ABY 0007 X Wing 3 Pułapka Krytosa

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

1

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

2

Tom III cyklu X-WINGI

PUŁAPKA KRYTOSA

MICHAEL A. STACKPOLE


Przekład

KATARZYNA LASZKIEWICZ


background image

Michael A. Stackpole

Janko5

3

Tytuł oryginału

X-WING III. THE KRYTOS TRAP


Redaktor serii

ZBIGNIEW FONIAK


Redakcja stylistyczna

MAGDALENA STACHOWICZ


Redakcja techniczna

ANDRZEJ WITKOWSKI


Korekta

RENATA KUK

EWA LUBEREK


Ilustracja na okładce

PAUL YOULL


Skład

WYDAWNICTWO AMBER


Copyright © 1996 by Lucasfilm, Ltd. & TM.

All rights reserved.


For the Polish translation

Copyright © 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.



ISBN 83-241-0220-5




X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

4






















Pamięci Patty Vardeman








background image

Michael A. Stackpole

Janko5

5

R O Z D Z I A Ł

1

Komandor Wedge Antilles wolałby, żeby uroczystość miała charakter prywatny.

Eskadra Łotrów zebrała się w tydzień po tragedii, by uczcić śmierć jednego ze swoich
członków. Wedge chciał, by zebranie odbyło się w niewielkim kręgu przyjaciół, którzy
mieliby okazję podzielić się wspomnieniami o Corranie Hornie, okazało się to jednak
niemożliwe.

Corran zginął podczas wyzwalania Coruscant, co uczyniło z niego bohatera wśród

bohaterów, i choć sam Corran zapewne wolałby skromną ceremonię, potrzebna była
uroczystość spektakularna, by uczcić wielką postać, jaką stał się po śmierci.

Gdy Wedge prosił o pozwolenie na urządzenie tej ceremonii, przewidywał, że

sprawy nie potoczą się dokładnie tak, jakby sobie tego życzył, nie wiedział jednak, że
do tego stopnia wymkną się spod kontroli. Spodziewał się, że wielu dygnitarzy przyj-
dzie pod pseudogranitowy kopiec znaczący miejsce, gdzie Corran zginął pod zawalo-
nym budynkiem. Spodziewał się nawet widzów, wyglądających z pobliskich okien lub
tłoczących się na powietrznych kładkach. W najgorszych wyobrażeniach widział ga-
piów obserwujących uroczystość z zawieszonych nad rumowiskiem grawiciężarówek.

Jego wyobraźnia nie ogarnęła jednak tego, co wymyślili biurokraci organizujący cere-

monię pogrzebową. Z uroczystości zrodzonej z prawdziwego bólu uczynili ceremonię ża-
łobną ku czci wszystkich poległych za Nową Republikę. Corran Horn był bohaterem - przy-
znawali głośno - ale był też ofiarą, przez co uosabiał wszystkie inne ofiary Imperium. Nie
przejmowali się tym, że Corran nie zgodził się, by robić z niego ofiarę. Stał się symbolem -
symbolem, którego Nowa Republika desperacko potrzebowała.

Podobnym symbolem stała się cała Eskadra Łotrów. Dawniej piloci jednostki

ubierali się w pomarańczowe kombinezony, a w miarę jak kurczyły się zapasy - wszel-
kie inne barwy, jakie akurat nawinęły im się pod rękę. Corran nosił swój stary korse-
kowski kombinezon, czarno-zielono-szary. W hołdzie dla niego tę samą kombinację
kolorów wykorzystano przy projektowaniu nowych mundurów eskadry -zielonej kurtki
z ciemnoszarymi wyłogami, czarnymi rękawami, nogawkami i lampasem. Na lewym
ramieniu i piersi pysznił się półksiężyc Eskadry Łotrów. Ten sam znak powtarzał się na
zielonych czapkach z daszkiem, zaprojektowanych przez Kuatianina, przeciwko którym
jednak Wedge stanowczo zaprotestował.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

6

Zmienił się również skład eskadry. Dołączyły do niej Asyr Sei'lar, bothańska pi-

lotka, i Inyri Forge, siostra poległej członkini jednostki. Wedge powitałby obie z rado-
ścią, tym bardziej że naprawdę odegrały decydującą rolę w misji oswobodzenia Co-
ruscant, ale tak naprawdę obie kandydatury narzucono mu ze względów politycznych.
Z tego samego powodu do eskadry dołączył Trandoshanin Portha, chociaż nawet nie
umiał latać. Utworzono dla niego nieistniejące wcześniej stanowisko specjalisty do
spraw bezpieczeństwa. Wszyscy troje otrzymali nominacje z rąk urzędników, by zado-
wolić głodne uznania stronnictwa Nowej Republiki, i Wedge był wściekły, że zostali
potraktowani tak przedmiotowo.

Ceremonia rozrosła się do tego stopnia, że trzeba było wznieść specjalne trybuny,

zasłaniające ściany pobliskich budynków, i oznaczyć kolorami poszczególne sektory
zajmowane przez publiczność. W wielu punktach umieszczono holokamery, które mia-
ły transmitować uroczystość do niezliczonych światów. Mimo uzasadnionych obaw
przed wysoce zakaźnym wirusem Krytos, trybuny pękały w szwach.

Wedge spojrzał ze swojego miejsca na członków Eskadry Łotrów. Jego ludzie

trzymali się nieźle, mimo ostrego słońca i wyjątkowo wysokiej jak na tę porę roku tem-
peratury. Po niedawnych deszczach wilgotność powietrza wzrosła tak bardzo, że ubra-
nie lepiło się do ciała, a powietrze wydawało się kłaść na zgromadzonych jak nagrzany
koc. Ciężkie powietrze tłumiło dźwięki i emocje; Wedge nie mógł się oprzeć wrażeniu,
że sama Coruscant okryła się żałobą po śmierci Corrana.

Oprócz członków Eskadry Łotrów, na platformie w pobliżu kurhanu stali inni

przyjaciele Corrana. Iella Wessiri, szczupła ciemnowłosa kobieta, dawna partnerka
Horna z KorSeku, stała obok Mirax Terrik. Mirax, choć była córką osławionego kore-
liańskiego przemytnika, zaprzyjaźniła się z Corranem. Od wczesnego dzieciństwa znała
Wedge'a, któremu wyznała, tonąc we łzach, że mieli z Corranem wspólnie świętować
wyzwolenie Coruscant. Wedge zorientował się, że dziewczyna darzyła Corrana na-
prawdę głębokim uczuciem, i serce bolało go na widok jej zastygłej twarzy.

Jedyną osobą, której tu brakuje, jest Tycho, pomyślał, marszcząc czoło. Kapitan Tycho

Celchu był jednym z najstarszych stażem członków Eskadry Łotrów i pełnił funkcję jej
oficera wykonawczego. Potajemnie dołączył do misji na Coruscant na prośbę Wedge'a; bez
jego pomocy nie udałoby im się opuścić planetarnych tarcz. Ta akcja była jednym z wielu
bohaterskich wyczynów, których dokonał Celchu w służbie Rebelii.

Niestety Wywiad Sojuszu zgromadził dowody, które wskazywały na to, że Tycho

pracował dla Imperium. Obciążyli go winą nie tylko za śmierć Corrana, ale i za śmierć
Brora Jace'a, innego członka Eskadry Łotrów, który zginął na samym początku kampa-
nii coruscańskiej. Wedge nie znał wszystkich dowodów, jakie mieli przeciw Tychowi,
ale nawet przez sekundę nie wątpił w jego niewinność. Może się jednak okazać, pomy-
ślał, że na dłuższą metę jego niewinność będzie bez znaczenia.

Choć wyzwolona, Coruscant nie była planetą przyjemną ani spokojną. Okropna

epidemia, której sprawcą był wirus Krytos, dziesiątkowała wszystkie poza ludzką rasy
planety. W niektórych przypadkach miała tak ostry przebieg, że samo przybycie na
planetę wydawało się aktem heroizmu. Bacta, jak zwykle, okazała się skutecznym le-
karstwem, ale nawet całe zapasy bacty zgromadzone przez Rebelię nie wystarczyłyby,

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

7
by wyleczyć wszystkich zainfekowanych. Wybuchła panika, pojawiła się też wrogość
wobec ludzi, którzy wyraźnie byli na wirusa całkowicie odporni.

Ceremonia pogrzebowa stała się ważnym wydarzeniem, także dlatego, że ludność

Coruscant potrzebowała czegoś, co by ją zjednoczyło i pozwoliło choćby na chwilę
zapomnieć o cierpieniu. Wśród członków Eskadry Łotrów byli i ludzie, i przedstawicie-
le innych ras, co pozwalało podkreślić siłę płynącą z jedności, dzięki której Rebelia
zwyciężyła. Obecność przedstawicieli obcych ras przybywających z różnych światów,
by wziąć udział w uroczystości żałobnej ku czci człowieka, który za nich zginął, stano-
wiła wyraz uznania dla roli ludzkich członków Rebelii. Mówcy nawoływali swoich
pobratymców, by wspólnie pracowali, budując przyszłość, która byłaby godna ofiary
poniesionej przez Corrana i jemu podobnych. Ich mowy osiągały poziom filozoficzny
czy zgoła metafizyczny, byle tylko ukoić niepokoje i obawy obywateli.

Było to niewątpliwie szlachetne przesłanie, ale Wedge czuł, że nie takie słowa

powinny paść nad grobem Corrana. Obciągnął rękawy munduru, gdy bothański podofi-
cer protokolarny przywołał go gestem. Wedge wstąpił na podium i mało brakowało, a
wsparłby się ciężko o mównicę. Poczuł ciężar lat walki, wielu pożegnań z przyjaciółmi
i towarzyszami, ale nie poddał się znużeniu. Był dumny ze swoich ludzi i z przyjaźni z
Corranem, co pozwoliło mu trzymać się prosto.

Przebiegł wzrokiem po twarzach zgromadzonych, a potem spojrzał na wzgórek z

pseudogranitu.

- Corran Horn nie spoczywa w swoim grobie w spokoju - zaczął i przerwał na

dłuższą chwilę, pozwalając, by cisza przypomniała wszystkim o prawdziwym powodzie
uroczystości. - Corran Horn był spokojny tylko wtedy, gdy walczył. Nie spoczywa w
spokoju, bo czeka nas jeszcze długa walka. Zajęliśmy Coruscant, ale każdy, kto uważa,
że oznacza to koniec Imperium, jest w błędzie. Tak samo mylił się Wielki Moff Tarkin,
sądząc, że zagłada Alderaana oznacza koniec Rebelii.

Wedge podniósł głowę.
- Corran Horn nie był człowiekiem, który by się poddawał, nawet w sytuacji, gdy

pozornie nie miał szans. Nieraz podejmował zadania polegające na wyeliminowaniu
zagrożeń, jakie stały przed jego eskadrą i przed całą Rebelią. Nie dbając o własne bez-
pieczeństwo, stawiał czoło przeważającym oddziałom wroga i siłą woli, ducha i odwagi
wygrywał nierówną walkę. Tu, na Coruscant, poleciał w środek burzy, która szalała nad
planetą, ryzykując życiem, by wyzwolić ten świat. Był niepokonany, bo nie dopuszczał
do siebie myśli o porażce. My wszyscy, którzy go znaliśmy, zachowamy w sercach
dziesiątki przykładów jego odwagi i troski o innych, ale także zapamiętamy umiejęt-
ność dostrzeżenia własnej pomyłki i naprawienia błędu. Nie był ideałem, tylko mężczy-
zną, który starał się wspiąć na szczyty swoich możliwości. I czuł dumę z tego, że jest
wśród najlepszych, nie marnował energii na czcze przechwałki. Znajdował sobie coraz
to nowe cele i uparcie do nich dążył.

Komandor wskazał głową na kopiec gruzu.
- Teraz jednak Corran nie żyje. Nikt nie podjął ciężarów, które na nim spoczywa-

ły. Nikt nie podjął odpowiedzialności, którą dźwigał na swoich barkach. Nikt nie stanie
się dla nas takim przykładem. Ponieśliśmy tragiczną stratę, ale znacznie większą trage-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

8

dią byłoby, gdybyśmy zapamiętali go jako bezimiennego bohatera rozsypującego się w
proch pod tym kurhanem. Corran był bojownikiem, jakim każdy z nas powinien się
stać. Ciężar, który brał na siebie, mógłby zgnieść niejednego, ale każdy z nas może
udźwignąć choć część tej odpowiedzialności i dzielić ją z wszystkimi. Inni przede mną
mówili o budowaniu przyszłości, która byłaby godna ofiary Corrana i tych, którzy po-
legli w walce przeciw Imperium, ale faktem jest, że zanim zaczniemy budować, czeka
nas jeszcze długa walka. Musimy walczyć z niecierpliwością, jaką budzi w nas tempo
zmian, sprawiając, że z nostalgią spoglądamy wstecz na czasy Imperium. To prawda,
było wtedy może trochę więcej jedzenia. To prawda, rzadziej zdarzały się awarie prądu.
To prawda, nie musieliście patrzeć na nieszczęścia innych - ale jakim kosztem? Z bez-
pieczeństwem, jakim się cieszyliście, łączył się lodowaty strach ściskający wam
wnętrzności za każdym razem, gdy widzieliście szturmowca idącego w waszą stronę.
Wraz z wyzwoleniem Coruscant ten strach zniknął, ale jeśli zapomnicie, że kiedyś ist-
niał i uznacie, że sprawy nie wyglądały tak źle pod rządami Imperatora, utorujecie temu
strachowi drogę powrotną.

Rozłożył ręce, jakby chciał objąć osoby zebrane wokół pomnika.
- Musicie zrobić to, co robił Corran: walczyć ze wszystkim, co sprawia, że Imperium

czuje się wygodnie i bezpiecznie; ze wszystkim, co daje mu szanse na umocnienie się. Jeśli
wybierzecie zamiast czujności samozadowolenie, zamiast wolności bezpieczeństwo, za-
miast przyszłości bez strachu wygodę, będziecie odpowiedzialni za ponowne przekształce-
nie galaktyki w miejsce, w którym ludzie tacy jak Corran muszą walczyć, ciągle walczyć,
by w końcu paść ofiarą zła. Wybór ostatecznie należy do was. Corran Horn nie będzie spo-
kojnie spoczywał w grobie, póki w galaktyce potrzebna będzie walka. Zrobił wszystko, co
w jego mocy, by pobić Imperium; teraz do was należy podjęcie jego dzieła. Jeśli Corran
kiedykolwiek zazna spokoju, stanie się to wtedy, gdy wy wszyscy go zaznacie. A to jest
celem, za który warto walczyć. Wszyscy o tym wiemy.

Wedge zszedł z mównicy i wycofał się przy wtórze grzecznościowych oklasków.

W głębi serca miał nadzieję, że jego słowa kogoś zainspirowały, ale zebrani wokół
pomnika byli dygnitarzami i urzędnikami światów rozsianych po całej galaktyce lub
politykami, których celem było ukształtowanie przyszłości, o której mówili poprzedni
mówcy. Pragnęli stabilizacji i porządku, który mógłby stać się fundamentem ich bu-
dowli. Słowa komandora, przypominające każdemu, że walka ciągle trwa, podważały
ich wysiłki. Musieli bić brawo ze względu na sytuację i pozycję Wedge'a, ale nie miał
wątpliwości, że większość z nich uważa go za naiwnego politycznie żołnierza, którego
najlepiej wykorzystać jako bohatera, żeby wiwatować na jego cześć lub podeprzeć ten
czy inny program polityczny jego holozdjęciem.

Mógł tylko mieć nadzieję, że inni słuchający jego słów wezmą je sobie do serca.

Politycy potrzebowali stabilności, którą forsowali, ignorując panujący chaos i łatając go
naprędce doraźnymi środkami. Obywatele Nowej Republiki uznaliby zapewne swoich
polityków za równie odległych od rzeczywistości jak ich imperialni poprzednicy. Tyle
że dzięki niedawno wywalczonej wolności, mogli powiedzieć, co o nich sądzą, mogli
też zaprotestować, jeśli sprawy nie dość szybko potoczą się w kierunku, którego by
sobie życzyli.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

9

Rebelia wewnątrz Rebelii, pomyślał Wedge, doprowadziłaby albo do anarchii, al-

bo do powrotu Imperium. I jedno, i drugie byłoby katastrofą. Walka o postęp i przeciw-
stawianie się wstecznym siłom były jedynym sposobem zagwarantowania, że Nowa
Republika będzie miała szansę rozkwitnąć. Wedge bardzo pragnął, by tak się stało i
miał nadzieję, że politycy zdołają wznieść się ponad pokusy zagarnięcia jak najwięk-
szej władzy dla siebie. I że potrwa to dostatecznie długo, by skutecznie zaprowadzić
autentyczną stabilizację i nadzieję na lepszą przyszłość.

Nad grobem honorowy strażnik uniósł sztandar eskadry, cofnął się i zasalutował.

Oznaczało to koniec ceremonii i zgromadzeni zaczęli się rozchodzić. Bothanin o kre-
mowej sierści i fiołkowych oczach podszedł do miejsca, w którym stał Wedge i skłonił
się z wdziękiem.

- Bardzo pan wymowny, komandorze Antilles - powiedział Borsk Fey'lya i poma-

chał dłonią odchodzącym tłumom. - Nie wątpię, że pańskie wystąpienie poruszyło wie-
le serc.

Wedge uniósł brew.
- Ale nie pańskie, panie radny Fey'lya?
Bothanin roześmiał się szczekliwie.
- Gdybym ja był tak podatny na wpływy, łatwo dałbym się przekonać do popiera-

nia najrozmaitszych bzdur.

- Na przykład procesu Tycha Celchu?
Sierść Fey'lyi zafalowała i nastroszyła się na karku.
- Cóż, dałbym się wtedy przekonać, że taki proces nie jest konieczny. - Przygładził

sierść prawą dłonią. - Admirał Ackbar nie przekonał pana, by zaniechać wnoszenia
przed Radę Tymczasową petycji w tej sprawie?

- Nie. - Wedge skrzyżował ramiona na piersi. - Ale prawdopodobnie zdążył pan

już przeforsować wniosek, by rada odmówiła mi prawa do tego wystąpienia.

Odrzucić petycję człowieka, który wyzwolił Coruscant? - Bothanin zmrużył fioletowe

oczy. - Zapuszcza się pan na tereny, gdzie ja jestem mistrzem, komandorze. Sądziłem, że
jest pan dostatecznie mądry, by to dostrzec. Pańska petycja nie odniesie skutku. Nie może
odnieść skutku. Kapitan Celchu będzie sądzony za zdradę i zabójstwo.

- Nawet jeśli jest niewinny?
- A jest?
- Tak.
- To właśnie ma ustalić sąd wojenny. - Fey'lya uśmiechnął się zimno do Wedge'a. -

Mogę panu coś zasugerować, komandorze?

- Słucham.
- Niech pan nie marnuje swojej elokwencji na Radę Tymczasową. Niech pan ją

oszczędza na potem. I gromadzi. - Bothanin błysnął zębami w drapieżnym uśmiechu. -
Przyda się panu przed trybunałem, który będzie sądził kapitana Celchu. Oczywiście nie
zdoła pan doprowadzić do jego uwolnienia... nikt nie jest aż tak skuteczny, ale może
wywalczy pan dla niego odrobinę łaski, gdy przyjdzie czas ogłosić wyrok.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

10

R O Z D Z I A Ł

2

W swoim apartamencie na szczycie wieżowca, z dala od powierzchni Centrum

Imperialnego, Kirtan Loor pozwolił sobie na uśmiech. Tutaj, na samej iglicy, jego je-
dynymi towarzyszami były jastrzębionietoperze, bezpieczne na swoich ocienionych
grzędach, i agenci specjalnej komórki wywiadu, groźni mimo braku pancerzy sztur-
mowców. Loor czuł się wśród nich samotny i wyobcowany, ale było to naturalną kon-
sekwencją jego przewagi. Z wierzchołka świata mógł ogarnąć wzrokiem wszystko to,
czym miał władać i dowodzić.

I to, co mam zniszczyć, pomyślał.
Ysanna Isard powierzyła mu zadanie utworzenia Frontu Kontr rebelii Palpatine'a i

dowodzenia nim. Wiedział, że nie spodziewała się po nim wielkich sukcesów. Dostał
do dyspozycji znaczne środki, dzięki którym mógł zakłócić funkcjonowanie Nowej
Republiki, mógł też spowolnić proces zajmowania przez Rebeliantów Coruscant i prze-
szkodzić im w opanowaniu mechanizmów galaktycznej administracji. Miał sprawiać
problemy - drobne, ale dokuczliwe; to poleciła mu Ysanna Isard.

Kirtan Loor wiedział, że musi osiągnąć więcej. Lata temu, gdy zaczynał pracę im-

perialnego oficera łącznikowego w Służbie Ochrony Korelii, nawet nie marzył, że
mógłby zajść tak daleko i wziąć udział w tak ważnej rozgrywce. Mimo to zawsze był
ambitny, a przy tym bardzo pewny siebie i własnych umiejętności. Najmocniejszą jego
stroną była doskonała pamięć, w której potrafił zmagazynować olbrzymią ilość faktów,
nawet tych najmniej znanych. Pamiętał wszystko, co kiedykolwiek zobaczył, przeczytał
lub usłyszał, i ta umiejętność dawała mu ogromną przewagę nad przestępcami i urzęd-
nikami, z którymi miał do czynienia.

Poleganie na pamięci było jednak również jego słabością. Jego niezwykłe osią-

gnięcia w przypominaniu sobie wszelkich faktów zdumiewały jego wrogów i dawały
im pewność, że Loor przetrawił informacje, które posiadał, i wyciągnął z nich logiczne
wnioski. Przekonani, że wiedział już to, co -jak sądzili - znane było dotąd tylko im,
mówili mu wszystko to, czego sam się jeszcze nie domyślił. Dzięki temu Loor nie mu-
siał się przemęczać dedukowaniem, więc jego umiejętność logicznego rozumowania
uległa stopniowo atrofii.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

11

Kiedy Ysanna Isard wezwała go do Centrum Imperialnego, jasno dała mu do zro-

zumienia, że jeśli Loor chce żyć, musi nauczyć się myśleć, a nie wyłącznie gromadzić
informacje. Pod jej kierunkiem -a jako nauczycielka rekompensowała surowością krót-
ki okres nauki -przeszedł ciężką szkołę, ale nadrobił braki w umiejętności logicznego
myślenia. W momencie odlotu z Centrum Imperialnego Isard była już przekonana, że
Loor potrafi samodzielnie niepokoić Rebeliantów i utrudniać im życie.

Przede wszystkim jednak sam Loor doszedł do przekonania, że będzie mógł zre-

alizować wszystko, czego od niego oczekiwała, a nawet więcej.

Ze swojego punktu widokowego Loor widział w oddali grupkę dygnitarzy i żałob-

ników zebranych na pogrzebie Corrana Horna. Choć nienawidził ich za polityczne
przekonania, łączył się z nimi w żalu po śmierci Corrana. Horn był jego fatum, jego
przeznaczeniem. Nienawidzili się serdecznie na Korelii, a potem Loor poświęcił półtora
roku życia na ściganie Corrana po jego ucieczce z rodzinnej planety. Pościg musiał się
skończyć, gdy Ysanna Isard sprowadziła Loora do Centrum Imperialnego, ale miał
nadzieję, że na Coruscant będzie mógł dalej prowadzić swoją prywatną małą wojnę z
Hornem.

Śmierć Corrana uczyniła bardzo niewielki wyłom w szeregu wrogów, których Lo-

or miał na Coruscant. Najważniejszym z nich był generał Airen Cracken, dyrektor
Wywiadu Sojuszu. W końcu to właśnie siatka szpiegów i agentów Crackena umożliwi-
ła Rebeliantom podbój imperialnej stolicy, a zastosowane przez niego środki bezpie-
czeństwa zapewniły kontrwywiadowi Imperium zajęcie na cale lata. Cracken -albo
Karakan, jak mówili o nim niektórzy ludzie Loora - był bardzo trudnym przeciwnikiem.

Loor wiedział, że ma jeszcze innych wrogów, którzy będą go ścigać w ramach

prywatnej wendety. Cała Eskadra Łotrów, od Antillesa do najświeższych rekrutów, z
przyjemnością wytropiłaby go i zabiła - nie wyłączając szpiega w ich własnym gronie,
dla którego Loor stanowił poważne zagrożenie. Choćby nawet nie obwiniali bezpośred-
nio Loora za śmierć Corrana, to wiedzieli, że Horn go nienawidził, a więc uważali, że
jest im coś winien i z chęcią domagaliby się spłaty długu.

Iella Wessiri była ostatnim z członków personelu KorSeku, na których Loor polo-

wał, a jej obecność w Centrum Imperialnym pozwoliła mu na chwilę oddechu. Iella
nigdy nie dorównywała Hornowi nieustępliwością w tropieniu przestępców, ale -jak
wydawało się Loorowi - tylko dlatego, że była bardziej od niego dokładna. Podczas gdy
Corran podczas śledztwa parł przed siebie jak burza, Iella zbierała wszystkie najdrob-
niejsze poszlaki i subtelnością osiągała to, co Corran Horn siłą przebicia. W grze cieni,
w której uczestniczył Loor, oznaczało to, że łatwo może przeoczyć jej nadejście, co
czyniło z niej bardzo niebezpiecznego przeciwnika.

Loor cofnął się od okna i przyjrzał holograficznemu obrazowi postaci zgromadzo-

nych na dole. Transmisję z uroczystości przekazywano na całą planetę, a retransmisje
miały później dotrzeć na liczne światy rozsiane po całej galaktyce. Kirtan Loor obser-
wował, jak Borsk Fey'lya i Wedge Antilles rozmawiają ze sobą przez chwilę, by na-
stępnie rozdzielić się i odejść w przeciwne strony. Postaci wyglądały bardziej jak za-
bawki niż jak żywi ludzie. Kirtanowi łatwo było wyobrazić sobie siebie jako boską-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

12

nie, raczej imperialną istotę, która z wyżyn swojej egzystencji raczyła spojrzeć na krzą-
taninę robaków.

Podniósł ze stołu pilota i włączył. Kilka małych lampek zamigotało na powierzch-

ni ciemnego prostokąta, który trzymał w lewej dłoni, a po chwili czerwony przycisk na
środku rozjarzył się niemal dobrotliwie. Kciuk Loora zawisł nad przyciskiem. Agent
uśmiechnął się, ale opanował pokusę i delikatnie odłożył urządzenie na stół.

Jeszcze rok temu bez wahania wcisnąłby guzik, detonując materiały wybuchowe,

które jego ludzie rozmieścili wokół miejsca pogrzebu. Jednym niedbałym gestem roz-
pętałby ogień i ból, zmiatając z powierzchni planety elitę zdradzieckich urzędników i
eliminując całą Eskadrę Łotrów. Wiedział, że każdy z podległych mu agentów, gdyby
tylko otrzymał taką szansę, zdetonowałby ładunki z nergonem 14, podobnie jak zrobi-
łaby to większość dowódców wojsk nadal służących Imperium.

Ale Loor nie zrobił tego. Isard wielokrotnie uświadamiała mu, że zanim będzie

można odbudować Imperium, Rebelia musi umrzeć. Zwróciła mu uwagę na fakt, że
przez swoją obsesję na punkcie wytępienia rycerzy Jedi Imperator przywykł uważać
resztę Rebelii za mniej poważne zagrożenie, a jednak Rebelia przetrwała i rycerzy Jedi,
i Imperatora. Tylko niszcząc Rebelię będzie można odbudować władzę Imperium nad
galaktyką. A zlikwidowanie Rebelii wymagało metod subtelniej szych niż wysadzanie
w powietrze trybun i planet; należało użyć wibroostrza tam, gdzie nie poradziła sobie
Gwiazda Śmierci.

Eskadra Łotrów nie mogła zginąć, ponieważ była niezbędnym uczestnikiem pu-

blicznego spektaklu, jakim miał się stać proces Tycha Celchu. Generał Cracken zdobył
liczne dowody wskazujące na winę Celchu, a Loor z rozkoszą ułatwiał oficerom do-
chodzeniowym Crackena dotarcie do kolejnych. Dowody były bardzo obciążające, ale
tak ewidentnie wątpliwe, że członkowie Eskadry Łotrów - z których wszyscy na takim
czy innym etapie zadeklarowali wiarę w niewinność Celchu - z pewnością zakwestio-
nują je jako fałszywe. Spowoduje to wzrost napięcia pomiędzy zdobywcami Centrum
Imperialnego a politykami, którzy tak skwapliwie pojawili się na planecie po tym, jak
piloci ją zajęli, ryzykując życiem. Jeśli bohaterowie Rebelii zwątpią w rząd Nowej
Republiki i podważą jego kompetencje, to jak obywatele Nowej Republiki mają im
zaufać?

Wirus Krytos jeszcze bardziej komplikował sprawy. Stworzony przez naukowców

Imperium nadzorowanych przez Loora, zabijał nieludzi w wyjątkowo perfidny sposób.
Mniej więcej trzy tygodnie od zainfekowania następował ostatni, śmiertelny etap cho-
roby. Przez ten czas wirus rozmnażał się w zastraszającym tempie, doprowadzając do
rozpadu jedną po drugiej kolejne komórki organizmu. Ofiary słabły, zapadały się w
sobie, a ze wszystkich porów i otworów ciała zaczynała sączyć się krew. Wydzielina
była wysoce zaraźliwa, i chociaż bacta mogła powstrzymać rozwój choroby, a w odpo-
wiednich ilościach nawet ją wyleczyć, Rebelianci nie mogli zdobyć dostatecznie dużo
leczniczej substancji, by móc wykurować wszystkie przypadki zachorowań na Co-
ruscant.

Cena bacty momentalnie podskoczyła w górę, a zapasy się skurczyły. Ludzie za-

częli gromadzić bactę, a pogłoski, że zaraza może zaatakować ludzką populację, wywo-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

13
ływały fale paniki. Niektóre planety już wprowadziły kwarantannę dla statków przyby-
wających z Centrum Imperialnego, szkodząc słabej gospodarce Nowej Republiki i
podważając jej autorytet. Na niewiele się zdawały wysiłki urzędników rasy ludzkiej,
tłumaczących, jakie środki ostrożności podjęli przeciwko zarazie; skoro sami byli na
nią uodpornieni, podsycało to tylko resentymenty pomiędzy ludzką populacją Nowej
Republiki a innymi gatunkami istot.

Loor zaśmiał się cicho. Miał dość rozumu, by zawczasu zgromadzić spory zapas

bacty, którą teraz powoli wyprzedawał. W ten sposób przyciśnięci do muru Rebelianci
zapewniali finansowanie organizacji, której celem było doprowadzenie do ich zagłady.
Ironia tego faktu wystarczyła, by stłumić ciągły strach Loora przed wykryciem i poj-
maniem.

Nie miał wątpliwości, że wpadka oznaczałaby jego śmierć, nie pozwolił jednak, by

ta perspektywa go dręczyła. Możliwość wykorzystania taktyki Rebeliantów przeciwko
nim samym uznał za absolutnie uzasadnioną i sprawiedliwą. Niech odczują ten sam
strach i frustrację, która była udziałem Imperium od momentu pojawienia się Rebelii.
Będzie ich atakował z ukrycia, uderzając wybrane dowolnie cele. Jego zemsta nie bę-
dzie uderzać w jakąś określoną kategorię, dzięki czemu nikt nie będzie mógł czuć się
bezpieczny.

Wiedział, że jego działania zostaną uznane za przejaw prymitywnego terroryzmu,

Loor jednak uważał, że nie ma w nich nic prymitywnego. Dziś zniszczy trybuny wokół
pomnika, i to wtedy, gdy już będą niemal puste; wszyscy ci, którzy zdążyli wcześniej je
opuścić, odetchną z ulgą, że nie zginęli w wybuchu. Wszyscy też jednak uznają, że
zbieranie się w miejscach publicznych może stanowić zagrożenie. A jeśli jutro zaataku-
je ośrodek terapii i dystrybucji bacty, obywatele będą musieli wybierać pomiędzy groź-
bą zarażenia się wirusem a niebezpieczeństwem utraty życia w zamachu.

Nawet wybierając cele o znikomym znaczeniu militarnym, mógł doprowadzić do

wrzenia; ludność niewątpliwie zacznie domagać się od wojskowych podjęcia jakiejś
akcji. Jeśli gniew społeczeństwa skupi się na tym czy innym polityku, Loor weźmie go
na muszkę, dając obywatelom poczucie władzy. Pozwoli, by ich niezadowolenie decy-
dowało o tym, kogo wybierze na ofiarę, podobnie jak wybór miejsc do zaatakowania
nada kierunek ich obawom. Wytworzy się rodzaj śmiercionośnej symbiozy: Loor stanie
się jednocześnie koszmarem i dobroczyńcą mieszkańców, oni zaś będą zarazem jego
ofiarami i poplecznikami. Stanie się nieuchwytnym złem, którym będą chcieli kiero-
wać, obawiając się jednocześnie, by nie zwrócić jego uwagi na siebie.

Przedtem stał po stronie ludzi, którzy próbowali powstrzymać antyrządowe siły,

więc doskonale rozumiał, jakich przysporzy kłopotów nowym władzom. Nie obchodzi-
ło go, że Nowa Republika nigdy nie podejmowała akcji typowo terrorystycznych. Jej
celem było zbudowanie nowego społeczeństwa, jego-zniszczenie wszystkiego, co udało
się stworzyć. Chciał doprowadzić do anarchii, która spowoduje, że ludzie zaczną szu-
kać przywództwa i silnej władzy. Wtedy jego misja się zakończy, otwierając drogę do
restytucji władzy Imperium.

Ponownie sięgnął po pilota i podszedł do okna. Na dole, wokół pomnika, widział

drobne kolorowe plamki - przechodniów podążających w swoich sprawach we wszyst-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

14

kich kierunkach. Spojrzał na holograficzne sylwetki poruszające się nad holostolikiem i
zorientował się, że wśród zgromadzonych nie ma już żadnych dygnitarzy. Przyjrzał się
jednej z kobiet, odczekał, aż wyjdzie poza promień eksplozji, a następnie wcisnął kla-
wisz.

Seria eksplozji targnęła miejscami ceremonii. Południowa trybuna zachwiała się i

runęła w otchłanie Centrum Imperialnego. Ci, którzy jeszcze siedzieli na swoich miej-
scach, pospadali jak kolorowe konfetti. Ktoś zdołał przytrzymać się krawędzi platformy
obok płyty nagrobka i wdrapać się na nią, ale kolejny wybuch zrzucił go w przepaść, z
której usiłował się uratować.

Kolejne eksplozje poskręcały metal i roztrzaskały transpastalowe okna w pobli-

skich budynkach. Trybuny oparły się o okoliczne budynki jak rozgniecione metalowe
insekty z jęczącymi ludźmi uczepionymi kurczowo ich członków. Kurz stopniowo
opadł, ukazując wokół płyty nagrobka poszarpany krąg z ferrobetonu, którego olbrzy-
mie kawały wisiały niebezpiecznie, uczepione na nielicznych przyporach.

Loor poczuł, że i jego wieżowiec zatrząsł się pod naporem fali uderzeniowej. Ja-

strzębionietoperze zatrzepotały czarnymi skrzydłami, by utrzymać równowagę, ale i tak
spadły ze swoich grzęd. Wirując powoli, opuściły się po spirali w dół, ku miejscu wy-
buchu. Loor znał te stworzenia na tyle dobrze, by wiedzieć, że skierują się do spowo-
dowanych przez wybuchy wyrw w budynkach, by poszukać ukrytych tam granitośli-
maków, ale jeśli nic nie znajdą, zadowolą się poszarpanymi ciałami ofiar wybuchu.

- Miłego polowania - mruknął. - Najedzcie się do syta. Zanim skończę swoją mi-

sję, nieraz dostarczę wam zdobyczy. Pożywicie się ciałami moich wrogów. Na plane-
cie, którą oni nazywają własną, będziemy ucztować nad ich śmiercią.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

15

R O Z D Z I A Ł

3

Wedge miał wrażenie, że nastroje Rady Tymczasowej są równie ponure jak po-

mieszczenie, w którym się zebrała, i równie kwaśne jak woń bacty unosząca się w po-
wietrzu. Pogrążony w półmroku pokój był niegdyś częścią senatorskiego apartamentu
Mon Mothmy, który uważała za dom, zanim Rebelia i rola, którą pełniła w jej wła-
dzach, zmusiły ją do zejścia do podziemia. Imperialni agenci pomalowali ściany na
kolor jaskrawej czerwieni i imperialnej purpury, obramowując wszystko złoto-zielonym
szlakiem, ale przyćmione światła tłumiły nieco jaskrawość barw.

Chęć ukrycia imperialnego wystroju wnętrza nie była jedyną przyczyną półmroku

na sali. Sian Tew, przedstawiciel Sullusty w Radzie Tymczasowej, miał kontakt z wiru-
sem Krytos. Choć nic nie wskazywało, by zaraził się chorobą, przeszedł profilaktyczną
kurację bactą, której skutkiem ubocznym była wrażliwość na światło. Rada ze względu
na niego poleciła przygasić światła, a ze względu na pozostałych członków ras innych
niż ludzka - rozpylić w powietrzu mgiełkę bacty, by zapobiec ewentualnemu ich zara-
żeniu. Podwyższona wilgotność przeszkadzała wszystkim z wyjątkiem może admirała
Ackbara; on też nie wyglądał na zadowolonego, choć z innych powodów.

Głównie dlatego, że ja tu jestem, pomyślał Wedge. Wiedział, że jego petycja jest

skazana na porażkę - Borsk Fey'lya powiedział mu to wprost na ceremonii pogrzebo-
wej, a kilku innych radnych, między innymi księżniczka Leia Organa i sam Ackbar,
powtórzyło to samo w dwa dni później. Wedge wiedział, że jedynym powodem, dla
którego dano mu szansę zwrócenia się do rady, była jego pozycja wyzwoliciela Co-
ruscant.

Rada poleciła ustawić trzy stoły w rozchyloną podkowę. Mon Mothma zajęła

miejsce w środku, po bokach mając księżniczkę Leię i Koreliankę Doman Beruss. Ack-
bar i Fey'lya usiedli na skrajnych miejscach poprzecznych stolików, Wedge'owi pozo-
stało więc jedynie stanąć pośrodku, na wprost rady, jakby miał być przez nią sądzony.

To właśnie spotka Tycha, pomyślał, jeśli dziś mi się nie uda; nie mogę do tego do-

puścić.

Mon Mothma skłoniła głowę w jego stronę.
- Nie muszę przedstawiać nikomu człowieka, który wcześniej już stawał przed na-

szą radą i który odegrał tak niezwykle ważną rolę w sukcesach Nowej Republiki. Ko-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

16

mandor Antilles być może zechce omówić z nami wysoce poufne materiały, więc nasze
dzisiejsze spotkanie uznaję za oficjalne posiedzenie Rady Tymczasowej. Wszystko, co
zostanie tu dziś powiedziane, jest ściśle tajne, a ujawnienie tych informacji zostanie
ukarane.

- Jesteśmy odważną cywilizacją, skoro chcemy sądzić, zanim się zorganizuje są-

downictwo! - odezwała się Doman Beruss.

Nawet Mon Mothma się uśmiechnęła, słysząc tę uwagę, ale po chwili jej twarz

przybrała z powrotem wyraz powagi.

- Proszę, komandorze, niech pan mówi.
Wedge wziął głęboki oddech i zaczął:
- Staję tu dziś przed państwem, by prosić, abyście zapobiegli rażącej niesprawie-

dliwości. Kapitan Tycho Celchu został aresztowany i ma być sądzony pod zarzutem
zdrady i zabójstwa. Dowody, jakie przeciwko niemu zgromadzono, są- o ile mi wiado-
mo - wyłącznie poszlakami, słabszymi, niż obrona pozostawiona tu przez Ysannę Isard.
Tycho jest bohaterem Rebelii. Gdyby nie jego czyny, nie byłoby nas dziś tutaj, a ja sam
byłbym martwy. Oskarża się Tycha o zamordowanie człowieka, któremu wcześniej
kilkakrotnie ocalił życie. Po co miałby to robić, gdyby pragnął jego śmierci? Tycho jest
niewinny, a stawianie go przed sądem po tym wszystkim, co przeszedł, byłoby okru-
cieństwem na miarę Imperium.

Mon Mothma pokiwała głową.
- Doceniam pańską szczerość, komandorze, i nie wątpię, że wierzy pan w to, co

pan nam powiedział. Zanim podejmiemy jakąkolwiek decyzję, powinniśmy dokładniej
zapoznać się z sytuacją. - Wskazała na zielonookiego mężczyznę, którego rude niegdyś
włosy niemal całkowicie osiwiały. - Proszę, generale Cracken, by zapoznał pan nas ze
wszystkim, czego dowiedział się pan o kapitanie Celchu.

Cracken podszedł do Wedge'a.
- Mam nadzieję, że komandor Antilles mi wybaczy, ale nie mogę zgodzić się z

nim we wszystkich punktach. Niektóre z informacji uzyskaliśmy całkiem niedawno, a
ponieważ okoliczności naszego śledztwa są dość specyficzne, nie miałem dotąd okazji,
by przedstawić je komandorowi.

Wedge zniżył głos do szeptu.
- Sprytna zasadzka.
- Zapewniam pana, że nie to było moim zamiarem, komandorze. -Cracken od-

chrząknął. - Tycho Celchu pochodzi z Alderaana. Ukończył Imperialną Akademię Ma-
rynarki i został pilotem myśliwca TIE. Gdy jego ojczysta planeta uległa zniszczeniu -
czego kapitan Celchu na nieszczęście był świadkiem, bo rozmawiał właśnie z rodziną
za pośrednictwem HoloNetu - zdezerterował i przyłączył się do Rebelii. Stało się to tuż
po naszej ewakuacji z Yavina Cztery. Wyróżnił się podczas obrony Hoth i towarzyszył
komandorowi Antillesowi podczas ataku na Gwiazdę Śmierci pod Endorem. Jest jed-
nym z garstki pilotów, którzy wlecieli do wnętrza Gwiazdy Śmierci i zdołali z niej
uciec. Niecałe dwa lata temu kapitan Celchu zgłosił się na ochotnika do tajnej misji
zwiadowczej na Coruscant. W drodze powrotnej został schwytany przez ludzi Ysanny
Isard i odesłany do jej więzienia na Lusankyi. Niewiele o nim wiadomo poza tym, że

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

17
więźniów poddaje się tam praniu mózgów, po którym stają się imperialnymi agentami i
popełniają najokropniejsze zbrodnie, gdy zażąda tego od nich Isard. Tycho jest wyjąt-
kiem wśród osób, które przebywały na Lusankyi, ponieważ zachował pewne wspo-
mnienia z tego pobytu. Do tej pory byli więźniowie ujawniali swoje powiązania z tym
miejscem dopiero po tym, jak zostali uaktywnieni, wyrządzili szkodę i zostali ujęci
przez nasze siły.

Wedge potrząsnął głową.
- Generał Cracken nie będzie miał mi chyba za złe, jeśli przypomnę, że Tycho nie

uciekł z Lusankyi. Isard przeniosła go do kolonii karnej na Akriftar, i to stamtąd uciekł
i powrócił do nas.

- Dziękuję, komandorze, właśnie do tego zmierzałem. - Cracken nie wyglądał na roz-

bawionego ani na poirytowanego, z czego Wedge wywnioskował, że sprawy Tycha nie
wyglądają zbyt dobrze. - Przesłuchanie kapitana Celchu po jego powrocie wykazało, że nie
pamięta praktycznie nic ze swojego pobytu na Lusankyi. Nie znaleźliśmy też żadnych
wskazówek, by był poddany praniu mózgu przez Isard. Podobnie było jednak w przypadku
innych osób, które zamieniła w swoje marionetki. Znaleźliśmy się w sytuacji nie do pozaz-
droszczenia, bo musieliśmy spodziewać się najgorszego po kapitanie Celchu. Komandor
Antilles, który wówczas, podobnie jak w tej chwili, był przekonany o niewinności przyja-
ciela, doszedł do porozumienia ze swoimi przełożonymi, by zgodzili się mianować kapitana
Celchu oficerem wykonawczym eskadry. Zastosowano ścisłe środki bezpieczeństwa, a
nawet jeśli dochodziło do ich naruszenia, nic nie wskazywało na jakiekolwiek powiązania
kapitana Celchu z Imperium. Cracken zmarszczył czoło.

- Niestety, zgromadziliśmy dowody wskazujące na to, że Celchu zdradził Eskadrę

Łotrów i Nową Republikę. Jeśli chodzi o Corrana Horna... Tycho Celchu miał dostęp
do kodów podporządkowania „Łowcy Głów”, którym Horn leciał w chwili swojej
śmierci, i na dodatek dokonał samodzielnie, bez nadzoru, przeglądu jego maszyny tuż
przed lotem. Horn przed odlotem przeprowadził z kapitanem Celchu rozmowę

- zagroził, że znajdzie dowody jego zdrady, więc Celchu musiał go zabić. Zaczekał

tylko, aż tarcze zostaną opuszczone. Udało nam się z dużą dozą pewności ustalić, że
Isard chciała, byśmy zajęli planetę już po zainfekowaniu wirusem, więc zabicie Horna
miało sens dopiero po tym, jak jej cel został zrealizowany. Sprawa Horna nie jest zresz-
tą jedynym śmiertelnym wypadkiem, z którym możemy powiązać kapitana Celchu.

Zaskoczony Wedge aż otworzył usta ze zdumienia.
- Co? Nie myśli pan chyba o Brorze Jasie?
- Właśnie o nim.
- Nonsens. Zabili go Imperialni.
- To prawda - zgodził się Cracken - ale sposób, w jaki go dopadli, był nietypowy.

Wcześniej sądziliśmy, że został przypadkowo wyrwany z nadprzestrzeni przez krążow-
nik interdykcyjny szukający przemytników. Musieliśmy jednak zrewidować ten pogląd,
kiedy imperialny krążownik interdykcyjny „Czarna Osa” przeszedł na naszą stronę.
Podczas przesłuchania kapitan Ii Hor z „Czarnej Osy” poinformowała nas, że jej krą-
żownik otrzymał rozkazy, by udać się w miejsce o ściśle określonych współrzędnych i
pochwycić Brora Jace'a podczas jego lotu na Thyferrę. Bror przyleciał nieco spóźniony,

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

18

ale pojawił się dokładnie w tym miejscu, gdzie się go spodziewali. Próbowali go po-
chwycić, ale statek Brora eksplodował podczas walki. To kapitan Tycho Celchu zorga-
nizował lot Brora na rodzinną planetę, a także wytyczył jego kurs.

- Na mój rozkaz.
- Tak, komandorze, na pański rozkaz... - co nie oznacza, że Isard nie zdołała zrobić

z kapitana Celchu zdrajcy.

- To tylko poszlaki.
- To nie wszystko. - Szef Wywiadu Sojuszu wzruszył ramionami.
- Horn powiedział panu, komandorze, że widział Celchu tu, na Coruscant, jak

rozmawiał ze znanym agentem Imperium, Kirtanem Loorem. Horn pracował z Loorem
przez kilka lat na Korelii, więc szansa, że wziął kogoś innego za Loora, jest minimalna.
Przyjrzawszy się pobytowi kapitana Celchu tu, na Coruscant... zakładając, że to pan,
komandorze, rozkazał mu tu przyjechać... natrafiliśmy na momenty, co do których nie
mamy żadnych danych. Co więcej, odkryliśmy rachunki bankowe, na których zgroma-
dzono znaczne kwoty, łącznie około piętnastu milionów kredytów, co oznacza, że kapi-
tan Celchu był opłacany przez Imperium.

- Co takiego? - Wedge nie mógł uwierzyć własnym uszom. To niemożliwe, po

prostu niemożliwe, by Tycho był agentem Imperium. - Jeśli był jednym z uśpionych
agentów Isard, po co miałaby mu płacić?

- Komandorze, przez całe lata próbowałem zrozumieć, jak działa umysł tej kobiety

i do dziś mi się to nie udało. Gdybym jednak miał zgadywać, powiedziałbym, że zało-
żenie tych rachunków mogło być z jej strony środkiem ostrożności, który pozwoliłby
nam wcześniej czy później zdemaskować Tycha i postawić go przed sądem za wszyst-
kie zbrodnie, jak ma to miejsce teraz.

- A dlaczego Isard miałaby interesować się sprawiedliwością? To tylko dowodzi

absurdalności wszystkich zarzutów stawianych Tychowi. - Wedge uniósł głowę. - Jeśli
Isard chce, by ten proces się odbył, to doprowadzając do niego, działacie po jej myśli,
co jest kolejnym argumentem przeciwko stawianiu Tycha przed sądem.

Borsk Fey'lya postukał pazurem o blat stolika.
- A może ona specjalnie podsuwa nam tak oczywiste dowody, żeby nas przekonać,

że Celchu został wrobiony? Jeśli uznamy jego niewinność, oczyścimy go z zarzutów i
powierzymy kolejne ważne stanowisko, to staniemy się narzędziami w jej rękach.

Wedge skrzywił się. Nie podobał mu się pokrętny sposób myślenia Fey'lyi, bo

sprowadzał się do podstawowego problemu: albo Tycho był niewinny, a dowody prze-
ciw niemu sfabrykowano, albo był winny, a sfałszowano dowody jego niewinności.
Zgromadzone materiały równie dobrze pasowały do obu wersji, a odróżnienie prawdy
od fałszu było zadaniem, które mogło okazać się zgoła niemożliwe. Każdy zgodziłby
się, że w tej sprawie coś śmierdzi, ale wykrycie, kto jest winny i co jest prawdą na
pewno nie będzie łatwe.

W dodatku niezależnie od tego, jaki zapadnie wyrok, Tycho zostanie napiętnowa-

ny i odsunięty od społeczeństwa. Proces by go zniszczył, a na to nie zasługiwał.

Według Wedge'a chodziło jedynie o oddzielenie faktów od fikcji, ale wiedział, że

to wynika z założenia, że Tycho jest niewinny. Walczyli ramię przy ramieniu w naj-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

19
większych bitwach, jakie kiedykolwiek oglądała galaktyka. Dzielili trudy, które innym
trudno byłoby sobie wyobrazić, dzielili też radości, których inni mogli im tylko zazdro-
ścić. Wedge wiedział, że Tycho nie zdradziłby Rebelii, tak jak nie zrobiłby tego on
sam, ale patrząc na twarze członków rady, uświadomił sobie, że nawet jego zachowanie
w ich oczach mogło nie być całkowicie bez zarzutu.

- Nadal nie wierzę, by dowody zgromadzone przez ludzi generała Crackena były

czymś więcej niż tylko poszlakami. - Wedge przyglądał się badawczo członkom rady. -
Opieranie na nich procesu, zwłaszcza przygotowanego w takim pośpiechu i pod takim
naciskiem, to wielka nieodpowiedzialność. Wiem, że wszyscy chcemy, by jeśli Tycho
jest winny, sprawiedliwość została wymierzona szybko, ale sądzenie go na podstawie
tylko tych zarzutów zaszkodzi jemu, a w efekcie także całej Nowej Republice.

Doman Beruss rozłożyła ręce. Jej jasne oczy lśniły chłodnym blaskiem w półmro-

ku sali.

- Szanujemy pańską opinię, komandorze Antilles, ale nie wszyscy ją podzielają.

Dowody wystarczyłyby każdemu sądowi galaktyki, by otworzyć proces.

Wedge zmrużył oczy, czuł się tak, jakby transpastalowa bariera dzieliła pomiesz-

czenie, w którym po jednej stronie znalazły się jego argumenty, a po drugiej - prze-
można chęć rady, by nie zwlekać z podjęciem działań. Wiedział, że musi za wszelką
cenę otworzyć im oczy, zdecydował się więc zaryzykować.

- Być może rzeczywiście te dowody wystarczą, by zacząć proces, ale przynajmniej

wstrzymajcie się do czasu, gdy sprawa zostanie zbadana nieco głębiej i dowiemy się, o
co w tym wszystkim chodzi. Myślę, że komuś takiemu jak Tycho Celchu jesteśmy
winni przynajmniej tyle, i nie jest to opinia, którą zamierzam trzymać w tajemnicy.

Głowa Borska Fey'lyi podskoczyła do góry, a jego sierść zafalowała jak wzburzo-

ny ocean.

- Grozi nam pan, że wykorzysta swoją pozycję bohatera, by przeciwstawić się ra-

dzie?

Ackbar odpowiedział za Wedge'a.
- Nic podobnego. Ale skoro kapitan Celchu ma stanąć przed sądem wojskowym,

proces i wszystko, co go dotyczy, jest sprawą wojska. Komandor Antilles zdaje sobie
sprawę, że nieuprawnione dyskusje na ten temat stanowiłyby naruszenie regulaminu i
przysięgi, którą złożył, zostając oficerem.

- Przepraszam, admirale - warknął Wedge. - Ale ja naprawdę groziłem, że upu-

blicznię swoją opinię na temat tego procesu. I podtrzymuję tę groźbę. A jeśli wygłasza-
nie opinii na temat ewidentnej niesprawiedliwości jest zabronione w siłach zbrojnych
Sojuszu, zawsze mogę zrezygnować ze stanowiska.

To oświadczenie wywołało reakcję, choć niedokładnie taką, jakiej Wedge się spo-

dziewał. Ackbar wyglądał na rozczarowanego, za to Borsk Fey'lya uśmiechnął się zwy-
cięsko. Inni radni zareagowali na jego wypowiedź ze zgrozą albo z ponurym uznaniem
dla ciosu, który im zadał. Jeśli uznali, że publiczne ujawnienie tego, co Wedge myśli o
sposobie potraktowania Tycha, wywoła skandal, to jego rezygnacja spowodowałaby
znacznie większe poruszenie.

Leia pochyliła się do przodu.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

20

- Pani przewodnicząca, proponuję godzinną przerwę w obradach. Chciałabym po-

rozmawiać z komandorem Antillesem w cztery oczy.

- Oczywiście. - Mon Mothma wstała i spojrzała na Wedge'a wzrokiem, w którym

duma mieszała się z frustracją, gniew ze współczuciem; zupełnie jakby była przekona-
na, że w tej sprawie jest coś, o czym komandor nie wie. Nie było to dla niego nowością;
w końcu on przewodził tylko eskadrze myśliwców, oni - rodzącemu się nowemu pań-
stwu. Ale nie podobała mu się myśl, że z perspektywy rady to, co chcieli zrobić Ty-
chowi, mogłoby być w jakiś sposób uzasadnione.

Generał Cracken wyszedł ostatni i zamknął za sobą drzwi, zostawiając Wedge'a

sam na sam z księżniczką Leią. Odkąd się znali, nigdy nie widział jej tak smutnej.

- Jeśli zamierzasz mnie przekonywać, żebym nie łamał sobie kariery, to doceniam

twoje starania, ale nie zmienię zdania. Nie przekonasz mnie, żebym się wycofał z tego,
co powiedziałem przed chwilą.

Nie wstała, tylko powoli potrząsnęła głową.
- Rozumiem i nawet nie będę próbować. Chcę, żebyś wiedział, że również nie wie-

rzę w winę Tycha. Znam Winter, odkąd pamiętam, a ona ogromnie go lubi. Jeśli nie
dopatrzyła się w jego zachowaniu niczego dwuznacznego, nie mogę sobie wyobrazić,
co złego mogliby się o nim dowiedzieć inni. Obydwoje wiemy, że ten proces będzie dla
Tycha trudny i że na niego nie zasługuje.

- W takim razie pomóż mi ich przekonać, żeby go zaniechali albo przynajmniej

opóźnili.

- Zrobiłabym to, ale wiem, że mi się nie uda. - Zmarszczyła czoło, skubiąc rąbek

bladozielonej sukni. - Wiesz, dlaczego poprosiłam o przerwę w obradach? Chcę, żebyś
wiedział, co się stanie, kiedy uznamy, że okazaliśmy ci już dość uprzejmości, słuchając
tego, co masz do powiedzenia, i zechcemy przejść do innych spraw.

Zagryzła na chwilę wargę.
- Mon Mothma podziękuje ci, że się pojawiłeś, ale przypomni, że Tycho staje

przed sądem wojskowym. Rada Tymczasowa nie ma uprawnień, by interweniować w
sprawie sposobu, w jaki siły zbrojne załatwiają naruszenia kodeksu postępowania woj-
skowego. Dopóki nie będzie wyroku i decyzji o wymiarze kary, rada nic nie może zro-
bić, a nawet wtedy nie jest pewne, czy w ogóle może mieszać się w tę sprawę.

- Ale przecież musi być jakaś możliwość odwołania się od wyroku... - Wedge za-

wahał się, a wreszcie pokiwał głową. - Uwaga radnej Beruss, że nie mamy jeszcze
władz sądowniczych... Chodziło o to, by uprzedzić ten argument, prawda?

Leia przytaknęła.
- Krótko mówiąc, tak. Nie mieliśmy dotąd czasu, by zdecydować choćby o tym,

jaka miałaby być struktura takiej instytucji, nie mówiąc już ojej kompetencjach i obo-
wiązkach. Czy na przykład taka apelacja miałaby najpierw trafić do sądów Nowej Re-
publiki, czy zostałaby odesłana do sądu planety, z której pochodzi oskarżony, czy też
na planetę ofiary? Sformowanie rządu nie jest łatwe, nie odbywa się miło i bez bólu. I
zawsze przy takiej okazji trafiają się ofiary.

- A Tycho będzie jedną z nich.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

21

- Niestety obawiam się, że to możliwe. - Ramiona Leii opadły ze zmęczenia. -

Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak krucha jest obecnie pozycja Nowej Republiki. Z
powodu wirusa Krytos Ysannie Isard udało się wbić klin pomiędzy ludzi i przedstawi-
cieli innych ras w łonie Nowej Republiki. Spotkaliśmy się już z oskarżeniami, że część
z nas wiedziała o wirusie i zachęcała ludzi do powrotu na rodzinne planety tylko po to,
by doprowadzić do jego rozprzestrzenienia, a w efekcie zagłady całych populacji ob-
cych ras. Inni zarzucają nam, że robimy zbyt mało, by zapewnić dostawy bacty dla
wszystkich potrzebujących. Jeśli spróbujemy zdobyć jej tyle, ile trzeba, by wszystkich
wyleczyć, pozbawimy wojsko żelaznego zapasu tej substancji. W przypadku kontrataku
Isard czy admirała Zsinja bylibyśmy skazani na klęskę. Próby wykupienia bacty wy-
windowały jej ceny do rekordowego poziomu, a co gorsza, zbuntowani Asherni na
Thyferze zdołali zniszczyć część produkcji, ograniczając podaż w momencie najwyż-
szego popytu.

Spojrzała na Wedge'a.
- Całe szczęście, że nie mamy jeszcze Ministerstwa Skarbu, bo oznajmiłoby, że je-

steśmy bankrutami.

Wedge zamknął usta, bo zorientował się, że od dłuższej chwili ma je otwarte.
- Nie miałem pojęcia...
~ Oczywiście, że nie. Jak każdy, oprócz członków rady. Sytuacja jest tak trudna,

że zamierzam spróbować nawiązać stosunki z planetą Hapes i poprosić ich o pomoc.
Ostrzegam: moja misja jest tak tajna, że jeśli się wyda, to zaprzeczę nawet temu, że w
ogóle się znamy.

Wedge pokiwał głową.
- Już o tym zapomniałem.
Leia zmusiła się do słabego uśmiechu.
- Szczerze mówiąc, istnieje pewna możliwość, że zdołamy zgromadzić dość bacty,

by uratować większość osób zarażonych wirusem Krytos. Na pewno jednak nie
wszystkich. Nawet jeśli wyleczymy dziewięćdziesiąt pięć procent przypadków, liczba
niewyleczonych sięgnie milionów... milionów nieludzi. Niechęć do rządu wzrośnie tak
drastycznie, że doprowadzi do rozpadu Nowej Republiki. A kiedy to się stanie, ktoś
taki jak admirał Zsinj lub Ysanna Isard, czy kto tam jeszcze ma na to ochotę, będzie
mieć wolną drogę do zagarnięcia resztek.

Wzruszyła ramionami.
- Nie powinno to mieć nic wspólnego z Tychem, ale ma, bo Tycho został oskarżo-

ny o podstępne zabójstwo towarzysza broni, uznanego za bohatera Rebelii. Jeśli szybko
nie postawimy go przed sądem, sami zostaniemy oskarżeni o faworyzowanie ludzi.
Pojawią się pogłoski, że gdyby Tycho był Gotalem albo Quarrenem, osądzilibyśmy go,
skazali i stracili w ciągu jednego dnia. Zarzuty są bezpodstawne, ale teraz musimy za
wszelką cenę uniknąć zarzutu faworyzowania ludzi.

- A więc Tycho stanie się ofiarą na ołtarzu jedności Sojuszu?
- Wolałabym postawić przed sądem Ysannę Isard za stworzenie i rozpowszechnie-

nie wirusa Krytos, ale wiesz, że uciekła. Nie wiem jak, ale udało jej się. Pewnie mogli-
byśmy zgarnąć parę tuzinów imperialnych urzędników i skazać ich za zbrodnie popeł-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

22

nione w przeszłości, ale wówczas cała imperialna biurokracja zaczęłaby się przed nami
ukrywać i szansa, że uda nam się rządzić galaktyką, spadłaby do zera.

Ostatnie słowa Leii zdumiały Wedge'a. Koncepcja wykorzystania wroga do admi-

nistrowania terytoriami zajętymi przez nowy rząd wydała mu się całkowicie pozbawio-
na sensu, ale po chwili uświadomił sobie, że Sojusz zawsze witał z otwartymi ramio-
nami tych, którzy przeszli na jego stronę. Doświadczenie dawnych urzędników wystar-
czało, by zapomnieć o dawnych grzechach, zwłaszcza w tak dramatycznej sytuacji.

- Masz rację, tworzenie rządu nie jest ani łatwe, ani miłe - westchnął.
- Ale to właśnie musimy robić.
Argumentom Leii trudno było zarzucić brak logiki, ale Wedge wzdragał się przed

przyznaniem jej racji.

- Być może tym, co ja muszę zrobić, jest rezygnacja. Leia potrząsnęła głową.
- Nie, nieprawda. Ty nie zrezygnujesz.
- Dlaczego nie? Wojna się skończyła. Na pewno znajdzie się gdzieś parę stacji pa-

liwowych do kupienia, tu, na Coruscant, albo na Korelii. - Wiedział, że zachowuje się
trochę jak nadąsane dziecko, ale kapitulacja wydawała mu się równoznaczna z opusz-
czeniem Tycha. A tego nie zrobię, pomyślał, bez dostatecznie mocnego powodu.

- Nie złożysz rezygnacji, mój kochany, z powodu tego samego poczucia odpowie-

dzialności, które popchnęło cię do tego, by nią grozić. - Leia uśmiechnęła się do niego.
- Ludzie Crackena nie zajmowali się tylko badaniem sprawy Tycha. Okazuje się, że
admirał Zsinj zaatakował thyferrański konwój bacty i ukradł całkiem spory ładunek.
Jeden z Ashernów, buntowników z Thyferry, był członkiem konwoju i zdążył przeka-
zać nam informację o położeniu kosmicznej platformy, do której przycumował upro-
wadzony konwój. Ta bacta ocali życie wielu osób, ale trzeba umożliwić naszym agen-
tom bezpieczne dotarcie tam i z powrotem. A to oznacza, że musi ich osłaniać ktoś
bardzo dobry. Eskadra Łotrów ma poprowadzić tę akcję.

Wedge pokiwał głową.
- Złożyć rezygnację i skazać na zagładę miliony albo zostać i patrzeć, jak niszczą

twojego przyjaciela. Niewielki mam wybór.

- Wręcz przeciwnie, mój drogi, to całkiem spory wybór. Ale niełatwy.
- Nieprawda, Leio, wybór jest łatwy, ale niełatwo mi będzie żyć z jego konse-

kwencjami. - Wedge przełknął ślinę, próbując pozbyć się czegoś twardego w gardle. -
Zawiadom radę, że po namyśle postanowiłem nie składać rezygnacji.

- Powiem im, że wystąpiłeś z tym tylko po to, by podkreślić, jak bardzo leży ci na

sercu los kapitana Celchu. - Leia z powagą pokiwała głową. -Z tego, co mówił Cracken,
odprawa odbędzie się nie dalej niż za tydzień, a potem lecicie. Niech Moc będzie z
wami.

- Moc zachowam dla Tycha. - Wedge zmrużył oczy w wąskie szparki. - Niezależ-

nie od tego, jakie powitanie zgotuje nam admirał Zsinj, to, co czeka Tycha, może być
milion razy gorsze.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

23

R O Z D Z I A Ł

4

Więzienne ubranie, które nosił Tycho, wyglądało prawie jak strój lotniczy, Wedge

Antilles mógł więc łatwo wyobrazić sobie, że jego przyjaciel jest znów wolny. Czarny
kombinezon miał czerwone do połowy rękawy i nogawki. Jedne i drugie były sporo
przykrótkie, by nie zaplątały się w kajdanki, którymi skuto Tycha.

Wedge poczuł dreszcz gniewu i zakłopotania. Jeszcze zobaczę cię kiedyś wolnego,

stary druhu, pomyślał.

Tycho spojrzał na niego i uśmiechnął się. Nieco wyższy od komandora, ale równie

szczupłej budowy, był przystojnym mężczyzną o lśniących jak gwiazdy błękitnych
oczach. Uniósł ręce w górę, pozdrawiając Nawarę Vena gestem tak swobodnym, jakby
kajdanki w ogóle mu nie przeszkadzały. Odczekał cierpliwie, aż strażnik w swojej stró-
żówce otworzy transpastalową barierę, oddzielającą go od pokoju wizyt, a potem szura-
jąc nogami, minął swoją eskortę.

Wedge wstał i ruszył w stronę przyjaciela przez skromnie umeblowany, biały po-

kój, ale strażnik Tycha uniósł pałkę obezwładniającą.

- Proszę trzymać się z dala od więźnia, komandorze.
Wedge poczuł czyjąś dłoń na swoim lewym łokciu, odwrócił się i zobaczył Tw-

i'leka, który przyszedł do więzienia razem z nim.

- Komandorze, nie otrzymaliśmy zgody na kontakt fizyczny z Tychem. Nikomu

nie wolno dotykać więźniów. Wymogi bezpieczeństwa.

Wedge zmarszczył brwi.
- Jasne.
Nawara Ven obrzucił strażnika ostrym spojrzeniem różowych oczu.
- Wykonał pan swój obowiązek, a teraz żądam, by zostawił mnie pan sam na sam z

moim klientem i moim robotem.

Przysadzisty strażnik zmrużył oczy i postukał pałką obezwładniającą o dłoń.
- Będę was miał na oku. Spróbujcie tylko jakichś sztuczek, a będziecie mieli oka-

zję spędzić mnóstwo czasu z tym zdrajcą. - Odwrócił się i przeszedł na drugą stronę
transpastalowej bariery:

Wedge opadł na jedno z czterech krzeseł ustawionych wokół stolika na środku po-

koju.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

24

- Jak leci? Czy ten strażnik robi ci jakieś trudności? Jeśli tak, postaram się coś z

tym zrobić.

Tycho usiadł naprzeciwko niego i wzruszył ramionami.
- Voleyy nie jest taki zły, po prostu nie lubi niespodzianek podczas swojej zmiany.

Inni strażnicy są gorsi. Myślę też, że gdybym nie siedział w izolatce, reszta tutejszych
rezydentów już dawno by mnie osądziła i straciła.

- Co? - zdumiał się Wedge. - Co masz na myśli?
- To chyba oczywiste. - Tycho pokręcił głową, ale uśmiechnął się do przyjaciół. -

Musisz pamiętać, że zostałem oskarżony o zdradę i morderstwo. Niektórzy strażnicy
tylko czekają na pretekst, by pokazać Nowej Republice, jak głęboko sięga ich patrio-
tyzm. Więźniowie zaś uważają, że zasłużyliby na łaskę, gdyby oszczędzili Republice
kosztów procesu. Nie myślałem, że to cię zaskoczy, Wedge.

- Nie, chyba nie, ale zdziwił mnie twój spokój. Gdybym to ja był na twoim miej-

scu, byłbym wściekły.

- To dlatego, że nigdy nie byłeś gościem imperialnego systemu prostowania cha-

rakterów. - Tycho westchnął, a w nagłym opadnięciu jego ramion Wedge odczytał znu-
żenie. - Choćbym się nie wiem jak wściekał, nie pomoże mi to szybciej wydostać się
stąd. Mógłbym tylko napytać sobie biedy.

- Ale czy nie złości cię, że zostałeś uwięziony za coś, czego nie zrobiłeś?
- Złości.
Wedge rozłożył ręce.
- Więc dlaczego tego nie okazujesz? Nie możesz pozwolić, by cię to zżerało od

środka, bo się wykończysz.

Tycho wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Wedge, zawsze byłeś moim przyjacielem i popierałeś mnie, nie zadając żadnych

pytań. Pamiętaj, że to, co teraz muszę znosić, nie różni się zbytnio od tego, co przeży-
wałem w areszcie domowym. Jasne, nie mogę latać, nie mogę polecieć na Borleias
razem z Mirax, by uratować tyłek Corrana, i nie mogę włóczyć się po ulicach Co-
ruscant jak twoi ludzie, ale tak naprawdę nic się nie zmieniło. Jestem więźniem od
momentu, gdy Imperium pojmało mnie tu, na Coruscant. W gruncie rzeczy nigdy nie
zdołałem mu uciec, bo zdołali zaszczepić w innych podejrzenia wobec mnie. Wtedy
byłem wściekły, dziś też jestem, ale protesty niewiele mi pomogą. Jedynym sposobem,
żebym znów był wolny... naprawdę wolny... jest całkowite unicestwienie Imperium.
Wiem, że gdy zacznie się rozpadać, pojawi się ktoś z informacjami, które przywrócą mi
wolność.

- A jeśli nie?
Tycho uśmiechnął się krzywo.
- Wymyśliłeś plan wyrwania Coruscant z łap Imperium. Wydostanie z więzienia

przyjaciela nie powinno być o wiele trudniejsze.

Nawara Ven odchrząknął.
- Nie dodawajmy spisku do stawianych panu zarzutów. Tycho pokiwał głową.
- Jak pan sobie życzy, mecenasie. Jak wygląda moja obrona?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

25

- Dobrze i źle. -Nawara Ven usiadł na końcu stołu, a biało-zielony robot R2 przy-

stanął obok niego.

- Najlepszą rzeczą jaka nam się przydarzyła, jest to, że Gwizdek dołączył do ze-

społu pańskich obrońców.

- Przecież jestem oskarżony o zamordowanie Corrana Horna, a Gwizdek to jego

robot. Dlaczego miałby pomagać moim obrońcom?

Robot zapiszczał w odpowiedzi. Wedge uśmiechnął się.
- Aha, rzeczywiście dobrze znał Corrana.
Twi'lek przytaknął.
- Dostatecznie dobrze, by uznać, że Horn mylił się co do pana, kapitanie Celchu. A

jeśli zrobił błąd, uważając pana za zdrajcę, to znaczy, że zabił go ktoś inny. A skoro
właśnie pana wrobiono w to morderstwo, jeśli Gwizdek nie zrobi nic, by panu pomóc,
pozwoli, by upiekło się mordercy jego przyjaciela. Obecność Gwizdka w naszym ze-
spole jest niezmiernie przydatna ze względu na jego specjalistyczne oprogramowanie,
które pozwala mu się przekopywać przez tysiące dokumentów policyjnych, także impe-
rialnych.

Tycho zmienił pozycję, przy czym kajdanki stuknęły o stół.
- Mam nadzieję, że zła wiadomość nie przeważy nad dobrą.
Głowoogony Nawary zadrżały mimo woli.
- Corran zameldował komandorowi Antillesowi, że widział pana w Sztabie pod-

czas rozmowy z Kirtanem Loorem. Pan natomiast twierdzi, że rozmawiał z... - Nawara
zajrzał do notesu komputerowego - ...z Durosem, kapitanem Lai Nootka.

Tycho przytaknął.
- Zgadza się. To kapitan frachtowca o nazwie „Rozkosz Gwiazd”. Negocjowałem

z nim dostawę części zamiennych do „Łowców Głów” Z-95, które kupiłem.

- No cóż, wygląda na to, że nikt nie potrafi odnaleźć ani jego, ani statku. Oskarże-

nie może przedstawić liczne dowody obecności Kirtana Loora na Coruscant i udowod-
nić, że Corran na pewno by go rozpoznał. Stwierdzą, że wiedząc o zagrożeniu, podjął
pan kroki, by je wyeliminować.

Wedge zmarszczył czoło.
- Jeśli jedynym sposobem wyjścia z tej pułapki jest odszukanie tego Lai Nootka, to

znajdziemy go.

Gwizdek zapiszczał krótko.
Dowódca Eskadry Łotrów potarł oczy, by złagodzić pieczenie powiek.
- Dobrze, dobrze, mamy dwieście czterdzieści siedem niezidentyfikowanych ciał

Durosów tu, na Coruscant, istnieje również możliwość, że Imperialni pojmali Lai No-
otka, zabili i porzucili w takim miejscu, że nigdy go nie znajdziemy. Mimo to możemy
nadal próbować znaleźć statek. W dzienniku pokładowym powinna być wiadomość o
spotkaniu.

Tycho uśmiechnął się do Wedge'a.
- Jesteś bardziej zdenerwowany niż ja, Wedge.
- To dlatego, że chyba nie do końca rozumiesz, o co toczy się ta gra, Tycho. -

Wedge wstał i zaczął chodzić po pokoju. - Twój proces odbędzie się, i to niedługo.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

26

Wszystko po to, by pokazać, że Nowa Republika potrafi równie surowo traktować ludzi
jak Imperium traktowało inne gatunki. Muszę ci powiedzieć, że gdyby nie udało się
trafić na Nawarę, ściągnąłbym najlepszego z prawników rasy innej niż ludzka, jakiego
zdołałbym znaleźć. Sędziowie mogą poddać się presji na skazanie ciebie, ale jeśli bę-
dzie cię bronił obcorasowiec, jest szansa, że ich to zaniepokoi i zasieje wątpliwości.

- Panie kapitanie, może jednak chciałby pan poszukać bardziej kompetentnego

prawnika niż ja? - spytał Twi'lek.

Tycho pokręcił głową.
- Nie, Nawara, chcę ciebie. Czytałem twoje akta i znam cię. Sprawa i tak jest dosta-

tecznie trudna, nawet bez prawnika, który zająłby się nią tylko ze względu na rozgłos.

- Tycho ma rację, potrzebujemy właśnie ciebie. Cała eskadra stoi murem po jego

stronie, a dzięki temu, że ty go reprezentujesz, nie czujemy się zupełnie bezsilni. -
Wedge zmrużył ciemne oczy. - Wolałbyś go nie bronić?

Twi'lek zawahał się przez chwilę, zanim odpowiedział.
- Broniłem wielu ludzi w sprawach kryminalnych, ale nigdy stawka nie była tak

wysoka ani oponent tak trudny. Emtrey zna kodeks wojskowy, więc po stronie obrony
nie muszę się martwić o różnice pomiędzy wojskową a cywilną procedurą sądową, ale
chyba lepiej byłoby, gdyby bronił pana ktoś, kto nie musi w tych sprawach polegać na
robocie. Podczas zarzucanego panu morderstwa leżałem powalony przez wirusa Krytos,
co oznacza, że nie mogę być wezwany na świadka. Sam bym siebie nie powołał, ale
oskarżenie może mieć inne zdanie na ten temat.

Wcisnął klawisz w notesie komputerowym.
- Oskarżycielem jest komandor Halla Ettyk. Ma trzydzieści cztery lata i pochodzi z

Alderaana. Wyrobiła tam sobie niezłą reputację jako prokurator, a kiedy planeta uległa
zniszczeniu, była akurat gdzie indziej, przesłuchując świadka. Dołączyła do Rebelii, do
ekipy kontrwywiadu generała Crackena. Wprawdzie w ciągu ostatnich siedmiu lat nie
prowadziła żadnej sprawy jako oskarżyciel, ale nie sądzę, by to zaszkodziło jej umie-
jętnościom. Kapitanie, czy przypadkiem pan ją zna? Może wasze rodziny łączy dawna
wendeta albo istnieje cokolwiek innego, co mogłoby sugerować konflikt interesów?

- Przykro mi, ale nie.
- A skład sędziowski? - Wedge przestał chodzić po pokoju, skrzyżował ramiona na

piersi i spojrzał na Twi'leka. - Z wezwania do sądu, które dostałem wczoraj, wynika, że
orzekać będą generał Salm, admirał Ackbar i generał Crix Madine. Salm nigdy nie
przepadał za Tychem. Nie da się go usunąć?

- Taka próba może się nie udać. Jeśli sam się nie wycofał, to najwyraźniej nie

uważa, by miał miejsce konflikt interesów. Jeśli spróbujemy go usunąć ze składu, ale
nic z tego nie wyjdzie, nastawimy go tylko wrogo przeciwko nam. Powinniśmy też
pamiętać, że Salm brał udział w pierwszej bitwie o Borleias i widział, jak Tycho leci
nieuzbrojonym wahadłowcem, żeby ratować pilotów, nie wyłączając mnie. Będzie
musiał porównać to, co pamięta, z przedstawionymi dowodami, a my nie przepuścimy
okazji, by przypomnieć mu Borleias.

Tycho pokiwał głową.
- Zaryzykuję z Salmem jako sędzią. A co pan myśli o pozostałych dwóch?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

27

Twi'lek wzruszył ramionami.
- Ackbar zgodził się, by został pan oficerem wykonawczym eskadry i zachowuje

neutralność w sprawie tego dochodzenia. Crix Madine to były oficer Imperium, który
przeszedł na naszą stronę mniej więcej w tym samym czasie co pan, kapitanie. W służ-
bie Imperium zajmował się planowaniem tajnych misji, więc zakładam, że zna Iceheart
i wie, do czego jest zdolna. Wie też, jaką reputacją się pan cieszył, a będąc Koreliani-
nem jak komandor Antilles, docenia odwagę i śmiałość.

- Zapomina pan, mecenasie Ven, że Corran Horn też był Korelianinem.
- Nie, komandorze, pamiętam o tym. Liczę tylko, że skłoni to generała Madine'a,

by szukać osób naprawdę odpowiedzialnych za śmierć Corrana.

Wedge pokiwał głową.
- A więc taka jest linia obrony? Że Tycho został wrobiony?
- Prawda jest zawsze najlepszą obroną. Dowody oskarżenia są wyłącznie poszla-

kowe, postaramy się zatem wzbudzić w paru osobach wątpliwości co do tego, kto fak-
tycznie popełnił tę zbrodnię. - Nawara Ven oparł dłonie na stole. - W tym procesie gra
toczyć się będzie w równym stopniu przed sądem, jak i przed opinią publiczną. Na
niewiele się zda, jeśli ludzie będą przekonani, że kapitan Celchu jest winny, a sąd oczy-
ści go z zarzutów. Wszyscy wiedzą, jak fałszywe i skłonne do spisków jest Imperium.
Napomknięcie o Kirtanie Loorze i Lusankyi pozwoli nam na wywołanie tematu Ysanny
Isard. Potrafię udowodnić, że zachowanie kapitana Celchu nie pasuje do tego, co Isard
zwykle robi z ludźmi. Mogę nawet przypomnieć niedawny zamach, czyli osad zła, jakie
po sobie pozostawiła. Jeśli opinia publiczna ujrzy w kapitanie Celchu ostatnią ofiarę
imperialnych intryg, bohatera Rebelii niszczonego przez zgorzkniałe i mściwe Impe-
rium, zyskamy spore pole manewru na okres po zakończeniu procesu.

Wyjaśnienia Nawary Vena wydały się Wedge'owi sensowne, ale nie podobało mu

się to, co sugerowały. Walka z wrogiem, który strzela w odpowiedzi - to jedno. Wygra-
nie sprawy sądowej to coś całkiem innego - to już polityka, a Wedge wiedział, że na
tym polu przepadł z kretesem na spotkaniu rady. Prowadzenie wojny o umysły i serca
mieszkańców planety, którzy włączyli już Tycha do panteonu wcielonego zła obok
Dartha Vadera, księcia Xizora, Ysanny Isard, a nawet samego Imperatora - cóż, takiej
bitwy nikt nie uznałby za łatwą.

Wedge skinął głową w stronę prawnika.
- A co się stanie, jeśli Tycho zostanie uznany za winnego?
- Trudno powiedzieć. Nie dorobiliśmy się jeszcze jasnego systemu apelacyjnego.

Jeśli sędziowie nie cofną swojej decyzji, będzie ugotowany.

Tycho uniósł brew.
- Co pan przez to rozumie?
- Ma pan być sądzony za zdradę i morderstwo, panie kapitanie. -Nawara Ven

wzdrygnął się, słysząc jęk Gwizdka. - Biorąc pod uwagę powszechne nastroje i charak-
ter zarzucanych panu przestępstw, jeśli przegramy, Nowa Republika skaże pana na
śmierć.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

28

R O Z D Z I A Ł

5

Kiedy Wedge wszedł do ciemnego pokoju odpraw, piloci Eskadry Łotrów, zbici w

grupkę wokół Nawary Vena, powrócili na swoje miejsca. Wedge nie był pewien, jak
odczytać ich miny. Riv Shiel, shistavaneński wilkoczłek, wyglądał jak zwykle ponuro.
Gavin Darklighter, najmłodszy z pilotów Eskadry Łotrów, wydawał się dość pogodny,
ale zmarszczki wokół oczu zdradzały napięcie, które odczuwała większość członków
jednostki.

Wedge minął Arii Nunb i zatrzymał się przed stolikiem holoprojektora.
- Dziękuję, że przyszliście tak szybko. Miałem nadzieję, że będziemy mieli cho-

ciaż tydzień urlopu po oswobodzeniu Coruscant...

Płomiennie rudy porucznik w pierwszym rzędzie, Pash Cracken, wzruszył ramio-

nami.

- Nie ma za bardzo czego świętować, proszę pana.
- Wiem. - Śmierć Corrana, a potem aresztowanie Tycha popsuły nastroje Łotrów

w momencie ich największego triumfu. Podczas gdy wszyscy inni na Coruscant świę-
towali oswobodzenie planety, Łotry zadręczały się położeniem, w jakim znalazł się
Tycho. Kontrast pomiędzy gratulacjami, które zbierali, a tym, co czuli, był tak duży, że
pokiereszował ich emocjonalnie. Aby odreagować, członkowie eskadry skupili się wo-
kół Tycha, zdecydowani dowieść jego niewinności. Ta więź dała im siłę i poczucie
kontroli, choć nie przysparzała sympatii tych, którzy uważali, że wina Tycha jest bez-
dyskusyjna.

- Wszyscy wiemy, że źródłem naszych problemów jest Imperium. Powinniśmy sobie

również uświadomić, że nasze cierpienia nie mogą się równać z cierpieniami setek i tysięcy
ludzi. - Wedge wycelował palec w Riva Shiela, a potem spojrzał na Arii Nunb. - Troje z nas
zaraziło się wirusem Krytos, ale zostali szybko wyleczeni dzięki kuracji bactą. Bacta jest
teraz towarem bardzo poszukiwanym, a nasze zapasy się kurczą.

Erisi Dlarit, ciemnowłosa pilotka z Thyferry, położyła dłoń na piersi.
- Wiem, że kartele produkują ile się da, przynajmniej grupa Xucphra. Sama wysła-

łam wiadomość do dziadka, by dać mu znać, jak bardzo potrzebujemy bacty.

- Dziękuję, Erisi, każda pomoc się liczy. - Wedge skrzyżował ramiona na piersi. -

Admirał Zsinj zaatakował konwój z bactą lecący z Thyferry. Wydaje mi się, że konwój

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

29
należał do grupy Zaltin, Erisi, a nie do koncernu twojej rodziny. Zsinj zabrał bactę do
swoich składów, ale jeden z asherneńskich powstańców...

- Terrorystów! - prychnęła Erisi.
- ...był członkiem załogi zaltińskiego statku. Udało mu się przekazać nam wiado-

mość o położeniu stacji kosmicznej, na której Zsinj przechowuje bactę. - Wedge dał
znak Arii, a Sullustanka wcisnęła klawisz holoprojektora, wyświetlając holograficzny
obraz stacji. Składała się z centralnego dysku z grubymi naroślami kwater mieszkal-
nych pod i nad horyzontem. Na środku dysku tkwiły smukłe wieże, co sprawiało wra-
żenie, jakby stację nabito na wiązkę włóczni. Trzy klinowate moduły startowo-
lądownicze sterczały w przestrzeń z centralnego dysku jak szprychy łączące go z nie-
istniejącą oponą.

- To stacja kosmiczna klasy Imperatorowa, zlokalizowana w systemie Yag'Dhul.

Podstawowe uzbrojenie obejmuje dziesięć baterii turbolaserowych i sześć dział jono-
wych. Stacja może też pomieścić do trzech eskadr myśliwców typu TIE, choć zwykle
stacjonują na niej zaledwie dwa tuziny. To tu składowana jest bacta, a my mamy ją
odebrać.

Podczas gdy Wedge kontynuował odprawę, niewielkie rozjarzone ikonki pojawia-

ły się ponad stacją. Każda oznaczała jeden statek i pojawiała się na hologramie, gdy
omawiana była ta część misji, w której statek miał brać udział.

- Poprowadzimy dwie eskadry Pułku Obrońców generała Salma do szybkiego na-

lotu bombowego na stację i przy ich pomocy rozprawimy się z myśliwcami. Polecą z
nami eskadry Strażników i Asów... pamiętacie ich, uratowali nas na Borleias.

Siedzący z tyłu Gandyjczyk uniósł trójpalczastą dłoń.
- Jeśli Ooryl dobrze pamięta, komandorze Antilles, Pułk Obrońców lata na Y-

wingach. Prowokowanie myśliwców typu TIE, by zaatakowały Y-wingi, może być
według Ooryla potencjalnie niebezpieczne dla pilotów Obrońców.

- Słuszne spostrzeżenie, Ooryl, i zostało już wzięte pod rozwagę. Eskadra Opieku-

nów, czyli jedna trzecia składu Pułku Obrońców, została wyposażona w B-wingi. Dys-
ponują dzięki temu znacznie większą siłą ognia. Odciągniemy TIE od stacji, gdzie do-
łączą do nas B-wingi i pomogą nam ich wykończyć. Y-wingi polecą dalej w stronę
stacji i zajmą się ich obroną używając swoich dział jonowych. Za nami przyleci pół
tuzina wahadłowców szturmowych, a potem tyle krążowników, by odholować stamtąd
całą bactę. Ma to być operacja typu „uderzyć-utrzymać-uciec”.

Gavin uśmiechnął się.
- To brzmi jak ściganie dewbacków.
- Możliwe. - Pash Cracken nachylił się w swoim krześle. - A gdzie ma być w tym

czasie „Żelazna Pięść”?

Wedge pokręcił głową.
- Nie otrzymałem żadnych danych na temat „Żelaznej Pięści”.
Flagowy okręt admirała Zsinja był jednym z gwiezdnych superniszczycieli zbu-

dowanych w Zakładach Stoczniowych Kuat jeszcze przed upadkiem Imperium. Każdy
taki okręt miał siłę całej floty. Przenosił sto czterdzieści cztery myśliwce, miał ponad
ćwierć miliona załogi i mógł poszczycić się ponad tysiącem wyrzutni pocisków, dział

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

30

jonowych i baterii turbolaserów. Choć flota Rebeliantów zdołała unicestwić jeden z
nich - „Egzekutora” w bitwie o Endor, wszyscy zdawali sobie sprawę, że była to raczej
kwestia szczęścia niż umiejętności.

Gdyby „Żelazna Pięść” pojawiła się w systemie Yag’Dhul, cała operacja byłaby ska-

zana na klęskę. Wedge wiedział o tym, podobnie jak wszyscy piloci zebrani w pokoju.

- Chociaż perspektywa pojawienia się „Żelaznej Pieści” martwi mnie nie mniej niż

was, wiem, że bacta jest zbyt cenna, by ryzykować operację, której tak łatwo byłoby zagro-
zić. Muszę zakładać, że wywiad wie, gdzie znajduje się „Żelazna Pięść”, i że superniszczy-
ciel nie przeszkodzi nam w naszej misji. Jeśli pojawi się w systemie, możemy tylko spró-
bować mu uciec. - I mieć nadzieję, dodał w myśli, że nikt nie zostanie z tyłu.

Rhysati Ynr, blondynka siedząca obok Nawary Vena, podniosła rękę.
- Kiedy pojawią się wahadłowce szturmowe, mamy tylko je eskortować, czy też

lądujemy i zajmujemy stację?

- Na razie wiadomo tylko, że lecimy jako osłona. Jeśli coś się zmieni, będziesz

pierwszą osobą, której o tym powiem. - Wedge westchnął. - Odlatujemy za dwanaście
godzin, więc od tej chwili dla celów bezpieczeństwa zarządzam kwarantannę. Zamel-
dujcie się w kwaterach, weźcie swoje rzeczy i idźcie do hangaru. Kiedy tam dotrzecie,
przekażę wam bardziej szczegółowe informacje i zrobimy symulację naszej misji. Są
jakieś pytania?

Gavin rozejrzał się nerwowo dookoła.
- Komandorze, czy udział Nawary w misji nie zaszkodzi sprawie obrony kapitana

Celchu? To znaczy... czy Nawara nie powinien zostać i zająć się wszystkim tutaj?

Sam sobie zadaję to pytanie, pomyślał Wedge.
- Twoje obawy nie są bezpodstawne, Gavin, ale niezbyt istotne wobec wagi nasze-

go zadania. Po śmierci Corrana i tak mamy o jednego pilota mniej, więc potrzebujemy
każdego. Bacta jest nieporównanie ważniejsza dla przyszłości Nowej Republiki niż
proces Tycha, więc nasze priorytety są oczywiste.

- Poza tym w tej chwili Gwizdek i Emtrey przekopują się na moje polecenie przez

miliony danych komputerowych. - Nawara pochylił się i klepnął Gavina po ramieniu. -
Na rolę adwokata przyjdzie pora później. Zresztą przyszło mi do głowy, że jeśli zdobę-
dziemy tę bactę i sprawy trochę się uspokoją może ktoś zacznie słuchać głosu rozsądku,
a nie polityków i sprawa Tycha wyląduje w jakiejś czarnej dziurze, gdzie od początku
było jej miejsce.

- Niech Moc będzie z wami. - Wedge uśmiechnął się szeroko. -Jeśli to wszystko, to

odprawa skończona. Powinniście zebrać się w hangarze najpóźniej za półtorej godziny.

Kiedy piloci zaczęli wychodzić z sali odpraw, Wedge zatrzymał wzrok na Asyr,

Bothance o pięknej, czarno-białej sierści.

- Seiiar, mogłabyś zostać na chwilę?
- Oczywiście, komandorze.
Przyglądał się Asyr, która zaczekała, aż pozostali opuszczą pokój, zanim podeszła

w jego stronę. Nie zachowywała się wyzywająco, ale ogniki w fioletowych oczach
zdradzały, że ma w sobie sporo bothańskiej dumy. Białe łatki pokrywały jej ciało od
gardła po brzuch, tworzyły na dłoniach rękawiczki i przecinały twarz od lewego oka do

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

31
policzka. Ten wesoły wzorek maskował drapieżną siłę jej drobnego ciała. Asyr zatrzy-
mała się przed komandorem i stanęła na baczność.

- Spocznij, Sei'lar.
- Dziękuję.
- Może nie będziesz mi tak ochoczo dziękować, kiedy wysłuchasz, co mam do

powiedzenia. - Wedge spojrzał na nią z góry i zauważył, że sierść Asyr faluje pod
wpływem irytacji.

- Musimy omówić dwie sprawy. Pierwsza to Gavin.
Asyr zamrugała z zaskoczenia, które poruszyło mocniej jej sierść.
- Miałam wrażenie, że łączenie się w pary przez członków eskadry nie jest zabro-

nione. Nawara i Rhysati, Erisi i Corran...

- Ja zaś miałem wrażenie, że między Erisi a Corranem nie zdarzyło się nic takiego.
- Ale jej reakcja po jego śmierci...
- Na pewno byli sobie bliscy, ale chyba nie w ten sposób. -Wedge zmarszczył czo-

ło. Mirax Terrik była zdruzgotana śmiercią Corrana i wyznała Wedge'owi, że miała
zacząć się z nim spotykać po zakończeniu podboju Coruscant. Chociaż Corran nigdy
nie rozmawiał z Wedge'em o swoich uczuciach do Mirax czy Erisi, nietrudno było za-
uważyć jego zainteresowanie Mirax, więc komandor domyślił się, że dla Erisi nie było
tu miejsca.

- Niezależnie od tego, co łączyło czy nie łączyło Erisi i Corrana albo Rhysati i

Nawarę, różnica pomiędzy tymi przypadkami a twoim i Gavina jest taka, że Gavin ma
niecałe siedemnaście lat. Jest bardzo młody i nie ma tego doświadczenia, które ty zdo-
byłaś dzięki nauce w Bothańskiej Akademii Wojskowej. Nie jest głupim smarkaczem,
wręcz przeciwnie, jest bardzo inteligentny, ale wychowanie na Tatooine sprawiło, że
stał się dość... eee... naiwny.

Asyr zmrużyła oczy w fioletowe szparki.
- Więc rozkazuje mi pan, bym przestała się z nim spotykać? Wedge roześmiał się.
- Nie, nic podobnego. Spotkaliście się raptem dwa razy...
- Kazał pan nas śledzić?
- Nie, i właśnie o to chodzi. - Wedge rozłożył ręce. - Gavin jest tak zachwycony

kontaktami z tobą że nie zawsze potrafi ukryć swój entuzjazm. Chociaż nikomu nie
opowiada o intymnych momentach waszych spotkań, bardzo chętnie mówi, jak wspa-
niale się razem bawicie. To bardzo niewinne i naturalne, ale to także znak, że jest na
najlepszej drodze, by się w tobie zakochać. Może to jeszcze nie nastąpiło, ale bardzo go
zranisz, jeśli pociągniesz tę sprawę jeszcze trochę, a potem go odepchniesz. Nie chcę,
by ktokolwiek sprawił mu ból, więc jeśli nie darzysz go autentycznym uczuciem, to
proszę, spław go grzecznie już teraz.

Asyr uniosła podbródek i popatrzyła wyzywająco.
- Dlaczego myśli pan, że się nim bawię?
- Z powodu drugiej sprawy, o której chciałem z tobą porozmawiać. Zastanawiam

się, czy nie masz jakichś ukrytych planów. - Wytrzymał jej płonący wzrok. - Ukończy-
łaś Bothańską Akademię Wojskową jako jedna z najlepszych w swojej klasie, ale ofi-
cjalnie nigdy nie rozpoczęłaś służby wojskowej. Twoje akta są bardzo skąpe, ale biorąc

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

32

pod uwagę twój wiek, przypuszczam że zostałaś przyjęta do wywiadu wojskowego
bothańskiej armii, który próbował wówczas odbudować kadry, zdziesiątkowane pod-
czas operacji zdobycia planów drugiej Gwiazdy Śmierci. Skoro znajdowałaś się tu, na
Coruscant, kiedy zaczęliśmy naszą misję, to rząd bothański prawdopodobnie miał wła-
sne plany i cele co do tej planety.

- Chyba pan zapomina, że pomogłam zorganizować i uczestniczyłam w operacji,

która otworzyła Rebeliantom drogę do podboju Coruscant.

- Nigdy nie zarzucałem ci głupoty, Sei'lar. Wręcz przeciwnie, uważam, że jesteś

bardzo inteligentna. Dostrzegłaś okazję, która musiała wypalić, i zrobiłaś co w twojej
mocy, by rzeczywiście wypaliła. -W kącikach ust Wedge'a pojawił się cień uśmiechu. -
To właśnie ze względu na twoją inteligencję chcę cię mieć w eskadrze. Chodzi jednak o
to, Sei'lar, że nie tylko dla nas jesteś osobą bardzo cenną i pożądaną. Uważam cię za
niezwykle cenny nabytek dla Rebelii. Z drugiej strony jednak... wyraźnie widać, że
twoi bothańscy szefowie również uważają cię za niezwykle użyteczną. A to oznacza, że
wcześniej czy później będziesz musiała podjąć pewne decyzje.

Asyr spuściła wzrok.
- Decyzje co do Gavina?
- A także co do tego, komu jesteś winna lojalność: twojej planecie i rodakom...
- ...czy Eskadrze Łotrów?
- Właśnie. - Wedge pokiwał głową. Na razie, pomyślał, nie czujesz jeszcze tej pre-

sji. Borsk Fey'lya cieszy się, że ma Bothankę w Eskadrze Łotrów, ale na pewnym eta-
pie zechce mieć cię pod kontrolą.

Uniosła głowę.
- Czy chce pan, bym podjęła obie decyzje już teraz?
- Chcę, byś je podjęła, kiedy poczujesz, że przyszedł na to czas. Ufam ci i chcę

nadal ci ufać. Jeśli uznasz, że nie możesz dłużej służyć w Eskadrze Łotrów, nie będę ci
robił przeszkód; będę zadowolony, że choć przez chwilę mieliśmy cię wśród nas.

Asyr uniosła brew.
- Nie słyszę żadnych gróźb, co będzie, jeśli was zdradzę.
Wedge popatrzył na nią.
- Jeśli postanowisz nas zdradzić, to nie przypuszczam, by ktokolwiek z nas przeżył

dostatecznie długo, by móc się na tobie mścić. Z drugiej strony, Łotry to niezłe zabija-
ki, więc trudno powiedzieć, jak potoczą się sprawy.

- Będę o tym pamiętać. - Asyr uśmiechnęła się, co Wedge wziął za dobrą monetę.

- A jeśli chodzi o Gavina, to nie mam żadnych ukrytych planów. Jego młodzieńczy
entuzjazm i idealizm są inspirujące, a nawet zaraźliwe. Mam wrażenie, jakbym żyjąc
zbyt długo w cieniu, wyszła nagle na ciepłe światło słońca. Nie zrobię nic, co mogłoby
go skrzywdzić.

- Cieszę się. - Wedge wskazał na drzwi. - Spakuj swoje rzeczy i idź na odprawę.

Wierzę, że dostrzeżesz ewentualne dziury w naszych planach i pomożesz je załatać,
zanim Zsinjowi uda się to, o czym Imperium mogło tylko marzyć: unicestwienie Eska-
dry Łotrów.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

33

R O Z D Z I A Ł

6

Corran Horn czuł prawdziwą radość, że znów siedzi w kabinie myśliwca. Nie

przejmował się tym, że nie wie, jak się w nim znalazł. Nie martwił się, że maszyną,
którą pilotuje, jest interceptor typu TIE. Odsunął na bok niepokój, zrodzony z niepew-
ności i niewiedzy. Żadna z tych rzeczy nie miała w tej chwili znaczenia.

Jedyne, co się liczyło w tej chwili w jego życiu, to fakt, że leciał i że jeśli dobrze

się spisze, będzie mógł latać znowu. Nie miał pojęcia, skąd wzięło się w nim przekona-
nie, że nagrodą za dobre wyniki będą następne loty - wydawało mu się to jednak równie
oczywiste jak najbardziej podstawowe potrzeby: powietrze, jedzenie i sen. Pragnienie,
by znowu latać, rozgrzewało mu krew w żyłach i pozwalało pogodzić się z topornym
drążkiem sterowniczym i powolnymi reakcjami skosa.

- Nemezis Jeden, melduj, co widzisz.
Corran dopiero po chwili uświadomił sobie, że wywołanie z kanału łączności było

skierowane do niego. Rozejrzał się po monitorach skanerów.

- Jedynka czysta.
- Jedynka, masz dwie gały na kursie dwieście trzydzieści dziewięć stopni, w odle-

głości dziesięciu kilometrów. Okazują wrogie zamiary. Masz pozwolenie, by je wcią-
gnąć do walki i zniszczyć.

- Rozumiem. Bez odbioru. - Corran wcisnął pedał lewego steru i wprowadził sta-

tek na odpowiedni kurs. Gwiazdy wokół niego zawirowały i zamarły. Nie rozpoznawał
żadnej z konstelacji, ale nie przejmował się tym. Jego misją było zniszczenie wroga, co
ochoczo zrobi, niezależnie od tego, gdzie się znajduje.

Zamknięty hełm pozwalał mu słyszeć własny oddech, rytmiczny, niezdradzający

nerwowości. Nie był to przyspieszony oddech ofiary, lecz powolny, spokojny oddech
polującego drapieżnika. Nawet nie pamiętał, ile myśliwców TIE już wykończył - teraz
będzie ich o dwa więcej.

A jednak gdzieś głęboko pojawiła się niepokojąca świadomość, że nie potrafi so-

bie przypomnieć swoich poprzednich akcji, i ta niewytłumaczalna amnezja zaczęła
podkopywać jego dobre samopoczucie.

Jednym ruchem kciuka przełączył poczwórne lasery interceptora na podwójny

ogień, przyciągnął do piersi drążek sterowniczy i zaczął wspinać się w górę. Szybkim

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

34

zwrotem na sterburtę wprowadził maszynę w lot nurkowy i nagle znalazł się nad gała-
mi. Palcem wskazującym wcisnął spust, posyłając strumień zielonego ognia laserowe-
go, który poszatkował prowadzącą maszynę.

Strzały wypaliły czarne dziury w jednym ze skrzydeł, a potem przebiły od góry

kulistą kabinę pilota i oderwały drugie skrzydło, ale eksplozja statku rozerwała sześcio-
kątny panel. Wybuch cisnął szczątkami maszyny w stronę drugiego myśliwca, który
przechylił maszynę i zanurkował. Manewr ten pozwolił mu uniknąć kolizji z umierają-
cym skrzydłowym, ale wyprowadził go wprost na Corrana.

Horn zmniejszył ciąg o jedną czwartą, dostosowując prędkość do szybkości ofiary.

Ścigany pilot próbował uników to w prawo, to w lewo, ale nawet nie spróbował ostrych
zwrotów i gwałtownych zmian kierunku, dzięki którym pozbyłby się siedzącego mu na
ogonie wroga. Bez cienia skrupułów, pełen pogardy Corran przełączył lasery z powro-
tem na poczwórną serię, naprowadził kratkę celowniczą na wrogi myśliwiec i wcisnął
spust delikatnym ruchem palca.

Cztery zielone promienie lasera zlały się w jeden nanosekundę przed tym, gdy

przepaliły górną część kabiny pilota, odcinając ją tuż ponad modułem silników. Oczami
wyobraźni Corran zobaczył sczerniałą sylwetkę pilota, po czym gała eksplodowała,
utrwalając ten obraz w jego mózgu. Zalała go fala triumfalnego upojenia zwycięstwem,
po chwili jednak przyszła refleksja. Ci dwaj piloci byli tak niedoświadczeni, że tak
naprawdę z nimi nie walczył, tylko zwyczajnie pozabijał.

- Nemezis Jeden, mamy dwa brzydale w odległości pięciu kilometrów, na kursie

sto trzydzieści dwa stopnie. Okazują wrogie zamiary. Masz pozwolenie, by je wciągnąć
do walki i zniszczyć.

- Rozkaz! - Corran uniósł skosa w górę i obrócił, a potem pchnął do oporu akcele-

rator. Chciał jak najszybciej obejrzeć maszyny, z którymi miał walczyć. Brzydale były
szkaradnymi, hybrydowymi myśliwcami, posklecanymi z różnych ocalałych części.
Dość często używali ich przemytnicy i piraci. Corran nie potrafili przypomnieć sobie,
skąd to wie, ale miał pewność, że kiedyś już walczył z brzydalami. Skoro to on przeżył,
to założył, że nie sprawiły mu wtedy zbyt wielkich problemów. Coś jednak w tym zało-
żeniu mu się nie spodobało. Wiedział, że miał rację; był dobrym pilotem, to prawda, ale
takie przekonanie o własnej wyższości wydawało mu się niewłaściwe. Jego założenie
nie wynikało z faktu, że brzydale rzadko kiedy dorównywały charakterystyką lotu ory-
ginalnym myśliwcom, z których części powstały. Corran po prostu przyjął, iż ktokol-
wiek pilotował te brzydale, musiał być przemytnikiem albo piratem, a zatem natych-
miast uznał, że jest gorszy od niego. Choć ta teza zdawała się mieć potwierdzenie w
faktach, Hornowi nie podobało się, że w ogóle przyjął takie założenie.

Dzwonek alarmowy rozległ się w kabinie, ostrzegając, że jeden z brzydali namie-

rzył go i wystrzelił w jego stronę torpedę protonową. Corran porzucił rozważania o
przydatności bojowej przeciwników, przechylił maszynę na lewe skrzydło i zanurko-
wał. Gwałtowny manewr wprowadził go na kurs pod kątem prostym do tego, którym
leciał wcześniej. Torpeda protonowa, lecąca z niemal dwukrotnie większą prędkością,
minęła jego prawe skrzydło i weszła w szeroką pętlę do ponownego ataku.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

35

Ma około trzydziestu sekund lotu, pomyślał z uśmiechem. Nie prześcignę jej, ale

mogę ją wymanewrować. Albo rozprawić się z nią bardziej radykalnie.

Odwrócił ciąg skosa i wcisnął lewy pedał steru, obracając interceptora nosem w

kierunku przeciwnym do dotychczasowego. Podczas gdy przedtem torpeda celowała w
jego rufę, teraz leciała prosto na dziób. Odciął napęd i spojrzał na monitor skanera -
była już siedemset pięćdziesiąt metrów od niego, szybko skracając ten dystans.

Gdy zbliżyła się na czterysta metrów, przełączył lasery na podwójny ogień i poło-

żył palec na spuście. Para promieni lasera pomknęła zieloną ścieżką na spotkanie torpe-
dy. Jeden trafił cel w odległości ćwierć kilometra. Nie zniszczył torpedy, przedarł się
jednak przez płaszcz i zapalił komorę z paliwem, które eksplodowało, spychając pocisk
z dotychczasowego kursu. Kiedy komputer pokładowy torpedy obliczył, że nie zdoła
dotrzeć do celu, zdetonował głowicę, ale interceptor pozostał o sto metrów poza pro-
mieniem eksplozji.

Corran znów zmienił kierunek ciągu, otworzył do oporu przepust-nicę i wcisnął

przycisk, który wywołał na monitorze profile brzydali. Jeden z nich był typem X-TIE -
kadłub X-winga połączono z heksagonalnymi płatami skrzydeł. Corran uznał, że ma-
szyna jest wyjątkowo paskudna i zbagatelizowałby ją, gdyby nie fakt, że to ona wy-
strzeliła torpedę.

Drugi statek wyglądał dość zabawnie. Stanowił kombinację kulistej kabiny od my-

śliwca typu TIE z kapsułą silnika od Y-winga. Taka hybryda trafiała się rzadko, bo
łączyła w sobie brak osłon charakterystyczny dla TIE z typową dla Y-winga opieszało-
ścią w reakcji. Corran wiedział, że ten typ maszyny nazywano czasem TYE-wingiem,
choć bardziej przylgnęła do niego nazwa DIE-winga

*

.

Wprowadził swojego interceptora na kurs, którym minął X-TIE, a potem opadł w

dół serią skrętów i zwrotów, które pozostawiły TYE--winga daleko z tyłu. X-TIE zdołał
utrzymać się za nim na tyle długo, że skaner Corrana przekazał mu więcej danych na
temat maszyny. X-skrzydłowce miały dwie wyrzutnie torped na dziobie i cztery lasery,
po jednym na końcu każdego ze skrzydeł, od których układu wziął swoją nazwę. Po-
zbawiony tych skrzydeł X-TIE wymienił jedną wyrzutnię torped protonowych na coś,
co - jak sądził Corran - musiało być działkiem laserowym.

Niedozbrojony i niedoposażony, pomyślał. Skierował maszynę w dół ostrym kor-

kociągiem, który zwiększył jego przewagę nad prowadzącym X-TIE i TYE-wingiem.
Pilot X-TIE zaczął wyprowadzać myśliwiec w górę, jakby próbował wrócić na pozycję
obok swojego skrzydłowego, zapewniającego mu bezpieczną osłonę. Corran zobaczył,
że zawraca, przewrócił maszynę na plecy i ciasnym skrętem wyprowadził interceptora
prosto na odsłoniętą rufę brzydala.

Wyraźnie nieświadomy manewru Corrana, pilot też obrócił maszynę na plecy, le-

cąc w stronę TYE-winga. Corran widział, jak pilot unosi głowę, lustrując skanery w
poszukiwaniu interceptora, ale trudno mu było dostrzec skosa nadlatującego zza wła-

*

Gra słów kojarząca podobne brzmienie obu skrótów; die (ang.) - umierać. DIE-wing to tyle co TRUP-

skrzydłowiec (przyp. tłum.).

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

36

snej rufy. Nie udało mu się to, choć Corran zauważył obracającą się kopułkę jego robo-
ta R5, który musiał go dostrzec.

Wcisnął spust i przejechał laserową serią od dziobu do ogona brzydala. Dwa strza-

ły zdjęły z karku kanciastą głowę R-5, dwa kolejne przebiły kabinę pilota, która eks-
plodowała, tworząc chmurę okruchów transpastali i duraplastu. Ostatnie strzały trafiły
w dziób, detonując komory paliwowe torped protonowych. Wybuch paliwa pokrył
smukłą sylwetkę myśliwca płomieniami i posłał z wirującym szaleńczo dziobem w
pustkę przestrzeni.

Przyciągnąwszy drążek, Corran uniósł dziób swojego myśliwca, naprowadzając

siatkę celowniczą na drugiego brzydala. DIE-wing zaczął wchodzić w beczkę, ale Cor-
ran powtórzył jego manewr i wcisnął spust. Zielone promienie lasera przecięły jedno ze
skrzydeł, ale brzydal zdołał przemknąć pod myśliwcem. Corran już miał przewrócić
maszynę na plecy i zacząć pętlę, gdy nagle wściekłe promienie czerwonego lasera za-
częły siec przestrzeń w ślad za jego maszyną.

Co się dzieje? - pomyślał, położył skosa na prawe skrzydło, pchnął drążek w pra-

wo i przyciągnął do piersi. Manewr wyprowadził go gwałtownym szarpnięciem z linii
ognia, ale to mu nie wystarczyło. Odpadł tym razem na prawo i w górę, po czym spoj-
rzał na monitor skanera, próbując ustalić, kto do niego strzela.

Skaner pokazał X-wingi.
- O co tu chodzi? - zapytał Horn
- Nemezis Jeden, masz dwa wrogie X-wingi. To była pułapka. Wchodź do walki i

wykończ je.

Pułapka? - pomyślał Corran. Na mnie? Wściekłość dodała tylko płynności jego

manewrom. Klucząc i kręcąc, poprowadził interceptora serią uników, które pozwoliły
mu pozbyć się X-wingów z ogona i wyprowadziły prosto na DIE-winga. Nie zastana-
wiając się wiele, wpakował laserową serię w kulistą kabinę brzydala, po czym pode-
rwał maszynę w górę i uciekł poza zasięg eksplozji nieszczęsnego myśliwca.

Dwa do jednego, znowu ten sam stosunek sił, pomyślał. Wiedział jednak, że ta po-

spieszna ocena jest niedokładna. W tej bitwie układ sił był zupełnie inny. Szybkość i
zwrotność skosa dawały mu przewagę nad X-wingami, ale tamte miały tarcze. Mogły
wytrzymać większe uszkodzenia niż on, a zdolność statku do znoszenia uszkodzeń
przekładała się bezpośrednio na szanse pilota ujścia z życiem z potyczki. Co więcej,
piloci X-wingów wyglądali na zgrany zespół. Lecieli ciasną formacją i sprawiali wra-
żenie, że dobrze się znają, tak naprawdę miał więc przed sobą nie dwóch wrogów, lecz
jednego superwroga.

X-wingi zawróciły, wchodząc na kurs prowadzący prosto na Corrana. Wiedział, że

mijanki dziób w dziób były najbardziej niebezpiecznym elementem walki na krótki
dystans, a biorąc pod uwagę przewagę liczebną wroga, nie miał ochoty angażować się
w taki pojedynek. Zdławił przepustnicę i zanurkował łagodnie, tak by przelecieć nieco
poniżej przeciwników. Skorygowali kurs, najwyraźniej się nie martwiąc, że mogą przy
okazji dostać w osłony. Wtedy Corran pchnął do oporu akcelerator, zmuszając ich, by
ostro zanurkowali, ale zanim zdążyli zająć dogodną pozycję do ostrzału, przemknął im
pod brzuchami i zaczął z powrotem wznosić się do góry.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

37

Jeden z X-wingów przewrócił się na plecy i wyszedł w górę pętlą, która miała go

wyprowadzić na ogon Corrana, drugi podjął manewr w przeciwnym kierunku. Pilot
drugiego X-winga wszedł w szeroką pętlę, która oddaliła go od interceptora, ale i od
drugiego myśliwca. Corran wiedział, że pilot popełnił błąd i natychmiast zareagował,
by ten błąd jak najlepiej wykorzystać. Zmniejszył ciąg, wszedł w ostry zakręt na ster-
burtę, a następnie z powrotem na bakburtę.

Sinusoidalny manewr wyprowadził go z powrotem na ten sam kurs, ale X-wing,

który go ścigał, wisiał teraz nieco ponad nim, przed jego dziobem. Jego pilot nadal
leciał tym samym kursem, zakładając, że interceptor chciał mu uciec. Dopiero kiedy
przeleciał nad statkiem Corrana, który wyrósł nagle za jego rufą, zrozumiał swój błąd.

Corran zwiększył ciąg i zaczął doganiać X-winga. Jesteś mój, bratku, pomyślał, i

to tylko dlatego, że twój kumpel popełnił błąd. Kiedy przeciwnik znalazł się w zasięgu
jego działek, Horn zaczął strzelać -i wtedy zobaczył niebieski półksiężyc na skrzydłach
X-winga. Był to półksiężyc Rebeliantów. Choć symbolowi nie towarzyszył żaden na-
pis, Corran wiedział, jakie słowa powinny się tam znaleźć.

Eskadra Łotrów!
W tej samej chwili, gdy rozpoznał znak półksiężyca, jego palec zamarł nad spu-

stem. Nie wiedział, dlaczego nie strzelił. Na widok półksiężyca strach ścisnął mu żołą-
dek, choć przecież nie Łotrów się obawiał. Chodziło o coś innego. Coś było nie w po-
rządku, coś było paskudnie nie w porządku, ale nie był w stanie rozszyfrować tego
dziwnego wrażenia.

Nagle za sobą poczuł wybuch, który pchnął go do przodu. Drążek sterowniczy

walnął go w klatkę piersiową, niszcząc aparaturę podtrzymywania życia i pozbawiając
go tchu. W jego piersi płonął ogień, gdy bezskutecznie próbował złapać oddech. Poczuł
ulotny zapach kwiatów, a po chwili kabinę wypełniła bolesna jasność. Czekał, aż ból w
piersi i ogień w płucach pochłoną go do reszty, ale po chwili poczuł, że nikną, podobnie
jak jego zdolność odczuwania.

Usłyszał kobiecy głos, gniewny i szorstko wypowiadający słowa, które z pewno-

ścią miały sprawić mu ból

- Zawiodłeś, Nemezis Jeden. Gdyby to nie była symulacja, stałbyś się już chmurą

atomów dryfującą w przestrzeni i pośmiewiskiem tłumów. Jesteś żałosny.

Corran uniósł rękę i dotknął piersi. Zdruzgotane resztki aparatury podtrzymywania

życia nie pozwoliły mu sięgnąć głębiej, ale wiedział, że czegoś brakuje, czegoś, co
powinno było leżeć na jego piersi. Nie wiedział, co to było, ale czuł, że przyniosłoby
mu ulgę.

A skoro tego nie znalazł, poczuł, że zalewa go fala rozpaczy.
- Myślałam, że jesteś coś wart, Nemezis Jeden. Powiedziałeś mi, że jesteś dobry,

pamiętasz?

Choć nie przypominał sobie podobnej deklaracji, przytaknął.
- Tak, tak mówiłem.
- Jesteś niczym, dopóki nie zdecyduję, że jest inaczej. Na razie twierdzę, że jesteś

zdolny tylko do przegrywania. - W blasku światła zobaczył zarys sylwetki wysokiej,
szczupłej kobiety. Jej widok, bardziej jeszcze niż słowa, przyprawił go o dreszcz. Wie-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

38

dział, że się boi, ale chciał też ją zadowolić. Sprostanie oczekiwaniom tej kobiety było z
jakiegoś względu bardzo ważne, było najważniejszą rzeczą na świecie.

- Zawiodłeś i mnie, i siebie.
- Proszę... - wycharczał, ale nie umiał stwierdzić, czy go usłyszała.
- Może dam ci jeszcze jedną szansę.
- Tak, tak...
- Jeśli znowu zawiedziesz... Corran zawzięcie pokręcił głową.
- Nie zawiodę, na pewno.
- Nie zawiedziesz, Nemezis Jeden, albo twoja kolejna porażka będzie ostatnią. -

Kobieta skrzyżowała ramiona. - Jeśli znowu mnie rozczarujesz, spędzisz resztę życia na
bolesnej pokucie, w niełasce, po której przyjdzie śmierć.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

39

R O Z D Z I A Ł

7

Powrót do normalnej przestrzeni był jak jeszcze jedna symulacja, ale sytuacja róż-

niła się odrobinę od tego, czego spodziewali się Wedge i Łotry. Tak jak oczekiwał,
komandor zobaczył stację kosmiczną wirującą powoli na tle usianej gwiazdami pustki.
Daleko na prawo, w pobliżu żółtej gwiazdy płonącej w centrum systemu wisiała Yag-
'Dhul. Szary płaszcz spowijający planetę sprawiał, że była prawie równie bezbarwna
jak jej mieszkańcy, Givini.

Pewną niespodzianką było pojawienie się formacji czterech gwiezdnych myśliw-

ców typu TIE patrolujących przestrzeń wokół stacji. Mynock, robot R5 przydzielony do
X-winga Wedge'a, natychmiast zaczął piszczeć ostrzegawczo, gdy zobaczył je na bak-
burcie. Wedge spojrzał na monitor, zauważył, że TIE przegrupowują się do ataku i
uśmiechnął się.

Najlepszą formą obrony jest atak, pomyślał. Włączył komunikator.
- Klucz pierwszy, do mnie! „Łotr Dwanaście”, poprowadź Obrońców.
- Rozkaz! - odparła Arii Nunb.
Posyłanie tylko jednego klucza myśliwców przeciwko równej liczbie maszyn typu

TIE, zwłaszcza gdy miał w odwodzie dwa tuziny Y-wingów i siedem dodatkowych X-
wingów, mogło się wydawać szczytem arogancji, ale Wedge wiedział, że jest wręcz
przeciwnie. Choć piloci myśliwców TIE rzadko kiedy mogli dorównać Rebeliantom
doświadczeniem, byli dobrze przygotowani i nieraz zaliczali celne trafienia w walce
bezpośredniej. Piloci admirała Zsinja udowodnili już dawno, że są dobrymi myśliwymi,
i Wedge spodziewał się, że po raz kolejny dowiodą tego w tej walce.

Były dwie przyczyny, dla których skierował do walki z nimi tylko jeden klucz ze

swojej formacji. Po pierwsze - i to był najważniejszy powód - ich misja wymagała, by
zagrożenie, w obliczu którego znalazła się stacja, doprowadziło do rozproszenia chro-
niących ją myśliwców. Zarówno X-wingi, jak i Y-wingi miały odciągnąć wrogie my-
śliwce od stacji w to miejsce systemu, gdzie do walki miały wejść B-wingi. B-wingi
były w drodze, ale nadal w nadprzestrzeni, więc aby osiągnąć efekt zaskoczenia należa-
ło ściągnąć siły Zsinja w odpowiednie miejsce i w odpowiednim czasie.

Drugim powodem było to, że gdy w bitwę angażowało się zbyt wiele myśliwców,

walka zamieniała się w chaos, co niekorzystnie odbijało się na skuteczności pilotów.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

40

Różnica między dobrym a złym pilotem, walczącym w podobnych warunkach, sprowa-
dzała się do rozeznania sytuacji. Pilot, który radził sobie z większą ilością informacji i
potrafił koncentrować uwagę na większej liczbie statków przeciwnika lepiej radził so-
bie w bitwie niż taki, którego rozpraszała zbyt duża liczba czynników. Wedge widział
statystyki, według których liczba celnych trafień spadała w miarę wprowadzania do
bitwy coraz to większej liczby maszyn, więc puszczając do walki tylko kilka maszyn,
ułatwiał zadanie swoim ludziom.

- „Trzy”, ty i „Cztery” macie ogony. „Dwa” przejmuje prowadzenie. Celuj w dru-

giego TIE - polecił.

- Rozkaz, dowódco Łotrów. - Rhysati Ynr poprowadziła Erisi Dlarit korkociągiem

w dół i w szeroki wiraż, którym otoczyły parę myśliwców przeciwnika. Kierunek ataku
Rhysati miał zepchnąć myśliwce TIE dalej od stacji i pozostałych Łotrów. Wedge za-
uważył, że TIE zaczyna reagować na jej manewr, pozwalając narzucić sobie kierunek
walki.

Przełączył uzbrojenie na lasery i ustawił je na ogień podwójny. Zwiększył do mak-

simum moc tarcz i obrał za cel prowadzącą gałę. Zaczęli przybliżać się do siebie, lecąc
nos w nos, ze skrzydłowymi na sterburcie i nieco z tyłu, jak idealne odbicia w lustrze.
Dokładnie tak jak chciałem, pomyślał Wedge.

- „Łotr Dwa”, namierzyłaś go?
- Namierzyłam, dowódco. - Głos Asyr dobiegający z głośnika był spokojny i

chłodny.

- Przygotuj się. Liczę do trzech, a potem mam zamiar zmylić twój cel. Odpal zaraz

potem torpedę protonową.

- Rozkaz!
- Raz... dwa... trzy... teraz! - Wedge odpadł w górę beczką na bak-burtę. Jego cel

zrobił to samo, wprowadzając myśliwiec na kurs lotu swojego skrzydłowego. Drugi
TIE przez chwilę był ślepy, co wyraźnie go onieśmieliło. Wedge spojrzał na monitor i
zobaczył meldunek o odpaleniu torpedy protonowej, a potem, na chwilę przed obróce-
niem swojego X-winga do góry nogami, delikatnie wcisnął pedał prawego steru i ruszył
na przeciwnika.

Do tej pory obie maszyny leciały wprost na siebie. Manewr Wedge’a skierował

dziób X-winga o jakieś dziesięć stopni na sterburtę, sprowadzając z wcześniejszego
kursu kolizyjnego. Inwersja zakołysała statkiem, sprowadzając dziób z powrotem pro-
sto na dziób TIE, i zanim pilot Zsinja zdążył zareagować, myśliwiec Wedge'a runął w
jego stronę i zaczął strzelać.

Pierwsza para czerwonych promieni lasera przeszła dołem, ale dwie kolejne trafiły

w kabinę pilota. Jeden z laserów myśliwca eksplodował w chmurze transpastalowych
szczątków. Trzeci strzał Wedge'a przebił się przez iluminator, zapalając i topiąc apara-
turę pokładową. Myśliwiec przechylił się na prawy panel baterii słonecznych, wpadł w
korkociąg, a po chwili eksplodował.

Sekundę potem błękitna torpeda protonowa uderzyła w lewe skrzydło drugiego

TIE. Czarny panel baterii słonecznych otulił pocisk jak tkanina. Sama torpeda przebiła
taflę baterii i kadłub myśliwca, by po chwili eksplodować. Wybuch oderwał tylną po-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

41
łowę kapsuły mieszczącej kabinę pilota, odrzucił silniki w głąb systemu, podczas gdy
roztrzaskany kadłub wirował przez gwiezdną pustkę.

- Ładny strzał, „Dwa”.
- Dzięki, że mi go wystawiłeś, dowódco.
Wedge zawrócił X-winga na pierwotny kurs w samą porę, by zobaczyć, jak torpe-

da protonowa wypuszczona przez Erisi rozprawia się z kolejnym myśliwcem TIE. W
oddali zobaczył zielone promienie lasera wystrzeliwane ze stacji kosmicznej. Znajdo-
wali się poza zasięgiem ostrzału, więc lasery nie mogły poważnie im zagrozić, ale
utrzymywały Łotrów na dystans, dając dowództwu stacji czas na wypuszczenie do akcji
kolejnych myśliwców. Piloci Zsinja jeden po drugim opuszczali stację, wchodząc na
kurs przechwytujący z myśliwcami Rebeliantów.

- Dowódco, mam tu dwanaście interceptorów i osiem gwiezdnych myśliwców.
- Zrozumiałem, „Dwanaście”.
To chyba wszystko, co mają pomyślał, chyba że zatrzymali coś w odwodzie.

Uznał jednak, że nie miałoby to sensu, choć od dawna wiedział, że taktyka i sztuka
wojenna przeciwnika rzadko kiedy wydawały się logiczne. Mam tylko nadzieję, pomy-
ślał, że nasza ucieczka od stacji wygląda wiarygodnie.

Arii Nunb prowadziła Łotrów i towarzyszące im Y-wingi w przeciwną stronę niż

stacja i nieco do góry. Skosy i gały puściły się za nimi, wyraźnie się paląc, by przerze-
dzić szeregi Y-wingów. Interceptory prowadziły, TIE trzymały się za nimi. Szybko
skracali dystans dzielący ich od maszyn Rebeliantów. Arii wyprowadziła swojego X-
winga do góry, a reszta Łotrów poleciała za nią pętlą, która wyprowadziła ich na ogony
interceptorów, podczas gdy Y-wingi nadal uciekały przed pościgiem.

X-wingi i interceptory zaczęły w końcu łamać szyk, gdy nagle z nadprzestrzeni

wyskoczyły B-wingi i zaczęły strzelać prosto w lukę pomiędzy skosami a gałami, które
nadleciały ze stacji. Wedge patrzył z podziwem, jak płaskie, romboidalne statki wirują
wokół osi, by utrzymać kabinę pilota w niezmiennej pozycji mimo serii dzikich ma-
newrów i korekt kursu. Kilka razy latał na B-wingach, mógł więc docenić siłę ognia
tych maszyn, ale czuł się w nich bardziej jak kierowca niż jak pilot.

B-wingi rzuciły się na interceptory. Połowa zadowoliła się laserami i blasterami,

druga połowa użyła działek jonowych, które eliminowały skosy z walki, nie zabijając
pilotów. Trafione błękitnymi pociskami jonowymi interceptory spowijała burza wyła-
dowań elektrycznych. Ogień laserów i miotaczy rozrywał pozostałe maszyny, wypala-
jąc dziury w panelach baterii słonecznych i kabinach pilotów.

Niespodziewany atak B-wingów rozproszył interceptory, ale ścigające ich X-wingi

zaniechały pogoni. Pozostawiły to zadanie B-wingom. Łotry przeleciały przez łamiące
się szyki przeciwnika, minęły B-wingi i połączywszy się z powrotem z pierwszym klu-
czem ruszyły w stronę formacji gał.

Pierwszy atak poszedł frontem. W kabinie X-winga słychać było szumy i trzaski

zakłóceń elektrostatycznych, gdy strzały laserów trafiały w przednie tarcze. Fala za falą
zielone promienie oblewały maszyny wroga, ale Wedge nie zwracał na nie uwagi. Kon-
centrował się natomiast na wskazaniach monitora. Skierował maszynę nieco na ster-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

42

burtę, naprowadzając siatkę celowniczą na jeden z myśliwców TIE. Wcisnął spust,
posyłając ładunek szkarłatnej energii w stronę kabiny gały.

Eksplozja rozerwała wrogi statek. Wedge postawił X-winga na prawym skrzydle i

świecą wspiął się powyżej rosnącej kuli płonących gazów. Dokończył beczkę, po czym
zanurkował w kierunku łuku pomiędzy chmarą myśliwców a stacją. Zerknął na sterbur-
tę i zobaczył Asyr, która nadal trzymała się jego skrzydła. Zasalutował i rzucił przez
komunikator.

- Miło, że się nie zgubiłaś.
- Taką mam pracę.
Ze swojego punktu obserwacyjnego na peryferiach pola bitwy komandor dostrze-

gał wiele rzeczy, które wprawiały go w podziw. Łotry zaatakowały gały bardzo ostro,
ale ludzie Zsinja zamiast uciekać w popłochu przegrupowali swoje siły. Pozbawione
tarcz myśliwce typu TIE nie były w stanie dotrzymać pola X-wingom, ale trzymając się
razem, stanowiły znacznie poważniejsze zagrożenie niż chmara pojedynczych statków
salwujących się ucieczką. Ktokolwiek dowodził tą eskadrą, był dostatecznie dobry, by
utrzymać swoich ludzi razem i nie dać im popaść w rozsypkę.

- Wzywam klucz drugi i trzeci Łotrów, zostawcie te gały i dołączcie do Y-

wingów. Klucz pierwszy, pilnujemy gał. - Wedge wcisnął dwa klawisze na konsoli
lotu.

- Mynock, spróbuj złapać częstotliwość, na której porozumiewają się gały.
Robot zapiszczał, potwierdzając przyjęcie rozkazu.
Czekając, aż Mynock zdobędzie tę informację, Wedge obserwował, jak B-wingi

wykańczają skosy i kierują się w stronę stacji. Na swoim monitorze miał siedem unie-
ruchomionych interceptorów, dryfujących bezwładnie w przestrzeni. Imponująca licz-
ba, nawet pamiętając, że urządzili na nie zasadzkę; wysadzenie maszyny w powietrze
było o niebo łatwiejsze niż uszkodzenie jej układów elektrycznych. Choć doceniał fakt,
że piloci unieruchomionych statków nie zostali zabici, wiedział, że stało się tak z po-
wodów czysto praktycznych, nie zaś z humanitaryzmu.

Każdy z tych pilotów, myślał Wedge, zostanie przesłuchany, a wszystko, co wie,

wzbogaci naszą wiedzę na temat Zsinja. Całkiem możliwe, że przynajmniej kilku, jeśli
nie wszyscy z tych pilotów służyli na „Żelaznej Pięści”, a każda informacja o tym stat-
ku miała kolosalne znaczenie. Niszczyciel stanowił podstawę sił Zsinja i klucz do usta-
lenia, do jakiego stopnia był on naprawdę niebezpieczny.

Wszystkie myśliwce Rebeliantów leciały zbieżnym kursem w stronę stacji ko-

smicznej klasy Imperatorowa, tuż za ogonami Y-wingów. Choć niezbyt zgrabne, Y-
wingi były trudnym celem. Systemy uzbrojenia stacji ostrzeliwały napastników pro-
mieniami energii, ale każdy z nadlatujących myśliwców stanowił tak naprawdę trzy
osobne cele, co dawało im przewagę liczebną nad obrońcami stacji. Dodatkowo my-
śliwce mogły wykorzystać podczas podejścia najrozmaitsze części stacji jako osłonę
przed ogniem. Dzięki danym z układów celowniczych innych statków, myśliwce mogły
wypaść zza osłony i ostrzelać cel, którego wcześniej nawet nie widziały.

Kreśląc pętle, beczki, świece i korkociągi, chmara myśliwców krążyła wokół stacji

jak rój owadów wokół lampy. Statki trafione bezpośrednio oddalały się, by podładować

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

43
tarcze, a potem ponawiały ataki. Bitwa obronna o stację była od początku skazana na
porażkę, ale obawa przed Zsinjem wyraźnie mobilizowała jego ludzi do walki, nawet
wtedy, gdy straciła już jakikolwiek sens.

Mynock zaćwierkał, a na ekranie monitora Wedge zobaczył częstotliwość, na ja-

kiej porozumiewały się gały. Wpisał podaną liczbę na klawiaturze komunikatora i włą-
czył mikrofon.

- Wzywam klucz gwiezdnych myśliwców. Mówi komandor Antilles z Sił Zbroj-

nych Nowej Republiki. Jeśli wyłączycie zasilanie broni, uznam was za obiekty neutral-
ne. Ta oferta dotyczy również obrońców stacji.

- Zrozumiałem, Antilles. - Głos dochodzący z komunikatora miał metaliczną bar-

wę, charakterystyczną dla imperialnego sprzętu łączności. - Mój klucz się rozbraja.
Przekażę pańską wiadomość dowodzącemu stacją Valsilowi Torrowi.

- Uprzejmie dziękuję. - Wedge sprawdził wskazania sensorów, by poszukiwać

oznak wroga, czekając na wiadomość zwrotną.

- Antilles, Torr otrzymał wiadomość i wyłącza zasilanie swoich systemów uzbro-

jenia - usłyszał. - Stacja jest wasza. Ale uważaj, to podstępny stary Twi’lek.

Wedge uśmiechnął się. Choć sprzęt łączności pozbawił dochodzący głos wszel-

kich ludzkich cech, nie mógł zamaskować osobowości jego właściciela. Powinien może
się zdziwić, że ktoś, kto dopiero strzelał do niego i jego ludzi, był tak skory do udziela-
nia rad, ale już dawno przekonał się, że żołnierzy po obu stronach konfliktu więcej
łączy niż dzieli.

- Zrozumiałem. Dziękuję za radę.
- Jedna sprawa, Antilles.
- Tak?
- Jeśli się poddamy, odholujesz nas stąd?
- Nie bardzo chcecie się tu znaleźć, gdy przybędzie „Żelazna Pięść”?
- Niespecjalnie.
Nic dziwnego. W przeciwieństwie do myśliwców Używanych przez Rebelię, my-

śliwce TIE były pozbawione hipernapędu. Od bitwy do bitwy przenosiły je w swoich
brzuchach większe statki, takie jak „Żelazna Pięść”. Myśliwce musiałyby więc pozo-
stać w systemie, jeśli Wedge nie zorganizuje im transportu. Admirał Zsinj znany był z
porywczego temperamentu, więc pozostawienie tutaj pilotów równałoby się właściwie
morderstwu, a Wedge nie chciał ich mieć na sumieniu.

- Myśliwce, jeśli się poddacie, stracicie swoje statki.
- No to mamy problem, Antilles. Jesteśmy najemnikami. Jeśli stracimy statki, bę-

dziemy przymierać głodem. - Pilot TIE zamilkł na chwilę, a potem ciągnął dalej: - Inna
rzecz, że nie ma po co jeść i żyć, jeśli nie można latać.

- Rozumiem. - Wedge zastanowił się przez chwilę. - Mam pomysł. Jeśli zatrudni-

cie się do ochrony jednego z frachtowców, których oczekujemy, możecie wydostać się
stąd jako wolni ludzie.

- Frachtowców?
- Tak, przylatują tu po bactę.
- Bactę? A więc to mieliśmy chronić!

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

44

- I możecie ochraniać ją nadal przez całą drogę do Coruscant, gdzie jej potrzebu-

jemy. Dajcie mi słowo, że w przyszłości nie będziecie walczyć przeciw Nowej Repu-
blice, a dobijemy targu.

- Zgoda, Antilles.
Dokładnie o czasie osiemnaście frachtowców i wyspecjalizowanych holowników

wyłoniło się z nadprzestrzeni i zaczęło podpływać w kierunku stacji. Większość stano-
wiły przysadziste, kanciaste jednostki, które najlepsze dni miały już za sobą, ale kilka
odznaczało się elegancją sylwetki, stanowiącej hołd dla romantycznej aury gwiezdnych
podróży. Jeden z nich - zmodyfikowany jacht klasy Baudo, ślizgał się w przestrzeni jak
metalowa podobizna koreliańskiego zwierzęcia morskiego, od którego wziął swoją
nazwę.

- Wzywam gwiezdne myśliwce. Ten jacht klasy Baudo to „Pulsarowy Ślizg”. Jego

kapitan skontaktuje się z wami na tej częstotliwości. Czekajcie w pogotowiu.

- Zrozumiałem.
Wedge połączył się ze „Ślizgiem”.
- Wzywam „Ślizg”, tu dowódca Łotrów.
- Część, Wedge, mówi Mirax. Jesteśmy na czwartym miejscu w kolejce. Co mogę

dla ciebie zrobić?

- Mam tu na orbicie klucz czterech gał. Zrezygnowali ze służby u Zsinja i chcą się

stąd zabrać. Pomożesz?

- Jasne. Nie pierwszy raz będę holować dla ciebie statki.
Ale najpierw robiłaś to dla Corrana, pomyślał.
- Dzięki, Mirax. Mynock wysyła ci właśnie ich częstotliwość, uzgodnij szczegóły

bezpośrednio z nimi.

- Dzięki temu nie będę się nudzić, czekając na swoją kolej.
- Zrozumiałem. - Wedge spojrzał na wyświetlacz chronometru w rogu monitora. -

Po powrocie do domu spotkamy się i pogadamy, dobrze?

W głosie Mirax słychać było znużenie.
- Najpierw muszę wyładować towar. Potem może się prześpię. Ostatnio trochę za-

pomniałam, jak to się robi. Zadzwonię do ciebie, jak znowu będę na chodzie.

- Obiecaj.
.- Przyrzekam.
- I lepiej dotrzymaj słowa, albo zmuszę twojego ojca do zawieszenia emerytury,

bo opowiem mu, jak rozpływasz się we łzach po śmierci syna jego najgorszego wroga.

- Och, Wedge, to zbyt okrutne. - Wedge usłyszał szumy zakłóceń, gdy głos Mirax

nagle się załamał. - Nie ma powodu, żebym nie opłakiwała Corrana.

- Zgoda, ale nie musisz robić tego sama. Możemy podzielić się tym ciężarem, ja-

sne?

- Jasne. - W jej głosie usłyszał rezygnację połączoną z ulgą. - Do zobaczenia na

Coruscant.

- Liczę na to. - Wedge spojrzał na stację i patrolującą ją eskadrę. Cud nad cudami,

pomyślał, ale wygląda na to, że znowu wszystkim uda się wrócić do domu.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

45

R O Z D Z I A Ł

8

Corran wiedział, że siedząc znowu w kabinie myśliwca powinien się czuć szczę-

śliwy, ale tak nie było. Nie mógł dopatrzyć się niczego złego ani w maszynie, którą
pilotował, ani w misji patrolowej, którą mu powierzono. Wykonywał podobne zadania
wystarczająco wiele razy, by spodziewać się nudy, ale nie to było problemem. Sama
przyjemność latania wystarczała, by pokonać nudę.

A jednak uświadomił sobie, że nie jest szczęśliwy. Coś gryzło go od środka. Coś

było nie tak i nie mógł zignorować tego wrażenia. Wywoływało niepokój zupełnie nie-
proporcjonalny do sytuacji, w jakiej się znalazł. Czuł się tak, jakby wcale nie wysłano
go na patrol, tylko na jakąś zupełnie inną misję, której planu ani celu nie znał.

- Nemezis Jeden, melduj, co widzisz.
- Jedynka do Kontroli, niebo czyste.
W głosie dochodzącym z modułu łączności Corran nie wyczuł żadnego fałszu ani

ponaglenia, ale nie mógł się pozbyć mdlącego uczucia, że ktoś nim manipuluje. Nie
lubił być wykorzystywany, a teraz niemal czuł na sobie niewidzialne dłonie, popycha-
jące go w określoną stronę z powodów, których nie potrafił przeniknąć. Zdziwił się,
kiedy doszedł do wniosku, że znacznie bardziej niż nieświadomość celu misji prze-
szkadza mu fakt, że jest pionkiem w czyimś ręku.

Przecież jestem spokojny, pomyślał. Nie boję się trudnych zadań. Zawsze robię to,

co mi każą, w granicach rozsądku. Czy nie tak się zachowałem...? Myśl urwała się na-
gle, gdy uświadomił sobie, że nie może przywołać konkretnych wspomnień na poparcie
swojego przekonania. Wiedział, że miał na koncie niejedną trudną misję, ale żadnej nie
mógł sobie przypomnieć. Nie martwiłoby go to - no, prawie - gdyby nie fakt, że czuł
się jak hologram obrabiany na cudzym komputerze.

- Nemezis Jeden, masz dwa kontakty na kursie dwieście siedemdziesiąt stopni. Sąo

dziesięć kilometrów od ciebie. To wrogowie. Masz pozwolenie, by nawiązać walkę i
wyeliminować je.

- Rozkaz. - Corran wcisnął klawisz, który wyświetlił dane o nadlatujących maszy-

nach na monitorze. Dwa myśliwce TIE, zauważył. Gwiezdne myśliwce nie budziły w
nim strachu i przyglądałby im się całkiem beznamiętnie, gdyby nie ulotna myśl, która

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

46

nagle przemknęła mu przez głowę: dwa myśliwce TIE nie są nawet w połowie tak mor-
dercze jak jeden Tycho.

To wydało się Corranowi całkiem przekonujące - podobieństwo dźwięków two-

rzyło logiczny związek. Fakt, że Tycho Celchu był kiedyś pilotem Imperium latającym
na myśliwcach TIE, wzmacniał ten związek. Corran wiedział, że Tycho zdradził Eska-
drę Łotrów i był zdecydowany sprawić, że za to zapłaci. Gdyby nie było mnie tutaj,
pomyślał, byłbym tam, żeby zająć się Tychem.

Zanim zdążył się zastanowić, gdzie to jest „tam”, z komunikatora dobiegł ponow-

nie głos Kontroli.

- Mamy nowe informacje o nadlatujących statkach. Przesyłam dane.
Widoczny na monitorze obraz myśliwca TIE zamienił się nagle w X-winga. Do-

datkowy napis pod wizerunkiem myśliwca głosił, że za sterami siedzi kapitan Tycho
Celchu. Corran poczuł, jak nagły dopływ adrenaliny przebiega przez jego ciało i uderza
do mózgu. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście - zbieg okoliczności, który pozwolił
mu za jednym zamachem zmierzyć się z Tychem i pomścić Eskadrę Łotrów, był po
prostu niewiarygodny. Takiej okazji nie zmarnuję, pomyślał Corran.

Położył swojego interceptora na plecy i zanurkował. X-wing ruszył za nim, lecąc

w stronę jego brzucha, więc Corran ponownie przekręcił maszynę i zaczął wspinać się
w górę pętlą na sterburcie. Minął nurkującego X-winga, który podobnie jak on nie mar-
nował energii na ostrzał, wiedząc, że szanse trafienia są nikłe. Corran krążył coraz cia-
śniejszą spiralą, wykorzystując przewagę zwrotności, jaką jego skos miał nad rywalem,
a potem wystrzelił prosto, zamierzając wykorzystać również jego fantastyczną szyb-
kość.

Na górnym monitorze zamigotała lampka, wskazując, że jeden z X-wingów próbu-

je namierzyć go torpedą protonową, ale szybka świeca w górę, przechył i spirala w dół
wystarczyły, by zmylić torpedę i wyprowadzić Corrana z powrotem na kurs w kierunku
X-winga Ty-cha. Corran położył interceptora na sterburtę i wykręcił beczkę na lewym
skrzydle, by zacząć wspinać się w stronę Tycha. Przełączył lasery z poczwórnego
ostrzału na podwójny, przewidując, że będzie się musiał sporo nastrzelać w co najmniej
kilku starciach, zanim pokona przeciwnika. Prowadził maszynę, w każdej chwili spo-
dziewając się, że Tycho odpadnie, a wreszcie pospiesznie wcisnął spust; rozpryskał
energię po tarczach wrogiej maszyny, przelatując nad nim swoim interceptorem.

Żadnej reakcji. Zupełnie nie jak Tycho, pomyślał Corran. Przechylił maszynę na

prawe skrzydło, wspiął się pętlą w górę, wykręcił beczkę i wyszedł na prostą w lewo.
Obrócił statek na plecy i zanurkował, a skanery pokazały mu, że X-wingi nie są w sta-
nie dotrzymać mu kroku już w pierwszym manewrze, nie wspominając nawet o następ-
nym.

Corran poczuł dreszcz. Latają jak myśliwce typu TIE, a nie X-wingi, pomyślał, a

ten pilot, który prowadzi pierwszy myśliwiec to na pewno nie Tycho. Przełączył kom-
puter celowniczy na drugi z myśliwców i zobaczył, że według danych z komputera
pilotuje go Kirtan Loor. Poczuł przemożną chęć, by zmieść wroga, ale przeważył głos
rozsądku. Jednak gwałtowność emocji, jakie wzbudziła w nim obecność Loora, przy-
wołała mu na myśl knowania obu wrogów na Coruscant.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

47

To wystarczyło, by przypomniał sobie, że przecież Loor nie ma pojęcia o lataniu, a

co dopiero o pilotowaniu gwiezdnego myśliwca.

To nie może być Loor, pomyślał. Szansa, że Tycho i Loor pokażą się dokładnie

tam, gdzie mogę ich zaatakować i zabić, jest praktycznie zerowa. Choć wcześniej ten
zbieg okoliczności ogromnie go ucieszył, teraz stał się dowodem, że ktoś nim manipu-
luje. Ktoś wytworzył w jego umyśle powiązanie TIE-Tycho, jeszcze zanim Tycho oka-
zał się pilotem wrogiego myśliwca. Chociaż Corran wiedział, że taki wniosek był tro-
chę naciągany, to jednak potwierdzał fakt, że ktoś nim manipulował.

Tycho jest wrogiem, pomyślał, więc musiał się znaleźć w jednym myśliwcu. Dru-

giego przeciwnika z listy moich wrogów umieszczono w drugim myśliwcu. Corran
poczuł rosnący gniew, który zmiótł blokady w jego mózgu, umieszczone tam po to, by
nie myślał o niczym, co znajdowało się na zewnątrz kabiny myśliwca. Z nagłego poja-
wienia się jego największych wrogów Corran wyciągnął wreszcie wnioski. Po pierw-
sze, jestem w symulatorze, uzmysłowił sobie, a po drugie, ktoś tu zna mnie na tyle do-
brze, by wiedzieć, kto jest moim wrogiem, i rzucając mnie przeciwko niemu, spełnia
moje życzenie. To ma być nagroda za moje zachowanie, ale jest jeszcze jedno pytanie:
czy chcę być nagrodzony właśnie za pilotowanie interceptora przeciwko X-wingom?

Poczuł, że żołądek kurczy mu się i twardnieje jak kamień. Lecę imperialnym my-

śliwcem przeciwko Rebeliantom, uświadomił sobie wreszcie. Nie chcę tego robić.

W jednej chwili zrozumiał, że tylko jego wrogowie - Imperium, a właściwie to, co

z niego pozostało - chcieliby spowodować, by czuł się szczęśliwy, atakując Rebelian-
tów. Wśród Imperialnych niewiele było jednak osób, które poświęciłyby dość czasu i
starań, żeby manipulować nim w podobny sposób. Niektórzy chętnie by go uwiązali,
inni - od razu zabili.

Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby.
Ysanny Isard.
Pojawienie się tej postaci w jego głowie natychmiast zogniskowało jego myśli.

Isard słynęła z przerażającej umiejętności wypaczania umysłów Rebeliantów i zwraca-
nia ich przeciwko przyjaciołom i rodzinie. Udało jej się z Tychem Celchu, a takich
przypadków było znacznie więcej. Agenci, których wypuszczała ze swojego więzienia -
Lusankyi, siali spustoszenie wśród wrogów Imperatora, którego śmierć nie powstrzy-
mała Ysanny od kontynuowania operacji.

Mgła w umyśle Corrana zaczęła się stopniowo rozwiewać. Przypomniał sobie

swoje spotkanie z Isard po tym, jak go schwytała. Przysięgła mu wtedy, że zrobi z nie-
go narzędzie zemsty Imperatora. Ten lot w symulatorze - tak jak poprzedni - miał naj-
wyraźniej skłonić go do atakowania symboli Rebelii. Kolejne sesje miały zdławić jego
opór, wywindować umiejętności i skuteczność do najwyższego poziomu, zwracając go
jednocześnie przeciwko wszystkiemu, co znał, kochał i szanował.

Zrobiłaby ze mnie ludzki odpowiednik zarazy, którą uwolniła na Coruscant, po-

myślał Corran.

Potrząsnął głową, puścił drążek sterowniczy i zerwał z głowy kask, wyrywając

przy tym dość gwałtownie elektrody przylepione plastrem do skóry głowy, a wraz z
nimi część włosów. Nie zwracał uwagi na ból. To te elektrody, pomyślał, przekazywały

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

48

do komputera moje fale mózgowe. Wzór fal był porównywany z danymi zebranymi w
czasie przesłuchań, więc komputer był w stanie nie tylko rozpoznać, o czym myślę, ale
i podsuwać mi określone obrazy w czasie symulacji. Bardzo sprytne!

Zdjął aparat tlenowy, który zawisł mu na piersi. - Tu Nemezis Jeden. Gra skoń-

czona. Nie zdradzę moich ludzi.

Wypełniony gwiazdami ekran nad głową Corrana zniknął, ukazując głowę i ra-

miona Ysanny Isard. Różnobarwne oczy - lewe płonące czerwienią, prawe lodowato
niebieskie - podkreślały bezwzględny wyraz jej twarzy. Ostre rysy kobiety mogły się
podobać, ale strach ściskający żołądek Corrana pozbawił ją w jego oczach wszelkiej
urody. Długie czarne włosy ściągnęła w kucyk, pozostawiając tylko na skroniach dwa
pukle srebrnych loków, jakby to mogło złagodzić jej rysy.

- Wydaje ci się chyba, Corranie Horn, że to małe zwycięstwo w jakimś stopniu

niweczy moje wysiłki. Nic podobnego. - Uniosła brew nad lodowato błękitnym okiem.
- Pracowałeś w Służbie Ochrony Korelii, więc sam wiesz, jak skuteczne mogą być
pewne techniki przesłuchań. To, co przeszedłeś do tej pory, było zaledwie testem.

- Który zdałem.
- Z twojej perspektywy to twierdzenie może wydawać się słuszne. - Spojrzała na

niego surowo. - Z mojej oznacza tylko konieczność przeszeregowania twojego przy-
padku. Zajmiesz mi więcej czasu niż inni, nad którymi pracowałam, ale tu, w Lusankyi,
czasu nam nie brakuje.

Corran wzruszył ramionami.
- Świetnie, więc nie zabraknie mi czasu na zaplanowanie ucieczki.
- Wątpię. - Westchnęła, jakby to, co miała powiedzieć, sprawiało jej ból. - Gdybyś

był podatny na szkolenie, twój pobyt tutaj byłby niezmiernie przyjemny. Ale skoro
sprawiasz trudności, następnym moim krokiem będzie ustalenie, czy posiadasz jakieś
informacje, które mogłabym uznać za cenne. Niestety oznacza to konieczność odsiania
mnóstwa rzeczy, które kompletnie mnie nie interesują. Mam nadzieję, że miałeś cieka-
we życie, bo moi ludzie znani są z tego, że nuda wyzwala w nich okrucieństwo.

- Ode mnie niczego się nie dowiedzą.
Isard zmarszczyła czoło.
- Proszę cię, Horn, oszczędź mi pustych przechwałek. Zaczniemy od narkoprze-

słuchania na poziomie czwartym, przechodząc, jeśli będzie trzeba, aż do poziomu
pierwszego. Sam wiesz, że powiesz nam wszystko, co chcemy usłyszeć.

Zwierzęcy strach zamienił żołądek Corrana w lodowatą bryłę. Czwarty poziom

narkoprzesłuchania oznaczał, że przypomni sobie rzeczy, o których nawet jego matka
zapomniała, gdy jeszcze był w jej łonie. Dowiedzą się o mnie wszystkiego, pomyślał.
Setki obrazów zaczęły przepływać przez jego umysł, gdy oddzielał cenne wspomnienia
od przypadkowych.

Proces ten, choć dość okrutny, wywołał uśmiech na jego twarzy. Gil Bastra -

człowiek, który spreparował dla niego kilka tożsamości, potrzebnych Corranowi po
ucieczce z Korelii - przypilnował, by wszystkie wiązały się z pobytem na co bardziej
peryferyjnych planetach.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

49

Od Loora, pomyślał Horn, i tak dowiedzieli się wszystkiego z czasów mojej służ-

by w KorSeku. Dzięki Gilowi nie mam zbyt wielu informacji, które Isard mogłaby
uznać za cenne. Do czasu wstąpienia do Eskadry Łotrów tkwiłem na mieliźnie i na
temat Rebelii nie wiem nic, co mogłoby jej naprawdę zaszkodzić.

- Widzę, że coś cię bawi, Horn. Na razie masz prawo czuć się na tyle dobrze, by

móc się uśmiechać. - Też się uśmiechnęła, przez co wydała się Corranowi jeszcze bar-
dziej odpychająca. - Kiedy z tobą skończymy, nie będziesz miał już na to ochoty.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

50

R O Z D Z I A Ł

9

Wedge roześmiał się, powtarzając sobie w duchu, że śmieje się z tego, jaką ironią

jest fakt, że się denerwuje. Oto on, znakomity bohater, jedyny z żyjących, który przeżył
ataki na obie Gwiazdy Śmierci, zdobywca Coruscant i dowódca eskadry myśliwców
budzącej największy postrach w całej galaktyce, stoi pod drzwiami Ielli Wessiri zde-
nerwowany jak uczniak. Według powszechnej opinii miał w sobie tyle zimnej krwi, że
wystarczyłoby na obie czapy polarne Coruscant, a jednak odchrząknął zmieszany i
zawahał się, zanim wcisnął dzwonek u jej drzwi.

W drodze z dowództwa eskadry przekonywał sam siebie, że tak naprawdę nie za-

mierza przecież zapraszać jej na randkę. Spędził poprzednią godzinę, słuchając kazania
Erisi Dlarit na temat Vratiksa, którego uważała za terrorystę, i pytań o jego poczynania
po ataku na skład bacty admirała Zsinja. Starał się jak mógł wytłumaczyć jej, powtarza-
jąc w kółko to samo, że nie ma żadnych informacji o działaniach Thyferranina, ale że
przekaże jej pytania do generała Crackena. Tak naprawdę nic więcej nie był w stanie
zrobić, ale Erisi uparcie drążyła tę kwestię.

Czuł się po tej rozmowie wypompowany. Momentami chciał po prostu przerwać i

wyprosić ją z gabinetu, ale wiedział, że obawy Erisi związane z osobą Vratiksa wypły-
wają ze szczerego przekonania. Uważała, że insektoid jest niebezpiecznym terrorystą i
stanowi potencjalne zagrożenie dla każdego, kto się z nim styka. Miał wrażenie, że
reakcja Erisi mogła też być podyktowana frustracją że nie zrobiła nic, by zapobiec
śmierci Corrana. Biorąc na siebie odpowiedzialność za terrorystę, mogła zapobiec ko-
lejnej tragedii i tym samym odpokutować za brak reakcji w tamtej sprawie.' Wedge
uznał, że jej pobudki są szlachetne, chociaż dociekliwość wyjątkowo męcząca. Śmierć
Corrana i cierpienia milionów mieszkańców Coruscant podminowały nastroje w eska-
drze, a bagatelizowanie obaw Erisi nie poprawiłoby sytuacji.

Śmierć Horna poruszyła też głęboko Iellę. Była jego partnerką w Służbie Ochrony

Korelii i uciekła z planety w tym samym czasie co Corran. Trafiła na Coruscant, gdzie
przyłączyła się do zorganizowanego przez Rebeliantów podziemia. Ponowne spotkanie
z Corranem sprawiło obojgu prawdziwą radość. Wedge widział, jak świetnie się uzu-
pełniali i łatwo mógł wyobrazić sobie, jak dobry zespół tworzyli.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

51

Te same cechy, które sprawiały, że Iella była dobrą partnerką dla Corrana, czyniły

ją atrakcyjną w oczach Wedge'a. Była rozważna i stała, ale miała duże poczucie humo-
ru. Lojalna w stosunku do przyjaciół i niezłomna w dążeniu do triumfu sprawiedliwo-
ści, była niestety jedną z najżarliwszych rzeczniczek oskarżenia podczas śledztwa w
sprawie Tycha Celchu. Traktowała jednak dochodzenie tak uczciwie, że Wedge nie
mógł mieć pretensji, iż wykonuje swoje obowiązki w taki sposób, jak uważa za sto-
sowny.

Wcisnął dzwonek i obciągnął mankiety marynarki. To nie randka, powtórzył sobie

w duchu, tylko spotkanie przyjaciół. Pokręcił głową. Przez ostatnich dziesięć lat, od
czasu śmierci rodziców, a potem w szeregach Rebelii niewiele się zastanawiał nad
sprawami uczuciowych związków. Spotykał się z wieloma Rebeliantkami, ale nie zna-
lazł wśród nich towarzyszki życia, jak Han Solo czy Tycho Celchu. Nie umiał wyja-
śnić, dlaczego tak się stało, ale też nie zawracał sobie tym zbytnio głowy - wobec cha-
rakteru jego zadań dla Rebelii planowanie czegokolwiek w dłuższej perspektywie było
głupotą, a unikanie trwałych związków oznaczało też mniejsze prawdopodobieństwo
przeżycia straty i bólu, gdyby wydarzyło się najgorsze.

Pamiętał Leię z czasów, gdy Han Solo był zamrożony w karbonicie. Aby uwolnić

ukochanego, gotowa była na niemal każde szaleństwo. Roześmiał się. Bo jak inaczej
nazwać wejście do pałacu Jabby? Choć zazdrościł trochę Hanowi, że jest kochany tak
żarliwie, myśl, że ktoś mógłby przez niego cierpieć tak jak Leia, przerażała go.

Niepokój prysł, gdy w otwartych drzwiach zobaczył uśmiechniętą twarz Ielli.
- Wedge! Co za niespodzianka!
- Mam nadzieję, że przyjemna. - Spuścił wzrok na swoje dłonie, ale po chwili

podniósł głowę, patrząc w jej brązowe oczy. - Powinienem był najpierw zadzwonić, ale
chciałem coś zjeść i pomyślałem, że... to znaczy nie znoszę jeść w samotności i...

Uśmiechnęła się szerzej, aż rozjaśniły się jej oczy, ale uśmiech szybko zgasł.
- Lepiej wejdź do środka. - Odwróciła się, a Wedge poszedł za nią wąskim koryta-

rzykiem do niewielkiego salonu. Drzwi zamknęły się za nim samoczynnie, odcinając
dopływ światła i pogrążając pokój w szarych cieniach.

Mężczyzna siedzący w fotelu w rogu pokoju też wyglądał, jakby się składał z cie-

nia i szarości. Ostre rysy twarzy podkreślały chudość sylwetki. Obojczyki i kolana ster-
czały jak węzły spod szarej tkaniny kombinezonu, który miał na sobie. Ciemne pasem-
ka włosów ze śladami siwizny, zaczesane na czoło, nie były w stanie ukryć sporej łysi-
ny ani kształtu czaszki mężczyzny. Gdyby nie iskierki płonące w brązowych oczach,
Wedge pomyślałby, że ma przed sobą mumię, która powstała z grobu w trzewiach Co-
ruscant, gdzie spoczywała od lat.

Iella skrzyżowała ręce na piersi.
- Komandor Wedge Antilles... Diric Wessiri, mój mąż.
Mąż! Wedge spróbował ukryć zaskoczenie, robiąc krok do przodu i wyciągając

dłoń na powitanie mężczyzny.

- Miło mi pana poznać.
Diric przechylił głowę na bok i uścisnął dłoń Wedge'a pewnym uściskiem długich

palców, który jednak szybko osłabł.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

52

- Cała przyjemność po mojej stronie, komandorze. Pana czyny przynoszą chwałę

Korelii i pańskim rodakom.

- Nie o chwałę mi chodziło, proszę pana.
- A jednak... - mężczyzna uśmiechnął się, a jego dłoń opadła na kolana. - Przepra-

szam, komandorze. W innych okolicznościach chętnie wciągnąłbym pana w dyskusję,
ale dziś jestem nieco zmęczony.

- Rozumiem.
Iella podeszła do męża i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu.
- Imperialni zgarnęli Dirica podczas łapanki mniej więcej rok temu. Przesłuchiwali

go, dowiedzieli się, kim jest, a następnie uwięzili. Jakieś pół roku temu rozpoczęli re-
alizację projektu badawczego i przydzielili Dirica do niewolniczej pracy przy tym pro-
jekcie. Wykorzystywali do tej pracy tylko ludzi, bo laboratorium zajmowało się two-
rzeniem zarazka, który dziś nazywamy wirusem Krytos. - Ścisnęła lekko ramię męża. -
Ludzie generała Crackena poddali Dirica kwarantannie, a następnie go przesłuchali. Ja
dowiedziałam się, że żyje, dopiero cztery godziny temu, kiedy go tu przyprowadzili.

- W takim razie powinienem już pójść. Zostawię was samych.
- Nie, nie. - Starszy mężczyzna lekko poklepał dłoń Ielli. - Zbyt długo siedziałem

wśród Imperialnych i niewolników. Dobrze znaleźć się znowu w towarzystwie normal-
nych ludzi. To ułatwi mi powrót.

Wedge zakasłał, przykrywając usta dłonią.
- Nie sądzę, by uznał pan moje życie za normalne. Iella roześmiała się.
- Ani moje.
- Całe szczęście. Normalność jest zwykle taka nudna! - Diric uniósł głowę i wbił

wzrok w twarz Wedge'a. - Chcę też, żeby pan wiedział, komandorze, że jeśli cokolwiek
wydarzyło się między panem a moją żoną, to nie mam wam tego za złe. Przez ponad
rok byłem jak martwy. Choć marzyłem o tym, by powrócić do życia, nie mam zamiaru
obrażać się na ludzi, którzy żyli, podczas gdy ja byłem w grobie.

Wedge podniósł rękę w geście protestu.
- Przede wszystkim dajmy sobie spokój z tytułami.
- Tam, gdzie mnie przetrzymywano, żartowaliśmy, że na tytuły przyjdzie pora,

gdy znów będziemy ludźmi. Używam ich, by przypomnieć sobie, że znowu jestem
człowiekiem. I po to, by wyrazić głęboki szacunek za to, czego pan dokonał.

- Nie trzeba. Proszę mi mówić po imieniu. Nic, czego dokonałem, nie może się

równać z tym, co pan musiał znosić w niewoli Imperium, a tytuły nic tu nie zmienią. A
Iella... Iella to inteligentna kobieta. Jest wspaniałą współpracownicą, uroczym kompa-
nem i przede wszystkim lojalną przyjaciółką. Tak naprawdę, z jednym zastrzeżeniem,
jest dokładnie taką osobą, u jakiej boku chciałbym się zestarzeć. To zastrzeżenie to
fakt, że jest pańską żoną. Jej lojalność i wierność są poza wszelkimi podejrzeniami. Jest
pan niewątpliwie największym szczęściarzem na tej planecie.

Mówiąc to, Wedge przypomniał sobie marzenia o tym, co mógłby robić z Iellą,

gdyby jej mąż nie powrócił. Życie, którego nigdy nie mieli dzielić, przelatywało mu
przed oczami w tym samym momencie, gdy słowa Dirica eliminowały choćby cień
takiej możliwości. Romantyczną częścią swojej natury chciał zatrzymać te cudowne

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

53
chwile, ale siedzący w nim pragmatyk wiedział - a wystarczyło jedno spojrzenie na
Dirica - że koniec końców nic by z tego nie wyszło. Iella wybrała męża, bo stwarzał jej
bezpieczny azyl. Niezależnie od tego, jakie niespodzianki szykowało dla niej życie,
Diric zawsze był u jej boku, by dzielić z nią radości i koić rozczarowania. Wedge
uświadomił sobie, że nigdy nie byłby w stanie dać jej tego samego. Być może ich zwią-
zek przetrwałby dość długo, może udałoby im się pokonać trudności, Wedge wiedział
jednak, że nigdy nie byłby równie idealnym partnerem dla Ielli jak Diric.

Kiedyś sobie kogoś znajdę, pomyślał Wedge. Gdy już będę gotowy, żeby się

ustatkować.

Diric uśmiechnął się z zadowoleniem, odchylając głowę na oparcie fotela.
- To wspaniale, że Iella znalazła tak oddanych i honorowych przyjaciół jak ty,

Wedge. Rzeczywiście czuję się szczęściarzem.

- I na pewno cieszysz się, że jesteś znowu wolny.
- Czy się cieszę? Tak, chociaż w niewoli nie byłem traktowany tak brutalnie, jak

sobie to ludzie zwykle wyobrażają. Mogą kontrolować twoje ciało, ale nie twój umysł. -
Diric wzruszył ramionami powoli, jakby ta czynność była niemal ponad jego siły. -
Wiedziałem, że pewnego dnia będę wolny.

- To samo mówi Tycho.
- Kto?
Iella spojrzała na męża.
- Człowiek, który zabił Corrana.
- Człowiek, który jest sądzony za zabicie Corrana. - Poprawił ją Wedge. - Twoja

żona pracuje w zespole oskarżenia.

- Bądź łaskaw zauważyć, że pracuję nad ustaleniem prawdy. -Iella otwarcie spoj-

rzała w oczy Wedge'a. - Mamy dostateczne dowody, by postawić go przed sądem i
skazać.

- I piekielnie mało, by go uniewinnić, jak dotąd. - Wedge uniósł ręce. - Tak czy

owak, nie przyszedłem tu po to, by omawiać tę sprawę.

Diric zmarszczył brwi, aż złączyły się w jedną kreskę nad haczykowatym nosem.
- Uważasz, że ten Tycho jest niewinny?
- Wiem, że jest niewinny. Tycho Celchu, podobnie jak ty, jest ofiarą niegodziwo-

ści Imperium.

Iella delikatnie uścisnęła dłoń Dirica.
- Tycho został kiedyś pojmany przez Imperialnych. Pracował dla nich od czasu

swojej upozorowanej ucieczki, choć Wedge pewnie ci powie, że po prostu został wro-
biony.

Diric podniósł wzrok, by spojrzeć na żonę.
- Ale ty wiesz, że Wedge się myli?
Odpowiedź, która cisnęła jej się na usta, jednak się nie pojawiła. Iella z wahaniem

spojrzała na Wedge'a, po czym z powrotem spuściła wzrok.

- Znaleźliśmy wiele materiałów, które świadczą o tym, że kapitan Celchu był nie-

zwykle pomysłowym imperialnym agentem.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

54

- Ale dowody są niekompletne. - Wedge uśmiechnął się. - Wszystko, co świadczy

o winie Ty cha, jest dziwnie łatwo dostępne, natomiast to, co mogłoby go oczyścić,
zniknęło. A jedyną siłą, która mogła w tym czasie jedną ręką dawać, a drugą odbierać,
jest Imperium.

Diric uwolnił dłoń z uścisku Ielli i złączył ją z drugą koniuszkami palców.
- Ten Tycho musi być kimś nieprzeciętnym, skoro zasłużył sobie na taką lojalność

z twojej strony.

- Mój stosunek do Tycha przypomina stosunek Ielli do Corrana.
- Stąd impas - dodała Iella.
- Rzeczywiście, impas. Ale jest coś fascynującego w tym kapitanie Celchu. - W

głosie Dirica zabrzmiała tęsknota, a Iella natychmiast się wyprostowała.

- Nawet o tym nie myśl, Diric. Wedge uniósł brew.
- O co chodzi?
Iella gniewnie zmarszczyła czoło.
- Chce się wmieszać w tę sprawę - warknęła.
Jej mąż wybuchnął świszczącym śmiechem, który przeszedł w mokry kaszel.
- Wmieszać się? Widzisz, Wedge, moim życiowym powołaniem jest wyszukiwa-

nie ludzi, którzy mnie fascynują. Studiuję ich osobowość, próbuję ich zrozumieć, a
następnie podzielić się moją wiedzą z innymi.

Iella zmrużyła oczy.
- Na Korelii za „fascynującą” uznał oskarżoną w pewnej sprawie. Gdy poznał ją

bliżej uznał, że jest niewinna.

- A była?
Diric z powagą skinął głową.
- Dręczył mnie i Corrana - ciągnęła Iella - stale zadając pytania, które zmuszały

nas do spojrzenia na sprawę z perspektywy wykraczającej poza zakres naszego docho-
dzenia. Dziewczyna została wrobiona, ale w końcu udało nam się dopaść ludzi, którzy
za to odpowiadali. - Zmarszczyła brwi, patrząc na męża. - To była inna sprawa, nie
toczyła się na Coruscant, a ty nie byłeś wtedy słaby jak szczenię Ewoka. Musisz odzy-
skać siły.

- Dobrze, najdroższa.
Wedge uśmiechnął się, wyczuwając w jego odpowiedzi wiele znaczeń. Wes-

tchnienie Ielli oznaczało, że ona też usłyszała przynajmniej część z nich i wie, że z
wyjątkiem aresztu domowego, nic nie jest w stanie powstrzymać Dirica przed spotka-
niem z Tychem. Ten człowiek zrobi wszystko, pomyślał Wedge, by chęć pomszczenia
Corrana nie przeszkodziła Ielli w odkryciu prawdy o tym, co doprowadziło do jego
śmierci.

- Na pewno ta pasja pomoże ci wrócić do zdrowia.
- No właśnie... pasja.
- Dla niego to pasja, a dla mnie koszmar. - Iella pokręciła głową. - Antilles, czy nie

wspominałeś o jedzeniu, kiedy tu przyszedłeś?

- Rzeczywiście. - Wedge wycelował palec w sufit. - Jakieś trzydzieści pięter w gó-

rę jest ithoriańska knajpka, gdzie podobno mają sporo egzotycznych wegetariańskich

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

55
smakołyków, więc myślałem... -przerwał, słysząc przerywany sygnał komunikatora
wpiętego w kołnierz marynarki. - Chwileczkę.

Odpiął komunikator od kołnierza i włączył.
- Antilles, słucham.
- Wedge, tu Mirax.
- W końcu się obudziłaś? - Wedge kiwnął głową w stronę Ielli. -Mirax dzwoni.
- Zapytaj ją czy pójdzie z nami coś zjeść.
- Mirax, jestem w mieszkaniu Ielli. Ona pyta, czy...
- Słyszałam, ale to musi poczekać. - W głosie Mirax zabrzmiała powaga. - Mam

problem tu, na „Pulsarowym Ślizgu”, i potrzebuję twojej pomocy. Tylko twojej.

Wedge zmarszczył brwi. Chyba to nie ci lotnicy od Zsinja, pomyślał. Już dawno

ktoś powinien był się nimi zająć.

- Jak poważny jest ten problem? Piloci wrócili i sprawiają ci kłopoty?
- Nie, nie, to nie to. Z tym poradziłabym sobie sama. - Mirax westchnęła. - Słu-

chaj, wiesz, że czasem przewożę dla ludzi różne dziwne i rzadkie rzeczy, prawda?

- Prawda.
- No cóż, na stacji wzięłam na pokład coś wyjątkowo rzadkiego. Jeśli się tego nie

pozbędę w odpowiedni sposób, Nowa Republika za-trzęsie się w posadach tak mocno,
że niewielu ludzi zostanie, by ją odbudować od nowa.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

56

R O Z D Z I A Ł

10

Gavin Darklighter poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła, gdy smród z po-

grążonej w ciemności rudery dotarł do jego nozdrzy i wdarł się do mózgu. Cofnął się
od drzwi, opadł na kolana i zwymiotował -jego zdaniem wszystko, co zjadł od powrotu
na Coruscant. Kolejne skurcze raz po raz ściskały mu żołądek, choć nie miał już czego
zwracać.

Przejmujące wycie Gamorreanki przewierciło mu czaszkę, przypominając, gdzie

jest i po co się tam znalazł. Zakasłał po raz ostatni i splunął, po czym chrapliwym gło-
sem rzucił polecenie czarnemu robotowi M-3PO, który stał za jego plecami.

- Emtrey, nie pozwól im tam wchodzić. Powiedz, że zrobię wszystko, co się da.
Otarł usta wierzchem dłoni i odczołgał się pod zewnętrzną ścianę chałupy. Oparł

się plecami o ferrobeton i powoli wstał. Znów poczuł odruch wymiotny, zacisnął jed-
nak szczęki i siłą woli opanował reakcję ciała.

Nie widziałem jeszcze tak ciężkiego przypadku, pomyślał. Miał też nadzieję, że

nigdy więcej czegoś takiego nie zobaczy, ale wiedział, że nie ma się co łudzić.

Robotowi M-3PO udało się w końcu przeprowadzić Gamorreankę i jej rogate

dzieci na drugą stronę kładki powietrznej, po czym wrócił po Gavina. Nietypowa głowa
robota, przypominająca muszlę małża - odziedziczona po egzemplarzu z centrum kon-
troli kosmoportu -przechyliła się lekko na lewo.

- Czy jest coś, co mógłbym dla pana zrobić, panie Darklighter?
- Za chwilę dojdę do siebie, Emtrey. Tylko trzymaj ich z daleka. - Gavin splunął

raz jeszcze, próbując pozbyć się kwaśnego posmaku z ust. - Zapytaj ją kiedy ostatnio
kontaktowała się z mężem.

Robot protokolarny obrócił głowę i zadał pytanie w pełnym pochrząkiwań języku.

Gamorreanka odpowiedziała łamiącym się, nieszczęśliwym głosem. Emtrey zaczął
tłumaczyć jej odpowiedź:

- Mówi, że razem z dziećmi pojechała odwiedzić rodzinę. Ostatnio rozmawiała z

mężem przez komunikator. Miał katar, ale to nic poważnego. Z tego, jak dobiera słowa,
wynika że chyba się pokłócili, stąd tak długa przerwa w komunikacji.

- Rozumiem, Emtrey. Zapytaj ją jak długo jej tu nie było?
- Standardowy miesiąc, proszę pana. Wyjechała na długo przed wyzwoleniem.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

57

Gavin pokiwał głową. Miesięczna rozłąka oznaczała, że nie było niebezpieczeń-

stwa, by mąż ją zaraził - gdyby tak się stało, już by było widać symptomy choroby.

- Powiedz, żeby poszła do ośrodka bacta na badanie. Na pewno nie chce, żeby

dzieci zachorowały.

- Już jej to mówiłem, proszę pana. Pyta, czy Tolra wyzdrowieje.
Gavin westchnął i odepchnął się od ściany.
- Powiedz jej, że jest bardzo chory. Rokowania nie są dobre, ale zrobimy, co się

da. Potem wezwij Asyr i powiedz jej, że potrzebujemy tu ekipy sprzątającej. -Zmusił
się do uśmiechu. - I jeszcze, Emtrey... powiedz żonie Tolry, że postąpiła słusznie. Tolra
był odważny i mądry, i razem uratowali wiele osób.

W jego uszach były to puste słowa, ale wiedział, że Gamorreanka odbierze je ina-

czej. To, co powiedział, było zresztą prawdą: kiedy Gamorreanin zorientował się, jak
poważnie jest chory, zablokował drzwi do swojego domu i zaszyfrował zamki, unie-
możliwiając innym wejście i zarażenie się. Rzeczywiście uratował życie wielu osobom.

Z wyjątkiem siebie, pomyślał Gavin. Zmusił się do rozluźnienia zaciśniętych pię-

ści. Gdyby Gamorreanin wezwał pomoc medyczną przez komunikator, może udałoby
się go z tego wyciągnąć. Skoro miał dość przytomności umysłu, by żywcem pogrzebać
się w domu, to prawdopodobnie choroba nie była wówczas aż tak zaawansowana, by
nie można jej było wyleczyć bactą. Nie musiałby stać się tym, co Gavin zobaczył w
ciemnościach.

Pilot uświadomił sobie, że nie można winić Gamorreanina za to, co zrobił. Czarno-

rynkowe ceny bacty były astronomiczne, tak dalece poza zasięgiem przeciętnego oby-
watela, że trudno im było wyobrazić sobie, by mogli uzyskać do niej dostęp. Ci, którzy
wzywali pomocy sami lub przez rodziny, byli na ogół w tak zaawansowanym stadium
choroby, że żadna kuracja nie była w stanie ich uleczyć, więc już nie wracali do swoich
bliskich. W rezultacie mieszkańcy planety zaczęli uważać służby medyczne za zama-
skowane jednostki eksterminacyjne, które zabierały chorych, by ich likwidować.

Tych ludzi zabija niewiedza, pomyślał Gavin.
Zmusił się, by dać krok do przodu i wejść do chałupy Gamorreanina. Odrażający

smród znów uderzył go w nozdrza, a koszmarny widok i odgłosy, które go powitały,
zaatakowały pozostałe zmysły. Jednoizbowa chałupa była niewiele większa niż jego
pokój - który uważał za dość ciasny - w kwaterach eskadry. Prowadziło do niej dwoje
drzwi - te, które otworzył za pomocą deszyfratora, i tylne. Płytka grzejna i kran z wodą
na lewo od drzwi składały się na wyposażenie kuchni. Dalej w kącie stała kabina modu-
łu łazienkowego.

Wszystko pokryte było plamami krwi, rozpryśniętej po podłodze, ścianach, a na-

wet suficie. Krew zdążyła już wyschnąć i ściemnieć, a pokój wyglądał jak po wybuchu.
Epicentrum eksplozji znajdowało się w rogu pokoju, na czarnym podwyższeniu, lśnią-
cym w promieniach światła, które przebiło się przez drzwi razem z Gavinem.

Z tego kąta dochodził odgłos nierytmicznego pulsowania. Na podwyższeniu, za-

plątany w pościel poskręcaną w konwulsjach agonii, leżał Gamorreanin o imieniu
Tolra, w którym, o dziwo, nadal tliła się iskierka życia. Gavin widział miejsca, w któ-
rych ciało popękało, przebite sterczącymi kośćmi nóg i rąk. Mięsista zwykle skóra za-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

58

mieniła się w szarozieloną przezroczystą suchą błonę, odpadającą poskręcanymi pasami
od żeber i palców.

Gamorreanin wyczuł chyba obecność Gavina, bo odwrócił się, by na niego spoj-

rzeć. Z mlaśnięciem czaszka obróciła się wewnątrz skórnego worka, w którym tkwiła.
Rogi Gamorreanina przecięły skórę, a solidne mięśnie szyi pękły; zaraz potem czaszka
zakołysała się nienaturalnie w kałuży lepkiej tkanki.

Gavin poczuł zimny dreszcz. Choć wiedział, że Tolra właśnie umarł, a choroba już

dawno zniszczyła w nim wszelkie ślady istoty rozumnej, kiwnął głową w stronę Ga-
morreanina.

- Uratowałeś ich. Udało ci się. Niech Moc będzie z tobą.
Wzdrygnął się, odwrócił i wyszedł z chaty. Usiadł pod ścianą i zerwał z butów

warstwę filmplastu, który zmiął i wrzucił do ciemnej izby. Nie podniósł głowy, gdy
padł na niego cień.

- Nie żyje - mruknął. Asyr przyklękła obok niego.
- Ekipa sprzątająca powinna zaraz tu być. Dobrze się czujesz?
Gavin zastanowił się przez chwilę, zanim odpowiedział.
- Na razie nie, ale dojdę dc siebie, i to mnie chyba przeraża.
- To nie powód do obaw.
- A ja myślę, że tak. - Wskazał palcem na chałupę. - W środku jest Gamorreanin za-

mieniony w galaretę. Zaraza zabiła go, ale zanim to nastąpiło, doświadczył wszelkiego bólu,
jaki może znieść ciało. Nic z niego nie zostało, ale nadal oddychał, kiedy wszedłem. Był
taki twardy, że pewnie ponad tydzień męczył się w ostatnim stadium choroby.

Bothanka pogłaskała policzek Gavina.
- Walczył z chorobą. To dobrze.
- Jasne, ale chyba nie jest normalne, że potrafimy doszukać się w tym czegoś szla-

chetnego. - Pokręcił głową. - Podczas służby w Eskadrze Łotrów widziałem więcej
przypadków śmierci niż przez całe moje dotychczasowe życie, ale nigdy nie natknąłem
się na coś równie obrzydliwego. Rok temu po prostu wybiegłbym stamtąd, krzycząc.
Dziś tylko wycieram buty i czekam na facetów z ekipy sterylizacyjnej. Zmieniłem się i
nie jestem pewien, czy mi się to podoba.

Asyr uśmiechnęła się łagodnie.
- To się nazywa dojrzewanie, Gavinie, i nie każdy to lubi. Ale wydaje mi się, że

idzie ci całkiem nieźle.

Gavin zaśmiał się, co zakończyło się kaszlem.
- Dzięki, ale nadal zastanawiam się, czy to w porządku, że widzimy coś takiego i

żyjemy dalej.

- Żyjemy dalej, kochanie, bo musimy. - W głosie Asyr pojawiło się napięcie. -Ten

Gamorreanin zebrał siły, by zamknąć się przed wszystkimi i w ten sposób ich ocalić.
To godne podziwu. Ty i ja mamy inne zadania. Ta zaraza nie atakuje naszych gatun-
ków, więc zgłosiliśmy się do ochotniczej służby medycznej na czas tego kryzysu, ale to
nie jest nasz główny cel tu, na Coruscant. Nasza praca to latanie X-wingiem, by namie-
rzyć i zniszczyć potwory, które robią coś takiego swoim bliźnim. A to zadanie wymaga
całej dojrzałości, na jaką nas stać.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

59

- Wiem. - Pogłaskał Asyr po plecach i zerknął na Emtreya, rozmawiającego z ro-

botem medycznym i dwoma mężczyznami z przenośnymi plazmowymi miotaczami
ognia. Kiedy roboty zbiorą próbki, mężczyźni wejdą i wypalą całą chałupę aż po ostatni
centymetr ferro-betonowej ławy fundamentowej; zrobią z niej biały pył, który zostanie
starannie zebrany i bezpiecznie zlikwidowany.

Gavin pozwolił, by Asyr pomogła mu się podnieść.
- Oczywiście masz rację. Mam nadzieję, że nasza misja się powiedzie. Bo jeśli nie,

to obawiam się, że będziemy musieli wypalić całe miasto aż do litej skały. I nie wiem,
czy nawet to wymazałoby zmorę Imperium z galaktyki.


Myślę, że nawet szturmowcy uznaliby moich ludzi za upiornie skutecznych, po-

myślał Loor. Z bezpiecznego wnętrza poduszkowca obserwował czterech agentów
oddziału specjalnego wywiadu, jak ubrani w cywilne ubrania podchodzą do drzwi bu-
dynku. Choć imponowali wzrostem, poruszali się z zabójczą zręcznością, którą zwykle
skrywała zbroja. Jeden z nich jakby od niechcenia przyłożył ładunek z termo-wiertłem
do tabliczki zamka i uruchomił je, by za chwilę odebrać rusznicę blasterową od towa-
rzysza i przywrzeć do ściany. Na ładunku termowiertła trzykrotnie błysnęła czerwona
dioda, a potem w wianuszku białego dymu rozjarzył się syczący płomień. Rozbłysk
zimnego światła pogrążył ciemną ulicę Centrum Imperialnego w światłocieniach ma-
skujących niedoskonałości, ale niepozbawiąjących ulicy jej groźnej aury. Jeden z agen-
tów wepchnął zakrzywiony łom do ognia i otworzył drzwi na oścież; pozostali trzej
wpadli do środka.

Loor uchylił drzwi poduszkowca i wysiadł. Otulił się ciaśniej płaszczem i nacią-

gnął kaptur, by nawet przypadkowi przechodnie nie dostrzegli jego twarzy. Szedł sta-
rannie odmierzonym krokiem, wyobrażając sobie, że jest nowym wcieleniem Dartha
Vadera. Wysoki i chudy jak szkielet, z ciemnymi włosami, przypominał Wielkiego
Moffa Tar-kina, jak mu nieraz powtarzano. Choć porównanie to dość mu się podobało,
wolałby wzbudzać w ludziach, z którymi miał do czynienia, strach równy temu, jakim
napawał ich widok Vadera.

Przecisnął się pomiędzy agentami w drzwiach i przestąpił nad oślizgłym Ithoriani-

nem leżącym bez przytomności na środku przedpokoju. Krótkim korytarzykiem, mija-
jąc trzeciego agenta, przeszedł do pomieszczenia, które bardziej przypominało norę
gryzonia niż siedzibę człowieka. Śmierdziało tu pleśnią i starym, zatęchłym potem, a
przerażenie lokatora na widok Loora dodało nowe akcenty do bukietu woni.

Loor spojrzał z góry na niskiego, łysiejącego mężczyznę, który przywarł do po-

plamionego materaca na widok wycelowanego w niego blastera.

- Mieszkasz w tak paskudnym otoczeniu, że niemal mi cię żal, Nartlo. Chociaż z

drugiej strony szkoda marnować żal na żyjących, nie uważasz?

- O czym pan mówi? - Nartlo wytrzeszczył przerażone oczy. -Nie znam pana. Co

takiego zrobiłem?

- To prawda, nie znasz mnie, ale pośredniczyłeś w transakcji dotyczącej pewnego

lekarstwa dla moich przyjaciół. Sprzedawało się po bardzo wysokiej cenie, ale ty im
podobno powiedziałeś, że rynek się załamał. Jednocześnie zauważyli, że w dostawie,

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

60

którą im zwróciłeś, zawartość substancji czynnej spadła z dziewięćdziesięciu pięciu do
siedemdziesięciu pięciu procent. - Loor pokręcił głową ze smutkiem. - Moi przyjaciele
czują się oszukani.

- Nie, nie, nie zrobiłem nic takiego. - Nartlo próbował usiąść, ale agent trzymający

go na muszce jednym pchnięciem przygwoździł go do prowizorycznego posłania. -
Zabrałem część bacty jako próbkę, ale transakcja się nie udała i straciłem tę próbkę.
Bałem się, że mi nie uwierzą, więc próbowałem wytłumaczyć się inaczej. Przepraszam!

- Jesteś głupcem, jeśli myślisz, że uwierzę w historyjkę, która była stara, zanim

jeszcze nastała Stara Republika. - Loor nie krył gniewu; widząc to jego ofiara wydała
zduszony jęk. Nartlo dawno był pod obserwacją, więc Loor wiedział, że historyjka nie
do końca jest wyssana z palca. Część bacty faktycznie zginęła, gdy transakcja zaczęła
się walić, ale tylko część. Resztę otrzymał dom rozrywek dla obcorasowców do swoje-
go wyłącznego użytku. Nartlo nie wychodził potem stamtąd przez tydzień. - Jesteś
pewien, że kiedy zdejmiemy ci koszulę, nie znajdziemy na plecach śladów po ukąsze-
niach rodiańskiej konkubiny?

Nartlo skulił się jak embrion na materacu, jęcząc cicho.
- Musiałem się zrewanżować za pewne przysługi.
- Zaskarbiłeś sobie ich wdzięczność aż w nadmiarze. - Loor zrobił krok w stronę

łóżka, zmuszając Nartlo, by wykręcił głowę i spojrzał na niego. - Teraz jesteś winien
przysługę mnie.

- Zrobię wszystko, wszystko, co pan każe.
- To świetnie. - Loor skinął na agenta z blasterem. Ten cofnął się o krok, a Nartlo

zakasłał, gdy nacisk lufy na żebra ustąpił. - Powiedziałeś mi, że rynek na to lekarstwo
się załamał. Wytłumacz mi to.

- Rebelianci zgarnęli dostawę. Nie wiem skąd i kiedy, ale zrobili to niedawno i

dyskretnie. Wiem tyle, że w całą sprawę była zamieszana Eskadra Łotrów. Widzi pan,
sprzedawałem trochę pańskiego lekarstwa gościom, którzy robią interesy z ludźmi pra-
cującymi dla członków Rady Tymczasowej. Kupowali ją, by utrzymać w zdrowiu sie-
bie i swoich popleczników, choć przecież zaraza chyba i tak na nich nie działa.

Loor uśmiechnął się w bezpiecznym cieniu kaptura. Rząd Nowej Republiki wpro-

wadził programy, które miały na celu równe traktowanie ofiar wirusa Krytos. Ze
względu na skąpe zasoby bacty praktycznie cały publiczny zapas szedł na leczenie
zarażonych. W ten sposób służba zdrowia ograniczała rozprzestrzenianie się zarazy.
Inni - przeważnie osoby niezarażone - argumentowali, że najlepszym sposobem na
powstrzymanie zarazy byłoby profilaktyczne stosowanie bacty. Urzędnicy resortu
zdrowia odpowiadali na to, że nie ma dowodów, by profilaktyczna kuracja bactą fak-
tycznie uodporniała na zarazę, co nie zmniejszało jednak powszechnej chęci zdobycia
tego leku i wykorzystania go w celach profilaktycznych.

Nartlo otarł ślinę, która zebrała mu się w kącikach ust.
- Wygląda na to, że teraz będzie dość bacty dla wszystkich, by ci z rady nie musie-

li gromadzić własnych zapasów.

Loor zmarszczył czoło.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

61

- To niemożliwe. Zaspokojenie popytu przy obecnym tempie produkcji bacty zaję-

łoby dekadę.

- Pewnie ma pan rację, proszę pana, ale na mieście mówi się, że rząd Nowej Re-

publiki opanował sytuację.

- To kłamstwo, rzecz jasna, ale może się okazać pożyteczne. -Loor powoli przy-

kucnął, pozwalając, by płaszcz rozpostarł się wokół niego na podłodze. - A ty wierzysz,
że te zapasy bacty istnieją?

- Przynajmniej część, proszę pana. Tak myślę.
- Dowiedz się. Dowiedz się wszystkiego na ten temat.
Nartlo znów wybałuszył oczy.
- Nie wiem, czy mi się uda, proszę pana. Te dane są na pewno ściśle tajne.
- Jesteś mi winien przysługę, człowieczku - warknął Loor; Nartlo cofnął się prze-

rażony. - Zwróć się do swoich kolesiów z rady, tym razem proponując, że odkupisz od
nich bactę za dobrą cenę.

- A jeśli nie będą chcieli jej sprzedać?
- Przekonasz ich, że ujawnienie udziału we wcześniejszych czarnorynkowych

transakcjach byłoby dla nich raczej bolesne i kłopotliwe. Jeśli to nie wystarczy, może
trzeba będzie dla przykładu spełnić groźby wobec jednego czy dwóch. Mogę to zrobić i
na pewno się nie zawaham. - Loor wskazał głową stojącego na prawo od niego agenta. -
Blastery można nastawić nie tylko na ogłuszanie, jak zapewne wiesz.

Nartlo oblizał spierzchnięte usta suchym językiem.
- Tak, proszę pana. Wiem o tym.
- Dobrze. Chcę wiedzieć, ile bacty mają i na jak długo powinno im to wystarczyć.

Muszę oszacować, kiedy ceny znowu podskoczą.

- Rozumiem, proszę pana.
A jak już się tego dowiem, pomyślał Loor, łatwo będzie ocenić, jak wielkiego ma-

gazynu potrzebują i jak najlepiej można by zniszczyć taki obiekt. Uśmiechnął się lekko.
Mógłbym nawet zacząć rozsiewać plotki, zdecydował, że mają dość bacty, by wyleczyć
wszystkich zarażonych, a potem bym ujawnił, ile mają naprawdę. Rozdźwięk pomiędzy
nadzieją, a rzeczywistością może wywołać spore niepokoje. To doskonały plan awaryj-
ny, który mogę przygotować równocześnie z planowaniem ataku na składy.

- Jeszcze jedno, Nartlo: dowiesz się wszystkiego, co się da, na temat ich sieci ma-

gazynów, transportu i dystrybucji. Jeśli mam nadal kupować bactę, by zabezpieczyć się
na wypadek niedoboru, chciałbym ją mieć z samego źródła. Wybacz, że to mówię, ale
chcę wyeliminować pośredników.

- To całkiem zrozumiałe, proszę pana.
- Świetnie, świetnie, cieszę się, że się rozumiemy. - Loor znów się wyprostował. -

Jestem bardzo ciekaw, czego uda ci się dowiedzieć.

Nartlo z zapałem pokiwał głową.
- Może pan na mnie liczyć.
- I liczę. Postaraj się mnie nie zawieść.
- Tak jest, proszę pana. - Człowieczek wzdrygnął się. - Zastanawiałem się tylko, za

pozwoleniem...

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

62

- Tak?
- Jak mam...
Loor zachichotał, starając się, by zabrzmiało to złowrogo.
- My cię znajdziemy. Bądź gotowy za dwa dni.
- To za mało czasu!
- Więcej go nie masz, Nartlo. - Loor odwrócił się i opuścił pokój. Agenci wyszli za

nim, a para stojąca przy drzwiach poszła przodem, eskortując go do poduszkowca. Loor
usiadł na tylnym siedzeniu, jeden z agentów zajął miejsce za kierownicą, a trzej pozo-
stali rozpłynęli się w mroku nocy.

- Jedź!
Przyspieszenie wcisnęło Loora w pluszowe obicia. Zaczął układać w myślach ra-

port, jaki wyśle do Ysanny Isard. Przejęcie nowego transportu bacty przez Rebeliantów
na pewno jej nie ucieszy. Chciała przecież, by popyt na ten lek doprowadził Rebelię do
bankructwa, tymczasem przejęcie większego transportu przez Eskadrę Łotrów zbiło jej
cenę do poziomu znacznie poniżej oczekiwań Iceheart. Jedynym sposobem, by odwró-
cić tę niepomyślną tendencję, było zlokalizowanie i zniszczenie składów bacty, i do-
kładnie to Loor zamierzał zrobić.

Najgorsze jest to, pomyślał, że niezależnie od tego, jak szybko rozwiążę ten pro-

blem, i tak nie będzie to dość szybko dla niej. Przyszło mu do głowy, że chociaż wysłu-
chiwane z nagrań, słowa Isard brzmiały równie jadowicie, jak wtedy, gdy spotykał się z
nią osobiście. Miał nadzieję, że fizyczna odległość pomiędzy nimi uodporni go na jej
złośliwości, ale tak się nie stało. Wydawała się mieć jakiś nadprzyrodzony dar wy-
chwytywania wszystkich jego błędów, choćby najdrobniejszych, przez co stale musiał
się mieć na baczności.

Podejrzewał, że gdyby jej powiedział, że zaczął szkolenie swoich ludzi do ataku

na składy bacty nie dowiedziawszy się przedtem, jakich środków będzie wymagać ta
operacja, zarzuciłaby mu, że marnuje czas. Zadecydował, że zacznie przyuczać pod-
władnych do mniejszych operacji, które mogły posłużyć odwróceniu uwagi, a przy
okazji przetrenować ich w podstawowych czynnościach, niezbędnych do ataku na skła-
dy bacty. Iceheart utrzymywałaby zapewne, że powinien najpierw poznać lokalizację
składów bacty. Z drugiej strony nawet ona nie twierdziłaby, że szturmowców można
wykorzystać jako szpiegów.

Poduszkowiec zjechał z podmiejskiej drogi i wystrzelił prosto w nocne niebo. Nie-

zliczone wieżowce umykały w tył, każdy rozjarzony światłem jasnym jak ładunek ter-
miczny, choć nie tak zabójczym. Zastanawiał się, jak wielu ludzi i obcorasowców
mieszkających w tych wieżowcach cieszyło się nadzieją jaką wzbudziły pogłoski, że
problem wirusa Krytos wkrótce zostanie rozwiązany. Uznał, że zbyt wielu.

Loor zachichotał, wyobrażając sobie, jak śmieją się z radości mieszkańcy wieżow-

ców. Cóż, pomyślał, śmiech i szloch brzmią bardzo podobnie. Uznał, że tak błyskotliwe
odkrycie warto uświadomić pozostałym mieszkańcom Coruscant.

Zanim zginą od wirusa, nie doczekawszy się lekarstwa, które on zniszczy.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

63

R O Z D Z I A Ł

11

Admirał Ackbar odchylił się na oparcie fotela, próbując czerpać spokój z chłodnej

mgiełki rozpylonej wokół. Wielki Moff Tarkin, będąc kiedyś w rozmownym nastroju,
określił politykę jako „miękką wojnę, elegancki pojedynek mieczy świetlnych zamiast
walenia z turbolaserów”. Nic nie wskazywało, by Tarkin uważał walkę polityczną za
frustrującą ze względu na pozerstwo jej uczestników oraz zdradliwe przypływy i od-
pływy lojalności.

Politycy po prostu nie umieją zmierzyć się z problemami w bezpośredni sposób,

pomyślał Ackbar. Wysłuchał więcej raportów o sytuacji ekonomicznej najrozmaitszych
planet, niż istota rozumna mogłaby znieść w ciągu całego życia. Powoli, przedzierając
się przez kolejne raporty, Borsk Fey'lya i Sian Tew rozgryzali sprawę szeroko omawia-
ną na szczeblu personelu pomocniczego Rady Tymczasowej.

W fioletowych oczach bothańskiego radnego Ackbar widział dzikie błyski. Ci

Bothanie uwielbiają taką miękką wojnę, pomyślał. Zauważył u Fey'lyi ambicje przy-
wódcze. Pewnie gdyby Bothanin został wymanewrowany, spróbowałby trzymać się
blisko przywódców, by widziano go obok nich. Ackbar zetknął się z czymś takim
wśród żołnierzy, którzy za wszelką cenę dążyli do awansów, jednak prawdziwa wojna
rozprawiała się z takimi ambicjami w iście morderczy sposób.

Mon Mothma kiwnęła głową radnemu z Elom.
- Dziękuję, Verrinnefra, że zapoznałeś nas z sytuacją gospodarczą naszych naj-

nowszych światów. Następnym punktem porządku obrad jest kwestia bacty. Borsk,
chciałeś zabrać głos w tej sprawie?

Siedzący naprzeciwko Ackbara Bothanin wstał.
- Niedawna misją w wyniku której zdobyliśmy i sprowadziliśmy na Coruscant du-

żą ilość bacty, jest oczywiście ogromnym sukcesem i prawdziwym dobrodziejstwem
dla tutejszej ludności. Jesteśmy za to winni wdzięczność admirałowi Ackbarowi i jego
ludziom. Ich zwycięstwo wiąże się jednak z pewnymi kłopotami, z którym nie naj-
mniejszym jest konieczność podjęcia kroków zabezpieczających nas przed zemstą ze
strony admirała Zsinja. Ackbar pochylił się do przodu.

- Proszę wybaczyć, że panu przerywam, panie radny Fey'lya, ale dziwi mnie ta

propozycja. Dlaczego mamy zajmować się falą przyboju, który jeszcze nie wezbrał?

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

64

- Słucham?
Księżniczka Leia uśmiechnęła się.
- Wydaje mi się, że admirał Ackbar chciał zwrócić naszą uwagę na fakt, że ta do-

stawa bacty niesie ze sobą znacznie bardziej naglące problemy niż ewentualny atak
admirała Zsinja.

- Jeśli chodzi o ścisłość, księżniczko, chciałem powiedzieć, że atak admirała

Zsinja groził nam zawsze, i przed, i po przejęciu przez nas jego zapasów bacty i od
dawna mamy opracowane plany postępowania na tę okoliczność. Z przyjemnością
sprawdzę, czy nie wymagają one aktualizacji, ale sądzę, że najpierw musimy rozwiązać
nasz podstawowy problem z bactą, zanim zajmiemy się bardziej marginalnymi zagro-
żeniami. Najważniejszy jest w tej chwili problem dystrybucji.

Sierść Bothanina zafalowała.
- Rzeczywiście sporo mamy do omówienia w kwestii dystrybucji bacty. Przy

obecnych zapasach powinniśmy według mnie przede wszystkim stworzyć ośrodki ku-
racji profilaktycznej, by zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazy. Moi ludzie twierdzą, że
wystarczy godzina terapii na tydzień, by zniszczyć wirusa, zanim zyska szanse na inku-
bację. Utworzenie takich ośrodków na pewno zmniejszyłoby obawy, jakie wśród lud-
ności wywołuje epidemia.

Leia zmarszczyła czoło.
- Nie przypominam sobie raportów potwierdzających profilaktyczne właściwości

powietrza nasyconego mgłą bacty. Analiza danych przejętych w laboratorium generała
Derricote'a nie wskazuje, by w ogóle przeprowadzano tego rodzaju testy. Dane impe-
rialne na temat wirusa Krytos wskazywały raczej, że leczenie pacjentów wymagać bę-
dzie olbrzymich ilości bacty, co wyczerpie nasze zapasy. Nie ma powodu przypusz-
czać, że utworzenie ośrodków profilaktycznych, które tak forsujesz, przyczyni się do
czegokolwiek poza zmarnowaniem sporej ilości bacty.

- No, no, Leio, spodziewałem się po tobie więcej współczucia. - Fey'lya spojrzał w

dół na Leię. - Gdyby to ludzie umierali na tę zarazę, pierwsza opowiedziałabyś się za
stworzeniem takich ośrodków.

W ciemnych oczach Leii pojawiły się chłodne błyski.
- Więc myślisz, że nie popieram twego planu, bo skorzystają na nim nieludzie?
- Nie mam o tobie tak złej opinii, Leio, ale wiem, że musisz się troszczyć o okre-

ślone grupy interesów. Podobnie jak admirał Ackbar, chciałabyś zarezerwować pewną
ilość bacty do użytku wojskowego. Mogę to zrozumieć, bo ratowanie życia naszych
walecznych wojowników jest niewątpliwie godne pochwały. Obawiam się jednak, że
twoja żelazna rezerwa na nieprzewidziane okoliczności może oznaczać chorobę i
śmierć dla niezliczonych cywili, którzy nigdy nie mieli szansy wstąpienia do armii i
walki o swoją wolność.

Doman Beruss uniosła dłoń do góry.
- Wydaje mi się, panie radny Fey'lya, że czyni pan wielką krzywdę księżniczce Le-

ii i innym członkom rady reprezentującym rasę ludzką, sugerując, że ich sprzeciw wo-
bec pańskiego planu wynika z uprzedzeń do obcych ras.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

65

- Ależ nawet pani, radna Beruss, padła ich ofiarą! Nazwała nas pani „obcą rasą”,

podobnie jak księżniczka Leia „nieludźmi”. Dlaczego określacie nas jako kogoś będą-
cego w opozycji do waszej rasy? Ludzie niewątpliwie odegrali dominującą rolę w Re-
belii, ale wyłącznie dlatego, że Imperium zrobiło wszystko, co mogło, by ujarzmić i
podporządkować sobie rasy, które uważało za szkodliwe lub niższe. Ludzie, którzy
mogli wzorować się na naszych imperialnych władcach, byli jedyną rasą zdolną prze-
wodzić Rebelii. Reszta pomagała jak mogła, i to nasza pomoc doprowadziła do udane-
go końca najważniejszej kampanii Rebelii. Nie oskarżam was o brak współczucia, ale
uważam, że nie jesteście obiektywne w tej sprawie. - Fey'lya pogładził sierść na czubku
głowy. - Uważam, że kwestię dystrybucji bacty powinni rozstrzygnąć ci spośród nas,
których rasa może paść ofiarą wirusa.

Ackbar podniósł się z krzesła i uderzył pięścią w stół.
- Wobec tego, panie radny Fey'lya, również i pan musi zrezygnować z podejmo-

wania decyzji w tej sprawie!

- Co?
- Nie znamy ani jednego przypadku, by ofiarą wirusa padł Bothanin - wyjaśnił

Ackbar. Na pewno Iceheart celowo postawiła was poza zasięgiem zarazy, pomyślał,
żebyście pomogli w rozpadzie Sojuszu. - Choroba dotyka Sullustan i Shistavanenów,
co każe nam z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że na infekcję mogą być
podatni również Wookie. Umierają Quarrenowie, co pośrednio zagraża także Kalama-
rianom. Nie słyszałem o zarażonym Elominie, natomiast Twi'lekowie, Gamorreanie i
Trandoshanie często padają ofiarą wirusa, więc nie można wykluczyć, że może on za-
razić również Elominów.

Sierść na głowie i ramionach Bothanina zjeżyła się, ale Ackbar zignorował te

oznaki gniewu Fey'lyi.

- Poza tym z punktu widzenia publicznej opieki zdrowotnej pański plan utworze-

nia ośrodków terapii stwarza większe zagrożenie niż szansę. Gdyby one powstały,
znaczna liczba osób zbierałaby się w miejscach, gdzie nietrudno o zakażenie. Gdyby-
śmy mieli naukowe dowody, że rozpylona w powietrzu bacta zabija wirusa, jej nie-
ostrożne wykorzystanie może zwiększyć ryzyko pojawienia się szczepów wirusa od-
pornych na bactę, przenoszonych przez osoby, które wyobrażają sobie, że uchroniły się
przed zarażeniem. Gdyby taki szczep się pojawił, nie pozostałaby nam żadna broń, by
powstrzymać zarazę przed zniszczeniem całej galaktyki.

- Co w takim razie nam pan proponuje? - zapytał cicho Bothanin.
- Po pierwsze: zapewnić zaopatrzenie w wodę. Mamy dowody wskazujące na to,

że wirus został wprowadzony do planetarnego systemu wodociągowego, z tego co
wiemy, zamrożone kolonie wirusa znajdują się również w lodowcach, gdzie czekają
tylko na roztopienie, by zaatakować. Po drugie: kontynuować dotychczasowe leczenie
tych grup mieszkańców, o których wiemy, że są zarażone, by powstrzymać rozprze-
strzenianie się wirusa i przywrócić tym osobom zdrowie. Warto w tym miejscu zauwa-
żyć, że sanitariusze rasy ludzkiej niezmordowanie opiekują się ofiarami wirusa. Odpor-
ność na zakażenie oczywiście zmniejsza ich obawy, ale w żaden sposób nie obliguje do
udzielania tak ofiarnej pomocy.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

66

Ackbar uniósł dłoń.
- Po trzecie, i to jest ostatni punkt, musimy rozprawić się z czarnym rynkiem. Po-

głoski o nowym transporcie bacty, który ma się pojawić na Coruscant, już zmniejszyły
czarnorynkowe ceny, ale szacunki co do ilości bacty odebranej Zsinjowi są zdecydo-
wanie zawyżone. Kiedy wyjdzie na jaw, jaką ilością faktycznie dysponujemy, ceny
znów zaczną rosnąć, a wyprzedawanie niewielkich porcji bacty stanie się bardzo opła-
calne. Jeśli nasze zapasy nie zostaną uszczuplone przez sprzedaż na boku, mamy szanse
zyskać na czasie, by zapewnić sobie nowe dostawy z Thyferry i rozwiązać ten problem
raz na zawsze. Jeśli tego nie zrobimy, czeka nas bankructwo i śmierć z powodu wirusa.
Bothanin rozłożył ręce.

- A więc uważa pan, admirale, że powinniśmy dalej robić to samo, co do tej pory?
- Nie, w żadnym wypadku. - Admirał Ackbar rozejrzał się wokół, a na koniec

spojrzał w górę, na urządzenie rozpylające. - Kłócimy się tutaj, czy profilaktyczne roz-
pylanie bacty w powietrzu ma jakikolwiek sens, a jednak zainstalowaliśmy taki system
dla naszej własnej ochrony. Wszyscy, nie wyłączając ludzkich członków rady, wiemy
doskonale, że co zamożniejsi obywatele kupili na czarnym rynku pewną ilość bacty, by
stosować profilaktyczne rozpylanie na własne potrzeby. I nie wątpię, że od czasu prze-
cieku informacji o naszym zwycięstwie wielu ludzi zwracało się do was z prośbą byście
kupili nieco bacty dla nich. Choć wiem, że nikt z nas nie zgodziłby się na coś takiego,
panuje powszechnie przekonanie, że moglibyśmy to zrobić i że istnieje specjalna tera-
pia dla wybranych. A to tylko zwiększa panikę wśród ludności.

Sian Tew prychnął.
- Wirus powoduje coś więcej niż panikę, Ackbar. On naprawdę istnieje i naprawdę

zabija.

- Zgadzam się, ale takie działania jak do tej pory sprawiają że staje się jeszcze bar-

dziej śmiercionośny. Jeśli ktoś wierzy, że nie ma dla niego nadziei, że i tak nie uzyska
dostępu do lekarstw, nawet nie zgłosi się na leczenie. Jeden dzień zwłoki może koszto-
wać go życie, a w dodatku doprowadzić do zarażenia rodziny i przyjaciół. Natomiast
jeśli oświadczymy oficjalnie, że wirusa można pokonać i że to z pewnością nastąpi,
każdy zrobi wszystko, co w jego mocy, by się do tego przyczynić.

Leia uśmiechnęła się.
- Ta sama technika podnoszenia morale pomogła nam przetrwać najczarniejsze dni

po utracie Derry IV i Hoth.

Reprezentujący Wookiech radny o czarnej sierści wyszczekał swój komentarz, a

złoty robot protokolarny Leii przełożył jego słowa:

- Ambasador Kerrithrarr proponuje, by potraktować wirusa jako wroga, przeciwko

któremu przeprowadzimy powszechną mobilizację. Przy odpowiedniej dyscyplinie i
ukierunkowaniu działań możemy ograniczyć do minimum rozprzestrzenianie się wiru-
sa.

Ackbar pokiwał głową.
- Celne porównanie.
Borsk Fey'lya zmrużył oczy.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

67

- Działania wojskowe mogą przydać się do walki z wirusem, ale czy pomogą nam

rozprawić się z czarnym rynkiem? Szturmowcy wkraczający do prywatnych domów, by
odebrać ludziom ich zapasy bacty, nie przysporzą nam popularności.

Mon Mothma pokręciła głową.
- Nikt nie proponuje takiego rozwiązania. Generał Cracken zajął się już tym pro-

blemem i pracuje nad zorganizowaniem służb policyjnych Nowej Republiki. Nasza
policja zastąpi imperialne siły patrolowe poszczególnych sektorów, pilnując jednocze-
śnie przestrzegania prawa i reagując na groźby ze strony terrorystów. Upłynie trochę
czasu, zanim będzie w stanie zająć się wszelkimi sprawami, jakie wymagają rozwiąza-
nia, ale ostatnio otrzymaliśmy alternatywną ofertę zapewnienia porządku publicznego.

Mon Mothma uniosła do ust komunikator.
- Proszę wprowadzić Fliry'ego Vorru.
Ackbar zauważył, że sierść na karku Fey’lyi zjeżyła się gniewnie. Sam też poczuł

dreszcz. Drzwi do sali otworzyły się i wszedł przez nie mężczyzna z gęstą szopą siwych
włosów. Był niewysoki, nawet jak na człowieka i łatwo byłoby go wziąć za dobrotli-
wego staruszka, ale instynkt żołnierza ostrzegł Ackbara, że takie właśnie wrażenie Vor-
ru chciał na nich zrobić.

Kiedyś już spotkał Fliry'ego Vorru, wówczas imperialnego moffa, gdy ten gościł u

Tarkina. Fizycznie obaj stanowili przeciwieństwo, ale z usposobienia i temperamentu
byli tak podobni, że Ackbar miał nadzieję, iż zwrócą się przeciw sobie i wzajemnie się
zniszczą. Nie stało się tak, choć okoliczności sprzysięgły się przeciw Vorru, doprowa-
dzając do jego zesłania na Kessel, gdzie utkwił, dopóki Rebelianci nie zabrali go stam-
tąd i nie przewieźli na Coruscant w ramach inwazji na stolicę Imperium.

Vorru uniósł wzrok, a w jego oczach Ackbar zobaczył czystą przebiegłość.
- Dziękuję szanownym radnym, że zechcieli poświęcić mi swój czas. Dziękuję

wam też za uwolnienie mnie z Kessel. Czuję się w obowiązku zrewanżować się za tę
przysługę.

Leia uniosła głowę.
- Nie sądzi pan że już się zrewanżował, biorąc udział w wyzwoleniu Coruscant?
- Prawdę mówiąc księżniczko, to nie. - Vorru wyprężył się i złożył oficjalny ukłon

- Wyzwolenie planety mogło przebiegać bardziej gładko i skutecznie gdyby nie zdra-
dzieckie postępki jednej z osób powierzonych mojej opiece. Chociaż nie wiedziałem, że
Zekka Thyne pracował dla agentów Wywiadu Imperium, muszę wziąć na siebie odpo-
wiedzialność za jego działania. W rezultacie nie przyczyniłem się do wyzwolenia, więc
mój dług wdzięczności pozostaje aktualny. Na jego twarzy pojawił się wyraz bólu.

- Sprowadziliście mnie tutaj w nadziei, że odbuduję organizację Czarne Słońce i

przekształcę ją w siłę, która pomoże wyzwolić Coruscant spod panowania Imperium.
Zrobiłem, co mogłem, trzeba jednak pamiętać, że imperialne starania, by zmieść z po-
wierzchni ziemi pozostałości organizacji Xizora, były tak bezwzględne i skuteczne, jak
przystało na zemstę Dartha Vadera. Ci z kierownictwa, którzy przeżyli, prowadzili
wyniszczającą walkę między sobą. Kiedy tu przybyłem, organizacji brakowało
zwierzchnictwa, a mnie - czasu, by przywrócić kontrolę nad rozproszonymi frakcjami

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

68

działającymi na Coruscant. Hutt Durga i pozostali przywódcy sprzeciwiają się zjedno-
czeniu, więc Czarne Słońce pozostaje martwe.

Ackbar odchylił się na oparcie.
- Spodziewałbym się w pana głosie więcej żalu przy wygłaszaniu podobnej dekla-

racji.

Vorru wzruszył ramionami.
- Czarne Słońce było marzeniem Xizora, nie moim. Fey'lya skrzyżował ręce na

piersi i wstał.

- A pańskim marzeniem jest...?
- Wolność, podobnie jak waszym. - Vorru uśmiechnął się. - Imperium traktowało

przestępców tak samo jak was, Rebeliantów. Zrzuciwszy jarzmo Imperium, Rebelianci
utworzyli Nową Republikę i stali się legalną siłą. Przestępcy, od dawna represjonowani
przez Imperium, nie zawsze są z gruntu źli, czasem po prostu wpadli w pułapkę bez-
prawia właśnie dlatego, że nie mogli spodziewać się łaski ze strony Imperium. Choć nie
byli Rebeliantami, stali się również ofiarami imperialnych represji. Krótko mówiąc, nie
chcemy być dłużej traktowani jak przestępcy. Chcemy dostać szansę legalizacji i roz-
poczęcia normalnego życia. Rozumiemy, że aby to uzyskać, musimy w zamian zapro-
ponować coś wartościowego, i zrobimy to. Wiemy, jak funkcjonuje czarny rynek.
Wiemy też, jak zakłócić jego funkcjonowanie i doprowadzić do załamania. Wiemy, jak
działają przestępcy i jak im przeszkodzić. Znamy przestępcze podziemie Coruscant i
wiemy, jak doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości tych, których chcecie ukarać.

Doman Beruss spojrzała na Vorru.
- Chyba nie oczekuje pan, że mianujemy pana szefem policji?
- Liczę na pani inteligencję, radna Beruss. Znałem pani rodziców i wiem, że nieła-

two panią wyprowadzić w pole. - Na twarz Vorru wypłynął uśmiech, który nie wzbu-
dził zaufania Ackbara. - Chcę tylko, byście pozwolili moim ludziom zająć się utrzyma-
niem porządku w tutejszym przestępczym półświatku. Wasze siły policyjne będą mieć
aż nadto pracy w tych sektorach Coruscant, w których macie władzę. Już teraz niektóre
rasy tworzą własne oddziały obrony cywilnej i lokalnej milicji, dlaczego więc nie mie-
libyście tolerować podobnego oddziału utworzonego z moich ludzi?

Mon Mothma uniosła brew.
- Może dlatego, że mało kto ma równie barwną historię jak pan, panie Vorru.
- Czyżby? Wiele osób o równie niechlubnej przeszłości pozostało w służbie pu-

blicznej, choć zmieniły się rządy i ich filozofia.

Ackbar pokiwał głową. Praktyka rządzenia wielką liczbą światów wymusiła za-

trzymanie imperialnego aparatu urzędniczego, który zapewniał przepływ informacji i
porządek. Ideałem byłoby oczywiście wymienienie dotychczasowych funkcjonariuszy
na ludzi Rebelii, jednak podobnie jak w przypadku wojskowych Sojuszu, wykształco-
nych w dużej mierze w imperialnych akademiach wojskowych, również rząd musiał
opierać się na rzeszy urzędników i administratorów, którzy wiernie służyli aparatowi
Imperium, dopóki nie upadło. Choć celem większości z nich było rzetelne wypełnianie
obowiązków, niezależnie od tego, kto akurat znalazł się u władzy, łaskawość, z jaką ich
potraktowano w zamian za kontynuowanie pracy, budziła sprzeciw wielu Rebeliantów.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

69

Fliry Vorru był wyjątkowo ciekawym przypadkiem. To prawda, że miał bezpo-

średni udział w zdobyciu Coruscant. Choć pomniejszał swoją rolę, mógł przecież bez
trudu wydać Eskadrę Łotrów imperialnym, uniemożliwiając Rebeliantom podbój plane-
ty. Jego pomoc -mimo zdrady jednego z podwładnych - ułatwiła Rebeliantom zwycię-
stwo, czyniąc z niego cennego sojusznika.

A ta dzisiejsza prośba, pomyślał Ackbar, brzmi jak prośba sojusznika, by mu za-

ufać. Admirał przymknął oczy. Prośba Vorru miała również sens z czysto pragmatycz-
nego punktu widzenia. Wprawdzie służby policyjne organizowane przez Crackena już
wkrótce miały zacząć funkcjonować, ale było oczywiste, że nigdy nie staną się tak sku-
teczne w przestępczym półświatku jak ludzie Vorru. Front Kontrrebelii Palpatine'a,
czarny rynek i dziesiątki innych coruscańskich problemów wymagały rozwiązania, a
Cracken musiał przecież jeszcze zajmować się sprawami wywiadu, oprócz problemu
admirała Zsinja i Ysanny Isard, gdziekolwiek się teraz znajdowała. Vorru rozłożył ręce.

- Pytanie, z którym do was przyszedłem, brzmi następująco: czy obdarzycie mnie i

moich ludzi zaufaniem, na które sobie zapracowaliśmy?

Leia spojrzała na niego twardo.
- Imperium było naszym wspólnym wrogiem, stąd nasz sojusz. Działając przeciw-

ko temu wrogowi, rzeczywiście zapracował pan na nasze zaufanie, ale przypuszczam,
że miał pan w tym swój własny interes.

- To prawda, Leio, ale Vorru utrafił w sedno. - Mon Mothma oparła dłonie o stół. -

Walka przeciw Imperium jest tym, co spaja Sojusz. Pewien podstawowy poziom zaufa-
nia pomiędzy członkami Sojuszu jest niezbędny, by Republika przetrwała i rozkwitła.
Tak długo, jak długo Fliry Vorru i jego ludzie będą przestrzegać standardów zachowa-
nia, jakie określimy dla naszych służb policyjnych i ochotniczej straży, powinniśmy im
okazywać zaufanie. Jeśli naruszą te zasady, poniosą stosowne konsekwencje.

- Przekona się pani, że będę waszym najbardziej lojalnym i najskuteczniejszym

sługą.

- Ufam, że tak będzie, panie Vorru.
- Wszyscy musimy podzielać tę ufność - mruknął Ackbar.
Ciemny błysk przemknął w oczach Vorru, gdy zwrócił się do Kalamarianina.
- Wydawać by się mogło, że zawoalowane pogróżki są poniżej pańskiej godności,

admirale Ackbar.

- Bo są. - Ackbar rozchylił wargi w kalamariańskiej wersji złośliwego uśmiechu. -

Miałem na myśli to, że musimy uwierzyć panu na słowo w kwestii lojalności, bo wszy-
scy pańscy poprzedni przełożeni nie żyją, a największy z nich dzięki naszym wysiłkom.
Jeśli dopatruje się pan w tym pogróżek, nic na to nie poradzę.

- Ale jeśli wymknę się spod kontroli, zniszczy mnie pan?
- Zapracował pan na nasze zaufanie. - Ackbar pochylił się do przodu i spojrzał

twardo na Vorru. - Ale jeśli go pan nadużyje, zrobię wszystko, co będzie trzeba, by
wyrównać rachunki.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

70

R O Z D Z I A Ł

12

Przez całą powrotną drogę grawitaksówką Wedge łamał sobie głowę nad zagadką,

co też takiego znalazła Mirax na pokładzie „Pulsarowego Ślizgu”, co mogłoby zagrozić
Sojuszowi. W przypadku każdej innej osoby Wedge podejrzewałby, że to tylko efek-
towna hiperbola, ale Mirax nigdy nie przejawiała skłonności do melodramatycznej
przesady. Wręcz przeciwnie, pomyślał, zwykła widzieć sprawy i oceniać zagrożenia z
rzadką trzeźwością.

Wzdrygnął się. Już raz asherneńscy buntownicy z Thyferry zakazili transport bacty

wirusem, który powodował alergię u osób, które tą bactą leczono. Zostali wtedy po-
zbawieni lekarstwa na cały szereg chorób. Jeśli Mirax miała dowody, że transport bac-
ty, który wykradli Zsinjowi, również był zakażony, skazałoby to na śmierć miliony
zarażonych wirusem Krytos; na dodatek wycofanie bacty z systemu opieki zdrowotnej
Coruscant mogło doprowadzić do zamieszek, w których zginęliby kolejni ludzie.

To niewątpliwie groziło rozpadem Sojuszu, pomyślał Wedge. Nieludzie twierdzi-

liby, że ludzie gromadzą zapasy bacty na wypadek, gdyby wirus zaczął przechodzić z
gatunku na gatunek i zabijać przedstawicieli ich rasy. Również ludzi obwiniano by za
choroby lub śmierć wywołane zakażeniem bacty, a wszelkie próby obciążenia winą
asherneńskich buntowników uznano by za wybieg i część ludzkiego spisku, było bo-
wiem powszechnie wiadomo, że koncernami Zaltin i Xucphra kierują ludzie.

Niech to będzie cokolwiek innego, pomyślał Wedge, tylko nie bacta.
Polecił robotowi, który prowadził taksówkę, by wysadził go trzy przecznice i dwa

poziomy od hangaru, w którym Mirax zaparkowała „Pulsarowy Ślizg”. Choć chciał jak
najszybciej dotrzeć na miejsce, napięcie w jej głosie skłoniło go do podjęcia dodatko-
wych środków ostrożności. Wiele nauczył się od ojca Mirax, Boostera Terrika, na temat
potrzeby zachowania ostrożności, zwłaszcza wtedy, gdy wydarzenia zdawały się pędzić
na łeb, na szyję, nie pozwalając choćby na chwilę zwłoki. Wedge żałował, że nie zabrał
broni, miał jednak komunikator i poświęcił chwilę, by ustawić urządzenie na częstotli-
wość alarmową eskadry.

Zmusił się, by w drodze do hangaru iść spokojnym krokiem. Przystawał, by popa-

trzeć na wyświetlacze holograficzne na wystawach sklepów lub przeczytać najświeższe
wiadomości, goniące jedna drugą na wszechobecnych ekranach informacyjnych. Za

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

71
każdym razem, gdy przystawał, dyskretnie rozglądał się dookoła, sprawdzając, czy nie
przyciąga czyjejś uwagi. Nie zauważył, by ktoś go śledził, ale na wszelki wypadek
wszedł do kawiarni, minął jej dolny poziom i wyszedł z drugiej strony, kierując się tym
razem prosto do hangaru. Przed drzwiami przedstawił się, a komputer, potwierdziwszy
identyfikację głosu, otworzył drzwi. Wedge wszedł do zabezpieczonego śluzą pomiesz-
czenia. Gdy jednak drzwi się za nim zamknęły, drugie rozsunęły się, wpuszczając go do
hangaru.

Na twarz komandora, gdy patrzył na „Pulsarowy Ślizg”, powoli wypłynął

uśmiech. Zmodyfikowany jacht klasy Baudo miał kształt sztyletu o szerokim ostrzu.
Bliźniacze silniki na rufie przypominały krótką rękojeść. W najszerszej części ostrze
zakrzywiało się w dół, tworząc rodzaj skrzydeł, przechodzących gładką linią w zaokrą-
glony dziób. Statek bardzo przypominał żyjącego w głębi oceanu Korelii ślizgona, od
którego wziął swoją nazwę. Miał za sobą wiele parseków międzygwiezdnych podróży
od czasu, gdy jego kadłub zespawano po raz pierwszy.

Wedge szybko przeszedł przez pogrążony w mroku hangar i wspiął się po rampie.

U jej szczytu powitał kiwnięciem głowy Liata Tsayva. Sullustanin bez słowa odwza-
jemnił powitanie i uniósł lufę karabinu blasterowego dostatecznie wysoko, by Wedge
mógł bezpiecznie go minąć. Milczenie gadatliwego zwykle Tsayva dało mu wyobraże-
nie o tym, jak poważnie Mirax traktowała sytuację. Poczuł ciarki na plecach.

Przeszedł przez kambuz i świetlicę do ładowni. Właz był otwarty, zobaczył więc

bez trudu Mirax, siedzącą na duraplastowej skrzyni. Wyglądała dobrze, choć nadal
splatała długie brązowe włosy w gruby warkocz, zwinięty i upięty na karku. Zaczęła się
tak czesać po śmierci Corrana, a Wedge pamiętał, że podobnie się zachowała, kiedy jej
ojciec został po raz pierwszy zesłany na Kessel. Oto Mirax poważna i daleka, pomyślał,
odsuwająca na bok własne uczucia, odporna na ból.

Pojedyncza czerwona lampa oświetlała tylko dwumetrowej średnicy krąg wokół

miejsca, gdzie siedziała Mirax. Resztę ładowni zalegał głęboki cień, ale ze sposobu, w
jaki Mirax wpatrywała się w ciemność, Wedge wywnioskował, że kryje się w niej jakaś
żywa istota.

Znów poczuł ciarki wzdłuż kręgosłupa, a przez głowę zaczęły mu przelatywać

najbardziej irracjonalne myśli. Zatrzymał się przy włazie i spróbował dostrzec to, na co
patrzyła Mirax. Wydawało mu się, że widzi odbłysk czerwonego światła na okrągłej
czarnej kopule, która natychmiast przywiodła mu na myśl hełm Dartha Vadera.

Ale przecież on nie żyje, pomyślał. To nie może być znowu on.
Uśmiechnął się do Mirax.
- Jestem. Jak leci?
- Jakoś się trzymam, Wedge, dzięki. - W jej głosie usłyszał ożywienie, które zła-

godziło nieco jego napięcie. - To dobrze, że zjawiłeś się tak szybko. Nie miałam poję-
cia, kto inny mógłby mi pomóc w tej sytuacji, ale okazało się, że i tak chodziło im o
ciebie.

Wskazała na najciemniejszy kąt ładowni.
- Oto Wedge Antilles, a to jest Qlaern Hirf, rodowity Vratix z Thyferry i dumny

członek Kręgu Ashern.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

72

- To dla nas zaszczyt, komandorze Antilles. - Głos, który dobiegł z ciemności, był

głęboki i starannie artykułowany. Imię Wedge'a wypowiedziano z pełną szacunku pre-
cyzją; „d” w tytule i „t” w nazwisku zaakcentowano szczególnie, aby podkreślić ich
twardy charakter. Podobnie artykułował dźwięki Ooryl Qrygg, Gandyjczyk z jego
eskadry, ale nawet obraz egzotycznego pilota i jego egzoszkieletu nie przygotował
Wedge'a na widok Vratiksa.

Qlaern wyszedł z cienia, powoli i godnie wstępując w krąg światła. W jego głowie

insektoida przykuwało uwagę dwoje wyłupiastych, złożonych oczu; Wedge uświadomił
sobie, że to właśnie światło odbite od ich wielofasetkowej powierzchni przywołało w
jego wyobraźni obraz hełmu Vadera. Ukośnie ustawione czułki poruszały się delikatnie
ponad trójkątną twarzą Hirfa, a zakrzywione szczęki były mocno zaciśnięte.

Szypułkowata szyja Vratiksa rozszerzała się w cylindryczny tułów i brzuch.

Pierwsze trzy pary kończyn, doczepione do korpusu w miejscu, gdzie szyja łączyła się z
tułowiem, składały się z trójstawowych rąk zakończonych trzema delikatnymi palcami i
jednym grubszym kciukiem, o hakowatych szponach sterczących ze środkowego czło-
nu. Drugi i trzeci zestaw kończyn tworzyły nogi, każda para innego rodzaju. Nogi
„środkowe” łączyły się z ciałem w miejscu, gdzie człowiek miałby żebra. Dłuższe i
znacznie mocniej zbudowane niż pozostała para, kazały myśleć o długich stokach i
dzikich kopniakach, jakie istota mogłaby zapewne wymierzać podczas walki. Ostatniej
pary kończyn z pewnością nie można było nazwać szczątkowymi, podtrzymywały bo-
wiem brzuch Vratiksa. Przypominały Wedge'owi przypory ładownicze X-winga -
przydatne, gdy zachodziła potrzeba, skonstruowane jednak tak, by można je było zło-
żyć i schować, gdy się ich nie używa. Ciało Hirfa wydawało się jednolicie szare, ale
Wedge przypisał to raczej słabemu światłu w ładowni. Pazury na przedramionach były
czarne, miały jednak jaśniejsze plamki, z czego Wedge wysnuł wniosek, że ich czerń
była rezultatem jakiegoś zabiegu kosmetycznego.

- Miło mi cię poznać, Qlaernie Hirf. - Wedge uśmiechnął się i wyciągnął rękę do

Vratiksa.

Qlaern również wyciągnął rękę w kierunku dłoni Wedge'a i dalej, zbliżając jaku

jego twarzy. Koniuszkami palców musnął policzek komandora. Skóra istoty, wbrew
temu, czego się spodziewał Wedge, nie była zimna i twarda jak zbroja, lecz sucha i
ciepła. Choć wyczuwał pod nią mocny egzoszkielet, ten ciepły dotyk sprawił, że istota
wydała się Wedge'owi nieco mniej obca.

Mirax wyciągnęła rękę i pogłaskała Qlaerna po stawie kolanowym przednich nóg.
- Vratiksowie uważają zarówno dźwięki, jak i obrazy za zwodnicze. Jak twierdzą,

wzrok i słuch w momencie percepcji dają świadectwo przeszłości. Jedynie dotyk prze-
kazuje informacje o stanie rzeczy z tej samej chwili, gdy je odbierasz.

- Interesująca metoda. - Wedge uścisnął ramię Vratiksa ponad zakrzywionymi kol-

cami.

- Qlaernie, czy to ty byłeś tym agentem Ashernów, który przekazał nam informa-

cje o miejscu przechowywania transportu bacty przejętego przez Zsinja?

- To my jesteśmy odpowiedzialni za to zdarzenie. - Qlaern przechylił głowę naj-

pierw na prawo, a potem na lewo. - Wolelibyśmy przekazać bactę bezpośrednio wam,

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

73
ale było to niemożliwe. Nie jesteśmy aż tak zamożni, by móc ofiarować nasz dar w taki
sposób, jak byśmy sobie życzyli.

Wedge zmarszczył czoło.
- Nie jestem pewien, czy rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć.
Mirax poklepała swoją skrzynkę.
- Siadaj, Wedge. Sprawa jest skomplikowana. Wedge przycupnął obok niej.
- Czyja na pewno chcę to usłyszeć?
- Jeśli nie wszystko, to na pewno część. - Mirax uśmiechnęła się. - Przynajmniej

tak mi się wydaje.

Qlaern rozsunął nieco przednie nogi, opuszczając głowę do poziomu ich twarzy.
- Znacie nasz świat.
- Trochę. Thyferra jest planetą położoną w systemie Polith, o dość umiarkowanej

temperaturze i idealnych warunkach dla rolnictwa. To tam produkowana jest bacta,
rozprowadzana następnie przez dwa koncerny, Zaltin i Xucphra, mające monopol na
handel tym towarem. Są to korporacje o zdecydowanie feudalnym charakterze, planetą
rządzą de facto ludzie, choć większość mieszkańców stanowią Vratiksowie.

Głowa Vratiksa zakołysała się na końcu szyi.
- Dobrze. Nie wiecie tyle co ona, która zwie się Mirax, ale sporo.
- Proszę, powiedz mi to, czego nie wiem.
- Nie mamy na to dość czasu, jak sądzimy. -Qlaern odchylił głowę, wydając jed-

nocześnie przeciągły świst.

Wedge spojrzał na Mirax.
- Co to było? Sarkazm? Śmiech?
- Tak myślę.
- Wybaczcie nam, ale zbyt często przekonujemy się, że ludzie co innego myślą, a

co innego mówią.

- Rozumiem, w takim razie powiedz mi to, co twoim zdaniem powinienem wie-

dzieć.

- To już lepiej. - Vratix położył dłoń na kolanie Wedge'a. - Lecznicze właściwości

bacty zostały odkryte za czasów Starej Republiki. Dla wszystkich stało się jasne, że jest
to cudowne lekarstwo na wiele chorób i niedomagań. Korporacje, które obecnie kontro-
lują Thyferrę i bactę, miały niskie zyski, ale kompensowały to sobie skalą sprzedaży.
Zbudowały wiele fabryk na orbicie, wszystkie licencjonowane, wszystkie z verachena-
mi Vratiksów nadzorującymi ostatnie etapy produkcji, niezależnie od tego, gdzie były
zlokalizowane. Ówczesna koncepcja polegała na pokonaniu konkurencji poprzez pro-
dukowanie bacty lepszej jakości i taniej niż ktokolwiek inny.

- To znaczy, że kiedyś na rynku bacty panowała konkurencja?
- Znacznie dłużej niż obecne monopole, ale działo się to jeszcze przed waszym

urodzeniem. Wojny Klonów uświadomiły wszystkim jedno: dostateczna ilość bacty
pozwalała wyleczyć nawet najciężej rannych żołnierzy i zminimalizować ryzyko od-
rzucenia mechanicznych protez. Dzięki temu można ich było przywracać do walki,
oszczędzając wojskowym kosztów szkolenia nowych wojowników. Jako pilot wiecie
dobrze, jak drogie jest szkolenie, więc korzyść była oczywista.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

74

- Znam też wielu pilotów, nie wyłączając mnie samego, którzy zawdzięczają swoje

życie kuracji bactą.

- Właśnie. - Qlaern z powagą pokiwał głową. - Imperator uznał, że jedyną grupą,

która powinna mieć zagwarantowany dostęp do zasobów bacty, powinni być wojskowi.
Systematycznie dławił mniejszych producentów na korzyść koncernów Zaltin i Xuc-
phra. Koncerny te zaczęły osiągać większe zyski dzięki temu, że ceny ustalał rynek,
wykorzystując jednocześnie żołnierzy Imperium do wyeliminowania niezależnych ho-
dowców i wyłapania wszystkich verachenów oraz odstawienia ich z powrotem na Thy-
ferrę.

Wedge zmarszczył czoło.
- Już dwukrotnie użyłeś słowa „veracheni”.
- My jesteśmy verachenami. - Qlaern poklepał dłonią środkową część tułowia. -

Bacta jest produktem organicznym stanowiącym mieszankę alazhi z kavamem. Kavam
z kolei robi się z wielu innych składników. Alazhi, jako roślina hodowlana, ma różną
moc w zależności od miejsca, w którym rośnie, składu gleby, opadów, a nawet sponta-
nicznych mutacji. Veracheni nadzorują proces łączenia tych substancji, który w efekcie
daje bactę. Każda partia ma pewną minimalną moc, czasem jednak udaje się otrzymać
produkt o wyjątkowej mocy, którego działanie jest silniejsze niż całej reszty. Taka wła-
śnie jest partia bacty, którą ofiarujemy ci w darze.

- W darze? - Wedge nakrył dłonią rękę Qlaerna. - Nie chciałbym, żebyś uznał

mnie za tępego, ale chyba założyłeś, że wiem o pewnych faktach, o których w rzeczy-
wistości nie mam pojęcia.

- Wybacz nam. Postąpiliśmy niemądrze.
- To po części moja wina, Wedge. - Mirax dołożyła swoją dłoń do piramidy utwo-

rzonej przez Wedge'a. - Vratiksowie nie są wprawdzie umysłem zbiorowym, ale zdaje
się, że. członkowie grupy, która długo pozostaje w bezpośredniej bliskości, potrafią
wymieniać się pewnymi warstwami myśli. Słowo „verachen” właściwie oznacza liczbę
mnogą. Obecny tu Qlaern, jako nadzorca procesu wytwarzania bacty, ma podwładnych,
którzy działają niemal jak zdalnie sterowane części jego samego, odbierając i przekazu-
jąc polecenia na poziomie pozazmysłowym. Qlaern mógł odnieść wrażenie, że ty i ja
potrafimy podobnie dzielić myśli.

- W takim razie ty wiesz, o czym on mówi?
- Tak mi się wydaje. Nawiasem mówiąc, Qlaern to właściwie nie „on”. Vratikso-

wie mogą zarówno płodzić, jak i wydawać na świat młode, w zależności od tego, na
jakim etapie swojego życia się znajdują, a żyją długo. Gdy Qlaern wspominał o Woj-
nach Klonów, mówił z własnego doświadczenia.

- Serio? - Wedge uśmiechnął się. - W takim razie wyjaśnisz mi, o co chodzi z tym

darem?

- Jasne, jeśli Qlaern nie ma nic przeciwko temu.
- Będziemy wam wdzięczni za pomoc.
Mirax wzięła głęboki oddech.
- Vratiksowie składają ci w darze bactę i wszystko, co się z tym wiąże.
- Dlaczego mnie?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

75

Qlaern poruszył czułkami.
- Wasza sława dotarła także do nas. Jesteście znani jako uczciwy i mądry czło-

wiek, który ceni lojalność. Cenimy ją także i my.

Wedge zmrużył oczy.
- Bardzo mi miło, ale nadal nie rozumiem. Co będą z tego mieli Vratiksowie?
Vratix skłonił głowę w stronę Mirax.
- To musicie wyjaśnić wy, bo zrobicie to lepiej niż my.
Mirax przytaknęła, a potem znów nabrała powietrza w płuca.
- Vratiksowie ofiarowują bactę tobie, ponieważ chcą, żebyś ty, Wedge Antilles,

reprezentował ich przed Radą Tymczasową. Chcą przyłączyć się do Nowej Republiki.

- Co? - zaskoczenie Wedge'a, wywołane propozycją reprezentowania Vratiksów,

w jednej chwili przerodziło się w przeczucie katastrofy. Thyferra była jedynym do-
stawcą bacty, a przez cały okres wojny domowej zachowywała neutralność. Panowało
powszechne przekonanie, że dzięki temu Thyferranie mogą doić zarówno Imperium,
jak i Sojusz, maksymalizując swoje zyski, póki szaleje wojna. Żeby zadowolić Thyfer-
rę, Sojusz przyjął nawet dwoje Thyferran -przedstawicieli koncernów Zaltin i Xucphra
- do Eskadry Łotrów. Bror Jace, pilot reprezentujący koncern Zaltin, zginął w walce
przeciw Imperium. Erisi Dlarit, również z Thyferry, nadal latała w eskadrze, a w
Ashernach widziała krwiożerczych, barbarzyńskich terrorystów.

I w tym tkwi problem, pomyślał Wedge. Jeśli Nowa Republika w jakikolwiek spo-

sób uzna Ashernów, rząd thyferrański zareaguje szybko i ostro. Wszelkie próby uzy-
skania od kartelu bacty - niezależnie od podejmowanych nieoficjalnymi kanałami sta-
rań Erisi - będą skazane na niepowodzenie. A jeśli dostawy bacty ustaną, wirus Krytos
zdziesiątkuje ludność Coruscant, a możliwe, że rozprzestrzeni się na inne światy, zabi-
jając miliardy kolejnych ofiar.

Ale jeśli odmówię... co wtedy? Wedge spojrzał na Qlaerna.
- Ta bacta, którą nam ofiarujecie... chyba wszystko z nią w porządku, co? Nie mu-

sicie nic do niej dodawać, by zaczęła działać, więc jeśli odmówię waszej prośbie, mogę
mieć pewność, że nie okaże się bezużyteczna czy wręcz szkodliwa?

Qlaern z trzaskiem otworzył i zamknął szczęki.
- Zdarzyło się raz, że veracheni zanieczyścili bactę. Powody takiego działania były

słuszne, ale skutki okazały się nie do przyjęcia. Vratiksowie proszą was o pomoc, ale
nie mogą robić tego kosztem waszych ludzi. Bacta jest naszym darem. Jest nim również
ten verachen.

- Jak to?
- Przybyliśmy tu, na Coruscant, bo wiemy, że nie możecie narażać swoich ludzi,

podejmując się przedstawienia naszej sprawy. Jako veracheni znamy sposoby miesza-
nia i podnoszenia skuteczności również innych substancji, nie tylko bacty. Przybyliśmy
tu, by zbadać wirusa Krytos i powstrzymać go.

- Ale wirus może was zabić!
Qlaern wzruszył ramionami.
- By pokonać wielkie zło, trzeba podjąć wielkie ryzyko. Wiecie o tym.
Wedge uśmiechnął się.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

76

- Wiem. Wasza oferta jest niezwykle hojna, ale nie mogę w tej sprawie działać

sam. Muszę porozmawiać z pewnymi ludźmi.

Mirax uniosła brew.
- Ale chyba nie z radą?
- Nie, nie z radą, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Tak naprawdę mam do wyboru

tylko jedną osobę: generała Crackena. Jeśli ktoś się dowie o obecności Qlaerna albo
Erisi zorientuje się, że pracują dla nas Vratiksowie, Thyferra dowie się o tym równie
szybko i będzie po nas. Cracken jest w stanie zapewnić odpowiednie środki bezpie-
czeństwa i wszystko, czego Qlaern będzie potrzebował do pracy.

Mirax uśmiechnęła się.
- I może to odwróci jego uwagę od procesu Tycha.
- Niewykluczone. Vratix zasyczał przeciągle.
- Cenny to balsam, co koi więcej niż jedną ranę.
- Święte słowa. - Wedge wstał i poklepał Vratiksa po obu ramionach. - Cieszę się,

że tu jesteś, Qlaernie Hirf, bo mamy tu wiele ran i zdecydowanie za mało balsamu. Jeśli
uda ci się osiągnąć cokolwiek więcej oprócz tego, co już dokonałeś, by powstrzymać
wirusa Krytos, z przyjemnością będę waszym orędownikiem przed radą, a jeśli trzeba,
nawet przed Thyferrą.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

77

R O Z D Z I A Ł

13

Dreszcz przebiegł Nawarę Vena aż po koniuszki jego lekku, wprawiając je w dy-

got. Zaczerwienił się - a właściwie zaniebieszczył - od szarych policzków po białka
oczu. Jeśli nie będę lepiej nad sobą panować, pomyślał, to Tycho przepadł. Odrzucił
głowoogony do tyłu, by ich końce wisiały poniżej poziomu stolika obrony. Nie ma
powodu, pomyślał, dawać przeciwnikowi poznać, że się denerwuję.

Nie mógł jednak zaprzeczyć, że jest niespokojny. Proces odbywał się w starym

imperialnym Pałacu Sprawiedliwości. Wysoko sklepione sufity pokrywały wypolero-
wane tafle czarnego marmuru poprzecinanego białymi żyłkami, przez co sala robiła
wrażenie otwartej na nocne niebo. Również z czarnego marmuru zrobiono ławę sę-
dziowską, co nadawało jej złowieszczy wygląd, przywodząc Nawarze na myśl gmach
Pałacu Imperialnego.

Reszta wystroju sali była wykonana z nierdzewnej stali, ferrobetonowych odle-

wów i okładzin z duraplastu. Choć ich formy gładko wpasowywały się w kształty ka-
miennych bloków, całość robiła wrażenie sztuczne i dziwnie sterylne. Nic tu nie skłania
do współczucia oskarżonym, pomyślał Ven. Rozejrzał się po górnej galerii i krzesłach
na sali sądowej, wypełnionych ludźmi, którzy domagali się sprawiedliwości.

W ich mniemaniu, pomyślał, sprawiedliwość oznacza wystrzelenie mojego klienta

prosto w słońce. Admirał Ackbar przystał na wniosek Nawary, by przebiegu procesu
nie transmitowano na HoloNecie bezpośrednio. Choć prawdopodobnie wiadomości o
procesie i tak już zszargały reputację Tycha, transmisja na żywo mogła jeszcze mocniej
podburzyć ludzi i narobić szkód. Już i tak wiele osób zapytało Nawarę, jak to możliwe,
że broni człowieka, i można się było spodziewać, że sprawy potoczą się jeszcze gorzej,
jeśli cala galaktyka będzie mogła śledzić przebieg procesu.

Dyskusja na temat transmisji była przedmiotem sesji wykonawczej Rady Tymcza-

sowej. Borsk Fey’lya próbował przekonywać, że sprawiedliwość wymierzana w sposób
niejawny stanowiłaby kontynuację polityki Imperium. Nawara odbił piłeczkę, zauważa-
jąc, że transmitowany publicznie proces straciłby jakiekolwiek pozory sprawiedliwości,
przeradzając się w program rozrywkowy, w którym stawką byłoby życie człowieka.
Argumentował, że sposób, w jaki Republika przeprowadzi proces, będzie równie ważny

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

78

jak jego wynik, bo gdyby dostrzeżono choćby cień niesprawiedliwości, natychmiast
stałoby się to podstawą niezadowolenia i protestów.

A więc w końcu, pomyślał Nawara, zgodzili się z Ackbarem, by ograniczyć się do

krótkich relacji w wiadomościach. To niewiele, ale zawsze coś. Potrząsnął głową. Jeśli
skopię obronę, to przynajmniej nie od razu będzie o tym wiadomo.

Naprzeciw niego, zza stołu oskarżenia, wstała komandor Halla Ettyk. Smukła i

wysoka, miała władczy wygląd, który sugerował, że należało się z nią liczyć. Czarne
włosy nosiła splecione w gruby warkocz, podobnie jak ostatnimi czasy księżniczka
Leia. Uczesanie podkreślało mocną linię szczęki. W brązowych oczach Halli, gdy na
niego spojrzała, zobaczył groźne błyski, ale po chwili całą uwagę skierowała na człon-
ków trybunału.

- Jeśli sąd pozwoli, chcemy wezwać pierwszego świadka. Ackbar przytaknął.
- Bardzo proszę, pani komandor.
- Oskarżenie wzywa porucznika Pasha Crackena.
Nawara wcisnął kilka klawiszy notesu komputerowego, wczytując zeznanie, zło-

żone wcześniej przez Pasha. Przebiegł wzrokiem rylothańskie pismo, ale zrobił to tylko
po to, by ukryć zaskoczenie na wiadomość, kogo Ettyk wybrała na pierwszego świadka.
Spodziewał się, że zacznie od Ielli Wessiri albo generała Crackena, by powiązać Tycha
z Wywiadem Imperialnym. Wzywając zamiast tego Pasha, wyraźnie chciała zacząć od
ustalenia że Tycho miał motyw, środki i okazję, by zabić Corrana, a dopiero potem
przejść do szerszej perspektywy, czyli do zarzutu zdrady.

Powinienem był się zorientować, pomyślał. Ponieważ publiczna wrzawa spowo-

dowana była głównie zarzutem zdrady, spodziewał się, że tę samą perspektywę przyj-
mie komandor Ettyk, przedstawiając materiał dowodowy. Sądził, że pokaże dowody
zdrady, a potem będzie chciała wykazać, że zamordowanie Corrana było konieczne, by
tę zdradę ukryć. Podchodząc do sprawy z drugiej strony i przedstawiając dowody na
morderstwo, kwestię zdrady wprowadzała niejako bocznymi drzwiami, a dowody na
poparcie tego zarzutu miały tylko wzmocnić fakty, które miała udowodnić wcześniej.

- Możemy się pożegnać z naszą dotychczasową linią obrony - mruknął Nawara.
Tycho pochylił się w jego stronę, podczas gdy Pash podchodził do stanowiska

świadków i składał przysięgę.

- Co masz na myśli?
- Mają mnóstwo dowodów poszlakowych, by wykazać, że zabiłeś Corrana. Nawet

Emtrey zdołałby przekonać trybunał złożony z robotożerców, że faktycznie mogłeś to
zrobić. Mógłbym zasiać wątpliwości w głowach sędziów, wykazując, jak wiele innych
osób miało powód i okazję, ale trybunał będzie bardzo surowy. -Nawara zmrużył różo-
we oczy. - Miałem nadzieję, że na początek będę musiał rozprawić się z zarzutem zdra-
dy, bo to słabszy zarzut, ale niestety będziemy musieli najpierw zająć się czymś innym.

Tycho uśmiechnął się.
- Wyciągniesz mnie z tego.
- Wyciągnę.
Komandor Ettyk wyszła zza stolika oskarżenia pewnym krokiem drapieżnika ta-

opari polującego na ofiarę.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

79

- Poruczniku Cracken, opis przebiegu pańskiej służby został dołączony do akt

sprawy, pominę więc pochwały i nagrody, które otrzymał pan w służbie Sojuszu.
Chciałabym jednak, by wrócił pan myślą do wydarzeń tamtej nocy, które doprowadziły
do zajęcia Coruscant przez nasze siły. Czy mogę zaczynać?

- Proszę. - Pash kiwnął głową tak gwałtownie, że na czoło opadł mu rudy lok.
- Doskonale. - Ettyk obdarzyła go uprzejmym uśmiechem. -Gdzie pan wówczas

był?

- Tu, na Coruscant.
- Pański pobyt na Coruscant był częścią misji przydzielonej Eskadrze Łotrów, czy

tak?

- Zgadza się.
- Czy jednym z elementów misji była obecność na Coruscant kapitana Celchu?
Pash pokręcił głową.
- Znam tylko swoje rozkazy, pani komandor. Nie było w nich żadnej wzmianki o

zadaniach przydzielonych kapitanowi Celchu.

- A zatem w momencie, gdy opuszczał pan bazę, by udać się na Coruscant, gdzie

według pana przebywał kapitan Celchu?

- Sprzeciw! - Nawara wstał. - Pytanie bez związku, a ponadto oskarżenie nie

przedstawiło dowodów, że świadek jest w stanie na nie odpowiedzieć.

Admirał Ackbar powoli pokiwał głową.
- Sprzeciw podtrzymany. Przypuszczenia porucznika Crackena są bez związku ze

sprawą, komandor Ettyk.

- Tak jest, panie admirale.
- A pan, mecenasie Ven, nie musi mnożyć sprzeciwów. Zajmiemy się nimi po ko-

lei, zrozumiano?

Nawara przytaknął.
- Przyjąłem upomnienie sądu i będę o nim pamiętał. - Wrócił na miejsce i spróbo-

wał uspokoić oddech. Nie wygrasz tej sprawy już przy pierwszym świadku, pomyślał.
Musisz być czujny, ale ostrożny.

- Poruczniku Cracken, był taki moment podczas operacji na Coruscant, gdy cały

personel eskadry spotkał się w jednym miejscu, czy tak?

- Tak.
- A kapitana Celchu nie było wśród tych osób?
- Nie, nie było go.
- Ale mieliście o nim wiadomości? Pash odchylił się na oparcie krzesła.
- Tak.
- Jedna z nich mówiła o ataku admirała Zsinja na bazę na Noquivzorze, który

zdziesiątkował personel Eskadry Łotrów, a Tycho Celchu był wymieniany wśród zagi-
nionych.

- Tak.
- Kto przekazał tę wiadomość?
- Komandor Antilles.
- Usłyszawszy ten meldunek, co pan pomyślał o kapitanie Celchu?

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

80

Pash spuścił wzrok, przyglądając się własnym dłoniom.
- Pomyślałem, że nie żyje. Został wymieniony jako zaginiony w akcji, ale czło-

wiek uczy się, że zwykle oznacza to „martwy”, tyle że nie znalazło się dość szczątków,
by potwierdzić identyfikację ciała. Spodziewałem się, że niedługo otrzymamy informa-
cję o jego śmierci.

Ettyk złączyła dłonie za plecami.
- To nie była jedyna wiadomość o kapitanie Celchu, którą pan wówczas usłyszał,

zgadza się?

- Tak.
- Kto jeszcze o nim wspominał?
- Porucznik Horn.
- I co porucznik Horn powiedział na temat kapitana Celchu?
- Sprzeciw. Świadek jest pytany o pogłoski.
- Zgłaszam wyjątek, admirale: oświadczenie, które powtórzy porucznik Cracken,

zostało wypowiedziane wbrew interesom Horna.

- Co takiego? - Nawara Ven rozdziawił usta ze zdumienia. - Jakim cudem to, co

Corran powiedział o oskarżonym, mogło być wbrew interesom Corrana?

Ettyk uśmiechnęła się.
- Porucznik Horn szczycił się swoimi talentami obserwacyjnymi, a opowiadając tę

historię, przedstawił siebie w niekorzystnym świetle. Biorąc pod uwagę jego autorytet
w eskadrze, było to wbrew jego interesom.

- Panie admirale, to rażące nadużycie wyjątku od zakazu powtarzania pogłosek.
- Ta historia i tak wypłynie, mecenasie. Komandor Antilles opisał ją w swoim ra-

porcie z waszej operacji na Coruscant.

Wargi Nawary w odruchowym grymasie odsłoniły ostre zęby, dając komandor Et-

tyk okazję do podziwiania ich w pełnej okazałości.

- Jeśli chce pani, by ta historia wypłynęła, bardzo proszę, ale niech pani wprowa-

dzi ją jak należy i powołuje świadków w odpowiedniej kolejności. - Powiedział Ven,
dodając w duchu: może i uda ci się wywołać tę sprawę, ale nie zamierzam ci tego uła-
twiać.

Admirał Ackbar pochylił głowę, by krótko skonsultować się z generałem Madi-

nem, po czym wyprostował się i zdecydował:

- Sprzeciw oddalony.
Nawara poczuł drżenie swoich lekku.
- Panie admirale, to daje mi podstawy do apelacji.
- Możliwe, mecenasie Ven, jednak decyzja pozostaje w mocy. -Ackbar wskazał na

świadka. - Poruczniku Cracken, proszę przekazać sądowi, co powiedział Corran Horn,
najdokładniej jak pan pamięta.

Pash pokiwał głową, marszcząc czoło.
- Corran powiedział, że widział Tycha na Coruscant tego samego dnia, gdy admi-

rał Zsinj zaatakował Noquivzor.

- A co według niego robił kapitan Celchu, gdy porucznik Horn go zobaczył?
- Rozmawiał z kimś w knajpie.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

81

- Z kim rozmawiał?
- Sprzeciw! Pytanie wymaga wyciągnięcia wniosku na podstawie nieudowodnio-

nych faktów.

- Pani komandor, proszę przeformułować pytanie.
- Dobrze, panie admirale. - Ettyk zerknęła na Nawarę, po czym przeniosła wzrok

na Pasha. - Kto, według porucznika Horna, rozmawiał z kapitanem Celchu?

- Corran powiedział, że Kirtan Loor, ale...
- To wszystko, poruczniku, dziękuję.
- Ale...
Admirał Ackbar spojrzał z ławy sędziowskiej na Pasha.
- Jestem pewien, że mecenas Ven pozwoli panu dokończyć odpowiedź, gdy sam

będzie pana przesłuchiwał.

- Tak jest, proszę pana.
- A teraz, poruczniku, chciałabym, by przypomniał pan sobie, kiedy zobaczył pan

kapitana Celchu znowu, już po meldunku o jego śmierci.

- Trzy tygodnie temu. Pojawił się, ratując nas przed szturmowcami, którzy omal

nas nie zabili.

- Czy jego obecność kazała panu zmienić zdanie o tym, co powiedział porucznik

Horn?

- Nie, raczej nie.
- Nie? - Ettyk spojrzała na niego ostro. - Powiedziano panu, że kapitan Celchu

zginął, a jednak zobaczył go pan ponownie żywego. Dowiedział się pan, że istotnie był
on na Coruscant w tym czasie, gdy Horn twierdził, że go widział. Czy to nie wystarczy-
ło, by zaczął się pan zastanawiać nad tym, co właściwie Horn zobaczył?

- Byliśmy wtedy bardzo zajęci. Sytuacja była desperacka. Nie myślałem o rze-

czach, o których nie musiałem myśleć.

- Nawet przez chwilę? Mimo że pańskie rozkazy obejmowały środki ostrożności,

które miały uniemożliwić zdrajcy w waszych szeregach przekazanie informacji źró-
dłom imperialnym?

- To normalne w przypadku tajnej misji.
- Ale musiał pan chyba zastanawiać się, czy naprawdę jest wśród was zdrajca,

prawda?

- Nie.
- Nie? - Ettyk uniosła głowę. - Jest pan przyjacielem kapitana Celchu?
Pash zawahał się.
- Jestem w jego eskadrze. Znamy się. Wiem, czego dokonał. Uratował mi życie.
- Więc uważa pan, że jest pan mu coś winien?
- Powiedziałem, że uratował mi życie.
- I nie chce pan zeznawać przeciw niemu?
- Nie chcę. - Odpowiedź była pewna i zdecydowana.
- Nawiasem mówiąc, stawił się pan na rozprawę tylko dlatego, że wysłałam panu

oficjalne wezwanie, zgadza się?

- Tak.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

82

Oskarżycielka spojrzała w stronę ławy sędziowskiej.
- Proszę o pozwolenie, by uznać świadka za nieprzychylnego. Nawara skrzywił

się.

- Niedobrze.
- Dlaczego? - zapytał szeptem Tycho.
- Przy przesłuchaniu przez stronę, która powołała danego świadka, pytania powin-

ny być otwarte i nie naprowadzające. Dopiero podczas przesłuchania przez stronę prze-
ciwną można naprowadzać świadka na odpowiedzi, które chce się usłyszeć. - Nawara
podrapał się po szyi. — Świadek zmuszony do odpowiedzi zawsze pozostawia wraże-
nie, że coś ukrywa, więc nawet najbardziej niewinne pytania wydają się obciążające.
Pash stara się odwalić za mnie moją robotę, ale w rzeczywistości tylko utrudnia mi
zadanie.

Ackbar machnął ręką w kierunku komandor Ettyk.
- Wyrażam zgodę na traktowanie porucznika Crackena jako świadka nieprzychyl-

nego.

- Dziękuję, admirale. - Ettyk uśmiechnęła się. - Poruczniku Cracken, jest pan inte-

ligentnym człowiekiem. Uczęszczał pan do Imperialnej Akademii Wojskowej pod fał-
szywym nazwiskiem, posługując się tożsamością, którą spreparował dla pana ojciec,
prawda?

- Tak.
- A podczas operacji na Coruscant również występował pan pod fałszywym na-

zwiskiem?

- Tak.
- Ma pan zatem pewne pojęcie o tym, jak to jest, kiedy się działa potajemnie we

wrogim otoczeniu, podobnie jak każdy szpieg?

- Tak.
- Czy nie byłoby rzeczą naturalną dla tak inteligentnej osoby jak pan wykorzystać

to, czego się pan nauczył, by spróbować wykryć ślady działania szpiega, który znalazł
się wśród was?

- Możliwe.
- I tak było faktycznie, prawda, poruczniku? - Halla Ettyk rozłożyła ręce. - Oceniał

pan kolegów i zastanawiał się, na ile może im pan zaufać, prawda?

Mars na czole Pasha pogłębił się.
- Tak.
- A kapitan Celchu zajmował wysokie miejsce na pańskiej liście podejrzanych, czy

nie tak?

- Na skali od jednego do nieskończoności dałem mu pięć punktów.
- To więcej niż dał pan komukolwiek innemu, zgadza się?
- Mówi to pani tak, jakby w tym było coś złego.
- Wnoszę o wykreślenie tej wypowiedzi. To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Zgadzam się. - Ackbar znów spojrzał w dół na Pasha. - Proszę odpowiedzieć na

pytanie, poruczniku.

- Kapitanowi Celchu dał pan najwięcej punktów w tym rankingu, zgadza się?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

83

Pash przytaknął z wyraźną niechęcią.
- Tak.
- Dziękuję. A teraz przejdźmy do pewnej nocy, dwa tygodnie temu. Przygotowy-

wał się pan do misji, która miała pomóc nam w zajęciu Coruscant?

- Tak.
- Na czym miała polegać ta misja?
- Pięcioro z nas miało osłaniać pozostałych członków eskadry, których zadaniem

było wyeliminowanie planetarnych tarcz.

- W tym celu potrzebne wam były myśliwce?
- Tak.
- I mieliście je?
- Tak.
- Skąd?
Pash nabrał głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc.
- Kapitan Celchu kupił je podczas swojego pobytu tu, na Coruscant.
- I nawet latał jednym z nich, czy nie tak?
- Tak, podczas misji, kiedy uratował nam życie.
Ettyk wróciła do stolika oskarżenia i zajrzała w notes komputerowy. Iella Wessiri

odwróciła się twarzą do niej.

- Czy tamtej nocy był pan świadkiem rozmowy pomiędzy kapitanem Celchu a

Corranem Hornem?

- Tak. Nie byłem jednak stroną tej rozmowy.
- Ale podsłuchał ją pan? - Ettyk odwróciła się, przewiercając świadka wzrokiem.
Pilot zwiesił głowę.
- Tak.
- Czy słyszał pan, jak kapitan Celchu mówił porucznikowi Hornowi, że sprawdził

myśliwiec, którym tamten miał lecieć?

- Tak.
- I słyszał pan, jak porucznik Horn groził, że postara się udowodnić kapitanowi

Celchu zdradę, gdy tylko wróci z misji?

- Tak. - W głosie rudego mężczyzny pojawiło się znużenie. Pani prokurator

uśmiechnęła się.

- I co kapitan Celchu odpowiedział na tę pogróżkę?
- Powiedział, że nie obawia się wyników dochodzenia Corrana.
- Tak jakby wiedział, że takiego dochodzenia nie będzie? Nawara zerwał się z

krzesła.

- Sprzeciw! Pytanie wymaga spekulacji i jest stronnicze.
- Sprzeciw podtrzymany.
Ettyk odwróciła się i kiwnęła głową w stronę Nawary.
- Świadek jest pański.
Nawara zawahał się chwilę. Dowody, które przedstawiła do tej pory Halla Ettyk,

nie były zaskakujące i miały charakter poszlakowy. Jedyne, co wydostała z Pasha, to to,
że był świadkiem ostrej wymiany zdań pomiędzy Corranem a Tychem. Od tego chciała

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

84

przejść do motywu, a niektóre uwagi miały świadczyć o tym, że Tycho miał okazję
majstrować przy myśliwcu Corrana, ale wobec braku „Łowcy Głów” nie było dowo-
dów, że faktycznie to zrobił.

Jedyne, co Ven mógł zrobić podczas własnego przesłuchania, to poprosić Pasha o

przytoczenie wyjaśnień Tycha w sprawie jego domniemanego spotkania z Kirtanem
Loorem. Tycho wyjaśnił, że rozmawiał wtedy z Durosem Lai Nootką handlarzem, a nie
z Loorem. Nawara wiedział, że Ettyk zgłosi sprzeciw, uznając, że byłaby to informacja
z drugiej ręki. Jeżeli nie uda mu się wezwać na świadka Lai Nootki - albo Tycha - cała
ta kwestia nie będzie miała szans wypłynąć.

Chyba że wezwę Kirtana Loora, który wyprze się rozmowy z Tychem! - pomyślał

nagle. Uznał, że szanse na to są równie nikłe jak możliwość, że Imperator wstanie z
grobu i udzieli Rebeliantom, wszystkim razem i każdemu z osobna, imperialnego prze-
baczenia.

- Mecenasie Ven?
Nawara spojrzał w górę na admirała Ackbara.
- Przepraszam. Nie mam w tej chwili żadnych pytań do tego świadka - powiedział

i usiadł.

- Doskonale. Komandor Ettyk, może pani wezwać następnego świadka.
Halla Ettyk ponownie wstała.
- Oskarżenie wzywa na świadka Erisi Dlarit.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

85

R O Z D Z I A Ł

14

Corran Horn czuł się równie niezdarny jak Trandoshanin, który wlókł go koryta-

rzem ośrodka przesłuchań. Zastrzyk, który zaaplikował mu robot medyczny jeszcze w
izolatce, zaczynał działać. Corran zdawał sobie sprawę, że specyfik składał się w dużej
części ze skirtopanolu i że powinien się tym martwić. Jedyny raz, kiedy był pod wpły-
wem skirtopanolu, dawno temu, podczas ćwiczeń w Akademii Służby Ochrony Korelii,
wyznał wszystkie swoje drobne przewinienia z okresu dzieciństwa. Sprawa byłaby
zabawna, gdyby nie to, że jeden z kumpli ojca nadzorował seminarium z technik prze-
słuchiwania i dostarczył jego ojcu pełen tekst spowiedzi Corrana.

Ale Iceheart chyba nie... Kiedy zaczynał tę myśl, dokładnie wiedział, o co mu

chodzi, ale samo wyobrażenie Ysanny Isard wystarczyło, by o tym zapomniał. Corran
wiedział dość, by zorientować się, że narkotyk zaczyna działać jak należy. Jęknął ze
strachu i frustracji, czym zarobił sobie na brutalny cios wymierzony przez strażnika.

Cios i stęchły zapach Trandoshanina w połączeniu ze strachem wywołały w umy-

śle Corrana straszliwe wspomnienia, które zaczęły przemykać w szaleńczym tempie
przez jego głowę. Zobaczył holograficzny obraz maleńkich postaci zawieszonych w
powietrzu przed sobą. Troje z nich - dwóch ludzi i Quarrenka - siedziało w ciemnym
kącie kawiarni. Dwaj mężczyźni -jednym z nich był jego ojciec - byli zatopieni w roz-
mowie. Ze sposobu, w jaki ojciec wycelował palec w niższego mężczyznę i rumieńców
wypływających na jego policzki, Corran poznał, że jest podniecony.

Nagle na hologramie pojawił się Trandoshanin - łowca nagród w szerokiej pelery-

nie zarzuconej na plecy. Jaszczur podszedł do stolika, minął go i szedł dalej, aż Corran
zobaczył, jak jego zielona, pokryta łuską twarz zasłania głowę jego ojca. Trandoshanin
Bossk cofnął się o krok, wsuwając ogniwo energetyczne w komorę karabinu blastero-
wego, który wydobył spod peleryny. Wolno obrócił się na pięcie i ostrzelał trójkę po-
staci za stołem deszczem czerwonych promieni.

Quarrenka niemal eksplodowała w czarną mgłę. Ojciec Corrana, trafiony dwoma strza-

łami w pierś, poleciał na oparcie ławy i zaczął osuwać się na ziemię. W tym samym mo-
mencie drobny człowieczek, z którym rozmawiał, zanurkował pod stół. Na nieszczęście dla
niego strzały Trandoshanina zamieniły stolik w płonące drzazgi i kawałki stopionego meta-
lu. Dostał trzykrotnie w pierś, a czwarty strzał odstrzelił mu tył głowy.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

86

Corran zobaczył teraz na obrazie samego siebie. Nagle, bez żadnego przejścia, nie

wiadomo skąd. Po prostu tam był, klęczał w kałuży krwi, otoczony płonącymi szcząt-
kami stolika. W ramionach trzymał ciało ojca. Starł szczątki Quarrenki z jego twarzy
jakąś szmatą, cały czas mając nadzieję, że za chwilę ojciec otworzy oczy i powie, że nic
mu nie jest.

Dwie sczerniałe dziury w klatce piersiowej wydawały się patrzeć na niego. Po-

czątkowo przypominały mu ukąszenia żmii, nagle jednak łypnęły jak oczy. Jedno
zmieniło kolor na lodowato niebieski, drugie zapłonęło wulkaniczną czerwienią. Świat
zamglił się na chwilę, a potem wszystkie barwy stopiły się w lśniącą biel, jak wtedy,
gdy leciał w nadprzestrzeni.

Nagle ocknął się i zorientował, że stoi przed Ysanną Isard w oślepiającym bielą

pomieszczeniu.

Zmarszczyła brwi.
- To fascynujące, jak każda z sesji twojego przesłuchania kończy się nieodmiennie

wspomnieniami o śmierci ojca. Różni psychiatrzy uznaliby zapewne tę twoją obsesję za
usprawiedliwienie dla niewolniczego trzymania się równie bezużytecznych zasad, jak
szkolenie Jedi. Ja nie.

Corran zamrugał. Nie mógł przypomnieć sobie momentu, gdy wchodził z koryta-

rza do pokoju przesłuchań, ani jak przywiązywano go do stojaka, który podtrzymywał
go w pozycji stojącej. Więzy wokół ramion, klatki piersiowej, pasa, kostek u rąk i nóg
wrzynały się boleśnie w ciało, co uświadomiło mu, że był skrępowany od dłuższego
czasu. Nie pamiętał nic z wyjątkiem sceny śmierci ojca, ale gardło bolało go, jakby
przez dłuższy czas mówił. Albo krzyczał. Albo wył.

Isard odwróciła się, ukazując profil i kiwnęła głową w stronę niewidocznych pod-

władnych za lustrzaną ścianą.

- Na razie wyciągnęłam z ciebie tylko rozmaite pogłoski, które mogłyby najwyżej

postawić w niezręcznej sytuacji koreliański Dyktat, ale o takie informacje nietrudno.
Nie zaszedłeś w szeregach Rebelii na tyle wysoko, byś mógł mi się na coś przydać... - a
przynajmniej tak mi się wydaje. Ale jest oczywiście możliwe, że udało ci się opierać
przesłuchaniu, przynajmniej w pewnych dziedzinach.

Corran potrząsnął głową.
- Dorwałaś niewłaściwego faceta.
- W takim razie muszę chyba zrobić z ciebie właściwego faceta, co? - Zmrużyła

oczy, zirytowana, i przyjrzała mu się ponownie. -Gdyby Gil Bastra nie wysłał cię na
jakieś zapadłe planetki, wcześniej przyłączyłbyś się do Rebelii i zaszedł o wiele dalej w
jej hierarchii. Trafiłbyś pod skrzydła generała Crackena, a wtedy mogłabym z ciebie
wyciągnąć mnóstwo interesujących informacji na jego temat. Z drugiej strony, możli-
we, że umieścił cię w Eskadrze Łotrów, żebyś mógł obserwować Tycha Celchu i od-
kryć jego powiązania ze mną.

- Nie.
- Nie? Cracken na pewno tak zrobił. Musiałeś być jego agentem! Corran uparcie

potrząsnął głową.

- Nie. Nie byłem szpiegiem Crackena.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

87

- Gdybym była bardziej łatwowierna, mogłabym ci nawet uwierzyć. Niestety, potrze-

buję dowodu. - Odsunęła się na bok, przepuszczając Trandoshanina, który pchał przed sobą
urządzenie najeżone sondami i błyskające wielobarwnymi światełkami wskaźników. Sondy
przymocowane były do wypukłych powierzchni, które mogły gładko zamknąć się wokół
Corrana i stojaka, do którego był przywiązany. Kiedy Trandoshanin podsunął urządzenie
bliżej, Corran poczuł woń ozonu. Nie spodobało mu się, gdy usłyszał trzask oznaczający, że
jaszczur umocował obejmy urządzenia wokół jego stóp.

Na widok uśmiechu Isard poczuł gwałtowną chęć, by skurczyć się i umrzeć.
- To odmiana urządzenia, które Darth Vader zbudował do torturowania między in-

nymi Hana Solo na Bespin. Jak wiesz, istoty ludzkie mają receptory nerwowe różnych
rodzajów. To urządzenie zostało zaprojektowane w taki sposób, by pobudzać trzy z
nich; pierwowzór działał tylko na receptory bólu. Przekonałam się jednak, że pobudza-
nie receptorów ciepła i zimna jest niezwykle skuteczne, by wyciągnąć od przesłuchi-
wanych to, co chcę.

Corran chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale zmęczenie i strach nie pozwoliły mu

wystarczająco się skoncentrować.

- A więc zaczynamy, poruczniku Horn. Jeśli tylko powiesz mi to, czego chcę...

- ...nie będę musiała prosić sądu, by uznał panią za nieprzychylnego świadka.
Iella Wessiri niemal współczuła Erisi Dlarit, widząc jak Halla Ettyk próbuje zmu-

sić dziewczynę do współpracy. Analizując przed procesem złożone zeznania, Iella i
Halla zgodziły się, że wszyscy członkowie Eskadry Łotrów będą nieprzychylnie nasta-
wieni i nie zechcą powiedzieć nic przeciwko Tychowi Celchu. Halla postanowiła zatem
powołać ich na świadków jako pierwszych i mieć z głowy, zanim wezwie członków
ekipy dochodzeniowej i innych świadków, by potwierdzili powiązania Tycha z Impe-
rium. Zauważyła, że Nawara Ven też powoła pewnie wszystkich Łotrów na świadków,
ale do czasu, gdy będzie mógł to zrobić, ich pozytywne świadectwa na rzecz Tycha
zrobią na członkach trybunału wrażenie pustych i nieprzekonujących.

- Oficer Dlarit, w jaki sposób dotarła pani na Coruscant dwa tygodnie temu?
Erisi uniosła dumnie głowę, a w jej błękitnych oczach zalśniły buntownicze błyski.
- Corran Horn i ja przylecieliśmy tu przebrani za kuatańskiego telbuna i jego ko-

chankę. Podczas podróży na Coruscant i cały następny tydzień byliśmy razem niemal
bez przerwy. Jesteśmy przyjaciółmi i wiele rozmawialiśmy.

Halla Ettyk pokiwała głową.
- Czy zwierzaliście się sobie?
- Zwierzaliśmy się z wielu rzeczy. - Czarnowłosa kobieta uśmiechnęła się uprzej-

mie. - Trudno jest utrzymać coś w tajemnicy przed osobą, z którą się pozostaje w takiej
bliskości.

- A Corran Horn swobodnie rozmawiał z panią na różne tematy?
- Sprzeciw. Pytanie bez związku ze sprawą.
Iella spojrzała na Nawarę Vena. Drganie koniuszków głowoogonów zdradzało

pewną nerwowość, ale Twi'lek zgłaszał sprzeciw w każdym punkcie, w którym Halla
spodziewała się, że to zrobi. Stwierdziła, że gość ma talent. Nie sądziła, by był w stanie

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

88

wygrać tę sprawę, ale jego decyzja, by nie wzywać Crackena do przesłuchania krzyżo-
wego, zaskoczyła ją.

Spojrzała na admirała Ackbara.
- Staram się ustalić podstawowe fakty, panie admirale. Oficer Dlarit mieszkała z

Corranem Hornem przez znaczną część ostatniego okresu jego życia. Uważam, że dzię-
ki temu ma podstawy, by wydać opinię o jego zachowaniu.

- Sprzeciw odrzucony. Erisi zmarszczyła brwi.
- Dyskutowaliśmy o wielu sprawach dość otwarcie i szczerze.
- Jak scharakteryzowałaby pani warunki, w jakich spędzała pani czas z poruczni-

kiem Hornem?

Thyferrańska pilotka wzruszyła ramionami.
- Widywałam go w warunkach bojowych; był opanowany i w naturalny sposób

przejmował przywództwo. Miał wszystkie cechy bohatera. Spotykałam go również w
normalnych okolicznościach. Potrafił być zabawny i ciepły, i hmm... bardzo atrakcyjny.
Widywałam go w różnych sytuacjach i z różnych stron.

- A tej nocy, kiedy padła Coruscant... jak scharakteryzowałaby pani jego zachowa-

nie?

- Był zaniepokojony i poruszony.
- Jaka była przyczyna jego zdenerwowania? Erisi przygryzła dolną wargę.
- Corran powiedział...
- Sprzeciw! - Nawara Ven wstał. - Informacja z drugiej ręki. Halla Ettyk wystąpiła

do przodu.

- Wysoki Sądzie, proszę o uwzględnienie tego pytania jako wyjątku. Chodzi o wy-

powiedź osoby doprowadzonej do ostateczności.

Twi’lek podszedł do przodu i stanął obok Telli.
- Moja uczona koleżanka na pewno rozumie, że osobę zaniepokojoną i poruszoną

trudno nazwać „doprowadzoną do ostateczności”.

- Sprzeciw podtrzymany.
Nawara uśmiechnął się lekko, wracając do stołu, Halla zaś nachmurzyła się jesz-

cze bardziej.

- Bardzo dobrze. Proszę zatem powiedzieć, czy rozmawiała pani z porucznikiem

Hornem, zanim polecieliście z misją?

- Tak.
- Powiedziała pani, że był zaniepokojony i poruszony. Czy uznała pani ten stan je-

go umysłu za nietypowy?

- Sprzeciw! Oskarżenie naprowadza świadka.
- Proszę przeformułować pytanie, pani komandor.
- Oficer Dlarit, jakie wrażenie zrobił na pani stan umysłu porucznika Horna?
Erisi odsunęła kosmyk włosów za lewe ucho.
- Mogłam zrozumieć, że jest niespokojny. Wszyscy chcieliśmy już w końcu lecieć

i przekonać się, czy nam się uda, czy nie.

- A dlaczego był poruszony?
- To niepodobne do Corrana.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

89

- Czy widziała pani lub słyszała coś, co w pani mniemaniu wyjaśniałoby jego po-

ruszenie?

Pilotka zawahała się.
- Widziałam, jak Corran rozmawiał z kapitanem Celchu. Nie słyszałam, co mówili,

ale widziałam, że rozmawiali. Potem Corran podszedł do mnie.

- I do jakiego wniosku pani doszła?
- Coś w ich rozmowie wyprowadziło Corrana z równowagi.
Iella spojrzała w dół, na notes komputerowy stojący na stole oskarżenia. Halla

wydostała z Erisi wszystko, do czego -jak się spodziewały - skłonna była się przyznać:
świadectwo, że Corran był nieswój po rozmowie z kapitanem Celchu. Kiedy przesłu-
chiwały Erisi w czasie śledztwa, dowiedziały się, o czym rozmawiała z Corranem. Hal-
la byłaby zachwycona, gdyby Erisi mogła powtórzyć to w sądzie, ale procedura zabra-
niała opierania się na pogłoskach. Od razu jednak wiedziały, że powołanie się na wyją-
tek dopuszczający powtórzenie w zeznaniu pogłoski - argumentując, że był to niekon-
trolowany wybuch osoby doprowadzonej do ostateczności - najprawdopodobniej nie
przejdzie.

Halla uśmiechnęła się do Nawary.
- Świadek do pańskiej dyspozycji.
Twi'lek wstał.
- Oficer Dlarit, ile czasu upłynęło między wzmiankowaną tutaj rozmową z Corra-

nem Hornem a waszą poprzednią rozmową?

- Około godziny.
- Zeznała pani przed chwilą, że widziała, jak Corran rozmawiał z kapitanem Cel-

chu. Czy zauważyła pani, by porucznik Horn rozmawiał wcześniej z kimś innym?

- Nie.
Nawara uniósł głowę, jakby odpowiedź dziewczyny go zaskoczyła.
- Nie widziała pani, jak rozmawiał z Mirax Terrik?
Erisi wzruszyła ramionami.
- Może i tak. Widziałam, że stali blisko siebie, a potem ona odeszła, ale nie przy-

pominam sobie, czy rozmawiali.

- Ale przyznaje pani, że mogli ze sobą rozmawiać?
- Tak.
- A zatem, o ile pani wiadomo, porucznik Horn mógł wcześniej rozmawiać z wie-

loma osobami, które były w stanie wyprowadzić go z równowagi?

- Chyba tak. - Erisi zamrugała. - To możliwe.
Twi'lek ukłonił się.
- Dziękuję, oficer Dlarit, to wszystko, o co chciałem panią zapytać.

Corran czuł się jak bryła płonącego lodu w środku burzy elektrycznej. Ciało paliło

go jak ogień, podczas gdy kości wydawały się zmrożone do zera absolutnego. Każdy
receptor bólu w jego ciele pulsował niemal bez przerwy. Ból zaczynał się od stóp, wę-
drował falą w górę, by następnie znów opaść deszczem kłujących igiełek lub razić go
serią przypadkowo wymierzanych wstrząsów.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

90

Z radością powitałby śmierć, gdyby nie obawa, że na całą wieczność pozostanie w

nim świeże wspomnienie okropnego bólu.

Usłyszał syk i stojak odsunął się od urządzenia, które zaczął w myślach nazywać

induktorem. Corran zwisł bezwładnie na pasach, którymi był przywiązany, niemal roz-
koszując się nieprzerwanym, nieustępliwym, niezmiennym bólem, jaki sprawiały mu
wrzynające się w ciało więzy. Czuł, jak pot ścieka mu po twarzy i piecze w dolną war-
gę, którą przegryzł, bo nawet ten ból był ulgą po tym, co wcześniej przeszedł.

Ysanna Isard weszła do pokoju przesłuchań i gestem wygoniła Trandoshanina.
- Gdybyś wiedział więcej, Horn, byłbyś doprawdy fascynujący. -Spojrzała na lu-

strzaną taflę na ścianie. - Masz niezwykłą tolerancję na ból.

Corran miał ochotę wzruszyć ramionami, ale wykrzykiwanie odpowiedzi na pyta-

nia, którymi Isard zasypywała go podczas sesji, kompletnie wyczerpało jego siły. Nie
pamiętał, co mówił. Przypominał sobie tylko, że w tych kilku momentach jasności
umysłu rozdzielających okresy bolesnej agonii starał się koncentrować na wrażeniu
zimna lub ciepła. To w pewien sposób stępiało ból. Teraz, gdy już go nie czuł, wątpił,
czy to przekonanie było słuszne, stanowiło jednak azyl, w którym się chronił, a to już
było małe zwycięstwo.

Isard oparła dłonie na biodrach.
- Mam z tobą pewien problem. Nie znasz tylu informacji, byś mógł być użyteczny,

a twoja pozycja w hierarchii władz Rebelii jest tak niska, że trudno cię uznać za kogoś
ważnego. Jeśli oddam cię im, najprawdopodobniej potraktują cię tak, jak teraz traktują
Celchu. Nie będziesz miał nawet tyle swobody, co on przed aresztowaniem. To są ar-
gumenty przeciwko odesłaniu cię. Z drugiej strony, byłbyś idealny, by stać się moim
prywatnym mścicielem. Twoja odporność na ból utrudnia proces przekształcenia cię w
prawomyślnego obywatela Imperium, ale nie uniemożliwia go. Niepokoi cię nielegalny
charakter Rebelii, co może pomóc przy przerobieniu cię w nowe narzędzie, którego
potrzebuję. Mogę sformować wokół ciebie Eskadrę Mścicieli, która doścignie i znisz-
czy Eskadrę Łotrów. Cudownie byłoby wykorzystać Łotra do unicestwienia pozosta-
łych Łotrów.

Corran sięgnął do zapasu sił, o którym nawet nie wiedział, że go posiada i

uśmiechnął się.

- Nie pożyjesz dość długo, żeby zobaczyć, jak zdradzam przyjaciół.
- Gniew skierowany przeciwko mnie? Bardzo dobrze - pochwaliła go. - Możesz

mnie nienawidzić najmocniej jak potrafisz. Zwrócę tę nienawiść na tych, którzy nie
zdołali uratować cię przede mną. Nie będziesz pierwszym, którego w ten sposób złama-
łam, i nie ostatnim.

- Nie złamiesz mnie.
- Ależ tak, złamię. Każdego można złamać. - Pokiwała głową z powagą, podczas

gdy stojak z sykiem zaczął opuszczać Corrana w stronę induktora. - Złamię cię i po-
składam z powrotem, a ty z wdzięczności zrobisz wszystko, o co poproszę, bezdysku-
syjnie, nie oglądając się na tych, którzy kiedyś byli ci bliscy.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

91

R O Z D Z I A Ł

15

Pewnie w takim miejscu jak to Eskadra Łotrów planowała podbój Centrum Impe-

rialnego, pomyślał Kirtan Loor, schylając głowę pod kolejną wilgotną, pokrytą pleśnią
rurą. Podążał za przewodnikiem w głąb przerdzewiałych trzewi Centrum Imperialnego.
Zszedł już niżej w głąb planetarnego miasta niż sądził, że to możliwe, a potem pokonał
jeszcze kilka kilometrów przez parny labirynt, wyobrażając sobie, że oto przeszedł
przez jądro planety i wychodzi po jej drugiej stronie.

Agent wywiadu, który prowadził go przez te lochy, skręcił teraz w lewo, a następ-

nie przeszedł przez owalną dziurę w ścianie tunelu serwisowego. Na pierwszy rzut oka
otwór wyglądał jak wyrąbany w ścianie, ale kiedy Loor chwycił się jego brzegów, wy-
żłobienia na krawędzi kazały mu się zastanowić, czy nie został aby wygryziony w fer-
robetonie. Nawet nie chcę wiedzieć, co mogło wygryźć taką dziurę, pomyślał, chyba że
mógłbym to stworzenie wykorzystać.

Niskie, szerokie pomieszczenie, do którego wszedł, cuchnęło rdzą, zastałą wodą i

pleśnią. W kilku miejscach stały kałuże oleistej cieczy, która połyskiwała w słabym
świetle. Agenci umieścili gdzieniegdzie przenośne lampy, które oświetlały bezładną
zbieraninę śmigaczy. Miejsce wyglądało byle jak i raczej nie zwróciłoby uwagi nikogo
z wyjątkiem szczególnie zdesperowanych złodziei śmigaczy.

Zdziwiliby się, jaka im się trafiła gratka, pomyślał Loor.
Powgniatane i brudne pojazdy różnych marek i roczników zostały starannie na-

prawione przez agentów i przekształcone w pół tuzina latających bomb. Puste prze-
strzenie pod maską wypełniono materiałami wybuchowymi. Zaprojektowano je tak, by
można było nimi zdalnie sterować ze śmigacza lecącego obok, który miał naprowadzić
je na cel jak torpedy protonowe i zdetonować, uderzając w rozmieszczone na całej pla-
necie zbiorniki z bactą.

Jeden z agentów podszedł do Loora z uśmieszkiem wyższości na twarzy, którego

nie potrafił ukryć.

- Jak pan widzi, jesteśmy gotowi ruszać w każdej chwili. Zakończyliśmy elektro-

niczne skanowanie obiektów, które są naszym celem i potwierdziliśmy brak jakichkol-
wiek systemów i sprzętu reagowania taktycznego na zdalnie sterowane ataki.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

92

- Bardzo dobrze. - Imperium już dawno opanowało do perfekcji środki zabezpie-

czające przed zdalnie odpalanymi bombami. Najłatwiejszym sposobem było nadawanie
silnego sygnału na częstotliwościach komunikatorów stosowanych przez Rebeliantów
do detonowania takich bomb, co powodowało ich przedwczesne odpalenie. Nadawanie
takiego sygnału ze śmigaczy patrolujących wrogie terytoria mogło nawet spowodować
detonację bomb jeszcze w fabryce materiałów wybuchowych, których istnienie wywiad
podejrzewał, nie znając ich dokładnej lokalizacji, co umożliwiłoby bardziej precyzyjną
operację. Śmierć niewinnych ludzi, którzy ginęli przy okazji, traktowano jako słuszną
karę za to, że nie zameldowali o obecności Rebeliantów w ich okolicy.

Choć nie udało się wykryć podobnych zabezpieczeń w magazynach bacty, ludzie

Loora uznali, że lepiej będzie nie detonować bomb na odległość. Pozostawienie śmiga-
cza na stanowisku dostatecznie długo, by zespół operacyjny mógł oddalić się na bez-
pieczną odległość, oznaczało ryzyko jego wykrycia i dezaktywacji. Zaplanowali więc
zaatakowanie wielu obiektów w krótkich odstępach czasu; gdyby Rebelianci odkryli
jedną bombę i wysłali stosowne ostrzeżenie, znacznie utrudniłoby to atak na pozostałe
zbiorniki. To, że nie wykryli środków reagowania na sprzęt sterowany na odległość,
mogło zresztą równie dobrze oznaczać, że tego akurat dnia ktoś po prostu zapomniał
taki system włączyć.

Plan ataku był dość prosty. Firmy transportujące uszkodzone śmigacze lądowe i

powietrzne do warsztatów nie były rzadkim zjawiskiem w Centrum Imperialnym. Pra-
cownicy warsztatów regularnie holowali przez miasto śmigacze, używając promienia
ściągającego i zdalnie sterowanych zaczepów powietrznych. Wykorzystanie holownika
do przetransportowania śmigacza w odpowiednie miejsce, a następnie zdalne doprowa-
dzenie go pod odpowiedni budynek uznano za prosty i czysty sposób dostarczenia na
miejsce bomby. Zdalnie sterowane zaczepy powietrzne były powszechnie stosowane do
kontroli przejazdu, więc zakłócenie ich sygnału spowodowałoby wiele szkód u niewin-
nych osób. Loor wiedział, że ten sposób pozwoli im uniknąć zakłóceń.

W różnych miejscach śmigaczy zamontowano detonatory kontaktowe. Eksplozja

materiałów wybuchowych następowała w momencie, gdy detonatory zostały poddane
ciśnieniu o sile odpowiadającej sile śmigacza wpadającego na ścianę budynku. Choć
czołowe zderzenie z innym śmigaczem mogło również wywołać wybuch, ryzyko było
stosunkowo niskie. W każdym śmigaczu upchano tyle materiałów wybuchowych, że
nawet detonacja w pobliżu celu poczyniłaby ogromne szkody; nawet gdyby nie znisz-
czyła samego magazynu bacty, znacznie utrudniłaby jej dystrybucję.

Agent spojrzał na Loora wyczekująco.
- Kiedy otrzymamy sygnał rozpoczęcia akcji?
Loor spojrzał na zegarek.
- Pogłoski mówią, że Mon Mothma ma ogłosić informację o sposobie dystrybucji

bacty uzgodnionym przez Radę Tymczasową za jakieś czternaście godzin. Zastana-
wiam się, czy powinniśmy wykorzystać te pojazdy już w trakcie jej wystąpienia, czy
też poczekać dzień lub dwa.

Loor mówił to lekkim tonem, jakby decyzja, którą musiał podjąć nie miała więk-

szego znaczenia. Sam wolałby nie zwlekać z atakiem, ale był prawie pewien, że Ysanna

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

93
Isard chciałaby, żeby się wstrzymał. Do tej pory nie miał od niej żadnych wiadomości
w sprawie aktualnego planu - ani żadnego innego planu. Oznaczało to, że decyzja na-
prawdę zależała tylko od niego, ale wiedział, że nie powinien jej oznajmiać wcześniej
niż na godzinę lub dwie przed faktycznym atakiem.

Loor zmarszczył czoło.
- Skontaktuj się ze mną na bezpiecznej częstotliwości trzy godziny przed wystą-

pieniem Mon Mothmy. Przyjmij, że operacja się rozpocznie podczas jej przemówienia.
Kiedy się do mnie odezwiesz, albo odwołam atak i podam nowy termin, albo dam ci
zielone światło. Jeśli nie uda ci się ze mną połączyć, uznaj to za przyzwolenie na roz-
poczęcie ataku.

- Tak jest, proszę pana. - Agent machnął ręką w stronę śmigaczy. - Chciałby pan

obejrzeć nasze rękodzieło?

Loor pokręcił głową.
- Przy poprzednich okazjach przekonałem się, że jest pan bardzo sprawnym agen-

tem. Nie widzę powodu, by tym razem wątpić w pana profesjonalizm.

- Dziękuję.
- Ależ nie ma za co. - Loor uśmiechnął się. - A co do sprawności... czy pańscy lu-

dzie zajęli się tym Nootką?

- Tak jak pan rozkazał.
- Doskonale.
- Tak, proszę pana. Poproszę kogoś, by pana stąd wyprowadził.
Agent przywołał gestem jednego ze swoich niczym się nie wyróżniających współ-

pracowników, za którym Loor poszedł w stronę drugiego wyjścia z podziemnego bun-
kra. Tym razem trasa była mniej przykra, a dzięki temu, że kilkakrotnie przemieszczali
się turbowindą, dotarcie w bardziej gościnne rejony miasta potrwało znacznie krócej.
Rozstawszy się z agentem, Loor ruszył na wyższe poziomy. Stale rozglądał się, czy
ktoś go nie śledzi, ale nikogo nie zauważył.

Perspektywa zniszczenia zapasów bacty zgromadzonych przez Rebeliantów cie-

szyła go, ale nie z tego powodu, jaki najprawdopodobniej by mu przypisano. Nie za-
chwycało go to, że zniszczenie bacty skazywało na zagładę miliony, a nawet miliardy
istnień. Uznał jednak, że ich życie znaczy tyle co nic. Nie znał ich, więc stanowili dla
niego jedynie liczby, a liczby nigdy specjalnie nie wzruszały Kirtana Loora.

Najważniejsze, że realizacja planu stanowiłaby zwycięstwo w prowadzonej przez

Loora wojnie przeciwko Rebelii. Działał zaledwie z garstką pomocników, nie mieli
zbyt wiele broni ani zasobów, a jednak wygrywali. Na razie udawało im się przeprowa-
dzać ataki kiedy i gdzie chcieli. Już sam fakt, że udało im się zgromadzić w Centrum
Imperialnym, pod nosem generała Crackena i jego ludzi, całą kolekcję bomb, był ich
triumfem.

Loor uświadomił sobie, że uczestniczy w grze, w której stawką jest nagła śmierć,

w dodatku raczej jego niż przeciwników. Dopiero teraz rozumiał tajemne podniecenie,
które dodawało sił Rebeliantom. Byli jak owady, ustawicznie kąsające olbrzyma, jakim
było Imperium. Ten olbrzym potrafił się od nich opędzać, mógł im poważnie zaszko-
dzić, ale nigdy nie zdołałby zabić ich wszystkich naraz. Wyzwanie, które Rebelianci

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

94

rzucili niegdyś Imperium, rozpalało teraz krew Loora. Wiedział, że nie może liczyć na
nieśmiertelność ani nie ma wiele sił, ale dojrzewało w nim pragnienie, by nieustannie,
raz za razem dręczyć wroga.

Wiedział również, że jego starania nie spowodują restytucji Imperium. Nie to było

celem Ysanny Isard, gdy postawiła go na czele ruchu popierającego Palpatine'a w Cen-
trum Imperialnym. To, co robił, miało tylko osłabić Rebelię i umożliwić innym siłom
rozdarcie jej na strzępy. Nie miało znaczenia, czy tą siłą będzie admirał Zsinj, który
zajmie planetę po spektakularnym bombardowaniu, czy produkt innego spisku, jaki
niewątpliwie knuła Iceheart. Isard chciała zniszczyć Rebelię, i w osiągnięciu tego celu
Loor zamierzał jej pomóc.

Uśmiechnął się. Powierzono mu bardzo odpowiedzialną misję, a jej sukces stwo-

rzy próżnię we władzach w samym sercu Imperium. Isard utrzymywała, że jej celem
nie była odbudowa Imperium, lecz zniszczenie Rebelii; wydawało mu się jednak oczy-
wiste, że restytucja Imperium byłaby logiczną konsekwencją wyeliminowania Rebelii.
Kiedy Rebelia upadnie -jeżeli on wykona swoje zadanie jak należy -może to przyczynić
się do odbudowy Imperium. Choć Loor nie był na tyle głupi, by otwarcie ustawiać się
na pozycji rywala Iceheart, wiedział również, że nie będzie żyła wiecznie.

Ja też nie, pomyślał, ale jeśli ją przeżyję, tron Imperatora znajdzie się w moim za-

sięgu. Loor uśmiechnął się i prychnął dumnie, ale odór dolnych poziomów miasta wy-
rwał go z błogich wizji. Spojrzał pod nogi i zobaczył połyskujący osad grzybni, który
zdawał się bezustannie zmieniać kolory. Natychmiast poczuł chęć powrotu na wyżyny i
zmycia z siebie smrodu dolnych poziomów Centrum Imperialnego, sięgnął więc po
komunikator i przywołał strażnika, który miał go dalej zabrać śmigaczem.

Czekając, spróbował zetrzeć z buta o krawężnik zastygłą skorupę cuchnącego bło-

ta, ale przywarła zbyt mocno. Zaśmiał się w duchu. Teraz jestem prawdziwą rebelianc-
ką szumowiną pomyślał. Nie udało mu się pozbyć błota i zaczął się zastanawiać, czy
miecz świetlny dałby sobie radę z czymś takim, ale zanim zdążył uznać, że nie, przy
krawężniku zatrzymał się śmigacz, otwierając tylne drzwi.

Loor skierował się do przedziału pasażerskiego, ale nagle się zawahał. W kącie

siedział rozparty wygodnie niewielki, siwowłosy człowieczek z wycelowanym w Loora
blasterem.

- Przepraszam, pomyliłem śmigacz.
- Nie pomyliłeś. Wsiadaj. - Mężczyzna westchnął. - No, już, albo każę moim lu-

dziom wepchnąć cię do środka.

Nie mając wyboru, Loor wszedł do pojazdu i zajął jeden z foteli. Drzwi zasunęły

się natychmiast, pozostawiając go sam na sam z siwym mężczyzną w ciemnym wnętrzu
śmigacza. Loor chwycił za pasy bezpieczeństwa.

- Czy powinienem zapiąć pasy, moffie Vorru?
Fliry Vorru skłonił z wdziękiem głowę.
- Ależ tak, jak najbardziej, agencie Loor, proszę się przypiąć. Nie przewiduję, by

jazda była ostra, ale Centrum Imperialne nie jest już tak spokojnym miejscem jak kie-
dyś.

- Zauważyłem.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

95

- Nie wątpię. - Vorru położył pistolet na siedzeniu obok siebie i obciągnął szare

mankiety ciemnoniebieskiego munduru. - I nie jestem już moffem, a jedynie skromnym
pułkownikiem straży ochotniczej Centrum Imperialnego.

- Zgrabny mundurek. Na pewno będzie w nim panu do twarzy na konferencji pra-

sowej, którą pewnie pan zwoła, by ogłosić, że mnie schwytał. - Loor zmusił się do
uśmiechu, ale efekt nie był wart włożonego wysiłku. -Niezłe osiągnięcie.

- Rzeczywiście, wypadłbym nie najgorzej. - Vorru ziewnął ostentacyjnie. - Pozo-

staje tylko pytanie, czy będzie to konieczne.

- Słucham?
- Mam z panem kłopot, agencie Loor. Pański Front Kontrrebelii Palpatine'a jest

jednym z powodów, dla których powstała moja straż. Dopóki stwarza pan zagrożenie,
Rada Tymczasowa mnie potrzebuje. Bez pana naszą jedyną racją bytu jest ściganie
drobnych czarnorynkowych handlarzy i innych przestępców.

- Których i tak pan kontroluje.
- Przecenia pan moje możliwości. Loor uniósł brew.
- Czyżby? Znalazł mnie pan dość szybko. Vorru wzruszył ramionami.
- Szczęśliwy zbieg okoliczności, nic poza tym. Byłem właśnie w trakcie umacnia-

nia moich wpływów na czarnym rynku bacty i kazałem obserwować Nartlo, bo ten typ
miał dostęp do źródła, którego nie byłem w stanie dopaść. Moi ludzi obserwowali pań-
skich ludzi, którzy odwiedzili go wczoraj wieczorem. Kontynuowaliśmy obserwację,
która doprowadziła nas do tego pojazdu. Pańscy ludzie są dobrzy w kamuflażu... na-
wiasem mówiąc, jasne włosy i bródka bardzo skutecznie eliminują pańskie podobień-
stwo do Tarkina. Zmiana wyglądu pojazdu nie jest już tak łatwa.

Malutki człowieczek uśmiechnął się.
- Nie miałem pojęcia kogo znaleźliśmy, dopóki nie sprawdziliśmy papierów tego

pojazdu. Rejestracja jest całkowicie normalna, bez śladów majstrowania przy pliku
danych. To oznaczało, że trafiła do komputera legalnie, co z kolei wskazywało na
udział Wywiadu Imperialnego. Kiedy zwrócił pan przeciwko mnie Zekkę Thyne'a,
postarałem się dowiedzieć co nieco o panu, i oto proszę, niespodzianka: zjawia się pan
we własnej osobie.

- Mam nadzieję, że pana nie rozczarowałem.
- To możliwe, ale zobaczymy. - Vorra zmarszczył czoło. - W normalnych warun-

kach nie zgarnąłbym pana tak szybko, ale Nartlo dał mi znać, że przekazał panu dane o
lokalizacji republikańskich składów bacty. To od razu wzbudziło moje podejrzenia.
Facet wprawdzie utrzymywał, że jest pan po prostu handlarzem bacty, ale te składy aż
się proszą by zaatakował je Front Kontrrebelii Palpatine'a. Próbowałem ustalić, czy
Nartlo mi nie nakłamał, ale pan przewidział, że to zrobię. Loor uśmiechnął się.

- Zastosował pan skirtopanol.
- Tak, i konwulsje były dość odrażające.
- Konwulsje? Hmm... Daliśmy mu zapas lotiraminy, twierdząc, że uchroni go

przed złapaniem wirusa Krytos. Dostał ścisłe wskazówki na temat dawkowania. Jeśli
dostał drgawek, to musiał czterokrotnie przekroczyć zalecaną dawkę.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

96

- Niektórzy ludzie uważają, że jeśli jedna pigułka ma pomóc, to cztery podziałają

czterokrotnie lepiej.

- Umarł?
- Wylew krwi do mózgu.
- Był przydatny, dlatego nie zabiliśmy go od razu. Lotiramina utrudniłaby Rebe-

liantom przesłuchanie go, a niektóre informacje, jakie miał o mojej operacji, mogłyby
spowodować, że Rebelianci rozpierzchliby się we wszystkie strony, także nie w te, w
które powinni.

- Nartlo twierdził, że nic nie wie o planach ataku na składy bacty, ale to właśnie

pan planuje, zgadza się?

Loor rozejrzał się po przedziale pasażerskim.
- Powiedziałbym, że generał Cracken zastosowałby bardziej profesjonalne techniki

przesłuchania.

- Owszem, i zastosuje je, jeśli nie będzie pan ze mną współpracował. - Vorru zało-

żył nogę na nogę i poprawił kant spodni. - Jeśli nie uzyskam od pana odpowiedzi, po-
wiem Crackenowi, że odkryłem spisek mający na celu zaatakowanie istniejących ma-
gazynów. Zastosuje tam takie środki ostrożności, że pańska akcja nie będzie miała naj-
mniejszych szans powodzenia, a sam w tym czasie przeniesie bactę w inne miejsce. On
wygra, a pan przegra.

- A pan ma plan, który dopuszcza inny wynik?
Vorru uśmiechnął się.
- Od teraz będzie pan pracował dla mnie. Uderzy pan w te cele, które wskażę, i

wtedy, kiedy uznam to za stosowne. Mam wiele zrozumienia dla pańskiej wojny prze-
ciwko Rebelii, ale zamierzam zabić dwa mynocki jednym strzałem z blastera.

Oczywiście, powinienem był się tego domyślić, pomyślał Loor. Pokiwał głową.
- Zrobi pan to, co nie udało się księciu Xizorowi.
- Książę Xizor zanadto polegał na własnych umiejętnościach, a zbyt mało na umie-

jętności wykorzystywania innych ludzi.

- Przekształciwszy Czarne Słońce w straż cywilną, będzie pan mógł przejąć wła-

dzę, jeśli Rebelia upadnie.

- Ależ ja nie pragnę upadku Rebelii. Chcę jedynie upadku jej kierownictwa. Wy-

starczy pomanipulować trochę Bothanami, by ich ugłaskać, podsycić frustrację Aldera-
anów, aż ludzie będą mieli dość ich ciągłego wypominania, jak to ich świat stał się
męczennikiem Rebelii, pozwolić, by czarny rynek skorumpował Republikę... a wtedy
ktoś o odpowiednich rezerwach finansowych może przyjść i wyciągnąć pomocną
dłoń...

- I tym kimś będzie pan.
- Oczywiście - zgodził się Vorru. - Ysanna Isard mogła rozprowadzić w Centrum

Imperialnym wirusa Krytos, ale zanim to zrobiła, Rebelianci zaszczepili tu znacznie
groźniejszego wirusa: mnie. Stwierdzili, że będą w stanie okiełznać tutejsze podziemie
przestępcze, ale zapomnieli, że sam Imperator widział kiedyś we mnie rywala do wła-
dzy. Ja tego nie zapomniałem. Imperator nie żyje, a ja jestem tutaj, na jego planecie.
Pytanie do pana, agencie Loor, brzmi następująco: jak chce pan zniszczyć Rebelię?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

97
Chce ją pan rozwalić z działa czy gnębić ją, aż sama zachoruje i zemrze? Mogę pana
zapewnić, że to, co wyrośnie w jej miejsce, przypadnie panu do gustu.

Agent zacisnął usta w wąską kreskę. Odmowa oznacza śmierć, pomyślał, więc

wybór jest oczywisty. Zresztą Fliry Vorru, podobnie jak Ysanna Isard, nie będzie żył
wiecznie.

Powoli pokiwał głową.
- Czego pan ode mnie chce?
- Chcę, by tym razem uderzył pan tylko na jeden ze składów: ten na południe od

dzielnicy senackiej. Moi ludzi i tak zdołali wykraść stamtąd większość zapasów, więc
pański atak zatrze nasze ślady i pozwoli nam zgarnąć zyski ze skoku cen na czarnym
rynku. Następne obiekty podam panu w miarę, jak będzie to służyć moim celom.

- Proszę uznać to za wykonane. Dziś wieczorem, podczas wystąpienia Mon

Mothmy?

Na twarzy Vorru zakwitł szeroki uśmiech.
- Ach, widzę, że nieobca jest panu ironia. Wspaniale! Myślę, że nasz sojusz okaże

się obopólnie korzystny. Prowadzenie interesów z panem, agencie Loor, powinno być
nieprzerwanym pasmem przyjemności.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

98

R O Z D Z I A Ł

16

Iella Wessiri uśmiechnęła się do Dirica, siadając w fotelu dla świadków. Diric po

raz pierwszy przyszedł do sądu; był wyraźnie podekscytowany, widząc tłumy wypeł-
niające salę. Woźny pozwolił mu siedzieć tuż za stołem oskarżenia, bo dzięki temu był
blisko Ielli w momentach, gdy nie zeznawała jako świadek.

Popielaty odcień twarzy Dirica zdradzał zmęczenie, ale proces go naprawdę zain-

teresował. Gdyby nie ogień, który pojawił się w jego brązowych oczach, Iella zdecy-
dowanie sprzeciwiłaby się jego obecności na rozprawie. Była przekonana, że proces i
jego uczestnicy figurują na samym szczycie listy potencjalnych celów Frontu Kontrre-
belii Palpatine'a i nie chciała narażać Dirica na nieprzyjemności z ich strony. Barba-
rzyński atak na składy bacty poprzedniej nocy nadal przyprawiał ją o dreszcze i cieszy-
ła się w duchu, że Diric jest w miejscu, gdzie może go mieć na oku.

Hal la Ettyk wstała.
- Pani Wessiri, czy mogłaby pani opowiedzieć sądowi o przebiegu swojej kariery

zawodowej w ciągu ostatnich ośmiu lat?

- Wstąpiłam do Służby Ochrony Korelii mniej więcej na rok przed tym, jak Impe-

rator rozwiązał Senat. Pracowałam tam sześć lat, awansując do działu operacji anty-
przemytniczych, gdzie przez dwa lata byłam partnerką Corrana Horna. Jakieś dwa lata
temu Corran, Gil Bastra, mój mąż Diric i ja uciekliśmy z Korelii przed imperialnym
oficerem łącznikowym pracującym w naszym dziale, Kirtanem Loorem, który chciał
wnieść przeciw nam oskarżenie i aresztować nas. Ja i Diric trafiliśmy na Coruscant,
gdzie ukrywaliśmy się przez rok. Mieliśmy dość pieniędzy, by nie musieć pracować,
wiec przez pierwszy rok mojego pobytu tutaj nie miałam żadnego konkretnego zajęcia.
Po zniknięciu mojego męża, mniej więcej rok temu, przyłączyłam się do tutejszej ko-
mórki Sojuszu i pomogłam Eskadrze Łotrów opuścić tarcze. Od dwóch tygodni jestem
przydzielona do pani biura jako główny oficer dochodzeniowy w tej sprawie.

- A więc pracowała pani z Corranem Hornem przez dwa lata.
- Tak, przez dwa lata byłam jego partnerką.
- Proszę opisać, co pani rozumie przez „bycie partnerką”. Iella lekko wzruszyła

ramionami.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

99

- To coś takiego jak małżeństwo; trzeba całkowicie zaufać drugiej osobie. W nie-

bezpiecznych sytuacjach twoje życie jest w rękach partnera. Jedyny sposób, by zbudo-
wać ten rodzaj zaufania, to dokładnie poznać daną osobę. Charakter pracy wymaga
spędzania wiele czasu razem, przeważnie więcej niż spędza się z własną rodziną. Cza-
sem partnerzy znają się tak dobrze, że dopracowują się charakterystycznej dla Gotali
umiejętności odczytywania nastrojów partnera i reagowania w różnych sytuacjach nie-
mal bez słowa.

- Proszę nam opisać charakter swoich stosunków z Corranem Hornem.
- Byliśmy sobie bliscy, bardzo bliscy. Mniej więcej pół roku po tym, jak zaczęli-

śmy razem pracować, ojciec Corrana został zamordowany. Corran był jedynakiem, a
jego matka zmarła wcześniej, więc czuł się bardzo samotny. Kiedy Kirtan Loor uwolnił
mordercę jego ojca, Corran zaczął marzyć o zemście, ale ze względu na imperialne
powiązania Loora nie mógł nic zrobić, co go bardzo frustrowało. Razem z Gilem stara-
liśmy się go uspokoić i w końcu doszedł do siebie. Chodzi mi o to, że kiedy pomaga się
komuś przetrwać trudny okres, poznaje się taką osobę od podszewki.

Halla Ettyk sprawdziła coś w notesie komputerowym.
- A jak dobrze znała pani Kirtana Loora?
- Został naszym oficerem łącznikowym z Imperium mniej więcej na rok przedtem,

zanim zaczęłam pracować w parze z Corranem. Wydał mi się wyniosły i nieprzystępny.
Nie spotykaliśmy się na gruncie towarzyskim; nie starał się z nami widywać po pracy
ani podczas oficjalnych okazji w biurze. Zachowywał się tak, jakby sprawiało mu przy-
jemność utrudnianie innym śledztwa. W ciągu trzech lat, kiedy pracowaliśmy w tym
samym biurze, poznałam go na tyle, by starać się unikać jakichkolwiek kontaktów.

- Czy udawało się to pani?
- Tak. Dość łatwo go zauważyć, zwłaszcza ze względu na wysoki wzrost, a kiedy

stawał się wyjątkowo nieprzyjemny, zawsze mogłam się schować w damskim module
łazienkowym, gdzie nie mógł za mną wejść.

- Wspomniała pani, że był wysoki. Jak ogólnie opisałaby pani jego powierzchow-

ność?

- Wyglądał dość szczególnie. - Iella zsunęła na bok jasnobrązowe włosy. - Szczy-

cił się tym, że przypomina wyższą i młodszą wersję Wielkiego Moffa Tarkina, i nawet
niewiele się mylił. Na pewno łatwo go było zauważyć w tłumie.

- Czy pani zdaniem Corran Horn znał Kirtana Loora równie dobrze jak pani?
- Sprzeciw! Oskarżenie naprowadza świadka.
- Podtrzymany. Proszę przeformułować pytanie, pani komandor.
- Tak jest, panie admirale. Jak dobrze, pani zdaniem, Corran Horn znał Kirtana

Loora?

- Sprzeciw! Oskarżenie pyta o domysły.
- Sprzeciw oddalony. - Admirał Ackbar kiwnął głową w stronę Ielli. - Może pani

odpowiedzieć na to pytanie.

- Powiedziałabym, że Corran Horn znał Loora równie dobrze jak ja. Corran wy-

pracował rodzaj szóstego zmysłu, który podpowiadał mu, gdzie Loor się znajdzie, za-

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

100

nim ten nawet pomyślał, by udać się w tamto miejsce. Zaprogramował też Gwizdka, by
ostrzegał go brzęczykiem, gdyby Loor był w pobliżu, a on go jeszcze nie zauważył.

- Dziękuję. - Halla znów zajrzała do notesu. - Teraz proszę opisać, z jakimi rodza-

jami materiałów dowodowych zapoznała się pani w czasie dochodzenia.

Iella zaczęła odliczać na placach.
- Przesłuchiwałam świadków, słuchałam nagrań rozmów przez komunikator i czy-

tałam ich zapisy, przeglądałam dowody rzeczowe i raporty sporządzone przez ekipę
kryminalistyczną, a także dostępne pliki komputerowe.

- Jakie to były pliki?
- Raporty sporządzone przez komandora Antillesa, porucznika Horna i kapitana

Celchu na temat ich działań podczas pobytu tu, na Coruscant.

Iella wcisnęła dwa klawisze w notesie komputerowym.
- Właśnie przesłałam do komputera z materiałami dowodowymi sądu raport spo-

rządzony przez porucznika Horna, który chciałabym przedstawić jako dowód numer
trzydzieści cztery. Czy zapoznała się pani z tym raportem?

- Tak.
- Co mówi na temat Kirtana Loora?
Iella spojrzała prosto w oczy Halli Ettyk.
- Porucznik Horn melduje, że widział, jak kapitan Celchu rozmawiał z Kirtanem

Loorem w lokalu o nazwie Sztab.

- Sądząc na podstawie swoich doświadczeń jako partnerki Corrana Horna, jak

scharakteryzowałaby pani ten raport?

- Typowy dla Corrana: zwięzły, na temat i jednoznaczny, jeśli chodzi o stwierdzo-

ne fakty.

- Proszę jeszcze raz odwołać się do pani doświadczeń: jak na ich podstawie oceni-

łaby pani pewność co do identyfikacji Kirtana Loora?

- Corran był absolutnie pewien, że widział, jak kapitan Celchu rozmawiał z Lo-

orem.

Halla uśmiechnęła się.
- A zatem w tym raporcie nie było nic, co, biorąc pod uwagę pani doświadczenie,

mogłoby podać w wątpliwość prawidłowość identyfikacji Kirtana Loora?

Iella zawahała się.
- Właściwie to był tam jeden szczegół, co do którego mam wątpliwości.
Na twarzy Halli widać było zaskoczenie, które jednak szybko opanowała.
- Wysoki Sądzie, wnoszę o wykreślenie odpowiedzi jako nierozstrzygającej.
Sumiaste wąsy Kalamarianina zadrgały.
- Nie, pani komandor, zadała pani o jedno pytanie za dużo i musi pani się z tym

pogodzić. Czy ma pani jeszcze jakieś pytania do świadka?

- W tej chwili nie, Wysoki Sądzie, ale zastrzegam sobie prawo do powołania

świadka w późniejszym terminie.

- Rozumiem. Świadek do pańskiej dyspozycji, mecenasie Ven.
Iella wyprostowała się w fotelu i spróbowała się uspokoić, ale żołądek ścisnął jej

się z obawy, gdy Twi'lek wstawał. Serce zaczęło jej bić szybciej niż zwykle. Nigdy nie

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

101
lubiła być przesłuchiwana przez obronę; nie spodziewała się litości ze strony Nawary
Vena, zwłaszcza po tym, jak Halla popełniła błąd.

- Agentko Wessiri, czy podczas swojej pracy w Służbie Ochrony Korelii prowa-

dziła pani dochodzenie w sprawie o zdradę?

- Nie, ale rozpracowywałam sprawy o morderstwo.
- Wiem. Pracowała pani nad wieloma sprawami o morderstwo, prawda?
- Tak.
- I część z nich była łatwiejsza niż ta sprawa, prawda? Iella przytaknęła.
- Tak.
Choć Nawara Ven mówił cicho i zachowywał się swobodnie, nie podobał jej się

sposób, w jaki krążył wokół sedna sprawy. Emanował aurą spokojnego opanowania i
sprawiał wrażenie, że kontroluje przebieg procesu. Wiedziała, że to niedobrze. Jeśli
Twi’lek wpadnie w odpowiedni rytm, któremu ona się podda, będzie mógł zaskoczyć ją
nagłym zwrotem i wydostać z niej coś, co pokazałoby sprawę w niewłaściwym świetle.

- Jak długo trwało zwykle dochodzenie w sprawach o morderstwo, które pani pro-

wadziła?

- To zbyt ogólne pytanie, bym mogła na nie odpowiedzieć.
- Ile czasu upływało do aresztowania?
Iella wzruszyła ramionami.
- Nie dłużej niż tydzień. Jeśli w tym czasie nie zatrzyma się podejrzanego, trop

stygnie.

- Samo dochodzenie może jednak trwać o wiele dłużej?
- Oczywiście.
- Jest wiele szczegółów do sprawdzenia, raportów laboratoryjnych do przeczytania

i przeanalizowania, świadków do przesłuchania, kolejnych faktów do sprawdzenia i tak
dalej, zgadza się?

- Tak.
Twi'lek uśmiechnął się.
- To wszystko zajmuje sporo czasu, prawda?
- To zależy.
- Powiedzmy, że chce pani to zrobić dobrze.
- Zawsze chcę to zrobić dobrze.
- Oczywiście, ale pośpiech nie służy dokładności, prawda?
- Zgadza się.
- A więc pospieszne śledztwo może być niezbyt dokładne?
- Tak.
Nawara Ven pokiwał głową.
- Czy powiedziałaby pani, biorąc pod uwagę swoje doświadczenie, że dwa tygo-

dnie od morderstwa do procesu to krótko?

Iella niechętnie przytaknęła.
- Krócej niż w większości przypadków.
- Czy kiedykolwiek brała pani udział w sprawie, w której tak szybko doszłoby do

procesu?

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

102

Potrząsnęła głową.
- Nie.
Twi'lek zajrzał do notesu komputerowego stojącego przed nim na stole. Iella za-

uważyła odbłyski światła odbitego od przedniego panelu Gwizdka, po czym Nawara
pokiwał głową i odrzucił na plecy jeden z głowoogonów.

- Chciałbym teraz wrócić do dowodu rzeczowego numer trzydzieści cztery. Jak

długo po omawianym tu incydencie powstał ten raport?

Iella spojrzała na ekran małego notesu komputerowego w rogu stanowiska dla

świadków.

- Pomiędzy incydentem a złożeniem raportu na jego temat upłynęły dwa tygodnie.
- Na podstawie pani doświadczeń ze wspólnej pracy z Corranem Hornem, czy po-

wiedziałaby pani, że zwykle nie zwlekał ze składaniem raportów?

- Tak. - Iella spojrzała na Gwizdka. - Ale czasem zdarzały się opóźnienia, a te dwa

tygodnie, o których mówimy, były dość pracowite.

- Czy to pani zdaniem jedyny powód, dla którego Corran Horn tak późno złożył

raport?

- Sprzeciw. To byłaby spekulacja.
- Mecenas Ven pyta świadka o własną opinię, a nie o to, co jej zdaniem sądziła

ofiara. Dopuszczam pytanie. Sprzeciw oddalony.

- Skoro byliśmy przekonani, że kapitan Celchu zginął na Noquivzorze, wydawało

się, że raport nie może być prawdziwy, więc nie było powodów, by go składać. - Iella
pochyliła się do przodu. - Jednak w tej samej chwili, gdy Corran dowiedział się, że
kapitan Celchu żyje, napisał ten raport.

- Rozumiem. - Twi'lek błysnął w uśmiechu ostrymi zębami. -Czy w czasach, gdy

była pani partnerką Corrana Horna, zdarzało mu się popełniać błędy?

- Był tylko człowiekiem.
Ven nachmurzył się.
- Czy mogłaby pani wyjaśnić swoją odpowiedź tym z nas, którzy nie są ludźmi?
Iella zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Ależ głupstwo palnęłam! - pomyślała. W

dodatku w takim miejscu i czasie.

- Chodziło mi o to, że tak, popełniał błędy.
- Dziękuję. Wspomniała pani wcześniej, że było w tym raporcie coś, co wzbudziło

pani wątpliwości co do tego, czy porucznik Horn faktycznie widział Kirtana Loora. Co
to było?

Iella poczuła skurcz w żołądku.
- Napisał, że Loor miał na sobie płaszcz z kapturem i wyszedł za kapitanem Cel-

chu z kantyny, gdy Corran do niej wszedł. Corran rozpoznał Loora po wzroście i kroku,
ale tak naprawdę nie widział jego twarzy.

- I uważa pani, że ten fakt pozostawia miejsce na wątpliwości co do prawidłowej

identyfikacji osoby, której twarzy nie widział?

- Tak.
Twi'lek kiwnął głową.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

103

- Dziękuję pani za szczerość. Nie mam więcej pytań. Ackbar spojrzał na oskarży-

cielkę.

- Czy chce pani kontynuować przesłuchanie świadka?
- Nie, panie admirale. Kalamarianin kiwnął głową w stronę Ielli.
- Agentko Wessiri, jest pani wolna. Teraz opuszczę sąd. Rada Tymczasowa zbiera

się, by omówić szereg problemów i muszę być obecny na tym posiedzeniu. Właściwie
powinienem odroczyć rozprawę na tydzień. Sądząc z pytań, jakie pan zadawał, mece-
nasie Ven, zakładam, że nie będzie pan miał nic przeciw temu, by mieć więcej czasu na
dochodzenie.

Wracając na swoje miejsce za stołem oskarżenia, Iella zauważyła, że Twi'lek przy-

taknął.

- Z przyjemnością skorzystam z okazji lepszego przygotowania mojej obrony.
- Komandor Ettyk, nie wnosi pani sprzeciwu co do odroczenia?
- Nie, panie admirale.
- Bardzo dobrze. Odraczam rozprawę o tydzień.

Iella weszła do gabinetu Halli Ettyk.
- Diric jest w sekretariacie, położył się. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko

temu. Ludzie tłoczyli się trochę przy wyjściu, a woźni wcale nie byli skłonni wypuścić
go, by zaczerpnął świeżego powietrza. Właściwie to nawet nie chcieli się zgodzić, bym
przyprowadziła go ze sobą tu, do biura.

Czarnowłosa kobieta potrząsnęła głową. • - To żaden problem, ale lepiej załatw

mu identyfikator dla gości specjalnych.

Iella zmarszczyła czoło, siadając na obitym skórą nerfa krześle przed transpasta-

lowym biurkiem Halli.

- O co chodzi?
Halla odłożyła na stół komunikator.
- Właśnie dostałam wiadomość od adiutantki admirała Ackbara, komandor Sirlul.

Odroczenie rozprawy nie wynikało tylko z rutynowego posiedzenia Rady Tymczaso-
wej. Wygląda na to, że w ślad za atakiem Frontu Kontrrebelii Palpatine'a na składy
bacty przyszło ostrzeżenie o podłożeniu bomby w tym budynku. Nie są pewni, kto za
tym stoi ani na ile poważne jest zagrożenie, ale potrzebują tygodnia, żeby wzmocnić
środki bezpieczeństwa w kompleksie budynków sądowych.

- Rozumiem.
Halla poważnie pokiwała głową.
- To nawet dobrze. Będę miała o tydzień więcej na dopieszczenie sprawy.
Iella skrzywiła się.
- Przepraszam za to, co powiedziałam w sądzie. Nie chcę, żeby zabójcy Corrana

się upiekło, ale...

- To nie twoja wina. Admirał Ackbar miał rację, zadałam o jedno pytanie więcej

niż powinnam. Chciałam się upewnić, że nie ma żadnych wątpliwości, iż Corran miał
rację, i po prostu przedobrzyłam. -Wzruszyła ramionami. - Przynajmniej nie padły żad-
ne słowa na temat tego Durosa, z którym rzekomo kapitan Celchu spotykał się tego

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

104

wieczoru. Na razie sędziowie wiedzą tylko, że Corran mógł się mylić co do tego, kogo
zobaczył w Sztabie. Gdyby wypłynęła sprawa Durosa, sędziowie mogliby zacząć się
zastanawiać, na ile Duros w płaszczu przypomina Kirtana Loora w płaszczu.

Iella zmrużyła oczy.
- Celchu twierdził, że tego wieczoru spotkał się z Durosem. Wiedzieliśmy o tym

wszyscy.

- Na to wygląda, ale skoro to wyszło od Celchu, to jeśli nawet ktokolwiek ze

świadków o tym wspomni, jego wypowiedź zostanie wykreślona jako informacja z
drugiej ręki. Jedynie Tycho może złożyć zeznanie w tej sprawie.

- A gdyby ten Duros zeznawał?
- Jakie jest prawdopodobieństwo, że do tego dojdzie? O ile wiemy, nie ma dowo-

dów nawet na to, że Lai Nootka w ogóle był na Coruscant. Co więcej, Corrana łączyło
coś z tym Nootką; wydostał go z imperialnego więzienia na Garqi, gdziekolwiek to jest.
Dlaczego Nootka miałby uciekać przed człowiekiem, który uratował mu życie?

Iella rozłożyła ręce.
- Może po prostu śledził Tycha.
- W porządku. Załóżmy, że to spotkanie faktycznie było tak niewinne, jakim Ty-

cho chciałby je przedstawić. To nic nie zmienia. Same informacje na temat łapówek
wystarczą, by wykazać, że pracował dla Imperium. Corran uwierzył, że Tycho spotkał
się z Kirtanem Loorem; zrodzona z tego przekonania groźba, że dokopie się dowodów,
jest naszym motywem morderstwa.

- Ale po co było od razu zabijać Corrana, jeśli wystarczyłoby wykazać, że jest w

błędzie, przedstawiając mu Lai Nootkę? - Iella zmarszczyła brwi. - Tycho zawsze wy-
dawał się mocno przekonany o swojej niewinności, co oznaczało, że albo wiedział,
gdzie jest Nootka i mógł go w każdej chwili pokazać, burząc tym samym podstawy
dochodzenia Corrana, albo...

- Albo naprawdę był niewinny? - Halla pokręciła głową. - Takie myślenie to obra-

nie kursu prosto w czarną dziurę.

- Ale ta czarna dziura może kryć prawdę.
- Jasne, ale to nie my mamy rozsądzać fakty w tej sprawie, tylko sędziowie. My

musimy tylko przedstawić im najlepsze dowody, jakie uda nam się zgromadzić, a obro-
na - zrobić wszystko, by je podważyć. - Halla zmrużyła oczy. - Chyba nie zamierzasz
zaczynać znów tej gadki, że chcesz być pewna, że zabójca twojego partnera nie ujdzie
sprawiedliwości? Bo powiedziałabym ci, że ponad wszelką uzasadnioną wątpliwość
właśnie go sądzimy.

Iella wzruszyła ramionami.
- A jeśli mam nieuzasadnione wątpliwości?
Halla skrzywiła się i usiadła w wysokim białym krześle.
- Idealiści nie powinni się pchać do tej roboty.
- To znaczy?
- Mnie też męczy problem tego Durosa. Przyznaję, że Tycho mógł wygrzebać to

nazwisko z akt Corrana tylko po to, by mu dokuczyć, ale to by było bardzo ryzykowne.
Trop, jaki zostawił po sobie Tycho, wskazuje, że był bardzo ostrożny, więc nie bardzo

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

105
sobie wyobrażam, by chciał w ten sposób igrać z Corranem. Mogę więc sobie wyobra-
zić, że naprawdę spotkał się z Lai Nootką. A jeśli tak było, nie mogę nie zadać sobie
pytania, dlaczego nie możemy znaleźć ani samego Nootki, ani nawet żadnych śladów
jego pobytu na Coruscant.

- Więc chociaż uważasz, że Tycho pracował dla Imperium, sądzisz, że zniknięcie

Nootki może być dowodem, że ktoś usilnie się stara, by zdrada Tycha była dla nas
oczywista? - zastanawiała się Iella. - Ale kto? I dlaczego?

- Dobre pytanie. Ktoś, kto ewidentnie utrudnia pracę wymiarowi sprawiedliwości.

- Halla westchnęła. - Chcesz poszukać tego Nootki, tak?

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu...
Halla podała Ielli małą, czarną płytkę krzemową.
- W porządku. Weź to. Ta płytka zawiera kod, który pozwoli ci parkować śmigacz

w chronionym garażu na górnych poziomach. Stamtąd możesz zjechać turbowindą do
sądu. Oszczędzi to Diricowi konieczności przeciskania się na salę sądową wraz z całym
tłumem widzów.

Iella przyjęła płytkę i uśmiechnęła się.
- Wszystko robi się coraz bardziej zwariowane, nie uważasz?
- Niestety. - Halla wzdrygnęła się. - Niestety.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

106

R O Z D Z I A Ł

17

Silne pchnięcie Trandoshanina pomogło Corranowi przelecieć przez pogrążone w

ciemnościach drzwi. Nic nie widząc, zwinął się w kłębek, mając nadzieję, że nie wylą-
duje na głowie. Uderzył golenią o coś twardego, odbił się i spadł na prawy bark. Turla-
jąc się dalej, obijał się o różne obiekty, z których większość krzyknęła lub jęknęła,
wszystkie zaś ustępowały mu z drogi; w końcu zatrzymał się nagle w zderzeniu z nie-
ustępliwą przeszkodą.

Otworzył oczy i w półmroku zobaczył nad sobą uśmiechniętą, brodatą twarz ol-

brzymiego mężczyzny. Przeszkodą były jego uda. Mężczyzna najwyraźniej przyklęknął
na jedno kolano, by Corran miał się na czym zatrzymać. Za sobą Corran słyszał przy-
tłumione przekleństwa ludzi, których poprzewracał po drodze.

Brodaty mężczyzna wstał i pomógł Corranowi się podnieść.
- Niezłe wejście.
- To nie moja zasługa. - Corran obciągnął burą płócienną tunikę, próbując ją po-

prawić. Obszerna szata sięgała mu do kolan, rękawy zaś do połowy ramienia, ale tylko
dlatego, że szew barkowy wypadał znacznie poniżej pach. Nagi pod tuniką Corran czuł
się trochę niepewnie. Wiedział, że to część psychologicznej wojny wydanej przez Isard
jemu i pozostałym więźniom - pozbawić ich ludzkiego ubrania oznaczało odmówić im
części człowieczeństwa.

Olbrzym pokiwał głową.
- Ten Trandoshanin nikogo tu nie lubi. Jestem Urlor Sette. - Wyciągnął do Corrana

dłoń, w której brakowało dwóch ostatnich palców, ale Sette nie wydawał się tym w
najmniejszym stopniu skrępowany.

Corran uścisnął dłoń mężczyzny.
- Corran Horn.
- Miło mi cię poznać. - Sette wskazał na lewo. - Chodź, zabiorę cię do Starego. -

W głosie mężczyzny usłyszał mieszaninę szacunku i sympatii, przypomniał sobie, jak
sam często mówił „Stary” o Gilu B astrze.

To musi być nieformalny przywódca tych ludzi, pomyślał. Uświadomił sobie, że

wrzucenie go pomiędzy pozostałych więźniów Lusankyi może być kolejnym podstę-
pem Isard, by wyciągnąć z niego informacje, których nie wydał podczas przesłuchania.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

107
Nie pamiętał dokładnie, co naprawdę powiedział, nafaszerowany środkami chemicz-
nymi, nie wiedział więc, jakie informacje chciała potwierdzić lub odkryć. Nie da się
ukryć, pomyślał, to dość skomplikowana szarada. Będę musiał mieć się na baczności.

Urlor poprowadził Corrana w głąb kompleksu więziennych cel, który wyglądał na

wydrążony w litej skale. Podłogę pokrywała gruba warstwa pyłu, który unosił się pod
ich nogami na kształt gęstej mgły. W nierównych ścianach i suficie znajdowały się
zagłębienia wypełnione luminescencyjnym mchem. W ich żółtawym świetle pył jarzył
się niesamowitą poświatą, a ciała stojących w pobliżu przybrały szarawy odcień.

Znaleźli się w bocznym pomieszczeniu o wejściu tak niskim, że nawet Corran mu-

siał schylić głowę. Za progiem olbrzym wyprostował się i stanął z boku. Po przeciwnej
stronie okrągłej salki, niecałe sześć metrów od wejścia, starszy, siwowłosy i brodaty
mężczyzna siedział ze zwieszonymi nogami na hamaku splecionym z poczerniałych
pasów tego samego płótna, z którego wykonane były tuniki więźniów. Corran natych-
miast się zorientował, że gdzieś już widział tego człowieka albo jego hologram, ale
musiało być to tak dawno temu, że nie mógł przypomnieć sobie niczego konkretnego.

- To jest Corran Horn, proszę pana. Właśnie go tu przynieśli.
Starszy mężczyzna wstał, wygładził tunikę i przyjrzał się bacznie Corranowi, któ-

ry poczuł się zupełnie jak pod przenikliwym wzrokiem swojego pierwszego nauczycie-
la musztry w Akademii Służby Ochrony Korelii. Nie było to nieprzyjemne uczucie,
potwierdzało jedynie przywódczą rolę starszego mężczyzny.

- Podejdź tu, synu, niech ci się lepiej przyjrzę.
Corran zbliżył się do niego, czując tuż za sobą obecność Urlora, który najwyraź-

niej czuwał, by Corran nie skrzywdził ich przywódcy.

- Jestem porucznikiem w Eskadrze Łotrów, proszę pana.
- Jest w tobie coś z pilota, na przykład wzrost. Antilles musi być dobrym dowód-

cą... bo zakładam, że Skywalker się wycofał.

- Tak jest, proszę pana. Wedge Antilles nadal dowodzi eskadrą, teraz w randze

komandora.

Starszy mężczyzna pokiwał głową i zmrużonymi oczami wpatrywał się w twarz

Corrana.

- Jesteś z Korelii?
- Tak, proszę pana.
- Czy znałem twojego dziadka? Corran wzruszył ramionami.
- Nazywał się Rostek Horn. Pracował w KorSeku. Starszy mężczyzna potrząsnął

głową i wyprostował się.

- Nie, myślałem o kimś innym, z czasów Wojen Klonów. Nie przypominam sobie

żadnego Rostka Horna, chociaż mogłem go spotkać raz czy dwa. To niewykluczone.

Odpowiedź mężczyzny zrobiła na Corranie wrażenie raczej uprzejmej niż niezde-

cydowanej. Choć wiek pomarszczył mu twarz i pobielił włosy, najwyraźniej nie osłabił
władz umysłowych. Ten człowiek dokładnie wiedział, kogo Corran mu przypomina, i
wiedział równie dobrze, że nigdy nie spotkał dziadka Corrana. Jasność jego umysłu
zrobiła na Corranie duże wrażenie, podobnie jak uprzejmy sposób bycia.

Mężczyzna wyciągnął dłoń do Corrana.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

108

- Nazywam się Jan. - Przeniósł wzrok na Urlora. - Niezależnie od tego, co on ci

powie, nie mamy tu żadnej hierarchii. Coś takiego obowiązywało, gdy byliśmy ludźmi.
Teraz po prostu tu jesteśmy.

- Miło mi pana poznać. - Corran potrząsnął kościstą dłonią starca, dziwiąc się sile

uścisku.

Jan usiadł z powrotem w hamaku.
- A więc mówisz, że Antilles w końcu przyjął awans?
- Tak, proszę pana.
- Zawsze robił wrażenie bardzo zrównoważonego. Dobry materiał na oficera. A

kto dowodzi teraz flotą?

Corran zawahał się.
- Nie jestem pewien, ile z tego powinienem panu powiedzieć.
Twarz Jana rozjaśnił uśmiech.
- Bardzo słusznie, mój chłopcze. Fakt, że znalazłeś się tutaj, oznacza, że Isard wy-

ssała z ciebie wszystko jak pajęczyca, ale ostrożność nigdy nie zawadzi. - Spuścił
wzrok. - Chodzi po prostu o to, że niektórzy z nas są tu od czasów bitwy o Yavin i za-
stanawiamy się, co słychać na wojnie. Mieliśmy tu innych, którzy wiele nam opowie-
dzieli. Wiemy na przykład, że Imperator został unicestwiony wraz z drugą Gwiazdą
Śmierci. Wiemy też o Ssi-ruukach. Ale w ciągu ostatniego półtora roku nie mieliśmy
zbyt wielu wiadomości. Jesteś pierwszym wojskowym, nie licząc Imperialnych, który
trafił tu od tamtego czasu. Tych kilku cywilów, którzy do nas trafili, było interesujący-
mi ludźmi, ale ich wiadomości o postępach Rebelii pochodziły ze źródeł imperialnych.

Urlor położył ciężką dłoń na ramieniu Corrana.
- Imperialni chcieliby, żebyśmy uwierzyli, że po Eskadrze Łotrów nie zostało już

ani śladu. Podobno zginęli wszyscy na planecie zwanej Borleias.

- Akurat! Marzenie ściętej głowy! -Corran wywinął się spod dłoni Urlora i stanął

tak, by widzieć obu mężczyzn naraz. - Eskadra Łotrów mocno oberwała na Borleias,
ale raczej wskutek kiepskiego rozpoznania sytuacji przez wywiad niż przez wyczyny
Imperialnych. Prawda wygląda tak, że w miesiąc po tamtej jatce wróciliśmy i odbiliśmy
Borleias z rąk Imperialnych. Stamtąd zaś rozpoczęliśmy inwazję Coruscant.

Uśmiechnął się szeroko, czując, że przepełnia go duma.
- Członkowie Eskadry Łotrów przedarli się na Coruscant i opuścili tarcze plane-

tarne. Niewiele pamiętam, ale wiem, że potem przybyła nasza flota, a ja zostałem po-
rwany przez Isard, gdy uciekała z planety, więc domyślam się, że teraz na Coruscant
rządzi Nowa Republika. Planeta jest nasza.

- Jest wasza, bo my ją wam oddaliśmy.
Corran spojrzał w prawo i zobaczył, że przez drzwi przeciska się otyły mężczyzna.

Tunika, czarna jak jego rzednące włosy, ciasno opinała korpulentne ciało. Przez chwilę
w ciemnych oczach przybysza płonął gniew, który zniknął jednak, gdy mężczyzna wy-
prostował się i obciągnął rękawy tuniki.

- Odziedziczyliście chory, umierający świat.
Jan wskazał głową na mężczyznę.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

109

- To generał Evir Derricote, do niedawna w służbie Imperium. Jest tu najwyższym

rangą wśród Imperialnych.

Corran w jednej chwili zrozumiał, dlaczego Rebelianci nie posługiwali się stop-

niami: po prostu chcieli się odróżniać od imperialnych zesłanych na Lusankyę.

- Jestem Corran. Byłem na Borleias.
- A więc widziałeś, jak zmiażdżyliśmy tę waszą nędzną, małą flotę, którą na nas

wysłaliście.

- Tak, widziałem, i straciłem w tej bitwie przyjaciela. - Corran zwinął dłoń w pięść

i wyprowadził ją łukiem w stronę głowy generała, ale nie trafił. Urlor rzucił się do
przodu, chwycił go za kołnierz i szarpnął do tyłu. Corran poczuł, że jego stopy odrywa-
ją się od ziemi, a szwy tuniki wpijają się boleśnie w pachy.

- Hej! To boli!
Urlor nie podniósł głosu.
- Obowiązuje tu jedna zasada: jeśli pobijemy kogoś z Imperialnych, tutejsi strażni-

cy biją Starego - wyjaśnił.

O mało do tego nie doprowadziłem, pomyślał Corran. Otworzył usta, jakby nagle

rozbolał go żołądek. Kiwnął głową na znak, że rozumie, więc Urlor postawił go na
ziemi. Corran odwrócił się w stronę Jana i skłonił głowę.

- Nie pozwolę, by znowu to się stało.
- Dobrze, że masz w sobie tyle odwagi, Corran, bardzo dobrze. -Jan zakasłał lek-

ko, zakrywając usta dłonią. - To pan generał opowiedział nam o porażce Eskadry Ło-
trów na Borleias. Pominął tylko wasz powrót i zwycięstwo.

Derricote prychnął.
- Gdybym nadal był na Borleias, popłynęłoby tam więcej rebelianckiej krwi.
- Nie sądzę. Zlokalizowaliśmy generator mocy w zakładach Alderaan Biotics i

przecięliśmy kabel, który zasilał wasze tarcze i działa jonowe. Tylko garstka myśliw-
ców TIE przeżyła nasz powtórny atak, a ich piloci poddali się, kiedy wrócili do bazy i
przekonali się, że jest nasza. - Corran wzruszył ramionami. - A jeśli chodzi o Co-
ruscant, sam fakt, że użyłeś słowa „odziedziczyć”, świadczy o tym, że planeta jest teraz
w naszych rękach. Może jest i chora, ale lepiej sobie radzi niż kiedykolwiek za waszego
panowania.

- Wątpię, by ci, co umierają myśleli w ten sposób.
- Wątpię, by ci, co umierają winili za to Rebeliantów.
Derricote wzruszył ramionami, aż fałdy tłuszczu na jego brzuchu zadygotały.
- Nie obchodzi mnie, kogo winią. W annałach historii będą tylko epizodem w dzie-

jach nieprzerwanego panowania Imperium.

Jan wstał.
- O tym, czy tak się stanie, zadecydują historycy, prawdą generale?
- Kiedy stąd wyjdę i spiszę pamiętniki, pożegnam cię w nich mile, Janie. - Derri-

cote schylił głowę i zaczął przeciskać zwaliste ciało przez drzwi. Zatrzymał się w po-
łowie i przez chwilę Corran myślał, że utknie, ale generał odwrócił się tylko, by spoj-
rzeć znów na Jana.

- Zanim zapomnę, po co tu przyszedłem... kolejna partia jest gotowa.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

110

- Dziękuję. Powiem Urlorowi, żeby posłał ludzi, którzy pomogą panu zlać płyn do

butelek. - Jan kiwnął głową na Urlora, który przepchnął Derricote'a przez drzwi i wy-
szedł za nim.

Jan uśmiechnął się.
- Generał dopiero od niedawna jest członkiem naszej społeczności, ale już wykazał

swoją przydatność jako biolog. Udało mu się uwarzyć całkiem niezłe piwo; dostarczył
nam w ten sposób zakazanej przyjemności, o której wielu z nas już zapomniało.

- A pan ufa mu na tyle, by je pić?
Jan wzruszył ramionami.
- Sam pije takie ilości, że już od dawna by nie żył, gdyby było zatrute. Choć

szczyci się swoją służbą dla Imperium, chyba nie bardzo rozumie, dlaczego się tu zna-
lazł. Według niego wypełnił wszystkie parametry projektu, który zleciła mu Iceheart,
ona jednak była innego zdania, więc znalazł się tutaj.

Corran pokiwał głową.
- Mogę go zrozumieć. Też nie mam pojęcia, dlaczego tu trafiłem.
- To pewnie stan przejściowy. Mamy tu wielu gości, którzy trafiają do nas tylko na

pewien czas, zawsze w większych grupach. Chyba nie ma wielkiego ruchu pomiędzy
Lusankyą a resztą galaktyki.

- To kiepska wiadomość. Jeśli to miejsce rzeczywiście położone jest na jakiejś

prowincjonalnej planecie, szanse, że Sojusz nas odnajdzie, są niewielkie.

Jan zawiązał kawałek sznurka, którym ściągał włosy w kucyk.
- Jestem tu, o ile dobrze pamiętam, od siedmiu lat, i jak dotąd nikt mnie nie odna-

lazł. - Roześmiał się ciepłym i naturalnym śmiechem, pozbawionym szaleństwa, jakie
Corran słyszał w śmiechu Derricote^. - Ale zawsze jest jakieś jutro.

- Słusznie. - Corran westchnął i rozejrzał się po pokoiku. - Urlor zapoznał mnie z

zasadą numer jeden. Są jeszcze jakieś?

- Robimy, co nam każą wtedy, gdy nam każą. Jedzenie jest skromne, ale nie gło-

dujemy. Produkty żywnościowe są sezonowe, ale nie na tyle charakterystyczne, byśmy
mogli ustalić, gdzie jesteśmy. Myślę, że mają tu jakiś agrokombinat, który produkuje
dla nas żywność, ale nikt z nas tu na dole nigdy go nie widział. Zakładamy, że więź-
niowie niższej rangi wykorzystywani są do jego konserwacji, ale znajdujemy się na
najniższym poziomie, pod najsilniejszą strażą. Przynajmniej tak się nam wydaje. Być
może są inne poziomy, gdzie panują surowsze warunki, ale to tylko przypuszczenia.

- A nam co każą robić?
- Odwalać kawał ciężkiej, nikomu niepotrzebnej roboty. - Starszy mężczyzna wes-

tchnął. - Łupiemy skały na mniejsze głazy, głazy na kamienie, kamienie na żwir, który
następnie przenosimy z jednego miejsca w drugie. To boleśnie ogłupiająca robota, która
ma zdławić w nas wszelką nadzieję i sprawić, by jeden dzień nie różnił się niczym od
drugiego. Niektórych doprowadza to do obłędu.

Corran ściszył głos.
- Czy komukolwiek udało się uciec?
- Aż tak obłąkany dotąd się nie trafił, synu.
- I nikt nie próbował?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

111

- Kilku próbowało, żadnemu się nie udało.
- O ile panu wiadomo.
Jan otworzył usta, by po chwili zamknąć je i pokiwać głową.
- O ile mi wiadomo. Masz rację. A przynajmniej nikomu się nie udało od czasu,

jak tu jestem.

Corran zmarszczył czoło.
- A tych, którzy próbowali, sprowadzono tu z powrotem.
- W każdym razie ich szczątki. - Jan wskazał niedbale w głąb kompleksu jaskiń. -

Imperialni mają tu jaskinię, w której trzymają czaszki i kości swoich zmarłych. Prze-
mycamy naszych do kopalni, w której pracujemy, aby ich pochować.

- A więc ucieczka jest niemożliwa?
Jan mrugnął porozumiewawczo i ściszył głos do konspiracyjnego szeptu.
- Nie powiedziałem, że to niemożliwe. Powiedziałem, że nikomu dotąd się nie

udało.

Corran roześmiał się.
- Jestem z Eskadry Łotrów. Dla nas „niemożliwe” to chleb powszedni, a słowa

„porażka” nie ma w naszym słowniku.

Jan poklepał go po ramieniu.
- Wielka szkoda, że nie znałem twojego dziadka. Sądząc po wnuku, na pewno by-

śmy się zaprzyjaźnili.

- Wydaje mi się, że tak, proszę pana. - Corran z powagą skinął głową. - A jako je-

go nieodrodny wnuk, zrobię wszystko, by wyrwać nas z tej skały.

Jan uśmiechnął się.
- Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem, Corranie, właśnie tego się po tobie

spodziewałem.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

112

R O Z D Z I A Ł

18

Ubrany w galowy mundur Wedge w fotelu świadka czuł się jak w pułapce, bar-

dziej niż kiedykolwiek podczas akcji przeciwko Imperium. Halla Ettyk nie przypomina-
ła Ysanny Isard ani żadnego z nieprzyjacielskich żołnierzy, z którymi zwykle walczył.
Jej sympatyczna twarz nie pozwalała na wrogie uczucia. Poza tym Wedge wiedział, że
wszedł na jej arenę - głupio byłoby myśleć, że mógłby ją tu pokonać, tak jak ona nie
wygrałaby z nim w starciu na myśliwcu.

Tak czy owak, chodzi o życie. Moje i Tycha, pomyślał.
Pani prokurator spojrzała znad notesu komputerowego.
- Komandorze Antilles, jak to się stało, że znalazł się pan na Coruscant, zanim na-

sze siły zajęły planetę?

- Razem z moją eskadrą zostaliśmy przeszmuglowani jako zwiadowcy. Mieliśmy

dokonać oceny planety z różnych punktów widzenia i ustalić, czy, jak i kiedy Sojusz
mógłby podjąć próbę jej zajęcia.

- Rozumiem. Jaka była klasyfikacja tej operacji?
- Ściśle tajna. Gdyby ktoś się dowiedział, że tu jesteśmy, już byśmy nie żyli.
Halla pokiwała głową.
- Jaką rolę w przygotowaniach do operacji odegrał kapitan Celchu?
Wedge pokręcił głową.
- Żadną.
- Dlaczego?
- Sprzeciw! - Nawara wstał od stołu obrony. - Oskarżenie domaga się od świadka

wniosków.

- To pytanie o stan umysłu, panie admirale.
Admirał Ackbar popatrzył na nich surowo.
- Mecenasie Ven, proszę nie wnosić sprzeciwu wobec pytań o rzeczy, które do-

wódca kapitana Celchu powinien wiedzieć. Sprzeciw oddalony. Może pan odpowie-
dzieć na to pytanie, panie komandorze.

Wedge kiwnął głową.
- Generał Cracken uważał, że kapitan Celchu zagrażałby bezpieczeństwu i poufno-

ści tej misji, więc Tycho nie brał udziału w przygotowaniach.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

113

- W takim razie w jaki sposób kapitan Celchu trafił jednak na Coruscant?
To nie zabrzmi dobrze, pomyślał Wedge i westchnął.
- Nie lubię misji, które wymagają przebrania. To, czego się nie wie, zwykle wpę-

dza człowieka w kłopoty. Gdyby którykolwiek z naszych ludzi został złapany przez
Imperialnych, ci mogliby wyciągnąć logiczny wniosek, że nie jest tu sam, i wytropić
pozostałych. Chciałem mieć na Coruscant kogoś, komu mógłbym zaufać, że wyciągnie
mnie z tarapatów.

- I wybrał pan osobę, której Wywiad Sojuszu nie dowierzał.
- Wybrałem Tycha z wielu uzasadnionych powodów, komandor Ettyk. Był już

kiedyś na Coruscant, więc orientował się w terenie.

- Ale to właśnie na Coruscant został pojmany, prawda?
- Tak.
- I uwięziony w miejscu, w którym Imperium przerabia ludzi w bezwolnych agen-

tów?

- Tak mi powiedziano.
Halla uśmiechnęła się lekko i kiwnęła głową. Wedge odczytał to jako rodzaj salu-

tu, jaki jeden pilot mógłby oddać drugiemu, gratulując mu dobrego strzału i obiecując
rewanż przy kolejnym nawrocie. Wedge poczuł, że oblewa go fala gorąca; miał wielką
ochotę rozpiąć kołnierz zielonego munduru. Nic z tego, pomyślał. Nie mogę dać jej
poznać, że się denerwuję.

- Komandorze Antilles, dlaczego uważał pan, że potrzebny panu będzie ktoś dzia-

łający na Coruscant niezależnie?

- Gdyby sprawy potoczyły się źle albo cała operacja generała Crackena tu, na Co-

ruscant, została wykryta, znaleźlibyśmy się w opałach.

- Czy miał pan powód przypuszczać, że rzeczywiście operacja jest zagrożona?
- Nie jestem pewien, czy rozumiem pani pytanie.
- Jakie miał pan powody, by obawiać się, że imperialny wywiad może odkryć wa-

szą obecność?

- W przypadku tajnych misji zawsze jest ryzyko zdrady. Sam fakt, że znaleźliśmy

się na Coruscant, sugerował, że istnieje taka możliwość.

- A pan przed chwilą potwierdził, że wiedział, iż kapitan Celchu został pojmany

właśnie na Coruscant?

Wedge zmarszczył czoło. Do czego ona prowadzi? - pomyślał.
- Tak.
- Zdarzały się w przeszłości inne incydenty z udziałem Eskadry Łotrów, w których

istniało podejrzenie o zdradę, prawda?

- Przepraszam, ale nie wiem, co pani ma na myśli.
- Proszę scharakteryzować sądowi pierwszą misję na Borleias.
- To była druzgocąca klęska. Straciłem ludzi... Sojusz stracił ludzi i nie udało nam

się zająć planety.

Halla zajrzała do swojego notesu.
- Po tej misji wszczęto dochodzenie, czy wasza porażka nie była skutkiem zdrady,

tak?

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

114

- Tak, ale nie przez Tycha. Nikt go o to nie podejrzewał.
- Wiem, ale misja na Coruscant startowała z Noquivzora, podobnie jak wcześniej

misja na Borleias, prawda?

- Tak.
- Więc niewątpliwie istniał cień możliwości, że ktokolwiek zdradził waszą pierw-

szą operację na Borleias, może również zdradzić misję na Coruscant?

- Zgadza się.
- Stąd podjęte przez pana środki ostrożności.
- Tak.
- A mimo to twierdzi pan, że nie miał pan powodu podejrzewać kapitana Celchu o

współpracę z wrogiem?

Wedge zamrugał, gdy Halla namierzyła nowy cel.
- Nie miałem powodu, by podejrzewać Tycha o cokolwiek.
Pani prokurator uniosła głowę.
- Czy okoliczności śmierci Brora Jace'a nie wydały się panu odrobinę podejrzane?
- Słucham?
Halla skrzyżowała ręce.
- Wydaje mi się, komandorze Antilles, że był pan obecny w sądzie, gdy kapitan

Uwlla Iillor składała zeznanie na temat misji polegającej na schwytaniu Brora Jace'a.
Czy w momencie jego śmierci nie brał pan pod uwagę możliwości, że informacja o jego
podróży na Thyferrę wyciekła i trafiła w ręce Imperium?

- Nie.
- Ani trochę?
- No cóż, nie brałem jej poważnie, a już na pewno nie uważałem, by Tycho był

źródłem tego przecieku.

Halla zmrużyła oczy.
- Kto załatwiał pozwolenie na lot i układał plan lotu Brora Jace'a na Thyferrę?
- Tycho, na mój rozkaz.
- Czy zatwierdził pan plan lotu?
Wedge zawahał się, czując rosnące napięcie.
- Nie.
- Czy w ogóle znał pan ten plan lotu?
- Nie.
- A wie pan, czy ktokolwiek w eskadrze oprócz kapitana Celchu i Brora Jace'a znał

plan lotu?

Wedge zacisnął dłonie w pięści.
- Kapitan Iillor zeznała, że jej okręt, „Czarna Osa”, otrzymał szczegółowe rozkazy,

zawierające miejsce i czas spotkania z Brorem Jace'em. Jak pan sądzi, skąd mogli mieć
te informacje?

- Przypuszczam, że od jakiegoś szpiega. Nie wiem. Szpiegostwo to nie moja dział-

ka.

- A więc trudno byłoby panu stwierdzić, czy ktoś jest szpiegiem, czy nie.
Wedge spuścił wzrok.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

115

- Świetnie pani idzie przekręcanie moich słów, pani komandor. Wiem, że Tycho

nie pracował dla Imperium.

Halla zmrużyła oczy.
- Być może tak pan czuł, komandorze Antilles, ale proszę mi szczerze powiedzieć:

kiedy Corran Horn powiedział panu, że widział, jak kapitan Celchu rozmawia z agen-
tem imperialnego wywiadu, czy nawet przez chwilę nie pomyślał pan, że może to, co
mówią o Tychu Celchu generał Cracken i inni, jest prawdą?

Wedge zamknął oczy. Kiedy Corran przyszedł do niego na Coruscant i zameldo-

wał, co widział, Wedge nie mógł ukryć, że jest w szoku. „To niemożliwe, Corran”,
powiedział. Wyjaśnił mu, że admirał Zsinj zaatakował Noquivzor, ale natychmiast za-
przeczył temu, co -jak się obawiał - było możliwe. Bo przecież przez sekundę przyjął,
że Corran mówi prawdę. Nie chciał w to uwierzyć, ale wiedział, że nie jest w stanie
udowodnić Corranowi pomyłki.

Dowódca Eskadry Łotrów pochylił głowę, nie patrząc na Tycha Celchu.
- Tak, przez ułamek sekundy brałem pod uwagę możliwość, że porucznik Horn ma

rację. Równie szybko tę możliwość odrzuciłem.

- Na jakiej podstawie?
- Wiedziałem, że Tycho nie jest szpiegiem.
Halla uniosła brew.
- Nie wiedział pan także, że Zekka Thyne pracował dla Imperium.
- Owszem, ale jemu nigdy naprawdę nie ufałem.
- A na czym opierał pan swoją opinię o nim i jego zdradzieckiej naturze?
- Na jego przeszłości i... - Wedge poczuł, że go złapała.
- Tak?
- Na jego zachowaniu, kiedy go zobaczyłem.
Halla Ettyk rozłożyła ręce.
- Czy żadne inne czynniki nie wpłynęły na pańską opinię o Zekku?
Ven wstał.
- Sprzeciw, Wysoki Sądzie. Pytanie bez związku ze sprawą.
Admirał Ackbar spojrzał na panią prokurator.
- Pani komandor, rzeczywiście mocno oddaliliśmy się od punktu wyjścia.
- Pytanie ma związek ze sprawą, Wysoki Sądzie. Zaraz dojdziemy do moich wnio-

sków.

- W takim razie proszę kontynuować, ale każę wykreślić ten punkt przesłuchania,

jeśli będzie pani zwlekać z przedstawieniem wniosków.

- Tak jest, Wysoki Sądzie.
- Oddalam sprzeciw.
Ettyk przeniosła wzrok na Wedge'a.
- Panie komandorze, czy były jeszcze jakieś inne czynniki, które wpłynęły na pań-

ską opinię na temat Thyne'a?

- Właściwie nie.
- A opinia porucznika Horna na jego temat nic dla pana nie znaczyła?

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

116

- Znaczyła i brałem ją pod uwagę, chociaż wrogość, jaką Thyne okazywał Corra-

nowi, niczego nie dowodziła.

- Ale czuł pan, że to, co sam pan zobaczył w tym człowieku, usprawiedliwia opi-

nię Horna o nim?

- Tak.
- A zatem kiedy Thyne okazał się imperialną wtyczką, czego pan nie odkrył, ale

przed czym Horn pana ostrzegał, czy nie musiał pan ponownie rozważyć sytuacji kapi-
tana Celchu w świetle tego, co sądził o nim Horn?

Wedge pokręcił głową.
- Szczerze mówiąc, Wysoki Sądzie, gdy okazało się, że Thyne jest zdrajcą tak wie-

le zaczęło się dziać, że myślałem tylko o jednym: jak doprowadzić moją misję do koń-
ca. Właśnie wtedy otrzymaliśmy wiadomość, że musimy opuścić tarcze, by umożliwić
naszej flocie inwazję. I proszę pamiętać, że to Tycho przekazał mi tę wiadomość. Gdy-
by był imperialną wtyczką, mógłby zatrzymać tę informację dla siebie, wciągając naszą
flotę w pułapkę.

- A zatem, komandorze Antilles, nie podziela pan opinii, że Imperium oddało nam

tę planetę, zainfekowaną wirusem Krytos, by nas zniszczyć?

- Pani komandor Ettyk, nie mam pojęcia, co chodziło po głowie Ysannie Isard w

czasie, gdy zajmowaliśmy Coruscant.

- Rozumiem. - Halla Ettyk wzięła dysk danych od Ielli Wessiri i wsunęła w szcze-

linę notesu komputerowego. - Ale nie wyklucza pan takiej możliwości.

- Nie mogę jej wykluczyć.
- I nie może pan także wykluczyć, że kapitan Celchu pracował dla Imperium, po-

magając Nowej Republice w zajęciu planety?

- Owszem, mogę. - Wedge z powagą pokiwał głową. - Znam Tycha. Wiem, że nie

jest szpiegiem. Ufam mu.

- Podobnie ufał pan Thyne'owi, dopóki się nie okazało, że nie miał pan racji,

prawda, panie komandorze?

- Nie, to nie tak.
- Może panu się tak wydaje, panie komandorze, ale tak to wyglądało w oczach

pewnego mężczyzny. - Halla Ettyk wzruszyła niedbale ramionami. - Corrana Horna. A
dziś on nie żyje.


Po wyjściu z sali sądowej Wedge oparł się ciężko o zimną kamienną ścianę. Na-

wara robił co mógł, pomyślał, by zrehabilitować mnie jako świadka, ale szkoda już się
stała. Chciałem tam być i pomóc Tychowi, ale nie udało mi się. Uderzył pięścią w ścia-
nę.

- Na pomiot Sithów! - warknął.
Wyprostował się, gdy zobaczył, że podchodzi do niego kobieta z komunikatorem

w ręku, a za nią Ithorianin z holokamerą.

- Mówi Zaree Lolvanci z Kuati First HoloNews. Stoję obok bohatera Sojuszu, ko-

mandora Wedge'a Antillesa. Jak pan się czuje, komandorze, ze świadomością, że pań-
skie zeznanie pogrążyło kapitana Celchu?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

117

Zanim Wedge zdołał zebrać myśli, by sensownie odpowiedzieć, ktoś wsunął się

pomiędzy niego a dziennikarkę. Wedge poczuł, że czyjaś dłoń ściska go za ramię, a
spokojny głos odpowiada za niego:

- Jedyną troską komandora Antillesa jest to, by sprawiedliwości stało się zadość.

Jest przekonany, że wiara, jaką pokłada w kapitanie Celchu, znajdzie swoje potwier-
dzenie, gdy przemówi obrona. Do tego czasu wszelkie spekulacje co do rozstrzygnięcia
byłyby przedwczesne, a nawet szkodliwe. Komandor Antilles nie ma nic więcej do
dodania.

Wedge pozwolił, by Diric Wessiri przeprowadził go obok Ithorianina i dalej, za

bramkę strażników, którzy nie przepuścili dalej reporterki i jej holokamerzysty. Diric
podprowadził go do ławki i usiadł obok niego.

- Wstrętni ludzie, te holohieny, prawda, komandorze Antilles?
- No cóż, pierwsze wrażenie było nie najlepsze...
- Drugie jest podobne, zapewniam cię. - Starszy mężczyzna uśmiechnął się do nie-

go. - Trzymasz się jakoś?

Wedge pokiwał głową.
- Chyba dojdę do siebie. Potrzebuję tylko trochę czasu. - Przyjrzał się uważniej

Diricowi. Choć twarz miał jeszcze dość bladą, oczy błyszczały ożywieniem i hartem
ducha. - Dzięki za ratunek.

- Cieszę się, że mogłem się na coś przydać. - Diric uśmiechnął się niepewnie, jak-

by musiał dopiero przypomnieć sobie, jak to się robi. - Iella obawiała się, że coś takiego
może się zdarzyć. Posłała mnie za tobą.

- Myślałem, że się ucieszy z takiego obrotu sprawy. Komandor Ettyk pożarła mnie

żywcem.

- Nie, nie ucieszyła się. - Diric poklepał się po kieszeni tuniki. -Mam tu przepust-

kę, która pozwoli nam się dostać na chroniony parking. Możemy wziąć mój śmigacz i
odlecieć stąd. Iella powiedziała, że chętnie dołączy do nas na kolacji, jeśli nie będziesz
miał nic przeciwko temu.

- Wątpię, czy będzie miała pociechę z takiego towarzysza. -Wedge spojrzał w

stronę sali sądowej. - Chciałem, by moje zeznanie oznaczało koniec tego procesu, a
jedyne, co osiągnąłem, to pozostawienie wrażenia, że nawet ja uważałem go za szpiega.

- Nic podobnego. - Diric poklepał Wedge'a po udzie. - Po pierwsze, członkowie

Trybunału znają cię i wiedzą, jak trudnym przejściem było dla ciebie składanie zeznań.
Jedyne, co naprawdę udało się komandor Ettyk, to ustalenie, że Tycho faktycznie przy-
był na Coruscant na twoją prośbę i że brałeś pod uwagę możliwość zdrady.

- Jasne, ale przy tym udało jej się sprawić, że zabrzmiało to tak, jakbym nie wie-

dział, kto może być szpiegiem, a kto nie.

- A dlaczego miałbyś to wiedzieć?
- Co?
Diric rozłożył ręce.
- Sam powiedziałeś, że tropienie szpiegów to nie twoja działka. Nikt nie oczekuje

od ciebie, że potrafiłbyś zdemaskować Tycha jako szpiega, gdyby faktycznie nim był, a

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

118

już na pewno nie mógłbyś, gdyby nie był. A tak między nami, nie sądzę, by był szpie-
giem.

- Dzięki.
- Nie masz za co dziękować. Odbyłem wiele rozmów z kapitanem Celchu w wię-

zieniu i naprawdę nie sposób go nie lubić. Jeśli on jest szpiegiem, to każdego z nas
można o to podejrzewać. - Diric uniósł rękę. - Chciałbym też dodać, że przysłuchiwa-
łem się wielu procesom, a ty poradziłeś sobie w fotelu świadka nie gorzej niż większość
ludzi, których tam widziałem. Wydaje ci się, że wypadłeś okropnie, bo miałeś nadzieję,
że twoje zeznanie zakończy ten proces. Niestety sprawa Tycha to nie Gwiazda Śmierci.
Nie wystarczy jeden strzał, by z nią skończyć. Nawara Ven wie, co robi, a radzi sobie
całkiem dobrze.

Wedge spojrzał na swoje dłonie.
- Chciałbym ci wierzyć, ale czuję się, jak w bitwie o Yavin, kiedy Luke powiedział

mi, żebym wracał. Miał rację, nic więcej nie mogłem zrobić, ale czułem się okropnie,
porzucając ich w takiej chwili.

- Rozumiem to, ale Luke Skywalker rzeczywiście miał wtedy rację i Gwiazda

Śmierci została zniszczona.

- Tak, ale Biggs Darklighter zginął. Może gdybym został...
- Może on by żył, a ty byś zginął? - Diric pokręcił głową ze smutkiem. - Pewnie

myślisz też, że gdybyś to ty poleciał tamtej nocy, kiedy zajęliśmy Coruscant, Corran
nadal by żył?

Chyba coś takiego musiało mi chodzić po głowie, stwierdził w duchu Wedge.
- Słuchaj, rzecz nie w tym, że mam nienormalną skłonność do autodestrukcji...
- Doskonale o tym wiem, Wedge. Widziałem ten syndrom, syndrom ocalonego, u

Ielli, u Corrana, u jego ojca i u innych. - Przycisnął dłoń do piersi. - Nawet ja czasem
tak się czuję. Wszyscy mamy przyjaciół i znajomych, których spotkała przedwczesna w
naszym mniemaniu śmierć. Ja też... przez to, że nic nie robię, zastanawiam się, dlacze-
go to nie ja umarłem. Zastawiam się, czego takiego dokonałem, że ocalałem. A ty, tak
jak inni, którzy aktywnie przeciwstawiają się złu, zastanawiasz się, co mogłeś zrobić,
by zapobiec tej śmierci. To pytania bez odpowiedzi i mogą nas zaprowadzić na ma-
nowce. Dla mnie to tylko punkt wyjścia dla filozoficznych rozważań, ale dla ciebie i
mojej żony - źródło frustracji i żalu. To właśnie dlatego Iella tak ofiarnie pracuje, by
odkryć, kto spowodował śmierć Corrana. To jedyny sposób, jaki znajduje, by pokonać
frustrację i skanalizować jakoś swoje poczucie winy. Nie podobało jej się to, przez co
musiałeś przejść jako świadek, bo jesteś jej przyjacielem, ale lojalność wobec Corrana
wymagała, by siedziała tam i pomagała komandor Ettyk, jeśli zajdzie taka potrzeba. Na
szczęście nie musiała jej pomagać. Jesteście do siebie na tyle podobni, że chyba wiesz,
jaki ból by jej to sprawiło.

- Tak, wiem. - Wedge potarł skronie. - I mogę zrozumieć jej frustrację. Ja też za-

stanawiam się, czy był jakiś sposób, by zapobiec śmierci Corrana.

- Na pewno był, Wedge, ale nie dla ciebie. Jeśli kapitan Celchu był szpiegiem, to

zarówno generał Cracken, jak i Winter, i Iella przeoczyli wszystkie oznaki.

- Ale nie Corran.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

119

Diric uśmiechnął się, tym razem już naturalniej.
- Bardzo ceniłem Corrana jako przyjaciela, ale on nie zawsze miał rację.
- Tak przynajmniej twierdzi Gwizdek.
- A nikt nie znał go lepiej. - Diric poklepał Wedge'a po kolanie. - Nie trać wiary w

swojego przyjaciela. Zasługuje na to.

- Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma za co. To co, chcesz, żebym cię gdzieś zabrał? Możemy coś zjeść albo

napić się, zanim dołączy do nas Iella.

Wedge przez chwilę się zastanawiał, ale w końcu pokręcił głową.
- Zostały jeszcze jakieś dwie godziny do końca dzisiejszych przesłuchań, prawda?
- Tak. Po tobie wezwali na świadka Winter.
Obserwowanie, jak Winter zeznaje, musi być trudne dla Ielli, pomyślał Wedge.

Była jej bliższa niż ja, a biorąc pod uwagę to, co łączy Winter i Tycha...

- Iella cię potrzebuje, Diric. Zeznanie Winter będzie dla niej jeszcze trudniejsze

niż moje.

- Ale nie powinieneś być teraz sam.
- Nie będę. - Wedge wskazał kciukiem na wschód. - Zejdę o jeden poziom w dół, a

potem przejdę się kładką do Muzeum Galaktycznego. Spędzę trochę czasu w salach
zbrodni, odwiedzając starych przyjaciół, a kiedy rozprawa zostanie odroczona, przyjdę
po ciebie i Iellę i skorzystam z waszego zaproszenia. Mam przeczucie, że zanim ten
dzień się skończy, Iella też nie będzie chciała być sama. Niezależnie od tego, jak poto-
czy się ta sprawą uważam ją za przyjaciela i nie chcę, by miała powody przypuszczać,
że jest inaczej.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

120

R O Z D Z I A Ł

19

Gavin wzruszył niepewnie ramionami i obciągnął mankiety paradnego munduru.

Czuję się tutaj mniej więcej tak swobodnie, pomyślał, jak komandor Antilles w fotelu
dla świadków.

Asyr wzięła go pod ramię, gdy rozsunęły się drzwi windy.
- Nie będzie tak źle, Gavin. Liska Dan'kre, nasza gospodyni, jest moją dawną przy-

jaciółką. Chodziłyśmy razem do szkoły, zanim wstąpiłam do Akademii.

- Jeśli jest w stanie wynająć na przyjęcie wyspę powietrzną musi być obrzydliwie

bogata.

Asyr prychnęła z zadowoleniem.
- Owszem, jest bogata, ale na pewno nie ma w niej nic obrzydliwego. - Wyprowa-

dziła Gavina z windy na platformę, z której roztaczał się widok na cały dysk wyspy
powietrznej. - Robi wrażenie, co?

- Mhm. - Okrągła wyspa miała kształt misy, z kilkoma kładkami schodzącymi spi-

ralą wśród drzew aż na otwartą przestrzeń pośrodku. Ten latający ogród o średnicy
kilometra unosił się wysoko ponad górską dzielnicą Coruscant. W oddali, na północ-
nym wschodzie, poniżej Gór Maranai, Gavin dostrzegł czubek Imperialnego Pałacu.

- Nie mogę uwierzyć, że tu jestem. Asyr spojrzała na niego zaskoczona.
- O co ci chodzi?
Od czego tu zacząć? - pomyślał Gavin.
- Właściwie o nic. Po prostu na Tatooine nie ma żadnych wysp powietrznych.

Uważa się, że nie są dość bezpieczne. Jedna porządna burza piaskowa wystarczyłaby,
by zmieść taką wyspę.

Bothanka poklepała go po ramieniu.
- Generatory repulsorowe całkowicie wystarczą, by utrzymać wyspę w powietrzu.

Nie przejmuj się tym.

- Poza tym ta dżungla... - uśmiechnął się do niej niepewnie. -Nie byłaś z nami na

pewnej stacji, na której pełniliśmy służbę, ale wyglądało tam niemal identycznie jak tu.
Właśnie tam dostałem. Na samo wspomnienie żołądek zaczyna mi wariować.

Asyr pogłaskała ledwie widoczną bliznę na jego brzuchu.
- Widziałam, jaką pamiątkę zostawiła ci bacta po kuracji, pamiętasz?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

121

Gavin zaczerwienił się.
- Tak.
- I myślę, że to nie tym się tak denerwujesz, tylko obecnością tak wielu moich ro-

daków. - Przycisnęła mu palec do warg, zanim zdążył odpowiedzieć. - Wiem, że nie
masz uprzedzeń rasowych... nie byłoby cię tu, gdybyś miał... ale sam mówiłeś, że więk-
szą część życia spędziłeś pomiędzy ludźmi. Nic dziwnego, że czujesz niepokój, będąc
w mniejszości. Ja czuję się tak samo za każdym razem, gdy znajdę się w miejscu, gdzie
większość stanowią ludzie.

Ramiona Gavina opadły gwałtownie.
- Powinienem był o tym pomyśleć... przepraszam.
- Nie ma za co. - Asyr uśmiechnęła się szeroko. - No chodź, oczaruj moich przyja-

ciół.

Gavin uniósł głowę i uśmiechnął się.
- Jak sobie życzysz, Asyr.
Zeszli razem z platformy na długą ścieżkę prowadzącą spiralą w dół. Gośćmi na

przyjęciu byli głównie Bothanie; wszyscy zwracali oczy w ich stronę, kiedy przecho-
dzili obok. Gavin wiedział, że to na pewno z powodu sukni, którą miała na sobie Asyr -
bez rękawów, ale za to z golfem, uszytej z mieniącej się szafirem i fioletem tkaniny,
która połyskiwała różnobarwnie przy każdym ruchu. Suknia ciasno opinała jej szczupłe
ciało, ale rozcięcie od kostki do biodra pozwalało Bothance swobodnie się poruszać. Na
ramiona narzuciła prosty niebieski szal, utkany z podobnej metalicznej nici jak suknia,
który okrywał jej plecy i owijał się miękko wokół łokci.

Inne Bothanki miały podobne suknie, ale żadna nie nosiła jej z równym wdzię-

kiem. Choć Gavin niezbyt dobrze rozumiał bothański język ciała, po falowaniu sierści
na szyjach i ramionach zorientował się, że rzeczywiście zrobili wrażenie. Uważał, że w
swoim mundurze Eskadry Łotrów wygląda całkiem nieźle, ale i tak był jak czarna dziu-
ra obok supernowej, i ta rola najzupełniej mu odpowiadała.

Kiedy dotarli na otwartą przestrzeń, smukła Bothanka o czarnej sierści w płowe

plamy odłączyła się od pozostałych gości, słuchających Borska Fey'lyi. Bothanka miała
suknię podobnego kroju co Asyr, tyle że złotą, z naszytymi pasami koralików. Roz-
promieniła się, podchodząc do nich.

- Asyr Sei'lar, wyglądasz zjawiskowo! Asyr uścisnęła przyjaciółkę.
- Dziękuję za zaproszenie, Liska. Liska cofnęła się i spojrzała na Gavina.
- A ty musisz być przyjacielem Asyr. Gavin złożył półoficjalny ukłon.
- Gavin Darklighter z Eskadry Łotrów. Miło cię poznać. - Ujął jej dłoń i uścisnął

delikatnie.

Liska westchnęła z zadowoleniem i uśmiechnęła się do Asyr.
- Ale maniery! Nic dziwnego, że ci się spodobał. Jak się poznaliście?
Asyr zawahała się przez chwilę.
- Brałam udział w operacji w Znik-Sektorze. To tam się spotkaliśmy.
Gavin uśmiechnął się.
- Chciała wykonać na mnie egzekucję, żeby dać nauczkę Imperialnym.
- Zawsze lubiłaś ostro pograć, Asyr.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

122

Asyr wzruszyła ramionami.
- Na szczęście bronił go Nawara Ven, więc egzekucja została odłożona. Pojawili

się Imperialni, Gavin uratował mi życie, a ja jego w strzelaninie, która potem nastąpiła.
I to mniej więcej cała historia.

- Nieźle, jak na pierwszą randkę. To prawdziwy cud, że po tym wszystkim chciał z

tobą chodzić. - Liska ujęła Asyr pod ramię. - Nigdy nie pakowałaś się w podobne kło-
poty, póki mogłam cię pilnować.

- To prawda.
Liska spojrzała na Gavina.
- Muszę ci ją wykraść na chwilę, żeby nadrobić zaległości. Nie masz chyba nic

przeciwko temu?

Gavin uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Pewnie, że nie mam. Od kiedy dostała zaproszenie, mówiła tylko o tobie. Pójdę

wziąć sobie drinka.

Asyr uścisnęła jego prawą dłoń.
- To potrwa tylko chwilkę.
- Bawcie się dobrze. - Gavin patrzył, jak Liska i Asyr odchodzą po czym rozejrzał

się uważnie dookoła. Wszędzie spacerowały grupki gości, niemal wyłącznie Bothan.
Jedynym miejscem, którego nie zdominowali, był jeden z barów, przy którym usadowi-
ła się para ludzi, dwóch Ithorian i kilku przedstawicieli innych ras. Gavin ruszył w ich
stronę, starając się iść równym krokiem i trzymać głowę do góry, choć gdzieś w okoli-
cach żołądka czuł przemożną potrzebę, by znaleźć się tam jak najprędzej. Spojrzał na
barmana.

- Poproszę lomińskie piwo.
Niski, łysiejący mężczyzna uśmiechnął się do niego.
- Powinien pan zamówić coś drogiego. Bothanie płacą.
- Możliwe, ale ja lubię lomińskie piwo. - Gavin wziął od barmana oszronioną zie-

loną szklankę, łyknął solidnie i zlizał białą piankę z górnej wargi. Piwo było dobre,
choć nie dość schłodzone jak na jego gust. Bothanie chyba nie lubią zimnych napoi,
pomyślał, więc można się było tego spodziewać.

Niski mężczyzna wyciągnął rękę do Gavina.
- Jestem Herrit Gordon, z Ministerstwa Stanu.
- Gavin Darklighter, Eskadra Łotrów. Herrit mocno uścisnął mu dłoń.
- To prawdziwa przyjemność. Przepracowałem jedną kadencję w korpusie dyplo-

matycznym na Bothawui, więc czuli się w obowiązku mnie zaprosić. - Wskazał na
kobietę, która wśród zgrabnych i wystrojonych Bothanek wyglądała tak niemodnie, że
aż śmiesznie. - To moja żona, Tatavan. Zna bothański, więc jest dość popularna wśród
nich.

- To bez wątpienia przydatna umiejętność. Ja sam znam tylko kilka słów. - Gavin

pociągnął kolejny łyk piwa. - Przyszedłem tu z Asyr Sei'lar. Jest przyjaciółką Liski
Dan'kre.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

123

- Znam tę rodzinę. Miałem kontakty z jej ojcem na Bothawui. Drobna arystokra-

cja, ale ich biznes doskonale prosperuje, więc mają więcej wpływów, niż można by się
spodziewać, sądząc po ich pozycji w oficjalnej hierarchii.

- Wpływowi, co?
- W końcu mogła przyjść tu z tobą, a to o czymś świadczy.
Gavin zmarszczył brwi i pociągnął piwa, powstrzymując się od odpowiedzi, która

cisnęła mu się na usta. Wiem, że nie przyprowadziła mnie tu na pokaz, pomyślał. Po-
wiedziała mi to, a ja jej wierzę.

- Mówi pan to tak, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że Asyr zamierzała po pro-

stu zdenerwować tu parę osób.

- Nie miałem takiego zamiaru. Asyr jest swojego rodzaju czarną owcą. Chodziła

do szkoły z Liska i paroma innymi osobami spośród dzisiejszych gości.

- Wiem. Mówiła mi.
- Na pewno. Ale chyba nie wspomniała, że ta szkoła miała ją przygotować do za-

jęcia eksponowanego stanowiska w handlu lub administracji. Bez pozwolenia rodziny
wysłała zgłoszenie do Bothańskiej Akademii Wojskowej, gdzie została przyjęta. Do-
skonale sobie tam radziła, a jej rodzina jest bardzo dumna z jej osiągnięć, choć niewąt-
pliwie zastanawiają się, kiedy porzuci to awanturnicze życie... bo tak to widzą... i zaj-
mie się prawdziwą karierą.

Gavin uśmiechnął się.
- Wątpię, czy się doczekają. Asyr czuje się w eskadrze jak w domu.
- Chyba nie doceniasz znaczenia bothańskiej struktury rodzinnej. Ich więzy są

bardzo silne.

- To nic złego.
Herrit przytaknął. Po chwili spojrzał w stronę swojej żony i zbladł. Gavin podążył

za jego wzrokiem i zobaczył trzech Bothan zmierzających w ich kierunku. Ich przy-
wódca był równie wysoki jak Gavin, choć znacznie szczuplejszej budowy. Kremowo-
biała sierść i złote oczy kontrastowały z czarnym mundurem, który miał na sobie. Jego
podwładni nosili podobne mundury, ale ich sierść była pstrokata, czarno-
pomarańczowa.

Dowódca Bothan stanął przed Gavinem, ale nie wyciągnął do niego ręki.
- Jestem Karka Kre'fey, wnuk generała Laryna Kre'feya. Uczestniczyłeś w ataku

na Borleias z Eskadrą Łotrów?

- Owszem. - Gavin odstawił piwo na ladę i przybrał podobną postawę jak Karka,

stając prosto z rękami złączonymi za plecami. -Co mogę dla ciebie zrobić?

- Raporty sporządzone po akcji sugerują, że mój dziadek był źle przygotowany do

ataku i podczas bitwy podjął głupie decyzje.

- Naprawdę?
W złotych oczach Bothanina zapłonął gniew.
- Chciałbym wiedzieć, czy twoim zdaniem ta opinia jest słuszna. Gavin zignoro-

wał Herrita, który głośno nabrał powietrza.

- Moim zdaniem, tak.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

124

Otwarta dłoń Karki bez ostrzeżenia spadła na policzek Gavina, obracając mu gło-

wę prawie do tyłu. Gavin zatoczył się, ale bar uchronił go przed upadkiem. Przytrzymał
się lady rękami i powoli wyprostował. Miał ochotę potrząsnąć głową, licząc, że w ten
sposób pozbędzie się dzwonienia w uszach, ale zamiast tego spojrzał Karcę prosto w
oczy.

- Rozumiem, że jesteś poruszony śmiercią dziadka.
- Jestem poruszony, bo zszargałeś jego reputację.
- Niech ci będzie, ale więcej mnie nie bij.
- Bo co?
Herrit dał krok do przodu.
- Proszę, to nie miejsce na tego rodzaju sprzeczki.
Gavin wyciągnął rękę i chwycił Herrita za kołnierz, odstawiając dyplomatę na je-

go miejsce przy barze.

- Nie będziemy się bić, proszę pana.
Karka wyszczerzył zęby w pogardliwym uśmiechu.
- Splamiłeś honor rodziny Kre'fey. Wyzywam cię na pojedynek. Gavin potrząsnął

głową.

- Nie.
- Odmawiasz mi satysfakcji?
- Nie zamierzam się z tobą bić.
- W takim razie jesteś tchórzem.
Gavin roześmiał się głośno. Zaledwie rok temu skoczyłby na Karkę i za wszelką

cenę starał się go pokonać, ale czas spędzony w Eskadrze Łotrów zmienił go do tego
stopnia, że takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Właściwie, pomyślał Gavin, jest to
jakieś wyjście, ale jakoś mnie nie pociąga. Przez ostatni rok Wedge i Corran, a nawet
Tycho, nieraz zaimponowali mu swoją obojętnością na to, co mówią o nich inni - liczy-
ło się tylko to, co sobą reprezentowali we własnym mniemaniu. To właśnie pozwala
Tychowi znosić wszystko, przez co przechodzi, pomyślał Gavin. Ma ten spokojny ro-
dzaj odwagi, który nie wymaga przechwałek i popisów, bo włącza się dokładnie wtedy,
kiedy jest potrzebny.

Choć częścią siebie nadal miał ochotę dowiedzieć się, jak dużą satysfakcję sprawi-

łoby mu wybicie pięścią zębów Karki, czuł się na tyle wolny, by móc zignorować jego
wyzwanie. Dopóki nie pozwalał, by zaczepki Bothanina wyprowadziły go z równowa-
gi, Karka nie miał nad nim władzy. Jego pogróżki budziły tylko litość, co było jasne dla
każdego. A ich zignorowanie, pomyślał Gavin, zaboli Karkę bardziej niż jakikolwiek
fizyczny cios, który mógłbym mu wymierzyć.

Wytrzymał wzrok Bothanina.
- Jeśli masz ochotę, możesz uważać mnie za tchórza. Nie dbam o to. Nie jesteś

moim wrogiem. Moim wrogiem jest Imperium i jego pozostałości. Być może nie jesteś
w stanie tego zrozumieć, twój dziadek jednak to potrafił. Dziwi mnie, że czcisz pamięć
dziadka, próbując ukryć jego pomyłki, zamiast kontynuować jego walkę. - Wyciągnął
do Bothanina prawą dłoń. Karka spojrzał na nią, jakby to była żmija, prychnął i odwró-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

125
cił się na pięcie. Podwładni ruszyli w jego ślady. Widząc to, Herrit z ulgą wypuścił
powietrze z płuc. Barman postawił przed Gavinem świeżą szklankę piwa.

- Pańskie zdrowie.
Herrit stuknął swoim kuflem lumu o szklankę chłopca.
- Świetnie to rozegrałeś. Przepraszam, że się wmieszałem.
- Nie ma sprawy, nic się nie stało. - Gavin poruszył szczęką i poczuł, jak wskakuje

z powrotem w zawiasy. - Poczuję to jutro rano.

Nagle przy jego boku wyrosła Asyr.
- Co się stało?
Gavin wzruszył ramionami.
- Nic takiego, naprawdę. Herrit uśmiechnął się.
- Po prostu dwóch chłopców urządziło sobie ćwiczenia. Asyr spojrzała na Gavina.
- Ćwiczenia? Uśmiechnął się i skinął głową.
- Tak. Poćwiczyłem trochę to dojrzewanie, o którym mówiłaś. To całkiem przy-

jemne.

- Jeśli chcesz, możemy wyjść.
- Nie, zostańmy - sprzeciwił się Gavin. - Nie chcę cię odciągać od przyjaciół. Baw

się dobrze. Nie sądzę, by dziś wieczorem coś jeszcze miało się wydarzyć.


Gdy admirał Ackbar wszedł do apartamentów Mon Mothmy, nigdzie nie zauważył

Borska Fey'lyi. Trzeba przyznać, że podniosło go to na duchu. Obecność generała
Crackena potwierdzała natomiast, że powód wezwania był służbowy, ale charakter
spotkania - nieformalny. Wszelkie działania, jakie po tym spotkaniu należało zapropo-
nować Radzie Tymczasowej, zostaną podjęte w odpowiednim czasie.

Gdyby Ackbar podejrzewał Mon Mothmę o bothańską subtelność, pomyślałby, że

sposób, w jaki zmieniła wystrój wnętrza swojego apartamentu, miał służyć poprawie
jego samopoczucia. Półprzezroczyste zielone i niebieskie zasłony marszczyły się deli-
katnie wokół okien -powiew wywoływała wprawdzie klimatyzacja, ale efekt był taki,
jakby okno było otwarte. Dywan był w głębokim odcieniu akwamaryny, a kafelki w
dolnej części ściany miały morski deseń. Górna połowa ściany kolorem była dopaso-
wana do dywanu, ale przytłumione oscylujące światła wydobywały zawarte w farbie
lśniące drobinki, rzucające tęczowe odbłyski.

Nawet meble wyjątkowo odpowiadały jego upodobaniom. Pomalowane na zielo-

no, niebiesko i brązowo, miały płynne, organiczne kształty. Brakowało w nich oschłej
symetrii, którą zdawała się lubić większość ludzi. Stojący na środku pokoju stół wyglą-
dał trochę jak woda, którą rozlano, zamrożono i oparto na nogach. Brak ostrych krawę-
dzi i wyraźnych kantów w jakiś sposób łagodził napięcie, i admirał poczuł się odprężo-
ny.

Mon Mothma uśmiechnęła się, witając go ciepło.
- Dziękuję, że przyszedłeś tak szybko. Wiem, że teraz martwisz się przede wszyst-

kim procesem, który pochłania większość twojego czasu.

- Rzeczywiście martwię się procesem, ale moją największą troską jest nadal bez-

pieczeństwo Nowej Republiki. - Ackbar rozłożył ręce. - Muszę pochwalić sposób, w

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

126

jaki urządziłaś ten pokój. Bardzo mi się podoba. Dorastałaś w jednym z portowych
miast Chandrila, prawda?

- Tak, moja matka pełniła tam urząd gubernatora. Pokochałam Morze Srebrzyste.

Przekonałam się, że urządzenie mieszkania w sposób przypominający lepsze czasy
pomaga mi zachować zdrowe zmysły.

- To wspaniała robota. - Ackbar znów rozejrzał się po pokoju. -Aż przykro w tak

pięknym pokoju prowadzić rozmowę o kłopotach.

- Zawsze trzeba iść na kompromis. - Mon Mothma zaprosiła Ackbara gestem na

repulsorowy fotel, przypominający plechę wodorostów. Sama usiadła w podobnym
fotelu, podczas gdy generał Cracken przysunął sobie zielone krzesło z korala.

- Jest pewna sprawa, która może wymagać działań rady, ale sądzę, że lepiej byłoby

przedstawić ją jako fakt dokonany.

Ackbar poruszył wąsami.
- Dzięki czemu unikniemy burzliwych dyskusji ideologicznych?
- I zapobiegniemy możliwości wykorzystania tych działań dla osiągnięcia prywat-

nych korzyści politycznych czy materialnych. - Mon Mothma westchnęła ciężko. -
Czasami zaczynam się domyślać, co skłoniło Imperatora do rozwiązania Senatu. Od-
rzucam taką możliwość, ale pokusa istnieje. Nie cierpię zwłaszcza tego, gdy konieczne
sprawy są odwlekane przez różne osoby, które chcą materialnie skorzystać na tym, że
robią coś, dla czego i tak nie ma alternatywy. Inaczej było, gdy musieliśmy zmagać się
tylko z Imperium.

- Sam płynąłem na tej fali, Mon Mothmo. Znacznie łatwiej jest być członkiem Re-

belii niż członkiem rządu. - Ackbar oparł dłonie na kolanach. - Czego ode mnie oczeku-
jesz?

Mon Mothma spojrzała na generała Crackena.
- Chyba pan powinien zapoznać admirała z sytuacją.
Cracken skinął głową.
- Terroryści z Frontu Kontrrebelii Palpatine'a uderzyli ostatnio kilka dni temu, a

ich atak sparaliżował nasz system dystrybucji bacty. Wirus Krytos zaczyna rozprze-
strzeniać się nieco szybciej niż prognozowaliśmy po przejęciu składów bacty admirała
Zsinja. Strach przed zarażeniem walczy u ludzi z obawą przed znalezieniem się w epi-
centrum zamachu terrorystycznego. Czarnorynkowe ceny bacty znów rosną, bo atak
Frontu postawił nasze zapasy poza zasięgiem wielu ludzi. Rośnie więc popyt na bactę z
innych źródeł, a wraz z nim ceny.

Ackbar wbił wzrok w Crackena.
- A więc Vorru i jego straż nie zdołali wyeliminować czarnego rynku?
- Vorru twierdzi, że jego ludzie koncentrują się na tropieniu członków Frontu. Re-

agują na wszelkie pogłoski. Nie ogłaszaliśmy tego publicznie, ale udało im się odkryć
kilka ładunków wybuchowych, które naszym zdaniem zostały podłożone przez Front.
Ani przez chwilę nie uważałem, że Vorru gra całkiem czysto, ale jego ludzie utrzymują
porządek w sektorze, którego my nie zdołaliśmy kontrolować.

- Ale jaki to ma związek ze mną?
Mon Mothma zerknęła na niego.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

127

- Generał Cracken kieruje supertajnymi badaniami nad wirusem Krytos. Szczegóły

są trzymane w tajemnicy nawet przede mną, ale wiem, że do kontynuacji badań po-
trzebna jest pewna ilość ryllu.

Kalamarianin złączył dłonie.
- A to wymaga ekspedycji na Ryloth.
- Właśnie. Niezależnie od zdobycia ryllu, myślę, że byłaby to świetna okazja do

nawiązania stosunków dyplomatycznych z Twi'lekami, nawet jeśli na bardzo niskim
poziomie.

- I chcesz tam wysłać mecenasa Vena.
- Tak. - Mon Mothma uśmiechnęła się. - A właściwie całą Eskadrę Łotrów. Ko-

mandor Antilles zrobił tam spore wrażenie kilka lat temu, a wkład Nawary Vena w
zdobycie Coruscant wywołał wielkie poruszenie na Ryloth, poprawiając naszą pozycję
przetargową.

- A więc chcesz, żebym odroczył proces i zwolnił Eskadrę Łotrów, by mogła wy-

pełnić to zadanie.

Przywódczyni Nowej Republiki zmrużyła oczy.
- Czy to się da zrobić? Chyba możesz znaleźć jakiś powód, żeby odroczyć rozpra-

wę?

Ackbar rozciągnął wargi w bezgłośnym śmiechu.
- Znaleźć powód? Całą kolekcję powodów, pani przewodnicząca! Podziwiam ta-

lenty generała Crackena, który w tak krótkim czasie odkrył tak wiele na temat powią-
zań kapitana Celchu z Imperium... to naprawdę zadziwiające tempo. Proces posuwa się
tak szybko, że nie ma szans, by obrona miała dość czasu na przygotowania. Mecenas
Ven robi, co może, ale to niewątpliwie najtrudniejsze zadanie, jakie otrzymał od czasu
wstąpienia do Eskadry Łotrów.

- A więc nie będzie problemu z odroczeniem?
- Nie, choć raczej chyba nie mogę uzasadnić odroczenia tym, że Eskadra Łotrów

leci z supertajną misją na Ryloth. - Kiedy zapadła cisza, Ackbar uśmiechnął się. - Żar-
towałem. To oczywiście dowcip.

Cracken roześmiał się, ale Mon Mothma zachowała powagę.
- Wybacz mi, przyjacielu, ale generał Cracken może zaświadczyć, że ostatnio nie-

wiele słyszałam rzeczy, które mogłyby mnie rozśmieszyć.

- Rozumiem. - Ackbar pochylił się do przodu. - Oczywiście zwolnię Eskadrę Ło-

trów na czas tej misji. Czy Erisi Dlarit też ma lecieć?

- Chyba tak. A czy jest jakiś powód, dla którego nie miałaby polecieć?
Ackbar wzruszył ramionami.
- Na przykład jej udział w negocjacjach z koncernem Xucphra. Namawia ich, by

sprzedali nam jak najwięcej bacty. Myślałem, że nie należy narażać jej na niebezpie-
czeństwo podczas misji.

Mon Mothma spojrzała na szefa wywiadu.
- Czy grozi jej coś przy wykonywaniu tego zadania, generale? Cracken zmarszczył

czoło.

- Nie spodziewamy się kłopotów. Ackbar zamrugał.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

128

- A jeśli ktoś zdradzi szczegóły misji Frontowi Kontrrebelii Palpatine'a?
- Przecież ujęliśmy już imperialnego szpiega, prawda? Czy nie dlatego kapitan

Celchu stanął przed sądem?

- Tak, pani przewodnicząca. - Wzrok Crackena stwardniał. -Admirał sugeruje jed-

nak, że nie możemy być pewni, czy kapitan Celchu był jedynym szpiegiem w służbie
Imperium. Niebezpieczeństwo zdrady istnieje zarówno u nas, jak i po stronie Ryloth.
Chociaż wysłanie Erisi może narazić ją na niebezpieczeństwo, zatrzymanie jej mogłoby
zostać opacznie zrozumiane przez dostojników z Thyferry i zaprzepaścić nasze szanse
na sfinalizowanie transakcji.

- Ale jeśli ona zginie, to też nam zaszkodzi. - Mon Mothma pokręciła głową. -

Najgorsza jest ta niemożność podjęcia jednoznacznej decyzji. Thyferranie są chyba
bardzo dumni z faktu, że Erisi lata z Eskadrą Łotrów. Z tego wynika, że muszę jej po-
zwolić na udział w tej misji.

- Zgadzam się - przytaknął Ackbar. - Oto jest fala, na której grzbiecie powinnaś

popłynąć.

- A pan, generale Cracken - dodała Mon Mothma - musi zagwarantować, że po-

dejmiemy wystarczające środki, by zapewnić bezpieczeństwo misji. Nie możemy sobie
pozwolić na to, by coś przeszkodziło eskadrze w wykonaniu zadania, ani na to, by stra-
cić Erisi.

- Jestem tego świadom. - Generał Cracken z powagą skinął głowa. - Rozumiem

powagę sytuacji. Jeśli nastąpi przeciek, znajdziemy jego źródło. Znajdziemy i wyelimi-
nujemy. Nowa Republika nie może sobie pozwolić na mniej.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

129

R O Z D Z I A Ł

20

- Nie podoba mi się, pułkowniku Vorru, taki rozwój sytuacji. - Kirtan Loor spoj-

rzał z góry na niższego mężczyznę, co najwyraźniej, wbrew intencjom Loora, zupełnie
go nie onieśmieliło. - Zaprosiłem tu pana, by poinformować o moich planach, z
uprzejmości, a nie po to, by je pan zawetował.

Fliry Vorru wzruszył ramionami.
- A jednak zamierzam to zrobić.
- Nie! Nie mogę na to pozwolić! - Loor zwinął dłonie w pięści. -Nasza umowa

przewidywała, że pozwolę panu wybierać takie cele ataku, które osłabią rząd Nowej
Republiki. Dostosowałem się do pańskich decyzji w każdym przypadku, gdy cel miał
taki właśnie charakter. Teraz jednak sytuacja wygląda inaczej.

Loor spacerował po pogrążonym w mroku pokoju, krążąc jak ćma wokół kręgu

światła, które spływało na siwe włosy Fliry'ego Vorru.

- Zniszczenie Eskadry Łotrów było moim priorytetem jeszcze przed zajęciem

przez nich Centrum Imperialnego, a teraz w końcu są w moim zasięgu. Mam tutaj, na
Coruscant, eskadrę X-wingów, którą wykorzystam, by zaatakować bazę eskadry i
zniszczyć ich na ziemi. Atak będzie perfekcyjnie przeprowadzony i pozwoli mi zakoń-
czyć operację, która trwa już zdecydowanie za długo.

Vorru odchylił się na oparcie fotela Loora i oparł buty o biurko, strącając z niego

kilka datakart.

- Nie interesuje mnie, jakie miał pan kiedyś priorytety. Uważam taki atak za zbyt

ryzykowny. Cracken zacznie podejrzewać, że to ja zdradziłem panu informacje na te-
mat nadchodzącej misji Eskadry Łotrów.

- Nie zacznie. - Loora świerzbiały palce, by wstukać informacje do notesu kompu-

terowego... albo udusić cię, Vorru, pomyślał. - Odkryłem informacje na temat misji na
Ryloth na podstawie analizy fluktuacji na wtórnym rynku czarnorynkowych derywatów
na ryli. Prześledziwszy te dane dotarłem do kobiety ze służb medycznych, która zarabia
na podróbkach opatentowanych leków. Składają się głównie z lumu, z odrobiną ryllu i
kroplą lub dwiema bacty. Oczywiście są bezużyteczne, ale ta kobieta zaczęła podnosić
cenę. Gdy Eskadra Łotrów przywiezie ryli z powrotem na Coruscant, prawdopodobnie

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

130

jego skuteczność w walce z wirusem Krytos potwierdzi się i popyt wzrośnie. Mogę
wydać panu tę kobietę, a pan wskaże ją jako źródło przecieku.

- Sugerowanie, że jakaś znachorka sprzedająca wątpliwą miksturę zdradziła Eska-

drę Łotrów, wystarczy, by skierować podejrzenia na mnie.

- Nonsens. - Sfrustrowany Loor oparł dłonie na biodrach. - Wie pan równie dobrze

jak ja, że Ryloth jest największym siedliskiem nie-godziwości po tej stronie Varl. Nie-
wielu Twi'leków poparło Rebelię, a najwybitniejszym Twi'lekiem po stronie Nowej
Republiki jest Nawara Ven. Republika musi wykorzystać go jako negocjatora, a zatem
oskarżenie poprosiło o odroczenie procesu i uzyskało je. Dzięki temu Eskadra Łotrów
ma mnóstwo czasu na wyprawę na Ryloth i z powrotem. Wniosek, że podejmą tę wy-
prawę, jest oczywisty.

Loor pokręcił głową bez słowa.
- Już od pewnego czasu wiem, gdzie stacjonuje Eskadra Łotrów. Mam teraz okazję

uderzyć na nich dokładnie wtedy, gdy porażka ich misji mocno zaboli Nową Republikę.

- Pańskie rozumowanie jest bez zarzutu, agencie Loor, ale to mnie nie obchodzi. -

Ciemne oczy Vorru rozbłysły. - Nawet podziwiam pańską determinację, by zniszczyć
Eskadrę Łotrów. Jednak podjęcie przez pana w tym momencie działań skierowanych
przeciwko eskadrze nie odpowiada mi, a zatem musi pan porzucić te plany.

- A jeśli zignoruję pańską radę? Vorru przechylił lekko głowę.
- Naprawdę chce mnie pan sprawdzić, agencie Loor?
Loor zawahał się, tracąc okazję do buńczucznej odpowiedzi. Każda inna osoba,

zadając takie pytanie, wypowiedziałaby je groźnym tonem, ale Vorru zrobił to jakby od
niechcenia, jakby pytał dziecko, czy na pewno chce zrobić coś, co jest z całą pewnością
niebezpieczne. Nie było śladu groźby ani w jego twarzy, ani w głosie, a jednak Loor
zorientował się, że boi się go bardziej niż żmii zwiniętej i przyczajonej do ataku.

- Sprawdzanie pana do niczego by nas nie doprowadziło.
- Zawsze uważałem, że jest pan całkiem rozsądny. - Vorru zdjął nogi z biurka i ob-

rócił fotel, by wstać. Z kieszeni tuniki wyciągnął datakartę, którą rzucił na biurko.

- Pańscy ludzie byli grzeczni i od dwóch tygodni nie zdziałali nic ważnego. Mam

dla was nowy cel.

Loor zajął miejsce Vorru, opadając ciężko na fotel. Odwrócił się twarzą do biurka,

naprzeciw którego widział pogrążoną w cieniu sylwetkę Vorru. Wsunął datakartę do
notesu komputerowego, wywołał katalog i otworzył plik o nazwie „śmierć.cel”. Nie-
wielki ekran wypełnił schemat budynku z zaznaczonymi newralgicznymi punktami.

Agent podniósł wzrok.
- Mały ten budynek. Nie widzę tu nic, co przypominałoby składy bacty ani kosza-

ry. Co to takiego?

- Szkoła.
- Szkoła? - Loor zmarszczył brwi. - Ma pan na myśli jakąś akademię?
- Nie, szkołę. Dla dzieci.
- Dzieci przywódców Rebelii?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

131

- Z tym byłoby ciężko. Nie mieli zbyt wiele czasu na rozmnażanie. - Vorru pokrę-

cił głową. - To po prostu zwykła szkoła, dla zwykłych dzieci. Kilku obcorasowców, ale
w większości to dzieci ludzkie.

- Dlaczego?
- Dlaczego? Bo uczniowie są przyjmowani zgodnie z rejonizacją.
Zmarszczka na czole Loora pogłębiła się, a w głosie dało się słyszeć zmieszanie.
- Nie, nie o to pytam. Dlaczego szkoła?
- Daj spokój, Loor, chyba nie spodziewałeś się wielkich rezultatów bez zadania

wielkich strat? - Vorru roześmiał się lekko. - Może wydaje ci się, że powinieneś trzy-
mać się jakichś resztek honoru. Uderzając na fabryki, obiekty wojskowe i miejsca,
gdzie zbierają się dorośli, możesz im napędzić stracha. Uderzając na ośrodki dystrybu-
cji bacty, możesz sprawić, że dorośli będą się martwić o swoje dzieci, ale to wirus Kry-
tos będzie odpowiedzialny za śmierć tych dzieci, nie ty. O to ci chodzi?

- Ja... możliwe.
- Żadne tam „możliwe”, dokładnie tak myślałeś. I właśnie dlatego twoje wysiłki

nie zdałyby się na nic. - Vorru pochylił się do przodu, opierając się rękami o biurko.
Światło znad głowy rzucało trójkątne cienie na jego oczodoły. - Zagroź dziecku, a zjed-
noczysz jego rodziców przeciw sobie. Zabij dziecko, a rodzice pogrążą się w żałobie, a
ich bliscy, czując ich ból, zwrócą się ku swoim własnym rodzinom. Zatrzymają dzieci
przy sobie, nie puszczając ich do szkół. W ten sposób pozbawisz Rebelię możliwości
indoktrynacji młodego pokolenia. Sprawi to również, że Rebelia wyda się niewyba-
czalnie słaba. Ludzie stwierdzą, że trzeba z tym coś zrobić, a tym, który zrobi to, co
trzeba, będę ja.

A jedną z rzeczy, które zrobisz, pomyślał Loor, będzie wykorzystanie mnie jako

kozła ofiarnego, który odpokutuje za zło przez ciebie wyrządzone. Iluzja, że kontroluje
sytuację, rozwiała się w mgnieniu oka. Przyszłość Loora była jasna: na polecenie Vorru
dokona kolejnych ohydnych zbrodni, a w końcu Vorru go zdradzi. Loor zachowa życie
i wolność tak długo, jak długo Vorru nie znajdzie dla niego innego zastosowania, a w
końcu i tak go zniszczy, by wykazać własną szlachetność.

Loor uznał, że to dość zabawne: plan Vorru, by uderzyć na szkołę, ocenił jako ab-

solutnie nikczemny, podczas gdy atak na Eskadrę Łotrów traktował jako słuszny obo-
wiązek. Różnica w ostatecznym rozrachunku zasadzała się na tym, że atak na Eskadrę
Łotrów przysłużyłby się sprawie Imperium, podczas gdy atak na szkołę - jedynie
wzmocnieniu własnej pozycji Vorru. Nie różnimy się aż tak bardzo, pomyślał, jak
chciałbym sądzić, ale też nie jesteśmy aż tak podobni, jak uważa Vorru.

Ani też ja nie jestem aż tak głupi, za jakiego Vorru mnie uważa.
Loor wcisnął klawisz notesu i przeczytał listę materiałów potrzebnych do prze-

prowadzenia operacji.

- Kiedy?
- Za tydzień. Przez ten czas nie będzie żadnych wiadomości o procesie, więc za-

mach powinien przyciągnąć uwagę.

Loor uniósł głowę.
- Czy mam rzucić na żer pańskiej straży kilku moich ludzi?

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

132

- Na razie nie. - Twarz niskiego mężczyzny rozjaśnił posępny uśmiech. -Mam paru

ludzi, którzy sprawiają kłopoty i powinni zginąć w katastrofie śmigacza. Skład che-
miczny materiałów wybuchowych będzie odpowiadał użytym do skonstruowania bom-
by podłożonej w szkole. To pozwoli mi posłać Crackena w pożądanym kierunku, pozo-
stawiając ci swobodę działania.

- Będą następne cele?
Vorru wyprostował się i wycofał w cień.
- Nie. Przedstaw kilka celów, które sam chcesz zaatakować, a ja wybiorę jeden czy

dwa z twojej listy. Wykorzystam je, by przetestować moich podwładnych, sprawdzając,
czy zdołają obrócić je na naszą korzyść. Konkurencja wyostrzy ich umiejętności.

- Niewątpliwie.
- Cieszę się, że pan to dostrzega, agencie Loor. - Vorru zasalutował kpiąco. - Będę

niecierpliwie czekał na skutki pańskiej roboty.


Wedge rozejrzał się po laboratorium, umiejscowionym głęboko w trzewiach Pała-

cu Imperialnego.

- A więc to tutaj powstał wirus Krytos?
Generał Cracken przytaknął.
- Na pewno pan zauważył, wchodząc, że w laboratorium utrzymywane jest podci-

śnienie. Jeśli zamki puszczą powietrze będzie zasysane do laboratorium, zamiast z nie-
go wypływać. Uniemożliwia to patogenom wydostanie się na zewnątrz.

Wedge zmarszczył czoło.
- Myślałem, że wirus Krytos nie przenosi się przez powietrze, a jedynie poprzez

kontakt z cieczą... z wodą pitną lub z płynami ustrojowymi zakażonej osoby.

- To prawda, ale w tym laboratorium tworzono wirusa, który nigdy wcześniej nie

istniał. Chciano uzyskać organizm, który stosunkowo szybko podlegałby mutacjom, by
móc przenosić się pomiędzy gatunkami. Przy czymś takim ryzyko spontanicznej muta-
cji, która mogłaby się przenosić przez powietrze i nadal zakażać, musiało być brane pod
uwagę. -Cracken przeprowadził Wedge'a przez grupkę ubranych na biało laborantów
do pomieszczenia na tyłach, gdzie Vratix Qlaern siedział przy notesie komputerowym,
wprowadzając do niego dane. Po pokoju kręciło się sporo robotów, kierowanych naj-
wyraźniej przez verpińskiego robota, który wyglądał jak metalowe wcielenie Vratiksa.

Qlaern przycisnął ręce do ciała, widząc, że Wedge wchodzi do pokoju.
- Komandor Antilles! Miło nam pana widzieć - powiedział i delikatnie pogładził

policzek Wedge'a.

Wedge pogłaskał w odpowiedzi ramię Vratiksa.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Wiesz już pewnie, że moja eskadra popro-

wadzi ekspedycję na Ryloth.

- Tak, wiemy o tym. Wiemy również, że Mirax uda się razem z wami.
- To prawda.
Lot na Ryloth z Centrum Imperialnego miał potrwać pięć dni, a trudno tyle wy-

trzymać w kabinie X-winga. Dziesięć myśliwców eskadry miał więc przewieźć zmody-
fikowany transportowiec, „Sullustańska Odwaga”. Wedge miał lecieć z Mirax na po-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

133
kładzie „Pulsarowego Ślizgu”, z X-wingiem upchanym w ładowni frachtowca, którą w
drodze powrotnej, jeśli wszystko pójdzie dobrze, wypełni ryli. X-wingi miały eskorto-
wać frachtowiec podczas wychodzenia z systemu Ryloth; po pierwszym etapie podróży
zabrałby je na Coruscant inny transportowiec.

Airen Cracken poklepał Vratiksa po ramieniu.
- Tak jak prosiłeś, sprowadziłem komandora Antillesa. Masz mu coś do powiedze-

nia?

- Tak, oczywiście. - Qlaern położył obie dłonie na ramionach Wedge'a. - Zbadali-

śmy wirusa i różne kombinacje substancji leczniczych. Ryli powinien podziałać na
wirusa, ale jego skuteczność jest bardzo nierówna. Badaliśmy przyczynę tych rozbież-
ności. Poinformowano nas, że Twi'lekowie mają własną klasyfikację różnych gatunków
ryllu. Większość tego, który można dostać na Ryloth, jest najniższej klasy.

- Najlepszej pewnie nie eksportują i mogę to zrozumieć.
- To dobrze. Najrzadsza postać to tak zwany ryli kor. Stanowi około trzech procent

całego ryllu. Kor zawiera substancje śladowe, które wydają się działać na wirusa, choć
nie jesteśmy pewni jak i dlaczego. Potrzebujemy jak najwięcej ryllu klasy kor.

Wedge kiwnął głową i poklepał Vratiksa po ramieniu.
- Jak rozpoznam, że to właśnie kor?
- Ryli klasy kor smakuje... - Qlaern przerwał - ...wydaje nam się, że nie będziesz w

stanie rozpoznać go po smaku.

- Raczej nie.
- Kor absorbuje światło, z wyjątkiem nadfioletu. Wedge spojrzał na Crackena.
- To znaczy?
- Jest czarny jak węgiel, chyba że ktoś widzi w ultrafiolecie. - Cracken uśmiechnął

się. - Przygotowałem sprzęt, który pozwoli wam odróżnić ryli klasy kor od zwykłego,
tyle że zafarbowanego na czarno. Może jednak sprawdź, czy twój Gandyjczyk nie wi-
dzi w paśmie ultrafioletowym.

Nie zdziwiłoby mnie to, pomyślał Wedge. Nie oddycha ani nie śpi, a odcięte

członki odrastają mu jak ogon jaszczurce.

- Zapytam Ooryla, czy będzie mógł nam pomóc. - Przeniósł wzrok na Qlaerna. -

Przywiozę ci twój kor.

- Zrób to, Wedge'u Antillesie, a zlikwidujemy zarazę.
A wtedy, skoro obiecałem, będę musiał reprezentować was wobec Rady Tymcza-

sowej, pomyślał Wedge. Uśmiechnął się i uniósł dłoń Qlaerna, dotykając nią własnego
policzka.

- Zanim się zorientujesz, już będziemy z powrotem, obiecuję. A wiesz, że dotrzy-

muję słowa.

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

134

R O Z D Z I A Ł

21

Corran, powłócząc nogami, szedł za pozostałymi więźniami. Patrzył przed siebie

takim samym tępym, pozbawionym nadziei wzrokiem, jaki większość z nich prezento-
wała na użytek strażników. Ruszał, kiedy kazano iść i stawał, gdy kazano stanąć. Żaden
ze strażników, ubranych w zbroje szturmowców, którzy prowadzili ich do kopalni, nie
powinien zauważyć w nim niczego nietypowego. W ich oczach chciał wyglądać tak
samo jak pozostali więźniowie, których pędzili w stronę kopalni.

Wbrew nadziei łudził się, że udało mu się ich oszukać, bo choć starał się wyglądać

jak otępiały, w środku aż się gotował. Zaledwie po tygodniu przebywania tutaj posta-
nowił spróbować ucieczki. Naprędce omówił plan z Janem, który podsunął mu kilka
cennych wskazówek, zignorował jednak usilne prośby starca, by odłożyć próbę.

Perspektywa, że podczas tej pierwszej próby może zginąć, niepokoiła nieco Corrana,

ale nie tak bardzo, jak zdaniem Jana powinna. Miał przeczucie, że nawet jeśli go złapią w
trakcie ucieczki, to pozostawią przy życiu. Wiedział, że to głupie i zupełnie bezpodstawne
przekonanie, ale czuł, że ma rację. Miewał wcześniej podobne przeczucia, jeszcze w Kor-
Seku i później, jako pilot w Eskadrze Łotrów, i przeważnie się sprawdzały.

Chociaż nic nie potwierdzało jego przekonania, były przecież pewne poszlaki, któ-

re pozwalały na optymizm. Po pierwsze - nadal żył. Jakoś nie mieściło mu się w gło-
wie, by Ysanna Isard trzymała kogokolwiek, kto nie byłby w jakiś sposób użyteczny.
Dopóki będzie miała z niego więcej pożytku dla swoich planów niż kłopotu, Corran
zachowa życie.

Drugą poszlaką i to dość niecodzienną był sposób, w jaki dostarczano z powrotem

niedoszłych uciekinierów - w postaci zwęglonych szkieletów, albo zaledwie kilku
sczerniałych kości. Jedynym sposobem, który pozwoliłby na ich identyfikację, były
testy genetyczne. A ponieważ więźniowie nie byli w stanie ich przeprowadzić, musieli
zakładać, że te szczątki faktycznie należą do tych, którzy podjęli próbę ucieczki, nie
mogąc tego potwierdzić. A przecież Isard mogła równie dobrze wybrać pierwszego
lepszego więźnia ze słabiej strzeżonych poziomów więzienia i podrzucić go, spalonego
w stopniu uniemożliwiającym rozpoznanie, na ich poziom. Skoro wiedziała, kto uciekł,
dopasowanie w miarę podobnego ciała nie byłoby takie trudne i utwierdzało najpilniej
strzeżonych więźniów w przekonaniu, że ucieczka jest niemożliwa.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

135

Po trzecie - i to był ostatni argument - Corran przekonał się, że Jan naprawdę dba o

ludzi, którzy znaleźli się pod jego kontrolą. Jego obawa o bezpieczeństwo Corrana była
autentyczna, i bynajmniej nie wynikała ze strachu przed odwetem ze strony ludzi Isard.
Jako przywódca uwięzionych Rebeliantów, Jan czuł się odpowiedzialny za innych
więźniów z Sojuszu. Widział dość ludzi ginących w walce z Imperium, by próbować
powstrzymać ich przez poświęcaniem swojego życia na próżno. Najwyraźniej wierzył,
że pewnego dnia, i to raczej prędzej niż później, Sojusz odnajdzie ich i uwolni, chciał
więc, by jak najwięcej żywych doczekało tego momentu.

Niezależnie od tego, jak godna podziwu była troska Jana o pozostałych, stanowiła

jednocześnie dla niego torturę. Corran widział w tym rękę Isard. Pozwalając Janowi
wziąć odpowiedzialność za wszystkich uwięzionych Rebeliantów, znajdowała dziesiąt-
ki sposobów, by go gnębić. Za każdym razem, gdy któryś z więźniów odchodził lub
umierał, umierała też jakaś cząstka Jana. Corran nie miał pojęcia, jak Jan był w stanie
znieść tyle bólu, miał jednak nadzieję, że biorąc na siebie odpowiedzialność za własną
osobę, zmniejszy nieco ciężar, który przygniatał starszego mężczyznę.

Siedemdziesiąt kroków od wylotu jaskini minął wejście do latryny. Urządzona by-

ła prymitywnie, znajdował się w niej jednak kran z wodą, pozwalający na zachowanie
minimum higieny. Trzydzieści kroków dalej, mniej więcej w połowie drogi do kopalni,
idący gęsiego więźniowie mijali kratę, zamykaną na noc. Corran uważał, że jest zupeł-
nie niepotrzebna, skoro Imperialni umieścili na każdym końcu korytarza czujnik pod-
czerwieni. Z drugiej strony jednak, pomyślał, te czujniki nietrudno oszukać, zwłaszcza
jeśli ludzie, którzy śledzą ich odczyty, są równie spostrzegawczy, jak ci tutaj.

Po pełnych dwustu trzech krokach od wylotu jaskini Corran minął bramę, która

kiedyś musiała być grodzią na okręcie, i dotarł do miejsca, w którym pracowali więź-
niowie. Krążyły pogłoski, że Lusankya pochodzi jeszcze sprzed Wojen Klonów, a do
jej zbudowania wykorzystano części różnych okrętów, które spadły do atmosfery poko-
nane w jakiejś dawnej kosmicznej bitwie. Okrętowa grodź, którą niedawno minął i stan
przestarzałych narzędzi faktycznie wydawały się wskazywać na zaawansowany wiek
więzienia, ale wniosek ten nasuwał się zbyt łatwo, by Corran był skłonny go zaakcep-
tować. Jeśli Isard chce, żebyśmy tak myśleli o Lusankyi, to nie warto w to wierzyć,
zdecydował.

Minąwszy grodź przeszli dalej spadającym stromo w dół korytarzem do długiej,

prostokątnej pieczary, z której odchodziło, niczym palce ludzkiej dłoni, pięć tuneli. Na
ich końcach znajdowały się drzwi, zespawane z płatów poszycia okrętów i zamykane
na łańcuchy i zamki. Tunele były dostatecznie szerokie, by zmieścił się w nich niewiel-
ki robot kopalniany, ale za każdym razem, gdy więźniowie przychodzili do pieczary,
wszystkie drzwi były zamknięte, więc Corran nigdy nie widział robotów wydobywają-
cych rudę, którą więźniowie poddawali dalszej obróbce.

W dalszym końcu pieczary leżały spiętrzone olbrzymie głazy. Więźniowie rozbija-

li je kolejno na mniejsze części młotami pneumatycznymi. Inni przenosili powstałe
głazy na środek pieczary, gdzie kilku innych więźniów mniejszymi młotami rozbijało je
dalej. Jeszcze więcej nieszczęśników pracowało łopatami, odsiewając większe kawałki,

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

136

które wracały pod młot. Żwir wynoszono wiadrami na pas transmisyjny, który prowa-
dził pod górę, a jego drugi koniec niknął za stalową kratą.

Nikt nie miał pojęcia, co znajduje się za tą kratą. Wiedzieli, że leci stamtąd powie-

trze, bo często widywali, jak powiew wdmuchiwał pył z powrotem wokół wylotu ta-
śmociągu. Większość więźniów uważała, że taśmociąg doprowadza żwir do pieca lase-
rowego, gdzie go topiono, albo do mieszalnika, który przetwarzał żwir w ferrobeton.
Corran natomiast uważał, że równie dobrze żwir może być po prostu zrzucany na gra-
wiciężarówki, które następnie wywożą go do ogrodu jakiegoś moffa, gdzie brukują nim
alejki. Gdyby ta wersja okazała się prawdziwa, stalowa krata była wszystkim, co stało
pomiędzy Corranem a wolnością.

Wszyscy więźniowie zdawali sobie sprawę, że ich praca jest tak naprawdę nikomu

do niczego niepotrzebna, Imperialni podjęli jednak pewne środki ostrożności, by zapo-
biec przestojom. Urządzenia napędowe taśmociągu były wbudowane w podłogę, tak by
żaden z więźniów nie mógł dostać się do silnika ani sabotować jego pracy. Brzegi ta-
śmociągu wzmocniono stalowymi włóknami. Pas transmisyjny był tak mocno nacią-
gnięty, że powracająca taśma rie miała najmniejszego luzu. Wokół pasa zamontowano
nawet barierkę, by żaden z więźniów nie spadł na taśmociąg ani nie został wciągnięty
pomiędzy części mechanizmu napędowego.

Corran wrzucił żwir, który przyniósł w wiadrze, do pojemnika przymocowanego

w dolnej części taśmociągu. Żwir z łoskotem wysypał się na taśmę i zaczął dwudzie-
stometrową podróż ku stalowej kracie. Corran przez chwilę obserwował pas, a potem
odsunął się, pozwalając następnemu w kolejce pozbyć się swojego ładunku.

Idąc w stronę Urlora, który nakładał łopatą żwir do wiader, Corran szybko przyj-

rzał się obserwującym ich strażnikom. Pilnował ich cały oddział ubrany w zbroje
szturmowców, więc na każdą z ośmiu dziesiątek więźniów przypadał jeden strażnik.
Sześciu z nich miało karabiny blasterowe. Dwaj pozostali objęli stanowisko przy dział-
ku typu E-Web, zamontowanym u grodzi, które każdą próbę ucieczki z kopalni tamtędy
czyniło samobójczą. Ostre podejście w górę, które uciekający więźniowie musieliby
pokonać, pozbawiłoby ich impetu na tyle, że dwóch mężczyzn z ciężkim działkiem
wystarczyło, by ich powstrzymać. Choć żaden ze strażników nie dorównywał wzrostem
prawdziwym szturmowcom, a i dyscyplina wśród nich nie mogła się równać z bez-
względnym posłuszeństwem doborowych sił szturmowych Imperium, nawet oni wy-
starczyliby, żeby zdławić ewentualny bunt.

Urlor wrzucił łopatę żwiru do wiadra Corrana, ale źle wcelował i prawie połowa

spadła na ziemię.

- Nie rób tego, Corran. - Mówił na tyle cicho, by łoskot przesiewanego przez sito

żwiru zagłuszył jego słowa, - Zaczekaj. Dowiedz się więcej.

- Właśnie się dowiaduję - mrugnął do olbrzyma. - Strażnicy mają karabiny nasta-

wione na ogłuszanie.

Jan zerknął znad sita, które trzymał.
- Zaryzykujesz życie, gdy jeden ruch kciuka wystarczy, by cię go pozbawić?
Corran poklepał się w pierś.
- Pamiętaj, jestem z Eskadry Łotrów.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

137

- Chodzi raczej o to, że jesteś Korelianinem. - Jan potrząsnął głową. - Żaden z was

nie ma ani odrobiny respektu dla rachunku prawdopodobieństwa.

- Po co respektować coś, co i tak musisz pokonać? - Corran pożegnał obu męż-

czyzn skinieniem głowy. - Zaufajcie mi. Ten numer musi się udać.

Urlor wrzucił ostatnią łopatę żwiru do niemal pełnego wiadra.
- Niech Moc będzie z tobą.
- Dzięki. - Corran podniósł wiadro i zgarbiony, niezgrabnym krokiem Rybetha za-

czął iść w stronę taśmociągu. Jego plan był prosty: opróżni wiadro, przeskoczy przez
barierkę i pozwoli, by pas transmisyjny zabrał go w górę. Tam wyżej - przynajmniej tak
mu się wydawało, patrząc z dołu - było dość cienia, by mógł się ukryć. Jeśli potem uda
mu się zejść w dół po kracie albo znaleźć jakiś ukryty korytarz, będzie wolny.

- Hej, ty tam!
Corran spojrzał na strażnika, który celował w niego palcem.
- Ja?
- Chodź no tutaj.
Dlaczego ja? - pomyślał Corran, niechętnie ruszając w stronę strażnika.
- O co chodzi?
- Nie do ciebie należy zadawanie pytań, więźniu. - Strażnik, ubrany w lekką,

zwiadowczą wersję zbroi, nachylił się nad nim groźnie. -A jeśli chodzi ci o to, dlaczego
wybrałem ciebie, to dlatego, że jesteś tu nowy i przyda ci się krótka lekcja.

Bez ostrzeżenia uniósł karabin blasterowy do góry i zamachnął się nim, uderzając

Corrana na odlew w prawe ucho. Corran zobaczył wirujące gwiazdy i zaczęło mu
dzwonić w uszach. Lufa rozcięła mu ucho i skórę głowy, a siła ciosu zakręciła nim
dookoła osi.

Ból przeważył nad uczuciem paniki. Wirując w półobrocie, Corran zacisnął dłonie

na rączce wiadra, poderwał je i puścił w stronę swojego prześladowcy. Wypełnione
żwirem wiadro trafiło mężczyznę w osłonę twarzy. Głowa strażnika poleciała do tyłu, a
cios zwalił go z nóg. Zatoczył się do tyłu, podczas gdy wiadro leciało dalej, rozsypując
żwir. Corran poczuł, że powraca mu ostrość widzenia, a czas spowalnia, rozciągając
sekundy w godziny. Karabin strażnika, z lufą czerwoną od krwi, zawisł w powietrzu.
Corran wiedział, że zdążyłby chwycić broń, zanim spadnie na ziemię, i w mgnieniu oka
wypalić dziury w ciałach dwóch najbliższych szturmowców. Połowa strażników byłaby
w ten sposób wyeliminowana. Trafienie pozostałych byłoby trudne, ale inni więźniowie
mogliby rzucić mu się na pomoc. Odebraliby strażnikom broń i...

...i zginęli pod ostrzałem działka, uświadomił sobie Corran. Albo próbując przebić

się do wyjścia z tego więzienia. Wszyscy zginą, a ja będę miał ich na sumieniu, jeśli
chwycę ten karabin.

Usłyszał jazgotliwy jęk promieni laserowych i zobaczył, że mija go niebieska

wiązka. Wszyscy więźniowie padli na ziemię, tworząc brudny dywan skłębionych rąk i
nóg; chowali głowy, by uniknąć rozpoznania, ale jednocześnie próbowali dostrzec, co
się dzieje.

Padli wszyscy... oprócz jednego.
Jana.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

138

Ze wzrokiem pełnym przerażenia i dumy kiwnął głową, patrząc na Corrana.
Corran zrozumiał.
Strzał ogłuszający trafił go prosto w pierś. Zrobił z jego systemem nerwowym to

samo, co pocisk jonowy z obwodami maszyny. W jednej chwili każdy nerw w ciele
Corrana zapłonął, skręcając go strasznym bólem, paląc, przyprawiając o drgawki, ła-
miąc i mrożąc. Corran odruchowo napiął wszystkie mięśnie, wyprężył się i zacisnął
zęby, podczas gdy jego ciało wyskoczyło w powietrze. Bezwładne uderzenie ciała o
ziemię musiało zaboleć, ale jego układ nerwowy nie był w stanie tego zarejestrować i
przekazać sygnałów do mózgu, więc tak naprawdę Corran nic nie poczuł.

Poza tym, że nie jest dobrze, pomyślał.
Zobaczył, że klęka przy nim Jan.
- Postaram się, żeby sprowadzili jakąś pomoc.
Corran chciał kiwnąć głową, chciał zamrugać, chciał zrobić cokolwiek, by Jan

wiedział, że go usłyszał, ale po prostu nie mógł. Kiedy trafiano go strzałem ogłuszają-
cym - na ćwiczeniach i kilka razy w KorSeku, podczas akcji - mniej więcej co drugi raz
tracił przytomność. W pozostałych przypadkach żałował, że tak się nie stało, bo poczu-
cie kompletnej bezradności, uwięzienia w ciele, które nie reagowało na żadne polece-
nia, było gorsze niż najgorszy ból.

Ekipa medyczna wezwana przez strażników pojawiła się dość szybko, a wraz z nią

repulsorowe nosze. Załadowawszy na nosze swojego nieprzytomnego towarzysza, nie-
chętnie rzucili Corrana na jego nogi, nie przejmując się zbytnio tym, że głową wisi w
dół, a rękami i nogami szoruje po ziemi, gdy wynosili nosze z kopalni.

Zwrócony twarzą w stronę podłogi, niewiele widział w drodze powrotnej. Sanita-

riusze wepchnęli nosze do windy, a ten, który stał na prawo od drzwi, wcisnął guzik i
winda ruszyła do góry. Corran usłyszał trzykrotny brzęczyk, z czego wywnioskował, że
wjechali o trzy piętra wyżej; kiedy się zatrzymali, sanitariusze znowu zaczęli siłować
się z noszami, by przepchnąć je przez drzwi.

Jechali teraz korytarzami, które - jeśli sądzić po ceramicznych płytkach, którymi

wyłożona była podłoga - wyglądały na znacznie nowsze i lepiej utrzymane niż reszta
więzienia. W końcu zatrzymali nosze w miejscu, w którym wyczuł znajomą won bacty,
i bezceremonialnie zrzucili go na podłogę. Przeturlał się na lewy bok, przyciskając
policzek do zimnej podłogi.

Słyszał strzępki rozmów sanitariuszy z robotem medycznym, który miał się za-

opiekować strażnikiem, ale dzwonienie w prawym uchu nie pozwoliło mu wychwycić
wszystkiego. Nie był zresztą pewien, czy może ufać jakimkolwiek doznaniom zmysło-
wym, bo to, co dosłyszał lewym uchem, wydawało się po prostu niewiarygodne.

Pod głową słyszał równo odmierzane kroki maszerujących szturmowców - praw-

dziwych, zdyscyplinowanych szturmowców. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego,
gdyby słyszał ich nad sobą ale chociaż czuł się podle, był pewien, że wyczułby różnicę.
Jedynym wytłumaczeniem tego, co słyszał, mogło być to, że szturmowcy maszerowali
w pomieszczeniu pod nim, ale po suficie, a w stanie, w jakim się aktualnie znajdował,
coś takiego całkowicie przechodziło jego pojęcie.

Michael A. Stackpole

Janko5

139

R O Z D Z I A Ł

22

Wedge włączył komunikator.
- O co chodzi, Mirax?
- Podchodzimy do kosmoportu Kala'uun, Wedge. Pomyślałam, że może chciałbyś

stanąć na mostku. Widok jest niezrównany.

- Już idę. - Rozejrzał się po ładowni i skinął głową swojemu robotowi R5. - Trzy-

maj się, Mynock, jesteśmy prawie na miejscu. Miej oko na te skrzynie, dobrze?

Baryłkowaty robot zaświergotał potwierdzająco i zaraz wymienił parę uwag, już

nieco ciszej, z verpińskim pokładowym robotem naprawczym „Pulsarowego Ślizgu”.

Chyba nie mówią o mnie, zastanowił się Wedge. Roześmiał się, zdając sobie

sprawę, jak paranoiczny był to pomysł, i wyszedł z ładowni. Drzwi zamknęły się za
nim ze szczękiem. Wodząc ręką po suficie korytarza, szedł wzdłuż osi statku ku most-
kowi. Może to była autosugestia, ale wydawało mu się, że gorąco panujące w atmosfe-
rze zaczęło przenikać przez poszycie kadłuba. Nic dziwnego, pomyślał, że niektórzy
Twi'lekowie lecą stąd na Tatooine, żeby przeczekać letnie upały.

Wszedł na mostek i usiadł w fotelu za Mirax.
- Zapomniałem, jaki to niezwykły widok.
Zmaltretowana powierzchnia planety Ryloth rozciągała się przed nimi jak rumo-

wisko roztrzaskanych skorup. Góry z czarnego bazaltu strzelały w niebo, poczerwienia-
łe od zachodu. Na wprost ich oczu wznosił się olbrzymi szczyt, którego podstawę prze-
cinał wydrążony tunel. Mniejsze otwory otwierające się w zboczu można by wziąć za
naturalne wyloty jaskiń, gdyby nie ich regularny układ.

Obrót planety wokół osi trwał cały rok, więc Ryloth zawsze obrócona była tą samą

stroną w kierunku słońca. Kala'uun leżało w pobliżu granicy dnia i nocy, dzięki czemu
było jednym z chłodniejszych miejsc po słonecznej stronie. Ryloth krążyła po eliptycz-
nej orbicie, miała więc pory roku, choć większość ludzi nie odróżniała pory gorącej od
pory chłodnej, bo obie były nieznośnie upalne.

- Tak, niezwykły, i niezwykle zdradziecki. Liat, uważaj na boczne wiatry, gdy

wlecimy do tunelu.

Sullustański pilot zatrajkotał gniewnie.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

140

- Wiem, że trudno nie zauważyć tych skał, ale chcę być pewna, że je wyminiemy. -

Mirax uśmiechnęła się. - Prognozy nie zapowiadają dziś burzy cieplnej, ale prądy po-
wietrzne mogą mimo to być podstępne.

- Jasne.
Liat Tsayv sprowadził „Pulsarowy Ślizg” w dół do kanionu, który wiódł ku wylo-

towi tunelu. Ostre wiatry wygładziły kamień, tak że w niektórych miejscach lśnił jak
wypolerowane szkło, a nawet powalił niektóre z olbrzymich sztyletowatych występów
skalnych. Mniejsze rumowiska, upstrzone gdzieniegdzie odpryskami farby i metalo-
wymi szczątkami, milcząco przekonywały do zachowania najwyższej ostrożności pod-
czas podchodzenia do lądowania w Kala'uun.

„Pulsarowy Ślizg” bezpiecznie wśliznął się w tunel, mając w zapasie sporo miej-

sca wokół skrzydeł. Liat pstryknięciem włączył zewnętrzne reflektory statku, w których
świetle tunel wypełniły wyostrzone cienie. Daleko przed nimi olbrzymia opuszczana
krata zaczęła powoli unosić się ku górze. Kiedy pod nią przelatywali, Wedge zauważył,
że ma co najmniej trzydzieści metrów grubości i trzeba by nieźle w nią walić, by w
końcu wpuściła niechcianych gości.

Mirax obejrzała się na niego.
- Przychodziło ci kiedyś do głowy, że ta krata równie skutecznie zatrzymuje ludzi

wewnątrz, co nie dopuszcza z zewnątrz?

- Tylko wtedy, kiedy jestem w środku. - Minęły trzy lata od jego pierwszej i ostat-

niej podróży do Kala'uun, kiedy wraz z resztą Eskadry Łotrów pojawił się tu nieproszo-
ny, w pościgu za pewnym Twi’lekiem. Okoliczności dzisiejszej podróży były niepo-
równanie bardziej korzystne. Mimo to chciał się upewnić, że nikt tu nie kryje do niego
urazy, więc zrobił dobry użytek z „kombinatorskich” talentów Emtreya, który wysza-
brował skądś dla niego całe mnóstwo prezentów.

Mirax przytaknęła.
- Kala'uun jest jedynym miejscem, o którym mój ojciec twierdzi, że nie wyżyłby

tu z bandytyzmu. Twi'lekowie są twardymi negocjatorami.

- Mam nadzieję, że ta umiejętność pomoże Nawarze w uwolnieniu Tycha.
Mirax zmrużyła ciemne oczy.
- Ja też chyba mam taką nadzieję. Wiem, jesteś przekonany, że Tycho nie miał nic

wspólnego ze śmiercią Corrana, ale ja nie mam tej pewności. Chciałabym w to wierzyć,
naprawdę, bo przecież Tycho pomógł mi uratować Corrana na Borleias.

- Nie zapominaj, że ocalił też mnie i resztę Eskadry Łotrów na Coruscant.
- Nie zapomniałam, ale podczas gdy on ratował ciebie, Corran i ja ratowaliśmy

siebie nawzajem przed Imperium i zdrajcą w organizacji Fliry'ego Vorru. - Poklepała
Wedge'a po kolanie. - Przerabialiśmy to mnóstwo razy i naprawdę już mi lepiej, Wed-
ge, naprawdę. Nie płaczę nawet w połowie tak często jak poprzednio.

Wedge dotknął jej twarzy i starł kciukiem łzę z jej policzka.
- Okazywanie smutku wcale nie świadczy o tobie źle.
- Dzięki. - Mirax pociągnęła lekko nosem. - Po prostu czasem to aż śmieszne. Ani

razu nie byliśmy na randce. Prawie się nie znaliśmy. A przecież jego śmierć boli tak,
jak byśmy byli sobie znacznie bliżsi.

Michael A. Stackpole

Janko5

141

- I o to właśnie chodzi, Mirax. Byliście sobie bardzo bliscy. Mieliście wiele

wspólnych cech. - Wedge uśmiechnął się. - Twój ojciec i ojciec Corrana byli śmiertel-
nymi wrogami. Dlaczego? Bo byli do siebie bardzo podobni. Każde z was czuło silną
więź z ojcem, co widać po tym, na kogo wyrośliście. W innych okolicznościach stary
Booster i Hal Horn pewnie zostaliby przyjaciółmi. Ty i Corran zaprzyjaźniliście się
właśnie dlatego, że spotkaliście się w innych okolicznościach.

Zmarszczyła czoło.
- Pewnie masz rację. Lepiej bym sobie z tym radziła, gdybym w końcu pogodziła

się z faktem, że Corran nie żyje. Słuchanie przez komunikator, jak ginie, było okropne,
ale nigdy nie znaleźliśmy ciała. Wiem, że głupio budować na tym jakiekolwiek nadzie-
je, skoro ten budynek praktycznie zawalił się na niego, ale ojciec zawsze mi powtarzał:
dopóki nie widziałaś ciała, nie licz na to, że ktoś jest martwy. Raz nawet...

- I kosztowało go to oko. Pamiętam tę historię. - Wedge roześmiał się lekko. - To

wiele wyjaśnia.

- Co masz na myśli?
- Biggs, Porkin, Corran, moi rodzice... nigdy nie widziałem ich zwłok. Po części

ze względu na historię twojego ojca, a częściowo pewnie ze zwykłego ludzkiego uporu
czasem wydaje mi się, że za chwilę wejdą do mojego biura.

Twarz Mirax rozjaśniła się.
- Albo że mignęli ci w tłumie. Że zauważyłeś ich gdzieś kątem oka. - Spuściła

wzrok. - Chyba dlatego wydaje nam się, że ich widzimy, iż do końca nie wierzymy, że
nie żyją. Być może granica między życiem a śmiercią jest płynna, jeśli ktoś się ze
śmiercią nie godzi. Na pomiot Sithów, posłuchaj mnie tylko! Gadam, jakbym się na-
ćpała błyszczostymu.

- Nie przejmuj się, Mirax, rozumiem to. - Wedge pochylił się i pocałował ją w

czoło. - I myślę, że twoja teoria wcale nie jest taka głupia. Nie twierdzę, że nadzieja
może przywrócić umarłych do życia, ale to nic złego, że pozwalamy, by żyły w nas
wspomnienia o nich.

Sullustanin zatrajkotał coś do Mirax, co zmusiło ją do obrócenia fotela. Pstryknęła

parę przełączników nad głową i wcisnęła klawisz na konsoli.

- Przypory ładownicze wypuszczone, napęd repulsorowy włączony. Odetnij ciąg i

delikatnie nas posadź.

Melodyjne pomruki Liata towarzyszyły rykowi silników osiadającego na lądowi-

sku „Pulsarowego Ślizgu”. Mirax wcisnęła przełącznik na konsoli sterowniczej i Wed-
ge niemal natychmiast poczuł powiew ciepłego powietrza, które wpadło do wnętrza po
opuszczeniu trapu.

- Proszę przodem, komandorze Antilles.
- Dziękuję, kapitan Terrik.
Mirax uśmiechnęła się.
- Nawiasem mówiąc, w tych miejscowych ciuchach wyglądasz równie zabójczo

jak smarki Hutta.

- Dzięki.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

142

Ze względu na dyplomatyczny charakter misji, członkowie Eskadry Łotrów dostali

ubrania uszyte na wzór tradycyjnych strojów noszonych na Ryloth. W tym wszech-
obecnym skwarze, miejscowa ludność stosowała zwykle jako wierzchnie ubranie luźne
opończe z kapturami. Co mieli pod spodem, to zależało od ich zajęcia. Twi’lekiańscy
wojownicy wkładali zwykle przepaskę biodrową, sięgające kolan nagolenniki, rękawice
bez palców i bogato zdobiony pas na naboje, który zachował swoje bojowe przeznacze-
nie. Ich opończe były zwykle krótsze, jakby cały strój miał dowodzić, że są wystarcza-
jąco twardzi, by znieść nawet najtrudniejsze warunki klimatyczne.

Ubiór Wedge'a nieznacznie tylko różnił się od stroju twi'lekiańskiego wojownika.

Miał długie brązowe buty do kolan, w które były wpuszczone nogawki beżowych
spodni. Na spodnie włożył szmaragdową przepaskę biodrową a równie szmaragdowy
pas dopełniał stroju. Wyhaftowano na nim symbole wszystkich jego bitew i odznaczeń
bojowych, poczynając od dwóch Gwiazd Śmierci na prawym ramie niu, aż do symbolu
Coruscant na lewym biodrze. Półksiężyce Sojuszu i Eskadry Łotrów wypadły mniej
więcej na poziomie serca. Opończa miała nieco ciemniejszy odcień zieleni niż pas,
podbita zaś była błyszczącą, czerwoną podszewką, która tworzyła coś na kształt skrzy-
deł, gdy odrzucił poły opończy na plecy.

Zszedł po trapie i rozejrzał się dookoła. Kosmoport znajdował się w olbrzymiej

pieczarze wydrążonej w zboczu góry. Nad jego głową wznosiły się kolejne poziomy
twi'lekiańskich kolonii klanowych, na które składały się pomieszczenia mieszkalne i
miejsca pracy ponad stu tysięcy Twi'leków. Mógł się tylko domyślać, jak wyglądają w
środku -jak twierdził Nawara, niewielu nie-Twi'leków je widziało, i zawsze byli to
ludzie, których dany klan uważał za bliskich przyjaciół.

„Odwaga Sullusty” wylądowała obok prawego skrzydła „Pulsarowego Ślizgu”.

Nawara Ven wyszedł ze statku i podszedł do Wedge'a. Ubrani byli podobnie, z tym że
przepaska biodrowa, pas i opończa Nawary miały odcień głębokiej purpury. Podszewka
opończy była szara, o jeden ton ciemniejsza niż skóra Twi'leka.

- Jest pan gotów, komandorze? Wedge przytaknął.
- Prowadź.
Nawara ruszył przodem, a Wedge za nim, trzymając się o krok z tyłu.
- To mi wygląda na nasz komitet powitalny. Czy klan Shak nadal jest u władzy?
Jeden z głowoogonów Nawary zwisał wzdłuż kręgosłupa. Jego koniuszek poruszył

się w górę i w dół, co -jak Wedge już wiedział - było twi'lekiańskim odpowiednikiem
potakującego skinienia głową.

- Klan Koh'shak nadal kieruje kosmoportem. Wydaje mi się jednak, sądząc po

barwach tego drugiego, że jeden z członków klanu Olan też został wybrany, by nas
powitać.

- Może to Cazne'olan?
Nawara wzruszył ramionami.
- Możliwe. Nie znam go. Klan Olan i mój nie są ze sobą zbyt blisko. Nie chodzi o

żadne animozje, po prostu nie mamy wielu kontaktów. Jego obecność może wróżyć
dobrze, ale także bardzo źle.

Michael A. Stackpole

Janko5

143

Wedge uśmiechnął się, stając obok Nawary, który zatrzymał się przed gospoda-

rzami. Nawara Ven ukłonił się tak nisko, aż jego głowo-ogony zawisły luźno na po-
ziomie kolan. Wedge pochylił się równie nisko, kładąc otwarte dłonie na udach. Gest
był nieco niezgrabny, ale miał symbolizować to samo, co dyndające swobodnie gło-
woogony: brak jakichkolwiek negatywnych intencji czy myśli w stosunku do stojących
naprzeciwko Twi’leków. Nie mając głowoogonów, postanowił odwołać się do tego
powszechnie zrozumiałego pokojowego gestu, by przekazać swoje intencje.

Wedge i Nawara wyprostowali się jednocześnie, po czym gospodarze odwzajem-

nili ukłon. Szkarłatny płaszcz spowijał korpulentnego Koh'shaka. Złote naszywki ozna-
czające sprawowany przez niego urząd i przynależność klanową spinały opończę wokół
szyi, ale wydatny brzuch wystawał spomiędzy fałd tkaniny. Wedge jednym rzutem oka
obejrzał czerwoną szatę Koh shaka, szeroką złotą szarfę, która podtrzymywała brzuch
Twi'leka, i parę sevarińskich pistoletów błyskowych.

Cazne'olan, choć też przysadzisty, przez kontrast z Koh'shakiem wyglądał szczu-

płej. Czarna opończa skrywała żółtą szatę i błękitną szarfę. Złote naszywki symbolizu-
jące sprawowany urząd i przynależność klanową były mniejsze niż Koh'shaka, ale za to
znacznie gustowniej wykonane i mniej krzykliwe. Cazne'olan pozostał w ukłonie o
chwilę dłużej niż Koh'shak, ale wyprostował się szybciej i bez wysiłku.

Grubszy Twi'lek rozłożył zakończone czarnymi pazurami dłonie.
- W imieniu klanów Kala'uun witam cię, Nawar'aven.
- W imieniu mego klanu cieszę się, że mogę tu gościć. - Nawara odwrócił się w

lewo. - Mam zaszczyt przedstawić klanom Kala'uun mojego dowódcę...

Cazne'olan wystąpił przed Nawarę, zasłaniając sobą Koh'shaka, i wyciągnął dłoń

do Wedge'a.

- Nawar'aven, nie musisz nam przedstawiać Wedgan'tillesa. Pamiętamy go z jego

ostatniej przygody na naszej planecie.

Wedge uśmiechnął się i uścisnął dłoń Cazne'olana.
- Cieszę się, że znów cię widzę.
- Ja również. - Cazne'olan cofnął się i stał przez chwilę nieruchomo, po czym ko-

niuszki jego głowoogonów zaczęły podrygiwać.

- Wiele dokonałeś i wiele się nauczyłeś od czasu, gdy się ostatnio widzieliśmy. Na

przykład jak się ubrać.

Nawara spojrzał na Wedge'a.
- Panie komandorze, nie wiedziałem...
- I nic dziwnego, Nawar... - Wedge zawahał się przez chwilę. Twi'lekowie wyma-

wiali imię Nawary w taki sposób, że nie można było odróżnić nazwy jego klanu. Jeśli
masz wątpliwości, pomyślał, naśladuj tubylców. - ...Nawar'aven. Ta „przygoda” eska-
dry miała miejsce na długo, zanim do nas wstąpiłeś. W tej chwili wystarczy, że po-
wiem, iż zakończyła się ku obopólnej satysfakcji zainteresowanych stron.

- Słusznie mówisz, Wedgan'tillesie. - Koh'shak rozciągnął ostatnie dwie sylaby na-

zwiska Wedge'a w syczącą frazę. - A tym razem przybywasz szukać innej satysfakcji.

- Właśnie, Koh'shaku. - Wedge odwrócił się, wskazując na statki Sojuszu. - Przy-

wieźliśmy wam piękne dary zebrane z różnych światów Nowej Republiki. - Kiedy od-

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

144

wrócił się z powrotem w stronę zarządcy kosmoportu, zauważył, że Nawara i Cazne'-
olan rozmawiają po cichu, a ich głowoogony podrygują przy tym konwulsyjnie.

Koh'shak przymknął różowe oczy i splótł dłonie na wydatnym brzuchu.
- Jestem pewien, że twoje dary są imponujące. Czy zaczniemy negocjacje?
Propozycja wydała się Wedge'owi nieco zbyt pospieszna, a wyraz zaskoczenia na

twarzy Nawary wskazywał, że również jego zdaniem sprawy toczą się zbyt szybko. O
co tu chodzi? - pomyślał Wedge.

Zanim zdążył odpowiedzieć, Nawara delikatnie ujął go za ramię.
- Komandor docenia gorliwość, z jaką troszczysz się o jego potrzeby, ale nasza

podróż trwała wiele dni. Komandor postanawia zwołać twi’janii.

Koh'shak wytrzeszczył oczy, zupełnie jakby zarządca kosmoportu przystawił mu

pistolet do pleców.

- Witam Wedgan'tillesai oczywiście nie odmówiłbym mu twi'janii, sądziłem jed-

nak, że męczy go nasz klimat.

- Otwórz oczy szerzej, Koh shaku. - Cazne'olan wskazał na Wedge’a. - To praw-

dziwy wojownik, a nie jakiś przebieraniec. Nawet najgorszy upał nie pozbawi go sił.

- Jak to miło z twojej strony, że mi o tym przypominasz - odpowiedział Koh'shak

lekko, ale gwałtowne drgania głowoogonów zdawały się przeczyć łagodnemu tonowi
odpowiedzi. - Wedgan'tillesie, ty i twoi ludzie uważajcie się za naszych gości. Zatrosz-
czymy się najpierw o wasze przyjemności, a potem o interesy.

- To bardzo uprzejmie, że o tym pomyślałeś - odparł Wedge, w duchu stwierdza-

jąc, że Koh'shakowi daleko jest do uprzejmości. Nie wiem, co jego zdaniem sprawi
nam przyjemność, pomyślał, ale jemu niewątpliwie - ubicie korzystnego interesu. A to
nie będzie pewnie dla nas zbyt przyjemne.

Michael A. Stackpole

Janko5

145

R O Z D Z I A Ł

23

Trzymając łokcie oparte po obu stronach klawiatury terminala, Iella pochyliła się i

potarła dłońmi twarz. Tak jak myślała, na chwilę ją to otrzeźwiło, ale zmęczenie wróci-
ło zbyt szybko. Zmęczenie i nieokreślony strach. Czuła, że pracuje coraz wolniej, ale
nie mogła się poddać.

Nie, teraz nie zrezygnuję, pomyślała. Tym razem trafiłam. Przycisnęła palce do

powiek. Przynajmniej taką miała nadzieję.

Rozpoczęła poszukiwania duroskiego kapitana, Lai Nootki, bardzo metodycznie i

po kolei. Wydobyła wszelkie dane, jakie się dało, ze źródeł Sojuszu i Imperium i na tej
podstawie sporządziła jego profil. Najbardziej kompletne imperialne dane pochodziły z
planety Garqi, gdzie Nootka i jego załoga byli przetrzymywani przez kilka miesięcy w
więzieniu pod zarzutem przemytu na rzecz Sojuszu. Pobyt Nootki na planecie był bar-
dzo dobrze udokumentowany, a prefekt Barris, przeciwnik Nootki, zapłacił życiem za
wmieszanie się w tę aferę.

To na Garqi Corran spotkał Nootkę, pomyślała Iella.
Pliki Sojuszu zawierały bardziej wyczerpujące informacje. Nootka rzeczywiście

przewoził towary dla Sojuszu, ale tylko wtedy, gdy mu to pasowało. Nie wydawało się,
by był na stałe powiązany z Rebeliantami, jak na przykład Mirax Terrik. To dystanso-
wanie się od Sojuszu, mimo okazjonalnej współpracy, lokowało Nootkę w szarej stre-
fie, co mogło być jedną z przyczyn, dla których Tycho zdecydował się wybrać go na
swojego dostawcę.

Od tego momentu śledztwo Ielli potoczyło się w kilku kierunkach jednocześnie.

Zaczęła od przeszukiwania danych pod kątem różnych nazw i kodów identyfikacyjnych
statków, którymi mogła w swojej historii posługiwać się „Rozkosz Gwiazd”. Mniej
interesowały ją przy tym źródła Rebeliantów niż archiwa imperialne, udało jej się jed-
nak , ustalić, że Nootka nie pracował dla Sojuszu w momencie, gdy Tycho spotkał się z
nim na Coruscant.

Chciała też dokopać się głębiej do informacji, z których by wynikało, jaką osobą

był Lai Nootka. Durosi byli rasą wysokich, szczupłych, błękitnoskórych istot, których
twarze nie zawsze robiły na ludziach wrażenie oschłych. Zachowywali się wyniośle i
mawiano o nich czasem, że nie mają nosów, tak mało skłonni byli wtykać nos w spra-

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

146

wy, które nie dotyczyły ich bezpośrednio. Większość Durosów miała neutralny stosu-
nek do Rebelii, ale kilku odważniejszych, jak Lai Nootka, zdecydowało się z nimi han-
dlować. Właśnie tym wyróżniał się z grona swoich rodaków, co znacznie ułatwiało
poszukiwania.

Największym triumfem Ielli było odnalezienie cyklu duroskich powieści dla nasto-

latków, z których Nootka niewątpliwie czerpał inspirację, wybierając kolejne fałszywe
nazwy dla swojego statku i nowe nazwiska dla siebie. Mieszał i dopasowywał imiona i
nazwiska bohaterów, tworząc swoje pseudonimy, a następnie dobierał sobie nazwę
występującego w tej samej powieści statku, niepowiązanego jednak bezpośrednio z
postacią która użyczała mu nazwiska. Wszystkie imiona, nazwiska i nazwy statków
pochodziły jednak z tego samego źródła. Nie natrafiwszy w imperialnych archiwach na
żadne z pseudonimów, które dotychczas stosował Nootka, Iella zaczęła sama wymyślać
nowe według tego samego klucza, którego - jak jej się wydawało -używał. Pełna na-
dziei zaczęła przepuszczać wymyślone przez siebie pseudonimy przez imperialny kom-
puter.

Po wielu nieudanych próbach w końcu jej się udało. Zaledwie cztery dni przed

spotkaniem Tycha Celchu z Lai Nootka, zmodyfikowany koreliański frachtowiec typu
CorelliSpace Gymsnor-3 o nazwie „Dziecko Nowej” pojawił się w przestrzeni wokół
Coruscant. Jako jego kapitan w aktach był zapisany Duros Hes Glilto. Ani kapitan, ani
statek nie figurowali w ewidencji odlotów, ale nie zdziwiło to Ielli. Jedyny zapis na
temat jego przybycia był zawarty w służbowym logu porucznika Virara Needy na Orbi-
talnej Stacji Satelitarnej numer 1127 do przesyłu energii słonecznej i pochodził z okre-
su już po zajęciu Coruscant przez Sojusz i po tym, jak Tycho Celchu został zatrzymany
i osadzony w areszcie. Choć oficjalnie było to częścią ich obowiązków, oficerowie na
stacjach orbitalnych rzadko prowadzili takie logi, jednak na ile zdążyła się zorientować,
w przypadku porucznika Needy stało się to prawdziwą obsesją. Log zawierał dane o
wszystkich statkach przylatujących i odlatujących z Coruscant podczas wachty Needy
na stacji. Brak zapisu o odlocie „Dziecka Nowej” mógł wprawdzie oznaczać, że statek
odleciał w chwili, gdy Needa nie trzymał wachty, jednak Iella nie mogła się pozbyć
wrażenia, że prawda wyglądała inaczej.

Odchyliła się na oparcie krzesła i ponownie spojrzała na dane wyświetlone na

ekranie. Fakt, że w żadnych innych imperialnych dokumentach nie pojawiła się
wzmianka o „Dziecku Nowej” czy Hesie Glilto, jasno wskazywał, że zostały one celo-
wo usunięte. A ktokolwiek miał prawa dostępu, pomyślała, jakich wymagała taka ope-
racja, mógłby równie łatwo sfabrykować i wprowadzić dane wskazujące na to, że Ty-
cho był opłacany przez Wywiad Imperium. Albo... sam Tycho mógł to zrobić, żeby
wyglądało na to, że ktoś go wrabia.

Powoli pokręciła głową. Informacja, do której się dokopała, była intrygująca, ale

właściwie bezużyteczna. Nie była w stanie udowodnić, że Hes Glilto i Lai Nootka to
jedna i ta sama osoba. Przylot „Dziecka Nowej” na Coruscant na kilka dni przed spo-
tkaniem, którego świadkiem był Oorran, nie oznaczał, że statek nie mógł odlecieć, za-
nim do tego spotkania doszło. Jeżeli nie znajdzie dowodów, że Nootka był w tym cza-
sie na Coruscant, nie zdoła dowieść, że Tycho mówi prawdę.

Michael A. Stackpole

Janko5

147

Zresztą wcale nie jestem pewna, czy chcę to zrobić, pomyślała, wzdychając cięż-

ko. Diric opowiedział jej o swoich rozmowach z Tychem. Był bardziej niż kiedykol-
wiek przekonany o jego niewinności, a Iella bardzo liczyła się z jego opinią. Z drugiej
strony, jeśli Tycho faktycznie doprowadził do śmierci Corrana, Iella nie chciała, by mu
się to upiekło. Tyle chociaż jestem winna Corranowi, pomyślała.

Znajomy świergot przywołał ją do rzeczywistości, wywołując uśmiech na twarzy.
- Gwizdek?
Mały zielono-biały robot typu R2 zaćwierkał radośnie. Tuż za nim dreptał czarny

robot M-3PO Eskadry Łotrów.

- Dzień dobry pani.
- Dzień? - Iella spojrzała na odczyt zegara w górnym rogu ekranu. - Nie do wiary.

Siedzę tu od ośmiu godzin! Diric mnie zabije.

Emtrey przechylił głowę na bok.
- Mam nadzieję, że nie, pani Iello. To byłoby przestępstwo i...
- To przenośnia, Emtrey, nie bierz moich słów dosłownie. - Iella zmarszczyła czo-

ło. - Miałam na myśli, że będzie na mnie zły.

- Rozumiem.
Delikatnie poklepała Gwizdka po kopułkowatej głowie.
- A co wy dwaj robicie tu, w centrum komputerowym?
Gwizdek wyćwierkał nonszalancko brzmiącą odpowiedź.
- Możemy jej powiedzieć, Gwizdek. - Emtrey wyprostował głowę, przyglądając

się Ielli uważnie złotymi oczami płonącymi w czarnej twarzy. - Bo chyba chce pani,
żeby zatriumfowała prawda?

Iella powoli pokiwała głową.
- Wydaje mi się, że co dzień słyszę jej coraz mniej. Co tam macie? Emtrey wska-

zał na gniazdko jej notesu komputerowego.

- Gwizdek, podłącz się do notesu i pokaż, co znaleźliśmy. Gwizdek pisnął, jakby

był obrażony - Iella rozpoznała ten dźwięk, bo słyszała go często, gdy robot łajał za coś
Corrana. Poczuła, że ściska jej się gardło, ale potrząsnęła głową, by odpędzić smutek.
Spojrzała na Emtreya i zmusiła się, by powiedzieć przez ściśnięte gardło:

- Czym się zajmowaliście?
- Skończyliśmy zadanie, które zlecił nam pan Ven, zanim odleciał z pozostałymi,

więc zaczęliśmy przeglądać protokoły z rozprawy i zauważyliśmy, że wszyscy wydają
się przyjmować pewne nieudowodnione założenie co do podboju Coruscant.

- Jakie założenie?
- Że Ysanna Isard pozwoliła nam zająć planetę, bo chciała, byśmy ją objęli w po-

siadanie wraz z wszelkimi trudnościami, jakie wywołała epidemia wirusa Krytos. Rze-
czywiście, Sojusz jest w niemałych tarapatach z powodu zarazy, i założenie to jest
prawdopodobnie słuszne, ale nie ma bezpośredniej korelacji pomiędzy jej pragnieniem,
byśmy zajęli planetę, a działaniami podjętymi w ostatnich dniach, które poprzedziły
inwazję.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

148

- O tej porze nie jestem pewna, czy rozumiem, co do mnie mówisz. - Iella potarła

dłonią piekące oczy. - Możesz być trochę bardziej konkretny i pokazać mi to na jakimś
przykładzie?

- Oczywiście. - Emtrey spojrzał w dół na Gwizdka. - Włącz aktualny rozkład zara-

żeń.

Gwizdek zaświergotał radośnie. Dane na ekranie komputera zniknęły, zastąpione

przez wykres, wskazujący czerwoną linią liczbę zarażeń w funkcji czasu. Gruba krwi-
stoczerwona linia szybko nakreśliła trójkąt, którego drugie ramię spadło stromo w dół,
by wyrównać się na pewnym poziomie i znów wyskoczyć w górę na przestrzeni ostat-
nich dziesięciu dni. Zaraza na początku rozprzestrzeniała się szybko, ale potem opadła
do stałego poziomu - do niedawna.

Iella skinęła głową.
- To wyrównanie wskazuje na okres, kiedy zaraza przestała się rozprzestrzeniać,

bo dzięki terapii bactą zdołaliśmy utrzymać ją pod kontrolą.

- Właśnie. Wykres ofiar śmiertelnych ma podobny rozkład.
- Wyobrażam sobie. To okropne.
- To prawda, proszę pani. Gwizdek, teraz pokaż wykres „plus sześć”.
- Plus sześć?
- Prognoza rozprzestrzeniania się zarazy w sytuacji, gdyby Sojusz zajął planetę

sześć dni później.

Na ekranie pojawiła się nowa linia, która szybko uniosła się w górę ekranu.
- Prognoza ofiar śmiertelnych w tym modelu to osiemdziesiąt pięć procent zarażo-

nej populacji.

Iella poczuła, że opada jej szczęka.
- Cała populacja nieludzi zniknęłaby z powierzchni Coruscant!
- Właśnie. Ten model, w rozbiciu na poszczególne rasy, pokazuje całkowitą elimi-

nację populacji Gamorrean, Quarrenów, Twi'leków, Sullustan i Trandoshan. Prawdo-
podobieństwo, że zaraza wydostałaby się poza planetę, jest niesprawdzone, ale nie
można wykluczyć możliwości eksterminacji niektórych gatunków w skali całej galak-
tyki.

Iella zamrugała i znów potarła oczy.
- Dlaczego te modele tak bardzo się różnią?
Srebrne błyski odbiły się od pancerza Emtreya, gdy robot uniósł ręce.
- Możemy spekulować. Po pierwsze, wygląda na to, że zagotowanie i odparowanie

zbiorników wodnych w celu wywołania burzy, która wyłączyła planetarne tarcze, do-
prowadziło do zniszczenia znacznej ilości wirusa obecnego w systemie wodociągowym
planety. Po drugie, i to właśnie jest szczególnie istotne, skrócił się okres inkubacji wi-
rusa z powodu naszego przybycia na planetę. Gdyby Sojusz zajął ją zaledwie o tydzień
później, byłoby to już po pierwszej fali zgonów, na etapie wtórnych zakażeń spowodo-
wanych kontaktem z płynami ustrojowymi zarażonych i obecnością wirusa w wodzie
pitnej.

Iella pokiwała głową.

Michael A. Stackpole

Janko5

149

- Gdybyśmy więc wyzwolili planetę sześć dni później, nie byłoby sposobu, by ją

uratować. Członkowie ras innych niż ludzka w Sojuszu uciekliby, skazując na zagładę
cały swój gatunek. A bez wsparcia nieludzi Sojusz by nie przetrwał.

- To bardzo prawdopodobne, proszę pani.
- Taaak... - Iella zmrużyła brązowe oczy. - A zatem przyczyną, dla której Impe-

rialni chcieli przeszkodzić nam w wyłączeniu tarcz, była chęć powstrzymania nas przed
zajęciem planety zbyt wcześnie. Iceheart nie chodziło o to, czy ją zajmiemy, ale kiedy.
A ponieważ to właśnie działania Tycha umożliwiły nam wyłączenie tarcz przed cza-
sem, który byłby optymalny z punktu widzenia Iceheart, wszystko wskazuje, że nie
pracował dla niej.

Emtrey przytaknął, a Gwizdek zapiszczał triumfalnie.
- Chyba że Iceheart chce, byśmy właśnie tak myśleli. - Iella potrząsnęła głową. -

Nieźle jak na was dwóch, ale pożytek z tego równie mały jak z informacji, które znala-
złam na temat Lai Nootki. Mogę wykazać, że ktoś, kto mógł być nim, przyleciał tutaj
statkiem, który mógł być jego statkiem, mniej więcej w tym czasie, kiedy Tycho rze-
komo spotkał się z Nootką, ale nie mogę tego udowodnić. Bardzo chciałabym wierzyć,
że Tycho został wrobiony, ale nie widzę powodu, dla którego Isard zadałaby sobie tyle
trudu, by pogrążyć kogoś, kto nie jest znowu aż taki ważny.

Gwizdek wydał z siebie długą serię ostrych dźwięków.
- Dobrze, powiem jej. - Emtrey przeniósł wzrok na Iellę. - Gwizdek mówi, że zdy-

skredytowanie Tycha oznacza też pogrążenie Eskadry Łotrów. Jeśli Tycho zostanie
skazany, komandor Antilles nie będzie się mógł właściwie skoncentrować na swoich
zadaniach. Skazanie Tycha może również spowodować wznowienie dochodzenia na
temat pierwszego ataku na Borleias. Mogą przypisać mu winę za ówczesną klęskę, co
oczyściłoby bothańskiego generała z zarzutów, że popełnił błędy, a to z kolei mogłoby
ośmielić Bothan do prób przejęcia władzy.

- Zgadza się, ale taki wynik wydaje się zbyt niepewny, by Iceheart podjęła takie

ryzyko. Musi być jeszcze jakiś powód.

- Jest, pani Wessiri. - Emtrey zwiesił ręce wzdłuż tułowia. -Gwizdek mówi, że

Ysanna Isard mogła to zrobić dlatego, że jest okrutna.

Po zastanowieniu Iella uznała, że ta przyczyna jest zdecydowanie prawdopodobna.
- Wiesz, Gwizdek, możesz mieć rację. Takie igranie losem niewinnego człowieka

jest zupełnie w jej stylu, zwłaszcza jeśli oznacza jednocześnie, że Sojusz tańczy, jak
Iceheart mu zagra. Oczywiście to nie dowodzi niewinności Tycha, ale skoro pojawiła
się szansa pokrzyżowania jej planów, będę kopała dalej, aż dowiem się, o co w tym
wszystkim naprawdę chodzi.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

150

R O Z D Z I A Ł

24

Corran podrapał się za prawym uchem, odrywając kawałek strupa.
- Tak, wiem, brzmi to, jakbym oberwał w głowę mocniej niż naprawdę, ale jestem

przekonany, że mam rację. - Spojrzał na Jana. -Myślę, że to dobry sposób, by się stąd
wydostać, a przynajmniej wart wypróbowania.

- Zgadzam się.
Urlor potrząsnął głową.
- To zbyt naciągane.
- Właśnie dlatego chcę przetestować moją teorię, kiedy będziemy na dole, w ko-

palni.

Urlor pogłaskał brodę olbrzymią dłonią.
- I zarzucisz ten szaleńczy pomysł, jeśli twój eksperyment się nie powiedzie?
Jan uniósł brew i spojrzał na Corrana.
- Właśnie. Co wtedy?
Corran zawahał się z odpowiedzią. Choć nie stracił przytomności, robot medyczny

zatrzymał go w szpitalu na obserwację na całą noc -a w każdym razie Corran zakładał,
że na całą noc, nie mógł bowiem w żaden sposób zmierzyć upływającego czasu. Prze-
myślał to, co się wydarzyło i doszedł do dwóch wniosków. Pierwszy - czego nikt nie
podawał w wątpliwość - że strażnik dobrał się do niego, bo ktoś napomknął, że Corran
planuje ucieczkę. Chociaż mówił o tym tylko Janowi i Urlorowi, pytania, jakie zadawał
innym więźniom, mogły wystarczyć, by nawet najtępszy z nich domyślił się, o co cho-
dzi.

Drugi wniosek, do którego doszedł i do którego starał się przekonać Jana i Urlora

przez ostatni tydzień, to to, że znajdowali się do góry nogami. Technologia pozwalająca
generować i odwracać grawitację, czy to prawdziwą, czy sztuczną, była stara jak świat.
Statki wszelkich kształtów i rozmiarów generowały własne przyciąganie na pokładzie.
Odwrócenie grawitacji w więzieniu mogło mieć na celu zmylenie uciekających, którzy
zakładali, że idąc do góry, zbliżają się do powierzchni, gdzie czekała wolność, podczas
gdy w rzeczywistości zagłębialiby się coraz bardziej pod ziemię, zaprzepaszczając
wszelkie szanse ucieczki. Jeśli Corran rzeczywiście słyszał maszerujących szturmow-
ców, każdy, kto spróbowałby ucieczki, wpadły prosto na przynajmniej jeden poziom

Michael A. Stackpole

Janko5

151
zajęty przez żołnierzy. Nawet gdyby go nie złapali, długo by potrwało, zanim dostałby
się z powrotem na poziom więzienny, nie mówiąc o dotarciu dalej. Pokręcił głową.

- Nawet jeśli eksperyment da wynik negatywny, i tak spróbuję. Jestem pewien, że

mam rację. Ta próba ma tylko przekonać was.

Urlor skrzyżował ramiona na piersi.
- A co za różnica, czy ci uwierzymy?
- Jeśli mam rację, możecie uciec razem ze mną.
Olbrzym uniósł kikut prawej ręki.
- Nie na wiele ci się przyda inwalida. Nauczyłem się cierpliwości. Zaczekam, aż

po mnie wrócisz.

- Nie masz racji. - Corran spojrzał na Jana. - A ty?
Starszy mężczyzna przez chwilę siedział nieruchomo na pryczy, by po chwili zde-

cydowanie pokręcić głową.

- Wybacz. To nie wchodzi w grę, chociaż przez chwilę pozwoliłem sobie na sła-

bość rozważenia twojej propozycji.

- Jesteś silny. Uda ci się.
- Pochlebia mi twoja ocena, Corran, ale jest zbyt optymistyczna. - Jan wzruszył

ramionami. - Zresztą, podobnie jak obawa o moje bezpieczeństwo powstrzymuje na-
szych ludzi przed atakowaniem Imperialnych, tak lęk o ich bezpieczeństwo powstrzy-
muje mnie przed ucieczką. Jeśli ucieknę, Iceheart zabije wielu z nas. Zostanę i będę
dbał o nich, dopóki nie sprowadzisz pomocy.

Corran zmarszczył brwi.
- A więc żaden z was nie dołączy do mnie?
- Nie. - Urlor potrząsnął głową. - Będziesz sam.
W głosie Urlora wyczuwało się przekonanie, że nie można wykluczyć, iż wśród

więźniów Sojuszu znajduje się szpieg.

A moja samotna ucieczka oznacza, że jeśli to ja jestem tym szpiegiem, to nikt ze

mną nie wpadnie, pomyślał Corran.

- Nie martw się, nie jestem Tychem Celchu i nie pozwolę, by ktoś taki jak on

zdradził mnie ponownie.

Jan zmrużył oczy.
- Tycho Celchu? Był tu kiedyś przez kilka miesięcy. Pewnego dnia wywołali go i

już nie wrócił. Okazał się zdrajcą?

- To przez niego tu jestem. Dał imperialnym kod podporządkowania „Łowcy

Głów”, którego pilotowałem. Przejęli stery i wylądowałem tutaj. - Corran zmusił się, by
rozluźnić zaciśnięte w pięści dłonie. - Isard powiedziała mi, że Tycho ma proces o za-
mordowanie mnie, więc sprawiedliwości stanie się jednak zadość.

Urlor podrapał się po szczęce.
- Ten Celchu był śpiochem, tak?
Mimo całej nienawiści do Tycha określenie to przyprawiło Corrana o zimne ciarki.

Wśród więźniów byli tacy, których przesłuchania pozostawiły w stanie ciężkiego szo-
ku. Większość była w stanie, który umożliwiał im pracę, tylko kilku miało się gorzej.
W tym krótkim czasie, jaki Corran spędził wśród nich, widział jak jeden czy dwóch

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

152

powoli dochodzi do siebie, jednak widać było, że nie na długo są w stanie skoncentro-
wać na czymś uwagę, a ich krótkoterminowa pamięć bardzo ucierpiała. Ich stan popra-
wiał się, ale niezwykle powoli.

- W każdym razie tak myślałem, ale widocznie musiał udawać. W gruncie rzeczy,

przy śpiochu nikt się specjalnie nie pilnuje. Kiedy wyszedł ze śpiączki, paru ludzi po-
magało mu ćwiczyć pamięć. - Jan potrząsnął głową. - Właśnie wtedy, gdy jego stan
zaczął się poprawiać, wywołali go i pewnie przesłuchali. Wystrychnął mnie na dudka.

- Wystrychnął na dudka wielu ludzi, nie wyłączając Wedge'a Antillesa. - Corran z

powagą pokiwał głową. - Ale więcej tego nie zrobi. To tylko dowodzi, że Imperium nie
zawsze wygrywa, przynajmniej w długiej perspektywie. A jeśli mój eksperyment się
powiedzie, będą mieli jeszcze kogoś do spisania na straty.

Wedge był dość zaskoczony własną reakcją na pokaz gościnności, który na jego

użytek zorganizował Koh'shak. Feta była jednocześnie barbarzyńska i w pewien sposób
naiwna. Teren wokół statków został oczyszczony. Z domów wyniesiono i ustawiono w
krąg opalizujące kamienie jarzeniowe - lampy wykonane w taki sposób, by przypomi-
nały prawdziwe świecące kamienie. Jarzyły się wewnątrz złotymi i czerwonymi odbły-
skami, ale światło dawały zimne, białoniebieskawe. Ludzie wyglądali w nim jak blade
duchy, Twi’lekowie -jak wycięci z sinego lodu.

Na przyjęcie zaproszono Eskadrę Łotrów i załogi pozostałych statków. Goście

ustawili się w odległości około pięciu metrów wokół zewnętrznego kręgu kamieni ja-
rzeniowych. Twi’lekowie z różnych klanów wmieszali się między gości, a ci, którzy
jako tako władali wspólnym, służyli za tłumaczy dla dwóch czy trzech innych. Wedge
nie miał złudzeń co do celu tych rozmów - jego ludzie byli przesłuchiwani, choć bardzo
uprzejmie. Ich wypowiedzi zostaną później porównane na twi'lekiańskich radach, które
podejmą decyzje co do przyszłości planety Ryloth na podstawie tego, czego się dziś
dowiedzą.

Wokół gości krążyli służący, ofiarując jedzenie, napoje i podarunki. Muzycy ze-

brani naprzeciw Wedge'a grali na najrozmaitszych-instrumentach strunowych i dętych
melodie w trzynastonutowej skali. Wedge uznał, że do muzyki można się przyzwycza-
ić; zauważył też, że Liat Tsayv i Arii Nunb podrygują w takt tonów, których on sam nie
słyszy. Poza widmowym kręgiem światła rzucanego przez kamienie jarzeniowe życie w
Kala'uun toczyło się własnym torem. Przechodzący obok ludzie przystawali, by poga-
pić się chwilę lub dwie, a wiele głowoogonów - czyli lekku, jak się nazywały w mowie
Twi'leków -podrygiwało, przekazując nieme wiadomości o zgromadzeniu.

Wedge nie zwracał większej uwagi na to, co działo się na zewnątrz kręgu gości,

głównie dlatego, że zaprzątało go co innego. Drobna, szczupła twi’lekiańska tancerka
wykręciła piruet i wyskoczyła saltem w powietrze. Jej wytatuowane lekku przecięły
powietrze jak bicz, po czym skręciły się i oplotły ją na kształt bluszczu. Końce przepa-
ski biodrowej powtarzały ich ruch; zsuwały się gładko z jej ciała, gdy wirowała w piru-
ecie, odsłaniając gładką jak jedwab skórę, a pod nią silne, napięte mięśnie. Puściła oko
do Wedge'a, który uśmiechnął się w odpowiedzi, by zaraz zakręcić się na pięcie i za-
cząć czarować kolejnego gościa. Cazne'olan otoczył ramiona Wedge'a głowoogonem.

Michael A. Stackpole

Janko5

153

- Siemfrha to jedyna dobra rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił Bib Fortuna. Wykradł

ją z okropnej rodziny z zamiarem sprezentowania Hurtowi Jabbie. Przygotowując ją do
tej roli, posłał na lekcje tańca. Z łap Jabby uratował ją wasz Lukesky'walker. Zawsze
pięknie tańczy, dziś jednak zbliżyła się do ideału, pewnie z wdzięczności, jaką czuje dla
Sojuszu.

- Jest niesamowita. - Wedge nie mógł zaprzeczyć, że taniec Sienn'rha poruszył go,

wręcz podniecił, co trochę go zaniepokoiło. Reagując na piękną i uwodzicielską tancer-
kę na poziomie wyłącznie fizjologicznym łatwo mógł zapomnieć, że jest żywą, czującą
i myślącą istotą. Ze zwodniczą łatwością zrozumiał, w jaki sposób Imperialni racjonali-
zowali dehumanizację i uprzedmiotowienie gatunków innych niż ludzki. Jeśli wygląda-
ją jak zwierzęta, pomyślał, albo wywołują reakcję na najbardziej podstawowym, zwie-
rzęcym poziomie, łatwo można uznać ich za zwierzęta.

Cazne'olan poklepał go po ramieniu.
- Mógłbym zaaranżować dla ciebie prywatny pokaz tańca, przyjacielu.
- Doceniam propozycję, ale...
Cazne'olan ściszył głos do szeptu.
- Sienn'rha prosiła mnie, bym przekazał ci tę propozycję w jej imieniu. Dobrze zna

twoją historię i uważa cię za bohatera.

- Rozumiem. - Wedge przez chwilę rozważał wszelkie podteksty, które kryły się w

tej propozycji i ogromnie kusiło go, by z niej skorzystać. Zmysłowa uroda Sienn'rhy, od
pełnych ust i ciemnych oczu po płynne i pełne gracji ruchy, przypomniała mu o przy-
jemnościach, którymi nie miał okazji cieszyć się od... Jeśli nawet nie pamiętam od kie-
dy, pomyślał, to znaczy, że musiało to być naprawdę dawno. Ale czy tu i teraz jest wła-
ściwy czas i miejsce, by to zmieniać?

Uśmiechnął się do Cazne'olana.
- Przekaż jej ode mnie, że jestem głęboko wdzięczny za propozycję i szczerze ża-

łuję, że nie mogę jej przyjąć. Jestem tu jednak jako przedstawiciel Sojuszu. Może in-
nym razem, gdy przylecę na Ryloth po prostu prywatnie...

- Myślę, że ona to zrozumie.
- Mam nadzieję. - Wedge zmarszczył brwi. - Chciałbym zapytać cię o coś, co po-

wiedziałeś przed chwilą.

Jeden z lekku zadygotał.
- Pytaj.
- Wymawiasz moje imię jako „Wedgan'tilles”, a Nawary Vena, jako „Nawar'ave-

n”, inaczej łącząc sylaby. Kiedy jednak wspomniałeś o Bibie Fortunie, wyraźnie od-
dzieliłeś imię od nazwiska. Dlaczego?

Cazne'olan pokiwał głową, a jego lekku zsunęło się z ramienia Wedge'a.
- Bib Fortuna był członkiem klanu Una. Zdradził własny lud, więc został wyklu-

czony ze społeczności. Łączenie imienia i nazwy klanu jest oznaką przynależności.
Oddzielenie ich symbolizuje dystans pomiędzy osobą a jej klanem.

Wedge skinął głową.
- A od czego zależy, jak będziecie wymawiać imię po połączeniu? Nawara jest

członkiem klanu Ven, ale w twoich ustach jego nazwisko brzmi jak „aven”.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

154

- Ty masz na nazwisko Antilles, a ja dzielę je na dwie sylaby, prawda?
- Właśnie.
Twi'lek roześmiał się lekko.
- Rządzi tym dość sztywny zestaw reguł... większość z nich to zwykłe przesądy...

które powodują, że imię staje się czymś w rodzaju wróżby. Na przykład nazwisko
„Ven” można by przetłumaczyć na wspólny jako „srebro”. Imię „Nawara” to mniej
więcej tyle co „mówca” czy Język”, co tak czy owak sugeruje zręcznego negocjatora.
Gdybym jednak wymawiał jego imię „Nawara'ven”, to ze względu na pewne szczegól-
ne cechy rylothiańskiego znaczyłoby to tyle co „zaśniedziałe srebro”. Zmieniając nieco
wymowę zachowujemy właściwe znaczenie.

- To fascynujące. - Wedge uśmiechnął się szeroko. - A co oznacza moje imię, gdy

wymawiacie je na swój sposób?

Twi'lek wzruszył ramionami.
- Cudzoziemskie imiona i nazwiska nie mają dobrych, dosłownych odpowiedni-

ków, ale „Wedgan'tilles” brzmi trochę jak „pogromca gwiazd”.

- Podoba mi się.
- Na pewno to lepsze niż druga możliwość, zgodna z brzmieniem twojego imienia

we wspólnym.

- To znaczy?
- Trudno to przełożyć.
- Spróbuj, chociaż w przybliżeniu.
Głowoogony Cazne'olana zadrgały gwałtownie.
- Mówiąc oględnie, brzmi to „ktoś tak obrzydliwy, że wywołałby wymioty u ran-

kora”.

Wedge wzdrygnął się.
- Chyba wolę, jak wymawiasz je po swojemu.
Delikatne drżenie, które przebiegło ziemię pod ich nogami, przerwało dalsze lek-

cje na temat twi’lekiańskiej kultury. Wedge przypuszczał, że wibrację spowodowało
uniesienie kraty, spojrzał więc w stronę wylotu tunelu z pieczary Kala'uun, z którego
wypadło parami pół tuzina „brzydali”. W każdym charakterystyczne rozwarte skrzydła
X-winga sterczały po obu stronach kabiny pilota od myśliwca typu TIE. Stabilizatory
przymocowane były do kołnierza okalającego kokpit, a kiedy myśliwce zaczęły ma-
newrować, przelatując ponad zgromadzeniem, zobaczył, że skrzydła zachodzą na kabi-
nę pilota, przez co sylwetki statków zaczęły przypominać myśliwce typu B-wing latają-
ce w barwach Sojuszu.

Nigdy nie widziałem takich statków, pomyślał. To pewnie tutejsza, twi’lekiańska

konstrukcja.

Myśliwce złączyły skrzydła, wysunęły spod kołnierza płozy ładownicze i zniżyły

lot. Wylądowały nieregularnym półokręgiem dziobami w kierunku statków Sojuszu,
wyraźnie grożąc gościom.

Pokrywa jednej z kabin odskoczyła, ukazując pod kopułą olbrzymiego Twi’leka.

Pilot miał na sobie czarny imperialny kombinezon lotniczy, na który narzucił szkarłatną
przepaskę biodrową i opończę, by bardziej przypominał tradycyjny strój twi'lekiańs-
kiego wojownika. Na lekku miał wytatuowane liczne wężowate kształty, które

Michael A. Stackpole

Janko5

155
go wojownika. Na lekku miał wytatuowane liczne wężowate kształty, które prawdopo-
dobnie, jak sądził Wedge, były znakami rylothańskiego pisma glifowego; ich znaczenia
nie potrafił się domyślić.

Muzyka ucichła, a służący się rozpierzchli, gdy wojownik zaczął zbliżać się do

kręgu. Sienn'rha przerwała taniec i ukryła się za plecami Wedge'a. Antilles wstał, po
jednej stronie mając Cazne'olana, po drugiej - przysadzistego Koh'shaka. Gdy wojow-
nik podszedł bliżej, Wedge zorientował się, że to prawdziwy olbrzym, co najmniej o
czterdzieści centymetrów wyższy i ze trzydzieści kilo cięższy od niego. Jak w ogóle
zdołał wcisnąć się do kabiny myśliwca TIE, tego komandor nie mógł sobie wyobrazić.

Wojownik przeszedł przez rzednący coraz bardziej tłumek i zatrzymał się o jakieś

pięć metrów od Wedge'a.

- Jestem Tal'dira, pierwszy wśród twi'lekiańskich wojowników. Ty, pozbawiona

lekku istoto, która nosisz szaty wojownika, jesteś Wedge'em Antillesem?

Wedge usilnie starał się zignorować dźwięk towarzyszący słowom Tal’diry -

brzmiał on jak odruch wymiotny, którego wojownik nie był w stanie powstrzymać,
wypowiadając jego imię.

- To ja jestem Wedgan'tilles.
Twi'lek uniósł brew, słysząc jego odpowiedź.
- I przyleciałeś tu po ryli?
- Przyleciałem po ryli kor.
Słysząc odpowiedź Wedge'a, Koh'shak aż się zachłysnął, a głowoogony Tal’diry

zadrgały.

- Czy to coś złego?
- Nie, Wedge'u Antillesie, jeśli... – Tal’dira wyciągnął dwa smukłe wibroostrza z

futerałów ukrytych w pasie - ...jeśli jesteś gotów walczyć, by dowieść, że jesteś wojow-
nikiem. Wygraj walkę, a kor będzie twój.

Wedge poczuł skurcz w żołądku, a serce zaczęło mu walić jak młotem. Jako pilot,

siedząc za sterami swojego X-winga, nie miałby wątpliwości, że pokona Tal’dirę i jego
X-gałę. Ale w walce na wibroostrza... Choć oddałby wszystko, by uniknąć walki, wie-
dział, że nie ma wyboru. Kor był niezbędny, by zatrzymać epidemię wirusa Krytos.
Jeśli będę musiał poszatkować to twi’lekiańskie monstrum, by zdobyć kor, pomyślał,
zrobię to.

Wyciągnął prawą dłoń.
- Będę walczył.
Tal’dira rzucił mu jedno z wibroostrzy.
- Wojownik powinien zadawać się z wojownikami.
- Jestem tego samego zdania. Głowoogony wojownika zadrgały z aprobatą.
- To dobrze.
Wedge jednym ruchem kciuka włączył wibroostrze.
- Zbliż się! Jestem gotów.
- Ty tak, ale twój przeciwnik nie. - Twi'lek rozejrzał się dookoła, przyglądając się

po kolei każdemu z Łotrów. Wszyscy nosili szaty twi'lekiańskich wojowników, ale
pogardliwy wyraz twarzy Tal'diry sugerował, że coś w ich stroju jest nie w porządku.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

156

Oceniał ich, wcale się z tym nie kryjąc, patrzył każdemu prosto w twarz, a potem lu-
strował go z góry na dół, by po chwili przenieść wzrok na następnego.

Czy wybierze mi na przeciwnika jednego z moich ludzi? - zastanawiał się Wedge,

czując, że żołądek za chwilę zapadnie mu się w czarną dziurę. Wiem, że Twi’lekowie
potrafią być okrutni. Czy zmusi mnie, bym zabił jednego z własnych ludzi z powodu
wyimaginowanego afrontu, który mu zrobiliśmy?

Tal'dira spojrzał znowu na Wedge'a.
- Dokonałem wyboru. Przygotuj się. Wedge kiwnął głową.
- Cały czas jestem gotów.
- To dobrze. - Wojownik niedbale rzucił wibroostrze Koh'shakowi. - Wybieram

ciebie.

Oczy zarządcy kosmoportu wyszły na wierzch; nerwowo przerzucał wyłączone

wibroostrze z ręki do ręki. Broń wyśliznęła mu się wreszcie z dłoni, odbiła od brzucha i
poleciała w dół. Gruby Twi'lek zaczął schylać się po nią, przebierając grubymi palu-
chami w bezskutecznej próbie złapania ostrza, zanim dotknie ziemi.

Płynnym ruchem, przy którym taniec Sienn'rhy wydawałby się niezgrabnym po-

drygiwaniem, Tal'dira rzucił się do przodu i chwycił ostrze w powietrzu. Włączona
klinga zaczęła buczeć i jednym cięciem rozpłatała broszę spinającą przy szyi opończę
Koh'shaka. Tkanina opadła, wydymając się u stóp właściciela, a wyprowadzony prosto
w pierś cios powalił zarządcę kosmoportu na własną opończę.

Tal’dira chwycił Koh'shaka za jeden z głowoogonów i szarpnął go do góry, by-

najmniej nie delikatnie, a potem przytknął wibroostrze do gardła Twi’leka.

- Wojownicy powinni zadawać się z wojownikami, Koh'shak! Wedgan'tilles przy-

był do nas jako wojownik, dowodząc grupą innych wojowników, wśród których jest i
nasz Nawar'aven. Wiedziałeś o tej misji, ale ukryłeś przede mną tę wiadomość, żeby
zagarnąć dla siebie dary, które przywieźli nasi goście. To zachowanie godne handlarza,
a nie wojownika, Kohsh'ak!

Tal'dira wypowiedział imię zarządcy kosmoportu w specyficzny sposób, ostrym

głosem przepełnionym pogardą. Wedge nie miał pojęcia, co mogła oznaczać taka wy-
mowa imienia Koh'shaka, ale cieszył się, że gniew Tal’diry nie zwrócił się przeciw
niemu. Tal’dira puścił zarządcę i wyłączył wibroostrze. Schował je do pochwy i wrę-
czył Wedge'owi.

- To ostrze ofiarowuję ci w darze, Wedgan'tillesie. Dostarczymy ci kor, którego

pragniesz, jako dar wojownika dla wojownika. Dajemy go chętnie, w nadziei, że uleczy
tych, którzy ucierpieli wskutek zdradzieckiego i tchórzliwego postępku. Wszystko, o co
proszę w zamian, to wybaczenie pogwałcenia dobrych manier, którego się tu dopuści-
łem.

Wedge wyłączył swoje wibroostrze i wsunął za cholewę buta.
- Wojownik nie wini innego wojownika za czyny handlarza. - Odwrócił się i

wskazał na statki Sojuszu. - Na tych statkach mam dary od moich wojowników dla
waszych, ofiarowane w imię wartości wyznawanych przez nas wszystkich.

Tal’dira klepnął Wedge'a w ramię.

Michael A. Stackpole

Janko5

157

- Jesteś człowiekiem honoru, Wedgan'tillesie, podobnie jak twoje Łotry. Będzie mi

bardzo miło, jeśli wraz ze mną zechcesz zażywać Twi’janni, podczas gdy handlarze
zajmą się rozładunkiem i załadunkiem waszych statków. - Objął Wedge'a swoim lekku
i dał znak muzykantom.

- Grajcie dla naszych gości, najlepiej jak umiecie. Gracie dla przyjemności wo-

jowników, których zadowoli tylko najlepsza muzyka.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

158

R O Z D Z I A Ł

25

Corran czuł w ustach suchość pustyni, i to nie tylko z powodu kurzu wzniecanego

przez więźniów kruszących skały. Od dwóch dni planował swój mały eksperyment, by
potwierdzić teorię na temat kierunku grawitacji piętra, na którym znajdowali się więź-
niowie, i był niemal pewien, że to, co zaplanował, powinno zadziałać. Mimo tej pewno-
ści zawahał się, przekonując sam siebie, że musi najpierw znaleźć odpowiedni kamień.

Znalazł w końcu kamień na kratownicy. Kształtem przypominał nieco muszlę, co

natychmiast przywiodło mu na myśl Emtreya. Kamień doskonale leżał w dłoni i na
pewno będzie dobrze leciał. Był dostatecznie ciężki, by dało się nim cisnąć, ale jedno-
cześnie wystarczająco mały i ciemny, by niełatwo było dostrzec go w pieczarze.

W ustach miał sucho, bo strach ściskający żołądek wysysał całą wilgoć z jego cia-

ła. Nie bardzo wiedział, czego właściwie się boi. Gorzej być przecież nie mogło. Był
zamknięty w najlepiej strzeżonym więzieniu w historii Imperium. Większość ludzi
nawet nie słyszała o Lusankyi, a ci, którzy słyszeli, nie wierzyli w jej istnienie. Nawet
w czasach służby w KorSeku Corran słyszał tylko pogłoski. Poza tym, że istniała i była
paskudnym miejscem, nie wiedział o Lusankyi nic.

Nagle zauważył, że pozostali więźniowie z jego grupy przyglądają mu się z napię-

ciem, a wyraz oczekiwania w ich oczach uświadomił mu źródło jego strachu. Boję się,
że nie mam racji, pomyślał, i że ich zawiodę. Tylko Jan i Urlor wiedzieli, co zamierzał
zrobić, ale wielu więźniów miało zająć się odwróceniem uwagi strażników, by umożli-
wić Corranowi działanie. Domyślili się pewnie, że chodzi o ucieczkę, nie mieli jednak
pojęcia, jak to ma wyglądać ani też nie spodziewali się, że im powie. Mimo tej niewie-
dzy aż palili się do tego, by mu pomóc. Każda próba ucieczki ożywiała nadzieje, które
pogrzebali dawno temu.

Corran zacisnął pięść wokół kamienia. Lepiej, żeby się udało, pomyślał.
Spojrzał na Urlora, który dał znak dwóm mężczyznom pracującym z mniejszymi

młotami pneumatycznymi. Jeden z nich uderzył młotem mocno o ziemię i puścił
uchwyt, przez co młot odtoczył się na swoim wózku i zawadził o drugiego z mężczyzn,
który krzyknął, złapał się za goleń i zaczął podskakiwać jak obłąkany, przez cały czas
głośno klnąc, że zabije niezdarę, która puściła wózek. Robotnicy cofnęli się przed roz-
pędzonym młotem, podjudzając obu zainteresowanych w nadziei, że dojdzie do bitki.

Michael A. Stackpole

Janko5

159

Corran cofnął się razem z nimi i ustawił tak, że Urlor i trzech innych więźniów za-

słoniło go przed wzrokiem strażników. Spojrzał na kamień, pocałował go i cisnął w
stronę odległego o trzydzieści metrów sufitu.

No, dalej, dalej, zachęcał bezgłośnie swój pocisk.
Teoria Corrana była prosta. Jeśli grawitacja w więzieniu jest rzeczywiście odwró-

cona, to pod podłogą muszą znajdować się generatory grawitacyjne. Generatory najwy-
raźniej są dość silne, by utrzymać ich przy powierzchni, ale im dalej kamień odleci, tym
słabsze będzie sztuczne przyciąganie. Jeśli sklepienie pieczary znajduje się bliżej jądra
planety niż miejsce, w którym stali, naturalna grawitacja planety będzie tam silniejsza.

Jeśli jego teoria okaże się prawidłowa, kamień poleci w górę i zatrzyma się na su-

ficie.

Na dole tymczasem strażnicy zaczęli strzelać w stronę tłumu. Ogłuszeni więźnio-

wie padali na ziemię jeden po drugim.

Rzucony kamień trafił w stalaktyt, odbił się od niego i leciał dalej w górę, tym ra-

zem jednak pod pewnym kątem. Corran patrzył, jak kamień zwalnia i w końcu się za-
trzymuje.

Wszędzie wokół niego błękitne promienie powalały ogłuszonych więźniów. Dwaj

mężczyźni, którzy go zasłaniali, upadli. Potem Urlor wzdrygnął się i upadł... na ziemię,
na dół.

Ale kamień poleciał do góry. I nie upadł.
Potoczył się pomiędzy dwoma stalaktytami i zatrzymał bezpiecznie jak w gniazd-

ku pomiędzy nimi. W tym samym momencie światło odbiło się od niego w dwóch
miejscach, a Corran Wyobraził sobie, że to głowa Emtreya, który właśnie potwierdził
jego teorię. Miałem rację, pomyślał. Droga ucieczki istnieje!

Błękitny promień ogłuszający trafił w końcu i w Corrana. Znów każdy nerw w je-

go ciele zapłonął, napiął się każdy mięsień, każdy staw zatrzeszczał. Zwijając się z
bólu, upadł wraz z innymi i przetoczył się na plecy. Świat zaczął rozpływać mu się
przed oczami i zrozumiał, że tym razem zemdleje. Powinno go to przerazić, ale w krót-
kich chwilach, gdy odzyskiwał wzrok, widział Emtreya, który przyglądał mu się z góry.

Patrząc tak na kamień, wiedział, że patrzy w dół, co oznaczało, że jego szanse

ucieczki zdecydowanie poszły w górę.


Evir Derricote, zajęty niewolniczą pracą wraz z innymi imperialnymi więźniami

na drugim końcu pieczary, zauważył jakieś zamieszanie wśród Rebeliantów, nie zamie-
rzał jednak podejść. Poniżej jego godności byłoby dać poznać, że ich sprzeczki mogą
go zainteresować. Z udaną nonszalancją odwrócił się i spojrzał na nich bez zaintereso-
wania.

Zobaczył Corrana Horna.
Drobny Rebeliant rozdrażnił go już przy pierwszym spotkaniu i nie poprawił wca-

le swoich notowań przechwałkami na temat roli, jaką odegrał w zajęciu Borleias. Kiedy
Rebeliant odchylił się do tyłu, by rzucić coś do góry, Derricote już otwierał usta, by
zawołać słowa ostrzeżenia, coś go jednak powstrzymało. Widział moment rzutu i drob-
ny kamień szybujący w górę.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

160

Derricote stracił pocisk z oczu, gdy ten zniknął w cieniach pod sufitem, i zaczął się

zastanawiać, o co może chodzić Hornowi. Kamień, którym rzucił, na pewno by nie
wystarczył, żeby obluzować stalaktyt lub doprowadzić do zawalenia sklepienia. Nieza-
leżnie od tego, jak niemądry i denerwujący wydawał się Horn, Derricote nie podejrze-
wał go o skłonności samobójcze, a przecież gdyby udało mu się obluzować większy
kawałek skały, spadłby on prosto na niego i ogłuszonych więźniów, leżących teraz na
dnie pieczary.

Imperialny generał zobaczył, jak Horn się przewraca. Ten kamień pewnie spadnie

prosto na tego małego głupka, pomyślał. I bardzo mu tak dobrze. Derricote już miał się
odwrócić, ale zaczekał, by zobaczyć, czyjego przewidywania się sprawdzą.

Nic z tego.
W ogóle nie zauważył, by kamień spadł na ziemię.
Skłoniło to Derricote'a do zastanowienia. Szczycił się swoją wybitną inteligencją.

W końcu to on stworzył wirusa Krytos i nie jego wina, że Ysanna Isard miała niereali-
styczne oczekiwania. Zrobił, co w jego mocy, ale tej babie to nie wystarczyło, więc w
końcu trafił do jej prywatnego więzienia, zdany na łaskę i niełaskę. Ale skoro uwięziła
mnie pod wpływem kaprysu, pomyślał, może mnie również niespodziewanie uwolnić.

Derricote mógł na poczekaniu podać tuzin powodów, dla których kamień nie spadł

z powrotem na ziemię. Najprostszym wytłumaczeniem było to, że utknął gdzieś między
stalaktytami. Jednak aby tak się stało, Horn musiałby mieć niewiarygodne szczęście.
Derricote wątpił, czy więźniowie zdecydowaliby się zorganizować takie zamieszanie
dla odwrócenia uwagi strażników tylko po to, by sprawdzić, czy Horn rzeczywiście jest
szczęściarzem; w końcu wszyscy znajdowali się w miejscu, do którego nie trafiało się
przez pomyślne zrządzenie losu.

Jedno po drugim Derricote badał i odrzucał możliwe wytłumaczenia faktu, że ka-

mień utkwił na suficie, i w końcu pozostała mu jedyna sensowna możliwość. Iceheart
trzyma nas nogami do góry, pomyślał. Każdy głupiec, który spróbuje ucieczki na po-
wierzchnię, będzie schodził na coraz głębsze poziomy jej więzienia. Horn odkrył to,
sprawdził swoją hipotezę i otrzymał wynik. I na pewno zamierza wykorzystać tę wie-
dzę do zaplanowania ucieczki.

Generał uśmiechnął się pod nosem. Łatwo mógł dać znać strażnikom, że Horn

planuje ucieczkę, ale w ten sposób stałby się zwykłym donosicielem. A to obnażyłoby
tylko jego słabość i nie wystarczyło, by zaskarbić sobie łaski Ysanny Isard. Ona chciała
działania. Chciała, żeby zrobił coś, czym odkupi swoją porażkę. Chcąc ją zadowolić,
będzie musiał działać, by pokazać swoją siłę.

Będę obserwował tego Horna, pomyślał Derricote. Kiedy ruszy, będę gotowy. Ob-

ciągnął przykrótkie rękawy tuniki. Stanie się źródłem mego odkupienia, myślał dalej, i
znów poznam chwałę imperialnej służby.

Michael A. Stackpole

Janko5

161

R O Z D Z I A Ł

26

- Dziękuję, panie admirale, nie mam więcej pytań do Tsilin Wel. - Nawara Ven

pogrzebał w swoim zbiorze datakart, w końcu wybrał jedną i włożył do notesu kompu-
terowego. Podczas długiej podróży na Ryloth i z powrotem przeczytał zeznania złożone
przez Tsilin Wel i wynotował listę pytań, które chciał jej zadać. Jej zeznania nie dawały
wielu punktów zaczepienia, które pozwoliłyby mu zakwestionować to, co powiedziała.
Chciał jednak zrobić wszystko, by Trybunał zrozumiał wszelkie ograniczenia materiału,
który potwierdzała swoim zeznaniem.

Podczas przesłuchania Quarrenka początkowo była dość buńczuczna i generał

Ackbar musiał ją upomnieniem nakłonić do współpracy. Nawara wiedział, że w razie
potrzeby mógłby wykorzystać naturalne animozje pomiędzy Kalamarianami i Quarre-
nami, by całkowicie zdyskredytować jej świadectwo w oczach Ackbara. Z drugiej stro-
ny, generałowie Salm i Madine mogliby zareagować nieprzychylnie, gdyby zaczął ją
prowokować.

Pilotowanie myśliwca w bitwie bywa często łatwiejsze niż taka walka, pomyślał.
Nawara przerzucił lekku na plecy.
- Agentko Wel, zgodnie z pani wcześniejszym oświadczeniem, od wielu lat badała

pani wydatki Imperium, zgadza się?

Czułki sterczące z twarzy Quarrenki zadrgały.
- Tak powiedziałam, tak.
- A celem tych analiz było ustalenie, ile pieniędzy Imperium poświęcało na walkę

z Rebeliantami?

- Tak.
- Oznacza to, że szukała pani ukrytych wydatków, projektów, że tak powiem, za-

kamuflowanych, które nie figurowały w budżecie?

Quarrenka przytaknęła.
- Koszty takich projektów zawsze są ukrywane w ramach innych programów. Bu-

dżet na terraformowanie może na przykład zawierać wiele pozycji, pod którymi ukryte
są wojskowe projekty badawcze. Zanim zajęliśmy Coruscant, porównywałam znane
wydatki z budżetem, by uzyskać ogólny obraz nakładów ponoszonych przez Imperium.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

162

- Rozumiem. - Nawara zajrzał do swojego notesu. - Powiedziała pani zatem sądo-

wi, że mój klient, kapitan Celchu, otrzymał od Imperium około piętnastu milionów
kredytów w ciągu ostatnich dwóch lat. Ten okres pokrywa się z czasem, który upłynął
od jego ucieczki z imperialnego aresztu. Czy tak właśnie można by podsumować pani
dotychczasowe zeznania?

Turkusowe oczy Quarrenki zalśniły.
- Zaznaczyłam, że piętnaście milionów kredytów to suma, którą zdołaliśmy wy-

kryć. Pieniądze są złożone na sześciu różnych kontach. Może ich być więcej.

- Ale nie jest pani tego pewna?
- Mecenasie Ven, od czasu zajęcia Coruscant pracowałam dniami i nocami, anali-

zując finanse wywiadu. Oni mają dosłownie miliony rachunków. Mam szczęście, że
udało mi się odkryć tych sześć kont.

Nawara złączył dłonie czubkami palców.
- Ale nie są to jedyne konta, które pani analizowała, prawda?
- Sama przejrzałam tysiące kont, a moi pracownicy niemal milion.
- A zatem w rachunkach, które zdołała pani powiązać z moim klientem, nie ma nic

nadzwyczajnego?

- Nie rozumiem pytania.
- Pozwoli pani, że sformułuję to inaczej. - Nawara uśmiechnął się. - Ilu znalazła

pani imperialnych agentów, którzy mieli po kilka rachunków?

Półprzezroczyste błony przysłoniły na chwilę oczy Tsilin Wel.
- Niewielu.
- Niewielu? To znaczy ilu? Dziesięciu? Stu? Tysiąc?
- Dziesięciu.
- A ilu z nich miało sześć rachunków?
Quarrenka poruszyła się niespokojnie w fotelu dla świadków.
- Na razie żaden, ale mamy jeszcze przed sobą mnóstwo pracy.
Nawara przytaknął.
- Przyporządkowanie plików do konkretnego agenta nie jest łatwe, prawda?
- Nie.
- Czy jedną z trudności nie jest to, że Wywiad Imperium postarał się, by utrudnić

nam ustalenie tożsamości tych agentów?

- Tak.
- Czy te dane są szyfrowane?
- Tak.
- Czy procedura szyfrowania różni się stopniem trudności zależnie od wartości

agenta?

- Sprzeciw! - Halla Ettyk wstała. - Obrońca domaga się od świadka spekulacji.
- Panie admirale, agentka Wel nadzoruje sekcję wywiadu, która od lat walczyła z

Wywiadem Imperium. Jestem pewien, że zna stopień zabezpieczenia danych dotyczą-
cych agentów, które Imperium stosowało, by ich chronić.

- Sprzeciw odrzucony. Może pani odpowiedzieć na to pytanie zgodnie ze swoją

najlepszą wiedzą.

Michael A. Stackpole

Janko5

163

Czułki Wel zwinęły się i rozprostowały.
- Szyfrowanie jest tym bardziej skomplikowane, im cenniejszy jest dany agent.

Metody wykorzystane do zaszyfrowania danych kapitana Celchu wskazują że miał
średnie znaczenie dla Imperium.

Nawara uśmiechnął się.
- A zatem odkryła pani innych agentów tej samej wagi?
- Dziesiątki. Setki.
- I każdemu z nich wypłacono piętnaście milionów kredytów? Quarrenka zawaha-

ła się.

- Nie.
- Nie? A ile dostawali?
- Kilka, kilkanaście albo kilkadziesiąt tysięcy.
- A więc choć kapitan Celchu był agentem o niewielkim znaczeniu, zapłacono mu

nieproporcjonalnie dużo w stosunku do jego domniemanej przydatności dla Wywiadu
Imperium?

- Taki wniosek nasuwa się na podstawie analizy danych finansowych.
- A nie nasuwa się pani wniosek, że może to być część planu sfabrykowania do-

wodów wskazujących na winę mojego klienta?

- Sprzeciw! Spekulacja!
- Wycofuję pytanie. - Nawara ukłonił się w stronę komandor Ettyk.
- Agentko Wel, ile pieniędzy kapitan Celchu podjął z tych rachunków?
Czułki Wel zadrgały.
- Ani kredyta.
- Czy według pani są jakiekolwiek dowody na to, że Tycho Celchu wiedział o ist-

nieniu tych rachunków?

- Nie.
Doskonale! - pomyślał Nawara.
- A zatem istnieje możliwość, że rachunki te zostały założone w celu upozorowa-

nia, iż kapitan Celchu jest imperialnym agentem, bez jego wiedzy, wyłącznie po to, by
zdyskredytować go podczas procesu takiego jak ten?

- Tak.
Nawara pozwolił sobie na szeroki uśmiech.
- Czy pamięta pani inne przypadki, by Wywiad Imperium zakładał podobne ra-

chunki w celu rzucenia podejrzeń o szpiegostwo na któregoś z członków Sojuszu?

Quarrenka spuściła wzrok.
- Tak. Przynajmniej raz.
- I kto to był?
Tsilin Wel spojrzała na brodatego mężczyznę siedzącego na lewo od admirała

Ackbara.

- Generał Crix Madine. Znalazłam te rachunki i udowodniłam, że są fałszywe.
- Czy równie pracowicie postarała się pani udowodnić, że konta przypisywane ka-

pitanowi Celchu także są fałszywe?

Quarrenka pokręciła głową.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

164

- To nie należało do moich obowiązków.
- A zatem pani miała tylko sfabrykować dowody, a prawda się dla pani nie liczy?
- Sprzeciw!
- Podtrzymany. - Admirał Ackbar spojrzał w dół na Nawarę. -Rozumiemy, do cze-

go pan prowadzi, mecenasie. Nic pan nie zyska, trzymając się tej linii przesłuchania.

- Tak jest, panie admirale. - Nawara wrócił do stołu obrony. -Nie mam więcej py-

tań.


W celi aresztowanego Nawara rozmasowywał zziębnięty koniuszek lekku.
- Ma pan rację, kapitanie, zarobiliśmy dziś parę punktów. Myślę, że generał Madi-

ne zakwestionuje to, czy faktycznie był pan opłacany przez Imperium.

Tycho uśmiechnął się do niego.
- To dobrze, prawda?
- W pewnym sensie tak.
- W pewnym sensie? Nawara wzruszył ramionami.
- Pomysł, że jest pan agentem opłacanym przez Imperium, nie miał wywrzeć wra-

żenia na sędziach; miał zrobić wrażenie na opinii publicznej. To tylko jeden z trzech
motywów, które mają wyjaśnić pańskie działania. Oskarżenie ma ich aż za dużo. Chci-
wość najłatwiej zrozumieć zwykłym ludziom, zwłaszcza gdy chodzi o tak wielką kwo-
tę.

Kajdanki Tycha stuknęły o blat stołu, gdy zsuwał z niego dłonie, by przycisnąć je

do piersi.

- Kolejny motyw to groźba Corrana, że mnie zdemaskuje. A trzeci?
- Lusankya. - Nawara rozłożył ręce. - W tym miejscu Trybunał ma swobodę wybo-

ru. Jeśli założą, że zdradził pan eskadrę dla pieniędzy albo ze strachu, że Corran pana
zdemaskuje, bez trudu skażą pana za zdradę i morderstwo. Dla wszystkich będzie jasne,
o co poszło i nie będą się zagłębiać w pogmatwane szczegóły. Jeżeli natomiast uznają,
że zrobił pan to, co panu zarzucają, z powodu prania mózgu, jakie przeszedł pan na
Lusankyi, będą musieli pana uniewinnić ze względu na ograniczoną poczytalność. Trafi
pan wówczas do szpitala na leczenie, do momentu, w którym lekarze uznają pana za
zdrowego.

Tycho spuścił wzrok.
- A to może oznaczać, że nigdy nie wyjdę.
- To pan się tego boi. Oni zaś obawiają się, że jakiś robot MD-0 wyposażony w

pakiet do analizy matrycy kognitywnej rozszyfruje pański umysł i uzna za wyleczonego
po tygodniu albo dwóch. Będą wówczas musieli pana wypuścić, co sprawi, że wymiar
sprawiedliwości będzie wyglądał na nieskuteczny.

Tycho uniósł głowę, zaskakując Nawarę głębokim błękitem oczu.
- Czyli karty do tej partii sabaka zostały zaprogramowane przeciwko mnie.
- To jeszcze nie wszystko. -Nawara wycelował palec w zewnętrzną ścianę. - W

tym samym dniu, kiedy wróciliśmy z Ryloth, Front KontrRebelii Palpatine'a wysadził
w powietrze szkołę. Minęło już półtorej doby, a nadal nie znaleziono wszystkich ciał.
Niektóre podczas eksplozji po prostu wyparowały... jak Corran. Zginęli i ludzie, i inne

Michael A. Stackpole

Janko5

165
rasy. Ktoś, kto jak twierdzi odpowiada za ten zamach, ogłosił, że akty terroru będą
kontynuowane, dopóki marionetkowy proces, który państwo wytoczyło panu, człowie-
kowi niewątpliwie niewinnemu, nie zakończy się i nie zostanie pan wypuszczony na
wolność.

- Co? - Tycho uniósł ze zdziwieniem brwi. - W sądzie wykazałeś, że Imperialni

spreparowali dowody, żeby mnie wrobić, a teraz twierdzisz, że to tamci mówią, że je-
stem wrabiany?

- Pański proces powoduje podziały. Rząd wykorzystuje okazję, by pokazać, że w

przeciwieństwie do Imperium potrafi przeprowadzić go w sposób jawny. Z drugiej
strony agenci Imperium chcą, żeby wyglądało na to, że Sojusz sfabrykował dowody
przeciw panu. Ludzie będą dzięki temu myśleć, że został pan poświęcony na ołtarzu
jedności Sojuszu. Natomiast nieludzie już teraz uważają pana za winnego, a nawet, w
pewnym sensie, zrzucają na pana winę za wirusa Krytos. I nie ma dla nich znaczenia,
że nie miał pan nic wspólnego z tym zarazkiem.

Tycho pochylił się do przodu i uderzył dłońmi o stół.
- Nawara, musisz mi pozwolić zeznawać we własnym imieniu. Mogę ich przeko-

nać, że jestem niewinny.

Twi'lek odchylił się na oparcie krzesła.
- Znowu rozmawiał pan z Dirikiem?
Tycho przytaknął.
- Odwiedził mnie podczas twojej nieobecności. Oprócz Winter był moim jedynym

gościem. Twierdzi, że rozmowa ze mną przekonała go o mojej niewinności.

- To wspaniale, ale on również był więziony przez Imperium, więc to was zbliży-

ło. Oprócz niego mało kto przyzna, że ma z tobą cokolwiek wspólnego.

Tycho uniósł brew.
- Ty sam byłeś ofiarą imperialnej dyskryminacji nieludzi. Czy naprawdę nie czu-

jesz się w pewien sposób ich więźniem?

Nawara zawahał się. Najwspanialszą rzeczą, jaka wynikła z przyłączenia się do

Rebelii, było to, że w końcu poczuł się uwolniony od przytłaczającego ciężaru. Jako
nieczłowiek był przez Imperium traktowany lekceważąco. Imperialne sądy ignorowały
jego samego i zgłaszane przez niego sprzeciwy, albo oddalały je, upominając pogardli-
wie, że marnuje tylko czas sądu, wnosząc na wokandę swoje sprawy. Wiedział, że w
każdej chwili może trafić na łapankę zorganizowaną przez wywiad i spędzić resztę
życia w więzieniu, i nikt się nawet o tym nie dowie.

Strach był niegdyś stałym elementem jego życia, dopóki nie przyłączył się do So-

juszu. I chociaż nigdy nie przestał do końca się bać, teraz potrafił utrzymać to uczucie
pod kontrolą. Teraz, w obliczu odwrotu Imperium, każdy uzyskał taką możliwość. Na-
wet najbardziej znienawidzone za czasów Imperium osoby teraz mogły się cieszyć
wolnością.

I nadal mają ochotę zemścić się za dawne prześladowania, pomyślał.
- Tak, panie kapitanie, mogę powiedzieć, że ja też byłem więźniem, ale to bez

znaczenia. Liczy się to, że jeśli będzie pan zeznawał, komandor Ettyk zniszczy pana,
kiedy przyjdzie jej kolej na przesłuchanie.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

166

- Jakim cudem?
- Wszystko, czego pan dokonał w życiu, obróci przeciwko panu. - Nawara zmrużył

oczy, które teraz przypominały krwawe półksiężyce. - Przypomni, że zgłosił się pan
jako ochotnik do Imperialnej Akademii Wojskowej i odnosił sukcesy jako pilot my-
śliwców typu TIE. Stwierdzi, że to dowód bezduszności, że rozmawiał pan z własną
rodziną i narzeczoną przez HoloNet dokładnie wtedy, gdy Alderaan został zniszczony,
ponieważ jako agent Wywiadu Imperium, którym był pan od zawsze, dokładnie pan
wiedział, kiedy zostanie zniszczony pański świat.

Tycho rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Ależ to absurd!
- Pan i ja wiemy, że to absurd, ale znajdą się ludzie, którzy w to uwierzą. Był pan

w Muzeum Galaktycznym. Sam pan widział, w jaki sposób eksponaty dotyczące Impe-
ratora obracają fakty w kłamstwa. I nic dziwnego, że to się udaje. Do dziś wielu ludzi
wierzy, że Imperator zginął nad Endorem, niszcząc Gwiazdę Śmierci, która należała do
Rebeliantów. Równie łatwo uwierzą we wszystko, co najgorsze, na pana temat.

Nawara położył zakończoną pazurami dłoń na skutych kajdankami rękach Tycha.
- Nie pamięta pan nic z pobytu na Lusankyi, ale Ettyk postara się, by pańska

amnezja wyglądała na wygodne kłamstwo. Sprawi, że zezna pan rzeczy, których nie
chciałby pan powiedzieć. Sam pan sobie zaszkodzi i nie będziemy w stanie nic na to
poradzić.

Tycho zapadł się w krześle i złożył dłonie na kolanach.
- A więc tak naprawdę nie mamy nic, co mogłoby udowodnić, że jestem niewinny,

tak?

- Mamy zeznania dotyczące wszystkich dobrych i słusznych rzeczy, których pan

dokonał. Gwizdek i Emtrey zrobili parę analiz rozprzestrzeniania się wirusa Krytos i
mogę powołać biegłych, którzy wykażą, że dzięki panu przebieg epidemii był znacznie
łagodniejszy, niż byłby bez pana. I nadal szukamy Lai Nootki.

- Wychodzi na to, że potrzebujemy cudu.
Nawara przytaknął.
- Jeśli ma pan jakiś w zanadrzu, chętnie go przyjmę, ale z drugiej strony na pana

miejscu nie przejmowałbym się za bardzo. Wygranie tego procesu jest po prostu nie-
możliwe, ale my jesteśmy Łotrami. Dokonamy niemożliwego.

Tycho westchnął.
- Albo umrzemy, próbując tego dokonać.

Michael A. Stackpole

Janko5

167

R O Z D Z I A Ł

27

- A, komandor Antilles! Witam. - Admirał Ackbar wstał, gdy Wedge wszedł do

jego biura. - Przepraszam, że zaprosiłem pana z tak krótkim wyprzedzeniem, ale czas
toczy się burzliwie jak przypływ.

- Przyszedłem najszybciej jak mogłem, panie admirale. - Wedge uśmiechnął się

przyjaźnie do Kalamarianina. - To pewnie coś ważnego.

- Tak. Jest pan pierwszą osobą spoza Rady Tymczasowej, która to usłyszy. - Ka-

lamarianin rozciągnął wargi, starając się, by jego grymas jak najbardziej przypominał
ludzki uśmiech. Chciał, by jego gość poczuł się swobodnie. - Thyferrański koncern
Xucphra zgodził się w końcu przysłać nam duży transport bacty. Pańska eskadra -
wszystkich jej członków wezwałem na służbę i poddałem kwarantannie informacyjnej -
poleci na spotkanie z konwojem frachtowców i sprowadzi go tu, na Coruscant.

- Rozumiem. - Wedge uśmiechnął się ze stosownym entuzjazmem. - Ale czy mój

oddział nie jest zbyt mały, by ochraniać konwój... ilu to? - trzydziestu statków?

- Dwudziestu. Większość to niewielkie frachtowce, jak „Pulsarowy Ślizg”. Leci

też parę większych, ale nasze możliwości przewozowe nigdy nie były zbyt wielkie. -
Czułki na podbródku Ackbara zwinęły się. - Musimy polegać na tajemnicy i dyskrecji, i
nie była to moja decyzja. Cała sprawa negocjacji dostaw bacty stała się niezwykle draż-
liwa.

Wedge uniósł brew.
- Dlaczego?
- Nigdy nie oczekiwaliśmy, że wasze odwiedziny na Ryloth dadzą się utrzymać w

tajemnicy, ale informacje na ten temat upowszechniły się szybciej, niż sądziliśmy. Wy-
gląda na to, że Thyferranie dowiedzieli się, że przywieźliśmy z Ryloth transport ryllu.
Niektórzy z Thyferran chcieli natychmiast odciąć nas od dostaw bacty, traktując waszą
misję jako szkodliwą dla swoich interesów. Na szczęście bardziej zrównoważone głosy
przeważyły, więc dostaniemy tę bactę, ale z trudem wystarczy jej na utrzymanie przy
życiu dotychczas zarażonych. Jeśli podstawowe mieszanki z ryllem zadziałają, będzie-
my mogli podwoić skuteczność naszych zapasów, ale to nadal nie wystarczy, by cał-
kowicie wyleczyć chorych na wirusa Krytos. Ackbar westchnął ze znużeniem.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

168

- Chociaż kierownictwo koncernu Xucphra jest skłonne przysłać nam bactę, bo za-

leży im na naszych kredytach, nie chcą rozgłaszać faktu, że pracują dla Nowej Republi-
ki. Ten interes przynosi im korzyści tylko pod warunkiem, że sprzedają bactę wszyst-
kim stronom konfliktu. Chcą, by ten konwój wyglądał na prywatne przedsięwzięcie.
Zasugerowali, że Mirax Terrik mogłaby sobie przypisać jego zorganizowanie, w za-
mian za pewien udział w zyskach. Dostarczą nam towar na miejsce spotkania, skąd my
go przejmiemy. Oficjalnie lecicie z misją szkoleniową, a eskortowanie konwoju zapro-
ponujecie z grzeczności.

Wedge zmarszczył brwi.
- Eskadra Łotrów to dość znana jednostka. Najprawdopodobniej będziemy obser-

wowani. Dlaczego my?

- Bo w waszych szeregach jest Thyferranka. - Czujki Kalamarianina zadrgały. -

Prawdopodobnie obecność Erisi i Eskadry Łotrów da Thyferranom odczuć, że doce-
niamy ryzyko, na jakie się narażają.

- Dlaczego wyczuwam w tym włochatą rękę Borska Fey'lyi?
- Bo maczał w tym palce, choć inni też go poparli.
- Spotkanie rady, na którym omawialiśmy ten plan, pomyślał Ackbar, było trud-

niejsze niż wszystkie bitwy, jakie stoczyłem przeciwko Imperium.

- Możliwość odcięcia nas od dostaw bacty powoduje, że ludzie są gotowi na

wszystko, byle tylko udobruchać Thyferran.

Wedge zmrużył oczy.
- Którzy i tak mogą nas w każdej chwili odciąć od bacty... i na tym właśnie polega

problem z Thyferranami.

- Mają monopol, więc mogą to zrobić. To, że ryli kor może zwiększyć skuteczność

bacty w zwalczaniu wirusa Krytos, nie zmienia faktu, że bacta nadal jest nam potrzeb-
na. Zanim Imperium pomogło koncernom Xucphra i Zaltin zmonopolizować obrót
bactą, moglibyśmy zwrócić się do innego dostawcy. Teraz nie mamy wyboru, musimy
handlować z nimi. Moglibyśmy niby produkować bactę sami, ale koszty rozruchu ta-
kiego przedsiębiorstwa byłyby... no, nie powiem, że doprowadziłyby nas do bankruc-
twa, bo już i tak jesteśmy na jego krawędzi. Oczywiście nie słyszał pan tego ode mnie.

- Ależ skąd, panie admirale.
- A zatem, komandorze, rozumie pan nasz dylemat. Jesteśmy uzależnieni od karte-

lu producentów bacty, a jednak nie mamy pewności dostaw. Kroki, jakie moglibyśmy
podjąć w celu uniezależnienia się, mogą rozgniewać kartel, jeśli będą pomijać ich
udział, albo naszych wrogów, i to do tego stopnia, że sami zaatakują producentów bac-
ty. „Żelazna Pięść” admirała Zsinja mogłaby sparaliżować ruch konwojów, przysparza-
jąc nam niemałych kłopotów.

- Ale wtedy Thyferranie przestaliby dostarczać bactę również i jemu.
- To prawda, ale Zsinj nie potrzebuje tyle bacty co my.
- Rzeczywiście.
Ackbar wzruszył ramionami.
- Jak mawiają przemytnicy, mamy całą przyprawę w jednym frachtowcu, a inne

rozwiązania wydają się niemożliwe. Wiem, że Eskadra Łotrów szczyci się, że potrafi

Michael A. Stackpole

Janko5

169
dokonać niemożliwego, ale myślę, że problem bacty wykracza jednak poza wasze moż-
liwości.

- Być może, panie admirale.
Intrygująca odpowiedź Wedge'a wydawała się nieszczera, ale Ackbarowi trudno

było w to uwierzyć. Antilles spędzał wprawdzie ostatnio sporo czasu w towarzystwie
generała Crackena, pomyślał admirał, a sprawozdania Radzie Tymczasowej składali
ostatnio podwładni Crackena, ale dopatrywanie się w tym spisku byłoby zdecydowanie
zbyt pochopne, zupełnie w stylu Borska. Mimo to sprawa wydaje się dość prawdopo-
dobna.

- Czy mam rozumieć, że nie zgadza się pan z moją oceną, komandorze?
Wedge niezgrabnie wzruszył ramionami.
- Chyba powinienem przyznać panu rację, admirale, ale Eskadra Łotrów dokonała

w przeszłości wielu wyczynów, które uchodziły za niemożliwe.

Ackbar przytaknął.
- Zdaje pan sobie sprawę, że pańska ewentualna interwencja w tej sprawie mogła-

by mieć katastrofalne skutki, gdyby poszła nie w smak Thyferranom?

- Gdybym był zaangażowany w coś takiego, to właśnie byłoby moją największą

troską, panie admirale.

- To świetnie - powiedział Ackbar. Cokolwiek robisz, pomyślał w duchu, z całego

serca życzę ci powodzenia. - Generał Cracken poprowadzi odprawę pańskich ludzi.
Niech Moc będzie z wami we wszystkim, co robicie.

Wedge uśmiechnął się.
- Dziękuję, panie admirale.
Ackbar zawahał się, mrużąc oczy w wąskie półksiężyce.
- I niech pan będzie ostrożny, komandorze. Na szali jest życie miliardów ludzi. Je-

śli cokolwiek pójdzie nie tak, to chyba nawet pozycja zdobywcy Coruscant nie obroni
pana przed niechęcią gorszą niż ta, której obiektem jest teraz Tycho Celchu.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

170

R O Z D Z I A Ł

28

Kirtan Loor patrzył na holograficzny tekst zawieszony w powietrzu z mieszaniną

bezbrzeżnego przerażenia i nieopanowanej radości. Wiadomość umożliwiała mu wy-
mknięcie się spod buta Fliry'ego Vorru, ale w tym celu musiałby podjąć kroki, które
mogły łatwo rozgniewać Ysannę Isard. Jeśli to zrobię, pomyślał, mogę zginąć. Ale jeśli
nie zrobię nic, zginę na pewno.

Tekst, po odkodowaniu i odszyfrowaniu, zawierał prostą, a jednak wprost wybu-

chową informację. Dwadzieścia statków - frachtowców prywatnych i Nowej Republiki
- będzie transportować z Thyferry do Centrum Imperialnego duży ładunek bacty. Eska-
dra Łotrów miała wylecieć im naprzeciw do systemu Alderaan - tak jakby cała bacta
galaktyki mogła zaleczyć tę ranę, pomyślał Loor - i eskortować konwój w drodze po-
wrotnej do Centrum Imperialnego. Wiadomość zawierała współrzędne i czas spotkania,
umożliwiające łatwe przejęcie konwoju.

Gdyby zniszczył konwój, posunąłby do przodu sprawę Imperium o wiele dalej, niż

w najśmielszych marzeniach mogła oczekiwać Ysanna Isard. Dysponował środkami,
które mogłyby mu to umożliwić. Wcześniejsze plany zorganizowania grupy myśliw-
ców udającej Eskadrę Łotrów, która zbombardowałaby jej bazę, wymagały zgromadze-
nia dwunastu X-wingów. Ten oddział przy bezbronnych frachtowcach byłby jak stado
jastrzębionietoperzy przy granitoślimakach. Nie miałby najmniejszych oporów, by
rozpylić na atomy wszystkie rebelianckie frachtowce, od „Pulsarowego Ślizgu” po
„Dumę Rebeliantów”.

Był tylko jeden problem: Loor nie miał prawa wiedzieć, co zawiera ta wiadomość.
Imperialni szpiedzy w łonie Rebelii mieli wiele sposobów, by kontaktować się ze

swoimi przełożonymi. Niektóre publiczne terminale były na przykład wyposażone w
specjalne programy kodujące, które przekazywały wiadomości po bezpiecznych łą-
czach do adresata. Wystarczyło zostawić datakartę w jednym z licznych punktów wrzu-
towych, z których odebrałby ją jeden z agentów. Organizowano też w razie potrzeby
spotkania twarzą w twarz, nawet ze szpiegami na najwyższych stanowiskach. Robiono
wszystko, co konieczne, by uzyskać informacje.

Rebelianci mieli oczywiście swoje środki zaradcze i potrafili być skuteczni, jeśli

chcieli uchronić jakąś informację przed wyciekiem. Na szczęście Coruscant nadal była

Michael A. Stackpole

Janko5

171
planetą należącą w większym stopniu do Imperium niż do Rebelii. Chociaż rebelianccy
spece od komputerów przeczesali planetarne systemy informatyczne i odcięli wiele
tajnych wejść, nie znaleźli przecież wszystkich. Rebelianci najwyraźniej woleliby w
ogóle nie używać imperialnych komputerów, ale nie sposób było zarządzać planetą bez
nich, więc musieli pójść na pewien kompromis.

Imperialny agent w Eskadrze Łotrów zastosował jeden z najprostszych sposobów

ukradkowego wysyłania informacji przez sieć komputerową. Zakodowana wiadomość
została napisana i zapamiętana w normalny sposób, a następnie skasowana. Polecenie
wykorzystane do kasowania wiadomości było komendą zbiorczego, comiesięcznego
czyszczenia nieaktualnych informacji. Kiedy komputer poprosił o datę, od której miało
rozpocząć się kasowanie wiadomości, agent podał dokładny co do sekundy czas oraz
datę zapamiętania wiadomości. Ta sama data i czas zostały wprowadzone jako data
zakończenia czyszczenia.

Systemowa procedura kasowania poddała tę wiadomość specjalnej obróbce. Jej

kopię system przeniósł do przypadkowo wybranego sektora pamięci i zaszyfrował. W
miejscu, gdzie pierwotnie była zapisana oryginalna wiadomość, wpisano zera, by za-
trzeć wszystkie ślady po niej; następnie system umieścił tam fragmenty uszkodzonych
plików. Ewentualny skan plików pokazałby tylko normalny proces czyszczenia i nadpi-
sywania danych.

Żaden ślad po wiadomości nie pozostał w miejscu, gdzie pierwotnie została zapi-

sana. Agent był bezpieczny.

Zaszyfrowana informacja była następnie przekazywana poprzez serię kont odbior-

ców, by w końcu trafić na dysk danych, który został podrzucony w punkcie wrzuto-
wym. Jeden z podlegających Loorowi agentów specjalnych wywiadu odebrał dysk i
przekazał Loorowi. Loor z kolei odkodował wiadomość. Przekonywał sam siebie, że
zrobił to, bo wiadomości od tego agenta zwykle trafiały prosto do Isard. Fakt, że tym
razem kopia dotarła do niego, oznaczał, że normalne kanały komunikacji były niedo-
stępne, a Loor chciał się upewnić, że ewentualne opóźnienie w przekazaniu tej wiado-
mości nie przeszkodzi Isard w podjęciu w razie potrzeby odpowiednich działań.

Gdybym przekazał tę wiadomość bezpośrednio do Iceheart, nie tkwiłbym teraz w

tej pułapce, pomyślał. Spotkanie miało odbyć się za niecałe trzy dni, pozostawała więc
wątpliwość, czy wiadomość dotarłaby do Isard dostatecznie wcześnie, by mogła na nią
zareagować. Loor był prawie pewien, że podjęłaby próbę zniszczenia konwoju, a jego
własna eskadra dysponowała dostateczną siłą ognia, by bez problemu wykończyć dwa-
dzieścia frachtowców. Para torped protonowych wystarczyłaby, by zniszczyć więk-
szość jednostek, co oznaczało, że w pierwszym nawrocie dwanaście z nich zostałoby
wyeliminowanych. Kolejna seria torped wykończyłaby pozostałe statki, a lasery X-
wingów rozprawiłyby się z każdym, kto przeżył ten atak.

Dla Isard to pewnie akcja nie dość spektakularna, pomyślał Loor, ale gdyby moje

X-wingi były oznaczone symbolami Eskadry Łotrów - a przemalowanie ich tak, by
idealnie naśladowały oryginał, nie byłoby trudne - mógłby zasiać nieufność i niezgodę
pomiędzy ludźmi a rządem Rebeliantów. Iceheart by się to spodobało.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

172

Rozwiązanie takie nastręczało jednak pewien problem - operacja w żaden sposób

nie pozwalała wyeliminować zagrożenia, jakie stanowił dla niego Vorru. Gdyby jednak,
zamiast niszczyć konwój, Loor porwał go do innego systemu, uzyskałby kontrolę nad
pokaźną porcją deficytowego towaru. I chociaż Vorru pewnie siedział na czarnorynko-
wych zapasach bacty w Centrum Imperialnym, były przecież inne planety rozpaczliwie
potrzebujące tego leku. Gdyby odpowiednio wykorzystał zapas, mógłby się bajecznie
wzbogacić. Zdradziłby wtedy Vorru, wydał go Rebeliantom - nie rządowi na Co-
ruscant, ale rządom poszczególnych planet, które tworzyły Sojusz, tym samym zwięk-
szając napięcia i nieufność między nimi a władcami Centrum Imperialnego.

Mógłbym też, pomyślał, kupić sobie własną planetę i wynająć Bobę Fetta, by

zniszczył moich wrogów. Lista nie byłaby długa, ale niełatwo przyszłoby wypełnić to
zadanie. Godne wyzwanie dla człowieka o jego umiejętnościach.

Loor zamknął oczy i delikatnie rozmasował powieki. Chociaż przyjemnie byłoby

się wzbogacić, wiedział, że musi bardzo uważać. Zabicie Vorru i Isard sprawiłoby mu
dużą przyjemność na krótką metę, ale powinien myśleć perspektywicznie. Pierwszym
krokiem było upewnienie się, że przeżyje, drugim - maksymalne zwiększenie zakresu
swojej władzy. Porwanie konwoju bacty równie skutecznie zaszkodziłoby Rebelii jak
jego zniszczenie, ale wówczas byłby narażony na oskarżenia ze strony Isard, że nie
dość przykłada się do misji wykończenia Rebelii. Zorientowałaby się szybko, że po-
rwanie konwoju ma na celu uniezależnienie się od niej samej, a to by się jej nie spodo-
bało.

Zawsze mogę argumentować, pomyślał Loor, że próbowałem uwolnić się spod

wpływów Vorru, a nie jej. Wątpił jednak, czy taki argument złagodziłby gniew Isard i
ochronił przed zemstą, gdy ona dowie się w końcu, co zrobił. Bo na pewno prędzej czy
później by się dowiedziała - nie wiadomo tylko, ile miałby czasu, zanim do tego by
doszło. Gdyby udało mu się zwodzić Isard przez miesiąc... cóż, albo zyskałby dosta-
teczną władzę, by nie musieć się jej obawiać, albo zabiłaby go jeszcze przed upływem
tego miesiąca.

Uświadomił sobie, że tylko ucieczką mógł ocalić życie.
Nie mam wyboru, pomyślał.
Zaczął starannie układać informację dla Isard. Zawiadomił ją o zamiarze posłuże-

nia się fałszywą Eskadrą Łotrów w celu „wyeliminowania” konwoju. Później będzie
mógł się upierać, że napisał „zniszczenia”, gdyby się w końcu na to zdecydował. Klu-
czową sprawą w tej rozgrywce jest czas, pomyślał, więc nie mogę jej podać wszystkich
szczegółów planu. Po prostu zawiadomię ją, że zająłem się tym problemem.

Przeczytał ponownie wiadomość i przygotował do wysłania. W pierwszej chwili

chciał przekazać ją natychmiast, ale się zreflektował. Jeśli zrobię to teraz, pomyślał,
Isard może jeszcze odwołać moje rozkazy. Wyślę jej ostrzeżenie na dzień przed akcją.
Zanim zdąży się zastanowić, o co właściwie chodzi, będzie już po wszystkim.

A on sam o jeden wielki krok przybliży się do wolności.

Michael A. Stackpole

Janko5

173

R O Z D Z I A Ł

29

Cztery minuty do powrotu z nadprzestrzeni, pomyślał Nawara Ven i szybko

sprawdził systemy swojego X-winga. Lasery naładowane do maksimum, sprzężone do
strzelania podwójnymi seriami na dalszy dystans. Sześć torped protonowych, do odpa-
lenia po jednej. Paliwo -w porządku; kompensator przyspieszenia nastawiony na poło-
wę mocy, by Nawara mógł wyczuć zmiany pozycji statku; system podtrzymywania
życia działa jak należy, aż po ogrzewane, elastyczne tuby, okrywające lekku, by ochro-
nić je przed zimnem, gdyby kokpit się rozhermetyzował.

Wzdrygnął się. Podczas pierwszej bitwy o Borleias jego X-wing został trafiony tak

skutecznie, że Nawara musiał się katapultować. Spowodowany tym wstrząs ogłuszył
go. Dryfował w przestrzeni, bezradny, w samym środku wrzącej walki. Czuł dojmujące
zimno pełznące w górę od palców u nóg, rąk i koniuszków lekku, podczas gdy wskaź-
nik upływu czasu błyskający po wewnętrznej stronie hełmu odliczał minuty, które po-
zostały mu do wyczerpania zapasów powietrza. Patrząc na znikające cyferki, miał wra-
żenie, że czas biegnie o wiele szybciej niż powinien.

Wiedziałem wtedy, że umrę, pomyślał. A potem pojawił się kapitan Celchu i ura-

tował mnie. Nie musiał tego robić. Nawet więcej -musiał być szalony, żeby to zrobić.
Po tej historii nikt mnie nie przekona, że to agent Imperium.

Robot R5 zapiszczał krótko, dając znak, że do wyjścia z nadprzestrzeni pozostało

zaledwie trzydzieści sekund.

- Dzięki. Wyrównaj tarcze przednie i tylne. Nie przewiduję kłopotów, ale wolę być

przygotowany.

Robot spełnił polecenie, a Nawara przygotował się na spotkanie z konwojem

transportującym bactę. Klucz drugi Eskadry Łotrów, dowodzony przez porucznika
Pasha Crackena, w którym oprócz Nawary znajdowali się Gavin i Shiel, miał natych-
miast skierować się w stronę słońca systemu, by osłaniać tyły konwoju. Ostatnim stat-
kiem miał być „Pulsarowy Ślizg”, za którym mieli zająć pozycję. Klucz pierwszy, do-
wodzony przez Wedge'a, miał się ustawić na czele konwoju, natomiast klucz trzeci -
nadal w niepełnym składzie - miał w razie czego reagować na kłopoty.

Których jednak tak naprawdę nikt się nie spodziewał. Odłamki Alderaana utwo-

rzyły pole asteroid potocznie zwane Cmentarzyskiem. Przeważającą część odwiedzają-

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

174

cych system stanowili Alderaanie, którzy wracali, by jeszcze raz spojrzeć na słońce,
pod którym się urodzili, i pozostawić wśród asteroid żałobne dary. Inni przybywali, by
ukraść te dary, a byli i tacy, którzy twierdzili, że wśród szczątków planety widzieli
wielki, opancerzony okręt - „Ostatnią Szansę”, choć Nawara sądził, że to taka sama
legenda jak opowieści o Katańskiej Flocie.

Miał zapytać Tycha, czy nie chciałby, żeby Nawara zostawił tu coś w jego imie-

niu, ale po odprawie nie pozwolono mu się z nim zobaczyć. Nagrał więc wiadomość i
zapisał ją w komputerze na wypadek, gdyby miał nie wrócić, choć misja niewiele różni-
ła się od honorowej eskorty. Z wyjątkiem niewielkiego poślizgu w harmonogramie - o
trzy kwadranse - spowodowanego awarią pomp paliwa, która opóźniła ich start,
wszystko przebiegało zgodnie z planem. Ale właśnie najłatwiejsze operacje okazują się
często najbardziej bolesne, pomyślał Nawara.

Biały tunel, przez który mknął jego statek, eksplodował nagle milionem iskierek.

Część z nich skurczyła się po chwili w odległe gwiazdy, ale niektóre nie przestały ro-
snąć. Zielone promienie trafiały w co jaśniejsze punkty systemu, które wybuchały jeden
po drugim.

- A niech to Sith trafi!
- Ustawić skrzydła w pozycji bojowej. - Głos Wedge'a dobiegający ze słuchawek

hełmu był mocny i chłodny. - „Dwanaście”, daj mi pełny skan sektora. Klucz pierwszy
i drugi, do mnie!

Nawara wyciągnął rękę i nacisnął przełącznik, który rozdzielił skrzydła, rozsuwa-

jąc je w wielkie „X”, od którego myśliwce wzięły swoją nazwę. Pchnąwszy drążek na
lewo, wyprowadził statek na ster-burtę Pasha, w odległości jednej długości myśliwca.

- Mam cię, „Pięć”.
- Dzięki, „Sześć”.
Arii Nunb odezwała się przez komunikator, podając swój meldunek:
- Złapałam sygnał odlatującego statku, to był gwiezdny superniszczyciel. Już się

oddalił, ale zostawił w systemie dwa tuziny gał, dwie Lambdy i krążownik uderzenio-
wy o nazwie „Jędza”.

- A frachtowce?
- Właśnie widzieliśmy, jak eksplodował ostatni. Nawara poczuł, że ściska mu się

żołądek.

- Ostatni? Wszystkie zniszczone?
- Imperialny superniszczyciel nie pozostawia po sobie wiele. -W głosie Rhysati

brzmiał lęk, gniew i odraza, i Nawara łatwo mógł sobie wyobrazić zacięte spojrzenie jej
orzechowych oczu.

- Dowódco Łotrów, wchodzimy, prawda?
- „Dwanaście”, widzisz gdzieś „Ślizg”?
- Nie, komandorze.
- Ani śladu? Nawet sygnału namierzającego?
- Mam brak sygnałów namierzających z połowy wraków, które widzę na ekranie. -

Głos Arii zmiękł. - Gwiezdny superniszczyciel ma dostateczną siłę ognia, by rozpylić
na atomy statki, które były w konwoju.

Michael A. Stackpole

Janko5

175

- Słusznie, słusznie. - Wedge zamilkł i przez chwilę nic nie wypełniało ciszy w

słuchawkach. - A niech to! Dobra, słuchajcie wszyscy! Wchodzimy, i to ostro. Naszym
głównym celem jest krążownik szturmowy. Torpedy protonowe, ostrzał podwójny.
Chcę go wykończyć raz-dwa.

W słuchawkach wśród trzasków odezwał się głos Erisi.
- To oznacza, że myśliwce TIE się stąd nie wydostaną. Głośnik przekazał bez za-

kłóceń zawzięty głos Wedge'a:

- Masz coś przeciwko temu?
- W żadnym razie, dowódco. Nawara włączył komunikator.
- A co z lambdami?
Dwa wahadłowce klasy Lambda były uzbrojone i mogły się okazać trudniejsze do

wyeliminowania niż myśliwce typu TIE, ponieważ były również wyposażone w tarcze.

- Damy im jedną szansę ucieczki. Potem możecie je zestrzelić.
Tym razem w głośnikach odezwała się Arii.
- Przesyłam wam dane taktyczne. „Jędza” nie jest okrętem stricte imperialnym, to

tylko sojusznik Zsinja.

- Były sojusznik. - Myśliwiec Wedge'a zaczął nabierać dystansu w stosunku do

pozostałych. - Dalej, Łotry! Admirał Zsinj chciał wyraźnie zwrócić na siebie uwagę
Sojuszu. Tutaj zapłaci za ten błąd.

W ślad za Wedge'em eskadra pomknęła w stronę sił Zsinja i szczątków konwoju.

Zasadzkę przygotowano tuż za Cmentarzyskiem, nieco poniżej płaszczyzny ekliptyki
systemu. Eskadra Łotrów weszła do systemu po jej przeciwnej stronie. Z tego względu,
a także wskutek sposobu, w jaki działały siły Zsinja, spadając na nich z góry, Eskadra
Łotrów zaatakowała ich brzuchy od dołu.

Nawara obserwował ekran taktyczny. Myśliwce TIE nalotami dywanowymi bom-

bardowały pozostałości frachtowców, nie tworząc spójnej formacji. Biorąc pod uwagę
olbrzymią ilość szczątków, wśród których lecieli, Nawara zdziwiłby się, gdyby tamci
się zorientowali, że są przedmiotem ataku Łotrów. Idealna zasadzka na zasadzkowi-
czów, pomyślał Nawara.

Pstryknął przełącznikiem uzbrojenia, przełączając systemy na torpedy protonowe.

Kolejny przycisk sprzągł obie wyrzutnie. Dystans do „Jędzy” wynosił cztery i pół ki-
lometra. Pod wodzą Wedge'a X-wingi przeleciały poniżej pola szczątków konwoju,
okrążając je, a potem wyszły wyżej, lecąc w stronę krążownika szturmowego. Wyświe-
tlacz ponad głową Nawary zmienił kolor z zielonego na żółty, gdy krążownik wszedł w
jego zasięg, po czym rozjarzył się czerwienią, przy wtórze syreny robota R5, oznajmia-
jącego, że namierzył cel.

- Łotry, odpalamy!
Na rozkaz Wedge'a eskadra oddała strzały niemal równocześnie. Dwadzieścia

dwie torpedy pomknęły w kierunku wydłużonej sylwetki krążownika szturmowego,
celując w środkową część kadłuba. Pierwsza para eksplodowała idealną bielą w ze-
tknięciu z tarczami statku, ale pozostałe przebiły się przez osłony. Kilka wybuchło w
zderzeniu z poszyciem, rozrywając i spopielając pancerz, parę kolejnych już wewnątrz

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

176

okrętu. Srebrzyste płomienie strzeliły z poszarpanego otworu w kadłubie statku, a po
chwili z mniejszych otworów jak gejzery trysnęły kolejne języki ognia.

Krążowniki szturmowe -jako klasa okrętów - zbierały mnóstwo pochwał za swoją

niezwykłą konstrukcję. Zbudowane były z odrębnych modułów, dołączanych do szkie-
letu, który spajał mostek z silnikami. Krążownik przeznaczony do przewozu wojska po
krótkim pobycie w dowolnej stoczni kosmicznej mógł przekształcić się w okręt przeno-
szący myśliwce typu TIE, tak jak „Jędza”. Krążowniki szturmowe umożliwiały Impe-
rium szybką modyfikację struktury floty imperialnej bez potrzeby budowania całkowi-
cie nowych jednostek.

Ta mocna strona jest jednocześnie słabością „Jędzy”, pomyślał Nawara. Gdy tor-

pedy eksplodowały wewnątrz statku, jego kadłub zaczął się rozpadać. Dziób podsko-
czył w górę, jakby okręt wpadł na niewidzialną pionową ścianę. Pancerne płyty poszy-
cia pękły w miejscach, gdzie łączyły się z hangarem myśliwców na sterburcie. Przednia
część hangaru skręciła się, oderwana od szkieletu. Krążownik zaczął się obracać, aż w
końcu cała przednia połowa okrętu zawirowała szaleńczo, gdy jego środkowa część
zamieniła się w parę w piekielnym ogniu eksplodujących torped.

- Admirał zwrócił na nas swoje oczy - zażartował Gavin. - Myśliwce TIE na kursie

przechwytującym.

Nawara przełączył systemy uzbrojenia z powrotem na lasery i odpadł na lewo za

Pashem. Zwrotem przez dziób zaczęli piąć się pod górę w stronę nadlatujących gał.
Nawara dał całą moc na przednie tarcze i przygotował się do spotkania z nadlatującymi
na wprost myśliwcami. Naprowadził siatkę celownika na rosnącą plamkę jednej z ma-
szyn. Błyskawicznie skrócił dystans i wystrzelił. Para zielonych promieni lasera odbiła
się od lewego panelu baterii słonecznych gały, wprowadzając statek w ruch wirowy.
Nawara zaczął pikować za nim w dół, ale przy tej prędkości rozminął się z trafionym
myśliwcem.

- Rozwaliłem drugą połowę, „Sześć” - usłyszał.
- Dzięki, Gavin. - Nawara wyrównał moc na tarczach i zawrócił. Obrócił statek na

plecy, wykończył szeroką pętlę i dołączywszy do reszty eskadry ponownie włączył się
do walki. W kotłowaninie myśliwców maszyny własne i przeciwnika przelatywały we
wszystkie strony tak szybko, że nie sposób było śledzić pozycji wszystkich naraz. Na-
wara wiedział, że kilku pilotów w eskadrze potrafi objąć sytuację na polu walki lepiej
niż on, ale uznał, że w tym przypadku nawet ich umiejętności musiały zawieść.

A jeśli za długo będziesz przymierzać się do strzału... syk laserów kąsających jego

tylne tarcze potwierdził przemyślenia Nawary, posyłając dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

- Mam kogoś na ogonie. Spróbuję mu uciec.
Nawara wcisnął prawy pedał steru manewrowego, zarzucając rufą na bakburtę.

Postawił maszynę na prawym skrzydle, przycisnął drążek i zanurkował, wchodząc w
korkociąg. Lekko zmniejszył ciąg, w nadziei, że dzięki temu jego prześladowca prze-
strzeli, ale skanery rufowe pokazały, że pilot wszedł w korkociąg o szerszym promieniu
i nadal siedzi na rufie Nawary.

Twi'lek zwiększył ciąg, by oddalić się od przeciwnika, potem nagle odpadł na le-

wo i zaczął wspinać się od nowa. Może tak się go pozbędę, pomyślał.

Michael A. Stackpole

Janko5

177

Świst laserów trafiających w tylne tarcze przekonał go, że jego taktyka nie zadzia-

łała. Nawara zakołysał X-wingiem w prawo i w lewo, w górę i w dół, utrudniając celne
trafienie, ale pilot wrogiego myśliwca nadal leciał jego śladem.

Muszę coś zrobić, uznał Nawara. Nad górną wargą poczuł kropelki potu, który

spłynął do kącików jego ust, nadając ślinie posmak miedzi. Jego lekku zadrżały w cie-
płych ochraniaczach. Może powinienem wlecieć w Cmentarzysko, pomyślał.

Wyskoczył świecą w stronę pasa asteroid, gdy nagle za rufą coś eksplodowało.

Spojrzał na monitor rufowy i nie zobaczył na nim TIE.

- Dzięki.
- Bardzo proszę, „Sześć”. - W głosie Erisi słychać było zadowolenie. - Moja

skrzydłowa nie mogłaby się skoncentrować, gdyby coś ci się stało.

- Masz u nas kolejkę, „Cztery”.
- Trzymam was za słowo, „Sześć”. Arii Nunb przerwała ich rozmowę.
- Lambdy uciekają.
- Dzięki, „Dwanaście”, niech lecą. - W głosie Wedge'a nie było śladu wcześniej-

szej zawziętości. - I tak mamy tu dość roboty.

Nawara wyprowadził swojego X-winga w górę i wyrównał moc na obu tarczach.

Lecąc z Erisi na ogonie z powrotem w stronę pola walki, zobaczył dwa lub trzy eksplo-
dujące myśliwce TIE. Kolejny nadleciał, ostrzeliwując się i zaczął beczkę, która miała
go wyprowadzić na bok Erisi, umożliwiając czysty strzał.

- „Cztery”, odpadaj! - Nawara przechylił statek na lewe skrzydło i zaczął się

wznosić. Wyprowadził maszynę szeroką pętlą na gałę, której pilot zanurkował, ale
Nawara powtórzył jego manewr i wcisnął spust. Pierwsza para laserów wypaliła tylko
dziury w prawym panelu baterii słonecznych, ale druga trafiła prosto w kabinę pilota.
Myśliwiec TIE zaczął wirować w niekontrolowany sposób, by po chwili eksplodować
w chmurę rozjarzonego gazu. Szczątki maszyny skrzesały iskry na przednich tarczach
Nawary, gdy przeleciał przez zewnętrzną warstwę płonącej kuli.

- Dowódco, tu „Pięć”. Gały odpadają. Lecą w stronę Cmentarzyska.
- Zrozumiałem, „Pięć”. Eskadra, pozwólcie im odlecieć.
- Dowódco, chyba pan żartuje!
- Ani myślę, Gavin.
- Ale po tym, co zrobili...
- To w tej chwili bez znaczenia. Są już martwi i wiedzą o tym. Nie chcę, by kto-

kolwiek z was zginął. Przegrupujcie się do podstawowych formacji i zachowajcie czuj-
ność.

Transmisję Wedge'a zakończył krótki trzask, po którym Nawara zorientował się,

że dowódca przechodzi na inną częstotliwość.

Przechylił maszynę i zanurkował w dół, gdzie orbitowali Pash i pozostali dwaj

członkowie jego klucza. Wyglądając przez kopułę kabiny, po raz pierwszy przyjrzał się
szczątkom konwoju.

Jeśli ludzie są zdolni zrobić coś takiego statkom przewożącym bactę, pomyślał, to

cieszę się, że nie jestem człowiekiem.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

178

Kilka frachtowców nadal można było rozpoznać. Przedziały kadłuba ziały pustką

przez wyrwy w poszyciu. Bacta, tryskając przez wypalone dziury, zamarzła, tworząc
dziwaczny pomnik przerażenia, które na pewno odczuwały załogi statków. We wnętrzu
kilku jednostek szalał pożar, wypalając resztki atmosfery. Szczątki innych dryfowały w
przestrzeni, wpadając na siebie i odskakując, wybijając kolejne dziury w poszyciu mar-
twych wraków.

Najgorszy widok według Nawary przedstawiał sobą jeden z mniejszych statków -

niewiele większy niż „Ślizg” - który od dziobu po śródokręcie wyglądał na nienaruszo-
ny. Za tym punktem jednak statek przestał istnieć - a w każdym razie już nie przypomi-
nał statku. Ogień turbolaserowych baterii uderzył tak szybko, że tylna połowa statku po
prostu się roztopiła. Zamiast niej był bezkształtny kleks metalu, okolony skondensowa-
ną mgłą zamarzniętych metalicznych kropli.

Bezwzględność, z jaką zniszczono ten frachtowiec, przyprawiła Nawarę o dreszcz.

Transpastalowe szyby sterowni statku wyleciały podczas eksplozji. Nawara uświadomił
sobie, że turbolasery gwiezdnego superniszczyciela musiały momentalnie doprowadzić
do wrzenia atmosferę. Załoga ugotowała się w jednej chwili. Byli martwi, zanim zdąży-
li cokolwiek poczuć, pomyślał, ale w ostatniej chwili życia musieli odczuć paraliżujący
strach na widok gwiezdnego superniszczyciela.

Nawara włączył komunikator.
- Mam hipotetyczne pytanie: jesteście częścią nieuzbrojonego konwoju i wyskaku-

jecie z nadprzestrzeni wprost na gwiezdny super-niszczyciel i krążownik szturmowy,
który wypuszcza na was myśliwce typu TIE. Czy prowokowalibyście go do ataku?

- Ooryl nie rozumie, jak ktokolwiek mógłby zrobić coś takiego. To samobójstwo!
- Właśnie. Więc poddajesz się i mówisz superniszczycielowi, że przewozisz bactę,

która jest teraz wyjątkowo cenna. - Nawara zmarszczył czoło. - To bez sensu niszczyć
taki konwój.

- Dlatego właśnie znajomość z admirałem Zsinjem byłaby fascynująca dla każde-

go psychiatry. - Głos Pasha był przepełniony niesmakiem. - Przydałoby się sprawić mu
solidne lanie.

- Możesz na mnie liczyć.
- I na mnie.
Usłyszeli trzask w słuchawkach, a potem odezwał się Wedge.
- Właśnie rozmawiałem z dowódcą tych myśliwców. Poddają się. Nie podobała im

się ta misja i nie podoba im się, że się zjawiliśmy. Chcą zrobić rekonesans w hangarach
„Jędzy” i sprawdzić, czy mogą ponownie tam zacumować.

- Po co? Ten wrak nigdzie nie poleci. Silniki są w drugiej części kadłuba, która

dryfuje w stronę Cmentarzyska.

- Zauważyłem, „Cztery”. Sprawdzą, czy nie ma tam rozbitków, którzy ocaleli i

spróbują znaleźć tlen, który pozwoliłby im pożyć trochę dłużej. Pash, weź klucz drugi i
lećcie na Tatooine. To jakieś osiem godzin drogi stąd. Gavin będzie twoim przewodni-
kiem w Mos Eisley. Zatankujcie paliwo i spróbujcie wynająć frachtowiec, który mógł-
by zabrać na pokład osiem myśliwców typu TIE. Sprowadź go tutaj i od-holuj pilotów.

Michael A. Stackpole

Janko5

179
Twój ojciec na pewno będzie chciał ich przesłuchać, więc powinieneś chyba zabrać ich
na Coruscant.

- Rozkaz! Mamy osłaniać frachtowiec na wypadek, gdyby pilotom myśliwców

przyszło do głowy go przejąć?

- Jasne, chociaż nie sądzę, żeby byli w buntowniczym nastroju.
- Jak to?
- Przeskanuj szczątki. Jest tu mnóstwo złomu po myśliwcach typu TIE, ale nie tyl-

ko...

Nawara spojrzał na dane, które jego robot R5 wyświetlił na ekranie.
- Części po X-wingach. Ale przecież my nikogo nie straciliśmy!
- Nie, my nie. - Resztki gniewu wyparowały z głosu Wedge'a. -Oczywiście ludzie

Zsinja twierdzą co innego. Mówią, że rozgromili Eskadrę Łotrów, właśnie tutaj. Eska-
dra eskortowała konwój, tak jak się spodziewali. A potem nadlecieliśmy my, udowad-
niając im, że za drugim razem nie tak łatwo nas pozabijać.

Nawara zamrugał.
- Ależ to nie ma sensu! Zresztą tak samo, jak atak na konwój.
- Nie ma sensu, ale nie mamy czasu, żeby się teraz nad tym zastanawiać. Lećcie na

Tatooine. My sprawdzimy, czy ktoś nie przeżył, a potem wracamy na Coruscant zamel-
dować o przebiegu misji. Zobaczymy się tam za dzień lub dwa. - Wedge westchnął. -
Jeśli wtedy będziecie mieli jakieś mądre pomysły na wytłumaczenie tego, co tu zaszło,
ja na pewno wysłucham ich z wielką chęcią.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

180

R O Z D Z I A Ł

30

Kirtan Loor trząsłby się z gniewu, gdyby nie obezwładniająca rozpacz. Wiedział,

że jego dni są policzone, i nie postawiłby na swoje życie nawet kredyta. Zakładał, że
jeśli nadal żyje, to tylko dlatego, że Ysannę Isard bawiła myśl, iż Loor zwija się teraz ze
strachu, bojąc się każdego nowego dnia.

Jednak nawet w obliczu śmierci nie mógł nie podziwiać mistrzostwa, z jakim Isard

jednym posunięciem załatwiła jednocześnie jego, admirała Zsinja i Nową Republikę.
Eskadra Łotrów również wpadłaby w pułapkę, gdyby się nie spóźniła - i gdybym ja nie
wmieszał się do gry, pomyślał Loor.

W niecałą dobę po zasadzce w systemie Alderaana admirał Zsinj wysłał na Co-

ruscant wiadomość przez resztki imperialnego systemu HoloNetu, informując, że jego
ludzie zaatakowali konwój bacty, bo według jego źródeł bacta była zatruta i doprowa-
dziłaby do dalszego rozprzestrzenienia wirusa Krytos. Stwierdził również, że Eskadra
Łotrów była na miejscu, że jej członkowie wiedzieli, iż bacta jest zanieczyszczona, a
mimo to zamierzali wprowadzić ją do dystrybucji na Coruscant, by pozbyć się „kseno-
śmieci” pozostawionych na planecie przez Imperium. Admirał oznajmił, że nie miał
innego wyjścia, jak tylko zniszczyć konwój i Eskadrę Łotrów, a potem zaapelował do
ludności, by obaliła rząd Nowej Republiki i oddała planetę pod jego sztandary.

Wiadomość nadano na całej planecie. Problem w tym, że została wysłana około

sześciu godzin po tym, jak rząd rozpowszechnił informację o ataku na konwój wraz z
dokumentalnymi zdjęciami i komentarzem członków Eskadry Łotrów. Przechwałki
Zsinja, jakoby zniszczył eskadrę, okazały się fałszem, odbierając wiarygodność pozo-
stałej części jego wystąpienia.

Loor pokręcił głową. Ysanna Isard najwyraźniej musiała przekazać Zsinjowi in-

formację na temat konwoju. Meldunek Loora, że wysyła własną „Eskadrę Łotrów”, by
wyeliminować konwój, dotarł do niej zbyt późno, by zdążyła poinformować o tym
Zsinja. Loor przesłał jej wiadomość z szesnastogodzinnym jedynie wyprzedzeniem, a
moment nadania komunikatu przez Zsinja sugerował, że podróż na Alderaana z miej-
sca, gdzie stacjonowała „Żelazna Pięść”, musiała mu zająć co najmniej jeden dzień.

Wszystko to oznaczało, że wiadomość, którą otrzymał Loor o planowanej misji

eskadry, musiała też dotrzeć inną drogą do Isard, która podjęła odpowiednie działania

Michael A. Stackpole

Janko5

181
na jej podstawie, a dopiero potem dostała tę samą informację od Loora. Pojawienie się
fałszywej Eskadry Łotrów oznaczało, że Zsinj nie czekał na prawdziwą jednostkę - po
prostu zaatakował i zniszczył tych, którzy już byli w systemie. Eskadra Łotrów swego
czasu przysporzyła mu wstydu, a teraz miał szansę im się odpłacić, i szczerze wierzył,
że tego właśnie dokonał. Historyjkę o zatruciu bacty musiał wymyślić później, żeby
ugłaskać tych, którzy oburzali się na takie marnotrawstwo cennej substancji.

Utrata bacty była prawdziwym ciosem dla mieszkańców Coruscant. Nałożyła się

na niedawny raport z rządowego biura rachunkowości, z którego wynikało, że zapasy
ryllu też skurczyły się szybciej niż oczekiwano. Kilku członków Rady Tymczasowej
sugerowało, że ryli mógł paść łupem złodziei, ale ze statystyk wynikało raczej, iż był to
uboczny skutek doskonałego systemu dystrybucji. Poprzednia dostawa, która miała
wystarczyć na dwa miesiące, skończyła się po siedmiu tygodniach, ponieważ ludziom
wydano więcej ryllu.

Loor uznał za zabawne, że rząd nadal musiał walczyć z cieniem Imperatora; widać

było rękę Imperium choćby w tym, że ludzie dopatrywali się drugiego dna w każdej
wypowiedzi rządu. To, że Republika mówiła obywatelom całą prawdę, nie powstrzy-
mywało ich od sądzenia, że w całej sprawie może tkwić coś więcej.

Aby zapracować na zaufanie, potrzeba dużo czasu, pomyślał Loor, a jeszcze wię-

cej - aby nauczyć się komuś ufać.

A Isard właśnie dowiedziała się, że nie może mi ufać.
Gdyby nie zrobił nic i po prostu przekazał jej wiadomość wtedy, gdy ją dostał, jej

intryga doprowadziłaby do zdyskredytowania Zsinja, zniszczenia bacty, a jednocześnie
do zagłady Eskadry Łotrów. Choć nie miała dowodu, że Loor zamierzał ukraść bactę i
wykorzystać ją dla własnej korzyści, to także nie potrzebowała dowodu, by go uznać za
winnego. Wiedziała, że miał dość rozumu, by się orientować, jak potężnym mógłby go
uczynić ten transport bacty. Gdyby mu się udało, zdobyłby władzę, która pozwoliłaby
mu działać na tym samym poziomie co Isard.

A teraz był tylko nieudacznikiem.
A dla Isard nieudacznicy, pomyślał Loor, są bez wartości. Pozbędzie się mnie, gdy

tylko znajdzie okazję, by na tym skorzystać. A to oznacza, że muszę wcześniej znaleźć
własną okazję do wykorzystania.

Loor roześmiał się, kanalizując przynajmniej część strachu. Musiał zacząć obmy-

ślać plany, wielkie plany. Plany na przyszłość, pomyślał. I sposób, jak do niej dożyć.


Gavin Darklighter odchrząknął i podrapał futrynę drzwi do gabinetu komandora

Antillesa.

- Przepraszam, komandorze.
Wedge uniósł znad biurka wzrok, trochę zmęczony i zamglony.
- Co mogę dla ciebie zrobić, Gavin?
- Chciałbym z panem porozmawiać, jeśli można. Prywatnie. Wedge wyprostował

się na fotelu, kiwnął głową i gestem zaprosił

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

182

Gavina na krzesło stojące przed biurkiem. Wcisnął kilka klawiszy, gasząc hologra-

ficzne słupki liczb unoszące się w powietrzu nad holoprojektorem. Wyglądały na rapor-
ty kwatermistrzowskie, ale Gavin nie mógł być tego pewien, bo czytał je od tyłu.

- O co chodzi, Gavin?
Od czego mam zacząć? - pomyślał Gavin, spuszczając wzrok.
- No więc, komandorze, rozmawialiśmy... to znaczy eskadra... o całej sytuacji w

systemie Alderaana. Naprawdę było fatalnie. To znaczy ci z nas z klucza drugiego,
którzy wrócili tam po pilotów myśliwców TIE, obejrzeli sobie to wszystko dokładniej,
a zniszczenia wyglądały poważniej niż myśleliśmy.

Wedge przytaknął i potarł oczy.
- Wiem. Pomagałem opracować i odczytać rządowy raport o tej zasadzce. „Żela-

zna Pięść” admirała Zsinja spisała się na medal, jeśli chodzi o unicestwienie konwoju.

Gavin zmarszczył czoło.
- Kiedy rozmawiałem z innymi, wszyscy zgodzili się, że niewiele pan mówił na

ten temat... o śmierci Mirax i w ogóle. To znaczy ja oczywiście nie znałem jej tak do-
brze jak pan. Poznałem ją dopiero kiedy przylecieliśmy w tajemnicy na Coruscant, i
polubiłem. Nie w sensie romansowym... owszem podobała mi się, ale nawet ja widzia-
łem, że jest zainteresowana Corranem. Tak czy owak, pamiętam, jak pan przyszedł do
mnie porozmawiać o Lujayne Forge, kiedy Imperialni ją zabili, i to naprawdę mi po-
mogło, więc pomyślałem...

- Pomyślałeś, że pomożesz mi wylać moje smutki?
- No... nie ma teraz pańskich najlepszych przyjaciół: kapitan Celchu jest w więzie-

niu, księżniczka Leia gdzieś zniknęła, a pan i Mirax byliście sobie tacy bliscy, że...

Wedge uśmiechnął się i westchnął, a potem odchylił się na oparcie krzesła.
- Doceniam to, Gavin, bardziej niż sądzisz. Jeśli chodzi o Mirax, to chyba nadal

jestem w szoku. Nie znaleźliśmy ani śladu po niej i po „Pulsarowym Ślizgu”, więc
chciałbym myśleć, że może popełniła jakiś błąd w astronawigacji i wyskoczyła z nad-
przestrzeni gdzie indziej. Że w ogóle jej tam nie było.

- I ja chciałbym tak myśleć, proszę pana.
- Wiem, że to śmieszne, ale po części właśnie dlatego nie godzę się, by uznać ją za

zmarłą. - Wedge zmarszczył brwi. - Czasami mam wrażenie, że każdy, kogo znam,
każdy, z kim się zaprzyjaźnię, zostaje wcześniej czy później unicestwiony przez Impe-
rium albo jakieś jego chore odpryski. Kiedy atakowaliśmy Gwiazdę Śmierci... cóż, taka
śmierć przynajmniej ma jakiś sens. Ale konwój? Oni tylko przewozili bactę na chorą
planetę. I chociaż ich śmierć dała Radzie Tymczasowej impuls, by podjąć pewne decy-
zje co do admirała Zsinja, to ofiara ich życia poszła na marne, i chyba mam dosyć ta-
kiego marnotrawstwa.

Gavin uniósł wzrok.
- Ruszymy za Zsinjem?
Wedge postukał w swój notes komputerowy.
- Właśnie analizowałem nasze zapasy pod kątem akcji przeciwko niemu. Nie znam

szczegółów, zresztą i tak nie mógłbym ci nic powiedzieć, ale atak na konwój sprawił,

Michael A. Stackpole

Janko5

183
że Zsinj jest teraz naszym głównym celem. Admirał Ackbar chce dostać te dane jak
najszybciej, więc naprawdę teraz powinienem zająć się nimi.

- Jak pan uważa...
Wedge oparł się na łokciach.
- Słuchaj, Gavin, naprawdę doceniam, że przyszedłeś pogadać ze mną o Mirax.

Nie wydaje mi się, żebym się do końca pogodził z jej śmiercią, ale jakoś sobie radzę.
To boli, ale radzę sobie.

- Tak jest, panie komandorze - powiedział Gavin, w duchu uznając jednak, że od-

suwanie myśli o śmierci Mirax na niewiele się zda. -Jeśli kiedykolwiek uzna pan, że
chciałby z kimś pogadać...

- Będziesz pierwszą osobą, do której się zwrócę. - Wedge uśmiechnął się i zasalu-

tował niedbale. - Idź trochę wypocząć, to samo dotyczy reszty eskadry. Jeśli mamy
zacząć pościg za Zsinjem, chcę, żebyście byli w pełni sił.


Borsk Fey’lya wstał zza biurka i przygładził kremową sierść wokół twarzy.
- Asyr Się’lar, proszę, wejdź. To dla mnie zaszczyt, że najnowszy as Eskadry Ło-

trów znajduje czas, by mnie odwiedzić.

Bothanka o czarno-białej sierści ukłoniła się z szacunkiem i stanęła na baczność.

Drzwi zamknęły się za nią.

- To dla mnie zaszczyt, że członek Rady Tymczasowej raczył mnie zauważyć.
- Zauważyć? Moja droga, raczej trudno cię nie zauważyć. Niezależnie od twoich

dokonań w eskadrze, na przyjęciu Dan'kre tamtego wieczoru wyglądałaś po prostu
oszałamiająco. Proszę, usiądź. Nie bawmy się w ceremonie, dobrze? - Fey'lya stał, do-
póki Asyr nie zajęła miejsca. W jej ruchach była gibkość i siła, które pamiętał z czasów
własnej młodości. Chociaż nie minęło wiele lat, od kiedy osiągnął szczyt swoich moż-
liwości fizycznych, na widok Asyr uświadomił sobie, jak wiele stracił od czasu, gdy był
w jej wieku.

Borsk Fey'lya uznał również, że gdyby znów był w odpowiednim wieku, na pewno

by się w niej podkochiwał. Była bardzo atrakcyjna, z tymi białymi łatkami na sierści,
które nadawały jej groźny wygląd. Ogień w fioletowych oczach był wyjątkowo uwo-
dzicielski. W przeciwieństwie do ludzi Borsk jednak z wiekiem wyzwolił się z próżno-
ści. Gdyby był człowiekiem, pewnie znalazłby sobie kochankę w wieku Asyr, by do-
wieść, że nadal jest mężczyzną, ale dla Bothanina taka decyzja oznaczałaby jedynie, że
nie koncentruje się dostatecznie na tym, co w życiu najważniejsze.

Na dążeniu do władzy.
- Chciałbym przekazać ci gratulacje i wyrazy podziwu ludu Bothawui. Jesteś na

najlepszej drodze, by zająć miejsce w naszym panteonie bohaterów, obok Męczenni-
ków i twego poprzednika w Eskadrze Łotrów, Peshka Vri'syka. Byłaś w gronie wyzwo-
licieli Coruscant i latasz w najsłynniejszej noworepublikańskiej formacji myśliwców.
Twoi rodzice są z ciebie bardzo dumni, a inni bothańscy rodzice nie mają nic przeciwko
temu, gdy ich dzieci stawiają sobie ciebie za wzór.

- Dziękuję, panie radny. - Asyr zamrugała fioletowymi oczami. - Ale wydaje mi

się, że rodzice mogliby znaleźć lepszy wzór postępowania dla swoich dzieci niż ja.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

184

- Naprawdę nie martwiłbym się twoim związkiem z tym człowiekiem, Galenem. -

Fey'lya celowo pomylił imię jej kochanka, z zadowoleniem dostrzegając, jak gniewnie
jeży sierść na karku i głowie. - Ksenofobia nie jest u nas powszechna, a kokieteryjność
tylko wzbogaca twój wizerunek. Ten Galen wydaje się radzić sobie doskonale w naj-
rozmaitszych sytuacjach... popatrz, jak zgrabnie rozwiązał problem Kre'feya. No i obo-
je jesteście dyskretni, bardzo dyskretni, co jest godne podziwu.

- On ma na imię Gavin, Gavin Darklighter. Jego kuzyn zginął podczas ataku na

pierwszą Gwiazdę Śmierci.

- A nasi Męczennicy zginęli, by umożliwić Sojuszowi zniszczenie drugiej. Nic dziw-

nego, że dwoje spadkobierców tak szczytnych tradycji dobrze się czuje w swoim towarzy-
stwie. - Fey'lya uspokajająco uniósł dłoń. - Proszę, wybacz mi, jeśli ta wzmianka o twych
sprawach osobistych cię rozgniewała. Nie miałem zamiaru wprawiać cię w zakłopotanie.
Dobrze rozumiem bliskość, jaka rodzi się między dwojgiem istot, które wspólnie muszą
walczyć z przeciwnościami losu. Ale inni nie tak łatwo akceptują odmienność.

- Dziękuję, panie radny. - Asyr zmarszczyła brwi. - Niektórzy członkowie tutejszej

społeczności bothańskiej nie ustępują Imperialnym w ksenofobii.

- Tak, i nikomu z nas nie wyjdzie to na dobre. Jeśli pozwolisz, spróbuję ci pomóc

załatwić ten problem. Mam dość dobre kontakty z różnymi grupami, Bothan i innych
ras, tu i na Bothawui. Nikomu nie przyjdzie nic dobrego z prześladowania cię za rze-
czy, na które nie masz wpływu. Sam byłem kiedyś młody. Wiem, jak gorąca potrafi być
wtedy krew. Wykorzystam swoje wpływy, by zmienić nastawienie pewnych osób.

- To wyjątkowo uprzejmie z pańskiej strony.
- Cieszę się, że mogę wyświadczyć ci przysługę. - Fey'lya uśmiechnął się. - Zapra-

szając cię tutaj, miałem nadzieję, że zdołam ci się jakoś przysłużyć, ale nie tę sprawę
zamierzałem poruszyć.

Asyr spojrzała mu odważnie prosto w oczy.
- Tak, proszę pana?
- Jeśli dobrze pamiętam, brałaś udział w misji w systemie Alderaana, prawda?
- Tak, byłam skrzydłową komandora Antillesa. Zaliczyłam sporo celnych trafień,

bo on trzymał się z tyłu i osłaniał mnie.

- Rozumiem. - Fey'lya złączył dłonie koniuszkami palców. - Czas waszego przy-

bycia do systemu Alderaana stał się przedmiotem zainteresowania pewnych osób, w
rządzie i poza nim. Osoby te przejawiają pewną skłonność do snucia teorii spiskowych.
Twierdzą, że przybyliście za późno i dlatego konwój został zniszczony.

Młoda Bothanka zmrużyła oczy.
- Gdybyśmy przylecieli na czas, my też zostalibyśmy unicestwieni, tak samo jak

konwój.

- Właśnie, właśnie... bardzo dobrze się stało, że się spóźniliście. Ale chyba zdajesz

sobie sprawę, że próbki zamarzniętej bacty, które przywieźliście na Coruscant, rzeczy-
wiście są zanieczyszczone i zatrute, tak jak sugerował admirał Zsinj.

- Przepraszam, panie radny, ale to próbki bacty wysadzonej w powietrze, zagoto-

wanej od promieni lasera i zanieczyszczonej szczątkami. Naprawdę nie powinno dzi-
wić, że są bezużyteczne.

Michael A. Stackpole

Janko5

185

- W normalnych okolicznościach zgodziłbym się z tobą.
- A co niezwykłego było w tamtych okolicznościach?
Fey'lya uśmiechnął się wyrozumiale.
- Najwyraźniej nastąpił przeciek, wskutek którego informacje o czasie przelotu

konwoju trafiły do admirała Zsinja. Ponieważ to koncern Xucphra z Thyferry uznał, że
należy wysłać bactę Nowej Republice, można przypuścić, że konkurencyjna frakcja
Zaltin poinformowała Zsinja o tym transporcie. Mimo wszystko nie możemy wyklu-
czyć, że to ktoś w naszym rządzie sabotował tę próbę sprowadzenia bacty na Coruscant.

- Pan chyba żartuje! To by oznaczało, że Mon Mothma czy inni to potwory, które

stoczyły się do poziomu Ysanny Isard albo nawet niżej.

- Oczywiście nie wierzę, że tak się stało, ale niestety inni poważnie rozważają taką

możliwość. Obawiam się, że oskarżenia mogą dotknąć także ciebie, ze względu na twój
udział w Eskadrze Łotrów. -Oparł się dłońmi o stół i pochylił do przodu. - Chciałbym
ochronić cię przed ewentualnymi skutkami katastrofy, która nam grozi.

- Katastrofy?
- Eskadra Łotrów zostanie wysłana z ekspedycją karną przeciwko admirałowi

Zsinjowi. Incydent w systemie Alderaana mógł spowodować, że pewni oficerowie w
siłach zbrojnych uważają Eskadrę Łotrów za problem. Wysłanie was do akcji, w której
eskadra może ulec zagładzie, wyeliminowałoby ten problem. Nie twierdzę oczywiście,
że tak się zdarzy, ale też nie jest to wykluczone. Chciałbym wprowadzić pewne zabez-
pieczenia na wypadek, gdyby do tego doszło.

- Jakie zabezpieczenia?
Fey'lya rozłożył ręce.
- Chciałbym, żebyś napisała raport, z którego by wynikało, że opóźnienie Eskadry

Łotrów było skutkiem błędu człowieka.

- Taki raport to woda na młyn zwolenników teorii spiskowych.
- Owszem, gdybym miał go wykorzystać... ale nigdy tego nie zrobię.
- Nigdy? - Asyr uniosła brew. - Zna pan chyba bothańskie przysłowie: „Nigdy

oznacza, że nie pojawiła się jeszcze odpowiednia okazja”.

- W takim razie poprawię się: nigdy nie wykorzystam tego raportu w innym celu

niż powstrzymanie nadużyć ze strony ludzi. Wiesz przecież, a wirus Krytos jest zaled-
wie jednym z wielu przykładów, że ludzka zdolność do okrucieństwa wobec przedsta-
wicieli własnego gatunku nie zna granic. Ludzcy członkowie Sojuszu nie odwrócili się
od nas ani od Eskadry Łotrów, ale to nie oznacza, że nigdy tego nie zrobią. - Fey'lya
postukał pazurem o blat biurka. - Jesteś Bothanka, a to nakłada na ciebie pewne obo-
wiązki. Napisanie tego raportu jest jednym z nich.

- Rozumiem, panie radny - powiedziała Asyr.
- To dobrze. Chcę mieć ten raport w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin. Nie

zawiedź mnie.

- Nie zawiodę, panie radny. - Asyr wstała z krzesła i ukłoniła się. - Znam cenę po-

rażki i nie mam ochoty ponosić jej kosztów.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

186

R O Z D Z I A Ł

31

Za łatwo poszło, pomyślał Corran. Rzeczywiście, wszystko szło absolutnie zgod-

nie z planem, a on miał przeczucie nieuchronnie nadciągającej klęski. Imperialni pilnu-
jący w niedbałych pozach wylotu pieczary nie zaszczycili ich żadnym komentarzem,
gdy Corran z Urlorlem zagłębili się w ciemny korytarz prowadzący do latryn. Szli bli-
sko siebie, tak by ich obraz w podczerwieni zlał się w jedną plamę na monitorach za-
montowanych na każdym końcu korytarza.

Kiedy weszli do latryny, Corran zrzucił tunikę i zamoczył ją w jedynej umywalce,

jaka się tam znajdowała, po czym włożył z powrotem mokre ubranie. Wsadził jeszcze
głowę pod kran, po czym uśmiechnął się do Urlora przez strużki wody płynące mu po
twarzy.

- Jestem gotów.
Urlor uniósł krzaczastą brew.
Corran skinął głową. Tak, muszę to zrobić, nie mam wyboru, pomyślał w odpo-

wiedzi na nieme pytanie towarzysza. Klepnął go po ramieniu i ruszył w stronę wejścia.
Urlor poszedł za nim w stronę pieczary, kołysząc się na boki, by powiększyć plamę
emitowanych przez jego ciało promieni podczerwonych.

Dzięki, przyjacielu, pomyślał Corran.
Nadal przemoknięty, skręcił w lewo i ruszył w stronę kopalni. Szedł powoli, zwró-

cony bokiem, by pozostawiać jak najwęższy ślad w podczerwieni na monitorach w
pobliżu bramy. Nie był pewien, czy w ten sposób rzeczywiście zmniejszy emisję ciepła
swojego ciała, ale warto było spróbować. Mokre włosy i tunika były chyba pod tym
względem znacznie skuteczniejsze. Poza tym starania Urlora, by emitowana przez nie-
go plama na drugim końcu korytarza była jak największa, też mogły pomóc Corranowi
przejść niezauważonym.

Trzydzieści kroków za latrynami dotarł do podwójnej bramy. W ciemności musiał

wymacać metalową powierzchnię, by znaleźć zamek i łańcuch. Palcami delikatnie mu-
snął płytkę klawiatury numerycznej zamka, oparł się jednak pokusie wypróbowania
przypadkowej kombinacji. Nie wiedział, czy nieudana próba nie wywoła gdzieś alarmu,
a był pewien, że natrafienie przypadkiem na właściwą kombinację zajęłoby dość czasu,

Michael A. Stackpole

Janko5

187
by wysechł tu jak tuskeński jeździec. Chyba że miałbym szczęście, pomyślał, ale nikt
nie ma go aż tyle.

Od zamka do drugiego skrzydła bramy Corran naliczył szesnaście ogniw łańcucha.

Uśmiechnął się. Dwie noce temu udało mu się z trudem przecisnąć przez szczelinę na
szesnaście ogniw. Chwycił za skrzydła bramy, odciągnął je od siebie najdalej, jak się
dało i wsunął prawe ramię w szczelinę. Zrobił głęboki wydech, włożył w szczelinę
nogę i zaczął przeciskać resztę ciała.

Przeszedłszy na drugą stronę potarł obolałą pierś. Nic dziwnego, że nikt nie pró-

bował przedostać się tędy, pomyślał. Z wyjątkiem kilku starszych więźniów i chorych,
nikt by się nie zmieścił. Doszedł do wylotu korytarza prowadzącego do kopalni, od-
wrócił się i pozwolił sobie na westchnienie ulgi.

Nie mogę uwierzyć, że mogą być tacy głupi, pomyślał o strażnikach, zaraz jednak

uświadomił sobie, że jest wobec nich zbyt krytyczny. Brak czujności można im było
zarzucić tylko wtedy, gdy wiedziało się o odwróconej grawitacji. Żaden więzień przy
zdrowych zmysłach nie próbowałby uciekać, kierując się coraz bardziej w głąb po-
wierzchni planety. Niedbała ochrona drogi prowadzącej do kopalni była jasną wska-
zówką, że z kopalni nie można uciec - gdyby było to możliwe, ochrona starałaby się
znacznie bardziej.

Ich poczucie bezpieczeństwa, pomyślał Corran, wynika z dwóch powodów: od-

wróconej grawitacji więzienia i założenia, że nawet jeśli komuś uda się z niego uciec,
wcale nie oznacza to, że wydostanie się z samej planety, gdziekolwiek się ona znajduje.
Corran wzdrygnął się. Jeśli jesteśmy pod lodową skorupą Hoth, pustynią Tatooine albo
na odwrotnej stronie Kessel, pomyślał, to i moja próba ucieczki spełznie na niczym.

Mimo tych pesymistycznych myśli, które tylko zwiększyły jego niepokój, Corran

parł przed siebie. Dotarł do grodzi prowadzącej do pieczar i zobaczył, że jest otwarta.
No, może jednak sprzyja mi szczęście, pomyślał. Czułby się jeszcze lepiej, gdyby miał
ze sobą jakieś źródło światła, ale więźniom nie dawano do ręki żadnych urządzeń tech-
nologicznie bardziej zaawansowanych od łopaty. Odnalezienie drogi w ciemnościach
umożliwiała mu jedynie słaba poświata bursztynowych lampek awaryjnych zamonto-
wanych u podstawy wyłączonych teraz reflektorów, przy których pracowali. Corran
odtworzył w myśli ich mapę, podobnie jak astronom tworzy mapę gwiazdozbiorów,
dzięki czemu dokładnie wiedział, jak ma iść w stronę podajnika żwiru. Mając przed
sobą cel, wyprostował się i zaczął schodzić w dół zbocza.

Nagle między łopatkami poczuł gwałtowny ból, tak silny, że stracił czucie w no-

gach. Runął do przodu, starając się przyciągnąć kolana do piersi i osłonić głowę, gdy
toczył się jak kula, ale nogi odmówiły współpracy. Ból w plecach i kolanach, które na
przemian uderzały o ziemię, pozwolił mu zorientować się, że kręgosłup ma nienaruszo-
ny. Choć była to niewątpliwie dobra wiadomość, entuzjazm Corrana tłumił niepokojący
fakt, że został zaatakowany.

Dotarł w końcu na dno jaskini, lądując na plecach. Czuł mrowienie w nogach, do

których powracało czucie, choć nadal ciążyły mu jakby były z ołowiu i nie mogły
utrzymać jego ciężaru. Brak siły w nogach w połączeniu ze żwirowatym podłożem,
które nie dawało stabilnego punktu podparcia powodował, że nie mógł się podnieść, co

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

188

stanowiło pewien problem, zwłaszcza gdy zobaczył nad sobą potężny cień, przesłania-
jący kilka bursztynowych lampek. W ich słabym pomarańczowym świetle wyraźnie
widział zarys łopaty, którą mężczyzna trzymał w ręku.

- Nie miej mi tego za złe, Horn, ale jesteś moją przepustką do wolności.
Derricote?
- Jak się panu udało przejść przez bramę, generale? Na pewno nie zmieściłby się

pan w szczelinie.

Nie opuszczając łopaty, wciąż gotowej do ciosu, generał odpowiedział:
- Uskładałem trochę pieniędzy na paru rachunkach. Przekupiłem strażnika, by po-

dał mi kombinację cyfr zamka, tak jak przekupywałem ich, by dostać składniki do mo-
jego nektaru.

Muszę odwołać się do jego próżności, pomyślał Corran, kupić sobie dość czasu,

żebym zdołał się poruszyć.

- Spryciarz z pana, generale.
- Właśnie, i dlatego nie zamierzam czekać, aż dojdziesz do siebie. Żegnam...
Łopata zaczęła spadać w dół. Corran przeturlał się w lewo i poczuł, że szpadel od-

bija się od jego prawego ramienia. Czekał na następny cios, ale usłyszał tylko charkot
Derricote'a i stukot upadającej na ziemię łopaty. Żwir zachrzęścił; generał odwrócił się
i stanął na linii wzroku Corrana, który usłyszał stęknięcie, a potem odgłos upadającego
ciała. Derricote jednak nadal trzymał się na nogach.

Corran sięgnął za siebie prawą ręką, złapał stylisko łopaty, zacisnął na nim palce i

zatoczył ręką szeroki łuk. Trafił w łydki generała, który runął na ziemię, opryskując
Corrana żwirem. Teraz Corran podniósł się na kolana i walnął mężczyznę łopatą w
brzuch, a gdy Derricote osłonił się dłońmi, poprawił ciosem w głowę.

Generał stracił przytomność.
- Nie żyje?
Corran spojrzał w stronę, z której dochodził głos.
- Jan?
- Tak.
- Jakim cudem...?
Starszy mężczyzna podszedł dostatecznie blisko, by Corran mógł usłyszeć szelest

jego mokrej tuniki.

- Zauważyłem, że Derricote zniknął... przy jego rozmiarach raczej trudno go nie

dostrzec. Urlor powiedział mi, że uciekłeś. Doszedłem do wniosku, że Derricote po-
szedł na ciebie donieść, więc przyszedłem cię powstrzymać. Kiedy zobaczyłem, że stoi
nad tobą, musiałem coś zrobić.

Corran wyciągnął rękę, by sprawdzić tętno na szyi Derricote'a. Wyczuł pod pal-

cami spleciony sznurek, którym Jan związywał włosy, owinięty wokół szyi generała.
Oddał plecionkę Janowi i dopiero wtedy wyczuł puls.

- Tętno słabe i przerywane. Chyba ma pękniętą czaszkę.
- Zostaw go. Pomyślą, że upadł, próbując ucieczki. Możemy wrócić tu po niego,

zanim zauważą.

Corran pokręcił głową.

Michael A. Stackpole

Janko5

189

- To na nic. Jeśli znajdą go tutaj, dowiedzą się, że znamy tajemnicę Lusankyi, nig-

dy się stąd nie wydostaniemy. - Złapał Jana za ramię. - Chodź ze mną. Możemy odcią-
gnąć ciało i gdzieś je ukryć. Nie znajdą go, aż będziemy daleko stąd.

Starszy mężczyzna roześmiał się lekko.
- Wiesz, że moje zniknięcie zauważą szybciej niż czyjekolwiek. Dlatego właśnie

nie mogę z tobą uciec.

- I jeszcze dlatego, że wtedy zabiliby pozostałych.
- Tak.
- Wrócę po was, na pewno. Jak tylko znajdę się na wolności, sprowadzę tu Wedg-

e'a i eskadrę i wyciągniemy was stąd.

- Wiem, synu. Liczę na to. - Jak poklepał go po ramieniu. - Może i nie znałem

twojego dziadka, ale jestem pewien, że byłby z ciebie dumny. Niech Moc będzie z tobą.

- I z tobą, Janie.
- Posprzątam tu, żeby nie było śladów walki. Jeśli schowasz gdzieś Derricote'a,

dam ci trochę czasu, a potem zamelduję, że zniknął. Będą go szukać, ale nie w tych
miejscach, gdzie mógłbyś się ukryć. Będziemy osłaniać twoją nieobecność, jak długo
się da, ale nie sądzę, żeby to potrwało dłużej niż dwanaście godzin.

- Rozumiem, Janie. - Corran wstał, chwycił Derricote'a za ramię i zaczął ciągnąć w

kierunku jednego z podajników żwiru. Jan złapał generała za drugie ramię, by pomóc
Corranowi. Razem przełożyli go przez barierkę ochronną i Corran sprawdził jeszcze raz
tętno Derricote'a.

- Nic. Nie żyje.
- Może pewnego dnia dożyjemy czasów, gdy nikt nie będzie musiał ginąć w służ-

bie Imperium.

- Miejmy nadzieję. - Przechylili zwłoki za barierkę i pozwolili im spaść. Chociaż

Corran nie widział, jak Derricote ląduje, usłyszał chrzęst łamanych kości.

- Jeszcze raz życzę, by Moc ci sprzyjała.
- Dzięki. Do zobaczenia. - Corran uścisnął dłoń Jana, wspiął się na barierkę i po-

woli opuścił w ciemność. Pod stopami wyczuł ciało Derricote'a; przesunął je i wpełznął
pod pas transportera. Pod taśmociągiem, w miejscu, gdzie wchodził w obudowę silnika,
wymacał zarys otworu w stalowym obramowaniu jamy. Odkrył go tydzień wcześniej,
gdy wybierał z jamy żwir, i momentalnie zrozumiał, że to jest właśnie tunel ucieczki,
którego szukał.

Oby tylko udało mi się przepchnąć Derricote'a, pomyślał. Wepchnął ciało grubasa

przez otwór o średnicy niewiele ponad pół metra i po chwili usłyszał stłumiony odgłos
upadku po drugiej stronie. Dopiero wtedy sam zaczął się przeciskać. Musi się udać,
pomyślał.

Już wcześniej zauważył, że w obudowie silnika nie ma żadnego panelu dostępu. W

przypadku awarii trzeba się było tam dostać w inny sposób, co oznaczało, że dostęp
musiał być możliwy od zupełnie innej strony. Corran zorientował się, że stoi na kładce
z metalowej kratownicy. Przeprowadził krótki rekonesans. W końcu po lewej stronie
pomieszczenia, w pobliżu włazu, znalazł włącznik światła, który przekręcił. Za całe

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

190

oświetlenie komory służył jeden słaby panel. Corran szybko przyciągnął Derricote'a do
zamkniętej klapy włazu, a potem wyłączył światło.

Przyłożył ucho do włazu, ale nie usłyszał nic po drugiej stronie. Czując w ustach

suchość, a w nozdrzach wszechobecny w żwirowni pył, chwycił za dźwignię otwierają-
cą właz i nacisnął. Mechanizm zamka zazgrzytał głośno, co w uszach Corrana brzmiało
jak odgłosy dochodzące z imperialnej izby tortur. Przekonany, że wszyscy strażnicy w
więzieniu już wiedzą o jego ucieczce, ostrożnie otworzył klapę włazu.

Prostokątne pomieszczenie po drugiej stronie było puste. Corran odetchnął głębo-

ko - do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymuje oddech. Na wszelki wypadek,
zanim sam wszedł do pomieszczenia, przyciągnął ciało Derricote'a i przepchnął je na
drugą stronę. Na razie mam z niego sporo pożytku, pomyślał.

Derricote upadł na podłogę, a Corran bez trudu przedostał się za nim. Zamknął za

sobą właz i przyciągnął ciało generała pod drzwi. Po ich drugiej stronie zaczynał się
korytarz o cylindrycznie zaokrąglonych ścianach i średnicy około trzech metrów.
Czerwone kafelki zdobiły podłogę i ściany krętą spiralą, wychodzącą spod stóp Corrana
i kończącą się na suficie piętnaście metrów dalej.

Dekoracja? A mówią, że Imperialnym brak poczucia estetyki, pomyślał.
Ruszył korytarzem, ale szybko się zorientował, że mimo woli przechyla się na le-

wo. Co gorsza, ciało Derricote'a zsuwało się w tę samą stronę. Próbując iść prosto,
Corran poczuł zawroty głowy; w końcu stracił równowagę i upadł, lądując z plecami
przyciśniętymi do czerwonej linii nie dalej niż metr od początku korytarza.

Co najdziwniejsze, dopiero w tej pozycji poczuł się normalnie, chociaż doskonale

widział, że leży na jednej z bocznych ścian. Pokręcił głową, jakby to miało rozwiązać
problem, a głowa sama obsunęła mu się z powrotem na szlaczek z czerwonych płytek.

Oczywiście, pomyślał. To korytarz przejściowy! Przyciąganie jest skierowane

pionowo w dół wzdłuż czerwonego paska. Dzięki temu można przejść z pomieszczenia
o odwróconej grawitacji do miejsca, gdzie działa ona normalnie.

Zadowolony z racjonalnego wyjaśnienia problemu Corran dźwignął się na nogi i

zaczął ciągnąć za sobą Derricote'a. Ramiona bolały go od wysiłku, ale nie zamierzał
zostawiać zwłok za sobą. Gdyby znalazł miejsce, gdzie dałoby się ukryć ciało generała
albo zrzucić je gdzieś w dół, by nie mogli go łatwo odnaleźć imperialni poszukiwacze,
Corran zyskałby więcej czasu na ucieczkę. Dopóki szukają grubasa, pomyślał, nie będą
szukać mnie.

Na końcu tunelu wyprostował się i zobaczył, że jest w pogrążonej w półmroku ha-

li, która wyglądała na rodzaj sterowni lub rozdzielni. Zobaczył tablice kontrolne klima-
tyzacji, energii elektrycznej i innych wynalazków, bez których musiał się ostatnio oby-
wać. Z liczby różnych stref na tablicy kontrolnej klimatyzacji zorientował się, że po-
mieszczenie za drzwiami musiało być dość duże. Przyłożył ucho do drzwi z fiberplastu,
ale nic nie usłyszał.

Wstrzymując oddech, nacisnął klamkę i kucnął w cieniu, gdy drzwi otwierały się

ze zgrzytem. Prowadziły do bogato zdobionego korytarza, którego widok przypomniał
Corranowi mgliście to, co widział w Pałacu Imperialnym.

Michael A. Stackpole

Janko5

191

Świetnie, uciekłem z więzienia, żeby trafić do pałacu jakiegoś moffa, pomyślał. To

na pewno lepsze niż ta dziura, w której ostatnio tkwiłem, ale trudno będzie się stąd
wymknąć bez zwracania na siebie uwagi.

Wzruszył ramionami.
Łatwa czy nie, to moja jedyna droga ucieczki, pomyślał. Więc do dzieła.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

192

R O Z D Z I A Ł

32

Nawara Ven przeciągnął pazurem po wilgotnym śladzie, który pozostawił na bla-

cie stolika jego kufel z lomińskim piwem. Nie powinienem tu siedzieć, pomyślał. To
szaleństwo! Pociągnął kolejny łyk gorzkiego, korzennego napoju. To obłęd, powtórzył
w duchu.

Zdecydowanie powinien trzymać się z dala od knajp, a tym bardziej od takich po-

nurych, zadymionych miejsc jak Przystań Hurtów. Oskarżenie zakończyło już prezen-
tację sprawy, stawiając Nawarę w bardzo trudnej sytuacji. Choć dowody oskarżenia
okazały się w przeważającej mierze poszlakowe, za to było ich całe mnóstwo. On miał
tylko świadków, którzy mogli zaświadczyć o nieposzlakowanym charakterze oskarżo-
nego, ale niczego, co pomogłoby mu podważyć fakty, na których oskarżenie oparło
proces; oznaczało to, że nie miał nic.

I dlatego właśnie tu jestem, pomyślał. Dwie godziny temu dostał wiadomość z

prośbą o spotkanie. Zignorowałby ją, ale podpisana była nazwiskiem „Hes Glilto”,
którego Lai Nootka użył podczas swojej ostatniej podróży na Coruscant. Gwizdek wy-
dostał to nazwisko od Ielli, co skłoniło go do oznaczenia wiadomości jako ważnej, kie-
dy przyszła do Nawary. Gwizdek poinformował go również, że nie dało się wyśledzić
nadawcy - wiadomość została nadana z publicznego terminala.

Nie jest dobrze, jeśli prawnik musi szukać tajemniczych świadków, by podbudo-

wać argumenty obrony, pomyślał. Jeśli osobą, z którą miał się spotkać, był rzeczywi-
ście Lai Nootka, sprawa Tycha zakończyłaby się dla oskarżenia równie szybko, jak
działanie robota skleconego przez Jawów. Nootka mógł udowodnić, że spotkał się z
Tychem tamtej nocy, gdy -jak utrzymywał Corran - Tycho spotkał się z Loorem. Gdy-
by udało się to ustalić, stałoby się jasne, że Tycho nie musiał się obawiać Corrana, a
zatem nie miał powodu go zabijać.

Nie wiem, dlaczego miałbym przypuszczać, że to będzie Lai Nootka, pomyślał

Nawara. Pewnie to tylko jakiś błyszczojad na głodzie, który chce zarobić, sprzedając mi
mętne pogłoski.

Nawara uniósł kufel, by skończyć piwo, ale zanim zdołał przełknąć, zobaczył, że

do knajpy wchodzi wysoka, szczupła postać, całkowicie okryta płaszczem z kapturem.
Właśnie tak miał wyglądać Nootka według opisu Corrana, pomyślał Nawara. Wypro-

Michael A. Stackpole

Janko5

193
stował się, a zakapturzony osobnik przecisnął się przez tłum, by po chwili zasiąść na-
przeciw niego.

Nawara wyciągnął dłoń.
- Jestem Nawara Ven.
Spod płaszcza wysunęła się para szczupłych ludzkich dłoni. Tajemniczy gość nie

podał mu ręki, tylko oparł obie dłonie płasko na stole.

- Wiem, kim jesteś.
- A ty nie jesteś Lai Nootka. - Nawara zmrużył oczy. - Zaprowadzisz mnie do nie-

go?

- Nie. Mógłbym przeprosić za ten podstęp, ale nie jest mi przykro. Lai Nootka nie

przyjdzie. Nie żyje.

- Co takiego? A możesz to udowodnić?
- On nie żyje, a ja nie potrafię tego udowodnić. - Dobiegający spod kaptura głos

mężczyzny był cichy, ale mocny. - Mogę jednak dowieść, że twój klient nie spotkał się
z Kirtanem Loorem tej nocy, kiedy zobaczył go Corran Horn.

Głowoogony Nawary zadrgały.
- Oszukałeś mnie i spodziewasz się, że ci uwierzę? - zapytał. - Jak możesz to udo-

wodnić?

Mężczyzna zsunął kaptur na tył głowy tylko na tyle, by odrobina światła ukazała

jego twarz. Nawara poczuł ukłucie w okolicy serca. Wygląda jak duch Wielkiego
Moffa Tarkina, pomyślał.

- Mogę to udowodnić, mecenasie Ven, ponieważ to ja jestem Kir-tan Loor i tamtej

nocy na pewno nie spotkałem się z Tychem Celchu. Nawet go nie znam.

- I jesteś w stanie potwierdzić, gdzie byłeś?
- Tak. Dysponuję dowodami, które na pewno cię zadowolą. - Loor uśmiechnął się.

- A także dowodami na temat szpiegów w szeregach Nowej Republiki, które na pewno
zadowolą generała Crackena.

Co? To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. To po prostu niemożliwe! - myślał

gorączkowo Nawara, gapiąc się na Loora z rozdziawionymi ustami.

- Kłamiesz! Nie możesz być tym, za kogo się podajesz!
- Mogę i jestem. Będę zeznawał na rzecz twojego klienta, jeśli Nowa Republika

zapewni mi immunitet i nie będzie ścigać za czyny, które popełniłem w służbie Impe-
rium. Muszą mi zapłacić milion kredytów, zapewnić nową tożsamość i ewakuować z
Coruscant. Powiem im wszystko, co chcą wiedzieć, a nawet więcej. Wydam im każde-
go imperialnego agenta na Coruscant. To tyle.

- Ale... - Nawara zastanawiał się gorączkowo. Ewentualne implikacje tego, co

mówił Loor, ścinały z nóg. - Skąd mamy wiedzieć, że...

Loor złapał rękę Nawary i wbił sobie jeden z jego pazurów w dłoń. Z ranki pocie-

kło kilka kropel krwi. Nawara usłyszał trzask rozdzieranej tkaniny, a po chwili zoba-
czył, że Loor ściera krew kawałkiem materiału oderwanym od własnej tuniki. Rzucił
zakrwawiony strzęp w stronę Nawary, a potem oderwał jeszcze kawałek i opatrzył
dłoń.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

194

- Zabierz tę szmatkę do komandor Ettyk i każ jej zrobić kopię moich imperialnych

akt, a potem niech porówna DNA zawarte w aktach z tą próbką. Musi użyć kopii akt,
żeby nikt nie odkrył, że mnie sprawdza. Jak już będziesz pewien, że jestem tym, za
kogo się podaję, zostaniesz moim przedstawicielem w tej transakcji. Moja oferta jest
ostateczna. Żadnych negocjacji. Kiedy umowa zostanie zawarta, zwołasz konferencję
prasową. W dowolnym momencie konferencji powiesz: „Jestem przekonany, najgłębiej
przekonany, że wygramy”. Nie sądzę, żebyś za często powtarzał te słowa do tej pory,
więc będzie to dla mnie znak, że dobiłeś targu.

- Rzeczywiście dotąd nie mówiłem nic takiego. Co więcej, nie miałem takiego

przekonania.

- Kiedy dasz mi sygnał, wyślę kolejną wiadomość, by zaaranżować spotkanie. Na

spotkanie przyjdziesz tylko ty i Iella Wessiri. Nie chcę widzieć nikogo więcej, tylko
ciebie i ją. Tobie muszę zaufać, ją znam dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że mogę jej
wierzyć. Ty nie możesz mnie zdradzić, a ona tego nie zrobi. Jeśli zobaczę cokolwiek
niepokojącego, nikt nie skorzysta na moich informacjach. Zrozumiałeś?

Nawara powoli pokiwał głową.
- Zrozumiałem.
- To dobrze. Masz pięć godzin.
- Pięć godzin! To niewiele czasu, zwłaszcza że już północ. -Nawara zmarszczył

czoło. Już miał dodać, że trudno mu będzie zwołać konferencję prasową na drugą czy
trzecią nad ranem, ale szybko przypomniał sobie, że dziennikarski światek Coruscant
był ogarnięty taką gorączką, że mógłby zaprosić ich na dwunastą w południe na Kessel
i na pewno znaleźliby sposób, by tam dotrzeć na czas. - Potrzebuję więcej czasu.

- Nie masz więcej czasu. - Loor skinął głową i zsunął kaptur na twarz. - Ja też go

nie mam. Musisz się dostosować do mojego kalendarza. Jeśli ci się nie uda, jeśli poja-
wią się kłopoty, mnóstwo ludzi tego pożałuje. Mogę dać wolność twojemu klientowi i
Coruscant... Nowej Republice. W zamian żądam tak niewiele!

Michael A. Stackpole

Janko5

195

R O Z D Z I A Ł

33

Corran zaszył się w kąt za biblioteczną szafką i czekał. Pomyślał, jak to dobrze, że

nie ma zegarka, bo stale by na niego zerkał. Wydawało mu się, że ukrywa się od lat,
chociaż wiedział, że nie mogło upłynąć więcej niż piętnaście minut. Mam nadzieję,
pomyślał, że przynajmniej niektórzy z przestępców, których ścigałem, czuli się jak ja
teraz.

Zdołał się pobieżnie zorientować w obiekcie, w którym się znajdował, i doszedł do

dwóch wniosków. Po pierwsze, brak okien sugerował, że znajduje się pod ziemią. A
pamiętając o upodobaniu do wysokich wieżowców i spektakularnych widoków, wi-
docznym w architekturze imperialnej na Coruscant, doszedł do przekonania, że widok
powierzchni planety nie jest z pewnością godny uwagi. To z kolei doprowadziło go do
wniosku, że planeta musi być niegościnna i lepiej nie wyprawiać się na nią bez odpo-
wiedniego ekwipunku.

Po drugie, uznał, że obiekt musi mieć jakieś tajne wyjście. Oprócz tunelu prowa-

dzącego z powrotem do więzienia widział tu tylko windy wyposażone w zamki cyfro-
we, które niewątpliwie wymagały podania odpowiedniego kodu. Zakładał wprawdzie,
że moff, który był właścicielem tego miejsca, zna kod do windy, ale nie mógł sobie
wyobrazić, by nie miał również innego, prywatnego wyjścia. Na nieszczęście pospiesz-
ny rekonesans nie pozwolił mu odkryć niczego podobnego.

Jedyne, co znalazł, to szyb zsypu na śmieci. Przytaszczył pod niego ciało Derrico

e'a i wrzucił je do środka. Wyraźnie usłyszał plusk, a po chwili do jego nozdrzy dotarł
paskudny smród, więc zamknął klapę. Dopiero kiedy się zorientował, że sam pachnie
niewiele lepiej, postanowił, że w najgorszym wypadku wskoczy do szybu i spróbuje
wydostać się tamtędy.

Rozkład pomieszczeń, w których się znajdował, przypominał nieco środkową sek-

cję myśliwca TIE. Winda, zsyp i rozdzielnia tworzyły jądro, wzdłuż którego biegł długi
korytarz. Na obu jego końcach pod kątem prostym odchodziły następne. Wszystkie
korytarze miały wysoko sklepione sufity i rząd drzwi w odstępach mniej więcej sied-
miu metrów. Wrażenie zbytku, które odniósł na początku, tylko się pogłębiło, gdy bli-
żej zapoznał się z budynkiem. Ściany były wyłożone złotobrązowymi drewnianymi
panelami z ręcznie rzeźbionym szlakiem. Nie-obyty z luksusem Corran nie umiał roz-

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

196

poznać gatunku drewna, z którego wykonano panele, wyraźnie czuł jednak delikatny
różany zapach wydobywający się z desek. Postanowił zapytać Erisi, jaki to mógł być
rodzaj drewna; zakładał, że na pewno będzie wiedziała.

Jeszcze bardziej imponujące niż boazeria były olbrzymie ksenopejzaże zajmujące

w kilku pokojach całą ścianę. Niektóre wypełnione były wodą, w której pływały różno-
kolorowe ryby. W innych zamknięto gęstą mglistą atmosferę albo rośliny żyjące w
błotnistych środowiskach, z opadłymi, zwiędłymi liśćmi. W każdym z pokoi był przy-
najmniej jeden ksenopejzaż, a wśród zamkniętych w nich zwierząt - z których więk-
szość wyglądała nieszkodliwie - trafiały się też gatunki niewątpliwie mordercze.

Chociaż parę razy najadł się strachu, gdy w ciemnym pokoju na ścianie pojawiły

się nagle luminescencyjne bestie, Corran był zadowolony z widoku ksenopejzaży. Nie-
które gatunki zwierząt były na tyle duże, że sprzęt do poszukiwania form życia miałby
trudności z ich zidentyfikowaniem. Z własnego doświadczenia Corran wiedział, że
sprzęt taki bardziej się przydawał do ustalenia, gdzie na pewno nie ma żadnych form
życia, umożliwiając tym samym staranniejsze przeszukanie wszystkich innych miejsc.
Przyjął, że gdyby szukający go szturmowcy musieli starannie zbadać ten poziom,
mógłby spróbować wyprowadzić ich w pole ryzykowną grą w chowanego.

Nie liczył zresztą na metodyczną naturę szturmowców i ich zamiłowanie do sys-

tematyczności. W trakcie swojego rekonesansu natknął się na ośmioosobowy oddział;
wjechali turbowindą i natychmiast wystawili podwójną wartę przy rozdzielni w cen-
tralnej sekcji obiektu. Pozostała szóstka podzieliła się na dwa zespoły, które przeszuki-
wały jeden po drugim pokoje po obu stronach korytarza. Kiedy skończyli obchód jed-
nego pokoju, zamykali drzwi i wprowadzali nowy kod w zamku cyfrowym, uniemoż-
liwiając wstęp osobom niepowołanym.

Wymykał się im najostrożniej jak umiał, ale stale parli do przodu. W końcu zna-

lazł się w pomieszczeniu, które - skąpane w złocistej poświacie morskiego ksenopejza-
żu na jednej ze ścian - wyglądało na bardzo przyjemną bibliotekę. Półki ciągnące się
wzdłuż trzech ścian zawierały pudła wypełnione datakartami. Na obu biurkach stały
notesy komputerowe podłączone do holoprojektora, które mogły wyświetlać trójwy-
miarowy obraz zapisany na datakartach. Krzesła wyglądały na wygodne, i gdyby pokój
nie był - zgodnie z imperialnym gustem -taki olbrzymi, Corran mógłby nawet uznać, że
jest przytulny.

Było w nim jednak parę dziwnych rzeczy. W pewnym momencie idąc po omacku,

Corran natrafił na okrągły wzór na podłodze. Pomyślał z początku, że to dalszy ciąg
drewnianej mozaiki, którą wyłożona była podłoga, ale gołymi stopami wyczuł, że wzór
wykonany jest z jakiegoś zimnego, syntetycznego materiału. Ledwie wszedł na środek,
gdy z sufitu wyświetlił się holograficzny obraz i wypełnił sobą krąg. Corran odskoczył,
unosząc ręce w obronnym geście.

Wysoka na trzy metry podobizna Imperatora spojrzała na niego z góry. Twarz wy-

glądała szlachetnie i majestatycznie, w niczym nie przypominając wykrzywionych,
złośliwych rysów człowieka, który obalił Republikę i ustanowił Imperium. Zakapturzo-
na, otulona płaszczem postać stała nieruchomo, a potem uniosła ręce w stronę sufitu. Po

Michael A. Stackpole

Janko5

197
chwili opuściła ręce, które znikły pod płaszczem, sama zaś skurczyła się do bardziej
ludzkich rozmiarów i rozpłynęła w powietrzu.

Projekcja do tego stopnia wytrąciła Corrana z równowagi, że natychmiast poszukał

osłony. Zauważył długi rząd szaf pod ksenopejzażem. Otworzył jedne drzwiczki, ale
niewiele mógł zobaczyć w środku. Szafkę czuć było stęchlizną, przywołującą na myśl
pleśń, co przypomniało Corranowi miejsce, które Tycho znalazł dla Łotrów jako kry-
jówkę podczas przygotowań do wyzwolenia Coruscant. Gdyby miał alternatywę, na
pewno by się na nią zdecydował, ale dziarski stukot butów szturmowców za drzwiami
biblioteki przekonał go, że nie ma czasu.

Wcisnął się do szafy, depcząc jakieś kości, i przyciągnął do siebie drzwiczki. Sza-

fa była wewnątrz podzielona przegrodami - znalazł się w części zaledwie na metr sze-
rokiej i wysokiej, która jednak w głąb sięgała na prawie dwa metry. Szkielet z grubych,
krzyżujących się metalowych prętów podtrzymywał ciężar transpastalowego ksenopej-
zażu nad jego głową oraz zamkniętej w nim wody. Ze wszystkich stron otaczały go
tafle fiberplastu, twarde jak skała, przynajmniej w kontakcie z jego plecami i poślad-
kami. Przecisnął się pomiędzy metalowymi prętami do tylnej części szafki. Zastawił się
od przodu pudłami i pojemnikami, ale wiedział, że nawet pobieżna inspekcja wystar-
czy, by go zauważyć.

Mam nadzieję, pomyślał, że w tej kaplicy na dole znajdą odpowiednie miejsce na

moją głowę. Poczuł, że kwasy żołądkowe podchodzą mu do gardła, przełknął je jednak,
znosząc cierpliwie pieczenie w przełyku. To na pewno mniej boli niż postrzał z blaste-
ra, przemknęło mu przez głowę. Spróbował przypomnieć sobie ból, który czuł, kiedy
został postrzelony - na Talasei czy w kopalni - ale wspomnienia wydawały się odległe i
nieporównywalne z tym, co wiedział, że czekało go w najbliższej przyszłości.

Usłyszał stłumione głosy za drzwiami szafki. Towarzyszyły im syki i stukot. O

czym tam gadają? - zastanawiał się. Mimo bólu kręgosłupa i palenia w gardle uśmiech-
nął się. Może jeden z nich uznał, że przeszukiwanie tych szafek nie ma sensu, bo Derri-
cote i tak by się w nich nie zmieścił?

Nagle jednak pod stopami wyczuł delikatną wibrację, wprawiającą w drgania kon-

strukcję szafek. Jeśli tamci rzeczywiście dyskutują czy warto przeszukiwać szafki, po-
myślał, to moja opcja przegrała, a ja razem z nią. Usłyszał, jak zamykają się drzwi ko-
lejnej szafki, tym razem bliżej niego, jeśli sądzić po sile wibracji. Potem poczuł drżenie
kolejnej otwieranej szafki, której drzwiczki po chwili zatrzasnęły się z łoskotem.

O to chodzi, pomyślał. Gość zaczyna się wkurzać. Nikogo nie ma w tych szafkach.

Nikogo nie może być w tych szafkach. Są za małe, by ktokolwiek się w nich zmieścił, o
wiele za małe. Corran podciągnął nogi do piersi i otoczył kolana rękami. Usłyszał, że
otwierają się drzwiczki szafki tuż obok. Po nich doszedł go odgłos włączanego komu-
nikatora; wydawało mu się, że słyszy: „Pusta”.

Po chwili drzwiczki szafki zatrzasnęły się.
Corran wcisnął się najgłębiej jak mógł. Nikogo tu nie ma, myślał gorączkowo. Ni-

kogo tu nie widać. Nikt się nie schował. Szafka jest pusta.

Drzwiczki otwarły się.
Nikogo tu nie ma. Szafka jest pusta, myślał.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

198

Promień latarki zaczął omiatać wnętrze.
Co za strata czasu, przeszukiwać te szafki. Są puste. Nikogo tu nie ma.
Promień światła zgasł, zanim wyłowił z mroku jego twarz. Hełm szturmowca, któ-

rego cień w oczach Corrana nabrał proporcji i brzydoty Hutta, cofnął się od drzwiczek.

- Pusta. Nikogo tu nie ma.
Corran przycisnął kolana do piersi jeszcze mocniej, by uciszyć oszalałe bicie ser-

ca.

- Jesteś pewien?
Poczuł przypływ rozpaczy.
A jaki kretyn szukałby schronienia w tych szafkach???
Drzwi zamknęły się z trzaskiem i odskoczyły. Magnetyczny zamek puścił. Corran

usłyszał ożywioną wymianę zdań między szturmowcami. Początek mu umknął, ale
odpowiedź dotarła do jego uszu wyraźnie i głośno:

- Jeśli jest wystarczająco głupi, by uciekać, to i może też być dość głupi, by scho-

wać się w tych szafkach. Sprawdź dwie ostatnie, a potem zapieczętuj pokój. Ten po-
ziom jest czysty, więc ruszamy w górę.

Corran usłyszał odgłos otwieranych i zamykanych szafek, burza jednak przeszła

obok. Nie całkiem jeszcze uspokojony, wyrżnął głową o górną półkę szafki, kiedy
szturmowiec ponownie zamknął jej drzwiczki. W płucach go paliło, tak samo jak w
gardle, póki nie wypuścił powietrza i nie wziął nowego oddechu. Chciał wyskoczyć z
szafki, uciec z przypominającego trumnę pomieszczenia, ale nie miał pojęcia, czy
szturmowiec już wyszedł.

Znowu czekał. Wiedział, że miał dotąd niesamowite szczęście, ale przekonywał

sam siebie, że nie tylko ono go uratowało. Podczas służby w KorSeku niezliczoną ilość
razy szukał podejrzanych. Czasami nadchodził moment, kiedy w głębi ducha wiedział
na pewno, że podejrzany się im wymknął, wtedy jego koncentracja wyraźnie słabła. Z
tego, co usłyszał, wynikało, że biblioteka była ostatnim pokojem na tym poziomie, więc
szturmowiec sprawdzający szafki musiał być już porządnie znudzony.

A ponieważ był znudzony, przestał się tak przykładać, pomyślał Corran i

uśmiechnął się. Zaczął w końcu normalnie oddychać. Całe szczęście, pomyślał, że
strażnicy noszą hełmy, inaczej wyczuliby mój smród.

Zaczekał jeszcze trochę, choć miał ochotę wyczołgać się z własnej skóry. Walczył

z wzbierającą w nim paniką.

Uspokój się, nakazywał sobie. Jeśli wpadniesz w panikę - zginiesz. Rozluźnij się.

Bywałeś już w gorszych opałach. Skupił uwagę na oddychaniu i zaczekał, aż puls
zwolni do w miarę normalnego tempa. Dopiero wtedy zaczął wyczołgiwać się z szafki.

Był w bibliotece sam. Światła ksenopejzażu wystarczyły, by się orientować w oto-

czeniu, nadal jednak nie był pewien, czego szuka. Raczej nie powinien oczekiwać, że w
jednym z pudełek z datakartami znajdzie plany, które pozwolą mu znaleźć drogę
ucieczki z tego pokoju. Tyle razy jednak przeszukiwał warownie kryminalistów, że
łatwo mógł wyobrazić sobie, że jedno z takich pudeł, przesunięte w określone miejsce
albo postawione na innym boku, otwiera drzwi do sekretnej kryjówki, albo nawet lepiej
- do prywatnych apartamentów moffa.

Michael A. Stackpole

Janko5

199

To powinno być coś niepozornego, pomyślał, coś, na co nikt nie zwróciłby uwagi.

Mając tylko taką wskazówkę, znalazł mnóstwo przedmiotów, które mogły pełnić taką
rolę. Sama różnorodność zebranych datakart robiła wrażenie. Przynajmniej mogę po-
głębiać wiedzę, dopóki nie znajdę wyjścia z tej pułapki, pomyślał. Mam tyle czasu, że
mogę się stać galaktycznym ekspertem w najrozmaitszych dziedzinach, na przykład na
temat planet, o których istnieniu nawet nie słyszałem, jak ta Corvis Minor.

Zdjął z półki wąskie pudełko opatrzone nalepką ZARYS HISTORII CORVIS

MINOR, oczarowany, że nie spowodowało to otwarcia żadnych tajemnych drzwi. Już
miał odłożyć je z powrotem, kiedy uświadomił sobie, że jest znacznie cięższe od pozo-
stałych. Otworzył je i zobaczył w środku kieszonkowy blaster. Jeśli za całą historię
Corvis Minor wystarczy blaster, pomyślał, to chyba nie jest to odpowiednie miejsce na
wakacje.

Wyjął broń i odstawił pudełko. Sprawdził ogniwa energetyczne -wystarczą na

sześć strzałów. Pewnie nie przebiją się przez pancerz szturmowca, pomyślał, ale na
pewno skłonią go, by szukał osłony.

Z blasterem w ręku ruszył na dalszy obchód biblioteki. Nie znalazł więcej niespo-

dzianek. Nie przypuszczał zresztą, że natknie się na historię Corvis Mayor, a w niej coś
bardziej solidnego z dziedziny uzbrojenia. Na przykład X-winga.

Zniechęcony brakiem sukcesów przy przeszukiwaniu pudełek z datakartami, po-

stanowił zająć się notesami komputerowymi. Nie był pewien, czy pomogą mu bardziej
niż reszta wyposażenia biblioteki, ale miał nadzieję, że znajdzie tam jakieś podstawowe
informacje na temat swojego otoczenia. Na przykład plan ewakuacji na wypadek poża-
ru albo inwazji Rebeliantów, który pozwoli mu znaleźć wyjście.

Pod warunkiem, że uda mi się wejść do systemu, pomyślał. Gdyby miał ze sobą

Gwizdka, robot bez trudu by się włamał. Choć Corran sam znał się trochę na hakerce,
przyzwyczaił się polegać na umiejętnościach Gwizdka, więc znał tylko najbardziej
podstawowe sposoby łamania kodów. Jeśli system poprosi o hasło, pomyślał, to jestem
ugotowany.

Podszedł do mniejszego z biurek i włączył holomonitor. Wyciągnął parę szuflad,

szukając datakarty, która mogłaby zawierać hasło, gdy nagle nad monitorem wyświetli-
ło się słowo: [SZUKAJ].

Corran uśmiechnął się szeroko. Ktokolwiek używał ostatnio komputera, po skoń-

czonej pracy po prostu go wyłączył, zamiast wylogować się z systemu. Szanse na to, że
w samym sercu tajnego imperialnego obiektu właśnie do tego terminala trafi jakiś
szpieg Sojuszu, były znikome, a procedura bezpieczeństwa chroniąca system była do-
statecznie żmudna, by chciało się ją zignorować. Wyłączenie komputera - choć stano-
wiło naruszenie zasad bezpieczeństwa - było kuszącą alternatywą dla standardowej
procedury.

Mniejsza o to, pomyślał Corran.
Wywołał katalog systemowy i wszedł do bazy danych Lusankyi. Przed jego ocza-

mi zaczęły się przesuwać setki nazwisk, zbyt szybko, by mógł je odczytać, wywołał
więc dane na swój temat. Były dość wyczerpujące i aktualne, przynajmniej jeśli chodzi
o okres po wstąpieniu do Eskadry Łotrów. Już Tycho o to zadbał, pomyślał. Podświetlił

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

200

łącznik do pliku zatytułowanego Lusankya i wyświetlił krótki opis swojego pobytu w
więzieniu. Porównując datę swojego przybycia z aktualną, wyświetloną w dolnej części
holograficznego obrazu, zorientował się, że był w niewoli przez ponad sześć standar-
dowych tygodni. Dłużej niż potrafił się doliczyć, ale z okresu przesłuchania zachował
tylko strzępki wspomnień.

Podświetlił kolejny łącznik. Obok kategorii „Obecny status” znajdowało się zako-

dowane oznaczenie: Ol. Corran wybrał je i po chwili wyjaśnienie wyświetliło się nad
biurkiem:

01: Opór w pierwszej fazie.

Uwagi: Badany nie dał się nakłonić do ostrzału

pozytywnego symbolu, mimo symulacji jego wrogich za-

miarów. Sprzeciw w drugiej rundzie testów wystąpił

wcześniej niż za pierwszym razem. Badany nie nadaje

się do neuroprogramowania.

Corran patrzył na zielone litery płonące w powietrzu nad biurkiem. Kiedy pierw-

szy raz o tym myślał, zakładał, że użycie symulatora lotów to jedna z technik przesłu-
chania, pozwalająca więźniowi latać, co sprawiało mu przyjemność. Gdyby postępował
właściwie, to pozytywne odczucie można było przenieść na Imperialnych, nakłaniając
go, by wyjawił im to, co chcieli. Mógł sobie łatwo wyobrazić, że podobna technika
zadziałała w przypadku wielu osób, nakłaniając je do wyjawienia informacji w taki
sposób, że nawet nie wiedziały, że to robią.

Najwyraźniej nie to próbowała z nim zrobić Isard. Chciała zmienić mnie w potwo-

ra, pomyślał Corran, takiego jak Tycho. Chciała, bym stał się narzędziem, które wyko-
rzysta przeciwko Sojuszowi. Wzdrygnął się; gorąco zapragnął w jakiś sposób otworzyć
własną czaszkę i wydrapać z niej wspomnienia tego, co zniósł.

Zmrużył oczy. No cóż, twoja sztuczka nie zadziałała, pomyślał. Nie jestem twoim

narzędziem. Jestem twoim wrogiem. A kiedy się stąd wydostanę, zamierzam zrobić ci
krzywdę.

Wrócił do menu przeszukiwania i wywołał plik Tycha Celchu. W końcu będę miał

dowód, pomyślał. Przeszedł łącznikiem do katalogu Lusankya i podświetlił kod figuru-
jący przy kategorii „Obecny status”.

Ol. To niemożliwe, pomyślał. To mój kod!
Wyświetlił raport i z wrażenia aż usiadł, oszołomiony:

01: Opór w pierwszej fazie.

Uwagi: Chociaż pierwotna reakcja badanego na sym-

bole Imperium była pozytywna, wydaje się to wynikać

z faktu, że szkolił się w Imperialnej Akademii Woj-

skowej. Taka reakcja nie trwała długo. Badany agre-

sywnie atakował symbole Imperium'. Kiedy nałożono na

nie oznaczenia Sojuszu, dysonans poznawczy spowodo-

Michael A. Stackpole

Janko5

201

wał, że badany zapadł w śpiączkę. Badany nie nadaje

się do neuroprogramowania.

To niemożliwe, pomyślał Corran. Tycho jest szpiegiem. Wiem, że jest! Poczuł, że

gwałtowna fala gniewu wdziera się do jego mózgu. Chciał wierzyć, że Ysanna Isard
specjalnie umieściła w komputerze tę informację, by nie uwierzył, że Tycho jest szpie-
giem, ale przecież nie mogła wiedzieć, że Corran trafi do jej biblioteki. Zresztą nic by
jej nie przyszło z tego, że się o tym dowie. Nawet gdyby Tycho został stracony przez
Republikę a Corranowi pozwolono by uciec, by oznajmił, że Tycho był niewinny, nic
by to nie pomogło. Powstałyby spory w łonie Nowej Republiki, ale na jak długo? Czy
warto było wymyślać tak pokrętną intrygę, pozwalając mu uciec?

Corran wstał z krzesła i zaczął spacerować po pokoju. Isard podsycała jego niena-

wiść do Tycha i jego przekonanie, że Tycho jest szpiegiem. Nie widział w tym sensu.
Wystarczyło, by przejrzała jego dane, żeby wiedzieć, że znacznie bardziej bolesną tor-
turą byłoby powiedzieć mu, że się mylił i że jego pomyłka spowodowała postawienie
Tycha przed sądem. Poczucie winy zżerałoby Corrana od środka, gdyby uświadomił
sobie, że niewinny człowiek zostanie skazany za zbrodnię, której nie popełnił, w wyni-
ku jego własnej pomyłki.

Zagubiony w rozmyślaniach nawet nie zauważył, że stanął w okręgu na środku

podłogi. Wizerunek Imperatora spłynął na niego znienacka i zaskoczony Corran odsko-
czył. Prychnął na wizerunek i przeszedł na jego drugą stronę.

- Niezłego bałaganu narobiłeś tym swoim Imperium! - warknął.
Uświadomił sobie, dlaczego nie widział sensu w poczynaniach Isard: po prostu

dyktował je inny kodeks postępowania - imperialna etyka, która go przerażała. Isard
podsycała jego nienawiść do Tycha, która działała jak przycisk, wyzwalający w Corra-
nie reakcje, których oczekiwała. Pod wpływem nienawiści przestawał racjonalnie my-
śleć, a ona nie chciała, żeby myślał racjonalnie.

Eliminując intelekt i sprowadzając jego reakcje do czystych emocji, uzyskiwała

sposób, by nim manipulować, doszedł do wniosku Corran. Jedyny problem polegał na
tym, że emocjonalna reakcja na Eskadrę Łotrów była silniejsza niż nienawiść do Tycha.
A może - tylko może - gdzieś w głębi ducha nigdy w niego nie wątpił?

Ale miał przecież dowody, że w Eskadrze Łotrów działał szpieg. Wrócił do kom-

putera i wywołał nazwiska wszystkich członków jednostki i jej personelu pomocnicze-
go. Przy żadnym nie było adnotacji. Rozczarowany wywołał ponownie plik Tycha i
przeczytał fragmenty dotyczące jego pobytu na Lusankyi. Informacje zgadzały się z
tym, co powiedział mu sam Tycho - że nie pamiętał wiele ze swojego pobytu w więzie-
niu i że potem został przeniesiony na Akri'tar. Raport z pobytu na Lusankyi zawierał
wzmiankę o jego ucieczce z więzienia na Akri'tar i kilka uwag o tym, co działo się z
Tychem potem, ale danych było niewiele, dopóki nie zaczęły wpływać raporty ze źró-
dła w Eskadrze Łotrów.

Corran znów zaczął spacerować, próbując rozgryźć tę zagadkę. Jeśli Tycho nie był

imperialnym szpiegiem, to na pewno nie spotkał się z Kirtanem Loorem. I jakkolwiek
Corran był przekonany, że naprawdę widział Loora tamtej nocy, musiał przyznać, że

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

202

natknięcie się na niego wcześniej tego samego dnia, w Pałacu Imperialnym, wytrąciło
go z równowagi. Mógł więc łatwo pomylić zakapturzonego Durosa z Loorem.

Fragmenty układanki zaczęły wpasowywać się na swoje miejsca i tworzyć spójną

całość. Prosta eliminacja pozwoliła Corranowi zawęzić listę potencjalnych szpiegów, a
jedno nazwisko szybko wypłynęło na najwyższą pozycję. Nie ma co do tego wątpliwo-
ści, pomyślał, ale z drugiej strony... tak samo sądziłem w przypadku Tycha. Muszę się
stąd wydostać i posprawdzać parę szczegółów. Tym razem nie mogę się pomylić.

Spojrzał w górę na górującą nad nim twarz Imperatora.
- Wiesz co, trzeba być strasznym zadufkiem, żeby umieścić swój wizerunek we

własnym więzieniu. Tylko zajmujesz miejsce.

Uznał to za kolejny przejaw bezużytecznej, imperialnej ostentacji. Po chwili jed-

nak przyszło mu do głowy, że podobnie jak szafki kryły konstrukcję, która podtrzymy-
wała ksenopejzaż, także hologram miał więcej niż jedną funkcję.

Powstrzymywał ludzi przed ustawieniem się w określonym miejscu.
Corran zrobił krok do przodu i stanął zwrócony w tę samą stronę, w którą patrzył

wizerunek Imperatora. Świat dookoła zakrył się mgłą, ,ale kątem oka Corran zauważył
czerwoną iskierkę lasera o niskiej częstotliwości, stosowanego do wykrywania ruchu.
Zamigotała jeszcze kilka razy, i nagle wizerunek Imperatora zniknął. Jednocześnie
wzorzysty krąg poruszył się i zaczął opuszczać poniżej poziomu podłogi.

Gdy nad głową Corrana zasunęła się okrągła pokrywa, przed nim rozsunęły się ni-

skie drzwi. Zobaczył przez nie luk wejściowy luksusowego, prywatnego promu służą-
cego do transportu tunelami. Podobnych, choć znacznie mniej komfortowo wyposażo-
nych używano w KorSeku do przewożenia więźniów z aresztu do sądu.

Drzwi zasunęły się z powrotem, a okrągła platforma zaczęła się unosić. Corran

ponownie znalazł się w bibliotece. Uśmiechnął się, podszedł do komputera i wywołał
komendę, która włączyła się, gdy uruchomił komputer. Wyłączył holomonitor, wziął
kieszonkowy Master i jeszcze raz wszedł w wizerunek Imperatora. Tak jak poprzednio
winda zabrała go na dół, a on wszedł na prom.

W przednim przedziale znalazł klawiaturę i przyrządy kontrolne, nie miał jednak

pojęcia, jak zaprogramować trasę. Po prawej stronie u góry pulpitu zobaczył czerwony
przycisk z napisem „Powrót”. Uniósł już rękę i zawahał się przez chwilę.

Nie wiem, dokąd zabierze mnie ten prom, pomyślał, ani jak długo potrwa podróż,

ale wszędzie jest lepiej niż tu.

Wcisnął czerwony klawisz i usiadł, mając nadzieję, że przejażdżka będzie przy-

jemna.

Michael A. Stackpole

Janko5

203

R O Z D Z I A Ł

34

A więc udało się, pomyślał Loor i uśmiechnął się. Wyłączył dźwięk towarzyszący

holograficznej transmisji z konferencji prasowej Nawary Vena. Twi’lek wypowiedział
umówione zdanie. Nowa Republika stanie się nowym domem Loora.

Dobrze, że Corran Horn nie żyje, pomyślał Loor, inaczej zabiłaby go sama świa-

domość, że jesteśmy po tej samej stronie barykady.

Złożył mały, przenośny notes komputerowy i wsunął go do kieszeni. Po wyjściu z

biura uda się do publicznego terminala, do którego będzie mógł podłączyć urządzenie i
przesłać Venowi wiadomość ze wskazówkami, skąd mają go zabrać. Łatwiej byłoby
mu ją wysłać z własnego gabinetu, ale wtedy mogłaby przechwycić ją Isard. Zgodnie z
jego planem miał być już dobrze ukryty przez Rebeliantów, zanim Isard dowie się, że
zniknął, chciał jednak mieć na zniknięcie jak najwięcej czasu.

Przy biurku skopiował plik ze stacjonarnego notesu komputerowego na datakartę.
- Helvan, choć tutaj.
Przywódca jednej ze specjalnych komórek wywiadu podporządkowanych Loorowi

wszedł do gabinetu.

- Tak, proszę pana?
Loor podał mu datakartę.
- Właśnie usłyszałem wiadomości z procesu Celchu, z których wynika, że będzie

on dzisiaj przedmiotem znacznego zainteresowania. Wykorzystamy to. Tutaj są plany i
zezwolenie na atak na największy republikański skład bacty, ten w Znik-Sektorze.

- Ten, którego pilnują ochotnicy Vorru?
- A czy to jakiś problem?
- Nie, proszę pana, cel nie jest chroniony bardziej niż inne obiekty Rebeliantów.

Tyle tylko, że do tej pory nie atakowaliśmy obiektów, które chroni Vorru.

- Rzeczywiście. - Loor wzruszył ramionami. - To przeoczenie z mojej strony. Vor-

ru myślał, że jest odporny na nasze ataki. Teraz dowie się, że był w błędzie.

Na twarz agenta wypłynął lekki uśmieszek.
- Kiedy ma nastąpić atak?
- Rozprawa zaczyna się wcześnie rano. Niech atak nastąpi w momencie zeznania

pierwszego świadka. Masz jakieś pięć godzin.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

204

- Zrobione, proszę pana.
- Doskonale, Helvan. Jestem z ciebie dumny.
- Dziękuję, proszę pana.
Agent odwrócił się i niemal wybiegł z gabinetu. Loor miał ochotę się roześmiać,

ale obawiał się, że mogłoby to zdradzić jego prawdziwe zamiary. Atak, którego plany
opracował, wymagał udziału około trzydziestu agentów - pełne trzy komórki. Wybrał
na cel ataku składy bacty, bo wiedział, że Isard będzie z tego zadowolona, a poza tym
może to na pewien czas rozproszyć jej obawy co do niego. Vorru wybrał zaś z jednej
strony po to, by zadać cios jego próżności, a z drugiej - by osobiście go pognębić, za-
nim wyda Rebeliantom. Wbijaj w ciało wibroostrze, pomyślał, i moduluj częstotliwość
drgań.

Przygotował teraz plany, które miał wysłać do Isard wraz z notatką, w której in-

formował ją, że osobiście będzie nadzorował operację. Wysłał wiadomość, zamknął
notes komputerowy i po raz ostatni wyjrzał przez okno swojej kryjówki na rozjarzoną
w dole galaktykę sztucznych gwiazd. Będą inne wieże, pomyślał, i inne okazje, by
wspiąć się na wyżyny.

Pod wpływem nagłego kaprysu włączył wszystkie światła i zostawił je zapalone

jak sygnał naprowadzający, a potem wyszedł z gabinetu, by podjąć najbardziej niebez-
pieczną misję w swoim życiu.


Przecierając zaspane oczy, Iella Wessiri weszła do biura Halli Ettyk.
- Wyglądasz na tak zmęczoną jak ja się czuję.
Halla spojrzała na nią przekrwionymi oczami.
- Nie wiesz jeszcze nawet połowy tego, co się stało. Nawara Ven skontaktował się

ze mną tuż po północy. Spędziłam ponad dwie godziny na rozmowach z nim i różnymi
członkami Rady Tymczasowej. To szaleństwo!

- Ale dlaczego twój promień ściągający trafił we mnie?
Halla uśmiechnęła się.
- Bo to ty miałaś wątpliwości co do winy Tycha Celchu. Mamy świadka który mo-

że potwierdzić jego niewinność. Musimy go tu sprowadzić, i ty właśnie pomożesz w
tym Venowi.

Iella zamrugała.
- Mamy świadka? Lai Nootka się zmaterializował?
- Nie. - Halla usiadła, a w jej oczach pojawiły się figlarne ogniki. - To ktoś, kto

domagał się twojej obecności. Podobno tylko tobie ufa, że go doprowadzisz do sądu.

Kto to może być? - łamała sobie głowę Iella.
- Podaj mi jego nazwisko.
- Nie mogę. To biuro nie jest na to dość bezpieczne. - Halla wskazała na okno i

szczelnie zaciągnięte, mocno marszczone zasłony. - To ktoś, kogo kiedyś dobrze zna-
łaś.

Iella zmarszczyła brwi. Po co te zasłony? - pomyślała. Zasłony... Kurtyna? Roz-

dziawiła usta zszokowana skojarzeniem, które przyszło jej na myśl. Kirtan Loor?

- Niemożliwe!

Michael A. Stackpole

Janko5

205

- Możliwe. Daliśmy mu pseudonim Olbrzym.
- Jasne. - Ja myślę, w końcu to największy z imperialnych agentów, których pozy-

skaliśmy, pomyślała Iella. - Jak ma wyglądać przejęcie?

Halla ziewnęła.
- Przepraszam. Nawara właśnie skończył swoją konferencję prasową więc Ol-

brzym już wie, że umowa jest zawarta. Nawara przyjedzie tutaj i będzie czekał, aż Ol-
brzym prześle mu wiadomość, skąd możecie go zabrać. Załatwiłam wam opancerzony
śmigacz. Ty zabierzesz Olbrzyma do kryjówki, Nawara przyjmie jego zeznanie, a po-
tem zapakujesz go i przywieziesz tutaj na rozpoczęcie rozprawy. Chcemy, żeby wszedł
i wyszedł jak najszybciej. Liczymy na utrzymanie tej sprawy w tajemnicy, bo Olbrzym
pewnie ma tyle informacji o imperialnych agentach, że wielu z nich będzie chciało jego
śmierci.

- A nie boisz się, że ja go zabiję? - zapytała Iella.
- Na pewno nie zrobisz tego, zanim nie oczyści Celchu z zarzutu zamordowania

Corrana. Potem Cracken chce go wziąć w obroty, ale moją jedyną troską jest jego
udział w procesie. - Halla wzruszyła ramionami. - Już ci mówiłam, że poszedł na ugo-
dę: informacje za immunitet: więc jedynym sukcesem wymiaru sprawiedliwości w tej
sprawie będzie oczyszczenie z zarzutów kapitana Celchu. Wiesz, jak wygląda taka
ugoda.

- Tak, śmierdzi gorzej niż pot Hurtów, ale zyskujesz coś za coś. -Iella westchnęła.

- Nie martw się, doprowadzę go bezpiecznie.

- Nigdy w to nie wątpiłam.
Iella kiwnęła głową w stronę holołącza stojącego na drugim biurku.
- Muszę porozmawiać z Dirikiem. Iella zmarszczyła czoło.
- To nie najlepszy pomysł.
- Jeśli tego nie zrobię, będzie czekał, aż wrócę. Zawsze tak robił, ale teraz nie ma

na to dość sił.

- No dobrze, ale żadnych szczegółów, jasne?
- Jasne.
- W takim razie proszę. - Halla wstała i wygładziła zagniecenia na spódnicy. - Idę

do kuchni po coś gorącego, czarnego i stymulującego. Przynieść ci trochę?

- Tak, jeśli możesz. - Iella usiadła przy biurku i wprowadziła numer domowej linii.

Uśmiechnęła się, widząc Dirica.

- To ja - powiedziała.
- Rzeczywiście, a na dodatek uśmiechnięta. - Diric stłumił ziewnięcie. - Wybacz.

Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? Mogę ci coś podrzucić.

- Nie, nie, wszystko w porządku, naprawdę. - Zmusiła się do szerszego uśmiechu.

- Dzwonię po prostu, żeby ci powiedzieć, że nie wrócę dziś rano do domu.

- Coś nie tak? - Wyraz irytacji pojawił się na twarzy Dirica, ale zaraz zniknął. -

Nie, bo wtedy byś się nie uśmiechała. A więc coś dobrego?

- Praca. Praca, o której nie mogę ci nic powiedzieć. Ale jak już ci powiem, bę-

dziesz zafascynowany.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

206

- Nie mogę się doczekać. Wygląda na to, że masz przed sobą wielki dzień. - Zerk-

nął w bok i kiwnął głową. - Wezmę trochę owoców i jakąś kanapkę, żebyś miała co
przegryźć, jeśli trafi się jakaś przerwa. Co ty na to?

- Cudowny pomysł, kochanie. - Iella dotknęła ekranu holołącza, by pogłaskać mę-

ża po policzku. - To będzie rzeczywiście wielki dzień. Sam zobaczysz, dlaczego nie
mogłam nic powiedzieć.

- Rozumiem. Dzięki za zawiadomienie, że jesteś bezpieczna. Mogę teraz spróbo-

wać z powrotem zasnąć.

- Prześpij się, proszę cię. Wyśpij się za siebie i za mnie.
- Spróbuję - uśmiechnął się do niej. - Uważaj na siebie. Kocham
- Ja ciebie też. - Iella wcisnęła klawisz, przerywając połączenie. Odchyliła się na

oparcie krzesła i westchnęła głęboko. Jakie to dziwne, pomyślała, że mam ochraniać
znienawidzonego wroga, bo on może oczyścić kogoś z zarzutów o zamordowanie naj-
lepszego przyjaciela. Ciekawe, czy Corrana bawiłaby ironia tej sytuacji. Na pewno
jednak nie chciałby, żeby niewinny człowiek trafił do więzienia za zbrodnię, której nie
popełnił. I to by było na tyle, jeśli chodzi o mój spokój ducha. Może koniec końców
okaże się, że mi to wystarczy.

Michael A. Stackpole

Janko5

207

R O Z D Z I A Ł

35

Nigdy, przez cały ten czas, kiedy potajemnie pracował dla Ysanny Isard, nie dostał

od niej wiadomości zdradzającej, że jest bliska paniki. W notatkach, które wysyłała na
temat niedobitków Eskadry Łotrów i potrzeby ich wyeliminowania, widać było opano-
wanie i pewność siebie. Nawet po zajęciu Coruscant przez Sojusz i zniknięciu, Isard
wysyłała informacje świadczące o graniczącym z pewnością przekonaniu, że jej działa-
nia doprowadzą do zagłady Nowej Republiki.

Musiał przyznać, że pod tym względem nie bardzo się pomyliła. Wirus Krytos tak

wywindował popyt na bactę, że Nowa Republika znalazła się na skraju bankructwa,
próbując zaspokoić choćby minimalne zapotrzebowanie na życiodajny płyn. Rebelianci
byli na tyle zdesperowani, by zwrócić się do Twi’leków z prośbą o ryli, narażając się na
gniew Thyferran, którzy w każdej chwili mogli odciąć ich od dostaw bacty.

Z powodu kryzysu wywołanego niedoborem bacty zaufanie ludności do rządu za-

częło słabnąć. Atak admirała Zsinja na konwój bacty był poważnym ciosem dla tego
zaufania. Władze starały się zrehabilitować, wysyłając grupę pod wodzą Hana Solo z
zadaniem wytropienia i zabicia Zsinja. Jednak największą szkodę rząd wyrządził sobie
sam, rozpoczynając proces Tycha Celchu. Początkowo Tycha przedstawiano jako przy-
kład niegodziwości, do jakich zdolne jest Imperium, ale błyskotliwa obrona Vena
zwróciła uwagę opinii publicznej na fakt, że dowody przeciwko Celchu mają charakter
wyłącznie poszlakowy, a na dodatek mogły zostać sfabrykowane. Oczywiste niezado-
wolenie z powodu postawienia Celchu przed sądem, jakie wyrażali uwielbiani bohate-
rowie z Eskadry Łotrów, dodatkowo obnażyło słabe umotywowanie oskarżenia, wysu-
wanego przecież w imieniu rządu.

Nie wiedział, czy Celchu był winny, czy nie, ani go to specjalnie nie obchodziło.

Isard potrafiła w taki sposób prowadzić grę, by osoba niewinna wyglądała na winną lub
odwrotnie. Wiedział, że wykorzystywała proces, by zaszkodzić Nowej Republice, i
najwyraźniej jej starania przyniosły sukces.

Tym bardziej zaskoczył go histeryczny ton notatki.
Nie dość, że wezwała go na spotkanie w umówione miejsce, to jeszcze nakazała

mu wysłać uzbrojonych ludzi w określone punkty Pałacu Imperialnego i Wzgórza Se-
nackiego. Mieli zastrzelić osoby, których nazwiska dołączyła. Wiele z tych miejsc było

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

208

zgoła niedostępnych o tej porze - foyer na czterdziestym trzecim piętrze Pałacu Impe-
rialnego, zamknięty sektor Muzeum Imperialnego, pokój dawnej podkomisji Imperial-
nego Senatu. Co więcej, zauważył z zaskoczeniem, że nie poprosiła go, by wysłał swo-
ich ludzi do budynku Sądów, chociaż chciała, by wszyscy byli na stanowiskach przed
rozpoczęciem procesu. Przyjął więc, że budynek Sądu obstawiła własnymi siłami.

Fliry Vorru zmarszczył czoło. Powinna kazać Loorowi wysłać ludzi do tamtych

miejsc, nie tylko do Sądów, pomyślał. Wcisnął klawisz notesu komputerowego, wywo-
łując meldunki od ludzi, którzy śledzili poczynania Loora i jego agentów. Na temat
Loora nie było wiadomości od godziny, kiedy to wyszedł ze swojego wieżowca. W
ciągu ostatnich kilku tygodni Loor nabrał wprawy w gubieniu „ogona”, zawsze jednak
prędzej czy później pojawiał się w jednym z miejsc, w których łatwo było ponownie
podjąć trop.

Natomiast meldunki na temat kilku agentów Loora wzbudziły zainteresowanie

Vorru. Trzy zespoły, pełne trzydzieści osób, zebrały się w magazynie, w którym Loor
trzymał ciężką broń. Szykuje się poważna operacja, pomyślał Vorru, a przecież nie
wyznaczyłem mu żadnego celu do takiego ataku!

Fliry Vorru uświadomił sobie, co to oznacza: niewątpliwie celem będzie jeden z

jego obiektów. Przez rozkazy Isard jego ludzie byli rozproszeni, więc nie miał jak bro-
nić się przed zamachem. Pewnie szykują atak na moje składy bacty, pomyślał, bo to
jedyny dostatecznie ważny cel, który jest pod moją kontrolą. Isard chce zniszczyć skła-
dy, żeby zaszkodzić Nowej Republice, ale przecież równie dobrze mogłaby kazać
zniszczyć któryś z pozostałych. W ten sposób niewiele zyska; wzmocnię swoją osłonę i
zdystansuję się od powiązań z nią.

Skoro kazała mu przyjść na miejsce spotkania o określonym czasie, a więc upew-

niła się, że nie będzie go na terenie składów, to widocznie nie zamierza go zabić. Gdy-
by powiedziała mu, dlaczego chce, by opuścił magazyn, na pewno odmówiłby wyko-
nania polecenia, woląc raczej chronić bactę, na której się bogacił, sprzedając na lewo
„naturalne ubytki”, jakie występowały w każdym transporcie. No i pozostałe łupy, któ-
re tam zgromadził.

Chociaż wezwanie Isard miało ocalić Vorru życie, nie był z niego zadowolony. Je-

śli wszystko pójdzie tak jak poprzednio, Isard pojawi się jedynie w formie holograficz-
nej transmisji, by skarcić go za to, co zrobił albo za to, czego nie zrobił. To prawda,
miała na niego bat: mogła go wydać Rebeliantom, a Vorru zawsze robił odpowiednio
przerażoną minę, gdy o tym wspomniała, co chyba zaspokajało jej potrzebę potwier-
dzenia, że ma nad nim kontrolę. Tym razem, biorąc pod uwagę histeryczny ton jej no-
tatki, spodziewał się, że Isard kompletnie zmiesza go z błotem.

Cóż, ona nie rozumie - i nigdy nie rozumiała - że ja się jej nie boję, pomyślał. Sam

Imperator uważał mnie za rywala. W porównaniu z nim Isard jest nikim. Pracuję dla
niej, bo jej cele są zbieżne z moimi. Mogę wygrywać ją przeciw Nowej Republice dla
własnej korzyści.

Fliry Vorru uśmiechnął się. Przygotował rozkazy dla oddziałów swojej ochotni-

czej straży; posłał ich w miejsca, które podała Isard, zmniejszając jednak liczebność
zespołów z tuzina do trzech ludzi. Pozostałym kazał się stawić w składach bacty.

Michael A. Stackpole

Janko5

209
Chciał, żeby przewieźli jak najwięcej bacty i pozostałych łupów do innych magazynów,
rozrzuconych po całym Centrum Imperialnym.

A jeśli Isard zapyta, dlaczego zacząłem ewakuować mój magazyn, pomyślał, po-

wiem jej, że Sojusz dał mi znać, że szykuje atak. A żeby uprawdopodobnić tę historyj-
kę...

Włączył komunikator na bezpiecznej częstotliwości i zadzwonił. Pozwolił, by za-

spany rozmówca rozbudził się na tyle, by rozumieć jego wspólny, po czym odezwał się,
spokojnie i starannie wymawiając poszczególne słowa:

- Proszę mi wybaczyć, że dzwonię o tej porze, panie radny Fey'lya, ale nie wiem,

do kogo mam się zwrócić. Otrzymałem wiadomość o zamachu na składy bacty, który
szykuje Front Kontrrebelii Palpatine'a. Jeśli będziemy działać szybko, możemy zapo-
biec wielkiej tragedii.


W ciemności Wedge widział tylko świecące, złote oczy Emtreya.
- O co chodzi, Emtrey?
- Przepraszam za najście, panie komandorze, ale właśnie otrzymałem pilną wia-

domość od generała Ackbara. Dowiedział się o planowanym zamachu terrorystycznym,
który musimy powstrzymać.

Wedge potrząsnął głową, by się dobudzić.
- Terroryści? Tutaj? Na naszym terenie?
- Nie, proszę pana. Mają uderzyć na składy bacty. Eskadra ma osłaniać nasze woj-

ska, które wysłano przeciwko terrorystom.

Wedge podciągnął się do pozycji siedzącej i oparł plecy o wezgłowie łóżka.
- Wezwij eskadrę.
- Już to zrobiłem, proszę pana. Przyjdą wszyscy z wyjątkiem pana Vena, którego

komunikator nie odpowiada.

- Próbuj dalej. Kiedy go znajdziesz, chcę z nim porozmawiać. Wezwij Zraii i każ

mu zacząć procedury przedstartowe na naszych X-wingach. Powiedz mu, że nie życzę
sobie tym razem żadnych opóźnień w tankowaniu paliwa.

- Tak jest. - Emtrey wskazał na notes komputerowy stojący na biurku w pokoju

Wedge'a. - Podstawowa dokumentacja na temat operacji jest już załadowana do pań-
skiego komputera, więc może pan ją przejrzeć.

Wedge uśmiechnął się.
- Dzięki - mruknął, odrzucił koc i wstał z łóżka. - Poproszę jeszcze o kawę, i to

dużo, najpierw tu, a potem do sali odpraw. Mam wrażenie, że nie będzie to misja, którą
możemy wykonać z zamkniętymi oczami.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

210

R O Z D Z I A Ł

36

Nagły dźwięk obudził Corrana. Poczuł ukłucie strachu, bo nie mógł się zoriento-

wać, gdzie jest. Wiedział, że wydostał się już z Lusankyi, a przynajmniej miał taką
nadzieję. Dręczyła go jednak obawa, że cała jego ucieczka może być kolejnym podstę-
pem zaaranżowanym przez Isard, by go złamać.

Podźwignął się z wygodnej kanapy obitej skórą bantha. Nie miał zamiaru zasy-

piać, ale wyposażenie promu-salonki było tak uwodzicielsko komfortowe, zwłaszcza w
porównaniu z warunkami panującymi na Lusankyi. Wygodniej tu niż w hotelu Impe-
rial, pomyślał. Znalazł moduł łazienkowy, gdzie wziął swój pierwszy prysznic od czasu
pojmania. Dieta w Lusankyi nie była zbyt obfita w białko, więc włosy, zarost i paznok-
cie nie urosły mu specjalnie przez czas niewoli; mimo to przydałoby się golenie. Z
drugiej strony, pomyślał, w tej tunice i tak nie wyglądam zbyt reprezentacyjnie. Roze-
śmiał się. W prawdziwie luksusowej salonce powinna być garderoba z kompletem stro-
jów na każdą okazję.

Z kieszonkowym blasterem w dłoni podszedł do luku wejściowego i otworzył kla-

pę. Po drugiej stronie czekał rodzaj prywatnej windy. Kabina, wyłożona ciemnozielo-
nym drewnem, była całkiem pusta. Corran zawahał się. W windzie nie było żadnych
przycisków ani przyrządów kontrolnych, musiał więc przyjąć, że została zaprogramo-
wana w taki sposób, by dojechać w konkretne miejsce. Nie wiem, czy mam ochotę się
tam znaleźć, pomyślał Corran, ale chyba jednak lepiej dla mnie będzie pojechać tam niż
zostać tu.

Kabina zaczęła się unosić szybko i cicho. Corran potrząsnął głową, by pozbyć się

ostatnich wspomnień snu. Wcisnął się w kąt na lewo od wejścia, schodząc z linii wzro-
ku kogoś, kto mógłby zajrzeć do windy, gdy otworzą się drzwi. Trzymając blaster w
prawym ręku był gotów, by w razie konieczności obrócić się na lewej pięcie, schylić
nisko i wypaść z windy, ostrzeliwując się na wszystkie strony.

Winda zwolniła i zatrzymała się.
Drzwi rozsunęły się cicho jak szept.
Fala stęchłego powietrza wlała się do kabiny. Corran zasłonił nos kołnierzem tuni-

ki, ale zaraz uświadomił sobie, że cuchnie gorzej niż powietrze za drzwiami windy.

Michael A. Stackpole

Janko5

211
Wyjrzał zza drzwi i przez woal cienkiej pajęczyny zobaczył szary pokój, a w nim kilka
przypominających cienie postaci. Cofnął się, a po chwili wychylił jeszcze raz.

Nikt się nie rusza, stwierdził. Oprócz pająków i stworzeń, którymi się żywią, w

tym pokoju nie ma nikogo żywego.

Rozdarł lewą ręką zasłonę pajęczyny i wszedł do długiego, prostokątnego pokoju.

Kurz wzbił się wokół jego stóp i osiadł na butach. Zakurzone festony pajęczyn zwisały
z sufitu jak pnącza w lesie. Niektóre spowijały stojące w pokoju postaci, niczym ete-
ryczne pępowiny, które żywiły je wieczornym zmierzchem.

Corran nie miał pojęcia, gdzie się znalazł, ale wyczuł tu atmosferę przemożnego

zła. Zaskoczyło go to, bo nie spodziewał się ani nie wyczuwał żadnego bezpośredniego
zagrożenia. Wrażenie przypomniało mu dawne lata w KorSeku, kiedy to trafił na miej-
sce wyjątkowo okrutnej masakry dokonanej na przemytnikach przyprawy, którzy roz-
gniewali czymś Hutta Durgę. Kompletna destrukcja, pomyślał wtedy, ale nie pod
wpływem amoku - przeprowadzona zimno i z rozmysłem.

Postaciami, które zobaczył w pokoju, były posągi i manekiny. Kiedy podszedł do

pierwszego, niewielkie światełko zamrugało w powietrzu przed posągiem i rozwinęło
się w hologram, przedstawiający popiersie mężczyzny.

- Avan Post, mistrz Jedi z Chandrila, zasłużony uczestnik Wojen Klonów.
Corran spojrzał na głowę białego marmurowego posągu, by sprawdzić, czy

uchwycono podobieństwo do mężczyzny z hologramu, ale twarz była zbyt zniszczona.
Kamień stopił się do linii uszu i spłynął w dół na tors posągu. Nic nie pozwalało Corra-
nowi stwierdzić, czy był to Post, czy nie. Z drugiej strony, pomyślał, po co ktoś miałby
podłączać hologram Posta do posągu, który wyobrażałby kogoś innego?

Zmarszczył czoło.
I po co miałby niszczyć mu twarz?
Ruszył w głąb pokoju. Słabe oświetlenie zapewniały płytki luminescencyjne

umieszczone niewysoko nad podłogą. W ich świetle Corran dostrzegł dwoje pogrążo-
nych w cieniu drzwi w dłuższej ścianie pokoju, ale jakoś nie miał ochoty zbadać, co jest
po ich drugiej stronie. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale miał przeczucie, że w tym pokoju
jest coś ważnego, coś, co powinien znaleźć. Chociaż rozum doradzał, by uciekać jak
najdalej, ile sił w nogach, ojciec zawsze zachęcał go, by nie ignorował podobnych
przeczuć.

Do tej pory robiłem to i żyję, pomyślał. Nie ma powodu, by zmieniać zwyczaje,

zwłaszcza teraz.

W miarę jak wchodził coraz głębiej, stało się dla niego jasne, że posągi były

czymś w rodzaju eksponatów muzealnych. Muzeum Jedi, pomyślał. Wszystko w taki
czy inny sposób wiązało się z rycerzami i mistrzami Jedi, z których większość brała
udział w Wojnach Klonów. Zaledwie czterdzieści lat temu, zauważył, wszyscy ci ludzie
żyli.

Czy eksponat był statycznym hologramem zawierającym wspomnienia o danej

osobie, czy naturalnych rozmiarów posągiem, czy też manekinem ubranym w szaty
danego rycerza, wizerunek był zawsze zniszczony. Niektóre z posągów leżały rozbite
na ziemi. Część manekinów miała poodrywane członki lub dziury w piersi. Wszystkie

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

212

pozbawione były twarzy - część dosłownie, część miała tylko wydłubane oczy. Corran
nie był w stanie stwierdzić, według jakiej zasady wizerunki były niszczone, ale wie-
dział, że taki wzór musiał istnieć w umyśle osoby, która dokonała tych zniszczeń.

Zrzucił więzienną tunikę, zdjął ubranie z jednego z manekinów i włożył na siebie.

Szorstkie brązowe spodnie i jasna tunika drażniły jego gołe ciało ostrymi włókienkami,
doprowadzając niemal do szaleństwa.

Z tego, co pamiętam z opowieści o Jedi, pomyślał, rycerze nosili takie ubrania, by

nauczyć się ignorować wrażenia fizyczne, które mogłyby odwracać ich uwagę od waż-
niejszych rzeczy - w ten sposób chodzenie w ubraniu stawało się ćwiczeniem na kon-
centrację. Nie pamiętał, gdzie to słyszał... pewnie od dziadka lub ojca, bo rycerze Jedi
wyginęli, zanim jeszcze Corran zdążył się dowiedzieć o ich istnieniu, a ludzie, którzy
chcieli uniknąć śledztwa ze strony Imperium, nie okazywali zbytniego zainteresowania
dawnymi rycerzami.

Corran uniósł dłoń do szyi, by dotknąć medalionu, który nosił od chwili, gdy do-

stał go od ojca - medalionu, który powierzył Gwizdkowi na przechowanie przed rozpo-
częciem misji na Coruscant. Mirax Terrik powiedziała mu, że ten medalion to kredyt
Jedi, bity w niewielkiej liczbie, a wręczany rycerzowi Jedi z chwilą wyniesienia go do
rangi mistrza. Corran uważał, że dla jego ojca noszenie medalionu było potajemnym
sprzeciwem wobec Imperium.

Narzuciwszy na plecy brązowy płaszcz Jedi, Corran zapiął go pod szyją. Okręcił

się dookoła, wywołując paniczną ucieczkę nerfomoli, które rozbiegły się po podłodze i
górnej powierzchni szklanej gabloty. Błysk złota za szkłem przyciągnął wzrok Corrana.
Podszedł bliżej i starł dłonią kurz.

Nagle zaschło mu w gardle. Ten medalion wygląda identycznie jak mój, pomyślał,

tylko ma wydłubane oczy! Ciekawe, kto to taki? Zirytowany, że nie wyświetlił się ho-
lograficzny opis, Corran potrząsnął gablotą. Hologram zapłonął, wyświetlając wysoki
na jakieś dwadzieścia centymetrów wizerunek smukłego mężczyzny. Obrazowi towa-
rzyszył głos, zrazu niski, ale przechodzący w coraz wyższe tony.

- Nejaa Halcyon, mistrz Jedi z Korelii, zginął podczas Wojen Klonów.
Światło z holograficznej projekcji zamarło, ukazując nieruchomą sylwetkę męż-

czyzny. U boku Halcyona stał chłopiec. Wzdłuż hologramu biegł napis we wspólnym:
„Nejaa Halcyon i jego uczeń”. Wisiał przez chwilę, by w końcu zgasnąć, ale do Corra-
na dotarło to dopiero po chwili.

Ten chłopiec to mój ojciec, pomyślał. Nieraz widywał hologramy ojca z czasów

dzieciństwa, a ten chłopiec wyglądał zupełnie jak Hal Horn w tym wieku. Nawet ja
jestem trochę do niego podobny, pomyślał Corran. Ale to przecież niemożliwe!

Zmarszczył czoło i zaczął się zastanawiać. Mirax powiedziała mu, że pamiątkowe

medaliony były wręczane członkom rodziny, przyjaciołom, uczniom i mistrzom przez
rycerzy, którzy na nich widnieli. Jeśli mój ojciec był uczniem Halcyona, pomyślał Cor-
ran, to by wyjaśniało, w jaki sposób dostał tę monetę, ale przecież nigdy nic nie mówił,
że znał jakiegoś Jedi, a co dopiero szkolił się u niego! Dziadek znał Jedi, ale nigdy nie
wspominał o tym Halcyonie. Ten hologram to jakaś pomyłka, musiałem coś źle zrozu-
mieć.

Michael A. Stackpole

Janko5

213

Znów dotknął gablotki, ale tym razem projekcja się nie włączyła. Cofnął się o krok

i podszedł jeszcze raz - bez rezultatów. Podskoczył i potrząsnął gablotką, ale w ten
sposób tylko poruszył medalion i przewrócił hologram. Potrzebuję światła, pomyślał,
by zobaczyć, kto to naprawdę jest.

Owinąwszy lewą dłoń tuniką z Lusankyi, wyrżnął pięścią w gablotkę. Szkło pękło,

rozbite na setki połyskujących odłamków. Rozglądając się nerwowo, Corran czekał,
czy nie włączy się jakiś alarm. Po chwili odwinął tkaninę zabezpieczającą rękę i rzucił
ją na ziemię. Ostrożnie wyjął medalion i włożył go do kieszeni. Po namyśle dodał też
hologram i już miał odejść, by obejrzeć go dokładniej w świetle płytek luminescencyj-
nych, gdy jego uwagę przyciągnęła trzecia pamiątka po Nejaa Halcyonie.

Przełożył blaster do lewej ręki i wyciągnął z gablotki długi na jakieś trzydzieści

centymetrów srebrzysty cylinder. Jeden jego koniec ochraniała wypukła tarcza, drugi -
grubszy i z wgłębieniami - służył za rękojeść, a tuż pod miejscem, gdzie w naturalny
sposób trafiał prawy kciuk, w niewielkim zagłębieniu znajdował się przycisk. Kierując
ochronną tarczę na zewnątrz, Corran wcisnął guzik.

Srebrnobiały promień światła długości nie większej niż metr z sykiem obudził się

do życia. Buczał niskim, żałobnym dźwiękiem, a przy zimnej poświacie, którą emano-
wał, wizerunki Jedi zaczęły wyglądać jak duchy. Corran zaczął wywijać mieczem,
zakreślając świetlistą klingą skomplikowane pętle. Cichy pomruk ostrza zmienił nieco
brzmienie, gdy klinga dotknęła pasma pajęczyny, zamieniając ją w smużkę dymu.

Corran odwrócił się z zamiarem rozpłatania ostrzem świetlnego miecza jednego z

manekinów, coś go jednak przed tym powstrzymało. Te wizerunki dosyć już przeszły,
pomyślał. Nie chcę mieć w tym swojego udziału. Wiedział, że postąpił słusznie, po-
wstrzymując się od dalszej profanacji posągów. Co więcej, wydawało mu się, że poczuł
delikatną presję, jakby jakiś zły duch nadal obecny w tym pokoju zachęcał go, by kon-
tynuował czyjeś dzieło zniszczenia.

Corran poczuł się dobrze, gdy sprzeciwił się tej złej woli.
Wcisnął przycisk pod kciukiem, by zgasić miecz, ale ostrze nadal świeciło. Zasta-

nowił się przez chwilę i spróbował ponownie, tym razem wciskając guzik dwukrotnie,
w szybkiej sekwencji. Miecz zgasł. Żeby wyłączyć ostrze, trzeba przycisnąć dwa razy,
uświadomił sobie Corran, co gwarantuje, że przypadkowe osunięcie się palca na przy-
cisk nie wyłączy broni w czasie walki.

Gdy pokój znów pogrążył się w cieniu, Corran zadrżał. Samo zastanawianie się, co

łączyło magazyn pamiątek po Jedi z Lusankyą, wystarczyło, by przyprawić go o ból
głowy. Pewnie łatwiej bym się domyślił,' co tu robią te wszystkie przedmioty, pomy-
ślał, gdybym miał choćby blade pojęcie o tym, gdzie jestem. Dobrze, że mam nowe
ubranie i broń, ale jakoś nie wydaje mi się, by przebranie się za rycerza Jedi miało mi
pomóc w ucieczce. A to nadal przecież jest moim głównym celem - wydostać się stąd.

Uśmiechnął się i pogładził rękojeść miecza.
- Założę się, że świetnie się nadajesz do otwierania drzwi - powiedział głośno.
Nagle za ścianą usłyszał krótkie, gwałtowne uderzenie. Z podłogi uniosły się kłęby

kurzu, najwyżej wzbijając się w pobliżu drzwi, w przeciwległej ścianie pokoju.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

214

Wygląda na to, że ktoś jeszcze postanowił znaleźć nowatorski sposób otwierania

drzwi, pomyślał Corran. A w tej sali nie ma gdzie się ukryć.

Trzy czarno ubrane postaci weszły przez wyważone nagle drzwi. Zatrzymały się i

omiotły pokój jaskrawymi promieniami prętów jarzeniowych, przymocowanych do luf
karabinów blasterowych.

Nie widząc innego wyjścia, Corran po prostu znieruchomiał. Światło prześliznęło

się po nim krótką chwilę, nie dłuższą niż w przypadku innych nieporuszonych sylwe-
tek.

- Nic tu nie ma.
Najwyższy z mężczyzn kiwnął głową.
- W takim razie zaczekamy. Hej, jeden z tych manekinów wygląda dziwnie - do-

dał.

Oświetlił Corrana, a jego towarzysze również skierowali na niego swoje pręty ja-

rzeniowe.

- Ten tutaj ma twarz.
- Tak, mam twarz i chciałbym ją zachować - odezwał się Corran, włączając miecz

świetlny. - I mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza.

Michael A. Stackpole

Janko5

215

R O Z D Z I A Ł

37

Wedge podszedł do okrągłego holoprojektora umieszczonego na podeście pośrod-

ku sali odpraw.

- Nie mamy czasu, by to powtarzać, więc słuchajcie uważnie.
Nacisnął kilka klawiszy, wywołując holograficzną mapę obwodu Pałacu i okolic.

Cała scena obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni, tak by piloci mogli spojrzeć z góry na
splątaną sieć wież, tuneli i pomostów, zapełniających tę część miasta. Głęboko w niż-
szych rejonach obrazu pulsował czerwony kwadrat.

- Doniesiono nam, że Front Kontrrebelii Palpatine'a wyrusza z tego miejsca, by

uderzyć na składy bacty w Znik-Sektorze. Jesteśmy osłoną powietrzną dla oddziału
komandosów, który ma ich zaatakować. Niestety, ludzie Frontu są bardzo oddani swo-
jej misji zapewne rozproszą się, gdy nasze siły uderzą. Możemy się spodziewać grawi-
cykli, śmigaczy i swoopów, próbujących się stamtąd wydostać. Ponieważ użyli śmiga-
czy do ataku na poprzedni cel, musimy zakładać, że każdy taki pojazd to potencjalna
latająca bomba. Naszym zadaniem jest strącić je wszystkie.

Wedge wskazał puste miejsce obok Pasha Crackena.
- Nawary nie ma tutaj z nami, ponieważ uderzymy na Front mniej więcej w tym

samym czasie, gdy on poprowadzi konferencję dla holodziennikarzy. Jeśli nie będzie go
tam w dniu rozpoczęcia obrony Tycha, mogliby pomyśleć, że coś poszło nie tak i
odejść zbyt szybko. Ooryl, ty polecisz jako skrzydłowy Pasha. Wszyscy inni pozostają
przy swoich normalnych zadaniach.

Pash spojrzał na Wedge'a.
- Będziemy ścigać nasze cele wewnątrz miasta... Czy nie jest prawdopodobne, że

niektórych zgubimy? Są tam miejsca zbyt wąskie dla X-winga, ale dość przestronne dla
grawicykla.

- Twój ojciec przekazuje nam informacje naprowadzające z urzędu bezpieczeń-

stwa na pokładzie latającej wyspy Imperatora, ale mimo to niektórzy z nich mogą nam
się wymknąć.

Erisi podniosła rękę.
- Będzie tam normalny miejski ruch. Jak bardzo chcemy dopaść tych ludzi? Jakie

dopuszczamy ryzyko strat wśród cywilów?

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

216

Wedge skrzywił się.
- Jeśli choć jednemu z nich uda się przedrzeć do celu, wielu ludzi zginie. Tysiące,

może setki tysięcy. Gdy wejdziemy do akcji, władze miejskie ogłoszą nakaz przymu-
sowego lądowania obowiązujący w całym sektorze. Ktokolwiek zignoruje ten nakaz,
zwłaszcza po tym, jak zaczniemy oświetlać cały teren, popełni duży błąd. Nie chcemy
strzelać do cywilów, ale przy pozytywnej identyfikacji celu trzeba strzelać. Taka bitwa,
strzelanina w środku miasta nie będzie niczym przyjemnym, ale jeśli pozwolimy się
wydostać jakiemuś terroryście z Frontu, może być znacznie gorzej.

Erisi skinęła głową.
- A co się stanie, jeśli ludzie Frontu wylądują razem z cywilami?
- Wtedy przynajmniej nie wysadzą składów bacty. - Wedge uśmiechnął się ponu-

ro. - Namierzymy ich i wezwiemy kogoś, kto pomoże nam wszystkich zneutralizować.

- Ooryl uważa, że to scenariusz „wszystko albo nic”.
I ma rację, pomyślał Wedge. Rozsadzamy szczurze gniazdo i mamy nadzieję, że

uda nam się zabić szczury, zanim uciekną i doprowadzą do dalszych szkód. Ryzyko
strat wśród cywilów jest wysokie, a choć zwykle Korelianin nie waży zbytnio szans, to
w tym przypadku chciałbym, aby były dla nas łaskawsze.

- Nie da się zaprzeczyć, że w wyniku naszej akcji mogą zginąć niewinne osoby na

ziemi lub w budynku. Musimy być ostrożni, ale dokładni. Nie mówię, żebyście strzelali
do dzieci stojących na pomoście na linii waszego strzału. Ufam, że jesteście dość mą-
drzy, by uniknąć takiej sytuacji.

Westchnął.
- Wasze roboty astronawigacyjne mają mapy okolic Pałacu i Znik-Sektora. Składy

bacty są strzeżone i wkraczając do okalającej je strefy ochronnej, usłyszycie sygnał
alarmowy. Jeśli tam traficie, wynoście się. Kto inny zajmie się waszym celem. Coś
jeszcze?

Rozejrzał się po sali, ale nikt nie miał pytań ani komentarzy.
- Świetnie. Biegnijcie do hangaru i zbierajcie się stamtąd. Dajcie z siebie wszyst-

ko, co najlepsze, tam w górze. Może nie jest to atak na Gwiazdę Śmierci, ile również
misja kluczowej wagi. I niech Moc będzie z wami. Rozejść się.

Piloci zaczęli (puszczać salę. Wedge zauważył, że Asyr obdarzyła Gavina szybkim

pocałunkiem i pogłaskała go po policzku. Powiedziała do chłopca coś, czego Wedge
nie usłyszał, po czym odwróciła się do niego i uniosła rękę.

- Komandora, ma pan chwilę?
- Za moment, Asyr.
Asyr pożegnała Gavina i podeszła bliżej do Wedge'a, a sierść z tyłu jej szyi falo-

wała w górę i w dół.

- Czy przypomina pan sobie naszą rozmowę sprzed sześciu tygodni? O tym, że

muszę podjąć decyzję?

- Powiedziałem, że przyjdzie taki czas, kiedy będziesz musiała wybrać między lo-

jalnością wobec eskadry a wiernością wobec Bothańskiego Wywiadu Wojskowego.

- Mówił pan wtedy, że mi ufa i że chce mi pan ufać dalej.

Michael A. Stackpole

Janko5

217

- Zgadza się. Powiedziałem również, że jeśli zdecydujesz się opuścić eskadrę,

uszanuję twoją decyzję. - Wedge pokręcił głową. - Oczywiście, jeśli chcesz to zrobić
teraz, mogę nie uszanować wyboru tej właśnie chwili.

Jej fioletowe oczy zabłysły zimno.
- Chcę, żeby pan dalej szanował moje decyzje i zdolność wyboru właściwej chwi-

li. I chcę, żeby pan w dalszym ciągu mi ufał. - Włożyła rękę do kieszeni kombinezonu i
wyciągnęła stamtąd datakartę. - Otrzymałam rozkaz, by przygotować raport na temat
masakry w sektorze Alderaana. Miał to być dokument sugerujący, że opóźnienie nasze-
go przybycia na miejsce było wynikiem czyjegoś umyślnego działania. Ta datakarta
jest jedyną kopią tego raportu. Jeśli cokolwiek mi się przytrafi, mam nadzieję, że zrobi
pan z niej właściwy użytek.

Wedge skinął głową.
- A jeśli przeżyjesz, co zrobisz z tym raportem?
- Jestem członkiem Eskadry Łotrów, komandorze, a to oznacza, że przyjmuję roz-

kazy wyłącznie od moich dowódców. - Asyr uśmiechnęła się. - To, co zrobię z tym
raportem, zależy tylko od pańskich rozkazów w tej kwestii.

- Decydujesz się na odważny krok, odcinając się od swojego ludu.
- Wiem o tym, i wiem też, że nie będzie to łatwe, ale eskadra jest teraz moim do-

mem. Prosił pan, żebym walczyła i latała, narażając się na śmierć. Mogę to robić dla
kogoś, komu ufam. Ci, którzy chcą żebym zdradzała przyjaciół... Cóż, pokazali sami,
że nie uważają mnie za godną zaufania, a więc i oni sami nie są tego godni. Mój wybór
nie jest przez to łatwiejszy, ale tym bardziej nieunikniony.

Wedge schował datakartę do kieszeni i poklepał Asyr po ramieniu.
- Cieszę się, że jesteś moim skrzydłowym. Dobrze jest lecieć z kimś, komu można

zaufać.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

218

R O Z D Z I A Ł

38

Oczy Ielli piekły jak ogień ze zmęczenia, ale adrenalina krążąca w żyłach utrzy-

mywała ją w stanie nadzwyczajnej gotowości. Bez wysiłku kluczyła uzbrojonym śmi-
gaczem pośród kanionów i rozpadlin Coruscant, powoli zbliżając się do budynku Są-
dów. Nawara Ven i Kir-tan Loor siedzieli z tyłu. Prawnik wciąż zadawał pytania, na
które Loor odpowiadał z wyniosłym lekceważeniem.

Ponowne spotkanie z Loorem było dla niej szokiem. Rozpoznała go natychmiast,

choć zdziwił ją jego wygląd. Zawsze był szczupły i trupioblady, ale teraz skóra jeszcze
bardziej mu poszarzała i opinała ciasno kości policzkowe i okolice oczu. Pozował na
człowieka w pełni opanowanego, ale jego urywane odpowiedzi i lapidarne komentarze
świadczyły o ukrywanym strachu.

Iella nie miała wątpliwości, że gdyby Corran był z nimi w kryjówce, w której

przesłuchiwali Loora, Loor skruszałby jak nieświeży ryshański smakołyk. Corran zaw-
sze potrafił namierzyć słabe punkty podejrzanego. Umiał odkryć, które punkty zeznania
są kłamstwem, i zaczynał naciskać w tych miejscach, rzucając się na nieścisłości, po
czym zwiększał napięcie, aż do chwili, gdy podejrzany wyznał prawdę.

Loor nie chciał złożyć wyczerpującego zeznania. Stworzył data-kartę, na której,

jak twierdził, zaszyfrował kompletne akta agentów operacyjnych Imperium w admini-
stracji. Obiecywał im również, że w sądzie ujawni tożsamość zdrajcy w Eskadrze Ło-
trów. Później, jeżeli pozostałe warunki zawartej przez nich umowy zostaną spełnione,
dostarczy im także klucz do procedury szyfrującej datakarty.

- Świetnie - powiedziała Iella - ale czy możesz wydać nam mordercę Corrana?
Loor zimno się uśmiechnął.
- Zdrajca go wystawił, a ja wydam wam zdrajcę. Jednak Corrana zabiła Ysanna

Isard. Ją musicie już dostać sami.

I dostaniemy, pomyślała Iella, choć jeszcze nie wiem w jaki sposób. Sprawdziła

zaawansowany system skanujący na konsoli śmigacza. Skaner porównywał profile
pojazdów napotkanych do tej pory z obrazem obecnego ruchu ulicznego. Wykrycie
pasujących wzorców wskazywałoby, że ktoś próbuje ich śledzić, ale jak dotąd kompu-
ter nie zarejestrował nic, co wskazywałoby na takie zagrożenie. Dobrze, pomyślała. Na
razie jesteśmy bezpieczni.

Michael A. Stackpole

Janko5

219

- Zbliżamy się do parkingu. Zejdziemy na bezpieczny poziom, a potem w dół do

Sądów. - Chciała dodać, że te kilka sekund, gdy zwolniła przed wjazdem do budynku,
to najbardziej niebezpieczny moment lotu. Pojedyncza torpeda protonowa lub pocisk
udarowy mogły zniszczyć śmigacz w mgnieniu oka. Pocisk z mechanizmem czasowym
lub zbliżeniowym mógł wystrzelić z dowolnego miejsca i dopaść ich.

Śmigacz wśliznął się w zacieniony tunel i zwolnił. Przed nimi zielony hologram

wyświetlał informacje w coraz to innych językach. Słowa „Brak miejsc” we wspólnym
widniały u góry i u dołu hologramu, niezależnie od tego, jaki akurat język wyświetlany
był w środku. Zielone lampy oświetlały bramę, która zagradzała dalszą drogę.

Iella nacisnęła klawisz na klawiaturze konsoli, po czym wprowadziła swój kod

bezpieczeństwa. Przydział dodatkowego kodu specjalnie w celu sprowadzenia Loora do
sądu mógłby zaalarmować agentów Imperium, więc Halla Ettyk po prostu odebrała na
ten czas prawo dostępu wszystkim innym osobom, używając programu symulującego
krótkotrwałe zakłócenie działania komputera.

Brama opuściła się w dół.
- Jesteśmy w środku.
Loor poruszył się na siedzeniu z tyłu pojazdu.
- Czy to ci nie przeszkadza, Iella, że mnie ochraniasz?
- Nie bardziej niż wtedy, gdy po raz pierwszy zadałeś mi to pytanie, Loor. - Po-

prowadziła pojazd na zacieniony kawałek parkingu, a w połowie drogi między bramą a
drzwiami windy obróciła go w powietrzu, tak żeby dziobem był zwrócony w stronę
wyjścia. Pozwoliła, by śmigacz łagodnie dryfował, aż zatrzymał się jakieś dwadzieścia
metrów od windy. - A czy tobie to nie przeszkadza, że musisz polegać na mojej ochro-
nie?

- Ani trochę, moja droga. Jesteś z natury lojalna i nie wyobrażam sobie, żebyś za-

chowała się inaczej w moim wypadku. Będziesz wierna swojej misji. Twoim zadaniem
jest dostarczyć mnie do sądu, a potem pozwolić mi odejść, abym mógł porzucić swoje
zbrodnie, jak Trandoshanie zrzucają starą skórę.

- Jeśli będziesz mi przypominał, że to ty wynająłeś Trandoshanina, który zabił ojca

Corrana, to na pewno nie poczuję się lepiej.

- Rzeczywiście, to nie jest dobry sposób. - Loor westchnął nonszalancko. - Po pro-

stu muszę wierzyć, że bardziej niż na mojej śmierci zależy ci na tym, by dostać morder-
cę Corrana, prawda?

- Tylko na to możesz liczyć. - Iella otworzyła drzwi i wyszła ze śmigacza. Szybko

rozejrzała się dookoła, ale nic nie dostrzegła. Zastukała w dach pojazdu. - Wychodźcie.
Nikogo tu nie ma.

Gdy Loor z Nawarą wysiedli, Iella wyciągnęła blaster i sprawdziła baterię. Pełny

ładunek, pomyślała, w porządku.

- Chodźmy. Wchodzimy do windy, jedziemy w dół, a dalej przez biuro prokurato-

ra. Proste, szybkie i nikomu nic złego się nie stanie.

Loor uniósł kaptur płaszcza.
- Pani przodem.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

220

Iella skierowała się w stronę windy, zajmując pozycję z prawej strony. Trzymała

blaster oburącz, tuż przy twarzy, kierując lufę w stronę sufitu z ferrobetonu. Idąc, roz-
glądała się na wszystkie strony -w przód, do tyłu, na boki, starając się wychwycić jakiś
ruch, cokolwiek niezwykłego. Po drugiej stronie Nawara, choć nieuzbrojony, również
rozglądał się czujnie dookoła.

Pomiędzy nimi, w falującym płaszczu rozdymającym jego sylwetkę do rozmiarów

prawdziwego olbrzyma, pewnym krokiem szedł Loor. Chociaż Iella nie mogła zoba-
czyć jego twarzy, postawa i chód wskazywały, że bawią go podjęte przez nią środki
ostrożności. Gwarancja nietykalności sprawiła, że poczuł się niezwyciężony, pomyślała
Iella.

Poczuła łagodne muśnięcie, gdy pasemko pajęczyny dotknęło jej prawego policz-

ka. Zmiotła je lewą ręką i usłyszała trzask w okolicy ucha. Z początku wydało jej się to
dziwne, potem złowieszcze, gdy zobaczyła Nawarę zdejmującego podobną nitkę z jed-
nego z głowo-ogonów.

Gdy byli już mniej więcej dziesięć metrów od windy, drzwi otworzyły się z szele-

stem niewiele głośniejszym niż szept.


Drzwi windy zaczęły się otwierać, a Loor poczuł, że jego puls przyspiesza. Czas

zwolnił swój bieg, nanosekundy wydłużyły się do godzin. Poczuł gwałtowny przypływ
emocji, wśród których dominował strach, zmieszany z poczuciem triumfu. Przeraził się,
gdy zdał sobie sprawę, że może umrzeć, bo z pewnością w windzie czaił się zabójca lub
zabójcy. Mogę być martwy, pomyślał, zanim te drzwi zamkną się z powrotem.

Triumf, który towarzyszył strachowi, był spowodowany świadomością, że Ysanna

Isard uznała go za wystarczające zagrożenie, by postanowić go zabić. Do tej pory zaw-
sze go zbywała, traktowała protekcjonalnie, wykorzystywała i groziła, że go odprawi.
Teraz zobaczyła, jaki naprawdę jest potężny. Desperacka próba zamachu na jego życie
dowiodła, jak bardzo jest zaniepokojona. Już wie, że mógłby ją zniszczyć.

Loor uśmiechnął się. W ten sposób pokazujesz mi, że wygrałem, pomyślał.

Iella zaczęła obracać się w kierunku nieoświetlonej kabiny, trzymając blaster w

wyprostowanej ręce. Coś czarnego poruszyło się we wnętrzu windy - cień, który nabrał
kształtów człowieka i wybiegł naprzód z płonącymi blasterami w obu dłoniach.

- Giń, Derricote, giń! - krzyknął.
Szkarłatne wiązki energii blasterowej wystrzeliły w kierunku nadchodzącej trójki.

Jedna z nich trafiła Nawarę w prawe biodro, obróciła go dookoła i wyrzuciła w powie-
trze.

Zanim Twi’lek zdążył upaść, dwie blasterowe wiązki przeszyły pierś Loora.

Pierwsza z nich wwierciła się głęboko w lewą pierś i uniosła go do góry. Druga uderzy-
ła w brzuch i zatrzymała w pół ruchu, odrzucając go do tyłu. Wylądował obok leżącego
ciała Nawary i sunąc po podłodze, zatrzymał się w pół drogi do śmigacza.

Lata treningu wzięły u Ielli górę nad świadomym myśleniem. Gdy strzały skiero-

wały się w jej stronę, beznamiętnie nacisnęła spust i wystrzeliła podwójną serię, która
zatrzymała zabójcę o krok lub dwa od windy. Wiązki wbiły się głęboko w brzuch na-

Michael A. Stackpole

Janko5

221
pastnika, popychając go do przodu. Blasterowe promienie kreśliły równoległe linie na
ferrobetonowym podłożu, gdy zgarbił się i runął na kolana, a potem na twarz. Jego
blastery upadły z łoskotem za nim, porzucone z chwilą, gdy zacisnął ręce na zranionym
brzuchu.

Trzymając go na celowniku, Iella podbiegła do przodu i kopniakiem odrzuciła da-

leko broń. Zabójca wydał cichy jęk, który sprawił, że nogi ugięły się pod nią. Opadła na
kolana i obróciła go na plecy. Zanim jeszcze zobaczyła jego twarz, brzmienie głosu i
kościste plecy powiedziały jej, kim jest. Umysł na chwilę pokonał emocje, dostarczając
dowodów na potwierdzenie tożsamości, po czym pozwolił eksplodować bólowi i roz-
paczy.

Położyła sobie głowę zamachowca na kolanach i odgarnęła kosmyki włosów z je-

go twarzy.

- Dlaczego, Diric, dlaczego?
- Lusankya. Wstrzymała oddech.
- Nie, nie, to niemożliwe.
- Złamała mnie. Zrobiła ze mnie jednego ze swoich agentów i umieściła w labora-

torium Derricote'a, żebym go obserwował. - Diric skrzywił się, a jego ciało zesztywnia-
ło. - Wysłała mnie, bym go zabił, zanim on zdołają zdradzić. Nie miałem wyboru. Ale
tutaj... to nie był on.

Iella pokręciła głową.
- Nie. To był Kirtan Loor.
Diric zdobył się na słaby uśmiech.
- Dobrze. Nigdy go nie lubiłem.
Wyciągnął dłoń w kierunku twarzy żony, ale nie zdołał jej już dotknąć.
- Umieram - westchnął.
- Nie! - Próbowała wyjąć z kieszeni komunikator. - Wezwę roboty z pogotowia

medycznego.

- Daj spokój, Iella. Isard udało się zrobić ze mną to, co nie powiodło jej się w

przypadku Tycha. Kazała mi szpiegować także jego. Po tym, co ze mną zrobiła, nic nie
może mnie uratować. - Zwilżył językiem usta. - Nie mogę żyć pod ciągłym podejrze-
niem. To uczyniłoby życie zbyt... nudnym.

- Diric, nie... możemy ci pomóc.
- Już za późno. Kocham cię. Chciała, żebym cię zabił. Nie mogłem odmówić. -

Uśmiechnął się słabo. - Mogłem tylko stawiać opór. Mechanizm otwierający drzwi
windy miał być połączony z zapalnikiem bomby. Gdybym cię zabił, zdradziłbym sa-
mego siebie. Zrobiłem, co w mojej mocy, byś zdążyła mnie od tego powstrzymać. - Ból
wykrzywił jego twarz. - Dziękuję, że mnie uwolniłaś.

Iella pogładziła go po twarzy i uświadomiła sobie, że Diric nie żyje. Ze ściśniętym

gardłem i oczami pełnymi łez łagodnie ułożyła mu głowę na ferrobetonowym podłożu i
pocałowała go po raz ostatni.

Kirtan Loor leżał na ferrobetonie, nie czując zupełnie nic. Wiedział, że to nie jest

dobry znak. Umierał, nie mógł mieć co do tego wątpliwości, i ta myśl była oburzająca.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

222

Starał się podsycić w sobie gniew, ale miał coraz mniej sił. Uczucia zapadały się w
próżnię, pochłaniającą ostatnie okruchy życia Kirtana Loora.

Wewnątrz tej próżni pozostała jedna jedyna rzecz, tak charakterystyczna dla całe-

go jego życia. Gil Bastra, Corran Horn i Iella Wessiri, a także Ysanna Isard, wiedzieli o
niej. Loor ze wszystkich sił starał się ją w sobie zwalczyć, ale była to wada wrodzona i
nieuleczalna. Opieram się na niesprawdzonych założeniach, pomyślał. Nie chcę do-
strzec prawdy, gdy jest z nimi sprzeczna. Przez to zostałem pokonany.

Spojrzał w górę na ferrobetonowy sufit, poszukując w jego przypadkowych wzo-

rach jakiejś kosmicznej prawdy, ale jedyna prawda, którą odnalazł, przygnębiła go.
Isard nie posłała zabójcy, by zabić mnie, pomyślał, chciała dosięgnąć Derricote'a.
Umieram zamiast niego, za jego przestępstwa. Czy może być coś gorszego?

Z jakiegoś powodu przypomniał sobie Corrana Horna. To Horn powiedział, że nie

ma nic gorszego niż umierać w samotności, pomyślał. Walczył z tą świadomością, ale
gdy ciemność zaczęła przesłaniać mu wzrok, przyznał w duchu, że w tym jednym przy-
padku Corran Horn miał rację.

Michael A. Stackpole

Janko5

223

R O Z D Z I A Ł

39

Wedge, chociaż zmęczony, nie pamiętał już, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze.

Siedząc w kabinie X-winga, z Mynockiem z tyłu i Asyr na prawym skrzydle, czując
pęd powietrza pod skrzydłami myśliwca, Wedge miał wrażenie, że ktoś zresetował
galaktykę. Jego misja była jasna: miał ochraniać siły atakujące imperialną komórkę
terrorystyczną. Nie wiedział, czy ta grupa była ostatnią pozostałością Frontu Kontr-
rebelii Palpatine'a, czy też tylko jedną z macek tego potwora, ale nie wątpił, że uda im
się ją zniszczyć.

Pozostawił za sobą wszelkie niejasności, z którymi musiał stykać się ostatnimi

czasy. Proces Tycha był sprawą polityczną, podobnie jak wypad na Ryloth i osłona
konwoju z Alderaana. Nawet atak na stację kosmiczną admirała Zsinja miał podłoże
polityczne. Choć zdawał sobie sprawę, że cała Rebelia była z założenia ruchem poli-
tycznym, to on sam brał w niej udział wyłącznie jako wojskowy. Nasze cele były cela-
mi militarnymi, pomyślał, wybranymi ze względu na ich wartość strategiczną, a nasze
zadania polegały wyłącznie na akcjach wojskowych.

Wedge włączył komunikator.
- „Łowca Jeden”, tu dowódca Łotrów. Jesteśmy na miejscu.
- Przyjąłem, dowódco. Czekam na wskazówki taktyczne dla zespołów.
- Według wcześniejszych rozkazów. - Wedge spojrzał w dół na skaner. Eskadra

podzieliła się na pięć par myśliwców. Cztery z nich miały krążyć nad terenem celu, w
dziewięćdziesięciostopniowych odstępach. Ostatnia para, Erisi Dlarit i Rhysati Ynr,
miała znaleźć się wyżej, na poziomie latających wysp. Myśliwce latające niżej powinny
wspomagać atak i wyłapywać maruderów, podczas gdy górna para miała odciąć drogę
każdemu terroryście z Frontu, któremu udałoby się przedrzeć.

- „Łowca Jeden” do dowódcy Łotrów. Ciężki ostrzał na zachodniej linii. Potrzebna

pomoc.

- Przyjąłem. Zaraz tam będę. - Wedge wcisnął przycisk na swojej konsoli, przełą-

czając komunikator na kanał taktyczny eskadry. -”Łowca Dwa”, zrozumiano?

- Przyjęłam, dowódco. - Głos Asyr nie zdradzał nerwów. - Będę za tobą.
- „Pięć”, ty i „Dziesięć” zajmiecie się następnym wezwaniem, potem para „Sie-

dem” i para „Dwanaście”.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

224

- Według rozkazu.
Wedge pchnął swojego X-winga na lewe skrzydło, po czym wcisnął ster i skiero-

wał dziób w dół. Pozwolił, by myśliwiec przez chwilę poddał się sile grawitacji, po
czym zaczął prostować lot, zamierzając prześliznąć się nad celem. Budynek Sądów
mignął w tyle; Wedge pociągnął drążek wstecz i wyrównał. Cel w odległości pięciu
kilometrów, zarejestrował w myślach, i szybko się zbliża.

Nawet z tej odległości mógł dostrzec ogień blasterów ostrzeliwujących wyjścia po

zachodniej stronie budynku. Gdy zanurkował w dół, zobaczył dymiący prom powietrz-
ny opadający powoli w kierunku niewidocznego podłoża. Wedge przełączył lasery na
pojedynczy ogień i ustawił celownik na miejsce, w którym koncentrowały się promie-
nie blasterów. Gdy odległość zmalała do jednego kilometra, nacisnął spust i puścił lewy
pedał sterowniczy, by utrzymać ogień na stałej linii.

Cztery działka X-winga odpalały po kolei, zasypując środkową część budynku

gradem laserowych strzałów. Seria przetoczyła się przez szerokie wejście, powodując
popłoch wśród na wpół widocznych sylwetek znajdujących się w magazynie. Kilka
strzałów rozniosło na strzępy jedno z dwóch ciężkich automatycznych dział laserowych
typu E-Web, zabijając również obsługujących je żołnierzy.

Asyr w swoim X-wingu leciała tuż za nim, kontynuując ostrzał. W tym czasie

Wedge zmniejszył ciąg, pociągnął za ster i zawrócił. Zdławił przepustnicę, aby wytra-
cić prędkość i odciął obwody repulsorowe. Asyr poszybowała za nim i wyhamowała,
by zatoczyć pętlę. Wedge ruszył X-wingiem do przodu, kierując się na wejście do ma-
gazynu.

- Uciekają! -Nacisnął spust i zaczął ostrzeliwać otwarte na oścież wejście do ma-

gazynu. Dwie wiązki laserowe trafiły mały śmigacz pośrodku i w okolicach rufy, rozci-
nając go na trzy równe części. Fragmenty maszyny przeleciały przez otwartą prze-
strzeń, odbiły się od sąsiedniego budynku i zapadły w głębokie miejskie kaniony.

Reszta strzałów komandora chybiła celu, ponieważ usiłował trafić małe i bardzo

szybko poruszające się obiekty. Grawicykle z gondolami i zwykłe motory pościgowe
wykonywały w powietrzu spiralne akrobacje, by go zmylić. Pewien śmigacz po prostu
opadł w dół jak Hutt trenujący freefalling, znikając z pola widzenia, zanim Wedge zdo-
łał go namierzyć. Inne uciekały, lecąc szybko w ostrym przechyle, choć z gwaru w
eterze wynikało, że każdemu z nich pościg deptał już po piętach.

Brzydkie zielone światło rozjaśniło magazyn. Wedge popchnął X-winga łagodnie

do przodu i ujrzał pudełkowate sylwetki osadzone na podwójnych filarach, kołyszące
się w górę i w dół. Dreszcz przeszedł mu po plecach, gdy włączał komunikator.

- Trzy zwiadowcze maszyny kroczące AT-ST, dwie z nich kierują się w naszą

stronę. Mam je na celowniku.

Przełączył uzbrojenie na torpedy protonowe. Siatka celownika zmieniła kolor z

żółtego na czerwony, gdy komputer namierzył cel. Mynock zaświergotał, potwierdzając
namiar i Wedge nacisnął spust. Torpeda protonowa odpaliła, pokonując pięćdziesiąt
metrów między X-wingiem a magazynem w mgnieniu oka.

Trafiła w zewnętrzną część nogi najbliższej maszyny kroczącej, nieco poniżej

wyższego stawu. Uderzenie odchyliło nogę z kursu, a cała maszyna obróciła się wokół

Michael A. Stackpole

Janko5

225
własnej osi, upadła na sąsiednią, odbiła się od niej i uderzyła w ziemię. Dziesięć me-
trów dalej eksplodowała torpeda protonowa, detonując magazynek granatów udaro-
wych.

Druga maszyna, popchnięta przez zderzenie, ruszyła chwiejnym krokiem do przo-

du. Odzyskiwała już równowagę, gdy eksplodowały granaty. Błysk zielonego światła
ukazał wyraźnie jej wyprostowaną sylwetkę, gdy nieuszkodzona noga leżącego obok
AT-ST poruszyła się niespodziewanie, trafiając stojącą maszynę w kostkę. Ta zachwia-
ła się, gdy pilot usiłował rozstawić szerzej jej nogi, by uchronić ją od upadku. Prawie
mu się to udało i maszyna już zaczynała się prostować, gdy jej lewa stopa wyszła poza
obręb magazynu. Zakołysała się chwilę, po czym powoli i niezdarnie upadła na ziemię.

Zielone światło, wystrzelające z podwójnych dział blasterowych ostatniej maszyny

kroczącej, znów oświetliło wnętrze magazynu. Wedge zastanawiał się, do czego ona
strzela. Znalazł odpowiedź na to pytanie już w chwili, gdy je formułował. Nie można
do tego dopuścić, pomyślał.

Łagodnie pchnął przepustnicę, aby nabrać prędkości. Wlatując do magazynu zoba-

czył, że maszyna oddaje ostatni strzał w kierunku oddalonej ściany, poszerzając istnie-
jący w niej wyłom. Śmigacz, mocno załadowany sądząc po iskrach sypiących się z
rufy, przemieszczał się szybko w kierunku wyłomu. Ostatni AT-ST ustawił się w goto-
wości, by odeprzeć atak Wedge'a i osłaniać śmigacz.

Wszystkie inne pojazdy to przykrywki, pomyślał Wedge. To ten śmigacz jest

bombą. Pociągnął za lewy ster, aby namierzyć pojazd i wypalił torpedę protonową.
Pocisk uderzył w podłoże z ferrobetonu i odskoczył, wznosząc się szybko do góry.
Zamiast przelecieć między nogami maszyny kroczącej, trafił prosto w sterownię. Wy-
buch wypełnił tylną część magazynu prawdziwą burzą ognia. Z czarnej, skotłowanej
chmury dymu wystrzeliły czerwonozłote języki płomieni, podczas gdy gruz i metalowe
odłamki pryskały we wszystkie strony, odbijając się od ścian magazynu.

Wirujące kłęby dymu wydostawały się przez otwór w ścianie i Wedge wiedział od

razu, gdzie zniknął śmigacz. Naprowadził X-winga prosto w środek otworu, który ma-
szyna krocząca wypaliła w przeciwnej ścianie magazynu. Udało mu się prześliznąć
prawie na styk. Wyłączył teraz generatory repulsorowe i zanurkował.

- Tu dowódca Łotrów. Magazyn jest pusty. Jestem na zewnątrz, po drugiej stronie.
„Łowca Jeden” wydawał się lekko rozbawiony.
- Wypuścilibyśmy cię tak czy owak, dowódco.
- Dziękuję, Łowca Jeden, ale ruszam w pościg za bombą. - Głęboko w dole zoba-

czył, że śmigacz obniża poziom i kieruje się w stronę Znik-Sektora. - Powiadom obsłu-
gę składów bacty, że bomba zbliża się do nich, a ja w ślad za nią. Przy odrobinie szczę-
ścia tylko jedno z nas dotrze na miejsce.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

226

R O Z D Z I A Ł

40

- To nie jest nasz grubas - powiedział jeden z trzech ludzi stojących przed Corranem.
- Nieważne. I tak trzeba go zabić.
Corran cofnął prawą rękę, chwycił mocno miecz świetlny i wyciągnął broń. Ostrze

zatoczyło płaski łuk. Dwóch mężczyzn stojących po bokach zanurkowało ku ziemi, ale
ten środkowy nie zamierzał się kryć. Jego oczy rozszerzyły się i zajaśniały w zimnym
świetle klingi. Dwukrotnie strzelił, celując w miecz świetlny, ale obie wiązki chybiły.

Srebrne ostrze miecza przecięło go na pól, a obie części ciała upadły na podłogę.

Dwa mokre plaśnięcia zagłuszyły stukot upadającego blastera. Pręt jarzeniowy przy-
mocowany do lufy karabinu zamigotał przez chwilę, po czym zgasł.

Corran zanurkował w dół, przekoziołkował i przykucnął. Dostrzegł poruszający się

snop światła i wystrzelił w jego wierzchołek. Nie usłyszał krzyku, który wskazywałby, że
trafił. Seria wiązek blasterowych z prawej strony zmusiła go do szukania kryjówki. Wśliznął
się znów w cień pomnika, a jego dwaj przeciwnicy zgasili swoje pręty jarzeniowe, tak że
tylko rząd nisko umieszczonych reflektorków oświetlał pomieszczenie.

Mogę spokojnie założyć, pomyślał Corran, że po pierwsze, mają komunikatory i

będą mogli uzgodnić sposób ataku. Po drugie - mogą wezwać wsparcie, nawet jeśli
dotychczas tego nie zrobili. To oznacza, że gra na przeczekanie działa na ich korzyść.
Muszę się stąd wydostać, a jedyny sposób, to wyjść tą drogą, którą oni weszli.

Corran wychylił się szybko zza pomnika raz i drugi, używając blasku miecza

świetlnego, by oświetlić ewentualne przeszkody. Droga wydawała się całkiem prosta.
Włożył rękę do kieszeni i przejechał kciukiem po zniszczonej przedniej stronie meda-
lionu Jedi. Nie jesteś tym, który zwykle przynosił mi szczęście, pomyślał, ale mam
nadzieję, że i ty posiadasz podobne właściwości.

Wystartował w szaleńczym tempie, okrążając posąg i gablotę, zanim skierował się

ku drzwiom. Małe hologramy zaczęły się wyświetlać wzdłuż trasy, którą biegł, przy-
ciągając uwagę napastników. Pierwszych kilka strzałów wypaliło mu dziury w płasz-
czu, ale przeciwnicy zaraz zmienili cel i zaczęli ostrzeliwać drzwi. Ten blasterowy
ogień miał eksplodować w jego sercu i zmienić jego płuca w kupkę popiołu.

I tak by się stało, gdyby nie to, że płaszcz Jedi zaczepił o róg jednej z gablotek. To

ścięło Corrana z nóg, a górna klamra płaszcza pękła. Upadek osłabił nieco jego tempo,

Michael A. Stackpole

Janko5

227
ale całkowicie go nie zatrzymał. Corran przeleciał przez drzwi nogami do przodu, o
centymetry poniżej linii ognia blasterów. Uderzył się mocno w biodro i stłukł kolano o
granitową podłogę, ale wsunął się do następnego pomieszczenia.

Zacisnął prawą rękę na rękojeści miecza świetlnego, wyłączył go i podczołgał się

z powrotem do drzwi, przez które przed chwilą wpadł. Miał nadzieję, że znajdzie kara-
bin blasterowy martwego szturmowca, ale gdy przywarł plecami do ściany przy
drzwiach, zobaczył broń dwa metry dalej po drugiej stronie wejścia. Beznadziejne,
pomyślał. Trzeba wstać i biec do wyjścia, gdziekolwiek ono jest. Chociaż wiedział, że
szybka ucieczka to jedyny sensowny plan, ze zdrętwiałym kolanem i biodrem mógłby
się zdobyć tylko na powolne kuśtykanie. A jeśli spróbuję, pomyślał, zamienią mnie w
parę. Jestem martwy.

Nagle poczuł, że coś ciężkiego uderzyło w ścianę za jego plecami. Jeszcze zanim

usłyszał trzask komunikatora, odwrócił się i wstał, opierając się na lewej nodze. Przyci-
snął miecz świetlny przednią stroną do ściany, włączył go i odchylił do góry. Bez wy-
siłku wyciągnął ostrze ze ściany, skwierczące i syczące, z krwią parującą ze srebrzyste-
go świetlnego promienia.

Przecięty na pół człowiek po drugiej stronie ściany runął dokładnie w chwili, gdy

drugi mężczyzna, zbliżający się z przeciwnej strony drzwi, otworzył ogień. Dwa strza-
ły, które miały zabić Corrana, trafiły w trupa. Napastnik zmienił cel i zaczął śledzić
ruchy miecza świetlnego. Jedna wiązka osmaliła Corranowi włosy z tyłu głowy, ale
pozostałe strzały przeszły obok, nie czyniąc mu żadnej szkody.

Corran podniósł lewą rękę i odpowiedział dwoma strzałami w kierunku błysków z

lufy karabinu. Oba dosięgły celu. Mężczyzna runął do tyłu na gablotę i zawisł w niena-
turalnej pozycji. W świetle reflektorków Corran mógł dostrzec, że jego dłonie zaciskają
się kurczowo, jak gdyby wciąż trzymały spust broni, która upada na podłogę; wreszcie
napastnik zastygł w bezruchu.

Corran zgasił miecz świetlny i przypiął go dc pasa w taki sposób, by broń wisiała po

lewej stronie i nie uderzała o stłuczone prawe biodro. Schował do kieszeni blaster, podczoł-
gał się do ciała pierwszego zabitego, poluzował pasek podtrzymujący hełm pod brodą i
ściągnął go. Wewnątrz hełmu znalazł przypięty komunikator. Wyjął go i nasłuchiwał przez
chwilę, by stwierdzić, czy nie nadchodzą inni żołnierze, ale nic nie usłyszał.

Odnalazł karabin blasterowy drugiego zabitego i włączył pręt jarzeniowy. Oświe-

tlił zwłoki i zmarszczył brwi. Czarne uniformy obu napastników nie były podobne do
mundurów żołnierzy imperialnych, jakie widywał do tej pory, a sami mężczyźni zupeł-
nie nie wyglądali na szturmowców. Co prawda nie widział nigdy szturmowca bez heł-
mu, ale nie sądził, by wyglądali aż tak zwyczajnie. Mundury były jednak niewątpliwie
paramilitarne, przypuszczał więc, że trzej zabici byli członkami jakiejś lokalnej siły
policyjnej. W innych okolicznościach mógłby wziąć ich za sprzymierzeńców, ale w
KorSeku nie strzelano do kogoś tylko dlatego, że nie był poszukiwanym podejrzanym.

Corran oświetlił komunikator od spodu prętem jarzeniowym i dostroił częstotli-

wość. Teraz trzeba się dowiedzieć, gdzie jesteśmy, pomyślał. Choć od tak dawna nie-
nawidził Imperium, to musiał przyznać, że niektóre jego pomysły były nadzwyczaj
użyteczne. Jednym z nich było ustanowienie i utrzymywanie standardów miar. Na każ-

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

228

dym świecie ustawiono stacje nadawcze, wysyłające informacje o dokładnym czasie,
zarówno lokalnym, jak i na Coruscant. Dostrajając się do tego sygnału, mógł się do-
wiedzieć, gdzie się znajduje i która jest teraz godzina. Przyszło mu do głowy, że już
bardzo dawno nie widział otwartej przestrzeni.

Przytrzymując komunikator przy uchu, powoli pokuśtykał do dziury wypalonej przez

strzały trzech strażników w ścianie w głębi. To musi być jakaś peryferyjna planeta, pomy-
ślał, skoro wysłali tylko trzech ludzi w poszukiwaniu zbiegłego więźnia - nawet jeśli myśle-
li, że ja to Derricote. Ciekawe, czy uda mi się kiedykolwiek stąd wydostać?

Usłyszał, jak mechaniczny głos z komunikatora ogłasza:
- Godzina ósma minut czterdzieści pięć standardowego czasu galaktycznego.
Wspaniale, pomyślał, a więc jestem na jednym z tych światów, które mierzą czas

według czasu Coruscant, niezależnie od lokalnej sytuacji. Podniósł karabin blasterowy,
spojrzał na wskaźnik poziomu mocy, po czym oświetlił sąsiednie pomieszczenie po-
przez otwór w ścianie. W odróżnieniu od sali, w której właśnie się znajdował, pokój za
ścianą był czysty i uporządkowany. Jeszcze lepiej, pomyślał. Na pewno znajdę tam
drzwi prowadzące na zewnątrz.

Miał już zamiar przejść przez otwór w ścianie, gdy przyszło mu do głowy, że coś

tu nie pasuje. Było jasne, że znajdował się w czymś w rodzaju magazynu, wypełnione-
go pamiątkami po Jedi. Rezydencja, z której wcześniej uciekł, musiała być schronie-
niem jakiegoś imperialnego moffa, ale który moff ryzykowałby utratę własnej pozycji,
gromadząc tyle materiałów o Jedi? Ten, który pozwoliłby sobie na coś takiego, musiał-
by być bardzo potężny, a tacy nie przebywali na peryferyjnych planetach.

Właściwie, pomyślał, nie istniał na tyle potężny moff, który ośmieliłby się prze-

ciwstawić Imperatorowi i Vaderowi, gromadząc takie rzeczy. Tylko Imperator mógł...
Corranowi opadła szczęka. Skoro tutejszy czas jest ustawiony według czasu Co-
ruscant...

Oparł się o ścianę. To niemożliwe, pomyślał. Nie mogę być na Coruscant. To bez

sensu. Pamiętam podróż statkiem. Jednak byłem taki oszołomiony... Może jestem na
Coruscant, a Isard po prostu chciała, żebym myślał, że zupełnie gdzie indziej. Zachi-
chotał. To by wyjaśniało, pomyślał, dlaczego nikomu nie udało się odnaleźć Lusankyi -
była cały czas tutaj, a to znaczy, że Isard także tu jest.

I ma wystarczająco duży wpływ na lokalne władze, by nakazać im pościg za De-

rricote'em, pomyślał, patrząc na martwych żołnierzy. Może i wyrwałem się z jej szpo-
nów, ale nie jestem jeszcze wolny. Spojrzał na komunikator i przyszło mu do głowy,
żeby dostroić go do częstotliwości używanych w Eskadrze Łotrów, ale odrzucił ten
plan. Nie znał prawidłowych kodów szyfrujących, aby móc się z nimi skontaktować, a
nawet gdyby je znał, pozostawała jeszcze sprawa zdrajcy.

Pokręcił głową. Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać, pomyślał. To niewielka

szansa, ale jedyna, jaką mam. Włączył komunikator i otworzył kanał.

- Mówi Corran Horn. Nie jestem martwy, tylko tak się czuję... i przydałaby mi się

pomoc, by powrócić do świata żywych.

Michael A. Stackpole

Janko5

229

R O Z D Z I A Ł

41

Wedge pociągnął do tyłu drążek sterowniczy X-winga i wyrównał lot w odległości

około trzystu metrów ponad ogonem śmigacza. Musiał zmniejszyć prędkość, bo cho-
ciaż X-wing mógł szybko zbliżyć się do celu, to śmigacz był bardziej zwrotny w wą-
skich kanionach miasta. Zdawał sobie sprawę, że wyścigi grawicykli w lasach Endoru
były bezpieczniejsze niż to, co teraz robił, ale nie miał wyboru. Trzeba powstrzymać tę
bombę, pomyślał.

- Mynock, upewnij się, że mamy rzetelne informacje naprowadzające dotyczące

tego śmigacza.

Robot astromechaniczny zapiszczał w odpowiedzi, potwierdzając przyjęcie rozka-

zu. Wedge obserwował uaktualnianie namiarów, po czym przechylił myśliwiec na pra-
we skrzydło i zanurkował. Zszedł głęboko poniżej linii lotu śmigacza, wkraczając na
szeroką aleję prowadzącą do Znik-Sektora. Gdybym tylko mógł odciąć mu drogę, po-
myślał...

- Mynock, wykreśl wszystkie możliwe trasy, którymi ten śmigacz może stąd do-

trzeć do celu.

Robot zagwizdał przeraźliwie jak wiatr wyjący między skrzydłami myśliwca.
Wedge kluczył w dolnym mieście, wymijając budynki, pomosty dla pieszych,

przelatując przez tunele, przez cały czas podziwiając pogmatwany labirynt Coruscant.
Manewry wejścia i wyjścia, wznoszenia się i okrążania przeszkód wystawiały na próbę
jego umiejętności pilota. Chociaż niewiele porannego światła przedostawało się w tak
głębokie rejony miasta, było go dość, by mógł sterować statkiem, choć z wielkim tru-
dem.

Dreszcz przebiegł mu po plecach. Corran i inni lecieli tędy tej nocy, gdy zajęliśmy

Coruscant, pomyślał. Nigdy dotąd tak naprawdę nie doceniałem tego, co wtedy zrobili.

Mynock zagwizdał. Wedge spojrzał w dół na swój monitor i zobaczył przelatujące

błyskawicznie mapy tras.

- Wolniej, Mynock, pamiętaj, że ja też tu jestem.
Porównał obserwowaną pozycję śmigacza z mapami. Gdy tamten zaczął opadać

coraz niżej, nagle doznał olśnienia. To jest to, pomyślał. Mam ich.

- Podaj mi najniższą trasę do celu, jaką możesz znaleźć, Mynock.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

230

Wedge przechylił statek na sterburtę, zdławił przepustnicę i włączył obwody re-

pulsorowe. Unosił się swobodnie i dryfował do przodu, trzymając się tuż obok koryta-
rza zaznaczonego na mapie dostarczonej przez Mynocka. Zobaczył, że śmigacz wcho-
dzi w ten korytarz, i podążył za nim.

W magazynie sypały się z niego iskry, a gdy tylko znalazł się na zewnątrz, opadł

jak kamień, pomyślał Wedge i uśmiechnął się. Wciąż schodzi w dół, ponieważ przewo-
zi zbyt duży ciężar. Spadający prom powietrzny, który zobaczyłem przy pierwszym
nalocie, miał zapewne przetransportować tę bombę do miejsca, gdzie mogłaby skiero-
wać się w dół, prosto na składy bacty. Teraz muszą schodzić coraz niżej, ponieważ nie
mają dość mocy, by unieść się do góry.

Przełączył uzbrojenie na lasery i sprzągł je w poczwórną serię. W tym samym

momencie śmigacz przeleciał na drugą stronę ulicy. Wedge nabrał prędkości i opadł tuż
za nim. Ktoś na pokładzie śmigacza dostrzegł go i zaczął strzelać z rusznicy blastero-
wej, ale wiązki odbijały się nieszkodliwie od przednich tarcz Wedge'a. Kierowca pró-
bował kluczyć, ale każde zarzucenie bokiem i każdy zakręt sprawiały tylko, że pojazd
coraz bardziej tracił wysokość.

Teraz był już w zasięgu jego celownika.
Wedge nacisnął spust i posłał cztery szkarłatne blasterowe wiązki, skupiając je na

bryłowatym pojeździe. Lasery zamieniły dach w parę, a przedział dla pasażerów stanął
w ogniu. Śmigacz zaczął coraz szybciej opadać rufą na dół. Coś wybuchło z przodu, a
zaraz potem pojazd zaczął koziołkować do tyłu. Dwie następne poczwórne serie X-
winga zmieniły klockowaty śmigacz w parę i grad metalowych odłamków.

Obłok pary, złożonej głównie z gazowych substancji wybuchowych, zapłonął na-

gle, na moment oślepiając Wedge'a i pobudzając Mynocka do przeraźliwego gwizdu.
Komandor trzymał drążek sterowniczy lekko, lecz pewnie, stawiając czoło fali uderze-
niowej. Tarcze X-winga wytrzymały, ratując myśliwiec od uszkodzenia. Gdy Wedge
odzyskał wzrok, po śmigaczu nie było już śladu.

Uśmiechnął się.
- Widziałeś to, Mynock? Ta misja nie była zbyt trudna.
W dźwiękach wydawanych przez robota Wedge usłyszał nutę triumfu.
- Tu dowódca Łotrów. Bomba zniszczona. Proszę o raport.
- Tu „Trzy”, dowódco. Znajdujemy się nad rejonem góry Manarai i coś bardzo

dziwnego dzieje się w obszarze południowo-zachodnim. Nadlatują tu myśliwce typu
TIE, co najmniej jedno skrzydło.

- Przyjąłem, „Trzy”. Zaraz tam będę.
Wedge podciągnął ster i dał pełną moc. X-wing wzbił się do góry prosto jak rakie-

ta.

- Potwierdź trzydzieści sześć myśliwców TIE, „Trzy”.
- Potwierdzam trzydzieści sześć, dowódco. Gały i skosy. Zbliżają się do nas, ale...

jest tam coś jeszcze. - Rhysati wydawała się wstrząśnięta. - Moje czujniki nie odbierają
tego wyraźnie.

- Pozostań na linii, „Trzy”.
Wedge przełączył swój komunikator na inny kanał operacyjny.

Michael A. Stackpole

Janko5

231

- Tu Antilles. Co się tam dzieje w dole na południowym zachodzie?
- Tu kontrola rejonu Pałacu, dowódco Łotrów. Nie jesteśmy pewni. Strona cywilna

donosi o trzęsieniach ziemi i olbrzymich zniszczeniach. Właśnie nakierowujemy sateli-
tę w tamtą stronę. Dane są już w drodze. Przesyłamy panu nieobrobiony materiał.

- Przyjąłem, kontrola Pałacu.
Wedge spojrzał na dane, pojawiające się na ekranie kontroli czujników i momen-

talnie stracił dobry nastrój. Niski, żałobny dźwięk, wydany przez Mynocka, dobrze
oddawał jego obecny stan ducha.

- To niemożliwe. To po prostu niemożliwe.
- Dostaje pan te same dane, co my, dowódco Łotrów.
Wedge przełączył komunikator z powrotem na częstotliwość taktyczną eskadry.
- „Trzy” i „Cztery”, wracajcie. Natychmiast.
- Co to jest, dowódco? Wedge aż się wzdrygnął.
- Coś, czego nie powinno tutaj być, Trójko. Transpondery donoszą że to gwiezdny

superniszczyciel o nazwie „Lusankya”.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

232

R O Z D Z I A Ł

42

Admirał Ackbar zajął swoje miejsce w ławie trybunału, a generałowie Madine i

Salm usiedli niżej, pierwszy z lewej, a drugi z prawej strony. Admirał zaczekał, aż
obrońca i prokurator zajmą miejsca, po czym rozejrzał się po pustawej sali sądowej.

- Dzisiejsza sesja będzie skrócona. Nawet najłatwiejszy rejs może zostać przerwa-

ny przez nieoczekiwaną falę, a fala, która nas dotknęła, jest gigantycznych rozmiarów.

Spojrzał w dół na Tycha Celchu i dwa roboty przy stoliku obrony.
- Kapitanie Celchu, pański prawnik jest nieobecny, ponieważ mniej więcej godzi-

nę temu został postrzelony i poważnie ranny na parkingu jednego z górnych pięter tego
budynku. Napastnik został zabity, ale mimo to wzmocniliśmy ochronę ze względów
bezpieczeństwa. Nawara Ven został ranny w trakcie transportu do sądu świadka, który
pojawił się niedawno i miał dostarczyć dowody pańskiej niewinności. Świadek zaofe-
rował zeznania w pańskiej sprawie w zamian za nową tożsamość i repatriację na inny
świat. Dostarczył datakartę wypełnioną zaszyfrowanymi informacjami na poparcie
swoich twierdzeń, które obejmowały również dane o sieci szpiegowskiej na Coruscant.
Niestety zabójcy, który zranił mecenasa Vena, udało się zabić świadka. - Ackbar spoj-
rzał w stronę Airena Crackena, siedzącego po stronie oskarżenia. - Generał Cracken
zapewnił mnie, że jego ludzie pracują nad datakartą by złamać jej kod, ale nie wiado-
mo, czy im się to uda i kiedy może to nastąpić.

Tycho zmarszczył brwi.
- W jakiej to mnie stawia sytuacji?
Halla Ettyk powstała.
- Admirale, oskarżenie jest skłonne zgodzić się na odroczenie procesu do czasu, aż

mecenas Ven powróci do zdrowia.

- Zgoda. - Admirał Ackbar podniósł młotek sędziowski. - Jeśli to wszystko, zawie-

szam proces do czasu, gdy mecenas Ven będzie w stanie kontynuować sprawę.

Tycho podniósł rękę.
- Proszę zaczekać. Czy nie mógłbym bronić się sam pod nieobecność mecenasa?
- To prawo przysługiwało panu od początku, kapitanie Celchu. Halla spojrzała na Tycha.
- Admirał ma rację, ale naprawdę nic nie może pan zrobić.
- Mogę wezwać i przesłuchać świadka.

Michael A. Stackpole

Janko5

233

Pani prokurator pokręciła głową i wskazała na swój notes komputerowy.
- Niestety nie. Mam przed sobą listę świadków, których zamierzał wezwać mecenas

Ven. Członkowie Eskadry Łotrów są nieobecni i chwilowo nieosiągalni. Duros Lai Nootka
także jest nieobecny i, niestety, prawdopodobnie nie żyje. Nie ma pan żadnych świadków.

Gwizdek zabuczał.
Emtrey podniósł muszlowatą głowę.
- Gwizdek mówi, że jednak mamy świadka. Halla zmarszczyła brwi.
- Kogo? Tycho powstał.
- Mogę sam zeznawać w mojej sprawie.
- Popełniłby pan błąd, kapitanie. Rozerwałabym pana na kawałki podczas przesłu-

chania.

Jednostka R2 zaćwierkała nieuprzejmie. Tycho poklepał Gwizdka po głowie.
- Zgadzam się z tobą.
Emtrey przechylił głowę na bok.
- Ale, proszę pana, Gwizdek zgadza się z komandor Ettyk. To nie pan jest tym

świadkiem. Pana zeznanie nie pomoże nam rozwiązać Całej sprawy.

Halla spojrzała na nich z ukosa.
- Jedyny świadek, który mógł to zrobić, jest już martwy.
Gwizdek zabuczał głośno, a jego głowa wykonała pełny obrót.
Robot podskakiwał w podnieceniu, a dźwięk, jaki z siebie wydawał, przeszedł w

świdrujący pisk.

Ackbar uderzył gwałtownie młotkiem, przyciągając uwagę Emtreya.
- Powiedz Gwizdkowi, żeby się uspokoił, albo każę założyć mu sworzeń ogranicznika.
Mały robot uspokoił się i zabrzęczał smutno.
- A teraz powiedz, o czym on właściwie mówi, Emtrey?
Gwizdek odpowiedział.
Emtrey spojrzał na niego ostro i szturchnął mocno w głowę.
- Mów z sensem, Gwizdek. Oni czekają.
Gwizdek powtórzył poprzednią odpowiedź.
Robot protokolarny uniósł ramiona i spojrzał na Ackbara.
- Przykro mi, proszę pana, ale jego wypowiedź nie ma sensu. To chyba stres... ob-

wody musiały ulec polaryzacji. Nie wie, co mówi.

Ackbar westchnął.
- Odpowiedz na moje pytanie. O jakim świadku on mówi?
Zanim Emtrey zdołał coś powiedzieć, odezwał się głos w otwartych drzwiach sali

sądowej.

- Najmocniej przepraszam, admirale, ale myślę, że Gwizdek chciał powołać na

świadka właśnie mnie.

Wąsy Ackbara drgnęły. Z ciemnych głębin, pomyślał, mogą wypłynąć rozmaite

stwory.

- To niemożliwe - warknął.
- Nie było to łatwe - uśmiechnął się Corran Horn - ale jak pan wie, admirale, nie-

możliwe jest właśnie tym, co Eskadra Łotrów potrafi najlepiej.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

234

R O Z D Z I A Ł

43

Wedge przechylił ostro maszynę na lewe skrzydło i przyciągnął drążek mocno do

siebie. Wprowadził X-winga w lot nurkowy, po czym wyrównał i wyszedł w górę w
poziomej pętli wokół prawej burty. Dzięki temu znów stanął twarzą w twarz z dwiema
gałami, które od jakiegoś czasu siedziały mu na ogonie. Namierzył jedną z nich i naci-
snął spust, kierując w jej stronę wiązki spójnego światła. Kabina momentalnie stanęła w
płomieniach i myśliwiec TIE wpadł w korkociąg, wlokąc za sobą chmury gęstego czar-
nego dymu, by w końcu rozbić się o ferrobetonowy wieżowiec.

Jego skrzydłowy próbował pomścić partnera, ale Wedge nie dał mu szansy. Wci-

snął lewy pedał sterowniczy, popychając rufę X-winga w prawo. Manewr ten sprawił,
że Wedge wyśliznął się z linii lotu i strzału TIE. Jego pilot, próbując powtórzyć sztucz-
kę Wedge'a, ustawił sześciokątne skrzydła myśliwca w kierunku prostopadłym do linii
lotu. W kosmicznej próżni ten ruch dałby mu dobrą sposobność oddania strzału w kie-
runku Wedge'a, lecz w atmosferze planety TIE zaczął podskakiwać i wirować.

Wedge przechylił X-winga na lewe skrzydło i zanurkował w ślad za myśliwcem. Pilot

właśnie odzyskiwał kontrolę nad maszyną, zwalniając ruch wirowy, gdy dowódca Eskadry
Łotrów nacisnął spust. Poczwórna seria laserowego ognia oderwała lewe skrzydło myśliw-
ca. TIE zaczął spadać w dół w niekontrolowany sposób, lecz zanim dotarł do ciemnego
wnętrza Coruscant, odbił się od powietrznego pomostu i eksplodował.

Wedge pociągnął drążek do siebie i skierował dziób myśliwca do góry. Chciał od-

naleźć w sobie współczucie dla pilotów, których przed chwilą zabił, i dla ludzi, którzy
mogli ucierpieć, gdy myśliwce TIE upadły na miasto tam w dole. Chciał poczuć coś
innego niż zimna koncentracja, która go wypełniała, ale tak naprawdę nie oczekiwał
tego. Te myśli i uczucia byłyby normalne, pomyślał, ale tu i teraz nie ma miejsca na
normalność.

Wokół niego myśliwce TIE i X-wingi z Eskadry Łotrów pikowały i wznosiły się,

robiły beczki, nurkowały i kreśliły pętle. Wiązki laserowe, zielone i czerwone, wypeł-
niały przestrzeń, jakby każdy myśliwiec był zdradziecką chmurą plującą krótkimi bły-
skawicami na przeciwników. Myśliwce TIE wybuchały raz po raz, zasypując miasto
gradem na wpół stopionych metalowych części i wyrzucając w niebo czarne oleiste
smugi - śmiertelne szczątki pilotujących je ludzi.

Michael A. Stackpole

Janko5

235

Choć szalejąca wokół bitwa powietrzna była tak emocjonująca i dramatyczna, Wedge

pozostawał chłodny. W oddali biała igiełka celowała w niebo. „Lusankya” - gwiezdny su-
perniszczyciel długości ośmiu kilometrów - pustoszyła pod sobą teren, w którym leżała
pogrzebana przez wiele lat. Zielone turbolasery uderzały w miejski krajobraz, uwalniając
okręt z więzów ferrobetonu i transpastali, będących dotąd jego kryjówką.

Wedge wiedział, że gwiezdnych superniszczycieli zaczęto używać dopiero po bi-

twie pod Yavin, co oznaczało, że „Lusankya” musiała zostać zbudowana i ukryta na
Coruscant przed bitwą o Endor. Chyba że roboty konstrukcyjne po prostu zbudowały ją
tutaj, po czym nadbudowały nad nią miasto. Pomysł, że obszar stu kilometrów kwadra-
towych planety mógł zostać zrównany z ziemią, a następnie odbudowany tylko po to,
by ukryć gwiezdny superniszczyciel, wydawał się niewiarygodny, zwłaszcza przy zało-
żeniu, że operacja pogrzebania statku żywcem powinna się odbyć bez świadków. Za-
stanawiał się, czy potęga Imperatora, oparta na ciemnej stronie Mocy, mogła nakazać
tysiącom czy nawet milionom ludzi zapomnieć, że widzieli ukrycie „Lusankyi”.

Choć ten pomysł wydawał się odrażający, Wedge miał nadzieję, że tak właśnie by-

ło. Jedyna prawdopodobna alternatywa - że Imperator rozkazał zabić wszystkich
świadków - wydawała się dużo bardziej makabryczna.

- Dowódco, ma pan skosa zbliżającego się z dołu.
- Dzięki, „Pięć”.
Wedge przechylił X-winga w lewo i zanurkował, wchodząc w pętlę, która wynio-

sła go na bok, poza wektor ataku myśliwca przechwytującego. Pozwolił, by lot nurko-
wy zaprowadził go w wyższe rejony miasta. Używając danych telemetrycznych z lata-
jącej wyspy do śledzenia skosa, okrążył jedną ze strzelających w niebo iglic i wspiął się
prawie pionowo w kierunku przeciwnika.

Skos starał się go zmylić, ale lekka poprawka lewego steru pozwoliła Wedge'owi

utrzymać go na celowniku. Dwie wiązki z poczwórnej serii chybiły, przelatując obok
przedniej szyby kabiny, ale pozostałe dwie trafiły dokładnie w cel. Przewierciły na wylot
prawe skrzydło skosa i przebiły kabinę. Skos dokończył leniwy obrót i przeszedł w ciasny
korkociąg, zmierzając z dużą prędkością w stronę brzydkiego kwadratowego wieżowca.

Daleko na południu „Lusankya” uwolniła rufę i uniosła się z powierzchni planety.

Obudowa gwiezdnego superniszczyciela i jego ogólny wygląd przypominały „Egzeku-
tora” Vadera, tak jak go Wedge zapamiętał z planet Hoth i Endor, z tym że kadłub „Lu-
sankyi” spoczywał na czymś w rodzaju ogromnej platformy, złożonej z sześciokątnych
modułów. Była ona doskonale dopasowana do spodu okrętu, z otworami w sześciokąt-
nej strukturze, pozwalającymi strzelać do celów położonych w dole, a w razie potrzeby
umożliwiającymi także wypuszczenie z wnętrza statku myśliwców TIE.

Wedge zmarszczył brwi, zastanawiając się, co to może być. Przypominało mu to

platformę repulsorową Hurtów, ale „Lusankya” to przecież okręt wojenny, a nie wyle-
gujący się szef mafii. Nagle dotarło do niego, że ta analogia nie była tak bardzo bezsen-
sowna. „Lusankya” była przeznaczona do podróży kosmicznych, a nie do torowania
sobie drogi z powierzchni planety. Ta konstrukcja musiała być czymś w rodzaju plat-
formy wynoszącej, zaprojektowanej, by wyciągnąć okręt w górę z zagłębienia, w któ-
rym był zagrzebany.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

236

Dysze „Lusankyi” zapłonęły, a jej dziób skierował się ku niebu. Gorąca niebieska

plazma zamieniała w parę ogromne przestrzenie miejskiego krajobrazu. Niszczyciel
ruszył do przodu i w górę, wydostając się z kolumny dymu znaczącej miejsce jego star-
tu. Ten statek, który szczyci się ponad ćwierćmilionową załogą, zabił zapewne dziesięć
razy tyle osób już przy starcie, pomyślał Wedge.

Potężny okręt najwyraźniej zwrócił uwagę na latającą wyspę, bo opuścił dziób w

prawo. Odrobinę zmieniając kurs, statek uzyskał większe pole manewru dla swoich
turbolaserów i dział jonowych. Gwiezdny superniszczyciel dysponował bronią o mocy
wystarczającej, by zamienić miasto w kupę gruzu z orbitalnego ataku. Leżąca w bezpo-
średnim zasięgu strzału i bezbronna latająca wyspa stanowiła cudownie łatwy cel.

Baterie dział turbolaserowych umieszczone na dziobie otworzyły ogień w stronę

wyspy, gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko, a potem kolejne baterie włączały
się do bocznego ataku, w miarę jak okręt przesuwał się coraz dalej. Zielone laserowe
wiązki nadlatywały tak szybko i gęsto, że całe strugi energii wydawały się pulsować
między „Lusankya” a wyspą. W ciągu kilku sekund wyspa - niegdyś elegancki dysk, w
sercu którego rosła rajska ithoriańska dżungla - zamieniła się w roztopioną bryłę ognia i
runęła w dół na wieżowce ustawione w rejonie góry.

Gdy „Lusankya” nabrała prędkości, artyleria zmieniła cel i zaczęła strzelać w gór-

ne rejony atmosfery. Strzały rozpryskiwały się kolorowymi plamami na niższej z
dwóch sferycznych tarcz okrywających planetę. Tarcze te, stworzone, by powstrzymać
napaść floty z zewnątrz, dowiodły teraz, że stanowią równie potężną barierę w przy-
padku ataku od wewnątrz planety. Mimo to po dwudziestu sekundach obezwładniają-
cego ognia zaporowego „Lusankyi” w niższej tarczy otworzył się wyłom.

Myśliwce TIE, uczestniczące w bitwie z Eskadrą Łotrów, zawróciły, obierając

kurs wprost na gwiezdny superniszczyciel. Nie mogły same wykonać skoku w hiper-
przestrzeń, musiały więc spotkać się z „Lusankya”, żeby nie utknąć na Coruscant. Ci,
którzy by nie zostali strąceni, staliby się jeńcami wojennymi. A gdyby to mój okręt
wyrządził takie szkody, pomyślał Wedge, nie oczekiwałbym ciepłego traktowania z rąk
przeciwników.

- Mynock, podaj mi odległość dzielącą nas od „Lusankyi”.
Robot wyświetlił obraz okrętu na monitorze Wedge'a, a dalmierz wskazał dystans

dwudziestu pięciu kilometrów. I wciąż wygląda na olbrzyma, pomyślał komandor.
Dreszcz przebiegł mu po plecach.

- Łotry, formujcie szyk za mną. Mamy trzy minuty lotu na pełnej prędkości, zanim

dotrzemy do superniszczyciela. Zbierzemy jeszcze po drodze żniwo wśród pozostałych
myśliwców TIE, zanim „Lusankya” zdoła ich uratować. - Wedge odczekał kilka se-
kund, aż umilkną okrzyki zgody i akceptacji. - Pamiętajcie, to draństwo jest najeżone
turbolaserami, działami jonowymi, wyrzutniami pocisków udarowych i wiązkami ścią-
gającymi. Na moją komendę przerywacie atak. Zrozumiano?

Obniżając moc tarcz, doładował silnik i zwiększył prędkość. Zobaczył, że Asyr

dogania go na prawym skrzydle.

- Bez brawury, oficerze Sei’lar. Mam zamiar zwrócić ci tę data-kartę.
- Według rozkazu, komandorze.

Michael A. Stackpole

Janko5

237

Wedge spojrzał na swój monitor, a potem na myśliwce TIE, do których szybko się

zbliżali.

- Będę cię ubezpieczał. Jest twój.
- Dziękuję, komandorze.
Asyr w swoim X-wingu wyprzedziła go, po czym wśliznęła się w dół na lewe

skrzydło. Leciała z dołu za myśliwcem TIE, aż zbliżyła się na odległość ćwierć kilome-
tra i skierowała swój statek w kierunku dysz wylotowych gały. Lasery X-winga odpali-
ły dwiema podwójnymi seriami. Pierwsza z nich drasnęła wewnętrzną część lewego
skrzydła, wypalając wzdłuż niego dwie długie smugi. Druga para wiązek przebiła się
przez dysze wylotowe. TIE zadygotał, po czym srebrzysty ogień wystrzelił przez osłonę
kabiny, hamując pęd statku.

Zniszczony myśliwiec zszedł z pola widzenia z wdziękiem spadającego bez spa-

dochronu Hutta.

- Niezły strzał, „Dwa”.
- Dzięki, dowódco.
Wedge spojrzał na odczyt czasowy na swoim monitorze.
- Jeszcze dwie minuty i pięć sekund. Mynock, daj sygnał ostrzegawczy za trzy-

dzieści sekund.

Ściągając ster w prawo, Wedge podążył za Asyr, przechylając się w skręcie, który

naprowadził ich na parę myśliwców TIE.

„Lusankya” kontynuowała ostrzał tarcz planetarnych, a słaby ogień dochodzący z

powierzchni planety rozbijał się nieszkodliwie ojej tarcze. Działa na rufie i śródokręciu
„Lusankyi” walczyły o utrzymanie wyłomu w niższej tarczy, podczas gdy działa dzio-
bowe uderzały dalej, w wyższą z osłon. Atakujący statek posyłał fale rodiańskiej ener-
gii, rozbiegające się po powierzchniach tarcz. Początkowo tarcze wytrzymywały, po
chwili jednak zaczęły słabnąć, a w końcu padły.

- Wezmę prowadzącego, komandorze.
- Przyjąłem. Zajmę się tym z tyłu, „Dwa”.
Zwiększył odstęp do Asyr, potem ostro skręcił na bakburtę. Myśliwce TIE roz-

dzieliły się, a Asyr zatoczyła pętlę, dzięki której wsunęła się za prowadzącego. Strzeliła
i trafiła w prawe skrzydło gały, które stopiło się w jednej trzeciej.

- Odpadaj w lewo, „Dwa”.
Asyr przechyliła X-winga w lewo, gdy drugi TIE otworzył ogień. Jego pierwsze

strzały odbiły się nieszkodliwie od tylnich tarcz X-winga, następne szeroko minęły cel.
Gała zrobiła beczkę, podążając za Asyr, ale gdy wyrównywała lot, znalazła się dokład-
nie na celowniku Wedge'a. Wystarczyła jedna seria szkarłatnego laserowego ognia, by
maszyna przeciwnika zamieniła się w długą smugę, płonącą na niebie.

Mynock uruchomił sygnał ostrzegawczy.
- Łotry, przerwijcie atak. Pozwólcie reszcie uciec.
Wyglądało na to, że pół tuzina myśliwców TIE przetrwało bitwę. Dobrze wypełni-

ły swoją misję oddziału osłaniającego, odciągając lokalne myśliwce od „Lusankyi” w
chwili jej startu. Była zamknięta jakby w pułapce pod miastem, pomyślał Wedge, i
założę się, że jej tarcze nie miały pełnej mocy. A bez tarcz skoncentrowana salwa tor-

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

238

ped protonowych mogłaby naruszyć jej kadłub, uszkodzić powłokę wynoszącą lub
zniszczyć mostek.

Wedge spojrzał na monitor czujników.
- „Cztery”, tu dowódca Łotrów. Przerwij pościg.
- Jeszcze tylko kilka sekund.
- „Cztery”, odpadaj, natychmiast!
- Już prawie go mam, dowódco.
- Jesteś zbyt blisko, „Cztery”. Odpadaj w tej chwili!
X-wing Erisi wystrzelił poczwórną serią, która trafiła skosa w prawe skrzydło i w

prawą stronę kabiny. Coś eksplodowało z tyłu statku, a w sekundę później skos rozpadł
się na kawałki. Olbrzymia czerwono-złota kula, która zakwitła przed X-wingiem, zapa-
dła się w obłok czarnego dymu, gdy Erisi przelatywała przez nią.

- „Cztery”, zgłoś się.
- Dostałam go, dowódco.
- I sparzyłaś się. Wracaj tutaj. Usłyszał panikę w jej głosie.
- Pedały sterownicze nie reagują drążek stawia opór!
- Erisi, jesteś zbyt blisko „Lusankyi”. Wracaj stamtąd. - Wedge obrócił X-winga w

lewo długą okrągłą pętlą. - Mynock, wyciągnij dane sytuacyjne z jej jednostki R5, na-
tychmiast. - Wcisnął przycisk komunikatora. - Erisi, przechyl się i zanurkuj. Grawitacja
jest po twojej stronie.

- Według rozkazu. Nie, chwilę. - Jęk, okropniejszy od wszystkich dźwięków wy-

dawanych przez Mynocka, przedarł się przez głośnik komunikatora. - Mają mnie na
promieniu ściągającym. Dałam pełną moc, ale nie mogę się wyrwać. Pomóżcie mi,
pomóżcie!

Odciągając drążek do tyłu, Wedge wzniósł się i skierował w stronę „Lusankyi”. Wielki

okręt wisiał jak ogromna bryła lodu wbita głęboko w poranne niebo. Dowódca myślał, że
uda mu się dostrzec X-winga Erisi jako plamkę na tle kadłuba superniszczyciela, ale struga
turbolaserowego ognia kierująca się w jego stronę zaćmiła pole widzenia.

Przyciskając drążek do piersi, Wedge zawrócił X-winga i skierował się z powro-

tem w stronę planety.

- Do mnie, Łotry. Wracamy do domu.
- Ale, dowódco, nie możemy tak po prostu jej tam zostawić...
- Dosyć, Gavin. To jest gwiezdny superniszczyciel. Nie można go powstrzymać,

jeśli nie chce być powstrzymany.

- Ale przecież Eskadra Łotrów...
- Wiem, Łotry, wiem. - Wedge spojrzał na swój monitor i pozwolił, by zimny

dreszcz przebiegający mu po plecach dał się odczuć w jego głosie. - Eskadra Łotrów
znana jest z tego, że potrafi dokonać niemożliwego, ale tym razem kosztowałoby nas to
zbyt wiele przy zbyt małym zysku. To, że potrafimy dokonać niemożliwego, nie ozna-
cza, że zawsze musimy wygrywać.

Michael A. Stackpole

Janko5

239

R O Z D Z I A Ł

44

Corran Horn uśmiechnął się, obserwując niedowierzanie malujące się na twarzy

admirała Ackbara.

- Gdyby ktoś z tu obecnych miał ochotę wezwać mnie na świadka, to myślę, że

mógłbym rzucić pewne światło na zarzuty stawiane kapitanowi Celchu.

Kalamarianin kilka razy otworzył i zamknął usta, zanim skinął w stronę stołu

oskarżenia.

- Pani komandor Ettyk, może oskarżenie chce wznowić tę sprawę? Ciemnowłosa

pani prokurator skinęła głową.

- Dziękuję, Wysoki Sądzie. Wzywamy na świadka Corrana Horna. Corran pokuś-

tykał na przód sali sądowej. Położył karabin blasterowy na stole oskarżenia, obrócił się
i podszedł do stołu obrony. Przykucnął obok Gwizdka i starł pyłek kurzu z jego so-
czewki optycznej.

- Dzięki, że mnie tu wprowadziłeś, Gwizdek. Bez ciebie byłbym zgubiony.
Robot zagwizdał miękko i otworzył skrytkę wewnątrz kopuły. Corran sięgnął i wyjął

stamtąd własny nieuszkodzony medalion Jedi, zawieszony na złotym łańcuchu. Założył go,
po czym wyłowił z kieszeni drugi zniszczony medalion i włożył go do skrytki.

- Niezbyt uczciwa wymiana, przyjacielu, ale wynagrodzę ci to.
Podniósł się i spojrzał na Tycha. Pochylił głowę i szepnął.
- Jestem ci winien przeprosiny. Mam wobec ciebie dług, którego nigdy nie będę w

stanie spłacić. Wszystko to moja wina. Strasznie mi przykro, że przeze mnie musiałeś
przez to przechodzić.

- Nie masz racji, Corran. - Tycho pokręcił głową. - Byłeś manipulowany przez

Imperium, podobnie jak ja i my wszyscy tutaj. Przyjmuję twoje przeprosiny, ale o żad-
nym długu nie może być mowy.

- Mimo to zamierzam go spłacić, przynajmniej w drobnej części.
Tycho uśmiechnął się.
- Oddalenie stawianego mi zarzutu morderstwa byłoby dobrym początkiem.
- Potrafię zrobić znacznie więcej. Zaraz zobaczysz. - Corran oparł rękę na lewym

ramieniu Emtreya. Przysunął głowę blisko czujników słuchowych robota i zniżył głos. -
Emtrey, nic nie mów. Zamknij się. Zamknij się. Zamknij się.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

240

Robot odwrócił głowę i spojrzał na niego.
- Proszę pana, zrozumiałem już pierwszą prośbę. Poczwórna redundancja poleceń

nie jest potrzebna w moim przypadku.

A więc naprawili cię, Emtrey? - pomyślał Corran. Otóż to, w ten sposób ostatni

kawałek układanki znalazł się na swoim miejscu. Wyprostował się i złożył szybki
ukłon w stronę generała Crackena, odwrócił się znów przodem do sali i skłonił głowę
przed Trybunałem.

- Przepraszam, Wysoki Sądzie, ale pewne rzeczy musiały zostać powiedziane.
Ackbar skinął głową.
- Przeprosiny przyjęte.
Generał Salm zmarszczył brwi.
- Poruczniku Horn, czy mogę zapytać, w jaki sposób dostał się pan tutaj?
- Wyruszyłem, przynajmniej dziś rano, z sąsiedniego muzeum. Duże metalowe

drzwi zagradzały szczelnie tunel powietrzny pomiędzy budynkami, ale cóż - powiedział
Corran, pokazując miecz świetlny - zdziwiłby się pan, z jaką łatwością otwiera się tym
drzwi. Wasi pracownicy ochrony pilnowali łatwiej dostępnych wejść, więc udało mi się
tu dotrzeć bez żadnych dalszych kłopotów.

Salm zmarszczył czoło.
- Doceniam tę krytykę naszych zabezpieczeń, ale miałem na myśli kwestię nieco

ogólniejszą. Pan, hmm... jest martwy.

Corran pokuśtykał w stronę stanowiska dla świadków.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli zostanę zaprzysiężony, zanim to wyjaśnię. Moja

opowieść nie stanie się przez to mniej niewiarygodna, ale będziecie mieć trochę więcej
czasu, by dojść do siebie.

Woźny zaprzysiągł Corrana, a Halla Ettyk podeszła do niego tak ostrożnie, jakby

był radioaktywny.

- Naprawdę nie wiem, od czego zacząć. Mógłby pan najpierw opowiedzieć sądo-

wi, co wydarzyło się od czasu, gdy doniesiono o pańskiej śmierci.

- Oczywiście. - Corran wziął głęboki oddech i zaczął: — Z pewnością generał

Cracken będzie chciał później wysłuchać mojej relacji, a w dodatku nie o wszystkim
mogę mówić na otwartej rozprawie, ale mimo to postaram się opowiadać przekonująco
i spójnie.

Ackbar skinął głową.
- Doskonale rozumiemy pańską dyskrecję.
- Tak, Wysoki Sądzie. - Corran uśmiechnął się do Halli. - Odpowiadając na pani

pytanie, pani komandor: zostałem wzięty do niewoli przez wywiad Imperium i zabrany
na Lusankyę. Ysanna Isard chciała uczynić ze mną to, co usiłowała zrobić z kapitanem
Celchu; przekształcić mnie w agenta, wykonującego jej rozkazy na każdym miejscu i w
każdej chwili, kiedy by sobie tego życzyła.

Halla zmarszczyła brwi.
- Powiedział pan „to, co usiłowała zrobić z kapitanem Celchu”. Czy nie miał pan

na myśli, że chciała uczynić z panem to, co zrobiła z kapitanem Celchu?

Corran zarumienił się.

Michael A. Stackpole

Janko5

241

- Przez długi czas byłem przekonany, że zaprogramowała kapitana Celchu, a jego

twierdzenie, że nie ma żadnych wspomnień o Lusankyi, to zmyłka, mająca ukryć jego
powiązania z Imperium. Okazało się jednak, że amnezja dotycząca pobytu w tym wię-
zieniu nie jest czymś wyjątkowym wśród tych, którzy oparli się programowi indoktry-
nacji Isard. Inni więźniowie na Lusankyi pamiętali, że kapitan Celchu był jednym ze
„śpiochów”, tak nazywają osoby, które proces indoktrynacji doprowadził do stanu kata-
tonii. Ja nie wpadłem w śpiączkę. Później udało mi się przypadkiem uzyskać dostęp do
archiwów komputerowych, dotyczących więźniów na Lusankyi. Przejrzałem własne
akta, a potem wywołałem plik kapitana Celchu. Potrzebowałem dowodu, że był on
jednym ze stworzonych przez Isard agentów, ale dowiedziałem się, że miał ten sam
stopień podatności na indoktrynację, co ja, a to oznaczało, że był całkowicie odporny
na jej techniki. W tej sprawie byliśmy twardzi jak durabeton.

- Ale jego dane mogły zostać podmienione i podstawione specjalnie, by pan mógł

je odkryć.

- Możliwe, ale nieprawdopodobne. Z dwóch powodów. - Corran uniósł w górę

dwa palce. - Po pierwsze, notes komputerowy, którego używałem, przeglądając akta,
znajdował się w zabezpieczonej strefie. Tam właśnie zdobyłem sprawny blaster i znala-
złem sposób ucieczki z Lusankyi. Zważywszy na środki ostrożności, jakie Isard podjęła
dla ukrycia przede mną lokalizacji więzienia, wątpię, żeby przewidziała, że ktokolwiek
z więźniów znajdzie się w tym miejscu. Po drugie, w czasie gdy przeglądam te dane,
Isard nie mogła wiedzieć, że to ja się tam znajduję. Sądziła, że uciekł zupełnie inny
więzień. Jeżeli to była podstępnie zaprojektowana pułapka, to miała usidlić właśnie
jego, nie mnie. Halla zawahała się i przymknęła oczy w głębokim skupieniu.

- Mimo wszystko musimy wziąć pod uwagę możliwość, że pan także został przez

nią zaprogramowany. Razem z kapitanem Celchu mógłby pan być użytecznym agen-
tem, działającym na odpowiedzialnym stanowisku.

- To prawda, ale z chwilą gdy oczyściłem z podejrzeń Tycha, mogłem wyelimi-

nować go jako potencjalnego zdrajcę w jednostce. A jeśli to nie on był zdrajcą, pozosta-
je tylko jeden logiczny kandydat.

Zanim Corran zdążył wyjawić tożsamość zdrajcy, jakiś żołnierz wpadł przez drzwi

sali i podbiegł do generała Crackena. Zaczął mówić coś szybko i nagląco do szefa wy-
wiadu Republiki. Cracken wstał i wskazał na Corrana.

- Poruczniku Horn, rozkazuję panu zamilknąć natychmiast. Admirale Ackbar, mu-

simy zaraz skorzystać z sąsiedniego pomieszczenia dla przysięgłych.

Corran zawahał się i zmarszczył brwi.
- Nie zamierzałem zdradzać pańskich tajemnic, generale.
- Horn, zamknij się, to rozkaz. - Cracken przeszedł przez salę do drzwi w połu-

dniowo-wschodnim narożniku sali, otworzył je i zaklął.

- To nie może być prawda.
Corran wyskoczył z miejsca dla świadków i podążył za Crackenem do dużego,

prostokątnego pomieszczenia. Cała południowa ściana była wykonana z transpastali, z
małymi drzwiami pośrodku umożliwiającymi wyjście na balkon. Cracken przebiegł
palcami po zestawie instrumentów kontrolnych, zwiększając do maksimum przezroczy-

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

242

stość transpastali. Corran spojrzał na południe i poczuł, że serce podchodzi mu do gar-
dła.

Kolosalny biały klin wbijał się w niebo. Wśród salw zarysowała się na zielonym

tle sylwetka latającej wyspy, po czym dymiący półksiężyc runął w dół na powierzchnię
planety. Okręt - Corran wiedział, że musi to być gwiezdny superniszczyciel, sądząc po
jego rozmiarach

- wznosił się dalej i kierował działa na niższą tarczę obronną.
Corran wsunął się przez drzwi na balkon wraz z Ackbarem i z wszystkimi, którzy

przeszli tu z sali sądowej. Ponad miastem myśliwce TIE i X-wingi splatały się w skom-
plikowanym tańcu, akcentowanym kulami ognia i podkreślanym światłem laserów.
Corran nie potrafił określić dokładnej liczby X-wingów, ale nie zauważył, żeby który-
kolwiek z nich został strącony. To musi być Eskadra Łotrów tam w górze, pomyślał.

Gwiezdny superniszczyciel przedostał się przez pierwszą tarczę. Myśliwce TIE

zaczęły uciekać w kierunku okrętu, z którego wystartowały, a X-wingi gnały w pościgu
tuż za nimi. Corran uśmiechał się widząc, że coraz więcej myśliwców TIE eksploduje
lub opada w kierunku planety, lecz była to niewielka pociecha wobec ogromu szkód,
jakie gwiezdny superniszczyciel wyrządzał tarczom obronnym.

Corran zmarszczył brwi.
- Skąd wziął się tutaj ten okręt?
Gwizdek wysunął antenkę czujników przez otwór na głowie i pozwolił, by czasza

antenki obróciła się kilka razy, po czym zaśpiewał żałośnie. Emtrey kiwał energicznie
głową raz w górę, raz w dół, spoglądając to na Gwizdka, to na okręt.

- Proszę pana, on mówi, że transpondery okrętu identyfikują go jako „Lusankyę”.
Corran otworzył usta ze zdumienia. Grodzie zamykające dostęp do kopalni żwiru,

uświadomił sobie, nie były ocalonymi pozostałościami okrętu, lecz w dalszym ciągu
jego częścią. Także turbowindy wchodziły w skład okrętu. Cały nasz kompleks musiał
być jego maleńką częścią pomyślał, z grodziami obudowanymi skałą. Kopalnie leżały
na zewnątrz, a my mieszkaliśmy sobie przytulnie w brzuchu imperialnego supernisz-
czyciela.

Przyłożył do ucha komunikator.
- Wydaje się, że okręt był zagrzebany pod miastem na południowy zachód od gór

Manarai. Utorował sobie drogę w górę ogniem. Uwalniając się, zdewastował teren o
powierzchni stu kilometrów kwadratowych. Miliony ludzi uznaje się za zaginionych,
prawdopodobnie nie żyją.

Corran wskazał na platformę ułożoną z sześciokątów pod kadłubem statku.
- Co tam jest poniżej, jakiś nowy typ pancerza?
Gwizdek zahuczał ostro, a Emtrey przetłumaczył:
- Gwizdek mówi, że to olbrzymi zbiór komórek repulsorowych, sczepionych ra-

zem, by unieść okręt z powierzchni Coruscant.

- Rozumiem - powiedział Cracken - więc do tego potrzebowali cewek repulsoro-

wych. Na długo przed bitwą o Endor odkryliśmy operację Imperium, mającą na celu
zgromadzenie niewiarygodnej ilości komponentów repulsorowych. Baliśmy się, że
mogą planować stworzenie jakichś nowych pojazdów przeznaczonych do ataków pla-

Michael A. Stackpole

Janko5

243
netarnych, ale nigdy nie mogliśmy wytropić tych przesyłek. Teraz wiemy, dokąd zmie-
rzały.

Spojrzał na Ackbara.
- Czy może pan zatrzymać ten okręt?
- Większa część floty jest zebrana w innym miejscu, przygotowując się do operacji

przeciwko admirałowi Zsinjowi, by dopaść jego gwiezdny superniszczyciel. Reszta
floty wykonuje zadania, które pan wyznaczył. Czy może pan ściągnąć ich tutaj?

- Z Borleias? Nie zdążą na czas.
- Stacje Golan nie mają dość mocy, by zniszczyć „Lusankyę”, ale mogłyby ją

uszkodzić.

Oczy Emtreya przygasły.
- Jesteśmy bezbronni.
Generał Crix Madine potrząsnął głową.
- „Lusankya” wystartowała wewnątrz naszych tarcz obronnych, w miejscu, które

jest zwykle celem sił atakujących planetę. Okręt kieruje się na zewnątrz, a to oznacza,
że jego celem jest ucieczka, a nie podbój.

Adiutant Crackena przepchnął się przez tłum do admirała Ackbara i wręczył mu

komunikator. Kalamarianin włączył go.

- Mówi Ackbar.
- Tu Antilles, admirale. Przerwaliśmy pościg za myśliwcami TIE i wracamy do

bazy, by uzupełnić zapasy paliwa i przygotować się do następnego startu.

Corran poczuł dreszcz emocji, gdy usłyszał głos Wedge'a. Uśmiechnął się i zoba-

czył, że Tycho też się uśmiecha.

- Czy myślisz o tym samym, co ja?
Tycho skinął głową.
- Gdybym to ja miał na ogonie Eskadrę Łotrów, też bym uciekał, nawet gwiezd-

nym superniszczycielem.

Ackbar zerknął na nich z ukosa.
- Zgadzam się na pański plan, komandorze, ale nie powinien był pan informować

mnie o tym w tej chwili.

- Rzeczywiście, panie admirale, ma pan rację. - Głos Wedge'a zabrzmiał lodowato.

- Prosiłem o tę rozmowę, ponieważ chcę, by wypuścił pan Tycha. On nie był zdrajcą.
Mogę to udowodnić.

- Co? - Admirał otworzył usta. - A więc kto? Corran uśmiechnął się.
- Erisi Dlarit - poinformował głośno.
- Pytałem komandora Antillesa.
- Kto to się odezwał? - spytał Wedge z oddali. - Skąd wiedział? Cracken szybko

dostroił swój komunikator.

- Komandorze, tu generał Cracken. Proszę nie używać więcej nazwisk na tym ka-

nale operacyjnym... może nie być bezpieczny.

Ackbar potrząsnął głową.
- Skąd pan wie, kto jest zdrajcą? Corran wskazał na siebie.
- Czy pyta pan mnie?

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

244

- Nie. Komandorze Antilles, proszę odpowiedzieć.
- To proste. Z powodu śmierci Horna wyposażyłem każdego z robotów astrome-

chanicznych jednostki w dodatkową procedurę, umożliwiającą mi wyciągnięcie od nich
danych diagnostycznych. Erisi zgłosiła przez komunikator uszkodzenie, którego nie
potwierdzał jej robot R5. Twierdziła, że „Lusankya” mają na promieniu ściągającym i
przyciąga do siebie wbrew jej woli. Jeśli połączymy te fakty, wniosek jest oczywisty.

Corran przytaknął.
- Zgadza się. Miała możliwość przestrzec Imperium przed powrotem Brora Jace'a

na Thyferrę, a wiadomo było, że go nie znosiła. Powiedziałem jej, gdy zajęliśmy Co-
ruscant, że mam zamiar odnaleźć zdrajcę działającego wśród nas. Pomagała mi spraw-
dzić mojego „Łowcę Głów”, więc znała kody, tak samo jak kapitan Celchu. Przesłała
dane do Isard przez komunikator i zostałem złapany.

Generał Salm pokręcił głową w zdumieniu.
- Dlaczego miałaby to robić? Dlaczego pracowała przeciwko nam?
- Kartele bacty utworzyły się pod panowaniem Imperium - wyjaśnił Wedge. —

Ona i jej lud mogli sądzić, że ich monopol skończy się z chwilą, gdy Nowa Republika
odniesie zwycięstwo i zniszczy Imperium.

Tycho wskazał w górę.
- „Lusankya” przebiła się przez drugą tarczę i wydostała na wolność.
Ponad nimi trwała wymiana ognia między słabo widoczną „Lusankya” a orbitalną

stacją obronną Golan. Zielone plamy energii przemieszczały się między nimi raz w
jedną, raz w drugą stronę. Pod naporem ognia stacji tarcze „Lusankyi” załamały się,
pozostawiając okręt bez chroniącej go dotychczas sfery energii. Eksplozje uderzały w
olbrzymi kadłub statku, ale w ich świetle Corran zobaczył, że „Lusankya” oddala się od
stacji.

Stacja Golan wciąż ostrzeliwała zawzięcie gwiezdny superniszczyciel, wywołując

nowe eksplozje, ale wydawało się, że tworzą one jakby ścianę między stacją a samym
okrętem. Minęło trochę czasu, zanim Corran uświadomił sobie, co się właściwie dzieje.

- Wyrzucili za burtę platformę wynoszącą, poświęcając ją, by umożliwić sobie

ucieczkę.

- Właśnie - przytaknął Cracken. - Nie mają nic do stracenia. „Lusankyi” nie uda

się ponownie schwytać na planecie.

- Ale zostanie schwytana. - Corran z powagą skinął głową, przypominając sobie

obietnicę, którą złożył Janowi: że wróci i uwolni jego i innych. Spojrzał na Gwizdka. -
Czy możesz ocenić szkody, jakie poniosła „Lusankya”?

Gwizdek zabuczał przecząco i opuścił antenkę czujników.
Corran wytężał wzrok, ale nie mógł już dostrzec gwiezdnego superniszczyciela.
- Skoczył w nadprzestrzeń. Nie chciałbym znaleźć się w miejscu, w którym ten

okręt zakończy podróż.

- Widzieliśmy jego start, a to było wystarczająco okropne. - Cracken zadrżał. -

Isard była tu przez cały czas, a teraz odleciała.

Halla Ettyk skrzyżowała ręce na piersi.

Michael A. Stackpole

Janko5

245

- Można chyba założyć, że to ona sfabrykowała większość dowodów przeciwko

kapitanowi Celchu.

- Powiedziałbym, że to prawie pewne - przytaknął Corran. -Gdyby kapitan Celchu

został skazany i stracony, ujawniłaby prawdę, tak by Republika stała się w oczach ludzi
gorsza niż kiedykolwiek było Imperium. Może nie był to najbardziej błyskotliwy z jej
planów, ale też nie wymagał zbytniego wysiłku.

Odwrócił się i spojrzał na Airena Crackena.
- Natomiast obecny tu generał wiedział przez cały czas, że Tycho nie był szpie-

giem.

Halla zamrugała.
- Słucham?
Cracken uśmiechnął się krzywo.
- Nieźle jak na człowieka, który ostatnie półtora miesiąca spędził w więzieniu.
Generał Salm spojrzał groźnie na szefa wywiadu.
- A więc pan wiedział, że Tycho Celchu nie był agentem Imperium, a mimo to po-

zwolił mi pan wpędzić go w te wszystkie kłopoty?

Cracken pokręcił przecząco głową.
- Horn ma rację, wiedziałem, że to nie on był szpiegiem w Eskadrze Łotrów, na-

tomiast nie miałem pewności, czy nie był agentem Imperium.

- Generał Cracken zabezpieczył się przed możliwością że Tycho jest lusankyań-

skim agentem. - Corran poklepał po ramieniu Emtreya. -Przydzielił tego robota do
Eskadry Łotrów, by kontrolować kapitana Celchu. Emtrey był wyposażony w specjalne
obwody i wbudowane oprogramowanie, które czyniły go wprost nieocenionym narzę-
dziem dla szpiega. Gdyby kapitan Celchu wykorzystał robota w ten sposób, generał
Cracken dowiedziałby się o tym. Gdyby zresztą nie podjął takich działań, byłaby to z
jego strony rażąca nieodpowiedzialność. Dzięki Emtreyowi generał wiedział, że kapitan
Celchu nie spotkał się z Kilianem Loorem tej nocy, gdy widziałem go w kwaterze
głównej. Moim zdaniem pozwolono, by proces kapitana Celchu toczył się dalej, aby
uśpić czujność prawdziwego szpiega, wprowadzając go w fałszywe poczucie bezpie-
czeństwa.

- A także, by odwrócić uwagę Isard. - Cracken uśmiechnął się lekko. - Ona zawsze

lubiła takie małe gierki.

Halla utkwiła wzrok w generale Crackenie.
- Ale zrobił pan z kapitana Celchu pariasa! Ludzie porównywali go do księcia Xi-

zora i do Dartha Vadera. Pańskie postępowanie jest niewybaczalne.

- Nie, nie... właśnie to należało zrobić. - Cracken spojrzał na Ty-cha. - Musiałem

pana wykorzystać, by dowiedzieć się, kto jest naprawdę szpiegiem w Eskadrze Łotrów,
to prawda, ale z całej tej sprawy wynikła pewna korzyść także dla pana. Isard pozwoli-
ła, by został pan osądzony i skazany, co oznacza, że nie miała z pana większego pożyt-
ku. Gdyby był pan jednym z agentów Lusankyi, wrobiłaby w proces kogoś innego, tak
by oczyszczono pana z zarzutów i powierzono bardziej odpowiedzialne stanowisko. W
takim wypadku raczej obchodziłaby się z panem delikatnie, zamiast się go pozbywać.

Odwrócił się znów do Halli Ettyk.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

246

- Jeśli chodzi o złą opinię kapitana Celchu... cóż, mogę naprawić to, co się stało.
- To niemożliwe - zaprzeczył twardo Salm.
- Chociaż nie jestem członkiem Eskadry Łotrów, myślę, że to całkiem realne. -

Cracken rozłożył ręce. - Ma się odbyć publiczna ceremonia, na której nagrodzimy wy-
siłki Eskadry Łotrów w operacjach dla Republiki. Ogłosimy, że kapitan Celchu był
świadom, iż jego proces to mistyfikacja...

Tycho uśmiechnął się.
- Rzeczywiście wszystko zdawało się ustawione przeciwko mnie.
- ...i w ten sposób dopełnimy jego rehabilitacji. - Cracken splótł dłonie na pier-

siach. - Właśnie do tego zmierzałem przez cały ten czas. Pojawienie się porucznika
Horna jedynie potwierdza i tak już oczywistą niewinność kapitana Celchu.

Halla spojrzała na admirała Ackbara.
- Panie admirale, w imieniu sił zbrojnych Nowej Republiki wycofuję wszystkie za-

rzuty przeciwko kapitanowi Tychowi Celchu.

Kalamarianin rozciągnął wargi w uśmiechu.
- Mogę z wielką przyjemnością oznajmić panu, kapitanie Celchu, że sprawa prze-

ciwko panu zostaje oddalona. Teraz jest pan naprawdę wolny.

Michael A. Stackpole

Janko5

247

R O Z D Z I A Ł

45

Wedge Antilles z kamienną twarzą przyglądał się, jak Mon Mothma podchodzi do

podium na froncie podwyższenia. Ostatnie dziesięć dni od ucieczki „Lusankyi” z Co-
ruscant było bardzo wyczerpujące. Pozostawione samym sobie komórki Frontu Kontr-
rebelii Palpatine'a rozpoczęły w wielu miejscach nagłe, nieprzewidywalne ataki. Eska-
dra Łotrów, wzmocniona przez Corrana i Tycha, uczestniczyła w wielu misjach jako
osłona powietrzna lub grupa pościgowa, poważnie ukrócając działalność Frontu.

Wysiłki Crackena, by wydobyć dane z datakarty Loora pozostawały bezowocne do

czasu, gdy ojej istnieniu wspomniano na jednym z przesłuchań Corrana. Corran zapa-
miętał, że kiedy Loor pracował jako oficer łącznikowy imperialnego wywiadu z Kor-
Sekiem, miał zwyczaj używać pewnej sztuczki do tworzenia kodów szyfrujących: za-
pamiętywał cedułę giełdową jednego z dni działania imperialnej giełdy i używał noto-
wań i cen jako kluczy. Corran i Gwizdek podali Crackenowi datę, której wtedy używał
Loor i szybko odkryli, że kluczem do szyfru datakarty były notowania Xucphry z tegoż
dnia. Informacje z odszyfrowanej datakarty zawierały listę kryjówek i magazynów
Frontu; Eskadra Łotrów i ludzie Crackena szybko je zniszczyli.

Pogrzeb Dirica Wessiri był dla Wedge'a trudniejszy niż misja bojowa. Przyłapywał

się na tym, że wciąż rozważa na nowo wszystko, co Diric kiedykolwiek mu powiedział,
poszukując w tym wskazówki, która byłaby dowodem jego wymuszonej służby dla
Imperium. Nie mógł zapomnieć ciepłych słów Dirica po swoim zeznaniu w sądzie.
Miał w sobie tyle współczucia, pomyślał, że zasłużył na lepszy koniec.

Iella z trudem zachowywała spokój, a Wedge pomyślał, że tylko powrót Corrana

pozwolił jej uniknąć załamania emocjonalnego. Już raz opłakała męża, a kiedy go od-
zyskała, musiała go zabić. Corran, który od dawna znał Dirica, mógł opowiadać jej o
mężu takim, jakim był niegdyś. Miłe wspomnienia łagodziły koszmar, w jakim żyła,
tylko na chwilę.

Rozbłysły jasne światła, bo holokamery zaczęły nagrywać wystąpienie przewodni-

czącej rady.

- Obywatele Nowej Republiki, mam wielki zaszczyt i przywilej przemawiać do

was z Coruscant. Z Coruscant, która jest bezpieczna i nareszcie wolna od bezpośred-
niego i złowrogiego wpływu Imperium. Mówię z budynku, który jest domem Eskadry

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

248

Łotrów. Wszyscy słyszeliście o tej legendarnej jednostce; jej piloci brali udział w naj-
gorętszych bitwach wojny z Imperium. Dzięki Eskadrze Łotrów mogliśmy wyzwolić
Coruscant spod władzy Imperium, a od tego czasu eskadra stanowi bastion, chroniący
nas przed imperialną drapieżnością. W uznaniu ich wysiłków w obronie Nowej Repu-
bliki Rada Tymczasowa przyznaje jednostce order, który od dziś będzie najwyższym
odznaczeniem, jakie nasz rząd może nadać za zasługi wojskowe. To nowe odznaczenie
to Coruskańską Gwiazda Odwagi. Wyryty na niej napis głosi: „Za służbę i męstwo
przekraczające granice obywatelskich obowiązków i przedłożenie dobra wielu nad
osobiste szczęście, Rada Tymczasowa jednomyślnie i z radością przyznaje Eskadrze
Łotrów Coruskańską Gwiazdę Odwagi”.

Mon Mothma odwróciła się i spojrzała prosto na Wedge'a, który wysunął się do

przodu i przyjął z jej rąk transpastalową płytkę, z wyrytym napisem. Hologram orderu
osadzono nad tekstem, na tle hologramu jednostki.


Mon Mothma potrząsnęła ręką Wedge'a.
- Gratuluję, komandorze. Nikt nie zasługuje tak bardzo na ten order jak pan i pań-

scy ludzie.

Cofnęła się i gestem zachęciła go, by podszedł do podium.
Wedge z wahaniem zbliżył się do mikrofonów. Spodziewał się, że będzie musiał

coś powiedzieć; dawano mu różne wskazówki, ale zdecydował się pójść za radą admi-
rała Ackbara: „Mów zwięźle i pamiętaj o tych, o których trzeba pamiętać”.

- Te słowa odnoszą się nie tylko do tych, którzy stoją tutaj za mną ale również do

tych wszystkich, którzy walczyli w Eskadrze Łotrów. Nikt z nich nie uchylał się od
poświęceń. Każdy z nas - w Eskadrze Łotrów i w całym Sojuszu - ryzykował wszyst-
kim, by pokonać władzę, zadającą cierpienia własnym obywatelom i rządzącą terrorem.
Ani ten order, ani zdobycie Coruscant nie są celami ostatecznymi, a jedynie znakami na
szlaku, którym wszyscy musimy podążać, jeśli galaktyka kiedykolwiek ma być na-
prawdę wolna.

Umiarkowany aplauz wśród zgromadzonych dygnitarzy i gości towarzyszył We-

dge'owi, gdy wracał w szereg pilotów. Mon Mothma, przechodząc obok niego, musnęła
dłonią jego ramię. Spojrzał na nią i zobaczył, że przewodnicząca się uśmiecha. Wi-
docznie nie poszło mi aż tak źle, pomyślał.

Mon Mothma powróciła na swoje miejsce na podium i znów zabrała głos.
- Jeśli chodzi o wydarzenia z ostatniego roku, znamy wiele plotek i bardzo mało

faktów. Te plotki mogłaby zweryfikować jedynie rzetelna, chronologiczna relacja o
zaistniałych wydarzeniach; jest szansa, że w ciągu jednego lub dwóch pokoleń taka
relacja powstanie. Gdy w konspiracji walczyliśmy przeciwko Imperium, wszyscy czuli-
śmy potrzebę zaufania i tajności. To właśnie trzymało nas przy życiu i pozwalało wy-
grywać bitwę za bitwą.

Mon Mothma skłoniła głowę w stronę holokamery po swojej prawej stronie.
- Odkąd Nowa Republika objęła w posiadanie Coruscant - ciągnęła - mogłoby się

wydawać, że czas sekretów minął, a jednak tak nie jest. Imperium jeszcze nie umarło, a
wydzierający je sobie wzajemnie pomniejsi admirałowie wciąż poszukują naszych sła-

Michael A. Stackpole

Janko5

249
bych punktów. Chcą odbudować Imperium, w którym sami zajęliby miejsce Palpatine
a, a to nie pozwala nam zdradzić wszystkich naszych tajemnic. Możemy jednak ujaw-
nić przynajmniej niektóre z nich. Jest to dla nas nie tylko konieczność -jako że brak
jawności rodzi arogancję, a wszyscy widzieliśmy, do czego to może doprowadzić - lecz
także prawdziwa przyjemność. Dzięki temu mamy okazję naprawić wielką krzywdę i
zapobiec ewentualnym tragediom.

Odwróciła się i wskazała na Tycha.
- Oto kapitan Tycho Celchu, jeden z najbardziej lojalnych synów Alderaanu i No-

wej Republiki. Dobrowolnie zgodził się na ograniczenie swoich podstawowych swo-
bód, byśmy mogli obalić Imperium. Zaistniało podejrzenie, że został złamany w niewo-
li Imperium; stracił zaufanie wielu, a jednak robił wszystko, co tylko mógł, by znisz-
czyć Imperium, nie zważając na te podejrzenia. Niejednokrotnie ryzykował własnym
życiem, wkraczając nieuzbrojonym myśliwcem w pole walki, by ratować pilotów od
nieuchronnej śmierci. W ostatnich dniach byliście świadkami jego procesu o zdradę i
zabójstwo jednego z członków Eskadry Łotrów. Ten proces, odbywający się publicznie
i budzący u wielu oburzenie, odgrywał kluczową rolę w operacji wywiadu mającej na
celu odkrycie agentów Imperium w siłach Nowej Republiki. Choć kapitan Celchu miał
być w nim ukazany jako nikczemny wróg Republiki, nie uchylił się od tego obowiązku.
Zgodził się być celem ataków, ponieważ agentom Imperium wydawało się, że mogą
działać swobodniej, gdy kapitan Celchu jest obiektem tak surowej obserwacji. Pomaga-
jąc w sfabrykowaniu dowodów przeciwko kapitanowi Celchu, imperialni agenci odkry-
li się przed nami. Mon Mothma rozłożyła ręce.

- Żaden obywatel Nowej Republiki nie ma odtąd prawa żywić podejrzeń w sto-

sunku do Tycha Celchu. Jego oddanie Nowej Republice nie podlega kwestii, a powrót
do służby w Eskadrze Łotrów jest dla nas radosnym wydarzeniem. Powinno to wzbu-
dzać strach wśród tych, którzy chcieliby zaatakować Nową Republikę.

Zaczęła klaskać, patrząc na Tycha i wszyscy dołączyli do niej, także Wedge, we-

tknąwszy najpierw order pod pachę.

Tycho skłonił głowę przed Mon Mothma, ale odmówił, gdy zachęcała go do za-

brania głosu.

Mon Mothma odwzajemniła jego ukłon i powróciła na swoje miejsce na podium.
- Mówi się o Eskadrze Łotrów, że potrafią dokonywać rzeczy niemożliwych, a oto

inny członek eskadry okazał się prawdopodobnie najlepszym z najlepszych w tej sztu-
ce. Czy ktokolwiek w Nowej Republice nie słyszał o Corranie Hornie? To on przeleciał
przez najgorszą burzę w historii Coruscant, by wyłączyć tarcze obronne planety, a
wkrótce potem wszyscy się dowiedzieli, że został zamordowany przez zdradę jednego
ze swoich towarzyszy. Ta historia głęboko poruszyła nas wszystkich, wydobywając z
jednych to, co w nich najlepsze, a z innych to, co najgorsze. Opłakiwaliśmy Corrana
Horna, bo jego przedwczesna śmierć wyglądała na jeszcze jedną tragedię spowodowaną
przez Imperium w chwili, gdy wydawało się, że już nie powinno mieć siły, by kąsać.
Mamy wiele dowodów niewinności kapitana Celchu, ale najmocniejszym z nich jest
powrót Corrana Horna z grobu. Corran nie zginął ostatniego dnia władzy Imperium nad
Coruscant. Nie zginął, ale został pojmany. Gdy Ysannie Isard nie udało się go złamać i

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

250

przekształcić w uległą marionetkę, umieszczono go w więzieniu, gdzie miał według jej
planów spędzić resztę swojego życia. Choć ostrzegano go, że każda próba ucieczki
będzie ukarana śmiercią, Corran Horn zaryzykował życiem, by zdobyć wolność. Tylko
jemu udało się zbiec z Lusankyi, a jego ucieczka spowodowała także opuszczenie Co-
ruscant przez Ysannę Isard.

Mon Mothma zapraszała Corrana na podium, ale on, tak jak Tycho, poprzestał na

lekkim ukłonie i uśmiechu. Zaraz potem mrugnął ukradkiem w stronę Wedge'a. Wedge
skinął mu głową, zadowolony, że obaj bohaterowie woleli, żeby uwaga widzów skupiła
się raczej na eskadrze.

- Obywatele, ucieczka Ysanny Isard z Coruscant i jej następne działania wywołały

niezliczone plotki. To prawda, że z wszystkimi swoimi siłami udała się na Thyferrę, by
wesprzeć rewolucję, dzięki której frakcja Xucphra stanęła u władzy kartelu producen-
tów bacty. Isard rządzi teraz Thyferrą i sprawuje faktyczną kontrolę nad całą produkcją
kartelu. To ona wprowadziła wirus Krytos na Coruscant i kierowała tajnymi operacjami
Imperium, mającymi na celu zniszczenie miejscowych składów bacty, daje jej to mocną
pozycję przetargową. Życie lub śmierć milionów ludzi mogłoby zależeć tylko od jej
kaprysu.

Mon Mothma mówiła coraz poważniejszym tonem.
- Działania Isard rzeczywiście mogłyby spowodować kryzys, gdyby nie dwie

sprawy, nad którymi nie miała kontroli. Pierwsza z nich wynikła bezpośrednio, choć w
sposób niezamierzony z pośpiechu, z jakim podejmowała działania przeciwko nam.
Gdy poleciła stworzyć wirusa Krytos, chciała, żeby wirus szybko mutował i łatwo roz-
przestrzeniał się pomiędzy gatunkami. Jej naukowcy zastosowali się do tych rozkazów,
ale nie przewidzieli, co może się stać, jeśli rozprzestrzenianie się wirusa zostanie zaha-
mowane. Wirus Krytos był niezwykle zabójczy, właściwie zbyt zabójczy, by plan Isard
mógł się powieść. Zarażone osoby szybko umierały - w wielu wypadkach za szybko, by
zdążyły rozprzestrzenić zarazę na wiele osób. Choroba, która zabija zbyt gwałtownie,
wygasa z powodu przedwczesnego zlikwidowania swoich nosicieli. Jeśli niektórzy
chorzy przetrwali tak długo, by rozprzestrzenić wirusa dalej, to tylko dlatego, że wirus,
ulegając mutacjom, stał się mniej śmiercionośny i nie uśmiercał już swoich ofiar tak
szybko. Ale nie był to już ten zabójczy wirus, którego potrzebowała Iceheart. Wysoki
poziom mutacji osłabił również jego odporność. Dzięki temu veracheni rasy Vratix
mogli zsyntetyzować specjalny lek zwalczający wirusa, zakładając hodowle alazhi,
składnika płynu bacta, w środowisku bogatym w ryli. Nowa Republika uruchomiła już
produkcję końcowego produktu pod nazwą „rylca”, w miejscu, którego lokalizacja jest
na razie tajemnicą. Lek będzie dostępny w ilościach nawet większych, niż tego potrze-
bujemy, by wytępić wirusa, i to znacznie wcześniej, zanim wyczerpią się nasze zapasy
bacty.

Mon Mothma zerknęła na Wedge'a i obdarzyła go przelotnym uśmiechem.
- Eskadra Łotrów sama nie wyprodukowała wprawdzie rylca, ale pomagała w jego

powstaniu i przyczyniła się do uzyskania zarówno ryllu, jak i bacty używanych do jego
wytwarzania. Qlaern Hirf, twórca leku, jest verachenem rasy Vratix pochodzącym z
Thyferry. W osiągnięciu sukcesu bardzo mu pomogła kobieta, która przetransportowała

Michael A. Stackpole

Janko5

251
potrzebne składniki i ratowała verachena w krytycznych okolicznościach. Była to Mi-
rax Terrik. Pewnie słyszeliście, że Mirax poległa w zasadzce na Alderaanie, ale cóż...
długoletni związek z Eskadrą Łotrów pozwolił jej także dokonać niemożliwego i wyjść
cało z tej tragedii, by pomóc nam zająć się wirusem Krytos.

Przewodnicząca Rady Nowej Republiki dała znów sygnał do oklasków na cześć

Qlaerna i Mirax. Verachen wydawał się zupełnie niewzruszony aplauzem, ale Mirax
mocno się zarumieniła i rzuciła Wedge'owi przerażone spojrzenie. Taki wzrok Mirax
Wedge widział już wiele razy i wiedział, co on oznacza.

Ona ma rację, pomyślał. To przeze mnie musi się teraz peszyć uwagą publiczno-

ści, ale cieszę się, że jest żywa i że może się rumienić. Jak udało się dowiedzieć Crac-
kenowi i jego wywiadowcom, Erisi wydała konwój bacty Imperium z dwóch powodów.
Po pierwsze, mogła w ten sposób wyeliminować dużą ilość płynu bacta, gasząc nadzie-
je mieszkańców Coruscant i podnosząc jeszcze bardziej cenę. Po drugie, chciała zabić
Mirax, wiedząc, że „Pulsarowy Ślizg” był częścią konwoju. Mirax pamiętała, że Erisi
ostrzegała ją, by nie angażowała się w związek z Corranem. Zniszczenie konwoju da-
wało Erisi sposobność zabicia rywalki o względy ukochanego. Wszyscy wtedy myśleli,
że Corran nie żyje, więc ten postępek zdawał się wynikać wyłącznie z jej mściwej i
małostkowej natury.

Choć z drugiej strony, pomyślał Wedge, Isard mogła zdradzić Erisi, że Corran żyje

i obiecać go jej w nagrodę za jej dalszą lojalność. Wzdrygnął się na tę myśl. Na szczę-
ście „Pulsarowy Ślizg” nie uczestniczył w końcowym skoku konwoju. Mirax udała się
bowiem na Borleias, gdzie przejęte zakłady Alderaan Biotics zajęły się syntezą rylca.
Według planu miało to wyglądać tak, jak gdyby Mirax po prostu ukradła część bacty
przewożonej na Coruscant - a który przemytnik oparłby się pokusie zagarnięcia takiego
łupu? Mirax miała pozostać w cieniu aż do czasu, gdy produkcja rylca pozwoli Nowej
Republice nie przejmować się gniewem Thyferran i ogłosić, że jest w posiadaniu su-
rowca, umożliwiającego produkcję leku o właściwościach podobnych do bacty, w do-
datku w ilościach wystarczających na przełamanie monopolu. Zniszczenie konwoju
pozwoliło jeszcze lepiej ukryć tę operację, więc Mirax oficjalnie pozostawała martwa,
aż nadszedł odpowiedni moment, by ujawnić prawdę.

Mon Mothma po raz ostatni zwróciła się w stronę holokamer.
- Obywatele Nowej Republiki, resztki imperialnego zła zostały wykorzenione z

Coruscant. To, co niegdyś stanowiło Imperium, jest teraz zaledwie grupką zgorzknia-
łych osobników, chwytających się wszelkich sposobów, by nie wpaść w ręce tych, któ-
rych skrzywdzili. Nie zdają sobie sprawy - i to jest powodem ich klęski - że teraz rządy
w galaktyce muszą być oparte na dobrowolnym powierzaniu władzy jednym osobom
przez drugie. Humanoidalni i niehumanoidalni, zróżnicowani płciowo czy też nie, mło-
dzi, starzy, krzepcy i słabi, możemy tylko nadawać władzę, ale nie wolno nam jej za-
garniać. Przywłaszczona władza kończy się nagle, a zbudowane na niej imperia upada-
ją, by nigdy już nie powstać.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

252

R O Z D Z I A Ł

46

Wedge trochę żałował, że nie potrafi poddać się radosnemu nastrojowi przyjęcia,

które odbyło się po ceremonii przyznania odznaczeń. Rozmaici goście przyłączali się i
mieszali z członkami eskadry, podczas gdy holokamery rejestrowały niemal wszystkie
możliwe ujęcia. Zdjęcia wkrótce miały obiec Nową Republikę, przysparzając popular-
ności politykom i innym ważnym osobistościom, obecnym na przyjęciu.

Choć Wedge'owi niezbyt podobał się taki oportunizm, jednak nie potępiał go. Re-

belia wygrała. Setki nowych światów gromadziły się tłumnie pod sztandarem Nowej
Republiki. Flota była przygotowana do kampanii przeciwko admirałowi Zsinjowi, która
miała przerazić wszystkich pomniejszych admirałów imperialnych w galaktyce. Nawet
Ysanna Isard musiała zdawać sobie sprawę, że jej dni są policzone, ponieważ Nowa
Republika w żadnym wypadku nie mogła pozwolić, by kontrola nad dostawami bacty
pozostawała w jej rękach. Wraz z wprowadzeniem Fliry'ego Vorru na urząd ministra
handlu Thyferry ceny bacty od razu zaczęły rosnąć, co było zupełnie nie do przyjęcia.

Jednym z powodów, dla których świąteczny nastrój nie miał przystępu do Wedg-

e'a, był żal i współczucie dla Ielli Wessiri. Nie chciała towarzyszyć mu w czasie przyję-
cia, a on wiedział dlaczego. Dla wszystkich innych Diric był tylko jeszcze jedną ofiarą
Iceheart, ale Iella najwyraźniej uważała, że powinna była dostrzec coś niezwykłego w
jego zachowaniu, coś, co pozwoliłoby jej odkryć, że Diric znajdował się pod kontrolą
Iceheart. Oczywistym skutkiem takiego myślenia było poczucie winy; uznała, że gdyby
była bardziej czujna, nie musiałaby potem do niego strzelać. Z tym poczuciem winy
miała się zmagać już do końca życia.

Uroczystość nie zachwyciła Wedge'a, ale obudziła wspomnienia. Doskonale pa-

miętał ceremonię na Yavinie Cztery, gdy została zniszczona pierwsza Gwiazda Śmier-
ci. Nasza radość była wtedy tak jawna, pomyślał, tak nieskrępowana... Potem opuścili-
śmy bazę, uciekając przed Imperium. Wiem, że to głupie kojarzyć zwycięstwo i świę-
towanie z nadchodzącą katastrofą, ale...

Borsk Fey'lya utorował sobie drogę przez zbity tłum i ukłonił się przed. Wedge'em.
- Chciałem pogratulować, komandorze, dobrze rozegranej gry.
- Co pan ma na myśli?
Bothanin stukał pazurami po kuflu lomińskiego piwa, który trzymał w ręku.

Michael A. Stackpole

Janko5

253

- Mówię o pewnym raporcie dotyczącym interwencji Eskadry Łotrów na Aldera-

anie. Rozumiem, że został on sklasyfikowany jako materiał o najwyższym stopniu taj-
ności.

- Rzeczywiście, to prawda. - Wedge z trudem powstrzymał uśmiech. - Zdałem so-

bie sprawę, że informacje o wydarzeniach na Alderaanie mogłyby narazić na szwank
naszą operację zdobycia rylca. Zasugerowałem, że tak głębokie utajnienie tego raportu
byłoby wskazane.

Kremowa sierść Borska Fey'lyi zafalowała na karku.
- Tym lepiej dla pana...
- Nie, panie radny, tym lepiej dla pana. - Głos Wedge'a przeszedł w niski pomruk.

- Bo to dla pana ogłoszenie tego raportu byłoby wyjątkowo niekorzystne. A gdyby
skłoniło to pana do ataków na mnie lub jednego z moich ludzi... Cóż, zapewniam, że to
spowodowałoby pewne problemy.

- Jeśli zamierza pan bawić się w politykę, wkracza pan na mój teren.
- Dziękuję, nie zamierzam się niczym bawić. Nie przyłączyłem się do Rebelii dla

zabawy. - Wedge wskazał na grupę członków eskadry. - Moim zadaniem jest dopilno-
wać, by moi ludzie zrobili to, co do nich należy i pozostali przy życiu. Nie zajmuję się
sobą ani gromadzeniem władzy, zajmuję się ludźmi: moimi ludźmi oraz tymi, których
bronimy, ścigając Imperium.

- I z pewnością uważa pan politykę za brudne przedsięwzięcie, leżące poza zasię-

giem pańskiej uwagi.

Wedge uniósł kpiarsko brwi.
- A może mnie pan przekonać, że jest inaczej?
- Jest pan wystarczająco inteligentny, komandorze Antilles, by przekonać się sa-

memu, że mam rację. Dobrze pan wie, że wszystko jest polityką. Wie pan na przykład,
że pańskie zasługi dla Rebelii dały panu władzę... władzę, którą może pan wykorzystać
do realizacji własnych planów i pragnień. Jeśli chce pan coś osiągnąć, potrzebuje pan
wsparcia, a budowanie koalicji poparcia to właśnie polityka.

Wedge zmrużył oczy. Miałem nadzieję, pomyślał, załatwić wreszcie przystąpienie

Vratiksów do Nowej Republiki i sądziłem, że zajęcie Thyferry przez Isard bardzo uła-
twi mi zadanie. Czy Borsk Fey'lya próbuje mi zasugerować, że sprawa w tak oczywisty
sposób słuszna i potrzebna może spalić na panewce, ponieważ ja nie chcę grać w jego
gierki?

Czuł coraz silniejszy gniew, ale zanim zdołał dać mu ujście, ktoś położył mu dłoń

na prawym ramieniu. Wściekłość opadła, gdy odwrócił się od Bothanina i spojrzał za
siebie. Uśmiechnął się szeroko.

- Na życie gwiazd i ich śmierć! Nie spodziewałem się ujrzeć tutaj ciebie, Luke!
Rycerz Jedi uścisnął mocno dłoń Wedge'a i zaraz padli sobie w ramiona, obejmu-

jąc się i poklepując po plecach.

- Nie opuściłbym tego nawet dla całego gazu tibanna z Bespin. Trochę się spóźni-

łem, ponieważ, mówiąc szczerze, eksponaty znalezione przez jednego z waszych ludzi
w Muzeum Galaktycznym są, no cóż, absorbujące. Wszędzie usiłowałem znaleźć ślady
innych Jedi, a tu okazało się, że cały ich magazyn znajduje się na planecie, z której

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

254

rozpocząłem poszukiwania. Choć niewiele z tych rzeczy ma coś wspólnego ze szkole-
niem, znalazłem tam wiele materiałów, które pozwoliły mi poukładać w całość frag-
menty historii.

- Corran opowiadał, że trafił tam na niezły łup. Mówił, że wyglądało to raczej ma-

kabrycznie.

Luke Skywalker poważnie skinął głową i cofnął się o krok.
- Gdy Imperator odizolował te pomieszczenia, stały się jego prywatnym parkiem

rozrywki. Jeśli udało się dopaść któregoś z przedstawionych tam rycerzy Jedi, Impera-
tor niszczył twarze ich posągów. Zła jest tam tyle, że stało się niemal namacalne, ale
sądzę, że wszystkie te szkody dadzą się naprawić.

Borsk Fey'lya zbliżył się do nich z lewej strony.
- Rada właśnie dyskutuje przyznanie środków, które pozwoliłyby na renowację

tych eksponatów - powiedział i wyciągnął dłoń do Luke'a. - Radny Borsk Fey'lya, do
pańskich usług.

Do swoich własnych usług, pomyślał Wedge. Pochwycił figlarny błysk w oku

Luke'a, jak gdyby rycerz Jedi znał jego myśli.

- To zaszczyt poznać pana, panie radny. Wysiłki pańskiego ludu w zniszczeniu

drugiej Gwiazdy Śmierci i wyzwoleniu Coruscant świadczą o szlachetności ducha
Bothan.

- Jest pan nadzwyczaj uprzejmy, Jedi Skywalker.
Wedge zaśmiał się.
- To tylko dlatego, że nie jest pan szczurem pustynnym zmykającym jakimś ka-

nionem, panie radny.

- Taka pomyłka byłaby niemożliwa, Wedge.
- Eee, dziękuję panu. - Fey'lya wygładził sierść z tyłu głowy. -Jedi Skywalker, czy

poczynił pan postępy w reaktywacji zakonu Jedi?

- Zrobiłem krok naprzód, choć liczę na więcej. - Luke niemal niedostrzegalnie

wzruszył ramionami. - Postęp rzadko mierzy się dużymi skokami, chyba że się patrzy z
perspektywy czasu.

- Zupełnie tak samo jest z budowaniem narodu.
- Mogę to sobie wyobrazić. - Luke ukłonił się i odwrócił w stronę nadchodzącej

pary. Wyciągnął dłoń najpierw do mężczyzny.

- Tycho, dobrze znów cię widzieć, i to wolnego od podejrzeń. Tycho uścisnął jego

dłoń.

- Dziękuję ci, Luke. Znasz Winter, prawda? Rycerz Jedi przytaknął i ujął dłoń

Winter.

- Przyjaciółkę i powierniczkę mojej siostry? Znamy się dobrze. Wydaje mi się, że

więcej rozmawiam z nią niż z Leią, zwłaszcza odkąd moja siostra poleciała z misją na
Hapes. Jak się masz, Winter?

- O wiele lepiej, odkąd Tycho jest wolny. - Winter wysunęła dłoń z ręki Luke'a i

znów chwyciła Tycha za rękę. - Rozumiem, że większość czasu spędzasz teraz w mu-
zeum?

Michael A. Stackpole

Janko5

255

- To prawda. Znalazłem tam olbrzymie bogactwo materiałów. -Luke spojrzał na

Wedge'a. - Miałem nadzieję, że przedstawisz mnie temu Corranowi Hornowi.

- Chętnie. - Wedge rozejrzał się dookoła, pochwycił spojrzenie Corrana i przywo-

łał go machnięciem ręki. Corran, z Mirax u boku, skierował się w ich stronę. Za nimi,
jak cień, szedł Qlaern Hirf.

- Luke, mam zaszczyt przedstawić ci porucznika Corrana Horna, Mirax Terrik i

Qlaerna Hirfa. To jest Luke Skywalker, rycerz Jedi i założyciel Eskadry Łotrów.

Corran uśmiechnął się i uścisnął dłoń Skywalkera.
- Cieszę się, że możemy się poznać. Jedną z pierwszych rzeczy, jakich dowiedzia-

łem się od komandora Antillesa, było to, że nie jestem Lukiem Skywalkerem. Ustano-
wił pan bardzo wysoki standard, do którego wszyscy dążymy.

- Nie było to moim zamiarem, ale nie mam nic przeciwko temu, by używano mnie

jako narzędzia motywacyjnego. - Luke uśmiechnął się i uścisnął dłoń Mirax. - To, co ty
i Qlaern Hirf zrobiliście, aby ocalić życie wielu tutaj na Coruscant, zasługuje na wielkie
pochwały i jeszcze większą wdzięczność. Mirax wzruszyła ramionami.

- Służyłam wyłącznie jako transport, proszę pana, to Qlaern wykonał ciężką robotę.
Luke rzucił szybkie spojrzenie na Wedge'a.
- Koreliański przemytnik nieskory do przechwałek? Wedge wzruszył ramionami.
- Jest mądrzejsza niż większość z nich. Mirax zaśmiała się.
- Przechwałki nie przynoszą zysku, a jedynie praca.
- To prawda. - Jedi uniósł dłoń i musnął ramię verachena, gdy Qlaern dotknął jego

twarzy. - Wielkie podziękowania dla pana za stworzenie rylca.

- Jesteśmy verachenami. Naszą radością jest sukces.
- A wasz sukces da szczęście bardzo wielu osobom.
Luke cofnął dłoń, zabierając się do powitania z pozostałymi członkami eskadry,

którzy zgromadzili się dookoła. Na chwilę skrył się cały pod ciemnym płaszczem. Gdy
wynurzył dłonie z fałd szaty, wyciągnął w kierunku Corrana smukły srebrny cylinder.

- To należy do ciebie, jak sądzę.
- Ależ nie! Zwróciłem miecz muzeum, podobnie jak medalion Jedi. - Corran ude-

rzył się w pierś. - Pożyczyłem je w trakcie ucieczki stamtąd, ale oddałem, gdy wszystko
się uspokoiło.

- Wiem o tym, poruczniku Horn. - Luke wciąż trzymał dłoń w połowie drogi mię-

dzy nimi. - Miałem na myśli to, że ten miecz świetlny należy do ciebie. Często bywały
przekazywane członkom rodziny.

Corran zmarszczył brwi.
- Myślę, że się mylisz. Ten miecz świetlny należał do Jedi imieniem Nejaa Halcy-

on. Powinien być przekazany jego rodzinie.

- I tak się stanie. - Luke wyciągnął broń w jego kierunku. - Nejaa Halcyon był

twoim dziadkiem.

Co takiego? - pomyślał Wedge. Uwaga Luke'a, wypowiedziana niskim, spokoj-

nym głosem, zdumiała Wedge'a tak samo, jak wydawała się dziwić Corrana.

- Corran, nigdy nie mówiłeś, że twój dziadek był rycerzem Jedi.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

256

- Bo nie był. Moim dziadkiem był Rostek Horn. Pracował w Służbie Ochrony Ko-

relii. Nie był Jedi. Kiedyś współdziałał z jednym z nich i dzięki ich łączności KorSek
mógł współpracować z Jedi na Korelii, ale to wszystko. - Corran rozpiął mundur pod
szyją i wyciągnął medalion, który nosił. Rozpiął złoty łańcuch i położył sobie medalion
Jedi na prawej dłoni.

- Jedi na tym medalionie mógł być jego przyjacielem, ale nie był moim dziadkiem.
Głos Luke'a wciąż był spokojny.
- Twoim ojcem był Hal Horn?
- Tak.
- A naprawdę nazywał się Valin Horn?
- Tak, ale wszyscy wołali na niego Hal. - Corran zamrugał. - Nie myślisz chyba, że

była to część jego nazwiska? Uważasz, że to był skrót od Halcyon, tak?

- Myślę, Corran, że Nejaa Halcyon zginął w Wojnach Klonów, a jego przyjaciel,

Rostek Horn, był na miejscu, by pomóc wdowie po nim i jego synowi w tej tragedii.
Rostek poślubił twoją babcię i adoptował ojca. - Luke zachmurzył się nagle. - Kiedy
Imperator zaczął ścigać i zabijać rycerzy Jedi, Rostek Horn, korzystając ze swojej po-
zycji w KorSeku, zdołał podmienić akta, ukrywając rodzinę Nejaa przed badawczym
wzrokiem Imperium. Ty i ja jesteśmy podobni do siebie, bo obaj pochodzimy z rodzin
o silnych tradycjach Jedi... i obaj przez długi czas byliśmy nieświadomi naszego dzie-
dzictwa.

Luke ujął prawą dłoń Corrana, włożył mu do ręki miecz świetlny i zacisnął jego

palce na rękojeści broni.

- Może ci się wydawać, że znalazłeś ten miecz przez zbieg okoliczności lub szczę-

śliwy traf, ale nic takiego się nie zdarza. Musisz wiedzieć, że spośród dwóch tuzinów
innych mieczy świetlnych znajdujących się w tamtym pomieszczeniu tylko trzy były w
pełni sprawne, a ten przeleżał w gablocie o wiele dłużej niż wszystkie inne.

- A więc mój dziadek nie był moim dziadkiem?
- Och, był jak najbardziej twoim dziadkiem. Wziął na siebie ogromną odpowie-

dzialność i tak pokierował tobą i twoim ojcem, by wasze życie mogło przynieść chlubę
Nejaa Halcyonowi. No i odizolował was od ciemnej strony Mocy. Było to zadanie
trudne i wymagające dużej odwagi, ale najwyraźniej mu się to udało. - Luke uśmiech-
nął się. - Właściwie udało mu się nawet bardzo dobrze. Tak dobrze, że mam dla ciebie
propozycję. Od trzydziestu pokoleń rycerze Jedi ochraniali galaktykę. Chcę, żebyś
przyłączył się do mnie. Pójdź ze mną. Trenuj i ucz się ze mną. Zostań rycerzem Jedi.

Wedge poczuł, jak w jego sercu rośnie pustka; pozostali członkowie eskadry

wstrzymali oddech. Natychmiast rozpoznał przyczynę. Jestem zazdrosny! - pomyślał.
Przez chwilę był zaskoczony tym odkryciem, ale zaraz zdał sobie sprawę, jak zrodziło
się to uczucie. Luke zawsze był jego najlepszym przyjacielem, ale gdy wzrastał w swo-
im dziedzictwie rycerza Jedi, powstał między nimi pewien dystans. Wciąż dobrze się ze
sobą czuli i przeżywali wspaniałe chwile w swoim towarzystwie, ale Wedge nie potrafił
zrozumieć, co to znaczy być rycerzem Jedi, a to stwarzało między nimi barierę nie do
przebycia. Teraz ktoś, kto wcale nie zna go tak dobrze jak ja, pomyślał Wedge, ktoś,

Michael A. Stackpole

Janko5

257
kto prawie w ogóle go nie zna, ma szansę poznać Luke'a od tej strony, której ja nigdy
nie zdołam zrozumieć.

Corran uniósł miecz świetlny na wysokość twarzy.
- Chcesz, żebym został rycerzem Jedi?
- Tak. Razem możemy zadbać o to, by już nigdy żaden Imperator nie zniewolił ga-

laktyki. Wszystko to, czego się nauczyłeś podczas pracy w KorSeku, będziesz mógł
robić dla dobra całej Nowej Republiki. Imperium jest tylko jedną z manifestacji ciem-
nej strony Mocy, a my staniemy jak zapora między ciemną stroną a dobrymi ludźmi w
każdym zakątku galaktyki.

Mirax przytuliła się do boku Corrana.
- Rycerz Jedi. To wielki zaszczyt. Corran pokręcił przecząco głową.
- Nie.
Wedge spojrzał zdziwiony.
- Kiedy to naprawdę wielki zaszczyt, Corran, i to taki, którego ci zazdroszczę.
- Nie słuchacie tego, co mówię. - Corran podniósł głowę. - Zdaję sobie sprawę, że

propozycja zostania rycerzem Jedi to wielki zaszczyt. Uwierzcie mi, jestem tego świa-
dom, ale moja odpowiedź brzmi: nie.

Borsk Fey'lya otworzył usta ze zdumienia.
- Nie?
- Nie. - Corran zmarszczył brwi. - Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Erisi i

Iceheart muszą zapłacić za swoje występki.

Luke owinął się płaszczem, a jego twarz straciła wszelki wyraz.
- Strzeż się zemsty, Corran. Takie emocje otwierają drogę ciemnej stronie Mocy.
- Tu nie chodzi o zemstę - zaprzeczył Corran i ból przemknął po jego twarzy. -

Chodzi o zobowiązania, które poczyniłem wobec innych. Ludzie, którzy mi pomogli,
więźniowie „Lusankyi” byli tam, gdy stąd odleciała. Obiecałem im, że po nich wrócę.
Cóż, teraz wiemy, gdzie się znajdują: na Thyferze. Nadszedł czas, by ich odbić.

Wedge przytaknął.
- Oczywiście nie możemy pozwolić, by kontrola nad zapasami bacty pozostawała

w rękach Ysanny Isard i Fliry'ego Vorru. Produkujemy teraz rylca, a później może uda
nam się wyprodukować także bactę, ale na pewno nie w wystarczającej ilości. Będzie-
my musieli wyprawić się przeciwko Iceheart, i wolałbym, żeby stało się to jak najszyb-
ciej.

Sierść Borska Fey'lyi zafalowała.
- Niestety, komandorze Antilles, pańska wyprawa nigdy nie dojdzie do skutku.
- Co takiego?
Bothanin oparł ręce na biodrach.
- Rada Tymczasowa nigdy nie usankcjonuje operacji przeciwko Thyferze. Ma pan

rozkaz dołączyć do „Mon Remonda” i wyruszyć przeciwko admirałowi Zsinjowi.

- Te rozkazy wydano jeszcze przed ucieczką Iceheart z Erisi i Flirym Vorru i zaję-

ciem przez nią Thyferry. Nie możecie oczekiwać, że wykonamy tamte rozkazy. - Wed-
ge wpatrywał się z niedowierzaniem w twarz bothańskiego radnego. - To nie w porząd-
ku.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

258

- O, to najzupełniej w porządku, komandorze. Proszę pamiętać, że mieszkańcy

Thyferry obalili własny rząd i uczynili Ysannę Isard swoim przywódcą. Z tego wynika,
że tamtejsza rewolucja to sprawa czysto lokalna.

Zimny dreszcz przebiegł Wedge'a.
- A Rada Tymczasowa nie może sobie pozwolić na ingerowanie w wewnętrzną

politykę planety - warknął - ponieważ to odstraszyłoby potencjalne państwa członkow-
skie od przyłączenia się do Nowej Republiki, tak?

- Mogłoby nawet skłonić innych do odłączenia się i rozbicia Nowej Republiki. -

Borsk Fey'lya spojrzał na Corrana Horna. - Może pan równie dobrze przyjąć tę ofertę i
zostać Jedi, ponieważ pana jednostka nie może zrobić nic w sprawie Thyferry. Eskadra
Łotrów ma teraz inne obowiązki.

Corran zmarszczył groźnie brwi.
- Tak? A więc odchodzę z jednostki. Sierść na karku Fey’lyi zjeżyła się nagle.
- Nie może pan. Antilles, proszę przemówić mu do rozumu. Wedge prychnął.
- Jedyne rozumne słowa, jakie tu usłyszałem, padły z ust Corrana.
Po tonie głosu Fey'lyi komandor poznał, że w żaden sposób nie uda mu się uspo-

sobić rady przychylnie do sprawy Vratiksów. Przedstawiciele tej rasy stanowili rdzeń
ugrupowania Ashern, lokalnego ruchu wyzwoleńczego na Thyferze i jedynej opozycji
dla Isard. Jego propozycja, by Rada Tymczasowa poparła żądania Vratiksów i ich pra-
wo samostanowienia, spotkałaby się zapewne z równym brakiem entuzjazmu, co każdy
inny pomysł, wymagający ingerencji w wewnętrzną politykę Thyferry. Obiecałem Qla-
ernowi, że zrobię, co tylko będę mógł dla mieszkańców Thyferry, pomyślał, ale Nowa
Republika powstrzymuje mnie od spełnienia tej obietnicy.

Wedge otarł ręką usta.
- Przyłączyłem się do Rebelii, by zwalczyć tyranię Imperium. Zajęliśmy wpraw-

dzie Coruscant, ale to nie znaczy, że walka została zakończona. Nowa Republika może
i nie ma możliwości ataku na Thyferrę, ale są jeszcze Rebelianci, którzy mogą to zro-
bić. - Uśmiechnął się. - Ja także rezygnuję.

Borsk Fey’lya odwrócił się do Tycha.
- Wygląda na to, kapitanie Celchu, że właśnie został pan dowódcą Eskadry Ło-

trów.

- Nie sądzę. - Tycho potrząsnął głową. - Jestem cywilem już od dłuższego czasu.

Ja też odchodzę.

Gandyjski skrzydłowy Corrana położył mu dłoń na ramieniu.
- Ooryl rezygnuje.
- Nawara i ja także opuszczamy jednostkę. - Rhysati Ynr dołączyła do reszty.
Gavin uśmiechnął się.
- Ja też odchodzę.
Arii Nunb, Inyri Forge oraz Riv Shiel oświadczyli chórem:
- My także.
Asyr Się’lar wśliznęła się pod ramię Gavina.
- I ja rezygnuję.
Borsk Fey'lya zesztywniał.

Michael A. Stackpole

Janko5

259

- Jesteś Bothanką. Nie możesz.
- Jestem Łotrem. Już po wszystkim.
- Nie możecie tego zrobić - warknął bothański radny. - Nie macie statków.
- Bardzo przepraszam, panie radny, ale nigdy nie sprezentowałem mojego X-

winga Rebelii. Mam statek.

- Pan tak, poruczniku Horn, ale co z innymi? - Ametystowe oczy Borska Fey'lyi

płonęły gniewem. - Reszta z was nie ma środków, by zdobyć statki. Jeden X-wing i
zdezelowany przemytniczy frachtowiec mają stanąć do walki z gwiezdnym supernisz-
czycielem? Mirax posłała mu nieprzyjazne spojrzenie.

- „Ślizg” wcale nie jest zdezelowany. Jeśli potrzebują statków, mogę je dla nich

znaleźć.

- A czym za nie zapłacisz?
Tycho uśmiechnął się.
- Jeśli sobie dobrze przypominam, Nowa Republika robiła wiele hałasu na temat

dużych sum kredytów, ulokowanych na należących do mnie kontach bankowych.

- Te pieniądze pochodziły od Isard, która chciała pana wrobić.
- Tym bardziej więc należy ich użyć przeciwko niej, nie sądzi pan?
- To obłęd! Nie możecie tego zrobić. - Borsk Fey’lya wygładził sierść. - Jedi Sky-

walker, proszę przekonać ich, że to szaleństwo. Poniosą klęskę, jeśli spróbują to zrobić.

- Jak mawiał do mnie mój mistrz, nie ma czegoś takiego jak próba: można jedynie

działać lub powstrzymać się od działania. - Luke skłonił się poważnie. - Wydaje się,
Wedge, że wybór należy do ciebie.

- Nie ma tu żadnego wyboru, Luke. - Wedge uśmiechnął się szeroko. - Jesteśmy...

eee... byliśmy Eskadrą Łotrów. My nigdy nie próbujemy. My działamy.

background image

X-Wingi III – Pułapka Krytosa

Janko5

260

P O D Z I Ę K O W A N I A

Autor pragnie podziękować następującym osobom za wkład w powstanie tej

książki:

Jannie Silverstein, Tomowi Dupree i Ricii Mainhardt za wpakowanie mnie w ten

bałagan.

Sue Rostoni i Lucy Autrey Wilson za powierzenie mi wszystkiego, co mają w tym

wszechświecie.

Kevinovi J. Andersonowi, Timothy'emy Zahnowi, Kathy Tyers, Billowi Smithowi,

Billowi Slavicskowi, Peterowi Schweighoferowi, Michaelowi Kogge i Dave'owi
Wolvertonowi za materiał, który stworzyli i za porady, którymi mnie wspierali.

Lawrence'owi Hollandowi i Edwardowi Kilhamowi za gry komputerowe „X-

wing” i „TIE Fighter”.

Chrisowi Taylorowi za wskazanie mi, którym myśliwcem latał Tycho w szóstej

części Gwiezdnych Wojen - filmie Powrót Jedi, a Gail Milhara za zwrócenie uwagi na
rozbieżności, których powinienem uniknąć.

Moim rodzicom, siostrze Kerin, bratu Patrickowi i jego żonie Joy za zachętę (i

nieustające wysiłki, dzięki którym moje książki pojawiają się na półkach księgarń).

Dennisowi L. McKiernanowi, Jennifer Roberson, a zwłaszcza Elizabeth T. Dan-

forth za wysłuchiwanie fragmentów tej opowieści w miarę jak powstawały i znoszenie
tej męki z uśmiechem, a nawet zachęcanie mnie do dalszej pracy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron