Mirosław
Karwat
Polityka jako
festiwal hipokryzji
[w:] Metafory polityki. Tom II, red. B. Kaczmarek.
(str 291 - 316)
Hipokryzja to nieodrodna siostra polityki. Wszelkiej polityki. Nie tylko tej
makiawelicznej. Nie istnieje zatem, choć smutna to teza, polityka niezakłamana. Co
najwyżej jedna polityka może być mniej, a inna bardziej zakłamana. Jedna polityka
może być obłudna z natury, zgodnie z programowym nastawieniem podmiotu do
świata i jego taktyką opartą na zwodzeniu otoczenia. Inna zaś bywa mimowolnie
obłudna, kiedy podmiot, na co dzień kierujący się postawą pryncypialności i
rzetelności, uwikłany w kłopotliwe dylematy, w wybór między interesem a cnotą
wybiera interes, lecz nie może sobie pozwoli na otwarte przyznanie, że osiągnął
jakąś korzyść lub obronił własną wygodę za cenę sprzeniewierzenia się
uznawanym zasadom.
Dlaczego jednak mówię aż o festiwalu hipokryzji? Czy to nie nazbyt przesadne
uogólnienie?
Owszem, nie brakuje w polityce, zresztą jak i w życiu codziennym, okazjonalnych
zachowa obłudnych, a nawet i postaw trwałego zakłamania - ale czy wszyscy
zawsze są dwulicowi? Czyżby to było zjawisko absolutnie powszechne,
bezwyjątkowe i zupełnie nieuniknione? Czyż nie mamy do czynienia i z postawami
przeciwstawnymi: manifestacjami i praktycznymi dowodami pryncypialności,
szczerości (np. szczerej wiary, żarliwej solidarności z innymi, konsekwentnego
potwierdzania czynem własnych zapowiedzi lub aż do bólu szczerej nienawiści)?
Czyżby wszyscy byli przebiegli? A jak wytłumaczymy tak liczny legion naiwnych?
Wprawdzie niektórzy z łatwowiernych to ci, którzy przeliczyli się we własnym
zakłamaniu i sprycie; niektórzy jednak zapłacili za własną szczerość i
prostoduszność.
Może więc taka retoryka jest pochopna?
Jednak tezy, że nie istnieje polityka wolna od hipokryzji, nie należy interpretować w
kategoriach pseudo statystycznych (suma zachowań uczestników jest
równoznaczna z sumą „fałszywych świadectw"), ani tym bardziej w kategoriach
demonicznych (obłuda występuje dlatego, ponieważ nigdy nie zabraknie osób z
natury fałszywych i podstępnych, złośliwych symulantów i krętaczy).
291
Nie pocieszajmy się też, że przyczyną kłopotu jest po prostu zaraźliwość postawy
obłudnej.
To założenie bardzo kuszące dla moralistów-optymistów: w oceanie cnoty
wystarczy jedna zepsuta kropelka, aby zatruć wszystko. Zatem wystarczy też takiej
kropelki (łyżki dziegciu w beczce miodu) nie dopuścił lub jakimś cudem ją wywabił,
aby reszta pozostała zdrowa lub powróciła do zdrowej moralnie postawy. W tym
ujęciu walka z hipokryzją równa się napiętnowaniu i wyizolowaniu ludzi
dwulicowych; gdyby konsekwentnie wychwycił i wyłączył wszystkich, to problem
miałby zniknął.
Powiedzmy raczej, pesymistycznie: gdyby nawet dotychczas wszyscy bez wyjątku
uosabiali szczerość i rzetelność w stosunku do swego środowiska, to i tak na tym
podłożu samej cnoty nieskalanej pośród kwiatów moralnej doskonałości
niezawodnie wyrośnie chwast cuchnącego zakłamania. Są tacy, którzy zakładają,
że właśnie w cnotach wszelakich najbardziej mylą pozory, a niektórzy dowodzą
wręcz, że najduszniej jest właśnie tam, gdzie w powietrzu zawisła sama cnota.
Określenie „festiwal" jest tym bardziej zasadne, że hipokryzja rzadko jest tylko
postawą jednostronną. Najczęściej jest postawą odwzajemnianą, i to niekoniecznie
tylko na zasadzie odpłaty „pięknym za nadobne", żywiołowej reakcji na
zakłopotanie, zachowania przystosowawczego i obronnego; może był również
obustronnym lub zgoła powszechnym nastawieniem przesądzonym z góry.
A więc nie tylko jest tak, że odpowiedzią na obłudę jest obłuda, to zaś uruchamia
całą spiralę obłudy; i nie tylko tak, że okopani na swoich pozycjach rywale w
manipulacjach i przeciwnicy w konfrontacjach jako zasłonę dymną, tarczę obronną
czy jako ogier zaporowy stosują właśnie hipokryzję.
Polityce niejako z natury towarzyszy niemal powszechny brak zaufania, a co
najwyżej zasada ograniczonego i wybiórczego zaufania jedynie w pewnych
sprawach; a związane z tym poczucie partykularnego zagrożenia jest równie silne
jak obawa, by nie okazał się jedynym (ostatnim) naiwnym. Rezultatem takiej
atmosfery jest swoista licytacja: kto kogo lepiej przechytrzy lub zdradzi, zachowując
jednak przy tym - proporcjonalnie do większej przebiegłości, nierzetelności,
nieszczerości - większy rygoryzm, niewinną lub pryncypialną minę, mentorski ton
strażnika wartości. Pozostali zaś, którzy unikają uczestnictwa w tak zaborczej
ornamentalnej przepychance, też niekoniecznie mają czyste sumienie; nie
oszukując innych, oszukują jednak samych siebie.
Po tak mocnym wejściu czas na uzasadnienie. Aby zaś było to możliwe,
sprecyzujmy pojęcia.
Co znaczy słowo: hipokryzja (i jego synonimy: obłuda, dwulicowość, zakłamanie)?
Jak się objawia taka postawa?
Kiedy i dlaczego jest możliwa, a nawet komuś potrzebna? Kiedy staje się
nieunikniona?
powiada zgolą: „Nasze cnoty są najczęściej
292
Dlaczego akurat w polityce obłudy uniknąć nie sposób? Co w tej dziedzinie życia
rodzi tak silne zapotrzebowanie właśnie na hipokryzję?
1. Pojęcie obłudy
Polskie synonimy greckiego słowa „hipokryzja" to: nieszczerość, obłuda,
zakłamanie, dwulicowość.
Nieszczerość istotnie jest cechą charakterystyczną i nieodłączną hipokryzji; ale nie
jest to kryterium samoistne, wystarczające. Obłuda zawsze jest nieszczerością; ale
nie każda nieszczerość jest aż obłudą. Chyba, że uprzemy się, aby każdą
grzeczność, uprzejmość wbrew własnej niechęci czy wzburzeniu, taktowny wykręt
przed kłopotliwym tematem - aby wszystkie takie maski ułatwiające wzajemne
przystosowanie i unikanie konfliktów uznał za ekwiwalent obłudy. Byłoby to jednak
przesadą. Człowiek dobrze wychowany nie do końca jest szczery, ale to jeszcze nie
hipokryta. Przyjmiemy raczej, że obłuda związana jest z grą pozorów, z
sugerowaniem innym (a czasem i... samemu sobie) wrażeń i oczekiwań
sprzecznych z naszymi rzeczywistymi intencjami.
Czy jednak każda gra pozorów (symulacja, kamuflaż, mylące niedopowiedzenia i
przemilczenia) czy przynajmniej każda wymyślna mistyfikacja jest zarazem obłudą?
Niezupełnie. Tylko gra pozorów prowadzona z nadwyżką zwodniczości. Taka, w
której nie wystarcza „bilans na zero" (tzn. ukrycie własnej nierzetelności lub
fałszywe zasugerowanie, zdezorientowanie adwersarza), lecz potrzeba czegoś
więcej: odczucia, że wszystko jest w największym porządku, choćby na takiej
zasadzie, jak u państwa Dulskich. W obłudzie do prób ukrycia kłopotliwych zjawisk
lub zniekształcenia rzeczywistego charakteru własnych zamiarów i sprawek dodaje
się monumentalną, patetyczną pozę. Krętactwu towarzyszy natrętna sugestia
przyzwoitości, nieskazitelności, pryncypialności, niezłomności postaw, wzniosłości
własnych kombinacji, nadużył i grzechów.
Trafnie więc stwierdził Izaak Passi: Obłudą jest świadome samo-przedstawianie się
podmiotu w sposób, który przeczy lub nie odpowiada prawdziwej istocie
przedstawiającej się osoby. Oznacza to manipulację własną tożsamością na użytek
innych: udawanie kogoś, kim się nie jest, lub udawanie, że nie jest się tym, kim się
naprawdę jest (czyli symulację lub maskowanie). Może to odnosić się zarówno do
przedstawiania swych intencji i interesów, swego uczestnictwa w konkretnych
sprawach i sytuacjach, jak i do „kreowania wizerunku" jako takiego.
Ta manipulacja obrazem własnych dążeń i czynów jest zawsze interesowna.
Nie jest hipokryzją samo maskowanie swoich przekonań i uczuć, odgrywa tu
bowiem jeszcze rolę intencja ukazania się w korzystnym świetle, by na tym coś
zyskać, czy kłamliwe schlebianie komuś w tym samym zamiarze. Jest hipokrytą
ktoś, kto maskuje żądzę zysku udając
293
wzniosłą troskę o bliźnich albo kto pisze entuzjastyczną recenzję o książce szefa,
którego w gruncie rzeczy ma za nic, ale od którego zależy jego kariera.
Dla własnej wygody sięga się do pozorów lub fałszu. Rozmaite pozory, fasady,
parawany, preteksty, wykręty służą upiększeniu obrzydliwości, z kolei pomysłowa
złośliwość pozwoli zawsze znaleźć jakąś „dziurę w całym", przypiąć jakąś łatkę.
Uświęca się zachowania dwuznaczne i wręcz podejrzane, a nawet usprawiedliwia i
uwzniośla się czyny jawnie niegodne. Słowa zaprzeczają intencjom i czynom, choć
usiłują nam wmówić pełną zgodność Zawsze jednak stoi za tym partykularny
interes, nierzadko realizowany kosztem innych i dzięki temu, że nie zrozumieją w
porę własnej dezorientacji i straty. Natomiast nie jest hipokryzją pomoc czy życzliwa
neutralność oparta na nieszczerości: Nie jest hipokrytą, kto z całą świadomością
ocenia kogoś powyżej jego zasług dla dodania mu wiary w siebie, której ten ktoś
bardzo potrzebuje. Nie jest więc hipokryzją nie zawsze w pełni szczera grzeczność
na co dzień, takt oparty na przemilczeniach i niedopowiedzeniach, pochwała na
wyrost dla zachęty, wstrzemięźliwość w krytyce osoby w kłopotach lub
oszczędzanie we wspomnieniach zmarłego ze względu na uczucia jego bliskich.
Tak pojęta selektywna szczerość jest swoistym smarem ograniczającym „tarcie" we
współżyciu ludzi.
Również wtedy, kiedy człowiek sobie samemu ułatwia życie wmawiając sobie to czy
tamto (rozmaite zalety, zasługi, krzywdy, konieczności, usprawiedliwienia), czy
nawet uciekając w amnezję przed wyrzutami sumienia, nie jest jeszcze hipokrytą w
pełnym tego słowa znaczeniu. Jest nim dopiero wtedy, gdy występek stroi się w
kostium pryncypialności i cnoty. Skąd jednak się bierze potrzeba uwznioślenia?
O tym, że hipokryzja pełni pewną ważną funkcję społeczną wiedział już La
Rochefoucauld, gdy mówił, że obłuda jest hołdem, który występek składa cnocie.
Obłudny człowiek licząc się z cnotą, a ściślej licząc się z tym, że inni się z nią liczą,
utrzymuje tę cenną monetę w obiegu.
Co to znaczy „utrzymuje w obiegu"? Stwarzając pozory wyznawania, przeżywania,
ucieleśniania i wcielania w życie własnym postępowaniem tych cnót, nie tylko
zapewnia sobie świadectwo przyzwoitości, kredyt zaufania i uznania, ale również
podtrzymuje sytuację, w której inni ludzie widzą powody do swej wiary.
Postępowanie trochę podobne do taktyki uwodziciela, który musi najpierw chwalić i
czcić, aby mógł nadużył i porzucić. A dlaczego tak postępuje? Sam wprawdzie nie
wierzy w dane wartości, zasady, a w każdym razie ich nie respektuje, ale
zainteresowany jest w rym, by były uznawane i przestrzegane (oraz oczywiście w
tym, aby mógł raz po raz dla siebie uczynić wy-że.
294
I, a nie w tym, aby postawa cynizmu była powszechną. Lis walczy o wyłączność w
kurniku, a nie o to, aby lisia postawa była powszechną.
Dulszczyzna
Cechą charakterystyczną obłudy jest niezwykle duże natężenie zachowań
rytualistycznych: podkreślanie w słowach i w konwencjonalnych gestach
rzekomego przywiązania do pewnych wartości, zasad, manifestowanie rygoryzmu -
zarówno w stosunku do siebie (pozowanie na świętość, męczeństwo, bohaterstwo,
fanatyczne umiłowanie czegoś tam itd. itp.), jak i wobec innych (postawa strażnika,
kontrolera, egzekutora - tzn. moralizatora, uświadamiacza, inkwizytora). Przy czym
ten właśnie pryncypializm i rygoryzm jest zakłamany: własna świętość,
zasadniczość czy ideowość jest zachowaniem na pokaz, w praktyce natomiast jest
doskonałym pretekstem do tego, aby być sędzią we własnej sprawie i aby innym
narzucać własną wolę. Pod pozorem czczenia i egzekwowania nadrzędnych
wartości, dobra wspólnego uświęca się własną wygodę, korzyść, chęć dominacji - a
więc interes partykularny. Pod pozorem niewzruszoności przemyca się wybiórcze
zachowania interesowne. Pod pozorem obrony dobra wspólnego danej całości
(rodziny, ojczyzny, partii, kościoła, państwa) tłumi się kontrolę i krytykę własnego
postępowania, próbuje się stworzyć złudzenie, że jakiegoś problemu nie ma.
Gabrieli Zapolskiej zawdzięczamy nie tylko nośne pojęcie dulszczyzny, jako
ucieleśnienia mieszczańskiej - kołtuńskiej czy filisterskiej - obłudy, ale również
wyrazistą kodyfikację sposobu postępowania kogoś, kto ma robić „dobrą minę do
złej gry". Oto zwięzła rekonstrukcja tego kodeksu: po pierwsze, prać brudy we
własnym domu; po drugie, udawać, że nic się nie stało; po trzecie, iść w zaparte;
po czwarte, po cichu odkręcić sprawę; po piąte, po pomyślnym wyjściu z
zawieruchy mówić „u nas zawsze jest piękna pogoda". Te zasady są znacznie
starsze niż ich popularna nazwa. Już od wieków np. szantażem emocjonalno-
moralnym wymuszano fałszywą solidarność zaszokowanych, oburzonych lub wręcz
poszkodowanych czyimś postępowaniem (gdyż to miałoby osłabić wspólnotę,
zaszkodzić swoim, a przysłużyć się wrogom); podobnie ułatwiano zakłopotanym
niedostrzeganie czegoś, co „biło w oczy". San w zakłamanie
Maria Ossowska skłonna była odróżniać (w jakiejś mierze i przeciwstawiać) obłudę
i zakłamanie, utożsamiając to drugie z samookłamywaniem, czyli sytuacją, kiedy
podmiot wmawia sobie pewne przekonania czy dążenia, poprawia w swoich oczach
obraz swoich własnych zachować, chcąc uniknąć rozterek, wyrzutów, podtrzymać
dobrą samoocenę i dobre samopoczucie.
„Niektórzy oszukują świat i chcą, by sądzono o nich, że wierzą w to, w co w
rzeczywistości nie wierzą; znacznie więcej wszakże jest takich, co oszukują
samych siebie" - kładł w usta Motaigne'a w swojej Bajce o pszczołach Mandeville.
Wydaje się, że o zakłamaniu wolno nam mówić dopiero w tym drugim wypadku,
człowiek zakłamany bowiem to ktoś, kto zadał sobie
295
pewien trud urabiania samego siebie w kierunku uzgodnienia swoich przekonań ze
swymi interesami przez naginanie pierwszych do drugich.
Ktoś taki w równej mierze kieruje się obawą przed własnym sumieniem (skoro
zinternalizował pewne wartości, ale nie potrafi im sprostać), jak i obawą przed
opinią i reakcją środowiska. Przeżywa rozbieżność między tym, co go kusi, a tym,
co wypada.
Szydząc z Anglików Max Scheler kiedyś powiedział, że prawdomówność Anglika na
tym polega, by nie myśleć tego, czego nie można powiedzieć.
Taka autocenzura to krok dalej w porównaniu z normalnym świadomym samo-
ograniczeniem: nie powiedzieć tego, co byłoby źle widziane, nie uczynić tego, o
czym wprawdzie można pomyśleć, czego jednak nie należy czynić.
Jesteśmy tu, jak się zdaje, na właściwej drodze w poszukiwaniu właściwości
zakłamania, jednakże wypadałoby jeszcze dokładniej sprecyzować, czym się różni
zakłamanie od pospolitych przypadków tzw. wishjul thinking, tj. myślenia po linii
pragnień. Wiara w nieśmiertelność duszy jest klasycznym przykładem myślenia po
linii pragnień, jednakże nikt tu się nie dopatrzy zakłamania. Zakłamanie krzewi się
w pewnych warunkach społecznych, warunkach jakiejś presji, która karci za pewne
myśli, a zapewnia szybki awans za inne. Jest to potężny bodziec do przerabiania
własnej osobowości tak, by sprostała narzuconym wymaganiom. Krótko mówiąc, z
samozakłamaniem mamy do czynienia wtedy, gdy ulegając naciskowi wymagań
tzw. konformizmu grupowego jednostka traci równowagę, zatraca zdolność do
samodzielnego podejmowania decyzji i dokonywania wyborów moralnych, a staje
się konformistą. Wtedy już nie myśli o tym, jak być sobą, lecz czuwa, by się nie
odchylać, a przynajmniej, by odstępstwa się nie wydały.
Dwulicowość
Drugą stroną medalu (jeśli pierwszą byłaby adekwatna lub fałszywa
samoświadomość) jest stosunek podmiotu do otoczenia, sposób przedstawiania
własnej tożsamości oraz swoich konkretnych zamiarów i postępków - powiązany ze
stosunkiem do deklarowanych zasad regulujących w danym kręgu współżycie ludzi
i nadrzędnych wartości. Jeśli w ogóle w świadomości każdego człowieka (nawet
tego autentycznego w swych przeżyciach, przekonaniach i zachowaniach)
nieunikniony jest taki czy inny stopień rozbieżności między wartościami
uznawanymi (a zwłaszcza żarliwie wyznawanymi), deklarowanymi i realizowanymi
w praktyce, tym bardziej dotyczy to „zakłamańca". U niego nie jest to jednak
ubocznym kosztem niespójności własnego funkcjonowania ani też jakimś
„wypadkiem przy pracy", lecz metalurgią. Wszelkie wartości i zasady traktuje
bowiem instrumentalnie, dopasowuje do okoliczności i okolicznościowych
296
kalkulacji. Podobny „brak kręgosłupa" (koniunkturalna zmienność, elastyczność
jeśli nie cyniczna, to w każdym razie tchórzliwa) cechuje zwłaszcza oportunistów,
np. karierowiczów, ale przebijają ich makiaweliści i perfidenci świadomie zaborczy,
wyzbyci zahamowań, których siła woli i taktyczna konsekwencja jest odwrotnie
proporcjonalna do słabości sumienia.
Rezultatem takiego nastawienia jest programowa dwulicowość (lub nawet
„wielolicowość"), tzn. taki sposób funkcjonowania, że w każdej sytuacji, wobec
każdego z partnerów z osobna, podmiot zachowuje się inaczej, prezentuje inną
twarz.
Dwulicowi są jednak nie tylko osobnicy zachowujący samokontrolę, przytomnie i
celowo zwodzący innych, ale również histerycy (w znaczeniu psychiatrycznym, a
nie potocznym), a także ludzie zagubieni, mający problem z samookreśleniem i
odnalezieniem swego miejsca w życiu. Wbrew pozorom, dwulicowość nie zawsze
jest po prostu przemyślną taktyką; możliwa jest również dwulicowość na wpół
spontaniczną, jako zewnętrzny przejaw zakłopotania samym sobą i
samookłamywania.
2. Odmiany hipokryzji
Jak widzimy, traktowanie pewnych wyrazów jako synonimów bywa mylące.
Niekiedy te wyrażenia są tylko spokrewnione, w tym sensie, że mają wspólny układ
odniesienia, a każde z nich określa inny aspekt tego samego zjawiska. Nie są
jednak równoważnymi zamiennikami. Możemy przyjąć, że „obłuda" znaczy to
samo, co „hipokryzja" lub „zakłamanie". Inaczej już będzie z terminem
„dwulicowość": to słowo odnosi się albo do jednej strony omawianego zjawiska,
albo do jednej z „czystych" odmian hipokryzji.
Nie każdy obłudnik jest dwulicowcem (gdyż może mieć tylko jedno zakłamane
oblicze, a nie kilka przeznaczonych na różne okoliczności i dla różnych odbiorców);
choć każdy dwulicowiec oczywiście jest hipokrytą.
Podobnie ostrożnie podejdziemy do pojęcia nieszczerości. Jest to kryterium lub
wskaźnik obłudy, ale nie równoważnik. Nieszczerość, udawanie to tylko jeden z
możliwych przypadków obłudy, za którym kryje się niecna intencja, zamiar
oszukania kogoś, nieszczerego przypodobania mu się, podszycia się pod coś,
udawanie kogoś, kim się nie jest, zacieranie i ukrywanie własnych cech, poglądów,
zamiarów. Zresztą, to również może mieć rozmaite podłoże. Może być
zachowaniem przystosowawczym, ale może też służyć postawom zaborczym lub
cynicznej manipulacji; a wbrew pozorom, może wspierać i pomóc wymagającą
zamazania przeszkód.
Nie sprowadzajmy więc wszystkiego do przebiegłych i przewrotnych gier.
Drugim przypadkiem hipokryzji jest wspomniane już samooszukiwanie się, w
dążeniu do samouspokojenia i dlatego, że tak wypada się zachować.
Dwie strony medalu
Tak więc to, co nazywamy hipokryzją, ma dwa oblicza.
Z jednej strony, może to być samozakłamanie - ucieczka w świat złudzeń, auto-
cenzury, żmudnej gry pozorów w imię „świętego spokoju", nie tyle dla korzyści i wy-
297
gody, ile z obawy przed tym, czego mi czynić nie wypada (choć bardzo chciałby,
choć nęci i kusi) i przed tym, „co ludzie powiedzą". Powoduje to nieautentyczność
naszych wcieleń i póz, zahamowania, lęk przed prawdą o samym sobie.
Z drugiej strony, może to być obłuda instrumentalna. Wtedy również udajemy
kogoś, kim nie jesteśmy, symulujemy wiarę we wzniosłe zasady i rzekomo
bezinteresowną gorliwość w ich obronie, pozorujemy dzieła, przekonania i uczucia,
które mają dobrze o nas świadczyć; ale wszystko to czynimy z wyrachowania, w
imię starannie skalkulowanej korzyści. Obłudnik pierwszej kategorii żyje w gorsecie
niby-wiary, w świecie samo ułudy; i jest większym zagrożeniem dla samego siebie
niż dla innych.
Obłudnik tej drugiej kategorii sam jest nadzwyczaj trzeźwy w samoocenie, w ocenie
przymiotów i wad innych ludzi i w diagnozie sytuacji. On sam rzadko się łudzi,
natomiast zawsze łudzi innych.
Wprawdzie samozakłamanie skłania do fałszywej autoprezentacji; jednak nie
można z góry przesądzić, czy jest zamierzone i podejmowane z premedytacją, ze
względu na pewien interes, zamysł i wręcz plan, czy też ma charakter żywiołowy,
podyktowane jest rozpaczliwą chęcią zachowania lub przywrócenia zachwianej
równowagi, pragnieniem wywarcia korzystnego wrażenia mimo własnego
zakłopotania.
Obłuda instrumentalna z kolei polega nie na tym, że podmiot obawia się poznania
własnej niespójności, lecz na tym, że dba o to, aby - samemu nie mając złudzeń co
do swojego oblicza - kontrolować i stymulować cudze złudzenia. Podmiot zamierza
innych wprowadzić w błąd, zwieść, wmanewrować w coś, samemu zdając sobie
sprawę z niezgodności między faktycznym stanem rzeczy a obrazem. Pod tym
względem postępowanie dwulicowca jest pokrewne kłamstwu, jednak
niekoniecznie polega na umyślnym wypowiadaniu nieprawdy i sugerowaniu jej
prawdziwości. Nacisk położony jest raczej na zachowanie pozorów i zbawienną
dwuznaczność słów lubapśw, co zapewnia asgJoKajig wykręt, prawala fałszywie
zasugerować innych własną powściągliwością czy nawet prawdą i formalną
prawdomównością.
Wbrew pozorom, te przeciwstawne typy zakłamania (jedno pełne zahamowań i
złudzeń, drugie ekspansywne i cynicznie realistyczne) nie muszą się całkowicie i
klucząc. Aby sugestywnie zwodzić i oszukiwać innych, trzeba stłumić w sobie tękę
wahań, skrupułów, samokrytyki; czyli trzeba się zdobyć na odrobinkę
samozakłamania. Wprawdzie samozakłamanie może rozbrajać, a nawet
demaskować. Jednak makiawelista lub wręcz perfident potrafi je przytomnie
zaprząc do swojego rydwanu. Zażywa, jak sądzi, kontrolowaną dawkę trucizny.
Motywację do kreciej roboty zapewnia mu samouwielbienie i wmawianie sobie „racji
wyższych" dla postępków, które inaczej były tylko objawami małostkowości.
Czy jednak możliwa jest do końca kontrola tej toksyczności? Wątpliwe:
Jesteśmy tak przyzwyczajeni grać komedię wobec drugich, iż w końcu gramy
komedię wobec samych siebie
.
298
Samozakłamanie
Dlaczego jesteśmy skłonni łudzić samych siebie co do własnej natury? Wiele jest
powodów ku temu. Po pierwsze, presja norm, zasad, zwyczajów, które
przyswoiliśmy, uznajemy i głosimy, a które szczerze przeżywamy. Ponadto
naruszenie ich lub wycofanie się z nich godziłoby w naszą wiarygodność. Kiedy
więc korci nas, aby coś zrobić wbrew tym zasadom, od razu uświadamiamy sobie
lub przynajmniej przeczuwamy, że mamy coś do stracenia, że to nas może wiele
kosztować. Po drugie, nacisk i oczekiwania otoczenia, z którym musimy się liczyć,
któremu nie zawsze mamy odwagę lub w ogóle możliwość skutecznie się
przeciwstawić. Po trzecie, chciejstwo (w znaczeniu jak u Wańkowicza) - a więc
naginanie wyobrażeń i konstatacji do własnych oczekiwań i pragnień, nowej wiedzy
do już utrwalonych i ulubionych przeświadczeń. „Tak jest, jak się państwu zdaje" (a
raczej: zdaje nam się, że tak jest, bo chcielibyśmy, aby tak było, ponieważ tak
powinno być - w świetle zasad - lub tak było nam wygodniej).
Głębszym podłożem samozakłamania są wewnętrzne sprzeczności podmiotu.
Oto przykład: sprzeczność między zasadą-postulatem (traktowanym zarazem jako
fakt ucieleśniony) w postaci idei miłosierdzia, miłości bliźniego a immanentnym,
naturalnym dla każdej religii, a zwłaszcza dla kościoła instytucjonalnego, dążeniem
do nawrócenia. Zazwyczaj rozwiązywana jest przez redukcję miłosierdzia do
nawrócenia, potraktowanego właśnie jako akt łaski i miłości. Przykładem
analogicznym „z innej parafii" jest gotowość do walki o pokój tak zaciętej, że nie
zostanie kamień na kamieniu.
Obłuda instrumentalna
Hipokryzja może jednak być nie wyrazem samouwikłania, ale zachowaniem czysto
taktycznym, narzędziem zyskiwania przewagi nad innymi. Wtedy służy zmyleniu
otoczenia lub konkretnych partnerów: pomaga nam coś ukryć, od czegoś odwrócić
uwagę dzięki wyeksponowaniu czegoś innego. Ich ma zwieść, tzn. uśpić lub
rozbroić, natomiast dla nas ma być tarczą - środkiem asekuracji, a jak trzeba, to i
mieczem, a raczej sztyletem, trucizną. Przede wszystkim pozwala ukryć cele
niemożliwe do zaakceptowania przez partnerów, natomiast zasugerować lub
wyeksponować cele zasługujące na aprobatę, stworzyć pozory zapewniające
sprzyjającą atmosferę i koniunkturę. Obłudą bowiem jest nie tylko ukrywanie lub
udawanie jedynego celu działania, ale również stwarzanie wrażenia, że cel
uboczny lub wręcz pretekst jest celem właściwym - głównym lub jedynym; a także
prowokowanie złudzenia, że dane zachowanie (wypowiedź) będąca prowokacją
jakoby nie ma żadnego celu ani motywu, jest jakoby przypadkiem lub czymś
powstałym zupełnie spontanicznie.
Instrumentalna obłuda przytomnego (a nie samozakłamanego) gracza ułatwia mu
wiele wysiłków. Wspiera akredytację na wyrost: dodawanie sobie powagi,
przypisywanie sobie rzekomych cnót, zasług i zalet; intencji odległych od naszych
dążeń i zamiarów, ale dobrze widzianych. Umożliwia i ułatwia starania o dobra,
świadczenia, nagrody (materialne, użytkowe lub symboliczne), o których sami
wiemy, że nam się nie należą lub w każdym razie tytuł do których jest sporny,
problematyczny. Roszczenia zostają uprawdopodobnione i fałszywie
zalegitymizowane.
299
Dwulicowość pozwala na złośliwą dyskredytację kogoś, kto nam przeszkadza, ale
czyją wartość sami znamy aż za dobrze. Wtedy możemy udać, że nie wiemy, co
jest jego osiągnięciem, zasługą, atutem; powtarzając lub puszczając w obieg
wiadomości niepochlebne możemy „nie zauważyć", że to tylko plotki, insynuacje lub
oszczerstwa; możemy stwarzać nieodparte wrażenie, że sami wierzymy w te
wymysły lub wygodne dla nas domniemania i posądzenia. Rozmyślnie częstując go
inwektywami możemy upozorować odruch wzburzenia; przyklejając mu etykietkę
zgrywamy się na eksperta, który dokonał beznamiętnej, rzeczowej kwalifikacji. A
przede wszystkim zależy nam na wpojeniu środowisku przekonania, że krytykujemy
lub wręcz zwalczamy kogoś nie jako naszego konkurenta, ale po prostu i jedynie ze
względu na interes społeczny, święte zasady itd.
Dwulicowość sprzyja dezorientacji nie tylko ofiary nieświadomej niczego
(pozbawiając ją niezbędnej czujności, dystansu), którą możemy zaskoczyć
podstępnym ciosem (wiarołomstwem, intrygą). Również przeciwnika czujnego i
podejrzliwego można wprowadzić w błąd, i to nie tylko fałszywymi sugestiami,
manewrami pogłębiającymi zamieszanie i zagubienie. Można go zwieść, pozyskać
jego zaufanie i wciągnąć w pułapkę pozornymi ustępstwami, inicjatywami
polubownymi, przyzwoitym postępowaniem na neutralnym gruncie.
W działaniach perfidnych obłuda jest pożywką o wielostronnym zastosowaniu:
spiskowiec konstruuje misterne rusztowanie intrygi z obłudy własnej, obłudy ofiary
(przeciwnika) oraz obłudy wspólnego środowiska.
Obłuda przydaje się każdemu, kto szuka wykrętu od tego, co jest dlań niewygodne,
niekorzystne, ale pozostaje formalnym obowiązkiem, powinnością moralną lub
własnym dobrowolnym, a niezapomnianym i nieuchylonym zobowiązaniem.
Obsługuje też taki wykręt, kiedy chcemy uniknąć odpowiedzialności za własne
czyny, poszukując usprawiedliwień, okoliczności łagodzących, rzekomych dowodów
naszej niewinności, nieświadomości itd.
Hipokryzja instrumentalna nieodłącznie towarzyszy makiawelizmowi w jego
wszelkich postaciach.
Obłuda integralna
Różnica między samozakłamaniem (wyrosłym z zakłopotania własnymi dążeniami,
samoułudy i obawą „co by ludzie na to powiedzieli") a dwulicowością (jako taktyką
w konkretnych rozgrywkach lub wręcz jako strategią życiową) jest zasadnicza. To
dwie różne jakości.
Nie powinniśmy jednak zakładać, że te dwie odmiany obłudy występują zawsze
oddzielnie: albo jesteśmy spętani samozakłamaniem, albo rozmyślnie dwulicowi.
Owszem, istnieją ludzie obłudni tylko jednostronnie - tylko na swój użytek lub tylko
wobec otoczenia. Z góry wiadomo, którzy z tych specjalistów są lepiej
przystosowani, skazani na sukces.
Istnieje jednak również obłuda zespolona: osobliwa mieszanka samoułudy oraz
sprytu i krętactwa. Paradoks tego połączenia wody z ogniem jest tylko pozorny.
Wbrew pozorom, nawet cynik potrzebuje dobrego wyobrażenia o sobie, poczucia
słuszności
300
usprawiedliwienia własnych poczynań, których nieszczerość, niezgodność z
zasadami, a nawet szkodliwość dla innych na tyle sobie uświadamia, że mogłoby to
osłabiać jego motywację do pójścia na całość i koncentrację na zadaniu, zakłócać
sprawność działania. Aby serwował innym jad pozorów, sam musi był lekko
podtruty; aby kłamstwa nie zdradzić własnym „przeciekiem", musi choć trochę sam
w nie uwierzyć; aby potępić kogoś za coś, co sam praktykuje lub na co sam miałby
ochotę, musi zapłonąć ogniem świętego oburzenia itd. itp.
3. Przewrotny, „pryncypialny" relatywizm
Charakterystyczny dla obłudy zespolonej jest dość wymowny przewrotny
relatywizm, przejawiający się w „obrotowej" optyce, w dwoistości pojęć i kryteriów
(sławetna „podwójna miara"), w tendencyjności postrzegania i przedstawiania
zjawisk (ze względu na ukryte pragmatyczne kryterium swoje - cudze) oraz w
niewspółmierności ocen.
Na czym polega perspektywa „obrotowa"?
Zachowując pozory niewzruszonego wyznawania pewnych zasad, stałości i
bezwyjątkowości kryteriów (jakoby zawsze postępuję i zawsze osądzam zdarzenia i
czyny tak samo, bez względu na czas, miejsce i podmiot), w rzeczywistości
zmieniamy pozycję w zależności od tego, o kogo chodzi. To samo kryterium, to
samo abstrakcyjne, a uświęcone pojęcie raz służy jako powód (a raczej pretekst)
do bezkompromisowego oskarżenia (oczywiście innych) o złamanie wspólnie
uznawanych lub powszechnie obowiązujących zasad lub do wymuszania ich
ustępstw czy posłuchu, innym razem zaś jest pretekstem do obrony (własnych
interesów, własnej wygody czy korzyści), do usprawiedliwienia własnego
postępowania, w dodatku sprzecznego właśnie z „bronionymi" zasadami. W
pierwszym przypadku kryterium jest twarde i jednoznaczne, w drugim - miękkie i
wieloznaczne. Tak czy inaczej w bilansie mamy tu do czynienia z napuszonym
krętactwem.
Ta udawana zasadniczość służy zmyleniu partnerów, usprawiedliwieniu dowolnych
(w tym: najbardziej zaskakujących i szokujących) zwrotów w naszym
postępowaniu, a przede wszystkim pozwala na zachowanie ofensywne, na
ustawianie się w pozycji arbitra moralności. Ten, kto sam sobie przyznaje prawo do
wyjątku, do przywileju, zachowując pozory narzuca innym wymaganie, by sami
stosowali się do tego, co sam omija lub narusza. Jest to próba uzyskania
nierzetelnej, szulerskiej przewagi. Dwoistość to postawa - w polskiej tradycji
literacko-językowej - znana pod nazwą „moralności Kalego". Przypomnijmy
najpopularniejszy, najlepiej zapamiętywany fragment Sienkiewiczowskiej powieści
przygodowej W pustyni i w puszczy.
- Powiedz mi - zapytał Staś - co to jest zły uczynek?
- Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy - odpowiedział po krótkim namyśle - to jest zły
uczynek.
- Doskonale! - zawołał Staś - a dobry? Tym razem odpowiedź przyszła bez
namysłu:
- Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy.
W tym miejscu tzw. cywilizowany człowiek wybucha śmiechem, a następnie z
politowaniem myśli o prymitywizmie barbarzyńców Jednak to dobre samopoczucie
ga-
301
si złośliwą dygresją już sam autor, zachowujący tu dystans, choć sama powieść jest
dość „eurocentryczna".
Staś byt zbyt miody, by zmiarkować, że podobne poglądy na złe i dobre uczynki
wygłaszają i w Europie - nie tylko polityce, ale i cale narody.
Zasada Kalego znajduje więc powszechne i najdosłowniejsze zastosowanie, choć
na ogół wyrażana jest wykwintniej, a jeszcze częściej jest tak, że ten, kto ją stosuje,
zarazem się ją potępia i oczywiście odżegnuje się od niej.
Kiedy gorąco sympatyzuję z jakąś grupą czy organizacją, gorzej dostrzegam lub
wcale nie widzę popełnianych przez nią głupstw, wyrządzanych szkód i krzywd. Te
same metody, które potępiam jako barbarzyńskie, gdy stosują je moi przeciwnicy,
stają się słuszne (lub przynajmniej konieczne), gdy sięgają po nie moi przyjaciele.
Mój czarno-biały obraz odpowiada mi i odpowiada innym członkom mojej grupy.
Więc niech tak będzie: biali - to my, a czarni - to oni.
Tendencyjność jest konsekwencją bądź jawnej, bądź - częściej - zakłamanej
stronniczości, a więc dążenia do przyznania sobie racji z góry i za wszelką cenę.
Przywiązanie do własnych interesów, wartości i poglądów sprawia, że nie jesteśmy
ani skłonni, ani nawet potencjalnie zdolni do zachowania dystansu wobec własnego
uczestnictwa w sporze i umiaru w miłości własnej, do starań o obiektywizm;
poszukujemy natomiast wszystkiego, co potwierdzałoby i uzasadniałoby nasze
wyobrażenia, racje, prawa i roszczenia i odpowiednio wszystkiego, co podważałoby
stanowisko i samą w sobie wiarygodność drugiej strony. Temu służy naginanie
faktów do apriorycznych ocen i uprzedzeń, zastępowanie neutralnych określeń
opisowych i porównawczych (wymagających dystansu, także do samego siebie)
ocenami i etykietkami. Ocena zjawisk nie zależy od analizy ich cech
sprawdzalnych, lecz od ich rodowodu, przynależności, złego lub dobrego
towarzystwa (kontekstu - a ten kontekst arbitralnie określamy my sami). Nie musi to
był czysta i w pełni świadoma manipulacja. Równie dobrze może to był myślenie
życzeniowe, to, co i niechęć, nieufność wobec wszystkiego, co zaprzecza naszym
nastawieniom (a wiec typowa reakcja na dysonans poznawczy). Do analizy i
interpretacji zjawisk podchodzimy wybiórczo: ukazujemy tylko starannie wybrane,
bo wymowne, aspekty, strony zjawisk, sugerując jednak ich większą niż w
rzeczywistości reprezentatywność lub wręcz stwarzając wrażenie, że ten fragment
obrazu jest równoważny całości.
Tak pojęta tendencyjność towarzyszy nie tylko postawie obłudnej. Jest ona
naturalnym kosztem wszelkiej stronniczości, a więc subiektywizacji oglądu świata,
zwłaszcza w sytuacji jakiegokolwiek konfliktu. W obłudzie jednak przedstawiana
jest jako ucieleśnienie dociekliwości, bezstronności, bezinteresownej wrażliwości
na prawdę i kłamstwo. Ja widzę rzeczy takimi jakimi są, podczas gdy mój
adwersarz jest oczywiście tendencyjny; co oczywiście wynika stąd, że ja
reprezentuj zasady,
złą wolę, prywatę, nieodpowiedzialność
302
Towarzyszy temu rozmyślna niewspółmierność ocen. W innej skali postrzega i
przedstawia się właściwości rywala, przeciwnika lub wroga, w innej zaś własne.
Przy tym zakłamanie jest dwu- lub nawet trójstopniowe: bowiem czyniąc tak
udajemy, że stosujemy nie tylko jednakowe kryteria (chociaż stosujemy dwoiste),
ale *jednakową miarę dla siebie i dla drugiej strony. Uwypuklamy, wyolbrzymiamy i
upiększamy to, co przemawia na naszą korzyść, za naszymi racjami i interesami.
Odwrotnie postępujemy wobec partnera. Dokładnie według recepty znanej jeszcze
z Biblii: wypatrzysz źdźbło w cudzej źrenicy, nie dostrzeżesz zaś belki we własnym
oku.
Odnosi się to nie tylko do osobistych stosunków między ludźmi, ale również do
stosunków pomiędzy nimi ze względu na ich przynależność do określonych grup,
do stosunków między grupami. Regułą jest zwiększona wyrozumiałość dla swoich
oraz zwiększony krytycyzm wobec obcych, rywali, tym bardziej wobec wrogów.
Na zewnątrz, na pokaz manifestuje się więc niewzruszoną wierność oczywistym,
bezdyskusyjnym i niezmiennym zasadom (których oczywistość się sugeruje, by w
ten sposób... uniknąć każdorazowego zastosowania i sprawdzenia precyzyjnych
kryteriów). Demonstruje się (ale słowem, nie czynem) nieugiętość, bezstronność i
bezinteresowność własnej postawy. Ot, po prostu, tacy już jesteśmy, że głosimy
zawsze to samo i bronimy zawsze tych samych wartości bez względu na
okoliczności.
Za tą fasadą natomiast kryje się... najpospolitszy koniunkturalizm i koniunkturalnie
uwarunkowany relatywizm ocen. Co bowiem naprawdę decyduje o ocenie? Od
czego zależy, czy to będzie pochwała, podziw, uznanie, zakłopotanie, dezaprobata,
sprzeciw lub potępienie? Czy rzeczywiście kryteria stosowane są zawsze te same i
tak samo, bez względu na obiekt oceny? Czy też jest raczej odwrotnie: kryteria
nagina się do obiektu, do którego stosunek jest z góry przesądzony? Praktycznie
rozstrzyga jedno metakryterium, a mianowicie: czy to, co oceniam, jest moje
(nasze), czy też ich; czy skutkiem tego, co mam ocenić, jest moja wygoda (tj. i
dobre samopoczucie samo w sobie, i poczucie bezpieczeństwa, i uniknięcie
wysiłku, który nie gwarantuje korzyści, a grozi stratami, i jakaś nowa zdobycz), czy
też moja niewygoda, albo wręcz strata.
Podwójna miara odnosi się nie tylko do konkretnych zamiarów, postanowień i
czynów, ale też w ogóle do oceny cech ludzi jako takich - ze względu na ich status
społeczny, przynależność do określonego obozu, bycie swoim lub obcym, wrogiem.
Wynik oceny, jeśli dysponujemy takim przejrzystym kluczem przynależności i
statusu, jest wiadomy z góry.
Podwójna miara politycznych „pryncypialistów"
Logikę takiej podwójnej miary znakomicie ujął Marian Hemar w satyrycznym
wierszu pt. Teoria względności.
Gdy się ludzi ocenia
Z różnych punktów widzenia -
Ciekawa rzecz, jak się skala
Pewnych wartości zmienia.
Wadą staje się cnota,
A zaletą - głupota.
303
Najchętniej założylibyśmy, że skoro wróg, to oczywiście świnia. Może mieć tylko złe
intencje, gdyż cokolwiek zamierzy, będzie zawsze złośliwe, wrogie, wredne, a
cokolwiek uczyni i osiągnie, będzie oczywiście szkodliwe i niebezpieczne. Jeśli
jednak nie sposób stwierdzić, że jest po prostu zły, a w każdym razie chciał zła, to
jego zalety mają go... demaskować
O przeciwniku - gdy zacny -Mówimy, że idiota.
0 stronniku, gdy trudno Przyznać nam, że rozsądny -Nie powiemy, że cymbał.
Powiemy:„Z gruntu porządny".
Jest to cudowne odwrócenie kota ogonem. Dobre intencje czy ogólna przyzwoitość
przeciwnika to najlepszy dowód jego szkodliwości, skoro po drodze podmieniamy
kategorie: zrównujemy poczciwość z kretynizmem. Ale z naszym człowiek jest
dokładnie odwrotnie: w jego przypadku przyzwoitość, dobre chęci (którymi innym
może piekło wybrukował) to wystarczające usprawiedliwienie, a nawet alibi (nie
musi się tłumaczyć z tego, co nie wyszło, skoro było słuszne) i knebel (nie
dyskutuje się nad tym, co słuszne).
Gdy się mądrym człowiekiem Chlubi wrogi nam obóz -Stwierdzamy, że
„inteligentny" 1 dodajemy: „łobuz". Gdy się w naszym obozie Łobuz szasta wybitny
-Mówimy; „Twardy człowiek. Zdolny - mówimy. Sprytny".
Inteligencja przeciwnika równa się cwaniactwu, a to jest powodem do
dyskwalifikacji. Natomiast spryt i wytrwałość (wytrwałość, nie upór) naszego
człowieka to, przeciwnie, dowód jego przenikliwości; a gdyby nawet tak nie było, to
cwaniactwo w dobrej sprawie jest cnotą po prostu.
Ocena jest z góry przesądzona na naszą korzyść i odpowiednio na niekorzyść
przeciwników, a więc nam zapewnia uznanie na kredyt, zaś im potępienie z góry,
bez względu na okoliczności. Ruchoma ocena umożliwia ponadto koniunkturalne
manipulacje składem osobowym grupy: zawsze można wyprzeć się przynależności
kogoś niegodnego.
Przeciwnikowi zawsze można coś przypisać, dodać, a przynajmniej wyolbrzymić
(coś niechlubnego), poza tym, że mu się ujmuje (to, co mogłoby o nim dobrze
świadczyć), swojaka zaś można się wyprzeć, jeśli nie sposób go usprawiedliwić:
Gdy nasz przeciwnik się potknie, „Zdrajca!" - głosimy krzykiem. Gdy stronnik
zdradzi, stwierdzamy: „Nie był naszym stronnikiem".
304
Bilans ogólny wypada oczywiście na naszą korzyść:
I to nas niesłychanie Na duchu podtrzymuje, Że przeciw nam są zawsze Idioci i
tylko szuje. A z nami, wszyscy albo Roztropni, albo dumni, Albo z gruntu porządni,
Albo bardzo rozumni.
To samo odnosi się do oceny konkretnych wypowiedzi, decyzji, czynów, zachowań
Znów o ocenie rozstrzyga najprostsze, praktyczne kryterium: „zależy, kto" (mówi,
zamierza, postanawia, czyni).
Dziwne, jak punkt widzenia Automatycznie zmienia Skalę naszych kryteriów
Uznania czy potępienia. Gdy my konfiskujemy -Zasługa to narodowa. Kiedy nas
konfiskują -Gwałcą swobodę słowa. Kiedy nas zamykają -Tyrani! Despoci! Kaci!
Kiedy my zamykamy -Tośmy furt demokraci.
Skąd taka dwoistość oceny? Otóż my zabraniamy i zamykamy w obronie ojczyzny,
prawa i porządku, w imię racji stanu i bezpieczeństwa, ba, w obronie demokracji;
podczas gdy oni czynią to oczywiście w imię prywaty, osobistych i grupowych
przywilejów, aby nie oddać władzy, która nikomu poza nimi nie służy; prześladują
innych z niskich pobudek - z pychy, nienawiści i sadyzmu.
Kiedy my„Precz!" wrzeszczymy Tośmy patrioci polscy. Ci, co„Precz" wrzeszczą na
nas Wywrotowcy warcholscy.
Uzasadnienie - jak wyżej. Nasz bunt to sprzeciw wobec nadużyć, zdrady lub
niesprawiedliwego porządku, podczas gdy bunt przeciw nam, jeśli my rządzimy - w
imię racji najwyższych i dla powszechnego dobra, to nawet nie polityka, to
zwyczajne warcholstwo, anarchia, naruszenie elementarnego porządku. To
wymaga posprzątania (czystość, lad, porządek). „Dwa a dwa cztery" u nas -To
dogmat, to teologia. „Dwa a dwa cztery" u wroga -Wulgarna demagogia.
305
My bowiem nie dyskutujemy o faktach czy aksjomatach; oni natomiast kokietują i
tumanią ludzi naciąganymi argumentami lub skojarzeniami.
Mamy też „kadencyjne" kryteria słuszności. Rzekomo ponadczasowe miary
wartości jakoby absolutnych podlegają koniunkturalnej relatywizacji:
Co przed majeni nikczemne, Po Maju - naturalne. Do Września - święte, po
Wrześniu Znów nieodpowiedzialne. Co po maju - zbrodnicze, Słuszne - od
października. Wszystko zależy, kto, komu, Co, czemu, kiedy wytyka.
Leitmotiv owej podwójnej miary, politycznej moralności Kalego to przejrzysta,
użytkowa przewrotność:
Nasza zasada: siebie
Ze wszystkiego rozgrzeszać,
Ale na przeciwniku
Psy - o to samo - wieszać
Taki sposób widzenia i przedstawiania świata przypomina zastosowaną w
okularach zasadę działania soczewki o zmiennej ogniskowej. W zależności od
tego, pod jakim kątem spojrzymy, to samo wyda nam się bliższe lub dalsze,
wyraźne i ostre lub rozmyte. Ta zmienna ogniskowa - to nasza wygoda lub korzyść;
zaś niezmienna zewnętrzna powłoka soczewki i niezdejmowanie okularów
sprzyjają wrażeniu, że oko za tym szkłem zawsze patrzy tak samo. Symbolicznym
odpowiednikiem tego „stałego" szkła jest skorupa zasad, haseł, sloganów, zaklęć
Obłudnik - „pryncypialista" okazuje się nie tyle krętaczem, ile człowiekiem dobrze
przystosowanym i praktycznym - równie efektywnym w działaniu jak kobieciarz z
przewrotnego aforyzmu Lecą: „On był stały, tylko one się zmieniały".
Wielce praktyczna cnota nieskalana
A jak się objawia obłuda nie w konfrontacji z obcymi, zwłaszcza z wrogiem, lecz we
współżyciu „samych swoich"? Wbrew pozorom, bardzo podobnie. Głosząc i
egzekwując niewzruszone zasady jednakowo obowiązujące wszystkich bez
wyjątku, w rzeczywistości kierujemy się własną wygodą, grożącą stratą lub
spodziewaną korzyścią, dbamy o korzystne dla siebie wyjątki - ale w takiej oprawie,
abyśmy nadal mogli świecić przykładem i uchodzić za strażnika zasad i dobra
wspólnego. Zasady są moim kijem dla innych i moją marchewką dla mnie samego.
W szczególności taka zręczność umożliwia mi wyciąganie kasztanów z ognia
cudzymi rękami, ale w taki sposób, aby kasztany były moje i aby okazały się moją
zasługą, a nieczyste ręce tych, którymi się posłużyłem w kłopotliwym zadaniu,
powinny ich zdyskwalifikować, mnie zaś
306
dać powód do pouczeń To jest dopiero sztuka: Zjed ciasteczko i mieć ciasteczko, a
co więcej, mieć okazję do piętnowania obżarstwa.
Znakomicie ukazał mechanizm takiego sposobu funkcjonowania Guy de
Maupassant w swym pamflecie na mieszczańską moralność, opowiadaniu
Baryłeczka. W analizie posłużymy się celnym streszczeniem i komentarzem Jana
Kurowickiego, zawartym w jego sarkastycznym eseju Baryłeczka dobra
wspólnego1^.
Oto trwa wojna francusko-pruska z lat 1870-1871. Grupa mieszkańców z zajętego
przez Prusaków Rouen uzyskuje od władz okupacyjnych przepustkę na wyjazd z
miasta. Wszyscy się znają, a narrator skrzętnie i barwnie, choć oszczędnie,
opowiada, kim są, gdy już usadowili się w konnym pojeździe. Poznajemy dzięki
temu dwie małżeńskie pary kupców, parę arystokratyczną, dwie zakonnice klepiące
różaniec, kawiarnianego demokratę i pulchną prostytutkę o przezwisku Baryłeczka.
Słowem, dość reprezentatywny przekrój społeczeństwa stykającego się z
zagrożeniem zewnętrznym. Rozpiera nas ciekawość, czy ci ludzie poczuwają się
do wspólnoty - przynajmniej w takich okolicznościach - i czy okażą się solidarni w
obliczu działania obcych sił.
Te dwie ostatnie osoby dzielą pozostałych. Panie szepcą obraźliwe epitety pod
adresem Baryłeczki i zamykają się w swoich sprawach, bo - jak czytamy: „Zdawało
im się, że wobec tej sprzedajnej dziewczyny powinny utworzyć niejako związek
godnych małżonek, gdyż miłość legalna traktuje zawsze z wysoka swoją wolną
siostrzycę". Panowie dystansują się wobec demokraty, który dla ludzi „porządnych"
jest postrachem, mówią o swych sprawach, a „wszystkich jednoczył pieniądz,
wszyscy czuli się członkami wielkiego bractwa posiadaczy, którym wystarczy
włożyć rękę do kieszeni, aby zabrzęczeć złotem".
Punkt wyjścia do solidarności nie jest najlepszy, bo zarysowuje się wyrazisty
podział na porządne towarzystwo, chlubę społeczeństwa, „śmietankę", oraz na
wyrzutków i wyrodków społecznych, będących zakałą.
Ironista Maupassant kpi z tej „porządności" podwójnie.
Po pierwsze, uderzający jest społeczny podział pracy: co innego jest przedmiotem
zainteresowań i dezaprobaty porządnych pań oraz porządnych panów. Panie
zgorszone są obecnością nierządnicy, a choć czują też niesmak z powodu takiego
odszczepieńca, to mniej je bulwersuje, a przy tym nie wynika to z jakichś poglądów
politycznych, lecz z niejasnego wyobrażenia o dziwactwie takiego odmieńca
Oprócz nierządnicy trafi! się jeszcze inny zboczeniec. Panowie natomiast,
przeciwnie, jako poważni obywatele, odczuwają dyskomfort głównie z powodu
istnienia i towarzystwa takiego wywrotowca, zaś Baryłeczka nie tyle nie interesują
się, ile nie wypada im interesować się nią w przytomności swoich pań; możemy się
domyślać, że w czysto męskim gronie okazywaliby zainteresowanie dość natrętne.
Po drugie, wymowne jest zestawienie na jednej płaszczyźnie obu tych wyjątków od
zdrowej normy społecznej, mianowicie dziwki oraz demokraty.
307
Powóz jechał powoli, był mróz i pełno śniegu na drodze. Niekiedy panowie musieli
zeń wysiadać: grzązł i konie nie mogły go ciągnąć Dzień mijał, a zajazd, w którym
mieli coś zjeść, ciągle był przed nimi. Czuli głód. Nikt jednak, poza Baryłeczką, nie
zabrał czegoś na drogę. I kiedy ona wyciągnęła koszyk z pachnącym i smacznym
jadłem, stosunek do niej się zmienił. Znalazły się stosowne gesty i słowa, by nie
tylko przyjąć jej poczęstunek, ale uczynić równą i godną pozostałych.
Potrzeba matką innowacji - w tym wypadku: grzeczności. Kiedy głód zagląda w
oczy, to ustają dąsy, fumy i fochy, a porządne towarzystwo już wcześniej
zawdzięczające swój sukces zrozumieniu zasady, iż żaden pieniądz nie śmierdzi,
doskonale rozumie, odpowiednio, że taki poczęstunek nie brzydzi; a więc tym
bardziej, że towarzystwo karmicielki nie może być dyshonorem.
Od tego momentu aż do chwili dotarcia do małomiasteczkowego zajazdu, i jeszcze
jakiś czas potem, stali się prawdziwą, serdeczną wspólnotą. Pomstowali zgodnie
na Prusaków, a Baryłeczka - żarliwa, jak się okazało, patriotka - wiodła w tym prym,
co dodatkowo przydawało jej znaczenia.
Proszę, proszę! Już mamy jedność narodową, ba, wzajemną serdeczność
rodaków. Już oceniamy wartość człowieka nie według jego statusu, lecz miarą jego
patriotycznej gorliwości.
Koszyk z jedzeniem został tedy dobrem wspólnym i zwornikiem towarzystwa. Życie
jednak poszło swoją drogą, gdy opustoszał i pojawiły się inne niż głód problemy.
Okazało się bowiem, że zawiadujący miasteczkiem oficer pruski ma chęć na
skonsumowanie seksualne Baryłeczki Ta - jak przystało na szczerą patriotkę -
odmówiła mu. On w rewanżu zabroni! podróżnym odbywania dalszej drogi.
Potrzebne więc się stało inne dobro wspólne...
Tym nowym dobrem wspólnym, zostawmy na boku abstrakcje i sztandary, jest
oczywiście możliwość kontynuacji podróży. Ktoś tu zakłóca i uniemożliwia nam
podróż; dokładniej mówiąc, jest to sprawką pary, która powinna tę sprawę załatwić
pomiędzy sobą, nie utrudniając życia innym, których to nie dotyczy. Oczywiście
jednak, do takich wniosków nie dochodzi się od razu, lecz pod wpływem długiego
czasu na przemyślenia.
Początkowo wszyscy solidaryzowali się z Baryłeczką, lecz z pustym upływem dni i
nocy zaświtało im, że przecież nic by się złego nie stało, gdyby spełniła oficerskie
pragnienie. Uznali nawet, że jej upór jest wbrew logice jej zawodu i wręcz nieludzki,
bo oni siedzą tu bezsensownie, a mogliby robić interesy lub nieść (jak np.
zakonnice) pomoc bliźnim. Jej erotyczna wstrzemięźliwość okazała się więc złem;
dobrem wspólnym - figle w łóżku Prusaka. I oto mamy ideową reorientację.
Odmowa dokonana niejako w imieniu wszystkich i w obronie zbiorowej godności
zaczyna wydawać się małostkowością. Najpierw pojawia się refleksja taktyczno-
patriotyczna. Praktycznym sprawdzianem patriotyzmu jest to, co gotowi jesteśmy
poświęcić dla ojczyzny, gdy ona tego potrzebuje. Baryłeczka mogłaby przejść od
patriotycznej gadki, która nic jej nie kosztuje, do czynów; choć raz zrobić coś
konkretnego, a pożytecznego d\a ojczyzny i dla rodaków. W domyśle mamy
założenie: dla kobiety o takiej profesji nie powinno to stanowić
308
problemu, skoro to wręcz powszedniość Jeszcze głębsze, a niewypowiedziane do
końca założenie, brzmi tak: to wręcz naturalne, że każdy w tej sytuacji zrobi to, co
do niego należy i co mu wypada. Kobieta sprzedajna akurat na taką okazję do
zasługi zasługuje.
Okazuje się, że gdy ciężary poświęceń nie muszą być rozłożone równomiernie (na
szczęście nikomu innemu spośród pasażerów nie złożono oferty takiej transakcji
seksualno-paszportowej), to wśród zbratanych dotychczas rodaków jednak istotne
jest, kto jest kim i kto ze względu na swój status do czego jest przeznaczony.
Patriotka Baryłeczka to wszak tylko prostytutka.
Następny etap ideowej ewolucji współpatriotów do odkrycie aspołecznej natury tej
„bohaterki". Baryłeczka to jakaś dziwna egoistka, przeszkadzająca innym żyd, a
przy okazji służyć ojczyźnie. Własne zakłopotanie tą nagłą woltą, a zwłaszcza jej
pobudką - prywatą, patetycznie zaśmierdła opinia społeczności pasażerów
znieczula wygodnym samousprawiedliwieniem: wzywają nas obowiązki wobec
wspólnoty. Niejako w tle tej racjonalizacji przebija szczersza, niewymyślna
konstatacja, nazywająca rzeczy po imieniu: apetyt Prusaka na dziwkę to nie jest
sprawa, która nas, porządnych ludzi (po prostu porządnych, lepszych, ludzi, a nie
Francuzów pod okupacją) dotyczy. Niech ci dwoje, ludzie w stanie upadku
moralnego, załatwią to między sobą, nie zawracając głowy ludziom porządnym,
moralnym, obyczajnym i estetycznie wrażliwym.
I oto dała się przekonać, choć tymczasem odmówiła swych pulchnych słodyczy
nagabującemu ją demokracie: jego zaloty wydawały się jej nie na miejscu w
ponurych realiach okupacyjnych. Gdy zaś udostępniła je oficerowi, wszyscy
odetchnęli z ulgą, pili na tę intencję szampana i zbereźnie dowcipkowali.
Ten demokrata to prawdziwy demokrata: żadnych uprzedzać klasowych, a tylko
pragnienie zbliżenia z ludem. Baryłeczka zaś nie rozumiała, że jej cnota nagłej
wstrzemięźliwości to jałowe zachowanie rytualne, bez żadnego praktycznego
pożytku. Nic dziwnego, że nastrój po rozwiązaniu problemu się poprawił, i że z taką
życzliwością (wdzięcznością?) współtowarzysze dodali jej otuchy już po fakcie,
jakby na osłodę.
Szampański humor ocalonych był jednak bardzo dwuznaczny. Zbiorowa ulga była
podwójna, bo nie tylko skoczyły się kłopoty, ale w dodatku ktoś - ktoś najbardziej
odpowiedni w tej roli, właściwy człowiek na właściwym miejscu - wyręczył
towarzystwo. Można by pomyśleć, że w ten sposób współpodróżni okazują jej też
coś w rodzaju wdzięczności, gdyby nie brzydkie podejrzenie, że raczej maskują
własne zakłopotanie i nieczyste sumienie. Dobro wspólne zostało
spersonifikowane: Baryłeczkę potraktowano jako zbiorową własność czy też
narzędzie w sam raz odpowiednie, by być okupem dystyngowanego towarzystwa.
Lecz następnego dnia rano, kiedy wsiadła do powozu, panie potraktowały ją
wyniośle, panowie ze wzgardą należną prostytutce. Nikt nawet jej nie poczęstował
jedzeniem, w które ona nie zdążyła się zaopatrzyć. Baryłeczka przestała być
dobrem wspólnym. Jej niedawna ofiara uznana została za naturalny gest dziwki.
Panie zasklepiły się w swej porządności. Zakonnice w modlitwie. Panowie - zabrali
się do gry w karty. Po twarzy Baryłeczki popłynęły łzy. Tylko demokrata nucił
smętnie słowa Marsylianki: „Święta miłości Ojczyzny, / Podpieraj ramię mścicieli, /
Wolności, wolności kochana, / Prowadź nas, twoich obrońców".
309
Skąd taka zaskakująca zmiana? Zrobiła swoje, mogłaby wysiąść i pozostać na
miejscu hańby, pardon, swych usług. Dalsza obecność Baryłeczki przypomina
dystyngowanemu towarzystwu, że poniekąd każdy z nich z osobna, a nie tylko
wespół z innymi, wystąpił w niesmacznej roli stręczyciela. I oto pozorna
wdzięczność przeradza się w niechęć i pogardę - trzeba wszak zatrzeć złe
wrażenie.
To reakcja podwójnie niesmaczna - gdyż oprócz niewdzięczności za poświęcenie
wymuszone przez nich samych - współpasażerowie zdobywają się również na
elementarną nie wzajemność. W rewanżu za jej poczęstunek karzą ją nie tylko
pogardą, ale i głodem. Ale to nie jest zachowanie irracjonalne, przeciwnie, bardzo
racjonalne. Muszą sobie wmówić, że bardziej wstydzą się jej poczęstunku i w ogóle
towarzystwa niż własnej małostkowości. Co prawda, ten obraz nieprzyzwoitości jest
niespójny (Puściła się? Taka już jej specjalność, panienki bez godności. Ale też, z
drugiej strony, jest poczciwa, troszczy się o innych). A na to najlepszym lekarstwem
jest amnezja.
I co? Nic - zdaje się mówić Maupassant. Czysta prozaiczność życia. Codzienność,
w której człowiek jest, był i będzie funkcją swej pozycji, stanu posiadania i
okoliczności.
Otóż to. Jesteś tyle wart, ile posiadasz lub ile znaczysz w jakiejś formalnej
hierarchii. To wszystko tłumaczy - nadaje logikę tylu pozornie zaskakującym
zwrotom w ludzkich postawach. Teraz już nie sposób dziwić się, dlaczego
Baryłeczkę spotyka najpierw lekceważenie (niski stan, podłe zajęcie, nic do
zaoferowania dla współtowarzyszy podróży), następnie nagłe spoufalenie i
zbratanie (monopol na prowiant zapewnia jej awans społeczny i czyni atrakcyjnym
jej towarzystwo), potem przemiana familiarnej zażyłości w zbiorowe natrętne
stręczycielstwo, a w końcu napiętnowanie przez tych, którym pomogła za cenę
własnego upokorzenia... z ich strony.
A wartości, dobro wspólne, patriotyzm? To, tak naprawdę, tylko prywatna sprawa,
kaprys, emocja. Niech martwi się tym prostytutka, bo zachciało się jej „podpierać
ramię mścicieli", a potem opierać ramiona na oficerskich plecach... Poważni ludzie
mają poważne i ważne sprawy. Mianowicie: siebie samych.
Broń Boże jednak, tego nie powiedzą. Uwznioślą to troską o zasady, wartość cnoty,
przyzwoitości, godności człowieka. Uzasadnią swój pokrętny sposób ubijania
interesów, wykręt i unik w kłopotliwych sytuacjach, gdy samemu trzeba by coś
poświęcić Wytwornie i finezyjnie wytłumaczą własne koniunkturalne
przepoczwarzenia oraz swą pogardę dla naiwnych, którzy zasady biorą dosłownie,
a nie umieją na nich zarobić To wszystko uzasadnią troską o ideologiczną i moralną
czystość, niewzruszonością zasad, niezgodą na grzech.
4. Podłoże zjawiska
Naturę hipokryzji i okoliczności zapotrzebowania na nią najłatwiej jest uzmysłowić
sobie, gdy porównamy... zwierzęcy oraz ludzki sposób istnienia. Świat zwierząt nie
zna obłudy. Owszem, występują w nim maski, symulacje - ale sytuacyjne (w
próbach przetrwania, w godach, w polowaniu), a nie na poziomie „kreacji
fałszywego wizerunku". Inaczej jest w świecie ludzkim, opartym na dwoistości i
sprzeczności zewu
310
natury oraz nakazów kultury. Gatunek ludzki zafundował sobie swoistą schizofrenię:
to, czego dany człowiek lub zespół ludzki obiektywnie potrzebuje lub najusilniej
pragnie, stanowi nierzadko jakiś owoc zakazany; to, o czym chciałby w sposób
nieskrępowany pomyśleć, a tym bardziej otwarcie wypowiedzieć się, stanowi jakieś
tabu. Człowiek nieustannie miota się między jakimś sacrum a jakimś profanum.
Bycie sobą nie jest łatwe w warunkach własnych dylematów moralnych, konfliktu
między własnymi aspiracjami czy pokusami a wymaganiami społecznymi, między
dobrem ogółu a własną wygodą.
Przystosowanie człowieka do reguł gry społecznej, które nie są bynajmniej
jednorodne i jednoznaczne, czyste gatunkowo, gdyż, z jednej strony, obejmują
system nakazów i zakazów moralnych, religijnych lub ideologicznych, z drugiej zaś,
system dyrektyw socjotechnicznych, kosztuje go bardzo wiele: utratę
spontaniczności, autentyzmu. Konflikt między zasadami, celami i środkami (które w
świetle owych zasad, zinternalizowanych przez podmiot, a podzielanych i
egzekwowanych społecznie, mogą być dopuszczalne i niedopuszczalne;
akceptowane lub godne potępienia) może być rozwiązywany trojako: albo
rezygnacją z tego, co niewskazane, źle widziane, albo wyzwaniem dla
społeczeństwa i dla własnej autoidentyfikacji, albo też wreszcie... zamazywaniem
rozbieżności. Zauważmy, że wariant ostatni najbardziej ogranicza koszty własne
jednostki czy grupy naruszającej normy.
Kultura sprzyja różnorakim fasadom. Bilans pod tym względem jest kłopotliwy:
*...+ co zafundowały wieki kultury od renesansu aż po współczesność
Ukształtowały one mianowicie przeciwieństwo człowieka jako kogoś rzeczywiście
bezpośredniego, żywiołowego, bez reszty emocjonalnego. Zamiast tego mamy do
czynienia z istotą ludzką wplątaną w stosunki i zależności. Istotą, która nieustannie
musi kalkulować i ukrywać fakt kalkulowania, strzec go przed obnażeniem, a
jednocześnie nieustannie angażującą się w jakieś interesy, związki emocjonalne,
polityczne czy religijne, które ją mogą odsłonić mimo jej woli. Stąd ta drażliwość i
przeczulenie.
Ceną, jaką człowiek płaci za zwielokrotnienie swych możliwości poznawczych i
technologicznych dzięki uporządkowanemu współżyciu i zorganizowanemu
współdziałaniu z innymi, ceną za reguły grzeczności wzajemnej, tolerancji, dobrego
wychowania, wyobraźni społecznej (a nie tylko jednostkowej), jest psychiczny
dyskomfort brzemienny w niespójność postaw. Polega on na tym, iż nie zawsze to,
co czynić powinien, jest dla niego największą atrakcją, i odwrotnie, nie zawsze coś
niewskazanego budzi w nim wystarczający wstręt i sprzeciw, aby tego zaniechał.
Tak więc nieustające zapotrzebowanie na hipokryzję w ogóle bierze się stąd, że w
życiu każdego człowieka raz po raz powstaje potrójny konflikt: między wartościami
a interesami, między zasadami a własną korzyścią i wygodą, między dobrem
wspólnym (interesem publicznym) a partykularnym. To naraża nas na rozbieżność
między słowem czy rytuałem a czynem, praktyką, która mogłaby być
niebezpiecznie widoczna dla innych.
311
Z jednej strony, wypada uznawać, głosić i respektować zasady i wartości
obowiązujące w danym kręgu, z drugiej zaś - trudno zrezygnować z zaspokojenia
własnych potrzeb obiektywnych i subiektywnych, spełnienia swoich aspiracji i
ambicji. A tymczasem w danej sytuacji przestrzeganie zasad, wierność wartościom
wymagałoby uszczerbku dla własnych interesów, rezygnacji z korzyści w zamian
za... właśnie, w zamian za co? Nie zawsze postawa pryncypialna jest dość
nagradzana.
Czynnikiem dodatkowo sprzyjającym pokusie, aby postępować relatywistycznie,
jednak z zachowaniem pozorów pryncypialności, jest niepewność uczestnika
współżycia i powątpiewanie we wzajemność partnerów. W sytuacji kolizji
partykularnych interesów nie jest on pewien, czy wystarczy liczyć na powszechną i
wzajemną rzetelność; dręczy go obawa, aby nie okazać się jedynym naiwnym. Z
drugiej strony, ta obawa służy za doskonałe usprawiedliwienie dla „drogi na skróty".
Takie jest uniwersalne podłoże obłudy w życiu ludzkim.
Mówimy tu o obiektywnym podłożu - o czynnikach sprzyjających ludzkiemu
„rozdwojeniu jaźni", niekiedy wymuszających rozbieżność między słowem a
czynem, między pozorem a istotą zachowania, a zarazem wymuszających
maskowanie się lub symulację. „Ciśnienie okoliczności" oczywiście nie jest tym
samym, co skłonności i upodobania poszczególnych podmiotów.
5. Pobudki i intencje obłudy Spróbujmy uogólnić pobudki oraz kalkulacje kierujące
tymi, którzy skłonni są nie zauważać tego, co widzą, nie rozumieć tego, co wiedzą
lub co nawet nasuwa się jako oczywistość, udać (z imponującą konsekwencją)
jakąś niekonsekwencję.
Obłudny (wobec otoczenia lub wobec siebie samego lub jednocześnie pod jednym i
drugim względem) jest ktoś, kto ma coś do stracenia lub zyskania, a zatem również
coś do ukrycia. Może mieć wiele powodów do maskowania się lub symulacji. Może
grad (nawet przed samym sobą) w trosce o własne dobre samopoczucie,
podważone przez świadomość lub intuicję, że coś tu jest nie w porządku w jego
własnym myśleniu i postępowaniu. Może wysilać się na grę pozorów w trosce o
własną renomę:
0 wiarygodność w oczach partnerów, szacunek, uznanie lub potwierdzenie
wspólnej przynależności. Obłuda zapobiega wtedy wykluczeniu ze zbiorowości,
izolacji, potępieniu lub degradacji - mimo, że daliśmy ku temu powody. Wreszcie,
zakłamanie i dwulicowość mogą być potrzebne w próbach uzyskania taktycznej
przewagi nad rywalami, przeciwnikami lub ofiarami - wtedy w równej mierze służą
zamaskowaniu własnych intencji, zmyleniu i uśpieniu rywala, ofiary, zaskoczeniu go
działaniem niekonwencjonalnym, nieprzewidywalnym, np. wiarołomnym lub
łamiącym wszelkie reguły.
Tu dochodzą do głosu prawidłowości uniwersalne: każdy potrzebuje
samousprawiedliwienia (dla podtrzymania dobrej samooceny i dla zwiększenia
motywacji); każdemu zależy, by przez innych (przynajmniej przez niektórych) być
postrzeganym chlubnie, chwalebnie. Uruchomiony zostaje mechanizm
racjonalizacji postępowania, tj. uslusznienia, uwznioślenia itp. Nie do pogardzenia
jest również sama w sobie satysfakcja z przechytrzenia innych. Wreszcie, obłuda
pozwala nam samym korzystnie na-
312
ruszać reguły gry bez zachęcania innych do naśladownictwa, co zniweczyłoby
nasze korzyści z uczynienia wyjątku dla siebie.
Obawa i wygoda
Ogół tych pobudek i rachub można sprowadzić do dwóch kategorii: wygody oraz
obawy. Nie należy tego podziału utożsamiać z aktywnością i biernością ani też
ofensywą i defensywą. Obawa może nas skłaniać nie tylko do uniku i przyczajenia,
ale również do bojowego kontrataku, a nawet do inicjatywy, do działania
uprzedzającego - podobnego do wojny prewencyjnej. Z kolei wygoda
(dotychczasowa lub spodziewana) może nas pobudzić zarówno do wysiłku, jak i do
inercji - bezruchu, gry na zwłokę itd.
Wygoda jest siostrą korzyści, natomiast obawa jest antykoncepcją lub reakcją na
niepożądaną ciążę, chodzi bowiem o sprawy brzemienne w kłopot lub wręcz stratę.
Wygoda wiąże się z zachowaniem dotychczasowego stanu posiadania lub
osiągnięciem nowych dóbr albo wstępowaniem w nowe stosunki i „układy"
ułatwiające funkcjonowanie. Jej związek z obłudą polega na tym, że ta sytuacja
wprawdzie zaprzecza zasadom wyznawanym przez nas lub uznawanym i
głoszonym dla świętego spokoju, pod naciskiem otoczenia - ale jest po prostu
korzystna dla nas. Chodzi jednak o to, aby „zjeść ciasteczko" i „mieć ciasteczko", tj.
aby zgrzeszyć korzystnie, a jednak -przynajmniej formalnie - zachować cnotę.
Wygoda w gruncie rzeczy jest podwójna. Po pierwsze, zachowanie niezgodne z
normami obowiązującymi i oficjalnie przez nas czczonymi (może nie zawsze tylko
na pokaz, czasem silnie zinternalizowanymi) umożliwia osiągnięcie jakiejś
konkretnej korzyści - tzn. albo otrzymanie pewnej „zdobyczy", nagrody, zysku itp.,
albo uniknięcie lub zminimalizowanie własnych strat, kłopotów, trudności. Po
drugie, zachowanie takie umożliwia ukrycie faktu odniesienia takiej korzyści czy
samego kierowania się nadzieją na korzyść Nie tylko odnoszę korzyść Odnoszę tę
korzyść dzięki jej ukryciu czy przyozdobieniu, a przy tym mam dodatkową korzyść z
przesłonięcia owej korzyści oraz samej w sobie własnej interesowności. Kamuflaż
pozwala mi uprzedzić innych, zapobiec inicjatywie konkurencji, uniknąć
kłopotliwych pytać i potępiać, zachować wiarygodność w postawie świętoszka itd.
itp.
Obawa sprzyjająca hipokryzji zwykle ma trojakie podłoże. Po pierwsze, może to
być przeczucie lub pewność, że opinia środowiska nie wybaczy nam tego, co nas
kusi, jeśli nas na tym przyłapie. Po drugie, może to być „gorset zasad": sztywność
osobowości, rygoryzm moralny, obyczajowy czy religijny - o podłożu
konformistycznym lub wręcz neurotycznym. Po trzecie, źródłem zakłamania może
być mechanizm inercji, czyli siła przyzwyczajeń i brak gotowości do innowacji o
niepewnym rezultacie. Po czwarte, może to być swoista obrona zagrożonej lub już
zachwianej równowagi psychicznej, poznawczej, emocjonalnej - swoista, gdyż
polegająca na „ucieczce przed problemem".
Wygoda i obawa podają sobie ręce w postępowaniu służącym „złapaniu
równowagi", polegającym na odrzuceniu tego, co zakłóca „święty spokój, na
wyparciu z wlanej świadomości niewygodnych informacji, przekonać i pragnień
313
Funkcje obłudy
Obłuda służy zachowaniu pozorów tam, gdzie w imię partykularnej korzyści czy
wygody naruszamy normy społeczne, nadużywamy cudzego zaufania do nas lub
do reguły wzajemności. Próbujemy „zagadać" powstały dysonans, odwrócić uwagę
otoczenia lub konkretnego zawiedzionego partnera. Usiłujemy zakamuflować lub
jakoś upiększyć to, co „brzydko pachnie". Poszukujemy wymyślnego
usprawiedliwienia i uwznioślenia czegoś, co jest trywialne, co źle świadczyłoby o
nas. Jednocześnie jest to próbą stłumienia własnych rozterek, dylematów
wątpliwości poprzedzających czyn niegodny; zahamować, wahać towarzyszących
temu, co czynimy wbrew wspólnym zasadom, oczekiwaniom innych, wbrew
własnym zapowiedziom i zobowiązaniom, własnym zasadom, poniekąd w ogóle
wbrew sobie, zagłuszenia skrupułów po fakcie. Jest to knebel dla głosu sumienia.
Spełnia więc dwojaką funkcję: umożliwia zachowanie dobrego samopoczucia,
zlikwidowanie wewnętrznego napięcia; a z drugiej strony rozbraja tych, których
chcemy zawieść, wykorzystać, oszukać, dzięki zachowaniu pozorów. Pozorów, że
wszystko jest w najlepszym porządku.
Jest to swoisty środek znieczulający, pozwalający na sprawne i płynne
przeprowadzenie nawet najboleśniejszych zabiegów socjotechnicznych.
6. Obłuda jako specjalność polityki
Jeśli w ogóle nie sposób uniknąć obłudy w stosunkach międzyludzkich, to rym
bardziej niemożliwa jest polityka pozbawiona choćby cienia hipokryzji.
Jakże miałaby być możliwa polityka po prostu i jedynie szczera, prawdomówna,
przepojona wyłącznie obiektywizmem, dystansem podmiotu do samego siebie,
wielkoduszna (niech ja stracę, byle było godnie i sprawiedliwie)? Polityka - z natury
uwikłana w obiektywną sprzeczność interesów partykularnych i wspólnych, w
konflikt aspiracji i roszczeń, a zatem skazana na taki czy inny stopień stronniczości
i tendencyjności; zawsze pozostająca (w odzwierciedleniu rzeczywistości)
„krzywym zwierciadłem"?
Partykularne zainteresowanie w tym czy w tamtym rodzi stronniczość, ta skłania do
tendencyjności w postrzeganiu siebie i adwersarzy, a więc i do wybiórczej, dziwnie
zmiennej dociekliwości i wyrozumiałości, do sławetnej podwójnej miary.
Dla każdego człowieka w każdej sytuacji typowa jest potrzeba dobrej samooceny
wiarygodności w oczach innych. Równie normalna jest desperacka obrona oraz
uleganie pokusie konformizmu. To jest regułą, pod zdolność do dostrzeżenia
własnej ograniczoności tych czynników zostaje wzmożone przez znane
mechanizmy psychologii konfliktu, które prowadzą nie tylko do aberracji
poznawczych i do zakłamania właśnie. Na postawę jednostek i całych grup
przemożnych wywiera syndrom grupowego myślenia oraz mechanizm zwierania
szeregów (konso
314
dacja i uniformizacja) na bazie negatywnych i pozytywnych uprzedzać Mechanizmy
polaryzacji nakazują, aby za wszelką cenę dopasować wszystkie detale do
całościowego obrazu swoich lub obcych, aby przyjmować prawdę lub złudzenie lub
kłamstwo na wiarę, na kredyt, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jeśli jesteś po
tej stronie, identyfikujesz się z nami i chcesz zasłużyć na uznanie za swojego, to za
wszelką cenę musisz dostroić się do optyki czarno-białej. Stronniczość i
„okopywanie się na pozycjach" wymuszają obłudę, choćby tę nieświadomą,
żywiołową, a nie wyrachowaną. W rezultacie, raz po raz półprawdy przyjmiemy za
prawdy, przymkniemy oko na to i owo, co jest nie w porządku, ale przynosi nam
korzyść, przeoczymy lub wyrozumiale potraktujemy coś, co nie pasuje nam do
dobrego obrazu akceptowanej całości, zaś odpowiednio wyolbrzymimy i uogólnimy
to, co potwierdza naszą negację czegoś.
Trudno w tych warunkach o bezstronność i obiektywizm, a ponieważ z kolei
stronniczość jest wstydliwa (gdyż nie wypada kierować się, zwłaszcza otwarcie,
wyłącznie lub przede wszystkim własnym interesem partykularnym, lecz należy
strzec równowagi społecznej i świętych zasad), to naturalna staje się pokusa
obłudy i nagroda dla obłudy.
Obłudna jest więc i w jakiejś mierze musi być nie tylko czyjaś polityka - postawa i
działalność konkretnych podmiotów, ale również polityka pojęta jako całokształt
stosunków, system zależności między tymi podmiotami. Obłudni są nie tylko
rządzący, opozycja, rządzeni, partnerzy (sojusznicy czy protektorzy) oraz wrogowie
zewnętrzni. Obłudą „wielopiętrową" przesycony jest klimat współistnienia,
współdziałania i „kooperacji negatywnej". Inna rzecz, że poszczególni uczestnicy
mają w tym udział nierówny i nie wszystkim jednakowo dobrze to służy. Rzecz w
czym innym: żaden z nich nie uniknie choćby drobnej dawki, choćby tylko
okazjonalnej, hipokryzji. Właśnie polityka jest wyjątkowo podatna na „moralność
Kalego"; tyle tylko, że ta prymitywna zasada przybrana jest we wzniosły frazes, grę
pozorów itd.
Co więcej, skoro tu rywalizacja, walka lub wojna zawsze toczy się o najwyższą
stawkę, skoro uczestnicy mają znacznie więcej do stracenia niż uczestnicy
jakichkolwiek gier między ludźmi, to i skłonność do zakłamania - mimowolnego albo
umyślnego - występuje w tej dziedzinie z nieporównywalnie większym natężeniem.
Nie oszukujmy się: atmosfera życia politycznego jest bodaj najbardziej „gęsta",
duszna; nawet wtedy, gdy polityka nie jest nabożeństwem nienawiści, ale po prostu
areną gry.
W analizie tego złożonego zjawiska nie wolno nam zapominać o wielu niuansach: o
różnicy między obłudą spontaniczną (reakcją na własne zakłopotanie) a obłudą
jako zasłoną dymną w podstępnym działaniu; o różnicy między jednostkową
postawą obłudy a atmosferą obłudy w funkcjonowaniu zespołów ludzkich, instytucji
i wielkich wspólnot ideowych uwikłanych w konflikty wewnętrzne i zewnętrzne; o
różnicy między hipokryzją w działaniu pojedynczego człowieka a wielopiętrową
hipokryzją w złożonym działaniu grupowym. Mechanizm grupowej hipokryzji to
wciąż jeszcze nie dość zgłębiony, a fascynujący, temat dla politologa, socjologa,
psychologa społecznego.