która wychynęła nagle zza pleców Leii, ukazywał pełen ostrych kłów
uśmiech.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
304
-Nie będzie swędzieć długo, ona jest o tym przekonana.
Han obejrzał się i ręce mu opadły.
Z tunelu w ich kierunku pędziły dziesiątki kopułek strzałostatków na sześciu ła-
pach. Han powoli uniósł T-21 i otworzył ogień. Udało mu się roztrzaskać jedną kopuł-
kę, ale pozostałe strzały odbiły się od nich, nadtapiając ściany i wypełniając wnętrze
korytarza gęstniejącą chmurą oparów ethmanu.
Han stanął ramię w ramię z Leią.
- Kochanie... - opuścił broń, żeby strzelać w nogi napastników - ...czy kiedykol-
wiek ci mówiłem, jak nienawidzę robactwa?
Troy Denning
Janko5
305
R O Z D Z I A Ł
38
Chissowie cofali się bezładnie, posuwali się po spiralnym torze w kierunku połu-
dniowego bieguna Qoribu w splątanym wirze smug jonowych, pozostawiając za sobą
poszarpaną sieć ognia turbolaserów. Jaina i Zekk spostrzegli wolną przestrzeń i rzucili
w jej kierunku swoje stealthX-y. Zanim jednak zdążyli się przedrzeć, dwie fregaty zdo-
łały przesunąć działa i zamknąć ich w strumieniach energii.
Jaina i Zekk odlecieli, StealthX związany ze statkiem Jainy uczynił to pół sekundy
później. Na białym tle południowego bieguna Qoribu byli widoczni dla każdego opera-
tora czujników z teleskopem śledzącym. Próba penetracji przy tak dobrej widoczności
byłaby samobójstwem. Jeśli chcieli dotrzeć do Lowbacki w jednym kawałku, musieli
spróbować innego podejścia.
Nie są tak niezorganizowani, jak się wydaje, zauważyła Jaina.
To tylko pokazówka, zgodził się Zekk.
Jaina i Zekk sprawdzili swoje ekrany taktyczne. Ekran pokazywał jedynie część
bitwy, nie ukrytej za masą Qoribu. Ale to, co było widać, świadczyło wyraźnie o tym,
że Chissowie są w odwrocie i zawracają krzywą, bezładną trajektorią z trudem wyprze-
dzając strzałostatki Roju. Kilka fregat i lekkich korwet sygnalizowało uszkodzenia, ale
większość krążowników, wszystkie gwiezdne niszczyciele i transportowce myśliwców
znajdowały się bezpieczne poniżej Qoribu, kręcąc się w samym sercu floty.
Bothańskie zniknięcie, zauważyła Jaina.
Chissowie prawdopodobnie mają na to inną nazwę, uznał Zekk.
Prawdopodobnie, zgodziła się Jaina.
Zatoczyli nierówny, ostro wygięty łuk, robiąc uniki przed smugami turbolaserów i
zmieniając podejście na tyle szybko, aby zmylić każdego, kto próbowałby ich śledzić.
Obszar polarny Qoribu był jednak równie szeroki i jasny, ich stealthX-y widniały więc
jak wycięte na tle wirujących białych chmur.
Powinniśmy ostrzec UnuThula, podsunął Zekk.
Nasza pomoc nie jest pożądana, zauważyła Jaina. Po tym jej oświadczeniu poczuli
się nagle smutni, odrzuceni i strasznie, tragicznie samotni. Naszą misją jest...
...odnaleźć Lowbaccę i odejść, dokończył Zekk. Ale my jesteśmy Jedi.
Naszą główną misją jest zapobieżenie większej wojnie, zgodziła się Jaina.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
306
Snuli raczej rozważania, niż prowadzili dyskusję, porównując dwie strony sytuacji
w jednym wspólnym umyśle, kiedy nagle przyszła im do głowy pewna smutna myśl:
Co się stanie, jeśli nie zrobią nic?
Wielki Rój zostanie zniszczony, może także flota hapańska, która teraz bezpiecz-
nie podąża za strzałostatkami Killików. Bez możliwości obrony gniazd Qoribu Kolonia
będzie zmuszona do opuszczenia ich albo do znalezienia sposobu ewakuacji. W każ-
dym z przypadków Chissowie przestaną czuć się zagrożeni i wielka wojna nie wybuch-
nie.
UnuThul może zginąć, zasugerował Zekk.
Czy Kolonia wróci do normalnego stanu? - zastanawiała się Jaina.
Nie dowiemy się tego.
Nie dowiemy, zgodziła się Jaina. Ale może to nie byłoby aż takie złe.
Jaina i Zekk czekali, aż poczują nacisk Woli Unu, nakłaniający ich do postępowa-
nia zgodnie z najlepszym interesem Kolonii.
Pozostawali jednak bez kontaktu z umysłem Taat, odcięci od niego przez odle-
głość i przez gniew Unu, sam UnuThul zaś zbyt był zajęty koordynowaniem bitwy, aby
włączyć się do ich bitwowięzi. Umysł Jainy i Zekka należał do nich samych - na razie.
W sieci turbolaserów znów pojawiła się wyrwa. Przyspieszyli, kierując się ku niej;
celowali w cztery niebieskie kółeczka, które - według zapewnień ich robota - były na-
pędem podświetlnym krążownika. Gdyby zdołali podejść wystarczająco blisko, mogli-
by wśliznąć się w samo serce chissańskiej floty i ukryć w pobliżu ich dysz wylotowych,
gdzie jaskrawe światło oślepi każdego spoglądającego w ich kierunku.
Nie podoba mi się to, rzekł Zekk. Jakbyśmy zdradzali Kolonię.
I UnuThula, dodała Jaina. Ale jesteśmy Jedi.
Jedi robią to, co należy, zgodził się Zekk. Aby zapobiec wojnie.
Aby utrzymać pokój.
Krążownik był już tak blisko, że widzieli pudełkowaty kształt osłony silnika,
okrywający jaskrawe tarcze czterech wielkich dysz ciągu. Promienie turbolaserów mi-
gały wokół nich dość gęsto, ale nie na tyle, żeby zasugerować, że StealthX-y znów
zostały namierzone. Jaina i Zekk zmniejszali dystans.
Wtedy przyszła im do głowy kolejna nieszczęśliwa myśl. Welk.
Jeśli UnuThul umrze...
Możliwość ta była zbyt okropna, aby brać ją pod uwagę. Jeśli UnuThul umrze,
Welk - albo nawet Lomi Pio, jeśli przeżyła -może zostać nowym Wielkim Unu. Nie
wiadomo, co mogłoby to oznaczać dla Kolonii, ale z pewnością nie wróżyło to dobrze
reszcie galaktyki. Mroczni Jedi użyliby Killików do własnych celów, może nawet pró-
bowaliby objąć galaktykę jednym wspólnym umysłem.
Musimy chronić UnuThula, stwierdził Zekk.
Lepiej go ostrzec.
Jaina i Zekk odczuli ulgę. W gruncie rzeczy i tak tego chcieli. Sami siebie przeko-
nali, że to najlepsze rozwiązanie, choćby takie nie było, ale już zdecydowali. Sięgnęli w
Mocy do UnuThula, żądając, aby otworzył się na ich bitwowięź.
Troy Denning
Janko5
307
Wola Unu ich przytłoczyła. Nagle uwolnienie Lowbacki wydało im się znacznie
ważniejsze aniżeli powstrzymanie ataku Kolonii. Jeśli Jaina i Zekk szybko nie uratują
przyjaciela, zginie on wraz z Chissami, kiedy Wielki Rój rozbije ich flotę.
Jaina i Zekk odepchnęli tę myśl, lecz - pozostając bez kontaktu z umysłem Taat-
nie umieli wyjaśnić pułapki Chissów. Mogli jedynie wypełnić Moc swoim niepokojem
i żądać od UnuThula, aby dołączył do bitwowięzi.
Wola Unu była coraz silniejsza; doszli nagle do wniosku, że dotarcie do niego nie
jest aż tak ważne.
Obawia się, że znów go oszukamy, domyślił się Zekk.
Jedynie wiedza, że Unu się myli, dawała im siłę, by stawić opór i dalej szukać
kontaktu poprzez Moc.
Wreszcie ktoś im odpowiedział - ale była to matka Jainy, nie UnuThul. Jaina i Ze-
kk sięgnęli ku niej, zapraszając ją do swojej więzi, i sytuacja stała się odrobinę jaśniej-
sza. Leia i pozostali byli atakowani. Leia przesłała obraz tłumów granatowych żołnie-
rzy Killików, rojących się w mrocznym tunelu i zalewających ich falą ładunków elek-
trycznych.
Jaina i Zekk byli zaniepokojeni, ale Leia nie wydawała się ani przestraszona, ani
zmartwiona. Niby dlaczego? Ona i Han bywali często w gorszych sytuacjach i trudniej-
szych opresjach.
Teraz dopiero Zekka i Jainę rzeczywiście ogarnął lęk - i zakłopotanie. Nie znali w
systemie Qoribu żadnych ciemnoniebieskich Killików ani gniazd o tak ponurych ścia-
nach.
Kr, wyjaśniła Leia. Tajne gniazdo.
Gniazdo nie może być tajne. Unu wiedziałby o nim.
A Welk! - przypomniała im Leia. A Saba!
Dopiero teraz Jaina i Zekk zrozumieli. Za każdym razem, kiedy próbowali zbadać
atak na Sabę, Taatowie - a później UnuThul -odpychali ich. Twierdzono, że Barabelka
przez pomyłkę zaatakowała Dwumyślnego albo że walczyła z chissańskim zabójcą.
UnuThul prawdopodobnie przez cały czas ukrywał to gniazdo. A może sam nie
chciał wierzyć w to, że ono istnieje.
W każdym przypadku sytuacja wyglądała gorzej, niż Jaina i Zekk się spodziewali.
Chcieli polecieć na Kr, aby pomóc Leii i pozostałym, ale jeśli UnuThul zginie, Ciemni
Jedi znajdą się zbyt blisko, czekając tylko na przejęcie władzy.
Leia wydawała się rozumieć. Wycofywała się już z więzi, prosząc, aby byli
ostrożni, i zapewniła, że Luke i pozostali mistrzowie na Kr mają wszystko pod kontro-
lą.
Kiedy odeszła, Jaina i Zekk wciąż nie czuli ani śladu UnuThula.
Musimy to zrobić w brutalny sposób, postanowiła Jaina.
Wracajmy i skontaktujmy się z Taatami, zgodził się Zekk. Wtedy Kolonia zrozu-
mie, o czym myślimy.
Wahali się jednak. Wola Unu była niczym bantha siedząca im na ramionach i
pchająca ich w kierunku Lowbacki, w kierunku serca chissańskiej floty.
Lowie może poczekać jeszcze kilka minut, zdecydowała Jaina. Wrócimy po niego.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
308
Lowie by zrozumiał, odparł Zekk. Lowie jest Jedi.
Jaina i Zekk wykonali jednocześnie zwrot przez skrzydło, kierując się w stronę
Wielkiego Roju. Wola Unu obciążała im ręce, spoczywające na drążkach.
Ten plan ma tylko jedną wadę, zauważył Zekk.
Jaina czuła, że podobnie jak ona, Zekk ze wszystkich sił stara się utrzymać kontro-
lę nad sterami.
Raczej nie, odparła Leia.
- Spryciarz, wprowadź nas.
Robot przejął kontrolę nad stealthX-ami i zaszczebiotał pytająco.
- Do eskadry Unu - poleciła Jaina. W tym samym momencie Zekk podawał tę in-
strukcję swojemu robotowi. Taatowie stanowili eskortę fregaty UnuThula, więc dwójka
Jedi musiała jedynie dołączyć do Roju, a wtedy umysł Taat obejmie wszystko, co chcą
im przekazać. - I ten rozkaz jest nie...
- Nie musicie opuszczać przyjaciela. - Zgrzytliwy głos UnuThula zabrzmiał w gło-
śnikach ich komunikatorów, ale kiedy Jaina i Zekk sprawdzili mierniki poziomu odbio-
ru, stwierdzili, że aparatura nie odbiera żadnego sygnału. - Wysłuchamy waszej prośby,
ale Unu nie pozwoli wam zostać. Zdradziliście zaufanie Kolonii.
- Nie chodzi o nas. - Jaina nie była całkiem pewna, jaki rodzaj transmisji będzie
słyszalny dla Unu, więc po prostu odpowiedziała mu głośna - Musimy was ostrzec.
- Lecicie wprost w pułapkę - dodał Zekk.
Przejęli znów kontrolę nad stealthX-ami i zawrócili do chissańskiego krążownika,
który zamierzali wykorzystać jako osłonę. Lowbacca jednak nie będzie musiał czekać.
- Chodzi tylko o was - upierał się UnuThul. - Próbujecie uratować flotę Chissów.
Znowu.
- Próbujemy uratować ciebie - odparła Jaina.
- To bothańskie zniknięcie - dodał Zekk. - Chissowie wyciągają was na otwartą
przestrzeń.
- Studiowałeś taktyki wojenne na Yavinie - dodała Jaina. - Wiesz, co się stanie,
kiedy walka wyjdzie poza studnię grawitacyjną Qoribu.
Pudełkowaty kontur osłon silników krążownika znów znalazł się w ich polu wi-
dzenia. UnuThul przez chwilę milczał. Jaskrawe kręgi światła rosły w iluminatorach
stealthX-ów. Jaina i Zekk zaczęli mieć nadzieję, że naprawdę przekonali UnuThula o
niebezpieczeństwie.
- To musi być przypadek - odezwał się wreszcie UNU. - Na naszych lekcjach tak-
tyki nie było nic o Chissach.
Jaina i Zekk nie chcieli wytykać braków w argumentach Unu. Logika Killików nie
kierowała się takimi zasadami, jak u większości innych gatunków. Szczerze mówiąc,
nie kierowała się w ogóle żadnymi zasadami.
Jaina zapytała zamiast tego:
- Czy Kolonia naprawdę może podjąć to ryzyko?
- Kiedy Wielki Rój osiągnie południowy biegun Qoribu, dajcie sobie minutę na
przegrupowanie - zaproponował Zekk.
- Pamiętacie, co się stanie, jeśli mamy rację? - dodała Jaina.
Troy Denning
Janko5
309
- Oczywiście - odparł UnuThul. - Mamy doskonałą pamięć.
Głośniki zamilkły, pozostawiając znów Zekka i Jainę z uczuciem samotności i od-
rzucenia zatroskanych, czy ktokolwiek skorzysta z ich rad. Pierwsze pasma strumienia
gazów wylotowych krążownika zaczęły lizać ich przednie tarcze. Młodzi Jedi opadli
niżej i zbliżyli się na trzysta metrów do rufy statku. Ich iluminatory poczerniały całko-
wicie, musieli też przewrócić się do góry podwoziem, aby uchronić delikatne okienka
czujników na stożkach dziobowych stealthX-ów.
Przez następnych trzydzieści sekund pozostawali na skraju strumienia spalin, po-
dążając za krążownikiem w stronę serca floty Chissów. Próbowali nie spuszczać wzro-
ku z ekranów taktycznych, ale interferencja jonowa sprawiała, że stały się one nieomal
nieczytelne. Aby wykryć cokolwiek, roboty musiały zastosować skomplikowane algo-
rytmy analityczne w celu oddzielenia interferencji od prawdziwych sygnałów z czujni-
ków.
Jaina i Zekk zaczęli już przypuszczać, że Unu zignorował ich ostrzeżenie, kiedy
roboty oznajmiły, że Wielki Rój zwolnił. Oczy obu rycerzy Jedi powędrowały znów ku
ekranom taktycznym, desperacko usiłując wywnioskować cokolwiek z zakłóceń. Robo-
ty doniosły, że ucieczka Chissów wydaje się z każdą chwilą bardziej zdezorganizowa-
na.
Chcą skusić nieprzyjaciela, zauważył Zekk.
Mam nadzieję, że Unu to zobaczy, dodała Jaina. - Daj nam prosty schemat - poleci-
ła robotowi.
Spryciarz przerwał jej serią zatroskanych szczebiotów. Jaina wyjrzała na zewnątrz
i stwierdziła, że krążownik zawraca w stronę Qoribu.
Przynęta w pułapce, zauważyła.
Już po naszym kamuflażu, poskarżył się Zekk. Za dużo oczu teraz na nas patrzy.
Lepiej poszukajmy czegoś innego, żeby się przyczepić, zgodziła się Jaina.
Odpadli ze strumienia spalin. W chwili, kiedy ich iluminatory stały się znowu
przezroczyste, stwierdzili, że otaczają ich durastalowe kadłuby różnej wielkości - od
kciuka do ramienia Wookiego.
Chyba wlecieliśmy głębiej, niż nam się zdawało, zauważyła Jaina.
Tak, odparł Zekk. Ekrany taktyczne również oczyściły się z zakłóceń. A to albo
dobrze, albo...
Przestrzeń wokół nich rozbłysła snopami świateł turbolaserów. Jaina i Zekk oddali
sterowanie statków w ręce Mocy. Ich stealthX-y zaczęły kręcić się i robić uniki, ucieka-
jąc daleko, zanim jeszcze strzał przeleciał przed ich dziobami; wspinały się, przepusz-
czając pod sobą strumień, który jeszcze nie został wystrzelony.
Dłoń Jainy pchnęła drążek w przód. Trzeci stealthX, ten przywiązany do jej ste-
rów, wszedł za nią w lot nurkowy i zmienił się w kulę ognia. R9 wydał żałosny pisk,
kiedy otrzymał od swojego partnera z tamtego statku ostatni pakiet danych. Teraz Jaina
odbiła na ster-burtę, a Zekk na bakburtę, pomiędzy nimi zaś potrójny strumień energii
rozpalił miniaturowe słońce.
Twój chłopak nie żartuje, zauważył Zekk.
Nie wiem, czy to on. I to eks-chłopak.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
310
Jasne. Tak zupełnie nam przeszło.
Nami
Jaina i Zekk przestali o tym myśleć dokładnie w tej samej sekundzie. Wszystko
zaczynało wyglądać koszmarnie - Zekk dzielił z nią to, co Jaina wciąż jeszcze czuła dla
Jaga, a udziałem Jainy stały się uczucia, jakimi do tej pory darzył ją Zekk. Sytuacji
wcale nie poprawiał fakt, że Jag próbował właśnie zabić ich oboje.
On tylko wypełnia rozkazy, pocieszał ją Zekk.
Musi, zgodziła się Jaina. Jest Chissem.
Przez cały czas nie przestawali robić uników, przedzierając się przez strzelaninę.
Skręcali to w jedną to w drugą stronę, za każdym razem coraz głębiej wnikając we
flotę. Pomimo straty trzeciego stealthX-a wciąż jeszcze mogli uratować Lowbaccę.
Przedział magazynowy w statku Zekka pełen był zbiorników z tlenem; pusty przedział
torpedowy pod jego siedzeniem także był pusty i miał zapewniony dostęp powietrza.
Niestety, tylko Jaina była dość drobnej postury, by się tam zmieścić.
Chissowie sprowadzili kolejne statki, rozpościerając przed stealthX-ami szerokie
na wiele kilometrów ekrany szkarłatnych strumieni energii w nadziei, że sprytne my-
śliwce po prostu same się wejdą na strzał. Jaina i Zekk skręcali przed jednym promie-
niem i zaraz natrafiali na drugi przed samym nosem. Jaina ostro poderwała statek, aż
robot rozwrzeszczał się alarmami, a kompensatory inercji zawyły, usiłując utrzymać
statek w jednym kawałku. Zekk opuścił dziób i przeleciał pod spodem, a jego stealthX
zadrżał, kiedy tarcze zaczęły trzeszczeć z przeładowania.
Dość! Jaina zwróciła się do robota:
- Spryciarz, po jednej sekundzie zrzuć ciemną bombę... teraz!
Robot zaszczebiotał niespokojnie, ale posłuchał.
Jaina popchnęła Mocą bombę za siebie. Fala uderzeniowa dopadła ich w chwilę
później, wciskając w dół ogony obu stealthX-ów i popychając je do przodu. Jaina i
Zekk nie prostowali maszyn. Wykorzystali chwilę, zwiększyli moc i ruszyli przed sie-
bie, dokonując cudów, aby zmienić kurs i miejsce, zanim śledzący ich Chissowie odzy-
skają wzrok po oślepiającym błysku ciemnej bomby.
Chissowie sprowadzili jeszcze więcej statków, ale były o wiele za daleko i za ni-
sko. Jaina i Zekk zbliżyli się już na tyle, aby wyczuć obecność Lowbacki na pokładzie
ciężkozbrojnego dreadnaughta eskortującego okręt flagowy. Zamknęli formację i ruszy-
li w tamtą stronę - i dopiero teraz mogli spojrzeć na swoje ekrany taktyczne.
Unu posłuchał ich ostrzeżenia. Wielki Rój pozostał przy Qoribu, rozstawiony po-
niżej południowego bieguna z Hapanami na pozycji wsparcia za strzałostatkami. Przez
ten czas Chissowie zrezygnowali z prób wyciągnięcia Kolonii poza studnię grawitacyj-
ną i gładko rozciągali własny mur obronny tuż poza zasięgiem hapańskich turbolase-
rów.
Można to było inaczej zaplanować, stwierdziła Jaina.
Przepchnięcie się przez to pole pikiet może być trudne, zgodził się Zekk.
Nagle silniki jonowe dreadnaughta zapłonęły. Serca młodych Jedi zamarły, kiedy
statek obrócił się i nabrał prędkości. Chissowie nie byli idiotami. Stracili trop ofiary,
postanowili więc zlikwidować przynętę.
Troy Denning
Janko5
311
Można to było całkiem inaczej zaplanować. Oczy Jainy zaszły łzami. Oboje z Ze-
kkiem sięgnęli ku Lowbaccę, próbując dotrzeć do niego poprzez otępienie, w jakim
utrzymywali go strażnicy. Chcieli zapewnić, że go znajdą błagali, by nie tracił nadziei.
Wyczuli, jak przez przyćmione myśli Lowbacki przedziera się najpierw pytanie, a
potem gniew. A potem dreadnaught zniknął w nadprzestrzeni i przestali czuć cokol-
wiek.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
312
R O Z D Z I A Ł
39
Pomieszczenie pełne było ciał Gorogów, ale wciąż nadchodzili kolejni, przepycha-
jąc się pomiędzy ciałami i unoszącymi się kawałkami zwłok. Naciskali, przeszywając
ciemność jaskrawo-srebrnymi promieniami ze strzelb elektrycznych. Luke koziołkował
w stęchłym powietrzu, przeskakiwał przez smugi trzaskającej energii i wykręcał się od
uderzeń trójzębów. Jego miecz zamykał go jakby w zielonej klatce; ostrze przechodziło
gładko od obrony do ataku, od odbijania wyładowań elektrycznych do cięcia ciemnej
chityny. Mara tańczyła obok, o trzy metry od niego, uwiązana na niewidzialnej lince
Mocy. Jedną ręką strzelała z miotacza, drugą walczyła mieczem. Z każdą chwilą coraz
głębiej pogrążali się w trans bitewny, stając się jednością ze swoją bronią-ramieniem
śmierci... i coraz bardziej zbliżając się do Alemy Rar.
Luke poczuł dreszcz zagrożenia i kątem oka spostrzegł wielką grupę Gorogów
przedzierającą się przez stosy ciał po prawej. Elektrody na ich strzelbach już były nała-
dowane i zaczęły się jarzyć. Wciąż robiąc salta i uniki, odpierając ataki ze wszystkich
stron, wskazał na jednego z dawców membrozji pod sufitem i użył Mocy, aby ściągnąć
go na dół. Owad spadł, wymachując kończynami i głośno dudniąc na ich linię ognia.
Alema spróbowała uwolnić stworzenie, ale jej chwyt nie mógł równać się z chwy-
tem Luke'a. Dawca membrozji pozostał w samym środku bitwy. Z jego rurki pokarmo-
wej wydobywały się przeraźliwe skrzeki, a długie strugi membrozji strzykały z odwło-
ku.
Alema splunęła twi'leckim przekleństwem i chwyciła za miecz. Pierś Luke'a ści-
snęła się lodowatym gniewem - nie wierzył, że będzie dość głupia, aby go zaatakować -
i przygotował się psychicznie na to, co musiał zrobić.
Alema jednak ruszyła prosto do dawcy membrozji. Zaskoczyła Luke'a, kiedy zato-
piła miecz świetlny głęboko w gardzieli owada i przeciągnęła przez całą długość tuło-
wia. Ogromne cielsko rozpadło się na dwie połówki, które rozleciały się w dwie strony,
a ciemność wypełnił ogłuszający syk i trzask wyładowań elektrycznych.
Skywalkerowie odsunęli się nieco. Luke osłaniał Marę mieczem, ona zaś miota-
czem dodawała kolejne ciała do ogromnej barykady killickich trupów, która ich już
chroniła.
- Tu się zaczyna robić niebezpiecznie! - zauważyła.
Troy Denning
Janko5
313
- Chyba masz rację.
- Czas przenieść walkę na ich teren. - Mara przestała strzelać i sięgnęła po nowy
akumulator. - Już pora dopaść Welka. - Wsunęła akumulator do miotacza i strzelała
dalej. - I Lomi Pio.
Luke zaryzykował spojrzenie na Alemę, która najwyraźniej nie spieszyła się do
bezpośredniej konfrontacji ze Skywalkerami i dyskretnie się usuwała w kierunku swo-
jego tunelu.
- Chyba myśli, że nas zmęczy - zauważyła Mara. Luke pokręcił głową
- Ona coś chroni — mruknął. - Coś albo kogoś.
Bierz ją, poleciła mu żona przez więź w Mocy.
- Będę cię osłaniać - dodała głośno.
Luke ruszył w stronę Alemy. Już nie usuwał się i nie robił uników, tylko po prostu
odpychał od siebie ciała Killików. Był wstrząśnięty okrucieństwem Twi'lekanki, ale nie
zaskoczony. Linia, którą przekroczyła, była niewidzialna, dotyczyła raczej stopnia i
intencji niż zasady. Gdyby jakikolwiek inny rycerz Jedi dokonał podobnego poświęce-
nia w dobrej sprawie, Luke może nawet zezwoliłby na ten czyn, pocieszył nieszczęśni-
ka i zapewnił, że był to wybór najlepszy z możliwych.
A to sprawiło, że głębiej niż dotąd zaczął się zastanawiać nad tym, co się stało z
Jedi.
Trójka wojowników Gorog wycelowała w Luke'a, zmuszając go do skomplikowa-
nych salt, dopóki Mara ich nie zdjęła. Udało mu się dotrzeć do wylotu tunelu za Alemą
dość blisko, by musiała się odwrócić i spojrzeć na niego. Jej twarz nie wyrażała emocji,
nie wyczuwał ich też w Mocy, ale uniosła miecz świetlny do pozycji środkowej - naj-
lepszej pozycji wyjściowej do walki z dużo silniejszym przeciwnikiem.
Luke cały czas musiał odbijać wyładowania, jego miecz tworzył wokół ciała zie-
loną klatkę; jeszcze nie atakował Twi'lekanki.
- Alemo, to się nie musi tak skończyć - odezwał się. - Wciąż masz u nas dom. Go-
rog skłoniła cię do zdradzenia Jedi, ale my możemy ci przebaczyć. - Luke'owi nie po-
dobało się to, co wojna zrobiła z Jedi... co zrobiła z nim samym... i postanowił, że od tej
chwili będzie się starał to wszystko zmienić. -Alemo, otwórz się. Mogę ci pomóc w
odnalezieniu powrotnej drogi.
- Nie chcemy powrotnej drogi! - Alema skoczyła na Luke'a w wirującym, dwu-
ręcznym ataku. - Przestań... się wtrącać!
Luke zablokował jej szarżę i skierował w inną stronę, posyłając ją w ciemny od
ciał mrok, a sam znalazł się między Alemą a tunelem, którego strzegła. Wyczuł pytanie
Mary, a zaraz potem ujrzał, jak celuje z miotacza w plecy Twi'lekanki. Pokręcił głową.
Szybko! Mara przerwała na chwilę ich więź w Mocy, a sama rzuciła się w szalony
wir śmigającego świetlnego ostrza i błyskającego miotacza. Han i Leia...
Luke sam wyczuł resztę. Han i Leia są już prawie na miejscu... a oni nie będą tak
łagodni. Zaczął wycofywać się w stronę tunelu, robiąc taneczne uniki przed strumie-
niami wyładowań, które gęsto leciały w jego stronę. Alema podążyła za nim, ale teraz i
ona musiała zwolnić, żeby się zasłonić przed trafieniem.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
314
- Alemo, to wszystko przez twój gniew - rzekł Luke. - Śmierć twojej siostry cię
rozwścieczyła, a Gorogowie wykorzystują ten gniew, by cię zatrzymać.
- Numa była wojowniczką! - warknęła Alema, zgodnie z przypuszczeniem Luke'a
wykorzystując świeżą jeszcze ranę po śmierci siostry. - Ona broniłaby Kolonii!
Tym razem ruszyła na Luke'a w sposób bardziej kontrolowany, łącząc szerokie
cięcia szybkiego ataku z kopniakami czysto siłowej napaści. Przerzucił miecz do jednej
ręki, parując ataki jej ostrza, a kopniaków unikał zwinnymi skrętami tułowia. Ładunki
elektryczne odbijał wolną dłonią.
- Numa była mądra - rzucił Luke. Cofał się nadal, tylko mimochodem przeciął na
pół parę wojowników Gorog, dość głupich, żeby zaatakować go od tyłu. - Ona pierwsza
ostrzegłaby cię przed twoim gniewem.
Sięgnął do Twi’lekanki. usiłując otoczyć ją Mocą i odizolować od dotyku Mrocz-
nego Gniazda.
- Byłaby rozczarowaną gdyby widziała, że tak się poddałaś.
Alema jednak zaszła już za daleko. Zaatakowała z jeszcze większą furią, wykrzy-
kując po twi’lecku całą swoją wściekłość. Cięła wysoko i nisko, kopała na prawo i
lewo, rzucała słowami równie twardymi i gniewnymi jak jej ciosy. Raz po raz Luke
zmuszał ją aby odsłoniła się na śmiertelny cios, którego nie chciał zadać, a ona tego nie
zauważała i rzucała się na niego w kolejnym ataku.
Nagle Luke wyczuł lodowate ukłucie strachu. Spojrzał za plecy Alemy i zobaczył
grupę wojowników Gorog, którzy otoczyli Marę z wszystkich stron, zasypując ją gra-
dem wyładowań elektrycznych tak gęstym, że nie miała szans zablokować wszystkich.
Pierwsze trafienie wypaliło wielką jak pięść dziurę na udzie jej kombinezonu i napełni-
ło powietrze odorem spalonego durawłókna. Drugi trafił ją w pierś, trzeciego Luke nie
widział. W tym czasie parł już do przodu, spychając Alemę z powrotem ku Marze.
Nagle Twi'lekanka zatrzymała się, zdecydowana nie oddać pola. Luke odepchnął
jej miecz świetlny, potem użył Mocy, aby pociągnąć ku sobie jej rękę. Straciła równo-
wagę i nadziała się na własną broń. Wytrzeszczyła oczy, kiedy ostrze przecięło jej
obojczyk i pogrążyło się głęboko w ramieniu.
Luke kopnął Alemę w podbródek, aż głowa odskoczyła jej w tył, a ona sama stra-
ciła równowagę. Próbowała wykonać salto w tył. ale miecz wyśliznął jej się z rąk.
Luke ściągnął do siebie jej broń i ruszył w stronę Mary, która zniknęła w masie
Gorogów. Jej miecz jednak wciąż błyskał, a obecność płonęła w Mocy i to dawało mu
nadzieję. Sięgnął ku Leii, błagając o pośpiech, a sam, zataczając kręgi obydwoma mie-
czami, rzucił się w sam środek walki.
Starcie zmieniło się w burzę syczących ostrzy, wyjących miotaczy i trzaskających
wyładowań. Luke dwunastoma cięciami otworzył dwanaście karków, gdy nagle plecy
sparaliżowało mu trafienie z miotacza wyładowań. Mara strzelała w gąszczu odnóży i
żuwaczek, a z tyłu dochodził żrący smród palonej chityny. Sięgnął poprzez Moc, odry-
wając Killików od Mary i rzucając ich na pozostałych wojowników, gdzie nadziali się
na poskręcane szpice energii.
Luke przepychał się w kierunku złocisto-rudej czupryny, torując sobie drogę mie-
czem i rozsiewając po drodze kulki osocza owadów. Dwa razy żuwaczka przedarła się
Troy Denning
Janko5
315
przez jego zasłonę, raz wbijając się głęboko w udo, a potem zahaczając kolcem o twarz
w hełmie. Za każdym razem pozbawiał przeciwnika głowy i szedł dalej.
Wreszcie dotarł do wirującej postaci Mary. Jej kombinezon próżniowy był w
strzępach, usiany tuzinem czarnych plam w miejscach, gdzie trafiło ją wyładowanie.
Wokół niej unosiła się delikatna złocista aura - znak, że czerpała głęboko z Mocy, by
utrzymać w formie zmęczone, poranione ciało.
Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, a potem zielone oczy Mary na ułamek se-
kundy wzniosły się w górę. Podążył za nią wzrokiem i z zaskoczeniem stwierdził, że
Alema Rar próbuje uciec tunelem. Jej lewe ramię zwisało bezwładnie, z wielką, ziejącą
ramą w miejscu, gdzie zostało przecięte.
Mara spuściła wzrok i wróciła do swego tańca z przeciwnikami.
Odbiła kolejne wyładowanie i jęknęła:
- Nie tak miało wyglądać przyparcie ich do muru.
- Nie jest jeszcze za późno. - Luke wysłał serię trzeszczących wyładowań z powro-
tem do Killików, którzy je wystrzelili. - Teraz są zbyt pewni siebie.
- No więc zrób to raz a dobrze.
Mara wysłała w kierunku Twi’lekanki kilka wyładowań. Luke nie wiedział, czy
któreś trafiło. Przez ten czas Gorogowie znów zaatakowali, a on musiał się bronić, więc
Alemę pozostawił Marze.
Po piętnastu minutach walki Leii zaczęły omdlewać ręce. Teraz mogła walczyć
mieczem tylko dzięki sile, jakiej Saba użyczała jej poprzez Moc. Hanowi skończyły się
baterie - nie zauważyła nawet kiedy - więc zamienił swojego T-21 na dwa zdobyczne
karabinki. Strzelał nimi z obu rąk. Robalobójcy dostali tyle trafień, że Robal Jeden i
Trzy wyczerpały wlewki do naprawy laminarium. Z wyjątkiem Saby - która z każdą
upływającą chwilą bitwy wydawała się coraz szybsza, silniejsza i radośniejsza - mi-
strzowie Jedi zwalniali, jeśli łachmany, jakie zostały po ich kombinezonach przestrzen-
nych, mogły być interpretowane jako skutek zmęczenia.
A Gorogowie po prostu nadchodzili, blokując drogę przed nimi, z łomotem wyle-
wając się z bocznych przejść i wpadając przez tunel w ślad za ekipą ratunkową. Niezli-
czony rój.
- Han! - Miecz świetlny Leii świsnął w dół, aby odbić kolejny ładunek elektryczny
skierowany w jego kolano, po czym poderwała ostrze w górę, żeby osłonić się przed
następnym, wycelowanym w jej głowę. Ręce miała tak zmęczone, że nawet nie czuła,
jak nimi porusza. - Han, czy robalobójcy mają detonatory termiczne?
- A jak myślisz?
- Użyj ich.
- Tutaj? - W karabinku w lewej ręce Hana wyczerpała się bateria i broń sypała tyl-
ko żałosnymi iskrami. Wypuścił ją i odepchnął od siebie. -To szaleństwo! Jeśli wybi-
jemy dziurę w tej kostce lodu...
- Użyj ich! - Mocą wyrwała karabinek z łap jakiegoś martwego Goroga i posłała
Hanowi. - Nie sądzę, abyśmy zdołali dotrzeć do Luke'a i Mary na czas, a nam wcale
dobrze nie idzie...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
316
- Robalobójcy YVH - odezwał się Han na kanale bojowym. -Status BAM. Użyć
detonatorów.
- Status BAM wymaga autoryzacji...
- Zrób to! - wykrzyknął Han tak głośno, że słychać go było w pięciu innych heł-
mach. - Zrób to teraz!
- Kod autoryzacji „Zrób to teraz" przyjęty - rzekł Robal Jeden. Od czoła szeregu
rozległy się ciche chrupnięcia wyrzutni granatów.
- Status „Nie ma sprawy".
Korytarz zapłonął jasnym światłem i reszta raportu zginęła w rozdzierającym uszy
huku detonatora termicznego.
Grupa ratunkowa rzuciła się do krateru. Robal Jeden zawołał:
- Pospieszyć się! - Rozległo się ciche chrupnięcie, kiedy robot rzucił detonator. -
Eksplozja!
Leia i pozostali zaledwie mieli czas odskoczyć do przodu. Pozostawili Robala
Cztery, aby pilnował tyłów, a sami ruszyli za Kypem i pozostałymi mistrzami. Na czole
szeregu rozległ się kolejny trzask -to eksplodował następny detonator. Tunel za nimi
wypełnił się Gorogami. Robal Cztery rzucił jeszcze jeden.
- Do licha! - Saba wyłączyła miecz świetlny. - A gdzie w tym wszystkim zabawa?
Teraz poruszali się znacznie szybciej. Minęli kolejny róg - i stanęli jak wryci, kie-
dy ogłuszający deszcz wyładowań rzucił Robalem Jeden o przeciwległą ścianę. Jego
zbroja stopiła się zupełnie, a wewnętrzne systemy, iskrząc i plując zielonym smarem,
wysypały się na zewnątrz.
- Poważne uszkodzeeeeeeee nieprzyyyyyyyyyyyyy... - Robot podniósł ramię, de-
tonator wysunął mu się z palców i zawisł w powietrzu. - Deeeee... eeeeeeee...
Systemy wyłączyły się, pozostawiając detonator tam, gdzie był. Czerwone świa-
tełko migało, odliczając czas do eksplozji.
- Niewypał! Niewypał! - Robal Dwa ruszył ku detonatorowi. -Proszę się...
- Stój! - poleciła Leia.
Uniosła palec w kierunku detonatora, ale Saba i Kyp także już o tym pomyśleli,
wysyłając go aż za zakręt. Eksplozja była oślepiająca. Robal Dwa poprowadził grupę
dalej.
Weszli do szerokiej, mrocznej jaskini pełnej wojowników Gorog. Leia wyczuwała
Luke'a i Marę o dwanaście metrów wyżej, otoczonych grupami owadów tak gęstymi, że
widać było jedynie lśnienie ich mieczy.
- No, co ty na to, Sabo? - zapytał Han. - Tyle zabawy ci starczy?
Zanim Barabelka zdołała odpowiedzieć, niektórzy z Gorogów oprzytomnieli i za-
sypali ich gradem wyładowań. Miecz Leii uniósł się automatycznie, podobnie jak mie-
cze Kypa, Saby i pozostałych mistrzów. Strzałów było jednak zbyt wiele, żeby wszyst-
kie zablokować. Leia dostała parzące trafienie w ramię, usłyszała też, jak Han klnie, bo
i on oberwał. Rozległy się kolejne dwa chrupnięcia: to Robal Dwa i Trzy rzucili detona-
tory.
- Uwaga! - wykrzyknął Kyp. - Tam są Skywalkerowie!
Troy Denning
Janko5
317
Reszta zginęła w syku wyładowań i Leię oślepiło na chwilę. Powietrze zadrżało,
gdy robalobójcy otworzyli ogień z działek laserowych. Zanim odzyskała zdolność wi-
dzenia, oba roboty włączyły swoje silniczki i już ostrzeliwały walkę z góry. Kyp i po-
zostali mistrzowie byli tuż za nimi.
Leia spojrzała na Hana. Przez otwór wielkości dłoni na brzuchu jego kombinezonu
widać było kawałek pokrytej pęcherzami skóry.
- W porządku? - zapytał.
- Jasne - odrzekła. Chciała jeszcze powiedzieć, że jego rana wygląda gorzej niż jej,
ale urwała, bo właśnie Jaina i Zekk dotknęli jej przez bitwowięź, zastanawiając się, co,
do wszystkich Sithów, się dzieje i zapewniając, że pomoc nadchodzi. Chwyciła Hana za
ramię.
- Han, muszę ci coś powiedzieć.
- Teraz? - Pochylił się i pocałował ją w usta. - Ja też cię kocham, ale może...
- Nie to - odparła. - Chodzi o Jainę. Właśnie tu idzie.
- Tutaj? - Han się skrzywił. - To dobrze czy źle?
Leia mogła jedynie wzruszyć ramionami i pokręcić głową.
- Jestem prawie pewna, że ona i Zekk są Dwumyślnymi. Han zwiesił głowę.
- No to mnie zastrzelcie...
Z tunelu za nimi nadleciała wiązka ładunków elektrycznych. Robal Cztery wycofał
się za róg z dymiącym pancerzem i nadtopioną smugą z boku głowy.
- Okay, może nie tak dosłownie...
Han rzucił jeden z karabinków i otoczył Leię ramionami, po czym uruchomił sil-
niczki przy pasie. Skoczyli w sam środek bitwy toczącej się w górze, przedzierając się
przez coraz gęstszą masę owadziej krwi i dryfujących ciał. Większość Gorogów rzuciła
się na Kypa i pozostałych mistrzów, ale Luke i Mara wciąż byli w pułapce kilka me-
trów nad główną lokalizacją bitwy. Ich miecze wiły się jak świecące węże, tnąc, wiru-
jąc i zabijając.
Oboje Solo byli już w połowie drogi do miejsca bitwy, kiedy Leia stwierdziła, że
żaden Gorog nie strzela w ich stronę. Widocznie w porównaniu z frontem robalobójców
i mistrzów Jedi Leia i Han po prostu nie wydawali się wystarczająco groźni.
A Leia nie znosiła, kiedy jej nie doceniano.
- Tamtędy! - zawołała, machnęła ręką przed twarzą Hana i pokazała miejsce pod
pewnym kątem od bitwy. - Otoczyć ich!
- Właśnie o czymś takim myślałem - przyznał Han, kierując się we wskazaną stro-
nę; odrzucił drugi karabinek i sięgnął po swój wiemy miotacz D-44. - Zabierz ten kij!
Zanim Leia zdążyła poprosić o wyjaśnienie, Han oparł miotacz o wolne ramię i
wycelował dyszę emitera w jednego z Gorogów atakujących Marę i Luke'a.
- Oszalałeś?! - wrzasnęła. - Nie możesz strzelać do nich, kiedy walczą wręcz!
- Serio? - mruknął Han. - Popatrz, nie wiedziałem.
Nie czekając, aż dotrą na miejsce walki, Leia ujęła go poprzez Moc, usiłując po-
wstrzymać. Han przycisnął spust i strzał rozłupał głowę jednego z Gorogów. Strzelił po
raz drugi - eksplodował jakiś odwłok. Trzeci wypalił otwór w gardzieli wojownika.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
318
Teraz strzela! coraz szybciej, zawsze celując w obrzeża bitwy. Obaj mistrzowie
pomagali mu, podsuwając kolejne ofiary. W ciągu kilku sekund wszyscy Gorogowie
znajdujący się pomiędzy nimi a Skywalkerami byli martwi.
Han przestał strzelać i pokiwał ręką na Luke'a i Marę, żeby zeszli.
- Chodźcie! Wynosimy się stąd!
Pokręcili głowami, po czym ruszyli w stronę sklepienia i zniknęli w tunelu, oto-
czeni grupą pięciu największych i najbrzydszych Killików, jakich Leii zdarzyło się
oglądać.
- Hej! - wrzasnął Han, usiłując wezwać ich z powrotem. - Na statek to nie w tę
stronę...
Troy Denning
Janko5
319
R O Z D Z I A Ł
40
Jaina i Zekk zrozumieli, że znajdują się coraz bliżej doku, kiedy połamane cylin-
dry zniszczonych strzałostatków zaczęły wyłaniać się z mgły ethmanu. Wyczuwali Leię
i pozostałych Jedi gdzieś bardzo daleko, w głębi Kr, tonących w bitewnym wirze bólu,
cierpienia i strachu.
Pospieszyli szybem w kierunku zakrętu i we mgle ścielącej się pod nimi zobaczyli
przymglony kształt doku. Z wnętrza dochodziło srebrzyste migotanie broni ręcznej,
chwilami podkreślane jaskrawymi rozbłyskami dział laserowych. Młodzi Jedi rozsze-
rzyli swoją obecność w Macy w kierunku bitwy. Wyczuwali na pokładzie „Sokoła"
jedynie cztery żywe istoty: Noghrich i dwie inne, których nie rozpoznali.
Kiedy stealthX wśliznął się w bramę, o przednie tarcze statku natychmiast zaczęły
się rozbijać ładunki elektryczne. Jaina i Zekk włączyli reflektory. Cały dok pełen był
martwych owadów i wraków strzałostatków. W samym sercu tej rzezi unosił się „Sokół
Millenium", zasypywany ogniem z dziesięciu pozycji strzelców ukrytych wśród wra-
ków. Ze dwa tuziny insektów w zbrojach z chityny i insufibry, służących Killikom za
kombinezony próżniowe, wśliznęło się za tarcze „Sokoła" i teraz strzelali prawie kon-
taktowo, pozostawiając na kadłubie wytopione kratery wielkości pięści.
Jaina i Zekk przystanęli, usiłując zrozumieć, co właściwie widzą. Pomimo wy-
czuwanej w Mocy obecności Leii nie potrafili pojąć, dlaczego gniazdo Killików miało-
by atakować „Sokoła Millenium" bez powodu... a jakże łatwo było uwierzyć w to, że
„Sokół" dał im powód. Jedynie wspomnienie wcześniejszych, niesprowokowanych
ataków na „Cień Jade" i mistrzynię Sebatyne - oraz nielogiczne wyjaśnienie dostarczo-
ne przez Kolonię - dały im dość odwagi, by otworzyć ogień.
Ich strzały laserowe w ciasnej przestrzeni były oślepiająco jasne, więc owiewki
statku natychmiast pociemniały. Jaina i Zekk instynktownie sięgali w Moc, aby zlokali-
zować swoje cele, ale jedyne żywe istoty, jakie wyczuwali, znajdowały się na pokładzie
„Sokoła". Musieli zadowolić się kontratakiem, pozwalając robotom R9 kontrolować
działka laserowe i brać na cel źródło każdego z wyładowań.
Trwało to dłużej, ale wynik był ten sam. Stanowiska na wrakowisku zamilkły, te-
raz należało się tylko rozprawić z Killikami na kadłubie „Sokoła". Jaina i Zekk zapięli
kombinezony próżniowe i przesunęli swoje stealthX-y w głąb doku.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
320
Zanim jeszcze zdążyli otworzyć kabiny, tylny właz towarowy „Sokoła" rozsunął
się i wyszło z niego dwoje Noghrich w kombinezonach próżniowych z miotaczami
samopowtarzalnymi T-21. Właz zatrzasnął się za nimi. Noghri zwrócili się w przeciwne
strony; teraz, wirując i tańcząc z gracją Jedi, metodycznie odstrzeliwali Killików na
kadłubie. Młodzi Jedi cierpieli, obserwując śmierć tak wielu przedstawicieli Gatunku,
ale musieli podziwiać mistrzostwo tej rzezi.
Noghri prawie skończyli czyszczenie kadłuba, kiedy silniki jonowe „Sokoła" oży-
ły. Jaina i Zekk znów sięgnęli świadomością na pokład statku, usiłując się zorientować,
czemu dwie osoby pozostałe na pokładzie miałyby zrobić coś takiego.
Nie spodobało im się to, co wyczuli.
- Pomocyyyy! - rozległ się głos Threepia w kanale awaryjnym. -Ten Ewok to
przestępca! Ma wyrok śmierci na dziesięciu planetach, a teraz próbuuuujjjeeeeeee...
Skarga C-3PO przeszła w niski pomruk, kiedy ktoś wyłączył mu zasilanie.
„Sokół" obrócił się dziobem do wyjścia. Wciąż walczący z Killikami Noghri zo-
stali strąceni z kadłuba i teraz dryfowali nad ziemią.
Jaina obróciła stealthX-a i ruszyła w ślad za ukochanym statkiem ojca. Szybko
uzbroiła torpedę protonową.
Zekk zaczął się zastanawiać, czy to jednak nie lekka przesada.
W ich umysłach pojawiły się dane techniczne wojskowej klasy tarcz „Sokoła".
Zekk zrozumiał. Sam również uzbroił torpedę.
Uaktywnili komputery celownicze.
„Sokół" przestał się obracać... widocznie w sterowni odezwały się czujniki ostrze-
gające o zablokowaniu celu.
W komunikatorze rozległ się nerwowy głos Sullustanina.
- Tu Jae Juun, drugi pilot na pokładzie „Sokoła Millenium". Żądam, aby dwa nie-
widzialne statki zdjęły nas z celowników.
Jaina i Zekk nie posłuchali. Silniki jonowe „Sokoła" przygasły.
- Tu Jae Juun, drugi pilot na pokładzie „Sokoła Millenium". See-Threepio się my-
lił. Naszym jedynym zamiarem było usunięcie statku z linii... a co to jest, do...?
Jaina i Zekk nie musieli patrzeć w stronę „Sokoła", żeby zdać sobie sprawę, o
czym mówi Juun. Wyczuwali to w narastającej sile Woli Unu, przytłaczającej ciężarem
ich wnętrza.
„Sokół" odsunął się od wylotu, odsłaniając blokującą drogę starą fregatę klasy
Lancer. Mała, dobrze wyposażona rakietka w całkowitej ciszy wpłynęła w otwór, od-
pychając na boki zrujnowane strzało-statki i unoszące się fragmenty ciał Killików.
Wola Unu stała się miażdżąca; wymuszała na Jainie i Zekku szczerą odpowiedź -
zanim jeszcze poznali pytanie.
Kto to zrobił?
Mara i Luke znajdowali się o dziesięć metrów od wylotu lepkiego, wykładanego
woskiem tunelu. Za każdym razem, kiedy Mara popełniała ten błąd i próbowała ode-
tchnąć, ogarniały ją coraz większe mdłości. Stęchłe powietrze cuchnęło gorzej niż
Troy Denning
Janko5
321
czknięcie Sarlacca; przeważały w nim nuty zgnilizny, przyprawy i wolnego ethmanu.
W miarę jak zagłębiali się w tunel, odór był coraz intensywniejszy.
- Przynajmniej odwraca uwagę od oparzeń - mruknął Luke.
Mara poczuła znów swoje rany - pół tuzina piekących kręgów, gdzie wyładowania
elektryczne wyżarły w jej ciele kratery wielkości kciuka. Zaczerpnęła nieco Mocy,
wykorzystując ją do odświeżenia znużonych mięśni i zmuszenia do współpracy znęka-
nego bólem ciała.
- I za to cię kocham, farmerze - mruknęła.
- Bo zawsze widzę jaśniejszą stronę?
- Nie całkiem - odparła z lekkim cynizmem. - Po prostu zawsze wiesz, jak sprawić
kobiecie przyjemność.
Tunel otworzył się na ogromną jaskinię, gdzie powietrze było tak wilgotne i gorą-
ce, że ich twarze natychmiast pokryły się potem. W pomieszczeniu unosił się chóralny
jęk, ledwie słyszalny poprzez bicie ich własnych serc, a Moc była ciężka od bólu umie-
rających.
Mara poszła za Lukiem i nagle zapomniała o upiornym dźwięku, o straszliwym
zapachu, a nawet własnym palącym bólu. Całe ściany zajmowały te duże sześciokątne
cele, niektóre zamknięte woskowym kołpakiem; inne zawierały więźniów chissańskich,
owiniętych wokół larw Gorogów. Wielu z nich nie żyło, niektórzy byli na pół pożarci.
Zagięte żuwaczki prawie już dorosłych larw wystawały na pół metra ponad ściany cel.
Niektórzy jednak wciąż żyli i jęczeli słabo, kiedy larwy wgryzały się w ich nieruchome
ciała.
- Zaczynam rozumieć punkt widzenia Chissów - mruknął Luke. - Ciekawe, czy
Raynar o tym wie?
- Może, w pewnym sensie...
Poczuła na karku zimny dreszcz, odwróciła się i stwierdziła, że znajduje się po
niewłaściwej stronie miotacza wyładowań elektrycznych, który lśnił lekko w świetle
lampy. Za nim, patrząc uważnie wzdłuż lufy, majaczyła niebieska twarz okolona
twi’leckimi lekku.
Mara nie zamierzała tracić sekundy na chwycenie miecza w rękę, a drugiej na blo-
kadę, wolała wycelować i uwolnić energię Mocy, która do tej pory pozwalała jej funk-
cjonować. Jej ciało eksplodowało bólem i drżeniem mięśni, ale z końców jej palców
wytrysnęła niebieska błyskawica i uderzyła w broń, wbijając rękojeść w zranione ramię
Twi’lekanki. Cienkie nitki wyładowań wniknęły głęboko w ranę. Alema krzyknęła,
wypuściła miotacz z ręki, zwiotczała i odpłynęła w mrok.
Mara wyczuła u Luke'a zakłopotanie.
- Co się stało?
- Nic - odparł. - Tylko myślę...
Jego miecz syknął i zapłonął, mrucząc obok ucha Mary; zablokował coś, co
brzmiało raczej jak strzały z miotaczy laserowych, a nie wyładowań elektrycznych.
Wyczuła nadejście drugiego ataku i włączyła swój miecz, wyłapując zza pleców Luke'a
kolejną serię strzałów.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
322
Miotacz ucichł, ale Mara zdążyła się jeszcze obejrzeć i w świetle latarki hełmu do-
strzegła człowieka z garbem na ramieniu, z na wpół stopioną twarzą i chitynowym
ramieniem insekta przymocowanym do kikuta. Postać natychmiast usunęła się w mrok.
- Błyskawice Mocy - głos mężczyzny był chropowaty i ostry. -Myśleliśmy, że Jedi
Skywalkerowie są ponad takie sztuczki.
- Robimy wyjątki. - I znów Mara wyczula w Luke'u pewien niepokój. Zignorowała
go i skierowała lampę hełmu w stronę głosu, jednak ciemna postać znowu umknęła
poza granice światła. - Zwłaszcza dla ciebie, Welk.
W chwili, kiedy to mówiła, oboje z Lukiem rozdzielili się i ustawili tak, aby wciąż
mogli korzystać wzajemnie ze swoich zasobów i otoczyć się polami ochronnymi.
Nad głową Mary rozległ się cichy trzepot.
- Słyszałeś? - zapytała.
- Co?
- Właśnie tak myślałam. - Mara sięgnęła w Moc, ale odebrała tylko niejasne wra-
żenie zagrożenia, tak mgliste i niejednoznaczne, że równie dobrze mogła je sobie wy-
obrazić.
- Czy to Welk? - odezwał się Luke.
Tym razem strzały padły z drugiej strony pomieszczenia, przeciwnej do miejsca,
skąd dobiegał trzepot. Wyjął miecz i odbił promienie, zawracając je do źródła.
- Tak sądzę - mruknęła Mara.
Podniosła miecz, tnąc ciemność ponad głową ale trafiła jedynie na powietrze. Ko-
lejne trzepotanie zabrzmiało tuż nad jej głową. Okręciła się na pięcie i nagle poczuła, że
znajduje się w uścisku czyjejś Mocy. Wirując, przeleciała błyskawicznie przez całe
pomieszczenie. Sięgnęła w Moc w poszukiwaniu napastnika, ale wyczuwała jedynie
przerażenie i ból, którym przepojona była cała jaskinia. Uderzyła w ścianę i poczuła
przenikliwy ból, promieniujący nisko z pleców. Spojrzała w dół i stwierdziła, że z
brzucha sterczy jej dziesięciocentymetrowy szpikulec, a ból ogarnia wszystkie wnętrz-
ności.
- Szlag by cię trafił!
Druga para żuwaczek zamknęła się na jej ciele, wbijając głęboko zadziory.
-To boli!
Mara odwróciła uchwyt miecza, słysząc trzepotanie tuż obok. Rękojeść miecza
stała się nagle lodowata, a ostrze zaczęło pluć, pełgać i przygasać. Mara zaatakowała i
tak.
Ostrze weszło na dwa centymetry i wyłączyło się z sykiem. Larwa trzęsła głową,
rozdzierają żuwaczkami jej ciało.
- Mara? - Luke włączył drugi miecz, który wcześniej odebrał Alemie, i zbliżał się
teraz do Ciemnego Jedi, odbijając wystrzeliwane przez niego promienie. - Potrzebujesz
ten drugi?
- Nie, nie trzeba - syknęła. - Zajmij się Welkiem.
Welk wycofał się i przetoczył po podłożu, strzelając jednocześnie. Mało który
strzał chybił celu. Luke odbił całą serię, ale zakończył z ostrzami w niewłaściwej pozy-
cji i musiał odskoczyć saltem.
Troy Denning
Janko5
323
Próbuję, przekazał żonie.
Mara dobyła miotacza i strzeliła prosto w głowę larwy. Stworzenie drgnęło jeszcze
mocniej, wydobywając z ust Mary cichy okrzyk, kiedy kolec szarpnął coś wewnątrz jej
ciała. Wystrzeliła po raz drugi, kiedy usłyszała przed sobą ciche dudnienie. Odwróciła
się z miotaczem.
Rękojeść broni stała się lodowato zimna, rozległ się alarm wyładowanej baterii.
Przycisnęła spust, ale usłyszała tylko ciche „pop" ładunku gazowego przemieszczające-
go się do komory XCiter.
- Ładna sztuczka - powiedziała w ciemność. - Ale to cię nie uratuje.
Ponad lewym ramieniem Mary zapulsowało powietrze. Odwróciła w tamtą stronę
swój kask i -jak zwykle - nic nie zobaczyła. Poczuła na plecach następny dreszcz za-
grożenia i spojrzała w przeciwnym kierunku. Na skraju kręgu światłą lekko wysuwając
się z mroku, stała wysoka na metr samica Gorog o grubej, chitynowej skorupie i prze-
rośniętych żuwaczkach.
Nawet gdyby nie zauważyła opatrunku na złamanej nodze, Mara zorientowałaby
się, że to ta sama morderczyni, z którą walczyła na Ossusie. Była mniejsza od typowe-
go wojownika Gorog, ale zbliżała się ku niej z furią stukając żuwaczkami, z rozedrga-
nym podgardlem i pianą na zakrzywionej trąbce.
Mara wreszcie się zawahała, zmieszana, niepewna, wściekła. Teraz zapewne
gniazdo sięga ku Benowi, aby poprzez więź Mocy ukazać mu, co się tu dzieje, sprawić,
aby widział i odczuwał śmierć każdego Goroga.
Twarz Mary musnął powiew stęchłego powietrza. Jej hełm nagle się oziębił, a
lampa ściemniała i zgasła powoli. Od strony zbliżającej się owadziej zabójczym rozle-
gło się ciche parsknięcie. Kula ohydnie cuchnącego kwasu uderzyła w jej poszarpany
kombinezon i ciało Mary eksplodowało nowym bólem.
Ben będzie musiał się z tym pogodzić.
Otwarła się całkowicie na Moc, ofiarując zdecydowanie w zamian za siłę, uniosła
dłoń w kierunku insekta i zacisnęła pięść. Skorupa pękła z długim, ostrym trzaskiem i
zgniłym odorem metanu.
Od strony Welka nadleciały dwie niebieskie błyskawice i uderzyły w zmiażdżone
ciało. Mara miała zaledwie dość czasu, żeby odepchnąć ścierwo Mocą i otoczyć się
niewielkim, ochronnym bąblem, zanim stworzenie eksplodowało.
W pomarańczowym świetle, unosząc się tuż poza zasięgiem ramienia, jej oczom
ukazał się blady owal, nie mający wiele wspólnego z twarzą, oprócz kilku ciemnych
plam zaznaczających oczy, usta i nos. Mara sięgnęła tam ręką lecz światło eksplozji
przygasło i zjawa znikła.
Luke ledwie poczuł ciepło eksplozji, ale fala uderzeniowa pchnęła go tak mocno,
że koziołkując, poleciał w ciemność. Nie spuszczał lampy na hełmie z unoszącej się w
powietrzu postaci Welka i sam zatrzymał się jak mógł najszybciej. Welk uderzył w
zamkniętą celę i wbił się w woskowy korek.
Luke użył Mocy, by wyrwać mu miotacz, i ruszył w jego stronę. Czuł, że Mara
jest ranna, ale w tym momencie nikt jej nie atakuje. Teraz mógł zrobić tylko jedno -
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
324
skutecznie zająć nieprzyjaciela, tak żeby o niej zapomniał. Przynajmniej do chwili,
kiedy pojawią się Han i Leia z resztą grupy.
Luke wciąż był o pięć metrów od Welka, kiedy ten uwolnił z celi swoje pokręcone
ciało. Jego czarna zbroja usmarowana była żółtą pulpą, a bezwarga dziura ust lekko
rozchylona, nie wiadomo, czy ze złości, czy ze strachu.
Luke włączył oba miecze.
Po jego prawej ręce rozległ się nagle cichy szelest, a powietrze stało się ciężkie i
gęste jak woda. Zwrócił się w kierunku hałasu, ale całe jego ciało wydawało się poru-
szać jak na zwolnionych obrotach i zanim się obejrzał, w tym miejscu była już tylko
ciemność.
O kilka metrów przed nim zajaśniało czerwone ostrze. Luke wiedział, że to nad-
chodzi Welk. Uniósł oba miecze skrzyżowane w gardzie i spojrzał w kierunku atakują-
cego. I znów wydawało się. że jego ruchy trwają całą wieczność i że żar szkarłatu zna-
lazł się tuż przy nim na długo przedtem, zanim Luke gotów był do obrony.
Walka zapowiadała się interesująco.
Luke sięgnął w kierunku blasku, uderzając w Welka swoją obecnością w Mocy.
Wydawało mu się, że próbuje wypchnąć Qoribu z orbity. Welk nadchodził, zataczając
ostrzem krąg w odważnym ataku z pełnego zasięgu.
Luke nawet nie próbował blokady - Ciemny Jedi był silny, silniejszy nawet, niż
przewidziała Saba - ale wielka moc była niczym wielka władza. Urzekała tych, którzy
ją mieli, usypiała ich czujność, uczyła polegać na sile, podczas gdy inne narzędzia oka-
zywały się lepsze. Luke zmienił taktykę i przyciągnął ku sobie atakującego. Welk pole-
ciał do przodu, a zaskoczenie wyrwało mu z gardła chrapliwy krzyk, gdy poorana bli-
znami twarz znalazła się na drodze srebrzystego ostrza Alemy.
Nad głową Luke'a rozległ się cichy łopot skrzydeł - rękojeść miecza świetlnego
Alemy stała się nagle boleśnie lodowata, gdy stworzenie, które ten dźwięk wywołało,
wysysało energię z jego ogniwa. Ostrze zatrzeszczało, zaiskrzyło i zniknęło.
Welk uderzył głową w Luke'a, przewracając obu w niekontrolowanym pędzie.
Szkarłatne ostrze Ciemnego Jedi błysnęło obok nogi Luke'a, pozostawiając na łydce
głęboką bruzdę. Ognisty ból przeszył mu całe ciało i dotarł wprost do serca.
Luke wyprostował się, ale jego ruchy wciąż były spowolnione. Welk już nadcho-
dził. Luke sięgnął w Moc, zaciskając palec wskazujący i kciuk.
Bezwargie usta Welka otworzyły się, a gardło zaczęło wydawać upiorne, bulgo-
czące dźwięki - w tym momencie Luke przypomniał sobie, jak Alema poświęciła daw-
cę membrozji. Czy to możliwe, że i on tak łatwo nauczył się zabijać? Tak przywykł do
mocy, którą władał, że użyłby jej do zabijania nawet wówczas, jeśli ma inne metody
obrony?
Otworzył palce i uwolnił Welka.
Oddech Ciemnego Jedi wrócił do normy, ale Welk zatrzymał się tam, gdzie stał,
rozcierając gardło i podejrzliwie łypiąc na Luke'a.
Skywalker! - Głos Mary w Mocy brzmiał jak skrzek, a kiedy przemówiła głośno,
okazał się słaby i zbolały.
- Oszalałeś? Wykończ go.
Troy Denning
Janko5
325
- Nie w ten sposób - odparł Luke. - Moc może nie mieć jasnej i ciemnej strony, ale
my je mamy. Musimy wybrać.
- Właśnie teraz? - spytała z powątpiewaniem.
- Zwłaszcza teraz.
Luke pochwycił spojrzenie Welka, po czym, wciąż poruszając się bardzo powoli,
podniósł miecz do wysokiej gardy.
- Jesteś gotowy, synu?
- Nie jesteśmy twoim synem!
Ciemny Jedi poszybował ku niemu, wściekły za ten pokaz lekceważenia, i uderzył
w bok, który Luke pozostawił nieosłonięty.
Poruszając się nawet wolniej niż musiał, Luke poprowadził gardę i umknął pół-
obrotem. Za jego plecami rozległ się cichy szelest, a rękojeść miecza stała się zimna -
jak przed chwilą rękojeść miecza Alemy - i ostrze zgasło.
W tym momencie jednak Luke odrzucił już broń i zwiększył maksymalnie szyb-
kość. Przemknął do przodu i znów obrotem uniknął ataku. Nagła zmiana szybkości
zaskoczyła Welka. Luke zablokował mu nadgarstek i kontynuował obrót z lekkim prze-
chyłem w bok, zmuszając rękę Welka do zatoczenia ciasnego łuku i prowadząc trzyma-
ny w niej miecz świetlny w kierunku jego brzucha w jednym, niezbyt szybkim ruchu.
Welk wydał z siebie mrożący krew w żyłach wrzask i próbował zdezaktywować
miecz, ale Luke trzymał rękę na wyłączniku, a teraz to on był tym silniejszym. Wyrwał
rękojeść z dłoni Welka, wyciągnął ostrze z jego ciała i odwrócił się, aby odeprzeć atak,
który -jak sądził - powinien nadejść od strony Lomi Pio. Nagle wpadł w niekontrolo-
wany piruet, bo powietrze stało się znowu lekkie i rzadkie, a on mógł się poruszać z
normalną szybkością.
Ściana przemknęła mu przed oczami, druga nadlatywała z oszałamiającą prędko-
ścią, a z miejsca, o które powinien uderzyć, wystawały dwie żuwaczki. Luke wyłączył
miecz świetlny, sięgnął w Moc i wyrwał larwę z celi, po czym uderzył w nią w powie-
trzu i odbił się w inną stronę.
Tym razem zdołał się zatrzymać, zanim uderzył w następną ścianę. Włączył miecz
Welka i odwrócił się z nastawionym czerwonym ostrzem - gdy nagle poczuł lekki
wstrząs strachu i wyczuł, że z ciemności zbliża się ku niemu Mara.
- Hej, to ja! - Użyła Mocy, żeby odepchnąć broń. -Już nie poznajesz własnej żony?
Wyłączył miecz.
- Przepraszam.
Ostrożnie zwrócił na żonę światło lampy na hełmie, starając się utrzymywać je
poniżej linii jej wzroku. Aura Mary w Mocy była ledwie poświatą, a zwęglone ślady na
jej ciele przypomniały mu, jak bardzo bolały jego własne rany od wyładowań. Ale naj-
bardziej alarmująca wydała mu się postrzępioną trójkątna rana na prawym boku. Miała
szerokość mniej więcej trzech złożonych palców i ciekła z niej ciemna krew.
- Jak się czujesz?
- Mniej więcej tak, jak wyglądam - odparła Mara. Mówiąc, przeszukiwała wzro-
kiem otaczającą ich ciemność. - Ale wytrzymam, dopóki nie odnajdziemy Alemy. Masz
pomysł, gdzie ona...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
326
Pomieszczenie zatrzęsło się od głuchych uderzeń. Po nim nastąpiły fala światła i
zamierający trzask detonatora termicznego, który właśnie eksplodował na ścianie po
drugiej stronie komory. W chwilę później do pieczary, na błękitnych ogonach silnicz-
ków odrzutowych, wjechały dwa Hanowe roboty YVH typu Robalobójca i szybko
zwróciły się w kierunku Skywalkerów.
- Proszę zachować spokój - odezwał się jeden nadzwyczaj głębokim i bardzo mę-
skim głosem. - Proszę się nie ruszać! Pomoc nadchodzi.
Troy Denning
Janko5
327
R O Z D Z I A Ł
41
Oparzenia od ładunków elektrycznych zostały posmarowane maścią z bacty, rany
kłute pokryto aktybandażem z obu stron, a w powietrzu było dość steryklinu, żeby zde-
zynfekować pół gniazda. Leia zrobiła wszystko, co się dało w warunkach polowych, ale
w dalszym ciągu nie podobał jej się wygląd szwagierki. Mara miała cerę barwy popiołu
i błękitnawy cień wokół ust, a oczy tak zapadnięte, że wyglądały jak kratery.
- Zabierzemy cię wkrótce na „Sokoła" - szepnęła Leia. Siedziały znów w komorze
membrozji, gdzie miały miejsce najgorsze walki, czekając na nowe kombinezony dla
Mary i Luke'a. - Robal Cztery zaraz wróci.
- Nie ma pośpiechu. - Mara uścisnęła dłoń Leii. - Bywałam już w gorszych opa-
łach.
- Nie o ciebie się boi - uświadomił jej Han. - Jeśli czym prędzej nie opuszczę tego
miejsca, to...
Urwał. Leia spojrzała na niego i stwierdziła, że świeci lampą na hełmie w zamglo-
ną ciemność. Promień po dziesięciu metrach zatrzymywał się na ścianie unoszących się
w nieważkości trupów Go-rogów.
- To co będzie, Han?
- Nie wiem. - Wskazał palcem na jatkę, po czym odwrócił lampę, aby zaobserwo-
wać słabą złocistą poświatę przesączającą się przez gęstwinę ciał i bąbelków krwi. -
Chyba kłopoty.
Leia sięgnęła w Moc i wyczuła rój Killików, zbliżających się w towarzystwie trój-
ki Dwumyślnych.
- To Jaina i Zekk! - powiedziała. - Z Raynarem!
- Tak jak mówiłem - mruknął Han. - Idą kłopoty.
Złocista poświata rozdzieliła się na pojedyncze świecące kule. niesione przez długi
rząd Killików w chitynowych kombinezonach ciśnieniowych różnych konstrukcji. Na
czele procesji maszerowała potężna postać Raynara Thula, z hełmem próżniowym we-
tkniętym pod ramię i maską blizn na twarzy czerwonej z wściekłości. Pół metra za nim
szli Jaina i Zekk, raczej zdenerwowani niż wściekli.
Leia zaczekała, aż się zbliżą, i skłoniła się przed Raynarem.
- UnuThul, przykro mi, że spotykamy się...
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
328
- Nam też - przerwał jej Raynar. Z tłumu idących za nim Killików wyłoniła się
pokancerowana w bitwie postać Robala Cztery. Fotoreceptory robota były czarne, łą-
czenia pancerza pokrywała sadza, otaczała go gryząca woń zwęglonych obwodów. -
Wasz robot zabił Unu.
Nie dając Leii szansy na odpowiedź, Raynar opłynął ją dokoła i znalazł się obok
Luke'a i Mary. Kilku killickich medyków wielkości dłoni wystawiło głowy z kołnierza
jego kombinezonu. Leia ruszyła za nim, ale powstrzymało ją lekkie dotknięcie Mocy.
- Zaczekaj z nami - powiedziała Jaina za jej plecami. - Próby wyjaśnienia tylko
pogorszą sprawę.
- Dzięki za radę. - Leia odwróciła się i spostrzegła błysk kilkunastu par małych
oczek wyglądających zza kołnierza Jainy. - Ale tu tłok.
Jaina wbiła wzrok w oczy Leii.
- Nie za wielki.
- Przyzwyczajasz się - rzekł Zekk. Wyciągnął rękę i potarł policzek Jainy wierz-
chem dłoni.
- Mówiąc szczerze, nawet to lubię - dodała Jaina.
- Naprawdę? - zdziwiła się Leia. - Myślałam, że jeśli coś ci tak pełza pod kombi-
nezonem, to może być nieco... niewygodne.
Jaina i Zekk równocześnie pokręcili głowami.
- Wcale nie - powiedziała Jaina.
- Czujemy się dzięki temu bardziej... kompletni - dodał Zekk.
Cała trójka przyglądała się sobie przez kilka niezręcznych chwil. Jaina i Zekk ci-
cho mruczeli coś do siebie, Leia ukrywała swoje uczucia za uprzejmym uśmiechem.
Wprawdzie czuła już w Mocy, co stało się z jej córką i Zekkiem, ale widząc, jak za-
chowują się w sposób charakterystyczny dla Dwumyślnych, obawiała się, że nie zdoła
tego znieść. Serce zamierało jej z każdym uderzeniem. Wreszcie Jaina spytała:
- Co tu robisz, mamo?
Małe Killiki zaczęły wypełzać z jej kombinezonu i rzucać się w mrok.
- Myślałam, że pojechałaś negocjować z Chissami - dodała Jaina.
- Miałam inny pomysł - odparła Leia. - Taki, który może zadziałać.
Jaina i Zekk czekali cierpliwie na dalszy ciąg.
- Nie ma sensu wyjaśniać tego dwa razy - powiedziała Leia. - Zaczekajmy, aż
Ray... to znaczy UnuThul będzie dostępny.
Na twarzach Jainy i Zekka pojawił się smutek. Leia również poczuła ukłucie żalu,
ale nie przeprosiła. Zbyt wiele zależało od jej planu, nie mogła ryzykować, że ta para
wypowie się przeciwko niemu, zanim będzie miała możliwość przedstawić go Rayna-
rowi.
- A co z tatą? - zapytała łagodnie Jaina. Spojrzała na Hana, który stał z Lukiem i
Marą ale oglądał się na córkę i Zekka. - Czy naprawdę ma zamiar wyrzec się nas za to,
że zostajemy?
- Może upłynąć trochę czasu, zanim twój ojciec to zaakceptuje -zgodziła się Leia. -
Wciąż miewa koszmary po tym, co mu się zdarzyło po tym nieporozumieniu z Kama-
rianami.
Troy Denning
Janko5
329
- Nie jesteśmy Kamarianami - zaprotestowała Jaina. Zekk z nieobecną miną pocie-
rał ramię o jej kark. Han skrzywił się i odwrócił wzrok. - Wciąż jesteśmy jego córką.
- Daj ojcu trochę czasu - poprosiła Leia. Nie wiedziała jak to wyjaśnić, nie obraża-
jąc Jainy i Zekka, a tak na pewno by się stało. Han nie był rozczarowany Jainą. lecz
wściekły na siebie. Oskarżał się, że nie umiał jej obronić przed tym, czym się stała. - To
będzie dla niego trudne.
-To będzie trudne dla nas wszystkich, tak nam się wydaje - rzekł Zekk.
Raynar oddalił się od Luke'a i Mary - których obleźli medycy Killików - i zawrócił
do Leii. Wbił w nią wzrok i nagle poczuła, jak jej pole widzenia zawęża się na krawę-
dziach. Niebieskie oczy Raynara stanowił)'jedyne światło w pomieszczeniu. Leia od-
niosła wrażenie, że jakaś ogromna, straszliwa istota przytłacza ją od środka.
- A teraz może pani wyjaśni mi tę rzeźnię, księżniczko Leio -odezwał się Raynar. -
Dlaczego Jedi zabili tylu przedstawicieli Gatunku?
- Po prostu nie mieliśmy wyboru - wyjaśniła. - Atakowali Luke'a i Marę.
Na te słowa w otoczeniu Unu rozległo się ciche pulsowanie, stłumione przez kom-
binezony.
- Dziwne - zauważył Raynar. - To nie wygląda na gniazdo Skywalkerów. Jesteś
pewna, że to oni zaatakowali?
- To skomplikowane... - Leia chciała zaproponować, żeby wrócili do tego za chwi-
lę, ale dławiąca obecność w jej piersi stawała się coraz cięższa i poczuła, że może po-
wiedzieć na temat misji znacznie więcej, niż to byłoby rozsądne. - To gniazdo wciągało
Kolonię w niszczycielską wojnę. Mieliśmy nadzieję podważyć jego wpływ, abyś roz-
ważył nasz plan układu.
Hanowi opadła szczęka.
- Leia! Nie można trochę taktowniej?
- Wolimy szczerość - warknął Raynar. Jego płonące oczy nie odrywały się od oczu
Leii. - Ale ta rzeź była bezsensowna. Eliminacja tego gniazda może nas jedynie wrogo
nastawić do waszych planów.
- Niestety, nie mieliśmy wyboru. - Sądząc z tonu głosu Luke'a -Leia nie mogła
oderwać wzroku od oczu Raynara - podpłynął do nich, aby wziąć udział w rozmowie. -
Próbowali nas wyeliminować. To była samoobrona.
- Samoobrona? - Raynar wydawał się oburzony. - Gatunek walczy tylko wtedy,
kiedy to on jest atakowany.
- Owszem - rzekł Han. - W tym względzie bardzo przypominacie Chissów.
Raynar odwrócił się i spojrzał na Hana. Widzenie Leii wróciło do normy i stwier-
dziła, że Han dumnie szczerzy zęby do Raynara; miał minę, jakby patrzył na Aqualisha,
który narozrabiał w barze, a nie na przywódcę międzygwiezdnej cywilizacji.
Leia wsunęła się pomiędzy nich.
- Pokażę ci coś - zwróciła się nie tylko do Raynara, lecz i do całego otoczenia
Unu. - Musicie zrozumieć coś, co dotyczy tego gniazda, a potem się zastanowimy, czy
Kolonia naprawdę chce pokoju.
Nie czekając na pozwolenie, Leia ruszyła w kierunku sklepienia, prowadząc Ray-
nara, Hana oraz wszystkich Unu przez wypełnioną ciałami przestrzeń aż do żłobka.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
330
Luke. i Mara, którzy przestali używać Mocy, aby pomóc się goić swoim ranom, pozo-
stali z tyłu, ulegając namowom killickich medyków. Zekk też został z nimi. Leia nie
rozumiała dlaczego, ale ostatnio nie rozumiała wielu rzeczy, jakie działy się pomiędzy
jej córką a Zekkiem.
Po chwili dotarli do jaskini, którą Robale Dwa i Trzy przebili pod sklepieniem, a
odór rozkładu stał się nie do zniesienia. Kyp i pozostali mistrzowie byli już wewnątrz,
zbierając ocalałych Chissów i szukając Lomi Pio. Leia otworzyła się więc na bitwowięź
i nakazała im, aby robalobójcy się usunęli.
- Robalobójcy? - zainteresował się Raynar.
Leia była nieco zdziwiona, bo nie wyczuła jego obecności w więzi, ale Han miał
nonszalancką minę.
- Bez obrazy. Jakoś trzeba je było nazwać.
W połowie drogi przez jaskinię zobaczyli czekającą Sabę. Jej kombinezon i łuski
twarzy pokryte były woskiem i różnym paskudztwem od wyciągania Chissów z cel
larw. Smród, jaki od niej bił, wystarczył, aby Unu zadygotali z obrzydzenia.
Saba pozwoliła Raynarowi i jego świcie przyjrzeć się jej do woli, po czym rzekła:
- Jej jest przykro za ten zapach. Praca tu jest brudząca.
- A co robisz? - zapytał Raynar.
Saba spojrzała na Leię, jakby prosiła ją o udzielenie odpowiedzi.
- Lepiej będzie, jeśli ci pokażemy - rzekła Leia, kierując swoje słowa raczej do
Saby niż do Raynara. - Miałaś jakiś znak od Alemy?
- Nie — odparła Saba. - Może została zabita w czasie eksplozji detonatora.
- Może. - Leia widziała na własne oczy, jak wyczulony jest zmysł zagrożenia Twi'-
leków, więc pozwoliła sobie na wątpliwości. -A co z Lomi Pio?
Saba rozłożyła łapy.
- Zniknęła.
- Lomi Pio nie żyje - powiedział Raynar, jakby recytował wiersz. - Zginęła w Ka-
tastrofie.
Saba spojrzała na niego, zgrzytnęła kłami i przeniosła wzrok na Leię.
- Jesteś tego pewna? Leia skinęła głową.
- Unu musi to zobaczyć.
W milczeniu dodała, że jest to wciąż jedyny sposób, aby uwolnić Kolonię spod
wpływu Mrocznego Gniazda.
Saba wzruszyła ramionami, po czym poprowadziła Leię i pozostałych w ciemność.
Powietrze było gorące, stęchłe i tak przesycone smrodem rozkładu, że Raynar głośno
przełknął ślinę, a Unu zamruczeli chóralnie. Kyp i pozostali członkowie ekipy pracowa-
li po drugiej stronie pomieszczenia, a promienie lamp z ich hełmów przesuwały się po
ścianach, odsłaniając jednak niewiele poza sześciokątnym wzorem cel z larwami.
Weszli do środka i po kilku metrach Leia zatrzymała się, kierując lampę na hełmie
w stronę najbliższej ściany. Promień oświetlił na pół pożarte ciało więźnia chissańskie-
go, wciąż owinięte wokół wijącej się larwy Gorog.
Troy Denning
Janko5
331
Raynar jęknął, a najbliżej stojący Unu z przerażenia zatrzasnęli żuwaczki. Han po-
świecił do drugiej celi, Saba do trzeciej. Obie również zawierały ciała więźniów Chis-
sów.
- Co to jest? - zapytał Raynar.
- Dla mnie to wygląda całkiem jednoznacznie - rzekł Han. Im więcej Unu wlewało
się do pomieszczenia ze swoimi kulami świetlnymi, tym jaśniej stawało się w komorze
i tym straszliwszy wydawał się widok. - W końcu człowiek przestaje się dziwić Chis-
som, nie sądzisz?
Raynar okręcił się na pięcie i spojrzał na Hana.
- Myślisz, że to my zrobiliśmy?
-Nie akurat wy - wyjaśniła Leia, w duchu klnąc złośliwy humor Hana. - Mroczne
Gniazdo. Gorog.
- Gorog? - Spojrzenie Raynara powędrowało z powrotem do posępnego widoku w
celach. - Co to jest Mroczne Gniazdo?
- Właśnie to. - Saba zatoczyła krąg ramieniem, wskazując na otaczający ją mrok. -
Gniazdo, które nas nieustannie atakuje. Karmione uwięzionymi Chissami. To. które
kazało wam budować więcej gniazd na Qoribu.
Raynar gniewnie spojrzał na Barabelkę.
- To nie gniazda rządzą Unu. Unu rządzi gniazdami.
- Doprawdy? - Leia uniosła brew. - Więc to też jest robota Unu?
- Nie! -głos Raynara zabrzmiał ostro. A kiedy jego świta zaczęła klikać i burczeć,
dodał: - To nawet nie jest gniazdo Kolonii. Nie mamy gniazda na Kr.
Han rozejrzał się znacząco.
- Dziwne. A wygląda całkiem jak żłobek na Jwlio... oczywiście z wyjątkiem więź-
niów chissańskich.
- Tak naprawdę może to być gniazdo Kolonii - powiedziała Leia do Raynara. -
Tylko ty nie pamiętasz.
Te słowa wzbudziły wśród Killików jeszcze większy protest, ale Leia ich prze-
krzyczała.
- Cilghal uważa, że Mroczne Gniazdo służy jako emanacja poza-świadomości ko-
lektywnego umysłu Kolonii. Jest ono w stanie wpływać na Gatunek bez jego wiedzy,
podobnie jak pozaświadomość większości gatunków warunkuje ich zachowanie.
- Niemożliwe - rzekł Raynar o wiele za szybko. - Nie mamy Gorogów w Gatunku.
Jak to gniazdo może na nas wpływać?
- Tak samo, jak ty wpłynąłeś na Jainę i pozostałych, kiedy wezwałeś ich na pomoc
Kolonii - odparła Leia. - Poprzez Moc.
Głos Raynara złagodniał.
- Poprzez Moc?
- Właśnie - odrzekła Leia. - W ten sam sposób, w jaki przekonałeś Tesara do wizy-
ty w Bonaryn Trading. Jak przekonałeś Tahiri i Tekli, aby walczyły o sprawę Kolonii
przed Zakonem Jedi.
Oczy Raynara zabłysły zrozumieniem, ale protest Unu był coraz głośniejszy.
Przymknął oczy, jakby próbował się skoncentrować, ale po drganiu mięśni jego twarzy
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
332
Leia domyślała się wewnętrznej walki, jakiejś owadziej kłótni, której nigdy w życiu nie
zrozumie. Zaczęła nabierać nieprzyjemnego przekonania, że porywa się na niemożliwe.
Spojrzała na Sabę i samym ruchem ust wypowiedziała imię Welka. Barabelka
zmrużyła oczy, ale zaraz skinęła głową i szybko odeszła.
Wreszcie owadzi brzęk ucichł, a Raynar otworzył oczy.
- Nawet jeśli macie rację co do Mrocznego Gniazda, podbój nie leży w naszej tra-
dycji - rzekł. - Killikowie pragną tylko żyć w harmonii z Pieśnią Wszechświata.
- No cóż, nie musicie czegoś podbijać, żeby to mieć - rzekł Han. -A Mroczne
Gniazdo składa się nie tylko z Killików.
- Pamiętasz Ciemnych Jedi, prawda? - naciskała Leia. - Raynar walczył z nimi na
Yavinie Cztery. A Welk i Lomi Pio opuścili grupę uderzeniową na Baanu Rass.
Raynar przyglądał jej się przez chwilę i skinął głową.
- Pamiętamy... A wy myślicie... - Nie dokończył, bo właśnie w tej chwili Unu za-
częli szeleścić i klaskać. Nagle w jego głosie znowu zabrzmiały tony uporu. - Musicie
się mylić. Welk i Lomi Pio zginęli w Katastrofie.
- Więc kto to jest? - zapytała Saba.
Wychynęła z mroku, ciągnąc za sobą paskudnie pokiereszowane ciało Welka.
Wciąż jeszcze miał na sobie tę samą zbroję z chityny i plastoidu, z nowym ramieniem
owada przymocowanym do kikuta. Jego twarz wyglądała na jeszcze mniej ludzką niż
twarz Raynara, ale z pewnością nie był Chissem.
Saba pchnęła ciało w kierunku Raynara.
Han zaczekał, aż upiorny pocisk dosięgnie celu, po czym rzekł:
- Ma kilka paskudnych blizn od oparzenia, ale to chyba coś ci powinno przypomi-
nać.
Raynar stał jak skamieniały, kiedy ciało podpłynęło do niego. Jego błękitne oczy
pod pokrytym bliznami czołem powoli wędrowały tam i z powrotem, oddech stał się
płytki i jeszcze bardziej chrapliwy.
- Jacen badał miejsce Katastrofy - powiedziała Leia. - Widział, jak wyciągasz z
płomieni Welka i Lomi.
Wśród Unu zapanowała śmiertelna cisza. Spojrzenie Raynara powędrowało ku Le-
ii.
- Widział nas?
- Poprzez Moc - wyjaśniła.
- Tak... pamiętamy. - Raynar skinął głową i przymknął oczy. -Był tam... na most-
ku... przez krótką chwilę.
- Widziałeś Jacena? -jęknął Han.
- To niemożliwe - rzekła Leia. - Musiałby sięgnąć poprzez czas...
- Widzieliśmy Jacena. Dał nam siłę, by walczyć... by ich wyciągnąć. - Nagle Ray-
nar zatrzymał się i spojrzał na środek komory. -A Lomi? Gdzie jest Lomi?
Zaledwie zadał to pytanie, jego świta rozbiegła się po całej jaskini, oświetlając ku-
lami wirującego światła sklepienie i ściany.
- Gdzie jest Lomi? - powtórzył Raynar.
Troy Denning
Janko5
333
Ulga spłynęła po Leii jak prysznic z olejkiem z płatków rbolleańskich. Udało jej
się dotrzeć do wspomnień Raynara.
- Pamiętasz, jak ją ocaliłeś?
- Pamiętamy. Bała się, że Yuuzhan Vongowie znowu nas znajdą. Albo że Anakin
będzie jej szukał. Albo Mistrz Skywalker. Bała się wielu rzeczy. Chciała się ukryć.
- Cóż - rzekł Han. - To istotnie potwierdza teorię Cilghal.
- Jaką teorię? - zapytał Raynar.
- Cilghal widzi to tak - rzekł Han. - Kiedy gniazdo Killików wchłania kogoś, kto
jest wrażliwy na Moc, gniazdo przybiera częściowo jego osobowość.
- W twoim przypadku Yoggoy przyjęli to, jak cenisz każde pojedyncze życie - wy-
jaśniła Leia. - Zaczęli się troszczyć o swoich chorych i wkrótce potem ich sukces spra-
wił, że powstali Unu.
- Mniej więcej tak to pamiętamy - zgodził się Raynar. - Ale to nie ma nic wspól-
nego z Gorogami.
- Powiedziałeś, że pamiętasz, jak wyciągnąłeś z ognia Welka i Lomi Pio - przy-
pomniał Han. -Ale potem oni po prostu zniknęli.
- Mówiłeś też, że Lomi się bała i chciała uciec - dodała Leia. - To właśnie wchło-
nęli od niej Yoggoy. Czy nie jest więc możliwe, że ona również stworzyła własne
gniazdo... gniazdo ukryte przed wszystkimi?
Raynar przez chwilę rozważał tę myśl, a potem krew odpłynęła mu z twarzy.
- My to spowodowaliśmy?
- Tego nie powiedziałam - zaoponowała Leia. - Tyle tylko, że Mroczne Gniazdo
ma wpływ na...
- Jeśli uratowaliśmy Lomi i Welka, jesteśmy odpowiedzialni.
W jaskini zerwała się przerażająca burza trzaskania żuwaczkami i stłumionych
pomruków, gdy Unu znów zaczęli protestować. Raynar odwrócił się od Leii i powoli
popłynął wzdłuż ściany, zaglądając do każdej celi i kręcąc głową w rozpaczy.
- Jeśli uratowaliśmy Lomi i Welka... Han dogonił go i chwycił za ramię.
- Słuchaj, mały, nie mogłeś wiedzieć...
Zdumiewające, ale Raynar nie odepchnął go na drugi koniec pieczary, nie uciszył
gestem, nawet się nie wyrwał. Płynął dalej, zdając się całkowicie nieświadom istnienia
Hana i pozostałych, zaglądając w każdą celę po kolei.
- Jeśli uratowaliśmy Lomi i Welka, to my jesteśmy winni.
- Powinieneś dostać medal za uratowanie ich - stwierdził Han. - To, co się stało
później, nie jest już twoją winą.
To dopiero zwróciło uwagę Raynara.
- To nie nasza wina?
- Nie, absolutnie - odparł Han. - Ty tylko uratowałeś im życie. Ale to nie czyni cię
odpowiedzialnym za to, co stało się później.
-Nie jesteśmy odpowiedzialni... -głos Raynara wypełnił się ulgą, łomot Unu
ucichł. - To dobrze.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
334
Procesja kul świetlnych powoli zawróciła w kierunku Raynara. Leia poczuła, jak
Kyp sięga ku niej, żądając wyjaśnienia, ale nie mogła zrozumieć, o jakie wyjaśnienie
mu chodzi.
- Może to wybieg Chissów - mruknął Raynar, bardziej do siebie niż do Hana. - To
musi być sztuczka, aby przekonać Jedi, że Kolonia jest złem.
Saba poświeciła do jednej z cel.
- Jej się wydaje, że to raczej sztuczka przeciwko Chissom.
- Chissowie są bezlitośni - powiedział Raynar. W jego chropowatym głosie za-
brzmiała posępna nuta uporu. - Poświęcą tysiące własnych ludzi, żeby obrócić Jedi
przeciwko nam.
- To nie wyjaśnia, czemu Gorogowie zaatakowali nas po drodze -przypomniała
Leia. Niepokoił ją sposób, w jaki Raynar próbował przekształcić rzeczywistość, jak
zdawał się szukać pierwszej lepszej historyjki, która by mu pasowała. -To nie byli
Chissowie... tak samo, jak te larwy.
- O tak, plan był bardzo przebiegły - ciągnął Raynar. - Gorogowie musieli być
niewolnikami mózgów, zostali zmuszeni do walki i do tego, aby żywić się chissańskimi
ochotnikami.
- Może - ostrożnie zgodziła się Leia. W ludzkim umyśle takie zachowanie nazwa-
łaby psychotycznym załamaniem, ale w przypadku kolektywnego umysłu Kolonii nie
wiedziała, jak to interpretować. -Ale istnieje inne wyjaśnienie.
- Chissowie produkują klony Killików? - dopytywał się Raynar.
- Nie sądzę - odrzekła Leia.
Świta Unu zaczęła zbierać się z powrotem. Wielu prowadziło wyjętych z cel bez-
radnych, tępo zdumionych Chissów, którzy zdołali przeżyć. Kyp i pozostali mistrzowie
zbliżyli się również, wlewając w bitwowięź swoje niezadowolenie. Saba sięgnęła ku
nim, nakazując, aby odeszli, i zapewniając, że Leia ma wszystko pod kontrolą.
Dzięki wielkie, przekazywała jej Leia.
- Czy pamiętasz, o czym rozmawialiśmy? - zapytała, nadal zwracając się do Ray-
nara. - Mroczne Gniazdo?
- Oczywiście. Nasza pamięć jest doskonała. - W oczach Raynara ukazał się błysk
wściekłości. - Han powiedział, że nie jesteśmy za to odpowiedzialni.
- I to prawda. - Jej pole widzenia znów zaczęło ciemnieć na skrajach, a ciężki na-
cisk, który odczuwała wcześniej, teraz powrócił. -Ale... to... nie znaczy...
Mroczny ciężar w jej wnętrzu rósł z każdą chwilą. Leia zrozumiała nagle, że Ray-
nar został okaleczony wewnątrz w takim samym stopniu, jak na zewnątrz. Pozbawiony
nadziei rozbitek, ogarnięty niewypowiedzianym lękiem, zależny od garści owadów -
ten szok był dla niego zbyt wielki. Raynar odciął się od tej sytuacji, stając się UnuThu-
lem po to, aby nie pamiętać tych strasznych rzeczy, jakie przydarzyły się Raynarowi
Thulowi.
- Rozumiemy, co znaczy „nie jest odpowiedzialny" - rzekł Raynar. - To znaczy, że
jeśli nawet Mroczne Gniazdo istnieje, nie myje stworzyliśmy. - Wskazał na najbliższą
ofiarę, przerażonego mężczyznę w mundurze artylerii CEFD. - To Chissowie!
Troy Denning
Janko5
335
Twarz oficera pobladła jak popiół, wytrzeszczył oczy - były to jedyne oznaki stra-
chu, jakie mogło okazać jego sparaliżowane ciało.
- Jednak nie rozumiemy jednej sprawy - ciągnął Raynar. - A mianowicie, po co
powstało to gniazdo.
Z gardła Chissa wydobył się niewyraźny odgłos, tak słaby, że Leia uznała go ra-
czej za jęk bólu aniżeli próbę powiedzenia czegoś.
- Mów - rozkazał Raynar.
Oficer jęknął znowu, a tym razem dźwięk ten przypominał słowa w jeszcze mniej-
szym stopniu.
- Wiemy, że kłamiesz. - Głos Raynara brzmiał tak złowróżbnie, że twarz oficera
pobladła jeszcze bardziej. - Nie obrażaj nas.
- Nie sądzę, aby próbował kogoś obrazić - wtrąciła Leia. Była pewna, że oficer nie
powiedział zupełnie nic. Zdruzgotana psychika Raynara podsuwała mu własne znacze-
nie słów, których nie mógł zrozumieć wśród niespójnego bełkotu Chissa. - Jestem pew-
na, że on nawet nie wie, że to Chissowie stworzyli to gniazdo.
Raynar spojrzał znowu na Leię.
- Jesteś pewna?
- Może „przekonana" byłoby odpowiedniejszym słowem - poprawiła Leia. I znów
mrok w jej wnętrzu zaczął jej nieznośnie ciążyć. Wiedziała, że musi powiedzieć Rayna-
rowi coś, co chciałby usłyszeć... cokolwiek, co mogłoby sprawić, że zgodzi się na jej
plan. -A jeśli Chissowie nawet nie wiedzieli, że stworzyli Mroczne Gniazdo?
- Jak mogli stworzyć Mroczne Gniazdo, nie wiedząc o tym? -W głosie Raynara
zabrzmiało powątpiewanie. - Nie wiemy, jak to mogłoby zadziałać.
- Przypadkowo - rzekł Han, podchwytując plan Leii. - Tylko tak mogło się to zda-
rzyć. Chissowie nigdy umyślnie nie zrobiliby sobie czegoś takiego, nawet ochotnikom.
Mają za dużo kodeksów honorowych.
- To prawda - zgodziła się Leia. Ciężar w jej wnętrzu powoli ustępował. - Społe-
czeństwo Chissów jest ukształtowane przez wojnę. Ciągle walczą: z Vagaari, ze Ssiru-
ukami, nawet między sobą.
- A gniazda Qoribu wypełnione są Dwumyślnymi Chissów - odpowiedziała Saba i
pozwoliła, aby jej stwierdzenie zawisło w próżni, pozostawiając słuchaczom jego inter-
pretację. W normalnych warunkach byłaby to znakomita technika perswazji, ale przy
Raynarze Leia nie chciała w żaden sposób ryzykować. W skażonym dysocjacją umyśle
mogło się zalęgnąć zbyt wiele niebezpiecznych teorii - zwłaszcza jeśli umysł ten dodat-
kowo był kolektywny.
- Pamiętasz, co mówił Han na temat teorii Cilghal? - zapytała Leia. - Otóż ona
wierzy, że kiedy gniazdo Killików wchłania osobę wrażliwą na Moc, jej towarzysze z
gniazda przejmują częściowo jej osobowość.
- Kiedy Yoggoy wchłonęli ciebie - dodał Han - zaczęli cenić pojedyncze istnienia.
Kiedy zaabsorbowali Lomi Pio i Welka, przejęli od nich zamiłowanie do tajemnic i...
- Nie jesteśmy odpowiedzialni za Mroczne Gniazdo! - wykrzyknął Raynar. - Welk
i Lomi Pio zginęli w Katastrofie!
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
336
- To prawda - mruknęła Leia, krzywiąc się w duchu. - Welk i Lomi Pio zginęli w
Katastrofie.
Widać było coraz wyraźniej, że to wyciągnięcie Welka i Lomi Pio z płonącego
„Skoku" okazało się ogromnym szokiem dla Raynara -ilekroć o tym wspominał, pamię-
tał również, ile wtedy wycierpiał i ile stracił.
Leia ciągnęła:
-Yoggoy jednak wchłonęli twój szacunek dla żywych istot i wkrótce stworzony
przez nich dobrobyt doprowadził do powstania Kolonii.
- Tak to pamiętamy - zgodził się Raynar. - Ale nie widzimy, jaki to ma związek z
Mrocznym Gniazdem...
- W każdym punkcie! - Saba machnęła łuskowatą łapą, wskazując znów na żłobek
larw. - Patrz, ilu mają chissańskich Dwumyślnych!
Oczy Raynara zaświeciły się gniewnie.
- Gatunek nie jest rodem kanibali. Nasze gniazda nie karmią się własnymi Dwu-
myślnymi.
- Coś się stało z tym gniazdem - zauważyła Saba.
-A Chissowie to krwiożerczy wojownicy - dodała Leia. Była to okropna przesada,
ale Raynar chętnie w nią uwierzył. - Doprawdy, zdumiona jestem, że to się nie przyda-
rzyło innym gniazdom Qoribu.
- To? - Raynar pokręcił głową. - To nie mogłoby się stać w żadnym innym gnieź-
dzie Gatunku.
- Ale tu się stało - zauważyła Saba.
- Może wchodzi w grę jakiś punkt równowagi - dodał Han, udając, że rozważa ta-
ką możliwość. - Kiedy gniazdo ma nadmiar chissańskich Dwumyślnych...
Urwał i skierował się w stronę Raynara z wyraźnie zatroskaną miną.
Raynar dokończył myśl:
- Staje się Mrocznym Gniazdem? - Unu wybuchnęli pełnym rozpaczy pomrukiem,
a Raynar pokiwał głową. - To może wyjaśniać, co się tutaj stało.
- Chissowie pilnie strzegą swoich tajemnic - dodała usłużnie Saba.
- Tak - powiedział Raynar z nagłą pewnością. -A więc Gatunek nie weźmie więcej
Chissów do gniazda.
- To jest jedno z rozwiązań - zgodziła się Leia. Pochwyciła spojrzenie Hana i nagle
połączył ich jeden z tych elektryzujących momentów, kiedy zaczynała się zastanawiać,
czy aby na pewno mąż nie jest wrażliwy na Moc. - Ale co zrobicie z wszystkimi więź-
niami?
Pośród Unu wzniósł się nerwowy grzechot i Raynar zapytał:
- Jakimi więźniami?
- Chissańskimi-więźniami - odparła Saba. - Kiedy zacznie się wojna, będziesz ich
miał setki tysięcy. Miliony.
- Można zrobić tylko jedno - rzekł Han, kręcąc głową z udanym żalem. - Oczywi-
ście, wtedy pozostali Chissowie będą walczyć jeszcze bardziej uparcie.
Troy Denning
Janko5
337
Raynar zmierzył go wzrokiem. Leia stwierdziła, że na moment przestała oddychać.
Miała nadzieję, że nie popełniła błędu w interpretacji skrzywionej psychiki Raynara - i
że nie stał się on dość okrutny, aby przyjąć sugestię Hana.
- Kolonia nie zabija więźniów - zdecydował wreszcie Raynar.
- Nie? - Han przez moment wytrzymał jego gniewne spojrzenie, po czym oświetlił
lampą na wpół zjedzone ciało. - To się niedługo zmieni.
Unu eksplodowali wściekłym brzęczeniem, ale Raynar milczał.
- Może by to nie było dla Kolonii aż takie złe - rzekła Saba. Odwróciła się i prze-
mówiła do Unu: - Wkrótce wszystkie wasze gniazda będą jak Gorog. Gatunek stanie się
gromadą wspaniałych wojowników.
- Nie chcemy, aby członkowie Gatunku byli wspaniałymi wojownikami - zaprote-
stował Raynar. - Widzieliśmy, co się dzieje z wielkimi wojownikami. Anakin był wiel-
kim wojownikiem.
Leia poczuła ukłucie bólu, ale zmusiła się do mówienia:
- Przykro mi, UnuThul. Nie wiem, jak możesz tego uniknąć.
- Szkoda, że będzie wojna - dodał Han. - Gdyby jej nie było, Kolonia mogłaby
służyć jako strefa buforowa i utrzymać Chissów z dala od waszych gniazd.
- To się może udać - rzekła Leia. - Ale Qoribu jest za blisko terytorium Chissów.
Gniazda muszą się stykać z górnikami i z pracami wydobywczymi, wcześniej czy póź-
niej osiągną punkt równowagi.
- Qoribu jest za blisko - potwierdziła Saba. - Kolonia musi przenieść swoje gniaz-
da.
- Niemożliwe - odrzekł Raynar - Tego się nie da zrobić.
- To byłoby istotnie bardzo nieszczęśliwe rozwiązanie - powiedziała Leia, zwraca-
jąc się do świty Unu. - Znaleźliśmy z Hanem taki rajski świat...
- Może nawet kilka światów - dodał Han. - Wszystkie puste, cudownie zielone,
pełne żerowisk, czekające tylko na jakiś gatunek, który przyjdzie i je zagarnie.
Świta zaszeleściła z zainteresowaniem.
- Powiedz nam więcej - zażądał Raynar.
- To podsektor na skraju terytorium Kolonii - wyjaśniła Leia. -Nie mieliśmy czasu
dokonać pełnych oględzin, ale świat, który widzieliśmy, doskonale nadaje się na gniaz-
do Taat. W tym samym systemie są jeszcze co najmniej dwie nadające się do zamiesz-
kania planety. A następne tuziny systemów obok dają wszelkie przesłanki, aby sądzić,
że są równie bogate.
- Myśleliśmy, że Kolonia zechce go obejrzeć - dodał Han. -Ale skoro nie jesteście
zainteresowani, chłopaki, w Sojuszu Galaktycznym jest jeszcze mnóstwo bezdomnych
ras, które...
- Jesteśmy zainteresowani - przerwał mu Raynar. - Zawsze potrzebujemy nowych
terytoriów.
- Doskonale - odparła Leia. - Jestem pewna, że Chissowie dadzą się namówić do
zawieszenia broni na tak długo, jak będzie trzeba, abyście mogli się przemieścić.
Kąciki ust Raynara opadły lekko.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
338
- Mówiliśmy, że to niemożliwe. Nie ma sposobu, aby przetransportować gniazda
Qoribu. Są za duże.
- Naprawdę? - Han uśmiechnął się z satysfakcją i zapytał: - Tak wielkie, że nie
można ich przenieść tymczasowo do hangarów i doków startowych, powiedzmy... kilku
hapańskich „Smoków Bitewnych"?
Raynarowi opadła szczęka.
- Flota hapańska pomogłaby nam uciec przed Chissami?
- Jasne, czemu nie? - zapytał Han. - To chyba łatwiejsze, niż was bronić.
- I pozwolą nam zbudować gniazda na swoich „Smokach Bitewnych"?
- Ona sądzi, że pozwolą- zasyczała Saba z rozbawieniem. - Właściwie jest tego
pewna.
Unu dudnili i stukali żuwaczkami przez dłuższą chwilę, wreszcie Raynar rzekł:
- Rozumiemy, co robicie. Jesteście równie źli, jak była Jaina.
- Była? - Han skrzywił się i spojrzał w stronę drugiej jaskini. -Jeśli...
- Spokojnie, Han. - Leia dotknęła Jainę poprzez Moc i wyjaśniła: -Nic jej nie jest.
Wciąż jest z Lukiem i Marą.
- Oczywiście - z oburzeniem przytaknął Raynar. - Chodzi nam o to, że Jaina nie
jest już mile widziana w naszym gnieździe.
Han uniósł brew.
- Parę razy wykopano mnie z knajpy, ale z gniazda? Co ona zrobiła?
- Jest zbyt podobna do ciebie - rzekł Raynar. - Uparta, przebiegła i nie obchodziło
jej nic, tylko zapobieżenie wojnie.
- Nie mów! - Han uśmiechnął się dumnie. - Czy to znaczy, że ona przestanie być
robalolubem? - zapytał z nadzieją w głosie.
Oczy Raynara zabłysły gniewem i Leia doznała strasznej wizji tak ciężko przez
siebie wypracowanego pokoju rozpadającego się w ruinę.
- Han - powiedziała. - Pamiętasz chyba, że UnuThul jeszcze nie zgodził się na
twoją propozycję?
- Ale nie powiedział też, że się nie zgadza. - Han spojrzał na Raynara. - No to jak
będzie z nami, mały? Paskudna wojna i Kolonia pełna Mrocznych Gniazd czy jazda za
darmo do nowego świata, który też otrzymacie darmo?
Unu podnieśli straszny harmider, dudniąc i wywijając antenkami, ale Han zigno-
rował ich i ani na chwilę nie spuszczał wzroku z Raynara. Świta hałasowała jeszcze
przez kilka chwil, po czym nagle wszyscy zamilkli i zaczęli opuszczać jaskinię.
Leia zmarszczyła brwi.
- Czy mam to uznać za potwierdzenie? - spytała.
- Oczywiście - rzekł Raynar i potarł przedramię o antenkę małego, czerwonookie-
go Killika, wzrostu mniej więcej połowy Ewoka. Odwrócił się i ruszył w kierunku wyj-
ścia. - Czy to nie był nasz pomysł?
Troy Denning
Janko5
339
E P I L O G
W odległym końcu długiego, ukośnego cylindra ze ślinobetonowych celek maga-
zynowych samotny Taat przylgnął do fragmentu durastalowej ścianki, wyglądając
przez pojedynczy bąbel obserwacyjny na złote pierścienie planety Qoribu. Pokłady
„Kendalla" dygotały od siły jego napędu podświetlnego i alarmy startowe wypełniały
interkomy. Pozostali członkowie gniazda siedzieli na pokrywkach celek, nucąc cichą,
smutną melodię, która przyprawiała Hana o dreszcz.
- Czarująca pieśń - szepnęła Mara.
Zaglądała przez właz razem z Hanem, Lukiem, Leią i kilkoma innymi, siedząc w
fotelu repulsorowym, którego właściwie już nie potrzebowała. Medycy Killików opa-
trzyli jej ropiejącą ranę tak dobrze, że hapańscy chirurdzy wysłali ją natychmiast do
oddziału bacty. Po transach leczniczych i godzinach spędzonych w zbiornikach jedy-
nym znakiem, jaki pozostał jej po bitwie na Kr, były ciemne kręgi pod oczami i ogólne
zmęczenie. Oba te efekty, przynajmniej według tego, co twierdziła Leia, wynikały nie
tyle z ran, ile z konieczności zbyt głębokiego czerpania z Mocy, aby wytrzymać do
końca bitwy.
- To stara killicka melodia, która sięga stworzenia Otchłani - rzekł Threepio. Po-
wiedziałbym...
- Zaczekaj - powstrzymał go Han. - Więc Killikowie byli tu w czasie, kiedy po-
wstawała Otchłań?
- Oczywiście - odparł C-3PO. - Jeśli wierzyć ich historii, to oni ją zbudowali.
- Killikowie? - szepnął Dukat Gray. Podświadomie odsunął się od włazu. - Na-
prawdę?
- Nie liczyłabym na to - odrzekła Leia. - Wspomnienia Killików potrafią być dość,
hm... elastyczne.
- A co z pieśnią? - zapytała znów Mara. - Możesz ją przetłumaczyć, Threepio?
- Oczywiście - zapewnił robot. - „Prądy powietrzne unoszą nas do innego miejsca,
powietrze"...
- Nie całkiem tak. Threepio - powstrzymała go Jaina.
- Raczej coś w tym stylu - dodał Zekk.
I razem zaśpiewali:
Zimny wiatr niesie nas daleko od gniazda.
Zimny wiatr rzuca nami, gdzie chce.
Zimny wietrze, unieś nas z dala od niebezpieczeństwa,
Zimny wietrze, zabierz nas z powrotem do domu.
W grupie zapadło niepewne milczenie. Nagle alarmy startowe ucichły. „Kendall"
drgnął lekko i pasy Qoribu zaczęły stawać się coraz mniejsze, w miarę jak oddalała się
od nich flota Królowej Obrońców. Han opanował pokusę sprawdzenia, co z „Sokołem"
-jego statek znajdował się w wydzielonym hangarze, bezpiecznie zamocowany wraz ze
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
340
stealthX-ami Jedi i strzeżony przez dwójkę Noghrich oraz parę robotów YVH, która
ocalała z pogromu. Doleci bezpiecznie na miejsce, do nowego domu Killików.
- Będziemy za nimi tęsknili - rzekł Zekk.
- Za nimi? - zapytał Han. Przypomniał sobie, jak Raynar mówił, że Zekk i Jaina
nie są już mile widziani w gnieździe, lecz w ciągu ostatniego miesiąca zdanie Kolonii w
wielu kwestiach złagodniało nieco i Jaina wraz z Zekkiem spędzali wiele czasu z Ta-
atami, pomagając im budować tymczasowe gniazdo na pokładzie „Kendalla". -
Pierścieniami Qoribu? Księżycami?
- Za Taatami, tato - poprawiła Jaina. - Nasza misja w Kolonii...
- .. .dobiegła końca - dokończył za nią Zekk.
- Bez żartów! - Na twarzy Hana pojawił się uśmiech szeroki jak brama. - Wspania-
le! To po prostu... - Poczuł nagle wilgoć w oczach, objął ramionami młodych Jedi i
przyciągnął ich bliżej, żeby nie widzieli, że się zaraz rozpłacze. - Jestem szczęśliwy jak
Java na złomowisku.
- Tato! - wykrzyknęła Jaina. - Nie dałeś nam skończyć!
- Nie wrócimy do domu, dopóki...
Zekk nie dokończył zdania, bo do grupy podszedł hapański adiutant, niosąc prze-
nośny holokom.
- Dopóki co? - zapytał Han.
- Później. - Jaina skinęła na adiutanta. - Myślę, że to może być coś ważnego.
- W istocie. - Gray odwrócił się do przybysza z wyczekującą miną. - Czy pasażer
jest na pokładzie?
Odpowiedź adiutanta utonęła w grzmiącym ryku Wookiego. dochodzącym z dru-
giego końca korytarza. Z przejścia wyskoczył Lowbacca z szeroko rozpostartymi ra-
mionami. Jaina i Zekk rzucili mu się na spotkanie, ale przystanęli i obejrzeli się przez
ramię.
- Tato, w sprawie tego „dopóki"... - odezwała się Jaina.
- Można o tym zapomnieć - dodał Zekk.
W tym momencie rzucił się na nich Lowbacca, chwytając oboje w ramiona i żaląc
się na jakość jedzenia w chissańskich więzieniach. Gdy tylko hałas ucichł nieco, adiu-
tant rzekł:
- Przepraszam, wasza miłość, ale wywołują nas.
- Wywołują? - zdziwił się Gray. - Tutaj?
- Chissowie, wasza miłość. Statek do statku. Gray westchnął.
- Dobrze, odbiorę w...
- Przepraszam... - Adiutant wyglądał, jakby się spodziewał, że zaraz mu się obe-
rwie. - Ale arystokra chce rozmawiać z mistrzem Skywalkerem.
Gray Skrzywił się pod adresem Luke'a, po czym przeniósł wzrok na adiutanta.
- Na co czekasz?
Adiutant pobladł, ukląkł przed Lukiem i włączył holokom. Nad płytką pojawił się
obraz Chissa mniej więcej w wieku Hana.
- Arystokra Formbi - natychmiast powitał go Luke. - Co za niespodzianka.
Troy Denning
Janko5
341
- Nie powinieneś się dziwić - odparł Formbi. - Myślisz, że to Jagged Fel nadzoro-
wał tę operację?
- Raczej nie - rzekł Luke. - Co możemy zrobić dla ciebie, czego jeszcze nie zrobi-
liśmy?
- Absolutnie nic - zapewnił Formbi. - Komendant Fel poinformował mnie, że two-
ja siostra jest odpowiedzialna za przekonanie Killików, aby opuścili Qoribu.
- Za wynegocjowanie układu - poprawiła go Leia, wchodząc w widok holokamery.
- Chissowie także złożyli pewne gwarancje.
- Oczywiście. Gwarancja granicy i obietnica nieagresji. Cała doktryna Chissów.
- Jednak są to jawnie wyrażone gwarancje - odparła Leia.
Han zauważył, że Qoribu skurczył się już bardzo; teraz przez bąbel obserwacyjny
„Kendalla" widać było całą planetę. Pochwycił wzrok żony i palcem zrobił gest, jakby
coś nakręcał.
Leia skinęła głową.
- Chciał mi pan coś powiedzieć, arystokro? - zapytała. - Mamy jeszcze czas, zanim
statek wejdzie w nadprzestrzeń, ale powinniśmy zdawać sobie z tego sprawę.
- Oczywiście... proszę mi wybaczyć - rzekł Formbi. - Po pierwsze, chciałbym po-
gratulować pani sukcesu. Obawiam się, że bez pani talentów ta sprawa zakończyłaby
się wojną.
- Dziękuję, arystokro - odparła Leia. -Ale rozwiązanie tego konfliktu wymagało
zaangażowania wielu osób... między innymi Jaggeda Fela.
- Komendant Fel otrzyma awans w uznaniu dla swojego rozsądku - wyjaśnił
Formbi. - Ale to pani zasługuje na nasze podziękowanie. Udało się pani osiągnąć pokój
na naszych warunkach.
- To Jedi osiągnęli pokój, arystokro. Ja byłam tylko jedną z wielu zaangażowanych
osób. - Pasy Qoribu były teraz bezbarwną masą a pierścienie sterczały jak małe uszka
wystające z najszerszej części kuli. - A ta druga sprawa? Nie mamy wiele czasu.
- Chciałbym, abyście wiedzieli, że to komendant Fel jest odpowiedzialny za po-
wrót waszego Wookiego - rzekł Formbi. - Gdyby nie jego sprzeciw... bardzo ostry
sprzeciw... więzień pozostałby internowany do czasu, aż bylibyśmy pewni, że ten pokój
się utrzyma.
- Więc czasem dobrze jest posłuchać Jaga - wtrącił Han. - Przetrzymywanie Wo-
okiego byłoby bardzo dużym błędem.
- To samo twierdził komendant Fel - spokojnie odparł Formbi. -Niezależnie od
wszystkiego Fel zagwarantował osobiście słowo pani Leii. Nie spodziewamy się w
najbliższym czasie zobaczyć w sąsiedztwie żadnego Jedi, lecz gdyby Lowbacca ze-
chciał powrócić, to rodzina Fel odpowie za szkody, jakie wyrządzi Dynastii... a Jedi
Wookie może narobić sporo szkód, jeśli nasz statek więzienny można uznać za przy-
kład.
- To bardzo miło ze strony komendanta Fela - odparła Leia. -Proszę mu podzięko-
wać w naszym imieniu.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
342
Jaina i Zekk pojawili się za plecami Hana. Lowbacca stał za nimi, bardziej jak do-
datkowy element niż trzeci członek grupy.
- Tato... - szepnęła Jaina.
- Chcielibyśmy porozmawiać z Jagiem - dokończył Zekk. Han skrzywił się na
myśl o tym, że Zekk będzie uczestnikiem tej akurat rozmowy, ale skinął głową i prze-
mówił do holokomu:
- Czy jest tam Jag? Mamy tu kogoś, kto chce mu osobiście podziękować.
- Jaina, jak sądzę - rzekł Formbi, nie czekając na potwierdzenie. - Sprawdzę, czy
jest w pobliżu.
Formbi odwrócił się i powiedział coś, czego nie usłyszeli, do kogoś, kogo nie mo-
gli widzieć. W chwilę później surowa twarz Jaggeda zastąpiła oblicze Formbiego nad
holokomem. Han i pozostali odsunęli się, by dopuścić Jainę - i Zekka - w pole holoka-
mery.
- Jaina... - Fel zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany. Po chwili jego spojrzenie
niechętnie spoczęło na Zekku. - I Jedi Zekk. Chciałbym wyrazić moją osobistą
wdzięczność za... za wszystko, co zrobiliście. Wasze starania pozwoliły uniknąć wojny.
- Nie jesteście nam winni za to żadnych podziękowań—odparł Zekk.
- Działaliśmy w imieniu wszystkich - dodała Jaina.
- Tak... oczywiście. - Spojrzenie Jaga znów powędrowało ku Zekkowi. Wydawał
się teraz jeszcze mniej pewny siebie niż zwykle. -A zatem gratulacje. Udało się wam
doskonale.
Han wyjrzał przez bąbel obserwacyjny i ujrzał, że Qoribu skurczył się już do
spłaszczonego, srebrnego dysku wielkości kciuka. Nachylił się do ucha Jainy.
- Do rzeczy - szepnął. - Zaraz skaczemy.
Jaina i Zekk skinęli głowami, po czym Jaina stwierdziła:
- Dziękuję za zwolnienie Lowbacki. Obawialiśmy się, że będziemy musieli go od-
bijać.
- My też. - Tort Jaggeda pozostał beznamiętny - Nie miałem ochoty na to spotka-
nie.
- My też nie - zgodził się Zekk.
- Ale mamy nadzieję, że znów się kiedyś zobaczymy - dodała Jaina.
- Może w milszych okolicznościach - dodał Zekk.
- Wszyscy? - Spojrzenie Jaggeda powędrowało od jednego do drugiego. - Tak,
cieszę się na tę myśl. - Obejrzał się, a jego pokryta bliznami twarz wyrażała rozczaro-
wanie... a może niechęć. -Teraz chciałbym się pożegnać, obowiązki wzywają.
- Oczywiście - odparła Jaina. - Wkrótce sami będziemy wchodzić w nadprzestrzeń.
Niech Moc będzie z tobą.
- I z tobą. - Fel znów spojrzał na Zekka. - Z wami.
Holokom zgasł. Jaina i Zekk odwrócili się z tym samym zgnębionym wyrazem
twarzy. Dreszcz przebiegł Hanowi po plecach, ale zrobił, co mógł, aby go ukryć.
- Trochę jakby więźnie w gardle, co? - zapytał, przywołując możliwie najserdecz-
niejszy ze swoich krzywych ojcowskich uśmiechów.
- Myśleliśmy, że się udławimy - przyznała Jaina.
Troy Denning
Janko5
343
- Ale jakoś to przeżyjemy. - Zekk otarł się o ramię Jainy, a ona wydała gardłowe,
ciche kliknięcie. - Mamy siebie.
Han musiał się odwrócić.
Qoribu było teraz maleńkim, owalnym kółkiem światła, migoczącym w blasku
błękitnego słońca, a pieśń Taatów z każdą chwilą stawała się coraz bardziej tęskna i
upiorna. Wydawało mu się, że sam czuje ten smutek, i zastanawiał się, czy na tym wła-
śnie polega wyczuwanie czegoś poprzez Moc - wiedzieć pewne rzeczy bardziej sercem
niż głową.
Zekk i Lowbacca weszli do tymczasowego gniazda i zaczęli pocierać ramiona o
antenki Taatów.
Jaina została w tyle.
-Chyba lepiej pożegnamy się już teraz -wyjaśniła. -Jeśli zaczekamy, aż zbudują
nowe gniazdo, będzie jeszcze trudniej.
- Śmiało - rzekł Han. - Nie muszę na to patrzeć.
Jaina uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek, po czym poszła za Zekkiem do
ładowni.
Dukat Gray zirytował Hana, kiedy podszedł i ustawił się za nim i Leią. Przez
chwilę Hapanin wydawał się zadowalać obserwacją dwojga Jedi żegnających się ze
swoim gniazdem, aż wreszcie uznał, że należy całkiem zepsuć ten moment.
- Arystokra Formbi mógł mieć rację w jednej sprawie, księżniczko.
- Trudno mi w to uwierzyć, Dukat - odparła Leia. - Ale może się mylę.
- Jeśli mi pani wybaczy takie stwierdzenie, to owszem - rzekł Gray. - Szkoda, że
nie służy pani rządowi Sojuszu Galaktycznego. Dyplomata z pani talentem i umiejętno-
ściami, jakimi się pani tutaj wykazała, mógłby się bardzo przydać nowemu rządowi.
- Dziękuję, Dukacie - powiedziała Leia. - W pana ustach to bardzo zachęcająca
sugestia.
Gray rozpromienił się, a Hanowi ścisnęło się serce. Nadszedł wreszcie czas, aby
przestał być egoistą i zaproponował Leii powrót do jej pierwszej miłości.
- Słuchaj - zagadnął. - Wiem, że tęsknisz za tym, by znaleźć się znów w centrum
wydarzeń. Może już...
- Tak, czas na zmiany - odparła przerywając mu w pół słowa. -Ale nie w ten spo-
sób, Hanie. Teraz praca w rządzie, czy to Sojuszu Galaktycznego, czy jakimkolwiek
innym, jest ostatnią rzeczą o jakiej marzę.
Han poczuł, że ogarnia go zmieszanie.
- Naprawdę? - zapytał.
- Naprawdę - zapewniła. - Mdli mnie szukanie kompromisów, mam dość znajdo-
wania możliwych do wprowadzenia rozwiązań zamiast tych właściwych.
- To dobrze - ostrożnie odparł Han. - Co zatem zamierzasz?
- Dla odmiany kierować się sercem - powiedziała. Spojrzała na Hana. - Widziałam
w moim życiu wiele zmian...
- W dodatku większości sama dokonałaś - przypomniał jej mąż.
- Może - zgodziła się. - Miałam wysokie stanowiska.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
344
- Zasługiwałaś na nie - zapewnił Han, zastanawiając się, do czego to wszystko
zmierza.
- Nie o to mi chodziło. W każdym przypadku, cokolwiek robiłam lub mówiłam,
zawsze kończyło się tym... - Odpięła miecz świetlny od paska i podrzuciła w dłoni. -
Jeden Jedi, jedno ostrze przeciwko ciemności. - Zwróciła się do Hana. - Myślę, że nad-
szedł czas, abym wybrała nową ścieżkę.
- Nową ścieżkę? - zapytał Han, wyraźnie już zmartwiony. - Co przez to rozu-
miesz?
- Naprawdę podobała mi się praca drugiego pilota na „Sokole" -wyznała. - Ale ga-
laktyka się zmieniła. Ja też potrzebuję zmiany.
- Zdefiniuj, co to znaczy zmiana - zażądał Han. - Bo jeśli chodzi o chrapanie...
- Nie próbuj teraz przestawać... bo nigdy nie zasnę! - Leia zaśmiała się i spojrzała
na brata. - Zaczynam rozumieć miejsce Jedi w galaktyce... i widzieć moje miejsce po-
śród Jedi.
Luke się uśmiechnął.
- Chcesz zająć należne ci miejsce w zakonie, tak?
Pokręciła głową
- Nie... chcę zasłużyć na swoje miejsce w zakonie. - Zwróciła się do Saby Sebaty-
ne, która stała na uboczu w milczeniu. - Zamierzam poświęcić się nauce i stać się
prawdziwym Jedi.
- Jesteś prawdziwym Jedi - zapewniła Saba. - Zrobiłaś dla galaktyki więcej niż
dziesięcioro Jedi.
- Nie słuchasz mnie - zirytowała się Leia. - Dyplomacja nie powstrzymała wojny.
Jedi to uczynili. Chcę dokończyć szkolenie... i chcę, abyś to ty była moją przewodnicz-
ką.
Saba uniosła łuskowate czoło niemal tak wysoko, jak zrobili to w tej chwili Han,
Luke i Mara.
- Chcesz, żeby ona była twoim przewodnikiem? - ostrożnie zapytała Saba.
Leia skinęła głową.
- Weź to pod rozwagę.
- Ta ona? - upewniła się Saba.
- Tak - powtórzyła Leia. - Chcę, aby ktoś stawiał mi wyzwania na różne nieocze-
kiwane sposoby. Żeby mnie nauczył tego, czego nie umiem.
Romboidalne źrenice Saby stały się wąskie jak szparki, a jej rozwidlony język za-
tańczył pomiędzy guzowatymi wargami. Przez dłuższą chwilę przyglądała się Leii, po
czym zaczęła syczeć tak głośno, że musiała złapać się za boki.
- Dobre sobie, księżniczko. Naprawdę ją...
- Nie żartuję - odparła Leia. Syczenie ustało.
- Naprawdę? Leia skinęła głową.
- Naprawdę.
- Doskonale. - Saba spojrzała na Hana. - Zdaje się, że ona nie ma wyboru.
- Raczej na pewno nie ma - odparł Han. - I wygląda to znacznie lepiej niż alterna-
tywa.
Troy Denning
Janko5
345
- Jaka alternatywa? - zapytała Saba.
Zanim Han zdążył odpowiedzieć, rozległy się alarmy ostrzegające o skoku. Pokła-
dy „Kendalla" zadygotały i nagle odległa kropka Qoribu znikła. Żałobna pieśń Taatów
urwała się nagle i aksamitne światło za bąblem obserwacyjnym zmieniło się w bez-
barwną plamę hiperprzestrzeni.
Mroczne Gniazdo I – Władca Dwumyślnych
Janko5
346
P O D Z I Ę K O W A N I A
Książka ta powstała dzięki zaangażowaniu wielu ludzi. Szczególne podziękowania
należą się Andrii Hayday za radę, zachętę, krytykę i wielki wkład; Jamesowi Luceno za
wspaniałe partnerstwo w wymianie myśli. Enrique Guerrero za pomysły i inspirujące
dyskusje na temat Chissów, Shelly Shapiro i wszystkim innym ludziom z Del Rey za
wspaniałą współpracę - zwłaszcza Keithowi Claytonowi i Colleen Lindsay; Sue Rostoni
oraz cudownym ludziom z Lucasfdmu. przede wszystkim Howardowi Roffmanowi, Amy
Gary. Lelandowi Chee i Pablowi Hidalgowi. I oczywiście George 'owi Lucasowi za to,
że otworzył przed nami wszystkimi swoją galaktykę.