ZDRADZONA
P.C. CAST + KRISTIN CAST
ROZDZIA
Ł 1
- Wiecie co? Mamy now
ą – oświadczyła Shaunee, wślizgując si
ę na siedzisko w ławkach
ustawionych przy stole, który zwyczajowo uznałyśmy za nasz w stołówce, czy raczej w
pierwszorzędnej, szkolnej kafeterii.
- Porażka, Bliźniaczko, totalna porażka – zawtórowała jej Erin dokładnie takim samym
tonem. Łączy łje z Shaunee pewien rodzaj duchowego powinowactwa, które sprawiało, że
w jakis sposób były do siebie podobne, przez co nazywałyśmi je Bliźniaczkami, mimo że
Shaunee, Amerykanka jamajskiego pochodzenia, o cerze koloru kawy z mlekiem,
mieszkająca w Connecticut, zewnętrznie w niczym nie przypominała jasnowłosej,
niebieskookiej, białej mieszkanki Oklahomy.
- Na szczęście dzieli pokój z Sar
ą Freebird. - Damien ruchem głowy wskaza łdrobną
dziewczyn
ę ze zdecydowanie czarnymi włosami, która oprowadzała po jadalni inną
nastolatk
ę sprawiajac
ą wrażenie zagunionej. Obrzuci łobydwie jednym spojrzeniem,
które
wystarczyło, by oceni łich wygląd od stóp do głów, od bucików po kolczyki w uszach. -
Ponad wszelk
ą wątpliwość, nowa ma lepsze wyczucie mody ni
ż Sara, czego nie zatraciła
pomimo stresu, jaki musi przechodzi
ć w związku ze zmian
ą szkoły i Naznaczeniem. Może
uda jej si
ę wpłynąc na Sarę, by porzuciła swoje niefortunne preferencje dla brzydniego
obuwia.
- Damien – odezwała si
ę Shaunee – cholernie działasz mi...
- ...na nerwy tym swoim nadętym słownictwem – dokończyła Erin za przyjaciółkę.
Damiem pociągn
ął nosem, przybierając obrażon
ą i nieco wynios
łą minę, z czym
wygląda łjeszcze bardziej gejowsko ni
ż zwykle (a przecie
ż by łgejem).
- Gdyby twoje słownictwo nie było takie trywialne, nie potrzebowałaby
ś leksykonów, by
się
ze mn
ą porozumieć.
Bliźniaczki przymrużyły oczy, gotowe zaatakowa
ć go seri
ą obelg, ale moja
współmieszkanka do tego nie dopuściła.
- Niefortunne preferencje – zły gust. Trywialne – prostackie – wyjaśniła zwięźle, jakby
tłumaczyła, co autor mia łna myśli. - A teraz przestańcie si
ę spiera
ć i posłuchajcie przez
chwil . Wiecie, e zaraz nast pi pora odwiedzin, wi c nie powinni
ę ż ą ę śmy się
zachowywać
jak
półgłówki w obecności naszych staruszków.
- O psiakostka – wyrwało mi się. - Zupełnie wyleciało mi z głowy, że to dzień
rodzicielskich
odwiedzin.
Damien jękn
ął i zacz
ął tłuc głow
ą o blat stołu, i to wcale nie tak znowu delikatnie.
- Ja te
ż na śmier
ć zapomniałem.
Cała nasza czwórka posłała mu współczujące spojrzenia. Rodzice Damiena
niespecjalnie przemowali si
ę jego Znakie, przeprowadzk
ą do Domu Nocy i rozpoczęciem
procesu Przemiany, która albi przeobrazi go w wampira, albo zabije, jeśli organizm ją
odrzuci. Jedyne z czym si
ę nie mogli pogodzi
ć to z jego gejostwem.
W końcu stanowiło to jak
ąś pociechę, że chocia
ż pod tym względem nie było im
wszystko jedno. Bo moja mama i jej obecy mąż, czyli mój ojciach, nienawidzili
wszystkiego, co si
ę ze mn
ą wiązało.
- A moi wcale nie przyjdą. Pojawili si
ę w zeszłym miesiącu, więc w tym nie znaleźli już
czasu na odwiedziny.
- Bliźniaczko, to jeszcze jeden dowód na nasz
ą identyczno
ść – dodała Erin. - Bo moi
starzy właśnie przysłali mi maila. Z okazji zbliżającego si
ę Święta Dziękczynienia
postanowili wybra
ć si
ę w rejs na Alask
ę wraz z moj
ą cioci
ą Alane i wujem lujen Loydem.
Zreszt
ą co tam. - Wzruszyła ramionami najwyraźniej niezbyt przejęta nieobecnością
swoich rodziców.
- Nie martw si
ę Damien, może twoja mama i tata te
ż si
ę nie pojawią. - powiedziała Steve
Rae pocieszającym tonem.
- Pojawi
ą si
ę – Damien ciężko westchnął. - W tym miesiącu przypadaj
ą moje urodziny.
Przyjada z prezentami.
- To nie najgorsza nowina – zauważyłam. - Mówiłeś, że przydałby ci si
ę nowy blok
rysunkowy.
- Nie dadz
ą mi bloku – odrzekł. - W zeszłym roku prosiłem o sztalugi, a dostałem sprzęt
na wyprawy kempingowe i prenumerat
ę Sport Illustrated.
- Cos takiego! - zgorszyły si
ę jednocześnie Erin i Shaunee, a ja i Steve Rae wydałysmy
okrzyki współczucia.
Damien najwyraźniej chcąc zmieni
ć temat, zwróci łsi
ę do mnie:
- Dla twoich rodziców to pierwsza wizyta. Jak twoim zdaniem będzie wyglądała?
- Koszmarnie – prorokowałam. - Beznadziejnie.
- Zoey? Pomyślałam sobie, ze powinnam przedstawi
ć ci swoj
ą now
ą współmieszkankę.
Diano poznaj Zoey Redbird, now przewodnicz
ą ąc
ą Cór Ciemności.
Zadowolona, że nie musz
ę dalej rozprawia
ć o swoich beznadziejnych rodziacach,
uśmiechnęłam się, słysząc stremowany głos Sary.
- Ojej, to prawda? - zawołała nowa, zanim zdążyłam powiedzie
ć jej „cześć”. I, do czego
zdążyłam si
ę ju
ż przyzwyczaić, czerwona jak burak, zaczęła si
ę gapi
ć na mój Znak.
- No, przepraszam, nie chciałam by
ć nieuprzejma, ani nic w tym rodzaju...- tłumaczyła się
z nieszczęśliw
ą miną.
- Nie ma sprawy. Tak to prawda. A mój Znak jest wypełniony kolorem i ma więcej
elementów. - Nadal si
ę uśmiechałam, chcąc jej poprawi
ć samopoczucie, chocia
ż nie
znoszę, kiedy jestem główn
ą atrakcj
ą na pokaznie dziwolągów.
Na szczęście Steve Rae włączyła si
ę do rozmowy, nie pozwalając Dianie, zeby
gapiła si
ę na mnie zbyt długo i nieznośnie przedłużała krępujące milczenie.
- Ten spiralny tatua
ż pojawi łsi
ę u Z, kiedy uratowała swojego byłego chłopaka przed
krwiożerczymi duchami wampirów – powiedziała lekko.
- Tak mi mówiła Sara – przyznała Diana ostrożnie – ale brzmiało to tak
nieprawdopodobnie, że ...wiecie...
- Że nie wierzyła
ś w to – podopowiedzia łusłużnie Damien.
- Tak, przepraszam – powtórzyła Diana, wyłamując sobie palce.
- Nie szkodzi – uśmiechnęłam si
ę w miar
ę szczerze.
- Czasami mnie samej trudno uwierzyć, że tam byłam.
- I że dała
ś im kopa w dup
ę – dodała Steve Rae.
Zgromiłam j
ą spojrzeniem, ale ona nic sobie z tego nie zrobiła. Cóż, może i jestem
predestynowana na starsz
ą kapłankę, jednakże przyjaciele jeszcze nie bardzo mnie
słuchają.
- W kazdym razie to miejsce na początku wydaje si
ę do
ść dziwne, ale potem to mija –
pocieszyłam nową.
- To dobrze – odpowiedziała z ulgą.
- Chyba ju
ż pójdziemy – uznała Sara – bo musz
ę jeszcze pokaza
ć Dianie, gdzie odbywa
si
ę jej piąta lekcja.
- Po czym złożyła formalny ukłon, przykładając do serca zwinięt
ą dło
ń i skłaniając głowę
w pełnym szacunku geście., czym kompletnie mnie zaskoczyła a nawet wprawiła w
zakłopotanie.
- Naprawd
ę nie znosz
ę jak to robi
ą – mruknęłam, wbijając widelec w sałatkę.
- Moim zdaniem to miłe – zaoponowała Steve Rae.
- Zasługujesz na to, by okazywa
ć ci szacunek – doda łDamien mentorskim tonem. -
Przechodzisz dopiero trzecie formatowanie, a ju
ż została
ś przewodnicząc
ą Cór
Ciemno ci, a w dodoatki jeste jedyn adeptk w historii,
ś ś ą ą która kontaktuje si
ę ze
wszystkimi pięcioma żywiołami,
- Musisz przyzna
ć ... - rezonowała Shaunee, zmagając si
ę ze swoj
ą porcj
ą sałatki i
mierząc we mnie widelcem.
- ...że jeste
ś wyjątkowa – dokonczyła za ni
ą Erin (jak zwykle)
Trzecie formatowanie w Domu Nocy to tyle co pierwszy rok w college`u czy na
studiach, czwarte odpowiada drugiemu rokowi i tak dalej. Zgadza się, jestem jedyną
słuchaczk
ą trzeciego formatowania, która przewodzi Córom Ciemności. Mam szczęście.
- Skoro mówimy o Córach Ciemności – włączyła si
ę znów Shaunee – czy zdecydowałaś
już, jakie wymagania należy spełnić, by si
ę zakwalifikowa
ć do ich grona?
Ledwie si
ę pohamowałam, żeby nie wrzasnąć: Nie, jeszcze nie wiem, bo ciągle nie
mog
ę uwierzyc, że pełni
ę t
ę funkcję! Potrząsnęłam głow
ą i wpadłam na genialny pomysł:
przerzuc
ę na nich cz
ęść inicjatywy.
- Nie wiem, jakie wymagania trzeba postawić. Właściwie miałam nadzieję, że mi w tym
pomożecie. Macie może ju
ż jaki
ś pomysł?
Tak jak myślałam, cała czwórka zamilkła. Zanim zdążyłam im podziękowa
ć za to
milczenie, w interkomie rozleg łsi
ę głos starszej kapłanki. Przez krótk
ą chwil
ę byłam
zadowolona, że niewygodny temat zosta łzarzucony, ale zaraz dotarła do mnie treść
komunikatu i ścisnęło mnie w żołądku.
- Uczniowie i nauczyciele proszeni s
ą o przejście do holu przyjęć. Rozpocz
ął si
ę czas
comiesięcznych odwiedzin waszych rodziców.
Holender, nie ma rady.
- Steve Rae! Steve Rae! Ojejku, jak ja si
ę za tob
ą stęskniłam!
- Mama! - zawołała Steve Rae i rzuciła si
ę w ramiona kobiety, która wyglądała tak samo
jak jej córka, tylko starsza o jakie
ś dwadzieścia lat i grubsza o dwadzieścia kilo.
Damien i ja staliśmy niezdecydowanie w holu, który zaczyna łsi
ę zapełnia
ć gośćmi
wglądającymi na ludzkich rodziców, czasem na ludzkie rodzeństwo, mieszającymi si
ę z
adeptami i grupkami naszych nauczycieli.
- No cóż, widz
ę tam swoich rodziców – powiedzia łDamien z cięzkim westchnieniem. -
Niech mam to ju
ż za sobą. Cześć.
- Cze
ść – mruknęłam, patrząc, jak podchodzi do dwojga całkiem zwyczajnie
wyglądających ludzi z paczuszkami prezentów w rękach. Mama uściskała go raczej
powściągliwie, a ojciec potrząsn
ął jego ręk
ą przesadnie męskim gestem. Damien
poddawa łsi
ę temu z poblad
łą twarzą, wyraźnie zestresowany.
Podeszłam do stołu zajmującego ca
łą długo
ść ściany, nakrytego obrusem. Pełno na
nim było wyszukanych serów, mięs, deserów, a ponadto kawa, herbata, wino. Mieszkałam
w Domu Nocy ju przesz o miesi c, a jeszcze szokowa o mnie, e
ż ł ą ł ż tak często serwuje
się
tu wino. Dało si
ę to częściowo wytłumaczy
ć tym , że nasz Dom Nocy prowadzony by łna
wzór europejskich Domów Nocy. Widocznie tam wino podaje si
ę równie często jak u nas
coca-col
ę czy herbat
ę do posiłków. Następny argument za podawaniem wina to ten, że
wampir praktycznie nie może si
ę upić, adept najwyżej dostaje lekkiego kopa,
przynajmniej
jeśli chodzi o alkohol, bo co do krwi to całkiem inna sprawa. Tak więc wino nie
przedstawia
tu żadnego problemu, ale byłam ciekawa, jak rodzice z Oklahomy zareaguj
ą na widok
wina podawanego w szkole.
- Mamo, poznaj moj
ą współmieszkankę. Pamiętasz, jak ci o niej opowiadałam? To Zoey
Redbird. Zoey, to moja mama.
- Dzie
ń dobry, pani Johnson. Miło mi pani
ą pozna
ć – przywitałam si
ę grzecznie..
- To mnie jest miło pozna
ć ciebie Zoey. Ojejku, Stevie Rae wcale nie przesadziła, mówiąc,
że masz taki ładny znak.
- Zaskoczyła mnie tym swoim maminym uściskiem, jak te
ż wyszeptanym wyznaniem: -
Tak si
ę cieszę, że troszczysz si
ę o moj
ą Steve Rae. Ja si
ę o ni
ą martwię.
Te
ż j
ą uścisnęłam i odpwoiedziałam szeptem:
- Nie ma sprawy, pani Johnson. Stevie Rae jest moj
ą najlepsz
ą przyjaciółką. - Nagle
zapragnęłam, co było zupełnie nierealne, żeby moja mama martwiła si
ę o mnie tak, jak
pani Johnson martwi si
ę o swoj
ą córkę.
- Mamo, przyniosła
ś mi czekoladowe chrupki? - zapytała Stevie Rae.
- Tak dziecino, przyniosłam, ale zostawiłam w samochodzie. - Mam Stevie Rae mówiła z
tak samo silnym oklahomskim akcentem jak jej córka. - Chod
ź ze mn
ą do samochodu, to
je razem przyniesiemy. Wzięłam troch
ę więcej, zeby
ś poczęstowała przyjaciółki. -
Uśmiechnęła si
ę do mnie miło. - Chod
ź z nami Zoey, będzie nam przyjemniej.
- Zoey!
Usłyszałam własny głos niczym zmrożone echo ciepłej tonacji pani Johnson, gdy za
jej plecami zobaczyłam, jak moja mama wchodzi do holu wraz z Johnem. Serce uciekło mi
do pięt. Musiała go przyprowadzić. Nie mogła raz dla odmiany zostawi
ć go w domu i
przyj
ść sama, tak byśmy zostały tylko we dwie? Oczywiście znałam odpowiedź. On by się
nigdy na to nie zgodził. A skoro on by nie pozwolił, to ona mu si
ę nie sprzeciwi. I tyle.
Koniec tematu. Od kiedy wyszła za Johna, nie musiała martwi
ć si
ę o pieniądze.
Zamieszkała w przeogromnym domu na przedmieściach w spokojnej okolicy. Zgłosiła się
na ochotnika do PTA ( Parents – Teachers Association – organizacja skupiająca rodziców,
którzy działaj
ą na rzecz szkoły). Zaczęła si
ę udziela
ć w kościele. Od czasu swojego ślubu
przed trzema laty przesta a by sob . Zatraci a wszystkie swoje dotychczasowe
ł ć ą ł cechy.
- Przepraszam pani Johnson, ale widzę, ze nadchodz
ą moi rodzice, więc lepiej ju
ż sobie
pójdę.
- Ale
ż kochanie, z przyjemności
ą poznam twoj
ą mam
ę i tatę. - I tak jakby to si
ę działo w
jakiej
ś innej, zwykłej szkole, zwróciła si
ę z uśmiechem do moich rodziców.
Wymieniłyśmy ze Stevie Rae porozumiewawcze spojrzenia. Przepraszam ,
bezgłośnie wyartykułowałam w jej kierunku. Niby nie miałam całkowitej pewności, że
wydarzy si
ę co
ś złego, ale widząc jak ojciach, niczym genera łdowodzący szwadronem
śmierci, pilnuje, by zachowa
ć odpowiedni dystans pomiedzy nami, uświadomiłam sobie,
że spory pasuj
ą do tej koszmarnej nocy.
Ale naraz poczułam si
ę znacznie lepiej, gdy zobaczyłam jak zza pleców ojciacha,
wyłania si
ę najmilsza osoba pod słońcem i w powitalnym geście wyciąga do mnie
ramiona.
- Babcia!
Zamknęła mnie w mocnym uścisku swoich ramiona, poczułam zapach lawendy,
który zawsze jej towarzyszył, jakby zabierała ze sob
ą w drog
ę kawałek swojej lawendowej
farmy.
- Zoey, ptaszyno! Bardzo si
ę za tob
ą stęskniłam, u-we-tsi a-ge-hu-tsa.
Uśmiechnęłam si
ę do niej przez łzy, słysząc to czirokeskie słowo „córka”, które dla
mnie oznaczało miłość, poczucie bezpieczeństwa i bezwarunkow
ą akceptację, czego od
trzech lat nie zaznałam we własym domu, a co przed przybyciem do Domu Nocy mogłam
znale
źć jedynie na farmie Babci.
- Ja te
ż tęskniłam za tob
ą Babciu. Tak si
ę cieszę, ze przyjechałaś.
- Pani na pewno jest babci
ą Zoey – powiedziała pani Johnson, gdy tylko oderwałyśmy się
od siebie.- Miło mi pani
ą poznać. Ma pani świetn
ą dziweczynkę.
Babcia uśmiechnęła si
ę do niej ciepło, gotowa co
ś odpowiedzieć, ale John przerwał
jej tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem:
- Właściwie dziewczynka, któr
ą pani tak komplementuje jest nasza.
Mama niczym podręcznikowa żona, odzyskała głos.
- Tak to my jesteśmy rodzicami Zoey. Nazywam si
ę Linda Heffer. A to mój mąż, John i
moja matka, Sylvia Red.....
- Urwała w p
ół słowa swoje eleganckie przedstawianie, kiedy wreszcie raczyła zaszczycić
mnie spojrzeniem.
Zmusiłam si
ę do uśmiechu, ale policzki mnie piekły i bolały, jakbym siedziała na
słońcu, mając na twarzy twardniejąc
ą maseczkę, która popęka i rozpadnie si
ę na
kawałki,
je li
ś nie będ
ę do
ść ostrożna.
- Cześc, Mamo.
- Na lito
ść boską, co
ś ty zrobiła z tym Znakiem? - To ostanie słowo Mama wymówiła,
jakby
miała powiedzie
ć „pedofil” albo „rak”.
- Uratowała życie pewnemu chłopcu i wykazała zdolności kontaktowania si
ę z żywiołami,
co właściwe jest jedynie boginii. Za to Nyks wyróżniła j
ą Znakami, jakich nie maj
ą adepci.
-
wyjaśniła Neferet swym melodyjnym glosem, dołączając do grona niedobranych osób i
wyciągając dło
ń w stron
ę ojciacha. Neferet prezentowała si
ę jak większo
ść doroałych
wampirów – chodząca doskonałość. Wysoka, z mas
ą falujących złotych włosów, z
wielkimi
oczami o wykroju migdałów w orginalnym kolorze zielonego mchu. Poruszała si
ę pewnie
i
z gracj
ą boginii, cała jej sylwetka jaśniała nieziemskim blaskiem, jakby była rozświetlana
od wewnątrz. Miała na sobie szafirowy kostium ze lśniącego jedwabiu, w uszach srebrne
kolczyki w kształcie spirali (co miało oznacza
ć podążanie ścieżk
ą boginii, z czego chyba
większo
ść rodziców nie zdawała sobie sprawy). Nad jej lew
ą piersi
ą widniała
wyhaftowana
srebrn
ą nitk
ą sylwetka boginii ze wzniesionymi ramionami, ten sam symbol nosiły także
pozostałe wykładowczynie. Zapraezentowała olśniewający uśmiech, gdy zwróciła si
ę do
ojciacha – Panie Heffer, jestem Neferet, starsza kapłanka w Domu Nocy, cho
ć może
łatwiej będzie panu przyjąć, ze jestem dyrektork
ą zwyczajnej szkoły średniej. Dziękuję,
że
przyszli państwo na nasz comiesięczny wieczór spotka
ń rodzicielskich.
Machinalnie uścisn
ął jej rękę. Jestem przekonana, że nie zrobiły by tego, gdyby nie
wzięła go przez zaskoczenie. Potrząsneła energicznie jego dłoni
ą i zwróciła si
ę do mojej
Mamy.
- Pani Heffer, miło mi pozna
ć matk
ę Zoey. Bardzo si
ę cieszymy, ze przybyła do naszego
Domu Nocy.
- A tak, dziękuj
ę – bąkała Mama rozbrojona urokiem i urod
ą Neferet.
Witając si
ę z moj
ą babcią, Neferet uśmiechnęła si
ę szeroko i wida
ć było, że to nie
jest zdawkowa uprzejmość. Zauważyłam też, że uścisnęły sobie ręce w sposób typowy
dla
wampirów, ujmuj
ąć przedramiona.
- Sylvio Redbird, zawsze widuj
ę ci
ę z prawdziw
ą przyjemnością.
- Neferet, moje serce te si raduje na tw j widok, poza tym jestem ci
ż ę ó wdzięczna za to,
że
dotrzymując obietnicy, troszczysz si
ę o moj
ą wnuczkę.
- Bez trufu przyszło mi dotrzyma
ć danego słowa. Zoey to wyjątkowa dziewczyna. - teraz
mnie obdarzyła ciepłym uśmiechem. Następnie zwróciła si
ę do Stevie Rae i jej matki: - A
oto Stevie Rae Johnson, która dzieli pokój z Zoey, i jej matka. Słyszę, ze obie stały się
nierozłączne i że nawet kot Zoey przekona łsi
ę do Stevie Rae.
- To prawda, wczoraj wieczorem, kiedy oglądałyśmy telewizję, siedziała mi na kolanach
przez cały czas – przyznała ze śmiechem Stevie Rae. - A Nala lubi tylko Zoey, nikogo
więcej.
- Kot? Nie przypominam siebie, by ktokolwiek z nas zgodzi łsię, aby Zoey trzymała u
ciebie kota – powiedzia łJohn tonem, który przyprawia łmnie o mdłości. Można by
pomyśleć, że kto
ś poza Babci
ą odezwa łsi
ę do mnie choc raz w ciągu ostatniego
miesiąca.
- Nie zrozumia łpan, panie Heffer. W Domu Nocy kotom wolno wszędzie chodzić. I to one
wybieraj
ą swoich właścicieli, nie odwrotnie. Zoey więc nie potrzebuje niczyjego
zezwolenia, skoro Nala j
ą wybrała – zręcznie wyjaśniła Neferet.
John chrząkn
ął lekceważaco, co na szczęście wszyscy zignorowali. Ale
ż z niego
dupek.
- Może napij
ą si
ę państwo czegoś? - Neferet wdzięcznym ruchem wskazała na st
ół pełen
orzeźwiających napoi.
- O kurcze! Miałam przynieśc ciasteczka, które zostawiłam w samochodzie. Właśnie
szłysmy po nie ze Stevie Rae. Miło było państwa pozna
ć – powiedziała pani Johnson,
ściskając mnie na pożegnanie, a reszcie machając ręką. Poszły sobie i zostawiły mnie z
moj
ą rodziną, cho
ć wolałabym znale
źć si
ę w innym miejscu.
Idąc do stołu z poczęstunkiem, wzięłyśmy si
ę z Babci
ą za ręce, a po drodze
pomyslałam, o ile
ż byłoby łatwiej, gdyby tylko ona przyszła mnie odwiedzić. Zerknęłam na
Mamę. Wydawało się, że wyraz nachmurzenia ju
ż nie opuszcza jej twarzy. Podpatrywała
inne dzieci, a na mnie nawet nie spojrzała. Po co
ś tu przyszła?, miałam ochot
ę jej
wykrzyczeć. Po co stwarza
ć pozory, że ci na mnie zależy, że tęskniła
ś za mną, a
jednocześnie okazywać, ze jest akurat odwrotnie?
- Może winka, Sylvio? Pani Heffer? Panie Heffer? - zapraszała Neferet.
- Ja chętnie si
ę napij
ę czerwonego wina – odpowiedziała Babcia.
Zaciśnięte usta Johna wyrażały dezaprobatę.
- Nie. My nie pijemy.
Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymałam się, by nie wznie
ść oczu do nieba. Od
kiedy to on nie pije? Gotowa jestem założy
ć si
ę od ostanie pięćdziesiąt dolarów swoich
oszcz dno ci, ze w tej chwili w lod wce czeka na niego sze
ę ś ó ściopak piwa. A Mama tak
samo jak Babcia lubiła wypi
ć troch
ę czerwonego wina. Podchwyciłam nawet jej pełne
zazdrosci spojrzenie na widok Neferet nalewającej Babci wino. Ale nie, oni nie piją. W
kazdym razie nie w miejscach publicznych. Co za hipokryzja.
- Mówiła
ś że znak Zoey zosta łwzbogacony, poniewa
ż dokonała czego
ś wyjątkowego? -
zapytala Babcia znacząco ściskajac mi palce. - Wspominała, że została przewodniczącą
Cór Ciemości, ale nie powiedziała jak do tego doszło.
Napięcie wróciło. Mogłam sobie wyobrazić, co by to było, gdyby John i Mama
dowiedzieli się, że była przewodnicząca Cór Ciemności utworzyła w krąg w noc
Hallowen
( obchodzon
ą w Domu Nocy jako Samhain, święto zbiorów, kiedy to zasłona oddzielająca
nasz świat od świata duchów, jest najcieńsza), ściągnęła przerażające duchy wampirów,
nad którymi przestała panować, a w tym samym czasie pojawi łsi
ę mój były chłopak,
wreszcie mnie tu odnajdując. Poza tym za nic nie chciałam,a by dowiedzieli si
ę tego, o
czym wiedziało zaledwie par
ę osób – dlaczego Heath mnie szukał: ot
óż spróbowałam jego
krwi, co sprawiło, że dosta łhopla na moim punkcie, co często si
ę zdarza ludziom, kiedy
zadadz
ą si
ę z wampirami, nawet jeśli to tylko adepci. Tak więc przewodnicząca Cór
Ciemności, Afrodyta, przestala panowa
ć nas duchami wampirów, które zamierzały
pozreć
Heatha. Dosłownie. Co gorsza, wyglądało na to, że zamierzały chapsn
ąć po kawałku
każdego z nas, nie wyłączając Erika Nighta, bardzo seksownego wampirskiego młodziana,
który nie jest moim eks, co z zadowoleniem stwierdzam, ale moim prawie chłopakiem,
poniewa
ż spotykam si
ę z nim od mnie więcej miesiąca. Tak czy owak musiałam coś
zrobic, więc przy wsparciu Stevie Rae, Damiena i Bliźniaczek utworzyłam własne koło,
przywołując na pomoc pi
ęć żywiołów: powietrze, ogień, wodę, ziemi
ę i ducha. Dzięki
zdolności kontaktowania si
ę z żywiołami udało mi si
ę przepędzi
ć duchy tam, gdzie sobie
żyj
ą (albo nie żyją). Kiedy tego dokonałam, na moim ciele pojawi łsi
ę now tatuaż,
delikatne, jakby koronkowe szafirowe ornamenty okalające moj
ą twarz – rzecz
niesłychana, która jeszcze nigdy nie przydarzyła si
ę najmłodszym adeptom – podobne
elementy wraz z symbolami oznaczyły mi ramiona, czego te
ż nie widziano jeszcze u
żadnego adepta. Wtedy wyszło na jaw, jak marn
ą przywódczyni
ą Cór Ciemności okazała
si
ę Afrodyta, wobec czego Neferet wylała j
ą a mnie postawiła na jej miejscu. W związku z
tym teraz ja przechodz
ę kurs na kapłank
ę Nyks, boginii wampirów i uosobienie Nocy.
Żadna z tych rewelacji nie mogłaby zosta
ć pozytywnie przyjęta przez
hiperreligijnych i bezkompromisowych rodziców.
- Och, zdarzy łsi
ę mały wypadek. I tylko zimna krew i refleks Zoey sprawiły, ze nikt nie
zosta ranny, przy czym wykaza a tez podatno na oddzia
ł ł ść ływanie żywiołów, mogąć
czerpa
ć z nich energię. - Neferet uśmiechnęła si
ę z dumą, co napełniło mnie szczęściem,
poniewa
ż poczułam jej całkowit
ą akceptację. - Ten tatua
ż jest po prostu zewnętrzną
oznak
ą łask, jakimi boginii obdarzyła Zoey.
- To czyste bluźnierstwo – orzek łJohn tonem protekcjonalnym i wyniosłym, cho
ć w jego
głosie pobrzmiewała te
ż zwyczajna złość. - W ten sposób wystawia pani jej nieśmiertelną
dusz
ę na wielkie niebezpieczeństwo.
Neferet obrzuciła Johna uważnym spojrzeniem swych zielonych oczu. Nie wyrażało
ono złość, raczej rozbawienie.
- Musi pan by
ć jednym z diakonów Ludzi Wiary – domyśliła się.
Wypi
ął dumnie sw
ą ptasi
ą pierś.
- Tak, zgadza się, jestem diakonem Ludzi Wiary.
- W takim razie od razu wyjaśnijmy sobie pewne rzeczy, panie Heffer. Nie zamierzam
przystępowa
ć do pańskiego kościoła ani lekceważy
ć wyznawanej przez pana wiary, choć
niezupełnie si
ę z ni
ą zgadzam. Z kolei nie spodziewam się, by pan nawróci łsi
ę na moją
wiarę. Prawd
ę mówiąc, nawet by mi to głowy nie przyszło, by przekonywa
ć pana do
mojej
religii, mimo że głęboko wierz
ę w moj
ą boginię, któr
ą darz
ę najwyższ
ą czcią. Ale
oczekuję
jednego, ze okaże mi pan w tym względzie tak
ą sam
ą uprzejmość, jak
ą ja pana
zaszczyciłam. Przebywając w moim domu, musi pan szanowa
ć moje przekonania.
Oczy Johna zwęziły si
ę w szparki, zauwazyłam, jak zaciska nerwowo szczęki.
- Wstąpiła pani na drog
ę grzechu i występku – powiedzia łzapalczywie.
- I to mówi człowiek oddający cze
ść Bogu, który przyjemnościom odmawia wszelkiej
wartości, kobiety sprowadza do roli służących i ami rozpłodowych, mimo że to na nich
wspiera si
ę Kościół, i który trzyma w ryzach swoich wyznawców, wzbudzajac w nich
strach i poczucie winy – Neferet zaśmiała si
ę cicho, ale nie by łto śmiech radosny,
brzmiała w nim groźba, która zjeżyła mi włosy na głowie. - Niech pan będzie bardziej
powściągliwy w osądzaniu bliźnich, może powinien pan zacz
ąć od oczyszczenia
własnego
domu.
John poczerwnienia, z sykiem wciągn
ął do płuc powietrze i ju
ż szykowa łsi
ę do
riposty, z której by wynikało, ze jego przekonania s
ą najsłuszniejsze pod słońcem, a
wszystkie inne błędne, ale Neferet nie dopuściła go do głosu. Tonem, w którym brzmiała
siła autorytetu starszej kapłanki i który przej
ął mnie trwogą, mimo że jej gniew nie był
przeciwko mnie skierowany, zwróciła si
ę do Johna:
- Ma pan dwa wyjscia. Mo e pan przychodzi do Domu Nocy na
ż ć prawach gościa, jak
wszyscy pozostali, co oznacza, że będzie pan szanowa łnasze poglądy, a swoje
niezadowolenie i przekonania zachowa dla siebie. Drugie wyjście: może pan opuści
ć to
miejsce i nie wracac tutaj. Nigdy. Prosz
ę zdecydować. I to teraz.
Ostanie słowa uderzyły mnie jak obuchem, niemal skuliłam si
ę pod ich ciężarem.
Zauważyłam, że Mama wpatruje si
ę w Neferet szklanym wzrokiem, blada jak płótno.
Twarz Johna nabrała odmiennego koloru. Oczy mu si
ę zrobiły wąskie jak szparki, policzki
czerwone jak burak.
- Linda – wycedzi łprzez zęby. - Idziemy. - Spojrza łna mnie z tak
ą nienawiści
ą i
wstrętem,
że a
ż si
ę cofnęłam. Wiedziałam, ze mnie nie lubi, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak
bardzo. - To jest miejsce akurat odpowiednie dla ciebie. Na nic lepszego nie zasługujesz.
Nie wrócimy tu, ani ja, ani twoja matka. Zostawiamy ci
ę samej sobie. - Odwróci łsi
ę na
pięcie i ruszy łdo wyjścia.
Mama si
ę zawahała, przez chwil
ę miała nadzieję, ze powie co
ś miłego, na przykład
że przeprasza za jego zachowanie albo że za mn
ą tęskniła czy żebym si
ę nie martwiła, bo
bez względu na to co on powiedział, ona i tak tu przyjedzie.
- Zoey, nie mog
ę uwierzyć, w co si
ę tym razem wpakowałaś. - Potrząsnęła z naganą
głow
ą i zrobiła to, co zawsze robiła: podążyła za Johnem.
- Och kochanie, tak mi przykro.- Babcia rzuciła si
ę pociesza
ć mnie i tulić. - Ja na pewno
tu
wrócę, obiecuj
ę ci. Wiedz, że jestem taka dumna z ciebie. - Oparła mi ręce na ramionach
i
uśmiechnęła si
ę przez łzy. - Nasi czirokescy przodkowie te
ż s
ą z ciebie dumni. Czuj
ę to.
Masz na sobie dotknięcie boginii, a na swoich przyjaci
ół możesz liczyć. - Spojrzała na
Neferet i dodała: - Jak te
ż na mądrych nauczycieli. Może kiedy
ś zdołasz przebaczyć
swojej matce. Zanim to nastąpi pamiętaj, że w sercu jestes moj
ą córką, u-we-tsi a-
gehutsa.
- pocałowała mnie mocno. - A teraz musz
ę ju
ż iść. Przyprowadziłam twój
samochodzik, zostawiam ci go, więc będ
ę musiała zabra
ć si
ę z nimi. - Podała mi kluczyku
do mojego sędziwego garbusa. - I nie zapominaj, że zawsze będ
ę ci
ę kochała, ptaszyno.
- I ja ciebie kocham, Babciu. - powiedziałam, te
ż j
ą całując. Przytuliłam si
ę do niej,
wciągając głęboko do płuc jej zapach, tak jakbym mogła zatrzyma
ć go w sobie tyle, by mi
starczyło na następny miesiąc, kiedy będ
ę za ni
ą tęsknić.
- Pa, kochanie. Zadzwo
ń do mnie, kiedy będziesz mogła. - Pocałowała mnnie raz jeszcze i
wyszła.
Patrzy am jak znika i nawet nie czu am, ze p acz , dop
ł ł ł ę óki łzy nie zaczęły spływać
mi po szyi. Zapomniałam, że Neferet nadal stoi przy mnie, więc wzdrygnęłam si
ę lekko
kiedy podała mi husteczkę.
- Tak mi przykro, Zoey – powiedziała łagodnie.
- A mnie nie. - Otarłam łzy, wydmuchałam nos i powiedziałam – Dziękuję, że mu się
postawiłaś.
- Nie zamierzałam wyprasza
ć twojej matki.
- Wiem, ale ona postanowiła i
ść za nim. Zawsze tak robi od przeszło trzech lat. -
Poczułam
jak łzy ponownie napływaj
ą mi do oczu, więc alby si
ę znów nie rozpłakać, dodałam
szybko: - Kiedy
ś taka nie była. Wiem, to si
ę może wydawa
ć głupie, ale ciągle mam
nadziej, ze znów stanie si
ę taka jak przedtem. Ale jako
ś to si
ę nie zdarza. Tak jakby on
zabi łmoj
ą matk
ę i jej ciało napełni łkim
ś innym.
Neferet otoczyła mnie ramieniem.
- Podobało mi si
ę to, co powiedziała twoja babcia: że może kiedy
ś znajdziesz w sobie
do
ść siły, by przebaczy
ć matce.
Popatrzyłam w stron
ę drzwi, za którymi niedawno zniknęła.
- To „kiedyś” chyba nieprędko nastąpi.
Neferet objęła mnie współczująco.
Podniosłam głowę, popatrzyłam na ni
ą i pomyślałam sobie, chyba po raz setny, jak
bardzo bym chciała, zeby to ona była moj
ą mamą. I zaraz przypomniałam sobie, co mi
opowiadała przed miesiącem – jej mama umarła, gdy Neferet była ma
łą dziewczynką, a
ojciec wykorzystywa łj
ą fizycznie i psychicznie, dopiero boginii j
ą ocaliła.
- Czy wybaczyła
ś swojemu ojcu? - zapytałam ostrożnie
Neferet popatrzyła na mnie i zamrugała, jakby odrywała si
ę od odległych
wspomnień.
- Nie. Nigdy mu nie wybaczyłam, ale kiedy teraz o nim myślę, mam wrażenie, że myśl
ę o
kim
ś innym, o człowieku zupełnie mi obcym, jakbym rozpamiętywała życie kogo
ś inneho.
Bo on wyrządzi łkrzywd
ę małemu człowiekowi, a nie straszej kapłance, wampirzycy. A on,
tak samo jak inni ludzie nie ma żadnego znaczenia dla starszej kapłanki ani dla
wampirzycy.
Słowa te brzmiały mocno i przekonująco, ale kiedy spojrzałam w jej oczy,
zobaczyłam błyski czego
ś odległego i z pewności
ą nie puszczonego w niepamięć, co
skłoniło mnie do refleksji, na ile szczera była wobec samej siebie.
ROZDZIA
Ł 2
Bardzo mi ulżyło, kiedy Neferet powiedziała, że nie ma sensu, bym dłużej zostawała
w sali przyj . Po tym jak moi rodzice odegrali scen , wydawa o mi
ęć ę ł się, że wszyscy się
na
mnie gapią. Byłam więc nie tylko dziewczyną, z dziwnym Znakiem, ale te
ż tą, która ma
koszmarn
ą rodzinę. Wybiegłam z holu jak najkrótsz
ą drogą, by znale
źć si
ę zaraz na
chodniku wiodącym na ładne podwóreczko, na które wychodziły okna sali przyjęć.
Minęła właśnie północ, co jak na czas rodzicielskich wizyt było do
ść dziwn
ą porą,
ale lekcje tutaj zaczynały si
ę o ósmej wieczorem, a kończyły o trzeciej nad ranem. Na
pierwszy rzut oka mogłoby si
ę wydawać, że byłoby lepiej, gdyby wizyty zaczynały si
ę o
ósmej albo godzin
ę wcześniej, ale Neferet wyjaśniła mi, że chodzi o to, by rodzice
przywykli do Przemiany zachodzacej w ich dziecku, dla którego inne pory dnia i nocy
wyznaczały nowy rozkład zajęć. Sama te
ż doszłam do wniosku, że dodatkow
ą zaletą
wyznaczenia takiej godziny wizyt była jej niedogodność, co dawało rodzicom pretekst do
wykręcenia si
ę od przyjścia, kiedy nie musieli mówic wprost " Słuchaj , dziecko, nie chcą
więcej mie
ć z tob
ą do czynienia skoro masz by
ć krwiożerczym potworem".
Szkoda, że moi rodzice tak nie powiedzieli.
Westchnęłam, zwalniając kroku i podążajac kręt
ą ścieżk
ą prowadząc
ą przez mały
ogródek. Była chłodna listopadowa noc. Zbliżała si
ę pełnia księżyca, a jego blask stanowił
tło kontrastujące ze staromodnymi latarniami gazowymi, które rzucały zółtaw
ą poświatę.
Slycha
ć było szum fontanny wsytuowanej na środku ogrodu, więc niemal bezwiednie
zmieniłam kierunek, zmierzając wprost na nią. Może uspokajający szum wody wpłynie
łagodząco na poziom przeżywanego stresu, pozwoli mi zapomnie...
Skręciłam w tamt
ą stronę, pogrążona w głębokiej zadumie, marząc o chłopaku,
który by łprawie mój i ju
ż nie prawie, ale całkowicie urokliwy. Erik pojecha łna finały
konkursu monologów Szekspirowskich. Oczywiscie najpierw zosta łlaureatem szkolnych
eliminacji i bez trudu dosta łsi
ę do etapu międzynarodowych zmagań. Nie było go od
poniedziałku, a chocia
ż mija łdopiero czwartek, brakowało mi go okropnie, nie mogła
doczeka
ć si
ę niedzieli, kiedy to powinien wrócić. Erik by łnajbardziej atrakcyjnym
chłopakiem w całej szkole. Prawd
ę mówiąc, Erik Night mógłby by
ć najatrakcyjnieszym
chłopakiem w każdej szkole - wysoki, ciemnowłosy, przystojny jak amant filmowy (nie
mający żadnych homoseksualnych skłonności). By łte
ż niesłychanie uzdolniony. Wkrótce
dołączy do grona słynnych aktorów wampirów, takich jak Matthew McConaughey, James
Franco, Jake Gyllenhaal czy Hugh Jackman ( który jak na starszego faceta jest naprawdę
świetny). Do tego Erik by łrzeczywiscie miłym chłopcem, co tylko podnosiło jego
atrakcyjność.
Snując wizj
ę nas jako dwojga kochanków, współczesnej Izoldy i Tristana (których
historia tym razem miałaby szczęśliwe zakończenie), dopiero w ostatniej chwili
zauwazyłam, że znajdowali si
ę tu równie
ż inni luzie, gdy usłyszałam głos mężczyzny,
który
przemawia łbardzo nieprzyjemnym tonem.
- Za każdym razem nas rozczarowujesz, Afrodyto!
Zmartwiałam. Afrodyto?
- Jakby nie do
ść było tego, że została
ś Naznaczona, co jest równoznaczne z tym, że nie
pójdziesz do Chattam Hall i to po tylu usilnych zabiegach żeby ci
ę przyjęli! - usłyszałam
szorstki kobiecy głos przemawiający lodowatym tonem.
- Wiem, matko, i ju
ż mówiłam, że jest mi przykro z tego powodu.
No dobra. Powinnam sobie pójść. Odwróci
ć si
ę na pięcie i cichutko wynie
ść z
dziedzińca. Afrodyta była najmiej chętnie widzian
ą przeze mnie osob
ą w całej szkole.
Właściwie nigdzie bym jej chętnie nie oglądała, ale podsłuchiwanie jej z rodzicami byłoby
czym
ś na pewno bardzo brzydkim.
Wycofałam si
ę więc cichutko stamtąd i ukryłam za rozłożystym krzakiem, skąd
jednak mogłam ich widzieć. Afrodyta siedziała na kamiennej ławeczce tu
ż przy fontannie.
Przed ni
ą stali rodzice. Właściwie tylko matka stała, bo ojciec cały czas nerwowo krążył.
O rany, jacy to byli przystojni ludzie. Ojciec wysoki i postawny. Należa łdo
mężczyzn, którzy utrzymuj
ą formę, nie tyją, nie łysiej
ą i zachowuj
ą zdrowe własne zęby.
Ubrany w elegancki garnitur, który musia łkosztowa
ć krocie. Ponadto wydawa łmi się
dziwnie znajomy, jakbym go znała z telewizji czy z filmu, jej matka wyglądała znakomicie.
Afrodyta była idealn
ą jasnowłos
ą pięknością, a matka stanowiła jej dojrzalsz
ą wersj
ę -
starszą, swietnie ubran
ą i doskonale zadbaną. Miała na sobie sweter, bez wątpienia
kaszmirowy, do tego długi sznur pereł, na pewno prawdziwych. Kiedy gestykulowała, przy
każdym ruchu jej rąk brylant giganycznych rozmiarów, o gruszkowatym kształcie, rzucał
swietlne refleksy - piękne i zimne jak jej głos.
- Czyżby
ś zapomniała, ze ojciec piastuje stanowisko burmistrza Tulsy? - rzuciła ostro.
- Nie mamo, oczywiscie, ze nie zapomniałam.
Matka jakby nie słyszała tych słów.
- To wielka różnica: przebywa
ć na Wschodnim Wybrzeżu i przygotowywa
ć si
ę do
egzaminów do Harvardu, a osi
ąść tutaj, mimo to pocieszaliśmy się, że skoro wampiry
mog
ą osiągn
ąć bogactwo, władz
ę i wiele innych sukcesów, będziesz w tym wiodła prym
tutaj, na tym - tu skrzywiła si
ę z niesmakiem - raczej nietypowym polu. Tymczasem
dowiadujemy się, że przestała
ś przewodzi? Córom Ciemności i ju
ż nie uczęszczasz na
kurs przygotowujący do pełnienia funkcji starszej kapłanki, czyli że niczym si
ę nie
różnisz
od reszty hołoty w tej nędznej szkółce. - Matka Afrodyty przerwała, gdy
ż musiała się
uspokoić. Kiedy odezwała si
ę ponownie, musiałam dobrze wytęża
ć słuch, by zrozumieć,
co wycedzi a sycz cym tonem. - Twoje zachownie jest
ł ą nie do przyjęcia.
- Rozczarowała
ś nas, i to nie po raz pierwszy - powtórzy łojciec.
- Ju
ż to mówiłe
ś tatusiu - powiedziała Afrodyta tym swoim tonem wyższości.
Nieoczekiwanie, jak atakujący wąż, matka wymierzyła jej policzek. Klaśnięcie było
tak głośne, bo te
ż mocne było uderzenie, na jego odgłos skurczyłam si
ę i zacisnęłam
powieki. Spodziewałam si
ę że Afrodyta zerwie si
ę z ławki i rzuci matce do gardła ( w
końcu nie bez powodu nazwałyśmy j
ą czarownic
ą z piekła rodem), ale ona si
ą nie ruszyła.
Przycisnęła tylko dło
ń do policzka i pochyliła głowę.
- Nie płacz. Ile razy mam ci powtarzać, że łzy s
ą dowodem słabości? Przynajmniej to
jedno zrób dla nas i przesta
ń si
ę maza
ć - gderała jej matka.
Afrodyta z ociąganiem odjęła dło
ń od policzka i pdniosła głowę.
- Nie chciałam sprawi
ć wam zawodu mamo. Naprawd
ę przepraszam.
- Przepraszanie niczego tu nie zmieni. Wolelibysmy si
ę dowiedzieć, co zamierzasz zrobić,
by odzyska
ć stracon
ą pozycję.
Ukryta w cieniu wstrzymałam oddech.
- Nic na to nie poradz
ę - wyznała Afrodyta, nieoczekiwanie sprawiając wrażenie
bezbronnego dziecka. - Wszystko zepsułam. Neferet mnie na tym złapała. Zabrała mi
przewodniczenie Córom Ciemności i dała je komus innemu. Wydaje mi się, że zamierza
nawet przenie
ść mnie do innego Domu Nocy.
- To ju
ż wiemy! - przerwała jej matka podniesionym głosem. - Przed spotkaniem z tobą
odbyliśmy rozmow
ę z Neferet. Rzeczywiscie miała zamiar przenie
ść ci
ę do innej szkoły,
ale interweniowaliśmy w tej sprawie. Zostaniesz tutaj. Próbowaliśmy te
ż j
ą przekonać,
zeby odda łci przewodnictwo Cór Ciemności po jakim
ś okresie odbywania kary czy
odosobnienia.
- No nie, mamo. Naprawd
ę to zrobiliście?
W głosie Afrodyty brzmiało prawdziwe przerażenie, czemu si
ę specjalnie nie
dziwiłam. Mogłam sobie wyobrazi
ć jakie wrazenie wywarli na starszej kapłance ci zimni
jak
lód ludzie udajacy chodzące doskonałości. Jeśli Afrodyta miała jeszcze jakie
ś szanse
powróci
ć do łask Neferet, jej przebiegli rodzice zapewne je zniszczyli.
- Oczywiscie że tak! Myślisz, że będziemy siedzieli z założonymi rękami i patrzyli
spokojnie jak niszczysz swoj
ą przyszłość, stając si
ę przeciętnym wampirem w jakimś
nieznanym, bezimiennym Domu Nocy?
- Nie o to chodzi, ze otrzymałam swojego rodzaju kar
ę w szkole - próbowała
agrumentowa
ć Afrodyta, starając si
ę zapanowa
ć nad frustracją. - Ja wszystko
pokręciłam,
ale co wa niejsze, jest tutaj jedna dziewczyna, kt ra dysponuje
ż ó większ
ą moc
ą ni
ż ja.
Nawet jeśli Neferet przestanie si
ę na mnie gniewać, nie odda mi przywództwa na Córami
Ciemności. - Następnie powiedziała coś, co mn
ą wstrząsneło:
- Tamta dziewczyna jest lepsz
ą ode mnie przywódczynią. Zdałam sobie z tego sprawę
podczas obchodów Samhain. To ona powinna przewodniczy
ć Córom Ciemnosci, nie ja.
Co
ś takiego! Czyżby piekło zamarzło?
Na te słowa jej matka postąpiła krok naprzód: widząc to, skuliłam si
ę pewna, że
zaraz usłysz
ą następny policzek. Ale matka nie uderzyła jej. Zbliżyła swoj
ą urodziwą
twarz
do twarzy córki, patrząc jej prosto w oczy. Były do siebie tak podobne, a
ż przejęło mnie to
strachem.
- Żeby
ś nigdy więcej nie mówiła, ze kto
ś bardziej ni
ż ty zasługuje na coś. Jeste
ś moją
córk
ą i zasługujesz zawsze na wszytsko co najlepsze. - Wyprostowała si
ę i przeciągnęła
dłoni
ą po włosach, cho
ć ( tego nie jestem pewna) nie zrujnowała swojej idealnie ułożonej
fryzury. - Nam nie udało si
ę przekona
ć Neferet, by oddała ci przywództwo Cór
Ciemności,
więc ty będziesz musiała to zrobić.
- Ale
ż mamo, ju
ż ci mówiłam....
Matka jednak szybko jej przerwała:
- Usu
ń t
ę now
ą dziewczyn
ę ze swojej drogi, a wtedy Neferet będzie bardziej skłonna
przywróci
ć ci to stanowisko.
O cholera. Ta "nowa dziewczyna" to byłam ja.
- Musisz j
ą zdyskredytowa
ć w oczach Neferet. Sprawić, żeby zaczęła popełnia
ć błędy, a
wtedy postaraj się, zeby kto
ś doniós ło tym Neferet, kto
ś inny, nie ty. Tak będzie lepiej
wyglądało. - Matka Afrodyty mówiła to wszystko rzeczowym, beznamiętnym tonem,
jakby
radziła córce, w co ma si
ę ubra
ć a nie knuła intryg
ę przeciwko mnie. O rany, to dopiero
wiedźma z piekła rodem!
- Pilnuj si
ę - doda łojciec. - Twoje zachowanie musi by
ć bez zarzutu. Może powinna
ś być
bardziej otwarta w relacjonowaniu swoich wizji, przynajmniej przez jakis czas.
- Ale przecie
ż zawsze mi powtarzałeś, zebym zatrzymywała wizje dla siebie, bo to źródło
mojej władzy.
Własnym uszom nie wierzyłam. Nie dalej jak przed miesiącem Damien mówi łmi, że
par
ę osób uważało, i
ż Afrodyta próbowała ukry
ć swoje wizje przed Neferet, ale myślałam
że powodem była nienawi
ść do rodzaju ludzkiego, przy czym wizje przeważnie dotyczyły
przyszłych tragedii, które miały pochłonąc wiele ofiar. Kiedy wyjawiała swoje wizje
Neferet,
starsza kap anka niemal z regu y potrafi a zapobiec tragicznym
ł ł ł wydarzeniom i ocalić
wiele
ludzkich istnień. Fakt, że Afrodyta ukrywała swoje wizje, ostatecznie mnie przekonał, że
powinnam zaj
ąć jej miejsce w przewodzeniu Córom Ciemności. Nie jestem spragniona
władzy. Nie zabiegałam o to stanowisko. Do licha, jeszcze teraz nie bardzo wiedziałam, co
mam z tym wszystkim robić. Wiedziałam tylko, że Afrodyta nie była taka dobra i że
powinnam znale
ść sposób, żeby przestała by
ć taka. A teraz dwiaduj
ę się, że jej niecne
postępowanie brało si
ę równie
ż stąd, ze pozwoliła, by apodyktyczni rodzice nadal nią
rządzili. W gruncie rzeczy jej tata z mam
ą uważali, że to jest w porządku trzyma
ć w
tajemnicy informacje, których ujawnienie mogłoby ocali
ć czyje
ś życie. Na dobitk
ę jej
ojciec
by łburmistrzem Tulsy! (To dlatego wyda łmi si
ę znajomy). Fakt ten jeszcze bardziej ranił
mi serce.
- Te wizje s
ą źródłem władzy! Czy ty nie słuchasz co si
ę do ciebie mówi? - irytowa łsi
ę jej
ojciec. - powiedziałem, że swoich wizji możesz uży
ć jako środka do zdobycia władzy,
poniewa
ż informacja znaczy: władza. Źródłem twoich wizji jest Przemiana, jaka dokonuje
si
ę w twoim organizmie. Ma to podłoże genetyczne, nic więcej.
- Podobno jest to dar otrzymany od boginii - odpowiedziała spokojnie Afrodyta.
Jej matka zaśmiała si
ę ironicznie.
- Nie bąd
ź głupia. Gdyby istniała taka istota jak boginii dlaczeg
óż miałby obdarza
ć cię
władzą? Jeste
ą tylko niepoważnym dzieciakiem, w dodatku o niepokojących
skłonnościach do popełniania błędów, czego dowodem twoja ostatnia niefortunna
eskapada. Wykorzystaj swoje wizje do odzyskania łask Neferet, ale musisz si
ę ukorzyć.
Neferet powinna uwierzyć, że rzeczywiście jest ci przykro.
- Przepraszam - powiedziała Afrodyta ledwo dosłyszalnie.
- Za miesiąc chcemy usłysze
ć lepsze nowiny.
- Tak, mamo.
- Dobrze, a teraz odprowad
ź nas do holu przyjęć, tak byśmy wmieszali si
ę w tłum.
- Czy mogłabym zosta
ć tu jeszcze przez chwilę? Naprawd
ę nie czuj
ę si
ę najlepiej.
- W żadnym razie. Co by ludzie powiedzieli? - nie zgodziła si
ę matka. - We
ź si
ę w garść.
Odprowad
ź nas i rób dobr
ą minę. Idziemy.
Afrodyta z ociąganiem podniosła si
ę z ławki. Serce biło mi tak mocno, że wydawało
się, że zdradzi moj
ą obecność. Rzuciłam si
ę biegiem, ścieżk
ą do skrzyżowania, skąd już
było blisko do wyjścia z dziedzińca.
Przez ca
łą drog
ę do internatu zastanawiałam si
ę nad tym, co usłyszałam. Moi
rodzice byli koszmarni, ale przy przepe nionych nienawisci i op
ł ą ętanych obsesją
władzy
rodzicach Afrodyty wydawali si
ę jak mama i tata z serialu Grunt to rodzinka (widzicie?
Tak
samo jak wszyscy ja te
ż oglądam powtórki na Nickleodeonie). Niechętnie to przyznaję,
ale
widząc jakich rodziców ma Afrodyta, zaczynam rozumieć, dlaczego sama tak postępuje.
Nie wiem, jaka ja bym si
ę stała gdyby nie Babcia, która szczególnie podczas ostatnich
trzech lat otaczała mnie miłości
ą i podtrzymywała na duchu. Jest jeszcze jedna różnica.
Moja mama była przedtem normalna. Owszem, nieraz bywała zestresowana i
przepracowana, ale przez pierwsze trzynaście lat mojego prawie siedemnastoletniego
zycia była normalna. Zmieniła si
ę dopiero, gdy wyszła za m
ąż za Johna. Tak więc miałam
dobr
ą matk
ę i wspania
łą babcię. A gdybym tego nie miała? Gdyby całe moje
dotychczasowe życie wyglądało tak jak ostatnie trzy lata- kiedy czułam si
ę jak intruz we
własnej rodzinie?
Może stałabym si
ę taka jak Afrodyta? Nadal zreszt
ą pozwalam, by rodzice
kontrolowali moje życie, bo rozpaczliwie czekam, a
ż oka
żę si
ę w ich oczach dostatecznie
dobra, by byli ze mnie dumni i mnie kochali.
I cho
ć wcale mnie to nie cieszyło, po tym spotkaniu zobaczyłam Afrodyt
ę w całkiem
innym świetle.
ROZDZIA
Ł 3
- No dobra, Zoey, ja wszystko rozumiem, te sprawy i tak dalej, ale z tego co podsłuchałaś,
wynika, że Afrodyta zamierza podstawi
ć ci nogę, by odzyska
ć Córy Ciemności i pozbyć
się
ciebie. Więc tak si
ę znowu nad ni
ą nie użalaj – powiedziała Stevie Rae.
- Ojej, wiem. Nie roztkliwiam si
ę nad nią, tylko mówię, że słysząc jej psychicznych
rodziców, zaczynam rozumieć, dlaczego ona jest, jaka jest.
Szłyśmy na pierwsz
ą lekcję, cho
ć należałoby raczej powiedzieć, że biegłyśmy. Jak
zwykle byłyśmy prawie spóźnione, a to dlatego, że wzięłam sobie dokładk
ę płatków
śniadaniowych Count Chocula.
Stevie Rae wzniosła oczy ku górze.
- A powiada się, że to ja mam miękkie serce.
- Ja nie mam miękkiego serca. Próbuj
ę tylko by
ć wyrozumiała. Z tym że zrozumienie nie
zmienia faktu, że Afrodyta postępuje jak czarownica z piekła rodem.
Stevie Rae parsknęła i energicznie pokręciła głową, potrząsając swymi jasnymi
loczkami jak mała dziewczynka. Jej krótka fryzurka dziwnie odcinała si
ę w Domu Nocy,
gdzie wszyscy, nie wyłączając większości chłopców, mieli niezwykle długie włosy. Ja
zawsze nosi am d ugie w osy, ale i tak kiedy si tu zjawi am,
ł ł ł ę ł zaskoczy łmnie widok
bujnych
włosów u każdego. Teraz ju
ż si
ę nie dziwiłam. Jednym z przejawów procesu
przeistaczania si
ę w wampira by łbujny i niebywale szybki porost włsów i paznokci. Po
pewnym czasie właśnie na podstawie bujności owłosienia można si
ę zorientować, bez
patrzenia na wyhaftowane symbole na kieszonkach, kto jest na którym formatowaniu.
Wampiry wyglądały inaczej ni
ż ludzkie istoty ( nie gorzej, ale właśnie inaczej), logiczne
więc, że w trakcie Przemiany w miar
ę upływu czasu uwidaczniało si
ę coraz więcej
nowych
cech.
- Zoey, nie słuchasz, co mówię.
- Co?
- Powiedziałam, żeby
ś nie składała broni przed Afrodytą. Prawda, że jej rodzice są
koszmarni. Manipuluj
ą ni
ą i kontrolują. Zreszt
ą nieważne. Ważne, że ona w dalszym
ciągu
jest złośliwa, mściwa i zieje nienawiści
ą do wszystkich. Musisz si
ę jej strzec.
- Będę. Nie martw się.
- Dobrze. W takim razie do zobaczenia na trzeciej lekcji.
- Aha, cześć.
O rany, ale
ż z niej zamartwialska.
Pobiegłam do klasy i ledwo usiadłam w swojej ławce obok Damiena, który uniósł
znacząco brew i zapyta łdomyślnie Dokładka chrupek czekoladowych? Rozleg łsię
dzwonek na lekcj
ę i zaraz weszła Neferet.
Wiem, że to niemal zboczenie tak si
ę zachwyca
ć inn
ą kobietą, ale Neferet jest tak
nieziemsko piękna, ze odnosi si
ę wrażenie, jakby skupiała na sobie wszystkie światła.
Ubrana była w prostą, czarn
ą sukni
ę i buty, za które człowiek dałby si
ę pochlastać. W jej
uszach chwiały si
ę kolczyki ze srebrn
ą dróżk
ą boginii, a na piersi lśniła wyhaftowana jej
srebrna postać. Właściwie nie wyglądała jak boginii Nyks – przysięgam, że to ją
widziałam
tego dnia, kiedy zostałam Naznaczona – ale wok
ół Neferet unosiła si
ę aura boskiej siły i
autorytetu. Przyznaję, chciałabym by
ć taka jak ona.
Ten dzie
ń by łnietypowy. Zamiast jak zawsze zacz
ąć od wykładu, który na ogół
zajmowa łwiększ
ą cz
ęść lekcji ( a wykłady Neferet nigdy nie były nużące), zadała nam
wypracowanie na temat Gorgony, o której uczyliśmy si
ę przez ostatni tydzień.
Dowiedzieliśmy się, że właściwie nie była potworem zamieniającym jednym spojrzeniem
mężczyzn w kamień, ale słynn
ą starsz
ą kapłanką, któr
ą boginii obdarzyła zdolnościami
kontaktowania si z ywio em ziemi, wi c prawdopodobnie
ę ż ł ę stąd wzi
ął si
ę ów mit o
„obracaniu w kamień”. Jestem przekonana, ze w sytuacji gdy starsza kapłanka czym
ś się
wnerwiła, to mając dar współdziałania z ziemi
ą ( a kamienie przecie
ż pochodz
ą z ziemi),
bez trudu mogłaby przemieni
ć kogo
ś w granitowy posąg. Mieliśmy więc napisa
ć esesj na
temat mitologii tworzonej przez ludzi, symboli oraz znaczenia ukrytego w
zbeletryzowanej
historii Gorgony.
Czułam si
ę jednak zbyt podekscytowana, by skupi
ć si
ę na pisaniu. Ponadto miałam
przed sob
ą cały weekend na dokończenie wypracowania. Bardziej niepokoiłam si
ę o Córy
Ciemności. Pełnia wypadała w niedzielę. Poza tym domyslałam się, że wszyscy oczekiwali
ode mnie jaki
ś komunikatów na temat planowanych zmian. A ja jeszcze nie
zdecydowałam
ostatecznie jakie to będ
ą zmiany. Mgliste pojęcie ju
ż kiełkowało mi w głowie, ale bez
wątpienia potrzebowałam czyjej
ś pomocy.
Udałam, ze nie widz
ę zaciekawionego spojrzenia Damiena, zebrałam książki i
podeszłam do biurka Neferet.
- Masz jaki
ś problem, Zoey? - zapytała
- Nie. To znaczy tak. Gdybym mogła si
ę zwolni
ć i pój
ść do centrum informacji, i zostać
tam
do końca lekcji, może problem by si
ę sam rozwiązał. - zauważyłam, że jestem
zdenerwowana. Zaledwie od miesiąca przebywałam w Domu Nocy i nadal nie byłam
pewna, jakie wymogi trzeba spełnić, zeby zwolni
ć si
ę z lekcji. Dotychczas zdarzyło się
tylko dwa razy, że ucze
ń zachorował. W obu przypadkach zakończyło si
ę to śmiercią. Ich
organizmy odrzuciły Przemianę. Jeden z tych dwóch przypadków rozegra łsi
ę na moich
oczach na lekcji literatury. To było naprawd
ę okropne. Poza tym nie zdarzyło się, by ktoś
opuści łlekcję. Neferet patrzyła na mnie uważnie, przypomniałam sobie o jej wielkiej
intuicji
i zlękłam się, że zgadnie, jakie myśli chodz
ą mi po głowie. Westchnęłam. - Sprawa
dotyczy Cór Ciemności. Chciałabym wystąpi
ć z jakimi
ś nowymi zasadami przewodzenia.
Wyglądała na zadowoloną.
- Czy mog
ę ci w czym
ś pomóc?
- Pewnie tak, ale najpierw powinnam troch
ę postudiować, by mie
ć jak
ąś koncepcję.
- Świetnie. Zgło
ś si
ę do mnie, kiedy będziesz gotowa. W centrum informacji możesz
spędzi
ć tyle czasu, ile będziesz chciała.
Zawahałam się.
- A nie musz
ę mie
ć przepustki?
Neferet uśmiechnęła się.
- Jestem twoj
ą mentork
ą i daj
ę ci pozwolenie, niczego więcej nie potrzebujesz.
Podziękowałam i wyszłam pośpiesznie z klasy, czując si
ę troch
ę głupio. Wolałabym
by
ć dłużej w szkole, by zna
ć wszystkie obowiązujące tu zasady nawet w drobnych
sprawach. W końcu nie było si
ę czym martwić. Hol by łprawie pusty. Ta szkoła w niczym
nie przypominała mojej dawnej szkoły (gimnazjum w Broken Arrow, które by łnieciekawą
dzielnic
ą położon
ą w przedmieściach Tulsy w Oklahomie), gdzie po korytarzach
paradowały wicedyrektorki o przesadnej opaleniźnie, nie mające nic lepszego do roboty,
jak tylko przegania
ć dzieciaki z kąta w kąt. Zwolniłam kroku i postanowiłam się
uspokoić.
O rany, ale
ż ostanio bywałam zestresowana.
Biblioteka znajdowała si
ę w środkowej i głównej części budynku, w interesującym,
kilkupoziomowowym pomieszczeniu, które zapewne miało imitowa
ć wie
żę zamkową, co
nawet pasowało do charakteru dalszych części szkoły. Panowa łtu nastój dawnych lat.
Przypuszczalnie stanowiło to jedn
ą z przyczyn, dla których budynek ten przed pięcioma
laty przyku łuwag
ę wampirów. Wtedy była tu prywatna szkoła przygotowawcza dla
bananowej młodzieży, ale pierwotnie mia łtu siedzib
ę klasztor dla mnichów świętego
Augustyna. Powiedziała mi o tym Neferet, kiedy zapytałam j
ą jak to si
ę stało, ze włodarze
szkoły przygotowawczej zgodzili si
ę sprzeda
ć budynek wampirom. Wówczas Neferet
odpowiedziała, ze zaproponowano im warunki, jakich nie mogli odrzucić. Pamiętam, że
ton
jakim to mówiła, wywoła łna mym ciele gęsi
ą skórkę, co powtarzało si
ę za każdym razem,
gdy to sobie przypominałam.
- Miiiii-aaaa-uuuu!
Skoczyłam na równe nogi.
- Nala! Ale
ś mnie wystraszyła! Prawie si
ę posikałam ze strachu!
Nic sobie z tego nie robiąc moja kociczka skoczyła na mnie, miałam więc teraz w
rękach zeszyt, torebk
ę i małego, ale dobrze odżywionego rudego kotka. Przez zały czas
Nala mi urągała skrzekliwym tonem starszej pani. Owszem, uwielbiała mnie, w końcu to
przecie
ż nie ja ją, ale ona mnie wybrała, co wcale nie znaczy, że miałaby przez cały czas
by
ć milutka. Wzięłam j
ą na ręce i pchnęłam drzwi wiodące do centrum informacji.
Racj
ę miała Neferet, mówiąc mojemu beznadziejnemu ojciachowi, ze koty mogą
swobodnie buszowa
ć po całej szkole. Nieraz szły za „swymi panami” na lekcje. Nala na
przykład odnajdywała mnie kilkakrotnie w ciągu dnia. Chciała, bym j
ą podrapała po
łebku,
troch
ę na mnie ponarzekała, a potem szła sobie gdzieś, jak to koty maj
ą w zwyczaju.
(Mo e z dala od ludzi obmy laj , jak zapanowa
ż ś ą ć nad swiatem?).
- Czy masz jakie
ś kłopoty z kotkiem? - zapytała specjalistka od środków przekazu.
Spotkałam j
ą tutaj przelotnie w pierwszym tygodniu mej bytnosci tutaj, ale pamiętałam, że
ma na imi
ę Safona. (Oczywiscie nie była to ta prawdziwa Safona, poetka wampirzyca,
tamta umarła przed tysiącem lat, właśnie przerabiałyśmy jej wiersze na lekcjach
literatury)
- Nie, Safono, dziękuję. W gruncie rzeczy Nala toleruje tylko mnie.
Safona, drobna ciemnowłosa wampirzyca, której tatua
ż przedstawiał
skomplikowane znaki z greckiego alfabetu jak objaśni łmi Damien, uśmiechnęła się
ciepło
do Nali.
- Koty to niesłychanie intrygujące i czarowne strworzenia, nie uważasz?
Przeniosłam Nale z jednego ramienia na drugie i odpowiedziałam:
- W każdym razie w niczym nie przypominaj
ą psów.
- I chwała boginii za to!
- Czy mogłabym skorzysta
ć z komputera? - spytałam. Centrum informacji dysponowało
pokaźn
ą biblioteką, na półkach ciągnęły si
ę długie szeregi książek, ale było również
wyposażone w nowoczesny park komputerowy.
- Oczywiście, czuj si
ę tu swobodnie. A kiedy nie będziesz mogła czego
ś znaleźć, nie
krępuj si
ę i popro
ś mnie o pomoc.
- Dziękuję.
Wybrałam komputer stojący na dużym, ładnym biurku i kliknęłam, by połączy
ć si
ę z
Internetem. Jeszcze co
ś rózniło t
ę szko
łę od mojej dawnej budy. Tutaj nie musiałam
wpisywa
ć hasła dostępowego i nie zasinstalowano tutaj zadnych filtrów ograniczających
dostęp do niektórych stron. Oczekiwano natomiast od uczniów, ze wyka
żą si
ę zdrowym
rozsądkiem i będ
ą postępowa
ć przyzwoicie. Gdyby stalo si
ę inaczej, wampiry, których
nie
dawało si
ę oszukać, i tak by szybko wykryły prawdę. Na sam
ą myśl o tym, że mogłabym
okłama
ć Neferet, robiło mi si
ę słabo.
Skup si
ę i przesta
ń myśle
ć o wszystkim naraz. To ważne
Owszem, pewnien pomys łju
ż mi kiełkowa łw głowie. Należało teraz sprawdzić, czy
jest to dobry pomysł. W wyszukiwarce Google'a wpisałam hasło „gimnazja prywatne”.
Ukazały si
ę setki, tysiące stron. Zaczęłam zawęża
ć wybór do klas wyższych w
ekskluzywnych placówkach. Zrezygnowałam z przeglądania stron „uczelni
akternatywnych”, które si
ą tylko wylęgarni
ą przestępców. Zależało mi te
ż na przyjrzeniu
si
ę starym szkołom, istniejącym od kilku pokoleń. Chciała, znale
źć takie, które oparły się
upływowi czasu.
Znalazłam bez trudu Chatham Hall, szkołę, któr
ą wypomnieli Afrodycie rodzice, była
to ekskluzywna szkoła na Wschodnim Wybrzeżu, oczywiście wyglądała na przeznaczoną
dla bananowej młodzieży, więc j
ą ominęłam. Żadna ze szkół, która by zadowoliła
nadętych
rodziców Afrodyty nie była moj
ą wymarzon
ą szkołą. Szukałam
dalej...Exter....Andover...Taft...Szkoła Panny Porter... (hihihi co za nazwa dla szkoły)...
Kent...
- Kent. Ju
ż gdzie
ś słyszałam t
ę nazw
ę – zwierzyłam si
ę Nali, która zwinęła si
ę w kłębek
na
blacie biurka, tak, że mogła mie
ć mnie na oku i jednocześnie drzemać. Kliknęłam na tę
nazwę. Szkoła znajdowała si
ę w Connecticut i dlatego wydawała mi si
ę znajoma. To tam
uczęszczała Shaunee, kiedy została Naznaczona. Penetrowałam t
ę stron
ę ciekawa
miejsca, w którym Shaunee spędziła swój pierwszy, a może i drugi rok nauki. Nie ma co
mówić, szkoła sprawiała dobre wrażenie. Owszem, pretensjonalna, ale było w niej coś
zachęcającego, czego brakowało innym placówkom. A może odniosłam takie wrażenie,
poniewa
ż znałam Shaunee. Dalej przeglądałam t
ę stronę, kiedy w pewnym momencie coś
przykuło moj
ą uwag
ę „O to mi chodziło – mruknęłam do siebie – Tego własnie szukałam”
Wyciągnęłam zeszyt i długopis i zaczęłam robi
ć notatki.
Gdyby Nala nie syknęła ostrzegawczom pewnie bym wyskoczyła ze skóry na
niespodziewany dźwięk głębokiego, aksamitnego głosu.
- Wygląda na to, że jeste
ś całkowicie pochłonięta tym, co robisz.
Podniosłam wzroki i znieruchomiałam. O rany.
- Przepraszam. Nie chciałem ci przeszkadzać, ale widok ucznia, który pisze odręcznie,
zamiast stuka
ć w klawiatur
ę komputera, jest tak niezwykły, że pomyślałem sobie: kto wie,
może ona pisze wiersze? Bo ja wol
ę pisa
ć wiersze odręcznie. Komputer jest zbyt
bezosobowy.
Odezwij si
ę do niego. Nie rób z siebie idiotki! - podszeptywała mi gorączkowo
podświadomość.
- Eee, nie, ja nie pisz
ę wierszy. - O Boże, nie było to zbyt błyskotliwe.
- Mniejsza o to. Nie zawadzi sprawdzić. Miło mi, że si
ę poznaliśmy.
Uśmiechn
ął si
ę i ju
ż zamierza łodejść, kiedy odzyskałam mowę.
- Ja te
ż uważam, że komputery s
ą bezosobowe. Sama nigdy nie pisałam wierszy, ale
kiedy mam napisa
ć coś, co jest dla mnie ważne, wol
ę si
ę tym posługiwać. - Uniosłam w
gór
ę długopis. Idiotka.
- A może powinna
ś spróbowa
ć pisa
ć wiersze? Wydaje mi się, że masz dusze poetki. -
Wyci gn r k . - Zazwyczaj o tej porze przychodz , by da Safonie
ą ął ę ę ę ć chwilę
wytchnienia.
Nie jestem pełnoetatowym profesorem, poniewa
ż mam tu zosta
ć zaledwie przez jeden rok
szkolny. Ucz
ę tylko w dwóch klasach, więc mam sporo wolnego czasu. Nazywam się
Loren Blake, jestem Poet
ą Wampirów, zwycięzc
ą w konkursie o ten laur.
Złapałam go za przedrami
ę i typowym dla wampirów rytualnym geście powitania,
starając si
ę nie rozpamiętywa
ć jak ciepły by łdotyk jego ręki i jak silny mi si
ę wydawał
oraz
że przebywaliśmy sami w czytelni.
- Wiem – odpowiedziałam znów mało błyskotliwie, za co powinno mi si
ę uci
ąć język. -
To
znaczy – jąkałam si
ę – chciałam przez to powiedzieć, ze wiem, kim jesteś. Jesteś
pierwszym od dwustu lat męskim laureatem tej nagrody. - Uświadomiłam sobie, że dotąd
nie wypuściłam z uścisku jego ręki. - Ja jestem Zoey Redbird.
Uśmiechn
ął się, co sprawiło, ze serce niemal przestało mi bić.
- Ja te
ż wiem kim jestes. - W jego oczach o niezmierzonej głębi, czaiły si
ę iskierki
rozbawienia. - A ty jeste
ś pierwsz
ą adeptką, jak
ą znam, która ma wypełniony kolorem
Znak, w dodatku rozciągający si
ę poza czoło, oraz pierwsz
ą wampirką, nie tylko adeptką,
która wykazuje zdolno
ść kontaktowania si
ę bezpośrednio z czterema a nawet pięcioma
żywiołami. Ciesz
ę się, ze wreszcie mogłem ci
ę pozna
ć osobiście. Neferet dużo mi o tobie
opowiadała.
- Naprawdę? - zaskrzeczałam, co niemal przyprawiło mnie o apopleksję.
- Oczywiście. Jest z ciebie bardzo dumna. - Ruchem głowy wskaza łpuste krzesło stojące
przy moim. - Nie chciałbym przeszkadzac ci w pracy, ale może nie będziesz miała nic
przeciwko temu, żebym na chwil
ę przysiad łsi
ę do ciebie?
- Jasne. Przyda mi si
ę chwila przerwy. Bo ju
ż mi tyłek zdrętwiał. - O rany, co ja wygaduję,
chyba mnie pogięło.
Roześmia łsię.
- W takim razie może ty postoisz przez chwilkę, podczas gdy ja będ
ę siedział?
- Nie, co tam. Po prostu zmieni
ę troch
ę pozycj
ę – Podeszłam do okna i wychyliłam się.
- Czy będe niedyskretny, jeśli zapytam, nad czym tak pilnie pracujesz?
Zaraz, powinnam chwilk
ę si
ę zastanowi
ć i zacz
ąć normalnie rozmawiać.
Zapomnieć, jak nieziemsko przystojny jest ten facet i jak piorunujące wrażenie na mnie
zrobił. W końcu to profesor. Jeszcze jeden nauczyciel. I to wszystko. No ta, nauczyciel,
który ucieleśnia łmarzenia wszystkich kobiet o idealnym mężczyźnie. Erik by łprzystojny i
pociągający. Loren Blake natomiast móg łby
ć opisywany tylko w kategoriach
nieziemskich.
Jego wdzi k i czar, ca kowicie nie z tej ziemi, sprawia y, e nawet
ę ł ł ż nie mogłam marzyć,
by
si
ę do niego zbliżyć. Dla niego byłam zaledwie dzieckiem, niczym więcej. A przecie
ż mam
ju
ż szesnaście lat. No prawie siedemnascie, ale mimo wszystko. On ma pewnie
dwadzieścia jeden lat lub co
ś koło tego. Po prostu stara si
ę by
ć dla mnie miły, nic poza
tym. Najpewniej chcia łzobaczy
ć z bliska mój Znak, tylko to. Może te
ż zbiera łmateriały do
swojego następnego wiersza o...
- Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, nad czym pracowałaś, to nie mów, nie obra
żę się.
Naprawd
ę nie chciałem sprawia
ć ci najmniejszego kłopotu.
- Nie. Nie o to chodzi. - Nabrałam powietrza do płuc by si
ę w końcu opanować. -
Przepraszam, chyba nadal si
ę zastanawiałam nad swoimi poszukiwaniami – skłamałam,
mając nadzieję, że jest jeszcze dostatecznie młody i nie zdąży łrozwin
ąć w sobie
zdolności
wykrywania kłamstw, jak inni nauczyciele. - Chc
ę wprowadzi
ć pewne zmiany w
organizacji
Cór Ciemności – brnęłam dalej. - Myślę, że potrzebne s
ą im jasne zasady, wyraźne
wskazówki. Bo nie chodzi tylko o to, by wstąpi
ć do tej organizacji, trzeba te
ż spełniać
pewne warunki. Nie powinno by
ć tak, że każdy może si
ę zapisa
ć bez względu na to, co
sob
ą reprezentuje i co robi. - Przerwałam, czując, jak pal
ą mnie policzki. Co ja do diabła
plote? Robi
ę z siebie szkolnego błazna.
On tymczasem wcale nie zlekcewazy łmoich słów ani nie okaza łwyższosci.
Przeciwnie, zastanowi łsi
ę nad tym co powiedziałam.
- Czy doszła
ś do jaki
ś wniosków? - zapytał
- Na przykład spodobało mi si
ę to, w jaki sposób prywatna szkoła w Kent prowadzi swoją
grup
ę wiodącą. Popatrz... - Kliknęłam na prawy link i zaczęłam czytać. - Rada starszych i
system gospodarzy klasowych jest integraln
ą części
ą funkcjonowania szkoły. Na
gospodarzy klas i do rady starszych mog
ą by
ć wybierani ci uczniowie, którzy złożą
przyrzeczenie, że będ
ą stanowili wzór do naśladowania i kierowli wszystkimi
przejawami
życia w szkole Kent. - Stuknęłam długopisem w ekran monitora. - Widzisz, tu jest kilku
różnych gospodarzy klas, którzy co roku s
ą wybierani do rady starszych przez uczniów i
grono pedagogiczne, ale zatwierdza ostatecznie ich dyrektor szkoły, w naszym przypadku
byłaby to Neferet i gospodarz szkoły.
- Czyli ty by
ś zatwierdzała.
Znów si
ę zaczerwieniłam.
- No tak. Tu jest jeszcze powiedziane, że co roku w maju odbywa si
ę wielka uroczystość
pasowania na członków nowej rady na następn
ą kadencję. Byłby to nowy rytuał, który
musia by zosta zaakceptowany przez Nyks. - To m wi c u miechn
ł ć ó ą ś ęłam się
bardziej do
siebie ni
ż do niego. Poczułam przy tym, że rozumuj
ę prawidłowo.
- Podoba mi si
ę to, co mówisz – pochwali łmnie Loren. - Uważam, ze to znakomity
pomysł.
- Naprawd
ę tak myślisz? Nie mówisz tego ot, tak sobie?
- Musisz wiedzieć, ze ja nie kłamię.
Spojrzałam mu prosto w oczy. Ich głębia była porażająca. Loren siedzia łprzy mnie
tak blisko, że poczułam żar bijący z jego ciała. Z wysiłkiem stłumiłam przejmujący mnie
dreszcz nagłego pożądania, będącego w tej wytuacji owocem zakazanym.
- W takim razie dziękuj
ę – powiedziała łagodnie. I w przypływie nieoczekiwanej
śmiałości
kontynuowałam temat. - Chciałabym, aby Córy Ciemności reprezentowały sob
ą coś
więcej
ni
ż tylko grup
ę towarzyską. Powinny świeci
ć przykładem, postępowa
ć słusznie.
Pomyślałam więc, że dobrze by było, aby każda z nas złożyła przysięg
ę na wierność
pięciu ideałom stanowiącym odpowiedniki pięciu żywiołów.
Loren zdziwiony uniós łbrwi.
- To znaczy?
- Córy i Synowie Ciemności powinni złoży
ć przysięg
ę na wierno
ść ideałom.
Wymyśliłam,
że żywiołowi powietrza będzie odpowiada
ć prawdomówność, żywiołowi ognia –
otwartość
na innych, wody – wierność, ziemi – zacność, a duchowi – dobro.
Wszystko to wypowiedziałam bez zaglądania do notatek. Znałam na pamięc pięć
żywiołów. Mogłam więc śledzi
ć reakcj
ę Lorena. Przez chwil
ę si
ę nie odzywał. A potem z
wolna uniós łręk
ę i obwiód łpalce płynny zarys mojego tatuażu. Drżałam pod wpływem
jego dotyku, ale siedziałam nieporuszona.
- Piękna, inteligentna i niewinna – szepnął. Potem tym swoim niesamowitym głosem
zadeklamował: - Najistotniejsze w pięknie jest to, czego nie odda żaden obraz.
- Przeprasza, że przeszkadzam, ale musz
ę wypożyczy
ć trzy następne książki z cyklu na
zajęcia z profesor Anastazją.
Na dźwięk głosu Afrodyty prysn
ął czar, który spowija łmnie i Lorena. Odebrałam to
jako brutalne wtargnięcie. Zauwazyłam, że dla Lorena by łto podobny szok. Zabra łdło
ń z
mojego policzka i szybko oddali łsi
ę w stron
ę kontuaru. Ja pozostałam na miejscu jakby
wrośnięta w krzesło, udając niesłychanie zajęt
ą gryzmoleniem notatek. Usłyszałam, że
wraca Safona i przejmuje od Lorena wydawanie książek dla Afrodyty. Usłyszałam też, że
on wychodzi, nie mog am si powstrzyma , by nie odwr ci si
ł ę ć ó ć ę i popatrze
ć na
niego.
Będąc ju
ż w drzwiach, nawet na mnie nie spojrzał.
Za to Afrodyta patrzyła na mnie wyzywająco, a złośliwy uśmieszek wykrzywia łjej
idealnie wykrojone usta.
A niech ją.
ROZDZIA
Ł 4
Chciałam opowiedzie
ć Stevie Rae o tym, co zaszło między mn
ą a Lorenem i jak
Afrodyta wszystko zepsuła, ale nie miałam ochoty omawia
ć tego z Bliźniaczkami i
Damienem. Owszem, uważałam ich za swoich przyjaciół, ale skoro sama jeszcze nie
zdązyłam sobie poukłada
ć w głowie tych zdarzeń, wzdrygałam si
ę na sam
ą myśl o tym,
jak cała trójka będzie trajkota
ć na ten temat. Zwłaszcza że Bliźniaczki otwarcie przyznały,
że zmieniły cały plan swoich zajęć, byleby si
ę dosta
ć na zajęcia z poezji prowadzone
przez Lorena, na których nie robiły nic innego, jak tylko bez przerwy si
ę na niego gapiły.
Odeszłyby od zmysłów, gdyby si
ę dowiedziały co zaszło między mn
ą a nim. (A czy w
ogóle co
ś zaszło? Facet zaledwie dotkn
ął mojego policzka.)
- Co si
ę z tob
ą dzieje? - zapytała Stevie Rae.
Cała czwórka przestała si
ę zajmowa
ć dociekaniem, czy to, co Erin znalazła w
sałatce, to włos oraz skąd pochodzi nitka w kawałku selera, i natychmiast przeniosła na
mnie swoj
ą uwagę.
- Nic – odpowiedziałam. - Po prostu myśl
ę o niedzielnych obchodach pełni księżyca. -
Popatrzyłam na ich miny, które wyrażały całkowit
ą pewność, że zdołałam co
ś wymyśli
ć i
za chwil
ę z tym wystąpię. Jeśli tego nie zrobi
ę wyjd
ę na głupka. Szkoda, że sama nie
miałam tyle wiary w siebie.
- Czy wiesz ju
ż co chcesz zrobić? - zapyta łDamien.
- Chyba tak. No właśnie, co o tym sądzicie? - zapytałam i zaraz zaczęłam im dokładnie
relacjonowa
ć cały pomys łz radami i gosodarzami, co sprawiło, ze w trakcie opowiadania
uświadomiłam sobie, ze to całkiem niezły plan. Skończyłam na pięciu ideałach
odpowiadających pięciu żywiołom.
Przez chwil
ę nikt si
ę nie odzywał. Ju
ż zaczynałam si
ę martwić, gdy nagle Stevie
Rae rzuciła mi si
ę na szyj
ę i mocno uściskała.
- Wiesz Zoey, będziesz wspania
łą kapłanką.
Damien mia łpodejrzanie zamglone oczy, gdy łamiącym si
ę głosem wyznał:
- Czuj
ę się, jakbym należa łdo orszaku królowej.
- Z ciebie te
ż mogłaby by
ć niezła królowa – podchwyciła Shaunee
- Jej wysoko
ść Damien, hi hi – zachichotała Erin.
- Słuchajcie, noo... - powiedziała ostrzegawczym tonem Stevie Rae
- Przepraszam. - Bli niaczki usprawiedliwi
ź ły si
ę jednocześnie.
- Och, po prostu nie mogłam tego przepuści
ć – powiedziała Shaunee. - Ale mówiąc
poważnie, to świetny pomysł.
- Aha, to rzeczywiście dobry sposób, żeby trzyma
ć z daleka wiedźmy z piekła rodem –
orzekła Erin.
- Właśnie o tym te
ż chciałam z wami porozmawiać. - Zaczerpnęłam do płuc potężny
haust
powietrza. - Wydaje mi się, że rada powinna składa
ć si
ę z siedmiu osób. To optymalna
liczba, a poza tym nie ma obawy, że przy decydowaniu o czym
ś głowsy rozło
żą si
ę równo
i nie uzyska si
ę większości. - Pokiwali ze zrozumieniem głowami. -Wszędzie, a dotyczy to
nie tylko Cór Ciemności, ale w ogóle wiodących grup studenckich pisz
ą o tym, że w
radzie
zasiadaj
ą studenci wyższych lat. Gospodarze klasowi, czyli to odnosi si
ę do mnie,
rekrutuj
ą si
ę te
ż z wyższych lat, a nie z nowicjuszy.
- Powiedzmy, że chodzi o kogo
ś z trzeciego formatowania, tak brzmi lepiej – podsunął
Damien.
- Wszystko jedno, jakiego określenia użyjemy, ważne, że jesteśmy za młodzi na te funkcje.
A w takim razie potrzeba nam do rady dwóch osób ze starszych klas.
Nastała chwila ciszy, a
ż wreszcie odezwa łsi
ę Damien:
- Zgłaszam Erika Nighta.
Shaunee wzniosła oczy ku górze.
- Ile razy trzeba ci powtarza
ć – nie wytrzymała Erin – że on należy do twojej drużyny?
Ten
chłopak woli piersi i srom od penisów i zadków.
- Przestańcie! - stanowczo nie chciałam kierowa
ć rozmowy na te tory. - Wydaje mi się, że
Erik jest dobr
ą kandydaturą, i to nie dlatego, że mnie lubi czy też...
- Kobiece części ciała? - podpowiedziała Stevie Rae.
- Tak, że woli damskie organy od męskich. Wydaje mi się, że posiada te cechy, których
szukamy. Jest utalentowany, powszechnie lubiany, w ogóle dobry z niego chłopak.
- Jest niesamowicie, bosko... - zaczęła rozpływa
ć si
ę Erin.
- Przystojny – dokończyła Shaunee.
- Owszem, jest, to prawda. Ale przy wyborze do rady nie możemy kierowa
ć si
ę wyglądem
zewnętrznym.
Shaunee i Erin machmurzyły się, ale nie zgłosiły sprzeciwu. W gruncie rzeczy nie
s
ą takie znowu płytkie, może tylko trochę.
Westchnęłam ciężko.
- Wydaje mi si , e si dmy cz onek rady powinien by ze starszych
ę ż ó ł ć lat, a także
pochodzić
z otoczenia Afrodyty. Oczywiście jeżeli kto
ś z nich wyrazi ch
ęć dołączenia do rady.
Tym razem nie zapadła cisza. Erin i Shaunee jak zwykle zaczęły mówić
jednocześnie:
- Wiedźma z piekła rodem?!
- Za cholerę!
Kiedy Bliźniaczki przerwały swoje krzyki dla zaczerpnięcia tchu, włączy łsi
ę Damien.
- Nie uważam, zeby to by łdobry pomysł.
Stevie Rae ze zmartwion
ą min
ą skubała wargi.
Uniosłam ręk
ę i ze zdziwieniem, ale i z zadowoleniem spostrzegłam, że
natychmiast si
ę uciszyli.
- Nie po to objęłam przywództwo Cór Ciemności, żeby rozpoczyna
ć wojnę.
Postanowiłam
przewodzi
ć im dlatego, ze Afrodyta jest despotką, wykorzystuje słabszych i trzeba to
ukrócić. I nie zamierzam jak ona otoczy
ć si
ę grupk
ą wybranych osób, które mi sprzyjają.
Chcę, żeby Córy Ciemności stały si
ę organizacj
ą do której wcale nie tak łatwo będzie się
dostać. Organizacj
ą dla wybranych, ale nie dla przyjaci
ół i znajomych. Członkostwo w tej
organizacji powinno by
ć powodem do dumy. Myślę, ze przyjmując kogo
ś ze starego
składu, daj
ę przez to wszystkim do zrozumienia, ze zamierzam postępowa
ć słusznie.
- Albo, że wpuszczasz żmij
ę do naszego grona – powiedzia łze spokojem Damien.
- Popraw mnie jeśli si
ę myl
ę – zwróciłam si
ę do Damiena – ale czy żmije nie s
ą ściśle
związane z Nyks? - Mówiłam szybko, wiedziona przeczuciem, że tak właśnie należy
zareagować. - Czy nie dlatego maj
ą z
łą opinię, ze w przeszłości były symbolem potęgi
kobiet, której mężczyźni chceli je pozbawić, napełniając go treści
ą odrażając
ą i
przerażającą.
- Nie, nie mylisz si
ę – odpowiedzia łz ociąganiem - ale to wcale nie znaczy, że
dopuszczanie kogo
ś z bandy Afrodyty do naszej rady to dobry pomysł.
- Dotknąłe
ś sedna sprawy. Mnie nie chodzi o to, żeby to była nasza rada. Chcę, żeby
przyczyniała si
ę do budowania dobrego imienia szkoły, stała si
ę części
ą jej tradycji. Żeby
trwała dłużej od nas.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nawet jeśli nie uda nam si
ę przeży
ć Przemiany, to
odnowienie Cór Ciemności sprawi, że pami
ęć o nas przetrwa? - zapytała Stevie Rae, a jej
słowa przykuły uwag
ę pozostałych.
- Dokładnie o to mi chodziło, chocia
ż dopiero ty mi to uświadomiła
ś – odpowiedziałam
szybko.
- Hmm, w takim razie to mi si
ę podoba, mimo że nie zamierzam wykrwawi
ć si
ę na
śmierć
– oświadczyła Erin
- Pewnie, że si
ę nie wykrwawisz, ani ty, ani ja, ani twoja bliźniaczka. To mało atrakcyjna
forma śmierci.
- Ja nawet nie chc
ę o tym myśleć, że mógłbym nie przeży
ć Przemiany – przyzna łDamien
– Ale w razie gdyby miało mi si
ę przytrafi
ć co
ś strasznego, wolałbym zostawi
ć tu, w
szkole, co
ś trwalszego.
- A czy bedziemy mieli tablice? - zapytała Stevie Rae, która nagle pobladła.
- Jakie znowu tablice? - Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi.
- No tak. Jakie
ś tablice albo miejsce, gdzie by utrwalono nasze imiona jako ... no tych, jak
im tam?
- Gospodarzy – przypomnia łjej Damien.
- Aha, gospodarzy. Jaka
ś tablica, albo inne miejsce gdzie by uwidocznione były nazwiska
wszystkich członków rady na każdy rok. I takie tablice zostałyby na zawsze.
- No – Shaunee zapaliła si
ę do tego pomysłu – Ale niechby to było co
ś fajniejszego niż
tylko banalne tablice.
- Co
ś niepowtarzalnego, tak jak my jesteśmy niepowtarzalni – dodała Erin.
- Może odciski dłoni? - podsuna łDamien
- Co takiego? - zapytałam
- Nasze odciski palców s
ą niepowtarzalne. Może byśmy więc wykonali w betonie odciski
naszych dłoni, a pod nimi znajdowałoby si
ę imi
ę i nazwisko.
- Tak jak gwiazd hollywoodzkich – entuzjazmowała si
ę Stevie Rae
Wydawało mi si
ę to troch
ę tandetne, ale jednak pomys łmi si
ę spodobał. By łtak jak
my, wyjątkowy, niezwykły i troch
ę sentymentalny.
- Moim zdaniem odciski to świetny pomysł. A wiecie gdzie by było najlepsze dla nich
miejsce? - popatrzyli na mnie rozjaśnieni i szczęśliwi, ich zatroskanie w związku z
przyjęciem do rady kogo
ś z grona osób zbliżonych do Afrodyty czy z obaw
ą śmierci,
która
stale nam towarzyszyła, na chwile zostały zapomniane. - Na dziedzińcu, to idealne
miejsce. Rozleg łsi
ę dzwonek przywołujący nas na lekcje. Poprosiłam Stevie Rae, żeby
powiedziała naszej nauczycielce hiszpańskiego, profesorce Garmy, że si
ę spóźnię, bo
poszłam na spotkanie z Neferet. Bardzo chciałam jej opowiedzie
ć o swojej koncepcji, póki
jeszcze na świeżo miałam wszystko w głowie. To nie zajmie wiele czasu. Przedstawi
ę jej
tylko główne zalożenia i zobacz
ę czy akceptuje kierunek, w którym zmierzam. A może
zaprosz
ę j
ą na niedzielne obchody Pełni Księżyca, by usłyszała jak obwieszczam nowe
zasady przyjmowania w poczet członków Cor i Synów Ciemności? Zastanawiałam się, czy
b d mia a du a trem , kiedy Neferet zacznie si przygl
ę ę ł ż ę ę ądac mojemu kręgowi,
obserwowa
ć w jaki sposób prowadz
ę rytualne uroczystości, i postanowiłam, ze będe
musiała si
ę opanować, bo obecno
ść Neferet może wyłącznie przysłuży
ć si
ę organizacji,
zwłaszcza gdyby okazała swoje poparcie.
- Ale ja to widziałam! - Zza uchylonych drzwi klasy Neferet dobieg łmych uszu głos
Afrodyty, co przerwało tok moich myśli. Brzmia łstrasznie, pełen wzburzenia, a nawet
trwogi.
- Jeśli to właśnie jeste
ś w stanie zobaczyć, może nadeszła pora, by
ś przestała si
ę dzieli
ć z
innymi swoimi wizjami. - powiedziała Neferet lodowatym tonem.
- Ale
ż Neferet! Przecie
ż mnie zapytałaś. Więc ci odpowiedziałam co zobaczyłam.
O czym ona mówi? O cholera. Czyżby pobiegła z donosem, że widziała, jak Loren
gladzi łmnie po policzku? Rozejrzałam si
ę po pustym holu. Powinnam si
ę stąd wynieść
jak
najprędzej, ale przecie
ż nie mog
ę tego zrobić, kiedy ta jędza opowiada o mnie
niestworzone rzeczy, nawet jeśli Neferet nie wierzy ani jednemu jej słowu. Nie wycofałam
si
ę więc jak grzeczna dziewczynka, tylko przeniosłam w ciemny kąt bliżej uchylonych
drzwi. A potem, wiedziona instynktem, zdjęłam z ucha srebrny kolczyk w kształcie kółka i
cisnęłam go do kąta. Często przechodz
ę koło klasy Neferet a zatem nikomu nie wyda się
podejrzanem że tu szukam zagubionego kolczyka.
- Wiesz, czego od ciebie oczekuję. - zapytała Neferet takim tonem, ze przeszły mnie ciarki.
- Że nauczysz si
ę nie opowiada
ć nieprawdopodobnych historii. - Słowo to przeciągnęła
znacząco. Czyżby chodziło o plotki rozsiewane przez Afrodyt
ę na mój i Lorena temat?
- Ja tylko chciałam... - zająknęła si
ę Afrodyta bliska płaczu – żebys o tym wiedziała. Że
może będziesz mogła co
ś zrobić, by to powstrzymać.
- Szkoda, że nie przyszło ci do głowy, i
ż z powodu twojej dotychczasowej, pełnej egoizmu
postawy Nyks może przestała cie wyróżnia
ć i wycofała dar wizjonerstwa, który od niej
otrzymałaś. A zatem twoje obecne wizje mog
ą by
ć zupełnie fałszywe.
Nigdy przedtem nie słyszałam tyle niechęci w głosie Neferet. Nawet mia łinne
brzmienie, co napełniło mnie niezrozumiałym lękiem. Tego dnia, kiedy zostałam
Naznaczona, ale zanim dostałam si
ę do Domu Nocy, miałam wypadek. Nieprzytomna
doznałam przeży
ć z pogranicza życia i smierci. Wtedy spotkałam Nyks. Bogini
powiedziała, że ma wobec mnie szczególne lany i pocałowała mnie w czoło. A kiedy się
ocknęłam mój Znak by łju
ż wypełniony kolorem. Zostałam te
ż obdarzona zdolności
ą do
kontatktowania si
ę z żywiołami, choc dowiedziałam si
ę o tym dopiero później. Jeszcze
jeno nowe uczucie stało si
ę moim udziałem: wewnętrzne przekonanie, że musz
ę coś
zrobi
ć lub powiedzieć. Czasem by łto nakaz milczenia. Teraz wewnętrzne przekonanie
m wi o mi, ze gniew Neferet by zupe nie nies uszny, chocia
ó ł ł ł ł ż móg łby
ć reakcj
ą na
złośliwe
donosy Afrodyty.
- Prosz
ę cię, Neferet nie mów tak – szlochała Afrodyta. - Nie mów że Nyks mnie
odtrąciła!
- Ja ci nie musz
ę niczego mówić. Właściwej odpowiedzi poszukaj w swojej dusz. Co ci
ona
podpowiada?
Gdyby Neferet wypowiedziała te słowa normalnym, łagodnym tonem, brzmiałoby to
jak rada mądrej nauczycielki albo kapłanki udzielona strapionej osobie, by zajrzała w głąb
swojej duszy i tam znalazła rozwiązanie problemu. Ale Neferet mówiła to lodowatym
tonem, słowa tak wypowiedziane były okrutne i raniące.
- Mówi mi, że ..., że... popełniałam błędy, ale nie że Nyks mnie nienawidzi. - Afrodyta
płakała ju
ż tak bardzo, że coraz trudniej było j
ą zrozumieć.
- W takim razie popatrz głębiej.
Nie mogłam słucha
ć dłużej przejmującego płaczu Afrodyty. Zrezygnowałam z
szukania kolczyka i posłuchawszy swojego głosu wewnętrznego, wyniosłam si
ę stamtąd
jak najdalej.
ROZDZIA
Ł 5
Ju
ż do końca lekcji hiszpańskiego tak bardzo bola łmnie brzuch, że nawet nie
zdobyłam si
ę na to, by zapyta
ć profesork
ę Garmy czy puedo ir al bano, gdzie siedziałam
tak długo, że Stevie Rae przyszła zobaczyć, co si
ę ze mn
ą dzieje.
Wiedziałam, co si
ę kryło za jej trosk
ą – kiedy adept zaczyna si
ę źle czuć,
zazwyczaj znaczy to, że umiera. Ponadto musiałam wygląda
ć okropnie. Powiedziałam
więc Stevue Rae, że mam okres i umieram z bólu – chocia
ż nie dosłownie. Nie wydawalo
się, zeby była całkowicie przekonana.
Bardzo si
ę ucieszyłam, kiedy nadeszła ostatnia lekcja – jazda konna. Nie tylko
dlatego, że lubiłam ten przedmiot, ale te
ż dlatego, że zawsze działa łna mnie
uspokajająco. Awansowałam, poniewa
ż wolno mi było teraz galopowa
ć na Persefonie,
klaczy, któr
ą ju
ż na pierwszej lekcji przydzieliła mi Lenobia (nie tytułowało si
ę jej
profesorką, stwierdziła bowiem, ze samo imi
ę starożytnej królowej wampirów starcza za
tytuł). Zaczynałam te
ż próbowa
ć z ni
ą zmian
ę nogi. Tak długo i solidnie ćwiczyłam ze
swoj
ą sliczn
ą klaczką, że obie wyszłyśmy spocone, a brzuch znacznie mniej ju
ż bolał,
mogłam więc przez następne p
ół godziny zaj
ąć si
ę jej oporządzaniem, nie przejmując się
wcale tym, że dzwonek dawno ju
ż obwieści łkoniec zaj
ęć lekcyjnych na ten dzień. Kiedy
przeszłam ze stajni do utrzymanej w idealnym porządku siodlarni, by zostawi
ć tam
zgrzeb a, ze zdziwieniem spostrzeg am Lenobi siedz c na krze
ł ł ę ą ą śle przed wejsciem,
zajęt
ą czyszczeniem nieskazitelnego jak na pierwszy rzut okaz siodła.
Lenobia wyglądała niezwykle, nawet jak na wampirzycę. Miała długie do pasa
włosy, tak jasne, że wydawały si
ę niemal białe, oczy szare jak pochmurne niebo. Była
drobna, poruszała si
ę niczym baletnica. Jej tatua
ż przedstawia łplątanin
ę węzłów
okalających jej twarz, a wśród nich galopujące i skaczące konie.
- Konie mog
ą okaza
ć si
ę pomocne w rozwiązywaniu naszych problemów – stwierdziła,
nawet nie podnosząc głowy znad siodła.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Lubiłam Lenobię. Owszem, na samym
początku troch
ę si
ę jej bałam, wydawała mi si
ę surowa i sarkastyczna, ale kiedy bliżej ją
poznałam a zwłaszcza kiedy dowiodłam, że wiem, i
ż konie to nie s
ą tylko duże psy,
ceniłam j
ą za rozum i rzeczowość. Stała si
ę moj
ą ulubion
ą nauczycielką, zaraz po
Neferet,
ale właściwie rozmawiałyśmy dotąd wyłącznie o koniach. Z pewnym ociaganiem
powiedziałam w końcu:
- Rzeczywiście, Persefona sprawia, że czuj
ę się, jakbym osiągnęła spokój, nawet jeśli tak
nie jest. Czy to ma jaki
ś sens?
Podniosła na mnie oczy, które wyrażały zatroskanie.
- Owszem, ma sens, nawet głęboki. - Zamilkła na chwilę, po czym dodała: - Obarczono
cię
wieloma obowiązkami, i to w krótkim czasie.
- Nie mam nic przeciwko temu – zapewniłam j
ą – Chc
ę przez to powiedzieć, że
przewodniczenie Córom Ciemności to dla mnie zaszczyt.
- Często sprawy, które przynosz
ą nam zaszczyt, stwarzaj
ą te
ż najwięcej problemów. -
Znów zamilkła na chwilę; odniosłam wrażenie, cho
ć może podsuwała mi je wyłącznie
wyobraźnia, że zastanawia się, czy powiedzie
ć co
ś jeszcze czy nie. Widocznie
postanowiła mówi
ć dalej, bo zaraz wyprostowała si
ę jeszcze bardziej, o ile to było możliwe
i ciągnęła: - Twoj
ą mentork
ą jest Neferet, do niej więc zgłaszasz si
ę ze swoimi
problemami, i to jest prawidłowe. Jednakże czasem ze starsz
ą kapłank
ą trudno jest
rozmawiać. Dlatego chcę, aby
ś wiedziała, że zawsze możesz si
ę zwróci
ć do mnie z każdą
sprawą.
Przetarłam oczy ze zdumnienia.
- Dziękuj
ę Lenobio
- Biegnij już, odłoże za ciebie te zgrzebła. Twoi przyjaciele na pewno ju
ż si
ę niepokoją, co
si
ę s tob
ą stało. - Uśmiechnęła si
ę do mnie i wyciągnęła ręk
ę po zgrzebła. - Możesz
przychodzi
ć odwiedza
ć Persefonę, kiedy tylko będziesz miała ochotę. Nieraz już
zauwa y am, ze przy piel gnacji konia wiat
ż ł ę ś wydaje si
ę prostszy.
- Dziękuj
ę – powtórzyłam
Mogłabym przysiąc, ze po wyjściu ze stajni usłyszałam słowa „Niech Nyks cię
prowadzi” lub co
ś w tym rodzaju ale przecie
ż byłoby to zbyt dziwne, żeby miało być
prawdziwe. Chocia
ż równie dziwna była propozycja, że mog
ę si
ę zgłasza
ć do niej ze
swoimi problemami. Adepci s
ą szczególnie związani ze swoimi mentorami, a ja tym
bardziej, skoro moj
ą mentork
ą jest starsza kapłanka. Oczywiście z innymi wampirami
łączy nas sympatia, ale jeżeli małolat ma jakis problem, którego sam nie potrafi
rozwiązać,
zwraca si
ę z tym do swojego mentora. Zawsze tak jest.
Odległo
ść od stajni do internatu nie byla duża, szłam jednak nieśpiesznie, by jak
najdłużej cieszy
ć si
ę poczuciem spokoju, które przyniosła mi praca z Persefoną.
Zboczyłam nieco z drogi, kierując si
ę w stron
ę starych drzew przy murze otaczającym
budynek szkolny od wschodu. Dochodziła czwarta (oczywiscie nad ranem), a zachodzący
księżyc pięknie rozświetla łmrok nocy.
Zapomniała już, z jak
ą przyjemności
ą zawsze tu przychodziłam. Prawd
ę mówiąc,
od miesiąca starałam si
ę unika
ć wypraw w te strony, czyli od kiedy zobaczyłam dwa
duchy, albo wydawało mi się, że je widziałam.
- Miauuuu!
- Ale
ś mnie przestraszyła, Nala! Nie rób tego więcej! - Serce tłukło mi si
ę ze strachu jak
szalone, jeszcze gdy brałam kotk
ę na ręce. Zaczęłam j
ą głaskać, ona tymczasem jak
zwykle zrzędziła. - Wiesz, mogłaby
ś uchodzi
ć za ducha – powiedziałam jej, an co
parsknęła mi prosto w twarz, komentując w ten sposób pomysł, że mogłaby by
ć duchem.
No dobrze, może za pierwszym razem rzeczywiscie widziała ducha. Wtedy
przyszłam tutaj następnego dnia po śmierci Elizabeth. To by łpierwszy śmiertelny
przypadek, który wstrząsn
ął szko
łą (może tylko mn
ą wstrząsnął). Poniewa
ż każdy z
adeptów w ciągu czterech lat, kiedy to w ich organizmach zachodzi Przemiana, mógł
umrzeć, w szkole uznano, że powinniśmy oswoi
ć si
ę z tym faktem, poniewa
ż był
nieodłączn
ą części
ą naszego życia. Owszem, należało zmówi
ć paciorek za zmarłego
koleg
ę czy koleżankę, zapali
ć świeczkę. I to wszystko.
Nadal nie mog
ę si
ę z tym pogodzić, nie uważam, by to było słuszne, ale pewnie
dlatego, ze jestem tu zaledwie od miesiąca, bardziej więc jeszcze nale
żę do świata ludzi
ni
ż wampirów.
Westchnęłam i poskrobałam Nal
ę za uszkiem. W każdym razie pierwsz
ą noc po
śmierci Elizabeth zobaczyłam coś, co moim zdaniem było Elizabeth. Albo jej duchem, bo
Elizabeth ponad wszelk
ą wątpliwo
ść ju
ż nie żyła. Zaledwie rzuciłam okiem na t
ę zjawę, a
potem rozmawiaj c na ten temat ze Stevie Rae, nie uzna y my ostatecznie,
ą ł ś co to było.
Wiedziałyśmy a
ż za dobrze, że duchy istnieją. Nie dalej jak przed miesiącem jeden z
duchów wywołanych przez Afrodyt
ę nieomal zabi łmojego byłego chłopaka. Mogłam więc
zobaczyc ducha dopiero co wyzwolonego z ciała Elizabeth. Niewykluczone też, że
widzialam inn
ą adeptkę, skoro dopiero od kilku dni sama byłam adeptk
ą i przez ten czas
doświadczyłam wielu niezwykłych zjawisk. Wszystko to więc mogło by
ć wytworem mojej
wyobraźni.
Kiedy doszłam do muru, skręciłam w prawo, by doj
ść do sali rekreacyjnej, a
stamtąd prosto ju
ż do internatu.
- Ale za drugim razem to nie móg łby
ć wytwór mojej fantazji, prawda, Nala? - zwróciłam
si
ę do kotki, na co odpowiedziała intensywnym mruczeniem przypominającym włączony
agregat. Przytuliłam j
ą mocniej do siebie, wdzięczna, że nadąża za tokiem moich myśli.
Na sam
ą myśl o tej drugiej zjawie przeszywal mnie dreszcz strachu. Jak wtedy, tak i teraz
miałam przy sobie Nalę. Podobieństwo sytuacji sprawiło, że rozejrzałam si
ę niespokojnie
wok
ół i przyspieszyłam kroku.
Wkrotce potem następny małolat umar łuduszony własn
ą flegm
ą z płuc,
wykrwawiwszy si
ę nie oczach całej klasy podczas lekcji literatury. Wzdrygnęłam si
ę na to
wspomnienie tym bardziej, że nęci łmnie zapach jego krwi. Tak czy owak widziałam, jak
Elliott umierał. Tego dnia troch
ę później ja i Nala niemal dosłownie wpadłyśmy na niego,
co zdarzyło si
ę niedaleko miejsca, do którego teraz przyszłyśmy. Myślałam, że znowu
widz
ę ducha – a
ż do chwili kiedy mnie zaatakował, a Nala, kochane stworzonko, rzuciła
si
ę na niego z pazurami. Wtedy Elliott jednym susem przeskoczy łwysoki na 20 stóp mur i
znikn
ął w ciemnościach nocy. Obie z Nal
ą byłyśmy półżywe ze strachu, zwłaszcza kiedy
zauważyłam krew na łapach kotki. Krew ducha? Wszystko to nie miało ani krzty sensu.
O tym drugim widzeniu nie wspomniałam nikomu. Ani swojej najlepszej
przyjaciółce i współmieszkance Stevie Rae, ani swojej mentorce, starszej kapłance
Neferet, ani Erikowi, który by łmoim wspaniałym chłopakiem. Nikomu. Całkiem
świadomie.
A potem nastąpiła lawina wypadków związanych z Afrodytą... przejęłam Córy
Ciemności...
Zaczęłam umawia
ć si
ę z Erikiem... Absorbowały mnie szkolne zajęcia... I tak min
ął cały
miesiąc a ja nie pisnęłam nikomu ani słowa. Nawet teraz, kiedy o tym pomyślę,
opowiadanie komukolwiek o tych zdarzeniach mnie samej wydawalo si
ę głupie. Słuchaj
Stevie Rae/ Neferet/ Damien/ Bliźniaczki, przed miesiącem widziałam zjaw
ę Elliotta, tego
dnia w którym umarł, by łnaprawd
ę przerażający, a kiedy chcia łsi
ę na mnie rzucić, Nala
podrapała go do krwi. A jego krew pachniała jako
ś nie tak. Mnie możecie wierzyć, bo
rozpoznaj zapach krwi na odleg o , gdy bardzo mnie n ci ( co
ę ł ść ż ę jest u mnie
nastepną
dziwn
ą rzeczą, bo adepci na og
ół nie maj
ą jeszcze rozwinętego pożądania krwi). No
więc
tyle wam chciałam powiedzieć.
Myślę, że chcieliby mnie posła
ć do psychora, co by raczej nie umocniło mojego
wizerunku jako nowej liderki Cór Ciemności.
Poza tym im więcej mijało czsu, tym łatwiej mi było nabra
ć przekonania, ze
przynajmniej cz
ęść historii dotyczącej Elliotta stanowiła wytwór mojej wyobraźni. Może
to
nie by łElliott (ani jego duch czy co tam jeszcze). Nie znałam przecie
ż wszystkich adeptów.
Może by łinny chłopak, który tez mia łrude rozwichrzone włosy i pyzat
ą twarz. Co prawda
nie widziałam jeszcze drugiego takiego adepta, ale wszystko jest możliwe. Natomiast co
do brzydko pachnącej krwi, no cóż, może który
ś adept tak pachniał, nie wiem. Przecież
nie
mog
ę by
ć znawc
ą tematu, przebywając tu zaledwie od miesiaca. Poza tym zarówno jeden
jaki i drugi „duch” mia łjarzące czerwono oczy. Co by to mogło oznaczać?
Cała ta sprawa przyprawiała mnie o b
ół głowy.
Starając si
ę nie przywiązywa
ć większej wagi do niepokoju, który mnie ogarnął,
odwróciłam si
ę z determinacja od muru i miejsca, gdzie wydarzyły si
ę te dziwne rzeczy,
gdy kątem oka spostrzegłam zarys jakiej postaci. Zmartwiałam. Osoba ta stała oparta o
wielki dąb, pod którym przed miesiącem znalazłam Nalę.
Dobrze, że ten kto
ś jeszcze mnie jeszcze mnie nie zauważył. Nawet nie chciałam
wiedziec, kto to był, on czy ona. Dos
ć ju
ż spotkało mnie ostatnio stresów. I do
ść duchów.
(Przysięgłam sobie w tym momencie, że na pewno opowiem Neferet o zostawiającym
krwawe ślady duchu, który wałęsa łsi
ę w okolicach szkolnego muru. Ona była starsza ode
mnie. Mogła da
ć sobie rad
ę ze stresem.) Z sercem walącym tak głośno, że zagłuszało
mruczenie Nali, zaczęłam si
ę wycofywa
ć ostrożnie składając sobie jednocześnie mocne
postanowienie, że nigdy więcej nie przyjd
ę tu w środku nocy. Chyba brakowało mi piątej
klepki, skoro nie zrobiłam tego po pierwszym, czy najpóźniej po drugim razie.
Wtedy niechcący nadepnęłam na such
ą gałązkę, która głośno zatrzeszczała, aż
Nala miauknęła wyraźnie niezadowolona, zwłaszcza że nieświadomie przycisnęłam ją
zbyt
mocno do siebie. Głowa tajemniczej postaci gwałtownie si
ę uniosła a cała sylwetka oparta
o drzewo odwróciła si
ę w moj
ą stronę. Mogłam zacz
ąć krzycze
ć i rzuci
ć si
ę do ucieczki
przed czerwonookim duchem, mogłam te
ż z krzykiem wda
ć si
ę z nim w walkę; obie
możliwości zawierały krzyk, ju
ż więc otworzyłam usta, by wrzasnąć, kiedy posłyszałam
znajomy, uwodzicielski głoś.
- To ty, Zoey?
- Loren?
- Co ty tu robisz?
Nie po ruszy łsię, nie zrobi łktoku w moim kierunku, więc z prostej przekory,
jakbym na chwil
ę przedtem nie umierała ze strachu, wyszczerzyłam si
ę w uśmiechu,
nonszalancko wzruszyłam ramionami i podeszłam do niego.
- Czes
ć – powiedziałam, starając si
ę zrobi
ć wrażenie dorosłej osoby. Potem zaraz
przypomniałam sobie, ze zada łmi pytanie, na które powinnam odpowiedzieć, dobrze, ze
było ciemno i mój rumieniec nie rzuca łsi
ę w oczy. - Właśnie wracałam ze stajni i zamiast
i
ść na skróty, zdecydwałyśmy z Nal
ą i
ść na długi. - Co ja plotę? Naprawd
ę powiedziałam
„i
ść na długi”?
Kiedy szłam w jego stronę, wydawa łmi si
ę strasznie spięty, ale to moje
powiedzenie rozśmieszyło go i na jego twarzy o idealnych rysach pojawiły si
ę odnaki
odprężenia.
- I
ść na długi, powiadasz. Cze
ść Nala, raz jeszcze.
Podrapa łj
ą po łebku, na co odpowiedziała niegrzecznym mruknięciem, po czym
delikatnie zeskoczyła z moich ramion na ziemi
ę i z godności
ą si
ę oddaliła.
- Przepraszam, ona nie jest szczególnie towarzyska.
Uśmiechn
ął się.
- Nie przejmuj się. Mój kot, Wolverine, przypomina opryskliwego staruszka.
- Wolverine? - zdziwiłam się.
Teraz jego uśmiech sta łsi
ę troch
ę krzywy i jakby chłopięcy, co sprawiło, ze
wygląda łjeszcze bardziej czarująco.
- Tak, Wolverine. Wybra łmnie kiedy byłem na trzecim formatowaniu. A wtedy miałem
kompletnego fioła na punkcie X-menów.
- To imi
ę wyjaśnia dlaczego jest opryskliwy.
- Mogło by
ć gorzej. Rok wcześniej oglądałem bez przerwy Spider-mana. Niewiele
brakowało, a nazwałbym kota Spidey albo Peter Parker.
- W każdym razie twój kot nosi cięzkie brzemię.
- Wolverine na pewno by si
ę z tob
ą zgodził.
Znów si
ę roześmiał, a ja starałam si
ę powstrzyma
ć przed histerycznym
chichotaniem nie jego widok, jak to czyni
ą małolaty na koncertach swich idoli. Przecie
ż w
gruncie rzeczy ja z nim flirtuję. Zachowj spokój. Nie mów ani nie zrób niczego głupiego!
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam niepomna przestróg własnego umysłu.
- Pisz
ę haiku. - Uniós łręk
ę a ja dopiero zauważyłam że trzyma w niej elegancki,
oprawiony w sk r dziennik, kt ry musia kosztowa mas pieni
ó ę ó ł ć ę ędzy – Przychodzę
tutaj
przed świtem, wtedy jestem sam i mog
ę liczy
ć na natchnienie.
- Och, przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Ju
ż si
ę żegnam i odchodzę. -
Pomachałam mu na pożegnanie (jak idiotka) i odwróciłam się, by si
ę wycofać, ale wolną
ręk
ą złapa łmnie za przegub.
- wcale nie musisz odchodzić. Czerpie natchnienie z wielu rzeczy, nie tylko z samotnego
przebywania w tym miejscu.
Poczułam ciepło jego ręki na swoim przegubie, zastanawiając si
ę jednocześnie,
czy on wyczuwa mój przyspieszony puls.
- No cóż, nie chc
ę przeszkadzać.
- Wcale mi nie przeszkadzasz. - Ścisn
ął mój przegub, zanim wypusci łgo (niestety) z ręki.
- No więc dobrze. Piszesz haiku. - Dotyk jego ręki podnieci łmnie, z trudem usiłowałam
zachowa
ć opanowanie. - To azjatycka poezja z ustalon
ą strukturą, tak?
Jego uśmiech by łsowit
ą zapłat
ą za to, że uważałam na lekcji poezji prowadzonej
przez pani
ą Wienecke, w zeszłym roku.
- Tak. Moj
ą ulubion
ą form
ą s
ą wersy pięcio-, siedmio- i znów pięciosylabowe. -
Przerwał, po czym uśmiechn
ął si
ę na inny jeszcze sposób. Kiedy spojrza łna mnie tymi
swoimi pięknymi oczami, poczułam w żołądku dziwn
ą słabość. - A skoro mowa o
natchnieniu, ty mogłaby
ś mi pomóc.
- Z przyjemności
ą – odpowiedziałam skwapliwie, mając nadzieję, że nie zauważy, iż
brak
mi tchu.
Nie spuszczając z mnie wzroku, przesun
ął ręk
ą po moich ramionach.
- Nyks ci
ę Nzanaczyła równie
ż w tych miejscach.
Nie było to pytanie, tylko stwierdzenie ale i tak skinęłam głową.
- Owszem.
- Chciałbym zobaczyć. Jeśli ci
ę to zbytnio nie krępuje.
Na dzwięk jego głozu przeszed łmnie dreszcz. Rozsądek podpowiada łmi, że
Loren bynajmniej nie mia łnajmniejszego zamiaru mnie uwodzić, lecz chcia łtylko
obejrzeć
mój oryginalny Tatuaż. Dla niego byłam niczym więcej jak tylko smarkul
ą z
niespotykanym
tatuażem i zdolności
ą komiunikowania si
ę z żywiołami. Tyle podpowiadała mi logika. Ale
jego oczy, głos, ręce nadal gładzące moje ramiona mówiły co
ś wręcz przeciwnego.
- Mog
ę ci pokazać.
Ubrana byłam w swoj
ą ulubion
ą zamszow
ą kurteczkę, która leżała na mnie
idealnie. Pod ni mia am ciemnofioletow bluzk na rami czkach.
ą ł ą ę ą (Wprawdzie
zbliżał
się
koniec listopada, ale jako adeptka nie odczuwałam zimna tak jak przedtem, zanim za
zostałam Naznaczona. Wszyscy tutaj tak mają.) Zaczęłam ściąga
ć z siebie kurtkę.
- Poczekaj, pomog
ę ci.
Sta łteraz bardzo blisko. Praw
ą ręk
ą chwyci łkołnierz kurteczki, któr
ą zręcznie
zsun
ął z moich ramion i zostawi łzrolowan
ą na łokciach.
Loren powinien teraz ogląda
ć moje częściowo odsłonięte ramiona, wpatrywa
ć się
w rysunek tatutażu, jakiego nie mia łdotąd żaden adept, ani nawet wampir. Powinien, ale
nadal patrzy łmi w oczy. Nagle co
ś si
ę ze mn
ą stało. Ju
ż nie czułam si
ę jak narwana,
nieopierzona smarkata. Jego wzrok obudzi łwe mnie kobietę, która odkryła w sobie spokój
i nieznan
ą przedtem pewno
ść siebie. Ujęłam w palce ramiączko bluzki i z wolna
zsunęłam
je na zdjęty do połowy żakiet. Potem, nadal nie odrywając wzroku od jego oczu,
odrzuciłam włosy by nie zasłaniały tatuażu, i obróciłam si
ę tak, aby mia łpełen widok na
moje ramiona i plecy, całkiem ju
ż nagie, jeśli nie liczy
ć wąskiego paska czarnego
biustonosza.
Przez następne kilka sekund nadal patrzyliśmy sobie w oczy, a ja czułam wtedy
na swym odsłoniętym ciele chłodny oddech nocy i pieszczot
ę księżycowej poświaty.
Loren
przysun
ął si
ę bliżej i trzymając mnie za rękę, zacz
ął oglądac moje plecy.
- Niesamowite – szepn
ął niskim, zmienionym głosem. Poczułam, jak opuszkami palców
wodzi po spiralnym labiryncie tatuażu, który z wyjątkiem nieregularnie rozmieszczonych
egzotycznychrunów przypomina łrysunek mojego znaku na twarzy. - Nigdy nie
widziałem
czego
ś podobnego. Wygladasz z tym jak starożytna kapłanka, która zmaterializowała się
w naszych czasach. Jakie to dla nas szczęscie Zoey Redbird, ze jestes wśród nas.
Wymówi łmoje imi
ę z nabożeństwem, jakby to były słowa modlitwy. Ton jego głosu
i delikatny dotyk palców sprawiły że zadrżałam, a na mym ciele pojawiła si
ę gęsia skórka.
- Przepraszam, pewnie jest ci zimno – szek łLoren i zręcznie pociągn
ął mi ramiączka
bluzki, a na to żakiet.
- Nie z powodu zimna przeszed łmnie dreszcz – wyjawiłam sama zaskoczona, a może
nawet zszokowana własn
ą śmiałością.
Lico – krew z mlekiem
Spijam je w marzeniach swych
A księży
ć patrzy
Przez ca y czas kiedy deklamowa ten wiersz, patrzy mi
ł ł ł ł w oczy. Jego głos,
dotychczas dźwięczny i wyćwiczony, teraz brzmia łchrapliwie i nabra łniskich tonów,
jakby
mówienie przychodziło mu z trudnością. Ogarn
ął mnie żar, jakby ten głos miał
właściwości
rozpalające, czuąłm jak wzburzone fale krwi tętni
ą w moich żyłach. Drżały mi nogi, z
trudem łapałam oddech. Jeśli mnie pocałuje, chyba pękn
ę z wrażenia.
- Czy teraz ułożyłe
ś ten wiersz?- zapytałam zdyszana.
Poręci łgłową, leciutko si
ę uśmiechnął.
- Nie. To zostało napisane przed wiekami, tak starożytny japoński poeta uwieczni łswoją
ukochan
ą leżąc
ą nago w świetle księżyca.
- Piękne.
- Ty jeste
ś piękna – odpowiedzia łi uj
ął w złożone dłonie moj
ą twarz. - Dzi
ś ty byłaś
moim
natchnieniem. Dziękuj
ę ci za to.
Oparłam si
ę o niego, na co odpowiedzia łrównie
ż zbliżeniem. Zgoda, mog
ę nie
mie
ć doświadczenia. Prawd
ę mówiąc, jestem jeszcze dziewicą. Ale na ogól nie jestem
kretynką. Wiem, kiedy facet jest na mnie napalony. A ten facet by łna mnie napalony –
przynajmniej przez chwilę. Połozyłam dło
ń na jego ręce i zapomniawszy o wszystkim,
nawet o Eriku i o tym ze Loren by łdorosłym wampirem, a ja zaledwie adeptkę, marzyłam,
żeby mnie pocałował, żeby jeszcze mnie dotykał. Staliśmu wpatrzeni w siebie. Obydwoje
oddychaliśmu cieżko. I nagle, w jednej chwili, w jego oczach co
ś zamigotało i zgasło, w
spojrzeniu nie było ju
ż ciepła i bliskości, tylko chłod i oddalenie. Odj
ął ręk
ę od mojej
twarzy, cofn
ął si
ę o krok. Odczułam to jak smagnięcie lodowatego wiatru.
- Miło mi było spotka
ć cię, Zoey. Jeszcze raz dziękuję, ze pozwoliła
ś mi obejrze
ć twój
Znak. - Uśmiechn
ął si
ę zdawkowo. Skin
ął głową, wykonując formalny ukłon, po czym się
oddalił.
Nie wiedziałam, czy krzycze
ć z frustracji i zawodu czy może płaka
ć z upokorzenia.
Nachmurzona, z trzęsącymi si
ę rękoma pomaszerowałamdo internatu. Z pewnością
pilnie
potrzebowałam oparcia w mojej najlepszej przyjaciółce.
ROZDZIA
Ł 6
Nadal zżymając si
ę w duchu z powodu niekonsekwencji mężczyzn i
niejednoznacznych przekazów, weszłam do głównej sali internatu, gdzie znalazłam Stevie
Rae i Bli niaczki przytulone do siebie, wpatrzone w ekran telewizora.
ź Jasne, że czekały
na
mnie. Doznałam wielkiej ulgi na ten widok. Nie chciałam, żeby wszyscy, czyli Damien i
Bliźniaczki, dowiedzieli się, co si
ę pod dębem wydarzyło, ale miałam nieprzepart
ą ochotę
zrelacjonowa
ć Stevie Rae z najdrobniejszymi detalami całe spotkanie z Lorenem, tak
byśmy mogły ustalić, co to wszystko znaczy.
- Wiesz co, Stevie Rae? Nie potrafi
ę zabra
ć si
ę do tej oracy z socjologii zadanej na
poniedziałek. Mogłaby
ś mi pomóc? To nie zajmie dużo czasu i ...- zaczęłam, ale Stevie
Rae przerwała mi, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Zaczekaj. I chod
ź tu, powinnas to zobaczy
ć – wskazała na telewizor. Bliźniaczki też
wpatrywały si
ę w ekran.
Spoważniałam, widząc ich zaaferowanie, które chwilowo zepchnęło myśli o Lorenie
na plan dalszy.
- o co chodzi? - Oglądały powtórk
ę wieczornych wiadomości nadawanych w lokalnej
stacji
Fox23. Chera Kimiko, gospodyni programu, kończyła swoj
ą relację, a znajome widoki a
Woodward Park ukazywały si
ę na ekranie. - trudno uwierzyć, że Chera nie jest
wampirzyc
ą – zauważyłam, - Jest niezwykle efektowna.
- Cicho, słuchaj, co ona mówi – powiedziała Stevie Rae.
Nadal zaskoczona ich nietypowym zachowaniem zamilkłam i zaczęłam słuchać.
Powtarzamy wiadomo
ść dnia: trwaj
ą poszukiwania Chrisa Forda,
siedemnastoletniego ucznia szkoły średniej w Union, który znikn
ął wczoraj po treningu
piłki nożnej. Na ekranie ukazało si
ę zdjęcie Chrisa w barwach drużyniy. Wydałam cichy
okrzyk, kiedy rozpoznałam go po twarzy i nazwisku.
- Ej, ja go znam!
- Właśnie dlatego tu ci
ę przywołałyśmy – wyjaśniła Stevie Rae.
Grupy poszukiwaczy przeczesuj
ą teren wok
ół Utica Square i Woodward park, gdzie
widziano go po raz ostatni.
- To blisko nas – zauważyłam.
- C
śśś – uciszyła mnie Saunee.
- Wiemy o tym – dodała Erin.
Dotychczas nie s
ą znane powody, dla których Chris znalaz łsi
ę w okolicach
Woodward Park. Jego matka twierdzi, i
ż nie wiedziała, ze jej syn w ogóle zna drog
ę do
Woodward Park, nigdy nie słyszała, by kiedykolwiek si
ę tam wybrał. Pani Ford
powiedziała również, że syn zamierza łwróci
ć do domu zaraz po treningu, a nie ma go
już
od przeszło doby. Osoby mające informacje, które mogłyby naprowadzi
ć miejscową
policj na lad Chrisa, proszone s o kontakt z Crime
ę ś ą Stoppers. Zapewniamy
anonimowośc.
Chera przeszła do następnego wydarzenia, więc napięcie zelżało.
- To ty go znasz? - zapytała Shaunee.
- Tak, ale nie za dobrze. On jest biegaczem, gwaizad
ą druzyny Union, i kiedy ja od czasu
do czasu umawiałam si
ę z Heathem ..., wiecie chyba, ze on jest rozgrywającym w Broken
Arrows? - Zniecierpliwieni szybko pokiwali głowami. - No więc Heath zaciąga łmnie na
różne imprezy, a wszyscy piłkarze znali si
ę jak łyse konie, a Chris i jego kuzyn Jon należeli
do tej samej paczki. Chodziły plotki o tym, jak urządzali zawody w piciu taniego piwa z
towarzyszeniem palenia jointa. - Następnie zwróciłam si
ę do Shaunee, która wykazała
niezwykłe zainteresowanie wiadomościami usłyszanymi w telewizji. - A zanim zadasz to
pytanie, z góry mog
ę odpowiedzieć: tak, jest równie fajny w rzeczywstości jak na zdjęciu.
- Cholerna szkoda, jeśli co
ś złego przytrafia si
ę takiemu fajnemu ziomkowi – Shaunee
potrząsnęła głow
ą ze smutkiem.
- Cholerna szkoda, jeśli co
ś złego przytrafia si
ę komu
ś fajnemu, bez względu na kolor
skóry – dodała Erin – fajny to fajny. Nie ma miejsca na dyskryminację.
- Jak zwykle macie rację, Bliźniaczki.
- Ja nie lubi
ę marihuany – stwierdziła Stevie Rae. Dla mnie ona śmierdzi. Raz
spróbowałam, myślałam, ze od kaszlu głowa mi odpadnie, a jak mnie paliło w gardle!! do
tego troch
ę trawki dostało mi si
ę do ust, obrzydlistwo!
- My nie robimy takich brzydkich rzeczy – oświadczyła Shaunee.
- No a trawka to cos brzydkiego. Poza tym od tego zaczynasz si
ę najada
ć bez powodu. To
obciach, że najlepsi gracze w to wdepnęli.
- Przez to s
ą mniej atrakcyjni – stwierdziła Shaunee.
- Słuchajcie, trawka i atrakcyjno
ść nie s
ą w tej chwili ostotne – powiedziałam. - Mam złe
przeczucia, jeśli chodzi o to zniknięcie.
- Daj spokój – chciała odczarowa
ć Stevie Rae.
- O cholera – przejęła si
ę Shaunee.
- Nie znoszę, jak ona wpada w taki nastrój – wyjawiła Erin.
Wszyscy uznaliśmy, ze zniknięcie Chrisa w pobliżu Domu Nocy to dziwna sprawa.
W porównaniu z zaginięciem chłopaka moje przeżycie z Lorenem wydało mi si
ę błahe i
nieznaczące. Owszem, nadal miałam ochot
ę opowiedzie
ć o wszystkim przynajmniej
Stevie Rae, ale nie mogłam si
ę dostatecznie skupi
ć na niczym innym, jak tylko na
czarnych myślach, jakie ogarniały mnie w związku z zaginięciem Chrisa.
Chris nie żyje. Nie chciałam w to uwierzyć. Nie chcialam przyjąc tego do
wiadomości. Miałam przy tym wewnętrzne przekonanie, ze wprawdzie zostanie
odnaleziony, ale martwy.
Spotka y my Damiena w jadalni, a tam nie m wi o si o niczym
ł ś ó ł ę innym, jak tylko o
zniknięciu Chrisa. Każdy snu łwłasn
ą teori
ę na ten temat; Bliźniaczki zgadywały, że
przystojniaczek musia łsi
ę wda
ć ze swoimi starymi w sprzeczkę, po której poszed łopić
się
gdzie
ś piwskiem, Damien natomiast by łprzekonany, że chłopak mógl w sobie odkryć
skłonności homoseksualne i uda łsi
ę do Nowego Yorku, by tam spelni
ć swoje marzenia i
zosta
ć gejowskim modelem.
Ja nie miałam zadnej teorii, jedynie straszne przeczucia, o których nikt nie miał
ochoty dyskutować.
- Takie dobre jedzenie, a ty tylko je rozgrzebujesz – zauważy łDamien.
- Po prostu nie jestem głodna.
- To samo mówiła
ś podczas lunchu.
- No dobrze, więc teraz to powtarzam. - wydarłam si
ę na niego i zaraz pożałowałam
swego wybuchu, widząc, jak
ą przykro
ść mu sprawiłam. Zasępiony siedzia łnad miseczką
swojej ulubionej wietnamskiej sałatki bun cha gio. Każda z Bliźniaczek uniosła w górę
brew, po czym ca
łą uwag
ę skupiły na prawidłowym posługiwaniu si
ę pałeczkami. Stevie
Rae popatrzyła na mnie w milczeniu, ale wyraz zatroskania na jej twarzy by łwięcej niż
wymowny.
- Masz, znalazłam to. I mam wrazenie że to twoje.
Afrodyta rzuciła srebrne kółeczko obok mojego talerza. Podniosłam głowę, jej
idealna twarz nie wyrażała żadnych uczuć, co wydało mi si
ę dziwne. Głos te
ż nie zdradzał
żadnych emocji. Dziwne.
- Twoje czy nie?
Bezwiednie podniosłam rękę, by namaca
ć kolczyk od pary nadal wpięty w drugie
ucho. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że podrzuciłam to cholerstwo, by udawać, że go
szukam, podczas gdy w rzeczywistości podsłuchiwałam Afrodyt
ę i Neferet.
- Moje, dziękuję.
- Nie ma o czym mówić. Domyślam się, że nie jeste
ś jedyn
ą osobą, która ma przeczucia,
prawda?
Odwróciła si
ę na pięcie i wyszła z jadalni przez szklane drzwi na dziedziniec. Mimo
że niosła tac
ę z jedzeniem, nawet nie rzuciła okiem na stół, przy którym siedziały jej
przyjaciółki. Zauważyłam, że gdy przechodzila, podniosły głowy znad talerzy, ale zaraz
spuściły wzrok. Afrodyta usiadła na słabo oświetlonym dziedzińcu, gdzie od prawie
miesiąca jadała – sama.
- Po prostu jest dziwna – skonstatowała Shaunee.
- Aha, jak ma pa z piek łła rodem – dodała Erin.
- Jej niedawne przyjaciółki teraz nie chc
ą si
ę z ni
ą zadawa
ć – powiedziałam.
- Przesta
ń jej żałowa
ć – wykrzyknęła histerycznie Stevie rae, co całkiem było do niej
niepodobne. - Nie zauwazyłaś, że ona każdemu wchodzi w drogę?
- Nie mówię, że nie. Zrobiłam tylko uwagę, że jej przyjaciólki si
ę od niej odwróciły.
- Czy co
ś straciłyśmy? - zapytała Shaunee.
- Co zaszło między tob
ą a Afrodytą? - chcia łwiedziec Damien.
Ju
ż otworzyłam usta, żeby opowiedzie
ć im, co usłyszałam przed chwilą, ale weszła
Neferet i zwróciła si
ę do mnie:
- Zoey, mam nadzieję, że twoi przyjaciele mi wybaczą, jeśli zabior
ę ci
ę na resztę
wieczoru.
Z wolna podniosłam na ni
ą wzrok pełna obaw, co zobaczę. Głównie dlatego, że
kiedy po raz ostatni słyszałam jej głos brzmia łwrogo i lodowato. Napotkałam jednak miły
uśmiech i łagodne spojrzenie zielonych oczu, w których zaczyna łsi
ę pojawia
ć lekki
niepokój.
- Czy co
ś si
ę stało, Zoey?
- Nie, przepraszam, po prostu si
ę zamyśliłam,
- Chciałabym, żebyśmy razem zjadły dzi
ś kolację.
- Jasne, oczywiście, nie ma sprawy, z przyjemności
ą – Uświadomiłam sobie, ze bredzę,
ale jako
ś nie mogłam temu zapobiec. Po prostu miałam nadzieję, ze bredzenie samo się
wyłączy. To tak jak jest z biegunk
ą – kiedy
ś musi si
ę skonczyć.
- Dobrze. - Uśmiechnęłam si
ę do moich przyjaciół.
- Wypożyczam od was Zoey, ale obiecuję, że niedługo j
ą zwrócę.
Cała czwórka grzecznie si
ę do niej wyszczerzyła, zapewniając, że każda
propozycja im odpowiada.
Wiem, że może si
ę to wyda
ć śmieszne, ale ich łatwa rezygnacja z mojego
towarzystwa sprawiła, że poczułam si
ę opuszczona i zagrożona. Głupstwo. Neferet jest
moj
ą mentorką, starsz
ą kapłank
ą Nyks. Ona jest w porządku.
Ale dlaczego w takim razie poczułam ucisk w żołądku, kiedy szłam za ni
ą do
jadalni?
Rzuciłam okiem na swoj
ą paczkę. Ju
ż byli pogrążenie w beztroskiej rozmowie.
Damien trzyma łpodniesione pałeczki, najwyraźniej udzielając Bliźniaczkom kolejnych
instrukcji, jak si
ę nimi prawidłowo posługiwać. Stevie Rae dokonywała demonstracji.
Poczułam na sobie czyje
ś spojrzenie, popatrzyłam w stron
ę szklanego przepierzenia
oddzielającego jadalnie od dziedzińca i zobaczyłam siedząc
ą samotnie Afrodytę.
Pogrążona w mroku patrzyła na mnie wzrokiem, który wyraża łcoś, co można by uznać
niemal za litość.
ROZDZIA
Ł 7
Sala jadalna dla wampirow nie wyglądała jak kafeteria. Usytuowana tu
ż nad
jadalni
ą do adeptów, bardziej przypominała elegancki lokal. Tak jak na niższej
kondygnacji, i tu łukowate okna ciągnęły si
ę wzdłu
ż całej ściany. Na balkonie
wychodzącym na dziedziniec równie
ż ustawione były stoliki z kutego krzesła. Resztę
urządzonej gustownie salu zajmowały różnej wielkości stoliki, niektóre oddzielone
rarawanikami z drewna z ciemnej wiśni. Na blatach gustownie rozmieszczoo
porcelanową
zastaw
ę i lniane serwetki. W kryształowych świecznikach jarzyły si
ę smukłe świeczki.
Przy
kilku stolikach siedzieli ju
ż nauczyciele po dwoje lub w małych grupkch. An widok
neferet
skłaniali głowy w pełnym uszanowania pozdrowieniu, a do mnie uśmiechali si
ę krótko,
po
czym wracali do przerwanego posiłku.
Próbowałam wypatrzey
ć dyskretnie, co jedli, ale nie zauwazyłam niczego innego
poza t
ą sam
ą sałatk
ą wietnamską, jak
ą mieliśmy tam na dole, oraz sajgonkami o
wyszukanych kształtach. Nigdzie ani śladu surowego mięsa czy te
ż czegokolwiek, co by
przypominało krew (nie licząc oczywiście wina). W tym wypadku nawet nie musiałam się
martwić, ze mogłabym gapi
ć si
ę niegrzecznie, przeciez natychmiast wyczułabym zapach.
- Czy chłód nocy nie będzie ci przeszkadzał, jeśli usiądziemy na balkonie? - zapytała
Neferet.
- Nie, chyba nie. Teraz ju
ż nie jestem tak wrażliwa na zimno jak przedtem. -
Uśmiechnęłam si
ę do niej promiennie starając si
ę nie zapominać, ze Neferet miała
niezwyk
łą intuicj
ę i mogła słysze
ć głupie myśli, jakie przelatywały mi przez głowę.
- To dobrze, bo ja o kazdej porze roku wol
ę je
ść na zewnątrz. - Poprowadziła mnie na
balkon do stolika nakrytego ju
ż na dwie osoby. Nie wiadomo skąd pojawiła się
natychmiast
kelnerka, z pewności
ą wampirzyca, cho
ć wyglądała młodo, miała jednak na twarzy
wypełniony kolorem tatuaż, który cienk
ą lini
ą obramowywa łjej twarz w kształcie serca.
- Ja poprosze o bun cha gio oraz dzbanek tego samego wina, które piłam wczoraj. -
Zrobiła krótk
ą przerwę, po czym uśmiechnąwszy si
ę porozumiewawczo do mnie, dodała
–
A dla Zoey przynie piwo, wszystko jedno jakie, byle
ś niedietetyczne.
- Dziękuj
ę – powiedziałam.
- Staraj si
ę nie pi
ć tego za dużo. To nie jest zdrowe. - Mrugnęła do mnie, obracając
przestrog
ę w żart.
Uśmiechnęłam si
ę do niej szeroko, wdzięczna że pamiętała co lubię. Zaczęłam się
czu
ć swobodniej. Przecie
ż Neferet,, nasza starsza kapłanka, a moja mentorka, osoba mi
przyjazna, w ciągu ostatniego miesiąca, czyli od kiefy tu jestem, zawsze była dla mnie
miła. Owszem, w rozmowie z Afrodyt
ą wydała mi si
ę przerażająca, ale przeciez Neferet to
potężna kapłanka, a poniewa
ż Afrodyta, o czym bez przerwy przypominała mi Stevie Rae,
była zapatrzon
ą w siebie egoistk
ą i dręczycielk
ą słabszych, zasłużyla na to, by mie
ć teraz
nieprzyjemności. Cholera, pewnie ju
ż na mnie nagadała.
- Ju
ż lepiej? - zapytała Neferet.
Napotkałam jej uważny wzrok.
- Tak, lepiej.
- Kiedy dowiedziałam si
ę o zaginięciu ludzkiego nastolatka, zaczęłam si
ę o ciebie
martwić.
Ten Chris Ford to twój przyjaciel, prawda?
Nic nie powinno mnie zdziwić. Neferet była niesłychanie inteligentna i obdarzona
przez bogini
ę wieloma zdolnościami. A jeśli do tego doda
ć jeszcze ów szósty zmysł, który
maj
ą wszystkie wampiry, jest więcej ni
ż pewne, że wiedziała dosłownie wszystko
(przynajmniej z rzeczy najważniejszych). Pewnie te
ż wiedziała, że mam swoje przeczucia
dotyczące zniknięcia Chrisa.
- Właściwie nie byliśmy przyjaciółmi. Spotkaliśmy si
ę par
ę razy na kilku imprezach,
także
nie znałam go dobrze.
- Ale z jakiego
ś powodu zmartwiła
ś si
ę jego zniknięciem.
Potaknęłam.
- To tylko takie dziwne przeczucia. Dziwne. Pewnie pokłóci łsi
ę z rodzicami, może dostał
jak
ąś kar
ę od ojca i chłopak uciekł. Domyślam się, że do tej pory ju
ż wróci łdo domu.
- Gdyby
ś w to wierzyła, toby
ś si
ę tak nie martwiła. - Neferet odczekała, a
ż kelnerka
skończy nalewa
ć nam napoje i podawa
ć dania, po czym dodała jeszcze: - Ludzie
uważaj
ą , że wampiry maj
ą nadprzyrodzone zdolności. Tymczasem chocia
ż wielu z nas
ma dar jasnowidzenia, zdecydowana większo
ść nauczyła si
ę po prostu słucha
ć własnej
intuicji, czego ludzie na og
ół boj
ą si
ę stosować. - Teraz jej głos brzmia łtak, jak na lekcji, a
ja pilnie słuchałam tego wywodu.- Pomyśl o tym Zoey. Jestes dobr
ą uczennicą. Na pewno
pamiętasz z lekcji historii, co w przyszłości działo si
ę z ludźmi, a zwłaszcza z kobietami,
kiedy zbytnio zawierza y swojej intuicji i zaczyna y s ucha g os w
ł ł ł ć ł ó
rozbrzmiewających im
w głowach albo nawet przepowiada
ć przyszłość.
- Na og
ół uważano, że pozostaj
ą w zmowie z diabłem lub innymi siłami nieczystymi,
zależy, kiedy to si
ę działo, w kazdym razie dawano im cholerny wycisk. - Zaczerwieniłam
się, gdy to powiedziałam, bo w obecności nauczycielki użyłam słowa na „ch”, ale Neferet
zdawła si
ę tego nie zauważać, tylko kiwała potakująco głow
ą a znak, że si
ę ze mną
zgadza.
- Tak, właśnie tak. Występowali nawet przecieko swoim świętym, jak Joanna d'Arc. Sama
widzisz, ze ludzie nauczyli si
ę wycisza
ć własne instynkty. A wampiry przeciwnie,
nauczyły
si
ę i
ść za głosem instynktu. Przeszłosci, kiedy ludzie ścigali nas, starając si
ę wytępi
ć cały
nasz rodzaj, właśnie to ocaliło wielu naszych przodków.
Zadrżałam na myśl, jakie to musiały by
ć okropne czasy dla wampirów.
- Och, nie martw si
ę tym, Zoey, ptaszyno – powiedziała z uśmiechem Neferet. Kiedy
usłyszłam, że nazywaa mnie jak moja babcia, te
ż si
ę uśmiechnęłam. - Czasy palenia na
stosie minęły i ju
ż nie wrócą. Może nie cieszymy si
ę powszechnym szacunkiem, jak to
kiedy
ś bywało, ale ludzki ród ju
ż nigdy nie będzie nas ściga łi tępił. - W jej zielonych
oczach pojawiły si
ę groźne błyski. Pociągnęłam łyk piwa, nie chcąc mierzy
ć si
ę z tym
strasznym spojrzeniem. Kiedy znów si
ę odezwała, jej głos brzmia łjak przedtem, a
wszelkie groźne akcenty zniknęły z głosu i spojrzenia, znów była moj
ą mentork
ą i
przyjazn
ą osobą.- A mówi
ę to po to, by ci
ę przekona
ć do tego, ze powinna
ś słuchać
swojej
intuicji. Jeśli będziesz miała niedobre przeczucia co do jakiej
ś sytuacji, uważaj. A poza
tym, jeśli poczujesz potrzeb
ę porozmawiania ze mną, nie krępuj się, mozesz przyj
ść w
każdej chwili.
- Dziękuję, Nferet, to dla mnie bardzo wiele znaczy.
Machęła ręk
ą lekceważąco.
- Na tym polecga rola mentorki i kapłanki, rola, któr
ą mam nadzieję, pewnego dnia ode
mnie przejmiesz.
Zawsze kiedy mówi o mojej i o tym, że zostan
ę kapłanką, mam mieszane uczucia.
Z jednej strony ta perspektywa mnie ekscytuje, z drugiej wzbudza niejasne obawy.
- Właściwie troch
ę mnie zdziwiło, ze nie przyszła
ś do mnie po zajęciach w czytelni.
Czyżby
ś jeszcze si
ę nie zdecydowała co do nowych kierunków działania organizacji Cór
Ciemności?
- Hmm, tak, co
ś postanowiłam... - Zmusiłam się, by nie rozpamiętywa
ć tego, co zaszło w
czytelni, i nie myśle
ć teraz o Lorenie. Neferet z t
ą swoj
ą intuicj
ą nie powinna się
dowiedzie
ć o mnie i o ... nim.
- Wyczuwam twoje wahanie, Zoey. Czy wolisz nie ujawnia
ć przede mn
ą tego, co
postanowiłaś?
- O nie. To znaczy ... tak. Prawd
ę mówiąc przyszłam wczoraj do ciebie, ale była
ś ... -
szukałam właściwego słowa - ... zajęta z Afrodytą. Więc odeszłam.
- A rozumiem. Teraz twoje zdenerwowanie w moim towarzystwie zaczyna być
zrozumiałe. - Afrodyta sprawia pewne problemy, wielka szkoda. Tak jak mówiłam, pdczas
obchodów Samain, kiedy zdałam sobie spraw, jak daleko zabrnęła, ja równie
ż czuj
ę si
ę w
jakim
ś stopniu odpowiedzialna za jej postępowanie i przedzierzgnięcie si
ę w ponure
indywiduum. Wiedziałam, że to egoistka, od samego początku, gdy tylko do nas nastała.
Powinnam była wkroczy
ć wcześniej i twardsz
ą ręk
ą ni
ą pokierować. - Napotkała moje
spojrzenie. - Co doszło do ciebie z naszej rozmowy?
Poczułam na grzbiecie ostrzegawczy dreszcz.
- Właściwie niewiele – pośpiesznie j
ą zapewniłam. - A Afrodyta głośno płakała.
Posłyszałam, jak mówisz, zeby wejrzała w głąb siebie. Domyśliłam się, ze wolisz, by ci nie
przeszkadzać. - Na wszelki wypadek nie powiedziałam wyraźnie, że to nie wszystko, co
usłyszałam. Wolałam otwarcie nie kłamać. Wytrzymałam jej badawcze spojrzenie.
Neferet ponownie westchnęła i pociągnęła następny łyk wina.
- Zazwyczaj nie omawiam przypadku jednej adeptki z drugą, ale ta sprawa jest
wyjątkowa.
Wiesz, że Afrodyta miała dar od boginii przewidywania katastrof i nieszczęść?
Skinęłam głow, nie przeoczywszy faktu, że Neferet użyła czasu przeszłego.
- Ot
óż wydaje mi się, że swoim zachowaniem, doprowadziła do tego, ze Nyks cofnęła
swój
dar. Co
ś takiego niesłychanie rzadko si
ę zdarza. Na og
ół jeśli raz obdarzy kogo
ś jakąs
zdolnością, to ju
ż tego nie odbiera. - Neferet mruknęła, w ten sposób wyrażając swój żal.
-
Kt
óż jednak może zgłębi
ć zamysły Wielkiej Boginii Nocy?
- To musi by
ć okropne dla Afrodyty – zauważyłam bezwiednie, nie zamierzając specjalnie
komentowa
ć tego, co mówiła Neferet.
- Docieniam twoje współczucie, ale nie powiedziałam ci tego po to, by
ś si
ę nad nią
użalała.
Raczej po to, by
ś si
ę miala na baczności, poniewa
ż jej wizje nie s
ą ju
ż wiarygodne.
Afrodyta może mówi
ć coś, czy tylko wprowadzi zamęt. Natomiast twoim zadaniem jako
przewodniczącej Cór Ciemności będzie pilnowanie, by nie zakłóciła ona delikatnej
harmonii panujacej wśród adeptek. Oczywiście zawsze zachęcamy was do
samodzielnego
rozwi zywania waszych problem w, skoro reprezentujecie
ą ó sob
ą więcej ni
ż ludzkie
nastolatki, ale te
ż więcej od was wymagamy. Niemniej nie krępuj si
ę i przychod
ź do
mnie,
jeśli zachowanie Afrodyty stanie si
ę ... - przerwała, jakby ważąc następne słowo ..-
nieobliczalne.
- Dobrze – zgodziłam się, ale żołądek znów zacz
ął mnie boleć.
- To świetnie. A teraz może mi co
ś powiesz na temat zmian, jakie planujesz wprowadzić
jako przełożona Cór Ciemności?
Oderwałam myśli od Afrodyty i opowiedziałam i swoich planach utworzenia rady
starszych jako gremium doradczego Cór Ciemności. Neferet słuchała z uwagą; moje
poszukiwania w bibliotece wyraźnie jej zaimponowały, a plany reorganizacji uznała za
logiczne.
- Rozumiem, że oczekujesz ode mnie, że przeprowadz
ę wybory dwóch brakujących
członków rady, bo wskazani przez ciebie przyjaciele dowiedli już, jak bardzo zasługuj
ą na
zaufanie i jak znakomicie wykonuj
ą swoje zadania.
- Tak. Rada wystąpiła z wnioskiem, żeby na jedno z wakujących miejsc zaproponować
Erika Nighta.
Neferet z uznaniem skinęła głową.
- To mądra propozycja. Erik cieszy si
ę poparciem wśród adeptów i czeka go świetlana
przyszłość. A kogo by
ć sugerowała na ostatnie miejsce.
- Tu ja i reszta rady nie jesteśmy zgodni. Ja uważam, że powinniśmy dokooptowa
ć kogoś
z wyższego roku, a w dodatku moim zdaniem, powinien bys to kto
ś z najbliższego dotąd
otoczenia Afrodyty. - Neferet uniosła brwi, mocno zdziwiona. - Owszem, kto
ś z kręgu jej
przyjaci
ół czy popleczników. Bo jak ju
ż mówiłam, nie objęłam przywództwa dlatego, że
jestem spragniona władzy, albo że zaczaiłam si
ę by wykra
ść to, co należało do Afrodyty,
ale by postępowa
ć słusznie. Nie zamierzam wszczyna
ć walki stronnictw ani nic z tych
rzeczy. Jeśli kto
ś z jej otocznia wejdzie do naszej rady, może reszta zrozumie, że nie
chodzi mi o pokonanie Afrodyty, tylko o co
ś znacznie ważniejszego.
Neferet zastanawiała si
ę w nieskończoność. W koncu zapytała:
- Czy wiesz, ze nawet jej przyjaciółki odwróciły si
ę od niej?
- Zauważylam to dzisiaj w jadalni.
- W takim razie jaki jest sens przyjmowania kogo
ś z nich w skład rady?
- Nie do końca jestem pewna, że to ju
ż tylko byłe przyjaciółki. Ludzie inaczej zachowują
si
ę w miejscach punlicznych, a inaczej w odosobnieniu.
- Znów musz
ę ci przyzna
ć rację. Ju
ż zapowiedziałam gronu pedagogicznemu, ze w
niedziel odb dzie si uroczyste zebranie C r i Syn w Ciemno
ę ę ę ó ó ści podczas
obchodów
Pełni Księżyca. Spodziewam się, ze przybędzie większo
ść dotychczasowych członków,
wiedziona ciekawości
ą i chęci
ą przekonania si
ę o twoich niezwykłych zdolnościach.
Kiwnęłam głową. Wiedziałam, a
ż za dobrze, że będ
ę główn
ą atrakcj
ą w tym cyrku.
- Niedziela to równie
ż odpowiednia pora, by poinformowa
ć Córy Ciemności o twojej
nowej
wizji organizacji. Ogłoś, ze zostało jedno wolne miejsce w planowanej radzie i ze
powinien
je zaj
ąć kto
ś z szóstego formatowania. Przejrzymy we dwie zgłoszenia i zdecydujemy, kto
jest najbardziej odpowiedni.
Nachmurzyłam się.
- Ale ja nie chcę, byśmy to my wybrały. Chciałabym, zeby grono poedagogiczne
głosowało, ale uczniowie również.
- Będ
ą głosowa
ć – odpowiedziała łagodnie. - A potem my wybierzemy.
Chciałam jeszcze co
ś dodać, ale powstrzymało mnie spojrzenie jej zielonych oczu,
które stało si
ę tak zimne, że zaczęłam si
ę bać. Zamiast więc wda
ć si
ę z ni
ą w sprzeczkę
(co i tak było niemożliwe), wybrałam inn
ą ścieżk
ę (jak mawiała Babcia).
- Chciałabym też, aby Córy Ciemności włączyły si
ę w działalno
ść dobroczynn
ą na rzecz
miejscowej społeczności.
Tym razem jej brwi sięgnęły linii włosów.
- Masz na myśli społeczno
ść ludzi?
- Tak.
- Uważasz, że uciesz
ą si
ę z twojej pomocy? Przecie
ż brzydz
ą si
ę nami. Unikaj
ą nas. Boją
si
ę nas.
- Może dlatego, że nas nie znaj
ą – odpowiedziałam. - Może jeśli zaczniemy postępować
jak cz
ęść Tulsy, zaczniemy by
ć traktowani jak reszta Tulsy.
- Czytała
ś o buncie w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym? Afroamerykanie byli
częścią
Tulsy, ale Tulsa ich zniszczyła.
- Rok tysiąc dziewięćset dwudziesty dawno minął. - Trudno mi było wytrzyma
ć jej wzrok,
ale byłam przekonana, że mam rację. - Neferet, moja intuicja mi podpowiada, że musz
ę to
zrobić.
Zauważyłam, że staje si
ę mniej nieprzejednana.
- A ja ci radziłam postępowa
ć zgodnie z podszeptami intuicji, tak?
Kiwnęłam z głową.
- Jaki rodzaj działalności by
ś wybrała, zakładając, że ludzie ci na to pozwolą?
- Och uważam że nam pozwolą. Postanowiłam skontaktowa
ć si
ę z Ulicznymi Kotami,
organizacj
ą ratując
ą koty.
Neferet odrzuciła głow
ę do tyłu i zaniosła si
ę śmiechem.
ROZDZIA
Ł 8
Kiedy opuściłam ju
ż sal
ę jadaln
ą i byłam w drodze do internatu, uświadomiłam
sobie, że nie wspomniałam Neferet o duchach, w żadnym razie jednak nie miałam ochoty
wraca
ć i porusza
ć tego tematu. Rozmowa z ni
ą i tak kompletnie mnie wyczerpała, i mimo
pięknego urządzenia sali jadalnej ze wspaniałym widokiem, lnianymi serwetkami i
kryształami bardzo ju
ż chciałam znale
źć si
ę gdzie indziej. Marzyłam o tym, by rozsiąść
się
wygodnie w swojej sypialni i zacz
ąć opowiada
ć Stevie Rae wszystko o Lorenie, po czym
leże
ć do góry brzuchem, oglada
ć leniwie jakie
ś powtórki w telewizji i nie myśleć,
przynajmniej przez te jedn
ą noc, o swoich złych przeczuciach na temat zniknięcia Chrisa,
albo o tym, że teraz jestem grub
ą ryb
ą odpowiedzialn
ą za najważniejsz
ą grup
ę w szkole.
Ach, mniejsza o to. Po prostu chciałam przez chwil
ę znów poczu
ć si
ę sobą. Tak jak
powiedziałam Neferet, Chris pewnie siedzia łju
ż w domu, zdrów i cały.
Na reszt
ę zostawało mi dużo czasu. Jutro napisz
ę konspekt tego, co w niedziel
ę powiem
Córom Ciemności. Domyślam się, że będ
ę te
ż musiałam si
ę przygotowa
ć do
przeprowadzenia obchodów Pełni Księżyca, co stanie si
ę moim pierwszym publicznym
występem z prowadzeniem kręgu i formalnym przewodniczeniem obchodom. Znów
ścisnęło mnie w żołądku, ale udałam, że tego nie zauważam.
W połowie drogi przypomniałam te
ż sobie, że na poniedziałek ma przygotować
wypracowanie z socjologii wampirów. Wprawdzie Neferet zwolniłaby mnie z większości
zada
ć z tego przedmiotu dla trzeciego formatowania, bym mogła si
ę skupi
ć na tekstach
przeznaczonych dla starszych słuchaczy, ale to si
ę kłóciło z moim usiłowaniem, żyby
pozosta
ć „normalną” (zresztą, co to w ogóle znaczy: by
ć normalną, skoro jestem jeszcze
nastolatk
ą i do tego adeptk
ą w szkole wampirów?). W takim razie na pewno zabior
ę się
do
pisania, jak reszta klasy. Pośpiesznie więc skręciła do macierzystej klasy, gdzie
znajdowała si
ę moja szafka, a w niej wszystkie podręczniki. By łto także pokój Neferet, ale
zostawiłam j
ą przecieżw sali jadalnej, gdzie wraz z innymi nauczycielami sączyła wino,
przynajmniej teraz nie żywiłam żadnch obaw, że przypadkiem posłysz
ę co
ś straszliwego.
Sala jak zwykle pozostawała otwarta. Po co zakłada
ć jakiekolwiek zamki, skoro
każdy i tak trząs łsi
ę ze strachu prze intuicj
ą dorosłych wampirów? W sali było ciemno,
ale
wcale mi to nie przeszkadza o. Zaledwie od miesi ca by am Naznaczona,
ł ą ł a już
widziałam
równie dobrze jak w świetle. A nawet lepiej. Jasne światło mnie razi, a blask słońca jest
nie do zniesienia.
Z pewnym wahaniem otwierałam szafkę, uświadamiając sobie, że od miesiąca nie
widziałam słońca. I nawet o tym nie myślałam. Czy to nie dziwne?
Własnie rozpamiętywałam dziwne zmiany, jakie zaszły w moim życiu, kiedy nagle
zauważyłam kartk
ę papieru przylepion
ą taśm
ą do wewnętrznej strony mojej szafki.
Wzbudzony jej otwarciem przeciąg spowodował, ze kartka zatrzepotała. Wygładziłam ją
ręką, a widząc, co to jest, doznałam niemal szoku.
To by łwiersz. Krótki, zapisany ładn
ą kursywą. Przeczytałam go raz i drugi,
zauważyłam, że to haiku.
Budzi si
ę starożytna królowa
Poczwarka jeszcze nie wykluta.
Kiedy rozwiniesz skrzydła?
Pogładziłam litery. Wiedziałam kto je napisał. Istniała tylko jedna logiczna
odpowiedź. Serce mi si
ę ścisnęło, gdy wypowiedziałam jego imię: Loren.
- Mówi
ę poważnie, Stevie Rae. Musisz mi przyrzec, że nikomu nie powiesz o tym, co teraz
ode mnie usłyszysz. Dosłownie: nikomu. Zwłaszcza Damienowi czy Bliźniaczkom.
- Słowo, Zoey, możesz mi wierzyć. Powiedziałam, że przyrzekam. Co mam jeszcze
zrobić? Upusci
ć sobie krwi?
Nie odezwałam si
ę na to.
- Zoey, naprawd
ę możesz mi zaufać. Obiecuj
ę dotrzyma
ć słowa.
Przyglądałam si
ę uważnie swojej najlepszej przyjaciółce. Musiałam z kimś
porozmawiać, i to z kimś, kto nie by łwampirem. Wejrzałam w głąb siebie, by zapytać
swojej intuicji, jak radziła mi Neferet. I zobaczyłam że Stevie Rae jest odpowiedni
ą osobą.
To by łbezpieczny wybór.
- Nie gniewaj się. Wiem, że mog
ę ci wierzyć. Tylko że ... Sama nie wiem. Dziwne rzeczy
si
ę dzisiaj wydarzyły.
- Jeszcze dziwniejsze ni
ż te, które codziennie nam si
ę przytrafiają?
- Właśnie. Loren Blake przyszed łdzisiaj do biblioteki akurat wtedy, kiedy ja tam
przebywałam. By łpierwsz
ą osobą, z któr
ą rozmawiałam na temat rady starszych i moich
nowych pomysłów co do Cór Ciemności.
- Loren Blake? Ten najprzystojniejszy z wampirów, jaki kiedykolwiek istniał? Rany koguta.
Zaczekaj, musz
ę usi
ąść z wrażenia. - Stevie Rae klapnęła na łóżko.
- Ten, właśnie ten.
- Nie do wiary, że do tej pory nie pisnęła
ś ani słówka na ten temat. Jak wytrzymałaś?
- Czekaj, to jeszcze nie wszystko. On ... on mnie dotkn . I to wi cej
ął ę ni
ż jeden raz.
Prawdę
mówiąc, spotkałam si
ę z nim dzisiaj nie tylko ten jeden raz. Sam na sam. I wydaje mi się,
że napisa łdla mnie wiersz.
- Co?!
- Aha. Najpierw sądziłam, że to wszystko było zupełnie niewinne, jako
ś inaczej to
oceniałam. W bibliotece po prostu rozmawialiśmy o moich pomysłach dotyczących
najbliższej przyszłości Cór Ciemności. Nie miało to większego znaczenia. Ale potem Loren
dotkn
ął mojego Znaku.
- Którego? - zapytała Stevie Rae. Jej oczy zrobiły si
ę okrągłe ze zdziwnienia, miałam
wrażenie, że za chwil
ę ciekawo
ść j
ą rozsadzi.
- Tego na twarzy. Ale to było później.
- Co to znaczy: później?
- Bo kiedy skończyłam oporządza
ć Persefonę, nie śpieszyłam si
ę z powrotem do
internatu. Poszłam si
ę przej
ść pod zachodni mur. I tam spotkałam Lorena.
- Daj spokój, co
ś takiego! I co dalej?
- Chyba ze sob
ą flirtowaliśmy.
- Chyba?!
- Uśmiechaliśmy si
ę do siebie, żartowaliśmy.
- No to flirtowaliście. O rany, on jest cudowny!
- Mnie to mówisz? Kiedy on si
ę uśmiecha, zapiera mi dech w piersi. Jeszcze do tego on
dla mnie deklamowa łwiersz! - dodałam. - To było haiku, które pewien poeta napisał,
patrzac na swoj
ą ukochan
ą nag
ą w blasku księżyca.
- Ty chyba żartujesz! - Stevie Rae zaczęła si
ę wachlowa
ć rozgrzana z wrażenia. - Ale
mówiła
ś żeście si
ę dotykali.
Nabrałam haust powietrza do płuc.
- Nie wiem co o tym myśleć. Bo najpierw wszystko szło gładko. Jak ju
ż mówiłam,
śmieliśmy si
ę i rozmawialiśmy. Potem powiedział, że przyszed łtutaj, bo szukał
natchnienia
do napisania haiku...
- Niesamowicie romantyczne!
Skinęłam głow
ą i mówiłam dalej:
- Tak. W każdym razie powiedziałam mu, ze wobec tego nie chc
ę mu przeszkadza
ć i
płoszy
ć natchnienia, na co on, że natchnienie przynosi mu więcej rzeczy ni
ż tylko sama
noc. I zapytał, czybym nie chciała by
ć jego natchnieniem.
- Ja ci
ę kręcę!
- Tak te
ż sobie pomyślałam.
- Oczywi cie odpowiedzia a mu, e z przyjemno ci staniesz si
ś ł ś ż ś ą ę jego
natchnieniem.
- Oczywiście.
- No i.... - Stevie Rae nie mogła si
ę doczeka
ć dalszego ciągu.
- No i zapyta łmnie, czybym mu nie pokazała swojego Znaku, tego naramionach i na
plecach.
- Nie mów!...
- Mówię.
- Rany, ja bym natychmiast zdarła z siebie koszulę, aniby si
ę obejrzał!
Roześmiałam się.
- Nie sciągnęłam z siebie koszuli, ale zsunęłam z ramion kurtkę. Właściwie to on mi w
tym
pomógł.
- Chcesz powiedzieć, że Loren Blake, poeta pierwszy wśród wampirów, najprzystojniejszy
samiec, jakiego kiedykolwiek ziemna nosiła, pomóg łci zdj
ąć kurtk
ę niczym staroświecki
dżentelmen?
- Tak, dokładnie tak to wyglądało. - Zademonstrowałam to, zsuwając kurtk
ę do łokcia. - A
potem nie wiem, co si
ę ze mn
ą stało, ale nagle przestałam by
ć onieśmielon
ą nastolatką,
która nie wie, jak si
ę zachować, tylko specjalnie dla niego zsunęłam ramiaczka topu. O,
tak. - Teraz dla Stevie Rae zsunęłam ramiączka skąpej bluzeczki, odsłaniając ramiona,
plecy i spory kawałek biustu ( ponownie gratulując sobie, ze nałożyłam porządny, czarny
biustonosz). - Wtedy dotkn
ął mnie po raz drugi.
- Gdzie cie dotknął?
- Wodzi łpalcem po moim Znaku na ramionach i plecach. Powiedzia łże wyglądam jk
starożytna królowa wampirów i zadeklamowa łdla mnie wiersz.
- Ja ci
ę kręce – znów powiedziała Stevie Rae.
Klapnęłam na łóżko, jak Stevie Rae przed chwilą, i podciągnęłam ramiączka topu.
- Przez chwil
ę sama byłam tym oszołomiona. Kontaktowaliśmy si
ę ze sob
ą to pewne.
Niewiele brakowało a by mnie pocałował. Wiem, że mia łna to ochotę, naprawdę. I nagle
ni
stąd ni zowąd wszystko si
ę zmieniło. Raptem zrobi łsi
ę tylko uprzejmy i oficjalny,
grzecznie
mi podziękowa łza pokazanie Znaku, po czym odszedł.
- Specjalnie si
ę temu nie dziwię.
- A ja si
ę dziwię, i to cholernie si
ę dziwię. Bo jak to, w jednej chwili patrzy mi w oczy i
daje
wyraźnie do zrozumienia, ze mnie pragnie, a w następnej zachowuje si
ę jak gdyby nigdy
nic?
- Zoey, ty jestes uczennic , a on nauczycielem. To szko a wampir
ą ł ów i mnóstwo rzeczy
wygląda inaczej ni
ż w normalnej szkole sredniej, ale pewne rzeczy si
ę nie zmnieniają, jak
na przykład to, że nauczyciele nie mog
ą zbliża
ć si
ę do uczennic.
Przygryzłam wargi.
- On jest nauczycielem w niepełnym wymiarze czasu.
Stevie Rae wzniosła oczy do nieba.
- No i co z tego?
- To jeszcze nie wszystko. Właśnie znalazłam w swojej szafce jego wiersz. - Podałam jej
arkusik papieru z zapisanym wierszem haiku.
Stevie Rae gwizdnęłam przeciągle.
- Rany koguta! Ale
ż to romantyczne! Ja si
ę zabiję! Ale powiedz mi, jak on dotyka łtwojego
Znaku?
- A jak myślisz? Palcem. Wodzi łpalcem po konturach. - Nadal czulam jego gorący
oddech
na swojej szkórze.
- Deklamowa łdla ciebie poezje, dotykałtwojego Znaku, napisa łdla ciebie wiersz... -
Westchnęła rozmarzona. - Niczym Romeo i Julia przeżywajacy zakazan
ą miłość. - Nagle
wyprostowała si
ę na łóżku, jakby otrzeźwiała. - A co z Erikiem?
- Jak to co?
- Zoey, przecie
ż to twój chłopak.
- Oficjalnie nie jest moim chłopakiem – nieśmiało zaprotestowałam.
- O rany, Zoey, a co biedak ma zrobić, zeby sta
ć si
ę oficjalnym chłopakiem? Pa
ść na
kolana? Przecie
ż wszyscy wiedzą, że od miesiąca umawiacie si
ę ze sob
ą i stanowicie
parę.
- Wiem – przyznałam żałośnie.
- Czy Loren podoba ci si
ę bardziej ni
ż Erik?
- Nie. Tak. Cholera, nie wiem. Loren to całkiem inna sprawa. Loren jest jakby z innej
planety. Nie sądzę, byśmy mogli si
ę umawiać, ani nic z tych rzeczy. - Właściwie nie
byłam
tego pewna, bo może co
ś z tych innych rzeczy jednak byłoby możliwe. Może moglibyśmy
si
ę spotyka
ć po kryjomu. Tylko czy ja tego chcę?
Jakby czytając w moich myślach, Stevie Rae powiedziała:
- Mogłaby
ś si
ę wymkn
ąć na spotkanie z nim.
- Śmieszne. Jemu to pewnie nawet nie przyszło do głowy. - Ale gdy to mówiłam,
przypomniałam sobie żar bijący od niego i pożądanie widoczne w jego ciemnych oczach.
- A je li przysz o? - Stevie Rae przygl da a mi si uwa nie. - Wiesz,
ś ł ą ł ę ż że różnisz się
od nas.
Nikt przedtem nie zosta łtak Naznaczony jak ty. Nikt te
ż nie reagowa łna żywioły tak jak
ty.W takim razie zasady nas obowiązujące ciebie mog
ą nie dotyczyć.
Znów poczułam ucisk w żołądku. Od pierwszego dnia swojej bytności w Domu Nocy
starałam si
ę ze wszystkich si łwtopi
ć w otoczenie, by
ć jak inni. Naprawd
ę chciała, by to
nowe miejsce stało si
ę moim domem, a przyjaciele rodziną. Nie chciałam by
ć odmieńcem,
nie chciałam te
ż podlega
ć innym zasadom. Potrząsnęłam głow
ą i odpowiedziałam z
trudnością:
- Stevie Rae, nie chcę, żeby tak było. Chc
ę by
ć normalna.
- Wiem – przyznała Stevie Rae łagodnym tonem – Ale ty jeste
ś inna. Wszyscy to wiedzą.
A powiedz sama: czy nie chcesz si
ę podoba
ć Lorenowi?
Westchnęłam ciężko.
- Sama nie wiem czego chcę. Ale jednego jestem pewna: nie nie chcę, by ktokolwiek
dowiedzia łsi
ę o mnie i o Lorenie.
- Mam zapieczętowane usta. - Zwariowana Oklahomianka odegrała ca
łą pantomim
ę z
zamykaniem ust na zamek i wyrzucaniem kluczyka za siebie. - Nikt nie wyciśnie ze mnie
ani słówka – wybełkotała półgębkiem, niby to nie mogąc otworzy
ć ust.
- Czekaj, co
ś mi si
ę przypomniało. Przecie
ż Afrodyta widziała, jak Loren mnie dotykał.
- To ta czarownica szła za tob
ą pod mur? - zapytała Stevie Rae z niedowierzaniem.
- Nie, tam nas nikt nie widział. Afrodyta weszła do centrum informacji akurat wtedy, gdy
on
gładzi łmnie po twarzy.
- O cholera!
- Masz rację: cholera! Ale powiem ci cos jeszcze. Pamiętasz, jak opuściłam poczatek
lekcji hiszpańskiego, bo chiałam pój
ść do Neferet i porozmawia
ć z nią? Ot
óż do żadnej
rozmowy wtedy nie doszło. Drzwi do jej klasy były uchylone, więc usłyszałam, co tam się
działo. W srodku siedzała Afroyta.
- Małpa donosiła na ciebie?
- Nie jestem pewna. Usłyszałam tylko strzępy rozmowy.
- Domyślam się, że spanikowałaś, kiedy Neferet wyciągneła ci
ę od nas na wspólną
kolacje.
- Jeszcze jak.
- Nic dziwnego, że wyglądała
ś na chorą. Rany, teraz wszystko si
ę układa w logiczną
całość. - Nagle zrobiła wielkie oczy. - Czy przez Afrodyt
ę masz teraz tyły u Neferet?
- Nie. Podczas dzisiejszej rozmowy Neferet powiedziała mi, że wizje Afrodyty mog
ą być
fa szywe, poniewa Nyks cofn a sw j dar. Czyli bez wzgl du
ł ż ęł ó ę na to, co Afrodyta
opowiadała, Neferet jej nie wierzy.
- To dobrze. - Stevie Rae miała tak
ą minę, jakby chciała skręci
ć Afrodycie kark.
- Wcale nie dobrze. - odpowiedziałam. - Reakcja Neferet była zbyt ostra. Dopowadziła
Afrodyt
ę do łez. Poważnie ci mówię, Stevie Rae, Afrodyta była załamana tym, co usłyszała
od Neferet, która w dodtku nie przypominała siebie.
- Zoey, nie mog
ę uwierzyć, że znowu si
ę użalasz nad Afrodytą. Powinna
ś przestać.
- Stevie Rae, nie trafiasz w sedno. Tu nie chodzi o Afrodytę, tylko o Neferet. Była taka
bezwzględna. Nawet jeśli Afrodyta na mnie nagadała i przesadziła w swych
opowieściach,
Neferet zareagowała nieodpowiednio. I mam niesmak z tego powodu.
- Masz niesmak z powodu Neferet?
- Tak... nie... sama nie wiem. Chodzi nie tylko o Neferet. Za wiele spadło na mnie naraz.
Chris... Loren.... Afrodyta... Neferet.... Co
ś mi w tym wszystkim nie gra.
Z miny Stevie Rae wywnioskowałam, że nie bardzo rozumie o co chodzi, i
przydałoby si
ę jej jakie
ś porównanie z realiami Oklahomy.
- Wiesz, jak to jest tu
ż przed uderzeniem tornada? Kiedy niebo jest jeszcze czyste, ale już
zaczyna wia
ć zimny wiatr i zmienia kierunek? Wiesz, że co
ś si
ę stanie, ale jeszcze nie
wiesz co. Tak właśnie teraz ja si
ę czuję.
- Jakby nadciągała burza?
- Tak i to groźna.
- Co chcesz, żebym zrobiła?
- Żeby
ś ze mn
ą wypatrywała burzy.
- Tyle to mog
ę zrobić.
- Dzięki.
- Ale może najpierw obejrzymy film? Damien własnie zamówi łw Netfiksie Moulin Rouge.
Ma przyniesc kasete, a Bliźniaczki postarały si
ę o uczciwe chipsy, nie żadne dietetyczne,
a do tego pełnotłusty dip. - Rzuciła okiem na zegar z Elvisem. - Pewnie ju
ż s
ą na dole i się
złoszczą, bo każemy im czekać.
Podobało mi si
ę u Stevie Rae, że w jednej chwili mogła wysłucha
ć moich zwierzeń
i przej
ąć si
ę nimi, a następnie przej
ść gładko do spraw błahych, jak filmy i chipsy. To
mnie
sprowadzało na ziemię, przy niej mogłam czu
ć si
ę normalnie. Uśmiechnęłam si
ę do niej.
- Moulin Rouge, powiadasz? Czy to ten z Ewanem McGregorem?
- Jasne. Mam nadzieję, że zobaczymy jego pośladki.
- Nabrałam pchoty. Idziemy. Ale pamiętaj....
- O Jezu, wiem, wiem, mam nic nie m wi . Ale musz jeszcze raz
ó ć ę powtórzyć: Loren
Blake
si
ę na ciebie napalił!
- Lepiej ci teraz?
- Znacznie lepiej. - Uśmiechnęła si
ę figlarnie.
- Mam nadzieję, że kto
ś przyniós łdla mnie troch
ę piwa.
- Dziwna jeste
ś z tym swoim piwem.
- Nieważne, panno Lucky Charms.
- Przynajmniej Lucky Charms s
ą dobre dla zdrowia.
- Naprawdę? W takim razie powiedz mi, co to jest prawoślaz, owoc czy warzywo?
- Jedno i drugie. To jest wyjątek, tak jak ja.
Kiedy zbiegałysmy po schodach do frontowej części internatu, śmiałam si
ę ze
Stevie Rae zadowolona, że mam jeszcze przed sob
ą cały dzień. Bliźniaczki i Damien
zdążyli ju
ż zaj
ąć jeden z telewizorów z płaskim ekranem i machali do nas. Stevie Rae nie
myliła się, rzeczywiście pogryzali prawdziwe Doritosy, maczając je przedtem w
pelnotłustym sosie szczypiorkowym (brzmi okropnie, ale to prawdziwy smakołyk).
Poczułam si
ę jeszcze lepiej, gdy Damien wręczy łmi du
żą szklank
ę piwa.
- Długo wam zeszło – zauważył, skwapliwie robiąc nam miejsce koło siebie na kanapie.
Bliźniaczki oczywiście przytaskały dwa jednakowe, wielkie krzesła, które ustawiły przy
kanapie.
- Przepraszam – powiedziała Stevie Rae, po czym szczerząc si
ę do Erin, dodała: -
Musiałam opróżni
ć jelita.
- Doskonale użyła
ś tego wyrażenia – pochwaliła j
ą Erin z zadowolon
ą miną.
- Ojej, nastaw wreszcie ten film – powiedzia łDamien.
- Czekaj, to ja mam pilota – przypomniała Erin.
- Chwileczk
ę – powstrzymałam ją, zanim włączyła kasetę. Głos by łściszony, ale
zobaczyłam poważn
ą twarz Chery Kimiko przedstawiającej wiadomosci o dwudziestej
trzecie. Z zasmucon
ą min
ą mówiła co
ś do kamery. U dołu ekranu przesuwały si
ę słowa:
Ciało nastolatka zostało odnalezione.
- Daj głośniej – poprosiłam. Shaunee włączyła głos.
Wracając do głównego wydzarzenia dnia: ciało Chrisa Forda, biegacza z drużyny
Union zostało odnalezione przez dwoje kajakarzy w piątek po południu. Ciało zaczepiło
si
ę o skały i barki służące do budowania zapory na rzecze Arkansas w rejonie
Dwudziestej Pierwszej Ulicy, gdzie powstaj
ą nowe tereny rekreacyjne. Informatorzy
twierdzą, że śmier
ć chłopca nastąpiła z powodu upływu krwi oraz ran szarpanych,
prawdopodobnie zadanych przez duże zwierzę. Więcej na ten temat będziemy mogli
powiedzieć, kiedy zostanie wydane oficjalne orzeczenie lekarskie dotyczące przyczyn
zgonu.
M j o dek, kt ry zd y si ju uspokoi , zn w si skurczy
ó ż łą ó ąż ł ę ż ć ó ę ł. Ciarki przeszły
mi po
plecach. Ale na tym nie skończyły si
ę złe wiadomości. Poważna twarz Chery nie znikała z
ekranu, gdy kontunuowała swoj
ą wypowied
ź przed kamerą.
W ślad za t
ą tragiczn
ą informacj
ą otrzymaliśmy następny komunikat o zaginięciu
drugiegi nastolatka, równie
ż piłkarza drużyny Union. Na ekranie pojawiło si
ę zdjęcie
następnego przystojnego gracza w klubowych biało – czerwonych barwach. Brada
Higeonsa widziano ostatnio w piątek po lekcjach w Starbucks na Utica Square, gdzie
rozlepia łzdjęcia Chrisa. Brad by łnie tylko koleg
ą Chrisa z tej samej drużyny, ale te
ż jego
kuzynem.
- Rany koguta! Gracze z drużyny piłarskiej Union padaj
ą jak muchy – zmartwiła się
Stevie
Rae. Popatrzyła na mnie i si
ę przestraszyła. - Ojej, Zoey, nic ci nie jest? Nie wyglądasz
dobrze.
- Jego te
ż znałam.
- To dziwne – zauwazy łDamien.
- Często przychodzili razem na różne imprezy. Wszyscy ich znali, bo byli kuzynami,
mimo
że Chris jest czarny a Brad biały.
- Mnie to nie dziwi – stwierdziła Shaunee.
- Ani mnie, Bliźniaczko – zawtórowała jaj Erin.
W głowie mi huczalo, ich rozmowa ledwie dochodziła do moich uszu.
- Musz
ę si
ę przejść.
- Pójd
ę z tob
ą – zaofiarowała si
ę zaraz Stevie Rae.
- Nie, zosta
ń i oglądaj film. Ja tolko zaczerpn
ę troch
ę świeżego powietrza.
- Naprawd
ę tak chcesz?
- Tak, zaraz wrócę. Zd
ążę przyjść, zanim Ewan odsłoni swoje pośladki.
Mimo że czułam na plecach zatroskane spojrzenie Stevie Rae ( słyszałam też, jak
Bliźniaczki spieraj
ą si
ę z Damienem, czy faktycznie zobacz
ą tyłek Ewana), wybiegłam z
internatu na dwór, w chłodn
ą listopadow
ą noc.
Bezwiednie skręciłam, by odej
ść jak najdalej od głównego budynku szkoły i od
miejsc, gdzie mogłabym kogo
ś napotkać. Zmusiłam si
ę by maszerowa
ć i jednocześnie
głęboko oddychać. Co si
ę ze mn
ą dzieje? W piersiach czułam ucisk, żołądek te
ż miałam
ścisnięty, co chwil
ę musiałam przełyka
ć ślinę, by nie zwymiotować. Szum w uszach
trochę
si
ę wyciszył, ale nie opuszczalo mnie przygnębienie, które spowiło mnie jak całun.
Wszystko we mnie krzyczało: Co
ś niedobrego si
ę dzieje! Co
ś niedobrego si
ę dzieje!
Po drodze zauważyłam, że dotychczas bezchmurna jasna noc z rozgwiezdżonym
niebem, rozjaśnionym blaskiem niemal pełnego księżyca, staje si
ę coraz ciemniejsza.
Łagodny wietrzyk przeszed łw zimny wiatr, który strąca łzeschłe liście z drzew, a ich
zapach zmieszany z woni
ą ziemi wsiąka łw ciemność... Nie wiadomo dlaczego podziałało
to na mnie kojąco, rozbiegane chaotyczne myśli zaczęły si
ę układa
ć w jaki porządek,
mogłam wreszcie zebra
ć myśli.
Skierowałam kroki w stron
ę stajni. Lenobia mówiła, że mog
ę oporządzań
Persefonę, gddy tylko będ
ę czuła potrzeb
ę skupienia się, by spokojnie i w samotności coś
sobie przemyśleć. Z pewności
ą właśnie tego teraz potrzebowałam, zwłaszcza że obrany
kierunek by łjakim
ś celem, do którego zmierzałam, co stanowiło zapowied
ź pewnego ładu
w chaosie myśli kłębiących si
ę w mej głowie.
Przede mn
ą rysowały si
ę niskie długie budynki stajni, poczułam si
ę raźniej, oddech
mi si
ę uspokoił, zwłaszcza gdy usłyszałam dochodzące stamtąd odgłosy. Początkowo nie
wiedziałam, co to jest, zbyt przytłumione były te dźwięki, troch
ę dziwne. A potem
pomyślałam, że to pewnie Nala. To do niej podobne, i
ść za mn
ą i zrzędzi
ć niczym
skrzekliwa starucha, dopóki nie zatrzymam si
ę i nie wezm
ę jej na ręce. Stanełam więc i
zaczęłam j
ą przywoływać: kicic-kici...
Głos sta łsi
ę wyraźniejszy, ale to nie było kocie miauczenie, ju
ż nie miałam co do
tego wątpliwości. Bliżej stajni co
ś si
ę poruszyło, zauważyłam sylwetk
ę kogogś, kto
siedział
niedbale na ławce w pobliżu drzwi wejściowych. Paliła si
ę tylko jedna lampa gazowa,
najbliżej wejścia. Ławka natomiast stała tu
ż poza zasięgiem wątłego, migoczącego
światła
latarni.
Sylwetka znów si
ę poruszyła, wtedy nabrałam pewności, że to musi by
ć człowiek...
albo adept... albo wampir. Posta
ć była jakby skurczona we dwoje. Zaczeła ponownie
wydawa
ć dziwne odgłosy. Przypominało to zawodzenie, jakby na skutek dręczącego bólu.
W pierwszym odruchu chciałam stamtąd uciec, ale jadnak si
ę nie ruszyłam.
Czułam, że nie powinnam. Rozbudowana intuicja mówiła mi, że mam tu zostać. Że
cokolwiek stanie si
ę udziałem tej osoby na ławce, powinnam stawi
ć temu czoła.
Wziełam głęboki oddech i podeszłam do ławki.
- Hej, nic ci nie jest?
- Nie – Zabrzmiało to dziwnie, szept by łostry i przejmujący.
- Czy ... czy mog
ę ci jako
ś pomóc? - zapytałam, wpatrując si
ę intensywnie w mrok, by
zobaczyć, kto tam siedzi. Wydawało mi się, że widz
ę jasne włosy, ręce zasłaniające
twarz...
- Woda... Zimna i g boka woda... Nie mog si st d wydosta
łę ę ę ą ć, nie mog
ę wyjść...
Odjęła ręce od twarzy i skierowała na mnie wzrok. Poznałam ten głos, i nagle
zrozumiałam co si
ę z ni
ą dzieje. Zmusiłam się, by podej
ść bliżej. Patrzyła na mnie szeroko
otwartymi oczami. Łzy spływały jej po policzkach.
- Chodż, Afrodyto. Masz wizję. Musz
ę ci
ę zaprowadzi
ć do Neferet.
- Nie! - jęknęła. - Nie zabieraj mnie do niej. Ona mnie nie wysłucha. Ona ju
ż mi nie
wierzy.
Przypomniałam sobie, co powiedziała Neferet o cofnięciu daru Nyks. Dlaczego więc
ja miałabym sobie teraz zawraca
ć głow
ę Afrodytą? Przecie
ż nawet nie wiadomo, co si
ę z
ni
ą dzieje. Może odgrywa jak
ąś komdię, by zwróci
ć na siebie uwagę? Szkoda czasu, by
zaprząta
ć sobie tym głowę.
- No dobrze. Powiedzmy, że ja te
ż ci nie wierz
ę – powiedziałam. - Zreszt
ą mam teraz inne
zmartwienia. - Odwróciłam się, by pój
ść do stajni, ale capnęła mnie za rękę.
- Musisz zostać! - powiedziała dygocząc i dzwoniąc zębami. Miała wyraźne kłopoty z
mówieniem. - Musisz wysłucha
ć mojej wizji!
- Wcale nie musz
ę – odpowiedziałam i wyrwałam ręk
ę z kleszczowego uścisku jej
palców.
- Cokolwiek si
ę dzieje, nie dotyczy to mnie, tylko ciebie. To twoja sprawa. - Tym razem
oddaliłam si
ę szybciej z tego miejsca.
Ale nie do
ść szybko, jak si
ę okazało. Następne słowa, które wypowiedziała ugodziły
mnie jak nożem.
– Musisz mnie wysłuchać. Inaczej twoja babcia umrze.
ROZDZIA
Ł 9
- O czym do diabła mówisz? - napadłam na nią.
Dyszała, jej oddech by łkrótki i urywany, oczy miała nadal przyknięte,ale powieki
zaczęły z wolna drżeć. Mimo że było ciemno, zauwazyłam, jak przewraca oczami, błyska
białkami. Potrząsnęłam j
ą za ramię.
- Mów, co widzisz?!
Widziałam, że próbuje nad sob
ą zapanować, gdy z wysiłku skinęła głow
ą i obiecała:
- Powiem – sapnęła. - Tylko zosta
ń ze mną.
Usiadłam obok na ławce i pozwoliłam, by złapała mnie za rękę, cho
ć ucisk jej
palców by łtak mocny, że zdawało mi się, i
ż za chwil
ę połami mi kości. Nieważne, że była
moim wrogiem, nie miało znaczenia, że właściciwie jej nie ufałam; wszystko to bladło
wobec zagro enia, przed
ż którym stanęła Babcia.
- Nigdzie nie id
ę – przyrzekłam posępnie. Przypomiałam sobie, jak Nefert wyciągała od
niej zeznania. - Afrodyto powiedz mi, co widzisz.
- Woda. Obrzydliwa. Brunatna i bardzo zimna. Nie wiadomo, co si
ę dzieje... Drzwi tego
saturna nie daj
ą si
ę otworzyć.
Jakby grom we mnie strzelił. Saturn. Przecie
ż taki samochód posiadała Babcia.
Kupiła go, bo mia łby
ć bardzo bezpieczny, mia łprzetrwa
ć wszystko...
- Gdzie jest ten samochód, Afrodyto? Co to za woda?
- Rzeka Arkansas – westchnęła. - Most ... most si
ę zawalił. - Zobaczyłam, jak samochód
jadący przede mn
ą spada i uderza w barkę. Pali się!... Mali chłopcy przebiegali drog
ę by
samochody na nich trąbiły.... oni te
ż s
ą w aucie.
Przełknęłam z trudnością.
- Okay, który to most? Gdzie? Kiedy?
Aforfyta wyprężyła się. Wszystkie mięśnie miała napięte.
- Nie mog
ę wyjść. Nie mog
ę wyjść. Woda jest... - Wydała okropny dźwięk, jakby się
dławiła, po czym bezwłasnie opadła na ławkę. Jej ręka, trzymająca dotychczas mój przegu
w żelaznym uścisku, stała si
ę bezwładna.
Potrząsnełam ni
ą mocno.
- Afrodyto, zbud
ź się. Musisz mi opowiedzie
ć o wszystkim co zobaczyłaś.
Z wolna jej powieki zaczęły drżeć. Tym razem nie widziałam białek oczu, kiedy po
chwili je otworzyła, patrzyła w miar
ę normalnie. Gwałtownie odrzuciła moj
ą dło
ń i
odgarnęła włosy z twarzy. Zauważyłam, ze ma mokre policzki i cała jest spocona.
Zamrugała par
ę razy, zanim spojrzała mi w oczy. Nie potrafiłam w nich nic wyczytać
poza
wyczerpaniem, wyraźnym także w jej głosie.
- Dobrze, ze zostałas ze mn
ą – przyznała.
- Powiedz mi co zobaczyłaś. Co si
ę stało z moj
ą babcią?
- Most, po którym jedzie jej samochód, załamuje się, auto spada do rzeki i ona tonie –
odpowiedziała bezbarwnym głosem.
- Nie, to si
ę nie może zdarzyć. Powiedz co
ś więcej o tym moście. Kiedy to si
ę ma stać?
Gdzie? Musz
ę temu zapobiec.
Na ustach Afrodyty pojawi łsi
ę wątły uśmiech.
- Widzę, ze zaczęła
ś wierzy
ć w moje wizje.
Trzęsłam si
ę ze strachu o Babcię. Złapałam Afrodyt
ę za rami
ę i pociągnęłam za
sobą.
- Idziemy.
Pr bowa a mi si wyrwa , ale
ó ł ę ć była zbyt osłabiona.
- Dokąd?
- Oczywiście do Neferet. Ju
ż ona będzie wiedziała, jak wydusi
ć z ciebie resztę. Na pewno
jej powiesz wszystko.
- Nie! - krzyknęła histerycznie. - Nic jej nie powiem. Przysięgam. Żeby nie wiem co, będę
mówiła, że nic nie pamiętam poza tym, że widziałam rzek
ę i most. Jeśli zabierzesz mnie
do niej, twoja babcia umrze.
Poczułam, że robi mi si
ę słabo.
- Czego ty chcesz, Afrodyto. Czy chcesz nadal przewodzi
ć Córom Ciemności? Bo jeśli tak,
to dobrze. Niech będzie. Tylko powiedz mi o Babci.
Bolesny grymas przebieg łpo twarzy Afrodyty.
- Ty nie możesz zwróci
ć mi tej funkcji, tylko Neferet może to zrobić.
- W takim razie czego chcesz ode mnie?
- Chc
ę aby
ś słuchała tego co mówię, i dowiodła, ze Nyks si
ę ode mnie nie odwróciła.
Chcę, aby
ś wierzyła, że moje wizje s
ą nadal prawdziwe. - Popatrzyła mi uwaznie w oczy.
Jej głos sta łsi
ę niski i napięty. - Chcę, zeby
ś miała wobec mnie dług wdzięczności. Kiedyś
zostaniesz starsz
ą kapłank
ą o wielkim autorytecie i władzy. Większym, ni
ż teraz ma
Neferet. Może kiedy
ś będzie mi potrzebna twoja pomoc, a skoro zaciągniesz wobec mnie
dług wdzięczności, może mi si
ę to przydać.
Chciałam jej odpowiedzieć, że zadn
ą miar
ą nie mog
ę jej broni
ć przed Neferet, teraz
czy kiedykolwiek indziej. I naprawd
ę nie chciałam mie
ć do czynienia z Afrodytą, odkąd
się
przekonałam, jaka potrafi by
ć samolubna i przepełniona nienawiścią. Nie chciałam
niczego
jej zawdzięczać. W ogóle nie chciałam mie
ć z ni
ą nic do czynienia.
Ale przecie
ż nie miałam wyboru.
- Dobrze. Nie zaprowadz
ę ci
ę do Neferet. Więc co widziałaś?
- Najpierw obiecaj mi, że zaciągasz wobec mnie dług wdzięczności. I pamiętaj, że to nie
jest puste słowo, jakie ludzie sobie dają. Kazdy wampir daje słowo – wszystko jedno adept
czy dorosly wampir – to zobowiązuje.
- Jeśli powiesz mi jak ocali
ć moj
ą babcię, dam ci słowo, że będ
ę ci winna przysługę.
- Zgodnie z moim życzeniem – dodała chytrze.
- Obojętne.
- Musisz to wypowiedzie
ć w całości jak przysięgę.
- Jeśli powiesz mi jak mam ocali
ć swoj
ą babcię, będ
ę miala wobec ciebie dług
wdzięczności do spłacenia według twojego uznania.
- I niech tak si stanie zgodnie z tym, co zosta o powiedziane
ę ł – szepnęła, ale od tego
szeptu przeszły mnie ciarki, czym si
ę nie przejęłam.
- Więc teraz mi powiedz.
- Najpierw musz
ę usiąść. - Znów zaczęła si
ę trz
ąść i opadła na ławkę.
Usiadłam obok niej i czekałam z niecierpliwością, a
ż si
ę weźmie w garść. A kiedy
zaczęła mówić, natychmiast ogarnęło mnie przerażenie, tym bardziej, ze miałam głębokie
przekonanie, że mówi prawdę. Nawet jeśli Nyks zniechęciła si
ę do Afrodyty, w t
ę noc
tego
nie okazała.
- Dzi
ś po południu twoja babcia wybierze si
ę do Tulsy, będzie jechała autostradą
Muskogee. - Przerwała, przekrzywiając głow
ę na bok, jakby starała si
ę posłysze
ć coś
mimo szumu wiatru. - Jedzie do miasta po ptezent dla ciebie, bo w przyszłym miesiącu
przypadaj
ą twoje urodziny.
Zaskoczyła mnie. Rzeczywiście moje urodziny wypadały dwudziestego czwartego
grudnia, więc właściwie nigdy ich nie obchodziłam. Zawsze łączyły si
ę ze świetami.
Nawet
w zeszłym roku, kiedy kończyłam szesnaście lat i powinnam mie
ć prawdziwe przyjęcie,
skończyło si
ę na niczym. To było wkurzające. Zaraz jednak otrząsnęłam si
ę ze snucia
gorzkich żalów. Nie była to pora, by rozpamiętywa
ć urodzinowe rozczarowania.
- No dobrze, więc po południu jedzie do miasta i co si
ę dalej dzieje?
Afrodyta zmrużyła oczy, jakby usiłowała dostrzec co
ś w ciemności.
- Dziwne. Zazwyczaj potrafi
ę określić, dlaczego dochodzi do wypadku, na przykład, że w
silniku samolotu co
ś si
ę zepsuło, lub co
ś w tym rodzaju, ale teraz skupiłąm si
ę na postaci
twojej babci, ze nie jesem pewna, dlaczego most si
ę wali. - Spojrzała na mnie. - Może
dlatego, ze po raz pierwszy mam wizj
ę w której umiera ktoś, kogo znam. To mnie
rozprasza.
- Ona nie umrze – powiedziałam z mocą.
- W takim razie nie może znale
źć si
ę na moście. Przypominam sobie widok zegara na
desce rozdzielczej jej samochodu, wskazywa łpietnaście po trzeciej, dlatego jestem
pewna, że to wydarzy si
ę po południu.
Bezwiednie spojrzałam na zegarek. Było dziesi
ęć po szóstej rano. Za godzinę
zacznie si
ę rozwidnia
ć (wtedy powinnam połozy
ć si
ę spać) i Babcia będzie wstawała.
Znałam jej rozkład dnia. Budziła si
ę o świcie i wychodziła na poranny spacer. Potm
wracała do swojego przytulnego domku i jadła lekkie śniadanie, następnie szła
popracowa
ć na lawendowym poletku. Zadzwoni
ę do niej i powiem, żeby została w domu i
nigdzie nie wychodziła, a zwłaszcza pod żadnym pozorem nie wyjeżdzała samochodem.
Wtedy b dzie bezpieczna, ju ja si o to postaram, ale zaraz pomy
ę ż ę ślałam o jeszcze
czymś
innym. Spojrzałam na Afrodytę.
- A co z pozostałymi ludźmi? Pamiętam jak mówiła
ś o jaki
ś małych dzieciach w
samochodzie, który widziała
ś przed sobą, i o tym że si
ę rozbi łi stan
ął w płomieniach.
- Aha.
Nastroszyłam się.
- Aha i co?
- Aha, widziałam ich, tak jakby twoja babcia na nich patrzyła. Widziałam tez kup
ę innych
samochodów, które si
ę wok
ół mnie rozbijają. Ale działo si
ę to tak szybko, ze nie potrafię
powiedzieć, ile ich było.
Zamilkła i nie dodała nic więcej.
- A może by tak ich uratować? Powiedziałaś, że chłopcy zginęli.
Afordyta wzruszyła ramionami.
- Powiedziałam ci, ze moja wizja była niejasna, że nie wiem dokładnie, gdzie to si
ę dzieje,
wiem tylko kiedy, i to wyłącznie dlatego, że zobaczyłam zegar na tablicy rozdzielczej auta
twojej babci.
- Więc zamierzasz dopuści
ć do tego, zeby wszyscy zginęli?
- A co ci
ę to obchodzi? Twoja babcia ocaleje.
- Afrodyto, cholera mnie bierze na ciebie. Czy ciebie ktokolwiek obchodzi poza tobą
samą?
- Daj mi spokój Zoey. A ty niby jeste
ś taka święta? Jako
ś nie zauważyłam, zeby
ś martwiła
si
ę o kogo
ś innego poza twoj
ą babcią.
- Jasne, ze przede wszystkim o ni
ą si
ę martwię. Ja j
ą kocham. Ale nie chc
ę też, by inni
zginęli, skoro mog
ę mie
ć na to jaki
ś wpływ. Musisz si
ę dowiedzieć, na którym moście ma
si
ę to stać.
- Ju
ż ci mówiłam, na autostradzie Muskogee. Ale na ktorym dokładnie moście to nie
wiem.
- Skup się. Co jeszcze widzisz?
Z cięzkim westchnieniem zamknęła oczy. Obserwowałam j
ą uważnie, jak marszczy
brwi, zastanawiając si
ę głęboko. Nie otwierając oczu, powiedziała o chwili:
- Zaczekaj, to nie tak. To nie jest autostrada. Zobaczylam znak. To musi by
ć most na
rzece Arkansas łączący si
ę z drug
ą I-40 przy zjeździe z autostrady w pobliżu Webber
Falls. - Otworzyła oczy. - Teraz znasz ju
ż miejsce i czas. Nic więcej nie mog
ę powiedzieć.
Myślę, że jaka
ś łódź, może barka uderzyła w most ale to tylko moje domysły. Nie widzę
żadnych szczegółów, które pozwoliłyby mi zidentyfikowa
ć łódź. W jaki sposób chcesz
zapobiec tym wypadkom?
- Jeszcze nie wiem – mrukn ęłam. - Ale zrobi
ę to.
- W takim razie zastanawiaj si
ę jak zbawi
ć świat, a ja tymczasem wróc
ę do internatu i
zrobi
ę sobie manikiur. Nieopiłowane paznokcie to dla mnie tragedia.
- Wiesz co? To, że masz beznadziejnych rodziców, wcale nie znaczy, ze możesz być
okrutna – powiedziałam.
Odwróciła si
ę do mnie i wyprostowana jak struna spojrzała spod przymrużonych
powiek.
- A co ty możesz wiedzie
ć na ten temat – spytała ze złością.
- Na jaki temat? Twoich rodziców? Nie tak znowu wiele, tyle że s
ą apodyktyczni,
zwłaszcza twoja matka jest koszmarna. A w ogóle na temat popieprzonych rodziców?
Wiem mnóstwo. Z własnego doświadczenia wiem, jak to jest mie
ć upierdliwego rodzica,
od kiedy moja matka wyszła powtórnie za m
ąż trzy lata temu. Ale to nie znaczy, zebym
musiała by
ć małpą.
- Gdyby
ś przez osiemnaście lat miała tak
ą sytuacj
ę jak ja, a nie „upierdliwego” rodzica
przez trzy lata, to może by
ś miała większe pojęcie o całej sprawie. Bo teraz gówno wiesz
na ten temat. - To mówiąc, wzorem dawnej Afrodyty, jak
ą znałam i jakiej nie cierpiałam,
odrzuciła dumnie włosy do tyłu i odeszła, kręcąc zadkiem, jakby mnie to mogło ruszyć.
Ta dziewczyna ma poważne problemy, pomyślałam, grzebiąc nerwowo w torebce w
poszukiwaniu telefonu, zadowolona, ze si
ę z nim nie rozstaję, mimo że przeważnie jest
wyłączony z wibracj
ą włącznie. Powód tego wyłączenia można uj
ąć w jednym słowie:
Heath. To mój były prawie chłopak, od czasu gdy on i moja zdecydowanie była najlepsza
koleżanka, Kayla, próbowali mnie wyrwa
ć z Domu Nocy, Heath dosta łfioła na moim
punkcie. W gruncie rzeczy nie wini
ę go za to. To ja spróbowałam jego krwi, co
spowodowało ca
łą t
ę hec
ę ze Skojarzeniem. I nawet jeśli liczba wysyłanych przez niego
wiadomości spadła z setek ( czyli dwudziestu) w ciągu jednego dnia do dwóch, lub trzech,
nadal nie chciałam zostawia
ć włączonego telefonu, by pozwoli
ć Heathowi na zakłócanie
mi spokoju. Jak mogłam si
ę spodziewać, kiedy włączylam komórkę, wyświetliły się
informacje o dwóch nieodebranych polączeniach, oczywiscie od Heatha. Nie przysła łmi
jednak zadnych wiadomości, wida
ć robi postępy.
Babcia była zaspana, kiedy odebrała telefon, ale gdy tylko stwierdziła, że to ja
dzwonię, natychmiast oprzytomniała.
- och ptaszyno. Jak miło obudzi
ć si
ę i usłysze
ć twój głos – powiedziała.
Uśmiechnęłam si
ę do słuchawki.
- Tęskni
ę za tobą, Babciu.
- Ja te
ż za tob
ą tęsknię, kochanie.
- Słuchaj Babciu. Powód, dla którego dzwonię, może ci si
ę wydac dziwny, ale musisz mi
zaufać.
- Zawsze ci ufam -odpowiedziala bez wahania. Jest tak różna od mojej mamy, że czasem
dziwi
ę się, jak one mog
ą by
ć ze sob
ą spokrewnione.
- No więc planowała
ś pojecha
ć do Tulsy dzi
ś po południu, prawda?
Po krótkiej chwili milczenia roześmiala się.
- Oj chyba trudno będzie co
ś utrzyma
ć w tajemnicy przed moj
ą wnuczk
ą wampirzyczką.
- Babciu, musisz mi co
ś przyrzec. Obiecaj, że nigdzie dzisiaj nie pojedziesz. Nie wsiadaj
do samochodu. Nigdzie nie jedź. Zosta
ń w domu i odpoczywaj sobie.
- Ale o co chodzi, Zoey?
Zawahałam się, nie wiedząc jak jej to powiedzieć. Na szczęście Babcia, która
zawsze mnie rozumiała, przypomniała mi:
- Pamiętaj, że mnie możesz powiedzie
ć wszystko. Bo ja ci wierzę.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że a
ż do tej chwili wstrzymywałam
oddech. Odetchnęłam głęboko i wyrzuciłam z siebie:
- Most na rzece Arkansas, ten na drodze I-40 niedaleko Webber's Falls, ma si
ę zawalić.
Miala
ś si
ę na nim znajdowa
ć w tym czasie i miała
ś zgin
ąć w tej katastrofie. - Ostatnią
cz
ęść zdania wypowiedziałam niemal szepte.
- Ojej! Poczekaj musz
ę usiąść.
- Babciu, dobrze si
ę czujesz?
- Chyba tak, chocia
ż tak by nie było, gdyby
ś mnie nie uprzedziła. Teraz tylko kręci mi się
w
glowie. - Pewnie wzięła do ręki jak
ąś gazetę, bo posłyszałam, że si
ę wachluje. - Skąd się
ot
ym dowiedziałaś? Masz wizje?
- Ja nie. Afrodyta ma.
- Ta dziewczyna, która była przewodnicząc
ą Cór Ciemności? Nie podejrzewałam że się
przyjaźnicie.
- Nie, nie przyjaźnimy się. W żadnym razie. Ale spotkałam j
ą akurat w chwili, gdy miała
wizję, a ona powiedziała mi, co zobaczyła.
- A ty jej wierzysz?
- Na og
ół jej nie ufam, ale wiem, że ma zdolno
ść przeżywania wizji. Poza tym to wszystko
działo si
ę przy mnie, widziałam ją, jakby była wtedy przy tobie. To straszne. Widziała caly
wypadek, jak rozbija si
ę samochód i jak ci mali chłopcy giną.
- Zaraz, w wypadku brało udzia łwięcej ludzi?
- Tak. Zawala si
ę most, dużo samochodów wpada do rzeki.
- A co z innymi ludźmi?
- Tym te si zajm . Ale
ż ę ę ty zosta
ń w domu.
- A nie powinnam tam pojechać, by powstrzymywa
ć ludzi przed wjechaniem na most?
- Nie. Trzymaj si
ę od tego z daleka. Postaram się, by nikomu nic złego si
ę nie stało.
Obiecuję, ale musz
ę mie
ć pewność, że będziesz bezpieczna.
- Dobrze, kochanie. Wierz
ę ci. Nie martw si
ę o mnie. Zostan
ę w domu i włos mi z głowy
nie spadnie. A ty rób, co uważasz za stosowne, a jak będziesz mnie potrzebowała, to
zadzwoń. O każdej porze.
- Dziękuj
ę Babciu. Jeste
ś kochana.
- Ty te
ż jeste
ś kochana. Moja u-we-tsi a-ge-hu-tsa.
Skończyłam z ni
ą rozmawia
ć i przez chwil
ę siedziałam bez ruchu usiłując
opanowa
ć dreszcze, które mn
ą wstrząsały. Ale to trwało tylko krótk
ą chwilę. W mojej
glowie powstawa łju
ż plan działania i nie było czasu do stracenia.
ROZDZIA
Ł 10
- Chyba należałoby opowiedzie
ć o wszystkim Neferet. Ona wykona par
ę telefonów, tak
jak
w zeszłym miesiącu, kiedy Afrodyta miała wizj
ę wypadku lotniczego w Denver –
powiedzia łDamien, starając si
ę mówi
ć opanowanym głosem.
Wróciłam do internatu, zebrałam zaraz swoich przyjaci
ół i szybko zdałam im relację
z wizji Afrodyty.
- Kazała mi przyrzec, że nie pójd
ę z tym do Neferet. Obie prowadz
ą co
ś w rodzaju wojny.
- Neferet w końcu zauważyła, jaka to malpa – przypomniała Stevie Rae.
- Bezczelna krowa – dodała Shaunee.
- Wiedźma z piekła rodem – uzupełniła Erin.
- Dobrze, w tej chwili to nieważne – uświadomiłam. - Ważna jest w tej chwili jej wizja i
niebezpieczeństwo, które grozi wielu ludziom.
- Słyszałem, że jej wizje nie s
ą teraz wiarygodne, poniewa
ż Nyks cofnęła swoje łaski dla
Afrodyty – powiedzia łDamien. - Może dlatego zmusiła ci
ę do przyrzeczenia, że nie
pójdziesz do Neferet, poniewa
ż wszystko to sobie wymyśliła, bo chciała ci
ę nastraszyć,
żeby
ś była barzdiej skłonna do zrobienia czegoś, co wpędzi ci
ę w kłopoty albo
skompromituje.
- Te
ż pomyślałabym o tym, gdybym nie widziała jej podczas przezywania wizji. Jestem
pewna, ze nie udawała.
- Pytanie też, czy mówi ca
łą prawd
ę – wyraziła wątpliwośc Stevie Rae.
Zastanowiłam się. Afrodyta raz si
ę przyznała, że cz
ęść wizji ukrywała przed
Neferet. Dlaczego wi c si nie ba am, e i w tym przypadku
ę ę ł ż tak si
ę zachowa? Ale
przypomniałam sobie jej bladość, sposób, w jaki złapała mnie za ręk
ę i strach w jej głosie,
gdy była przy mojej umierającej Babci. Przeszed łmnie dreszcz.
- Mówiła prawd
ę – powtórzyła. - Musicie zawierzy
ć mojej intuicji. - Popatrzyłam po
twarzach czwórki swoich przyjaciół. Nikt z nich nie wygląda łna usatysfakcjonowanego,
ale
wiedziałam też, że kazde z nich mi ufało i mogłam na nich liczyć. - Więc tak sprawa
wygląda. Ju
ż dzwoniłam do Babci. Nie znajdzie si
ę na moście, ale będzie tam kupa innych
ludzi. Musimy co
ś wymyślić, by ich uratować.
- Afrodyta powiedziała, ze jaka
ś łód
ź podobna do barki uderzy w most, co spowoduje
katastrofę? - upewni łsi
ę Damien.
Skinęłam głową.
- W takim razie mogłaby
ś udać, że jeste
ś Neferet i zrobi
ć to, co ona zazwyczaj robi w
takich wytuacjach, czyli zadzwoni
ć do kogo
ś odpowiedzialnego za barki i powiedzie
ć mu,
że jedna z uczennic miała tak
ą wizję. Ludzie zawsze słuchaj
ą Neferet, boj
ą si
ę ryzyka
zaniechania. Powszechnie wiadomo, że jej informacje nieraz ocaliły wiele ludzkich istnień.
- Ju
ż o tym myślałam, ale to na nic, poniewa
ż Afrodyta nie widziała wyraźnie co to za
barka. Nie wiedziałabym nawet, od czego zacząć, by skontaktowa
ć si
ę z kimś
odpowiednim, kto byłby władny j
ą zatrzymać. Poza tym nie mog
ę udawa
ć Neferet.To
byloby z wielu powodów nie w porzadku. Bardzo szybko narobiłabym sobie kłopotów.
Nikt
nie zaręczy, że osoba do której bym zadzwoniła, nie zechce zatelefonowa
ć potem do
Neferet, choćby po to, zda
ć spraw
ę z tego co zostało zrobione. A to by spowodowało całą
lawin
ę wypadków.
- Nieciekawa perspektywa – zgodziła si
ę Shaunee.
- No właśnie. Neferet odkryłaby, że wiedźma miała następn
ą wizję, czyli złamałabyś
daną
jej obietnicę, że nic nie powiesz – wyszczególniła Erin.
- W takim razie wykreślamy wariant z barką, podobnie wykreślamy pomys łz
podszywaniem si
ę pod Neferet. Zostaje więc opcja zamknięcia mostu – skonkludował
Damien.
- Tak te
ż pomyślałam – zgodziłam si
ę z nim.
- Groźba podłożenia bomby - wpadła na pomys łStevie Rae.
Popatrzyliśmy na ni
ą pytająco.
- Że co? - zapytała Erin.
- Co masz na myśli? - chciala wiedzie
ć dokładniej Shaunee.
- Mo emy si podszyc pod jdnego z tych wariat w, kt rzy
ż ę ó ó gro
żą podłożeniem
bomby.
- To by mogło zadziała
ć – zgodzi łsi
ę Damien. - Ilekro
ć kto
ś zgłasza, że podłoży łbombę,
zawsze si
ę ewakuuje ludzi. Z tego wniosek, że jeśli istnieje niebezpieczeństwo, że w
okolicach mostu podłożono bombę, to most zostanie zamknięty przynajmniej do
momentu,
w którym odkryją, że alarm by łfałszywy.
- Jeśli zadzwoni
ę ze swojej komórki, nikt nie będzie wiedział, że to ja, prawda? -
chciałam
si
ę upewnić.
Damien potrząsn
ął glow
ą z tak
ą dezaprobatą, jakby mia łdo czynienia z zeznaniami
kretynki.
- Jasne, że natychmiast dojd
ą do tego. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a nie lata
dziewięćdziesiąte.
- To co mam zrobić?
- Możesz uży
ć innej komórki. Takiej jednorazowej – wyjaśnił.
- Jak jednorazowe aparaty fotograficzne?
- Gdzie
ś ty si
ę podziewała? - zdziwiła si
ę Shaunee
- Wszyscy znaj
ą jednorazowe komórki – zapewniła Erin.
- Ja nie – przyznała si
ę Stevie Rae.
- No właśnie – wypunktowały Bliźniaczki.
- Masz. - Damien wyciągn
ął z kieszeni duży, bajerancko wyglądający aparat Nokii. -
Mozesz wykorzysta
ć moj
ą komórkę.
- Dlaczego masz jednorazowy telefon? - chciałam wiedzieć. Obejrzałam sprzęt uważnie.
Wygląda łjak inne.
- Zafundowałem go sobie po tym, jak moi rodzice spanikowali, że maj
ą syna geja. Zanim
zostałem Naznaczony, zachodziła obawa, że chc
ą mnie odgrodzi
ć od życia na zawsze.
Nie chc
ę przez to powiedzieć, bym si
ę spodziewał, że zamkn
ą mnie gdzie
ś w szafie albo
w innym odosobnionym miejscu, ale uznałem, że nie zawadzi przygotowa
ć si
ę na każdą
okoliczność. Od tego czasu na wszelki wypadek, zawsze mam przy sobie taki aparat.
Nie wiedzieliśmy co powiedzieć. To naprawd
ę głupia sprawa mie
ć rodziców z
obsesj
ę na punkcie skłonności homoseksualnych swojego syna.
- Dziękuj
ę ci, Damien – wykrztusiłam w końcu.
- Nie ma za co – odpowiedział. - Nie zapomnij wyłączy
ć telefonu po skończonej
rozmowie,
a potem mi oddać, bo powinenem go zaraz zniszczyć.
- Dobrze.
- I nie zapomnij im powiedzie , e bomba zosta a umieszczona
ć ż ł pod wodą. Wtedy będą
musieli zamkn
ąć most na dłużej, żeby posła
ć tam nurków, którzy sprawdz
ą rzekę.
Kiwnęłam głową.
- Dobry pomysł. Powiem im też, że bomba ma wybuchn
ąć o trzeciej piętnaście, czyli
dokładnie o tej godzinie, któr
ą zobaczyła Afrodyta na zegarze w Babci samochodzie, kiedy
si
ę rozbijał.
- Nie wiem, ile czasu im zajmie sprawdzanie, ale wydaje mi się, ze powinna
ś do nich
zadzwoni
ć około wp
ół do trzeciej. Wtedy będ
ą mieli do
ść czasu, aby dojecha
ć na miejsce
i
zamkn
ąć most, ale nie dość, by przekona
ć się, że alarm jest fałszywy i otworzy
ć most
powtórnie dla ruchu – powiedziała Steve Rae.
- Ale kto z nas zadzwoni? – zapytała Shaunee.
- Holender, nie wiem. - Czułam si
ę coraz bardziej zestresowana, byłam pewna że zaraz
dopadnie mnie gigantyczny ból głowy.
- Napisz w Google'u – podsunęła Erin.
- Nie – zaprotestowa łDamien. - Nie możemy zostawia
ć żadnych śladów komputerowych.
Musimy po prostu zadzwoni
ć do miejscowego działu FBI. Numer można znale
źć w
ksiązce
telefonicznej. Zrobi
ą to co zawsze, kiedy otrzymuj
ą sygna łod jakiego
ś czubka.
- Czyli złapi
ą go i zapudłuj
ą do końca życia – dokończyłam ponuro.
- Nie, nie złapi
ą cię. Nie zostawisz żadnych śladów. Nie będ
ą mieli najmniejszego
powodu,
by podejrzewa
ć kogokolwiek z nas. Zadzwo
ń do nich o wp
ół do trzeciej. Powiedz, że
umieściła
ś bomb
ę pod mostem ponieważ... - Damien zawaha łsię.
- Z powodu zanieczyszczenia – wychrypiała Stevie Rae.
- Zanieczyszenia? - zdziwiła si
ę Shaunee.
- Chyba niekoniecznie z tego powodu. Moim zdaniem lepiej będzie, jak powiesz, ze masz
ju
ż do
ść wtrącania si
ę władz w prywatne życie obywateli – zaproponowała Erin.
- Świetny pomys łBliźniaczko – pochwaliła j
ą Shaunee.
Erin rozpromieniła się.
- Mój tata na moim miejscu właśnie tak by powiedział. Byłby ze mnie dumny. Nie z
powodu
fałszywego alarmu z wysadzaniem mostu, ale z powodu całej reszty.
- Jasne, Bliźniaczko – zapewniła j
ą Shaunee.
- A mnie si
ę bardziej podoba pomys łz zanieczyszczeniem środowiska – nie ustępowała
Stevie Rae. - Przecie
ż to poważny problem.
- W takim razie powiem, ze chodzi mi o wtr canie si w adz
ą ę ł do prywatnego życia
obywateli
i o zanieczyszczanie rzek? To by wyjaśniało, dlaczego bomb
ę umieszczemy pod mostem.
- Patrzyli na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Westchnęłam cięzko. - Bomba będzie pod
mostem by zwróci
ć uwag
ę na zanieczyszczanie rzek.
- Aha – wystąpimy w roli porąbanych terrorystów – zachichotała Stevie Rae.
- W gruncie rzeczy to dobrze – uzna łdamien.
- Czyli wszystko ustalone? Ja zadzwonie do FBI, a nikt z was nie piśnie słówkiem o wizji
Afrodyty.
Potakująco skinęli głowami.
- Dobra. W takim razie ja poszukam książki telefonicznej, znajd
ę numer FBI, a wtedy...
Kątem okaz zauważyłam, ze kto
ś zbliża si
ę w naszym kierunku. Była to Neferet w
towarzystwie dwóch mężczyzn w garniturach, a cała trójka zmierzała w stron
ę internatu.
Przez sal
ę przeszed łszmer, z którego mogłam wyłowi
ć powtarzające si
ę słowa: To
ludzie.....
Nie miałam czau dłużej si
ę nad tym zastanawiać, poniewa
ż zobaczyłam, że
Neferet z dwoma panami kieruj
ą si
ę prosto w moj
ą stronę.
- A tu jeste
ś Zoey. - Neferet jak zwykle uśmiechnęła si
ę do mnie ciepło. - Panowie
chcieliby z tob
ą porozmawiać. Chyba wstąpimy do bilbioteki. To zajmie krótk
ą chwilę. -
Neferet władczym gestem poleciła mi i
ść za sob
ą do znajdującego si
ę za główn
ą salą
bocznego pokoju, który nazywaliśmy biblioteką, mimo że by łto raczej pokój
komputerowy
z kilkoma wygodnymi krzesłami i półkami z broszurowymi wydaniami książek. W
bibliotece
siedziały dwie dziewczyny, które Neferet wyprosiła jednym gestem reki. Zamknęła za nimi
drzwi,po czym zwróciła si
ę do nas. Rzuciłam okiem na zegar wiszący nad komputerami.
Było sze
ść po siódmej, sobotni poranek. Co si
ę stało?
- Zoey, to jest detektyw Marx. - Neferet wskazała wyższego z mężczyzn. - I detektyw
Martin z wydziału zabójstw policji w Tulsie. Chc
ą ci zada
ć kilka pyta
ń na temat zabitego
chłopca.
- Okay. - powiedziałam, zastanawiając si
ę jednocześnie o co mogliby mnie pytać.
Przecież, do diabła, o niczym nie wiedziałam. Nawt nie znałam go dobrze.
- Panno Montgomery... - zacz
ął detektyw Marx, ale Neferet natychmiast mu przerwała.
- Redbird – poprawiła go.
- Słucham?
- Zoey zgodnie z prawem zmieniła nazwisko na Redbird, kiedy przed miesiącem
wst puj c w progi naszej szko y, uzyska a status osoby pe noletniej.
ę ą ł ł ł Wszyscy nasi
uczniowe, według prawa stanowi
ą sami o sobie. Uznalismy, że tak jest lepiej, wziąwszy
pod uwag
ę szczególny charakter naszej szkoły.
Gliniarz kiwn
ął głową. Nie wiedziałam, czy Neferet go wkurzała czy nie, ale sądząc
po tym, jak na ni
ą spoglądał, doszłam do wniosku, że nie.
- Panno Redbird – ciągnął. - Wiadomo nam, że znasz Chrisa Forda i Brada Higeonsa.
Zgadza się?
- Aha, to znaczy, tak – poprawiłam si
ę zaraz. Z pewności
ą nie by łto stosowny moment, by
zgrywa
ć si
ę na głupi
ą nastolatke. - Znam... to znaczy: znałam ich obu.
- Znałam? - pochwyci łnatychmiast niższy gliniarz.
- Tak, bo nie zadaj
ę si
ę teraz z ludzkimi chłopakami, ale nawet zanim zostałam
Naznaczona, nieczęsto miałam okazj
ę spotyka
ć Chrisa czy Brada. - Początkowo zdziwiło
mnie, ze tak przyczepili si
ę do tego słówka, ale zaraz uświadomiłam sobie, że skoro Chris
nie zyje, a Brad zaginął, użycie przez mnie czasu przeszłego mogło zabrzmieć
podejrzanie.
- Kiedy po raz ostatni widziała
ś obu chłopców?
Zagryzłam wargi, starając si
ę sobie przypomnieć.
- Nie tak znowu dawno, może na początku sezonu piłkarskiego, a potem byłam na dwóch
czy trzech imprezach, w których oni te
ż brali udział.
- Żaden z nich nie by łtwoim chłopakiem?
Skrzywiłam się.
- Nie, umawiałam si
ę przez jaki
ś czas z jednym z rozgrywających z Broken Arrow. Stąd
znałam graczy z Unii. - Uśmiechnęłam się, usiłując wprowadzi
ć troch
ę lżejszą
atmosferę. -
Na og
ół uważa się, że chłopaki z Unii nienawidz
ą tych z BA, ale to nieprawda. Większosć
z nich zna si
ę od dzieciństwa. Wielu przyjaźni si
ę ze sobą.
- Panno redbird, od jak dawna jeste
ś w Domu Nocy? - zapyta łniski gliniarz, nie
zauważając, że staram si
ę by
ć miła.
- Zoey jest u nas prawie dokładnie od miesiąca – odpowiedziała za mnie Neferet.
- Czy w ciągu tego miesiąca Chris albo Brad odwiedzili ci
ę tutaj?
- Nie – odpowiedziałam zaskoczona tym pytaniem.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że żaden z ludzkich chłopaków ci
ę tu nie odwiedzał? -
wypali łMartin.
To mnie całkiem zbiło z pantałyku. Zaczęłam si
ę jąka
ć i musiałam wygląda
ć na
winną, ale na szczęscie Neferet przyszła mi z odsieczą.
- Dwójka przyjaci
ół Zoey odwiedziła j
ą tutaj podczas pierwszego tygodnia jej pobytu u
nas,
chocia nie s dz , by mo na to nazwa oficjaln wizyt
ż ą ę ż ć ą ą – powiedziała z miłym
uśmiechem
osoby dorosłej zwracającej si
ę do policjantów, jakby chciała powiedzieć: 'Dzieci to zawsze
dzieci”. Potem spojrzeniem i gestem dodała mu otuchy. - Opowiedz panom o dwójce
swoich przyjaciół, którym si
ę wydawało, ze wdrapywanie si
ę na mur i skakanie przez płot
to zabawny sposób składania wizyt.
Spojrzała na mnie znacząco. Wiedziała ode mnie wszystko o tym, jak to Heath i
Kayla wdrapali si
ę na mur, by dosta
ć si
ę na nasz teren i wyciągn
ąć mnie ze szkoły.
Przynajmniej Heath mia łtaki pomysł, Kayla natomiast, moja była przyjaciółka, chciała
zobaczyć, jak zareaguj
ę na to, że ona zagięła parol na Heatha. O tym wszystkim
powiedziałam Neferet. I o czym
ś jeszcze. O tym, jak przez przypadek spróbowałam smaku
jego krwi, jak Kayla mnie na tym złapała i jak w końcu straciłam panowanie nad sobą.
Patrząc w zielone oczy Neferet, odczytałam z jej spojrzenia równie jednoznacznie, jakby
wyraziła to słowami, że mam przemilcze
ć incydent z krwią.
- Niewiele jest tu do opowiadania, a poza tym to było ju
ż miesiąc temu. Kayla i Heath
wyobrażali sobie, ze si
ę tu zakradn
ą i wyciągn
ą mnie stąd. - Zamilkłam i potrząsnęłam
głow
ą ciągle jeszcze zdumiona absurdalności
ą takiego pomysłu.
A wtedy wysoki gliniarz wci
ął si
ę z pytaniem:
- Kayla i Heath. Nazwiska?
- Kayla Robinson i Heath Luck – odpowiedziałam. (Heath naprawd
ę ma na nazwicko
Luck,
ale jedyne szczęście, jakim może si
ę wykazać, to że dotychczas nie zosta łzałapany za
jazd
ę pod wpływem alkoholu czy narkotyków). - Prawd
ę mówiąc Heath czasem cięzko
mysli, a Kayla... c
óż zna si
ę na fryzurach i butach, ale poza tym nie może si
ę pochwalić
zdrowym rozsądkiem. Więc w ogóle sobie nie przemyśleli całej akcji i nie wzięli pod
uwagę
faktu, że gdybym opuściła Dom Nocy, gdzie przeistaczam si
ę w wampira, po prostu bym
umarła. Więc im wytłumaczyłam, ze nie tylko nie chc
ę opuszcza
ć tego miejsca, ale i nie
moge. I to wszystko.
- Nie zaszło nic niezwykłego podczas tego spotkania z przyjaciółmi?
- To znaczy, kiedy wróciłam do internatu?
- Nie. Inaczej sformułuj
ę pytanie. Czy nie zaszło nic niezwykłego podczas spotkania z
Heathem i Kaylą? - zapyta łMartin.
- Nie. - I właściwie nie było to kłamstwo. Widocznie nie ma nic niezwykłego, w tym, że
adept odczuwa pragnienie krwi właściwe wampirom. Może nie powinno si
ę to zdarzyć
na
tak wczesnym etapie Przemiany, ale te nie zdarza si , by adept mia
ż ę ł wypełniony
kolorem
Znak i dodatkowy tatuaż, jakie spotyka si
ę tylko u dorosłych wampirów. Nie mówiąc już
o
tym, że jeszcze żaden adept nie mia łtatuażu na ramionach i plecach, a ja miałam. Widać
nie jestem typow
ą adeptką.
- Nie skaleczyła
ś tego chłopaka i nie piła
ś jego krwi? - Niższy gliniarz zada łto pytanie
lodowatym tonem.
- Nie! - krzyknęłam.
- Czy oskarżacie o co
ś Zoey? - zapytała Neferet, podchodząc do mnie bliżej.
- Nie prosz
ę pani. My tylko zadajemy jej pytanie, starając si
ę dociec, jaki by łcharakter
kontaktów Chrisa Forda i Brada Higeonsa z przyjaciółmi. Istnieje kilka aspektów tej
sprawy, raczej niezwykłych więc... - Niższy gliniarz nawija łdalej w tym stylu, podczas
gdy
mnie gorączkowe myśli wirowały w głowie.
O co chodzi? Nie skaleczyłam Heatha, ja go tylko zadrapałam. I to nienaumyślnie.
Nie można tez powiedzieć, ze „piłam” jego krew, raczej j
ą zlizywałam, ale skąd do diabła
ci
gliniarze dowiedzieli si
ę o tym? Heath nie by łspecjalnie lotny, ale nie wyobrażam sobie,
zeby rozpowiada łwoków ł(zwłaszcza policjantom), że babeczka, w której si
ę bujał, piła
jego krew. Nie, Heath by nic nie powiedział, ale...
Olśniło mnie, ju
ż wiedziałam, dlaczego detektywi zadawali takie pytania.
- Powinniście dowiedzie
ć si
ę czego
ś na temat Kayli Robinson – powiedziałam,
przerywając nudny wywód niższego gliniarza. - Ona zobaczyla jak całujemy si
ę z
Heathem, a właściwie, że Heath mnie pocałował. - Patrzyłam to na jednego, to na
drugiego gliniarza. - Wiecie, Heath naprawd
ę jej si
ę podoba, więc chcąc umawia
ć si
ę z
nim stale, musiała mnie usunąc z drogi. A kiedy zobaczyła, ze on mnie całuje, wkurzyła się
i zaczęła si
ę na mnie wydzierać. Przyznaj
ę się, że nie zachowałam si
ę odpowiednio, ale
ona mnie te
ż wkurzyła. Przecie
ż to nie w porządku, kiedy najlepsza przyjaciółka zaczyna
lata
ć za twoim chłopakiem. W każdym razie.... - Przerwałam, niby wzdragając si
ę przed
tym co za chwil
ę miałam im wyznać. - Powiedziałam Kayli co
ś przykrego, co ją
przestraszyło. Spanikowała i odeszła.
- Co przykrego jej powiedziałaś? - chcia łwiedzie
ć detektyw Marx.
Westchnęłam ciężko.
- Że jeśli nie usunie si
ę zaraz, to sfrun
ę z muru i wypij
ę jej krew.
- Zoey! - zganiła mnie Neferet ostrym tonem. - Wiesz, że tak nie można. I tak kr
ążą i nas
krzywdz ce opinie, a ty jeszcze straszysz w taki spos b ludzkie nastolatki.
ą ó Nie dziwota,
że
wystraszone dziecko poskarżyło si
ę policji.
- Wiem. Przepraszam – powiedziałam ze skruszon
ą miną. Mimo że zdawałam sobie
spraw
ę z tego, że neferet odgrywa pewn
ą rol
ę właściwie w mojej obronie, byłam pod
wrażeniem władczości jej tonu. Podniosłam wzrok na detektywów. Obaj patrzyli na nią
szeroko otwartymi oczami. Dotąd widzieli w niej tylko mi
łą panią, jej oblicze
przeznaczone
dla zewnętrznego świata, teraz otarli si
ę o jej moc, o jakiej nie mieli pojęcia.
- Od tamtej pory nie widziała
ś żadnego ze znanych ci nastolatków? - zapyta łten wyższy
po pełnej skrępowania chwili ciszy.
- tylko raz, Heatha, ale by łwtedy sam, podczas naszych obchdów święta Samhain.
- Przepraszam, czego?
- Samhain to starodawna nazwa nocy, któr
ą zapewne zna pan jako Halloween –
pośpieszyła z wyjaśnieniem Neferet. Stała si
ę na powrót niezwykle piękna i uprzejma,
rozumiałam, dlaczego gliniarzy to zmyliło, ale te
ż si
ę do niej uśmiechnęli, jakby nie mieli
wyboru. Jak znam władz
ę Neferet, to chyba rzeczywiscie nie mieli. - Mów dalej, Zoey –
zwrociła si
ę do mnie.
- Było nas dużo pdczas obchodów. To troch
ę jak odprawianie nabożeństwa na dworze –
wyjaśniłam. Wprawdzie w rzeczywistości niewiele miało to wspólnego z odprawianiem
nabożeństwa na dworze, ale przeciez nie zamierzałam wyjaśni
ć dwóm przedstawicielom
świata ludzi, jak si
ę tworzy krąg i wywołuje duchy mięsożernych wampirów. Spojrzałam
na
Nferet. Kiwała do mnie głow
ą zachęcająco. Wzięłam głęboki oddach i dałam nura w
przeszłość. Wiedziałam, że właściwie nie miało znaczenia, co powiem. Heath i ta nie
zapamięta łniczego z tamtej nocy, w której omal ie zosta łzabity przez duchy starożytnych
wampirów. Ju
ż Neferet o to zadbała, by jego pami
ęć została całkowicie zablokowana.
Wiedzia łtylko, że odnalaz łmnie w grupie innych młodzianków, po czym stracił
przytomność. - W każdym razie Heathowi udało si
ę wkręci
ć na nasz obchody. Było to
żenujące, zwłaszcza że... no cóż....był....całkiem ululany.
- Heath by łpijany? - zapyta łMarx.
Skinęłam głową.
- Tak, by łpijany. Chocia
ż nie chcę, by mia łz tego powodu jakie
ś kłopoty. - Postanowiłam
nie wspomina
ć i jego doświadczeniach, mam nadzieję, że tylko chwilowych, z marychą.
- Nie będzie mia łkłopotów.
- To dobrze. To znaczy, on nie jest ju
ż moim chłopakiem, ale w gruncie rzeczy nie jest zły.
- Możesz si
ę o to nie martwić, panno Redbird. Po prostu opowiedz nam, co si
ę dalej
wydarzyło.
- Właściwie nic takiego. Przerwa łnasze obchody, co było żenujące. Powiedziałam mu,
zeby wraca łdo domu i nie przychodzi łtu więcej, i że z nami koniec. Wygłupi łsię, a zaraz
potem zemdlał. Zostawiliśmy go tam i to wszystko.
- Od tej pory go nie widziałaś?
- Nie.
- Kontaktowa łsi
ę z tob
ą w jaki
ś sposob?
- Tak, dzwoni do mnie stanowczo za często, zostawia mi wiadomosci w skrzynce
głosowej, co mnie denerwuje. Ale chyba robi postępy – dodałam pośpiesznie. Naprawdę
nie chciałam, by mia łprzeze mnie jakiekolwiek kłopoty. - Chyba zaczyna rozumieć, ze z
nami koniec.
Wysoki gliniarz skończy łrobi
ć notatki, po czym sięgn
ął do kieszeni i wyciągną
plastikow
ą torebkę.
- A co powiesz na to panienko Redbird? Widziała
ś to kiedyś?
Kiedy poda łmi aksamitn
ą torebkę, zrozumiałam co zawierała. Byla tam czarna,
aksamitna wstążka ze srebrnym wisiorkiem przedstawiającym dwa półksięzyce zwrócone
do siebie grzbietami na tle księzyca w pełni zdobionego granatami. Symbol bogini w
trzech
wcieleniach: matki, panny i staruszki. Miałam taki sam wisiorek, poniewa
ż taki naszyjnik
nosiła przewodnicząca Cór Ciemności,
ROZDZIA 11
Ł
-Sk d pan to ma? – zapyta a Neferet. Stara a si panowa nad g osem, ale pobrzmiewa y w
ą
ł
ł
ę
ć
ł
ł
nim ostre gniewne tony, kt rych nie spos b by o ukry .
ó
ó
ł
ć
-Ten naszyjnik zosta znaleziony przy zw okach Chrisa Forda.
ł
ł
Otworzy am usta, ale nie wyda am z siebie adnego d wi ku. Poczu am bolesne skurcze w
ł
ł
ż
ź ę
ł
o dku, krew odp yn a mi z twarzy.
ż łą
ł ęł
-Panno Redbird, pewnie rozpoznajesz ten naszyjnik? – Detektyw Marx musia powt rzy
ł
ó ć
to pytanie.
Odchrz kn am, by pozby si nag ej sucho ci w gardle.
ą ęł
ć ę
ł
ś
-Tak. To naszyjnik przewodnicz cej C r Ciemno ci.
ą
ó
ś
-C r Ciemno ci?
ó
ś
-C ry i Synowie Ciemno ci to ekskluzywna szkolna organizacja skupiaj ca najlepszych
ó
ś
ą
uczni w – wyja ni a Neferet.
ó
ś ł
-Nale ysz do tej organizacji?
ż
-Jestem jej przewodnicz c .
ą ą
-Czy mog aby pokaza nam sw j naszyjnik?
ł
ś
ć
ó
-Nie mam go przy sobie. Jest w moim pokoju. – Kr ci o mi si w g owie.
ę ł
ę
ł
-Czy panowie oskar aj o co Zoey? – zapyta a Neferet. Nadal m wi a spokojnym g osem,
ż ą
ś
ł
ó ł
ł
ale pobrzmiewa y w nim gro ne tony i hamowana w ciek o , co zje y o mi w os na
ł
ź
ś
ł ść
ż ł
ł
g owie.
ł
Obaj policjanci wymienili spojrzenia, w kt rych wida by o, e i na nich ton Neferet zrobi
ó
ć ł ż
ł
wra enie.
ż
-Po prostu zadajemy jej pytania.
-W jaki spos b Chris umar ? – zapyta am s abym g osem, kt ry jednak wtargn w
ó
ł
ł
ł
ł
ó
ął
mierteln cisz , jaka zapanowa a w bibliotece.
ś
ą
ę
ł
-Z powodu licznych ran i up ywu krwi – odpowiedzia Marx.
ł
ł
-Czy kto porani go no em? – Z informacji podawanych w telewizji wynika o, e zosta
ś
ł
ż
ł ż
ł
pok sany przez jakie zwierz , czu am jednak, e musze zada to pytanie.
ą
ś
ę
ł
ż
ć
Marx pokr ci g ow .
ę ł ł ą
-Rany nie wygl da y za zadane no em. Raczej by y skutkiem pok sania przez zwierz , o
ą ł
ż
ł
ą
ę
czym te wiadcz lady zostawione przypuszczalnie przez szpony.
ż ś
ą ś
-Usz a z niego prawie ca a krew – doda Martin
ł
ł
ł
-I przyszli panowie tutaj, bo wygl da to na atak wampira – doko czy a Neferet ponuro.
ą
ń
ł
-Pr bujemy znale odpowiedzi na pytania, kt re si tu nasuwaj , prosz pani –
ó
źć
ó
ę
ą
ę
powiedzia Marx.
ł
-Proponuj , by zrobiono test na zawarto alkoholu w krwi zabitego ch opca. Z tego, co
ę
ść
ł
wiem na temat nastolatk w w ludzkim rodowisku, kt rzy stanowili grup jego
ó
ś
ó
ę
przyjaci , byli oni niemal ustawicznie pijani. Niewykluczone, e pod wp ywem odurzenia
ół
ż
ł
alkoholowego wpad do wody i uton . Porani si , spadaj c na ska y. Ca kiem mo liwe
ł
ął
ł ę
ą
ł
ł
ż
te , e rany zosta y spowodowane przez zwierz ta. Nieraz widzi si mad brzegiem rzeki
ż ż
ł
ę
ę
kojoty, nawet o obr bie Tulsy.
ę
-Owszem, prosz pani, testy na zawarto alkoholu zosta y wykonane. Mimo e niewiele
ę
ść
ł
ż
krwi pozosta o w jego ciele, mog by wiele m wi ce.
ł
ą ć
ó ą
-To dobrze. Jestem pewna, ze spo r d licznych informacji, kt re wam dostarcz , b dzie i
ś ó
ó
ą ę
ta, e ch opiec by pijany, i to zapewne mocno pijany. Wydaje mi si , e panowie powinni
ż
ł
ł
ę ż
szuka bardziej prawdopodobnych przyczyn jego mierci ni atak wampira. Teraz, jak si
ć
ś
ż
ę
domy lam, panowie ju sko czyli?
ś
ż
ń
-Jeszcze jedno pytanie, panno Redbird – Detektyw Marx powiedzia to, nie patrz c na
ł
ą
Neferet. – Gdzie by a w czwartek mi dzy sm a dziesi t ?
ł ś
ę
ó ą
ą ą
-Wieczorem? – zapyta am.
ł
-Tak.
-W szkole. Tutaj. Na lekcjach.
Martin spojrza na mnie bardzo zdziwiony.
ł
-W szkole? O tej porze?
-Mo e powinien pan si przygotowa , zanim zabierze si pan do odpytywania moich
ż
ę
ć
ę
uczni w. Lekcje w Domu Nocy zaczynaj si o smej wieczorem i trwaj do trzeciej nad
ó
ą ę ó
ą
ranem. Wampiry od dawna wol funkcjonowa noc . – Nadal da o si s ysze gro ny ton
ą
ć
ą
ł
ę ł
ć
ź
w g osie Neferet. – Zoey by a w szkole na lekcjach, kiedy ch opiec umar . Czy teraz
ł
ł
ł
ł
panowie ju sko czyli?
ż
ń
-Na razie sko czyli my zadawa pytania pannie Redbird. – Marx przewr ci kilka kartek
ń
ś
ć
ó ł
notesu, w kt rym zrobi notatki, i doda : - Musimy jeszcze porozmawia z Lorenem
ó
ł
ł
ć
Blakiem.
Usi owa am nie da po sobie pozna , jakie wra enie zrobi o na mnie to imi , ale
ł
ł
ć
ć
ż
ł
ę
poczu am, jak oblewa mnie gor co.
ł
ą
-Przykro mi, ale wczoraj wieczorem Loren odlecia st d szkolnym samolotem. Uda si do
ł ą
ł ę
jednej ze szk na Wschodnim Wybrze u, by wspiera naszych uczni w, kt rzy bior
ół
ż
ć
ó
ó
ą
tam udzia w finale mi dzynarodowego konkursu na najlepiej wyg oszony monolog
ł
ę
ł
Szekspira. Oczywi cie przeka mu, kiedy wr ci w niedziel , e panowie chc si z nim
ś
żę
ó
ę ż
ą ę
widzie – obieca a Neferet, zmierzaj c do drzwi i daj c im w ten spos b jednoznacznie do
ć
ł
ą
ą
ó
zrozumienia, e ich wizyta jest sko czona.
ż
ń
Ale Marx nie ruszy si z miejsca. Nadal nie spuszcza ze mnie wzroku. W ko cu powoli
ł ę
ł
ń
si gn do kieszeni, sk d wyci gn swoj wizyt wk i wr czy mi j ze s owami:
ę ął
ą
ą ął
ą
ó ę
ę
ł
ą
ł
-Je li uznasz, e jakakolwiek informacja, kt ra przyjdzie ci do g owy, mog aby nam
ś
ż
ó
ł
ł
pom c w odnalezieniu zab jc w Chrisa, zadzwo do mnie. – Nast pnie skin g ow w
ó
ó ó
ń
ę
ął ł ą
stron Neferet. – Dzi kuj , e po wi ci a nam pani sw j czas. Wr cimy tu w niedziel ,
ę
ę ę ż
ś ę ł
ó
ó
ę
by porozmawia z panem Blakiem.
ć
-Odprowadz pan w – powiedzia a Neferet. cisn a mnie za rami i mign a do drzwi,
ę
ó
ł
Ś
ęł
ę ś
ęł
by jak najszybciej je zamkn za policjantami.
ąć
Usiad am, pr buj c zebra my li. Neferet k ama a, wiadomie przemilczaj c incydent, w
ł
ó
ą
ć
ś
ł
ł ś
ą
kt rym pi am krew Heatha, oraz to, e omal nie zgin podczas obchod w wi ta
ó
ł
ż
ął
ó ś ę
Samhain. Sk ama a te , m wi c o Lorenie. Nie wyjecha on ze szko y poprzedniego dnia
ł
ł
ż ó ą
ł
ł
przed witem. O brzasku by ze mn pod szkolnym murem.
ś
ł
ą
Zacisn am mocno d onie, pr buj c opanowa ich dr enie.
ęł
ł
ó
ą
ć
ż
Po o y am si spa dopiero o dziesi tej (oczywi cie rano). Damien, Bli niaczki i Stevie Rae
ł ż ł
ę
ć
ą
ś
ź
chcieli wiedzie wszystko na temat wizyty policjant w. Nie mia am nic przeciwko temu,
ć
ó
ł
by im opowiedzie . Pomy la am, e odtwarzaj c szczeg owo przebieg tego dziwnego
ć
ś ł
ż
ą
ół
spotkania, odnajd klucz do zagadki, zrozumiem, co si dzieje. Ale myli am si . Nikt z nas
ę
ę
ł
ę
te nie domy la si , dlaczego naszyjnik przyw dczyni C r Ciemno ci znalaz si przy
ż
ś ł ę
ó
ó
ś
ł ę
zw okach zabitego ch opca. Sprawdzi am sw j; spoczywa bezpiecznie w kasetce na
ł
ł
ł
ó
ł
bi uteri . Erin, Shaunne i Stevie Rae uwa a y, e za podrzuceniem gliniarzom naszyjnika,
ż
ę
ż ł ż
a nawet za zabiciem Chrisa kryje si Afrodyta. Ale Damien i ja nie ju nie byli my tego tak
ę
ż
ś
pewni. Afrodyta nienawidzi a ludzi, ale znaczy o to, by mia a si posun do
ł
ł
ł
ę
ąć
uprowadzenia i zabicia wietnie zbudowanego pi karza, kt rego nie da oby si przecie
ś
ł
ó
ł
ę
ż
schowa w jej bajeranckiej torbie Coach. Ponad wszelk w tpliwo nie zadawa a si z
ć
ą ą
ść
ł
ę
lud mi. A co do naszyjnika, to owszem, mia a go, ale tylko do dnia, w kt rym Neferet jej go
ź
ł
ó
zabra a, by mi przekaza jako symbol przyw dztwa nad C rami i Synami Ciemno ci.
ł
ć
ó
ó
ś
Zostawiwszy nierozwik an zagadk naszyjnika, mogli my tylko zgadywa , e to Kayla, ta
ł ą
ę
ś
ć ż
szmata, jak nazywa y j Bli niaczki, musia a powiedzie gliniarzom, e ja zabi am Chrisa.
ł ą
ź
ł
ć
ż
ł
W ten spos b m ci a si na mnie za to, e Heath nadal za mn szala . Najwyra niej gliny
ó
ś ł
ę
ż
ą
ł
ź
nie mia y powa nych podejrze , skoro posz y tropem oskar e zazdrosnej nastolatki.
ł
ż
ń
ł
ż ń
Jasne, e moi przyjaciele nie wiedzieli nic o kwiopiciu. Nadal nie mog am si zdoby na to,
ż
ł
ę
ć
by im wyzna , e pi am (czy liza am, wszystko jedno) krew Heatha. Poda am wi c im t
ć ż
ł
ł
ł
ę
ę
sam ocenzurowan wersj , jak mia am dla detektyw w. O historii z krwi (opr cz
ą
ą
ę
ą
ł
ó
ą
ó
samego Heatha i tej szmaty Kayli) wiedzia a jeszcze Neferet i Erik. Neferet wiedzia a to ode
ł
ł
mnie, Erik natomiast by wiadkiem tej sceny i st d zna prawd . A skoro o Eriku mowa, to
ł ś
ą
ł
ę
– nagle za nim zat skni am, zw aszcza e ostatnio by am tak zaabsorbowana, e nawet nie
ę
ł
ł
ż
ł
ż
mia am czasu na t sknot ; teraz chcia abym, aby ju wr ci , wtedy mog abym
ł
ę
ę
ł
ż
ó ł
ł
opowiedzie o wypadkach komu , kto nie by starsz kap ank .
ć
ś
ł
ą
ł
ą
Tu przed za ni ciem pomy la am, e Erik powinien wr ci w niedziel . Tego dnia Loren
ż
ś ę
ś ł
ż
ó ć
ę
tak e powinien by z powrotem. (Nie, nie chcia am zastanawia si nad tym, do czego
ż
ć
ł
ć ę
mog o mi dzy nami doj , wola am te odp dzi od siebie my l, e to on stanowi
ł
ę
ść
ł
ż
ę ć
ś ż
ł
przynajmniej cz
mojego „zaabsorbowania”, kt re nie da o mi zat skni za Erikiem).
ęść
ó
ł
ę
ć
Ale dlaczego do cholery policjanci chcieli porozmawia z Lorenem? Tego nikt z nas si nie
ć
ę
domy la .
ś ł
Westchn am i spr bowa am si odpr y . Nie znosz , kiedy jestem pi ca i nie mog
ęł
ó
ł
ę
ęż ć
ę
ś ą
ę
zasn . Nie potrafi am jednak wy czy my li. Nie tylko sprawa Chrisa Forda i Brada
ąć
ł
łą
ć
ś
Higeonsa nie mog a mi wyj z g owy, ale tak e czekaj ca mnie misja wyst pienia w roli
ł
ść
ł
ż
ą
ą
terrorystki kontaktuj cej si z FBI. Do tego perspektywa utworzenia kr gu i prowadzenia
ą
ę
ę
uroczysto ci obchod w Pe ni Ksi yca, kt rych jeszcze nie zaplanowa am w szczeg ach.
ś
ó
ł
ęż
ó
ł
ół
Wszystko to przyprawia o mnie o koszmarny b l g owy.
ł
ó ł
Spojrza am na budzik. Dochodzi o wp do jedenastej. Za cztery godziny powinnam wsta
ł
ł
ół
ć
i zatelefonowa do FBI. A to dopiero pocz tek, bo b d musia a jeszcze jako przetrwa
ć
ą
ę ę
ł
ś
ć
nast pne godziny, zanim podadz w wiadomo ciach informacje o mo cie (oby uda o si
ę
ą
ś
ś
ł
ę
nie dopu ci do wypadku) i o odnalezieniu Higeonsa (oby ywego), oraz jako wyobrazi
ś ć
ż
ś
ć
sobie scenariusz obchod w Pe ni Ksi yca (oby nie dosz o do mojej kompromitacji).
ó
ł
ęż
ł
Stevie Rae, kt ra potrafi aby zasn , stoj c na g owie w rodku zamieci nie nej, teraz
ó
ł
ąć
ą
ł
ś
ś ż
pochrapywa a leciutko po drugiej stronie pokoju. Nala, zwini ta w k bek, umo ci a si
ł
ę
łę
ś ł
ę
na mojej poduszce. Nawet on przesta a na mnie narzeka i pomrukiwa a teraz pogr ona
ł
ć
ł
ąż
w swoich kocich snach. Przez chwil my la am, czy nie powinnam zrobi jej testu
ę
ś ł
ć
uczuleniowego, tak cz sto przecie kicha a. Ale uzna am, e wymy lam nowe
ę
ż
ł
ł
ż
ś
zmartwienia, pog biaj c tylko sw j stres. Kocina by a utuczona niczym wi teczny
łę
ą
ó
ł
ś ą
indyk. A brzuch mia a taki, jakby mia a w nim zmie ci ma e kangurz tko. Pewnie dlatego
ł
ł
ś ć
ł
ą
tak sapa a i kicha a. Noszenie takiej ilo ci t uszczu to dla kota nie lada wyzwanie.
ł
ł
ś ł
Zamkn am oczy i zacz am liczy owce. Dos ownie. To podobno pomaga. Wyobrazi am
ęł
ęł
ć
ł
ł
wi c sobie pastwisko i bramki, przez kt re przeskakiwa y we niste owieczki (bo chyba tak
ę
ó
ł
ł
si liczy owce przed za ni ciem). Po pi dziesi tej sz stej kolejne liczby zacz y mi si
ę
ś ę
ęć
ą
ó
ęł
ę
miesza , tak e w ko cu zapad am w kr tki sen, w kt rym owce mia y na sobie klubowe
ć
ż
ń
ł
ó
ó
ł
bia o-czerwone dresy dru yny Union. Ich pastuszka zagania a je do bramek
ł
ż
ł
(przypominaj cych miniaturowe bramki na boisku do gry w pi k no n ), kt re owieczki
ą
ł ę ż ą
ó
zr cznie przeskakiwa y. Ja we nie unosi am si nad t owcz scen niczym bohaterska
ę
ł
ś
ł
ę
ą
ą
ą
zwyci czyni. Nie widzia am twarzy owej pastuszki, ale nawet ogl da a z ty u wydawa a
ęż
ł
ą ł
ł
ł
si wysoka i pi kna. Miedziane w osy si ga y jej do pasa. Jakby wyczuwaj c, e jest
ę
ę
ł
ę ł
ą ż
obserwowana, odwr ci a si i spojrza a na mnie oczami koloru zielonego mchu.
ó ł
ę
ł
U miechn am si do niej. Jasne, e Neferet sta a nad tym wszystkim, nawet w moim nie.
ś
ęł
ę
ż
ł
ś
Pomacha am jej, ale zamiast odpowiedzie mi tym samym, zmru y a gro nie oczy,
ł
ć
ż ł
ź
obr ci a si gwa townie i skoczy a. Warcz c jak dziki zwierz, z apa a owieczk , unios a j
ó ł
ę
ł
ł
ą
ł
ł
ę
ł ą
i paznokciem mocnym i d ugim jak szpon przeci a ofierze gard o wprawnym gestem, po
ł
ęł
ł
czym przyssa a si do krwawi cej rany zwierz cia. Patrzy am na to przera ona i
ł
ę
ą
ę
ł
ż
zafascynowana zarazem. Chcia am odwr ci wzrok, ale nie mog am. Wkr tce cia o
ł
ó ć
ł
ó
ł
owieczki zacz o lekko falowa jak powierzchnia zaczynaj cej si gotowa wody. Kilka
ęł
ć
ą
ę
ć
razy zamruga am i owieczka przeistoczy a si w Chrisa Forda, kt ry szeroko otwartymi
ł
ł
ę
ó
martwymi oczami patrzy na mnie z wyrzutem.
ł
Przera ona wstrzyma am oddech, w ko cu oderwa am wzrok od ca ej tej krwawi cej
ż
ł
ń
ł
ł
ą
sceny ze snu, ale straszna wizja jeszcze si nie sko czy a, bo oto Neferet przeistoczy a si
ę
ń
ł
ł
ę
w Lorena Blake’a i to on pi teraz krew s cz c si z gard a Chrisa. Spogl da na mnie z
ł
ą ą ą ę
ł
ą ł
u miechem. Zn w nie mog am odwr ci wzroku. Patrzy am jak zahipnotyzowana.
ś
ó
ł
ó ć
ł
Dr a am w swoim nie, gdy znajomy g os unosi si w powietrzu i p yn do mnie.
ż ł
ś
ł
ł ę
ł ął
Najpierw by to tylko szept, tak cichy, e nie mog am rozr ni s w, ale gdy Loren wypi
ł
ż
ł
óż ć łó
ł
ostatni kropl krwi, jego s owa sta y si nie tylko s yszalne, ale i widzialne. Pl sa y wok
ą
ę
ł
ł
ę
ł
ą ł
ół
mojej g owy otoczone srebrn po wiat , r wnie znajom jak jego g os.
ł
ą ś
ą ó
ą
ł
…Pami taj, ciemno nie zawsze oznacza z o, tak jak wiat o nie zawsze niesie dobro.
ę
ść
ł
ś
ł
Z trudem rozwar am powieki, usiad am gwa townie na ku, ci ko dysz c. Os abiona,
ł
ł
ł
łóż
ęż
ą
ł
czuj c md o ci, spojrza am na zegarek: dwunasta trzydzie ci. J kn am. Oznacza o to, e
ą
ł ś
ł
ś
ę ęł
ł
ż
spa am tylko dwie godziny. Nic dziwnego, e czu am si podle. Cichutko posz am do
ł
ż
ł
ę
ł
azienki, kt r dzieli am ze Stevie Rae, tam ochlapa am sobie twarz, usi uj c zmy z siebie
ł
ó ą
ł
ł
ł ą
ć
senno . Niestety nie uda o mi si zmy przygn biaj cego wra enia, jakie pozostawi po
ść
ł
ę
ć
ę
ą
ż
ł
sobie koszmar senny.
Na pewno ju bym nie zasn a. Bezszelestnie podesz am do okna i rozsun am lekko
ż
ęł
ł
ęł
zas ony, by wyjrze na dw r. Szaro zwiastowa a ponury dzie . Nisko zwieszaj ce si
ł
ć
ó
ść
ł
ń
ą
ę
chmury ca kowicie przes ania y s o ce, a ustawiczna m awka zaciera a wszystkie kontury.
ł
ł
ł ł ń
ż
ł
Pogoda akurat odzwierciedla a m j nastr j, ponadto sprawia a, ze mog am znie wiat o
ł
ó
ó
ł
ł
ść ś
ł
dzienne. Od jak dawna nie ogl da am wiat a dnia? U wiadomi am sobie, e nie licz c z
ą ł
ś
ł
ś
ł
ż
ą
rzadka ogl danych wit w, to ju miesi c. Wstrz sn mn dreszcz. Poczu am, e ani
ą
ś ó
ż
ą
ą ął
ą
ł
ż
minuty d u ej nie mog zosta wewn trz tego pomieszczenia. Ogarn a mnie
ł ż
ę
ć
ą
ęł
klaustrofobia, czu am si jak w grobie.
ł
ę
Wesz am raz jeszcze do azienki, gdzie otworzy am s oiczek z kremem, kt ry m g bez
ł
ł
ł
ł
ó
ó ł
ladu pokry ca y tatua . Na samym pocz tku pobytu w Domu Nocy my la am z
ś
ć ł
ż
ą
ś ł
przera eniem, e nigdy, ale to nigdy przedtem nie widzia am adepta. Wobec tego,
ż
ż
ł
wyobra a am sobie, e adepci s trzymani w zamkni ciu czterech cian budynku
ż ł
ż
ą
ę
ś
szkolnego przez cztery lata nauki. Wkr tce odkry am prawd – adepci ciesz si spor
ó
ł
ę
ą ę
ą
wolno ci , ale je li wychodz poza teren szko y, musz przestrzega dw ch bardzo
ś ą
ś
ą
ł
ą
ć
ó
wa nych zasad. Jedna to obowi zek maskowania Znaku, tak by pozostawa ca kowicie
ż
ą
ł ł
niewidoczny, i nie noszenie adnych insygni w wiadcz cych o przynale no ci do danej
ż
ó ś
ą
ż ś
rasy.
Druga zasada, moim zdaniem wa niejsza, to konieczno pozostawania adepta w
ż
ść
blisko ci doros ego wampira. Proces podlegania Przemianie jest dziwny i skomplikowany,
ś
ł
nawet obecnie nauka nie wszystko potrafi uj i wyja ni . Jedno natomiast jest pewne;
ąć
ś ć
je li adept pozostanie przez d u szy czas pozbawiony kontaktu z doros ym wampirem,
ś
ł ż
ł
proces Przemiany zastaje zatrzymany i adept umiera. Zawsze tak si dzieje. Tak wi c
ę
ę
wolno nam opu ci szko , p j na zakupy czy co w tym rodzaju, ale je li nasza
ś ć
łę ó ść
ś
ś
nieobecno potrwa d u ej ni kilka godzin, organizm zacznie odrzuca Przemian , co
ść
ł ż
ż
ć
ę
ko czy si mierci . Nic dziwnego wi c, e zanim zosta a Naznaczona, my la am, e
ń
ę ś
ą
ę ż
ł
ś ł
ż
nigdy nie widzia am adepta. Prawdopodobnie widzia am, ale po pierwsze: Znak by
ł
ł
ł
ca kowicie przes oni ty, i po drugie: ka dy adept wie, e nie mo e si w czy jak
ł
ł ę
ż
ż
ż ę łó
ć
pozosta e nastolatki. Czyli byli w r d ludzi, ale zamaskowani i spiesz cy si do swoich
ł
ś ó
ą
ę
praw.
Zrozumia e, dlaczego si maskowali. Przecie nie chodzi o im o to, by wmiesza si w
ł
ę
ż
ł
ć ę
t um i szpiegowa ludzi, jak to sobie ci niem drzy wyobra ali. Prawd natomiast jest, e
ł
ć
ą
ż
ą
ż
ludzie i wampiry wsp istniej na zasadach kruchego pokoju. Rozg aszanie, e adepci
ół
ą
ł
ż
w a nie wyszli ze szko y i wybrali si na zakupy czy do kina jak normalne dzieciaki,
ł ś
ł
ę
by oby niepotrzebnym szukaniem guza. Bez trudu mog sobie wyobrazi , co by
ł
ę
ć
powiedzieli ludzie pokroju mojego koszmarnego ojciacha. Pewnie to, e gangi
ż
m odocianych wampir w w cz c si po okolicy, dopuszczaj c si rozmaitych
ł
ó
łó ą
ę
ą
ę
przest pstw. Och, straszny z niego dupek. Ale nie tylko on tak my li. Bez w tpienia regu y
ę
ś
ą
ł
wprowadzone przez wampiry mia y g boki sens.
ł łę
Bez wahania zacz am wklepywa krem w policzki i czo o, by ukry przed wiatem sw j
ęł
ć
ł
ć
ś
ó
Znak, po kt rym by mnie rozpoznano. Zdumiewaj ce, jak dok adnie krem przykrywa
ó
ą
ł
ł
Znak. Kiedy stopniowo znika z mej twarzy ciemniej cy p ksi yc i girlanda niebieskich
ł
ą
ół ęż
spiralnych linii okalaj cych mi oczy, obserwowa am, jak pojawia si dawna Zoey, co
ą
ł
ę
wywo a o we mnie mieszane uczucia. Owszem, wiedzia am, e zmieni am si nie tylko
ł ł
ł
ż
ł
ę
zewn trznie, czego potwierdzeniem by tatua , ale znikni cie Znaku Nyks okaza o si
ę
ł
ż
ę
ł
ę
szokuj ce. Poczu am, ze czego mi brakuje, i zrobi o mi si z tego powodu al.
ą
ł
ś
ł
ę
ż
Kiedy przypomnia am sobie t chwil , wiem, e powinnam by a pos ucha swojego
ł
ę
ę
ż
ł
ł
ć
wahania i wr ci do ka, cho by z ksi k w r ku.
ó ć
łóż
ć
ąż ą
ę
Tymczasem popatrzy am na swoje odbicie i powiedzia am do niego: „Wygl dasz m odo”.
ł
ł
ą
ł
Nast pnie wci gn am d insy i czarny sweter. Jeszcze przez chwil grzeba am w szafie
ę
ą ęł
ż
ę
ł
(ostro nie, by nie zbudzi Stevie Rae ani Nali, bo ka da chcia aby mi towarzyszy ) w
ż
ć
ż
ł
ć
poszukiwaniu starej bluzy z kapturem i napisem
Borg Invasion 4D
, w o y am j na siebie,
ł ż ł
ą
do tego wygodne czarne adidasy, kapelusz z emblematami OSU *(skr t od Ohio State
ó
University)*, bajeranckie okulary od s o ca firmy Maui Jim i ju by am gotowa do wyj cia.
ł ń
ż ł
ś
Zanim zd y abym si rozmy li (co by oby m drym posuni ciem), z apa am torebk i
ąż ł
ę
ś ć
ł
ą
ę
ł
ł
ę
wymkn am z pokoju.
ęł
W g wnej Sali internatu nie by o nikogo. Pchn am drzwi, wzi am g boki oddech, by
łó
ł
ęł
ęł
łę
si uspokoi przed powa nym krokiem, i wysz am na zewn trz. Oczywi cie legendy o
ę
ć
ż
ł
ą
ś
tym, jak wampir wystawiony na dzia anie wiat a dnia spala si na popi , to wierutne
ł
ś
ł
ę
ół
k amstwo, prawd jest natomiast, e doros emu wampirowi jasno dnia sprawia
ł
ą
ż
ł
ść
przykro . Mnie jako adeptce „zaawansowanej” w niezwyk y spos b w proces Przemiany
ść
ł
ó
wiat o dzienne r wnie dawa o uczucie dyskomfortu, zacisn am jednak z by i pe na
ś
ł
ó
ż
ł
ęł
ę
ł
determinacji wesz am w przesi kni ty m awk wiat.
ł
ą
ę
ż
ą ś
Kampus sprawia wra enie opuszczonego. Niecodzienny to widok, po drodze nie
ł
ż
spotka am adnego ucznia ani doros ego wampira na chodniku okalaj cym g wny
ł
ż
ł
ą
łó
budynek (kt ry nadal przypomina zamek) i prowadz cym na parking. Bez trudu
ó
ł
ą
znalaz am swojego volkswagena garbusa, rocznik 1966, kt ry kontrastowa z eleganckimi
ł
ó
ł
autami, w jakich gustowa y wampiry. Jego niezawodny silnik zawarcza i zaraz zaskoczy ,
ł
ł
ł
jakby by nowy, prosto z fabryki.
ł
eby otworzy gara , nacisn am guzik breloczka, kt ry da a mi Neferet zaraz po tym, jak
Ż
ć
ż
ęł
ó
ł
Babcia przyprowadzi a tutaj m j samoch d. elazna kuta brama otworzy a si
ł
ó
ó Ż
ł
ę
bezszelestnie.
Mimo, e wiat o dzienne razi o mnie w oczy i powodowa o sw dzenie sk ry, humor
ż ś
ł
ł
ł
ę
ó
poprawi mi si od razu, gdy tylko przekroczy am szkolne ogrodzenie. Nie wiadczy to o
ł
ę
ł
ś
tym, bym nie lubi a Domu Nocy, nic takiego. W gruncie rzeczy szko a i koledzy stali si
ł
ł
ę
dla mnie domem i rodzin . Tego dnia jednak potrzebowa am czego wi cej. Chcia am
ą
ł
ś ę
ł
poczu si normalnie, jak przed Naznaczeniem, kiedy najwi kszym moim zmartwieniem
ć ę
ę
by a kartk wka z geometrii, w moim jedynym talentem umiej tno wypatrzenia adnych
ł
ó
ę
ść
ł
but w na wyprzeda y.
ó
ż
W a nie, zakupy to niez y pomys . Utica Square znajdowa si w odleg o ci mniejszej ni
ł ś
ł
ł
ł ę
ł ś
ż
jedna mila od Domu Nocy, a ja przepada am za znajduj cym si tam sklepem American
ł
ą
ę
Eagle. Od kiedy zosta am Naznaczona, w mojej szafie przewa a y rzeczy w ciemnych
ł
ż ł
kolorach, jak fiolet, czer czy granat. Zapragn am mie czerwony sweter.
ń
ęł
ć
Zaparkowa am w mniej ucz szczanym sektorze parkingu, za szeregiem sklep w, w r d
ł
ę
ó
ś ó
kt rych American Eagle zajmowa centralne miejsce. Wi cej tu ros o starych drzew, kt re
ó
ł
ę
ł
ó
dawa y g bszy cie , co mi akurat odpowiada o, a poza tym mniej tu przychodzi o ludzi.
ł łę
ń
ł
ł
Wiedzia am ze swojego odbicia w lustrze, e na zewn trz wygl dam jak pierwsza lepsza
ł
ż
ą
ą
ludzka nastolatka, wewn trznie jednak nadal czu am si Naznaczona i podenerwowana
ę
ł
ę
swoj pierwsz samodzieln wypraw do dawnego wiata.
ą
ą
ą
ą
ś
Nie spodziewa am si wpa na kogo znajomego. Dawne kole anki uwa a y mnie za
ł
ę
ść
ś
ż
ż ł
dziwaczk , poniewa wola am robi zakupy w r dmiejskich eleganckich sklepach ni w
ę
ż
ł
ć
ś ó
ż
ha a liwych centrach handlowych, gdzie rozchodzi si zapach Fast food w. To dzi ki
ł ś
ł ę
ó
ę
Babci Redbird nabra am upodobania do takich miejsc. Zabiera a mnie nieraz do Tulsy na
ł
ł
ca y dzie , bym zakosztowa a miejskich rozrywek. Mog am si nie obawia , e tu, na Utica
ł
ń
ł
ł
ę
ć ż
Square, spotkam Kayl czy znajomych z Broken Arrow. Poczu am n c cy zapach
ę
ł
ę ą
American Eagle, kt rego magia zn w zacz a na mnie dzia a . Kiedy p aci am za adny
ó
ó
ęł
ł ć
ł ł
ł
czerwony sweterek, o dek przesta mnie bole , a mimo e prawie nie spa am, b l g owy
ż łą
ł
ć
ż
ł
ó ł
te min .
ż
ął
Tyle e bardzo chcia o mi si je . Vis-a-vis American Eagle znajdowa si Starbucks z
ż
ł
ę ść
ł ę
naro nym ogr dkiem usytuowanym wewn trz niewielkiego placyku. W tak pogod
ż
ó
ą
ą
ę
trudno by o si spodziewa , e kto zechce usi
na zewn trz przy jednym z elaznych
ł
ę
ć ż
ś
ąść
ą
ż
stoliczk w ustawionych na szerokim chodniku pod rosn cymi na jego skraju drzewami.
ó
ą
Mog abym sobie zam wi smaczne cappuccino i jagodziank , kt re tu osi ga y
ł
ó ć
ę ó
ą ł
gigantyczne rozmiary. Siedz c nad tymi smako ykami, mog abym z powodzeniem
ą
ł
ł
uchodzi za normaln studentk college’u.
ć
ą
ę
Wygl da o to na ca kiem rozs dny plan. Mia am racj : w ogr dku kawiarnianym nikogo
ą ł
ł
ą
ł
ę
ó
nie by o, spokojnie wi c usiad am pod roz o yst magnoli i przyst pi am do obfitego
ł
ę
ł
ł ż ą
ą
ą ł
s odzenia swojego cappuccino i powolnego rozkoszowania si jagodziank .
ł
ę
ą
Nie pami tam chwili, w kt rej poczu am jego obecno . Zacz o si od lekkiego
ę
ó
ł
ść
ęł
ę
sw dzenia na sk rze. Zmieni am pozycj , pr buj c skupi si na lekturze recenzji
ę
ó
ł
ę
ó
ą
ć ę
filmowych i zastanawiaj c si , czybym nie mog a nam wi Erika na wyskoczenie do kina
ą
ę
ł
ó ć
na kt ry z najnowszych film w w najbli szy weekend. A jednak nie dane mi by o skupi
ó ś
ó
ż
ł
ć
si na recenzjach. Podsk rne wra enie czego dziwnego nie dawa o mi spokoju.
ę
ó
ż
ś
ł
Zdenerwowana unios am g ow i zmartwia am.
ł
ł ę
ł
Nie dalej jak pi tna cie st p ode mnie pod latarni sta Heath Luck.
ę ś
ó
ą
ł
ROZDZIA 11
Ł
Heath przykleja do s upa latarni jak ulotk . Dobrze widzia a jego twarz, zaskoczy o
ł
ł
ąś
ę
ł
ł
mnie, ze jest taki przystojny. Jasne, zna am go od trzeciej klasy i mia am mo no
ł
ł
ż ść
obserwowa , jak z agodnego ch opaczka robi si najpierw fajny, a potem seksowny
ć
ł
ł
ł ę
ch opak, nigdy jednak nie zauwa y am u niego takiego wyrazu twarzy. Bez ladu
ł
ż ł
ś
u miechu, rysy sta y si bardziej powa ne, co sprawi o, e wygl da teraz na wi cej ni
ś
ł
ę
ż
ł ż
ą ł
ę
ż
osiemna cie lat. Tak jakbym widzia a moment jego przeistoczenia si w m czyzn , i ten
ś
ł
ę
ęż
ę
m czyzna mi si podoba . Wysoki, jasnow osy, z wyra nie zarysowanymi ko mi
ęż
ę
ł
ł
ź
ść
policzkowymi, zdecydowanym podbr dkiem. Nawet z daleka mo na by o dostrzec, e ma
ó
ż
ł
ż
g ste rz sy, zadziwiaj co ciemne jak na blondyna, okalaj ce agodne piwne oczy, kt re
ę
ę
ą
ą ł
ó
tak dobrze zna am.
ł
Wtedy, jakby i on poczu moje spojrzenie, odwr ci wzrok od upa latarni i napotka m j
ł
ó ł
ł
ł ó
wzrok. Patrzy am, jak zesztywnia , a zaraz potem jego cia em wstrz sn silny dreszcz,
ł
ł
ł
ą ął
jakby powia o na niego mro ne powietrze.
ł
ź
Powinnam by a wsta i schroni si w kawiarni, gdzie panowa gwar rozgadanych i
ł
ć
ć ę
ł
miej cych si ludzi i gdzie nie mogliby my znale dla siebie odosobnienia. Ale tak nie
ś
ą
ę
ś
źć
zrobi am. Siedzia am nieporuszona, kiedy wypu ci z r k ulotki. Pofrun y wok i opad y
ł
ł
ś ł
ą
ęł
ół
ł
na ziemi jak martwe ptaki, podczas gdy on szybko podszed do nie. Stan prze stoliku i
ę
ł
ął
nie odzywa si ani s owem, co wydawa o si trwa wiecznie. Nie wiedzia am, jak si
ł ę
ł
ł
ę
ć
ł
ę
zachowa , zw aszcza, e ogarn o mnie zdenerwowanie. W ko cu nie mog am d u ej
ć
ł
ż
ęł
ń
ł
ł ż
znie przed u aj cego si milczenia.
ść
ł ż ą
ę
-Cze , Heath – odezwa am si pierwsza.
ść
ł
ę
Wzdrygn si , jakby kto g o no zatrzasn drzwi tu za jego plecami i miertelnie do
ął ę
ś ł ś
ął
ż
ś
wystraszy .ł
-Cholera! – zawo a . – Ty naprawd tu jeste !
ł ł
ę
ś
Zmarszczy am brwi. Nigdy nie by specjalnie b yskotliwy, ale nawet jak na niego uwaga
ł
ł
ł
wydawa a si beznadziejna.
ł
ę
-Jasne, e tu jestem. A co my la e ? e to m j duch?
ż
ś ł ś Ż
ó
Opad na s siednie krzes o, jakby nie mia si y usta d u ej na nogach.
ł
ą
ł
ł ł
ć ł ż
-Tak. Nie. Nie wiem. To dlatego, e ci gle ci widz , ale w rzeczywisto ci ciebie nie ma.
ż
ą
ę
ę
ś
My la em, e to zn w z udzenie.
ś ł
ż
ó
ł
-Heath, co ty wygadujesz? – Popatrzy am na niego spod przymru onych powiek i
ł
ż
poci gn am wymownie nosem. – Jeste pijany?
ą ęł
ś
Potrz sn g ow .
ą ął ł ą
-Na haju?
-Nie. Od miesi ca nie pij . Rzuci em te palenie.
ą
ę
ł
ż
To co powiedzia , by o jasne i proste, ale zamruga am gwa townie, jakbym nadal nie mog a
ł
ł
ł
ł
ł
poj , co on m wi.
ąć
ó
-Rzuci e picie?
ł ś
-I palenie. Wszystko rzuci em. Mi dzy innymi dlatego tyle razy do ciebie dzwoni em.
ł
ę
ł
Chcia em, aby wiedzia a, e si zmieni em.
ł
ś
ł ż ę
ł
Trudno mi by o zdoby si na jak odpowied .
ł
ć ę
ąś
ź
-No to, eee… ciesz si – wyj ka am w ko cu. Wiem, e nie zabrzmia o to zbyt m drze,
ę ę
ą ł
ń
ż
ł
ą
ale zbija mnie te z tropu jego pal cy wzrok. I co jeszcze. Czu am jego zapach. Nie by to
ł
ż
ą
ś
ł
ł
aromat wody kolo skiej ani wo m skiego potu. By to uwodzicielski zapach, kt ry
ń
ń ę
ł
ó
kojarzy mi si z upa em, blaskiem ksi yca i erotycznymi marzeniami. Emanowa z
ł
ę
ł
ęż
ł
ka dego cala jego sk ry, wydziela si wszystkimi porami, sprawia , e chcia am
ż
ó
ł ę
ł ż
ł
natychmiast przysun krzes o, by znale si bli ej niego.
ąć
ł
źć ę ż
-Dlaczego do mnie nie oddzwoni a ? Nie wys a a mi te SMS- a.
ł ś
ł ł ś
ż
Zn w zamruga am, staraj c si nie poddawa jego sile przyci gania i zacz my le
ó
ł
ą
ę
ć
ą
ąć
ś ć
jasno.
-Heath, bo to nie ma sensu. Nic nie mo e si dzia mi dzy nami – powiedzia am
ż ę
ć ę
ł
rozs dnie.
ą
-Przecie wiesz, e ju co zasz o mi dzy nami.
ż
ż
ż ś
ł
ę
Potrz sn am g ow i ju otwiera am usta, by mu wyt umaczy , dlaczego si myli, ale nie
ą ęł
ł ą
ż
ł
ł
ć
ę
dopu ci mnie do s owa.
ś ł
ł
-Co si sta o z twoim Znakiem? Znikn !
ę
ł
ął
Nie podoba mi si ten podekscytowany ton, naskoczy am na niego.
ł
ę
ł
-Heath, znowu nie masz racji! Znak nie znikn . Jest po prostu przykryty, a to dlatego,
ął
eby g upi ludzie nie panikowali. – Uda am, e nie widz wyrazu przykro ci, jaki pojawi
ż
ł
ł
ż
ę
ś
ł
si na jego twarzy, przez co straci a sw j dojrza y wygl d i ukaza a znane mi oblicze
ę
ł
ó
ł
ą
ł
fajnego ch opaka, za kt rym kiedy szala am. – Heath – powiedzia am tym razem
ł
ó
ś
ł
ł
agodnie. – M j Znak nigdy nie zniknie. W ci gu najbli szych trzech lat albo stan si
ł
ó
ą
ż
ę ę
wampirem, albo umr . Istniej tylko te dwie mo liwo ci. Nigdy ju nie b d taka jak
ę
ą
ż
ś
ż
ę ę
przedtem. I mi dzy nami te nie b dzie tak jak by o. – Zamilk am, ale zaraz doda am: -
ę
ż
ę
ł
ł
ł
Przykro mi.
-Zo, ja to rozumiem. Ale nie rozumiem, dlaczego ma to oznacza dla nas koniec.
ć
-Heath, sko czyli my ze sob , jeszcze zanim zosta am Naznaczona. Nie pami tasz?
ń
ś
ą
ł
ę
Zamiast upiera si przy swoim, jak to mia w zwyczaju, teraz, nadal patrz c mi w oczy,
ć ę
ł
ą
powa ny i trze wy, odpowiedzia :
ż
ź
ł
-To dlatego, e zachowywa em si jak idiota. Ty nie znosi a , jak by em pijany czy na haju.
ż
ł
ę
ł ś
ł
I mia a racj . Wi c przesta em pi i pali . Obecnie koncentruj si na grze w pi k , na
ł ś
ę
ę
ł
ć
ć
ę ę
ł ę
stopniach, bo chc si dosta na OSU. – U miechn si do mnie z wdzi kiem ma ego
ę ę
ć
ś
ął ę
ę
ł
ch opca, co zawsze, od trzeciej klasy, mnie rozbraja o. – Tam wybiera si te moja
ł
ł
ę ż
dziewczyna. B dzie weterynark . Wampirk weterynark .
ę
ą
ą
ą
-Heath, ja… - Zawaha am si , z trudem pr buj c prze kn gul , kt ra nagle stan a mi
ł
ę
ó
ą
ł ąć
ę ó
ęł
w gardle, sprawiaj c, e zachcia o mi si p aka . – Nie jestem pewna, czy nadal chc
ą ż
ł
ę ł
ć
ę
zosta weterynark , a je li nawet, to wcale nie znaczy, e b dziemy mogli by razem.
ć
ą
ś
ż ę
ć
-Spotykasz si z kim – powiedzia bez z o ci, ale z bezbrze nym smutkiem. – Niewiele
ę
ś
ł
ł ś
ż
zapami ta am z tamtej nocy. Za ka dym razem kiedy staram si sobie przypomnie
ę ł
ż
ę
ć
szczeg y, wszystko si zlewa w jeden niewyra ny koszmar, z kt rego nie daje si nic
ół
ę
ź
ó
ę
sensownego wy owi , poza tym zawsze wtedy dostaj silnego b lu g owy.
ł
ć
ę
ó
ł
Siedzia am nieporuszona. Wiedzia am, e ma na my li obchody wi ta Samhain, kiedy
ł
ł
ż
ś
ś ę
przyszed tam za mn , a Afrodyta straci a kontrol nad duchami. Heath wtedy omal nie
ł
ą
ł
ę
umar . Erik te tam by i zachowywa si niczym prawdziwy wojownik (tak powiedzia a
ł
ż
ł
ł ę
ł
Neferet), gdy stan w obronie Heatha i pokona widma, daj c mi czas na utworzenie
ął
ł
ą
kr gu i odes anie duch w tam, sk d przysz y. Kiedy ostatnio widzia am Heatha, by
ę
ł
ó
ą
ł
ł
ł
nieprzytomny i krwawi z powodu licznych ran. Neferet zapewni a mnie, e go uleczy i
ł
ł
ż
sprawi, i wspomnienia tej nocy b dzie mia zasnute mg . Jak si okaza o, by a to ca kiem
ż
ę
ł
łą
ę
ł
ł
ł
g sta mg a.
ę
ł
-Heath, zapomnij o tej nocy. By o, min o, lepiej, eby …
ł
ęł
ż
ś
-Wtedy kto tam by z tob – przerwa mi. – Chodzisz z nim?
ś
ł
ą
ł
Westchn am.
ęł
-Tak.
-Zo, daj mi szans , bym ci odzyska .
ę
ę
ł
Potrz sn am g ow , mimo e s owa te zapad y mi w serce.
ą ęł
ł ą
ż ł
ł
-Nie, Heath, to niemo liwe.
ż
-Ale dlaczego? – Wyci gn do mnie r k przez st i nakry ni moj d o . – Nie
ą ął
ę ę
ół
ł ą
ą ł ń
interesuje mnie ta ca a wampirologia. Dla mnie nadal jeste Zoey, t sam Zoey, jak
ł
ś
ą
ą
ą
znam od zawsze. Pierwsz dziewczyn , kt r poca owa em. Zoey, kt ra zna mnie lepiej
ą
ą ó ą
ł
ł
ó
ni ktokolwiek inny na wiecie. Zoey, o kt rej ni co noc.
ż
ś
ó
ś ę
Doszed mnie zapach jego r ki, n c cy, wspania y. Poczu am pod swoimi palcami jego
ł
ę
ę ą
ł
ł
t tno. Nie chcia am mu tego m wi , ale musia am. Spojrza am mu prosto w oczy i
ę
ł
ó ć
ł
ł
powiedzia am:
ł
-Nie zapomnia e o mnie tylko dlatego, e posmakowa am twojej krwi wtedy, pod murem
ł ś
ż
ł
naszej szko y, i zostali my Skojarzeni ze sob . Pragniesz mnie teraz, poniewa tak si
ł
ś
ą
ż
ę
zawsze dzieje, kiedy wampir albo, jak si okazuje, nawet adept, spr buje krwi ludzkiej
ę
ó
ofiary. Neferet, nasza starsza kap anka, twierdzi, e nie ca kiem zosta e jeszcze Skojarzony
ł
ż
ł
ł ś
ze mn i je li b d si trzyma a z daleka od ciebie, w ko cu zauroczenie minie, staniesz
ą
ś ę ę ę
ł
ń
si na powr t normalny i zapomnisz o mnie. Dlatego tak post puj – doko czy am
ę
ó
ę
ę
ń
ł
pospiesznie. Spodziewa am si , e spanikuje, nazwie mnie potworem albo jako tak, nie
ł
ę ż
ś
mia am jednak wyboru, a teraz kiedy ju wiedzia , m g spojrze na wszystko z innej
ł
ż
ł ó ł
ć
perspektywy.
Jego g o ny miech przerwa moje spekulacje. Odrzuci g ow do ty u i mia si
ł ś ś
ł
ł ł ę
ł ś
ł ę
serdecznie, jak to on potrafi , ca ym sob , co mnie zn w wzruszy o. U miechn am si do
ł
ł
ą
ó
ł
ś
ęł
ę
niego.
-O co chodzi? – zapyta am, staraj c si przybra powa n min .
ł
ą
ę
ć
ż ą
ę
-Oj, Zo, nie roz mieszaj mnie. – cisn mocniej moj r k . – Szalej za tob , od kiedy
ś
Ś
ął
ą ę ę
ę
ą
sko czy em osiem lat. Jak to mo e mie cokolwiek wsp lnego z tym, e spr bowa a
ń
ł
ż
ć
ó
ż
ó
ł ś
mojej krwi?
-Heath, uwierz mi, e jeste my Skojarzeni.
ż
ś
-No i fajnie. – U miechn si do mnie szeroko.
ś
ął ę
-Te b dzie fajnie, kiedy prze yj ci o kilkaset lat?
ż ę
ż ę ę
Lekko b aznuj c, poruszy kilkakrotnie jedn brwi .
ł
ą
ł
ą
ą
-To chyba nie takie zn w nieszcz cie, kiedy facet, powiedzmy, pi dziesi cioletni, mo e
ó
ęś
ęć
ę
ż
si pochwali , e jego dziewczyna to m oda, atrakcyjna, seksowna wampirzyca.
ę
ć ż
ł
Wnios am oczy do nieba. Ale z niego dzieciak.
ł
ż
-Wiele innych rzeczy trzeba jeszcze wzi pod uwag .
ąć
ę
Kciukiem pociera wierzch mojej d oni.
ł
ł
-Zawsze wszystko komplikujesz. Ja i ty, c wi cej trzeba bra pod uwag ?
óż ę
ć
ę
-Jest jeszcze par spraw, nad kt rymi nale y si zastanowi , Heath. – Co przysz o mi do
ę
ó
ż
ę
ć
ś
ł
g owy, wi c zmieniaj c temat, zapyta am z pozornie niewinn mink : - A jak si miewa
ł
ę
ą
ł
ą
ą
ę
moja by a najlepsza przyjaci ka, Kayla?
ł
ół
Nie zrobi o to na nim najwi kszego wra enia. Wzruszy ramionami.
ł
ę
ż
ł
-Poj cia nie mam. Prawie ju jej nie widz .
ę
ż
ę
-Dlaczego? – Wyda o mi si to dziwne. Nawet je li nie umawia si z Kayl , to nale eli
ł
ę
ś
ł ę
ą
ż
oboje do tej samej paczki, do kt rej i ja nale a am, spotykaj c si od lat.
ó
ż ł
ą
ę
-Bo to ju nie to, co by o. Nie podoba mi si , co ona opowiada. – Nie patrzy na mnie.
ż
ł
ę
ł
-Na m j temat? – chcia am si upewni .
ó
ł
ę
ć
Kiwn g ow .
ął ł ą
-A co ona m wi? – Nie by am pewna, czy bardziej mnie to bulwersowa o czy sprawi o
ó
ł
ł
ł
przykro .
ść
-Takie tam rzeczy… - Nadal na mnie nie patrzy .ł
Zmru y am oczy.
ż ł
-Pewnie my li, e mam co wsp lnego ze mierci Chrisa.
ś ż
ś
ó
ś
ą
Wzruszy bezradnie ramionami.
ł
-Nie e ty, w ka dym razie wyra nie tego nie powiedzia a. Uwa a, e to sprawka
ż
ż
ź
ł
ż ż
wampir w, ale wielu ludzi tak my li.
ó
ś
- A ty? – zapyta am agodnie.
ł
ł
Teraz na mnie spojrza , i to ostro.
ł
-W adnym wypadku! Ale dzieje si co niedobrego. Kto porywa naszych graczy.
ż
ę ś
ś
Dlatego tutaj przyszed em. Rozklejam ulotki ze zdj ciem Brada. Mo e kto widzia , jak go
ł
ę
ż
ś
ł
porywano.
-Przykro mi z powodu Chrisa. – Oplot am palcami jego r k . – Wiem, e si
ł
ę ę
ż ę
przyja nili cie.
ź
ś
-Cholera! Nie mog uwierzy , e on nie yje. – Prze kn z trudno ci , wiedzia am, e
ę
ć ż
ż
ł ął
ś ą
ł
ż
stara si nie rozp aka . – My l , e Brad te nie yje.
ę
ł
ć
ś ę ż
ż
ż
R wnie tak uwa a am, ale nie chcia am tego g o no m wi .
ó
ż
ż ł
ł
ł ś
ó ć
-Mo e nie. Mo e go znajd .
ż
ż
ą
-C , mo e… Zaczekaj, pogrzeb Chrisa odb dzie si w poniedzia ek. P jdziesz ze mn ?
óż
ż
ę
ę
ł
ó
ą
-Heath, nie mog . Czy wiesz, co by si dzia o, gdyby adeptka pokaza a si na pogrzebie
ę
ę
ł
ł
ę
ludzkiego m odziaka, zabitego, jak wi kszo my li, przez wampiry?
ł
ę
ść
ś
-Chyba le by si dzia o.
ź
ę
ł
-Tak, masz racj . I to w a nie staram ci si u wiadomi . Gdyby my byli ze sob ,
ę
ł ś
ę ś
ć
ś
ą
mieliby my do czynienia z takimi problemami przez ca y czas.
ś
ł
-Ale nie poza szko . Mog aby wtedy stosowa ten maskuj cy krem, tak e nikt by si nie
łą
ł
ś
ć
ą
ż
ę
domy li , kim jeste .
ś ł
ś
To co m wi , w a ciwie mog oby mnie wkurzy , ale Heath by tak powa ny, tak pewien
ó ł ł ś
ł
ć
ł
ż
tego, ze wystarczy na o y troch mazid a na m j tatua i wszystko b dzie jak kiedy , e
ł ż ć
ę
ł
ó
ż
ę
ś ż
nawet si nie niego nie w cieka am, bo bardzo pragn , eby tak by o. A czy ja czasem nie
ę
ś
ł
ął ż
ł
robi am tego samego? Czy nie pr bowa am w a nie przywr ci cz
mojej przesz o ci?
ł
ó
ł
ł ś
ó ć ęść
ł ś
Jednak e to nie by am ju ja i w g bi duszy wcale nie chcia am powrotu do dawnego
ż
ł
ż
łę
ł
ycia. Podoba o mi si moje nowe wcielenie, nawet je li po egnanie dawnej Zoey okaza o
ż
ł
ę
ś
ż
ł
si nie tylko troch bolesne, ale i troch smutne.
ę
ę
ę
-Heath, ja nie chc skrywa swojego Znaku. Wtedy nie by abym sob . – Westchn am
ę
ć
ł
ą
ęł
ci ko i m wi am dalej: - Zosta am wyr niona tym Znakiem przez bogini Nyks, kt ra
ęż
ó ł
ł
óż
ę
ó
poza tym obdarzy a mnie te niezwyk ymi zdolno ciami. Nie mog abym udawa , e jestem
ł
ż
ł
ś
ł
ć ż
cz owiekiem, nawet jakbym chcia a. A wcale nie chc .
ł
ł
ę
Poszuka wzrokiem mojego spojrzenia.
ł
-Okay, nich b dzie tak, jak ty chcesz, a komu si to nie podoba, niech idzie do diab a.
ę
ę
ł
-To nie b dzie tak, jak ja chc , Heath. Ja…
ę
ę
-Zaczekaj, nie musisz teraz niczego m wi . Zastan w si . Mo emy si tu spotka za kilka
ó ć
ó
ę
ż
ę
ć
dni. – U miechn si do mnie. – Mog nawet przyj w nocy.
ś
ął ę
ę
ść
Powiedzenie mu, e ju si wi cej nie zobaczymy, okaza o si znacznie trudniejsze, ni
ż
ż ę ę
ł
ę
ż
sobie wyobra a am. W gruncie rzeczy nawet nie my la am, e b d przeprowadza a z
ż ł
ś ł
ż ę ę
ł
nim tak rozmow . Uwa a am, ze sko czyli my ze sob . Mia am dziwne uczucie, e
ą
ę
ż ł
ń
ś
ą
ł
ż
przebywanie z nim, i to tak blisko, by o czym nierealnym, a jednocze nie zupe nie
ł
ś
ś
ł
normalnym. I to w a ciwie dobrze okre la o nasze kontakty. Zn w westchn am i
ł ś
ś ł
ó
ęł
spojrza am na nasze splecione d onie, a wtedy zobaczy am, kt ra godzina.
ł
ł
ł
ó
-O cholera! – Wyrwa am r k i chwyci am swoj torebk i pakunek z zakupami z
ł
ę ę
ł
ą
ę
American Eagle. By o pi tna ci po drugiej. Za pi tna cie minut musz zadzwoni do FBI.
ł
ę ś
ę ś
ę
ć
Niech to diabli! – Heath, musz i . Naprawd ju jestem sp niona do szko y.
ę ść
ę ż
óź
ł
Zadzwoni do ciebie p niej.
ę
óź
Ruszy am szybkim krokiem, ale wcale si nie zdziwi am, widz c, ze on za mn idzie.
ł
ę
ł
ą
ą
Zacz am go odp dza , ale si nie da .
ęł
ę
ć
ę
ł
-Odprowadz ci do samochodu – powiedzia .
ę ę
ł
Nie protestowa am. Zna am ten ton. Mimo, e narwany i uparty, Heath by jednak dobrze
ł
ł
ż
ł
wychowany. Ju w trzeciej klasie zachowywa si jak d entelmen, otwiera przed mn
ż
ł ę
ż
ł
ą
drzwi, nosi moje ksi ki, nawet je li koledzy go wy miewali z tego powodu.
ł
ąż
ś
ś
Odprowadzenie mnie do auta nale a o do jego dobrych obyczaj w. Kropka.
ż ł
ó
M j volkswagen nadal sta samotnie pod du ym drzewem, tam, gdzie go zaparkowa am.
ó
ł
ż
ł
Heath jak zwykle otworzy przede mn drzwi. Nie mog am powstrzyma u miechu. W
ł
ą
ł
ć ś
ko cu musia by jaki pow d, dla kt rego lubi am go przez wszystkie te lata. Naprawd
ń
ł ć
ś
ó
ó
ł
ę
to by kochany ch opak.
ł
ł
Podzi kowa am mu i w lizgn am si na miejsce kierowcy. Zamierza am opu ci szyb i
ę
ł
ś
ęł
ę
ł
ś ć
ę
powiedzie mu do widzenia, ale zd y okr y auto i po kilku sekundach ju siedzia
ć
ąż ł
ąż ć
ż
ł
przy mnie szeroko u miechni ty.
ś
ę
-Nie mo esz jecha ze mn – powiedzia am. – A ja si naprawd piesz , wi c nigdzie
ż
ć
ą
ł
ę
ę ś
ę
ę
ci nie podwioz .
ę
ę
-Wiem. Nie chc , eby mnie gdzie podwozi a. Mam swoj ci ar wk .
ę ż
ś
ś
ł
ą ęż ó ę
-No dobrze. W takim razie do widzenia. P niej do ciebie zadzwoni .
óź
ę
Nie rusza si z miejsca.
ł ę
-Heath, musisz…
-Zo, musz ci co pokaza .
ę
ś
ć
-A mo esz to zrobi szybko? – Nie chcia am by dla niego niemi a, ale rzeczywi cie
ż
ć
ł
ł
ś
powinnam zaraz wraca do szko y i zadzwoni do FBI. Cholera, szkoda, e nie wzi am ze
ć
ł
ć
ż
ęł
sob kom rki Damiena. Poklepywa am niecierpliwie kierownic , podczas gdy Heath
ą
ó
ł
ę
w o y r k do kieszeni i grzeba w niej, gor czkowo czego szukaj c.
ł ż ł ę ę
ł
ą
ś
ą
-O, jest… Od kilku tygodni nosz to ze sob . – Wyci gn z kieszeni jaki przedmiot
ę
ą
ą ął
ś
ma y, p aski, d ugo ci mo e jednego cala, zawini ty w co , co przypomina o z o on
ł
ł
ł
ś
ż
ę
ś
ł ł ż ą
tekturk .
ę
-Heath, naprawd musz ju i , a ty… - urwa am, zdumienie odebra o mi mow . W
ę
ę ż ść
ł
ł
ę
w t ym wietle ostrze yletki po yskiwa o kusz co. Chcia am co powiedzie , ale ca kiem
ą ł
ś
ż
ł
ł
ą
ł
ś
ć
ł
zasch o mi w gardle.
ł
-Chc , eby napi a si mojej krwi – powiedzia zwyczajnie.
ę ż
ś
ł
ę
ł
Dreszcz pragnienia przenikn mnie ca . Z ca ej si y z apa am si kierownicy, eby nie
ął
łą
ł
ł ł
ł
ę
ż
zauwa y , jak dr mi r ce, a raczej ebym nie z apa a yletki i nie zatopi a jej w jego
ż ł
żą
ę
ż
ł
ł ż
ł
ciep ej, pachn cej sk rze, tak by pokaza a si s odka krew, kt r mog abym spija …
ł
ą
ó
ł
ę ł
ó ą
ł
ć
-Nie! – zawo a am, z przykro ci widz c, jak wzdryga si od ostrego tanu mojego g osu.
ł ł
ś ą
ą
ę
ł
Prze kn am i opanowa am si . – Od to, Heath, i wysi d z samochodu.
ł ęł
ł
ę
łóż
ą ź
-Zo, ja si nie boj .
ę
ę
-Ale ja si boj ! – odpowiedzia am niemal p acz c.
ę
ę
ł
ł
ą
-Nie masz si czego obawia . To ja i ty, tacy sami jak zawsze.
ę
ć
-Heath, nawet nie wiesz, co robisz. – Ba am si patrze w jego stron . Ba am si , e gdy
ł
ę
ć
ę
ł
ę ż
spojrz na niego, nie b d mog a d u ej si opiera .
ę
ę ę
ł ł ż
ę
ć
-Wiem. Wtedy, tamtej nocy, spr bowa a mojej krwi. To by o… to by o niesamowite.
ó
ł ś
ł
ł
Ci gle o tym my l .
ą
ś ę
Chcia o mi si krzycze z tajonej frustracji. Bo ja te ci gle o tym my la am, mimo, ze
ł
ę
ć
ż ą
ś ł
stara am si zapomnie . Nie mog am jednak mu tego powiedzie . W ko cu zmusi am si ,
ł
ę
ć
ł
ć
ń
ł
ę
by na niego spojrze , uda o mi si nawet opanowa dr enie r k. Ju sama my l o
ć
ł
ę
ć ż
ą
ż
ś
spr bowaniu jego krwi przyprawia a mnie o dreszcz podniecenia.
ó
ł
-Heath, id ju sobie. To nie jest normalne.
ź ż
-Zo, mnie nie obchodzi, co jest dla kogo normalne, a co nie. Ja ciebie kocham.
ś
I zanim zdo a am go powstrzyma , wzi do r ki yletk i przejecha ni po szyi.
ł ł
ć
ął
ę ż
ę
ł ą
Urzeczona patrzy am na cienk czerwon lini , kt ra pojawi a si natychmiast na jego
ł
ą
ą
ę ó
ł
ę
bia ej sk rze.
ł
ó
Wtedy poczu am ten zapach – upojny, nieodparcie n c cy. S odszy od czekolady,
ł
ę ą
ł
ciemniejszy od niej. W mgnieniu oka aromat krwi nape ni wn trze mojego autka.
ł ł
ę
Przyci gn mnie z tak si , jakiej jeszcze nigdy nie zazna am Nie tylko ju chcia am jej
ą ął
ą łą
ł
ż
ł
spr bowa . Ja musia am jej si napi .
ó
ć
ł
ę
ć
Nawet nie zauwa y a, kiedy przysun am si do niego gdy jeszcze co m wi ; jego krew
ż ł
ęł
ę
ś ó ł
zadzia a a na mnie jak magnes.
ł ł
-Tak, Zoey, chc , eby to zrobi a – powiedzia Heath nieswoim g osem, zachrypni tym i
ę ż
ś
ł
ł
ł
ę
niskim, jakby brakowa o mu tchu.
ł
-Ja te chc … chc jej spr bowa .
ż
ę
ę
ó
ć
-Wiem, ma a. mia o – szepn .
ł Ś
ł
ął
Nie mog am si powstrzyma . Wysun am j zyk i zacz am zlizywa krew z jego szyi.
ł
ę
ć
ęł
ę
ęł
ć
Przepisywaniem tej ksi ki, zajmuje si w a ciciel chomika
ąż
ę ł ś
mika2100
, wi c prosz :
ę
ę
je li
ś
kto chce zachomikowa to rozdzia y do swojego chomika, prosz wys a do mnie
ś
ć
ł
ę
ł ć
wiadomo z informacj i umie ci informacj w folderze od kogo zosta y one
ść
ą
ś ć
ę
ł
zachomikowane, czyli w tym przypadku od chomika
mika2100.
Przepisywanie tej ksi ki zajmuje bardzo du o czasu i chc , aby praca ta i wysi ek zosta y
ąż
ż
ę
ł
ł
docenione i uszanowane. Dzi kuj .
ę
ę