Bratu memu
Zdzisławowi Jarosińskiemu poświęcam
16-12-1967r.
(str. – 202-210)
Witam Ciebie, witam, mój bracie kochany.
Dawno niewidziany, często wspominany.
Witam uroczyście w stolicy, w Warszawie.
Witam dwojgiem imion: Adamie-Zdzisławie.
Z imienia Cię witam, byś wiedział do kogo.
Te słowa kieruję, stary mistrzu, Jogo.
Weź lutnię w swe dłonie, o – dawno nie grałeś.
Lecz jeszcze potrafisz. Ty – nie zapomniałeś.
Niech struny szarpnięte na nowo zadźwięczą.
Niech huczą i dzwonią, niech łkają i jęczą.
Niech serca poruszą, niech pamięć rozbudzą.
Niech zciszą tęsknotę a szczęściem niech łudzą.
Tak – w Tobie moc, wiara – przeogromne były.
Bo opanowałeś tajemnicze siły.
Tyś wzywał Demona by Ci kornie służył.
By Twe dzieło wzmagał, by przeszkody burzył…
Dziś – milczy Twa lutnia, choć dawne jej tony.
Jeszcze ciągle słyszę jak pieśń Antyfony.
Która melodykę przeszłości wzbogaca.
A słodkim wspomnieniem i dziś do mnie wraca
Okruch swych wspomnień troskliwie ja zgarnę.
By myśl Twą rozpalić mym uczuciem żarnym.
By w życie tych wspomnień jeszcze raz uwierzyć.
Raz ujrzeć je w wizji i raz jeszcze przeżyć.
Czasem myślę sobie że ten jest szczęśliwy .
Kogo się imają młodzieńcze porywy,
I do kresu życia trwa pełen radości,
I nie czuje wcale brzemienia przeszłości.
Bez względu na to co w sobie zawiera,
Bo choć czas blask gasi i ostrość zaciera,
To jednak sztych mieczem tępym bardziej boli,
I człowiek ulega wspomnieniom wbrew woli,
O, słodka trucizno ,piję cię z rozkoszą ,
Choć cię z chwili marzeń jak motyla spłoszą,
Str.203
Choć znikniesz odejdziesz, jak ech dawnych granie,
Serce szponem chwycisz, tylko ból zostanie…
Ulegam pobity, jak ślepiec w ,krąg macam .
Szukam Cię w przeszłości i do wspomnień wracam,
Wśród ciszy myśl skupiam i oczy zamykam
I oto Cię widzę wyraźnie, dotykam.
Pamiętasz kuchenkę na Chmielnej , tę małą,
Tuż przy drzwiach polówka- dobrze nam się spało.
Do późnej nocy, często do świtu,
Książki czytaliśmy ,gdy w okno błękitu,
Kawał już zaglądał z różowym obłokiem ,
Patrzyłem na cud ten z niezmrużonym okiem,
Potem spać szliśmy wyciągając nogi,
By szybko przekroczyć Morfeusza progi.
Z głową na poduszce i chaosem w głowie,
Lecz dziwnie pogodnym, że nie oddam w słowie.
Bo tyle w nim było uroku i mocy,
Tyle słodkich uczuć i śnień każdej nocy ,
A potem przechodził w poemat muzyczny.
W końcu nas ogarniał sen ezoterycy.
Jest przed świtem taka chwila tajemnicza.
Która dźwiękom nocy szlaki dróg wytycza.
Albo je wstrzymuje, tonu nie uroni,
Tylko w serce wali, tętnem krwi pulsuje,
I mówi ,że „jestem’’ i mówi że „czuję”.
W takiej właśnie ciszy każde żywe słowo,
Stawało się faktem a nie tylko mową.
W głębi duszy rosło na Fidiasza miarę,
Tworzyło człowieka i budziło wiarę.
Pamiętasz wieczory i noce bezsenne.
Pamiętasz zachwytu wybuchy promienne,
G dy książkę przy biurku z przejęciem czytałeś,
„Gdzie prawda się kryje – „gdzie ona?” – pytałeś…
str.-204
A skarby te w sercu ukryte, bezcenne.
Tak proste i piękne a takie tajemne.
Tyś w książce podkreślał różne myśli, zdania.
Notatki robiłeś do rozszyfrowania.
Ja nie rozumiałem tych zabiegów celu.
Bo „prawda” wyznawców znajduje nie wielu.
Ale miałem pojęcie co się w tym ukrywa.
Czekałem aż przyjdzie jakaś myśl szczęśliwa.
Która mi otworzy i serce i oczy.
I jakby oddechem świeżym w krąg otoczy.
Zrozumieć pozwoli i prawdę i drogę.
I sercu podpowie że tędy iść mogę.
Dręczyła mnie pojęć przedziwna zawiłość.
Trzech słów spiętych klamrą: Prawda, Piękno, Miłość…
I znów siedmiostrunna harfa zadźwięczała.
Sfer cudną harmonią. Lecz pieśń się urwała.
Znów stoję przed księgą nową która łudzi…
„Poznaj siebie samego – poznaj świat i ludzi”.
I oto na światło znów się wydobywa.
Wielka myśl – muzyka nowa i prawdziwa.
Dziś, kiedy wspominam te książki, te chwile
Myślę skąd zaparcia, żądzy wiedzy tyle.
W nas było? Skąd tyle żaru serdecznego.
Do światopoglądu teozoficznego?
Ile nowych pojęć odkrywczych, potężnych.
Nowych – dla nas, wzniosłych i tak niebosiężnych.
Ta książka skrywała a my nowicjusze.
Prawdzie oddaliśmy i serca i dusze
Co dzień czytaliśmy, każdego wieczora…
Pamiętasz jej tytuł? Pamiętasz autora?
Na skromnej okładce napis: Edward Szure.
Litery malutkie – jakby pisał piórem.
A środkiem dwa słowa – kto treść ich oceni -
Dwa słowa: „Wielcy” i „Wtajemniczeni”.
Pamiętasz wstęp do niej, w hołdzie poświęcony.
Margaritie Dani… Żal nieuciszony.
Wielki, przejmujący, ale nie wybucha
Pełen rezygnacji, pamiętasz? – posłuchaj:
„Gdyby nie Ty o wielka duszo ukochana.
Str.-205
Nigdy nie była by ta książka oddana.
W ręce czytelników. Twój promień ogrzewał.
Ją. Żywił Twój ból i troski rozwiewał.
A boska nadzieja ją błogosławiła.
I siła przemożna w Tobie się ukryła.
Twój intelekt był jaj blask promieniejący.
Miłość Twa była jak strumień gorący.
Twa wiara była z tych co przenoszą góry
I rozkruszać mogą przepotężne mury.
I nagle zgasłaś jak płomyk kaganka.
I odeszłaś od nas pośród mgieł poranka.
Śmierć uniosła ciebie swoim skrzydłem czarnym.
W krainę nieznaną… My uczuciem żarnym.
Łączymy się w bólu, opłakując Ciebie.
Choć wiemy że jesteś już na pewno w niebie…
Pieśń, dźwięki i barwy – jakie się kojarzą.
Obrazy ożywią, uczucia rozżarzą…
Wszystko co czas zniszczył, podarł w strzępki małe.
Nagle we wspomnieniu wstaje żywe, całe.
Wystarczy mi nawet jakiś szmer daleki.
Oddalny jak echo, jak minione wieki
By nagle symfonią dźwięków w ucho wpadło.
By czarowało jak senne widziadło.
A wszystko powstaje z błahego zalążka.
Rodzi się, rozwija – jako barwna wstążka.
Płynie cichym szeptem lub nagle wybucha
I słodką melodią wpada mi do ucha.
Idę przez park ścieżką, piosenkę Twą nucę.
Cieszę się wspomnieniem, albo się nim smucę.
Idę, krok mój drobny, jak gdyby spętany.
Idę w piosenki rytmie – jak oczarowany.
Mgła szara, wilgotna, melodię jej tłumi.
Lub gasi i liściem opadłym zaszumi.
Z nawilgłych konarów ciężka kropla spada.
Jako łza jesienna i skarży się, gada.
Płyną zwiewnym szalem, lekkie myśli nowe.
A pod niemi szaty ukryte, tęczowe.
Gdzieniegdzie zwisają strzępy dawnych kiści. Str.206
Niosąc duszny zapach gnijących w krąg liści.
Na niebie zachodnim zgasł poblask fioletu.
Skądś płyną po ścieżce słodkie tony fletu.
Wciskam się w głąb parku jakbym szukał cienia.
Jakbym chciał przeniknąć swe własne wspomnienia.
I ręką dotykam zbrużdzonego czoła.
I słucham, i słucham, czy to mnie ktoś woła?
Samotny, wśród drogi na chwilę przystaję.
I patrzę i chłonę – jak oczarowany.
Bo pragnę i muszę choć na jedną chwilę.
Popatrzeć na wizji cisnących się tyle…
Blaskiem wyobraźni mgły czasu rozsnuję.
I w wierszu wyśpiewam co mydlę, co czuję.
Zetrę z tych obrazów kurz – jak pył złoty.
I przedstawię widok barwny, jasny, czysty
A smutnym brzemieniem przygarbione lata
Niech pójdą w niepamięć – jak zniszczona szata.
A teraz - płyń pieśni, grajcie światła, cienie.
Bo oto już słyszę symfonię, wspomnienie.
O, jak są odległe dawne, młode lata…
Sercem – wciąż je gonię, myśl ku nim ulata.
Dziś, częściej się człowiek za siebie ogląda.
Mniej widzi przed sobą , mnie pragnie, mniej żąda.
A częściej się grzebie we wspomnień szufladzie.
Na dno skrywa jedno, inne na wierzch kładzie…
I do tych najchętniej myślami powraca.
Najczęściej je pieści, dotyka je, maca.
I siłą tajemną powraca im życie.
Jak słońce gdy rano błyśnie na błękicie.
Budząc świat z uśpienia. Niechaj więc ożyje.
Wspomnienie zbudzone, niech tętnem zabije.
I krwi rubinowym rumieńcem zapłonie.
A ja tęsknie do nich wyciągnę swe dłonie.
Jak matka, powitam, przycisnę, utulę.
Czy będzie radosne, czy też będzie bólem…
Ochota już tonie w mrokach chłodnej nocy.
Gwar miejski zacicha i nie ma tej mocy.
Która nas zniewala do stałej czujności.
Noc pełna oddechu czystego, świeżości. Str.-207
Z wieżyczki kościoła wokół się rozlega.
Potężny dźwięk dzwonu i do mnie dobiega.
A ton jego smutny, powoli zamiera.
I dziwny świat czarów przede mną otwiera.
Przechodzę ulicą wąską, cichą, ciemną.
Obok cienie jakieś za mną i przede mną.
Powolnych mych kroków odgłos echo niesie.
Mijam nagie drzewa. Chłodno – to już jesień.
Brnę nocą po ścieżkach pośród pustych alej.
Idę wciąż przed siebie, dale, ciągle dalej.
I tylko mnie czasem minie para cieni.
Ukryta we wnęce bramy albo sieni.
Czasem tylko jakiś szept do mnie dobiegnie.
I urwie się. W czerni nocy cicho legnie.
Wówczas wizja wstaje, tęczami mnie łudzi.
Niemal dotykalnie i zadumę budzi…
O, który to był rok? Mniej-więcej piętnasty.
Okres pierwszej wojny…(Chleb był bez omosty).
Nawet – marzeniem był, tylko nie dla wszystkich.
Bo jadło się nawet komosowe listki.
I młodą pokrzywę i brukiew pastewną.
Peluszkę i kluski tak twarde jak drewno.
Ziemniaki zmarźnięte – jak włoskie orzechy.
Twarde, kamieniste a brzydkie jak grzechy.
I które tarliśmy na tarce by potem.
W placki je zamienić, twarde jakby młotem.
Je wykuł zły duch, jak stara zelówka.
By mu nadać nazwę szukało się słówka.
Które by najlepiej treść oddało placka.
Tak niedosiężnego jak z choinki cacka.
Lecz w główkach dziecięcych i marzenia były.
I w każdym serduszku tajemnie się tliły.
Pamiętasz kuferek ten mały, zielony.
Stał zawsze pod łóżkiem, z okuciem zniszczonym.
I gdy Ty kuferek z trudem wyciągałeś.
W krąg siebie ciekawe rodzeństwo już miałeś
Bo w nim skryte były skarby tajemnicze…
Dziś ich nie pamiętam ani nie policzę
Z dumą wyciągałeś każdą rzecz ostrożnie. Str.-208
I cuda raiłeś. Ja – niemal z nabożną.
Czcią wielką i lękiem patrzyłem się na to:
Była szyfonierka tam z rzeźbą bogatą.
Pozytywka stara i już nie grająca…
Każda rzecz bogata w historię bez końca
Był klucz czarnoksięski, cały rdzą przeżarty.
I papirus lipny z pieczęcią, podarty
Lanka czarna, mała, klocki z łamigłówki.
Kolorowe kredki, moniaki, ołówki.
Puszka szylkretowa z wujka fotografią.
(Nie wszyscy pieniądze wyjąć z niej potrafią.)
Pełniutka miedziaków, masywna i ciężka.
Duże klipy drewniane, lampa czarnoksięska.
Z niej właśnie puszczałeś na ścianę w piwnicy.
Obrazy rzekomo pełne tajemnicy.
A na harmonijce przygrywał z przyśpiewką.
Kolega z podwórka, znany Kazio Plewko…
Czego tam nie było w tym skarbcu z kuferka…
Każde z nas ciekawe w głąb skrzyni wciąż zerka
Patrzcie, co tam leży? Jak poblask zwierciadła.
Ach, to gwiazdka która z nieba nam tu spadła.
I tylko w twych rękach cudownie błyszczała.
Jakby przesycona światłem była cała
Na niej moje oczy z uporem zawisły.
Rozwarte szeroko i zaborczo błysły.
I od tej to chwili wciąż o niej myślałem
Nocami marzyłem a w dzień ją szukałem.
I tak biegły lata aż kiedyś przypadkiem.
Tragedii mej gwiazdki byłem niemym świadkiem.
Kiedy ją niewdzięczna ręka wyrzuciła.
Na śmietnik… I stamtąd jeszcze mi świeciła
I tak świat dziecięcy bajką pozostanie.
A dla mnie wspomnienie i rozczarowanie…
Zamiast cichych marzeń i słodkiej pieszczoty.
Wrasta w głębię serca krwawy grot tęsknoty.
Tęsknota motorem jest i siłą twórczą.
Tak rewolucyjną i tak światoburczą.
Że ciągnie za sobą mnie przez całe żcie.
W dźwiękach, barwie, słowie i jawnie i skrycie.
Chwycę kilka tonów – już z piosenką kojarzę. Str.-209
I w wizji wywołam, znane, drogie twarze…
Muzyka… dlaczego tak bardzo mnie wzrusza?
Tłumi świat zewnętrzny, przygasza, zagłusza.
I jak gwiazda zwodnicza ciepłym blaskiem świeci.
I ciągle mnie goni i szuka i leci…
Ni skryć się, ni uciec. Wszędzie mnie dogoni.
Raz chórem wybucha, to znów solo dzwoni…
Pamiętam – na ścianie w alkierza półmroku.
Wisiała mandola (od drzwi o pół kroku).
Ja co dzień czekałem przez długie godziny.
Jak gdyby za karę, czy jakiejś przewiny.
Dopiero, po pracy, gdy siadłeś przy stole.
Wciskałem w Twe ręce czarowną mandolę.
Ja – z okiem płonącym, jakby z błyskawicą.
Trwałem zapatrzony tylko w Twoje lico.
Siedziałeś skupiony, z czupryną rozwianą.
I grałeś wciąż pieśni przedziwne, nieznane.
Oparłem się o brzeg krzesełka poręczy.
Słuchając… a potem – jak by blaskiem tęczy.
Olśniony zostałem bo nie wiem gdzie byłem
Czy z drogi wracałem, czy tylko marzyłem?
I dziś jeszcze pieśni dawnych błądzą cienie.
Jak zwidy rozkoszne lub złe przeznaczenie.
Oto wątek melodii rozwinę.
Słuchaj bo już płynie ten walc Twój „Destine”.
Poznajesz melodii dźwięk i piosenkę tą.
„Raz jeden ujrzysz ją spowitą gazy mgłą…”
Pamiętasz poety „Daremne czekanie”.
Lub pieśni Bethovena smutne „Pożegnanie”.
I „‘Liść oderwany” dziś je jeszcze słyszę,
I dziś jeszcze pieśń ta wzrusza i kołysze…
Tak wiele ich było… Dziś już nie pamiętam.
Choć każda tkwi we mnie jak gdyby uśnięta.
Lecz niech kilka tonów zadźwięczy, zagada.
Już się pieśń odradza, kształtuje, układa.
Dziś, chociaż mandoli Twej umilkły dźwięki.
W sercu mym zostały te dawne piosenki.
To o nich wspomnienie myśl moją omota…
Cóż mi pozostało? – marzenie, tęsknota…
Dlatego tak często chodzę w parku, słucham. Str.-210
Gdzie dąb tęsknie szumi, gdzie wichrem wybucha.
Ja – nie wiem skąd idą przeróżne te głosy.
Te miękkie – jak atłas, dźwięczne jak brzęk kosy
Piszczałką organów odezwą się drżącą.
Mieszają się w chórze, wiją się i plączą.
I drogie wspomnienia zagrają harmonią.
I wszystkie uczucia wybuchną Symfonią
Gdy z żoliborskiego wieżowca spoglądam.
Przed siebie, w horyzont to wzrok mój – jak sonda.
Wśród ulic się błąka w głąb murów zapada.
I maca – jak ślepiec – zatrzyma się bada…
Dopiero gdy oko skieruję ku ziemi.
A dachów załomy plamami barwnemi.
Jak gdyby mozaiką płaszczyznę ożywią.
Widokiem zaskoczą, uderzą, zadziwią.
I masą szczegółów zaczną się w krąg mienić.
Wówczas można domu wysokość ocenić.
Jak z gniazda ptasiego… Wizja oglądana.
Z mieszkania Haneczki, z mieszkania Mariana.
Tak Cię uroczyła tym pięknym widokiem.
Żeś patrzył z podziwem i błyszczącym okiem.
No w pięknie barw czułeś przedziwną harmonię.
A miejsce to jakby czarowne ustronie.
Nielicznym wybrańcom oglądać jest dane
Dla reszty – na zawsze zostanie nieznane…
Ty wtajemniczony w poezji arkana.
Tobie mistrzu słowa – ta sztuka jest znana.
Bo w Tobie wrażliwość wciąż żyje i płonie.
Twe oko nie syte, twe serce wciąż chłonie.
Ty patrzysz na cud ten okiem wizjonera.
I duchem poety, który nie umiera.
W tobie… trwam w letargu jak gdyby uśnięty
Jak byś się pogrążał w trosk życia odmęty.
Gdzie władze swą dzierżą bezwzględne eony.
O, bracie mój, jogo, o wtajemniczony…
Niech wróci do Ciebie moc i wiara dawna.
Niech znów się odezwie Twoja lutnia sławna.
Już park opustoszał. Wokół szaro, głucho. Str.-211
A jednak głos dziwny drażni moje ucho.
I w szeleście liści dobiega dźwięk znany.
Błądzący, daleki – lecz niezapomniany.
Spadające liście wraz z wiatru powiewem.
Budzą wspomnień fale cichym, rzewnym śpiewem.
Ścielą się pod nogi ciepłych barw kobiercem.
I znów bić zaczyna żywiej moje serce
W powolnym mym kroku rytmy odnajduję.
I treść starych pieśni, już słyszę je, czuję.
I już je kojarzę z czasem lub osobą.
Lecz najczęściej jednak łączę pieśni z Tobą…
Przez nawilgłe, czarne, bezlistne konary.
Wdziera się szmat nieba ponury i szary.
Jak przez pajęczynę słabą i rozdartą…
O, bracie, nie milknij, jaszcze tworzyć warto
Patrz, oto park pusty, a ja – idąc – nucę.
Twą piosenkę… i wzrok mój gdziekolwiek obrócę.
Zawsze jest przede mną obraz z Twej piosenki
Utkanej z tęsknoty, ze wspomnień udręki.
Zawsze w treści znajdę coś tak odrębnego.
Co Cię przypomina, coś oryginalnego….
Dziś - milczysz... Czy czekasz aż przyjdzie natchnienie?
Czy lot Twój hamuje Ci lęk lub zwątpienie?
Śpiewaj więc – jak dawniej, weselej lub smutniej.
Niechaj znów usłyszę dźwięki Twojej lutni.
Dosiądź znów Pegaza, niech Cię porwie cwałem.
I jedź… jedź! Ja powiem że Cię znów słyszałem.