BENTE PEDERSEN
WYROKI LOSU
1
Ritva nigdy nie zastanawiała się nad starością.
Nie myślała o śmierci.
Miała dopiero dziewiętnaście lat.
Hans Fredrik Feldt pełnił obowiązki komendanta na wysuniętym daleko na północ
skrawku Norwegii. Wyznaczony mu okres służby dobiegał końca. Nikt nie oczekiwał, że
kapitan zechce przedłużyć swój pobyt w tych stronach.
Nigdy nie czuł się dobrze w miejscu, gdzie zimą panowała długa noc polarna, a latem
trwał nie kończący się dzień. Nie lubił samotności ani pustkowia. Posępny krajobraz i
bezkresne morze wzbudzały w nim niechęć. Drażnił go ostry klimat, przy którym najbardziej
bezwzględni mężczyźni zdawali się łagodni niczym baranki.
Ale władza rekompensowała mu wszystko.
Pod tym względem minionych pięć lat dostarczyło mu wiele przyjemności.
Ukoronowaniem służby miało być spalenie na stosie największej czarownicy, jaką widziały te
strony.
Niewiele brakowało, a byłby tego dokonał.
Ale ona pozbawiła go należnej chwały, dosłownie w ostatniej chwili wymykając mu
się z rąk. Z pomocą przyszli jej słudzy piekieł.
Jeszcze żadnej kobiecie nie udało się go pokonać. Tej wiedźmie też się to nie uda!
Kapitan Hans Fredrik Feldt postawił wszystko na jedną kartę. Bardzo zależało mu na
tym, żeby zapisać się w pamięci mieszkańców północy jako pogromca czarownicy. Sława
jego czynu miała się odbić szerokim echem i zapewnić mu powitanie z honorami w ro-
dzinnych stronach. Pragnął, by cywilizowany świat zobaczył w nim człowieka z zasadami.
Wraz z nastaniem lata opuści twierdzę Vardohus.
Przedtem jednak rozpali stos, na którym spłonie czarownica.
Nie spocznie, póki jej nie odnajdzie...
Nie pozwoli, by kobieta wystrychnęła go na dudka. Ani teraz, ani nigdy!
Znał jej imię i twarz. Doświadczył też jej diabelskiej mocy. Była porażająco piękna,
jak zresztą większość istot w służbie szatana. Jej oczy płonęły niby rozżarzone węgle, włosy,
miękkie niczym jedwab, miały barwę rodem z piekieł. Ale on, kapitan Feldt, nie uległ, nie dał
się omotać podstępnie zastawionej sieci. Dał odpór zdradzieckiemu spojrzeniu, udającemu
wzrok anioła.
Czarownica zdołała umknąć, ale on poprzysiągł sobie, że ją odnajdzie, choćby miał
szukać do końca życia.
- Gdziekolwiek się ukryłaś, Ritvo, drzyj, bo nie jesteś bezpieczna - syknął Hans
Fredrik Feldt, wpatrując się w morze, które mu ją odebrało i porwało nie wiadomo dokąd.
Tyle jest fiordów i zatok, gdzie mogła się zaszyć! Nie miał dość ludzi, by sprawdzić każdy
skrawek wybrzeża.
Jej wybawcy dobrze sobie to wszystko zaplanowali.
- Mimo to nie czuj się bezpieczna - powtórzył łagodniej, zaciskając pięści. Kąciki ust
zadrgały lekko, ale nie złagodziły nieprzeniknionego oblicza. Wyraz twarzy nadal pozostawał
mroczny i bezwzględny, a zielononiebieskie oczy spoglądały niezmiennie chłodno.
Ten człowiek nie potrafił się śmiać, zresztą od dawna nie próbował.
Był przystojny i urodziwy, ale całkiem pozbawiony serca. Twarz o harmonijnych
rysach nie zdołała przysłonić brutalności jego natury.
- Napiętnowałem cię - rzucił ku morzu, zwilżając językiem wargi. - Nie uciekniesz
przede mną, Ritvo. Naznaczyłem twą białą skórę rozżarzonym żelazem. Jesteś moja, moja na
zawsze! To ja ci wyznaczę kres życia. Twoje ostatnie chwile należeć będą do mnie...
Ritva, ku której kierował te słowa, naprawdę nosiła imię Raija.
Hans Fredrik nie był tego świadom. Nie miał jednak najmniejszej wątpliwości, że
rozpozna jej twarz, gdziekolwiek ją zobaczy.
Rozpozna jej ciało. Blizny po rozżarzonym żelastwie, którym ją pieścił.
Nad fiordem siedział mężczyzna otoczony gromadką dzieci i opowiadał im bajki. W
jego włosach igrały słoneczne promyki, a spojrzenie było łagodne i rozmarzone. Duże dłonie
gładziły delikatnie rudą grzywkę trzyletniej dziewczynki, która mocno zacisnęła rączki na
jego szyi. Mężczyzna pochylił się nad trochę starszą dziewczynką i złożył na policzku
siedmiolatki niedźwiedzi pocałunek, powstrzymując wybuch jej zazdrości.
Dwoje pozostałych dzieci, podobnie jak on, miało włosy blond, ale nie były podobne
ani do niego, ani do siebie nawzajem. Najstarsza dziewczynka o płowych, długich niemal do
kolan warkoczach skończyła dziesięć lat, chłopiec rozpoczął siódmy rok życia.
Tej bajki słuchali już wcześniej. Opowiadała o miłości, o nienawiści, o okrutnym
trollu z północy. Opowiadała o pewnym dobrym człowieku i o mamie.
Historia Raiji.
Reijo powtarzał ją często. Poprzysiągł sobie, że nie pozwoli dzieciom zapomnieć
matki. Co prawda trudno im było zrozumieć, dlaczego mama nie może być z nimi, ale Reijo
robił wszystko, by serca dzieci nie napełniły się goryczą, a one same nie otoczyły się murem
nieprzystępności.
Nadejdzie kiedyś dzień, gdy Raija do nich powróci, i nie powinna wówczas napotkać
nienawiści.
Ale w umysłach małych istot lęgnie się wiele różnych myśli!
Tyle już czasu upłynęło, odkąd się rozstali. Każdy dzień przynosił nowe zdarzenia.
Dwa lata to wieczność cała dla kogoś, kto ledwie sięga do bioder temu, którego nazywa
ojcem.
Elise pamiętała Raiję i pielęgnowała te wspomnienia, lękając się panicznie, że może je
utracić. Chciwie chowała je dla siebie, udając przed pozostałymi, że wszystko zapomniała. Za
nic w świecie nie pozwoliłaby odebrać sobie najcenniejszej pamiątki.
Utraciła tatę i mamę. W sennych koszmarach nadal jej się pojawiał obraz
bezwładnego ciała matki, sznura zaciśniętego na jej szyi... zapach obory...
Odebrano jej też Raiję.
Ale wspomnienia należą tylko do niej. Nikt się o nich nie dowie. Nikt jej z nich nie
odrze.
Maja także w przebłyskach pamięci przypominała sobie pewne zdarzenia z
przeszłości. Ale one budziły w niej głęboką niechęć zaprawioną bólem i lękiem.
Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa wywoływały w niej niepokój, naruszały poczucie
bezpieczeństwa.
Opowieści Reijo to jednak co innego. Lubiła je. Uwielbiała wpatrywać się w twarz
opiekuna, obserwować jego oczy nieustannie zmieniające barwę. Gdy się uśmiechał,
pojawiały się w nich wesołe błyski, gdy przypominał sobie coś bolesnego, coś, co wolał ukryć
przed dziećmi, zasnuwały się cieniem.
Maja rozumiała o wiele więcej, niż Reijo przypuszczał. Potrafiła czytać z jego twarzy.
Nauczyła się rozpoznawać znaczenie każdego grymasu i gestu, wychwytywała najmniejszą
zmianę nastroju.
Pojmowała sprawy, których nie potrafiła jeszcze nazwać słowami.
Tego daru lękała się równie mocno, jak własnych mglistych wspomnień.
Gdy wpadała w złość, potrafiła zerwać się i uciekając, gniewnie wykrzykiwać: „Nie
chcę tego słuchać! Nie chcę! To jest głupie! Słyszysz, Reijo? To głupie! Głupie, głupie!
Zwykłe bajki. Nieprawdziwe. Nie mam mamy!”
Twarz Reijo zasnuwała się wówczas mrokiem, a serce ściskało mu się z żalu. Wiele
go kosztowało, by w takich chwilach się nie załamać i nie utracić nadziei. Wtedy czerpał siłę
od tej, która nie mogła nic pamiętać. Krył twarz w płomiennej czuprynce Idy, córeczki jego i
Raiji, i ogrzewał serce ciepłem bijącym od drobnego ciałka. Dziewczynka uwielbiała bajki i
jasnym głosikiem po fińsku domagała się, żeby opowiadał dalej. Była mała, nie pojmowała
chyba nawet znaczenia słowa „matka”. Ponieważ rzadko bywali w towarzystwie innych ludzi,
dziewczynka nie spotkała zwyczajnych rodzin i żyła w przekonaniu, że w normalnych
rodzinach jest tylko ojciec.
Maja jako jedyna protestowała.
Elise słuchała. Reijo nie potrafił rozgryźć, co chodzi po głowie tej małej. Ciężko
przeżyła utratę Raiji. Nie udało mu się zastąpić dziewczynce opiekunki. Dla tego
zamkniętego w sobie dziecka Raija była tym, kim on sam był dla Mai. Kimś, kogo podziwiała
bezgranicznie i kochała bez żadnych zastrzeżeń. Opowiadane przez niego historie pomagały
jej zatrzymać wspomnienia.
A Knut...
Trudno odgadnąć, jak chłopiec przyjmował opowieści Reijo. Zazwyczaj był dość
ufny. Gdy jednak słuchał o matce, jego twarz, tak podobna do twarzy Kallego, zamykała się,
a dźwięk, imienia „Raija” wywoływał drżenie w kącikach miękkich ust.
Reijo obawiał się wpływu swych słów na tego chłopca, który mógłby być jego
własnym synem. Za nic w świecie nie chciał go ranić, a mimo to nie potrafił powstrzymać się
od mówienia o Raiji.
Był jej to winien.
Nie mógł wiedzieć, co naprawdę myślą i czują dzieci, ale powtarzając, że mama je
kocha, nie miał żadnych wątpliwości, iż mówi prawdę. Z taką samą niezłomną wiarą
zapewniał je, że pewnego dnia Raija powróci...
Znal ją dobrze, nigdy go nie okłamała.
Przygarniając szerokimi ramionami całą czwórkę, obejmował spojrzeniem fiord od
kamienistego nabrzeża po nagi horyzont daleko na północnym wschodzie.
Zwilżając usta, wciąż na nowo snuł te same historie przepojone niezmienną miłością
do Raiji i wiarą w to, że któregoś dnia wyłoni się zza linii horyzontu.
Tymczasem w samym sercu Finlandii Raija zagryzała wargi, z trudem tłumiąc w sobie
irytację i bezradność.
Wśród kobiet z lapońskiej wspólnoty, do której dołączyli, nie znalazła pokrewnej
duszy. Może dlatego, że sama wywodziła się z Finów? A może dlatego, że nie dorównywała
im zręcznością w pracach przypisanych kobietom? Poza tym nigdy nie włączała się do
pogawędek o mężczyznach i dzieciach. Gdy rozmowa schodziła na te tematy, Raija
natychmiast wycofywała się. Było to dla niej zbyt bolesne.
Nie potrafiła określić, co jest przyczyną przepaści, która wytworzyła się pomiędzy nią
a pozostałymi kobietami. Mozę tak naprawdę nie przykładała do tego większej wagi?
Była sama.
Obca.
Jak zawsze! powracała uporczywa myśl.
Co prawda miała Mikkala, jego miłość i oddanie. Sama zresztą nadal kochała go
równie gorąco jak kiedyś...
Ale Mikkal pochłonięty był tyloma innym sprawami...
Okazało się, że to on z nich dwojga radzi sobie lepiej. A tak się obawiał, że będzie
nieprzydatny, że niewładna noga całkowicie pogrzebie jego szanse na wartościowe życie!
Stał się tymczasem ważną osobą w lapońskiej społeczności. Miał posłuch. Potrafił
doskonale planować, nie brakło mu rozsądku, imponował wiedzą. Mężczyznom, którzy
słuchali jego rad, pracowało się znacznie lżej.
Mikkal, żyjący dotąd w cieniu swego ojca, którego nie darzył szczególnym
szacunkiem, zyskał wreszcie poczucie własnej wartości.
W tej wspólnocie nie traktowano go jedynie jako syna Pehra. Na ważności zyskało
jego własne imię. Był tu potrzebny.
Przekonał się, że potrafi kierować innymi. Trochę go to napawało lękiem, ale miało
równocześnie cudowny posmak.
Stał się zachłanny na wszystko, co wypełniło jego nowe życie, i niechętnie myślał o
tym, że przyjdzie mu się niebawem rozstać z tymi ludźmi.
Matti także czuł się w tym miejscu jak ryba w wodzie. Koczownicze życie pod gołym
niebem, odpowiedzialność i obowiązki, w których znajdował sens, wyraźnie mu służyły.
Chłopak miał piętnaście lat, ale wydawał się starszy. Mikkal domyślał się, że to dziedziczne.
W rodzinie Alatalo dzieci wcześnie dojrzewały. Pamiętał, że tak samo było z Raiją. Teraz
miała dwadzieścia trzy lata, ale niemal przez całe życie była dorosła.
Najszczęśliwszy jednak był Ailo, który w obozowisku czuł się jak u siebie.
Fińscy pobratymcy przyjęli Mikkala i jego syna z otwartymi ramionami, dla Raiji
jednak nie byli równie serdeczni.
Dziewczyna milczała, ale Mikkal, widząc jej nieobecne spojrzenie, domyślał się, jakie
uczucia targają ukochaną. Niejednokrotnie tkwiła nieruchomo, jakby próbując dojrzeć coś, co
znajdowało się poza zasięgiem wzroku. Nigdy nie dzieliła się z Mikkalem swym cierpieniem.
Ale cieszyła się jego radościami. Uśmiechała się, gdy opowiadał jej o swych małych co-
dziennych sukcesach. Radowała się szczerze, był tego pewien.
Wszystko to miało słodko - gorzki smak.
Mikkal uważał, że należy mu się takie życie. Zasłużył na uznanie i szacunek.
Chętnie zostałby tu do końca swych dni, ale Raija tęsknym wzrokiem spoglądała poza
horyzont i snuła własne marzenia.
Nie zwierzała się Mikkalowi, ale on znał ją na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że
Raija się zadręcza.
Finlandia była jej ojczyzną, stąd się wywodziła, tu miała swe korzenie. Jednak teraz,
gdy nie odnalazła ojca wśród żywych, wydało jej się, że korzenie nie są dość solidne.
Mikkal uśmiechnął się z goryczą. Pomyślał sobie, że jego ukochana Raija pod
wieloma względami wyjątkowo została doświadczona przez los. Tak jakby ciążyło nad nią
jakieś fatum.
Wszędzie, gdzie się pojawiała, traktowano ją jak obcą.
Sama sprawiała też wrażenie, że zatrzymuje się tylko przelotnie, ot, krótki przystanek
w ciągłej podróży. Nieustannie o czymś marzyła. Szczęście wymykało jej się z rąk, nigdy nie
przeżywała jego pełni.
Mikkal był zadowolony, ale oddałby wszystko, żeby i Raija czuła się szczęśliwa,
niczego bardziej nie pragnął.
Późną jesienią, gdy pierwsze mrozy skują ziemię, gdy nastaną chłody nie do
wytrzymania, nadejdzie pora wyjazdu.
Pozostało mu jeszcze tylko kilka tygodni we wspólnocie, która obdarzyła go takim
szacunkiem. Która pozwoliła mu zrozumieć, że jest coś wart, że jest kimś!
Gdy tylko stwardnieje śnieżna skorupa, będzie musiał się z nimi pożegnać. Nie potrafi
bowiem czuć się szczęśliwy, widząc, jak kobieta, którą kocha ponad wszystko, cierpi.
Czeka na niego kraina na północy.
Może Raiji nic już tam nie grozi? Upłynęło tyle czasu. Przypuszczalnie nikt już nie
pamięta o czarownicy, która przed dwoma laty uniknęła stosu w Vardo.
Spróbują odnaleźć Reijo... Maję... Pozostałe dzieci Raiji.
Ciągnęło ich na północ. Raija nigdy nie będzie w stanie zerwać więzi.
Pisane jej jest życie na skalistym północnym wybrzeżu, nie na łagodnej równinie
wśród lasów i jezior.
Bez względu na to, co ją czeka, musi tam powrócić.
2
- Ty sobie drwisz z tych chłopców, Ritvo! - Ristin popatrzyła z wyrzutem na siostrę. -
Tak nie wolno, nie rozumiesz tego?
Ritva, wzruszywszy ramionami, odparła ze śmiechem:
- Skoro są tacy głupi, że dają się wodzić za nos... Ristin westchnęła ciężko, z trudem
powstrzymując się przed wypowiedzeniem kąśliwej uwagi, którą już miała na końcu języka.
Być może jej krytyczne słowa wynikały z tego, że bardzo zazdrościła siostrze. Bo tak się już
składało, że Ritva obdarzona została przez los tym, co najlepsze. Była ładna i miła, a przy tym
nad podziw zręczna. Niełatwo ją było pognębić, bo miała wyjątkowe poczucie humoru.
Uśmiech rzadko znikał z jej twarzy.
I była taka piękna!
Niebieskie lśniące oczy przybierały wszystkie możliwe odcienie: czasem błękitne jak
bezchmurne letnie niebo, gdy się rozzłościła, ciemniały, przypominając granatowy mrok
nocy.
Pociągła twarz Ritvy o harmonijnych rysach wydawała się niezbyt ładnej Ristin
nieosiągalnym ideałem.
Wygięte w łuki brwi przypominały skrzydła ptaka. Niewielki podbródek i miękkie,
uwodzicielskie wargi wcale nie pozbawiały jej twarzyczki wyrazu zdecydowania.
Ritva była taka, jaka Ristin zawsze pragnęła być.
Zazdrościła więc siostrze w głębi duszy i czasem, gdy naszła ją chwila goryczy,
nienawidziła jej gorąco. Ale tak naprawdę kochała ją i poszłaby za nią w ogień.
Były siostrami. Łączyły je więzy krwi!
Ristin wydawało się, że Ritva szydzi sobie z Nilsa. Wszyscy wiedzieli, że ten biedny
chłopak gotów był całować ziemię, po której stąpała, ba, wyszedłby boso w grudniową noc!
Ritva tymczasem jednego dnia robiła mu nadzieję, by następnego wszystko puścić w
niepamięć.
- Nie powinnaś nastawiać Nilsa i Guttorma przeciwko sobie - wyrzucała Ristin
siostrze. - Przecież wiesz, że to najlepsi przyjaciele.
- Czyżby? - rzuciła Ritva lekko, trochę już zmęczona upomnieniami swej młodszej
siostry. Ristin potrafiła prawić takie kazania, że można by mniemać, iż to ona, a nie Ritva,
skończyła dziewiętnaście lat i była prawie dorosła. Tymczasem Ristin liczyła sobie dopiero
piętnaście wiosen.
- Czy ty w ogóle myślisz? - wyrzucała jej młodsza siostra.
- Nawet bardzo wiele - odrzekła Ritva i obróciwszy się plecami do siostry, usiadła na
ziemi. - Wiem, że Nils i Guttorm są najlepszymi przyjaciółmi. Ale co ja na to poradzę, że obu
cieknie ślinka na mój widok? Nie cierpię tego.
Ristin prychnęła z pogardą. Dobrze znała swoją siostrę i nie miała najmniejszych
wątpliwości, że jest dokładnie na odwrót.
- Żadnemu niczego nie obiecałam, wiec chyba mogę rozmawiać i z jednym, i z
drugim. Nie mam wpływu na to, co im się roi w głowach. Chłopcy są beznadziejnie głupi -
dodała zrezygnowana.
Ristin była innego zdania. Lubiła Guttorma. Bawił ją. Ale w głębi serca kochała się
beznadziejnie w Nilsie, czego jednak nigdy w życiu nie wyjawiłaby Ritvie.
Nilsowi także nie...
Zrobiło jej się go żal, kiedy zwierzył się jej ze wszystkiego, dlatego robiła Ritvie takie
wyrzuty.
- Nils sądził, że nie żartujesz, mówiąc mu, że jest przystojny i że lubisz go najbardziej
ze wszystkich - ciągnęła, urażona w jego imieniu. - Podobno obiecałaś pójść dziś z nim na
pastwisko pilnować renifery.
Ritva rozłożyła ręce. W jednej chwili przypomniała sobie moment, kiedy padły te
słowa, i zarumieniła się lekko.
- Naprawdę tak myślałam, kiedy to mówiłam - broniła się - ale zaraz potem zjawił się
Guttorm z upolowanym rysiem. Wydał mi się taki fascynujący! Poza tym obiecał mi skórę...
- Myślisz tylko o sobie - stwierdziła Ristin z przyganą w głosie.
Ritva zmrużyła oczy i popatrzyła na siostrę. Ujrzawszy w jej spojrzeniu cierpienie,
nagle dokonała odkrycia.
- A ty, siostrzyczko, zdaje się nie możesz przestać myśleć o Nilsie?
Ristin spąsowiała i odwróciła się gwałtownie.
- Właściwie, dlaczegóż by nie? - ciągnęła Ritva. - Mnie on specjalnie nie pociąga.
Owszem, jest miły, ale nawet w połowie nie tak męski jak Guttorm. Nie cierpię tego, że
nieustannie okazuje mi uwielbienie. Przekaż mu to, jeśli chcesz. Może uda ci się go przejąć.
Ż
yczę szczęścia.
Jakże Ristin nienawidziła siostry w tym momencie!
Z jednej strony ucieszyła się, że Ritva nie lubi Nilsa w ten sposób, ale równocześnie
sprawiało jej to ból.
Wiedziała, jaka będzie reakcja Nilsa, jak będzie cierpiał.
Wyznał Ristin, że kocha Ritvę. Zwierzył jej się z tego, a ona poprzysięgła, że nikomu
o tym nie powie.
Nils na pewno ciężko to przeżyje.
Równocześnie bolało ją, że siostra rezygnuje z kogoś, kogo ona, Ristin, i tak nigdy nie
dostanie. Przepaść, jaka dzieliła siostry, jeszcze nigdy nie wydawała się taka głęboka.
- Ci twoi wielbiciele powinni się kiedyś przekonać, że za twoją olśniewającą urodą
kryje się niezbyt piękny charakter! - rzuciła zduszonym głosem Ristin i uciekła zalana łzami.
Ritva zacięła zęby i pochyliła głowę. Przycisnęła podbródek do kolan, aż ją zabolało.
Cisnęła jeszcze mocniej.
Miało boleć!
Łatwiej będzie wówczas wytrzymać to wszystko.
Po co w ogóle wygadywała takie rzeczy? Dlaczego zachowała się tak okropnie?
Przecież kocha Ristin! A jednak tak dawno jej tego nie okazała. Wszystko się
pogmatwało, wszystko jest takie trudne! Kiedy stara się być miła, czuje się jakoś głupio. Nie
chciała wcale, żeby sprawy między nią i Nilsem ułożyły się w ten sposób.
Nils jest taki miły.
Nic dziwnego, że Ristin się w nim zakochała.
Ona sama też go lubi, nawet bardzo. Lubi jego uśmiech, przelotne nieśmiałe
pocałunki.
Nils jest przekonany, że łączy ich coś poważniejszego.
Ritva przygryzła dolną wargę.
Znalazła się w prawdziwej matni.
Powaga.
Rodzina.
Na sam dźwięk podobnych słów czuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Te słowa
nie dawały jej spać po nocach.
Miałaby wyjść za mąż i wyprowadzić się od rodziców i rodzeństwa?
Wzięłaby na swe barki wielką odpowiedzialność. Urodziłaby dzieci...
Takie są pragnienia Nilsa, choć nie powiedział tego wprost. Mówił tylko, że bardzo ją
lubi, że ją kocha. I chce, by jego ojciec rozmówił się z jej ojcem.
Nie była z nikim zaręczona. Nils także nie. Jej ojciec pewnie chętnie przyjmie
oświadczyny Nilsa. Lubi go, wszyscy go lubią, bo to doprawdy dzielny i miły chłopak.
Starszy od niej, oczywiście, ale pasowaliby do siebie.
A Guttorm?
Ritva czuła się podwójnie nieszczęśliwa. Guttorm, najlepszy przyjaciel Nilsa, stanowił
dokładne jego przeciwieństwo. Na stałym w uczuciach Nilsie można było polegać, zaś
Guttorm był zmienny jak wiatr. Nils poważny i dojrzały, zaś Guttorm bez przerwy stroił sobie
figle. Starsi wzruszali ramionami i powiadali, że on nigdy nie dorośnie.
Ritva lubiła jego wesołość i to, że nie oczekiwał od niej żadnych zobowiązań.
Sama czuła się równie młoda, radosna i skora do zabawy.
Nie chciała dorastać.
Miłość?
To słowo kusiło ją, ale zarazem przerażało, sprawiając, że oblewała się zimnym
potem.
Domyślała się, czym jest miłość, co niesie ze sobą, ale nie czuła się dość dorosła.
Tyle w niej jeszcze tkwiło wesołości, tyle chęci do zabawy, której pragnęła dać upust.
Guttorm pewnie by jej w tym pomógł, potrafił się bawić.
Nils ze swoją powagą nie zrozumiałby tego.
Uwielbia ją, ale nie potrafi na ten temat żartować. Guttorm pewnie ją lubi, choć tak
naprawdę nie wiadomo, co do niej czuje. Obiecał jej skórę z rysia, to znaczy, że nie jest mu
całkiem obojętna. Ale on wszystko traktuje tak lekko, nie można go być pewnym. Ma tyle
dziewcząt. Nils nie ogląda się za innymi. Nawet nie rozmawia z innymi dziewczętami prócz
niej. No, może jedynie z Ristin, ale ją traktuje jak dziecko.
Być może lubi Nilsa nawet bardziej niż Guttorma, ale tak naprawdę tych dwóch
trudno porównywać. Różnią się jak woda i ogień, i każdy z nich porusza inne struny w jej
sercu.
Guttorm bezsprzecznie wydaje się ciekawszy, bardziej fascynujący. Jego towarzystwo
ją kusi. Nils tego nie pojmie, on, ze swoją śmiertelną powagą i pragnieniem posiadania!
Byłoby o wiele prościej, gdyby zrozumiał wreszcie, że jej nie można mieć na
własność. Że musi dać jej możliwość wyboru. A on chce ją tego pozbawić. Chce wybierać za
nią.
Czy nie zdaje sobie sprawy, że w ten sposób wszystko komplikuje?
Ritva zmrużyła oczy i popatrzyła w dal. Jeźdźcy na koniach? Serce zabiło jej mocniej.
Zerwała się i otrzepała z wrzosów i grudek ziemi spódnicę.
Krążyło wiele pogłosek o mężczyznach penetrujących płaskowyż. Wieczorami przy
ogniskach ludzie opowiadali sobie po cichu różne historie.
Podobno jeźdźcy przybyli ze wschodu, z potężnej twierdzy nad morzem. Szukali
kogoś już od długiego czasu, zamieniając życie mieszkańców tundry w koszmar.
Gdziekolwiek się pojawili, budzili strach i niepewność, a wieść o ich okrucieństwie
wyprzedzała ich przybycie.
Szeptano coś o czarownicy. Ludzie wymyślają niestworzone rzeczy! Ale co do
jednego nikt nie miał wątpliwości: najbardziej poszkodowani są Lapończycy. To wśród nich
ci mężczyźni kogoś szukają, siejąc postrach.
Do tej pory ich wspólnocie zostało to oszczędzone. Nic nie zakłócało bezpiecznej
codzienności, chociaż powtarzane przy ogniskach wieści były coraz bardziej niepokojące.
Tego wieczoru miało się to zmienić.
Ritva zalękniona pobiegła w stronę namiotów.
Jeźdźcy byli coraz bliżej.
Instynktownie wyczuła, że kiedy stąd odjadą, jej życie ulegnie zmianie. Nie zdawała
sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo.
Przybyło ich trzech, ich nazwiska są tu bez znaczenia. I tak wykonywali rozkazy
kogoś innego. W ten sposób zarabiali na chleb.
W ciągu minionych dwóch lat zmieniło się ich wielu, ale ci trzej towarzyszyli
kapitanowi od samego początku. Oni ją widzieli, byli w miejscu, gdzie im się wymknęła.
Hans Fredrik Feldt im ufał.
Ś
miech i drwiny rozbrzmiewające za ich plecami po ucieczce czarownicy im także
mocno dopiekły. Pragnęli tego samego co kapitan. I lękali się równie mocno, że może nie
zdążą wypełnić zadania.
Doznaliby wielkiego upokorzenia, gdyby z powodu braku czasu musieli zaniechać
walki przeciwko złu!
Kapitan Feldt stąd wyjedzie, ale oni nie zamierzają opuszczać tych stron. Nie zniosą
drwin i szyderstw.
Wiedzieli, że czas ucieka, i zbliża się chwila kompromitacji.
Jeśli jej nie odnajdą...
Właśnie tych trzech, którzy widzieli czarownicę, zdesperowany Hans Fredrik Feldt
wysłał po raz ostatni na poszukiwania.
Jeśli jej nie odnajdą...
Ten pomysł przyszedł mu do głowy pewnej bezsennej nocy. Wydał mu się tak
dziecinnie prosty, że sam się zdziwił, dlaczego wcześniej na to nie wpadł.
Znalazł sposób, by zakończyć swą służbę w pełni chwały.
Jeśli nie znajdzie prawdziwej czarownicy, to rzuci na stos jakąś inną czarnowłosą
piękność.
Nikt nie zauważy różnicy.
Przecież tylko on i garstka żołnierzy widzieli tamtą, nim została poddana torturom.
Tylko oni będą znać prawdę. Mają powód, by pragnąc takiego zakończenia sprawy
równie mocno jak on. Użyje sposobu, by ich przekonać.
Potrzebna mu tylko czarnowłosa kobieta, podobna do tamtej...
Trzej żołnierze otrzymali nowy rozkaz. I nowy termin.
Ów termin zbliżał się do końca.
- Powinniśmy wracać - rzucił jeden z jeźdźców. - Przed nami daleka droga.
- Przenocujemy tu i coś zjemy - zadecydował drugi. - Potrzebujemy odpoczynku. A
może dopisze nam szczęście i ktoś tu będzie miał córkę albo młodą żonę o czarnych włosach?
Zarechotali ordynarnie.
- Nigdy nie przypuszczałem - odezwał się trzeci rzeczowym tonem - że tak niewiele
jest czarnowłosych Laponek. Zanim wyruszyliśmy na poszukiwania, zdawało mi się, że one
wszystkie są małe i czarne.
Z głuchym odgłosem kopyt konie wjechały pomiędzy jurty i ziemianki. Mieszkańcy
obozowiska stłoczyli się, pragnąc w gromadzie stawić czoła niebezpieczeństwu. Ich czujne
spojrzenia utkwione były w trzech przybyłych.
Ritva stała wraz z dziewczętami z tyłu gromady. Czuła na sobie wzrok Nilsa, ale
udając, że go nie zauważa, rzuciła przeciągłe spojrzenie w stronę Guttorma. Z nim jednak
było dokładnie na odwrót. Zupełnie nie zwracał na nią uwagi.
Kiedy żołnierze zeskoczyli z koni, Ritva uznała, że lękała się ich zupełnie
niepotrzebnie. Nie byli wcale tacy starzy, a jeden wydał jej się nawet bardzo przystojny.
Nilsowi nie spodobałyby się jej myśli i żeby mu zrobić na złość, przez dłuższą chwilę
nie odrywała wzroku od umundurowanego przybysza. Chciała, żeby Nils to zauważył.
Guttorm także. Niech sobie nie wyobrażają, że nie ma prócz nich innych mężczyzn.
Ż
ołnierze przechadzali się pomiędzy Lapończykami z obozowiska, zaglądając
każdemu pogardliwie w twarz, jakby patrzyli na rzeczy.
Zachwyt Ritvy nad urodą obcego mężczyzny prysnął w jednej chwili.
Jak wszyscy Norwegowie przybysze także uważali się za coś lepszego od
koczowników z tundry. Byli przekonani, że wolno im najeżdżać niespodziewanie obozowisko
i siać grozę wśród Lapończyków, bo prawo stoi po ich stronie.
Ritva poczuła wzbierający w niej gniew, a kiedy dwóch żołnierzy zatrzymało się przy
grupce dziewcząt, wymieniając między sobą jakieś uwagi, wszystko się w niej zagotowało.
Nie rozumiała, o czym mówią, bo nie znała norweskiego. Ale ich ton, pogardliwy
rechot i gesty nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
Rozzłoszczona, wystąpiła krok naprzód z gromady i splunęła prosto w twarz temu
zadufanemu przystojniakowi.
- Ritva! Kochana, po co? - usłyszała zalękniony głos Nilsa.
Sama powinna odczuwać strach, a jednak tak nie było. Odwróciła się do Nilsa i ujrzała
w jego oczach miłość. W tym krótkim momencie poczuła się o wiele doroślejsza niż jeszcze
przed godziną. I zrozumiała, że i ona ogromnie go kocha.
Ż
ołnierz otarł twarz, a w jego wyblakłym norweskim spojrzeniu dostrzegła
niekłamaną wściekłość, ale i coś na kształt zadowolenia.
- Ritva? - zapytał łagodnie.
Dziewczyna nie pojmowała radości, jaka zadźwięczała w jego głosie.
- Tak, mam na imię Ritva - odpowiedziała po lapońsku i skinęła głową.
Było jej obojętne, że może nie zrozumieć. Wyprostowała dumnie kark, przygotowana
na przyjęcie siarczystego policzka. Była dość dorosła, by to znieść.
On jednak jej nie uderzył. Przeciwnie, roześmiał się.
- Ritva! - zawołał do swych towarzyszy wyraźnie uradowany, ale w jego głosie
pobrzmiewały złe nuty. - Z nieba nam spada, prawda? Czy możecie w to uwierzyć? - dodał,
wskazując na Ritvę. - Nawet imię ma właściwe. Włosy czarne, wzrost taki sam. I jest, niech
mnie diabli, niemal równie piękna jak tamta...
- Ale chyba nie pozwolą nam tu zostać na noc - zażartował jeden z jego kompanów i
znów wszyscy trzej wybuchnęli głośnym rechotem.
Ritva nie pojmowała, czemu jej imię wywołuje wśród przybyszy taką wesołość. A już
zupełnie straciła orientację, kiedy przyjaźni na pozór żołnierze wykręcili jej mocno ręce i
pociągnęli w stronę koni.
Kopała, biła, gryzła, ale to nie pomogło. Złapali ją jak ptaka w sidła.
Jeden z mężczyzn dosiadł konia i popychając ją brutalnie, posadził przed sobą.
Włosy opadły Ritvie na twarz, oślepiły łzy. Twarze najdroższych jej osób zamazały
się, jakby spowite mgłą.
Usłyszała głos ojca, mówiącego nieporadnie w języku, który nie był mu ojczysty.
Domyśliła się, że pyta, co zamierzają z nią zrobić.
Odpowiedzieli coś krótko, a ich głosy zadźwięczały chłodno jak stal strzelb, które
wymierzyli w ukochanego ojca i w Nilsa.
- Czarownica? - zdumiał się Nils i rzucił się ku jednemu z żołnierzy, który nie zdążył
jeszcze dosiąść konia. Ten jednak bez wahania powalił go na ziemię kolbą.
- Ritva jest jeszcze dzieckiem! - wołał ojciec, ale jeźdźcy zdążyli już odjechać od
obozowiska.
Zamknęła oczy, mając ochotę śmiać się i krzyczeć.
Czarownica?
To chyba tylko jakiś koszmar. Wystarczy mocno zacisnąć powieki, a potem otworzyć
oczy, a na pewno zniknie.
Ale odgłos końskich kopyt nie przestawał dudnić jej w uszach. Czuła drżenie mięśni
zwierzęcia, czuła mocny uścisk mężczyzny, któremu splunęła w twarz. Śmiał się i
wykrzykiwał na całe gardło jej imię, jakby odprawiał jakiś magiczny rytuał.
- Ritva! Ritva!
Zbierało jej się na mdłości z przerażenia. Po raz pierwszy poczuła, że pragnie żyć. Po
raz pierwszy odczuła strach przed śmiercią. Miała dopiero dziewiętnaście lat.
Ristin szlochała roztrzęsiona. Rzuciwszy się Nilsowi na szyję, wczepiła się palcami w
jego skórzany kaftan i krzyczała rozpaczliwie. Nils z wielkim guzem i sinoczarnym
krwiakiem na czole patrzył ponuro. Nie wiadomo, co by zrobił, gdyby ta mała nie złapała go i
nie przytrzymała mocno.
Ritva, jego ukochana Ritva schwytana przez żołnierzy! Nazwali ją czarownicą!
- Oni nie mogą jej nic zrobić - szlochała Ristin. - Prawda, Nils, że nie mogą?
Nie był w stanie wydusić ani słowa, zresztą one nie pocieszyłyby dziewczynki. Ristin
była jeszcze taka młodziutka. Niewiele wiedziała o życiu.
- Powiedz coś, Nils! - krzyczała. - Ritva przecież nie zrobiła nic złego! To jakaś
pomyłka! Musimy ich dogonić i wszystko wyjaśnić. Jedź za nimi, Nils! Przecież ją kochasz,
sam mówiłeś! Musisz im powiedzieć, że ona nikomu nic nie zrobiła!
- Nie będą mnie słuchać - odrzekł drżącym głosem. - Nie możemy jej teraz uratować,
Ristin. Jesteśmy tylko Lapończykami. Ci, co sprawują władzę, traktują nas jak coś gorszego.
Oni wiedzą, że Ritva jest niewinna, ale szukali kogoś o tym samym imieniu. Dlatego ją
zabrali, maleńka.
Odsunęła się od niego i słuchała z niedowierzaniem. Na jej twarzy malowało się
przerażenie.
- Nie mogą tak postępować! - odezwała się po chwili. - Nikt nie może. Nie ma prawa.
Nils potrząsnął głową.
- To prawda, ale oni sobie z tego nic nie robią. Sami decydują, co jest prawem.
Stawiają się ponad nim, ich ono nie dotyczy.
- Szaman... - syknęła Ristin przez zęby, a w jej oczach błysnęła desperacja. - To także
niezgodne z prawem, skoro jednak oni mogą dopuszczać się takich rzeczy, nam wolno pójść
do szamana. On może pomóc Ritvie...
Nils uśmiechnął się zrezygnowany. Zbyt wielki ból rozsadzał mu pierś, by mógł
uchwycić się tej wątłej nadziei.
- To moja wina - jęknęła Ristin. Dziewczynka przeskakiwała z tematu na temat.
- Życzyłam jej śmierci, Nils. Naprawdę. Tak bardzo się na nią zezłościłam, że
pragnęłam, by umarła. I to się wypełniło. Chciałam tego. Ritva umrze dlatego, że tak
myślałam, Nils...
I znów wybuchnęła płaczem, trzęsąc się cała.
Chłopak nie mógł uczynić nic więcej, jak tylko przytulić Ristin mocno, szepcząc
słowa pociechy, które nie mogły jednak jej ukoić, tak samo jak i nie ukoiłyby jego.
Byli bezsilni.
Może warto byłoby zwrócić się o pomoc do szamana, Nils jednak nie chciał czekać z
założonymi rękami.
Przecież wie, dokąd ją zabrali. Pojedzie za nimi. Co prawda nie wierzył, że zdoła jej
pomóc, ale nie zamierzał się poddawać, nie podjąwszy nawet próby. Nie potrafiłby żyć z taką
ś
wiadomością. Ritva nigdy nie dowierzała mu, gdy mówił, że ją kocha. Musi jej udowodnić,
jak wielka jest jego miłość.
Pojedzie za nimi! Będzie walczył o nią do ostatniej kropli krwi. A jeśli nie uda się mu
jej uratować, to umrze razem z nią.
Hans Fredrik Feldt, sącząc rum, poddawał się błogiemu spokojowi, jakim napełniało
się jego ciało. Z zachwytem wpatrywał się w morską dal. Kapitan wychował się w głębi
kraju, dlatego też morze stanowiło dla niego niezwykłe odkrycie, kiedy przybył w te strony.
Spienione grzywy fal, przewalające się masy wody, potęga tego morza na dalekiej
północy wciągnęła go bez reszty.
Właśnie tę potęgę, która potrafiła się ukryć pod gładką, jedwabistą powierzchnią, by
uderzyć w chwili, kiedy się tego najmniej spodziewano, podziwiał najbardziej.
Kapitan nie oczekiwał jeszcze powrotu swoich wiernych podwładnych. Do
wyznaczonego terminu pozostało im jeszcze trochę czasu. Zresztą tłumaczył im wcześniej, że
liczy się nie pośpiech, lecz wyniki poszukiwań.
Ale odgłos zbliżających się do jego kwatery kroków zabrzmiał dziwnie znajomo.
Szczycił się tym, że rozpoznaje każdego ze swych zaufanych towarzyszy po krokach.
Teraz nadchodziło ich kilku.
Kapitan wstał i otrzepawszy ze spodni niewidoczne pyłki kurzu, sprawdził, czy kant
jest odpowiednio ostry, jak tego wymaga regulamin. Potem postawił trzy dodatkowe kieliszki.
Uznał, że chłopcy zasługują na łyk rumu, niezależnie od tego, jakie przynoszą wieści.
Dla ludzi, którym ufał, Feldt potrafił być szczodry. Stać go było na to, zwłaszcza że to nie
było duże grono.
Rozległo się pukanie do drzwi. Kapitan nabrał powietrza i zawołał, że można wejść.
Wepchnęli najpierw kobietę. Kiedy ją zobaczył, serce mu zamarło, a potem zaczęło
walić jak oszalałe. Z trudem się opanował.
Zwiodły go jej czarne włosy. Przez chwilę przemknęła mu myśl, że odnaleziono tę,
której tak długo poszukiwał.
Twardą jak skała dłonią chwycił podbródek dziewczyny i uniósł jej głowę. Znów
przeżył szok. Ta dziewczyna naprawdę była podobna do tamtej, jedynie oczy miały inną
barwę, niebieską.
- Ma na imię Ritva - rzucił triumfalnie jeden z żołnierzy.
Feldt odwrócił się do nich plecami, a kiedy się odezwał, nalewając rum, w jego głosie
pobrzmiewało zadowolenie.
- Dobra robota, panowie. Ta już nie zdoła wywinąć się od stosu. Myślę, że się ze mną
zgodzicie.
I roześmiał się, uradowany.
Ritva nie zrozumiała, że właśnie został wydany na nią wyrok, poczuła jednak na
plecach lodowate ciarki.
3
Mikkal znów zaczął rzeźbić. W Finlandii było dość lasów, by miał skąd czerpać
potrzebny surowiec. Nie to co na rodzimym płaskowyżu, gdzie zarośla sięgały mu ledwie do
kolan i z braku drewna musiał rzeźbić w kości renifera.
Pierwsze próby dalekie były od doskonałości. Nieudane figurki wrzucił od razu do
ognia, żeby nikt ich nie zobaczył. Dopiero kiedy zdołał wykonać coś, z czego był
zadowolony, zaczął obdarowywać ludzi, których lubił. Ot, taki drobny prezent bez okazji.
Wyrzeźbił kilka łyżek i misek, jednak większość dzieł jego rąk stanowiły zupełnie
bezużyteczne, ale za to bardzo ładne przedmioty.
Mikkal miał wyczucie piękna. Lubił dotykać drewna i wydobywać zeń zaklętą, w
każdym kawałku inną, formę i kształt.
Rzeźbił zwierzęta i ptaki, dzieła natury, którą kochał bezgranicznie.
Właściwie sam nie wiedział, dlaczego nie wspominał Raiji o swym zajęciu. Nie
zamierzał niczego ukrywać, znała wszak wszystkie zakamarki jego duszy, ale jakoś nigdy się
nie złożyło, żeby o tym pomówić. Wydawało mu się to takie mało istotne.
Wolał, żeby zamiast niego przemówiły jego małe dzieła. Pragnął podarować Raiji
najpiękniejszy wykonany przez siebie przedmiot i długo się zastanawiał, co sprawiłoby
ukochanej największą radość.
Raija tymczasem dostrzegała jego częstą zadumę i nieobecne spojrzenie i serce
ś
cisnęła jej niewidzialna obręcz. Mikkal stanowił jedyny stały element w jej życiu, był jej
oparciem. Nie może go stracić!
Tyle czasu spędzał z dala od niej, ale budzili się obok siebie... Prawdę powiedziawszy,
ona budziła się, kiedy on jeszcze spał. Wieczorami najczęściej był zajęty, kładł się bardzo
późno. Rankiem więc ona pierwsza wymykała się po cichu spod futrzanej derki, którą się
okrywali, i pozwalała mu dłużej pospać. Potem jadł śniadanie, zamieniali ze sobą parę słów,
pocałunek, uścisk, po czym się rozstawali.
Ailo wybiegał pobawić się z innymi dziećmi.
Matti miał swoje obowiązki.
Raija pilnowała swoich.
Podczas długiej ucieczki przez tundrę w ich życiu więcej było ciepła niż w ostatnim
roku, który spędzili w środkowej Finlandii w bezpiecznej gościnie, jaką zaofiarowała im
lapońska wspólnota.
Raija cierpiała w milczeniu, bo widziała, że Mikkal jest szczęśliwy. Dłużej jednak nie
była już w stanie tego ciągnąć.
Mikkal często wypasał swoje renifery, najczęściej towarzyszył mu ktoś z obozowiska.
Z upływem lat nauczył się żyć i pracować pomimo swego kalectwa. Pogodził się już z tym, że
nigdy więcej nie będzie mógł biegać, ale uświadomił sobie, że mimo ograniczeń potrafi wiele
zdziałać. I każdego dnia próbował przekraczać granice własnych możliwości.
Raiję bardzo to radowało. Radowało ją wszystko, co czyniło go szczęśliwym. Cieszyła
się, że podejmowane przez Mikkala wysiłki są zwieńczone powodzeniem i że ukochany
wyznacza sobie coraz to nowe cele.
Kiedyś, jeszcze nie tak dawno, i ona była takim celem, do którego dążył. Wtedy czuła
się mniej nieszczęśliwa niż teraz.
Raija oddaliła się od obozowiska, świadoma, że odprowadza ją wiele par oczu.
Ruszyła w kierunku, w którym udał się Mikkal. Nigdy dotąd tego nie robiła. Zapewne
członkowie wspólnoty pomyślą swoje, ale cóż ją to właściwie obchodzi? Nie ma zamiaru się
przejmować tym, że wezmą ją na języki. Akurat w tym momencie było jej wszystko jedno.
Mimo to odetchnęła swobodniej, kiedy oddaliła się od obozowiska na tyle, że straciła
je z zasięgu wzroku. Wreszcie poczuła się wolna.
Ponieważ zarośla w tym miejscu sięgały jej do kolan, uniosła dół spódnicy i zaczepiła
o pasek w talii, by mieć swobodne ręce.
Mogła biec!
Roześmiała się do sunących po niebie obłoków i zatańczyła pomiędzy brzeziną a
młodymi świerkami. Ponad czubkami drzew mignęło jej niebo. Pomyślała, że chyba nikt na
ś
wiecie nie ma tak wspaniałego dachu nad głową, dachu natury.
Zmęczona trochę tańcem przystanęła, ale poczuła, że ucisk w piersi nieco zelżał. Od
kiedy tu przybyli, z całych sił próbowała się dopasować do społeczności, która ich przyjęła.
Zapomniała, że przecież zawsze była inna niż wszyscy. I tak przestała być sobą, prawdziwą
Raiją. Także o tym musi porozmawiać z Mikkalem.
Najpierw poczuła zapach ogniska, a potem zobaczyła jego. Wcale nie wypasał
reniferów, jak dał jej do zrozumienia rankiem, tylko siedział na obalonym pniu i strugał
drewno. Za plecami miał stosunkowo niedawno wzniesioną ziemiankę, niewielką, ale
wystarczająco dużą, by jeden mężczyzna mógł schować się przed deszczem i chłodem. Omal
nie odwróciła się na pięcie, kiedy to ujrzała. A więc miał przed nią tajemnice!
Kiedyś była odważna i silna. Podejmowała najtrudniejsze nawet zadania i potrafiła
wziąć na siebie odpowiedzialność.
Ale przy ukochanym zmieniła się, stała się całkiem bezbronna i łatwo było ją zranić.
Mikkal podniósł wzrok, instynktownie wyczuwając czyjąś obecność, a kiedy
zauważył Raiję, zamarł w bezruchu.
Dziewczyna stała na tle niebieskozielonych świerków. Wydawała mu się taka drobna i
mała wśród mrocznych niemal, złowrogich cieni rzucanych przez drzewa.
Mikkal spokojnie schował nóż do pochwy, niemal fizycznie czując przepełniający
dziewczynę lęk i rozczarowanie.
- Podejdź bliżej - poprosił i przesunął się na bok, tak by i dla niej znalazło się miejsce
na pniu.
Podeszła, ale nie usiadła. Jakby w odruchu obronnym założyła ręce na piersi,
odgradzając się od niego. Dłońmi pocierała nerwowo łokcie.
Dostrzegłszy dwie czy trzy gotowe figurki, przykucnęła i chwyciła wyrzeźbioną
wiewiórkę, którą Mikkal uważał za udane dzieło.
Pogładziła ją, dotknęła ogonka, przesunęła palcami po zgrabnej główce, tak starannie
wyrzeźbionej. A potem znów zwróciła ku Mikkalowi spojrzenie dużych, przeraźliwie
smutnych oczu i odezwała się cicho:
- Mogłeś mi powiedzieć. Niepotrzebnie trzymałeś to przede mną w tajemnicy.
Rozłożył ręce i próbował przekonać ją, że nie miał złych intencji.
- Wkrótce zamierzałem ci to wyjaśnić - zapewnił. Raija nie spuszczała z niego
wzroku.
- Czy jest jeszcze coś, o czym wkrótce się miałam dowiedzieć?
- Co takiego?
Raija przełknęła ślinę i wydobyła z siebie słowa, których tak się bała i w które tak
naprawdę nie do końca wierzyła.
- Jest ktoś... inna kobieta? Pozwoliłeś innej nas rozdzielić?
Patrzył na nią zaskoczony, ale i rozgniewany. Wstał bez laski i zacisnąwszy mocno
dłonie na jej ramionach, zmusił, by usiadła przy nim. Z jego oczu posypały się skry.
- Rozumiem, że jesteś rozczarowana - rzekł w końcu. - Ale nie pojmuję, jak możesz
zadawać takie pytania? Nie ufasz mi?
Raija przymknęła oczy, nie mogąc znieść zawodu malującego się na twarzy
ukochanego.
- Nie wiem - odezwała się wreszcie i pochyliła głowę. Nagle poczuła się strasznie
zmęczona. - Nie wiem, Mikkalu, już niczego nie jestem pewna - dodała po chwili,
napotykając jego zdumiony, pełen niedowierzania wzrok. - Bliska jestem utraty zmysłów. Te
porozumiewawcze spojrzenia, szepty za moimi plecami, złe sny... Wszystko to sprawia, że
tracę rozum. Budzę się okropnie zmęczona, bo nie mogę w nocy spać, a kiedy uda mi się
zasnąć, dręczą mnie koszmary. Martwi mnie, że nie radzę sobie tu ze wszystkim, tak jak
powinnam. Nie przestaję się zastanawiać, czy nadal mnie szukają. Serce mi pęka, gdy
pomyślę o Reijo i dzieciach. Nie potrafię już nawet przywołać ich z pamięci... Z początku
zmuszałam się, by o nich nie myśleć, żeby nie oszaleć z bólu, teraz znów szarpię się sama ze
sobą, bo nie mogę sobie przypomnieć dokładnie ich twarzy, Mikkalu. Nie pamiętam, jak
wygląda moja Maja, nie potrafię przywołać obrazu Knuta, zatarły mi się rysy maleńkiej Idy.
Nawet Elise nie pamiętam. Bywa, że powątpiewam, czy Reijo wygląda tak, jak go sobie teraz
wyobrażam. To wszystko sprawia, że jestem chora z rozpaczy. Zaczęłam też wątpić w ciebie.
Nie rozmawiasz ze mną. Nie wiem, o czym myślisz, nie wiem, jak się układają sprawy
między nami. Nie tak miało być...
Bolesna cisza, jaka zapadła, gdy przestała mówić, zdawała się ciągnąć w
nieskończoność. Wreszcie Mikkal puścił Raiję, a jego ręce opadły jak martwe ptaki.
- Rzeczywiście nie tak - odrzekł ze smutkiem. - Co się z nami stało, Raiju?
Raija mogłaby długo mówić na ten temat, ale milczała. Za nic w świecie nie chciała
zranić Mikkala. Minione dwa lata nie były całkiem zmarnowane. Dla Mikkala okazały się
wręcz udane. Gdyby nie wyjechali razem, pewnie nadal użalałby się nad sobą. Teraz pod
wieloma względami stał się takim mężczyzną, jakiego zawsze pragnęła w nim widzieć.
Nie spodziewała się tylko, że dokona się to jej kosztem.
Mikkal przyjrzał się uważnie Raiji. Tak bardzo ją kochał! Czegoś mu jednak
brakowało w jej wyglądzie, czegoś, co ją czyniło inną, niż była dawniej.
Zniknęły z jej oczu figlarne iskierki, kąciki ust nie unosiły się w uśmiechu. Wygasł żar
malujący się na jej twarzy, brakowało ruchliwości, pośpiesznych gestów...
Zmarszczywszy czoło, Mikkal uświadomił sobie, że już od dawna nie była taka, jaką
pragnął ją widzieć. Już od dawna nie słyszał jej śmiechu.
- Za długo tu jesteśmy - odezwał się cicho, delikatnie i z czułością gładząc jej policzki.
- Myślałem tylko o sobie, najdroższa. Mówiłem, że to ze względu na ciebie, ale tak naprawdę
jestem samolubem...
- To nie tylko to, Mikkalu - rzekła, uśmiechając się blado. - Prawda, że niewiele
brakuje, bym postradała rozum. Przyznaję, że jestem chora z tęsknoty. Ale wierz mi, kochany,
to nie wszystko. Chodzi o nas. Jesteśmy co prawda razem, ale tak, jak byśmy nie byli...
Mikkal wyjął z powrotem nóż i z ponurym spojrzeniem uderzał ostrzem o pień.
Zmarszczył brwi, a policzek drgał mu lekko.
- Choć może zabrzmi to niedorzecznie, przyznaję, że nie raz o tym myślałem - rzekł,
ś
ciągając usta. - Kocham cię, kocham do szaleństwa i właściwie nie wątpię też w twoje
uczucia. Ale przeznaczenie wciąż nas rozdziela. To dzieje się poza nami. Staramy się, robimy
co w naszej mocy, a i tak nam się nie udaje. Nie mogliśmy bez siebie żyć, a teraz okazuje się,
ż
e i razem nie możemy...
- Nigdy nie było nam dane żyć ze sobą w normalnych warunkach - rzuciła tonem
usprawiedliwienia Raija. - Żadne z nas nie dzieliło codzienności z osobą, którą kocha. Albo
usychaliśmy z tęsknoty, albo nasze serca rozsadzały gwałtowne uczucia. Musimy rozmawiać.
Jeśli nie będziemy chcieli zwierzać się sobie, to znaczy, że się poddajemy, że nie ma dla nas
wspólnej przyszłości. Ale ja wierzę w nas i chcę spróbować, bo niczego bardziej nie pragnę,
jak dzielić z tobą życie. Muszę jednak czuć się potrzebna. I chcę mieć przy sobie moje
dzieci...
Mikkal chrząknął zakłopotany.
- Wiesz, Raiju, nie potrafię wiele mówić. Jestem zwykłym mężczyzną, który po prostu
cię kocha. Który kocha cię od młodzieńczych lat.
Nie powiedziała mu, że się myli. Mikkal sądzi, że chodzi jej o długie, poważne
rozmowy. Ona tymczasem potrzebowała ciepłej, przyjaznej pogawędki od czasu do czasu.
- Co z tym robisz? - zmieniła temat, wskazując głową na rzeźbione figurki.
W jednej chwili stracił pewność siebie.
- Rozdaję. To nic takiego - odpowiedział zakłopotany, udając, że nie przywiązuje do
swych wyrobów większej wagi.
Raija rozzłościła się nie na żarty.
- Nie bądź głupcem, Mikkal! Wiesz równie dobrze jak ja, że to są piękne przedmioty.
Musisz to wiedzieć, bo inaczej byś się tym nie zajmował. Niczego nie robisz połowicznie, a
do rzeźbienia masz chyba największy talent! Nie opowiadaj więc, że to nic takiego. Zdobądź
się przynajmniej na szczerość wobec mnie!
- Wydawało mi się, że denerwuje cię, kiedy strugam w drewnie.
- A cóż to ma za znaczenie? Jeśli coś jest dla ciebie ważne, powinieneś to robić, nawet
gdyby nie wiem jak mnie to denerwowało. - Raija uśmiechnęła się i dodała: - A poza tym nie
mam nic przeciwko temu. Myślałeś o jarmarkach? Na pewno mógłbyś coś tam sprzedać.
- Oto przemówiła praktyczna kobieta!
- Myślałeś o tym? Mikkal skinął głową.
- Miski, czerpaki i łyżki na pewno ludzie kupią - myślała na głos Raija. - A inne
rzeczy możesz rzeźbić dla przyjemności. Dla mnie.
Mikkal chwycił zawieszony na szyi skórzany woreczek. Nadal nosił w nim pukiel
włosów, który dostał od Raiji, kiedy z dziewczęcia przemieniała się w kobietę. Otworzył
woreczek i wyjął figurkę, nad którą ślęczał najdłużej. Wyrzeźbienie takiego cacka wymagało
czasu, cierpliwości i niesłychanej precyzji.
Delikatnie położył maleńki przedmiot na dłoni Raiji. A wargami leciutko musnął
nadgarstek, co podziałało na dziewczynę jak pocałunek.
- To dla ciebie, Mały Kruku. Nigdy nie zapomnę tamtych chwil na płaskowyżu, kiedy
pragnąłem tylko ciebie, a ty byłaś nieosiągalna. Nawet nie rozumiałaś, że mogłabyś mnie
pokochać. Będę to pamiętał do samej śmierci. Nigdy nie dostałaś ode mnie kruka... - głos
uwiązł mu w gardle.
Raija mrugała powiekami, ale i tak nie zdołała powstrzymać łez.
- Jest śliczny - wyszeptała i podniosła bliżej oczu, żeby go dokładnie obejrzeć.
Figurka, tak jak tamta sprzed lat, przedstawiała ptaka w locie. Ale ten był mniejszy i
nie taki gładki jak poprzedni. Został wyrzeźbiony z najciemniejszego drewna, jakie
Mikkalowi udało się znaleźć. Dotykając kruka, Raija wyczuwała ukrytą w jego skrzydłach
moc. Była to bardzo misterna robota, dziewczyna bez trudu odróżniała pióra, oczy,
podkurczone nogi. Mikkal wyrzeźbił nawet maleńkie kółeczko, przez które przeciągnął rze-
myk, żeby można było figurkę zawiesić na szyi. Takiego cieniutkiego rzemyka Raija jeszcze
nie widziała.
- Kiedyś dostaniesz do tego srebrny łańcuszek - mruknął. - Ale tu w głębi lądu trudno
o srebro...
Raija rzuciła się Mikkalowi na szyję i uściskała go, uważając wszakże, żeby w
porywie radości nie zgnieść pięknego podarunku.
- Daj spokój ze srebrem i złotem, Mikkalu. Reijo i Kalle w swoim czasie tylko tym się
zajmowali i do niczego dobrego to nie doprowadziło. Bogactwo nigdy nie czyniło mnie
szczęśliwszą.
- Ale z tego ptaszka się cieszysz?
Raija pokiwała głową. Jej ciemne oczy błyszczały. Ta figurka powiedziała jej więcej,
niż mogłyby wyjaśnić słowa, które tak pragnęła usłyszeć. Mikkal o niej myślał i nadal ją
kochał.
- Zawiesisz mi go na szyi? - zapytała i dostrzegła, że uradowała go swoją prośbą.
Ochoczo ujął w dłonie rzemyk, a jego twarz rozpromieniła się. Mikkal skończył
dwadzieścia dziewięć lat, ale w tym momencie przypominał dziewiętnastolatka.
Zawiesiwszy naszyjnik, objął Raiję i napełniony spokojem, przytulił policzek do jej
twarzy.
- Jak dawno tak nie siedzieliśmy - wyszeptał. - Bałem się, że to niemożliwe... Kiedyś,
kiedy nie wiadomo było, czy ujrzę cię choć raz do roku, dałbym sobie rękę uciąć, że będzie
inaczej... że gdybym tylko mógł żyć u twego boku, nie traciłbym nawet chwili, żeby cię nie
przytulać. A teraz mam cię przy sobie... - Westchnął. - Chyba wieczność upłynęła od czasu,
gdy się obejmowaliśmy, a przynajmniej pół życia, odkąd się kochaliśmy.
- Całe życie - poprawiła go. - Całe długie życie. Mikkal pochylił się nad nią i skubnął
koniuszek jej ucha suchymi wargami. Potem przesunął je po policzku, ku szyi i ramionom,
które kusiły go swymi miękkimi krągłościami.
Poddała mu się, pieszczoty sprawiały jej przyjemność. Kiedy jednak zaczął
gwałtowniej całować jej dekolt, sunąc ustami coraz niżej, zdecydowanymi dłońmi chwyciła
go za grzywkę i bezlitośnie odsunęła od cudownie ciepłej skóry.
Mikkala zdziwiła reakcja Raiji, bo po zasnutym mgłą spojrzeniu poznawał, że i jej jest
dobrze.
- Chyba nie wpadłaś na głupi pomysł, żeby mnie w ten sposób ukarać?
Potrząsnęła głową i uśmiechając się, przysunęła ku niemu swe usta. Gdy otrzymała
więcej niż całus, o który prosiła, znów wyrwała mu się z objęć.
- Nie teraz, Mikkal - poprosiła.
- Jesteśmy sami, chcemy tego, ty równie mocno jak ja. Przecież mam oczy. Znam
cię...
Odepchnęła go, nie pozwalając, by jego usta pochwyciły ją znów w sidła pocałunku i
wprowadziły w stan upojenia.
- Sama mówiłaś, że upłynęło niemal całe długie życie od ostatniego razu -
przypomniał.
- Krwawię, Mikkal.
Uniósł oczy ku niebu. A więc dlatego miał się wycofać.
- Nigdy nam to nie przeszkadzało. Ja w każdym razie nie zwracam na to uwagi.
- A ja tak - odparła, a po chwili dodała: - Trochę mam ochotę, ale równocześnie nie
chcę. Nie mogę. Potrafisz to zrozumieć?
Pokręcił głową i rzekł z uśmiechem:
- Ale muszę się z tym chyba pogodzić, prawda? Pozwól przynajmniej, żebym cię
pocałował. Nie będę czynił bezwstydnych prób uwiedzenia cię wbrew twojej woli.
Raija odetchnęła z ulgą. Mikkal mógł się obrazić i odepchnąć ją w złości, ale na
szczęście okazał się wyrozumiały.
Przytuliła się do piersi ukochanego. Była pewna, że zawsze będzie z radością wtulać
się w niego, słuchać uderzeń jego serca i napotykać drżącymi wargami jego stęsknione usta.
- A ja tak pragnąłem mieć z tobą jeszcze jedno dziecko - uśmiechnął się, dotykając
czubka jej nosa. - Co najmniej jedno - poprawił się. - Dlaczego nam nie wychodzi, chociaż
oboje tego pragniemy? Tylko wtedy, całkiem nie w porę, spłodziliśmy Maję...
- Dzieci nie powinny przychodzić na świat podczas tułaczki - odparła Raija z powagą.
- Mimo wszystko jest w tym jakiś głębszy sens. Ja także pragnę mieć z tobą dziecko,
Mikkalu, ale nie za wszelką cenę. Zatroszczmy się o te, które już mamy, nim zaczniemy
marzyć o kolejnych...
Mikkal oparł czoło o jej czoło. Opuściło go palące pożądanie, pozostała jednak
tkliwość, której chyba nigdy nie przestanie odczuwać wobec Raiji.
- Wyruszymy niebawem - rzekł. - Wiele o tym myślałem. Przyjemnie jest wędrować
latem i na jesieni, ale to bardzo męczące. Musielibyśmy przeprawiać się przez rzeki i
strumienie, jest tyle komarów. Same kłopoty. No i całą drogę trzeba przemierzyć na pie-
chotę... - Przerwał na chwilę i nabrał tchu. - A zimą można jechać.
Kiedy zobaczył, jak oczy ukochanej ożyły pod wpływem rodzącej się nadziei,
pożałował gorzko, że nie wspomniał jej o tym wcześniej.
- Przed Nowym Rokiem? - zapytała.
- Myślę, że tak. Na początku zimy nie ma jeszcze tak silnego mrozu. Pamiętaj, że
będzie z nami Ailo i Matti, którzy nie przywykli do takich wypraw.
- Jarmark w Skibotn? - zapytała drżącym głosem.
- Nie wiem. Za wcześnie o tym decydować. To zależy, kiedy w tym roku nadejdzie
zima. Jeśli nie będzie się spieszyć, nie zdążymy. Ale zgadzam się z tobą, że dobrze byłoby
odwiedzić Skibotn. Spotkalibyśmy po drodze innych, tyle przecież ludzi podąża w tamte stro-
ny w porze jarmarku. Mógłbym sprzedać to i owo. Moglibyśmy coś kupić, no i zobaczyć
znajomych...
Raija popatrzyła nieobecnym spojrzeniem.
- Myślę, że Reijo tam jest. Przypuszczam, że wrócił nad fiord Lyngen, bo najlepiej
przecież zna te okolice.
- Chcesz, żebyśmy tam pojechali, nawet jeśli nie zdążymy na jarmark? - zapytał
Mikkal.
- Tak - odparła. - Zresztą tak chyba będzie najbezpieczniej. Wprawdzie ludzie w
osadzie nie darzą mnie zbytnią sympatią, ale do Vardo stamtąd kawał drogi. Chyba więc nic
mi tam nie grozi. Poza tym jestem prawie pewna, że Reijo zatrzymał się właśnie w Skibotn.
- Ailo nie będzie zadowolony, kiedy przyjdzie mu dzielić się tobą z innymi. - Mikkal
uśmiechnął się łagodnie. - Jemu się wydaje, że należysz wyłącznie do niego. W oczach Raiji
zalśniły łzy. To dzięki Ailo zdołała jakoś przeżyć te ostatnie dwa lata. Syna Mikkala trak-
towała jak własne dziecko. Przynajmniej jego mogła obdarzyć miłością.
- Maja wpadnie w złość - ciągnął Mikkal. - Trudno mi sobie wyobrazić, jak zareagują
pozostali, ale co do tego, że Maja się rozzłości, mam absolutną pewność. Moja córka nigdy za
mną nie przepadała - dodał smutnym głosem.
- Jej prawdziwym bohaterem jest Reijo. I nie sądzę, by coś się przez ten czas zmieniło.
Zamilkła, a on dodał:
- Nie jestem pewien, czy Maja zgodzi się rozstać z Reijo. Ale czy on pozwoli, żeby
dziecko decydowało o jego życiu?
- Reijo ją kocha. Traktuje ją jak swoją córkę, na równi z Idą.
Nagle Mikkal uświadomił sobie coś, o czym nie myślał wcześniej. Przez te dwa lata
przyzwyczaił się przyjmować pewne rzeczy za oczywiste. Wydawało mu się, że Raija już na
zawsze będzie z nim.
Ale szczęście bywa ulotne i kruche. Teraz zląkł się, że straci je albo zniszczy.
- A jeśli Maja nie zechce... - zaczął - jeśli Maja nie zgodzi się odjechać z nami i będzie
chciała pozostać z Reijo? Jeśli on zdecyduje się zatrzymać ją i Idę? Co wtedy uczynisz,
Raiju?
- Nie pytaj - poprosiła.
Ale on nie chciał pozostawiać tego pytania bez odpowiedzi.
- Muszę. Bo to dotyczy w takim samym stopniu ciebie, jak i mnie. Zresztą sama
wspominałaś, że nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Zatem rozmawiajmy! Pytam cię
o coś, co jest dla mnie najważniejsze. Nie zbywaj mnie więc. Nadal jesteś żoną Reijo. Wiem,
ż
e oboje gotowi byliście puścić to w niepamięć. Reijo pozostawił ci wolną rękę i powiedział,
ż
e możesz zrobić, co zechcesz z dokumentem zaświadczającym o waszym ślubie, ale ty tego
papieru nie zniszczyłaś, prawda? Nadal go trzymasz?
- To moja jedyna po nim pamiątka - przyznała nieśmiało.
- Zresztą nawet gdybyś ten papier spaliła, nie zmienia to faktu, że jesteście
małżeństwem - rzekł Mikkal oschle. - Przecież to figuruje w księgach, których nie da się
spalić. W ten sposób nie staniesz się moja. Jeśli chcemy być razem, to pozostaje nam życie w
grzechu, jak to mówią. Oczywiście możemy urządzić pogańskie zaślubiny, ale nie wiem, czy
czułabyś się związana taką przysięgą.
- Chcę być z tobą z miłości - odpowiedziała i ścisnęła mu dłonie. Były zbyt duże, by
mogła je ukryć w swoich, ale ścisnęła je z całych sil. - Tego pragnę od ciebie: miłości. Bo cóż
znaczy papier? A w błogosławieństwa też specjalnie nie wierzę.
- Jeśli jednak Reijo zechce zatrzymać dzieci, co wówczas zrobisz? - Mikkal uparcie
trwał przy swoim.
- Reijo nigdy nie stanie mi na drodze do szczęścia. Poza tym może spotkał kogoś, z
kim mógłby być szczęśliwy, kogo mógłby pokochać...
- Co zrobisz, Raiju? - naciskał Mikkal z kamienną twarzą. - Odejdziesz wtedy ode
mnie?
Długo myślała. Zdawała sobie sprawę, że nie ucieknie od tego pytania, zrozumiała, że
dotyczy ono w równym stopniu ich obojga.
Dzieci... Myślała o nich każdego dnia. Z powodu rozstania cierpiała bardziej, niż
ktokolwiek byłby w stanie to zrozumieć.
Maja, Knut, Ida, Elise...
A na drugiej szali Mikkal.
Reijo nie będzie chciał stanąć między nią a Mikkalem. Pod żadnym pozorem.
Niesprawiedliwe, że Mikkal zadaje takie pytanie...
Raija poczuła, jak ogarnia ją rezygnacja.
Nie powinna się oszukiwać. Mikkal miał prawo pytać.
- Nie odpowiadasz?
Odgarnął jej lok z czoła i pogładził delikatnie policzki. Miał dłonie szorstkie jak tarka.
- Unikasz tego pytania, prawda? Ale przecież musiałaś to rozważać.
Miał oczywiście rację.
Zastanawiała się nad tym nie raz, nie zdając sobie nawet sprawy, że waży wszystkie za
i przeciw.
Znała odpowiedź.
On także.
Ale mimo to naciskał, żeby się zdeklarowała. Chciał, żeby wszystko między nimi
zostało wyjaśnione.
- Ty dobrze wiesz, co zrobisz, Raiju - rzekł w końcu za nią ze smutkiem w głosie. -
Poświęcisz się. Jakże łatwo potrafisz rezygnować z własnych pragnień, ukochana! Wiem, że
jeśli przyjdzie ci wybierać między dziećmi a mną, wybierzesz dzieci.
Pokiwała głową.
- Masz rację, Mikkalu. Kocham cię, ale my sobie jakoś poradzimy. Dzieci potrzebują
mnie bardziej. Są dwa rodzaje miłości. To, co nas łączy, jest dla mnie najważniejsze na
ś
wiecie. Ale jeśli trzeba będzie dokonać wyboru między tobą i dziećmi, wybacz, ale nie mogę
wybrać ciebie.
Mikkal wiedział o tym od początku.
Objął ją mocno i przygarnął, bo czuł, że tego potrzebuje.
- Muszę uczynić wszystko co w mojej mocy, żeby przypodobać się mojej córce -
mruknął, próbując obrócić to w żart. - Gdyby wiedziała, że w swoich maleńkich rączkach
trzyma całą naszą przyszłość...
- To my podejmujemy decyzje, Mikkalu. I nigdy nie wolno nam przerzucać
odpowiedzialności na dzieci.
Zaakceptował to, ale modlił się w duchu, żeby dane mu było zatrzymać Raiję przy
sobie. Bez niej czuł się tak, jakby nie w pełni był człowiekiem.
Nagle wydało mu się, że od zimy dzieli ich bardzo krótki czas.
4
Ritva nie wiedziała o istnieniu zła. Takiego zła.
Zdarzało się, że wykrzykiwała, iż nienawidzi kogoś. Dopiero teraz zrozumiała, że nie
miała pojęcia, czym naprawdę jest to uczucie.
Nie wiedziała, póki nie ujrzała wzroku mężczyzny, do którego ją przyprowadzono.
Póki nie zjawił się w ciemnym i wilgotnym lochu, w którym ją uwięziono.
Dopiero tu Ritva pojęła, czym jest nienawiść, a wraz z upływem dni i tygodni
dowiadywała się coraz więcej o istocie zła.
Miała dziewiętnaście lat, a rozmyślała o śmierci.
Niemal wyczekiwała jej z utęsknieniem.
On był taki przystojny. Nikt by nie przypuszczał, że tkwi w nim tyle zła. Ritva zawsze
sądziła, że ludzie piękni są dobrzy. Że dobro idzie w parze z urodą.
Pojęła teraz, jak niewiele wiedziała o życiu.
Gdyby chociaż rozumiała, co do niej mówi, kiedy przychodzi do lochu albo kiedy
rozkazuje zawlec ją do jednej z tych izb, gdzie trzyma te okropne przyrządy.
Przez cały czas coś mówił i wyraźnie bawiło go to, że Ritva nic nie rozumie. To był
także rodzaj tortury.
Ritva przeklinała w duchu, że była taka uparta i nigdy nie starała się nauczyć języka
norweskiego.
Ale przecież nigdy wcześniej nie było jej to potrzebne...
On ją rozumiał, chociaż nie znał jej mowy.
Krzyków i przekleństw nie trzeba tłumaczyć.
Ritva nie pojmowała, dlaczego przypala jej ciało żelazem, nie pojmowała, dlaczego
jest bita, no i czemu on się przy tym uśmiecha. Nie rozumiała, dlaczego rozciągają jej
kończyny.
Szukali czarownicy. Przecież chyba musieli się zorientować, że to jakaś pomyłka!
Czasem wydawało jej się, że wiedzą. Oficer i żołnierze, którzy ją pojmali, patrzyli tak
jakoś dziwnie na okaleczenia, jakie zostawały na jej ciele po torturach.
I choć jej samej zdawało się to niedorzeczne, odnosiła wrażenie, że porównują jej rany
do ran kogoś innego.
Ale może się myliła?
Zaczynała tracić rozum.
Oni myśleli, że jest czarownicą. Nie mogła nic uczynić, by odwieść ich od takich
podejrzeń. Nie mogła nic powiedzieć na swoją obronę.
Może sprowadzą tu kogoś, kto mówi po lapońsku? Może pastora?
Łudziła się tą nadzieją, ale tylko krótki czas.
Potem przestała marzyć.
Zamiast tego cofała się myślami do przeszłości. Starała się przypomnieć sobie jak
najwięcej szczegółów ze swego życia. Musiała. Musiała się upewnić, czy nie odebrano jej
wspomnień.
Jej ciała już nie można było bardziej okaleczyć. Przeżyła wszystkie upokorzenia, jakie
można zadać ciału.
Znała ból bardziej niż samą siebie. Towarzyszył jej nieustannie. Ritva nie lękała się
go, czasami popadała w stan otępienia, który wydawał jej się taki błogi, że nie miała ochoty
się z niego wydobyć. Bo dzięki niemu była wolna. Nie czuła rąk ani nóg, nie czuła własnego
ciała. Tylko jakąś taką błogą miękkość i przeświadczenie, że znów jest sobą.
A kiedy odzyskiwała przytomność, powracał ból w ciele, na które nie chciała patrzeć
ani go dotykać.
W tym cudownym stanie znikał też strach przed tym, przed czym wcześniej tak się
wzbraniała, z czym zawzięcie walczyła. To, nad czym nie miała władzy, co znajdowało się
poza możliwością pojmowania, przestało napełniać ją przerażeniem.
Zdawało się cudowne, kuszące i przepełnione spokojem.
Ritva tęskniła za tym.
Jej marzenia o wolności, życiu i o Nilsie nie dorównywały temu pragnieniu
przeniesienia się w stan szczęśliwości.
Ritva wiedziała, że aby tam dotrzeć, trzeba przejść przez nieludzkie cierpienie. Ale
pragnęła tego.
Ś
mierć stanowiła wrota do tej cudownej krainy, o istnieniu której nigdy wcześniej nie
miała pojęcia.
Wiedziała, jak się odbiera życie czarownicom, i łudziła się nadzieją, że wkrótce to
nastąpi.
Po tym wszystkim, co z nią zrobili, nigdy nie byłaby normalną kobietą, nie mogłaby
zostać żoną czy matką.
Nils może zechciałby związać się z nią mimo wszystko, ale ona nie mogłaby mu na to
pozwolić.
Musi umrzeć. Musi przejść przez stos.
Potem będzie cudownie.
Ritva uśmiechała się, gdy przypalano ją żelazem. Krzyczała, ale z jej ust nie znikał
uśmiech.
Hans Fredrik Feldt oblał się potem. Od rozgrzewania żelaznych prętów zrobiło mu się
gorąco.
Jego nozdrza wychwyciły swąd przypalanego ciała. Nalał sobie wódki do kieliszka,
wychylił duszkiem i dolał jeszcze.
Ż
ołnierz, który pocił się wraz z nim, zameldował krótko, że odprowadził skazaną z
powrotem do lochu.
Feldt skinął głową.
Ż
ołnierz nie ruszał się z miejsca.
- Można by przypuszczać, że to ta jest prawdziwą czarownicą - wyrzekł w końcu z
drżeniem w głosie. - Jeszcze nigdy w moim życiu nie spotkałem kogoś tak wytrzymałego.
Inni już dawno by się ugięli i wyzionęli ducha na naszych rękach. A ona czepia się życia! I w
porównaniu do innych nawet specjalnie nie krzyczy! Mało tego, gdy dotykam jej ciała
rozżarzonym żelazem, ona za każdym razem się uśmiecha! Doprawdy zrobiła na mnie duże
wrażenie!
Kapitan ujął w dłoń kieliszek i odwróci! się gwałtownie. Nigdy nie dał znać po sobie,
ż
e on także jest zdumiony zachowaniem dziewczyny, którą mu przywiedli.
- Ludzie różnie reagują na ból - stwierdził rzeczowo. - Niektórzy znoszą więcej.
Kobiety na ogół są bardziej wytrzymałe. Podobno dlatego, że rodzą dzieci. Co do mnie,
specjalnie nie widzę związku między tymi sprawami. Ta dziewczyna wiele potrafi znieść, ale
każdy ma jakieś granice wytrzymałości, ona także.
- Będziemy ją torturować, póki nie odkryjemy tej granicy? - spytał żołnierz. Pobladł
gwałtownie i uchwycił się framugi, żeby nie upaść. Zrobiło mu się niedobrze.
Ostatnio dużo o tym rozmyślał i zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia, doskonale
bowiem wiedział, że dziewczyna jest niewinna.
- Nie mam w zwyczaju uzgadniać moich planów z podwładnymi - uciął Feldt.
Ż
ołnierz jak niepyszny wycofał się z izby i zamknął za sobą drzwi. Kapitan w
ostatnim czasie bardzo przestrzegał wojskowej hierarchii. Zaufani pomocnicy nie byli mu już
dłużej potrzebni.
Ż
ołnierz nawet się cieszył z tego powodu. Kapitan Feldt wiele stracił w jego oczach i
już nie był dla niego świetlanym wzorem.
Radował się też, że jest tylko zwykłym żołnierzem. Nie chciał brać na siebie
odpowiedzialności za to, co się już stało z Ritvą, i za to, co miało się z nią stać.
Wykonuje rozkazy.
Poczuł niewypowiedzianą ulgę, że może spojrzeć na to od tej strony.
Zdawało mu się, że ta zbrodnia nie plami tak bardzo jego rąk.
Ale nocami mimo to nie mógł spać.
Hans Fredrik Feldt, przeciwnie, nie cierpiał na bezsenność. Jedyne, co nie dawało mu
spokoju, to świadomość, że w lochu dla czarownicy została uwięziona inna, że przyszło mu
zadowolić się namiastką.
To nie była prawdziwa wiedźma, która oszukała go i naraziła na pośmiewisko całego
Finnmarku.
Usiłował przywołać jej obraz w tej młodej kobiecie, którą poddawał torturom, ale
przez cały czas miał świadomość, że to nie ona.
Nie potrafił oszukać samego siebie, mimo że planował dać przedstawienie wszystkim
tym, którzy z niego drwili.
Będą mieli stos i kobietę o wyglądzie wiedźmy. Niestety, prawdziwa Ritva, kobieta, o
której nie przestawał myśleć, pozostawała nadal na wolności. Ale on ją znajdzie!
Nie podobał mu się sposób, w jaki uwięziona reagowała na ból. Najchętniej
przycisnąłby ją mocniej, żeby zbliżyła się do tej granicy wytrzymałości, którą przecież każdy
posiada... Ale gonił go czas.
Jak zauważył żołnierz, ktoś inny już dawno wyzionąłby ducha.
Nie wolno mu ryzykować.
Ona musi żyć po to, żeby na oczach wszystkich spłonąć na stosie.
Nie torturował jej dla przyjemności ani z wewnętrznej potrzeby.
To było konieczne.
Ta dziewczyna musiała upodobnić się do tamtej, żeby nie wzbudzić w nikim nawet
cienia podejrzeń.
Chciał urządzić pokaz, którego tutejsi ludzie długo nie zapomną.
Cieszył się na tę chwilę. To będzie apogeum jego kariery. Na stare lata nieraz
wspomni ten stos.
Nils podążył za jeźdźcami, którzy zabrali Ritvę, i dotarł do Vardo. Nic jednak nie
zdziałał, bo do kogokolwiek się zwracał, napotykał mur milczenia równie nieprzebyty jak
mur wokół twierdzy.
Było tak, jak tłumaczył Ristin. Odnosił wrażenie, że wszystkie siły sprzysięgły się
przeciwko niemu.
Być może zbyt wiele stosów płonęło w tym miejscu w ostatnim stuleciu.
Ludzie zaczynali powoli zapominać. Skala straceń na powrót stała się zwykłą skałą, a
nie miejscem schadzek szatańskich sług.
Ale wraz z przybyciem nowego komendanta twierdzy wróciły polowania na
czarownice. Na nowo zawrzało od plotek, pomówień i kłamstw.
Zapłonęły stosy.
Ludzie się przed tym wzbraniali. Pragnęli zagrzebać w pamięci niechlubne
wydarzenia, jakie miały miejsce za życia ich rodziców i dziadków. Nie chcieli, żeby to samo
powtórzyło się za ich życia.
A skoro wróciło... woleli wiedzieć jak najmniej albo udawać, że o niczym nie wiedzą.
Z nikim obcym o tym nie rozmawiali.
Nils więc nic nie wskórał.
Był pewien, że Ritva została uwięziona w twierdzy, skoro zabrali ją żołnierze. Ale w
twierdzy Vardohus wszystkie bramy się przed nim zatrzaskiwały.
Nikt nie wiedział o zatrzymanej kobiecie. Żołnierze twierdzili, że w lochach nie ma
ż
adnych więźniów.
Wmawiając sobie, że Ritvie nie może stać się nic złego, zanim nie zapadnie
prawomocny wyrok sądu, Nils oszukiwał samego siebie. Potrzebował jednak czegoś, w co
mógłby wierzyć.
Wnet jednak rozeszły się plotki.
A potem przybył Guttorm, a z nim blada, udręczona zgryzotą Ristin. Rodzice nie
wiedzieli o tym, że pojechała z Guttormem. Uciekła, nie pytając ich o zgodę.
- Musiałam - tłumaczyła się Nilsowi, który dobrze ją rozumiał.
- Nie mogę się dostać do twierdzy - wyznał zrezygnowany, kiedy odnaleźli go w
jednym z tanich zajazdów, którego poza porą połowów nie odwiedzało wielu gości. - Ona jest
w twierdzy, ale nie udało mi się dostać do środka. Starałem się podejść strażników, groziłem
im, próbowałem ich kupić, ale wszystko na nic... nikt nic nie wie.
- Powiadają, że ma zapłonąć stos - rzekł powoli Guttorm z powagą na twarzy.
- Krążą pogłoski o spaleniu czarownicy - przyznał Nils. - Słyszałem, że przed dwoma
laty jakaś kobieta zdołała im się wymknąć podczas próby wody. Podobno teraz tę czarownicę
złapano i szykują dla niej stos.
- Przecież Ritva nigdy nie przebywała z dala od rodziny i naszej wspólnoty - wtrąciła
Ristin żałośnie. - Co to jest próba wody?
Wyjaśnili jej.
- Chyba nie zrobią tego z Ritvą? Przecież ona nie potrafi pływać! Chociaż... może już
lepiej byłoby utonąć, aniżeli spłonąć... - szlochała.
- Wyrwiemy ją ze stosu! - rzucił z zapałem Guttorm, ale kiedy wyobraził sobie tę
sytuację, zrozumiał, jak niewielkie są szanse powodzenia. Ze względu na Ristin jednak nie
powiedział tego na głos. Poza tym najgorsza wydawała mu się bezradność i bezczynność.
- Tak, to jedyna możliwość - zgodził się Nils, choć wiedział to samo co Guttorm.
Będą warty, uzbrojeni strażnicy. I ludzie, tłumy ludzi z zupełnie innego świata.
Nawet w myślach trudno mu było sobie wyobrazić, w jaki sposób mogliby uwolnić
Ritvę. Ale możliwe, że przy odrobinie szczęścia i wsparciu dobrych mocy uda im się tego
dokonać.
- W każdym razie możemy tam być... - rzekł. - Zobaczymy i nie zapomnimy.
Pogłoski o przygotowaniach do spalenia czarownicy rozeszły się daleko od Varde.
Dotarły także do niewielkiej zatoczki na półwyspie Varanger.
Ravna była niespokojna.
Przed kilkoma dniami usłyszała od jakiegoś wędrowca, który przysiadł wieczorem
przy ognisku, że ma zostać spalona wiedźma, która parę lat temu zdołała uciec z twierdzy.
- Raija i Mikkal chyba nie wrócili jeszcze - powtarzała co chwila. - Mieli się ukryć w
Finlandii i omijać wybrzeże szerokim łukiem. Nie, na pewno by się tam nie udali. Zresztą
myślę, że Mikkal zawiadomiłby nas jakoś...
Ale do końca Ravna nie była pewna, bo gdy sprawy dotyczyły Raiji, Mikkal zawsze
działał na własną rękę.
A teraz mieli ze sobą Ailo.
We wspólnocie ubyło mężczyzn. Ravna nie brała pod uwagę tych, którzy ożenili się z
dziewczętami z ich społeczności. Oni jej nie rozumieli i uważali zapewne za zdziwaczałą
staruszkę.
Tylko jednego człowieka Ravna mogła poprosić o przysługę: Andersa, syna Pawy.
Dwudziestopięcioletni Anders wyrósł na bardzo przystojnego mężczyznę, zupełnie
niepodobnego do swego ojca, a już w ogóle nie przypominającego matki. Był bystry i
uważny. Zręczny, a przy tym mądry. Jedyny potomek, jaki pozostał Pawie. Niedźwiedź za-
bójca zabrał mu pozostałych. Sigga i Aslak zginęli powaleni łapą tego samego drapieżcy.
Pawa nigdy nie podźwignął się po tej tragedii. Zestarzał się i zamknął w sobie. Tylko Anders
i czasami Ravna potrafili nawiązać z nim kontakt.
- Chcesz zabrać mi moje ostatnie dziecko? - krzyknął ostro Pawa, gdy Ravna wyłożyła
jego synowi sprawę, z którą przyszła. - Nie wystarczy ci, że twój własny syn i ta czarnowłosa
dziewka z Tornedalen ponoszą winę za śmierć moich pozostałych dwojga dzieci?
- Nikt nie jest winien śmierci Siggi i Aslaka - surowo odezwał się Anders. - Tak się po
prostu stało i musimy się z tym pogodzić.
- Zabiją cię! - Pawa uparcie trwał przy swoim. - Bo jeśli zatrzymali tę wronę Mikkala,
stracisz głowę tak samo jak on i wszystkich was zabiją.
- Już od dawna jestem dorosły i sam podejmuję decyzje. - Anders zacisnął usta, a
spojrzawszy łagodniej na Ravnę, rzekł: - Pojadę. Podobnie jak ty przypuszczam, że to nie
może być Raija. Pewnie to tylko plotki. Ale pojadę, żeby zyskać pewność.
Ravna nie była w stanie wyrazić swojej wdzięczności.
Lubiła tego chłopca! Właściwie to mężczyzna, ale dla niej zawsze pozostanie
chłopcem. Czuła się już taka stara.
- A co ze mną? - zapytał Pawa z urazą w głosie. - Kto mi pomoże, kogo będę miał pod
ręką? Mam sobie sam ze wszystkim poradzić? Przecież to zajmie ci wiele dni!
- Wyszłoby ci to na dobre - wyraziła swą opinię Ravna. - Za dużo narzekasz. Nie tylko
ty straciłeś swoich najbliższych, tyle że my nie straciliśmy dodatkowo głowy.
- Poradzisz sobie, ojcze. Prychnął.
- Będę do ciebie zaglądać - obiecała Ravna niechętnie. Kiedyś Pawa omal nie został
jej mężem. Teraz cieszyła się, że tak się nie stało. Młode dziewczyny nie są w stanie
wyobrazić sobie, jacy będą ich ukochani, gdy się zestarzeją.
Szkoda.
- Chcesz odsunąć ode mnie syna, tylko o to ci chodzi - mruknął zgryźliwie Pawa,
który nie dał się udobruchać. - Wszystko z zazdrości, że twój własny cię opuścił.
Anders nigdy nie pozwolił ojcu decydować o sobie. Chodził własnymi ścieżkami. I jak
dał do zrozumienia Ravnie, tym razem także nie zawaha się tego uczynić.
Plotki huczały przez kilka tygodni. Wystarczająco długo, żeby ściągnąć do Vardo
tłumy ciekawskich. Straszliwa tragedia bywa dla niektórych rozrywką.
Anders od początku podejrzewał, że coś się w tym wszystkim nie zgadza. I choć był
niemal całkowicie przekonany, że to nie Raija została uwięziona w lochu, nie czuł się ani
trochę spokojniejszy.
Spędził w Vardo dwa dni, ale wykorzystał je w pełni. Rozmawiał z wieloma ludźmi.
Miał tu dużo znajomych. Nikt jednak nie umiał mu powiedzieć nic poza tym, że nie widziano
ostatnio Mikkala w tych stronach. Anders krążył po okolicy, ale też go nie spotkał.
Był pewien, że Mikkal nigdy by nie zostawił Raiji w kłopotach.
Właściwie Anders mógłby już wracać do obozowiska. Zdobył dość informacji, by
uspokoić Ravnę. Nadal jednak zbyt wiele faktów pozostawało w sferze przypuszczeń. A ona
wysłała go przecież po to, żeby zyskać pewność.
Kiedy przed wieczorem żołnierze przeczytali obwieszczenie, Anders przekonał się, że
miał rację, pozostając w Vardo.
W każdej plotce tkwi odrobina prawdy.
Rzeczywiście, w lochach twierdzy była uwięziona czarownica.
I miała zapłacić życiem za swoje praktyki.
Ogłoszono, że następnego dnia zapłonie stos.
W miasteczku zawrzało. Ludzie z ust do ust przekazywali sobie sensacyjną
wiadomość. Ich twarze zmieniły się, w oczach zabłysła żądza krwi. Powszechnie potępiono tę
kobietę, o której tak naprawdę niczego nie wiedziano. Ktoś rzucił, że nie ma dymu bez ognia,
co zostało przyjęte przez gawiedź ordynarnym rechotem.
Anders poczuł mdłości i żeby zagłuszyć w sobie niechęć do otaczających go ludzi,
podnieconych niecodziennym wydarzeniem, postanowił się upić. Przynajmniej nie będzie
musiał z nikim rozmawiać!
Wódka nigdy mu nie służyła, wiedział, że nazajutrz głowa będzie mu pękać. Ale miał
nadzieję zdusić w sobie w ten sposób odrazę do rozkrzyczanego tłumu.
Dla Ritvy dzień i noc zlały się w jedno. Do głębokiego lochu nie dochodził
najmniejszy nawet promyk słońca. Mrok wydawał się tu tak gęsty, że dziewczyna nie
widziała nic na wyciągnięcie ręki.
Tylko raz dziennie, kiedy przynoszono jej coś do jedzenia, migoczące światło lampy
malowało żółte plamy na nierównej ścianie.
Mrużyła wówczas oczy oślepiona, jakby w tych piekielnych ciemnościach rozbłysło
słońce.
Ż
ałowała, że nie zdążyła podziękować Bogu za światło dnia i letnie białe noce.
Przestali ją torturować. Oficer nie pokazywał się więcej. Nie przychodził jej katować,
nie stukał uchwytem pejcza o dłoń, wyczekująco wybijając rytm. Nie ciągnęli jej do tego
okropnego pomieszczenia.
Była sama.
Zziębnięta i mokra. Obolała.
Krwawiące i zachodzące ropą nie opatrzone rany pokrywały każdy skrawek jej ciała,
ale ciemności utrzymywały to w tajemnicy.
Przynosili jedzenie. Niedużo, ale zawsze.
Ritva postanowiła przestać spożywać posiłki.
Pomyślała, że w ten sposób wygra z nimi, sama zadecyduje o sobie i o swoim końcu.
Przechytrzy ich i wywinie się od tego, co dla niej zaplanowali.
Ale w ten sposób umierało się powoli, a poza tym jedzenie przyciągało myszy.
Ritva nie cierpiała gryzoni. Na widok myszy i lemingów zawsze przechodziły jej
ciarki. Odgłosy dreptania i drapania rozlegające się w ciemności stanowiły o wiele gorsze
tortury niż te, które jeszcze byłby w stanie wymyślić kapitan. Dlatego też Ritva, chcąc nie
chcąc, jadła.
Dzięki temu wciąż oglądała światło.
Czasami wydawało jej się, że wartownicy o niej zapomnieli, że musiał minąć więcej
niż jeden dzień od ostatniego posiłku, ale trudno jej się było zorientować, a rozmawiać z nimi
nie potrafiła. Żaden z mężczyzn, którzy tu schodzili, nie znał lapońskiego.
Zrozumiała, że stąd nie ma wyjścia. Ze to koniec.
Jeszcze tylko nieludzki ból, który jest bramą do cudownego raju.
Musi wytrzymać.
Zapadła w odrętwienie. Zesztywniały jej członki.
Kroki, których nasłuchiwała niemal całą wieczność, rozległy się wreszcie głucho na
kamiennej posadzce.
Było ich dwóch. Pęk kluczy zadźwięczał hałaśliwie i wesoło.
Uklęknęła.
Przecież przez cały czas odosobnienia przychodzili pojedynczo!
Czy czekali, aż nabierze sił, żeby znowu się nad nią znęcać? Dlatego tym razem
przybyli we dwóch?
Czy może to już...?
Czy to się stanie teraz?
Klucz zazgrzytał w zamku i ciężka krata uchyliła się powoli. Do środka weszli
wartownicy, ale bez jedzenia.
A więc nareszcie nadszedł ten dzień!
Przez cierpienie i mękę otrzyma wolność większą niż ktokolwiek jest w stanie sobie
wyobrazić.
Ritva podźwignęła się z trudem. Wycieńczona, ledwie stała na nogach, ale zacisnęła
zęby, żeby wytrzymać. Słaniała się i tylko sile woli zawdzięczała, że nie upadła.
Strażnicy nie odezwali się. Wiedząc, że ich i tak nie rozumie, nie wysilali się zbytnio,
by jej cokolwiek wyjaśnić, tylko brutalnie chwycili pod pachy i wywlekli z ciasnego lochu.
Ciągnęli ją za sobą po schodach na górę, nie przejmując się tym, że obija się stopami o ostre
kanty stopni.
Przecież i tak miała umrzeć.
Poprzedniego wieczoru został wzniesiony stos, który złowieszczo górował u brzegu
morza. Wydawał się taki majestatyczny na tle spienionych fal.
Pogoda gwałtownie się zmieniła.
Piękna, łagodna jesień ustąpiła miejsca chłodnemu wichrowi z północy, który powiał z
ogromną siłą. Morze rozkołysało się, biała kipiel uderzała wściekle o ląd.
Ludzie, przekonani, że to czary wiedźmy, spieszyli nad morski brzeg, jakby
przyciągani niewidzialną siłą. Szli ku wzniesionemu z chrustu, torfu i wszystkiego, co
nadawało się do spalenia, stosowi, niemal pewni, że tego dnia najprawdziwsza czarownica
zostanie posłana na spotkanie z diabłem.
Wzdłuż skalistego wybrzeża nie rosły drzewa, więc niektórzy poświęcili nawet cenny,
pieczołowicie gromadzony opał. Taki strach drzemał w tych ludziach.
Anders bez trudu odnalazł drogę prowadzącą do miejsca kaźni. Wystarczyło
zatrzymać się przy jakiejś grupce, a po kilku chwilach płynęło się wraz z prądem we
właściwym kierunku.
Przecisnął się naprzód i zatrzymał w miejscu, gdzie powinien wszystko dobrze
widzieć i skąd równocześnie będzie mu łatwo się wycofać. Nie był bowiem pewien, czy
znajdzie dość sił, by przyglądać się od początku do końca okrutnemu przedstawieniu.
Chodziło mu tylko o jedno: chciał zobaczyć skazaną i upewnić się, czy to nie Raija.
Bolała go głowa, miał kłopoty z żołądkiem, a narastające w tłumie emocje dodatkowo
nasilały te dolegliwości.
Anders nigdy nie przypuszczał, że ludzie potrafią być tacy okrutni. Czy on
zachowywałby się podobnie, gdyby nie lękał się, że skazaną może być Raija?
Z niechęcią uświadomił sobie, że wcale nie jest lepszy. Oczekiwał tego wydarzenia z
równą ciekawością co pozostali...
Otworzyła się brama i z twierdzy wytoczył się żałosny wóz eskortowany przez kordon
uzbrojonych żołnierzy.
Anders przełknął ślinę, kiedy na wozie dostrzegł samotną postać.
Boże święty, czuł, że za chwilę zwymiotuje!
Wśród gawiedzi rozszedł się pomruk, który zagłuszył szum wiatru i sztormowe fale
uderzające o skały u podnóża stosu.
Na drobnym, wychudzonym ciele dziewczyny zwisały brudne strzępy ubrania.
Koła terkotały, wóz skrzypiał. Żołnierze maszerowali równym krokiem, stukając
rytmicznie obcasami. Anders zacisnął powieki, jego serce biło w tym samym rytmie.
Kiedy w końcu odważył się znów podnieść wzrok, wóz dotarł prawie na wysokość
miejsca, w którym stał. Z tyłu jechał konno kapitan z miną władcy. Na jego ustach błąkał się
uśmiech: lodowaty, triumfalny uśmiech.
Anders nienawidził tego człowieka, pamiętając, co uczynił Raiji.
Przesunął wzrok na wychudzoną postać na wozie. Podarte ubranie nie zasłaniało ciała
dziewczyny, poranionego do żywego mięsa i posiniaczonego.
Biedaczka nie mogła się zasłonić, bo związano jej ręce.
Nawet w drodze na stos, w drodze na śmierć, nie okazano jej choćby odrobiny
miłosierdzia. Do ostatniej chwili nie skąpiono jej upokorzeń.
Póki stała z pochyloną głową i długie kruczoczarne włosy opadały jej na twarz,
wyglądała zupełnie jak Raija.
Anders, przeciskając się przez tłum, bezwiednie ruszył za wozem.
Coś mu mówiło, że już wie, ale po wczorajszej pijatyce trudno mu było zebrać myśli.
Skazana podniosła głowę.
Z tłumu rozległ się oszalały krzyk jakiejś dziewczyny. Chyba jednak ktoś natychmiast
zasłonił jej usta, bo Anders nie zorientował się, kto tak rozpacza.
Blada twarz zwrócona była w stronę tłumu, ale Anders dałby głowę, że skazana nie
widzi otaczających ją ludzi.
To nie była Raija.
Ale jakże do niej podobna!
Zatrzymał się, wóz potoczył się dalej. Za nim sunął stępa koń, trzymany w cuglach
przez oficera o lodowatym uśmiechu. Mężczyznę ze szpicrutą.
Andersa zalała fala rozpaczy. Wiedział, że ta dziewczyna jest niewinna, a umrzeć musi
dlatego, że Raija uciekła.
Czul, że powinien wykrzyczeć zgromadzonym, że to pomyłka. Ze to nie jest
czarownica i że zna tę, dla której przeznaczony jest stos.
Ale przecież Raija także nie jest czarownicą...
Milczał.
Wziął na siebie cząstkę winy za to, co się stało.
Może mógłby przeszkodzić tej zbrodni...
Strażnicy przecięli rzemienie, którymi dziewczyna była związana, popchnęli ją ku
drabinie i przytwierdzili do niej, krępując nadgarstki i kostki u nóg.
Jakaś kobieta zaniosła się szlochem.
Poza tym panowała cisza jak makiem zasiał. Można by nawet przypuszczać, że morze
i wiatr ucichły, jakby cała natura wstrzymała oddech.
Dwóch żołnierzy postawiło drabinę.
Tłum jednogłośnie wydał jęk.
Dziewczyna uniosła głowę i, Anders był o tym przekonany, uśmiechnęła się. Wiatr
odgarnął jej włosy z twarzy, która jaśniała biało ku zgromadzonym niczym milczące
oskarżenie przeciwko wszystkim.
Czy nikt więcej nie zauważył, że to niewinna dziewczyna?
Nie widzieli, że to jeszcze dziecko?
Ktoś zatknął u dołu stosu kilka pochodni, a kiedy płomienie ogarnęły chrust, rozległy
się trzaski. Słychać było, jak ogień miesza się z pieśnią skłębionych fal, jak tworzy duet z
wiatrem.
Ż
ołnierze puścili drabinę.
Czarne kłęby dymu okryły niemal całkowicie dziewczynę i tylko jej blade oblicze
jaśniało wśród plam sadzy i płomieni, które rosły coraz większe.
Nagle zrobiło się zamieszanie. Jakiś młody mężczyzna z tłumu przedarł się przez
kordon żołnierzy i nie zważając na skierowane w niego lufy, przedostał się na podwyższenie,
na którym ułożony był stos.
Rozdzierający krzyk, dobywający się z płomieni, niczym ostrze noża przeciął ciszę,
trafiając wprost do nie do końca obojętnych serc.
- Ritva! - zawołał śmiałek, wspinając się po płonącej stercie chrustu. - Idę do ciebie,
Ritva!
Anders ledwie zdążył zauważyć, jak Lapończyk objął dziewczynę i przytulił w
bezgranicznej miłości, bo zaraz pochłonął ich ogień.
Z tłumu pospieszyli za nim chłopak i dziewczyna, ale żołnierze już nie dali się
zaskoczyć i bezceremonialnie odepchnęli ich na bok.
Ogień ogarnął cały stos, ale już żaden krzyk stamtąd nie doleciał.
Anders wycofał się, gdy w powietrzu uniósł się swąd spalenizny.
Jakiej odwagi trzeba było, żeby umierać z podniesionym czołem tak jak to dziewczę!
Ileż hartu wykazał ten młody Lapończyk, który pospieszył jej na ratunek! Hartu i
miłości.
Ból i cierpienie są niezbędne. Cierpienie jest bramą, bez niego nie może ruszyć dalej.
Już prawie tego dokonała, kiedy on znalazł się przy niej. Otoczył ją ramionami i
sprawił, że łatwiej było znieść ból.
Cierpienie rozłożyło się na dwoje.
A potem już było cudownie...
Ogień usunął wszystko...
5
Raija obudziła się z sennego koszmaru rozdygotana, na granicy płaczu. Zaniosła się
kaszlem i wówczas uświadomiła sobie, że to nie tylko zły sen.
Spod wpółprzymkniętych powiek dostrzegła kłęby dymu. W jednej chwili
oprzytomniała. Potrząsnęła delikatnie Mikkalem, a sama podczołgała się do drzwi i otworzyła
je na oścież, żeby wpuścić świeże powietrze.
Mikkalowi udało się tymczasem odgarnąć kawałki torfu zasłaniające otwór w dachu,
którędy zawsze uchodził dym z paleniska.
- Dobrze, że miałem pod ręką kij, którym się podpieram. Okazuje się, że przydaje się
także do innych celów, co? - roześmiał się ponuro i wsunąwszy się z powrotem pod futrzaną
derkę, dodał z powagą: - Ale gdyby nie ty, strach pomyśleć! Chłopcy śpią jak zabici, nawet
hałas ich nie zbudził.
Rzeczywiście, koszmarne sny Raiji uratowały całą ich czwórkę przed zaczadzeniem.
Przytuliła się do Mikkala. Musiała poczuć jego bliskość. Upewnić się, że należy do
niej.
Nie przestawała drżeć, a dłonie miała spocone i chłodne.
- Zdaje się, że nie chodzi jedynie o dym? - zapytał cicho Mikkal.
Raija pokiwała leciutko głową.
- Mam takie okropne sny, Mikkalu. Takie... prawdziwe.
- Opowiedz!
Objął ją mocno i oparł się czołem o jej czoło. Na wszelkie sposoby starał się
przekonać ukochaną, że pragnie dzielić z nią także i to. Że nie jest sama, kiedy grozi jej coś
złego.
- Śnił mi się stos, Mikkalu! Prawdziwy stos - wyszeptała.
Poczuł na szyi jej gorący oddech.
- I obudziłaś się w kłębach dymu. Rozumiem, że musiałaś się bardzo przerazić.
Ale Raija, nie słuchając go, ciągnęła:
- Dzisiejszej nocy palono mnie na stosie. Widziałam siebie, wrzucono mnie na
ogromną stertę chrustu. Czułam, jak języki ognia liżą mi stopy...
Mikkal pogładził ukochaną po włosach. Nic nie mówiąc, głaskał ją nieprzerwanie. Po
tym, co przeszła, wszelkie słowa pociechy zdawały się zbyt ubogie. Kiedy ją uratowali,
bardzo starała się być silna. Tyle różnych uczuć stłumiła w sobie. Mikkal spodziewał się, że
kiedyś będzie musiała wyrzucić je z siebie. Zapewne to dopiero początek.
- Bolały mnie rany - ciągnęła Raija zduszonym głosem. - Otaczała mnie gruba
warstwa czarnego dymu, a spod stóp dochodził trzask płomieni. Ręce i nogi miałam
skrępowane. Nie widziałam nikogo, ale wiem, że on tam był, on, Potwór z Vardo! Uśmiechał
się! Czułam, jak przypieka mnie ogień, Mikkalu. Czułam naprawdę. To było takie realne!
Wystarczyło dać krok w dół, ale ja nie mogłam uciec... I nagle ktoś znalazł się przy mnie, nie
byłam już sama. Tak się przestraszyłam, Mikkalu, że to ty! Wtedy właśnie się obudziłam. Nie
chciałam, żebyś i ty zginął!
Mówiła nieskładnie, bez związku, z szeroko rozwartymi oczami. Na nowo przeżywała
swój sen, tak rzeczywisty, jakby to wszystko zdarzyło się na jawie.
- Dlaczego dręczą mnie ciągle koszmary? - zapytała. - Do tego takie okropnie
prawdziwe?
- Pewnie dlatego, że masz bujną wyobraźnię. A może dlatego, że potrafisz wczuć się
w to, co przeżywają inni? Tak, to wszystko wina twojej niepospolitej fantazji, moja droga.
Wiem, że wydaje ci się to teraz straszne, ale uwierz mi, dzięki temu szybciej przejdziesz
przez to, co nieuniknione. Właśnie dlatego, że wszystko przeżywasz tak intensywnie.
Dopiero po tych słowach Raija przymknęła powieki. Zresztą obrazy ze snu widziała
nawet wtedy, gdy oczy miała szeroko otwarte.
- Nie wiem, Mikkalu, czy kiedykolwiek zdołam się z tym uporać. Mam wrażenie, że
zapadam się coraz głębiej i głębiej w grząskim gruncie.
Mikkal obrócił się na plecy i podłożył ramię pod kark Raiji. Znużona odpoczywała na
nagim, ciepłym ramieniu ukochanego.
- Leż spokojnie - szepnął. - Zamknij oczy i myśl tylko o tym, co czujesz w tej chwili.
Posłuchała go. Jej ciało odprężyło się, a twarz odrobinę wypogodziła, choć ciągle
wydawała się spięta.
Opuszkami palców musnął leciutko jej powieki, niemal ich nie dotykając. Raija
popatrzyła wprost w łagodne oczy, które utraciły wraz z upływem czasu swój miodowy
odcień i stały się bardziej brązowe.
- Zamknij oczy, najdroższa - poprosił Mikkal. - Uspokój się! Bądź po prostu moją
Raiją. Moim Małym Krukiem...
Kiedy odwróciła się ku niemu, wydawało mu się, że dostrzega cień uśmiechu,
błąkający się w kącikach ust.
Nie przestawał pieścić opuszkami palców ukochanej twarzy. Znał ją tak dobrze!
Ż
aden rys nie był mu obcy. Ale nigdy nie przestał jej kochać. Wystarczyło, że czuł pod
palcami skórę ukochanej, a zalewały go fale czułości i szczęścia. Nie potrafił się przed tym
obronić. Uwielbiał zanurzać dłonie w jej jedwabistych włosach, które wydawały mu się nadal
najpiękniejsze na świecie. Odrosły na tyle, że opadały na plecy niczym kaskada, czarniejsze
niźli skrzydła kruka.
- No i jak? - zapytał, kładąc rękę na delikatnej szyi dziewczyny. Pod kciukiem wyczuł
pulsującą gwałtownie tętnicę.
- Dobrze - uśmiechnęła się figlarnie, ale leżała, nadal nie otwierając oczu. W jej głosie
wyczuwało się rozleniwienie. - Chyba coś nie tak z twoimi sztuczkami miłosnymi, Mikkalu.
Czyżbyś się starzał? Jestem tylko zmęczona...
Ze wzrokiem pełnym ciepła obserwował ją, dopóki nie zasnęła.
Wówczas odchylił jej grzywkę i leciuteńko pocałował powieki.
- O to właśnie chodziło, skarbie - wyszeptał. - Teraz już nie zbudzą cię koszmary...
Dalsza część nocy upłynęła spokojnie. Ale ów straszny sen na długo zapadł w pamięci
dziewczyny.
Chyliło się ku jesieni. Raija obserwowała, jak usychające liście tracą swą zieloną
barwę. Po raz pierwszy poczuła sentyment do oblewającego się purpurą lasu. W sercu jej
ś
piewało na widok nagich gałązek, przypominających szpony jakby wystawione w obronie
przed przenikliwym chłodem.
Tej jesieni nie ogarnie jej ponura nostalgia!
Nadeszły pierwsze chłody, ale śnieg kazał jeszcze na siebie poczekać.
Raija często zabierała ze sobą Ailo i odwiedzała spokojny zakątek, który Mikkal
znalazł sobie w lesie. Lubiła obserwować ukochanego przy pracy. Ailo także uznał, że to
ciekawe. Raiji żal było każdej chwili bez Mikkala, dopiero teraz uświadomiła sobie, jak prze-
raźliwie samotna czuła się bez niego.
Czasami przebywała z nim przez cały dzień. Nie zwracała uwagi na to, co mówią
ludzie. Dobrze było tak siedzieć razem i gawędzić. Cudownie się uzupełniali. Na pozór
wydawali się tak różni, że niemal kłuło to w oczy, ale ich dusze i serca wiele łączyło.
- Wyrzeźbiłeś mi już renifera, tato? - ciekaw był Ailo.
Mikkal zaczął rzeźbić figurkę dla syna, ale nie zdążył jeszcze dokończyć. Ponieważ
nie mieściła się w skórzanej torbie, nie wziął jej ze sobą do lasu. Syna tymczasem zżerała
niecierpliwość.
- Ten nie dokończony renifer został przy palenisku - rzuciła Raija, która, choć nie
przepadała za przypisanymi kobietom domowymi obowiązkami, miała rozeznanie, gdzie co
leży.
Chłopiec był wyraźnie zawiedziony. Tak bardzo się już cieszył, chciał tę figurkę od
razu, nie jutro czy kiedy indziej...
Raija wstała.
- Przyniosę. Ty zostaniesz tu z tatą. - I mrugnąwszy porozumiewawczo do Mikkala,
dodała: - Potrzebuję trochę ruchu. Wiesz, Ailo, tata uważa, że za bardzo się zaokrągliłam od
tego siedzenia.
- To prawda - mruknął Mikkal, przewracając oczami. - Później ci powiem, w którym
miejscu najwięcej ci przybyło, moja droga...
- Raija nie jest gruba! - zaprotestował zdecydowanie Ailo. - Jest w sam raz!
Te słowa wyrażały całe jego dziecięce oddanie. Raija ukryła je głęboko w sercu i po
drodze nie przestawała o nich myśleć. Bóg jeden wie, jak bardzo potrzebowała takiej
akceptacji. Czuła się jak ptak po długim, bardzo długim locie. A dobre słowa, które piła chci-
wie niczym krople deszczu, dodawały jej otuchy.
Z ich ziemianki unosił się dym. Raija ściągnęła brwi, trochę zdziwiona. Nie dokładała
do paleniska przed wyjściem. Może Mikkal? Lubił ciepło, a tu, wśród lasów, nie trzeba było
oszczędzać na opale, tak jak przywykli do tego na skalistym wybrzeżu.
O tak wiele spraw nie musiała się tu kłopotać. Dziwnie będzie znów wrócić do starych
przyzwyczajeń...
Raiji zrobiło się nagle smutno.
Zamyślona weszła do ziemianki.
Ś
wiatło dnia wpadające przez uchylone drzwi i blask płomieni w palenisku od razu
pozwoliły zauważyć tych dwoje leżących na posłaniu.
Raija zastygła na moment w bezruchu.
A potem zatrzasnęła za sobą drzwi z takim impetem, że aż jęknęły, i podeszła bliżej.
Spod futrzanego nakrycia, pod którym zwykle spała z Mikkalem, wysunęła się jakaś
ręka i sięgnęła po ubrania leżące obok.
Raija była tak wściekła, że nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.
Dziewczyna, która wychyliła się zawstydzona, najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
Zakrywając twarz rozpuszczonymi włosami, przemknęła się pod ścianą, nie rzuciwszy Raiji
nawet jednego spojrzenia.
Wydostała się, ledwie uchyliwszy drzwi.
Raija usłyszała tylko odgłos kroków i zdyszany oddech.
Matti usiadł, z podkurczonymi nogami, ale nie patrzył na Raiję.
Jej młodszy brat!
Nagle ujrzała go w całkiem innym świetle. Już dawno powinna dostrzec, że urósł i
przestał być dzieckiem.
Przecież nawet jako trzynastoletni wyrostek przewyższał wzrostem rówieśników, tyle
ż
e był wiotki. Dwa lata, które właśnie upłynęły, lata wypełnione nieustanną pracą fizyczną,
pomogły mu nabrać mięśni. Zmężniał. W ramionach równie szeroki jak Mikkal, miał proste,
długie nogi i wąskie biodra. Był naprawdę urodziwy, niemal zbyt piękny jak na mężczyznę.
Mogłaby zaakceptować jego przygody, gdyby nie fakt, że miał dopiero piętnaście lat!
- Powiedz coś! - odezwał się Matti.
Raija dopiero teraz zwróciła uwagę, że głos także mu się zmienił.
- Powiedz coś! Cokolwiek! Wszystko będzie lepsze niż twoje milczenie. Rozumiem,
ż
e możesz być zła...
- Zła? - odezwała się wreszcie drżącym głosem i podeszła do niego zwinna i skupiona
jak samica żbika podczas polowania. Popatrzyła mu w twarz. Był tak podobny do ojca, że aż
odczuła ból. - Zła, Matti? - powtórzyła głosem łagodnym niczym mruczenie kotki, równie
przerażająco spokojna, jak bywają ostatnie chwile tuż przed burzą śnieżną.
Rozejrzała się wokół, żeby coś chwycić, ale nic jej nie wpadło w oko. Uniosła więc
dłoń i wymierzyła bratu siarczysty policzek.
- Zła? Najchętniej udusiłabym cię własnymi rękami, ty niecnoto, ty rozpustniku! Ty...
Zabrakło jej powietrza, odetchnęła więc głęboko i usiadła.
Matti nie wyglądał na skruszonego. Skierował ku niej spojrzenie niewinne jak u
aniołka, a w kącikach ust błąkał mu się uśmieszek, który jeszcze bardziej rozwścieczył Raiję.
Ledwie się opamiętała. I choć nigdy nie wierzyła w skuteczność takich kar, omal nie
spoliczkowała go ponownie.
Matti spodziewał się kolejnego uderzenia, ale gdy nie nastąpiło, uniósł obie dłonie w
przepraszającym geście, a uśmiech, jaki skierował do siostry, miał w sobie tyle wdzięku, że
trudno było mu się oprzeć.
- Zgadzam się z tobą, Raiju. Na pewno masz rację we wszystkim, co powiedziałaś i co
sobie pomyślałaś. To było nierozsądne z mojej strony... Obiecuję, że więcej się to nie
powtórzy.
Raija oniemiała ze zdumienia. Co ten smarkacz sobie wyobraża? Sądzi, że uda mu się
tak łatwo z tego wymigać?
- Zastaję cię na naszym posłaniu z jedną z tych rozchichotanych dziewek z wioski... I
myślisz, że wykpisz się uśmieszkiem? Co ci się, u licha, wydaje? Kim ty jesteś?
- Twoim bratem - odrzekł hardo. - Ty w końcu też nie byłaś szczególnie cnotliwa w
wieku piętnastu lat! Potrafię liczyć, dobrze wiem, ile miałaś lat, kiedy spłodziliście z
Mikkalem dziecko.
Na te słowa Raija ponownie wymierzyła mu policzek.
- Zmykaj stąd, do diabła z tobą! - krzyczała. - Uciekaj, słyszysz? Nie chcę cię więcej
widzieć na oczy! Na pewno znajdziesz sobie inne miejsce na nocleg u jakiejś baby pod
pierzyną!
Matti zgarnął pośpiesznie kurtkę, kumagi i wyszedł. Nie padło między nimi ani jedno
słowo więcej. Raija rzuciła się na skóry, na których przed chwilą baraszkował jej brat z jakąś
dziewką, i wybuchnęła płaczem. Wszystko układało się nie tak jak powinno.
Matti znalazł Mikkala i Ailo tam, gdzie spodziewał się ich zastać. Mikkal zerknął na
niego mimochodem i zapytał:
- Nie widziałeś Raiji? Coś długo nie wraca. Chłopak siadł ciężko na pniu i oznajmił:
- Raija mnie wyrzuciła. Wymierzyła mi taki policzek, że aż świsnęło. A właściwie
dwa policzki! I zabroniła mi się pokazywać na oczy.
Mikkal podniósł wzrok. Ailo także.
- Raija cię uderzyła? - zapytał chłopczyk, marszcząc brwi tak samo jak ojciec. - To
chyba musiałeś być bardzo niegrzeczny. Mnie Raija jeszcze nigdy nie uderzyła, choć wiele
razy napsociłem.
Na wyraźne polecenie ojca Ailo odszedł na bok. Naburmuszony, usiadł na pieńku, ale
nie przestał ciekawie nadstawiać ucha. Dlaczego zawsze, kiedy dorośli zaczynają rozmawiać
o czymś ważnym, każą dzieciom odejść? To niesprawiedliwe!
- Co zrobiłeś? - Mikkal popatrzył uważnie na Mattiego. - Ailo ma rację, Raija bez
powodu na nikogo nie podniosłaby ręki...
Chłopak spuścił wzrok i poczerwieniawszy lekko, ściągnął usta. Trudniej
przychodziło mu spojrzeć w oczy Mikkalowi niż siostrze. Ale przecież musi pokazać, że nie
jest smarkaczem. Wiedział, co robi, i poniesie za to odpowiedzialność.
Popatrzył Mikkalowi prosto w twarz i wyznał:
- Raija przyłapała mnie na gorącym uczynku. Zaprosiłem do ziemianki Annę i nie
trzymaliśmy się bynajmniej tylko za ręce...
Mikkal zdumiał się, ale nie doznał takiego szoku jak Raija. Zauważył, że chłopak
dorasta i jak na swój wiek wygląda dość dojrzale. Z Raiją było podobnie, więc go to nie
dziwiło. Zresztą już kiedy Matti miał trzynaście lat, odstawał od swych rówieśników.
- Podejrzewam, że nie był to twój pierwszy raz? - zagadnął Mikkal, zachowując
spokój. Starał się spojrzeć na sprawę z punktu widzenia chłopaka. Raija przeżyła szok,
ponieważ zobaczyła swojego młodszego brata w sytuacji, w której nigdy go sobie nawet nie
wyobrażała.
- Pytasz, czy pierwszy raz w ogóle, czy pierwszy raz na waszym posłaniu?
Mikkal uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się, czy wszyscy chłopcy w tym
wieku są równie bezczelni.
- Ani jedno, ani drugie - przyznał się Matti. - Nie jestem już dzieckiem, choć Raija
ciągle mnie tak traktuje. Zresztą ona w moim wieku robiła to samo.
Mikkal nabrał powietrza przez nos i zapytał:
- Powiedziałeś jej to? Wykrzyczałeś jej to w złości? Oczy Mikkala pociemniały i
Matti dostrzegł w nich gniew.
Przytaknął.
- Wiem, że postąpiłem głupio - dodał szybko. - Ale byłem zły, czułem się idiotycznie.
A ona pouczała mnie, udając chodzącą niewinność...
Mikkal uśmiechnął się krzywo.
- Spróbuj zrozumieć Raiję - poprosił. - Jesteś jej młodszym bratem. Osłupiała, bo
pewnie nawet nie pomyślała nigdy, że interesujesz się dziewczętami.
- Powinna wiedzieć - burknął Matti przez zęby. Mikkal zacisnął pięści.
- Nigdy nie próbuj się nawet równać z Raiją. Twoje życie i życie twojej siostry to jak
niebo i ziemia. Raija nigdy nie prowadziła się lekko. Dorosła szybko dlatego, że musiała.
Zresztą z dziewczętami jest inaczej, Matti. One nie zawsze mogą wybierać. Jeśli spróbujesz
spojrzeć na to obiektywnie, na pewno mi przyznasz rację.
Matti przeczesał silną dłonią grzywkę.
- A mam inny wybór? Dobrze, przeproszę Raiję za to, co powiedziałem. No i za to, że
korzystałem z waszego posłania...
Mikkal nie mógł dłużej powstrzymać się od śmiechu.
- Możesz być pewien, że to ją zdenerwowało równie mocno... Jeśli ją dobrze znam,
trzepie właśnie futrzane derki...
- Skąd wiesz? Mikkal wykrzywił się.
- Kiedyś już ją widziałem w podobnych okolicznościach, chłopcze. Tyle że wtedy ja
zbrukałem posłanie...
Matti spojrzał zaciekawiony, ale Mikkal nie zamierzał mu opowiadać szczegółów.
- Czujesz coś do Anny? - zmienił temat Mikkal. - Czy też jest dla ciebie dziewczyną, z
którą się tylko zabawiłeś.
- Jest słodka... - przeciągał Matti. - Ale nie jestem w niej zakochany, jeśli o to ci
chodzi. To chyba nie ma sensu, prawda? Skoro zimą mamy wyruszyć do Ruiji, ostatnie,
czego mi potrzeba, to mieć na głowie dziewczynę.
Mikkal udawał, że kaszle, starając się ukryć uśmiech.
- Więcej dziewczyn uważasz za słodkie? — zapytał. Wiedział, że Matti ma
powodzenie u dziewcząt. Ale chłopak był jeszcze taki młody i bezmyślny. Mógł sobie
napytać biedy, zwłaszcza że najwyraźniej nie zastanawiał się nad skutkami swego
postępowania.
- Chodzi ci o to, czy z innymi także robiłem takie rzeczy? - zapytał Matti bystro i nie
czekając na potwierdzenie, uśmiechnął się i pokiwał głową.
Mikkal oblał się potem.
- Dużo ich było?
Matti wzruszył ramionami. Nie wypadało mu jednak kłamać Mikkalowi.
- Jeszcze dwie. Ale to nie miało znaczenia.
- Zdajesz sobie sprawę, że z takich zabaw może się począć dziecko? - wycedził
Mikkal cierpkim tonem.
- Od jednego razu? Czy tam od dwóch? - W głosie Mattiego pobrzmiewało
niedowierzanie.
Mikkal potrząsnął głową zrezygnowany.
- U licha, co wy, młokosy, macie w tych łepetynach? Co wy w ogóle wiecie? Ja...
kochałem się z Raiją jeden jedyny raz. I urodziła się dziewczynka o imieniu Maja.
- Jeden raz? - Matti był wyraźnie zaskoczony. Zabawiał się z paroma dziewczynami,
przekonany, że raz czy dwa nikomu nie może zaszkodzić. Dopiero teraz w pełni pojął gniew
Raiji. Rzeczywiście, ona najlepiej zdawała sobie sprawę z tego, co może wyniknąć z takich
igraszek... Matti poczuł nagle, jak ciąży mu ta nowo nabyta mądrość.
- Nie chcę mieć dzieci - rzekł zrozpaczony.
Mikkal nie mógł sobie odmówić przyjemności i postanowił go trochę nastraszyć. Ze
ś
miertelną powagą więc oznajmił:
- W najgorszym wypadku urodzi ci się troje mniej więcej w tym samym czasie.
Matti dyszał ciężko jak ryba wyrzucona na brzeg, on także obdarzony był bogatą
wyobraźnią. Dopiero po chwili dostrzegł wesołe ogniki w oczach Mikkala i odetchnął z ulgą.
- Żartowałem, ale to nie znaczy, że nie możesz mieć jednego - upomniał Mikkal. - Nie
zaszkodzi więc, jeśli na przyszłość będziesz uważał. Przecież nie możesz ciągnąć każdej
napotkanej dziewczyny pod derkę tylko dlatego, że bierze cię na nią chęć. Masz dwie zdrowe
ręce, więc weź się do roboty, chłopie!
Matti spurpurowiał. Nikt jeszcze nie wygłosił mu takiego kazania bez owijania w
bawełnę. I to na taki trudny temat!
- Będę ostrożny - wymamrotał. - Ale nie jestem już dzieckiem...
- Wyjaśnię to Raiji - obiecał Mikkal. - Może uda mi się ją udobruchać. Bo jeśli nie,
gotowa ruszyć na ciebie z moim nożem. A wówczas możesz być pewien, nie uszy będzie ci
chciała obciąć...
Nawet Matti się uśmiechnął na ten żart. Czuł, że pomimo wszystko Mikkal trzyma
jego stronę. To była męska rozmowa!
- Rozmawiałeś z nim - odgadła Raija, kiedy Mikkal wszedł do ziemianki bez Ailo.
Synek pod opieką Mattiego został na razie u jednego z wujów w wiosce. - I oczywiście
trzymasz jego stronę. Pojęcia nie masz, co ja zobaczyłam...
Mikkal usiadł spokojnie, zdjął kaftan, czapkę i popatrzył na Raiję wyczekująco.
Zauważył, że płakała, a to znaczyło, że wyrzuciła z siebie najgorszy gniew.
- Widziałaś Mattiego z dziewczyną na naszym posłaniu - oznajmił rzeczowo. - Nie
trzymali się bynajmniej tylko za ręce... - Mikkal posłużył się określeniem Mattiego, które go
tak rozbawiło.
- On ma piętnaście lat, Mikkalu.
- Nie jest już dzieckiem - dokończył. - Wygląda na to, że w waszej rodzinie wszyscy
zostali obdarzeni dużym temperamentem.
Raija popatrzyła na niego z gniewnym niedowierzaniem.
- Po tobie ostatnim spodziewałabym się takiej reakcji! Jak możesz w ogóle
porównywać mnie z tym żałosnym szczeniakiem?
- Przecież jesteście rodzeństwem - odrzekł Mikkal, wiedząc, że Raija nie posunie się
do tego, by go uderzyć. Zresztą potrafił ją okiełznać. - Jest pewne podobieństwo - ciągnął. -
Matti, tak jak i ty, wydoroślał szybciej, niż można się było spodziewać. Nikt z nim nie
rozmawiał na te tematy, działał po omacku...
Raija roześmiała się.
- Kiedy go nakryłam, nie wydawał się być zagubiony - rzuciła zgryźliwie.
Mikkal chrząknął. Czy nie mogła dostrzec komizmu całej tej sytuacji? Zapewne
zaśmiewałaby się do rozpuku, gdyby nie chodziło o jej brata.
- Przecież ona może zajść w ciążę. Mikkal skinął głową.
- Właśnie mu to uświadomiłem. Nie miał pojęcia, że następstwa mogą być tak
poważne. W ogóle niewiele wiedział o tych sprawach, Raiju. Teraz bardzo żałuje, że robił to
pod tym dachem i że potem cię jeszcze obraził.
Oczy Raiji nadal ciskały błyskawice.
- Spróbowałby nie żałować, szczeniak jeden... - odgrażała się Raija. - Przecież to
jeszcze dzieciak, Mikkalu...
Mikkal zbliżył się do niej na klęczkach i ujął jej dłonie. Nie spuszczając z niej wzroku,
wyznał:
- Kiedy ja miałem piętnaście lat, ty, kochana, miałaś dopiero dziewięć. Dlatego nie
snułem o tobie podniecających fantazji. Ale zdarzało mi się rozbierać spojrzeniem niektóre
dziewczęta. I zapewne chętnie bym je przytulił, gdyby tylko zechciały spojrzeć w moją
stronę. - Westchnął. - Ale najwyraźniej nie byłem taki atrakcyjny w wieku piętnastu lat jak
jest twój brat. Dziewczyny nie dały mi szansy...
Mikkal zamilkł i uśmiechnął się pod nosem. Po chwili dodał:
- Ale ty, malutka, bardzo szybko dojrzałaś, i jako osiemnastolatek cierpiałem katusze,
patrząc na ciebie. Byłem przekonany, że umrę, ponieważ myślałem o tobie takie
nieprzyzwoite rzeczy... To, co się stało między nami, kiedy ukończyłaś piętnaście lat, mogło
się stać dużo wcześniej, gdybyś była dość dorosła...
- Mówisz, że mogłeś być taki jak Matti? - Raija popatrzyła na niego z
niedowierzaniem i pokręciła głową. - Nie, ty nigdy nie byłeś taki jak Matti. Kochałeś mnie,
Mikkalu. Matti nie kocha Anny, właściwie niespecjalnie zwraca na nią uwagę. Czy w ogóle z
nią rozmawia? To tylko pożądanie, nic więcej. Zabawa. A ja nie chcę, żeby mój brat igrał z
ogniem.
Raija mówiła prawdę: dla Mikkala zawsze liczyła się tylko ona, tylko ona sprawiała,
ż
e wrzała w nim krew.
Matti nie wiedział nic o miłości.
Częstował się tym, na co miał ochotę, a co znajdowało się na wyciągnięcie ręki. Kiedy
poczuł głód, zaspokajał go.
Nie doznawał żaru tego uczucia, które jest silniejsze niż pożądanie.
- Przyrzekł poskromić nieco chuć - rzekł Mikkal. - Chyba go trochę przestraszyłem
tymi dziećmi...
Na twarzy Raiji pojawił się grymas.
- Przyprowadź go tu. Wybaczam mu, że powiedział za dużo, ale nie chcę go więcej
widzieć z jakąś dziewką w naszym posłaniu. Są pewne granice!
Mikkal uśmiechnął się.
- Pośpiesz się i wytrzep dokładnie skóry, kochanie, bo ręce mnie świerzbią...
Wyszedł pośpiesznie, nim zdążyła cisnąć w niego miską. Przestała się jednak już
gniewać, choć dla niej Matti zawsze będzie młodszym bratem. Ale może Mikkal ma rację,
twierdząc, że Matti szybko dorasta.
Przypilnuje go! Póki stąd nie wyjadą, śledzić będzie każdy krok brata.
Za nic w świecie nie pozwoli, by zniszczył ich dobre imię.
6
Tych kilka krótkich tygodni jesiennych obfitowało w wiele zdarzeń, które, choć
rozegrały się w różnych miejscach za kołem polarnym, niedługo miały się spleść w jedną
całość.
Daleko na północnym wschodzie hucznie fetowano na cześć komendanta, który wydał
rozkaz spalenia na stosie młodej czarownicy. Uznano go za bohatera i niemal noszono na
rękach. Zakończenie jego służby zostało uświetnione salwami armatnimi, których huk odbił
się echem od skalistego lądu.
Sądzono, że po opuszczeniu twierdzy oficer, który według opinii wielu sumiennie i z
honorem odsłużył kilka lat na północy, powróci wprost na południe do swych rodzinnych
stron. Ci, którzy na temat służby kapitana Feldta mieli odmienne zdanie, na ogół milczeli, ale
wgłębi serca cieszyli się, że wyjeżdża, i byli przekonani, że każdy następny komendant okaże
się od niego lepszy.
Dlatego też nikomu, kto napotkał na płaskowyżu silnie zbudowanego mężczyznę, nie
przyszło nawet do głowy rozpoznać w nim kapitana z twierdzy Vardohus. Kiedy siedział na
koźle wozu zaprzężonego w konia, wyglądał jak większość wędrowców.
Mężczyzna ów tymczasem kogoś szukał.
Wzdłuż wybrzeża Finnmarku płynął niezgrabny żaglowiec z wypisanym na burcie
obco brzmiącym w tych stronach imieniem świętego. Młodego szypra przyciągała na wody
Norwegii nie tylko okazja zarobku, ale przede wszystkim gorączka, której nie potrafił ugasić.
Jedyna namiętność, która wypełniała jego puste życie, pozbawione innych radości.
Tylko praca dawała mu zadowolenie, harował więc czasem ciężej niż załoga.
Nazywano go „Kamienna Twarz” albo „Lodowaty Kapitan”. Oba określenia były trafne.
Zasypiał spokojnie tylko wtedy, kiedy bardzo się zmęczył, ale nic mu się nie śniło.
Kiedy dopadała go bezsenność i dość miał udawania bohatera, pił. Szukał
zapomnienia i odrobiny wesołości, tymczasem alkohol przywoływał wspomnienia, a radości
sprawiał niewiele. Zawsze jednak była to jakaś rozrywka. Jego załoga oddychała wtedy z
ulgą, a za plecami słyszał szepty, że Lodowaty Kapitan wreszcie okazał ludzkie uczucia.
On uśmiechał się tylko w stronę fal i skalistego wybrzeża. Gdyby marynarze
wiedzieli, jak bardzo był ludzki...
Teraz jednak jego życie straciło sens.
W Tornedalen pewien beztroski młodzieniec dostał kosza od dziewczyny, która
właściwie go kochała, tyle tylko że pozwoliła matce zadecydować o swoim losie. Ta zaś
wybrała dla córki innego męża przy milczącej aprobacie ojca dziewczyny, który wolał się nie
wtrącać.
Odrzucony kandydat nie przejął się zbytnio. Bogiem a prawdą spodziewał się
odmowy. Właściwie wcale nie był do końca przekonany, czy potrafiłby się ustatkować i
osiąść w jednym miejscu. Wędrówkę miał we krwi, całe życie gdzieś go nosiło.
Nie posiadał wiele i w każdej chwili mógł rzucić wszystko, by ruszyć w drogę. Nigdy
nie potrzebował więcej niż to, co mógł unieść na plecach.
Ż
ycie w znoju i nędzy nie pociągało go. Ponad wszystko cenił sobie wolność, nawet
gdy przychodziło mu klepać biedę.
Płynął z prądem. Żył pełnią życia, nigdy nie wiedząc, co mu przyniesie jutro.
Jesienią znad Zatoki Botnickiej wyruszyło ku fiordowi na północy wielu wędrowców.
Podążył za nimi, uznał, że tak wielu nie może się mylić. Miał nadzieję, że i on
znajdzie tam coś cennego.
Mikkal i Raija przygotowywali się do wyprawy.
Mikkal z żalem rozstawał się ze społecznością lapońskiej wioski, gdzie zyskał pozycję
i poważanie. Tych wartości nie mógł tak po prostu przenieść do wspólnoty w norweskiej
tundrze, z której się wywodził. Mimo że chętnie zostałby tu na zawsze, zdecydował się
wyruszyć w drogę ze względu na Raiję, Mattiego i Ailo. A także ze względu na Maję i jej
rodzeństwo. Ze względu na Reijo, który być może pragnął uwolnić się od odpowiedzialności
za dzieci i zacząć wreszcie żyć własnym życiem.
Raija czuła, że oto ziszcza się jej marzenie.
Odetchnęła też z ulgą, że wreszcie będzie mogła przestać pilnować na każdym kroku
Mattiego. Męczyło ją to, ale strasznie się bała, że swoją młodzieńczą przekorą i
bezmyślnością zniweczy ich plany.
Na szczęście Matti zachowywał się tak jak przystało na chłopca w jego wieku. Nie
wplątał się w żadne kłopoty.
Nadal uciekali, tyle że teraz gonili marzenie.
Wyprawa na północ szybko straciła w oczach Mattiego ową aurę niezwykłości, z którą
ją kojarzył.
Niewiele z wielkiej przygody miało bowiem poganianie renifera zaprzężonego w
pułki, naprzód, wciąż naprzód, pod wiatr. Bolały go plecy, odmroził twarz i policzki.
Matti, Mikkal i Raija jechali w saniach, częściowo tylko przykrytych skórą. Ailo
siedział głęboko i chociaż czasem mu się dłużyło, nie niecierpliwił się. Przywykł do
wędrówki. Dla tego małego chłopca był to naturalny sposób przemieszczania się.
Matti nauczył się prowadzić pułki dopiero przed rokiem. Nie obyło się bez kpin, bo
przychodziło mu to z trudem.
Renifer miał całkiem inne usposobienie niż używane w gospodarstwie konie, z
którymi tak dobrze sobie radził. Prosta uprząż rena składała się z rzemienia nakładanego na
szyję zwierzęcia tak, żeby końce przechodziły między przednimi jego nogami. Uprząż miała
hołoble, a pod brzuchem renifera wygięty pałąk. Pojedyncze lejce od lewej strony zwierzęcia
służyły do kierowania nim w zaprzęgu.
Trzy renifery pociągowe ciągnęły pułki jezdne, jeden pułki kryte, na których leżały
starannie zapakowane zapasy, a dwa kolejne reny, zaprzężone w szerokie i niskie sanie
ciężarowe, transportowały złożoną jurtę i żerdzie potrzebne do jej postawienia.
Taką niewielką grupą zdążali w stronę morza. Już po kilku dniach natrafili na ślady
prowadzące w tym samym kierunku. Wiele grup wędrowało tędy ku nadmorskiej krainie.
Noc za nocą posuwali się naprzód. Starali się przeciągać czas między kolejnymi
postojami i zatrzymywali się na odpoczynek, dopiero gdy całkiem się rozjaśniało. Nocą
temperatura spadała i tworzyła się szreń. Za dnia podłoże rozmiękało pod wpływem sło-
necznych promieni. Tarcza słoneczna ciągle jeszcze pokazywała się na niebie przez kilka
godzin. O tej porze roku warstwa lodu na jeziorkach i stawach, które mijali, była niezbyt
gruba.
Mikkal jechał jako pierwszy. Miał doświadczenie i bystry wzrok. Przez całe swoje
ż
ycie obcował z naturą i nauczył się ją rozumieć. Matti podążał tuż za nim. Trzy dodatkowe
renifery były przywiązane do jego sań. Kolumnę zamykała Raija.
Matti chętnie zamieniłby się z siostrą, bo pilnowanie tyłów było odpowiedzialnym
zajęciem, ale Mikkal za nic w świecie nie chciał na to przystać. Miał większe zaufanie do
Raiji, twierdząc, że powoziła lapońskimi saniami, kiedy Matti był jeszcze smarkaczem.
Młodzieniec jakoś to przełknął, choć jego męska ambicja ucierpiała. Trudno mu było
się pogodzić z tym, że w tej dziedzinie ustępuje kobiecie.
Starali się jak najrzadziej zatrzymywać na postojach. Uznali, że skoro już zdecydowali
się na wyprawę, powinna zająć im możliwie najmniej czasu.
- Potem pojedziemy na wschód, na półwysep Varanger - powiedział Mikkal, nie
odrywając wzroku od Raiji. - To daleka droga, a chciałbym dotrzeć na miejsce, nim na dobre
nastanie zima. Nadał mogę im się tam na coś przydać.
Matti wyczuł, że za tymi słowami coś się kryje, ale nie wiedział co. Nie miał pojęcia,
ż
e kiedy już dotrą do celu, Raija być może będzie musiała dokonać trudnego wyboru.
Wkrótce zresztą o tym zapomniał. Czy mógł przypuszczać, że Raija i Mikkal liczą się
z tym, iż nie zawsze będą razem? W jego oczach stanowili jedno. Łączyła ich nieuchwytna,
ale nierozerwalna więź. Byli tacy zauroczeni sobą! Mattiemu trudno byłoby pojąć, że ktoś lub
coś zdolne jest tę więź przerwać.
Przykryta śniegiem kraina drżała z zimna pod kryształowo czystym niebem. Mróz
przedarł się przez nieboskłon i wczepiwszy się szponami w podłoże, zwyciężył. Od kilku dób
posuwali się naprzód w porze dnia. Nocą było po prostu za zimno. Lodowaty chłód przenikał
szybko przez ciepłą zimową odzież, marzły im policzki, palce u rąk i nóg. Bali się ryzykować,
by nie nabawić się odmrożeń, które paliły równie mocno jak ogień.
Dobrze było wrócić do naturalnego dobowego rytmu. Wprawdzie dni były krótsze, ale
nadal rozjaśniało się na kilka godzin. Jeszcze trochę czasu miało upłynąć, nim dzień zleje się
z nocą w jedno.
Raija lubiła barwy tej pory poprzedzającej nastanie długiej zimowej nocy.
Niebo przypominało ukwieconą łąkę upstrzoną kolorami bardziej wymyślnymi niż
paleta jesiennych lasów. Zdawało się parzyć w palce tego, kto wczesnym świtem zbyt długo
wskazywał na nie, albo zaśmiewało się sinym chłodem wprost w twarz, gdy słońce znikało za
cienką linią horyzontu, nieco wcześniej niż poprzedniego dnia.
A ciemną jak węgiel nocą niebo skrywało swe tajemnice. Gwiazdy lśniły na niebie
drwiąco, jakby grały na nosie mieszkańcom skutej lodem ziemskiej skorupy. W chwilach
magicznych niebo nagle zdawało się pękać i ukazywało prawdziwą zimową niezwykłość:
polarną zorzę, świetlisty most pomiędzy gwiazdami. Ślizgała się po sklepieniu niebieskim,
wyczarowując bajeczną grę kolorów. Była niczym niema muzyka dla zziębniętych ludzkich
serc.
- Daleko jeszcze? - zapytał Matti, który czuł zmęczenie w każdym skrawku ciała.
Miał już szczerze dosyć bezkresnej białej równiny zlewającej się z niebem.
Mikkal zdobył się na uśmiech. Leżał rozciągnięty wygodnie na posłaniu, oparł głowę
na zwiniętych skórach i pozwalał ciału leniwie wypoczywać.
- Jeszcze wiele dni - odrzekł rozbawiony. - Gdyby Ruija była tuż za lasem, wszyscy
mogliby się tam wyprawić. I nie powstałyby wtedy o niej takie tęskne opowieści, mój
chłopcze.
Matti wyciągnął się na całą długość.
- Najchętniej zasnąłbym i kazał się obudzić, dopiero gdy dotrzemy na miejsce.
Mikkal zerknął z nadzieją na brata Raiji, ale młodzik pomimo narzekań na zmęczenie
wyglądał równie rześko jak zwykle. Ailo natomiast ledwie zdążył zjeść, a już spał
kamiennym snem.
- Stamtąd do Varanger jest równie daleko jak z Finlandii do Ruiji - wtrąciła Raija.
Czesała włosy grzebieniem z kości, który wystrugał dla niej Mikkal. Jej długie
kręcone włosy wymagały regularnego rozczesywania, bo inaczej natychmiast tworzyły się
kołtuny. Ponieważ Raija nie należała do osób cierpliwych, ciągle łamała grzebienie.
- Kiedy dotrzemy do fiordu Lyngen, braciszku, będziemy dopiero w połowie drogi.
- Nie nazywaj mnie braciszkiem - westchnął Matti, który przerósł o głowę zarówno
Raiję, jak i Mikkala. - Czy tamtejsi ludzie ciebie poznają? - zapytał zaciekawiony.
- Wolałabym, żeby mnie nie rozpoznali. - Raija nawinęła na palce pasmo włosów i
mówiła dalej, zamyślona: - To dziwne, chciałabym zobaczyć tamte strony. Kiedy stamtąd
wyjeżdżaliśmy, nienawidziłam tego miejsca, ale teraz, po latach, często nachodzi mnie
ochota, by wrócić i obejrzeć okolice, w których, nie da się zaprzeczyć, pozostała jakaś cząstka
mnie samej.
Mikkal milczał. Niechętnie wspominał okolice fiordu Lyngen. Poza tym, że właśnie
tam Raija oddała mu się po raz pierwszy, nie czuł żadnej więzi z tymi stronami. Raczej
przeciwnie. Raija wiele tam przecierpiała. Kto wie, czy teraz nie będzie zmuszony pozostawić
tam ukochanej. Stał się mimowolnie uczestnikiem gry, której wynik trudno przewidzieć.
Nawet gdyby się nie wiadomo jak starał, nie od tego zależy nagroda... W tej loterii o
wszystkim zadecyduje maleńka dziewczynka. Mikkal wolał o tym nie myśleć.
Słyszał, jak rodzeństwo rozprawia o górach i morzu, o lasach, polowaniach, ale nie
przyłączał się do rozmowy. Miał swoje rzeki i jeziora, swoje fiordy i falujące równiny, miał
swoje lasy, gdzie wyznaczał własne szlaki wędrówki. Nie potrzebował Lyngen.
O wiele więcej przyjemności sprawiało mu obserwowanie Raiji, która mówiła nie
tylko ustami, jak większość znanych mu ludzi, ale całą sobą.
Gesty wyrażały niemal tyle samo treści, co słowa, a na twarzy malowała się cała gama
uczuć. Trzeba by wiele czasu, by się nauczyć wszystkie je rozpoznawać. Korzystała ze
sposobów, które przemawiały do niego.
Mikkal lubił, kiedy Raija czuła się bezpieczna i zapominała o swoich ponurych
przeżyciach, tak jak w tej chwili. W brązowych oczach lśnił spokój, a wokół nich tworzyły się
cienkie jak pajęcza nić zmarszczki, kiedy uśmiechała się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby...
Lubił, gdy włosy Raiji, nie skrępowane ciasnym warkoczem, opadały jej na ramiona.
Wtedy wyglądała na istotę taką, jak chciał, żeby była: wolna, radosna i silna. Że też
zawsze w życiu odkrywa zbyt późno, to co najważniejsze! Dopiero teraz w pełni sobie
uświadomił, że w ciągu dwóch lat spędzonych w Finlandii stracił wiele dni i nocy.
Był zajęty sobą, tym, że odrodził się jako mężczyzna... Zapomniał przy tym poświęcić
choć trochę czasu na coś równie ważnego, na czułość i ciepło. A teraz pozostało mu może
tylko kilka tygodni.
Wydało mu się marnotrawstwem tracić czas na czcze rozmowy. Zapragnął objąć
ukochaną, dotykać jej, wciągać w nozdrza jej zapach. Gdyby mógł zanurzyć twarz w
zagłębieniu na jej szyi, nie tęskniłby już za niczym więcej!
Czy ten szczeniak nigdy nie zaśnie?
Mikkal zapragnął Raiji tylko dla siebie.
Głosy rodzeństwa docierały do niego jakby z innego świata.
- Żeby nie to piekielne zimno! - rzucił Matti. Raija roześmiała się perliście.
- Tu naprawdę bywa pięknie, braciszku. Chłód mieni się różnymi barwami. Nigdy nie
stałeś z zadartą głową wpatrzony w niebo oświetlone zorzą polarną i nie marzyłeś, by ta
chwila trwała wiecznie?
Matti zaprzeczył. Uważał, że takie fanaberie nie przystoją mężczyźnie.
Mikkal dostrzegł szansę, by wtrącić się do rozmowy, a właściwie żeby ją przerwać.
- Nie pamiętam już, ile to razy musiałem ściągać Raiję do jurty! Czasami stała
zapatrzona na zorzę, nie czując chłodu pomimo cienkiego ubrania! Dzieci nam omal nie
zamarzły...
Raija uśmiechnęła się smutno do wspomnień, mimo że Mikkal mocno przesadził.
Matti przesunął się do otworu wyjściowego i uchylił odrobinę zakrywającą go płachtę.
Do środka wniknął lodowaty podmuch i momentalnie zrobiło się chłodniej, mimo że spód
jurty wymoszczony był ciepłymi skórami z reniferów.
- Jeśli masz zamiar wyjść teraz na zewnątrz, siostro, musisz się bardzo ciepło ubrać -
wzdrygnął się Matti. - Nawet gwiazdy drżą z zimna, za to twoja zorza polarna ma się
znakomicie.
Mikkal, nie namyślając się wiele, nacisnął czapkę i zarzucił Raiji na ramiona futrzaną
derkę, którą nakrywali się oboje podczas snu.
Z wysiłkiem stanął na nogach i pociągnął Raiję za sobą. Oczy mu błyszczały.
- Chodź, najdroższa, właściwie nigdy nie oglądaliśmy wspólnie zorzy polarnej,
prawda?
Zaskoczona Raija przyznała mu rację. Nie rozumiała jednak zupełnie, co się stało
Mikkalowi. Już dawno nie widziała go tak ożywionego. Nawet w młodzieńczych latach nie
miał w sobie tyle beztroski. Odkąd go pamięta, zawsze zachowywał się z dorosłą powagą.
- Zimno ci? - zaśmiał się, jakby rzucając wyzwanie. - To ubierz się ciepło.
- Mikkal z pewnością cię rozgrzeje - rzucił Matti z uśmiechem. - Ja podobne
szaleństwa pozostawiam marzycielom. Rozsądny człowiek w moim wieku nie wychyla nosa
w taki ziąb.
- Smarkacz w twoim wieku o tej porze powinien już spać - upomniała go Raija.
Pozwoliła się otulić ciężką, dużą skórą i uśmiechnęła się promiennie do Mikkala. - Ty zawsze
wymyślisz coś szalonego. Ale ja to uwielbiam!
Jak rozbrykane cielę przemknęła do wyjścia i nim Mikkal zdążył się ruszyć, była już
na zewnątrz. Mikkal, udając urazę, zamruczał:
- Kto to widział, Raiju, uciekać od kaleki! Zawsze brakowało ci ogłady i dobrego
wychowania. W końcu kulasowi należy się trochę współczucia!
Raija nie słyszała jego słów. Ujrzawszy świetlisty łuk, który zdawał się rozgrzewać
mroźną noc, stanęła jak zauroczona. Chętnie ogarnęłaby ramionami cały nieboskłon. A już
najbardziej marzyło jej się wspiąć po drabinie wprost na lśniący most zorzy polarnej.
Powędrowałaby po nim do krainy marzeń, która rozciąga się zapewne u jego kresu.
Mikkal powoli wyszedł za nią. Poczuł siarczysty mróz. Aż rozdzierało mu nozdrza,
kiedy nabrał powietrza przez nos. A gdy oddychał przez usta, kłuło go w piersiach.
Stał cicho, żeby nie przeszkadzać Raiji. W niewiele wierzyła ta jego dzika róża, ten
wyrwany z podłoża górski kwiat, lichy odmieniec, nie dopasowany do otoczenia. Ale w
oświetlone zorzą polarną niebo spoglądała z nabożeństwem, traktując je jak największą
ś
więtość.
Mikkal wsunął gołe dłonie w rękawy kaftana. Nic tak nie rozgrzewa jak ciepło ciała.
To najlepszy sposób na uniknięcie odmrożeń. Nie należy trzeć, a jedynie dotykać skórą do
skóry.
Było zimno, ale na szczęście nie wiało. Mróz bez wiatru dało się jakoś wytrzymać.
Raija ocknęła się i odwróciła do Mikkala.
- Marzniesz, najdroższy. Wybacz, zamyśliłam się - wyznała ze skruchą i podniosła
ramiona, żeby wpuścić go do malutkiego namiotu, jaki utworzył się z futrzanej derki, w którą
była opatulona. - Chodź tu, zmieścimy się oboje...
Zachichotała, bo Mikkal nie dał się prosić dwa razy.
- Pod tą skórą zmieściłaby się cala rodzina, chociaż zapomniałam już, że jesteś taki
szeroki w barach.
Mikkal objął Raiję, przytrzymując brzegi nakrycia.
- Podoba ci się? - zapytał. Pokiwała głową z zapałem.
- To coś zupełnie niezwykłego.
Podniosła twarz ku niebu, a Mikkal popatrzył w tym samym kierunku. Cóż to był za
widok! Pasma fioletu i czerwieni falowały razem z pastelowozielonym i bladoniebieskim.
Barwy mieszały się ze sobą i rozdzielały, a zorza ciągle zmieniała swój kształt, wyginając się
na wszystkie strony. Światło pełzało po całym niebie i przypominało niewyobrażalnie wielką
klamrę, spinającą niebo z płaskowyżem.
Widział zorzę niezliczoną ilość razy. Zawsze go urzekała, choć nigdy nie wyglądała
tak samo. Teraz jednak pochłonęła go bez reszty i pojął namiętność, jaką budziła w Raiji.
Dotąd nie w pełni zdawał sobie z tego sprawę.
Teraz już wiedział.
Niemal wyczuwał ekscytację i uwielbienie, jakie zawładnęły ukochaną.
- Mogłabym tak się wpatrywać w niebo przez całą noc - westchnęła. - Ale przemarzły
mi stopy.
Mikkal roześmiał się. Otoczył Raiję ramieniem i pociągnął za sobą. Ruch miał ich
trochę rozgrzać.
- Dlaczego się śmiejesz?
Otarł się policzkiem o jej policzek, a z twarzy rozjaśnionej bladą poświatą zorzy nie
znikał uśmiech.
- Gdybyś wiedziała, jakie zamiary mną kierowały, kiedy cię wyciągnąłem na dwór,
pewnie także byś się śmiała.
Zatrzymali się pod osłoną niewielkiego wzniesienia, tuż obok zacisznego miejsca,
gdzie odpoczywały renifery. Podmuchy mroźnego wichru utworzyły ze zlodowaciałego
ś
niegu niszę, w której się można było schronić niczym w grocie.
Mikkal jedną ręką objął Raiję w talii, a drugą przytrzymywał derkę. Patrzył na
ukochaną z góry, a w jego oczach, choć nie znikały z nich iskierki wesołości, pojawiło się coś
nowego, głębszego...
Rozchylił wargi i przycisnąwszy Raiję mocniej do piersi, zamknął jej usta namiętnym
pocałunkiem.
Skóra, którą byli okryci, omal nie ześlizgnęła im się z ramion.
Niechętnie oderwali się od siebie i otulili się szczelniej. Ściskając rogi derki z całych
sił, aż pobielały im kostki, przylgnęli znowu do siebie.
Wargi zapłonęły żarem, a w oczach rozpaliła się taka namiętność, że nawet zorza
zdawała się blaknąć ze wstydu.
- Gotów już byłem zdzielić go przez głowę, żeby tylko zasnął - wymamrotał Mikkal
wtulony twarzą w policzek Raiji, miękki, pachnący i cudownie ciepły pomimo mrozu.
Raija poczuła, jak krew szybciej krąży jej w żyłach, a ciało ogarnia taka gorączka, że
nawet gdyby Mikkal zrzucił z ramion cieple nakrycie, w jej objęciach byłoby mu cudownie
ciepło.
- Już nie pamiętam, kiedy byliśmy ze sobą tak naprawdę blisko - wyszeptał. - Ciągle
tylko dotykam cię po omacku przez sen. Tak dawno nie kochaliśmy się ze sobą na jawie.
Odkąd opuściliśmy dom twojej matki w Tornedalen, brakowało nam czasu, by cieszyć się
sobą i uszczęśliwiać siebie nawzajem.
Ukryła twarz w zagłębieniu na jego szyi i poczuła, jak gwałtownie uderza mu puls.
- Ciągle o tobie myślę, chyba od tego oszaleję - wyszeptał chrapliwie. - Siedzę w tych
przeklętych saniach, wiem, że jesteś daleko za moimi plecami, ale widzę cię wyraźnie.
Wydaje mi się, że opuszkami palców dotykam twojej jedwabistej skóry. Znam każdy łuk,
każde zaokrąglenie twojego ciała... Nachodzą mnie tak cudowne marzenia na jawie,
rozmyślam, jak mógłbym cię uszczęśliwić w swoich ramionach. A potem, kiedy wieczorem
kładę się obok ciebie na posłaniu, zasypiam z wyczerpania...
Raija zaśmiała się cicho.
- Jeśli miałeś, mój drogi, takie plany, to doprawdy wybrałeś wspaniałe miejsce!
- A cóż w nim złego?
- Nic - odparła z miną niewiniątka, unosząc pięknie zarysowane brwi. - Nic poza tym,
ż
e śnieg sięga nam po kolana, a ziąb jest taki, że dech zapiera. Nie, kochany Mikkalu,
doprawdy nic!
- Śnieg sięga ci tu do kolan? - zdziwił się. - Zmarzłaś? Potrząsnęła głową i
przymkąwszy oczy, przytuliła policzek do jego piersi.
- Jest mi cudownie. Grzejesz mocniej niż żar z ogniska. Może masz gorączkę?
Poprawił derkę i rozłożył ją tak, by otulała ich oboje, choć nie przytrzymywał jej za
brzegi.
Mając obie dłonie wolne, mógł zawojować cały świat, ale teraz marzył tylko o tym, by
zdobyć Raiję.
Odszukał wargami jej usta i rozchyliwszy je leciutko, poczuł radość, że Raija całuje
go z namiętnością, o jakiej marzył.
Jej dłoń zabłąkała się pod jego kaftan i leniwie, choć niebezpiecznie długo, gładziła
muskularne barki, zataczając kółka w miejscach, o których wiedziała, że są szczególnie
wrażliwe.
- Tak strasznie zmarzły mi ręce - mruknęła, kiedy, ciężko dysząc, przerwali
pocałunek.
- Mam w sobie mnóstwo ciepła, którym się chętnie z tobą podzielę - wyszeptał Mikkal
pośpiesznie, za nic w świecie nie chcąc, by cofnęła rękę. - Chociaż moje dłonie także trochę
zmarzły. A nic nie grzeje lepiej niż rozgrzane ciało...
Ostrożnie poluzował rzemyki na piersi Raiji i wsunął dłoń pod skórzane okrycie.
Zapach jej ciała, kobiecy, zmysłowy, połączony z zapachem skór, uderzył go w
nozdrza. Miękka i ciepła dłoń ożywiła się. Opuszki palców bawiły się delikatnie krągłą
piersią, która pod wpływem dotyku drżała i prężyła sutek.
Raija dotykała jego nagiej skóry już obiema dłońmi. Jedna zsunęła się w dół do
pośladka. Tylko ściągnięty ciasno pasek przeszkadzał jej powędrować tam, gdzie pragnęła
najbardziej.
Nie mylił się: Raija była równie podniecona jak on. Ocierała się o niego tak samo
bezwstydnie jak on przyciskał się do niej.
Musiała czuć, jak bardzo jej pragnie, i nie cofała się przed niczym.
Zdjął dłoń z jej piersi i pochyliwszy się, zaczął pieścić koniuszkiem języka twarde
sutki, tak jak lubiła najbardziej. Wiedział, że doprowadza ją to do szaleństwa...
Oszołomiony namiętnym pocałunkiem, od którego zawirowało mu w głowie,
przesunął dłonie w dół i gorączkowo uniósł brzeg spódnicy.
Odpiął swój pasek i aż jęknął z rozkoszy, gdy Raija w obie dłonie ujęła jego pulsującą
męskość. Był gotów, a jej zapał wzmógł jeszcze jego gwałtowność.
Chciał, musiał jej dotykać...
Palce wśliznęły się pieszczotliwie w najintymniejsze miejsce jej ciała. Poruszali się
rytmicznie, przepełnieni rozkoszą. Usłyszał jęk wydobywający się z jej ust, a potem
chrapliwy szept:
- Zabiję cię, jeśli nie zrobisz tego porządnie, kochany.
Przez moment przeląkł się, że oboje upadną w śnieg, który ugasi ich namiętność
całkiem inaczej, niż tego oboje pragnęli. A potem już przestał myśleć. Chwycił Raiję w swe
silne ramiona, a ona zacisnęła mu nogi na biodrach.
Wszedł w nią i wczepiając się palcami w jej krągłe pośladki, poruszył biodrami. Raija
odrzuciła głowę do tyłu i wygięła całe ciało. Chwyciła go mocniej i zaraz oboje doznali
spełnienia. Zorza polarna nad ich głowami drgnęła gwałtownie, jakby poruszona tą samą co
oni namiętnością.
Leniwe pieszczoty musieli już sobie darować.
- Teraz rzeczywiście szukasz po omacku - zaśmiała się Raija i omal się nie
przewróciła, kiedy pospiesznie poprawiała na sobie części garderoby.
Roześmiali się oboje ciepło i ufnie, jak kochankowie pewni swojej wzajemnej miłości.
Pomógł jej, ale nie mógł się oprzeć, by nie ucałować jej rozpłomienionych policzków.
- Jesteś szalony, Mikkalu. Kompletny z ciebie wariat! Sądzę, że bardziej jesteś
podobny do Elle, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Mikkal wybuchnął śmiechem.
- Kochasz się w zimową noc i wśród rozkoszy widzisz twarz Elle?
Raija roześmiała się także.
Mikkal objął ją ramieniem i oboje popatrzyli w niebo.
- Teraz i ja uważam, że zorza polarna jest cudowna - rzekł, obdarzając ukochaną
jeszcze jednym pocałunkiem. - Będą mi się z nią wiązać niezwykłe wspomnienia.
Raija uśmiechnęła się.
- Jeśli mogłabym wybrać, chętnie umarłabym w blasku polarnej zorzy. Czułabym się
bezpieczna. Tak jakbym trzymała za rękę przyjaciela...
Ale Mikkal nie chciał myśleć o śmierci. Poprowadził Raiję w stronę namiotu.
- Teraz mnie się zrobiło zimno w nogi - wyznał.
Matti, mrużąc oczy, popatrzył na nich zaspany, kiedy roześmiani weszli do środka.
Kiwając głową z rezygnacją, stwierdził tylko:
- To musiała być doprawdy niezwykła zorza. Zastanawiałem się już, czy nie
powinienem was szukać.
- Powinieneś już spać - upomniał go Mikkal. - Chłopcy w twoim wieku potrzebują
dużo snu.
Matti posłusznie zamknął oczy. Dopiero kiedy Raija ułożyła się wygodnie na
posłaniu, a Mikkal rozsiadł się przy palenisku, żeby ogrzać dłonie, Matti przemówił
niewinnie:
- Następnym razem poproście, żebym ja wyszedł na dwór. Mogliście zamarznąć od
tych uciech!
Po czym szybko zamknął oczy i udawał, że śpi kamiennym snem.
Raija zaklęła pod nosem, a Mikkal mruknął sam do siebie:
- Rzeczywiście, uciechy były niezwykłe, ale nie wiem, czy je kiedyś powtórzymy.
7
Rankiem obudziło ich wycie i gwałtowne porywy wichury. Aż trudno było uwierzyć,
ż
e jeszcze kilka godzin wcześniej panował tu taki spokój. Lodowate szpony wiatru chwytały
wszystko, co znalazło się na drodze, próbując to zgnieść, poderwać w górę lub chociaż
przesunąć.
W palenisku wygasło. Raija, trzęsąc się z zimna, wysunęła się spod derki, żeby
rozpalić ogień.
Zdawało się, że wieje ze wszystkich stron, mimo że jurta była szczelna. Tak odgłosy
wichury działały na wyobraźnię.
Ailo przebudził się i przestraszony popatrzył na Raiję. Zwykle starał się zachowywać
jak dorosły, ale teraz naprawdę się bał. Niepogoda nie wydawała się straszna, kiedy
przebywało się w gromadzie, oni jednak byli zupełnie sami. Ich jurta stała samotnie wśród
pokrytej śniegiem równiny.
Kiedy ogień buzował już w palenisku, Raija wzięła chłopca na ręce i przeniosła na
posłanie obok śpiącego Mikkala. Sama także, szczękając zębami, wsunęła się pod futrzane
nakrycie.
Mikkal przebudził się, czując łaskotanie w nozdrza. Nie były to włosy Raiji... Uniósł
powieki i napotkał wesołe spojrzenie Ailo. Ten mały łobuziak łaskotał ojca miękką sierścią
wyrwaną z wyprawionej skóry renifera.
Rozbawiony Mikkal zwichrzył czarną grzywkę synka. Ailo wyrósł na wspaniałego
kompana. Dla ojca było to całkiem nowe doświadczenie.
- Jesteś już na tyle duży, że powinieneś spać sam - rzucił z udawaną surowością.
- Ty także - odciął się Ailo. - Jesteś ode mnie dużo starszy, a ciągle Raija musi z tobą
spać. Uważam, że to niesprawiedliwe.
Raija zatrzęsła się od tłumionego śmiechu.
Ich wesołe przekomarzanie obudziło Mattiego, który poderwał się z posłania i nim
zdążył przetrzeć oczy, był już przy wyjściu.
- Koszmarna pogoda - oznajmił, odsłaniając otwór namiotu.
Sypnęło śniegiem, a podmuch wiatru, który wdarł się do środka, zgasił znów ogień w
palenisku.
Raija i Mikkal nie musieli wyglądać na zewnątrz, żeby się o tym przekonać. Dobrze
znali płaskowyż.
- Nie zachowuj się jak głupiec! - warknął Mikkal wściekły.
- Zamarzniemy, Matti! - wtórowała mu Raija. - Zasłoń wejście, zanim będziemy mieć
tu w środku śniegu po kolana.
Ale Matti stał jak skamieniały. A potem uklęknął i zaczął grzebać w zaspie tuż przy
wejściu do jurty.
- Co ty robisz? - zapytała Raija, unosząc się na łokciach.
Matti odwrócił się i popatrzył na nich przerażonym wzrokiem.
- Ktoś tu jest. To jakiś mężczyzna... - Usta mu zadrżały i łamiącym się głosem dodał: -
Nie wiem, czy żyje...
Raija w jednej chwili znalazła się przy bracie. Mikkal także usiłował wstać, ale poczuł
nagle silny ból, promieniujący od kręgosłupa aż po piętę. Miał wrażenie, że przeszywa go
tysiące ostrzy.
- Do diabła! Do diabła! - wymamrotał ze złością, opadając na posłanie. - Nie mogę się
ruszyć!
- Leż! Nie próbuj wstawać! - nakazała mu Raija, nie mając czasu choćby spojrzeć w
jego stronę.
Gołymi rękami grzebała w śniegu razem z Mattim, usiłując odkopać człowieka, który
podszedł w nocy pod ich jurtę. Był na wpół przysypany śniegiem.
- Dobrze, że wystawał kawałek jego ubrania - wyjaśniał Matti. - Gdyby nie to, nie
zauważylibyśmy go, póki byśmy się o niego nie potknęli.
Raija miała skostniałe z zimna ręce. Poruszała sztywno palcami i z trudem je zginała.
Chwyciła wykopanego spod śniegu mężczyznę pod ramię, Matti pod drugie i razem wciągnęli
go do środka.
Już miała zasłonić otwór w jurcie, kiedy jej wzrok zatrzymał się na saniach, na
których wieźli wyposażenie. Jedne były puste, a drugie...
- Matti, na pułkach leży człowiek! Brat natychmiast znalazł się przy niej.
- Przyprowadzę go do namiotu! - rzucił, a gdy chciała mu pomóc, zaprotestował: -
Poradzę sobie sam! lepiej popatrz, Raiju, co z tym biedakiem, którego odkopaliśmy! - zawołał
i nie zważając na to, że jest za lekko ubrany, wybiegł w sam środek białego piekła. Parł pod
wiatr, co chwila grzęznąc w śnieżnych zaspach.
Raija zapomniała o wszystkim, co do tej pory miała mu za złe. Matti okazał się
dorosły. Miał rację, należało sprawdzić, jak pomóc biedakowi, którego dopiero co wciągnęli
do środka.
Uklęknęła przy nim i ostrożnie przewróciła go na plecy. Chociaż nie był mocnej
budowy, zmarznięty na kamień wydawał się strasznie ciężki.
Był starszy od niej, może nawet starszy od Mikkala. Bladoszara twarz pokryta sinymi
plamkami sprawiała wrażenie zastygłej maski. Miał zaciśnięte usta, a wargi przymarzły jedna
do drugiej. Raija wiedziała, że to zły znak. Spróbowała odpiąć mu kurtkę, ale ubranie także
przymarzło do ciała tego biedaka.
Obmacała szyję, szukając pulsu, pod opuszkami palców nie wyczuła jednak
najmniejszego drżenia. Mikkal nakazał Ailo odwrócić się do ściany namiotu. Ale ten, jak to
dziecko, z jeszcze większą ciekawością przyglądał się Raiji i mężczyźnie, który leżał dziwnie
nieruchomo.
Mikkal dźwignął się na kolana. Zaciskał zęby, aż zgrzytały, żeby nie wyć z bólu.
Podczołgał się do Raiji, która, chwyciwszy nóż, trzęsącymi się rękami rozcinała
kurtkę obcego, chcąc sprawdzić, czy bije mu serce.
- To zbędne, Raiju - odezwał się Mikkal cicho. - On nie żyje! Zamarzł na śmierć.
Znieruchomiała. Siedziała z nożem w dłoni i bezwiednie powiodła spojrzeniem po
twarzy mężczyzny, która nie wyglądała już tak okropnie jak przed chwilą. Wiedziała jednak,
ż
e ten człowiek nie żyje, choć zrobiłaby wszystko, by to zmienić.
- I to tuż przed naszą jurtą - odezwała się rozdygotana. - Raptem jeden oddech dzielił
go od ocalenia. Potrafisz to zrozumieć, Mikkalu? Jesteś w stanie to pojąć? Kim jest ten, który
decyduje, że granica między życiem a śmiercią jest taka cienka?
Mikkal milczał. Nie potrafił tego wyjaśnić. Tak jak i Raija czuł się całkowicie
bezsilny.
Do środka znów wdarł się przeraźliwy chłód. Gwałtowny powiew wiatru uderzył z
taką siłą w część jurty, gdzie znajdował się otwór wejściowy, że poluzowana krokiew trafiła
Mattiego, który wciągał ośnieżone bezwładne ciało, w tył głowy.
Ś
miertelnie poważny młodzieniec wydał się nagle dużo starszy niż poprzedniego
wieczoru.
Nie mówiąc ani słowa, ostrożnie położył między Raiją a Mikkalem znalezionego na
saniach mężczyznę.
Raija jęknęła i zmusiła się, by nie zamknąć oczu. Patrzyła na wystające spod czapki
rudoblond kosmyki, szczupłą twarz pozbawioną uśmiechu, bladosine, lekko rozchylone usta.
Nic nie rozumiała. Drżąc jak liść osiki, dotknęła go, ale ręce trzęsły jej się tak, że nie potrafiła
ocenić, czy naprawdę wyczuwa życie pod zziębniętą skórą, czy też daje się zwieść gorącemu
pragnieniu.
- Okrył się skórami, które zostały na pułkach - odezwał się Matti.
Mikkal przełknął ślinę. To on wyłożył skóry poprzedniego dnia, żeby się
przewietrzyły, bo trochę cuchnęły.
- Co on, u diabła, robi w tych stronach? - rzucił twardo.
Raija spojrzała na niego, a usta jej drżały.
- Aleksanteri jest niespokojnym duchem. Włóczęgę ma we krwi. Nie potrafi usiedzieć
w jednym miejscu...
- Żyje - stwierdził Matti i objął ramieniem siostrę. Żal mu się jej zrobiło. Była tak
zdenerwowana, że nie mogła zapanować nad swym ciałem.
- Co z tym drugim?
- Za późno.
Mikkal przyciągnął skórę i narzucił ją na Fina, z którym połączyło go tyle wspólnych
przeżyć. Fina, któremu tyle zawdzięczał, choć nigdy go bliżej nie poznał.
- Musi odtajać. Zdejmijmy z niego ubrania, bo zmarznie, mimo że tu ciepło.
- Co z tym drugim? - zapytał Matti.
- Chyba będziesz mi musiał pomóc wstać, chłopcze - odrzekł Mikkal, unikając
bezpośredniej odpowiedzi. - Sam sobie z tym nie poradzisz. Raija zajmie się Santerim.
Matti intuicyjnie wyczuwał, co należy zrobić, choć nie wszystko do końca pojmował.
Upłynęła długa chwila, nim Mikkal stanął na nogi. Powoli, powolutku zmieniał
pozycję. Nawet kiedy już stał, pochylony, przenosząc ciężar ciała na zdrową nogę, każdy
najmniejszy ruch sprawiał mu ból, graniczący z torturą.
Ale wytrzymał.
Z pomocą Ailo i Mattiego nałożył ciepły, długi dork. Matti także ciepło się ubrał.
- Czy mogę jechać z wami? - błagał Ailo bezradny, nie chcąc wypuścić ojcowskiej
dłoni.
Ale Mikkal zdecydowanie odmówił.
- Zostaniesz z Raiją. Ona potrzebuje pomocy. Jesteś mężczyzną, opiekuj się nią
podczas naszej nieobecności.
Błagalne prośby nie ustały, ale Mikkal pozostał na nie nieczuły.
- Wyciągnijmy go stąd! - zarządził Mikkal, wskazując ruchem głowy na otwór
wyjściowy. - Właściwie sam musisz to zrobić - dodał, uśmiechając się przepraszająco, a na
jego twarzy pojawił się grymas. - Zawiniemy go w skóry.
Matti pokiwał głową i pociągnął za sobą bezwładne ciało.
Kiedy z odsłoniętego otworu powiał ziąb, Raija ocknęła się z kompletnej niemocy, w
którą zapadła, zrozumiawszy, że ma przed sobą Aleksanteriego.
- Nigdzie nie pojedziecie! Nie możecie, przecież na wyciągnięcie ręki nic nie widać!
Nie możecie nam się zgubić!
Mikkal z powagą zatrzymał się na progu.
- Raiju, dobrze wiesz, dlaczego musimy jechać. To konieczność. Nie możemy go
położyć blisko namiotu. Bóg raczy wiedzieć, jak długo potrwa ta zawieja. Potrzebujemy
wszystkich reniferów, jakie są z nami. Ani jednego nie możemy stracić. Jest nas dwóch
mężczyzn, w tym jeden półżywy, dziecko i kobieta. Nie mogę ryzykować. Odpowiadam za
was wszystkich. Nie możemy zwabić tu drapieżników. Nikogo nie możemy stracić.
Raija opuściła wzrok.
Oczywiście, że ma rację, myślała, zaciskając dłonie.
- Bądźcie ostrożni - poprosiła. - I nie podejmujcie zbyt wielkiego ryzyka. Kocham cię,
Mikkalu!
Posłał jej pełen ciepła uśmiech i pośpiesznie wyszedł. Nawet gdyby nie potrafił tak
pięknie mówić, jego twarz i tak wyraziłaby, co czuje.
A on nie chciał ryzykować. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Nie mógł jej stracić.
Matti, choć zapewne uważał takie rozwiązanie za zbyt trudne, wręcz brutalne, nie
wyraził na głos sprzeciwu.
Ujął tym Mikkala, który pomyślał, że w Mattim drzemią dwie natury.
- Musimy go położyć na pułkach, owinąć w skóry i wywieźć jak najdalej stąd, tak
daleko, jak tylko starczy nam odwagi.
Matti skinął głową. Jego dłonie poruszały się szybko. Mikkal nie mógł mu wiele
pomóc, tyle że podtrzymywał martwe ciało, tak żeby Matti mógł je przymocować
rzemieniami do sań.
Wiatr trochę zelżał. Mikkal miał nadzieję, że na dłużej. Walczył z bólem, który niemal
rozrywał mu jeden bok, ale udało mu się zaprząc renifera, zanim Matti uporał się z
umocowaniem ciała zmarłego.
- Jedźmy pod wiatr! - rzucił chłopakowi, kiedy ten wskoczył na szerokie, płaskie
pułki. Siedział prawie na nieboszczyku, ale nie wpadł w histerię z tego powodu.
Mikkal poganiał zwierzę wprost w szalejącą zawieruchę, która zapierała dech i
pozbawiała odwagi.
Wracając, będą na pewno bardziej zmęczeni, a wówczas wiatr w plecy pomoże im,
zamiast odebrać resztki sił.
Raija znów musiała na nowo rozpalać ogień. Trzęsła się jak galareta i ledwie sobie z
tym radziła, ale przecież musiała nagrzać pomieszczenie! Jeśli tego nie zrobi, Santeri może jej
umrzeć na rękach.
Już prawie zrezygnowała, bo w zdenerwowaniu nie mogła poradzić sobie z tą zwykłą,
zdawałoby się, czynnością, gdy maleńka dłoń dotknęła jej ręki.
Ailo popatrzył na Raiję dużymi oczami, w których dostrzegła podobne jak u Mikkala
zdecydowanie.
- Ja to zrobię, Raiju! - Siedmioletni chłopiec z całą powagą wziął na swe barki
odpowiedzialność, do jakiej zobowiązał go Mikkal.
Teraz on był tu mężczyzną, zajmie się Raiją, póki nie wróci ojciec.
Raija pokiwała głową i usiadła bez sił. Gryzła kostki dłoni, żeby przywrócić czucie w
nadal zupełnie skostniałych palcach.
A była na zewnątrz tylko krótką chwilę...
Aleksanteri i jego kompan wędrowali pewnie już długi czas. Raija nie potrafiła sobie
wyobrazić, że chłód może wniknąć tak głęboko. Nie umiała wywołać w sobie doznań, które
dałyby się przyrównać cierpieniu zadanemu tym nieszczęśnikom przez lodowate jęzory
mrozu.
Od strony paleniska rozległ się trzask ognia. Ailo nie żałował drewna.
Opał stanowił kolejny powód do zmartwień. Gromadzili, co tylko napotkali na
postojach. Gałązki, chrust, wszystko, co nadawało się do spalenia.
Zima dopiero się zaczęła i dzięki niezbyt grubej warstwie śniegu udawało się jeszcze
dokopać do niskich zarośli.
Jeśli zawieja nie ustanie, zbyt częste wychodzenie na dwór graniczyć będzie z
nieodpowiedzialnością.
Mieli jeszcze zapas opału. Opuszczając Finlandię, narąbali sporo drewna. Raija
wiedziała, że Mikkal pragnie je zachować. Liczył nawet na to, że uda mu się dowieźć drewno
do Varanger, gdzie było o nie tak trudno. Ale jeśli niepogoda ich tu zatrzyma, przyjdzie im
zużyć to, co przeznaczyli na czarną godzinę.
- Czy on umrze tak jak tamten? - zapytał Ailo, przytulając się do Raiji.
Raija pokręciła przecząco głową, wyrażając w ten sposób raczej cichą nadzieję aniżeli
pewność.
Nie miała wszak władzy nad życiem i śmiercią.
Otoczyła Ailo ramieniem. W tej chwili potrzebowała chłopca równie mocno, jak on
potrzebował jej.
- Ten mężczyzna to Aleksanteri. Będzie żył! Musi żyć!
- Znasz go?
Odgarnęła chłopcu z czoła niesforny kosmyk. Jemu tak samo jak ojcu grzywka za nic
w świecie nie chciała się porządnie ułożyć.
- Tak, znam. Ty także go spotkałeś, ale to było dość dawno. W Tornedalen. Tam gdzie
mieszkał Matti, zanim przyłączył się do nas. Tam gdzie i ja mieszkałam bardzo dawno temu,
kiedy byłam w twoim wieku, mój drogi.
Ailo zmarszczył czoło. Kiedy cofał się myślami w przeszłość, prześladowało go tyle
okropnych wspomnień! Wiele z nich, głównie te, których bał się najbardziej, celowo ukrył w
mroku niepamięci.
Podszedł trochę bliżej do nieprzytomnego mężczyzny i popatrzył mu w twarz.
Wyglądał, jakby spał. Może to trochę dziwne, ale śpiący ludzie często wyglądają inaczej niż
zwykle. Ailo uważał, że trudno ich wtedy poznać.
Patrząc na oblicze mężczyzny, doznał olśnienia. Przed oczami przesunęły mu się
jakieś nieskładne obrazy, które jednak rozumiał teraz lepiej niż wtedy, gdy to wszystko
zdarzyło się naprawdę.
Siedzi na wozie. Słońce grzeje mocno, na płocie wisi mnóstwo drewnianych krzyży.
Jest z tatą, Mattim i z jeszcze jednym rudowłosym mężczyzną.
- Wtedy ten okropny człowiek chciał cię skrzywdzić? Unikał stwierdzenia: „chciał cię
zabić”, mimo że rozumiał, że tak właśnie było.
Raija przytaknęła.
- On także podążał na jarmark? - zdziwił się chłopiec, porzucając pośpiesznie
wspomnienia. Nie lubił rozpamiętywać. O wiele bezpieczniej było rozmawiać o tym, co
działo się teraz, albo o tym, co ich czekało w przyszłości.
- Być może - odrzekła, uświadamiając sobie, że Ailo pewnie się nie myli. - Z
Aleksanterim nigdy nic nie wiadomo - uśmiechnęła się.
- Wydaje mi się, że teraz lepiej oddycha. - Ailo nie odrywał wzroku od twarzy
nieprzytomnego.
Raija przysunęła się bliżej. Nie była pewna, czy Ailo ma rację, ale starała się z tym nie
zdradzić.
Ostrożnie wsunęła dłoń pod futrzaną derkę i dotknęła ubrania Aleksanteriego, które
nie było już takie sztywne od lodu. Zaczynało tajać i zrobiło się wilgotne.
- Pomóż mi przysunąć go bliżej paleniska - poprosiła Ailo.
Pociągnęli bezwładne ciało, ale choć nie silili się na delikatność, Aleksanteri nawet się
nie poruszył.
Raija przysunęła go do ognia, najbliżej jak to było możliwe, po czym sięgnęła po swą
jedyną halkę, żeby osuszyć przyjaciela. Poświęciła ją bez żalu. Co tam halka! Nie wiadomo,
czy w ogóle by się jej przydała! Życie tego mężczyzny znaczy dla niej o wiele więcej niż
beznadziejne wspomnienia. Najpierw jednak trzeba zdjąć z niego mokre ubrania.
- Pilnuj, żeby ogień nie wygasł - przykazała małemu Ailo. - Musi tu teraz być ciepło...
jak najcieplej. Inaczej Santeriemu może się jeszcze pogorszyć.
Ailo skinął poważnie głową. Tak, Raija rozumie, że to on jest tu teraz mężczyzną. Ufa
mu, jemu powierzyła najbardziej odpowiedzialne zadanie. Nie zawiedzie jej. Uczyni, co w
jego mocy, żeby się z tego wywiązać. Ojciec będzie z niego dumny.
Raija odsunęła futrzaną derkę. Trudno, może przez moment będzie Santeriemu
chłodniej. Gdyby jednak pozostawiła go w nasiąkającej wilgocią odzieży, nie pomógłby
nawet ogień buzujący w jurcie. Mokre ubrania wykradłyby nieprzytomnemu każdą odrobinę
ciepła, niszcząc najmniejszą iskrę życia w półżywym ciele...
Czapkę zdjęła bez większego trudu, chociaż do lisiego futra przymarzły kosmyki
włosów.
Zapinaną na guziki kurtkę Raija dobrze pamiętała. Santeri miał ją na sobie, kiedy go
zobaczyła po raz pierwszy. Bez zbędnych ceregieli przecięła ją pośrodku, bo rozpiąć się jej
nie dało, a potem już bez trudu rozchyliła poły. Obróciwszy bezwładne ciało na bok, wyjęła
jedną rękę z rękawa, a potem powtórzyła to samo z drugą.
Dwa wełniane swetry. Ten na wierzchu zupełnie zesztywniał od lodu, ale ten, który
Santeri miał pod spodem, nie zmarzł, był jedynie mokry. Raija przełykała ciężko ślinę,
mocując się, by zdjąć oba swetry naraz. Zastanawiała się mimowolnie, komu Santeri
zawdzięcza życie.
Czy to ukochana matka wydziergała dla niego ten sweter? Czy któraś z niezliczonej
rzeszy przyjaciółek?
Kto wie, czy Aleksanteri to pamięta! Raija pomyślała ciepło o tej kobiecie,
kimkolwiek była, że zadała sobie tyle trudu dla tego niecnoty, który leżał teraz nieruchomo,
przemarznięty do szpiku kości.
Jego pierś poruszała się słabo w górę i w dół.
Teraz buty.
Rzemyki owinięte wokół łydek napięły się pod wpływem wilgoci.
Raija przecięła je, kalecząc się przy tym. Na szczęście nie zraniła Santeriego. Tylko
tego brakowało!
Musi działać szybko!
Zdjęła skarpety i westchnęła głośno. Czy ludzie nie rozumieją, że nic nie trzyma
ciepła lepiej niż turzyca i najlepiej wkładać wyłożone nią buty wprost na bose stopy?
Dwie pary spodni.
Kątem oka dostrzegła, że Ailo przygląda się jej zażenowany.
Ale ona nie czuła wstydu, rozbierając do naga znalezionego w śniegu przyjaciela. Gra
toczyła się o jego życie. Poza tym znała dobrze to ciało... kiedyś poznała każdy jego skrawek.
Obejmowała wtedy te ramiona i bezwstydnie raczyła się zarówno ciepłem, jak i sokami życia
krążącymi w tym szczupłym ciele.
Wycierając halką wilgotną skórę, dostrzegła na obliczu Santeriego grymas, ale tak
ulotny, że do końca nie miała pewności, czy nie uległa złudzeniu, bo kiedy w chwilę później
otulała go dużym futrzanym nakryciem, pozostawał nadal lodowato zimny i nieporuszony.
Opatuliła go po czubek nosa. Widać było tylko zwichrzoną grzywkę i sterczące na boki
jasnorude kosmyki. Odsłoniła mu usta, żeby mógł oddychać.
Nic więcej już nie mogła zrobić. Następny krok należał do Santeriego. Jeśli podejmie
walkę, wtedy znów mu pomogą.
W milczeniu wpatrywali się w przerażająco blade oblicze. Czekali na cud.
Mikkal przekonał się, że można zmarznąć, nawet mając na sobie dork, choć nigdy
wcześniej mu się to nie zdarzyło.
Mimo że jechali teraz z wiatrem, ledwie wytrzymywali lodowate smaganie w plecy.
Znaleźli się na granicy wytrzymałości. Siedzący obok niego Matti miał równie ściągniętą
twarz. Zdawało mu się, że już wieczność całą trwa ich walka z żywiołem. Oddalili się trochę
bardziej od samotnej jurty niż to było bezpieczne.
Zrobili więcej, niż sądzili, że podołają.
Matti zrozumiał powagę sytuacji. Po drodze słyszeli wycie wilków, a te czworonożne
drapieżniki nigdy nie poruszały się pojedynczo.
Musieli wywieźć trupa jak najdalej. Stanowili nieliczną grupę, a ryzyko, że zwabią
stado wygłodniałych wilków, było zbyt wielkie.
Gołymi rękoma wykopali w śniegu niewielki dół i zagrzebali zwłoki, licząc, że
zawieja dokończy za nich. A może spadnie świeży śnieg? Wtedy ciało zostanie jeszcze lepiej
ukryte i może będzie tak leżeć aż do wiosny.
Mieli taką nadzieję.
Nie rozmawiali ze sobą. Demonstrujący swą moc żywioł skutecznie tłumił wszelkie
głosy. Milczeli, żeby oszczędzać siły, zresztą byli zgodni w tym, co należało zrobić.
W powrotnej drodze Mikkal kilkakrotnie przystawał, gdy tylko dostrzegł wystające
spod śniegu gałęzie karłowatej brzozy, i gromadził opał. W jurcie bowiem nie mieli go więcej
niż na tę jedną noc.
Nie przypuszczali, że przyjdzie im zostać tu dłużej.
Od tego, czy uda im się utrzymać ciepło, zależało ich życie.
Matti także to rozumiał.
Mikkal wyczuł, że chłopak jest bardziej dojrzały, niż przypuszczali z Raiją, i z minuty
na minutę miał dla niego coraz więcej sympatii i szacunku.
Dostrzegł w oddali zarysy zarośli. Dopiero zapach dymu przywiany przez wiatr
uzmysłowił mu, że są na miejscu. Szary cień okazał się ich namiotem.
Matti wyprzągł renifera i podparłszy Mikkala ramieniem, niemal przywlókł go do
jurty.
Raija zamrugała powiekami, starając się powstrzymać łzy, kiedy Mikkal wtoczył się
do środka i opadł bezsilny tuż przy niej.
Matti odwrócił się i wyszedł. Raija już chciała się rzucić za nim, ale Mikkal podniósł
dłoń i wyszeptał cicho:
- Chrust... Musi przynieść chrust. Zuch chłopak z tego twojego brata! - I zaciskając
zęby, wystękał: - Pomóż mi zdjąć to wszystko. Okropnie przemarzłem. Najchętniej usiadłbym
na palenisku.
Ailo i Raija zmagali się ze sztywną od lodu odzieżą Mikkala i namęczyli się niemal
tak samo jak Raija wcześniej, kiedy rozbierała Aleksanteriego.
Matti poradził sobie sam. Zmęczony opadł na kupkę chrustu, ale widać było, że jest z
siebie zadowolony.
- Już myślałem, że nie damy rady - przyznał. - Że zostaniemy w tej zawierusze.
Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałem.
- Mówisz teraz jak mężczyzna - z uznaniem rzucił Mikkal.
Cedził słowa przez zaciśnięte zęby, dotykając swojej chorej nogi. Chłód to najgorsze,
na co mógł ją narazić. Ale ta wyprawa była konieczna.
Kiedy jednak napotkał surowy wzrok Raiji, dobrze wiedział, wokół czego krążą jej
myśli. Zapewne już nigdy nie zechce wyjść z nim na dwór, by podziwiać polarną zorzę.
- Co z Aleksanterim?
- Nie wiem - odpowiedziała. - Teraz możemy tylko czekać.
8
Raija nie odeszła od posłania Aleksanteriego. Niczym kwoka przy kurczętach trwała
przy nim, ani na chwilę nie spuszczając oka z jego twarzy. Aleksanteri dwukrotnie przyszedł
jej z pomocą, więc nie zawiedzie go teraz, kiedy on jej potrzebuje.
- Niesamowite, że zbłądził właśnie tutaj - odezwała się zadumana, a w jej głosie
pobrzmiewał smutek. - Kiedy pomyśleć, jak rozległy jest płaskowyż... Tyle dróg prowadzi na
północ...
Mikkal podniósł się, z trudem przyjmując postawę siedzącą.
- Zdaje się, że żywisz głębsze uczucie do tego młodzieńca, prawda? - zapytał cicho.
Raija pokiwała głową.
- Sądziłem, że spośród tych dwóch Finów, których spotkałem w Vardo, Petriego
darzyłaś większym zaufaniem.
- To prawda. Ale bardzo lubię Santeriego, choć lekkoduch z niego i żyje na cudzy
koszt. Odkąd podrósł i zorientował się, że wystarczy się uśmiechnąć, żeby coś dostać, bez
przerwy wykorzystuje swój urok osobisty. To bałamut, Mikkalu, ale nie ma w nim krztyny
zła. A łazęgostwo ma we krwi, tak jak ty wędrówkę. Tyle że on włóczy się bez celu. To
niespokojny duch, ale jest miły i ma ogromne poczucie humoru.
Można na niego liczyć. Tym, których uważa za swych przyjaciół, bez wahania
przyjdzie z pomocą. Gotów nawet nadstawić własną głowę. Kocham go za to. Zwyczajnie i
po prostu. To wszystko.
Mikkal zamilkł. Ten pean na cześć innego mężczyzny nie wzbudził w nim zazdrości,
chociaż przez moment przemknęła mu myśl, że Aleksanteri Kilpi był dla Raiji kimś więcej
niż przelotnym znajomym.
Ale to było tak dawno. Było, minęło.
- Santeri jest jak wiatr i nigdy się nie zmieni. On musi żyć!
Wichura nie ustępowała, raczej jeszcze się wzmogła. Na czole Mikkala pojawiły się
zmarszczki, świadczące o głębokim zatroskaniu.
- Starczy nam opału? - zapytał Matti. Wyprawa z Mikkalem uświadomiła mu, że jest
przydatny i że może wziąć część odpowiedzialności na swoje barki. Mikkal to doceniał.
Dla Raiji zawsze pozostanie młodszym bratem, nie ucieknie od tego, ale przyjdzie
dzień, kiedy Mikkal uzna go za równego sobie.
- Musimy przysunąć pułki z zapasami jedzenia i drewnem do samej jurty - odezwał się
Mikkal i wstał z ogromnym wysiłkiem. Niechętnie pomyślał, że już do końca życia będzie
musiał mieć baczenie na tę niesprawną nogę, starać się unikać nadmiernego chłodu i
wysiłku...
Matti poruszał się zwinnie jak gronostaj. Na jego ustach błąkał się szyderczy
uśmieszek.
- Widocznie nie wszystkie uciechy w blasku polarnej zorzy godne są polecenia -
ż
artował sobie z miną niewiniątka, pomagając Mikkalowi założyć długi kaftan.
- Nie wszystkie - przyznał Mikkal, ale nie było mu do śmiechu, gdy pomyślał, że
znów ma wyjść w tę piekielną białą zawieruchę.
Aleksanteri powoli wracał do siebie. Jego pierś unosiła się już miarowo. Wszystko
było lepsze niż ta śmiertelnie biała maska i ledwie wyczuwalny oddech.
Raija cierpiała podwójnie właśnie dlatego, że chodziło o mężczyznę, który zawsze
miał w sobie tyle życia. Wydawało jej się szczególnie niesprawiedliwe, że to jemu przyszło
balansować gdzieś na granicy życia i śmierci...
Santeri... zawsze taki serdeczny, roześmiany. Prawda, że robił to, na co miał ochotę,
nie zastanawiając się nad skutkami swoich czynów. Każdemu innemu poczytywałaby to za
wadę, ale w Aleksanterim ta właśnie cecha wydawała się czarująca.
Kiedyś uważała go za kompletnie nieodpowiedzialnego. Od pierwszej chwili, gdy
tylko się spotkali, nie przebierał w środkach, by ją posiąść. Tak też się stało. Zresztą było to
nieuniknione.
Ż
yła zawieszona w próżni, taka samotna, a on zjawił się jak ożywczy powiew w jej
ż
yciu. Pociągający i skory do flirtów.
Raija nie miała złudzeń co do jego osoby, ale chciała go, pragnęła.
Dawali i brali na równej stopie. Czerpali rozkosz z uśmiechem na ustach. Santeri
nawet podczas miłosnego aktu potrafił zanieść się beztroskim śmiechem. Tamtej nocy, ich
wspólnej nocy, Raija po raz pierwszy w życiu czuła się młoda i nieodpowiedzialna.
Zbyt wcześnie musiała dorosnąć. Aleksanteri ofiarował jej całe pokłady tego, co
umknęło jej bezpowrotnie.
Dlatego też nadal go kochała. Dlatego tak chętnie patrzyła mu w oczy.
Ich związek zaczął się właściwie od końca. Rozpoczęli od miłosnych doznań, a
skończyli na przyjaźni.
Teraz wydawał się taki bezbronny, taki młody. Pociągła twarz niczego nie skrywała.
Odbiły się na niej wyraźne ślady życia, jakie wiódł. Nigdy nie zwierzył się Raiji, dlaczego
opuścił rodzinny dom. Nie wiedziała nawet, czy był kiedyś szczęśliwy. Ciągle czegoś
poszukiwał, za czymś gonił. I całą swą energię poświęcał na to, żeby wycisnąć z życia, ile się
da, do ostatniej kropli...
A teraz życie chce go okpić!
Raija dotknęła zapadniętego policzka, nadal chłodniejszego niż jej dłoń. Jak on
wygląda? Nie pamięta go takim wychudzonym.
Dlaczego tu przybył? Co go gnało po bezdrożach ścieżkami wiodącymi ku Ruiji?
Dlaczego los znów ich zetknął? Czy był w tym jakiś głębszy sens?
Aleksanteri należał do przeszłości, stanowił jej barwny element, ale w obecnym życiu
Raiji nie było dla niego miejsca. Mikkal nigdy by na to nie przystał.
Być może sprawił to dotyk, Raija nie miała pojęcia. Aleksanteri także nie pamiętał
później, co go zbudziło. Nagle jednak otworzył oczy i nim dostrzegł, kto przy nim czuwa,
zapytał:
- Raija?
Dziewczyna pochyliła się nad nim i pogłaskała po włosach, a potem położyła swą dłoń
na chłodnym policzku.
Napotkał jej spojrzenie. Wąskie szparki oczu rozszerzyły się, czoło się wygładziło, a
na ustach zakwitł radosny uśmiech.
A potem, drżąc na całym ciele, przywarł do niej i z ciężkim westchnieniem przymknął
powieki. Z trudem uwolnił spod ciepłych futer nagie ramię. Raija nie mogła nie uchwycić
jego ręki, szukającej po omacku.
Mrugała, żeby się nie rozpłakać. Santeri się obudził! Odzyskał przytomność,
rozpoznał ją!
Wrócił do życia!
W chwilach takich jak ta łatwo przychodziła jej pokora. Zdawało jej się nawet, że
mogłaby wierzyć w Boga...
Ocknęła się pod wpływem gwałtownego powiewu od strony wejścia. Do namiotu
wślizgnęli się Matti i Mikkal. Nie zdążyła ich uprzedzić, że Aleksanteri odzyskał
przytomność, gdyż wpatrywała się w jego usta, starając się zrozumieć wydobywające się z
nich słowa.
- Traktuj mnie serio - prosił ten największy żartowniś, jakiego znała. - Raiju, Raiju... -
powtarzał drżącym z namiętności głosem. - Ja nie żartuję, przynajmniej nie zawsze. Chciałem
być poważny. Tobie się zdaje, że się bawię, że sobie kpię... A ja przez cały czas brałem to na
poważnie, Raiju. Z tobą wszystko jest inaczej... Nigdy ci jednak tego nie powiem, nigdy.
Kocham cię tak jak Petri, równie głęboko, ale ty tylko jemu uwierzyłaś. Santeri to kpiarz,
jedynie flirtuje, myślałaś... Ale Santeri także nauczył się prawdziwie kochać...
Wielkie nieba! Niech on przestanie! Raija ścisnęła mocniej jego dłoń, aż pobielały mu
kostki.
Niech niczego więcej nie wyjawia. Wystarczy już to, co powiedział!
Mikkal cisnął ubranie, zaklął pod nosem, bo gwałtowny ruch sprawił mu ból.
- Wraca do życia - zaśmiał się krótko. Już dawno podejrzewał, że Aleksanteriego coś
łączyło z Raiją, ale nie chciał w to wierzyć.
Aleksanteri nie przestawał majaczyć. Raija śmiertelnie się obawiała, że jego słowa
zabrzmią zbyt wyraźnie. Bała się, że powie za dużo.
- Jeszcze jeden - burknął Mikkal, rozcierając dłonie nad ogniem.
Sposępniał, a jego twarz zdawała się być wykuta w kamieniu. Za nic w świecie nie
chciał zdradzić uczuć, jakie nim targnęły.
- Do diabła, Raiju, ile razy jeszcze usłyszę takie wyznania? Nie wiem, czy zdołam to
znieść...
- Nic nie wiedziałam - westchnęła Raija. - Po prostu nie miałam pojęcia. Zawsze tylko
flirtował, żartował sobie ze wszystkiego, nawet z poważnych spraw. Skąd mogłam wiedzieć,
ż
e przywiązuje do tego wagę? Nigdy się z tym przede mną nie zdradził.
- I tak nie mogliśmy pozwolić mu zamarznąć na śmierć - wtrącił się Matti.
Kiedy Raija i Mikkal sprzeczali się, Matti zawsze trzymał stronę siostry. Więzy krwi
były silniejsze niż więzy przyjaźni.
Raija ściskała dłoń Santeriego i patrzyła na niego, bo tylko w ten sposób mogła
uniknąć wzroku Mikkala.
Pierwszy raz go okłamała.
Santeri wyznał jej bowiem swoje uczucia tamtej nocy, kiedy omal nie wyzionął ducha.
Wyznał, że ją kocha.
Sądziłam, że mu to przeszło, usprawiedliwiała się przed samą sobą. Myślałam, że
zapomniał. Miał tak wiele dziewcząt. No i miał poślubić córkę Petriego...
Czy znów stanęła na drodze do czyjegoś szczęścia? Czy jej mroczny cień zniszczył
przyszłość Santeriego?
Kochany, miły Santeri! Zasługiwał na kobietę, która potrafiłaby go nakłonić, by się
ustatkował, zwolnił nieco tempo i przestał zbyt intensywnie używać życia.
Raija zdawała sobie sprawę, że ona nie byłaby zdolna odegrać takiej roli wobec
ż
adnego mężczyzny. Z Mikkalem byli jakby ulepieni z tej samej gliny. Mikkal nigdy nie
zapragnął osiąść gdzieś na stałe. Dla niego wędrówka za reniferami, wyznaczona przez
zmieniające się pory roku, stanowiła istotę egzystencji. Serce biło mu tym samym rytmem, co
serce otaczającej go przyrody. Raija tęskniła za tym samym.
Zerknęła ukradkiem na ukochanego, który siedział urażony, z posępną twarzą, przez
cały czas nie spuszczając z niej wzroku. Brwi miał ściągnięte, a oczy przypominały wąskie
szparki.
Dobrze wiedziała, jakie myśli tłuką mu się po głowie, że nie podoba mu się, iż z takim
oddaniem opiekuje się Santerim. Przypuszcza, że coś jednak musiało między nimi być: jeśli
nie płomienna miłość, to przynajmniej mała iskra.
Był zazdrosny...
Ale przecież Raija nie zachęcała Santeriego, nie chciała wcale, by to wszystko tak się
ułożyło.
To się po prostu stało.
Mikkal połamał z trzaskiem kilka suchych gałęzi i przeniósł ponury wzrok na ogień.
Jeszcze raz połamał chrust, nim wrzucił go do paleniska.
- Zmarznie, jeśli nie schowa ręki pod futro - oznajmił krótko.
Raija zacisnęła zęby. Była zła na Mikkala, że posądza ją o najgorsze.
Czy nie potrafi sobie wyobrazić, jak ciężko jej było? Nie jest w stanie zdobyć się na
odrobinę zaufania wobec niej?
Dlaczego dręczy ją i siebie, nie dowierzając szczerości jej wyznań?
Dlaczego powątpiewa w jej miłość?
Ostrożnie jednak rozluźniła uścisk i włożyła rękę Aleksanteriego pod nakrycie.
- Raiju, zostań - majaczył chory.
Mikkal nie pojmuje, ile zawdzięczam temu niefrasobliwemu włóczędze, pomyślała i
poczuła, jak zadrgały jej kąciki ust. Ile zrobił dla mnie ten chłopiec ukryty w ciele
mężczyzny.
Otuliła go starannie, dotykając leciutko palcami jego skóry, i przypomniało jej się, jak
się kochali.
Obejmowali się i odnajdywali drogę do siebie wśród śmiechu i wesołości.
Powiedział, że jest inna.
Wolała wierzyć, że to samo mówił pozostałym kobietom, że szybko się otrząśnie.
Liczyła, że stanie się dla niego bladym wspomnieniem, do którego niebawem wcale nie
zechce powracać.
Tak łatwo można było ulec złudzeniu, że Aleksanteri jest beztroskim kpiarzem.
Dlaczego pojawił się tak nieoczekiwanie? Czemu wyznał, że nigdy jej nie zapomniał?
Ona i Mikkal odnaleźli drogę do siebie. W ich związku pojawiło się coś nowego, większa
dojrzałość.
Nie potrzebowała echa z przeszłości, które mogło tylko poróżnić ją z ukochanym.
Wydawało jej się to takie... niepotrzebne.
- Pozwól mu zasnąć, Raiju. Niech odpoczywa - odezwał się Mikkal. Na klęczkach
przysunął się do niej i położył swe duże, bezpieczne dłonie na jej ramionach.
Odchyliła się w tył i nie zważając na to, że ubranie Mikkala ciągle jeszcze nie ogrzało
się po powrocie z dworu, oparła się o niego. Potrzebowała siły, która z niego emanowała.
- Proszę, nie zadręczaj się niepotrzebnie myślami - szepnęła, nie patrząc na niego. -
Nie myśl za wiele, nie musisz być...
- ...zazdrosny? - dokończył. Przytaknęła.
- Przecież wiem... - odparł i wtulił twarz w jej włosy. - Wiem o tym, najdroższa. Ale
co ja na to poradzę, że ciągle jestem takim głupcem. Tak potwornie się przeląkłem, że
mógłbym cię stracić. Santeri ma w sobie to coś, co ja sam chciałbym mieć. Jest taki pogodny.
I ten błysk w oku... Jestem o niego zazdrosny mimo woli. Byłbym zazdrosny, nawet gdybym
nie usłyszał jego słów. Wydaje mi się, że żaden mężczyzna ci się nie oprze. Skoro ja nie
potrafię?
Raija uśmiechnęła się na tę wyjątkowo długą jak na Mikkala przemowę, tak szczerą,
ż
e aż poczuła ciarki na plecach.
Mikkal nie zważał wcale na to, że Matti słyszy jego słowa. Ailo spał zmęczony
nadmiarem wrażeń, ale Matti siedział przejęty przy palenisku i zarzekał się w duchu, że nigdy
się tak nie odsłoni przed żadną kobietą.
Sentymentalne brednie, od których zbierało się na mdłości. Zupełnie jak słodki cukier
w kostkach. Kiedyś, krótko po ślubie matki z Akim, podkradł kilka takich kostek, ale
przestępstwo zostało odkryte i spuszczono mu lanie. Lanie jednak było niczym w porównaniu
z mdłościami, jakie go naszły, gdy położył się spać. W nocy zwymiotował w łóżku, za co
został znów ukarany.
Od tamtej pory przesadna słodycz była dla niego nie do zniesienia.
Jak Mikkal, taki mądry mężczyzna, mógł powiedzieć coś takiego?
Uwielbiał Raiję, w porządku, pożądał jej tak, że wyciągał ją na trzaskający mróz, by
się z nią pokochać. To Matti mógł zrozumieć.
Raija była jego siostrą, ale przez większą część życia nie znali się, dlatego nie peszyło
go, gdy sam przed sobą przyznawał, że piękniejszej od niej istoty nie widział. Nie spotkał
dziewczyny, która wyglądałaby podobnie...
Rozumiał doskonale, że Mikkal nie potrafi się jej oprzeć, pojmował, dlaczego tak
wodzi za nią spojrzeniem.
Ale takie przesłodzone słowa o miłości zawstydzały Mattiego. Czuł się idiotycznie i
głupio za Mikkala.
- Santeri wydobrzeje - orzekł Mikkal. - Jest nas kilkoro, przypilnujemy, czy czegoś nie
potrzebuje. Nie musisz czuwać przy nim przez cały czas. Miejsca jest dość, możesz usiąść
przy mnie, jeśli chcesz...
Popatrzyła na niego z lekką ironią, ale przysunęła się bliżej. Nadal jednak nic jej nie
oddzielało od Santeriego. Pozwoliła sobie na krótki odpoczynek. W duchu przyznała
Mikkalowi rację, że powinna się przespać.
- Ciągle komuś muszę ratować życie - westchnęła. - Pomyśl, byłoby całkiem inaczej,
gdybym się na tym w ogóle nie znała!
Ku zadowoleniu Mattiego odsunęli się trochę od siebie, na tyle że mógł patrzeć w ich
stronę, nie rumieniąc się. Doprawdy żenowało go, że tych dwoje zapewnia się nieustannie
nawzajem o swoich uczuciach.
Wiatr nie ustawał, panował straszny ziąb.
Jeśli się jeszcze słyszy, to czy się już umarło?
Jakim cudem jednak ocalałby ze śnieżnej burzy, która nagle wyszczerzyła nad nimi
ostre kły?
To było prawdziwe piekło przedzierać się naprzód, oddychać albo choćby podnieść
twarz, by sprawdzić, czy coś się nie wyłania przed nimi. Białe piekło... Całkiem stracili
orientację, bo wszystkie ścieżki zostały zasypane. Ze ściśniętym gardłem kroczyli po swoich
ś
ladach wprost w białą, zamrażającą wszystko na wskroś rzeczywistość, nie mając pewności,
czy zdołają powrócić.
Szatański pomysł.
W końcu zgubił ślady tego drugiego.
A może to tamten się zgubił, kroczył wszak za nim?
Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zresztą wszelkie słowa zdawały się teraz bez
znaczenia. Nie potrafił myśleć o nikim innym, tylko o sobie. Toczyła się walka o życie. O
jego własne życie. W tym zmaganiu każdy daje z siebie wszystko. Należało iść, upadać,
pokonywać wiatr i zmęczenie, żeby znów stanąć na nogi i znów iść, tylko iść.
Nie ustawać.
Czy miał po co żyć?
Chyba już kiedyś znalazł się w tym samym punkcie?
Zawsze mu się wydawało, że nie czułby żalu, żegnając się z życiem.
Łatwo powiedzieć.
Nie ma nikogo, nikt za nim nie zatęskni. Może jedynie będą się zastanawiać, co się z
nim stało...
Ale dopiero wraz z nadejściem wiosny.
Przywykli do tego, że był jak wiatr. Zawsze w drodze. W poszukiwaniu czegoś, co
znajduje się po drugiej stronie lasu.
Nikt się nie dowie, że Aleksanteri Kilpi zmarł podczas śnieżnej burzy w drodze do
Jykea.
Nikt się nie domyśli, dlaczego tam szedł.
Nawet jeśli ktoś znajdzie jego martwe ciało, nie będzie wiedział, że należało do niego,
Aleksanteriego Kilpi, kiedy jeszcze żył na tym ziemskim padole.
Raija...
Ś
nił o niej. Patrzyła na niego łagodnie i klepała po policzku. Żadna inna kobieta nie
okazała mu takiej czułości.
Wielu się podobał, ale żadna nie miała takich troskliwych dłoni.
Pogłaskała go po włosach, przemawiała do niego.
On także do niej mówił.
Wyznał, że nigdy jej nie zapomniał. Zresztą żaden mężczyzna, który choć raz trzymał
ją w ramionach, nie był w stanie wyrzucić jej z pamięci. Wiązała go na całe życie.
Powinien o tym wiedzieć.
Miał wiele kobiet, więcej niż by chciał.
Przestał je liczyć, kiedy spotkał ją.
Myślał, że to będzie nic nieznaczący epizod, tylko że w niej odnalazł więcej, niż u
wszystkich innych kochanek razem wziętych.
Powiedział jej to, wyznał, że zawsze ją będzie kochał. A ona uśmiechała się do niego
łagodnie.
Pamiętał sen, jaki mu się przyśnił, ten o domu...
Jego ręce walczyły z czymś, coś przeszkadzało mu do niej dotrzeć. Walczył, zmagał
się, póki nie uwolnił ramion.
- Raiju, Raiju!
Dłonie zaciskały się w powietrzu, żeby ją złapać. Gdzie ona się podziała? Czy go
zostawiła?
Było mu zimno, ale musiał do niej dotrzeć. Usiadł gwałtownie na posłaniu i zmusił
się, by otworzyć oczy.
Poczuł dłonie na swych ramionach. Zobaczył jakiegoś nieznajomego chłopca.
Nieznajomego, czyżby?
Zresztą, czy miało to jakieś znaczenie? Tylko go to rozdrażniło. Odwrócił twarz i
ujrzał ją. Jej dłonie poznałby wszędzie, ich dotyk był wyjątkowy.
- Raija! - jęknął i pogładził jej włosy. Nawet w tym śnie przypominały cienki jedwab i
wydawały się takie nierzeczywiste. - Raiju, nie odchodź ode mnie!
Pokręciła głową. Odsunęła go zdecydowanie, ale ostrożnie, i pomogła mu się położyć.
- Jestem tu, Santeri. Nigdzie nie odchodzę. Westchnął z ulgą. Dobrze było ją znowu
ujrzeć, ale był taki zmęczony. Tak okropnie zmęczony.
Oczy mu się zamykają...
Ale powinien opowiedzieć jej o swym śnie...
Rozśmieszyło go to: we śnie chce opowiadać inny sen!
Zacisnął palce na jej szczupłej dłoni. Nigdy nie mógł pojąć, skąd się bierze tyle siły w
tych drobnych dłoniach, w tym drobnym ciele.
- Nie odchodź ode mnie, Raiju - szeptał namiętnie, poruszając spierzchniętymi
wargami. Był rozpalony gorączką, a równocześnie marzł. Niby niemożliwe, a tak mu się
przydarzyło.
Ten sen, zupełnie szalony...
- Dom, Raiju - szeptał. - Dom...
- Tak, Santeri? - usłyszał jej głos dochodzący z oddali, szemrzący niczym wiosenny
potok.
Powinien otworzyć oczy i przytulić ją mocno, ale nie miał siły. Był tak strasznie
zmęczony.
- Dom nad jeziorem, Raiju - wydusił z siebie. - Nasz dom stojący wśród świerków. I
ziemia, moja i twoja, Raiju. Nasz dom... Zabiorę cię tam, ale najpierw trochę pośpię, chce mi
się spać...
- Śpij, Santeri, śpij...
Nie słyszał już tych słów, bo pogrążył się w gęstej mgle, w sennym obłoku, który go
szczelnie otulił. Zdawało mu się, że jest lekki jak piórko, odpłynął i przestał marznąć.
Nic już nie czuł.
Zelżał uścisk i Raija ostrożnie uwolniła swą dłoń.
- Wyjdzie z tego - odezwała się po chwili. Mikkal skinął głową, ale w jego oczach
czaił się smutek.
- Kiedy leżałem w gorączce, także wiele majaczyłem - rzekł cicho. - Wielu ludziom
sprawiłem tym ból. Teraz przyszło mi za to zapłacić, zasłużyłem sobie.
- Ciekawa jestem, o co mu chodziło... - Raija obrzuciła ciepłym spojrzeniem
przeraźliwie bladą twarz.
Mikkal poczuł lodowate ukłucie w sercu i chłodniej niż zamierzał, rzekł:
- Przecież to jasne jak słońce, on także ma swoje marzenia. Nigdy nie czyniłaś mu
nadziei?
Raija pokręciła głową.
Mikkal westchnął i odwrócił wzrok.
Matti położył się na brzuchu. To było jeszcze gorsze niż sentymentalne wyznania. Oni
albo pożerali się wzrokiem, albo żarli się o każdy drobiazg.
Jeśli tak ma wyglądać związek dwojga ludzi, to nigdy nie pozwoli, by jakaś kobieta
znaczyła dla niego tak wiele. Lepiej zadowolić się drobnymi miłostkami niż tym, co nazywa
się wielką miłością.
- Aleksanteri lubi puszczać wodze fantazji i marzyć o tym, co nieosiągalne - wyjaśniła
Raija. - Ale jeśli może po coś sięgnąć ręką, natychmiast przestaje go to interesować. A ja
zawsze pozostanę tylko jego marzeniem. Mikkal nie dał się całkiem udobruchać. Być może
Raija naprawdę wierzy w to, co mówi, ale on jako mężczyzna wie lepiej. Doskonale zdaje
sobie sprawę, o czym myślą mężczyźni.
Raiji udało się wytrzymać jego wojownicze spojrzenie. Kiedy popadał w podobny
nastrój, stawał się bardziej uparty niż narowiste młode samce reniferów podczas rozdzielania
stada.
- Zanim zaczniesz odgadywać cudze myśli, Mikkalu - rzekła spokojnie - posłuchaj,
jakie są moje. Wiedz, że moje marzenia dotyczą pięciorga małych istot, Mattiego, jeśli zechce
z nami zostać, i jeszcze nas dwojga.
I proszę, nie wiń mnie za cudze marzenia, na które nie mam wpływu.
Mikkal rozważył jej słowa i w głębi serca był pewien, że wyznanie Raiji jest szczere.
Owszem, miała innych mężczyzn, ale nie zajmowali w jej sercu takiego miejsca jak
on.
Zwichrzył lekko grzywkę Raiji, a jego uśmiech przekonał ukochaną, że już się na nią
nie gniewa.
- Ciekawe, jak ty byś zareagowała, gdyby inne kobiety zaczęły snuć o mnie senne
marzenia - zauważył tylko. - Chętnie bym się o tym przekonał.
Raija poruszyła w powietrzu zgiętymi palcami, jakby wydrapywała komuś oczy.
- No właśnie - podsumował Mikkal.
Znowu zapanowała między nimi zgoda. Matti odetchnął z ulgą.
Siedział przed niewielką chatą. Gładka tafla jeziorka lśniła niczym lustro, nie
poruszona najlżejszym powiewem wiatru. Wciągał w nozdrza zapach lasu i wsłuchiwał się w
ciszę. Popatrzył na falujące łany zboża o bladozielonej barwie, jak zwykle wczesnym latem, i
czuł, że wypełnia go szczęście. Ciszę przerwał radosny śmiech dziecka, a dźwięczny głos,
który kochał ponad wszystko na świecie, odpowiadał na pytanie.
Wystarczyło odwrócić głowę, by ujrzeć tę jedyną, zajrzeć wprost w ukochaną twarz,
napotkać jej wzrok, a już na pewno by od niego nie odeszła.
Przecież obiecała, że go nie opuści.
Opowiedział jej o domu, a ona była uszczęśliwiona. Chciała z nim zamieszkać, by
pomóc mu okiełznać chęć wędrówki, jeśli się pojawi.
Razem mogliby tego dokonać, dla dwojga to drobnostka.
Wystarczyło zamknąć oczy...
Aleksanteri z trudem podniósł powieki. Do diabła, jaki jest zmęczony, ciało mu
całkiem zdrętwiało!
To nie lato!
Ale przecież ona siedzi obok! Jej włosy lśnią w lichym blasku płomieni z paleniska.
Aleksanteri leżał nieporuszony i chłonął jej obraz spod wpółprzymkniętych powiek.
Raija.
Dziewczyna, jakby wyczuwając jego wzrok, zwróciła ku niemu swą twarz.
Rozpromieniła się, gdy zauważyła, że się przebudził. Szybko przysunęła się bliżej i nachyliła
nad nim.
- Dobry Boże, jakie to szczęście widzieć, że wyszedłeś z tego! Tak się bałam, że
umrzesz!
Uśmiechnął się blado. Słyszał, że wichura ustąpiła. A więc to nie był sen. Raija była tu
przez cały czas. Co jeszcze zgadza się z treścią snu?
- Szalała burza śnieżna... - odezwał się słabym głosem, z wysiłkiem wypowiadając
każde słowo.
- My na czas schroniliśmy się w cieple - wyjaśniła szeptem Raija, żeby nie zbudzić
pozostałych. - Zawierucha trwała całą noc. A wy doszliście prawie do samej jurty...
- Ten drugi? - Aleksanteri rzucił jej pytające spojrzenie.
- Nie żyje. Musieliśmy go wywieźć stąd jak najdalej. Wilki, rozumiesz...
Santeri skinął głową zafrasowany i rzekł:
- Nie znałem go. Spotkaliśmy się po drodze i wędrowaliśmy razem.
W jego oczach czaiło się pytanie, na które Raija udzieliła odpowiedzi:
- Tak, nadal jestem z Mikkalem. Jest też z nami mój brat i synek Mikkala.
- Mówiłem coś w gorączce?
Pośpiesznie położyła mu dłoń na czole. Domyślił się, że powiedział wszystko.
- To trzymało cię przy życiu, Santeri. Cieszę się, że mogłam dla ciebie coś znaczyć.
Nie zniosłabym, gdybyś umarł.
- Próbowałem - wyszeptał. - Próbowałem o tobie zapomnieć, ale to niemożliwe.
Położyła mu palec na ustach, ale Santeri był tak słaby, że nawet nie mógł go
pocałować.
- Nie myśl o tym i więcej już nic nie mów. Tylko wróć do zdrowia. Mam dla ciebie
gorącą i pożywną zupę.
Pokiwał głową. Potrzebował tego.
Musi jak najszybciej wyzdrowieć. Nie będzie jej dłużej ciężarem. Nie będzie się
musiała już o niego martwić.
Raija podtrzymała go przez chwilę i podała miskę z zupą.
Aleksanteri zorientował się, że senne marzenia niewiele miały wspólnego z
rzeczywistością.
Nie było żadnej chaty nad jeziorkiem. Tylko Raija, owszem, tyle że w całkiem innej
roli.
- Ależ on musi mnie nienawidzić - mruknął pod nosem, spoglądając na Mikkala. Raija
przytrzymała Aleksanteriemu kubek i posłała króciutki pocałunek. Pragnęła, żeby go ogrzał, i
była pewna, że teraz, gdy się już ocknął, dobrze ją zrozumie.
- Tak, jest zazdrosny - zaczęła - ale nienawiść jest mu obca. Kocham go.
Aleksanteri opadł z powrotem na posłanie. Nie mógł oderwać od niej oczu.
- Gdybyś to samo czuła do mnie, także byłbym w stanie wiele znieść.
- Nie powinieneś za dużo myśleć, Santeri. Masz wypocząć, najeść się i odzyskać siły.
- Żebyście się mogli mnie szybko pozbyć?
- Możesz jechać z nami do Jykea - wyrwało się Raiji. Aleksanteri wiedział, że lepsze
to niż nic.
- Chętnie - odparł i zasnął. Raija zastanawiała się, czy nie popełniła głupstwa.
Myśli kłębiły jej się w głowie, gdy nagle usłyszała głos Mikkala:
- Nie mogłaś mu powiedzieć nic innego. Ale potem będziesz tylko moja.
Wdzięczna wtuliła się w jego ramię i wyszeptała:
- Już jestem i wiesz o tym doskonale.
9
„Sankt Nikołaj” przemierzył długą drogę. Wyruszył z Archangielska leżącego daleko
na wschodzie i wykorzystując sprzyjające wiatry, ciął fale, kierując się na południowy zachód
do Malangen.
Po drodze zawijali niemal do każdej zatoczki i fiordu.
Mąkę już sprzedali i zostały im tylko beczki. Na południu jednak, gdzie lasów było
pod dostatkiem, nikt ich nie kupował. Rosjanie mieli jednak nadzieję, że pozbędą się towaru
w najdalej na północ wysuniętych zakątkach kraju.
Młody ciemnowłosy szyper mógłby właściwie już wracać z powrotem do domu, ale
powodowany sentymentem, zapragnął zobaczyć te wszystkie miejsca, których nazwy
zapamiętał z jej opowieści.
Pooddycham tamtejszym powietrzem, a potem zawrócę do Rosji, postanowił.
Do życia wypełnionego pustką.
Od pamiętnego rejsu przed trzema laty, kiedy jego brat stracił życie, Jewgienij
Dymitrowicz Byków właściwie żył w próżni. Ówczesna załoga rozpuściła o nim najgorsze
plotki, z których trudno było mu się oczyścić. Przez ponad rok nie udawało mu się zebrać
nowej załogi. Imał się wówczas różnych zajęć. W końcu kupił sobie dwie szkuty, dzięki
którym stał się zamożny. Niektórzy uważali nawet, że nie uchodzi, by człowiek z taką
pozycją sam był szyprem na swoich statkach.
Ale dla niego liczyło się tylko morze.
Kochał Aleksieja. Ciągle obwiniał siebie o jego śmierć. Kiedy przebywał na lądzie,
znajdował pociechę w pielęgnowaniu grobu brata.
Jewgienij miał skłonność do melancholii, zresztą było to u nich rodzinne.
Podtrzymywał w sobie ten stan, mimo że nie brakowało mu powodów do radości.
Ciemnowłosy, przystojny, podobał się kobietom. W jego obecności krew szybciej
krążyła im w żyłach. Miał nieprzeniknione spojrzenie. Jego oczy, choć przyglądały się
badawczo i oceniały, nigdy nie zdradzały tego, co naprawdę myśli. W twarzy o grubo
ciosanych rysach było coś dzikiego. Przypominał nieposkromionego niedźwiedzia z
bezkresnych pustkowi na wschodzie. Rozpacz wyzierająca z jego brązowych oczu wyzwalała
w kobietach instynkt opiekuńczy. Wyczuwały, że potrzebny mu ktoś, kto by go wsparł, u
kogo znalazłby siły i ciepło, przy kim mógłby odpocząć.
Potrzebował kobiety.
Kiedyś kochał, ale doznał strasznego zawodu i przestał ufać wszystkim niewiastom.
Dopiero ona, piękność z obcego kraju, przywróciła mu wiarę. Udowodniła, że z niektórymi
kobietami można rozmawiać, że rozumieją. I bywa, że mogą znaczyć tyle co najlepszy
kompan. A nawet więcej, jeśli odnajdzie się tę właściwą.
Szukał tej jedynej, gdy nachodziło go rozczarowanie.
Szukał, gdy sprawy układały się po jego myśli.
Ale nie znalazł.
Spotykał kobiety, które się z nim we wszystkim zgadzały. Śmiały się, kiedy on się
ś
miał, naśladowały jego gesty i sposób mówienia.
Inne spoglądały na niego głupawo, kiedy proponował im rozmowę, bo potrafiły
jedynie plotkować. Najwięcej było takich, które miały do zaoferowania jedynie ciało.
Brał je w ramiona i uciekał się do wszystkich tych sztuczek, które przyswoił sobie w
młodzieńczych latach i w wieku dorosłym. Kłamał równie łatwo, jak się przymyka oczy.
Na początku to działało.
Ale ciało bez duszy staje się niczym innym tylko bezdenną pustką. Wykorzystywał
kobiety, one wykorzystywały jego... Narastał w nim coraz większy niesmak.
Nadszedł dzień, gdy już miał wszystkiego dość.
Poczuł głęboką niechęć do bezsensownych rozmów, chłodu, nie potrafił siebie dłużej
oszukiwać, że jest coś pociągającego w kobietach, które wybierał.
Sztuczki przestały działać.
Z ukłuciem w sercu uświadomił sobie, że nie powinien dawać wiary słowom Raiji.
Może znała siebie, ale nie znała innych kobiet.
Dobrze mu się z nią rozmawiało, nawet lepiej niż z Aleksiejem. Między nim a
młodszym bratem bowiem zawsze istniał element męskiej konkurencji.
Z Raiją nie musiał walczyć o prymat, nie musiał udowadniać, że jest lepszy.
Miała szczególny dar rozumienia innych. Bogata wyobraźnia pomagała jej wczuć się
w to, co jej opowiadano. A przy tym bywała szczera do bólu. Mówiła prawdę, nie owijając w
bawełnę, nie było w niej jednak cienia złośliwości.
Zawiązała się między nimi przyjaźń.
I chociaż zdarzały się krótkie chwile, kiedy powietrze gęstniało, choć zdawało się to
fizycznie nie do wytrzymania, nigdy nie pomyślał o niej inaczej. Nie chciał mieszać do tego
erotyki.
Raija należała do Aleksieja, nawet po jego śmierci. Jewgienij zaproponował jej co
prawda małżeństwo, ale ona odmówiła.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie mógł ułożyć sobie życia, ponieważ
wspomnienie o niej nie dawało mu spokoju.
Przerażały go własne marzenia, w których należała do niego nie tylko duszą, ale i
ciałem. Bał się zburzyć to, co między nimi wydawało mu się najpiękniejsze: wspaniałą
przyjaźń.
Powiedziała, że przeznaczone jest jej życie w Ruiji.
Domyślał się, że zatrzymała się w którejś z osad położonych na wybrzeżu, ale szanse,
ż
e ją odnajdzie, wydawały mu się niewielkie.
Szukał jednak we wszystkich tych miejscach, o których mu opowiadała, a także w
innych, bo przecież równie dobrze mogła osiąść nad jakimś fiordem, którego nigdy nie
wymieniła w rozmowie.
Musi ją zobaczyć i przekonać się, czy jej nie wyidealizował, czy to, co zapamiętał,
chwile niemal magiczne i niezwykłe uczucie bliskości, nie jest wytworem jego wyobraźni.
Musi się przekonać, czy jest jeszcze zdolny do miłości.
Czy jego ciało zareaguje na kobietę, czy też koszmar impotencji prześladować go
będzie aż do grobu?
Hans Fredrik Feldt pozbył się wozu, bo wzbudzał zbyt duże zainteresowanie, a tego
chciał uniknąć za wszelką cenę.
Równie dobrze podróżowało się konno. Kiedy zwierzę było zmęczone, uznawał, że
trzeba się zatrzymać na nocny odpoczynek. A gdy koń padł, no cóż, dla kogoś, kto ma przy
sobie trochę grosza, nie stanowiło to problemu.
A on nie należał do tych, którzy rozczulają się z powodu konia.
W porze wielkich jarmarków za kołem polarnym wędrowało wielu ludzi i łatwo było
wtedy zasięgnąć języka. Wystarczyło odpowiednio zapłacić, by poznać najświeższe nowiny.
- W Alcie trafiłem wreszcie na jej ślad - przemówił kapitan do zwierzęcia. - Znam
teraz nie tylko jej twarz, ale i dwa nazwiska.
Spotkał ludzi, którzy ją sobie przypomnieli. Jego przyzwoity wygląd, flaszka i garść
brzęczących monet uczyniły cuda. W Alcie pamiętano czarnowłosą kobietę niezwykłej urody.
Pamiętano skandal.
Hans Fredrik sądził, że czarownica jest Laponką.
W Alcie utrzymywano stanowczo, że kobieta wywodziła się z Finów.
W księgach parafialnych znalazł zapis:
„Raija córka Erika, z domu Alatalo, urodzona 29 lutego 1710, zaślubiona z Reijo
Kesaniemi urodzonym 3 czerwca 1708 roku”.
Nauczył się tego na pamięć. A pamięć miał dobrą.
To był dopiero początek. Jeśli będzie trzeba, wygrzebie całą historię jej życia.
Znajdzie ją, Raiję Kesaniemi. I zniszczy.
Nikt nie będzie wystawiał go na pośmiewisko.
A już na pewno nie kobieta!
Pytani przez niego ludzie nie wiedzieli dokładnie, skąd pochodzi ta wiedźma. Jako
miejsce urodzenia podała Tornedalen, a to rozległy obszar. Zapewniano go jednak, że Raija
nie przybyła tu bezpośrednio z Finlandii. Wcześniej była żoną jakiegoś Norwega, ale jego
imienia nikt nie znał. Dowiedział się jedynie, że Finowie najchętniej osiedlają się w okolicach
fiordu Lyngen i w Alcie.
Dlatego pojechał konno na południowy zachód i dołączył do grupki tych, którzy
podążali na jarmark w Skibotn. Ubrany jak inni, w spodnie i kurtkę z samodziału założoną na
skórzany kaftan, czapkę ze skóry i sfatygowane buty, niczym się nie wyróżniał wśród
wędrowców.
Nic w jego wyglądzie nie zdradzało, że był oficerem. Nikomu nie przyszłoby do
głowy, że to on rozpętał lawinę cierpienia, wznawiając procesy czarownic na daleko na
północ wysuniętym kawałku lądu.
Uznano go za niezbyt rozmownego kompana, niezbyt też sympatycznego, ale poza
tym niewiele można mu było zarzucić. Miał śniadą, dość charakterystyczną twarz, na której
malowały się stanowczość i ponure usposobienie.
Niektóre kobiety zgadywały, że doznał zawodu miłosnego, i stąd bruzdy na jego czole
i surowy, niemal rozpaczliwy wyraz zielononiebieskich oczu. Na pytania, skąd pochodzi,
odpowiadał, że zewsząd i znikąd. Uwierzyli mu, bo wokół roiło się od tego typu mężczyzn.
Był do nich podobny. Oni wszyscy wyglądali tak, jakby przed czymś uciekali albo czegoś
szukali.
Mężczyźni naznaczeni piętnem: podróżnicy, włóczędzy, wędrowcy...
Ludzie ich akceptowali, choć dobrze wiedzieli, że znajomość z nimi jest jedynie
przelotna.
Minął tydzień, nim odważyli się ruszyć w dalszą drogę. Wprawdzie pogoda poprawiła
się już po paru dniach, ale Aleksanteri, który bardzo powoli wracał do zdrowia, wstrzymywał
ich wyjazd. Raija robiła co w jej mocy. Wypróbowała większość ziół, jakie miała przy sobie,
przez co zapasy, które starczyć miały do lata i jesieni, znacznie się uszczupliły. Ale Santeri,
mimo że bardzo się starał, ciągle czuł w środku lodowaty chłód. A kiedy na dodatek spuchła
mu i posiniała stopa, przeraził się, że grozi mu jej utrata. Raija zirytowała się, a Mikkal
całkiem zamknął w sobie. Poznawał ten odór. Zawładnęły nim wspomnienia, czuł niemal
fizyczny ból w nodze, w której nic nie powinien czuć.
Na szczęście papka z ziół nałożona pod opatrunek pomogła Santeriemu. Obrzęk
ustąpił, a wraz z nim i ból. Na dzień przed wznowieniem wyprawy chory po raz pierwszy
wstał o własnych siłach.
- Nie chciałbym być wam kulą u nogi - mówił. - Gdyby nie to, że jestem całkowicie
od was uzależniony, już dawno bym poprosił, żebyście ruszyli beze mnie... - uśmiechnął się
krzywo. - Ale ponieważ tak bardzo kocham siebie, że zamierzam żyć, uczepiłem się was jak
rzep.
- Jeśli ruszymy za wcześnie, będziesz nam większą przeszkodą - odparła Raija
rzeczowo. - Bo jeśli ci się pogorszy, będziemy zmuszeni znowu zatrzymać się na dłuższy
postój, a to o wiele większy kłopot. Lepiej poczekać, aż zupełnie wydobrzejesz.
- Wiem, jak ci spieszno do dzieci... - zaczął, ale Raija bezceremonialnie ucięła
dyskusję:
- Oczywiście, że najważniejsze na świecie wydaje mi się teraz odnalezienie moich
dzieci, ale nie mogę przecież narażać cudzego życia. Nie należę do tych, którzy myślą tylko o
sobie!
Pierwszego dnia podróży Santeri czuł się okropnie, cierpiał jednak w milczeniu. Leżał
w pułkach Mikkala, starannie otulony futrami, tak że wystawało mu tylko pół twarzy.
Planowali pokonać niezbyt dużą odległość, ale pogoda była wprost wymarzona:
wspaniała szreń, bezchmurne niebo i niemal bezwietrznie, dzięki czemu łatwiej znosiło się
chłód.
Aleksanteri przez całą drogę zapewniał, że nie muszą się o niego martwić, że da sobie
radę.
Kusiło ich, żeby nadrobić choć trochę stracony na postoju czas.
Kiedy w końcu zdecydowali się zatrzymać na odpoczynek, była już późna noc.
Aleksanteri siadł do posiłku blady jak kreda, a ręce tak mu się trzęsły, że nie mógł utrzymać
w nich jedzenia.
- Przeforsowałeś się - zmartwiła się Raija. - Naucz się w końcu jednego: musisz nam
powiedzieć, kiedy nie dajesz rady.
- Świetnie się czułem - bronił się Santeri. - Dopiero kiedy wszedłem do namiotu...
Nie uwierzyli mu.
Ale on obstawał przy swoim. Kompletnie wyczerpany, otulił się futrem i, nim
pozostali skończyli jeść, zasnął kamiennym snem.
- Już pora spać? - zdziwił się Ailo, który nie czuł jeszcze znużenia.
Z wyraźną ulgą przyjął wyjaśnienie dorosłych, że jeśli nie chce, nie musi się jeszcze
układać do snu.
- Podziwiam go... - przyznał później Mikkal, gdy razem z Raiją leżeli przytuleni i
prowadzili szeptem jedną ze swych długich nocnych rozmów. - Choć wolałbym nie żywić dla
niego takich uczuć. Ale to silniejsze ode mnie. W tym człowieku drzemią dwie natury. Wi-
działem, jak się męczy, ale nie poskarżył się nawet jednym słowem. Mało kto wytrzymałby
na jego miejscu.
- Masz rację, to nie jest taki sobie żartowniś - odparła cicho Raija. - Udaje
beztroskiego wesołka, ale tak naprawdę jest wrażliwy i bystry.
- Sądzisz, że to wszystko jest grą?
Raija wtuliła policzek w ramię ukochanego.
- Nie wszystko, ale większość. Może on sam nawet nie zdaje sobie z tego sprawy?
- Nie wiem, co mam o nim myśleć. Denerwuje mnie, wydaje mi się czasem taki płytki,
dziecinny... Nawet Matti zachowuje się bardziej dojrzale.
Raija, rozbawiona, pocałowała go w nos.
- Pozwól, że zgadnę, Mikkalu... Jesteś zazdrosny!
- Może... - wymamrotał i musnął wargami kąciki jej ust. - Marzy mi się letni las pełen
tajemnic. Pagórki pokryte miękkimi kępkami mchu, gdzieniegdzie obsypane liśćmi. Brzozy
wystawiające ku niebu swe gałęzie. I my, tylko we dwoje! Prócz nas żywej duszy przy-
najmniej w odległości trzech dni wędrówki.
- Nawet nie muszę pytać, co też chciałbyś tam robić - odrzekła szeptem i zaśmiała się
cicho.
- Czy to źle, że pragnę cię tylko dla siebie? - zapytał, przytulając ją mocniej. - Jestem
normalnym mężczyzną.
Raija uśmiechnęła się.
Pocałowała go w policzek i ugryzła leciutko w ramię. Mikkal spał zawsze w samych
kalesonach, z nagim torsem. Ona kładła się tylko w najcieńszej koszuli.
Nie wypuszczając jej ze swych silnych ramion, obrócił się tak, że znalazła się pod
nim.
- Jesteś najpiękniejsza na świecie, Raiju - powiedział takim tonem, jakby właśnie to
odkrył.
Serce zabiło jej mocniej. Z uśmiechem gładziła jego plecy i szeroki tors. Koniuszkami
palców zakreślała kółka na jego ciele, doprowadzając go do szaleństwa. Płonął.
Powoli pochylił się nad nią i pocałował.
Raija przywarła do niego, spragniona pieszczot. Tęskniła za jego dłońmi, które
potrafiły pobudzić ją tak, że drżała z pożądania.
Mikkal oderwał się od jej warg i uśmiechnął porozumiewawczo. Nie potrzebowali
słów.
Jej ciało tuliło się do jego ciała, za żadne skarby nie chciała utracić tej bliskości.
- Jeszcze obudzimy pozostałych - wyszeptał ostrzegawczo Mikkal.
- Potrafisz na tym poprzestać? - zapytała, a wyzwanie, które usłyszał w jej głosie, tym
mocniej go podnieciło.
- Nie, skarbie. A ty? Uśmiechnęła się przepełniona miłością.
- Dotykaj mnie - poprosiła. - Pieść mnie, żebym rozpaliła się jak pochodnia. Zamknij
oczy i wyobraź sobie, że jest lato i leżymy w lesie, o którym tak marzysz. Wyobraź sobie, że
jesteśmy tu zupełnie sami.
- Gdybym to zrobił, błagałabyś mnie, żebym się uspokoił - mruknął cicho. -
Podskakiwałabyś nerwowo przy najlżejszym trzasku ognia w palenisku, a gdyby Matti
zakasłał przez sen, dostałabyś chyba ataku serca...
- To może wybierz trochę łagodniejsze pieszczoty.
- Takie jak te?
Mikkal rozchylił na bok poły cienkiej koszuli, po czym ujął w dłonie miękkie, krągłe
piersi Raiji. Gładził je, z uśmiechem wpatrując się w twarz ukochanej.
Pokiwała głową w milczeniu.
Jej ciało już całkiem mu się poddało. Mikkal uśmiechał się, odkrywając w sobie całe
pokłady czułości i miłości do tej jedynej. Nagle wydało mu się, że dotąd jeszcze nigdy nie
zdołał w pełni wyrazić, jak bardzo ją kocha.
Zbyt mało czynów, bo cóż znaczą słowa...
Nawet miłosny akt bladł w porównaniu z tym ogromem uczuć, jakie nim zawładnęły.
Poruszył się i musnął leciutko palcami twarde blizny, z powodu których, co teraz
wydawało mu się całkiem niepojęte, omal jej nie odrzucił. Nie mógł znieść ich widoku, bo
przypominały mu o jej cierpieniu i o okropnościach, przez jakie przeszła. Ale to przecież
nadal była Raija, jego Mały Kruk, kobieta, którą ukochał ponad wszystko na świecie!
Nadal pożądał tylko jej.
Futro, którym się okrywali, niemal całkiem się z nich zsunęło. Poprawili je, a potem
ich dłonie znów odnalazły własne ścieżki.
Mikkal pogładził lekko uda Raiji. Przyjmowała jego pieszczoty i nakłaniała do
dalszych, coraz śmielszych...
Jęknęła cicho, kiedy poczuła na brzuchu jego męskość. Jej palce wiedziały, czym go
uradować.
On tymczasem sunął dłońmi w dobrze sobie znane rejony.
Mikkal potrafił swoimi pieszczotami wyzwolić w Raiji nieporównywalny do niczego
ż
ar.
Gra miłosna innych mężczyzn, których miała, była nierzadko bardziej wyrafinowana,
jednak uczucie, jakim darzyło się nawzajem tych dwoje, rozpalało silniej niż
najwymyślniejsze sztuczki miłosne. To do Mikkala tęskniła, jego pożądała, a nie jakiegoś
pierwszego lepszego kochanka.
- Pragniesz mnie? - zapytał, szepcząc jej miłośnie wprost do ucha, a gdy dotknął go
leciutko czubkiem języka, gorące prądy rozeszły się po całym jej ciele.
Nic nie mówiąc, uniosła biodra i otworzyła się przed nim.
Czuła, jak drży podniecona i porywa go za sobą, nadając coraz szybszy rytm.
Zanurzając palce w jego czarnych gęstych włosach, przyciskała go mocno i dobrze
wiedziała, że tak jak i ona bliski jest spełnienia.
Odnalazł jej usta, a od pocałunku, gwałtownego i przepełnionego namiętnością, nad
którą nie dało się już dłużej zapanować, omal nie spłonęli.
Mikkal objął dłońmi jej krągłe pośladki i poczuł, jak jej uda zamykają się wokół jego
bioder. Przywarła do niego, jakby chciała się stopić z nim w jedno. Leżał cicho, a ona drżała
w ekstazie. Jęknęła i pogryzła do krwi jego wargi. Wbiła się palcami w jego ramiona.
Poruszała się jak fale przypływu. Uwielbiał na to patrzeć! Jej ciemne oczy ciemniały
jeszcze bardziej, a na twarzy malowało się całkowite oddanie.
A on spełnił niemą prośbę ukochanej, aby stali się jedno.
- Mógłbym żyć tą chwilą, póki nie dotrzemy na miejsce - wyszeptał znużony.
Raija pocałowała go lekko w policzek.
- Nie mógłbyś, ja też nie.
Zasnęli nasyceni miłością i szczęściem. Cieleśnie i duchowo zjednoczeni.
Aleksanteri przebudził się i nie mógł już zasnąć. Słyszał ich... Zrozumiał, że z takim
uczuciem nikt nie może się zmierzyć.
I pożałował, że nie zamarzł na śmierć podczas śnieżnej burzy.
10
Reijo wiosłował w stronę lądu spokojnie i miarowo. Knut i Maja, oparci o burtę,
wpatrywali się w wodę. Maja wychylała się nieostrożnie, ale Reijo, zamiast ją nieustannie
upominać, usiadł tak blisko, żeby zdążyć ją przytrzymać, gdyby okazało się to konieczne. Do
dziewczynki nie docierały bowiem żadne upomnienia, a najlepszą nauczką był strach.
Próbowała wszystkiego, póki nie poparzyła sobie palców. Ale nawet wtedy za nic w świecie
nie przyznałaby się do tego, że postąpiła źle albo że popełniła błąd.
Po takich niemiłych zdarzeniach stawała się ostrożniejsza, ale nigdy nie ustąpiła.
- Potrzebne nam te ryby? - zapytała, kręcąc się niespokojnie. Z pogardą kopnęła
drobne dorsze, jakie udało im się złowić.
- Tak - odrzekł Reijo.
- Teraz? Przecież niedługo jarmark. Sprzedasz skóry i będziesz bogaty. Nie będziemy
wtedy już musieli jeść ryb.
Upodobania kulinarne Mai nie pasowały do ubogiej osady nad fiordem.
- Ryby są smaczne - stwierdził Knut, za co został obdarzony przez siostrę
pogardliwym spojrzeniem.
- Fuj! - rzekła tylko, a jej twarz przypominała gradową chmurę.
Dobry Boże, pomyślał w duchu Reijo. Jak sobie z tym poradzę? Dzieci dorastają. Są
tak różne jak ogień i woda. Powinienem traktować je jednakowo, sprawiedliwie. Staram się je
dobrze wychować, ale z Mają chyba mi się to nie uda. I tak pójdzie własną drogą. Obojętnie,
do czego będę próbował ją nakłonić. Dobry Boże, pozwól Raiji wrócić. Zachowaj ją przy
ż
yciu i spraw, by nas odnalazła! Sam nie dam rady. Poza tym chciałbym żyć własnym
ż
yciem.
Daleko u wejścia do fiordu Maja dostrzegła niewielki punkt.
- Czy to Rosjanie? - zapytała z cieniem zainteresowania w głosie.
Bywało, że odzywały się w niej wspomnienia z czasu spędzonego na rosyjskim statku
z żaglami. Jakieś strzępy zdarzeń, niczym bajka. Dziewczynka sama nie była pewna, czy to
wszystko wydarzyło się naprawdę. Czasem wspominała mężczyznę, który dowodził
wszystkimi. Mówiła, że był miły, i opowiadała o pięknych przedmiotach, jakie posiadał. A
potem na długo zapominała o wszystkim...
Niedawno jednak do ich fiordu przypłynęły dwie rosyjskie szkuty. Reijo kupił od
Rosjan mąkę na całą zimę.
Wziął ze sobą Maję, która nie kryła swego rozczarowania. Podstarzali szyprowie, z
którymi jej opiekun dobijał handlu, w niczym nie przypominali przystojnego kapitana ze
wspomnień.
- Nie ma tu nikogo więcej? - pytała w kółko. - Musi tu być ktoś jeszcze. Może tamten
schował się gdzieś pod pokładem? Przecież to on wszystkimi dowodzi!
Reijo kosztowało wiele czasu i cierpliwości, żeby wytłumaczyć dziewczynce, że do
ich wybrzeży przypływa wiele statków i jeszcze więcej rosyjskich marynarzy. Może jej
kapitan minął ich osadę, nie przybijając do brzegu? Może już przestał przypływać w te stro-
ny? A może przypłynie kiedy indziej?
Reijo wierzył, że dziewczynka zapomni, ona jednak znowu wpatrywała się tęsknie w
widoczne w oddali żagle i znów zapytała o to samo:
- Jak myślisz, Reijo, czy to nasz Rosjanin? Nie mógł jej powiedzieć nic poza tym:
- Nie wiem. Zobaczymy, Maju. Zobaczymy. Kiedy wieczorem dzieci ułożyły się do
snu, wiedział już, że tym razem przypłynęła właściwa szkuta: „Sankt Nikołaj”.
Reijo nie znał rosyjskiego alfabetu, choć słyszał, że nazywany jest cyrylicą, ale poznał
znaki widniejące na burcie i wiedział, co oznaczają.
Co prawda sama nazwa jeszcze niczego nie dowodziła, bo przeszło połowa rosyjskich
łodzi, które widział, nosiła nazwę różnych świętych. W głęboko religijnej Rosji wydawało się
to zupełnie naturalne.
Szczególną popularnością cieszył się opiekun żeglarzy, święty Mikołaj. Właścicielom
zdawało się, że nazywając statek jego imieniem, zapewniają sobie dodatkową opiekę i
wsparcie.
Dotąd Rosjanie nigdy nie pojawiali się w porze jarmarku. Reijo obawiał się, że ich
obecność nie zostanie dobrze przyjęta przez kupców z wybrzeża i znad Zatoki Botnickiej,
którzy obawiali się dodatkowej konkurencji. Nie będą się spokojnie przyglądać zacumowanej
w fiordzie szkucie, na której Rosjanie zechcą zbijać ceny.
Reijo zadrżał, kiedy przypomniał sobie podobną sytuację w osadzie na wybrzeżu,
gdzie mieszkali z Raiją Aleksiej został postrzelony właśnie dlatego, że chciano wystraszyć
Rosjan i nakłonić ich, by wycofali się z handlu. Reijo nie przypuszczał, by to samo mogło
powtórzyć się tutaj, jednak przy tak dużym zbiorowisku ludzi wszelkiego autoramentu
wszystko było możliwe. W najbliższym tygodniu, kiedy trwać tu będzie targ, przybędzie
także pastor i ktoś z władz. Żaden kłopot rozdmuchać nienawiść wobec obcych. Reijo
wiedział to lepiej niż ktokolwiek inny.
Tutejsi ludzie nadal pamiętali Raiję. Kiedy powrócił z jej dziećmi w te strony, z
trudem skrywali złośliwą satysfakcję. Żaden z mieszkańców wioski nie okazał nawet cienia
współczucia. Nawet wówczas, gdy powiedział im, że Raija nie żyje.
- Jak kto sobie pościele tak się wyśpi - drwili.
Reijo żył jakby w zawieszeniu. Miał swą chatę na przylądku, łódź, dzieci. Czasami
nachodziła go jednak przemożna ochota, żeby porozmawiać z kimś dorosłym, i wtedy musiał
wyrwać się z domu...
Zwykle kończyło się na tym, że wypijał parę szklaneczek wódki w towarzystwie
mężczyzn, którzy także potrzebowali wytchnienia.
Nie znajdował jednak u nich zrozumienia. Dlatego właściwie nigdy tak naprawdę nie
rozmawiali ze sobą. Co prawda gawędzili o dawnych obyczajach, a ten i ów się głośno
przechwalał, ale to Reijo nie wystarczało.
Za każdym razem przeżywał to samo rozczarowanie. Przysięgał sobie, że więcej się to
nie powtórzy, ale dobrze wiedział, że to nieprawda. Z kobietami w ogóle się nie spotykał.
Wydawało się mu, że już uporał się z rozpaczą po śmierci ukochanej, którą poznał w
portowym mieście na południu kraju. Pamięć o niej nie sprawiała mu już takiego bólu.
Przypominał sobie najpiękniejsze spędzone z nią chwile, ale z czasem nabrał przekonania, że
mógłby pokochać inną równie gorąco, gdyby tylko trafiła mu się taka szansa.
Trudniej było mu myśleć o Raiji. I to nie dlatego, że kochał ją w ten sam sposób co
kobietę w Bergen.
Trudno wyrazić, jak bardzo był przywiązany do Raiji. Ta dziewczyna nigdy nie stanie
się mu obojętna. Bolało go, że nie wie, co się z nią dzieje, że od dwóch lat nie daje znaku
ż
ycia.
Czasami nachodziła go przemożna chęć, by spakować wszystko i wyjechać razem z
dziećmi. Gdziekolwiek. Ale nie mógł, bo przecież tutaj Raija będzie ich szukać, kiedy wróci.
Tak bardzo chciał, żeby wróciła, ale wolał nie myśleć, co będzie potem. Nadal byli
małżeństwem. Wzięli ślub z rozsądku i dla dokumentu, ale ich związek opierał się na
głębokiej przyjaźni, która, jak mieli nadzieję, nigdy nie wygaśnie.
Dobry Boże, jak bardzo byli krótkowzroczni.
Na szkucie zapaliło się światło.
Ma tam popłynąć? Wejść na pokład i powiedzieć, że nie chce nic kupić, że szuka
jedynie szypra o imieniu Jewgienij?
Takich rzeczy się nie robi, nawet jeśli ktoś jest bardzo spragniony kontaktu z innymi
ludźmi.
Mimo to Reijo wstał jak w amoku i ubrał się szybko w obawie, że może się rozmyślić.
Wytłumaczył sobie, że robi to dla Mai, ale w głębi duszy wiedział, że i dla niego jest
to równie ważne.
Niebo było pogodne, a morze spokojne. Gwiazdy mrugały ku niemu jak dobre
znajome. Reijo co noc prowadził długie z nimi rozmowy, po to żeby nie wyjść z wprawy.
Pewnie już niewiele brakuje, żeby zwariował.
Mówił trzema językami, zawsze przychodziło mu to z łatwością. Nie chciał zatracić
tej zdolności, a poza tym teraz bardziej niż zwykle tęsknił do rozmowy z człowiekiem z krwi i
kości.
Jakim był głupcem, rezygnując z Raiji. Przecież Mikkal nie ma do niej prawa. To on,
Reijo, jest jej mężem, ma na dowód odpowiedni dokument. Pamiętał te noce w jej objęciach:
jak cudownie było wtulić twarz w jej miękkie piersi i zapomnieć o całym świecie. Co też go
podkusiło, żeby zrezygnować z Raiji?
Ale przecież, gdyby sytuacja się powtórzyła, uczyniłby to samo.
Nawet zdając sobie już sprawę z tego, jaka go czeka samotność.
Burta żaglowca wyrosła przed nim jak wysoka skała sięgająca niemal do gwiazd.
- Ahoj! - krzyknął, wiedząc, że ktoś na pokładzie pełni wachtę. Zresztą słyszał głosy,
pojedyncze słowa i śmiech.
Wspólnota.
Kula, jaką czuł w piersiach, zdawała się coraz bardziej mu ciążyć, ciągnęła go w
głębię. W dół, na samo dno.
Przez reling ktoś się wychylił i oświetlił go blaskiem lampy.
Reijo nie przyswoił sobie zbyt wielu rosyjskich słówek w czasie gdy mieszkał na
wybrzeżu, ale potrafił się przywitać.
- Zdrawstwujtie - zawołał, starając się, by jego głos zabrzmiał serdecznie. - Jest wasz
kapitan?
Mężczyzna na górze zmarszczył czoło, ale zaraz na jego twarzy pojawił się uśmiech, a
z ust popłynął potok słów w niezrozumiałym języku. Marynarz na moment zniknął, po czym
wychylił się ponownie i spuścił Reijo sznurową drabinkę.
Gestem pokazał, żeby rzucił mu linę cumującą. Reijo zrobił, co kazał marynarz, i
zręcznie wspiął się po drabince na pokład.
Marynarz przywitał go serdecznie, uścisnął mu dłoń i ucałował w oba policzki.
Reijo uśmiechnął się z równą serdecznością.
Skierowano go do eleganckiej kajuty. Marynarz, gestykulując, wyjaśnił coś
siedzącemu przy prostym stole mężczyźnie, po czym wycofał się i zamknął za sobą drzwi.
Mężczyzna spojrzał na przybysza z zainteresowaniem i pozdrowił go po rosyjsku. W jego
wzroku czaiło się pytanie.
Reijo odpowiedział po lapońsku:
- Zdaje się, że jesteś bratem Aleksieja...
Mężczyzna skulił się na dźwięk tego imienia, a Reijo uderzyła nagle myśl, że ten
człowiek wygląda na tak samo zmęczonego i samotnego jak on sam.
- Nazywam się Jewgienij Byków - odrzekł spokojnie. - A ty...?
- Reijo Kesaniemi, mąż Raiji.
Słowa podziałały jak cios pięścią. Rosjanin zapadł się w sobie i przymknął powieki. A
potem poderwał się z trzęsącymi się rękami.
- Czy ona ma się dobrze? Jak mogłeś ją zostawić?
- Raija mi wybaczyła - uciął Reijo. - Mogę usiąść? Pokiwał głową.
Reijo opadł na stołek po drugiej stronie ławy. Mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Nie
od razu przypadli sobie do gustu.
- Musiałem tu przypłynąć - rzekł Reijo. - Musiałem sprawdzić, czy tym razem to twoja
szkuta zawinęła do nas.
- Dlaczego?
- Jestem to winien pewnej małej dziewczynce, która często o tobie opowiada. Za
każdym razem, kiedy przypływają tu rosyjskie statki, ożywają jej wspomnienia. A niewiele
wydarzeń ze swego krótkiego życia lubi sobie przypominać.
- A Raija?
Reijo, roztrzęsiony, nabrał powietrza w płuca i zacisnął mocno dłonie oparte o blat.
- Nie przybyłbym tu, gdyby była ze mną. Od dwóch lat jestem sam.
- Umarła? - Jewgienij potrząsnął głową z niedowierzaniem. To nie może być prawda,
przeleciała mu przez głowę gorączkowa myśl. Jakiej nadziei może się uczepić, jeśli jej już nie
ma? Czy już na zawsze będzie potępiony?
- Myślę, że żyje - odparł Reijo. - Ale musiała uciekać. Została oskarżona o uprawianie
czarów i groziło jej spalenie na stosie.
Jewgienij wpatrywał się niemo w Reijo, ale w jego spojrzeniu kryło się żądanie, by
usłyszeć całą prawdę.
Reijo opowiedział wszystko, co wydarzyło się od chwili, kiedy Raija opuściła pokład
„Sankt Nikołaja” i zeszła na ląd.
- Jest sama? Reijo zaprzeczył.
- Raija nie opowiadała ci o Mikkalu?
Teraz rosyjski szyper pokręcił głową przecząco.
- Mikkal jest ojcem Mai - wyjaśnił Reijo. - I pierwszą miłością Raiji. Zresztą powinien
pozostać jedyną. Nie mogli o sobie zapomnieć. Raija jest w najlepszych rękach.
- A jeśli ona nigdy nie wróci?
Reijo uśmiechnął się zmęczony i wzruszył ramionami.
- Wróci. Znam dobrze Raiję. Nie porzuci swoich dzieci, a one są u mnie.
Jewgienij wstał i zaczął krążyć po kajucie. Reijo rozejrzał się wokół. Zobaczył piękne
przedmioty, o których tak chętnie opowiadała Maja, i zrozumiał, że to wnętrze musiało na
niej zrobić wielkie wrażenie. Wszystko zdawało się takie niesamowite, pochodziło z
dalekiego świata, o którym mogła tylko marzyć. Maja była bardzo wrażliwa na piękno. Reijo
nie miał pojęcia, po kim to odziedziczyła, Raija bowiem nigdy nie przywiązywała wagi do
rzeczy, piękna szukała raczej w naturze i w ludziach niż w przedmiotach. A Mikkal nigdy nie
troszczył się o to, by coś posiadać.
- Dlaczego się tak dla niej poświęcasz? - zapytał Jewgienij z żarem. - Co jest w niej
takiego, co sprawia, że mężczyźni tracą dla niej głowę? Mój brat mógł mieć każdą kobietę,
wystarczyło, by skinął palcem, ale on pragnął tylko jej. Oszalał na jej punkcie.
- Raija to Raija - odparł Reijo. - Zresztą ona uczyniłaby dla mnie to samo. Ludziom
bliskim swemu sercu odda wszystko, zapominając o sobie. Ona nie robi niczego połowicznie i
jest bezgranicznie uczciwa. To mój najlepszy przyjaciel.
- Przyjaciel? - Jewgienij uniósł w zdumieniu brwi. - A co z miłością?
- Myślałem kiedyś, że kocham Raiję. To prawda, darzę ją ogromnym uczuciem, ale to
nie jest miłość.
Przez wiele lat wmawiałem sobie, że to ta jedyna. Ponieważ wszyscy wokół ją
ubóstwiali, ja nie chciałem być gorszy. Trwało to tak długo, póki nie zrozumiałem, że miłość i
przyjaźń to dwie różne sprawy.
Jewgienij potrząsnął głową, patrząc z niedowierzaniem na siedzącego przed nim
mężczyznę, który był mężem Raiji, a utrzymywał, że jest jej przyjacielem.
- To prawda, że z nikim nie rozmawiałem tak szczerze jak z nią - przyznał w końcu. -
Wtedy też nazywałem to przyjaźnią, ale teraz sam nie wiem, jak nazwać moje uczucie do niej.
- Czy przez nią zabiłeś Aleksieja? - zapytał Reijo wprost. Przypomniał sobie, jakie
opowieści krążyły w osadach nad morzem. Razem z Mikkalem opłynęli całe wybrzeże,
zawijając do każdego fiordu i każdej zatoczki w poszukiwaniu Raiji. Usłyszeli od ludzi, co się
wydarzyło.
- To był nieszczęśliwy wypadek. - Jewgienij powiedział to z trudem. Nie miał pojęcia,
skąd ten człowiek wie o tym. On sam nie rozmawiał na ten temat z nikim poza Raiją.
Kiedy powrócił do Archangielska, jego milczenie sprawiło, że napiętnowano go jako
mordercę, bratobójcę.
- To był wypadek, Aleksiej sam go spowodował. Ale ja ciągle obwiniam siebie o to,
co się stało... Niekiedy wydaje mi się, że naprawdę mógłbym go zabić. Ciężko nieść takie
brzemię.
- Przepraszam, nie powinienem był pytać. Zachowałem się jak gbur. Ale odwykłem od
ludzi.
- Doskwiera ci samotność? Reijo przytaknął.
- No to jest nas dwóch - uśmiechnął się blado Jewgienij. Coraz bardziej lubił tego
Fina, jedyną więź łączącą go z Raiją. - Sądziłem, że ona tu jest. Ciągle mam nadzieję, że ją
spotkam. Nie odzyskam spokoju, póki z nią nie porozmawiam... - Zamilkł, a po chwili podjął
na nowo:
- Mam kłopoty. Może mogłaby mi pomóc, nie wiem.
- Jeśli mogę być ci pomocny... Rosjanin pokręcił głową stanowczo.
- Dziękuję, ale nie. Nie podzielę się tym z nikim prócz niej. Nie mogę o tym
rozmawiać.
Reijo zaakceptował to.
- Wypijesz ze mną szklaneczkę? - zapytał Jewgienij.
- Jestem samotny, dawno z nikim nie rozmawiałem.
- Tak samo jak i ja - uśmiechnął się Reijo i z namaszczeniem wziął do ręki ciężki
kielich, który podał mu szyper. Domyślił się, że trzeba go chwycić za cienką nóżkę. Własne
palce wydały mu się niezgrabne, ale opanował się. Nabożnie spoglądał na maleńkie kwiatki
szlifowane w szkle. Nie mieściło mu się w głowie, jak można coś takiego zrobić.
Jewgienij nalał rumu.
- Wasz bimber jest lepszy od naszego - uśmiechnął się. - Wymieniamy go na rum.
Przepił do Reijo i wychylił kieliszek. Reijo uczynił to samo. Otoczenie, piękny kielich,
rum, wszystko to sprawiło, że poczuł się, jakby się znalazł w innym świecie. A tymczasem
dzieliło go ledwie kilka uderzeń wioseł od chaty na przylądku.
Obudziła się w nim dawna tęsknota za dalekimi stronami, za przygodą, niezwykłymi
przeżyciami i sprawami, o których nawet nie miał pojęcia.
Gotów był umrzeć, by stać się częścią tego świata.
Wypił do dna. Spojrzał na kajutę przez szlifowane w delikatnym krysztale kwiatki.
Tego świata dane było jemu - Kwenowi - ledwie zasmakować, tak jak tego złocistego płynu
w kieliszku.
Tak naprawdę jego miejsce było w zbudowanej z bali chacie. Musiał chwytać za
wiosła, żeby zarobić na swój powszedni chleb.
Taka była jego codzienność. Zabrakło w niej miejsca dla marzeń.
- Mówiłeś o Mai, prawda? To ona o mnie pyta? Reijo potwierdził.
Rosjanin uśmiechnął się, a jego ponura twarz złagodniała.
- To dziwne dziecko - powiedział. - Byłem pewien, że mnie znienawidzi, a ona
tymczasem uznała mnie za dobrego wujaszka. Natomiast nigdy nie zaakceptowała Aleksieja.
Nie wiedziałem nic o dzieciach. Dzięki niej zrozumiałem, że je lubię. - Na chwilę zapadła ci-
sza, a potem Jewgienij mówił dalej: - Marzę o tym, żeby mieć własne dzieci, syna, córkę.
Kiedy sobie je wyobrażam, mają twarze jej dzieci. Przeraża mnie to.
Reijo nie wiedział, co odpowiedzieć. Bo ten mężczyzna odkrył przed nim najskrytsze
zakamarki swej duszy. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się odsłonił.
- Maja na pewno się ucieszy, jeśli nas odwiedzisz. Zapewne chętnie też obejrzałaby
szkutę.
Jewgienij ocknął się z zamyślenia.
- To nie jest ta sama szkuta - rzekł. - Poprzednia nie należała do mnie, ta jest moją
własnością. Ale wyglądają oczywiście podobnie. Urządziłem tu wszystko tak, żeby mi
przypominało tamtą.
Ż
ył wspomnieniami.
Reijo zastanawiał się, czy ten mężczyzna naprawdę kochał Raiję, czy też wspomnienia
obudziły w nim to chore marzenie o miłości.
Nie mógł jednak o to zapytać.
- Odwiedzę Maję. - Twarz Jewgienija rozjaśnił uśmiech. Teraz widać było, jak bardzo
jest podobny do Aleksieja. - Odwiedzę dzieciaki i przyniosę im tyle cukierków, że starczy im
do końca życia. - Roześmiał się na tę myśl. A uchwyciwszy wzrok Reijo, dodał: - Dziękuję,
ż
e przyszedłeś. Rozmowa z tobą dobrze mi zrobiła. Zyskałem pewność, dzięki tobie mam się
na co cieszyć.
Jewgienij odprowadził gościa na pokład. Zanim Reijo zszedł po drabince do swej
łódki, wskazał Rosjaninowi swoją chatę.
Nad samym brzegiem nadal przeważały ziemianki.
- Przyjdę - zapewnił Jewgienij.
Kiedy Reijo wiosłował w stronę lądu, było mu lżej na sercu.
Zrobił to dla Mai, ale równie wiele zyskał sam na tym spotkaniu.
Jewgienij odwiedził ich, jak obiecał. Nie robił wokół siebie szumu. Mimo że był
właścicielem szkuty i szyprem, sam przypłynął łódką do brzegu.
Reijo nie wspomniał dzieciom o tym, że był na statku. Póki co nie chciał rozbudzać w
nich nadziei. Co by to było, gdyby Jewgienij nie dotrzymał obietnicy?
Ale kiedy zobaczył, że z żaglowca została opuszczona na wodę szalupa, do której
wchodzi tylko jeden człowiek, zwołał dzieci.
- Pamiętasz, Maju, jak rozmawialiśmy o rosyjskiej szkucie, która wczoraj wpłynęła od
fiordu?
Pokiwała głową.
- Wieczorem, kiedy już spaliście, powiosłowałem tam...
- Byłeś na pokładzie? - Knut przybliżył się. - Czemu nie wziąłeś nas ze sobą?
- Było już późno, poza tym nie wiedziałem, czy to ten sam statek. - Reijo nabrał
oddechu. Kątem oka dostrzegł, że Jewgienij wciąga łódź na brzeg. - Okazało się, że nie tą
szkutą płynęliście...
Rozczarowanie niczym woal zamgliło ich oczy.
- Ale za to jest ten sam kapitan - dokończył Reijo. Minęło kilka chwil, zanim to do
nich dotarło. Ida nic nie rozumiała.
- Kapitan właśnie przyszedł się z wami przywitać.
Przepychali się do drzwi, bo każdy chciał je otworzyć pierwszy, i omal nie przewrócili
Jewgienija, który właśnie wchodził do izby.
Ukucnął, roześmiany, i pozwolił się wyściskać całej trójce. Elise, trochę zawstydzona,
pocałowała go szybko, po czym zarumieniona spuściła wzrok.
Reijo przypomniał sobie matkę dziewczynki, Eve, do której Elise coraz bardziej się
upodabniała. Na pewno wyrośnie na piękną dziewczynę. Czuł, że w przyszłości może się to
stać przyczyną konfliktów między Mają a jej przybraną siostrą.
Reijo wziął na ręce swoją córkę i podszedł do Rosjanina, który, przemawiając wesoło,
rozdawał dzieciom torby ze słodyczami, wielkie jak pół worka z mąką. Takie przynajmniej
wydawały się maluchom.
- Tylko nie zjedzcie wszystkiego na raz - upominał Reijo, choć wiedział, że i tak go
nie posłuchają.
Domyślał się, że trudno je będzie dziś namówić na kolację i że nie uniknie kłopotów z
bolącymi brzuchami późnym wieczorem. Otoczyły kołem Jewgienija, póki nie rozdał im
toreb z cukierkami, a potem wycofały się i ukryły za domem. Usiadły grzecznie i zaspo-
koiwszy apetyt na słodycze, weszły po cichutku do chaty i szybko prześliznęły się do swej
izby, w której zapadła podejrzana cisza.
Jewgienij chłonął widok roztaczający się z okien. Plaża, rzeka wpływająca do fiordu,
skały schodzące do wody.
- Tutaj mieszkaliście? - zapytał.
- To dom mojego ojca - wyjaśnił Reijo. - Raija mieszkała kawałek dalej stąd, nad
rzeką. Chata stała wśród drzew bardziej w głębi lądu. Raija nie lubiła wysokich wzniesień i
ź
le znosiła rozkołysane morze.
Jewgienij uśmiechnął się:
- Zdaje się, że na „Sankt Nikołaju” jej to przeszło. Ale rzeczywiście, nie przepadała za
morzem.
Reijo bez trudu przyszło uwierzyć w jego słowa.
- Stała mi się jeszcze bliższa, kiedy zobaczyłem to miejsce - rzekł Jewgienij
wyważonym tonem. - Może to zabrzmi trochę niedorzecznie, ale zawsze zdawała mi się taka
odległa, rozmywała mi się w pamięci. I dlatego nie miałem czym karmić swojej tęsknoty.
Myślałem wówczas o wszystkich tych miejscach, o których mi opowiadała, i próbowałem je
sobie wyobrazić. Próbowałem wyobrazić sobie jej życie. Było to prawie niemożliwe, ale
podtrzymywało mnie na duchu, kiedy potrzebowałem otuchy.
Reijo zapragnął ofiarować temu mężczyźnie coś, co nadałoby sens jego życiu. Ale nie
mógł.
Nie wiedział nawet, czy Raija by potrafiła, choć Jewgienij święcie w to wierzył.
Będzie wierzył dopóty, dopóki Raija nie zniszczy jego marzeń albo ich nie umocni.
Jeśli Jewgienij nigdy nie odnajdzie Raiji, do końca życia tkwić będzie w próżni.
Reijo bliski był zadania Jewgienijowi tego samego pytania, które usłyszał od niego
poprzedniego wieczoru: Co takiego jest w Raiji, na czym polega ten jej tajemniczy urok?
Ale chyba nikt nie potrafiłby tego wyjaśnić. Zdawał sobie z tego sprawę, choć do
końca nie był pewien.
Raija była po prostu sobą.
- Zostaniesz tu długo? - zapytał, żeby zmienić temat.
- Nie mamy nic na sprzedaż - uśmiechnął się Jewgienij. - Moi ludzie nie pojmują,
dlaczego nie wracamy. Są niespokojni, chcą płynąć z powrotem do żon i kochanek.
- Możecie narazić się na kłopoty, jeżeli kupcy pomyślą, że przypłynęliście na jarmark
z towarami...
Jewgienij pokiwał głową zamyślony.
- Nie pomyślałem o tym. Tak, rzeczywiście, odpłyniemy, ale najpierw muszę się
napatrzeć na to miejsce...
Cokolwiek by Reijo powiedział, nie uśmierzyłoby to i tak cierpienia tego mężczyzny.
- Pokażę dzieciakom „Sankt Nikołaja”. Może im się spodoba.
Reijo przytaknął.
Wizyta Rosjanina stanowiła urozmaicenie szarej codzienności. Dla nich wszystkich.
11
Dotarli do miejsca, gdzie dolina się rozszerzała, i ich oczom ukazał się widok na fiord.
Na Raiji krajobraz ów wywarł tak silne wrażenie, że odwróciła się gwałtownie i odeszła na
bok.
- Pięknie tu - odezwał się Matti. - Chociaż wyobrażałem sobie bardziej otwartą
przestrzeń. - I rozwarł szeroko ramiona, jakby chciał pokazać, o co mu chodzi.
- Raija zawsze narzekała, że te piętrzące się nad wodą szczyty trzymają ją w żelaznym
uścisku - uśmiechnął się Mikkal.
- Ale las niczym się nie różni od tego w naszych stronach.
Matti zmrużył oczy i zapatrzył się w zielone pasmo ciągnące się wzdłuż doliny aż po
sam fiord.
- To sosny - wyjaśnił Mikkal. - Niemal takie same jak w Finlandii. Chyba dlatego
fińscy przesiedleńcy czują się tu jak w domu, mimo że szczyty zasłaniają widok i nie
przepuszczają słonecznych promieni.
Aleksanteri także po raz pierwszy znalazł się w tych stronach. Nigdy nie ciągnęło go
nad fiord Lyngen, bo i cóż miał do roboty w tych stronach. Zresztą nie przepadał za górami.
- Wątpię, czy zasnę tu spokojnie - oznajmił. - Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jakieś
górskie trolle przez cały czas nie spuszczają nas z oczu...
Raija, zatoczywszy koło, wracała powoli. Podeszła do Mikkala i wsunęła rękę w jego
dłoń. Już dawno nie czuła się taka bezradna.
Przytłoczyły ją wspomnienia z przeszłości, te dobre i te bolesne. Ożyły w niej na
nowo z niezwykłą siłą. Nie musiała nawet przymykać oczu, żeby zobaczyć obrazy z czasów,
kiedy mieszkała w wiosce położonej u stóp gór.
- Raiju, przecież przeżyłaś tu także dobre chwile - pocieszał łagodnie Mikkal,
głaszcząc ukochaną po włosach i przytulając, jakby chciał ją osłonić. - Bywałaś tu szczęśliwa.
- Ale nie to najbardziej zapada w pamięć - odpowiedziała.
Wszystko w niej protestowało przeciwko temu, by jechać w dół do osady. Bała się nie
tylko tego, że spotka kogoś znajomego, ale i tego, że zostanie rozpoznana i pojmana przez
ż
ołnierzy.
Poza tym lękała się spotkania z dziećmi, za którymi tak tęskniła, choć jeszcze większą
trwogą napełniała ją myśl, że może ich tu nie zastać.
- One mnie nie poznają, Mikkalu - szeptała, a z jej twarzy wyzierał strach. - Nie
pamiętają mnie!
- Ale Reijo przecież cię nie zapomniał - odparł trzeźwo Mikkal. - A ja przez cały czas
będę przy tobie. Nie zostawię cię! Nigdy cię nie opuszczę, Mały Kruku. Nic nie może nas
rozdzielić. Nie zrezygnuję z ciebie.
Słowa ukochanego trochę uspokoiły Raiję, ale strach nadal tkwił w jej sercu jak cierń.
- Myślałem, że Skibotn jest większe - przerwał im Matti, spoglądając w stronę fiordu
spod przyłożonej do czoła dłoni, a w jego głosie zabrzmiał cień zawodu.
- To, co widzisz, to tylko fragment osady, większość domostw ciągnie się wzdłuż
fiordu.
- A gdzie ty mieszkałaś, Raiju?
Dziewczyna pociągnęła brata nieco wyżej i wskazując ręką, zapytała:
- Widzisz rzekę? Pokiwał głową.
- Mieszkałam tam, gdzie rzeka tworzy zakole, niemal przy samym ujściu do fiordu.
Zaraz obok wznosi się strome zbocze, a z drugiej strony rośnie las. Teraz śnieg zakrył
wszystko i nie widać dokładnie...
Matti uważnie śledził miejsce, które wskazywała drżącą dłonią.
- Widzę jakiś cień...
- Tak, tam na lewo. To jest chata, którą Kalle zbudował razem z Reijo. Nie
przypuszczali nawet, że jeden i drugi będzie w niej gospodarzem. Mieszkają tam teraz pewnie
jacyś obcy ludzie, zresztą ja także czułam się w niej obco. Wcale mnie tam nie ciągnie.
- A Reijo? Nie wprowadził się tam? - pytał z zapałem Matti. Chciał wiedzieć
wszystko, co miało jakikolwiek związek z siostrą.
- Reijo z pewnością by tam nie wrócił. - Raija spoglądała w dal i wskazując palcem
punkt nad samym fiordem, dodała: - Reijo mieszkał z ojcem na samym brzegu. Widzisz
wrzynający się w morze przylądek? Antti Kesaniemi wybudował tam pierwszą w osadzie
chatę z bali. Wielu nie podobało się, że Kwen ma lepszy dom niż miejscowi.
- Chata z bali to przecież żaden zbytek - zdziwił się Matti.
- Dla tych, co mieszkają w ziemiankach, i owszem - wtrącił się Mikkal.
- To co, jedziemy od razu? - dowiadywał się Matti, a w jego głosie wyczuwało się
zniecierpliwienie. Nie pojmował, dlaczego Raija zwleka. Zauważył jednak, że im bliżej byli
celu, tym bardziej stawała się niespokojna. Po co przeciągać coś, na co czekało się aż dwa la-
ta? zastanawiał się.
- A jeśli wieści o procesie o czary dotarły i tu... - odezwała się Raija. - Jeśli i tu mnie
szukają?
- Wątpię - orzekł Mikkal. - Vardo leży daleko stąd. Tak daleko nie dotrze żadna
plotka.
Raija bała się uwierzyć jego słowom. Oddychała z trudem, a w głowie kołatała jej
tylko jedna myśl: Tak blisko już... tak blisko...
Strach, wielki i drżący, umiejscowił się w okolicach brzucha. Raija czuła zawroty
głowy i mdłości.
Tak bardzo się lękała rozczarowania!
Bardzo możliwe, że w osadzie nie ma ani Reijo, ani dzieci.
Jednocześnie jednak trudno jej było sobie wyobrazić, by Reijo powrócił do wioski,
gdzie prowadzili sklep. W ich domu nad morzem zamieszkał przecież Nils.
Reijo nie czuł się związany z tamtym miejscem. Jego prawdziwy dom, z którym
łączyło go wiele wspomnień, stal w Skibotn.
Poza tym wiedział, że tutaj Raija będzie go szukać.
Ale może się myli...
Zapragnęła odwlec ten moment, choć odrobinę, tak by jeszcze przez jakiś czas mogła
ż
yć nadzieją.
Tak łatwo zniszczyć marzenia, cienkie i kruche jak szkło. Pewność może okazać się
trudna do zniesienia.
- Mikkalu, nie wiem, czy się odważę...
Przytulił ją mocno do piersi i otoczywszy silnymi ramionami, pochylił się nad nią,
jakby chciał zasłonić przed całym światem, chłodem i nieprzyjemnym wiatrem. Jakby poza
nimi dwojgiem nic nie istniało. Wargami dotknął leciutko czoła Raiji, powiódł po łukach brwi
i skroniach. Poprawił niesforny lok, który opadł jej na oko.
Uspokoiła się i powoli odzyskiwała poczucie bezpieczeństwa. Ukochany upewnił ją,
ż
e nigdy nie będzie zdana wyłącznie na siebie.
- Jesteś silna, maleńka. Odważysz się, jeśli tylko to sobie postanowisz. Moja Raija
poradzi sobie ze wszystkim. Nie ugniesz karku, Mały Kruku, nawet jeśli inni, z pozoru
silniejsi, ulegną.
- Pójdziesz ze mną?
Objął ją, jakby chciał uczynić tak silną i pewną siebie, jak o niej mówił.
- Pójdę z tobą, ale tylko ty możesz uczynić to, co należy.
- Bardzo cię będę potrzebowała, Mikkalu - rzekła słabym głosem. - Kiedy mnie
trzymasz za rękę, czuję się spokojniejsza.
- Nie jesteś, Raiju, sama. Póki oddycham, zawsze będę przy tobie. Przecież nigdy tak
naprawdę się nie rozstaliśmy, prawda? Nawet gdy dzieliła nas odległość, żadne z nas nie było
samo. Póki myśli unoszą się w przestrzeni jak ptaki, nic nie może nas rozłączyć!
Raija wiedziała, że Mikkal ma rację. Gdyby on potrzebował wsparcia, nie zabrakłoby
jej odwagi. Byłaby dla niego niczym skała. Ale teraz chodziło o nią samą.
Ze zdenerwowania ugięły się pod nią nogi i ścisnęło ją w żołądku.
- Tyle rozmyślałam o tym wszystkim - wyszeptała. - Nocą nie mogłam zmrużyć oka, a
dziś przez cały dzień nawet nie patrzyłam na drogę. W głowie mam jeden wielki chaos. Tak
bardzo się boję, Mikkalu. Tak okropnie się lękam, że one mnie nie poznają. Boję się swojej
reakcji i swoich uczuć. Śmiertelnie lękam się, że...
- ...że zostaniesz odrzucona? Jak dobrze ją rozumiał! Przytaknęła w milczeniu.
Prześladował ją okropny koszmar: że dzieci poznają w niej matkę, ale nie zechcą mieć
z nią nic wspólnego. Że potraktują ją jak daleką krewną.
- W tej chwili wszystko wydaje ci się straszne, ale kiedy zrobisz pierwszy krok, reszta
jakoś się ułoży.
Raija zagryzła wargi do bólu.
- Wiem - przyznała w końcu. - Rozum mi to mówi, ale serce ściska mi żelazna
obręcz....
Oparła policzek o uszyty ze skóry renifera kaftan Mikkala. Ciepło miękkiego futra
dobrze jej zrobiło. Zapragnęła nagle stać się na powrót beztroskim dzieckiem nad łagodnymi
brzegami rzeki Torne.
- Coraz lepiej rozumiem mojego ojca - wyznała cicho, a po jej policzkach popłynął
strumień łez, zrodzonych z lęku i cierpienia. - Przez tyle lat go nienawidziłam. Tyle czasu
zmarnowałam w dzieciństwie, pielęgnując w sobie nienawiść do niego za to, że mnie odesłał
z domu. Nie dochodziło do mojej świadomości, że ojciec uczynił to dla mojego dobra.
Kierowała nim wyłącznie troska o mnie, sam przeżył piekło, mama chyba też. O tym, że
cierpiałam, nie mógł przecież wiedzieć. On się poświęcił, złożył ofiarę w imię miłości do
mnie...
- Nie możesz porównywać...
- Ale porównuję. Zamilkła na chwilę.
- Tak, porównuję, Mikkalu. Bo moje dzieci także nie rozumieją, dlaczego opuściłam je
na tak długo. Bo i jak mają zrozumieć? Wiedzą tylko jedno, że matki nie ma przy nich. Na
pewno zastanawiają się, dlaczego, i same szukają wyjaśnienia. Jestem pewna, że w głębi serca
czują złość. To naturalne w takiej sytuacji. Nie chciałabym ujrzeć nienawiści w oczach
któregokolwiek z moich dzieci. Tak bardzo je kocham, Mikkalu. Nie potrafię żyć ze
ś
wiadomością, że choć jedno z nich mnie nienawidzi.
- Mały Kruku, jeśli trzeba, człowiek potrafi wiele znieść.
- To samo powiedział mi tata dawno, dawno temu. Dodał też, że kiedyś to zrozumiem.
- One także zrozumieją, kiedy dorosną. Może los ich oszczędzi i nie będą musiały
uczynić tego, do czego był zmuszony twój ojciec i ty, ale na pewno niejednokrotnie staną
przed trudnym wyborem. Czasem człowiek musi postąpić wbrew sobie, nawet jeśli serce mu
pęka.
- Nigdy nie rozumiałam ojca lepiej niż teraz. Mikkal nie wypuszczał Raiji z ramion.
Stali ciasno przytuleni, a on czule scałowywał łzy z jej policzków.
- Kiedyś staniemy się, Raiju, prawdziwą rodziną. Obiecuję ci, znajdziemy prawdziwe
szczęście... - Zmusił usta do uśmiechu. - Nie pamiętasz, że Elle ci to wywróżyła?
Raija pamiętała słowa starej ciotki Mikkala, ale nie była już pewna, czy powinna
dawać im wiarę.
- Jesteś gotowa pojechać tam teraz?
Mikkal odsunął ukochaną na odległość ramion i popatrzył na nią badawczo.
Zauważył, jak pociemniały jej oczy, i domyślił się, że nadal trudno jej uczynić ten pierwszy
krok.
- Chyba nigdy nie będę gotowa - rzekła, ciężko przełykając ślinę. Za każdym razem,
gdy rzucała spojrzenie na leżącą nad fiordem osadę, sztywniała.
Matti i Aleksanteri próbowali ją zrozumieć, Ailo jednak nie pojmował, dlaczego
zatrzymali się na tak długo w miejscu, które nie nadaje się na obozowisko. Przecież nie
rozbiją się na wysokim wzgórzu, gdzie hula wiatr.
- Muszę to zrobić - powiedziała wreszcie Raija i uścisnęła dłoń Mikkala, po czym
niezbyt szybkim krokiem podążyła w stronę pułków.
Czuła w środku, jak cała dygocze. Ręce jej się trzęsły. Zdołała jednak wziąć się w
garść.
Ż
eby tylko dzieci nie odwróciły się od niej! Żeby jej nie odtrąciły!
Więc jednak pisane jej było wrócić w te strony! Kiedy stąd wyjeżdżała, nie
spodziewała się, że to kiedykolwiek nastąpi. Nawet nie zadała sobie wtedy trudu, by się
obejrzeć za siebie, przekonana, że Żegna się z tym miejscem na zawsze.
Mikkal zatrzymał się niemal nad samym fiordem, blisko rzeki na płaskiej równinie
pokrytej teraz warstwą śniegu.
W tej okolicy zimy bywały łagodniejsze, z mniejszą ilością opadów. To chyba jedyna
zaleta Skibotn, pomyślała Raija.
Nie doceniała tego, kiedy tu zamykał się cały jej świat.
Dom, w którym wówczas mieszkała, znajdował się trochę dalej, na drugim brzegu
rzeki, ale Raija celowo odwracała wzrok, nie miała ochoty go widzieć.
- Nigdy nie przepadałem za mieszkańcami wsi i zawsze wolałem trzymać się od nich z
daleka - uśmiechnął się krzywo Mikkal. - Tutaj jest ładnie! Blisko stąd do fiordu, nie na tyle
jednak, by nas ktoś tu nękał. Nie chodzi o dzisiejszy dzień, ale o kolejne, kiedy na jarmark
zjadą różni ludzie.
Raija ochoczo przystała na tę propozycję, upatrując w tym szansę, żeby jeszcze trochę
odwlec moment spotkania z Reijo i dziećmi.
Zdawało jej się, że stanowczo zbyt szybko uporali się z ustawieniem jurty,
zgromadzeniem opału i przygotowaniem posiłku.
Aleksanteri był już bardzo wyczerpany. Kiedy usiłował się uśmiechać, na jego twarzy
malował się grymas. Matti jednak nie mógł sobie znaleźć miejsca. Dotarł do Ruiji! Ciągnęło
go, by zobaczyć to wszystko, o czym tyle słyszał. Był żądny nowych wrażeń. Nie miał ochoty
siedzieć w namiocie, kiedy w pobliżu szykowano się do jarmarku.
Ruszyli więc na dwoje sań: dwaj mężczyźni i drobna kobieta, która im była bliżej
celu, tym mniej miała odwagi.
- Chyba najpierw pojadę z wami na plac targowy - zagadnęła Mikkal a. - Ktoś musi
być z Mattim, a ja wolałabym nie iść sama do chaty na przylądku.
Mikkal przejrzał bez trudu, że to tylko wybieg z jej strony. Sparaliżowana strachem,
próbowała odwlec moment spotkania z dziećmi. Darował sobie jednak pouczenia, że w ten
sposób, tylko pogarsza sprawę.
- Nie zostaniemy tu długo - uprzedził ją, przywiązując zwierzęta w pobliżu bud
targowych.
Pokiwała głową, ale Mikkal wcale nie był przekonany, czy naprawdę się z nim
zgadza.
Na jarmark przybyło już wiele ludzi. Pierwszego dnia wszyscy krążyli od straganu do
straganu i oglądali towary. Ale nie było jeszcze tak tłoczno, jak zwykle w porze targów.
Na pewno do wieczora i nazajutrz zjadą się tłumy sprzedających i kupujących.
Spotkają się znajomi. Zapanuje gwar. Obce zapachy zmieszają się z tymi dobrze znanymi.
Z jarmarkami wiązały się chyba jej najmilsze wspomnienia ze Skibotn.
- O rany! - wymamrotał Matti i całkiem odjęło mu mowę. Rozglądał się zaciekawiony
na prawo i lewo. - Tu chyba zgromadzono wszystkie cuda świata! - wołał do Raiji i Mikkala.
Raija uśmiechnęła się z lekkim smutkiem.
- Kiedyś też tak sądziłam - powiedziała cicho, gdy Matti znów odłączył się od nich,
ż
eby popatrzeć z bliska na te wszystkie niezwykłości.
Nareszcie coś interesującego po tej długiej wyprawie po bezkresnym ośnieżonym
płaskowyżu, na którym nie było o co zahaczyć spojrzeniem, pomyślał.
- Popatrz, w fiordzie zacumowała szkuta - pokazał ręką Mikkal.
Raija zastygła na moment, ale zaraz się rozluźniła.
- Rosjanie - rzekła niemal zupełnie normalnym głosem, w którym można było wyczuć
jedynie leciutkie drżenie. - Tylko oni pływają na takich nieforemnych statkach, które
przypominają cielne krowy, czyż nie?
Mikkal roześmiał się wraz z nią i czule ją objął.
- Och, moja ty Raiju, ty masz wyobraźnię! Nigdy bym nie skojarzył statku z cielną
krową, ale gdy mi to powiedziałaś, widzę wyraźne podobieństwo.
- Tobie także nie brakuje fantazji, w końcu kto pierwszy nazwał mnie Krukiem?
- Nie jakimś zwykłym krukiem, tylko moim Małym Krukiem - poprawił ją. -
Szczególnym, jedynym w swoim rodzaju. Dla mnie na zawsze pozostaniesz kimś
wyjątkowym. Nigdy też nie zapomnę tamtej chwili, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy,
ten obraz na zawsze zostanie w moim sercu. Pamiętam, byłaś załamana, ale zacisnęłaś zęby, a
wiatr rozwiewał na wszystkie strony twoje niesforne włosy. Tak, byłaś Małym Krukiem.
- Chyba w niczyich ustach to określenie nie brzmiałoby równie pięknie, niemal jak
miłosne wyznanie.
- Bo to jest miłosne wyznanie - odparł i pocałował ją w policzek. - Kocham cię, Mały
Kruku. Nigdy tego nie zapominaj! Cokolwiek by się stało, musisz o tym pamiętać.
- Nie wymyśliłam dla ciebie żadnego specjalnego imienia, ale kocham cię równie
mocno.
Chciała jeszcze coś dodać, ale słowa uwięzły jej w gardle. Ścisnąwszy Mikkala za
ramię, wyszeptała tylko:
- O Boże, Mikkalu, trzymaj mnie mocno! Spójrz, to Reijo, prawda?
Z początku miał tylko niejasne przeczucie, że ktoś mu się przygląda. Czuł na sobie
czyjś palący wzrok. Dawno już nikt tak na niego nie patrzył. Tak, to musiała być kobieta.
Skoro kobiety nadal uważają, że wart jest ich spojrzenia, to chyba powinno go to
cieszyć!
Odwrócił się i uchwycił jakiś przelotny błysk, ponieważ nie miał odwagi podnieść
oczu na dłużej niż ułamek sekundy.
Stanął gwałtownie, jakby zatrzymany przez wichurę i rozszalałe morze. Jakby
wszystkie żywioły sprzysięgły się przeciwko niemu. Jakby nie mógł się wyrwać z sennego
koszmaru...
Zobaczył dwoje czarnowłosych ludzi w lapońskich strojach. Stali przytuleni, tacy
sobie bliscy i patrzyli wprost na niego.
Ona wyglądała jak mała puchata kulka, cala odziana w futra. Nawet na nogach miała
skórzane spodnie i nakolanniki, które jej sięgały do połowy ud. Spod czapki wystawały
czarne, długie do ramion włosy.
Reijo widywał ją już w najprzeróżniejszych strojach, ale ten pasował do niej najlepiej.
Była w nim sobą, wolna i nieujarzmiona. Jedwabne suknie z koronkami i bufiaste rękawy
nigdy nie odzwierciedlały prawdziwej natury Raiji.
Nie kochał jej tak, jak mąż powinien kochać swoją żonę. Ale darzył ją uczuciem,
którego nie potrafił określić, a którego nikt, poza Raiją, nie był w stanie pojąć.
Dawno temu sama powiedziała, że istnieje wiele rodzajów miłości.
Mikkal wypuścił Raiję z objęć i lekko popchnął w plecy:
- Idź! To Reijo, nic się nie zmienił.
Raija z ociąganiem zrobiła krok naprzód. Niepewnie. Zatrzymała się, ale gdy
dostrzegła jego twarz, poznała, że on ją kocha równie mocno jak ona jego. Że nie żywi do niej
nienawiści.
Rzuciła się ku niemu, a on ruszył ku niej. Spotkali się na skraju targowiska, zasłonięci
kilkoma budami przed spojrzeniami ciekawskich. Choć wokół kłębił się tłum, oni stali niemal
zupełnie sami.
Reijo otworzył ramiona i z drżeniem przycisnął ją mocno do piersi. Przez długą chwilę
nie zwalniał uścisku, ciągle nie dowierzając, że to ona, prawdziwa Raija. Odchylił się w tył i
popatrzył jej w twarz.
Płakali oboje.
Każde z nich wtuliło twarz w ramię drugiego i przez długą chwilę tak trwali
nieporuszeni.
Przywitanie może być równie rozdzierające jak pożegnanie.
- Wróciłaś - odezwał się wreszcie drżącym głosem. Zdjął rękawicę i otarł łzy z jej
twarzy. - Czy nic ci nie grozi? - wpadła mu do głowy nagła myśl.
Rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył niczego podejrzanego.
Mikkal, który podszedł wolno, usłyszał pytanie Reijo.
- Nie wiemy - odpowiedział. - Ale nie mogliśmy dłużej zostać w Finlandii. Raija z
tęsknoty omal nie oszalała...
Reijo wypuścił Raiję z rąk i uścisnął mocno dłoń przyjaciela.
- Jak dobrze was widzieć - odrzekł, nie kryjąc, jak bardzo wzruszyło i uszczęśliwiło go
to spotkanie. - Choć z jednej strony trochę się lękam, z drugiej czuję niewypowiedzianą ulgę -
dodał, obrzucając wzrokiem Raiję. - Ciągle o was myślałem i zastanawiałem się, co się z
wami dzieje. Czy w ogóle będziecie mogli wrócić.
- Niewiele brakowało - przyznała Raija. - Ale chyba chroni mnie jakaś opiekuńcza
dłoń, mimo wszystko, bo w końcu wychodzę cało z większości opałów...
Mikkal popatrzył na nią z czułością, a napotkawszy wzrok Reijo, rzekł:
- Pogawędzimy później. Myślę, że potrzebujecie pobyć chwilę sami. Musicie
porozmawiać...
Reijo spoglądał to na niego, to na Raiję. Na dłużej zatrzymał wzrok na przyjacielu,
którego nie widział od tamtej pory, kiedy uratowali Raiję przed stosem.
- Czy to nie dotyczy także ciebie, Mikkalu? Przecież wszystko, co wiąże się z Raiją i
ze mną, łączy się też z twoim życiem. Nie chcę, żebyś stał z boku.
Mikkal potrząsnął głową.
- Raija i ja jesteśmy co do tego zgodni. Ona wie, o czym mówię i co czuję. Zresztą na
pewno rozumiesz. - Uśmiechnął się i dodał: - Chcę, żebyście mieli dla siebie trochę czasu.
Mój honor nie pozwala mi zachować się inaczej.
Reijo pojął. Mikkal zawsze był bardzo dumny, niemal tak samo jak Raija, która nie
chciała się ugiąć ani odrobinę. Jedynie Mikkalowi gotowa była ustąpić.
Przy nim ta harda kobieta stawała się miękka jak wosk.
- Niech będzie - ustąpił Reijo. - Ale odwiedzicie mnie w chacie oboje. Nie zaśniemy
długo w noc. Przygotuję najlepsze jedzenie i będziemy gawędzić tak długo, póki nie spuchną
nam szczęki.
Charakterystyczna twarz Mikkala rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
- Pogadamy sobie, Reijo. I zapewniam cię, że nie zasnę pierwszy. - Ręką wskazał
przejście między budami i dodał: - Pochodzę sobie w pobliżu. Gdzieś tu powinien być Matti.
Może uda mi się go trochę okiełznać... Raija uśmiechnęła się i wspiąwszy się na palcach,
pocałowała go leciutko w policzek.
- Nie zajmie nam to wiele czasu, Mikkalu. I pamiętaj, że obiecałeś pójść ze mną.
Pogładził ją delikatnie po twarzy.
Reijo zwrócił uwagę na niezwykłą czułość, z jaką to uczynił. Nadal darzyli się
płomiennym uczuciem, ale wzajemne zrozumienie i dojrzałość to było coś nowego w ich
związku. Wcześniej łączyły ich marzenia i tęsknota przesycona namiętnością. Spotykali się
ukradkiem, pośpiesznie, nigdy nie mieli dość czasu. Teraz przebywali ze sobą na co dzień
przez przeszło dwa lata. Szara codzienność potrafi zniszczyć niejeden związek. Albo
wzmocnić go tysiącem nierozerwalnych nici.
- Nie zapomniałem, kochanie - odrzekł Mikkal cierpliwie, ciepło i łagodnie. - Zawsze
dotrzymuję słowa.
- Wiem o tym, Mikkalu - ucałowała go raz jeszcze. - Jestem niemądra, tak tylko mi
przyszło do głowy.
- Zostań tu razem z Reijo, Mały Kruku, mnie zawsze znajdziesz.
Kiwnęła głową i odprowadzała go spojrzeniem, póki nie zniknął jej z oczu. Dopiero
wówczas odwróciła się do Reijo.
- Między wami nic się nie zmieniło? - zapytał.
- Właściwie nie - pokręciła głową. - Choć przez długi czas byliśmy nierozumni.
Boczyliśmy się na siebie, trochę kłóciliśmy. Zbyt długo traktowaliśmy nasz związek jako coś
oczywistego. Ale teraz... - wzięła głębszy wdech i rozpromieniła się. - Teraz, Reijo, jestem
szczęśliwa. Stanowimy jedno. Nigdy nie odczuwałam takiej harmonii. Właściwie bez
ż
adnego specjalnego powodu, po prostu tak jest i już! Dlatego, że on to on, a ja to ja, i
dlatego, że jesteśmy razem.
- Cieszę się z tego powodu.
Usiedli na jakichś skrzyniach ustawionych za jedną z bud, skąd roztaczał się widok na
fiord. Po drugiej jego stronie szczyty wznosiły się majestatycznie ku niebu. Patrzyli daleko,
tam gdzie fiord się kończył, a zaczynało prawdziwe, otwarte wielkie morze.
Raija dostrzegła przylądek i chłostaną sztormem chatę z bali zbudowaną własnymi
rękami przez Anttiego Kesaniemi.
- Tak, mieszkam tam - odparł, odczytawszy z jej oczu nieme pytanie. - Mieszkamy.
- Jak one się mają?
Raija pobladła, zacisnęła usta i skrzyżowała ręce na piersi. Palce wpiła w przedramię.
Strach sprawił, że zasłoniła się jak tarczą nawet przed Reijo, którego przecież darzyła
niepojętym uczuciem.
- Dobrze - odparł. - Chodzą najedzone, mają w co się ubrać. Mamy dach nad głową.
Mają wszystko, co mogłem im zapewnić. Kocham je tak...
- ...jak kochałbyś swoje - dokończyła Raija, uśmiechając się blado. - Jedno z nich jest
twoje.
Reijo rozłożył ręce.
- Dla mnie one wszystkie są moje. Nie potrafię myśleć inaczej. Są takie różne, ale
wszystkie wspaniałe. Tak to czuję.
Takie wyznanie powinno wywołać radość w jej sercu, ona tymczasem nie mogła
pozbyć się uczucia goryczy.
Reijo jest cudownym ojcem, pomyślała, ale ja nie zawsze potrafiłam być równie dobrą
matką.
Prawdę powiedziawszy, nie sprawdziła się w tej roli. Popełniła mnóstwo błędów,
sprawiła wiele rozczarowań...
Ale przecież pragnęła dla swych dzieci tego, co najlepsze.
Tylko że one były za małe, żeby to zrozumieć.
Reijo wyczuł jej przygnębienie i domyślił się, co sprawiło, że oczy jej pociemniały i
zadrżały kąciki ust. Objął ją ramieniem i uścisnął lekko.
- Opowiadałem im o tobie. Nie zapomniały cię, kochana Raiju. Dbałem o to, żeby
zachowały wspomnienia. Tłumaczyłem, że nie opuściłaś ich z własnej woli, że musiałaś
uciekać, żeby zachować życie. Ze ktoś chciał cię skrzywdzić...
- To brzmi jak bajka - odezwała się Raija ze smutkiem. - Domyślam się, co czują. Ale
uczynię wszystko co w mojej mocy, żeby odzyskać ich zaufanie. Ich miłość... - Podniosła
wzrok i napotkała spojrzenie zielonych oczu Reijo, wokół których pojawiła się siateczka
zmarszczek. Poza tym nic się nie zmienił, włosy miał nadal płowe i emanowała zeń ta sama
dobroć. Nie był chyba już taki załamany. Zapewne otrząsnął się trochę po stracie ukochanej z
Bergen, dziewczyny, której nie dane było żyć i nadać sens jego życiu.
- Mikkal miał rację, mówiąc, że omal nie oszalałam z tęsknoty. Mało brakowało, bym
straciła rozum. Przekonałam się, jak cienka jest ta granica. Czułam, że tęsknota zżera mnie od
ś
rodka... Tak się boję, Reijo.
- Musisz dać dzieciom trochę czasu - mówił Reijo, wciąż ją obejmując. - Potrzeba
będzie więcej niż jeden dzień, nim się przyzwyczają, że wróciłaś. Rozumiesz, co mam na
myśli?
Raija pokiwała głową.
- Nie zamierzam wtargnąć w ich życie znienacka i wyrwać ich stąd. Bo wiem, że
mogłyby mnie za to znienawidzić. Ale i tak się lękam. Nadal jestem przewrażliwiona,
ś
miertelnie przeraża mnie myśl, że mogę zostać odtrącona...
- Mówisz o Mai - stwierdził, a Raija nawet nie musiała tego potwierdzać. Reijo znał ją
dobrze.
- Ona tęskni za tobą chyba najbardziej ze wszystkich - dorzucił po chwili. - Ale za nic
w świecie by się do tego nie przyznała. Zmaga się ze swoimi wspomnieniami. Wyrosła na
osobliwą małą damę, wrażliwą i silną równocześnie. Tak bardzo jest podobna do Mikkala, że
to aż niesamowite. Ale w środku zupełnie przypomina mi ciebie. Myślę, że byłaś taka sama
jako mała dziewczynka.
- Odnalazłam moją rodzinę - wtrąciła Raija. - Ojciec nie żyje, a mama ponownie
wyszła za mąż. A Matti dołączył do nas. Ma teraz piętnaście lat, Reijo. Polubisz go, choć
przez niego przybył mi niejeden siwy włos...
- Jak tam było?
Raija odparła szczerze:
- Niezbyt dobrze, opowiem ci o wszystkim potem, bo teraz chciałabym się dowiedzieć
czegoś więcej o naszych dzieciach.
- Elise jest zupełnie podobna do Evy, równie cicha jak ona. Rośnie na prawdziwą
piękność. Już teraz wyczuwam zgrzyty między nią a Mają, która nie lubi, żeby ktoś inny
przyciągał większą uwagę niż ona. Elise jest najdokładniejsza i bierze na swoje barki
większość domowych prac, ona pilnuje pozostałych i poczuwa się do odpowiedzialności za
wszystko. Ciągle mi się wydaje, że jest zbyt obciążona obowiązkami. To taka mała
mateczka... Knut: łobuziak, dzikus, wierny sojusznik Mai. Podziwia ją ślepo i próbuje
naśladować we wszystkim. Ale równocześnie łatwo go zranić. Chciałby nie tylko dorównać,
ale wręcz prześcignąć Maję; nie udaje mu się to nigdy. Nie odnajduję w nim podobieństwa do
ciebie, za to do złudzenia przypomina mi Kallego.
- A Ida?
Reijo rozpromienił się.
- Mały troll - rzekł ciepło. - Tak, tak, po prawdzie serce bije mi dla niej ciut mocniej.
Jest taka maleńka, ale zgrabniutka. Jako niemowlę zupełnie była podobna do mnie, teraz
jednak coraz częściej, patrząc na nią, dostrzegam twoją twarz, twoje gesty. Ze wszystkich
twoich dzieci ona najbardziej przypomina ciebie. Maleńka Raija, tyle że jej włosy mają inną
barwę.
- Czy byłbyś w stanie je oddać?
Reijo głęboko odetchnął i cicho wyznał:
- Myślisz, że nie zadawałem sobie tego pytania wielokrotnie? Zmuszanie nas do tego,
ż
ebyśmy żyli ze sobą, byłoby naigrywaniem się z losu. Żywię do ciebie wielkie uczucie, ale
to nie jest prawdziwa miłość. Myślę, że z tobą jest podobnie. - Długo spoglądał na Raiję i był
pewien, że zrozumiała, zanim jeszcze wymówił te słowa: - Myślę, że uda mi się odnaleźć sens
ż
ycia. Ale żeby tak się stało, muszę stąd wyjechać. Nie zdołam ułożyć sobie życia na nowo,
jeśli nadal będę mieszkać z tobą i dziećmi. Będę je często odwiedzał, nigdy nie przestanę ich
kochać, ale nie wiem, czy słuszne byłoby ulokowanie w nich wszystkich marzeń. Mam
dwadzieścia pięć lat, to jeszcze nie tak wiele. Myślę, że los szykuje coś jeszcze dla Reijo
Kesaniemi, coś wyłącznie dla niego.
- Rozumiem, że musi upłynąć trochę czasu - rzekła Raija. - Nie zamierzam niczego
przyśpieszać. Wiem jedynie, że nie wyjadę stąd bez nich.
Reijo wstał i trzymając dłonie Raiji w swoich, popatrzył na nią.
- Uda ci się - rzekł. - Odzyskasz je, one należą przecież do ciebie! Teraz wrócę do
chaty i przygotuję dzieci na to spotkanie, a wy z Mikkalem przyjdziecie trochę później.
Raija pokiwała głową.
- Znajdę go, dziękuję ci, Reijo, że rozumiesz. Uśmiechnął się szeroko.
- To się chyba nie zmieni. Zawsze będziemy się rozumieć, prawda? Może to także jest
miłość... - rzucił na odchodnym.
Raija wyszła zza budy. Nie zdawała sobie zupełnie sprawy z tego, że od momentu gdy
przybyli z Mikkalem na plac targowy, śledzi ją para oczu. Nie miała pojęcia, że jej życie
właśnie tu i teraz zmieni bieg, gwałtownie i w sposób niezrozumiały dla nikogo.
Raija biegła, przepełniona nadzieją na rychłe szczęście.
12
Wszystkie tropy prowadziły do Lyngen.
Instynkt także podpowiadał mu, żeby jej szukać w rzadko zaludnionej osadzie nad
fiordem, do której trzy razy w roku zjeżdżali na jarmark ludzie z różnych stron: z wybrzeża, z
głębi lądu, a nawet zza granicy. Ściągali tu nie tylko po to, by sprzedać przywiezione towary i
kupić to, co najpotrzebniejsze, ale także po to, by spotkać znajomych.
Hans Fredrik nie wierzył swemu szczęściu, kiedy się dowiedział, że właśnie tutaj
dorastała.
Miejscowi nadal ją pamiętali. To, co o niej opowiadali, tylko utwierdziło go w
przekonaniu, że trafnie ją osądził.
Była niebezpieczna. Od dziecka siała niezgodę. Jej mąż nie powrócił z połowów na
północy. Poróżniła ze sobą ojca i syna. Sprowokowała śmierć...
Ludzie utrzymywali, że nie żyje. Podobno tak rozgłosił Reijo, który wrócił w rodzinne
strony i mieszkał teraz razem z czwórką dzieci w chacie na przylądku.
Hans Fredrik nie miał wcześniej pojęcia o dzieciach. Być może ktoś czegoś nie
dopatrzył i informacja o tym nie dotarła do niego.
Ale teraz ta wiadomość mogła mu się przydać.
Pragnął ujrzeć tę czarownicę żywą. Doznałby zawodu, gdyby się okazało, że umarła.
To tak, jakby zabrać komuś coś sprzed nosa. Jakby wytrącić z ręki najsmaczniejszy kąsek.
Nie mógł się doczekać konfrontacji z wiedźmą. Chciał zmierzyć się z nią i udowodnić,
ż
e to on ma większą moc. Gdyby nie żyła, nie doszłoby do spotkania, a to oznaczałoby jej
zwycięstwo.
Oczywiście, pośle ją na śmierć, tak jak sobie zaplanował, ale to on ustali porę.
Postanowił porozmawiać z jej mężem, z Reijo Kesaniemi. Co do tego, że wydusi z
niego prawdę, nie miał najmniejszych wątpliwości. Ludzie są dziwnie słabi na punkcie
swoich bachorów. Hans Fredrik nigdy nie potrafił tego zrozumieć.
Wystarczy trochę przycisnąć dzieciaka, a nawet największych uparciuchów skłoni się
do mówienia.
Szkoda, że nie znał tego szczegółu z jej życia, kiedy więził ją w lochach twierdzy
Vardohus. Zdusiłby wówczas jej żelazny upór i nie trzeba by było, w trosce o zachowanie
pozorów, spalić na stosie niewłaściwej kobiety.
Hans Fredrik przyjrzał się dobrze temu Reijo. Poznał, że to twardy orzech do
zgryzienia - jeśli użyć zwykłych środków. Tacy jak on potrafią wiele znieść. W tym
przypadku as w rękawie w postaci dzieciaków może się okazać bardzo przydatny.
Nastawił się już na rozmowę z Kesaniemi, gdy nagle okazało się to niepotrzebne.
Ona wcale nie umarła!
Przeciwnie, wyglądała na osobę bardzo żywotną. Przechadzała się po placu targowym
w objęciach jakiegoś Lapończyka. Świata nie widzieli poza sobą.
Potem spotkali Reijo.
Krew się nie polała i nie wyglądało na to, że się kłócą. Czym innym to wytłumaczyć,
jak nie czarami? Na ogół mąż i kochanek nie ściskają sobie przyjaźnie dłoni i nie gawędzą ze
sobą serdecznie!
Obserwował ich, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Nie wyglądała jak tamta kobieta,
którą wrzucili do morza, nie przypominała wychudzonego dziewczęcia, które przypalał
ż
elazem, smagał pejczem, rozciągał na kole tortur. Tej, której wymierzał razy, a ona na wrza-
ski i złowrogi szept reagowała jednakowo: pluła mu w twarz i odmawiała zeznań.
Tamta kobieta była dziką, przepełnioną nienawiścią kotką, którą usiłował poskromić.
Ta, którą ujrzał tutaj, sprawiała wrażenie trochę zagubionej, ale pełnej życia, a przy
tym łagodnej.
- To ona! Tylko że mami ludziom wzrok! - Hans Fredrik Feldt mówił do siebie, ażeby
nie ulec czarom. - Patrzą na nią i widzą kogoś innego! Jest groźna, bardzo groźna! Ale ja ją
powstrzymam. I udowodnię, że nikt nie ma prawa wystawiać mnie na pośmiewisko. Nie dam
się pokonać!
Kiedy rozstała się z mężem i każde ruszyło w swoją stronę, zrozumiał, że nadeszła
pora działania.
Poczekał, aż Reijo zniknie. Wolał załatwić to bez świadków, gotowych jej przyjść z
pomocą.
Co prawda ona ma własną broń, ale teraz czary jej nie pomogą, pomyślał i ścisnął
mocniej strzelbę.
Wychylił się z ukrycia i pobiegł za nią. Śnieg stłumił odgłos jego kroków.
Gdy zorientowała się, że ktoś ją goni, było już za późno.
Ten ktoś zakrył dłonią jej usta i pociągnął za budy, gdzie nie było żywej duszy.
- Dobry Boże - jęknęła Raija bezsilnie.
Kiedy zobaczyła, kto przed nią stoi z wycelowaną strzelbą, wolałaby już nie żyć.
Nie tak miało być!
A tak się cieszyła! Już naprawdę niewiele dzieliło ją od tego, by poczuć pełnię
szczęścia...
Zaśmiał się chrapliwie, a oczy zalśniły mu jak wówczas, gdy przypalał ją żelazem.
Dokładnie to zapamiętała.
- Myślałaś, że ci się uda, Ritvo - Raiju?
Raija wzdrygnęła się i wbiła w niego przerażony wzrok.
Znał jej imię!
- Zdziwiona? - zaśmiał się. - Dowiedziałem się, kim jesteś. Zabrało mi to dwa lata, ale
poprzysiągłem sobie, że znajdę cię nawet, gdyby mi przyszło poświęcić na to całe życie. Nie
ma więc o czym mówić. Trzeba przyznać, że sprytnie wymyśliłaś, podając się za Ritvę. Ale i
tak cię przejrzałem!
Raija nic nie odpowiedziała, usiłując zachować zimną krew.
Tutaj nie może mnie spalić na stosie, pomyślała trzeźwo. Skoro wytrzymałam tortury
tego potwora, dam sobie radę i teraz.
- Latem posłałem na stos młodą kobietę o imieniu Ritva. Zostało to tak upozorowane,
ż
e wszyscy myśleli, iż to ty. Zresztą ulepiona była z tej samej gliny. Podczas przesłuchań
prawie nie krzyczała, a na stosie stała dumna niczym sam diabeł.
Raija pobladła. Coś jakby poluzowało się w jej żołądku, wezbrało niczym wiosenny
potok niosący szlam...
Nie zdołała przełknąć śliny, nie potrafiła się opanować i zwymiotowała mu wprost
pod nogi.
Mimo że uznał to za obrazę, mówił dalej. Nie miała wyjścia, musiała go słuchać. Była
całkowicie w jego mocy...
Trzymał w garści potężną czarownicę.
Zawsze wiedział, że jest od niej silniejszy.
Kobieta, nawet jeśli chroni ją szatan, nigdy nie zdoła zyskać nad nim władzy!
- Wiem o tobie wszystko - słyszała przeciągły, aksamitny głos kapitana. Prychał jak
zadowolony, syty kocur. - Wiem, że masz męża, dzieci, dowiedziałem się, gdzie mieszkają. I
nie zawaham się wykorzystać ich do własnych celów. Nie jestem słabeuszem i nie pozwalam,
ż
eby uczucia kierowały moim postępowaniem. Znany jestem z bezwzględności. Nikt mnie
dotąd nie złamał i nikomu nie udało się zrobić rysy na moim wizerunku. I tobie się to też nie
uda.
Poczuła, jak ogarnia ją lodowaty strach.
A więc wie o Reijo i o dzieciach. Teraz dopiero stał się rzeczywiście groźny.
Nikt nie ośmieli się tknąć jej dzieci! A szczególnie ten potwór.
- Wszędzie cię znajdę! Nie zaprzestanę poszukiwań, nawet jeśli teraz zdołasz mi się
wymknąć. Jestem cierpliwy, mogę poświęcić na to nawet całe życie. Mam dość siły, dość
męskiej odwagi, by temu podołać.
Raija wbiła w niego nienawistne spojrzenie. Z ciemnych oczu posypały się
błyskawice.
Nie zdradzi się, że udało mu się ją przerazić!
- Jesteś szaleńcem - cisnęła.
Wymierzył jej siarczysty policzek i zmrużył oczy, które przypominały teraz wąskie
szparki. Zaciśnięte, drżące wargi aż pobielały.
- Nie ośmielaj się mnie tak nazywać! Nie jestem obłąkany! Słyszysz! Nie chcę tego
więcej słyszeć! Zamierzałem ci dać trochę czasu, ale sama przyśpieszasz wyrok!
Mikkal razem z Mattim przechadzali się od straganu do straganu. Wabiły ich
różnorodne cuda, ale przez cały czas konsekwentnie opierali się pokusom.
- Jaki jest ten Reijo? - zapytał Matti.
- Wspaniały - odrzekł Mikkal bez namysłu. - Zaraz po Raiji i mojej rodzinie to
człowiek, którego lubię najbardziej. Jest taki, jaki powinien być przyjaciel, jeśli rozumiesz, co
mam na myśli.
- Rozumiem - odparł Matti. - Choć inne sprawy pozostają dla mnie niejasne.
Mikkal uśmiechnął się lekko.
- Nawet nie staraj się ich pojąć. I nie próbuj oceniać Raiji! Zaakceptuj ją po prostu
taką, jaka jest. Ona bardzo cię kocha. To, że cię odnalazła, bardzo wiele dla niej znaczy.
Matti zamilkł. Takie rozmowy nie były łatwe dla piętnastoletniego chłopca. Pragnął
być dorosły, ale krępowało go mówienie o uczuciach. Wydawało mu się to takie mało męskie.
Co prawda w ustach Mikkala takie słowa nie raziły, ale sam nawet nie chciał próbować.
- Co będzie teraz?
- Musimy zatrzymać się tutaj na parę dni. Raija nie wyjedzie stąd bez dzieci.
- A ty wyjechałbyś bez Raiji?
- Nie, o ile mnie sama o to nie poprosi. Bez niej moje życie traci sens...
Matti nie odpowiedział. Znowu ten sam trudny temat! Żeby przerwać kłopotliwe
milczenie, zapytał:
- Nie wydaje ci się, że coś długo jej nie ma? Mikkal pomyślał o tym samym, tym
bardziej że uświadomił sobie nagle, iż już dobrą chwilę temu widział Reijo oddalającego się
w kierunku przylądka.
Ś
cisnęło go w żołądku.
Chyba jest za nerwowy. Co może jej tu grozić... A jeśli?
Musi ukryć swój lęk przed Mattim! Chłopak uważa go za prawdziwego mężczyznę,
który niczego się nie boi. Zdziwiłby się, jak wiele mu brakuje do takiego ideału.
- Rozejrzyjmy się, trzeba jej poszukać! - rzucił lekko i ruszył tak szybko na skraj placu
targowego, że Matti musiał podbiec, żeby dotrzymać mu kroku. Nie zdarzało się to na co
dzień.
Mikkal nigdy nie widział mężczyzny, którego Raija nazwała „Potworem z Vardo”.
Opisała go jednak tak trafnie, że Mikkal od razu go rozpoznał.
Błyskawicznie popchnął Mattiego na bok, żeby chłopak nie został zauważony, i
syknął przez zaciśnięte zęby:
- Nie wychodź stąd!
Sam zaś skierował swe kroki ku tamtym, jakby nie zauważając broni w ręku obcego
mężczyzny.
Uczynił to świadomie w imię miłości do Raiji.
Raija nie czuła strachu, kiedy oprawca w nią wycelował. Pomyślała nawet, że jeśli ją
zastrzeli, przynajmniej dzieci będą bezpieczne. Ich życie było dla niej cenniejsze niż własne.
Skoro już ktoś musi umrzeć, niech to będzie ona.
Oczy kapitana zalśniły groźnym blaskiem. Był bliski spełnienia swojej groźby. Bliski
wykonania egzekucji. Rzuciwszy mu w twarz, że jest szaleńcem, Raija dotknęła czułego
punktu.
Mikkal pojawił się bezgłośnie. Raija usłyszała cichy niczym tchnienie wiatru szept.
Dopiero długo po wszystkim uświadomiła sobie, że Mikkal wydał wtedy komuś jakieś
polecenie. Jego pojawienie się kompletnie zaskoczyło Feldta.
Mikkal zlekceważył śmiertelnie niebezpiecznego Potwora z Vardo.
Odrzucił kij i mocno utykając, podszedł do Raiji. W jego postaci było coś
majestatycznego.
Wyciągnąwszy ręce, odezwał się po lapońsku:
- Chodź, kochanie! Chodź do mnie. On nie może ci nic zrobić.
Feldt, który nie rozumiał po lapońsku, uznał to za kolejny afront.
Raija przesunęła się o krok w stronę Mikkala. Sądziła, że szaleniec zrezygnuje, że
przy świadku wróci mu rozsądek i uzna swoją porażkę.
Dotknęli się z Mikkalem opuszkami palców. Poczuła ciepło płynące od ukochanego,
poczuła jego siłę.
- On ci nic nie zrobi - powtarzał Mikkal, jakby zaklinając. Przez cały czas patrzył
tylko na nią.
Ich dłonie splotły się ze sobą. Mikkal uśmiechnął się, pochylił się nad nią i pocałował.
Raija przymknęła oczy, lękając się patrzeć na Feldta. Być może właśnie pocałunek
sprowokował wystrzał. Może okazał się iskrą, która wywołała eksplozję w chorym umyśle
tego mężczyzny.
Feldt wycelował wprost w okryte skórami plecy i przymknąwszy oczy, nacisnął na
spust. Miał nadzieję, że zabije ich oboje jednym strzałem. Do rzeczywistości przywrócił go
przeraźliwy krzyk Raiji.
Nagle zdał sobie sprawę, że jeśli ktoś go tutaj zobaczy, może mieć poważne kłopoty.
Przez kilka sekund patrzył na zamieszanie wywołane strzałem.
- Jeszcze cię znajdę - rzucił z uporem, choć nie był pewien, czy Raija go rozumie. -
Nawet gdybym miał poświęcić na to całe życie!
A słysząc krzyki i odgłos kroków nadbiegających ludzi, odwrócił się, dosiadł konia i
zniknął.
Ludzie nie zorientowali się, co naprawdę się wydarzyło, pomyślał.
Ale czuł niedosyt.
Nadejdzie dzień, kiedy zada jej decydujący, śmiertelny cios. Nic już go nie
powstrzyma! Udowodnił, że ma dość siły, by unicestwić czarownicę. Wiedział już, kim jest, i
przekonał ją, że gdziekolwiek się znajdzie, nigdzie i nigdy nie zazna spokoju.
Powietrzem targnął huk wystrzału. Mikkal drgnął, odchylił głowę, przerywając
pocałunek, i zesztywniał.
Tylko jęk niedowierzania wydobył się z jego ust.
To ona krzyczała rozdzierająco. I tuliła go mocno, jakby chciała podtrzymać. Mimo to
osunął się na kolana i upadł, barwiąc śnieg krwią. Raija przez cały czas nie wypuszczała go z
rąk.
Usłyszała znienawidzony głos, ale nie rozumiała, co do niej mówi. A potem dobiegł ją
gwar innych głosów i dostrzegła zamazane sylwetki ludzi. Wszystko to wydawało jej się
nierealne.
W ramionach trzymała człowieka najdroższego sercu, który, wykrzywiając dziwnie
twarz, poruszał pobielałymi wargami, szepcząc:
- Kocham cię, Mały Kruku! - Wbił palce w jej ramiona. - Kocham cię...
Napotkał jej wzrok, widziała, jak walczy. Chwytał się życia, tak jak uczepił się jej.
Siłą woli, wyłącznie siłą woli...
- Ja także cię kocham, Mikkalu, i zawsze będę kochać tylko ciebie...
- Bądź szczęśliwa... - szepnął i głos mu zamarł. Raija połykała łzy, walcząc z
rozpaczą. Z całych sil starała się być dzielna, dzielniejsza niż kiedykolwiek. Potrzebował
tego.
Przywarła wargami do jego drżących ust i pocałowała go.
Spojrzenie ukochanych oczu napełniło się szczęściem i spokojem.
Nic więcej już nie powiedział. Nie był w stanie nawet poruszyć palcami.
Coraz bardziej bezwładnym ciałem wstrząsnęły drgawki. Raija jednak nie oderwała
ust od warg Mikkala, póki nie wydał ostatniego tchnienia.
Zgasła ostatnia iskierka w jego spojrzeniu jak gaśnie zalane wodą palenisko.
- Zegnaj, ukochany - wyszeptała. - Zegnaj! Zabrałeś ze sobą światło. Kocham cię,
Mikkalu, kocham tylko ciebie...
Ale on już nie słyszał jej słów.
Reijo zbliżał się do chaty, kiedy padł strzał. Zatrzymał się gwałtownie.
W tej samej chwili życie na jarmarku zamarło.
Reijo rzucił się biegiem z powrotem, a w głowie kołatała mu tylko jedna myśl: Raija.
Ona zawsze ściągała na siebie nieszczęścia. Lgnęły do niej jak muchy do syropu.
Nie miał nawet cienia wątpliwości, że i tym razem w coś się wplątała.
Nim zdążył dobiec na plac, zauważył uciekającego na koniu mężczyznę. Zwierzę
niosło go prosto w leśny dukt Jechał tak szybko, że trudno byłoby za nim nadążyć.
Tłum ludzi kłębił się bardziej niż mewy w porze lęgowej.
Reijo przepychał się łokciami, odsuwał, kogo się dało, i kopał w łydki, nie wstydząc
się wcale swego zachowania.
Za wszelką cenę musiał sprawdzić, co się naprawdę wydarzyło. I stanąć u boku Raiji.
Jacyś znajomi usiłowali go zatrzymać.
- To ona, Reijo, nie umarła! A mówiłeś...
- To Raija, ubrana w strój lapoński, ale to Raija... - powtarzali inni.
I wreszcie ktoś z fałszywym współczuciem zawołał:
- Przepuśćcie go, przepuśćcie męża!
Reijo, choć zabolał go złośliwy ton, nie przestawał myśleć o Raiji.
Była bliska spełnienia marzeń... tylko chwile dzieliły ją od momentu, w którym jej
ż
ycie znów nabrałoby pełnego wymiaru.
Tłum się rozstąpił i Reijo już swobodnie przedostał się na skraj targowiska.
Znalazł się za budami w tym samym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą rozmawiał z
Raiją.
Był pewien, że to, co zobaczył, na zawsze zapadnie mu w pamięć.
Czy mógł temu zapobiec? Może to się stało dlatego, że Raija została sama? Dlaczego
nie odprowadził jej do Mikkala?
Do oczu napłynęły mu łzy, paliły go policzki.
Poczuł się nagle tak, jakby uszła z niego cała energia, ale nogi same poniosły go do
Raiji, ściskającej odzianą w futra postać.
Opadł przed nią na kolana. Dziewczyna trzymała kurczowo ukochanego, nie czując
nawet, że palce skostniały jej z zimna, a paznokcie całkiem posiniały. Drobną dłonią,
miejscami czerwoną, miejscami rdzawobrązową od zakrzepłej krwi, przyciskała plecy
Mikkala, gdzie ziała okropna rana wielkości pięści.
Oczy Mikkala wpatrywały się nieruchomo w blade niebo.
Raija podniosła zapuchniętą od płaczu twarz i popatrzyła na Reijo przez łzy, które
spływały jej po policzkach nieprzerwanym strumieniem. Najwyraźniej nie docierało do niej,
kogo ma przed sobą.
Wszystko i wszyscy zdawali się jej obcy.
Wreszcie wyrwała się z odrętwienia i uświadomiła sobie, że jest przy niej Reijo.
Miażdżące uczucie kompletnej samotności trochę ustąpiło. Nie widziała, że ludzie tłoczą się,
ciekawi słów, jakie padną między nią a mężem. Łamiącym się głosem wyrzekła:
- Mikkal... Mikkal nie żyje, Reijo. Nie żyje.
I jeszcze mocniej przytuliła martwe ciało, jakby za nic w świecie nie chciała wypuścić
z rąk tego, który należał tylko do niej.
Reijo zapłakał tak samo rozpaczliwie jak ona.
Jakże niezrozumiała i niepotrzebna wydała mu się ta śmierć! Okrutny wyrok losu,
który nie po raz pierwszy tak bezlitośnie obszedł się z Raiją.
A przecież zasłużyła na odrobinę szczęścia, na miłość!
Mikkal, którego życie także nie rozpieszczało, był jeszcze taki młody! Tacy byli teraz
szczęśliwi!
- To ten Potwór z Vardo - wyszeptała Raija nieswoim głosem. - Celował we mnie...
mnie powinien zabić. Mnie, nie Mikkala...
Reijo nie mógł znieść spojrzenia martwych oczu.
Drżącymi rękami, delikatnie, zamknął powieki zmarłemu, który był mu taki bliski.
Nikogo tak dobrze nie rozumiał. Przez całe swoje życie nie spotkał drugiego mężczyzny,
którego darzyłby taką przyjaźnią.
Jaki sens miała ta śmierć?
W tym człowieku tkwiło tak wiele dobra, które w pełni ujawniło się dopiero, gdy
Raija stała się częścią jego codzienności.
Rozmawiali przed chwilą i patrzył w oczy człowieka spełnionego, planującego
przyszłość...
- Może pozazdrościły go nam anioły - odezwała się Raija cienkim głosem. - Było nam
tak dobrze... widać mnie szczęście nie jest pisane...
W tłumie znów rozległ się szum. Ludzie rozstąpili się z wyraźną niechęcią.
Na jarmark przybyło kilku ludzi wójta, żeby przypilnować porządku i przestrzegania
prawa. Bójki i walki na noże były na porządku dziennym podczas targów, gdzie spotykali się
ludzie ze wschodu i zachodu, ludzie różniący się kulturą, językiem, tradycją. Zbyt często przy
użyciu siły rozwiązywano nieporozumienia i konflikty, ale strzelano rzadko. Mało kto z
mieszkańców tamtych terenów posiadał broń. Polowali za pomocą sideł i pułapek,
nowomodna broń do zabijania nie była im potrzebna.
Mężczyzn, którzy wyłonili się z tłumu, otaczała aura władzy i siły.
Ludzie ich znali i woleli schodzić im z drogi.
Strażnicy porządku, którzy niejedno już widzieli, nie spodziewali się, że ofiarą
strzelaniny okaże się Lapończyk.
Sądzili, że jakiś kupiec albo szyper wyrównuje porachunki, a w każdym razie ktoś z
pozycją i majątkiem.
Emocje opadły, kiedy zobaczyli martwe ciało człowieka odzianego w wilczą skórę.
- Co tu się stało? - zapytał jeden ze strażników po norwesku.
Właściwie nie spodziewał się odpowiedzi, bo, jak dobrze wiedział, niewielu spośród
tych dzikich koczowników znało język norweski.
Tymczasem kobieta, która obejmowała martwe ciało, spojrzała na nich i
odpowiedziała nienaganną norweszczyzną:
- Został zastrzelony. Nie żyje.
Drugi strażnik prawa przykucnął i obejrzał ranę, głównie z ciekawości. Nieczęsto byli
ś
wiadkami podobnych zdarzeń.
- Strzał w plecy - orzekł.
- Chciał mnie osłonić - powiedziała Raija już wyraźniej.
Łzy ciągle spływały jej po policzkach, ale głos się nie łamał. Być może pogarda, jaką
dostrzegła w oczach tych stróżów prawa, pomogła jej się wziąć w garść.
Dla nich Mikkal nie był człowiekiem. Traktowali go jak zdechle zwierzę.
Lapończyk to człowiek gorszej kategorii!
Na nią patrzyli podobnie. Nie wiedzieli, z kim mają do czynienia.
- Ta kula była przeznaczona dla mnie, ale on mnie zasłonił.
- A kto strzelał? - usłyszała pogardliwe pytanie. - Zazdrosny rywal?
Raija pokręciła głową ze smutkiem.
- Szaleniec - odrzekła cicho i mocniej chwyciła Mikkala. Gdyby próbowali zabrać
jego ciało, nie zdołaliby tego uczynić.
Chociaż martwy, nadal należał do niej. Teraz już aniołowie nie muszą jej zazdrościć
szczęścia.
- Nazywa się Hans Fredrik Feldt, przed paru laty pełnił służbę komendanta w twierdzy
Vardohus. Nie wiem, co robi teraz, ale nie miał na sobie munduru. Wyglądał jak włóczęga.
Strażnicy mrugnęli do siebie, nawet nie siląc się na zachowanie dyskrecji.
- Komendant, hm? Twierdza Vardohus? A skąd ty możesz wiedzieć takie rzeczy? Kim
jesteś?
- Nazywam się Raija Kesaniemi - odrzekła bez zająknięcia i dodała twardym głosem: -
Znam go, poznałam go tam.
Reijo chrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę, i dopiero wówczas ludzie wójta go
dostrzegli.
- Raija jest moją żoną. Nazywam się Reijo Kesaniemi. Mogę potwierdzić, że kapitan z
twierdzy Vardohus jest nam dobrze znany. Skoro Raija twierdzi, że go widziała, to na pewno
się nie myli.
Unieśli brwi. To jest żona tego Kwena? Dziwne. Wyglądało bardziej, jakby była żoną
zabitego. Ale w takich sprawach łatwo o pomyłkę. Zresztą ci Finowie nie dbają zbytnio o
moralność. Może są spokrewnieni z Lapończykami?
- A kim on był, u diabła? - zapytał strażnik, wskazując czubkiem buta na Mikkala.
Reijo wstał zagniewany i warknął:
- Trochę szacunku dla zmarłego!
Reijo był dobrze zbudowany, wyglądał na krzepkiego mężczyznę. Ludzie wójta woleli
z nim nie zadzierać. O Finach krążyło wiele opowieści. Podobno łatwo wpadają w złość. Z
takimi nigdy nic nie wiadomo.
- Nazywał się Mikkal - dopowiedziała kobieta. - Pehr - Mikkal.
- To znaczy Mikkal Persen - rzekł strażnik. Znów jedno z tych beznadziejnych
lapońskich imion. Te dzikusy twierdzą, że są ochrzczeni, ale to tylko pozory... Mogliby
przynajmniej mieć normalne, łatwe do wymówienia dla porządnych ludzi, imiona. Imiona,
które coś znaczą.
Raija wykrzywiła twarz w grymasie, doskonale wiedząc, że w Mikkalu reakcja
strażnika wywołałaby niechęć. Drażniły go wszelkie próby wynaradawiania Lapończyków i
narzucania im norweszczyzny. Uważał to za przejaw pogardy wobec jego ludu.
Ale jakie to miało teraz znaczenie?
Mogą go sobie nazywać, jak chcą.
- Skąd pochodzi?
- Z Yaranger - odpowiedziała.
- Daleko stamtąd na jarmark...
- Odprowadzał mnie - skłamała Raija. - Jego matka przygarnęła mnie, gdy byłam
dzieckiem. Opiekowałam się nią, gdyż od kilku lat chorowała. Niedawno umarła. A ja tu
mieszkam...
- To znaczy przybrany brat?
Raija skinęła głową i uśmiechnęła się blado:
- Tak, przybrany brat - powtórzyła.
- Czy ktoś widział, jak to się stało?
Matti wystąpił z tłumu, blady, ledwie trzymając się na nogach. Musiał oprzeć się o
Raiję.
- Taki młodzik - westchnął jeden ze strażników.
- Matti jest moim bratem - wyjaśniła Raija. - Ma piętnaście lat i nie jest już dzieckiem.
- Co się stało?
Matti, jąkając się, opowiedział wszystko po fińsku. Reijo musiał tłumaczyć.
Mówił, że wraz z Mikkalem zaniepokoili się, dlaczego Raija tak długo nie wraca po
rozmowie z Reijo. I szukając jej, zobaczyli, że jakiś mężczyzna celuje w nią ze strzelby.
Mikkal kazał się Mattiemu ukryć, a sam stanął na linii strzału. Obcy strzelił i uciekł.
- O czym rozmawiałaś z tym komendantem?
Strażnicy zwrócili się do Raiji. Pytanie, które zostało skierowane do niej znienacka,
dosięgnęło ją równie mocno jak kula, która trafiła Mikkala. Raija odniosła wrażenie, że
strażnicy najchętniej ją obarczyliby winą za wszystko.
- Zeznawałam kiedyś w pewnej sprawie - odparła. - Moje zeznania rzuciły na niego
złe światło i naraziły na pośmiewisko. Szaleniec nigdy nie zapomina.
- O czym rozmawialiście?
- Ja prawie nic nie mówiłam. On zaś odgrażał się, że mnie zabije. I uczyniłby to,
gdyby nie wszedł między nas Mikkal. To ja powinnam leżeć martwa, a nie on...
Ludzie wójta nie dowierzali zbytnio historyjce o kapitanie z twierdzy Vardohus. Ktoś
taki nie włóczy się po kraju i nie nosi w sobie urazy do kobiet wątpliwej reputacji. Nie strzela
do Lapończyków!
Ale z tłumu odezwały się nagle głosy, że widziano uciekającego na koniu mężczyznę
chwilę po tym, jak rozległ się strzał. Niektórzy już go kiedyś spotkali w tych stronach i
twierdzili, że chodził wyprostowany jak żołnierz.
Ktoś inny krzyknął, zagłuszając pozostałych:
- Ten człowiek pytał o Raiję! Strażnicy stracili pewność siebie.
- Będziemy musieli donieść o wszystkim wójtowi, ale najpierw ruszymy w pościg za
uciekinierem. Na pewno ktoś go widział, w końcu mało kto w tych dniach wyjeżdża ze
Skibotn.
- Jest wysoki, ma ciemne falowane włosy i zielono - niebieskie oczy. Prosty nos,
mocny podbródek. Bije od niego lodowaty chłód. Ten człowiek ma kamień zamiast serca -
wyjaśniała Raija beznamiętnie. Czuła się martwa, jakby wola życia całkiem w niej wygasła.
- Nikomu z was nie wolno opuszczać osady - nakazali ludzie wójta Raiji, Reijo i
Mattiemu.
- Mieszkamy na przylądku - wyjaśnił Reijo, wskazując dłonią swoją chatę. - Tam
możecie nas znaleźć.
- Ciało zostanie tutaj.
- Nie! - krzyknęła Raija, przytrzymując z całych sił zwłoki Mikkala.
- Weźmiemy je na przylądek - oświadczył Reijo. - Mam stodołę niedaleko domu. Dla
was to nic nie znaczy, a dla nas bardzo wiele. Zresztą chyba nie powinniśmy zostawiać na
jarmarku trupa?
Zgodzili się, przekonani słowami Reijo.
I wówczas stało się coś, czego Raija w życiu nie doznała. Mieszkańcy osady otoczyli
ją kołem.
Obcy ptak nagle stał się częścią wspólnoty, która swą niechęć zwróciła przeciwko
ludziom wójta. Nakłonili ich, by szukali mężczyzny, który strzelał, zabójcy. Potwierdzili jej
zeznanie i stanęli po jej stronie.
Zaakceptowali ją, mimo że pojawiła się w osadzie nieoczekiwanie i w wyjątkowo
dziwnych okolicznościach.
Tyle lat starała się dopasować do lokalnej społeczności, żyć jak oni. Nie udało jej się i
z tego powodu bardzo cierpiała.
Teraz wróciła jakby z zaświatów, Reijo powiedział przecież, że jego żona nie żyje.
Swoje myśleli i nie przyjęli równie gładko opowiedzianej przez nią historyjki. Raczej
przychylali się do tego, że porzuciła męża i dzieci.
Stała się główną atrakcją jarmarku, tuląc w objęciach umierającego kochanka.
Zastrzelił go obcy, o którym nic nie wiedzieli. Uwierzyli jednak, że jest tak, jak ona mówiła.
Przygarnęli ją do serca.
Zaakceptowali, jakby była jedną z nich.
Reijo wyczuwał płynące z tłumu współczucie dla niej i serce mu krwawiło. Jaka to
niesprawiedliwość, że dopiero w takich okolicznościach zdobyła ich przychylność!
- Raiju, kochanie, puść Mikkala, nie możesz mu już pomóc - przemawiał łagodnie.
Potrząsnęła głową.
Reijo położył ręce na jej ramionach, zmusił, by spojrzała na niego. Dostrzegł jej
przerażenie.
- Weźmiemy go na przylądek. Będzie z nami, Raiju. Ale nie możemy mu pomóc, on
nie żyje.
Popatrzyła rozbieganym wzrokiem. Dłonie, nie czuła własnych dłoni! Ale musi
trzymać Mikkala, nie może go wypuścić z rąk!
- Niedaleko stąd zostawiliśmy zaprzęg - wtrącił się Matti.
Reijo poprosił go, żeby przyprowadził renifery, a do Raiji rzekł:
- Musisz się trochę ogrzać, Raiju. Nie możemy pozwolić, żebyś nam tu zamarzła.
Mikkal nigdy by nam tego nie wybaczył.
Rozluźniła się, stopniowo uległa. Dała się przekonać słowom Reijo, zaufała mu.
Pozwoliła podnieść zwłoki Mikkala i położyć je ostrożnie na jednym z pułków.
Wstała rozdygotana i skrzyżowała ręce na piersiach. Nieprzytomnym wzrokiem
spojrzała na dłonie pokryte zastygłą krwią, a gdy uprzytomniła sobie, co to jest, znów ścisnęło
ją w gardle od tłumionego płaczu.
Powstrzymała jednak łzy, by wylać je w samotności.
- Chodź ze mną, Raiju. - Reijo objął ją, jakby chcąc poprowadzić.
Ale ona stała nieporuszona. Zastanawiała się, co na jej miejscu zrobiłby Mikkal.
- Nie mogę - odrzekła w końcu. - Muszę wracać do obozowiska. Tam został Ailo. Nie
chcę, żeby dowiedział się o tym, co się stało z jego ojcem, od kogoś obcego.
Pochlipując, wsiadła do sań.
Musi być silna.
Najchętniej załamałaby się i płakała, ale nie było jej wolno. Nie mogła sobie pozwolić
na słabość.
Teraz na nią spadła odpowiedzialność za dziecko Mikkala.
Napotkawszy wzrok Reijo, wyjaśniła:
- Nie obawiaj się! Nie ucieknę, nie tym razem. Nie mam już dokąd uciec. Zjawię się
na przylądku, bo przecież tam są wszyscy ci, których kocham. Wszyscy, z wyjątkiem małego
chłopca, którego muszę przywieźć.
Reijo pokiwał głową, nie mógł jej tego zabronić. Czasem ta drobna kobieta wydawała
się twarda jak skała, chociaż tuż pod skórą czaiły się lęk i przerażenie.
Ale rzeczywiście na niej spoczywa odpowiedzialność za syna Mikkala. Może to ją
jakoś pocieszy w smutku.
- Dobrze, jedź - rzekł do niej. - Wiem, że wrócisz.
13
Rześkie powietrze chłodziło jej zapłakaną twarz, przynosząc ulgę. Raija poganiała
ostro biedne zwierzę w nadziei, że lodowate tchnienie wiatru ostudzi zapuchnięte policzki i
zaczerwienione oczy, ukoi smutek i złagodzi cierpienie.
- Długo was nie było - rzucił Aleksanteri, kiedy weszła do namiotu.
Stanąwszy przed nim twarzą w twarz pożałowała, że nie poprosiła Reijo, by
przyjechał razem z nią. Potrzebowała kogoś, kto by ją wsparł w tej trudnej chwili.
Ale przecież Reijo i tak nie mógłby jej towarzyszyć, bo dzieci przeraziłyby się, gdyby
ktoś obcy zajechał do obejścia ze zwłokami mężczyzny na saniach.
W palenisku trzaskał ogień, a Ailo bawił się, podśpiewując sobie pod nosem coś, co
miało przypominać dorosły jojk.
O mój Boże, jak tu przytulnie!
Już nigdy więcej w tej jurcie nie będzie tak jak w domu! I w żadnym innym miejscu.
Raija czulą domowe ciepło tylko wówczas, gdy leżała w ramionach Mikkala, ale on
już nie mógł jej przygarnąć.
Była więc bezdomna.
Straciła wszystko.
- A gdzie pozostali? Czy coś się stało? - Aleksanteri wyczuł, że coś jest nie tak jak
powinno.
- Musimy złożyć jurtę - rzuciła Raija krótko i odwróciła się do niego plecami.
- A tata i Matti nie przyjadą? - był ciekaw Ailo. Raija pokręciła głową.
- Spakujemy wszystko. Zamieszkamy w chacie. Aleksanteri nie dał się oszukać.
Podszedł do niej i zmusił, by popatrzyła mu w oczy.
- O czym ty mówisz, Raiju? Dlaczego Matti i Mikkal nie przyjadą? Dlaczego
płakałaś?
Raija wyrwała mu się i pochyliwszy głowę, wybuchnęła głośnym szlochem, mimo że
przyrzekła sobie, że powie im o śmierci Mikkala w sposób godny.
- Co jest, Raiju? Coś cię zasmuciło?
Raija objęła mocno Ailo i przymknąwszy oczy, uścisnęła go mocniej niż zwykle.
Potem przełknęła ślinę, wzięła się w garść i nie wypuszczając chłopca z objęć, powiedziała:
- Jesteś już dużym chłopcem, Ailo. Słyszałeś o śmierci. Ailo pokiwał głową poważnie.
- Tak, moja mama umarła.
- Twój tata także umarł, maleńki przyjacielu.
- Nie! To nieprawda, kłamiesz! Tata nie umarł! - krzyknął Ailo, uderzając Raiję
piąstkami.
Wymachiwał rękami, póki nie opadł z sił.
- Tata nie umarł - powtarzał drżącym głosem, wtulając się w Raiję. - Nie umarł.
Raija głaskała sterczącą czarną czuprynę.
- Tak bardzo bym pragnęła, żebyś miał rację - szeptała. - Ale on umarł na moich
rękach...
- Co się stało? - dopytywał się Aleksanteri, stojąc bezsilnie obok pogrążonych w
rozpaczy przyjaciół, dla których Mikkal był jedyną opoką. Ręce opadły mu ciężko. Nie
potrafił ich pocieszyć.
- Potwór z Vardo - wyjaśniła Raija sucho. - Celował we mnie, a Mikkal stanął między
nami i kula trafiła go w plecy.
Ailo szlochał rozdzierająco, przytulony do piersi Raiji.
- Jeszcze mam na rękach jego krew... - Raija wyciągnęła dłonie do Aleksanteriego.
Ailo nie słyszał, walczył ze łzami i ze straszliwym cierpieniem, jakie nim zawładnęło.
Ciągle nie mógł uwierzyć w przerażające nowiny.
Na jego oczach umarła mama, nie umiał wyobrazić sobie ojca padającego od kuli.
Tata nie może umrzeć.
Tata nie żyje.
Raija powiedziała, że umarł, Raija rozpacza tak samo jak on...
Płakali oboje, wtuleni w siebie. Nic nie mówili, tylko szlochali tak, że serce pękało.
Wiedzieli, że muszą się uporać z rozpaczą, ale pewne było, że bez Mikkala ich życie
już nigdy nie będzie takie jak dotąd.
Dopiero późnym popołudniem złożyli namiot i zapakowali na pułki cały dobytek.
Raija i Ailo dotykali delikatnie wszystkiego, co należało do Mikkala. Raija
postanowiła, że żaden z wyrzeźbionych przez niego przedmiotów nie zostanie sprzedany. Ani
na tym jarmarku, ani na żadnym innym.
Kiedy ruszyli w stronę fiordu, Ailo przytulił się mocno do niej. Była teraz dla niego
jedynym oparciem.
Wiele czasu upłynęło od rozstania z babką Ravną. Chłopiec pamiętał ją, ale Raija
znaczyła dla niego teraz więcej.
Razem z Raiją i z tatą tworzyli rodzinę. A tata nie żyje.
Raija dobrze wiedziała, co czuje syn Mikkala. I nie miała wątpliwości, że to dziecko
jest tak samo jej dzieckiem, jak czwórka mieszkająca na przylądku.
- Mama wraca, będzie tu dzisiaj, już niebawem - powiedział Reijo do Mai i Knuta,
którzy wybiegli z chaty i nim Reijo zdążył im przeszkodzić, zobaczyli leżące na pułkach
zwłoki.
- To Mikkal - rozpoznała Maja. - Nie żyje? Naprawdę, jesteś pewien?
Dopiero później Reijo uświadomił sobie, że w głosie dziewczynki pobrzmiewała
radość.
I Maja, która zaciekle upierała się, że mama nigdy nie wróci, nagle zmieniła zdanie.
- Może jednak wróci - powiedziała, zmrużywszy oczy. Reijo poczuł, jak dreszcz
przebiegł mu po plecach.
Nagle uderzyło go, jak bardzo Maja jest podobna do Mikkala. Nie potrafiłby wyjaśnić,
dlaczego tak mocno ścisnęło mu się serce.
Maja pobiegła do alkierza i przebrała się w swoją najładniejszą sukienkę: błękitną ze
stójką i marszczoną od karczku. Dziewczynka uważała, że w niej wygląda najpiękniej.
Reijo modlił się w duchu, żeby Raija zwróciła na to uwagę.
- Może teraz już przyjdzie - powtórzyła Maja, zasiadając przy oknie wychodzącym na
las. Było to jedyne okno z szybą w całym domu. U biedaków nie spotykało się takich
zbytków. Reijo nie miał pojęcia, skąd ojciec wziął szybę, ale od kiedy pamiętał, zawsze była
w tym oknie.
Reijo wiedział, że Maja domyśla się, kim Mikkal był dla Raiji, i zazdrość zatruwała jej
małe serce. Nienawidziła Mikkala, bo wydawało jej się, że matka bardziej od niej kocha tego
obcego mężczyznę.
Reijo zapragnął nagle cofnąć czas i uczynić wszystko, by Maja pokochała Mikkala.
Łatwiej przyszłoby jej się pogodzić z tym, że był jej ojcem, o czym z pewnością kiedyś się
dowie.
Wreszcie Raija przyjechała. Była zmęczona, zapłakana, brudna. A za rękę trzymała
małego chłopca.
Maja, która już miała rzucić się matce na powitanie, zatrzymała się gwałtownie i
wczepiła paznokciami w dużą dłoń Reijo.
Spojrzeniem przygwoździła chłopca, który nie chciał puścić Raiji. Wydał jej się
znajomy, ale nie pamiętała, gdzie go spotkała.
Jakim prawem tak trzyma jej mamę, czyżby nie miał swojej?
Raija przesunęła się, żeby zrobić miejsce wchodzącemu mężczyźnie. Reijo pomyślał,
ż
e skądś go zna.
- Tak, to ja - uśmiechnął się Aleksanteri niepewnie. - Gdyby nie oni, zamarzłbym.
Uratowali mnie od śmierci, ale przez to opóźnili trochę przyjazd. - Rozłożył dłonie w geście
zakłopotania i dodał: - To niezrozumiałe i bezsensowne!
Reijo pokiwał głową ponuro.
Raija zdjęła kaftan i po lapońsku poprosiła Ailo, żeby też się rozebrał.
Zabrzmiało to intymnie, tak jak mama powinna przemawiać do dziecka.
Reijo był pewien, że nie uszło to uwagi Mai. I na nic już się nie zdało, że Raija
niepewnie podeszła kilka kroków i uklęknęła przed gromadką, która otoczyła Reijo.
Wyciągnęła do nich zmarzniętą dłoń i leciutko pogładziła maluchy po policzkach. Ale
uczyniła to niepewnie, inaczej niż wtedy, gdy trzymała za rękę czarnowłosego chłopca.
Zauważyli różnicę.
Raija najchętniej przytuliłaby je wszystkie naraz, ale nie zmieściłyby się w jej
ramionach.
Musiała więc zadowolić się tym, żeby przywitać się z nimi po kolei.
Ida wstydziła się i trochę lękała obcej pani. Nie pozwoliła się nawet pogłaskać po
pucołowatych policzkach i szybko odwróciła się do Reijo, który wziął ją na ręce, widząc, że
jest bliska płaczu. Zarzuciła ojcu na szyję tłuściutkie ramionka, nie spuszczając jednak z oczu
Raiji.
Ida była zbyt mała, żeby pamiętać mamę. Ida jej nie znała.
Raija zamrugała powiekami, chociaż przecież spodziewała się tego.
Elise, płacząc i śmiejąc się na przemian, w ogóle nie chciała puścić Raiji.
- Wiedziałam, że wrócisz - szeptała jej do ucha, tak żeby nikt inny nie słyszał. - Maja
powtarzała, że nigdy nie wrócisz, ale ja jej nie wierzyłam.
Raija ucałowała ją w czoło. Reijo miał rację, pomyślała, patrząc na dziewczynkę przez
wilgotne rzęsy. Elise zupełnie przypominała Eve. Wykapana matka.
Wyrośnie na prawdziwą piękność. Już teraz wyróżniała się urodą.
- Jesteś śliczna, maleńka - mruknęła Raija zduszonym głosem, bez najmniejszego
zamiaru ujmowania czegoś pozostałym dzieciom.
Knut nie chciał ucałować matki. Cofnął się i popatrzył na nią wzrokiem Kallego.
- Jesteś moją mamą? - zapytał.
Raija pokiwała głową, bo żadne słowo nie przechodziło jej przez gardło.
- Zostaniesz? Raija przytaknęła.
- Dlaczego cię tak długo nie było?
- Nie mogłam przyjechać. Reijo wam to tłumaczył. Kocham was wszystkich i nie było
dnia, bym o was nie myślała.
Knut pokiwał głową z powagą dorosłego mężczyzny.
- To dobrze, że wróciłaś.
Maja... została jeszcze tylko Maja, która spoglądała na nią pociemniałym,
odpychającym wzrokiem. Miała rysy twarzy Mikkala i jego uśmiech. Maja, córka Mikkala.
Ale dziewczynka, która wystroiła się w swoją najładniejszą sukienkę, rozplotła
warkocz, rozpuściła i wyszczotkowała włosy, doznała rozczarowania.
- Nie lubię cię - powiedziała.
Raija obawiała się właśnie takiej reakcji. W tej chwili najbardziej potrzebowała
wsparcia Mikkala.
Odszukała wzrokiem spojrzenie córki i drżącym głosem, siląc się na spokój,
powiedziała:
- Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie, Maju.
Bo ja cię bardzo kocham i bardzo bym pragnęła, żebyś ty też mnie kochała.
Maja skrzywiła twarz i oparła się o Reijo.
- Kto to jest? - skinęła głową w stronę Ailo, który przytulał się do Mattiego. Chłopiec
poczuł się niepewnie, kiedy Raija zajęła się dziećmi. Czyżby już go nie chciała? Może ją
także straci?
- Ailo jest waszym nowym bratem.
- Nie potrzebujemy więcej braci.
- Jego tatą był Mikkal. - Raiji zadrżał głos, gdy wypowiadała imię ukochanego. -
Teraz Ailo nie ma nikogo na świecie prócz nas.
- Nie potrzebujemy go - upierała się Maja.
- Ale Ailo potrzebuje was - wtrącił się Reijo. - I potrzebuje Raiji.
Maja zamilkła. Nigdy nie przeciwstawiała się Reijo, choć nie zawsze się z nim
zgadzała. Nie bez zainteresowania zerknęła w stronę chłopca. Wydawało jej się, że jest w tym
samym wieku co ona.
- Przecież on nie potrafi nawet porządnie mówić - prychnęła.
- Mówi po lapońsku i po fińsku - powiedziała Raija. - Ty także znasz fiński.
Maja pokiwała głową, zapomniawszy, że postanowiła we wszystkim sprzeciwiać się
mamie. Puściła dłoń Reijo i podeszła do wujka, który też niewiele mówił, i do tego obcego
chłopca, żeby mu się przyjrzeć.
Raija niepewnie wyciągnęła palec do Idy. Pamiętała, że jako dziecko uwielbiała się
przeglądać w stawach i kałużach i widziała wówczas odbicie takiej samej twarzyczki jak ta,
którą miała przed sobą.
Ida naprawdę była do niej podobna, choć jako niemowlę wypisz wymaluj
przypominała Reijo.
Maleństwo nie chwyciło palca matki. Wygięło usteczka w podkówkę, ale nie
rozpłakało się, tylko jeszcze mocniej objęło Reijo za szyję.
Raija z ciężkim sercem usiadła obok przyjaciela. Nie mogła się napatrzyć na dzieci,
bez których przyszło jej żyć tyle lat. Ileż to razy marzyła o tym, jak je wyściska!
- To musi trochę potrwać - westchnęła cicho, napotkawszy pełen zrozumienia wzrok
Reijo.
- Wszystko będzie dobrze - odparł.
W sercu Raiji także zakiełkowała nadzieja, kiedy usłyszała, jak Maja rozmawia z Ailo.
- Mój tata też umarł - mówiła. - Na początku jest trochę smutno, ale potem wszystko
mija. Kochałeś swojego tatę?
Ailo pokiwał głową. Powoli wysunął się z rąk Mattiego i usiadł na podłodze obok
Mai. Dzieci popatrzyły na siebie i wbrew wszelkim oczekiwaniom polubiły się.
Raiji głos uwiązł w gardle, bo niczego bardziej nie pragnęła.
Mam nadzieję, że to widzisz, Mikkalu, powiedziała w myślach. Bardzo by cię to
uradowało.
Raija już nie płakała. Ukryła uczucia głęboko przed światem. Nie chciała, żeby dzieci
widziały jej rozpacz. Spośród nich tylko Ailo rozumiał, jak bardzo tęskni za Mikkalem i jak
wielka jest jej żałoba. Dla pozostałych była mamą, która powróciła do domu. Nie rozumiały,
dlaczego jej tak długo nie było, i obserwowały Raiję czujnie, jakby obawiały się ją za bardzo
polubić. Bo może znowu od nich odjedzie, a wtedy będzie im jeszcze ciężej na sercu? Lepiej
być ostrożnym.
A na zewnątrz leżał martwy Mikkal z wielką dziurą w plecach. Najchętniej poszłaby
do niego, siedziała przy nim, dotykała jego zimnego ciała i płakała nad tym, że jest taki
samotny.
Powstrzymywał ją jedynie wzrok Reijo. Jakimś sposobem czytał w jej myślach i w
jego oczach dostrzegała prośbę, żeby została w izbie, bo i tak nic nie może zrobić dla
Mikkala.
Miał oczywiście rację, i rozum mówił jej to samo, tyle że ona rzadko kierowała się w
ż
yciu rozsądkiem.
Wiedziała, że Mikkal nie żyje, całą sobą o tym wiedziała, ale pragnęła przytulić się do
niego. To on był sensem jej życia! Czuła się tak, jakby runęły podstawy jej egzystencji. Nie
miała pojęcia, czy potrafi istnieć bez niego.
Ida, nim poszła spać, odważyła się postawić trzy kroczki dzielące ją od bezpiecznych
kolan Reijo do nieznajomej pani w dziwnych ubraniach.
Dotknęła pośpiesznie Raiji i zmarszczywszy nosek, szybko cofnęła rączkę.
Raija nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.
- Zdaje się, że nie pachnę zbyt ładnie!
- Nastawię wody - oznajmił Reijo. - Gorąca kąpiel dobrze ci zrobi.
Skinęła głową z wdzięcznością. Co prawda nie da się zmyć z siebie smutku i
cierpienia, ale może kąpiel ją trochę uspokoi i uczyni senną.
Może dzięki temu odpocznie nocą?
Dzieci były już zmęczone. Ida i Knut jako pierwsi poszli spać. Elise siedziała cicho
jak myszka i nie spuszczała wzroku z Raiji. Jej oddanie graniczyło z uwielbieniem. Ledwie
omiotła spojrzeniem Mattiego i Aleksanteriego. Dla niej byli tylko dwoma panami, którzy
przybyli w towarzystwie Raiji. Gdyby poproszono ją, by ich opisała, nie potrafiłaby. Elise pa-
trzyła tylko na Raiję.
Nie chciała pójść spać, póki przybrana matka się nie położy. Najchętniej zasnęłaby
przytulona, trzymając ją za rękę. Ale kiedy Reijo posłał wszystkie dzieci do łóżka, posłuchała
go, na dobranoc raz jeszcze mocno ściskając i całując Raiję.
- Tak bardzo cię kocham, Raiju... mamo - wyszeptała i już jej nie było.
Ailo także przyszedł ją pocałować. Tulił się do niej długo i zapytał w końcu cichutko:
- Czy ja mogę się bawić, mimo że tata umarł?
- Oczywiście, kochanie. Tata cieszył się zawsze, kiedy byłeś radosny. Nie musisz czuć
z tego powodu wyrzutów sumienia.
Chłopcu wyraźnie ulżyło. Pełen wdzięczności zeskoczył z kolan Raiji i pobiegł za
Mają, która wyściskała tylko Reijo, nie wykazując najmniejszego zainteresowania matką.
Raija nie potrafiła ukryć zawodu, bo ponad wszystko pragnęła odzyskać miłość tego
dziecka poczętego z wielkiej miłości.
Z wolna w chacie ucichło. Dorośli posilali się w milczeniu. Raiji trzęsły się ręce.
Zauważyła, że Matti miał ten sam kłopot.
- Co teraz zrobimy? - zapytał zachrypniętym głosem.
- Nie chcę tutaj zostać - odpowiedziała zamyślona. - Nigdy nie zamierzałam wrócić tu
na stałe. Wspomnienia stąd są ciągle zbyt żywe...
- A mnie się zdaje, że teraz tutaj jesteś tak samo bezpieczna jak gdziekolwiek indziej.
Przynajmniej na razie. Bo nie sądzę, żeby on odważył się tu wrócić.
- Owszem, wróci za jakiś czas. Uparł się, żeby mnie zabić, i od tego nie odstąpi. To
zemsta za to, że wtedy wymknęłam mu się z rąk.
- Jak on ciebie znalazł? - Reijo potrząsał głową, nie pojmując tego, co się stało. - Czy
to przypadek?
- Wiedział, jak się nazywam, chociaż w Vardo znał mnie jako Ritvę. Nigdy nie
zdradziłam mu swojego prawdziwego imienia. Nie mam pojęcia, jak się tego dowiedział.
Wiedział też o dzieciach i na pewno o tobie. Ciarki mi przechodzą po plecach, kiedy sobie o
tym pomyślę. Potwornie się boję!
Reijo zadrżał. Zmarszczywszy czoło, przypomniał sobie nagle, jak na placu ktoś
krzyknął, że jakiś mężczyzna pytał o Raiję...
- Że też musieliście wrócić akurat teraz!
Oczy Raiji pociemniały jak dwa czarne stawy bez dna.
- Myślisz, że się tym nie zadręczam? Ale to na nic. Bo przyjechaliśmy! Mikkal nie
ż
yje. I choćbym czuła nie wiem jak wielkie wyrzuty sumienia, nie zmienię tego, co się stało.
Reijo też o tym wiedział.
- Jakie były dla was te ostatnie lata? - zapytał. - Jak odnaleźliście Mattiego? No i w
jaki sposób ten człowiek spotkał się z wami? - Kiwnął głową w stronę Aleksanteriego.
Opowiadanie przyniosło Raiji ulgę. Oddaliła się myślami od strasznej chwili, kiedy
usłyszała wystrzał, a Mikkal osunął się w jej ramionach.
Z radością przypomniała sobie o tym, jak dobrze było im razem. Wspomnienia
okazały się prawdziwym ukojeniem dla jej skołatanych nerwów.
- Na półwyspie Varanger nie masz czego szukać - oznajmił Reijo, kiedy skończyła
mówić. - Tam jest rodzina Ailo, nie twoja. A Ravna już mocno posunęła się w latach...
Raija poczuła się rozdarta.
- Nie chcę pogrzebać tutaj Mikkala. Był dzieckiem natury i na płaskowyżu czuł się
najszczęśliwszy. A te góry trzymają każdego w żelaznym uścisku. Poza tym Ravna ma prawo
wiedzieć, co się stało z jej synem, powinna też zobaczyć się z Ailo.
- Nie pozwolę ci jechać samej. Nie o tej porze roku. Już kiedyś byłem w drodze
podczas śnieżnych zamieci i robi mi się zimno na samo wspomnienie.
- Nie mogę cię prosić, Reijo, żebyś jechał ze mną.
- Ale przecież oni i tak nie pogrzebią go przed nastaniem wiosny. Płaskowyż jest teraz
skuty lodem. Przetrzymamy tutaj ciało, póki nie zrobi się cieplej.
To, co mówił, miało sens.
Mikkal zostanie pochowany w ziemi, którą kochał i na której żył, tam gdzie czuł się
szczęśliwy.
- Nadal jesteś moją żoną - przypomniał Reijo, jakby Raija mogła o tym zapomnieć.
Popatrzyła na niego, usiłując odgadnąć jego myśli, ale Reijo potrafił jak nikt inny
spoglądać nieprzeniknionym wzrokiem, a jego twarz skrywała wszelkie tajemnice.
- Nie mogę cię do niczego zmusić, ale mamy dokument na to, że stanowimy rodzinę.
Oboje znamy dobrze siebie nawzajem. Oboje też kochamy dzieci. I już kiedyś wspieraliśmy
się wzajemnie w codziennych trudach. Wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać.
Będziemy strzec się kapitana z Vardo. Jeśli będzie trzeba, uczynię dla ciebie to samo, co
Mikkal.
Raija spuściła wzrok.
Nie pozwoli na to, by Reijo poświęcił dla niej życie. Już dość ludzi miała na sumieniu.
- Matti i Aleksanteri oczywiście także zostaną z nami, o ile zechcą. Zimą przydadzą
się dodatkowe ręce do pracy.
- I więcej gąb do nakarmienia - wtrącił Aleksanteri.
- Oboje z Raiją zawdzięczamy ci tak wiele, że właściwie jesteś dla nas jak rodzina -
odparł Reijo z powagą. - Ludziom we wsi powiemy, że jesteś kuzynem Raiji.
Aleksanteri skrzywił się i stwierdził:
- Rzeczywiście, z czasem stosunki rodzinne trochę się skomplikowały...
- Chyba zostaniemy - uznała Raija. - Co z moją kąpielą?
Reijo wstał.
- Naniosę tyle śniegu, ile zdołamy zagrzać. Balię ustawimy w mojej izbie. Możesz tam
spać. My, chłopy, prześpimy się w kuchni. Potrzebujesz snu bardziej niż ktokolwiek z nas.
Raija uścisnęła mu dłoń.
- Nie znam kobiety, która miałaby takiego dobrego męża jak ja - rzekła miękko. -
Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
- Zasłużyłaś na więcej - odparł Reijo, a na jego twarzy odmalowało się cierpienie.
Potem wyszedł przygotować Raiji kąpiel.
14
Gorąca kąpiel wydała się Raiji prawdziwym błogosławieństwem. Siedziała w wielkiej
drewnianej balii, zanurzona po samą szyję w wodzie, która przelewała się przy każdym
gwałtowniejszym ruchu.
Doprawdy, Reijo nie poskąpił jej wody, wraz z Santerim i Mattim nanieśli wiele
kubłów, nim napełnili balię po brzegi.
Po paru tygodniach podróży, podczas której nie było warunków do porządnego mycia,
kąpiel w parującej wodzie wydała się Raiji cudownie oczyszczająca, tak ciało, jak i duszę.
Reijo przyniósł Raiji kawałek mydła własnej roboty i wychodząc z izby, powiedział:
- Nie oszczędzaj! Uspokój się i pozwól, by ogarnęło cię zmęczenie. W nocy powinnaś
spać. Nie chcę, żeby dręczyły cię koszmary. Nie wolno ci płakać ani robić sobie wyrzutów.
Ż
adne z nas nie mogło zapobiec śmierci Mikkala! Winę za to, że nie żyje, ponosi jedynie ten,
kto go zastrzelił. Mikkal chciał cię ocalić. Nie zważał na nic, bo dla niego najważniejsze było
twoje dobro. Byłaś jego sercu najdroższa.
Raija uwolniła trzymane na uwięzi myśli. Czuła się taka rozdarta! Coś w niej
krzyczało, że postępuje podle, pławiąc się w gorącej wodzie, podczas gdy martwe ciało
Mikkala leży na mrozie.
Czy jej rozpacz jest szczera, skoro równocześnie potrafi odczuwać radość z tego, że
zażywa cudownej kąpieli?
Ale przecież żelazna rozpacz ściska jej serce, a oczy pieką od łez, które wylała, i od
tych, których zabrakło, choć ciągle chciało jej się płakać.
Coś jej mówiło, że go zawiodła, ponieważ nie zanosi się płaczem, a z drugiej strony
wiedziała, że ogromu żałoby nie da się zmierzyć ilością wylanych łez.
Mikkal już nigdy do niej nie przemówi! Nigdy nie uśmiechnie się, mrużąc oczy i
błyskając zębami. Nigdy już nie usłyszy jego głosu, nie zobaczy gestów, które ją tak
rozczulały. Nigdy nie schowa dłoni w jego mocnych, dobrych dłoniach. Nigdy więcej nie
przytuli się do jego policzka, żeby odzyskać siłę i spokój. Nigdy więcej jego usta nie dotkną
jej warg. Ich ciała nie stopią się w jedno, by zaznać radości i spełnienia.
Nigdy więcej...
„Nigdy”. To jedno słowo niczym ostry nóż brutalnie przecięło teraźniejszość i
przyszłość. Co ono ze sobą niesie, Raija uświadamiała sobie coraz wyraźniej.
Powoli pojmowała, że „nigdy” znaczy tyle samo co „wieczność”.
Na tak długo została oddzielona od Mikkala, który w krótkiej chwili stał się jedynie
wspomnieniem z przeszłości.
Od tej pory będzie sama.
„Sama”. To słowo miało równie przerażający wydźwięk jak słowo „nigdy” i ten sam
gorzki smak.
Bywała samotna w swym życiu. Nigdy jednak nie czuła się tak beznadziejnie sama jak
teraz.
Mikkal nie żyje.
Odszedł na zawsze. Na całą wieczność. Już więcej go nie zobaczy, nie obejmie.
Byli tak blisko osiągnięcia pełnej harmonii, tego, co zwie się szczęściem.
Znów została ograbiona, odebrano jej szansę, kiedy się tego najmniej spodziewała.
Czekają ją teraz długie, samotne lata bez cienia nadziei.
Powinniśmy umrzeć razem! kołatała jej w głowie uporczywa myśl.
Sama jednak nie miała odwagi ze sobą skończyć ani udać się na poszukiwanie tego
mężczyzny, który chętnie zrobiłby to za nią.
Nadal tliła się w niej wola walki. Nie chciała się poddać. Mikkal zawsze powtarzał, że
jest uparta i potrafi się dopasować do każdych warunków, niczym górskie kwiaty, które tak
kochał.
Udowodni więc, że nadal drzemie w niej to, co tak podziwiał! Podźwignie się jak owe
kwiaty po największej wichurze, wniknie korzeniami w skalisty grunt i znajdzie niezbędny do
ż
ycia pokarm. Odnowi siły i rosnąć będzie z uporem, a potem podniesie głowę i pokaże
wszystkim odwagę i niezłomność.
Ale czy zdoła zachować godność, czy też da się złamać jak trzcina?
Raija pocierała skórę, aż zrobiła się ognistoczerwona, a błogie ciepło rozeszło się po
całym ciele. Potem umyła włosy, co sprawiło jej przyjemność, jakiej od dawna nie czuła, i
szybko wyszła z balii.
W porównaniu z gorącą kąpielą powietrze w izbie wydawało się chłodne. Wytarła się
do sucha i założyła pożyczoną od Reijo koszulę oraz za szerokie dla niej spodnie, które
musiała związać w pasie rzemieniem, żeby nie opadły.
Zmyła z siebie brud z podróży, ślady krwi i wyrzuty sumienia.
Ale nie rozpacz! Kochała Mikkala wielką miłością. Nadal był dla niej wszystkim,
mimo że wiedziała, iż leży martwy. Uczuć nie da się przeciąć równie łatwo jak nici życia.
Raija potrzebowała czasu, żeby uporać się z cierpieniem i smutkiem. Żałoby nie można
zrzucić jak brudnych ubrań, których nie chce się dłużej nosić.
To musi potrwać.
Boso wkroczyła do kuchni. Choć od podłogi ciągnęło, w pomieszczeniu było ciepło.
Usiadła na ławie, która służyła jako dodatkowe miejsce do spania, i podwinęła nogi.
- Wyglądasz lepiej - uznał Reijo. - Potrzebowałaś tego, Raiju.
Raija rozczesywała mokre włosy, rozdzielała loki i wygładzała je grzebieniem.
- Jestem przerażona - wyznała. - Dopiero teraz w pełni zrozumiałam, co się naprawdę
stało. Nie docierało do mnie dość jasno, że Mikkal zniknął z mojego życia na zawsze. Że nic
już tego nie odmieni.
- Jeśli może cię to w jakiś sposób pocieszyć, to wiedz, że zawsze będę przy tobie -
zapewnił Reijo, siadając obok na tej samej ławie.
Aleksanteri i Matti położyli się już. W chacie panowała cisza przerywana jedynie
przyciszonymi głosami małżonków i trzaskaniem ognia w palenisku.
- Oczywiście, że to dla mnie pociecha. - Raija chwyciła go za rękę. - Ale był tylko
jeden Mikkal, a on umarł. I nikt go nie zastąpi.
- To samo przeżywałem po powrocie z Bergen. Najchętniej sam bym umarł. Ale
brakowało mi odwagi. Omal nie pogrążyłem się całkiem we własnej rozpaczy. Wszystko
straciło dla mnie sens.
- Czy już ci przeszło? Zapomniałeś o niej? - zapytała Raija.
- Zapomniałem? - Reijo pokręcił głową. - Nigdy nie zapomnę. Człowiek z czasem
nabiera dystansu, a to całkiem co innego. Chyba już pogodziłem się z jej stratą i gotów
byłbym rozpocząć nowe życie. Może nawet mógłbym kogoś pokochać. Zdaję sobie sprawę,
ż
e to nie byłoby to samo, ale myślę, że gdybym tylko dał sobie szansę, mógłbym przeżyć
jeszcze coś pięknego.
- Coś na kształt miłości - przerwała mu Raija, powtarzając słowa, którymi określali
uczucie, jakie ich łączyło. Po chwili dodała niechętnie: - Nie wiem, czy pozwoliłabym ci
zbliżyć się do siebie. Brak mi odwagi, Reijo. Zbyt wiele dla mnie znaczysz. Nie mogę cię
stracić.
- Przecież układało nam się dosyć dobrze. Pokiwała głową.
- Właśnie, dosyć, trafnie to ująłeś. Tak do końca nigdy między nami nie istniała pełna
harmonia. Zresztą po powrocie z Bergen sam to zrozumiałeś. Coś na kształt miłości... Wątpię,
czy potrafilibyśmy się tym zadowolić do końca swoich dni.
- A jeśli poza tym nie ma nic innego? - zapytał. - Jeśli tylko taką namiastkę można
otrzymać od losu?
- To już wolę żyć bez miłości - odrzekła drżącym głosem. - Kiedyś potrafiłam znaleźć
radość w ramionach innych mężczyzn. Ale teraz, kiedy Mikkal nie żyje, czułabym się,
jakbym bluźniła, jakbym bezcześciła pamięć o nim. Po tym cudownym, nie mającym sobie
równych związku nie mogłabym być teraz blisko z nikim innym.
Reijo pogładził palcem jej policzek. Pozwoliła mu na to.
W tej pieszczocie nie było żadnego erotycznego podtekstu. Jedynie sympatia, ciepło,
przyjaźń.
- Przystanę na twoje warunki - rzekł. - Musisz mi tylko obiecać, że będziesz wobec
mnie szczera.
- Nie mogę się na to zgodzić - odparła. - Nie chcę po raz kolejny stanąć ci na drodze
do spełnienia twoich marzeń. Wiem, że mógłbyś założyć normalną rodzinę.
- A może mnie jest przeznaczone życie z tobą? Skrzywiła się.
- Nie wierzę w to, Reijo. Uważam, że zasłużyłeś na więcej.
- Myślę to samo o tobie, Raiju, maleńka. - W smutnym spojrzeniu, jakie napotkała,
dostrzegła powagę. - Ale tak się nie dzieje. Zasługujesz, by żyć jak bogini.
- A może boginie wcale nie mają tak dobrze? - zakpiła ponuro.
Uśmiechnęli się do siebie. Właściwie powiedzieli już sobie wszystko i mogliby
położyć się spać, ale żal im było tego uczucia wspólnoty.
Lękali się też nocnych koszmarów.
Drzemali, kiedy rozległo się lekkie pukanie do drzwi.
Reijo zerwał się na równe nogi, ale zaraz opanował strach.
- Przecież ten Potwór z Vardo nie pukałby - uspokajał Raiję, która skuliła się w sobie,
jakby chciała się stać niewidoczna.
Po chwili zastanowienia przyznała mu rację.
Reijo otworzył.
W drzwiach stal rybak z wioski. Raija pamiętała go jak przez mgłę z czasów, kiedy
mieszkała w osadzie. Przez kilka sezonów pływał w załodze Kristiana Elvejorda, jej
pierwszego teścia, ale nigdy nie poznała go bliżej.
- Trochę późno na wizytę - powiedział rybak niepewnie, ze spuszczoną głową. -
Uważałem jednak, że muszę tu przyjść. - W końcu odważył się spojrzeć w oczy Reijo i
wyjaśnił: - Nie mogłem usiedzieć spokojnie w chacie, tłumacząc sobie, że na pewno uprzedzi
was ktoś inny.
Raija poczuła, jak ogarnia ją lodowaty chłód. Ale nie za przyczyną chwilowego
przeciągu, który owionął jej bose stopy. Chłód pojawił się w środku, tak jakby krew zastygła
jej w żyłach. Z trudem oddychała. Domyśliła się, że nie odsłoniło się przed nią jeszcze całe
oblicze nieszczęścia.
Ś
mierć Mikkala to nie wszystko.
Jeszcze nie całkiem została zgnębiona.
- Mów! - poprosił Reijo.
- Późnym wieczorem wrócili do osady ludzie wójta - zaczął rybak. - Raija jest jedną z
nas. Powinniśmy chronić swoich, ale co my możemy? Nikt nie odważy się sprzeciwić
władzy... - Nabrał powietrza i ciągnął: - Z nimi przybył ktoś jeszcze, podobno także strażnik.
Ale wielu z nas, mnie także, ten mężczyzna wydał się dziwnie znajomy. - Rybak napotkał
wzrok Raiji. - To ten sam, który pytał o ciebie przed kilkoma dniami, ten, który... Słyszałem,
jak opisywałaś zabójcę... Wrócił bez konia, ale ma ciemne, układające się w fale włosy i oczy
przypominające rozbite bryłki lodu. Nie śmieje się. Ma wojskowe maniery. Stawia szybkie
kroki, wysoki, dobrze zbudowany. Jest w nim coś takiego, co sprawia, że ze strachu oblewam
się zimnym potem.
- Gdzie on jest?
Rybak popatrzył na Reijo, a na jego twarzy odmalowała się bezsilność.
- Pije razem z ludźmi wójta w jednej z bud, gdzie sprzedają alkohol. Śmieją się i
gawędzą jak starzy znajomi. Uważamy, że to hańba. Nie można bratać się z kimś, kto zabił
człowieka. Lapończycy to też ludzie.
- Dziękuję, że to mówisz - wtrąciła Raija. - Większość nazywa ich dzikusami.
Przywróciłeś mi wiarę w ludzi.
- Grozi ci niebezpieczeństwo - rzekł Reijo, zaciskając usta w białą kreskę. - Dziękuję
ci, Oskarze, że przyszedłeś. Gdyby nie ty, byłoby z nami krucho.
- Tak właśnie myślałem. Teraz wracam do mojej chaty. Jestem tchórzem. Nie chcę,
ż
eby ktoś się dowiedział, że u was byłem. W naszej osadzie jeszcze nigdy nie było
strzelaniny. Na wszystkich padł blady strach. Ludzie pozamykali się w czterech ścianach i
wolą udawać, że nic nie widzą.
- Jestem ci wdzięczna za to, że zachowałeś się inaczej - powiedziała Raija. - Być może
uratowałeś mi życie, cokolwiek ono jest warte.
Gdy Oskar wyszedł, zrobiło się cicho.
- Znów muszę uciekać - westchnęła Raija. - Nienawidzę już samej myśli o tym, żeby
w środku zimy ciągnąć dzieci w drogę.
Mąż objął ją ramieniem i wpatrywał się razem z nią w ogień, w nicość.
- Widzisz, Reijo, ludzie wójta zbratali się z zabójcą. Co nam, biedakom, do ludzi ze
sfer władzy. Oni stoją ponad prawem.
- Oskarżą ciebie o zamordowanie Mikkala - stwierdził ponuro Reijo.
- I wtedy kapitan Feldt dostanie mnie w swoje ręce. Może tak będzie najlepiej dla
wszystkich? - dokończyła Raija zmęczonym głosem. - Zbiorą dowody przeciwko mnie,
opłacą kilku świadków i wtedy Potwór z Vardo wyjmie asa z rękawa i oznajmi wszem i
wobec, że naprawdę jestem czarownicą. Stos dla Raiji.
- Czy skrzywdziłby dzieci, gdybyś zniknęła?
- Nie sądzę. Nie wysila się niepotrzebnie. On chce zniszczyć mnie. Nie wie, że ty
pomogłeś mi uciec z Vardo, a dziś być może nie widział cię dokładnie.
- Ale nie zawahałby się posłużyć się dziećmi przeciwko tobie?
- Bez wątpienia. Jest pozbawiony wszelkich uczuć. Na moim ciele pozostały tego
niezbite dowody.
Reijo oparł się o zimną ścianę, starając się zebrać myśli, a potem objął mocniej Raiję i
rzekł:
- Jesteś najodważniejszą osobą, jaką znam...
- Nie jestem tego pewna, ale wydaje mi się, że pragnę ocalić życie. Masz jakiś
pomysł?
- Tak mi się zdaje - odrzekł powoli, z ociąganiem. Jakby wbrew sobie. - Nienawidzę
siebie za to, że ci to proponuję. Nie widzę jednak innego ratunku. Pragnę, żebyś żyła, a poza
tym nie chcę narażać dzieci.
- Czy to coś niebezpiecznego?
- Raczej samotnego. Raija prychnęła.
- Już jestem samotna, czuję się tak, jakbym wpadła w pustkę.
- Zauważyłaś szkutę zacumowaną w fiordzie?
- Tak, jeszcze jeden „Sankt Nikołaj”. Ci Rosjanie nie mają fantazji - rzuciła szyderczo,
ale zaraz rozszerzyła oczy ze zdumienia. - Chcesz, żebym popłynęła z Ruskimi? Oni nie
wezmą kobiety na pokład!
- Kapitanem szkuty jest brat Aleksieja.
- Jewgienij? - Raija zamilkła na długą chwilę, ważąc wszystkie za i przeciw.
Wiedziała, że nie liczy się to, na co ma ochotę, ale to, co się stanie, jeśli stąd nie ucieknie. -
Być może nieprzypadkowo Jewgienij przypłynął tutaj i zarzucił kotwicę u brzegu - wyrzekła
w końcu. - Może to przeznaczenie.
- Zapewne tak - przyznał Reijo, przemilczając wszystko, co mu wyznał Rosjanin. Sam
jej się zwierzy, jeśli będzie chciał, pomyślał.
- To mój ratunek, jedyny ratunek... - powtarzała.
- Na to wygląda.
- Przecież będę mogła wrócić. On przypływa tutaj raz do roku. Rok to nie wieczność...
Reijo nic nie odpowiedział. Rzucił ten pomysł, choć wszystko w nim protestowało. Im
bardziej Raija przychylała się, by go zaakceptować, tym goręcej go nienawidził.
Rosja leży tak daleko!
Dzieci miały na nowo przywyknąć do mamy.
Synowi Mikkala potrzebny jest ktoś bliski.
Ale przecież jeśli zostanie, mogą ją zabić albo wykorzystać dzieci, by ją zniszczyć.
Dzieciom trzeba za wszelką cenę oszczędzić cierpień. Nic im się nie może stać!
- Wrócisz za rok, na jesieni - odparł chrapliwie. - To długi czas, ale przecież nie
rozstajemy się na zawsze. Sama mówiłaś przed chwilą, że po stracie Mikkala zrozumiałaś, co
zawierają w sobie słowa „na zawsze”. Ale my cię nie stracimy, Raiju! Nie możemy cię
stracić!
- Ty tutaj zostaniesz? - upewniała się.
- Ruszę do Varanger na przedwiośniu, Mikkal zostanie pochowany w ukochanej
tundrze. Ale przed zimą wrócimy i będziemy na ciebie czekać.
Raija nabrała powietrza w płuca.
- Wygląda na to, że nie mam wyboru - odezwała się cienkim głosem.
Reijo najchętniej sam by się rozpłakał. Ale wiedział, że to jedyne rozwiązanie.
- Przebiorę się - zdecydowała Raija. - Obawiam się, że niewiele moich ubrań nadaje
się na statek. Cóż, wezmę te, które mam.
Reijo wszedł za nią do alkierza. Widział ją nagą nie raz i zawsze krew mu się burzyła
w takich chwilach. Ale teraz nie było między nimi żadnego napięcia.
Raija zdjęła rzeczy należące do Reijo i założyła odświętną bluzkę i spódnicę.
- Mało praktyczne - zmartwiła się, pokazując, jak cienka jest tkanina. - Ale to jedyny
nie lapoński strój, jaki posiadam. Nie wiem, jak zareagowałaby załoga, gdybym założyła
skórzany kaftan.
- Weź ze sobą futro - doradził Reijo. - Na północnym wschodzie panują także chłody,
choć to już Rosja.
Raija spakowała niewiele rzeczy, jakby chciała mieć do czego wracać.
- Jewgienij na pewno kupi mi jakieś sukno. Nie będę miała wiele do roboty, więc
równie dobrze mogę nauczyć się szyć.
Potem wyjęła srebrną broszkę od Mikkala i podała ją Reijo. Nie chciał jej przyjąć, ale
Raija uparcie obstawała przy swoim.
- Przecież to najdroższa rzecz, jaką posiadasz! - protestował.
- To dla Mai, pamiątka po ojcu. Gdyby coś mi się stało, nie miałaby po nim nic.
Przechowaj dla mnie, Reijo, tę broszkę, bardzo cię proszę. Oddasz mi, kiedy wrócę. A jeśli
nie wrócę...
- Nie wolno ci tak mówić! - przerwał jej Reijo gwałtownie. - Wrócisz! Ale zrobię, jak
zechcesz.
- ...jeśli nie wrócę, broszkę dasz Mai. Reijo zamilkł, a ona mówiła dalej:
- Cały komplet srebra zaręczynowego Ravna przechowuje dla Ailo, żeby mógł je
ofiarować swojej wybrance. Ale tę broszkę Mikkal zabrał z kompletu i podarował mnie.
Dlatego nie oddawaj jej Ravnie. Mikkal by sobie tego nie życzył.
- Nie masz nic po nim...
- Owszem - uśmiechnęła się i pokazała cienki rzemyk z misternie wyrzeźbionym
krukiem. - Mikkal zrobił go specjalnie dla mnie. Nikt nigdy nie da mi piękniejszej ozdoby.
Będę ją nosić na szyi do samej śmierci... - Raija przełknęła ślinę i dodała: - Mikkal też ma na
szyi skórzany woreczek...
- ...z kosmykiem twoich włosów - dokończył za nią Reijo. - Pochowamy go z nim,
moja Raiju.
- Dziękuję - wyszeptała. Więcej nie musiała mówić. Zapakowała wszystko w
niewielki węzełek i zakłopotana, rozejrzała się wokół.
- A miałam tej nocy spać - odezwała się z goryczą.
- Rzadko kiedy sprawy się toczą tak, jak oczekujemy. Mam tylko nadzieję, że nie
czynię tego na próżno. Chciałabym zobaczyć dzieci...
Reijo milczał.
- Ale wiem, że nie powinnam. - Ustąpiła, blada i spięta. - Czy mógłbyś im
opowiedzieć bajeczkę, dlaczego ich mama tym razem uciekła?
Pokiwał głową. Dobry Boże, jak go ściska w gardle!
- Dobrze się nimi opiekuj! Zrób to dla mnie. Wiem, że nie muszę cię o to prosić. I
spróbuj im wytłumaczyć, że mama je bardzo kocha, ale właściwie nie powinna być mamą.
Nie powinnam mieć dzieci...
- Nie mów tak! Gdybyś tylko mogła zostać, byłabyś wspaniałą matką.
- Tak, gdybym mogła - potwierdziła smutno. - Moje życie składa się z samych jeśli i
gdyby... Zaopiekuj się Ailo! Ten biedaczek straci wszystko. Powinnam go wziąć ze sobą,
powinnam zabrać całą gromadkę...
- U mnie będą bezpieczne. Niewiadomo, co czekałoby je za granicą. - Reijo oceniał
trzeźwo sytuację. - Ty, Raiju, poradzisz sobie. Zawsze wychodzisz cało z najgorszych
opałów.
- Tak, czepiam się życia - zaśmiała się głucho.
- Jakże bym pragnął, by istniało jakieś inne wyjście - powtarzał w kółko Reijo.
- Nie wiń siebie, że wpadłeś na taki pomysł - prosiła Raija. - Nie ma innego sposobu.
Uratowałeś moje nędzne życie. Powinnam ci za to podziękować, ale sama nie wiem, czy ono
jest jeszcze coś warte dla kogoś prócz mnie samej.
- Znaczysz wiele dla wielu osób. Dla mnie jesteś bardzo ważna.
Reijo objął ją i pocałował delikatnie w oba policzki. Kiedyś tyle wystarczyło, by
zapłonął z pożądania. Ale to było dawno temu.
- Jesteś gotowa? - zapytał. - Popłyniemy łodzią na „Sankt Nikołaja”. Byłem tam, dużo
rozmawiałem z Jewgienijem. Nawet się ze sobą zaprzyjaźniliśmy. Wiele mówił o tobie.
Dzieci też odwiedziły go na szkucie. Maja ciągle o nim opowiada...
- Tak, zastąpił jej ciebie - rzekła Raija i zebrawszy się na odwagę, dodała
zdumiewająco zdecydowanym głosem: - Zaprowadź mnie tam, Reijo! Zabierz mnie stąd,
zanim się rozmyślę.
15
Reijo z ciężkim sercem kroczył drogą prowadzącą z chaty na brzeg. Za nim, trzymając
lampę, szła Raija. Wsiadła do lodzi, którą zepchnął na wodę.
W fiordzie nadal cumował „Sankt Nikołaj” z Archangielska.
Reijo trochę się dziwił, że Jewgienij jeszcze nie odpłynął. Czyżby szósty zmysł
nakazał mu pozostać? Może wyczuł, że Raija jest blisko.
Noc dopiero co zapadła, ale zachmurzone niebo wydawało się czarniejsze niż zwykle.
Ani jedna gwiazda nie rozjaśniała mroku i księżyc także nie zdołał się przebić przez chmury.
Z placu targowego dochodziły odgłosy rozmów i śmiech. Większość straganów już
zamknięto, ale ludzie, którzy przybyli na jarmark, rozłożyli się wokół placu, a w niektórych
budach kupcy nadal handlowali wódką. O tej porze zresztą mieli najwięcej klientów.
Gdyby nie Oskar, ani Raiji, ani Reijo nie przyszłoby nawet do głowy, kto tam się teraz
bawi z innymi.
Raija patrzyła na blade światełko w oknie chaty Reijo.
- Dopiero co wróciłam do domu - odezwała się smutno.
Od dawna nie nazwala Skibotn swoim domem, ale Reijo udał, że nie zwrócił na to
uwagi. Ukrył tylko te słowa głęboko w sercu.
- Nie uścisnęłam go po raz ostatni... - westchnęła, wpatrując się w gęsty mrok.
- I tak by nie poczuł. Zrozum, jego już nie ma, umarł. Dla niego już nie ma znaczenia,
czy jesteś blisko, czy daleko. On nie żyje, Raiju - tłumaczył Reijo.
- To znaczy, że nie wierzysz?
Mocno poruszając wiosłami, odrzekł zamyślony:
- Czy wierzę w życie po śmierci? Nie, chyba już nie. Sądzę raczej, że każdy z nas ma
do wypełnienia pewne zadanie w czasie, który mu tu na ziemi został dany. Potem jest już za
późno. Jakoś nie potrafię pocieszać się tym, że po śmierci spotkam bliskich, którzy wcześniej
umarli i za którymi tęsknię.
- Ja też w nic nie wierzyłam, nie miałam takiej potrzeby. Dopiero teraz pragnęłabym
ufać, że spotkam jeszcze Mikkala. Ale nie chcę umierać, więc tak do końca chyba nie potrafię
uwierzyć w życie po śmierci. Nigdy nie byłam zbyt wierząca. Może dlatego życie tak mi się
ciągle komplikowało.
- Nie powinnaś się zadręczać takimi myślami - uznał. - Życie jest takie, jakie jest.
Dopływali do szkuty. Potężna czarna burta wyrosła tuż przed nimi, z góry doleciała
ich nastrojowa rosyjska pieśń.
- Pewnie marynarze siedzą na pokładzie i śpiewem umilają sobie czas - powiedziała
Raija i przypomniała sobie chwile spędzone na pokładzie poprzedniego „Sankt Nikołaja”. -
Czy załoga nadal żyje w takich okropnych warunkach?
- Nie wiem - przyznał Reijo. - Nie zastanawiałem się nad tym, kiedy tu byłem. Wydaje
mi się jednak, że spośród szyprów, u których pływali, Jewgienij nie jest najgorszy.
Raija nie odezwała się. Poprzednio także słyszała, że załoga ma dobre warunki,
tymczasem ona miała zupełnie inne zdanie na ten temat. Pamiętała, jak różniła się kajuta
kapitana od wspólnego pomieszczenia dla marynarzy tuż pod pokładem. Jaka była różnica
między tym, co gotowała sobie załoga, a tym co jadał kapitan i jego goście.
Wszyscy jednak przywykli do ciężkiego życia na statku i nikt się nad tym nie
zastanawiał. Odkąd żeglowano, zawsze tak było.
Ciężko walczyć z głęboko zakorzenionymi przyzwyczajeniami.
- Ahoj! - zawołał Reijo, kiedy podpłynęli do burty tak blisko, że mogli dotknąć jej
ręką.
Ktoś na górze wychylił się i oświetlił ich lampą. Marynarz uśmiechnął się,
rozpoznawszy Reijo, i spuścił mu sznurową drabinkę.
Reijo rzucił na górę linę, żeby przycumować łódkę. Nie zamierzał od razu wracać do
chaty.
- Wchodź pierwsza - nakazał Raiji. - Ja wezmę twój węzełek i wejdę za tobą. Nie
będziemy się przecież żegnać na łódce w chłodzie i mroku nocy.
Raija chwyciła za linki. Od rozhuśtanych fal uderzających z pluskiem o burtę robiło
jej się niedobrze. Spojrzała w dół na poruszającą się czarną otchłań.
Nadal lękała się morza. Z zamkniętymi oczami zaczęła się wspinać. Wyczuwała ręką
linkę, potem chwytała ją mocno, stawiała krok i dopiero wtedy przenosiła wyżej drugą rękę. I
tak na przemian, aż doszła do krawędzi burty.
Otworzyła oczy i zauważyła zdumione spojrzenia marynarzy, którzy najwyraźniej nie
spodziewali się ujrzeć kobiety. Chętne dłonie pomogły jej dostać się na deski pokładu. Raija,
choć nie rozumiała ich języka, z tonu wypowiadanych słów i rzucanych jej ukradkiem
spojrzeń domyślała się, o czym mówią.
Tuż za nią wyłonił się Reijo, ale jemu nie poświęcono tyle uwagi i musiał sam sobie
poradzić.
Przywitał krótko załogę i, nie zważając na ciekawe spojrzenia i szepty, poprowadził
Raiję za łokieć na dół do kajuty szypra.
Zapukał trzy razy. Zza drzwi usłyszeli niski głos Jewgienija, który po rosyjsku
zaprosił ich do środka.
Reijo przepuścił przodem Raiję.
Jewgienij siedział w głębi kabiny, gdzie nie sięgało liche światełko olejowej lampki.
Reijo poczuł jednak, jak nastrój w pomieszczeniu ulega zmianie, kiedy Jewgienij rozpoznał
Raiję.
Podeszła do niego powoli i ująwszy za ręce, zgodnie z rosyjskim zwyczajem
pocałowała go w oba policzki.
- Dobry wieczór, Jewgieniju Byków - powiedziała. - Nie przypuszczałam, że się
jeszcze kiedyś spotkamy.
Jewgienij ściskał dłonie Raiji i przypatrywał się jej dokładnie, jakby chciał sprawdzić,
czy rzeczywiście wygląda tak, jak ją zapamiętał. Czy jest taka, o jakiej marzył.
Pachniała latem, lśniące włosy wydały mu się jeszcze czarniejsze, a oczy ciemniejsze.
Bardzo blada, miała sińce pod oczami, ale była to ta sama Raija.
- Jesteś ciągle piękna, Raiju, pewnie nigdy się nie zmienisz - rzekł.
- Owszem, zmieniłam się - odpowiedziała mu smutnym głosem. - Tylko że to jest
niewidoczne dla oczu.
Jewgienij przypomniał sobie, co Reijo opowiadał o jej życiu, i z żarem rzucił:
- Powinnaś była wtedy popłynąć ze mną na wschód! Źle uczyniłem, pozwalając ci
zejść na ląd. Ponoszę winę za to, co się stało.
Uśmiechnęła się słabo i cofnęła ręce.
- Nikt nie jest winien, Jewgieniju. Tak się po prostu zdarzyło. Na szczęście wyszłam z
tego cało. I stoję tu dzisiaj przed tobą... - urwała i nabrawszy powietrza w płuca, mówiła
dalej, nie spuszczając z niego wzroku: - Potrzebuję twojej pomocy. Muszę prosić cię o więcej,
niż śmiem.
- To Reijo nie może ci pomóc? - zdziwił się Jewgienij, nie pojmując zachowania Fina,
który, oparty o drzwi kajuty z rękami skrzyżowanymi na piersiach, milczał, przez cały czas
jakoś dziwnie im się przyglądając.
- Akurat w tej chwili tylko w tobie nadzieja - odparła Raija. - Zresztą to właśnie Reijo
wpadł na ten pomysł.
- Wysyłasz ją do mnie? - zdumiał się Jewgienij. Reijo tylko skinął głową.
- W osadzie jest człowiek, który torturował mnie w twierdzy Vardohus - wyjaśniła
Raija. - Chce mnie zabić. Dziś zastrzelił Mikkala...
Jewgienij usiadł ciężko. Reijo opowiadał mu o Mikkalu... Słyszał o strzelaninie na
jarmarku, ale nawet do głowy mu nie przyszło, że zamieszana jest w to Raija.
- Nie mogę jej ukryć - tłumaczył Reijo. - Ten mężczyzna ma za sobą ludzi wójta,
którzy reprezentują władzę. Raija, pozostając tutaj, naraża na niebezpieczeństwo nie tylko
siebie, ale i dzieci. Jeśli odjedzie tak daleko, że nie zdołają jej dosięgnąć, dzieci przestaną
mieć dla nich wartość jako narzędzie szantażu. Wówczas będą bezpieczne. Razem z Raiją
uznaliśmy, że to najlepsze wyjście. Jeśli zgodzisz się ją zabrać do Rosji, ufam, że zadbasz o
nią. Za rok na jesieni będzie mogła już bezpiecznie tu wrócić. Przypływacie w te strony raz
do roku, prawda?
Jewgienij pokiwał głową twierdząco, a w jego głowie kłębiły się różnorakie myśli. Nie
mógł pojąć, że Reijo, mimo że wie o jego uczuciach do Raiji, ryzykuje i powierza mu ją,
jakby na przekór wszystkiemu, o czym usłyszał.
- Zrobisz to dla mnie? - prosiła Raija. - Wiem, że proszę o wiele. Już kiedyś przecież
miałeś przeze mnie kłopoty. - Z goryczą dodała: - Przeze mnie zginął twój brat.
Twarz Jewgienija stężała.
- Aleksiej sam spowodował swoją śmierć - przerwał jej gwałtownie. - Ty nie miałaś z
tym nic wspólnego. A ja także jestem twoim dłużnikiem. Nie zapominaj, że podpaliłem twój
sklep.
- I tak handel nie szedł mi wtedy najlepiej - stwierdziła oschle.
- Twojemu życiu zagraża niebezpieczeństwo. Jesteś moim przyjacielem, a ja nigdy nie
zawodzę przyjaciół.
- Musisz odpłynąć jeszcze tej nocy - odezwał się Reijo. - Bo jutro rano może być za
późno.
Jewgienij zrozumiał powagę sytuacji. Nie mieli czasu do stracenia.
- Możemy od razu podnosić kotwicę. Nie puściłem nikogo z załogi na ląd.
Słyszeliśmy o strzelaninie i uznałem, że tak będzie bezpieczniej. Nie przyjęto nas tu zbyt
serdecznie...
- Akurat wieje korzystny wiatr. Nim się rozwidni, zdążycie wypłynąć na otwarte
morze - stwierdził Reijo, któremu nieobce było żeglowanie. Wypływał wszak na połowy
łodzią na sześć przedziałów wiosłowych, pływał handlowymi łodziami do kupieckiego portu
Bergen.
Jewgienij popatrzył na nich przeciągle. I zapragnął stać się częścią tej wspólnoty,
którą tworzyli. Raiję i jego łączyło zaufanie, ale przyjaźń, jaką związani byli Raija i Reijo,
była zupełnie innego rodzaju, mało komu z ludzi dane jest przeżyć coś podobnego. Tych
dwoje rozumiało się bez słów. Gotowi byli wiele poświęcić dla siebie nawzajem i troszczyli
się o siebie bezgranicznie.
Mimo że jak twierdził Reijo, nie było między nimi miłości w pełnym tego słowa
znaczeniu.
Jewgienij nie potrafił pojąć, że istnieje mężczyzna, który nie pożąda Raiji. On sam nie
zwariował tylko dzięki temu, że nie przestawał o niej marzyć.
Z pewnością powoli postradałby zmysły, gdyby nie marzenia.
A teraz została mu powierzona.
Ledwie powstrzymywał drżenie w spiętym ciele, a w jego sercu zakiełkowała
nadzieja.
Przypomniał sobie, jak niemal zaraz po śmierci Aleksieja coś między nimi zaiskrzyło.
Wystarczyło, by zrobił pierwszy krok. Ona patrzyła na niego jak na mężczyznę i
chciała go, ale on jej nie pragnął, wtedy jeszcze nie. Dopiero kiedy kolejny raz nie sprawdził
się jako mężczyzna i został napiętnowany jako impotent, dopiero wtedy pomyślał o niej.
Marzenia uratowały go przed szaleństwem.
Bo kiedy przywoływał jej obraz, męskość go nie zawodziła.
Ale nie sprawdzało się to, gdy trzymał w ramionach inną kobietę.
Tylko w całkowitej samotności był gotów i płonąc z pożądania, sam musiał szukać
spełnienia.
Ocknąwszy się, Jewgienij oblał się rumieńcem, mimo że jego goście nie mogli
wiedzieć, jakie myśli chodziły mu po głowie. Nie powinien łudzić się nadzieją.
Przecież ona należała do innego mężczyzny i kochała go. A teraz, kiedy został zabity,
prawo do niej miał Reijo. Jakkolwiek by na to patrzeć, nadal byli małżeństwem. Biedacy nie
mogą uzyskać rozwodu, tylko bogaczom udaje się wykupić od przysięgi na wierność aż po
grób.
Mimo wszystko nie potrafił opanować drżenia warg, niecierpliwego pieczenia w
opuszkach palców i we wnętrzu dłoni. Po raz pierwszy od długiego czasu czuł, że żyje każdą
cząstką swego ciała.
- Powiadomię załogę, że odpływamy - powiedział władczym tonem, jak przystało na
kapitana. Założył kurtkę i zapiął guziki długimi, mocnymi palcami.
- Pożegnaj się z Raiją, nie będę nad wami stał - rzucił krótko, gdy Reijo odsunął się,
ż
eby go przepuścić.
I wyszedł.
Ta chwila zdawała się tak intensywna.
Zawsze mieli mało czasu. Coś, co mogło oznaczać dla nich początek nowego, legło w
gruzach. Reijo już nawet nie chciał o tym myśleć.
Był pewien tylko jednego: jutrzejszy dzień będzie dla niego straszny.
Ale ją czeka coś gorszego: wyjazd w nieznane.
- Nie pojmuję, co się z nami dzieje - próbował się roześmiać.
- A ja już przestałam się zastanawiać - odparła Raija. - Wszystko straciło sens, kiedy
Mikkal umarł na moich rękach. Czułam na ustach jego ostatnie tchnienie. Próbowałam
przywrócić go do życia, ale nadaremnie. I zdaje mi się, że cały świat wokół mnie runął.
Chociaż to wszystko zdarzyło się dzisiaj, mnie się zdaje, jakby od tej pory minęła wieczność.
- Rok szybko minie - powiedział Reijo, nieporadnie próbując ułatwić pożegnanie.
Ale nie pomogło.
Oboje wiedzieli, że rok może dłużyć się w nieskończoność.
- Sądziłam, że dzięki dzieciom odnajdę sens życia. One by wypełniły mi dni. Byłabym
dla kogoś ważna, miałabym jakiś cel. Nie chcę być tylko dekoracją.
To słowo przyswoiła sobie w Alcie. Ole Edvard przywiązywał dużą uwagę do tego,
ż
eby miała klasę. Ingerował nawet w jej sposób wysławiania się, wzbogacał jej język w
wyszukane sformułowania, o których zwykli ludzie nie mieli pojęcia.
- Mam w sobie coś więcej prócz urody!
- Oczywiście. Nie zważaj na to, co mówią inni. Jesteś wrażliwą, cudowną kobietą,
Raiju. Wspaniałym człowiekiem. Tylu ludzi obdarzyło cię uczuciem głębszym, niż można to
sobie wyobrazić. Kochamy cię, najdroższa, nie tylko ze względu na twoją urodę. Uważamy,
ż
e to, co najpiękniejsze w tobie, jest niewidoczne dla oczu.
Raija ukryła twarz na jego piersi i pozwoliła, by ją otoczył ramionami.
- Tak bardzo bym pragnęła zostać z wami, Reijo. Czuję się jak ostatni nędznik. Ciągle
sprawiam dzieciom zawód, znikając z ich życia. Gdybym wiedziała, że tak się sprawy
potoczą, nie pokazałabym się im na oczy. Przeżyłabym piekło, ale im byłoby lżej. Co one
sobie pomyślą, Reijo? Teraz naprawdę mnie znienawidzą!
- Nie pozwolę, żeby ciebie znienawidziły - mówił Reijo, głaszcząc delikatnie jej
jedwabiste włosy. Ileż to marzeń snuł o tych kruczoczarnych lokach, kiedy był jeszcze
młokosem! Nie potrafił wtedy odróżnić zauroczenia od prawdziwej miłości. Ale gdyby nie to,
nie trzymałby może jej teraz w ramionach. Kto wie, jak potoczyłyby się jego losy.
Nigdy się tego nie dowie.
Lepiej w ogóle o tym nie myśleć.
- Pozdrów Mattiego i Aleksanteriego. Spróbuj wytłumaczyć wszystko mojemu bratu.
Jemu także sprawiam zawód. Dopiero co go odnalazłam. Mogliśmy mieć cudowne
dzieciństwo, a tymczasem spędziliśmy ze sobą tylko ostatnie dwa lata, i to ciągle w drodze.
- Zaopiekuję się nimi wszystkimi - obiecał Reijo. - Matti jest już niemal dorosły. Ty w
jego wieku byłaś już prawie mężatką.
- On za bardzo interesuje się dziewczętami. Trzymaj go krótko. Nie chciałabym, żeby
przez własną głupotę zniszczył sobie życie. Wystarczy, że ja to uczyniłam. Czuję się, jakby
oplatały mnie wodorosty albo jakbym grzęzła w bagnie. Tak bardzo pragnę zostać z wami, że
nawet nie jestem w stanie tego wyrazić, a tymczasem okoliczności zmuszają mnie, żebym
wyjechała od was tak daleko.
- Tylko na jeden rok - powtórzył Reijo. - Jeden jedyny rok, maleńka. Jesteś silna,
wytrzymasz. Będzie Triy na ciebie czekać. A potem już zawsze będziesz im mamą. Będę za
tobą tęsknił, tęsknił za tą cudowną wspólnotą, jaka nas łączy...
- Reijo... - Raija spoważniała. - Jeżeli spotkasz kobietę, którą pokochasz prawdziwą
miłością, nie rezygnuj z mojego powodu. Nie zniosłabym myśli, że stanęłam na drodze do
twojego szczęścia. Zbyt wiele dla mnie znaczysz.
- Nigdy nie stałaś mi w drodze do czegokolwiek, Raiju.
Całował ją długo, przysięgając sobie, że ta kobieta musi żyć.
- Postaraj się dobrze wykorzystać ten czas... - zawahał się, nie wiedząc, czy powinien
o tym mówić. Uznał jednak, że musi ją uprzedzić. - Wydaje mi się, że Jewgienij ma jakieś
kłopoty. Nie wiem dokładnie jakie, ale czymś się gryzie. Znasz go lepiej niż ja, może
będziesz mogła mu pomóc. Zawsze potrafiłaś rozmawiać z ludźmi. Potrafiłaś wysłuchać...
- Tak, potrafiłam rozwiązywać cudze problemy, gorzej z własnymi - odparła z goryczą
w głosie.
- Postaraj się coś zrobić dla niego.
- Uczyniłabym to, nawet gdybyś mnie nie poprosił. - Zwichrzyła mu włosy. - Mój
Boże, Reijo, zawsze brakuje nam czasu. Czy to jakaś klątwa wisi nad nami? Nade mną?
Czasem tak myślę.
- Nie, to nie klątwa. Tylko kręta i o wiele trudniejsza ścieżka losu niż te, które zostały
przydzielone innym ludziom. Ale musisz nią kroczyć, Raiju, bo to twoje życie.
Ucałował ją w oba policzki, a potem uniósł palcem podbródek i musnął leciutko jej
wargi.
- Do zobaczenia, Raiju. Będę liczył dni do następnej jesieni. Gdy tylko ujrzę
wpływającą do fiordu szkutę, zepchnę łódź na wodę i popłynę wam na spotkanie.
- Na ile cię znam, jestem pewna, że tak zrobisz. Raija otarła łzy i jeszcze raz ucałowała
męża, a potem popchnęła do drzwi.
- Idź już! Nienawidzę pożegnań. Zawsze mi się wydaje, że już nigdy nie ujrzę tych,
których żegnam. Moje życie składa się z samych pożegnań... Idź, Reijo. Kocham cię.
- Ja też cię kocham, wszyscy ciebie kochamy i będziemy za tobą tęsknić każdego dnia.
- Lepiej nie mów już nic więcej - pociągnęła nosem i znów otarła łzy. - Idź, zanim się
całkiem rozpłaczę!
Reijo popatrzył na nią długo i cicho zamknął za sobą drzwi.
Czuł się dokładnie tak jak ona... Jakby już nigdy więcej nie mieli się zobaczyć.
Ale przecież tylko rok dzieli ich od jesieni.
Rok to nie wieczność.
Na pokładzie panowało ożywienie. Załoga już wspinała się na maszty, żeby rozwinąć
ż
agle.
Reijo, przechodząc przez burtę, kiwnął do Jewgienija i poprosił:
- Uważaj na nią. Ona bardzo wiele znaczy nie tylko dla mnie.
Nie usłyszał odpowiedzi, ale był pewien, że Raija znalazła się w dobrych rękach.
Kiedy Reijo wrócił do chaty, Matti nie spał.
- Gdzie, do diabła, zniknęliście? - zapytał chłopak. - Gdzie Raija? Budzę się, a was nie
ma. Cierpiałem prawdziwe katusze, ale nie miałem odwagi budzić Aleksanteriego. Nic by to
nie dało...
Reijo zdjął z siebie wierzchnie ubrania i usiadł ciężko na lawie, gdzie jeszcze
niedawno siedział razem z Raiją.
- Ktoś z wioski ostrzegł nas - zaczął, westchnąwszy ciężko. - Kapitan z Vardo wrócił z
ludźmi wójta. Piją razem i dobrze się bawią. Raija znalazła się w niebezpieczeństwie.
- Gdzie ona jest?
Reijo wyjrzał przez okno. Na szkucie paliło się wiele lamp. O ile dobrze widział,
marynarze podnosili właśnie kotwicę.
- Musiałem ją ukryć, bo kapitan nie zawahałby się skrzywdzić dzieci, żeby ją
zniszczyć. Jesteś na tyle dorosły, że musisz to rozumieć. Raija nigdy w życiu nie naraziłaby
swoich dzieci.
- Gdzie ona jest?
Reijo kiwnął w stronę okna. Matti popatrzył w mrok, ale nic nie widział. Nic poza
rosyjską szkutą, na której rozwijano żagle. Matti nie widział dobrze załogi, ale zdziwiło go,
dlaczego robią to o tej porze: w samym środku nocy.
Nagle go olśniło.
- Raija płynie do Rosji. Kapitan jest jej starym znajomym - potwierdził Reijo.
- Kochanek? - wybuchnął Matti i pożałował w tej samej chwili swoich słów.
Zawstydzony spuścił głowę.
- Nie sądzę - odparł spokojnie Reijo. - Raija ma także przyjaciół. Być może nie
zawsze żyła jak Bóg przykazał, ale nigdy nie straciła poczucia własnej godności. Robiła to, co
musiała, ani mniej, ani więcej. Nie masz prawa jej osądzać. Ona bardzo cię kocha, Matti,
bardzo...
- Wiem, przepraszam, nie myślałem tak. Reijo popatrzył na chłopca, na brata Raiji.
- Nadał mamy kłopot - rzekł.
Matti spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc.
- Kłopot z tobą - wyjaśnił Reijo. - Opowiedziałeś ludziom wójta, kto zastrzelił
Mikkala. Byłeś świadkiem. A teraz, kiedy Raija zniknęła, pozostajesz jedynym świadkiem.
Matti poczuł, jak ogarnia go strach.
- Przypuszczam, że wszystko przekręcą i będą chcieli udowodnić, że to Raija zabiła
Mikkala, a wówczas ty staniesz się dla nich bardzo niewygodny. Przynajmniej dopóki jesteś
w osadzie.
- Ukryłeś Raiję, więc może...
- Niestety, na śniegu zostają ślady, a ciebie łatwo zauważyć. Brązowe oczy i blond
włosy to rzadkość w tych stronach.
Popatrzył na Mattiego przeciągle.
- Zdaje się, że na pułkach zostało jeszcze trochę ubrań... Mógłbyś przebrać się za
Lapończyka. Znam paru Lapończyków, którzy przybyli na jarmark. Myślę, że zgodziliby się,
ż
ebyś pobył z nimi dzień, może dwa. Ale musisz udawać dziewczynę...
- Dziewczynę? - krzyknął Matti. - Nie ma mowy! Mogę założyć ubrania Mikkala, ale
nigdy w życiu nie przebiorę się za dziewczynę!
- Ale to będzie podwójne przebranie, nie rozumiesz? Oni będą szukać młodego
chłopaka, którego widzieli tylko przez krótką chwilę. Wyglądałeś niepozornie, byłeś blady.
Nie przyjdzie im do głowy patrzeć na dziewczęta.
Reijo nie dodał, że Matti ma dziewczęce rysy twarzy i w odpowiednim stroju przy
niezbyt dobrym świetle bez trudu zostanie uznany za dorodną dziewkę.
- Powinienem także popłynąć z Ruskimi - mruknął Matti pod nosem, ale Reijo
wyczuł, że przestał się opierać.
- Raiji nie dałoby się przebrać - rzekł. - Ktoś, kto ją raz widział, nigdy jej nie zapomni.
Zaprowadzę cię do Lapończyków od razu. Weź ze sobą to wszystko, co byś wziął, gdybyś
wybierał się do Rosji.
Matti niechętnie zrobił, co mu Reijo przykazał.
Przybyli wczesnym rankiem. Dwaj ludzie wójta.
- Gdzie twoja żona? - zapytali Reijo.
Ten wzruszył tylko ramionami i popatrzył na nich pociemniałym wzrokiem.
- A skąd mam to wiedzieć? Ona zawsze chadza własnymi ścieżkami.
Przeszukali dokładnie izby. Szarpali drzwi i sprawdzali skrupulatnie wszystko, choć
sami rozumieli, że trudno jej byłoby się ukryć w skrzyni na ubrania.
- Znaleźliście tego mężczyznę, który strzelał? - zapytał Reijo.
- Chodzi właśnie o to, że to wcale nie on zabił Lapończyka. Ale za to widział
dokładnie, jak strzelała twoja żona.
Reijo udawał zdziwienie.
- Ale przecież Raija i Matti mówili...
- Właśnie, gdzie chłopak? - przerwał mu strażnik. Reijo znów wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
- Ty coś ukrywasz, a to niemądrze z twojej strony. Możemy cię zaaresztować jako
współwinnego, jeśli coś przed nami zataisz.
- Obudziłem się w nocy - zaczął Reijo niechętnie, tak jak mężczyzna, który wolałby
nie mówić o tym, że żona go okłamała i od niego uciekła. - Wtedy już ich obojga nie było.
- Kiedy w nocy?
- Nie jestem pewien - mówił Reijo. Trzeba było wyciągać z niego każde słowo. -
Wydaje mi się, że wtedy, kiedy Ruscy podnosili kotwicę.
Dwaj mężczyźni wymienili spojrzenia. Reijo udawał, że nic nie rozumie.
- Po raz pierwszy cię zostawiła? - zapytali z udawaną troską.
- Nie - przyznał, patrząc w bok. - Ale nie wierzę, żeby mogła kogoś zabić.
Roześmiali się mu prosto w twarz, a potem wyszli.
Szukali jej przez cały dzień, ale nie znaleźli i zanim jarmark dobiegł końca, razem z
Hansem Fredrikiem Feldtem opuścili wioskę.
Matti mógł przebrać się we własne ubrania.
A Reijo powiedział Aleksanteriemu i dzieciom prawdę.
Dorośli uwierzyli mu, Ailo i Elise także.
Maja nie chciała uwierzyć i nie pozwoliła też na to Knutowi.
Ida była zbyt mała, żeby pamiętać mamę, która tylko ją lekko pogłaskała.
A Raija tymczasem znajdowała się już na otwartym morzu, w drodze na wschód.
Płynęła ku nowemu życiu, którego nawet nie mogła sobie wyobrazić.
- Rok to nie wieczność - szeptała do samej siebie. - Tylko jeden rok, do jesieni. Rok to
nie znaczy na zawsze.