BENTE PEDERSEN
PODCIĘTE SKRZYDŁA
PROLOG
- Mikkal! Mikkal! Śpisz? - Sigga lekko szturchnęła mężczyznę, który pociemniałym
wzrokiem wpatrywał się w żar paleniska. To niepogoda działała na niego przygnębiająco, ale
są przecież jakieś granice złego humoru.
Zareagował, kiedy podsunęła mu pod nos to, co znalazła w skórzanym woreczku.
Ze zwinnością gronostaja wyrwał jej z ręki kościanego ptaszka i czule pogładził go
silnymi palcami. Sigga zacisnęła zęby. Ile minęło już czasu od chwili, kiedy ją tak pieścił?
Dwa miesiące? Trzy? To ostatnie było bliższe prawdy.
- Znalazłam go - powiedziała na swój zwykły miękki sposób. - Ailo mógłby się nim
bawić.
- Trzymaj się z dala od moich rzeczy - warknął. Cofnęła się. Kiedy był w takim
nastroju, musiała postępować roztropnie. Powinna pójść do Ravny i poprosić ją, by
przemówiła do rozsądku swemu upartemu i kapryśnemu synowi. Sigga nie miała przystępu
do jego serca.
Uniosła kołyskę z dzieckiem i wyszła z namiotu. Nawet tego nie zauważył.
Mikkal wpatrywał się w ptaszka, czubkami palców dotykał chłodnej gładzi kostki,
delikatnie pieścił skrzydełka, tułów - skarb, który utracił.
Jak dawno temu? Raija miała wtedy trzynaście lat i była jak pączek kwiatu, który
właśnie się otwiera. Minęły cztery lata. Tylko cztery, choć jemu zdały się całym życiem.
Mikkal wciąż pamiętał tamten ciepły czerwcowy dzień. Samotnie doglądał reniferów
na płaskowyżu, tylko komary dotrzymywały mu towarzystwa. Z nudów zaczął dłubać nożem
w kawałku kości i zrobił dla Raiji coś pięknego. Coś, co mówiło wiele, nie mówiąc
wszystkiego. Wtedy był jej starszym bratem...
Mikkal uśmiechnął się gorzko do kościanego kruka. Nigdy go nie dostała. Renifery
rozpierzchły się, z wielkim trudem zdołał je zatrzymać i skupić na powrót w stado.
Raija cięła turzycę w pobliżu i przybiegła na pogawędkę. Mała kobietka, jakże wydała
się mu zachwycająca. Dała prawdziwy spektakl zazdrości, sądząc, że rzeźbi coś dla Siggi.
Mikkal roześmiał się cicho na samo wspomnienie. Pamiętał też, jak spontanicznie objęła go,
zrozumiawszy, że podarunek jest dla niej.
Cztery lata. I wciąż czuł zapach wrzosu, widział szeroki, letni nieboskłon, widział ją.
Chociaż... Obraz Raiji z tamtych dni na płaskowyżu pod fińską granicą zatarł mu się w
pamięci. Oczami duszy widział tę inną Raiję, dorosłą, sprzed dwóch lat. Tę, która
powiedziała, że go kocha. Ich losy nigdy się nie splotły, jedynie skrzyżowały, a potem każde
znów poszło własną drogą.
Nie byli sobie pisani. Ani teraz, ani przedtem. Powinien właściwie być wdzięczny za
te krótkie chwile, które spędzili razem. Żadne z nich nie mogło prosić o więcej. Mikkal wciąż
jednak tęsknił i tęsknota doprowadzała go na skraj obłędu. Relacja Aslaka z wizyty u Raiji
przygnębiła go na długie tygodnie. Nie uwierzył w nią, nie wierzył słowom Aslaka. Raija
należała przecież do niego, nie mogła być szczęśliwa z kimś innym. Szwagier musiał się
mylić, upierał się jednak przy swoim. Twierdził, że Raija jest piękniejsza niż kiedykolwiek,
jaśnieje jakimś wewnętrznym blaskiem. Szczęśliwa i brzemienna. Raija urodziła dziecko w
tym samym czasie co Sigga. Czy i w tym objawia się ironia losu?
Myśl, że Raija została matką, odebrała Mikkalowi radość z syna. To Sigga zajęła się
małym, to ona nadała mu imię Ailo. To ona wreszcie przelała na dziecko całą swą miłość.
Mikkal spoglądał na nie z rzadka, nie zdołało wzbudzić w nim gorących ojcowskich uczuć.
Ailo zapewne nie różnił się od innych dzieci. I był jego synem, co do tego Mikkal nie
miał żadnych wątpliwości. Powinien szaleć ze szczęścia. Powinien... Byłby szczęśliwy,
gdyby inna kobieta urodziła mu chłopca.
Po co zaprzątać sobie tym myśli? To nie ma sensu. Raija Alatalo z rozległej fińskiej
doliny wzdłuż rzeki Torne i Mikkal syn Pehra z zalanych światłem płaskowyżów północnej
Norwegii daremnie wpatrywali się w gwiazdy.
Raija była córką zubożałego, dumnego chłopa Erkkiego Alatalo. Lata nieurodzaju i
zawieruchy wojennej zmusiły go do wysłania ukochanej najstarszej córki na północ, do
krainy zwanej Ruiją. Powierzył ją pieczy Lapończyka Pehra, ojca Mikkala.
Wtedy po raz pierwszy Mikkal ujrzał dziewczynkę o czarnych lokach tańczących na
bezlitosnym wietrze. Od tamtej chwili ich losy splotły się ze sobą.
Raija została jego Małym Krukiem i młodszą siostrą. Pehr i Ravna przyjęli ją do
rodziny. Zostałoby tak do dziś, gdyby uczucia Mikkala nie przekroczyły granic braterskiego
przywiązania.
Dostrzegł to ojciec i odprawił dziewczynę.
Dwa lata Mikkal żył marzeniami o pewnym dziecku. Ujrzał je znów, kiedy pojechał w
konkury do Siggi. Ponowne spotkanie z Raiją przesłoniło mu cały świat i kazało zapomnieć o
celu wyprawy. Raija nie była już dzieckiem, stała się ponętną kobietą. Na jej widok krew
zagotowała mu się w żyłach, a rozsądek wyparował jak rosa o poranku.
Tamtej nocy spędził w jej ramionach kilka upojnych godzin. Ich ciasno splecione ciała
przemawiały do siebie językiem miłości, w gorzkim przekonaniu, że odnalazły się zbyt
późno.
Ostatnie dwa lata Mikkal żył wspomnieniami tamtej nocy. Zaklął cicho i zacisnął
zęby. Napięta skóra wokół ust pobladła, nozdrza drżały jak u rannego zwierzęcia.
Pamiętał dobrze, kto wtedy odwoływał się do szlachetności, kto mówił, że nie powinni
się spotykać. Pamiętał dobrze, kto perorował o rozsądku, o potrzebie darzenia miłością tych,
którzy ich kochali. Mikkal miał dobrą pamięć i przeklinał sam siebie za słowa, które
wypowiedział.
Błagała go, by został, a on mówił o obowiązkach. Sam pchnął ją w ramiona tego
jasnowłosego, słabowitego chłopca z Lyngen. Prosił ją, by uczyniła go szczęśliwym.
Słowa Aslaka powiedziały mu, że Raija potraktowała jego prośbę dosłownie. Zrobiła
nawet więcej, znalazła szczęście u boku syna rybaka.
Mikkal nie mógł tego pojąć, zżerała go zazdrość. Sam ożenił się z dziewczyną, która
cały czas była mu pisana. Mądrą i piękną Siggą, która znała swoje miejsce. Dbała o dom,
kochała go, zawsze go kochała. Dała mu syna, spełniała wszystkie małżeńskie powinności.
Ale Mikkal nie osiągnął pełni szczęścia. Raija Alatalo nazywała się teraz Elvejord.
Nie pojmował, dlaczego było jej z tym dobrze, uznał, że zbrukała to, co ich niegdyś łączyło.
On cierpiał. Jakże więc Raija mogła czuć się inaczej?
Może dlatego, że tkwiło w niej coś, co dostrzegł dawno temu - prawdziwa wola
przetrwania. Raiji Alatalo nie sposób złamać.
Mały Kruk przypominał jeden z tych upartych kwiatków, które czepiają się nagiej
skały i kwitną rok po roku. Raija... Mikkal zagłębił się w marzenie, w pustkę, od której nie
mógł, nie chciał uciec. Miał dwadzieścia trzy lata, a czul, jakby przeżył dwa razy tyle. Znał
Raiję od dziewięciu lat i przez cały ten czas była jego błogosławieństwem i jego
przekleństwem.
Czy mieli się jeszcze kiedyś spotkać? Bezwiednie pogładził ptaszka, w kąciku warg
igrał mu uśmiech. Jego twarz wokół oczu i ust pokryła się siecią drobnych zmarszczek.
Trudne życie wyciskało bezlitosne piętno na twarzach synów płaskowyżu.
Sam musiał zdecydować, czy się jeszcze spotkają, był tego świadom. Dotąd trzymał
się z dala od Lyngen, bogowie jedynie wiedzieli, jakim kosztem. Miał tyle okazji, tysiące
dobrych wymówek, ale się powstrzymywał. Może teraz ptaszek dawał mu znak? Może Raija
go potrzebowała?
Pobożne życzenia. Sigga znalazła figurkę przypadkiem i chciała dać ją synowi do
zabawy. Mikkal spojrzał na ptaszka. Kość całkiem już pożółkła. Rzeźba była niezdarna,
wtedy niezbyt sprawnie posługiwał się nożem. Teraz, po latach ćwiczeń, mógłby stworzyć
dzieło warte Raiji.
Sigga miała rację. Ailo powinien dostać ptaszka, ściskać go w małych paluszkach,
znajdować radość w zabawie. Po co chować skarby dla kogoś, kto nie może ich przyjąć?
Zresztą Mikkal ofiarował Raiji rzeczy najcenniejsze: swą miłość - i broszkę babki.
Dał jej też dar znacznie hojniejszy, sam o tym nie wiedząc. Raija przysięgła sobie, że
nigdy mu o nim nie powie, a Raija Alatalo zawsze dotrzymywała słowa.
Mikkal znalazł żonę i syna u swojej matki. Nie zdziwił się, Ravna potrafiła godzić
zwaśnionych małżonków. Stawała pomiędzy nimi z dobrą radą, otwierała im oczy. Kochała
ich, a w samotności roniła nad nimi łzy.
Rzucił ptaszka na kolana Siggi tak, jakby nic dla niego nie był wart.
- Daj go chłopcu - powiedział.
- Sądziłam, że to jeden z twoich tajemniczych skarbów - zdobyła się na odwagę Sigga.
Wiedziała, że w obecności matki Mikkal powściągnie język.
- To jedynie pamiątka z dzieciństwa.
Sigga złapała ptaszka w dwa palce, jakby figurka napawała ją obrzydzeniem.
- Jeśli to pamiątka po... niej, to Ailo jej nie dostanie! - rzuciła zapalczywie.
- To ptaszek, Siggo, ptaszek z kości. Chcesz go użyć jako oręża przeciwko mnie?
- Kruk? - drażniła go z ogniem w oczach.
- Ptak. - Mikkal machnął rękoma z rezygnacją. - Wrona. Kruk. Nazwij go, jak chcesz,
dla mnie to po prostu ptaszek!
- Dorośli, a zachowują się jak dzieci! - westchnęła Ravna. - Uważajcie, by Pehr was
nie posłyszał.
Ukradkiem spojrzała na figurkę, dzieło Mikkala sprzed czterech lat.
- To ptaszek - zdecydowała. - Wygląda zresztą na mewę, w życiu nie widziałam
białego kruka. Skąd ci coś podobnego przyszło do głowy, Siggo?
Sigga zacisnęła usta. Ravna wzięła stronę Mikkala - i Raiji. Nic dziwnego, zawsze
czuła słabość do tej małej Finki.
Sigga była zbyt mądra, by sprzeciwić się teściowej. Z westchnieniem rezygnacji
wcisnęła ptaszka w dłonie synka. Mały zamruczał z zadowoleniem.
Czy Ailo miał się znaleźć pod działaniem tego samego czaru, który opętał Mikkala?
Złe przeczucie ścięło jej krew w żyłach.
Był rok 1727.
Fryderyk IV wciąż zasiadał na tronie Danii i Norwegii. W siedem lat po zakończeniu
wojny północnej połączone królestwa trzymały się z dala od kłótni wielkich mocarstw. Tak
było korzystniej dla państwa i dla poddanych, kasa królewska, dotąd świecąca pustkami,
zapełniała się dzięki handlowi z wojującymi stronami. U progu absolutyzmu zubożała
północna monarchia potrzebowała pieniędzy.
Finnmark.
Na dworze kopenhaskim traktowano tę północną część ponad miarę rozciągniętej
Norwegii jak prowincję w prowincji, jak kolonię, na równi z Grenlandią, Islandią i Wyspami
Owczymi.
Finnmark.
Trzy państwa rościły sobie prawo do obszarów dalekiej północy: Dania, Szwecja i
Rosja. Na rozległych terenach Finnmarku ścierały się interesy kilku mocarstw, każde z nich
wysyłało tam swoich poborców podatkowych.
Granice Finnmarku były płynne. Sąsiedzi, każdy na swój sposób, usiłowali zaznaczyć
tu własny wpływ. Szwedzi zbudowali kościoły w Kautokeino i Utsjok. Nie mieli zamiaru
dobrowolnie zrzec się praw do tych ziem.
Królestwo Danii i Norwegii starało się zasiedlać nadmorskie tereny odległej północy i
bezkresne obszary płaskowyżu Norwegami. W dobrych domach Bergen i Trondheim
namawiano służbę, by jako pionierzy ruszała do Finnmarku.
To samo czyniono z obywatelami gorszej kategorii. Czyszczono południowe krańce
monarchii z przestępców i wolnych ptaków. Z żelazną konsekwencją wysyłano ich na północ,
motywując to postępowanie dobrem państwa i, obłudnie, wspaniałomyślnością.
Lapończycy, pradawni mieszkańcy północy, nie zdobyli zaufania królewskiej
Kopenhagi, traktowano ich jak dziwaczny, egzotyczny lud, któremu nie przysługuje miano
godnych zaufania obywateli. Stołeczni mędrcy nie wiedzieli prawie nic o tych dzieciach na-
tury i pomijali je w swoich rachubach.
Lapończycy byli ludem koczowniczym, a dwór królewski pragnął, by tę odległą
krainę zasiedlili ludzie pracowici i obeznani z rolą.
Lata dwudzieste XVIII wieku przyniosły pozytywne zmiany. Po latach upadku
prowincja Finnmark odradzała się jak Feniks z popiołów.
Ludziom żyło się lepiej, klimat ocieplał się. Od najzimniejszego roku 1720
temperatury stale rosły. Odebrano to jako znak, zapowiedź pomyślności.
Zlikwidowano monopole, wprowadzono zasadę wolnego handlu. Choć miasta Bergen
i Trondheim odmówiły wjazdu cudzoziemcom i same podzieliły się wpływami z handlu, to i
tak ludzie dalekiej północy odczuli poprawę swego losu.
Ożywiły się kontakty ze światem. W Finnmarku pojawili się podróżnicy, ze wschodu
nadciągnęli pierwsi kupcy rosyjscy.
Finnmark zasiedlały dwa ludy, Norwegowie i Lapończycy; z południa, z Finlandii,
przybywali przedstawiciele trzeciego narodu. Uciekając od wojny, głodu i nieurodzaju, w
poszukiwaniu lepszego życia docierali aż do północnych fiordów. W roku 1727 przybyszów
było wciąż niewielu, pojawiali się pojedynczo lub w nielicznych grupkach. Obsiedli brzegi
fiordu Lyngen lub wędrowali jeszcze dalej, aż do Alty.
Byli to dobrzy, pracowici chłopi z rolniczych obszarów Finlandii. Z różnych
powodów nie widzieli dla siebie przyszłości w ojczyźnie, a Ruija, nadmorska kraina, jawiła
im się rajem na ziemi. Byli, rzecz jasna, pośród nich także ludzie pośledniejszego
autoramentu.
We wsiach Tornedalen mówiono, iż jeśli ktoś bez powodzenia próbował odmienić
swój los, zostawało mu jedno wyjście: podróż do Ruiji. Czasami w drogę wyruszały dzieci,
wysyłane w nieznane przez nieszczęśliwych rodziców. Może w obcej krainie czekał je lepszy
los? Powierzano je opiece wędrownych Lapończyków, którzy u kresu drogi sprzedawali
dzieci miejscowym rodzinom. Trudno ten proceder określić inaczej niż jako handel żywym
towarem.
W Ruiji czekała dzieci niejasna przyszłość. Dla niektórych rodzin były z dawna
oczekiwanymi potomkami, dla innych jedynie tanią siłą roboczą. Jeden los niepodobny do
drugiego.
Pośród wielu dzieci, które w ten sposób znalazły się w Ruiji, była Raija. Mały Kruk
Mikkala.
1
Raija skończyła siedemnaście wiosen, od dwóch lat była żoną Karla, zaledwie
dziewiętnastolatka. Trzeci członek rodziny, Maria, przez wszystkich zwana Mają, niespełna
roczne dziecko, właśnie zaczęło stawać na nóżki. Ciekawe świata kręciło się wokół i nie raz
rodzice musieli ratować je z opresji.
Niedługo Raija miała zostać sama z córką. Jak większość mieszkańców nadbrzeżnych
okolic fiordu Lyngen rodzina Elvejordow prowadziła niewielkie gospodarstwo i żyła z
rybołówstwa. Raija doglądała zwierząt i uprawiała niewielki spłachetek ziemi, Karl miał za
sobą kilka sezonów spędzonych na morzu. Zeszłej zimy był na Lofotach, a teraz zbliżał się
kolejny okres połowów. Każdy, kto pragnął zapewnić rodzinie strawę i odzienie, musiał
myśleć o wyprawie. Karl ruszał na północ, na łowiska położone u wybrzeży Finnmarku.
Raija była żoną rybaka i do niej należało dbanie o ekwipunek męża. Czekało ją
mnóstwo obowiązków, zbyt wiele dla dziewczyny, która najchętniej spędzałaby dni na
marzeniach. Lecz Raija Elvejord od dawna już nie oddawała się marzeniom. Biedne żony
rybaków wypełniały całe dnie znojną pracą.
Kiedy Karl wyruszy na wyprawę, zostanie sama. Reijo, najlepszy przyjaciel Karla,
wyprawił się wcześniej z inną załogą na te same łowiska Finnmarku.
W przeciwieństwie do Karla Reijo dawno już porzucił mrzonki o złożach złota w
górach otaczających fiord Lyngen.
Reijo i jego ojciec, Antti Kesaniemi, byli oprócz teścia Kristiana jedynymi
przyjaciółmi Raiji w tej nadmorskiej osadzie. Matka Karla, Marta, zachorowała i zmarła
poprzedniej zimy.
Kristian również ruszał na morze. Tylko Antti zostawał w domu.
Raija uważała, że czynił tak ze względu na nią, choć Antti gorąco zaprzeczał. Na swój
sposób był jej ojcem, którego tak potrzebowała - ten godny zaufania Kwen z domku na cyplu
zawsze spieszył jej z pomocą. Raija nie bała się ciężkiej pracy i była gotowa zrobić wiele dla
ludzi, których darzyła sympatią. Wrogom nie pobłażała, nie leżało to w jej naturze.
Ludziom, których kochała, poświęcała wszystkie siły. Tej wiosny przygotowała
ekwipunek dla męża, ale nie zapomniała o teściu i Reijo. Raija dbała o swoich. Szycie nie
było jej mocną stroną, ale zdołała zapewnić wszystkim trzem mężczyznom ciepłe odzienie.
Tylko ona wiedziała, ile bezsennych nocy spędziła na tym zajęciu.
Zbliżał się czas wypłynięcia, więc Raija piekła od rana do wieczora. Zapasy cennej
mąki kurczyły się w oczach, ale Raija uznała, że da sobie radę. Zdarzało się latem, iż do
Lyngen docierał ten czy ów kupiec znad Zatoki Botnickiej, często poza wyznaczonymi
terminami targowisk. Da sobie radę. Jak wróci Karl, wszystko znów będzie po staremu.
Trzej mężczyźni dostaną na podróż wystarczający zapas chleba i sucharów. Nikt nie
zarzuci jej, że lekko traktuje obowiązki. Żaden z nich nie zazna głodu na łowiskach.
Karl oczekiwał wyprawy z niechęcią. Nosił w sobie przekonanie, że nie urodził się do
zawodu rybaka. Miał tysiące planów i jedno wielkie marzenie, nie dość jednak czasu, by je
spełnić.
Ż
ycie dziewiętnastolatka układało się w jednostajny ciąg obowiązków. Jako ojciec
rodziny musiał przede wszystkim dbać o żonę i dziecko. Walka o chleb codzienny trwała
okrągły rok. Na marzenia zostawało niewiele czasu.
Wciąż natykał się na przeszkody, które skazywały go na ten sam los, jakby na zawsze
już miał pozostać zgarbionym od pracy rybakiem.
Trzeba odwagi, by się przeciwstawić przeznaczeniu. Znacznie więcej odwagi, niż Karl
Elvejord był w stanie z siebie wykrzesać. Kiedy już jednak minie czas połowów... jesienią,
wtedy porozmawia z Raiją...
Najtrudniejsza jest zawsze ostatnia noc. Dla tego, kto rusza w drogę, i dla tej, która
zostaje z brzemieniem odpowiedzialności za dom, inwentarz i rodzinę.
- Może nie powinienem wypłynąć - szepnął Karl ze wzrokiem utkwionym w powałę. I
on, i Raija wiedzieli, że nie ma wyboru. - Tylu podłych ludzi się tu kręci. Zostaniesz sama z
Mają, wszystko się może zdarzyć...
Raija roześmiała się.
- Kalle, Kalle - rzekła pieszczotliwie - nie ty jeden ruszasz w drogę. Zostają kobiety,
dzieci i starcy. Dam sobie radę. Jeśli ktoś zechce mi się naprzykrzać, będę mruczeć pod
nosem zaklęcia. Jak wrócisz, dowiesz się, że masz czarownicę za żonę...
- Nie igraj z ogniem, Raiju - wzdrygnął się. - Czarownice się pali...
Jego uwaga wydała się Raiji niezwykle zabawna. Dziewczyna miała szczególne
poczucie humoru.
- Nic mi się nie stanie - zapewniła męża z młodzieńczą pewnością siebie. - Antti
będzie mnie odwiedzał, założę się, że kilka razy dziennie, tak niby przypadkiem. Co może mi
grozić?
Karl nie odpowiedział, ale pomyślał o czymś bardzo konkretnym. Kiedy wyjeżdżał z
domu, zawsze prześladowały go te same natrętne myśli.
Najgorsze mówiły mu, że Raija go opuściła. Na Lofotach zlany potem budził się z
koszmaru, w którym widział opustoszałe domostwo.
Raija nigdy nie zrobi tego z własnej woli. Nie dlatego, że brak jej odwagi, raczej z
nadmiaru lojalności. Karl wiedział jednak, że jej lojalność kończy się tam, gdzie zaczynają
uczucia.
Istniał jeden człowiek, dla którego Raija rzuciłaby wszystko. Człowiek, który mógł
urzeczywistnić koszmary Karla.
Minęły dwa lata, odkąd widzieli go po raz ostatni, i zapewne sporo jeszcze upłynie
wody w strumieniu, zanim ujrzą go ponownie. Mimo to Karl nie wątpił, że tamten w końcu
się pojawi. Nikt, kto darzy Raiję uczuciem, nie oprze się pokusie. A jego rywal kochał Raiję.
Tego właśnie Karl Elvejord obawiał się najbardziej - że tamten zjawi się w Lyngen pod jego
nieobecność.
- Masz szczęście, że możesz się stąd wyrwać. - W głosie Raiji pojawiła się nuta
rozmarzenia.
Strach złapał Karla za gardło.
- Więc tęsknisz? Chcesz wyjechać? Dokąd? - W tych urywanych słowach zawarł cały
swój niepokój.
- Nie mogę przecież ruszyć z wami na połów. Komu potrzebna kobieta na łodzi? -
roześmiała się głośno.
- Gdybyś jednak mogła wyjechać - drążył, unosząc się na łokciu. Wpatrywał się w
ż
onę poprzez mrok, ale nie potrafił wyczytać nic z jej twarzy. Ledwo ją widział. - Gdybyś
mogła, Raiju, wyjechałabyś?
- A ty nie? - rzuciła wymijająco.
Obojętny ton jej głosu wzbudził czujność Karla. Zdradziła się. Nie odpowiedziała
wprost, ale i tak się zdradziła.
- Do Finlandii? - zapytał, choć znał odpowiedź.
- Czego miałabym tam szukać? - spytała beznamiętnie. - Wszyscy pewnie pomarli.
- Więc na północ?
Jej wahanie trwało o ułamek sekundy zbyt długo.
- Nie wiem...
Karl jednak wiedział. Raija nie miała nikogo w Finlandii, ale na północy ktoś na nią
czekał...
- Ale to się nigdy nie stanie... - Raija zwracała się bardziej do siebie niż do niego. - W
naszej rodzinie ty jesteś podróżnikiem. Zostanę z Mają tutaj, gdzie nasze miejsce.
Karl nie był tego taki pewien. Mocne więzy łączyły Raiję i Maję z innym miejscem na
ziemi. Pilnował się, by głośno nie wyrazić swoich przypuszczeń.
Przysunął się do żony i objął ją.
- Długo mnie nie będzie - mruknął, wtulając wargi w zagłębienie na jej szyi. Zanurzył
się w świeżym zapachu jej włosów. Raija pogłaskała go po ramionach. Przez ostatni rok Karl
bardzo zmężniał. Tak, długo go nie będzie.
Znalazł ustami jej wargi, a ona się nie cofnęła. Nie była stworzona do życia w
samotności, potrzebowała fizycznej miłości równie mocno jak on. Trzymając ją w objęciach,
Karl mógł nieomal wyobrazić sobie, że Raija go kocha. Nie był już tym niezdarnym ko-
chankiem z nocy poślubnej.
Wiele się nauczył, również w tej dziedzinie.
Delikatnie pieścił dłońmi każdy skrawek jej ciała. Uwielbiała pieszczoty i potrafiła je
odwzajemnić.
Pocałował ją, a Raija się uśmiechnęła. Jej miękkie wargi potrafiły doprowadzić go do
szaleństwa, obsypując pocałunkami w niezwykłych miejscach.
Raija przywarła do męża, zachęcając, by w nią wszedł. Ciała obojga błagały o
spełnienie. Karl przykrył ustami jej wargi i kiedy ich języki spotkały się w namiętnym tańcu,
zniknął rozsądek, słowa i świat wokół.
Nie istniało nic poza niewyobrażalnym szczęściem.
Karl usłyszał własny głos, szepczący słowa pełne miłości, słyszał jęki Raiji, czuł jej
gorący oddech na policzku. Paznokciami wpiła się w jego ramiona, ale nie sprawiło mu to
bólu. Unosił się na falach miłości, póki świat wokół nie eksplodował w spazmie rozkoszy.
Doszedł do siebie po dłuższej chwili. Leżał wciąż u boku Raiji, spocony i rozgrzany
bliskością jej rozpalonej skóry. Futrzana kapa zsunęła się na ziemię, ale Karl nie czuł chłodu.
Jakże mógł marznąć w objęciach Raiji? Było w niej więcej ognia niż w palenisku.
Ż
aden z mężczyzn w osadzie nie dzielił łoża z równie namiętną kobietą. Słuchał ich
rubasznych opowieści i wiedział, że fantazjowali, ale nawet w ich najodważniejszych
relacjach nie znajdował nic, co równałoby się jego doznaniom w ramionach Raiji.
A kiedy ze znaczącymi uśmieszkami pytali go o to samo, Karl zaciskał usta. Nigdy nie
przyznałby, jaki skarb przypadł mu w udziale. Nie mógł znieść pożądliwych spojrzeń,
którymi obrzucali jego żonę, nie chciał kusić ich ponad miarę intymnymi zwierzeniami.
- Będziesz tęsknić? - szepnął, przykrywając ją futrem. - Do tego...? - dodał w
przypływie odwagi.
- Oczywiście - odpowiedziała leniwie. - Przecież wiesz...
Wiedział. Nie był tylko pewien, czy jej tęsknota obejmowała coś więcej. Łóżko to
jedyne miejsce, w którym potrafił ją zadowolić. Poza nim nie spełniał jej oczekiwań.
Tylko w takiej chwili, w czułych objęciach nocy, Karl miał pewność, że jest w nim
dość męskiej siły, by zaspokoić pragnienia Raiji. Było zbyt ciemno, by dostrzegł ten
nieuchwytny cień, który kładł się między nimi.
Dość tych ponurych myśli!
Dłoń Karla spoczywała na udzie żony. Ciało Raiji nabrało krągłych, kobiecych
kształtów, a jej skóra była niewyobrażalnie miękka. Nie mógł się powstrzymać, jego palce
zaczęły wędrówkę. Miał przed sobą długie miesiące rozłąki.
Wiedział, że może dać upust żądzom w inny sposób. Chętnych dziewcząt nie
brakowało. Na poprzednich wyprawach zdarzało mu się znaleźć chwile ukojenia u obcych
kobiet, ale nie pozostało mu po nich nic poza wyrzutami sumienia. Żadna nie potrafiła
ofiarować mu tego, co Raija.
- Uspokój się, Kalle! - szepnęła ze śmiechem, kiedy ponownie usiłował ją do siebie
przytulić, ale nie stawiała zbytniego oporu. - Noc jest długa...
Jej głos tchnął miękkością, był pełen obietnic, brzmiał niemal miłośnie.
Karl wyciągnął się na łóżku, a Raija łasiła się jak kotka. Miała rację, noc jest długa.
Lato będzie jeszcze dłuższe...
Kochali się raz jeszcze, zanim poranek nie rozjaśnił mroku. Oddali się sobie nawzajem
z większą czułością niż za pierwszym razem. Tak było zawsze, kolejne zbliżenie było
bardziej udane niż poprzednie.
Karl usypiał, rozgrzany i zaspokojony, trzymając żonę w objęciach. Zdołał nieomal
wmówić sobie, że stal się cud, i Raija go pokochała.
Nie pozwolił, by odprowadziła go nad fiord. Kiedyś Marta żegnała tak Kristiana i
wrócili z pustymi rękami. Od tego czasu Kristian twardo obstawał przy tym, by żadna kobieta
nie stała na brzegu, gdy łódź wychodzi w morze.
Kristian Elvejord zdawał się wiedzieć, co przyniosło im pecha, i nie chciał ryzykować
powtórnego niepowodzenia. Członkowie jego załogi musieli pożegnać się ze swoimi
kobietami na progu domu. Od tej prostej reguły nie było wyjątków.
Oprócz Kristiana i jego syna Karla załogę stanowiło trzech mężczyzn, ojców rodzin, i
najmłodszy brat jednego z nich. Miał czternaście lat, był kuchcikiem, po raz pierwszy ruszał
do Finnmarku. W przeciwieństwie do pozostałych nie powierzono mu stałych obowiązków
podczas żeglugi, miał być pomocnikiem od wszystkiego i zbierać doświadczenia.
Karl spełniał kiedyś taką samą funkcję na kutrze ojca, teraz został przeniesiony na
ś
ródokręcie. Nikt nie mógł powiedzieć, że Kristian faworyzował syna - miał dość rozsądku,
by przydzielać ludzi na stanowiska zgodnie z ich doświadczeniem. Karl wiedział niewiele o
pracy na morzu i Kristian uznał za rzecz najzupełniej naturalną, by ustawić go najniżej w
hierarchii załogi. Nikt nie protestował.
Podczas żeglugi na północ czekała Karla znojna praca, wcale nie marzył o jeszcze
cięższej harówce na dziobie i rufie czy obowiązkach sternika.
Kristian był szyprem, krótko mówiąc, pierwszym po Bogu. To on wydawał rozkazy,
on dowodził kutrem. Sternik pilnował kursu i informował szypra o zdarzeniach godnych
uwagi, miał jeszcze inne zadania, całkiem nie do pozazdroszczenia. Jeśli statek przy pełnych
ż
aglach przechylał się niebezpiecznie, sternik służył za balast, wychylając się za okrężnicę. W
czasie żeglugi nie raz czekała go zimna kąpiel w słonej wodzie.
Człowiek na rufie pilnował brasów, poza tym pomagał szyprowi przy szotach i
ż
aglach. Stawianie żagli na łodziach o sześciu przedziałach wiosłowych wymagało
współpracy dwóch ludzi. Rufowy także czerpał wodę, bywało, że podczas żeglugi w ogóle
nie odrywał się od tego zajęcia.
Rybak na dziobie pomagał sternikowi, tak jak rufowy asystował szyprowi. Obsługiwał
również wiosło, którym obracano statek podczas zwrotów. Razem ze sternikiem musiał siadać
na okrężnicy, by utrzymać statek na równej stępce.
Rybak na śródokręciu pracował w najgorszych warunkach, stojąc na balaście. W
łodziach używanych na północy balast umieszczano za masztem. Stojąc na kupie kamieni,
marynarz pomagał wylewać wodę i pilnował żagla gniezdnego, jeśli kuter był weń wy-
posażony. Łódź Kristiana nie miała takiego żagla, więc Karl nie musiał zawracać sobie nim
głowy. I tak cała szóstka nie narzekała na brak obowiązków. Przyszłość rodzin spoczywała w
ich rękach i zależała od łaskawości morza u brzegów Finnmarku.
Raija nie poszła ich żegnać. Później miała żałować, że nie sprzeciwiła się woli Karla.
2
Raija cieszyła się z samotności, zawsze cieszyła się, kiedy Karl wyruszał z domu.
Lubiła go mieć przy sobie, ale nie na długo, wtedy stawała się niespokojna. Nie podzieliła się
z nim tymi zdradzieckimi myślami, uznała więc, że go nie ranią.
Jak przewidziała, Antti Kesaniemi odwiedził ją popołudniem, niby zupełnie
przypadkiem. Ojciec Reijo znał Raiję lepiej niż inni, nie zdziwił się więc, kiedy znalazł ją
przed domem pogrążoną w całkowitej bezczynności.
Ludzie nie powinni mieć czasu na korzystanie z uroków ładnej pogody. Bezczynność
była grzechem, istota ludzkiej egzystencji zawierała się w pracy. Raija miała czas, bo nawet w
wirze nieustannych zajęć potrafiła wygospodarować chwilkę dla siebie. Siedziała w słońcu,
na pół drzemiąc, jednym okiem doglądając harców córki. Maja biegała po łące, skryta
nieomal pośród traw i kwiatów. Zapowiadało się piękne lato.
- Fiord wyglądał dziś naprawdę ładnie - rzucił Antti, siadając koło Raiji. Nie miała
wątpliwości, że chodzi mu o wypływające statki rybackie.
- Z pewnością - odrzekła. - Potrafię to sobie wyobrazić. Rzeczywistość mogłaby mnie
rozczarować. Obraz, który mam w sobie, jest bowiem niezwykle uroczy.
Antti zrozumiał. Kto potrafi marzyć, unika rzeczywistości, żeby nie stracić złudzeń.
- Ładne! - Maja przycisnęła złocisty mlecz do nosa Anttiego, żeby go lepiej widział.
Antti roześmiał się głośno. Gestykulując zabawnie, powąchał kwiat i przyznał Mai
rację. Dziewczynka, zadowolona z pochwały, potuptala z powrotem na łąkę. Śmiała się i
gaworzyła, pośród zieleni sama wyglądała jak mały kwiatuszek. Antti ściskał niezdarnie
mlecz w silnych palcach. Kwiat zwiesił główkę, pomięty rękami ledwie rocznego dziecka.
- Zauważyłaś, że robi się do niego podobna? Raija wzdrygnęła się.
- Do Karla?
Pokręcił głową. Słońce podświetliło siwe pasemka w jego jasnych włosach. Posunął
się w latach. Raija nigdy nie myślała o nim jak o starym człowieku.
- Mnie nie zwiedziesz - uśmiechnął się. - Wiedziałem od początku, kiedy tylko
ujrzałem ją pierwszy raz. Inni coś podejrzewali, ja miałem pewność. Wiedziałem, Raiju, a
teraz trudno już ukryć prawdę. Tamci jednak chyba już zapomnieli...
- Są tacy, którzy nigdy nie zapomną - odrzekła gorzko.
Z cichym westchnieniem odgarnęła włosy z czoła i podążyła za jego spojrzeniem.
Maja siedziała pośród kwiatów, jej oczy błyszczały dziecięcą radością. Brązowe oczy z
niezwykłą miodową otoczką źrenicy. Włosy okalały czarną chmurą okrągłą twarzyczkę o
oliwkowej cerze i wyrazistych rysach, znacznie bardziej wyrazistych niż rysy matki i
kogokolwiek z jej rodu.
- Masz rację - przyznała Raija, nie skrywając dumy. - Jest do niego podobna, z
każdym dniem coraz bardziej. To mnie przeraża. Powinna być podobna do mnie, ale może
kryje się w tym jakiś sens...
- A może kara? - spytał żartobliwie.
Raija wzruszyła ramionami, ale Antti wyczuł, że trafił w czuły punkt.
- Nie sądziłem, że takie myśli roją ci się w głowie. To wbrew twojej naturze - dodał.
Raija wybuchnęła śmiechem. Położyła się w trawie i śmiała serdecznie. Taką ją znał.
- Nie mam takich myśli - stwierdziła szczerze. - Inni je mają. Słyszałam, jak szepczą.
Na tyle głośno, by ich słowa dotarły do moich uszu...
- Nauczyłbym ich szacunku - wybuchnął Antti.
- Już nauczyłeś - odparła, zniżając głos. - Isaka. Sigurda i... Sarę - dodała z błyskiem w
oku.
Antti wykrzywił twarz w grymasie.
- Babsko - wycedził z odrazą. Sara nie zdobyła uznania u tego dumnego Kwena, choć
próbowała usilnie. Przez długi czas ta przebiegła kobieta po trzydziestce chodziła za nim krok
w krok. Dopóki, nie przebierając w słowach, nie powiedział jej, gdzie jej miejsce.
Wtedy to uczucia Sary do Anttiego Kesaniemi uległy znacznemu ochłodzeniu. Nie ma
groźniejszej kobiety od kobiety wzgardzonej. Wzgardzona kobieta nie zapomni mężczyzny,
który zranił jej dumę. A Sara z natury była pamiętliwa i nie puszczała płazem obrazy.
Przynajmniej nie takiej.
- Cóż z tego, że mnie nie lubi? Dlaczego miałaby mścić się na tobie?
- Taka już jest - powiedziała Raija. - Nie dbam o nią. Nic mi nie zrobi.
- Isak może skorzystać z okazji. Sigurd też. Antti pamiętał napaść na Raiję przed paru
laty.
Isak potrafił długo chować w sercu urazę. Poprzysiągł Raiji zemstę.
- Są na morzu - uśmiechnęła się Raija beztrosko. - I niech tam zostaną! Co roku jakieś
łodzie nie wracają.
Antti zrozumiał aluzję i wcale mu się nie spodobała. Zresztą nie miała racji.
- Isak nie wypłynął - stwierdził ponuro. - Choruje, ktoś inny zajął jego miejsce.
Raija zbladła na chwilkę.
- Jest mocny tylko w gębie! - prychnęła, ale jej oczy z lekka pociemniały.
- Jednak miej się na baczności!
Antti pamiętał czasy, kiedy Isak przeszedł od słów do czynów. Dwa razy usiłował
zgwałcić Raiję. Nie kochał jej, budziła w nim tylko pożądanie. Była piękna i inna. Ludzie
gadali o niej różne rzeczy, zarzucali nieprzyzwoitość. Fakt, że wychowała się wśród La-
pończyków, tylko wzmacniał ich podejrzenia.
Zbyt wielu widziało w niej łatwą zdobycz. Za pierwszym razem Antti powstrzymał
Isaka i pobił drania do nieprzytomności. Za drugim uratował ją Mikkal i dał Isakowi nauczkę,
której tamten długo nie zapomni, nieomal bowiem postradał życie. Od tamtej pory Isak wie-
lokrotnie obiecywał zemstę „kwenskiej suce”. Śmiał się przy tym ordynarnie, mówił, że jak z
nią potańcuje, to dziewczyna zapomni o Lapończykach i tym bladym podrostku, którego
miała za męża.
Antti nie mógł pozbyć się uczucia niepokoju.
Raija położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzała na niego tak, jak córka patrzy na ojca.
- Nic mi się nie może stać, prawda? Wszak ty tu jesteś. Obronisz mnie, wiem to
dobrze. Nie muszę się bać, dopóki jesteś przy mnie, Antti Kesaniemi. Zawsze byłeś dla mnie
jak ojciec...
Zakłopotany pomachał rękoma. Oczywiście, że zadba o nią, przecież pochodziła z
tego samego ludu.
- A przecież wcale nie musisz... Och, Antti, jesteś taki dobry.
Spontanicznym gestem zarzuciła mu ręce na szyję. Znów była tą żywiołową
dziewczyną z Tornedalen, zapomniała o powadze należnej zamężnej kobiecie. Pocałunek
powiedział mu, że go ceniła - i nic więcej. Dla najbliższych miała w sobie niezmierzone
pokłady ciepła. Przed kolejną demonstracją przywiązania ze strony Raiji uratowała Anttiego
Maja. Złapała go za kostkę, upominając się o zainteresowanie swoją osobą.
Antti podniósł dziewczynkę, posadził ją sobie na barkach i zaczął biegać po obejściu.
Córka Raiji krzyczała z zachwytu.
Raija nie bała się. Rozumiała nienawiść Isaka, wiedziała, dlaczego się nią syci. Znała
podobne odczucia. Był pewien człowiek, którego nienawidziła równie mocno, jak Isak
nienawidził jej, i miała niemal pewność, że to się nigdy nie zmieni. Pehr, ojciec Mikkala.
Zniszczył jej życie. Gdyby nie on...
Nie!
Raija odsunęła od siebie te myśli. Cóż po nich przyjdzie? Życie potoczyło się ścieżką,
której może by nie wybrała, ale wcale nie było takie złe. I wciąż widziała przed sobą
przyszłość.
Mikkal mógł sprzeciwić się ojcu, gdyby tylko zechciał, ale nie leżało to w jego
naturze. Na niego powinna się złościć, nie na Pehra. Tyle że złość na Mikkala była dla Raiji
czymś równie nieprawdopodobnym jak śnieg w środku lata. Z dna skrzyni wydobyła swój
największy skarb.
Z namaszczeniem zaczęła rozwijać mały pakunek. Lampa stojąca na podłodze obok
niej rzucała magiczne cienie. Nieświadomie wstrzymała oddech, odsuwając ostatnią warstwę
płótna. Jej oczom ukazała się broszka, znak miłości Mikkala, ozdoba odziedziczona po
przodkach, którą miał wręczyć swojej żonie. W tym jednym Mikkal odważył się sprzeciwić
ojcu. Dał broszkę dziewczynie, którą kochał. Sigga nigdy jej nie przypnie.
Raija podniosła ostrożnie broszkę, która błyszczała jak światło księżyca, jak zorza
polarna.
Raija uwielbiała przyglądać się harcom zorzy polarnej na skraju nieba. Pamiętała noce
na dalekiej północy, gdy zorza rozjaśniała niebo całymi godzinami, przyoblekając je w
niezwykłe barwy i kształty. Była dla niej jak muzyka, zimne języki ognia opętane dzikim
tańcem nad pustkowiem.
Zorza polarna tańczyła również nad Mikkalem, gdziekolwiek przebywał. Raija
wyobrażała sobie, że zorza jest drogą prowadzącą na północ. Gdyby tylko zapragnęła, światło
zeszłoby do niej i po świetle, jak po ścieżce, pobiegłaby do niego...
Marzenie, czcza fantazja. A jednak dobrze jest marzyć, dobrze jest fantazjować. To
wszystko, co jej zostało.
Wiatr zakołysał drzewami i Raija wzdrygnęła się bezwiednie. Była taka samotna...
Nic złego się nie stanie. Antti przestraszył ją, choć wcale nie miał takiego zamiaru.
Wcześniej też zostawała sama i nic się nie zdarzyło. Nachodziły ją złośliwe baby, ale z nimi
dawała sobie radę. Miała cięty język, potrafiła się odgryźć.
Nie ma powodu, by nasłuchiwać odgłosów i wyobrażać sobie najgorsze. Trzaskające
gałęzie i tajemniczy szum drzew nie zmuszą jej do wyjścia na zewnątrz w poszukiwaniu
nieproszonych gości.
Następnego ranka Raija wpadła we wściekłość. Jednak powinna była zachować
czujność. Myliła się, to Antti miał rację. Ktoś chciał ją skrzywdzić, za wszelką cenę. Teraz
zaczęła się bać.
3
Antti patrzył na Raiję z niedowierzaniem. W jego zielonych oczach odczytywała ból.
- Co znalazłaś?
Raija przytuliła Maję mocniej do siebie. Ubrała ją w pośpiechu i przybiegła do
Anttiego.
- Martwą owcę. Ktoś poderżnął jej gardło.
- Pod drzwiami? - dopytywał się.
Raija skinęła głową, wciąż miała przed oczyma ten straszny widok. Z nosidłem na
ramionach i dwoma pustymi wiadrami wychodziła po wodę.
- Potknęłam się o nią...
Nosidło uderzyło w ścianę, kiedy się cofnęła. Wiadra jeszcze tam leżały. Jak długo
stała w progu drzwi z wzrokiem utkwionym w martwym zwierzęciu?
Zakrzepła krew na sierści pod gardłem. Nieruchome ciało, zwierzę, które ktoś zabił z
nienawiści do niej.
- Posuwać się tak daleko... - Wargi Raiji zbielały, a oczy pociemniały. - Bezbronna
istota...
Antti zacisnął usta. Tym razem padło na zwierzę. Kto będzie następny? Raija nie stawi
większego oporu niż ta owca. Teraz jej kolej.
Isak jej nie zabije, na to się nie odważy. Są jednak rzeczy gorsze od śmierci.
- Więc teraz przyjmiesz moją opiekę? - zapytał tonem ostrzejszym, niż zamierzał.
Raija nie zwróciła uwagi na brzmienie jego głosu i bez słowa skinęła głową. Takiej
nienawiści się nie spodziewała, nie była gotowa jej się przeciwstawić.
- Przeprowadzisz się do mnie.
Raija otworzyła szeroko oczy, a potem gwałtownie potrząsnęła głową.
Antti westchnął z rezygnacją.
- Masz mnie za wszetecznika? Jak możesz tak o mnie myśleć? Chodzi o
bezpieczeństwo, twoje i Mai. Masz dziecko, co się z nim stanie? A z tobą?
- Nie wprowadzę się do ciebie - odrzekła miękko, lecz z całą siłą, na jaką było ją stać.
- Boisz się ludzkich języków? Znów potrząsnęła głową.
- Mnie?
Znów zaprzeczyła, tym razem z rozbawieniem w oczach.
- Więc o co ci chodzi, dziewczyno? Co, na niebiosa, cię powstrzymuje?
- Tutaj jest mój dom. Zostaję. Maja też zostaje. Możesz i ty...
- To taka różnica?
Tym razem poważnie skinęła głową. Antti wiedział, że nigdy nie zrozumie jej do
końca. Znał ją dobrze, lepiej niż inni, ale żadnemu człowiekowi nie było dane zgłębić
tajemnic jej duszy.
- Ludzie zaczną gadać...
Teraz on zachowywał się z rezerwą. Chciał uniknąć niedomówień. Nie przejmował się
plotkami, ale zdawał sobie sprawę, że słowa potrafią ranić.
- Niech gadają. Gadania się nie boję. Boję się ludzi, którzy zabijają moje zwierzęta.
W całkowitym milczeniu Antti sprawił owcę. Raija przełknęła ostatnie łzy i wzięła się
w garść. Nikt jej nie złamie. Jeśli będą nastawać na nią, czeka ich niespodzianka - trafią na
Anttiego.
Uwaga Anttiego kazała Raiji przyjrzeć się człowiekowi, którego traktowała jak ojca.
Nigdy nie widziała w nim mężczyzny, w tym szczególnym znaczeniu tego słowa. Pomagając
Anttiemu w pracy, ukradkiem zerkała na niego.
Nie był wcale stary, miał może czterdzieści lat, ale nie wyglądał nawet na tyle. Reijo
przypominał ojca, a Antti zachował coś chłopięcego w rysach. Podobnie jak syn, unosił brwi
w pozornym geście naiwności. Miał zwinne, silne ciało i szerokie ramiona. Reijo sprawiał
wrażenie mocniej zbudowanego, ale i tak podobieństwo między ojcem i synem było
uderzające.
Natura obdarzyła ich identycznymi, przejrzyście zielonymi oczyma, błyszczącymi jak
woda w górskim potoku. Te oczy wszystko widziały, ale nieodgadnione w wyrazie potrafiły
również skrywać sekrety. Nie miał szans ten, kto chciał czytać w nich jak w otwartej księdze.
Z bujną czupryną i płową brodą Antti wyróżniał się z tłumu. Siwe pasemka dodawały
mu jedynie uroku. Raija musiała przyznać, że jej przyszywany ojciec jest przystojnym
mężczyzną.
Wiedziała, że ludzie we wsi podejrzliwie traktowali ich zażyłość. Bawiło ją to, a
jednocześnie przyprawiało o odrobinę ekscytacji, która nadawała szarej codzienności
jaśniejszy odcień.
Przyszłość napawała ją niepokojem. Lękała się, co może nastąpić, wiedziała przecież,
ż
e kolejny akt zemsty czeka ją nieuchronnie. Odczuwała jednocześnie lekkie podniecenie,
ż
ywiąc niezachwianą pewność, że Antti jej pomoże.
Przykrości stanowiły odmianę, a Raija nie znosiła monotonii. Dalsze dni przyniosły
oczekiwaną reakcję: ludzie z wioski zaczęli plotkować. Z ust do ust niosły się pogłoski o
Anttim z cypla i bezwstydnej żonie tego biedaka, Karla Elvejorda. Naiwny młodzieniec
wypruwał z siebie flaki na łodzi. Jeszcze nie zdążył wypłynąć z fiordu, a Kwen przeniósł się
do jego żony. Ludzie śmiali się znacząco i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia.
Antti źle znosił ludzkie gadanie. Nie podobały mu się uśmiechy i złośliwe insynuacje,
które słyszał, gdziekolwiek się ruszył. Uważał jednak, by powstrzymać się od komentarzy.
Dolałby jedynie oliwy do ognia, a tego wszak nie chciał.
Wystarczyło, że sam wiedział, iż jego łoże jest na ławie kuchennej, a drzwi do izby
Raiji nietykalne, jakby chroniły je grube sztaby. Inni mogli myśleć, co chcieli.
Raija była piękna i pociągająca, ale dla niego wciąż pozostawała dzieckiem.
Młodszym od jego syna. Mógłby być jej teściem, jeśli nie ojcem.
Upłynął tydzień. Raija nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją śledzi. Nie
wychodziła często z domu, tyle by przynieść wodę, ale za każdym razem czuła na sobie czyjś
uważny wzrok.
- Póki co, nic się nie stało - uspokajała Anttiego. - Może mi się przywidziało, wszak
wiesz, że mam bujną wyobraźnię. Widzę rzeczy, które nie istnieją...
Antti traktował jej obawy znacznie poważniej. Martwa owca nie była przywidzeniem.
- Nikogo nie dostrzegłaś?
Potrząsnęła energicznie głową, a włosy upięte w wysoki kok rozsypały się długimi
lokami wokół jej kształtnej twarzy. Wyglądała teraz jak nastroszony ptak, z którym kiedyś
porównał ją Mikkal. Rozczochrana, lecz mimo to nieopisanie piękna.
- To mogło być jakieś zwierzę - stwierdziła lekko. Antti nie uwierzył. Coś niedobrego
wisiało w powietrzu.
- Wciąż uważam, że u mnie byłabyś bezpieczniejsza. Wokół zabudowań jest mniej
drzew i trudniej przemknąć się niepostrzeżenie.
Rai ja ponownie potrząsnęła głową.
- Muszę zostać. Tutaj jest mój dom...
Antti nie rozumiał jej uporu i stanowczości. Co wiązało ją z tym miejscem? Przecież
nie dobre wspomnienia, życie nad otoczonym górami fiordem jej nie rozpieszczało. Antti
często się zastanawiał, dlaczego Raija i Karl nie wyjechali. Byli młodzi, mogli szukać
szczęścia gdzie indziej.
Wokół rozciągał się świat, gdzie ich nie znano. A mimo to Raija i Karl trzymali się
ludzi, którzy traktowali ich chłodno, jak obcych.
- Musisz? Nikt cię nie zmusza, Raiju. Dlaczego nie ruszyliście na północ?
Zbladła i zacisnęła wargi.
Antti Kesaniemi zrozumiał w lot, dlaczego.
- Północna kraina jest rozległa - dorzucił ze zrozumieniem. - Nigdy byście ich nie
spotkali. Byłoby wam dobrze. Lepiej niż tutaj...
- Nie.
- Wolisz żyć w strachu? Bać się o własny los? O los własnych zwierząt?
- Nie mam teraz wyboru. Kalle wypłynął. Może zmienię zdanie, jak wróci...
- Niełatwo cię zrozumieć, Raiju...
- Pewna stara kobieta wróżyła mi kiedyś z ręki. - Raija uśmiechnęła się lekko i wbiła
wzrok w jakiś punkt za Anttim. - Powiedziała, że czeka mnie trudna przyszłość, ale muszę
przeżyć ją po swojemu. Dodała, że ludzie będą mnie nienawidzić. Teraz wróżba się spełnia.
- Sama w to nie wierzysz! - wybuchnął Antti. - Wróżby! Zwykłe bajanie. Ja także
potrafię opowiadać historie, a przecież nie mam daru przewidywania...
- Mikkal też tak twierdził - odrzekła - lecz nie mógł zaprzeczyć faktom. Wszystko
dotąd się sprawdziło i w przyszłości też tak będzie. Nie zaznam wielkiego szczęścia, ale też
nic złego mi się nie stanie.
- Tak mówi wróżba?
- Tak mówi Elle. Może jest szalona, ale zna się na rzeczy. Byłam małą dziewczynką,
kiedy mi wróżyła. I wciąż mają miejsce zdarzenia, o których wtedy mówiła.
Antti nie zapytał, kim jest Elle. Nie chciał wdawać się w dyskusję o wróżbach i
przesądach. Imię było lapońskie, chodziło więc zapewne o kogoś, kogo Raija spotkała,
mieszkając u Ravny i Pehra. Mikkal też u niej bywał. Pewnie jakaś stara lapońska wiedźma,
której widok pozostawił trwały ślad w pamięci małej dziewczynki z Tornedalen.
- Nie myśl o tym - poprosił. - Myśl o sobie. I o Mai.
- I o Karlu? - spytała z błyskiem w oczach.
- O Karlu też! Nie jest ci z nim źle. Daj chłopakowi choć odrobinę nadziei.
- Czyż nie robię tego? - rzuciła napastliwie. Antti westchnął. Nie mógł jej zmusić do
miłowania kogoś, kogo traktowała wyłącznie jak przyjaciela.
- Karl ma się dobrze - stwierdziła. - Jest szczęśliwy. - A ty?
Wzruszyła ramionami.
- Ja też. Oboje jesteśmy szczęśliwi.
- A od niego dochodzą jakieś wieści? Przygarbiła się, w milczeniu upinając włosy w
kok.
- Nie - odrzekła wreszcie bezbarwnym głosem. - I niech tak zostanie. Nie mamy sobie
nic do powiedzenia, nic do ofiarowania...
- Nie wie...? - Antti nie skończył, tylko skinął głową w kierunku izby.
- Oszalałeś? Prędzej bym umarła. Nigdy się nie dowie! Przenigdy!
Taką ją znał. Porywczą, gwałtowną, z rozpłomienionymi policzkami i iskrami w
oczach.
- Jest tylko moja.
Antti zamierzał wygłosić komentarz na temat niebezpieczeństw nadmiernego
zadufania, ale coś go powstrzymało, coś, co w ułamku sekundy przykuło całą jego uwagę.
Zerwał się na równe nogi i z dłonią na rękojeści noża szarpnął za drzwi. Poczuł
znajomy zapach, słaby, dochodzący z daleka.
Przerażonym wzrokiem objął łąkę. Pomiędzy wyschniętą trawą a rachitycznymi
krzakami tańczyły płomienie. Wiatr pchał ogień w kierunku zabudowań.
- Do diabła, Raiju, ktoś podpalił twoją łąkę!
Antti Kesaniemi nie wahał się ani chwili. Poleciwszy Raiji szukać z córką
bezpiecznego schronienia, pochwycił narzędzia Karla i zaczął kopać rów w pewnej odległości
od domu. Ogień nadciągał z zachodu, wiatr też, jak dwaj kompani skradali się wzdłuż rzeki.
Połączone żywioły mogły zniszczyć cały majątek dziewczyny.
Od wschodniej strony rósł gęsty las. Jeśli płomienie dotrą do niego, tragedia się
dopełni.
Antti kopał jak szalony, ale wobec zbliżającego się ognia jego wysiłki wyglądały
więcej niż mizernie.
- Raija, dziecko!
Wbrew jego poleceniu Raija wzięła się za duszenie płomieni, waląc w nie gałęzią
brzozową. Stała w deszczu iskier tak blisko żywiołu, że jej suknie zaczęły się tlić, i w dzikim
zapamiętaniu broniła swego domostwa. Na spoconym, pokrytym sadzą obliczu dziewczyny
malował się wyraz niezwykłego zdecydowania.
- Maja jest bezpieczna - odkrzyknęła, nie przerywając walki.
Antti nie zrozumiał, dopóki nie usłyszał dochodzącego od rzeki płaczu małej. Mimo
powagi sytuacji uśmiechnął się pod wąsem, podziwiając roztropność Raiji. Owinęła Maję w
kawał sukna, krępując jej nóżki i rączki, wsadziła do wiadra i zaniosła na niewielką wysepkę
na środek rzeki.
Wysepkę oddzielała od brzegu płycizna na tyle szeroka, że ogień nie mógł jej
sforsować. Maja była bezpieczna. Antti nie mógł pojąć, jak Raija zdołała tego dokonać, ale
nie miał czasu na myślenie.
- Kop! Kop! - krzyknęła chrapliwie i Antti wrócił do przerwanego zajęcia. Pot zalewał
mu oczy, nie widział nic poza tańczącymi cieniami.
Szczypało go pod powiekami, do nosa wciskał się gryzący dym, wokół strzelały
płomienie, głodne języki ognia, zżerające suchą trawę i nieubłaganie zbliżające się do domu.
Gdzie jest Raija? Nie miał czasu się rozglądać, musiał pracować. Jego twarz owionęła
fala gorąca. Więc ogień był już tak blisko? Rzucił okiem na bruzdę, którą zdołał wykopać,
szeroką ledwie na pół metra, dość głęboką na początku, ale stopniowo zwężającą się i coraz
płytszą. Musiał doprowadzić ją do rzeki, ale ta przeklęta łąka była bardzo szeroka, a wokół
rosło całe mnóstwo drzew. Kapryśny podmuch wiatru czy rozżarzone polano mogły
zniweczyć cały wysiłek. Gdyby las koło domu zajął się ogniem, nic by nie uratowało
gospodarstwa.
Nie mógł pozwolić sobie na takie myśli, nie mógł stawiać sobie żadnych pytań.
Musiał walczyć i zwyciężyć. Dla Raiji.
Wbijał motykę koło płomieni i przysypywał je ziemią. Nie miał zamiaru ich
przepuścić. Tak się nie stanie, chyba że nie nazywa się Antti Kesaniemi!
Zacisnąwszy pięści na drzewcu, wytężył wszystkie siły. Kopal, rzucał ziemię na
zdradzieckie języki ognia, deptał je stopami, dusił.
Chyba zmierzał w dobrym kierunku? Spojrzał w lewo, ku rzece, ale poprzez gęsty
dym nic nie widział.
Kopać, trzeba kopać dalej...
Kiedy w końcu poczuł żwir pod nogami, stracił rachubę czasu. Wbił motykę po raz
ostatni, wyżłobił zagłębienie w piasku i pod stopami ujrzał wodę.
Wtedy dopiero otarł rękawem twarz z potu i sadzy. Poślinił palce i przetarł oczy.
Zapiekło, ale odzyskał wzrok i mógł rozejrzeć się wokół.
Spalony pas łąki ciągnął się nierówną linią od rzeki i mijał zabudowania. Ogień
podłożono tuż koło brzegu, ze sto metrów od miejsca, gdzie Antti stał.
Pośród żywiołu ujrzał Raiję, jak z diabelskim błyskiem w oczach waliła w płomienie
ogromną gałęzią.
Antti odrzucił motykę i odłamał konar z najbliższego drzewa. Zanurzył go w wodzie i
kątem oka dostrzegł, że Maja wciąż znajduje się na wysepce. Była bezpieczna, lecz darła się
wniebogłosy. Nie zdziwiło to Anttiego, kwaśny, gęsty dym skrył całą okolicę. Żeby tylko
mała się nie udusiła! Choć dopóki starcza jej sił, by krzyczeć... Przeskoczył bruzdę i rzucił się
do walki z żywiołem.
Upłynęła cała wieczność, zanim stłumili ostatnie języki ognia. Łąka dymiła, tu i tam z
czarnych popiołów wyskakiwały niewielkie ogniki i gasły szybko. Pożar zatrzymał się pięć
metrów od domu, rów Anttiego spełnił swoje zadanie. Wspólnym wysiłkiem opanowali
niszczycielski żywioł.
Zataczając się, Raija ruszyła ku rzece. Opadła na kolana w chłodnej wodzie i zaczęła
przemywać twarz. Krzyki Mai wyrwały ją z transu, z trudem podniosła się na nogi, ale nie
była w stanie przejść kilku metrów dzielących ją od córki.
Antti, brodząc w wodzie, wyprowadził Raiję na brzeg i położył na ocalałym skrawku
zielonej trawy. Potem ruszył na wysepkę, wyjął dziewczynkę z wiadra i uwolnił z
krępującego ją sukna. Dziecko zamachało rączkami i nóżkami, nie rozumiejąc, co się dzieje.
Antti przemówił do Mai po fińsku, dopiero później zdał sobie z tego sprawę. Zanim
wrócił do Raiji, mała zdążyła się uspokoić. Patrzyła na Anttiego oczkami pełnymi ufności,
choć w swym krótkim życiu nie widziała jeszcze człowieka o tak czarnej twarzy. Włożyła
kciuk do buzi, nie miała już powodów do niepokoju.
Raija uchwyciła się dłoni Anttiego, wstała z trudem i położyła mu głowę na piersi.
Był zmęczony, nie na tyle jednak, by nie wesprzeć tej kruchej dziewczyny i jej małej
córeczki. Antti Kesaniemi zwykł był dźwigać większe ciężary na swoich barkach.
- Udało się - stęknęła Raija z twarzą przyciśniętą do jego piersi. - Udało się, dzięki
tobie!
Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie Raiję z ogromną gałęzią.
- Ty też nieźle się sprawiłaś...
- Dlaczego? - spytała, kiedy prowadził ją do domu. Byli tak zmęczeni, że ten krótki
odcinek rozciągał się w nieskończoność.
- Z nienawiści - odrzekł. - Znajdę ich. Albo jego. A wtedy... - W jego głosie czaiła się
groźba. Raija nie miała nic przeciwko temu, by ją spełnił.
- Isak?
Antti zatrzymał się i spojrzał na nią. Nie wiedział, żadne z nich nie mogło mieć
pewności, ale ich myśli podążyły w tym samym kierunku.
- Dowiem się - obiecał.
Raija zatrzymała się w progu i odwróciła w kierunku pogorzeliska.
- Ogień użyźni glebę - uśmiechnęła się krzywo. Antti odwzajemnił się uśmiechem, ale
w jego wzroku kryła się powaga.
- Rozumiesz teraz, że to nie żarty? Rozumiesz, że u mnie na cyplu będziesz
bezpieczniejsza?
Raija spojrzała mu prosto w oczy i odrzekła zdecydowanie:
- Nie. Zostaję. Co jeszcze mogą mi zrobić?
- Wielkie nieba, dziewczyno, nie pojmujesz, co ci grozi?
- Zostaję.
- Dlaczego?
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się, nieomal marzycielsko.
- Muszę, Antti, muszę...
Isak uśmiechał się z ironią, kiedy Antti mówił o tym, co wydarzyło się poprzedniego
dnia.
- Pożar? U Raiji? jak dobrze, że u niej byłeś, Antti, bo to się mogło źle skończyć.
- Już ty coś o tym wiesz - wycedził Antti, ledwie panując nad sobą. Grymas
zadowolenia rysujący się na prostackiej twarzy Isaka wystarczył mu za przyznanie się do
winy.
- Niepotrzebnie się gorączkujesz, Kesaniemi.
- Gdzie byłeś wczoraj wieczorem?
Isak wzruszył ramionami. Uśmieszek nie schodził mu z warg. Z kilkudniowym
zarostem wyglądał odrażająco.
- Nic ci do tego.
Antti postąpił dwa kroki naprzód i stanął na rozstawionych nogach, położywszy ręce
na biodrach.
Uśmiech na twarzy Isaka stężał. Nerwowo oblizał wargi.
- U dziewczyny, i nic ci do tego - powtórzył. - Nie masz praw do wszystkich
dziewcząt we wsi. Trzymaj się mężatek, Antti...
- Zamknij gębę! Nie byłeś przypadkiem nad rzeką? Koło domu Raiji?
- Nie, nie byłem koło domu Karla. Nie mam słabości do jego żony, jak co poniektórzy.
Kiedy młody Elvejord wróci z ryb, trzeba będzie szepnąć mu coś na ucho.
- U kogo byłeś?
- U Sary - odrzekł z zadowoleniem Isak. Wiedział, że Sara żywi wrogie uczucia do
tego jasnowłosego Kwena.
- I tak ci nie wierzę.
- Nie ma znaczenia, w co wierzysz, Antti - powiedział zjadliwie Isak. - Możesz snuć
domysły, aż cię głowa rozboli, a i tak nic na mnie nie znajdziesz. Bo o to ci chodzi? Bierzesz
mnie za podpalacza? Przykro mi, Antti Kesaniemi, to ci się nie uda. Nie byłem w pobliżu jej
domu ani wczoraj, ani kiedy indziej. Nie zadaję się z takimi jak ona...
- Nie wierzę ci - powtórzył Antti. - Trzymaj się z daleka od Raiji! Mówiłem to już
kiedyś, ale chętnie powtórzę: trzymaj się od niej z daleka.
- A jeśli cię nie posłucham? Antti spojrzał na Isaka. Jego wzrok mówił więcej niż
słowa, ale z takimi ludźmi jak Isak trzeba użyć słów, inaczej nic nie rozumieli. Prześlizgnął
się spojrzeniem po bliźnie na obliczu Isaka, która biegła od prawej skroni aż do podbródka.
Straszliwe cięcie, nie zrosło się dobrze. Nóż Mikkala naznaczył go na całe życie.
- Następna rana może być poważniejsza.
4
- Ailo często ostatnio płacze.
Sigga nie spojrzała na męża. Wpatrywała się bezmyślnie w dach namiotu.
Mikkal obrócił się na plecy. Więc Sigga chciała rozmawiać. Nawet nie pomyślała, że
może być zmęczony po całym dniu pędzenia reniferów.
- Wszystkie dzieci płaczą.
Sigga westchnęła niedosłyszalnie. Mikkal leżał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała,
ale w postawie męża było coś wrogiego. Nawet w łóżku trzymał ją na dystans.
- On nic cię nie obchodzi i nigdy nie obchodził. Dlaczego, Mikkal? To twój syn, nie
miej wątpliwości. O mnie nie musisz dbać, ale daj trochę uczucia chłopcu...
- Dbam o was oboje - odrzekł beznamiętnie. Łatwo mu przyszły te słowa, bo nie
przykładał do nich wielkiej wagi. - Mały nie wyzdrowieje od mojego patrzenia - dodał. -
Lepiej się na tym znasz, daj mu coś... Porozmawiaj z matką... Tylko nie dręcz mnie, kiedy
próbuję złapać chwilę snu.
Sigga powstrzymała się od ostrej odpowiedzi. Łagodnym ruchem przytuliła się do
męża, położyła rękę na jego udzie i zaczęła gładzić napięte mięśnie.
- Nie myślisz nigdy o mnie, Mikkal? O moich potrzebach? Jedzenie i sen to nie
wszystko. Prawda? Ile czasu już minęło?
Zacisnął zęby i zobaczył parę płonących, ciemnych oczu.
Dłonie Siggi badały jego ciało, już nie tak ostrożnie. Ośmielona powodzeniem, Sigga
przysunęła się bliżej. Była ciepła i miękka. Kiedy Mikkal przymknął oczy, mógł niemal
wyobrazić sobie, że w jego ramionach leży inna dziewczyna...
Z jękiem rozpaczy odegnał od siebie ten widok, który prześladował go w dzień i w
nocy. Przecież nie mógł jej zawieść. To ona go zawiodła, znajdując szczęście u boku innego
mężczyzny.
Sigga nie dała mu szczęścia, dawała jednak chwile zapomnienia. I łatwiej było z nią
ż
yć, kiedy ofiarowywał jej nadzieję, której tak gorąco pragnęła.
Objął ją ramionami i nie otwierając oczu, przyciągnął do piersi. Jego usta pokryły
twarz Siggi pocałunkami. Dłonie pieściły jej ciało, mocno, gwałtownie, gorączkowo - nie tak,
jak by pieściły ciało tamtej...
Nawet przez chwilę nie dotknął jej włosów. Niewiele trzeba było, by złudzenie prysło
jak bańka mydlana.
Choć Mikkal traktował Siggę brutalnie, była szczęśliwa. Jednak jej potrzebował, w
tych krótkich chwilach potrafiła przełamać dzielący ich dystans. Wiedział, jak wzbudzić w
niej ogień i jak go ugasić.
Jego pieszczoty zostawiały ślady na jej ciele, ale nie zrezygnowałaby z nich za żadne
skarby świata. Sigga gotowa była zapłacić każdą cenę, by móc leżeć na jego ramieniu, czuć
jego oddech na rozgrzanej skórze. Był jej mężem. Należał do niej.
- Dlaczego nie robimy tego częściej? - spytała cicho, dziwiąc się własnej odwadze.
Nie zareagował, poruszył tylko lekko ramieniem, oddychając spokojnie.
Sigga wiedziała, że było mu dobrze, potrafiła go zaspokoić. Wiedziała też, że nie
szukał towarzystwa innych kobiet. Zdradzał ją jednak w myślach, a ona chciała mieć go
całego na własność.
- Daj mi spać - wymruczał, ale nie odsunął jej od siebie.
Sigga zamilkła. Patrzyła, jak zasypia. Jego ciało odprężyło się, oddech stał się
miarowy.
Kiedy w końcu zasnął, usiadła na łóżku. W słabym blasku paleniska studiowała jego
rysy, ostre, lecz niezwykle regularne. Twarz Mikkala przypominała rzeźbę. Delikatnie
przeciągnęła palcami po jego policzkach, czole, nosie, zarysie brwi, lekko dotknęła warg.
Chrząknął przez sen.
Sigga odsunęła dłoń.
Mikkal, ten silny Mikkal, we śnie przypominał dziecko. Tak jak Ailo, byli do siebie
bardzo podobni. Sigga radowała się z tego powodu, w ten sposób miała cząstkę męża na
własność. Mógł ją lekceważyć, nie mógł jednak ukryć, że dał jej syna. Tylko oczy Ailo
odziedziczył po niej i Sigga uznała to za dobry znak. Nigdy nie zdołała się przyzwyczaić do
niezwykłych oczu Mikkala, które przenikały do najskrytszych zakamarków jej duszy. Dawały
mu przewagę, z którą czuła się nieswojo.
Ogień zaczął trzaskać, czerwonawe światło oblało twarz jej męża, silny kark i
muskularne ramiona.
Blask padł na skórzany rzemyk. Sigga machinalnie wyciągnęła rękę. Woreczek, który
zawsze nosił na szyi, niezmiernie ją ciekawił. Mikkal strzegł go jak źrenicy oka.
Teraz spał i miała okazję, by poznać tajemnicę. Ostrożnie wsunęła dłoń pod ramię
męża. Woreczek zsunął się na plecy, ale Mikkal pogrążony był w tak głębokim śnie, że nie
powinien nic poczuć. Wreszcie się dowie, co jest w środku.
Mikkal poruszył się lekko, a Sigga wstrzymała oddech. Wymruczał jakieś
niezrozumiałe słowa i uśmiechnął się.
Pociągnęła lekko za rzemyk i woreczek zsunął się z szyi Mikkala. Sigga podniosła go
do światła. Węzeł stawił opór. Szarpnęła poirytowana...
- Do diabła!
Stalowa dłoń wyrwała jej woreczek. Mikkal usiadł i odsunął się od niej. Jego oczy
błyszczały w półmroku, zaciśnięte usta utworzyły prostą kreskę.
- Nigdy się nie poddajesz? Gotowa jesteś na wiele, żeby grzebać w moich rzeczach.
A więc sądził, że poszła z nim do łóżka tylko w tym celu! Nie rozumiał, że go
potrzebuje? Że chce dzielić z nim wszystko? Ze go kocha?
- Nie wiedziałam, że masz tyle tajemnic, Mikkal - powiedziała z nie zamierzoną
ironią.
Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła ich powstrzymać. Spłynęły dwiema strużkami po
policzkach, wzbudzając jedynie jego wzgardę. Pragnęła tylko odrobiny czułości, a on nie
pozwalał jej nawet okazywać uczuć. Jak długo miała dawać, skoro on nie chciał nic od niej
przyjąć?
Sigga wiedziała, że słowami go nie udobrucha.
Otarła łzy, pełna złości, odwróciła się do niego plecami, udając, że zasypia.
Mikkal zaklął cicho i odsunął się jeszcze dalej od żony. Chciał wierzyć, że ich
desperacki akt miłosny był początkiem czegoś nowego. Niezbyt czułym i gorącym, ale jednak
początkiem czegoś nowego.
Pragnął zawrzeć pokój z nią, a może z samym sobą. Nie miał czystego sumienia,
zdawał sobie sprawę, że traktuje Siggę z niepotrzebną brutalnością. Akceptowała ją, tak jak
skłonna była przyjąć wszystko, co brała za akt dobrej woli. Choćby to, że pozwolił jej zasnąć
na swoim ramieniu.
Gdyby potraktował Raiję w ten sposób, uderzyłaby go, był tego pewien. Raija miała
nad nim władzę, której Sigga nigdy nie posiądzie. I Sigga znała swoje miejsce, ale kurczowo
trzymała się nadziei.
Nie potrafiła jednak oprzeć się pokusie. Woreczek, którego nigdy nie zdejmował,
zawsze fascynował ją. Dla Mikkala stanowił świętość, tajemnicę, którą za nic w świecie nie
podzieliłby się z żoną.
Nosił kosmyk włosów Raiji na sercu od czterech lat i tam miał pozostać aż do jego
ś
mierci, nawet gdyby przestał ją kochać. Póki żył, woreczek stanowił amulet, dowód na
istnienie miłości, niepojętej dla większości ludzi.
Sigga nie spała, ale nie odzywała się, czekała, aż on coś powie. Mikkal jednak nie
miał takiego zamiaru. Wstał bez słowa, naciągnął futrzane portki, wcisnął nogi w kumagi
wysłane źdźbłami turzycy, które chroniły stopy przed mrozem i wilgocią. Trzymając na ra-
mieniu dork, futrzaną bluzę obróconą włosem do wewnątrz, wyszedł z namiotu.
Noc majowa była łagodna. Zbliżali się już do letnich pastwisk, zdążając ku terenom
przygranicznym na wschodzie. Niektórzy ciągnęli na wybrzeże, ale jego ojciec trzymał się
traktów wschodnich. Renifery same szły na wschód.
Mikkal pozwolił, by chłodne powietrze ostudziło jego rozpalone ciało i zmysły, zanim
wciągnął kaftan przez głowę.
Może to wszystko jego wina? Ilekroć o tym myślał, dochodził do wniosku, że nie
mógł postąpić inaczej. Zniszczyłby tak wiele, gdyby nie posłuchał rodzicielskiego nakazu i
odszedł z Raiją. Ojciec odtrąciłby go, Pawa obraziłby się śmiertelnie. Obaj mieli przyjaciół i
krewnych, którzy prześladowaliby jego i Raiję przez resztę ich dni. Byliby samotni na tym
ś
wiecie, mieliby tylko siebie.
Jak wyglądałoby ich życie?
Noc nie udzieliła mu odpowiedzi.
W namiotach panowała cisza. Zbliżało się lato, noce pojaśniały, lecz powietrze wciąż
pozostawało chłodne, a barwy przejrzyste. Za dnia przyroda grzała się leniwie w ciepłych
pieszczotach słońca.
Nocą słońce nie było równie szczodre. Barwiło chmury czerwienią i przyoblekało się
w płaszcz, który tłumił ciepło. Nocą żółtość emanowała chłodem. Słońce rozpalało płaskowyż
gamą kolorów, ale w palecie nie miało odcieni złocistych.
Mikkal przykucnął obok namiotu i schował twarz w dłonie. Tęsknota doprowadzała
go do szaleństwa.
Z sąsiedniej jurty doszedł go monotonny, zawodzący śpiew, tak cichy, że ledwo go
dosłyszał.
Czy to miała być odpowiedź?
Poruszał się jak we śnie, nogi prowadziły go same w kierunku głosu. Odchylił płachtę
namiotu i wszedł do środka. Podniosła głowę, w jej mądrych oczach nie było zaskoczenia.
Dłonią wskazała mu miejsce, ciągnąc swój joik.
Mikkal nie usiadł...
Chuda, koścista i zgarbiona Elle się nie zmieniła, na jej twarzy nie było już miejsca na
nowe zmarszczki. Na głowie nosiła czapkę. Nigdy jej nie zdejmowała, skrywając resztki
włosów, które dawno przestały ją zdobić. Suknie wisiały na wychudzonym ciele, łykowatym
jak łozinowa witka. Niebiosa jedynie wiedziały, ile ma lat. Powinna była dawno umrzeć, ale
wciąż tliła się w niej chęć do życia. W pajęczynie zmarszczek oczy Elle błyszczały z dawną
wyrazistością.
Skończyła joik i otworzyła usta w bezzębnym uśmiechu.
- Czekałam na ciebie, Mikkal. Nie usiądziesz? Oboje myśleli o tym samym. Cztery
lata temu przyszedł do niej z Raiją. Wtedy śmiał się ze słów ciotki...
- Opowiedz mi o moim życiu, Elle - wymamrotał.
- Twierdziłeś, że to bzdury, Mikkal - odrzekła łagodnie stara. - Dlaczego zmieniłeś
zdanie?
Milczał. Wbił wzrok w zaciśnięte pięści.
- Rób, co chcesz, Elle - westchnął, unosząc twarz, z której wyzierała rozpacz. - Kłam,
jeśli musisz, ale daj mi chociaż nadzieję!
Uśmiechnęła się słabo, ale jej twarz pozostała nieprzenikniona. Może naprawdę była
niespełna rozumu. Mikkal nie wiedział. Wróżba dla Raiji przeraziła go tym bardziej, że tyle z
niej się sprawdziło.
- Kiedyś dostrzegłam w tobie coś, co mnie dało nadzieję - odrzekła po chwili. -
Myślałam, że jesteś stworzony do wielkich rzeczy, ale się myliłam. Nie przywiązuj zbyt
wielkiej wagi do słów starej kobiety...
- Co masz na myśli? - wychrypiał i złapał ją za ramię. Zdawało mu się, że chwyta
suchą gałąź brzozy.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Mikkal, masz wiele przymiotów. Nie pojmuję tylko,
czemu ich nie używasz. Gardzisz rodziną. Myślisz, że jesteś pępkiem świata, lecz bardzo się
mylisz, mój chłopcze. Co cię odmieniło? Mogłeś to powstrzymać...
Skinął lekko głową. Od dawna nikt nie mówił doń w taki sposób, a ponad wszystko
potrzebował rozmowy. Elle przejrzała go na wylot dzięki znajomości ludzkiej natury, a nie
siłom nadprzyrodzonym. Podniósł wzrok.
- Wiem. Stąd biorą się wszystkie kłopoty. Co jeszcze widzisz, Elle? Co jeszcze...
- Może już nic?
Błagał ją wzrokiem, obnażał duszę. Elle zawsze czuła słabość do Mikkala, upartego
syna Pehra. Było w nim coś, co wynosiło go ponad przeciętność. Miała nadzieję, że pójdzie
pod prąd, sprzeciwi się ojcu, ale Mikkal się ugiął. Z każdym dniem coraz bardziej
przypominał Pehra. Chciała mu pomóc.
- Jest ciemno, mogę tylko snuć domysły - usprawiedliwiała się, ale ujęła jego dłoń w
obie ręce. - Spotkasz się z nią - rzuciła i zamilkła na dłuższą chwilę. - To chciałeś usłyszeć,
prawda?
- Tylko tyle?
Elle opuściła wzrok, potem zacisnęła mu dłoń w pięść i złożyła ręce na kolanach.
- Niedługo umrę. To dobrze, Mikkal. Nie chcę doświadczyć tego, co przyniesie
przyszłość. Jedyna pociecha, że nie będziesz taki jak ojciec. Nie zostaniesz jednak
mężczyzną, którego widziałam w moich marzeniach.
- Co z nią? Z Rai ją?
W oczach staruszki pojawił się ból.
- Byłeś zbyt młody. Zbyt młody, by uczynić decydujący krok. Oszczędziłbyś
nieszczęść wam obojgu. Spotkasz się z nią, powiedziałam już. Lepiej by było, gdybyście nie
ujrzeli się już więcej, ale wasze losy splecione są ze sobą. Daj jej to ciepło, które płonie w
tobie, Mikkal! Nie bądź zawzięty! Nie duś uczuć w sobie!
- To Wszystko? Pokręciła głową.
- Więcej nic ci nie powiem, mnie samej robi się straszno. Musisz stawić czoło
przyszłości. Powiedziałam jej, że będzie walczyć o szczęście. Tobie mówię to samo,
chłopcze. Nie zapominaj tylko o swojej rodzinie. Nie zniszcz ich, szukając radości życia dla
siebie...
Mikkal delikatnie pogładził staruszkę po policzku i wyszedł w jasną noc.
Chciał wróżby, a otrzymał dobre rady. Może to jedno i to samo.
Nie zauważył, że Elle odchyliła płachtę namiotu, i przestraszył się jej chrapliwego
głosu. W jej słowach kryły się żal i smutek:
- Muszę ci to powiedzieć, Mikkal. Ty i Raija przeżyjecie razem wielki ból.
- Powiedziałabyś mi to wtedy, gdybym pozwolił ci powróżyć? - spytał pod wpływem
impulsu.
- Powiedziałabym więcej.
Znów został sam. Słowa Elle nie przyniosły mu pociechy. Były brutalne, ale zasłużył
na nie. Szukał jednak innych słów. Musiał porozmawiać z kimś, kto nie będzie go wyłącznie
potępiał.
Z kim?
Z Aslakiem. Tylko on przyszedł mu na myśl. Aslak mógł opowiedzieć mu więcej o
spotkaniu z Rai ją. Może coś sobie przypomni, może coś pominął. Spotkanie Aslaka z Raiją
sprzed roku wciąż nie dawało Mikkalowi spokoju. Nie wierzył, że Raija może być szczęśliwa.
Aslak dzielił namiot z bratem, Andersem. Kiedy Mikkal stanął przed wejściem, zaczął
ż
ałować swego kroku. Na całe szczęście Aslak był sam. Spał. Mikkal trącił szwagra.
- Co się stało?
Aslak potarł oczy i spojrzał na Mikkala, nasłuchując dźwięków, które mogły zdradzić
cel jego wizyty.
- Nic. Gdzie Anders?
- Wyszedł razem z Pawą i Pehrem - wyjaśnił Aslak. - Doglądać stada.
Mikkal poczuł, jak opada go zmęczenie.
- Mogę spać u ciebie?
- Pokłóciłeś się z Siggą? - Aslak uśmiechnął się niewyraźnie. - O co poszło tym
razem?
- Nic wielkiego. - Mikkal stracił nagle ochotę na zwierzenia. - Muszę wyjechać. Duszę
się, brak mi swobody.
Aslak wsparł się na ramieniu.
- Ożeniłeś się za wcześnie, chłopie. Popatrz na mnie, żadna dziewczyna nie zdybie
Aslaka, póki sam nie będzie tego chciał.
Mikkal zgrzytnął zębami. Aslak udawał, że nie domyśla się celu jego wizyty.
Mikkal oparł ramiona o kolana. Miał trudne zadanie, w końcu Sigga była siostrą
Aslaka. Pamiętał jednak czasy, kiedy Aslak słał tęskne spojrzenia za Raiją.
- Marzyłeś kiedyś o tym, by żyć dwa razy? Aslak roześmiał się głośno.
- Pewnie. Zwłaszcza podczas targowisk...
Nie traktował Mikkala poważnie. Mikkal westchnął i położył się. Oliwkowe oczy
Aslaka przewiercały go na wylot.
- Znam twoje myśli, Mikkal. Pozbądź się ich. Dokonaliście wyboru, prawda? Daj już
spokój, nie dręcz siebie, Siggi... i jej.
- Jaka była? Opowiedz jeszcze raz! Aslak pokręcił głową.
- Nie. Nie chcę karmić twoich szalonych myśli.
- Muszę znać prawdę!
Aslak uśmiechnął się, ale jego oczy patrzyły na Mikkala z powagą.
- Więc dlaczego nie pojedziesz do niej? Boisz się, że mam rację? A może obawiasz
się, że wszystkie twoje marzenia legną w gruzach? Ze może los, który przypadł ci w udziale,
wcale nie jest taki zły?
- Zamknij się! - krzyknął z bólem Mikkal. Aslak zlekceważył jego wybuch.
- Delektujesz się cierpieniem, zatruwasz życie bliskim. Chciałbym, żebyś pojechał i
przekonał się, że zapomniała o tobie...
Aslak przewrócił się na plecy i skierował wzrok na dach namiotu. Dym z paleniska
układał się w przedziwne wzory i znikał w ciemności.
- Nie masz dość dziecinnych fantazji? - spytał. - Nie widzisz, że zachowujesz się jak
chłopiec, a nie dorosły mężczyzna, który jest odpowiedzialny za żonę i syna?
Mikkal słuchał bez słowa.
- Nie jesteś już dzieckiem! - ciągnął Aslak z pasją. - Lata wypełnione śmiechem i
marzeniami minęły bezpowrotnie. Dla większości z nas. Obietnice, spojrzenia, pocałunki, to
wszystko należy do przeszłości. Jesteśmy dorośli, Mikkal. Inne rzeczy powinny wypełniać
nasze myśli, już nie ma czasu na marzenia. Nie chcesz uznać rzeczywistości, wolisz żyć w
ś
wiecie ułudy. Ale młodość pozostawiłeś za sobą i nic nie wiąże jej z dniem dzisiejszym. Jeśli
zbłądziłeś, wiń za to siebie. Żyj teraźniejszością, żyj tak, byś nie musiał budzić się z uczuciem
wstydu. Masz syna, Mikkal. Chcesz, by dorastał w upokorzeniu, mając za ojca marzyciela
oderwanego od świata i ludzi?
- Ty nigdy nie kochałeś - przerwał mu Mikkal bezbarwnym głosem. - Nigdy nie
kochałeś, Aslak. Gdybyś kochał, nie byłbyś tak surowy w swoim sądzie...
- Jeśli miłość czyni człowieka nieczułym na dobro bliskich - Aslak akcentował każde
słowo - to jestem szczęśliwy, że jej nie zaznałem. Mam nadzieję, że nie będę traktował
rodziny, tak jak ty traktujesz Siggę i chłopca.
- Powinienem rozgniewać się na ciebie - Mikkal uśmiechnął się kwaśno. -
Powinienem wyjść. Ale zostanę. Możesz obrzucać mnie wyzwiskami, Aslak, lecz i tak nie
sprawisz, że pokocham Siggę. To dobra dziewczyna, ale to nie ona wypełnia mnie tęsknotą.
- Kobieta, którą ujrzałem - mówił twardo Aslak - była szczęśliwa. Miała męża,
spodziewała się dziecka i nie wspomniała o tobie ani jednym słowem. Czy to oznaka
nieśmiertelnej miłości, Mikkal? Myślisz, że płacze po tobie? Zaniedbuje męża i dziecko? Na-
prawdę tak uważasz? Sądzisz, że kocha ciebie tak, jak ty ją?
Aslak zaczerpnął tchu i bezlitośnie ciągnął:
- W takim razie nie znasz jej. Przez tę wydumaną miłość wyglądasz starzej, moja
siostra wypłakuje sobie oczy, a chłopiec krzyczy ze strachu, kiedy z rzadka weźmiesz go na
ręce. Myślisz, że kochałaby cię takim, jaki się stałeś?
- Ty nigdy nie kochałeś - powtórzył Mikkal. Aslak westchnął i obrócił się do niego
plecami. Nie mógł się jednak powstrzymać od dodatkowego komentarza:
- Jesteś chory. Jedź do Lyngen, człowieku! Jedź, a ujrzysz wszystko na własne oczy.
Jedź, obudź się ze snu i bądź sobą!
- Nie mogę teraz jechać.
- Nie możesz? A może nie chcesz?
Mikkal nie znalazł odpowiedzi. Może wszystko było snem, nie tak pięknym jak ten,
który przechowywał w pamięci. Może Sigga była mu przeznaczona. Może dla tamtej stał się
jedynie bladym wspomnieniem z dzieciństwa, słodkim, lecz pozbawionym znaczenia. Może.
Może... Chciał się upewnić, czy wciąż żyć marzeniami? I cierpieć?
Ź
le spał. Pół nocy spędził między jawą a snem, pocąc się niemiłosiernie na całym
ciele. W mroku nocy słyszał jej głos, łagodny, lecz zdecydowany. Widział powagę kryjącą się
na dnie jej ciemnych oczu. Jej usta ułożyły się w coś na kształt uśmiechu, lecz się nie
uśmiechnęły. Wargi wyszeptały jedno słowo: „nie”.
Nie, przybywasz za późno. Za późno. Za późno.
Nie uśmiechała się. Złożyła ramiona na piersiach, nie dając mu do nich dostępu. Tylko
to jedno słowo.
Nie.
Wstawał dzień, kiedy Mikkal zapadł w sen, którego tak bardzo potrzebował. Zbyt
wiele nocy spędził bezsennie podczas tego spędu. Zbyt wiele bezsennych nocy miał za sobą
tej zimy.
Wokół zaległa cudowna cisza. Słońce pieściło jego skórę. Zdjął kaftan i pozwolił
promieniom lizać nagie ciało. Wiatr muskał delikatnie kępy wrzosu. Przyroda wstrzymywała
oddech. Mikkal wyciągnął ramiona, jakby chciał objąć cały świat. Tu pragnął zostać, na całą
wieczność.
Zielony, potężny płaskowyż rozciągał się po krańce horyzontu, wydawało się, że sięga
słońca, jakby chciał wzrastać w jego rozpalonej żółtości. Na granicy błękitnego
bezchmurnego nieba zmieniał się w rozedrgane wzgórze.
Mikkal wyciągnął nóż zza pasa i położył palce na kawałku kości. Ze zdumieniem
spoglądał na ptaka, którego wyrzeźbił, ptaka o rozpostartych skrzydłach. To był kruk.
To niemożliwe, wyrzeźbił tego ptaka wcześniej, nie mógł zrobić tego ponownie.
Pakami sprawdził wyżłobienia, to był ten sam ptak. Teraz miał go Ailo, stał się zabawką jego
syna. Nie mógł przecież zrobić dwóch takich samych figurek z jednego kawałka kości.
- Ailo? - szepnął wiatr. - Kto to jest Ailo? Promienie słoneczne obdarzyły go delikatną
pieszczotą.
- Syn? - śmiały się. - Masz syna, Mikkal? Położył dłoń na policzku, nic nie pojmując.
Gdzie podziały się zmarszczki? Koniuszki palców dotykały gładkiej skóry młodzieńca.
- Kim jest Ailo? - śmiał się wiatr.
Mikkal nie odpowiedział. Nic nie rozumiał, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Ailo
nie istniał, a on znów był młody. Rozpoznawał miejsce, tylko pora się nie zgadzała. Powinna
być jesień, tak jak wtedy...
- Wtedy? - spytały wiatr i promienie. - Czyż nie jest teraz?
Mikkal przełknął ślinę. Czyżby dostał jeszcze jedną szansę, o którą tak się modlił?
Czy teraz postąpi właściwie?
Właściwie? Raija była dzieckiem, a on młodzieńcem. Dzieci nie bierze się siłą.
- Dzieckiem? - przekomarzał się wiatr. - Sądzisz, że prowadzę ci dziecko? Ją
nazywasz dzieckiem?
Podniósł wzrok i poczuł dławienie w gardle. W uszach rozbrzmiał jej śmiech, perlisty
jak letni strumień. Twarz Raiji jaśniała, a oczy błyszczały, kiedy biegła ku niemu, machając
rękoma.
Podniósł się i wybiegł jej naprzeciw. Jej włosy, łaskoczące go w nos, pachniały
cudnie. Kiedy zanurzył w nich twarz, wiatr splątał razem ich loki. Nóż i ptaszek leżały u stóp
Mikkala. Nawet nie wiedział, kiedy je upuścił.
- Czekałeś? - spytała, a w jej głosie zadźwięczało tysiąc obietnic.
Skinął głową, bo nie udało mu się wydobyć słowa spomiędzy zaschniętych warg. Był
szczęśliwy, mógł umrzeć, trzymając ją w ramionach. Wiatr miał rację, to niepojęte, ale miał
rację. Nie była dzieckiem, lecz Raiją z jego wspomnienia.
Trzymał w ramionach kobietę, tę, która budziła w nim pożądanie. O niej marzył
codziennie przez ostatnie dwa lata.
- Mamy mało czasu - szepnęła.
Mikkal napotkał spojrzenie brązowych oczu i zrozumiał. Były lustrem dla jego oczu.
Lustrem jego duszy, jego namiętności.
- Ukochana - mruknął w miękkość jej skóry na szyi. Drżącymi dłońmi zaczął
rozplątywać tasiemki sukni.
- Pragnę cię - szepnęła, gorącym tchem omiatając jego policzek. - Tylko ciebie zawsze
pragnęłam. Mamy tak mało czasu...
Niecierpliwe palce szarpały oporny pasek. Mikkal wstrzymał oddech, kiedy jej dłoń
znalazła się na jego brzuchu i powędrowała w dół...
Zamknął oczy, przyciskając usta do jej jędrnych piersi i walcząc ze spódnicą, która
zaplątała się na jej biodrach. Śmiejąc się, pomogła mu ją zdjąć. Miękka skóra Raiji zapłonęła
pod dotykiem szorstkich palców. Jęknęła cicho, odwzajemniając się podobnymi pieszczotami,
jej dłonie nie pominęły ani jednego skrawka jego skóry.
Mikkal dotknął rozpalonymi wargami lekko rozchylonych ust ukochanej. Westchnęła i
przywarła do niego całym ciałem. Wyglądali jak wyciosani z jednego kawałka drewna, jakby
na całą wieczność mieli zapamiętać, że należą do siebie.
Splotła ręce na jego ramionach, on objął ją w talii. Nikt nie mógł ich rozdzielić.
Wsunął kolano między jej nogi, przycisnął do niej biodra. Był gotów, ona też, oboje pragnęli
tego z równą siłą, równie mocno tęsknili.
Napotkał wzrok Raiji, zamglony, ciemniejszy niż kiedykolwiek. Jej wargi pod jego
ustami były jak pączek kwiatu, czerwone jak krew, gorące jak ogień, drżące...
- Chodź, kochany! - błagała.
Położył się na niej z czułą delikatnością, pogładził jej ciało, śledząc dłonią krągłość
bioder...
Kiedy miał w nią wejść, jej twarz wykrzywił ból, a z gardła wydarł się krzyk, straszny,
bolesny.
Usiadł, trzymając Raiję w ramionach, zaglądając jej w oczy. Patrzyła na niego, ale go
nie widziała. Krzyk wybrzmiał i przeszedł w jęk. Jej ciało zapadło się, a blask w oczach
zmącił, jak mąci wodę rzucony kamień.
Nóż. Położył ją na nożu...
Przesunął dłonią po wciąż rozgrzanych plecach dziewczyny, po skórze, na której
odcisnęły się kwiatki wrzosu.
Ciepła, gęsta krew pociekła mu między palcami i dała pewność, zanim dłoń trafiła na
stal.
- Nie! Nie! Nie umarła! Krzyk przeszedł w łkanie.
- Zabiłem ją! Zabiłem! Kochana moja, zabiłem cię...
- Mikkal! Mikkal! Co cię napadło? Obudź się!
Dłonie na jego ramionach należały do innej rzeczywistości. Tak jak i głos Aslaka.
- Umarła! - jęknął słabo Mikkal. - Zabiłem ją...
- Do diabła, ocknij się! Jego głowa eksplodowała tysiącem gwiazd, w uszach mu
zadzwoniło, zapiekły policzki... Aslak siedział przed nim w kucki i zmrużywszy powieki,
przyglądał się mu z niepokojem. Uśmiechnął się gorzko, kiedy spotkał wzrok Mikkala.
- Niech będą dzięki! - szepnął Mikkal. Wciąż miał przed oczyma tamte obrazy.
Bezwiednie podniósł dłonie i przyjrzał się im. Nie było na nich krwi.
- Obudziłeś pół obozowiska - rzucił sucho Aslak. - Co cię napadło, człowieku?
Przepraszam, że cię uderzyłem - dodał - ale nic innego nie przyszło mi do głowy.
- Dziękuję! - powiedział Mikkal. Wstał rozdygotany i wyszedł z namiotu.
Krew pulsowała mu w skroniach. Wszystko zdało mu się tak prawdziwe, jego ciało
wciąż drżało na wspomnienie namiętności, która nie znalazła ujścia. Wciąż czuł ten
niewypowiedziany ból, kiedy trzymał w ramionach martwe ciało Raiji.
To był tylko sen, nocny koszmar. Aslak mógł sądzić, że Mikkal zwariował. Mikkal
wiedział jednak, że dano mu znak.
Wpatrując się w horyzont na zachodzie, podjął decyzję.
Musi jechać do Lyngen. Musi ją zobaczyć. Jeśli to nie było wołanie o pomoc, to
znaczy, że zwariował.
Raija go potrzebowała.
Natychmiast.
5
Od pożaru nic nowego nie zaszło. Nic, co pachniałoby prześladowaniem.
Nienawistnymi spojrzeniami Raija nie zawracała sobie głowy. Bolały, ale stały się
poniekąd stałym elementem dnia codziennego. Słowa towarzyszące spojrzeniom również nie
były niczym nowym, już wcześniej nazywano ją dziwką i suką. Słowa raniły, ale Raija za-
ciskała zęby i prostowała się z godnością, w myślach przeklinając oszczerców.
Obraźliwe słowa świadczyły gorzej o tych, którzy je wypowiadali, niż o niej samej.
Tak twierdził Antti, a on się na tym znał. Odkąd wprowadził się do Raiji, sam wiele razy
spotkał się z przejawami ludzkiej niechęci.
Raija prała. To była żmudna praca. Przynosiła wodę i podgrzewała w dużym kociołku
nad brzegiem rzeki. Musiała przydźwigać wiele wiader, zbyt wiele jak na drobną kobietę.
Raija nigdy nie unikała pracy. I nikt nie mógł powiedzieć, że nie dbała o czystość.
Nazywali ją „zawszoną Kwenką”, ale wszy nie miały przystępu do domu Raiji. W
przeciwieństwie do domostw najmocniejszych w gębie plotkarzy. Na samo wspomnienie o
tym Raija wzdrygnęła się z obrzydzenia.
Wczesną zimą Maja bawiła się z dziećmi pewnej rodziny mieszkającej tuż nad
morzem. Karl znał gospodarza, zdarzało się, że się odwiedzali. Kiedy samotność doskwierała
Raiji, z wdzięcznością przyjmowała ich towarzystwo. Aż do chwili, gdy najmłodszy chłopiec
owych ludzi, po dłuższej chwili spędzonej na dzikiej zabawie z Mają, podpełzł do Raiji i
czule objął za kolana. Nachyliła się, by pogłaskać malucha po głowie, ale gwałtownie cofnęła
wyciągniętą rękę.
Wciąż robiło jej się niedobrze, kiedy o tym myślała. W czuprynie chłopca roiło się od
wszy.
Ze wstrętem odepchnęła dziecko od siebie i wybiegła z Mają na jednej ręce i
okryciami całej ich trójki na drugiej.
Nie podziękowała za gościnę, nie pożegnała się, wypadła za drzwi bez słowa. Karl
musiał przepraszać za jej zachowanie. Nie znalazł dla niej zrozumienia, był rozgniewany nie
na żarty. Rai ja aż popłakała się ze złości. Wyszorowała Maję, Karla i samą siebie w gorącej
wodzie.
Mąż wyzwał ją od histeryczek i ze stoickim spokojem odmówił pójścia po wodę. Raija
sama ją przyniosła i wygotowała wszystkie ubrania, które miały na sobie podczas tamtej
wizyty. Nie chciała robactwa w swoim domu, nie mógł tego zrozumieć?
Nie mógł. Zamiast tego powiedział jej, że w życiu rybaka na północy wszy są
wszechobecne. Żaden mężczyzna znad fiordu nie umarł od ich ugryzień. Histeria dobra jest
dla bab.
Co ci ludzie pomyślą o jej zachowaniu? Gotowi się obrazić.
Raija nie odpowiedziała. Zacisnęła usta i milczała.
Karla nie zaczepiali, Raija spotykała się z docinkami. Nie przejmowała się jednak
ludzkim gadaniem. Patrzyła mieszkańcom Lyngen prosto w oczy z niezachwianą pewnością,
ż
e nie jest mniej warta.
Rzecz jasna, ten epizod był wodą na ich młyn. Parszywi Kwenowie nie będą uczyć
Norwegów czystości. A już zwłaszcza nie ona, Raija Elvejord, która wiele lat spędziła pośród
Lapończyków. O, nie, zwłaszcza nie ona. Najwyższy czas nauczyć ją pokory.
Może powinna była postąpić roztropniej, ale z perspektywy czasu wszystko wygląda
inaczej, niż kiedy tkwi się w środku zdarzeń. W głębi duszy wiedziała jednak, że dziś
uczyniłaby tak samo.
Zacisnęła zęby i wyciągnęła bieliznę z wrzątku. Była ciężka, ale Raija zdołała ją
unieść. Chwyciła stare wiosło, na którym nosiła pranie nad rzekę. Dostała parę wioseł od
Kristiana, nadawały się znakomicie do tego celu.
Zmęczona, z jękiem zrzuciła wygotowaną bieliznę na płaski kamień nad brzegiem i
wróciła po resztę. Płukania nie znosiła, zwłaszcza o tej porze roku, kiedy zima wciąż nie
chciała się poddać, a lato jeszcze nie nadeszło. Woda w rzece była zimna, wydawała się
chłodniejsza niż zimą. Wtedy człowiek przynajmniej się nie dziwił, że jest lodowata.
Złapała parującą koszulę, parząc sobie pałce, i zanurzyła ją w wodzie. Z początku
poczuła ulgę, potem woda stawała się coraz zimniejsza. Mechanicznym ruchem wyjęła
koszulę, wyżęła ją, odłożyła, potarła sine dłonie i znów sięgnęła do zawiniątka z bielizną.
Płukała, wyżymała, tarła dłonie...
Kiedy skończyła i rozwiesiła pranie na rei, którą Kalle umocował między dwoma
drzewami niedaleko domu, nie czuła palców.
Następnego dnia pranie wciąż tam wisiało, kołysząc się na słońcu, prawie suche. Ale
Raija nie miała już nigdy użyć ani jednej sztuki. Ktoś pociął je na wąskie paski. Trzepotały
teraz wyzywająco w lekkiej bryzie.
Raija oparła się o ścianę domu i zaczęła płakać. Podłość nieznanego dręczyciela
przekroczyła wszelkie granice. Ludziom znad fiordu Lyngen nie przelewało się, a Raija i Karl
nie mieli więcej niż inni. Ten czyn bolał bardziej niż obelżywe słowa.
Nowe sukno kosztowało fortunę, a szycie ubrań było dla Raiji udręką, natura
poskąpiła jej umiejętności na tym polu. Miała wrażenie, że ten, kto to zrobił, wiedział o jej
ułomności.
Antti zaklął szpetnie, kiedy Raija pokazała mu pocięte strzępy.
- Dwie koszule należały do ciebie - powiedziała. Wiedziała, że uszyła je Leena, żona
Anttiego. Antti utracił ją w drodze na północ. Wyruszyli z domu w Finlandii we trójkę, lecz
do krainy, z którą wiązali tyle nadziei, dotarł tylko z synem.
Raija była jedną z niewielu osób, które znały historię życia Anttiego Kesaniemi.
Nigdy nie nadużyła zaufania, którym ją obdarzył, powierzając jej cząstkę swej przeszłości.
Antti - ojciec, który nie był jej ojcem, lecz znał ją lepiej niż rodzony. Wszystkie jej
tajemnice były u niego bezpieczne, a ona nikomu nie zdradzała sekretów, którymi się z nią
dzielił. Łączyły ich silne więzy, równie silne jak więzy krwi.
- Do diabła z koszulami, Raiju! Jakiś szatan wyrządził ci krzywdę i teraz rechocze z
zadowolenia. Dostanę go w swoje ręce!
- Jak? - spytała ze znużeniem. - Nie ma śladów. Nie sposób przewidzieć, kiedy
ponownie uderzy.
- To właśnie jest najgorsze!
W głosie Anttiego zabrzmiało zdecydowanie, a w zielonych oczach pojawiły się
iskierki gniewu. Czuł się wyzwany i gotował się do zemsty. Tego Raija bała się najbardziej.
Nie mogła go utracić, Antti był jak skała w rwącym strumieniu zdarzeń. Ten rosły mężczyzna
z ojczystych stron, wyrozumiały i godny zaufania, zastąpił jej ojca. Ojca, do którego tęskniła
od dnia, kiedy rodzony ojciec zniknął z jej życia w pewien wietrzny, zimowy dzień nad rzeką
Torne. Anttiego nie może utracić, życie nie byłoby już takie same.
Przez wszystkie młode lata Raija traciła tych, których kochała. Moja czara jest już
pusta, pomyślała z goryczą. A zresztą, skąd mogła wiedzieć, co los jej gotuje. Nie miała
złudzeń co do przyszłości. Dawno już porzuciła marzenia o srebrnych rybach, które gołymi
rękami łowi się w morzach północy.
Wszędzie był głód, wszędzie tęsknota i ból. I niespełnione marzenia. Nawet w Ruiji.
Szkoda, że nie mogła wrócić do domu i opowiedzieć wszystkim o rzeczywistej Ruiji.
Piękne opowieści różniły się od codzienności po tej stronie granicy. Zresztą pewnie by jej nie
uwierzyli...
Zbyt wiele powtarzano legend o szczęśliwej krainie. Jeden krytyczny głos utonąłby w
morzu sag o złocie i srebrnych rybach.
- Karl nie powinien był wypływać! - westchnął Antti. Trzymał Maję na kolanach.
Dziewczynka śmiała się radośnie, nie zdając sobie sprawy, że są ludzie, którzy chętnie
widzieliby jej krzywdę.
- Musiał - odrzekła hardo Raija. - Trzeba jakoś żyć. Utkwił w niej spojrzenie mądrych
oczu.
- Nie rozumiem, dlaczego tu zamieszkaliście. Kristian da sobie radę bez was.
Powinniście wyjechać, jak tylko Kalle wróci. Jesteście młodzi, znajdziecie lepsze miejsce do
ż
ycia.
Zamachał ramionami, by podkreślić wagę swych słów, i Maja omal nie spadła z jego
kolan. Kiedy ją złapał, dziewczynka roześmiała się z zachwytem, myśląc, że to nowa zabawa.
Nie dała mu spokoju, póki nie powtórzył tego gestu ze sześć razy. Śmiech dziecka
rozbrzmiewał perliście w skromnych ścianach izby, łagodząc powagę sytuacji. Pod czulą
opieką matki Maja nie zaznała jeszcze bólu.
- Zostaniemy - odrzekła Raija. - Jeszcze jakiś czas... W jej wzroku kryło się
zdecydowanie.
- Żebym tylko wiedział, dlaczego...
- Muszę.
Stara śpiewka. Antti przeklął w duchu jej upór. Jeśli Raija coś sobie postanowiła, nikt
nie mógł jej od tego odwieść.
Nie rozumiał, co ją tu trzymało, pewnie coś ważnego, ale nie zapytał. Zresztą nie
chciał, by wyjechała.
Raija i dziewczynka stanowiły jasny punkt jego codzienności, dla nich warto było żyć.
Szkoda, że Kristina nie chciała Reijo za zięcia. Jego syn, Reijo, lepiej by pasował na męża dla
Raiji niż Karl. Karl Elvejord był dobrym człowiekiem, zbyt jednak uległym. Raija
potrzebowała silnej ręki, inaczej zyskiwała niebezpiecznie dużą przewagę nad mężczyzną.
Ta drobna kobieta sprawowała władzę nad wieloma duszami, Antti mógł dopisać
swoje nazwisko do listy. Miał tylko nadzieję, że nie do końca zdawała sobie sprawę ze swojej
magicznej siły. Taka świadomość mogłaby ją zniszczyć.
- Znajdę ich - wycedził. Musiał głośno wypowiedzieć te słowa, by nabrały mocy
wiążącej obietnicy.
- Wyprą się wszystkiego... - uśmiechnęła się krzywo Raija. - Powiedzą, że sama
pocięłam własne rzeczy, żeby się wyróżnić...
Antti posadził Maję i wyszedł z izby. Nie radził sobie ze świadomością, że zna
sprawcę, a nie może powstrzymać go przed dalszymi niegodziwościami. Mógł stłuc Isaka, ale
w gruncie rzeczy był zbyt poważny na takie zachowanie. Nie powstrzymałoby to napastnika,
wręcz przeciwnie, podjudziło do nowych występków. Antti dobrze go znał.
Był bezradny.
Isak pojawił się tego samego wieczora tuż po wyjściu Anttiego. Antti poszedł po
rzeczy, tak przynajmniej powiedział, ale Raija przypuszczała, że chce ochłonąć na świeżym
powietrzu. Incydent z praniem wyraźnie nie dawał mu spokoju.
Isak zjawił się jak duch, nagle stanął w progu i wbił w Raiję wzrok.
Poczuła w sercu ukłucie strachu, ale ukryła to mistrzowsko. Nie chciała sprawiać mu
satysfakcji.
Na całe szczęście Maja już spała. Isak rozchylił grube wargi w uśmiechu, ukazując
ż
ółte od tytoniu zęby. Raija zadrżała mimowolnie, ale natychmiast tego pożałowała, jego
wzrok bowiem stwardniał.
Isak wyglądał odrażająco, ale nie mogła okazywać niechęci zbyt ostentacyjnie. Był
pamiętliwy, a teraz dała mu jeszcze jeden powód do nienawiści.
- Jesteś sama? - spytał. Uśmieszek zadowolenia na jego twarzy świadczył, że
doskonale zna odpowiedź. Musiał obserwować dom i widzieć wychodzącego Anttiego. Raija
poczuła cierpki smak w ustach.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale nie było w tym za grosz życzliwości. Raija tkwiła
w bezruchu przy kołowrotku.
- Często myślałem, co moglibyśmy robić we dwójkę - ciągnął Isak, wycierając ręce o
spodnie na udach.
Raija rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie, gdzie położyła nóż - nóż, który mąż
kazał jej zawsze trzymać w pogotowiu. Używała go dzisiaj, czyściła nim ryby. Jej obawy
przerodziły się w pewność: w wyobraźni ujrzała nóż w zielonej trawie nad brzegiem rzeki.
Ryby zabrała do domu, ale o nożu zapomniała. Była bezbronna, a Isak z pewnością nie miał
dobrych zamiarów.
Leniwie oderwał się od drzwi i kocim krokiem przeciął izbę. Sprężystość jego ruchów
zdumiewała, był bowiem dość przysadzisty i krępy. Z pozoru wydawał się silnym mężczyzną,
ale wystający brzuch świadczył o czymś wręcz przeciwnym.
Raija zacisnęła kurczowo dłonie. Będzie gryźć, kopać i bić. Nie zdoła się obronić, ale
tanio się nie sprzeda.
Kiedy Isak nachylił się nad Raiją, odór przyprawił ją o mdłości. Czy ten człowiek
nigdy się nie myje? Śmierdzi gorzej niż śnięta ryba...
Mocne palce zacisnęły się na jej włosach. Z błyskiem w oku zmusił ją brutalnie, by
wstała. Raija syknęła z bólu, ale ugryzła się w wargę i powstrzymała od krzyku. Poczuła
smak krwi. Nie krzyknie ze strachu na oczach tego nikczemnika, nawet gdyby miała utoczyć
jej więcej.
Isak pociągnął mocniej, jakby chciał wyrwać jej włosy wraz ze skórą. Raija wbiła
zęby w wargę i uniosła się na palcach. Ból trochę zelżał.
Isak zaśmiał się chrapliwie i oblizał usta. Jego cuchnący oddech zemdlił Raiję, a kiedy
przycisnął brzuch do jej ciała, myślała, że zwymiotuje. Podniosła instynktownie ręce, by go
odepchnąć, a Isak natychmiast to wykorzystał. Chwycił ją za nadgarstki, pozbawiając szans
na obronę, jednocześnie jednak puścił jej włosy.
Ból ustąpił, pozostało jedynie uczucie swędzenia w miejscach, gdzie pozbawił ją paru
kosmyków.
Isak zdawał sobie sprawę ze swojej przewagi. Raija była sama, Antti dopiero co
wyszedł. Miał mnóstwo czasu na to, by zrobić z nią, co zechce. Raija bała się śmiertelnie, ale
nie okazywała tego. Nie chciała dawać napastnikowi powodów do złośliwej satysfakcji, a już
najmniej pragnęła obudzić Maję. Sądziła, że Isak w ogóle nie pomyślał o dziewczynce. Był
przepełniony pragnieniem zemsty i nie uświadamiał sobie, że najboleśniej zraniłby Raiję,
krzywdząc jej córkę. Nie wpadnie na ten pomysł tak długo, jak Raija zdoła odciągnąć jego
uwagę od Mai. Była gotowa oddać życie za swoją małą córeczkę.
- Milczysz, fińska dziwko? - Isak obnażył żółte zęby w uśmiechu. Raija wstrzymała
oddech, ale bez drżenia wytrzymała jego spojrzenie. Ujrzała w nim zwierzęce pożądanie i
ś
lepą nienawiść.
Isak oblizał wargi. Opór Raiji zwiększał jego podniecenie. Wsunął kolano między jej
uda. Szarpnęła się, ale widząc niebezpieczny błysk w wyblakłych oczach Isaka, poddała się
jego woli. Przylgnął do niej udami i stęknął. Pięść zaciśnięta do tej pory na plecach Raiji
powędrowała w dół po miękkim zaokrągleniu biodra.
Raija plunęła mu w twarz.
Jego oczy zwęziły się do szparek ukrytych w fałdach twarzy, a usta wykrzywiły w
okrutnym grymasie.
- Diabelska suko! - warknął. - Pożałujesz! Tak cię urządzę, że już nigdy żaden
mężczyzna nie będzie miał na ciebie ochoty...
Wierzchem dłoni otarł twarz. Dotknął przy tym blizny, która odcinała się wyraźną,
jasną smugą.
- Już ja lepiej cię przyozdobię - dodał z groźbą w głosie. - Ale najpierw pokażę ci, co
prawdziwi mężczyźni mają w spodniach. Smarkacze, którzy cię dotąd ujeżdżali, nie mogą się
ze mną mierzyć... - zarechotał.
Wsadził brudną, spoconą łapę pod spódnicę Raiji, położył na biodrze, potem wsunął
między uda i wtargnął w nią pożądliwymi palcami...
Raija omal nie zemdlała. Jej oczy wypełniły się łzami, ale zdołała powstrzymać się od
płaczu. Brutalne palce wciskały się głębiej, natarczywie. Isak nie zważał na to, że sprawia jej
ból, uśmiechał się i jęczał z zachwytu. Z kącików jego ust ściekała ślina. Wygiął się ku Raiji,
ocierał obrzydliwie o jej brzuch swoją nabrzmiałą męskością. Nie przestawał penetrować jej
palcami, stękał z podniecenia, myśląc, że obudzi w niej żądzę. Nie mógł mylić się bardziej.
Jednym ruchem dłoni podniósł jej spódnicę i przywarł do jej obnażonego brzucha.
Drugą ręką złapał Raiję z tyłu i ścisnął aż do bólu.
- Ilu fińskich prostaków głaskało cię po futerku? - wyszeptał. Z ust spływała mu
strużka śliny, ale nie zważał na to. - Nie liczyłaś, moja damo? Dla nich chętnie rozkładałaś
nogi?
Szarpał się z guzikami przy spodniach, a Raija przeszkadzała mu, jak mogła. Ze
skrępowanymi rękoma mogła niewiele.
Isak dyszał ciężko. Z czerwoną, zlaną potem twarzą i nabiegłymi krwią oczyma
wyglądał jeszcze bardziej odrażająco niż zazwyczaj. Raija zdołała przekręcić się na bok i
uwolnić uda od nacisku jego kolana. W ogóle tego nie zauważył, zajęty rozpinaniem spodni.
Żą
dza dawno już przyćmiła mu resztki rozsądku.
Cały czas obrzucał Raiję wyzwiskami, znajdując widoczną satysfakcję w okazywaniu
jej pogardy.
- Schowaj pazurki, lapońska dziwko! Wiem, że tego właśnie chcesz! Nigdy nie masz
dość. Najpierw zabawiałaś się z każdym parszywym Finem, który zapukał do twoich drzwi.
Potem napatoczył się ten młokos, Karl Elvejord. Pewnie niejednego go nauczyłaś, po to tylko
by mu przyprawić rogi z mężczyznami z rodu Kesaniemi... Wpuścić i ojca, i syna między
nogi... Jesteś nienasycona...
Obnażył się. Raija zagryzła zęby i wbiła mu kolano w krocze, raz, drugi... Isak
zatoczył się do tyłu, potknął o ławę przy stole i runął jak długi na podłogę. Jego twarz
wykrzywiła się w grymasie bólu, z ust popłynęła ślina. Wycharczał przekleństwa i skulił się u
jej stóp. Raija obciągnęła spódnicę. Uda paliły ją nieznośnym bólem, ale nie zważała na to.
Wyjęła zapłakaną Maję z kołyski i pobiegła do drzwi.
Ś
miała się z ostrzeżeń Anttiego, twierdziła, że przesadza. Nic nie może się zdarzyć,
Isak nie ośmieli się zaatakować w biały dzień. Jak bardzo się myliła! O mały włos jej nie
zgwałcił. Groził, że ją oszpeci. Teraz wierzyła już, że jest w stanie to uczynić, nienawidził jej
bezgranicznie.
Dlaczego nie wyjedzie? Zanim ktoś nie wpadnie na pomysł, by ją zabić? Ludzie
traktowali ją z wzgardą, życie nad fiordem nie przyniosło jej szczęścia. Jedyne chwile
szczęścia zdobyła ukradkiem, drogocenne sekundy w ramionach mężczyzny obiecanego innej
kobiecie. Bolesny poród jego dziecka.
Mikkal, Mikkal!
Nie mógł słyszeć jej cichego krzyku, nie była w stanie go przywołać. A bardziej niż
kiedykolwiek potrzebowała jego obecności.
Tęskniła do jego czułych ramion, tylko w nich bowiem znajdowała ukojenie. Nikt
inny jej nie rozumiał. Potrzebowała go rozpaczliwie. To dla niego została w tym miejscu,
które kochała i nienawidziła jednocześnie. Dla niego tłumiła w sobie tęsknotę do lepszego
ż
ycia. Dla niego...
Pewnego dnia zjawi się, a ona będzie czekać. Musi czekać.
- Mikkal! - zaszlochała, przytulając córeczkę do piersi. - Mikkal!
Nie mógł jej usłyszeć. Znajdował się daleko na wschodzie, gdzie równiny stroiły się
we wrzosy na przekór upartemu śniegowi, gdzie niebo czerwieniło się, a szron osiadał na
policzkach. Żył własnym życiem. Tak jak Raija swoim.
Tylko Antti mógł dać jej schronienie.
6
Sigga nie rozmawiała z Mikkalem od nocy, którą spędził w namiocie Aslaka. Mikkal
zdawał sobie sprawę, że musi pierwszy wyciągnąć rękę do zgody. Nie chciał. Tak było lepiej.
Z rodziną przebywał ciałem, duchem był w drodze na zachód. Rozmyślał, pracował, a
każdy dzień marszu oddalał go od Raiji. Zdradzał Siggę niegodnym zachowaniem i złymi
myślami, ale nie poczytywał tego sobie za grzech. Sigga sama sobie była winna. Miała oczy,
nikt jej nie zmuszał do niczego - on najmniej ze wszystkich.
Ale od tamtej koszmarnej nocy nie opuszczało go poczucie, bardziej dojmujące niż
ból fizyczny, że zdradza Raiję.
W głębi duszy żywił przeświadczenie, że to nie był zwykły sen. Więź łącząca go z
Raiją przekraczała granice wyobraźni. Kiedyś potrafili zgadywać własne nastroje i rzadko się
mylili.
Ta więź nie osłabła mimo dzielących ich rzek i gór. Rai ja wysłała do niego wołanie o
pomoc, a przecież nie była skora do próśb. Potrzebowała go, a on nie mógł jej zawieść.
Znajdowali się już niedaleko letnich pastwisk. Mikkal poganiał, dni marszu dłużyły
się niemiłosiernie. Wszyscy byli zmęczeni ponad miarę, dzieci grymasiły, kobiety narzekały.
Nawet ojciec uważał, że Mikkal przesadza.
- Możesz sobie pofolgować w inny sposób - zauważył, niedwuznacznie wskazując na
Siggę. Ten komentarz zirytował oboje. Sigga zaczerwieniła się i kazała teściowi pilnować
własnych spraw.
Ludzie gadali. Wszyscy wiedzieli, jak rzadko i niechętnie kładł się u boku Siggi. Dla
niej gorycz porażki była podwójna. Mikkal wiedział o tym, ale nie potrafił wzbudzić w sobie
pożądania.
Zresztą pożądanie budziło w nim wiele kobiet, a jeszcze więcej skłonnych było je
zaspokoić. Mikkal jednak pozostał wierny żonie. Sigga znajdowała w tym fakcie niejaką
pociechę, choć nie umniejszało to w niczym jej przygnębienia.
Tak więc Mikkal trzymał się od niej z daleka. Kładł się, kiedy Sigga spała, jadał
samotnie, pracował za dwóch, byle tylko uniknąć spotkania z żoną.
O chłopcu dowiedział się od matki. Ravna znalazła go pewnego poranka przed
namiotem Elle. Całą noc spędzili w marszu po coraz cieńszej pokrywie śniegu. Pastwiska
leżały o dzień drogi. Jeszcze tylko ostatni etap i będzie wolny. Mikkal spędzał dużo czasu w
namiocie Elle. Stara nie dręczyła go już swoim gadaniem. Mikkal wiedział, że ją irytuje, choć
tego nie okazywała. Zawsze ją lubił, a ona odpłacała mu przywiązaniem. Nie akceptowała
jego stylu życia, ale i nie czyniła mu z tego powodu wyrzutów. Odzywała się tylko wtedy,
kiedy Mikkal zaczynał rozmowę. Chciał siedzieć przed wejściem do namiotu, mógł siedzieć.
Chciał wejść do środka, wpuszczała go. Elle nie wtrącała się do jego życia, a on już nie prosił
jej o rady czy wróżby. Zaprzątały go własne myśli i zmartwienia.
- Szukałam cię.
Ravna była niewielkiego wzrostu, ale z jej postaci emanowała siła. Zaczęła rozmowę
ostrym tonem, do którego Mikkal nie przywykł. Ravna kochała Raiję i zwykle brała jego
stronę.
- Sigga cię potrzebuje - ciągnęła tym samym tonem, nie ruszając się z miejsca.
- Być może - westchnął Mikkal - ale ja jej nie potrzebuję. Ma braci do pomocy.
Chętnych do jej łoża znajdzie się wielu. Ma moje błogosławieństwo, nie będę dla takiej
błahostki sięgał po nóż...
- Zamilcz, chłopcze! - Oczy Ravny zalśniły gniewem. - Wstyd mi za ciebie, Mikkal!
Nie spodziewałam się, że do tego dojdzie!
Mikkal wzruszył ramionami. Nie mógł nic poradzić na to, że tak myśli.
- Sigga potrzebuje mężczyzny, który jest ojcem jej syna. Nieważne, co do niej czujesz,
wciąż jednak pozostajesz ojcem Ailo. Nie znasz go wprawdzie, chłopak wrzeszczy na twój
widok, jakby ujrzał kogoś obcego, ale i tak jesteś jego ojcem, Mikkal...
- Tak, tak, to mój syn... - przerwał jej niecierpliwie. Miał dość matczynej tyrady.
- Jest chory. Pluje krwią, płacze, jest rozpalony. Wykaż choć trochę przyzwoitości i
poczucia obowiązku i stań u boku Siggi w takiej chwili.
Mikkal wstał bez słowa i ruszył za matką. Ravna nie przesadzała, zresztą nigdy nie
rzucała słów na wiatr. Chłopiec rzeczywiście był w złym stanie. Poznaczona strugami łez
twarzyczka płonęła rumieńcem. Sigga podała Mikkalowi dziecko, nie mówiąc ani słowa. Nie
musiała, wszystko można było odczytać z jej spojrzenia. Kiedyś jej duże oczy wypełniała
miłość, teraz pogarda. Mikkal zdziwił się, w swej naiwności wierzył, że będzie go wielbić
przez całe życie.
Ailo krzyczał wniebogłosy. Jego buzia poczerwieniała jeszcze mocniej i chłopiec
zaczął kaszleć. Mikkal ujrzał z przerażeniem, że matka mówiła prawdę - ślina dziecka
zmieszana była z krwią.
Sigga wyciągnęła ręce po synka, otarła mu usta kawałkiem sukna i przytuliła. Na jej
twarzy malował się ból.
Mikkal poczuł, jak ten sam ból kładzie się ciężarem na jego piersi. Wreszcie pojął, że
kocha tego chłopca, choć go prawie nie zna.
- Przyrządziłaś dla niego jakąś mieszankę? - spytał matkę. - Zeszłego lata napełniłaś
tobołek po brzegi, przecież nie zużyłaś wszystkiego?
Ravna zbierała zioła każdego lata. Znała się na zielarstwie, choć nie przyznawała się
głośno do swego kunsztu. Do północnej krainy przybywało wielu Norwegów. Nauczali o
Chrystusie i głośno potępiali wiarę w starych bogów. Ravna wciąż jednak pokładała zaufanie
w tajemnych mocach przyrody, choć nie odrzucała nowej nauki przybyszów.
W swej mądrości nie przyznawała się do znajomości ziół, bo wiedziała, że patrzono
by na to podejrzliwie. Misjonarze uznaliby jej sztukę za podarunek diabła i ukarali stosownie
do przewiny.
Ravna nigdy nikogo nie skrzywdziła. Całą wiedzę przekazała jej matka, która zdobyła
ją od własnej matki. W rodzie Ravny kunszt leczenia ziołami od wielu pokoleń dziedziczono
po kądzieli. Miał przejść na córeczkę Ravny, ale Laila umarła, potem na Raiję, ale i ją Ravna
utraciła. Sigga nie chciała się uczyć, jak to nazywała, czarnej magii. A przecież Ravna swoimi
ziołami nie wyrządziła krzywdy żadnej żywej istocie. Znała trujące rośliny, lecz ich nie
zbierała. Niosła ludziom dobro, nie była czarownicą, potrafiła leczyć. Ta umiejętność, jakże
rzadka i niezwykła w tamtych czasach, budziła w ludziach nieufność. Synowa nie stanowiła
wyjątku.
- Chyba nie chcesz, by Ailo pił to świństwo? - Głos Siggi zabrzmiał piskliwie, ale w
jej niedowierzaniu kryła się iskierka nadziei. - Nie będziesz wypróbowywał pogańskich
sztuczek na własnym dziecku?
Mikkal objął żonę ramieniem. Uczynił to mechanicznie, lecz kiedy Sigga skuliła się
pod dotykiem, natychmiast pożałował swego gestu.
- Te pogańskie sztuczki zdziałają więcej niż twoje łzy. Masz coś, matko?
Błagał ją wzrokiem i Ravna uśmiechnęła się słabo mimo powagi sytuacji. Lekarstwo
przygotowała już dawno, kiedy Ailo zaczął kaszleć. Kiedyś podała je Laili, zbyt późno
jednak, by uratować dziecko. Choroba Ailo przypominała tę straszną dolegliwość, która
posłała jej córkę do grobu. Wciąż żywiła nadzieję, że jest jeszcze szansa na ratunek.
Mikkal okazał się mądrzejszy od synowej. Szkoda, że nie dostała mu się Raija, ona też
miała dość oleju w głowie.
Ravna wydobyła miseczkę z lekarstwem i podała ją Mikkalowi. Sigga nie
powstrzymała go, kiedy wlewał wywar do ust chłopca, ale też nie uczyniła nic, by mu pomóc.
Mikkal nie potrafił obchodzić się z małymi dziećmi, a Ailo się go bał. Chłopczyk
bronił się z całych sił przed wypiciem niesmacznego napoju, lecz Mikkal zmusił go do
przełknięcia jednej porcji na pięć wyplutych i wykaszlanych. Pozostawało wierzyć, że tyle
wystarczy.
- Musisz podawać mu lekarstwo co jakiś czas - rzuciła sucho Ravna, patrząc synowi
prosto w oczy. Mikkal zrozumiał, że matka uznaje to za jego obowiązek. On jednak miał do
wykonania poważniejsze zadanie.
Postawił miseczkę u stóp Siggi, spojrzał na nią surowo i rozkazał:
- Dopilnuj, by mały przełknął to, co przyniesie matka. Nie zaszkodzi, a jeśli będziesz
się modlić, może pomóc. Ja muszę już iść.
Sigga nie odpowiedziała, wykrzywiła usta w gorzkim grymasie. Natomiast Ravna
zaprotestowała:
- Chyba nie masz zamiaru ruszać z innymi? Pastwiska są o dzień drogi stąd, dadzą
sobie radę bez ciebie.
Mikkal założył kciuki za pas. Nie patrzył na syna.
- Do niczego się wam nie przydam - stwierdził z przesadną szorstkością. - Poproszę
Andersa, by został. On ma lepsze podejście do dzieci...
- Przecież chodzi o twojego syna!
Mikkal wytrzymał niewzruszenie zdumiony wzrok matki.
- I tak tu więcej niż Anders nie zdziałam, za to lepiej niż on znam się na reniferach. Od
zwierząt zależy życie mojego syna. I od mojej żony...
Wyszedł, czując pogardę do samego siebie. Wiedział jednocześnie, że los znów dał
mu szansę.
Dotąd zastanawiał się, jakich użyć wymówek. Spędzał bezsenne noce, wymyślając
kłamstwa, choć zdawał sobie sprawę, że Sigga w żadne z nich nie uwierzy. A teraz niebiosa
zsyłały mu okazję, o której marzył. Minie jeszcze jedna noc, ludziom przyniesie sen i
odpoczynek, a jemu da wolność. Nie wieczną wolność, jedynie jej namiastkę. Wystarczy
jednak, by podążyć za głosem, który wzywał go nieustannie. Minie jeszcze jedna noc i
skieruje swe sanie na zachód.
7
Antti nie mógł sobie wybaczyć, że zostawił Raiję samą tamtego dnia, kiedy zjawił się
Isak.
Niewielką pociechę znajdował w tym, że zajście skończyło się szczęśliwie. Kiedy
Raija przybiegła do niego, zapłakana, w potarganym odzieniu i z Mają na ręku, oślepiony
gniewem ruszył szukać Isaka.
Nie znalazł go ani wtedy, ani później. Isak wiedział, że Antti Kesaniemi ruszy jego
tropem. Choć Fin był od niego sporo starszy, wciąż zachował siłę i temperament młodzieńca,
więc Isak wolał się nie narażać. Siedząc w ukryciu, wymyślał nowe sposoby, by zranić Raiję.
Zapłaci, drogo mu zapłaci. Wszystkiego jej pozbawi - domu, dziecka, pięknej twarzy,
ale nie życia... Isak uśmiechał się do swoich fantazji. W końcu sprawiedliwość zatriumfuje,
tymczasem trzeba ją trochę nastraszyć. Sam nie mógł zbliżyć się do domu nad rzeką, ale znał
kogoś, kto chętnie wyświadczy mu przysługę. Sara nienawidziła Raiji równie mocno jak on, a
z Anttim też miała na pieńku. Isak wiedział, jak ją wykorzystać. Na różne zresztą sposoby...
Złe przeczucia dręczyły Raiję od chwili, gdy Maja zgubiła lalkę. Lalka była jej jedyną
zabawką. To Reijo wystrugał ją dla niej. Dla Mai stanowiła najdroższy skarb. Reijo nazwał
lalkę imieniem matki: Leena.
Maja zgubiła Leenę w czasie zabawy na łące. Raija i Antti próżno szukali jej przez
kilka godzin. Antti uważał, że lalka wpadła do rzeki, która o tej porze roku niosła znacznie
więcej wody niż zwykle.
Raija była przerażona.
Jej przerażenie sięgnęło zenitu, kiedy następnego poranka znalazła lalkę pod
drzwiami. Ktoś postąpił z nią podobnie jak z owcą. Połamał ręce i nogi, oderwał głowę od
tułowia. Sukienka lalki, pocięta na drobne paseczki, leżała obok.
Antti pociemniał na twarzy.
- Jak można zrobić coś takiego dziecku? - zagrzmiał. - Jak można nienawidzić
dziecko? To chore!
- Isak jest chory - odrzekła bezsilnie Raija. Wiedziała, że to znak. Zapowiedź. Teraz
lalka, następnym razem Maja. Dziewczynka często bawiła się sama. Antti i Raija oddawali się
obowiązkom, pewni, że mała jest bezpieczna.
Jednak nie była bezpieczna. Lalkę ukradziono, choć oboje znajdowali się w pobliżu.
Maję może spotkać podobny los.
Raiję może spotkać podobny los.
Od tej chwili nie pozwalali dziewczynce na swobodę, do której była przyzwyczajona.
Raija miała wrażenie, że za każdym drzewem czają się cienie. Zdawała sobie sprawę, że to
wyobraźnia płata jej figle, ale wolała nie ryzykować.
Antti wyciął zagajnik rosnący wokół domu, ale Raija nie poczuła się bezpieczniej.
Wiele wieczorów spędziła, pochlipując, wsparta na jego silnym ramieniu. Antti pocieszał ją
po ojcowsku i przysięgał, że powstrzyma zło, choćby przyszło mu za to zapłacić życiem.
Wypowiadał te słowa z taką mocą, że Raija się przestraszyła. Nie cofała się przed
niczym, zawsze gotowa odpłacać pięknym za nadobne, ale tym razem coś w postawie
Anttiego niezwykle ją zaniepokoiło. Nie mogła określić przyczyn tego niepokoju i popadała
w coraz większe przygnębienie.
Tydzień pracy dobiegał końca. Raija siedziała z Anttim przed domem, wypatrując
cieni pomiędzy drzewami. Maja spała. Od dnia, w którym znaleźli lalkę, nikt nie kręcił się
koło domu, ale Raija nie mogła pozbyć się uczucia lęku. Ten, kto zniszczył zabawkę, dopiął
swego.
Gwałtownym ruchem złapała Anttiego za ramię. Jej oczy zaokrągliły się, wpatrując
czujnie w jakiś punkt pomiędzy brzozami. Nie myliła się.
- Spójrz! - syknęła, nie odwracając głowy.
Antti podążył za jej wzrokiem. W lesie coś się poruszyło. Wstał i przyjął wyczekującą
postawę, rozstawiwszy szeroko nogi. Raija też się podniosła i stanęła blisko Anttiego, tak
blisko, że przez cienką koszulę czuła ciepło jego ciała. Promieniował spokojem, mogła mu
ufać. Przysunęła się jeszcze bliżej, chwyciła go za ramię, znajdując w tym uścisku wsparcie,
którego potrzebowała.
Cień zbliżał się, stał się wyraźniejszy na tle lasu i zmienił w sylwetkę człowieka.
Postać ubrana była na brązowo i poruszała się kołyszącym krokiem, który Raiji wydał się
dziwnie znajomy. Bezwiednie ścisnęła mocniej ramię Anttiego, wbiła mu paznokcie w skórę.
Kiedy postać zbliżyła się do skraju lasu, z ust Raiji wydobyło się westchnienie. Była blada jak
styczniowy śnieg.
Antti uwolnił się z uścisku, odruchowo pogładził Raiję po włosach i zajrzał jej w oczy.
- Pójdę, Raiju. On cię obroni. Wrócę, kiedy zechcesz.
Mężczyzna wyszedł z lasu i znieruchomiał. Antti podniósł rękę w geście pozdrowienia
i pomaszerował w dół rzeki. Nie chciał się z nim spotkać.
Raija nie mogła się poruszyć. Syciła oczy widokiem. Niepojęte! To był on! On! Tylko
dlaczego nie podchodził?
Mikkal wbił badawczy wzrok w plecy Anttiego. W jego oczach pojawił się wyraz
niedowierzania i podejrzliwości.
Zrobił kilka kroków, teraz widziała go dokładnie i mogła usłyszeć pytanie.
- Żyjesz z... nim?
To samo niedowierzanie w głosie, znajomym, kochanym głosie, który zachowała w
pamięci przez wszystkie lata. Te słowa miały być pierwszymi, które wypowiedział, kiedy
marzenia stały się rzeczywistością.
Wytarła ręce o fartuch, czuła niezwykłą suchość w gardle.
Musi coś powiedzieć! Zaprzeczyć! Wyznać prawdę! Wciąż jest taki przystojny...
A jednak odmieniony...
Omiotła wzrokiem jego postać. Widać małżeństwo mu służy... Raija poczuła ukłucie
w sercu.
Znów spotkały się ich spojrzenia, w jego oczach wciąż tkwił niemy wyrzut.
- Potrzebuję przyjaciół - powiedziała z odcieniem dumy, którą pamiętał z dawnych lat.
Mikkal uznał z zawstydzeniem, że się pomylił. Na ułamek sekundy zazdrość
przyćmiła mu umysł.
Tyle o niej myślał, tak bardzo tęsknił, marzył... Wypełniała mu cały świat na jawie i
we śnie. Raija. Jego Raija. Na zawsze.
- Oczywiście - odrzekł, a potem jego wargi wyszeptały jej imię, cicho i delikatnie jak
powiew wiatru. Kąciki ust uniosły się w górę w znajomym uśmiechu. W oczach Raiji
dostrzegł to, co tak skrzętnie ukrywał.
Nogi poniosły go ku ukochanej. Poczuł zapach jej włosów, a kiedy objął ją
ramionami, wspomnienie lat pełnych smutku i tęsknoty rozwiało się. Mógł wręcz uwierzyć,
ż
e nigdy się z nią nie rozstawał.
Raija poddała mu się, pragnęła tego. Wciąż nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. W
jej myślach jak niemy wyrzut sumienia pojawił się Karl. Kalle, nie mogę nic na to poradzić!
Mikkal jest wiatrem w koronach drzew, wodą w rzece, słońcem grzejącym mą zziębniętą
duszę. Był przed tobą i pozostanie na zawsze. To, kim jesteś dla mnie, Karl, nie przysłoni
Mikkala...
- Przyszedłeś - szepnęła, wtulona w jego ramię. Czuła szorstkość jego skóry na
wargach, jego zapach. Zapach potu, wiatru, otwartych przestrzeni, do których wciąż tęskniła.
Fiordy i góry miały w sobie dość uroku, ale Raija urodziła się w innym krajobrazie.
Krainę jej marzeń stanowiły rozległe płaskowyże i łagodne, porośnięte lasem wzgórza
Finlandii i północnej Norwegii.
Przestrzenie, na których mogła z wiatrem iść w zawody.
- Wątpiłaś? - spytał cicho.
Potrząsnęła głową. Nigdy nie wątpiła, inaczej dawno by stąd wyjechała. Tylko tu
mógł ją znaleźć, w osadzie rad fiordem, dlatego została. Mikkal ujął w dłonie je; twarz.
- Nie miałem powodów, by wyruszyć - wyrzucił z siebie chrapliwie. - Zostawiłem
wszystkich. Potrzebowali mnie, a jednak ich zostawiłem. Dla ciebie, Raiju. Nienawidzisz
mnie za to?
Raija uwolniła się z jego uścisku. Obrzuciła wzrokiem okolicę, nie czuła się
bezpieczna. Las ją obserwował, śledził każdy jej krok.
Otworzyła drzwi do izby i zaprosiła Mikkala do środka. Na szczęście Maja się nie
przebudziła.
- Jakże mogłabym cię nienawidzić? - odpowiedziała pytaniem. - Wobec ciebie nigdy
nie kierowałam się rozsądkiem...
Popchnął stopą drzwi. Rozsądek. Mikkal nie znosił tego słowa. W związku z Raiją
wykazał go zbyt wiele. W całym życiu wykazał go zbyt wiele.
- Karl? - spytał z napięciem, podchodząc do niej. Raija rozchyliła wargi w lekkim
uśmiechu.
- Wypłynął. Jestem żoną rybaka, Mikkal.
Nie słuchał jej. Wbił w nią wzrok przepełniony uwielbieniem i miłością. Nie ukrywał
swych uczuć, nie chciał ich skrywać. Czyż nie po to przybył do niej, by w pełni być sobą?
- Mały Kruku! - szepnął miękko, wtulony w jej włosy.
Raija podniosła twarz. Musiał czuć, jak mocno bije jej serce!
Czuł i rozumiał.
Oczy Mikkala płonęły blaskiem, którego dotąd nie znała. Na dnie źrenic o
przedziwnej miodowej barwie kryła się jakaś tajemna moc.
- Pocałuj mnie! - poprosiła. - Pocałuj, zanim zbudzę się ze snu!
Dotknął ustami jej ust. Jego wargi spękane były od wiatru, ale nie straciły nic z
dawnej namiętności. Wreszcie znalazł ujście dla swojej tęsknoty.
- Zmieniłaś się! - wykrzyknął, puszczając ją niechętnie. Odsunął ukochaną na długość
wyciągniętych ramion, by się jej lepiej przyjrzeć.
Miała pełniejsze kształty, inaczej układała usta. Ciemne oczy były oczami
doświadczonej kobiety.
- Wydoroślałaś, Raiju - stwierdził ze zdumieniem w głosie.
Raija roześmiała się.
- A czego się spodziewałeś? - spytała filuternie. - Że na wieki zostanę twoją młodszą
siostrzyczką?
- Tylko nie siostrą! - odrzekł ostro.
Raija pchnęła go na ławę, a sama usiadła na stole. Nerwowo mięła fartuch, nie mogła
zapanować nad rękoma. Myślami była w sąsiedniej izbie.
Ż
eby tylko Maja się nie obudziła! Wiedziała, że popełnia zdradę, ale nie mogła
postąpić inaczej.
- Jesteś głodny? - To banalne pytanie ostudziło emocje. Mikkal potrząsnął głową i
chwycił ją za kostkę.
- Nie odchodź!
Jego dłoń powędrowała w górę. Silna, spracowana, a jednocześnie czuła i delikatna.
- Mikkal!
Raija cofnęła gwałtownie nogę. Jego pieszczoty sprawiały, że zbyt łatwo traciła
głowę.
Uśmiechnął się niemądrze, ale w jego stęsknionym i rozczarowanym spojrzeniu
dostrzegła błysk zrozumienia.
Odsunął się nieco. Nie patrząc na Raiję, oparł łokcie o blat stołu.
Musiał zadać pytanie, które od dawna gnębiło jego myśli i duszę.
- Co u ciebie, Raiju? Jesteś szczęśliwa?
- Szczęśliwa? - powtórzyła beznamiętnie. - A co to jest szczęście?
Jego oczy domagały się jaśniejszej odpowiedzi.
- Kiedyś człowiek przestaje marzyć - powiedziała, utkwiwszy wzrok w swoich
dłoniach. - Może wtedy zrozumiem twoje pytanie. Może wtedy będę wiedziała, co to jest
szczęście...
Raija delektowała się tym słowem.
- A ty, Mikkal, jesteś szczęśliwy?
Roześmiał się, krótko, szyderczo. Jego urodziwą twarz o wyrazistych rysach
wykrzywił grymas bólu.
- Ja wiem, co to szczęście. Wypuściłem je z rąk. Pamiętasz, ptaszyno? Byłaś przy
tym...
Raija poczuła dławienie w gardle. Dobrze go rozumiała. Skłamała, mówiąc, że nie zna
tego uczucia.
Uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu nie było krzty radości.
- Nie powinienem narzekać, czyż nie, Raiju? Sam postawiłem ściany mojego piekła.
Doprowadzam siebie do udręki, a na dodatek wszystko wokół zarażam swoim bólem. Nawet
smutku nie potrafię utrzymać we własnym sercu!
Raija nie przerywała mu, wciąż wiązała ich niewidzialna, ale mocna nić wzajemnego
zrozumienia.
Mikkal musiał się wygadać, wyrzucić z siebie troski. Rai ja potrafiła spojrzeć
prawdzie w oczy. Jego słowa sprawiały jej ból, ale była jedyną osobą, której mógł zawierzyć.
- Pamiętasz wróżby Elle?
Raija skinęła głową, ale Mikkal tego nie zauważył i sam pospieszył z odpowiedzią.
- Na pewno. A pamiętasz, że i mnie namawiałaś, bym wysłuchał przepowiedni?
Twarz Raiji pojaśniała w uśmiechu.
- Wtedy tego nie rozumiałam - przyznała - lecz teraz już wiem dlaczego. Chciałam
znaleźć sobie miejsce w twoim życiu...
- A ja się tego bałem! - odrzekł z rozbrajającą szczerością. - Zabrakło mi odwagi i za
wszelką cenę chciałem to ukryć. Teraz jest inaczej...
Raija uniosła pytająco brwi.
- Dzisiaj u innych szukam nadziei.
Mikkal skrzywił się, a Raiji ścisnęło się serce. Czy z jej winy tak bardzo się zmienił?
Czy ich wzajemna ofiara przyniosła jedynie smutek i ból?
- Poprosiłem Elle o wróżbę...
Powtórzył jej słowa starej kobiety. Raija zachowała kamienną twarz.
- Więc uwierzyłeś? Wtedy byłeś pełen wątpliwości. Mikkal wzruszył ramionami.
- To nie ma znaczenia. Wcale nie dodała mi otuchy. ..
- Musisz ufać, że jesteś panem swego losu! - Głos Raiji zabrzmiał niespodziewanie
ostro.
- Tak sądzisz? - Na jego ustach malował się uśmiech pobłażliwości.
Raija spojrzała mu odważnie w oczy.
- Jaki sens miałoby życie, gdyby wszystkie nasze postępki były nieuchronne?
- W takim razie dlaczego Elle nie pomyliła się, czytając ci z dłoni? - spytał
wyzywająco. - Nazwiesz to przypadkiem?
Raija odrzuciła włosy z czoła. Zanim zdążyła opuścić wzrok, dostrzegł w nim błysk
rozpaczy.
- Nie wiem! Chciałabym wierzyć, że jest inaczej!
- Aslak twierdził, że jesteś szczęśliwa.
Raija posłała mu ukradkowe spojrzenie. Mieli niewiele czasu. Nie zdziwiła się, że tak
nagle zmienił temat.
- Wtedy... - Raija nabrała tchu i dokończyła drżącym głosem: - ...zrozumiałbyś... -
Ugryzła się w język. O mały włos nie wydała swojej najdroższej tajemnicy. - Nie życzysz mi
szczęścia? - dodała zdziwiona.
Mikkal zacisnął bezsilnie pięści. Pod skórą na ramionach uwydatniły się mięśnie,
nozdrza mu drgały. Mikkal walczył z samym sobą. I przegrał. Desperackim gestem objął
Raiję i położył ciężko głowę na jej kolanach.
Raija patrzyła na niego ze zdumieniem, ale tylko przez chwilę. Potem sama go objęła,
pochyliła nad jego głową, głaszcząc sztywną, czarną czuprynę. Znalazła ustami jego skroń,
pocałowała go, czując pod wargami przyspieszony rytm pulsu.
Mikkal uniósł lekko głowę, wystarczająco jednak, by napotkała spojrzenie jego
miodowych oczu.
Twarz wykrzywiał mu grymas bólu, w zwężonych źrenicach Raija wyczytała
samotność.
- Mógłbym teraz przychylić ci nieba! - wyszeptał chrapliwie. Jego wargi drżały.
Raija poczuła falę ciepła w piersiach. Tylko jej dane było zobaczyć Mikkala w chwili
słabości. I właśnie owa słabość świadczyła mocniej o jego przywiązaniu niż jakiekolwiek
słowa.
Tęsknił do jej ciała, to prawda, ale równocześnie pokładał w niej wiarę i zaufanie.
Łączyło ich więcej niż pociąg fizyczny, znacznie więcej.
- Tobie miałbym odmawiać prawa do szczęścia, Raiju?
W ustach Mikkala jej imię brzmiało jak pieszczota, jak pocałunek.
Przyłożył usta do dłoni ukochanej, musnął spierzchłymi wargami miękką skórę na jej
przedramieniu. Raija westchnęła ciężko i powoli cofnęła rękę.
Nie była w stanie nic powiedzieć, gardło miała ściśnięte, usta suche, a po ciele
rozlewało się znajome omdlewające ciepło.
Wiedziała dobrze, co oznacza.
Wzrok Mikkala wyrażał nieme zdziwienie.
- Nie mogę! - Raija zmusiła się, by spojrzeć na niego. - Nie poprzestaniemy na tym.
Oboje jesteśmy wystarczająco dorośli, by zdawać sobie z tego sprawę. Po pierwszym
pocałunku przestają istnieć wszelkie granice...
- Przecież tego chcesz! - wychrypiał.
W jej spojrzeniu krył się ból i zdecydowanie.
- Chcę - odparła, drżąc. - Chcę, Mikkal. Ale nie mogę. Nie mogę. Słyszysz?
- Dlaczego?
Raija westchnęła i potargała lekko jego niesforną grzywkę. Nie patrząc na niego,
odpowiedziała:
- Próbuję żyć normalnie. Staram się być dobrą żoną dla Karla. On robi, co może, więc
odpłacam mu tym samym. Rozumiesz?
- A co z nami? - zapytał po chwili milczenia. - Co z nami, Mały Kruku? Nie mamy do
tego prawa?
- Może je zmarnowaliśmy - odpowiedziała powoli. - Wypuściliśmy z rąk.
Mikkal roześmiał się gorzko.
- Wciąż pamiętam te wielkie, szlachetne słowa, które wtedy wypowiadałem. Jak
mogłem być aż tak głupi? Możesz to zrozumieć, Raiju?
Skinęła głową.
- Byłeś dobry, Mikkal...
- Byłem?
Łagodnym ruchem palca pogładziła go po podbródku. Chwycił ją za nadgarstek,
przerywając pieszczotę.
Jej uśmiech zgasł. Wobec Mikkala musiała zdobyć się na szczerość.
- Zmieniłeś się. Może Elle miała rację?
- W czym?
Raija kontynuowała z niechęcią:
- Sigga, jak się czuje Sigga? Dobrze ją traktujesz, Mikkal?
Wstał gwałtownie i odwrócił się do niej plecami. Drżącą dłoń oparł o kamienie
paleniska.
- Co mnie obchodzi Sigga? Ona...
Nie panował nad uczuciami. Odwrócił się i posłał Raiji błagalne spojrzenie.
- To ty jesteś mi najdroższa! Ptaszyno, ty... Podszedł bliżej, ale Raija powstrzymała
go, krzyżując ręce na piersiach.
- Ale wybrałeś Siggę - odrzekła cicho. - Nie zapomnij o tym, Mikkal! Ona nie może
na to nic poradzić, że cię kocha. Przez wzgląd na mnie obdarz ją uczuciem, bądź dla niej
dobry.
- Wstawiasz się za nią? - spytał zdumiony.
Raija skinęła słabo głową, mnąc w dłoniach poły fartucha. Nigdy się nie dowie, ile
kosztowała ją ta prośba.
Mikkal schylił głowę ze wstydem. Ta niezwykła kobieta dała mu kiedyś miłość
większą niż ktokolwiek przedtem. Mógł przysiąc, że jej uczucia są równie szczere i głębokie
jak jego.
A mimo to miała dość miejsca w sercu, by prosić go o odrobinę ciepła dla innej
kobiety.
Sam ją wybrałeś, szeptał mu wewnętrzny głos, sam wybrałeś Siggę. Odrzuciłeś tę,
której serce biło jednakim rytmem z twoim sercem. Dałeś jej tylko broszkę, choć kochałeś
nad życie. Zwykłą broszkę i garść wspomnień.
- Lubisz go? Karla? - Zacisnął pięści, aż mu pobielały kostki.
- Tak.
Uśmiech zgasł na jego ustach.
- Kochasz? - spytał i poczuł, jak umiera, czekając na odpowiedź.
Raija ściągnęła usta i prychnęła. Mikkal znał tę reakcję i w tej chwili nic bardziej nie
mogło go uszczęśliwić. Objął ją delikatnie. Gdyby tylko zechciała, mogła się wyswobodzić z
jego ramion.
- Jestem zazdrosny, Mały Kruku - mówił ledwie słyszalnym szeptem. - Dręczą mnie
myśli. I obrazy....
- Obrazy? Jestem w nich?
Skinął smutno głową.
- On też - dodał, czerwieniąc się.
Raija nie była wstydliwa, ale od jego słów zapłonęły jej policzki.
- To mój mąż - wycedziła. - A ty żyjesz z Siggą, nie mów, że jest inaczej. Aslak
opowiadał, że spodziewacie się dziecka. Co się urodziło?
- Chłopiec. A u ciebie?
- Dziewczynka.
Raija miała białe usta, Mikkal sądził, że ze złości.
- Śpi - dodała szybko, widząc pytanie w jego spojrzeniu. - Maja ostatnio chorowała...
Nic więcej nie rzekła, jej brązowe oczy zalśniły dziwnym blaskiem. Przyciągnął ją do
siebie. Miękkim głosem powtórzył imię córki.
- Maja?
Raija starała się opanować. Tak łatwo byłoby powiedzieć całą prawdę. Zatopić się w
jego spojrzeniu, zapomnieć o konsekwencjach i obietnicy złożonej Karlowi w dniu urodzenia
dziewczynki.
Przemogła chwilę słabości. Co by to przyniosło? Kilka zmarszczek na twarzy
Mikkala, kolejny powód do nienawiści dla Siggi, nowe zmartwienia dla Karla.
Ż
adne z nich na to nie zasługiwało.
Miała dość sił, by unieść sekret.
- Moja matka miała na imię Marja - wyjaśniła - a matka Kallego Marta. Nazwaliśmy
ją Maria, ale najczęściej wołamy Maja...
Mikkal westchnął słabo i uśmiechnął się. Tłumaczenie wydało mu się aż nazbyt
drobiazgowe.
- Pozwól mi wierzyć, że za wyborem imienia kryje się jeszcze jedno wspomnienie...
Raija nie zaprzeczyła.
- Mój syn ma na imię Ailo. To była decyzja Siggi. Raija nie rozumiała, dlaczego jego
głos zabrzmiał wrogo, kiedy wspomniał o synu.
- Mogę ją zobaczyć?
Najbardziej bała się tego pytania. Od dnia urodzin Mai wiedziała, że ta chwila musi
nadejść. Nie mogła mu odmówić. Gdzieś w głębi serca czaiła się nadzieja, że wszystko
zrozumie...
Oswobodziła się z jego objęć i otworzyła drzwi do sąsiedniej izby. Kładąc palec na
wargach, pierwsza przekroczyła próg. Mikkal obrzucił wnętrze ponurym spojrzeniem. Ściany
z bali.
Skrzynia.
Kołyska.
Łóżko.
Usta zacisnął w wąską kreskę. Tego łóżka nie zapomni. Nocne koszmary nabiorą
wyrazistości. Wiedział już, jak wygląda. Wyobraźnia podsunie mu nowe obrazy ich dwojga.
Raija zatrzymała się przy kołysce i spojrzała na Mikkala z wyczekiwaniem.
Mikkal nie rozumiał, dlaczego się tak dręczy. Byłoby lepiej, gdyby nigdy nie ujrzał
dziecka i łoża, które Raija dzieliła z innym mężczyzną.
Zatrzymał się za nią, położył jej dłonie na ramionach i zajrzał do kołyski.
Raija wstrzymała oddech, ale Mikkal tego nie zauważył, zajęty samym sobą.
- Wykapana mama - skomentował z bolesnym uśmiechem. Na widok córki Raiji serce
wezbrało mu żalem, że dziecko nie jest jego.
- Więc górujesz nad nim? - droczył się, bezwiednie pieszcząc jej ramiona. - Mała w
ogóle nie przypomina ojca...
Raija nie odpowiedziała. Poczuła ulgę i rozczarowanie jednocześnie. W głębi duszy
marzyła, że Mikkal rozpozna siebie w dziewczynce. Tymczasem on w ogóle nie dostrzegł, że
dziecko w kołysce to jego córka.
Dała mu szansę, jedna wystarczy. Leżała przed nim wierna kopia jego osoby, ale on
był ślepy.
Mikkal nie rozumiał milczenia Raiji.
- Wiesz - powiedział w końcu, uśmiechając się - ona przypomina Ailo.
Raija wstrzymała oddech. Więc teraz to nastąpi. Odkrycie. Przyznanie.
- Pewnie dlatego, że wszystkie małe dzieci są podobne do siebie - dodał lekko, ani się
domyślając, jak blisko jest prawdy.
Raija miała dość zgadywanek. Wyciągnęła go z izby.
- Może się obudzić.
- A ty? - spytał.
- Ja? - Raija oparła się o drzwi. Tego pytania też się obawiała. Antti poszedł,
zostawiając ją sam na sam z Mikkalem. Antti, który znał prawdę, oddał ją pod opiekę
Mikkala.
Bała się zostać sama. Bała się iść nad fiord i dalej, na cypel.
Antti utrudnił jej decyzję. Czy zdawał sobie z tego sprawę?
- Musisz zostać - zdecydowała, wzdychając ciężko. - Nie mogę być sama. Powiem ci
dlaczego...
Mikkal domyślał się, że nie chodzi o błahostki. Nie zważając na protesty, objął ją i
zaciągnął na długą ławę stojącą przy stole. Oparł ją sobie na ramieniu, pogładził po włosach i
przytulił mocno, tak jak to robił w czasach, gdy była małą dziewczynką i przychodziła do
niego ze swoimi troskami.
- Mów, Mały Kruku! - dodał jej odwagi. - Mnie możesz zawierzyć wszystkie troski...
Kiedy skończyła, Mikkal już się nie uśmiechał. Poruszał nerwowo szczękami i
oddychał przez nos.
- Powinienem był zdusić tę wesz, kiedy miałem okazję po temu - wysyczał z ustami
tuż przy jej policzku. - Zabiję go. Znajdę i zabiję...
Raija zarzuciła mu ramiona na szyję. Pokręciła przecząco głową.
- Zostaniesz ze mną - odrzekła z desperacją. - Nie zostawiaj mnie samej. Boję się,
Mikkal!
Na jej policzkach zalśniły łzy. Naprawdę się bala. Mikkal pojął, że jego sen był
proroczy. Raija go potrzebowała.
- Jestem z tobą - wyszeptał miękko. Grzywa czarnych włosów opadła mu na czoło,
kiedy pochylił się nad nią. Wargi Raiji drżały. Dziewczyna walczyła z uczuciami, które w niej
budził.
Pocałował ją. Raija rozwarła powieki i zajrzała w miodowe oczy Mikkala. Nie
ukrywały niczego, widniała w nich bezdenna czułość. To, co inni zwali miłością.
Nieskończone pokłady ciepła.
Jego oczy były zwierciadłem jej duszy. Bliźniaczej duszy. Skazanej na wspólny z nim
los, na jego miłość.
Kradzione chwile szczęścia nie powinny być tak cudowne. Powinny być przyćmione
koniecznością ukrywania się, zbrukane podnieceniem. Chwile skradzione szczęściu powinny
być grzechem...
- To szaleństwo - mruknęła, oddając pocałunek.
- Przeznaczenie - odrzekł miękko, nie odrywając się od jej ust. - Poddaj się mu, Mały
Kruku!
Jego ręce wyczyniały rzeczy, które powinny ją zawstydzić. Tymczasem Raija drżała
ze szczęścia.
- Mamy mało czasu... - przypomniał jej. Sumienie przegrało walkę z uczuciami.
Nie miała nic do stracenia. Może widzieli się po raz ostatni?
- Nie przekroczyłem płaskowyżu Finnmark, by usłyszeć, że nie możesz - szepnął jej
do ucha. - Przecież chcesz. I ja chcę. Istnieją uczucia, których nie da się okiełznać.
- Byliśmy głupi - stwierdziła i ukryła twarz na jego szyi. Jego skóra była ciepła, żywa,
nie mogła się nią nasycić...
- Tylko nie w łóżku! - wyrzucił z siebie. Oczy miał rozwarte, ale nie patrzał na Raiję.
Raija zesztywniała w jego ramionach, potem rozluźniła się i roześmiała cicho. Ze
zrozumieniem.
Przyniosła futrzaną kapę i rozłożyła ją na podłodze przed paleniskiem.
- Czy to posłanie ci odpowiada?
Mikkal zdjął skórzany kaftan i po krótkiej chwili wahania pozbył się spodni.
Stanął przed nią nagi, niepewnie usiłując odczytać reakcję z jej twarzy. Raija potrafiła
jednak ukrywać uczucia, jeśli tylko tego chciała.
W istocie z trudem nad sobą panowała. Przez cale lata nie odważyła się myśleć o nim
w ten sposób, nawet wspomnienie jego harmonijnie zbudowanego ciała wyparła z pamięci.
Teraz przeżyła wstrząs. Gasnący płomień paleniska rzucał słabe światło, ale i tak musiała
przyznać, że Mikkal wyglądał wspaniale. Jego atletyczne, sprężyste ciało dojrzało, nabrało
klasycznych form. To był Mikkal z jej marzeń.
W gruncie rzeczy przewyższał postać z jej snów, nigdy bowiem nie pozwalała na to,
by fantazje przybierały tak realny kształt.
Spoconymi palcami rozwiązała supeł fartucha. Mikkal opadł na kolana przed nią.
Powoli, niemal z nabożeństwem zdjął z niej cieniutką koszulę. Z jego twarzy nie znikał wyraz
zadziwienia.
Musnął dłońmi jej skórę. Jak łagodny wiatr pieścił ramiona, piersi, brzuch...
Raija rozwiązała rzemyki skórzanych bucików i z lekkim zawstydzeniem wyślizgnęła
się ze spódnicy i bielizny. Za pierwszym razem nie wstydziła się swego ciała, wtedy z dumą
oddała mu całą siebie. Teraz miała tyle do ukrycia...
A przecież chciała wzbudzić w nim pożądanie, chciała przyćmić wszystko to, co
dostał od innych kobiet. Może miał inne oprócz Siggi. Nie wiedziała, nie chciała wiedzieć.
Pragnęła jedynie znaczyć dla niego więcej niż jakakolwiek kobieta na świecie.
Zdradzała Karla, sprzeniewierzała się obietnicom danym samej sobie. Ale pragnęła
Mikkala, pragnęła go do szaleństwa. Jeśli życie miało ofiarować jej tylko rzadkie chwile
szczęścia, to zamierzała z nich korzystać.
- Czy mówiłem ci już, że jesteś piękna? - Pociągnął ją na kapę, nakrył własnym
ciałem.
Skinęła głową.
- Tak tęskniłem - jęknął i wtulił twarz w jej aksamitną skórę, pozwolił się odurzyć
zapachom jej ciała. - To przekleństwo tak tęsknić.
Raija poczuła jego palące łzy. Ona też płakała bezgłośnie.
- Spalam się, Raiju, i tylko ty przynosisz mi ulgę. Tylko przy tobie znajduję spokój...
Teraz już łkała, tuląc się do jego policzka. Ich pocałunki miały smak soli, ich miłość
miała smak soli. Płakali i śmiali się na przemian, kochając się na skórzanej kapie przed
paleniskiem.
Mieli do odrobienia lata rozłąki.
Dopiero nad ranem ich pieszczoty wypaliły się z namiętności i złagodniały.
Palce Raiji bawiły się skórzanym woreczkiem, który Mikkal wciąż nosił. Woreczek
był wytarty, budził smutne wspomnienia, Raija dobrze pamiętała dzień, w którym zawiesiła
go na szyi Mikkala. To, że nie zdjął amuletu, znaczyło więcej niż słowa.
- Zdejmiesz go, kiedy przestaniesz mnie kochać - odezwała się z powagą.
- Zabiorę go ze sobą do grobu - odrzekł równie poważnie.
Przyciągnął Raiję do siebie i oparł policzek o jej czoło. Patrząc w dal, powiedział:
- Chciałbym móc dać ci dziecko, Raiju. Powinniśmy mieć potomka, znak naszej
miłości...
Raija wstrzymała oddech. Znów stwarzał okazję do wyznań. Nie zdawał sobie sprawy,
jak bardzo ją dręczy!
Mikkal zauważył jej wahanie, ale zrozumiał je opacznie.
- Czy to nie byłoby wspaniałe? - ciągnął rozmarzony.
- Już masz dziecko - odrzekła. - Ja też. - Przerwała na chwilę i dokończyła brutalnie: -
I noszę w sobie dziecko Kallego.
- Co?
Mikkal uniósł się, patrząc na nią niedowierzająco.
Rai ja skinęła głową.
- Musimy porzucić marzenia - dodała z bólem. - Mamy tylko tę noc. Jutro musisz
odejść.
- Co będzie z tobą? Ten szaleniec ci nie popuści, bądź pewna...
- Antti mnie obroni.
- Nie dobierał się do ciebie? - Mikkal stał się podejrzliwy. Nie mógł sobie wyobrazić
mężczyzny, który oparłby się jej urokowi.
Roześmiała się z taką szczerością, że pozbył się wszelkich podejrzeń.
- Antti znaczy dla mnie więcej niż ojciec, który oddał mnie z domu. Poza tym ciebie
jednego kocham.
- Ale odsyłasz...
Nic nie odrzekła, tylko przytuliła się do niego, przywarła doń tak, że ich ciała stopiły
się w jedno.
- Mamy tylko tę noc - powtórzyła. - Jutro znowu będziesz mężem Siggi, a ja żoną
rybaka. Ta noc jest zaczarowana, a ty należysz do mnie.
Mikkal nie zaprzeczył, nie miał wyboru. Przybył do niej, by się upewnić, i zyskał tę
pewność. Dostał coś więcej. Garść wspomnień, skrawek nieba na czas, kiedy rzeczywistość
wyda się zbyt brutalna.
I nową tęsknotę.
Przybył z pustymi rękoma i wróci bez niczego. Na wschodzie czeka żona z synem.
Tylko w ramionach Raiji mógł o tym zapomnieć.
Zasnęli przytuleni. Obudzą się razem i wszystko się skończy.
U skraju lasu czujne oczy zarejestrowały jego przybycie. Te same złe oczy
obserwowały jego odejście.
8
Antti nigdy nie zapytał, co zaszło między Raiją a Mikkalem.
Widział, jak Lapończyk odprowadza ją nad fiord, i czeka, póki Raija nie dojdzie do
domu na cyplu.
Widział, jak Raija ukrywa twarz dziecka w szalu, i wiedział, dlaczego to robi.
Była niezwykle dumna. Być może popełniała błąd, ale Antti Kesaniemi nie uważał
siebie za odpowiednią osobę, by jej o tym powiedzieć.
Antti ujrzał, jak Mikkal odwraca się i znika między sosenkami, ani razu nie
oglądnąwszy się za siebie.
Antti niechętnie przyznawał, że podziwia tego chłopca. Był na tyle młody, że mógłby
uchodzić za jego syna, a odznaczał się przymiotami, które starszych przyprawiłyby o
zazdrość.
A jednak... choć przybysz z północnej krainy kochał Raiję, zniszczył jej życie.
Nie mógł żyć bez niej, to akurat Antti rozumiał bez trudu. Powinien jednak znaleźć w
sobie dość siły, by zostawić ją w spokoju. Z czasem Raija nauczyłaby się żyć normalnie, z
czasem może by zapomniała, gdyby Mikkal nie podsycał w niej zakazanych uczuć.
Przyciągali się jak dwa bieguny i za każdym razem za chwile szczęścia płacili cierpieniem.
Jak zwykle zaczęło się od szeptów. Wkrótce cala wieś mówiła o tym samym, Raija i
Mikkal byli na ustach wszystkich. Jakieś oczy widziały przybycie Mikkala i śledziły jego
odejście. Następnego ranka.
Niektórzy zdmuchnęli kurz ze wspomnień z przeszłości i porównali je z dniem
dzisiejszym.
Kiedy brzuch Raiji urósł, ludzie poskładali fakty w jedną całość i wyciągnęli ten sam
wniosek.
Historia zatoczyła koło.
Raija milczała, nawet wobec Anttiego. Raniło go jej milczenie, ale nie przyznał się do
tego ani słowem. Antti też potrafił trzymać język za zębami.
Kiedy Mikkal maszerował przez płaskowyż, który rozdzielał jego dwie kobiety, żonę i
kochankę, obie tęskniły do niego. Jedna zachowała go w smutnych wspomnieniach. Druga
poprzysięgła zemstę tej, która stanęła pomiędzy nią a mężem.
Sigga i Raija skazane były na ten sam obiekt miłości i obie cierpiały z tego powodu.
Sigga przeklinała Mikkala. Kochała go i przeklinała.
W skrytości ducha. Ani słowem nie okazała, jak bardzo ją zawiódł. Ani jednym
grymasem twarzy nie dała znać o swoich podejrzeniach. Ludzie milkli w jej obecności, lecz
Sigga potrafiła poruszać się lekko, prawie bezszelestnie.
Słyszała, jak szepczą na jej temat.
Znała ich dobrze. Tych, którzy uważali, że Mikkal powinien był sprzeciwić się ojcu i
ożenić z Raija Alatalo. Tych, którzy mieli Mikkala za romantycznego, niedojrzałego
marzyciela. Tych, którzy jej współczuli.
Tymi ostatnimi gardziła najsilniej.
Sigga była dumną kobietą. Nie potrzebowała współczucia. Współczucie ją poniżało.
Zamierzała pokazać wszystkim, że potrafi sobie radzić z niewiernym, kochliwym
mężem.
Od dawna myślała o zemście. I od dawna wiedziała, że nie dozna satysfakcji, kierując
ostrze gniewu przeciwko Mikkalowi.
Nie mogła go skrzywdzić, nie krzywdząc samej siebie.
Musiała uderzyć w tę fińską dziewkę, która sprawowała taką władzę nad Mikkalem,
ż
e gotów był porzucić żonę i chore dziecko i przemierzyć góry i równiny, by ją zobaczyć.
W Raiję Alatalo.
Tylko w ten sposób mogła odzyskać Mikkala. Jak nie jego miłość, to przynajmniej
obecność.
Sama nie była w stanie tego dokonać. Fiord Lyngen leżał daleko. Nie mogła porzucić
wszystkiego i tak jak Mikkal, kierując się emocjami, wyruszyć na zachód. Znalazła jednak
lepsze wyjście.
Nie był stary, na dodatek dość przystojny. Nie był też taki młody, dawno przekroczył
trzydziestkę. Sigga pamiętała z czasów dzieciństwa, że on już wtedy należał do świata
dorosłych, ale przez te lata niewiele się zmienił.
Ten sam czujny wzrok, wyraziste i bystre spojrzenie jak u gronostaja. Sprężyste ciało.
Dość niewysoki, ale zwinny.
Nosił krótkie, równo obcięte włosy, ale w tej fryzurze było mu do twarzy. Miał
regularne rysy. Dość pospolite, jednym wydałyby się ładne, innym wręcz przeciwnie.
W porównaniu z Mikkalem Matte przegrywał, ale przecież nie wygląd fizyczny
ciągnął Siggę do jego namiotu, który stał w pewnej odległości od obozowiska.
Jego ojciec był noaidą, szamanem. Matte odziedziczył po nim coś więcej niż
magiczny bęben.
Wizyta Siggi nie zaskoczyła go. Jego oczy emanowały dziwnym blaskiem.
- Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz - powiedział śpiewnym głosem. - Wiem, czego
chcesz. Nic się przede mną nie ukryje.
Sigga usiadła w stosownej odległości. Z takimi mężczyznami należało mieć się na
baczności. Choć twierdził, że wie wszystko, Sigga uznała, że powinna opowiedzieć mu całą
historię.
Szamani też się mogą mylić.
- Masz ją skrzywdzić - wyrzekła przez spierzchnięte wargi, a potem wypluła z siebie
nazwisko: - Raiję Alatalo. Masz ją skrzywdzić tak, by nie rzucała czarów na mojego męża.
Skinął głową. Jego oczy świeciły jak rozżarzone kule w półmroku. Tak złowieszczo,
ż
e Sigga przez chwilę poczuła strach. Opanowała się jednak, pragnienie zemsty dodawało jej
odwagi.
Wysiliła wzrok. W namiocie panowała ciemność, a dym z paleniska nie ułatwiał jej
zadania. W środku było mroczniej niż pod rozgwieżdżonym letnim niebem.
Słońce rzucało czerwone promienie, kiedy Sigga szła przez wrzosowisko do namiotu
Mattego. Czerwony kolor był znakiem dla niej. Dobrym znakiem...
- Czym zapłacisz? - spytał chciwie. - Mój ojciec nie dbał o zapłatę i zmarł w nędzy.
Nie popełnię tego samego błędu. Więc pytam cię Siggo, córko Pawy, co możesz mi
ofiarować, by pozbyć się zagrożenia?
- Pozbyć się?
Sigga chciała mieć pewność. Matte skinął głową.
- Cokolwiek zechcesz - odrzekła zdecydowanie. - To, czego zażądasz.
Ogniste kule zwęziły się w dwie wąskie szparki.
- Cokolwiek, powiadasz? Silna musi być twoja nienawiść... - Roześmiał się zimno. -
Pomogę ci, Siggo. I nie bój się, nie będę zachłanny...
Matte wyciągnął szamański bęben. Instrument wyglądał dość niewinnie, wydrążona
drewniana skorupa z otworami po obu stronach służącymi jako uchwyty. Skorupę pokrywał
kawałek skóry umocowany kościanymi gwoździami i wzmocniony nicią z turzycy.
Membranę bębna Mattego zdobiły figury wymalowane czerwonym barwnikiem z
przeżutej kory olchowej. Umieszczone pomiędzy równoległymi liniami wyobrażały bóstwa.
Matte podniósł instrument do oczu Siggi i wskazał na rysunek postaci na koniu.
Sigga zadrżała mimowolnie ku wyraźnemu rozbawieniu Mattego.
- Nie obawiaj się swego pomocnika, Siggo. To Roto, on da mi moc, bym pojechał do
Lyngen i dopełnił twojej zemsty. Nie bój się Roto, bóg śmierci i choroby będzie z tobą. Któż
lepiej się nadaje do tego zadania? Przy tym nie jest zbyt wymagający...
- A czego zażąda ode mnie? - spytała, drżąc, czy władca śmierci nie zapragnie renifera
lub nawet konia. Z takiej ofiary nie zdołałaby się wytłumaczyć, zresztą prawo nie zezwalało
na nią.
Sprawujący władzę głosili, że bogowie Saamów nie istnieją. Zakazywali oddawać im
cześć i składać ofiary. Tylko Bóg króla był wystarczająco dobry, nawet Ravna w niego
wierzyła.
Wizyta u szamana mogła mieć przykre konsekwencje, należało utrzymać ją w
tajemnicy.
- Roto nie jest wymagający - powtórzył Matte. - Roto chce spać z tobą...
Sigga pobladła i położyła dłoń na sercu. Spać z demonem? Co Matte miał na myśli?
- Roto chce cię posiąść przeze mnie - wyszeptał. - Spłacisz w ten sposób dług wobec
niego i wobec mnie. - Matte oblizał wargi. - Zdecyduj. Możemy zniszczyć tę, której
nienawidzisz. Jesteś gotowa za to zapłacić?
Sigga skinęła głową.
Uśmiechnął się, jakby z góry znał odpowiedź.
Sigga poczuła mrowienie na plecach. Patrząc na tego człowieka, nietrudno było
uwierzyć, że obdarzony został ponadnaturalnymi zdolnościami. Twarz Mattego przybrała
zwierzęcy wyraz.
Nie był teraz zwykłym człowiekiem. Stał się noaidą. Szamanem, czarownikiem.
Powolnym ruchem wydobył rozszczepioną na końcu pałeczkę wykonaną z kawałka
poroża renifera.
Poprzez dym Sigga dostrzegła, że pałeczka też pokryta jest ornamentami.
Słyszała o noaidach, ale nigdy nie widziała ich w trakcie obrzędów.
Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w Mattego, który ukląkł i zaczął uderzać w
bęben.
Zaczął powoli i rytmicznie, koncentrując się na graniu i lekceważąc jej obecność.
Ledwie słyszalnym, monotonnym głosem wypowiadał słowa, których Sigga nie potrafiła
zrozumieć. Może mówił w obcym języku, może składał ze sobą nic nieznaczące sylaby, dość
ż
e mruczenie miało w sobie coś przerażającego.
Skuliła się tuż przy wyjściu z jurty, jak najdalej od niego, gotowa do ucieczki.
Rytm zgęstniał, ton bębna nabrał dzikości.
Matte tracił kontakt z rzeczywistością.
Jego oczy błyszczały silniej niż kiedykolwiek, ale wzrok szamana stał się
nieuchwytny.
Poruszał ciałem w takt uderzeń, kołysał się jak drzewo na wietrze.
Sigga wstrzymała oddech, bojąc się zakłócić jego trans.
Odgadła, co ma nastąpić. Nasłuchała się opowieści starych ludzi, choć dotąd nie
bardzo w nie wierzyła.
Waląc w bęben, Matte oddalał się od rzeczywistego świata. Przemieszczał się do
krainy bogów, tam gdzie panował Roto. Roto, który mógł jej pomóc zemścić się na Raiji.
Niech ją posiądzie!
W Salvo, czyli w zaświatach, nie było rzeczy niemożliwych dla noaidy. Słusznie
postąpiła, zwracając się do Mattego. Mimo przerażenia Sigga nie mogła oderwać od niego
oczu. Czoło szamana pokrył perlisty pot, niepokojący rytm z wolna uspokajał się.
Cisza pomiędzy uderzeniami nabrzmiała czarodziejską, obezwładniającą mocą.
Uświadomiła sobie, że robi to samo co on, kołysze się w takt wyznaczany przez
bęben. Dźwięk instrumentu odmierzał rytm uderzeń serca.
Kościana pałeczka coraz rzadziej uderzała w skórzaną membranę, monotonna pieśń,
która rozkołysała gęste powietrze pomiędzy nimi, ucichła.
Matte patrzył na Siggę nie widzącymi oczyma, przezroczystymi jak szklane kule i
równie pozbawionymi wyrazu.
Patrzył za nią, przez nią, na coś, czego sama nie potrafiła dojrzeć.
Potem upadł jak martwy.
Bęben leżał na nim, pałeczka potoczyła się aż do paleniska, na którym ogień ledwie
się żarzył.
Sigga budziła się z wolna. Ile czasu spędziła w jurcie szamana? Jak długo bił w
bęben?
Nie wiedziała. Bała się.
Umarł? Wyglądał jak trup!
Upiornie blady mimo ciemnej karnacji skóry, o spojrzeniu, które nie miało w sobie nic
ludzkiego! Był jej ostatnią deską ratunku. Dotąd nie wierzyła, że Salvo istnieje.
Teraz zaczęła rozumieć, że poza rzeczywistością zmysłów istnieje to, o czym
opowiadali starzy ludzie.
Matte opuścił ciało i przeniósł się do świata bogów.
Stamtąd mógł dosięgnąć Raiję, gdziekolwiek się znajdowała. W Salvo odległości nic
nie znaczyły. W asyście bogów i noaidów wszystko stawało się możliwe.
Sigga wpatrywała się w nieruchome ciało Mattego.
A może rzeczywiście pożegnał się z życiem?
Poczuła mrowienie na plecach. Za nic w świecie nie odważyłaby się sprawdzić. Zbyt
wiele miała szacunku do bogów, w których ponoć nie wierzyła.
Nie chciała przeszkadzać szamanowi, bała się przerwać stan, w który popadł.
Nie starczyło jej jednak odwagi, by z nim zostać. Wyślizgnęła się z jurty.
Wciąż była noc i wciąż czerwonozłote barwy nocy znaczyły niebo. Wokół panowała
cisza. Z oddalonych o sto metrów namiotów unosiły się smużki dymu, ale nigdzie nie było
widać żywej duszy.
Namiot Mattego stał na osobności, ale wiatr zaniósł zapewne odgłosy bębna do
obozowiska. Mimo to Sigga czuła się bezpiecznie. Jej tajemnica pozostawała nienaruszona.
Nikt nie odważyłby się zakłócić spokoju noaidy. Wszyscy utrzymywali pełen respektu
dystans. Jeśli nikt nie wyjrzy z jurty, a ona dotrze do swego namiotu nie zauważona, to będzie
bezpieczna. Sekret pozostanie sekretem.
Pokonała drogę bez przeszkód. Ailo spał słodko w kołysce, tak jak go zostawiła.
W pulchnych paluszkach chłopca tkwiła zabawka, głupi ptaszek wyrzeźbiony ręką
Mikkala.
W nagłym przypływie wściekłości Sigga wyrwała ptaszka z dłoni dziecka i zgniotła
stopą.
Kawałki kości leżące na ubitej ziemi przestały wreszcie przypominać ptaka,
przeklętego kruka!
Niedługo Raija skończy jak idiotyczna zabawka Mikkala!
Już Matte się o to postara.
Sigga wślizgnęła się między futrzane kapy, ale nie mogła zasnąć, była zbyt
podniecona.
Jak długo szaman mógł tak leżeć? Usiłowała przypomnieć sobie opowieści starych
ludzi. Nigdy nie miała cierpliwości wysłuchać ich do końca.
To pewnie zależało od zadania i odległości, którą Matte musiał pokonać.
Do Lyngen był szmat drogi, a zadanie do łatwych nie należało.
Co jeszcze opowiadali starcy?
Ż
e jeśli noaida nie zdołał wykonać polecenia, to jego duch nie powracał już do tego
ś
wiata...
Wtedy nie budził się z transu.
Przerażające.
Sigga obgryzła paznokcie do krwi. Chciała pobiec z powrotem do jurty Mattego, ale
nie miała odwagi. Bała się tego, co mogła tam zobaczyć.
Ale nie żałowała.
Jeśli szaman dotrzyma słowa, gotowa była zapłacić właściwą cenę.
Raija spała niespokojnie. Śniła.
Słońce stało rozżarzoną kulą na niebie. Była sama. Poszukała wzrokiem Mai, ale jej
nie znalazła. Antti, Karl, Reijo, Mikkal - wszyscy zniknęli. Była sama.
Potem spostrzegła, że miejsce, w którym się znajduje, w niczym nie przypomina
Lyngen z jego stromymi zboczami wynurzającymi się wprost z błękitnego fiordu. Wokół niej
nie było sosnowych lasów i pagórków porośniętych brzozami. Otaczał ją krajobraz, do któ-
rego wracała w tęsknych myślach, otwarty, szeroki, piękny krajobraz. Jak okiem sięgnąć,
rozpościerały się falujące równiny pokryte kępami wrzosu i zaroślami łozy, poprzecinane
strumykami. Żadnych gór w zasięgu wzroku, gór, które rzucają długie cienie i dławią duszę
człowieka nawykłego do otwartych przestrzeni.
Rozległe płaskowyże Laponii były dla Raiji najwspanialszą częścią Finlandii i
Norwegii, krainą, którą kochała, ziemią, do której należała. Ziemią Mikkala...
Poczuła się wolna. Chciała biec i czuć pieszczotę wiatru na skórze. Chciała poczuć tę
ziemię pod stopami, nasycić się powietrzem i wspomnieniami...
Pobiegła...
Daleko za nią pędził ogromny renifer, potężniejszy i szybszy od wszystkich zwierząt,
które przemierzały równiny. Wydawało się, że unosi się ponad ziemią, w tanecznym pędzie
pomykając przez wrzosowiska, których dotknęły stopy Raiji.
Raija nie zauważyła go. Przepełniona niewypowiedzianym szczęściem upadła na kępy
wrzosu i przymknęła powieki. Wdychała zapachy roślin i ziemi, marząc, że kiedy otworzy
oczy, ujrzy Mikkala. W marzeniach wszystko jest możliwe...
W przedziwny sposób naprawdę żyła we śnie. To było zupełnie nowe doznanie, ale
nie napawało jej strachem. Czuła czyjąś obecność.
Z początku wydało się jej, że to zwierzę, renifer. Kiedy mieszkała u Ravny i Pehra,
nieraz słyszała ciche stąpanie renów.
Kroki zbliżały się, kroki człowieka. Raija zadrżała z emocji, w głowie kołatała się jej
jedna natrętna myśl. To musi być on.
Kroki zatrzymały się tuż przy niej. Poczuła na sobie czyjś wzrok.
Powoli otworzyła powieki. Zobaczyła niebo nad sobą, płonącą kulę słońca,
przysłoniętą czarną sylwetką.
Zmrużyła oczy i przekręciła głowę. Zobaczyła znajome kumagi, skórzane portki,
kaftan i zupełnie obcą twarz.
W gruncie rzeczy dość przystojną. Wyraźne szare oczy obserwowały ją spod prawie
niewidocznych brwi. Regularne rysy twarzy, wąskie wargi. Nos lekko wygięty, nie na tyle
jednak, by nadać obliczu szczególny charakter. Ciemne, równo obcięte włosy. Był niewysoki,
ale proporcjonalnie zbudowany.
- Raija Alatalo? - spytał.
Raiji spodobało się miękkie brzmienie jego głosu. Przemknęło jej przez głowę, że ten
człowiek z pewnością potrafi śpiewać.
Skinęła głową. Nie podniosła się z ziemi, leżała wsparta na łokciu, nie odrywając
wzroku od przybysza.
- Czego chcesz ode mnie?
Nieznajomy ukucnął, złożył ręce i posłał spojrzenie, które w innym miejscu uznać by
musiała za nieuprzejme.
W innym świecie...
- Nie powiedziano mi, że jesteś taka piękna - rzekł nieznajomy z nie tajonym
podziwem.
Raija nie spytała, kto przemilczał ten szczegół. Nie miało to żadnego znaczenia. W
innych okolicznościach spytałaby, ale teraz nie miało to żadnego znaczenia. Była sama i
zaczęła zdawać sobie sprawę, że musi samotnie stawić czoło temu, co ją czeka. Nie wiedziała,
jakie zamiary ma wobec niej ten obcy człowiek, ale nie odczuwała lęku.
Nieznajomy nie był już taki młody.
Wyciągnął rękę i chwycił pukiel jej włosów między palce.
Na jego twarzy pojawił się wyraz ekstazy. Owinął kruczoczarny lok wokół palca
wskazującego, bawił się nim.
Raija nie poruszyła się. Nic nie czuła, zdziwiła się jedynie, że jej włosy są
rozpuszczone. Pamiętała, że upięła je starannie przed pójściem do łóżka. Włosy spływały
połyskującą czarną kaskadą na ramiona i plecy, przykuwając uwagę nieznajomego. Jego zain-
teresowanie pochlebiło Raiji. Lubiła wzbudzać podziw, a jej włosy były naprawdę piękne.
- Miałam być stara i brzydka? - spytała.
Drgnął, jakby ktoś przyłapał go na gorącym uczynku. Niechętnie puścił lok, który
ułożył się miękko przy uchu Raiji, dodając jej powabu.
- To by mi ułatwiło zadanie - powiedział, przełykając ślinę.
- Czego chcesz? - powtórzyła. - Jakie zadanie? Kim jesteś?
- Mam cię zaprowadzić do Roto.
Znała to imię. Demon na koniu. Bóg śmierci i choroby.
- Dlaczego?
- Muszę. Takie dano mi polecenie. Jeśli go nie spełnię...
- Co wtedy? Uśmiechnął się smutno.
- Tego nie mogę zdradzić.
- Kim jesteś?
Usiadł obok Raiji, nie spuszczając z niej wzroku. W istocie był młody!
- Noaidą - odrzekł. - Szamanem. Muszę zaprowadzić cię do Roto.
Sprawiał wrażenie, jakby przekonywał samego siebie. Raija uznała, że nieznajomy
ż
artuje.
- Nie jesteś szamanem! - roześmiała się i przyjaźnie potargała mu włosy, tak jak się
karci młodszego brata przyłapanego na kłamstwie.
Wzdrygnął się i odtrącił jej rękę.
- Nie rób tak! - warknął. Minęła dłuższa chwila, nim odzyskał panowanie nad sobą.
- Czego Roto chce ode mnie? - spytała wreszcie, nie odwracając od niego wzroku.
Nieznajomy unikał jej spojrzenia.
Dziwnie wyglądał ten człowiek, który twierdził, że jest szamanem. Zupełnie inaczej
wyobrażała sobie noaidów.
- Roto bierze to, co dostaje - stwierdził dwuznacznie.
- Więc mnie mu nie dawaj. - Raija zrozumiała aluzję nieznajomego i rozchyliła wargi
w uśmiechu. - Nie mogę opuścić mojego świata - dodała. - Mam tyle jeszcze do zrobienia. I
dziecko...
- O tym mi nie powiedziano... - Przygryzł wargę i westchnął. Dotąd wszystko
wydawało się takie proste. Tylko słyszał o niej, nigdy jej nie widział.
Znał plotki. Niektórzy nazywali ją aniołem, inni dziwką i czarownicą.
Tak bardzo pragnął wreszcie dokonać wielkiego czynu, pokazać, że posiadł wielką
moc. Ze potrafi znacznie więcej poza odnalezieniem zabłąkanego rena czy wytropieniem
wilka.
Marzył o czymś innym. Obserwował Siggę, wychudłą i pogrążoną w smutku.
Wiedział, że jakaś kobieta jest przyczyną jej cierpienia.
Długo myślał o tym, a kiedy w końcu przywołał Siggę, zmusił ją do postawienia
wygórowanych żądań.
Sigga chciała jedynie, by pozbawił tamtą władzy nad Mikkalem. Z łatwością mógł to
uczynić.
Parł jednak do trudniejszych zadań. Chciał usunąć istotę, która stanęła między Siggą a
mężem, pragnął udowodnić sobie i bogom, że posiadł moc większą niż inni noaidzi.
Nikt jednak nie wspomniał o dziecku. Nikt nie powiedział, że Raija jest najpiękniejszą
istotą na świecie, że w przepastnych głębinach jej oczu mieści się tysiąc tajemnic.
Nikt nie napomknął o jej jedwabistych włosach, czarnych i błyszczących jak skrzydła
kruka.
Nikt nie powiedział, że jest księżniczką. Sigga, którą dotąd uważał za piękność, stała
się wyblakłym cieniem, kiedy jego oczy spoczęły na Raiji.
Nie była zwykłą kobietą. Jej miejsce było w Salvo, zdawała się boginią raczej niż
zwykłą śmiertelniczką.
Miał doprowadzić ją przed oblicze Roto. Zabić ją własnymi rękami. Dłoń
powędrowała do pasa, trąciła rękojeść noża.
Jej oczy śledziły każdy jego ruch. Wiedziała, co zamierza, znała jego myśli, była
ś
wiadoma walki, jaką toczył z samym sobą...
Dotąd nie spotkał takiej istoty. Całe życie skrywał myśli i uczucia. Żadna kobieta nie
zajrzała w głąb jego duszy.
A ta przejrzała go na wylot. Jej poważne ciemne oczy znały całą prawdę o nim, choć
nie dały tego poznać po sobie. Czuł, że moc go opuszcza. Powinien napić się wody. Woda z
Salvo była jedynym lekarstwem, kiedy tracił siły.
Niedaleko szemrał strumyk. Wystarczyło zaczerpnąć pełną garść, by odzyskać pełnię
władzy i przeciwstawić się tej dziwnej kobiecie. Zdołała już usidlić jednego mężczyznę, teraz
jego pragnie wciągnąć w pułapkę...
A jednak nie poruszył się. Oblizał jedynie spękane wargi.
- Czemu tu przybyłeś? - usłyszał jej głos. - Nie mogłeś zostać kimś innym? Słyszałam,
ż
e ostatni noaidzi umarli. Myślałam, że spalili swe bębny...
- Jestem nim - odrzekł. - Nie mogłem stać się nikim innym. Musiałem... - W nagłym
przebłysku zrozumiał, dlaczego podążył tą drogą.
Całe dotychczasowe życie wiodło go do tej chwili, w której dane mu było osiągnąć
prawdziwą wielkość. Nikt nie dowie się o niej, ale też uznanie ludzi przestało mu być
potrzebne.
Dzięki niej wreszcie to dostrzegł i uwolnił się od ludzkich sądów i opinii. Dzięki niej
mógł uwolnić się od wielu rzeczy...
- Ktoś pragnie twej śmierci - stwierdził bezbarwnym głosem.
Raija usiadła i wzruszyła ramionami, potem spojrzała na niego przyjaźnie. Tysiąc lat
skrywało się w tym spojrzeniu, choć przecież nie przeżyła nawet połowy tego, co on. A
jednak wiedział, że żyła dłużej od niego. Nieskończenie dłużej.
- Powiedz mi lepiej coś, o czym nie wiem.
- Ktoś prosił mnie o twoją śmierć - ciągnął, jakby pragnąc ją przekonać, że nie czyni
tego z własnej woli. Lecz przecież przejrzała go i znała prawdę. Wykręty na nic się nie
zdadzą. Wiedziała...
Trafiła kosa na kamień. Była silniejsza od niego.
- Wielu mnie nienawidzi - powiedziała głosem cienkim jak u malej dziewczynki. - Nie
chcę być znienawidzona. Chcę, by ludzie mnie lubili, lecz oni skąpią mi przyjaźni. Moje
ż
ycie się pogmatwało. Nie życzę nikomu złego... no, może prawie nikomu - dodała szczerze -
ale wszystko, co dobre, przecieka mi przez palce. Nie dane mi zatrzymać tego, co mi drogie...
- Ja nigdy nie kochałem.
- Doprawdy? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem, współczuciem nieomal. - Nigdy nie
kochałeś?
Potrząsnął przecząco głową. Patrząc na nią, zdał sobie sprawę, jak wiele utracił. Tak
było może lepiej. Teraz nie potrafił już wyobrazić sobie innej kobiety, a ona przecież nigdy
nie obdarzyłaby go miłością.
- Lubię cię i nie dbam o to, kim jesteś... - Raija pogłaskała go po policzku.
Nie zaprotestował, choć pieszczota paliła mu skórę jak ogień. Nie odtrącił jej dłoni.
Podążył za nią, by ją zabić. Ona powitała go przyjaźnią i polubiła.
Wszystka woda z Salvo nie mogła mu teraz pomóc!
- Nazywam się Matte - powiedział. - Nie zapomnisz mnie?
Raija spojrzała na niego zdziwiona.
- Przecież miałeś zabrać mnie do Roto? Znów potrząsnął głową.
- Odejdź! Roto cię nie dostanie. Uciekaj z Salvo, Raiju Alatalo! Tutaj nikt nie chce
twojej krzywdy!
Wstała, obdarzyła go długim spojrzeniem i pobiegła. Z rozwianymi włosami mknęła
przez otwarte wrzosowiska i zniknęła mu z oczu.
Matte położył się i spojrzał w niebo. Teraz będzie mógł w nieskończoność patrzeć w
niebo.
Znał reguły, jego życie w zamian za życie dziewczyny. Nie spełnione zadanie
oznaczało śmierć.
Odnalazł sens istnienia. Gdyby nie został szamanem, Sigga poszłaby do kogoś innego.
Stał się noaidą po to, by ocalić życie tej kruchej, drobnej kobiety, którą kochał Mikkal.
Siggę obudził harmider panujący wśród jurt. Ze ściśniętym sercem zabrała się za
poranną toaletę.
Ravna przekazała jej nowiny.
- Matte zmarł w nocy. Ten przeklęty bęben! Wiedziałam, że prędzej czy później to
nadejdzie. Z konszachtów ze starymi bogami nic dobrego nie wyniknie. Musiało stać się
nieszczęście...
Sigga nie słuchała. Starała się, by jej zdumienie nie wyrażało zbyt wiele. Nie mogli się
dowiedzieć, że szaman bił w bęben dla niej!
Nikt nie mógł odkryć, że Matte dla niej wyruszył w drogę! I że z jej powodu spotkał
się ze śmiercią!
Matte był martwy, plan spalił na panewce.
Sigga martwiła się bardziej z drugiego powodu...
Raija obudziła się sztywna, nogi bolały ją jak po długim biegu. Maja wciąż spała.
Raija uświadomiła sobie nagle, że córeczka nie zapłakała ani razu przez całą noc. To dobrze,
ż
e spała.
Pamiętała każdy szczegół swojego dziwnego snu.
Salvo. Matte. Roto.
Uśmiechnęła się. Postacie z dawnych legend, które Mikkal opowiadał jej w
dzieciństwie. W jej wyobraźni sny pomieszały się ze starymi lapońskimi klechdami.
Noaida, który przybył, by ją zabić! Znów uśmiechnęła się do własnych myśli.
Kiedyś opowie Mikkalowi o tym śnie. Może...
Albo Mai.
Baśń o tym, jak matka targowała się z wysłannikiem Roto o własne życie.
Raija ubrała się. Musiała przestać myśleć o Mikkalu, przestać marzyć. Po prostu żyć.
To był doprawdy dziwny sen...
Raija nigdy nie miała dowiedzieć się o tych dwóch, którzy ze skraju lasu obserwowali
jej dom. Zastanawiali się, z której strony podłożyć ogień, by strawił wszystkie zabudowania.
Ciemne deszczowe chmury ponad górami na zachodzie odwiodły ich od tego zamiaru.
Przepełnieni nienawiścią ruszyli w stronę fiordu.
Raija nie wiedziała, że śmierć stała już na progu.
I nie wiedziała też, jak potężnych ma opiekunów.
9
Minął środek lata. Słoneczne światło nocą barwiło góry na czerwono, za dnia szczyty
pyszniły się zielonym listowiem. Było już po żniwach, siano schło na żerdziach wbitych w
ziemię. Wieczorami kopy siana wyglądały jak milcząca armia, straszne postacie rozbudzające
wyobraźnię. Raija widziała w nich trolle i straszydła.
Maja uwielbiała się bawić pośród snopków, ale Raija była przerażona.
Od dłuższego czasu nic złego nie zaszło, ale lęk tkwił jak kolec w jej sercu.
Prześladowcy Raiji znali się na ludzkiej duszy. Wystraszyli ją, a potem trzymali się z
daleka, pozwalając, by wyobraźnia powiększyła strach do niebotycznych rozmiarów. A może
zechcą uderzyć wtedy, gdy już zapomni o zagrożeniu? Te rozterki dręczyły jej duszę. Raija
cierpiała.
Kiedy Maja bawiła się na polu, Raija lub Antti byli zawsze w pobliżu. Ich czujne
spojrzenia śledziły każdy ruch dziewczynki.
Maja nie przejmowała się niczym. Zainteresowanie dorosłych sprawiało jej radość, a
zresztą przyjmowała je za rzecz oczywistą. Była najmniejsza, a tych dwoje od zawsze
towarzyszyło wszelkim jej poczynaniom.
Raija zdawała sobie sprawę, że nie ma czasu, by zajmować się dzieckiem cały dzień.
Maja była jednak jej najdroższym skarbem. Utraciłaby cząstkę siebie, gdyby córce stała się
jakaś krzywda.
Nie miała czasu, ale musiała poświęcić go Mai.
I tak, gdy przyroda w pełnym rozkwicie otwierała się ku niebu i słońcu, czekano na
powrót rybaków z Finnmarku.
Zbliżał się czas, kiedy statki ruszą w stronę fiordu Lyngen. Ludzie na brzegu ujrzą
ż
agle na północy i będą wiedzieć, że rybacy wracają z pieniędzmi na daniny, na zakup
najniezbędniejszych rzeczy. Dość, by przeżyć do następnych połowów.
Chodziły pogłoski, że tym razem ryby w morzu było ponad wszelką obfitość.
Mieli za sobą lata nieurodzajne, lecz przyszłość rysowała się w jaśniejszych barwach.
Raija też czekała. Zapasy zostawione przez Karla wystarczyły jej na przeżycie, a
dzięki pomocy Anttiego nie zaznała głodu. Mogła nawet podzielić się z kimś, kto miał mniej
od niej. Z młodą kobietą znad fiordu, której mąż, Fredrik, wypłynął razem z Kristianem i
Karlem na północ.
Tego roku dołączył do rybaków brat Fredrika, czternastoletni Hans. Cztery lata temu
zmarli ich rodzice i chłopiec zamieszkał z bratem i szwagierka. Hans miał wprawdzie
zamężne siostry na wyspach na północy i zachodzie, ale nie chciał opuszczać brzegu fiordu,
nad którym przeszło jego dzieciństwo. Tak było z tymi, którzy rodzili się u ujścia rzeki, gdzie
góry sięgały nieba, a sosnowe lasy porastały równiny - nie mogli się obejść bez zapachu
sośniny i szmeru płynącej wody.
Eva była drobnej postury, nawet Rai ja wydawała się przy niej wyższa niż w
rzeczywistości. Hans służył bratowej za pomocnika, a choć był ledwo podrostkiem i nie miał
siły mężczyzny, oznaczał dodatkową parę rąk do pracy.
Tej wiosny musiała obejść się bez niego, zdana na własne siły i towarzystwo
czteroletniej córeczki Elise.
Wszystko szło więc jej jak po grudzie. Eva była w ciąży, spodziewała się rychłego
rozwiązania, tym niecierpliwiej więc wypatrywała powrotu męża i szwagra.
Raija nie znała jej dobrze, ale wiedziała, że Evie źle się powodzi. Nie urodziła się nad
fiordem, a rodzina Fredrika przeniosła się w inne strony, nikt więc nie poczuwał się do tego,
by wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Dlatego też Raija posłała jej przez Anttiego rzeczy, na
których jej zbywało.
Gest przyjaźni, ani nazbyt nachalny, ani uwłaczający dumie tamtej kobiety. Raija nie
prosiła o podziękowania, nie żądała przysług. Robiło jej się jedynie ciepło na sercu, gdy
mogła okazać pomoc bliźniemu. Kiedy wrócą mężczyźni, życie Evy, dziewczynki i nowo
narodzonego dziecka pobiegnie znów normalnym torem.
Dobrze było myśleć o tym.
A jednak świadomość rychłego powrotu rybaków napawała ją także przestrachem. Na
pewien sposób tęskniła za Kallem. Nawet po wizycie Mikkala tęskniła za mężem.
Należeli do siebie. Nie mogła żyć samotnie, a Mikkal był dla niej stracony. Mikkal ją
kochał, ale nie potrafił nawet rozpoznać własnej córki w dziecku zrodzonym z ich miłości,
dziecku, którego tak pragnął. Marzenia o Mikkalu nie służyły niczemu. Kalle był jej mężem,
w nim musiała pokładać wszelkie nadzieje.
Dlatego właśnie się bała.
Obawiała się, jak przyjmie ludzkie gadanie. Pamiętała dobrze ciężkie chwile, które
przeżywał wraz z narodzeniem Mai. Ludzie gadali tamtym razem, gadali i teraz. Wtedy Raija
ż
yła w strachu, bo wiedziała, że rodzi dziecko Mikkala. Teraz żyła w strachu, bo wiedziała, że
Kalle będzie podejrzewał to samo.
Cała wieś tak myślała. Tylko Raija znała prawdę. Dziecko, które nosiła pod sercem,
poczęła z Kallem, ale nie mogła tego udowodnić. Będzie patrzył na nią z powątpiewaniem i
rozczarowaniem aż do narodzin, może dłużej.
Ta świadomość sprawiała jej ból. Chciała oszczędzić mu cierpień, ale nie za cenę nocy
z Mikkalem.
Jej życie podążało krętą ścieżką.
Rybacy wrócili z Finnmarku wcześniej, niż się spodziewano.
Antti był przypadkiem w domu. Z cypla otwierał się wspaniały widok na północ.
Stojąc w progu, Antti dostrzegł żagiel i prowadził go wzrokiem, aż ten stał się czymś więcej
niż niewyraźną plamką na powierzchni wody.
Z trwożnym przeczuciem śledził łódź wpływającą do fiordu i biorącą kurs na wschód,
ku zabudowaniom na brzegu.
Tylko jedna łódź.
W cichości ducha podziękował, że to ten kuter, by zaraz przekląć tę myśl.
Kiedy łódź zbliżyła się do lądu na tyle blisko, że mógł rozróżnić sylwetki, przepełniły
go radość i ból. Sam nie wiedział, co z większą mocą.
Przygarbiony zszedł nad wodę, minął dom z bali, który od wiosny czekał na powrót
właściciela. Tuż obok leżało kolejne opuszczone gospodarstwo.
Wreszcie rybacy postawili stopy na kamienistej plaży swojej wioski.
Uśmiechali się z ulgą, drapali po brodach i po włosach, dowcipkując o wszach,
pasażerkach na gapę. Tubalnymi głosami wychwalali obfitość połowów. Kieszenie mieli
pełne brzęczących monet.
Dość na daninę, dość na jedzenie i spłatę długów. Dość na własne zachcianki.
Mrugali porozumiewawczo do Anttiego. Część pieniędzy zmieniła już właściciela.
Taki był zwyczaj i Kesaniemi znał go dobrze. Mężczyzna potrzebował rozrywek na
północnym szlaku. Wódka grzała duszę zmarzniętego rybaka. Nie tylko wódka...
Ś
miali się rubasznie. Rzecz jasna, wieźli ze sobą podarki dla pań serca. Płat sukna,
szykowną chustę, ozdobną spinkę. Żony nie będą narzekać, kiedy dostaną prezenty z
Finnmarku i własnego męża na okrasę. Znów wybuchnęli śmiechem.
Antti milczał. Znał kogoś, kto nie dostanie podarków. Znał dwie takie kobiety.
Ś
miech ucichł. Rybacy przycumowali łódź i zeszli na ląd, niosąc skrzynie i worki.
Wiedzieli, że ich powrót nie umknął uwagi mieszkańców wioski. Zaraz zjawią się rodziny z
wozami, na których zawiozą do domów swój dobytek.
Cisza stała się bolesna, spojrzenia ukradkowe.
Mężczyźni chrząkali, ale nikt się nie odezwał. Nie mieli odwagi.
Antti zwrócił się do syna. Nie ogolona twarz Reijo była spalona słońcem i osmagana
wiatrem, włosy zwisały mu do ramion. Wokół ust pojawił się wyraz zaciętości.
Zrobił krok w kierunku ojca. Zdawał sobie sprawę, że ojciec zna już prawdę, i
wiedział, co powinien zrobić.
Myślał nad tym podczas żeglugi na południe, wzdłuż wybrzeża. Myślał nad tym od
tamtej chwili, kiedy zdarzyła się tragedia.
- Rozbili się - powiedział spokojnie, jakby w odpowiedzi na nieme pytanie ojca. -
Zaraz jak dotarliśmy na łowiska. Wszystko dobrze szło, ryba brała. Trzymaliśmy się razem,
ale tamtego dnia odpłynęli dalej niż my. Za daleko. Poprzedniego wieczora zanosiło się na
niepogodę i uznaliśmy, że trzeba dać baczenie...
- Co się stało?
Pozostali mężczyźni zbili się w gromadę, czekając na swoich bliskich. Czekali i na
tych, którym mieli przekazać złe nowiny. Byli posłańcami śmierci, ale zdążyli się już
przyzwyczaić do tej myśli. Wypadek napełnił ich bólem i goryczą, ale przecież czas goi rany,
a życie musi toczyć się dalej. Tyle innych zdarzeń oddzielało tragedię od teraźniejszości.
Sprzyjało im szczęście, a teraz nie dane im było okazać radości. Musieli ukryć ją głęboko pod
maską żałoby, którą dawno już wyrzucili z serc.
Tyle tylko byli winni rodzinom zaginionych rybaków.
Reijo usiadł ciężko na swoim worku żeglarskim i nie patrząc na ojca, ciągnął
beznamiętnym tonem:
- Wiatr się wzmógł i przyszła nagła zmiana pogody. Większość łodzi szukała
schronienia na lądzie. Wiatr przygnał mgłę, nie widzieliśmy, kto jest z nami, a kogo brakuje.
Myśleliśmy, że Karl i Kristian pozostali z tyłu...
Nabrał powietrza. Wspomnienia sprawiały mu wyraźny ból, dotąd ukrywał je głęboko.
- Sztorm szalał przez dwa dni i nikt nie mógł wypłynąć. Chcieliśmy ruszyć z pomocą,
ale byliśmy bezradni. Stawiać żagle w taką pogodę to czyste szaleństwo. Myśleliśmy o nich,
ale nie mogliśmy zapominać o własnym życiu. Kiedy się rozjaśniło, straciliśmy już wszelką
nadzieję, ale opłynęliśmy wyspy, sprawdziliśmy każdą zatoczkę, gdzie mogli szukać
schronienia. Nic nie znaleźliśmy, żadnych szczątków łodzi. Rybacy z wysp twierdzili, że
musiało zwiać ich na pełne morze, a tam szukaj igły w stogu siana. Ciągnęliśmy to jeszcze
przez tydzień...
Antti nie odezwał się. Zgadzał się z Reijo, że nie mogli zapobiec nieszczęściu.
Jakże miał przekazać te wieści Raiji? Została sama, bardziej osamotniona niż
kiedykolwiek przedtem.
- Jak ona się czuje?
Głos syna przerwał mu rozmyślania.
- Jak się ma Raija?
- Nie najlepiej - Antti niczego nie ukrywał.
W krótkich zdaniach zrelacjonował synowi wydarzenia, nie pominął żadnego
szczegółu. Z każdym ojcowskim słowem rysy twarzy Reijo twardniały. Antti znal jego myśli,
byli podobni do siebie jak dwie krople wody.
- Sam jej o wszystkim powiem!
Reijo podniósł się. Miał ledwie dziewiętnaście lat, a zachowywał się jak dojrzały
mężczyzna. Dla Anttiego wciąż był chłopcem, jego synem.
Przez te miesiące zdążył jednak nabrać powagi, która usunęła z jego duszy resztki
chłopięcości.
Antti ujrzał to wyraźnie.
Reijo zawsze był rozwinięty ponad wiek, psychicznie i fizycznie.
Teraz rozrósł się jeszcze w barach, nabrał krzepy, urósł kilka cali. Nie był wysoki, ale
z pewnością wyższy niż na przednówku. Z dumą przyglądając się synowi, Antti postanowił
ułatwić mu zadanie.
- Idź do Raiji - powiedział, jakby nie słyszał słów Reijo. - Zanieś rzeczy do domu,
ogarnij się i idź do niej...
Reijo nie poruszył się i nie odwrócił wzroku.
- Nie rozumiesz mnie, ojcze - odrzekł powoli. - Wezmę ze sobą worek.
Antti spojrzał na niego przeciągle. W jego wzroku kryło się nieme pytanie. Czy syn
wiedział, na co się poważa?
Zdecydowany wyraz zielonych oczu Reijo powiedział mu, że syn dobrze przemyślał
swój krok.
- Niech sama zdecyduje - rzekł jedynie. - Ja zajmę się Evą. Idź do Raiji...
Na podwórzu przed domem Raiji panowała cisza. Reijo miał nadzieję, że dotrze do
drzwi nie zauważony, nie chciał przysparzać dziewczynie dodatkowych cierpień. Wieści,
które niósł, były i tak nazbyt okrutne.
Zapukał do drzwi, ale nikt nie odpowiedział.
Pchnął je z wahaniem i wszedł do środka. W izbie panował idealny porządek. Reijo
wiedział, że Raija poczytywała sobie za punkt honoru, by dbać o obejście. Wielu zazdrościło
jej nawet tego, że mieszka w solidnym domu. Dla właścicieli chat okładanych darnią
dziewczyna z Tornedalen była solą w oku.
Cicho wypowiedział jej imię.
Nikt nie odpowiedział.
Reijo położył worek przy drzwiach i zrobił trzy kroki, by otworzyć drzwi do sąsiedniej
izdebki.
W środku było równie schludnie. Reijo zamknął drzwi i wyszedł na podwórze. Gdzie
mogła być?
Zaniepokoił się, może Isak wpadł na kolejny szatański pomysł... Niemożliwe. Isak
zobaczył żagiel i powracającą łódź. Zdążał teraz zapewne nad fiord, bardziej zainteresowany
nowinami z północy niż losem Raiji.
Raija nie mogła odejść daleko, skoro Anttiego nie było w pobliżu.
Zszedł nad rzekę, która przecinała równinę, a jednocześnie jak niebieska, falująca
wstążka łączyła ze sobą porozrzucane domostwa osady.
Dla Reijo była niebieską nitką, na którą nanizały się kolejne wydarzenia z jego życia.
Tyle się zdarzyło nad brzegami tej rzeki...
Tutaj po raz pierwszy zrozumiał, że kocha Raiję, tutaj bil się o nią z Karlem, w tym
samym miejscu porzucił nadzieję, że ją zdobędzie.
A teraz?
Reijo nie wiedział, co myśleć. Karl nie żył, on został przy życiu. Raija nie kochała
ż
adnego z nich prawdziwą miłością.
Nigdy jej jednak nie zawiedzie. Przenigdy.
Znalazł Raiję nad wodą, zajętą praniem. Maja bawiła się kamykami.
Jego zielone oczy wypełniły się czułością dla tych dwu istot. Stał chwilę, sycąc się
widokiem. Nie chciał zakłócać tej idyllicznej sceny.
Jak zwierzęta potrafią zwietrzyć intruza, tak i Raija poczuła na sobie czyjś wzrok.
Podniosła spłoszona oczy, ale zaraz potem jej twarz się rozjaśniła. Wargi bezgłośnie
wyszeptały jego imię. Uśmiech zgasł, patrzyła na niego rozszerzonymi źrenicami.
Maja też go zauważyła. Widok silnego jasnowłosego mężczyzny obudził w
dziewczynce mgliste wspomnienia. Podreptała niezdarnie w jego kierunku i ufnie objęła za
nogę.
- Reijo! - krzyknęła triumfalnie.
Reijo zwichrzył jej włosy, nie odrywając wzroku od Raiji. Podniosła się ociężale i
otarła zaczerwienione dłonie o rąbek fartucha.
Ujrzał to, o czym wioska wiedziała od dawna. Jej kibić nie była już wiotka i wąska,
Raija spodziewała się dziecka. Złe nowiny nie mogły przyjść w gorszym momencie.
Poczuł, jak bardzo jest bezsilny.
- Gdzie jest Karl, Reijo? - spytała sztywno. - Gdzie jest Kalle?
Nawet Maja poczuła zmianę jego nastroju. Nie głaskał już jej, jego dłoń ciężko i
nieruchomo spoczywała na głowie dziewczynki.
Matka Mai nie poruszyła się, tylko patrzyła na przybysza. Maja też się nie odezwała,
choć miała ochotę krzyczeć, by zwrócić uwagę na siebie. Instynkt podpowiadał jej, że tym
razem na nic się to nie zda. Zaczęła ssać kciuk, drugą rączką trzymając się nogi Reijo. Tak
było bezpiecznie.
- Karl nie wrócił - odrzekł głucho Reijo. Światło w oczach Raiji zgasło. Zachwiała się.
Nie myśląc o dziecku, rzucił się do przodu, by ją podtrzymać.
Z tyłu, za nim, Maja uderzyła w krzyk. Kiedy Reijo wyrwał się z jej uścisku,
dziewczynka przewróciła się i potłukła, ale rozczarowanie, że ją opuścił, było boleśniejsze od
zadrapań. Reijo podtrzymał Raiję i ułożył ją na miękkiej trawie na brzegu.
Nadąsana Maja podążyła za nim i bez słowa zatrzymała się przy matce. Reijo ocierał
policzki Raiji skrawkiem fartucha zmoczonym w wodzie.
W końcu Raija przyszła do siebie. Zacisnęła zęby i odgarnąwszy włosy z czoła,
usiadła z trudem.
- Opowiedz mi wszystko - wyszeptała, zwracając na niego wzrok.
Reijo ukucnął przed nią. Nie odrywając od niej spojrzenia, zaczął mówić.
Trochę się zdziwił, że mu nie przerywała, ani jednym drgnieniem twarzy nie okazała
uczuć. Zamknęła się w sobie, nawet jemu broniąc dostępu do swego wnętrza.
Skonstatował w duchu, że go to zabolało.
Maja usiadła obok matki. Na swój dziecięcy sposób czuła, że stało się coś złego, i
chciała pomóc. Przytuliła się do Raiji i głaskała ją po ręce.
Raija zdawała się tego nie dostrzegać. Patrzyła przed siebie, na Reijo, a poprzez niego
w wieczność, której nie widział. Nigdy nie lubił tego jej stanu zadziwiającej nieobecności.
- Może jednak przeżyli, mimo że ich nie odnaleźliście? - spytała z próżną nadzieją w
głosie.
Reijo potrząsnął przecząco głową.
- Przepatrzyliśmy wszystkie wyspy, Raiju. Za daleko wypłynęli, nie mieli żadnych
szans... Sami ledwie dobiliśmy do brzegu. Mgła była tak gęsta, że ginął w niej dziób łodzi...
- Rozumiem...
Schyliła głowę, wargi jej zbielały, twarz pokryła się bladością, uwydatnioną przez
kontrast z kruczoczarnymi włosami. W oczach kryła się rozpacz, której nie musiała wyrażać
słowami, Reijo i tak ją rozumiał. Kiedy się odezwała, była na krawędzi płaczu:
- Co będzie ze mną, Reijo? Co będzie ze mną, Mają i dzieckiem, którego oczekuję?
Jej rozpacz miała uzasadnienie. Los samotnej kobiety był nie do pozazdroszczenia,
zwłaszcza zaś los kobiety obdarzonej dziećmi i nie cieszącej się sympatią otoczenia.
Prowadzenie gospodarstwa w pojedynkę nie należało do łatwych zadań, choć Raija
dawała sobie radę pod nieobecność Karla. Bez dodatkowych dochodów z ryb ich życie
stałoby się nie do zniesienia.
- Tutaj nie mogę łowić... - pisnęła.
Mimo powagi sytuacji Reijo uśmiechnął się. Raija nie lubiła wody. Odnoga fiordu,
przy której mieszkali, wydawała jej się morzem.
- Znajdziemy na to radę - odrzekł spokojnie. Jeszcze nie nadszedł odpowiedni
moment, by powiedzieć jej o postanowieniu, które powziął.
Raija wciąż znajdowała się w stanie szoku, musiał dać jej ochłonąć i wtedy wyłożyć
swoje argumenty. Ojciec miał rację, decyzja należy do Raiji. Jeśli odmówi, nie pozostanie mu
nic innego, jak strzec jej z daleka, tak jak to czynił do tej pory.
- Idź do domu.
- Pranie - sprzeciwiła się drżącym głosem. Reijo spojrzał na nią z czułością.
- Ja to zrobię, moja mała. Zabierz Maję do domu. Przyjdę, jak się uporam z twoim
praniem.
Skinęła mechanicznie głową i ruszyła do domu z Mają na ręku. Biedaczki, westchnął.
Jedna straciła męża, którego na swój sposób kochała, druga jedynego ojca, jakiego znała.
Nim wszedł do domu, Raija zdążyła zaparzyć kawę. Na stole stal kubek Karla. Udał,
ż
e tego nie widzi, choć w tej samej chwili zrozumiał, że Raija domyśla się jego zamiarów.
Nie zdradził się ani słowem, lecz ona już wiedziała.
Wszak zostawił worek pod drzwiami! Worek go zdradził i tych kilka słów pociechy,
które rzucił.
- Ostatnie ziarna kawy - powiedziała Raija, siadając po drugiej stronie stołu. Maja
bawiła się na podłodze. Reijo zauważył, że dziewczynka potrafiła zająć się sama sobą.
Raija sięgnęła po swój kubek i napełniła go do połowy.
- Oszczędzałam kawę na powrót Karla... Pociągnęła spory łyk. Reijo nie mógł
pozwolić, by drogocenny płyn wystygł. Zaczął pić, choć w takich okolicznościach kawa
nabrała aż nadto gorzkiego smaku.
- Ale wyjdzie na to samo...
Reijo wiedział, że Raija czyta w jego myślach. Pozostało tylko ubrać je w słowa,
zapytać ją o zdanie. Proste, a takie trudne!
Znali się od dawna. Na dobrą sprawę był jej bliższy niż Karl, lepiej rozumiał jej
marzenia, uczucia, nastroje...
Łączyły ich wspólne korzenie.
A jednak trudno mu było zdobyć się na szczerość. Wiedział, że Raija nie ma wyboru,
musi się zgodzić. To mąciło jego radość, wolałby dać jej możliwość odmowy.
Z drugiej strony Raija była nieobliczalna, patrzyła na świat z innej perspektywy. I
miała nadzwyczaj rozwinięty instynkt przeżycia.
Ś
ciskał kubek w silnych, spracowanych dłoniach, poznaczonych pajęczyną nie
domytego brudu. Bał się spojrzeć jej w oczy, ale musiał. Odrzucił z czoła jasne włosy i
poszukał jej wzroku. Raija spoglądała na niego wyczekująco, jakby już dawno odgadła jego
plany.
- Dużo myślałem od tamtego wypadku - wykrztusił w końcu. - Nie możesz zostać
sama. Myślałem o Mai... - Uśmiechnął się miękko, a jego twarz przybrała wyraz łagodności. -
Będzie ci trudno bez dodatkowej pary rąk do pracy. Tobie, malej i dziecku, które nosisz...
- Wyrzuć to z siebie - uśmiechnęła się Raija. - Nie musisz się tłumaczyć, Reijo. Mów!
Wysunął w przód podbródek pokryty jasnym zarostem.
- Zajmę się tobą, Mają i dzieckiem, jeśli mi na to pozwolisz.
Wreszcie!
Teraz wszystko zależało od niej. Chyba nie była niechętna jego zamiarom, skoro się
tak zachowała, zmusiła nieomal do tych słów. Prawdę mówiąc, Reijo zwlekałby dłużej.
- Czego oczekujesz w zamian?
Spojrzał na nią ze zdumieniem. Co miała na myśli? Raija nie odwróciła spojrzenia, jej
twarz nie drgnęła. Zadała to pytanie z pełną powagą.
- O co ci chodzi? - spytał podenerwowany. Wstał i znów usiadł. - O co ci właściwie
chodzi, Raiju?
- Chcesz się nami zająć - odrzekła. - Niewielu uczyniłoby to bez zapłaty. Pytam, czego
oczekujesz za opiekę. Jeszcze nie odpowiedziałeś.
Reijo był w szoku. Jakże mogła myśleć w ten sposób? Jak mogła sądzić, że chce ją
kupić? Za kogo go uważa?
- Więc, twoim zdaniem, takim się stałem mężczyzną? - rzucił wzburzony. - Jesteś
ż
oną mojego najlepszego przyjaciela, który niedawno zginął. Jesteś osobą, którą cenię ponad
wszystko w świecie...
- Wiem - przerwała mu łagodnie. - Właśnie dlatego pytam...
- Co to byłaby za miłość? - rzucił ze złością. Raija znała jego uczucia, od samego
początku o nich wiedziała. Nie mogli udawać, że nic się nie stało. Nie mogli tkwić w
kłamstwie.
- Czy naprawdę uważasz, że mógłbym zmusić cię do czegokolwiek, Raiju? - Chwycił
ją za dłonie i ścisnął mocno. Zajrzał jej prosto w oczy i nie pozwolił, by odwróciła wzrok. -
Sądzisz, że chcę kupić uczucie właśnie teraz, kiedy potrzebna ci moja pomoc i wsparcie?
Robię to w imię przyjaźni, uparta kobieto! Wiem, komu dałaś serce, i nie proszę o nic. Nie
proszę o twe ciało, Raiju Alatalo Elvejord. Nie proszę o nic, czego sama nie zechcesz mi
ofiarować. Chcę ci jedynie pomóc, a to uczynię najlepiej, mieszkając z tobą. Nie proszę o
miejsce w twoim łożu. Chcę tylko być blisko ciebie, chronić cię, być ci przyjacielem i
podporą, tak byś i ty była moją przyjaciółką i podporą...
Zgięła dumny kark. Reijo uśmiechnął się słabo, bo nieczęsto jej się to zdarzało.
- Nie powinnam była pytać - westchnęła. - Wybacz mi podejrzliwość. To tak boli,
Reijo, tak strasznie boli. Nie to, że moje życie będzie jeszcze trudniejsze. Chodzi o Kallego.
Kochałam go, nie tak jak Mikkala, ale kochałam. Teraz dopiero rozumiem, jak bardzo... To
tak boli...
Reijo skinął głową ze zrozumieniem. Znał to uczucie, ale uważał, że nie można zbyt
długo nosić w sercu żałoby, bo zamieszka tam na zawsze.
- Więc jak będzie, Raiju, mogę zostać? Skinęła głową prawie niezauważalnie. Potem
chrząknęła i powiedziała:
- Tak, Reijo, będę wdzięczna, jeśli zostaniesz. Pozbędę się wyrzutów sumienia, że
składam wszystkie ciężary na barki twego ojca. Ma przecież własne życie.
Urwała, lecz po chwili dodała:
- Co na to powie? Co sobie pomyśli?
Reijo westchnął. Teraz nie żałował już, że powiedział ojcu o swym postanowieniu.
- Co sobie pomyśli? To samo, co inni. A co powie? Rozmawiałem z nim na brzegu.
Kazał mi iść do ciebie...
- To dobrze - odrzekła, uprzedzając kolejne pytania. - Nie dbam o to, co inni
powiedzą, ale liczę się ze zdaniem Anttiego. Twój ojciec jest mądrym człowiekiem, Reijo...
- Cieszę się, że przyjmujesz moją pomoc - powiedział Reijo z szerokim uśmiechem. -
Jestem pewien, że Kalle życzyłby sobie tego...
Raija spojrzała na niego z powątpiewaniem, a potem uśmiechnęła się. Reijo uczynił to
samo.
- Jestem pewien, że nie chciał, by tak się stało - poprawił się. - Nie ma jednak lepszego
rozwiązania, pamiętaj o tym. Znam jeszcze jednego człowieka, który przyznałby mi rację w
tym względzie...
Oboje wiedzieli, jak bardzo Karl potrafił być zazdrosny. Raija podejrzewała jednak, że
Mikkal dorównywał mu na tym polu. W czasie ostatniej wizyty dał popis zazdrości.
Pochlebiło to jej próżności, ale kiedy Mikkal odszedł, zmieniła zdanie. Uznała, że powinien
pozbyć się tej przywary. Zazdrość nie prowadzi do niczego dobrego.
- To moje życie - urwała rozmowę na ten temat. W chwilę potem mieli już inne
zmartwienie. Do izby wszedł Antti, wzburzony i zadyszany. Od razu spostrzegli, że zgubił
gdzieś swój nieodłączny kapelusz, który nosił w słońce i w niepogodę. Teraz nawet nie
zauważył jego braku. Musiało zajść coś poważnego.
Dopiero kiedy usiadł na drugim końcu ławy, którą zajmował Reijo, dostrzegli, że nie
jest sam.
W cieniu drzwi, tam gdzie nie docierało światło z małego okienka, stała dziewczynka
o dużych niebieskich oczach. W jej długich jasnych warkoczach tkwiły źdźbła słomy i listki,
ale mała nie zwracała na to uwagi.
Oba kciuki wsadziła do buzi, w jej wzroku kryło się przerażenie. Oczy czteroletniej
dziewczynki ujrzały coś, czego nie powinny były zobaczyć.
- Elise? - Raija rozpoznała w dziecku córkę Evy. - Dlaczego przyprowadziłeś ją ze
sobą?
Pożałowała swoich słów, kiedy na ich dźwięk dziewczynka skuliła się w sobie, jakby
ktoś ją uderzył.
- Nie powinna być u Evy? - dodała bezradnie. - Nie sądzisz, że matka jej potrzebuje?
Ona też kogoś straciła...
Zamilkła pod ciężarem spojrzenia Anttiego. Jego zielone oczy wyrażały ból. Zmieniły
kolor, tak jak morze zmienia barwę przed sztormem.
- Zabrałem ją ze sobą, Raiju... - zaczął zduszonym głosem. - Nie mogła tam zostać, nie
chciałem, by ci padlinożercy dostali ją w swoje łapy. Bogowie jedynie wiedzą, co by się z nią
stało. Musiałem zabrać ją ze sobą...
- Co zaszło?
Reijo chwycił ojca za ramiona i potrząsnął nim. Oczy Anttiego Kesaniemi rozjaśniły
się, ale ból wciąż malował się na jego twarzy.
Musiał zaczerpnąć tchu, zanim zaczął opowiadać. Elise córka Fredrika nie poruszyła
się w kącie za drzwiami.
- Znad fiordu poszedłem prosto do Evy. Chciałem powiedzieć jej o wszystkim. Czekał
ją równie ciężki los jak ciebie, Raiju... Wciąż jednak zatrzymywano mnie po drodze,
musiałem opowiadać, com wiedział. Na miejsce dotarłem zbyt późno. Ktoś był tam przede
mną. Spóźniłem się...
- Chyba nic złego się nie stało? - spytała ostro Raija. Była przerażona.
- Stało się najgorsze. Usłyszałem krzyk dziewczynki dochodzący ze stodoły.
Wszedłem do środka. Eva... powiesiła się. Elise siedziała u jej stóp.
Mówił po fińsku, by oszczędzić małej cierpień. Dość już widziała, po co budzić w niej
straszne wspomnienia.
- O, nie! - jęknęła Raija, instynktownie kładąc ręce na brzuchu. - Eva spodziewała
się... na dniach...
Antti skinął głową.
- Tego było dla niej za wiele. Ta wiosna ciężko ją doświadczyła. Eva musiała ujrzeć
swe przyszłe życie w samym tylko ponurym świetle...
Raija pochyliła głowę nad blatem stołu i rozpłakała się. Płakała za siebie, Karla,
Kristiana, Fredrika, innych zaginionych rybaków, ich żony i dzieci, za Maję, Evę i za Elise...
Najmocniej za Elise.
Reijo ścisnął jej dłoń.
- Zajmiemy się Elise - powiedział zdecydowanie.
- Będziesz miał liczną rodzinę, synu - zauważył Antti. - Bierzesz na siebie dużą
odpowiedzialność...
Reijo skinął głową, a Raija otarła łzy grzbietem dłoni.
- Wiem. Damy sobie radę.
Raija wstała i wolno podeszła do dziecka. Przestraszone oczy Elise śledziły każdy jej
krok, dziewczynka bała się, ale rozpoznała Raiję. Wiedziała, że Raija jest miła. A mamy nie
było. Wisiała w stodole, tak jakoś dziwnie, i nie odpowiadała na jej wołania. Milczała nawet
wtedy, kiedy Elise zaczęła ją szarpać. Twarz nie przypominała twarzy mamy. Taka straszna...
- Elise... - Głos Raiji brzmiał miękko. Jej głos zawsze nabierał miękkości w rozmowie
z kimś, kogo lubiła.
Wyciągnęła ręce ku dziecku.
- Podejdź do mnie, Elise.
- Mama - zażądała mała. Jej wargi drżały.
- Mama nie może przyjść - ciągnęła łagodnie Raija. - Tata też nie. Są razem, daleko
stąd, a my nie możemy pójść do nich.
- Nie?
Raija potrząsnęła przecząco głową i uklękła przed dziewczynką. Wciąż wyciągała
ręce, ale nie chciała małej do niczego zmuszać. W nagłym przebłysku myśli ujrzała inne
dziecko i inną kobietę. Jak długo raniła Ravnę, zanim w obcej kobiecie ujrzała matkę, zanim
nazwała ją matką?
Zrozumiała, ile bólu i cierpienia kryło się w braku akceptacji, bo teraz czuła lęk przed
tym samym.
- Możesz zostać ze mną, Elise. I z Mają. Możesz się z nią bawić, czy to nie byłoby
przyjemne? I zostaniesz z Reijo, a Antti będzie nas odwiedzać. Chcesz?
Wszyscy wstrzymali oddech, kiedy Raija rozmawiała z córką Evy. Nawet Maja
przyglądała się tej scenie z ciekawością. Wiele z niej nie rozumiała, ale w powietrzu wisiało
napięcie, które instynktownie wyczuwała.
- Chcesz zostać moją małą dziewczynką, Elise?
Dziecko nie odpowiedziało. Stało nieruchomo, patrząc na Raiję, taksując ją wzrokiem.
Jej strach zniknął, ale wyraz bólu, którego nie powinno być w oczach czteroletniej
dziewczynki, pozostał. Wyjęła kciuki z buzi i zrobiła dwa kroki do przodu, prosto w objęcia
Raiji.
Zamknęła ramiona na jej szyi i przytuliła się mocno.
- Moja mała dziewczynka - powiedziała Raija. - Nikt nam ciebie nie odbierze. Tu
jesteś bezpieczna.
Maja nie rozumiała, dlaczego matka tuli obce dziecko, więc wdrapała się na kolana
Reijo, by zdobyć zainteresowanie dorosłych.
Reijo uśmiechnął się do niej.
- Masz siostrzyczkę - powiedział. O tym Maja wiedziała od dawna, od mamy. Nie
sądziła jednak, że siostrzyczka zjawi się tak szybko. Zresztą tak było lepiej, zyskała
towarzyszkę zabaw.
- To dobrze - uznała, nawet nie wiedząc, że rodzeństwo, o którym wspomniała matka,
miało zjawić się później.
10
Droga powrotna na północny wschód zabrała Mikkalowi miesiąc. Śnieg zdążył
stopnieć, więc musiał pieszo wędrować przez płaskowyż. Wdrapywał się na góry, przeprawiał
przez rzeki, mijał wrzosowiska. Miejscami, nawet o tym nie wiedząc, przekraczał granice.
To była jego ojczyzna. Laponia, kraina Saamów na długo przedtem, zanim Szwedzi,
Finowie i Norwegowie nazwali ten kraj swoim. Na długo przedtem, zanim obcy zaczęli
ś
ciągać daninę z tych, którzy żywili się darami przyrody. Zanim przysłali osadników na ich
ziemie.
Laponia należała do Lapończyków, zanim najeźdźcy wybudowali kościoły Chrystusa
na pustkowiach, zabronili oddawać cześć innym bogom, spalili szamańskie bębny i kazali
chrzcić dzieci swoimi imionami.
Norwegowie mogli nazywać go Mikkelem Persenem i zmuszać do wiary w
Zbawiciela, lecz on na zawsze pozostanie Mikkalem synem Pehra i zawsze wierzyć będzie w
to, co oczy widzą i uszy słyszą. A ten kraj nie przestanie być własnością jego ludu.
Przez całą drogę żył wspomnieniami godzin spędzonych z Raiją w Lyngen.
Wspaniałych, choć zbyt krótkich godzin.
Spotkania z Raiją nie mogły ukoić tęsknoty Mikkala, jedynie wzmagały jego ból.
Dziewczyna stawała się coraz bardziej nieosiągalna, a powrót do szarej rzeczywistości coraz
trudniejszy. Zastanawiał się, jak Sigga przyjmie jego powrót.
I ojciec...
Reakcji ojca Mikkal obawiał się bardziej. Siggę zdoła sobie podporządkować, zresztą
mógł żyć bez jej miłości. Jego serce biło dla tej, której lok nosił w skórzanym woreczku na
piersi. Dopiero teraz w pełni uświadomił sobie, co utracił.
Mikkal gardził sobą. Wybierając między rodowym zobowiązaniem a uczuciem,
sprzedał miłość...
Dotarł do domu pod wieczór, prawie dwa miesiące od dnia, kiedy wyruszył.
Sigga przywitała go tak, jak się spodziewał. Milczeniem. Ojciec - gniewem.
Zaciągnął go do swojej jurty i zaczął prawić mu wymówki tak głośno, że słyszeli go
wszyscy w obozowisku.
- Co, do diabła, przyszło ci do głowy, chłopcze? Czy przystoi dorosłemu mężczyźnie
zachowywać się jak głupiec? Byłeś nam tutaj potrzebny, nie rozumiesz? To twój psi
obowiązek, słyszysz, co mówię, Mikkal?
- Znam swoje obowiązki - odparł z uporem Mikkal, lekceważąc ostrzegawcze
spojrzenia matki. Nigdy dotąd nie sprzeciwił się ojcu, milczał, przedkładając obowiązek
wobec rodziny ponad wszystko. To właśnie stanowiło tragedię jego życia.
- I ja mam w to uwierzyć - powiedział Pehr z goryczą. Poczerwieniał na twarzy, z
trudem hamował gniew. Podczas nieobecności syna układał przemowę na jego powrót i
poprzysiągł sobie, że nie będzie niczego owijać w bawełnę. Teraz zaś, kiedy winowajca
siedział naprzeciwko niego, nie potrafił znaleźć właściwych słów. Chłopak miał czelność mu
się sprzeciwiać!
- Całe dwa miesiące musieliśmy dawać sobie radę bez ciebie, kiedy ty gziłeś się z tym
diabelskim nasieniem, z tą przeklętą córką Erkkiego Alatalo. Przeklinam dzień, w którym
moja stopa stanęła w domu tego wieśniaka z Tornedalen. Przyniósł mi jedynie ból i okrył
hańbą całą moją rodzinę. Przejrzyj na oczy, synu, przynosisz wstyd mnie, matce, żonie i
synowi. Zapomniałeś o nich? Ta kweńska dziewka sprawiła, że zapomniałeś o takich
drobnostkach?
Twarz Mikkala była jak wykuta z kamienia. Miał ochotę rzucić się na ojca, zmusić go,
by odwołał pogardliwe słowa, które cisnął mu w twarz. Wiedział jednak, że niczego nie
zyska. Zrozumiał, że tu jest jego miejsce. Podczas wędrówki przez płaskowyż Mikkal
uświadomił sobie, że Raija ma swój dom nad fiordem, a on należy do tej niezmierzonej krainy
pod otwartym niebem, pachnącej dymem z ognisk, skórą, suszonym mięsem i turzycą.
Nie powinien prowokować ojca. Pehr puści słowa mimo uszu, sam bowiem był mocny
w gębie, ale nie wybaczy, jeśli syn podniesie na niego rękę.
Pehr nie umiał się bić i musiał zdawać sobie sprawę, że syn bez trudu powaliłby go na
ziemię.
Mikkal przewyższał ojca siłą fizyczną i Pehr nie do końca potrafił to zaakceptować.
Wobec innych pysznił się synem, ale w głębi duszy zazdrościł mu sprawności, którą natura go
nie obdarzyła. Uważał przy tym, że Mikkal marnuje życie. Pehr widział świat w ostrych
kontrastach. Wygrać lub przegrać, przeżyć lub zginąć, mieć więcej lub stracić wszystko.
Wyższe uczucia, które targały Mikkalem, były mu obce. Nie mógł zrozumieć, że istnieje
miłość, dla której mężczyzna ryzykuje swoje mienie i cześć.
Dlatego właśnie Mikkal ograniczył się do jednego zdania, które wypowiedział przez
zaciśnięte zęby:
- To było konieczne.
Pehr roześmiał się wzgardliwie, uderzając się w kolana. W ostatnim czasie stracił
kilka zębów, co Mikkal skonstatował z odrazą. Podświadomie szukał w ojcu cech, które
wzmacniały niechęć i wstręt do niego. Czynił tak, by znaleźć nową pożywkę dla nienawiści.
- Konieczne! Dobre sobie! Konieczne! Myślałby kto, że w domu nie masz kobiety.
Takiej, że lepsza nie mogłaby ci się trafić.
- Siggi w to nie mieszaj! - syknął Mikkal.
- Już jest zamieszana - odrzekł Pehr. - Zapomniałeś o odpowiedzialności za nią? Za
ż
onę? Matkę twojego potomka? Gdybyś był mężczyzną, postarałbyś się o kolejne, na jednym
synu nie zbudujesz rodu. Skoro jednak nie potrafisz dbać o jedyne dziecko, nie rób
następnych. Bardziej ci chyba zależy na tym, by zapłodnić tę sukę z Lyngen...
- Milcz! - Mikkal pobladł. Ręce mu się zatrzęsły, ale zdołał opanować wściekłość.
Gdyby na miejscu ojca był ktoś inny, pożałowałby takich słów.
- Prawda bywa gorzka - stwierdził Pehr z uśmiechem - ale przez to nie staje się
nieprawdą. Mówiłem ci to już wcześniej, ale powtórzę po raz kolejny i ostatni: Trzymaj się z
daleka od córki Erkkiego Alatalo - niech jego ród będzie przeklęty na wieki! Trzymaj się z
daleka od tej czarnowłosej wiedźmy! Niech więcej nie słyszę, że mój syn zhańbił swoją
rodzinę przez nią, tę dumną i upartą diablicę, Raiję Alatalo! Wypluł te słowa, jakby zawierały
truciznę lub jakby wypowiedzenie imienia dziewczyny ściągało chorobę.
- Jeśli choć raz sprzeciwisz się mojej woli, możesz nie wracać od tej bezwstydnicy.
Pehr przerwał i spojrzał na Mikkala z ukosa. Jego uśmiech nie wróżył nic dobrego.
- Nie wierzysz, że dotrzymam przyrzeczenia? - Pehr podniósł palec wskazujący. -
Więc pozwól, że wyjaśnię. Moje przyrzeczenia są więcej warte niż obietnice mego syna.
Zawsze dotrzymuję słowa. Jeśli twoje oczy spoczną na tej ladacznicy, wyrzeknę się ciebie.
Tak się stanie!
Pehr wstał demonstracyjnie i sztywno wyprostowany opuścił jurtę, zostawiając syna z
własnymi myślami. Żadne słowa, Mikkala czy Ravny, nie mogły odwieść go od
postanowienia. Stanowczość Pehra była powszechnie znana.
Matka i syn milczeli, póki nie nabrali pewności, że Pehr się oddalił.
Kłótnia przypominała wszystkie poprzednie scysje między ojcem a synem, które
wybuchały regularnie od chwili, kiedy Mikkal dorósł na tyle, by przeciwstawiać się woli
Pehra. Od chwili, kiedy pokochał Raiję...
I zawsze Ravna zgadzała się z Mikkalem, ale nigdy otwarcie nie występowała
przeciwko mężowi. Dopiero po jego wyjściu wygłaszała swoją opinię. Potem usiłowała
udobruchać Pehra, skłonić go, by spojrzał na świat oczami syna.
Ten rytuał niezmiennie się powtarza, pomyślał z rezygnacją Mikkal. Nie ukrywał
jednak, że rozmowy z matką były mu pociechą, i bardzo cenił jej milczące poparcie.
Potrzebował przyjaznej duszy.
Tym bardziej się zdziwił, kiedy Ravna nie wyraziła zachwytu jego długą
nieobecnością.
- Nie powinieneś był wyjeżdżać - powiedziała krótko. - Ailo zachorował,
potrzebowaliśmy cię. Tyle pracy spadło na barki innych. Nie pomyślałeś o tym?
- To było konieczne - powtórzył Mikkal.
Spojrzała na niego oczami, w których kryła się mądrość. Wzrok matki zawsze
sprawiał, że Mikkal czuł się lekkomyślnym dzieckiem.
- Aż tak konieczne, by nam zatruć życie? By poniżyć rodziców, żonę i dziecko? By
obciążyć wspólnotę dodatkowymi obowiązkami? Jesteś lepszy od innych, Mikkal?
Spuścił głowę.
- Coś zżerało mnie od środka - odrzekł po dłuższej chwili. - Byłem na krawędzi
szaleństwa, nie mogłem spać, nie mogłem pracować. Coś pochłaniało wszystkie moje myśli,
całą uwagę. Zatraciłbym się zupełnie, gdybym został...
- Teraz czujesz się lepiej? - spytała. Ravna umiała trafić w sedno rzeczy.
- Pozbyłeś się potwora, który zżerał ci duszę, synu?
Mikkal uśmiechnął się krzywo. Wyznanie przyszło mu z trudem, ale nie chciał
okłamywać matki. Tylko ona gotowa była go zrozumieć.
- Nie - wyrzekł z bólem w głosie. - Wciąż tam tkwi, równie potężny jak przedtem.
- Więc nie osiągnąłeś niczego? Jedynie nas zasmuciłeś...
- Przeżyłem chwile szczęścia - szepnął Mikkal tak cicho, że Ravna z trudem go
dosłyszała. - Ona też. Dla mnie jest najważniejsza. Nieważne, co powiesz, matko, co on
powie. Co ludzie gadają. Na zawsze pozostanie najważniejsza w moim życiu. Dałem jej
chwile szczęścia, to wystarczy. Z tą pewnością mogłem ruszyć w drogę powrotną, choć
wiedziałem, co mnie tu czeka...
Ravna westchnęła. Los tych dwojga przejmował ją niepokojem. Dawniej delikatnie
podsycała ich miłość, marzyła o tym, by Raija zajęła miejsce jej zmarłej córeczki, Laili.
Teraz żałowała. Powinna była zrozumieć już wtedy, że związek Mikkala i Raiji nie
miał perspektyw. Pehr nigdy by go nie zaakceptował.
Młodzi cierpieli, każde w samotności, a cierpienie jest pożywką miłości. Im bardziej
wyrzekali się siebie, tym mocniej tęsknili. Rozumiała ich ból, kiedyś sama kochała bez
wzajemności. Nauczyła się jednak znosić swój los z godnością i cenić jasne strony życia.
Szkoda, że Mikkal nie miał dość rozsądku, by uczynić to samo.
Sigga była dobrą kobietą i zasługiwała na lepsze traktowanie. Zgorzknienie i
rozczarowanie wyżłobiły pierwsze zmarszczki na jej młodej twarzy. Młoda żona nie powinna
mieć zmarszczek.
Ravna nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy na ustach synowej gościł uśmiech. To
też obciążało sumienie Mikkala. Miłość czasem buduje, lecz równie często rujnuje.
- Jak ona wygląda? - spytała, i tym razem rezygnując z matczynych napomnień.
- Pięknie - odrzekł Mikkal, łagodniejąc. Takim lubiła go najbardziej.
Z czułością w głosie opisał jej wszystko, co zdarzyło się w domku nad rzeką
pomiędzy górami daleko na zachodzie. Nie pominął żadnego szczegółu. I choć Ravne
zabolały szczere słowa syna, była mu wdzięczna za zaufanie.
Mikkal wiedział, że Ravna kocha jak własną córkę tę niezwykłą dziewczynę z
otwartych równin nad rzeką Torne na południu Finlandii. I zdawał sobie sprawę, że nie
zatajając niczego, wciąga matkę do spisku. Po tym wszystkim nie mogła go zawieść.
Ravna też o tym wiedziała i ta świadomość budziła w niej mieszane uczucia.
- To był ostatni raz - zapewnił ją Mikkal. Jego ściągnięta cierpieniem twarz
przyprawiała Ravne o ból serca. - Nie spotkamy się więcej. Nikt jednak nie może zabronić
nam czuć...
Mikkal mówił poważnie, lecz Ravna wiedziała lepiej. To nie był ostatni raz, to nie
było ostateczne pożegnanie.
I Raija, i Mikkal w to wierzyli, ale nie sposób przerwać łączących ich więzi w tak
łatwy sposób. Przed nimi jeszcze wiele zaprawionych bólem pożegnań...
- Sigga czeka na ciebie - rzuciła. - Powinieneś był wpierw pójść do niej, ale zawsze
możesz zrzucić winę na Pehra...
- Co z Ailo? - Dopiero teraz Mikkal spytał o syna. Ravna wzruszyła ramionami, z
trudem ukrywając uśmiech satysfakcji.
- Moje zioła pomogły, ale Sigga mi nie wybaczyła. Unika mnie, choć może przez
wzgląd na ciebie. Chłopiec ma się dobrze. Zaprzyjaźnij się z nim, Mikkal! - Słowa matki
zabrzmiały jak prośba i ostrzeżenie jednocześnie. Mikkal uniósł brwi w zdziwieniu.
- Co masz na myśli?
Nie chciała odpowiedzieć, ale w końcu uległa.
- Sądzę, że zbuntuje syna przeciwko tobie, Mikkal - stwierdziła z powagą. - Nie
pozwól, by tak się stało! Pokochaj go! Ofiaruj mu miłość, będzie musiał odpłacić ci tym
samym!
Mikkal uśmiechnął się, ale żarliwość, z jaką mówiła matka, wzbudziła jego niepokój.
Sigga była zdolna do wszystkiego...
Ż
ona przywitała go milcząco i ozięble. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
- Przykro mi, że cię zraniłem - powiedział Mikkal, nie wiedząc, jak zacząć. Nie
poczuwał się do przeprosin, ale postąpił zgodnie z wolą matki.
- Doprawdy? - Głos Siggi był przesiąknięty sarkazmem. Spojrzała na niego
pogardliwie. - Dała ci to, czego chciałeś?
Mikkal rozłożył ramiona.
- Spróbuj mnie zrozumieć, Siggo! Nie chodzi o ciebie. Gdyby na twoim miejscu była
inna, postąpiłbym tak samo...
Dopiero kiedy ujrzał wyraz twarzy Siggi, zrozumiał, że zachował się niezręcznie.
Ż
adna kobieta nie chciałaby usłyszeć takich słów z ust mężczyzny, któremu
poświęciła wszystko.
Mikkal zranił żonę silniej niż wtedy, kiedy nieoczekiwanie wyruszył na zachód.
- Wielkie nieba! - mruknął, ale było już za późno. Twarz Siggi pociemniała. Spojrzała
na niego przenikliwie.
- Możemy spróbować od początku - dodał ostrożnie. - Będę się starał, obiecuję. Dla
dobra dziecka. Dla twojego dobra... Daj mi jeszcze jedną szansę, Siggo!
Wypowiadając te słowa, Mikkal widział przed sobą twarz Raiji. Wzbudziłby jej
szacunek takim zachowaniem, może zdołałby jej udowodnić, że te wszystkie lata wcale go nie
zmieniły. Prosił Siggę, by mu dała nową nadzieję.
Te słowa Sigga powinna potraktować jak dar niebios. Przecież go kochała, zawsze go
kochała, a choć Mikkal nie potrafił odpłacić jej uczuciem, gotów był uczynić dla niej
wszystko. Poza tym, co pozostawiał dla tej jedynej, dla Raiji. Nie rozumiał, dlaczego Sigga
przygląda się mu oczyma pełnymi wzgardy. Ofiarowuje jej życie, jakiego pragnie, czyż nie?
Słowa żony raniły jak pchnięcia nożem.
- Spróbować od początku? Za kogo się uważasz, Mikkal? - roześmiała się drwiąco, jej
oczy lśniły zimnym blaskiem. - Kiedy odszedłeś, zobaczyłam cię w nowym świetle - ciągnęła
z dziwnym, dwuznacznym uśmiechem na wargach.
Mikkal nic nie rozumiał. Chciał zadać jakieś pytanie, ale Sigga nie dopuściła go do
głosu.
- Nigdy nie pojmiesz, jak bardzo cię kochałam. Próbowałam tysiące razy. Próbowałam
wybaczyć ci, że myślisz o niej. Próbowałam wybaczyć ci, że nie kochasz własnego syna, bo
nie ona go zrodziła. I że szepczesz jej imię, kiedy leżysz ze mną. Starałam się wybaczyć, że
nosisz na szyi skórzany woreczek, że przez sen zwracasz się do niej. I że żyjesz przeszłością,
odgradzasz się ode mnie murem wspomnień. Próbowałam zapomnieć, że porzuciłeś chore
dziecko, by pojechać do niej. Naprawdę próbowałam, Mikkal, więc nie każ mi zaczynać od
początku! Wystarczy!
- Mam cię zwolnić ze słowa? - spytał, skrywając starannie nadzieję w głosie.
- Zwolnić? - roześmiała się i potrząsnęła dumnie głową. Włosy starannie upięła w kok
na karku, dobrze wiedziała, że nie wytrzymują porównania z włosami Raiji. - Wtedy nie
miałabym nic - stwierdziła gorzko - ty zaś wszystko. Nie pozwolę na to, Mikkal. Odtąd zajmę
się chłopcem. Sobą i chłopcem, twoim synem. Dostanie to, co mu się należy...
- Czego więc chcesz?
Oddał jej inicjatywę. Wyrachowanie Siggi przeraziło go, napełniło poczuciem winy.
Kiedyś była pogodną dziewczyną. To on sprawił, że przybyło jej lat.
To przez niego twarz Siggi przedwcześnie pokryła się zmarszczkami.
- Pozostanę twoją żoną do końca moich dni - ciągnęła z zawziętością. - Przysięgam,
nigdy nie wypuszczę cię z rąk. Możesz łajdaczyć się, z kim chcesz, także z nią. Póki jednak
ż
yję, nie zwolnię cię z przysięgi. Zostaniesz mój. Mój, rozumiesz?
- Przecież tego właśnie pragnę - zdziwił się. Sigga pokręciła głową.
- To nie wszystko. Nie dotkniesz mnie. Jeśli zbliżysz się do mnie, poproszę
pierwszego lepszego noaidę, by rzucił na ciebie urok. Gdybym była na twoim miejscu, nawet
bym nie próbowała. Pozostanę twoją żoną przez resztę życia, Mikkal, ale nigdy już nie od-
poczniesz na moim łonie. Może wezmę sobie innego mężczyznę, nic ci do tego.
Pozostaniemy mężem i żoną, Mikkal...
- Co z chłopcem?
- To twój syn, czyż nie? A ty jesteś jego ojcem. Jeśli jednak usłyszę, że zadajesz się z
tą dziewką, to już go nie zobaczysz!
- Stawiasz ciężkie warunki, żono...
- A ty nie masz wyboru - odrzekła niemal kokieteryjnie. - Musisz je przyjąć, dobrze to
przemyślałam. Miałam mnóstwo czasu na myślenie.
Mikkal nie odrywał od niej wzroku.
- Czemu to robisz? - spytał w końcu głosem miękkim i pełnym współczucia. Nie uszło
to uwagi Siggi. Sigga była wrażliwą kobietą.
- Z nienawiści - powiedziała, niemal sycząc. - Z nienawiści. Wiele mnie nauczyłeś,
Mikkal. Nauczyłeś mnie kochać, nauczyłeś nienawidzić. Nikt nie potrafił miłować jak ja. Nikt
nie będzie silniej nienawidził, niż ja nienawidzę ciebie i jej. Dlatego to robię, Mikkal, dlatego.
Rozumiał, co gorsza, nie mógł jej za to winić. Sam był sobie winien.
- Masz rację - westchnął. - Muszę przystać na twoje warunki.
I pomyślał o Raiji, która wstawiła się za Siggą. Co by teraz powiedziała? Uznałaby, że
się starał? Zrozumiałaby Siggę? A może postąpiłaby podobnie? Mikkal wątpił. Raija potrafiła
kochać i nienawidzić, ale instynkt samozachowawczy pozwalał jej zachować wewnętrzną siłę
i odwagę do działania. Zawsze znajdowała najlepsze wyjście z sytuacji. Poza tym potrafiła
dzielić się uczuciem. To bolało najmocniej, ale Mikkal musiał spojrzeć prawdzie w oczy.
Raija umiała kochać na wiele sposobów i miała dar uszczęśliwiania ludzi.
Tej właśnie umiejętności Mikkal, dla spokoju własnej duszy, chętnie by jej odmówił.
Dla Raiji była ona jednak błogosławieństwem.
11
Daleko na południu, nad brzegiem rzeki zwanej Tornionjoki, rzeką Tome, leżało
cmentarzysko osłonięte posępnymi świerkami.
Drewniane krzyże opowiadały proste historie ludzi, którzy żyli po obu stronach
szerokiej, leniwie toczącej swe wody rzeki, i znaleźli spoczynek w rodzinnej ziemi.
Krewni i przyjaciele zmarłych wyryli na krzyżach ich nazwiska, nazwiska chłopów,
ich żon i dzieci. Najwięcej było grobów dzieci.
Większość mogił nosiła podobne daty z nieurodzajnych lat 1717 i 1718. Pamięć o nich
wciąż była żywa wśród ludzi z doliny.
Każda rodzina straciła kogoś w tamtym czasie, dziecko, dziadka, babkę, chorą żonę
lub męża. Tych, którzy nie mieli dość sił, by przetrzymać głód na chlebie z kory. Tych,
którym zabrakło grudki soli w wodnistej zupie, udającej posiłek.
Najsłabsi pomarli. Nędza i głód przerzedziły mieszkańców Tornedalen.
Niektórzy stawiali wszystko na jedną kartę, porzucali domostwa i ruszali na północ.
Do Ruiji - krainy, w której ponoć żyło się lepiej niż w Finlandii. Tam, gdzie w morzu była
obfitość srebrzystych ryb, wielkich jak wieloryby.
Nadmorska kraina, mlekiem i miodem płynąca, kraina marzeń.
Inni trwali, zapewniając byt rodzinie w sposób, który mógł wydać się brutalny, choć
dla nich stanowił najwyższą ofiarę. Zostawali w dolinie, wysyłając potomstwo do Ruiji. Zbyt
mocno wrośli w tę ziemię, by ją opuścić, lecz pragnęli dać własnym dzieciom szansę lepszego
ż
ycia.
Oznaczało to rozstanie na zawsze, wieczną niepewność co do losów ukochanych
synów i córek. Z miłości do dzieci gotowi byli wziąć na siebie ten ciężar.
Małe istoty opuszczały rodzinne strony, zdane tylko na siebie i życzliwość ludzi,
którzy przyjmowali je pod swój dach...
Pewnego czerwcowego dnia na nadrzecznym cmentarzu złożono w ziemi prostego
chłopa. Gromadka sąsiadów, przyjaciół i krewnych odprowadziła go na wieczny spoczynek.
Zmówiono modlitwę i odśpiewano kilka psalmów. Żałobnicy zasypali mogiłę i rozeszli się do
domów, złożywszy wyrazy współczucia wdowie i synowi.
Matka i syn stali w milczeniu nad grobem. Wymizerowana kobieta nosiła jeszcze
ś
lady dawnej urody w błyszczących od płaczu błękitnych oczach i złocistych włosach
upiętych na karku. Była niewielkiego wzrostu, trzymała się prosto jak leśny świerk. W czerni
wyglądała na szczuplejszą i starszą niż w rzeczywistości. Miała trzydzieści osiem lat.
Jej syn był drobny jak na swoje dziesięć lat. Po matce odziedziczył złocistą barwę
włosów, po ojcu ciemnobrązowe oczy. Najbardziej brązowe oczy w całej Tornedalen.
Erkki Alatalo dożył w zdrowiu czterdziestu jeden lat. Całe życie ciężko pracował dla
rodziny. Własnymi rękami wykarczował spłachetek ziemi i uprawiał go ze zmiennym
szczęściem. Zazwyczaj nie cierpieli głodu, poza tymi dwoma pamiętnymi latami, kiedy
doprowadzony do rozpaczy Erkki odesłał córkę do Ruiji. Wtedy nie znalazł lepszego
rozwiązania. Właśnie urodził się Matti i ojciec musiał dokonać dramatycznego wyboru.
Raija zawsze była jego oczkiem w głowie. Kiedy kolejnego roku zebrali przyzwoity
plon, na tyle obfity, by móc spłacić długi i nie przymierać głodem, Erkki wyrzucał sobie
tamtą decyzję.
Marja, jego żona, od początku sprzeciwiała się odesłaniu córki, ale Erkki upierał się
przy swoim. Teraz Marja musiała utwierdzać go w przekonaniu, że postąpił właściwie. Że
Raiji żyło się lepiej na północy.
Marja wątpiła, czy córce się poszczęściło, ale nie odważyła się dzielić tych obaw z
mężem. Nie chciała burzyć kruchego fundamentu, na którym Erkki opierał nadzieję. Zbyt
dobrze wiedziała, że mąż niesie większy ciężar na swoich barkach.
Erkki zabawiał Mattiego historiami z dzieciństwa Raiji. Malec niewiele jeszcze
pojmował z otaczającego go świata, a już ojciec brał go na kolana i opowiadał o siostrze w
dalekiej nadmorskiej krainie.
W umyśle dziecka Raija nabrała cech nadludzkich, stała się aniołem pod postacią
małej dziewczynki.
Dla Mattiego starsza siostra była na poły człowiekiem, na poły boginią, postacią z
baśni i snów, kimś szczególnie ważnym.
Matti miał bujną wyobraźnię, podobnie jak siostra.
Karmił się obrazami i choć nie mógł pamiętać Raiji, czuł, że ją zna. Jeszcze będąc
małym dzieckiem, obiecał sobie i ojcu, że wyruszy na północ, do Ruiji, i odnajdzie siostrę.
Teraz obietnica nabrała szczególnej mocy.
Ojciec nie żył.
Nić jego życia urwała się nagle. Był sam w lesie na wyrębie i przygniotło go
upadające drzewo.
Marja i Matti znajdowali pociechę w tym, że nie cierpiał. Zginął na miejscu. Zaczęli
szukać go wieczorem, zaniepokojeni, że nie wraca do domu. Nie mogli mu pomóc.
Matti wiedział, jak bardzo ojciec czekał na wieści z północy. Trzymał się nadziei, że
pewnego dnia pierworodna córka da znak życia.
Może prześle pozdrowienia przez jakiegoś wędrowca, może napisze list.
Na próżno.
Matti marzył o tym, by wyruszyć na północ, odnaleźć siostrę i sprowadzić ją do domu.
Dać ojcu więcej niż ulotną wiadomość - dać mu ukochaną córkę.
Teraz było już za późno. Wciąż jednak Matti mógł odnaleźć Raiję i odnowić rodzinne
więzy zerwane pewnego dnia przed dziewięciu laty.
Matti czuł, że jest to winien ojcu. Dzieci Erkkiego Alatalo nie mogły pozostać sobie
obce. Poza tym wciąż żyła matka i tęskniła do córki.
Matti nabrał powietrza. Raija miała siedemnaście lat, była dorosła, on nie przekroczył
dziesięciu.
Upłynie kilka lat, zanim będzie mógł wyruszyć w drogę i spełnić obietnicę daną ojcu.
Wyruszy do Ruiji, kiedy tylko przyjdzie na to czas. Do siostry.
12
Listopad.
Pierwszy śnieg zalegał od dawna na wzgórzach, pokrył grubą warstwą zalesione
zbocza gór, a w wiosce sięgał ludziom do kostek.
Niepogoda, która jesienią wciskała się w ramiona fiordu, ustąpiła pola. Najpierw
zdusiła górskie osady w żelaznym uścisku ulewnych deszczów i północno - zachodniego
wiatru, a potem złagodniała i wycofała się pod naporem mrozu.
Ludzie i przyroda gotowali się do zimy. Nadchodziła pora wiecznego mroku, dni
stawały się krótsze. Kilka godzin słonecznego światła poświęcano na prace w obejściu,
zajęcia domowe szybko męczyły wzrok.
Lampy parafinowe paliły się przez całą dobę. Dla większości gospodarstw parafina
stanowiła poważną pozycję na liście niezbędnych wydatków.
Do świąt zostało pięć tygodni. Najbardziej zapobiegliwi zdążyli już rozpocząć
przygotowania, zmniejszając codzienne porcje, by na Boże Narodzenie najeść się do syta.
Nadszedł czas płacenia daniny. Dla tych, którzy mieli pieniądze, i dla tych, którzy
musieli zaciągnąć nowe długi.
Nad fiordem zaś rozpoczął się targ.
Od ponad pięćdziesięciu lat urządzano targowisko na polanach w miejscu, gdzie rzeka
Skibotn wlewa się do fiordu Lyngen i miesza ze słoną wodą morską.
Było to miejsce spotkań ludzi z wybrzeża i z gór. Tu wymieniano towary, tu
przybywali kupcy z odległych nadmorskich miast Norwegii i znad Zatoki Botnickiej. W
atmosferze wzajemnej życzliwości spotykali się ze sobą przedstawiciele czterech narodowo-
ś
ci: Norwegowie, Lapończycy, Finowie i Szwedzi. Jarmarki w Lyngen urządzano od
początku siedemnastego wieku, jeden przed świętami, drugi po Bożym Narodzeniu. Od razu
tak mocno wrosły w tutejszą obyczajowość, że stali bywalcy powystawiali własne stragany,
do których wracali rok w rok.
W roku 1608 Norwegowie uznali, że Szwedzi mogliby skorzystać z bud
jarmarcznych, gdyby przyszła im myśl o łupieżczej wyprawie na zachód.
Zarządzono likwidację straganów. Norweski namiestnik Nils Palsen dopilnował, by
tak się stało. Stragany rozebrano, a budulec wywieziono, by nie wpadł w ręce ewentualnym
napastnikom.
Pomimo tego rodzaju zarządzeń tradycja targów utrzymała się. W latach dwudziestych
osiemnastego wieku pierwszy jarmark odbywał się na pięć tygodni przed Bożym
Narodzeniem, drugi w kilka tygodni po świętach. Okolicznym mieszkańcom te dwie daty wy-
znaczały najważniejsze wydarzenia roku.
Mała, nic nie znacząca osada przemieniała się na kilka dni w ośrodek handlu. Ludzie
napływali z bliska i z daleka. Wokół rozbrzmiewał gwar głosów, niósł się śmiech, a towary
nieustannie zmieniały właściciela.
Trzy, nawet cztery języki mieszały się ze sobą. Jeśli brakowało słów, pomagano sobie
ż
ywą gestykulacją. Zwykle szare i smutne skupisko gospodarstw tętniło życiem.
Rozpoczynał się właśnie ostatni dzień targu. Reijo wrócił z placu zadowolony. Udało
mu się sprzedać swoje towary: ryby, trochę masła, drewniane łyżki i narzędzia, które zrobił
po powrocie z tragicznej wyprawy do Finnmarku. I jeszcze całą górę rękawiczek, które Raija
udziergała z owczej wełny. Nie miała serca do tej roboty, ale kupujący tego przecież wiedzieć
nie mogli, więc Reijo sprzedał wszystkie pary. Zdawał sobie sprawę, że zapłata, choć
niewspółmierna do wysiłku Raiji, dawała jej poczucie przydatności.
Ż
yli razem od pięciu miesięcy. Od śmierci Karla, która z wolna zacierała się w
ś
wiadomości ludzi znad fiordu.
Wspominali go znacznie rzadziej niż w pierwszych tygodniach po powrocie rybaków
z Finnmarku.
Od pięciu miesięcy Raija i Reijo mieszkali pod wspólnym dachem, jadali przy tym
samym stole, mieli te same smutki i radości.
Nie dzielili jednak łoża.
Ludzie we wsi znaleźli nową pożywkę dla plotek. Tej jesieni Raija znów była na
ustach wszystkich.
Nikt nie wierzył, że związek między piękną wdową po Karlu Elvejordzie a synem
Anttiego ma wyłącznie duchowy charakter. Są zbyt młodzi, szeptano w ciasnych, ciemnych
izbach, zbyt pełni temperamentu, w ich żyłach płynie gorąca krew. Jaki ojciec, taki syn,
ś
miano się nie bez złośliwej satysfakcji. Antti Kesaniemi musiał ustąpić pola młodszemu.
Raija potrzebuje silniejszych doznań, dodawali kąśliwie, prześcigając się w brudnych
fantazjach.
Przeprowadzka Reijo pogorszyła i tak kiepską reputację dziewczyny, ale Raija nie
przejmowała się ludzkim gadaniem. Reijo też nie, lecz to akurat nie dziwiło mężczyzn we
wsi. Raija Elvejord, a właściwie Alatalo, bo tak zaczęła się nazywać po śmierci Karla, warta
była poświęceń.
Spoglądali na Reijo z podziwem, choć nie wyrażali go słowami. Potępiali, rzecz jasna,
grzeszne pożycie tych dwojga, ale nie traktowali chłopaka z dystansem. Drzwi ich domostw
stały dla niego otworem i chętnie wdawali się z nim w pogawędkę. Jednak ci sami mężczyźni,
którzy wodzili za Raiją pożądliwym wzrokiem, nie omieszkaliby splunąć za jej plecami...
Ludziom we wsi nie spodobało się również i to, że Raija wzięła do siebie córkę Evy i
Fredrika. Przeklinali matkę i nie chcieli zrozumieć rozpaczy, która pchnęła ją w objęcia
ś
mierci.
Nie przyjęliby Elise do siebie, ale niechętnie akceptowali fakt, że Raija i Reijo podjęli
się opieki nad dzieckiem.
Elise i Raija były jak dwie ciemne plamy na honorze wioski. Mieszkańcy osady
najchętniej odesłaliby je w siną dal i zapomnieli o nich na zawsze.
Gadanie przeszło w szept, kiedy Antti, z pociemniałymi od gniewu oczyma i groźbą w
głosie, wezwał najmocniejszych w gębie do przejęcia odpowiedzialności za dziecko.
Nikt go nie posłuchał.
Lecz szeptanie nie ustało. Łajanie Anttiego nie przypadło ludziom do gustu, ale nikt
nie zechciał wziąć na siebie ciężaru wykarmienia dziecka samobójczyni.
Plotki o Raiji także nie cichły...
Reijo zapłacił daninę poborcy.
Lyngen i Ullsfjorden należały do Karlsoy, ale poborcy przybywali aż z odległej wyspy
Helgoy, leżącej z dala od wybrzeża nad otwartym morzem.
Reijo przedstawił się jako Karl Elvejord. Raija bała się, że straci ziemię, jeśli wieść o
ś
mierci Karla wydostanie się z wioski, dlatego właśnie Reijo podał fałszywe nazwisko.
Istniało niebezpieczeństwo, że ktoś znający prawdę wygada się, ale nikt nie puścił pary z ust.
Taka była niepisana umowa, mieszkańcy osady sami prali swoje brudy i mieli własny kodeks
postępowania. Poborcy podatków zmieniali się i Reijo nie przypuszczał, by któryś z nich
pamiętał twarz Karla Elvejorda ze Skibotn.
Poszło jak z płatka. Reijo zapłacił żądaną sumę. Urzędnik spojrzał na niego obojętnie,
a Reijo nie odwrócił wzroku. Na papierze nic się nie zmieniło.
Teraz zapragnął kontaktu z ludźmi. Był ostatni dzień jarmarku, najżywszy,
najweselszy dzień. Plac targowy tętnił życiem.
Reijo wiedział, że nie musi zdawać Raiji relacji ze swoich uczynków. Gdyby tak
postąpił, wyśmiałaby go i kazałaby mu robić to, na co ma ochotę. Mimo to Reijo zwlekał z
wyjściem, jakby czekał na jej radę.
Machinalnie ubrał się w najlepsze rzeczy i zaczął niespokojnie krążyć po izbie. Miał
na sobie koszulę, prawie nową, ledwie co cerowaną, spodnie, które przywdziewał zwykle w
niedzielę, i kamizelkę. Wyglądał całkiem paradnie.
Elise pierwsza wyczuła jego niezdecydowanie. Dziewczynka zdążyła już
zaakceptować nową rodzinę, ale w jej niebieskich oczach wciąż czaił się strach.
- Dokąd się wybierasz, Reijo? - spytała z typową dla siebie bezpośredniością. -
Pięknie wyglądasz. Będziesz się żenić?
Raija uśmiechnęła się szeroko, a Reijo popadł w zakłopotanie. Mała potrafiła dopiec
im pytaniami. Całkiem niedawno usiłowała dociec, dlaczego Reijo nie śpi razem z Raiją w
tym szerokim łóżku. Tak robią mamusie i tatusiowie, dodała rezolutnie. Tak przynajmniej
czynili jej mama i tata, a dziewczynka traktowała Raiję i Reijo w podobny sposób.
Elise dotąd nie mówiła o swoich rodzicach. Zresztą nikt jej nie zmuszał do
wspomnień, z wiekiem przyjdą same.
- Muszę poczekać, aż dorośniesz - odrzekł Reijo. Podniósł Elise wysoko i zakręcił się
dokoła.
Mała roześmiała się radośnie. Maja poczuła się urażona. Reijo najpierw należał do
niej!
- Ja też! - zażądała stanowczo, kiedy Reijo opuścił Elise na podłogę. Ten nie potrafił
odmówić jej prośbie.
Maja pofrunęła w powietrze z takim samym piskiem radości. Na ustach Raiji wciąż
błąkał się uśmiech. Była w zaawansowanej ciąży i wyglądała tak pięknie, że Reijo poczuł
ukłucie bólu w sercu.
- Reijo idzie na targ - wyjaśniła dziewczynkom, choć on dotąd nie wspomniał o swym
zamiarze. Raija rozumiała go bez słów, a Reijo wciąż nie mógł się nadziwić jej
przenikliwości. Nie pomyślał o tym, że zdradza go odświętny strój. Uważał, że Raija w
cudowny sposób trafia za każdym razem w sedno sprawy.
Jego uczucia do niej rosły. To było coś więcej niż zwykłe zadurzenie i pożądanie.
Lubił ją, kochał, zresztą od samego początku. I wciąż znajdował w niej nowe źródło
zadziwienia, które brało się z tego niezwykłego zrozumienia, na którym opierali swój zwią-
zek. Nie przyznawał się do tego, ale pragnął, by połączyła ich mocniejsza nić.
Raija nigdy nie okazała, że odwzajemnia to pragnienie. Reijo nie pytał, nie chciał
niszczyć ich przyjaźni.
- Dobrze ci zrobi, jak pobędziesz wśród ludzi - powiedziała lekko, kiedy narzucił na
siebie kaftan i zaczął go zapinać. - Tylko się w nic nie wmieszaj - dodała z wzrokiem
utkwionym w nożu, który wisiał u jego pasa.
- Niby w co? - spytał ze złością, głównie dlatego, że znów go przejrzała. Zwykle nie
nosił broni, ale docinki ludzkie drażniły go niepomiernie. Dziś nie puści ich płazem. Jeśli
zajdzie taka potrzeba, użyje noża...
Raija nie wdawała się w szczegóły.
- Zachowaj spokój! - poradziła jedynie, kiedy zamykał drzwi.
Kiedy zbliżał się do placu Nalovuoppe nad błękitnym fiordem, czul narastające
podniecenie.
Na zdeptanej ziemi nie było śniegu. Wokół placu rozstawiono naprędce sklecone
budy, które służyły za miejsce handlu doświadczonym kupcom z norweskiego wybrzeża,
znad brzegów rzeki Torne i Zatoki Botnickiej. Nie wszystkie były zajęte, część kupców
zdążyła już pozbyć się własnych towarów i nabyć miejscowe; Norwegowie kupowali mięso
renifera, Finowie i Szwedzi ryby. Na pozostałych straganach wciąż kwitł handel, w paru
miejscach niezwykle ożywiony.
Kupiec z Tromso nie narzekał na brak. klientów. Wokół niego kłębił się tłum
zainteresowanych i wciąż przybywali nowi. Sprzedaż szła jak po maśle, ale też i towar należał
do najbardziej poszukiwanych.
Kupiec z Tromso handlował wódką.
Reijo nie był świętoszkiem, jak większość mężczyzn nie wylewał za kołnierz. Tym
razem jednak nie dołączył do klientów sprzedawcy alkoholu, zdążył zrobić zakupy
poprzedniego dnia. Badawczy wzrok Raiji nie zarejestrował butelki, którą Reijo ukrył w
wewnętrznej kieszeni kaftana.
Ostatni dzień jarmarku miał charakter powszechnego święta i Reijo zamierzał w nim
uczestniczyć. Był młody, potrzebował towarzystwa innych ludzi poza ojcem, Raiją i dziećmi.
Potrzebował nowych bodźców.
Wraz ze śmiercią Kallego stracił najlepszego przyjaciela.
Duchowa więź z Raiją miała ogromne znaczenie, ale była czymś innym. Kochał ją, jak
się kocha kobietę, i to odróżniało ich związek. Sam o tym nie wiedząc, Reijo szukał
przyjaciela, kogoś, kto zająłby miejsce Karla, powiernika myśli.
Zapewne nie mógł go znaleźć pośród bud na Nalovuoppe, ale z mężczyznami na placu
łączyła go wspólnota przeżytych trosk i radości, atmosfera zatęchłych i zawszonych łodzi
rybackich. Obecność Isaka przyjął z niechęcią, ale stanął z dala od niego i starał się go nie
zauważać.
Nie było to proste zadanie, więc żeby dodać sobie otuchy, Reijo odkorkował butelkę i
pociągnął kilka łyków palącej gorzałki. Peder, ledwie kilka lat starszy od Reijo, lecz już
ojciec czworga dzieci, szturchnął go przyjaźnie w bok i uczynił to samo.
- Więc udało ci się wyrwać?
Reijo spojrzał zdumiony na kompana z wypraw na północ. Peder miał jasne włosy i
wodniste niebieskie oczy o lekko zalęknionym wyrazie. Jego twarz była pokryta
zmarszczkami i wyglądał staro jak na swój wiek. Reijo lubił go. W ciągu długich tygodni w
ciasnych chatach rybackich Finnmarku Peder był duszą towarzystwa, zawsze pełen życia,
urodzony gawędziarz. Potrafił zrobić z siebie błazna tylko po to, by rozbawić znajomych.
Wtedy jeszcze jego oczy patrzyły jasno i nie czaił się w nich strach. Może dopiero teraz
poczuł na sobie brzemię odpowiedzialności? Reijo bez trudu dostrzegł, że Peder jest mocno
wstawiony. Musiał przebywać na placu od dawna, zdążył już bowiem do polowy opróżnić
butelkę. Jego śmiech brzmiał złośliwie, zupełnie inaczej niż podczas długich wieczorów na
północy, kiedy ugryzienia wszy bolały dotkliwiej niż smaganie mroźnego wiatru.
- Wyszedłem - odrzekł Reijo. - Nie musiałem się wyrywać.
- Nie mów, że pozwala ci wychodzić? Z flaszką w kieszeni?
Reijo zlekceważył prowokacyjny ton kompana i wzruszył ramionami.
- Robię to, na co mam ochotę. Jestem wolnym człowiekiem...
Ś
miech zabrzmiał zjadliwiej, mniej przyjaźnie. Reijo zauważył to, ale zmiana w
zachowaniu Pedera nie wzbudziła jego podejrzliwości.
Nie zwracał też uwagi na Isaka. Isak trzymał się na uboczu, milczał ze wzgardliwym
uśmiechem przylepionym do warg.
- Ty to się urządziłeś, chłopie! - rzucił któryś z mężczyzn. - Mieszkasz z
najpiękniejszą kobietą nad fiordem, a mimo to czujesz się wolnym człowiekiem.
Nowy wybuch śmiechu.
Reijo nie zdążył zareagować, ktoś inny bowiem pospieszył z kolejną ciętą repliką:
- Szkoda, że ma tyle bachorów do wyżywienia. Tylko nie zrób jej nowego...
- Skoro ty jesteś wolny, to ona też? - rzucił kolejny z mężczyzn, podochocony
zawartością butelki.
- Każdy ma prawo spróbować, no nie? Tobie nic do tego, Reijo. Słodka mała Raija...
Reijo starannie zakorkował butelkę, zanim ją odstawił. Kiedy odwrócił się do
rozochoconych mężczyzn, dłonie miał zaciśnięte w pięści i twarz ściągniętą gniewem. Oczy
błyszczały mu wojowniczo. Szyderczy śmiech ucichł.
- Jeszcze jedno słowo o Raiji, a ktoś za to zapłaci! - warknął i zaklął po fińsku. Któryś
z mężczyzn roześmiał się, ale pozostali go uciszyli.
Peder, od którego wszystko się zaczęło, podszedł zakłopotany do Reijo, poklepał go
po ramieniu i uśmiechnął się głupkowato, choć zdecydowanie przyjaźnie.
- Uspokój się, Kesaniemi! - powiedział i w pojednawczym geście wyciągnął do niego
butelkę. Reijo pociągnął spory łyk mocnej gorzałki.
- Nie znasz się na żartach, człowieku? - dodał Peder. - Jesteśmy mocni w gębie, ale
przecież nie mamy złych zamiarów, prawda, chłopcy?
Mężczyźni potwierdzili ze śmiechem. Rzecz jasna, Raija jest kobietą Reijo. Nikt nie
ośmieli się nastawać na jej cześć. Zaczęli prześcigać się w wychwalaniu własnych żon i
narzeczonych. Obdarzali je przymiotami, których nie miały i nigdy nie posiądą. Zdawały się
greckimi boginiami w ustach mężczyzn, którzy w życiu o greckich boginiach nie słyszeli.
Każdy po kolei przedstawiał zalety swojej pani, a pozostali kiwali głowami,
stwierdzając, że mówiący jest zbyt skromny. Po czym dorzucali własne pochlebstwa, które
mąż rzeczonej kobiety przyjmował bez mrugnięcia okiem. Po każdej turze wznosili toast za
zdrowie wychwalanej pod niebiosa niewiasty.
Kiedy przyszła pora na Reijo, ten już dosięgną! dna butelki. Gdyby miał wznieść toast
za Raiję, który choć w części oddawałby przymioty jej charakteru, musiałby dysponować
większą ilością trunku. Podjął jednak wyzwanie. Obrócił się do grupy słuchaczy, którzy w
napięciu oczekiwali jego przemowy.
- Raija - wydeklamował nieomal - jest cudowna. Jego słowa przyjęto z aplauzem.
- Piękna - ciągnął rozochocony Reijo. Nowy wybuch entuzjazmu.
- I mądra. Diabelnie mądra. I jest miła, rozumie mnie. Gospodarna. Dobra kobieta,
mówię wam, dobra kobieta...
Tamci czekali na coś, ale Reijo zakończył pean pochwalny. Jeden z mężczyzn
wychynął z tłumu i spytał szeptem:
- A w łóżku, człowieku? Jaka jest w łóżku? Reijo zaczerwienił się lekko. Miał
dziewiętnaście lat, był już mężczyzną i takie pytania nie powinny przyprawiać go o
rumieniec, ale przecież nie mógł odpowiedzieć, że nie żyje z Raiją. Momentalnie straciłby ich
szacunek, a w tej chwili na niczym innym bardziej mu nie zależało.
- Wspaniała - odrzekł i ponownie się zaczerwienił.
Odpowiedź wywołała znaczące uśmiechy. To jedno słowo i barwa policzków Reijo
wystarczyły, by każdy z mężczyzn dopowiedział sobie resztę. Wiedzieli o tym od dawna:
Raija nie była zwykłą kobietą. Zwłaszcza w łóżku.
Zanim przyszła kolej następnego chwalipięty, zrzucono się na butelkę gorzałki.
Kupiec z Tromso nie wróci do domu z towarem, to jedno było pewne.
Nikt nie zauważył braku Isaka. Zniknął bezszelestnie, zanim zaczęli przepijać do
swoich ukochanych.
Z uśmiechem, który nie zwiastował nic dobrego, ruszył na północny wschód wzdłuż
rzeki.
Wypito jeszcze morze wódki. Zmierzchało już, kiedy na placu pojawiła się ubrana na
czarno kobieca postać owinięta brązowym szalem i ciągnąca za sobą zapłakane dziecko.
Tylko w nielicznych straganach panował ruch. Targowisko pustoszało z wolna, ślady
reniferów, koni i sań rozbiegały się w kierunku gór na południu i fiordu na północy.
Nieliczni mieszkańcy osady kręcili się jeszcze w pobliżu. Kiedy Raija ukazała się na
skraju lasu, spojrzeli znacząco po sobie; wiedzieli, w jakim stanie jest Reijo. Pojawienie się
dziewczyny przyjęli pogardliwymi uśmieszkami. Raija Alatalo musiała być bardzo
zdesperowana, skoro przyszła po syna Anttiego z cypla. Pewnie się bała, że młodzieniec
znajdzie sobie lepszą partię niż wdowa w zaawansowanej ciąży i z dwójką dzieci.
Uśmiechy zamarły, kiedy ujrzeli ją z bliska. Oczy Raiji błyszczały gorączkowo w
nienaturalnie bladej twarzy, widać było, że płakała. Drżącym głosem zapytała o Reijo.
Nikt nie ośmielił się zażartować. Powstrzymali się od złośliwych uwag, które mieli na
końcu języka. Kilka rąk wskazało grupkę straganów na południowym skraju placu, który
graniczył z sosnowym zagajnikiem.
Najodważniejsi zarzucili ją pytaniami, ale Raija nie odpowiedziała. Ciągnąc za sobą
płaczące i wyrywające się dziecko, pobiegła we wskazanym kierunku.
- Czy to nie mała od Evy i Fredrika? - spytał któryś, a pozostali potwierdzili, kiwając
głowami.
- Przecież ma jeszcze jedno dziecko?
Ma, przyznali i ruszyli gromadnie za Raiją. Zapowiadało się niezłe widowisko, prawie
tak dobre jak pijacka bijatyka, która zazwyczaj kończyła jarmark i na którą, po prawdzie,
czekali.
Za budami mężczyźni ustawili pod ścianą ławę z pieńków, ale mało który potrafił
zachować pionową postawę. Niektórzy pogrążeni byli w niespokojnej drzemce, inni,
dopijając resztki z butelek, opowiadali grube dowcipy, które śmieszyły wyłącznie ich samych.
Reijo wspierał się ciężko o ramię Pedera. Bełkotał coś pod nosem, ale wciąż
zachowywał przytomność.
Najpierw zobaczył czarny skraj jej sukni, potem jego przyćmiony umysł przeszył
krzyk Elise. Podniósł ociężale głowę i z trudem uchwycił spojrzenie Raiji.
- Mój kwiatuszku... - wymamrotał i wyciągnął do niej ręce.
Raija cofnęła się, wpadając na tłumek ciekawskich, który podążał za nią. Oszczędziła
im widowiska.
Głosem wezbranym pogardą powiedziała tylko:
- Do niczego mi się nie przydasz, Reijo Kesaniemi. Z jej oczu popłynęły łzy. Płakała z
bezsilności i wściekłości. Nieomal po omacku ruszyła dalej, przez plac, wzdłuż brzegu, ku
cyplowi, gdzie stał samotny domek z bali. Do Anttiego. Jemu mogła zaufać!
Reijo potrząsnął głową, co przyprawiło go o mdłości, i spojrzał za dziewczyną.
Dręczyło go przeczucie, że coś jest nie w porządku. Minęło parę minut od chwili, gdy Raija i
Elise zniknęły w mroku, kiedy Reijo zrozumiał. Wyprostował się gwałtownie i ześlizgnął się
z pieńka. Pozostali w ogóle tego nie zauważyli.
- Maja! - ryknął. Jego mózg wciąż pracował na zwolnionych obrotach. - Gdzie, do
diabła, jest Maja?
Towarzysze pijackiej biesiady nie odpowiedzieli. Jeśli któryś z nich zrozumiał
pytanie, to i tak uznał je za mało ważne.
Reijo usiłował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Był kompletnie pijany. Spocony leżał na śniegu, opierając się policzkiem o kolano
Pedera.
- Maja - bełkotał nieustannie. Po policzkach spływały mu łzy. Załkał i znów
wykrzyknął imię dziewczynki: - Maja...!
Nikt się nie zainteresował. Gromada gapiów rozeszła się, kiedy spotkanie Raiji z
kochankiem, bo tak traktowali Reijo, nie zakończyło się awanturą. Jego krzyki przyjęli za
zwyczajny pijacki bełkot i nie przywiązywali do niego żadnej wagi. Nikt nie miał ochoty
wszczynać kłótni z pijakiem.
Reijo obudził się, ktoś potrząsał nim gwałtownie. Całą twarz miał w śniegu. Splunął,
ż
eby usunąć śnieg z ust.
Utrzymywał się na nogach tylko dlatego, że niezdarnie wspierał się o drewnianą
ś
cianę straganu. W głosie ojca nie było współczucia.
- Do diabła, chłopcze! Właśnie teraz musiałeś się upić?
Reijo zmusił się do rozwarcia powiek, chociaż najchętniej położyłby się i zasnął.
- Maja - wykrztusił.
Antti pchnął go bezlitośnie na ścianę.
- Maja zniknęła - powiedział. - Elise twierdzi, że widziała brzydkiego człowieka.
Bawiły się razem na dworze. Raija czuła się bezpieczna, od ostatnich zdarzeń minęło sporo
czasu. To zapewne sprawka Isaka. Teraz mu nie daruję!
- Ja... - zaczął Reijo, ale język odmówił mu posłuszeństwa.
- Nie mogłeś się upić w gorszym momencie! - westchnął ojciec. - Wracaj do mojego
domu, choćbyś miał się czołgać całą drogę. Wytrzeźwiej. Raija potrzebuje twojej obecności.
Jest wyczerpana, a Elise histeryzuje. Wracaj do domu, chłopcze!
Reijo skinął głową. Zbierało mu się na wymioty, ale zdołał się opanować. Wsparł się
ciężko o ścianę, a Antti ruszył biegiem w ciemność.
W głowie Reijo kołatała się jedna myśl: Maja zniknęła. Zawiódł Raiję...
Łapczywie wciągał w płuca zimne powietrze. Powiał silny wiatr i mróz się wzmógł.
Reijo miał szczęście, że nie zasnął.
Oderwał się od ściany, zakołysał niebezpiecznie, ale mobilizując całą siłę woli,
utrzymał równowagę.
Ś
wiat zawirował, ale Reijo zdołał wyznaczyć sobie cel wędrówki - nikłe światełko z
domu na cyplu.
Ruszył powoli. Co chwila w brutalny sposób wracała mu świadomość, kiedy twarzą
padał w śnieg. Wrodzony upór, siła charakteru i sprawność fizyczna kazały mu się za każdym
razem podźwignąć i brnąć do przodu. I z każdego upadku podnosił się odrobinę trzeźwiejszy.
Nie miał pojęcia, ile minęło czasu, kiedy stanął na progu ojcowskiego domu.
Potknął się o próg i wtoczył się do ciepłej izby. Raija o twarzy białej jak papier
siedziała na ławie przy stole. Elise spała.
Raija skierowała na niego spojrzenie pełne rozpaczy. Spodziewał się znaleźć w nim
pogardę, zamiast tego dostrzegł przejmujący smutek i ból Wiedział, jak wiele znaczyła dla
niej Maja. Ukochane dziecko, córka Mikkala.
- Zrobiłam ci kawy - powiedziała beznamiętnie.
Reijo zatoczył się w kierunku paleniska, na którym stał garnek z kawą. Napełnił kubek
gorącym, mocnym napojem i wypił wszystko kilkoma łykami.
Opróżniwszy zawartość garnka, poczuł się na tyle dobrze, by wysłuchać jej relacji.
Było tak, jak powiedział ojciec. Raija uznała, że dzieciom nic nie grozi, i pozwoliła im na
zabawę w śniegu. Od złych wydarzeń minęło sporo czasu. Trwał jarmark, wszyscy
przebywali na placu.
Siedziała w izbie, porządkując rzeczy dla maleństwa, które miało się narodzić. Drzwi
na zewnątrz były zamknięte i nie usłyszała krzyku dziewczynek. Zrozumiała, że stało się coś
złego, dopiero wtedy, kiedy do izby wpadła Elise i nieskładnie, przez łzy, zaczęła opowiadać
o jakimś złym człowieku. Brzydkim człowieku. Raija wybiegła przed dom i nie znalazła
córki. Elise zdołała wykrztusić, że brzydki mężczyzna porwał Maję.
W rozpaczy Raija ruszyła za śladami, ale doprowadziły ją one do ścieżki zdeptanej
wieloma stopami. Biegała tam i z powrotem, wykrzykując imię córeczki, ale jedyną
odpowiedzią było złośliwe wycie wiatru pośród drzew. Wtedy ruszyła na plac targowy.
Biegła trzy kilometry, ciągnąc za sobą Elise, kawał drogi dla ciężarnej kobiety.
- Żeby tylko nic się jej nie stało!
Raija zacisnęła kurczowo dłonie. Z jej zaczerwienionych oczu wciąż płynęły łzy, a
głos drżał. Reijo chciał ją przytulić, ale się nie odważył. Zawiódł ją.
Oddał się pijaństwu i teraz nie miał dość sił, by szukać córki Raiji. Maja - mała,
niewinna istota, którą tak kochali. Mógł przysiąc, że to sprawka Isaka. Pamiętał jak przez
mgłę, że Isak dość wcześnie odłączył się od gromady. Wtedy nie zwrócił na to uwagi. Co za
głupota! Może któreś z jego słów pchnęły Isaka do działania.
Może sama obecność Reijo na jarmarku wyzwoliła w tamtym szatańskie myśli.
Zorientował się, że Raija jest sama i nikt jej nie chroni.
Reijo raczył się gorzałką, a Isak wykorzystał szansę. Reijo czuł się podle. Nigdy nie
zdoła naprawić błędu.
Jeśli Mai stanie się krzywda...
Nie miał odwagi myśleć o tym. Wiedział jedynie, że nigdy by sobie tego nie
wybaczył. Postanowił odtąd zmienić swój stosunek do alkoholu. Czuł się taki dorosły, kiedy
trunek drapał go w gardło i palił w żołądku. Teraz już wiedział, że to nie były myśli godne
mężczyzny, tylko naiwne mrzonki głupca.
Reijo zaklął po fińsku, jakby chciał przydać słowom więcej wagi, choć w tej sytuacji
przekleństwa na niewiele się zdały. Nagle przerwał niespokojny marsz po izbie.
Dostrzegł wykrzywioną bólem twarz Raiji, przestraszone oczy, kropelki potu u nasady
czarnych włosów.
Otworzył usta, ale nie wydobył z nich żadnego dźwięku.
Raija uśmiechnęła się słabo i odrzuciła kosmyk włosów z czoła. Nieznacznie skinęła
głową.
- Mam bóle - szepnęła. - Dziecko urodzi się wcześniej...
- Wielki Boże!
Reijo osunął się na ławę i patrzył na nią z przerażeniem.
- Wszystko w tym samym czasie - dodał, zdumiony spokojem Raiji.
Miała, zdaje się, zamiar urodzić przy kuchennym stole. Co począć? Skąd sprowadzić
pomoc? Podniósł się niezdarnie.
- Muszę znaleźć jakąś kobietę - wykrztusił i ruszył ku drzwiom.
Mała dłoń chwyciła go za ramię. Raija zatrzymała go, przywarła do niego, nie chciała
puścić.
- Nie zostawiaj mnie, Reijo! Tak się boję...
- Doprawdy, potrafisz mnie uspokoić - odrzekł i usiadł.
Na jej ustach pojawił się blady, smutny uśmiech.
- Nie tego się boję. - Poklepała się po brzuchu. - Kiedy przyjdzie właściwy czas,
wszystko pójdzie dobrze. Boję się o Maję. Co on może jej zrobić?
Reijo nie odpowiedział. Sam się nad tym zastanawiał, też się bał. Zmienił temat.
- Ojciec ją znajdzie - stwierdził z przekonaniem. - Nigdy nie przyjmowałem porodu.
Nie dam sobie rady, Raiju.
Jego przerażenie było aż nadto widoczne. Znowu się uśmiechnęła i lekko dotknęła
jego ramienia.
- Zajmę twoje łóżko, Reijo. Powiem ci, co powinieneś zrobić, zanim się zacznie.
Mamy jeszcze dużo czasu.
Reijo brakowało jej pewności siebie. Kobiety wiedziały wszystko o rodzeniu dzieci,
on nic. Mężczyzn trzymano od tych spraw z daleka. Byłaby niezła sensacja, gdyby wyszło na
jaw, że pomógł dziecku Raiji przyjść na świat.
Potrzebowała go jednak i tylko to się liczyło. Bardziej przyda się jej tutaj, niż krążąc
w pijanym widzie po okolicy.
- Zagotuj wodę - powiedziała. - Wrzuć żar do garnka. Trochę soli. I nożyce. Znajdź
czystą bieliznę. Może masz koszulę, z której wyrosłeś? Wsuń nóż pod poduszkę...
Reijo skinął głową. Odpiął nóż od pasa i położył na stole. Stal odgania złe moce.
- Nie wierzysz w Boga, Raiju? Spojrzenie, jakie mu posłała, było twarde jak klinga
noża.
- A powinnam? - spytała. Nie odpowiedział. Może miała rację. Życie nie przyniosło
jej wiele dobrego i ta noc niczego nie zmieniała. U r o d z i drugie dziecko, ale żadne z nich
nie wiedziało, czy nie straci pierwszego...
13
Urodził się w ciemną listopadową noc, niebieskooki, z jasnymi loczkami na głowie,
rozkrzyczany i kapryśny.
Dziewiętnastoletni Kwen pomógł mu przyjść na świat, przyjął go trzęsącymi rękoma,
zlany potem, z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- To się nie uda! - powtarzał Reijo raz po raz w trakcie porodu.
Gdyby Raija nie rodziła wcześniej, podzielałaby jego obawy.
Zdyszanym głosem tłumaczyła mu, co ma robić, przeklinając swój los po fińsku. W
chwilach najostrzejszego bólu przechodziła na lapoński.
W innej sytuacji Reijo by się roześmiał. Nie spotkał nikogo, kto by znał tyle
soczystych określeń w różnych językach.
Teraz nie było mu do śmiechu. Stał nachylony, podwinął rękawy koszuli, odsłaniając
muskularne przedramiona, nie wiedząc, co począć z niezdarnymi dłońmi. Cierpiał wraz z
Raiją, jakże chętnie ująłby jej bólu. Złapał się na zdziwieniu, że dziecko rodzi się takie duże,
usiłował wyobrazić sobie ukłucia bólu, nawracające fale cierpienia i coraz mniej rozumiał
kobiety. Gdyby choć raz przeszedł przez taką mękę, nigdy nie zdecydowałby się na to
ponownie. To był najgorszy kac w jego życiu - tego jednego mógł być pewien. Spełniać
funkcję akuszera, kiedy ręce drżą jak w gorączce, a głowa odmawia posłuszeństwa...
I myśleć o drugim dziecku Raiji, o Mai, która zniknęła...
Unikał słów „na zawsze”, choć same cisnęły się mu na usta.
Jeśli Raija utraci Maję...
Nie narodzone dziecko stawało się przez to jeszcze ważniejsze, choć przecież każde
dziecko jest ważne przez sam fakt istnienia. Reijo dotkliwie odczuwał własną bezradność.
Zamknął oczy i czekał na cud, kiedy z ust Raiji wydobył się krzyk niepodobny do
poprzednich. Dotąd była dzielna, zagryzała wargi do krwi i z rzadka pojękiwała.
W wyobraźni Reijo poród jawił się jako koncert nieustających postękiwań i wrzasków.
Ukazała się czerwona główka. Reijo zatoczył się i nic nie usłyszał, choć widział, jak
wargi Raiji układają się w słowa. Nachylił się instynktownie i objął główkę dziecka.
Ciało Raiji wygięło się, jej twarz błyszczała od potu. Pojawiły się ramiona
niemowlęcia. Reijo był jak w transie. Doświadczał cudu narodzin i wiedział już, że od tej
chwili pragnie ponosić odpowiedzialność za to nowe życie. Pomógł maleństwu przyjść na
ś
wiat, trzymał jego drobne ciałko w dłoniach...
Przeciął pępowinę, tak jak mu Raija kazała, choć nie sprawiło mu to przyjemności.
Potem umył niemowlę. Czuł, że jego ręce są za duże dla tego małego człowieka, ale
chłopczyk nie protestował. Pojawił się na świecie wśród krzyków, lecz teraz ucichł i pozwolił
owinąć się w starą zniszczoną koszulę.
Raija była wykończona. Strach o Maję, trudy długiego marszu do wioski z Elise,
przedwczesny poród - wszystko to wyczerpało jej siły.
Nie potrafiła zdobyć się na uśmiech, kiedy Reijo podał jej synka. Pogłaskała go
palcem po policzku.
Reijo poczuł łaskotanie w gardle, najchętniej rozpłakałby się na ten widok, ale jakoś
się opanował.
Miał zamiar zachować to wspomnienie na chwile samotności.
- To syn Kallego, taki sam jak Kalle! - powiedział. Raija uniosła wzrok, a po jej
twarzy przemknął cień zawodu.
- A czego się spodziewałeś? Mikkal dał mi Maję. To jest syn Kallego, Knut.
Położyła dziecko obok siebie na łóżku. Patrzyła, jak zasypia, ale sama czuwała.
Reijo sądził, że już po wszystkim, i zdawało się, że na widok pojawiającego się
łożyska padnie trupem. Otworzył usta, ale nie wydobył z nich żadnego dźwięku.
- Tak ma być - stwierdziła. - Wyrzuć to. Zapakuj w coś i wyrzuć.
Reijo nic nie rozumiał, ale posłusznie owinął krwawą masę w jakąś brudną szmatę.
Niechętnie podniósł pakunek i wyszedł z nim w noc. Wyrzuć, powiedziała. Ale gdzie?
Do piwnicy z nawozem? Ten pomysł nie przypadł mu do gustu. Znalazł stary parciany
worek, włożył do niego zawiniątko i dorzucił parę kamieni.
Zszedł do łodzi, odpłynął na piętnaście uderzeń wiosła od brzegu i opuścił tę
tajemniczą, zakrwawioną rzecz w głębiny. Kiedy wciągał łódź na brzeg, był zupełnie trzeźwy.
Niech Bóg da, by nigdy już nie musiał przyjmować porodu!
Wszedł bezszelestnie do domu, spodziewając się ujrzeć - matkę śpiącą z nowo
narodzonym dzieckiem na ramieniu.
Chłopczyk spał, ale Raija siedziała na łóżku, obejmując Elise.
Dziewczynka zacisnęła piąstki na włosach Raiji, kurczowo ściskała czarne loki
opiekunki, a jej ciałem wstrząsało łkanie.
- Myślałam, że umrzesz! - wykrztusiła pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu.
Dotąd nie wracała do złych wspomnień, nie rozmawiała ani o ojcu, ani o matce, choć
Raija i Reijo wiedzieli, że ich pamięta. Teraz długo skrywane lęki powróciły z całą mocą.
- Mama była gruba... jak ty, matko Raiju - szlochała Elise.
Reijo zatrzymał się przy drzwiach, bojąc się, że swoją obecnością zamknie małej usta.
Dziewczynka nie zwracała jednak uwagi na niego. Jej świat mieścił się teraz między
ramionami Raiji. Raiji, która nie umarła!
- Mama nie żyła. Nie rozmawiała ze mną. Krzyczałam do niej, dotknęłam jej, ale była
jakaś dziwna. I twarz miała dziwną. I oczy... To było okropne. Potem zrozumiałam, że nic nie
mówi, bo umarła. Tak się bałam. Myślałam, że też umrzesz. W oborze jak mama. Bałam się,
ż
e pójdziesz tam sama...
Raija i Reijo wymienili spojrzenia. Zrozumieli, dlaczego Elise tak chętnie ostatnio
doglądała zwierząt. Zrozumieli i poczuli ból w sercach.
Po policzkach Raiji toczyły się łzy. Na chwilę zapomniała o Mai, przez tę jedną
chwilę nie było ważniejszej rzeczy niż wyjaśnienie tej małej dziewczynce, że ludzie nie
umierają tylko dlatego, że spodziewają się dziecka.
- Byłam gruba, żebyś ty i Maja miały małego braciszka - wyjaśniała łagodnie, gładząc
Elise po jasnych włosach. - Mama nie umarła dlatego, że była gruba. Spodziewała się
dziecka, ale Bóg zabrał ją do siebie, bo jej potrzebował. Mama nie zachorowała i nie umarła
przez dziecko. Tak po prostu musiało być. Teraz jesteś z nami i masz brata. Chcesz mu się
przyjrzeć? jest piękny. Dałam mu na imię Knut...
Zagadywała dziewczynkę. Elise uspokajała się z wolna, pociągnęła nosem, otarła
twarz i zapłakane oczy i wspięła się na kolana, by się przyjrzeć niemowlęciu.
- Jest taki mały - stwierdziła po chwili z lekkim rozczarowaniem w głosie.
Skoro już miała brata, to mógłby być nieco większy. Z tego malca nie będzie dużego
pożytku, to zrozumiała od razu. Z kimś takim trudno się bawić.
- Gdzie jest Maja? - spytała, wstając. Dostrzegła Reijo i skierowała pytanie do niego.
Jasny dziecięcy głosik wyraził to, o czym wszyscy myśleli. Raija skuliła się pod
futrzaną narzutą i zbladła. Reijo poczuł, jak bardzo jest bezradny.
- Maja jest z Anttim - powiedział powoli. - Jest u mojego ojca. Z pewnością już śpi.
Ty też musisz się położyć. Maja wróci jutro.
Miał nadzieję, że się nie myli. Elise uspokojona wsunęła się do łóżka Anttiego.
Reijo wiedział, że tej nocy nie zmruży oka. Usiadł przy stole, wsparł głowę na
dłoniach, i zaczął się modlić, unikając wzroku Raiji.
- Nie możesz tam teraz iść - przerwała mu Raija, znów czytając w jego myślach. - To
nic nie da. Jest za ciemno. Nie chcę zostać sama i niepokoić się także o ciebie...
Podniósł głowę i spojrzał na nią płonącym wzrokiem.
- A więc mimo wszystko coś dla ciebie znaczę?
- Oczywiście - odrzekła lekko obrażona. - Jesteś tutaj moim najbliższym i najlepszym
przyjacielem.
Westchnął cicho. Tutaj. To małe słowo brzmiało jak obelga. Wiedział jednak, że nie
mogła ofiarować mu nic więcej.
Tutaj.
Znał doskonale najbliższego i najlepszego przyjaciela Raiji i nie potrafił go
nienawidzić.
W tej chwili Reijo nienawidził tylko samego siebie.
Wciąż była noc, kiedy Reijo zamknął za sobą drzwi i ruszył przed siebie.
Pojaśniało już jednak na tyle, że wyraźnie widział ścieżkę. Zanim dotrze do domu
Raiji nad rzeką, wstanie świt.
Nie miał planu. Nie wiedział, w którym kierunku pójść, gdzie i czego szukać.
Bał się. Ojciec powinien był wrócić dawno temu. Poprzedniego wieczora, może w
nocy.
Las szeptał do niego w tajemniczym języku, którego Reijo nie rozumiał.
Trzymał się brzegu rzeki, oddalając od zabudowań. Pomyślał, że tym szlakiem
ruszyłby ktoś mający złe zamiary.
Nie patrzył na ślady, ścieżka w tym miejscu rozszerzała się i była zdeptana przez ludzi
i zwierzęta. Goście, zaludniający osadę przez ostatnie dni, zdążyli już ją opuścić, większość z
nich tą właśnie drogą. Reijo miał przeczucie, że ojciec zmierzał w tym samym kierunku. A
przed nim... Nie, nie wolno o tym myśleć.
Jego oczy lustrowały badawczo ścieżkę, ale nie mogły odróżnić pojedynczych śladów.
Dopiero kilka kilometrów od domu, w miejscu gdzie ścieżka stykała się z rzeką, dostrzegł
ś
lad oddzielający się od szlaku ku Laponii.
Serce załomotało mu w piersiach. Było zimno, mróz szczypał w policzki, ale Reijo nic
nie czuł. Tylko jedno go zajmowało. Ślady.
Należały do dwóch osób. Dwóch mężczyzn. Jedne były głębsze.
Wszystko się zgadzało. Isak ważył więcej niż Antti i niósł dziecko.
Strach ścisnął mu gardło, wzrok stężał, dłonie zacisnęły się w pięści.
Obraz, jaki czekał go w miejscu, gdzie podwójny ślad się kończył, miał na zawsze
zapaść mu w pamięć, prześladować w koszmarnych snach i do końca życia napełniać
poczuciem winy.
Gdyby się nie upił, może by do tego nie doszło.
Reijo zatrzymał się i rozejrzał dokoła. Wprost ze śniegu wyrastało ciemne, groźne
zbocze górskie, gdzieniegdzie stały nagie brzozy pokryte szadzią, w której odbijało się
ś
wiatło wstającego dnia.
Nad jego głową stalowe zimowe niebo.
Na bieli śniegu krew.
Reijo wiedział, że odtąd na zawsze znienawidzi czerwień. Będzie przywoływała na
pamięć ten obraz, przypominała o krwi. Zrobiło mu się słabo, ale musiał postawić jeszcze
kilka kroków.
Przy skalnym zboczu leżał człowiek ubrany tak, jak Reijo go zapamiętał, w czarne
liche spodnie z wełny, pocerowane w wielu miejscach, i gruby szaro - biały sweter.
Obrzmiałe ciało rozciągnięte było na śniegu w nienaturalnej pozycji.
Jasną grzywę włosów pokrywał szron, zmrożone kosmyki zwisały wokół okrągłej jak
księżyc twarzy, z której spozierały nic nie widzące szkliste oczy. Twarz zastygła w
przerażającym grymasie nienawiści, bólu i szaleństwa.
Rana biegnąca od skroni do podbródka nadawała trupowi groteskowy wygląd.
Sweter na piersi zbroczony był krwią, śnieg wokół zlany czerwienią. Krew cieplejsza
od białych kryształków rozpłynęła się na boki, tworząc rdzawe wzory we wszechobecnej
bieli.
W dłoni wciąż ściskał nóż o długiej klindze, jakiego używa się do szlachtowania
zwierząt.
Reijo wzdrygnął się, ale jednocześnie poczuł ulgę. Ten człowiek nikomu już nie
wyrządzi krzywdy.
Isak był zimny jak lód.
Reijo zrobił kilka kroków, nogi miał jak z ołowiu. Parę metrów dalej, połączony z
Isakiem strużką krwi, leżał ojciec. Ślady na śniegu opowiadały historię, Antti czołgał się na
czworakach, aby oddalić się od Isaka.
Może bał się, że tamten jeszcze żyje. Może szukał Mai.
Reijo widział ślady brutalnej walki. Głębokie wyrwy w śniegu, którego fontanny
zatrzymały się na skale, czerwone strużki zakrzepłej krwi na kamieniu i na ziemi. Za
nieruchomą sylwetką ojca ślady drobnych stopek, rozbiegające się niespokojnie we wszy-
stkich kierunkach jak tropy spłoszonego zwierzęcia. Reijo pojął, że walka musiała przerazić
Maję, ale znaki na śniegu głosiły radosną nowinę. Dziewczynka żyła! Serce Reijo wezbrało
radością.
Nie myślał o tym, że noc była długa i mroźna. Nie chciał myśleć o tym, że małe
dziecko samotnie przemierzało las w tę listopadową noc.
Ż
yła poprzedniego wieczora, ale czy przetrwała? Reijo zamierzał ruszyć śladami Mai,
najpierw jednak przykucnął przy skulonym ciele ojca.
Przeniknęła go fala czułości. Mógł wyobrazić sobie, jak Antti się kuli, by utrzymać
ciepło i zatamować upływ krwi.
Nie użyli pięści, od razu poszły w ruch noże. Zakrwawione pobojowisko świadczyło o
tym aż nadto wymownie.
Ojciec, który był mu rodzicielem i przyjacielem jednocześnie. Ojciec, który tyle
wiedział, tyle go nauczył, skała i opoka, nie żył...
Wysunął dłoń z rękawicy i łagodnie pogłaskał zakrwawiony policzek. Nóż Isaka
zostawił na nim taki sam ślad, jak kiedyś nóż Mikkala na policzku Isaka. Twarz Anttiego była
sztywna, ale dotyk zrobił swoje.
Ten, którego Reijo uznał za martwego, otworzył wolno powieki.
Reijo upadł na kolana, nie wierząc własnym oczom.
W Anttim Kesaniemi wciąż tliło się życie.
- Poika... Chłopcze...
W lodowatych objęciach śmierci wargi Anttiego wyszeptały to słowo w ojczystym
języku. Reijo ujął dłonie ojca i zaczął na nie chuchać, chował je pod kaftan, by tchnąć w nie
choć odrobinę ciepła. Antti nie czuł już nic, ani bólu. ani dotyku synowskich rąk. Poruszył z
trudem wargami, dobywając z siebie ledwie słyszalny szept. Reijo wpił się wzrokiem w usta
ojca, zgadując, co mu chce przekazać. Zdawał sobie sprawę, że Antti umiera i nic nie może
zatrzymać go po tej stronie granicy między życiem a śmiercią. Stał u progu nieskończoności.
Mimo to Reijo nie puszczał pomarszczonych i lodowatych rąk ojca, tarł je w swoich dłoniach,
nie odwracając spojrzenia od twarzy człowieka, którego tak ukochał.
- Znalazłem go - wyjąkał Antti. - Policzki Mai. Włosy. Przeklęty nóż...
Reijo zmartwiał, ale nie powiedział ani słowa. Ojciec miał niewiele czasu. To cud, że
wciąż trzymał się życia. Czyżby czekał, by mu to przekazać? Czekał na przybycie syna?
- Musiałem... go zabić. On albo ja. Raija...
- Raija ma się dobrze - wyrzekł szybko Reijo, kiedy ojciec chrapliwie nabierał
powietrza. Sądził, że chce o nią zapytać. - Urodziła syna w nocy.
Antti zdawał się go nie słuchać. Oczy skierowane na syna nic nie widziały.
Zawędrował już tam, gdzie rozum ludzki nie sięga. Wciąż jednak miał coś do przekazania.
- Dla niej. Tylko dla niej. Zawsze dla niej. Raija... Teraz dopiero Reijo pojął sens słów
ojca i jego serce wezbrało bólem.
- To dla niej. Jestem... szczęśliwy... nigdy... jej nie mów o mojej... miłości...
- Nigdy!
Reijo ułożył wargi w to jedno słowo i miał wrażenie, że ojciec zrozumiał lub odczytał
je z ruchu ust. To była obietnica, której nie można złamać.
- Raija - powiedział jeszcze Antti Kesaniemi i wyzionął ducha. Zasnął na zawsze z
uśmiechem na ustach.
Zakrwawiony, poraniony, odszedł w śmierć, ale odszedł, uśmiechając się, ponieważ
wspomnienie kobiety, którą kochał, ogrzewało jego duszę. Raija była światłem jego życia.
Mikkal obdarował Raiję córką, Karl synem. Reijo dał jej opiekę.
Lecz tylko Antti Kesaniemi oddał za nią życie.
Nigdy nie miała się o tym dowiedzieć. Reijo był to winien ojcu.
Nie okłamywał Raiji, ale teraz zamierzał to uczynić. Powie, że przybył za późno.
Położył martwe ciało na śniegu. Nie mógł już pomóc ojcu. Teraz musiał ruszyć za
ś
ladem, który chwiejną linią biegł wzdłuż skał do lasu. W gąszczu pokrytych szronem gałęzi
znajdzie może Maję.
Musi ją znaleźć. Słowa ojca o nożu i dziecku przeraziły go.
Odsunął myśli o Anttim w głąb świadomości. Reijo nie mógł pozwolić sobie na to, by
ż
al odebrał mu siły do działania.
Ś
lad prowadził nierówną, chaotyczną linią. Dziewczynka musiała przeciskać się
między drzewami, chwilami chodziła w kółko, biegła, potykała się i przewracała. Serce Reijo
biło w oszalałym rytmie.
Nigdzie nie dostrzegł plamek krwi na śniegu i zaczął wierzyć, że ojciec się pomylił
albo miał co innego na myśli. Antti umierał i nie był w stanie mówić składnie ani myśleć
jasno. Ból poplątał mu rozum.
Reijo chciał w to wierzyć.
Myśl o rannej dziewczynce, samotnie przemierzającej las, przyprawiała go o
szaleństwo. Liczyła sobie raptem półtora roku.
Co mogło myśleć takie maleństwo? Nie wiedział, sam nie pamiętał wiele z okresu
wczesnego dzieciństwa.
Maja była rozpieszczona, większość czasu spędzała w towarzystwie dorosłych. Raija
zrobiła wszystko, by uchronić dziecko przed trudami i niebezpieczeństwami życia.
Reijo nie wiedział, czy małe dziecko miało jakąś szansę przeżycia. Noc była mroźna.
Myśl o zimnie najbardziej go przerażała, rozpraszała tę nikłą nadzieję, która towarzyszyła mu
w drodze z cypla i rozkwitła na widok sznureczka śladów drobnych stóp na śniegu.
Reijo ze strachem zastanawiał się, co znajdzie na końcu tego śladu, którym szedł na
podobieństwo psa myśliwskiego lub dzikiego zwierzęcia ścigającego ofiarę. W duchu układał
zdania.
Słowa, które łagodnie przekazywały prawdę. Pocieszające słowa.
Oczyma wyobraźni widział, jak wnosi dwoje zmarłych do domku nad rzeką.
I zbija dwie trumny. Czy ojciec miał jakieś deski? Zwykle trzymał mały zapas.
Musi być silny, by wspierać Raiję. Ta tragedia nie może jej złamać, zniszczyć.
Utrata dwojga bliskich osób w tak krótkim czasie przekraczała granice ludzkiej
wytrzymałości, ale jego Raija nie utonie w odmętach rozpaczy.
Będzie przy niej, we dwójkę stawią czoło żałobie, obydwoje zapłaczą.
Wywiezie ją z Lyngen, na północ, tropem marzeń.
Może wreszcie przemieni chłopięce rojenia w rzeczywistość. Może spełni to, o czym
ś
nili on i Karl: znajdzie złoto i da Raiji wszystko, czego dziewczyna zapragnie. No, prawie
wszystko...
Reijo zatrzymał się zdezorientowany. Okolica wydała mu się dziwnie znajoma.
Bywał tu często, skrycie wymykając się z domu po skończonej pracy.
W tę stronę wyruszali razem z Karlem co wieczór, dobywali narzędzi i dzień po dniu
usiłowali wyrwać przyrodzie skarby, których zazdrośnie strzegła.
Ś
lad prowadził w tym samym kierunku. Nieświadomie dziewczynka wybrała
właściwą drogę. W górę, cały czas w górę...
Jeśli nie zboczyła z obranego szlaku, miała szansę ocalenia...
Serce Reijo biło jak oszalałe. Jeśli, jeśli...
Wdrapał się na wierzchołek wzgórza i zobaczył ślady prowadzące do zagajnika, który
porastały sosny i brzozy.
Zagajnik był rzadki i na tyle duży, że mierzące niespełna metr dziecko mogło w nim
zabłądzić i nie trafić na drugą stronę.
Razem z Karlem uznali, że miejsce jest idealne. Leżało w pobliżu rzeki. Widzieli ją
doskonale, sami ukryci przed okiem przypadkowego wędrowca.
Zbudowali pokrytą darnią chatę u podnóża zbocza, gdzie nie docierał wiatr.
Drzewa osłaniały ją przed spojrzeniami ciekawskich, nie rosły jednak na tyle gęsto, by
przesłonić wspaniały widok na okolicę. W tej chacie rodziły się chłopięce marzenia. Tutaj
spędzali długie godziny, zastanawiając się, co poczną ze znalezionym złotem.
Ż
ycie nijak się ma do marzeń, pomyślał Reijo z goryczą. Ślad po raz pierwszy biegł
równą linią, prosto do wejścia do chaty.
Reijo starał się uspokoić oddech, nie wpadać w histerię.
Maja znalazła schronienie, miała dach nad głową. Reijo pamiętał jednak, że chata
chroniła przed wiatrem, ale darń nie mogła zatrzymać chłodu wciskającego się tysiącem
drobnych szczelin. Dawno nikt tu nie był, nikt nie uzupełnił ubytków świeżym torfem i
mchem. Poza tym zawsze rozpalali ognisko. Maja nie potrafiła obchodzić się z ogniem.
Ręka bez wahania odnalazła wejście. Darń pokryta była szronem. Reijo wstrzymał
oddech, podniósł prymitywną zasłonę służącą za drzwi i schylił się, aby wejść. Nie zasłonił
otworu wejściowego, tak że słabe światło dnia mogło rozjaśnić wnętrze.
Jego oczy z wolna przyzwyczajały się do mroku. Rozejrzał się wokół.
Wszystko wyglądało jak za dawnych czasów, przybyło tylko szczelin w poszyciu. W
ś
rodku panował taki sam chłód jak na zewnątrz, ale dach i ściany tworzyły iluzoryczną
namiastkę ciepła.
Odważył się spojrzeć w najciemniejszy kąt i postąpił parę kroków do przodu. Chata
była niewielka, wystarczająco duża na chłopięce potrzeby. Dawała im osłonę, kiedy
pracowali ponad siły., by spełnić swe marzenia.
Tej nocy stała się schronieniem dla Mai, dziecka, które obaj kochali, któremu obaj
zastępowali ojca.
Upadł na kolana przed skulonym ciałem i zamknął oczy. Modlił się. Czuł łzy płynące
po policzkach, łzy ulgi, szczęścia, żalu i wściekłości...
Owcza skóra, którą dawno temu zostawił w chacie, uratowała życie córki Raiji.
Przegniła i brzydko pachniała, ale zapewniła dziewczynce ciepło.
Maja spała, owinięta w skórę, jej policzki były białe jak śnieg, ale słabe światło
wpadające przez otwór wejściowy powiedziało Reijo, że ojciec się nie mylił. Teraz zrozumiał,
dlaczego Antti musiał zabić Isaka.
Isak, zaślepiony nienawiścią do Raiji, nie cofnął się przed najgorszą podłością.
Użył noża. Oba policzki dziewczynki nosiły ślady nacięć.
Obciął jej włosy, miejscami brutalnie kalecząc skórę.
To musiało bardzo boleć. Reijo zobaczył zaschnięte łzy, zakrzepłą krew w nacięciach.
Isak oszpecił dziewczynkę, naznaczył na całe życie tak, jak kiedyś sam został
naznaczony przez jej ojca.
Wypisał swą nienawiść na pulchnych policzkach dziecka. Reijo płakał.
Powinien krzyczeć z radości, że ją odnalazł, ale nie potrafił. Wiara w nadprzyrodzoną
moc, która miała baczenie na wszystkie ludzkie potrzeby, ta wiara w nim przygasła.
To nie powinno było się wydarzyć. Wysoką cenę przyszło zapłacić za ocalenie
dziecka.
Zbyt wiele nieszczęść, by usunąć ze świata jednego nikczemnika. Po Isaku nikt nie
uroni łzy. Mai przyjdzie żyć z oszpeconą twarzą, tak dorastać i kochać. Bóg raczy wiedzieć,
ile goryczy przyniosą jej te blizny...
Reijo złożył sobie nowe obietnice. Będzie chronił Maję przed złem tego świata.
Zaopiekuje się nią, osłoni przed drwinami i szyderczym śmiechem. Obdarzy radością i
pięknymi przedmiotami, które wynagrodzą jej krzywdę.
Objął ją ramionami. Maja obudziła się z krzykiem i spojrzała na niego przerażonym
wzrokiem. Jej wrzaski wypełniły chatę, wymachiwała rękoma. Usiłowała wyplątać nogi spod
skóry, by go kopnąć.
- Malutka, to ja, Reijo. Nie zrobię ci krzywdy. Nie ma już brzydkiego człowieka.
Jesteś z Reijo. Już dobrze... - Przemawiał do niej z aksamitną łagodnością. - Uspokój się,
Maja. Zaraz się ogrzejesz, skarbie. Nikt cię już nie skrzywdzi, obiecuję. Wyjedziemy stąd,
nigdy tu nie wrócimy...
Jego słowa padały jak ciepły letni deszcz, przyjazne i kojące.
Maja rozbudziła się całkiem. Szczękała zębami i płakała, tarła bolące policzki i
krzyczała jeszcze głośniej, kiedy dotykała świeżych ran. Łzy zaczęły ją szczypać, rozpłakała
się na dobre...
W końcu jednak rozpoznała Reijo.
Wyplątał ją ze skóry i schował pod kaftan. Tam było ciepło i sucho i ładniej
pachniało. Maja nie stawiała oporu, ale wciąż łkała żałośnie.
Wyniósł dziewczynkę na światło dzienne i zobaczył, że rany wyglądają gorzej, niż
przypuszczał.
Poczuł ucisk w gardle. Łzy ponownie napłynęły mu do oczu, ale się powstrzymał. Nie
było czasu na lament, musiał być silny, musiał okazać się mężczyzną.
Ż
yła mimo wszystko. Przyniesie Raiji żywe dziecko. Wiedział jednak, że rany na
twarzy małej będą dla matki ogromnym wstrząsem. Będzie cierpieć razem z Mają.
- Reijo - wyszeptała dziewczynka. Z westchnieniem objęła go drobnymi rączętami.
Chciał jej powiedzieć, by schowała dłonie pod kaftan, ale się powstrzymał. Maja czuła
się bezpieczna. Wtuliła główkę w zagłębienie na szyi Reijo. Oznaka zaufania ze strony
okaleczonego dziecka.
Była lekka jak drozd i równie bezbronna.
- Wracamy do domu, do mamy i Elise, i do małego braciszka - powiedział z
wymuszoną wesołością. - Masz braciszka, Maju. Urodził się w nocy. Mama dała mu na imię
Knut. Ładnie, prawda?
Nie odpowiedziała, w ogóle nie zareagowała, tylko płakała, nie otwierając oczu.
Desperacko ściskała go za szyję.
Reijo przemawiał do niej, zastanawiając się, jakie okropne obrazy przemykały pod
przymkniętymi powiekami dziecka.
Elise miała cztery lata i przez pół roku oswajała się ze strasznymi wspomnieniami.
Minęło sześć długich miesięcy, zanim zdołała ubrać w słowa myśli, koszmary i lęki, które ją
prześladowały.
Maja nie skończyła jeszcze dwóch lat. Na własnej skórze doznała przemocy, poczuła
chłód stali na policzkach. Reijo nie wiedział jeszcze, jakich innych krzywd doznała od Isaka.
I nie wiedział, czy była świadkiem okrutnej walki dwóch mężczyzn.
Nie miał pojęcia, jakie ślady w duszy małej zostawi ucieczka przez ciemny las,
samotność w zimnej chacie, ból...
Jeśli Isak nie byłby martwy, Reijo z przyjemnością wysłałby go na tamten świat.
Ominął zakrwawione pobojowisko przy skale i ruszył truchtem do cypla. Nie
zatrzymał się w domu Raiji nad rzeką. Wiedział, że potrzebuje mnóstwa drobiazgów, ale teraz
liczyła się tylko Maja.
Najgorsza jest niepewność.
Nie spała już, kiedy stanął w progu. Była blada, miała sińce pod oczyma, a jej włosy
zwisały w nieładzie.
Reijo zatrzymał się w drzwiach, trzymając dziecko w ramionach.
Kiedy Raija podbiegła do niego, bez słów podał jej córeczkę. Zanim oswobodził się z
uścisku małych rąk, Raija zdążyła przyjrzeć się Mai.
Krzyknęła urywanie, ale zaraz mocniej przytuliła małą. Powstrzymała łzy. Jej oczy
pociemniały.
- Nie żyje - powiedział beznamiętnie. - I ojciec nie żyje. Muszę iść po niego...
Raija nie poruszyła się, tuląc śpiące okaleczone dziecko. Jej twarz zmieniła się na
wieść o śmierci Anttiego, ale skinęła jedynie głową.
- Dziękuję, Reijo - wyszeptała. Kiedy zamykał za sobą drzwi, usłyszał:
- I dziękuję ci, Antti... Reijo miał nadzieję, że ojciec, gdziekolwiek jest, wie już, że nie
oddał życia na próżno...
14
Nadmorska osada była w szoku. Wiadomości przechodziły z ust do ust. Ludzie
wzdrygali się na okrucieństwo zdarzeń, ale też na swój sposób ekscytowali się nimi.
Takie rzeczy rzadko miały miejsce. I to tuż po jarmarku! Niesłychane, tyle sensacji w
tak krótkim czasie.
Kiwano głowami nad losem dwóch zabitych. Cicho szeptano o tragediach
spowodowanych wódką.
Ci, którzy widzieli Reijo na placu targowym, opowiadali własną wersję wydarzeń. O
przybyciu Raiji w brązowym szalu zarzuconym na ramiona i z małą Elise. Powtarzali w
kółko, że Reijo się źle zachował.
Nie płakano po zmarłych. Isaka nikt nie lubił. Był nikczemnym człowiekiem, ale
należał do społeczności. Jego rodzice nie żyli, a rodzeństwo nie szukało zemsty.
Nie mieli powodów do dumy z brata, który nie raz okrył rodzinę wstydem i hańbą. Jak
ż
ył, tak i umarł.
Ród Isaka miał przez lata nosić na sobie piętno jego występków i to najbardziej
niepokoiło krewniaków.
Zaś Antti Kesaniemi nie był jednym z nich.
Przybył wprawdzie dawno i żył z nimi szmat czasu. Był nawet dobrym człowiekiem,
ale chyba nie do końca. Inaczej nie spotkałby go tak okrutny los. No i pochodził z Kwenów.
Zgodzili się zatuszować sprawę. Nie chcieli, by obcy urzędnicy mieszali się do ich
ż
ycia, takie sprawy załatwiało się we własnym gronie. Ziemia wciąż była skuta lodem. Nie
można chować zmarłych, a zresztą do kolejnej wizyty pastora zostało sporo czasu.
Zimową porą kładli zmarłych do trumien i czekali do wiosny, by ich złożyć do
poświęconej ziemi. Dostojnik w księżowskiej sukience nie dowie się, że tych dwóch nie ma
prawa do godnego pochówku. Zadbają o to, by dobrze zabić wieka.
Skoro Reijo zajął się swoim ojcem, oni sprawią trumnę Isakowi.
I wszyscy będą milczeć.
Ale między sobą gadali o zdarzeniach nader chętnie. Trzeba było znaleźć winnego.
Raija.
To od niej wszystko się zaczęło. Przed jej przybyciem w wiosce panował ład i
porządek, opowiadali ludzie, zapominając o dawnych swarach.
Odgrzebywano stare wspomnienia.
Peder zmarł zaraz, jak przyjęli Raiję. Kristina też. Wtedy wypadki potoczyły się jak
lawina.
Najpierw ten niepoczytalny Lapończyk oszpecił Isaka nożem.
Marta odeszła z tego świata, kiedy Raija została jej synową. Kalle i Kristian zginęli na
morzu, wreszcie Antti i Isak. Wszystko przez nią. I jeszcze ten mały bękart o pociętej
twarzy...
Przecież to nie Kalle ją spłodził. Maja poczęła się z grzechu i zasługiwała na karę.
Teraz cały świat mógł ujrzeć jej matkę we właściwym świetle.
Dobrze jej tak...
Rai ja przeniosła się do domku nad rzeką. Nie lubiła mieszkać na cyplu. Góry
przerażały ją swoją bliskością, doskwierało jej surowe morskie powietrze. Nienawidziła
krzyku mew, który witał ją za progiem. Nie mogła znieść bezpośredniego sąsiedztwa wsi.
Przed Bożym Narodzeniem podzieliła się swoim zamiarem z Reijo. Nie pytając wiele,
przeniósł się razem z nią.
Knut dorastał. Ku radości Reijo z rysów twarzy coraz bardziej przypominał ojca.
Mieli za swoje plotkarze, którzy rozpowiadali o nowym bękarcie Raiji!
Reijo nie wiedział, że ludzie nie zaprzątali już sobie tym głowy.
Elise została prawą ręką Raiji. Wymawiała się od zabawy i chodziła krok w krok za
przybraną matką.
Naśladowała ją we wszystkim i wyrastała na prawdziwą gospodynię i troskliwą
siostrę.
Rany Mai zagoiły się, być może dzięki ziołowej kuracji matki. Blizny nie były tak
wyraźne i szpecące, jak się obawiał Reijo, ale Isak zadał dziecku inne rany.
Stało się lękliwe i płochliwe jak ptaki, które przylatują z wiosną.
Darzyła zaufaniem matkę i Reijo, ale nawet siedząc u nich na kolanach, wodziła
wokół przerażonym wzrokiem, napięta, gotowa do ucieczki. Nie powiedziała ani słowa o
wydarzeniach tamtej nocy.
Kiedy minęło kilka miesięcy, usiłowali coś z malej wydobyć. Przemawiali do niej
łagodnie, stawiali ostrożne pytania.
W przedziwnych oczach Mai z miodową obwódką wokół źrenic pojawił się strach.
Ś
ciągnęła buzię, jej wargi drżały, ale nic nie powiedziała.
Zrozumieli wtedy, że jedynie pogarszają sprawę. Pytania nie uwalniały Mai od lęków,
lecz kazały przeżywać na nowo koszmar tamtej nocy. Otwierały stare rany.
Pozwolili jej milczeć. Może zdoła zapomnieć. Nigdy już nie wracali do tych
wspomnień.
Tylko Knut nie wiedział nic o trudach życia.
Nadszedł rok 1728.
Zima była taka sama. Data nie miała znaczenia.
Ż
ycie Raiji i Reijo nie uległo żadnym zmianom. Reijo coraz częściej wracał myślami
do obietnicy, którą złożył samemu sobie w tę tragiczną noc.
Chciał wyjechać z Lyngen, znad fiordu wciśniętego pomiędzy góry. Opuścić wieś, z
którą wiązało go tyleż dobrych, co złych wspomnień.
Pragnął ruszyć na północ. Tam, gdzie krajobraz otwierał się na podobieństwo kraju
rodzinnego, lecz klimat był surowszy, a ziemia mniej urodzajna. Tam, gdzie czekało złoto, o
którym śnił, zanim jeszcze zamieszkał nad fiordami.
W pewien styczniowy wieczór zebrał się na odwagę i poprosił Raiję o rozmowę.
Raija właśnie położyła dzieci i sama szykowała się do snu. Jej ciało nie nosiło już
ś
ladów połogu, kształtnie zaokrąglone wyglądało równie powabnie jak dawniej.
Policzki miała pełne, ale coś nieuchwytnego w jej twarzy mówiło mu, że Raija na
zawsze utraciła młodzieńczą naiwność. Życie nauczyło ją, że sny się nie spełniają. A teraz
Reijo zapragnął wtajemniczyć ją w swoje plany.
- Mieliśmy marzenia, Karl i ja - rozpoczął, zerkając na nią ponad stołem.
Chociaż raz siedziała bezczynnie, nie zajęta robotą.
- Ja też miałam marzenia - odrzekła twardo. - Dawno już je porzuciłam.
- Chcesz posłuchać o naszych? - zapytał. - Nie ciekawi cię, gdzie Kalle znikał
wieczorami?
- Ciekawi - wyszeptała. - Opowiadaj, Reijo: Reijo zaczął snuć opowieść. O
chłopięcych rozmowach. O tym, co kupią za znaleziony kruszec.
O ciężkiej pracy i nieustannym rozczarowaniu. I o tęsknotach, którymi dodawali sobie
otuchy. Wszystkie biegły ku niej, to jej gotowi byli podarować gwiazdkę z nieba.
Reijo uświadamiał sobie teraz niedojrzałość chłopięcych pragnień. Pobłażliwy
uśmiech Raiji świadczył, że i ona miała podobne odczucia.
Tak jednak było.
- To naszą chatę znalazła Maja - zakończył Reijo. - W końcu na coś się przydała.
- Ale nie dlatego opowiedziałeś mi tę historię. Znowu się uśmiechnęła. Była piękna.
Wyrzucona poza nawias społeczności, zmęczona i tragicznie doświadczona emanowała
pięknem, jakiego Reijo dotąd nie widział. Poruszała tajemne struny jego duszy, budziła
tęsknotę.
- Nie marzysz o wyjeździe stąd? - spytał, nachylając się ku niej.
- Codziennie - odpowiedziała bez zastanowienia.
- Wyjechałabyś, gdybyś mogła?
Raija pochyliła głowę.
- Sama? Z trójką dzieci?
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć - odrzekł rozczarowany.
Napotkał spojrzenie jej mądrych oczu.
- Chcę, Reijo, ale się boję. Zaufam tobie, a ty zakochasz się w jakiejś dziewczynie i
zapragniesz założyć własną rodzinę. I będziesz miał do tego prawo. Nie mogę ci się
narzucać...
- Mam ochotę wyjechać - przerwał jej, udając, że nie słyszy jej argumentów. - Wielu
wyruszy po następnym jarmarku. Moglibyśmy dołączyć do nich i uniknąć trudów samotnej
wędrówki. Damy sobie radę. Jesteście moją rodziną, to się nigdy nie zmieni...
Wzrok Reijo zdradzał to, o czym Raija wiedziała od dawna.
- Jesteście mi potrzebni. Czuję się odpowiedzialny za was. Tylko was mam!
- My ciebie też potrzebujemy, Reijo - przyznała otwarcie. - Nic mnie tutaj nie trzyma.
Nie zaznałam ludzkiej życzliwości, a ten krajobraz mnie przytłacza. Śnię o otwartych
przestrzeniach, gdzie dzieci mogłyby iść z wiatrem w zawody... - Roześmiała się. - Nie-
mądrze gadam?
Reijo potrząsnął głową. Cieszyło go zaufanie Raiji, świadomość, że wciąż potrafią
rozmawiać jak w czasach beztroskiej młodości.
Niewiele lat upłynęło, lecz jemu zdały się całym, życiem.
- Pojedziesz ze mną?
Uśmiech Raiji ciepłem i urodą dorównywał słońcu. Skinęła głową i położyła dłoń. na
jego splecionych rękach.
- Pojedziemy z tobą. Choćbyśmy mieli wyruszyć jutro...
Reijo poczuł się niewypowiedzianie szczęśliwy. Uchwycił jej dłonie, pogładził
kształtne palce, dotknął stwardniałej skóry na szorstkich rękach chłopki i żony rybaka. Raija
ciężko pracowała na chleb. Lecz skóra na jej ramionach była miękka i gładka jak sukna,
których Reijo dotykał w kupieckich straganach na wybrzeżu Finnmarku.
Nie powiedział jej nigdy, że trzymał w rękach belę materiału, zdecydowany kupić dla
niej skrawek tej cudownej i drogiej tkaniny. W końcu ją odłożył. Wydałby mnóstwo
pieniędzy na próżno. Raija nie potrzebowała sukni. Pierwsza by mu wypomniała rozrzutność.
Potrafiła oczarowywać ludzi. Nie tylko urodą, także czymś, czego nie umiał nazwać
słowami. Trudno było nie ulec jej urokowi. Natura wyposażyła ją w tę niezwykłą siłę, która
od wieków fascynuje i pociąga mężczyzn.
Natura hojnie też obdarowała ją przymiotami ciała. Dała jej cerę barwy złotej o
jasnoróżowym odcieniu, tej samej o każdej porze roku. Karnacją wyróżniała się z tłumu
dziewcząt, które Reijo znał. Obdarzyła oczami, w których można było utonąć i które w
ciemnej bezdennej otchłani kryły tajemnice niedostępne innym ludziom.
I jeszcze innymi zaletami, których Reijo nie potrafił nawet nazwać. A może nie
chciał? Tajemniczość jej natury podsycała jedynie jego fascynację.
Starczyło, że wypełniała mu wszystkie myśli, stała się celem i istotą życia...
Bezwiednie podała mu drugą dłoń. Jej spojrzenie przyprawiło Reijo o szybsze bicie
serca.
Wokół nich panowała ciemność, rozpraszana nikłym światłem lampy, która rzucała
długie cienie. Reijo nie zgasił jej. W słabym poblasku Raija wyglądała jak księżniczka.
Ś
wiatło igrało na jej policzkach, odbijało się we włosach splecionych w warkocz.
Zapragnął ujrzeć, jak spływają po jej ramionach na podobieństwo wiosennego
wodospadu...
Puścił jej dłonie. W oczach Raiji pojawił się błysk rozczarowania.
Reijo podniósł się i usiadł obok niej. Ławka była wąska. Bliskość Raiji sprawiła, że
krew w nim zawrzała. Ich uda zetknęły się, przez nogawkę spodni napiętymi mięśniami
wyczuwał miękkość jej ciała.
Raija nie posunęła się nawet o cal.
Obiecał jej kiedyś, że nie uczyni nic wbrew jej woli. Że nie poprosi o coś, czego nie
będzie mogła mu ofiarować. Teraz czekał, by go odtrąciła.
Raija nie zrobiła tego.
Drżącymi rękoma rozplatał tasiemkę w jej włosach i rozczesał je palcami. Poczuł
chłodny dotyk jedwabistych loków.
Z głuchym jękiem objął ją w talii, przyciągnął do siebie i zajrzał w brązowe oczy.
Zdawało mu się, że śni, ale na ustach Raiji pojawił się uśmiech, który przywołał Reijo do
rzeczywistości. To nie był sen, naprawdę trzymał ją w ramionach. Objęła go za szyję, wsunę-
ła dłonie za kołnierz koszuli. Reijo nie mógł złapać tchu, serce biło jak oszalałe, szumiało mu
w głowie.
Od dawna wiedział, że to musi przyjść. Zawsze tego pragnął, choć czasami bal się
własnych myśli.
W oczach Raiji pojawiła się tęcza. Światło lampy błysnęło wszystkimi kolorami pod
jej powiekami.
- Raiju...
Usłyszał jej imię i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to jego głos wypowiedział
je szeptem przepełnionym miłością i tęsknotą.
- Nie wstydź się mnie! - dodał niezdarnie.
Ręce Raiji błądziły po jego twarzy, śledziły jej rysy, niezbyt piękne, ale męskie i
zdecydowane.
Całował palce Raiji. Jego spragnione ciało płonęło.
- Nie umiałabym wstydzić się ciebie - szepnęła. Głos miała odmieniony, zachrypnięty.
Zapowiadał coś, czego Reijo nie potrafił nazwać.
Dostrzegł jedynie, że na jej twarzy pojawił się wyraz pożądania.
Palce Raiji, które przed chwilą tańczyły na twarzy Reijo, przesunęły się na jego szyję,
zatrzymały na pulsującej tętnem skórze i ponownie zamknęły na karku. Potem wplątały się
we włosy i pociągnęły twarz Reijo w dół.
Ujrzał usta rozchylające się jak karminowy kwiat i nie miał sił, by się im oprzeć. Nie
chciał się im opierać.
Miękkość jej warg go upoiła. Błądził po nich leniwie językiem, nie potrafił dłużej
zapanować nad rękami.
Czuł pieszczoty na plecach, badawcze, spokojne, cudowne.
Rozgorączkowanymi dłońmi sięgnął pod jej cienką koszulę. Jęknęła cicho, kiedy
dotknął krągłych piersi. Cofnęła się lekko, by zrobić mu więcej miejsca na ławie.
Nie odrywając się od ust Raiji, zaczął walczyć z opornymi guzikami jej koszuli. Omal
ich nie poodrywał. Raija z promiennym uśmiechem wyślizgnęła się z jego objęć. Przez
ułamek sekundy Reijo sądził, że mu się wymyka, że pożałowała...
Raija wstała nie po to, by go opuścić. Zebrała futra leżące na lawie i rozpostarła je na
podłodze. Uśmiech wciąż błąkał się po jej wargach, jej policzki pałały, a usta nabiegły
czerwienią.
Reijo wstał jak pijany i chciał ją wziąć w ramiona, ale powstrzymała go.
Utkwiwszy w nim lekko zawstydzony wzrok, rozpięła guziki koszuli, jednym ruchem
ś
ciągnęła ją przez głowę i stanęła przed nim naga od pasa w górę.
Reijo przełknął ślinę i cofnął się na widok białej skóry, pełnych piersi, kusząco
nachylonych ku niemu jak dojrzale jesienne maliny.
Miał ochotę położyć na nich dłonie, pieścić je, dotykać ustami, językiem zbadać
stwardniałe sutki... Jeszcze raz przełknął ślinę, kiedy zobaczył, jak Raija rozpina suknię,
przyglądając się mu znacząco. Reijo zrozumiał.
Pospiesznie ściągnął koszulę i rzucił ją w kąt. Poczuł jej badawczy wzrok na swoim
ciele i wiedział, że nie ma się czego wstydzić. Zresztą nie po raz pierwszy widziała jego
obnażony tors. Jednak nie w takiej sytuacji...
Nigdy dotąd nie było w spojrzeniu Raiji takiej zmysłowości i takiego podziwu. Reijo
podobał się kobietom. Miał zresztą za sobą niejedno doświadczenie.
Młodzieniec szybko staje się mężczyzną na wyprawach rybackich.
Zaczerwienił się, rozpinając spodnie.
Do diabła! Dotąd to dziewczęta czerwieniły się z powodu jego natarczywości...
Wzrok Raiji wszystko odmienił. Wcześniej Reijo nie liczył się z uczuciami kobiet, nie
dbał o to, co sądziły o nim i jego ciele. Nic nie znaczyły poza kolejnym doświadczeniem.
Z Raiją to coś zupełnie innego.
Raija była najważniejsza. Wyraz rozczarowania w jej ciemnych oczach stanowiłby
wyrok. Reijo czuł się jak młokos.
Teraz żałował, że nie zgasił lampy. Chciał patrzeć na nią, ale oznaczało to przecież, że
sam wystawiał się na osąd jej oczu.
- Nie wstydź się, Reijo! Tak jest dobrze...
Jej dłonie puściły suknię. Stanęła przed nim naga.
Piękna. Niewypowiedzianie piękna.
Reijo zaczął niezdarnie wyplątywać się ze spodni.
Ledwie panował nad podnieceniem. Rzucał ukradkowe spojrzenia na jej wspaniałe
ciało, jego ręce tęskniły do miękkości skóry, usta do całowania.
Raija dawno już posiadła duszę Reijo. Teraz on płonął, by posiąść jej ciało.
Uklęknęła na futrzanym posłaniu. Nie znać było po niej ni cienia wstydu i Reijo w
okamgnieniu pozbył się natrętnych myśli, które przelatywały mu przez głowę.
Nie miało żadnego znaczenia, że była kiedyś z Mikkalem i Karlem.
Teraz jemu ofiarowywała siebie.
Reijo zapomniał o wstydzie. Z Raiją w ramionach zatonął w miękkości futer.
Chciał powiedzieć jej o swojej miłości, ale się powstrzymał. Żadnych obietnic,
ż
adnych zobowiązań.
Reijo wiedział, że tego właśnie chciała.
Pieścił ją odważniej niż w snach.
A ona oddawała pieszczoty inaczej niż kobiety, z którymi Reijo uprawiał miłość.
Nie była bierna, każdy skrawek jej skóry płonął ogniem. Drobne dłonie bez żenady
szukały tych miejsc na jego ciele, gdzie dotyk sprawiał największą rozkosz.
Jej biegłość sprawiała, że jęczał z zachwytu.
Przewracali się po posłaniu, badali najtajniejsze zakamarki ciała, upojeni wzajemną
bliskością ofiarowywali sobie ciepło, czułość, aż do ostatecznego spełnienia.
Reijo przykrył ją sobą, kompletnie wyczerpany. Nigdy dotąd nie zaznał takiego
szczęścia w ramionach kobiety.
Raija śmiała się cicho. Obejmowała go wpół, jej oczy błyszczały.
- Udusisz mnie - szepnęła, lecz kiedy chciał się unieść, zwinnie przewróciła go na
plecy, nie puszczając z objęć.
Z westchnieniem zadowolenia położyła głowę na piersi Reijo, wplotła palce w
porastające ją jasne loki, pogłaskała mięśnie rysujące się pod skórą.
Reijo zamknął oczy, rozkoszując się chwilą. Raija poruszała się w takt jego
oddechów.
Wciąż był w niej. Coś takiego przeżywał po raz pierwszy. Nie był w stanie myśleć
jasno, dłonie znów zatęskniły za jej skórą.
Pogładził miękkie zaokrąglenia jej ramion, odrobinę za szerokich, ale wciąż niezwykle
kobiecych. Przeniósł dłonie na jej plecy, wzdłuż łagodnego zagłębienia na środku
poprowadził je na miękkie pagórki bioder. Raija była zawsze chłopięco szczupła w talii, ale
ciąże dodały jej krągłości i w tym miejscu.
Reijo pocałował ją leniwie w czoło, nie przerywając badawczej podróży.
Pieścił jej pośladki, po czym wsunął ręce między uda. Znalazł palcami to wilgotne i
ciepłe miejsce. Raija jęknęła, ocierając się o jego dłonie. Przekręciła do niego twarz,
wysunęła usta. Reijo przerwał pieszczotę, objął ją za ramiona i odwrócił na plecy.
Znalazł jej usta, pocałował namiętnie. Reijo poczuł, jak jego ciało budzi się do
miłości. Rósł w niej, napełniał ją sobą, a ona tuliła się do niego w radosnym oczekiwaniu.
Wygięła w górę biodra, przepełniona tą samą tęsknotą.
Podniecała go, poruszała w nim nowe pokłady doznań. Dotąd nie zawracał sobie
głowy zadowoleniem kobiety w miłosnym akcie. Dbał tylko o siebie.
Teraz nie mógł się obyć bez cichych jęków Raiji, potrzebował dowodów na to, że
rozkosz jest obopólna. Potrzebował ognia namiętności w jej oczach. Krzyków, które mówiły
mu, że oboje znajdują się w tym samym niebie.
Wargami, dłońmi robił bezwstydne rzeczy, by zyskać nowe świadectwo jej miłosnego
uniesienia.
Reijo sądził dotąd, że wie, co to miłość fizyczna. Uważał, iż ma dość doświadczenia,
by obdarzyć kobietę wspomnieniem na całe życie.
Teraz zdał sobie sprawę, że przedtem nie zaznał namiętności.
Nie poznał prawdziwej miłości, zanim nie wziął Raiji w ramiona. W jedną noc
nauczyła go, czego trzeba kobiecie i co kobieta może ofiarować.
Z wargami złączonymi w gorącym pocałunku sięgali po nowe szczyty.
Ich dłonie ofiarowywały więcej niż brały, a mimo to oboje dostawali więcej, niż mogli
dać. Znaleźli wspólny rytm i razem osiągnęli rozkosz. Ich paznokcie pozostawiły na skórze
ś
lady tej nocy, kiedy stali się jednością, kiedy leżeli spleceni, złączeni każdym skrawkiem
ciała. Nocy spełnionych marzeń. Tego im było trzeba, by stawić czoło surowej
rzeczywistości.
Tak długo musieli obywać się bez ciepła i bliskości drugiego człowieka, a przecież nie
sposób wtedy zachować wiarę w dobro. Cielesne zaspokojenie złagodziło tęsknotę, wypełniło
pustkę.
Wykorzystali tę szansę. W czułym uścisku nie mieli nic do stracenia, ale też nic do
wygrania...
Raija zapadła w sen. Reijo leżał z otwartymi oczyma, nie mogąc uwierzyć w to, co się
stało.
Nie tracił czasu na próżne rozważania, poddał się uczuciom. Przeżywał jeszcze raz
każdą chwilę miłosnej nocy, póki wciąż była świeżym wspomnieniem.
Miał gorzkie przeczucie, że ta noc się nie powtórzy. Rozkosz miała smak
skradzionego owocu...
Raija obudziła się przed świtem. Przeciągnęła dłonią po czole i odrzuciła włosy na
plecy. Reijo zrozumiał, że wszystko jest jak dawniej. W jej oczach nie było żalu i wstydu, ale
i żadnych obietnic na przyszłość.
A on?
Nie wiedział. Był zadowolony, przeżył coś wyjątkowego, a jednak... Czy w ich
związku nie pojawi się teraz nowe napięcie, niepodobne do tego, które znalazło ujście
poprzedniej nocy?
- Dobrze się sprawiłeś - powiedziała, głaszcząc go po policzku. - Potrzebowałam tego.
Nie potrafię żyć w samotności. Bez mężczyzny...
Reijo nie słyszał nigdy podobnych słów z ust kobiety.
Takie potrzeby miały ponoć jedynie tanie dziewki, choć nawet one rzadko sprawiały
wrażenie zadowolonych. Leżały z nieporuszoną twarzą, brały zapłatę i znikały.
Wszystkie porządne kobiety uprawiały miłość z obowiązku - żeby rodzić dzieci.
Raija przyznawała, że to lubi i potrzebuje fizycznego spełnienia. Na przekór
rozsądkowi Reijo przyjął to szczere wyznanie z szacunkiem.
- Byłaś wspaniała - przyznał głosem zachrypniętym jak nigdy, ale też nigdy dotąd nie
przeżył takiej rozkoszy. Raija uśmiechnęła się pobłażliwie, jej twarz tchnęła spokojem. Reijo
wiedział, że ją kocha, że potrzebuje jej przyjaźni, mądrości i siły. Jej całej.
I wiedział, czego musi sobie odmówić, by zatrzymać Raiję u swego boku.
- To nic nie zmienia - dodał, szukając jej wzroku. - Wiesz o tym, Raiju, prawda?
Skinęła nieznacznie głową.
- Potrzebowałam kogoś - powiedziała. - Ty potrzebowałeś kogoś. Było pięknie,
nieomal zbyt pięknie, Reijo. Będę wracała myślami do tej nocy. Będę marzyć, by się
powtórzyła...
Reijo przytaknął. Czuł to samo.
- Nie może się powtórzyć - wyszeptał. Pragnął dotknąć jej ciała, ale powstrzymywał
się, nie podchodził zbyt blisko.
Z łatwością mogli zerwać obietnice. Oboje czuli tę samą słabość, oboje żyli
wspomnieniem nocy.
A jednak nie byliby w stanie tego uczynić, nie niszcząc wszystkiego. Łączyło ich coś
więcej niż fizyczne pożądanie.
- Pozbądźmy się niedomówień - rzuciła, błądząc wzrokiem po jego ciele, tak jak on
ś
ledził spojrzeniem miękkie linie jej sylwetki. Pozostawały im wspomnienia. Nikogo nie
można pozbawić wspomnień. - Jesteś jednym z najlepszych ludzi, jakich znam, Reijo. Nie
chcę cię stracić, ale jeśli będziemy spać ze sobą, zniszczymy to, co nas łączy. Potrzebuję
twojej przyjaźni!
Ostatnie słowa nieomal wykrzyknęła. Reijo chciał ją wziąć w ramiona i pocieszyć, ale
powstrzymał się w ostatniej chwili. Uśmiechnął się smutno.
- Wiem, Raiju, wiem. Obdarowałaś mnie najwspanialszym wspomnieniem. O więcej
nie poproszę. Utracimy to, co najcenniejsze, jeśli posuniemy się za daleko. Wiem, do kogo
należy twoje serce. Zbyt mocno go szanuję, by zniszczyć nasz związek. Nie jesteśmy sobie
pisani - dodał z krzywym uśmiechem, ale jego wzrok powiedział Raiji, że przyjmie to jak
mężczyzna. - Nic nie mogę na to poradzić, że czuję żal z tego powodu...
Usiadła i włożyła koszulę przez głowę. Brak guzika przywołał uśmiech na jej twarz.
- Nic nikomu nie jestem winna - stwierdziła. Nie zwracała się do Reijo, sprawiała
wrażenie, jakby usiłowała przekonać samą siebie. - Mikkal ma Siggę. Gardzi nią, ale sam
dokonał wyboru. Nie muszę dochowywać mu wierności. Kalle nie żyje. Na pewno nie
ż
yczyłby sobie, bym została wdową przez całe życie. Jestem młoda. Mogę kochać, kogo
zechcę.
Reijo leżał, przyglądając się jej. Uniósł kąciki ust w górę.
- Sama sobie przeczysz, dziewczyno - powiedział łagodnie. - Usiłujesz usprawiedliwić
nasz związek? Nie posuwaj się za daleko, Raiju. Chcę mieć wszystko albo nic. Nie zadowolę
się okruchami...
Westchnęła i sięgnęła po suknię. Założyła ją i zapięła starannie.
- Gdybym mogła cię pokochać, Reijo! Zapewniłbyś mi życie, jakiego pragnę. Na
dodatek mnie kochasz. - Jej słowa raniły mu serce, ale szczerość jest ważną cechą przyjaźni.
- Ale ty mnie nie kochasz - przypomniał jej. - Nie mów o mrzonkach, bo ranisz nas
oboje. Wszystko zostanie bez zmian. Nie będziemy wracać do tej nocy, była cudowna, ale
nigdy się nie powtórzy. Lepiej jest kochać i przegrać, niż nie kochać wcale.
Raija rzuciła mu długie spojrzenie i ponownie westchnęła.
- Szkoda, że cię nie kocham. Mikkal jest częścią mnie. Nic mu nie jestem winna -
powtórzyła - nawet nie zauważył, że Maja to jego córka. Ale nigdy nie będę należeć do
nikogo innego. Straszny los, ale nic na to nie poradzę. Umrę jako stara zgorzkniała kobieta, a
on będzie wciąż płodził dzieci z Siggą. Ta kobieta ma wszystko, o czym marzę, a ja nawet nie
potrafię jej nienawidzić...
- Bo go kochasz - rzekł Reijo. Przytaknęła. Reijo podniósł się i ubrał. Zwinęli futra i
wsunęli pod ławę. Wstał poranek. Noc, ich jedyna wspólna noc, należała do przeszłości. Już
nigdy się nie powtórzy.
- Wciąż chcę was zabrać na północ - stwierdził. Raija uśmiechnęła się.
- A ja wciąż chcę jechać z tobą.
15
Kiedy decyzja zapadła, łatwiej było planować podróż.
Przejrzeli skromny dobytek i spakowali najniezbędniejsze rzeczy.
Resztę sprzętów złożyli w kącie w kuchni. Reijo uważał, że można je sprzedać na
targu i dostać trochę grosza. Ludzie gotowi byli kupić wszystko. No i musieli pozbyć się
zwierząt i łodzi.
Nie chcieli mieć nic, co łączyło ich z tym miejscem. Wyjeżdżali, by nigdy nie wrócić.
Decyzja była nieodwołalna.
Zamierzali spalić za sobą wszystkie mosty i ruszyć ku nowemu światu, zacząć nowe
ż
ycie, dla siebie i dla dzieci.
W Lyngen nic już ich nie trzymało. Byli młodzi, pełni chęci do działania. Nie wątpili,
ż
e się im uda.
Nie przyjechali na jarmark. W nadmorskiej krainie upatrywali szansę na lepsze życie.
Wyruszyli w długą podróż bez grosza przy duszy.
Od rzeki Tome do wioski Skibotn nad brzegiem fiordu było pięćset kilometrów.
Przebyli tę drogę pieszo. Szli cały rok, najmując się do pracy w czasie wędrówki, by
zarobić na trochę strawy.
Ludzie traktowali ich życzliwie, dawali skromną zapłatę, choć sami nie mieli wiele.
Szli śladem innych wędrowców drogą wiodącą wśród gór ku fiordowi, onieśmieleni
przytłaczającym ogromem krajobrazu, jakże odmiennego od tego, który zostawili w rodzinnej
Finlandii. Postępowali doliną, słuchając ludzkich opowieści o wielkim targowisku.
Ludzie wychwalali pod niebiosa obfity w ryby fiord i łagodny klimat. Tam zawsze
ś
wieci słońce, mówili, a zimą spada niewiele śniegu. Nie ma lepszego miejsca na ziemi.
Wierzyli im, bo byli wyczerpani i chętnie słuchali opowieści o Ruiji. Wierzyli z
tęsknoty za lepszym losem.
Wstydzili się swego wyglądu i nie odważyli się wzorem innych wejść do wioski.
Zostali z tyłu, niepewni, co robić. Starali wesprzeć się nawzajem, tak jak zawsze czynili. Nie
mieli dobytku, ale wciąż mieli siebie.
Raija dostrzegła ich na ścieżce biegnącej koło domu. Była sama z dziećmi. Reijo
wyruszył do wioski, by sprzedać łódź ojca.
Przyjechało już sporo kupców i Reijo liczył, że z którymś dobije targu. Łódź była w
dobrym stanie, spodziewał się niezłej ceny.
Tych dwoje oberwańców różniło się od tłumu ludzi zdążających na jarmark. Raiji
ś
cisnęło się serce na ich widok.
Nie musiała zgadywać, skąd pochodzą. Nie musiała pytać, po co przyjechali.
Wiedziała jedynie, że powinna przywitać ich ciepło i przyjaźnie, bo nikt inny tego nie uczyni.
Wyszła na podwórze i zaprosiła do środka, zwracając się do nich w ich ojczystym
języku.
Zdumieni posłuchali wezwania. Podeszli bliżej, trzymając się za ręce. Mieli na sobie
podarte łachmany i znoszone skórzane kierpce.
Raija od razu ich polubiła.
- Jesteś Finką? - spytał mężczyzna o jasnych włosach i typowo fińskich szarych
oczach, wyciągając ku niej silną dłoń.
Raija uścisnęła ją, zapewniając gościa, że pochodzi z Finlandii.
Jego drobna żona dygnęła wstydliwie, wprawiając Raiję Alatalo w zakłopotanie.
Dotąd nikt się jej nie kłaniał!
Posadziła ich w izbie i postawiła jedzenie na stole. Coś jej mówiło, że tych dwoje od
dawna nie miało nic ciepłego w ustach.
Przedstawili się jako Tarja i Taavi Parkkinen. Pochodzili z wioski leżącej po
przeciwnej stronie rzeki Tome, z dala od jej rodzinnych stron, ale Raija i tak uznała ich za
ziomków. Przywozili ze sobą tchnienie ojczystej ziemi.
Opowiedzieli swoją historię. Czasy nie były wcale złe, lecz Taavi pochodził z licznej
rodziny. Kiedy ojciec umarł, synowie zamierzali podzielić ziemię między siebie, ale było jej
zbyt mało, by wyżywić wszystkich.
Czterej najmłodsi bracia postanowili szukać szczęścia na własną rękę.
Taavi zabrał młodą żonę i ruszył w drogę. Tyle dobrego słyszał o Ruiji.
Raija wiedziała swoje i znała te opowieści. Nie chciała jednak pierwszego dnia w
nadmorskim kraju pozbawiać przybyszów złudzeń.
Zaofiarowała im dach nad głową i wyszukała coś do ubrania.
Fińska duma i godność kazały im odmówić przyjęcia daru, ale Raija użyła mocnych
argumentów.
- Nie kieruje mną współczucie! - zaczęła. - Nie ruszyłabym palcem, by pomóc dwóm
wędrownym oberwańcom, ale jesteście moimi rodakami. Mam pozwolić wam chodzić w
łachmanach, skoro mnie zbywa na odzieniu? Nie obrażajcie mnie odmową! Chcę, byście
zostali jakiś czas. Już wieki całe nie miałam wieści z rodzinnych stron.
Przemowa pomogła, a jej zdecydowanie wywołało uśmiech na ustach gości. Przyjęli
propozycję kąpieli i wzięli ubranie, w ramach pożyczki. Raija nie miała nic przeciwko temu.
Wysłała ich do drugiej izby, by się oporządzili.
Maja i Elise z ciekawością przyglądały się scenie. Obcy ludzie rzadko bywali w ich
domu. W ogóle rzadko kto zachodził do nich z wizytą.
- Kto to? - spytała Elise. Była starsza i zwykle pierwsza zabierała głos.
- Przyjaciele - odrzekła Raija. Uśmiechała się, jej policzki pokryły się rumieńcem. -
Dobrzy przyjaciele. Ciocia Tarja i wujek Taavi.
- Dziwne imiona - stwierdziła Elise.
- Są z Finlandii - wyjaśniła Raija. - Ja i Reijo też stamtąd pochodzimy. Wyruszą z
nami w długą podróż...
Nie zastanawiała się nad swoimi słowami, ale z chwilą gdy je wymówiła, wiedziała,
ż
e nie może być inaczej.
Tarja i Taavi mieli za sobą długą wędrówkę, ale Raija czuła, że ich nie zostawi, zbyt
bardzo ich polubiła. Na północy czekały wspaniałe możliwości, tego była pewna. Musi
skłonić Reijo, by przemówił im do rozsądku.
Dobrze by było wędrować razem. Rozmawiać, czuć bliskość przyjaznych osób. Raija
nie miała wielu przyjaciół w Ruiji.
Reijo wrócił z dobrymi nowinami. Sprzedał łódź rybakowi z przeciwnej strony fiordu
i dostał godziwą zapłatę. Starczyło na konia i jeszcze w kieszeni zostało kilka monet.
Dzieci przyglądały się zwierzęciu z zachwytem i od razu zapałały do niego miłością.
Był to niewielki koń drobnej budowy, ale silny i wytrzymały, stworzony do marszu po
płaskowyżach północnej Norwegii.
Miał długą, szorstką sierść i raźnie parskał w mroźnym powietrzu, które zdawało się
sprawiać mu przyjemność.
- Kasztan pomoże nam dostać się na północ - stwierdził Reijo, dumny ze swego
zakupu. - Nie jest taki młody, ale ma silne nogi i da sobie radę nawet w kopnym śniegu.
Kasztan okazał się taką sensacją, że dzieci zapomniały o wizycie gości z dalekich
stron.
Koniecznie chciały zostać z nim w zagrodzie i Raija nie widziała powodu, by im
odmawiać. Przynajmniej nie czepiały się fartucha, a i robota szła żwawiej bez ich pomocy.
Para młodych Finów z rezerwą podeszła do spotkania z Reijo, ale jego zachwyt z
powodu wizyty rodaków był tak szczery, że rozwiał wszelkie ich obawy. Pierwsze zetknięcie
z nowym krajem okazało się nad wyraz łagodne, spotkali nawet rodaków. Taavi zauważył
rozgardiasz w ich domu i niepokoiło go to trochę.
- Dlaczego wyjeżdżacie? - spytał. - Wszak macie dzieci, dom, zwierzęta, trochę ziemi.
Czego wam brak? Chcecie porzucić to wszystko?
Raija wymieniła się spojrzeniami z Reijo. W ich wzroku była gorycz, świadectwo
złych doświadczeń, świadomość, że nie była to kraina mlekiem i miodem płynąca.
Dobre miejsce, by się osiedlić, złe, by czuć się jak w domu...
Reijo pospieszył z wyjaśnieniami.
- Niełatwo tu mieszkać przybyszom z Finlandii. Od dziesięcioleci Finowie zjeżdżali
nad fiordy, by łowić ryby. Nic w tym złego, ryb starczy dla wszystkich. Tyle że wchodzimy w
drogę ludziom, do których ta ziemia należy. Oni żyją z rybołówstwa i opłacają podatki z po-
łowów. Finowie jedzą z tego samego półmiska, a potem wracają do domu, nie dzieląc się z
nikim zarobkiem. To budzi niechęć...
- Finowie muszą opłacać się poborcom u siebie - zauważył Taavi.
- Wytłumacz to tym z osady... - Reijo uśmiechnął się krzywo. - Wojna na wschodzie
nastroiła ludzi łagodniej do przybyszów. Wszystkich stać na chwilę miłosierdzia, ale pamięć
ludzka jest krótka...
- Nie lubią was? - spytała ostrożnie Tar ja i znowu spłoszyła się na widok znaczących
spojrzeń gospodarzy.
- Nienawidzą - odrzekła Raija z brutalną szczerością.
Reijo spojrzał na nią czule.
- Raija przyciąga nieszczęścia. Przyjechała tu jako mała dziewczynka i miała w sobie
tyle uporu, że musiała wpaść w tarapaty...
Nabrał powietrza w płuca i zaczął opowiadać o życiu Raiji, nie opuszczając niczego
poza najbardziej osobistymi szczegółami.
Oczy przybyszów rozszerzały się ze zdumienia w miarę, jak Reijo snuł swą opowieść.
Zerkali raz po raz na Raiję, jakby chcieli się upewnić, że jest istotą z krwi i kości.
- Dlatego właśnie wyjeżdżamy - zakończył Reijo.
Zapadła cisza. Raija spojrzała na niego z ulgą. Była wdzięczna, że wtajemniczył ich
we wszystko. Jeśli mają razem ruszyć w drogę, muszą poznać się lepiej. Sama nie potrafiłaby
mówić o własnym losie.
Jednocześnie dręczyła ją niepewność. Jej życie nie było piękne i nie brakowało łudzi,
gotowych ją potępić, obsypać wyzwiskami. Bała się, że młodzi przybysze uznają ją za złą
kobietę. Nie zniosłaby tego, potrzebowała ich przyjaźni. Pragnęła kontaktu z rówieśnikami.
Tarja odezwała się pierwsza.
- Nie potrafię zrozumieć, jak to wytrzymałaś, Raijo! I nie straciłaś pogody ducha!
Raija uśmiechnęła się promiennie, w oczach tamtej kobiety ujrzała odbicie własnych
pragnień.
- Też tego nie rozumiem - odrzekła szczerze. - Może dlatego, że kocham życie...
Wiedziała już, że zyskała przyjaciółkę. To było dziwne uczucie, nieznane jej, ale
dobre.
- Dokąd chcecie pójść? - spytał poważnie Taavi. - Czego szukacie?
Raija czuła, że spełnią się jej marzenia...
Poszło szybciej, niż się spodziewali. Z Tarją i Taavim łatwiej było planować
przyszłość, podzielić się ciężarem odpowiedzialności. A że nadszedł czas jarmarku, mogli
pozbyć się niepotrzebnych rzeczy.
Częścią podzielili się z nowymi przyjaciółmi, resztę wymienili na pożywienie i
przedmioty niezbędne w drodze.
Owce sprzedali. Raija z ciężkim sercem oddawała zwierzęta nowym właścicielom, ale
wiedziała, że czeka je dobry los.
Sama pragnęła tego samego. Miała nadzieję, że przyszłość ofiaruje jej szansę na nowe
ż
ycie.
Była gotowa na wszystko, by z niej skorzystać.
Smutkiem napawało ją tylko jedno. Musieli zostawić ciało Anttiego, nie złożywszy go
w ziemi.
Jeden z towarzyszy rybackich wypraw Reijo obiecał zająć się pochówkiem w zamian
za drobną zapłatę, ale i tak Raija czuła się winna. Anttiemu należy się porządny pogrzeb,
rodzina powinna zgromadzić się nad trumną.
- Nie żyje - przekonywał ją Reijo. - Nic nie ma już znaczenia. Najważniejsze, że
kochaliśmy go za życia.
I tak zostało.
Trzeba było wyruszyć, póki leżał śnieg. Dorośli mieli ułatwione zadanie, póki kasztan
mógł ciągnąć sanie z dziećmi i dobytkiem.
Czekała ich długa droga, ale patrzyli z optymizmem w przyszłość.
Pożegnanie przyszło im bez trudu. Ruszyli przez góry na północ, nie roniąc łez. Na
szczycie wzniesienia zatrzymali się, by po raz ostatni objąć spojrzeniem Lyngen.
Był piękny zimowy dzień. Majestatyczne, ośnieżone góry opadały stromymi zboczami
ku spokojnej toni wody. Wiecznie zielone lasy rozciągały się po sam kres horyzontu, gdzie
jak okiem sięgnąć rosły sosny. Tylko gdzieniegdzie nagie szkielety drzew czekały, by okryć
się wiosennym listowiem.
Rzeka wciąż jeszcze skuta była lodem, zlewając się w jedno z płaszczyzną śniegu.
Mogli tylko wyobrazić sobie jej błękitną wstęgę, kiedy letnie słońce przegoni zimę.
Nad brzegiem morza stały ubogie chaty.
- Zegnaj - powiedział Reijo i odwrócił się plecami do przeszłości. Droga wiodła na
północ, ku nowemu życiu. Jego wzrok wyrażał zdecydowanie i wolę działania.
- Ruszamy?
Pozostali skinęli głowami.
Raija szła na końcu. Zatrzymała się i ostatnim spojrzeniem ogarnęła wioskę i fiord.
Lata spędzone pośród gór miały na zawsze zapaść jej w pamięć.
Była jak ptak, któremu podcięto skrzydła. Musiała od nowa uczyć się życia, od nowa
uczyć się latać.
Z nadzieją patrzyła w przyszłość. Z uniesioną głową wychodziła na spotkanie nowego.
Nie pożegnała się z wioską, w której spędziła cztery lata.
Nigdy nie czuła się tu jak u siebie...
Daleko na północy, znacznie dalej niż sięgały marzenia wędrowców, nad głowami
dwojga młodych ludzi krążyło stado krzykliwych mew.
Siedzieli blisko siebie na łodzi i wpatrywali się w horyzont. Rześkie morskie
powietrze szczypało ich w policzki, wciąż trzymał mróz.
Morze miało barwę zieleni. Kolor wody budził w młodzieńcu niejasne wspomnienia,
wyzwalał obrazy odległych zdarzeń, które nie chciały ułożyć się w logiczną całość. Sprawiało
mu to ból.
Niewiele pamiętał, całe jego życie pogrążone było w mroku.
Znał teraźniejszość i cieszył się każdym nowym dniem. Od przeszłości odgradzał go
mur. Czuł, że kryje się za nim coś ważnego, ale nie potrafił tego nazwać.
Młodzieniec nie wiedział, kim jest.
Dziewczyna ściskała go za rękę. Była młoda, zaledwie szesnastoletnia, ale jej wzrok
wyrażał dojrzałość i pewność siebie.
Jenny, bo takie nosiła imię, miała kręcone czarne włosy i śmiałe brązowe oczy. To ona
znalazła młodzieńca w pewien letni dzień po sztormie.
Z początku myśleli, że umrze. Był przemoczony, podrapany i wycieńczony, bledszy
niż śmierć, ale kiedy zanieśli go do domu, jeszcze dychał.
Jenny wzięła go pod opiekę.
Miał jasne włosy, niebieskie oczy i mimo wieku dziecinnie zaokrąglone policzki, co ją
wzruszyło. Nigdy nie spotkała piękniejszego mężczyzny i od razu postanowiła, że będzie do
niej należał.
Młodzieniec wyzdrowiał i nie wyjechał.
Nikt nie protestował. Rodzina Jenny była liczna, ale w tej odciętej od świata wiosce
rybackiej położonej na małej wysepce nie narzekano na nadmiar rąk do pracy.
Młodzieniec, którego morze wyrzuciło na brzeg, nie bał się obowiązków.
Mieszkańców wioski nie martwiło, że chłopak nie ma przeszłości. Jego ł ó d ź
zatonęła, okoliczności tego zdarzenia i czasy wcześniejsze przestały się liczyć.
Są rzeczy, które chce się zapomnieć, zdarzenia, które pragnie się wymazać z pamięci.
Wielu marzy, by zacząć wszystko od nowa i pozbyć się bagażu wspomnień. W gruncie rzeczy
uważali, że Karl, bo takie imię przybrał młodzieniec, dostał nieoczekiwany prezent od losu.
Postąpił tak, jak oczekiwali. Stał się jednym z nich. I na pewien sposób pokochał
Jenny.
W takich jednak chwilach jak ta stawał się niespokojny. Jego oczy przeszukiwały
horyzont, nigdy nie znajdując tego, czego wypatrywały.
Jenny wiedziała, że nie całkiem do niej należy. Tęsknił za czymś lub za kimś. Nie miał
zaznać spokoju, póki nie znajdzie tego, czego szukał.