background image

Carl Gustav Jung “Życie symboliczne”

Jung, C. G. (1992). Życie symboliczne. Brulion, 19A, 31-41. (tłum. M. T.).

Profesorowi Jungowi zadano po wykładzie dwa pytania:

1. Czy ma pan jakąś własną wizję tego, czym mogłoby być przyszłe stadium ewolucji 

religii? Czy jest możliwe na przykład nowe objawienie, pod postacią nowego wcielenia Mistrza 
duchowego? Czy też raczej należy oczekiwać upowszechnienia się nowej interpretacji i nowego 
rozumienia ezoterycznego znaczenia chrześcijaństwa, ewentualnie z pomocą psychologii? Czy 
nie chodziłoby w takim wypadku już nie o fenomen kolektywny, ale o okres, w którym każdy 
zupełnie indywidualnie definiowałby swój własny stosunek do religii wyrażany w najbardziej 
odpowiadającym mu stylu?

2. Czym wytłumaczy pan fakt, że wierzący  katolik rzadko pada ofiarą neurozy? Co 

mogłyby przedsięwziąć kościoły protestanckie, by przeciwdziałać wyraźnym  predyspozycjom 
swych wyznawców do zaburzeń neurotycznych?

Nie   mam   takich   ambicji   jak   autorzy   zadanych   mi   pytań.   Chciałbym   rozpocząć   od 

odpowiedzi   na   drugie   z   nich,   dotyczące   katolików.   Problemowi   przez   nie   poruszonemu   nie 
poświęcono do tej pory uwagi, na którą z czysto technicznego punktu widzenia zasługuje.

Słyszeli państwo jak mówiłem, że katolicy są mniej zagrożeni przez neurozy niż wierni 

innych wyznań religijnych. Istnieją, oczywiście także katolicy o skłonnościach neurotycznych, 
ale jest faktem, że w ciągu czterdziestu  lat  mojej praktyki  terapeutycznej  nie miałem  wśród 
pacjentów  więcej   niż  sześciu  katolików  praktykujących.   Liczę oczywiście   tylko  tych,  którzy 
rzeczywiście   byli   katolikami,   a   nie   tych,   którzy   tak   się   tylko   definiowali   nie   praktykując. 
Podobne   były   doświadczenia   moich   kolegów.   W   Zurychu   jesteśmy   otoczeni   kantonami 
katolickimi;  trochę  mniej  niż  dwie  trzecie  Szwajcarów  jest  protestantami,   reszta  to  katolicy. 
Powinniśmy zatem mieć znaczną liczbę pacjentów tego wyznania, tymczasem pojawiało się ich 
bardzo mało.

Studenci teologii zadali mi pewnego dnia bardzo interesujące pytanie: chcieli wiedzieć, 

czy moim zdaniem ludzie mający współcześnie jakieś problemy psychiczne udają się po poradę 
do  lekarza   czy  też   raczej   do   pastora   lub   księdza.   Powiedziałem   im,   że   nie   jestem   w   stanie 
odpowiedzieć na to pytanie, ale że postaram się zebrać informacje. Rozesłałem do różnych osób 
szczegółowy kwestionariusz. Starałem się to robić nie ujawniając swego nazwiska, bowiem już 
sam ten czynnik wystarczyłby do stworzenia uprzedzeń i otrzymałbym sfałszowane odpowiedzi. 
Przekazałem   zatem   kwestionariusz   obcym   ludziom.   Oni   go   rozpowszechniali   i   wkrótce 
otrzymaliśmy setki bardzo interesujących odpowiedzi.  Znalazłem w nich potwierdzenie tego, 
co   już   wiedziałem:   bardzo   wielu   katolików – zdecydowana   większość – twierdziło,   że 
poszliby   raczej   przedstawić   swoje   problemy   psychiczne   księdzu   niż   lekarzowi.   Z   kolei 
protestanci w równie zdecydowanej większości stwierdzali, że poszliby oczywiście poradzić 
się   psychiatry.   Otrzymałem   wiele   odpowiedzi   od   osób,   które   miały   w   rodzinie   pastora, 
prawie wszystkie pisały, że wolałyby udać się raczej do lekarza niż do pastora.
  Mówię to 
całkiem   wprost,   bowiem   sam   jestem   synem   pastora.   Mój   dziadek   był   czymś   w   rodzaju 
protestanckiego biskupa, a wszystkich moich pięciu wujów było pastorami. Znajduję się zatem 
na znanym mi terenie. Nie czuję też żadnej wrogości w stosunku do protestanckiego kleru, wręcz 
przeciwnie. Ale to, co mówię, odpowiada po prostu prawdzie.

Otrzymałem wówczas także odpowiedzi od Żydów, i żaden z nich nie napisał, że 

poszedłby   poradzić   się   swego   rabina – żaden   nawet   o   tym   nie   pomyślał.   Pośród 

CW5_Jung

    Strona 1 z 9

background image

respondentów znalazł się także pewien Chińczyk, który dał klasyczną odpowiedź:  Młody, 
poszedłbym do lekarza; stary, udałbym się do filozofa
.

Były też odpowiedzi kleru i chcę zacytować jedną z nich, która, mam nadzieję, nie jest 

szczególnie   reprezentatywna,   ale   jak   sądzę   rzuca   odkrywcze   światło   na   pewien   rodzaj 
współczesnej teologii. Autor odpowiedzi pisał:  Teologia nie ma nic wspólnego z konkretnym  
człowiekiem. Ale w takim razie do czego się odnosi? Można by powiedzieć: “Do Boga”, ale nie  
chce mi się wierzyć, że teologia zajmuje się Bogiem w sposób tak oderwany. Jeśli teologia ma  
jakiś cel,  to  jest nim właśnie  człowiek  Bogu teologia nie  jest  potrzebna, jeśli  wolno  mi tak  
powiedzieć
.   Odpowiedź,   którą   zacytowałem,   pokazuje   w   każdym   razie   pewną   postawę 
reprezentowaną wśród kleru, która tłumaczy wiele spraw.

To, co powiedziałem, odnosi się wyłącznie do moich własnych doświadczeń, ale wiem, 

że   podobne   statystyki   zostały   niedawno   przeprowadzone   w   USA.   Badano   tam   częstość 
występowania   kompleksów   i   ich   rozmaitych   symptomów.  Okazało   się,   że   najrzadziej 
symptomy wskazujące na istnienie głębokich kompleksów występowały u praktykujących 
katolików, dużo częściej u protestantów, a najczęściej u Żydów. Rezultaty tych badań są 
zupełnie niezależne od moich analiz; jeden z amerykańskich kolegów zapoznał mnie z ich 
wynikami, i potwierdzają one moje spostrzeżenia.

Istnieje   więc   coś   specyficznego   w   Kościele   katolickim.  Pierwszą   rzeczą,   o   której 

pomyślimy,   będzie   oczywiście  sakrament   spowiedzi.  Ale   to   tylko   jeden   z   aspektów 
zewnętrznych.  Wiele informacji dotyczących  spowiedzi uzyskałem dzięki moim kontaktom z 
klerem katolickim, szczególnie z jezuitami zajmującymi się psychoterapią. Kler katolicki od 
lat interesuje się psychoterapią, księża śledzą uważnie postępy badań w tej dziedzinie. Istnieje w 
Kościele   katolickim   bardzo   stara   tradycja   przewodnika   duchowego.
  Owi  przewodnicy 
duchowi posiadają nieprzeciętną wiedzę i praktykę.
 Byłem często zdumiony mądrością, z jaką 
jezuici i  inni księża katoliccy doradzają swym pacjentom... Kiedy zajmuję się prawdziwym 
chrześcijaninem,   prawdziwym   katolikiem,   zawsze  przypominam   mu   dogmaty   jego   wiary 
mówiąc:  Stosuj   się   do   nich!
  A   jeśli   zaczniesz   je   analizować,   krytykować   intelektualnie   w 
jakikolwiek sposób, zajmę się twoim przypadkiem i wówczas dopiero znajdziesz się w tarapatach

Kiedy  przychodzi  do  mnie  praktykujący  katolik,  pytam  go: –  Czy  wyspowiadałeś  się  z  tego 
wszystkiego, o czym mi mówisz przed swoim spowiednikiem
? On oczywiście odpowiada: – Nie, to 
są rzeczy, których on nie mógłby zrozumieć
. – To z czego, u diabła, w ogóle mu się spowiadasz? – 
pytam –  Och,   z   rozmaitych   drobiazgów,   odpowiada.   Nigdy   nie   mówił   o   swoich   grzechach 
śmiertelnych.

Jak   już   powiedziałem,   pośród   moich   pacjentów   była   pewna   liczba   praktykujących 

katolików, ogółem sześciu. Byłem dumny z tego, że miałem ich aż tylu, i zawsze powtarzałem im 
jedno i to samo: Wiecie, że to, o czym mi opowiedzieliście, jest naprawdę poważną rzeczą. Idźcie  
teraz do waszego spowiednika i wyspowiadajcie się z tego. Czy zrozumie, czy nie, nieważne.  
Trzeba   to   zanieść   przed   Boga.   Jeśli   tego   nie   zrobicie,   umieszczacie   się   poza   Kościołem   i 
wówczas ja mogę zacząć analizę, ze wszystkimi jej komplikacjami. Jesteście naprawdę o wiele  
bezpieczniejsi   pozostając   na   łonie   Kościoła
.   W   taki   sposób   staram   się   zwrócić   tych   ludzi 
Kościołowi.   W   efekcie   otrzymałem   nawet   osobiste   błogosławieństwo   papieża,   za   to,   że 
nauczyłem kilku wybitnych katolików naprawdę się spowiadać.

Przypominam sobie na przykład pewną damę, która odegrała dosyć ważną rolę podczas 

ostatniej  wojny. Była   ona  praktykującą   katoliczką   i  każdego   lata  spędzała  letnie   wakacje   w 
Szwajcarii. Mamy u nas bardzo znany klasztor, i dama, o której mówię, odwiedzała ten klasztor, 
żeby się tam spowiadać i przyjmować wskazówki dotyczące swego życia duchowego. Jako że 
była osobą pełną życia, zaczęła okazywać zbyt wiele zainteresowania dla swego spowiednika. To 

CW5_Jung

    Strona 2 z 9

background image

zainteresowanie, które zresztą okazało się wzajemne, doprowadziło do skandalu. Zakonnik został 
odizolowany, a ona popadła w depresję. Poradzono jej udać się do mnie na konsultacje. Kiedy do 
mnie przyszła, była oczywiście zbuntowana przeciw hierarchii kościelnej, która wmieszała się do 
całej sprawy. Nakłoniłem ją, by zwróciła się do swoich duchowych autorytetów i by wyznała im 
wszystko.   Kiedy   wróciła   do   Rzymu,   gdzie   mieszkała   na   stałe   i   gdzie   miała   swego   stałego, 
osobistego  spowiednika,  tenże powiedział  jej:  Znam panią od wielu lat. Jak to się stało, że 
dopiero teraz widzę panią spowiadającą się tak szczerze
? Ona odpowiedziała, że została do tego 
nakłoniona przez  lekarza. I w taki  właśnie sposób zasłużyłem  na osobiste błogosławieństwo 
papieża.

Myślę,   że   dopóki   pacjent   jest   prawdziwym   członkiem   Kościoła,   musi   traktować 

swoje zaangażowanie najzupełniej poważnie. Musi się zachowywać jak rzeczywisty członek 
Kościoła i nie próbować rozwiązywać swych konfliktów z pomocą lekarza, skoro wierzy, że 
powinien to robić przed Bogiem.
 Jeśli na przykład jakiś członek Grupy Oxfordzkiej [założony 
w 1921 przez Franka Buchmana ruch moralno-religijny, który od 1938 r. przyjął nazwę ruchu 
Odrodzenia Moralnego] zgłasza się do mnie na kurację, mówię mu: Jest pan członkiem G.O. Tak 
długo jak pan do niej należy, wraz z nią powinien pan rozwiązywać swoje problemy. Ja nie 
jestem bardziej kompetentny niż Jezus
.

Dopóki ktoś stanowi część Kościoła katolickiego, pozostaje tam na dobre i na złe, i 

powinien być leczony metodami Kościoła. Widziałem na własne oczy, że takie uzdrowienie 
jest możliwe. To jest fakt! Odpuszczenie grzechów i komunia święta mogą uzdrowić nawet 
ludzi   bardzo   ciężko   chorych.   Jeśli   komunia   święta   jest   doświadczeniem   naprawdę 
przeżytym
, jeśli rytuał i dogmat pozwalają człowiekowi, jego psychice, na pełne wypowiedzenie 
się, wówczas człowiek może być uzdrowiony. Jeśli tak nie jest, uzdrowienie jest niemożliwe. 
Oto dlaczego istnieje protestantyzm, i dlaczego jest on tak zagrożony przez coraz to nowe 
podziały.
  To,   co   mówię,   nie   jest   zresztą   zarzutem   wobec   protestantyzmu...   Rozpad 
protestantyzmu   na   nowe   sekty –obecnie   jest   ich   już   przeszło   400 –   jest   znakiem,   że 
protestantyzm pozostaje żywy. Jednak nie jest to dobry znak dla życia Kościoła, bowiem nie 
istnieją już dogmaty i rytuały. Brakuje rzeczywistego życia symbolicznego.

Człowiek   potrzebuje   życia   symbolicznego,   odczuwa   jego   gwałtowną   potrzebę. 

Żyjemy   wyłącznie   sprawami   banalnymi,   zwyczajnymi,   obojętnie   czy   są   one   racjonalne   czy 
irracjonalne – zresztą i te drugie stanowią dla nas integralną część sfery racjonalizmu, inaczej nie 
moglibyśmy   nazywać   ich   irracjonalnymi.   Przy   tym   wszystkim   nie   posiadamy   życia 
symbolicznego.   Kiedy   żyjemy   symbolicznie?   Nigdy,   może   poza   momentami   kiedy 
uczestniczymy   w   rytuale   życia.   Ale   kto   z   nas   naprawdę   uczestniczy   w   rytuale   życia?   Jeśli 
próbuje się obserwować życie rytualne Kościoła protestanckiego, zauważa się natychmiast, że 
praktycznie ono nie istnieje. Nawet komunia święta została zracjonalizowana. Przedstawiam 
tu oczywiście szwajcarski punkt widzenia: w Kościele uczniów Zwingliego komunia święta 
nie   ma   w   sobie   nic   z   rzeczywistej   komunii   świętej,   to   raczej   upamiętniający   jakieś 
wydarzenie   posiłek.   Nie   ma   również   mszy   ani   spowiedzi.   Nie   ma   życia   rytualnego, 
symbolicznego.

Czy   posiadacie   w   waszym   domu,   mieszkaniu,   jakiś   kąt,   w   którym   moglibyście 

dopełniać   rytuałów,   jak   się   to   obserwuje   w   Indiach?   Tam   nawet   w   najskromniejszych 
domach znajdziemy odizolowane miejsce, oddzielone od reszty zasłoną, gdzie domownicy 
mogą prowadzić swe życie symboliczne, odnawiać śluby lub medytować. My nie mamy nic 
podobnego; w naszych domach nie ma tego rodzaju miejsc. Oczywiście mamy swój własny 
pokój, ale jest tam telefon, który może zadzwonić w każdej chwili i my musimy być stale 
przygotowani,   żeby   nań   odpowiedzieć.  
Nie   mamy   wydzielonego   czasu   i   nie   mamy 

CW5_Jung

    Strona 3 z 9

background image

wydzielonego miejsca. Gdzie możemy w naszym domu znaleźć owe tajemnicze obrazy wyrażane 
przez dogmaty wiary? Nigdzie! Oczywiście mamy muzea, w których zabijamy Bogów tysiącami. 
Obrabowaliśmy   kościoły   z   ich   przedstawień   tajemniczych,   magicznych,   żeby   uwięzić   je   w 
muzeach sztuki. To większa zbrodnia niż zabójstwo trzystu dzieci w Betlejem. To bluźnierstwo.

W   ten   sposób   nie   mamy   życia   symbolicznego,   podczas   gdy   tak   bardzo   go 

potrzebujemy. Tylko bowiem życie symboliczne pozwala wypowiedzieć się pragnieniom i 
potrzebom   naszej   duszy
 –   a   mówię   tu   o   codziennych   potrzebach   duszy.   Skoro   ludzie   nie 
posiadają   dziś   życia   symbolicznego,   nie   mogą   uniknąć   udręki   biorącej   się   z   owego 
wyczerpującego, przerażającego swą banalnością życia,  w którym  nie są  niczym innym niż... 
Uczestnicząc w rytuale są bliscy boskości, stają się boskością. Wystarczy pomyśleć o księdzu 
Kościoła katolickiego, który jest samą boskością, i zanosi sam siebie na ołtarz ofiarny, składa 
samego   siebie   w   ofierze.   A   czy   my   to   czynimy?   Kiedy   mamy   taką   świadomość?   Nigdy! 
Wszystko   jest   banalne,   wszystko   jest  niczym   innym   niż...  Oto   dlaczego   ludzie   stają   się 
neurotykami. Mają po prostu dość takiego życia, jego banalności. Dlatego czasami szukają 
czegoś   sensacyjnego.   Czasami   pragną   nawet   wojny.   Wszyscy   pragną   jakiejś   wojny. 
Wszyscy cieszą się na wieść o wybuchu jakiejś wojny i mówią: Bądź pochwalony Boże! W 
końcu coś się zdarzy, coś co przekroczy granice naszej codzienności

Nie   ma   nic   dziwnego   w   fakcie,   że   ludzie   stają   się   neurotykami.  Życie   jest   zbyt 

racjonalne, nie istnieje obszar egzystencji symbolicznej, w którego granicach mogliby odgrywać 
inną rolę, gdzie musieliby być aktorami boskiego dramatu istnienia.

Rozmawiałem kiedyś  z szamanem plemienia Indian Pueblo, który wyjaśnił mi bardzo 

ważną  rzecz.  Jesteśmy   małym   plemieniem,   mówił,   i  Amerykanie  chcą   mieszać   się  do  naszej 
religii. Zrobiliby lepiej zostawiając nas w spokoju, bowiem my jesteśmy synami Ojca, dziećmi  
Słońca. Ono tam w górze (pokazał na Słońce) jest naszym Ojcem. Musimy pomagać mu każdego  
dnia naszymi modlitwami wznosić się ponad horyzont i wędrować po niebie. Nie robimy tego  
tylko dla nas samych; robimy to dla Ameryki i dla całego świata. Jeśli Amerykanie ze swoimi  
misjami będą mieszać się do naszych obrzędów, mogą spodziewać się najgorszego. Za dziesięć 
lat nasz Ojciec, Słońce nie wzejdzie więcej na niebo, bo nie będziemy mogli mu w tym pomóc
.

Można by uznać jego słowa za rodzaj łagodnego szaleństwa, ale tak nie jest. Ci ludzie nie 

mają problemów ze swoją psychiką. Mają swoje codzienne życie, życie symboliczne. Wstają 
każdego ranka z poczuciem wielkiej boskiej odpowiedzialności
; są dziećmi Słońca, Ojca, i ich 
codzienny   obowiązek   polega   na   pomaganiu   Ojcu   wznosić   się   ponad   horyzont.   Powinniście 
zobaczyć tych ludzi: zachowali oni doskonałą naturalną godność. I dobrze zrozumiałem to, co 
chciał wyrazić jeden z nich mówiąc mi:  Spójrz tylko na tych Amerykanów: cały czas czegoś 
poszukują.   Czego   szukają?   Nie   ma   nic   do   szukania
!   To   absolutna   prawda.   Często   widzimy 
zapełniających   autostrady   turystów.   Ciągle   w   poszukiwaniu   czegoś,   ożywionych   nadzieją 
znalezienia czegoś. W czasie moich licznych podróży spotkałem ludzi, którzy już po raz trzeci 
okrążali kulę ziemską. Ciągle w podróży i ciągle w poszukiwaniu czegoś nieokreślonego. W 
Afryce   Centralnej   spotkałem   kobietę,   która   podróżowała   samochodem   od   Przylądka   Dobrej 
Nadziei i miała zamiar dojechać do Kairu. Dlaczego, zapytałem ją, po kiego diabla pani to robi
I nagle zaskoczył mnie wyraz jej oczu — wyraz oczu ściganego, osaczonego przez myśliwych 
zwierzęcia — wzrok, w którym czytałem  ową niespełnioną  nadzieję  znalezienia  czegoś  u 
kresu swych poszukiwań. Ta kobieta była prawdziwą opętaną. Była ścigana przez wszystkie 
możliwe   demony.   Dlaczego?   Ponieważ   wiodła   życie   pozbawione   sensu.   Jej   życie   było 
absolutnie i groteskowo banalne, totalnie pozbawione wartości, sensu i celu. Jeśli ktoś by ją 
zabił, mogłoby się wydawać, że nic się nie stało. Jak gdyby niczego się nie straciło, ponieważ 
ona była niczym! Ale jeśli ta kobieta mogłaby o sobie powiedzieć:  Jestem córką Księżyca. 

CW5_Jung

    Strona 4 z 9

background image

Każdej   nocy   pomagam   Księżycowi,   mojej   boskiej   Matce,   wznosić   się   ponad   horyzont   i 
wędrować po niebie
, wówczas byłoby zupełnie inaczej! Wówczas ta kobieta by żyła, jej życie 
miałoby sens, na zawsze i dla całej ludzkiej wspólnoty.

Przekonanie,   że   prowadzi   się   życie   symboliczne,   że   jest   się   aktorem   boskiego 

dramatu, zapewnia człowiekowi wewnętrzny pokój. To jedyna rzecz, jaka może nadać sens 
ludzkiemu   życiu.
  Wszystko   inne   jest   banałem   i   można   się   bez   tego   obyć.   Kariera   czy 
wychowanie dzieci, to wszystko jest „Mają” w porównaniu z jedyną liczącą się rzeczą: sensem 
naszego życia.

I oto sekret Kościoła katolickiego: w pewnej mierze, pozwala on swoim wyznawcom 

prowadzić   życie   pełne   sensu.   Jeśli   mogą   na   przykład   uczestniczyć   każdego   dnia   w 
eucharystii,   jeśli   mogą   stawać   się   częścią   jej   substancji
,   wówczas   zostają   wypełnieni 
boskością, i powtarza się każdego dnia wieczną ofiarę Chrystusa. To, co mówię, nie jest jedynie 
słowami. Dla człowieka, który przeżywa to wszystko realnie, jest w tych słowach ukryty cały 
świat. Dla takiego człowieka są one więcej niż światem, są nosicielami sensu. Wyrażają dążenie 
duszy i fundamenty jego nieświadomego życia.

Sądzę, że możemy teraz przejść do odpowiedzi na następne pytanie. Większość spraw, o 

których tu mówiłem, należy niestety do przeszłości. Nie możemy odwrócić biegu czasu i wrócić 
do symboliki, która już jest martwa. Odkąd wiemy, że jakaś rzecz jest „symboliczna”, mówimy 
sobie:  Ach! W takim razie prawdopodobnie ta rzecz oznacza coś zupełnie innego.  Pojawia się 
zwątpienie, które zabija pojęcie „symboliczności”.
  Dlatego właśnie nie można powrócić w 
przeszłość. Nie mogę już należeć do Kościoła katolickiego, nie mogę uczestniczyć w tajemnicy 
mszy świętej; wiem na ten temat zbyt wiele, wiem na sposób racjonalny. Wiem oczywiście, że to 
wszystko jest prawdą, ale prawdą przybierającą formę, która dla mnie jest już nie do przyjęcia. 
Nie mogę powiedzieć: Oto ciało Chrystusa i mówiąc te słowa widzieć to. A zatem nie jest to już 
dla mnie prawda. Nie wyraża to już wiernie moich dyspozycji  psychicznych. Moja psychika 
wymaga czegoś innego. Potrzebuje jakiejś nowej sytuacji, w której wszystko to ponownie stałoby 
się dla mnie prawdą. Potrzebuje nowych form.

Nie jest żadną zasługą być wykluczonym z Kościoła lub odejść z niego twierdząc, że to 

wszystko   jest   absurdalne.   Ale   jeśli   było   się   częścią   Kościoła   i   poczuło   się   zmuszonym, 
powiedzmy przez Boga, opuścić go – wówczas istotnie znajdujemy się extra ecclesiam. Zostało 
powiedziane  extra ecclesiam nulla salus. I rzeczywiście, wówczas właśnie nasza sytuacja staje 
się   przerażająca,   bowiem   nie   jest   się   już   przez   nic   chronionym,   nie   stanowi   się   już   części 
consensus gentium, nie spoczywa  się na łonie miłosiernej Matki. Jesteś samotny i wszystkie 
piekielne   demony   zostały   rozpętane   przeciwko   tobie.   Tego   właśnie   ludzie   nie   są   na   ogół 
świadomi. Zazwyczaj mówią więc, że cierpią na neurozę lękową, lęki nocne, obsesje lub nie 
wiadomo   co   jeszcze.   Dusza   czuje   się   opuszczona;   znalazła   się   extra   ecclesiam,   bez 
możliwości wybawienia.
 Ludzie na ogół o tym nie wiedzą. Sądzą, że ich stan jest patologiczny i 
że jakiś lekarz upewni ich w tym przekonaniu. I oczywiście jeśli zgodnie z ogólnie przyjętą 
opinią   uważają,   że   coś   jest   neurotyczne   lub   patologiczne,   trzeba   do   nich   przemawiać 
odpowiednim   językiem.   Zatem   mówię   językiem   moich   pacjentów.   Kiedy   rozmawiam   z 
wariatami,   mówię   językiem   wariatów,   inaczej   by   mnie   nie   zrozumieli.  Kiedy   mówię   do 
neurotyków,   wyrażam   się   w   języku   neurotycznym.   Bo   to   właśnie   dyskurs   neurotyczny 
twierdzi, że chodzi tutaj o jakąś neurozę. W rzeczywistości mamy bowiem do czynienia z 
czymś   zupełnie   innym,   z   przerażającym   lękiem   przed   samotnością.   To   jest   wręcz 
halucynacja   samotności,   samotności,   której   nic   nie   potrafi   zaradzić.
  Można   należeć   do 
stowarzyszenia liczącego tysiąc członków i pozostawać samotnym, ponieważ to coś w głębi nas, 

CW5_Jung

    Strona 5 z 9

background image

co powinno żyć, pozostaje samotne i nie może nawet zostać dotknięte przez kogoś innego. Tylko 
my wiemy, że to coś istnieje. Istnieje i wciąż się manifestuje dręcząc nas bez ustanku, nie dając 
nam spokoju.

Jak   państwo   widzą,   zostałem   po   prostu   zmuszony   przez   moich   pacjentów   do 

podejmowania prób znalezienia remedium na ten rodzaj cierpień. Nie mam zamiaru tworzyć 
jakiejś nowej religii i nie mam żadnych  przeczuć na temat tego, jak taka religia przyszłości 
mogłaby wyglądać. Wiem tylko,  że w takich to, a takich okolicznościach  będą rozwijać  się 
odpowiednie symptomy. Możemy wziąć obojętnie jaki przypadek: jeśli pogłębię wystarczająco 
analizę, jeśli dany przypadek tego wymaga lub jeśli okoliczności okażą się sprzyjające, będę 
mógł nieodmiennie zaobserwować pewne obrazy groźnie wynurzające się z nieświadomości. Jest 
to zwykle bardzo nieprzyjemne. Dlatego właśnie Freud musiał wymyślić system pozwalający 
chronić ludzi przed rzeczywistością ich nieświadomości.
 Uczynił to proponując dla tych spraw 
interpretację skrajnie dewaloryzującą, która zawsze zaczynała się formułą  to nic innego niż... 
Interpretacja  proponowana dla wyjaśnienia wszystkich symptomów neurotycznych jest znana 
od dawna. Posiadamy odpowiednią teorię mówiącą, że wszystko bierze się z fiksacji na osobie 
ojca lub matki; są to zatem tylko absurdy, od których łatwo jest się uwolnić.
 Ale wówczas 
właśnie uwalniamy się od naszej duszy, rozumując w następujący sposób: Och, jestem związany 
z moją matką poprzez fiksację, ale jeśli tylko uświadomię sobie wszystkie fantazmy, jakie mogę 
wiązać z jej osobą, uwolnię się od tej fiksacji
. Jeśli pacjentowi rzeczywiście się to uda, straci 
swoją duszę. Nie pomoże jej, ale zastąpi ją jakąś interpretacją, jakąś teorią.

Przypominam sobie pewien bardzo prosty przypadek z mojej praktyki  terapeutycznej. 

Chodziło o studentkę filozofii, kobietę bardzo inteligentną. Zaczynałem dopiero moją karierę, 
byłem   młodym   lekarzem   i   wierzyłem   jedynie   we   Freuda.   Moja   pacjentka   nie   miała   jakiejś 
szczególnie ciężkiej neurozy, sądziłem, że szybko ją wyleczę, ale tak mi się tylko zdawało. U tej 
młodej dziewczyny nastąpiło silne ojcowskie przeniesienie na moją osobę. Projektowała na 
mnie   obraz   swego   ojca.
  Powtarzałem   jej:   –  Ależ   na   miłość   boską,   nie   jestem   pani 
ojcem
! – Wiem, że nie jest pan moim ojcem, odpowiadała, ale nie mogę uwolnić się od wrażenia,  
że jednak pan nim jest
W konsekwencji zakochała się we mnie, stałem się jej ojcem, bratem, 
synem, jej kochankiem, mężem – no i oczywiście jej bohaterem i wybawcą
, wszystkim, co 
tylko można sobie wyobrazić. – Ależ to absurdalne, tłumaczyłem jej. – Być może, odpowiadała, 
ale   nie   mogę   bez   tego   żyć.   Co   mogłem   zrobić   w   podobnych   okolicznościach?   Interpretacja 
dewaloryzująca nie mogła w niczym pomóc. Moja pacjentka mówiła:  Może pan opowiadać co 
pan  chce,   ale  to  po  prostu  tak   jest
...  Pozostawała   więźniem  nieświadomego  wyobrażenia. 
Przyszedł mi zatem do głowy pewien pomysł: jeśli naprawdę chcę się czegoś dowiedzieć, 
muszę   zwrócić   się   wprost   do   nieświadomości,   skoro   to   ona   stworzyła   całą   tę   sytuację. 
Zacząłem uważnie analizować sny mojej pacjentki, nie tylko po to, żeby wykryć obecność 
pewnych  fantazmów
,  ale  przede  wszystkim  po  to, by  zrozumieć  jak  jej   system  psychiczny 
reaguje na sytuację tak anormalną albo, jeśli wolicie tak normalną, gdyż podobne sytuacje należą 
do naszej codzienności. Moja pacjentka miała sny, w których pojawiałem się jako jej ojciec, 
kochanek, a potem mąż. Wszystkie te obrazy lokowały się w pewien sposób na tym samym 
poziomie. Później jednak w jej marzeniach sennych wymiary fizyczne mojej postaci zaczęły 
rosnąć.   Pojawiałem   się   większy   niż   normalni   ludzie,   czasami   byłem   też   obdarzony 
nadludzkimi   zdolnościami.   Pojawiałem   się   na   przykład   ogromny   jak   Bóg
,   pośród   pól, 
trzymając ją w ramionach jak małe dziecko. Wiał wiatr, łany zbóż poruszały się jak fale morskie, 
i   ja   kołysałem   się   wraz   z   nią   w   tym   samym   rytmie.   Analizując   ten   obraz   powiedziałem 
sobie: – Rozumiem teraz czego chce ode mnie jej nieświadomość. Chce mnie uczynić Bogiem. 
Ta   dziewczyna   potrzebuje   Boga – lub   przynajmniej   potrzeby   jego   jej   nieświadomość.   Jej  

CW5_Jung

    Strona 6 z 9

background image

nieświadomość poszukuje Boga, a ponieważ nie może znaleźć żadnego, mówi „Doktor Jung 
jest Bogiem”  
. Podzieliłem się tymi spostrzeżeniami z moją pacjentką: – Nie jestem z całą 
pewnością Bogiem, ale pani nieświadomość go potrzebuje. To jest rzeczywista potrzeba i musi  
być brana poważnie. Żadnej z poprzednich epok nie udało się w pełni zaspokoić tego pragnienia.  
Jest pani biedną, niedorzeczną osóbką opętaną przez swój
 intelekt, tak samo zresztą jak ja, ale  
żadne z nas o tym nie wie
To moje oświadczenie diametralnie zmieniło sytuację. Wyleczyłem 
tę dziewczynę z neurozy, ponieważ pokazałem jej i przez to załagodziłem pragnienia jej 
nieświadomości.

Mogę   też   przytoczyć   inny   przykład.   Pacjentką   była   młoda   Żydówka.   Śmieszna   mała 

osóbka   o   wielkim   uroku,   śliczna,   elegancka...  Cierpiała   na   przerażającą   neurozę   lękową, 
której   towarzyszyły   ataki   spazmów.   To   trwało   od   lat.   Wcześniej   leczyła   się   u   innego 
psychoanalityka, któremu zupełnie zawróciła w głowie. Zakochał się w niej i oczywiście w 
niczym jej nie pomógł. 
W nocy poprzedzającej jej wizytę – nigdy wcześniej nie spotkałem tej 
osoby – miałem sen. Śniłem, że przyszła do mnie piękna, młoda dziewczyna, i że zupełnie nie 
mogłem   zrozumieć   jej   przypadku.   I   nagle   pomyślałem,   że   musi   to   być   zupełnie   niebanalny 
kompleks   ojcowski.   Byłem   bardzo   przejęty   treścią   tego   snu,   ale   nie   wiedziałem,   z   czym   ją 
powiązać. Kiedy następnego dnia przyszła do mnie ta młoda dziewczyna, przypomniałem sobie 
natychmiast sen. – Być może chodziło właśnie o nią – pomyślałem. Zaczęła od opowiedzenia mi 
swego życia. Na początku nic z tego nie pojąłem. Nie mogłem natrafić na żaden ślad kompleksu 
ojca.   Poprosiłem   ją   zatem   o   więcej   szczegółów   dotyczących   jej   rodziny.   Dowiedziałem   się 
wówczas, że pochodzi ze starej rodziny chasydzkiej. Jej dziadek był czymś w rodzaju rabina i 
posiadał   podobno   nadnaturalne   zdolności.   Jej   ojciec   opuścił   tę   wspólnotę,   a   ona   sama 
zachowywała postawę całkowicie sceptyczną i jej światopogląd ukształtował się pod widocznym 
wpływem współczesnej nauki. Dziewczyna była zresztą bardzo inteligentna, posiadała ten rodzaj 
morderczego intelektu, jaki spotyka się tylko u Żydów. Pomyślałem: – Jaki związek może mieć to  
wszystko z jej neurozą? Dlaczego nawiedzają ją tak koszmarne lęki
? Powiedziałem jej: – To co 
pani   ode   mnie   usłyszy,   może   się   pani   wydać   zupełnie   dziwaczne,   ale   sądzę,   że   neuroza  
spowodowana jest tym, że przestaje pani być wierna swemu Bogu. Pani dziadek prowadził  
życie, które podobało się Bogu, tymczasem pani jest czymś gorszym od heretyka, zdradziła pani 
tajemnice swojej rasy
. Pani przodkami byli święci ludzie, a jakie życie prowadzi pani dzisiaj? 
Nic dziwnego, że boi się pani Boga
.

W ciągu tygodnia wyleczyłem jej neurozę lękową, nie kłamię (jestem zbyt stary, żeby 

kłamać). Nieświadomość tej dziewczyny była wcześniej analizowana przez wiele miesięcy, 
ale wszystkie te analizy pozostawały zbyt racjonalne.
 Dopiero moje spostrzeżenie wywołało 
przełom, jak gdyby sama nagle zrozumiała przyczyny swoich problemów i cała konstrukcja jej 
neurozy nagle się rozleciała, konstrukcja neurozy biorącej się z jej fałszywego przekonania, że 
jest w stanie, jedynie z pomocą swego żałosnego intelektu, żyć w doskonale banalnym świecie, 
podczas   gdy   tak   naprawdę   jest   ona   dzieckiem   Boga   i   powinna   była   prowadzić   egzystencję 
symboliczną,   stosownie   do   woli   zapisanej   w   jej   naturze,   i   odziedziczonej   w   spadku   po   jej 
przodkach. Ona zapomniała o tym wszystkim i żyła w jawnej sprzeczności ze swymi naturalnymi 
skłonnościami. Z dnia na dzień odnalazła sens swego życia, co oznaczało koniec neurozy.

W innych przypadkach nie jest to oczywiście równie proste (to zresztą nigdy nie bywa 

proste).  Zwykle   jednak  trzeba   prowadzić  pacjentów  bardzo   ostrożnie   i  długo  czekać,   aż  ich 
nieświadomość ujawni obrazy otwierające drogę do ich właściwego życia symbolicznego. Żeby 
to się powiodło, trzeba jednak wiedzieć wiele o języku nieświadomego, o języku snów. Widzi się 
wówczas,   według   jakiego   systemu   sny   tworzą   rozmaite   figury   i   obrazy,   które   można 
odnaleźć w historii ludzkiej pod różnymi imionami. Jeśli przypadkowo zna się sens tych 

CW5_Jung

    Strona 7 z 9

background image

symboli, można wyjaśnić swoim pacjentom intencje ich nieświadomości.

Nie mogę oczywiście wyjaśnić państwu w tej chwili w sposób wyczerpujący znaczenia 

wszystkich   tych   symboli.   Obserwacje,   które   sam   poczyniłem,   pozwalają   mi   twierdzić,   że 
nieświadomość współczesnego człowieka odtwarza stany psychiczne, których opisy przekazała 
nam mistyczna tradycja średniowiecza. Podobne opisy występują w pismach Mistrza Eckharta; 
pojawiają   się   także   w   tradycji   gnostycznej.   Myślę   tu   o   pewnej   odmianie   ezoterycznego 
chrześcijaństwa.

Otóż   w   psychice   każdego   człowieka   można   znaleźć   ideę   Adama   Kadmona,   albo 

Chrystusa w każdym z nas.  Podobna myśl  wyrażana  jest w religiach Wschodu, w  obrazie 
atmana, czyli  człowieka totalnego, pełnego, człowieka tradycyjnego, a także platońskiego 
człowieka   „okrągłego”   ,   przedstawianego   za   pomocą   okręgu   lub   figur   o   kulistych 
motywach.
  Wszystkie   te   motywy   można   znaleźć,   jak   to   już   powiedziałem,   w   mistyce 
średniowiecznej, spotykamy je także w pismach należących do tradycji alchemicznej. Wiele z 
nich pojawia się w gnozie i oczywiście w Nowym Testamencie, u św. Pawła. Mamy zatem do 
czynienia   z   logicznym   rozwinięciem   idei   Chrystusa   w   każdym   z   nas – nie   Chrystusa 
historycznego, ale Chrystusa w każdym człowieku.
 Ta idea ufundowana została pierwotnie na 
argumencie, że byłoby niemoralnym pozwolić Chrystusowi cierpieć za nas samotnie. On cierpi 
już dostatecznie i także my sami powinniśmy wreszcie zacząć nieść brzemię swoich grzechów. 
Chrystus wyraża tę samą myśl mówiąc: Jestem tutaj w najmniejszym z waszych braci. Wszystko,  
co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili
. A jeśli to każdy z 
was, a jeśli to ty byłbyś tym najmniejszym z braci? Wówczas zrozumiałbyś, że Chrystus nie 
może być czymś najmniejszym w twoim życiu, i że my wszyscy mamy w sobie brata prawdziwie 
najmniejszego z naszych braci, biedniejszego jeszcze niż żebrak, któremu dajemy jałmużnę. To, 
co   mówię,   znaczy,   że   nosimy   w   sobie   cień,   niegrzecznego   chłopca,   bardzo   nieszczęśliwego 
człowieka,   i   że   musimy   go   zaakceptować.   Co   takiego   uczynił   Chrystus –   rozważmy   to   na 
najbardziej banalnym poziomie – co takiego uczynił Chrystus, jeśli traktowalibyśmy go jako 
zwyczajnego   człowieka?   Chrystus   był   nieposłuszny   wobec   swej   matki;   wypowiedział   także 
posłuszeństwo   swojej   tradycji;   zachowywał   się   w   taki   sposób,   by   sprowadzić   na   manowce 
umysły jak największej ilości swoich bliźnich. Grał swoją rolę aż do tragicznego końca, aż do 
końca   pozostał   wierny   swojej   wyjściowej   hipotezie.  A   w   jakich   warunkach   Chrystus 
przyszedł na świat? W największej nędzy i poniżeniu. Kim był jego ojciec? Chrystus był 
„nieślubnym dzieckiem” – cała ta sytuacja, sytuacja biednej dziewczyny z niemowlęciem, 
była   po   prostu   godna   litości.   I   to   jest   właśnie   nasz   symbol,   to   my   sami   jesteśmy   tu 
przedstawieni, my wszyscy. Każdy, kto wypełnia swojej powołanie do końca (czasem płacąc 
za to życiem), wie, że Chrystus jest jego bratem.

To   jest   właśnie   dla   mnie   współczesna   psychologia   i   to   jest   dla   mnie   przyszłość, 

rzeczywista przyszłość, taka, jaką mogę rozpoznać. Ale przyszłość historyczna może oczywiście 
być zupełnie inna. Nie wiemy na przykład, czy zyski z obecnych żniw nie spłyną wyłącznie na 
konto Kościoła katolickiego. Nie wiemy, czy Hitler nie stworzy nowego Islamu. (Wydaje się 
zajmować doskonałą pozycję wyjściową do realizacji tego celu. Atmosfera w Niemczech jest 
islamska, wojownicza i islamska). Taka mogłaby zatem być przyszłość historyczna. Ale mnie nie 
interesuje przyszłość historyczna. Nie martwię się o nią. Jedyną ważną dla mnie sprawą jest 
spełnienie pragnień obecnych w każdym człowieku, w każdej jednostce.
 Historia, taka jak ja 
ją   pojmuję,   jest   historią   jednostek,   z   których   każda   wypełnia   swoje   przeznaczenie.   I   to  jest 
problem najistotniejszy, problem autentycznego Indianina Pueblo: muszę uczynić dzisiaj rano 
wszystko to, co jest konieczne, by mój Ojciec mógł wznieść się ponad horyzont. Taki jest mój 

CW5_Jung

    Strona 8 z 9

background image

punkt widzenia. Sądzę, że dość już powiedziałem...

Londyn, 5 IV 1939

tłumaczył M.T.

Odpowiedzi   na   pytania   zadane   C.   G.   Jungowi   podczas   seminarium   zorganizowanego 

przez sekcję „Guild of Pastoral Psychology” w Londynie; wewnętrzna, niskonakładowa broszura 
opublikowana w edycji Guild Lecture nr 80, Londyn 1954; wersja przejrzana i zaakceptowana do 
druku przez CGJ.

CW5_Jung

    Strona 9 z 9


Document Outline