OCR Ryszka F , Nauka o polityce a jej nauczanie

background image

INSTYTUT STUDIÓW POLITYCZNYCH POLSKIEJ AKADEMII NAUK

M M 9 Y OU

Franciszek Ryszka

NAUKA O POLITYCE

A JEJ NAUCZANIE

Warszawa 1991

d

Redaktor:

Jacek Krawczyk

Okładkę projektował

Mariusz Fransowski

Wydawca: Instytut Studiów

Politycznych PAN,

00-901 Warszaw

a, Pałac Kultury i Nauki, XVII piętro

Realizacja: Oficyna Graficzi

10-Wydawnicza 'Typografika"

02-701 Warszawa.

ul. Żywnego 18-90

SPIS TREŚCI

Przedmowa...............................................................................................................................5

Wprowadzenie.........................................................................................................................7

I. Tradycje................................................................................................................................7

II. Historia..............................................................................................................................11

III. Programy i lektury.........................................................................................................14

A. Lektury.................................................................................................................14

B. Programy..............................................................................................................20

-3-

PRZEDMOWA

Wśród wielu zadao statutowych Instytutu Studiów Politycznych PAN (nowopowstałej,

interdyscyplinarnej placówki naukowo-badawczej) jest zadanie określone hasłowo jako: Edukacja

obywatelska w procesie demokratycznych przeobrażeo,, którego realizacja powierzona została

specjalistycznej, wewnętrznej, naukowo-badawczej jednostce organizacyjnej Instytutu - Wydzielonej

Pracowni Edukacji Politycznej.

Podstawowym celem tak sformułowanego zadania jest wyposażenie nauczycieli różnego

szczebla (szerzej: nadawców) oraz młodzieży (szerzej: odbiorców) w odpowiedni zestaw pojęd i

koncepcji pomocnych w opisie oraz ocenie otaczającej ich rzeczywistości, a także ukształtowanie w

background image

społeczeostwie nowego, demokratycznego modelu kultury politycznej niezbędnego dla jego rozwoju

i harmonijnego funkcjonowania.

Generalnie chodzi o to, aby wszyscy obywatele nauczyli się odróżniad i odnosid siebie do tego

co anglosasi nazywają dvii society (powiedzmy: zbiorowośd paostwowa) i civk society (społeczeostwo

obywatelskie, nosiciele własnych spraw).

Realizacja, a raczej próby realizacji tak sformułowanego celu, aby miały szansę powodzenia,

zakładają kompleksowośd i bieżącą współpracę wszystkich podmiotów edukujących, z których

jednym zamierza byd także Instytut Studiów Politycznych PAN.

Jedną z metod mogących prowadzid do takich prób jest powrót do dobrej tradycji wydawania

prac popularnonaukowych.

Wychodząc temu naprzeciw oddajemy do rąk Czytelników esej jednego z twórców polskiej

politologu Profesora Franciszka RYSZKI zatytułowany NAUKA O POLITYCE A JEJ NAUCZANIE.

Nie jest przypadkowe, że właśnie Instytut Studiów Politycznych PAN jest wydawcą pracy,

która popularyzowad ma zagadnienia dydaktyczne. Wspomniana interdyscyplinarnośd Instytutu

rozumiana jest przez nas także jako uprawianie nauki o polityce na różnych płaszczyznach, wśród

których postrzeganie politologu jako dyscypliny dydaktycznej ma rację bytu na równi z innymi.

Esej ten ma szereg walorów nie tylko dlatego, że został napisany przez znanego uczonego i

dydaktyka - promotora z górą stu magistrów, ponad dwudziestu doktorów, do którego uczniów

należą już nawet uznani w kraju i zagranicą profesorowie. Wydaje się, że właśnie w czasie kiedy

poszukuje się nowych, skuteczniej trafiających do odbiorcy metod edukacyjnych, refleksje te -

zawierające także szereg inspirujących, niekonwencjonalnych propozycji zmian istniejącego w tvm

zakresie stanu rzeczy - mogą wzbudzid zainteresowanie nie tylko nauczyciela i studenta - ucznia (czy -

ogólniej rzecz ujmując - nadawcy i odbiorcy) -bowiem:

1. Jest on jedynie z pozoru popularną refleksją nad dydaktyką politologu, bowiem odsłania

również pewną historyczną już logikę tej dyscypliny.

2. Refleksje Profesora nad problemami edukacyjnymi są również po części bardzo skrótową

charakterystyką rodzących się w polskiej politologu szkół i kierunków, a także związanego z tym

procesu, którym rządzą określone prawa.

W ten sposób refleksja nad dydaktyką nauki o polityce uzyskuje określoną narrację, nie

pozbawioną przy tym swoistego wątku dramatycznego (czego dotąd nie doceniali autorzy i wydawcy,

tak prac popularnonaukowych jak i typowycn pomocy naukowo-dyda-ktycznych, ze szkodą dla

wyników procesu edukacyjnego).

3. Dbałośd o osadzenie omawianej problematyki w konkretnych realiach sprawia, że

referowane poglądy wieloletniego nauczyciela akademickiego przestają byd dla Czytelnika wyłącznie

wydumanymi i bezdusznie abstrakcyjnymi rozważaniami.

background image

-5-

4. Kolejną cechą ułatwiającą narracyjny sposób przedstawienia tej - na pozór niezbyt

interesującej - problematyki jest nieustanne dokumentowanie przez Autora kumulatywnego

charakteru samej pohtologii jak i jej nauczania - czynione przy tym ze swoistym wdziękiem (ale i

umiarem) oraz nacechowane łagodną sceptyka tak charakterystyczną dla stylu bycia Profesora.

W dedykowanej Profesorowi Ryszce, w sześddziesiątą piątą rocznicę urodzin, monografii

zbiorowej (J. Baszkiewicz, A. Bodnar - pjzew., St Gebethner - red.: Historia -prawo - polityka.

Warszawa, PWN, 1990 *seria: Biblioteka Nauk Politycznych+) Jego zmarły przedwcześnie Przyjaciel,

Profesor Artur BODNAR - wraz z Jego uczniem, Markiem Białoruskim - napisali: Każdy kto zdecydował

się na lekturę prac Franciszka Ryszki, ma prawo poczud się w pewnym momencie zaniepokojony. A

byłby to ten rodzaj niepokoju, który ogarnia nas, gdy zaczynamy dostrzegad, iż rzeczywistośd, w której

istniejemy jest chaotyczna, amoralna, brutalna czy wręcz zła (por. Franciszka Ryszki paradygmat nauki

o polityce, s. 123).

Mała - tramwajowa wręcz, jak określają to studenci - objętośd pracy, jej forma i styl

sprawiają, że jej odbiorcą może byd zarówno, z natury zaciekawiony tą problematyką, nauczyciel

różnych szczebli, jak i z powodzeniem student i uczeo, a także profesjonalny humanista, który

analizując eseistyczne refleksje dydaktyka-politologa pragnąłby wyciągnąd wnioski dotyczące praw

rządzących dynamiką własnej subdyscyphny.

Mamy nadzieję, że po esej ten sięgnie także inny Czytelnik żyjący w pośpiechu

znamionującym czasy obecne nie skłaniające na ogół ku czytaniu obszernych dzieł jak te, które

pozostały nam w dziedzictwie po uczonych poprzednich wieków.

Lekturę tego eseju polecamy szczególnie Czytelnikowi, który twierdziłby, że nie interesuje Go

polityka - bowiem, chod granice świata polityki bywały zakreślane różnorodnie, a przy tym

niejednakowo - jak miał okazję stwierdzid niżej podpisany (por. Przedmiotowe i metodologiczne

swoistości historii i pohtologii, s. 167) w cytowanej monografii zbiorowej dedykowanej Profesorowi

Ryszce - jednak (...) jest nią cały kompleks spraw związanych ze zjawiskiem władzy i panowania(...), a

których celem jest organizowanie i koordynowanie działali ludzi (op. cit.), od których uciec przecież

niepodobna.

Tomasz Ulioski

Warszawa, kwiecieo 1991 r.

-6-

WPROWADZENIE

Tekst ten dotyczy w zasadzie nauczania wiedzy o polityce na poziomie uniwersyteckim,

będzie też zawierał propozycje pewnych reform. Nauczanie jakiejkolwiek dziedziny życia zbiorowego

background image

wymaga jednak nie tylko określenia zakresu nauczania - sub specie jego przydatności, ale i

zinwentaryzowania, głównych przynajmniej, elementów tej wiedzy.

Wszyscy ponadprzeciętnie wykształceni i aktywni społecznie ludzie wiedzą mniej więcej, co to

jest polityka, chociaż zdania na ten temat są zaskakująco różne, przy tym realne konsekwencje

takiego pojmowania nie są obojętne dla zachowao politycznych jednostek a także i grup ludzkich.

Niemniej wśród, z grubsza biorąc, elitarnych grup społeczeostwa polskiego zdaje się występowad

pogląd, że polityka łączy w sobie działania na rzecz władzy z zamierzeniami i działaniami na rzecz

wspólnego dobra1.

Nie jest to szczególnie odkrywcza ani pogłębiona opinia, kiedy przychodzi zidentyfikowad

podmioty działao i rodzaje zachowao politycznych. Przecież wypada się zgodzid, że taki pogląd

istnieje a przekłada się na zdroworozsądkowe pojmowanie zbiorowych wartości i interesów,

wspieranych przez zmienną wprawdzie i do tego zrelatywizowaną, lecz dającą się ustalid "intuicję

sprawiedliwości". Na pewno jednak nie jest to opinia wystarczająca, aby uzasadnid potrzebę

akademickich studiów o polityce a tym bardziej - wyraźniej sprecyzowad ich kształt i zadania. O tym

także przyjdzie wspomnied w niniejszym artykule.

Sądzę, że będzie pożyteczne nakreślid chodby szkicowo kontekst czasowo-prze-strzenny, tak

się bowiem dzieje, że dyscypliny akademickie zakorzeniają się w różnych systemach w trybie recepcji,

a po tym żyją już własnym życiem.

ŁTRADYCJE

Tradycje wiedzy o polityce czy tylko społeczeostwach zorganizowanych są bardzo stare,

starsze od teologii chrześcijaoskiej i nauki prawa, skoro wywodzą się z filozofii greckiej - co najmniej

od Arystotelesa. Żyły potem długo w kulturze europejskiej, chociaż wkład w tej dziedzinie Polaków

nie był nigdy znaczący, nawet w dobie rozkwitu kultury renesansowej. Stopniowy upadek paostwa

zakooczony rozbiorami i upadkiem paostwowości nie sprzyjał oczywiście myśleniu teoretycznemu,

chociaż i propozycje praktyczne nie były najwyższej próby.

Inna rzecz, że nasza literatura piękna stosunkowo wcześnie zwraca się ku polityce. Osobliwie

klęska polityczna w postaci utraty niepodległości i dramatyczne konsekwencje tego zjawiska

upolityczniły całą kulturę a literaturę piękną w szczególności. Zresztą proces upolitycznienia

rozciągnął się poza własne, polskie sprawy. Jednym z najciekawszych (co nie znaczy: najlepszych)

utworów romantycznych jest dramat Krasioskiego "Nieboska komedia".

Takie opinie potwierdza sondaż w grupie reprezentatywnej (N=134) parlamentarzystów i

profesorów nauk społecznych z Warszawy. Sondaż został przeprowadzony w lipcu 1990 r. przez

Fundacje, im. Kelles-Krauza z inicjatywy autora tego tekstu. Wyniki szczegółowe nie są istotne.

-7-

background image

Jest to utwór polityczny - jakby sens dramatu podpowiedział autorowi jakiś Dono-so Cortes a

co najmniej ultramontaoscy pisarze francuscy. Skoro już o okresie rozbiorowym mowa, nie wolno

nam zapominad, że na całym obszarze ziem polskich funkcjonowały tak naprawdę tylko dwa

uniwersytety: we Lwowie i Krakowie, przy tym ich polski charakter pojawi się stosunkowo późno.

Oba te uniwersytety stały się wzorem dla całego szkolnictwa wyższego w okresie

międzywojennym. Polskie uniwersytety nie odbiegały od standardów europejskich, lokując się bodaj

najbliżej modelu prusko-austriackiego, tzn. pozostając w gestii paostwa, ale z względnie szerokim

samorządem, chod w późnych latach trzydziestych uległ on faktycznemu ograniczeniu.

Uniwersytety europejskie kształciły przede wszystkim prawników, lekarzy i nauczycieli. Studia

prawnicze były - jak wszędzie - najpopularniejsze, stwarzały zaś - chodby pozornie - najwięcej szans

do kariery. W paostwie o strukturze wojskowo-urzędniczej, jakim była Polska międzywojenna, nauka

prawa była mocno rozbudowana, a poziom jej wydawał się co najmniej przyzwoity. Na studiach

prawniczych nie zabrakło miejsca na wiedzę polityczną, najpierw w rozbudowanych silnie

dyscyplinach historycznych (filozofia prawa wykładana historyzująco), później w nauce prawa

narodów - jak to się wówczas zwało - i nauce prawa paostwowego, nazywanego wymiennie

konstytucyjnym lub politycznym. Wyodrębnionej nauki o polityce jednak nie było. Nie tylko u nas

występujące przekonanie, że politykę "robią" instytucje paostwowe, wiązało ją z paostwem i

nadawało kształt instytucjonalny. Wszystko inne powinno byd zadaniem historii i socjologii.

Uczeni, zwłaszcza młodsi, próbowali jednak inicjatyw poza murami uniwersytetów. Motywy

były bardziej praktyczne, metody i konwencje - akademickie. Sądzę, iż najbardziej godna

przypomnienia jest inicjatywa młodych docentów z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, którzy

krótko przed wojną stworzyli - nie bez dyskretnego poparcia władz paostwowych - Instytut Europy

Wschodniej w Wilnie. Duszą tego przedsięwzięcia był docent tegoż Uniwersytetu, specjalista prawa

międzynarodowego Wiktor Sukiennicki, bodajże pierwszy "sowietolog" z prawdziwego zdarzenia, na

długo nim zajęli się tym uczeni zachodni. Niebłahą rolę odegrali również: ekonomista Stanisław

Swianiewicz (ten, któremu udało się uniknąd masakry w Katyniu) i historyk prawa Seweryn Wysłouch

- mój mistrz uniwersytecki i wieloletni szef na Uniwersytecie Wrocławskim.

Skromniej chyba liczyd trzeba osiągnięcia Instytutu Śląskiego w Katowicach (dr Roman

Lutman), który zajmował się sprawami niemieckimi i społecznych placówek w Wielkopolsce (Polski

Związek Zachodni). Publikacje katowickie i poznaoskie pozostają po dziś dzieo cennym źródłem dla

historyka, lecz ich znaczenie dla nauki o polityce sensu stricto jest prawie żadne. Instytut Wileoski

miał zdaje się tę przewagę, iż sporządzał rzetelne ekspertyzy. Z bezpośredniego przekazu (od prof.

Wysłoucha) mogłem się dowiedzied, iż te ekspertyzy nie zawsze były po myśli władz. Obiektywizm

publikowanych tekstów, które są dzisiaj prawie "białymi krukami", także budzi podziw.

background image

W tym samym czasie w Europie Zachodniej nauka o polityce, później dopiero nazwana

politologią, powoli i z oporami dobijała się statusu uniwersyteckiego. Pierwszeostwo w sensie

chronologicznym przypada niewątpliwie Francuzom, gdzie polityki jako takiej uczono już w "Grandes

ecoles", idąc starym śladem "philosophie politique", zaczynającym się co najmniej od czasów

Oświecenia. Jednakże szersze pojęcie "filozofii", do której kar-tezjaoskie umysły Francuzów zaliczały

różne utopie i moralizatorstwo, precyzuje się w

-8-

"teorię". W ten sposób periodyzował dzieje nauki "politycznej" Raymond Aron zaczynając od

Monteskjusza, którego umieścił na początku rozdziału o "założycielach" (les fonda-teurs) w traktacie

o "etapach myśli socjologicznej"2.

Nazwy "socjologia" używał Aron sensu largo. Socjologia to tyle co "social science" w tradycji

anglosaskiej (bliskiej francuskiemu autorowi) a nie wąsko pojęta dyscyplina akademicka. Zresztą

Monteskjusz to "teoria polityki", ona zaś otwiera "myśl socjologiczną" ważną dla współczesności.

W tradycji francuskiej mieści się nie tylko odwołanie do kartezjaoskiego racjonalizmu, lecz po

prostu zdrowy rozsądek bliski niemieckiemu pojęciu "praktische Vernunft". I tak we Francji zaczęło

się dośd wcześnie mówid o "naukach politycznych" a nie pojedynczej "nauce". Katalog nauk, jakim

przyznawano "politycznośd" byl stosunkowo obszerny, bowiem "politycznośd" miała wymiar

praktyczny. "Polityczną" tedy stała się nauka administracji, nauka o instytucjach określanych i

obserwowanych poza sferą normatywną, nauka o zachowaniach ludzkich w sferze politycznej (od

Saint-Simons, ale i Tocquevi!le'a począwszy) lub mających znaczenie dla polityki (Durkheim i jego

szkoła a zwłaszcza Mauri-ce Halbwachs) a także - i nie na ostatnim miejscu - ekonomia "polityczna tak

jak to rozumiał np. Andrd Siegfried.

Jeszcze przed pierwszą wojną światową powstała w Paryżu - jako samodzielna placówka -

Narodowa Fundacja Nauk Politycznych (Fondation Nationale des Sciences Politiques), bodaj z

inicjatywy Emila Boutmy. Jednak dopiero po drugiej wojnie Fondation Nationale uzyskała status

Wydziału gigantycznego, w latach pięddziesiątych, uniwersytetu paryskiego, zwanego - niezupełnie

prawidłowo - Sorboną. Nauczanie "polityki" odbywało się jeszcze i wówczas wedle wzorca "grandes

dcołes", to znaczy bliżej filozofii i nauki prawa niż socjologii, mimo że "wielkich mistrzów" zaliczano do

tej właśnie branży. Byłem przez krótki czas uczniem Georges'a Gumtcha (socjologa prawa na Faculte

des Lettres czyli na "właściwej" Sorbonie) i znam trochę zasady nauczania z autopsji. Autonomia

organizacyjna wiedzy o polityce pozostawała i wówczas (1958 r.) wątpliwa. Tak czy inaczej wzory

francuskie powoli i z oporami docierały do Polski. Był to czas popaździer-nikowej odwilży, ale polityka

jako przedmiot nauki a tym bardziej uniwersyteckiego nauczania miała w Polsce - nie mówiąc już o

innych krajach "realnego socjalizmu" bardzo zły image w sferach oficjalnych. Niewątpliwie pewien

wpływ na to miał przebieg pierwszego, założycielskiego kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia

background image

Nauk Politycznych (IPSA) we wrześniu 1950 r. w Zurychu, kiedy wybrany wówczas przewodniczący

stowarzyszenia Quincy Wright, autor pomnikowego dzieła o wojnie (A Study of War, T. 1-2, 1942)

wygłosił programowe przemówienie zawierające ostrą krytykę ZSRR, co zwało się wówczas u nas

"deklaracją zimnowojenną"3. Nie przesadzajmy jednak z wykładnią spiskową. Raczej konserwatyzm

naszego środowiska uniwersyteckiego i niejasnośd w obrębie międzynarodowych wzorów

powodowały pełen rezerwy dystans typu "czy to sensowne", a zatem nczy to potrzebne?" Zresztą

opinie takie panują i dzisiaj, osobliwie wtedy, kiedy wiedzę pojmuje się w sposób użytkowy.

R. Aron: Le dtapes de la pensee sociologique. Montesquieu, Comte, Mant, Tocqueville,

Durkheim, Pareto, Weber. Paris 1967, s. 23 i n.

Q. Wright: The Significance of the International Political Science Associalion. "International

Social Science Bulletin", vol. VIII, No 2, s. 278.

- 9 -

Nie bardzo wiadomo, co ma robid w życiu absolwent studiów filozoficznych i socjologicznych,

a cóż dopiero absolwent politologii?

Obce wzory przenikały do nas już w okresie międzywojennym, głównie z Francji i z Niemiec. O

Francji już była mowa, ale dodajmy jeszcze, iż stosunkowo wcześnie bo "po październiku"

recypowano w Polsce treści nauki o polityce, stosunkowo popularny był młody wtedy jeszcze

Maurice Duverger, słusznie, chod dopiero niedawno uhonorowany doktoratem honoris causa na

Uniwersytecie Warszawskim (1988 r.). Znana była jego książka o partiach politycznych, mniej jego

"teoria polityki .

Natomiast względem nauki niemieckiej utrzymywała się od pierwszych lat powojennych,

zrozumiała skądinąd nieufnośd. Poszukiwano, często przesadnie, wątków prekursorskich faszyzmu,

chod nie to zdawało się rozstrzygające. Prawnicy generacji przedwojennej wychowani byli przeważnie

w duchu niemieckiego pozytywizmu, teorie zaś pozytywistyczne oskarżano o dogmatyzm i formalizm,

przeto nie traktowano je jako użyteczne dla nauki o paostwie, a tym bardziej - gwoli wyjaśnienia

czegokolwiek z zakresu "polityki" jako dziedziny poznawalnej naukowo. Nie bez racji zresztą

uznawano, iż z Niemiec próżno czerpad wzory. Dwaj najciekawsi bodaj w Niemczech teoretycy

zjawisk politycznych, których można i trzeba zaliczad do współczesności ("klasycy"?) to Max Weber i

Carl Schmitt. Pierwszy z nich, obdarzony epitetem "burżuazyjnego liberała" dopiero po dwudziestu

mniej więcej latach doczekał się rzeczowej interpretacji politologicznej (w dziełach S. Kozyr-

Kowalskiego i M. Orzechowskiego), a pierwsze i bodaj jedyne tłumaczenie na polski (wyłączając

antologie) - "Politik als Beruf" ukazało się w "drugim obiegu" w koocu lat osiemdziesiątych, zresztą w

złym tłumaczeniu i z kuriozalnym komentarzem. Carl Schmitt był i jest nadal prawie nie znany.

Eksponowano raczej prawnicze wątki jego dzieła i to marginalnie5 - gwoli wykazania jego filiacji z

hitleryzmem ("koronny jurysta Trzeciej Rzeszy"), podczas gdy jego niezaprzeczalny wkład w teorię

background image

polityki doczekał się tylko fragmentu tłumaczenia z "Begriff des Politischen . W dydaktyce

uniwersyteckiej obaj są prawie nieobecni. Weberem zajęli się, acz nader jednostronnie, socjologowie.

O Schmit-tcie uczyłem chyba tylko ja.

Pozostaje jeszcze oczywiście wzór amerykaoski, a byłby on szczególnie ważny. Stany

Zjednoczone są bowiem niewątpliwie ojczyzną nowoczesnej nauki o polityce, godnie

reprezentowanej na tamtejszych uniwersytetach. W przeciwieostwie do socjologów, którzy od lat

korzystają z wzorców amerykaoskich (czasem wręcz przesadnie) nauki polityczne dopiero w ostatnich

Jatach nawiązały kontakty międzyuniwersyteckie w USA, lecz wpływ ich na naszą dydaktykę jest

wciąż nikły.

M. Duverger: Imroduction a la politiąue. Paris 1964. Autor opowiada się tu raczej za

konceptem "władzy" jako założeniem uprawiania nauki o polityce, przyznawał jednak, iż we

francuskiej konwencji językowej politykę definiowano jako "science du gouvernement des etats"

(Littre 1870) i "art et pratiąue du gouvernement des societes humaines" (Robert 1962). Mimo prawie

stuletniego dystansu pogląd tak wiele się nie zmienił.

Samokrytycznie przyznaję, że dotyczy to mojej własnej twórczości (Paostwo stanu

wyjątkowego, wyd. I,- 1964), co później w kilku artykułach starałem się skorygowad. Od paru lat

przygotowuję osobną monografię na temat teorii polityki Carla Schmitta, lecz prawdopodobnie tekst

będzie przeznaczony dla

wydawcy niemieckiego. 6 W krakowskim miesięczniku "Zdanie" 1987, nr 3, w thim. i z

komentarzem W. Buchnera.

- 10-

W każdym TazYe

U. HISTORIA

Historia nauczania "polityki" w szkolnictwie wyższym jest historią krótkiego trwania, chod

dostatecznie powikłaną, aby poświęcid parę zdao tej historii.

Nauki polityczne jako samodzielna dyscyplina uniwersytecka, z własną kadrą nauczającą,

dyplomami i tytułami powstały w niedobrej aurze kooca lat sześddziesiątych, których kulminacją był

fatalny "marzec '68" - smutna data w dziejach polskiej nauki. Wprawdzie pierwszy wydział nauk

politycznych na Uniwersytecie Warszawskim zorganizował się cokolwiek wcześniej (1967 r.) - w

niekoniecznie fortunnym mariażu ze studiami dziennikarskimi. O zasadach łączenia studiów

dziennikarskich z politologicznymi wypadnie kiedyś porozmawiad osobno. W każdym razie związek

staje się coraz bardziej instytucjonalny, jak np. socjologii z filozofią w jednym wydziale UW.Nasi

koledzy na Zachodzie, a przynajmniej ich częśd, skłonni byli dopatrywad się w naszych "naukach

politycznych" zwykłej odmiany radzieckiego czy NRD-owskiego "naukowego komunizmu" tylko pod

innym szyldem. W istocie nigdy tak nie było, zadania były bowiem - i to od razu - znacznie

background image

ambitniejsze, jakkolwiek indoktrynacyjna funkcja "nauk politycznych" nie budziła wątpliwości u

organizatorów i projektodawców tej inicjatywy, czyli w kręgach biurokracji ministerialnej i partyjnej,

co wychodzi zresztą na jedno. Programy nie były koniecznie koncy-powane na samej górze, ale byry

tam uzgadniane bardziej rygorystycznie niż względem innych nauk społecznych. Tylko nauki ekonomii

i filozofii mogły cieszyd się tym wątpliwym zaszczytem. W obu wypadkach powołany został do życia

Centralny Ośrodek Metodyczny, w Szkole Głównej Planowania i Statystyki dla ekonomii, w

Uniwersytecie Warszawskim - dla nauk politycznych, gdzie umieszczono także sekcję historii, filozofii i

socjologii.

Zadania tych placówek byry wprawdzie oddzielone od normalnych studiów magisterskich,

polegały bowiem na obsłudze innych wydziałów swoich uczeini w bezpośredniej funkcji dydaktycznej

oraz na koncypowaniu, kontroli i zaopatrywaniu w stosowne teksty innych, mniejszych i

specjalistycznych uczelni z wyjątkiem medycznych, sportowych i artystycznych, podległych innym

ministerstwom. W wyższych szkołach wojskowych obowiązywały własne programy i tu rygory były

ostrzejsze. I tak w Wojskowej Akademii Politycznej odpowiedni przedmiot nazywał się do niedawna

"naukowym komunizmem".

Życie nie zawsze godzi się z ideą. Ta banalna konstatacja sprawdziła się przynajmniej w

praktyce Centralnego Ośrodka Metodycznego Studiów Nauk Politycznych, chod był on pod szczególną

opieką Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego (zmieniającego coraz strukturę wewnętrzną i nazwę), a

szczególnie Departamentu Studiów Uniwersyteckich, którego szefowie byli przez lata dobierani

wedle rygorystycznych reguł nomenklatury. Pod wysoce liberalnym kierownictwem prof. Artura

Bodnara stał się warszawski COM SNP platformą ostrych i całkowicie szczerych dyskusji, budzących

niekiedy zdumienie naszych

- 11 -

W każdym razie tradycyjny podział amerykaoski na: "political theory, politics and opinion,

public administration, public law and comparative goverment, international affa-irs" nie bardzo zdaje

się odwzorowywad w programach i studiach uniwersyteckich, a na pewno nie daje się mówid o

jakiejkolwiek tradycji związków naszej politologii z nauką w USA.

II. HISTORIA

Historia nauczania "polityki" w szkolnictwie wyższym jest historią krótkiego trwania, chod

dostatecznie powikłaną, aby poświęcid parę zdao tej historii.

Nauki polityczne jako samodzielna dyscyplina uniwersytecka, z własną kadrą nauczającą,

dyplomami i tytułami powstały w niedobrej aurze kooca lat sześddziesiątych, których kulminacją był

fatalny "marzec '68" - smutna data w dziejach polskiej nauki. Wprawdzie pierwszy wydział nauk

politycznych na Uniwersytecie Warszawskim zorganizował się cokolwiek wcześniej (1967 r.) - w

niekoniecznie fortunnym mariażu ze studiami dziennikarskimi. O zasadach łączenia studiów

background image

dziennikarskich z politologicznymi wypadnie kiedyś porozmawiad osobno. W każdym razie związek

staje się coraz bardziej instytucjonalny, jak np. socjologii z filozofią w jednym wydziale UW.Nasi

koledzy na Zachodzie, a przynajmniej ich częśd, skłonni byli dopatrywad się w naszych "naukach

politycznych" zwykłej odmiany radzieckiego czy NRD-owskiego "naukowego komunizmu" tylko pod

innym szyldem. W istocie nigdy tak nie było, zadania były bowiem - i to od razu - znacznie

ambitniejsze, jakkolwiek indoktrynacyjna funkcja "nauk politycznych" nie budziła wątpliwości u

organizatorów i projektodawców tej inicjatywy, czyli w kręgach biurokracji ministerialnej i partyjnej,

co wychodzi zresztą na jedno. Programy nie byty koniecznie koncy-powane na samej górze, ale były

tam uzgadniane bardziej rygorystycznie niż względem innych nauk społecznych. Tylko nauki ekonomii

i filozofii mogły cieszyd się tym wątpliwym zaszczytem. W obu wypadkach powołany został do życia

Centralny Ośrodek Metodyczny, w Szkole Głównej Planowania i Statystyki dla ekonomii, w

Uniwersytecie Warszawskim - dla nauk politycznych, gdzie umieszczono także sekcję historii, filozofii i

socjologii.

Zadania tych placówek były wprawdzie oddzielone od normalnych studiów magisterskich,

polegały bowiem na obsłudze innych wydziałów swoich uczelni w bezpośredniej funkcji dydaktycznej

oraz na koncypowaniu, kontroli i zaopatrywaniu w stosowne teksty innych, mniejszych i

specjalistycznych uczelni z wyjątkiem medycznych, sportowych i artystycznych, podległych innym

ministerstwom. W wyższych szkołach wojskowych obowiązywały własne programy i tu rygory były

ostrzejsze. I tak w Wojskowej Akademii Politycznej odpowiedni przedmiot nazywał się do niedawna

"naukowym komunizmem".

Życie nie zawsze godzi się z ideą. Ta banalna konstatacja sprawdziła się przynajmniej w

praktyce Centralnego Ośrodka Metodycznego Studiów Nauk Politycznych, chod był on pod szczególną

opieką Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego (zmieniającego coraz strukturę wewnętrzną i nazwę), a

szczególnie Departamentu Studiów Uniwersyteckich, którego szefowie byli przez lata dobierani

wedle rygorystycznych reguł nomenklatury. Pod wysoce liberalnym kierownictwem prof. Artura

Bodnara stał się warszawski COM SNP platformą ostrych i całkowicie szczerych dyskusji, budzących

niekiedy zdumienie naszych

- 11 -

kolegów z zachodu, jak również ze wschodu, chociaż z powodów zupełnie odmiennych. Tych

pierwszych zadziwiała swoboda, tych drugich (chod nie wszystkich) - gorszyła.

Nie najlepszy wizerunek "nauk politycznych" w Polsce to nie była tylko kwestia daty ich

instytucjonalizacji na uniwersytetach - w okolicy "marca '68" ani nawet dziedzictwa "podstaw

marksizmu-leninizniu" w nauczaniu masowym, zwanych przez studentów ironicznie "religią"; to

przyczynek do współczesnych programów nauczania w szkole. Poza kryterium przydatności życiowej,

co jakoś nie odstraszało nigdy adeptów socjologii, działało też uzasadnione - chod tylko częściowo -

background image

przeświadczenie, iż dobór ciała nauczającego odbywa się na zasadzie selekcji negatywnej: albo drogą

"nomenklatury" albo poprzez "odrzut" z innych, pokrewnych specjalności.

W istocie centralna nomenklatura decydowała o obsadzie wszystkich stopni profesorskich na

wszystkich uczelniach w kraju, a potrafiła działad bezwzględnie, udaremniając kariery lub co najmniej

blokując przez lata zasłużone awanse i stanowiska. Nomenklatura najniższej rangi, czyli na poziomie

uczelni, mieszała się do wyboru młodych ludzi na stanowiska asystentów. Praktyki te były zapewne

raczej wyjątkiem niż regułą, sądzę jednak, iż w dziedzinie nauk politycznych był to wyjątek owej

regule bliski.

Nomenklatura nie znaczyła tego samego co przynależnośd do PZPR lub - w dalszej kolejności -

do któregoś ze stronnictw "sprzymierzonych". Prawdą jest jednak, iż członkostwo w partii rządzącej

było wśród tzw. kadry nauczającej w naukach politycznych znacznie bardziej rozpowszechnione niż w

innych środowiskach nauk społecznych. Nie da się ukryd, że powiększało to wzajemny dystans,

osobliwie po ogłoszeniu stanu wojennego w 1981 r. Wcześniej jednak, w fazie rekrutacji personelu

nauczającego do nowopowstających wydziałów i instytutów, szczególnie z dala od centrali (im dalej

tym raczej silnie) działa istotnie swoista selekcja negatywna, raz za sprawą nomenklatury samej, dwa

-wskutek nacisków pokrewnych środowisk, aby wyzbywad się osób nielubianych, konfliktowych,

nastawionych agresywnie na rzecz własnej kariery. Kariery nie były tak bardzo atrakcyjne, ale nie

pozbawione przecież korzyści. Skądinąd wiadomo, że studia nauk politycznych stawały się

niejednokrotnie refugium dla wysłużonych aparatczyków, cieszących się zaufaniem władz jako ludzie

dyspozycyjni, ale już na swój sposób zgranych w "pracy politycznej". Oczywiście nie można tu

przesadzad, albowiem sam udział w aparacie nie powinien byd czynnikiem dyskwalifikującym, chodby

dlatego, że aparat wybierał nie tylko ludzi posłusznych, ale i zdolnych a dynamicznych. Niemniej nie

był to na pewno prawidłowo ustawiony kana} rekrutacji do pracy na uczelni, a taka praktyka

dodatkowo antagonizowała środowisko. Dotyczy to samego środowiska nauk politycznych, w którym

doskonale wyczuwano, iż są "równi i równiejsi". Przede wszystkim jednak odczuwali to studenci. Co

najmniej w znacznej części orientowali się "kto jest kim" pod względem zasług i jakiego typu zasługi

kwalifikują ludzi na ich preceptorów.

Nie znaczy to, by nawet pośród starszej wiekiem i stażem kadry nie było ludzi uczciwie i

szczerze angażujących się w dzieło nauczania. Powiedziałbym, iż nie brakowało nawet zapaleoców,

skoro niemało było przypadków, iż ludzie o wyrobionej pozycji porzucali stanowiska w swoich

specjalnościach, aby udad się na teren nieznany, podejmując ryzyko przebijania się przez niekorzystne

układy tylko z pasji poznawczej i potrzeby przekazania swojej wiedzy. Nie trzeba ukrywad żadnych

motywacji, albowiem zawsze była to sprawa ludzka.

- 12-

background image

Mówid, że zapaleocami byli ludzie, którzy organizowali - na nowo i na serio - w początku lat

sześddziesiątych Polskie Towarzystwo Nauk Politycznych7 byłoby zapewne przesadą. Nie brakowało

jednak dobrej woli wyraźnie przerastającej wsparcie finansowe ze strony władz resortowych. Czynniki

polityczne - ślad prowadził oczywiście do gmachu KC PZPR - latami wstrzymywały powstanie

specjalistycznego instytutu w Polskiej Akademii Nauk. Nauczanie w szkołach wyższych, ale pod ścisłą

kontrolą - tak, samodzielna egzystencja centralnego ośrodka naukowego - nie. Dydaktyce to na

pewno nie pomagało, kiedy o treści nauczania decydowała biurokracja partyjno-ministerialna. W

koocu jednak wyszło to raczej na dobre. Aktualne rozwiązania w obrębie Polskiej Akademii Nauk

muszą się dopiero sprawdzid, a sprawdzian wydaje się wyjątkowo niełatwy. Nie naszą jest zresztą

sprawą, by w tym miejscu wydawad sądy o stanie nauki, co byłoby np. wdzięcznym zadaniem

Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych. Chcemy tu mówid dyskusyjnie o tym czego i jak uczyd na

uniwersytetach, a rzecz od lat dojrzała do reformy.

Programy nauczania, w wydzielonych studiach magisterskich były kilkakrotnie reformowane

w ostatnim dwudziestoleciu, kiedy nauki polityczne weszły nieodwołalnie , zdawałoby się, do

akademickiego establishmentu. Wiem coś o tym, ponieważ w dyskusjach na ten temat brałem

systematycznie udział, a niech mi wolno będzie przypomnied, że stopnie swobody debatowania były

raczej większe niż w dyskusjach w studiach masowych (w pionie COMu) kiedy materiały były

przygotowywane w gabinetach ministerialnych, uczestnicy zaś niewiele mogli zmienid, a tak po

prawdzie ich wnioski nie bardzo były brane pod uwagę. Nie powinno się też przesadzad ze swobodą

dyskusji nad programami studiów uniwersyteckich. Pierwiastek samorządowy, który przecież

zachował się i do pewnego stopnia rozszerzał się w latach siedemdziesiątych, nie zawsze i

niekoniecznie działał na rzecz wspólnego dobra. Ścierały się interesy personalne, przywiązanie do

własnej specjalności lub - w lepszym wypadku - orientacja na dyscypliny macierzyste, przede

wszystkim - na studia historyczne i prawnicze, gdyż stąd głównie rekrutowała się kadra profesorska w

fazie instytucjonalizacji studiów nauk politycznych. Stosunkowo mało było ekonomistów i

socjologów, stąd zaś dające się wyraźnie zaobserwowad upośledzenie w programach tych dwóch

specjalności.

7 PTNP powstało formalnie (według prawa o stowarzyszeniach) w 1961 r., ale już cztery

lata

wcześniej polscy uczeni: prof. Manfred Lachs i Stanisław Ehrlich działali aktywnie w IPSA.

Udział Polaków w tej wielkiej organizacji międzynarodowej był odtąd więcej niż znaczący. W składzie

władz naczelnych IPSA zajmowali miejsce kolejno: Stanisław Ehrlich (wiceprezes przez dwie

kadencje), Jerzy J. Wiatr (dwie kadencje), Kazimierz Opałek (dwie kadencje), Longin Pastusiak (od

1988 r.). Udział polskich uczonych podnosi! niewątpliwie prestiż nauk politycznych w Polsce, ale nie

przesądzał ich rozwoju. Właściwy przełom nastąpił w 1965 r., kiedy nowy zarząd (St. Ehrlich, JJ. Wiatr,

background image

Adam Podgórecki. Marek Sobolewski, niżej podpisany i Krzysztof Ostrowski /sekr. zarządu gl./)

przeprowadził akcję rozszerzenia zasięgu na cały kraj. Na początku oddział warszawski (przew. F.

Ryszka) liczący ok. 120 członków pokrywał się prawie całkowicie z całością. Odtąd jednak zaczęła

rosnąd liczebnośd a w ślad za tym - spontaniczna aktywnośd na terenach uczelni i to wcześniej niż

nastąpiła instytucjonalizacja nauk politycznych.

- 13-

III. PROGRAMY I LEKTURY

Pora zająd się programami nauczania. Niezależnie lub prawie niezależnie od tego, skąd się

brały, raz wprowadzone w życie sztywno regulowały tok studiów. Jak wszędzie w pionie tzw. studiów

stacjonarnych (czyli normalnych, które raczej winny wystarczad) obowiązywała dyscyplina studiów

czyli zasada bezwzględnego uczęszczania słuchaczy na wszystkie zajęcia. Obowiązek ten już od dawna

nie był przestrzegany, osobliwie dla wykładów, które pozostawały główną formą nauczania.

Zachowała się tedy jego tradycyjna struktura: wykład tzw. kursowy, obejmujący całośd

(syntezę) przedmiotu i uzupełniony dwiczeniami, gwoli przeanalizowania wyłożonego materiału i

skontrolowania postępów wiedzy. Na wyższych latach wprowadza się przedmioty monograficzne, na

dwóch ostatnich latach - proseminarium i seminarium w mniejszych grupach, w celu przygotowania

pracy magisterskiej. Seminaria można wprawdzie zacząd wcześniej, lecz motywacje wśród studentów

są słabe. Trzeba powiedzied, iż obowiązujący tok studiów nie tylko ze względu na "staroświeckośd"

jest mało atrakcyjny. Cały system szkolnictwa wyższego sprzyja postawom oportunistycznym, aby jak

najmniej wysilid się w czasie studiów. Skala i zasady ocen (jest zbyt mała) jeszcze bardziej umacniają

takie postawy. Wymogi nie są ani w teorii ani w praktyce nazbyt wygórowane.

Dotychczasowy tok nauczania zakładał, przynajmniej formalnie, samodzielną pracę studenta

opartą o lektury. Wykład powinien do nich wprowadzad, dwiczenia i seminaria -wyjaśniad i

kontrolowad, egzamin - prawie wyłącznie ustny - sprawdzad wiedzę wyniesioną z lektur.

A. Lektury

Trudności zaczynają się już właśnie przy lekturach. Katalog lektur jest ubogi. Zaplecze

naukowe dyscypliny, spisane w języku ojczystym jest raczej wątłe. Dośd staroświeckie - odziedziczone

chyba po prawnikach - przeświadczenie preferuje jako lekturę wystarczającą podręcznik, stąd

postulaty i naciski, aby studentom odpowiednie podręczniki dostarczyd. Sądzę, że pewien wpływ

miały zasady obowiązujące na uczelniach radzieckich, gdzie wiedza z podręcznika w nie kooczący się

sposób uzgadnianego i cenzurowanego była jakby rzeczą uświęconą, wykładowca zaś mógł najwyżej

pewne wątki rozwijad i wyjaśniad. W zasadzie przekazywał po prostu dokładnie wszystko to, co było

wydrukowane w podręczniku.

W kulturze uniwersyteckiej krajów Zachodu jest to sytuacja nie znana lub mało znana w

naukach społecznych. Z wyjątkiem studiów prawniczych, które trzeba wszak potraktowad inaczej,

background image

studenci otrzymują wykazy lektur. Już we wczesnym stadium nauczania referują wyniki tych lektur,

zarówno pisemnie jak i ustnie, przy tym forma pisemna jest wszędzie wymagana. Student politologii

w uniwersytetach amerykaoskich, francuskich, niemieckich czy brytyjskich winien bez przerwy

poświadczad ową wiedzę w formie pisemnej. W tej formie odbywają (w dużej części) egzaminy, a przy

zaliczeniach dwiczeniowych jest to wręcz konieczne.

-14-

Wródmy jednak do podręczników. W niektórych dyscyplinach, jakim można nadad status

"pomocniczych", np. w nauczaniu logiki, metodologii, statystyki i innych działów ekonomii

(ekonometria) bez podręczników obejśd się nie sposób, czasem chodby po to, aby odświeżyd, a także

rozszerzyd wiedzę ze szkoły średniej. Wiadomo nie od dziś, że nasi i nie tylko nasi adepci nauk

społecznych są słabo przygotowani z matematyki. Wielu z nich wybiera właśnie nauki społeczne, gdyż

to oznacza ostateczne zerwanie z wszelkim myśleniem matematycznym i z wiedzą opartą na

twierdzeniach matematyki, np. rachunku prawdopodobieostwa, który od lat jest fundamentem

wszelkiej prognozy.

Są natomiast wystarczające powody, aby zrezygnowad w ogóle z przekazywania wiedzy

poprzez podręczniki na studiach nauk politycznych. Było to byd może uzasadnione, kiedy nauka o

polityce miała byd jednym z przedmiotów obowiązkowych, acz w skróconym wymiarze na różnych

uczelniach i w toku różnych form kształcenia, jeśli rzeczywiście było uzasadnione zapotrzebowanie na

minimum wiedzy społecznej dla wszystkich absolwentów szkół wyższych. Wówczas jednak trzeba

było z góry rezygnowad z jakiejkolwiek funkcji ideologicznej (czytaj: indoktrynacyjnej) i pozostawid

studentom autentyczny wybór np. między filozofią, metodologią nauk społecznych, wiedzą o

kulturze, ekonomią i socjologią a także zapoznad ich z różnymi orientacjami i teoriami, które krążą po

współczesnym świecie. Jeśli się jednak założyło, iż nauka o polityce powinna mied swoje miejsce,

wówczas posługiwanie się podręcznikiem (najlepiej: kilkoma do wyboru) nie byłoby rzeczą złą. Taką

funkcję mogło spełniad opracowane i po raz pierwszy wydane w roku 1984 zbiorowe kompendium

wiedzy, pod redakcją prof. Artura Bodnara , nieźle erudycy-jnie podbudowane i raczej "neutralne

ideologicznie''.

Podręcznik ma jeszcze tę zaletę, że jest komunikatywny i więcej niż przyzwoicie

przygotowany edytorsko, który to składnik nie jest mocną stroną akademickich opracowao

podręcznikowych, przynajmniej w dziedzinie nauk społecznych. Niemniej jego przydatnośd dla

studiów magisterskich jest niewielka. Jako opracowanie propedeutyczne jest zbyt obszerne i

szczegółowe, dla metodologii wprowadzającej a tym bardziej dla studiów teoretycznych nie

wystarcza. Ponadto autorzy (cz.I, rozdz.II, III) mówią wprost lub w sposób dorozumiany, iż

marksistowskiej teorii społecznej przyznaje się jakby status wyjątkowy, co można łatwo doczytad jako

nadrzędny. Zważywszy na status nadany urzędowo dyscyplinie, wnioski narzucały się same:

background image

Niemniej wielki wysiłek autorów nie powinien pójśd na marne. Książka może -moim zdaniem

- służyd w dalszym ciągu jako materiał posiłkowy, a co najmniej jako dokumentacja dla historii

nauczania o polityce, by pokazad, iż wiedza postępowała naprzód. Nie jest tedy prawdą, iż trzeba

zaczynad ją od zera, o czym zresztą za chwilę.

Byty i inne próby w dziale literatury podręcznikowej, do czego niektórzy zaliczają - wbrew

intencji autora - moją własną książkę9. Nie mam zamiaru ani chwalid, ani bronid się, ani - tym bardziej

- bid się w piersi, jako że książka powstad miała w okresie stanu

g Nauka o polityce. Podręcznik akademicki (pod red. A. Bodnara). Warszawa, PWN, 1984, 456

s.(wyd. 2 - 1989). 9 F. Ryszka: Nauka o polityce. Rozważania metodologiczne.

Warszawa,PWN, 1984, 536 s.

-15-

wojennego (w istocie powstała znacznie wcześniej10); co zaś dotyczy jej dostrzeżonych

ułomności, głos oddaję recenzentom11. O nie dostrzeżonych wiem sam najlepiej.

Mówiąc krótko, gdybym dzisiaj pisał podobną książkę, napisałbym ją po prostu inaczej, a

wydaje mi się to zupełnie oczywiste. Każdy w swojej pracy zawodowej powinien iśd do przodu i

oglądad się ha dotychczasowe wyniki z należytym krytycyzmem, raczej większym niż do dorobku

bliźnich. Niemniej nie ustąpiłbym na pewno i dzisiaj zarówno w kwestii ustalenia pojęd

podstawowych jak i wówczas obranej metodologii.

Tyle o podręcznikach. Generalne odrzucenie konwencji uczenia się z podręczników nie

rozwiązuje przecież problemu wyboru lektur o takiej przydatności dydaktycznej, jakie większośd z nas

gotowa jest przyjąd. Zmiany i modyfikacje są oczywiście możliwe, nauka postępuje, jak się rzekło

naprzód, a niekiedy zmienia kierunki wraz z hierarchią preferencji badawczych. Nie zmniejsza to, jeśli

nie powiększa, istniejących i tak trudności. Słabe przygotowanie językowe naszych studentów i rażące

ubóstwo naszych bibliotek, osobliwie w ośrodkach prowincjonalnych, wydaje się barierą nie do

pokonania, przynajmniej w najbliższych latach, są bowiem nadzieje na zmiany: przy pomocy krajów

bogatszych i środowisk uniwersyteckich bardziej doświadczonych , ale też za sprawą własnego,

koniecznego przecież wysiłku.

Lektury dające się określid jako klasyka - z wyłączeniem tekstów historycznych: od

Arystotelesa po wielkie teorie XIX wieku - należą głównie do literatury anglosaskiej, francuskiej,

niemieckiej, rzadziej - włoskiej i hiszpaoskiej, by przyjąd wyłącznie kryteria językowe. Tylko rzadko i

wyrywkowo (por. wyżej) są dostępne w języku polskim. Projekty tłumaczeo, do niedawna w

zamierzeniach Redakcji Nauk Politycznych PWN, wydają się dziś zupełnie nierealne z powodów,

których wyjaśniad chyba nie trzeba.

10

background image

Jej pierwszy zarys powstał w 1966 r, kiedy wykładałem przedmiot pod nazwą 'Historia

Doktryn i Stosunków Międzynarodowych" w Wojskowej Akademii Politycznej, wówczas jeszcze

zdominowanej przez profesorów cywilnych, głównie z Uniwersytetu Warszawskiego. Po ciężkiej

chorobie znalazłem się na parę miesięcy w sanatorium i tam powstał pierwszy zarys książki. Sądziłem

bowiem, że jestem coś winien moim słuchaczom, którzy to zresztą chyba docenili. Później były

jeszcze dwie wersje skryptowe (1978 i 1980), teraz już w otwartym obiegu. Nigdy jednak nie

traktowałem tego jako obligatoryjnego podręcznika i nie w tej konwencji było to pisane. Dotyczy to

również cyt książki, o czym dokładniej informuję w jej wstępie.

Książka miała co najmniej kilka recenzji, nie licząc uwag nie żyjących już prof.prof. A. Bodnara

i M. Sobolewskiego, którzy byli tzw. recenzentami wewnętrznymi (opiniodawcami) Wydawcy, których

m.in. i za to serdecznie zachowuję w pamięci. Przyznaję jednak lojalnie, iż z rad na ogół nie

skorzystałem, pozostając przy swoim zdaniu, lecz traktując koleżeoską pomoc jako akt życzliwości i to

wysokiej próby. Pewną wagę przywiązuję też do recenzji R. Tokarczyka w prestiżowych "Nowych

Książkach" (1985), którego uwagi krytyczne też mnie raczej nie przekonały, natomiast wielce mi

pomogła głęboka refleksja filozoficzna J. Kmity na marginesie recenzji zamieszczonej we wrocławskiej

"Odrze" (1986).

Niemałe nadzieje można łączyd z kreowanym niedawno międzynarodowym programem TEM-

PUS (Trans-European Mobility Scheme for University Studies) wprowadzonego na pięd lat w maju

1990 r. przez radę resortowych ministrów krajów EWG w Brukseli a nastawionego na pomoc dla

Europy środkowej i wschodniej gwoli podniesienia poziomu szkolnictwa wyższego w tym regionie i

rozbudowę współpracy międzyuniwersyteckiej w planie dydaktycznym. Politologia warszawska -

głównie odpowiedni wydział UW -nawiązał w programie TEMPUS współpracę z kilkoma

uniwersytetami w Niemczech (wymiana studentów i wykładowców), można zatem powiedzied, że

program wystartuje w 1991 r.

-16-

Warto natomiast zastanowid się nad rym, co jest "klasyką"? Dziełem "klasycznym" można

nazwad takie, które wychodzi naprzeciw podstawowym wyzwaniom swego czasu i owocnie próbuje

odpowiedzied na te wyzwanie, sprowadzając odpowiedź do poziomu wysokiego uogólnienia. Nie

sądzę, aby wymieniad przykłady z historii myśli politycznej, gdyż wystarczy zajrzed do dowolnego, lecz

poważnego opracowania z tej dziedziny. Myśl polityczna ma to jeszcze do siebie, że zachowuje

względną trwałośd. Dzieje się to dlatego, iż kategorie polityki posiadają tak wysoki szczebel abstrakcji

jakby zdolne były opisywad historię przez długie stulecia .

Współczesne nauki społeczne poszły daleko naprzód, rozwijają się wprawdzie nie tak

lawinowo jak tzw. nauki ścisłe, ale postęp jest oczywisty. Podstawowe kategorie pozostają względnie

trwałe, ale ich konfrontacja z rzeczywistością zmienia się wraz ze zmianą samej rzeczywistości. W

background image

roku 1971 harwardzki politolog Karl Wolfgang Deutsch przy udziale dwóch innych uczonych ogłosił w

elitarnym czasopiśmie "Science" o postępie w naukach społecznych naszego stulecia, wyliczając

dokładnie 62 pomysły i teorie, które uznał za niezbędny rynsztunek intelektualny badaczy, by mogli w

ogóle pracowad naukowo w jednej z tych dyscyplin, politologii oczywiście nie wyłączając .

Pomysł Deutscha przypomniał w jedenaście lat później Daniel Bell, rozwijając niektóre wątki i

dopisując odpowiedni komentarz15.

"Sześddziesiąt dwa przypadki postępu nauk społecznych w latach 1900-1985", w postaci

opisanych pomysłów, szkół i wdrożeo, stworzyłyby dokumentację rozmiaru średniej biblioteki,

podstawowa bibliografia liczyłaby chyba ponad 10 tys. tytułów. Jest to potężny ładunek dla

zaawansowanego człowieka nauki a musiałby on temu poświęcid spory kawał życia.

Pomijając trudnośd percepcji - ani jedna dziesiąta tych tekstów nie jest tłumaczona na polski -

jest jeszcze parę innych powodów, że nie może to stad się "katalogiem lektur" dla naszych

studentów, zważywszy nadto na trudności wyboru. W koocu studia polito-logiczne zakładają

podejście interdyscyplinarne. I właśnie niewiele działów możnaby wyeliminowad z góry.

Trudno jeszcze zrezygnowad z wiedzy, chodby typu encyklopedycznego o tym, co ważne w

świecie, jeśli cechą tego świata jest lawinowy przyrost nauki, rozstrzygający przecież o pozycji krajów,

społeczeostw czy chociażby grup elitarnych na listach rangowych: kto lepszy, kto gorszy.

Por. I. Berlin: Does Political Still Exist? W: Concepts Categories, Philosophieal Essays (With an

Introduction by Bernhard Williams). Oxford Univ. Press 1980, s. 169 i n.; por. także R. Koselleck w

Przedmowie do t I Geschichtlische Grundbegriffe. Historisches Lerikon zur politisch-sozialem Sprache

in Deutschland (wyd. O. Brunner, W. Conze, R. Koselleck). Stuttgart 1971, s. III i n. oraz hasło

"Ideologia" w tym zbiorze (autorstwa U. Dierse), L III (1982), s. 131 i n.

K.W. Deutsch przy udziale J. Platta i D. Senghassa: Conditions Favoring Major Advences in

Social Science. "Science", t. 171 (1971), s. 450 i n.

D. Bell: The Social Sciences Sioce the Second World War. New Bninswick-New Jersey 1982

(tłum. niem.: Die Sozialwissenschaften seit 1945. Frankfurt a.M.-New York 1986).

-17-

8I9LIOTS

Dyskusyjny w szczegółach zbiór Deutscha i Bella kieruje się przecież niepodważalnymi

kryteriami, które Daniel Bell ustawia następująco :

1. Istnieje coś, co pozwala mierzyd osiągnięcia nauk społecznych i ustalid jednoczesne

definicje, jak "przy wynalazkach i zdobyczach technicznych".

2. Wyniki te są wynikiem nielicznych badao interdyscyplinarnych. Ich uczestnicy potrafili

wyraźnie wyznaczyd problem i znaleźd rozwiązanie w postaci zamkniętych teorii.

background image

3. Osiągnięcia zyskały w zdumiewająco krótkim czasie powszechne uznanie i wywołały

znaczące skutki w praktyce. Średnio wystarczył okres 10-15 lat, tj. taki okres, w jakim najważniejsze

wynalazki techniczne zdołały się uwierzytelnid w praktyce.

Zestawienie zaczyna się od teorii pomiaru nierówności społecznych (Vilfredo Pare-to, Corrado

Gini, lata 1900-1908) a kooczy na konstrukcji stochastycznych modeli procesów społecznych (James

Coleman, 1965). Po środku lista długa i rzec można - barwna. Jest Max Weber (teoria biurokracji,

1900), jest - jakże by nie - Lenin! (teoria jednopartyjnej rewolucji, 1900-1917) także studia nad elitami

Pareto i Gaetano Mosca (1900-1952!), Freund, Jung, Adler, ale także Pawłów i Binet, Russel i

Whitead, John Dewey, Margaret Mead, William I. Thomas, Ludwig van Bertanalffy i Nicolas

Rashevsky, Malinowski (jedyny Polak), Talcott Parsons, Roman Jacobson i Noam Chomsky, Anatol

Rapoport, Kenneth Boulding, Marcuse, Fromm, Adorno i małżeostwo Mitscherlich (to szkoła

frankfurcka z jej amerykaoskim odgałęzieniem, 1950-1962) itd. Oczywiście teoria gier (Johann

Neumann, Oskar Morgenstern, 1928-1944), teoria komputerów (V. Bush, S. Caldwell, D.P. Eckert,

J.M. Manchly, 1943-1958) itd.

Ktoś może powiedzied, iż jest to osobliwe mixtum compositum a nie systematyczna historia

nauki. Kto inny stwierdzi brak osiągnięd najnowszych (lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte)

począwszy od teorii symboli i mitów na tle całej komunikacji międzyludzkiej sub specie teorii znaku

(semiologia i seiriotyka: Ernst Cassirer, Mircea Eliade, Roger Caillois, Jurij Łotman, Umberto Eco, 1918

- do dziś) a jest to dziedzina, która dla polito-lcga powinna byd szczególnie szeroko otwarta. Ale i tak

politologia sensu stricto, jest na tej liście godnie reprezentowana. Byd może nie zawsze słuszna jest

preponderacja nauki anglosaskiej, ściślej - amerykaoskiej - posiadającej przecież głębokie korzenie

europejskie, rozrastające się zresztą wszerz w ostatnich kilku dekadach (emigracja polityczna od I

wojny światowej). Na liście wymienione są odkrycia i nazwiska, dające się niewątpliwie już dzisiaj

zaliczyd do klasyków politologu. Trudno jest bowiem widzied we współczesnym kształcie bez

zapomnianego opracowania Jacoba Moreno (socjometria, 1915) jak i bez "polityki kwantytatywnej"

(L.F. Richardsona i Q. Wrighta a wcześniej lub prawie równocześnie Charlesa Merriama oraz

"politpsychologii" H.D. LasswelTa, co poniekąd łączy się ze sobą. Dochodzi do tego kwantytatywna

analiza tekstów (Lasswell, David Lerner, Ithiel de Soła Pool) prowadzona przez ludzi nazywanych

trochę na wyrost "szkołą chicagowską", która wywodzi się od Merriama, Bryce'a i Pitirima Sorokina.

Wymienia się oczywiście studia z zakresu kwantytatywnego analizowania poglądów i postaw (George

Gallup, Had-ley Centril, Paul F. Lazarsfeld, 1936-1942), a także laboratoryjne badania małych grup z

teorią skalowania (K. Lewin, L. Guttman, R. Iikert, 1932-1936, 1914-1954), studia nad społecznościami

lokalnymi (małżeostwo Lynd, Clyde Kluckholn, 1929-1962, 1942), teorie osobowości, wychowania,

nie mówiąc już o cybernetyce, informatyce itd.

16

background image

D. Bell: op. cit., s. 31 i n.

-18-

:.

.... -

Nie bacząc nawet na to, co podpowiadają autorzy zestawienia, wnioski narzucają się same.

Po pierwsze widad jak na dłoni, że interdyscyplinarnośd stała się czymś w rodzaju reguły

postępowania, i - po drugie - co wynika z pierwszego - dziedziny, które można zaklasyfikowad jako

"nauki polityczne" nie mogłyby się rozwijad po staroświecku tj. w XIX-wiecznej konwencji

zamkniętych pracowni czy też "szkół", jakże często zantagonizowanych ze sobą i zazdrośnie

strzegących swego roszczenia do prawdy17.

W każdym razie jest z czego wybierad, bo - jako się rzekło - nie sposób opanowad nawet

powierzchownie całości. Tym bardziej zasadne staje się tedy pytanie, jak to zrobid, aby nasi studenci

zyskali przynajmniej minimum wiedzy o tym, co dzieje się na świecie. Trzeba wreszcie by dowiedzieli

się, jakie są fundamenty współczesnej nauki o polityce, jako wiodącej wśród innych "nauk

politycznych", jeśli tak jest w istocie, a to także wymaga odpowiedzi. Moje osobiste zdanie, któremu

dawałem niejednokrotnie wyraz, zakładając, że jest jednoznacznie definiowalny przedmiot, przeto

ów przedmiot można opisad metodami naukowymi i próbowad na mocy tego opisu konstruowad

uogólnianie - pozostaje dla mnie nadal w mocy. Niemniej nie chciałbym go narzucad, bo nie miejsce

tutaj po temu.

Nie możemy przecież uciec od obowiązku poinformowania, co myślą inni, co adresują w

ogóle do nauki, co zadają do myślenia bezpośrednio swoim słuchaczom. Skoro chcemy byd częścią

universitatis universitarum, innej drogi po prostu nie ma. Uniwersytet jest przecież po to, aby

skłaniad do uogólnienia, a istnieje taki próg uogólnienia, który przekroczyd musimy.

Były i są nadal w różnych krajach i w różnych językach próby tworzenia antologii lub tylko

słownikowego, a rzadziej - historyczno-etymologicznego wyjaśnienia wielkich spraw ludzkości, czego

znakomitym przykładem jest cytowane dzieło niemieckie "Geschi-chtliche Grundbegriffe", które

toute proportion gardde - porównad można do własnej oświeceniowej Encyklopedii Francuzów.

Różnica polega na tym, iż jest to dzieło "dla profesorów" tj. osób posiadających już wysoki stopieo

wtajemniczenia.

Skromniejszy przykład to wydana ponad 10 lat temu francuska antologia "myśli

współczesnej", dostępna zresztą w języku polskim w dobrym tłumaczeniu18. Jest to kompetentnie i

inteligentnie zredagowany wybór, oczywiście tylko wybór, skażony przeto a priori normalnymi w

takim przypadku ułomnościami. Częśd "polityczna", aczkolwiek wprawdzie przestarzała, nie jest

nazbyt obszerna, a nadto dotyczy właściwie "wielkich" (w sensie zasięgu) idei, skoro mamy tam

teksty Mussoliniego, Hitlera, Lenina, Stalina, Mao--Tse-Tunga a obok... Maurresa, Sorela, lana

background image

Mikardo, Alain'a, Lippmana i Burnhama. Czytelnik znajdzie zapewne więcej w innych rozdziałach

poświęconych filozofii, psychologii, socjologii, ekonomii, historii i kulturze.

17

Wiemy, że i teraz są kierunki ostro zwalczające się nawzajem. Za przykład niech posłuży

radykalne potępienie filozofii egzystencjalnej przez pozytywistów z kręgów "Wiener Kreis",

odmawiających egzys-tencjalizmowi statusu "naukowości". Wiadomo, że wiek XX nie lubi

moralizatorstwa, stąd zapewne brak w zestawieniu nie tylko nowinek z zakresu teologii (a nie brak

było interesujących debat nb. na "skrzyżowaniu" teologii z politologią) i filozofii (której przyznano

explicite status odrębny) m.in. katolickiej doktrynie

społecznej, chyba że zakwestionowad w ogóle jej oryginalnośd. 18

Panorama des idees contemporaines (wyd. Gaetan Picon). Paris, Gallimard, 1957 (ttum.

polskie:

Panorama myśli współczesnej. Paryż, Libella, 1986, 707 s.).

-19-

Wybór, jak każdy zresztą, jest na pewno i to wysoce arbitralny, ze zrozumiałą na swój sposób

skłonnością ku poglądom Francuzów. Nie jest to wiele więcej niż dokumentacja wiedzy

"podręcznikowej", wspominam więc o tej książce nie dlatego, by stała się sui generis podręcznikiem.

Wydaje mi się natomiast, że godna zalecenia jest sprawa edytorska tego zbioru. Gdyby komuś

spodobało się wydad antologię współczesnych teorii politycznych na szerokim tle rozwoju nauk

społecznych (według wzoru Deutscha i Bella), mógłby skorzystad z pomysłów Gaetana Picon. Byłoby

to jednak rozwiązanie, jak to się mówi, połowiczne. Odwoływanie się do oryginałów - nawet wedle

stosownych wskazówek pedagogów - tego nie zastąpi.

B. Programy

Aktualnie obowiązujący stan prawny w szkolnictwie wyższym naszego kraju - mam na myśli

nie tylko nową ustawę z 1990 r., ale i pojawiające się akty wykonawcze - rozszerza autonomię uczelni.

Autonomia to przede wszystkim zasady nauczania. Ramy dla urzeczywistnienia tej zasady to

programy. Umówmy się, iż są r a m y, nic więcej. Dopiero wypełnienie ich treścią stanowi o samej

dydaktyce. Programy, które chciałbym przedstawid jako materiał do dyskusji (chod nie kryję, że

chciałbym temu nadad charakter po-stulatywny) to programy ramowe. Jest to podstawowe założenie

dla koocowej a kluczowej części tego szkicu.

Powródmy jednak jeszcze na chwilę do wątku nakreślonego wyżej. Uniwersytet Warszawski,

który jest tutaj obiektem obserwacji (jako najbardziej mi znany) był na swój sposób nietypowy. Jego

bliskie sąsiedztwo z centralą polityczną i administracyjną wpływało pośrednio lub bezpośrednio tak

na programy (o tym wyżej) jak i na treści nauczania. Udział w dydaktyce ludzi ocierających się

przynajmniej o gabinety KC PZPR, nierzadko powodował, że ich lokatorzy kształtowali tok nauczania

background image

"na obraz i podobieostwo swoje". Mówiąc prościej: zdarzało się dobierad przedmioty "polityczne"

wedle wiedzy lub tylko zainteresowao tych ludzi. Z czasem zwyczaj ten wyparował. Pozostały jednak

ślady już nie w obsadzie personalnej co w instrumentalnym podejściu do nauki i nauczania, a to z

kolei odbija się na programach.

Przejdźmy do konkretów. W roku akademickim 1990/91 na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk

Politycznych (stacjonarne) studia politologiczne ze specjalizacją stosunki międzynarodowe uprawia

około 600 słuchaczy. Kurs obowiązkowy obejmuje 22 przedmio-a wykaz przedmiotów do wyboru - 67

pozycji.

19

Specjalizacja "stosunki międzynarodowe" następuje już po drugim semestrze i zawiera 6

pozycji

obligatoryjnych więcej.

Po zniesieniu studiów wojskowych - obowiązkowych dla mężczyzn i ograniczonych dla kobiet

-pozostają obligatoryjne zajęcia z języków obcych i wychowania fizycznego. Te ostatnie (tj. języki,

w.f.) są najdelikatniej mówiąc mało efektywne. Wiedza językowa, nawet na poziomie znajomości

biernej jest wśród większości studentów przed dyplomem mniej niż nikJa. Ekwipunek sportowy

(boiska, sale, baseny) jest ża-tosny, ale też nie odczuwa się silniejszych motywacji do uprawiania

sportu. W porównaniu do uczelni zachodnioeuropejskich a tym bardziej amerykaoskich, stan ten

można określid jako zerowy. Niewiele przesadzimy, skoro przyjmiemy, że godziny przeznaczone na te

zajęcia w programach można uznad za zmarnowane.

-20-

Zajęcia obligatoryjne (przypominam: z założonym obowiązkowym uczestnictwem) oblicza się

na około 2000 godzin w toku studiów i ok. 3000 godzin zajęd fakultatywnych,-spośród katalogu

dobranych dowolnie tematów, w tej liczbie 13 pozycji "preferowanych". Przedmioty fakultatywne

zaliczane są na zasadzie grantów - jest to zatem jakby pierwszy krok do modeli

zachodnioeuropejskich, nie mówiąc o amerykaoskich, gdzie są one raczej zasadą. W obu jednak

wypadkach przedmiotów obligatoryjnych i fakultatywnych, wymagane są egzaminy. Program nie

przewiduje w jakiej mają odbywad się formie, w każdym razie egzaminy pisemne (preferowane np.

we Francji) są prawie nieznane. Kultura pisarska jest prawie nieobecna. Właściwie dopiero praca

magisterska ma się stad sprawdzianem umiejętności utrwalenia swoich myśli na piśmie.

Tyle o obowiązującym programie, w jego wersji przyjętej na studiach połkologicz-nych w

Uniwersytecie Warszawskim. Jest on zresztą niedawno zreformowany i na pewno lepszy od

poprzednich. Raczej explicite niż implicite jest to program otwarty. Umożliwia on w ramach

przedmiotów fakultatywnych udział specjalistów z innych, pokrewnych dyscyplin, którzy to specjaliści

background image

nauczają w środowiskach bliskich politologu - tu w znaczeniu naukowej interpretacji zjawisk

zbiorowych lub co najmniej - ich komentowania.

W pierwszej kolejności dotyczy to prawników i socjologów, przy tym ci ostatni -mam na myśli

socjologów z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN oraz z Instytutu Socjologii naszego Uniwersytetu,

mocno angażują się w treści, objęte niewątpliwie programem nauk politycznych. Piszą wiele z

pożytkiem na ten temat.

Niech mi wolno będzie złożyd deklarację nie tylko osobistą. W programie badawczym,

poświęconym kulturze politycznej, który to program miał status programu "centralnego" z punktu

widzenia zasad finansowania nauki (oznaczało, że był ważniejszy od innych), a którym przyszło mi

kierowad przez ponad siedem lat - środowisko socjologów warszawskich a po części także

krakowskich udzieliło ogromnej pomocy. Bez ich udziału program nie zyskałby takich rezultatów,

jakimi może się pochwalid. Co prawda finansowaliśmy szereg indywidualnych i zbiorowych pozycji

luźniej związanych z celem programu. Była to jednak możliwie niska cena za twórczą i owocną

współpracę.

Ale amicus Plato... Są prace firmowane przez znaczące nazwiska i zawierające ważne a mocno

uargumentowane tezy, chod poszczególne twierdzenia pozostają dyskusyjne. Pryncypialna polemika

musiałaby wychodzid z założenia, że istnieje obszar nauk politycznych (np. w historii idei, historii

instytucji, a nawet semantyki), gdzie dotychczasowy dorobek politologii mógłby byd wzorem (w

znaczeniu "pattera") dla socjologii politycznej, a przynajmniej powinien byd jej dobrze znany. Nie

chcę się wdawad w szczegółową polemikę, bo nie miejsce ku temu. Nie wycofuję się z tego i jestem w

każdej chwili gotów przystąpid do takiej polemiki, licząc na pomoc moich kolegów-politologów. Niech

mi wolno będzie jednak wskazad na dwa typowe (najbardziej rozpowszechnione) przypadki, a

wybieram je dlatego, iż odnoszą się do tekstów, które w moim przedmiocie są dla studentów lekturą

zaleconą.

W najciekawszym i doskonale opracowanym edytorsko zbiorze, chod w nędznej szacie

graficznej (to sprawa czasu wydania i panujących wówczas warunków) na temat legitymacji mieszczą

się zdania wskazujące na ewidentny niedostatek metodologiczny i teoretyczny. Dotyczy to różnych

tekstów tego zbioru - przeto nie byłbym w stanie tego od ręki wyliczyd. Jednej rzeczy wszelako

pominąd nie sposób. Legitymacja jest w pierwszej kolejności pojęciem prawnym, zaczyna się tedy od

języka nauki prawa. W

-21 -

języku polskim legitymacja tłumaczy się jako "prawowitośd" a nie "prawomocnośd", jak

uporczywie powtarza to większośd autorów tej książki. Dla prawnika jest to błąd zupełnie

podstawowy, "prawomocnośd" bowiem - termin prawa procesowego - oznacza ostateczne

background image

zakooczenie procedury. Prawomocny akt prawny (wyrok sądowy, decyzja administracyjna) staje się

niezaczepialny, albowiem nieodwołalnie ustalono jego zgodnośd z prawem.

Wydad się td> może sporem o sprawy drugorzędne, że zaważyła tu po prostu nieznajomośd,

czym jest właściwie legitymacja, utożsamiana przeważnie z politycznym kon-śensem (nie

"consensusem"! To z kolei grzech przeciw intuicji językowej!). Legitymacja polega na tym, że prawo

ma status ontyczny. Najpierw prawo jest, musi ono tedy posiadad byt samoistny, drugorzędne zaś

znaczenie ma jego geneza wynikająca z pewnego historycznego porządku myślenia: czy jest prawem

naturalnym, czy aktem woli boskiej, czy produktem umowy społecznej, czy tylko kelsenowską

"Grundnorm", które to orzeczenie wydaje się mi najbardziej metodologicznie "czyste".

c

Przykład drugi: w równie interesującej książce o nierównościach i upośledzeniach w

świadomości społecznej 22, opisującej poczucie nierówności wśród mieszkaoców Polski w połowie lat

osiemdziesiątych mamy do czynienia z obserwacjami, które jakby proszą się, aby odwoład się do

konstatacji politologicznych, wychodząc z "prawd starych jak świat" zawartych w długim ciągu

literatury klasycznej. Oczywiście obserwacja poglądów i postaw na poziomie małych grup o nie

kwestionowanym reprezentatywnym charakterze -do autorów możemy mied wszak pełne zaufanie -

to niebłahe osiągnięcie socjologii, która od lat gromadzi ich bardzo dużo. Wolno nam jednak zapytad,

co przynosi nam stwierdzenie, iż dwie reprezentatywne grupy wykazują głębokie podziały "w życiu

osobistym i towarzyskim" wskutek "wydarzeo w kraju" (czytaj: różnic politycznych) .

Ktoś powie, że to oczywisty banał, lecz byłby to zarzut przesadny, bo sama dokumentacja

wydaje się pożyteczna, jakkolwiek dla politologa, obserwującego ten sam proces w makroskali,

twierdzenie będzie - najdelikatniej mówiąc - nazbyt odkrywcze. Ten z pozoru drobny przypadek

wskazuje na potrzebę kooperacji między socjologiem a politologiem, chociaż gwoli porównywania

metod (stosowania kategorii analitycznych). W pierwszym przypadku chodzi natomiast o

wyeliminowanie niejasności terminologicznych, w konsekwencji zaś - metodologicznych. Kooperacja

jest na pewno potrzebna, nie tylko nam politologom, patrząc na to z perspektywy uniwersyteckiego

nauczania.

Wródmy do programu po tej przydługiej, acz zdaniem moim, potrzebnej dygresji. Propozycja,

jaką przedstawiam poniżej (przypominam: o charakterze ramowym) wspiera się po części na

własnych doświadczeniach wyniesionych z uniwersytetów zachodnich (studiów nauk politycznych),

po części z kwerendy z publikowanych corocznie programów i planów studiów, osobliwie z

uniwersytetów, które z nami rozpoczęły współpracę lub już współpracują w ramach programu

TEMPUS. Nie są one oczywiście identyczne, wszystkie jednak łączą duży stopieo swobody wyboru

zajęd, ale z obciążeniem studentów przeważnie wyższym od polskich.

21

background image

PTS 22

Legitymacja. Klasyczne teorie i polskie doświadczenia (pod red. A. Rycharda i A. Sułka).

Warszawa, PTS i UW, 1988.

Nierówności i upośledzenia w świadomości społecznej (pod red. E. Wnuka-Lipioskiego).

Warszawa, IFiS PAN, 1987. 23

Ibidem, s. 232 i n. (rozdz. VI pióra J. Koralewicz i E. Wnuka-Lipioskiego).

-22-

Najlepszym wzorem wydał mi się program obowiązujący w semestrze zimowym (październik-

hity) bieżącego roku w Wolnym Uniwersytecie Berlioskim (Freie Universitat Berlin), największym

skądinąd ośrodku nauk politycznych w Europie (około ? tys. studentów i 100 profesorów) i jednym z

największych zapewne na świecie. Należy tu dodad, że studiujący nauki społeczne w Niemczech

wybierają z reguły dwa a nawet trzy fakultety, aby polepszyd swoje szansę zawodowe, osobliwie

teraz, gdy dla absolwentów tych studiów nie jest łatwo o pracę. Liczba podana wyżej odnosi się do

studentów, którzy studiują poli-tologię "als erstes Fach" (jako pierwszą specjalnośd). Gdyby doliczyd

tych, co traktują te studia jako uzupełniające, okazałoby się, że na wydział politologiczny (Fachbereich

Politi-sche Wissenschaften) uczęszcza około 12 tys. studentów. Nie muszę dodawad, iż są kolosalne

przeciążenia, np. grupy seminaryjne liczą ponad 80 osób, co oczywiście ogromnie utrudnia osobiste

kontakty uczących się z nauczającymi. Głównie dlatego utrzymuje się na uniwersytecie berlioskim

znacznie bardziej niż na innych uniwersytetach niemieckich i nie tylko niemieckich (np. angielskich)

dośd staroświecka forma wykładu, nie wykluczająca jednak wystąpieo studentów z uwagami

dyskusyjnymi, wobec których wykładowca powinien ustosunkowad się pod koniec każdego z zajęd.

Bywa tak - a wiem to z własnego doświadczenia - iż zajęcia przedłużają się. Przy takim natłoku łamie

się tradycyjny ład i organizacja, z czego tak dumni byli Niemcy. Nie ma tam jednak tego, co my

nazywamy wykładami kursowymi lub - mówiąc prościej a ogólniej - takimi, które mają ambicję

syntetycznego przekazania całej wiedzy, wybranej sub specie programu. Szczegółowe zajęcia,

zwłaszcza typu wykładowego, zawierają za to każdorazowo spis podstawowych lektur (ein-fuhrende

Literatur). Lektury szczegółowe podaje dodatkowo wykładowca. Zajęcia w małych grupach, gdzie nie

stosuje się metody dyskursywnej: dwiczenia (Ubungen) na niższych semestrach, seminaria (Seminare)

i seminaria wyższe (Oberseminare) wymagają prac pisemnych. Na seminariach wyższych zadania są

trudniejsze. Znam opracowania, z innych wprawdzie od berlioskiego uniwersytetów niemieckich,

gdzie sam prowadziłem "Oberseminare", które mogłyby z powodzeniem byd u nas kwalifikowane

jako prace magisterskie. W każdym razie prace pisemne są podstawą do zaliczeo tzw. "Scheine" (nb.

druku ścisłego zarachowania) z obowiązkową notą 24. Student musi zebrad odpowiednią ilośd

"Scheine", aby móc przystąpid do egzaminów. Sprawdza się przy tym noty i poprawnośd wyboru.

background image

"Kurs podstawowy" (Grundkurs) znaczy co innego niż nasz wykład kursowy. Jest to po prostu

blok tematyczny, który ogniskuje zajęcia z tej samej dziedziny. Studia zaczynają się od "Grundkurse"

podzielonych na cztery semestry (2 lata studiów) po 20 tygodni zajęd w każdym semestrze.

Skala jest następująca: 1 - bardzo dobrze (sehr gut), 2 - dobrze (gut), 3 - zadowalająco (befrie-

digend). 4 - dostatecznie (genugcnd), 5 - niedostatecznie (ungenugend) - czyli porządek liczbowy

odwrotny niż w Polsce. Jest to stara niemiecka tradycja, lecz wszyscy sobie zdają sprawę, a skala jest

niewystarczająca. W Niemczech nie istnieje egzamin wstępny na uczelnie wyższe, decyduje natomiast

wynik z matury w szkole ogólnokształcącej, dziś wszędzie prawie - 13-letniej. Zważywszy, ze na

pewne specjalności w niektórych uczelniach dostad się bardzo trudno, wartośd noty dzieli się na

dziesięd, rozstrzygają tedy dziesiąte części stopnia; im wyższa wartośd tym gorzej. Nie trzeba

dodawad, iż system jest skomplikowany, przeto dane z całych Niemiec (dotąd - tylko RFN) rejestruje

komputerowo centralny ośrodek w Dusseldorfie, stamtąd więc trzeba uzyskad odpowiednie

zaświadczenie.

-23-

Druga połowa studiów, złożona również z czterech semestrów (Haupstudium; rozkład tygodni

zajęd: 20 - 22 - 20 - 18), kooczy się egzaminem dyplomowym nota bene przed komisją powołaną

przez rząd krajowy (w tym wypadku Senat Berlina) a nie przez uniwersytet. Warunkiem dopuszczenia

są kolejne "Scheine" oraz złożone z "półdyplomu" czyli po dwóch latach, tzn. czterech semestrach.

Wykłady, dwiczenia, seminaria wszystkich szczebli oraz konwersatoria (zwane w Niemczech

"Colloquium", inaczej zatem niż u nas) dotyczą przeróżnych, odległych pozornie od siebie tematów.

Jednak kiedy się przyjrzed temu dokładniej i zasięgnąd na miejscu opinii ciał nauczających, okaże się,

iż rządzi tu pewien porządek, dający się uzasadnid dośd łatwo.

Otóż nie tylko w "bloku" pod nazwą "polityka wewnętrzna" albo "polityka międzynarodowa"

łączą się w miarę harmonijnie aktualne sprawy polityczne swego społeczeostwa i społeczności

międzynarodowej (acz z koniecznym dystansem historycznym) z problemami teoretycznymi.

Parę przykładów:

W bloku poświęconym socjologii politycznej wykłada się m.in. o nierównościach społecznych

(soziale Disparitaten), zaczynając od teorii nierówności, po to, aby w drugiej części przejśd do

artykulacji wynikających stąd a sprzecznych interesów właśnie w Republice Federalnej Niemiec.

W bloku "teoria polityczna" jest więcej historii niż u nas, nie ma bowiem wydzielonego

kompleksu, zwanego w Polsce "historią doktryn politycznych". Referuje się za to poglądy teoretyczne,

które zdaniem autorów są szczególnie reprezentatywne dla współczesnego świata.

Program "ekonomia a polityka" nie jest może tematycznie bogaty, ale treściowo rozległy,

obejmuje bowiem podstawowe zagadnienia teoretyczne (np. teoria rynku) i historię gospodarczą

RFN. Statystyka, która stanowi osobny blok (4 godz. zajęd tygodniowo!) obejmuje podstawowe

background image

umiejętności (metody, techniki), aby każdy słuchacz potrafił samodzielnie przeprowadzid operacje

statystyczne, a także mógł krytycznie osądzad wyniki badao empirycznych od strony zastosowanych

metod.

Podaję tylko kilka przykładów, nie chodzi nam przecież o to, aby kopiowad obcy system w

całości, zwłaszcza że oryginalne dokumenty są dostępne bez większego trudu. Sądzę natomiast, że

podstawowe struktury i zasady nauczania mogłyby byd recypowane u nas, oczywiście in modo

recipiendi. Nie wymagałoby to wcale ani wstrząsowych przekształceo programowych ani

przesadnego odstępowania od własnych doświadczeo, gdzie przecież pozytywów nie brak. Chodzi

tylko o to, aby ograniczyd do niezbędnego minimum własne upodobania specjalistyczne, nadmierne

przywiązanie do własnej dyscypliny lub zgoła osobistą fantazję, o czym świadczy po trosze zbiór

ponad 60 tematów zgłoszonych w bieżącym roku w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu

Warszawskiego.

Zanim przejdę do zaproponowanej struktury, pozwolę sobie zgłosid parę propozycji ogólnych.

Oto one:

1. Program powinien byd w założeniu pluralistyczny, lecz nie w znaczeniu obiegowym, co by

oznaczało, iż można wyrażad różne orientacje polityczne. Wydaje się to oczywiste pod warunkiem, by

nie szkodziło to rygorom nauki. Na uniwersytetach, które funkcjonują w krajach demokratycznych - a

jest to przecież miarą wolności akademickiej - nie pyta się kto do jakiej partii należy, na jaką partię

głosuje, w co wierzy lub nie wie-

-24-

rzy, byle tylko postępował zgodnie z ustawami swego paostwa i przestrzegał postanowieo

statutu swojej uczelni. Jeśli zacznie angażowad się politycznie wbrew tym rygorom (nie mówiąc już o

rygorach nauki) powinien byd wyeliminowany przez samo środowisko. Dotyczy to, moim zdaniem,

również przyzwoitości w stosunkach międzyludzkich, a z tym na pewnych uniwersytetach jest chyba

znacznie gorzej niż w innych krajach, a myślę nie tylko o zachodnich, gdzie zasady eliminacji są ostre.

Uczeni zwalczają się też ostro ze sobą, lecz granic przyzwoitości przekroczyd nie wolno. Pluralizm,

żeby spointowad ten punkt, to po prostu wielośd założeo teoretycznych, które trzeba wszakże ciągle

weryfikowad w procesie nauczania.

2. Jedną z wiodących zasad naszej właśnie dyscypliny powinna byd zasada, że język nauki o

polityce nie jest tożsamy z językiem uprawiania polityki. Pozwolę sobie przypomnied przy okazji - a

większośd z nas zgadza się z takim poglądem, że środkiem, jaki powinien zajmowad naczelne miejsce

w działaniach politycznych jest perswazja a nie walka i gra polityczna. Nie chodzi tylko o to, aby

trzymad się przynajmniej poprawności językowej w kontakcie ze studentami, osobliwie w czasie gdy

polszczyzna przechodzi chyba jeden z najcięższych kryzysów w swojej, sięgającej Renesansu, historii.

Nie chodzi nawet o to, by eliminowad wyrażenia zawierające "contradictio in adiecto" lub w rodzaju

background image

"waluta niewymienialna", "eksport wewnętrzny" czy "rynek producenta" (to w ekonomii), ale też

"pogłębianie demokracji" czy "polityka walki i porozumienia" jak również bliższe nam "spółka

jednoosobowa" (to z ekonomii) "przyspieszenie" (to z polityki). Określenia te miały w języku "klasy

politycznej" coś opisywad, powiedzmy - rzeczywistośd pożądaną w części a zatem - niby-

rzeczywistośd. Po prostu są to nazwy puste.

Gra polityczna wymaga niekiedy stosowania wyrażeo niejasnych, wieloznacznych,

nieczytelnych. To wszystko temat poznawczy dla nauki, lecz nie może byd kodem porozumienia w

nauce samej i środkiem komunikacji w procesie nauczania. Studia nad językiem polityki są u nas w

powijakach, czyli trzeba je po prostu zintensyfikowad. Kontakt ze studentami pokazuje, jak trudno im

czasem wyartykułowad stosunkowo proste twierdzenia. Trzeba, jak sądzę, wprowadzad więcej

erystyki a może i retoryki, pielęgnowanych jeszcze za moich czasów studenckich na studiach prawa.

3. Reforma studiów winna polegad na jakościowej poprawie wymiany poglądów ze

studentami, bez jakichkolwiek postaw autorytarnych, ale też bez schlebiania młodzieży, które jest

modą, przebrzmiałą już na zachodzie, ale na swój sposób obecną u nas, zwłaszcza na płaszczyźnie

wspólnych orientacji politycznych. Zbudowaliśmy - trafnie powiedział to kiedyś prof. Antoni Kuklioski,

geograf z naszego uniwersytetu - "uniwersytet nadopie-kuoczy". Wyraża się to w bezzasadnych

działaniach, aby ułatwid maksymalnie życie studentom. Oznaczało to i oznacza nadal obniżenie

rygorów w konkretnych sytuacjach (np. przy egzaminach) a zatem obniżenie rygorów dydaktycznych,

by studiujący musiał włożyd jak najmniej wysiłku intelektualnego. Konwencja podręcznikowa to jeden

z przykładów.

4. Studia politologiczne powinny przyjąd inne założenie względem sprawności językowych

studentów w dziedzinie języków obcych, wedle następującej kolejności (preferencji): język angielski,

niemiecki, rosyjski i francuski. Ideałem byłoby, aby student już na początku studiów opanował

przynajmniej biernie dwa języki obce i do tego trzeba zmierzad. Pomocnym może byd wspomniany

już program TEMPUS, lecz zakłada on już teraz znajomośd języka obcego, aby zarówno kontakty

osobiste między studentami jak i możnośd uczęszczania na zajęcia zagranicznych profesorów stały się

naprawdę owocne. Mamy w tej chwili na naszym wydziale nawiązane dośd liczne kontakty z siecią

TEMPUS, przy

-25-

czym inne uniwersytety zachodnie wyprzedzają na razie Niemcy. Uniwersytet Berlioski, o

którym była mowa, proponuje kooperację w układzie: Berlin - Wiedeo - Praga - Warszawa plus dwa

uniwersytety angielskie w Exeter i Surrey. Ponadto mamy wiążące propozycje z Uniwersytetu w

Konstancy i Erlangen, a współpraca zaczyna się już bieżącym roku akademickim z Uniwersytetem

Bielefeld (politologia i pedagogika).

background image

Wbrew dośd pesymistycznym uwagom w pierwszej części niniejszego tekstu, jesteśmy w

stanie wydzielid dwie lub trzy grupy obcojęzyczne (20-to, 30-to osobowe), przygotowane do zajęd w

języku angielskim, a sądzę, że na innych uniwersytetach nie musi byd gorzej. Dotyczy to wciąż

mniejszości, a tu trzeba podnieśd sprawnośd językową wszystkich, by (nawet wobec luk w naszych

bibliotekach) móc zalecad literaturę obcą. Propozycją do rozważenia byłoby podniesienie rygorów

językowych przy egzaminach wstępnych, okazjonalne sprawdzanie znajomości języka w toku samego

nauczania i wreszcie intensyfikacja tzw. lektoratów przez zwiększenie poświęconego temu czasu, np.

zamiast zajęd z w.f., co i tak można uznad za godziny zmarnowane. Sportu się nie uprawia pod

przymusem. Aktywnośd fizyczną lepiej podnieśd za pomocą silniejszych motywacji i stworzenia

autentycznych warunków.

5. Wreszcie - sprawa egzaminów. Sądzę, że one także odbywają się w konwencji nader

staroświeckiej, niekiedy prawie na wzór quizów telewizyjnych czy radiowych, dalej, iż trzeba

otworzyd tamę dla egzaminów pisemnych, zwłaszcza na latach wyższych, skoro nasi studenci od

wypracowania na egzaminie wstępnym do pracy magisterskiej nie są zobowiązani artykułowad

swoich myśli na piśmie. Nie muszę dodawad, że jest to technika intelektualnie dyscyplinująca,

osobliwie wtedy, gdy zakłada się z góry, że tekst ma byd możliwie krótki, np, zakreślając limit ilości

słów (jak w USA). Chodzi mi jednak nie tylko o to. Egzaminy przeprowadzane dotychczasowo są tylko

kontrolą, co konieczne. lecz wydaje się to zbyt mało. Egzamin taki przypomina jakby piłkę, którą

egzaminowany odrzuca w ręce egzaminatora. Nic więcej nie "przyrasta" z obu stron, nikt się tu nie

wzbogaca umysłowo. Wydaje mi się, że egzamin może byd częścią procesu dydaktycznego.

Egzaminator zwraca uwagę egzaminowanemu na błędy w rozumowaniu, może zaś przy tej okazji sam

się uczyd i zrewidowad np. dotychczas stosowane metody. Egzamin powinien stad się prawdziwym

colloquium, zgodnie z łacioskim zamierzeniem tego terminu.

Tyle uwag wstępnych. Teraz pozwolę sobie nakreślid projekt pewnego uporządkowania

struktur czy - jak kto woli - rozpisania na tok studiów zaproponowanego materiału. Nie będzie tu

mowy o szczegółach ani propozycji nazbyt kategorycznych. Po prostu chcę zaproponowad, wraz z

pluralizmem wyborów tematycznych, swoistą integrację wewnątrz procesu dydaktycznego, nie

przesądzając potrzeby zmiany czy też zachowania istniejących struktur instytucjonalnych.

Podobnie, chod nie analogicznie, do Berlina proponowałbym wydzielenie sześciu bloków czyli

kompleksów tematycznych, przekazywanych słuchaczom przez cztery względnie cztery i pół roku

studiów z zachowaniem ostatniego semestru na pisanie pracy magisterskiej, czyli tak jak to jest

obecnie.

Na początek całego studium, podobnie, ale niezupełnie tak jak obecnie, proponowałbym

przedmiot propedeutyczny o nazwie, jaką trzeba by ustalid. Nazwałbym ów przedmiot np. "Wstęp do

background image

nauk politycznych" i potraktowałbym go podobnie jak za moich czasów "Wstęp do nauk prawnych"

na studiach prawniczych. Włączyłbym jednak do tego

-26-

lub przyłączył nauczanie logiki i metodologii z elementami semantyki politycznej. Nie wydaje

mi się, aby wystarczył na to jeden semestr.

W następnej kolejności następowałoby nauczanie w owych sześciu blokach, jak następuje:

v

I. Polityka i historia

W tym bloku tematycznym byłoby najpierw miejsce na wykład historyczny, ale przy

założeniu, że historia jest tworzywem i sprawdzianem wiarygodności metodologicznej dla wielkiej

rodziny nauk społecznych. Prymat winno mied nauczanie historii idei ("doktryn politycznych"), historii

religii i historii kultury (zwłaszcza politycznej) w związku z dziejami ruchów społecznych oraz

współczesnych instytucji politycznych - przede wszystkim paostwa i jego urządzeo. Wystrzegałbym

się natomiast historii "zdarzeniowef (histoire evene-mentielle - jak to nazywają Francuzi), w rodzaju

"historii najnowszej Polski", którą wykłada się teraz. Podobnie jak w innych blokach dobrze byłoby

przeznaczyd sporo miejsca na wykłady monograficzne, z wyraźnym odesłaniem do lektur. Jeden

semestr można by poświęcid na zagadnienia ogólne, nauczane metodą syntezy, drugi - tylko na

zajęcia monograficzne; czyli tak jak to robią Niemcy.

II. Ekonomia a polityka

Niedostatek wykształcenia ekonomicznego dla politologów jest ewidentny. Nie umiem

wprawdzie określid tutaj, co by należało do syntezy lub co należałoby szczególnie wyeksponowad.

Byłbym wszakże zdania, iż nadawałby się teoretyczny kurs ekonomii, jaki obowiązywał na studiach

prawniczych, zanim marksizm nie zajął monopolistycznej pozycji. Proponowałbym np. zajęcie się

teorią rynku, chodby dlatego, że informacja i komentarz na ten temat przekazywane przez środki

masowego przekazu, pełne są - najdelikatniej mówiąc - niejasności i niedokładności. Na pewno winna

byd wprowadzona i to na serio nauka statystyki. Jej brak na studiach politologicznych zakrawa wręcz

na skandal. W dotychczasowych zmianach programowych ciągle się o tym mówi. Na niektórych

uczelniach były takie wykłady, lecz, o ile mi wiadomo, zostały skasowane, że akurat w tym punkcie

można posłużyd się wzorami z Berlina.

UL Prawo a polityka

Wzajemnych zależności nie trzeba chyba uzasadniad. Żyliśmy w systemie, gdzie przez całe lata

istniało zachwianie między porządkiem normatywnym a porządkiem decy-zjonistycznym, przy tym

ten ostatni wyraźnie dominował nad pierwszym, a co gorsza, takie skłonności dają się zaobserwowad

i teraz. Wydaje się oczywiste, że student politologu powinien uzyskad w czasie studiów podstawowe

wiadomości o prawie konstytucyjnym, wyborczym, administracyjnym, finansowym. Nie powinno się

background image

przy tej okazji powtarzad kursu prawniczego. Studia prawnicze mogłyby byd w pewnym stopniu

powiązane z politolo-gicznymi, wtedy nie byłoby źle, gdyby wybijający się studenci politologii mogli -

przy złagodzonych rygorach - uzyskiwad dyplomy prawnicze. Precedensy takie istnieją. Byłoby to

-27-

przecież wyjątkiem, nie regułą. Reguła powinna polegad na wskazywaniu na zależności i

różnice. Dla realizatorów zadanie niełatwe, lecz uciec od tego nie można.

IV. Socjologia a polityka

W tej materii daje się odczud największe chyba pomieszanie. Wielu socjologów uważa, iż

nauka o polityce sensu stricto to właściwie obserwacja zachowao politycznych i wynikające stąd

wnioski. Ale nawet uczeni, których można uważad za zwolenników takiego myślenia, jak np. Paul

Lazarsfeld, nigdy nie poszli tak daleko. Socjologia podobnie jak historia powinna byd z naszej strony

traktowana jako tworzywo (byd może najcenniejsze) i tylko tworzywo. Nie przesądza to własnych

konceptów i własnych metod, także empirycznych. W tym dziale bardziej niż gdzie indziej należałoby

wyeksponowad dyscypliny mało popularne: psychologię polityki, antropologię polityczną, naukę o

kulturze. Szczególne miejsce należałoby poświęcid opinii publicznej. Socjologowie opisują i mierzą jej

objawy. Mniej natomiast zastanawiają się nad znaczeniem opinii dla każdego typu działao

politycznych w każdym systemie, gdzie osiągnięty został pewien szczebel cywilizacji.

V. Stosunki międzynarodowe

Nie wdając się w rozważania czy specjalizacja pod nazwą "stosunki międzynarodowe" jest

sensowna czy też nie, szeroko pojmowany zakres wiedzy o stosunkach międzynarodowych - ale w

sferze polityki - powinien obowiązywad wszystkich studentów politolo-gii. Wydaje mi się, że w

badaniach naukowych w tejże dyscyplinie najwięcej miejsca poświęcano sprawom pokoju i środkom

uzyskiwania gwarancji pokojowych (rozbrojenie). Tymczasem zbyt mało mówiło się o problemie

wojny i - w związku z tym - zupełnie prawie znikły z programów teorie konfliktu. Myślę, że w

wykładach monograficznych nie byłoby źle zająd się wydzielonymi "studiami przypadku" (case

studies). Wreszcie warto się zastanowid, aby nie wyodrębnid przedmiotu pod nazwą "polityka

zagraniczna", bowiem tu student mógłby poszukiwad rozwiązao, jakie dostarcza mu historia,

socjologia, nauka o paostwie i prawie oraz teoria polityki.

VI. Teoria polityki

Teoria polityki to blok tematyczny, który powinien znaleźd się przy koocu studiów. Co byśmy

nie powiedzieli teoria prowadzi do uogólnieo wszelkiej wiedzy jaką student zdobył lub zdobyd

powinien do tej pory. Broniłbym się przed sugestią, jakoby student miał zakooczyd studia

wyposażony w jedną ("jedynie słuszną") teorię polityki. Odwrotnie: w tym bloku miałby okazję

zapoznawad się z najważniejszymi koncepcjami i sposobami pojmowania polityki, jakie krążą po

background image

współczesnym świecie. W tym bloku umieściłbym nauczanie filozofii, na podobnej zasadzie tzn. przy

większym udziale zajęd monograficznych.

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią są to tylko ramy - pomyślane jako propozycje do dyskusji.

Świadomie unikam rozplanowania zajęd w czasie, wedle nakreślonych wyżej propozycji

tematycznych. Zdaję sobie sprawę z trudności pogodzenia ze sobą metody tra-

-28-

dycyjnej (synteza przedmiotu) z nauczanymi osobno tematami monograficznymi. Nie trzeba

chyba ostrzegad przed gorączką reformatorską tzn. zmiensad dla samej zmiany. Tradycje są bardzo

silne. Nie jest łatwo po prostu je zwalczad, osobliwie w sytuacji, kiedy nasz status naukowy jest

niepewny, przez co rozumiem raczej kłopoty w samookreślaniu się a nie zagrożenia instytucjonalne

pochodzące z zewnątrz.

Bałbym się jednocześnie poszukiwania na siłę jakiegoś nowego "paradygmatu nauki o

polityce", jeśli za takowy można było uznad marksistowską naukę o społeczeostwie ludzkim, nawet

gdy jej pojedyncze elementy, pochodzące zwłaszcza z matertalistycznej wykładni dziejów - godne są

poważnego potraktowania. Ale to już na później. W tym tekście nakreślona została sytuacja w

politologu polskiej jako dyscyplinie stanowiącej przedmiot akademickiego nauczania, ze wskazaniem

na potrzebę i możliwości zmiany tej sytuacji. Znamy ją przecież nie od dziś.

Wemaowa.

-29-

Notatki


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron