BENTE PEDERSEN
CZAROWNICA
1
- Nikt tu nie mieszka - odezwał się nieco zrezygnowany głos. - To samo serce
najdzikszego pustkowia. Nawet pardwa nie założyłaby tu gniazda. Jesteś na płaskowyżu, ojcze
Petri.
Po tych słowach rozległ się śmiech na kilka głosów. Przyjazny, lecz denerwujący.
Ktoś inny odpowiedział powoli, niemal dostojnie:
- Śmiejcie się, śmiejcie, ale to gdzieś tutaj widziałem dym. Jestem pewien, że pochodził
z ziemianki.
W najbardziej na północ wysuniętej części kraju noce znowu stały się jasne. Raija z
trudem przetrwała z dziećmi długą zimę. Od nowa nauczyła się żyć podobnie, jak żyła dawno
temu, kiedy jeszcze była dzieckiem. Przydały się doświadczenia z lat, które spędziła z
Lapończykami.
Wtedy stanowiła część wspólnoty. Maleńką cząstkę wielkiej rodziny. Teraz wszystko
zależało od niej samej. Rzecz jasna, obecne położenie różniło się od poprzedniego, ale natura
wydawała się niezmienna. Raija wiedziała, czego się może po niej spodziewać, znała zarówno
jej dobre, jak i złe strony. Oczywiście wiele jej i dzieciom brakowało. Często kładli się spać
głodni.
Silny ucisk w żołądku stał się czymś więcej niż tylko przykrym wspomnieniem z lat
dzieciństwa.
Jednak mróz im zbytnio nie dokuczał. I byli razem.
Raija prostowała plecy, kiedy o tym myślała. Jej sytuacja nie wydawała się zatem
całkiem beznadziejna.
Sumienie wiele razy toczyło twardą walkę z rozsądkiem w ciągu miesięcy, które
upłynęły od czasu, kiedy zeszła z dziećmi na ląd ze statku „Sankt Nikołaj” z Archangielska.
Życie mogłoby się ułożyć zupełnie inaczej, gdyby się odważyła udać na wschód, choć
Aleksiej już na nią nie czekał, gotów podać silne i pewne ramię. W najtrudniejszych chwilach
wyrzucała sobie, że tu została. Nazywała siebie nieodpowiedzialną matką i płakała nad własną
głupotą. W Rosji dzieci miałyby przynajmniej co włożyć do ust. Kiedy jednak zasypiały
spokojne i zadowolone, Raiję również wypełniało wielkie, błogie ciepło.
Wtedy wiedziała, że Rosja to kraj nie dla niej. Że to tutaj, pośród tego jałowego i
podszytego wiatrem krajobrazu, musi wyjść na spotkanie swemu losowi.
Nie mogła od tego uciec.
Ziemianka znajdowała się na zupełnym pustkowiu. - Na początku Raija martwiła się z
tego powodu. Bywały dni, kiedy wszystko w niej wołało o rozmowę z kimś dorosłym. Choć
bardzo kochała swoje maluchy, męczyło ją, że skazana jest wyłącznie na ich towarzystwo.
Wszystkie myśli zachowywała dla siebie. Zmartwienia. Marzenia. Tęsknoty. Nie miała
nikogo, z kim mogłaby się nimi podzielić. Nikogo, kto by potrafił zrozumieć.
Niestety, wyrosła już z rozmów z nie istniejącymi postaciami. Wymyślony wierny
przyjaciel, który zawsze znajdował się w pobliżu, w dzieciństwie stanowił jakby klucz do
zamykania się przed samotnością.
Taki Mikkal w myślach.
Raija skończyła dwadzieścia jeden lat. Nadal snuła wiele marzeń, lecz one już nie były
tak czyste jak w dzieciństwie. I nigdy się takie nie staną.
Zbyt wiele w życiu widziała, zbyt wiele czuła, zbyt wiele wiedziała. Mikkal istniał
naprawdę. Mikkal, którego chyba nawet dobrze nie znała, lecz którego darzyła tak gorącym
uczuciem.
Nie mógł w wyobraźni stać się kimś innym.
Reijo zniknął. Nawet Reijo, który bardziej niż ktokolwiek inny wydawał się jej
niewzruszoną opoką, wymknął się z jej życia. Nawet on nie mógł uskrzydlić marzeń, które
pozwoliłyby jej przetrwać. Tęsknota stawała się nie do zniesienia.
Głód zbijał się w małą grudkę. Tęsknota natomiast rozchodziła się po całym ciele,
wymykając się ukradkiem spod serca. Nie sposób było jej zamknąć w jakimś ograniczonym
obszarze - wżerała się we wszystko.
Mimo to Raija dostrzegała również dobre strony swego pobytu na odludziu.
Samotna kobieta niewiele by mogła zdziałać, gdyby na jej drodze pojawili się źli ludzie.
Tutaj przynajmniej czuła się bezpieczna.
Wraz z wydłużającymi się dniami i coraz jaśniejszymi nocami zaczął ją jednak
nawiedzać strach.
Nie mogła przecież przewidzieć, kto następnego dnia przejdzie obok jej ziemianki. Nie
mogła wiedzieć, czy będzie miał dobre, czy złe zamiary. Musiała się liczyć z tym, że nie zdoła
obronić siebie i dzieci, gdyby ktoś chciał ich skrzywdzić.
Miała nóż. Nie była jednak pewna, czy potrafiłaby go użyć. Zawsze drżała jej dłoń, gdy
tylko dotykała trzonka. Nawet wtedy, kiedy miała się posłużyć nożem w całkiem zwyczajnym,
bezkrwawym celu.
Nóż budził w niej wstręt.
Panującą wokół ciszę zakłóciły czyjeś głosy. Raija zorientowała się, że coraz bardziej
się nasilają. Potwierdziły to, z czego od pewnej chwili zdawała sobie sprawę: wkrótce ktoś
przejdzie obok. Ktoś zauważy ziemiankę. Z jakiegoś powodu nie napawało jej to jednak lękiem.
Dopiero po pewnym czasie zrozumiała, dlaczego przede wszystkim budziło jej ciekawość.
Zbliżający się ludzie rozmawiali po fińsku.
Po plecach Raiji przebiegł dreszcz radości. Przeczesała palcami włosy i poczuła, że
policzki nabrały życia.
Jej ojczysta mowa.
Jej rodacy.
Minęło nieskończenie wiele czasu, odkąd rozmawiała w swoim rodzimym języku.
Nie pomyślała nawet o tym, że również Finowie dzielą się na dobrych i złych.
Uznała, że skoro pochodzą z jej rodzinnych stron, to muszą być dobrymi ludźmi.
Było ich czterech. Kiedy z wahaniem weszli do ziemianki, wydawało się, jakby
wypełnili sobą po brzegi całe wnętrze.
Silny, wysoki mężczyzna, odchrząknąwszy, rzucił niepewnie po norwesku:
- Dzień dobry. - Po czym zaraz, na tym samym oddechu, wykrzyknął po fińsku: - Na
Boga, chłopaki, przecież to kobieta!
Raija mogłaby płakać z radości, tak bardzo ją ucieszył ich widok. Poczuła się jeszcze
lepiej, kiedy mogła się odezwać w ich mowie.
- Dzień dobry. Siadajcie, proszę. Moja kobiecość nic chyba na tym nie straci! -
powiedziała z uśmiechem.
- Do licha, nie jesteś Norweżką - stwierdził jasnowłosy chłopak.
Usiadł tak, żeby płomień paleniska nie przesłaniał mu widoku dziewczyny. Raija
zauważyła to i poczuła, jak bardzo ją to cieszy. Była ogromnie spragniona czyjegoś
zainteresowania. Nawet taki drobiazg sprawił jej wielką przyjemność.
- Co, u diabła, robi kobieta na takim pustkowiu? - zdziwił się silny, ciemnowłosy
mężczyzna. Również on usiadł, lecz zajął miejsce na wprost Raiji, tak że patrzyli na siebie
poprzez złocisty blask płomieni. - Chyba nie mieszkasz tu sama? - pytał dalej, zanim Raija
zdążyła odpowiedzieć.
- Dzieci. - Raija wskazała ręką na maluchy. Dwoje najmłodszych spało. Maja i Elise
obudziły się na dźwięk głosów i wyglądało na to, że nie ma takiej siły, która zmusiłaby je do
ponownego zaśnięcia. Chłonęły wszystko, co się wokół działo, skoro wreszcie coś się działo.
- Uciekasz przed czymś? - spytał mężczyzna podejrzliwie, a na jego czole pojawiła się
sieć zmarszczek.
W głosie przybysza Raija wyczuła ojcowski ton i to ją rozzłościło.
- A jeżeli tak? - spytała ostro. - Co cię to obchodzi? A co ty tu robisz? Tak daleko od
domu?
Młodszy mężczyzna o rudoblond włosach roześmiał się. Jego śmiech był wesoły i
zaraźliwy. Po krótkiej chwili wszyscy musieli się uśmiechnąć.
- Petri znowu uderza - zażartował pod adresem ciemnowłosego towarzysza.
Raiji spodobało się to imię. Pasowało do niego.
Uśmiech na twarzy młodzieńca pozostał równie szeroki, kiedy ten wstał i wyciągnął ku
Raiji niezbyt czystą dłoń.
- Aleksanteri Kilpi. Dwadzieścia trzy lata. Wolny i z nikim nie związany. Na razie
niezbyt bogaty, ale to nie ma żadnego znaczenia, dopóki jestem równie ubogi w troski. Nie z
własnej woli podróżujący po tej kamienistej krainie. Należę do załogi tego nieokrzesanego
starca...
Połowy.
Raija powinna była się tego domyślić. To właśnie o tej porze roku mężczyźni
przygotowywali się do połowów w Finnmarku. Tak jak w Lyngen Finowie zmierzali na
wybrzeże, by później po skończonych połowach, wrócić do swych domów.
Móc znowu dotknąć dorosłego człowieka... Dłoń młodzieńca nie była duża, ale silna.
Ciepła. Szorstka i stwardniała, ale ciepła. Raija szybko ją uścisnęła.
- Raija - powiedziała. - Raija Alatalo... Kesaniemi. Dlaczego wymieniła nazwisko
Reijo? To nie było konieczne. Reijo przecież odszedł. W ten sposób dał jej do zrozumienia, że
jest wolna. Posiadała wprawdzie świstek papieru stwierdzający, że nazywa się Kesaniemi, ale w
sercu była i pozostała Raiją Alatalo.
Aleksanteri nie puszczał jej ręki. Jego przymrużone oczy wyglądały jak dwa
półksiężyce.
- Co się z nim stało? Z Kesaniemim? Raija uważała, że to nie ma znaczenia. Mogła rów-
nie dobrze powiedzieć, że Reijo nie żyje.
- Wyjechał.
Wąskie szczęki zacisnęły się nieznacznie. Aleksanteri uścisnął mocno rękę dziewczyny
i cofnął dłoń. Na jego twarzy widniał uśmiech, lecz Raija dostrzegła, że jasne oczy
pociemniały. W tym młodym, rozmownym mężczyźnie zyskała przyjaciela.
Dwaj pozostali, dotąd tylko ciemne sylwetki zarysowane w cieniu, zwrócili na siebie
uwagę, również wysuwając dłonie.
Raija stwierdziła, że to jeszcze chłopcy, młodsi od niej. Przedstawili się jako bracia
Tapio i Markku Koski. Także oni wskazali na mężczyznę, którego nie mogła wyraźnie
zobaczyć zza płomieni.
- Łowimy razem z wujkiem Petrim. Wreszcie wstał. Raija powstrzymała westchnienie.
Odnosiła wrażenie, że wszyscy przybysze wypełniali sobą ziemiankę, lecz ten człowiek
z powodzeniem sam by sobie z tym poradził. Podczas gdy tamci trzej byli stosunkowo niskiego
wzrostu, ten wydawał się tak wysoki, że Raija pomyślała, iż złamałaby sobie kark, próbując
spojrzeć mu w oczy. Jego ruchy były powolne. Sprawiał wrażenie jednego wielkiego spokoju.
Drobna dłoń Raiji utonęła w jego silnej dłoni. Po całym ramieniu rozeszło się ciepło.
- Petri Aalto - rzekł. Jego głos brzmiał naprawdę przyjemnie. Głęboko jak pieśń. - Nie
chciałem być nieuprzejmy. Zdziwiło mnie tylko, że na tym pustkowiu spotykam kobietę.
Myślałem, że jedynie te... niezupełnie porządne decydują się na życie w takich warunkach...
Raija uśmiechnęła się.
Trudno się rozmawiało z tym człowiekiem, ale poza tym naprawdę miał w sobie coś
szczególnego.
Był starszy niż jego trzej towarzysze. O ile starszy, trudno teraz zgadnąć. Okaże się w
świetle dnia. Raija dostrzegła delikatne zmarszczki wokół jego oczu. Widać dużo się uśmiechał.
Miał zdecydowaną twarz, mocne szczęki. Ciemne oczy pod prostymi, czarnymi brwiami. Gęste,
czarne włosy opadały nad lewą brwią. Raija oparła się pokusie, by mu je odgarnąć z czoła.
Dostrzegła pod kurtką szerokie ramiona i chociaż ta sama kurtka skrywała dobrze ciało
obcego, Raija mogłaby się założyć, że Petri ma długie nogi i wąskie biodra.
Kiedy wypuściła jego dłoń, nadal czuła ten uścisk. Petri wydawał się bardzo męski.
To niesprawiedliwe, że po tylu miesiącach samotności spotyka właśnie takiego
człowieka.
- Idziecie w stronę wybrzeża? - spytała.
- Nasza łódź stoi niedaleko Vardo - wyjaśnił Petri z właściwym sobie spokojem. -
Musimy tam dotrzeć, zanim wyłowią nam wszystkie ryby.
- Petri zawsze widzi świat w niezwykle jasnych barwach - zauważył wesoło Aleksanteri.
Rozmawiali zniżonymi głosami, ponieważ wbrew wszelkim oczekiwaniom Maja i Elise
zasnęły. Niespodziewana wizyta nie wydawała się już zbyt pasjonująca, bo wszyscy mówili po
fińsku - w tym głupim języku, z którego tak niewiele rozumiały!
- Od jak dawna tu mieszkasz?
Raija spojrzała na Petriego.
- Od początku zimy. Mężczyzna uniósł brwi. Raija pomyślała, że chyba jej nie wierzy.
- Z czworgiem małych dzieci?
- Elise nie jest już taka mała - zaprotestowała Raija. - Wkrótce skończy osiem lat. Maja
będzie miała pięć. Knut trzy. Ida ma rok. Jakoś udało się przetrwać. Mnie naprawdę trudno
złamać.
- Osiem lat? - zdziwił się Aleksanteri, mrużąc oczy. Sprawiał wrażenie absolutnie
nieskrępowanego.
Pewnego siebie.
- To niemożliwe, żebyś była matką ośmiolatki! Nie jesteś aż tak stara! - zaprotestował.
- Elise jest moją przybraną córką - uśmiechnęła się Raija. I aby rozdrażnić
Aleksanteriego, dodała filuternie: - Rzeczywiście, nie jestem aż tak stara, żeby być matką
ośmiolatki, masz całkowitą rację.
Zrozumiał, że się z nim droczy. Jego podłużna, szczupła twarz rozjaśniła się w
chłopięcym uśmiechu.
- Zachowałem się chyba równie delikatnie jak ten gbur, z którym razem wiosłuję -
usprawiedliwił się. - Ale naprawdę nie jestem taki najgorszy, jeśli tylko trochę poćwiczę. Długo
już wędrujemy, więc nieco wypadłem z wprawy. Rozumiesz, na naszej drodze trudno o
prawdziwe damy...
Raija nie mogła się nie roześmiać. Wyraźnie z nią flirtował, to działało odświeżająco.
Poprawiało nieco jej samopoczucie. I wydawało się dość niewinne.
Zastanawiała się, czy Aleksanteri potrafi zachowywać się poważnie, czy też traktuje
życie jak żart.
- Skąd jesteście? - spytała.
- Znad Zatoki Botnickiej, prawie z samego jej południowego krańca. Można sobie
zedrzeć pięty. W dodatku padł nam koń. To dopiero podróż, prawda? Ale kiedy zarobimy na
rybach, sprawimy sobie nowego. I nie będzie to jakaś stara, chorowita chabeta!
Aleksanteri miał wyraźnie sprecyzowane plany. Mówił tak chętnie i tak szybko, że nie
dopuszczał innych do głosu.
- Ja pochodzę z Tornedalen. To trochę bardziej na północ - odezwała się smutno Raija. -
Ale opuściłam dom tak dawno temu. Całe życie.
- Trudne lata? - spytał Petri. Raija skrzywiła się.
- Po pierwszej jesieni, która nie dała plonów.
- Po niej nastąpiła jeszcze jedna - zauważył Petri. - Twoi rodzice mądrze zrobili, że
wyjechali.
Ucisk w głowie stał się nie do zniesienia. W uszach zaszumiało.
- Oni nie wyjechali - wykrztusiła. - Wysłali mnie samą.
- A więc to prawda! - wybuchnął Aleksanteri. - Myślałem, że to tylko plotki, że rodzice
sprzedawali wtedy swoje dzieci...
Zamilkł nagle, a jego policzki oblały się rumieńcem. Spuścił wzrok.
- Nie powinienem tego mówić. Raija wzruszyła ramionami. To już nie bolało. Nauczyła
się z tym żyć - potrafiła zrozumieć.
Oczywiście, że ją sprzedali, ale zrobili to z miłości. Mogłaby przysiąc z ręką na sercu,
że ojciec uczynił to w przekonaniu, że dziecku będzie tutaj lepiej. Ojciec nie był złym
człowiekiem.
- Niektórzy mówią zbyt wiele, chłopcze Santeri - rzekł cicho Petri. Cień podejrzenia,
jaki żywił względem Raiji, zniknął teraz zupełnie. - Być może mimo wszystko jest ci tu lepiej -
stwierdził. - W Tornedalen bywały raz lepsze, raz gorsze lata, moja droga.
- W moim życiu również nastały teraz gorsze lata - uśmiechnęła się gorzko Raija.
Oczy mężczyzn rozbłysły.
- Nie możesz tutaj zostać - rzucił Aleksanteri zdecydowanie. - To nie jest życie dla
ciebie.
- Niewiele potrafię. - Raija westchnęła. - Ale to prawda, nie mogę też tu zostać. Chyba
jednak skończy się na tym, że wyruszę na wybrzeże.
Petri potrząsnął głową. Żył dłużej niż pozostali. Dostrzegł wyraźnie to, o czym Raija już
od jakiegoś czasu wiedziała. Że nie miała specjalnego wyboru. Ale ten pomysł absolutnie mu
się nie podobał.
Samotna kobieta nie mogła liczyć na wiele. Oczywiście mogłaby wyjść za mąż, lecz kto
się z nią ożeni i przygarnie czwórkę dzieci? Dodatkowe cztery gęby do wykarmienia?
- Gdzie przedtem mieszkałaś? - spytał. - Nie możesz tam wrócić?
Raija potrząsnęła głową.
- Nie mam do czego wracać. Poza tym, dlaczego miałabym się cenić bardziej niż inne?
To też jest jakieś życie, prawda?
Aleksanteri zaczynał pojmować.
- Myślisz o tym, żeby krążyć między barakami? - spytał z niedowierzaniem i odrazą w
głosie. - Chcesz się ściskać z byle kim? Rozchorować się i szybko zestarzeć? Pić, żeby to
wytrzymać? To wykluczone! Nie możesz! To nie jest życie, rozumiesz? To najgorszy sposób,
by się stoczyć.
- Nie potrafię nic robić.
Przyglądał się jej uważnie. Jego oczy zwęziły się. Spojrzał jej prosto w twarz. Raija nie
odwróciła wzroku.
Łatwiej było wytrzymać jego spojrzenie niż spojrzenie Petriego. W oczach tamtego było
coś szczególnego... Aleksanteri nabrał powietrza.
- Nasz barak jest duży. W tym roku nie będzie nas aż tylu, co zwykle. Petri gotuje, że
pożal się Boże. Za to Markku i Tapio nie potrafią robić nic innego, jak tylko jeść. Ja w kuchni
jestem równie dobry jak Petri...
Petri nie odezwał się ani słowem. Pozostali również nie zareagowali.
- Zatrudnimy cię jako kucharkę. Zapewnimy tobie i dzieciom wyżywienie i dach nad
głową. Chyba będziesz też mogła zostać w baraku, kiedy my wyjedziemy. Co ty na to, Petri?
Raija i Aleksanteri spojrzeli na Petriego. Raija najchętniej nie okazałaby tego, lecz
czuła, że całą sobą zaklinała tego człowieka po drugiej stronie paleniska, żeby się zgodził.
- Czy potrafisz gotować? - spytał głębokim głosem. Raija przytaknęła energicznie.
- Przypuszczam, że będziesz mogła z nami zostać - stwierdził Petri. - A to oznacza, że
będziemy musieli tu przenocować. Możemy się przespać na dworze, jeśli chcesz.
Raija potrząsnęła głową.
- Jakoś sobie poradzimy - mruknęła. - Oczywiście możecie się położyć w chacie.
Starczy miejsca dla wszystkich. Poza tym - dodała cierpko - nie jestem już niewinnym kwiatem.
Zaproponowała gościom posiłek - jeżeli zadowolą się pardwami, to złapała ich sporo.
Potrafiła zastawiać sidła.
Przybysze skorzystali z propozycji, zaraz też wyjęli z sakwy razowy chleb i masło.
Raiji wprost pociekła ślinka do ust.
Skosztowała, lecz się zawstydziła. To nie w porządku, że sama spokojnie je, kiedy
dzieci nic nie dostały.
- Jest tego więcej - uspokoił ją Petri. - Powinno starczyć dla nas wszystkich do czasu, aż
dotrzemy do wybrzeża. Polem wszystko będzie zależało od twoich zdolności kulinarnych.
- To w każdym razie mi smakowało - odezwał się Tapio, starszy z braci Koski.
Nikt z pozostałych również nie zgłaszał zastrzeżeń.
Po kolacji wszyscy udali się na spoczynek. Dla gości zabrakło skór, skupili się więc
blisko siebie, żeby nie zmarznąć.
Noce nadal były chłodne i takie rozwiązanie wydawało się lepsze niż nocleg pod gołym
niebem.
Raija nie mogła zasnąć i nasłuchiwała. To niezwykłe, jak nagle może się wszystko
zmienić. Przez wiele miesięcy żyła tu sama z dziećmi. Nie słyszała innych głosów.
Teraz pod jednym dachem z nią spało czterech mężczyzn. Ich równe oddechy brzmiały
w jej uszach jak muzyka. Jeden z nich chrapał, nie za głośno, ale to wystarczyło, by nie mogła
zasnąć.
Może zresztą nie dlatego - Raija czuła się tak podekscytowana, że nie potrafiła się
całkowicie odprężyć.
Przypadek włączył tych ludzi do jej życia. Przerwał jednostajność dnia.
Teraz stała się jedną z nich.
Czy postąpiła źle? Nie dopuszczała takiej myśli. Uważała, że dobrze zna się na ludziach.
Przybysze wyglądali na godnych zaufania.
Tak, mogłaby znaleźć inne słowa, które bardziej by pasowały do nich wszystkich albo
do jednego lub dwóch z nich, ale nie chciała. Wystarczyło, że można na nich polegać.
Reijo, co ty byś o mnie pomyślał? Czy powiedziałbyś, że mieszam marzenia z
rzeczywistością?
Nieme wołanie Raiji prowadziło donikąd. Chciała wierzyć, że Reijo gdzieś tam jest i ją
słyszy, ale nigdy nie miała z nim tak silnego kontaktu.
Jej myśli nie splatały się z jego myślami w ten sposób.
Pytanie o to samo drugiego z przyjaciół wydawało się niedorzeczne.
Do niego mogła dotrzeć myślami. Nie wiedziała tylko, kiedy to się zdarzy. Nie potrafiła
nad tym panować. Zresztą ta zdolność budziła w niej lęk.
Mikkala nie musiała pytać.
Dobrze wiedziała, co by o tym sądził. Mogła wręcz zobaczyć, jak ściąga brwi, jak jego
oczy ciskają błyskawice, ciemnieją niby podczas mrocznego zachodu słońca spowitego mgłą.
Mikkal nie był wolny.
Sama zaś czuła się na tyle wolna, by tak postąpić. Reijo dał jej jednak tego rodzaju
wolność, że nie mogła żyć jak porządny człowiek, że została napiętnowana jako kobieta drugiej
kategorii.
Ale również ludzie drugiej kategorii potrafią przeżyć. Również ludzie drugiej kategorii
mogą pozwolić sobie na odrobinę bliskości.
Raija obawiała się trochę tego, co ją czeka, nie potrafiła sobie wyobrazić swojej
najbliższej przyszłości.
Nigdy nie widziała baraków. Nie doświadczyła takiego natłoku mężczyzn
przybywających ze wszystkich regionów kraju na czas sezonowych połowów. To świat
mężczyzn, do którego nigdy przedtem nie wstępowała. Mogła czuć lęk, ale była szczęśliwa.
Niezależnie od tego, czego od niej oczekiwali, była szczęśliwa. Potrafiła sobie
wyobrazić własne upodlenie, gdyby rzeczywiście musiała w barakach wystawiać na sprzedaż
swe ciało wszystkim będącym w stanie zapłacić. Nowym znajomym zawdzięczała wiele,
niezależnie od tego, co się zdarzy. Mikkal nie miał powodu, by czynić jej wyrzuty. Reijo
wyjechał z własnej woli. Raija nic nie mogła na to poradzić, lecz żywiła dziwne
przeświadczenie, że Reijo by zrozumiał.
Ogień już ledwie się tlił w palenisku.
Raija uniosła się na łokciu, obserwowała śpiących. Nawet tacy silni mężczyźni
wyglądali jak chłopcy, kiedy spali. Wyraz twarzy w czasie snu mógł powiedzieć o człowieku
nieskończenie wiele.
Czy Petri zdawał sobie sprawę, że sen ukazywał go jako małego chłopca, który utracił
wszystko, co miało dla niego jakieś znaczenie?
Raija mogła dostrzec zarówno rozczarowanie, jak i cień strachu w tym obliczu, które
niedawno sprawiało wrażenie tak silnego.
Czy Aleksanteri podejrzewał, że we śnie wcale się nie uśmiechał? Jego wesoła twarz
była poważna jak twarz pastora. Nawet błazen się zmieniał.
Raija zastanawiała się, co inni mogli wyczytać w takiej chwili z jej twarzy.
Nie widziała jednak powodu, by o to spytać.
Sen ciągle nie nadchodził.
Cicho - bardzo cicho - wyśliznęła się spod skóry. Szybko znalazła szal i przewiązała go
na piersi. Stanik sukni nie był nieprzyzwoicie skromny, a i koszula zasłaniała wiele, lecz szal
znaczył coś więcej niż część ubrania. Stał się w pewnym sensie przyjacielem.
Podążyła wzdłuż krzywizny ściany ku wyjściu.
Bezszelestnie.
Raz omal nie nadepnęła na jednego z mężczyzn, ale jakoś udało jej się go ominąć.
Noc wydawała się iskrząco jasna. Nigdy chyba przyroda nie była tak piękna, jak takiej
późnowiosennej nocy tuż przed nastaniem poranka. Barwy stawały się wtedy najbardziej
intensywne. Powietrze było tak zimne, jak to tylko możliwe o tej porze roku. Płaskowyż kipiał
zielenią. Niebo zdawało się zimnoniebieskie jak w mroźną zimę. A na wschodzie oślepiająca
czerwień wprost zapierała dech w piersiach. Raija znała już ten widok.
W milczeniu oddalała się od ziemianki. Stąpała po tej ziemi, którą stopniowo poznawała
coraz lepiej. Wiedziała, że ją opuści - lecz wcale nie będzie tęsknić.
Zadrżała.
Na nagich przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Raija objęła się w obronie przed
chłodnym pocałunkiem poranka.
Z tyłu ledwie słyszalnie zachrzęściła gałązka wrzosu.
Raija zatrzymała się, ale nie obejrzała za siebie.
Wiedziała. Wiedziała, że jeden z przybyszów nie spał. Wiedziała, że jeden z nich
podąży za nią.
Chciała tego.
To ją przerażało. Nagle poznała pragnienia, których wcześniej nie starała się zgłębić.
Wiedziała, że nie musi się oglądać, żeby się przekonać, kto to.
Mógł nim być tylko jeden z mężczyzn.
- Nie powinnaś tak tu marznąć. Ciepłą kurtką okrył jej ramiona. Raija pozwoliła, by tak
się stało. Pozwoliła, by położył ręce na jej talii i odwrócił ją ku sobie. W rzeczywistości nie był
tak powierzchowny, jak się wcześniej wydawało. Potrafił również zachować powagę. Raija
odgadła to z jego twarzy, chociaż tylko udawał, że śpi.
- Wiedziałaś, że przyjdę, prawda? Raija skinęła głową. Położyła dłonie na jego piersi.
Znalazła się blisko niego. A jednocześnie zachowała dystans.
Czuła, że jest bardzo wątły. Gdy się na niego patrzyło, wydawał się szczupły. Teraz
przekonała się, że jest po prostu chudy. Nie był też wiele wyższy od niej.
- Petriemu drgnęła powieka, kiedy wychodziłem - uśmiechnął się. - Myślę, że przejrzał
moje zamiary.
Raija uśmiechnęła się:
- A czy to ma jakieś znaczenie?
- Właściwie nie. Jestem już dużym chłopcem.
W oczach Aleksanteriego pojawił się diabelski błysk. Raija zauważyła, że są szare. -
Możliwe, że mi zazdrości. Widzisz, on jest taki powolny. Petri jest taki dokładny. Taki
rozważny.
Uśmiechnął się. Dwuznacznie.
Zanim Raija zdążyła zareagować, musnął ustami jej wargi. Jak łagodny wiatr.
- Robię to, co chcę - wyjaśnił. - Co mi się podoba. Dziewczyna doskonale to rozumiała.
Czuła łaskotanie na wargach.
- Wiesz, dlaczego za tobą wyszedłem? - spytał poważnie. - Dręczyło mnie to pragnienie
od momentu, kiedy cię ujrzałem. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.
- Nie przesadzaj - poprosiła cicho, choć w głębi duszy zdawała sobie sprawę, co miał na
myśli.
To wisiało w powietrzu. Dziwne napięcie. Pojawiło się w chwili, kiedy usiadł obok niej.
Nie uczyniła nic, żeby go powstrzymać.
- Ty również o tym wiedziałaś - rzekł z przekonaniem.
Od szczupłych rąk promieniowało tyle ciepła. Nigdy by go o to nie podejrzewała. Już
nie było jej zimno.
- Czułam to - szepnęła. - Ale pamiętaj, że nie będę należeć do ciebie.
- Nigdy nie chciałem niczego posiadać na własność. Ujął policzki dziewczyny i
pocałował ją. Mocno i długo.
Raija nie zastanawiała się, co by powiedzieli Mikkal i Reijo.
Zastanawiała się, co powie Petri.
2
Petri nie powiedział nic szczególnego. Lecz Raija wiele razy czuła na sobie jego
spojrzenia. Jego długie spojrzenia. Kiedy się odwracała w jego stronę, przez kilka sekund
patrzył jej w oczy, po czym odwracał wzrok.
Miała wrażenie, że ją potępia.
Czuła się żałośnie.
A przecież nie miał jej za co winić.
Aleksanteri otworzył przed nią ramiona. Widział, że Raija pragnie, by ją ktoś objął.
Widział, że pragnie przytulić do kogoś swój policzek.
Była zmarznięta, tak bardzo zmarznięta, a on wyszedł spod ciepłego okrycia i delikatnie
jej dotknął.
Jego spragnione usta sprawiły pocałunkiem, że krew z powrotem napłynęła do jej warg.
Pokazał Raiji, że tęsknota nie musi być krzykiem bez odpowiedzi.
Przesuwał pieszczotliwie wargami wzdłuż jej szyi, lecz zatrzymał się w miejscu, gdzie
zaczyna się ramię. Zdecydowanymi ruchami szczelnie otulił ją szalem.
- Na razie wystarczy! Uśmiechnął się, ściągając w dół kąciki ust. Przesunął na jej czoło
kosmyk włosów, zwinął go tak, że lekko się zakręcił, i zadowolony obserwował swoje dzieło.
- Nie możemy się nasycić za pierwszym razem, prawda, Raija?
Jakże był pewny siebie. Jak spokojny o własne powodzenie. Czyżby przywykł do tego,
że zawsze dostaje to, czego chce?
Raija nie wiedziała.
Należał do tego typu mężczyzn, którym udawało się złapać dwie sroki za ogon. Którzy
właściwie nigdy się nie wysilali, ale mieli jakąś wrodzoną łatwość zdobywania, którym kobiety
ulegały, choć wiedziały, że same się proszą o złamanie serca.
Aleksanteri objął ramieniem Raiję, ona zaś ułożyła rękę wokół jego szczupłej talii i tak
przytuleni ruszyli z powrotem do ziemianki po połyskującej porannej rosie.
Wymienili tylko uśmiechy, kiedy wśliznęli się do środka, lecz Raija zdawała sobie
sprawę, że Petri wie.
Wtedy nie odważyła się na niego spojrzeć. Coś ją powstrzymywało, lecz była pewna, że
nie spał.
Jego spojrzenia w ciągu dnia przekonały ją o tym.
Tak łatwo przyszło zerwać ze wszystkim. Tak mało było do zabrania. Znowu trochę za
sobą zostawiła. Wyruszyła w drogę niemal bez zastanowienia, tak samo, jak tu przybyła.
Obecny marsz był łatwiejszy niż ten, który odbyła zeszłej jesieni, kiedy niosła dzieci po
kolei, czując każdego wieczoru, że chyba złamie się pod ich ciężarem.
Idę niosła sama. Aleksanteri, nie pytając nikogo o zdanie, wsadził sobie Knuta na plecy.
Maja z równą oczywistością obrała Petriego na swą podporę.
Raiję trochę to przerażało - Maja przejawiała dziwną skłonność zwracania się ku
osobom, które najbardziej przypominały Reijo.
W Petrim było coś z Reijo. Coś niewzruszenie pewnego i godnego zaufania. Z
uśmiechem na ustach, co mu się rzadko zdarzało, wyciągnął ręce do Mai.
Elise szła sama, lecz nie musiała niczego dźwigać. Zadbali o to dwaj bracia.
Dzieci bez sprzeciwu zaakceptowały nowe twarze. Raija przyjęła to z ulgą, lecz
jednocześnie nie mogła się pozbyć lekkiego kłucia w piersi.
Maluchy przeszły już tak wiele, że zmiany przestały je dziwić. To nie taki dom
zamierzała im stworzyć.
Szli. Na wschód.
Raija snuła marzenia o tym, że nagle ujrzy jurty nad płytką zatoką. Widziała siebie, jak
lekko biegnie - niemal unosząc się nad wrzosowiskiem. Widziała, jak on biegnie ku niej...
Nagle marzenie prysło.
Rozsądek mówił jej, że tak się nie stanie. Szukała przecież, lecz nie znalazła znajomych
postaci.
Poza tym - czego mogła od niego oczekiwać?
Nie miał prawa jej nic ofiarować. Ona nie miała prawa go o cokolwiek prosić.
Jej życie było tutaj. Polegało na tym, by stawiać jedną nogę przed drugą i iść.
Na noc rozbili obóz na terenie osłoniętym przez kilka ogromnych głazów, pokrytych
mchem i porostami. Natura wokół nie była szczodra. Nie mieli się gdzie skryć, lecz za to widok
był rozległy i wspaniały. Tu i ówdzie leżały ogromne kamienne bloki, jak gdyby ręka olbrzyma
kiedyś, dawno, dawno temu, rozrzuciła je po ziemi.
Wysokie do kolan krzaczki, o liściach przypominających mysie uszy, posłużyły do
rozpalenia ognia.
Nie znaleźli tu nic innego.
Raija kochała to. To był jej świat, droższy ponad wszystko. Być może jałowy i ubogi,
lecz właśnie ku tej ziemi kierowały się jej marzenia związane z przyszłością.
Miejsce, które wybrali na nocleg, otaczały półkolem kamienne kolosy. W najbardziej
zacisznym zakątku Raija rozpostarła skóry, żeby ułożyć dzieci. Miały za sobą długi dzień,
niemal zasnęły nad kolacją. Chociaż spały pod gołym niebem, to przynajmniej najadły się do
syta.
Raija czuła ogromne zmęczenie w całym ciele, lecz mimo to nie chciało jej się spać.
Wieczór zdawał się taki jasny. Nic nie zachęcało do odpoczynku. Skupili się jak najbliżej
ogniska. Rozmawiali. Raija uświadomiła sobie, że opowiedziała nowym znajomym o rzeczach,
o których właściwie wolałaby zapomnieć.
O pięciu latach spędzonych wśród Lapończyków. O wszystkim - z wyjątkiem tego, ile
dla niej znaczył Mikkal. O życiu w Lyngen. Tylko nie o Mikkalu. O wędrówce na północ. O
beznadziejnych czasach w Alcie. O sklepie. Opowiedziała nawet o złocie Kallego. O Aleksieju.
O Reijo - próbowała wyjaśnić, dlaczego odszedł, tłumaczyła, że nie chcieli wiązać się
nawzajem. Lecz Finowie nie potrafili na to spojrzeć tak jak ona.
Opowiedziała o rosyjskim statku i podróży wzdłuż wybrzeża - i o zimie spędzonej w
ziemiance.
O całym życiu.
O wszystkim z wyjątkiem najważniejszego.
Nie mogła im opowiedzieć o Mikkalu.
W myślach mógł należeć tylko do niej.
Kiedy wspomniała o złocie, braciom Koski przyszło chyba do głowy, że być może
istnieją także inne takie miejsca. Z młodzieńczym zapałem wyruszyli na poszukiwanie cennego
kruszcu wokół obozowiska.
Słuchając opowieści Raiji, Aleksanteri wyglądał na zatroskanego. Raija widywała już
podobną troskę na twarzach mężczyzn, dla których, jak im się zdawało, coś znaczyła.
- Ja niewiele mogę o sobie powiedzieć. Jestem tylko nędznym robotnikiem sezonowym
bez dachu nad głową - Aleksanteri potrząsnął złocistorudą czupryną.
Jego włosy dawno nie widziały nożyczek, lecz długie loki dodawały mu łagodności i
urody w sposób, którego Raija do końca nie potrafiła wytłumaczyć. Wydawał się jakby
niegroźny.
- Ja właściwie też nie mam dachu nad głową - odezwała się cicho.
Nie dlatego opowiedziała im swoją historię, by wydać się kimś lepszym od nich, aby
wydać się kimś innym. Aleksanteri nie mógł jej chyba źle zrozumieć!
- Lecz mimo wszystko jesteś młodsza ode mnie! - wybuchnął, ciągle jeszcze porażony
jej opowieścią. - Na pewno! - dodał szybko. - Ile masz lat? Dziewiętnaście?
Raija musiała przyznać sama przed sobą, że jego przypuszczenie sprawiło jej
przyjemność.
Była jak głodny kot, przed którym postawiono miskę śmietanki.
- Dwadzieścia jeden - odparła.
Petri milczał. Stał się jakby bardziej nieprzystępny.
Tego dnia Raija przekonała się, że nie był mężczyzną używającym wielu słów, lecz
teraz jego milczenie wydawało się zastanawiające.
- Przy twojej historii wszystko, co przeżyłem, wydaje się jakby szare i mało znaczące -
odezwał się Aleksanteri, potrząsając głową. Podniósł wzrok na Raiję. Grzebał bezwiednie
gałązką w ognisku. - Nieustannie podróżuję, ale nigdy nie dotarłem tak daleko. Przez kilka
sezonów brałem udział w połowach. Nigdy jednak nie zdarzyło mi się nic szczególnego.
Miałem nawet dziewczynę, którą zabierałem ze sobą na kolejne dzierżawione gospodarstwa, ale
i o tym nie warto mówić. - Wzruszył ramionami. - Petri ma przynajmniej własny dom -
zakończył smutno.
- Na cudzej ziemi - dodał Petri z goryczą. - I uprawiam nie swoją rolę.
- Co roku rusza na północ na ryby - mówił dalej Aleksanteri. Łatwiej mu chyba
przychodziło mówić o kimś innym. - Nie wydaje na siebie ani grosza. Haruje i oszczędza. -
Roześmiał się: - A mimo to myślę, że chce łowić. Za każdym razem. - Aleksanteri mrugnął
porozumiewawczo. - Dobrze na trochę uciec od baby, rozumiesz.
Raija natychmiast spojrzała na Petriego. Powinna była zgadnąć, że jest żonaty. Ojciec
rodziny.
- Masz dzieci? - spytała. Jej głos nie zabrzmiał tak naturalnie, jak by tego chciała.
- Cztery córki. I syna.
Czarne oczy przykuły jej spojrzenie. Ich nieprzenikniona głębia pociągała Raiję, lecz
starała się nie ulec urokowi i spojrzała w innym kierunku.
Nie powinien patrzeć na nią w ten sposób! Szybko zwróciła się w stronę Aleksanteriego.
- A ty? - spytała z szerokim uśmiechem: - Ile ich masz?
Jego oczy zmieniły się w dwa cienkie łuki, gdy roześmiał się serdecznie.
- Mam nadzieję, że ani jednego.
- O ile ci wiadomo - dopowiedział sucho Petri, nie spuszczając wzroku z Raiji. - Ten
utracjusz woli nieustannie przenosić się z miejsca na miejsce, żeby podbić jak najwięcej
niewieścich serc, zamiast się ustatkować i żyć jak porządny człowiek.
Wydawało się, że Aleksanteri nie potraktował tych słów zbyt poważnie. Uśmiechał się
beztrosko, jak gdyby życie było jednym wielkim żartem.
- Widzę tu przynajmniej jednego porządnego człowieka, któremu również nie udało się
ustatkować - odgryzł się. - Żona Petriego starała się, jak umiała, go wychować. Choć właściwie
nie jestem przekonany, czy jej się udało. Nie wiem zresztą, czy sam Petri jest tego pewien.
- Ani słowa o Eiji! - ostrzegł Petri. Aleksanteri zamilkł. Raija domyśliła się, że Petri
chciał ją ostrzec przed swoim młodszym kompanem. Uczynił swego rodzaju ojcowski gest, za
który powinna mu być wdzięczna. Znał tego lekkoducha o wiele lepiej niż ona. Lecz wszystko,
co miało posmak opiekuńczości, zaczynało Raiji stopniowo coraz mniej odpowiadać.
Widziała wyraźnie, jaki jest Aleksanteri. Miała przecież oczy. Przeżyła już co nieco.
Nigdy zresztą nie była zbyt naiwna.
Jeżeli Petri uważał ją za jakieś głupiutkie dziewczątko, potrzebujące jego ojcowskiej
opieki, to grubo się mylił.
Raija Alatalo mocno stała na własnych nogach!
Wyciągnęła ręce ku ognisku, tak jakby chciała je ogrzać. Niby przypadkiem dotknęła
dłoni Aleksanteriego. Odpowiedziała na jego ciepły uśmiech serdeczniej, niż to było konieczne.
Gdyby się teraz obejrzała, by sprawdzić, czy Petri zwrócił na to uwagę, wszystko by
zniszczyła. Miała jednak nadzieję, że ich widział. Miała nadzieję, że pomyślał o tym, o czym
chciała, żeby pomyślał.
Ostrożne natarcie nie leżało w naturze młodego Kilpi. Nieoczekiwane dotknięcie
podziałało jak wyzwanie. Było kontynuacją tego, co zaszło o brzasku.
Potwierdzeniem, że rozumiała muzykę, którą grał. Że chętnie zagrałaby razem z nim.
Aleksanteri wytarł rękę w spodnie i objął nią Raiję. Dziewczyna nawet nie mrugnęła.
Pozwoliła, by to zrobił. Dopiero po jakimś czasie rzuciła krótkie spojrzenie w stronę
Petriego. Żuł tabakę, jakby nieobecny myślami. Jej dociekliwe, trochę pytające spojrzenie
zmusiło go, by uniósł jeden z kącików ust. Odrobinę. Z sarkazmem.
Raija posunęła się jeszcze dalej. Wiedziała, że to dziecinne, ale Petri wyzwalał w niej
najgorsze cechy. Zbyt wyraźnie okazywał, że nie podoba mu się jej zachowanie wobec
Aleksanteriego, i tym samym zmuszał ją, by posunęła się dalej, niż zamierzała.
Przekornie uniosła głowę i położyła rękę na udzie chłopaka.
Petri podniósł całą swą ogromną postać. Raija mogłaby potem przysiąc, że przy tym
westchnął.
- Chyba pójdę uzupełnić zapas wody na jutro.
Zanim poszedł, rzucił im jeszcze jedno spojrzenie. Raija nie mogła się powstrzymać, by
nie podążyć za nim wzrokiem. Mimo że był taki wysoki, niezwykle lekko się poruszał. Jego
ruchy sprawiały wrażenie miękkich i płynnych, jak gdyby jego stopy znały każdą nierówność
ziemi, po której stąpał. Ubrana na brązowo postać stopiła się w jedno z otoczeniem. Przez
dłuższą chwilę Raija mogła obserwować tylko jego czarną czuprynę, zanim zniknął zupełnie za
jakimś ogromnym głazem. Miała ochotę wstać, żeby móc go dalej śledzić, lecz się opanowała.
- Petri usiłuje grać rolę taty, zauważyłaś? - Aleksanteri potarł brodą jej ramię i zaśmiał
się cicho.
Raija skrzywiła się.
- Wobec ciebie czy wobec mnie? Chłopak mocniej przytulił Raiję. Połaskotał ją, tak że
musiała się roześmiać razem z nim, a potem przewrócił na ziemię. Trzymał w swych dłoniach
jej nadgarstki. Miał dużo siły, chociaż wydawał się wątły. Przysunął twarz tak blisko, że ich
oddechy się spotkały. Nosy dotknęły jeden drugiego.
Z szelmowskim uśmiechem potarł swoim nosem nos Raiji. Jego oczy błyszczały. W
jednej chwili stały się bardziej zielone niż szare. Zmieniały kolor wraz ze zmianą jego nastroju.
Raija czuła na swym policzku dotyk szorstkiego zarostu. Już tak dawno nie zaznała
czegoś podobnego. Tak dawno, że tkwiło w tym coś podniecającego.
- Co inni mówią o twoich ustach? - spytał nagle właśnie w chwili, kiedy Raija
spodziewała się pocałunku.
- A co cię to obchodzi? - syknęła.
Aleksanteri cmoknął parę razy.
- Aj, aj, ona gryzie! - Ułożył usta jak do pocałunku, lecz nie dotknął jej warg. - Ja nie
opowiadam takich rzeczy - wyjaśnił. - O kwiatach, słodyczy i takich tam. Myślę, że brzmi to
dość głupio. Dla mnie usta to po prostu usta. Chciałbym zajrzeć do umysłu kogoś, kto twierdzi,
że usta dziewczęce są jak czerwone kwiaty, lub wygłasza podobne bzdury.
Raija nie mogła się nie roześmiać.
- Nie musisz nic mówić o moich ustach, Aleksanteri. Nie musisz używać pięknych słów.
Po prostu mnie pocałuj!
- Tak już lepiej - mruknął z uznaniem. Powoli pochylił się nad nią. Uśmiechał się całą
twarzą. Jeden z kącików ust nieznacznie drgał.
Raija uwolniła jedną rękę. Nawet nie próbował jej przeszkodzić.
Zatopiła ją w jego długich włosach na karku. Wsunęła pod skórzaną kamizelkę, pod
koszulę, dotknęła ciepłej skóry. Wprawiła palce w ruch, rozkoszowała się bliskim kontaktem z
drugim człowiekiem, z człowiekiem odmiennej płci.
Przyciągnęła go ku sobie. Zmniejszyła odstęp między nimi szybciej, niż zamierzał. Nie
wytrzymała odwlekania w czasie. Nie była w stanie czekać.
Ułożył ręce wokół niej - jedną pod głową, a drugą objął jej ramię. Na wpół leżał ponad
nią. Czuła, jak jednym kolanem wciska się między jej nogi. Podciągnął nim brzeg spódnicy.
Żeby tylko Petri teraz nie wrócił! przemknęło Raiji przez głowę. Ani żaden z braci. Nie
można tego zatrzymać! Nie można tego zatrzymać w tej chwili!
Aleksanteri odnalazł ustami usta Raiji. Drżały rozgorączkowane t u ż przy jej na wpół
otwartych wargach. Język wśliznął się między jej zęby. Ostrożnie się poruszał.
Wtedy chłopak stał się bardziej zdecydowany.
Raija wyszła mu na spotkanie z równą żarliwością.
Jego ręce miały najwyraźniej już wcześniej do czynienia z ubraniem dziewcząt, bo nie
błądził wiele, by dostać się pod kurtkę i suknię.
Zatrzymały go na chwilę wiązania po wewnętrznej stronie stanika sukni, lecz nie było
takiej przeszkody, która zdołałaby go zniechęcić.
Zręczne palce wśliznęły się pod jej ubranie. Tak lekko przesuwały się po skórze, że
Raiji wydawało się, iż mogłaby od tego umrzeć.
Pieścił ręką rowek między piersiami, przesunął ją pod jedną z nich, objął całą dłonią,
gładził czule, potem opuszkiem palca przesuwał wokół brodawki, tak lekko, że wydawało się to
jak muśnięcia skrzydłem motyla.
Przerwał pocałunek i spojrzał na Raiję pytająco. Pytająco i wesoło jednocześnie.
- Dobrze? - spytał, lecz nie spodziewał się odpowiedzi.
Raija chwyciła go obiema rękami za włosy i przyciągnęła mocno ku sobie. Całowała
jego usta, całowała chude policzki, wysokie czoło pod grzywką, której nigdy nie zaczesywał do
tylu, całowała koniuszki uszu, szyję...
Jego ciało było słone, pachniało potem, skórami i dymem. Lecz to nie miało żadnego
znaczenia.
Pobudził ją z powrotem do życia. Sprawił, że znowu zaczęła czuć. Tęsknota, która
tkwiła w każdym zakamarku, zaczęła powoli mijać.
Rozpiął jej bluzkę. Rozchylił. Obnażył skórę.
Raija wstrzymała oddech, kiedy dotknął ustami jej piersi. Prawie zapomniała, jak to jest.
Jej oczy zamgliły się, choć tego nie chciała. Popłynęły łzy.
Prawie zapomniała, jakie to cudowne uczucie!
Aleksanteri zauważył, że płacze, i się odsunął. Zdziwiony uniósł lekko wygięte brwi,
otworzył szeroko oczy.
- Boli? - spytał.
Potrząsnęła przecząco głową. Miała ochotę się całkiem rozpłakać, kiedy delikatnymi
palcami ocierał jej policzki.
- Jestem taka głupia - szlochała Raija. - Ale nie zamierzam ci wyjaśniać, dlaczego.
Aleksanteri nie nalegał. Spojrzał przez ramię i nagle zaczęło mu być bardzo pilno z
zapinaniem tego, co rozpiął.
- Dzięki ci za to, że jesteś głupia, maleńka! - roześmiał się cicho i puścił do niej oczko. -
Obawiam się, że niewiele brakowało, a dalibyśmy naszym młodym przyjaciołom niezłą lekcję
w tym i owym, gdybyś nie zaczęła płakać.
Raija zerknęła ponad jego ramieniem i zobaczyła siostrzeńców Petriego zbliżających się
ku ognisku.
Poderwała się z miejsca i pośpiesznie przeczesała palcami włosy. Otrzepała się z
gałązek i gorączkowo zaczęła poprawiać ubranie.
- To niepotrzebne, Raija - zauważył Aleksanteri, który sam prawie się nie ruszył. - Nie
ma takich oczu na świecie, które by nie poznały po tobie, że właśnie przed chwilą całowałaś
mężczyznę, którego pragniesz. Raija zaczerwieniła się, a on zachichotał.
- Poza tym możesz być pewna, że obserwowali nas dokładnie, a teraz są źli na samych
siebie, że tak się zapalili i podeszli bliżej. Chcieli lepiej widzieć.
Policzki Raiji nadal pulsowały. Ten młokos był denerwujący. Bardziej dosadny niż
Raija w chwilach największej złości. Wcześniej nie spotkała nikogo takiego jak on. Wydawał
się taki inny, lecz działał dziwnie pobudzająco.
- Nie zamierzaliśmy najadać się do syta - przypomniała mu.
Aleksanteri ułożył spokojnie ręce pod głową. Nie spuszczał z Raiji wzroku.
- Wydaje mi się, że będę potwornie głodny dzisiejszej nocy. Kiedy wszyscy zasną.
Założę się, że nakryto już dla nas w miejscu, gdzie niedawno zniknął Petri...
Raija nie odpowiedziała, lecz czuła, że trudno jej będzie nie przystać na jego
propozycję.
Nie było wątpliwości, że zarówno Petri, jak i bracia Koski byli świadkami części tego,
co zaszło między nią i Aleksanterim.
Markku i Tapio znacząco spoglądali na Raiję z ukosa, a spojrzenia Petriego świadczyły
tylko o jednym: o rezygnacji.
Aleksanteri udawał, że nic się nie stało. Jego ręka niby przypadkiem powędrowała co
prawda kilka razy w stronę Raiji i rzeczywiście jego zachowanie zdradzało pewną intymność,
ale to było wszystko.
Wyraźnie jednak bawił się sytuacją.
I kiedy Raija odchodziła od ogniska, aby się trochę przespać, uśmiechał się do niej
oczami.
Życzył jej dobrej nocy, jak pozostali, ale mrugnął w sposób, który mówił wyraźnie, że
zamierza jej jeszcze kilkakrotnie życzyć dobrej nocy przed nastaniem świtu.
Ledwie Raija zdążyła się położyć, usłyszała głos jednego z braci Koski:
- Nie marnujesz czasu, Santeri!
Nie słyszała, co odpowiedział Aleksanteri, ale nawet z zamkniętymi oczami mogła go
zobaczyć, jak wzrusza ramionami i znacząco się uśmiecha.
Westchnęła - i zasnęła.
Sądziła, że to już ranek, kiedy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Otworzyła oczy
zaskoczona, ujrzała nocne niebo z leniwie płynącymi obłokami.
- Idziesz ze mną po przygodę? - Aleksanteri przykucnął tuż obok - Wszyscy śpią, a ja
strasznie zgłodniałem...
Przetarła oczy, przeganiając resztki snu. Pomyślała, że chłopak chyba postradał zmysły,
lecz mimo to ogromnie go lubiła.
Pośpiesznie rozejrzała się dokoła.
Tak, pewnie miał rację. Chyba wszyscy spali. Dzieci, Petri... Jakże był lekkomyślny!
Aleksanteri podniósł się i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. Mogła się poczuć tak
beztroska i wolna jak on. Przynajmniej przez chwilę. Chwyciła dłoń mężczyzny i pozwoliła, by
przygarnął ją do siebie. By przywarł ustami do jej ust.
Gdyby na chwilę się zapomniała, mogłaby oszukać samą siebie, że ma piętnaście lat.
Że nic na świecie nie może jej wiązać czy powstrzymywać. Podążyła za Aleksanterim.
Pobiegli, śmiejąc się, ręka w rękę, ku otwartej przestrzeni. Raija, która nigdy nie czuła się
młoda w ten sposób, odmłodniała na kilka godzin nocy.
Nie znała Aleksanteriego. Niezbyt dobrze.
Zdawała sobie sprawę, że dla niego to tylko zabawa. Nawet przez moment nie wierzyła,
że mogłaby go zdobyć. Zresztą nawet nie chciała.
Był stworzony do wolności. Stworzony do tego, by się bawić, niczego nie obiecując.
Dla niej taki intymny związek łączył się zawsze z pewnego rodzaju miłością, za każdym razem
tak gorąco to przeżywała.
A przynajmniej z przyjaźnią. Tylko w jednym przypadku w przeszłości to nienawiść
wykrzesała iskrę.
Nie kochała Aleksanteriego. Nie chciała oszukiwać samej siebie, by uwierzyć w coś
podobnego. Krótki czas spędzony razem nie wystarczył również do zawarcia przyjaźni.
To beztroska i brak odpowiedzialności - lecz mimo wszystko tego pragnęła. Pragnęła z
całej duszy.
Nie chciała myśleć o tym, że szli śladami Petriego, że zatrzymali się mniej więcej w tym
samym miejscu, skąd przyniósł wodę. Tuż przy bystrym strumieniu teren łagodnie się obniżał,
wrzosy przygotowały dla nich miękkie legowisko, osłonięte przez trzy ogromne głazy
pochylone ponad ziemią.
- Cudownie! - zawołał Aleksanteri. - Sam Stwórca nad nami się zlitował.
- Nie mieszaj do tego Stwórcy - rzuciła ostro Raija.
- Nie, wcale nie zamierzam! - zgodził się. - To dotyczy wyłącznie nas samych.
Zrzucił z siebie kurtkę i rozłożył, przykrywając nieco wrzosy. Raija podała mu także
swoją. Aleksanteri usiadł, opierając się o głaz, i pociągnął Raiję za sobą. Objęli się, tym razem
już się nie spieszyli. Domyślali się, czego się mogą spodziewać po sobie nawzajem.
Domyślali się, ale nie wiedzieli.
- Nie sądziłem, że naprawdę zechcesz. - Aleksanteri spoważniał na chwilę.
- Przez cały czas byłeś pewien! - Raija lekko pociągnęła go za włosy. - Przez cały czas
byłeś tak diabelnie pewien!
Aleksanteri potrząsnął głową:
- Musiałem trzymać fason, ale drżałem z niepewności jak dzieciak. Nie wiedziałem, że
mi się uda.
- Czy zawsze dostajesz to, czego chcesz? - spytała. Ukazał zęby w uśmiechu.
- Ttak... Przeważnie. Myślałem, że to będzie wyjątek. Wolno pokręciła głową.
Przechyliła się i lekko go pocałowała.
Aleksanteri spojrzał na nią zdumiony.
- Może i tak będzie - mruknął. Położył Raiję na kurtce i błyskawicznie znalazł się nad
nią.
Szybko odpiął, co było do odpięcia.
- Mniej więcej w tym miejscu się ostatnio zatrzymaliśmy - szepnął, tuląc wargi do jej
nagiego ramienia.
Raija potargała mu czuprynę, lecz on się tylko roześmiał. Na jego twarzy malowała się
radość.
- Wiedziałem, że tak to przyjmiesz! - zawołał z triumfem.
- A co powiesz na to? - spytała przez zęby. Przesunęła ręce z jego nagich pleców i
rozpięła spinkę paska. Zanim zdążył mrugnąć, wsunęła obie dłonie pod skórzane spodnie.
Ścisnęła.
Zdecydowanie.
Odpowiedź przyszła momentalnie.
Aleksanteri bez ceregieli podciągnął spódnicę Raiji i w dokładnie taki sam sposób
potraktował jej pośladki.
Oboje zaśmiewali się do łez. Przeturlali się spod kamieni i znaleźli pod otwartym,
jasnym niebem.
Dopiero kiedy ich śmiech ucichł, naprawdę dostrzegli siebie nawzajem. Dopiero wtedy
zauważyli, jak są blisko siebie. Raija znalazła się nad Aleksanterim, czuła mrowienie wzdłuż
kręgosłupa, kiedy przesuwał ręką w dół aż do kolan. Jęknęła, kiedy podążył palcami z
powrotem w górę po wewnętrznej stronie ud.
Dotknął jej łona, jego ręce lekko drżały. Chciwie przywarł ustami do jej ust. Spletli się
ze sobą i wrócili na miejsce, które sobie przygotowali. Ręce Aleksanteriego błądziły pod
ubraniem dziewczyny. Przez głowę zerwał z niej bluzkę, żeby już nic nie dzieliło ich piersi.
Raija przesuwała dłońmi wzdłuż jego ciała od brzucha ku ramionom. W rzeczywistości
nie był aż tak bardzo chudy. Miał drobną budowę, ale kości nie wystawały mu spod skóry.
Całował miejsca, do których tylko mógł dotrzeć. Szybkie spojrzenia, jakie rzucał za
każdym razem, kiedy unosił usta znad drżącego ciała Raiji, mówiły jej, że uwielbia patrzeć,
jaką jej sprawia przyjemność.
Poczuła go na swoim udzie. Wiedziała, że jej pragnie, i sama była już równie gotowa
jak on.
Aleksanteri się nie spieszył. Każdą minutę tego aktu wypełniał radością.
W samym środku namiętności spletli palce i wymienili drobne pocałunki. Lekko
pobudzali się nawzajem wargami.
Spódnica Raiji stanowiła jeden bezładny zwój wokół talii. Spodnie Aleksanteriego już
od dawna zsunęły się nieprzyzwoicie, nie będąc w stanie niczego ukryć. Chłopak delikatnie
pogładził brzuch Raiji.
- To tutaj się wszystko zaczyna - szepnął, uśmiechając się. Raija odpowiedziała
uśmiechem.
Ich uśmiechy stopiły się ze sobą.
Ręce powędrowały własnymi drogami. Przed obojgiem otwierał się niezbadany ląd.
Oboje przysięgliby, że właśnie to drugie zrobiło pierwszy krok. Być może uczynili to
jednocześnie. Odrzucili na bok ubrania. Odnaleźli siebie z jednakową tęsknotą, z jednakowym
pragnieniem. Opletli się nawzajem. Pognali ku rankowi i słońcu.
Dotarli tam z uśmiechem na ustach.
Przytulili się nawzajem i pocałowali czule. Leżeli blisko siebie, aż nocne powietrze
ostudziło ich ciała i osuszyło pot.
- Było inaczej - powiedział, trzymając ją w swych ramionach. W ciągu kilku sekund
jego oczy spoważniały. Bardzo pociemniały. - Całkiem inaczej. Chciałbym, żebyś to wiedziała,
Raija Więcej nie będę o tym mówił.
Pogłaskała go szybko po czole.
- Dziękuję, Aleksanteri - rzekła tylko. - Pójdę pierwsza. Nie chcę wracać razem z tobą.
Skinął głową.
Rozumiał.
Pośpiesznie wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Potem pobiegła w stronę
ogniska, które już prawie zgasło.
Dopiero kiedy znalazła się blisko i zwolniła kroku, by wyrównać oddech i przypadkiem
nie obudzić pozostałych, zauważyła brunatną sylwetkę mężczyzny siedzącego przy
dogasającym żarze.
Skulił ramiona. Pochylił plecy, opierając łokcie na kolanach. Miał na sobie brązową
kurtkę i spodnie z garbowanej skóry. Wygląda jak Lapończyk, przemknęło przez głowę Raiji.
Poczuła mdłości i zawroty głowy. Dopiero kiedy kilka razy przełknęła ślinę, była w stanie iść
dalej. Przejść obok niego.
Wyprostował plecy, kiedy stanęła tuż przy nim. Silna dłoń zacisnęła się wokół jej
nadgarstka. Zatrzymała ją.
Raija musiała na niego spojrzeć. Zaczerwieniła się. Zastanawiała się, czy czuł ten
zapach równie dobrze jak ona - zapach miłości, który jeszcze nie ulotnił się z jej skóry.
Raija nie chciała zrozumieć, co kryło się w tych czarnych oczach. Był biały na twarzy.
Mocno zacisnął szczęki.
- Czy było warto? - spytał ostro.
Wyswobodziła się i odskoczyła od niego.
Wzburzona, zasnęła wreszcie odwrócona plecami zarówno do Aleksanteriego, jak i do
Petriego.
Ugasiła tęsknotę, która trawiła ją od zimy. Jednak czuła, że rodzi się w niej nowa,
bardziej niebezpieczna. Raija nie była w stanie temu przeszkodzić.
3
Warto było, lecz się już nie powtórzyło w czasie wędrówki na wschód do miejsca
połowów.
Aleksanteri czynił co prawda pewne starania, lecz szybko zrezygnował, kiedy zauważył,
że jego wysiłki do niczego nie prowadzą.
Z właściwym sobie poczuciem humoru stwierdził sucho, że lepiej czasami zachować
wstrzemięźliwość.
Raija nie miała nic przeciwko temu. Właściwie sama nie wiedziała, czego chciała.
Aleksanteri potrzebował tylko jej ciała. Tej Raiji, która kryła się pod zewnętrzną
powłoką, jaką była w głębi duszy, nie starał się nawet poznać.
Zbierał śmietankę - i był zadowolony.
A ona, Raija, również nie chciała o nim wiedzieć zbyt wiele. Gdyby odkryła, że jest w
nim więcej powagi, niż to okazuje, mogłaby coś zniszczyć.
Liczył się jego urok. Po co drążyć dalej?
Dotarli nad Morze Arktyczne. Ujrzeli skupisko baraków zbudowanych z drewnianych
bali naniesionych przez morze - nie było tu lasów, które dawałyby drewno. Niektóre deski
skradziono Rosjanom. Niektóre uczciwie kupiono.
- Kto by tam kupował - mruknął Aleksanteri przez zęby, kiedy Raija stwierdziła, że
rybacy na pewno oszukali niejednego Rosjanina, żeby tylko mieć dach nad głową.
- W naszych stronach jest mnóstwo drewna, jak tylko okiem sięgnąć - mówił dalej. -
Gdyby tylko móc je donieść na północ!
Szczerze się uśmiali.
Raija pokręciła nosem na widok swojego nowego domu, wszędzie brud pokryty
dodatkowo kurzem. Palenisko, na którym przygotowywano posiłki, straszliwie zaśmiecone i
osmalone - z tego zapewne powodu również ściany wokół były czarne.
Wzdłuż ścian znajdowały się piętrowe koje. Raija naliczyła ich osiem.
- Kiedyś bywały lepsze czasy - wyjaśnił Petri, kiedy zwróciła na to uwagę. - Możemy
przegrodzić pomieszczenie jakąś zasłoną lub parawanem. Na pewno uda ci się kupić coś
odpowiedniego w Vardo.
Wskazał na najgłębiej położoną część baraku, najdalej od drzwi. Najcieplejszą. Poza
tym najbardziej spokojną.
- Ja i dzieci nie potrzebujemy aż czterech koi - zauważyła Raija.
- Nie jestem taki pewien - rzucił Petri. - Nam wystarczą właśnie cztery - dodał szybko. -
Jeśli któraś zostanie wolna, możesz ją wykorzystać jako półkę.
Raija zaczęła go w duchu nienawidzić. Wiedziała, co o niej sądzi. Nie musiał tego tak
wyraźnie dawać do zrozumienia.
Chłopcy rzucili swoje rzeczy na prycze i na podłogę. Zdjęli buty, uważając widocznie,
że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Wtedy ona, Raija Alatalo, wzięła się pod boki i wyprostowała plecy. Posłała każdemu z
osobna surowe spojrzenie.
- Wydaje się wam, że tak jest dobrze? Wszyscy czterej spojrzeli po sobie, a następnie na
nią. Zupełnie nie rozumieli, o co chodzi.
Raija popatrzyła wymownie na deski ścian. W każdy brudny kąt. Petri zaoponował:
- To jest naprawdę jeden z najlepszych baraków... Ponieważ nie kto inny, lecz właśnie
on się odezwał.
Raija wycedziła jeszcze bardziej wzburzona:
- Tak, nie wątpię w to. Widziałam te walące się budy. Ale to nie znaczy, że mamy tu
zarosnąć brudem.
Zaczęli pojmować, do czego zmierza. Westchnieniom i jękom nie było końca.
- Tę izbę trzeba wyszorować - oznajmiła stanowczo. - Każdy jej skrawek trzeba
wyszorować gorącą wodą i piaskiem. Może wtedy uda się doprowadzić tę norę do czystości.
- Proszę bardzo - mruknął Petri i rzucił się na swą koję.
Runęła na niego niczym jastrząb. Zdarła okrycie, które na siebie naciągnął. Skóra spadła
na podłogę.
- A skóry trzeba przewietrzyć i wytrzepać, aż zniknie wszelkie robactwo - mówiła dalej
niespodziewanie łagodnie, choć zachowywała się gwałtownie. Zaraz jednak wyjaśniło się,
czemu przybrała taki aksamitny ton. - Nie mam najmniejszego zamiaru robić tego sama! Wy też
się tym zajmiecie! Posprzątamy wszyscy razem!
Całą czwórką zaprotestowali. Aleksanteri aż zbladł.
- Wykluczone! Ja uważam, że tu jest całkiem znośnie. Zawsze tak było. Nigdy nie
narzekałem i teraz też nie myślę. Poza tym... - Wyciągnął swoją kartę atutową: - Zostałaś
niejako do tego zatrudniona.
- To babska robota - dodał Petri. - A my nie jesteśmy babami!
Raija uśmiechnęła się krzywo:
- O, tak, z pewnością! Gdybyście byli babami, to tak by tu nie wyglądało.
Wiele było protestów i sprzeciwów, ale Raija rzadko przegrywała, kiedy się uparła.
- Jeżeli nie zrobicie tego, co do was należy, zabieram swoje rzeczy i odchodzę -
zagroziła.
I chociaż zaperzyli się i zapewnili Raiję, że ma przed sobą wolną drogę i może iść,
kiedy jej się tylko spodoba, wydaje się, że właśnie owa groźba skłoniła ich do zabrania się do
pracy.
W domu poruszali się bardzo niechętnie.
Na zewnątrz - szybko jak błyskawice.
Baraki znajdowały się blisko jeden obok drugiego, a nie byli pierwszymi, którzy
przybyli. Niewiele było trzeba, by w tym świecie mężczyzn całkiem stracić twarz.
Sprzątanie zajęło im resztę dnia.
Ale rezultat zaskoczył nawet Petriego, który sam pracował przy budowie tego baraku.
- Nie pamiętam, żeby te ściany kiedykolwiek były takie białe - zauważył z uznaniem w
głosie.
- Nigdy więcej - zapewnił Aleksanteri z przekonaniem.
Spojrzał na swoje pomarszczone od wody ręce, które przypomniały mu dłonie matki.
Gdy o niej myślał, nie pamiętał, by kiedyś dłużej miała suche dłonie - wiecznie coś myła,
szorowała lub prała. Dom. Dzieci. Ubrania... Odgonił wspomnienia.
- Nigdy więcej nie będę sprzątał żadnego domu. Nigdy więcej nie zabiorę się do
babskiej roboty!
Raija kładła spać dwie najstarsze córki. Z uśpieniem młodszych dzieci nie miała
żadnych kłopotów. Podróż i świeże powietrze tak je zmęczyły, że same zasnęły jeszcze w
czasie sprzątania.
Aleksanteri i Petri dostali koje graniczące z tą częścią baraku, którą miała zająć Raija.
Wiedziała, że Petri nieprzypadkowo tak zarządził. Zapewne chciał mieć oko na nią i
Aleksanteriego. To nie było konieczne.
Aleksanteri sięgnął głęboko do sakwy i wyciągnął z niej całkiem czystą bawełnianą
koszulę i kolorową chustkę, którą zawiązał na szyi. Raija omal nie zwróciła mu uwagi, żeby się
umył, ale ugryzła się w język.
Nie mogła ich przecież terroryzować.
Chłopak ściągnął ubranie, które nosił podczas podróży - wszystko, oprócz spodni - i z
dumą oznajmił, w jaki sposób zamierza zakończyć tę niegodną robotę:
- A teraz wychodzę! Usiadł na brzegu pryczy z koszulą w dłoniach. Raija zdawała sobie
sprawę, że rzuca w jej stronę ukradkowe spojrzenia. Wiedziała, że to jej pokazuje swój nagi
tors, lecz ani Aleksanteri, ani jego ciało nie było w stanie jej poruszyć, chociaż nie miała mu nic
do zarzucenia.
- Idę pogadać z mężczyznami. - Roześmiał się i wreszcie wciągnął koszulę przez głowę.
- Wypić kieliszek wódki. Dwa kieliszki wódki. Wiele kieliszków wódki! I znaleźć jakąś chętną
kobietę!
- Niech żaden się nie waży przyprowadzać tu kobiet! - rzucił ostrym tonem Petri. - Nie
mieszam się do tego, ile ich macie, ale tutaj ich nie będziecie sprowadzać!
- Nowe zasady? - spytał przeciągle Aleksanteri. Tapio i Markku spojrzeli badawczo na
Petriego.
- Co sprawiło, że stałeś się taki delikatny? - zdumiał się Aleksanteri. - Pamiętam, jak w
zeszłym roku pewna osoba sama...
Petri przerwał mu:
- W zeszłym roku to było w zeszłym roku. Teraz są z nami dzieci. Nie chciałbym, żeby
były świadkami nieprzyzwoitych scen!
Aleksanteri wzruszył ramionami. Lubił denerwować Petriego. Czasem docinał również
Raiji. Trochę go bolało, że go odtrąciła. Nie wierzył, że jakaś kobieta jest w stanie sprawić, by
czuł się przez nią oszukany, ba, zawiedziony - było przecież tyle innych.
Lecz od kiedy poznał Raiję, wszystko się zmieniło.
To bolało.
Wiele go kosztowało, by pokazać twarz dawnego Aleksanteriego - tego, który się tylko
śmiał i niczym nie przejmował, dopóki nie spotkał czarnowłosej, drobnej kobiety, mającej w
sobie tyle ognia i serce z lodu.
Lecz nikt nie może się o tym dowiedzieć. A już na pewno nie ona.
- My, młodzi, idziemy odetchnąć morskim powietrzem - rzekł dziarsko, pewien, że
bracia Koski podążą za nim. - Mniemam, że Petri zrobił się tak porządny, że nie weźmie
udziału w niczym, co mogłoby zostać uznane za nieprzyzwoite.
Petri tylko wzruszył ramionami, nie dał się wyprowadzić z równowagi.
Aleksanteri posłał Raiji znaczące spojrzenie.
Dobry Boże, jakże silny ból ściskał go w piersi, kiedy tak po prostu od niej odchodził!
Przecież tylko jej pragnął!
- Ojciec Aalto liczy pewnie na to, że nie będzie musiał szukać ani zbyt długo, ani zbyt
daleko...
- Wynoś się stąd do diabła! - zagrzmiał Petri i rozejrzał się za czymś, czym mógłby
rzucić w dowcipnisia. Niczego nie znalazł i Aleksanteri zdążył czmychnąć i zatrzasnąć drzwi,
zanim Petri miał na języku nowe przekleństwo. - Gówniarz jeden - mruknął tylko.
- Nie musisz się mną przejmować - odezwała się Raija, nie patrząc na niego. Nie była w
stanie spojrzeć mu w twarz po tym, co zasugerował Aleksanteri.
- Tobą? Raija czuła jego karcący wzrok.
- Dlaczego, u diabła, miałbym się tobą przejmować? O ile zdążyłem zauważyć, do tej
pory potrafiłaś sama o siebie zadbać.
Przerwa, zanim zaczął mówić dalej, wydawała się długa.
- Jednak nie jesteś sprytna aż tak bardzo, jak sądziłem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Musiała spytać, musiała podnieść wzrok. Musiała
napotkać jego badawcze, surowe spojrzenie.
- Powinnaś pozwolić, by Aleksanteri sam zdecydował, kiedy to skończyć. Nie
przywykł, by go pozbawiać czegoś, co ma już w garści. Teraz zatruje ci życie.
Raija wyprostowała się:
- Niewiele mnie to obchodzi - odparła oschle. - Poza tym nie można skończyć czegoś,
co się nigdy nie zaczęło.
Petri łagodnie potrząsnął głową.
- Nie spałem tamtej nocy. Żyję już wystarczająco długo, by się domyślić, że ktoś taki
jak Aleksanteri, mężczyzna, mimo pewnych cech dziecka, i taka kobieta jak ty, nie zrywają
kwiatków, kiedy znikają na pół nocy.
Raija poczuła taką złość, że nawet się nie zaczerwieniła.
- A ja żyję już wystarczająco długo, by zdawać sobie sprawę z tego, co robię, Petri.
Zauważyła, jak drgnął jeden z jego policzków, lecz nie miała pojęcia dlaczego. Petri
odwrócił się, tak że nie mogła dojrzeć jego twarzy.
- Mam piętnastoletnią córkę, Paivi, która mówiła tak samo - odezwał się w końcu. - O
swym związku z Aleksanterim. Omal nie zostałem dziadkiem...
Raija przełknęła ślinę.
Oczywiście uwierzyła mu. Nie miał żadnego powodu, by ją okłamywać.
- Czy on o tym wie? Petri podniósł głowę. Napotkał pytający wzrok Raiji. Kobiety,
która go rozumiała, ponieważ sama była matką.
- Nie - wzruszył ramionami. - To byłoby bez sensu. I tak by się wyparł. No i - dodał
sucho - Paivi raz na zawsze straciłaby dobrą opinię. Gdyby Aleksanteri się dowiedział, że
dziewczyna zaszła w ciążę, lecz ją usunęła, opowiedziałby o tym dalej.
Raija wiedziała, co znaczy dobra opinia. Nigdy jej nie miała.
- I co się stało? - spytała, nie z czystej ciekawości, ale ponieważ mu współczuła.
- Moja córka znalazła kobietę, która pomogła jej się tego pozbyć...
Raiję przeszył dreszcz. Ten ogromny, silny mężczyzna pobladł na twarzy.
- Paivi omal nie straciła przy tym życia. Eija wyrzucała mi, że to moja wina. Że to ja
ściągnąłem Aleksanteriego do naszego domu...
- Dlaczego zgadzasz się, by nadal z tobą pływał?
- Należy do rodziny. Bardzo dalekiej. A u nas wszyscy pomagają sobie nawzajem,
niezależnie od okoliczności. Poza tym, kiedy przebywa ze mną, jestem pewny, że żadnej z
drogich mi osób nic z jego strony nie grozi...
Raija skrzywiła się. To mało przekonujące wytłumaczenie.
- Ja naprawdę potrafię się sama pilnować - rzekła cicho.
Petri spojrzał na śpiące dzieci.
- Wygląda mi na to, że nie zawsze. Santeri jest w stanie pobłogosławić cię jeszcze
jednym. Jeżeli mu na to pozwolisz.
Dzięki tej rozmowie Petri wydał się Raiji bardziej przystępny. Wreszcie odważyła się na
niego spojrzeć. Wstała i podeszła kilka kroków bliżej. Usiadła na brzegu jego koi. Nie odrywała
od niego wzroku.
Był w tym samym co wcześniej ubraniu, ale w odróżnieniu od trzech pozostałych, umył
się. Raija wykorzystała tę sposobność, by przyjrzeć mu się spod przymkniętych powiek.
Przyznała w duchu, że nie musiał się wstydzić swego ciała.
Po chwili wahania zdobyła się na szczerość.
- Dlaczego robisz wszystko, by pokazać mi, że uważasz mnie za szmatę? - spytała. Nie
krępowała się mówić o tym, o czym kiedyś nawet nie miała odwagi pomyśleć. - Dlaczego
chcesz, bym czuła się jak jedna z tych dziewcząt, których poszedł szukać Aleksanteri? Nie
jestem taka, Petri. Mów, co chcesz, ale taka nie jestem.
Nie odpowiedział. Starał się wyglądać na zaskoczonego. Zdziwionego. Chciał, by
uwierzyła, że nie rozumie, do czego ona zmierza. Znowu dostrzegła, że jeden z jego policzków
drgnął. Widziała, jak drży mięsień przy skroni. Bardziej czuła, niż słyszała, że jego oddech
zmienił rytm.
- To nie tylko z powodu twojej córki i Aleksanteriego, prawda?
Raija wiedziała, że się nie myli. Była tego tak pewna, że odważyła się zapytać.
- Bo jesteś taki sam, Petri. - Przełknęła ciężko. - Próbujesz mnie upokorzyć, ponieważ
nie różnisz się wiele od niego. Ponieważ byłeś wtedy w stanie zrobić to samo... - Raija spuściła
wzrok i zaczerpnęła powietrza: - Ponieważ chciałeś być na jego miejscu tamtej nocy.
Głos Petriego zaskrzypiał jak piasek na brudnych deskach:
- Masz o sobie wysokie mniemanie.
Roześmiał się, ale jego śmiech nie zabrzmiał przekonywająco.
- Dlaczego na mnie nie patrzysz? - ciągnęła dalej. - Dlaczego nie wymawiasz mego
imienia? Czy sądzisz, że jest w nim jakaś magia? Boisz się tego? Dlaczego się tego boisz, Petri?
- Nie boję się... Nadal jednak na nią nie patrzył.
- Petri...
Wiedziała, że wyprowadziła go z równowagi, wymawiając jego imię. To dlatego tak
zdradziecko drżał mu policzek.
Prawie go dotykała, jej kolano mogło w każdej chwili trącić jego kolana. Gdyby
nieznacznie się poruszyła, mogłaby uczynić pierwszy krok...
- Nie dotykaj mnie!
Czy potrafił również czytać w myślach?
Nie przesunął się, trwał uparcie w tej samej pozycji, jak gdyby zapuścił korzenie, lecz
mimo to przeprowadził między sobą i Raiją wyraźną granicę. Utworzył przepaść między swoim
i jej ciałem.
- Dlaczego nie?
Raija uniosła dłoń, chciała ją położyć na jego dłoni, lecz Petri gwałtownie wstał.
Energicznie przeszedł między kojami. Zatopił zaciśnięte pięści w kieszeniach.
Wyszarpnął jedną rękę i odgarnął grzywkę z czoła. W następnej chwili włosy opadły z
powrotem - zawisły pewnie nad brwiami, tak jak zwykle.
Pod cienkim materiałem koszuli rysowały się napięte mięśnie. Rękawy, podwinięte do
łokcia, ukazywały jeszcze wyraźniej mocno naprężone ścięgna.
Wreszcie uniósł głowę. Odwrócił się do Raiji. Mogło to zająć najwyżej kilka sekund,
lecz jej wydawało się całą wiecznością.
Widziała, jak się poddaje. Jak przestaje udawać. Ssanie, które czuła w żołądku, omal jej
nie zabiło.
- Dobrze - odezwał się cicho. Stał przed nią z pięściami nadal ukrytymi w kieszeniach,
ale już nie tak spięty. Jego ciało, drżąc, powoli się odprężało. - Aleksanteri trafił. Swoją
niewyparzoną gębą trafił tym razem wyjątkowo celnie. A i ty powiedziałaś prawdę. Nie mogę
nic dodać. Nic więcej, chociaż to się może wydać idiotyczne. Dokładnie opisałaś to, co czuję.
Tak czuję. Przyznaję to. I co? Co z tego masz? Czy daje ci to jakąś satysfakcję, że zmusiłaś
mnie, żebym się do tego przyznał?
Mężczyzna, który całymi dniami się do niej nie odzywał, teraz nie dopuszczał jej do
głosu.
- Gdybyś nie traktował mnie z taką wyższością, nigdy bym nie zgadła - odparła cicho.
Spojrzał na nią zrezygnowany.
- Aleksanteri widział to - rzekł oschle i usiadł ciężko obok Raiji, zachowując spory
odstęp. - Zachowywałem się jak idiota. Bardzo żałuję. - Uśmiechnął się blado: - Nigdy nie
powinienem ci się do tego przyznać, prawda?
Raija głęboko wciągnęła powietrze.
- Słyszałeś, żebym się skarżyła? Petri przyjrzał się jej dokładniej. Patrzył na nią, żeby
się upewnić, że dobrze zrozumiał.
- Chyba tak nie myślisz.
Raija skinęła głową.
Tkwiło to w niej przez cały czas. Ukryte. Czekając na odpowiedni moment.
Od chwili, kiedy Petri wypełnił sobą ziemiankę na odludziu, czuła to. Jak słaby pomruk.
Niespokojny.
Jednak to zdusiła. Odsunęła od siebie. Nie chciała się do tego przyznać.
Wykorzystała objęcia Aleksanteriego i z lekkim sercem je odrzuciła.
Dlaczego?
Potajemnie przyglądała się innemu. Obserwowała go ukradkiem. Gdyby zamknęła oczy,
mogłaby sobie przypomnieć całe mnóstwo szczegółów dotyczących Petriego.
Dlaczego?
- Nie wolno ci tak mówić! - rzucił Petri zrozpaczony. - Nie wolno ci tak mówić,
słyszysz? Nie chcę o tym wiedzieć...
Zaczerpnął powietrza i z drżeniem je wypuścił.
- Jestem taki stary. Tak bardzo stary, że mógłbym być twoim ojcem...
- Niezupełnie.
- Mam trzydzieści pięć lat...
- To za mało - stwierdziła.
- Jestem żonaty... Raija wzruszyła ramionami:
- I co z tego? Ja też nie jestem wolna. Nie mówię, że chciałabym wyjść za ciebie,
mówię...
- Nic nie mówisz! - Zamilkł na dłuższą chwilę. - Już nigdy tak nie pomyślę...
Raija przytuliła dłoń do jego policzka. Wzruszony, schwycił jej rękę i przycisnął jeszcze
mocniej do twarzy, a potem wiele razy pocałował. Obsypał żarliwymi, gorącymi pocałunkami.
Różnił się od Aleksanteriego, jak tylko jeden człowiek może się różnić od drugiego.
Wolną ręką objął Raiję za talię. Przyciągnął ją do siebie i przycisnął do silnej, szerokiej
piersi.
Drugą ręką ściskał jej dłoń między bijącymi sercami obojga.
- Raija - rzekł z nabożeństwem w głosie.
Do tej pory starał się nie wymawiać jej imienia, starannie tego unikał. Nie rozumiała
dlaczego aż do chwili, kiedy Aleksanteri naprowadził ją na trop.
Uśmiechnęła się do pochylonej nad nią zdumionej twarzy. Tak blisko, tak cudownie
blisko.
- O nieba, Raija!
Rozwarł jej usta swymi wargami. Był głodny i spragniony i o wiele bardziej namiętny,
niż by go o to podejrzewała. Cofnął głowę. Nie za bardzo. Nadal pochylał twarz tak blisko, że
Raija czuła na swoim policzku ciepło jego oddechu.
Dotknął swym czołem jej czoła.
- Jesteś głupim, starym dziadem, Petri Aalto - rzekł ponuro sam do siebie.
Raija pokręciła głową.
Wtuliła twarz w jego szyję. Dotknęła policzkiem pulsującej tętnicy. Pocałowała ją
lekko, aż jęknął cicho.
- Dlaczego Aleksanteri? - spytał. - Dlaczego nie ja?
- Aleksanteri okazał zainteresowanie - odparła Raija. - A ty nie.
- Jakże bym mógł?
- Nie myśl o Aleksanterim! - poprosiła. Petri ukrył twarz we włosach Raiji.
- Łatwo powiedzieć. Sprawiasz, że czuję się taki głupi, znowu bardzo młody. Tak łatwo
mnie zranić. Siedziałem wtedy przy ognisku całą noc, nie wiedziałaś o tym, Raiju...
Kiedy po raz pierwszy wymówił jej imię, przełamał barierę. Teraz chciał je powtarzać
jak najczęściej.
- Wyobrażałem sobie was razem. Wszystkie te opowieści, którymi Aleksanteri się
przechwalał przez wiele lat, ożyły. Zastanawiałem się, czy któreś z tych praktyk stosował
wobec ciebie... - Westchnął ciężko.
- Zadręczasz sam siebie - rzuciła Raija. - Nigdy ci nie opowiem, co zaszło między mną a
Aleksanterim. Ani tobie, ani nikomu innemu. Nikogo nie powinno to obchodzić.
- Myślę o tobie i innych mężczyznach - mówił dalej Petri. - O wszystkim, co
opowiadałaś. O wszystkich imionach, które nie mają dla mnie twarzy...
- To już przeszłość - stwierdziła Raija. - Ja nie pytam o Eiję, prawda? Nie pytam cię, czy
miałeś inne. Aleksanteri zresztą i o tym wspominał...
- Kupowane i opłacane ciała się nie liczą - zaprotestował. - Ja także czułem się tu
samotny. Także marzłem. - Zamilkł. - Pozostałem zmarznięty i samotny również wtedy, kiedy
poszły...
Niechętnie odsunął nieco Raiję od siebie, spojrzał na nią.
- Czy ja także stanę się tylko jednym z imion z twojej przeszłości? Kimś, kogo
wymienisz, opowiadając o swym życiu: „Petri, ten ciemnowłosy, który był żonaty...”?
- Nie wiem. Nie wydaje mi się jednak, bym cię kochała - odparła. - Dla mnie słowo
„kochać” jest słowem świętym. Nie mówię go każdemu. Jest wiele rodzajów miłości, ale nie
sądzę, by łączyła nas choć jedna z nich. To jest jak iskra. Jak ogień, którego nie mogę ugasić.
- Można go ugasić. Jego głos przypominał chrapliwy szept. Jego oczy tak dziwnie
płonęły. Szukał wzrokiem jej ust. Uniosła je ku niemu, błagała w milczeniu, by ją pocałował -
nie prosiła na próżno. Dzielił jej tęsknotę i namiętność, pocałował ją, aż jej usta zapłonęły i
zaczerwieniły się jak róże.
Nie pytał o pozwolenie, kiedy podążył ustami wzdłuż linii, gdzie szyja łączyła się z
ramieniem.
Rozpiął bluzkę Raiji do ostatniego guzika pośrodku piersi, zdecydowanie zsunął z
ramion szelki sukni. Całował każdy odsłonięty skrawek skóry.
Raija nie mogła nie odpowiedzieć na ten przypływ namiętności. Rozbudził ją, a nie
umiała tylko brać.
Pod rozpiętym kołnierzykiem koszuli Petriego było jeszcze kilka guzików. Rozpięła je
szarpnięciem, a następnie pokryła jego pierś pocałunkami. Lekkimi, drobnymi odciskami warg.
Objęła mocno szerokie ramiona.
Petri nie posunął się dalej. Jego usta ześliznęły się z miękkiej skóry Raiji.
Niemal po ojcowsku zaciągnął szelki na miejsce. Raija czuła się niemal oszukana.
- Przyznaję, że pragnę więcej - rzekł ochrypłym głosem. Jego oddech nadal był
nierówny.
Odsunął jej ręce.
- Nie utrudniaj mi jeszcze bardziej, Raiju! - poprosił.
- Czy to także nazywasz nieprzyzwoitym? - Raija nie potrafiła ukryć rozczarowania.
Petri zaprzeczył.
- Oczywiście, że nie. Ale nie chcę, żeby chłopcy odnieśli wrażenie, że każdy może cię
mieć. Na razie nie są pewni, czego się po tobie mogą spodziewać. Wiemy o tobie i Santerim.
Gdyby nas teraz zobaczyli razem, kiedy wrócą...
Petri nie dokończył.
- Oni długo nie wrócą! - wybuchnęła Raija. Petri pozostał jednak stanowczy.
- Nie tym razem - szepnął. Zaraz jednak wbrew własnym słowom przyciągnął Raiję ku
sobie. - Prawie nie mam odwagi cię tknąć - wyznał.
- Zrób to! Raija sama rozwiązała górę sukni, po czym całkiem ją zdjęła. Pozwalała
Petriemu się dotykać. Chciała, by zapamiętał ją dotykiem rąk.
Wśliznęli się pod skórę na pryczy.
Wszelkie postanowienia się rozwiały.
Usta obojga nie chciały się rozstać, ręce znalazły tak wiele.
- Jeżeli to nie jest miłość, to mam nadzieję, że nigdy nie będę kochał - jęknął Petri. -
Umarłbym od tego.
- Nie mów tyle. Raija jedną ręką obejmowała Petriego za szyję, drugą zaś niemal
niepostrzeżenie rozluźniła pasek jego spodni. Petri zauważył to, ale nie znalazł żadnego
powodu, by zaprotestować.
Było cudownie. Po prostu cudownie.
Nie mógł się powstrzymać, by nie wsunąć ręki pod spódnicę. Napotkał ciepłą, nagą
skórę. Zakręciło mu się w głowie, kiedy się zorientował, że pod spódnicą i koszulą Raija nic
więcej nie ma.
Nie zdążył okazać swego zdumienia. Ona nawet o tym nie pomyślała.
Po prostu nie mogli się od siebie oderwać. Oboje poczuli iskrę, która rozpaliła szalejący
ogień. Pożar.
Dawno już byli gotowi, kiedy Petri ułożył się nad Raiją i powoli w nią wszedł. Znaleźli
wspólny rytm i poprowadzili się nawzajem w niepohamowanej namiętności ku apogeum, które
przeżyli wspólnie. Razem.
Nie wypuścił jej z objęć.
Chciał ją przytulać. Bał się, że ją straci. Pragnął chłonąć wszystko, co przypominało
Raiję i tę krótką podróż do niezwykłego i cudownego raju.
- Czy to już koniec między nami? - spytał cicho. - Tak jak z tobą i Aleksanterim?
- Wiesz dobrze, że jesteś zupełnie inny niż on. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam się
od ciebie uwolnić.
4
Potem musieli udawać. Okazało się to trudne i bolesne. Nikt nie mógł się dowiedzieć.
Nikt nie mógł się niczego domyślić.
Raija była jedyną kobietą w tym świecie mężczyzn - w świecie, w którym kobieta
kojarzyła się tylko z jednym, a nie było to ani gotowanie, ani koleżeństwo.
Petri usłyszał wiele pieprznych komentarzy, kiedy wyszło na jaw, że ma gościa w
baraku.
- Petri robi, co może, żeby zadowolić swoją załogę - uśmiechali się gruboskórni rybacy,
pocierając w zamyśleniu brody.
- Jak tam, czy wam się nie znudziła? Może dalibyście innym skosztować trochę jej
jędrnego ciała dla odmiany od tych suchych dziwek, urzędujących tu co roku...
- Raija nie jest taka, jak myślicie. - Oczy olbrzyma znad Zatoki Botnickiej ciskały iskry.
- Możemy myśleć to, co nam się podoba...
Mężczyźni śmiali się, ani przez moment nie wierząc w to, by Petri albo któryś z jego
załogi nie tknął dziewczyny. Nie rozumieli tylko, dlaczego robią z tego taką tajemnicę.
Baba pozostanie babą. Nie widzieli żadnego powodu, dla którego tamci mieliby się
zapierać w żywe oczy po to tylko, żeby oczyścić imię kobiety - kobiety, która w dodatku
przyszła razem z rybakami.
Aleksanteri stał się podejrzliwy.
Obserwował Raiję i Petriego kątem oka. Bezwstydnie podsłuchiwał ich rozmowy, kiedy
sądzili, że są sami. Wracał niespodziewanie, kiedy wszyscy byli pewni, że wyszedł na dłużej.
Ale niczego nie wskórał.
Tej soboty połów się nie udał.
Wypłynęli, kiedy jeszcze perliła się nocna rosa. Wcześnie, lecz nie byli pierwszymi na
morzu.
Złowione ryby rzucały się ciężko na dnie łodzi, sięgały im ledwie do kostek.
- Mało, żeby świętować - zauważył Petri. Zapadała już noc. Nie jedli cały dzień.
Aleksanteri roześmiał się głucho:
- Mówisz, świętować. Ty, który jako jedyny z nas się nie bawisz. Siedzisz tylko w
baraku. Nie dowcipkujesz z innymi i nie chodzisz na tańce. Nie rozglądasz się za dziewczętami,
a tym bardziej nie myślisz o czymś więcej. Nie rozmawiasz z innymi chłopakami. Nawet się nie
napijesz. Jak tak dalej pójdzie, będziesz się musiał wkrótce postarać o sutannę i koloratkę.
Aleksanteri zamknął powieki i złożył dłonie - przez chwilę przedrzeźniając towarzysza.
Potem rzucił się do wioseł, starając się rozładować napięcie.
- Dobrze mi z tym - odparował Petri.
- Właśnie to mnie dziwi: wydajesz się zadowolony, chociaż, o ile wiem, nie jesteś taki
święty. Przyznaj się, że bawicie się cholernie dobrze...
- Jesteś na fałszywym tropie, Aleksanteri!
- Nie wmawiaj mi, ojcze Petri, że i tobie nie cieknie ślinka na jej widok. Dobrze cię
znam, stary, i wiem, że zawsze miałeś oko na kobiety.
- Dlaczego zawsze myślisz, że wszyscy są dokładnie tacy jak ty? - westchnął Petri.
Zaraz jednak sobie uświadomił, że znalazł się na cienkim lodzie. Powinien być ostrożny, bardzo
ostrożny.
- Jeżeli się do niej jeszcze nie dobrałeś - mówił dalej Aleksanteri poufałym tonem - to
musisz na chwilę zapomnieć o nieśmiałości. Jest naprawdę gorąca. I tobie powinno się to
spodobać...
- Okazałbyś jej więcej szacunku - rzekł twardo Petri. Kostki jego dłoni zbielały na
rękojeści wiosła i Aleksanteri zastanawiał się, czy udało mu się trafić w czuły punkt
towarzysza.
- Więcej zainteresowania z twojej strony trafiłoby bardziej w jej gust - uśmiechnął się
Aleksanteri z niebezpiecznym błyskiem w oku. - Dziewczyna musi wprost usychać z tęsknoty.
Wkoło roi się od mężczyzn, ale żaden z nich nie jest na tyle dojrzały, by zaproponować
poważną grę.
- Jest tyle innych, z którymi możesz się zabawiać - rzucił lodowatym tonem Petri. -
Trzymaj swoje łapy z dala od Raiji, bo inaczej pożegnasz się z naszą załogą.
Aleksanteri zrozumiał, że nie są to czcze pogróżki.
- Doprawdy nie wierzę, że nic cię z nią nie łączy - rzekł. - Pewnego dnia będę mógł to
udowodnić.
- Nie sądzę - odparł Petri, lecz w głębi ducha nie czuł się wcale bezpieczny.
Dali początek czemuś, czego nie byli w stanie zatrzymać. Żadne z nich nie wiedziało
zresztą, czy tego chciało.
Byli czujni jak nocni złodzieje. Musieli zachowywać się tak cicho, żeby nie pobudzić
dzieci. Działać tak szybko, żeby nikt ich nie zaskoczył. Ukradkowe spojrzenia. Pośpieszne
pocałunki. Szybkie ruchy rąk. Nerwy w nieustannym napięciu, ciągła gotowość, żeby usłyszeć
każdy podejrzany dźwięk. Zdążyć odskoczyć od siebie na odgłos kroków na zewnątrz. A potem
odnaleźć siebie znowu. Rozmawiać cicho, nie dać się porwać na tyle, by osłabić czujność.
Gdyby nie cudowna świadomość, że mają siebie, żadne z nich nie zniosłoby takiego życia.
Takie poczucie jedności pomagało im w świecie, do którego żadne z nich w pełni nie
pasowało.
Pomagała im świadomość, że to, co trudne i bolesne, może znaleźć ujście. Że mogą
dzielić tę odrobinę radości i wspólnie cieszyć się pojedynczymi promykami słońca.
- Dziś wieczorem na nabrzeżu są tańce - powiedział Aleksanteri do Petriego, kiedy po
powrocie zmywali z siebie słoną wodę.
Raija dostała swoją zasłonę, nie musiała się nawet wybierać po nią do Vardo. Petri się o
to postarał. Kawałek materiału, przewieszony w poprzek baraku, dawał odrobinę intymności.
Raija mogła oddzielić dzieci od tego, czego nie powinny oglądać. Mogły jednak nadal wszystko
słyszeć, a Elise i Maja zaczynały już rozumieć większość fińskich słów i zwrotów.
Również mężczyznom zasłona umożliwiała większą swobodę. Chociaż żaden z nich nie
krępował się zdejmować koszuli na oczach Raiji, to jednak mycie się w obecności kobiety
mężczyźnie nie przystało.
- Zawsze dobrze tańczyłeś - dodał Aleksanteri. W jego głosie nie było kpiny, ale raczej
odrobina zazdrości. - Sam mówiłeś, że wyruszasz na połowy również po to, żeby znowu móc
tańczyć. Odkąd Eija stała się taka religijna...
- Zostaw Eiję w spokoju!
Petri namydlił włosy ku wielkiej uciesze pozostałej trójki.
- O, Petri na pewno wybiera się na tańce - uśmiechnął się jeden z braci Koski. - Tak
dokładnie nie mył się nawet na Boże Narodzenie.
Petri nie odezwał się ani słowem. Wycierał się, drżąc z zimna, bo choć nieustannie
podtrzymywali ogień w palenisku, wieczorami, kiedy wiało od morza, w baraku robiło się
chłodno. Lodowaty oddech nie łagodniał aż do połowy lata, a do tego jeszcze brakowało trochę
czasu.
Raija wyśliznęła się ze swego kąta. Starała się nie rzucać w oczy, lecz żaden z
mężczyzn nie omieszkał zwrócić na nią uwagi.
Odgarnęła włosy z twarzy i związała je na karku w węzeł. Choć starała się wyglądać
skromniej niż zwykle, nieświadomie podkreśliła ładne rysy twarzy. Zazwyczaj zwracano uwagę
na jej włosy, teraz każdy mógł zobaczyć jej piękne usta, nos, oczy. Nawet smutne codzienne
ubranie nie mogło tego ukryć. Zima i tułaczka sprawiły, że zeszczuplała i nabrała siły, choć
jeszcze niedawno obawiała się, iż będzie gruba jak właścicielka kramiku. Teraz znowu była
wiotka niczym dziewczynka - nie tak bardzo różniła się od tej, której nie mógł się oprzeć
Mikkal owego lata, kiedy ich losy potoczyły się w odmiennych kierunkach.
Petri zdawał się nie zauważać jej obecności. Usunął się tylko nieco w bok, żeby mogła
przejść do garnka. Uczynił to jednak na tyle wolno, że trąciła go łokciem.
Prawie niedostrzegalne, naturalne dotknięcie.
Przypadkowe.
Tak inni powinni to zrozumieć.
Raija wykazała się sprytem - uśmiechnęła się tylko nieznacznie. Niby przepraszająco,
tak jakby się uśmiechnęła do każdego.
Nie zwrócił na nią uwagi. Pozostał niewzruszony, stanowczy i bardzo pewny siebie.
Szybko włożył czystą koszulę. W rogu baraku piętrzyły się robocze ubrania.
Raija wystawiła na zewnątrz balię, w której w końcu powinny wylądować. Całe
niedzielne przedpołudnie zamierzała stać z rękami po łokcie w wodzie, ugniatając rzeczy do
czysta. Mężczyźni twierdzili, że niepotrzebnie, ale dziewczyna upierała się przy swoim. Nawet
robocze ubrania nie powinny tak zarosnąć brudem, żeby same stały.
Petri wiedział, że Aleksanteri nieustannie ich obserwuje. Nie miał do niego zaufania.
Po pierwsze dlatego, że Santeri mógł o wszystkim powiedzieć Eiji. Lecz o wiele
bardziej Petri obawiał się tego, że tamten mógł zaproponować Raiję jako tanią rozrywkę całej
flocie rybaków.
Aleksanteri nie lubił być odtrącany. A do tego jeszcze przegrać z kimś tak dobrze sobie
znanym, jak Petri! Byłby zdolny uprzykrzyć Raiji życie.
Petri zapiął skórzane spodnie. Lubił je. Były miękkie, dobrze układały się wzdłuż ciała,
nikt nie mógł poznać, czy są brudne, były niezniszczalne - a Raija powiedziała, że ładnie w nich
wygląda.
- Porządna sauna! - westchnął Aleksanteri. - Wiele bym dał za porządną saunę!
Nawet Raiji zabłysły oczy. Ona także rozumiała tę tęsknotę.
Jedli z pośpiechem. Przełykali zupę ugotowaną z ryb i mąki. Wlewali ją w siebie, choć
groziło to wypaleniem wnętrzności.
- Trzeba nabrać sił, kiedy się chce świętować - stwierdził Aleksanteri. - Co ty na to,
Petri? Chyba nie po to cały ten szyk, żeby siedzieć w domu? A może jest ktoś, komu się chcesz
pokazać z najlepszej strony?
Raija przyzwyczaiła się już do tych przekomarzań, ale i ją one męczyły.
Za wszelką cenę należało utrzymać związek z Petrim w tajemnicy. Nic nie mogło się
wydać. A to było bardzo trudne.
Bardzo impulsywnej z natury Raiji tłumienie uczuć sprawiało prawdziwy ból.
Nie mogła zapomnieć dla Petriego o Mikkalu, ale odnosiła wrażenie, że właśnie od
Petriego mogła oczekiwać niemal tego, co tylko Mikkal byłby w stanie jej dać.
Gdyby mu na to pozwoliła, ten surowy, postawny mężczyzna mógłby stać się dla niej
kimś o wiele więcej niż Reijo.
To ją przerażało.
Znali się tak krótko.
Wszystko wydawało się takie nierealne.
- Dziś wieczorem przedstawimy innym Raiję - rzekł nagle Petri.
Raija znieruchomiała. Co miał na myśli? Z kamienną twarzą spojrzał jej w oczy. Jakże
potrafił być zimny!
- Pójdziemy na nabrzeże wszyscy razem - mówił dalej Petri. - Każdy z was musi ją
traktować z szacunkiem. Ten, który postąpi inaczej, będzie miał później ze mną do czynienia.
Zapadła cisza.
- Jeżeli jakiś z rybaków weźmie Raiję za kogoś innego, naszym obowiązkiem będzie
wyprowadzić go z błędu. Za wszelką cenę.
Raiji to się nie podobało.
- Nie chcę, byście mnie pokazywali. Petri westchnął. Z powagą położył swoją wielką
dłoń na obu jej dłoniach. W tym całkiem naturalnym geście nikt nie mógł dopatrywać się
niczego szczególnego!
Raiję przeszył dreszcz. Dreszcz rozkoszy. Minęło wiele dni od czasu, kiedy jej dotykał.
Brał ją w ramiona. Wczesnym rankiem lub późnym wieczorem. Teraz, po połowach, mężczyźni
byli tak zmęczeni, że zasypiali, zanim zdążyli zdjąć buty. Mógł jej tylko przesłać spojrzenie.
Szybkie spojrzenie, zanim ktokolwiek coś zauważył.
Zapomniała, jak to jest. Że jego ręka jest taka ciepła.
Podniosła wzrok. Nie mogła inaczej. Pragnęła dać mu do zrozumienia, że jest przeciwna
temu, co zaproponował. Nie wiedziała, czego się nasłuchał, co zmusiło go do takiej decyzji. Nie
rozumiała tego. Wszystko się w niej buntowało.
- Ja nie chcę!
- Nie sprzeciwiaj się i nie zachowuj jak dziecko! Aleksanteri mrugnął do niej.
Porozumiewawczo.
Gdyby wiedział, co Raiję łączy z Petrim...
- Prawie nie wychodzisz z domu, kiedy mężczyźni są na lądzie - rzekł Petri.
Ciemne oczy patrzyły prosto na nią. Raija sądziła, że potrafi w nich dojrzeć ciepło i
czułość, lecz teraz nie była tego pewna. Być może starał się to ukryć. A może tylko to
wymyśliła?
- Mówią o tobie. Mówią więcej, niż potrafisz sobie wyobrazić, więcej niż wypada. W
końcu któryś z nich okaże się tak ciekawski, że postanowi sam się przekonać, jak jest
naprawdę. Nie chciałbym ryzykować spotkania z całą hordą mężczyzn przekonanych, że jesteś
do ich usług jak inne kobiety, które tu widzą... które z tego żyją.
- I chcesz temu zapobiec, zabierając mnie na zabawę, która jest jednym wielkim
pijaństwem?
- Staniesz się mniej tajemnicza. Przestaną o tobie tyle gadać!
Raija potrząsnęła głową. Petri wypuścił jej ręce.
- Nie mogę zostawić dzieci.
Petri westchnął. Zagrał kartą, której nie miał zamiaru wykorzystać:
- Robiłaś to już wcześniej, prawda? Aleksanteri może chyba to potwierdzić?
Zraniona i zła spojrzała na niego. Petri był nieustępliwy. Jeden z jego policzków lekko
drgał. Tak dobrze znała ten tik.
Aleksanteri zauważył to. Jego oczy zwęziły się, kiedy dostrzegł rozczarowanie Raiji. Na
moment się zapomnieli.
Czymś mi tu pachnie, pomyślał. Pachnie czymś więcej niż zepsutą rybą.
- Nie bój się - zwrócił się do Raiji. - Wszyscy tam idą, żeby się rozerwać. Chyba że ty i
Petri zamierzacie siedzieć w domu i patrzeć na siebie przez kolejny wieczór.
Żadne z nich nie spytało, co chciał przez to dać do zrozumienia. Aleksanteri uznał ich
milczenie za błąd. Ale to jeszcze niczego nie dowodziło.
- Raija włoży piękną suknię i pokaże, jak tańczy - rzekł beztrosko. W jego oczach
pojawił się diabelski błysk. Uśmiechnął się jeszcze szerzej: - Wciągniemy balię, żeby się mogła
wykąpać. Nie poczuję się urażony. Nie będę ani trochę zakłopotany z tego powodu.
Wzrok Raiji mógłby skruszyć głaz.
Aleksanteri się roześmiał. Petri nieznacznie się uśmiechnął.
Dziewczyna niechętnie dała się przekonać.
Za zasłoną znalazła jedyną sukienkę, która ocalała w drodze na wschód. Została uszyta
z lekkiego materiału, drobne kwiatki o intensywnych barwach podkreślały urodę Raiji.
Przywoływała wyłącznie dobre wspomnienia, była to jedna z sukienek znalezionych w domu
Cathariny.
Jedna z najskromniejszych, lecz Raiji i mężczyznom na surowym wybrzeżu zdawała się
wprost cudem.
Raija rozwiązała węzeł na karku, szybko przeczesała włosy kościanym grzebieniem.
Przesunęła palcami po bransoletce, którą dostała od Aleksieja. O przypięciu broszki nawet nie
pomyślała.
Nie powinna mieszać do tego Mikkala. Nie chciała we wspomnieniach łączyć Petriego z
Mikkalem. I na odwrót. Obaj nigdy nie powinni się o sobie dowiedzieć.
Obaj znaczyli dla niej zbyt wiele. Byli zbyt szczególni. Bransoletka również została na
miejscu.
Petri powiedział, że myśl o tych, którzy przed nim byli dla Raiji ważni, sprawia mu
przykrość.
Chociaż oboje nie stawiali sobie nawzajem żadnych żądań, był zazdrosny.
Nie mogła dodatkowo przysparzać mu trosk. Za bardzo go lubiła.
- Wyglądasz cudownie - szepnęła Elise z uznaniem ze swej koi. Przytulała do siebie Idę,
którą miała się zaopiekować podczas nieobecności Raiji. - Musisz dziś być wesoła, mamo -
mówiła dalej tonem dorosłej osoby. - Już się prawie przestałaś uśmiechać.
Nawet Maja musiała dotknąć materiału sukienki i objąć Raiję za szyję, zanim pozwoliła
matce uściskać Knuta.
Raija miała wyrzuty sumienia. Dobra matka nie opuszcza swoich dzieci. Tym bardziej
nie z takiego powodu, jakim są tańce. Tym bardziej nie z takiego powodu, by w tańcu zarzucić
ręce na szyję żonatemu mężczyźnie. Poczuć znowu jego ciało blisko swego i nie pragnąć
niczego więcej.
Porządne matki tak nie postępują.
Spodziewała się, że mężczyznom spodoba się to, że się ładnie ubrała.
Ale nie sądziła, że zrobi na nich tak ogromne wrażenie. Nie pomyślała, że minęło wiele
miesięcy od czasu, kiedy po raz ostatni widzieli kobietę, którą mogli traktować z pewnym
szacunkiem. A już tym bardziej nie przywykli do tego, żeby kobiety tak się stroiły. Raija
zapomniała już o tym, że kiedyś przez krótki czas była szanowaną żoną wójta, choć nie zaznała
wtedy wiele szacunku.
Aleksanteri gwizdnął przeciągle i nie mógł się powstrzymać, by nie zmierzyć jej
wzrokiem od stóp do głów.
- Brak mi słów - mruknął, zawiesiwszy wzrok u rozcięcia przy szyi. Raija zdawała sobie
sprawę, że być może jest zbyt śmiałe, ale nigdy nie potrafiła dobrze szyć, musiało więc takie
pozostać.
Bracia Koski tak wlepiali w nią oczy, że wydawało się, iż wyskoczą im z orbit. Obu
zapłonęły policzki, aż Raija poczuła się zakłopotana.
Na Petriego nie śmiała spojrzeć. Bała się tego, co może zobaczyć na jego twarzy. Nie
zniosłaby jego pogardy. Oby tylko nie pomyślał, że chce się upodobnić do tych kobiet, które
zarabiały, sprzedając siebie! Pragnęła jedynie ładnie wyglądać. Przede wszystkim dla niego.
Musiał to zrozumieć!
- O dobry Boże! - szepnął Petri. Na kilka sekund zupełnie wypadł z roli.
Aleksanteri poczuł, jak budzi się w nim myśliwy. Zapragnął ponownie zdobyć Raiję.
Przekonać się, że jest w stanie tego dokonać również wtedy, gdy Raija wygląda piękniej niż
kiedykolwiek, kiedy jest bardziej pociągająca niż którakolwiek ze spotkanych do tej pory
kobiet.
Petri poczuł, jak na krótką chwilę zamarło w nim serce. Potem wszystko w nim
zapłonęło, a uczucia stały się tak intensywne, że nie był w stanie nad nimi zapanować. Omal nie
wyciągnął ramion i nie przytulił dziewczyny do siebie. Spojrzał tylko raz na Raiję w tym stroju
i to wystarczyło, żeby zupełnie odechciało mu się pokazywać ją komukolwiek.
Zapragnął ukryć ją przed całym światem, a przede wszystkim przed tymi
nieokrzesanymi rybakami, którzy przywitają ją docinkami.
Nie chciał, by jakikolwiek inny mężczyzna ją oglądał. To powinno być zarezerwowane
dla niego i tylko dla niego.
- Czy to mądry pomysł, żeby zabierać ją ze sobą?
- spytał Aleksanteri, nie odrywając od Raiji wzroku.
- Jeśli wolno mi coś powiedzieć, to stratują nas, Petri. A kobiety wydrapią jej oczy.
Nigdy nie zostały wystawione na podobną próbę sił, a jest wśród nich kilka takich, które już nie
raz przegrały.
- Raija pójdzie z nami - rzekł Petri. Jego głos nieco drżał, mimo że robił wszystko, żeby
nad nim zapanować. Odczuwał taki sam lęk jak Aleksanteri, ale uważał, że już nie ma odwrotu.
Chociaż najgorsze czekało właśnie Raiję. - Z nami będzie bezpieczna.
Aleksanteri odchylił się do tyłu i skrzyżował ręce na karku.
- Mogę cię zapewnić, Petri, że nie będzie bezpieczna, jeżeli będę miał to szczęście, by
znaleźć się z nią sam na sam. Mam też pewne wątpliwości co do jej bezpieczeństwa, gdy
znajdzie się sama z tobą. Dlatego też będę ją miał na oku. I ciebie...
Raija uważała, że szal nie pasuje do reszty stroju. Miał zszarzały brązowy kolor, w
dodatku był zniszczony i brzydki. Płaszcz, o który bardzo dbała, wydawał się za to zbyt
elegancki, chociaż też już nosił ślady długiego używania. Poza tym był ciepły, zimowy, a mieli
przecież środek lata.
Petri rozwiązał kłopot w prosty sposób, zarzucając Raiji na ramiona swą obszerną
kurtkę z garbowanej skóry.
Dzięki temu dziewczyna nie rzucała się tak bardzo w oczy. Od razu też stawało się
jasne, że nie jest Petriemu zupełnie obojętna.
Naprawdę sprytnie pomyślane, zauważył Aleksanteri, kiedy wychodzili razem z baraku.
Raija szła o pół kroku za blisko Petriego, lecz tylko Aleksanteri zwrócił na to uwagę.
Tylko on dopatrzył się w tym czegoś więcej.
- Przypisałeś ją sobie, Petri. Nie przypuszczałem, że możesz być taki chytry.
- Nie doszukuj się w tym niczego szczególnego! Raija zmusiła się, by prosto trzymać
głowę. To było gorsze, niż sobie wyobrażała.
Chciałaby się ukryć w bezpiecznych objęciach Petriego, ale nie mogła.
Jego kurtka dawała cień bezpieczeństwa, lecz nic poza tym. Chciał jej okazać, że się nią
opiekuje, że się o nią troszczy, ona jednak o wiele bardziej chciałaby poczuć na swoich
ramionach jego rękę niż tę nędzną kurtkę.
Z pewnością nie był jedynym żonatym mężczyzną, który miał tutaj inną. Mogłaby się
założyć o cokolwiek, że zarówno kawalerowie, jak i żonaci przeżywali w czasach połowów
przygody miłosne.
Być może nie tak poważne jak ta, której Raija i Petri nie chcieli spojrzeć prosto w oczy,
lecz Petri nie był jedynym, który zdradzał kobietę pozostawioną w domu.
Nieopodal siedział jakiś człowiek z dziwnym instrumentem strunowym. Lewą ręką
przebierał na długiej szyjce instrumentu, podczas gdy prawą wydobywał smutną melodię z
dużego, okrągłego pudla, trzymanego na kolanach. Kolory przywiodły Raiji na myśl Jewgienija
i jego żaglowiec, pomalowany - podobnie jak ten instrument - na najbardziej
nieprawdopodobne kolory. I chociaż jeden odcień zabijał inny, całość sprawiała radosne
wrażenie.
- Co to takiego? - spytała Raija, skinąwszy głową. Nie chciała pokazywać ręką.
Aleksanteri wzruszył ramionami:
- Myślę, że to rosyjski instrument. Ten człowiek wygrał go chyba od jakiegoś
marynarza. Całkiem ładnie brzmi. Ale kiedy się tańczy, to i tak nie słychać, co gra. Czuję się,
jakbym był w domu. Prawie.
Zaczynali zwracać na siebie uwagę.
Przez tłum przeszedł szmer, wokół cichły rozmowy, aż nagle stało się zupełnie cicho.
Słychać było jedynie śpiew fal uderzających o brzeg i delikatne dźwięki obco brzmiącego
instrumentu. Wkrótce i one ucichły.
Raija jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak nieswojo. Dookoła skupiło się kilka
tuzinów mężczyzn. Czuła na sobie ich spojrzenia kłujące niczym noże.
Wiedziała, że mierzono ją, oceniano. Czuła, jak ich pożądliwe oczy rozbierają ją.
Nienawidziła tego - nienawidziła z całej duszy!
Jedna z rąk wysunęła się, ażeby zsunąć kurtkę z ramion Raiji, lecz nie zdążyła jej
dosięgnąć.
Petri schwycił brutalnie mężczyznę za nadgarstek. Wykręcił mu rękę. Twarz miał jak z
kamienia.
- Ona nie należy do tego rodzaju kobiet! Rozległ się śmiech. Petri puścił rękę
mężczyzny i pchnął go w pierś, tak że tamten runął do tyłu, wpadając w tłum.
Nikt nie odważył się wystąpić w pojedynkę. Petri był zbyt silny.
- Finowie najwyraźniej nie lubią się dzielić - rzucił ktoś z tyłu grupy. Trudno było
odgadnąć, kto to powiedział. - Ale gdyby wam się znudziła...
Śmiech nie budził wątpliwości.
- Pieniądze załatwią wszystko. - Przez tłum przecisnął się postawny mężczyzna. Stanął
na szeroko rozstawionych nogach przed Petrim, zmierzył go spojrzeniem. Był mu niemal równy
wzrostem. Wysunął dłoń pełną monet. - To powinno chyba ukoić tęsknotę na jedną noc? -
spytał wprost.
Raija poczuła mdłości.
Petri nawet nie mrugnął. Zamachnął się, uderzył zaciśniętą pięścią i mężczyzna upadł z
hukiem. Lśniące monety potoczyły się po ziemi, a wszyscy rzucili się, żeby je zbierać.
- Raija nie jest taka! - zagrzmiał Petri. - To porządna dziewczyna!
Kilka kobiet towarzyszących zwykle rybakom roześmiało się. Również one dokładnie
obejrzały Raiję, lecz im nie spodobało się to, co ujrzały.
Najlepszym rozwiązaniem byłoby jakoś ją wyeliminować. Gdyby bowiem i ona
sprzedawała się mężczyznom, tutejszym dziewczętom nie pozostałoby nic innego, jak się
spakować. Lecz jako obiekt westchnień dla rybaków... Niech sobie na nią patrzą, to tylko
zaostrzy ich apetyt na płatną miłość...
- Każdy, kto zapomni, że jest nietykalna, będzie miał ze mną do czynienia - dodał Petri.
- I ze mną! - Aleksanteri wysunął się krok naprzód. Stanął po drugiej stronie Raiji. Nie
wiedział dokładnie, dlaczego to uczynił, ponieważ dobrze zdawał sobie sprawę, że nie ma
czego szukać u jej boku.
To za Petrim Raija niespokojnie wodziła oczami.
Tapio i Markku poszli w ślady swych towarzyszy. Zrobili to niemal odruchowo.
Niewielu mogłoby się wystraszyć ich w pojedynkę, lecz razem z Petrim i Aleksanterim tworzyli
tak silną grupę, że zgromadzeni wokół rybacy uznali, iż lepiej będzie skupić się na czymś
łatwiejszym do zdobycia. Na kimś, kogo można nie tylko oglądać, lecz również wolno dotknąć.
- Uderzyłeś Korneliusza z Senji - krzyknął ktoś z tłumu. - To żądny zemsty szatan, nie
daruje nikomu, kiedy jest pijany.
- Właśnie sobie popił i bardzo się rozjuszył - dorzucił ktoś inny.
Petri spojrzał na Raiję. W jego oczach krył się niepokój.
Aleksanteri poklepał go po ramieniu.
- Nie masz wyboru, stary. Bierz Raiję i ukryjcie się gdzieś przynajmniej do jutra. Nie
chcemy, żeby jakiś urażony drań zrobił ci coś złego, Petri. Albo na odwrót. - Skinął głową ku
zachodowi: - Tam znajdziecie kilka opustoszałych chat. To niedaleko stąd...
- Skąd o tym wiesz? Aleksanteri uśmiechnął się dwuznacznie:
- Musiałem kiedyś z nich skorzystać. Dobrze mieć w zanadrzu taką kryjówkę.
- A co z dziećmi? Aleksanteri wzruszył ramionami:
- Możemy to określić w ten sposób, że my we trzech zrezygnujemy z dzisiejszych
rozrywek i wrócimy do domu. Nie sądzę, żeby miało się stać coś złego, jeśli ten drań nie
znajdzie ciebie lub Raiji.
Petri walczył sam z sobą.
Aleksanteri chyba nie wiedział, co im proponuje. A może jednak?
Poza tym nie chciał okazać się tchórzem. Nie powinien uciekać przed jakimś pijakiem.
- Korneliusz jest szalony, kiedy sobie wypije - rzucił ktoś, kto znal tego awanturnika. -
Tej zimy na Lofotach omal nie zamordował pewnego człowieka.
Raija schwyciła Petriego za rękę. Już nie myślała o zachowaniu pozorów.
- Nie możemy tu zostać - powiedziała. - Nie chcę patrzeć, jak ktoś cię zabija, Petri!
Jeżeli Aleksanteri miał do tej pory jakiekolwiek wątpliwości, to teraz był już pewien.
Sposób, w jaki wypowiedziała to imię, mówił sam za siebie.
Zabolało. Potwornie zabolało. Nigdy dotąd nie czuł niczego podobnego.
Nikt nigdy nie wymówił imienia Aleksanteriego w ten sposób. Nikt na niego tak nie
patrzył. Poczuł się nagle straszliwie żałosny.
To nie w porządku, że właśnie Petriemu tyle ofiarowała. Jemu, który miał dom i dzieci,
Eiję. Aleksanteri dobrze wiedział, jaka była Eija, jakie nędzne było małżeństwo Petriego. Nie
powinien więc zazdrościć mu ciepła. Zazdrościć mu tego uczucia... Ale to bolało.
- Uciekajcie! - rzekł stanowczo. W jednej chwili stał się starszy niż Petri. - I niech was
tu nie widzę, dopóki się nie upewnicie, że najbardziej pijany z pijanych dzisiejszej nocy nie
wytrzeźwiał! - Uśmiechnął się: - I postarajcie się robić to, co ja bym zrobił!
Raija złapała Petriego za rękę. Pociągnęła go za sobą, chociaż ten nadal nie był pewien,
jak postąpić.
Czuła się szczęśliwie nieodpowiedzialna - przynajmniej tej jednej nocy.
5
Znaleźli chaty. Jedna wydawała się bardziej zrujnowana od drugiej, lecz chociaż obie
przepuszczały ogromne ilości świeżego powietrza, to miały jednak cztery ściany i dach.
Wybrali mniejszą, sprawiającą wrażenie, że wytrzyma podmuch wiatru, przynajmniej
słaby.
- A ja myślałem, że to pomoże nam zachować naszą tajemnicę! - Petri oparł się ciężko o
drzwi. Nie puszczał rąk Raiji. - Teraz wszyscy wiedzą!
- To nie ma znaczenia.
- Nie chciałbym, żeby myśleli, że jesteś rozwiązła.
- Nie obchodzi mnie, co myślą.
Petri westchnął. Przyciągnął Raiję do siebie. Trzymał ją w ramionach, jak tego pragnął
od chwili, kiedy ją ujrzał w tej ślicznej sukience.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem - szepnął tuż przy jej policzku.
Raija przymknęła oczy. Czuła się szczęśliwa. Wszystko inne wydawało się odległe, a
Petri był tak rzeczywisty.
- To, co się stało, ma też swoje dobre strony - powiedziała i mocno się do niego
przytuliła. - Po raz pierwszy zostaliśmy sami. Zupełnie sami.
Roześmiał się cicho:
- Teraz, kiedy wszyscy wyobrażają sobie, co robimy, będę miał chyba duże trudności z
robieniem właśnie tego.
- Zanim posuniemy się tak daleko, powinniśmy najpierw rozpalić ogień - zauważyła
Raija rzeczowo.
Petri połamał kilka zniszczonych krzeseł, czyniąc z nich pożywkę dla płomieni.
- Po co nam krzesła? - spytał beztrosko.
Kiedy w chacie zrobiło się jasno, ujrzeli całe jej wyposażenie: stół, który wyglądał,
jakby się miał w każdej chwili rozpaść, lawę, sprawiającą wrażenie nawet dość solidnej i piec.
Wzdłuż jednej ze ścian piętrzyło się siano - widocznie ktoś wykorzystywał kiedyś to
pomieszczenie jako stodołę. Kiedyś, to znaczy dawno, dawno temu, gdyż siano wyglądało na
bardzo przesuszone.
Petri rozsypał siano na podłodze. Rozsznurował buty, teraz wyglądał jak młody chłopak.
Raija przywarła do stołu. Tak łatwo było posyłać ukradkowe spojrzenia. Tak
przyjemnie. Zawsze musieli wykorzystywać każdą sekundę, jakby to była ich ostatnia.
Teraz mieli przed sobą całą noc. Dlatego czuli się trochę niepewnie i obco.
Uśmiechając się z zakłopotaniem, Petri wyjął z kieszeni kurtki butelkę owiniętą w
skórę. Raija zmarszczyła brwi - nie wyczuła w kurtce niczego takiego.
- Koniak - wyjaśnił, wyciągając korek. Skrzywiła się. Wszystkie mocne alkohole były
do siebie podobne, nie lubiła żadnego z nich.
Ponieważ jednak czuła się równie niepewnie jak Petri, równie nieporadna w takiej
chwili, przełknęła mały łyk, kiedy podał jej butelkę.
Zapiekło w gardle i w żołądku. Słodkawy smak na długo jeszcze pozostał w ustach, a
słodycze właściwie lubiła.
- Czy tego pragnęliśmy? - zdziwił się. Nawet się nie skrzywił, kiedy pił. Raija skinęła
głową.
- Chyba tak. Petri objął ją ramieniem.
- Nie sądziliśmy tylko, że to będzie takie trudne.
- Nierzeczywiste - dodała Raija. Pociągnęła jeszcze jeden łyk, który okazał się dla niej
za duży. - Sporo tego pijesz? - spytała, otrząsając się.
Zaśmiał się, ogromną dłonią przeciągnął pośpiesznie po jej włosach, a po chwili
zakorkował butelkę i odstawił w siano.
- Już nie. - Mówił poważnie. - Ale kiedyś tak. Piłem wszystko, czym mogłem się upić.
Grzywka opadła mu nisko, kiedy pochylił głowę.
- To prawdziwy powód, dla którego pozwoliłem Aleksanteri emu zostać w swojej
załodze - wyznał. - Miałem kłopoty i za dużo piłem. To właściwie Aleksanteri przywrócił mnie
do życia. Tłukł moje butelki i niszczył beczułki. Dzięki niemu zrozumiałem, jak nisko się
stoczyłem...
Machinalnie gładził Raiję po włosach.
- Nie chciałabyś dwa razy spojrzeć na człowieka, którym wtedy byłem, Raiju. Na
niczym mi nie zależało. Nic nie miało znaczenia. Dopóki Santeri nie pokazał mi, że mógłbym
na powrót stać się człowiekiem. Że moje życie mimo wszystko było coś warte.
Płonęła z niecierpliwości, by zapytać, co doprowadziło go do upadku. Pragnęła
przeniknąć jego milczenie i posiąść cząstkę człowieka, którym był, zanim się spotkali. Chciała
ujrzeć mężczyznę, który poślubił Eiję i został ojcem pięciorga dzieci.
Lecz Petri milczał, a ona nie śmiała spytać.
Niezależnie od tego, ile go to kosztowało trudu, żył. Nie mogli od siebie niczego
wymagać. Żadne nie mogło żądać więcej, niż to drugie chciało dać.
Proste.
I potwornie trudne.
Raija wiedziała o tym. Petri o tym wiedział.
Niebo czerwieniło się i barwiło morze swymi łagodnymi pastelami. Nad brzegiem na
wschodzie, na północ od Vardo, ujrzeli twierdzę.
Petri wstał i zamknął okiennice, kiedy zobaczył, że Raija powędrowała wzrokiem
daleko stąd, daleko od tego, co przez krótką chwilę miało być ich całym światem.
- Zrobiło mi się zimno na widok twierdzy - roześmiała się niepewnie. - Jak gdyby
ogarnęło mnie jakieś złe przeczucie. A zbudowano ją przecież po to, by nas chronić, prawda?
- Czasami zastanawiam się nad tym. - Petri połamał jeszcze jedno krzesło. - Niektórzy z
rybaków mówią, że w ostatnich tygodniach zamknięto tam wiele kobiet. Że więziono je w
lochach i torturowano.
- Dlaczego? - Raija otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Właściwie nie chciała
słuchać. Nie chciała wiedzieć, musiała...
- Czary - odparł krótko. Parsknął śmiechem: - Czary, dasz wiarę? Oskarżyli o nie kilka
spokojnych staruszek i służących, które nawet dobrze nie wiedzą, co to słowo oznacza. Ludzie
króla mają chyba za mało roboty.
Raija zacisnęła oczy, ale nie udało jej się powściągnąć wyobraźni.
Wolałaby, żeby Petri o tym nie wspomniał. Rozumiała, że go to dręczyło, że musiał się
z kimś podzielić tymi myślami. Nie chciała jednak, by mówił na ten temat właśnie teraz. To
było zbyt potworne.
Lecz jeszcze zanim cokolwiek powiedział, ogarnęło ją przeczucie czegoś złego. Sam
widok murów przyprawił ją o zimny pot i mdłości. Raija zaczęła się bać.
Czy to miało wrócić? Czy mogło powrócić? Owa przerażająca zdolność, która
pozwalała opuszczać własne ciało i odczuwać więcej niż inni ludzie? Raija gotowa była dać
wszystko, by tego uniknąć. Chciała pozostać zupełnie zwyczajna. Nic poza tym.
- Nie mów o uwięzionych, Petri - prośba zabrzmiała jak żałosny jęk. Stała się słabą
kobietą, takiej jeszcze jej nie widział.
Ramiona, które się ku niemu wyciągnęły, lekko drżały. Drżące usta błagały bez słów, by
przytulił ją tak mocno i blisko, żeby cały ten straszny świat zniknął. A jeżeli to niemożliwe, to
żeby znaleźli się od niego daleko przynajmniej na tych kilka krótkich godzin.
Petri upadł przed Raiją na kolana i objął ją. Splotła ręce na jego szyi, omal go nie
dusząc. W swym pocałunku wyraziła desperacką tęsknotę i potrzebę bezpieczeństwa.
Serce Petriego wypełniła czułość. Wreszcie znalazł istotę, która potrzebowała go równie
silnie, jak on jej potrzebował, mógł ją przytulić, otoczyć opieką, ochraniać, mógł się o nią
troszczyć - kochać.
Odpowiedział na jej gwałtowny pocałunek równie mocno i namiętnie. Gdy poczuł, że
opuszcza ją szaleństwo, i on stał się bardziej czuły i łagodny. Teraz całował ją ostrożnie, prawie
nieśmiało, jak gdyby robił to po raz pierwszy.
Raija rozluźniła uścisk i objęła Petriego w inny sposób. Nie potrzebowała go po to, żeby
przed nim rozpaczać z powodu niesprawiedliwości i niegodziwości, jakich doświadczyła.
Nie potrzebowała go po to, żeby ją pocieszał.
Nie była zrozpaczoną małą dziewczynką, kurczowo ściskającą go za szyję. Znów była
kobietą.
Piękną kobietą, mającą swoje tęsknoty i potrzeby. Kobietą, którą za bardzo polubił.
Raija nie nazywała tego miłością. Nigdy nie zażądałaby, żeby odszedł od Eiji z jej
powodu.
Nie potrzebowała czyjegoś męża. Potrzebowała Petriego tylko jako mężczyzny.
Kiedy Raija się odprężyła, odważył się wypuścić ją z objęć. Usiadł wygodniej, opierając
plecy o ścianę. Jedną ręką otoczył szczupłą talię Raiji.
Nie mógł od niej oderwać oczu.
- Uważam, że jesteś bardzo piękna - rzekł cicho, uśmiechając się niemal ze zdumieniem.
Jakby chcąc to podkreślić, pokręcił głową. - Pewnie słyszałaś to już tyle razy, że nie ma to dla
ciebie żadnego znaczenia?
- Wszystko, co ty mówisz, Petri, ma dla mnie znaczenie.
Oparła głowę na jego szerokim ramieniu. Pochylił się, żeby nadal ją widzieć. Po prostu
nie mógł się na nią napatrzeć.
Wydawało mu się to dziwne - widzieć ją taką odprężoną, bez czujności w spojrzeniu i
gotowej w każdej chwili umknąć z jego ramion przy najmniejszym podejrzanym odgłosie.
- Chciałbym ci opowiedzieć o twoich oczach. O twoich ustach. O tym, jak zmienia się
twoja twarz, zmienia swój wyraz. I jak to na mnie działa... - Nagle urwał i zamilkł.
- Dlaczego tego nie zrobisz? W jego oczach pojawił się cień smutku.
- Boję się, że już to słyszałaś. Tak potwornie się boję, że inni mówili ci to już przede
mną. Że moje słowa staną się echem w twoich uszach, że przelecą przez nie jak piasek między
palcami...
- Nigdy bym się z ciebie nie śmiała, Petri. - Raija mówiła poważnie. Jak najbardziej
uczciwie.
Lekko pocałował ją w czoło.
- A więc to rozumiesz - westchnął. Czuł się trochę speszony, że go przejrzała, lecz
również mu ulżyło.
Mówili tym samym językiem, on i Raija, pod wieloma względami czuli podobnie.
- Nie chciałbym ci się wydać śmieszny, moja droga - szepnął. - Wszystko, tylko nie to.
W jego słowach było tyle bólu, że Raija nabrała pewności, że kiedyś w przeszłości ktoś
z niego zadrwił. A to zraniło go do głębi, zagłuszyło jakąś jego część, sprawiło, że stał się
milczący i nieprzystępny.
Aż do tej chwili.
Raija uniosła się. Oparła się bokiem o ścianę tuż obok Petriego, obiema rękami ujęła
jego głowę. Wzrokiem pieściła surową twarz, która zdradzała siłę i upór, lecz także wrażliwość
duszy.
Pod warunkiem, że ktoś zadał sobie tyle trudu, by szukać wystarczająco długo. Gdyby
poświęcił trochę czasu i odważył się skruszyć zewnętrzne warstwy lodu. Gdyby się odważył
wydobyć spod maski człowieka.
Gdyby się odważył odkryć najpierw siebie samego.
- Masz najpiękniejszy uśmiech, jaki znam, Petri. - Raija przesunęła palcem wzdłuż linii
jego ust. Pozwolił, by to zrobiła, a potem schwycił nagle jej rękę i pocałował.
Raija czekała, pragnęła, by okazał swe uczucia. Tym razem mieli na to czas.
Tym razem mieli dość czasu, by oddać drugiemu całego siebie. By dusza spotkała
duszę, a nie tylko ciało spotkało się z ciałem.
Ostrożnie odkrywała dłońmi każdą bruzdę na twarzy tego gigantycznego mężczyzny,
który tak naprawdę był równie łagodny jak ona.
Odgarnęła mu z czoła grzywkę do tyłu, tak jak sam zawsze próbował to zrobić, lecz mu
się nie udawało.
- Masz mądre czoło.
- Nie przesadzaj - roześmiał się, lecz Raija zdecydowanie położyła mu palec na ustach.
- Nic nie mów, mój Petri. Teraz ja mówię. A ja nie kłamię. Ranisz mnie, gdy mi
przerywasz. Ja także czuję. Ja także mam potrzebę powiedzenia czegoś dobrego. Mam potrzebę
dawania, nie tylko brania. Pozwól mi powiedzieć, kim dla mnie jesteś!
Petri przełknął ślinę. Zrozumiał.
Przy takich kobietach jak Raija mężczyźni tracili pewność siebie. Przywdziewali maski,
by ukryć strach. Stawali się innymi, niż byli w istocie, i nie pozwalali się poznać.
Słyszała już chyba z tysiąc hymnów pochwalnych na cześć swej urody. Nie wątpił, że
wszyscy inni, którzy posiedli cząstkę jej przeszłości, tkali dla niej złotą sieć pięknych słów.
Lecz być może sama nie miała możliwości powiedzieć, co widzi, co czuje.
To była całkiem nowa myśl.
Tak zaskakująca, że na moment go oszołomiła. Kiedy ostrożnie, ostrożnie całowała jego
powieki, uświadomił sobie, że jest pierwszą kobietą, którą darzy uznaniem. Pożądał jej,
podobała mu się, a teraz wzbudziła w nim uznanie. To było dla niego czymś zupełnie
nieznanym.
Raija położyła mu ręce na ramionach. Spoglądała na niego z ukosa. Uśmiechała się.
Podobało jej się to, co zobaczyła, lecz mimo to trzymała Petriego na odległość ramion.
Jakie to dziwne mieć czas!
- Nigdy bym nie zgadła, że już skończyłeś trzydzieści lat - stwierdziła, co wywołało
uśmiech na jego twarzy.
- Zabrzmiało tak, jak gdyby wszyscy powyżej trzydziestki znajdowali się już jedną nogą
w grobie.
Pocałowała go w czubek nosa.
- Zabraniam ci wkładania własnych słów w moje usta, Petri Aalto - powiedziała surowo.
- Jesteś silny i jednocześnie miły. - Zmarszczyła czoło. - Myślę, że nieustannie tego szukałam,
lecz nigdy nie znalazłam tych cech jednocześnie... - Raija potrząsnęła głową, Petri zaś
zastanawiał się, o czym ona właściwie myśli. - To takie dziwne. Dajesz mi niezwykłe poczucie
bezpieczeństwa, Petri. Nie boję się, kiedy jestem z tobą. Nie dosłownie. Mam cię tylko na
trochę, ale nie martwię się o przyszłość. Czuję, jak gdybyśmy mieli pozostać ze sobą na zawsze.
Znam cię tak krótko, lecz nie potrafię sobie wyobrazić dni bez ciebie. Troszczysz się o mnie,
jak nikt jeszcze tego nie robił. Dopełniasz mnie w sposób, którego nie jestem w stanie wyjaśnić.
To niemożliwe. Po prostu niemożliwe...
Uśmiechnął się smutno. W tym momencie mógłby się zdecydować, by nigdy nie wracać
na południe. Żeby wysłać wiadomość do domu, że nie żyje - utonął w Morzu Arktycznym i nikt
nie odnalazł jego ciała. Mógłby tu na północy stworzyć nowe życie dla siebie i Raiji. Mógłby
zerwać wszelkie więzy...
Gdyby był innego rodzaju mężczyzną.
On jednak nie potrafił uciec od swoich obowiązków.
- Czasami, kiedy mnie przytulasz - mówiła dalej Raija cichym głosem - nie jestem
pewna, gdzie ja się kończę, a ty zaczynasz. To mnie przeraża. To jest piękne, ale również
przerażające, ponieważ nie mam ochoty wiązać się tak bardzo z drugim człowiekiem. Taka
zależność może prowadzić do ogromnego bólu, Petri, a ja nie chcę cierpieć. Znowu.
- Nie powinnaś się bać, kiedy jestem przy tobie - odparł. - Mógłbym oddać życie, żeby
tylko zapewnić ci bezpieczeństwo. Dopóki jesteśmy razem, będę stał jak tarcza przeciwko
całemu światu, przeciwko wszystkiemu, czego się obawiasz, Raiju, skarbie.
Raija zobaczyła własne odbicie w poważnych oczach Petriego. On zaś zdjął jej ręce ze
swych ramion, objął ją i dotknął ustami jej ust.
Najpierw nic nie poczuła, zaraz jednak krew w niej zawrzała, zrobiło się jej gorąco i
zimno jednocześnie.
Wplotła palce w jego gęstą, ciemną czuprynę. Być może zareagowała zbyt gwałtownie i
zbyt mocno pociągnęła go za włosy, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi.
Nie chciała zamykać oczu. Wszystkie kobiety, które Petri całował, pewnie zamykały
oczy. Raija otworzyła swoje szeroko, żeby niczego nie uronić.
Każda zmiana na jego twarzy wydawała się jej ważna. Petri zauważył, że również on
bardziej się podnieca, witając jej rosnącą namiętność z otwartymi oczami.
Widząc, jak płonie, czuł jeszcze silniejszą żądzę. Widząc, jak jej oczy ciemnieją
bardziej niż adwentowe noce, widząc, jak słaby rumieniec oblewa krągłe policzki, jak jej wargi
stają się gorące i drżą, widząc, jak z jej twarzy bije tęsknota ku niemu...
Serce biło mu bardzo szybko. Pulsowało w uszach, był pewien, że Raija to słyszy.
Ogromne było jego zdumienie, kiedy chwyciła jedną jego rękę i miękko położyła ją na
swej piersi, w której jej serce waliło równie miarowo i mocno jak jego własne.
- Poczuj, co ze mną robisz, Petri - szepnęła. Petri usłyszał własny szept:
- Chcę poczuć więcej.
Podczas gdy usta nie mogły się rozstać, ręce odnalazły ciepłą skórę.
Sądził, że zna jej ciało. Wydawało mu się, że dotykał go wiele razy. Przekonał się
jednak, że ciągle jest dla niego nowe i nieznane.
Taki i on był dla niej.
Dotykali siebie nawzajem, ale zawsze po ciemku.
Kochali się. Z zamkniętymi oczyma.
Nigdy nie patrzyli.
Nigdy nie spotykali się z otwartymi oczami.
Nigdy nie mieli czasu.
Teraz mieli całą noc.
Ich usta rozdzieliły się, szybko spotkały znowu w lekkich, krótkich pocałunkach. Śmiali
się, kiedy usta wreszcie przestały się muskać. Petri sam rozpiął koszulę. Nie miał cierpliwości
czekać, aż Raija poradzi sobie ze wszystkimi guzikami.
Pośpiesznie zdjął koszulę i rzucił ją przez ramię. Nie odrywał od Raiji wzroku. Potem
wstał, rozpiął pasek i spodnie.
Mógł się poczuć zakłopotany, ponieważ Raija, klęcząc, uważnie go obserwowała.
Patrzyła na niego tak, jak nie czyniła tego jeszcze żadna inna kobieta. Innej nigdy by na to nie
pozwolił. Ryzykowałby wtedy zbyt wiele. Obawiał się, że zostanie zraniony.
Obejmował kobiety w nieprzeniknionych ciemnościach. Płodził dzieci podczas
czarnych jak smoła zimowych nocy.
Jedynie jego matka widziała go nago - lecz to było nieskończenie dawno temu.
Bał się własnej nagości. Teraz jej pragnął.
Czuł pod skórą przyjemne kłucie, kiedy zdejmował spodnie i stanął przed Raiją zupełnie
nagi.
Przekonał się, że w niczym jej nie rozczarował. Jego podniecenie rosło, ale nie
wprawiło go to w zakłopotanie.
W migocącym świetle Raija mogła zobaczyć wszystko, ale właśnie tego chciał. Chciał,
żeby widziała.
Wiedziała, że jest dobrze zbudowany. Czuła jego ciało przy swoim. Czuła, jak jego
mięśnie twardnieją, pamiętała, że ramiona ma szerokie...
Ale nigdy nie wydawał jej się tak przystojny jak teraz.
- Naprawdę wiesz, jak zrobić wrażenie - odezwała się. Miała sucho w ustach.
- To najłatwiejsza sztuka.
Nie spuszczali z siebie wzroku.
Raija uniosła ręce do szyi. Drżącymi palcami rozpinała guziki. Wiedziała, że Petri jej
nie pomoże. Wiedziała, że zamierza tylko patrzeć. Nawet Mikkal tego od niej nie wymagał...
Przy nadgarstkach również miała guziki. Mocowała się z nimi, lecz Petri nawet nie
drgnął.
Powoli zsuwała sukienkę z ramion. Czuła, że dostaje gęsiej skórki, choć w
pomieszczeniu panowało ciepło.
Nie widziała nic oprócz Petriego. W jego oczach płonęło pożądanie, lecz Raija pragnęła
przede wszystkim czułości.
Odrzuciła głowę. Odgarnęła włosy, które spłynęły kaskadą w dół pleców. Petri
zakłopotał się. Raija nie zrobiła tego celowo, ale zobaczyła, że ten gwałtowny ruch jeszcze
bardziej go podniecił. Ręce wydawały się zdrętwiałe. Na wargach pojawiło się znajome piecze-
nie. Słodki dreszcz wypełnił całe ciało.
Pochyliła się, żeby zdjąć buty. Ujrzała Petriego od kolan w dół.
Podobały jej się jego nogi. Nigdy wcześniej nie widziała tak dokładnie męskich nóg.
Pośpiesznie ściągnęła koszulę. Już nie patrzyła na Petriego. Skrzyżowała ramiona na
piersiach.
Powiedział, że dzięki niej czuje się młody i bezbronny.
Gdyby wiedział, co z nią uczynił!
- Jesteś śliczna - rzekł niskim głosem. - Więcej niż śliczna, Raiju. Nieskończenie więcej.
Nie powinnaś się mnie bać. Nie wolno ci.
Przełknęła. Zamrugała, by powstrzymać łzy.
Gwałtownym ruchem zerwała z siebie długie do kolan reformy. Czuła się w nich
śmieszniej niż bez nich. Łatwiej było stać przed Petrim zupełnie nago niż w bieliźnie. Raija nie
potrafiła wytłumaczyć dlaczego.
Spojrzeli na siebie.
Ich ręce się spotkały. Dłoń przywarła do dłoni, palec do palca. Spletli je. Spotkały się
gładka skóra z bardziej szorstką. Kolistym ruchem Petri gładził plecy Raiji. Przesuwał dłonią
po jedwabistej skórze tak nisko, jak tylko zdołał sięgnąć bez pochylania się, a następnie w górę,
po same cebulki włosów.
Raija wbijała koniuszki palców w jego ramiona. Zostawiała ślady, zadawała mu ból
pomieszany z rozkoszą.
Razem osunęli się na złociste siano. Petri uśmiechnął się, kiedy zobaczył, że źdźbła
kłują ją w skórę. Ucałował Raiję lekko w oba policzki.
- To minie, moja maleńka, to minie. Uwierz temu, który w stodole nauczył się kochać.
Roześmiała się i pociągnęła go obiema rękami za gęste włosy.
- Żadnych wykrętów, Petri - szepnęła, po czym wsunęła język pomiędzy jego wargi,
szukając jednocześnie rękoma poniżej pasa.
Wprawiła go w takie zdumienie, że szeroko otworzył oczy.
Czegoś podobnego nie robiła nigdy podczas wykradanych wspólnych chwil. Roześmiała
się perliście, widząc jego minę.
- Ciągle potrafię zaskakiwać, Petri... Uśmiechnęła się kusząco, tak że nie mógł jej nie
pocałować. Każdy inny gest byłby sprzeczny z naturą. Odrętwienie powoli go opuszczało.
Chwila, w której ogarnęła go zazdrość, minęła.
Nie mógł się nadziwić, gdzie się tego nauczyła. Jednocześnie sama czerpała z tego
przyjemność.
Żadna z jego dotychczasowych kobiet nie opanowała takiej sztuki. Nie śmiał nawet
pomyśleć o czymś podobnym. Kobiety powinny z zamkniętymi oczami biernie przyjmować to,
co się im daje.
Znał taką, która, cierpiąc przy tym, zaciskała z całej siły powieki. Raija była kobietą
jedną na tysiąc.
Petri przesunął dłoń od jej ucha w dół szyi, gdzie wyczuł bijący szaleńczo puls. Lekko
pogładził silnie drżącą tętnicę. Musnął ustami koniuszek ucha Raiji, podążył wargami śladem
palców. Zatrzymał rękę na zaokrągleniu ramienia. Przy swojej szczupłej budowie Raija miała
stosunkowo szerokie ramiona, co kłóciło się z jej kobiecością. Petri uwielbiał to.
Dzięki temu wydawała się mniej idealna. A on potrzebował kobiety z krwi i kości, nie
jakiejś niedostępnej bogini.
Dotknął palcami jej przedramienia. Oddychała ciężko tuż przy jego szyi. Petri
uśmiechnął się.
Raija odwróciła się na plecy, pozwoliła, by rozdzielił jej kolana swoim. Odnalazł
dłońmi jej miękkie, pełne piersi. Dotykał jej tak, jak tego pragnęła.
Przygryzła lekko mięsień łączący jego kark z ramieniem.
Petri nigdy przedtem nie był tak podniecony.
- Spróbuj to powstrzymać - szepnęła. Każdy jej oddech na jego rozpalonej skórze
prowadził go coraz bliżej tego momentu, kiedy nie mógł się już kontrolować.
Odchylił głowę, przykrył jej usta pocałunkiem, drżał uszczęśliwiony, kiedy pomagała
mu dotrzeć tam, dokąd oboje zmierzali.
Petri uświadomił sobie, że Raija miała rację - nie potrafił z całą pewnością stwierdzić,
gdzie się kończyło jego własne, a zaczynało jej ciało. Czuł jej uda ciasno oplatające jego biodra.
Czuł, jak mocno trzyma go nogami. Jak z całej siły do niego przywiera.
Usłyszał swój własny głos wymawiający jej imię. Wykrzyczał je - i nie było nikogo
innego, kto by to usłyszał - poza Raiją.
Gryzła jego ramiona, wbijała paznokcie w skórę pleców. Krzyknęła - był to drżący ton,
który narastał i narastał, aż Petri nie był już w stanie czegokolwiek słyszeć.
Wpatrywał się jedynie w jej szeroko otwarte oczy - mógł w nich dojrzeć siebie - mógł
zobaczyć ją. To niezgłębione spojrzenie otworzyło się przed nim i powiodło go z sobą ku
tajemnicom, o których posiadaniu sama nie wiedziała. Mógł wyczytać w jej twarzy każdą
zmianę uczuć. Wiedział, że odkrywa przed nią równie wiele. Wiedział o tym - i chciał tego.
Zwolniła, poruszała się pod nim łagodnie, by zwiększyć rozkosz. Następnie mocno go
objęła, pozwalając, by dopełnił aktu w gwałtownym tempie, które na kilka krótkich chwil
doprowadziło oboje aż do gwiazd.
Potem mogli się tylko przytulać, obejmować nawzajem rękami i nogami. Przylgnąć
czołem do czoła.
Ciepłymi palcami Raija otarła z niego pot. Odgarnęła mu grzywkę, lecz zaraz zsunęła ją
z powrotem.
Petri pocałował ją. Pocałował ją z oddaniem, ciepłem, wdzięcznością. Szczęśliwy.
- Sprawiłaś, że czuję się w pełni człowiekiem - rzekł grubym głosem. - Sprawiłaś, że
znowu nim jestem.
Uniosła się na łokciu. Spojrzała na niego.
- Co przez to rozumiesz? Petri położył dłoń po lewej stronie klatki piersiowej.
- Nie sądziłem, że jestem do tego zdolny, że mogę kochać jednocześnie ciałem i sercem.
Wydawało mi się to niemożliwe. Aż do momentu, kiedy pojawiłaś się w moim życiu. Czuję,
jakbym odzyskał rękę, którą straciłem.
Raija ponownie ułożyła się na jego ramieniu. Wtuliła w jego ciało, wykradała mu
ciepło.
Nie mieli nic do okrycia, ale mieli siebie. Chłód nie mógł im zagrozić.
Petri ułożył jedną rękę pod głową, a drugą przytulał Raiję do swego serca.
- Dlaczego nie spotkałem cię wiele lat temu - westchnął.
- Byłam wtedy dopiero dzieckiem. - Uśmiechnęła się, patrząc w sufit. Odegnała cień
Mikkala. - Ale rozumiem, co masz na myśli - mówiła dalej. - Powinniśmy się spotkać
wcześniej, Petri. To mogłoby wszystko zmienić.
Nie spytał, co chciała przez to powiedzieć, Raija zaś nie wyjaśniła nic więcej.
Zasnęli, obejmując się nawzajem.
Noc, którą mieli dla siebie, powoli stawała się dniem.
6
Raiję obudził chłód. Czuła, że bok, którym była zwrócona ku izbie, skostniał z zimna,
drugiej stronie - która dotykała ciepłego ciała Petriego - nie mogło być lepiej.
Skuliła się trochę. Chciałaby wydłużyć tę chwilę. Wydawało jej się to takie dziwne, że
budzi się przytulona do człowieka, którego w krótkim czasie zdążyła tak bardzo polubić.
Nie wiedziała, czy to wczesny ranek, czy południe. Czas nie miał znaczenia.
To takie przyjemne - leżeć w milczeniu i tylko na niego patrzeć. Widzieć śpiącą twarz.
Zmarszczki koło oczu - dowód na to, że często się uśmiecha. Bruzdy niedaleko kącików ust...
Niektóre biegły ku dołowi, mówiąc jej, że jego życie również wypełniała gorycz.
Nie wszystkie poranki były takie jak ten.
Miał czternaście lat, kiedy się urodziła.
Być może mieszkał zaledwie parę mil od niej. Raija wiedziała jednak, że gdyby
pozostała w Tornedalen, ich drogi pewnie nigdy by się nie przecięły.
Kiedy miała sześć lat, został ojcem.
Minął trzydziestkę, kiedy ona urodziła Maję.
Żadne z nich nie przypuszczało, że staną się elementami wzoru, w którym ich nici
wzajemnie się oplotą.
Teraz nie mogli przewidzieć, jak długo to potrwa.
Gdyby Petri pojawił się przed Mikkalem...
Raija nie chciała kończyć myśli. Zdrada wobec Mikkala wydawała się większa niż
radość, którą znajdowała w ramionach Petriego.
Nie mogła wyrzucić z serca wszystkich uczuć. Czas był jej największym wrogiem.
Zabierze jej Petriego. Kiedy połowy się skończą, będzie musiał wyjechać. Ona być może
odnajdzie Mikkala...
Nie wiedziała już, ile to dla niej znaczy. Wiedziała tylko, że Petri stał się częścią jej
samej.
Podobnie Mikkal - rozstanie z nim jednak nie przeszkodziło jej żyć, choć przysporzyło
wiele bólu.
Być może związek z Petrim oznaczał początek jeszcze większego cierpienia.
Lecz niezależnie od tego, co się zdarzy, nie chciałaby, żeby obaj się kiedyś spotkali.
Mikkal nigdy nie powinien się dowiedzieć o Petrim. Ona nigdy nie opowie Petriemu o Mikkalu.
Nagle otworzył oczy. Zamrugał figlarnie.
- Leżę tak i czekam, aż mnie obudzisz - uśmiechnął się. - Ale to zabrało ci całą
wieczność. Chciałaś mi pozwolić spać tak długo, aż stałbym się piękny i młody?
Raija roześmiała się. Potargała mu czuprynę i wyjęła z włosów parę źdźbeł siana.
- Jesteś młody i piękny, Petri - zapewniła. - Dla mnie zawsze będziesz taki.
- Czyżbyś traciła wzrok? - spytał dobrotliwie i przytulił ją tak mocno, jak gdyby nigdy
nie miał zamiaru jej puścić. - Śniłaś mi się - dodał i delikatnie ją pocałował. - Wydawało mi się,
że wszystko wokół to okruchy tego samego snu, dlatego nie miałem odwagi otworzyć oczu,
kiedy się obudziłem. Bałem się, że znikniesz, jeśli to uczynię.
- Jesteśmy jak najbardziej prawdziwi - roześmiała się, a Petri uścisnął ją tak mocno, że
sprawił jej ból.
Musieli się przekonać, że nie śnią.
- Nigdy nie przeżyłem takiego ranka jak ten - rzekł Petri z powagą, kiedy jakiś czas
później wkładał koszulę w spodnie.
Raija zapięła suknię pod szyją. Wydawała się Petriemu jeszcze piękniejsza niż
poprzedniego wieczoru.
Splatała włosy, kiedy z zewnątrz dobiegł tupot nóg, a potem drzwi do ich zamkniętego,
małego świata gwałtownie się otworzyły i czar prysnął.
Od tej chwili zaczęła się rzeczywistość - która okazała się okrutna.
Do chaty wpadł Tapio. Z trudem łapał oddech, był śmiertelnie przerażony. Bladości
jego twarzy nie ukrywały nawet zaczerwienione od szybkiego marszu policzki.
Petri odgarnął grzywkę.
- Co się stało? - spytał surowym głosem. Że coś się stało, to pewne. Nikt by im nie
przeszkadzał z byle powodu.
Młodzieniec opadł na jedyne ocalałe krzesło. Groźnie pod nim zaskrzypiało, ale
wytrzymało.
Raija chwyciła chłopaka drżącymi rękami za ramiona. Spojrzała prosto w jego szeroko
otwarte, przerażone oczy.
- Chyba nic nie grozi moim dzieciom? Powiedz, że nic im się nie stało!
Tapio zdołał ją uspokoić, zanim jeszcze na tyle odzyskał oddech, że mógł mówić.
Potrząsnął głową i Raija odetchnęła z ulgą.
- Aleksanteri... - wykrztusił wreszcie. - Chodzi o Aleksanteriego. Powiedział, że mogę
was tu znaleźć...
- Mów wreszcie! - Głos Petriego brzmiał zdecydowanie i ostro. - Co z Santerim?
Tapio przełknął ślinę, zaschło mu w ustach.
Raija zauważyła to i po chwili odnalazła w sianie butelkę, którą Petri ukrył tam
poprzedniego wieczoru. Bez słowa wyjęła korek i podała trunek Tapio.
Pociągnął łyk, zakrztusił się i spojrzał na Raiję zdumiony, zanim odważył się na jeszcze
jeden haust.
Wyglądało na to, że koniak trochę go uspokoił.
- Ten typ, którego wczoraj uderzyłeś... doszedł po jakimś czasie do siebie - wyjaśniał
Tapio, zacinając się. - Okazał się tak porywczy, jak mówili ludzie. A właściwie nawet
bardziej... - Twarz chłopaka wykrzywił grymas. - Zaczął cię szukać, Petri. Przybiegł do naszego
baraku. Za wszelką cenę chciał cię dostać. Nie był całkiem trzeźwy. My zresztą też nie.
Aleksanteri nie pozwolił mu wejść do środka. Wtedy tamten ugodził go nożem.
Raija ukryła twarz w dłoniach.
Czy nieszczęścia nigdy się nie skończą?
Gdziekolwiek by się ruszyła, podążały za nią. Wypływały na powierzchnię niczym
brudny szlam. Sprowadzały cierpienie na innych, zamiast ugodzić w nią.
- Co z Aleksanterim? - Petri miał kamienną twarz, a jego głos brzmiał matowo.
- Skręcił kark temu osiłkowi. - Tapio skrzywił się, próbował się chyba uśmiechnąć. -
Ale tamten omal nie zabrał go ze sobą. Pewnie nie uda mu się z tego wylizać...
Głos chłopca załamał się, Tapio wyraźnie walczył ze łzami. Raija rozpłakała się, nie
próbując się nawet opanować.
- Jeszcze zobaczymy. - Wydawało się, jakby Petri zamierzał osobiście zagrodzić śmierci
drogę do Aleksanteriego. - Czy bardzo krwawi?
Tapio skinął głową.
- W którym miejscu? Tapio wykonał ruch, zakreślając całą pierś i część brzucha.
- Ma wiele ran.
Petri zwrócił się ku Raiji. Położył jej dłonie na ramionach, jakby chciał jej dodać sił.
Sam potrzebował tego kontaktu, żeby się nie załamać. Teraz bardziej niż kiedykolwiek był
niezbędny jako przywódca.
- Znasz się trochę na roślinach? - spytał Raiję, błagając wzrokiem, by nie zaprzeczyła. -
Na ziołach, które potrafią leczyć i uzdrawiać? Powstrzymać krwawienie?
Raija skinęła głową. Kilka razy usiłowała odpowiedzieć, zanim udało jej się wydobyć
głos.
- Mam trochę suszonych ziół. Potrafię zatamować krwotok...
Petri westchnął z nieznaczną ulgą.
- Na co więc czekamy?
Razem ruszyli z powrotem ku plaży. Dwóch mężczyzn stawiających długie kroki i
drobna kobieta, biegnąca truchcikiem pomiędzy nimi, unosząc do góry brzeg spódnicy. Za nimi
góry Domen wznosiły się ku niebu.
Nie wiedzieli, że w tym samym momencie wyczerpana torturami kobieta więziona w
lochach twierdzy przyznała się do udziału w sabacie czarownic, który odbył się właśnie w
górach Domen.
Tym samym podpisała na siebie wyrok śmierci.
Czekał ją stos.
Tego lata miało zapłonąć wiele takich stosów.
Aleksanteri wyglądał źle. Nie chciał leżeć, przyjaciele unieśli go nieco na pryczy,
podparli go jak mogli najlepiej.
Santeri miał z natury jasną karnację, ale nigdy nie był tak blady jak teraz. Jego oczy
zwęziły się z bólu, lecz gdy zobaczył Tapio z Petrim i Raiją, na jego twarzy pojawił się nikły
uśmiech.
Kiedy Petri pochylił się nad rannym, żeby sprawdzić, w jakim jest stanie, w jasnych
oczach przemknął ledwie dostrzegalny błysk.
- Mam nadzieję, że warto było, Petri. Petri przełknął ślinę.
- Tak, warto było.
Aleksanteri uniósł z wysiłkiem dłoń, którą przyciskał do brzucha.
Była czerwona od krwi, świeżej krwi.
Petri miał chęć się rozpłakać, lecz łzy nic by tu nie pomogły. Odkrył skóry. Ujrzał, że
koszula i spodnie Aleksanteriego są nasiąknięte krwią.
- Długo tak krwawisz?
- Ten Korneliusz zjawił się wczesnym rankiem. Od razu wysłałem po ciebie Tapio...
Zakasłał. Tylko trochę. Lecz sam odruch spowodował nasilenie krwawienia.
Petri spojrzał przez ramię na Raiję. Dlaczego tak się ociąga? Czy nie widzi, że
Aleksanteri może się wykrwawić na śmierć?
Raija dobrze zdawała sobie sprawę z tego, co się może stać. Musiała jednak najpierw
uspokoić dzieci, które przytuliły się do niej przerażone. Czuła dławienie w gardle, kiedy
musiała je odsunąć, i patrzyła, jak ciasno skupiły się na pryczy Elise. Czwórka maluchów, które
zbyt często mogły liczyć tylko na siebie nawzajem.
Wyjęła zioła. Nastawiła wodę, wybierając następnie rośliny, które według niej powinny
pomóc. Wymieszała niektóre z częścią wody. Czuła ucisk w skroniach, bała się.
A jeśli to nie pomoże?
To jej wina. Wyłącznie jej wina. To z jej powodu Aleksanteri balansował teraz między
życiem a śmiercią, zanim jeszcze zdążył cokolwiek przeżyć.
W głębi duszy tak bardzo chciała przywrócić go do zdrowia, ale nie wiedziała, czy
będzie w stanie. Nigdy nie była zbyt uważnym uczniem, kiedy Ravna wyjaśniała jej tajniki tej
sztuki. Nauczyła się jedynie leczyć drobne dolegliwości, jak na przykład bóle lub lekkie
zadraśnięcia.
Jedynym naprawdę trudnym przypadkiem, z którym wcześniej miała do czynienia, było
ramię Aleksieja, lecz rana Rosjanina zabliźniła się bardziej sama z siebie niż dzięki
umiejętnościom Raiji.
Nie wiedziała, czy ciało Aleksanteriego goi się równie łatwo. Lekko drżały jej ręce,
kiedy chwiejnym krokiem zbliżała się z mieszanką ziół do koi rannego, bezwładnie opartego o
zwinięte skóry.
- Połóżcie go - poprosiła, nie patrząc na młodzieńca.
Petri usłuchał, chociaż Aleksanteri chciał zaprotestować.
- Rób to, co każe Raija - odezwał się Petri stanowczym tonem. - Być może masz pewne
szanse, ale musisz jej pozwolić decydować.
Aleksanteri rozłożył ramiona. Przez ułamek sekundy uśmiechał się swoim dawnym
uśmiechem. Poddał się. Wzrokiem poszukał Raiji. Na moment ich oczy się spotkały.
- Nie wykończ mnie do reszty - szepnął ulegle zbielałymi wargami.
Raija pogładziła go po mokrym od potu czole. Zatrzymała rękę na chwilę.
- Wydobrzejesz, Aleksanteri. Świat nie chce stracić kogoś takiego jak ty. Ja także nie
chcę ciebie stracić.
Zamknął oczy, lecz nadal się uśmiechał. Petri chciał rozciąć mu koszulę, lecz Raija
powstrzymała go.
- Rozepnij ją. Jeszcze się przyda, kiedy ją wypierzemy i zeszyjemy.
Aleksanteri miał cztery rany. Dwie w boku na linii pasa, jedną na piersi i jedną na
ramieniu.
Raija szybko je przemyła. Tej na ramieniu poświęciła najmniej uwagi. Krwawiła
mocno, ale nie wydawała się zbyt głęboka.
Gorzej natomiast było z trzema pozostałymi, a zwłaszcza z dwiema w boku. Wyglądało
też na to, że przysparzają Aleksanteriemu najwięcej cierpienia.
Chłopak wił się z bólu, kiedy Raija ich dotknęła. Petri i Markku musieli go przytrzymać,
żeby mogła nałożyć zioła.
- Czasem pomaga spirytus - zauważył Petri. Raija wolała jednak z tym poczekać.
- Zobaczmy najpierw, jak podziała moja mieszanka - odparła stanowczo, drąc czysty
fartuch na pasy, aby użyć ich jako bandaży. Nad każdą raną położyła kilka kamieni i mocno je
przywiązała.
- Po co to robisz? - zdumiał się Petri. Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Może uda się w ten sposób powstrzymać krwawienie. To zwykle tamuje
krwotok. Jeżeli nie pomoże, będę musiała spróbować czegoś innego.
- Czy znasz odpowiednie zaklęcia? - dziwił się Petri. Raija nie odpowiedziała. Spojrzała
tylko na niego nieodgadnionym wzrokiem. W jednej chwili Ravna wydała się jej tak bardzo
bliska.
Dobra, miła Ravna, matka Mikkala, która nauczyła ją wszystkiego, co umiała w
dziedzinie uzdrawiania.
„Słowa odgrywają mniejszą rolę, moje dziecko - mówiła, kiedy Raija płakała, nie
mogąc zapamiętać formułek. - Dobrze jest je znać. Dla siebie samej. Łatwiej jest wytrwać przy
tym, co masz zrobić, kiedy się możesz uchwycić słów. One pomogą ci zachować chłodny
umysł, żebyś nie wpadła w panikę i nie zniszczyła wszystkiego, załamując się. Jednak
powinnaś pamiętać rzeczy. Same słowa mają niewielką wartość. Znajomość słów na niewiele
się przyda, kiedy nie wiesz, gdzie przyłożyć ręce. Słowa nie będą miały żadnej mocy, jeżeli
zmieszasz niewłaściwe zioła...”
W ten sposób Raija zrozumiała, że słowa to tylko słowa - po prostu. Jeżeli głowa i ręce -
człowiek - zawiodą, słowa niczego nie naprawią.
Jednak ci, którzy sami niewiele wiedzieli, wierzyli w słowa. W magię. Uważali, że to
pewnego rodzaju czary.
- Gdzie się tego nauczyłaś? - spytał Petri. - W Tornedalen chłopi nie uczą swoich córek
czegoś takiego. Tam myślą o tym, żeby je dobrze wydać.
- Poprzestańmy na tym, że to potrafię - odparła Raija wymijająco. Nie była w stanie
rozmawiać z Petrim o sprawach, które sprowadzały ją w pobliże Mikkala.
Wiele razy w ciągu dnia zmieniała Aleksanteriemu bandaże i okłady.
Tylko jedna z ran nadal krwawiła. Ta, która znajdowała się najbliżej brzucha.
Krew nie płynęła już tak jak na początku, lecz nadal sączyła się nieprzerwanie.
- W każdym razie przedłużyłaś mi życie - uśmiechnął się Aleksanteri z wysiłkiem, kiedy
Raija ponownie zmieniła mu okład. Nie miała czasu się przebrać i chłopak bardzo był temu rad.
Kiedy wstała, żeby wrzucić zużyte bandaże do paleniska, zatrzymał ją.
- Obiecaj mi, że nie zmienisz sukienki - szepnął. - Obiecaj mi to, Raiju! Jeżeli mam
umrzeć, chciałbym cię taką oglądać, zanim na zawsze zamknę powieki.
- Nie umrzesz, Aleksanteri.
- Tss! Zrób to dla mnie, dobrze? Ze względu na to, co razem przeżyliśmy.
Skinęła głową.
Tak niewiele ją kosztowało spełnienie tej prośby.
Tej niedzieli chodzili w baraku na paluszkach. Ściszyli głosy. Zamilkły śmiechy.
Tylko Aleksanteri, który leżał i walczył o życie, zdołał ułożyć usta w uśmiechu.
Potrafił nawet zażartować, zdecydowany zachować twarz aż do gorzkiego końca.
Raija jednak przejrzała ten uśmiech. Bardziej wyczuwała niż dostrzegała strach za
buńczucznym spojrzeniem.
Zmieniając opatrunki, znajdowała czas, by potrzymać go za rękę. Wyglądało na to, że
zioła, które zastosowała na rany Aleksieja, i teraz okazały się skuteczne.
Tę noc spędziła przy Aleksanterim.
Chłopak upierał się, by następnego dnia Petri i bracia Koski popłynęli bez niego.
- Nie przedłuży mi życia to, że będziecie tu siedzieć i gapić się na mnie - jęknął. - Być
może dłużej będę bronił się przed śmiercią, jeżeli wyruszycie. Z czystej ciekawości.
Mruknęli coś w odpowiedzi, lecz zdecydowali się postąpić zgodnie z jego wolą.
W gruncie rzeczy sami tego chcieli. Przygnębiał ich widok przyjaciela w tym stanie.
Zwłaszcza że wszyscy czuli się w pewnej mierze temu winni.
Najbardziej Petri.
Nie przyznał wprawdzie tego na głos, ale wiele o tym myślał. Powinien był zostać i sam
rozprawić się z tym łajdakiem. Nie ucierpiałby tak bardzo jak Aleksanteri.
Petri wybaczył chłopakowi cały ból i krzywdy, jakie ten sprowadził na niego samego i
jego dom.
Mężczyźni spali.
Mówili wprawdzie, że na pewno nie zasną, kiedy umierający Santeri leży tuż obok, ale
posnęli jak dzieci, wszyscy jak jeden.
Tylko Aleksanteri i Raija nie zmrużyli oka. Związani ze sobą dzięki ranom, które
otrzymał z jej powodu.
- Weź mnie za rękę - szepnął.
Raija ujęła jego dłoń w obie swoje. Jego palce były przeraźliwie zimne. Skostniałe. A
przecież w baraku było gorąco jak w piecu.
Petri uznał, że trzeba dobrze nagrzać, skoro mają wśród siebie walczącego o życie.
- Powinieneś mu kazać nas szukać - powiedziała Raija cicho z troską w głosie. - Nie
znalazł Petriego. Nie znalazł też mnie. A ty niepotrzebnie zachowałeś się tak zaczepnie.
- Nie pozbawiaj mnie jedynego mężnego czynu, jakiego w życiu dokonałem - poprosił
smutno. - Nigdy nie czułem się tak bardzo mężczyzną, jak właśnie wtedy. Stał przede mną
ogromny niczym góra. O wiele potężniejszy ode mnie. Z pewnością dwa razy silniejszy, ale go
nie wpuściłem do środka. Zginął, zamiast mnie wdeptać w ziemię.
- Z łatwością mógł to zrobić - odezwała się cicho Raija. - Zdajesz sobie z tego sprawę,
prawda, Aleksanteri?
Na to pytanie nie odpowiedział. Poprosił tylko:
- Nie wymawiaj w ten sposób mego imienia. To bardziej boli niż wszystkie rany razem
wzięte.
- Jestem ci wdzięczna, że nie dopuściłeś, żeby skrzywdził dzieci - przyznała Raija.
- Też o tym pomyślałem - odparł. - Nie wiedziałem, czego chce ten szaleniec. Wreszcie
mogłem zrobić coś dla ciebie i okazać się prawdziwym mężczyzną.
- Nie powinieneś traktować mnie poważnie! To może się okazać dla ciebie
niebezpieczne!
- Ty jesteś niebezpieczna, Raiju - poprawił Aleksanteri. - Dla większości mężczyzn.
Stałaś się bardzo niebezpieczna dla mnie, a teraz Petri poczuł to dokładnie w taki sam sposób.
Tak jest tylko z tobą.
- Nie mam odwagi niczego więcej traktować poważnie - szepnęła. - Wszystko, o co
proszę, to odrobina ciepła. Nic poza tym. Nie chcę, by traktowano mnie poważnie. Nie chcę, by
ktoś wiązał ze mną jakieś nadzieje. Nie potrafię ich spełnić. Bardziej się tego lękam, niż
przypuszczasz.
Szczupłe palce Aleksanteriego oplotły jej palce.
- Gdybyś wiedziała, jak mnie to przeraża - przyznał. - Mogę to teraz powiedzieć: za
bardzo cię polubiłem. Być może ludzie mają właśnie to na myśli, kiedy mówią, że kogoś
kochają. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem. Życie było dla mnie zabawą. Nie
wierzyłem, że coś takiego w ogóle istnieje. A teraz sam się z tym spotkałem. Śnię na jawie.
Widzę najstraszniejsze diabły, jakie możesz sobie wyobrazić, i zżera mnie zazdrość. Pocę się i
drżę, nie wiedząc, co robić, żeby to ukryć. Śmiertelnie się boję odmowy, tak bardzo, że robię
wszystko, żeby zachować swoje uczucia w tajemnicy. Są czasem chwile nadziei i iskrzącego
światła. A potem znowu nadchodzą momenty ciemne jak piekielne czeluście... Ja, który się
zaklinałem, że nigdy nie skalam moich ust takimi bzdurami, teraz mówię i mówię, bo boję się,
że umrę i nie zdążę ci tego wszystkiego wyjawić.
Raija trzymała jego dłoń. Pogładziła go po włosach i czole. Słuchała.
- Moje życie zatrzymało się, kiedy cię spotkałem. Przegrodziła je zapora. Jak bariera
stawiana na drodze.
Potem nie byłem już tym samym człowiekiem. Grałem swą rolę, której wszyscy ode
mnie oczekiwali, lecz tylko udawałem. Wszystkie moje myśli krążyły wokół ciebie. Wszystko,
co robiłem, robiłem po to, byś zwróciła na mnie uwagę. - Uśmiechnął się smutno. - Lecz ty wi-
działaś tylko Petriego. Zauważyłem to, zanim sama to sobie uświadomiłaś. Wiedziałem, że
przepadł, tak samo jak ja, na długo przedtem, zanim on sam to zrozumiał. Nienawidziłem ciebie
i nienawidziłem jego, i chciałem was przyłapać na gorącym uczynku. Chciałem wam
udowodnić obłudę, ale nie potrafiłem... - Spojrzał pytająco na Raiję: - Petri opowiadał ci
zapewne o Paivi? Raija potwierdziła skinieniem głowy.
- Długo nienawidziłem go za to, że nie wymagał ode mnie odpowiedzialności za moje
postępowanie. Do dziś myśli, że nie wiedziałem, iż jego córka spodziewa się dziecka. Ale to do
mnie Paivi najpierw przyszła. Płakała i nie miała odwagi przyznać się ojcu. Mogłem się
przecież z nią ożenić, gdyby tego ode mnie zażądał. Ale Petri nic nie powiedział, a ja czułem,
jakbym był mu coś winien.
- I spłaciłeś to dziś rano?
Nie zdołał wzruszyć ramionami, jak to zwykł robić. Tylko blado się uśmiechnął.
- Chyba tak.
- Czy lepiej się czujesz? - Nie. Długo leżał w milczeniu. Po chwili ścisnął Raiję za rękę.
- Czy sądzisz, że mam jakąś szansę? - spytał. Czuła, że jest spięty do granic
wytrzymałości. Że śmiertelnie się boi odpowiedzi, jaką mógł usłyszeć. Bardziej się jednak
obawia, że mogłaby wcale nie odpowiedzieć.
- Dziś przed południem myślałam, że nie - przyznała powoli. - Rany w twoim boku
wydawały się bardzo głębokie. Bałam się, że uszkodził ci coś w środku.
- I?
- Już tak nie myślę. Wtedy krwawiłbyś również przez usta, ale krew płynie tylko z
twoich ran.
- Czuję się strasznie słaby.
- Byłoby bardzo dziwne, gdyby było inaczej. To niezwykłe, że w ogóle zostało w tobie
jeszcze trochę krwi.
- A więc mówisz, że mam jakąś szansę? Choćby najmniejszą? Że być może nie umrę?
- Mam nadzieję, że nie. Przesunął się trochę. Skrzywił z bólu.
- Myślałem, że nie mam po co żyć - wyznał nagle.
- Niczego nie posiadam. Nie mam nikogo. Nic by mnie nie kosztowało, gdybym opuścił
ten świat. Ale bronię się ze wszystkich sił. Choć nie mam nic szczególnego do stracenia,
chciałbym nadal żyć.
- To prawidłowe nastawienie. Gdybyś zechciał się trochę przespać, z pewnością dobrze
by ci to zrobiło.
- Przespać tę jedyną chwilę, jaką mamy dla siebie?
- Westchnął. - Wychodzę z założenia, że nie złożyłabyś swego serca w ręce człowieka,
który wymknął się z zimnych objęć śmierci?
Raija musiała się uśmiechnąć, słysząc ten napuszony język.
- Nie mogę prosić samej siebie, żebym czuła inaczej, jeżeli o to ci chodzi.
- A więc Petri? - spytał zrezygnowany. - Ten dobry, stary Petri odchodzi jako
zwycięzca?
- Chyba tak.
- Eija nigdy nie puściłaby go na tę wyprawę - rzekł cicho Aleksanteri. - Nawet nie ma
pojęcia, na jakie pokusy narażony jest jej biedny mąż.
Raija nie odezwała się. Nie chciała rozmawiać o żonie Petriego, tak samo zresztą, jak
nie chciała więcej rozmawiać o swojej przeszłości.
- Czy to ci nie przeszkadza, że jest żonaty?
Raija zastanowiła się przez chwilę. Nie czuła, żeby jej to przeszkadzało. Zdawała sobie
sprawę tylko z tego, że Petri jest jej bardzo drogi.
Potrafiła odróżnić jego oddech od innych. Czuła go na sobie, kiedy się odwracał.
Sprawiał, że była szczęśliwa, i nie miała wrażenia, że komuś go odbiera.
- Nie sądzę - odpowiedziała w końcu. - Czy uważasz, że wyglądam na skrzywdzoną?
- Jak możesz? - odpowiedział pytaniem.
Raija została przy Aleksanterim do chwili, gdy naprawdę zasnął z wyczerpania pomimo
bólu z powodu ran.
Dopiero wtedy poszła do łóżka. Jednak nie zdjęła sukni.
Wyglądało na to, że stan Aleksanteriego się poprawia, ale nigdy nic nie wiadomo.
Chciała dotrzymać złożonej mu obietnicy, gdyby mimo wszystko miało się zdarzyć
najgorsze.
7
Raija obudziła się, zanim mężczyźni wypłynęli w morze. Petri prosił ją, żeby się
przespała. Na kilka godzin przed wyruszeniem na połów zmienił ją przy Aleksanterim.
Nie mogła jednak dłużej spać.
- Śpi?
Petri skinął głową.
- Majaczył - uśmiechnął się, posyłając jej czułe, pieszczotliwe spojrzenie. - Nagle stałaś
się dla niego bardzo ważna. Doskonale go rozumiem.
Raija spuściła wzrok.
- Wcale mnie to nie cieszy. Petri wziął ją swą silną dłonią pod brodę. Uniósł jej twarz,
tak że musiała na niego spojrzeć.
- Chyba w żaden sposób nie zachęcałaś go, by się w tobie zakochał, prawda? Teraz myśl
o tobie powinna mu pomóc wyzdrowieć. Trzyma go przy życiu.
Petri zdusił w sobie zazdrość. Starał się zrozumieć.
- Myślisz, że dojdzie do siebie? Raija potarła ręce. Były lodowate. Tak zimne, że się
wystraszyła.
Taki sam chłód czuła, zanim straciła przytomność i znalazła się w dwóch miejscach
naraz - nie będąc właściwie w żadnym z nich. Teraz doznała tego samego nieprzyjemnego
wrażenia.
- Dojdzie do siebie. Jej głos brzmiał bezbarwnie. Jak gdyby nie należał do niej.
Wydobył się jednak z jej ust.
Widziała, że Petri zdziwiony przygląda się jej badawczo, jednak nic nie powiedział.
Raija zmieszana odwróciła wzrok. Czuła, że zaraz się coś z nią stanie, a nie chciała do tego
dopuścić.
- Walczy - mówiła dalej, starając się, by jej słowa brzmiały przekonująco. Tym razem
był to jej dawny glos. Tym razem nie dostrzegła pytania w spojrzeniu Petriego. - Jakże mógłby
nie dać sobie rady?
Petri pośpiesznie ją przytulił.
- Twoja odwaga i wiara również mnie daje nadzieję, droga Raiju. Chciałbym tak
wierzyć!
Raija uśmiechnęła się.
Na nic by się nie zdało, gdyby mu powiedziała, że sama też wątpiła. Do niedawna
wątpiła podobnie jak Petri.
Teraz nie było już miejsca na zwątpienie. Uwierzyła swojej intuicji. Ślepo jej ufała.
Do tej pory żadne z przeczuć jej nie zawiodło. Wiele razy sprawiały wrażenie
nierealnych, ale się sprawdzały.
Wydawało się, że jej los został przesądzony z góry i że ona sama tylko w niewielkim
stopniu miała wpływ na swoje życie. Myślała już, że owa obca siła ją opuściła. Że zniknęła na
zawsze po tym, jak w okrutny sposób wykorzystała Raiję jako swe narzędzie, lecz najwi-
doczniej tak się nie stało. Teraz napływała z powrotem.
Raija wiedziała, że Aleksanteri wyzdrowieje.
Jej zioła zrobiły swoje. I jeszcze jego niezwykła wola życia.
A coś, czego nie rozumiała, dokonało reszty.
Jednocześnie Raija przeczuwała coś innego. Coś, co objawiało się lodowatym
dreszczem wzdłuż kręgosłupa.
Bardziej zgadywała, niż wiedziała, że słowa Petriego o kobietach podejrzanych o czary
poruszyły w jej duszy lawinę.
Po tamtej rozmowie ujawniła się owa zdolność, o której Raija wolałaby zapomnieć.
W takich chwilach zwykle to życie Mikkala pojawiało się wyraźnie w urywanych
fragmentach.
Teraz jednak czuła ogień. Czuła ogień i lód - lodowatą wodę.
Wypełnił ją ból większy niż jakikolwiek z możliwych. Nie cielesny, lecz dręczący od
środka. Wydawało się, że cała jej dusza rozsypie się w proch.
Wyczuwała źródło zła.
Gorszego niż jakiekolwiek z dotychczas napotkanych.
Raija nie rozumiała, co owe wrażenia mają z nią wspólnego. Nie chciała brać w tym
udziału, lecz z równą pewnością jak to, że Aleksanteri wyzdrowieje, wiedziała również, że złe
przeczucia dotyczą właśnie jej.
Raija została sama w baraku razem z dziećmi i rannym Aleksanterim.
Petri uściskał ją przed wyjściem. Trzymał ją w objęciach, chociaż wszyscy się temu
przyglądali. Pocałował ją i pogładził po plecach.
- Jesteś uparta, moja mała - szepnął jej do ucha. - Nie poddawaj się! Nie pozwól, by ktoś
z nas się poddał!
Raija oparła się o drzwi i przymknęła oczy. Z całej siły starała się skoncentrować, by
wyraźnie ujrzeć obrazy, które tylko niejasno przeczuwała.
Pot się z niej lal, kiedy próbowała wydrzeć tajemnice, które szykowała przyszłość.
Był tam ogień, ponieważ czuła dym. Czyżby to jakaś wizja pożaru w rybackim obozie?
Z całej duszy pragnęła wytłumaczyć sobie dziwne doznania jako coś naturalnego, lecz
niepokój i strach wbiły w nią swe szpony. Nie puszczały tak łatwo.
Dopiero kiedy otworzyła oczy, ogień zniknął. Dopiero po dłuższej chwili odważyła się
ponownie oddychać i zamknąć oczy.
Zacisnęła pięści, aż zbielały kostki jej dłoni. Szczękała zębami, była mokra od potu,
choć dygotała z zimna. Nic nie zobaczyła.
Nic, co mogłoby ją łączyć z wydarzeniami w twierdzy.
Cały wysiłek poszedł na marne.
Dręczyły ją jednak własne wyobrażenia. Odczucia wywoływane przez ludzi,
mówiących przy niej o czarach.
Przypomniała sobie opowieść Reijo o kobiecie, którą pokochał w mieście kupieckim.
Nazwano ją czarownicą.
Raija wiedziała, że w ubiegłych stuleciach wielu ludzi straciło życie na stosie, bo
podejrzewano ich o konszachty z diabłem.
Ale to działo się dawno temu, zanim jeszcze się urodziła, zanim urodził się ktokolwiek z
tych, których znała.
Nie wierzyła, że nadal się praktykuje takie kary. W każdym razie nie tutaj. Finnmark to
taka rozległa kraina. Nie było potrzeby zabijania kogokolwiek w ten sposób, nawet jeżeli
uczynił coś złego.
Palenie czarownic na stosach wydawało się jak powiew grozy z dawnych czasów.
Drwiący śmiech z tych, którzy wierzą, że czas idzie naprzód.
Kim są oskarżyciele? Kim są oskarżone?
Co uczyniły?
Prawdziwe czary wywołałyby plotki, które jak pożar ogarnęłyby cały płaskowyż
Finnmarku w ciągu paru tygodni.
Lecz tu nie dotarły żadne takie pogłoski. Nikt nie staje się wiedźmą czy
czarnoksiężnikiem w ciągu jednej nocy. Raija nie wierzyła w to.
Dwa dni później Aleksanteri ujrzał świat w dużo jaśniejszych barwach. Z pomocą
przyjaciół udało mu się usiąść na koi. Widać było, że sprawia mu to ból, lecz on zagryzał zęby i
mimo to się uśmiechał. To prawdziwy sukces.
Skoro czuje ból, to znaczy, że żyje. Nie jest jakimś cherlakiem, który łatwo się poddaje.
W całym boku czuł jakby cięcia nożem, ale za to mógł siedzieć. Biała niczym zimowy
płaskowyż twarz nieco się zaróżowiła. W oczach tliły się iskierki nadziei.
- Myślę, do licha, że wyjdę z tego - wykrztusił. - Jesteś niesamowitą kobietą, Raija -
dodał, pieszcząc ją bez skrępowania roziskrzonym spojrzeniem swych szarych oczu.
Raija poczuła się odrobinę zakłopotana, lecz nie potrafiła opanować wzruszenia z
powodu jego radości, okazywanej tak jawnie, jak i jego oddania.
Aleksanteri zauważył, że wywołał słaby rumieniec na jej policzkach. Raija jest taka
piękna, kiedy się czerwieni. Wygląda wtedy niezwykle młodo, pomyślał. Chciałby ją znać,
kiedy była młodsza. Petri w tym czasie zakochał się właśnie w Eiji i nie wyobrażał sobie, by
mógł spojrzeć na inną kobietę...
Aleksanteri chciałby znać Raiję, zanim ktokolwiek inny ją zauważył...
W jednej chwili poczuł dławienie w gardle. Ból z powodu ran jakby złagodniał. Mógłby
z tym żyć. Teraz był pewien, że potrafi go znieść.
Nie był jednak równie pewien, że to, co czuje w piersi - gdzie nie zadano mu żadnych
ran, po których widniałyby jakieś blizny - kiedykolwiek uda się ukoić.
Ten ból wydawał się o wiele poważniejszy. O wiele bardziej dotkliwy.
Raija nadal miała na sobie sukienkę. Tę samą piękną sukienkę, którą założyła na
sobotnią zabawę.
Obiecała mu to i dotrzymała słowa.
- Możesz teraz się przebrać, Raiju - rzekł cicho zdławionym głosem. - Jestem całkiem
pewien, że wszystko będzie dobrze.
Przez twarz Raiji przemknął uśmiech. Aleksanteri wiedział, że po wsze czasy zapamięta
ją taką, jak w tej chwili.
Raija pośpiesznie ścisnęła go za rękę. Ten uśmiech przeznaczony był tylko dla niego.
Nie dla Petriego. Tylko dla Aleksanteriego. Ten uścisk dłoni mówił o pewnego rodzaju
poufałości i wspólnej tajemnicy.
- Myślałam o tym przez chwilę - przyznała. - Czułam, że już nie muszę jej mieć na
sobie, ale chciałam, żebyś ty sam zdecydował, Aleksanteri.
- Co znaczy ta rozmowa o sukniach? - spytał Petri, unosząc brwi.
Raija mrugnęła do Aleksanteriego.
- To sprawa między Aleksanterim a mną - odparła. - I tak zostanie, Petri.
Wzruszył ramionami. Nie zadawał więcej pytań. Zorientował się, że Raija jest o wiele
bardziej niezależna niż jakakolwiek kobieta, którą znał. Przekonał się, że nie może jej niczego
dyktować. Że Raija jest bardziej wolna niż wiatr. Często również o wiele silniejsza od niego.
Zimowy sztorm przegrałby z nią w zawodach, Petri był tego pewien. Była najbardziej upartą
kobietą na północ od Zatoki Botnickiej. Być może także na północ od Helsinek, o ile wiedział.
Niech czart porwie każdego poczciwca, z którym miałaby skrzyżować swe ścieżki.
Była jedyną, o której mógł myśleć.
- Tak, Santeriego zawsze interesowały sukienki - zauważył oschle.
Aleksanteri patrzył na Raiję rozmarzonym wzrokiem. Potrafił być tak diabelnie
czarujący, gdy tylko zechciał - a jeśli chodzi o Raiję, mógłby zdobyć się na wiele więcej niż
kiedykolwiek.
Co taki biedak bez grosza, w dodatku żonaty, miałby przeciwstawić chłopięcemu
wdziękowi tego włóczykija?
Gdyby Santeri pokazał się od najlepszej strony, mógłby się stać piekielnie trudnym
rywalem.
Raija może mówić sobie, co chce - i rzeczywiście to zrobiła, kiedy Petri powiedział jej o
swoich wątpliwościach - jednak kiedy patrzyła na Aleksanteriego, w jej oczach pojawiał się
osobliwy błysk.
Młodzieniec wywoływał na jej twarzy uśmiech, jakiego Petri nigdy nie otrzymał. Było
coś odmiennego w sposobie, w jaki trzymała głowę, rozmawiając z Aleksanterim. Ściągała usta
w dziwny sposób.
Pojawiało się w niej coś... niemal sztucznego. Tak jakby chciała zrobić na Aleksanterim
wrażenie. Pokazała mu się z tej strony, której nie starała się odsłonić przed Petrim.
Przy Petrim się nie wysilała. Nie ukazywała całej swej kobiecości.
Jemu objawiała się taka, jaka była na co dzień. Ale Petri chciałby ujrzeć owego
egzotycznego ptaka z barwnymi piórami - poczuć, jak czyści dla niego swoje piórka, tak jak to
czyni dla Aleksanteriego.
Pragnął, by i między nimi czasem bywały święta, żeby nie zawsze zachowywała się tak
zwyczajnie.
Był zazdrosny.
- Może Aleksanteri powinien trochę odpocząć? - spytał od niechcenia.
- Nie pracowałem na morzu cały dzień. Petri wzruszył ramionami:
- Sam zresztą wiesz najlepiej.
Jego ton powiedział Raiji, że coś jest nie w porządku, i natychmiast zrozumiała, co go
gnębi.
Petri był może dorosłym mężczyzną, ale również dorośli mężczyźni mogą się czasem
czuć jak dzieci. Raija wstała z koi Aleksanteriego. Spojrzała na niego porozumiewawczo.
Wtedy również on zrozumiał, w czym rzecz. Niezmiernie go to rozbawiło. Mrugnął do niej.
Zrobił to tak otwarcie, że Petri nie mógł tego nie zauważyć.
Raija wiedziała, że uczynił to celowo.
Wracał do zdrowia, to pewne.
Stanęła przy Petrim. Oparła się o jego szerokie plecy, całkiem naturalnie. Próbowała mu
pokazać, że nadal uważa, że do siebie należą, choćby cały świat mówił coś innego. Delikatnymi
palcami gładziła szybko i pieszczotliwie jego włosy na karku. Czuła, jak jego mięśnie się
rozluźniają, lecz wiedziała, że wciąż jest czujny.
Zdawała sobie sprawę, że dalej będą go dręczyły myśli tak głupie, że nie odważyłaby się
ich głośno wypowiedzieć.
- Aleksanteri, możesz już próbować siadać - odezwała się spokojnie - ale nie siedź za
długo. Nie chcemy, żebyś się forsował. Nie wiem, czy uda mi się ponownie postawić cię na
nogi, jeżeli sam wszystko zepsujesz.
Uśmiechnął się krzywo. W wąskich, szarych oczach Raija odczytała wyraźną
informację. Wiedziała, że Petri również mógł to dostrzec. Wiedziała, że również zrozumiał.
Aleksanteri miał świadomość, dlaczego Raija przyjęła taki ton. To go uspokoiło -
niemal rozsadzała go pewność siebie, kiedy poczuł, że życie ma zamiar cofnąć swój bieg.
Wierzył, że jest w stanie pobić Petriego. Widział, że Petri myślał tak samo.
Raija potarła głową o brodę Petriego. Jej usta wyszeptały słowa, które tylko on mógł
usłyszeć.
- Na dworze nadal jest ciepło. Wkrótce nadejdzie noc.
Nie myliła się. Wieczór był ciepły. Słońce już dawno temu zanurzyło swą rozpaloną
tarczę w morzu, lecz to nie ostudziło zbytnio powietrza.
W obozie panowała cisza.
Z tego czy innego baraku dochodziły co prawda śmiech i rozmowy, ale na zewnątrz
nikogo nie było.
Oni jedyni wyszli w tę noc. W tę jasną noc, która wcale nie myślała ukryć ich przed
resztą świata. Petri otoczył ramieniem szczupłe barki Raiji. Objął ją mocno - jak gdyby w
obawie, że mu ucieknie. W obawie, że zaraz zostanie oszukany - teraz, kiedy czuł się taki
bezpieczny, przynajmniej tej nocy.
Potrzebowali samotności. Owej kojącej ciszy, która mogła wypełnić odległość między
nimi.
Szukali jej, lecz nie całkiem im się udało ją znaleźć. Coś wkradło się między ich dłonie.
Splatające się ze sobą palce napotykały coś więcej niż skóra bliskiej osoby.
Pośród skał rysowały się czarne kontury szop, w których przechowywano kutry. Szopy
były tak czarne, jak kiedy patrzy się na nie pod słońce.
W świetle dziennym były po prostu zniszczone i zszarzałe.
Drzwi głośno zaskrzypiały, kiedy Petri je pchnął. Ich skarga zabrzmiała równie
donośnie, kiedy je z trzaskiem zamykał.
Rybacy z najbliższych baraków musieli usłyszeć ten odgłos. Być może ktoś
dowcipkował teraz na ten temat. Wszyscy wiedzieli, co ten dźwięk nocą oznacza. Nikt nie
wierzył w czyjąś gorliwość i przygotowywanie o tej porze sprzętu. Petri słyszał wręcz, jak
mówią: „teraz inny sprzęt będzie w użyciu...”
Lecz ani Raija, ani Petri nie mówili o tym, że to, co istnieje między nimi, nie pasuje do
brudnej szopy.
Dość długo powstrzymywali się przed wykorzystaniem tej kryjówki. Kojarzyła się zbyt
jednoznacznie.
Szopy bardziej niż chętnie wykorzystywano do spotkań w celu, za którym nie kryły się
żadne prawdziwe uczucia.
Raija określała je mianem prymitywnych, widząc, jak para za parą prześlizguje się
ukradkiem do środka, odprowadzana dźwiękami zdradzieckich drzwi.
Teraz sama dziękowała za to schronienie. Nie obchodziło ją, co inni sobie pomyślą.
W baraku mieszkało zbyt wiele osób.
Nie znosiła powstrzymywania oddechu.
Nie znosiła ciągłego kontrolowania słów i gestów - nie znosiła panowania nad sobą. Nie
znosiła świadomości, że inni nasłuchują. Świadomości, że mogą usłyszeć najdrobniejszy ruch,
każde gorące westchnienie. Nie mogłaby znieść tego, że Aleksanteri ją usłyszy.
Nie wiedziała dokładnie, czy ze względu na niego - żeby mu tego oszczędzić - czy
raczej ze względu na siebie samą. Nie wiedziała dobrze, co właściwie nią kierowało.
Szopa była azylem.
Pachniało w niej morzem i solą, co zwykle przyprawiało Raiję o mdłości z powodu
strachu przed bezdenną głębiną. Tutaj jednak znajdowało się coś, co łączyło ją z ukochanym.
Petri gwałtownie objął ją wpół i mocno przyciągnął do siebie. Jego usta drżały, a w oczach krył
się strach, którego wcześniej Raija nie zauważyła.
Przycisnął ją do ściany. Uwięził między deskami a własnym ciałem. Spojrzał na nią.
Wpatrywał się w jej twarz długo, z determinacją, a następnie przywarł ustami do jej ust.
Całował ją z żarem, przypominającym głód. Rozpacz.
Bez tchu odsunął Raiję od siebie. Czuła, jak pieką zranione wargi. Krew szybko tętniła
w jej żyłach i chociaż Petriemu udało się wyzwolić ten ogień, który zawsze tlił się w nich
obojgu i zapłonął teraz równie łakomie jak zwykle, wywołał także coś jeszcze. Coś, co oboje
posiadali, lecz co do tej pory tkwiło w nich uśpione.
Petri zamknął oczy. Jedną rękę oparł na ścianie ponad ramieniem Raiji, drugą przesuwał
wzdłuż jej szyi.
O Boże, jak jej potrzebował. Chciał ją mieć, bardziej niż kiedykolwiek.
Chciał ją posiąść.
Wcześniej tego nie czuł.
Zadowalał się tym, że dzielił z nią uczucie, które się w nich zrodziło, które spadło na
nich tak niespodziewanie. Brał to, co dawała teraźniejszość.
Wdychał zapach Raiji i wiedział, że właśnie w takiej chwili naprawdę żyje. Był za to
wdzięczny losowi.
Do tej pory nie miał odwagi pragnąć więcej.
Nawet nie przemknęło mu to przez myśl.
Teraz jednak zazdrość o Aleksanteriego dała o sobie znać. Nie była szlachetna.
Wyzwalała najgorsze myśli. Teraźniejszość to tylko okruchy.
Czy miał zjadać same okruchy?
Czy nie miał prawa najeść się do syta?
Teraźniejszość okazała się niewystarczająca. Petri chciał mieć wszystko. Przeszłość i
przyszłość, i obecną chwilę - i Raiję, tylko ją.
Pragnął z nią porozmawiać, zapytać, co o tym sądzi. Ale Raija jest tak potwornie
rozsądna. Zaraz powie o Eiji. O jego dzieciach. O tym, że sama w świetle prawa jest mężatką.
O swoich dzieciach. Zastanawiał się, co by zrobiła, gdyby Aleksanteri zaproponował jej to
samo.
Aleksanteri zasiał być może ziarno tu i tam na swoim szlaku, ale nie miał żony, która by
go wiązała. Nie miał nawet swojego domu.
To, z czego Petri był kiedyś taki dumny, teraz go obezwładniało i czyniło z niego
więźnia.
Potępiał siebie za własne myśli.
Rozzłościł się.
Na siebie samego za to, że w ogóle może myśleć w ten sposób.
Na nią za to, że tak nie myśli. Że jest zadowolona, żyjąc dniem dzisiejszym, biorąc to,
co otrzymuje, i nie patrząc w przyszłość. Że może trzymać go w objęciach, nie płonąc z
tęsknoty za czymś więcej niż tylko chwila.
- Wiele czasu poświęcasz Santeriemu - rzekł, słysząc, jak bardzo ochryple zabrzmiał
jego własny głos.
- Chcę, żeby wyzdrowiał. - Tak.
Nie powiedział nic więcej. Lecz jego oczy pociemniały i Raija poczuła w sercu ukłucie
goryczy.
- Potrzebny mi twój czas, Raiju - odezwał się znowu. - Ja także go potrzebuję. Ja także
czuję się chory.
Uśmiechnęła się słabo.
- Tak? Jakże to?
Zręcznymi palcami rozpinała górne guziki jego koszuli.
- Czas mija tak szybko - rzekł zbolałym głosem. - Tak diabelnie szybko. Pożera
tygodnie. Z każdym mijającym dniem czuję się coraz bardziej ubogi. - Spojrzał na nią szeroko
otwartymi oczami. - Wkrótce muszę wyruszyć w drogę. Muszę wrócić do domu. Nie mogę zo-
stać, Raiju. Nie mogę tu zostać. To mnie zabija, bo nie chcę od ciebie odejść. Mamy tak mało
czasu.
Obiema dłońmi objęła jego policzki. Zauważyła, że trochę schudł. Zdała sobie sprawę,
że za mało je.
- Oboje wiedzieliśmy o tym od samego początku - odparła cicho. - Mieliśmy tego
świadomość. Ten dzień musi nadejść.
- To dla ciebie nic nie znaczy? - spytał z wyrzutem. Zimniejszym głosem, niż zamierzał.
Chciał ją delikatnie przytulić i pokazać jej, jak głębokim ją darzy uczuciem, lecz przez
cały czas robił wszystko na opak.
- Może w gruncie rzeczy wcale cię nie obchodzę? Po prostu wybrałaś tego z nas, który
stał na czele?
Raija spojrzała na niego - nie rozumiała tej złości, nie rozumiała tej nagłej zmiany
nastroju.
Petri rozumiał. Choć był dorosły i wielkoduszny, miał wielkie serce i wszedł w ten
układ z równie otwartymi oczyma jak ona, teraz nie poznawał samego siebie. Nigdy między
nimi nie było takiej złości jak w tej chwili.
Przesunął Raiję bliżej ściany. Trzymał ją dłońmi twardymi jak kamienie. I równie
zimnymi.
Jego oczy płonęły, lecz zimnym ogniem.
Policzki napięły się, sprawiając, że twarz stała się surowa. Jedną rękę podsunął pod
plecy dziewczyny. Z całej siły przytwierdził ją wręcz do swego ciała.
Drugą ręką podciągnął jej spódnicę. Bezlitośnie przesuwał palcami wzdłuż ud Raiji.
Zostawiał czerwone ślady w miejscach, gdzie zwykle wyzwalał ogień.
Sprawiał ból tam, gdzie pieszczotami budził w niej rozkosz.
Zaczepił brzeg spódnicy za pasek. Przywarł do Raiji. Wolną ręką rozpiął spodnie.
Poczuła, jak ją zmusił, by się przed nim otworzyła. Myślała, że będzie krzyczeć, kiedy
uniósł ją nieco, żeby w nią wejść. Przyparł ją do ściany i brał, nie dając nic.
Było mu zimno, choć dotarł do punktu kulminacyjnego, który pozostawił tylko pustkę.
Wyczerpany odsunął się od Raiji. Spuściła głowę, lecz zdążył zauważyć, że jej wargi
krwawią. Odwrócił się do niej plecami i poprawił ubranie.
O Boże, żeby tylko potrafiła zrozumieć. Żeby tylko zdołał ją przekonać, jak bardzo
siebie za to nienawidził. Że to przecież nie on - nie taki, jakim jest naprawdę. Że czegoś takiego
ten Petri, który ją kochał, na pewno nie mógłby zrobić...
Chciał usłyszeć, jak mu wybacza. Chciał usłyszeć, jak wypowiada zbawienne słowa,
lecz jedynym dźwiękiem, jaki go dochodził, był jej urywany, drżący oddech.
Po chwili zabrzmiał jej głos. Nie miękki i ciepły, jaki bywał głos Raiji. Nie pełen
kobiety, którą kochał. Wydawał się równie zimny jak noc polarna.
- Nigdy tego nie zapomnę, Petri. Jak mogłeś...
Jęknęły drzwi.
Najpierw, kiedy je otwierała.
Potem, kiedy je zamknęła.
Uczyniła to chłodno i ze spokojem.
Petri przeraził się tego bardziej niż bladej wściekłości. Opanowana Raija była o wiele
bardziej niebezpieczna niż ta, która przeklinała i biła. Chciał jej dać tyle ciepła. Chciał jej
powiedzieć, ile dla niego znaczy.
Jak niewiele warte i ubogie stanie się jego życie bez niej. Chciał doprowadzić siebie i ją
do rozkoszy i razem z nią ochłonąć. Chciał obudzić w niej to, co kiedyś potrafił wydobyć na
światło dzienne.
A teraz odsunął ją od siebie w sposób bardziej brutalny, niż gdyby jej powiedział, że jej
nienawidzi.
Wszystko zniweczył. Jego złość wszystko przekreśliła. Złość i zazdrość.
Nie wiedział, jak jej teraz spojrzy w oczy.
Nie wiedział, co zrobić, by mu przebaczyła. Wiedział tylko, że musi uzyskać jej
przebaczenie. W przeciwnym razie wolałby umrzeć.
Bez jej szacunku był nikim.
Nie był nawet wart jej kochać.
Petri uderzył pięścią w ścianę.
Opadł na podłogę w jednym z kątów szopy. Ciężko oparł się plecami o ścianę. Nie było
dla niego wytchnienia, żadnej nadziei.
Raija położyła się na swym posłaniu w ubraniu. Zaciskała pięści. Wbijała paznokcie w
skórę dłoni, lecz nie umiała powstrzymać płaczu. Broda jej drżała.
- Co się stało, Raiju? - glos Aleksanteriego zabrzmiał cicho jak tchnienie wiatru. - Co on
ci zrobił?
- Rozwiał marzenie - odparła.
Usłyszała, jak jęknął. Usłyszała, jak zaklął.
- Nie mogę do ciebie przyjść - szepnął zaraz po chwili. Musiał robić krótkie przerwy
między słowami. - Ale gdybym mógł, to bym cię przytulił, Raiju. Powinnaś się wypłakać na
moim ramieniu.
Przełknęła ślinę. Nie zdołała się nawet uśmiechnąć. Nie poprawiło jej to nastroju,
chociaż Aleksanteri najwyraźniej mówił poważnie. Wręcz przeciwnie - czuła się zrozpaczona,
ponieważ nie był w stanie w żaden sposób jej pomóc.
- Dobrze byłoby się przy tobie wypłakać, Aleksanteri - wyznała. - Ale ty jesteś o wiele
słabszy ode mnie... Mimo wszystko dziękuję.
- Zawsze będę twoim przyjacielem, Raiju.
- Mogę potrzebować przyjaciół.
Przyjaciół potrzebowała Anna Benet. Czuła, że zarówno ręce, jak i nogi wydłużają się z
każdym obrotem koła na ławie tortur. Leżała przytwierdzona do niej rzemieniami, nie
wiedziała, po raz który. Nie była pewna, czy potrafi jeszcze liczyć. Wokół niej stało trzech
ludzi.
Jej oczy dostrzegały trzech. Może było ich więcej. Może mniej. Nie miała pewności,
czy jeszcze widzi wyraźnie.
Nikt nie wziął jej w obronę. Nikt nie powiedział o niej, że była dobrym człowiekiem i że
nigdy nie miała zamiaru zrobić komuś krzywdy. Nikt nie powiedział, że była pracowita i
spokojna, że chętnie pomagała innym, niewiele wymagając dla siebie.
Ciążyło nad nią oskarżenie.
Wiedźma.
Czarownica.
Tylko dlatego, że wczesną wiosną padło bydło sąsiadów. Nikt nie potrafił wyjaśnić
dlaczego.
Do chwili, kiedy sąsiadowi przyszło do głowy, że stało się tak, ponieważ w zeszłym
roku się nie zgodził na krycie jej krów swoim bykiem.
Rozesłał plotki, że Anna uprawia czary.
Pewna kobieta, którą skazali i spalili na stosie, wskazała na nią.
Teraz z niej wycisną więcej nazwisk.
Czy to zrobiła? Czy rzeczywiście zrobiła to, o co ją posądzają i do czego powinna się
przyznać?
Anna Benet nie była już przekonana o swojej niewinności. Ludzie ci twierdzili z całą
pewnością, że znają jej myśli i wiedzą dokładnie, co robiła. Może to prawda?
Ktoś ją widział - widział ją na górze Domen.
Rozżarzone cęgi przykładane do jej skóry już nie piekły. Nie czuła już bólu.
Widziała wszystko, lecz nic nie czuła.
Stos nie wydawał się już tak przerażający. Oznaczał koniec. Koniec tego wszystkiego.
- Zrobiłaś to, Anno Benet - zabrzmiał męski głos. Człowiek ten mógłby być jej synem,
był taki młody. Tak młody, a tak potwornie zimny. - Zabiłaś jego zwierzęta. Sprowadziłaś na
niego złą pogodę. Czy karałaś też innych w ten sposób? W ostatnią noc świętojańską poleciałaś
jako ptak na górę Domen. Tylko nie zaprzeczaj. Wiele osób cię widziało.
Jakże łagodnie i przekonująco brzmiał jego głos!
Czy nadal ją przypiekali?
Anna Benet uświadomiła sobie, że jest sposób, by jakoś z tego wybrnąć. Zamknęła
oczy. Zachowała przytomność wystarczająco długo, żeby zdecydować, że nie wciągnie w ten
koszmar więcej niewinnych osób.
Da prześladowcom to, na co czekają, ale nie może pozwolić, by uwięzili kogoś
niewinnego.
- Byłam tam - wyszeptała spękanymi wargami. - Byłam tam. Robiłam to, o czym
mówicie. Robiłam to wszystko. Wywołałam burzę. Przeze mnie ginęły statki. Podobało mi się
to. Lubiłam swą władzę.
- Kto jeszcze?
- Nie znam jej - odparła Anna Benet. - Jest młoda. Najpiękniejsza ze wszystkich kobiet,
jakie znam. Sam diabeł się do niej uśmiechał. Potrafiła więcej niż ktokolwiek z nas. Potrafiła
zabijać i z powrotem przywracać do życia. Nikt z nas nie miał takiej mocy.
- Jak się nazywa? - Głosy zgromadzonych wokół drżały z emocji. Ludzie ci nie
wiedzieli, że stara się wyprowadzić ich w pole.
Wkrótce to wszystko się skończy. Czeka ją stos, lecz dla niej jest on wyzwoleniem. Nie
wiedzieli, że dają jej wolność. Że wykupiła się kłamstwem.
- Nie wiem. Nie pochodziła stąd. Jej włosy były czarne jak sadza pod stopami samego
diabła. Wyglądała jak anioł, ale była najbardziej niebezpieczna z nas wszystkich.
Anna straciła przytomność. Nie czuła, że rozwiązali rzemienie wokół jej rąk i nóg. Nie
słyszała, jak ogłaszają wyrok śmierci.
Nie słyszała głosu młodego kapitana. Nie widziała żaru w jego oczach.
- Znajdę tę kobietę! I zaprowadzę na stos!
8
Petri spał tej nocy poza domem. Wrócił następnego dnia, lecz skutecznie unikał wzroku
Raiji.
Nie było to trudne. Również ona nie chciała na niego patrzeć. Bolała ją świadomość, że
tak bardzo się co do niego pomyliła. Że tak mu zaufała i dała mu tyle ciepła - ofiarowała tak
wiele siebie człowiekowi, który tego nie docenił.
Poznanie tej jego drugiej strony bolało bardziej, niż Petri mógł przypuszczać.
Raija dałaby wszystko, by tego o nim nie wiedzieć.
Wolałaby raczej, żeby odszedł, każąc jej żyć wspomnieniami opartymi na kłamstwie.
Teraz nawet marzenia nie dodadzą blasku rzeczywistości. Trudno będzie pielęgnować
spędzone wspólnie cudowne chwile - brudne plamy zbrukały wszystko, co przeżyli przedtem.
To, co piękne, nabrało brudnego odcienia.
Petri nie był już dla niej bohaterem. Przestał być mężczyzną z marzeń.
Raija jednak zagryzła zęby i nadal robiła to, co do niej należało.
W kontrakcie nie było mowy o ogrzewaniu w łóżku kapitana, myślała z goryczą.
Okazała się głupia, ale jeszcze nie jest za późno, żeby przejrzeć na oczy.
Nie odzywała się do Petriego.
On z niczym nie zwracał się do niej.
Jednak dzieciom nadal poświęcał sporo uwagi. To, co zaszło między nim a Raiją, nie
przeszkadzało mu w tym.
Początkowo Raija, żądna zemsty, zamierzała mu zabronić zbliżania się do nich. Chciała
nakazać dzieciom, żeby z nim nie rozmawiały.
Widziała jednak, jak Petri bawi je i rozśmiesza. Widziała, że stał się dla nich nowym
Reijo, i nie potrafiła się zdobyć na to, żeby je tego pozbawić.
Być może nie uczyniła tego również przez wzgląd na Petriego, widząc, że i jemu
przekomarzanie się z dziećmi sprawia ogromną radość.
W takich chwilach stawał się niezwykle promienny i beztroski, jego twarz się odprężała.
Raija ukradkiem obserwowała go w czasie tych zabaw. Wtedy pragnęła, by mogła
wymazać epizod z szopy.
Jednak wdarł się między nich. Rzeczywisty. Przykry.
Powodował lodowaty ucisk w żołądku, który stale się wzmagał.
Raija nie zdobyła się na to, żeby zapytać Petriego: dlaczego. Nie zdobyła się na to, by
dać mu szansę.
Przeżycie z ostatniej nocy wydawało się zbyt bolesne.
Petri zbyt głęboko ją upokorzył.
Nie patrzyła na niego. Robiła, co mogła, żeby się do niego nie zbliżać.
On także nie starał się z nią pojednać.
To chyba było najgorsze.
Mogłaby go wysłuchać. Może potrafiłaby wybaczyć. Może dałaby się przekonać i
zapomniała.
Ale to Petri musiał uczynić pierwszy krok.
Już dostatecznie ją upokorzył.
Nie ma mowy, żeby jeszcze bardziej powalała się błotem i pierwsza się ugięła!
To on ją poniżył!
Petri jednak nie wyciągnął ręki na zgodę. Nigdy nie próbował jej zatrzymać choćby na
chwilę. Nie próbował pochwycić jej wzroku. Jeżeli na nią patrzył, robił to z ukrycia. Raiji nie
udało się nigdy go na tym przyłapać.
Nie chciał przebaczenia. Nie chciał się przed nią ukorzyć. Nie chciał wszystkiego
naprawić.
Czy w tym, co zrobił, nie widział nic złego?
Raija nie znosiła tych jego uników. Gdyby chociaż spróbował do niej dotrzeć!
Mijały dni, a lody między nią i Petrim nie topniały. Zachowanie obojga tak rzucało się
w oczy, że współmieszkańcy szukali każdego wieczoru pretekstu do wyjścia z domu. Nie
wytrzymywali tej ściany milczenia, która rosła coraz wyżej. Również Aleksanteriemu
wydawało się to denerwujące, lecz on nie mógł jeszcze chodzić.
Mijały właśnie dwa tygodnie od chwili, kiedy zdołał usiąść samodzielnie.
Owo zwycięstwo dodało mu więcej energii i zapału. Nie chciał niczyjej pomocy.
Gdy nikt nie widział, próbował zejść z koi o własnych siłach.
Kiedy Raiji ani żadnego z przyjaciół nie było w baraku, robił kilka chwiejnych kroków
między pryczami. Dzieciom wydawało się to bardzo ciekawe i chętnie go obserwowały.
Obiecały nikomu nie mówić o jego ćwiczeniach.
Znowu nadeszła sobota. Trzecia od owego feralnego dnia. Aleksanteri zdał sobie
sprawę, że może chodzić. Nie kręciło mu się w głowie, kiedy wstawał. Nie czuł już tak
piekącego bólu. Był na dobrej drodze ku swemu dawnemu ja.
Chciał im wszystkim pokazać, na co go stać.
Lecz musiał obrać odpowiednią chwilę.
Raija krzątała się zajęta swoimi sprawami i Aleksanteri z przyjemnością śledził każdy
jej najdrobniejszy ruch.
Wszystko, co robiła, było piękne - ponieważ ona to robiła. Snuł marzenia o świecie,
który mógłby dzielić razem z nią. Gdyby mu tylko pozwoliła.
Nadal nie wiedział, co zaszło między Raiją i Petrim.
Nic nie powiedziała, a Petri zachowywał się równie milcząco.
Nie był ślepy, żeby nie dostrzegać, jak oboje cierpią, ale również nie taki głupi, by
próbować rozwiązać kłopot, który sami sobie stworzyli.
Miłość nie zna żadnych reguł.
Jeżeli Petri napytał sobie biedy, powinien zachować się jak mężczyzna i sam znaleźć
sposób, by wybrnąć z trudnej sytuacji.
Aleksanteri zamierzał jedynie wykorzystać okazję, jaka mu się nadarzała. Nic więcej.
Usłyszał rybaków powracających z połowu. Doszły go odgłosy rozmów i śmiech.
Czekał.
Raija przygotowała posiłek. Dobrze napaliła, w izbie wydawało się gorąco jak w piecu.
Wiedziała, że zmarznięci rybacy będą spragnieni ciepła po ciężkiej pracy i po długim dniu
spędzonym w przemoczonych ubraniach. Wiedziała, że choć na parę godzin zechcą strząsnąć z
siebie cały tydzień znoju.
Wygładziła fartuch. Pośpiesznie przeciągnęła ręką po włosach. Poprawiła jeden
niesforny kosmyk, dodający jej zresztą wiele uroku.
Aleksanteri widział, jak przełknęła ślinę.
Z powodu Petriego.
Zawsze z powodu Petriego.
Lecz Petri nie powinien teraz skupiać jej uwagi. Nie zasługiwał na to.
Aleksanteri odsunął skóry. Przerzucił nogi przez brzeg koi. Postawił stopy na podłodze.
- Raija...
Czy dosłyszała radość w jego głosie? Czy widziała, jaki jest z siebie dumny? Wstał.
Stał, nie trzymając się niczego. Nie uważał, żeby ból był aż tak silny, by musiał się skrzywić.
Nawet gdyby tak było, Aleksanteri zrobiłby wszystko, aby to przed nią ukryć.
Niech zobaczy, że nie jestem jakimś dzieciakiem, pomyślał. Raija musi się dowiedzieć,
że jestem mężczyzną.
- Na Boga, Aleksanteri! Błyskawicznie znalazła się przy nim, zanim zdołał jej
przeszkodzić.
- Nie trzymaj mnie! - Odsunął ją od siebie. - Zobacz! Znowu mogę chodzić!
Ruszył ku niej. Chciał się pokazać Raiji od najlepszej strony. Uśmiechał się szeroko, jak
tylko on to potrafił. Wiedział, że zrobi wrażenie na wszystkich, nie tylko na niej. Nie musiał się
nawet zbytnio wysilać.
- Powinieneś jeszcze odpocząć, Santeri!
- Nie mogę odpoczywać do końca życia. Zgniję w tej koi, jeśli dłużej w niej polezę.
Raija zrezygnowana potrząsnęła głową. Chociaż usta jej prosiły, żeby na siebie uważał,
nie potrafiła ukryć, że jest z niego dumna. Jego zwycięstwo było także jej zwycięstwem.
Miała w nim swój mały udział, ponieważ pomogła mu wrócić do zdrowia. To dzięki jej
ziołom rany się zrosły. Na największych widniały jeszcze strupy. Płytsze już się zabliźniły.
Śmiał się do niej. Uśmiechał się całą twarzą, że aż czuła mrowienie w plecach.
Pełen zapału wyrzucił do przodu ramiona.
- Naprawdę stoję na własnych nogach, Raiju! Sam chyba nie mógł w to uwierzyć.
- Już wędrowałem do piekła, ale ty sprawiłaś, że wróciłem.
Nagle spoważniał. Uświadomił sobie, jak bardzo się do siebie zbliżyli. Ciałem i duszą.
- Większości dokonała twoja własna wola, Aleksanteri.
Wyciągnęła dłoń i chciała go pogładzić po policzku, podobnie jak często to czyniła
wobec swoich dzieci.
Złapał jej rękę, zanim zdążyła go dotknąć. Nie chciał, by tak go traktowała. Nie był
dzieckiem!
Delikatnie otworzył i pocałował wewnętrzną stronę jej dłoni. Jeden raz, lecz uczynił to z
wielką namiętnością.
Następnie powoli zamknął i wypuścił dłoń Raiji.
Nie próbowała już go dotknąć.
- Czułem taką ogromną wolę życia, ponieważ ty przy mnie byłaś - rzekł cicho. - Tak
bardzo pragnąłem wyzdrowieć, ponieważ nie chciałem, żebyś zniknęła. Nie mogłem umrzeć,
prawda? Musiałem żyć, bo i ty żyjesz...
- Nie gadaj bzdur, Aleksanteri. Odwróciła się od niego. Chwyciła za jeden ze
wsporników koi Petriego.
Aleksanteri pomyślał, że Raija nie zdaje sobie sprawy, czego się przytrzymuje. Położył
obie dłonie na jej ramionach. Jego serce zamarło na chwilę, kiedy nie cofnęła się, kiedy go nie
odsunęła.
- Nie lubię milczeć o tym, co czuję - szepnął ochryple. W pewnym sensie chciał, żeby
wracający z połowu towarzysze weszli właśnie w tej chwili. Z drugiej strony wolałby, żeby
przez resztę życia trzymali się z dala od nich dwojga.
- Wiesz, co czuję, Raiju...
Ostrożnie odwrócił ją ku sobie. Jednym spojrzeniem ocenił, że nie jest już taka
nieugięta.
To, co nią wstrząsnęło i zniszczyło jej związek z Petrim, jemu mogło dać szansę.
- Ty jedna trzymałaś mnie przy życiu - rzekł z naciskiem. - To dla ciebie przeżyłem.
Stale miałem przed sobą twój obraz. Twój głos. Zapach twoich włosów. Pragnąłbym móc
ujrzeć ciebie, jak gotujesz obiad w domu, który mógłbym nazwać moim. Naszym domem...
Raija zacisnęła powieki. Nie chciała tego słuchać! Nie zniesie więcej cudzych marzeń!
Dosyć ma swoich własnych!
- Jestem tylko chłopakiem bez charakteru, to prawda. Lecz nigdy nie spotkałem kogoś
takiego, dla kogo warto by się starać. Dopóki nie spotkałem ciebie... - Aleksanteri zaczerpnął
powietrza. - Dla ciebie mógłbym...
- Ukraść księżyc? - podsunęła. Potrząsnął głową.
- Nie to. Ale mógłbym ryzykować dla ciebie życie. - Zamilkł, jakby poważnie
zastanawiał się nad tym, co powiedział. Z pewnym zdumieniem powtórzył: - Naprawdę myślę,
że byłbym w stanie poświęcić dla ciebie życie. Nigdy przedtem nie czułem czegoś takiego...
- Nie mów tak! Raiję uderzyła fala chłodu. Zatrzęsła się z zimna.
Aleksanteri nie rozumiał tego. Nie mógł wiedzieć.
- Moje życie tak niewiele znaczy w porównaniu z twoim - rzekł i objął ją.
Ostrożnie, żeby nie urazić obolałego boku. Jego objęcia tak różniły się od tamtych, które
dobrze pamiętała, że się nie broniła.
Być może to zaplanował. A może to rzeczywiście przypadek...
Gładził jej plecy. Raija wsunęła ręce w jego włosy. Jego usta rozchyliły się lekko, zanim
ułożyły się drżące na jej na wpół otwartych wargach.
Zamknęła oczy. Wiedziała, że to nie Petri. Wiedziała z całą pewnością, że to
Aleksanteri, lecz mimo wszystko nie chciała tego wiedzieć.
To było przyjemne - ale nic poza tym.
Niebo nie zawaliło się jej na głowę. Nie poczuła w sobie ognia grożącego utratą
rozsądku i poczucia rzeczywistości.
Pocałunki Aleksanteriego niczego nie wywróciły do góry nogami, były łagodne jak
wiosenny deszcz, lecz ogrzewały.
Pozwalała, by ją całował. Odpowiadała pocałunkami. Nie żarliwymi, lecz równie
ciepłymi.
Zdawała sobie sprawę z tego, co robi. Nie było to chwilowe zapomnienie, chciała tego.
Petri wpadł do środka gwałtownie jak zwykle. Niczym burza nie znająca przeszkód.
Tym razem się zatrzymał.
Stanął jak wryty w drzwiach. Tapio i Markku musieli go wręcz odepchnąć na bok, żeby
wejść. Petri nie spuszczał wzroku z czarnych włosów, które znalazły się zbyt blisko jasnorudej
czupryny.
Zagotowało się w nim na widok palców Raiji wsuniętych we włosy Aleksanteriego.
Zaślepiła go wściekłość na widok dłoni Aleksanteriego pieszczotliwie gładzących plecy
dziewczyny.
Aleksanteri również ją miał. Jego ręce dotykały jej miękkiej skóry.
Przed nim.
Aleksanteri zjawił się przy niej przed nim.
Teraz znowu pozwalała się obejmować, całować i pieścić Aleksanteriemu.
Byli tak zajęci sobą, że zabrało im całą wieczność, zanim od siebie odskoczyli.
Żadne z nich się nie zawstydziło.
Aleksanteri zatrzymał rękę na ramieniu Raiji. Uśmiechał się krzywo, zadowolony z
siebie. Tak diabelnie zadowolony z siebie.
Raija palcami zaczesała grzywkę do tyłu gestem tak dobrze znanym i tak drogim
Petriemu, że aż ścisnęło mu się serce. O Boże, jak wiele pamiętał takich drobiazgów z nią
związanych! Czegoś podobnego się nie zapomina. Czy wszyscy się na niego uwzięli?
- Aleksanteri wstał! - zawołała Raija, promieniejąc radością.
- Tak, widzę, że robisz wszystko, żeby go wesprzeć - rzekł oschle Petri.
To pierwsze słowa, jakie między sobą wymienili od nieszczęsnego zdarzenia w szopie.
Ich oczy się spotkały. Na krótko ich twarze, bezradnie nagie, otworzyły się przed sobą
nawzajem. Lecz chwila minęła, niemal zanim jeszcze się zaczęła.
Oboje spuścili wzrok.
I chociaż Raija zaraz potem wyśliznęła się z objęć Aleksanteriego, nie mogło to zmienić
wrażenia, jakie Petri zdążył odnieść.
Już nie wierzył.
Nie miał nadziei.
Musiał przyznać, że przegrał.
Posunął się za daleko, a teraz nic mu nie pomoże, nawet gdyby poruszył niebo i ziemię,
żeby odzyskać to, co stracił.
Jego życie długo wydawało się pozbawione znaczenia.
W ciągu kilku gorących dni nabrało sensu. Treści. Przekonał się, że również on może
znaleźć bliźniaczą duszę...
Na chwilę.
Nic, co dobre, nie może trwać wiecznie.
Ale powinno mieć godny koniec.
Zostały mu tylko marzenia. Petri nie był pewien, czy są coś warte.
Wspomnienia na razie ukrywał. Będzie je ukrywał do chwili, gdy uda mu się zapomnieć
ostatnią noc. Cudowne chwile nie powinny się zabarwić wstydem.
Ociężale zdjął z siebie mokre ubranie. Nie dbał o to, że Raija może go zobaczyć.
Przecież już nie raz widziała go nagiego. Nie była też niewinną lilią...
Petri usiłował nie słuchać jednostajnej, nieprzerwanej paplaniny Aleksanteriego.
- To Raiji powinienem za wszystko dziękować - mówił Santeri z przejęciem.
Nikt nie zaprzeczył.
- Winien jej jestem moje życie. - Aleksanteri zawsze miał łatwość wypowiadania się. I z
równą łatwością przesadzał. - Opowiem całemu światu, że wyrwała mnie z objęć śmierci.
Byłem już jedną nogą na tamtym świecie, kiedy mnie sprowadziła z powrotem. Dzięki niej
zacząłem znowu żyć.
- Możesz w każdym razie rozgłosić to w całym Vardo - zauważył Petri.
Dobrze wiedział, że Raija go słucha. Udawała, że nie zrobiło to na niej żadnego
wrażenia, ale jego nie oszuka. Dostrzegł, jak mięsień przy jej skroni drży z napięcia.
- Nie czyń jednak z niej anioła, bo wtedy zostaniemy tu stratowani - dodał.
Nie mógł się powstrzymać. Musiał jej jakoś odpłacić.
Musiał ją zranić, tak jak ona teraz rozdarła jego już zranione serce, pozwalając
Aleksanteriemu na taką poufałość, z jaką nikt nie powinien jej traktować.
Wiedział, że to on pierwszy ją zawiódł, pierwszy ją rozczarował, ale ponieważ nie
dopuszczał do siebie myśli o tym, co się stało, jego własne postępowanie wydawało mu się
jakby nierzeczywiste.
Jak najbardziej rzeczywiste było natomiast obecne zachowanie Raiji.
Petri nie zdawał sobie sprawy, jak głęboko zranił Raiję, dopóki nie usłyszał jej ostrej
repliki:
- Nazwij mnie raczej czarownicą, Aleksanteri. W naszych czasach aż się od nich roi.
Jedna mniej czy więcej, gdy na górze Domen odbywają się sabaty z diabłem, nie odgrywa
żadnej roli.
Aleksanteri i chłopcy roześmiali się.
Petri pochylił głowę i odwrócił się od Raiji. Słowa przeprosin zamarły na końcu języka.
Nie zdobył się na to, by je wypowiedzieć.
Aleksanteri miał wreszcie dość chwalenia się. Usiadł, a Raija odsunęła się od niego. Na
bezpieczną odległość.
Była zła na samą siebie, że przejmowała się Petrim. Nie zasłużył na to. Jednak jego
zdanie nadal miało dla niej znaczenie.
Dezaprobata w jego oczach raniła jak noże. Raija chciała go nienawidzić, ale
przychodziło jej to z ogromnym trudem.
Pragnęła zobaczyć, jak topnieją lody między nią i Petrim, lecz już przestała wierzyć, że
to w ogóle możliwe.
Nie zamierzała uczynić pierwszego kroku i stopniowo zaczynała rozumieć, że Petri
również był na to zbyt dumny.
Za zastygłą maską, którą jej pokazywał, dostrzegała człowieka, którego poznała w ciągu
kilku krótkich wypełnionych gorączką dni, człowieka, który wkradł się w jej serce, choć żadne
z nich tego nie chciało.
Niechętnie ulegli, otworzyli się dla siebie nawzajem, znaleźli bratnią duszę tam, gdzie
nie spodziewali się jej znaleźć - a teraz równie niechętnie zrezygnowali z tego, czego nigdy nie
posiadali. To bolało.
Kiedy Aleksanteri już stanął na nogi, szybko doszedł do siebie.
Jego zapał i wytrwałość zrobiły swoje. Pragnienie, by zaimponować Raiji, dodało mu
niezwykłej siły.
Musi okazać się kimś więcej niż tylko zwiędłym kwiatem.
- Na Boga, jestem przecież mężczyzną!
To, że Petri wydawał się całkiem przegrany, wypełniło Aleksanteriego nadzieją.
On, który zawsze wyśmiewał się z tych, którzy szukali w życiu bezpieczeństwa i domu,
teraz sam zaczął o tym marzyć. Zawsze drwił z mężczyzn, którzy postarali się o żonę i dzieci,
pracę, wiążącą ich z jednym miejscem...
Dla niego życie oznaczało wędrówkę. Beztroskie wałęsanie się i branie od losu
wszystkiego, co ma do zaoferowania.
Nie myślał o jutrze. Przyszłość wydawała mu się czymś nieznanym, czymś zupełnie
niegodnym zainteresowania.
Była...
Gdyby teraz zamknął oczy, mógłby zobaczyć w wyobraźni niewielki domek między
wysokimi świerkami. Gładkie jak lustro jezioro odbijające saunę. Mógł ujrzeć, jak
powierzchnię wody w równych odstępach czasu przełamują pstrągi. Rozchodzące się po wodzie
kręgi. Plusk za pluskiem. Mógł zobaczyć chmury przesuwające się po czystym, niebieskim nie-
bie - i ogromną otwartą przestrzeń, żadnych skał, w których otoczeniu czułby się jak osaczony.
Widok powinien być rozległy i urozmaicony.
Aleksanteri marzył o posiadaniu takiego miejsca. I o własnej ziemi. I żeby do
najbliższego sąsiada było na tyle daleko, by wybierając się do niego trzeba było zakładać
płaszcz, ale nie dalej, tak by w razie potrzeby mieć z kim porozmawiać.
Samotny w czterech ścianach odchodziłby od zdrowych zmysłów. Czułby się jak
więzień i byłby biedniejszy, niż gdyby nie posiadał nic ponad to, co miał na sobie.
Ale z Raiją stałby się bogatszy od samego króla.
Tak wyglądały jego marzenia. Nie miał odwagi z kimkolwiek się nimi podzielić. Sam
chciał się najpierw nimi nacieszyć. Sięgać po nie i polerować, i zachwycać się ich oślepiającym
blaskiem. Rozmyślać, jak by to było, szczegół po szczególe. Chciał wyobrażać sobie dźwięki,
zapachy - nawet słowa.
A Raija...
Nie była stworzona do życia na wybrzeżu Finnmarku. Ruija to nie miejsce dla niej, choć
jej imię przypadkiem brzmiało podobnie do nazwy tej odludnej, jałowej części kraju.
Raija została stworzona, by słuchać szumu strzelistych świerków. Jej plecy były równie
wyprostowane jak one.
Raija to córka Finlandii. Ruija nie była jej krajem, jej ojczyzną była Suomi.
Aleksanteri myślał tylko o Raiji. A to, co wypełnia serce, musi zaraz wypłynąć przez
usta.
Sezon połowów miał się ku końcowi dla rybaków przybyłych z okolic północnych
krańców Norwegii, a także dla tych, którzy mieszkali jeszcze dalej.
Wkrótce nie będzie już czego łowić Zaczynali się przygotowywać do powrotu do domu.
Ten rok można uznać za stosunkowo dobry. Być może nie uda im się wymazać
wszystkich długów, ale wystarczy na jedzenie i obsianie niewielkich skrawków ziemi, żeby
jakoś przetrzymać do następnych połowów.
Gdzie nie spojrzeć, dało się zauważyć poruszenie w obozie, chociaż nadal wielu
rybaków wypływało w morze wczesnym rankiem. Petri postępował podobnie, żeby unikać
Raiji. Wiedziała o tym. Widziała to w każdym jego geście.
Aleksanteri wyruszał z nim. Niechętnie.
Dni ciągle ubywało. Ani Petri, ani Aleksanteri nie mieli chęci wracać.
Raija także nie chciała patrzeć, jak odchodzą - a jednocześnie tęskniła do dnia, kiedy
wszystko będzie jak dawniej. Jak wtedy, kiedy wcale nie wiedziała o istnieniu kogoś takiego
jak Petri Aalto.
Santeri starał się do niej zbliżyć. Nie w typowy dla siebie gwałtowny sposób, lecz
ostrożnie, niemal z wahaniem. Usiłował odzyskać coś, czego nigdy nie posiadał.
Raija nie musiała czuć wzroku Petriego na swoich plecach, żeby trzymać
Aleksanteriego na dystans.
Aleksanteri był jak wiatr. Równie powierzchowny, równie zmienny - równie szybko
znikał.
Kusiło go tylko to, co nieosiągalne. Zakochiwał się w cieniach z marzeń. Niewiele
pozostawało w jego dłoniach.
Raija dawno to zrozumiała, lecz Aleksanteri nadal wierzył w złocisty blask nierealnych
rojeń.
Nie zdawał sobie sprawy, jak niebezpieczne może się okazać sięganie do gwiazd, by
zdobyć jedną z nich.
Mieli wyruszyć w poniedziałek. Tak postanowiono na początku tego tygodnia. Nikt nie
wspomniał, że to dlatego, by niepotrzebnie wydłużyć rozstanie.
Sobota zatętni życiem, w niedzielę dobrze odpoczną, a potem już poniedziałek...
Wszyscy wiedzieli, że chodzi o to, by ukryć prawdziwy powód. Nadchodziła noc.
Piątek.
Aleksanteri założył odświętne ubranie, ale nic nie wskazywało, żeby zamierzał wyjść.
Petri nie przebrał się. Również on twardo siedział na miejscu.
Bracia Koski niepewnie chodzili wkoło. Nie wiedzieli, czy powinni zrezygnować z
licznych pokus czekających za drzwiami. Raija nie odezwała się.
Ona także nie ubrała się inaczej niż zwykle. Próbowała w ten sposób dać znak
Aleksanteriemu, że jego wysiłki na nic się nie zdadzą. Że pożegnanie, na które miał nadzieję,
nie dojdzie do skutku.
Być może próbowała również to powiedzieć Petriemu - że to, o co podejrzewa ją i
Santeriego, nie istnieje. Nie w ten sposób, w jaki to sobie wyobrażał.
Być może próbowała powiedzieć Petriemu, że jeżeli istnieje jakaś więź, to tylko między
nim, Petrim, i nią...
W końcu to Petri wyszedł. Bez słowa. Nie patrząc na nikogo. Narzucił tylko na siebie
kurtkę i już go nie było. Chłopcy, nie myśląc wiele, ruszyli za nim.
- Czy to moja wina, że między wami się urwało? - spytał wprost Aleksanteri. - Między
tobą i Petrim?
- To nie ma nic wspólnego z tobą. - Raija spojrzała na niego. - To niedorzeczne. Nie
zajmujesz w moim życiu na tyle ważnego miejsca. Nie znaczysz dla mnie tak wiele.
- Jasne...
Raija uświadomiła sobie, jak surowo go potraktowała, ale uznała, że nie czas na
delikatność. To nie w jej stylu.
- Oto cały ty, Aleksanteri. Układasz w duchu piękne historie, bo sądzisz, że uratowałam
ci życie. To, co zrobiłam, to nic wielkiego. Mnóstwa dokonałeś sam. Pomogło ci pewnie
jeszcze coś, czego nie rozumiemy. Nie jestem taka, jak sobie ubzdurałeś w swojej głowie.
Jestem zła. Potrafię naprawdę wyrządzać ludziom krzywdę, bywam złośliwa, często wymagam
od innych zbyt wiele, jestem uparta i dumna...
- Lubię cię, Raiju... Opuścił ręce. Zrezygnowany. Zrozpaczony. Mówił prawdę. Czy ona
nie potrafi zrozumieć, że szczerze tak czuje całą swoją duszą i umysłem?
Omal nie powiedział, że ją kocha. Wiedziała już o tym. Musiała wiedzieć. Musiała więc
go rozumieć...
Jednak nie zdążył wymówić tych słów.
Nagle otworzyły się drzwi.
Było ich trzech. Nosili mundury.
I broń.
Jeden z nich był oficerem. Miał młodą twarz, lecz jego oczy mogły żyć tysiące lat.
Wyglądało na to, że nic nie jest w stanie go zdziwić. Raija poczuła rozchodzące się po całym
ciele lodowate zimno.
- To ona. Raija nigdy nie mogłaby zapomnieć tego uśmiechu.
Młody kapitan miał mróz w kącikach ust. Jego głos brzmiał oschle, rozporządzał władzą
inną niż ta, którą dawał mu mundur.
Dwaj niżsi rangą chwycili Raiję, zanim Aleksanteri zdołał zareagować. Pociągnęli ją za
sobą.
- Co to ma znaczyć? - Aleksanteri rzucił się na kapitana, nie bacząc na rany. Poczuł
pieczenie w boku, który dopiero zaczął się goić. - Nie możecie chyba tak po prostu jej zabrać?
- Czarownice zabieramy o każdej porze - odparł kapitan z lekkim grymasem.
Odwrócił się na pięcie, nie miał zamiaru rozmawiać z nietutejszym rybakiem.
- Nie mów nic dzieciom! - rzuciła w pośpiechu po fińsku. - Poproś Petriego, by się nimi
zajął. Poproś, by schował mój akt ślubu. Poproś, by odszukał... mego męża...
Pociągnęli ją za sobą.
Aleksanteri nie mógł nic zrobić. Nic poza złożeniem obietnicy:
- Obiecuję. Uwolnimy cię. To jakieś potworne nieporozumienie.
Przypomniał sobie płonący stos, który niedawno widzieli.
Tego lata spalili na stosie czarownicę. Ale jego Raija nie może trafić na stos!
9
Raiję zaciągnięto do zacumowanej przy brzegu łodzi. Tam rzucono ją na ławeczkę, a
jeden z żołnierzy na rozkaz kapitana dla bezpieczeństwa związał jej ręce.
Zdążyła jedynie narzucić szal na lekką bluzkę, więc trzęsła się z zimna w chłodnym
morskim powietrzu. Ale chociaż prawie zsiniała, nie budziła litości w trzech mężczyznach w
mundurach. A bynajmniej nie w kapitanie. Ledwie dostrzegał ją w trakcie całej drogi do
twierdzy. A kiedy już na nią patrzył, za każdym razem wydawało się, jakby miał zamiar
zmrozić Raiję spojrzeniem swych zielononiebieskich oczu.
Jego brwi były tak proste, jakby je ktoś wykreślił przy użyciu linijki. Ciemne i gęste,
rysowały się pod wysokim, prostym czołem. Nos miał równie prosty. Kształt twarzy został
zaznaczony szybkimi, energicznymi kreskami. Nad mocną brodą widniały szerokie i
zdecydowane usta. Było coś surowego w tym człowieku. Coś mrocznego i zimnego. Nawet
wijąca się grzywka, kontrastująca z ostrością rysów twarzy, nie była w stanie złagodzić tego
wrażenia.
Wszystko wokół wydawało się Raiji nierzeczywiste. Niczym jakiś koszmarny sen, w
który nagle zapadła i nie potrafiła się obudzić. Nierzeczywiste - a jednak miała świadomość, że
się jej naprawdę przydarzyło.
Tu i teraz.
Rozumiała nawet dlaczego.
Aleksanteri rozpowiadał wszem i wobec, że uratowała go od śmierci i inne bzdury.
Przesadnie ubarwiał opowieść, nie zastanawiając się nad tym, co robi. Kto by zresztą
pomyślał o konsekwencjach? Nawet jej by to nie przyszło do głowy.
Nie mogła mieć pretensji do Aleksanteriego, chociaż to on bezpośrednio przyczynił się
do jej pojmania i oskarżenia o czary.
Ci szaleńcy słyszeli, co mówił na jej temat.
Może zbyt chłodno do tego podchodziła?
Raija przyjrzała się otaczającym ją twarzom. Były pozbawione wyrazu. Dwaj żołnierze
wydawali się bardzo młodzi, jeszcze niedojrzali. Nie byli starsi od niej samej.
Czy naprawdę myśleli, że jest czarownicą?
Oficer na pewno.
Raija nie miała co do tego wątpliwości. Siedział na wprost nieporuszony, gotów w
każdej chwili rzucić się na nią, gdyby próbowała jakichś sztuczek.
Raija nie rozumiała jego nienawiści.
Nie wykonywał swej pracy z obowiązku, widać to po nim wyraźnie. Powodowała nim
nienawiść.
Czy powinna krzyczeć?
Czy powinna bić na oślep i wierzgać? Bronić się za wszelką cenę? Zaczynała nabierać
przekonania, że swym spokojnym zachowaniem świadczy przeciwko sobie.
Obserwowali ją. W milczeniu oceniali każdy jej najmniejszy gest. Już ją skazali.
Raija nie liczyła na jakiekolwiek postępowanie sądowe. Rozprawią się z nią jak
najszybciej.
Petriemu nigdy się nie uda odnaleźć Reijo, a gdyby nawet, to i tak nic nie wskórają.
Czy mogą się przeciwstawić uzbrojonym po zęby żołnierzom?
Obecne położenie wydawało się Raiji gorsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Jednak nie bała się.
Każdą komórkę jej ciała wypełniał lodowaty spokój. Nie czuła już chłodu, była równie
zimna jak wiatr, który ją smagał. Sina i blada, siedziała nieruchomo między żołnierzami.
Kapitan zapamiętał to. Później, kiedy został sam, napisał: „Kobieta wykazywała
zadziwiający spokój. Uparcie nie pochylała głowy, pewna, że Szatan jej nie opuści”. Uznał
podejrzaną za winną, zanim jeszcze udowodnił jej winę.
Żołnierze obeszli się z Raiją brutalnie, wyciągając ją z łodzi na ląd. Żadnemu nawet
przez myśl nie przeszło, że sprawiają jej ból. Ona natomiast zagryzła zęby. Nie będzie ich
błagać.
Może szła zbyt wolno. Może chcieli jeszcze bardziej ją upokorzyć; w pewnej chwili z
całej siły pchnęli Raiję w plecy, tak że upadła. Ponieważ miała ręce związane z tyłu, nie mogła
się podeprzeć. Upadając, rozdarła spódnicę i poczuła pieczenie w jednym z policzków.
Bolało, lecz nikt nie oczyścił świeżej rany z piasku, który się w nią wbił.
Raija ujrzała natomiast nieznaczny uśmiech igrający w kącikach ust kapitana. Lodowaty
wzrok jakby rozbłysnął.
- Przebieraj szybciej nogami, czarownico! - wypalił jeden z żołnierzy.
- Bardziej chyba przywykła do miotły - roześmiał się drugi, lecz jego śmiech urwał się
nagle, kiedy żołnierz napotkał karcący wzrok przełożonego. Wystarczyło jedno spojrzenie.
Choć pewnie zgadzał się z chłopakiem, nie pozwalał na tego typu żarty. To oszczędziło Raiji
drwin, lecz wcale nie czuła wdzięczności dla kapitana. Wolałaby, żeby splunął jej w twarz, niż
żeby traktował ją z tak zimną pogardą.
Zaprowadzili ją na dół do maleńkiej, niemal czarnej jak studnia piwnicy. Tak wąskiej,
że Raija mogła dotknąć ścian po obu stronach celi, kiedy stanęła na środku z wyciągniętymi na
boki ramionami.
Jedyne okienko umieszczono w drzwiach. W lochu panowała ciemność, ciasnota,
wilgoć i chłód.
Cztery ściany, sufit, brudna podłoga i drzwi.
- Wkrótce do ciebie wrócimy - rzekł kapitan złowieszczo, kiedy odchodzili.
Przystanął na chwilę w milczeniu, obserwując Raiję w półmroku. Następnie zatrzasnął z
hukiem drzwi i przekręcił klucz.
Zabrzęczały łańcuchy.
Została sama.
Kroki coraz bardziej się oddalały, w końcu zniknęły w bezdennej ciszy.
Raija zacisnęła dłonie na ramionach. Potwornie tu zimno. Śmierdziało brudem,
stęchlizną, wymiocinami...
Cisza nie była absolutna. Pod ziemią wszystko nabierało głuchego i stłumionego
brzmienia. Brzęczały jakieś kajdany. Z góry dochodził odgłos kroków.
Czyżby ktoś krzyknął, czy tylko jej się wydawało? Nie miała pewności. Nie chciała się
nawet nad tym zastanawiać.
- To najgorsza historia, w którą zostałaś wplątana, Raiju - powiedziała do siebie na głos.
Głos zagrzmiał, jakby krzyknęła. Brzmiał obco. Niemal przerażająco.
Dlaczego się nie bała?
Lęk byłby naturalną reakcją. Powinna drżeć ze strachu jak liść osiki jesienią. A jednak
czuła się silna. Nie miała pojęcia, skąd bierze się ta moc i odwaga. Ale wypełniała ją. Raija
zastanawiała się też nad tym, że nie czuła zimna. W lochu panował dotkliwy chłód, lecz ona nie
marzła. Dłonie miała chłodniejsze niż zwykle, ale nie dygotała z zimna.
- O Boże, Mikkal! Chyba zaczynam wariować. Skończę na stosie, wszystko na to
wskazuje. Lecz wcale się nie boję. Bóg jeden wie, co ze mną zrobią, zanim pochłonie mnie
ogień, lecz tego się także nie boję. Czyżbym zaczynała całkiem tracić rozum?
Gryzła dłonie z bezsilności, bardziej przerażona brakiem strachu niż tym, co się miało
zdarzyć.
W sposób całkiem naturalny zwróciła się znowu w myślach do tego, o którym na wiele
tygodni zapomniała.
- Mikkal, nikt nie może teraz mi pomóc. Żaden z ludzi na świecie! Nawet ty. Tak to się
chyba miało skończyć. Jakże się Elle pomyliła! Jak potwornie! A ja całymi latami wierzyłam jej
słowom. Szczęście nie było nam sądzone, nigdy nie mieliśmy do siebie należeć. Jakże podły
jest los, igrając bezlitośnie z nami! Tak niewiele otrzymaliśmy w zamian za nasze marzenia i
godziny tęsknoty...
Upadła na kolana. Wilgoć podłogi zaczęła wsiąkać w ubranie, ale Raija nie zwróciła na
to uwagi.
Bardziej dokuczliwy wydawał się ból innego rodzaju.
- Nigdy cię nie zobaczę, Mikkal. - Myśl o tym wycisnęła łzy. - Nigdy cię nie obejmę.
Nigdy więcej nie poczuję twoich ust na swoich...
Śmierć to co innego. Raija nie potrafiła jej do końca pojąć - wydawała się taka niejasna i
niezrozumiała i znajdowała się poza jej światem. Lecz świadomość, że śmierć miałaby ją
rozdzielić z Mikkalem - na zawsze - raniła jak ostrze noża. Ściskała za serce.
Dopiero wtedy Raija pochyliła głowę.
- Walcz! Głos dochodził jakby z głębi duszy.
- Nie zrobiłaś nic złego. Nie jesteś żadną czarownicą. Znasz niektóre zioła i wyleczyłaś
pewnego człowieka, ale nic poza tym. Uzdrawianie ludzi nie może być niczym złym. Nie mogą
ci nic zarzucić, Raiju. Nawet drobiazgu. Walcz! Pokaż im, że jesteś Raiją Alatalo!
Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w nieprzeniknioną ciemność. Nie miała
odwagi uwierzyć, że potrafi się obronić.
Nie wiedziała, czy się odważy.
To z pewnością jeszcze wszystko pogorszy.
Dodatkowo przeciągnie w czasie cierpienie...
No i co z tego? Czy nie chcesz żyć, Raiju? Czy nie chcesz trzymać się życia, choćby w
skrajnym bólu? Prosiłaś Aleksanteriego, żeby walczył. Czy sama nie podejmiesz tej walki?
Czy była słabsza niż Santeri? Czyż nie miała dla kogo żyć? Co mogą jej zrobić?
Prawda nasunęła się sama, śmiertelnie oczywista: Mogą ją spalić na stosie.
Ale nie uczynią tego od razu.
To potrwa.
Im mężniej będzie walczyć, im bardziej będzie się przeciwstawiać, tym dłużej to
potrwa.
Czas pracował na jej korzyść.
Może się ugiąć przed mężczyzną, który sądzi, że potrafi ją zmrozić samym spojrzeniem,
albo też może wyprostować plecy i zmierzyć się z nieprzeniknionym pancerzem, który nosił,
wykorzystując swoją własną siłę.
Raija Alatalo może zostać zdeptana na proch błyszczącymi oficerkami albo podnieść się
i żyć.
- Dziękuję, Mikkal! - szepnęła gorąco w ciemności.
Ani przez moment nie miała wątpliwości, że jej teraz pomógł. To jego moc czuła. Jego
dłoń na swym ramieniu.
. - Coś niedobrego dzieje się z Raiją.
Mikkala przez cały ranek dręczył niepokój. Reijo słyszał, że przyjaciel źle spał, lecz go
nie budził. Bruzda między brwiami wydawała się głębsza niż kiedykolwiek. Mikkal oparł się
ciężko o reling, zwracając wzrok ku zachodowi.
Nadal jak okiem sięgnąć widać było tylko morze.
- Z Raiją dzieje się coś bardzo niedobrego - powtórzył.
- Nie możesz tego wiedzieć! - westchnął Reijo. Powtarzało się to, czego doświadczał,
będąc z Raiją. Przesadna wyobraźnia. Mikkal położył dłoń po lewej stronie piersi.
- Czuję to - rzekł poważnie. - Czuję to tutaj. Raija mnie potrzebuje.
Reijo uśmiechnął się. Blado.
- Mówisz o mojej żonie - zauważył sucho.
- Ty jej nie chcesz. A ja tak. Miał rację. W całej swej prostocie miał rację. Tak było.
Ale ani Mikkal, ani Reijo nie domyślali się, gdzie mogła teraz być.
Wyprawa na wschód okazała się druzgocącą porażką dla nich obu. Nie dotarli do
Archangielska. Dużo wcześniej zatrzymali ich Rosjanie. Na nic się nie zdały ich zapewnienia,
że nie mają nic do sprzedania. Uznano ich za handlarzy, którzy chcą konkurować z
miejscowymi kupcami.
Nie pomogły też wyjaśnienia, że znają człowieka o imieniu Jewgienij, mieszkającego w
Archangielsku. Informacja, że był kapitanem statku „Sankt Nikołaj”, również nie przyniosła
rezultatu. Kazano im zawrócić na zachód. Odpłynęli pod eskortą rosyjskich łodzi, które miały
za zadanie przypilnować, żeby się przypadkiem nie rozmyślili.
Przeświadczenie Mikkala, że Raija potrzebuje pomocy, pogorszyło jeszcze sytuację.
Niezależnie od tego, czy miało związek ze snem, czy z rzeczywistością.
- Raija sobie poradzi - odparł rzeczowo Reijo. - Zawsze dawała sobie radę. Nie
ośmieszaj się, mówiąc, że jest inaczej, Mikkal! Ułożyła sobie zupełnie nowe życie po drugiej
stronie granicy. Nie potrzebuje żadnego z nas. My natomiast potrzebujemy wody i żywności.
Będę skakał z radości, kiedy wreszcie ujrzymy Vardo.
Mikkal nie odpowiedział, jedynie wpatrywał się ponuro przed siebie. Ujrzał ją tak
wyraźnie w swoim śnie. Przyszła do niego jak wtedy, kiedy nie rozumiał, co to znaczy.
Wtedy Elle musiała mu to wyjaśnić, a on jej nie wierzył.
Wiele wody w morzu upłynęło od tego czasu. Mikkal miał o parę lat więcej i więcej też
widział.
Bardziej tęsknił.
Teraz zrozumiał swoją wizję. I uwierzył. Niech Reijo myśli sobie, co chce.
Raija go potrzebuje. Potrzebuje go tak bardzo, że zwróciła się do niego o pomoc.
Dotarła do niego w niezwykły sposób, jak nikt inny tego nie potrafi.
Czuł się taki zmęczony, kiedy się obudził. Tak bardzo wyczerpany, chociaż miał za sobą
długą noc. Reijo wspominał, że niespokojnie spal. Że się rzucał i mówił przez sen. Mikkal
wiedział, że nie to było powodem osłabienia.
Raija go potrzebowała. Potrzebowała jego siły. Przyszła do niego i wzięła, co mogła.
Mikkal zacisnął pięści. To tak niewiele. I tak niejasne.
Reijo był przekonany, że Raija jest w Rosji.
Mikkal nie powiedział tego głośno, lecz miał pewność, że przyjaciel się myli.
Raija nie mogła być tak daleko.
Powiedziałaby mu, gdyby płynęli w złą stronę. Potrzebowała go, a on nie chciał jej
zawieść. Być może nie był wiele wart ze sztywną nogą, ale nadal ją kochał ponad własne życie,
z radością więc poświęciłby dla niej wszystko, co miał.
Musiał wierzyć, że los prowadzi go we właściwym kierunku. Gdyby nie wierzył,
oszalałby...
Przynieśli jej jedzenie. Raija nie wiedziała, ile minęło czasu, od chwili, gdy ją pojmano.
W jej czarnym więzieniu dzień i noc były do siebie podobne.
Chciało jej się pić.
W ustach tak jej zaschło, że język przyklejał się do podniebienia. Wargi jej popękały i
piekły. Przełykanie nic nie pomagało. Nie miała już śliny, żeby zwilżyć gardło.
Cała była przemoczona. Nie mogła spać na stojąco, a zimna podłoga była wilgotna i
brudna. Wszystko wsiąkało w ubranie, które stało się ciężkie i lepkie. Brudne. Również jej
włosy się zabrudziły. Nie dali jej nawet kubła. Musiała się załatwiać w kącie.
To upokarzające.
Smród przyprawiał ją o mdłości. Na myśl, że sama się do tego przyczynia, robiło się jej
niedobrze.
Jeżeli wymyślili to po to, żeby ją złamać, to w znacznym stopniu im się udało.
Czuła się nędznie.
Wszystko wydawało się takie proste, kiedy po raz pierwszy obudziła się w tym lochu.
Wypełniała ją wówczas odwaga i siła.
Wtedy mogłaby się zmierzyć z kimkolwiek i wytrwać. Wtedy chciała tylko walczyć.
Mikkal chciał, żeby walczyła.
Teraz nie wiedziała już, co myślał Mikkal.
Znajdował się tak daleko. Nie pojawiał się już w jej snach. Już nie śniła. Nie tak
prawdziwie. Marzyła tylko o wodzie... O krystalicznie przejrzystej, szemrzącej źródlanej
wodzie, tryskającej spomiędzy zielonych kęp trawy.
Mogłaby wtedy położyć się na brzuchu i zatopić twarz w zimnym, wartkim, świeżym
strumieniu...
Raija wyszarpnęła bluzkę ze spódnicy. Ręce jej drżały, kiedy wpychała skrawek
materiału do ust. Z zamkniętymi oczami próbowała wyssać choć kroplę tej wilgoci, którą
ubranie wchłonęło z podłogi.
Uczyniła to samo z brzegiem spódnicy. Ssała materiał jak oszalała. Usta nie wydawały
się już takie suche.
Pewnie, że nie było to smaczne - nie wiadomo dlaczego smakowało trochę jak gnijąca
ziemia - ale wargi trochę zmiękły, a język przestał rosnąć w ustach. Żołądek nadal wydawał się
niczym czeluść. Nie krzyczał już, ścisnął się. Lecz Raija nie mogła myśleć o jedzeniu.
Musiała myśleć o tym, żeby przeżyć.
Życie wiele dla niej przygotowało. Na pewno! Chciała żyć.
Hans Fredrik Feldt poprawił kołnierzyk. Wiedział, że dobrze się prezentuje. Odrobina
próżności stanowiła jego jedyną wadę. Mężczyzna mógł sobie na to pozwolić, jeżeli poza tym
był bez zarzutu. A taki był kapitan Feldt.
Jego postępowanie oceniano jako nienaganne. Miał znakomitą opinię. Za kilka lat
będzie mógł wrócić na południe. Być może odłoży trochę pieniędzy. Być może zyska nazwisko,
które będzie chętnie powtarzane w najlepszych kręgach.
Taki wyznaczył sobie cel.
I pragnął zemsty.
Tegoroczne lato zadowalało go w tym względzie. Jak na razie. Uprzątnął trochę tej
hołoty. Nie w takim stopniu, jak by tego pragnął, ale teraz dokonał wielkiego czynu.
Anna Benet wreszcie się poddała. Wszystkie tak kończyły. Wystarczyło je trochę
przycisnąć i musiały się przyznać. Wtedy musiały się poddać, wszystkie zwolenniczki diabła.
Na tej strasznej górze Domen aż się od nich roi.
Zło nie musi szukać daleko, by werbować nowych służalców. Jeśli okazywały się nimi
kobiety, Hans Fredrik szczególnie gorliwie starał się udowodnić im winę.
Jeżeli w dodatku były młode i piękne, nigdy nie mogły zostać uwolnione.
Ta, którą niedawno uwięził, nie ma żadnych szans.
Ma te same zgubne oczy jak dziewczyna, przez którą znienawidził wszystkie kobiety.
Umrze, ta czarnowłosa kocica, lecz Hans Fredrik nie odmówi sobie tej przyjemności, by
przedtem ją poniżyć i rzucić na kolana - przed sobą. Dopiero wtedy pójdzie na stos.
Przeciągnął palcami przez włosy. Zaklął cicho, ponieważ nigdy nie chciały się ułożyć,
jak przystało mężczyźnie na jego stanowisku. Nie dlatego, żeby mu to przeszkadzało. Nie
musiał się przecież stroić na przesłuchanie czarownicy.
Mimo to starannie się uczesał, zanim założył czapkę.
Napotkał własne odbicie w niewielkim lustrze wiszącym na ścianie jego ciasnego biura
tuż przy drzwiach.
Hans Fredrik Feldt nie uśmiechał się często, lecz uznał, że teraz musi się do siebie
uśmiechnąć.
Zabrał ze sobą dwóch podwładnych, którzy mieli mu asystować w pierwszym
przesłuchaniu.
Potrzebował świadków. Poza tym tortury nie miały sensu, gdy nikt poza nim tego nie
widział. Nie miały żadnej wartości. Żołnierze byli młodzi i niedoświadczeni. Poznał po nich, że
nie całkiem podobało im się to, w czym mieli uczestniczyć.
Widział to wiele razy. Wszyscy na początku zachowywali się tak samo.
Zakłopotani, niepewni, przestraszeni...
Z pewnością będą ich dręczyć wyrzuty sumienia.
Dziewczyna jest taka młoda i naprawdę piękna.
Ostatnie dwie doby spędzone w lochu pewnie zmieniły ten stan rzeczy - już Hans
Fredrik Feldt się o to postarał - ale nigdy nic nie wiadomo...
Jeśli rzeczywiście jest taka zdolna, jak mówiła Anna Benet, trzeba ją odpowiednio
potraktować.
Do siebie samego i własnej odporności miał zaufanie, lecz nigdy nie mógł być pewien
tych młokosów.
Piękna twarz mogła omamić niewinną duszę.
- Pozwalam wam dziś uczestniczyć przy przesłuchaniu nie byle kogo - mówił, kiedy
schodzili w dół ciemnym korytarzem. - To najbardziej niebezpieczna wiedźma spośród tych,
które pojmaliśmy tej wiosny. Być może najgroźniejsza ze wszystkich, jakie do tej pory
więziliśmy. Słyszałem, że dopuściła się bardzo poważnych wykroczeń...
Hans Fredrik uczynił wymowną przerwę.
- Liczę, że nie dacie się oczarować. Że kiedy będzie trzeba, okażecie się mężczyznami i
nie zachowacie się jak niewiasty lub inne słabe istoty.
Obaj chłopcy skinęli niepewnie głowami. Przełknęli ślinę. Starali się sprawiać wrażenie,
że dobrze wiedzą, co ich czeka, lecz wcale tak nie było.
- Nie ma obawy, kapitanie Feldt - zapewnił jeden z nich. - Jesteśmy żołnierzami.
Kapitan zrobił zadowoloną minę.
Zdawało mu się, że został dobrze zrozumiany.
Zatrzymał się na szeroko rozstawionych nogach przed salą przesłuchań. Jego podwładni
poszli niepewnie za jego przykładem.
Feldt nonszalancko rzucił pęk kluczy w stronę jednego z nich. Chłopak był tak
zdenerwowany, że w ostatniej chwili ledwie udało mu się je pochwycić.
Kapitan skinął ku schodom prowadzącym jeszcze niżej.
- Przyprowadźcie ją! - rozkazał. - W tej sali wyciśniemy z niej prawdę. Jeżeli nie w ten,
to w inny sposób.
Jego ton nie wróżył nic dobrego.
Patrzył, jak młodzi znikają, po czym otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia, w
którym się czuł najlepiej.
Raija nie zamierzała tego zrobić, ale kiedy usłyszała kroki i zgrzyt klucza w zamku,
instynktownie poderwała się na nogi i stanęła przy drzwiach.
Zła na samą siebie, cofnęła się, zanim otworzono drzwi. Zobaczyła, że to nie sam
najważniejszy kapitan o lodowatym spojrzeniu. Zamiast niego zjawiło się dwóch młodzieńców
o rozbieganych oczach. Popatrzyli na nią niepewnie. Wymienili spojrzenia.
Raija podeszła do nich bardzo blisko. Poczuła przyjemność, widząc, jak się cofnęli.
Brzydko pachniała.
- Nie zabieracie mnie ze sobą? - spytała, wychodząc za nimi na korytarz.
Światło wabiło ją jak ćmę. Gęsta ciemność lochu groziła jej rozsadzeniem głowy.
Spojrzała po sobie i musiała się roześmiać. Bluzka wisiała w nieładzie, wyjęta na
wierzch na spódnicę. Całe ubranie było brudne i powalane, poplamione wszystkim, co zostało
wdeptane w podłogę.
Ręce miała czarne, nie wątpiła w to, że jej twarz wyglądała podobnie. Nie przedstawiała
sobą ładnego widoku, do tego dochodził nieprzyjemny zapach.
- Gdzie jest kapitan? - spytała z lekką drwiną, kiedy żołnierze popychali ją przed sobą w
górę schodów. - Czy sam nie ma odwagi przyprowadzić tak strasznej wiedźmy?
Raija poczuła na plecach kolejne popchnięcie.
- Kapitan Feldt czeka na ciebie. To on będzie cię przesłuchiwał.
10
Reij o nie lubił zbyt zatłoczonych portów. Nie lubił miejsc, w których mógłby na swoje
nieszczęście spotkać przedstawicieli urzędu i władzy.
Przybywał ze wschodu. Trudno powiedzieć, jakie wnioski mogliby z tego wyciągnąć
wścibscy mężczyźni w mundurach.
Nie miał wcale zamiaru rozgłaszać wszem i wobec, że dotarł aż do Rosji w
poszukiwaniu żony, która go opuściła.
Nie miał ochoty przedstawiać się jako skończony idiota.
Nie zawinęli do samego Vardo. Wyznaczyli kurs na zachód od miasta. Ku
przekrzywionym od wiatru barakom, w których zatrzymywali się rybacy, przybywający aż tu
na północ na letnie połowy. Może kogoś jeszcze tam spotkają, choć właściwie sezon już się
kończył. Kogoś, kto mógłby im odpowiedzieć na kilka pytań, nie wdając się w dłuższe
rozmowy.
- Najlepiej trzymać się równych sobie - zwrócił się do Mikkala. - Bogacze nie gadają z
takimi jak ty i ja, Mikkal. Pewnie nawet na ciebie nie spluną. Uważają, że są na to zbyt dobrze
wychowani.
Mikkal roześmiał się.
Opanował go dziwny spokój. Nadal czuł przejmujący chłód, ale się uspokoił.
Coś się stało Raiji. Nie wiedział, co takiego. Coś niedobrego, ale się nie bał. Nie tak
bardzo. Miał wrażenie, że to coś przemijającego.
Dziwne, ale ciągnęło go ku czemuś nieodwracalnemu, ku czemuś, co groziło
zniszczeniem wszystkiego, co było mu drogie. Wydawało mu się, jak gdyby śmierć znalazła się
bardzo blisko Raiji. Jak gdyby w całym swoim okrucieństwie i całej swej brzydocie właśnie ją
wybrała sobie za cel, lecz uznała, że dziewczyna jednak nie załatwiła wszystkiego na tym
świecie. Jeszcze nie. Mikkal wiedział, że Raija ma przed sobą jakąś przyszłość, ale nie miał
pojęcia, jak długą.
Wzbudzili ogólne zainteresowanie. Nie mogli się spodziewać niczego innego. O tej
porze większość rybaków wyruszyła już do domu. Rzadko przypływały nowe łodzie. A tym
bardziej ze wschodu. Reijo wyglądał tak, jak wyobrażali sobie rybaka, szypra. Miał proste
ubranie, jak oni sami. Zarówno spodnie, jak i kurtka były połatane, mieszkańcy baraków mogli
z zamkniętymi oczami powiedzieć, że cały jego strój dawno nie widział nic prócz słonej wody.
Jednak Mikkal się wyróżniał. Przywykł co prawda do pracy na łodzi i robił to, co do
niego należało, ale nie wymienił skórzanego ubrania na odzież Norwegów lub Finów.
Był Lapończykiem i czuł z tego powodu dumę. Nie przeszkadzało mu to, że tak bardzo
się wyróżniał, chciał, żeby wiedzieli, kim jest.
Gorzej, że ludzie jeszcze bardziej wytrzeszczali oczy, kiedy zobaczyli, jak chodzi.
Musiał podpierać się laską i mocno utykał. Nie miało być lepiej - nigdy.
- Powinienem się chyba przyzwyczaić, że się gapią - mruknął przez zaciśnięte zęby do
Reijo. - Chłop ze sztywną nogą. Dużo czasu upłynie, zanim znowu zobaczą kogoś takiego jak
ja.
- Powinieneś przestać się tym przejmować.
Reijo zrezygnowany wzruszył ramionami. Nie potrafił całkiem zrozumieć Mikkala.
Najwyższy czas, do diabła, by przestał się nad sobą użalać.
- Ciesz się, że w ogóle żyjesz, Mikkal. Mikkal nie odpowiedział. Zauważył, że dla Reijo
bardziej zajmujące jest spotkanie z nieznajomymi, rozmowa z nimi, niż słuchanie przyjaciela.
Cudze kłopoty stają się z czasem nudne. Mikkal nie myślał o tym wcześniej, zanim jemu
samemu to się nie przytrafiło.
Reijo wybiegł na ląd. Spieszno mu było z wyciąganiem ręki i zawieraniem nowych
znajomości. Nie miał trudności z poznawaniem ludzi. Było coś w nim samym, że ludzie go
lubili. Że polegali na nim, pragnęli zyskać go sobie jako przyjaciela.
Uznawali go za kogoś równie solidnego jak norweskie skały. Zawsze niezawodnego.
Nie grał. Nie udawał. Nie starał się wydawać kimś więcej, niż był. Ale to wystarczyło. Nie
spotkał nikogo, kto by pragnął go zmienić.
Mikkalowi podobało się to w Reijo. Sam dobrze ukrywał swoje prawdziwe oblicze. Nie
dopuszczał innych zbyt blisko. Dbał starannie, by zawsze pozostał jakiś dystans. Pilnował, by
nikt nie próbował go zajść od tyłu. Wycofywał się, kiedy sytuacja stawała się zbyt trudna.
Kiedy ludzie zanadto się do niego zbliżali.
Tylko Raija przedostała się przez tę skorupę. Jednak pośród szczęścia, które dzielili,
doświadczyli również wiele bólu. Gdy za bardzo się do kogoś zbliżymy, zaraz pojawia się
cierpienie.
Posuwał się w ślad za Reijo. Potrząsał wyciągniętymi dłońmi. Czuł, że nie witają go
równie serdecznie jak Reijo. Mikkal zdawał sobie sprawę, że tutaj to on był obcym ptakiem.
Zamknął się w sobie. Tak, jak to robił przez całe życie.
Nigdzie naprawdę nie czuł się jak u siebie.
Wszędzie obcy, niezrozumiany. Zmuszony pokonywać chłód, z jakim wita się obcych.
Sądził, że jest mu ciężko. Wyobrażał sobie, że Raiji jest łatwiej.
Tutaj, między rybakami, którzy posiadali niewiele więcej niż on, zrozumiał, co to
znaczy się wyróżniać. Co to znaczy być jedyną osobą inną niż wszystkie.
Zrozumiał, że Raija musiała być silniejsza, niż myślał.
Poczuł się nieswojo.
Ona zawsze była w takiej sytuacji, lecz zaciskała zęby i znosiła to. Udawało jej się
nawet trzymać podniesioną głowę, niezależnie od tego, gdzie się pojawiała.
Doszli z Reijo do końca szpaleru rybaków. Jakiś człowiek - w wieku Reijo, jak się
zdawało - uśmiechając się, wyciągnął dłoń. W łamanym norweskim powiedział, że rzadko o tej
porze roku widuje się tu nowe twarze.
- Nie zostało dla was zbyt wiele ryb. Reijo potrząsnął dłonią, chwyciwszy ją w obie
swoje. Uśmiech rozjaśnił również jego twarz.
- Jesteś Finem, prawda? - spytał zachwycony w swym ojczystym języku.
Tamten potwierdził to, unosząc brwi:
- Aleksanteri Kilpi.
- Reijo Kesaniemi. I mój przyjaciel, Mikkal Persen. Mikkal skrzywił się. Nie lubił
norweskiej wersji swojego nazwiska. To nie był on.
- Mikkal - rzekł krótko, kiedy wymieniali uściski dłoni.
Fin o szczupłej twarzy pod rudoblond grzywką nie odrywał wzroku od Reijo.
- A więc tak - rzekł powoli. - Więc to ty jesteś Reijo Kesaniemi.
Wydawało się, jakby znał Reijo. Jakby czekał na niego całe życie, nie mając od niego
żadnych wieści. Aleksanteri położył rękę na ramieniu rodaka.
- Musicie pójść ze mną - rzekł przyjaźnie. - Zwłaszcza ty, Reijo. Mój znajomy z
pewnością miałby ochotę się z tobą spotkać.
Powiódł ich za sobą w stronę jednego z baraków, który wyglądał dokładnie tak samo jak
inne. Szary i przekrzywiony od wiatru, stanowił jednak dom dla tych mężczyzn, zmuszonych
zamieszkać z dala od swoich rodzin.
Przed barakiem siedział mężczyzna. Obok niego dwoje dzieci, które z uwagą
obserwowały coś na ziemi. Reijo nie mógł dojrzeć, co to takiego.
Miła, domowa atmosfera. Reijo poczuł ukłucie w sercu. On także siedział kiedyś w ten
sposób - zanim wyjechał. Zanim Raija nie skorzystała z szansy, której nie potrafił jej odmówić.
Dobry Boże, pomyślał ze smutkiem. Wiele by oddał, żeby móc jeszcze kiedyś tak
siedzieć. Razem z Elise, maleńkim Knutem, jego własną najmłodszą Idą i Mają...
Maja...?
O Boże!
Reijo przystanął. Otworzył szeroko oczy. Odwrócił się do Mikkala i ujrzał jego bladą
jak ściana twarz.
Zrozumiał, że Mikkal zobaczył to samo. A więc nie oszalał. Nie widząc nic poza czarną
jak węgiel główką, runął w jej stronę jak pijany.
Jego serce z pewnością biło nadal, lecz na chwilę jakby zamarło. Wszystko dla niego
ucichło. Nie istniało nic innego. Fale przestały bić o brzeg, mewy nie skrzeczały, wiatr nie
muskał chłodem odrętwiałych policzków...
Maja...
Wymówił chyba jej imię. Może zawołał... Nie był pewien.
Jedyne, co dostrzegł, to że podniosła głowę. Zobaczył, jak przygląda mu się z
niedowierzaniem, podobnie jak on sam przed chwilą patrzył. W ciągu kilku sekund poderwała
się na nogi.
Wyciągnęła ku niemu rączki. Podbiegła, szybko przebierając małymi stopkami.
- Reijo! - krzyknęła, rzucając mu się w objęcia.
Reijo porwał ją do góry i zakręcił wkoło. Maja ściskała go za szyję tak mocno, jakby już
nigdy nie chciała puścić.
- Wróciłeś! - płakała przy mokrym policzku Reijo. - Naprawdę wróciłeś! Tylko ja
wierzyłam, że przyjdziesz. Teraz znowu wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze. Musisz
przyprowadzić mamę.
Mikkal odwrócił się. Wpatrywał się nieruchomo w przybrzeżne fale uderzające o skały.
Morze było spokojne.
Jego córka.
Maja to przecież jego córka.
Dziecko miłości jego i Raiji. Dowód na to, że do siebie należeli. Lecz nigdy nie będzie
dla Mai ojcem. Maja była i będzie dziewczynką Reijo.
Trudno to przełknąć.
Jego serce krwawiło za każdym razem, kiedy mała z ufnym oddaniem pokazywała
Reijo, że jest jej jedynym prawdziwym oparciem w życiu.
Reijo postawił Maję na ziemi, lecz ona nadal kurczowo trzymała go za rękę. Mężczyzna
siedzący przed barakiem wstał, odsunął za siebie Knuta. Ruszył ku przybyszom długimi
krokami.
Reijo ujrzał wyrazistą twarz. Ciemne oczy, które chłodno go oceniały. Mężczyzna
spojrzał ponad ramieniem Reijo na Aleksanteriego.
- Kto to jest? - spytał lodowatym tonem, nawet nie pytając, czy nieznajomi rozumieją po
fińsku.
Aleksanteri nabrał powietrza:
- To jest... Reijo Kesaniemi. Powietrze zgęstniało. Reijo tego nie zauważył, lecz Mikkal
poczuł wyraźnie. Ostrożnie się obejrzał. W powietrzu wisiało coś, co mu się nie podobało.
Niechęć.
Skierowana ku Reijo...
Mężczyzna przed Reijo odetchnął przez nos. Spojrzał na Maję.
- Odsuń się trochę, dziecko! Maja postąpiła krok dalej od Reijo. Puściła jego dłoń, lecz
wyraz jej twarzy świadczył o tym, że uczyniła to niechętnie.
- Reijo Kesaniemi. - Mężczyzna powtórzył nazwisko, z niechęcią i pogardą. - Od dawna
chciałem cię spotkać - odezwał się ku zdumieniu Reijo i Mikkala. - I dać ci to.
Zaciśnięta pięść wystrzeliła, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Reijo upadł.
Mikkal ruszył mu na pomoc, lecz mężczyzna, który uderzył, uprzedził go.
Wyciągnął do Reijo silną dłoń i na powrót postawił go na nogi.
- Nazywam się Petri Aalto - rzekł. - A jeżeli wejdziecie, opowiem wam pewną historię.
Powinienem pewnie żałować, że nie uderzyłem mocniej. Albo kilka razy. Potrzebujemy jednak
więcej mężczyzn. Potrzebujemy ludzi, którzy potrafią trzeźwo myśleć.
Ani Reijo, ani Mikkal nie czuli się choć odrobinę mądrzejsi, kiedy przestąpili próg dość
ciasnego, mrocznego baraku.
Elise zareagowała podobnie jak Maja, lecz nieco bardziej powściągliwie.
Nie podbiegła do Reijo, lecz zbliżyła się do niego małymi krokami. Nie rzuciła mu się
na szyję, ale wspięła ostrożnie na palce i uścisnęła. Nie było jednak wątpliwości, że szczerze się
ucieszyła.
- Teraz wszystko będzie dobrze - szepnęła. W następnej chwili cofnęła się, a jej twarz
jakby pojaśniała. Zerknęła na podłogę między pryczami, gdzie bawiła się mała dziewczynka,
zupełnie nie speszona całym zamieszaniem.
Reijo ścisnęło się gardło. Elise złapała go za rękę i pociągnęła w stronę dziecka.
- Jeszcze nie widziałeś Idy, Reijo. Jest już taka duża, a ty jej jeszcze nie widziałeś.
Nie potrafił wydobyć z siebie słowa, tak wielka wydawała się ta chwila.
Cicho przykucnął przed maleńką dziewczynką.
Podniosła wzrok. Przywitała go na swój dziecięcy sposób, ufnie, nieco zdziwiona.
Reijo spojrzał w swoje własne oczy. Swoje własne oczy z pewną domieszką ciemnego
brązu Raiji. Zielone, ale nie tak jasne jak jego - niewątpliwie miała jego spojrzenie. Jego twarz.
Coś z Raiji w okolicach nozdrzy. A także w lekko wygiętych brwiach. Delikatną budowę
również odziedziczyła po matce.
Ale poza tym była córką swego ojca.
Reijo nie potrafił sobie wytłumaczyć, skąd wzięły się u niej rude włosy, ale pasowały.
Jego córeczka.
Ida.
Ku niemu wysunęła się maleńka rączka.
Reijo przełknął ślinę i wyciągnął swoją ogromną dłoń. Złapała się za włosy i chociaż
potrafiła już pociągnąć z pewną siłą, nie poczuła bólu.
To jego dziecko.
Ostrożnie przyłożył policzek do jej buzi. Zdawał sobie sprawę, że dawno się nie mył i
że jego zarost może kłuć, ale musiał poczuć dotyk tej skóry.
Nigdy nie dotykał czegoś bardziej miękkiego.
Ida wydawała się taka ufna.
Nie znała go. Była też zbyt mała, żeby wiedzieć, kim jest Reijo. Za mała, żeby to miało
dla niej jakieś znaczenie w tej krótkiej chwili.
Zarzuciła mu swe pulchne rączki na szyję. Przycisnęła swój mały, krągły policzek do
jego policzka, mówiąc przy tym przeciągłe „aaa”.
Reijo prawie się rozpłakał. Ukrył twarz w ogniście rudych włosach, zanim odwrócił się
do pozostałych.
Jego głos drżał, kiedy spojrzał na Petriego i rzekł:
- Miałeś nam coś opowiedzieć... Mikkal przerwał mu:
- To dotyczy Raiji, prawda? Gdzie ona jest?
- Kim jesteś... - spytał Petri. - Dla Raiji? Wiem, kim on jest - skinął głową na Reijo, nie
patrząc w jego stronę - ale o tobie nic nie wiem.
Szukał w pamięci. Raija opowiadała, że przez kilka lat mieszkała z Lapończykami. Lecz
nigdy nie wymieniła z imienia żadnego z nich. Ten człowiek wydawał się jednak również w
jakiś sposób związany z jej życiem. Petri zaniepokoił się.
Mikkal nie odpowiedział. W jego niezwykłych oczach nadal kryło się pytanie.
- Mikkal jest ojcem Mai - wyjaśnił zamiast niego Reijo.
Petri przeniósł wzrok z mężczyzny na dziecko. Dostrzegł podobieństwo, które powinien
był zauważyć wcześniej.
Wymienił spojrzenia z Aleksanterim. Obaj nazbyt jasno zdali sobie sprawę, że Raija
nieprzypadkowo milczała na temat tego Lapończyka. Musiał dla niej wiele znaczyć, skoro
nawet o nim nie wspomniała.
Patrzyli to na Reijo, to na Mikkala. Zauważyli, że nie ma między nimi wrogości, jedynie
zrozumienie, przyjaźń.
Nie do pomyślenia byłaby podobna więź, gdyby w grę wchodziła inna kobieta niż Raija.
W jej przypadku wszystko wydawało się możliwe, nawet przyjaźń między mężem a
kochankiem.
Petri spojrzał wprost na Mikkala.
- Pytałeś, gdzie jest... - Wciągnął powietrze, zanim zdołał wymówić słowa: - Jest w
twierdzy w Vardo. Uwięzili ją. Jako czarownicę.
Reijo i Mikkal spojrzeli na niego z niedowierzaniem.
- Czarownicę?! - zawołali jednocześnie. Mikkal odwrócił się i z całej siły ścisnął
krawędź najbliższej koi. Kostki jego dłoni zbielały. Pochylił głowę. Nie płakał.
Nagle zrozumiał wszystko, co czuł w ostatnich dniach. Wszystkie wrażenia, które
niejasno odbierał.
- Czy to się stało cztery dni temu? - spytał głucho. - Czy zabrali ją cztery dni temu?
Petri zadrżał. Skąd ten człowiek mógł o tym wiedzieć?
- Tak - odparł tylko. Reijo poderwał się wściekły:
- Jak to możliwe? Do diabła, jak to możliwe? W Raiji nigdy nie było nic mistycznego.
Potrafi czarować tak samo jak ja. Kto jest temu winien?
Petri odpowiedział spokojnie:
- Część winy ponosisz ty, ponieważ ją opuściłeś. Część winy ponoszę ja. Część
Aleksanteri. Został ranny, a Raija go wyleczyła...
- I to wszystko? - Reijo nie mógł uwierzyć. - Nie oskarża się kogoś o czary za coś
takiego.
- Tutaj tak - odparł Petri z powagą. - Kapitan w forcie ma bzika na punkcie czarownic.
Kilka już spalił na stosie tego roku.
Mikkal zrozumiał, skąd pochodziło wrażenie ognia.
Lecz śmierć jej nie dosięgła...
Skąd w takim razie wrażenie lodu? Zimna?
- Grozi jej stos? - spytał Reijo, siląc się na spokój. - Czy to właśnie chcecie powiedzieć?
Może zostać spalona na stosie, chociaż jest niewinna?
Petri skinął głową. Był śmiertelnie blady.
- Nie można do tego dopuścić! - głos Reijo brzmiał zdecydowanie. - To nie może
spotkać Raiji. Nie przeżyję tego po raz drugi! Nie mogę znowu stracić bliskiej osoby w ten
sposób.
Tylko Mikkal potrafił zrozumieć znaczenie słów przyjaciela.
Reijo przerwał sam sobie i spojrzał na Petriego:
- Tobie też była droga, prawda? Nie uderzyłbyś mnie, gdyby ci na niej nie zależało.
Petri spuścił wzrok. Nie czuł wstydu. Tylko smutek. I złość.
- Tak - odparł po dłuższej chwili milczenia. - Chyba rzeczywiście kimś dla niej byłem. I
jestem na ciebie zły. Ponieważ ją opuściłeś. To by się nie zdarzyło, gdybyś został... -
Uśmiechnął się ponuro. - Wprawdzie bym jej nie poznał, a moje życie byłoby uboższe. Ale to
by jej nie spotkało.
- Przyczyn mojej nieobecności jest więcej, niż ci się wydaje - rzekł Reijo cicho. - O
wiele więcej...
Oprócz tego nic nie powiedział.
To Raiji był winien wyjaśnienia. Nikomu innemu.
- Co zrobiliście, żeby jej pomóc? - rozległ się głos Mikkala. - Coś przecież musieliście
zrobić?
Aleksanteri usiadł, ciężko wzdychając. Reijo również opadł na jedną z koi, trzymając w
ramionach Idę. Maja wdrapała się na górę i usiadła tuż obok. Przytuliła się do Reijo, dając tym
samym do zrozumienia, że nie tylko Ida ma do niego prawo.
Petri i Mikkal nadal stali.
- Udało nam się nawiązać kontakt z kimś z fortu - odezwał się Aleksanteri. - Drogo nas
to kosztowało i niewiele się dowiedzieliśmy, ale informator zawsze może się przydać.
- Na samej górze? - spytał Reijo. Aleksanteri potrząsnął głową.
- Nie stać nas było, żeby opłacić kogoś wysoko postawionego. Ten jest żołnierzem
zaciężnym. Był przy tym, jak Raiję po raz pierwszy przesłuchiwano.
Aleksanteri spuścił wzrok, a usta Petriego wykrzywił grymas.
- Kapitan nie był z niego zbyt zadowolony. Teraz więc chłopak prawie nie ma z nią
kontaktu. Ale wie niemal o wszystkim, co się dzieje w twierdzy. I tam nie można utrzymać nic
w tajemnicy.
- Co z nią robili? - Mikkal spojrzał na Aleksanteriego, jego nozdrza drżały. - Przypiekali
ją? Rozżarzonymi cęgami? Poddawali chłoście?
Aleksanteri nie mógł wydobyć słowa, tylko spojrzał na Mikkala szeroko otwartymi
oczami. Ciarki mu przeszły po plecach.
- Skąd...? - spytał z wahaniem. To przechodziło jego pojęcie.
Reijo westchnął. Również on zacisnął powieki, by zatrzeć obrazy, które malowała jego
wyobraźnia.
- Mikkal i Raija zawsze mieli ze sobą bardzo dobry... kontakt.
Nie patrzył na nikogo, lecz czuł, że coś drżało w powietrzu. Napięcie.
Dokładnie wiedział, co teraz myślą. Jak toczą walkę między wiarą a niewiarą.
- Ja także w to nie wierzyłem - wyjaśnił. - Nie myślałem, że to możliwe, lecz coś jest
między nimi. Jakaś nić. Nie wiem, jak im się to udaje, ale za każdym razem ich przeczucia się
sprawdzają.
- Śmierć zostawiła Raiję w spokoju - powiedział Mikkal powoli. - Nie potrafię tego
udowodnić, ale wiem, że życie zwyciężyło. Nie czuję strachu. Tylko spokój. I chłód. Jest tak
dziwnie zimno...
Aleksanteri i Petri nie wiedzieli, co o tym sądzić. Naturalnie Lapończycy mają swoje
znaki i rytuały, ale to już pewna przesada.
To istotnie pasowało do Raiji, ale leżało tak daleko poza ich zdolnością rozumienia.
- Co możemy zrobić? - spytał Reijo.
- Czekać. - Petri wyglądał na bezsilnego. - Gdybyśmy mieli jakieś wpływy, moglibyśmy
się za nią wstawić. Zaświadczyć, że jest dobrym, religijnym człowiekiem. To by pomogło...
może. Nasz żołnierz uważa, że kapitan już uznał ją za winną i w tej sytuacji właściwie niewiele
można jej pomóc. Aleksanteri dodał:
- Poza tym nie powiedziała im, kim jest. Podała im jakieś imię, które sama wymyśliła.
Nazwała się Ritvą. Więcej z niej nie wydusili.
Mikkal uśmiechnął się słabo:
- Raija zawsze była silna. Wydostaniemy ją stamtąd, nawet gdybym gołymi rękami miał
ją wyciągnąć z płomieni.
Reijo zbladł.
- Boże, spraw, żeby do tego nie doszło!
11
Była sama. Nie mogło być inaczej Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Mimo to
Raija czuła się obserwowana.
Nie wiedziała, że może istnieć tak potworna samotność.
Czy minęło wiele dni?
Nie miała pojęcia.
Nikt jej nic nie mówił.
To jej zadawano pytania.
Od kogo nauczyła się czarów?
Jak długo je uprawia?
Jakie ciężkie grzechy popełniła?
Ile osób uczyła?
Co takiego podarował jej diabeł, żeby mu służyła?
Jak często spotykała się z nim na górze Domen?
Czy przyczyniała się do zatapiania statków?
Czy zuchwale rozgłaszała, że może decydować o życiu i śmierci?
Czy wiedziała, że to, co uprawia, jest bluźnierstwem wobec Boga?
Czy wie, co robi się z bluźniercami i czarownicami najgorszego rodzaju, jak ona?
Zaczęli wznosić dla niej stos...
Nie wstawała. Nie była w stanie. Przy najmniejszym ruchu czuła ból w całym ciele.
Pieczenie, gdzie świeże rany dotykały mokrego, szorstkiego materiału ubrania.
Kiedy leżała spokojnie, popadała jakby w odrętwienie. Wtedy już nic nie czuła.
Ciaśniej owinęła wokół siebie strzępy ubrania.
Zdarli z niej rzeczy. Mimo całego swego upokorzenia Raija zauważyła, że sprawiło im
to pewnego rodzaju przyjemność.
Pamiętała triumf, jaki rozbłysł w oczach kapitana.
Nazywali go Feldt.
Taki młody, a taki surowy. Taki nieludzki.
Przyłożył jej do ciała rozżarzone do czerwoności żelazo. Słuchał syku, kiedy przypiekło
skórę, a potem mięsień. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, przyciskając cęgi jeszcze
mocniej. Widział jej ból, czekał na krzyk, ale przeliczył się...
Raija przesunęła językiem po wargach. Zabolało. Były spuchnięte.
Zagryzła usta tak mocno, że pociekła krew, ale powstrzymała krzyk.
Przywiązali ją za nadgarstki i kostki nóg i rozciągnęli na tej okropnej machinie, którą
nazywali kołem tortur.
Czuła, jak jej ciało wydłuża się do granic wytrzymałości.
Widzieli, co zrobili. Widzieli - i rozciągnęli ją jeszcze trochę.
Oczy kapitana nadal promieniały. Te zimne po samo dno zielononiebieskie oczy
błyszczały jak gwiazdy na niebie w mroźną noc. Zerwali z niej ubranie.
Nie zamierzali się bawić w rozpinanie guzików. Po prostu zdarli z niej wszystko.
Ich oczy obserwowały każdy skrawek jej skóry. Dostrzegła w nich pożądanie. Było
równie silne jak odraza. Strach zmieszany z silną żądzą.
Gwałcili ją wzrokiem, a to wydawało się o wiele gorsze niż jakiekolwiek fizyczne
poniżenie.
Kapitan wydawał się okrutniejszy, podlejszy, bardziej obłąkany niż pozostali.
Raija zauważyła to. I kapitan zorientował się, że dziewczyna o tym wie.
Stał się potem bardziej brutalny. O wiele bardziej szorstki. Bardziej bezduszny. Raija
zrozumiała, że dostrzegła coś, do czego się nie przyznawał. Karał ją również za to.
Dysponował niezbędną ku temu władzą.
Władzą decydowania o jej życiu.
A Raija zagryzała wargi, wbijała paznokcie w dłonie, ale nie krzyczała.
Nie za pierwszym razem.
Wydawał się rozczarowany.
Niezadowolony z niej.
Brutalnie wrzucili ją z powrotem do tej czarnej nory. Bez jedzenia. Bez picia.
Kiedy znowu ją przyprowadzili na górę, pojawiło się dwóch nowych żołnierzy. Dwóch
nowych pomocników.
I pastor.
Kapitan Feldt otrzymał dodatkową pomoc. Pastor odprawił nabożeństwo za jej czarną
duszę i odmalował przed Raiją wizję miejsca, w którym skończy, jeżeli się nie przyzna do
winy.
Stary smoluch już na nią czeka z piekielnym ogniem. Ale jeśli powie wszystko, co wie,
jeżeli zwróci się do Pana, wtedy być może Bóg okaże się litościwy.
- Tak czy owak spłoniesz na stosie - rzekł kapitan, krzywo uśmiechając się jednym
kącikiem ust.
Rozkoszował się tym.
Raija nie odezwała się ani słowem.
Dopóki nie spytali o jej imię.
Ogarnęła ją radość, kiedy sobie uświadomiła, że tego nie wiedzą. Mogła zatem mieć
nadzieję, że dzieci są bezpieczne.
Długo milczała. Wystarczająco długo, żeby wydało się to naturalne, a potem jakby się
załamała i wyszeptała:
- Ritva. Mam na imię Ritva. Więcej im nie powiedziała.
Wytrwale namawiali, egzaminowali na wiele sposobów.
Karcili za pomocą miękkich jak jedwab zwrotów.
Mamili podstępnymi sformułowaniami. Dwuznacznymi aluzjami. Tworzyli labirynty
słów, żeby się w nich zagubiła, żeby się zdradziła - a może przy okazji jeszcze kogoś innego,
nie uświadamiając sobie tego.
Bili ją.
Otwartą dłonią i pięścią.
Związaną i bezbronną kopali twardymi butami.
Był jeszcze chłopcem, Raija napotkała jego spojrzenie, kiedy unosił nogę do kopniaka.
Na gęstych rzęsach dostrzegła łzy.
Ale wykonał rozkaz.
Pojawiły się rozżarzone cęgi.
Kapitan wolał sam ich użyć.
Uśmiechał się. Oblizywał usta, kiedy przypiekał jej piersi.
Niezmierzone zło w jego spojrzeniu zmusiło Raiję do zamknięcia oczu.
Coś więcej niż ból kazało jej krzyczeć.
Już myśleli, że pancerz zaczyna pękać. Już byli pewni, że to wstęp do przyznania się.
Cęgi niszczyły coraz więcej skóry. Zostawiały piekące rany. Rozsnuwały wokół swąd palonego
ciała.
Raija ze wszystkich sił starała się nie stracić przytomności.
Ból mówił jej przynajmniej, że jeszcze żyje. Mówił, że jeszcze nad czymś panuje. Nie
mogła zapobiec temu, co robili. Nadal jednak decydowała o własnych słowach. Nie wyciągną z
niej więcej, niż sama zechce im powiedzieć.
Cierpienie mówiło jej, że nadal jest od nich silniejsza.
Związano ją i torturowano. Pozbawiono ludzkiej godności, lecz to ona nadal
decydowała, do czego mogą ją zmusić. Była silniejsza niż oni - silniejsza niż kapitan Feldt.
Rany od przypalania bolały niemiłosiernie i piekły, kiedy przenieśli ją na koło tortur.
Nie zwracali na to uwagi. Dotykali szorstkimi rękami zranionych miejsc. Raija
wiedziała, że kapitan Feldt czyni to celowo. Co do młodych żołnierzy nie miała całkowitej
pewności.
Chciała wierzyć, że tylko wypełniali polecenia...
Trudno jest jednak zachować wiarę w ludzi, kiedy zadają ból, nie dający się opisać
słowami.
Pastor dostarczał Raiji duchowej pociechy.
Raija nie była wcale pewna jego intencji. Wydawało się jej, że patrzył równie
pożądliwie jak kapitan, kiedy ponownie zerwali z niej ubranie.
Odniosła wrażenie, że jego głos stał się napięty oraz że brakło mu tchu, ale mogła się
mylić.
Zaszumiało jej w uszach. Obraz stał się zamglony.
Kapitan powtarzał, że jest bardziej zhańbiona niż wszystkie zhańbione kobiety razem
wzięte.
Jest najbardziej podłą istotą, jaką spotkał, i że zniszczy ją, nawet gdyby mu to miało
zająć całe życie.
Powiedział, że ma czas. Może czekać, aż będzie gotowa mówić.
Jak długo to potrwa, zależy tylko od niej. To ona sama decyduje o tym, ile bólu jeszcze
chce znosić. Z czasem skończy się również pomoc diabla. Niech jej się nie wydaje, że będzie
mu jeszcze potrzebna. Czyżby nie zauważyła, że złe moce już jej nie służą?
Oni przejęli nad nimi kontrolę. Powalili je na kolana. Jej magia nic tu nie pomoże.
Tutaj jest nikim.
Rozciągnęli ją.
Słowa modlitwy i przekleństwa nałożyły się na siebie, kiedy zmaltretowanemu ciału
Raiji zadano jeszcze więcej bólu.
Mikkal, Mikkal! pomyślała. Krzyk myśli przeszył ciemność na niedostrzegalnych
skrzydłach.
Dotarł do jego duszy.
Dodaj mi sił! Daj mi trochę swoich sił! Pomóż mi to wytrzymać! Umieram. Jestem
pewna, że umieram.
Zawsze cię kochałam, Mikkal. Niezależnie od tego, co mnie spotykało, to zawsze ty...
Ujrzała śmierć z jej bladym, martwym uśmiechem. Czuła, jakby ją ważono i mierzono.
Czuła, jakby jakieś ręce chwytały ją kurczowo i przesuwały się po niej. Czekała, aż śmierć
wyciągnie w odpowiedniej chwili swe kościste dłonie i zabierze ją ze sobą...
Przez mgnienie oka zatęskniła za tym, kiedy ból stał się tak nieludzki, że ogłuszał ją jej
własny krzyk.
Nie słyszała śmiechu zadowolenia. Nie widziała rozradowanej twarzy tego, który
zadawał jej cierpienia.
Śmierć... Czy można do niej zatęsknić?
Raija chciała usiąść, lecz okazało się to niemożliwe. Była przywiązana za ręce i nogi.
Rozciągnęli ją bardziej, niż pozwalały na to stawy.
Ból paraliżował ją.
Siła pojawiła się znikąd. Jeszcze raz Raija pozwoliła, by krzyk odbił się echem od
sufitu, którego nie mogła zobaczyć. Łzy całkiem ją oślepiły.
Zdołała jeszcze zagryźć już krwawiące okaleczone wargi. Jeszcze raz udało jej się
zachować milczenie. Przeciwstawić się.
Mikkal. Mikkal. Dziękuję.
Nie pamiętała chłosty. Nie pamiętała nowej serii przypiekania cęgami.
Ani uderzeń...
Nigdy się nie dowiedziała, że pastor modlił się za nią na kolanach.
Ze to jemu mogła dziękować za swoje życie.
Kapitan wprost szalał, kiedy Raiji udało się po raz kolejny stawić opór, choć jemu się
zdawało, że już ją pokonał. Rozwścieczony byłby ją zabił, gdyby pastor mu nie przeszkodził i
nie przywołał do rozsądku.
Gdyby kapitan ją zabił podczas przesłuchania, sprawy przyjęłyby dla niego zły obrót.
Nie dowiedział się wszak niczego.
Tortury nie były dozwolone. Ani nawet procesy o czary.
Hans Fredrik Feldt wystarczająco dobrze znał prawo.
Wiedział także, że wszyscy spojrzą przez palce na jego metody, dzięki którym osiągał
dobre rezultaty, jeżeli zdoła udowodnić, że ta kobieta jest czarownicą. Jedną z najgroźniejszych,
jakie więzili w twierdzy w celi czarownic.
Król życzył sobie, by oczyścić jego królestwo z osób uprawiających czary. Hans Fredrik
Feldt chciał służyć swemu królowi najlepiej, jak potrafił.
Zamierzał piąć się w życiu w górę i iść do przodu.
Musi pozwolić wiedźmie dojść do siebie. Wtedy znowu będzie mógł uderzyć. Prędzej
czy później ta kobieta się podda. Jak wszystkie inne.
Stanowiła cięższy orzech do zgryzienia niż większość z nich, lecz to tylko przekonało
go, że w jej przypadku się nie pomylił. Jest gorsza niż inne.
Piękniejsza niż inne. Młodsza. Bardziej pociągająca...
Tak, pociągała go.
Na początku.
Podczas pierwszego przesłuchania.
Pożądał jej.
Tak wielka była zatem jej siła.
Zdarzyło się to po raz pierwszy - od czasu Lisbeth.
Lisbeth również była młoda i nadzwyczaj piękna. Jednak zdradziła go.
W końcu wybrała jego brata.
Nadal słyszał jej śmiech, kiedy oznajmiła mu jego porażkę. Dźwięczny śmiech
przypominający szklane kule toczące się w dół schodów.
Od tamtej pory nie widział Lisbeth.
To już pięć lat.
Pięć lat - i w tym czasie żadnej kobiety.
Miał na nią ochotę. Na tę czarownicę. Na tę wiedźmę. Ritvę.
To imię do niej nie pasowało. Miało obce brzmienie. Powszechnie jednak wiadomo, że
Lapończycy i Finowie mają większe zdolności do czarów niż inni ludzie.
Ritva...
Była taka piękna. Tak kusząco, niebezpiecznie piękna. Czuł, że musi zdusić to piękno.
Ze względu na tych młodych żołnierzy. Ponosił za nich odpowiedzialność. Nie mógł dopuścić,
by wpadli w sieć czarownicy.
Również ze względu na siebie samego.
Marzył o niej po nocach. Na jawie. Mógł bez trudu sprowadzić ją do swojej kwatery.
Zaspokoić te potrzeby, które narosły przez lata. Nie był nikim więcej niż mężczyzną.
Ona była czarownicą.
Mogłaby przełamać o wiele więcej niż siły obronne najpotężniejszego mężczyzny. To
byłoby takie proste, poddać się.
Ale jednak okazał się silny. Oparł się pokusie. Nocne fantazje odsunął głęboko, były
potworne i grzeszne.
Zniszczył ów piękny obraz, jakim była dla świata.
Teraz nie wydawała się już taka zachwycająca - zakrwawiona, pobita, okaleczona, z
ziemią, błotem i zakrzepłą krwią we włosach. Z opuchniętymi wargami, które zagryzała do
krwi.
Jej uroda została dobrze ukryta.
Nikogo nie zdobędzie dzięki swojemu wyglądowi.
Hans Fredrik Feldt był z siebie bardzo zadowolony. Teraz zamierzał zostawić ją w
spokoju przez kilka dni.
Pozwolić, by siedziała w ciemności, by nikt nie przerwał tej monotonii i samotności.
Została całkiem odizolowana od wszystkiego i wszystkich. Tak właśnie miało być.
To zdoła złamać każdą.
Odosobnienie i bezczynność dawały czas na myślenie. Na zastanowienie się nad tym, co
jej proponowano.
Czas na dokładne przyjrzenie się swojej czarnej duszy. Czas na gruntowne przemyślenie
popełnionych grzechów.
A wtedy on przeprowadzi nową serię przesłuchań. Ponownie ją przepyta.
Być może w oddzielnym pokoju - żeby nikt nie mógł mu przeszkodzić w stosowaniu
wymyślnych metod.
Ona musi mieć jakiś słaby punkt, a jego zadaniem jest jego znalezienie. Jeżeli ból jej nie
złamał, to musi istnieć coś innego.
Każdy ma jakiś słaby punkt.
Prędzej czy później ją złamie. I roześmieje się, kiedy pochłonie ją ogień na stosie.
Zobaczy, jak gaśnie płomień w tych głębokich brązowych oczach, i będzie się rozkoszował
każdą minutą.
Ritva.
On się przed nią nie ugnie.
Czuła zimno. Wszystko było potwornie zimne. A na zewnątrz panowało lato. Raija
próbowała sobie wyobrazić, jak to jest.
Słońce między leniwymi obłokami. Łagodne wiatry bawiące się jak małe dzieci.
Biegać boso po nie kończącym się płaskowyżu. Poczuć, jak wrzosy klują podeszwy
stóp, które przez całą zimę pozostawały uwięzione w kumagach.
Więzienie...
Raija wróciła do rzeczywistości. Musiała użyć całej swojej siły, by zmusić się do
powrotu do świata fantazji.
Małe górskie kwiatki. Zapach obozowego ogniska. Zapach lata.
Lato. Ciepło...
Wszystko to wydawało się takie odległe.
Siedziała w próżni i nie mogła się z niej wydostać.
Czuła gorycz i bezsens. Śmierć jej nie chciała. Mikkal też jej nie chciał. Lecz to
zdarzyło się dawno temu. Czy wiedział, że jest zła?
Czy wszyscy o tym wiedzieli poza nią samą? Czy jest w niej coś... coś złego?
Czy jest taka, jak mówią?
Nie, Raija, nie!
Nie może uwierzyć w ich kłamstwa! Nie wolno jej! Przez cały czas musi pamiętać, kim
jest.
Raiją Alatalo.
Musi być pewna, że nie uczyniła żadnej z tych rzeczy, o które ją pytają. Nie mogła
przecież zrobić niczego podobnego.
Chcą ją zmusić, żeby się przyznała do czegoś, co sami wymyślili. Dlatego wykorzystują
wszelkie możliwe środki. Nie wolno jej o tym zapomnieć.
To on jest zły - kapitan Feldt o oczach zimnych jak lód. Nie wiedziała, dlaczego ten
człowiek płonie tak silną nienawiścią, lecz to niebezpieczne dać się opanować podobnym
uczuciom.
Nie jest czarownicą.
Mogą ją spalić na stosie, lecz nigdy się do niczego nie przyzna.
Musi zachować odwagę. Starać się myśleć o rzeczach, które sprawiają jej radość. Które
dodadzą jej sił.
Dzieci...
Nie, nie o nich. Na myśl o nich tylko się rozpłacze. Bóg jeden wie, czy kiedykolwiek
jeszcze je zobaczy.
To zbyt bolesne.
Jak zawsze wróciła do niego - do tego jedynego.
Mikkal... Mikkal... gdybym tylko mogła jakoś do ciebie dotrzeć...
Lecz nie mogę przekazać ci żadnej informacji.
Potrzebuję twojej siły, ale ty nawet się nie dowiesz, że jestem tak bardzo głęboko pod
ziemią. Poniżona i zupełnie niepodobna do tej Raiji, którą znasz i kochasz. Twoja Raija chce
żyć - i potrzebuje twojej siły.
Mężczyźni rozmawiali o tym, co mogą zrobić. I żaden z nich nie zaproponował
rozsądnego rozwiązania.
Mikkal wstał i wyszedł.
Już od dość dawna doznawał tego coraz lepiej mu znanego uczucia.
Usiadł przed barakiem, usiłując skupić myśli wokół Raiji. Próbował dać jej to, czego
potrzebowała, lecz ani razu nie wiedział dokładnie, co to takiego. Wyszeptał cicho jej imię. Tak
cicho, że tylko wiatr je usłyszał.
12
Spała, kiedy przyszli. Obudzili ją kopniakiem i wyciągnęli na słabo oświetlony korytarz,
zanim zdążyła porządnie otworzyć oczy.
Przełom w rutynie.
Przynajmniej wydostała się z wszechogarniającej ciemności i wilgoci, od której w ciągu
dłuższego czasu i kamień zacząłby gnić.
Wyobraziła to sobie - jak gnije w tej czarnej norze i nikt nic nie może dla niej zrobić.
Samotna, zapomniana...
Żołnierze wepchnęli ją do pomieszczenia, w którym odbywały się przesłuchania. Do
sali tortur, jak to nazywała.
Zostali na zewnątrz.
Nie weszli.
Raija zwróciła na to uwagę. Powoli. Wszystkie procesy w jej głowie zachodziły bardzo
wolno.
Bała się, że uszkodzili coś w jej mózgu. Nie chciała skończyć w szpitalu dla umysłowo
chorych. Równie dobrze mogliby ją od razu zabić.
To coś nowego, została sama z kapitanem.
Tylko jeden przeciwnik.
Przełknęła, lecz nie udało jej się zwilżyć gardła.
W jednej chwili zaczęła się bać. Bała się obecnej sytuacji bardziej, niż gdyby stojący na
zewnątrz weszli do środka.
Tamci wykonywali tylko rozkazy. Nie mieli na tyle wyobraźni, by wypróbowywać
nowe sposoby zmuszenia jej do mówienia.
Ten człowiek za to miał dość wyobraźni - i był zły. Płonął z nienawiści.
- A więc, Ritva. Zostaliśmy tylko we dwoje... Ten jego dźwięczny głos. Dlaczego
nazywał ją Ritvą?
Raija już otwierała usta, żeby go wyprowadzić z błędu. Dopiero wtedy sobie
przypomniała. Sama wymyśliła to imię. Żeby ich przechytrzyć. Dali się na to złapać. Więcej jej
nie pytali, kim jest. Być może nie uznali tego za wystarczająco ważne, skoro jest Finką - lub jak
to oni określali, a co jako obraźliwe nigdy nie pojawiłoby się w ustach Finów - Kwenką.
- Zechcesz dziś mówić, Ritva? Milczała. Wydawał się bardzo zdenerwowany.
Szczupłymi palcami odpiął od pasa pejcz.
Raija zmusiła się, by stać nieruchomo. Chciał zobaczyć jej strach. Czuła to. Chciał
zobaczyć, jak się czołga, a potem usłyszeć, jak się przyznaje.
Ale nie miała do czego się przyznawać!
- Co by tu wymyślić, żeby rozwiązać ci język? Raija miała ochotę powiedzieć mu, że
nie wątpi w jego pomysłowość w tym względzie, ale się powstrzymała.
Rozmowa z nim nie przyniosłaby jej pożytku. Nawet jedno słowo. Był wystarczająco
pomysłowy. Nie odmówi sobie metod bardziej szorstkich i brutalnych teraz, kiedy został z nią
sam na sam. Nie miał świadków, a jej słów się nie bał.
Uderzenia pejcza wreszcie powaliły ją na kolana. Raija poczuła, że plecy jej krwawią,
lecz udało jej się zacisnąć zęby, by z ust nie wydobył się nawet jeden dźwięk.
W ten sposób dłużej to potrwa, ale nie miała zamiaru podporządkować się temu
człowiekowi bez walki.
- Ani słowa o twoich konszachtach z diabłem?
Mówił w kulturalny sposób, lecz Raija wiedziała, jaki jest naprawdę. Zmusiła się, by
oddychać spokojnie. Starała się dojść do siebie. Nie wiedziała, co będzie dalej. Po kapitanie
mogła się spodziewać wszystkiego.
- Ani słowa o tym, jak ratujesz życie, Ritva? Albo jak pozbawiasz życia?
Raija usłyszała jego zbliżające się kroki. Wiedziała, że wystarczy spojrzeć kątem oka, a
zobaczy czubki jego butów. Na pewno były starannie wypolerowane. Były takie za każdym
razem. Raija zwróciła na to uwagę.
Pamiętała oficerki, które ją kopały. Zapamięta je do końca życia.
To być może już nie tak długo, przemknęło jej przez myśl.
- Nie chcesz mi powiedzieć, w jaki sposób kusiłaś mężczyzn, używając czarodziejskich
sztuczek? To mogłoby być interesujące...
Złapał ją za włosy i pociągnął tak, że musiała na niego spojrzeć.
- Jestem tu po to, żeby cię wysłuchać, Ritva - rzekł jedwabiście łagodnym głosem. - Im
szybciej zaczniesz mówić, tym lepiej dla nas obojga. Nic nie zyskasz swoim milczeniem. Nikt
tu nie wierzy w twoją niewinność.
Postawmy sprawę jasno. Niezależnie od wszystkiego, i tak skończysz na stosie. Ale
mogłabyś chociaż pomyśleć o swojej nieśmiertelnej duszy. Jeżeli zabierzesz tajemnice do
grobu, po wieki będziesz się smażyć w piekielnym ogniu. Wtedy sam diabeł ci nie pomoże. Nie
będzie miał z ciebie żadnego pożytku. Jednak jeżeli się przyznasz, możesz uzyskać zbawienie...
Nie tutaj, w doczesnym życiu, lecz na wieki. Zastanów się nad tym, Ritva. Twoje obecne życie
to tylko życie śmiertelnika. To, które nadejdzie potem, jest wieczne.
Z każdym zdaniem pociągał ją za włosy coraz bardziej do tyłu. Kiedy wreszcie zamilkł,
Raiji wydawało się, że zaraz złamie jej kark.
Napotkała jego spojrzenie. Przywodziło na myśl morze. I działało na nią równie
odpychająco jak morze.
Mógłby wydawać się przystojny, lecz chłód spojrzenia niweczył wszystko, co można by
w nim nazwać pięknym.
Ściągnął usta. Przez mgnienie oka przemknęła jej szalona myśl, że ją pocałuje, ale tylko
się uśmiechnął. Z okrucieństwem w kącikach ust.
- Nie chcesz? Wytrzymała jego spojrzenie. Nawet nie drgnęła jej powieka. Nigdy mu się
nie podporządkuje.
- Dobrze...
Puścił jej włosy, lecz Raija nadal czuła rwanie w cebulkach.
Odszedł od niej. Poruszał żelaznymi cęgami w żarzących się węglach.
Raija zebrała siły. Nazbyt dobrze wiedziała, co to oznacza. Nie zmienił za bardzo swego
repertuaru.
- Musimy chyba znowu użyć narzędzi, co? Może one pomogą. Rozbieraj się, wiedźmo!
Zrobiła, jak kazał. Ale tak powoli, jak to możliwe. Żeby możliwie najbardziej wydłużyć
czas, zanim przystąpi z cęgami - i żeby nadal móc nazwać te szmaty ubraniem. Bała się, że z jej
rzeczy już nic nie zostanie, kiedy kapitan jeszcze raz je z niej zerwie. A przecież nie dadzą jej
nowych.
Stanęła wyprostowana i czekała. Podobało mu się to. Raija była tego pewna. On
natomiast wiedział, że przypiekanie działało na nią najsilniej.
Koło tortur było potworne. Chłosta i systematyczne bicie również. Lecz przypiekanie
było niewątpliwie najgorsze spośród wszystkich cierpień, jakie jej zadawali.
Nie znosiła syku wydawanego przez cęgi przykładane do skóry. Bardziej dźwięku niż
bólu.
Ból wydawał się nie do opisania, ale dźwięk był jeszcze gorszy. Potem rozchodził się
swąd przypalanego ciała. Potęgował cierpienie bardziej niż odczuwany ból.
Kapitan odwrócił się.
Przebiegł wzrokiem jej postać. Znał już to ciało.
Było kiedyś pociągające.
Uśmiechnął się na tę myśl. Owo wspomnienie sprawiło mu przyjemność. Zdarzało się,
że przywoływał w pamięci ten obraz. Teraz jej ciało nie stanowiło już zagrożenia. Teraz nie
była już dla niego niebezpieczna jako kobieta.
Nie mogła już wykorzystać przeciw niemu jego męskiej słabości, która odeszła w
przeszłość. Ta wiedźma nie budziła już w nim pożądania.
Schudła. Biodra straciły dawną krągłość. Trwało to przecież już nieco ponad tydzień...
Jej włosy trudno nawet opisać. Najlepiej byłoby je całkiem obciąć.
Ostrzyc.
Zapewne to zrobi. Coś podpowiadało mu, że włosy stanowiły jej powód do dumy.
Rysy twarzy trudno nawet rozróżnić. Jedno oko otaczał siniak. Niedługo zmieni swą
barwę na żółtą. Lecz upłynie wiele dni, zanim znowu będzie wyglądać normalnie. Usta
wydawały się ogromne. Na wargach widniała zakrzepła krew, rany przez cały czas pękały. To
musiało piec...
Poza tym była niesamowicie brudna.
Przez pierwsze dni usiłowała utrzymać higienę. Przecierała twarz ubraniem. Przecierała
ręce. Śmiał się z niej w duchu.
Przestała to robić.
Całe ciało pokrywały teraz niebieskie i żółte plamy. Stopniowo stawała się bardziej
fioletowa niż niebieska, stwierdził rzeczowo.
Piersi szpeciły liczne poparzenia. Z niektórych ran sączyła się żółta ciecz. Pomyślał, że
skoro tyle potrafi, mogłaby przynajmniej spróbować się leczyć...
Uparcie jednak trwała w milczeniu. Widocznie sądziła, że to dowód niewinności.
Ale niech nie myśli, że ma do czynienia z byle kim.
Już wcześniej widział podobne jej czarownice.
I widział, jak padają na kolana.
Słyszał, jak się przyznają.
Powoli podszedł do niej. Stała wciąż wyprostowana.
Spojrzał jej w oczy, lecz nic nie zdołał z nich wyczytać.
Sądził, że będzie próbowała się osłonić, ukryć swą nagość.
Lecz ona trwała nieporuszenie. Czekała. Wiedziała, na co.
Żelazo ostygnie, jeżeli będzie zwlekał zbyt długo, ale musi przeciągnąć trochę ten
moment. Musi znaleźć choćby niewielki ślad strachu przed tym, z czego nieuchronności
zdawała sobie sprawę.
Czyżby jej puls zaczął bić zbyt szybko...?
Nie była jednak taka nieustraszona, jak chciała mu wmówić. Nie była taka twarda.
Kilka razy zwątpił w to, że ta dziewczyna w ogóle czuje ból. Zaczął się zastanawiać, czy
przypadkiem nie używa swoich nadprzyrodzonych sił, by złagodzić cierpienie. Że niczego nie
uda mu się osiągnąć zwykłymi torturami.
- Gdzie by tu dziś najlepiej przyłożyć żelazo? - spytał od niechcenia.
Pomachał cęgami w powietrzu tuż przed jej twarzą. Pozwolił, by zobaczyła rozżarzony
do czerwoności metal.
- Wolałabyś pewnie, bym użył wobec ciebie innego narzędzia.
Roześmiał się ochryple.
- Lecz ty mnie nie pociągasz, kobieto! Nie wiem, co mogli w tobie widzieć inni
mężczyźni. Po prostu nie wzbudzasz we mnie pożądania. Ani trochę. Uważam, że jesteś wręcz
odrażająca...
Uczynił w powietrzu łuk rozpalonymi cęgami, po czym dotknął nimi jej uda od tyłu, tuż
pod pośladkiem.
Upłynie wiele czasu, zanim dziewczyna o tym zapomni. Będzie przecież musiała siadać.
Rana długo się nie zabliźni.
Hans Fredrik Feldt nie wiedział, ile jej jeszcze zostało czasu.
- Tę pieszczotę na długo zapamiętasz, co? Raija zachwiała się. Zdołała utrzymać się na
nogach, zawdzięczała to silnej woli.
Starannie rozgrzewał żelazo na nowo. Trzymał je w płomieniu długo, wreszcie stało się
tak rozżarzone, że można było niemal przez nie patrzeć.
- Może teraz po drugiej stronie? - Cały czas zwracał się do niej w tonie beztroskiej
pogawędki. - Mogę przestać w każdej chwili, Ritva, ale czekam, aż usłyszę prawdę. Jeżeli
jednak nie masz nic innego do powiedzenia oprócz kłamstw, równie dobrze możesz milczeć.
Kłamstwami nie jestem zainteresowany. To tylko marnowanie czasu. Żadne z nas tego nie chce,
prawda? - Spoważniał. - I zapamiętaj sobie, że nie uwierzę w pierwszą lepszą bajeczkę.
Spodziewam się, co mi powiesz. W ogólnych zarysach. Odstępstwo od tego zostanie ukarane.
Nie muszę ci chyba wyjaśniać, w jaki sposób...
Raija milczała. Nie miała nic do powiedzenia. Nie mogła mu dać tego, czego oczekiwał,
ponieważ była niewinna.
Musiała tylko wytrzymać.
Ponownie przed nią przystanął. Tym razem bliżej. Ze wzrokiem bardziej natarczywym
niż poprzednio. Położył wolną rękę na jej brzuchu. Uczynił kolisty ruch.
- Pomocnicy diabła nie powinni mieć tak jedwabiście miękkiej skóry - rzekł
nieprzyjemnym tonem. - Taką jedwabiście miękką skórę trzeba specjalnie oznaczyć.
Pozwolił, by rozpalone cęgi zrobiły swoje.
Raija skuliła się z bólu. Z jej ust wydobył się jęk. Kapitan Feldt odsunął narzędzie
tortur.
- Czyżby czarownicy nie pociągał zapach siarki? - spytał drwiąco. - Musisz się liczyć z
tym, moja droga, że tam, dokąd idziesz, będzie dużo więcej siarki. Jeżeli się nie przyznasz i nie
wykorzystasz szansy, by zbawić swoją potępioną duszę.
Długo ją obserwował, zanim ponownie zaczął rozgrzewać cęgi. Wszystko było na
dobrej drodze.
Pokazała, że czuje ból. Zaczynała mięknąć. Jeszcze dwa razy przykładał jej do ciała
rozpalone żelazo. Na drugim udzie - po wewnętrznej stronie, tak żeby sobie o tym
przypominała za każdym razem, kiedy zrobi krok, i ponownie na jednej z piersi.
Torturował ją z lodowatą precyzją i dokładnością. Czas, jaki poświęcał na
przygotowania, wydawał się długim jak noc koszmarem. Wiedział o tym.
Był w tym ekspertem.
Nikt nie potrafiłby nauczyć go czegoś nowego w tej dziedzinie.
Przesłuchania zawsze należały do jego specjalności, lecz w młodości stracił niestety
zbyt wielu z tych, którym zadawał pytania. Z czasem nauczył się cierpliwości i opanowania.
Dopóki zachowywał chłodny umysł, dopóty wiedział, kiedy przestać.
Raija drżała jak liść, kiedy po raz czwarty przykładał do jej ciała rozpalone żelazo.
Feldt obserwował ją badawczo spod przymrużonych oczu. Wydawało mu się, że
wiedźma ma dość.
Mógłby ją przycisnąć jeszcze bardziej, lecz wtedy pewnie by zemdlała. Nie wydusiłby z
niej ani słowa. A następnym razem od nowa musiałby pokonywać jej niechęć. I równie silny
upór.
A może...
- Ubieraj się! - rozkazał ostrym tonem. Jej zmysły zareagowały bardzo wolno. Podniosła
wzrok i popatrzyła na niego. Pytająco. Zamglonymi oczyma.
- Ubieraj się! - powtórzył. Tym razem jeszcze ostrzej. Odwrócił się do niej plecami. -
Albo zaraz przyślę tu tych chłopaków, którzy czekają za drzwiami. Mają wolne ręce. Myślę, że
ostatnią rzeczą, jaka im przyjdzie do głowy, będzie pomóc ci przy ubieraniu się...
Raija powoli wkładała ubranie.
Nie rozumiała, dlaczego przerwał już teraz. Właśnie miał możliwość coś z niej wydusić.
Gdyby kontynuował tortury, być może przyznałaby się do czego chciał - tylko po to, by uniknąć
cęgów.
Ale on nagle urwał przesłuchanie.
To do niego niepodobne. To ją zaskoczyło. Zaniepokoiło. Raija sądziła, że posiada dar
właściwego oceniania ludzi. Teraz zaczynała w to wątpić.
Okazał niemal... litość.
A może zachowywał się jak kot?
Czyżby zamierzał się bawić swą ofiarą możliwie jak najdłużej?
Do lochu zaprowadzono ją równie brutalnie, jak ją stamtąd wyprowadzono.
To nie łaskę jej okazał. To tylko odroczenie tortur.
Rzucono ją na twardą, zimną podłogę. Raija czuła teraz już tylko chłód. Przerastał
nawet ból oparzeń.
Hans Fredrik Feldt uśmiechał się do siebie. Nie zamierzał jej dawać wiele czasu, by
doszła do siebie.
Spodziewała się pewnie podobnego uderzenia z jego strony. Więcej ognia. Ale on
przygotował dla niej coś wręcz przeciwnego.
Teraz przywita ją lodowatym zimnem.
Władczym tonem wydał niezbędne polecenia.
Wiedźma niczego się nie dowie. Dopiero w ostatniej chwili.
Nie musi o niczym wcześniej wiedzieć.
Czekanie w niepewności staje się nie do zniesienia. Również w baraku na
przedmieściach Vardo z widokiem na twierdzę, która ponuro przypominała o losie Raiji,
czekanie działało wszystkim na nerwy.
Mężczyźni zaczynali powarkiwać na siebie nawzajem.
Żeby sprawić wrażenie, że cokolwiek robią, Petri postanowił wysłać Aleksanteriego do
miasta. Miał się rozejrzeć w sytuacji. Być może nawiązać kontakt z żołnierzem, od którego
kupowali informacje.
Aleksanteri rozłożył bezradnie ręce.
- Co mogę zrobić? - pytał zrezygnowany. - Nie pójdę przecież do twierdzy. Nawet ślepy
strażnik pozna, że nie jestem jednym z nich. W dodatku musiałby być głuchy.
- Zawsze warto posłuchać, co mówią ludzie - upierał się Petri. - Założę się o co chcesz,
że Vardo aż trzęsie się od plotek Chciałbym je usłyszeć. Nawet w najbardziej niesamowitych
opowieściach tkwi zawsze ziarno prawdy. Trzeba tylko wiedzieć, na co zwrócić uwagę.
Mikkal był zrozpaczony.
Stracił kontakt.
Stało się coś, co zerwało delikatną nić, która zawsze łączyła go z Raiją.
To go martwiło.
Prawie przerażało.
Bezczynne siedzenie między Reijo, który na przemian to bał się o Raiję, to znowu
upajał swym ojcowskim szczęściem, a Petrim, który aż nazbyt wyraźnie okazywał swą miłość
do Raiji, przyprawiało Mikkala o mdłości. Zżerało od środka.
Najchętniej zacisnąłby palce na szyi tego chłopa znad Zatoki Botnickiej i wydusił z
niego każdy szczegół dotyczący jego związku z Raiją.
Chciał wiedzieć o wszystkim, co robili. O wszystkim, co mówili. Chciał usłyszeć opis
każdego uśmiechu, jaki mu podarowała. Ale tego się nie robi.
- Czy mogę iść z tobą? - spytał Aleksanteriego.
Chłopak również wydawał się zmartwiony, lecz Mikkal w jego zachowaniu nie
zauważył do tej pory niczego, co by świadczyło o tym, że i jego z Raiją coś łączyło.
- Wiem, że przeze mnie będziesz musiał iść wolniej, ale chciałbym ci towarzyszyć.
Aleksanteri wzruszył ramionami.
- Dlaczego nie? Nic nie szkodzi, że zajmie nam to więcej czasu. Wygląda na to, że czas
to jedyne, czego nam nie brakuje. Nie wiem tylko, ile go ma Raija...
- No to już nie jesteśmy zupełnie bezczynni - odezwał się Petri.
Wydawał się niewzruszony jak skała, choć bał się nie mniej niż inni.
Do tej pory najlepiej to ukrywał.
Aleksanteri i Mikkal popłynęli do miasta. Wiosłowali na zmianę. Mikkal zachował
dawną siłę w ramionach. Potrafił obchodzić się z wiosłami i sprawą honoru dla niego stało się
pokazać, że też może się na coś przydać.
- Nie sądziłem, że Lapończycy tak dobrze znają morze - rzekł Aleksanteri.
Mikkal pokazał w uśmiechu białe zęby.
- Niektórzy z nas potrafią czasem zadziwić - odparł. - Jesteśmy przydatni w wielu
sprawach.
- Co się stało z twoją nogą? - Aleksanteri usiłował podtrzymać rozmowę.
- Niedźwiedź - odparł krótko Mikkal. - Chciał się rzucić na mojego syna.
- Nie wiedziałem, że Raija ma aż tak wiele dzieci! - wyrwało się Aleksanteriemu, zanim
zdołał się zastanowić.
Twarz Mikkala ściągnęła się.
- Mój syn nie jest dzieckiem Raiji - rzekł tylko. Aleksanteri uznał, że w czasie tej
podróży nie nagadają się zbyt wiele.
Podróż okazała się krótka.
Wrócili, zanim ci, którzy zostali na miejscu, zauważyli ich nieobecność.
Zarówno Mikkal, jak i Aleksanteri byli wyraźnie bladzi, a o wszystkim, o czym
rozmawiali lub o czym nie udało im się zamienić słowa w czasie swej wyprawy, teraz
zapomnieli.
- Coś się stało - stwierdził Petri. - Dowiedzieliście się czegoś ważnego. Wasza podróż
nie była więc całkiem daremna, Aleksanteri?
- Nie.
Aleksanteri uczynił ruch głową. Dał znak, by za nim poszli. Ostrzegawcze spojrzenie w
stronę dzieci pozwoliło zgadnąć, dlaczego.
Reijo i Petri podążyli za Mikkalem i Aleksanterim, którzy powrócili z wycieczki do
miasta.
- Miałeś rację, ojcze Petri, w Vardo aż roi się od plotek. - Aleksanteri wydawał się
bardzo blady. - Musimy działać błyskawicznie, jeżeli chcemy uratować Raiję.
- Przejdź do rzeczy.
Mikkal nieruchomo wpatrywał się w morze. Aleksanteri przełknął parę razy ślinę,
zanim był w stanie mówić dalej.
- Ten szatan w forcie jest bardziej przebiegły od samego 'Lucyfera... - Zamilkł. Po
chwili wykrztusił wreszcie ową straszną wiadomość: - Mają zamiar poddać ją próbie wody.
- Raija pływa jak ryba - rzekł Mikkal bezbarwnie. - To potwierdzi jej winę.
- Bzdura - odezwał się Reijo. W jego głosie brzmiała nadzieja.
- Kiedy?
- Jutro.
- Wiecie gdzie? Trafimy tam?
- Mówili, że za każdym razem odbywa to się w tym samym miejscu - rzekł Aleksanteri.
Reijo zatarł ręce.
- Dobrze. - Spoglądał to na jednego, to na drugiego z mężczyzn. - Mamy szansę ją
uratować. Rozumiecie to? Być może naszą jedyną szansę.
13
Tym razem po Raiję przyszedł kapitan we własnej osobie. Już sam ten fakt sprawił, że
Raija poczuła, jakby jakaś lodowata dłoń ścisnęła ją za serce. Robiła jednak co mogła, by tego
nie okazać.
Trudno było zachować się arogancko wobec człowieka, który sam doskonale posiadł tę
umiejętność, lecz Raija udawała przynajmniej, że go nie dostrzega.
Wydawało się, że go to bawi.
- Wymyśliłem dziś dla ciebie coś szczególnego, Ritva. Coś, co z pewnością cię ucieszy.
Po cęgach i ogniu, myślę...
Przeszli obok sali przesłuchań. Dalej w górę.
Raija nie rozumiała, co się dzieje.
Cały czas pod górę.
Chyba nie prowadzi jej już na stos? Serce w niej zamarło.
Nie może być aż tak zły! Nawet kapitan Feldt nie może być taki bezduszny!
Najpierw przysłaliby do niej pastora. Daliby jej ostatnią szansę na wyrażenie skruchy,
przyznanie się, żeby mogła zostać zbawiona.
Nie, tu na pewno nie chodzi o stos.
Lecz prowadził ją wyżej i wyżej. Na powietrze. Ku światłu. Co, na Boga, zamierzał z
nią zrobić?
Słońce poraziło oczy Raiji. Przywykła do głębokich ciemności panujących w lochu, do
którego nie docierała nawet smuga światła dziennego.
Raija musiała na kilka sekund przystanąć i zamrugać, by przyzwyczaić wzrok.
Pozwolili jej na tych kilka sekund. Ale nie na więcej. Kiedy już była w stanie rozejrzeć
się wokół, popchnęli ją do przodu. Dalej. Ku plaży. Ku łodziom.
Kapitan uśmiechnął się do niej promiennie. Wyglądał niemal przyjaźnie.
- Dla odmiany przygotowaliśmy dla ciebie małą kąpiel, Ritva. Zostaniesz poddana
próbie wody.
Raija zrozumiała.
To właśnie ten chłód wyczuwała. Dlatego tak bardzo ostatnio marzła.
To już koniec, odezwało się coś w jej duszy. Niezależnie od tego, co się stanie, nadszedł
twój koniec, Raiju Alatalo.
Powinna zdołać utrzymać się na powierzchni. Potrafiła jako tako pływać. Co prawda to
było dawno temu... Nauczyła się pływać w przejrzystych jak szkło jeziorach i rzekach
płaskowyżu. Do morza nigdy by się nie odważyła wskoczyć.
Mogła wybierać.
Lecz i tak uznaliby ją winną - czy przyznałaby się, czy nie.
Mogła się poddać i utonąć. Tylko opadać coraz głębiej i głębiej, aż już nic nie będzie
czuć.
Mogła uniknąć kolejnych przesłuchań, ciemnego lochu, do którego wrzuciliby ją z
powrotem, gdyby jakoś udało jej się uratować.
Mogła uniknąć nowych metod tortur kapitana Feldta...
Nigdy więcej nie zobaczy dzieci...
Nigdy więcej ich nie przytuli...
Nigdy więcej nie zazna uczucia wolności...
Nigdy więcej nie poczuje, jak wiatr rozwiewa jej włosy, nie wyrzuci w bok ramion, by
niemal odlecieć jak ptak...
Nigdy więcej nie ujrzy Mikkala...
Czy mogłaby?
Czy mogłaby zrezygnować z walki? Czy mogłaby się tak po prostu poddać? Oczy
przyzwyczaiły się już z powrotem do światła dnia. Nie łzawiły, gdy próbowała się rozejrzeć.
Dzień był taki piękny. Nie pamiętała, by słońce kiedykolwiek świeciło tak mocno. Nie
pamiętała, by obłoki mogły wyglądać jak puszyste kłębuszki wełny. By morze mogło tak
błyszczeć...
Czy dlatego dostrzegała tyle piękna, że na tak długo została od niego odizolowana?
Chciała widzieć tylko to, co znajdowało się dookoła. Nie chciała patrzeć na siebie samą. W
półmrocznych korytarzach twierdzy napatrzyła się dość na swoje ręce i ubranie.
Nie chciała oglądać siebie w świetle dziennym.
- Czy widzisz, ilu masz widzów? - To znowu kapitan. W jego głosie brzmiał ten sam
podły triumf, co podczas przesłuchań. - Ludzie przyszli tu, żeby zobaczyć prawdziwą
czarownicę. Wyszliśmy jak najdalej, by mogli dobrze widzieć...
Teraz dopiero zwróciła uwagę na łodzie kołyszące się na falach. Większość z nich pełna
była ludzi.
Raiję zemdliło.
Nie mogła dokładnie ich zobaczyć. Twarze stanowiły tylko białe plamy.
Potrafiła jednak sobie wyobrazić, jak wyglądali. Mogła wyczuć ich oczekiwanie.
Okrutne oczekiwanie.
Podejrzewała, jakie plotki o niej rozgłaszano.
Teraz wszyscy mieli się przekonać, do czego była zdolna czarownica. A jeśli jej się nie
uda - cóż, nie zaszkodzi popatrzeć na tonącą kobietę.
Raiję przeniesiono na pokład lekkiej łódki. Czyjeś silne ręce związały jej nogi w
kostkach. Następnie mocno przymocowały do kostek nadgarstki.
Leżała bezbronna pośród brutalnych mężczyzn, z których żaden nawet by nie kiwnął
palcem, żeby ją ratować.
Nigdy jeszcze nie czuła się tak opuszczona.
Mężczyźni chwycili za wiosła.
Odpływali trochę dalej w morze.
Raija leżała na dnie łodzi, czując kołysanie fal. Z boku na bok. Tam i z powrotem...
Gdyby zamknęła oczy, byłoby to nawet przyjemne.
Nagle zorientowała się, że ktoś chwyta ją pod ręce. Ktoś inny za nogi. Że ją podnoszą. Z
całej siły zacisnęła powieki. Nie chciała patrzeć. Nie chciała krzyczeć.
Nie sprawi im takiej radości!
Rozhuśtali ją kilka razy, śmiejąc się przy tym wulgarnie. Kapitan coś powiedział, lecz
Raija nie dosłyszała jego słów.
Szumiało jej w uszach. Szumiało za każdym razem, kiedy ją kołysali.
Zamachnęli się mocno jeszcze jeden raz.
Puścili. „
Zahuczało jej w głowie, kiedy uderzyła o powierzchnię wody. Wydawało się, jakby
przebiła szybę. Miała wrażenie, że jej ciało rozpada się na kawałki.
Naturalną reakcją w podobnej sytuacji byłoby wymachiwanie rękami i nogami, lecz
również tej możliwości ją pozbawiono.
Nabierz powietrza, Raija! Na litość boską, nabierz powietrza! zdążyła jeszcze pomyśleć,
zanim się zanurzyła.
Otworzyła usta i łapczywie złapała jak najwięcej powietrza, po czym powierzchnia
wody szczelnie się nad nią zamknęła, a fale zatarły miejsce, w którym zniknęła.
Cały świat zniknął, nie miała odwagi uczynić nic innego, jak wyjść na spotkanie tej
przejrzystej, zielonkawej rzeczywistości z otwartymi oczami. Zniknęły też wszystkie dźwięki.
Cisza nigdy przedtem nie była tak absolutna jak teraz.
Wszelkie ruchy stały się powolne i leniwe.
Raija musiała za wszelką cenę zachować jasność umysłu, wiedziała, że w przeciwnym
razie utonie. Panika oznaczałaby pewną zgubę.
Czy zresztą może coś zrobić, skoro tak mocno ją związali?
Rzemienie namokły i napięły się. Niemożliwością było się z nich wyswobodzić. Węzły
stały się w wodzie jeszcze mocniejsze. Nie mogło być mowy o ich rozsupłaniu. Tylko w
marzeniach ostre kamienie pojawiały się tak sprytnie, że można by za ich pomocą przeciąć
wiązania.
Raija opadała na dno.
Zaczynała czuć ból w płucach. Zapas powietrza wyczerpywał się. Próbowała je
racjonować, lecz nie mogła w nieskończoność przebywać pod wodą bez oddychania.
Ciszę wypełnił potworny szum w głowie. Ból w piersi narastał.
Raija zagryzła zęby. Czuła, jak rozsadza jej płuca. Czuła, jak zaciska się gardło, a
żołądek kurczy.
Czuła, jakby zaraz miało ją rozerwać na kawałki, jeśli choć nieznacznie nie otworzy ust
i nie nabierze choć ociupinę...
Ale pod wodą nie ma powietrza...
Nie wolno jej teraz oddychać. To byłaby pewna śmierć.
Troszeczkę, tylko trochę...
Ujrzała niewyraźnie zbliżające się dno.
Nie było tu więc tak głęboko, jak sądziła. Wydawało się jej, że spada w nieskończoność,
ale nie mogło upłynąć wiele czasu.
Przestała już rozsądnie myśleć.
Reagowała instynktownie, tak jak uczyniłaby każda istota, żeby ratować życie.
Palcami stóp dotknęła piaszczystego dna. Resztę ciała woda utrzymywała w górze.
Jak najmocniej wyciągnęła stopy do dna, by móc się odbić w odpowiednim momencie.
Uniosła się.
Powoli, straszliwie powoli.
Walczyła z pragnieniem, żeby nabrać do ust wody. Teraz musi wytrzymać. Do
powierzchni nie może być daleko. Wtedy będzie mogła zaczerpnąć powietrza. Wtedy będzie
mogła spróbować uniknąć losu, jaki jej przeznaczono.
Ostrożnie poruszała dłońmi i stopami. Zagarniała wodę. Pomogło.
Unosiła się nie tylko ku górze. Przesuwała się również na ukos, by nie wypłynąć w tym
samym miejscu, w którym ją wrzucono.
Tam była nadzieja.
Również wśród mężczyzn w baraku zapaliła się iskierka nadziei. Pomysł Reijo wszyscy
uznali za szalony, lecz żaden z nich nie mógł wymyślić nic lepszego.
Kiedy dokonali drobnych poprawek, plan wydał im się nawet realny. Zaczynali wierzyć,
że uda się go przeprowadzić.
Istniało jednak wiele „jeżeli”. Wiele wątpliwości.
Wszystko zależało od tego, czy uda im się nawiązać kontakt z Raiją.
Bez jej współpracy nic się nie powiedzie.
- Nie wiadomo, czy zdołamy się wymknąć. - Reijo wyraźnie zdawał sobie sprawę z
tego, co się może zdarzyć. - Ciekawe, jak bardzo tym z twierdzy zależy na tym, by dostać Raiję
w swoje ręce.
- Musimy przyjąć, że będą wyjątkowo gorliwi - uważał Aleksanteri.
Słyszał, co gadali w mieście. Krążyły pogłoski, że Raija nie jest jakąś zwykłą
wiedźmą...
- Na pewno w pogoń za Raiją wyślą łódź - rzekł Petri. - Ale to zajmie im trochę czasu.
Musimy założyć, że w ogóle nie przyjdzie im do głowy coś takiego, jak jej ucieczka.
- Możemy się ukryć wśród rybaków, którzy jutro wyruszają do domów - zaproponował
Reijo. - Obiecali, że będą trochę zwlekać, zanim do nich nie dołączymy. Lecz to oczywiście nie
stanowi na dłuższą metę żadnego rozwiązania. W końcu możemy zbytnio zwracać na siebie
uwagę.
Twarz Mikkala wydawała się jak wyciosana z kamienia.
- Musimy zaryzykować, prawda? - rzekł spokojnie. - To jedyna możliwość. Raija także
ma tylko tę jedną szansę. Jeżeli trafi na stos, nie uda nam się jej uratować.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeżeli im się nie powiedzie, to Raiji już nic nie
pomoże.
Przygotowania nie trwały długo.
Wszystko z baraku przewieźli łodzią na statek żaglowy. Rzeczy będące własnością
Finów. Skromny majątek Raiji. Resztki żywności.
Petri starał się wytłumaczyć swoim siostrzeńcom, że lepiej będzie, jeżeli zostaną w
obozie.
- To może być niebezpieczne - rzekł poważnie do braci. - Może się zdarzyć, że wszyscy
wylądujemy w więzieniu. Nie chciałbym, żebyście się niepotrzebnie narażali. Macie dość
czasu, by wyruszyć pieszo drogą, którą przyszliśmy. Potem się spotkamy...
Tapio i Markku tymczasem już dawno podjęli własną decyzję. Dobrze wiedzieli, że gra
jest niebezpieczna, lecz ich życie nie było wystarczająco ciekawe, by odmówili sobie okazji do
przeżycia czegoś naprawdę niesamowitego. Czegoś, co nawet dla nich samych może się okazać
groźne. Mieliby o czym opowiadać w domu.
Nikt ich nie przekona.
Poza tym znali przecież Raiję. Wiedzieli, że nie zrobiła tego, o co ją oskarżano, i bardzo
chcieli jakoś jej pomóc.
Nie ma mowy, żeby nie wzięli w tym udziału!
- Mogą czekać na naszym statku - zaproponował Reijo. - Potrzebuję ludzi, którzy zajmą
się żaglami. Musimy być gotowi, by uciec stamtąd jak najszybciej. W najgorszym przypadku
będziemy musieli wiosłować.
Odwieźli dzieci i zostawili na żaglowcu. Nawet Maja nie protestowała. Dopóki Reijo
decydował, wszystko było w porządku. Ślepo mu ufała.
- Tutaj będą bezpieczniejsze - rzekł Reijo ponuro do Mikkala.
Ten spojrzał mu w oczy poważnie, ze zrozumieniem.
- Czy mamy jakieś inne wyjście? Reijo odezwał się, nie patrząc na towarzysza:
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, co nas potem czeka? Co się stanie,
jeżeli nam się uda?
- Będą jej poszukiwać - odparł Mikkal spokojnie. - Raija musi unikać miejsc, gdzie
może jej dosięgnąć prawo.
- Właściwie już o tym rozmawialiśmy - zauważył Reijo. - Kiedyś, tak bardzo dawno
temu, że niemal o tym zapomniałem.
Mikkal skinął głową i uśmiechnął się smutno.
- Chyba tak. Lecz nie tak to sobie wyobrażałem.
- Nie może zabrać z sobą dzieci. Mikkal również o tym pomyślał.
- Będzie jej bardzo ciężko się z tym pogodzić przyznał - lecz naturalnie masz rację. To
naraziłoby je na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
- Mogę im stworzyć dom - oznajmił Reijo stanowczo.
- Co prawda nie mam już domu w osadzie, lecz to jest bez znaczenia. Sam nie wiem,
czy chciałbym tam wrócić.
- W takim razie dokąd? Reijo wpatrywał się w horyzont.
- Może do Lyngen - rzekł w końcu. - Z powrotem do punktu wyjścia. Nigdy nie było mi
tam źle. To Raija czuła się tam jak obcy ptak. Chętnie wrócę nad fiord. Dzieciom mogę
powiedzieć, że Raija nie żyje. Na pewno uwierzą.
- Wcześniej czy później pewnie zapomną - rzekł Mikkal z nadzieją.
- Raija może je zabrać, jeżeli uzna, że niebezpieczeństwo minęło - stwierdził Reijo. - To
zależy tylko od niej. - Zamilkł na moment. Uchwycił wzrok Mikkala:
- Spakuję jej rzeczy razem z twoimi. Zostawię wam nasz akt małżeński. Niech Raija
zrobi z nim, co chce.
Mikkal nic nie odpowiedział. Zarówno on, jak i Reijo dobrze wiedzieli, że taki gest nic
nie znaczy dla kościoła czy urzędu. Raija nadal pozostanie żoną Reijo, nawet jeżeli zniszczy akt
ślubu.
Ale dla nich był symbolem wolności, którą Reijo pragnął ofiarować żonie. Jeżeli Raija
podrze dokument, w oczach Reijo będzie to oznaczać rozwód.
Żaden z nich się nie domyślał, jak Raija zareaguje, lecz to było wszystko, co Reijo mógł
jej ofiarować. Jej i Mikkalowi.
- Miejmy nadzieję, że uda nam się ją uratować. Reijo chciał dodać, że powinni się
pomodlić, ale nie był pewien, czy jeszcze potrafi. Nie wiedział też, czy Mikkal pozostał przy
dawnej wierze w lapońskich bogów, czy może nawrócił się na chrześcijaństwo.
Wyruszyli dużo wcześniej, żeby nikt inny nie zajął miejsca, które sobie upatrzyli.
Żaglowiec zakotwiczyli w pewnej odległości, poza polem widzenia załogi kapitana, lecz
na tyle blisko, żeby zdążyli do niego podpłynąć łodzią bez obawy, że zostaną złapani.
Petri miał czekać na statku. Znał tego typu żaglowce, a właśnie był tam potrzebny ktoś z
doświadczeniem. Razem z nim zostali Tapio i Markku.
Reijo rozliczył się ze swoją dotychczasową załogą. Uznał, że nie może narażać swych
ludzi na więzienie lub nawet na śmierć.
Reijo, Aleksanteri i Mikkal wsiedli do lekkiej łodzi. Reijo udzielał jeszcze ostatnich
napomnień, zanim chwycili za wiosła:
- Pamiętajcie, żeby podnieść kotwicę i żagle, jak tylko zobaczycie nas przy cyplu.
. Petri skinął głową. Już to słyszał. Pamiętał, co ma robić.
- Wiemy, co do nas należy, Reijo. Teraz wszystko w waszych rękach. Powodzenia!
Zajęli upatrzone miejsce na morzu. Mieli stąd dobry widok na twierdzę. Znajdowali się
tak blisko, że przy odrobinie wysiłku mogli rozróżnić rysy twarzy osób w pobliżu fortu.
Wszyscy trzej czekali, drżąc z napięcia. Każdy z nich próbował sobie wyobrazić Raiję
po dniach spędzonych w lochu.
Zdawali sobie sprawę, że z pewnością nie będzie dobrze wyglądała, że może być...
zaniedbana.
Słyszeli o tym, co oznaczało przesłuchanie. I chociaż to tylko plotki, nie sądzili, by były
mocno przesadzone.
Kiedy otwarto bramę, napięcie zostało rozładowane.
- Dobry Boże! To przecież nie ona! - Reijo przechylił się przez burtę, żeby lepiej
widzieć.
Łódź lekko się przechyliła.
Mikkal złapał przyjaciela mocno za ramię i przyciągnął z powrotem.
- To ona - rzekł spokojnie. - To Raija. - W jego głosie brzmiał smutek.
- Co oni z nią zrobili? - jęknął Reijo. - Co oni, do diabła, z nią zrobili?
Zacisnął pięść i uderzył nią z całej siły w ławkę, aż zatrzeszczała.
- Boże, mógłbym ich pozabijać! Mógłbym ich wszystkich pozabijać gołymi rękami!
Aleksanteri i Mikkal rozumieli, go aż nazbyt dobrze. Sami czuli podobnie.
Chciało im się płakać na widok tej drobnej, żałosnej postaci, popychanej przez
wyprostowanych mężczyzn w mundurach. Cierpieli razem z nią, kiedy uniosła twarz ku słońcu,
usiłując przyzwyczaić wzrok do światła.
A potem brutalnie popędzono ją do przodu. Wyglądało na to, że chodzenie sprawia jej
ból.
Kiedy podeszła bliżej brzegu i łodzi, ujrzeli ją wyraźniej.
Twarz Mikkala się ściągnęła.
- Bito ją - odezwał się ostrym, obcym głosem. - Spójrz na jej twarz, Reijo!
Zobaczyli. Zobaczyli jej włosy potargane i posklejane w strąki. Zobaczyli postrzępione
ubranie. Gdzieniegdzie pomiędzy łachmanami dostrzegli jej ciało.
Nie białe, jak kiedyś.
Zobaczyli krew.
- Byli bardzo gorliwi. - Aleksanteri nie wiedział, co powiedzieć.
To najstraszniejsza chwila w jego życiu. Raija była przecież jak piękny kwiat.
W twierdzy nie tylko go złamano. Również podeptano.
Czy to możliwe, żeby po takim potraktowaniu wykrzesać jeszcze z człowieka odrobinę
życia? Czy taki kwiat zdoła jeszcze zawiązać pąk, jeżeli brutalnie został wdeptany w błoto?
Widzieli, jak ją wiązano.
- Utopi się - mruknął Reijo przez zęby. - Raija zawsze panicznie bała się morza. Strach
ją paraliżował. Na pewno utonie. Bóg jeden wie, czy Raija w ogóle jest w stanie jasno myśleć.
Nigdy nie uda nam się nawiązać z nią kontaktu. Musimy podpłynąć bliżej.
- Nie możemy zwracać na siebie uwagi! - rzekł Aleksanteri.
Zobaczyli, jak od strony twierdzy rusza łódź.
- Jest tam tylko trzech ludzi - rzucił Mikkal. - Czy zauważyliście najważniejsze? -
Zamilkł na chwilę, zanim dodał: - Nie są uzbrojeni.
Ani Reijo, ani Aleksanteri się nie odezwał. Zobaczyli, jak łódź się zatrzymuje. Jak
mężczyźni składają wiosła. Jak wstają i podnoszą Raiję. Zobaczyli, jak rozbujali ją w
powietrzu. Słyszeli ich śmiech.
Widzieli, jak kapitan wydaje rozkaz. Wszyscy trzej wstrzymali oddech. Nie wydała z
siebie ani jednego dźwięku.
Wpadła w wodę.
- Nie żyje - mruknął Reijo.
- Raija jest dumna - sprostował Mikkal. Siedział z przygotowanymi wiosłami, podobnie
jak Aleksanteri.
- Czy nie powinniśmy podpłynąć choć trochę bliżej? - zastanawiał się Reijo, wpatrując
się nieprzerwanie w miejsce, gdzie zniknęła Raija. Bał się nawet mrugnąć ze strachu, że straci
je z oczu. Musi być pierwszym, który ją zauważy.
Musi zwrócić na siebie jej uwagę.
Mikkal nieznacznie poruszył wiosłami. To nie wydawało się niebezpieczne. Nikt na
nich nie patrzył.
Wszyscy wpatrywali się równie intensywnie w niezbadaną powierzchnię wody. Reijo z
całej siły ściskał harpun. Zbielały mu kostki, palce zabolały.
Zrobili drzewce dłuższe niż trzeba. Miał nadzieję, że wystarczająco długie.
- Utopiła się - mruknął, kiedy wydawało mu się, że Raija pozostaje pod wodą całą
wieczność.
Wiara Mikkal a okazała się niezłomna:
- Jest silna.
Reijo pragnął, by jego wiara była równie niezachwiana. Zaczynał już myśleć, że ją
utracili.
Wtedy Mikkal złapał go za ramię. Szepnął:
- Tam! Widzisz, Reijo? Wypływa na prawo od nas. Reijo spojrzał. Zobaczył lekkie
zmarszczki na powierzchni wody, nie wywołane przez falę lub podwodny prąd.
Aleksanteri wykonał kilka bezgłośnych ruchów wiosłem. Niezauważalnie przybliżał
łódź do tego miejsca, zanim ktokolwiek z gapiów mógł się zorientować w ich zamiarach.
Dudniło jej w uszach. Zdawało się, że oczy zaraz wyskoczą jej z orbit.
W płucach nie pozostało już ani odrobiny powietrza. Pierś zdawała się jedną bolesną
wydrążoną jamą. Zaraz napije się słonej wody i umrze, zanim zdąży wypłynąć na powierzchnię.
Wszystkie wysiłki okazały się daremne!
Zaraz znowu pójdzie prosto na dno!
Nie, do diabła!
Złość okazała się pomocna.
Dodała jej sił na jeszcze jeden ruch mocno związanymi rękami i nogami.
Poszło szybciej.
Zrobiło się jaśniej.
Mogła zobaczyć blask słońca na falach. I jakiś ciemny kontur po lewej stronie. Czy nie
udało się jej ani trochę oddalić od łodzi prześladowców?
Przecięła powierzchnię wody, łapczywie złapała powietrze, próbowała odwrócić się na
plecy. Starała się powoli kołysać na falach, żeby się znowu nie zanurzyć. Łykała życiodajne
powietrze. Napełniała obolałe płuca, aż ból przestał być tak dotkliwy.
Wtedy posłyszała głos.
- Raija - mówił. - Raija! Tutaj!
Całą wieczność zajęło jej odwrócenie się w stronę, skąd dobiegał. Kochany znajomy
głos.
Reijo. To naprawdę Reijo.
Nie widziała nikogo oprócz niego, gdyż wychylał się daleko poza burtę, wyciągając w
jej stronę harpun. Zrozumiała.
Walczyła z falami, żeby podpłynąć jeszcze trochę. Zobaczyła zbliżający się cień łodzi, a
potem coś otarło się o jej nogę. W następnym okamgnieniu zorientowała się, że Reijo dosięgną!
jej, poczuła, że ciągnie ją w swoją stronę.
Silne ręce poderwały ją do góry. Przeniosły na pokład.
Reijo obejmował ją ramieniem. Raija płakała, nie mogąc wydobyć słowa.
Dopiero po chwili rozejrzała się.
Spojrzała prosto w miodowożółte oczy, które rozpoznałaby wszędzie.
- Już jesteś bezpieczna - usłyszała głos Mikkala.
Wtedy straciła przytomność.
14
Mikkal przesadził, mówiąc, że są bezpieczni. Daleko było im do tego. Uratowanie Raiji
wzbudziło ogólne poruszenie. Żołnierze na rozkaz kapitana rzucili się do wioseł i zanim Reijo
zdołał wyciągnąć Raiję, łódź z twierdzy podpłynęła niebezpiecznie blisko.
Reijo dziękował Stwórcy, że tamci nie mieli broni. W przeciwnym razie bez trudu
rozprawiliby się nie tylko z Raiją, lecz również z nimi wszystkimi.
Usłyszał głos kapitana, nakazujący im oddanie Raiji.
- W imieniu króla żądam wypuszczenia czarownicy! - wołał.
Aleksanteri odpowiedział przekleństwami po fińsku.
I tak nie zasłużyliby sobie na łaskę w oczach ludzi króla.
Raija nadal leżała jak martwa w ramionach Reijo. Rzucił harpun na dno, gdy tylko ją
wydostał z wody. Teraz wolną ręką przecinał rzemienie krępujące jej ręce i nogi. Kaleczył się,
ale nie zwracał na to uwagi.
Raija musi mieć swobodę ruchów, kiedy odzyska przytomność.
Okrążyli cypel.
Petri zrobił tak, jak miał przykazane. Podniósł już część żagli i właśnie mocował się z
kotwicą.
Wiał przychylny wiatr ze wschodu. Oby tylko zdążyli wejść na pokład, wtedy uda im
się zdobyć przewagę.
Kapitan Feldt również zdał sobie z tego sprawę, kiedy zobaczył statek, czekający z
rozwiniętymi żaglami.
Ochrypłym głosem wydał rozkaz do powrotu.
- Z powrotem do twierdzy! - krzyknął. - W ten sposób ich nie dogonimy. Musimy
przesiąść się na żaglowiec.
- Jak na razie wygrywamy - rzucił Mikkal. Pierwszy zauważył, że łódź kapitana
zawraca.
- Ale nie możemy sobie pozwolić na odpoczynek - uznał Aleksanteri i z większą energią
chwycił za wiosła.
Mikkal poszedł za jego przykładem.
Kiedy podpłynęli do statku, Petri rzucił im linę. Mikkal złapał ją i wspólnymi siłami
razem z Petrim wciągnęli łódkę do góry.
Reijo wstał. Usiłując utrzymać równowagę, ostrożnie wziął Raiję na ręce. Była lekka
jak piórko.
Petri zbladł, kiedy zobaczył, w jakim jest stanie.
- Co oni z nią zrobili? - spytał zbolałym głosem. Zabrał Raiję z rąk Reijo i położył ją
delikatnie na pokładzie statku.
Na szczęście dzieci posnęły znużone kołysaniem i długim oczekiwaniem.
W ciągu dnia nie miały nic szczególnego do roboty. Nie rozumiały, dlaczego muszą
czekać, skoro Reijo obiecał, że wkrótce znowu wyjeżdżają.
Mikkal wdrapał się na pokład i uklęknął obok Raiji. Nie widział ani nie słyszał niczego,
co się wkoło działo. Nie dostrzegał gorączkowych przygotowań do ucieczki. Nie zauważył
tego, dopóki nie ujrzał, jak krajobraz na brzegu zaczyna się przesuwać. Coraz szybciej.
- Płyniemy na zachód - rzekł Reijo. - Wygląda na to, że nam się udało, stary.
Mikkal wziął Raiję pod jej szczupłe ramiona, uniósł ją i przytulił do piersi, oparł jej
głowę na swoim ramieniu.
Czułymi palcami odgarnął jej z twarzy potargane włosy.
- Mały Kruku - szepnął tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć. - Mój Mały Kruku,
teraz jesteś bezpieczna. Już nigdy nie będziesz musiała się bać. Dotrzymam obietnicy, którą
dałem sobie tak dawno temu: Teraz będę cię pilnował, kochana. Moja najdroższa Raiju...
Obudziła się i w pierwszej chwili pomyślała, że nie żyje. Tak cudownie kołysało. Tuliły
ją czułe ramiona. Słyszała łagodny głos, szepczący słowa, które należały do innego świata.
Na pewno umarła.
Kapitan wreszcie osiągnął to, czego chciał. Załamała się.
Umarła.
Ale czy nie miało ją pochłonąć piekło i wieczny ogień? Czy nie to przepowiadali jej
kapitan i pastor? Z taką pewnością ostrzegali ją, że skończy w piekielnych płomieniach. Że
zostanie skazana na wieczne cierpienie, jeżeli się nie przyzna.
Chyba się nie przyznała?
Czyżby?
Nie, poddali ją próbie wody. Utopiła się. Wrzucili ją do morza i utonęła.
A może...?
Skąd się nagle wziął Reijo? Czy to nie Reijo ją wyłowił? Czy to nie twarz Mikkala
ujrzała przed sobą tak wyraźnie? Czy Mikkal nie zapewniał jej, że jest bezpieczna...?
Mikkal...?
Głos brzmiał tak łagodnie. Mówił w języku, który pamiętała ze szczęśliwych, odległych
lat.
Słowa stały się wyraźne, nabrały sensu. Poznała ów głos.
- Maleńka Raiju, moja kochana. Nikt więcej nie zrobi ci nic złego. Zabiję tego, kto
spróbuje wyrządzić ci krzywdę, moja najdroższa przyjaciółko.
Ktoś pogładził ją po policzku, pieścił, gdzie tamci bili.
Ktoś gorącymi ustami pocałował ją w czoło, odgarnął kosmyki włosów...
Kochane słowa nie milkły.
Raija powoli odzyskiwała świadomość. Nie umarła. Nie znajdowała się w niebie.
Przecież na nie nie zasłużyła.
Lecz to wydawało się czymś jeszcze lepszym. Żyła. Naprawdę żyła, a w tych ramionach
mogłaby nawet umrzeć.
Teraz jednak chciała tylko żyć.
Otworzyła oczy. Zmrużyła je przed światłem. Zobaczyła ukochaną twarz.
Uśmiechnął się.
- Budzisz się - szepnął. - Witamy z powrotem, moje dziecko.
- Mikkal...
Wargi miała zdrętwiałe. Mówienie sprawiało ból, lecz musiała wymówić jego imię.
W najbardziej czarnych i beznadziejnych momentach w lochu twierdzy Vardo nie
wierzyła, że kiedykolwiek znowu zwróci się do Mikkala w ten sposób.
- Mikkal, naprawdę tu jesteś!
Podniosła dłoń, zauważyła, że drży, ale musiała go dotknąć, dotknąć jego twarzy.
Ostrożnie, niemal zdumiona, pogładziła go po czole i policzku. Musnęła dłonią brwi i
wargi, poprowadziła palce lekko ponad powiekami, przesunęła po niesfornej grzywce.
Potem zamknęła oczy i oparła się na jego piersi. Jej szczupłymi ramionami wstrząsnął
płacz. Łkała cicho przytulona do mężczyzny, dla którego jej serce biło najgoręcej.
Petri przyglądał się tej scenie. Zobaczył, jak rozbłysły jej oczy. Dla niego nigdy tak nie
lśniły. Zobaczył, jak ten silny mężczyzna siedzi ze łzami w oczach, obejmując Raiję, jak gdyby
była z najbardziej kruchej porcelany. Petri odwrócił się i popatrzył na nieskończone, bezbrzeżne
morze. Zamrugał, by powstrzymać łzy, próbował pogodzić się z losem. Zawsze przecież
wiedział, że Raija nie jest jemu przeznaczona. Że nie mieli przed sobą przyszłości.
Ale na to, co ujrzał, nie był przygotowany. Nigdy nie był świadkiem takiej miłości, tak
zmysłowej i niemal nieziemskiej jednocześnie.
Petri zrozumiał, dlaczego Raija ani słowem nie wspomniała nigdy o Mikkalu.
On nie odejdzie dla niej w przeszłość. Zawsze pozostanie przy niej. Raija nigdy się nie
uwolni od tej miłości. Takie uczucie nigdy nie zblednie. Nigdy nie umrze.
- Myślałam, że tego nie przeżyję, Mikkal - szepnęła Raija.
Słowa były urywane. Mówienie sprawiało ból, lecz musiała mu to wyznać. Musiała się z
kimś podzielić dręczącymi myślami.
- To było straszne. Chciałam umrzeć. Wydawało mi się, że to jedyne wyjście...
- Wiem, moje dziecko - odpowiedział. - Wiem o tym.
Gładził delikatnie jej ramiona. Prawie jej nie dotykał. Kiedy ją podnosił, by do siebie
przytulić, dostrzegł ślady chłosty.
- Tylko myśl o tobie trzymała mnie przy życiu. Wyobraziłam sobie, że dodajesz mi sił.
Mikkal nie odezwał się ani słowem. Może powie jej o tym później. Powie jej, że być
może czerpała od niego siły nie tylko w swej wyobraźni.
Teraz niech ona mówi. Niech wyrzuci z siebie wszystko, co jej leży na sercu.
- W jaki sposób, Mikkal? - zdziwiła się. - W jaki sposób się tu znalazłeś? Widziałam
Reijo... Czy to Reijo wyciągnął mnie z morza?
Spojrzała na niego dużymi brązowymi oczami. Nie była w stanie się odwrócić, żeby
zobaczyć pozostałą część statku.
Mikkal skinął głową na potwierdzenie.
- Jest nas wielu - rzekł spokojnie. - Reijo, ja... Petri i Aleksanteri...
Raija otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, kiedy wymienił dwa ostatnie imiona.
Zobaczył, jak jej ciało nieznacznie się napięło. W jej wzroku pojawiło się pytanie.
Spojrzeniem pytała, czy wiedział...
- Wszystko, co robiłaś lub czego nie robiłaś, nie ma teraz żadnego znaczenia - rzekł
cicho.
Jego słowa nie były całkiem zgodne z myślami, które dopadały go w najbardziej
ponurych chwilach, lecz tu i teraz był skłonny wszystko jej wybaczyć.
Raija uspokoiła się. Zamknęła oczy.
Mikkal przekonywał sam siebie, że Aleksanteri i Petri nic dla niej nie znaczą. Nikt inny
tak naprawdę dla niej się nie liczy. Podobnie jak w jego przypadku.
Zawsze do niego wracała - tak, jak on zawsze do niej wracał.
Nic na tej ziemi nie jest w stanie zagrozić ich miłości, pomyślał. Nikt oprócz nich
samych.
Nie wolno mu nigdy okazać zazdrości.
- Twoje dzieci tu są - odezwał się cicho.
- Nie mogą mnie zobaczyć w tym stanie! Mikkal, nie mogą mnie takiej zobaczyć!
Ostrożnie wypuścił ją z objęć, równie ostrożnie, jak ją trzymał.
- Zajmiemy się tobą, Mały Kruku - rzekł. - Zmyjemy z ciebie brud i ubierzemy w czyste
rzeczy. Bądź spokojna, dzieci cię nie zobaczą, zanim tego nie zrobimy.
Nie miał pewności, czy może jej to obiecać. Żaglowiec był małym światem. Od dziobu
do rufy nie było daleko. Jeżeli dzieci się obudzą, trudno będzie utrzymać je z dala od matki.
Oczy Raiji mówiły jednak, że liczy na niego. Nie mógł zawieść jej zaufania.
Zanim odszedł, pogłaskał Raiję pośpiesznie po policzku. Potem, utykając, poszedł
porozmawiać z Reijo.
Raija popatrzyła za nim zdumiona.
Co mu się stało? Co Mikkal sobie zrobił w nogę?
Reijo spojrzał przez ramię Mikkala. Myślał, że się rozpłacze. Raija nie powinna tak
siedzieć - sponiewierana, skruszona, zbita...
Powinna czuć się dumna i wolna, i wyjść na spotkanie światu z diabelskim błyskiem w
oczach.
- Pomyślałem o tym - rzekł bardziej beztroskim tonem, niż wskazywałby na to jego
nastrój. - Mam trochę słodkiej wody. Jest zimna, ale chyba równie dobra.
- Chodź ze mną - poprosił Mikkal. Głęboko wciągnął powietrze. - Nie jestem pewien,
czy sam dam radę...
Reijo przeniósł wzrok z Raiji na Mikkala. Napotkał spojrzenie przyjaciela. Ujrzał w nim
niemy smutek i zdał sobie sprawę, że Mikkalowi również zbiera się na płacz, gdy patrzy na
Raiję w tym stanie.
Przekazał ster Petriemu. Serce tamtego krwawiło. Nie przypominał sobie, kiedy czuł się
równie niepotrzebny. W życiu Raiji nie było dla niego miejsca.
Pragnął, by mógł dla niej zrobić to, co Mikkal i Reijo robili z taką oczywistością. Nie
był jej jednak wystarczająco bliski.
Jedyne, co mu pozostawało, to trzymać kurs. Nadal nie byli całkiem bezpieczni.
Choćby to zadanie wydawało mu się błahe, to jednak mogło od niego zależeć życie ich
wszystkich. A Petri nie chciał zawieść Raiji.
Reijo ukucnął przed Raiją. Próbował się uśmiechnąć, lecz nie za bardzo mu się udało.
- Dziękuję - szepnęła. - Dziękuję, Reijo!
- Nie powinniśmy byli pozwolić, by cię spotkał taki los - uśmiechnął się Reijo. -
Musimy ściągnąć z ciebie te szmaty i zmyć brud, aniele. Nie chcemy, żeby dzieci się
wystraszyły.
Raija spuściła głowę.
- Obawiam się, że nie przedstawiam pięknego widoku - szepnęła.
Reijo z trudem powstrzymał łzy. Mikkal, widząc to, również ciężko przełknął dławienie
w gardle.
- To nie ma znaczenia - odezwał się cicho. - I tak nam się podobasz, Mały Kruku. Dla
nas zawsze jesteś piękna. Nic na świecie nie jest w stanie tego zmienić.
Namoczył ścierkę i przetarł jej policzki.
Spod brudu wyłoniła się okaleczona twarz. Mikkal musiał zacisnąć zęby, żeby móc
dalej ją myć.
Zastanawiał się, jak te miejsca musiały wyglądać wcześniej, skoro systematycznie ją tak
bito.
Jej twarz przedstawiała chyba lepszy widok przed zmyciem brudu.
Raija mogła odczytać z jego oczu, o czym myśli.
- Brzydko wygląda? Reijo odpowiedział zamiast niego.
- Diabelnie brzydko - rzekł. - Wyglądasz diabelnie brzydko, aniele. Najchętniej
zabiłbym tego, który ci to zrobił.
- Ja też - syknęła. Reijo objął Raiję delikatnie. Pocałował ją w czoło.
- Czuję wiosnę, Raiju - odezwał się. - Obawiałem się, że zabili twoją wolę walki i
całkiem złamali twój charakter. Ale teraz poznaję tę Raiję, którą znam i lubię!
- Nikt nie złamie Raiji Alatalo - powiedziała blado, lecz się uśmiechnęła. Potem dodała:
- Ale kapitan zawzięcie próbował...
Reijo i Mikkal lepiej zrozumieli, co miała na myśli, kiedy zdjęli z niej to, co kiedyś było
koszulą i spódnicą.
Całe plecy wzdłuż i wszerz pokrywały rany. Świeże rany, które opuchły wokół
przeciętej skóry.
Po uderzeniach pejczem.
- Dobry Boże - jęknął Reijo w rozpaczy. Musiał odwrócić wzrok. - Jak to
wytrzymujesz? - spytał. - Jak, do licha, to wszystko zniosłaś?
Brązowe oczy napotkały spojrzenie jego zielonych.
- Nie wiem - odparła po prostu. - Nie wiem, Reijo.
Mikkal płakał, kiedy odsłonili ślady po oparzeniach. Ręce mu drżały, z trudem trzymał
ścierkę. Reijo musiał go zastąpić.
I jemu zrobiło się słabo, ale zacisnął zęby i starał się przynajmniej pozornie zachować
spokój.
Dzieci nie mogą tego zobaczyć, pomyślał. W żadnym wypadku nie mogą tego
zobaczyć.
- Co za drań...? - dopytywał się Mikkal głosem drżącym ze złości i rozpaczy. - Co za
drań ci to zrobił, Mały Kruku?
- Sam kapitan.
Wargi Raiji zbielały, kiedy to mówiła. Oczy nabrały chłodnego wyrazu, kiedy
wymieniła jego nazwisko:
- Hans Fredrik Feldt. Reijo i Mikkal zapamiętali je sobie.
- Oby jego czarna dusza smażyła się długo i powoli w gorącym piekle! - wyraził swe
pobożne życzenie Reijo.
- Na pewno tak się stanie - dodał z przekonaniem Mikkal.
Obu wydawało się, że najgorsze już zobaczyli. Jednak kiedy Raija odsłoniła brzuch i
nogi, ukazując najgłębsze poparzenia, doznali szoku. W rany na udach wdało się zakażenie.
Reijo musiał się siłą powstrzymać, żeby nie zwymiotować. To było zbyt okropne.
- On musi być całkiem obłąkany!
Mikkal spuścił głowę. Ręce mu drżały, kiedy przeszukiwał rzeczy Raiji, w końcu
znalazł odrobinę suszonych ziół.
Zrobił z nich papkę, którą nałożył na wąski pasek materiału i przewiązał najgorsze rany.
Jego usta utworzyły cienką linię.
- To powinno pomóc - odezwała się Raija, żeby trochę uspokoić przyjaciół. - W każdym
razie nic mi nie może już zaszkodzić.
- On chyba strasznie nienawidzi kobiet - wycedził Mikkal przez zęby. - Nikt nie mógłby
zrobić czegoś podobnego kobiecie, nie czując nienawiści. Nie będąc szaleńcem.
Kąciki ust Raiji drżały. Sama doszła do tego samego wniosku.
Skończyli ją myć. Zimna woda podziałała trochę kojąco. Nieznacznie złagodziła ból. A
okłady zrobione przez Mikkala powoli zaczynały pomagać, rany już tak bardzo nie piekły...
Starając się zachować ostrożność, ubrali Raiję w czyste i nie zniszczone ubranie.
Łachmany bez zmrużenia oka wyrzucili za burtę. Raija będzie nosiła dosyć blizn,
przypominających jej o koszmarnych dniach i nocach spędzonych w twierdzy. Nie potrze-
bowała więcej pamiątek.
- Co zrobimy z włosami? - Mikkal spojrzał zagubiony na Reijo.
Kończyła się słodka woda, a słona będzie szczypała w rany.
- Obetnijcie je! - zdecydowała Raija. Obaj spojrzeli na nią w osłupieniu. Raija
powtórzyła stanowczym tonem:
- Obetnijcie! I tak nie uda się ich domyć i rozczesać, a przecież wkrótce odrosną.
Mikkal westchnął i sięgnął za pasek po nóż. Wyjął go powoli.
Błysnęło szerokie ostrze.
- Nie wiem, czy jestem w stanie - rzekł zduszonym głosem.
- Na pewno. - Głos Raiji nawet nie drgnął. - Obciąłeś mi kiedyś jeden kosmyk,
pamiętasz, Mikkal?
Zatopił się w tym brązowym spojrzeniu.
Oczywiście, że pamięta.
Nadal nosił ten kosmyk na szyi. Raija miała wtedy trzynaście lat. Już wtedy kochał ją
szaleńczą miłością, lecz nie miał odwagi tego okazać.
Raija była tylko dzieckiem, a on dorosłym mężczyzną.
- Zrób to jeszcze raz! - poprosiła. - Zrób to teraz, Mikkal. Ale postaraj się, żeby było
ładnie!
Mikkal uśmiechnął się, rozpoznając ślady jej dawnej próżności. Zaczęła przypominać
jego ukochaną, jego Małego Kruka.
- Będziesz najpiękniejszym krótkowłosym Małym Krukiem na płaskowyżu - obiecał i
zaczął obcinać czarne jak sadza skołtunione kosmyki. Wkrótce wokół pięknie ukształtowanej
twarzy pozostała już tylko krótka, gęsta grzywa. Resztką wody delikatnie umyli Raiji głowę.
- Wyglądasz inaczej - zauważył Mikkal. - Ale całkiem niebrzydko. Poza tym włosy
znowu odrosną.
- Trudniej też będzie cię rozpoznać - dodał Reijo. Raija spoważniała.
- Będą mnie szukać, prawda? Jestem ścigana? Obaj spuścili w zakłopotaniu głowy.
- Co się dzieje?
- Rozmawialiśmy z Reijo. - Mikkal mówił zdławionym głosem. - Pozostaje tylko jedno
rozwiązanie, mój skarbie. Musisz wyruszyć ze mną. Płaskowyż jest zbyt rozległy, aby mogli
dokładnie go przeczesać i cię znaleźć.
- A co z dziećmi? - zaniepokoiła się Raija.
- Pójdą ze mną - odparł Reijo i uciekł wzrokiem. Raija z drżeniem wciągnęła powietrze.
Oddychała powoli przez nos.
- Elle powiedziała kiedyś, że będę musiała poświęcić jedno z dzieci - rzekła z płaczem
w głosie. - Myliła się. Muszę poświęcić czworo...
15
- Najlepiej, gdyby mnie wcale nie widziały. - Raija powiedziała to łamiącym głosem i ze
łzami w oczach.
Reijo rozumiał jej obawy.
- Ale czy potrafiłabyś, Raiju? Czy byłabyś w stanie to wytrzymać?
Potrząsnęła głową.
- Ale proszę cię, nie mów mi, dokąd zamierzasz się udać - rzekła. - To bez znaczenia.
Dzieci nie powinny się dowiedzieć, dlaczego nie mogę z wami jechać. A pewnego dnia znowu
będziemy razem...
Ani Mikkal, ani Reijo nie mieli odwagi spytać, kogo miała na myśli, mówiąc „my”.
Ułożyła się na tobołku, który zawierał cały jej dobytek i złoto.
- Spróbuję zasnąć - powiedziała. - Obudźcie mnie, kiedy dzieci wstaną. Chciałabym
pobyć z nimi jak najdłużej.
Mikkal wolałby przy niej posiedzieć, ale Reijo go zawołał.
- Jej stan zmusza nas do drobnej zmiany planów - rzekł przyjaciel po chwili namysłu.
- Czy mamy zejść na ląd później, niż to ustaliliśmy? Reijo potrząsnął głową.
- Nie chciałbym tego ryzykować. Powinniśmy lada moment dołączyć do pozostałych
rybaków. Najpóźniej do zapadnięcia zmroku. Jednak ścigają nas ludzie króla. Jeżeli znajdą tu
Raiję, koniec z nami wszystkimi. Nie będą zważać na to, że na pokładzie są dzieci. Dla
królewskich żołnierzy to tylko potomstwo diabła...
- A więc wcześniej... Mikkal wpatrywał się nieruchomo w ląd.
- Raija nie może jeszcze zbyt dobrze chodzić, Reijo. Widziałeś jej rany. A ja nie znam
nikogo w tych stronach. Do terenów, gdzie mam znajomych, zostało sporo drogi. Gdybym
tylko zdobył dla niej rena...
- Sam nie dasz sobie z rady z Raiją - stwierdził Reijo. Jego oczy mówiły coś, czego
Mikkal nie chciał zrozumieć. - Musicie zejść na ląd razem z Petrim i jego chłopcami.
Mikkal znieruchomiał.
Nigdy w życiu, chciał krzyknąć. On, który obiecał sobie nie okazać zazdrości o Raiję.
To chyba niemożliwe, żeby miał spędzić dni, może tygodnie, w towarzystwie mężczyzny, który
nazbyt wyraźnie był dla Raiji kimś więcej niż tylko przyjacielem.
- Dobrze - zabrzmiał jego głos. Wygrał rozsądek i Mikkal zaakceptował proponowane
rozwiązanie.
Dla Raiji musi wytrzymać.
Maja obudziła się nie zauważona przez nikogo z dorosłych. To dziecko, które zwykle
starało się zwracać na siebie uwagę, potrafiło również stać się prawie niewidzialne, kiedy tego
chciało.
Statek był interesujący. Interesujący w inny sposób niż rosyjski. Tam żadnego z dzieci
nie miało być słychać ani widać. Tutaj zaś rządził Reijo.
Reijo pozwalał jej na wszystko. Nie zabroniłby jej rozejrzeć się po pokładzie.
Dopóki będzie ostrożna, nic jej nie grozi.
Wiedziała, że musi uważać, żeby się zbytnio nie zbliżać do burty. Chociaż właściwie to
bardzo podniecające wychylić się i patrzeć w dół na wodę. Ale nie wolno tego robić, kiedy jest
sama. To chyba jedyna rzecz, na którą Reijo by nie pozwolił. Zresztą i tak nie dosięgała do
krawędzi. No, może gdyby stanęła na palcach. Ale nawet wtedy nie widziała morza.
Maja posuwała się do przodu pomiędzy zwojami lin i skrzynkami z narzędziami. Miała
trochę wyrzutów sumienia, że nie obudziła Elise.
Z pewnością też by chciała tak się przemykać niepostrzeżenie - sprawdzić, jak długo
dorośli nic nie zauważą. Kiedy dorośli nie pilnują, można wiele zobaczyć. Elise nie odważyłaby
się na to sama. Być może dlatego Maja wolała zwiedzać statek bez niej.
Elise była większa i starsza. Przyjemnie jest robić na własną rękę coś, na co Elise by się
nie odważyła.
Maja poczłapała dalej.
Ktoś leżał na sakwie i spał.
Maja zatrzymała się. Zmarszczyła gęste brwi. Stała się w tym momencie wiernym
odbiciem Mikkala. Nie zdawała sobie jednak z tego sprawy.
Rozejrzała się niepewnie. Nikt jej nie zauważył.
Krótkie włosy? To się nie zgadza.
Ale tylko to się nie zgadza.
Krótkie włosy... lecz to jest... to musi być...
Maja nie martwiła się dłużej tym, czy ktoś ją zauważy, czy nie. Jej serce zabiło w piersi
mocno, bardzo mocno. Rzuciła się przed siebie. Opadła na kolana przed śpiącą kobietą.
Jej głos zabrzmiał cienko:
- Mama...? Po chwili przerodził się w niepohamowaną radość:
- Mamo, to ty, mamo!
Raija przebudziła się, czując na twarzy dotyk miękkiego policzka. Dwie pulchne rączki
ściskały ją mocno za szyję. Dziecko przytuliło się do niej z całych sił, aż poczuła ból, lecz
zdołała się uśmiechnąć, z trudem siadając.
- Maju, moja kochana!
Ucałowała ją w oba policzki. Przytuliła. Maja sama do niej przyszła. Dziecko jej bólu.
Jej najdroższe dziecko.
Dla Raiji znaczyło to więcej, niż Maja była w stanie zrozumieć. Dziewczynka wiedziała
tylko, że mama wróciła po długim, długim czasie. Wiedziała, że mama trzyma ją w ramionach.
Nie zdawała sobie sprawy, że wkrótce mama będzie musiała znowu opuścić ją i
rodzeństwo i że upłynie wiele czasu, zanim ponownie się zobaczą.
Maja nie podejrzewała nawet, że rozstaną się na tak długo, że nie będzie w stanie
przypomnieć sobie matczynej twarzy.
Teraz mama była tutaj naprawdę. Dziwnie pachniała i dziwnie wyglądała, lecz to nie
miało znaczenia, bo była przecież jej mamą. I to ona, Maja, pierwsza ją zauważyła. Przed
wszystkimi innymi.
Raija spędziła dzień i wieczór z dziećmi. Prawie się pobiły między sobą, żeby móc
posiedzieć na jej kolanach, żeby móc ją przytulić, żeby ją uściskać.
Rany Raiji otworzyły się. Poczuła tak silny ból, że pociemniało jej przed oczami, lecz
nie dała tego po sobie poznać.
Dzieci powinny zapamiętać mamę radosną. Ten dzień powinien być dobrym
wspomnieniem.
Kiedy Raija kołysała w ramionach śpiącą Idę, przyszedł Reijo. Nie rozmawiali dotąd o
córeczce. Lecz Raija zauważyła, że jej mąż się domyślił...
- Jest śliczna - rzekł grubym głosem i ostrożnie odgarnął ognisty kosmyk z dziecięcego
czoła.
Raija skinęła głową.
- Nie chciałaś mnie powstrzymać? - Reijo spojrzał na nią pytająco. - Myślałaś, że nie
odejdę, jeżeli dowiem się o dziecku?
Odpowiedziała pytaniem:
- A odszedłbyś? Reijo potrząsnął głową.
- Później byś żałował - odezwała się Raija. - Nie chciałam ci odbierać tego roku.
Dlaczego nie wróciłeś, tak jak się umówiliśmy?
- Wiele się wydarzyło - odparł Reijo. - Mikkal omal nie stracił życia...
Opowiedział Raiji, co się zdarzyło od chwili, kiedy niedźwiedź zaatakował Ailo, aż do
momentu, kiedy pochował Aslaka. O swej powrotnej podróży do osady i o poszukiwaniach
Mikkala. O wyprawie na wschód.
- Chyba tak miało się stać - rzekł w końcu. - W przeciwnym razie nie znaleźlibyśmy się
tu z Mikkalem dokładnie w chwili, kiedy najbardziej nas potrzebowałaś.
To, co miał jej teraz powiedzieć, zdawało się najtrudniejsze. Lecz był jej to winien.
Obiecali sobie szczerość. Że zawsze będą wobec siebie uczciwi.
- Rozmawiałem z Mikkalem - zaczął. - Wiele.
- O mnie?
- O nas. O tobie. O mnie. O Mikkalu...
- Cały czas podążamy wzajemnie po swoich śladach, my troje...
Raija uśmiechnęła się smutno. Oparła policzek o delikatną główkę Idy.
- Zanim to... - Reijo gestykulował, czuł się niezręcznie. - Zanim to się stało, znaleźliśmy
pewne rozwiązanie. Sigga nie żyje. Już nie stoi między wami. Nic nie stoi między wami...
- Zapominasz, że się pobraliśmy, Reijo - powiedziała łagodnie.
- Wiesz, że cię nie kocham, Raiju - rzekł z brutalną szczerością. - Zawsze będę cię lubił.
Na zawsze pozostaniesz moim najlepszym przyjacielem, ale cię nie kocham. Nie można tego
zmienić. A ty i Mikkal od początku się kochaliście. Myśleliście o sobie nawzajem. Nie chcę
wam stać na drodze. Pragnę, abyś była szczęśliwa, Raiju. Ze mną nie zaznasz szczęścia, na
jakie zasługujesz.
- Chciałeś mi to powiedzieć, gdyby mnie nie oskarżono o czary?
Skinął poważnie głową.
- Dzieci miały zostać przy tobie - mówił dalej. - Tak wspaniale to obmyśliliśmy, Mikkal
i ja. Obiecał mi, że od czasu do czasu będę mógł widywać Maję. Wtedy nie wiedziałem jeszcze
o Idzie... Raija uniosła jeden z kącików ust.
- A teraz wszystko układa się na odwrót. Ty musisz zająć się dziećmi. Życie w
swobodzie, o którym marzyłeś, pozostanie tylko w sferze fantazji.
- To nie ma znaczenia - zapewnił. - Przynajmniej mam po co żyć.
- I nadal proponujesz mi... wolność?
- Całkowitą.
- Jesteś wspaniałomyślny - stwierdziła. - Powinieneś znaleźć kogoś, kto potrafiłby to
docenić, Reijo. Życzę ci z całej duszy, żebyś poznał kogoś takiego, przy kim mógłbyś żyć
pełnią życia.
Reijo spuścił wzrok. Spojrzał na Idę.
- Myślę, że to maleństwo nada sens mojemu istnieniu - rzeki z czułością w głosie.
Raija napotkała jego spojrzenie. Jak dobrze rozumieli się nawzajem!
- Wiesz, że nie to miałam na myśli - powiedziała spokojnie. Nabrała powietrza i spytała:
- Kiedy muszę wyruszyć?
- Dziś w nocy. Pożegnanie nie zabrało wiele czasu. Nie dogonili jeszcze flotylli łodzi
rybackich, zdążających na południe. Wydawało im się, że z tylu na horyzoncie zamajaczył
żagiel.
To mogło oznaczać tylko jedno.
Raija nie miała nawet odwagi pogładzić dzieci po policzkach. Wolała nie ryzykować w
obawie, że się przebudzą. Nie mogą się o niczym dowiedzieć. Miała zniknąć tak, jak się
pojawiła - niczym we śnie. Lecz niezmiernie trudno było odchodzić od nich, nie uściskawszy
ich. Trudno opuszczać je, nie wiedząc, kiedy się znowu zobaczą. Czy się w ogóle zobaczą...
Miała Mikkala, lecz poza tym straciła wszystko.
Nie tak wyobrażała sobie szczęście. Jeżeli tak wygląda szczęście, to jest bardziej
żałosne, niż przypuszczała.
Widocznie zawsze miało jej czegoś brakować. Zawsze musiała coś poświęcić, żeby
zdobyć coś innego. I płacić za to potwornie drogo.
Dobrze, że mogła przytulić Reijo. Uścisnęła go, czuła, że jest taki rzeczywisty.
To on musiał Raiję od siebie odsunąć.
- Marnujecie drogocenny czas, mój aniele - rzekł. Nie potrafił ukryć, jak bolesne jest dla
niego to rozstanie. Wiedział, że takie jest dla wszystkich. - Musicie już iść, Raiju. Musicie.
Spróbuj być choć trochę szczęśliwa. Spróbuj korzystać z życia, dziewczyno! Nie chcę ujrzeć
jakiegoś wychudzonego szkieletu w dniu, kiedy się znowu spotkamy. Wiesz, że uczynię
wszystko, żeby dzieciom niczego nie zabrakło. Ty natomiast zadbaj o to, żeby niczego nie
zabrakło tobie i Mikkalowi. Będziemy o was pamiętać, skarbie, wiemy, że nie upłynie ani jeden
dzień, w którym byś o nas nie myślała. Nie płacz, moja przyjaciółko!
Otarł kciukiem jej łzy. Uśmiechnął się do niej, starając się być dzielny. Tak dzielny, jak
dzielna była Raija. Potem lekko pocałował ją w usta i odwrócił w stronę Mikkala.
Nie musiał chyba wątpić w to, że Raija spełni jego życzenie.
Stali we czworo, patrząc za żaglowcem oddalającym się ku zachodowi. Mikkal
obejmujący Raiję, Petri i Aleksanteri.
Tapio i Markku zdecydowali się popłynąć dalej z Reijo. Potrzebował załogi, a chłopcy
bez trudu znajdą później trasy prowadzące na południe ku domowi. Mogli też zostać, znajdując
zarobek w tym czy innym miejscu na wybrzeżu.
Nie mieli żadnych szczególnych planów. Byli młodzi i możliwości same ścieliły się u
ich stóp, jak mówili.
Kiedy już będą wiedzieli coś na pewno, wtedy prześlą wiadomość. Jeżeli rodzina nie
otrzyma żadnych wieści, to znaczy, że z pewnością dobrze im się wiedzie.
Byli młodzi i beztroscy - i znaleźli się w Ruiji, krainie mlekiem i miodem płynącej.
A w każdym razie obfitującej w ryby.
W tłuste lata.
Nastały trudne dni. Atmosfera była napięta, lecz nawet Mikkal, któremu obecna sytuacja
podobała się najmniej, musiał przyznać, że bez towarzyszących im Finów by sobie nie
poradzili. Raija nie była w stanie zbyt długo iść o własnych siłach. On sam nie mógł jej nieść.
Bez Petriego i Aleksanteriego nie uszliby daleko.
Z wyrzuconego przez morze drewna i wierzbowych witek zrobili coś w rodzaju noszy,
na których nieśli dziewczynę.
Do tego potrzeba było dwóch ludzi.
Mikkal, który gotów był umrzeć dla Raiji, nie mógłby jej uratować w pojedynkę.
Potrzebował tego mężczyzny, który był jej kochankiem.
W najgorszych chwilach zastanawiał się, czy może obaj, Petri i Aleksanteri, nimi byli.
Dostrzegał to i owo w jej spojrzeniach, które wymieniała z Aleksanterim. Tamten zaś patrzył na
nią czasem tak, jak pies patrzy na swojego pana - z takim samym ufnym, ofiarnym oddaniem.
Zastanawiał się, czy jej to nie przeszkadza. Nigdy tego nie okazała, lecz mógł się
zastanawiać.
Sytuacja zmusiła ich do pozostawania razem przez ponad dwa tygodnie. Po tym czasie
Raija mogła wreszcie się poruszać o własnych siłach, rany się zrosły. Mikkal był zdania, że
wkrótce dotrą do któregoś z jego krewnych.
Tam otrzymają pomoc. Żywność, jurtę - rena, żeby mogli wędrować dalej.
Nie powiedział tego wprost, lecz dał wyraźnie Petriemu i Aleksanteriemu do
zrozumienia, że już nie potrzebuje ich pomocy.
Petri w lot zrozumiał jego intencje.
Tego wieczoru przy ognisku wyciągnął nogi ku ogniowi i powiedział, że chyba już czas
zmienić towarzystwo.
Nikt się nie sprzeciwił.
Raija widziała, jak zbliża się ten moment. Wyczekiwała go, a jednocześnie się bała.
W ciągu ostatnich tygodni wyczuwała niemal na odległość zazdrość Mikkala.
Bała się, że będzie zadawał pytania. Nie była pewna, czy na nie odpowie.
Zbyt dobrze wiedziała, jak by zareagował, gdyby wyznała mu prawdę.
Teraz czuła się od niego całkiem zależna.
Mogłoby im być razem tak dobrze.
Ale mogli też zniszczyć się nawzajem.
Zawsze tak się między nimi działo - niebo albo piekło.
Nie spieszyło im się, lecz pożegnanie z Petrim i Aleksanterim nie trwało dłużej niż to na
statku.
Aleksanteri popatrzył smutno na Raiję. Był blady na twarzy. Wyglądało na to, jak gdyby
dusił w sobie coś, co oczywiście nie powinno zostać powiedziane. W końcu zdecydował się
zatrzymać to dla siebie i tylko zdawkowo się pożegnał. Podziękował za czas spędzony razem.
Zażartował, że jej jedzenie nie było takie najgorsze.
Mikkal obserwował oboje z uwagą, przysłuchiwał się każdemu słowu. Lecz nie padło
nic, co mogłoby zostać dwuznacznie zrozumiane.
Raija czuła za to wdzięczność dla Aleksanteriego.
Gorzej poszło z Petrim.
On znaczył o wiele więcej. Z Aleksanterim łączył ją raczej flirt. To, co przeżyła z
Petrim, było znacznie poważniejsze.
Bardzo go lubiła.
W innym czasie, w innym świecie, w którym Mikkal był dla niej tylko bratem, Petri
mógłby zostać jej mężem.
Wiedziała o tym. Petri też o tym wiedział. Mikkal zapewne się domyślał. Nie musiała
się bać pożegnania z Petrim. Wierzyła, że nigdy nie uczyniłby niczego, co postawiłoby ją w
trudnej sytuacji.
Rozumiał... Ją... Mikkala. Najlepiej rozumiał Mikkala, a świadomość, że ten człowiek
żywi dla niego tyle niechęci, sprawiała mu ból. Chciałby go lepiej poznać...
Pragnął objąć Raiję i mocno, mocno ją przytulić jeszcze jeden jedyny raz.
Chciałby odnaleźć jej usta i wykraść jeszcze ten ostatni pocałunek...
Lecz to byłoby nie w porządku. Czułby się jak złodziej.
Musi zadowolić się wspomnieniami.
Nigdy nie sądził, że rozstaną się w taki sposób.
Zamiast ją objąć, zamiast ją pocałować i zatopić twarz w jej włosach, uścisnął tylko jej
dłoń. Lekko. Nie za długo. Nie za krótko.
Pożegnał się niemal chłodno.
- Miło było cię poznać - rzekł.
Na jedną krótką sekundę spotkały się ich spojrzenia. Wyczytał w jej oczach, że jest mu
wdzięczna, że tak się zachował.
To Petriemu wystarczyło.
- Być może nasze drogi skrzyżują się kiedyś w przyszłości? - Uczynił gest ręką: - Ruija
nie jest przecież taka wielka.
Raija roześmiała się.
Razem z Mikkalem patrzyła, jak odchodzą. Dalej na południe. Wątpiła w to, by ich
drogi kiedykolwiek się zeszły.
Ruija wydawała się wystarczająco rozległa.
- Będziesz za nimi tęsknić?
- Może - odparła tajemniczo. - Bardzo mi pomogli, kiedy znalazłam się w trudnej
sytuacji.
Mikkal nie zadawał więcej pytań. Zmusił się, by się od tego powstrzymać. Tym razem
niczego nie zniszczy. Tym razem nikt nie stanie między nimi.
Po prostu postanowił usunąć z pamięci obu Finów. Jak tylko znikną mu z oczu, zapomni
o nich. Ani słowem nie wspomni o nich Raiji.
- Czeka nas dalszy ciąg - rzeki do Raiji, kiedy wieczorem siedzieli we dwoje przy
ognisku. - Nie tego dnia, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, lecz dalszy ciąg tej chwili, kiedy
przed wielu, wielu laty musiałaś odejść...
- A czy lata, które od tego czasu upłynęły, się nie liczą?
Mikkal wpatrywał się w tańczące płomienie.
- Liczą się - westchnął wreszcie. - Nie możemy po prostu udawać, że ich nie było. Zbyt
wiele się zdarzyło...
- Rzeczy, o których nie sposób zapomnieć - dokończyła za niego Raija. - Spotkaliśmy
ludzi, których nie możemy wymazać z pamięci. O których nie powinniśmy zapomnieć. Którzy
nas ukształtowali, sprawili, że jesteśmy dziś tacy, a nie inni, Mikkal.
Spojrzała na niego poważnie. Nie było to dziecięce spojrzenie. Raija dorosła. Stała się
kobietą. Jego kobietą.
- Czy Reijo z tobą rozmawiał? - spytał Mikkal, nie patrząc na nią.
- Tak. Mówił, że wiele dyskutowaliście, obaj.
- I...?
- W mojej sytuacji nie mam nawet wyboru - odparła zamyślona.
- Ale gdybyś mogła? Raija podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie.
Dobry Boże, jakiż on przystojny! Nie znała chyba nikogo, kto byłby równie
pociągający.
Przybyło mu zmarszczek od czasu, kiedy się ostatnio spotkali. Być może inni nie
przyznaliby jej racji co do jego urody, lecz dla Raiji nie miało to znaczenia.
Patrzyła na niego kochającymi oczyma. Dlatego nie miał sobie równych.
- Gdybym mogła wybierać - powiedziała powoli - gdybym mogła wybierać i gdybym
wiedziała, że nikogo moja decyzja nie zrani... - Raija uśmiechnęła się smutno i wciągnęła
powietrze: - Wiesz dobrze, co bym powiedziała, Mikkal. Wiesz, że nic na świecie by mnie z
tobą nie rozdzieliło.
Uśmiechnął się słabo. Ale jej nie dotknął.
- A teraz? - spytał. - Jak będzie teraz, moja Raiju? Nie wiemy, jak długo pozostaniemy
razem. Nie zdecydowaliśmy o tym sami, lecz uczynił to za nas los. Co teraz zrobimy?
- Wiesz, że nie potrafię zapomnieć o tych, których wysłałam z Reijo.
Skinął poważnie głową.
- Myślisz, że ja potrafię? - spytał. - Pamiętaj, że jest wśród nich moja córka.
Raija spuściła wzrok.
- Nie możemy codziennie płakać - odparła spokojnie. - Niezależnie od tego, co nas
spotyka, musimy żyć, Mikkal. I będziemy potrzebować siebie nawzajem.
Długo patrzyła mu w oczy.
- Bez ciebie jestem niczym.
- Zawsze chyba zdawałem sobie z tego sprawę odparł cicho. Chwycił jej szczupłe
dłonie. Uścisnął je czule.
- Gdy ktoś kogoś bardzo lubi, to lubi go również w trudnych chwilach - rzekł tonem
człowieka o życiowym doświadczeniu, którego chłopak sprzed lat nie posiadał. - Musimy się
trzymać razem i próbować nawzajem wspierać, by móc wspólnie wyjść na spotkanie dobrych
dni.
Mikkal pochylił się i ucałował dłonie Raiji. Najpierw jedną, potem drugą.
- Kocham cię, Mały Kruku - rzekł ochrypłym głosem. - Zawsze cię kochałem i zawsze
będę cię kochał. Myślę, że właśnie w tym tkwi nasza siła. W tym, że darzymy się takim
wielkim uczuciem.
Raija spojrzała Mikkalowi w oczy. Zamrugała, powstrzymując zdradzieckie łzy.
- Masz rację - przyznała. - I ja ciebie kocham, Mikkal. Wszystko przemija, lecz to jedno
jest trwałe.
Wpatrywali się w ognisko.
Ich niezachwiana miłość miała im pomóc w przyszłości, w którą oboje bali się spojrzeć.
Byli razem.
Kochali.
I kiedyś być może uda im się zbudować coś, co można by nazwać szczęściem.