Krotoszyński rynek str,-180
Światła zgasły na ratuszu.
Zegar północ już wydzwonił.
Biegnie echo so mych uszu.
Jak by dzwonu dźwięk je gonił.
To znów księżyc z jasną twarzą.
Po ulicach cienie goni.
Słucha jak tu i tam gwarzą
A po drodze blask swój roni.
To bezwstydnie zajrzy w oczy.
Zakochanej jakiejś parze.
Lub ślad – w ślad za nimi kroczy.
I w mrok skrywać im się każe.
W ratuszowej, cichej wieży.
Składa sine swe promienie.
A gdy sercem dzwon uderzy.
Drżą spłoszone dźwięków cienie.
A ja idę przez ulicę.
Choć oświetla on mnie zdradnie.
I tak moją tajemnicę.
Nie prześwietli, nie odgadnie.
I do Ciebie ciągle szepcę.
I wymawiam imię Twoje.
Księżyc mi po piętach depce.
On jest sam – a my we dwoje.
To od przodu mi zachodzi.
W twarz mi srebrnym blaskiem leje.
To znów drogę mi zagrodzi.
Ja się z niego głośno śmieję.
Rozgniewany że nie widzi.
Z kim tak słodko mówię ja tu.
To się złości, to się wstydzi…
Wreszcie – schował się za ratusz.
A ja – co noc Cię spotykam.
Co noc szeptem mówię z Tobą.
Zegar z wieży cyka, cyka…
I tak doba mknie za dobą.
A tu cicho i przyjemnie
str.-181
Lekkie, zwiewne mijam cienie.
Chcę Cię schwytać – lecz… daremnie.
To pomyłka, to złudzenie.
I znów rynek odwiedzamy.
A za nami cieni pary…
W mrokach nocy okrążamy.
Krotoszyński Rynek Stary.