background image

BENTE PEDERSEN 

WYJĘTY SPOD PRAWA 

background image

To  był  spokojny  rok,  bez  szczególnych  wydarzeń.  Według  Raiji  -  wspaniale 

pozbawiony wydarzeń. 

Dla  niej  dzień  powszedni,  który  większość  ludzi  odbierała  jako  szary,  ozłocony  był 

poświatą szczęścia. 

Miała dwadzieścia dziewięć lat. Pod koniec roku Michaił skończy cztery lata. Był do 

niej podobny, choć z wiekiem rysy ojca stawały  się coraz bardziej widoczne w jego twarzy. 

Może  tylko  ona  to  dostrzegała,  gdy  obserwowała  gesty  i  uśmiechy  obu  swych  mężczyzn. 

Michaił  stanowił  niezwykłą  mieszankę  cech  jej  i  Jewgienija.  Nigdy  nie  mogła  napatrzeć  się 

na niego do syta, nacieszyć tym, że widzi w nim rysy swoje i męża. Kochała ich obu tak, że 

aż  bolało  ją  w  piersiach.  Byli  sensem  jej  życia.  Stanowili  jedyną  przeszłość,  jaką  pamiętała. 

Widziała siebie z nimi w przyszłości. Należeli do siebie. Była szczęśliwa. 

Raija nie oczekiwała więcej od życia. 

Ż

adnych dramatów. 

Ż

adnych gwałtownych przeżyć. 

Chciała tylko cichych i spokojnych dni. 

Dom. Syn. Mąż. 

Nie chciała niczego innego. Bała się wszelkiej odmiany. 

Jej  świat  był  tu,  nad  brzegami  Dwiny.  Żyła  teraźniejszością.  Chciała  być  po  prostu 

zwyczajna. 

Trwało to już trzy lata. 

Trzy błogosławione, spokojne lata. 

Jewgienij  i  Oleg  dobrze  sobie  radzili.  Po  porwaniu  statków  „Antonia”  i  „Raija”  trzy 

lata temu dotrzymali słowa danego załodze. 

Mieli  teraz  cztery  jednostki.  Poza  „Antonią”  i  „Raiją”  -  „Raiję  Antonię”  i  „Sankt 

Nikołaja”. 

Pływały  z  własnymi  załogami.  Warunki  życia  były  lepsze  niż  u  innych  armatorów. 

Lepiej wynagradzani członkowie załogi byli w stanie spłacić swoje długi. 

Jewgienija i Olega nazywano mięczakami, gdy się na to zgodzili. Mówiono, że ugięli 

się pod naciskiem przestępców. 

Raiję  cieszyło,  że  zarówno  Jewgienij,  jak  i  Oleg  potrafili  zmienić  zdanie  i  dokonać 

czegoś,  na  co  inni  by  się  nie  odważyli.  Może  dlatego,  że  sami  zaczynali  kiedyś  od  zera. 

background image

Pamiętali,  jak  wyglądały  szopy,  nadal  zwane  przez  niektórych  domami.  Pamiętali,  że  mary-

narze to też ludzie, podczas gdy inni łatwo o tym zapominali. 

Wasilij został kapitanem na „Raiji”. Piotr także pływał na „Raiji”. Jedynie jego blizny 

zdradzały, jak bliski był utraty życia, gdy bunt na statku przerodził się w porwanie, a potem w 

nową rebelię. 

W  porcie  nastała  pracowita  wiosna.  Gdy  stopniały  lody,  przygotowania  poszły  pełną 

parą. Na zachód wysyłano statki załadowane mąką, drewnem oraz drobiazgami, które ludzie 

mieszkający wzdłuż norweskiego wybrzeża rzadko oglądali. 

Oleg  popłynął  na  „Sankt  Nikołaju”,  ich  nowym  nabytku,  któremu  użyczył  swojego 

imienia patron morskich podróży. 

Pozostałe łodzie także ruszyły na zachód. Do Finnmarku. 

Oleg  z  poważną  miną  zapytał  Raiję,  czy  donikąd  nie  tęskni  i  czy  nie  chciałaby 

popłynąć z nimi. 

Byli  wtedy  sami.  Raija  czuła,  że  Oleg  nie  zadałby  tego  pytania  w  obecności 

Jewgienija. 

Uczynił  to  z  taką  powagą,  że  Raija  musiała  zastanowić  się  przez  chwilę,  by  z  całym 

przekonaniem odpowiedzieć, że nie. 

Ale  chciała  wiedzieć,  dlaczego  o  to  spytał.  Rozłożył  tylko  ręce  z  uśmiechem  i 

stwierdził, że chyba nigdy nie przestanie się zastanawiać, co sobie myślą kobiety. 

„Raija” także wypłynęła, po raz pierwszy od trzech lat bez Wasilija jako kapitana. 

Zachorował jakiś czas przed terminem wypłynięcia. Zaczęło się od żołądka. Nie był w 

stanie  utrzymać  pokarmu  ani  płynów.  Całe  dnie  leżał  z  głową  pochyloną  nad  wiadrem  i 

ż

artował, że potrzebowałby dodatkowego pod przeciwny koniec... Kaszlał krwią. Gwałtownie 

schudł w ciągu tygodnia. I tak był szczupły, więc nie miał za bardzo z czego. 

Jewgienij i Oleg musieli się zdecydować na wysłanie statku z innym kapitanem. 

Wasilij ciężko to przeżył. 

Raija  unikała  go  od  czasu,  gdy  zeszła  na  ląd  po  rebelii,  choć  czasami  musiała  go 

widywać. Ale nie szukała okazji, gdyż nie chciała mu utrudniać sytuacji. Robiła wszystko, by 

przestać być obiektem tęsknoty Wasilija. Zbyt  go lubiła, by mu przysparzać utrapień.  Oboje 

dobrze wiedzieli, że dla nich nie ma przyszłości. 

Wiele  mogło  ich  połączyć  -  gdyby  tego  chcieli.  Ale  Raija  wolała,  by  właśnie  to  ich 

rozłączyło. Nie umiała odnaleźć się w układzie,  w którym jedna ze stron była  gotowa dać o 

wiele więcej, niż ta druga mogła przyjąć. 

Ale gdy leżał chory, poszła do niego. 

background image

Mieszkał skromnie, ale na swoim. 

Raija rozpoznała kobietę, która się przy  nim krzątała. Widziała ją już w porcie.  Była 

wychudzona, jej twarz nosiła ślady życia pełnego trudów. Ale w oczach miała ogień. 

Raija wiedziała, że ten ogień płonął dla Wasilija. 

Była to Dagnija, wdowa po bracie Wasilija. 

Raija  starała  się  pomóc  przyjacielowi.  Przyłożyła  dłonie  do  jego  ciała.  Gładziła  jego 

zapadnięte  policzki,  aż  oczy  rozjaśniły  mu  się  blaskiem.  Wywołała  słaby  uśmiech  na  jego 

ustach.  Ucieszyło  ją  to.  Dobrze,  że  nadal  była  w  nim  chęć  życia.  Walki.  Znak,  że  się  nie 

poddał. 

Ale jej dłonie nie miały w sobie ciepła. Raija nie czuła żadnej różnicy. Wydawało jej 

się,  że  podejmuje  próbę  uzdrowienia  chorego  bardziej  dla  zachowania  pozorów  niż  z 

przekonania. Była to gra, która miała obudzić w Wasiliju chęć walki o życie. On przystał na 

to. Dla niego było najważniejsze, że w ogóle przyszła. 

Dagniji to się nie podobało. 

Była przecież kobietą. Kochała go - i miała oczy na swoim miejscu. Wiele rozumiała. 

Dagnija nigdy nie straciła nadziei, że zdobędzie Wasilija. Może i wspiął się rangą, ale 

w  taki  sposób,  że  nigdy  nie  przestał  być  jednym  z  nich.  Dagnija  nigdy  nie  przyjęła  do 

wiadomości, że Wasilij się z nią nie ożeni. Ona zechciałaby go nawet wtedy, gdyby uczynił to 

z litości. 

Raija odjechała ze świadomością, że nic nie osiągnęła. 

Jednak  Wasilijowi  się  polepszyło.  Cała  zasługa  spłynęła  na  Raiję,  choć  temu 

zaprzeczała. Ludzie odbierali to jako skromność. 

To  Dagniji  Wasilij  zawdzięczał  poprawę  zdrowia.  Pewnie  tylko  ona  potwierdziłaby 

słowa Raiji, ale przecież nigdy ze sobą nie rozmawiały. Mieszkały w tym samym mieście, ale 

dzieliło je coś więcej niż tylko odległość. 

Raija  tkała,  a  myśli  jej  błądziły.  Patrzyła,  jak  kolory  układają  się  we  wzór.  Miała  to 

być narzuta na łóżko. Misza bawił się na podłodze kłębkami wełny. Raija wiedziała, że synek 

chciałby już wyjść na dwór. Musiała tylko skończyć niebieskie pole. Kolor niebieski miał w 

sobie coś, co ją pociągało. Używała wszystkich jego odcieni, wplatając je jak małe jeziorka w 

obszary brązów, zieleni, szarości, bieli i czerni. 

Niebieski niósł ze sobą tęsknotę. 

Antonia  zabrała  Olgę  do  wozu  i  popędziła  konia  wzdłuż  Dwiny.  Uciekała  od  ścian 

swojego  domu,  które  wpatrywały  się  w  nią  oskarżycielsko.  A  ona  niczego  nie  żałowała.  A 

jeśli nawet, to nie tak bardzo. 

background image

Już  wcześniej  przeżywała  takie  stany.  Udawało  jej  się  je  przetrwać  dlatego,  że 

nazywała  je  doświadczeniami,  i  dlatego,  że  nie  pozostawiała  miejsca  na  żal.  Tłumaczyła 

sobie, że to właśnie robi z niej człowieka. 

Łatwiej  było  tak  mówić,  gdy  jeszcze  nie  miała  męża  i  dziecka.  Teraz  było  o  wiele 

trudniej. 

To dlatego czuła niemy wyrzut ścian. 

Raija dostrzegła, że przyjaciółkę coś gnębi. Znała ją przecież tak dobrze. 

Kobiety  siedziały  na  schodkach  przed  domem.  Olga  i  Misza  bawili  się  na  podwórzu 

ograniczonym  stajnią  i  szopą.  Bykowowie  mieli  już  niemal  zagrodę  w  miejscu,  gdzie 

dotychczas stał tylko skromny dom nad brzegiem Dwiny. 

- Co się stało? - spytała Raija. Tonią rozluźniła tasiemkę, którą przytrzymywała włosy. 

Nigdy  nie  lubiła  związywać  swoich  loków.  Teraz,  jako  dostojna  małżonka,  musiała  o  tym 

pamiętać. Sama się do tego zmuszała jako do rodzaju pokuty. 

-  Pewnie  mnie  znienawidzisz  -  rzuciła  cicho.  Potarła  podbródkiem  o  podciągnięte 

kolana  i  popatrzyła  na  Raiję.  W  rzeczywistości  nie  różniły  się  aż  tak  bardzo.  Ale  nie  miała 

ż

adnego prawa przywoływania przeszłości przyjaciółki tylko dlatego, że jej własne sumienie 

nie było zbyt czyste... 

- Od kiedy pomiędzy przyjaciółmi może panować nienawiść? - spytała Raija. 

Tonią wzruszyła ramionami. 

-  Chciałam  z  tobą  porozmawiać  -  rzuciła  -  bo  trudno  jest  nosić  coś  takiego  samemu. 

Choć pewnie powinnam. 

Skierowała wzrok ku córce bawiącej się z Misza. 

- Mam nadzieję, że ona odziedziczy więcej cech po Olegu niż po mnie - westchnęła. 

-  Chcesz  się  całkiem  pogrążyć?  -  spytała  Raija  zrezygnowana.  -  Bo  ja  nie  będę  cię 

pocieszać własnymi niedolami. Łatwo jest powiedzieć komuś, kto odsłania przed tobą swoje 

zmartwienia,  że  tobie  też  się  nie  układa.  Ale  tak  naprawdę  to  nic  nie  zmienia.  W  przyjaźni 

chodzi o coś więcej niż tylko wyznanie, że obu stronom jest źle. Bo mnie nie jest! Ale proszę 

bardzo, ty możesz powiedzieć, jak bardzo cierpisz! Tonią musiała się roześmiać. 

- Już jest mi lepiej. Uniosła dumnie podbródek. 

-  Powtarzam  sobie,  że  ani  trochę  nie  żałuję.  Powtarzam  to  cały  czas.  Ale  cholernie 

długo  trwa,  zanim  udaje  mi  się  w  to  uwierzyć...  -  Zerknęła  na  przyjaciółkę  znad  kolan 

okrytych  czarną  spódnicą.  -  Wtedy  opada  mnie  cała  reszta.  Ze  jestem  kobietą  pozbawioną 

poczucia  moralności.  Że  nie  mam  sumienia.  Że  jestem  niedobrą  gospodynią,  niedobrą  żoną, 

niedobrą matką... Że jestem najgorszą kobietą w Archangielsku. 

background image

- Mężczyzna - stwierdziła Raija. 

Odgadła  to  w  jednej  chwili,  choć  nigdy  nie  podejrzewała  czegoś  takiego.  Przecież 

Oleg  i  Tonią  byli  tak  szczęśliwi.  Czyżby  nie  byli?  Ale  pasowali  do  siebie,  dopełniali  się 

nawzajem... 

Mimo to wiedziała, że trafiła. 

Ujrzała, jak prawda odbija się na twarzy Toni. 

-  Zawsze  byli  jacyś  mężczyźni  -  stwierdziła  dziewczyna  z  nutką  goryczy  w  głosie.  - 

Zawsze było ich zbyt wielu. To mój problem. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? 

* - Oleg - rzuciła Raija. - Olga. 

Może  była  zbyt  ostra.  Tonią  aż  skurczyła  się  pod  spojrzeniem  Raiji.  Przemknęło  jej 

przez myśl, że przecież przyjaciółka nie ma prawa nikogo sądzić. Nie ma prawa przemawiać 

w imieniu moralności. 

Tonią żyła swoim życiem. 

Raija swoim. 

Dokonywały  własnych  wyborów.  Czasem  wydawało  się,  że  to  los za  nie  decydował. 

A może tak się tylko usprawiedliwiały, gdy w ich życiu zdarzało się coś, do czego nie chciały 

się przyznać. 

- No właśnie - rzuciła cicho Tonią. Opuściła nisko kędzierzawą głowę. - Olga i Oleg. 

Nie chodzi tylko o mnie, prawda? Przedtem byłam tylko ja... 

-  Wybacz  mi.  -  Raija  pogłaskała  dziewczynę  po  policzku  i  objęła  ramieniem.  -  Nie 

wolno  mi  tak  mówić.  W  żadnym  wypadku.  Ode  mnie  powinnaś  oczekiwać  wsparcia,  bo 

jestem twoją przyjaciółką. Bardzo cię lubię, Toniu. Nie osądzam cię. Nie mogę. 

- Nie chcesz wiedzieć, kto to jest? Raija wzruszyła ramionami. 

- Zastanawiam się - odparła szczerze. Archangielsk był pełen mężczyzn. Oczywiście, 

ż

e  się  zastanawiała.  Przez  moment  pomyślała  o  Jewgieniju,  ale  szybko  odrzuciła  tę 

możliwość. On by tego nie zrobił. Nie wobec niej. Raija mogła mu ślepo wierzyć. 

- Znienawidzisz mnie, gdy powiem ci, kto to jest - upierała się Tonią. Wyprostowała 

się. - Będziesz mną gardzić. 

Raija spojrzała na nią wyczekująco. 

- To Wasilij - rzuciła Tonią. - Twój Wasilij. 

-  To  nie  jest  żaden  mój  Wasilij!  Tonią  odgarnęła  włosy  z  czoła  i  palcami  ścisnęła 

skronie. 

-  Może  nie  chcesz  o  tym  wiedzieć.  Ale  to  prawda!  Spaliśmy  ze  sobą.  Miałam  jego 

ciało, a on moje. Oboje zabijaliśmy w sobie samotność i tęsknotę. Wasilij jest twój. 

background image

Raija wiedziała, że nie ma prawa czuć gniewu i udało jej się uspokoić głos. 

-  Nie  wolno  ci  tego  robić!  -  powiedziała  stanowczo.  -  Nie  możesz  obciążać  mojego 

sumienia  z  powodu  twojego  grzechu!  Ja  nie  spałam  z  Wasilijem!  On  nie  jest  mój!  Kocham 

Jewgienija i jest mi z nim nieskończenie dobrze. Nie chcę innego mężczyzny! - Szczęściara z 

ciebie  -  rzekła  Tonią  z  uśmiechem.  -  Wiesz  o  tym,  Raijo  -  Raiso?  Czy  wiesz,  jakie  masz 

szczęście? 

- Nie kochasz Olega? Tonią pokiwała głową. 

- Oczywiście, że tak - odparła. - Kocham Olega. Dlaczego miałabym nie kochać? 

-  Cóż  -  westchnęła  Raija.  -  Właśnie  sama  podałaś  ten  powód.  Wasilij  ma  dwie  ręce, 

dwie  nogi,  zniewalający  uśmiech,  którym  umiejętnie  się  posługuje,  i  spojrzenie,  w  którym 

dziewczynie łatwo zatonąć. 

- W takiej chwili mógł to być każdy inny - przyznała Tonią. - On był mężczyzną. A ja 

potrzebowałam mężczyzny. Olega nie było pół roku. Pół roku bez męża to nie ta wolność, o 

jaką mi chodzi. Chcę mężczyzny na stałe. Chcę móc poczuć jego ramiona, gdy za nimi tęsk-

nię. Wspólnoty. Więcej niż ciała... - Zamilkła. - Nigdy tak się nie stanie, wiesz o tym, Raiju - 

Raiso. Z Wasilijem też nie. Ja myślałam o Olegu. On myślał o... 

- Przestań! Tonią usłuchała. 

- Nie za takim bezpieczeństwem czy spokojem tęskniłam - mówiła dalej. - Ale czułam 

się taka samotna, że niemal gryzłam sufit. Wtedy przyszedł. Żeby porozmawiać... - Zawahała 

się. - Nie powiem ci, o czym, bo obiecałam mu milczenie. Wierzy mi. Wszystko oparte było 

na zaufaniu...  aż nadużyliśmy tego zaufania. Na  pewno nie postąpiliśmy  słusznie. Ale nasze 

dłonie  tego  chciały.  My  też.  Pomagało  zamknięcie  oczu.  Wystarczyła  nam  kuchenna  ława. 

Był moment, gdy tylko żyłam i czułam, że jest mi wspaniale. Wasilij zasłużył sobie na swoją 

reputację. A ja na moją... 

Antonia skrzywiła się. Raija nie chciała tego słuchać, ale musiała. 

-  To  jest  jak  z  tańcem  -  stwierdziła  Tonią  ironicznie.  -  Jeżeli  znasz  kroki,  idzie  ci  o 

wiele łatwiej... Wasilij zna kroki. A potem była pustka. Widziałam pustkę w jego spojrzeniu. 

On widział ją w moim. Ale nadal jesteśmy przyjaciółmi. Bliższymi niż dawniej. 

Raija nie wiedziała, co powiedzieć. Z łatwością mogła sobie ich wyobrazić. Tonią na 

pewno nie przesadzała. Pomyślała o Olegu. 

- Sądzisz, że Oleg może mieć kobiety w portach na zachodzie? - spytała nagle Tonią. 

Raija nigdy o tym nie myślała. 

-  Powiedział  mi  to  kiedyś  -  przyznała  Antonia  z  cieniem  urazy  w  głosie.  -  Nie  mógł 

dłużej ukrywać, więc się przyznał. I nie potrafił obiecać, że to się nie powtórzy... 

background image

A więc nadal istniał świat kobiet i świat mężczyzn. Jak zawsze. Jeden zbiór praw dla 

kobiet, a drugi dla mężczyzn. Inna moralność dla kobiet, inna dla mężczyzn... 

- Ale to nie dlatego - dodała Antonia. - Nie zrobiłam tego dla odwetu. Nie chciałam się 

zemścić. Ja mu o tym nie powiem. Dlaczego miałabym mówić? On i tak by nie zrozumiał. A 

ty rozumiesz, Raiju - Raiso? 

Tonią wpatrzyła się w Raiję natarczywie. 

- Rozumiesz, że zrobiłam to tylko z samotności, moja przyjaciółko? 

Raija  pokiwała  głową.  Potrafiła  to  zrozumieć.  I  rozumiała,  że  Wasilij  przypadkiem 

został kochankiem Antonii. Równie dobrze mógł to być któryś z jej stajennych. 

Może i dobrze, że to Wasilij. On nie będzie oczekiwał czegoś więcej. I będzie milczał. 

On czuje podobnie jak Tonią. 

- Zrobisz to jeszcze? Antonia zaśmiała się. 

- Niezła jesteś! Ja do niego nie pójdę. Ani do żadnego innego. Ale jeszcze jest wiele 

czasu  do  powrotu  statków.  Nie  mogę  obiecać,  że  się  znów  nie  poczuję  bezdennie  samotna. 

Przecież nie mogę tego wiedzieć, prawda? 

Raija  czuła  się  rozdarta.  Lubiła  wszystkie  zamieszane  w  to  osoby.  Rozumiała  je 

wszystkie. I żałowała wszystkich. 

-  Jeżeli  będzie  musiał  być  ktoś  -  stwierdziła  w  końcu  -  mam  nadzieję,  że  to  będzie 

Wasilij. 

- Dlaczego? - zdumiała się Tonią. 

- Oboje wiecie, dlaczego to robicie. I nie ranicie nikogo więcej poza wami samymi. 

background image

- Ty o czymś myślisz - stwierdził Jewgienij. Siedzieli wieczorem razem, już sami. 

-  Czyżbym  nie  zawsze  myślała?  -  odpowiedziała  pytaniem,  które  jednak  nie 

zabrzmiało tak lekko, jak by chciała. 

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi, mała - odparł, mierzwiąc jej włosy. 

W  ciągu  dnia  jej  surowy  kok  rozluźnił  się.  Wysuwało  się  z  niego  pasmo  po  paśmie, 

tworząc wokół twarzy delikatne obramowanie. To sprawiało, że wyglądała na co najmniej o 

pięć lat młodszą. 

Jewgienij  zawsze  uważał,  że  Raija  jest  piękna.  Odnajdywał  spokój  patrząc  na  nią. 

Nadal nie mieściło mu się w głowie, że jest jego żoną. Nie pojmował, jak przedziwne koleje 

losu mu to umożliwiły. 

Po prostu skorzystał z szansy. 

Zawsze tlił się w nim strach, że to nie może długo trwać. Chyba nie wolno być aż tak 

szczęśliwym! 

Dlatego  za  każdym  razem  ściskało  mu  się  serce,  gdy  Raija  pogrążała  się  w  myślach 

tak jak teraz. 

A jeśli...? 

- Co robicie tam w portach na zachodzie? W Norwegii? - spytała. 

Tym  razem  Jewgienij  naprawdę  się  wystraszył.  Nigdy  wcześniej  nie  pytała  go  o 

Norwegię. 

Czyżby wracała jej pamięć? 

- Co robimy? - spytał, by zyskać na czasie. Chciał wybadać z jej twarzy, czy zobaczy 

to, czego tak się bał. Ale nic takiego nie ujrzał. Jednak nadal nie rozumiał, dlaczego zadała to 

pytanie. 

- Handlujemy - odparł. - A co myślałaś? 

-  Tylko  handlujecie?  Raija  najwyraźniej  nie  pytała  ot,  tak  sobie.  Coś  ją  gryzło. 

Jewgieniej pochylił się i zajrzał żonie w oczy. 

- Dlaczego pytasz? 

- A więc to nie tylko niewinny handel? Za nic nie mógł zrozumieć, jakiej odpowiedzi 

oczekiwała. Jej tok myślenia zawsze go zadziwiał. 

- Przecież jest was wielu mężczyzn. Na całe miesiące oderwanych od domu. Przecież 

w tych portach są także kobiety, prawda? 

background image

- Matko święta! - odprężył się. - A więc ta cała zgadywanka była po to, by ustalić, czy 

miałem  tam  kobiety?  Nigdy  nie  mówiłem,  że  żyłem  jak  zakonnik!  Oczywiście,  że  są  tam 

kobiety.  I  wódka.  I  taniec,  śpiew  i  zawody  z  Norwegami.  A  czego  oczekiwałaś?  Żeglujemy 

całymi  tygodniami!  Ale  przecież  ja  już  całe  lata  nie  pływałem,  kochanie.  Przecież  ci  to 

obiecałem. Dotrzymuję obietnic. A teraz i tak bym tego nie zrobił. Nie mógłbym mieć nikogo 

poza tobą, Raiju, mój aniele. Z taką żoną jak ty nie potrzeba mi nikogo innego. Wystarczasz 

mi aż na zapas. Nie mógłbym obejmować żadnej innej. Nie masz powodu do zazdrości, moja 

kochana. Chyba nie dawałem ci ku temu powodów... 

-  Nie  chodziło  mi  o  mnie  -  odparła  Raija  spokojnie.  -  Ale  właściwie  odpowiedziałeś 

mi już na moje pytanie. 

Długo milczała. Siedziała nieruchomo, nie poruszyła się nawet, gdy robótka wypadła 

jej z rąk. 

- W jaki sposób można by zmusić Olega, by został na lądzie? 

Jewgienij zaczął się domyślać. 

Raija  powiedziała  mu  przecież,  że  odwiedziła  ją  Tonią.  A  więc  nie  pytała  o  siebie. 

Chodziło jej o przyjaciółkę. 

Co miał odpowiedzieć? 

Oleg  nie  był  ani  gorszy,  ani  lepszy  od  pozostałych.  Kochał  Tonie.  Ubóstwiał  ją.  Ale 

był  mężczyzną.  I  kapitanem.  Miał  w  sobie  dawne  nawyki,  które  trudno  było  mu  zmienić. 

Kobiety tego nie rozumiały. 

Nie  potrafił  wytłumaczyć,  jak  działały  na  nich  tygodnie  spędzone  na  morzu.  Nie 

potrafił opisać samotności i przejmującego zimna, jakie czuli. 

Raija i Antonia nie umiałyby pojąć, że po tygodniach żeglugi w sztormowym wietrze 

nawet  szpetna  kobieta  mogła  wydawać  się  ładna.  Nawet  kupione  ciepło  mogło  zapewnić 

mężczyźnie  chwilę  odprężenia.  Nawet  opłacony  uścisk  był  w  stanie  odgrodzić  go  od 

samotności i głosu sumienia. 

- Oleg nie jest mną - powiedział Jewgienij w końcu. Nie umiał spojrzeć żonie w oczy. 

W duszy przeklinał Tonie. To do niego powinna z tym przyjść, a nie do Raiji! Czy Tonią nie 

rozumie,  że  Raija  ma  swoją  własną  moralność?  Czy  Tonią  nie  rozumie,  że  Raija  poruszy 

niebo i ziemię, by pomóc swej przyjaciółce? 

- Oleg nie wyrzeknie się morza - mówił dalej. Trudno mu było tłumaczyć; miał tylko 

jedną rękę na poparcie słów. Do codziennych czynności wystarczała mu w zupełności, jednak 

do  gestykulacji  nie.  -  Morze  jest  częścią  duszy  Olega.  Chyba  to  rozumiesz,  Raiju.  W  jego 

ż

yłach płynie słona woda. Możesz się z tego śmiać, ale to w jego wypadku się zgadza. Choro-

background image

wałby,  gdyby musiał wyrzec się morza. Byłoby to dla niego gorsze niż dla mnie utrata ręki. 

Możesz to sobie wyobrazić, moja maleńka? 

- A Tonią? - spytała. - Olga? 

- Co z nimi? 

-  Czy  dla  Olega  morze  jest  ważniejsze  od  nich?  Czy  on  naprawdę  wybrałby  morze, 

gdyby musiał? 

Jewgienij poczuł lęk. 

- Tonią nie powinna ci tego mówić - rzucił gwałtownie. - Nie powinna przychodzić do 

ciebie, by narzekać! Nie powinna! 

Raija była zdumiona. Aż wstała z krzesła i przemierzyła kilka razy pokój. Nie patrzyła 

w  stronę  męża.  Przeszło  jej  przez myśl,  czy  się  aby  nie  pomyliła  co  do  niego.  Czy  wszyscy 

mężczyźni są tacy sami... Nic się jej nie zgadzało. 

- Tonią nie narzekała! Z kim miała porozmawiać, jak nie ze mną? Ze ścianą? Jest moją 

przyjaciółką! To oczywiste, że przyszła z tym do mnie. Gdy nie ma Olega, jestem najbliższą 

jej osobą. Czyżby nie wolno było dzielić z przyjacielem swego bólu?! 

- Rozmawiałabyś tak z nią... o mnie? 

- Gdybyś by! Olegiem, a ja byłabym równie zrozpaczona jak Tonią, to tak. 

Jewgienij  wiedział,  że  kobiety  rozmawiały  o  innych  sprawach  niż  mężczyźni.  Nie 

przyszło mu jednak do głowy, że Raija mogła rozprawiać o nim z Tonią. Że bywał obiektem 

ich kobiecej oceny. 

Mężczyźni mówili, oczywiście, o swoich kobietach. Prosto, bez owijania w bawełnę. 

Potrafili opisywać je bardzo dosadnie. 

Ale gdy kochali, sytuacja się zmieniała. Taką kobietę chronili jak rzadki kwiat. Wtedy 

skąpili innym opisów, kobieta miała być tylko dla nich... 

Nie  przyszło  mu  do  głowy,  że  Raija  i  Tonią  dzielą  się  swoimi  doświadczeniami.  Że 

mogło być niebezpiecznie, gdy rozmawiały o uczuciach... 

-  Tonią  nigdy  by  tego  od  niego  nie  zażądała  -  stwierdził  stanowczo.  -  Przecież  sama 

nie  była  świętą,  do  diaska!  To  nic  wielkiego  nie  znaczy,  nie  zdoła  niczego  pomiędzy  nimi 

zepsuć! Powinna być na tyle dorosła, by to zrozumieć. Sama miała iluś tam mężczyzn, którzy 

się dla niej nie liczyli! Tonią by nigdy nie poprosiła Olega o dokonanie takiego wyboru. 

-  Może  i  nie  -  odparła  Raija.  Nie  powiedziała  na  głos  tego,  co  myślała.  Że  Tonią 

rzeczywiście by nie poprosiła o to męża. Może by sama wybrała i po prostu odeszła. Już taka 

była,  że  wyrywała  chwasty  z  korzeniami.  Nie  potrafiła  cierpliwie  pielić.  Usuwała  zło  aż  do 

korzeni. 

background image

- Wiesz coś, czego ja nie wiem? - zastanawiał się Jewgienij. 

Raija nie odpowiedziała od razu. 

- Jest coś, czym się nie mogę z tobą podzielić. To nie należy do mnie. Rozumiesz? 

Rozumiał. 

Tonią  musiała  powiedzieć  Raiji  coś,  czego  ta  nie  mogła  mu  przekazać.  Musi  sam 

porozmawiać  z  Tonią.  Wytłumaczyć  jej,  że  niczego  w  jej  życiu  nie  brakuje.  Że  jej  sytuacja 

zmieniła  się  od  tamtego  czasu,  gdy  była  najbardziej  szaloną  dziewczyną  w  Archangielsku. 

Teraz miała rodzinę. To zobowiązywało. 

- W moim biurze czeka ten twój buntownik - rzucił lekko, by zmienić temat. 

Raija  stała  odwrócona  do  męża  plecami  i  wyglądała  przez  okno  w  ciemność  nocy. 

Jewgienij nie zauważył, że nagle wyprostowała kark. 

- On nie jest żadnym moim buntownikiem! On ma swoje imię. 

Jewgienij  westchnął.  A  więc  znów  była  w  złym  humorze!  Miał  wtedy  trudności  w 

znalezieniu bezpiecznego tematu rozmowy. Nawet wyznanie miłosne potrafiła uznać za atak. 

-  Wasilij  ma  głowę  na  karku  -  powiedział.  Oczywiście,  że  pamiętał  jego  imię.  Lubił 

go. Był bystry. Umiał znajdować wyjście nawet w sytuacji, w której inni się wycofywali. Nie 

bał  się  niecodziennych  wyborów.  Znał  wielu  ludzi  i  potrafił  nawiązywać  kontakty.  Dobrze 

było  przebywać  w  jego  towarzystwie.  -  Oleg  miał  świetny  pomysł,  by  zaproponować  mu 

stanowisko kapitana „Raiji”. I to mimo, że Wasilij brał udział w buncie załogi! 

- Może chcesz uczynić z niego  współwłaściciela? - spytała Raija ostro. Czuła, że ma 

spocone dłonie. Nie chciała wydać się złośliwa. Nawet lubiła Wasilija. Nie chciała tylko, by 

znalazł  drogę  do  jej  życia.  Dla  wszystkich  było  najlepiej,  gdy  trzymał  się  z  dala.  Może 

Jewgienij tego nie wiedział, ale to było najlepsze i dla niego. 

-  Nie  rozumiem,  co  masz  przeciwko  niemu  —  rzekł  Jewgienij.  Spojrzał  na  żonę 

przenikliwie. Na jej policzkach pojawiły się wypieki, a w oczach płomień. 

Przez moment zastanowił się, czy nie zadurzyła się w Wasiliju. Kobiety uważały go za 

przystojniaka. Nie było tajemnicą, że w nich przebierał, mimo że jawnie romansował z żoną 

swego zmarłego brata.  Wasilij nie ukrywał niczego.  Ludzie musieli przyjmować  go takiego, 

jakim  był  -  albo  dać  sobie  spokój.  Wszyscy  dobrze  wiedzieli,  że  nie  przejmował  się  opinią 

otoczenia. 

Jewgienij  jednak  był  pewien,  że  Raija  nie  mogła  obdarzyć  uczuciem  kogoś  innego. 

Nie ona! 

Była jego Raiją. 

background image

- Gdyby miał pieniądze, nie wahałbym się ani chwili - stwierdził stanowczo. - Oleg by 

się ze mną zgodził. Potrzebujemy kogoś takiego jak Wasilij. 

Raija uśmiechnęła się krzywo. Odbicie w szybie pokazało ten uśmiech Jewgienijowi i 

zaniepokoiło go. 

-  Może  -  powiedziała  tylko.  Oddałby  wszystko,  by  móc  zajrzeć  w  tej  chwili  do  jej 

myśli.  Wiedział  bowiem,  że  nie  powinien  jej  więcej  pytać.  Także  nie  Wasilija.  Może  Tonią 

coś wiedziała... 

Zamierzał kochać się z Raiją tej nocy. Chciał poczuć jej miękkie ciało, chciał dać jej 

całe  ciepło  i  czułość,  całą  swoją  miłość  wyrażoną  dotykiem,  pocałunkami  i  gorącymi 

pieszczotami. 

Ale  teraz  nie  mógł  się  na  to  zdobyć.  Zasnął  odwrócony  do  niej  plecami,  zmęczony 

nawałem myśli, o których nigdy nie sądził, że go najdą. 

Trudno  mu  też  było  następnego  dnia  zachowywać  się  swobodnie  wobec  Wasilija. 

Jewgienij złapał się na tym, że obserwował go uważniej niż kiedykolwiek. 

Oczy Wasilija przywiodły mu nagle na myśl oczy Rei jo. 

Jewgienij aż zadrżał. Było w Wasiliju także coś, co przypominało mu Aleksieja. 

Aż go zakłuło w piersi na wspomnienie brata. 

Przeraził  go  fakt,  że  odnalazł  cechy  tych  dwóch  mężczyzn  w  twarzy  Wasilija. 

Mężczyzn,  którzy  wiele  znaczyli  dla  Raiji.  Zastanawiał  się  czasem,  czy  ona  nie  kochała  ich 

bardziej  niż  jego.  Nie  miał  wątpliwości  co  do  siły  jej  uczucia  do  Mikkala,  ale  myśl  o  tych 

dwóch niepokoiła go już wcześniej. 

Jeśli ona też zauważyła te cechy w twarzy Wasilija, mogło to przywieść jej myśli ku 

przeszłości. 

Jewgienij zaczął przeczuwać, że kapitan „Raiji” mógł stać się niebezpieczny, choć mu 

to było bardzo nie na rękę: Oleg i on naprawdę potrzebowali tego człowieka! 

-  Może  któregoś  wieczoru  przyjdziesz  do  nas  na  kolację  -  zaproponował  mimo  to. 

Pewnie było to samoudręczenie, ale chciał dowiedzieć się więcej, widząc ich dwoje razem. 

Jewgienijowi nie mieściło się w głowie, by Raija umiała go zdradzić, ale lękał się, że 

mogła mieć ku temu okazję. 

Chciał  ujrzeć  ich  razem.  Zobaczyć,  czy  pasują  do  siebie.  Sprawdzić,  czy  posyłają 

sobie znaczące spojrzenia. Poczuć, czy pomiędzy jego żoną a tym mężczyzną, którego zdążył 

polubić, istnieje jakieś napięcie. 

A może on sam z powodu swego nieczystego sumienia nieświadomie domagał się dla 

siebie kary? 

background image

-  Twojej  żonie  nie  spodobałoby  się,  gdybyś  wziął  mnie  ze  sobą  -  stwierdził  Wasilij. 

Jego  twarz  nie  zdradzała  żadnego  uczucia.  Mówił  o  Raiji  jak  o  obcej  osobie.  Ale  przecież, 

gdy leżał chory, ona pojechała do niego! Cały Archangielsk mówił o tym, że go uzdrowiła! - 

Nigdy nie wybaczyła mi buntu. 

To było wyjaśnienie. 

Ale  jednak  znaleźli  się  tacy,  którzy  byli  na  pokładzie  „Antonii”  i  widzieli  rękę 

Wasilija spoczywającą na ramionach Raiji. I to już po buncie. A więc mu wybaczyła. 

Jewgienijowi oczy otworzyły się w ciągu jednego dnia. Poskładał w całość wszystko, 

co  obiło  mu  się.  o  uszy  w  ciągu  tych  trzech  lat.  Suma  wyszła  inna,  niż  się  spodziewał. 

Przeraziła go. 

-  Nie  wiem,  jak  bym  się  miał  zachowywać  wobec  takiej  kobiety  jak  twoja  żona  - 

mówił dalej Wasilij. Coś za dużo znajdował powodów, by nie przychodzić do domu Olega. - 

Najlepiej czuję się wśród tych, których widzisz w porcie. To ludzie równi mnie, Byków! 

- Ty należysz do nas, Uskow! - Jewgienij użył nazwiska Wasilija, tak jak on jego. To 

zwiększało dystans. - Nie jesteśmy inni. 

Wasilij oparł się o półkę. Spojrzał przeciągle na pryncypała zmrużonymi oczami. 

Jewgienij  mógł  stwierdzić  na  pewno,  że  były  bardziej  zielone  niż  niebieskie.  Z  całą 

pewnością przypominały oczy Reijo. Już tyle lat nie widział Reijo. Może nie pamiętał go już 

dobrze? Wypchnął  go ze swojej pamięci, bo nie chciał myśleć o niczym,  co przywodziło na 

myśl przeszłość Raiji. Stale się bał, że żona może obudzić się w nocy i usłyszeć, jak on mówi 

przez sen coś, co może wszystko zdradzić. 

Jewgienij  walczył  z  lękami,  które  trudno  było  sobie  wyobrazić.  Ale  mało  kto  opierał 

swój byt na tak kruchych podstawach, jak on. 

- Wiesz, jak ją nazywają? - spytał go Wasilij, uśmiechając się nieznacznie. 

-  Peleryna?  -  zgadywał  żartobliwie  Jewgienij.  Znał  przydomek,  jakim  ją  obdarzyli. 

Ś

piewano pieśni o kobiecie w czarnej pelerynie. 

Wasilij  potrząsnął  głową,  nadal  się  uśmiechając.  Jewgienij  wiele  by  oddał,  by 

wiedzieć, co się kryje za tym uśmiechem. 

-  Ludzie,  których  Walentin  wybrał  na  męczenników  swojej  sprawy,  a  których  ona 

uratowała, mówili, że świetna byłaby z niej caryca. Lepsza niż te z dynastii Romanowów. 

Znów ten uśmieszek, który tak zaniepokoił Jewgienija. Który niemal go przekonał, że 

Wasilij znalazł jakąś boczną drogę do serca Raiji. 

- Oni, Kazimir i inni, nazwali ją Caryca. Mówili to z oddaniem. 

- A ty? - Jewgienij musiał zadać to pytanie. 

background image

- Ona także dla mnie jest Carycą. 

Jewgienij  pokiwał  głową.  Musiał  przecież  pamiętać,  że  to  za  nią  szło.  W  Norwegii 

także miała więcej niż jednego zakochanego w niej mężczyznę. W miłości okazywała wielkie 

serce. Ona nie prosiła, by ją kochano. Zakochiwali się w niej wbrew jej woli. Ona nigdy nie 

obiecywała więcej, niż mogła dotrzymać. Zawsze była wobec siebie uczciwa. 

Gryzło go to. 

Rozumiał, że Wasilij mógł darzyć Raiję głębszym uczuciem. To było jasne. 

Ale  nie  mógł  pojąć,  że  Raija  byłaby  w  stanie  prowadzić  podwójną  grę.  Nie  mieściło 

mu się w głowie, że mogła go zdradzić. 

Aż do końca dnia chodził zgnębiony. Wasilij wrócił do domu. Jewgienij zgasił lampę i 

siedział chwilę w ciemności. Myślał. 

Zamknął  drzwi.  Głęboko  odetchnął  chłodnym,  wieczornym  powietrzem.  Dobiegł  go 

szum  morza  i  odgłosy  z  portu.  Nie  chciał  jednak  tam  iść.  Widział  światło  karczmy. 

Zastanawiał  się,  czy  to  tam  powstawały  pieśni  o  carycy.  Przypomniał  sobie  nagle,  że  jedną 

kiedyś  usłyszał.  Nie  pamiętał  słów,  tylko  melodię.  Próbował  ją  zanucić,  gdy  poszedł  w 

kierunku domu Antonii. 

-  Nie  obciążaj  swoimi  kłopotami  Raiji!  -  rzucił  na  powitanie.  Zobaczył,  jak  w  Toni 

rośnie  złość.  Nigdy  nie  bał  się  jej  gniewu.  Przeciwnie,  uważał  nawet,  że  jest  odświeżający. 

Teraz też wolał zmierzyć się z gniewem Antonii niż z bólem rosnącym w jego własnej piersi. 

Cały czas urywek melodii nie opuszczał jego głowy. 

- Powinnaś była przyjść z tym do mnie - Jewgienij nie dopuszczał zdumionej Toni do 

głosu.  -  Mogę  porozmawiać  z  Olegiem,  sprawić,  by  rozważył  pozostanie  na  lądzie  przez 

większą część roku. Czy to by pomogło? 

Tonią  nie  odpowiadała.  Stała  z  ramionami  skrzyżowanymi  na  piersi  i  patrzyła 

wyczekująco na Jewgienija. 

- Ale ty przecież, u diabła, nie należysz do kobiet, które bywają zazdrosne! 

-  A  skąd  ty  wiesz,  jaką  kobietą  teraz  jestem?  -  spytała  Tonią  cicho.  -  Nadal  mnie 

widzisz  jako  To  nie  -  Dla  -  Każdego?  Nie  uważasz,  że  ja  też  mogę  się  czuć  samotna?  Nie 

sądzisz, że mam swoją dumę? 

- Powinno ci wystarczyć rozumu, żeby wiedzieć, że kobieta, którą kupuje się na jedną 

noc, nic nie znaczy. Następnego dnia nie pamięta się jej twarzy. 

-  Z  tym  mogłabym  się  pogodzić  -  rzuciła  Tonią,  prostując  dumnie  kark.  Spojrzała 

Jewgienijowi w oczy i mówiła dalej pewnym tonem: - Ale jestem sama. Czuję się samotna. A 

nie  jestem  kobietą  stworzoną  do  życia  w  samotności.  Nie  potrafię  tak  żyć.  Chyba  nigdy  nie 

background image

potrafiłam  -  dodała  w  zamyśleniu.  -  To  może  dlatego  przechodziłam  z  jednych  ramion  w 

drugie.  Jestem  w  stanie  dużo  ofiarować.  Ale  jestem  cholernie  wymagająca.  Nigdy  nie 

umiałam zadowalać się okruchami. 

-  On  nigdy  nie  byłby  całkiem  szczęśliwy,  gdyby  musiał  pracować  na  lądzie, 

zdmuchując kurz z papierów - powiedział cicho Jewgienij. 

Oczy Antonii, zwykle pełne radości, były przepełnione bólem. 

-  Ja  też  nigdy  nie  będę  całkiem  szczęśliwa.  Nie  powinnam  wychodzić  za  marynarza. 

Powinnam wybrać woźnicę. Mogłam w nich przebierać jak w ulęgałkach. Powinnam wybrać 

sobie drwala. Kogokolwiek, byle nie takiego, który ma morze we krwi. 

- Czy wszystkie kobiety myślą tak jak ty? - spytał Jewgienij. 

- Raija - Raisa? 

-  Tak,  ją  miałem  na  myśli  -  przyznał,  próbując  oderwać  choćby  drzazgę  z  gładko 

wypolerowanego stołu. 

- Ona nie tęskni za niczym. Dobrze jej z tym, co ma - odparła Tonią w zadumie. - Jest 

jedną  z  niewielu  osób,  które  są  zadowolone  z  tego,  co  osiągnęły.  Ja  zawsze  za  czymś 

tęskniłam.  Zawsze  zaglądam  za  płoty  i  myślę,  że  tam  byłoby  mi  lepiej.  Mogłabym  tam 

przejść,  ale  pewnie  wtedy  chciałabym  iść  jeszcze  dalej.  Raija  -  Raisa  rozgląda  się  na  boki  i 

uważa, że gdzie indziej jest ładnie. Ale wystarcza jej to, co widzi blisko. Uważa, że w obrębie 

jej płotu też jest pięknie... 

- A gdybym powiedział ci, że się mylisz? 

Antonia ani na chwilę nie spuściła z niego wzroku. 

-  Wtedy  bym  odpowiedziała,  że  to  ty  się  mylisz,  Jewgieniju  Dymitrowiczu! 

Oznaczałoby to, że wcale nie znasz własnej żony. 

-  Może  i  nie  znam...  Antonia  zaczęła  się  czegoś  domyślać.  Coś  tu  się  nie  zgadzało. 

Może  to  Jewgienij  najbardziej  potrzebował  wypłynięcia  w  morze?  Na  lądzie  zbyt  dużo 

myślał. 

- Czyżbyście się pokłócili z Raiją? Ona potrafi mnie zrugać, ale nigdy nie widziałam, 

ż

ebyście wy kiedykolwiek się kłócili! 

- Sądzę, że ona kogoś ma. 

Antonia aż otworzyła usta ze zdziwienia. Upewniło to Jewgienija, że ona o niczym nie 

wie.  Cokolwiek  to  było,  Raija  nie  podzieliła  się  tą  tajemnicą  z  przyjaciółką.  Właśnie  to 

przekonało  Jewgienija,  że  sytuacja  jest  poważna.  Rzeczy  ukrywane  były  bardziej 

niebezpieczne. 

background image

-  Chyba  nie  mówisz  serio  -  rzuciła  w  końcu  Antonia.  Jednak  blada  twarz  Jewgienija 

wyrażała pewność. 

W jego duszy nie było miejsca na wątpliwości. Pokiwał głową. 

- To niemożliwe! - wykrzyknęła Tonią. - Ona by tego nigdy nie zrobiła. Raija uważa, 

ż

e kocha się jednego mężczyznę na raz. Gdyby cię już nie kochała, byłbyś pierwszym, który 

by się o tym dowiedział. Dobrze wiesz, jakie ona ma zasady, czyż nie? - Nabrała oddechu. - A 

poza tym ona cię kocha, ty zakuta męska pało! Że też przyszło ci to do twojego drewnianego 

łba!  Jak,  u  diabła,  mogło  ci  coś  podobnego  wpaść  do  głowy?  Nikt  by  tego  o  niej  nawet  nie 

ś

miał powiedzieć! Skąd ci się to wzięło? 

-  Jakieś  słowa,  spojrzenia,  wyraz  twarzy...  No  i  mężczyzna,  który  nie  zaprzeczał,  że 

ona mu się podoba - wydusił z siebie Jewgienij. Był udręczony swoimi podejrzeniami. Coraz 

boleśniej ściskały go za gardło niczym sznurem. 

-  Czy  ten  mężczyzna  to  przypadkiem  niejaki  Wasilij  Uskow?  -  spytała  Tonią, 

zaciskając pod stołem dłonie w pięści. 

Jewgienij pokiwał głową. 

- Co dokładnie powiedział? 

Musiała  się  tego  dowiedzieć.  Jeśli  on  nie  umiał  trzymać  języka  za  zębami,  równie 

dobrze może się stąd wynosić do Kem albo Murmańska! 

Jewgienij powtórzył. Ulga spłynęła na Tonie gwałtowną falą. 

- Dlaczego sądzisz, że Raija miała z nim cokolwiek do czynienia? - spytała. 

Jewgienij  powiedział  jej  i  to.  Dobrze  było  z  kimś  się  podzielić  tymi  myślami,  które 

wypełniały go całego. Odczuł dużą ulgę. 

- I uważasz, że to ma sens? - spytała Tonią, gdy  skończył. - Czy naprawdę sam w to 

wierzysz? 

Ale  on  nie  chciał  się  zastanawiać.  Nie  chciał  podważać  słuszności  tego,  co  sobie 

ułożył. Uznał, że się nie myli. 

- Nie miałaś trudności z odgadnięciem, kto to jest - przyznał z trudem. Już się dręczył 

myślą,  że  Raija  rozmawiała  z  Tonią  o  Wasiliju.  Zastanawiał  się,  jakimi  słowami  go 

opisywała, co ją w nim urzekło... 

- Raija nigdy by ci tego nie zrobiła - stwierdziła Tonią z pewnością w głosie. - Nie z 

Wasilijem. Ani z nikim innym. 

- Ale dlaczego wskazałaś właśnie jego? I to bez mrugnięcia okiem! 

Antonia uśmiechnęła się słabo. 

background image

-  Masz  rację  co  do  jednego,  Jewgienij.  Wasilij  jest  nią  zauroczony.  Ubóstwia  ją. 

Nawet sama Raija nie  wie, jak bardzo. Sądzi pewnie, że to ot, takie sobie zakochanie, które 

pewnie wkrótce minie. Kobiety wyczuwają, gdy podobają się jakiemuś mężczyźnie. Ale Raija 

-  Raisa  zapomina,  że  Wasilij  jest  dorosłym  mężczyzną.  Że  dawno  już  przestał  być 

rumieniącym się młodzieńcem, który często się zakochuje. Ona uważa, że to tylko przelotne 

uczucie. Rozumiesz? 

- Czy cały Archangielsk wie, że ten mężczyzna pożąda mojej żony? 

Antonia  przechyliła  głowę  na  ramię.  Uśmiechnęła  się,  zmęczona.  Nadal  nie 

pojmowała, jak Jewgienij mógł wymyślić coś takiego na temat Raiji. Nie rozumiała, że mógł 

być tak ślepy na miłość, którą Raija mu tak szczodrze okazywała. To było niepojęte. 

- Nazywał ją Carycą - powiedziała spokojnie. Z łatwością wyobraziła sobie Wasilija, 

gdy to mówił. Jego złagodniałe spojrzenie, leciutki uśmiech błądzący przy jednym kąciku ust. 

Ona  to  widziała.  Słyszała  też,  jak  wymawiał  jej  imię:  najpierw  zbierał  się  w  sobie,  a  potem 

dźwięki  jakby  same  się  toczyły.  Za  każdym  razem,  gdy  je  wymawiał,  całował  je.  -  Przecież 

nie jesteś  głupi, Jewgienij, mój przyjacielu! -  westchnęła Antonia, biorąc jego dłoń w swoje 

ręce. - Caryca jest daleka i nieosiągalna. Nie wolno jej dotykać. Stoi wysoko, wysoko ponad 

tobą,  ale  masz  prawo  ją  podziwiać.  Możesz  nawet  ją  ubóstwiać,  jeśli  chcesz.  Ona  stanowi 

sobą  wszystko,  czego  nie  możesz  osiągnąć.  Tak  właśnie  widzi  ją  Wasilij.  Nigdy  nie 

przyszłoby  mu  na  myśl,  by  jej  dotknąć.  Kocha  ją  na  odległość,  z  pełnym  szacunkiem.  Jego 

uczucia  do  niej  są  czyste  jak  uczucia  mnicha.  To  nieodwzajemniona  miłość,  kochany 

Jewgieniju. On wie o tym. 

- A skąd ty to wiesz? Antonia przełknęła ślinę. 

- Bo Wasilij jest moim kochankiem. Powiedziałam to Raiji - Raisie. Rozumiesz teraz 

jej uśmiech? 

Jewgienij pochylił kark. Rozumiał. 

Z całych sił pragnął, by cofnąć to wszystko, by nadal nic nie wiedzieć. By nie dać się 

zwieść podejrzeniom. Ale nie mógł zamknąć oczu na coś, co już zobaczył. 

-  Wasilij  jest  nadal  ten  sam  -  mówiła  dalej  Tonią.  -  Nie  odbieraj  mu  tego,  co 

zamierzałeś mu dać, tylko z tego powodu. Nic nie poradzi, że widzi anioła w Raiji - Raisie. 

To nie tylko jego wina leży w tym, czym się obdarzyliśmy. 

- Oleg? 

- Gdy Oleg wróci, będzie już po wszystkim. A może i wcześniej - oświadczyła Tonią. 

- To nie ma znaczenia, wiesz, Jewgienij? Ciemność oznacza ciepło. Poczucie, że jest się parą, 

background image

nawet  przez  krótką  chwilę.  Rano  jestem  równie  samotna.  Może  nawet  podwójnie  samotna. 

Ale te chwile przynoszą też rodzaj szczęścia... 

Jewgienij  nie  umiał  znaleźć  słów  oskarżenia.  Zbyt  dobrze  pamiętał  własne  słowa, 

którymi  tłumaczył  samotność  na  morzu  i  usprawiedliwiał  to,  co  robili,  by  ją  ukoić.  Tonią 

użyła niemal tych samych słów, jednak w jej ustach brzmiały inaczej. 

Była przecież kobietą... 

To stanowiło dla niego różnicę. Ale była też jego przyjaciółką. Nie umiał nazwać jej 

tym słowem, które w innym przypadku cisnęłoby mu się na usta. 

- Żeby tylko Oleg się o tym nie dowiedział! - poprosił. 

Potrząsnęła głową. 

-  Jestem  na  tyle  silna,  by  sama  ponosić  konsekwencje  moich  błędów  -  odparła.  - 

Wiem,  co  robię.  Uczyniłam  to  z  pełną  świadomością,  Jewgienij.  A  ty  wracaj  do  żony.  I  też 

sam  odpokutuj  za  swoje  błędne  przypuszczenia.  Nie  wolno  ci  wspomnieć  jej  o  tym  ani 

słowem, słyszysz? Ja Raiji tego nigdy nie powtórzę, i ty też, u diabła, masz milczeć! 

Potaknął. 

- Też jestem na tyle silny. 

background image

Jewgienij  rzeczywiście  nie  wspomniał  Raiji  o  Wasiliju.  Nie  powiedział  jej,  o  czym 

rozmawiał z Tonią, wspomniał tylko, że u niej był. 

Zwątpienie, z którym się zmagał, należało tylko do niego. Zrosło się z nim tak, jak z 

Raiją jej zaufanie. 

Pewne rzeczy należy znosić samemu, by móc być godnym jej mężczyzną. 

Nie  udało  mu  się  przestać  lubić  Wasilija.  Jewgienij  przypuszczał,  że  powinien.  To 

pewnie błąd, że czuł rodzaj wspólnoty, wręcz pokrewieństwa z tym mężczyzną, który żywił 

tak silne uczucie do kobiety, którą on sam miał za żonę. 

Jewgienij pamiętał swoje przeżycia. Znajdował się dokładnie na takiej samej pozycji, 

jak  teraz  Wasilij.  Wręcz  utożsamiał  się  z  nim,  wiedział,  co  on  czuje.  Mógł  sobie  wyobrazić 

marzenia tamtego. 

On to przeżył. Sam marzył. Nic, przez co przechodzi Wasilij, nie było mu obce. 

Wasilij  był  z  pewnością  silniejszym  człowiekiem  niż  on.  Musiał  nauczyć  się  żyć  z 

marzeniami i tęsknotą, której nawet nie mógł ubrać w słowa. 

Do  czasu,  gdy  znalazłby  kobietę,  która  przysłoniłaby  mu  Raiję.  A  Jewgienij  dobrze 

wiedział, jakie to trudne. 

To  popołudnie  różniło  się  od  innych.  Wasilij  i  Jewgienij  pili  herbatę.  Wokół  nich 

leżały  rozrzucone  papiery.  Z  niezapowiedzianą  wizytą  przybyli  ludzie  gubernatora.  Chcieli 

wiedzieć,  kogo  zamustrowali  na  statki.  Kogo  na  mniejsze  frachtowce.  Chcieli  wiedzieć,  czy 

mają swoich rybaków w Finnmarku. Musieli podać wszystkie nazwiska. Wszelkie informacje, 

których ci ludzie sobie życzyli. Chcieli wiedzieć, kto był winien właścicielom pieniądze, i ile. 

O  ich  rodzinach.  A  najbardziej  dopytywali  się,  czy  pracuje  u  nich  ktoś  z  terenu,  gdzie 

spotykają się rzeki Dwina i Suchona. 

-  Mało  jest  marynarzy  z  tych  okolic  -  odpowiedział  im  Jewgienij.  Ich  załogi 

pochodziły z okolicy, głównie z samego Archangielska. 

Odeszli, nawet nie dziękując za pomoc. Ani za przyjęcie. Jewgienij postawił na stół i 

herbatę, i likier, czym się chętnie częstowali. 

-  Chciałbym  wiedzieć,  czego  szukali  -  powiedział Jewgienij,  w  zamyśleniu  składając 

papiery.  Niektóre  były  tak  zniszczone,  że  po  niedbałym  potraktowaniu  przez  przybyszów 

nawet porozdzierały się na zgięciach. 

background image

- Kogo  - poprawił Wasilij. Stal przed nim w zarękawkach i kładł na miejsce zebrane 

przez  Jewgienija  papiery.  -  Tu  nie  chodziło  o  ładunki.  Nie  podejrzewali  nas  o  przemycanie 

czegokolwiek.  Im chodziło o jakiegoś  człowieka, Jewgienij. Możesz być  pewien. -  Zamyślił 

się na chwilę. - Chciałbym wiedzieć, o kogo im chodzi. Dlaczego. Nie słyszałem żadnych po-

głosek. To dziwne. Bo on pochodził z głębi kraju... 

-  Ludzie  gubernatora już wcześniej „widywali zjawy - zauważył Jewgienij. - Oni nie 

pytają,  czy  to  chwast,  tylko  wyrywają  roślinę  z  korzeniami.  To  dlatego  tu  nic  nie  rośnie. 

Wasilij zaśmiał się. 

- A może powinniśmy pomyśleć o łowieniu ryb - zmienił temat bez mrugnięcia okiem. 

-  Moglibyśmy  na  tym  zarobić.  Nie  kosztowałoby  to  tyle,  co  kupowanie  ryb  u  Norwegów.  I 

mielibyśmy lepszy towar. 

Jewgienij zauważył, że Wasilij powiedział „my”. Był kapitanem na „Raiji”, ale należał 

do  tego  rodzaju  ludzi,  których  nigdy  nie  zadowala  to,  co  osiągnęli.  Miał  w  sobie  ambicję, 

której Jewgienijowi i Olegowi nie wolno było zmarnować. 

Wasilij  był  człowiekiem,  którego  potrzebowali.  Należało  mu  się  prawo  do  używania 

tego „my”. 

- Na pewno musielibyśmy płacić im opłaty, ale nie przekroczyłyby zysków. Załoga z 

czterech  osób,  może  jeszcze  chłopak  na  przyuczenie.  Moglibyśmy  zawieźć  trochę  drewna  i 

zbudować  w  jakiejś  osadzie  chatę  dla  załogi.  To  nie  byłoby  drogie.  Nadal  moglibyśmy 

przewozić  towary  statkami,  wtedy  zysk  znacznie  by  się  zwiększył.  Ciągle  jest  tu 

zapotrzebowanie na ryby. Zawsze będzie. Wiesz o tym lepiej niż ja... 

- Wydaje się, że wiesz całkiem dużo i beze mnie - uśmiechnął się Jewgienij. 

Na  półkach  zapanował  jaki  taki  porządek.  Wasilij  przysunął  swoje  krzesło  do  biurka 

Jewgienija. 

-  Ludzie  znad  Onegi  łowią  ryby  na  zachodzie  -  powiedział.  -  Nie  jest  ich  wielu,  ale 

ważne  jest  zacząć  jak  najwcześniej.  Oni  nie  napotykają  wielkiego  sprzeciwu  wśród 

miejscowych.  Jakiś  zawsze  będzie,  ale  potem  idzie  dobrze.  Od  stuleci  przybywają  tam  na 

połowy Finowie. Wracają na zimę do domu, ale zostawiają na wybrzeżu swoje szopy. My też 

byśmy tak mogli. Możemy tam dopłynąć, a Finowie muszą dostawać się lądem... 

- Coś w tym jest - przyznał Jewgienij. Kiedyś rozważali z Olegiem, czy nie zająć się 

połowem ryb, ale tylko na Morzu Białym. Wtedy odrzucili ten pomysł. Doszli do wniosku, że 

bardziej się opłaca przewóz towarów na handel. - Podoba mi się ta myśl - dodał. - Ale muszę 

o tym porozmawiać z Olegiem. 

Wasilij skinął głową. 

background image

Jewgienij  pomyślał,  że  Wasilij  to  twarda  sztuka.  Nawet  nie  drgnął,  gdy  wspomniał 

Olega. Ale cisza zaczęła im ciążyć. 

- Nadal odwiedzasz Tonie? - spytał w końcu Jewgienij. 

Wasilij tym razem nie zdołał ukryć zdumienia. Wreszcie uśmiechnął się rozbrajająco i 

rozłożył  ręce  w  jakby  przepraszającym  geście.  Jewgienij  podejrzewał  jednak,  że  tamten  ani 

trochę nie żałuje swego postępowania. 

-  A  więc  już  wiesz?  -  westchnął  Wasilij.  -  To  wszystko  miało  być  tajemnicą...  - 

Wzruszył ramionami. - Nie wiem, czy to w ogóle znaczyło dla nas aż tak wiele, by warto było 

ryzykować... 

Jewgienijowi  przyszło  na  myśl,  że  mógłby  teraz  odegrać  rolę  rycerza  -  obrońcy 

honoru Antonii. Wyciągnąć miecz i zażądać okazania należnego jej szacunku. Ale nie zdobył 

się na to. 

Nie poczuwał się do tego, by kogokolwiek nauczać moralności. Oczywiście, było mu 

cholernie  żal  Olega,  ale  nie  umiał  mieć  pretensji  do  Wasilija.  Antonia  robiła  to,  co  chciała. 

Jak zawsze. I nadal taka będzie, póki starczy jej tchu w piersiach. 

- Pewnie teraz każesz mi odejść? - odezwał się Wasilij. - Nie mam innej możliwości 

pracy. Jestem na czarnej liście u wszystkich, którzy mają statki wokół Morza Białego... 

Jewgienij potrząsnął głową. 

-  To  twoje  życie  -  powiedział.  -  Tonią  nie  jest  moją  żoną.  I  Bogu  niech  będą  za  to 

dzięki! - dodał z żarliwością. - Nie będę się wtrącał w twoje poczynania. 

-  Pewnie  nadszedł  już  czas  pożegnania  z  Tonią  -  stwierdził  Wasilij  lekkim  tonem.  - 

Nie jest rozsądne brnąć w to dalej, gdy są oczy, które widzą, i uszy, które słyszą. Ja się tym 

nie przejmuję, bo zawsze o mnie szeptano. To  między innymi dzięki mnie Archangielsk ma 

rozrywkę... - dodał z szelmowskim uśmiechem. - Ale Tonią jest zbyt wspaniała, by narażać ją 

na coś takiego. Nie chcę, żeby o niej plotkowano. 

Teraz uśmiechnął się Jewgienij. 

- To także dzięki Toni Archangielsk ma się czym bawić - rzucił. 

-  Miał  -  poprawił  go  Wasilij  z  nagłym  ogniem  w  oczach.  -  Niektórym  udaje  się  od 

tego uwolnić i plotki cichną. Nie chcę, by z mojego powodu znów mogli tak mówić o Toni. 

- To nie były plotki - uspokoił go Jewgienij. - Wiesz, jakie są kobiety: zawsze muszą 

wszystko omówić. Tonią powiedziała o tym Raiji. 

Wasilij nie pytał o więcej. Ale jego wzrok płonął. Płonął takim ogniem, jaki Jewgienij 

widział u Aleksieja, gdy ten wrócił z Norwegii i powiedział mu, że jeszcze nigdy nie kochał 

równie mocno żadnej kobiety. To było już ponad dziesięć lat temu. Całą wieczność temu. 

background image

- Raija i ja nie mamy przed sobą tajemnic - dodał Jewgienij. Wiedział, że wbija teraz 

nóż  w  serce  Wasilija,  ale  współczucie  pojawiło  się  dopiero  wtedy,  gdy  wypowiedział  te 

słowa. 

Była w nim pewna doza goryczy i bólu. 

Bo Raija należała do niego. 

Tylko on miał prawo coś takiego do niej czuć. 

Nie chciał się nią z nikim dzielić. 

Była tylko jego. 

-  Jesteś  szczęściarzem  -  westchnął  Wasilij.  Okazał  się  na  tyle  silny,  by  patrzeć  przy 

tym Jewgienijowi w oczy. Na tyle silny, by przyznać się do tego, co go przepełniało. 

Wbrew swojej woli Jewgienij musiał go za to podziwiać. 

- Tak, jestem - odparł. - Jestem szczęściarzem. 

Olga  rzadko  płakała.  Była  miłym  dzieckiem.  Patrzyła  na  Antonię  mądrymi  oczami. 

Znała wiele słów. Dużo rozmawiały, śpiewały. 

Tonią kochała małą. Dobrze jej było z córeczką. Olga nadała jej życiu nowy wymiar. 

Nową treść. 

Ale Antonia wiedziała, że dziecko nigdy nie stanie się dla niej jedynym sensem życia. 

Gdy  Olga  leżała  już  w  łóżku,  gdy  wysłuchała  już  wszystkich  maminych  bajek  i 

kołysanek i gdy rzęsy rzucały cień na jej krągłe policzki, Tonią wychodziła cicho do kuchni i 

zamykała za sobą drzwi. Wtedy miała czas na swoje własne myśli. 

Była złą żoną. 

Była okropną matką. 

Ale co tam, i tak niezła z niej kobitka! 

Antonia  nie  potrafiła  czuć  do  siebie  pogardy.  Pewnie,  że  nad  wieloma  sprawami  nie 

panowała.  Ale  wiedziała,  że  ma  swoją  wartość.  I  uświadamiała  sobie  w  głębi  duszy,  że 

marnowała część tej wartości przez nieustanne czekanie. 

To tak, jak ze srebrnymi monetami. Czernieją, gdy nie są używane. 

Zawsze była niespokojna. 

Może  dlatego  ona  i  Wasilij  mogli  sobie  coś  ofiarować.  Dlatego  nie  było  pomiędzy 

nimi tylko pustki. Dlatego on nadal przychodził, a ona nadal go przyjmowała. 

On  też  miał  w  sobie  coś  z  poszukiwacza.  Niechęć  do  wiązania  się  na  stałe.  Byli  do 

siebie podobni. Zbyt podobni, by ich romans mógł trwać. 

background image

Antonia wiedziała, że to się musi skończyć. Wiedziała, że nie będą już mieli czym się 

obdarzać.  Ze  ich  przygoda  dobiegnie  kresu,  zanim  nastanie  lato.  Przede  wszystkim:  zanim 

Oleg wróci z rejsu na „Sankt Nikołaju”. 

Wtedy znów będzie żoną. 

Teraz  jeszcze  czekała  na  Wasilija.  Nie  zdziwiła  się,  gdy  nadszedł  wraz  z  ciemnością 

nocy. Wśliznął się przez uchylone drzwi. Był ubrany na ciemno, by móc się skryć w cieniu. 

W ciemnościach wszystkie koty są szare. 

Wasilij podczas odwiedzin zachowywał się ostrożnie. Na pewno nie po raz pierwszy 

wchodził do domu, w którym spało dziecko. Nie po raz pierwszy witały go kobiece ramiona i 

szept, że musi być cicho. 

Objął  Antonię  i  pocałował  we  włosy.  Był  to  przyjacielski  uścisk.  Ona  była  jego 

przyjacielem. 

Ława  pomiędzy  ścianą  a  stołem  kuchennym  już  niejeden  raz  użyczała  im  gościny. 

Tonią pociągnęła na nią Wasilija, obejmując go w pasie. 

-  Byłam  taka  samotna  -  wyznała.  Wasilij  odgarnął  loki  z  jej  czoła.  Spojrzał  na  nią  z 

melancholią i czułością. Kochał ją. Jak przyjaciela. Nie powinien budzić w sobie drzemiącego 

pożądania.  Ona  była  jego  przyjacielem!  Nie  powinien  używać  jej  ciała,  by  odegnać  swoje 

tęsknoty. To nie w porządku. 

Wobec niej. 

A także wobec Raiji. 

Raija wiedziała o wszystkim. 

Nie  spodziewał  się  tego.  Sądził,  że  Antonia  będzie  trzymać  język  za  zębami.  Ale 

najwyraźniej kobiety dzieliły ze sobą więcej tajemnic niż mężczyźni. 

Wcześniej by się tym nie przejął. Było mu obojętne, kto ile o nim wie, co kto o nim 

mówi. Zupełnie obojętne. 

A teraz obchodziło go, co Raija o nim myśli. Jeżeli w ogóle to robi. 

.  -  Przyszedłem  powiedzieć  ci,  że  nie  powinniśmy  tego  więcej  robić  -  wyszeptał  z 

ustami przy skroni dziewczyny. Wyczuwał jej puls wargami. Było to bardzo zmysłowe. 

Pokiwała głową. 

Oczywiście, że się zgadzała. 

- Sama o tym pomyślałam - odparła cicho. Nie był to szept. Umiała tak ściszyć głos, 

ż

e stawał się jakby mroczny i niebezpieczny. Niebezpiecznie kuszący. - To nie ma przyszłości 

- dodała i wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi. Jej oddech był jak pieszczota. 

background image

Wasilij biegł do niej przez wiele ulic. Było mu aż za ciepło pod zimową kurtką, którą 

musiał założyć ze względu na jej kolor, dzięki któremu mógł stopić się z cieniami rzucanymi 

przez domy. 

-  To  nie  ma  korzeni  -  mówiła  dalej,  rozpinając  tę  kurtkę.  -  Żadnych  fundamentów, 

Wasilij. Niczego, Waśka, Waśka... 

Użyła zdrobniałej formy jego imienia, choć w ten sposób nawet wabiło się zwierzęta. 

Ale  w  jej  ustach  brzmiało  to  pieszczotliwie  i  ciepło.  Był  jej  bliski.  Był  kimś,  kto  będzie  dla 

niej coś znaczył bez względu na to, czy przed nimi była przyszłość, czy nie. 

- Może zupełnie nie ma niczego - dodała, zrywając z niego okrycie. 

Wasilij  dobrze  wiedział,  do  czego  to  prowadzi.  A  przecież  przyszedł,  by  z  tym 

skończyć. 

Choć ostatecznie nic się nie stanie, jeśli zrobią to jeszcze ten ostatni raz. 

Jeden, ostatni raz... 

-  To  jest  przecież  sen  -  wyjaśniła  mu.  Oczy  miała  półprzymknięte.  Pocałowała  go  z 

uśmiechem. 

Wasilij też zamknął oczy  przy pocałunku. W ramionach Antonii potrzebował mroku. 

Nie potrafił kochać się z nią z otwartymi oczami. 

Popełniał oszustwo. 

Wobec tylu osób. 

Także wobec siebie samego. 

Puścił Antonię i zgasił lampę. Został tylko ogień na palenisku. Ale było wystarczająco 

ciemno, by mógł zdjąć jej spódnicę, rozpiąć bluzkę i zsunąć ją z jej ramion. Zdążył też sam 

się rozebrać. 

Nagi opadł na kochankę na wąskiej ławie. Nie mieli żadnego koca ani pod sobą, ani na 

sobie. Grzali się ciepłem swoich ciał. Żar drugiego ciała zastępował pierzynę. 

Dłonie  ich  splątały  się,  gdy  oboje  usiłowali  uwolnić  Tonie  od  bielizny.  Śmiali  się, 

walcząc z halką i długimi do kolan majtkami. 

- Masz niezłe doświadczenie w rozwiązywaniu damskich wstążek - zachichotała, gdy 

znów przygniótł ją swym ciężarem. 

-  Wiele  prób,  ale  nie  wszystkie  zakończone  powodzeniem  -  rzucił.  Nie  musiał  się  z 

niczego  przed  nią  tłumaczyć.  Ona  tego  nie  potrzebowała.  Pod  tym  względem  była  do  niego 

bliźniaczo podobna. 

Nie tracili czasu na rozmowy. Ich żar buchnął jasnym płomieniem. 

background image

Tonią w jednym momencie była łagodna i poddająca się. W następnym - dziksza niż 

konie  kupowane  na  południu  kraju.  Wymagająca  i  kierująca.  Intensywna  jak  pożar  lasu. 

Wygłodniała.  Nogami  oplatała  Wasilija,  miękkimi  udami  pieszcząc  jego  twarde  lędźwia  i 

nagle zacieśniając uścisk. 

Antonia dawała. 

I wymagała. 

Nie  wystarczało  jej  czyjeś  dyszące  ciało  i  mokre  pocałunki  na  szyi.  Pragnęła  więcej 

niż kogoś, kto jak worek mąki opadał ciężko na nią, zanim ona zdążyła się rozgrzać. 

A usta Wasilija umiały ją rozpalić. Umiały lekko muskać brodawki jej piersi. Umiały 

wywołać najbardziej ukryte tęsknoty jej ciała. Jego dłonie były i miękkie, i zarazem twarde. 

Pieściły  każdy  skrawek  jej  skóry  od  stóp  do  głów.  Nie  było  takiego  miejsca  na  jej  ciele, 

którego  nie  dotknął.  Nie  było  takiego,  którego  ona  nie  dotknęła.  Stawiali  sobie  żądania  -  i 

spełniali je. 

Ich  ciała  były  niczym  instrumenty.  Oboje  mieli  ucho  do  tego  typu  muzyki.  Grali  ze 

słuchu. 

Bez słów. Bez obietnic. 

Umieli doprowadzić siebie nawzajem do pełni zaspokojenia. Byli tego pewni. 

Dobrze im było w ciemności. 

Dobrze było leżeć razem, dopóki nie wyrównały im się oddechy. 

Nadal mogli się obejmować. 

Ś

miali  się,  gdy  Tonią  przyniosła  ręcznik,  by  otarli  spotniałe  ciała.  Ubierali  się  bez 

wstydu. 

Ale nie mogli kochać się z otwartymi oczami. 

-  Już  więcej  nie  przyjdę  -  odezwał  się  Wasilij.  Nadal  czuł  ciepło.  Wiedział  też,  że 

ś

lady po pieszczotach kochanki będą jeszcze długo widoczne na jego ciele. 

Antonia pokiwała głową. Przeczesała palcami swe ciemne loki. 

-  Wiem  -  odparła.  -  To  pożegnanie.  Też  o  tym  myślałam.  Ale  czasami  odsuwam 

postanowienia. 

Uśmiechnął się. 

- Też chciałem je odsunąć. Ale Jewgienij zaczął o tym mówić... 

Zamilkł ze wzrokiem wbitym w stół. Wreszcie spojrzał na Tonie. 

-  Nie  wiedziałem,  że  ona  wie...  Tonią  usiadła  obok  Wasilija.  Już  nic  nie  mogło 

przywrócić pomiędzy nimi ognia. 

background image

-  My  z  Raiją  -  Raisą  niewiele  przed  sobą  ukrywamy  -  powiedziała  w  końcu.  -  Nie 

mamy przed sobą tajemnic. 

Wasilij zaśmiał się. 

- Jewgienij powiedział mi to samo. Że on i Raija nie mają przed sobą tajemnic... 

Antonia potargała mu włosy. 

-  Biedny  Wasilij!  Jedyna  kobieta,  którą  naprawdę  kochasz,  jest  jedyną,  której  nie 

dostaniesz. Ona nie jest jak Tonią, wiesz przecież! 

Pokiwał głową. Wiedział. 

-  Ale  Jewgienij  nie  mówi  całej  prawdy  -  dodała  Antonia  z  nieoczekiwaną  goryczą  w 

głosie.  Wasilij  miał  ją  zrozumieć  dopiero  po  wielu  latach.  -  Pomiędzy  nim  a  Raiją  istnieją 

niedopowiedziane kwestie. I nie powinieneś sądzić, że to ona powiedziała mu o nas. Raija nie 

przekazuje  dalej  tego,  co  się  jej  powierza  w  zaufaniu.  Jest  osobą  o  najtwardszych  zasadach 

moralnych, jaką znam. 

Spojrzała na Wasilija. 

- To ja powiedziałam o nas Jewgienijowi. On podejrzewał, że jesteś jej kochankiem. 

Wasilij  zaniemówił  na  kilka  minut.  Nie  umiał  znaleźć  słów  na  nazwanie  kłębiących 

się w nim uczuć. 

-  To  wszystko  jest  zawikłane,  Wasilij.  Bardzo  zawikłane.  Ale  w  każdym  razie  ty 

znikniesz  z  mojego  życia.  Jeśli  się  spotkamy,  będziemy  się  zachowywać  normalnie,  jak 

znajomi.  Nie  musimy  zdradzać,  że  razem  udawało  się  nam  odgonić  wiele  godzin 

samotności... 

- Masz rację - powiedział Wasilij, ściskając jej dłonie. 

- Ale mroku nie udało się nam odegnać - dodała Antonia ze smutnym uśmiechem. 

Wasilij  poczuł  się  niemal  jak  przestępca.  Rozmowa  wkraczała  na  teren,  który 

dotychczas oboje omijali. W sprawy, o których sądził, że pozostaną przemilczane. Tak byłoby 

prościej. 

Ale Tonią lubiła jasne sytuacje. 

-  Ja  już  też  nie  umiem  się  z  tym  godzić  -  powiedziała  smutnym  głosem.  -  Miałam 

wielu  mężczyzn.  Każdego  z  nich  lubiłam.  Ciebie  może  lubię  nieco  bardziej.  Ale  nadal  nie 

umiem spojrzeć temu w oczy. 

-  A  więc  nie  jesteś  tak  całkiem  zepsuta  -  uśmiechnął  się  zaczepnie.  Udało  mu  się 

rozwiać jej powagę. Obojgu to dobrze zrobiło. 

- Ty też nie - odpowiedziała. 

background image

Nie  było  im  trudno  się  rozstać.  Z  uśmiechem  uścisnęli  się  na  pożegnanie.  Z 

uśmiechem na twarzy Antonia oparła się o drzwi, które za nim zamknęła. 

I on z uśmiechem wtopił się w ciemność. 

Ukryty w  cieniu mężczyzna widział, jak Wasilij odchodzi. Zaczekał, aż ucichną jego 

kroki. Wtedy podszedł cicho do drzwi domu. 

background image

Był  całkiem  młody.  Miał  mniej  niż  dwadzieścia  lat.  Ubrany  był  w  szeroką  koszulę 

ukrytą  pod  grubszą  bluzą,  ściśniętą  wokół  bioder  plecionym  paskiem.  Skórzane  spodnie 

wpuszczone  były  w  buty  do  konnej  jazdy  tak  miękkie,  że  poruszał  się  bezszelestnie. 

Ciemnych włosów nie przykrywała żadna czapka. 

Był  przyzwyczajony  do  poruszania  się  w  mroku,  do  ukrywania  się  pod  jego  osłoną. 

Umiał słyszeć odgłosy, których inni nie zauważali. 

Był  dzieckiem  nocy.  Może  nie  rodzonym,  ale  przybranym.  Połowę  swego  krótkiego 

ż

ycia spędził pod osłoną ciemności. 

Trafił  we  właściwe  miejsce.  Opisano  mu  dom.  Stajnię.  To  tam  się  ukrył.  Przyszedł 

niemal równo z Wasilijem. Nie chciał zostać zauważony, więc wśliznął się do stajni. 

Konie zaniepokoiły się, ale tylko przez chwilę. Tam, skąd pochodził, dzieci uczyły się 

jeździć  konno,  zanim  zaczynały  chodzić.  Znał  się  na  koniach.  Mógłby  je  wszystkie  stąd 

wyprowadzić w biały dzień i nikt by się nawet nie zorientował. 

Spoglądał przez uchylone drzwi. Nie chciał dać się zauważyć, choć nikogo tu nie było. 

Tamten przybysz także sprawiał wrażenie, jakby nie chciał się zdradzić. 

Chłopak dobrze wiedział, co się działo za zamkniętymi drzwiami. Uśmiechnął się pod 

nosem,  gdy  zobaczył,  jak  gaśnie  światło  lampy.  Przypomniały  mu  się  słowa  dowódcy,  gdy 

opisywał tę, której miał przekazać wiadomość. 

„Ona ma najgorętszą krew nad Dwiną. Można by na niej parzyć herbatę” - powiedział. 

I  powiedział  to  z  miłością  i  podziwem!  On,  który  nigdy  nie  był  szczodry  w  pochwałach, 

mówił o niej z takim ciepłem, z jakim dotychczas wspominał tylko swego najlepszego konia. 

Chłopak  nie  był  pewien,  czy  ta  kobieta  była  tego  warta.  Sam  zdecyduje.  Nie  zwykł 

wierzyć wszystkiemu, co mu mówiono. Nawet temu, co mówił - on. 

Wolał myśleć samodzielnie. Wydawać własne sądy. Dawało mu to poczucie wolności. 

Siedział  w  stajni  na  wpół  drzemiąc,  ale  nadal  zachowywał  czujność.  Miał  w  tym 

doświadczenie. Umiał odpoczywać, niemal spać, a jednocześnie nie przeoczyć niczego, co się 

wokół  działo.  Odpoczywać,  przepuszczając  mimo  uszu  zwykłe  dźwięki,  ale  zrywając  się  na 

równe nogi na odgłos czegoś niecodziennego. 

Był do tego przyzwyczajony. 

Nie  bez  powodu  właśnie  jego  tu  przysłano.  To  było  ważne  zadanie.  Nie  dla 

ż

ółtodzioba. 

background image

On był bystry, odważny, szybko podejmował decyzję - a jednocześnie nie rzucał się w 

oczy.  Nie  miał  w  sobie  nic  szczególnego,  łatwo  zapominało  się  jego  wygląd.  Przeklinał  to, 

gdy chciał zrobić wrażenie na jakiejś dziewczynie. Z drugiej strony rzadko zatrzymywali się 

w jednym miejscu tak długo, by zdążył złamać czyjeś serce. Kobiety, których usługi kupował, 

zwykle zapominały twarze swoich klientów. Jego może jeszcze łatwiej. 

Był dzieckiem nocy. Sądząc z jego obecnego trybu życia, najpewniej i umrze nocą. 

Czekał. Cieszyły go odgłosy wydawane przez konie. Czul się jak w domu. 

Na tę myśl zgrzytnął zębami. Potem uśmiechnął się do siebie w mroku. 

Dom! 

Co  za  słowo!  Już  dawno  o  nim  nie  myślał.  I  pewnie  długo  nie  pomyśli.  Oni  mówili 

„tu”.  I ich „tu” zmieniało się tak często, że nigdy  nie zdążyli wyrobić w sobie przywiązania 

do żadnego konkretnego miejsca. 

Widział już niezliczoną ilość tego „tu”. 

Modlił się co wieczór. Dziecinną, wieczorną modlitwą, której nauczyła go babcia. Ona 

była  jedyną  osobą,  której  twarz  chciał  zapamiętać.  Jedynym  łącznikiem  z  tym,  co  stanowiło 

jego dom... 

I  co  wieczór,  po  modlitwie,  o  której  nikt  nigdy  się  nie  dowie,  uświadamiał  sobie,  że 

chce przeżyć jeszcze jeden dzień. Ze chce ujrzeć nowe „tu”. 

Drzwi  skrzypnęły  leciutko.  Zauważył  to  już  wtedy,  gdy  tamten  wchodził.  Teraz 

wychodził.  Zatrzymał  się  na  chwilę  na  zewnątrz  i  uniósł  głowę  ku  bezkresnemu  niebu.  Noc 

była bezgwiezdna. 

Chłopak nie zdołał zobaczyć jego twarzy. Zbyt wiele było cienia. Mężczyzna postawił 

kołnierz i zniknął w mrocznych zaułkach. Chłopak zdążył tylko dostrzec, że jego włosy były 

o ton jaśniejsze niż reszta. A więc blondyn. Zwykle zwracał uwagę na drobiazgi, bo nigdy nie 

wiadomo,  kiedy  się  mogły  przydać.  Przeważnie  nigdy,  ale  mimo  to  zbierał  je  w  pamięci. 

Czasem potrafił odtworzyć jakiś szczegół i okazywało się, że ów drobiazg miał dużą wartość. 

Dlatego nadal ćwiczył pamięć. A czasem pomiędzy ostami wyrastała róża... 

Była to jedna z życiowych zasad, których nauczył go on. 

Chłopak  poczekał,  aż  ucichnie  odgłos  kroków  mężczyzny.  Wyśliznął  się  ze  stajni. 

Zamknął  za  sobą  drzwi.  Musiał  wyrwać  zamek;  miał  tylko  nadzieję,  że  żaden  złodziej  tego 

nie zauważy. 

Nigdy nie chciał przysparzać cierpień zwierzętom. Zwłaszcza koniom. 

Ukryty w głębszych cieniach, przekradł się w stronę drzwi. Zapukał. 

Jej głos był inny, niż oczekiwał. 

background image

- Kto to? Czy to ty, Waśka? 

-  Mhm  -  mruknął.  Liczył,  że  to  wystarczy,  by  wzięła  go  za  tego,  który  właśnie 

odszedł.  Zapamiętał  od  razu,  że  ów  mężczyzna  nosił  imię  Wasilij.  Znał  imię  jej  męża  i  na 

pewno  nie  miało  zdrobnienia  Waśka.  Dotychczas  opis  się  zgadzał.  Najwyraźniej  miała  naj-

gorętszą krew nad Dwiną. 

Otworzyła. Od razu spostrzegła, że nie jego się spodziewała. Jej pierwsze słowa: 

-  Co  jeszcze  tu...?  -  szybko  zamarły  jej  na  ustach.  -  Kim  jesteś?  -  spytała,  próbując 

zatrzasnąć drzwi. Prawie się jej udało. Chłopak jednak zdołał wsunąć stopę i jedno ramię w 

szparę. 

Powtórzyła  swoje  pytanie,  wycofując  się.  Wiedziała,  że  go  nie  powstrzyma.  Ale 

zaświtała jej myśl, że może się obronić. Jednak nie w drzwiach. 

-  Kim  jesteś?  Chłopak  nie  wchodził.  Nie  sprawiał  wrażenia,  by  chciał  się  wepchnąć. 

Otworzył tylko szerzej drzwi. 

Antonia widziała zarys jego postaci. Był niewysoki, średniej budowy. Ciemnowłosy. 

- Ty jesteś Antonia? - spytał. Głos miał łagodny niczym chłopiec z chóru. 

Potwierdziła  kiwnięciem  głowy.  Chciała  spytać,  skąd  zna  jej  imię,  ale  nie  zdołała 

wydobyć z siebie słowa. Bała się, choć jednocześnie coś w przybyszu nie budziło lęku. 

Pomyślała  o  Oldze.  Nieważne,  co  się  stanie  z  nią  samą,  ale  wiedziała,  że  będzie 

walczyła do ostatniego tchu, by nic złego nie spotkało jej córki. 

Pomyślała o Raiji. 

Był to krzyk o pomoc. 

Prośba,  by  Raija  nadal  odczuwała  te  dziwne  więzi łączące  ją  z  osobami, które  są  dla 

niej ważne. Ona i Raija były ze sobą tak blisko, jak siostry. 

Antonia pomyślała o Raiji. Błagała, by móc dotrzeć do niej swą prośbą o pomoc. 

- Przysyła mnie ktoś inny - odezwał się przybysz. Nie mógł być całkiem dorosły. Miał 

młody głos. 

Antonia  oparła  się  o  stół,  ściskając  jego  krawędź.  Pamiętała,  że  gdzieś  niedaleko  na 

ławie  zostawiła  nóż.  Mogła  dosięgnąć  go  jednym  ruchem.  Miała  tylko  nadzieję,  że  leży 

wystarczająco ukryty w cieniu, by nie zdradził go odblask światła na ostrzu. 

-  Przysyła  mnie  ktoś,  kogo  znałaś  dawno  temu.  Ktoś,  kto  teraz  potrzebuje  twojej 

pomocy. Mogę wejść? 

- Kto taki? - spytała Tonią. - Kto cię przysyła? 

- Nie mogę wymawiać jego imienia - odrzekł chłopak, zamykając za sobą drzwi. 

background image

Antonia poczuła, jak jej serce się ściska. Czekała w napięciu. Jeśli on zrobi choć jeden 

krok dalej, ona rzuci się w stronę noża. I użyje go! 

Ale chłopak stał w miejscu. 

Dostrzegła  teraz  wyraźnie,  że  nocny  gość  jest  bardziej  młodzieńcem  niż  mężczyzną. 

Gdzieś  na  pograniczu  dorosłości.  Ale  wyczuwała,  że  już  od  dłuższego  czasu  prowadził 

dorosłe życia. Zdradzało to jego spojrzenie. 

- Czy nazwa Wielikij Ustiug coś ci mówi? 

- Drewniane skrzynie - odparła Tonią. - Jarmarki. 

- A Kotłas? Antonia drgnęła. Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na krawędzi stołu. 

-  Dwina  łączy  się  tam  z  Suchoną  -  odparła,  z  wysiłkiem  opanowawszy  głos.  - 

Kupowałam tam kiedyś konie. I jeszcze dalej na południe. Czy to jakaś zgadywanka? 

Chłopak potrząsnął głową. 

-  Sądzę,  że  te  nazwy  znaczą  dla  ciebie  więcej,  niż  starasz  się  okazać  -  odparł 

spokojnie,  patrząc  na  nią.  Ważył  każde  słowo.  Obserwował  Tonie  uważnie.  Widział,  jak 

zapędza ją swymi pytaniami w ślepy zaułek. Umiał to. To dlatego jego wybrano na tę misję. 

On  powiedział,  że  ta  kobieta  mu  pomoże.  Chłopak  nie  rozumiał  dokładnie,  jak,  ale 

rzeczywiście byli w potrzebie. Musieli gdzieś odpocząć. 

-  Uważam,  że  robiłaś  tam  coś  jeszcze  poza  kupowaniem  koni.  Wiesz  więcej  o  tych 

miejscach,  niż  okazujesz.  One  znaczą  dla  ciebie  więcej  niż  tylko  jarmarki  i  malowane 

skrzynie, prawda? 

Antonia nie odpowiedziała. Ale chłopak miał rację. 

- On powiedział, że będziesz się wypierać. 

- Kto? - ponownie spytała dziewczyna. Chłopak wiedział, że pamiętała. Wiedziała, kto 

go przysłał. On mógł tylko potwierdzić jej przypuszczenia. Widział, że Antonia się boi, ale w 

jej  oczach  było  coś  więcej  poza  strachem.  Umiał  odnajdywać  oznaki  słabości  w  ludzkich 

twarzach. Tego też go nauczono. Jego mistrz kładł nacisk na wszechstronne wykształcenie. 

- On nazywał cię Antonettą. 

Antonia  spuściła  głowę.  Nie  chciała,  by  ten  gołowąs  widział  jej  twarz.  Czuła,  że 

mogła zdradzić wspomnienia. 

Tylko jeden człowiek na całej ziemi nazywał ją Antonettą. 

A ona była pewna, że on nie żyje! 

- Powiedział, że masz pewien dług do spłacenia - mówił dalej przybysz. - Powiedział, 

ż

e nie odmówisz temu, któremu jesteś winna życie. 

background image

Antonia,  drżąc,  wciągnęła  powietrze.  Kuchnia  nagle  wydała  jej  się  za  ciasna.  Nie 

miała czym oddychać. Pociła się. 

Dług... 

Tak,  miała  dług,  którego  nie  spłaciła.  Ale  nie  sądziła,  że  ktoś  się  o  to  upomni.  Była 

przekonana, że wierzyciel nie żyje. 

- Jak się ma Grigorij ? - spytała, patrząc prosto w oczy chłopaka. 

-  Jest  ranny  -  odpowiedział.  -  Potrzebuje  odpoczynku.  Niewiele  jest  miejsc,  gdzie 

może się ukryć. Jest niebezpiecznie. W Archangielsku nie ma prawie nikogo, na kim mógłby 

polegać. Nikogo, kogo by nie umieli z nim skojarzyć. 

Antonia uśmiechnęła się krzywo. 

-  Chyba  jestem  jedyna  -  westchnęła.  -  On  nigdy  specjalnie  nie  trzymał  się  prawa. 

Komu się teraz naraził? 

- Gubernatorowi - odparł chłopak. - Mówi się, że sama caryca chętnie widziałaby jego 

głowę na tacy. 

Tonią wstrząsnęła się. 

- A on pewnie z tej tacy szczerzyłby się do niej szelmowsko - rzuciła z uśmiechem. 

Chłopak odpowiedział na jej uśmiech. 

Może  Grigorij  miał  rację.  Może  ona  udzieli  im  pomocy.  Było  w  niej  więcej,  niż 

dostrzegł na pierwszy rzut oka. Była kimś więcej niż lekkomyślną kobietą, za jaką ją uznał. 

- Chce się z tobą zobaczyć. Tonią potrząsnęła głową. 

-  Ja  mam  córkę.  Nie  mogę  jej  zostawić.  Jeżeli  chce  się  ze  mną  widzieć,  musi  tu 

przyjechać. Zakładam, że musi się ukrywać. Może w stajni? 

Chłopak pokiwał głową. 

- Macie konie? - spytała. 

- Kilka - odparł, nieco mijając się z prawdą. Ale konie łatwiej mogli ukryć. Gorzej z 

nimi samymi. 

- Nie chcę wiedzieć, co on zrobił - oświadczyła Tonią. - Nie od ciebie. I tak wiem, że 

nie robił tego sam. Grigorij zawsze działał w grupie. Ilu chce u mnie ukryć? 

-  Tylko  siebie  -  odparł  chłopak.  -  Może  i  mnie.  Jestem  łącznikiem  pomiędzy  nim  a 

resztą grupy. 

Antonia  uważnie  spojrzała  na  mówiącego.  Zrozumiała,  co  Grigorij  mógł  w  nim 

widzieć. Dlaczego okazywał mu takie zaufanie. 

- Może to moja głowa wyląduje na tacy gubernatora - zaśmiała się ponuro Tonią. - On 

wydaje  się  być  takim  człowiekiem,  który  uzna  to  za  zabawne.  Może  też  wyszczerzę  wtedy 

background image

zęby  w  uśmiechu?  -  Westchnęła.  -  Grigorij  wiedział,  do  kogo  przyjść,  prawda?  Długo 

jesteście w tej okolicy? 

- Tak. 

Wiedział, ile może powiedzieć. To Grigorij jej ufał. To Grigorij gotów był złożyć swe 

ż

ycie  w  jej  dłonie.  On  sam  wolał  zachować  dystans.  W  każdym  razie  do  czasu,  gdy  nie 

nabierze pewności, że ta kobieta jest godna zaufania. 

Sam  chciał  zachować  życie.  Nawet  jeśli  złapią  Grigorija.  Był  mu  oddany,  ale  do 

pewnych granic. Dla siebie najważniejszy był on sam. 

- Niech przyjdzie w nocy - powiedziała. - To pewnie nie będzie ta noc. Nie może być 

aż tak blisko. 

Trudno odmówić jej bystrości, pomyślał chłopak. 

- Następnej nocy - rzucił. - Tuż przed świtem. To najlepsza pora. 

Antonia zgodziła się. Ci, którzy kładą się późno, już będą w łóżkach. Ci, którzy wstają 

wcześnie, jeszcze będą spać. Tak, to najlepsza pora. 

- Ja nie ukrywałbym go w stajni - powiedział chłopak, trzymając dłoń na klamce. - On 

tak chce. Ale jest słaby. 

Antonia  przymknęła  oczy.  Ten  chłopak  z  pewnością  zajdzie  daleko.  Jeżeli  będzie 

dostatecznie  długo  żył.  Zrozumiała,  że  sprzeciwiał  się  rozkazowi  Grigorija.  Prosił,  by 

zjednoczyła z nim siły. 

- Przekaż Grigorijowi, że nie mogę go ukrywać w stajni - rzekła spokojnie. - Prowadzę 

tam interesy. Mam pracowników, których nie mogę zmusić do milczenia. I nie chcę. Oni mają 

rodziny.  Sprzeciwianie  się  gubernatorowi  kosztuje.  Mogę  się  sama  narażać,  ale  nie  innych. 

Ukryję go w domu. Jeśli chce, może skorzystać. 

- On nie ma wyboru - odparł chłopak. - A  więc  jutro w nocy. Nie zamykaj drzwi na 

klucz.  Nie  musisz  na  nas  czekać,  to  może  wzbudzić  podejrzenia.  Chyba  że  masz  to  w 

zwyczaju... 

Antonia, wbrew woli, poczerwieniała. Zrozumiała, że młodzieniec widział Wasilija. 

Ale nie odczuwała potrzeby tłumaczenia się przed tym gołowąsem. 

- Jutro w nocy - rzuciła krótko. Chłopak zniknął. Antonia uświadomiła sobie, że nawet 

nie zapytała go o imię. Ale pewnie i tak nie uzyskałaby odpowiedzi. 

Dokładnie zamknęła drzwi. Nawet zasunęła zasuwę. Ale w  głębi duszy  wiedziała, że 

to niepotrzebne. 

Tej  nocy  już  nie  pojawi  się  nikt,  kogo  miałaby  się  bać,  przed  kim  powinna  się 

zamykać. 

background image

Więcej duchów nie zapuka do jej drzwi. 

Zastanawiała się, dlaczego on się ukrywa. Na co naraża się ona. 

Może  narażała  też  Olega?  Jeśli  coś  jej  się  stanie,  uderzy  to  też  w  niego.  A  on  był 

niewinny. To dotyczyło tylko jej. 

Grigorij był jedynym człowiekiem, któremu nie mogła odmówić. Któremu nie wolno 

jej było odmówić. 

On o tym wiedział. 

A ona pozwoliła sobie zapomnieć o nim na tyle lat. Ale to dlatego, że powiedziano jej, 

ż

e nie żyje. Może rodzina sama w to uwierzyła. Dla najbliższych był martwy. Jeszcze długo 

przed tym, zanim ona się dowiedziała. Nie miała podstaw, by wątpić. 

Zresztą nie wiedziała, czy to robiłoby jej jakąś różnicę. 

Tyle lat żyła z dala od Grigorija. To wszystko zdarzyło się dawno temu, wydawało się 

tak odległe. Te rzadkie chwile, gdy o tym myślała, miały słodko - gorzki posmak. 

Zapędziła wspomnienia o nim w najodleglejszy i najciemniejszy zakątek pamięci. 

Grigorij  stał  w  mroku.  Tak,  jak  zawsze.  Nie  myślała  o  nim  już  tyle  lat  i  nawet  nie 

miała wyrzutów sumienia z tego powodu. 

Ale  zastanawiała  się,  czy  on  myślał  o  niej.  Dlaczego  wcześniej  jej  nie  odwiedził. 

Najwyraźniej znał wiele dotyczących jej faktów. 

Ciekawe, czy już się o nią dowiadywał. 

Nie lubiła czegoś nie wiedzieć. 

Grigorij  należał  do  mrocznej  sfery  jej  życia.  Ale  obdarzył  ją  także  najjaśniejszymi 

chwilami, o których zawsze będzie pamiętać, mimo że je dobrze ukryła. Nawet światło mogło 

oślepić, gdy się w nie patrzyło zbyt długo. 

A Grigorij dał jej najjaśniejsze światło. I najbardziej czerwone. 

Przez  wiele  lat  nie  była  w  stanie  patrzeć  na  zachód  słońca,  by  nie  myśleć  o  nim. 

Sprawiało jej to fizyczny ból, który powoli nauczyła się znosić, znieczulać. 

Teraz przywoływała ów ból z powrotem. 

Chciała znów go poczuć, zanim ujrzy Grigorija. Miała mało czasu. 

Potrzebowała co najmniej roku, by się przygotować na to spotkanie. I może nawet rok 

byłby za krótki. 

Miała przed sobą resztę tej nocy, dzień i jeszcze pól nocy. 

Za mało czasu. 

Antonia zastanawiała się, czy by się odezwał, gdyby sytuacja go do tego nie zmusiła. 

Chłopak powiedział, że Grigorij jest ranny. 

background image

Martwił się o niego. Tak bardzo, że sprzeciwił się jego poleceniom. 

Antonia też się martwiła. 

Kiedyś  też  potrafiła  sprzeciwić  się  Grigorijowi.  Ale  to  było  dawno.  Pewnie  przez  te 

lata wiele zyskał na powadze. 

Antonia  drżała.  Marzła,  mimo  że  w  kuchni  było  całkiem  ciepło.  Dygotała  tak,  że  aż 

szczękała zębami. 

Zapragnęła przez chwilę żyć zwykłym życiem, bez niespodzianek i emocji. Być tylko 

ż

oną i matką. Niczym więcej. 

A  przecież  to  było  dokładnie  to,  co  jeszcze  niedawno  czyniło  ją  tak  niespokojną,  że 

niemal odchodziła od zmysłów. Wtedy chciała marzyć i tęsknić! 

Ale  nie  myślała  o  czymś  takim.  Nie  zamierzała  dać  się  oplatać  siecią  wspomnień  z 

przeszłości,  czymś,  co  schowała  głęboko  jak  przetarty  pled.  Czymś,  co  powinna  była 

zniszczyć, a co nagle znów do niej wróciło. 

Antonia ukryła twarz w dłoniach. Zacisnęła powieki, ale zaczęła płakać. Cicho, by nie 

zbudzić Olgi. 

Małą przestraszyłby widok płaczącej matki. Bałaby się, Że mamę coś boli. Tonią nie 

potrafiłaby wytłumaczyć, że boli ją dusza. Córeczka nie mogłaby z poważną miną podmuchać 

na to miejsce. 

Antonia przywołała postać Grigorija. Takiego, jakiego widziała po raz ostatni. 

Było to prawie połowę jej życia temu. On był starszy od niej o dziesięć lat. 

Pożegnali  się  wtedy.  Nadal  widziała  jego  postać  na  tle  zachodzącego  słońca.  Na  tle 

nieba płonącego gamą kolorów od czerwonego przez żółty do niebieskawego. 

Stał na tle nieba. 

Wysoki.  Z  szerokimi  ramionami.  Szczupły,  wręcz  chudy.  W  jego  rodzinie  zawsze 

brakowało jedzenia dla całej gromady dzieci. 

Włosy  miał  zebrane  na  karku  i  związane  plecionką.  Ona  mu  ją  zrobiła.  Z  dwóch 

brązowych rzemyków i jednego czarnego. Nic specjalnego, bo on nigdy nie przyjąłby czegoś 

drogiego. Przemawiały do niego rzeczy  proste. A ona była wtedy właściwie dzieckiem i nic 

lepszego nie mogła mu dać. 

Widziała, jak jego długą grzywkę rozwiewa wiatr. Włosy miał jasne, bardziej białe niż 

złote.  Nie  były  zbyt  gęste;  Tonią  wiedziała,  że  się  bał,  że  za  wcześnie  mu  wypadną.  Tym 

bardziej dumny był ze swej falującej czupryny. 

background image

Antonii przemknęła przez głowę myśl, że on może stracił włosy... W końcu już tyle lat 

minęło, od kiedy widziała jego postać na tle zachodzącego słońca. Żegnali się wtedy na jakiś 

czas. Nigdy nie przypuszczała, że na tak długo. 

Później  powiedziano  jej,  że  on  nie  żyje.  Dowiedziała  się  tego  z  ust  jego  rodzonej 

matki. 

Teraz  Antonia  nie  wiedziała,  czy  ta  kobieta  kłamała.  Czy  można  kłamać  na  temat 

własnego dziecka? Czy może istnieć taka nienawiść? 

A może jej powiedziano, że syn nie żyje? 

Grigorij miał niebieskie oczy. Zwykłe, niebieskie oczy. 

Zastanawiała się, czy wyblakły przez te lata. Czy będzie w stanie coś z nich wyczytać. 

Kiedyś umiała. Była jedyną osobą, która to umiała. 

Zastanawiała się, co będzie do niego czuła. Wtedy tak łatwo było go kochać. Później 

tak samo łatwo nienawidzić. 

Ale nigdy nie było łatwo go zapomnieć. Nawet jeśli jej się udało, to nie na długo. 

background image

Antonia nie umiała przemieszczać się w czasie jak Raija. Umiała tylko wejść w swoją 

przeszłość, opierając się na wspomnieniach spychanych przez całe lata w głąb pamięci. 

To było bolesne. 

Skończyła  wtedy  piętnaście  lat.  Był  rok  tysiąc  siedemset  dwudziesty  piąty.  Rok,  w 

którym  zmarł  car  Piotr Wielki.  Ten,  pod  którego  wodzą  Rosja  wyszła  zwycięsko  z  Wielkiej 

Wojny Północnej. Ten, który obiecał, że uczyni Rosję mocarstwem europejskim. 

W tym roku do władzy doszła caryca Katarzyna. 

Tego  Antonia  nie  wiedziała,  gdy  miała  piętnaście  lat  i  poznała  mężczyznę,  który 

nazywał ją Antonettą. 

Ojciec  zgodził  się,  by  pojechała  z  nim  razem  na  jarmark  do  Wielikiego  Ustiuga.  Już 

wcześniej zabierał ją na targi koni. Całe tygodnie spędziła w Kotłasie, gdy czekali na dostawę 

zwierząt zza Uralu. 

Kraj dawno już ochłonął po euforii zwycięstwa. Teraz Rosjanie uświadamiali sobie, że 

i  oni  stracili  wielu  ludzi.  Każde  zwycięstwo  ma  swoją  cenę.  Ta  wojna  trwała  długo  i  była 

zacięta. Kosztowała wszystkich cięższe podatki. 

Ci,  którzy  je  płacili,  robili  to  z  goryczą.  Nawet  Antonią  to  rozumiała,  mimo  że  była 

wtedy jeszcze dzieckiem. Widziała ból i gniew ludzi. Czuła, że mają rację. 

Była  drobną  dziewczyną.  Zawsze  z  zaciętą  twarzą,  gdyż  często  musiała  się  bronić 

przed uwagami, że konie to nie zajęcie dla młodej dziewczyny. Że powinna siedzieć w domu i 

uczyć się szyć, prowadzić gospodarstwo, bo do tego jest przeznaczona. 

Wdrażanie dziewczyny do obchodzenia się z końmi to strata czasu! 

-  Dlaczego  nie  wziąłeś  ze  sobą  syna?  -  pytano  jej  ojca.  Ten  wzruszał  ramionami  i 

odpowiadał, że Piotr jest jeszcze za mały. A Tonią ma rękę do koni. Jeszcze zdąży nauczyć 

się tkać. Teraz ma z niej pożytek, a w dodatku nie musi jej nic płacić. 

Ten argument trafiał do ludzi. Każdy z nich kilka razy obracał rubla w  garści, zanim 

go wydał. Ojciec Toni nie musiał się obawiać, że wezmą go za słabeusza, który ulegał córce. 

Sam  widział,  że  dziewczyna  umie  postępować  z  końmi,  ale  musiał  się  bronić  przed 

znajomymi. 

Ż

aden  z  carskich  poddanych  nie  oczekiwał,  że  Katarzyna  będzie  łagodniejsza  dla 

chłopów niż Piotr Wielki. Dobrze wiedzieli, kto naprawdę niesie ten kraj na swoich barkach. 

Na pewno nie możnowładcy ani stara i nowa szlachta. 

background image

Piotr  Wielki  obdarzył  wszystkich  wysokich  urzędników  tytułami  szlacheckimi.  I  ta 

nowa  szlachta  coraz  ściślej  wiązana  była  z  administracją  państwową.  Dostawali  nominacje 

także i w armii. Ci, którzy rządzili krajem, stali blisko władzy carskiej. Lojalność kupowana 

była za przywileje. 

A chłopi dźwigali ciężary. 

Tonią spędziła przełom wiosny i lata w Kotłasie. 

Miała piętnaście lat. Do domu wróciła jako dorosła kobieta. 

Były  to  dni  wyczekiwania.  Dni,  w  czasie  których  nikogo  nie  obchodziło,  co  robi. 

Dawało  jej  to  poczucie  nowej  i  podniecającej  wolności.  W  domu  jej  pilnowano,  nie 

pozwalano wychodzić samej. Ciągle słyszała, jakie to niebezpieczeństwa czyhają na samotną 

dziewczynę. Trzymano ją tak krótko, że nigdy nie rozmawiała z chłopcami w swoim wieku. I 

nawet nie patrzyła w stronę dorosłych mężczyzn. 

Kobiety z jej rodziny zasypywały ją upomnieniami, co przystoi młodej dziewczynie, a 

co nie. Nikogo nie obchodziło, że wszystko w niej się przeciw temu buntowało. Taki przypadł 

jej los. 

Nie  mówiono  jej  tylko,  że  nie  było  zbyt  wielu  młodych  ludzi  z  dobrych  rodzin  do 

wyboru  jako  kandydatów  do  małżeństwa.  Wojna  zebrała  swój  plon.  Należało  zadowolić  się 

dużo młodszymi lub starszymi. 

Tonie mierziła myśl o małżeństwie. 

Dlatego z tym większą przyjemnością włóczyła się pomiędzy z rzadka rozrzuconymi 

siołami  tej  krainy,  gdy  jej  ojciec  zajęty  był  piciem  kwasu  chlebowego  i  dyskutowaniem  o 

koniach z innymi mężczyznami. 

Mogła chodzić przebrana za chłopaka, z włosami wepchniętymi pod czapkę. Może jej 

kształty nie były zbyt chłopięce, lecz szeroka kurtka lub kamizela pomagały w ich ukryciu. 

Jeździła  konno  albo  włóczyła  się  na  piechotę  wzdłuż  Dwiny  i  Suchony,  a  także 

Wyczegdy, trzeciej rzeki płynącej w okolicy Kotłasu. 

Była młoda i buńczuczna. 

Panowała nad wszystkim i niczego się nie bała. 

Tego  dnia  przebłyskiwało  słońce.  Chmury  pokrywały  niebo,  ale  miejscami 

prześwitywało niebiesko, jakby patrzyło na nią z góry małymi oczkami. 

Nad brzegami Suchony las rósł gęsto. Intensywnie zielone liście miały wielkość monet 

rublowych. Kończy! się już czas wiosennego przyboru, ale rzeka nadal płynęła wartko, jakby 

naprężając muskuły w rozległych wirach. 

background image

Tonią  mierzyła  siły  konia  z  siłami  rzeki.  Ścigała  się  ze  spienionymi  masami  wody. 

Pamięta  własny  śmiech.  Pamięta,  jaka  się  czuła  młoda  i  wolna.  Pamięta  ten  moment 

absolutnego  szczęścia,  gdy  pędziła  z  wiatrem  we  włosach  na  koniu,  który  był  jakby  prze-

dłużeniem jej samej. 

W  następnej  chwili  koń  zbliżył  się  za  bardzo  do  krawędzi  brzegu.  Tam  gdzie  masy 

wody podmyły brzeg. Wpadli do rzeki. 

Ś

ciskała  wodze,  dopóki  nie  wyrwały  jej  się  z  ręki.  Potem  też  starała  się  być  blisko 

konia. 

Zwierzę było drogie. Ojciec nie mógł go stracić. 

Mało  pamięta  z  tego,  co  się  działo  później.  Obijała  się  o  kamienie,  rzucał  nią  silny 

prąd.  To  zanurzała  się  pod  powierzchnię  wody,  to  wypływała  na  wierzch.  Widziała 

umykający brzeg. Walczyła z rzeką. 

Nagle ktoś znalazł się obok niej w wodzie. Zobaczyła wyciągniętą ku niej dłoń. 

Nie słyszała  go, widziała tylko jego twarz oblepioną mokrymi włosami i poruszające 

się usta. Złapała jego dłoń. Wczepiła się w nią. Nie rozumiała, jak zwykły człowiek mógł się 

okazać silniejszy od wezbranego nurtu Suchony. 

Wszystko się wyjaśniło, gdy wydostali się na brzeg. 

Mężczyzna  przywiązał  jeden  koniec  liny  do  drzewa  na  brzegu,  a  drugim  owiązał 

siebie w pasie. 

-  Złapałaś  się  w  ostatniej  chwili  -  wydyszał.  Tonią  ledwo  stała  na  nogach.  Musiała 

wesprzeć się o nieznajomego. 

-  Koń?  -  wyszeptała  z  trudem.  Jego  niebieskie  oczy  poszukały  jej  wzroku.  Były 

smutne. 

- Mogłem uratować tylko jedno z was - powiedział cicho. 

Tonią  pochyliła  głowę.  Łzy  jeszcze  bardziej  zmoczyły  jej  policzki.  Ale  on  mógł  to 

widzieć. Kołysał ją łagodnie w ramionach, aż wypłakała swój pierwszy żal i smutek. 

Potem zaczęła marznąć. 

Posadził  Tonie  przed  sobą  na  koniu  i  okrył  swoją  kurtką.  Wiedziała,  że  kłamie,  gdy 

mówi,  że  nie  jest  mu  zimno.  Był  przemoczony  tak  jak  i  ona,  ale  twierdził,  że  ma  cieńsze 

ubranie, które szybciej wyschnie na wietrze. 

Powiedział,  że  nazywa  się  Grigorij  Jakowlewicz.  Imię  i  otczestwo  miało  jej 

wystarczyć. 

Odprowadził ją do ojca. 

- Wyłowiłem waszego dzikiego źrebaka z Suchony - oznajmił. 

background image

Twarz ojca wyrażała strach, ale nie o nią. 

-  Co  z  koniem?  U  diabła,  dziewczyno,  czy  straciłaś  mojego  konia?  -  krzyknął.  - 

Którego wzięłaś? 

Krzyczał  i  wymachiwał  pięściami  przed  twarzą  Antonii.  Ona  stała  bez  słowa,  a  łzy 

spływały  jej  po  policzkach.  Nadal  miała  na  sobie  przemoczone  ubranie  i  marzła  tak,  że  aż 

szczękała zębami. Nie broniła się ani słowem. 

Była pewna, że ten koń był więcej wart niż ona. Poczucie winy przygniotło ją niczym 

lawina. 

Aż Grigorij cisnął garść monet na stół. 

Tonią patrzyła na niego przez zasłonę łez. Ujrzała, jak jego usta zaciskają się w wąską 

kreskę, a oczy mrużą się. 

- To wystarczy za konia - rzucił. - Uważałem, że ta dziewczyna ma dla  was większą 

wartość.  Wybierałem  pomiędzy  uratowaniem  jej  a  ratowaniem  konia.  Według  was 

powinienem ratować konia. Mimo to uważam, że dokonałem właściwego wyboru. 

Tonią  nigdy  nie  wybaczyła  ojcu,  że  przyjął  te  pieniądze.  Może  i  był  w  szoku.  Ale 

powinien wykazać się szlachetnością. 

Ale także rodzice zawodzą. 

Później Tonią dowiedziała się, że za te pieniądze Grigorij miał kupić ziarno na siew. 

Pogłębiło to jej wyrzuty sumienia. 

Ojciec  próbował  ją  potem  trzymać  w  domu.  Ale  patrzył  przez  palce,  gdy  wymykała 

się za jego plecami. Jednak już nie jeździła sama. 

Grigorij wrócił, pytając  uroczyście ojca,  czy może wziąć Tonie na tańce. Obiecał, że 

będzie traktował ją z szacunkiem. 

Ojciec pozwolił. 

To był początek. 

Grigorij był od niej o dziesięć lat starszy. 

Był  synem  poddanego  chłopa.  Rodzinę  miał  tak  liczną,  że  Tonią  nigdy  nie  zdołała 

zapamiętać  imion  jego  rodzeństwa.  Jak  byli  w  stanie  wyżyć  ze  skrawka  ziemi,  na  zawsze 

pozostało dla niej zagadką. 

Grigorij zwierzał się jej, że nie widzi dla siebie tutaj przyszłości. Że nigdy nie zostanie 

chłopem.  Że  nie  będzie  pracował  aż  do  pęcherzy  na  dłoniach,  by  powiększać  majątek  już 

zamożnego właściciela. 

background image

Tonią  może  nie  rozumiała  wszystkiego,  ale  wyczuwała  gorycz.  Wściekłość 

skierowaną  w  stronę  panujących.  Nie  rozumiała  jego  bólu,  nie  wiedziała,  jak  mocno  w  nim 

tkwi, lecz w głębi serca zgadzała się z Grigorijem. 

I tak wspierałaby go wiernie. Gdyby ją o to poprosił. 

To  Grigorij  nauczył  ją  tańczyć.  Nauczył  doświadczać  dzikiej  radości,  którą  dawał 

taniec.  Nauczył  kroków,  którymi  lekko  nadążała  za  każdą  muzyką.  To  jego  dłonie 

obejmowały ją w talii i obracały w zapamiętaniu tańcem i muzyką. 

To Grigorij obdarzył ją pierwszym pocałunkiem. Początkowo lekko muskał ustami jej 

usta, aż wreszcie objął ją mocno, całując szaleńczo. 

Potem był na siebie zły. Mówił, że nie powinien się z nią widywać. Że złamał daną jej 

ojcu obietnicę. Że powinna o tym zapomnieć. 

Tak jakby mogła nie pamiętać! 

Obudził w niej kobietę. 

Dotarł do drzemiących w niej uczuć, które jeszcze długo pozostałyby uśpione, gdyby 

nie on. 

Tonią powiedziała, że nigdy nie zapomni jego pocałunku. Powiedziała, że rzuci się do 

Suchony, jeśli on nie zechce jej widzieć. Że wtedy nikt jej nie uratuje. 

Więc nadal ją odwiedzał. Otwarcie. Z przyzwoleniem ojca, który nadal widział w Toni 

dziewczynkę.  Nie  rozumiał, że dorosły mężczyzna mógł dostrzec kobietę  w córce, która dla 

niego była dzieckiem. 

Grigorij nazwał ją Antonettą. 

Kochał  się  z  nią  nad  brzegiem  Suchony.  Na  miękkim  mchu,  pod  dachem  z  nisko 

zwieszających się gałęzi drzew. 

Zrobił  to  delikatnie.  Powściągał  się  i  zdołał  uczynić  z  niej  kobietę  tak  ostrożnie,  że 

niemal nie zauważyła bólu. Zresztą chciała tego tak bardzo, że i tak by nie poczuła. Chciała to 

zrobić dla niego, chciała go do siebie przywiązać. 

Potem nie żałowała. 

On - tak. 

W jego oczach zawsze widziała wiele żalu. Grigorij był pierwszym mężczyzną, który 

powiedział, że ją kocha. 

Był  może  tym,  który  naprawdę  tak  uważał.  Ona  z  pewnością  piętnastolatki 

odpowiedziała  mu,  że  też  go  kocha.  Że  zawsze  go  będzie  kochała.  Ze  nigdy,  przenigdy  nie 

pokocha innego. Ze go nie zawiedzie. 

background image

Grigorij  odgarnął  jej  włosy  z  czoła  i  rzekł,  że  nie  powinna  składać  obietnic,  których 

nie będzie mogła dotrzymać. On nie chce od niej żadnych obietnic. Wystarczało mu to, że go 

kocha właśnie teraz. 

On nie obiecał jej wierności na wieczność. Nie mówił, że będzie ją kochał zawsze. 

Nie roztaczał przed nią widoków na wspólną przyszłość. Może już wtedy miał swoje 

plany. Może już wtedy czuł, że musi coś zrobić ze swoim życiem. 

I nie widział dla niej miejsca u swego boku. 

Nucił jej jedną z piosenek o Stieńce Razinie. Wtedy po raz pierwszy usłyszała o tym 

buntowniku. Zdumiało ją później, że ten sam Stieńka Razin był uznawany za bohatera przez 

Olega. 

W głębi duszy pragnęła zajść w ciążę, by dziecko związało go z nią na zawsze. Wtedy 

poprosiłby o jej rękę. 

Ale to się nie udało. 

Jedyną obietnicę złożył w rozmowie z ojcem. 

- Jeżeli wrócę tutaj w przyszłym roku - powiedział - i jeżeli twoja córka nadal będzie 

panną, pozwólcie, że będę ją odwiedzać. W poważnych zamiarach. 

Był zażenowany i z trudem wydobywał z siebie słowa. 

Ojciec kiwnął głową niemal z roztargnieniem. 

Nie sądził, że coś z tego będzie. Wielu oglądało się już za Tonią. W przyszłym roku 

zostanie  pewnie  wydana  za  mąż.  Sam  nie  wiedział,  czy  przyjedzie  tu  po  konie  za  rok.  A 

jeżeli,  to  czy  weźmie  ją  ze  sobą.  W  końcu  kiedyś  i  Piotr  musi  pojechać.  To  przecież  syn 

przejmie  po  nim  wszystko.  Chłopak  nie  może  całe  życie  uciekać  przed  swoim 

przeznaczeniem. 

Antonia wymknęła się wieczorem, by po raz ostatni spotkać się z Grigorijem. 

Kochali  się  w  mroku.  Dała  mu  pleciony  rzemyk  do  związania  włosów.  Ten,  który 

miał,  tkany,  był  już  wyblakły.  Tonią  wzięła  go  sobie  po  kryjomu  na  pamiątkę.  Grigorij  nie 

przywiązywał wagi do rzeczy. Uważał, że cenne wspomnienia przechowuje się w sercu. 

-  Jesteś  taka  młoda  -  powiedział,  biorąc  ją  w  ramiona.  Nad  sobą  mieli  gwiaździste 

niebo, obok szumiała rzeka. - Jesteś taka młoda, Antonetto. 

-  Jestem  na  tyle  dorosła,  by  cię  kochać  -  zapewniła  go  żarliwie.  -  Zawsze.  Winna  ci 

jestem życie. Nie zwróciłam ci tego długu. 

Uśmiechnął się z melancholią. 

- Jesteś młoda - powtórzył. - Ja mam pewne rzeczy do zrobienia. I nie będę cię prosił, 

byś na mnie czekała. Teraz cię kocham. Może nie powinienem tego mówić, ale tak jest. Jutro 

background image

odjedziesz.  Ja  sam  nie  wiem,  co  się  stanie  jutro.  Nie  składam  ci  obietnic,  których  nie  mogę 

dotrzymać. Ale nigdy cię nie zapomnę. Jeżeli tu wrócisz, przyjdę do ciebie. Będziesz wtedy 

starsza. 

- A ty może już się ożenisz! - powiedziała z pretensją w głosie. 

Grigorij potrząsnął głową. 

-  Na  pewno  nie.  Tej  obietnicy  dotrzymam.  Antonia  zapewniła  go,  że  przyjedzie  w 

przyszłym roku. 

- Przyrzeknij mi, że zawsze będziesz o mnie dobrze myśleć! - poprosił nagle. 

Była to jedyna prośba, jaką kiedykolwiek do niej miał. 

Obiecała mu to. 

Rzuciła  mu  się  jeszcze  raz  w  ramiona,  wyżebrała  nowe  pocałunki,  gorętsze  uściski  - 

aż odsunął ją od siebie. Stanął przed nią z bólem w spojrzeniu i powiedział, że musi jechać. 

Ich drogi się rozchodziły. 

Wyruszyli  dopiero  nazajutrz  wieczorem.  Jednak  Grigorij  już  nie  przyszedł.  Przecież 

się pożegnali. 

Ale kiedy odjeżdżali, zobaczyła go stojącego na tle zachodzącego słońca. 

Gdy  chcieli  ją  wydać  za  mąż,  stanęła  dęba.  Odmówiła.  Wściekała  się  i  płakała. 

Poddali się, wzdychając, że może jeszcze nie jest dojrzała. Nie wyglądała już na dziecko, lecz 

nadal była dziecinna, mówili. 

Płaczem  wymogła  też  pozwolenie  na  podróż  na  południe.  Zauważyła,  że  jej  łzy 

potrafią skruszyć opór jej ojca. 

Piotr,  brat  Toni,  tą  samą  metodą  chciał  osiągnąć  coś  przeciwnego  -  by  nie  musiał  z 

nimi jechać. Płakał dwa razy głośniej, krzyczał aż do ochrypnięcia. Bez rezultatu. Co gorsza, 

ojciec uznał, że w wychowaniu takiego chłopaka niezbędna jest twarda ręka. 

Pojechali razem - Antonia i Piotr. 

Nic nie było tak samo. Już nigdy więcej tam nie pojedzie. 

Grigorija nie było. 

Zabrakło też wielu innych młodych mężczyzn. 

Ludzie  odwracali  wzrok,  gdy  pytała  o  Grigorija.  Mówili,  że  o  nim  nie  wolno 

wspominać. Inni twierdzili nawet, że Grigorij Jakowlewicz nigdy nie przebywał w Kotłasie. 

Jego  rodzina  nie  mieszkała  tam,  gdzie  dawniej.  Antonia  odnalazła  ich  na 

najnędzniejszym  skrawku  ziemi  na  obrzeżach  Kotłasu.  W  domu,  który  raczej  wyglądał  na 

szopę dla zwierząt. 

background image

Ojciec Grigorija do nikogo już się nie odzywał. Wzrok miał zwrócony w głąb siebie, 

kark pochylony. Wybierał kamienie z pola, jak to robił od zawsze. Istniał. Ale tak naprawdę 

to nie żył. 

Matka miała w oczach ból i gniew. Powiedziała, że Grigorij nie żyje. 

- Nie ma co go nawet wspominać - rzuciła. - I tak niewiele był wart. To jemu możemy 

za  to  dziękować.  Modliłam  się  na  kolanach  do  Matki  Boskiej.  Płakałam,  żałując,  że  go  w 

ogóle urodziłam! Jego już nie ma. Nigdy nie było. 

Pociągnął za sobą do powstania wielu młodych mężczyzn. Widział siebie jako nowego 

Stieńkę  Razina.  Chciał  zrobić  coś  dla  tych,  którzy  żyli  pod  carskim  uciskiem.  Chciał  ich 

uwolnić,  dać  im  ziemię,  zdjąć  podatek,  który  był  taki  sam  dla  większych  i  mniejszych 

gospodarstw. Chciał dać chłopstwu prawa i przywrócić poczucie wartości. 

Uważał, że można to zrobić jedynie z użyciem broni. 

Ale  nie  udało  mu  się  pociągnąć  za  sobą  wystarczająco  wielu.  Chłopi  od  dawna  byli 

ciemiężeni. Nie byli w stanie ponieść ciężaru walk tak niedługo po wojnie. Wszystkie rodziny 

utraciły  jednego  lub  więcej  synów  w  Wielkiej  Wojnie  Północnej.  Nie  mogły  poświęcić  ko-

lejnych. Nie wierzono, że Grigorijowi się powiedzie. 

On  zaś  sądził,  że  rozgoryczenie  chłopów  to  wystarczający  powód,  by  chwycili  za 

broń. Jednak strach przed utratą tego, co jeszcze mieli, był większy. 

Jego grupa zmniejszyła się. Niektórzy sami się poddali. Inni polegli w walce. Jeszcze 

inni zostali ujęci. 

Niektórzy po prostu zniknęli. 

Rok  później  nikt  już  nie  pamiętał  Grigorija  Jakowlewicza.  Wszyscy  mówili,  że  nie 

ż

yje. W każdym razie niektórzy tak sądzili. A reszta miała taką nadzieję. 

Przyniósł im tylko nieszczęścia.  Zabrał młodych, wabiąc ich na pewną śmierć. Przez 

niego jego rodzicom odebrano to, co mieli. 

Właściciel wyrzucił jego rodzinę. Z litości zostawił im ten nędzny kawałeczek ziemi. 

Później Tonią dowiedziała się, że litość pana miała swoją cenę: dwie młodsze siostry 

Grigorija. 

Wziął je na służbę, ale także jako dziewki do łóżka. 

Tonią zrozumiała, dlaczego Grigorij umarł dla Kotłasu. 

Widziała  go  po  raz  ostatni  czternaście  lat  temu.  Trzynaście  lat  temu  przepłakała  całą 

drogę powrotną z Kotłasu do Archangielska. 

Pogodziła się z jego śmiercią. 

Nawet o nim zapomniała. 

background image

Umarła jej matka. 

Tonią nadal była niespokojna, tęskniła za czymś nieokreślonym. 

Nie  przejmowała  się  ludzkimi  językami.  Ojciec  stracił  już  na  nią  wpływ.  Ona  miała 

silniejszą wolę. 

Antonia zapomniała, że ktoś kiedyś nazywał ją Antonettą. 

Przysięgła sobie, że już nigdy nikomu się nie podporządkuje. 

Nie znalazła mężczyzny równego sobie siłą charakteru. Takiego, który umiałby także 

dotrzeć do jej delikatnych cech bez łamania jej ducha. 

Dopóki nie spotkała Jewgienija. 

Ale ta ścieżka prowadziła donikąd. 

To nie jego szukała. 

Uważała się za dorosłą. Sądziła, że potrafi się ustatkować. 

Oleg  wzmocnił  tę  nadzieję.  Olga  jeszcze  bardziej.  Ale  w  głębi  duszy  nadal  nosiła 

niepokój. Potrzebę wolności. 

Wasilij dostrzegał to u niej. Rozpoznał to, bo był do niej podobny. 

Ale Grigorij był tylko jeden. 

Dzieliła ich połowa życia, Tonią jednak nadal drżała, gdy pomyślała o nim. Drżała jak 

wtedy, gdy wyciągał ją z Suchony. 

background image

Olga wstała, zanim Tonią zasnęła na dobre. Drzemała wsparta o stół i tylko na chwilę 

odpłynęła w sen pozbawiony marzeń. 

Na cóż jej sny? 

Antonia  wzięła  się  w  garść,  dołożyła  do  paleniska  i  ugotowała  kaszę  dla  dziecka  i 

siebie. Zagadywała Olgę i robiła wszystko to, co zwykle, jakby we śnie. Olga zauważyła, że 

coś jest nie tak. 

-  Mamo,  jesteś  zła?  -  spytała,  patrząc  na  nią  uważnie  swymi  wielkimi,  ciemnymi 

oczami. Trzymała w ustach palec, jakby miał jej pomóc w zrozumieniu dorosłych. 

Antonia padła przed Olgą na kolana i otworzyła ramiona. Przytuliła mocno córeczkę. 

Poczuła, jak bardzo jest jej, żyjąca, ciepła. 

-  Nie  jestem  zła,  malutka  -  powiedziała  i  pocałowała  oba  krągłe  policzki  córki. 

Pocałowała  też  jej  czubek  noska  i  czoło.  Potargała  ciemną  grzywkę.  Udało  jej  się  wywołać 

uśmiech na twarz dziecka. 

-  Mama  nie  spała  zbyt  dobrze  -  wytłumaczyła.  -  Dlatego  jest  nie  w  sosie.  Wiesz,  że 

mama jest jak zły pies, gdy się nie wyśpi... 

Olga  pokiwała  główką.  Przyjęła  to  wytłumaczenie.  Antonia  zastanawiała  się,  jakie 

myśli przechodzą jej przez głowę. 

-  Miałaś  zły  sen?  -  spytała  Olga,  marszcząc  brwi.  To  rzeczywiście  było  niczym  zły 

sen, koszmar. Ale nie tylko. Niosło też w sobie napięcie. 

- Tak, miałam - odpowiedziała. 

- To powinnaś przyjść do mnie, mamo! - rzekła córka. - Dobrze być we dwójkę, gdy 

się ma zły sen. 

Była taka mała, a taka mądra! 

Antonia znów ją uścisnęła. Zapragnęła, by jej życie było tak proste, jak się wydawało 

jej dziecku. Zapragnęła być spokojna i wolna od dziwnych tęsknot. 

Ż

yczyła Oldze z całego serca, by tego niepokoju po niej nie odziedziczyła. 

Jewgienij przyjechał jeszcze przed woźnicami. 

Antonii zbierało się na śmiech. Zastanawiała się, czy to może wywołać plotki. Jej one 

nie przeszkadzały, a i Oleg nie przejąłby się pogłoskami łączącymi imię jej i Jewgienija. To 

innego imienia nie wolno było wymieniać. 

- Dobrze się czujesz? - spytał, jeszcze zanim zamknął za sobą drzwi. 

background image

- Mama miała zły sen - oświadczyła Olga, podskakując na ławie. 

Jewgienij uniósł dziewczynkę aż pod sufit swoją jedną ręką. Wyrobił w niej taką siłę, 

ż

e  aż  to  zadziwiało  Tonie.  Nie  pojmowała,  jak  to  jest  możliwe.  Może  chciał  sobie  w  ten 

sposób coś udowodnić? 

- Zły sen? - zdziwił się, stawiając dziecko na ziemię. 

Tonią  przejechała  dłonią  włosy.  Ostatni  raz  czesała  się  poprzedniego  wieczoru, 

jeszcze zanim przyszedł Wasilij. Wydawało jej się, że od tamtej pory upłynęła wieczność. 

- Wybacz mi szczerość, ale rzeczywiście wyglądasz okropnie, Toniu. 

Tonią  pokiwała  głową.  Mogła  to  sobie  wyobrazić.  Palce  Jewgienija  pogładziły  skórę 

pod jej oczami, ujęły pod brodę i uniosły twarz. Spojrzał jej głęboko w oczy. 

-  Raija  obudziła  mnie  w  nocy,  mówiąc,  że  coś  złego  się  z  tobą  dzieje  -  powiedział 

cicho i z naciskiem. - Już dawno jej takiej nie widziałem - dodał. - Chyba od czasów Jumali. 

Usiadła  w  łóżku  i  chciała  od  razu  jechać  do  ciebie.  Chciała,  żebym  chociaż  ja  pojechał.  Pół 

nocy ją przekonywałem. Musiałem w końcu obiecać, że zjawię się tu z samego rana. Co się 

stało? 

Do domu wpadł jeden ze stajennych Toni, niemal potykając się o próg. Znieruchomiał 

jak słup soli, gdy dostrzegł Jewgienija tak blisko pani. 

-  Przepraszam...  -  wykrztusił  w  końcu.  Jewgienij  podszedł  do  okna.  Udało  mu  się 

skryć  uśmiech,  ale  niczego  nie  tłumaczył.  Właśnie  to  wzbudziłoby  podejrzenia.  Tylko 

przyłapani  na  gorącym  uczynku  czują  potrzebę  usprawiedliwiania  się.  Niewinni  mogą 

zachować milczenie. 

Antonia też nic nie powiedziała. Policzki miała blade. 

- O co chodzi? - spytała tonem ostrym jak kolce róży. 

-  Stajnia,  pani  Antonio  -  zająknął  się  chłopak,  patrząc  to  na  nią,  to  na  Jewgienija.  - 

Stajnia była otwarta. Ktoś rozwalił zamek! 

Pokiwała głową niemal w roztargnieniu. 

Jewgienij  odniósł  wrażenie,  że  stajenny  powiedział  Toni  coś,  o  czym  już  wiedziała. 

Na jej twarzy nie odmalował się nawet cień zdziwienia. 

To nie było do niej podobne. 

Konie stanowiły dla niej sens życia. 

- Czy coś zginęło? - spytała. - Czy coś się stało któremuś koniowi? 

Chłopak potrząsnął głową przecząco. Pocił się ze zdenerwowania. 

Antonia wzruszyła ramionami. 

background image

- Spraw nowy zamek. To pewnie był ktoś, kto nie miał nic lepszego do roboty. Nie ma 

o co robić szumu, prawda? Jeżeli to jacyś chłopcy, pewnie już mają dosyć wrażeń. Raczej nie 

wrócą. Nowy zamek to nie majątek. Najważniejsze, że konie są całe i zdrowe. 

Stajenny  pokiwał  głową.  Wycofał  się,  mrucząc,  że  zaraz  pójdzie  po  zamek  i  że  nie, 

koniom nic się nie stało. 

-  Czy  to  część  twoich  złych  snów?  -  zastanawiał  się  Jewgienij.  Patrzył  na  Tonie 

równie  badawczo  jak  niedawno  Olga.  Ale  rozumiał  więcej  niż  mała.  -  To  cię  nie  zdziwiło, 

prawda? 

Antonia wzruszyła ramionami. 

- Raija coś czuła - drążył Jewgienij. - Powiedziała coś dziwnego. Ze ją wołałaś... 

Antonia zamknęła oczy. 

A więc mogła dotrzeć w ten sposób do Raiji! Przestraszyło ją to bardziej, niż chciała 

przed sobą przyznać. Ale napełniło też poczuciem bezpieczeństwa. To było wspaniałe. 

Nie była całkiem sama. Istniały między nimi dwiema więzi niewidoczne dla oka. 

-  Wołałam  ją  -  odparła  spokojnie,  patrząc  Jewgienijowi  prosto  w  oczy.  -  Był  taki 

moment w nocy, gdy się strasznie bałam. Wszystko we mnie krzyczało, by Raija - Raisa mnie 

usłyszała. Ze musi mnie usłyszeć. Bo jeśli coś by się ze mną stało... 

Antonia zamilkła. 

- To nie Wasilij? Dziewczyna zaprzeczyła z czułym uśmiechem na ustach. 

- To już skończone, Jewgienij. Minęło. Nie wrócimy do tego już nigdy. 

Mężczyzna odetchnął z ulgą. Nie mógłby spojrzeć Olegowi w oczy, gdyby ów romans 

trwał nadal. Trudno byłoby zachować przyjaźń obu stron. 

- Ale nie spałaś w nocy - stwierdził. 

-  Niewiele  -  przyznała  Tonią.  -  Nie  kładłam  się  spać.  W  głowie  miałam  zbyt  dużo 

myśli. Wasilij przyszedł i wyszedł w nocy. Trudno było nam zerwać, mimo że to nie znaczyło 

zbyt dużo. 

Jewgienij skinął głową, ale nie uwierzył, że to cała prawda. Antonia nie miała żadnego 

powodu, by się bać Wasilija. A przecież mówiła, że się bała! 

- Nic więcej nie powiesz? Powoli pokręciła głową. Jewgienij nie pamiętał, by kiedyś 

tak  wyglądała.  Jej  twarz  nosiła  ślady  nieprzespanej  nocy:  miała  podkrążone  oczy,  wyraźnie 

pobladła. Włosy, zwykle tańczące swobodnie wokół głowy, były potargane. 

Mimo to - promieniała. Wyglądała, jakby zdeptało ją stado dzikich koni, lecz mimo to 

promieniała. Światło pochodziło z jej wnętrza, dodawało jej urody. 

background image

Nigdy  nie  była  taka  przy  nim.  Nigdy  z  takim  ogniem  nie  patrzyła  też  na  Olega.  To 

było coś nowego. Jewgienij zaniepokoił się. 

-  To  nic  niebezpiecznego  -  zapewniła  go,  jakby  czytając  w  jego  myślach.  -  Przez 

chwilę  tak  sądziłam,  ale  już  teraz  wiem.  Po  prostu  potrzebuję  kilku  dni  spokoju.  Muszę  coś 

przemyśleć. Pozdrów Raiję - Raisę i przekaż jej to. Powiedz, że cieszę się, że moje wołanie 

do  niej  dotarło.  Ze  to  dużo  dla  mnie  znaczy.  Dowodzi,  że  jesteśmy  sobie  bliskie.  Nie  będę 

nadużywała tej niezwykłej łączności między nami, ale wiem, że mogę się nią posłużyć. 

-  Może  jednak  przyjedziesz  do  nas?  -  spróbował  jeszcze  Jewgienij.  -  U  nas  jest 

spokojnie.  Nie  musisz  widywać  tych,  których  nie  chcesz.  Nie  mamy  wielu  gości,  wiesz 

przecież. Głównie ty do nas zaglądasz. 

Uśmiechnął się. 

Antonia odpowiedziała bladym uśmiechem. 

-  Tu  też  jest  spokojnie.  A  ja  potrzebuję  odgłosów  Archangielska.  To  mam  we  krwi. 

Lubię  stukot  końskich  kopyt.  Moje  serce  bije  w  rytm  ich  kłusa.  Potrzebuję  tego.  Po  prostu, 

przez kilka dni was nie odwiedzę... 

- ... i nie chcesz, byśmy cię odwiedzali? - dokończył za nią Jewgienij. 

Antonia pokiwała głową. 

- Nie chciałam tego powiedzieć wprost. 

-  To  nie  ma  znaczenia.  Raija  i  tak  zrozumie  -  stwierdził  Jewgienij.  -  Raija  też  ma 

swoje nastroje. Ech, kobiety! 

Z rezygnacją potrząsnął głową, ale w jego oczach czaił się niepokój. 

- Jesteś pewna, że wszystko jest w porządku? - upewnił się jeszcze. 

Antonia zapewniła go, że tak. 

Odetchnęła z ulgą, gdy odjechał. Nie było łatwo go oszukać. Czuł, że coś nie do końca 

się zgadza Antonia łudziła się tylko nadzieją, że nie zechce dociekać prawdy. 

-  Wujek  Jewgienij  był  jakiś  dziwny!  -  stwierdziła  Olga.  Miała  bystre  oko  do  ludzi.  - 

Ty też jesteś dziwna, mamo! 

- Może - rzuciła Tonią i zaczęła sprzątać ze stołu. Musiała zacząć działać. Pozostał jej 

tylko dzień i pół nocy. 

Zastanawiała się, gdzie on teraz jest. O czym myśli. Jakie ma plany. 

Nie  przeszkadzało  jej,  że  się  ukrywa.  Nie  zważała  na  to,  że  mógł  mieć  ku  temu 

poważne powody. 

Wszystko jedno, co zrobił. Dla niej nadal był Grigorijem. 

background image

Jeżeli  cały  świat  zapomniał,  kim  był  Grigorij  Jakowlewicz,  to  ona  pamiętała.  Nie 

zaprze się go. Ona jako jedyna nie wydałaby go władzom. 

To  przerażające,  że  nadal  tak  dobrze  ją  rozumiał.  Przecież  spędzili  ze  sobą  zaledwie 

kilka tygodni lata tak dawno temu. Antonia nawet nie wiedziała, czy go dobrze pamięta. Nie 

sądziła, że będzie taki sam jak wtedy,  gdy kochała go z gwałtownością uczuć piętnastolatki. 

Była  wówczas  dziewczyną,  ale  poznał  ją  na  tyle  dobrze,  że  wiedział,  jak  zareaguje  jako 

dorosła kobieta. 

Wtedy miał dwadzieścia pięć lat. Teraz - trzydzieści dziewięć. 

Antonia nie umiała go sobie wyobrazić. 

Przecież w jej przekonaniu od dawna nie żył. Jego obraz nie wyblakł, lecz tak długo 

leżał  ukryty,  że  przysypała  go  gruba  warstwa  kurzu.  Antonii  trudno  było  zdmuchnąć  tę 

warstwę.  Trudno  wyobrazić  sobie  twarz  starszą  o  czternaście  lat.  Starszą  o  wiele 

doświadczeń. 

Musiał  znieść  wiele  bólu.  Zastanawiała  się,  czy  bruzdy  wyżłobiły  mu  policzki.  Czy 

oczy nadal miały wewnętrzny żar... 

Uciekła od dalszych myśli. Zaczęła sprzątać dom. 

Szorowała  tak,  aż  poczerwieniały  jej  ręce.  Nosiła  wodę  tyle  razy,  że  młody  chłopak 

stajenny zaofiarował jej swoją pomoc. 

- Damy nie powinny dźwigać takich ciężarów - oświadczył z galanterią. 

Po wniesieniu po raz czwarty wiader wydyszał: 

- Nie rozumiem, jak dajecie radę. To ciężkie jak diabli! 

-  Musimy  dawać  radę  -  oświadczyła  Tonią  sucho.  -  Matki,  żony  i  siostry  po  prostu 

muszą. Bez wody nie ma domu. Czy kiedyś o tym myślałeś, chłopcze? 

Potrząsnął głową. 

- A zauważyłeś, ile starych kobiet ma pochylone plecy? - pytała dalej. 

Znów zaprzeczył. Czuł, że pani o coś go oskarża. Antonia wzięła głęboki oddech. 

-  Bardzo  ci  dziękuję  -  powiedziała  takim  tonem,  że  chłopak  jeszcze  bardziej  się 

zmieszał. Pobiegł do stajni, pogwizdując. 

A więc nadal umie zbić mężczyzn z tropu. Nawet takich młodzików jak ten. 

Tonią uśmiechnęła się do siebie, zakładając kosmyk włosów za ucho. Każdego innego 

dnia  by  jej  to  pochlebiło.  Ale  nie  dziś.  Nie  po  nocy,  gdy  do  drzwi  zapukał  nieznajomy 

chłopak. 

Nie mógł być dużo starszy od tego tu. Ale jego oczy były o wiele starsze. Widziały o 

wiele więcej rzeczy, o których nawet nie chciała myśleć. 

background image

Tonią westchnęła. 

Zagrzała wodę. Wyszorowała pokoik leżący w głębi domu. Był tak mały, że miało się 

w nim poczucie strachu przed zamknięciem. 

Ale wystarczająco duży, by kogoś w nim ukryć. Uważała, że Grigorij jakoś to zniesie. 

Rozumiała, że przyzwyczajony był do życia innego niż zwykłe. 

On nigdy się nie bał. Bez wahania wskoczył w spienioną Suchonę, by ją ratować. 

Posłała  na  podłodze.  Będzie  mu  to  musiało  wystarczyć.  Nie  prowadzi  przecież 

gospody,  on  z  pewnością  to  zrozumie.  I  tak  ściąga  jej  na  głowę  kłopoty.  Na  pewno  nie 

oczekuje puchowych pierzyn... 

Tonią zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie. Czuła, że niesprawiedliwie go ocenia. 

Grigorij spałby tak samo smacznie na podłożu z mchów, jak na puchu. 

Ostatnimi  latami  nie  słyszała  o  żadnych  buntach.  Pewnie  rozstał  się  z  marzeniami... 

Zastanawiała się, czego dokonał. Czy się zmienił. Nie mógł żyć w ukryciu przez czternaście 

lat. Nie mógł też żyć jak inni. 

Nie był do tego stworzony. 

Jego  żywioł  to  szaleństwo,  podejmowanie  wyzwań,  przed  którymi  inni  się  cofali. 

Urodził się, by skakać w spienioną wodę pełnej wirów rzeki. 

Codzienność nie była dla niego. 

Antonia  przełknęła  ślinę  i  stwierdziła  sama  przed  sobą,  że  nie  pasuje  już  do  tego 

mężczyzny. 

Stała się zwyczajna. 

-  Jaka  ona  jest,  Anastas?  -  spytał  Grigorij.  -  Opowiedz,  jak  wygląda!  Opowiedz 

dokładnie, niczego nie pomijaj! Chcę wiedzieć wszystko... 

Chłopak  westchnął.  Siedzieli  ramię  przy  ramieniu  w  dziurawej,  pełnej  przeciągów 

szopie na skraju lasu. Było zimno i wilgotno. 

Zjawił się jeszcze pod osłoną mroku. Dobrze widział w nocy, lepiej niż pozostali. To 

także dzięki temu zasłużył na zaufanie przywódcy. 

Już  dwa  razy  opowiedział  o  spotkaniu,  mimo  że  wrócił,  powłócząc  nogami.  Grigorij 

odmówił mu spoczynku, zanim wszystkiego nie opowiedział. Wysłaniec przekazał rozmowę 

z Tonią słowo po słowie. Zapamiętał wszystko; to była jeszcze jedna jego pożyteczna cecha. 

- Nadal ma takie ciemne loki? 

-  Tak  -  odparł  Anastas,  zmęczony.  Niewielu  z  jego  towarzyszy  odważyłoby  się 

przyznać wobec Grigorija do zmęczenia. Niewielu sprzeciwiłoby się jego sądom. Anastas się 

nie  bał.  A  był  znużony.  Podróż  do  Archangielska  w  nocy  nie  była  łatwa.  Potrzebował  od-

background image

poczynku. Grigorij wiedział o tym doskonale, lecz mimo to żądał opowiedzenia tego samego 

kolejny raz. 

-  Już  to  mówiłem  -  stwierdził  chłopak.  -  Pewnie  możesz  już  ją  sobie  wyobrazić. 

Możesz sam powtórzyć naszą rozmowę. Przekazałem ci ją dwa razy. 

- Tak, mówiłeś to samo dwa razy - przyznał Grigorij, wzdychając, z cieniem uśmiechu 

w głosie. 

Też czul zmęczenie. Ostatnie tygodnie były ciężkie. Ale to niemal z własnej winy stał 

się celem pościgu. Sam się pogrążył. 

Był zmęczony. 

Ale nie mógł zasnąć. 

Ona była za blisko. 

- Dobrze opowiedziałeś - westchnął. - Już dam ci spokój. 

Zamilkł. Ale nie na długo. 

-  Powiedz  mi  tylko  -  poprosił  -  powiedz  tylko,  ale  szczerze:  czy  jest  ładna?  Kiedyś 

była  najsłodszą  dzieweczką.  Niczym  pączek  kwiatu...  Tak,  śmiej  się,  śmiej,  Anastas!  Ja  też 

wtedy nie używałem takich słów. Byłem starszy od ciebie, ale jednocześnie jeszcze za młody. 

Dzisiaj już mogę. Myślę, że ona jest teraz dwa razy ładniejsza. Nie mogę sobie wyobrazić, że 

może  być  inaczej.  Taki  pączek  musiał  się  rozwinąć  w  najpiękniejszy  kwiat...  Anastas 

przewrócił oczami. 

- Ona jest oczywiście dla mnie za stara - rzucił tak, by Grigorij odebrał to jako żart. - 

Jest ładna. Bardzo ładna. Ale zapomina się o tym. W niej jest coś jeszcze, coś pochodzącego z 

wnętrza. Coś, co mało która kobieta ma. Ona może być stara czy brzydka, ale mimo to będzie 

umiała uwieść młokosów. Jeśli tylko będzie chciała... 

- A więc nie jesteś tak całkiem odporny, mój drogi Anastasie? - żartował Grigorij. W 

jego głosie słychać było rodzaj dumy, który chłopakowi wydał się niestosowny. - Za stara dla 

ciebie, co? - zaśmiał się, zadowolony. - I miała gościa? 

Anastas  nic  już  nie  rozumiał.  Pytanie  dotyczyło  przecież  kobiety,  za  którą  Grigorij 

tęsknił tak długo. Gdyby on znalazł się w jego sytuacji, na pewno nie śmiałby się na wieść, że 

Antonia ma kochanka. 

- Był u niej jakiś mężczyzna - odparł. - Jej mąż wypłynął w rejs. A ten był w środku 

tak długo, że pewnie zdążyli zrobić coś, czego nie wypada mi wspomnieć... 

Grigorij zamknął oczy. Na ustach błąkał mu się uśmiech. 

background image

- Nadal ma gorącą krew - mruknął bardziej do siebie niż do towarzysza. - J u ż wtedy 

to  wiedziałem.  Boże,  mam  tylko  nadzieję,  że  ta  gorąca  krew  nie  przysporzyła  jej  bólu.  Ona 

rzadko niesie ze sobą coś dobrego. 

Zmienił temat. 

- Spij, Anastas. Potrzebujesz snu. Powinieneś być wypoczęty, bo inaczej to gubernator 

mnie przenocuje. A tego raczej nie planowałem... 

Anastas już prawie zasypiał, gdy usłyszał udręczony szept Grigorija: 

- Moja Antonetto, tak często żałuję, że nie wybrałem ciebie... 

Nadal jeszcze mieli dużo czasu do nocy. 

background image

Dzień  jej  się  dłużył.  Wieczór  był  jeszcze  gorszy.  Trudno  przyszło  zagonić  Olgę  do 

łóżka. Mała pewnie odgadła, że ten dzień jakoś różnił się od innych. I że coś jeszcze ma się 

wydarzyć. Dzieci dobrze wyczuwają zmiany atmosfery, dlatego trudno je okłamywać. 

Antonia  wiedziała  o  tym.  Była  cierpliwa.  Pozwoliła  Oldze  na  więcej  niż  zwykle. 

Wytrzymała  jej  marudzenie.  Olga  tym  bardziej  zrozumiała,  że  to  nie  jest  zwykły  dzień.  Ale 

wreszcie zasnęła. 

Antonia  odetchnęła  z  ulgą.  Dokładnie  otuliła  dziecko,  ucałowała  w  oba  policzki  i 

wyśliznęła się do kuchni. 

Poprzysięgła sobie, że nie będzie dziecinna. Ze nie będzie kokieteryjna. Dziewczyna, 

którą  dawno  temu  Grigorij  wyciągnął  z  Suchony,  była  naturalna,  nie  zmanierowana,  nie 

umiała się stroić. Kiedyś nie musiała. Nawet nie chciała próbować. 

On ją kochał taką, jaka była. 

No i nie zmieniła się za bardzo. Nadal uważała, że to głupio chodzić w spódnicy, choć 

coraz więcej lat dzieliło ją od czasów, gdy zakładała spodnie. W spodniach czuła się wolna. 

Spódnica zawsze jej zawadzała. 

A  te  sztywne,  przyzwoite  kołnierzyki  sięgające  niemal  do  uszu...  Dusiły  ją.  Używała 

ich  tylko,  gdy  musiała  udowodnić  Olegowi  i  światu,  że  jest  poważną  małżonką.  Dla  Olega 

ubierała się w to, co ludzie uważali za przyzwoite. 

Ale dziś miała ochotę się wystroić. Ją samą to zadziwiło. To było tak niepodobne do 

Antonetty. I odbiegało od tego, co sama o sobie myślała. 

Nie chciała, by patrząc na jej strój, Grigorij wyciągnął fałszywe wnioski. Nie chciała, 

by uznał, że starała się zrobić na nim wrażenie. 

Minęło czternaście lat. 

Nie było go tam następnego roku. 

Musiał już wcześniej wiedzieć, że tak właśnie się stanie. 

Wskazywało  na  to  pożegnanie.  Już  wtedy  musiał  mieć  wizję  tego,  co  zamierzał 

zdziałać.  Na  pewno  wierzył,  że  czyni  słusznie,  Grigorij  już  taki  był.  Antonia  wiedziała,  że 

musiał w to wierzyć całym sobą. Nie wciągałby innych w coś, o czym by nie był przekonany, 

ż

e się powiedzie. Na pewno chciał zdziałać coś dobrego. I tak bardzo się pomylił... 

Oczywiście, nie mogła długo wytrzymać, siedząc. Powiedziała do siebie, że musi coś 

robić, by nie zwariować. Na pewno nie z tego powodu, że ma przyjść Grigorij. Nie dla niego. 

background image

Nie  dlatego,  że  on  był  jej  pierwszą  miłością  i  pierwszym  zawodem.  To  nie  miało  z  tym  nic 

wspólnego... 

Tak sobie wmawiała. 

Sprzątała.  Przetarła  stół  chyba  tuzin  razy.  Zamiotła  podłogę  tyle  samo  razy.  Umyła 

twarz  i  dłonie.  Zdjęła  swoje  codzienne  ubranie  i  starannie  złożyła.  Wzięła  do  ręki  bluzkę, 

którą uszyła sobie Tatiana, ale którą w końcu dała jej. Antonia jeszcze jej nigdy nie miała na 

sobie,  bo  się  nie  mogła  odważyć.  Do  cerkwi  była  zbyt  strojna.  Miała  głęboko  wykrojony 

dekolt, falbanki wokół niego i przy mankietach. 

Uznała, że dzisiaj ją założy. 

Czuła, że to idealna okazja. Nie powtórzy się więcej. Wciągnęła bluzkę przez głowę, 

bo  nie  chciało  jej  się  rozpinać  do  końca  guzików.  Były  drobniutkie,  błyszczące  kolorami 

tęczy. Zastanawiała się, skąd Tatiana je wzięła i w ogóle dlaczego uszyła sobie tę bluzkę. 

Odświętna spódnica Toni była czarna, z ciężkiej wełny. Nie nadawała się. 

Wybrała  inną  -  w  której  kiedyś  mogłaby  przetańczyć  całą  noc.  Także  odziedziczona 

po  Tatianie.  Szeroka,  płomiennie  czerwona,  ze  złotymi  i  niebieskimi  haftami  biegnącymi 

wzdłuż brzegu. 

To  bynajmniej  nie  była  spódnica,  w  której  mogłaby  pójść  do  cerkwi.  Nawet  nie 

powinna mieć jej na sobie jako żona Olega Jurkowa. Założyła ją. Z zadowoleniem zauważyła, 

ż

e z łatwością zapięła się w pasie. Gdy  kiedyś, dawno temu, ją mierzyła,  była za ciasna. Po 

urodzeniu Olgi Tonią szybko straciła obfite kształty, była nawet szczuplejsza niż przedtem. 

Zrobiła kilka tanecznych kroków i zaśmiała się do siebie. 

Chyba całkiem zwariowała! 

Nie miała paska. Mogła owiązać się jakąś chustką albo... 

Przełknęła  ślinę.  Po  chwili  wyciągnęła  drewnianą  szkatułkę,  którą  jej  kupił  ojciec 

pierwszego  lata  w  Kotłasie.  Szkatułkę  z  Wielikiego  Ustiuga.  Nigdy  nie  dostała  skrzyni  na 

wiano, tylko tę szkatułkę na kosztowności. Nie miała co prawda zbyt wiele do schowania. Nie 

było  jej  pisane  życie  w  bogactwie.  Zresztą  nie  zależało  jej  na  biżuterii.  Nigdy  nie  czuła  się 

dobrze z ozdobami, przeszkadzały jej. 

Ale miała jeden skarb. 

Skarb,  który  ukryła  w  szkatułce  zaraz  potem,  gdy  ją  dostała.  Przez  całe  lata  jej  nie 

otwierała  właśnie  dlatego,  że  zawierała  jedyną  namacalną  pamiątkę  po  tamtym  lecie  w 

Kotlasie. Pamiątkę po tym, co jeszcze się w niej żarzyło. Co tak bardzo bolało. 

Antonia otworzyła szkatułkę. Podeszła do stołu i usiadła na ławie. Nogi odmówiły jej 

posłuszeństwa. 

background image

Przesunęła  palcami  po  namalowanych  kwiatach.  Nie  były  to  kwiaty,  które  można  by 

odnaleźć  na  letniej  łące.  Takie  kwiaty  mogły  powstać  tylko  w  wyobraźni  artysty.  Były  zbyt 

równe,  o  zbyt  idealnych  kształtach  jak  na  rzeczywiste.  Natura  nigdy  nie  stwarza  rzeczy  bez 

błędu. Czemu? To tajemnica Stwórcy. 

Mimo  to  lubiła  te  malowidła.  Pamięta  chwilę,  gdy  wybrała  właśnie  tę  szkatułkę 

spośród setek innych. 

W  Wielikim  Ustiugu  były  cztery  targowiska.  Sprawiały  wrażenie,  że  to  jest  wielkie 

miasto,  prawie  jak  Archangielsk.  Obejrzeli  stragany  ze  skrzyniami  na  wszystkich 

targowiskach.  Dwa  razy.  Ojciec  zaczynał  już  tracić  cierpliwość.  Ale  ona  musiała  obejrzeć 

wszystkie. I to dokładnie. 

Antonia zdawała sobie sprawę, że ojciec nieczęsto ofiarowywał takie prezenty. 

Wybrała  szkatułkę  z  czerwonymi  i  niebieskimi  kwiatami.  Z  odblaskiem  złota  na 

listkach. 

Wielikij Ustiug słynął z malowania na drewnie na całą Rosję. 

Antonia oderwała wzrok od kwiatów. 

W szkatułce ukrywała swój jedyny skarb. 

Wypłowiałą,  tkaną  tasiemkę,  którą  Grigorij  wiązał  włosy,  zanim  dała  mu  pleciony 

rzemyk. 

Antonia zamrugała, by odgonić łzy. 

Dawno  nie  widziała  tej  tasiemki.  Wyjęła  ją  ostrożnie  i  przyłożyła  do  policzka.  Przez 

moment niemal czuła zapach drzew i rzeki. 

Suchona.  Brzeg  Suchony  -  mech  i  sięgające  ziemi  gałęzie.  Ich  gorące  pieszczoty 

ukryte przed niepowołanymi oczami. 

Wspomnienie  ogarnęło  ją  tak  silnie,  że  nie  mogła  powstrzymać  łez.  Popłynęły 

strużkami po jej policzkach. 

Nie ocierała ich. 

Przewiązała się tasiemką Grigorija w pasie. 

Potem już tylko czekała. 

Nadeszli cicho jak podmuch nocnego wiatru. 

Antonia usłyszała ich, mimo to zmusiła się do siedzenia. 

Lampę miała zgaszoną, płonął jedynie ogień na palenisku. Nikt nie mógł zauważyć, że 

ta noc różni się od innych. 

Chłopak  wszedł  pierwszy.  Ubrany  był  tak  samo  jak  poprzednio.  Uśmiechnął  się  do 

niej blado i wprowadził tego drugiego. 

background image

Antonia wstała. 

Nie mogła dłużej siedzieć. 

On potrzebował pomocy. 

Potrzebował jej pomocy. 

Jedno udo miał obandażowane. Bandaże przesiąkły krwią. Antonia zdążyła zauważyć, 

ż

e z trudem staje na tej nodze. 

Jej spódnica tylko zafurkotała, gdy podbiegła do przybyszów. Już była koło Grigorija. 

Objęła go w pasie i podparła z drugiej strony. 

Jego  twarz  odwróciła  się  ku  niej  jakby  pytająco,  jakby  nie  był  pewien,  czy  Tonią  tu 

jest. 

Szorstka dłoń pogładziła przez moment jej policzek. 

Weszli do środka. Chłopak zamknął drzwi. 

Podprowadzili go do ławy. Usiadł ciężko. 

Antonia musiała go puścić. Zrobiła to z niechęcią. Pozostało jej uczucie pustki. 

- To już tyle lat, Antonetto - odezwał się jakże znajomym głosem. 

Opadła  na  kolana  obok  niego.  Przyłożyła  policzek  do  jego  zdrowej  nogi.  Uścisnęła 

dłoń. 

Nawet nie chciała ukrywać, że płacze. 

Gładził ją po włosach. Ale nic więcej nie mówił. Tylko gładził ją po włosach. 

Ktoś odchrząknął przy drzwiach. Chłopak stał tam nadal, jakby chciał rozpłynąć się w 

mroku. 

- Będziesz mogła wytłumaczyć jednego konia więcej w stajni? - spytał. - Nie chcemy, 

byś się niepotrzebnie narażała. Nikt nie powinien zadawać pytań. 

Tonią oderwała się od Grigorija. 

Z trudem odwróciła się od niego plecami. 

Udało  jej  się  nieco  uporządkować  swoje  uczucia,  uspokoić  się.  Stać  się  ponownie  tą 

Antonią, która dawała sobie ze wszystkim radę. Która umiała wszystko usprawiedliwić. 

Zdjęła klucz z półki. 

Ten  sam  stajenny,  który  zameldował  o  zepsutym  zamku,  przyniósł  jej  wczoraj  klucz 

do nowego. 

Wręczyła go chłopakowi. 

- Nie warto, byś znów się włamywał - rzuciła żartobliwie. 

background image

Odpowiedział  jej  szybkim,  niepewnym  uśmiechem.  Tonią  nie  przypuszczała,  że  on 

kiedykolwiek  okaże  jakiś  znak  słabości,  delikatności  uczuć.  Mimo  swego  młodego  wieku 

wydawał się pewny siebie i obojętny. 

- Mogę przespać się w stajni? Chyba żaden z twoich ludzi tam nie nocuje? 

Potrząsnęła głową. 

- Może mógłbym uchodzić za nowego woźnicę? Zastanowiła się. 

- Nie potrzebujemy nowych - stwierdziła w końcu. Kusiło ją, by się zgodzić, ale to nie 

była zabawa. 

Tu chodziło o życie. 

Musiała umieć wytłumaczyć zmiany jak najbardziej przekonująco. 

-  Muszę  się  przespać  -  mówił  chłopak.  -  Pojedziemy  dalej.  Nie  zostaniemy  długo, 

tylko tyle, ile on potrzebuje na odpoczynek. I ja na sen. 

Antonia  zastanowiła  się.  Dobrze  się  zastanowiła.  Nie  mogła  wciągać  w  to  Raiji.  Nie 

mogła narażać Olega i Jewgienija. 

Był tylko jeden ktoś, na kim mogła polegać i kto nie bał się niebezpieczeństw. 

-  Wprowadź  konia  i  daj  mu  siana  -  powiedziała.  -  Jego  pojawienie  się  potrafię 

wytłumaczyć. Ale ty nie możesz tu zostać. Moi ludzie cię odkryją. Nie chcę ich narażać. To 

nie byłoby uczciwe. 

Zamilkła.  Popatrzyła  chłopakowi  w  oczy.  Starała  się  nie  pamiętać  o  obecności 

Grigorija. 

-  Mam  przyjaciela,  u  którego  możesz  przenocować.  Zgodzi  się,  gdy  powiesz,  że 

przychodzisz ode mnie. Umie dotrzymywać tajemnicy. 

- Czy możesz go w to wciągnąć? 

- Potrzebujesz snu, prawda? Musisz się ukryć. A na nim można polegać. On zrozumie, 

nawet  nie  trzeba  mu  nic  tłumaczyć.  To  zależy  od  ciebie.  Jeżeli  pozdrowisz  go  ode  mnie  i 

poprosisz o nocleg, zrobi to i tak. 

Chłopak pokiwał głową. 

- Powiedz mi, gdzie on mieszka. Antonia opisała mu drogę do domu Wasilija. 

- Zatrzymam klucz - rzucił jeszcze chłopak. - Może będę go potrzebował. 

Antonia  pokiwała  głową.  Zaschło  jej  w  ustach.  Nie  odważyła  się  spojrzeć  na 

Grigorija. Bała się pomyśleć, jakie mógł wyciągnąć wnioski o niej. O dorosłej Antonii. 

Bała się, że może się na niej zawiódł. 

-  W  razie  czego  powiem,  że  go  zapodziałam.  Zamknęła  za  chłopakiem  drzwi  na 

zasuwę. Stanęła oparta plecami o drzwi. Potrzebowała oparcia. Potrzebowała chwili w mroku, 

background image

ż

eby  on  nie  zauważył,  jakie  uczucia  malują  się  na  jej  twarzy.  Zawsze  wiedziała,  że  są 

widoczne. Poza tym istnieli tacy, wobec których nie umiała niczego udawać. 

Tacy jak Grigiorij. 

Przełykała  ślinę,  lecz  nie  umiała  znaleźć  słów,  by  mu  przekazać  swoją  radość,  że  go 

widzi. Jakie słowa byłyby zdolne przerzucić most nad tymi czternastoma latami rozłąki? 

-  Nie  stój  tam  -  poprosił.  -  Nie  chowaj  się  przede  mną,  Antonio!  Usiądź  koło  mnie! 

Pozwól mi się dotknąć... 

Oparła się dłońmi o gładkie drewno drzwi. 

Podeszła do niego. 

Jego twarz zwrócona była do niej, usta półotwarte. Wydawało się, że chłonął ją całym 

sobą, wszystkimi zmysłami. 

Przechodząc koło niego, otarła się o jego kolana. Poczuła mrowienie w ciele. 

Czyżby  była  martwa  przez  te  lata?  Czy  nic  nie  czuła,  od  kiedy  skończyła  piętnaście 

lat?  Czy  pożądanie,  które  ją  ogarniało,  było  fałszywe?  Czyżby  zapomniała,  czym  jest 

prawdziwa namiętność? 

Usiadła obok niego. Jego dłonie odnalazły jej i uścisnęły. 

Zawsze  miał  dobre  dłonie.  Silne  i  dające  poczucie  bezpieczeństwa.  Wiedziała  o  tym 

od tamtej chwili, gdy uczepiła się jednej z nich pośród spienionych wód Suchony. Tylko jego 

dłoń dzieliła ją wtedy od śmierci. 

- Myślałam, że nie żyjesz - powiedziała, całując jego ręce. Zwróciła ku niemu twarz i 

wpatrzyła się w niego. 

Postarzał  się.  Schudł.  Nos,  kości  policzkowe,  czoło  wydawały  się  ostrzejsze, 

wystające. Policzki niemal zapadnięte. 

Linia  włosów  podeszła  w  górę,  tak  jak  sądziła.  Widziała  to  u  ojca  Grigorija  i 

przeczuwała, że i on taki się stanie. Ale włosy miał długie i falujące. 

Nadal nosił je zebrane na karku. 

Nie odważyła się spytać, czy wiąże je jej rzemykiem. Sama zobaczy, gdy się odwróci. 

- Myślałam, że nie żyjesz - powtórzyła cicho. Wzmocnił uścisk dłoni. 

-  Dla  większości  ludzi  byłem  umarły  -  rzucił  przez  zaciśnięte  zęby.  Pochylił  kark. 

Unikał jej wzroku. 

- Przyjechałam następnego lata - mówiła Antonia. 

Myślami przeniosła się do tamtego czasu i nie czuła już bólu, wspominając go. 

Nie była wtedy dzieckiem. 

Uczucie, które się tamtego lata zrodziło między nimi, było mocne i szczere. 

background image

Chciała, żeby to wiedział. Pragnęła, by zrozumiał, że był kimś więcej niż obiektem jej 

szczenięcej miłości. Była wtedy świadoma swoich uczuć, na tyle dorosła, by mocno kochać. 

-  Odstraszyłam  wszystkich  zalotników.  Potem  wypłakałam  i  wykrzyczałam  sobie 

pozwolenie  na  wyjazd  do  Kotłasu.  Wreszcie  pozwolono  mi.  Ale  ciebie  nie  spotkałam. 

Wszyscy mówili, że umarłeś. Znalazłam twoją rodzinę. Twoja matka powiedziała mi, że nie 

ż

yjesz. Że nie powinnam o tobie nawet myśleć. Ze nie jesteś tego wart... Wszyscy powtarzali 

mi to samo. A ja miałam tylko szesnaście lat... 

Pokiwał  głową,  nie  patrząc  na  nią.  Antonia  uznała,  że  jemu  te  wspomnienia  też 

sprawiały ból. 

-  Czasami,  Antonio,  gorzko  żałuję  wyboru,  którego  wtedy  dokonałem  -  wyznał  z 

trudem. - Może nie rozumiałem, jaką wartość ma rodzina. Kobieta, którą się kocha. Dziecięcy 

ś

miech. Później nie miałem drogi odwrotu. Nie mogłem zawrócić i powiedzieć, że żałuję. Że 

nie wiedziałem, że to tak pójdzie. To było niemożliwe. Nie mogłem też pojechać do Archan-

gielska, zapukać do twoich drzwi i poprosić twojego ojca o twoją rękę. Zerwałem wszystkie 

więzy, gdy dokonałem tamtego wyboru, Antonetto. Oni mieli rację, gdy  mówili ci, że ja nie 

ż

yję... 

- Co takiego zrobiłeś? - spytała. - Jak żyłeś przez te wszystkie lata? 

-  W  ciągłej  ucieczce  -  odparł.  -  Uciekliśmy  na  południe.  Rozproszyliśmy  się. 

Niektórzy  założyli  rodziny,  zaczęli  nowe  życie.  Nawet  ja  przez  jakiś  czas  uprawiałem 

kawałek ziemi. Ale miałem wiatr we krwi. Starałem się być dobrym rolnikiem. Mogłem tam 

pozostać, ożenić się... Ale to nie miało sensu. 

Grigorij  westchnął.  Przez  moment  odwrócił  ku  Antonii  twarz,  ale  nie  spojrzał  jej  w 

oczy. Widać nie chciał się odsłonić. Nawet przed nią. 

Trochę ją to zabolało, ale nadal trzymała jego dłonie w swoich. 

-  Opuściłem  ziemię,  dom.  Nie  pozostawiłem  żadnego  długu.  Nikt  nie  prosił,  bym 

został... 

Wzruszył ramionami na swój sposób. 

-  Polowałem.  Łowiłem  ryby.  Żyłem  w  lesie,  sprzedawałem  futra  Pracowałem  przy 

wyrębie lasu. Spotkałem inne niespokojne dusze. Razem wędrowaliśmy tu i tam. Ujeżdżałem 

konie, dobrze mi to szło. Wtedy poznałem Anastasa. 

Antonia po chwili zrozumiała, że Grigorij mówi o swoim młodym towarzyszu. 

-  Anastas  urodził  się  w  bogactwie,  w  rodzinie  hodowcy  koni.  Niestety,  jego  ojciec 

zadarł  z  jednym  z  ministrów  cara  Piotra  Wielkiego.  Wyszperano  jakiś  jego  stary  dług  i 

zażądano  uregulowania  go  z  dnia  na  dzień.  W  pewien  sposób  to  uczynił.  Zastrzelił  się.  Ma-

background image

jątek przeszedł na spłatę długu. Anastas i ja zabraliśmy najlepsze konie i uciekliśmy. To było 

pięć  lat  temu.  On  miał  wtedy  trzynaście  lat.  Od  tamtego  czasu  żyjemy  nieco  na  pograniczu 

prawa  -  stwierdził  Grigorij  z  krzywym  uśmiechem,  który  Antonia  tak  dobrze  pamiętała. 

Wyglądał zupełnie jak kiedyś... 

-  Nie  zrobiliśmy  nic  poważnego  -  tłumaczył  dalej.  -  Żyliśmy  z  dnia  na  dzień. 

Wędrowaliśmy  z  miejsca  na  miejsce.  Pracowaliśmy  przy  koniach,  gdzie  mogliśmy. 

Sprzedawaliśmy  futra  i  rąbaliśmy  drzewa.  No  i  zabieraliśmy  trochę  tym,  którzy  mieli  dużo. 

Dzieliliśmy  się  z  tymi,  którzy  mieli  za  mało.  Bardzo  wielu  ludzi  straciło  wszystko,  bo  nie 

mogli  zapłacić  podatków.  Ocaliliśmy  kilka  domów.  Ocaliliśmy  siebie.  -  Zamilkł  na  dłuższą 

chwilę, po czym powiedział: - Najbardziej żałuję, że nie mogłem pomóc tym, którym przede 

wszystkim  powinienem.  Mojej  rodzinie.  Trudno  mi  znieść,  że  to  ja  spowodowałem  ich 

nieszczęście. 

- Dlaczego was teraz ścigają? 

-  Starłem  się  z  jednym  z  moich  ludzi  -  westchnął.  -  Z  moich  stron.  Był  ze  mną  od 

samego  początku...  Poszedł  do  popa  i  wszystko  mu  opowiedział.  A  droga  między  popem  a 

ludźmi  gubernatora  jest  krótka!  Od  razu  dla  nich  zmartwychwstałem.  Oni  aż  za  dobrze  pa-

miętają  nasz  bunt.  Od  tego  czasu  było  kilka  mniejszych.  Żaden  z  nich  nie  ucieszył  cara  ani 

carycy... 

Zaśmiał się niewesoło. 

-  Kilka  tygodni  temu  niemal  nas  dostali.  Podzieliliśmy  się  na  małe  grupki  i 

rozproszyliśmy.  Teraz  ja  opóźniam  wszystkich.  Postrzelono  mnie.  Chyba  wdało  mi  się 

zakażenie. Nie mogę stracić nogi! Kiedyś dostałem w głowę i straciłem już wiele... 

- Obejrzę ranę - rzuciła Tonią. - Jeżeli noga naprawdę wygląda źle... znam kogoś, kto 

może będzie mógł ją uratować. 

Grigorij oparł się o ścianę, wyraźnie odprężony. 

-  Jestem  tak  koszmarnie  zmęczony  -  powiedział.  -  Jestem  wyczerpany,  Toniu.  Nie 

mogę znieść myśli, że ich opóźniam. Że ja, przywódca, jestem dla nich ciężarem! Póki co nie 

mogę przekazać władzy Anastasowi. Jest jeszcze zbyt młody. To bystry chłopak, ale musi się 

jeszcze  sporo  nauczyć,  zanim  wtopi  się  w  las.  On  też  jest  wyjęty  spod  prawa.  Nie  może 

wrócić do społeczeństwa, nawet jeśli udowodni swoje prawo do tytułu czy nazwiska. To już 

nie ma znaczenia. Jesteśmy zbieraniną umarłych. I nie możemy zaznać spokoju. Zaśmiał się 

ponuro. 

background image

-  Nie  powinienem  cię  w  to  wciągać,  Antonetto.  Ale  na  nikim  tutaj  nie  mogłem 

polegać.  Nie  znałem  nikogo,  kogo  nie  dałoby  się  ze  mną  powiązać.  Dziewczynki,  z  którą 

tańczyłem pół życia temu, nikt nie pamięta. Nikt nie zna łączących nas więzów, Antonetto. 

Milczała. On przywołał przeszłość jeszcze bliżej. Zrozumiała, że tak naprawdę nigdy 

nie była wolna. Zawsze istniały więzi pomiędzy nią a Grigorijem. 

- Zostaniesz tu, aż będziesz mógł chodzić, Grigorij - rzekła. - Ukryję cię. Wszystko się 

uda, jeśli się tego chce. Raija wyleczy twoją ranę. Ona wiele umie! 

Antonia mówiła coraz szybciej, problemy wydawały się coraz mniejsze. Poprosi Raiję 

o pomoc. Zrobi to dla niego. 

- A czy ona umie przywracać wzrok? - spytał Grigorij cicho. 

Przez  dłuższą  chwilę  Antonia  nie  rozumiała  jego  pytania.  Wreszcie  spojrzała  mu  w 

twarz. Odwrócił ją ku niej. 

Miał szeroko otwarte oczy. 

Jedno było jaśniejsze niż pamiętała, drugie takie samo jak dawniej. 

Ale on nie skupiał spojrzenia. Jego wzrok prześlizgiwał się po niej. 

Uśmiechnął się smutno. Skrzywił się w grymasie; to miał być znak, że już się pogodził 

ze swym kalectwem. 

Umiał z nim żyć. 

-  W  czasie  buntu  dostałem  w  głowę  i  straciłem  wzrok  w  lewym  oku  -  powiedział.  - 

Ale dawałem sobie radę. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Dwa tygodnie temu, gdy 

nas otoczyli, postrzelili mnie w udo. Spadając z konia, uderzyłem o korzeń drzewa. Gdy się 

ocknąłem, wokół mnie panowała ciemność. Czasem udaje mi się dostrzec słońce, gdy mocno 

ś

wieci.  Pochodnię,  gdy  ją  trzymają  tuż  przed  moimi  oczami.  Ale  poza  tym  ciemność.  Nie 

widzę  cię,  Antonetto.  Nie  sądziłem,  że  może  być  coś  gorszego  od  śmierci,  ale  teraz  wiem. 

Oddałbym życie, by móc cię zobaczyć! 

Antonia zarzuciła mu ręce na szyję, a on objął ją mocno. 

Nie mogła go puścić. 

background image

Wasilij  sądził,  że  pukanie  jest  częścią  jego  snu.  Odwrócił  się  na  drugi  bok, 

zamierzając spać nadal. Jednak pukanie nie ustało. Usłyszał, jak ktoś przyzywa go po imieniu. 

Zerwał się na nogi. Zaspany, przeklinał tego, kto go budzi o tak nieprzyzwoitej porze. 

Nadal  trwała  noc,  czuł  to  po  sobie.  Nigdy  nie  zasłaniał  okien,  widział  więc,  że  ciemność 

jeszcze długo miała trwać. 

- Kto tam, u diabła? - spytał gniewnie, otwierając drzwi. - Kim żesz ty jesteś? - dodał, 

widząc chłopaka za drzwiami. 

-  Przysyła  mnie  Antonia  -  odparł  przybysz.  Wasilij  drgnął  i  wpuścił  go  do  środka. 

Zmierzył młodego spojrzeniem. Nie przypominał sobie, by go wcześniej widział. 

Przyszły  mu  do  głowy  słowa  Jewgienija.  Że  Antonia  wydawała  się  tak...  nieobecna 

duchem.  I  że  ktoś  wyłamał  zamek  do  stajni.  Pomyśleli  z  Jewgienijem  to  samo,  ale  żaden  z 

nich nie zdradził się ze swoimi przypuszczeniami. 

- Nie przybywasz przypadkiem z głębi kraju? Z okolic Wielikiego Ustiuga? 

Chłopak nawet nie mrugnął okiem. 

-  Tak,  pochodzę  z  głębi  kraju,  ale  bardziej  z  południa.  Potrzebuję  noclegu  na  jedną 

noc. Może na dwie. 

Antonia  nie  mogła.  Ma  dziecko.  Powiedziała,  że  trudno  byłoby  mnie  ukryć. 

Zaproponowała,  bym  udał  się  do  ciebie,  pozdrowił  cię  od  niej  i  poprosił  o  nocleg.  Wasilij 

obserwował przybysza. Był tylko chłopakiem, ale tak pewnym siebie, że Wasilija aż przeszył 

dreszcz. Wydawało się, że obcy jakby wywodził się z panujących, był kimś, dla kogo nie ma 

rzeczy niemożliwych. 

- A więc to nie ciebie szuka gubernator? - spytał Wasilij. 

- Mam na imię Anastas - odparł chłopak. Usiadł, zapytawszy uprzednio, czy może. 

Ż

aden ze znajomych Wasilija by tego nie zrobił. 

- Nie pochodzę z Wielikiego Ustiuga - dodał - ale sądzę, że ludzie gubernatora ze mną 

też chętnie ucięliby sobie pogawędkę. 

- Naprawdę przysyła cię Tonią? Nie zmyślasz? Skąd ją znasz? 

- Czy Antonia naprawdę ci wierzy? - spytał chłopak poważnie i czujnie. - Widziałem 

cię,  jak  od  niej  wychodziłeś  wczoraj  w  nocy.  To  niekoniecznie  oznacza  wiele.  Ona  ma  do 

ciebie zaufanie? 

background image

Wasilij  zaklął  siarczyście.  Usiadł  ciężko.  Poczuł  skrępowanie  przed  tym  gołowąsem. 

W  dodatku  przepytał  się  i  wiedział,  kogo  szukali  ludzie  gubernatora.  Wiedział,  kim  jest 

człowiek z Wielikiego Ustiuga. 

- Sama cię tu przysłała, prawda? - Wasilij nie znalazł innej odpowiedzi. 

Nadal nie rozumiał, dlaczego Tonią sama nie ukryła chłopaka u siebie. Przecież miała 

wolny pokoik za kuchnią. Dziwne, że skierowała go do niego. 

- Człowiek z Wielikiego Ustiuga ją znał - rzucił Anastas. 

- On u niej jest? - spytał Wasilij czujnie. Chłopak nie odpowiedział. 

-  Skąd,  u  diabła,  ona  go  zna?  -  niemal  wykrzyknął  Wasilij.  -  Czy  nie  rozumie,  że  to 

jest niebezpieczne? 

Anastas nie odpowiedział. Siedział z poważną miną naprzeciwko Wasilija. 

-  Mogę  tu  zostać?  Będziesz  milczał?  Gubernator  na  pewno  wyznaczył  nagrodę  za 

nasze głowy. Mógłbyś zarobić pieniądze... 

- I narazić ją?! 

Anastas domyślał się, że Wasilij nie zareaguje inaczej. I że Antonia to wiedziała. Nie 

w ciemię bita ta Antonetta Grigorija... 

- Możesz tu zostać - oznajmił Wasilij. 

Zrozumiał, dlaczego Tonią prosiła Jewgienija o kilka dni samotności. Ale to nie mogło 

być tylko dla przygody. Nawet ona nie mogła tego robić dla przygody. 

-  Chodzi  o  chłopski  bunt  w  okolicach  Suchony?  -  spytał  jeszcze.  -  Ciebie  pewnie 

jeszcze nie było na świecie... 

Anastas zdjął kurtkę. Uśmiechnął się. Jego twarz od razu zyskała na wyrazie. Gdy był 

poważny,  była  dziwnie  nijaka  i  łatwa  do  zapomnienia,  jakby  był  niewidzialny.  Nie  było  w 

niej niczego, co można zapamiętać. Był na wskroś przeciętny. 

- Tak, to był chłopski bunt - potwierdził. - W duchu Stieńki Razina. Niestety, nikt nie 

układa pieśni - o nim. 

Najwyraźniej nie chciał zdradzić imienia przywódcy. 

-  Nie  udało  się.  Zbyt  wielu  zginęło.  On  pewnie  też  powinien  zginąć.  Wtedy 

powstałyby  o  nim  pieśni.  Też  stałby  się  bohaterem.  Ale  nie  zginął.  Dlatego  ścigają  go.  Jest 

wyjęty spod prawa. 

- Ty nie brałeś udziału w buncie? Anastas potrząsnął głową. 

- Tylko w drobnych kradzieżach. I w uczciwej pracy też. Podciągnął rękawy koszuli. 

Wasilij dostrzegł, że chłopak ma mięśnie na miejscu, a na dłoniach odciski. Najwidoczniej nie 

background image

bał się pracy. Wasilij od razu poczuł się lepiej w jego towarzystwie. Łatwiej było mu go teraz 

zaakceptować. 

Wystawił na stół chleb i masło, poszukał dzbanka z kwasem. 

- Potem dam ci wódki - uśmiechnął się. Gość zaczął jeść. Pił prosto z dzbanka. 

-  Dlaczego  przystałeś  do  tego  człowieka?  -  spytał  Wasilij.  -  Nie  byłoby  prościej  żyć 

inaczej? 

- Nie miałem dużego wyboru - odparł Anastas wymijająco. Nie lubił mówić o sobie. - 

Przyłączyłem  się  do  niego,  gdy  miałem  trzynaście  lat.  To  było  pięć  lat  temu.  Podjąłem 

decyzję i zostałem z nim. Będę tak długo, jak to będzie trwało. Już wcześniej udawało mu się 

umknąć. Tym  razem też powinno się udać.  Im się znudzi pogoń. Przyczaimy się przez jakiś 

czas, a potem pokażemy się w całkiem innym miejscu. 

Chłopak przeżuł i połknął kęs chleba. 

- Nie byłoby lepiej, gdybyście ukryli się w lesie, z dala od ludzi? 

Anastas pokiwał głową. 

- Oczywiście, że tak. 

- To dlaczego Archangielsk? 

Chłopak  przez  chwilę  jadł.  Łamał  chleb  na  kawałki  i  oszczędnie  smarował  masłem. 

Najwyraźniej przyzwyczajony był obywać się bez nadmiaru jedzenia. Cenił każdy kęs, długo 

ż

uł. 

- On jest ranny - powiedział w końcu. - Powinien odpocząć, dostać lepszą opiekę, niż 

ja  mogę  mu  dać.  Byliśmy  zmuszeni  iść  do  ludzi.  I  jemu  przyszła  na  myśl  jedyna  osoba,  na 

której mógł aż tak polegać. 

- Skąd, u diabła, on zna Antonię? Cóż aż tak mocno łączy ją z takim człowiekiem? 

-  On  jest  całkiem  przeciętnym  człowiekiem  -  tłumaczył  Anastas.  -  Nie  różni  się 

zbytnio od innych. Ale miał marzenie, które chciał urzeczywistnić. Może niezbyt bezpieczne. 

Ale  nie  jest  potworem.  Za  nic  w  świecie  nie  chce  jej  skrzywdzić.  Nie  przyszedłby  do  niej, 

gdyby nie szło o jego życie. Ktoś inny modliłby się do Boga, inny do Matki Boskiej, a jeszcze 

inny do swojej kobiety... On miał ją. 

Wasilij  nadal  nie  bardzo  rozumiał.  Ale  Antonia  nie  była  zwyczajną  kobietą.  Nie 

siedziała  całe  swoje  życie  w  Archangielsku.  Jeździła  na  południe  kupować  konie.  Spotykała 

wielu ludzi. I wielu mężczyzn. 

Może to nie było aż tak dziwne. 

Potrząsnął głową. 

background image

Buntownik,  którego  poszukuje  gubernator.  Złodziej  koni.  Ktoś,  kto  miał  na  swym 

sumieniu tak wiele przestępstw, kochał Antonię. 

Przyszła mu na myśl Raija. 

To mogło być możliwe. 

Można nauczyć się żyć okruchami. Można żyć marzeniem. Nawet cieniem marzenia. 

To nie było niemożliwe. 

- Jestem potwornie zmęczony - wyznał Anastas. - Gdzie mogę spać? 

- W moim łóżku - wskazał Wasilij. Tylko zasłona oddzielała je od reszty pokoju. Dom 

był mały. Wasilij nie potrzebował większego. Nie miał rodziny. 

- Mogę ci wierzyć, że na nas nie doniesiesz? - spytał jeszcze chłopak. 

Wasilij pokiwał głową. 

- Będę milczał. Też stoję po stronie biednych. 

Szok nie trwał długo. Antonia nie pozwoliła na to. Nie miała czasu. Niedługo skończy 

się  noc.  Musi  przenieść  Grigorija  do  pokoiku.  Jeszcze  powinien  coś  zjeść.  No  i  trzeba 

obejrzeć jego ranę... 

Tak  bardzo  chciała  z  nim  porozmawiać,  tylko  siedzieć  i  rozmawiać.  Usłyszeć 

opowieść o tych latach leżących pomiędzy nimi. Opowiedzieć o swoich, jeśli będzie chciał. 

- Głodny jesteś? - spytała cicho, gdy już udało jej się utrzymać swoje dłonie z dala od 

niego. 

Pokiwał  głową.  Wystawiła  na  stół  to,  co  przygotowała  wcześniej.  Objaśniła  mu,  co 

gdzie stoi. Pokroiła suszone mięso, soloną rybę, posmarowała mu chleb i położyła przed nim. 

Niepewnie,  ale  znalazł  wszystko.  Najlepsze  jedzenie,  jakie  miała.  Na  później 

szykowała kawę. 

Uśmiechnął się, gdy poczuł jej aromat. 

- Zapach dobrobytu! - westchnął. - Twojemu mężowi chyba dobrze się powodzi. 

Antonia  drgnęła.  Z  ulgą  uświadomiła  sobie,  że  Grigorij  tego  nie  widzi.  Mimo 

wszystko wolała nie wspominać Olega. 

- Tak - odparła. - Skąd wiesz? 

- Ktoś przepytał się o ciebie. Masz niezłą opinię w okolicach Dwiny, wiesz? - zaśmiał 

się prowokująco. 

Tonią  nie  pojmowała,  jak  on  był  w  stanie  się  śmiać.  Na  jego  miejscu  chyba  by  nie 

potrafiła. 

- Chcesz powiedzieć, że mam złą opinię - stwierdziła sucho. - Pewnie tak. Za to Oleg 

jest dobrym człowiekiem. 

background image

-  Nie  słyszałem  nic  innego  -  odpowiedział.  Jego  twarz  cały  czas  zwrócona  była  w 

stronę jej głosu. Jego oczy wyglądały tak zdrowo! 

Antonia nie potrafiła uwierzyć, że nie widzą. To było niesprawiedliwe! 

-  Zawsze  wiedziałem,  że  masz  najgorętszą  krew  na  północnym  brzegu  Dwiny.  Nie 

przypuszczałem,  że  komuś  uda  się  ciebie  okiełznać.  Byłaś  jedynym  źrebakiem,  którego  nie 

można było ułożyć. 

Uśmiechnął  się  swoim  białym  uśmiechem,  który  wymazał  czternaście  lat  rozstania. 

Antonia  wiedziała,  że  zawsze  go  pamiętała.  Kiedyś  Grigorij  może  miał  więcej  nadziei  w 

oczach. Ale zdecydowanie i siła były te same. Teraz potrzebował odpoczynku, ale nie ustawał 

w walce. Wiedziała, że Grigorij nigdy się nie poddaje. Żyje pełnią każdej chwili. Każdy dzień 

przeżywa tak, jakby był jego ostatnim. 

Kusiło ją to. 

- Masz dzieci? Antonia pokiwała głową. 

- Ona ma cztery lata - odpowiedziała ciepłym głosem. 

- Słyszę twój uśmiech - rzucił. - Jest równie ładna jak mama? 

-  Ładniejsza  -  odparła  Antonia  bez  wahania.  -  Jest  najpiękniejszym  źrebaczkiem 

ś

wiata. 

Po chwili milczenia spytała: 

- A ty masz dzieci? 

Pokręcił przecząco głową. 

-  Jak  mogłem?  Co  miałem  do  zaofiarowania?  Wyjęty  spod  prawa  nie  może  mieć 

rodziny.  Tak  zdecydowałem.  Wiele  o  tym  myślałem,  Antonetto.  Wtedy  dokonałem  wyboru. 

Odrzuciłem ciebie. Żadnej innej nie wyobrażałem sobie jako matki moich dzieci. A do ciebie 

wrócić nie mogłem. Dlatego jestem sam. 

Antonia  czekała,  aż  woda  się  zagotuje.  Mimo  że  stała  blisko  ognia,  drżała.  Dołożyła 

polano, choć i tak było  gorąco. Przygotowała kawę. Nalała do kubka i postawiła przed nim. 

Nalała i sobie. Oparzyła się, próbując ją od razu pić. 

- Nadal nie umiesz czekać, prawda? - stwierdził Grigorij. - Wtedy też nie umiałaś. Dla 

ciebie wszystko musi się dziać od razu. 

- Z pewnych rzeczy się nie wyrasta - odpowiedziała. - Dokąd jedziecie potem? 

-  Na  wschód.  Już  kiedyś  tam  byliśmy.  Było  wtedy  spokojniej  niż  teraz.  Może 

pojedziemy jeszcze dalej, za Ural. Powiadają, że hodują tam piękne konie. 

- Masz więcej ludzi poza Anastasem? 

background image

- Coraz mniej - odrzekł i łyknął gorącej kawy. Aż westchnął z zadowolenia. - Jest nas 

około  dwudziestu.  Rok  temu  -  pięćdziesięciu.  Wielu  straciliśmy.  A  jeden  z  naszych  nas 

zdradził. Nadal czuję, że to moja wina. Czasem zdarza się, że chcę po prostu się oddać w ręce 

ż

ołnierzy, aby uwolnić swych towarzyszy. Poradziliby sobie. Teraz jestem dla nich ciężarem. 

I  całkowicie  zależę  od  Anastasa.  Nigdy  nie  musiałem  tak  bardzo  na  kimś  polegać.  Chłopak 

jest dla mnie jak syn. Jest tym dzieckiem, którego nigdy nie miałem. Ale istnieją granice. Ile 

można  wymagać  nawet  od  syna?  W  ostateczności  on  musi  wybrać  siebie.  A  ja  muszę 

poradzić sobie sam. 

-  Powinieneś  był  znaleźć  sobie  kobietę  -  powiedziała  Antonia  z  przekonaniem. 

Wszystko inne byłoby lepsze niż świadomość, że jest tak bezradny. Zawsze taki silny, pełen 

chęci do działania... Grigorij nie wiedział, jak ma żyć jako  człowiek zależny od innych. Nie 

będzie to dla niego proste. 

Szkoda, że się nie ożenił. 

- Były kobiety, oczywiście - rzucił Grigorij z nutą pogardy do siebie. - To oczywiste. 

Nigdy nie było o nie trudno. Nie przechwalam się teraz dlatego, że słyszałem plotki o tobie i 

ż

e  nie  chcę  być  gorszy.  Było  wiele  kobiet.  Ale  żadna  z  nich  nie  wytrzymała  porównania  z 

tobą. I żadnej nie mogłem zaproponować takiego życia. Życia poza prawem. Do tego potrzeb-

ne jest mocne uczucie, coś więcej niż przelotne zakochanie. A ja nigdy nie miałem czasu na 

to, by kogoś lepiej poznać. 

Jego  wyznanie  poruszyło  ją  do  głębi.  Nikt  nie  umiał  mówić  o  swoich  uczuciach  jak 

ten  mężczyzna.  Mało  którego  -  jeżeli  w  ogóle  kogoś  -  mogła  z  nim  porównać.  Przeszłość 

potrafiła być biczem, przekleństwem. Powinno się móc zapomnieć całą przeszłość jak Raija i 

zacząć na nowo bez żadnych wspomnień. 

- Jak tam twoja rana? - szybko zmieniła temat. Zerwała się na nogi, zostawiając letnią 

kawę w do połowy opróżnionym kubku. - Powinnam ją umyć, na nowo zawinąć. Nie możesz 

mieć tego starego opatrunku, bo będzie gorzej! 

Podniósł się, wspierając na zdrowej nodze. Rozpiął spodnie, uśmiechając się krzywo. 

- Widziałaś mnie już wcześniej - powiedział. - To nie czas na wstyd, prawda? 

Antonia pokręciła głową. 

Zrzucił buty, a Tonią ściągnęła z niego spodnie. 

- Ależ cię postrzelono! 

Pokiwał głową. Skrzywił się, gdy ucisnęła opuchniętą okolicę rany. Wypłynęła z niej 

gęsta, czerwono - żółta ciecz. 

background image

-  Chłopaki  wycięli  kulę  -  odparł.  -  Nawet  ją  zachowałem.  Ale  powinni  pewnie  być 

ostrożniejsi, bo potem się pogorszyło. Chyba pożałowali spirytusu i wlali więcej w siebie niż 

na ranę. 

Chyba  miał  rację.  Noga  wyglądała  brzydko.  Mało  co  Tonie  brzydziło,  ale  z  trudem 

mogła patrzeć na jego ranę. Może tym bardziej, że chodziło o niego. 

Raija  zatrzymała  krwotok  Jewgienija.  Przyłożyła  ręce  w  miejsce  jego  oderwanego 

ramienia. 

Ale Antonia nie była Raiją. Nie miała nawet śladu jej niezwykłych mocy. 

-  Trzeba  ją  oczyścić  -  rzuciła.  -  Mam  kilka  butelek  wódki.  Powinieneś  pewnie  jedną 

wypić, żebyś to zniósł. Kogoś mógłby zdziwić dobiegający stąd krzyk... 

-  Zniosę  wszystko!  -  zapewnił  ją.  -  Rób  to,  co  uważasz. Wiem  przecież, że  mnie  nie 

uśmiercisz... 

Poczekała, aż Grigorij skończy jeść. Pomogła mu przejść do pokoiku w głębi. 

- Jeżeli zemdlejesz, nie zawlokę cię tu sama - powiedziała. 

Pokiwał głową, dotykając delikatnie dłonią jej loków. 

- Zawsze byłaś rozsądna - stwierdził czule. Antonia już przygotowała bandaże. Zrobiła 

je, porwawszy na pasy znoszone koszule Olega. Anastas powiedział przecież, że Grigorij jest 

ranny. 

Zagrzała wodę. Umyła mu twarz i dłonie. Potem zaczęła obmywać skórę wokół rany. 

Wyraźnie  było  widać,  że  sprawia  mu  to  nieznośny  ból.  Jednak  zacisnął  zęby  i  żaden 

dźwięk spomiędzy nich się nie przedostał. 

Antonia zastanowiła się w przebłysku myśli, ile bólu on zniósł w życiu, by móc znieść 

ten. Ona pewnie by już dawno zemdlała. Ale nie może porównywać siebie z nim. Ich koleje 

losu  rozdzieliły  się  tam  w  Kotłasie  czternaście  lat  temu.  Drogi  poprowadziły  ich  w  różnych 

kierunkach. 

Tonią nigdy nie musiała przeżywać takiego bólu. 

-  Muszę  opłukać  ranę  wódką  -  powiedziała.  Była  spocona  i  miała  łzy  w  oczach.  - 

Będzie straszliwie bolało. 

- Na szczęście nie ciebie - wyszeptał. Antonia nie odpowiedziała. Chyba wiedział, że 

nie mówi prawdy. Ją też będzie bolało! Powinien to wiedzieć. Na tyle powinien ją rozumieć. 

- Może najpierw wypal to solą lub ogniem - wykrztusił. 

-  Sól  na  rozjątrzoną  ranę!  -  Antonię  przeszył  dreszcz  na  samą  myśl.  -  Nie  zrobię  ci 

tego, Grigorij! 

- To oczyszcza. Z trudem przełknęła ślinę i zacisnęła zęby. 

background image

- Nie posypię ci solą rany, Grigorij. Już wolę ją przypiec. 

Antonia wiedziała, że na pewno i tego nie woli, ale pomyślała, że ból pewnie potrwa 

krócej. 

Myśli  jej  uciekły  do  piętnastoletniej  dziewczyny  imieniem  Tonią.  Tamta  za  nic  by 

pewnie wtedy nie uwierzyła, że będzie przypalać skórę mężczyźnie, którego kocha nad życie. 

-  Weź  mój  nóż.  Odruchowo  poszukał  ręką  przy  biodrze,  ale  nóż  pozostał  przy 

spodniach, razem z pasem. 

Antonia odnalazła go i wyciągnęła z pochwy. Rozgrzała w palenisku i szybko, by nie 

wystygł,  przeniosła  z  powrotem.  Przycisnęła  ostrze  do  rany.  Zasyczało.  Nie  mogła  na  to 

patrzeć,  zamknęła  oczy  i  przycisnęła  jeszcze  mocniej.  Starała  się  nic  nie  słyszeć,  ale  i  tak 

doszły ją stęknięcia bólu, które wyrywały się Grigorijowi. I czuła ten swąd... 

Oderwała nóż i upuściła go na podłogę. Nie była w stanie już go nawet dotknąć. 

- Zuch dziewczyna! - wyszeptał Grigorij. Twarz miał ściągniętą bólem. - Pospiesz się 

z wódką, zanim to minie. Gorzej niż teraz nie będzie... 

Antonia  umoczyła  w  trunku  kawałek  płótna  i  przycisnęła  do  spalonego  miejsca. 

Moczyła nowe kawałki i przemywała skórę wokół rany. 

Wyłączyła się na wszystko poza tą czynnością. Nie patrzyła nawet na twarz Grigorija. 

Nie słyszała jęków, które wydobywały się zza zaciśniętych zębów. 

Dopiero gdy na nowo przewiązała ranę, padła obok niego. Drżała na całym ciele. 

Gdy jego dłoń odszukała jej rękę, doszła powoli do siebie. 

- Byłaś wspaniała - wyszeptał. Jeszcze nie mógł mówić normalnie. - Nikt nie zrobiłby 

tego lepiej. Czy zostało trochę wódki? 

Sięgnęła  po  butelkę.  Zanim  mu  ją  podała,  sama  przełknęła  kilka  łyków.  Czuła,  jak 

wódka  pali  ją  w  gardle  i  układa  się  niespokojnie  w  żołądku.  Ale  potrzebowała  jakiegoś 

odurzenia po rym wszystkim. 

Grigorij wypił resztę trunku. 

Jego twarz skąpana była w pocie. Otarła mu ją dłonią i odgarnęła na bok jego włosy. 

Robiła to z czułością. Nadal ledwo wierzyła, że to naprawdę on. 

- Myślałam, że nie żyjesz - powiedziała cicho, z melancholią. - Dobry Boże, Grigorij, 

ja naprawdę myślałam, że nie żyjesz! 

-  Miałaś  tak  wierzyć  -  wyszeptał.  -  Tak  było  lepiej,  Antonetto.  Nic  dobrego  by  ci  ze 

mnie nie przyszło. 

Odwrócił  głowę  i  ujrzała  rzemyk,  którym  miał  związane  włosy.  Splecione  dwa 

pasemka ciemnobrązowe i jedno czarne... 

background image

- Nadal nosisz ten rzemyk! - wyrwało się jej. 

- Musiałem - odparł. 

Te dwa zdania więcej im powiedziały niż cała dotychczasowa rozmowa. 

Przeniosła jego dłoń na swoją talię i położyła na tasiemce. 

-  Jak  sądzisz,  co  to  jest?  -  spytała.  -  Założyłam  ją  na  dzisiaj.  Chciałam  się  wystroić. 

Ciekawa byłam, czy ją zauważysz. A ty nie widzisz... 

-  To  moja  -  uśmiechnął  się.  -  A  więc  zachowałaś  tę  starą  tasiemkę?  -  spytał  z 

niedowierzaniem. - Naprawdę ją zachowałaś? 

-  Była  moim  jedynym  skarbem  -  wyznała.  -  Ale  nie  oglądałam  jej  przez  wiele  lat. 

Leżała schowana w tej szkatułce, którą tamtego lata dał mi ojciec. Nawet jej nie otwierałam. 

Nie miałam siły na wspomnienia. 

- Zawsze go nosiłem - wyszeptał. Jego dłoń delikatnie dotknęła jej twarzy, przesuwała 

się  ostrożnie,  jakby  ją  oglądając  opuszkami  palców.  Dotykał  jej  czule  jak  kochanek,  który 

nigdy nie przestał kochać tej, którą stracił. 

- Był najważniejszą rzeczą oprócz noża. Jedyną rzeczą, na której mi zależało. 

Jego dłoń zatrzymała się na jej szyi. 

-  Jesteś  piękna  -  wyszeptał,  przytłoczony  wzruszeniem.  -  Wiedziałem  już  wtedy,  że 

będziesz piękna... 

Antonia przełknęła łzy. 

- Zaraz pewnie zasnę - mówił dalej. - Mógłbym cię objąć i tak zasnąć? To nigdy nie 

było nam dane... 

Pokiwała głową i przesunęła się w jego stronę. Objęli się ramionami. Antonia leżała z 

szeroko  otwartymi  oczami,  słuchając  jego  oddechu.  Długo  trwało,  zanim  zasnął.  Ale  nic  do 

niej nie mówił. A ona nie umiała znaleźć odpowiednich słów. 

Tonią też usnęła. Nigdy wcześniej nie spali obok siebie. Nigdy wcześniej nie budziła 

się w jego ramionach. Nigdy nawet nie przypuszczali, że tak może być. 

Olga długo spała tego ranka. 

Tak  długo,  że  Antonia  obudziła  się  przed  nią.  Ostrożnie  wysunęła  się  z  objęć 

Grigorija.  Zdążyła  przygotować  mu  tacę  z  jedzeniem  i  piciem  i  postawić  blisko  posłania. 

Zamknęła drzwi pokoiku. Sprzątnęła po nocy i rozpaliła w palenisku. Nadal się żarzyło. Iskra 

potrafiła długo przeżyć, nie potrzebowała wiele. 

Antonia  zdążyła  nawet  zdjąć  falbaniastą  bluzkę  i  czerwoną  spódnicę  i  założyć 

codzienną  sukienkę.  Uczesała  się.  Włosy  związała  tkaną  tasiemką.  Teraz  zawsze  tak  będzie 

robić. 

background image

Grigorij  spał  pod  jej  dachem.  Było  jej  niewygodnie,  ale  zasnęła  w  jego  ramionach. 

Napełniało ją to niezwykłym spokojem i siłą, której nie umiała wytłumaczyć. Gdy usłyszała, 

ż

e Olga odzywa się w swoim łóżeczku, podeszła do niej z uśmiechem i otwartymi ramionami. 

Była całkiem inną mamą niż wczorajszego ranka. 

Dopiero po chwili Antonia zrozumiała, co się z nią dzieje. Świadomość tego spadla na 

nią jak lawina. 

W samym środku szaleństwa była po prostu szczęśliwa. 

background image

Tego  dnia  Wasilij  był  niezwykle  cichy.  Jewgienij  nie  mógł  nie  zwrócić  na  to  uwagi. 

Dzień  był  tak  piękny,  że  należało  się  tylko  cieszyć.  Ale  w  końcu  Wasilij  miał  prawo  do 

swoich trosk. 

Jewgienij zajął się sprawami firmy. 

Dopiero  później  zrozumiał  dziwne  zachowanie  towarzysza.  Aż  się  wzdrygnął,  gdy 

usłyszał jego pytanie: 

- Chcę cię spytać, Jewgienij, czy nie miałbyś nic przeciwko temu, bym porozmawiał z 

twoją żoną. 

Jewgienij  zauważył,  że  Wasilij  rzadko  używa  imienia  Raiji.  Domyślał  się  powodu, 

gdyż sam kiedyś to czuł. Jej imię było wtedy słowem tabu. 

Słońce  zajrzało  przez  nieco  zakurzone  okna  i  napełniło  pomieszczenie  miłym 

ś

wiatłem. Ujawniło też jednak, że na półkach leży grubsza warstwa kurzu. 

-  Dlaczego  miałbym  mieć  coś  przeciwko?  -  spytał  spokojnie.  Nie  mógł  okazywać 

Wasilijowi, że boi się stracić żonę. Nie mógł się zdradzić, że w ogóle brał taką możliwość pod 

uwagę. To powinno wydawać się nierealne. 

- Sądziłem, że masz na ten temat wyrobione zdanie - odparł Wasilij. - Ale nie o to mi 

chodzi. Martwię się o Antonię. I mogę podzielić się tymi obawami tylko z twoją żoną. 

Najwyraźniej nawet samemu sobie nie chciał pozwolić zapomnieć, że Raija jest żoną 

Jewgienija. 

Ż

aden kochanek nie posłużyłby się takim pretekstem. 

-  Dobrze  -  powiedział  Jewgienij.  -  Weź  mego  konia.  Ja  pożyczę  innego  od  Antonii, 

gdy będę jechał do domu. Chyba że już do tej pory wrócisz. 

- Nie masz nic przeciwko temu? - powtórzył pytanie Wasilij. 

Jewgienij potrząsnął głową. 

-  Wierzę  jej.  Wierzę  tobie.  Ktoś  o  nieprawych  zamiarach  nie  pytałby  o  pozwolenie. 

Jako kobieciarz z twoją reputacją nie zaszedłbyś w ten sposób daleko. 

Wasilij zaśmiał się pod nosem. 

- Chciałem tylko się upewnić - stwierdził. - Nie chciałbym, by ladzie mogli coś o niej 

gadać. Tak niewiele trzeba... 

Raija  siedziała  przy  krosnach.  Była  to  jej  ulubiona  pora  dnia.  Michaił  spał.  Mogła 

wtedy robić to, na co akurat miała ochotę. 

background image

Dziś chciała tkać. 

Mogła  tkać  i  myśleć  jednocześnie.  Umiała  tkać  swoje  myśli,  wplatać  je  w  kilimy  w 

postaci niespotykanych nigdzie wzorów i kolorów, które tylko ona mogła zestawić razem. 

Dziś myślała o Antonii. 

I wybierała kolory szare i czerwone. 

Czerwień mogła wytłumaczyć. Zawsze przychodziła jej na myśl, gdy myślała o Toni. 

Ale szary do przyjaciółki nie pasował. Nie rozumiała, dlaczego się wkradł w kilim. 

Martwiła się o nią. 

Słowa Toni, które przekazał jej Jewgienij, wcale jej nie uspokoiły. 

Wręcz przeciwnie. 

Przybycie  Wasilija  zaskoczyło  ją.  Siedziała  z  szarym  kłębkiem  wełny  w  dłoni  i 

patrzyła na niespodziewanego gościa. 

-  Coś  się  stało  Jewgienijowi?  Wasilij  potrząsnął  głową,  uśmiechając  się  krzywo,  po 

swojemu.  Odrzucił  włosy  z  czoła.  Objął  ją  spojrzeniem.  Zmieszało  ją  to.  Już  dawno  go  nie 

widziała. Nie wiedziała, że jego obecność jeszcze na nią działa. 

-  Mogę  usiąść?  Skinęła  głową.  Wasilij  przystawił  krzesło  do  krosien.  Spojrzał  na  jej 

pracę. 

-  To  będzie  ładne  -  stwierdził.  Przesunął  dłonią  po  niebieskim  obszarze  i  dotarł  do 

czerwonych  pasm.  -  Na  pewno  nie  do  położenia  na  podłogę.  I  nie  do  przykrycia  łóżka.  Jest 

zbyt ładne. 

Podziękowała mu i dodała: 

- Jewgienij wie, że tu jesteś? 

- Pożyczył mi swego konia. Nabrał powietrza i pochylił się ku niej. 

- Chodzi mi o Antonię. Raija spuściła wzrok. Ściskała kłębek szarej wełny. 

Odszukała spojrzeniem czerwone fragmenty kilimu. Dziwne, że Wasilij przyjechał tu, 

by porozmawiać o Antonii właśnie teraz, gdy o niej myślała. 

- Wiem, że powiedziała ci o sobie i o mnie... - przyznał zakłopotany. 

Raija  spojrzała  w  jego  niebieskozielone  oczy.  W  pewnym  oświetleniu  wydawały  się 

całkiem zielone. Teraz były bardziej niebieskie. Jak czerwcowe niebo w pogodny dzień. 

-  Niczego  nie  żałuję  -  dodał.  -  Zresztą  to  już  skończone.  Dla  żadnego  z  nas  nie  było 

dobre. 

Raija potrząsnęła głową. 

Lubiła  go.  Z całego serca chciałaby móc coś dla  niego uczynić. Coś, co by  sprawiło, 

by był szczęśliwy. Jednak nie mogła nic zrobić bez oszukiwania siebie. 

background image

-  Czy  Antonia  kiedykolwiek  wspominała  ci  o  mężczyźnie  z  Wielikiego  Ustiuga?  - 

spytał Wasilij bez zbędnych wstępów, patrząc na nią uważnie. 

-  To  miejsce  kojarzy  mi  się  jedynie  z  moją  skrzynią  -  uśmiechnęła  się  Raija.  - 

Rozmawiałyśmy o niej kiedyś z Tonią. Ale nigdy nie wspominała o kimś stamtąd. Nigdy nie 

mówiła, że tam była. Dlaczego pytasz? 

Wasilij  opowiedział.  Także  o  chłopaku,  którego  zostawił  śpiącego  w  swoim  domu. 

Wszystko, co wiedział o człowieku z Wielikiego Ustiuga. 

- Nikt inny o tym nie wie? 

- Chłopak jest u mnie. I na pewno nie pójdzie do gubernatora. 

Wzruszył ramionami. 

- Nie wiem, dlaczego, ale boję się o nią. Jest taka samotna... 

Raija też o tym pomyślała. Wskazała mu na czerwone fragmenty kilimu. 

- To jest Tonią - powiedziała. Przesunęła palce na otaczające czerwień szare kolory. - 

Nie  wiem,  dlaczego  tak  utkałam,  Wasilij,  ale  nie  mogłam  inaczej.  Samo  przyszło,  może 

dlatego, że myślałam o  niej. Wiem, że coś jest nie tak, ale nie  wiem, czy ona pragnie mojej 

pomocy. 

Pokręciła głową. 

-  Byłabym  spokojniejsza,  gdyby  opowiedziała  mi  o  nim.  Opowiadała  mi  przecież  o 

wszystkim innym. Znam jej życie lepiej niż swoje własne... Przynajmniej tak sądziłam. 

Zamilkła i spojrzała na Wasilija otwartym spojrzeniem. 

- Co chcesz, bym zrobiła? Wzruszył ramionami, jak miał w zwyczaju. Ten gest był tak 

znany Raiji, że aż ją zakłuło w sercu. Tyle było w tym mężczyźnie dobrego! Tyle czegoś, co 

sprawiało, że się uśmiechała, że nachodziły ją pogodne myśli. Ale dzieliło ich coś istotnego: 

ona widziała w nim tylko przyjaciela... 

Jemu to nigdy nie wystarczy. 

-  Nie  wiem  -  westchnął.  -  Boję  się  o  nią.  Czuję  wobec  niej  coś  w  rodzaju 

odpowiedzialności... 

Machnął ręką. 

-  Zwykle  nie  zamartwiam  się  o  kobiety,  z  którymi,  no...  spałem.  I  wcale  nie  jestem 

zakochany w Antonii. Ale lubię ją, u licha! A ona, wydaje mi się, już od jakiegoś czasu traci 

grunt pod nogami. Boję się o nią. 

Twarz Raiji przybrała czuły wyraz. 

- Uważam, że bardziej przejmujesz się swoimi damami, niż chcesz przyznać, Wasilij. 

Nie żyjesz tak powierzchownie, jak chcesz udawać. 

background image

-  Może  widzisz  to,  czego  nikt  inny  nie  widzi  -  przyznał.  Nie  chciał  zgłębiać  tematu. 

Nie chciał mówić o sobie, a zwłaszcza nie z nią. I nie teraz. Byłoby to nadużyciem zaufania, 

którym obdarzył go Jewgienij. 

- Ten chłopak, który u ciebie jest... 

- Anastas - rzucił Wasilij. 

- Więc on mówi, że jego dowódca jest ranny? Wasilij pokiwał głową. Właśnie o to mu 

chodziło. 

Tego oczekiwał po Raiji. 

-  Nazywa  się  Grigorij  Jakowlewicz  Antonów  -  powiedział.  -  Urodził  się  w  tysiąc 

siedemset  piętnastym.  Nie  wiem,  kiedy  poznał  Antonię,  ale  z  pewnością  kochał  ją  od 

pierwszego spotkania. 

- Można aż tak kochać? - spytała Raija w zadziwieniu. Zajrzała w głąb siebie. Wydało 

się  jej,  że  otwiera  się  w  niej  widok  na  coś  wspaniałego  i  cudownego,  coś  na  wpół 

zapomnianego,  delikatnego  i  zarazem  gwałtownego.  Trudno  jej  było  to  opisać,  zresztą  nie 

zdążyła.  Ten  moment  minął.  Znów  widziała  przed  sobą  czarną  ścianę.  Twardą, 

nieprzeniknioną,  czarną  ścianę...  -  Może  -  zastanawiała  się  -  może  takie  uczucie  naprawdę 

długo trwa. Może chwilami przesłaniają je inne sprawy, ale ono przeżywa. Wychodzi z cienia 

bez szwanku i znów jest piękne, promieniejące... 

- A może wtedy jest już za późno - rzucił Wasilij ostro. 

Raija  powróciła  do  rzeczywistości.  Wydawało  jej  się,  że  była  blisko  pochwycenia 

czegoś,  czegoś  niejasnego,  co  nosiła  w  sobie.  Czegoś  ważnego.  Ale  ta  chwila  minęła  jak 

spadająca gwiazda. 

To było bolesne. Sprawiło, że czuła się pusta. Pocieszała się jedynie, że ta ściana w jej 

duszy nie jest tak całkiem nie do pokonania. Może pewnego dnia uda jej się ją rozbić. 

Tego dnia będzie na tyle silna, by stanąć twarzą w twarz z przeszłością. 

Raija wiedziała z całą pewnością, że ten nieznany mężczyzna nadal zajmował miejsce 

w sercu Antonii. 

Wiedziała, że jest częścią pamięci przyjaciółki. Tonią z pewnością opowiedziałaby jej 

o  nim,  gdyby  nie  przywoływał  wspomnienia  czegoś  niezwykle  osobistego,  o  czym  trudno 

mówić. 

-  Powinnam  już  dawno  to  zauważyć  -  powiedziała  Raija.  Poniewczasie  zawsze  się 

ż

ałuje... - Powinnam była poruszyć niebo i ziemię, by Oleg tym razem pozostał na lądzie. 

-  To  nie  chodziło  tylko  o  ten  rejs  -  powiedział  Wasilij  cicho.  -  To  dotyczyło 

wszystkich rejsów. O tym też wiedziałaś, prawda? 

background image

Raija pokiwała głową. Wiedziała. 

Tonią nie była stworzona do ciągłego przebywania w czterech ścianach domu. 

Ludzie mogli nazywać ją złą gospodynią. Mogli mówić, że Oleg Jurków wybrał sobie 

złą żonę. Że jest złą matką. 

Ale jej nie rozumieli. 

Ona  powinna  stać  u  boku  kogoś,  kto  by  był  jej  równy.  Kto  znałby  jej  niepokój  i  go 

rozumiał. Kto umiałby go respektować i kto trwałby przy niej. 

Tonią  nie  była  stworzona  do  życia  w  zamknięciu.  Powinna  móc  galopować  konno,  z 

włosami powiewającymi za nią chmurą, z niebem zamiast dachu nad głową. 

I mieć kogoś, kto dzieliłby z nią takie życie. 

- Lepiej by było, gdyby popłynęła z Olegiem - zauważył Wasilij. Był zmęczony. Oparł 

łokcie  o  kolana.  Spojrzał  na  swoje  zakurzone  buty.  Zniszczyły  się.  Powinien  szybko 

posmarować je tłuszczem, by znów były błyszczące i ciepłe. Buty, o które się nie dba, stają 

się zimne. 

Zupełnie jak ludzie... 

- Wielu pryncypałów bierze ze sobą w rejs żony i rodziny... 

- Antonia nie chciała narażać Olgi na takie trudy - powiedziała Raija cicho. - Zajrzę do 

niej  -  zapewniła  -  jak  tylko  Jewgienij  wróci.  Misza  za  bardzo  by  się  rozochocił  tak  późną 

wycieczką do miasta.  Nie zagnałabym  go potem  do łóżka. My, kobiety,  musimy pamiętać o 

wielu sprawach... 

Policzek Wasilija zadrgał nerwowo. Tyle było obszarów jej życia, do których nie miał 

prawa nawet zaglądać. Chyba to i lepiej. Ale świadomość ich istnienia bolała. 

- Może poczekam w stajni - rzucił od niechcenia. - Wtedy mi o tym opowiesz. Później. 

- Czy to rozsądne? - spytała. Teraz nie mówiła o Antonii. Miała na myśli ich dwoje. 

Ich przyjaźń, która była delikatna i ważna dla niej. Której jednak nie należało narażać. Łatwo 

mogłaby pęknąć. Była jak cienkie szkło - piękne, jeśli jest odpowiednio traktowane. Gdyby je 

upuścić, stałoby się tylko odłamkami bez wartości. 

Jej  pytanie  ubodło  Wasilija.  Usta  zacisnął  w  wąską  kreskę,  nozdrza  mu  zadrgały. 

Ś

ciągnął brwi. 

- Nie miałem tego na myśli, Raiju. 

Wymawiał jej imię inaczej niż Jewgienij. Nawet teraz,  gdy  go uraziła, wypowiedział 

je miękko, delikatnie, jakby zdmuchiwał puch z dmuchawca. 

-  Nie  chciałem  tego  w  ogóle  poruszać.  Nigdy  bym  do  tego  nie  wrócił.  Powinnaś 

wiedzieć.  Jeżeli  nadal  bym  sądził,  że  mogę  coś  u  ciebie  osiągnąć,  nazwałbym  sam  siebie 

background image

głupcem  i  wyniósł  się,  gdzie  oczy  poniosą.  Wolałbym  to,  niż  cię  zranić.  Czyżbyś  nie 

rozumiała? Nie oceniaj mnie tak nisko! Czy uważasz, że nie potrafię zapanować nad własnym 

pożądaniem? Zamilkł, a po dłuższej chwili mruknął: 

- Chyba powiedziałem za dużo. 

-  Wybacz  mi  -  szepnęła  Raija.  -  Czuję  się  głupio.  Jestem  bezgranicznie  zarozumiała. 

Ale nigdy nie ukrywałeś, że... o mnie myślisz. Tonią też mi to powiedziała. 

- Nie miała prawa! 

-  Naprawdę  nie  chciałam  cię  urazić  -  zapewniła  Raija,  dotykając  jego  kolana 

przepraszającym  gestem.  -  Naprawdę.  Nikt  nie  byłby  bardziej  rycerski  od  ciebie.  Ale  sądzę, 

ż

e  nie  powinniśmy  się  zbyt  często  spotykać.  Zniszczyłoby  to  nas  oboje.  Oboje  mielibyśmy 

poczucie winy.  Nawet lepiej o tym nie mówić. Oboje cały czas sobie o tym przypominamy. 

Gdy cię nie widzę, jest łatwiej. Bardzo chciałabym mieć cię za przyjaciela, Wasilij. 

- Nie mogę być twoim przyjacielem - rzucił Wasilij stanowczo. - Ale przyjdę do stajni 

dziś wieczorem. Tu nie chodzi o ciebie i o mnie. To nie ma nic wspólnego z nami. Czuję się 

odpowiedzialny za Antonię. Mnie nie otworzy drzwi, zwłaszcza teraz, gdy jest u niej tamten. 

Martwię się o nią, do diaska! Martwię się na tyle, że chcę wiedzieć, co  z nią się dzieje. Ale 

nie  oznacza  to,  że  cię  pociągnę  na  siano,  przewrócę  i  wezmę  siłą!  Chyba  nie  sądziłaś  tak  o 

mnie. 

Nabrał oddechu. 

- I uważam, że nie powinnaś jechać sama do Archangielska. Zostanę tu, aż przyjedzie 

Jewgienij. Sam to zaproponował. 

Może nie powiedział tego tak dokładnie, ale przecież mógł. 

- Czekam na dworze. Narąbię drew. 

Jewgienij nie był zbytnio zdziwiony, gdy ujrzał Wasilija siedzącego na stosie drew na 

podwórzu  w  towarzystwie  Miszy  wpatrzonego  w  niego  szeroko  otwartymi  oczami.  Mały 

siedział na pniu i machał nogami. Najwyraźniej słuchał opowieści tego nowego wujka. 

Jewgienij  stał  długo  i  patrzył  na  nich,  zanim  synek  zorientował  się,  że  tata  wrócił. 

Wasilij  pomógł  mu  zejść  z  pnia,  by  mógł  pobiec  na  powitanie.  Podszedł  potem  do  nich  z 

uśmiechem. 

-  Masz  świetnego  syna!  -  stwierdził.  Twarz  miał  pogodną,  odprężoną.  Najwyraźniej 

rozmowa  z  Michaiłem  sprawiła  mu  przyjemność.  -  Pomyślałem,  że  odwiozę  Raiję  do 

Archangielska - dodał. 

Na pewno nie był tchórzem. 

- Antonia? - spytał Jewgienij. Wasilij pokiwał głową. 

background image

- Raija powie ci to, co jej przekazałem - rzucił. - Narąbię więcej drew. Tak dawno tego 

nie robiłem. Pewnych rzeczy się nie zapomina. 

-  W  stajni  Antonii  stoi  obcy  koń  -  powiedział  Jewgienij.  -  Jej  stajenni  byli  równie 

zdziwieni jak ja. Powiedziała, że kupiła go od kogoś, kto zajeździł go w drodze. Ten ktoś miał 

jechać dalej, ale nie wziął od niej innego konia. A żaden statek nie odbijał dziś z portu. Wiesz 

coś o tym? 

- Raija z pewnością ci odpowie - odparł Wasilij. - Pewnie zdąży, zanim się ściemni. 

Jewgienij  nie  poczuł  się  wcale  spokojniejszy  po  tym,  co  usłyszał  od  Raiji.  W  tle  jej 

słów słyszał uderzenia siekiery. Ściany nie izolowały przed dźwiękami. Misza nie chciał jeść, 

tylko iść do wujka Wasilija, który tak wspaniale opowiada. 

Pozwolili mu na to. Uderzenia siekiery ucichły od razu. 

- Ma podejście do dzieci - przyznała Raija. 

Jewgienij też to dostrzegł. 

Objął Raiję, potarł podbródkiem o jej włosy. Wciągnął ich zapach. Żadne perfumy czy 

przyprawy nie były w stanie pachnieć jak ona. Kwiaty też nie. 

Potrafił zrozumieć, dlaczego Raija podobała się innym mężczyznom. Ale nie znaczyło 

to, że się z tym łatwo godził. Był zazdrosny. 

Ona nie robiła niczego, by przyciągać mężczyzn, to się po prostu działo. W sposób tak 

naturalny, jak światło lampy przyciąga nocne owady. 

- Nie chcę, byś tam jechała - wyznał z głębi serca. - Chcę cię tu mieć, mój aniele. I nie 

puszczę cię donikąd. 

Westchnął. 

- Ale wiem, że powinnaś jechać. Niech Wasilij jedzie na koniu Antonii. On nie jest tak 

łagodny jak nasze. 

Wypuścił żonę z objęć i poklepał po pupie. 

-  I  niech  on  jedzie  przed  tobą,  żeby  nie  patrzył  na  te  części  twojego  ciała,  których 

widokiem tylko ja mogę się cieszyć! 

Raija uśmiechnęła się. Zwinęła swoje gęste włosy w węzeł na karku. Jewgienij patrzył 

na nią z podziwem. 

- Inne kobiety w takiej fryzurze wyglądają surowo i odstraszająco. - Pokręcił głową z 

niedowierzaniem. - A ty stajesz się słodka jak cukier. Jak możesz to wytłumaczyć? 

- Tylko tak, że mówi to stary, zakochany wariat! - odpowiedziała ze śmiechem. 

-  Czyżbyś  znała  kogoś,  kto  jest  zakochany  w  swojej  własnej  żonie?  -  spytał  z 

udawanym zdumieniem. 

background image

-  Mówię  tylko,  że  jesteś  starym  wariatem  -  powtórzyła  Raija,  błyskając  śmiejącymi 

się,  ciemnymi  oczami.  Ukłuła  go  w  pierś  ostatnią  szpilką,  zanim  wpięła  ją  w  kok.  Zupełnie 

nie  rozumiał,  jak  tymi  nędznymi  szpilkami  udawało  się  jej  utrzymać  ciężki  węzeł  włosów. 

Dopiero  po  dłuższym  czasie  rozluźniał  się  i  wysuwały  się  z  niego  pojedyncze  pasma.  Raija 

stawała się wtedy jeszcze bardziej pociągająca. 

Jewgienij  przytulił  ją  mocno  do  piersi,  gdy  już  stanęła  przed  nim  gotowa  do  drogi. 

Popatrzył  na  nią  długo  -  i  pocałował.  Najpierw  żartobliwie,  deszczem  krótkich  pocałunków, 

niemal suchymi wargami. Potem dłużej, uważniej, namiętniej... 

-  Chyba  nie  powinienem  uwodzić  cię  na  stole  kuchennym  -  wyszeptał  prosto  w  jej 

ucho. - Wasilij pilnuje małego, ale to może nie wypada... 

Zaśmiała się perliście i wysunęła z jego objęć. 

-  Na  pewno  nie  wypada,  mój  kochany  -  odparła  z  uśmiechem.  -  Ale  obiecuję  ci 

wspaniałe  przeżycia  w  nocy,  jeśli  będziesz  na  tyle  cierpliwy,  by  na  mnie  czekać. 

Wspaniałości, Jewgienij. Kusząca propozycja? 

Posłał jej pocałunek w powietrzu. Popatrzył na nią prowokująco. 

-  Kusząca?  -  powiedział  cicho.  -  Oczywiście,  że  kusząca,  aniele.  Ale  jestem  ciężko 

pracującym mężczyzną. Nie będę czekał bezsennie przez pół nocy, jeśli nie będzie warto. 

Raija  okręciła  się  na  pięcie.  Rozpięła  płaszcz.  Podeszła  ku  mężowi  tanecznym 

krokiem i pozwoliła, by objął ją w talii. Przywarła do niego niby w żartach, lecz z ognikiem 

czającym się w ciemnych oczach. Przeniosła jego dłoń na swoją pierś, a on wsunął ją pod jej 

głęboko  wyciętą  koszulkę.  Objął  dłonią  bujną  pierś  Raiji,  prężącą  się  pod  jego  dotykiem. 

Poczuł, jak twardnieje jej brodawka. 

Jej  usta  rozwarły  się  do  pocałunku  i  on  nakrył  je  swoimi.  Pocałował  twardo  i 

wymagająco, aż policzki Raiji się zarumieniły. 

Gdyby  nie  to,  że  Wasilij  był  tuż  za  ścianą  domu,  podciągnąłby  jej  spódnicę  i  kochał 

się  z  nią.  Tu  i  teraz.  Czuł  pożądanie  i  wiedział,  że  i  ją  pobudził.  Mówił  mu  o  tym  rytm  jej 

oddechu, płonące policzki, nabrzmiałe usta i pierś, której jego dłoń nie miała dosyć. 

Całował  szyję  Raiji,  słyszał  jej  słabe  jęki.  Zanim  się  zorientował,  pociągnęła  go  za 

sobą ku drzwiom wejściowym, oparła się mocno o nie i zaczęła rozpinać mu spodnie. Uniosła 

spódnicę i wcisnęła ją za pasek. Rozwiązała tasiemki swojej bielizny i wyszła z niej. 

Wyczuwał, że czeka na niego. 

- Podnieś mnie - rzuciła krótko. Zrobił to. Plecami oparła się o drzwi. Nogami oplotła 

jego biodra. Wszedł prosto w nią. 

Byli niczym żywa zapora na drzwiach. 

background image

To  zakrawało  na  szaleństwo.  W  środku  dnia,  przy  niezasłoniętych  oknach... 

Szaleństwo, ale wspaniałe. 

Osiągnęli  szczyt  jedno  zaraz  po  drugim.  Byli  spoceni  i  nadal  podnieceni.  Jewgienij 

wytarł skórę Raiji skrajem swojej koszuli i wcisnął ją z powrotem w spodnie. 

Ś

miała się, porządkując swoje ubranie. 

-  Myślisz,  że  Wasilij  uzna,  że  zbyt  długo  na  mnie  czeka?  -  spytała  z  szelmowskim 

błyskiem w oczach. 

- Sądzę, że Wasilij dałby się zabić za taki moment jak ten - odparł, czując suchość w 

gardle. - Czy nadal mogę oczekiwać wspaniałości tej nocy? 

Potargała  mu  włosy  w  odpowiedzi.  Wygładziła  spódnicę,  zapięła  porządnie  płaszcz i 

wyszła. 

Jewgienij  uważał,  że  w  całym  pokoju  pachnie  miłością.  Wydawało  mu  się,  że  Raija 

też  niesie  ten  zapach  na  sobie.  Wolałby,  żeby  Wasilij  tego  nie  wyczuł.  Nie  zrobili  przecież 

tego, aby był zazdrosny. Po prostu o nim zapomnieli. 

Z trudem przełknął ślinę. 

Patrzył, jak Raija wspina się na konia, jak uśmiecha się do Wasilija. Jak ten uśmiecha 

się do niej i klepie Misze po ramieniu, prosząc go, by pobiegł do taty. 

Jewgienij patrzył, jak jadą konno obok siebie. 

Raija  go  kochała.  Nie  mógł  mieć  co  do  tego  wątpliwości.  Jego  ciało  nadal  było 

rozgrzane ich miłością. 

Ale był zazdrosny. 

Nigdy  nie  będzie  umiał  opanować  tego  uczucia.  Jeżeli  ją  utraci,  straci  też  grunt  pod 

nogami. 

- Chodź, synu - zwrócił się do Miszy. 

- Powtórzyć ci, co mi powiedział wujek Wasilij? - spytał chłopczyk gorączkowo. 

Jewgienij słuchał. Myślał o żonie. I o Wasiliju. O tym, że on sam miał szczęście. Ale 

nadal był zazdrosny. 

background image

10 

Gdy nadjechali, w stajni Antonii był jeszcze chłopak. Pomógł Wasilijowi wprowadzić 

konie i zdjąć siodła. Resztą Wasilij miał się zająć sam. 

Raija  zebrała  się  w  sobie,  zanim  zapukała  do  drzwi.  Uchyliły  się  po  chwili.  Twarz 

Antonii,  widoczna  przez  szparę,  wyrażała  zagubienie.  Raija  poczuła,  jakby  wpychała  się  na 

siłę. 

-  Nie  wolno  ci  mnie  odtrącać  -  powiedziała.  -  Jestem  twoją  najlepszą  przyjaciółką. 

Wiem,  że  mnie  przywoływałaś.  Odczułam  to.  Cały  czas  niepokoję  się  o  ciebie.  Nie  możesz 

zaprzeczyć i powiedzieć, że nic się nie stało! 

Tonią oparła skroń o framugę. 

-  Wasilij  przyjechał  do  mnie  dzisiaj  -  mówiła  dalej  cicho  Raija.  Nie  dostrzegała  w 

kuchni nikogo obcego. Słyszała tylko Olgę. - Powiedział mi wszystko, co wiedział... 

Antonia  odsunęła  się  na  bok,  dając  znak,  by  przyjaciółka  weszła.  Zamknęła  za  nią 

drzwi na zasuwę. 

- Wasilij czeka w stajni - dodała Raija. 

-  Co  na  to  Jewgienij?  -  spytała  Tonią,  ale  zaraz  sama  sobie  odpowiedziała.  -  Może 

rozumie,  że  Wasilij  jest  bezbronny.  On  potrafi  współczuć.  Jest  o  wiele  lepszy  niż  ci,  którzy 

tak chętnie chodzą do cerkwi. 

- Jak poważnie został ranny? - spytała Raija. 

Nigdzie  nie  widziała  nawet  śladu  obcego.  Ale  mogła  się  tego  spodziewać 

Przypuszczała, że Antonia ukryła go w pokoiku za kuchnią. 

Antonia  opadła  na  ławę  za  stołem  kuchennym.  Ukryła  twarz  w  dłoniach.  Olga 

wdrapała się na kolana Raiji. Przynajmniej ciocia zachowywała się tak jak zwykle. 

- Dziwi cię, czemu nigdy  ci o nim nie mówiłam? - spytała Tonią, unosząc  głowę. W 

oczach  miała  wyraz  zagubienia,  wręcz  zaszczucia,  którego  Raija  nigdy  wcześniej  u  niej  nie 

widziała.  -  Nie  mogłam.  Nie  byłam  w  stanie.  Wspomnienia  o  nim  sprawiały  mi  ból. 

Schowałam je tylko dla siebie, z nikim nie mogłam się nimi dzielić. Możesz to zrozumieć? 

Raija pokiwała głową bez słowa. 

Tonią opowiedziała jej historię Antonetty i Grigorija sprzed czternastu lat. O pierwszej 

miłości  i  pierwszym  bólu  młodej  dziewczyny.  O  człowieku,  który  stał  się  buntownikiem  i 

który prowadził swoich ludzi na śmierć. 

Dopiero potem wyjaśniła: 

background image

- Ma ranę od postrzału na udzie. Stracił dużo krwi. Oni wyjęli mu kulę, czym pewnie 

jeszcze  pogorszyli  sprawę.  -  Przełknęła  ślinę.  -  Oczyściłam  ranę  wódką  i  przypaliłam. 

Przysięgam, to było gorsze dla mnie niż dla niego! 

Raija  kołysała  Olgę  siedzącą  na  jej  kolanach.  Coś  w  niej  się  jakby  obudziło.  Coś 

niejasnego,  co  rozbłysnęło,  jakby  szczapa  drewna  zajęła  się  płomieniem.  I  tak  jak  płomień 

mógł  zgasnąć,  zdmuchnięty  trochę  mocniejszym  powiewem  wiat”'  tak  zgasło  to  coś  w  niej. 

Nie było niczym mocniejszym - tylko odblaskiem. 

- I jest niewidomy - dodała Antonia. 

Raija westchnęła głęboko. 

Rana to jedna sprawa. Ślepota to zupełnie coś innego. 

-  On  jest  taki  bezbronny!  -  westchnęła  Antonia.  Raija  widziała  po  przyjaciółce,  że 

płakała. W jej twarzy były ślady po łzach i bezsenności, oczy przesłaniała mgła cierpienia. 

Raija  potrafiła  sobie  wyobrazić,  że  człowiek,  który  odważył  się  wzniecić  bunt  dla 

dobra uciskanych chłopów, nie umie żyć bezbronny i zależny od innych. 

- Nie mam zbyt dużo czasu... - Raija wskazała głową w stronę pokoiku. - On jest tam? 

Antonia potwierdziła. 

Raija zdjęła Olgę z kolan. Spojrzeniem powstrzymała Tonie. 

- Muszę iść sama - powiedziała stanowczo. Czuła wewnętrzną siłę. 

Mężczyzna  drzemał,  gdy  otworzyła  drzwi.  Usiadł  jednak  szybko,  czujny.  Silna  dłoń 

zacisnęła się na rękojeści noża. Odwrócił twarz w jej stronę. Oczy miał szeroko otwarte. 

Gdyby Antonia nie powiedziała jej, że on nie widzi, nigdy by się tego nie domyśliła. 

Zamknęła drzwi. 

-  Kim  jesteś?  -  spytał.  Mówił  trochę  inaczej  niż  ludzie  w  Archangielsku.  Słowa 

wymawiał z inną melodią i rytmem. 

- Jestem Raija - odparła. - Raija Bykowa. Przyjaciółka Antonii. 

-  Raija?  -  spytał  z  zastanowieniem.  Dłoń  jednak  nadal  trzymał  na  rękojeści  noża. 

Jeszcze jej nie dowierzał. - Nie Raisa? 

- Raija - powtórzyła. 

- Brzmi obco - stwierdził. - Jak na zachodzie, w stronę Finlandii. Albo na wschód od 

Uralu. Nie jesteś Rosjanką? 

- Nie - ucięła. - Mogę zobaczyć ranę? 

-  A  więc  to  ty  umiesz  więcej  niż  wszyscy?  Antonem  wspomniała  o  tobie.  Możesz 

przywrócić mi wzrok? 

Puścił nóż na podłogę. Sam nadal siedział. 

background image

- Nie wiem - odparła Raija spokojnie. Podeszła blisko i uklękła przed nim. Starała się, 

by wiedział, gdzie ona jest. - To nie zależy ode mnie. 

- A od kogo? - spytał ironicznie. - Może od dobrego Boga? 

Jego  uśmiech  stał  się  szyderczy.  Jasne  było,  że  nie  miał  zbyt  wygórowanych 

oczekiwań  wobec  sił  wyższych.  Może  uznał,  że  ludzie  dostawali  mało  w  zamian  za  swoją 

wiarę. 

- Sama nie wiem - odparła. - Wiem tylko, że to się dzieje jakby poza mną. Nawet nie 

jestem  pewna,  czy  pomogę  przy  twojej  ranie.  Ale  mogę  spróbować.  Tobie  na  pewno  to  nie 

zaszkodzi. 

Zrozumiał aluzję. 

- A co z tobą? Czy to ci zaszkodzi? Raija była spokojna. Oczekiwano po niej pomocy. 

Była pewna, że sprosta zadaniu. 

-  Zdarza  się,  że  tracę  siły.  Czasami  zapadam  w  głęboki  sen.  Nie  wiem,  co  się  stanie 

tym razem. 

-  I  gotowa  jesteś  zrobić  to  dla  kogoś  obcego?  -  spytał,  nie  kryjąc  zdumienia.  -  Dla 

mnie? Przecież wiesz, że mnie poszukują. Że jestem niebezpiecznym przestępcą? 

Raija uśmiechnęła się. 

- Wiem, kim jesteś dla Toni. A ja jestem jej przyjaciółką. To mi wystarczy. 

- Dla kobiet chyba żadna ofiara nie jest zbyt duża - mruknął, wydostając się z trudem 

ze spodni. - Mam nadzieję, że widok półnagiego mężczyzny nie zrani twej duszy. 

- Moja dusza nie jest aż tak delikatna - rzuciła Raija sucho, odwijając bandaże. 

Nie  wyglądało  to  dobrze.  Skóra  wokół  rany  nabrzmiała.  Sama  rana  zajmowała  dużą 

powierzchnię. Na szczęście nie miała brzydkiego zapachu,  czyli że nie wdało się zakażenie. 

Ale  nadal  krwawiła.  Z  wielu  miejsc  ciekła  ropa.  Rana  była  zbyt  rozległa,  by  zacząć  się 

zabliźniać. 

Położyła dłonie na udzie Grigorija. Zacisnął zęby. 

- Boli? - spytała. 

- Wali jak tysiąc małych diabłów - odpowiedział obrazowo. - To chyba kara za moje 

niezliczone grzechy na tej ziemi. Chyba stracę nogę, zanim sam umrę. 

- Nie rozumiem, jak udało ci się utrzymać z dala od żołnierzy gubernatora, skoro masz 

tak optymistyczne nastawienie do życia - rzuciła Raija sucho. - To może zaboleć - ostrzegła. 

Nie odpowiedział. Raija zauważyła, że zebrał się w sobie w oczekiwaniu na ból. 

Dziwne było, że mogła obserwować mężczyznę, ile chciała, bez zakłopotania. 

background image

Miał wyrazistą twarz. Może nie piękną; była zbyt zniszczona, by mógł być modelem 

dla ikon świętych i aniołów, ale biła z niej siła. 

Wyglądał  dokładnie  na  tyle  lat,  ile  miał.  Może  nawet  na  trochę  starszego. 

Najwyraźniej fizyczne cierpienie pogłębiło linie idące przez jego twarz, zaznaczyło cienie. 

Raiji  wydawało  się,  że  widzi  w  nim  młodszego  mężczyznę:  tego,  który  rozbudził 

namiętność w piętnastolatce jeszcze nie interesującej się chłopcami. 

Miał twarz, której się nie zapomina i która nie zmienia się z upływem lat. 

Wciągnęła powietrze i utkwiła oczy w ranie. Wyglądała tak źle, że ledwie zmusiła się, 

by nie odwrócić wzroku. Tak źle, że może nie powinna jej dotykać. Może powinna była umyć 

ręce? Ale były czyste, nie zabrudziła ich piaskiem czy czymś, co mogłoby przywrzeć do rany. 

- Czy ja muszę w to wierzyć? - spytał jeszcze mężczyzna. 

Wiedziała, że wolał wątpić. Wierzyć byłoby wbrew jego naturze. 

Nie odpowiedziała. 

-  Czujesz  coś?  -  spytała  tylko.  Nie  dotykała  go.  Trzymała  dłonie  blisko,  ale  nie 

dotykała skóry. Skierowała w stronę jego uda wnętrza dłoni. Były nieruchome jak skała, nie 

czuła niepewności ani strachu. Wiedziała, że robi coś ważnego. Nawet nie potrzebowała jego 

współpracy. 

-  Ciepło?  -  spytał  z  zastanowieniem.  Nadal  wątpił.  Nie  był  pewien,  czy  naprawdę 

odbiera ciepło, czy tylko mu się wydaje. 

Raija wyczuwała w mężczyźnie wielką moc, większą niż u przeciętnego człowieka. 

Może dlatego wydało jej się tak naturalne, że musi przyjechać i mu pomóc. 

Mogła zjednoczyć swoją moc z jego własną. Miała tę pewność. Nie wiedziała, jak to 

się stanie, ale wiedziała, że nastąpi. Jego moc pomoże przegnać ból z nogi. 

Zamknęła  oczy  i  przyłożyła  dłonie  do  rany.  Poczuła  ciepło  i  wilgoć  -  i  mięśnie 

drgające pod spodem. Nacisnęła. Musiała użyć siły. 

Słyszała, jak Grigorij stęka z bólu. 

Długo jeszcze słyszała jego głos jak modlitwę, zaklęcie, pieśń... 

Potem już nic nie słyszała. 

Uszu Antonii dobiegło ciche wołanie Grigorija. 

- Kto to jest? - spytała Olga, uczepiona jej spódnicy. - Kuzyn mamusi - wytłumaczyła 

Antonia.  Nic  to  Oldze  nie  powiedziało,  ale  gdyby  ktoś  ją  spytał,  powtórzyłaby  te  właśnie 

słowa. Antonię przeszedł dreszcz na myśl, jak łatwo mogłyby się zdradzić. Wcześniej o tym 

nie pomyślała, działała bez zastanowienia. 

background image

- Co się dzieje z Raiją? Zemdlała? Raija leżała na Grigoriju. Bez życia, jak szmaciana 

lalka. Grigorij podtrzymywał ją delikatnie,  a w jego twarzy był niepokój. Nigdy nie sądziła, 

ż

e on mógłby się bać. 

Oczywiście, ukrywał się przed prawem, ale nie bał się jego przedstawicieli. 

- Kochanie, wyjdź do kuchni! - poprosiła Tonią córkę. Bez skutku. Mała złapała tylko 

mocniej jej spódnicę. 

- Po prostu upadła - mówił Grigorij. - Jak marionetka. 

Tonią odciągnęła Raiję i położyła na podłodze. Pogłaskała jej policzki. Znalazła puls 

na nadgarstku. 

-  Jej  serce  bije  bardzo  wolno  -  oznajmiła,  czując  suchość  w  gardle.  -  Ale  sama 

widziałam,  że  mogą  się  z  nią  dziać  gorsze  rzeczy.  Może  kiedyś  ci  o  tym  opowiem.  Kiedy 

będzie czas. Wyjdzie z tego. Wcześniej też tak bywało. 

Okryła Raiję kocem. 

- Szkoda tylko, że to się stało tutaj. Nie może tu zostać. Jewgienija nie ma. Nie mogę 

mieć w domu tyle ludzi... 

- Boli mnie bardziej niż dotąd - oznajmił Grigorij. Położył się, ale nie zakrył nogi. Z 

rany  nadal  sączyła  się  ropa.  Nie  chciał  opatrunku.  Niech  to,  co  musi  wyjść  z  jego  ciała, 

spokojnie wychodzi. 

-  To  nie  zawsze  działa  -  mruknęła  Tonią.  Ukucnęła  naprzeciwko  Olgi  i  z  powagą 

spojrzała dziecku w oczy. 

- Czy możesz być dzielnym zuchem i zaopiekować się ciocią Raiją? 

Olga w skupieniu pokiwała główką. Zerkała na mężczyznę leżącego na podłodze. Był 

trochę  dziwny.  Nigdy  nie  widziała,  by  mężczyzna  miał  tak  długie  włosy.  Ale  nie  wyglądał 

groźnie. 

- Jak on się nazywa? - spytała. 

- Maksim - odparła Tonią, odwracając wzrok. Po raz pierwszy skłamała przed córką. - 

Wujek Maksim. Boli go noga. Ciocia Raija starała się mu pomóc, ale strasznie zachciało jej 

się spać. Możesz usiąść koło niej i gładzić ją po policzku. Dokładnie tak, jak mama cię gładzi, 

gdy masz zasnąć. 

Olga  pokiwała  głową.  Z  powagą  podeszła  do  Raiji  i  usiadła  koło  niej  na  podłodze. 

Mała łapka zaczęła głaskać Raiję po włosach i policzku. 

- Dokąd idziesz, mamo? - spytała. 

-  Po  Wasilija  -  rzuciła  Tonią  zdecydowanie.  -  Musi  odwieźć  ciocię  Raiję.  Ona  nie 

może tu spać. 

background image

Woźnica  już  poszedł  do  domu.  Na  pewno  zostawił  klucz  do  stajni  Wasilijowi  z 

prośbą,  by  ten  włożył  go  między  belki  na  prawo  od  drzwi,  w  małą  szczelinę,  osłoniętą 

dachem i niewidoczną z dołu. Było to ich umówione miejsce. 

Wasilij  czekał  w  małym  pomieszczeniu  tuż  za  drzwiami  stajni,  gdzie  woźnice  mogli 

schronić się pomiędzy wyjazdami. 

Zerwał się na nogi, gdy dostrzegł, że to Tonią biegnie przez podwórko. 

- Co z Raiją? - spytał. Oparła się o drzwi, dysząc ciężko. Była bardzo zmęczona. Ona 

nie powinna się w coś takiego angażować, pomyślał. 

- Zemdlała. To się zdarzało wcześniej, gdy próbowała uzdrawiać ludzi. Widziałam to 

nie raz. Ale Jewgienij będzie się niepokoił, gdy ona nie wróci. Nie chcę wciągać w to więcej 

ludzi. Tak się boję, Wasilij! 

Schwyciła go za ramię, a on objął ją delikatnie. Jak brat. 

Antonia drżała. 

-  Myślałam  o  tym,  że  mogą  go  złapać  u  mnie...  Pokiwał  głową.  Spojrzał  na  Tonie. 

Jakże  to  było  dla  niej  typowe,  że  wcześniej  nie  pomyślała  o  ryzyku.  Podjęła  je  bez 

zastanowienia. Nie dostrzegała, że mogło ją porwać za sobą jak lawina. 

-  Moi  ludzie  nie  uwierzyli  w  historyjkę  z  koniem  -  wyszeptała.  -  Myślałam,  że 

uwierzą... 

- To zbyt dobry koń  - stwierdził Wasilij. Obejrzał go dokładnie. - Tu  na północy nie 

ma wielu takich. 

To koń pod wierzch, a nie pociągowy. Oni się na tym znają. 

Westchnęła. 

- Teraz się boję - powtórzyła i uśmiechnęła się jakby na przekór swoim słowom. 

Wasilij  nigdy  jeszcze  nie  widział  jej  tak  promieniejącej.  Wcześniej  widywał  ją 

wystrojoną, wypoczętą, wtedy, gdy miała oczy przesłonięte pożądaniem. Widział, jak śmiała 

się z całego serca, tańcząc w zapamiętaniu. 

Jednak nigdy jeszcze nie była tak ładna jak teraz. 

- Ale jestem też bezgranicznie szczęśliwa. Możesz to zrozumieć? 

Nie umiał odpowiedzieć. 

- Co się stanie z Olgą, jeśli go u mnie złapią? - spytała w następnej chwili. - Ja pójdę 

do więzienia. A co z nią? 

- Dzieci nie wsadzają do więzienia! - zapewnił. Patrzyła na niego długo. W jej oczach 

czaiło się zwątpienie. 

background image

-  Mogę  polegać  na  moich  ludziach  -  stwierdziła  nie  do  końca  przekonana.  -  Czy 

ustanowiono nagrodę za jego głowę? 

Wasilij potwierdził. 

-  Weź  Olgę  do  Raiji!  Ujął  Tonie  za  ramiona.  Nie  był  pewien,  czy  ona  ustoi  na 

własnych nogach. 

- Weź ją ze sobą! - powtórzyła. - Wtedy jej się nic nie stanie, jeśli go u mnie złapią. U 

Raiji i Jewgienija będzie bezpieczna. Tu nikt nie jest bezpieczny. 

- Nie jest, dopóki on tu przebywa. Powiedz mu, żeby odjechał. 

Cofnęła się i odwróciła plecami. Ramiona skrzyżowała na piersiach. 

-  Nie  mogę  powiedzieć  mu,  by  odjechał  -  wyznała  z  bólem.  Nagle  odwróciła  się  do 

Wasilija. Oczy jej płonęły, policzki miała blade, usta drżały. Ale słowa wypowiedziała z siłą i 

dumą. - Kocham go, odkąd przestałam być dzieckiem. I zawsze będę go kochać. Kocham go 

równie  mocno,  jak  ty  kochasz  ją.  Rozumiesz  mnie  teraz?  Nigdy  go  nie  poproszę,  by 

wyjechał... 

Wasilij z trudem przełknął ślinę. 

- Pójdę po Raiję - rzucił. 

- I Olgę? - spytała, biegnąc za nim przez podwórze. Wasilij pokręcił głową. 

- Nie mogę. 

- Dlaczego nie? 

- Nie mogę. Ona jest twoim dzieckiem. 

- Tam będzie bezpieczna! Wasilij ciągle kręcił głową. 

-  Zrozum  mnie,  Toniu:  nie  mogę.  Wszystko  we  mnie  się  temu  sprzeciwia.  Ona  jest 

twoim dzieckiem. Powinna pozostać z tobą. 

Antonia westchnęła. Poddała się. 

Wasilij  podniósł  Raiję  z  twardej  i  zimnej  podłogi.  Starał  się  nie  patrzeć  na  leżącego 

obok mężczyznę. Nawet nie chciał pamiętać rysów jego twarzy. 

- Czy Raija - Raisa wyzdrowieje? - spytała Olga głosem dźwięcznym jak dzwonek. - 

Cały  czas  gładziłam  ją  po  twarzy.  Sądzisz,  że  wyzdrowieje,  chociaż  nie  będę  się  nią 

opiekować? Czy Misza będzie umiał się nią opiekować? 

- Na pewno - odparł Wasilij z trudem. Popatrzył na dziewczynkę. - Opowiem Miszy, 

jak to robiłaś. Wtedy on się zaopiekuje Raiją. Jest jej synem, a ona jego mamą. 

Olga  pokiwała  głową,  idąc  za  Wasilijem.  Była  miłym  dzieckiem.  Jej  małą  główkę 

wypełniało  wiele  myśli.  Łatwo  się  zapominało,  że  dzieci  też  obserwują  rozgrywające  się 

wokół wydarzenia i rozumieją je na swój sposób. Nie zawsze tak, jak dorośli. 

background image

-  Ja  też  ją  bardzo  kocham!  -  zapewniła.  Wasilij  spojrzał  na  spoczywającą  na  jego 

rękach kobietę. Jego serce przepełniła czułość. 

-  Wszyscy  kochają  Raiję  -  powiedział  głosem  zmienionym  ze  wzruszenia.  -  Powiem 

jej, że to właśnie ty się nią pierwsza zajęłaś. Na pewno ci pięknie podziękuje! 

Olga uśmiechnęła się, zawstydzona, i schowała za spódnicę matki. 

Wasilij myślał o tej malej dziewczynce całą drogę do domu Jewgienija. 

Zaprzągł  konia  do  najmniejszego  wozu.  Raija  obijała  się  w  nim  trochę,  ale  nie  mógł 

nic na to poradzić. Ona musiała wrócić do domu. Do siebie nie mógł jej wziąć. 

Jewgienij  czekał.  Zaczął  się  niepokoić.  Jego  obawy  się  powiększyły,  gdy  zobaczył 

nadjeżdżający wóz. 

Wypadł z domu i zobaczył, jak Wasilij podnosi Raiję z wozu. 

Zrozumiał. 

Sam nie mógł jej wnieść. Mógł tylko pokazywać drogę Wasilijowi. 

Wasilij położył Raiję na łóżku. Jewgienij okrył ją kołdrą. 

- Bardzo marznie, zanim to nie minie - wyjaśnił. Wasilij nie obejrzał się, wychodząc z 

ich sypialni. 

A więc już wiedział, jak wygląda to pomieszczenie. Wcale nie było mu przez to lżej. 

- Przydałby ci się kieliszek wódki - stwierdził Jewgienij. 

Wasilij odmówił. 

- Muszę odprowadzić wóz. Już i tak jest zbyt dużo zamieszania wokół stajni Antonii. 

Nie  mogę  wrócić  zbyt  późno.  Twojego  konia  wezmę  do  siebie.  Może  stać  na  zewnątrz. 

Lepsze to niż jeszcze jeden koń u Toni. I tak miała trudności z tym pierwszym. 

- Jak tam Tonią? Wasilij westchnął. 

- Boi się. Ja zresztą też... Zatrzymał się na chwilę w drzwiach. 

- Powiedziała, że kocha tego człowieka. A Tonią niczego nie robi połowicznie. Tego 

się boję. 

Jewgienij  pewnie  też  by  się  niepokoił,  gdyby  nie  musiał  bać  się  o  Raiję.  O  Tonie 

spytał z uprzejmości. Z roztargnieniem słuchał słów Wasilija. 

Bał się o Raiję. 

Noc gęstniała wokół nich. 

background image

11 

Antonii nie udało się wytłumaczyć wszystkiego Oldze. Nie potrafiła mówić tak prosto, 

by mógł to przyjąć umysł małej. W połowie były to zmyślenia, jak w bajce. Utkała opowieść 

lekką jak pajęczyna z połyskującymi kroplami rosy. Wyglądała pięknie, ale łatwo mogła się 

zerwać. 

Olga  zasnęła  z  imieniem  Raiji  na  ustach.  Tonią  pocałowała  dziecko  na  dobranoc, 

ż

ałując, że Wasilij nie ustąpił. Ale był uparty. 

Tak wspaniale uparty! 

Antonia  patrzyła  w  zapadającą  noc.  Przysunęła  krzesło  całkiem  blisko  paleniska. 

Jeżeli będzie się paliło tak jak teraz, starczy światła, by mogła zrobić to, co zamierzała. 

Grigorij spał. Narzekał na ból, ale nie pozwolił Antonii obejrzeć rany ani jej opatrzyć. 

Naciągnął koc aż po podbródek i spytał, czy Raija jest piękniejsza od niej. 

- Raija jest piękniejsza od każdej kobiety - odpowiedziała. - Jest taka piękna, że to aż 

niesprawiedliwe.  Uderzająco  piękna.  Ale  ma  coś  jeszcze.  Mylą  się  ci,  którzy  myślą,  że  jest 

tylko piękna. 

- Takie kobiety rzadko bywają szczęśliwe - rzekł Grigorij. - Czy ona jest szczęśliwa? 

Antonia potwierdziła i dodała: 

- To też jest niesprawiedliwe. 

Grigorij powiedział potem, że chce spać. Nie mówił już nic o bólu. Nic o tym, co się 

działo  w  pokoju  wtedy,  gdy  przebywała  w  nim  Raija.  Antonii  i  tak  wystarczyło  to,  co 

zobaczyła później. 

Papier miała w szufladzie. Umiała pisać i czytać. Ale już dawno nie zanurzała pióra w 

atramencie. Po raz pierwszy zamierzała przelać swoje myśli na papier. Lękała się tego. Myśli 

stawały  się  tak  rzeczywiste,  gdy  je  widziała  ubrane  w  słowa.  Zupełnie,  jakby  zaczynały  żyć 

własnym życiem. 

Gdy miała je w głowie, wydawały się niewinne. 

Teraz musiała się nimi podzielić. 

Może nie nadarzy się już inna okazja. 

Oczywiście,  że  powinna  pójść  spać.  Była  tak  przemęczona,  że  mogłaby  zasnąć  na 

stojąco. Tylko siłą woli utrzymywała otwarte oczy. Upór pomagał jej formować litery. Słowa 

naszły na nią nieoczekiwanie, po prostu pchały się pod pióro, jasne i klarowne. Zdziwiła się, 

gdy zobaczyła je przed sobą, stojące gęsto jak zastępy żołnierzy. 

background image

Były niebezpieczne. 

Ale nie mogła ich ukryć w nadziei, że nikt ich nie będzie szukał. 

Padną pytania. 

I tyle samo odpowiedzi, co ludzi, którzy będą chcieli na nie odpowiedzieć. Ale tylko 

ona znała prawdę. Dlatego ona musiała zadać te możliwe pytania i na nie odpowiedzieć. 

Antonia  pisała  i  dokładała  do  paleniska.  Utrzymywała  płomień  dla  światła.  Spociła 

się,  siedząc  tak  blisko  ognia.  Piekły  ją  oczy.  Czuła,  jakby  pod  powiekami  miała  niezliczone 

drobiny  pyłu.  Nie  widziała  wyraźnie,  z  oczu  płynęły  jej  łzy.  Nie  świadczyły  one  jednak  o 

uczuciach Toni. Oczy bolały ją od wysiłku. Płakała dlatego, że pisała, a nie z powodu tego, co 

ubierała w słowa. 

Wszystkiego nie napisała. Zmęczenie ogarnęło ją z przemożną silą. Antonia wiedziała, 

ż

e  nie  wytrzyma  bez  odrobiny  snu.  Oczywiście,  czuła  niepokój  ostry  jak  cierń,  ale  była  już 

tak wyczerpana, że mogła zasnąć pomimo niego. 

Schowała listy. Odstawiła kałamarz i pióro na półkę. 

Kałamarz i pióro należały do Olega... 

Nie  umiała  czuć  się  winna.  Nie  na  długo.  To,  co  zamierzała  uczynić,  było  czymś  o 

wiele  ważniejszym.  Może  w  ogóle  nie  da  się  wybaczyć  jej  decyzji,  ale  ona  nie  zamierzała 

czuć się winna. 

Zajrzała do Grigorija, zanim poszła do łóżka. Spał cicho. Nie widziała go wyraźnie w 

ciemności, ale sama świadomość, że to on tam leży, napełniała ją spokojem. 

Teraz był u niej. On: Grigorij Jakowlewicz Antonów. 

To brzmiało solidnie. Podobało jej się brzmienie jego imienia i nazwiska. 

Nie  mogła  powiedzieć,  że  on  wrócił  do  domu.  To  nie  była  prawda.  Ale  miała  go  u 

siebie. 

To, co w jej duszy było niespokojne, poszukujące, odnalazło oparcie i spokój. 

-  Spóźniasz  się  -  stwierdził  Anastas  podejrzliwie,  gdy  Wasilij  wrócił.  -  Ktoś  tu  był 

wcześniej. Kobieta. Stukała w drzwi i oskarżała cię o uganianie się za żonami innych... 

Wasilija od razu ogarnęło zmęczenie. 

Dagnija! 

Do diabla! 

Jeszcze tego mu brakowało! Już i tak miał o czym myśleć. 

Ale nie zaglądał do niej od ponad tygodnia i powinna chyba zrozumieć, że nie miał już 

po  co.  Dbał,  by  nie  brakowało  jej  pieniędzy  na  jedzenie  dla  niej  i  dla  dzieci.  Przecież  nie 

mogła jeszcze wydać ostatniej sumy... 

background image

Ale Dagnija nadal miała nadzieję, że on się wreszcie zdecyduje - na nią. 

Nie miał serca powiedzieć bratowej prosto w oczy, że nigdy nie wybierze jej za żonę. 

Odmówił jej przecież nie raz, gdy chciała od niego czegoś więcej niż pieniędzy. 

Ale  po  raz  pierwszy  oskarżyła  go  o  ganianie  za  cudzymi  żonami.  Może  to  i  była 

prawda, ale nie jej sprawa. On nie pytał Dagniji, z kim śpi. Nie chciał wiedzieć, było mu to 

obojętne. 

A ona wcześniej także nie robiła mu tego rodzaju wyrzutów. Może śledziła go aż do 

domu Antonii? 

Dagnija  nosiła  w  sercu  żądzę  zemsty.  Jeżeli  się  czegoś  domyśliła,  na  pewno  nie 

zawaha się z obwieszczeniem tego. A za głowę mężczyzny Antonii wyznaczono nagrodę... 

No, ale mogła także mieć na myśli Raiję. 

Wasilijowi wydawało się, że Dagnija domyśla się jego tajemnicy. Nie był pewien, ale 

przecież mógł się wygadać w chorobie, gdy Dagnija się nim opiekowała. 

Był  to  wspaniały  gest  z  jej  strony,  ale  Wasilij  nie  musiał  być  aż  tak  wdzięczny,  by 

marnować sobie życie z tego powodu. 

Opowiedział Anastasowi, co się wydarzyło. 

- Nie podoba mi się, że ludzie pytają o konia. Anastas zgodził się z nim. To mogło być 

niebezpieczne. 

- Przejdę się do stajni - rzekł. - Mam klucz. I zwykle daję sobie radę sam. 

Wasilij w to nie wątpił. 

- Czy można przenieść Grigorija? - spytał chłopak. 

-  Nie  wiem,  co  udało  się  zdziałać  Raiji,  ale  ona  nie  czyni  cudów.  Robi  to,  co  jest 

możliwe. A on wyglądał źle. 

- Powinieneś od razu tu przyjść i wszystko mi powiedzieć. 

Wasilij spojrzał z góry na chłopaka. 

-  Od  nikogo  nie  przyjmuję  rozkazów  -  zaznaczył  z  naciskiem.  -  Dla  mnie 

najważniejsze  było  odwiezienie  Raiji  do  domu.  Tego  człowieka  nie  znam.  Nic  dla  mnie  nie 

znaczy! 

Chłopak pokiwał głową z uśmiechem. Wyczul, że przeciągnął strunę. 

-  Kobiety!  -  westchnął,  udając  zmęczonego  życiem,  jakby  sam  był  wielce 

doświadczony. - Ona znaczy dla ciebie wiele? Tyle samo, co Antonetta dla Grigorija? 

Wasilij uznał, że nie musi mu odpowiadać. 

Przy  stajni  było  cicho.  Nikogo  w  polu  widzenia.  Anastas  lekko  otworzył  drzwi  i 

wśliznął się do środka. Przywita! się ze swoim koniem. To był jego własny koń. Jeden z tych, 

background image

które wzięli ze sobą, gdy uciekł z domu pięć lat temu. Dostał go nieco wcześniej. Grigorij był 

wtedy u nich stajennym i ujeżdżał go dla niego. 

Nie mógł go zostawić. Nie wiedział, jak traktowałby go nowy właściciel. A to był jego 

pierwszy własny koń. 

Anastas wyszedł ze stajni, nie mącąc panującej wokół ciszy. 

Miasto leżało nieme, niczym las domów. 

Dziwnie  było  wyobrazić  sobie  ludzi  i  ich  życie  ukryte  za  każdymi  drzwiami.  Ludzi 

było tak wiele. 

On  razem  z  innymi  współtowarzyszami  Grigorija  długo  mieszkali  w  lesie.  Jedyni 

ludzie, z którymi się spotykali, wymierzali przeciw nim broń. 

Nie  czuł  się  swobodnie  wśród  ludzi.  Nigdy  nie  miał  pewności,  czy  zachowuje  się 

normalnie. Bał się, czy nie przesadza. Nigdzie nie czuł się jak w domu. 

Ale  Grigorij  mówił,  że  dobrze  mu  idzie.  Innych  pochwał  nie  należało  się  po  nim 

spodziewać. Nigdy ich nie nadużywał, choć Anastas zdawał sobie sprawę, że Grigorij widzi 

w nim swojego następcę. 

Chłopak  podkradł  się  do  domu.  Nie  musiał  wyłamywać  zamka.  Otworzenie  go  nie 

zabrało mu więcej czasu niż normalne otwieranie kluczem. A zasuwę przesunął ostrzem noża. 

Wśliznął się do środka. Cicho zamknął za sobą drzwi. Nie robił hałasu. 

Dziwnie  się  czuł  wewnątrz  domu.  Chaty  Wasilija  nie  mógł  tak  nazwać.  Było  to 

miejsce do spania i jedzenia. A tutaj był prawdziwy dom. 

Wszędzie dostrzegał ślady kobiecej dłoni. Według Anastasa to właśnie tworzyło dom. 

Pod tym względem był tradycyjny. 

Wybrał  właściwe  drzwi.  Grigorij  spał.  Ale  nie  na  tyle  mocno,  by  nie  wyczuć  czyjejś 

obecności. Anastas dostrzegł, jak dłoń tamtego zaciska się na rękojeści noża. 

- Kto to? 

- To tylko ja - odparł Anastas. Grigorij rozluźnił się i odłożył nóż. 

- Antonia? Anastas zamknął za sobą drzwi. 

- Wszedłem bez jej pomocy - odpowiedział. - Jestem w tym dobry. 

- Coś nie tak? 

- Jeszcze nie. Tylko mój koń za bardzo nie pasuje do całości. Jak się czujesz? 

- Pytasz, czy mogę jechać dalej? 

- Tak. 

-  Spotkałeś  ją?  -  spytał  Grigorij  pozornie  bez  związku.  -  Przyjaciółkę  Antonii?  Tę  o 

dziwnym imieniu? 

background image

- Nie - odparł chłopak. On pamiętał jej imię. 

- Brzmi fińsko, prawda? Anastas potwierdził. 

-  Przedziwna  kobieta  -  mruknął  Grigorij.  -  Ale  czuję  się  już  lepiej.  Najpierw  było 

gorzej,  jakby  zapalenie  objęło  całą  nogę.  Bolało  tak,  jakby  wszystkie  diabły  uwzięły  się  na 

nią. 

- A teraz? 

- Lepiej. Po chwili milczenia dodał: 

-  Ale  dziś  w  nocy  byłoby  za  wcześnie,  Anastas.  Nie  mogę  stanąć  na  tej  nodze. 

Wykrwawiłbym się. 

- Czy nie mówisz tak dlatego, że... nie chcesz stąd odjechać? - musiał spytać Anastas. 

Zdradzał  tym  samym,  że  według  niego  słabość  Grigorija  do  Antonii  mogła  się  okazać 

niebezpieczna,  ale  czuł,  że  musieli  szczerze  porozmawiać.  Ta  sprawa  nie  powinna  stać  się 

zakazanym tematem. 

- Jesteś zbyt młody, by tak kochać - westchnął Grigorij. Zebrał się w sobie. - Ja wiem, 

ż

e  stąd  odjadę.  Nie  chcę  jej  narażać.  Zabierz  konia.  Już  teraz  w  nocy,  zanim  się  rozjaśni. 

Odnajdź Klimenta, niech roześle wiadomość. Jutrzejszej nocy będę gotów. 

- Już jest zbyt jasno na wyprowadzenie konia - odparł Anastas. - Ale mogę spróbować 

odnaleźć Klimenta. 

- Możemy ufać temu, u kogo mieszkasz? 

-  To  on  wyniósł  stąd  tę  kobietę  -  odparł  chłopak  sucho.  -  Sądzę,  że  możemy.  To 

kochanek Antonii. I ubóstwia Raiję. Niektórzy mężczyźni potrafią stracić głowę dla kobiety, 

której nigdy nie dostaną. 

- A niektórzy są zbyt młodzi, by to zrozumieć - odpalił Grigorij. - Idź już! 

Anastas  wpadł  prosto  na  Antonię.  Obudziły  ją  ciche  głosy  mężczyzn.  Strach 

sparaliżował jej serce. 

- Jak, u diabła, się tu dostałeś? - syknęła, gdy go poznała. Musiała zacisnąć pięści, by 

się na niego nie rzucić. 

Anastas zachował spokój. Najwyraźniej trudno było go wyprowadzić z równowagi. 

-  To  takie  proste  -  odparł.  -  Nie  bój  się,  żołnierze  waliliby  w  drzwi.  Nie  sądzę, 

ż

ebyście byli w niebezpieczeństwie póki co. 

Przeszła koło niego. Trudno było jej pogodzić się z tym, że Grigorij był aż tak zależny 

od tego młokosa. Całkiem zależny. 

background image

Anastas  zachowywał  się  tak,  jakby  tylko  on  miał  prawo  do  podejmowania  decyzji. 

Antonia rozumiała, że to wynikało z jego wychowania. W domu z pewnością przysługiwało 

mu wiele przywilejów. 

Przypuszczała,  że  on  nie  był  tego  świadom.  W  swoim  mniemaniu  zachowywał  się 

normalnie. 

Przed pięciu laty Anastas nie mógł podjąć innej decyzji, jak pociągnąć za Grigorijem. 

Ale  teraz  był  niemal  dorosły  i  Antonia  wiedziała,  że  chłopak  miał  przed  sobą  możliwość 

wyboru. Mógł się targować. 

Nie sądziła, by to zrobił, ale taka możliwość istniała. 

A Grigorij był od niego całkowicie zależny. Chłopak zastępował mu oczy. 

- Słyszałaś, o czym rozmawialiśmy? Antonia pokiwała głową. Słyszała i nie miała po-

trzeby zaprzeczać. 

- Nie będziesz próbowała go zatrzymać? 

- Po co? - spytała ostro. - Sądzisz, że mogłabym? Sądzisz, że by został? Spróbować sił 

z gubernatorem i moim mężem? Myślałam, że go znasz. 

- Jesteś jedyną osobą, dla której by został... 

To  go  nawet  nie  dziwiło.  Przecież  nawet  sam  ją  polubił.  Przerażało  go  jedynie,  że 

kobieta mogła mieć aż taką władzę nad mężczyzną. Władzę, która przetrwała tyle lat. Która 

była równie mocna jak wtedy. Wbrew wszystkiemu. 

Tego Anastas nie rozumiał. Ale znał Grigorija na tyle długo, że poznał jego marzenie. 

Dostrzegł tęsknotę w jego spojrzeniu. 

A dziś w nocy widział w twarzy dowódcy ból. Może Antonia była kobietą, dla której 

warto umrzeć. W każdym razie na pewno jest ładna. 

Chętnie obejrzałby sobie także tę drugą. Ocenił, czy są do siebie podobne, czy równie 

piękne. A może w tamtej jest coś innego? Coś, co potrafi aż tak mocno wiązać mężczyzn. I to 

bez dawania żadnej nadziei. 

Mężczyźni  nie  dręczą  się  daremnie.  Nie  Grigorij.  Także  Wasilija  Anastas  uważał  za 

przywiązanego do wolności. 

Jeżeli nie brać pod uwagę tych kobiet... 

- Grigorij dokonał wyboru już dawno temu - powiedziała Antonia twardo. 

Nie  brzmiało  to  gorzko  czy  nienawistnie.  Anastas  wyczuwał,  że  wybaczyła 

Grigorijowi. Mimo że uważała, iż popełnił błąd. 

- Za bardzo go kocham, by go powstrzymywać - dodała. - Nie chcę, by go złapano jak 

przestępcę. Uważam, że powinien dłużej wypocząć, ale nie będę was powstrzymywać. 

background image

- Nawet gdy wiesz, jak jest bezbronny? Antonia pokręciła głową. 

- Nigdy nie będę próbowała go powstrzymać - powtórzyła z naciskiem. 

Uwierzył jej. Niezwykła kobieta! 

Byłaby  niezłym  materiałem  na  mężczyznę,  pomyślał  chłopak.  Taka  stanowcza  i 

pewna swego. Ale jednocześnie bardzo, bardzo kobieca. 

Może Grigorij miał rację. Może on był zbyt młody, by zrozumieć, czym jest miłość. 

Anastas był z tego właściwie zadowolony. Nie chciałby nakładać na siebie podobnych 

więzów. 

Antonia wśliznęła się do pokoju Grigorija. Rozpoznał jej kroki i uśmiechnął się. 

- Słyszałem cię - rzekł. - Nie musiałaś być taka twarda wobec Anastasa. On nigdy nie 

obcował z żadną dziewczyną na tyle długo, by zdążyć się zakochać. Nawet nie poznał żadnej 

porządnej dziewczyny od czasu, gdy ze mną jest. To nie jego wina... 

- Jak rana? - dotknęła koca. 

- Może jutro ją zabandażujesz - odpowiedział, cofając się pod ścianę. Okrył się kocem, 

część  pozostawiając  na  podłodze  obok  siebie.  Było  to  miejsce  dla  Toni.  Poklepał  je 

zachęcająco. 

-  Z  pełną  czcią  i  nabożeństwem  -  zapewnił  ją  z  uśmiechem.  Nikt  nie  umiał  się  tak 

rozbrajająco uśmiechać jak on. - Chodź do mnie, Antonetto. Zamknij oczy i chodź. Będziemy 

sobie równi... 

Wiedziała,  że  to  jest  ryzykowne.  Nierozsądne.  Ale  było  kontynuacją  tego,  co  sama 

rozpoczęła. 

Usiadła blisko Grigorija, obejmując go ramieniem. Palce wplotła w jego długie włosy. 

- Zamknęłaś oczy? 

- I tak tego nie sprawdzisz - drażniła się z nim z uśmiechem. Chciała go widzieć, więc 

nie zamknęła oczu. 

Poddał się. Objął ją ramionami. 

-  Mamy  tak  mało  czasu,  Antonetto  -  rzekł  z  powagą  w  głosie.  -  Nie  chciałem  o  tym 

myśleć. Wyobrażałem sobie, że wszystko będzie jak dawniej, że wystarczy tylko u ciebie być. 

Ale ty masz swoje życie. Może to jest nasza ostatnia okazja bycia tak blisko siebie... 

Antonia nie mogła odpowiedzieć od razu. 

- A czy poza tym było... jak kiedyś? - spytała w końcu. 

- A jak sądzisz? Pogłaskał ją po policzkach. Chciał się upewnić, że ją pamięta choćby 

opuszkami palców, ale to mu nie wystarczało. Nie umiał odczuwać tylko za pomocą dotyku. 

background image

Przecież  jeszcze  niedawno  widział!  Minęło  zbyt  mało  czasu,  by  wystarczało  mu  to,  co 

wyczuje dłońmi. 

- Tak bym pragnął cię zobaczyć - powiedział z melancholią. - Anastas  mi cię opisał, 

ale to nie to samo. Mam swoje wspomnienia, chciałem je porównać. Sądzę, że jesteś teraz o 

wiele piękniejsza. Że jako kobieta prześcignęłaś moje wyobrażenia... 

- Jestem ładna - powiedziała Antonia bez fałszywej skromności - ale nie jestem żadną 

pięknością.  Nie  zmieniłam  się  bardzo.  Mam  taką  twarz,  która  się  nie  zmienia.  Może  doszło 

kilka  delikatnych  zmarszczek,  jakieś  linie  wzdłuż  ust.  Jestem  pełniejsza  niż  wtedy,  ale 

szczuplejsza niż niedawno. Nie ma we mnie nic specjalnego. Poznałbyś mnie bez trudu. 

- A ty rozpoznałabyś mnie? Antonia pokiwała głową. Wyczuł ten ruch. 

- Zawiodłaś się? - Zaśmiał się ochryple. - Kiedyś byłem przystojny. Ale to było dawno 

temu. Bynajmniej nie robię się młodszy. A żyłem intensywnie... 

-  Nie  zawiodłam  się,  Grigorij.  Jesteś  dokładnie  taki  jak  kiedyś.  Nie  kłamię  i  nie 

pochlebiam ci. Przecież cię widzę... 

Jej  usta  musnęły  jego  skroń.  Skórę  miał  suchą,  smakował  solą.  Rozpoznała  zapach 

jego  skóry.  Już  tak  dawno  go  nie  czuła...  Teraz  znów  miała  go  w  nozdrzach.  Nigdy  go  nie 

zapomniała. 

Jego ramiona obejmowały ją mocno. Przyciągnął jej głowę do swojej i przycisnął usta 

do jej ust. 

Usłyszała,  jak  Grigorij  wzdycha  ze  szczęścia  -  a  może  to  wzdychała  ona?  Objęła 

dłonią  jego  kark  równie  mocno  jak  on  trzymał  ją.  Całowali  się  tak,  aż  paliły  ich  usta. 

Pocałunek ujawniał to, co było ukryte przez lata. To, co było prawdziwym skarbem szkatułki 

z Wielikiego Ustiuga. 

-  Nadal  cię  kocham,  Grigorij  -  zapewniła  go,  gdy  rozłączyli  usta.  -  To  się  nigdy  nie 

zmieniło. Ale tak mało nadziei dawało dochowywanie wierności komuś, kto nie żył... 

Głaskał ją po włosach, nie mógł jej puścić. Nie był w stanie. 

Następnej nocy znów będzie ściganym wyjętym spod prawa. 

-  Też  cię  kocham,  Antonetto  -  odparł.  -  Ale  wtedy  dokonałem  wyboru.  Możliwe,  że 

złego. Ale nie miałem możliwości wybierać ponownie. 

- Dziś wybrałbyś inaczej? - spytała, wstrzymując oddech. 

-  Może  -  odpowiedział  po  dłuższej  chwili.  -  Może,  Antonetto.  Rozczarowanie  ciebie 

było  piekłem.  Ale  uważałem,  że  równie  złe  będzie  sprawienie  zawodu  im.  I  w  końcu 

zawiodłem zarówno ciebie, jak i tych wszystkich, za których chciałem walczyć. 

Antonia położyła wygodnie głowę na jego ramieniu. 

background image

-  Jestem  teraz  szczęśliwa  -  wyszeptała.  -  Czuję  twoje  ramiona.  Kochasz  mnie. 

Jesteśmy blisko siebie.  Czuję dokładnie to samo, co wtedy. Jesteś mężczyzną mojego życia. 

Jedynym, z którym kiedykolwiek chciałam być. A tak łatwo cię stracić, Grigorij... Ale dopóki 

mnie obejmujesz, jestem szczęśliwa. 

- Może lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś tego nie czuła - powiedział, całując jej czoło. - 

Powinienem być na tyle silny, by się trzymać z dala od ciebie. Nie po raz pierwszy jestem w 

pobliżu  Archangielska.  Już  dawno  o  tobie  wiem.  Zawsze  szukałem  wieści  o  tobie. 

Ś

wiadomość  tego,  że  żyjesz,  dawała  mi  oparcie  w  życiu.  Ale  trzymałem  się  z  dala.  Aż  do 

teraz. Może dlatego, że pozostało mi niewiele czasu... 

- Nie możesz dać się schwytać! Potrząsnął głową. 

- Nie dam się schwytać, Antonetto. Masz rację, ja też jestem szczęśliwy. Choćby przez 

tę krótką chwilę. To nigdy nie było możliwe z kimś innym poza tobą. 

Noc niepostrzeżenie przeszła w poranek. 

background image

12 

-  Jadę  z  tobą  -  rzuciła  Raija.  Wyszła  do  kuchni  na  bosaka,  mimo  że  od  podłogi 

ciągnęło chłodem. 

Jewgienij westchnął. 

Leżał,  czuwając  obok  niej,  przez  pół  nocy.  Raija  była  chłodna,  lekko  spocona. 

Oddychała  tak  powoli,  że  na  pewno  by  to  go  wystraszyło,  gdyby  już  wcześniej  nie  przeżył 

czegoś  podobnego.  Doszła  do  siebie  dopiero  nad  ranem.  Jej  oddech  zaczął  przypominać 

oddech śpiącego normalnie człowieka. 

Gdy  zaczęła  się  pocić,  odważył  się  ściągnąć  z  niej  ubranie.  Zostawił  ją  w  samej 

bieliźnie. 

Wcześniej bardzo się bał, by nie zmarzła. 

Pierwsze pytanie, które zadała, gdy otworzyła oczy, brzmiało: 

-  Wyzdrowiał?  Jewgienij  nie  wiedział.  Przekazał  jej  tylko  to,  co  się  z  nią  działo,  a 

czego nie mogła pamiętać. 

- Bóg świadkiem, że przez ciebie mieliśmy z Wasilijem pełne ręce roboty! - narzekał. 

- Dziś zostajesz w domu! 

Wtedy się zaczęło. 

- Muszę znów tam pojechać - rzuciła, gdy Jewgienij się ubrał. - Muszę zobaczyć się z 

Antonią. Nadal coś jest nie tak. Coś ważnego. 

-  Coś  naprawdę  będzie  nie  tak,  gdy  obie  z  Antonią  wylądujecie  u  gubernatora  za 

ukrywanie ściganego przez prawo! 

Jewgienij  był  rozgniewany.  Czym  innym  było  martwienie  się  o  Antonię.  Na  jej 

decyzje nie miał wpływu. Ale Raija była jego żoną! 

-  On  jest  przystojny  -  rzuciła  niespodziewanie  Raija.  -  Może  nie  aż  tak,  jak  ten 

mężczyzna,  który  właśnie  na  mnie  krzyczy,  ale  interesujący.  Bardzo  interesujący.  Taki,  dla 

którego można było stracić głowę w młodości. Nic dziwnego, że tak się stało z Tonią. 

-  Może  innym  razem  opowiesz  mi  historię  życia  Toni  -  uciął  Jewgienij  szorstko.  - 

Zostajesz w domu. Nie chcę się o ciebie martwić. Sama prosisz się o kłopoty. Wchodzisz na 

pokład statku, na którym zbuntowała się załoga. Idziesz do domu, gdzie ukrywa się człowiek 

poszukiwany za zdradę stanu! 

- Nie używaj tego przeciwko mnie, Jewgienij! - poprosiła. 

background image

Wyszedł  energicznie  do  kuchni  i  zaczął  rozpalać  w  piecu.  Usłyszał,  jak  Raija 

rozmawia z Misza. Zaczęli coś razem śpiewać. Misza klaskał, może nie całkiem do taktu, ale 

z zapałem. Raija zaśmiała się głośno. 

Dziwne, że tak szybko doszła do siebie! 

Jewgienij czuł się zmęczony po nieprzespanej nocy. Może się nie bał, ale za każdym 

razem, gdy widział Raiję w tym stanie, przepełniał go ból. 

Pragnął z całego serca, by to się już nie powtórzyło. Żeby już tego nie robiła. Żeby nie 

używała tego daru. Mimo że pomagała innym, wolał, by przestała. To na pewno nie jest dla 

niej dobre. 

Ale tak szybko doszła do siebie, zupełnie jakby się obudziła po zwykłej nocy... 

Nic nie rozumiał. Nawet nie chciał zrozumieć. I nie chciał, by pojechała do Antonii. 

No i wtedy weszła do kuchni i oświadczyła mu, że jedzie z nim do miasta. 

-  Wolę,  żebyś  wiedział  -  wytłumaczyła.  -  Nie  chcę  działać  za  twoimi  plecami.  I  nie 

chcę zabierać tam Miszy. Mógłby pojechać do portu razem z tobą. Nie będzie ci przeszkadzał. 

Ja nie zostanę tam długo. 

Poddał  się,  lecz  dał  poznać  Raiji,  że  robi  to  wbrew  sobie.  Nie  powinna  myśleć,  że 

pochwala jej postępowanie. 

- Zęby tylko nie musieli i dziś wynosić cię stamtąd - rzucił, nie patrząc na nią. Był na 

nią zły. Nie chciał, by szła do rannego, ale jej to najwyraźniej nic nie obchodziło. - Wasilij ma 

co innego do roboty niż taszczenie cię, nieprzytomnej, po mieście. 

Raija popatrzyła na Jewgienija, opierając policzek o chłodną framugę. 

Miał  ciemne  sińce  pod  oczami.  Od  razu  było  po  nim  widać,  gdy  zbyt  mało  spał.  A 

potrzebował długiego odpoczynku. Nie zawsze mu się to udawało: bark często mu dokuczał. 

Od wiosny miał z nim spokój, gdyż pogoda była sprzyjająca: ciepło i sucho. Ból trzymał się 

wtedy z daleka. 

Jewgienij zwykle bywał w dobrym humorze o tej porze roku. 

Poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, bo to z jej powodu się denerwował. A i tak miał 

swoje  powody  do  zmartwień.  Papiery.  Spłaty  kredytów.  Troska  o  ładunek.  Nowe  plany 

krążące po głowie. 

Potrzebował odpoczynku. 

Ale teraz był niesprawiedliwy. Tonią była jej przyjaciółką. Może kimś więcej. Dobrze 

pamiętała, jak ją przyjęła, gdy przybyła do Rosji, całkiem obca. 

Tonią  pierwsza  przywitała  ją  z  otwartymi  ramionami.  Obdarzyła  ją  ciepłem  i 

serdecznością, nie mówiąc już o ubraniach. 

background image

Tonią stała się dla niej rodziną, której nie miała. Jej powierniczką. Raija potrzebowała 

czegoś więcej niż męża i dziecka. Z Tonią się rozumiały. 

Czuła wyraźnie, że przyjaciółka potrzebuje jej pomocy. Ze coś ją gnębi. 

Ubrała Misze i dała mu jeść. Sama nie była głodna. Wzięła ze sobą kawałek suchego 

chleba, który pokruszyła i zjadła w drodze do miasta. 

Jewgienij nie odezwał się do niej ani słowem. 

Dała mu spokój. 

Gdy  był  w  takim  humorze,  lepiej  było  mu  nie  przeszkadzać.  Niech  sobie  siedzi  i 

milczy. 

Zagadywała  Misze,  dając  myślom  ulecieć  w  przestworza.  Zawsze  lubiła  niebo  nad 

Dwiną. 

Dojechali około południa. Zbyt dużo zmarnowali czasu rano, kłócąc się. 

Jewgienij nigdy nie przyjeżdżał tak późno. 

Wasilij  przerzucał  worki  z  mąką.  Mieli  pewien  zapas,  którego  nie  zdążyli  wysłać 

statkiem. Może uda im się sprzedać go przed zimą na Półwyspie Kolskim. Tam też mieszkali 

ludzie, którzy kupiliby mąkę równie chętnie jak Norwegowie w Finnmarku. 

Nie byłaby to długa wyprawa. Można by się wybrać mniejszym frachtowcem. Wasilij 

z  ochotą  by  popłynął,  bo  zbyt  długo  przebywając  na  lądzie,  stawał  się  coraz  bardziej 

niespokojny.  Za  bardzo  lubił  stać  na  pokładzie  na  szeroko  rozstawionych  nogach,  opierając 

się podmuchom wiatru i falom. Na lądzie tylko zdzierał zelówki, mówił. 

Wasilij przerwał swoje zajęcie, szybko zapinając koszulę, by godnie przywitać Raiję i 

Jewgienija. 

Misza siedział na ramionach ojca, zachwycony, że przewyższa wszystkich dokoła. 

- Doszłaś do siebie - powiedział Wasilij z nieśmiałym uśmiechem, patrząc na Raiję. 

Podwinął szybko rękawy i wrócił do pracy. 

- Tak, doszła do siebie na tyle, że znów chce tam jechać! - rzucił ostro Jewgienij, idąc 

w stronę swego kantorka. - Przemów do niej! Powiedz, w jakim stanie ją znalazłeś! 

- Ja muszę - powiedziała Raija cicho i stanowczo. Spojrzenia Raiji i Wasilija spotkały 

się na krótką chwilę. Wasilij zauważył, że jest bardzo blada. I dobrze pamiętał, jak wyglądała, 

gdy ją znalazł. Jak nieżywa. 

- To nie chodzi o tego mężczyznę - pospieszyła z wytłumaczeniem. - Nie sądzę, bym 

mogła  mu  jeszcze  pomóc.  Wiem  to.  On  jest  silny.  Gdyby  nie  to,  nic  by  mu  nie  pomogło. 

Użyłam  także  jego  mocy.  Dla  przywrócenia  mu  wzroku  to  i  tak  za  mało.  Ale  muszę  się 

zobaczyć z Antonią. Czuję, że ona mnie woła. 

background image

Spojrzała na Wasilija. 

Stał i przyglądał się jej, przekrzywiwszy głowę. Ręce oparł za sobą o stertę worków z 

mąką. Włosy miał potargane. Oczy patrzyły na nią z wielką uwagą. 

- Czy to brzmi... dziwacznie? - spytała. 

- Może nie - odparł. - Ale nie jestem pewien, czy w to wierzę. 

Podciągnął  się  na  stos  worków  i  usiadł  tam,  wysoko  nad  Raiją,  w  bezpiecznej 

odległości. 

- Wiem, że potrafisz coś zdziałać, bo sam widziałem. Nie wiem, co to jest, i nie chcę 

wiedzieć. Jest wspaniałe, bo możesz coś dla kogoś zrobić. I godne podziwu, jeśli się wie, ile 

cię może kosztować. Nie wiem, czy ja bym się na to zdobył, nawet gdybym miał takie moce. 

Może za dużo myślałbym o sobie. 

-  Chyba  nikt  nie  ocenia  cię  tak  nisko  jak  ty  sam,  Wasilij  -  przyznała  Raija  ze 

smutkiem. 

Odpowiedział wzruszeniem ramion. 

Na  zewnątrz  rozległ  się stukot  podkutych  butów.  Drzwi  otworzyły  się  z  impetem,  aż 

zajęczały zawiasy. 

Wasilij nadal siedział. 

Jewgienij wyszedł z biura. Usłyszał i rozpoznał ten stukot. 

Byli w mundurach. Z wyniosłymi minami podeszli do Jewgienija. 

Tym razem zjawili się we trzech. 

Raija  nadal  stała.  Gdy  tamci  wchodzili,  szepnął  do  niej,  by  zachowywała  się 

normalnie. 

-  Nic  nie  mogą  nam  udowodnić!  O  niczym  nie  wiesz!  Oni  też  na  pewno  nic  nie 

wiedzą! 

Byli tak dobrze wychowani, że na widok Raiji unieśli palce do czapek. Najmłodszy z 

nich ukłonił się nawet lekko, obdarzając ją spojrzeniem może nie całkiem dwornym, ale które 

przy odrobinie dobrej woli można było nazwać pochlebnym. 

Raija uśmiechnęła się. Uniosła brwi, spoglądając na żołnierzy z lekką kokieterią. 

Tym razem powiedzieli, dlaczego przyszli. 

-  Gubernator  poszukuje  pewnego  mężczyzny  -  odezwał  się  najstarszy,  patrząc  na 

Jewgienija.  -  Niejakiego  Grigorija  Amonowa.  Za  zdradę  władzy  carskiej.  I  za  niezliczone 

przestępstwa:  włamania,  rabunek,  kradzież  koni...  I  najpoważniejsze:  przywództwo  buntu 

przeciwko  właścicielom  ziemskim,  a  przez  to  państwu.  Zdrada  mateczki  Rosji,  carycy 

Katarzyny. 

background image

-  To  chyba  dawna  sprawa  -  odparł  Jewgienij.  -  Teraz  mamy  Elżbietę.  Czy  to  stary 

człowiek? 

Brwi  oficera  uniosły  się  na  znak  zgorszenia  wobec  takiego  braku  respektu  wobec 

carycy,  ale  dał  spokój.  Najmłodszy  nadal  obserwował  Raiję  i  najwyraźniej  flirtował  z  nią 

wzrokiem. 

-  Widzieliście  w  porcie  jakichś  obcych?  -  spytał  oficer.  Uważał,  że  odpowiadanie  na 

pytania  pospólstwa  nie  należy  do  jego  obowiązków.  Wolał  je  zadawać,  najchętniej 

niespodziewanie, by uzyskać szczerą odpowiedź. 

-  Raczej  nie  -  odparł  Jewgienij.  -  Trudno  jest  odpowiedzieć  na  pewno.  Ostatnio 

odbieraliśmy  towary  z  obcego  statku.  Nie  mogę  powiedzieć,  że  znałem  wszystkich  na 

pokładzie.  Takiego  kłamstwa  bym  się  nigdy  nie  dopuścił.  Człowiek  na  pana  stanowisku  na 

pewno  to  rozumie.  Ale  na  naszych  statkach  nie  ma  obcych,  to  mogę  stwierdzić  z  całą 

stanowczością. 

-  Sądzimy,  że  jest  z  nim  wielu  ludzi  -  odparł  oficer,  mile  zaskoczony  elokwencją 

Jewgienija.  -  Mała  armia.  Nieco  dalej  na  południe  niemal  ich  złapali.  Udało  im  się  uciec. 

Mimo to sądzimy, że tym razem ich dopadniemy. Mają ze sobą rannych, nie mogą poruszać 

się za szybko. 

Jewgienij zmrużył oczy. 

- Nie wydaje się rozsądne, by szukali schronienia tu, jeśli nie chcą mieć do czynienia z 

ludźmi gubernatora i carycą Elżbietą - niech Bóg jej błogosławi. 

Oficer zaśmiał się już całkiem przyjacielsko. 

-  My  też  tak  uważamy.  Ale  to  nasz  obowiązek  sprawdzić.  Istnieje  niewielka 

możliwość, i nie możemy jej zlekceważyć. Ale tak między nami mówiąc, nie sądzę, by on tu 

był.  Antonów  ukrywa  się  już  od  piętnastu  lat.  Jest  szczwanym  lisem.  Wie,  gdzie  może  się 

przyczaić.  Przypuszczalnie  na  obszarach  wzdłuż  rzek,  gdzieś  koło  Karpogory  nad  Pinegą, 

Wielikiego Ustiuga, skąd pochodzi, Kotłasu, dalej na wschód wzdłuż Wyczegdy. Nad Wołgą 

też  go  widywano.  Pewnie  będzie  chciał  wrócić  na  znane  sobie  tereny,  wierzcie  mi. 

Znajdziemy go nad rzekami, a nie tu w Archangielsku! 

Zaśmiał się i zasalutował przed Jewgienijem, i jeszcze raz przed Michaiłem, który też 

wyszedł z kantorka. Chłopczyk aż otworzył usta na widok wspaniale ubranych mężczyzn. 

- Niezły chłopak! - pochwalili go. Michaił uśmiechnął się tylko. Lubił być w centrum 

zainteresowania. 

- Jak on wygląda? - spytał Jewgienij, odprowadzając ich w stronę wyjścia. Zaśmiał się 

i dodał: - Na wypadek, gdyby jednak wbrew oczekiwaniom się ujawnił? 

background image

- Wysoki i szczupły. Blondyn, długie włosy. Ma około czterdziestu lat. 

Jewgienij pokiwał głową z powagą. 

-  Będziemy  mieć  oczy  otwarte  -  obiecał.  Wasilij  zachował  twarz  bez  wyrazu.  Nie 

chciał,  by  zwrócili  na  niego  uwagę.  I  tak  wiedzieli,  kim  jest.  Ich  zadaniem  było  wiedzieć  o 

wszystkim. 

Zatrzymali  się  przy  Raiji.  Najmłodszy  z  nich  najwyraźniej  nie  miał  nic  przeciwko 

temu. 

- Nasza pani przybyła do miasta - zagadnął słodkim tonem. 

Raija przytaknęła. 

- Czasami czuję się taka samotna - przyznała, nie spuszczając z niego wzroku. - Lubię 

niekiedy  odwiedzić  moją  przyjaciółkę,  wtedy  nasz  syn  może  bawić  się  z  innymi  dziećmi. 

Teraz jest chora,  a w domu jest zawsze tyle do zrobienia. Ale to nasza, kobiet, sprawa. Wy, 

mężczyźni, nie powinniście się tym kłopotać. 

Zaśmiała się kokieteryjnie. 

-  Dobrze  wiedzieć,  że  poważnie  traktujecie  swe  obowiązki  -  dodała.  -  Nawet  jeśli  ta 

sprawa  nie  dotyczy  Archangielska.  My,  kobiety  i  dzieci,  możemy  się  czuć  o  wiele 

bezpieczniej. Przecież nigdy nie wiadomo... 

- Nasza pani nie ma się czego obawiać! - zapewnił dowódca. 

Lubił kobiety znające swoje miejsce w życiu.  I  może nie słyszał wszystkich plotek o 

Raiji  albo  nie  skojarzył  ich  z  nią.  Wyszedł  zadowolony.  Uśmiech  żony  Jewgienija  Bykowa 

był zniewalający. Ona sama też. Był pewien, że jej się spodobał. Umiał to poznać w oczach 

kobiet. 

Właściwie dzień okazał się całkiem udany. 

Milczeli,  dopóki  nie  byli  pewni,  że  żołnierze  ich  już  nie  usłyszą.  Jewgienij  spojrzał 

wtedy na Raiję i roześmiał się. Wasilij także się uśmiechnął. 

Raija zrobiła kilka tanecznych kroków i wachlując rzęsami, dygnęła przed nimi. 

- Mama się wygłupia! - oświadczył Misza. 

- Chyba nasza pani nieco przesadziła - stwierdził Jewgienij, obejmując żonę. - Dobry 

Boże,  ależ  ty  potrafisz  kłamać,  Raiju!  Gdzie  się  tego  nauczyłaś?  A  może  pochodzisz  z 

rodziny jakichś kuglarzy? 

Zaśmiała się perliście. 

- Mężczyzn tak łatwo oszukać - droczyła się. 

-  Ale  tym  wy,  kobiety,  nie  będziecie  kłopotać  nas,  mężczyzn  -  odparował  Jewgienij 

błyskawicznie. - Co ty na to, Wasilij? Może powinniśmy zaprosić tu samego gubernatora, by 

background image

ta nasza pani oczarowała go tak, by zrezygnował z tych wszystkich podatków i opłat. Dałabyś 

sobie  radę,  Raiju:  wystarczyłby  twój  uśmiech,  pochlebstwa  i  spojrzenie,  które  obiecuje 

więcej, niż kiedykolwiek byś dotrzymała. 

- Ona jest carycą - stwierdził Wasilij z powagą. Jewgienij przełknął żart, który miał na 

końcu języka, i niemal popchnął Raiję w stronę drzwi. 

- Idź już do swej chorej przyjaciółki, zanim znajdą u niej tego zdrajcę. Mogłaś nawet 

poprosić ich o eskortowanie cię do niej, żeby żadni niegrzeczni przestępcy cię po drodze nie 

napastowali... 

Raija  zrobiła  do  niego  minę,  a  w  następnym  momencie  wysłała  pocałunek.  Okręciła 

się na pięcie, aż zafurkotał jej płaszcz. 

Gdy  zamknęła  za  sobą  drzwi,  poczuli  pustkę.  Wydało  im  się  nawet,  że  zrobiło  się 

trochę chłodniej... 

Antonia wpuściła ją bez słowa. Szybko zamknęła drzwi. Raija pogłaskała przyjaciółkę 

po policzku gestem pełnym ciepła, też nic nie mówiąc. 

- Bałam się, że się przekręcisz - rzuciła Antonia. Nigdy nie była delikatna w doborze 

słów. 

- Jak z nim? 

Antonia patrzyła na Raiję przez chwilę, potem rzuciła się jej na szyję, wtulając twarz 

w jej płaszcz, by stłumić szloch. 

- Dziękuję! - rzuciła w końcu. Opadła na stojące nieopodal krzesło, jakby opuściły ją 

siły. 

Olga siedziała na skrzyni z drewnem. To był statek w drodze do Norwegii, a ona jego 

pryncypałem, jak tata. Popatrzyła na Raiję uważnie. Ciocia wyglądała na zdrową. 

- Dzięki ci, że jesteś sobą - dodała Tonią, mrugając oczami i osuszając ostatnie łzy na 

gęstych, ciemnych rzęsach. - Dzięki, że rozumiesz moje wołania o pomoc i że dokonałaś tego 

cudu wczoraj. Nie ma nikogo innego takiego jak ty, Raiju - Raiso! Tak bardzo cię kocham, że 

chyba zacznę płakać... 

- A więc doszedł do siebie? Tonią pokiwała głową. 

- Jesteś już zdrowa, ciociu? - odezwała się Olga. 

- Całkiem zdrowa. 

-  A  wiesz,  że  gładziłam  cię  po  policzku?  Raija  pokiwała  głową.  Nikt  jej  tego  nie 

powiedział, ale nie zawiodłaby dziecka, zaprzeczając. 

- To na pewno pomogło mi najbardziej - uśmiechnęła się. 

background image

- Wasilij powiedział, że to pomoże - wytłumaczyła Olga. - Obiecał, że ci o tym powie 

i że poprosi Misze, by też cię głaskał. Zrobił tak? 

-  Misza  wtedy  spał  -  odparła  Raija.  -  A  gdy  się  obudził,  ja  już  byłam  zdrowa.  Na 

pewno dlatego, że ty byłaś tak dla mnie dobra, Oluniu. 

Oldze  spodobały  się  jej  słowa.  Uśmiechnęła  się  z  oddaniem  do  cioci  Raiji  -  Raisy  i 

znów  zmieniła  się  w  pryncypała  okrętu,  który  płynął  gdzieś  daleko,  by  kupować  ryby.  Były 

tam  miejscowości  o  tak  dziwnych  nazwach,  jak  Vardo,  Malangen  czy  Lyngen.  Tata  opo-

wiadał jej o nich. Słyszała te nazwy już wiele razy. 

- Chcesz go zobaczyć? - spytała Antonia. Raija pokręciła głową. 

- Przyjechałam zobaczyć się z tobą. Dobrze się czujesz? 

- Chyba na nic się nie zdadzą kłamstwa? - Tonią nawet się nie uśmiechnęła. - Jestem 

tak straszliwie zmęczona! A on tej nocy jedzie dalej... 

Raija  przypomniała  sobie  rozmowę  z  oficerem.  Przekazała  przyjaciółce,  gdzie 

ż

ołnierze będą go szukać. 

-  Chciałabym  zamknąć  oczy  i  znów  znaleźć  się  nad  brzegami  Suchony  -  wtrąciła 

Tonią  rozmarzonym  tonem.  -  Czekałabym  na  niego,  a  on  nadjechałby  konno.  Uwiązałby 

konia do drzewa albo pozwoliłby mu się paść. Liczyłaby się tylko ta chwila. On i ja. Miękka 

trawa.  Szum  rzeki.  I  tam,  gdzie  byłam  wtedy  nieśmiała,  niedojrzała  i  niegotowa,  teraz 

byłabym śmiała, gorąca i wymagająca. Niebo byłoby to samo, miejsce, rzeka i ptaki. On i ja. I 

nie miałabym wyrzutów sumienia. Byłaby to chwila zapomnienia, w której nie krępowałyby 

mnie żadne więzy. Byłabym tylko sobą, choćby na krótko. Razem z nim. 

- On tyle dla ciebie znaczy? - spytała Raija. Antonia pokiwała głową z powagą. Raija 

przełknęła  ślinę.  Nie  miała  żadnego  prawa  jej  osądzać,  wygłaszać  swoje  opinie.  Nie  miała 

prawa uznać marzenia Toni za coś brudnego i brzydkiego. 

-  Kocham  go  -  powiedziała  Antonia  tak  cicho,  żeby  tylko  Raija  ją  słyszała.  -  To 

prawda. Można wiele o mnie powiedzieć, ale zawsze byłam wobec siebie uczciwa. Mimo że 

to bardzo boli. Nigdy niczego nie żałuję. Żyję pełnią chwili. Nie umiem inaczej. 

Raija pokiwała głową. 

Te  słowa  odbiły  się  echem  w  jej  duszy.  Znów  poczuła,  że  nie  są  jej  nieznane.  Może 

ona  kiedyś  mówiła  coś  podobnego.  Nie  umiała  sobie  przypomnieć.  To  było  bardziej  ulotne 

niż dym na wietrze. 

Antonia zebrała się na odwagę: 

- Mogę cię o coś prosić? O coś, co zrozumiesz jako kobieta? 

Raija pokiwała głową. 

background image

- Czy możesz wziąć Olgę do siebie na noc? Oczy Toni wyrażały wszystko, czego nie 

mogła powiedzieć. 

Raija była kobietą. Zrozumiała. 

- On wyjedzie dziś w nocy - powiedziała Antonia cicho, z rozpaczą. 

Raija  zgodziła  się.  Jewgienijowi  na  pewno  się  to  nie  spodoba.  Powie,  że  to  zdrada 

wobec Olega. 

Ale Raija rozumiała Antonię. Gdyby ona aż tak bardzo kochała jakiegoś mężczyznę i 

pozostały  jej  tylko  godziny  do  rozstania  z  nim  może  na  zawsze,  też  zrobiłaby  wszystko,  by 

choć przez moment mieć go tylko dla siebie. 

Krótka  chwila  wypełniona  prawdziwym  uczuciem  nie  mogła  być  grzechem.  A  jeśli 

nawet,  to  Raija  nie  przejęła  się  tym  zbytnio.  Uznała,  że  to  będzie  dla  dobra  Antonii. 

Wytłumaczyła  sobie  samej,  że  Tonią  żałowałaby  przez  resztę  życia,  gdyby  nie  złapała  tej 

okazji oburącz. 

Taka  szansa  mogła  się  już  nie  powtórzyć.  Potem  zostałyby  jej  tylko  pustka  i 

rozmyślanie, co mogło było się zdarzyć. 

-  Chcesz  pojechać  do  nas,  Oleńko?  -  spytała  Raija,  odwracając  się  w  stronę 

dziewczynki. - Byłaś taka dzielna, że pomogłaś mi wyzdrowieć, więc może pojedziesz teraz 

ze mną do nas? Aż do jutra. Pobawisz się z Misza... 

Olgę kusiła ta propozycja. Spojrzała szybko na matkę. 

- A co z mamą? 

-  Mama  będzie  spała  -  odrzekła  Antonia.  -  A  ty  przecież  uważasz,  że  to  nudne,  gdy 

mama śpi. 

Olga pokiwała głową. 

- Pojadę - postanowiła. - Już teraz? Zaraz? Raija potwierdziła. 

-  Pójdę  tylko  po  wóz  i  Misze  i  zaraz  przyjadę  po  ciebie.  Powinnaś  się  trochę  cieplej 

ubrać, malutka. Mama ci pomoże. 

Antonia pokiwała głową. W oczach miała bezbrzeżną wdzięczność. 

- Dziękuję - powiedziała. 

Przyprowadzenie  wozu  nie  zabrało  Raiji  wiele  czasu.  Machnięciem  ręki  zbyła 

wątpliwości Jewgienija i Wasilija, czy poradzi sobie z jazdą. 

- Nasza pani poradzi sobie ze wszystkim - powiedziała. 

Olga  czekała  już  przy  oknie,  gotowa  do  drogi.  Mały  nosek  rozpłaszczyła  na  szybie. 

Zerwała się natychmiast, gdy tylko dostrzegła wóz Raiji. 

background image

Antonia  podniosła  córeczkę  i  ucałowała  w  oba  policzki.  Ucałowała  jeszcze  czoło, 

powieki i usta małej. Uściskała tak mocno, że Olga zaczęła się wyrywać. 

- Mama, puść! 

Tonią posłuchała. Przetarła suche oczy, uśmiechnęła się i zaprowadziła córkę do Raiji. 

Dziwne  było  oddawać  ją  komuś.  Ale  Olga  już  cieszyła  się  tym,  co  obiecywała  jej 

ciocia. 

- Wszystko będzie dobrze - powiedziała Raija. A Olga, która dostrzegła, że mama jest 

trochę smutna, objęła ją i przytuliła. 

-  Pa,  mamo!  -  rzuciła  i  ucałowała  Tonie  w  same  usta.  -  Będziesz  za  mną  tęskniła?  - 

dodała. 

-  Będę  za  tobą  okropnie  tęskniła,  kochanie  moje  -  zapewniła  małą.  -  Strasznie  cię 

kocham, wiesz? 

Machała za nimi, dopóki nie zniknęły jej z oczu. Potem weszła do domu i zamknęła za 

sobą drzwi na klucz. 

background image

13 

Grigorij  słyszał  rozmowę  Antonii  i  Raiji.  Słyszał,  jak  Tonią  ubiera  dziecko.  Słyszał 

ciszę, która zapadła po tym, jak Antonia weszła do środka. 

Z  trudem  wstał.  Ostrożnie  obciążał  ranną  nogę.  Czuł  pulsowanie  krwi  i  bólu.  Noga 

była sztywna od biodra w dół. Ale nie bolała go już jak wcześniej. Rana chyba zaczynała się 

goić. Wyglądało na to, że wszystko, co złe, już z niej wyciekło. 

Nie rozumiał tego, ale przypuszczał, że to ma związek z kobietą o fińsko brzmiącym 

imieniu. 

Grigorij wiedział, że powinien dłużej odpocząć, nie tylko dlatego, by spędzić z Tonią 

więcej  czasu.  Stał  zlany  potem,  łapiąc  powietrze.  Musiał  oprzeć  się  o  ścianę.  Powinien 

jeszcze leżeć tydzień, może dwa... 

Zamknął oczy i przeniósł się myślami do domu. Bywał już w tylu miejscach, od kiedy 

stamtąd wyjechał, ale nadal nazywał trakty wokół Kotłasu i Wielikiego Ustiuga domem. 

Chciałby móc kiedyś ją tam ze sobą zabrać. Poczuć zapach nadchodzącego lata, lasu, 

mchu  i  rzeki.  Koni.  Chciał  usłyszeć  odgłosy  życia  miejskiego  w  Wielikim  Ustiugu: 

skrzypienie kół wozów, stukot kopyt, szuranie stóp, echo targowania się na rynku, odgłosy ła-

dowania towarów na łodzie. 

Chciałby  siedzieć  teraz  nad  brzegiem  Suchony,  obejmując  Antonię.  Chciałby  kochać 

się z nią na brzegu rzeki. Jak za pierwszym razem. 

Już nigdy tak nie będzie. 

Po prostu. 

Już nigdy więcej. 

Niedługo  zapadnie  noc  i  przyjdzie  po  niego  Anastas.  Wtedy  się  z  nią  pożegna. 

Pojedzie na spotkanie swoich ludzi i ruszą w drogę. 

Będzie podwójnie wyjęty spod prawa. 

Grigorij  miał  pewne  pojęcie,  po  której  stronie  pokoju  mieściły  się  drzwi.  Nie  było 

zresztą  wielkiego  wyboru.  Dotykając  opuszkami  palców  ściany,  wyciągnął  drugą  rękę,  jak 

mógł najdalej, i poruszał nią w powietrzu. 

Cały  ciężar  ciała  musiał  utrzymywać  na  zdrowej  nodze,  więc  zachwiał  się.  Czuł 

zawrót głowy. W ciemności, która go otaczała, nie rozróżniał kierunków. 

Odważył się w końcu puścić ścianę, która była jego jedynym punktem zaczepienia. 

Musiał stanąć na chorej nodze, by pójść do przodu. Nie było to łatwe. 

background image

Ale musiał tego dokonać. Najszybciej jak mógł. Dłońmi napotkał framugę drzwi. 

Starał się oddychać normalnie. 

Łatwo było stracić rozeznanie w ciemności. Ale powinien się do tego przyzwyczajać. 

Nic nie wskazywało na to, że kiedyś z niej wyjdzie. 

Pot spływał z niego ciurkiem. Ale odniósł pewne zwycięstwo. 

Sam wstał i odnalazł drzwi. 

- Grigorij, nie wolno ci stawać! - Antonia ocknęła się ze swoich mrocznych myśli, gdy 

dotarło do niej, że on stoi w drzwiach. 

Grigorij ściskał mocno framugi. Rozglądał się jakby, zwracając twarz w jej stronę. 

- Dziś w nocy jadę dalej - odparł. - Musiałem wstać. 

Antonia  pokręciła  głową  z  powątpiewaniem  i  podbiegła  do  niego.  Objęła  go  tak,  by 

mógł się o nią wesprzeć i przenieść na nią część swego ciężaru. 

Niepewnie dotarł do ławy kuchennej. 

- Poprosiłam Raiję, by wzięła ze sobą Olgę na noc - powiedziała. 

Cały czas musiała go dotykać. Godziny dzielące ich od nocy mijały tak szybko. Były 

jak piasek spłukiwany przez fale do morza. 

- Słyszałem - odparł zachrypniętym głosem. Gardło mu się ścisnęło. 

Oboje  czuli  wagę  chwili,  lecz  nie  umieli  jeszcze  z  niej  skorzystać.  Przerastała  ich 

oczekiwania. 

Nadeszła tak nagle... 

A noc była już tak blisko! Jak cień ciążący nad dniem. 

Jego  dłoń  odnalazła  jej  podbródek.  Przemknęła  wzdłuż  linii  szczęki,  po  policzku, 

czole i wplątała się w jej włosy. 

-  Miałaś  włosy  czarne  jak  sadza  -  rzekł  marzycielsko,  oglądając  ją  w  swoich 

wspomnieniach. - Czy nadal są tak ciemne? 

-  Chyba  tak  -  z  trudem  wydobyła  głos  Antonia.  -  Z  tamtych  czasów  nie  pamiętam 

siebie tak dobrze, jak ciebie... 

Jego cichy, pogodny śmiech. Miękki tak, jak tylko mógł być mech nad Suchoną. 

-  Byłabyś  tam  szczęśliwa?  -  spytał  Grigorij.  Jego  policzek  dotykał  jej  włosów. 

Obejmował ją ramionami. Była tak blisko niego jak wtedy. 

A już tej nocy on pojedzie dalej... 

- Byłabyś szczęśliwa gdzieś tam, na południe od Kotlasu, na skrawku ziemi, w małej 

chacie, w trudzie i znoju? Z gromadką dzieci, ze mną... Czy by ci to wystarczyło? 

background image

- Tego właśnie pragnęłam - odparła Antonia cicho. - Wtedy. Po to wróciłam. Miałam 

tylko szesnaście lat, ale wiedziałam, że więcej nie mogę się spodziewać od życia. Może nawet 

wyobrażałam sobie chatę jeszcze mniejszą, skrawek ziemi jeszcze uboższy. Po to wróciłam. 

A ciebie już nie było, Grigorij. Nie żyłeś. 

Pocałował czoło Toni u nasady włosów, zakrywając potem to miejsce jej lokami. 

- Pytałem cię, czy byłabyś szczęśliwa, moja Antonetto. Nie odpowiedziałaś mi. 

- Przecież nigdy nie będziemy tego wiedzieć. Nigdy nie będzie tak jak wtedy, prawda? 

Może  przywykłabym  za  szybko.  Może  miałbyś  narzekającą  żonę,  która  nie  dawałaby  sobie 

rady z pracą. Ale może równie dobrze trud życia by nas połączył. Mielibyśmy dzieci. Dzielili-

byśmy się wszystkim. Nie możemy tego wiedzieć... 

- Jakże często żałowałem, że nie wybrałem ciebie... Grigorij uścisnął ją i mówił dalej z 

bólem: 

-  Jestem  teraz  tak  bardzo  ubogi,  Antonetto.  Wtedy  też  niewiele  miałem,  Bóg 

ś

wiadkiem.  Ale  odrzuciłem  wszystko:  moją  rodzinę,  dom...  Ciebie. Wszystko,  co  kochałem. 

A  teraz  czuję,  że  przybyło  mi  lat.  Nie  mam  dzieci,  które  zajęłyby  się  mną,  gdy  stanę  się 

całkiem  niedołężny.  Nie  będę  miał  wnuków.  Nigdy  nie  będę  cieszył  się  starością  u  boku 

kobiety, z którą przeszedłem w trudzie całe życie. Straciłem nawet wzrok. Nie mam nic. 

- Nie wiedziałeś wtedy tego - szepnęła Antonia. - Nikt nie mógł wiedzieć. Dokonanie 

takiego wyboru wymagało odwagi! 

Westchnął. Anastas kilka razy mówił mu to samo. Wtedy, gdy Grigorij czuł potrzebę 

dzielenia się z nim swoimi myślami. 

Ale  prawda  nie  powstaje  przez  powtarzanie  tych  samych  słów.  Nie  pomogłoby 

powtórzenie  ich  nawet  nieskończoną  ilość  razy.  Po  jakimś  czasie  zrozumiał,  że  dokonał 

niewłaściwego wyboru. Ze nie myślał. Może więcej zdziałałby dla tych, których zranił, gdyby 

został.  Gdyby  nadal  był  ziarnem  piasku,  które  przeszkadza  w  działaniu  mechanizmu,  niż 

kimś, kto chciał zmienić świat za jednym razem. 

Przemoc tak niewiele ze sobą niosła. 

I to myślał on, który żył z nią za pan brat już niemal piętnaście lat! 

Tyle czasu zmarnował... 

-  Sądzę,  że  wolałbym  mieć  przygięty  kark  i  dzielić  z  tobą  biedę,  Antonetto,  niż 

wszystko  inne.  Nie  mam  nic  do  położenia  na  drugiej  szalce  wagi.  Wszystko,  co  mam,  jest 

nieważne. Nawet nie zostałem bohaterem... 

Zaśmiał się zgrzytliwie. 

background image

Tonią potrząsnęła głową. Obróciła się ku niemu, obejmując go za szyję.  Miała łzy  w 

oczach. Musiała mu o nich powiedzieć, bo nie mógł ich zobaczyć. 

Pochyliła  się  i  pocałowała  jego  suche,  spękane  wargi.  Sprawiła,  że  znów  stały  się 

cieple i miękkie. Przywróciła im życie. Całowała go i płakała. 

Grigorij otarł jej łzy. 

- Nie powinnaś przeze mnie płakać, moja Antonetto! - powiedział ze smutkiem, nieco 

zażenowany. 

Nigdy nie umiał zachować się wobec kogoś, kto płakał. Nigdy nie dawał sobie rady z 

delikatnymi uczuciami: współczuciem, troską, czułością... 

Tak jak wielu innych mężczyzn umiał tylko się odwrócić. 

Oparła  czoło  o  jego  czoło.  Tworzyła  jedną  z  tych  uświęconych  chwil,  do  których 

będzie  wracał  w  samotności.  Była  jego  najsłodszym  wspomnieniem,  teraz  jeszcze  bliższym 

niż tamte z młodości. 

- Chcę się z tobą kochać, Grigorij - rzekła czule. 

Przełknął  ślinę.  Nadal  potrafiła  go  zaskoczyć.  Nadal  umiała  powiedzieć  coś  takiego, 

co sprawiało, że ziemia usuwała mu się spod nóg. 

- Chcesz? - spytała. Schwycił ją mocno za ręce. 

-  Nie  robię  takich  rzeczy  -  wydusił.  -  Nie  chcę  niszczyć  czegoś,  co  istnieje.  Co  ma 

prawo do życia. Nie zadaję się z cudzymi żonami! 

-  Nie  jestem  niczyją  żoną  -  wyszeptała  z  ustami  przy  jego  szyi.  Pocałowała  go  tam, 

gdzie  tańczył  jego  puls  tak,  jak  on  kiedyś.  Jego  stopy  migały  wtedy  tak  szybko,  aż  oczom 

trudno  było  nadążyć.  -  Jestem  Antonettą,  Grigorij.  Twoją  Antonettą.  Kocham  cię.  Niewiele 

się zmieniło od ostatniego razu... 

Grigorij czuł, że Tonią próbuje znaleźć doraźne usprawiedliwienie. 

Ale on też tęsknił. 

Marzył o tym. 

W marzeniach kochał się z nią wiele razy. 

W  tych  krótkich  chwilach  znów  byli  razem.  Nawet  jeśli  ból  zżerał  go  potem  z 

podwójną siłą, wytrzymywał. 

Pragnął tego ze wszystkich sił! 

- Nie tutaj! - szepnęła. 

Przemknęła  koło  niego  jak  wiatr.  Jej  spódnica  otarła  się  o  jego  nogi,  włosy  o  jego 

czoło. Ujęła go za dłonie i uniosła z ławy. 

background image

Grigorij czuł, jak ogarnia go ta sama  gorączka, co kiedyś. Antonia nadal potrafiła  go 

zaczarować. Sama mówiła ze śmiechem, że on rzuca na nią czar. On jednak wiedział, że było 

odwrotnie. 

Nie miał takiej mocy. To Antonetta umiała go oszołomić, zabrać mu duszę i zrobić z 

nią dokładnie to, co chciała. 

Między  nimi  zawsze  było  dużo  śmiechu.  Nawet  gdy  ich  ciała  spotykały  się  w 

pożądaniu, zawsze było pomiędzy nimi miejsce na uśmiech i radość. Wtedy była to pełnia. 

- Nie w jego łóżku! - Tym razem on się sprzeciwił. - Lepiej tam, gdzie leżałem. Niech 

zabiorę i stamtąd piękne wspomnienia. 

Pokiwała  głową.  Pomogła  mu  przejść  z  powrotem  do  pokoiku.  Oparł  się  o  drzwi, 

podczas  gdy  Tonią  rozpościerała  koce  na  podłodze.  Nie  potrzebowali  żadnego  okrycia. 

Potrafili się sami ogrzać. 

Pomogła  mu  dojść  na  posłanie  i  położyć  się  na  plecach.  Zaczęła  rozpinać  jego 

koszulę. 

-  Jesteś  najbardziej  szaloną  kobietą,  jaką  znam  -  uśmiechnął  się.  -  Wcześniej 

myślałem, że zadawałaś się z każdym chłopakiem stajennym, jakiego spotkałaś. Byłem nawet 

zazdrosny! Do chwili, gdy zrozumiałem, że byłem dla ciebie pierwszy... 

Antonia ściągnęła mu koszulę. Odsłoniła jego tors. Musiała go dotknąć dłońmi. 

Był taki szczupły, zwarty... 

I miał blizny, których wtedy nie widziała. 

Pocałowała  płaski  brzuch  Grigorija.  Poczuła,  jak  on  wstrzymuje  oddech.  Wędrowała 

ustami w kierunku piersi. Jej włosy łaskotały go jak pióra. 

Całowała jego blizny. Były to ślady po ciosach nożem. 

-  Prowadziłeś  chyba  bardziej  niebezpieczne  życie,  niż  chcesz  przyznać  -  szepnęła. 

Usta miała przy długiej bliźnie idącej od ramienia na ukos przez pierś. 

-  Odniosłem  kilka  ran  -  odrzekł,  rozkoszując  się  jej  dotykiem.  Powstrzymywał  się  z 

całej  siły,  by  nie  wziąć  jej  w  ramiona.  Nigdy  jeszcze  czegoś  takiego  nie  przeżywał.  Nigdy 

jako strona bierna. 

Antonia była jedyną kobietą, którą znał na tyle dobrze, że mógł się przy niej odprężyć 

i poddać pieszczotom. A wtedy nie wyszli jeszcze poza zaspokojenie pierwszego pożądania. 

Byli bardzo młodzi... 

Leciutko  musnęła  jego  usta  i  położyła  się  przy  nim.  Rozpięła  mu  pas.  Palce  miała 

sprawne; domyślał się, że robiła to już wcześniej. 

Ale nie czuł zazdrości. 

background image

Ta chwila była zbyt droga, by marnować ją na niedobre uczucia. 

Rzucił Tonie. Myślała, że umarł . Teraz też nie miał do niej prawa. Nie miał prawa do 

tej przyjemności, którą odczuwał. Do tego bezbrzeżnego szczęścia. 

Rozpięła  mu  spodnie  i  pomogła  mu  się  z  nich  wydostać,  starając  się  nie  dotykać 

bandaży. 

Były zresztą suche na wierzchu. Nic przez nie nie przemiękało jak wcześniej. 

Grigorij nie śmiał uwierzyć, że rana się goi. Ale to działo się naprawdę. 

Usłyszał, że Antonia wstaje. Potem szelest ubrań. Rozbierała się szybko, tak jak wtedy 

przed laty. Nie miała w sobie kokieterii, była na to za młoda i zbyt nieśmiała. Potem śmiała 

się z niego, mówiąc, że  potrafi  go podniecić na inne sposoby  niż przez powolne rozbieranie 

się. 

I rzeczywiście potrafiła. 

Och, jakże Grigorij pragnął ją teraz ujrzeć! 

Po chwili leżała już obok niego, ciasno przytulona. Dokładnie wyczuwał zakamarki jej 

ciała. 

Wyczuł, że przez chwilę jakby się zawstydziła. 

Grigorij  położył  się  ostrożnie  na  boku,  dotknął  jej  ramienia,  przesunął  po  nim  dłonią 

aż po jej palce. Pozwolił, by poprowadziła jego dłoń do swoich piersi. Były jędrne i zarazem 

miękkie.  Potem  jego  dłoń  powędrowała  na  jej  krągłe  biodra,  pogłaskała  brzuch,  przeszła 

wzdłuż ud. 

Miękkość. 

Przeniosła jego dłoń między swoje uda. 

On dawał. Ona przyjmowała. 

Nagle zatrzymała go. 

W igraszkach wsunęła się pomiędzy jego nogi, zginając je tak, by kolana dotykały jej 

bioder. Głaskała go po łydkach, łaskotała stopy. Sprawiła, że się całkiem odprężył. 

Grigorij zapomniał o ranie. Ból poszedł w zapomnienie w obliczu rozkoszy. 

Rozpalała w nim płomienie. 

W ślad dłoni poszły jej usta. 

Pozornie  nie  zwracała  uwagi  na  to,  jak  bardzo  jest  podniecony.  Usiadła  na  nim  i 

pieściła jego ramiona i pierś. Całowała go. Jej loki łaskotały jego skórę. Grigorij czuł, jakby 

obsiadło go mnóstwo motyli, które to wzbijały się do lotu, to znów powracały. 

Pochwycił w końcu Antonię i objął ramionami jej szczupłe plecy. Ustami odnalazł jej 

usta. Nawet jego ciemność nie potrafiła jej przed nim ukryć. 

background image

Całowali się, głodni siebie nawzajem. 

Nie mogli się sobą nasycić. Czuli słodki smak szaleństwa. 

Jego dłonie znów ją pieściły. Odkrywały na nowo. Znał ją wcześniej jako dziewczynę, 

teraz  odkrywał  kobietę.  Pragnął  ją  zobaczyć  na  własne  oczy,  ale  musiały  mu  wystarczyć 

dłonie. 

Zabawa stawała się dziksza, gwałtowniejsza. Tonią zsunęła się niżej i uniosła na tyle, 

by  znalazł  drogę.  Kolana  przycisnęła  do  jego  twardych  bioder  i  opadła  na  jego  pierś.  Palce 

wbiła w jego barki. On ciasno obejmował ją ramionami, mocnymi niczym korzenie sosny. 

Nie  musieli  ustalać  żadnego  rytmu.  Po  prostu  byli  razem.  Falowali  niczym  łodzie  na 

morzu.  Leżeli  potem  spokojnie,  ciesząc  się  swoją  bliskością  i  oddaniem.  Całowali  się. 

Porozumiewali  słówkami,  które  należały  tylko  do  nich.  Słówkami,  które  wymyślali  w  tej 

chwili, tylko dla tej chwili. Dla siebie. 

Pomiędzy  nimi  było  nieskończenie  więcej  niż  pożądanie.  Wiele  więcej  niż  tylko 

poszukiwanie krótkich momentów zapomnienia i rozkoszy. 

Grigorij i Antonia odnaleźli wspólnotę. 

Odnaleźli siebie. 

To znaczyło więcej niż rozkosz. 

- Kocham cię - powiedział Grigorij. Pocałował ją. 

Pocałował  wiele  razy.  Był  szczęśliwy.  Czuł,  jak  to  wspaniale  być  we  dwoje.  A  czas 

uciekał. 

-  Też  cię  kocham  -  odpowiedziała.  -  Pomiędzy  nami  jest  tak  wiele.  I  tylu.  Ale  nigdy 

nie  było  tak  jak  teraz.  Wiem,  że  mnie  rozumiesz.  Nie  powiem,  że  żałuję  tego,  co  było 

wcześniej. Albo tego, kto był wcześniej. Ale nic nie może się równać z tobą i mną razem. Nie 

wiem, czy umiałabym żyć tak, jak żyłam, gdybym wiedziała, że nie umarłeś. Ze śmiercią nie 

mogłam walczyć. Nawet ja. Więc pogodziłam się z tym. Żyłam chwilą. 

-  Co  będzie  teraz?  -  spytał,  dotykając  palcami  jej  twarzy,  czując,  jak  formułuje 

wyrazy.  Niemal  słyszał  je  opuszkami  palców.  -  Będziesz  żyła  i  po  mnie,  Antonio.  Nie  chcę 

znów zmarnować ci życia. Tego bym nie zniósł. Chcę wiedzieć, że jesteś szczęśliwa. 

Pocałowała wilgotną skórę na jego piersi. 

-  Będę  żyła,  Grigorij  -  obiecała.  -  Będę  żyła  także  i  po  tym.  W  jedyny  możliwy  dla 

mnie  sposób.  Wtedy  nie  zmarnowałeś  mi  życia,  ale  zmusiłeś,  bym  szła  ścieżkami,  których 

sama bym nie wybrała. Więc to nie było zmarnowane. 

Uniosła się na dłoniach. 

background image

- Nie chcę, żebyś był bardziej chory niż jesteś - oświadczyła. - Nie możesz na dodatek 

się  przeziębić.  Ubierz  się.  Zjemy  coś  i  porozmawiamy.  Przecież  jedziesz  dalej  dziś  w  nocy, 

prawda, Grigorij? 

Pokiwał głową. 

- Jest tyle rzeczy, na które nie starczy nam czasu, Antonio. 

Posmutniał.  Nazwał  ją  Antonią.  Antonetta,  dziewczyna  z  marzeń,  zniknęła.  Znów 

znalazła się w przeszłości i tam miała pozostać. 

Ten moment też miał należeć do przeszłości. Ale będzie jej: Antonii. 

Pomogła  mu  się  ubrać.  Grigorij  skrzywił  się,  gdy  uświadomił  sobie,  że  już  zawsze 

będzie  potrzebował  do  tego  pomocy.  Pewnie  Anastasa.  Było  to  poniżające.  Dotychczas  sam 

dawał sobie radę ze wszystkim. O wiele łatwiej było mu dawać niż brać. 

Ale teraz nie miał wyboru. 

Pomogła mu dojść do stołu. Przyniosła jedzenie i postawiła przed nim. Usiadła obok. 

Jedli. Rozmawiali. 

Wydawało  się  niemal,  że  są  razem  od  dawna.  Że  dzielą  stół  i  codzienność  już  wiele 

lat. 

Antonia opowiedziała mu, czego dowiedziała się od Raiji. Śmiali się, gdy mówiła, jak 

Raija kokietowała dowódcę. 

-  Szkoda,  że  jej  naprawdę  nie  poznam  -  rzekł.  -  Rozumiem,  dlaczego  jesteście 

przyjaciółkami. Ja nigdy nie miałem bliskiego przyjaciela poza Anastasem. Nawet nie wiem, 

czy to się liczy. On jest o tyle ode mnie młodszy, jest jak syn. No i byłaś ty, ale ty jesteś kimś 

więcej niż przyjacielem... 

-  Polubilibyście  się  z  Raiją  -  stwierdziła  Antonia,  ale  zmieniła  temat.  -  Spakuję  teraz 

jedzenie na drogę. Odpocznij. Możesz się tu położyć, jeśli chcesz. 

Zrobił  tak.  Leżał  na  ławie  w  kuchni  Toni,  słysząc  jej  kroki  i  odgłosy  pakowania. 

Zapamiętywał tę codzienną krzątaninę i chował jak skarb. 

Czas uciekał. 

Dziś w nocy miał jechać dalej. 

background image

14 

Anastas nadszedł o zmroku. Może to było ryzykowne, ale potrzebowali jak najwięcej 

czasu. Zanim się rozjaśni, powinni być już daleko. 

-  Czy  będziesz  w  stanie  jechać  konno?  -  spytał.  Wyraźnie  wątpił  w  cudowne 

uzdrowienie Grigorija. 

- Dam radę siedzieć na koniu - odparł Grigorij szorstko. - To ty nazywasz to jazdą. 

-  Nie  wiem,  czy  nie  będzie  za  ciężko  dla  konia  nieść  nas  dwóch  -  wytłumaczył 

Anastas. 

- Kiedy dotrzemy do pozostałych, zamienimy go, by go nie zajeździć. 

Grigorij pokiwał głową w milczeniu. 

Antonia widziała, że nie jest zadowolony. Czuł, że Anastas przejmuje dowodzenie, że 

staje się ważniejszy niż Grigorij. 

Wcześniej tak nie było. 

Poklepała worek leżący na stole. 

- Jedzenie - wyjaśniła. - Chleb, masło, ser, suszone mięso i solona ryba. 

Nabrała powietrza w płuca. 

- Ciężko będzie Grigorijowi jechać konno. Zwłaszcza przez całą noc. 

-  Obiecałaś  przecież,  że  nie  będziesz  go  powstrzymywać!  -  niemal  wykrzyknął 

Anastas. Nie umiał ukryć zawodu i złości. 

- Nie próbuję was powstrzymać. Nie chcę tego. Mówię, bo tak nakazuje mi rozsądek. 

Jego rana dopiero zaczyna się zabliźniać. On nie powinien jechać konno. 

Anastas  ze  zniecierpliwieniem  przewrócił  oczami.  Cieszył  się,  że  Grigorij  nie  może 

tego widzieć. 

W tym momencie pomiędzy Anastasem a Tonią nie było ani śladu przyjaznych uczuć. 

-  Coś  proponujesz?  -  spytał  drwiąco.  -  Wóz?  Tak,  żeby  ślady  po  nas  pozostały?  To 

nazywasz rozsądkiem? 

- Nie wóz - odparła Tonią spokojnie. - Łódź. 

-  Wtedy  będziemy  musieli  polegać  na  innych  -  stwierdził  Anastas.  Nie  był 

zaskoczony, choć może ona na to liczyła. Sam wcześniej rozważał taką możliwość i uznał, że 

jest  zbyt  niebezpieczna.  Musieliby  się  ujawnić.  Potrzebowaliby  większej  łodzi,  przecież 

muszą  zabrać  konie.  No  i  musieliby  zaufać  obcym,  bo  żaden  z  nich  nie  umiał  żeglować. 

background image

Wszyscy pochodzili z głębi lądu i mimo że umieli pływać po rzekach, na morzu nie czuli się 

pewnie. 

-  Nie  zostawię  mojego  konia  -  rzucił  Anastas.  Antonia  posłała  mu  słodko  -  kwaśne 

spojrzenie. 

Wydawało  się,  że  walczą  między  sobą  o  względy  Grigorija.  Nie  było  to  może 

potrzebne, ale usadzenie tego młokosa sprawiło jej satysfakcję. 

-  Ty  pojedziesz  konno  -  rzekła.  -  Bez  Grigorija.  Ja  nie  mówię  o  dużej  łodzi,  tylko  o 

małej  łódce.  I  nie  uważam,  że  Grigorij  ma  płynąć  całą  drogę,  tylko  tyle,  by  ujść  przed 

pościgiem tu w Archangielsku i tam, gdzie mieli go szukać. Tylko tę noc i jutro. Na wschód, 

do ujścia Miezieni. 

- Grigorij nie umie żeglować - sprzeciwił się Anastas. 

Grigorij  umiał  lepiej  słuchać  niż  on.  Lepiej  znał  sposób  mówienia  Toni,  zmiany 

intonacji jej głosu. Nadążał za jej myślami. 

- Nie ma mowy - odezwał się stanowczo. - Nie pozwolę ci na to. 

-  Wtedy  dokonałeś  wyboru  za  nas  oboje,  Grigorij  -  odpowiedziała.  Głos  miała 

spokojny,  ale  czuł  w  nim  ból,  który  może  nigdy  już  jej  nie  opuści.  -  Teraz  wybieram  ja.  Za 

mnie. Za nas oboje. Nie zdołasz mnie powstrzymać. 

- Mogę na ciebie donieść. 

- Wcześniej bym cię zabiła - powiedziała z pewnością w głosie. 

Anastas zaczął się domyślać jej zamiarów. 

Ubrana  była  w  spodnie,  jak  mężczyzna.  Spakowany  plecak  czekał  przy  drzwiach. 

Wcześniej go nie zauważył. Grigorij przecież nie miał nic ze sobą, gdy tu przybył. 

- Gdzie dziecko? - spytał, przeczuwając najgorsze. 

- Raija się nią zaopiekuje - odparła. 

-  Nie  wolno  ci  -  powtórzył  Grigorij,  choć  nie  umiał  tego  powiedzieć  z  całym 

przekonaniem. Coś w nim nie umiało odmówić. Był słaby. 

Tyle  mu  ofiarowywała  z  tego,  o  czym  zawsze  marzył.  Tyle  tego,  o  czym  nie  śmiał 

marzyć. 

Zrozumiał  też,  że  dokładnie  wszystko  zaplanowała,  nie  zdradzając  się  przed  nim  ani 

słowem. 

Wolał  nie  myśleć,  ile  to  ją  będzie  kosztowało.  Bez  przekonania  poprosił  ją,  by  się 

jeszcze zastanowiła. 

W głębi serca jednak czuł, jakby urodził się na nowo. 

background image

-  Ja  umiem  żeglować  -  powiedziała  Tonią.  -  I  umiem  ukraść  łódkę,  choć  nawet  nie 

muszę. 

- Umiesz żeglować? - wątpił Anastas. Splótł ręce na piersi i obserwował Antonię. Bóg 

jeden  wie,  co  jeszcze  wymyśli.  Gdy  on  kiedyś  będzie  wybierać  sobie  żonę,  to  na  pewno 

niepodobną do niej. 

- Potrzebujecie mnie - stwierdziła Tonią spokojnie. Wzięła głęboki oddech i spojrzała 

na Grigorija. - Grigorij mnie potrzebuje. Jadę z wami. 

Anastas skrzywił się lekko, dając do zrozumienia, że się z tym nie zgadza. 

-  Możesz  wziąć  jeszcze  jednego  konia  ze  stajni  -  dodała.  -  Tego  czarnego.  Jest 

wystarczająco silny, by unieść dwóch jeźdźców. Weź też siodło. 

Chłopak spojrzał na nią, wyraźnie zdezorientowany. 

-  Antonia  jedzie  z  nami  -  wytłumaczył  Grigorij  nie  całkiem  pewnym  głosem.  - 

Przystaje do nas, Anastas. 

W  jednej  z  szop  na  skraju  przystani  Antonia  odnalazła  sporą  łódkę.  Stała  się  zbyt 

ciężka  z  upływem  lat,  więc  Jewgienij  dostawił  na  niej  maszt.  Żagiel  był  może  nieco 

spłowiały, ale wisiał na miejscu. Miała też wiosła, na wypadek gdyby zawiódł wiatr. 

Z pomocą Anastasa Antonii udało się przeciągnąć łódź na wodę. 

- Czy wiesz, co robisz? - spytał chłopak. - Masz przecież rodzinę i to wszystko... 

- Wiem, co robię - stwierdziła stanowczo. - Nie proszę, byś mnie polubił, Anastas. Nie 

proszę, byś wyrabiał sobie jakieś zdanie na temat mojego życia. To moja sprawa. Jeszcze nikt 

nigdy mnie tak nie potrzebował, jak teraz Grigorij. Może to jest odpowiedź na twoje pytanie. 

Nie życzę ci, byś kiedykolwiek musiał dokonywać podobnego wyboru. 

Załadowali jedzenie i jej plecak. Wrzuciła też kilka kocy i narzędzi z szopy. Nóż miała 

w plecaku. 

-  Grigorij  musi  sam  przejść  na  przystań  -  powiedział  Anastas.  -  Ja  nie  mogę  pomóc. 

Musicie sobie dać radę. 

Antonia pokiwała głową. 

Czuła się silna. 

Grigorij  nie  powinien  być  zależny  od  obcego  człowieka.  Nie  powinien  polegać  na 

dobrej woli czy wyrzutach sumienia tamtego. Nie powinien być dla nikogo ciężarem. 

Ona będzie jego oczami i jego podporą. 

Nie  robi  tego  ze  współczucia  czy  dawnego  podziwu.  Robi  to  z  miłości.  To  nie 

umniejsza Grigorija, bo zawsze coś da jej w zamian. 

Wracali do domu ciemnymi zaułkami przystani, tak że nikt ich nie zauważył. 

background image

Antonia  była  w  męskim  przebraniu.  Kurtka  Olega  sięgała  jej  poza  biodra.  Czapkę 

dobrze naciągnęła na głowę i ukryła pod nią loki. Czapka rzucała też cień na twarz. 

-  Jest  jeszcze  coś,  o  co  chciałabym  cię  prosić,  Anastas  -  powiedziała,  zanim  znaleźli 

się w domu. - To nic wielkiego, ale nie mogę zrobić tego sama... 

Zamilkła na chwilę. 

-  Chodzi  mi  o  listy.  Nie  chcę  zostawiać  ich  w  domu,  by  nie  wpadły  w  niepowołane 

ręce. Są do Raiji i... Olega. I Olgi, gdy już będzie umiała czytać. 

-  Dokąd  mam  je  zanieść?  -  spytał.  Widać  nie  był  tak  całkiem  pozbawiony  uczuć,  na 

jakiego  chciał  wyglądać.  Miał  także  wiele  ciepła,  które  dobrze  ukrywał.  Obawiał  się  go,  bo 

nie  miał  nad  nim  władzy.  Owo  wewnętrzne  ciepło  nie  było  wystarczająco  męskie,  by  mu 

dodać splendoru. 

- Możesz zostawić je u Wasilija? - spytała. - Może i tak zamierzałeś tam iść? 

Nie  zamierzał.  Nie  żegnał  się  z  nikim  w  żadnym  miejscu.  To  była  zasada  Grigorija, 

dzięki której ukrywali się już tak długo. Anastas uznał ją za swoją, tak jak pozostali. 

Antonia musiała się jeszcze wiele nauczyć. 

Była kobietą, ale nie miało to znaczenia, o ile miała należeć do ich grupy. 

Wzięła  ze  sobą  spory  worek  z  ubraniami.  Żaden  z  nich  nie  miał  więcej  rzeczy,  niż 

mieści się w worku przytroczonym do siodła. Mieli to, co nosili na sobie i niewiele poza tym. 

Bagaże mogły ich opóźniać. 

Ale to Grigorij musiał jej o tym powiedzieć. 

- Zaniosę je tam - obiecał. - Mam mu je dać, czy gdzieś schować, by znalazł później? 

- Schowaj - odparła. I właśnie w ten sposób by postąpił. Nie chciał, by ktoś postanowił 

jechać za nimi i przekonywać Antonię, by wróciła. 

Anastas nadal nie był zadowolony, że ona będzie im towarzyszyć. 

Ale  dopóki  Grigorij  się  z  tym  zgadzał,  nie  mógł  nic  zrobić.  Miał  tylko  nadzieję,  że 

obecność Toni nie doprowadzi do katastrofy. 

Do tej pory szczęście im mniej lub bardziej sprzyjało. Wolałby, by się nie odwróciło. 

Antonia  wcisnęła  spódnicę  do  spodni.  Na  ramiona  narzuciła  płaszcz,  a  na  głowę 

kaptur. Nie byłoby łatwo ją rozpoznać. Grigorij dostał płaszcz Olega. Nie chciał  go przyjąć, 

ale Tonią była stanowcza. 

- On ukryje, że kulejesz  - powiedziała ostro. -  I  grzeje, a na morzu jest zimno. Mam 

nadzieję,  że  będzie  wiatr,  a  wtedy  na  pewno  nie  jest  ciepło,  zwłaszcza  że  będziesz  tylko 

siedział. Nie mamy czasu na takie drobiazgi, Grigorij! To tylko płaszcz! 

- Jego płaszcz - mruknął Grigorij, ale posłuchał Antonii. 

background image

Odszukał butelkę wódki stojącej na stole. 

- W takim razie biorę jego wódkę! Antonia westchnęła. 

-  Dobrze,  ale  trzymaj  ją  w  kieszeni  płaszcza.  On  też  ukrył  włosy  pod  czapką.  Swoją 

własną. Dla pewności Antonia uczerniła mu włosy sadzą. Z daleka nie wyglądał na blondyna. 

Dołożyła drew do pieca. W ciągu nocy powinien iść dym z komina. Pokoik, w którym 

leżał  Grigorij,  wyglądał  dokładnie  tak  samo  jak  przedtem.  Spaliła  wszystkie  bandaże. 

Zniszczyła wszystko, co mogło wskazywać na pobyt obcej osoby. 

Antonia przeszła po domu. Dotykała ścian, naczyń i sprzętów. 

Zatrzymała się przy łóżeczku Olgi. 

Długo stała z koszulką córki w dłoniach. Nadal pachniała dzieckiem. Antonia omal nie 

zapakowała jej do worka, ale się powstrzymała. 

Miała spalić za sobą wszystkie mosty. Nie powinna oglądać się za siebie. Nie powinna 

mieć  ze  sobą  niczego,  co  mogłoby  kogoś  doprowadzić  tutaj.  Jej  nowe  życie  nie  powinno 

uderzyć w tych, których pozostawiała. 

Ta  Antonia,  która  szła  za  Grigorijem,  nie  powinna  przypominać  Antonii  Jurkowej. 

Będzie inna - będzie Antonettą. 

Wspomnienia, które brała ze sobą, miała nieść w pamięci. W sercu. W ten sposób nikt 

ich jej nie odbierze. 

Koszulka Olgi została na miejscu. 

Gdy wyszli, nie obejrzała się za siebie. Musiała być stanowcza. 

Anastas został w domu. Miał zamknąć drzwi i zostawić klucz u Wasilija. 

Wyglądali  jak  para  kochanków  idących  w  ciasnym  uścisku.  Stanowili  zwykły  widok 

jak na port o tej późnej porze. Wyglądali na tak zajętych sobą, że wydawało się normalne, iż 

nie  chcieli  zbliżać  się  do  innych.  Stanowili  jeden  wielki  cień,  gdy  tak  szli  objęci,  czasem 

niepewnie  i  zataczając  się  lekko,  gdyż  za  bardzo  byli  zajęci  całowaniem  się.  Przechodnie 

mogliby też pomyśleć, że na pewno nie pogardzili wcześniej tanią wódką... 

Nikt  nie  zwrócił  na  nich  szczególnej  uwagi.  Wyglądali  na  zakochanych  albo  na 

marynarza i panienkę lekkich obyczajów. 

Nikt ich nie śledził. 

Dla  Antonii  pokonanie  odległości  do  portu  wydawało  się  wiecznością.  U  wylotu 

jednej z ulic zobaczyła mężczyznę i była pewna, że zwrócił na nich uwagę. 

Grigorij  opierał  się  ciężko  o  jej  ramię.  Tonią  pociła  się  z  wysiłku,  zresztą  miała  na 

sobie za dużo warstw ubrania. Panicznie się bała, że w pewnym momencie Grigorij nie będzie 

w stanie iść dalej. 

background image

Posuwali się naprzód w ślimaczym tempie. 

Całowali się czasem na pokaz, ale nie dawało im to przyjemności. 

Antonia  czuła,  że  wręcz  ciągnie  Grigorija  za  sobą.  Przy  szopach  coś  się  działo.  Ktoś 

do nich zawołał. Antonia zesztywniała. 

O Boże! pomyślała. Czyżby to byli żołnierze? Odkryli nas? Czy to z mojej winy? 

Grigorij zdążył szepnąć do niej gorączkowo: 

- Spokojnie! Nie trać głowy! 

Sam  krzyknął  do  nich  na  całe  gardło,  że  ma  wódkę  i  kobietę  i  że  Archangielsk  jest 

rajem na ziemi. 

Dobiegł  ich  męski  śmiech  pełen  zrozumienia.  Nawet  obdarzono  ich  rubasznymi 

ż

yczeniami powodzenia. 

Antonia  zaklęła  przez  zaciśnięte  zęby  i  pociągnęła  Grigorija  dalej.  On  starał  się 

pomagać, jak mógł. Mógł udawać pijanego, lecz nie kulawego pijanego. 

Odetchnęła  z  ulgą,  gdy  wreszcie  dotarli  do  szopy.  Stali  dłuższą  chwilę  w  ciemności, 

by się upewnić, że nikt za nimi nie idzie. 

Port wydawał się jednak całkiem pusty, jakby wstrzymał oddech. 

- Bałaś się - stwierdził, gładząc ją po policzku. - Byłaś dzielna, kochanie. 

-  Bałam  się  tak,  że  myślałam,  że  zwymiotuję  -  odparła,  mierząc  wzrokiem  odległość 

dzielącą  ich  od  wody.  -  Teraz  możesz  kuleć  -  dodała,  podając  mu  ramię.  -  Już  nie  musisz 

udawać. 

Wyszli na zewnątrz i zamknęli za sobą drzwi. 

Nad  morze  prowadziło  strome  urwisko.  Łódka  ocierała  się  dnem  o  piasek.  Musiała 

czekać blisko brzegu ze względu na Grigorija. Nieważne, że Tonią będzie musiała się bardziej 

namęczyć przy odbijaniu, zanim będą mogli wiosłować. Żagiel postawią dopiero przy ujściu 

Dwiny. Bliżej wiatr jest zbyt słaby. 

Powiedziała Grigorijowi, by usiadł i zsunął się nad wodę. Zdjęła mu buty, by ich nie 

przemoczył. Swoje musiała mieć na nogach, by łatwiej było jej odpychać łódkę. 

Oczywiście,  przemoczyła  spódnicę  i  płaszcz.  Nie  pamiętała,  by  je  zdjąć,  zresztą  nie 

mieli czasu na takie drobiazgi. 

Antonia weszła do wody po uda i dopiero wtedy wskoczyła na łódkę. Zdjęła spódnicę 

i płaszcz i rozłożyła je, by jakoś wyschły. 

Schwyciła jedno z wioseł i zaczęła odpychać łódkę od dna. Gdy już było zbyt głęboko, 

usiadła i ujęła w dłonie oba wiosła. Poczuła ich chłodną gładź. 

background image

-  Żegnaj,  Archangielsku  -  powiedziała  cicho.  Grigorij  odwrócił  się,  choć  nic  nie 

widział. Ona dostrzegała zarysy miasta, w którym zawsze mieszkała. 

Pierwsze machnięcia wiosłami były niepewne. Antonia starała się zachowywać cicho. 

Pomyślała  potem  jednak,  że  morze  przynosi  tyle  dźwięków,  że  ich  wiosłowanie  w  nich 

utonie. Przyłożyła więcej siły i rozgrzała się. 

- No to jesteśmy w drodze - powiedziała do Grigorija. - Nie zatrzymamy  się, dopóki 

nie dotrzemy do ujścia Mezeny. Jak myślisz, my będziemy pierwsi czy oni na koniach? 

- Możemy się założyć - odparł. - Ja stawiam na nas, Antonio. Jesteś przecież ze mną, a 

wtedy nic innego nie może mnie spotkać niż wygrana, prawda? 

Anastas wytężał wzrok, lecz ich nie dostrzegł. 

Nie chciał sprawdzać, czy wypłynęli. 

Nie  mógł  się  przyzwyczaić  do  myśli,  że  nie  jest  już  odpowiedzialny  za  Grigorija. 

Trwało to tylko ostatnie tygodnie, ale chłopak zdążył się już pogodzić z myślą, że tak będzie, 

dopóki  Grigorij  będzie  żył.  Nigdy  nie  przyznał  przed  sobą  samym,  że  to  mu  ciąży.  I  teraz 

także za nic by nie przyznał, że czuje ulgę, gdy Antonia tę odpowiedzialność z niego zdjęła. 

Zrobiła mu przysługę. Ale on w głębi duszy czuł się oszukany. 

Nie wiedział, czy powinien wierzyć, że ta kobieta temu podoła. Nie wątpił, że kocha 

Grigorija.  Nie  wątpił  w  jego  uczucia  do  niej.  Ale  Anastas  nie  wierzył,  że  miłość  może 

zwyciężyć wszystko. Według niego były to nędzne fundamenty pod dom. 

Miłość to luksus dla tego, kto żył w ciągłej ucieczce. Sam Grigorij mu to mówił. 

Ale dawno temu. 

Nawet bohaterowie tacy jak Grigorij cierpieli na słabą pamięć. 

Anastas wziął do ręki listy, które mu dała. Popatrzył na litery. Były ładnie skreślone. 

A on nie przypuszczał, że Antonia umie pisać! 

Westchnął. Oceniał ją widać zbyt nisko, ale przecież niewiele kobiet umiało czytać, a 

jeszcze mniej pisać. 

Chętnie by się dowiedział, o czym pisała, choć to go nie dotyczyło. 

Zalakowała wszystkie listy. Dotknął sztywnych krążków. 

Przypomniał  sobie,  jak  ojciec  przyciskał  swój  pierścień  do  ciepłego  laku.  Pamiętał 

herb rodzinny odciśnięty na czerwonobrązowym tle. Bardziej niż ten wiszący nad drzwiami. 

W tej pieczęci nie było żadnych wzorów. Jego wspomnienia dotyczyły innych czasów. 

Anastas  zamknął  drzwi  na  klucz.  Przeszedł  cichymi  ulicami  do  domu  Wasilija. 

Zapukał. Nie oczekiwał zaproszenia. 

background image

- Sądziłem, że już się ulotniłeś - stwierdził zdumiony Wasilij. - Nie jest to dobra pora 

na jazdę? 

Anastas zgodził się z nim. 

- Ale czasem zdarza się, że się żegnamy - uśmiechnął się. Naprawdę polubił Wasilija. 

- Potrzebujecie czegoś na drogę? 

- Antonia dała to, co trzeba - odparł. Nie chciał o nic prosić. 

Wasilij zrozumiał tę dumę. Przypominała mu jego własną. 

- Mam trochę wódki i suszonej ryby. Starczy dla wszystkich. - Podniósł się. - Muszę 

zejść do piwnicy. Jest na zewnątrz. 

Anastas pokiwał głową. Pasowało to idealnie do jego planów. 

Gdy Wasilij wyszedł, chłopak zerwał się na nogi cicho jak kot. Zastanawiał się, gdzie 

ukryć listy. Wasilij musi je znaleźć, lecz nie za prędko, nie tej nocy. 

Nie  sądził,  by  się  domyślili,  że  Antonia  uciekła  morzem,  ale  nigdy  nie  wiadomo. 

Powinni zresztą unikać wszelkich pościgów. Teraz wszyscy są ich wrogami. 

Anastas zdecydował się na stos płaskich chlebków. Było tak późno, że Wasilij raczej 

nic już nie będzie jadł. Ale rano - tak. 

Złożył listy jeszcze raz i włożył pomiędzy chleby, każdy z osobna. 

Zdążył  usiąść  na  miejsce,  gdy  Wasilij  powrócił  z  piwnicy.  Wszystko  wyglądało  na 

nieruszone. 

Uśmiechnął się do Wasilija. Podziękował ciepło za podarunek i pożegnał się. 

-  Pewnie  się  już  nie  spotkamy  -  rzekł  chłopak.  -  Ale  naprawdę  cieszę  się,  że  cię 

poznałem. 

- Mam nadzieję, że wam się uda - odparł Wasilij. 

-  Też  mamy  taką  nadzieję  -  zaśmiał  się  Anastas.  W  stajni  osiodłał  własnego  konia  i 

karego Antonii. 

Przywiązał go do swego siodła. 

Gdy  wyprowadzał  konie,  panowała  cisza.  Zamknął  stajnię  na  klucz  i  położył  go  w 

szparę między belkami. Potem wyjechał z miasta. 

Na pewno niejeden mieszkaniec Archangielska usłyszał uderzenia końskich kopyt, ale 

nawet nie przypuszczał, że oto opuszcza miasto ktoś wyjęty spod prawa. 

Anastas jak zawsze nie miał przed sobą drogi powrotu. 

background image

15 

Wasilij  nigdy  nie  umiał  szybko  się  budzić  rano.  Przytomniał  dopiero  wówczas,  gdy 

porządnie przetarł oczy i coś przekąsił. Zawsze tak było, nawet gdy łowił ryby na statkach i 

wstawał na nocną wachtę. 

Dla niego poranki oznaczały cierpienie. 

Gdy  jego  palce  w  poszukiwaniu  chleba  natrafiły  na  papier,  sądził,  że  nadal  śpi.  Jego 

chleb zawsze przykrywała lniana ściereczka. Przecież sam go tak ułożył. A Dagnija, która go 

upiekła, nie miała papieru na zbyciu. 

Od razu się przebudził. 

Pod chlebem leżał złożony list opatrzony czerwoną pieczęcią. 

Podszedł do okna i w świetle poranka przeczytał: „Raija - Raisa”. 

Odłożył list na stół. Po grubości zorientował się, że zawiera więcej arkuszy. Wiedział, 

do kogo należy ten papier, widział go wystarczająco często wcześniej. 

I tylko jedna osoba nazywała Raiję Raiją - Raisą. 

Wasilij doskoczył do chlebów. Coś mu się nie zgadzało. Coś było nie tak... 

Znalazł jeszcze jeden list. 

I jeszcze jeden... 

Oba grube. 

Oba z imieniem odbiorcy wypisanym starannym pismem. 

Oba zapieczętowane. 

Wasilij stał, trzymając je w dłoniach. Zamknął oczy i starał się to zrozumieć. 

Przesunął stos chlebów i znalazł to, co leżało za nimi. 

Klucz. 

Wasilijowi także on był znajomy. Wiedział, do którego zamka pasuje. 

Nagle  zrozumiał,  czemu  zawdzięczał  wizytę  Anastasa.  On  przyszedł  nie  tylko  po  to, 

by się pożegnać. Miał coś zostawić. 

Wasilij nie czul już głodu. Ubrał się, włożył listy za pazuchę i złapał klucz. Było tak 

wcześnie,  że  nie  mogło  być  jeszcze  żadnego  z  chłopaków  stajennych  Antonii.  Na  tyle 

wcześnie, że ludzie byli jeszcze zajęci porannymi obowiązkami. 

Wasilij właściwie nie przejmował się, co ludzie powiedzą. Po prostu wszedł do domu 

Antonii. 

background image

W  kuchni  było  jeszcze  ciepło,  na  palenisku  się  żarzyło.  Skrzynia  na  drewno  była 

pełna. Wasilij odruchowo dołożył do ognia kilka szczap. 

Wszędzie było posprzątane. Na oparciu krzesła wisiała kurtka Antonii. 

Zajrzał do pokoiku. 

Nie znalazł żadnego śladu po pobycie obcego. Pomieszczenie wyglądało jak przedtem, 

pachniało tylko czystością. Widać Antonia wyszorowała podłogę. 

Zajrzał do sypialni. Łóżko małżeńskie i łóżeczko Olgi były zasłane tkanymi kapami. 

Wasilij  otworzył  skrzynię  z  ubraniami.  Antonia  nie  wzięła  wiele  ze  sobą.  Bluzki  i 

spódnice nadal leżały, a nawet grzebień. 

Także  ubranka  Olgi  leżały  porządnie  złożone  w  mniejszej  skrzyni.  Skrzyni  z 

Wielikiego Ustiuga, miasta mistrzów drewna. 

Wyglądało tak, jakby gospodyni miała niedługo wrócić. 

Wasilij wszedł do kuchni. Jego serce biło gwałtownie. 

Olga... Co zrobiła z dzieckiem? Czyżby wzięła małą na tak szaloną wyprawę? 

Przypomniał sobie, jak Tonią błagała go, by zabrał Olgę do Raiji. 

Wydawało  mu  się,  że  wczoraj  Raija  skręciła  pod  górę,  gdy  wyjeżdżała  od  nich  z 

kantorku. Czyżby kierowała się do domu Olega i Antonii? 

Wyciągnął listy. Na jednym z nich widniało imię Olgi. 

Wasilij  nie  chciał  dłużej  myśleć.  Wyszedł,  zamykając  za  sobą  drzwi  na  klucz. 

Skierował się do stajni, znalazł klucz i otworzył. 

Siodłał konia, gdy nadszedł pierwszy z woźniców. 

-  Pożyczam  konia  Antonii  -  powiedział,  zanim  ten  zdążył  zapytać.  -  Ona  sama 

pojechała na karym. Dostała wiadomość, że jedna z jej sióstr jest chora. Ta, która mieszka nad 

Onegą czy w Kem, nie pamiętam. 

Rzucił woźnicy klucz do stajni. 

- Dostałem go od Antonii, weź. Niedługo oddam konia. 

- Co z nami? - spytał woźnica. - Długo jej nie będzie? Wasilij wzruszył ramionami. 

- Jewgienij postanowi, co trzeba. Woźnicę zadowoliła ta odpowiedź. 

Wasilij  wskoczył  na  konia  i  wyjechał  z  miasta.  Dziękował  Stwórcy,  że  dał  mu  tak 

mądrą głowę. I szybki język, który umiał łatwo kłamać, gdy była potrzeba. Może i kierował 

podziękowania  pod  zły  adres,  w  końcu  Bóg  nie  ponosi  odpowiedzialności  za  kłamstwa.  Ale 

Wasilij nie przejmował się szczegółami. 

background image

Nadjechał, gdy Raija i Jewgienij jedli śniadanie. Dzieci kłębiły się w dzikiej zabawie 

na  podłodze.  Gdy  wszedł,  rzuciły  mu  się  na  szyję.  To  był  przecież  wujek  Wasilij,  który 

zawsze miał w zanadrzu ciekawe historyjki i świetne pomysły. 

Ale nie tym razem. 

Uwolnił się z ich objęć, patrząc prosząco na Raiję. 

- Na dworze nie jest zimno - powiedział. - Może ubierzesz te dwa trolle i wyślesz na 

ś

wieże powietrze? Niech sobie pobiegają... 

- Chyba nic złego się nie stało? - spytała Raija drżącym głosem. 

Zmierzyła  Wasilija  uważnym  spojrzeniem  i  szybko  ubrała  Misze  w  kurtkę  i  miękkie 

buty. Powtórzyła to samo z Olgą. Wypchnęła dzieci na dwór, pouczając, że mają biegać tylko 

na podwórku. I że nie mogą zaczepiać konia Wasilija. 

- To nasz koń! - upierała się Olga, ale Raija nie była w nastroju do dyskusji. Zamknęła 

za dziećmi drzwi i wróciła do kuchni. 

Wasilij usiadł ciężko. 

- Chodzi o Tonie, prawda? - spytała. Pokiwał głową, wyjął listy i położył dwa z nich 

na stole. Trzeci podał Raiji. Z wahaniem wzięła go do ręki. 

- Wyjechali w nocy - rzekł. - Ona z nimi. 

Raiji  wydało  się,  że  list  parzy  jej  palce.  Zdezorientowana  wpatrywała  się  w  papier. 

Potem przeniosła wzrok na Wasilija. Nie umiał uniknąć jej oskarżycielskiego spojrzenia. 

- Dlaczego jej nie zatrzymałeś? - spytała ostro. 

- Nic nie wiedziałem - bronił się. 

-  A  to?  -  Raija  machnęła  listem.  Wasilij  opowiedział,  w  jaki  sposób  listy  do  niego 

dotarły. Powiedział, jak wyglądał dom Toni. Przekazał, co mówił woźnicy. 

Jewgienij pociągnął Raiję, by usiadła. Objął ją ramieniem. 

Raija w zaciśniętej dłoni nadal trzymała list. 

Twarz  miała  nieruchomą.  Kilka  razy  potrząsnęła  głową,  aż  wreszcie  wybuchnęła 

płaczem. 

Rzuciła  list  Antonii  na  podłogę.  Ukryła  twarz  w  dłoniach  i  głośno  płakała.  Jej  plecy 

trzęsły się pod niebieską bluzką. 

Jewgienij niezgrabnie głaskał żonę po włosach. Nie zdążyła jeszcze ich zapleść, więc 

spływały jej z ramion czarną rzeką. 

Płacz Raiji wypełnił kuchnię. Ból, który wypłakiwała, był jedynym dźwiękiem. 

Poruszył serca obu mężczyzn. 

Jewgienij zacisnął szczęki, a Wasilij patrzył w inną stronę. 

background image

Ale nie mogli uciec od płaczu Raiji. 

Nie umieli płakać razem z nią, ale jej płacz pomógł im pozbyć się części ich bólu. 

-  Nie  powinna  poświęcać  dziecka!  -  wyszlochała  Raija,  zaciskając  pięści.  Uderzyła 

nimi kilka razy w stół, aż zatańczyły naczynia. 

Jewgienij przełknął ślinę. Wasilij dostrzegł jakiś cień przemykający przez jego twarz. 

Jakby strach, który odsłonił się na jedną jedyną chwilę, by znów zniknąć. 

„Poświęcać” - mocno powiedziane... 

Wasilij  zrozumiał,  że  to  słowo  miało  szczególne  znaczenie  dla  Jewgienija.  Że 

dotyczyło czegoś więcej niż Toni. 

Płacz  Raiji  trwał  długo.  Gdy  podniosła  głowę,  miała  wypieki  na  twarzy.  Włosy 

przykleiły się do mokrych, spuchniętych policzków. Oczy były zaczerwienione. 

-  Wiedziała  to  już  wtedy,  gdy  prosiła  mnie,  bym  zabrała  Olgę  na  noc  -  powiedziała, 

patrząc  przez  okno  na  bawiące  się  dzieci.  -  Wiedziała  o  tym.  Już  to  postanowiła.  Tego  jej 

nigdy  nie  wybaczę!  To  jest  jedyna  rzecz,  której  nie  mogę  wybaczyć!  Przecież,  u  diabła, 

poświęciła  własne  dziecko!  Dla  mężczyzny!  Nie  ma  takiego  mężczyzny,  który  by  był  tego 

wart. Jak mogła? Jak, do cholery, mogła? 

- Może tłumaczy ci to w liście - stwierdził Jewgienij, podnosząc go z podłogi i kładąc 

przed nią na stole. 

-  Nie  chcę  tego  czytać  -  rzuciła  Raija.  Wstała  i  odwróciła  się  plecami  do  obu 

mężczyzn. - Nie mogę. Ona zawiodła moje zaufanie... 

Złapała szal i wyszła. 

Widzieli przez okno, jak idzie przez podwórko i klęka przy dzieciach. Ujrzeli uśmiech 

na jej zapłakanej twarzy. 

-  Ja  też  nie  rozumiem  Antonii  -  odezwał  się  Wasilij.  -  Ale  przypuszczam,  że  miała 

swoje powody. Może da się kogoś aż tak kochać. 

Jewgienij nie odrywał wzroku od Raiji. 

- Człowiek jest w stanie zrobić wiele dla tego jedynego - powiedział ciężko. - Antonia 

poniosła  ofiarę,  ale  chodzi  nie  tylko  o  dziecko.  Chodzi  o  wszystko,  co  zbudowała.  To  teraz 

legnie w gruzach. Nigdy nie będzie mogła tu powrócić z nadzieją, że ktoś z nią porozmawia. 

Może z wyjątkiem nas. Przecież nadal ją lubimy. Raija dojdzie do siebie. Z czasem wybaczy. 

Może  nie  zrozumie,  ale  wybaczy.  Raija  to  potrafi.  Ma  wielkie  serce  i  nie  umie  długo  się 

gniewać. 

- Tonią nigdy nie wróci - stwierdził Wasilij z ciężkim sercem. 

Jewgienij zgodził się z nim. 

background image

- Piekielnie trudno będzie przekazać to Olegowi. On ją uwielbia. 

Jewgienij nalał gorącej kawy do kubka i podał Wasilijowi. 

- Jedz i pij - zaprosił. - Pewnie nic jeszcze nie jadłeś. 

Wasilij posłuchał, choć nie miał szczególnego apetytu. Od czasu do czasu popatrywał 

na Raiję z dziećmi. Budowali zagrodę. Uzbierane szyszki miały być zwierzętami. 

Tworzyli  wzruszającą  grupkę.  Raija  była  uosobieniem  ciepła  i  łagodności.  Była 

matką. 

Ale Tonie też taką widywał. 

I  Tonią  wyjechała  w  nieznane  z  mężczyzną  wyjętym  spod  prawa.  Poszukiwanym 

przez carskie wojska. 

Opuściła swoją córkę, uroczą czterolatkę. 

Tonią też była matką. Ciepłą, opiekuńczą, miłą... 

Nie zgadzało mu się to. I wolał nie kończyć porównania między Raiją a Antonią. Bał 

się. 

Pomyślał o ukrywającym się mężczyźnie. 

On kochał żonę innego. 

Tak, jak on sam. 

Czy  on,  Wasilij,  mógłby  uciec  z  Raiją?  Czy  zaakceptowałby  to,  że  porzuciła 

wszystkich,  którzy  ją  kochają  i  jej  potrzebują?  Czy  można  na  takich  podstawach  zbudować 

swoje życie, nawet z nią? 

On nie umiałby tak żyć. 

Może nie kochał aż tak bardzo. 

-  Nieźle  wymyśliłeś  -  stwierdził  nagle  Jewgienij.  -  To  o  chorej  siostrze  -  dodał,  gdy 

Wasilij  nie  zrozumiał.  -  Rozpowiemy  tak  ludziom.  To  brzmi  rozsądnie.  W  takiej  sytuacji 

rzeczywiście zostawiłaby Olgę u nas. Będziemy trzymać się tej wersji, dopóki nie wróci Oleg. 

On zdecyduje, co powiedzieć ludziom. To jego życie. I jego żona... 

Jewgienij rozkruszał chleb na okruchy, które układał na kupki. 

- Przecież nie możemy jej ścigać - powiedział ze smutnym uśmiechem. - Ona dobrze 

wiedziała,  co  robi.  Przecież  żadne  z  nas  nie  doprowadzi  do  tego,  by  znaleziono  ją  w 

towarzystwie  człowieka,  na  którego  głowę  wyznaczono  cenę.  Wiedziała,  że  nie  ruszymy 

palcem. Któż mógł przypuszczać, że jest tak przebiegła? 

-  Będziesz  prowadził  stajnię?  -  spytał  Wasilij.  -  Powiedziałem  coś  takiego  woźnicy. 

Chyba przewozy przy użyciu koni nie różnią się zbytnio od przewozu statkami? 

Jewgienij zaśmiał się. 

background image

- Nie ma żadnej różnicy - rzekł. - Przyjaźń zniesie wszystko. 

Raija przywiozła ubrania Olgi. Wasilij przewiózł łóżeczko małej do domu nad Dwiną. 

Olga  stała  pośrodku  całego  zamieszania  i  nie  rozumiała,  dlaczego  mama  musiała 

wyjechać  tak  nagle.  Bez  pożegnania  z  nią.  Chora  ciotka,  której  nigdy  nie  widziała,  nie 

przemawiała do jej wyobraźni. Poza tym dzieci są ważniejsze niż jakieś ciotki! 

Raija  tłumaczyła,  nie  oskarżając  Antonii,  ale  i  nie  broniąc.  Opowiadała  bajeczki  o 

księżniczkach, które przeżywały to samo co Olga. Wymyślała szczęśliwe zakończenia pełne 

radosnych  powitań  i  miłości.  Opowiadała  o  miłych,  dobrych  królach,  którzy  wracali  z 

dalekich  krajów,  by  zająć  się  swoimi  opuszczonymi  córkami  -  księżniczkami.  Królowie  ci 

przywozili ze sobą najwspanialsze podarunki swoim dziewczynkom. 

-  A  królowe  nie  miały  podarunków?  -  pytała  Olga.  -  Kiedy  wrócą  do  domu  mamy 

księżniczek? Księżniczki bardzo tęsknią za swoimi mamami... 

Raija  wymyślała  wtedy  bajki  o  królowych,  które  musiały  opuścić  swoje  dzieci.  O 

królowych,  które  miały  strasznie  chore  siostry  i  braci,  którymi  musiały  się  zajmować. 

Królowe też okropnie tęskniły za swoimi dziećmi, ale zawsze coś stawało im na przeszkodzie 

do powrotu. 

Zawsze,  gdy  miały  wyjeżdżać,  coś  się  wydarzało.  Kochały  swoje  dzieci,  ale  między 

nimi otwierały się rozliczne przepaści. I jeszcze przez wiele, wiele bajek będą pokonywać te 

trudności, zanim powrócą. 

Raija  opowiadała  i  opowiadała.  Wymyślała  historie,  które  mogły  ulżyć  tęsknocie 

małej Olgi. Ale nie chciała też, by dziecko zapomniało o matce. 

To było jak taniec na linie. Niezwykle łatwo stracić równowagę i spaść na jedną albo 

na drugą stronę... Stanowiło to wyzwanie dla jej fantazji. 

Nastała  jesień.  Ludzie  zaczynali  szeptać  o  dziwnej  chorobie  siostry  Antonii. 

Wydawało się im, że już za długo trwa. 

Raija milczała. 

Milczeli wszyscy, którzy coś wiedzieli. 

Raija  zachowała  swój  list.  Leżał,  wciąż  zapieczętowany,  na  wierzchu  jej  skrzyni  z 

ubraniem. 

Za każdym razem, gdy ją otwierała, jakby robił do niej miny. 

Często brała go do ręki. Jej palce przesuwały się po pieczęci. Paznokcie wsuwały się 

pod krawędzie sztywnego laku. Byłoby tak łatwo oderwać pieczęć... 

Ale nie robiła tego. 

background image

Patrzyła  na  imię,  którym  jej  teraz  nikt  nie  nazywał.  Niektóre  litery  miały  plamy 

jaśniejszego atramentu. 

Widać Antonia płakała, gdy je pisała. 

Raija także miała ochotę płakać, gdy brała w dłonie ten list. Ale teraz nie mogła. Łzy 

tkwiły pod powiekami. Płacz siedział kulą w gardle, jakby zesztywniał. 

Może  później  będzie  w  stanie  przeczytać  ten  list,  gdy  będzie  miała  na  to  więcej  siły 

niż teraz. Teraz nie mogła. 

Zawsze  odkładała  list  na  miejsce,  wygładzając  go.  Znów  leżał  na  jej  czarnym 

fartuchu, który zakładała do kościoła. 

Powróciły statki. „Wśród nich „Sankt Nikołaj”. 

Obawiali  się  tej  chwili.  Obiecali  sobie,  że  Oleg  nie  usłyszy  nowiny  w  porcie.  Nie 

powinien usłyszeć jej od kogoś spośród żądnego sensacji tłumu stojącego na kei. 

Ludzie w Archangielsku wiedzieli swoje. 

Nie zapomnieli, że Antonia nie przebierała w kawalerach do łóżka, że piła na równi z 

mężczyznami i że potrafiła przetańczyć kilka nocy pod rząd. 

Mówili,  że  nie  można  zmienić  takiej  krwi.  Ze  nie  przestanie  płynąć,  mimo  że  może 

zwolnić.  Porównywali  Antonię  do  rzeki,  która  miała  spokojne  zatoczki,  ale  która  rwała 

ż

wawo do przodu w innych miejscach. 

Ludzie wiedzieli swoje. 

Jewgienij obiecał, że to on przekaże nowinę Olegowi. 

Ale  gdy  „Sankt  Nikołaj”  przybił  do  brzegu,  akurat  nie  mógł  opuścić  biura.  Zastąpiła 

go Raija. 

To ona miała przekazać list Antonii do męża. 

Wasilij podpłynął z nią do statku. 

- Co mu powiesz? - zastanawiał się Wasilij. 

-  Prawdę  -  odpowiedziała.  Była  blada,  a  na  jej  twarzy  malowała  się  stanowczość. 

Wyglądała pięknie. Nozdrza jej drgały. Poza tym wydawała się nieporuszona. 

Przytrzymał drabinkę, którą spuścili z góry. Morze było spokojne jak lustro. 

- Przyzwyczaiłaś się do wchodzenia w ten sposób na statki, prawda? - spytał Wasilij, 

chcąc ją rozchmurzyć. - Zaczekam tu na was. Jewgienij pewnie przygotuje już wóz. 

Chcieli  od  razu  wywieźć  Olega  z  miasta.  Właśnie  Oleg  powitał  ją,  gdy  gramoliła  się 

przez burtę. Strzepnęła spódnicę i uściskała przyjaciela. 

- Czy już zawsze będziesz tak wchodzić na pokład? - dziwił się Oleg. - Coś się stało, 

ż

e aż tak ci spieszno? 

background image

Raija  spojrzała  na  zgromadzonych  wokół  marynarzy.  Napotkała  wzrok  Olega  i 

wskazała oczami w kierunku jego kajuty. 

Oleg zmarszczył czoło, lecz podał jej swoje ramię i zaprowadził ją tam. 

Dopiero gdy już znaleźli się w środku, zapytał: 

- Co się dzieje, Raiju? Przecież nie przybyłaś tu z uprzejmości. Stało się coś złego? 

Pokiwała głową. 

Z kieszeni spódnicy wyciągnęła list Antonii i położyła na stole. 

Oleg  stał  jeszcze  koło  wejścia.  Dopiero  po  chwili  zebrał  się  w  sobie  i  podszedł  do 

stołu. 

- Antonia wyjechała  - rzekła Raija. Nie było łagodniejszego sposobu na powiedzenie 

prawdy. I tak sam zaraz się jej dowie, gdy złamie pieczęcie i przeczyta słowa Toni. 

Oleg wpatrywał się w Raiję. Potem przeniósł spojrzenie na list. Usiadł. Nie pojmował 

tego, co usłyszał. 

- Wyjechała? - spytał. 

- Wyjechała - powtórzyła Raija. 

Położyła  dłoń  na  jego  dłoni  i  uścisnęła.  Tak  niewiele  mogła  dla  niego  zrobić...  Oni 

mieli  tygodnie  na  pogodzenie  się  z  szokiem,  choć  nadal  nie  mogli  w  to  uwierzyć.  Raija 

budziła się co rano z nadzieją, że może dziś wróci Tonią. 

I co rano stawało się to coraz bardziej nierealne. 

-  Już  dwa  miesiące  temu  -  mówiła  dalej.  -  Zniknęła  z  mężczyzną  poszukiwanym 

listem gończym za wzniecanie buntów, kradzież, zdradę stanu. Nie mogliśmy się odważyć na 

zorganizowanie poszukiwania, by nie ściągnąć na nich wojska. Wtedy ona zginęłaby razem z 

nim. 

Oleg  potrząsnął  głową.  Słyszał  słowa  Raiji,  lecz  one  jakby  przepływały  przez  niego. 

Nie były prawdziwe. Raija nie mogła mówić o Antonii. Nie o jego Antonii! 

Jego Antonia siedziała pewnie w domu. Zobaczyła nadpływającego „Sankt Nikołaja” i 

zaraz nadbiegnie na keję z Olgą na ramieniu, i będzie do niego machała z brzegu... 

Raija  nie  mogła  opowiadać  o  jego  Antonii!  To  musiało  być  jakieś  straszne 

nieporozumienie... 

Wstał i wyszedł na pokład. Nie dostrzegł żony na nabrzeżu. Wrócił do kajuty. 

Czuł, jakby śnił, gdy złamał pieczęć i zaczął czytać list żony. Miał trzy strony. 

Niektóre zdania musiał czytać po kilka razy, by uświadomić sobie, że ona napisała je 

do niego. Jego własna żona... 

background image

W  trakcie  czytania  raptem  podniósł  głowę.  Wpatrzył  się  w  Raiję,  jakby  ją  dopiero 

teraz dostrzegł. 

- Olga? - spytał. - Gdzie jest Olga? Chyba nie wzięła jej ze sobą? 

- Olga jest u nas - uspokoiła go Raija. - Wszystko ci opowiem. Olga czuje się dobrze. 

Bardzo za tobą tęskni, Oleg. Za swoim tatusiem. 

- A za Tonią? Raija potwierdziła. 

- Za nią też. Ale nie mogłam jej obiecać, że mama wróci. 

Pokiwał głową. Wpatrzył się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Wrócił do czytania. 

Gdy  skończył,  starannie  złożył  arkusze.  Dokładnie  tak,  jak  ona  to zrobiła.  Wygładził 

też tak samo, jak Antonia. 

- Pisała o liście dla ciebie i do Olgi. 

- Dam ci ten do Olgi. Mojego jeszcze nie przeczytałam. Nie byłam w stanie. 

Kołysał głową. 

- Jaki on był? Ten mężczyzna... Raija nabrała powietrza. 

- Widziałam go tylko raz. Nie wiem, czy będę umiała go opisać. Na pewno nie teraz, 

Oleg.  Później  opowiem  ci,  co  pamiętam.  Ale  nie  zmuszaj  mnie,  bym  zrobiła  to  teraz.  Nie 

powinieneś dowiadywać się wszystkiego na raz. Nie chcę ci zrzucać na raz wszystkich złych 

wieści. 

- Czy był mężczyzną, dla którego można poświęcić wszystko? 

Raija spojrzała mu w oczy. 

- Dla Toni pewnie tak. Po raz pierwszy od zniknięcia przyjaciółki wzięła ją w obronę. 

Może  nadszedł  już  czas,  by  złamała  pieczęcie  i  przeczytała  to,  co  Tonią  chciała  jej 

powiedzieć? Może ich przyjaźń była mimo wszystko tego warta? 

Oleg  przełknął  ślinę.  Zamknął  oczy.  Ostatnie  zdanie  listu  umiał  już  na  pamięć. 

Powiedział je głośno do Raiji: 

- „Może kocham cię, Oleg, ale jak długo Grigorij żyje i mnie potrzebuje, nie mogę żyć 

z tobą”. 

Przezwyciężył płacz. Na razie. 

-  Żyłem  przed  nią  -  powiedział  twardo.  -  Pewnie  dam  radę  żyć  i  bez  niej.  Ale 

zgotowała mi niezłe powitanie... 

Raija objęła go i uściskała. 

- Możesz już zejść na ląd, Oleg? Pewna mała księżniczka bardzo czeka na swego tatę. 

Pokiwał głową, nadal w objęciach Raiji. Poczuł, jak wypełnia go część jej siły. 

Dopiero wtedy pryncypał „Sankt Nikołaja” zszedł na ląd.