14 9 PAŹDZIERNIK KONSEKWENCJE QUIDDITCHA I ALKOHOLU

background image

1

Czwartek, 9 październik, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 24

Suma Obserwacji: 153

Sny to kompletne bzdury.

Poważnie. Pomimo tego, co profesor Freeman może insynuować na Wróżbiarstwie, one nic

nie oznaczają. Naprawdę nic. Nie mają żadnego znaczenia w prawdziwym świecie. Raz miałam
sen, że dołączyłam do cyrku, ale nie był to normalny cyrk, tylko cyrk mrówkowy. Ale ja nie
byłam mrówką. Skończyło się na tym, że podeptałam i zabiłam wszystkich moich
współpracowników i widzów. A pamiętacie to z herbatą i limbo? Czy ktokolwiek to pamięta?
Czy to miało związek z czymkolwiek?

Nie.

Nie miało.

Może poza przekazaniem faktu, że moje plecy są całkiem giętkie.

Ale to wszystko.

Nigdy nie brałam na poważnie moich snów, więc dlaczego miałabym teraz zaczynać? Nie

powinnam. Totalnie nie powinnam. Bo bez względu na to, co ja… niechętnie rozważałam – ale
oczywiście nadal nie jestem gotowa o tym rozmawiać – przez te ostatnie dni, nie chcę robić
tego, co robiłam w tym śnie. Nie chcę. Przynajmniej nie z tą osobą, z którą to robiłam.
Zdecydowanie zrobiłabym to z Amosem, ale z nikim innym.

Nie, nie, nie.

Z nikim innym.

Choć trzeba przyznać, że jestem kreatywna w moich szelmowskich puszczalskich snach.

Czasami zaskakuję samą siebie.

Merlinie, może jestem Wieżową Dziwką.

Później, Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 24

Suma Obserwacji: 153

background image

2

Wygląda na to, że znowu jestem sama na śniadaniu. Rzeczywiście godna to pożałowania

sytuacja, choć chyba tak mi lepiej przy mojej podświadomości stwarzającej szalone i rażąco
puszczalskie obrazy, których to doświadczyłam ostatniej nocy i w ogóle. Dystans do pewnych
ludzi nie byłby chyba najgorszym pomysłem. Pomimo wszystkich pozorów, nie jestem teraz
całkiem samotna. Gdyby tak było, to mogłabym zawołać mojego młodego, przystojnego kolegę
Thomasa Dunna ze stołu Hufflepuffu, żeby dotrzymał mi towarzystwa… ale jednak wygląda na
to, że dobrze się tam bawi, wypluwając dyniowy sok z buzi jak fontanna razem z przyjaciółmi,
celując w grupę dziewczyn siedzących trochę dalej przy stole.

Ach, młoda miłość.

Czy kiedyś była taka prosta?

Tak.

I pozostałaby prosta, gdyby niektórzy ludzie trzymali swoje cholernie głupie anegdoty o ich

cholernie głupich listach dla cholernie głupich siebie.

Cholernie głupi ludzie nie zasługują na jakąkolwiek sympatię od innych. Może poza

przyjaźnią. Ale to wszystko. Naprawdę wszystko.

Bo tak naprawdę on nie jest tak strasznie atrakcyjny. Fizycznie lub inaczej. Nie jest.

Cóż, poza…

Nie.

Nie będę o tym gadać. Na pewno nie będę o tym gadać.

Później, Zielarstwo

Spostrzegawcza Lily: Dzień 24

Suma Obserwacji: 153

Zaczepiłam Emmę przed Zielarstwem i wypytałam o to, czy Mac pisał do niej listy na

wakacjach i co sadzi o takiej praktyce. Nie miałam żadnych ukrytych motywów zadając takie
pytania, była to tylko moja dociekliwa natura.

A kiedy oczekiwałam jakiegoś zaciekawionego spojrzenia albo wywrócenia oczami, może

połączonego z obojętnym „Hm, być może. Ale były okropne i nie miały żadnego znaczenia dla
mnie ani dla niego”, byłam rozpaczliwie zawiedziona i zgorszona, gdy zamiast być nonszalancką,
Emma rozmarzyła się, potakując tęsknie głową.

background image

3

- O tak – powiedziała, wzdychając i praktycznie tracąc kierunek, kiedy szłyśmy do szklarni.

Gdybym jej nie poprowadziła, to pewnie weszłaby w drzewo czy coś. – Przez cały czas, kiedy
byłam w Rzymie. Były cudowne. Ja… cóż, zawsze byłam podekscytowana, kiedy je dostawałam.

- Pisałam ci listy, kiedy byłaś w Rzymie – odpowiedziałam. – Byłaś podekscytowana, kiedy je

dostawałaś?

Emma wywróciła oczami i rzuciła mi nieprzyjemne spojrzenie. – To nie to samo, Lily –

powiedziała, po czym pomaszerowała do swojego krzesła.

Mogę tylko wywnioskować, że Emma jest wyraźnie zła i nie ma absolutnie żadnego pojęcia,

jak małą wartość w świecie mają listy. Powiedziałabym jej, ale nie chciałam być odpowiedzialna
za złamanie jej biednego, pełnego urojeń serca.

Hej, chwileczkę…

Listy.

LISTY.

To takie szalone, że naprawdę może zadziałać!

Później, Wciąż na Zielarstwie

Spostrzegawcza Lily: Dzień 24

Suma Obserwacji: 153

Musisz napisać do niej list. –LE

Co? Kto to?

Lily. Musisz napisać do niej list, Mac. Tak, jak pisałeś do niej, gdy była w Rzymie. Cokolwiek

tam pisałeś, napisz to znowu. Rozumiesz?

Ja… czy nie powinnaś skupiać uwagi?

Skupiam. Szybką uwagę. Korzenie rigsbee i podobne. Jestem wielozadaniowcem. Teraz

napisz list.

Lily, nie mogę.

Napisz go teraz.

background image

4

Teraz?

Tak powiedziałam, prawda?

Ale jesteśmy na Zielarstwie!

Um, no tak. No i?

Ja nie jestem wielozadaniowcem.

Nie ma lepszej pory niż teraz, żeby się tego nauczyć, co?

Myślałem, że zostawisz to w spokoju?

Skąd wziąłeś taki szalony pomysł? Jeśli zamierzasz umawiać się z moją najlepszą

przyjaciółką, Mac, to wyjaśnimy sobie coś już teraz – ja nigdy niczego nie zostawiam w spokoju.

Nie umawiam się z twoją najlepszą przyjaciółką.

Nie będziesz, jeżeli NIE ZACZNIESZ PISAĆ TEGO GŁUPIEGO LISTU.

Nie mogę napisać listu.

Tak, możesz.

To nie takie proste.

Dlaczego wszyscy ciągle to mówią? Tak, to jest takie proste!

Lily…

Po prostu o tym pomyśl, dobra? Podaję ci na talerzu serce tej dziewczyny, a jeżeli jesteś zbyt

wielkim tchórzem, żeby je wziąć, to dobrze, żyj sobie samotnie i w nieszczęściu. Ale powiem ci
coś, Fultonie McDonugh… cholernie się upewnię, że Emma nie zostanie w takim stanie… z twoją
pomocą lub bez niej.

Czy to groźba?

Tak. Tak, to groźba.

Wciąż Później, Pokój Wspólny Gryffindoru

Spostrzegawcza Lily: Dzień 24

Suma Obserwacji: 153

background image

5

Mac wypadł ze szklarni zbyt szybko, żebym próbowała go złapać, aby jeszcze trochę mu

pogrozić, ale to w porządku, ponieważ wydaje mi się, że za pierwszym razem zrozumiał, o co mi
chodziło. I nie sądzę, że złe było dawanie mu ultimatum. Przecież wścibska osoba musi robić to,
co musi. Nie moja wina, że Mac to wielki kretyn i nie chce zgodzić się na mój świetny plan z
listem. Może gdyby to zrobił, nie musiałabym uciekać się do takich środków.

Chodzi mi o to, że staram się mu pomóc, na brodę Merlina. Czemu nie może

współpracować?

I nie wydaje mi się, że…

Szlag by to.

Czego on chce? Czy nie zdaje sobie sprawy, że teraz nie mogę przebywać w jego

towarzystwie?

Podwójne cholerne pieprzone kurde.

Amos.

Amos, Amos, AMOS.

Wciąż Później, Pokój Wspólny Gryffindoru

Spostrzegawcza Lily: Dzień 24

Suma Obserwacji: 154

- Co teraz kombinujesz, Nieomylna?

Zamierzałam go zignorować – naprawdę zamierzałam – ale miał taką minę, która

powiedziała mi, że pomimo moich prób, by udowodnić inaczej, udawanie, że on nie istnieje, nie
będzie żadną opcją (niezależnie od szalonych pomysłów z nim związanych, które mogą obecnie
krążyć mi po głowie bez wytłumaczalnego powodu). A choć normalnie by mnie to nie
powstrzymało, on zdecydował wtedy, że dobrym pomysłem będzie zajęcie miejsca obok mnie
na kanapie. Po tym mój mózg przestał właściwie funkcjonować. Co, wiecie, nie było dobre.

A on naprawdę nie jest taki przystojny, dobra?

Merlinie.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz – odpowiedziałam niewinnie, wzruszając ramionami w

swobodnym stylu, którego z pewnością nie czułam w środku. James rzucił mi spojrzenie.

background image

6

- Nie próbuj teraz tego ukrywać – prychnął, wyglądając na leciutko zirytowanego, co

mogłoby mnie obchodzić, gdybym sama nie była teraz leciutko zirytowana tym, że myślał, że
idealnie w porządku jest siedzieć sobie obok mnie… blisko mnie… czy choćby rozmawianie ze
mną, kiedy obecnie jestem tak emocjonalnie i psychicznie niezrównoważona. – Emma mogła
nie zauważyć, ale z pewnością nie tylko ja obserwowałem, jak rzucałaś liściki do Maca za jej
plecami. – Posłał mi znaczące spojrzenie. – Myślałem, że ostatnim razem dostałaś nauczkę, Lily.
Zostaw to.

Och, bla, bla, bla.

Czy nie ma on świadomości, że to jak gadanie do ściany? Jestem wścibska. To właśnie robię.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powtórzyłam uparcie, po czym schowałam głowę w

jednej z książek z zaklęć, które były obok mnie rozłożone. Taka odpowiedź wystarczała. James
westchnął z rozdrażnieniem.

- Nie rozumiem cię – wymamrotał, robiąc się trochę drażliwy.

Zerknęłam na niego pytająco zza książki. – Nigdy tego od ciebie nie oczekiwałam.

- Ja oczekiwałem tego od siebie.

- Nie bądź dla siebie zbyt twardy – powiedziałam, klepiąc go pocieszająco po ramieniu,

zanim przypomniałam sobie, że to może nie najlepszy pomysł, żeby w tej chwili go dotykać,
dlatego subtelnie się odsunęłam. – Często sama siebie nie rozumiem. Czy zamierzasz mnie
ochrzanić, bo jeśli tak, to już teraz cię ostrzegę, że nie będziesz w lepszym miejscu niż jesteś
teraz i chyba oboje to wiemy.

Mogła być to czcza groźba z mojej strony, ponieważ James potrafił być ogromnie

perswazyjny, kiedy tego chciał, ale wyglądało, że teraz nie miał na to ochoty.

- To dlatego, że nie słuchasz – mruknął.

- Hm? Co to było, James? Nie słuchałam.

To go rozśmieszyło, nawet jeśli wyglądał na trochę zdenerwowanego. Czasami sądzę, że

najlepiej jest pozwolić upajać się moim niezwykłym poczuciu humoru. Czasami jestem zbyt
zabawna dla własnego dobra.

- Wpędzisz mnie do grobu, Nieomylna – powiedział, wzdychając.

- Są gorsze sposoby na umieranie – odparłam z uśmieszkiem.

background image

7

Wtedy oboje roześmieliśmy się jak para wariatów, ponieważ czasami sprawy są

ekstremalnie niezręczne i nie jesteś całkiem pewna, dlaczego twoje ciało reaguje na czyjeś ciało
całkiem innym i zupełnie niespodziewanym – jednak zadziwiająco nie nieprzyjemnym –
sposobem, i nie można zrobić nic innego, jak tylko siedzieć i się śmiać?

Nic. Właśnie to.

Bo alternatywą jest siedzenie i myślenie o tym, co się dzieje, a tego zdecydowanie nie będę

robić.

Zdecydowanie nie.

Hmph.

Jeszcze Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 24

Suma Obserwacji: 155

Zapytałam Grace, co myślała o trochę nagłych, trochę działających na nerwy, jednak

zadziwiająco nie całkiem nieprzyjemnych uczuciach względem innego człowieka. Uniosła wzrok
znad jej śmieciowej książki i uśmiechnęła się szelmowsko.

- Czujesz jakieś nierozwiązane seksualne napięcie, Wieżowa Dziwko? – Poruszyła

sugestywnie brwiami.

- Um, nie. – Nie sądzę. – To hipotetyczne pytanie, Gracie. Po prostu badam różne opinie.

- Moją opinią jest, żebyś go przeleciała – odparła.

- To nie jest… wiesz co? – wykrzyknęłam, rzucając bardzo nieprzyjemne spojrzenie

szczerzącej się Grace. – Nieważne. Po prostu, cholera, nieważne. Oficjalnie jesteś
bezwartościowa dla mojego życia!

Potem prychnęłam, fuknęłam i poszłam do łóżka się dąsać, dopóki Grace nie postanowiła

jeszcze bardziej pogorszyć sprawy, pytając. – Myślałam, że Amos Diggory był światłem i sensem
twojego życia?

- Jest.

- Nie brzmi tak, Lil.

background image

8

Tego właśnie się obawiam.

Jeszcze Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 24

Suma Obserwacji: 155

Czasami wydaje mi się, że potrzebuję tylko porządnego pchnięcia w dobrym kierunku.

Pozostawienie mnie samej sobie nigdy nie wychodzi zbyt dobrze, prawda?

Nie planowałam schodzić na kolację, uważając za mało apetyczną perspektywę siedzenia

blisko tak wielu… kontrowersyjnych… ludzi przez dłuższy czas, kiedy obecnie tak dużo dzieje się
w mojej delikatnej główce. Dlatego zaplanowałam pozostanie w dormitorium, chowając się w
kołdrze mojego łóżka z baldachimem, kończąc górę zadań domowych, których nie chciało mi się
robić przez ostatnie dni. Byłabym idealnie zadowolona z takiego planu, ale jak zawsze tak po
prostu nie mogło się stać. Niestety dla mnie (i pewnie dla ludzkości) Carrie Lloyd i Elisabeth
Saunders zdawały się zarezerwować tam stały pobyt, robiąc Merlin wie co. A biorąc pod uwagę,
że nadal dążyłam do trzymania się z daleka od Saunders i jej samozadowolenia przez całą
sytuację z tak-naprawdę-nie-umawianiem-się-z-Jamesem, zdołałam wymknąć się z pokoju, gdy
ta para była w łazience. Oszczędziłam sobie tej rozmowy w dniu dzisiejszym.

Jednak, żeby nie być przybitą, stwierdziłam, że łatwo będę mogła uniknąć mas w moim

własnym domu-z-daleka-od-domu, w bibliotece. Choć szalenie to brzmi, wolałabym spędzić
znaczną ilość czasu z Madame Pince niż z okej-jeszcze-nic-nie-powiedziała-ale-musi-już-
wiedzieć-że-tak-naprawdę-nie-umawiam-się-z-Jamesem Elisabeth Saunders.

Życie jest o wiele prostsze dzięki takiemu sposobowi. Naprawdę.

Unikać i Ignorować.

Historia mojego życia.

Mając ten plan uknuty w głowie, wzięłam książki i potrzebne materiały, zeszłam po

schodach i skierowałam się znajomą drogą do biblioteki. W głowie miałam stosunkowo
spokojnie, kiedy ta szczególnie znajoma droga nie była pokonywana z perspektywą śmierci na
jej końcu, jak głupio myślałam o wcześniejszej wędrówce tą trasą.

Szokujące jest, jak bardzo taka rzecz może zmienić perspektywę człowieka.

Phi.

background image

9

Nieco rozproszona, przyznaję, zbiegałam po schodach na czwarte piękno, kiedy na niego

wpadłam.

Mogę powiedzieć, jak wielką ulgę poczułam, widząc go?

Poważną ulgę.

Oświecającą ulgę.

Bardzo potrzebną ulgę.

Jak powiew świeżego powietrza stała tam moja miłość, Amos Diggory, wyglądał dość

olśniewająco w ładnym czerwonym swetrze i szkolnych szatach, uśmiechając się do mnie, jak
schodził po schodach, przypuszczalnie w drodze do Wielkiej Sali na kolację. Jeżeli to nawet
możliwe, czułam jeszcze większe szczęście na jego widok niż zazwyczaj. Zatrzymując się na
schodach obok niego, odwzajemniłam jego uśmiech i niemal roztopiłam się od jego pięknej
wspaniałości.

- Lily! – Uśmiechał się jak bóg. – Idziesz na kolację?

Pokręciłam głową, uśmiechając się jak wariatka. – Właściwie to do biblioteki –

odpowiedziałam, wzruszając ramionami i pokazując mu stertę książek, którą ze sobą niosłam. –
Mam trochę pracy do dokończenia. A ty? Kolacja?

Amos potaknął, jego brązowe włosy opadły mu trochę na twarz przy tym ruchu. – Tak,

umieram z głodu. – Zerknął na mnie, moje książki, po czym wskazał głową na schody. – Może
pójdziesz ze mną zjeść kolację? – zapytał, wyglądając o wiele za bardzo uroczo niż powinno być
to legalne. – Biblioteka może poczekać, prawda?

Mój uśmiech zamarł w miejscu.

Kolacja z Amosem?

Kolacja z Amosem?

Biblioteka?

Jaka znowu biblioteka?

- Och! Hm, tak. Tak, sądzę, że może poczekać – mruknęłam głupio, choć byłam zdumiona

tym, że zdołałam cokolwiek z siebie wydusić, demonstrując radość o katastrofalnych
proporcjach, która obejmowała całą moją twarz. – Kolacja brzmi świetnie. Znakomicie.

Zorientowałam się, dość nagle, że byłam trochę głodna.

background image

10

Przecież zawsze mogę znaleźć miejsce na ryż.

I Amosa.

Nigdy nie będę miała dosyć Amosa.

Zatem poszłam z moją miłością do Wielkiej Sali, kierując do stołu Puchonów przy którym

nigdy jeszcze nie jadłam, ale nie było to nieprzyjemne doświadczenie. Wszyscy byli bardzo mili i
mogłam siedzieć obok Amosa (!!), czasami ocierając się o jego bok (!!)… ryż i Amos, czego
więcej mogłaby chcieć dziewczyna? Co prawda większość rozmów toczyło się wokół Quidditcha,
ale sądzę, że uczę się już je wyciszać. Widzicie, to zdobyta umiejętność po tym, co wycierpiałam
przy stole Gryffindoru.

A kto potrzebuje rozmowy, kiedy można popatrzeć sobie na Amosa Diggory’ego?

Zdecydowanie nie ja.

Zdecydowanie nie.

- Myślę, że nam się to uda – mówił Amos do jednego ze swoich kolegów z Quidditcha, kiedy

kończyliśmy kolację. Gadał przez wieki i przestałam go już słuchać, podziwiając za to jego ładne
brwi. – Jesteśmy w szczytowej formie. – Potem całkiem niespodziewanie odwrócił się do mnie,
kiedy marzyłam o wykorzystaniu go tu i teraz na stole Hufflepuffu pośrodku zatłoczonej Wielkiej
Sali. – Jak myślisz, Lily? – spytał, uśmiechając się lekko. – Mamy szansę na pokonanie twojej
drużyny?

Lekko zaskoczona, że zwrócono się do mnie podczas moich nieprzyzwoitych zadum,

odwróciłam gwałtownie głowę do Amosa i jego kolegów, którzy patrzyli na mnie z uwagą. –
Przepraszam, co? – spytałam, wpatrując się w nich obojętnie.

- Pierwszoroczni mówią, że Potter załamuje się pod presją – powiedział jeden z chłopaków

siedzących obok nas, patrząc prosto na mnie. Nie lubiłam go. Po prostu wibrował tą… sama nie
wiem… aurą nienawidź mnie. – Prefekt Naczelny i Kapitan Quidditcha – mówią, że to dla niego
za dużo. – Wydął pierś w dość napuszony sposób, zanim zadeklarował dość głośno. – Jego
towarzystwo dostanie mocne lanie nadchodzącej soboty!

Wokół stoły były słyszane wrzaski i śmiechy, jak cały dom Hufflepuffu cieszył się upadkiem

Jamesa. Rzuciłam spojrzenie idiocie, który zaczął całą tę sprawę, który wciąż wyglądał
napuszenie na swoim miejscu naprzeciwko mnie.

Uważałam za mój osobisty obowiązek Gryffonki trochę go zgasić.

background image

11

- Wiesz co, to całkiem zabawne – powiedziałam, stukając się w brodę, gdy okrzyki trochę

ucichły.

- Co jest zabawne? – zapytał Napuszony Chłopak, lekko mrużąc oczy.

- Chodzi o to, że… cóż, z tego co ja słyszałam… - urwałam, udając zmartwione spojrzenie,

kiedy ciągnęłam, potrząsając głową i przesuwając widelcem pozostałości ryżu na moim talerzu.
– O nie. Być może nie powinnam nic mówić…

- Co?

- Co takiego, Lily?

- Tak, powiedz nam! – zawołał zachłannie Napuszony Chłopak.

Było to dość żałosne, jak na to spojrzeć. Jedli mi wszyscy z ręki.

Klepiąc się po plecach w myślach, wzruszyłam bezradnie ramionami. – Cóż… po prostu z

tego co ja słyszałam – a mam kontakty, wiecie. Niektórzy z moich najlepszych przyjaciół są w
Gryffońskiej drużynie Quidditcha… chodzi o to…

- Chodzi o co? – spytał Amos, dołączając do zachwyconej grupy słuchaczy. Na sekundę

zamilkłam, niepewna, czy kontynuowanie tego małego podstępu jest w moim najlepszym
interesie. W porządku było karmić kłamstwami Napuszonego Chłopaka i resztę tej głupiej ekipy
Puchonów, ale Amosa?

Po prostu nie byłam pewna.

Ale wtedy Napuszony Chłopak znowu krzyknął „Zwycięstwo dla Puchonów!”, a Amos

dołączył do tego zamieszania. A chociaż straszliwie go kocham, to nie można pozwolić
bezczelnemu Napuszonemu Chłopakowi i jego kolegom obrażać dobrego imienia twojego
domu. Nawet jeśli jeden z tych kolegów jest twoim przyszłym mężem.

Byłaby to największa obraza dla dobrego, starego Gryffindora, gdybym niczego nie zrobiła.

Poważnie.

- Więc co słyszałaś? – zapytał raz jeszcze Amos, kiedy oklaski znowu ucichły. Zawahałam się

na jedną sekundę, po czym pomyślałam o biednym Godryku obracającym się w swoim grobie ze
wstydu, zanim odrzuciłam wątpliwości na bok i pozwoliłam moim ustom robić to, co robiły
najlepiej.

Kłamać.

Są takie znakomite w kłamaniu.

background image

12

- Wiedzą dużo o waszej obronie – wypaliłam szybko, kiwając głową, mam nadzieję, w

bardzo przekonujący sposób. Wszyscy wokół mnie otworzyli szeroko oczy, a ja wzięłam to za
zachętę, żeby kontynuować. – James powiedział, że przenieśliście… em… Carlyle, tak to było,
Carlyle… powiedział, że przenieśliście ją wyżej i jest okropna. Gryffindor wie, żeby nie skupiać
uwagi na waszej ofensywie, tylko na obronie. Więc na waszym miejscu uważałabym, wiecie?

Miałam nadzieję, że nie mogli mnie przejrzeć. Okropnie kłamałam. Szczerze, co ja wiem o

Quidditchu? Ale na szczęście żaden z nich nie wydawał się być świadomy mojej nieudolności
związanej z Quidditchem. I najwyraźniej nie znali mnie zbyt dobrze, bo gdyby tak było, to czy
naprawdę pomyśleliby, że nakarmiłabym informacjami konkurencyjną drużynę Gryffonów? Ha!
Na pewno! Była to zapłata za myślenie o mnie tak okropnie. Mogę nie wiedzieć wiele o
Quidditchu, ale wiem, że na zakończenie ich porannej rozmowy kilka dni temu James i Marley
oboje zdecydowanie zignorowali moją znakomitą radę, aby uważać na i ofensywę i obronę
Puchonów, postanawiając, że skupią się głównie na ich ofensywie.

Nie widziałam żadnej szkody w powiedzeniu temu towarzystwu nieznacznie zmienionej

wersji tej rozmowy.

I tak nie powinni szukać wskazówek.

Tak.

W rzeczy samej nie powinni.

Niech się wszyscy wstydzą.

Wiedziałam, że moje kłamstwo podziałało, kiedy cały stół wybuchł śmiechem i Napuszony

Chłopak zawołał kolejny toast za jego znakomitą drużynę. Amos odwrócił się do mnie z
promiennym uśmiechem po stuknięciu się pucharami z paroma kolegami. Przez króciutki
moment czułam poczucie winy za kłamanie, ale potem pomyślałam o fakcie, iż Amos także
myślał, że mogłabym wydać mój dom i stwierdziłam, że zasługiwał na małą nauczkę.

Wyraźnie potrzebowałam trochę ćwiczeń zanim stanę się panią Amosową Diggory.

Kolacja stała się wesoła, kiedy zdałam sobie sprawę, że bezlitośnie okłamałam tych

dupków. Starałam się nie wyglądać na zbyt dumną z siebie, ale serio, jak miałam tego nie robić,
kiedy tak bystrze przechytrzyłam cały dom? Dziewczyna musi poczuć trochę dumy. Przecież
nieczęsto robię rzeczy tego warte.

Nikomu nie chciało się wychodzić z Wielkiej Sali, pomimo faktu, że dawno temu przestali

już jeść. A chociaż bardzo chętnie pozostałabym przy boku Amosa przez resztę wieczoru (i
resztę mojego życia), to wiedziałam, że robiło się już późno i że „pławiłam się w chwale mojej

background image

13

miłości” nie byłoby wystarczającą wymówką na niedokończenie pracy domowej. Więc z bardzo
ciężkim sercem poinformowałam cicho Amosa i resztę głupich kolegów, że będę musiała już iść.

- Nie idź! – zawołał z niepokojem Napuszony Chłopak, kiedy zaczęłam podnosić się z

siedzenia. Wydawał się mnie bardzo polubić, odkąd sądził, że podałam Puchonom sobotni mecz
na tacy. – Mam żart! Nie chcesz usłyszeć żartu?

Um, nie.

- Może innym razem – odpowiedziałam dyplomatycznie, bo nadepnięcie na odcisk koledze

męża – nawet takiemu psychicznemu jak Napuszonemu Chłopakowi – nigdy nie jest dobrą
opcją. Napuszony Chłopak wyglądał na bardzo rozczarowanego moją odpowiedzią, ale szybko
mu przeszło, gdy Puchoni raz jeszcze zaczęli wiwatować. Biorąc książki z podłogi, założyłam
torbę na ramię i odwróciłam się do Amosa, który wstał razem ze mną.

- Więc… do zobaczenia na Runach? – zapytałam z uśmiechem. Amos potaknął.

- Do zobaczenia na Runach – powiedział.

Ale nie tylko to zrobił.

Nie.

Również mnie pocałował.

POCAŁOWAŁ MNIE!

ON. MNIE. POCAŁOWAŁ.

!!

Okej, był to tylko całus w policzek, nie te prawdziwe, dramatyczne, filmowe

obcałowywanie, które wyobrażałam sobie w głowie przed zaśnięciem, lecz nie o to chodzi.
Chodzi o to, że jego boskie wargi dotknęły mojej osoby. DOTKNĘŁY MOJEJ OSOBY.

Prawdopodobnie już nigdy się nie umyję.

…albo, wiecie, umyję, ale będę bardzo ostrożna, żeby nie zmoczyć policzka.

Ale może najlepszą częścią w zachwycającym-trochę-niewinnym pocałunku Amosa jest

uświadomienie, które przyniósł.

Bo szczerze, jak mogę chociaż brać pod uwagę podkochiwanie się w kimś innym, kiedy

proste muśnięcie policzka przez Amosa całkowicie mnie upaja? Jak mogłabym?

background image

14

Nie mogę.

Po prostu nie mogę.

A to, moi przyjaciele, jest powód dla którego czasami potrzebuję pchnięcia w odpowiednim

kierunku.

Ponieważ sama dochodzę do bardzo wielu złych wniosków.

Piątek, 10 październik, Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 157

Sądzę, że nie jest wielką niespodzianką, iż dzisiejszego poranka jestem w radosnym

nastroju, pomimo faktu, że raz jeszcze jem śniadanie samotnie.

Chciałabym, żeby dzisiaj byli tutaj James i Marley. Nie dlatego, że jestem zainteresowana

pogawędką o Quidditchu – proszę, jakby to mogło się kiedyś stać – ale dlatego, iż sądzę, że
bardzo by się ucieszyli z mojego oszukania całego domu Puchonów na ich korzyść. Mogę sobie
wyobrazić zachwycony śmiech Marley i zszokowaną minę Jamesa tym, jak potwornie mądra,
pozornie niewinna, pozornie niekompetentna w Quidditchu jest ich przyjaciółka Lily Evans.

Nikt nie może teraz powiedzieć, że nic nie robię dla mojego domu.

Chciałam powiedzieć o tym Grace zeszłej nocy, ale kiedy wróciłam z biblioteki. ona już spała

i wyszła na trening, zanim jeszcze wstałam. Jednakże powiedziałam Emmie i choć popatrzyła na
mnie tym spojrzeniem „Kłamanie nie jest dobrą rzeczą, Lily”, to wiedziałam, że także uważała to
za przezabawne.

Kilka kłamstewek tutaj, kilka pocałunków tam… powiedziałabym, że moja ocena

dzisiejszego dnia wygląda znakomicie.

Tak.

Tak jest.

Później, Eliksiry

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

background image

15

Suma Obserwacji: 157

Grace nie pojawiła się późno na śniadaniu, tak jak zwykle robiła to po treningu – umierająca

z głodu i śmierdząca Quidditchem, smrodem, którego często nie dało się wyeliminować, nawet
po wielu prysznicach. Martwiłam się przez jakieś pół sekundy, potem stwierdziłam, że pewnie
nic jej nie jest i że James Szalony Kapitan Quidditcha prawdopodobnie postanowił przedłużyć
trening przez jutrzejszy mecz i w ogóle. Żadne z nich – Grace, Syriusz czy James – nie przyszło do
Wielkiej Sali, jak to zazwyczaj robili. Musieli być razem, cokolwiek robili na treningu Quidditcha.

Nie martwiłam się. Serio.

- Ona musi przyjść na lekcje – powiedziała Emma, kiedy schodziłyśmy do lochów na Eliksiry.

Grace wciąż nie było. Emma także nie wydawała się zmartwiona tym towarzystwem, a to było
pocieszające. – Poczekamy na nią przed klasą – dodała logicznie. – Przecież musi wejść przez te
drzwi, prawda?

- Miejmy taką nadzieję – odparłam sucho, ponieważ jeśli ktokolwiek mógł znaleźć inną

drogę, to była to tylko ta grupa szaleńców.

Ale czekałyśmy… czekałyśmy… i czekałyśmy przez długi czas, patrząc jak chyba wszyscy z

siódmego roku przeszli przez drzwi prowadzące do klasy Eliksirów, ale Gryffońskiej drużyny
Quidditcha wciąż nie było. Nie chciałam martwić się tą całą sytuacją. Wiedziałam, że kiedy
zacznę panikować, myśląc o wszystkich szalonych rzeczach, które mogłyby zdarzyć się na boisku
Quidditcha, jedynie wpędziłabym się w bezcelową furię, a pod koniec dnia wszystko byłoby na
nic, ponieważ Grace, James i nawet Syriusz – któremu chyba jeszcze nie całkiem wybaczyłam za
sprawę z MJ’em – wejdą do lochów parę sekund przez rozpoczęciem lekcji z niewinnymi
uśmieszkami i bezradnym wzruszeniem ramion, doskonale zdrowi, podając kiepskie
usprawiedliwienia o źle funkcjonujących miotłach czy czymś w tym stylu. A wtedy musiałabym
kopnąć się w tyłek, bo raz jeszcze zrobiłam okropne zamieszanie z żadnego powodu, a
obiecałam sobie, że naprawdę przestanę robić to tak często.

Nic im nie było.

Wiedziałam, że tak jest.

- Wejdźmy do środka – powiedziałam do Emmy pewnym siebie głosem, mam nadzieję, po

tym jak czekałyśmy dziesięć minut na próżno i zaczął się zbliżać dzwonek zwiastujący początek
lekcji. Emma spojrzała na mnie niepewnie.

- Gdzie oni są? – mruknęła, wzdychając cicho, raz jeszcze przyglądając się korytarzowi.

Próbowałam nie zauważać tego, że wyglądała na zmartwioną. Nie miałyśmy powodu, żeby się
martwić. Żadnego powodu.

background image

16

Wzruszyłam ramionami, starając się wyglądać tak swobodnie, jak to możliwe, chociaż

Emma dalej wyglądała na bardziej niż trochę zestresowaną całą sytuacją. Zamierzałam zacząć
uspokajającą tyradę o bezużyteczności bezcelowego zamartwiania, kiedy nagle dwie głowy
wychyliły się z klasy Eliksirów.

Dwie znajome głowy.

Dwie wcale-nie-pocieszające głowy.

- Są już? – spytał Remus, wychodząc na korytarz, Peter był tuż za nim. Pokręciłam głową,

ignorując dźwięczące alarmy mówiące „Czemu Huncwoci nie wiedzą, gdzie oni są? Czemu nie
wiedzą?” i spojrzenia mówiące to samo, którymi wymieniali się Remus i Peter.

Bo im nic nie było.

Wiedziałam, że tak jest.

- Jestem pewna, że zaraz będą – powiedziałam, kiwając przekonywująco głową, choć nie

jestem pewna kogo w tej grupie próbowałam o tym przekonać. Spojrzałam na Remusa i on
także ruszał głową, jednakże nie wyglądał jakby sam w to wierzył. – Nic im nie jest – dodałam,
łapiąc Emmę za rękę i ciągnąc ją do drzwi. – Wejdźmy do środka. Oni zaraz będą. Zaraz.

Nie wiem, co to było – to że ja to mówiłam albo jakaś kolejna dziwna siła natury – ale kiedy

słowa „zaraz” opuściły moje usta, cudowne odgłosy biegnących stóp obiły się głośnym echem
po korytarzu. Jak jeden mąż cała nasza grupa – Emma, Peter, Remus i ja – odwróciła się w
stronę dźwięku. I ku naszej ogromnej uldze Grace i Syriusz pojawili się na końcu korytarza.

Nic im nie było.

…albo będzie tak, dopóki ich nie dorwę.

Chyba byłam bardziej zaniepokojona niż myślałam, ponieważ jak tylko ich zobaczyłam,

przypuszczam, że leciutko oszalałam.

Ale czy to jest zaskakujące?

- Gdzie wyście byli? – krzyknęłam, spotykając się ze zdyszaną parą w połowie korytarza,

patrząc na nich gniewnie. Ale naprawdę na to zasługiwali. Powinni już zdawać sobie sprawę,
jaką jestem niekontrolowanie martwiącą się kanalią. – Macie pojęcie, która jest godzina?
Abbott zaraz zacznie lekcję a wy wybraliście dzisiaj ze wszystkich dni, żeby się spóźnić? – Kiedy
żadne z nich nie odpowiedziało jeszcze mocniej spiorunowałam ich wzrokiem. – No? Nie macie
nic do powiedzenia? – Na to wyglądało. Albo był to fakt, że nie mogli złapać jeszcze tchu, nie

background image

17

wiem. Sfrustrowana ich milczeniem, obrałam nowy cel. – A gdzie jest drugi kretyn? – spytałam.
– Gdzie James?

Na to też nikt nie miał odpowiedzi. Patrząc wciąż gniewnie, zamierzałam dalej ich męczyć,

dopóki nie dostałabym odpowiednich odpowiedzi, gdy Grace nareszcie zdołała wyjść ze
swojego zdyszanego stanu, aby wycharczeć dwa dość zniechęcające słowa.

- Skrzydło Szpitalne.

Reakcja była natychmiastowa.

- Gdzie? – krzyknęłam.

- Co się stało? – zapytała Emma.

- Cholera – przeklął Remus, wyglądając, jakby bardzo chciał zrzucić się z Wieży

Astronomicznej. Syriusz i Grace milczeli kilka chwil, Grace kręciła smutno głową, a Syriusz
wyglądał jakby chciał walnąć pięścią w najbliższą ścianę. Jego rozgniewane oczy skierowały się
na nas, czekających z niepokojem na usłyszenie, co się stało.

- Rozwalił rękę – powiedział wreszcie przez ściśnięte żeby. – Zbłąkany tłuczek. Powinniście

byli to zobaczyć. Przeklęta rzecz zmiażdżyła połowę kości w jego dłoni.

Wszyscy się skrzywiliśmy, pochłaniając tę informację.

James był w Skrzydle Szpitalnym… zdarzył się wypadek… zmiażdżona połowa kości w jego

dłoni…

Przez cały ten czas starałam się nie martwić. Jeden raz, kiedy zdołałam opanować moje

nadgorliwe uczucia, komuś stała się krzywda. Poważna krzywda, jeżeli reakcja Syriusza na całą
sytuację była jakąkolwiek oznaką.

Można było się domyślić.

Można było się cholernie domyślić.

Syriusz zaczął potem mówić trochę więcej, podając wszystkim krótką wersję wypadku, ale

niewiele z tego słyszałam. Myślałam tylko o tym jak biedny był James, kiedy idiotyczny
Napuszony Chłopak opowiadał swoim kolegom, że to było dla niego zbyt wiele – że James nie
potrafił unieść ciężaru funkcji Kapitana i Prefekta Naczelnego. Myślałam o tym, jak
zestresowany wydawał się James w wieczór naszych korepetycji, nawet kiedy się droczył.
Myślałam o tym jak wiele pracy i wysiłku poświęcił temu meczowi, tylko po to, żeby został mu
wyrwany w ostatniej chwili.

background image

18

To po prostu nie fair.

- To była jego prawa ręka? – zapytał Peter, wyrywając mnie z niezdrowych myśli. Syriusz

potrząsnął głową.

- Lewa – mruknął i chłopcy przez chwilę wyglądali na szczęśliwe zaskoczonych, lecz Syriusz

znowu pokręcił głową. – Nie ma to znaczenia – ciągnął gorzko. – McGonagall rzuca się tam i
próbuje przemówić Pomfrey do rozsądku, ale to na nic. Rogacz nie chce z nikim gadać – nie
byłbym zaskoczony, gdyby wyskoczył do tego czasu przez okno. Pomfrey mówi, że do jutra
powinno mu się poprawić, ale kto wie? – Jego głos ucichł, gdy zmarszczył mocno brwi. – Cała
praca – mruknął. – Cała pieprzona praca na nic.

Początkowo nie wiedziałam, co powiedzieć. Co ja wiedziałam o powrocie do zdrowia po

urazach Quidditchowych? Co ja wiedziałam o lewych rękach, prawych rękach czy o tym, co
miały z tym wspólnego? Ale poczułam słowa opuszczające moje usta, choć wiedziałam, że
pewnie i tak nie zrobią żadnej różnicy.

- Wyzdrowieje – spróbowałam, kiwając głową. Kilka nieprzyjemnych spojrzeń zostało

rzuconych w moim kierunku, ale zignorowałam je. – Wyzdrowieje! – powtórzyłam mocno. –
Pomfrey wie, co robi. A James nie pozwoliłby, aby jeden głupi uraz powstrzymał go przed
graniem, prawda? Prawda. Nie sądzę, żeby na to pozwolił! Wyszedłby na boisko bez kończyn i z
chronicznym zapaleniem płuc, gdyby miał wybór!

Dla mnie był to mocny argument i jedyny Merlin wiedział, że była to prawda. Choćby waliło

się i paliło, James Potter nie pozwalał takim rzeczom jak złamane kości powstrzymać go przed
graniem meczów Quidditcha. Facet prędzej dźgnąłby się w serce, a tego byłam pewna. Ale z
jakiegoś powodu – pomimo faktu, że ze wszystkich ludzi to ona powinna rozumieć rozmiar
obłędu Quidditchowego James Pottera – Grace zaczęła kręcić głową z żalem.

- Może nie mieć wyboru – wyjaśniła, wzdychając i wzruszając ramionami. – Jeśli jego ręka

dobrze się nie wyleczy, Pomfrey nie pozwoli mu grać. Tak nam powiedziała. Nie ma znaczenia,
że to nie jest jego rzucająca ręka. Nie ma znaczenia to, jak bardzo chce wyjść na boisko. Tej baby
nic to nie obchodzi.

- McGonagall się na to nie zgodzi – powiedziała Emma, bo oczywiście wszyscy wiedzieliśmy,

że tak będzie. Fakt, iż Syriusz już wspomniał o tym, że była tam i robiła zamieszanie, był na to
wystarczającym dowodem, ale Grace znowu potrząsnęła głową.

- Stara się z tym walczyć – przyznała. – Ale ma taką samą kontrolę nad tą sytuacją, jak my.

Czyli żadną.

background image

19

Nikt nie chciał już potem gadać, a musieliśmy iść na lekcję. Z ciężkimi sercami weszliśmy do

klasy Eliksirów, lekceważąc ostrzeżenia Abbott o spóźnianiu się na lekcje. Jeśli zauważyła, że
James nie było, to nic nie powiedziała.

Wszystko to po prostu nie jest sprawiedliwe, James w Skrzydle Szpitalnym. Nie zasługuje na

to. Zasługuje na wyjście na boisko, granie całym swoim szalonym sercem i wygranie dla
Gryffindoru. Być może to było dla niego za dużo. I być może częściowo jest to moja wina, za
bycie nie dość dobrą partnerką… nie wiem. Wiem tylko, że on na to nie zasługuje.

Jednak nie wiem, co moglibyśmy z tym zrobić.

Jeszcze Później, Transmutacja

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 157

McGonagall wygląda, jakby ktoś zabił jej zwierzaka.

Wszystko to wydaje się takie smutne, a ja nawet nie lubię Quidditcha.

Nie mogłam zobaczyć się z Jamesem po Eliksirach, ponieważ głupia Abbott – która, jestem

pewna, że miała to wszystko zaplanowane w pokręconym umyśle – sprawiła, że my biedni,
bezradni Gryffoni nie mogliśmy iść pocieszyć naszego przyjaciela i kapitana w potrzebie,
zmuszając mnie, Grace i Syriusza do posprzątania po lekcji, upierając się, że „zakłócaliśmy jej
nauczanie” czy coś w tym stylu, chociaż wcale tak nie było. Rozmawialiśmy tylko o biednym
Jamesie, jego obecnie urazowym stanie i o tym, że wszyscy musimy iść od razu do Skrzydła
Szpitalnego i poprawić mu humor, zanim przedłużony okres pobytu z Madame Pomfrey i jej
bandą złośliwych skrzatów doprowadzi go do takiego szaleństwa, że zabije się po prostu przez
czystą mękę. Ale czy Abbott to obchodziło? Czy obchodziło ją, że to nie brak szacunku zmuszał
nas do rozmowy, lecz prawdziwe i zrozumiałe współczucie dla innego człowieka?

Nie.

Podała nam tylko szczotki do kociołków, uśmiechnęła się sardonicznie i odeszła.

A potem zastanawia się, dlaczego nikt jej nie lubi?

Phi.

Podwójne phi.

background image

20

Teraz musimy poczekać do końca wszystkich lekcji, żeby pójść go zobaczyć, ponieważ

Madame Pomfrey ma nową zasadę niewpuszczania nikogo na wizyty podczas obiadu przez te
wstrętne wydarzenie, które zaszło, gdy chłopak Vicki Linton przyszedł do Skrzydła Szpitalnego,
żeby się z nią pobzykać, podczas gdy Pomfrey była na przerwie na obiad i Pomfrey ich
przyłapała, cały zamek drżał od siły jej gniewu. Ale kiedy skończą się lekcje, James
prawdopodobnie zostanie wypuszczony ze Skrzydła Szpitalnego albo popełni już samobójstwo.

Biedny James.

Biedna McGonagall.

Biedny Gryffindor.

Jeszcze Później, Obiad w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 157

Och, wszystko to jest po prostu zbyt smutne. Spójrzcie, co dotarło do mnie podczas obiadu:

Najdroższa Lily,

Cześć, kochanie, dziękuję ci za ten uroczy list. Zawsze miło jest wiedzieć, co u ciebie.

Przepraszam, że nie miałam szansy odpisać na twój poprzedni list, ale tatuś był bardzo zajęty w
biurze, a ja podjęłam się paru więcej odpowiedzialności w Klubie Kobiet i nie miałam już czasu,
żeby usiąść i odetchnąć! Ale to nie znaczy, że cię nie kocham i okropnie za tobą nie tęsknię!!

Wiesz co, cóż to za zbieg okoliczności, że prosiłaś o krówki, bo muszę ci powiedzieć, że twoja

ciotunia Mae była u nas jednego dnia i powiedziałam do niej „Mae, wiesz czego nie robiłyśmy od
dawna? Domowych krówek. Zróbmy krówki, Mae”. A twoja ciotunia Mae zgodziła się na ten
pomysł i zrobiłyśmy ogrom krówek! Było to poprzedniego dnia, przysięgam ci. Więc mam więcej
niż dość krówek, jeśli twój przyjaciel James jest tak głodny, jak twierdzi. A mówiąc o twoim
przyjacielu Jamesie… wiesz, co mawiają, prawda, kochanie?

Droga do serca mężczyzny wiedzie przez jego żołądek!

Czy on jest takim przyjacielem, kochanie? Chyba od dawna nie miałaś takiego przyjaciela.

Ostatnim razem był to… ten chłopak od Daviesów, nieprawdaż? A Prefekt Naczelny… no to by
pasowało tatusiowi, nie sądzisz? Nie żebym mu o tym powiedziała, oczywiście! Serce kobiety
jest jej własną przesłanką! Poza tym wiesz jaki robi się tatuś. Nikt nigdy nie jest dosyć dobry dla

background image

21

jego Lily. Ale jestem pewna, że ten James jest wspaniały i bardzo go polubię, nawet jeśli tatuś
nie będzie chciał.

Kocham cię i tęsknię za tobą. Uważaj na siebie, Lily.

Z miłością,

Mama

Moja mama jest tak zwariowana, że to niemal głupie.

Serio, „droga do serca mężczyzny”… co za bzdury. Wspominałam jej o Amosie tylko pół

miliarda razy, ale czy kiedykolwiek mówi coś o nim? Czy kiedyś stwierdziła „Hej, to już dwunasty
raz jak moja córka wspomniała o tym chłopaku. Może ma on jakieś znaczenie w jej kiepskiej-
podróbce-życia?”. Nie, oczywiście, że nie! Wtedy mnie ignoruje. Ale jedna wzmianka o Prefekcie
Naczelnym i, och, nagle planuje ślub i wpycha mnie do łóżka Jamesa za plecami taty.

To telewizja bardzo późnej pory.

Ale jestem pewna, że James bardzo się ucieszy, że dostanie krówki, niezależnie od tego,

kogo moja mama wpycha do jego łóżka. Jestem pewna, że to go bardzo uszczęśliwi i będzie czuł
o wiele mniej chęci samobójczych, gdy zda sobie sprawę, że świat – wliczając moją matkę – go
uwielbia, bez względu na fakt, czy uraz jego nie-rzucającej-ręki będzie kosztował nas jutrzejszy
mecz czy nie.

Przynajmniej ja będę go uwielbiać bez względu na to. Reszcie może zająć trochę czasu, żeby

zapomnieć o sprawie, ale tak jak już powiedziałam, tak właśnie się dzieje, kiedy bierze się za
Quidditch. Nie jest to dobre dla zdrowia.

Och, to wszystko jest zbyt smutne.

Jeszcze Później, Historia Magii

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 159

Zobaczyłam Napuszonego Chłopaka przechadzającego się korytarzami znowu wiwatującego

„Zwycięstwo dla Puchonów!”, co kazało mi sądzić, że pomimo naszych najlepszych prób, aby
utrzymać to w sekrecie przed światem, całe to towarzystwo i tak dowiedziało się o Jamesie.

A to nie moja wina, że rzuciłam w niego zaklęciem.

background image

22

Dzieciak na to zasługiwał.

Był nienaturalnie głośny. Zakłócał spokój i w ogóle.

I tak nikt nie widział, jak to robiłam.

Później Później, Wciąż Historia Magii

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 159

Dobra, to było kłamstwo. Może ktoś faktycznie mnie widział. Dopiero co przyleciało to na

moją ławkę:

Wiesz, jak na taką pruderyjną pedantkę, naprawdę masz wielką inwencję twórczą w

Zaklęciach, Evans. Brawo. –SB

Ach, szlag by to.

Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 161

James zamknął się w dormitorium.

I nie wygląda na to, żeby zamierzał wyjść stamtąd w najbliższym czasie.

Wróciłam do pokoju wspólnego po Zaklęciach razem z Grace i Emmą, przygotowując się na

spotkanie z resztą Gryffońskiej drużyny Quidditcha, która planowała zejść z nami do Skrzydła
Szpitalnego, żeby rozweselić Jamesa. Wzięłam ze sobą krówki mamy z obiadu, stwierdzając, że
jeśli będzie już bardzo źle i nie-rzucające ramię Jamesa nie powróci do zdrowia, a on będzie
kompletnie zrozpaczony, bo nie będzie mógł grać, przez co zawiedzie siebie, zawiedzie swoją
drużynę i cały dom… cóż, wiecie, wtedy pewnie przyda mu się trochę krówek. Oczywiście, one
wszystkiego nie naprawią, ale pewnie poprawią mu trochę humor. I tak zeżre je wszystkie w
kilka minut.

Może powinnam znowu napisać do mamy, żeby wysłała zapas…

background image

23

Gdy jednak Grace, Emma i ja weszłyśmy do pokoju wspólnego, dość skonsternowane

stwierdziłyśmy, że czekali tam tylko Huncwoci, którzy siedzieli na kanapach przy kominku.
Skonsternowana tym, choć nie całkiem zdenerwowana, bo nie całkiem delektowałam się
faktem, że będę musiała spędzić czas z oszalałą drużyną Quidditcha i całym ich szaleństwem
przez dłuższy okres, spojrzałam na Grace i Emmę, sprawdzając, czy wiedziały, dlaczego był tutaj
niespodziewany brak szaleństwa, ale wyglądały na tak zdziwione jak ja.

- Gdzie są wszyscy? – zapytała Emma, patrząc na samotnych Huncwotów.

- Może już poszli? – zasugerowałam, mając na to małą nadzieję. Ale patrząc na to, że

Huncwoci wyglądali na z czegoś niezadowolonych, sądziłam, że to wcale o to nie chodziło.
Podążając za Grace, poszłyśmy zobaczyć co się dzieje.

- Hej – zawołała Grace, zbliżając się do chłopaków. – Co się dzieje? Gdzie…

Ale nie zdołała dokończyć pytania. Nie było to potrzebne. Z lekko zbolałym wyrazem twarzy

Peter przerwał Grace, zanim mogłaby zapytać gdzie byli wszyscy, mówiąc. – On zamknął się w
dormitorium.

- Kto zamknął się w dormitorium? – zapytałam, myśląc w tamtej chwili o kilku „nich”, którzy

byli w Gryffońskiej drużynie Quidditcha. Wtedy – dość późno, obawiam się – zdałam sobie
sprawę, że tylko jeden „on” zamknięty w dormitorium miałby znaczenie dla naszych planów. –
James? – zapytałam, krzywiąc się.

Nikt nie odpowiedział, ale raczej nie było to potrzebne.

- Jest aż tak źle? – zapytała potem Grace, wyglądając na bardzo zniechęconą.

- Kto wie? – mruknął uszczypliwie Syriusz, patrząc gniewnie bez szczególnej przyczyny. –

Poszliśmy tam przed Zaklęciami i Pomfrey powiedziała, że został wypuszczony. Jest tam na
górze od tamtego czasu.

- Próbowaliście go wyciągnąć?

- Zrobiliśmy wszystko prócz wyważenia drzwi – odpowiedział Remus, wyglądając na

zmęczonego.

- Próbowaliście go przekupić? – zapytałam, bo nie mogłam sobie wyobrazić, żeby James –

nawet w beznadziejnym stanie – nie był przekupny.

- Przekupić go czym? – spytała Grace.

Och, moi naiwni przyjaciele.

background image

24

Wyraźnie nie znają siły krówek.

Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 161

James-

To jest WIADOMOŚĆ O OKUPIE.

Obecnie posiadam coś, czego PRAGNIESZ/POTRZEBUJESZ/NIE MOŻESZ BEZ TEGO ŻYĆ. Jeżeli

kiedykolwiek chcesz to jeszcze raz zobaczyć, skontaktuj się ze mną NAJSZYBCIEJ, JAK TO
FIZYCZNIE MOŻLIWE, a ja ustalę miejsce transakcji.

Podpisany,

Przyjaciel

------

Naprawdę nie jestem teraz w nastroju na twoje gry, Lily. Przykro mi.

------

James-

Twoim pierwszym błędem było przekonanie, że to gra. Drugim, było nazwanie mnie tym

imieniem, bo nie mam pojęcia, kim jest „Lily”. Bo gdybym była taką dziewczyną, czy nie
rozpoznałbyś jej pisma, którego na tej notatce wyraźnie nie ma? Czy nie rozpoznałbyś jej sowy,
jako że sowa przynosząca te wiadomości wyraźnie nie należy do niej?

Jeżeli kiedykolwiek znowu chcesz zobaczyć swoją nagrodę, już nie będziesz utrzymywał tych

fałszywych sądów. Wciąż czekam na transakcję.

Wciąż Podpisany,

Wciąż Przyjaciel

------

Teraz naprawdę nie jest odpowiednia pora. Nie żartuję.

background image

25

------

Ja również.

------

Po pierwsze, rozpoznaję Czar Fałszujący, kiedy taki widzę. Twój, choć trochę lepszy od

innych, nadal jest w istocie Czarem Fałszującym. Gdybym zdjął ten wspomniany Czar Fałszujący,
z pewnością znalazłbym bardzo znajome pismo. Po drugie, nie możesz zarzucić kilku chust na
Winnie i nazywać to odpowiednim przebraniem. To jest prawdopodobnie najgorsze przebranie,
jakie widziałem w całym moim życiu. Pierwszoroczni potrafią lepiej.

W porządku? Okej? Skończyliśmy już się bawić?

A tak w ogóle to co tam masz?

J.

------

J-

Próbujesz wystawić mnie na pośmiewisko, ale nie pozwolę na takie rzeczy. Wyraźnie masz

urojenia, przez to nie rozumiesz, że nie ma tutaj Czaru Fałszującego i zdecydowanie nie ma tutaj
sowy nazywanej Winnie pokrytej zielonymi i żółtymi chustami. To jest moje prawdziwe pismo, a
ta sowa jest po prostu bardzo rzadkiej rasy. Właśnie tak.

Wysyłam mały kawałek wyżej wymienionej nagrody, by przekonać cię, że ta sprawa jest

BARDZO POWAŻNA. Jeżeli szybko od ciebie nie usłyszę odpowiedzi, będę przypuszczać, że nie
jesteś już zainteresowany tą nagrodą i WYRZUCĘ POZOSTAŁOŚCI PRZEZ OKNO MOJEGO
DORMITORIUM.

Ostrożnie rozważ swoją decyzję.

Wciąż Wciąż Podpisany,

Wciąż Wciąż Przyjaciel

------

Czy to były krówki?

------

Mhm.

background image

26

------

No dajże spokój. To jest absolutnie niesprawiedliwe.

------

Więc spotykamy się na Wieży Północnej podczas kolacji?

------

Za daleko. Spotkam się z tobą w pokoju wspólnym.

------

Przyjemnością było prowadzenie z panem interesów, panie Potter.

------

Masz szczęście, że lubię krówki, Evans.

Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 162

Udawałam, że moje sztuczki z przekupieniem nie zadziałały (choć jak można było w to w

ogóle wątpić?) i powiedziałam Gracie oraz Emmie, żeby poszły beze mnie na kolację. Wynikiem
był natychmiastowy sceptycyzm, ale na szczęście nie wobec Jamesa czy mojego znakomitego
planu wybawienia go z jego samotności. Chodziło o coś zupełnie innego.

- Jeżeli znowu pójdziesz zjeść kolację z ukochanym Amosem – powiedziała beznamiętnie

Grace, posyłając mi dramatyczne zranione spojrzenie – możesz po prostu powiedzieć, Lil.
Rozumiemy z Emmą, kiedy jesteśmy zastępowane w twoim sercu.

Wygląda na to, że jeszcze nie całkiem jej przeszło całe mówienie-że-idę-do-biblioteki-ale-

tak-naprawdę-jem-z-Amosem, mimo faktu, że postawiłam mój związek w złej sytuacji, żeby
pomóc jej drużynie Quidditcha podczas wspomnianej kolacji (o czym właściwie muszę jej
dopiero powiedzieć. Przez ten dramatyczny dzień wypadło mi to z głowy). I naprawdę, przecież
to był Amos. Jak miałam opuścić taką okazję, niech diabli wezmą naukę i pełny żołądek?

Phi.

background image

27

Przyjaciele.

- Nie jesteście zastępowane – powiedziałam, wywracając oczami. – Tym razem naprawdę

nie jestem głodna. Serio.

Co technicznie nie było kłamstwem – część o niebyciu głodną. Przez całe popołudnie żułam

„nagrodę” Jamesa, a krówki dość szybko cię zapychają, jeżeli zapytacie mnie o zdanie. Nawet
nie myślałam o Amosie, kiedy miałam w rękach bardzo przygnębionego Jamesa.

Cóż, a przynajmniej… niewiele.

Jednakże dużo myślałam o fakcie, iż wiedziałam, że ostatnią rzeczą, jakiej chciał James, to

jedna wielka impreza zorganizowana na jego cześć, gdzie wszyscy męczyliby go o jego dłoń.
Dlatego odsyłałam Grace i Emmę. Bo pomimo ich dobrych intencji, wiedziałam że Grace – jeśli
również nie Emma – nie będzie w stanie się powstrzymać. Mocno przesłuchiwałaby Jamesa.
Dodatkowo powiedziałaby pewnie Huncwotom, a wtedy oni przyszliby go męczyć.

Starałam się facetowi poprawić humor, na brodę Merlina, nie pogorszyć.

- Wszystko w porządku – ciągnęła Grace, dalej wygadując nonsensy, choć przestałam już jej

słuchać. – Rozumiemy. Nadchodzi Diggory, a kim jesteśmy my, najlepsze przyjaciółki? –
Westchnęła dramatycznie. – Niczym! – krzyknęła z bólem. – Kompletnie niczym! – Zaczęła się
dąsać, a my z Emmą wywróciłyśmy do siebie oczami. – Co stało się z trzymaniem się razem? –
spytała gwałtownie.

- Tak, tak, wiemy – mruknęła Emma, popychając Grace do drzwi dormitorium. Spojrzała na

mnie przez ramię, ignorując pomruki Grace na klatce schodowej. – Spróbuj wymyślić odpowiedź
na to ostatnie pytanie z historii, dobrze? Doprowadza mnie do szału. Na razie.

Potem obie zniknęły.

Nigdy nie byłam tak bardzo wdzięczna za rozsądną Emmę.

Dlatego trzymam ją przy sobie.

Poczekałam chwilę, zanim ruszyłam do pokoju wspólnego, stwierdzając, że im więcej czasu

dam ludziom na zejście na kolację, tym mniej prawdopodobne będzie, że miejsce to będzie
zatłoczone masami. Nie ustaliliśmy z Jamesem szczególnej pory spotkania, ale wiedziałam, że
nie skakał z radości, aby tam zejść – przecież facet zamknął się w dormitorium. Gdyby nie moje
kuszące przekupstwo krówkami, kto wie, jak długo bawiłby się w grę Boo Radley’a? – i nie
będzie śpieszył się na dół. Jednak byłam zdeterminowana, żeby znaleźć się tam druga. Miałam
nadzieję na trzymanie go jakiś czas w oczekiwaniu, sądząc, że lepiej będzie dać mu kilka chwil na
oswojenie, żeby nie zszedł, zobaczył mnie, zabrał krówki i wrócił od razu na górę. To wcale by mi

background image

28

nie pomogło. Wtedy miałabym zamiast regularnie przygnębionego Jamesa, grubego i
przygnębionego Jamesa.

Niedobrze.

Lecz obawiam się, że to jeden z kilku minusów krówek.

Hm.

Przygotowując się na każdą osobowość, którą tym razem zaprezentuje mi bipolarny James,

wzięłam pudełko krówek (przyznaję, że lżejsze niż poprzednio. Ale szczerze, to moja mama.
Moja mama, moje krówki. I byłam głodna. Nie tylko on ma pragnienia, wiecie) i wyszłam z
dormitorium. Nie bardzo wiedziałam, czego oczekiwać, ale nie byłam zniechęcona. Mogłam
sobie poradzić z Jamesem – wściekłym Jamesem, wesołym Jamesem, irytującym Jamesem…
lista się ciągnie bez końca – wszystko to już przerabiałam. Przygnębiony James nie powinien być
zbytnio inny. Nawet gruby i przygnębiony James, jeśli do tego dojdzie.

Wszak siedemnaście lat radziłam sobie z moją siostrą.

Po tym nawet gruby i przygnębiony James wydaje się być bułką z masłem.

Smutne, ale prawdziwe.

Tak jak miałam nadzieję, pokój wspólny był prawie pusty, gdy tam zeszłam, poza paroma

zagubionymi uczniami, którzy za bardzo pochłonięci byli swoimi książkami, żeby zwracać uwagę
na otoczenie. Rozglądając się po pokoju, niemal od razu dostrzegłam Jamesa. Siedział na
jednym z krzeseł w kącie pokoju, wpatrując się z przygnębieniem w swoją lewą dłoń, która była
lekko zawinięta w jasnobrązową gazę. A chociaż nie cierpię tego przyznawać – bo pomimo iż
jestem całkowicie pewna uczuć do mojego przyszłego męża, przypuszczam, że dziewczyna
naturalnie może mieć wątpliwości – widzenie tak przygnębionego Jamesa martwiło mnie…
naprawdę mnie martwiło. Bardziej niż pewnie powinno. Może powinnam być tym
zaniepokojona, sama nie wiem, ale w tamtej chwili myślałam tylko o podejściu tam tak szybko,
jak mogłam z ogromną ilością krówek.

Bo tak właśnie robią przyjaciele.

Naprawdę.

- Cześć – powiedziałam z uśmiechem, zajmując puste miejsce obok niego. Powietrze

emanowało cichą melancholią, a wiedziałam, że to niczemu nie pomoże. Ledwie zwracając
uwagę na moje przyjazne przywitanie James spojrzał na mnie kątem oka. Wyglądał na trochę
bardziej zmierzwionego niż zazwyczaj, jakby dopiero wyszedł z łóżka, co w tych okolicznościach
prawdopodobnie nie było dalekie od prawdy. Jego zmęczone oczy w milczeniu i ostrożnie z

background image

29

pełnym wyczekiwaniem zbadały moją twarz, potem pudełko w mojej ręce, a potem znowu
twarz. Wywracając lekko oczami, podałam mu pudełko, które wziął bez choćby najmniejszego
uśmiechu. Otwierając górę, nadal nic nie powiedział.

Cichy James.

To było nowe.

Bałam się, że jeśli otworzę buzię i odezwę się zbyt szybko, to chłopak ucieknie jak

przestraszony jelonek, więc nie próbowałam mówić nic więcej. Dziwnie było widzieć Jamesa
Pottera wyglądającego na spłoszonego, ale tak było. Obserwowałam cicho, jak wyciągnął mały
kawałek krówek z pudełka i wrzucił go do ust, wyglądając na całkiem zaabsorbowanego
jedzeniem krówek, kompletnie mnie ignorując. Nie przeszkadzało mi siedzenie tam w ciszy,
kiedy jadł, jeżeli oznaczało to przywrócenie mu z powrotem formy. Pozwolę krówkom robić
swoje.

…albo, wiecie, byłabym zadowolona, pozostając cicho, gdyby nie zaczął żreć jak

zbzikowany, zagłodzony szaleniec.

- Na Merlina, James, bierz ludzkie kęsy! – krzyknęłam, patrzą, jak wrzucił kolejny kawałek

czekolady do już pełnej buzi. Idiota wydawał się zdecydowany na wciągnięcie połowy
cholernego pudełka w ciągu paru minut. – Krówki nigdzie nie pójdą, obiecuję.

- Mhm – odpowiedział, jeśli tak to można było nazwać. Zabrzmiało jak zgoda, ale oczywiście

nią nie było, bo dalej wciskał do ust kawałek po kawałku w niewiarygodnie szybkim tempie.

Um, fuj.

- Zabiorę je, jeśli nie przestaniesz – ostrzegłam absolutnie poważna. Szczerze, współczułam

mu i w ogóle, ale jak długo dziewczyna ma wytrzymywać z tak wstrętnym pokazem? – Budzisz
obrzydzenie u dzieci.

- Jakich dzieci? – spytał, nareszcie mówiąc, choć przy tak pełnej buzi tym razem chciałam,

żeby tego nie robił.

- Tych, które bardzo mocno próbują się uczyć – wyjaśniłam ze znaczącym spojrzeniem,

wskazując na resztę Gryffonów siedzących w pokoju wspólnym – ale obecnie są do tego
niezdolne, ponieważ odwraca ich uwagę twój obrzydliwy sposób jedzenia!

Postanowiłam zlekceważyć fakt, że dwoje lub troje dzieciaków w pokoju wspólnym nadal

było pochłoniętych swoimi książkami.

Nie wyglądało to na istotne.

background image

30

James zastanawiał się przez chwilę, rzucając okiem na dzieci w pokoju, po czym odwrócił się

do mnie z uniesioną brwią, jakby pokazując oczywiste. Serce podskoczyło mi w piersi na tę
brew. Nareszcie mały ślad Jamesa, którego znam! – Myślę, że powinnaś być dla mnie miła –
odparł w końcu, mrużąc nieznacznie oczy. – Jestem ranny. Nie powinnaś być miła dla rannego?

- Um, nie.

- Tak, powinnaś.

- Hm. Nie.

- Bachor.

Uśmiechnęłam się. – Palant.

Och, mój James.

Wrócił do mnie.

Nie mogłam się wtedy powstrzymać – wybuchłam śmiechem, jak przeklęty pijany szaleniec.

Przez sekundę pomyślałam, że może nie była to najinteligentniejsza rzecz – czy moje szczęście
przypomniałoby Jamesowi, że on nie jest szczęśliwy i wepchnie go głębiej w otchłań rozpaczy? –
ale wiedziałam, że zachowywanie się jak normalna szalona ja było strzałem w dziesiątkę, gdy
James zdołał przełknąć ogromną ilość krówek i dołączył do mnie. Czułam taką ulgę, że Plan
Przekupstwo zadziałał, że śmiałam się jeszcze mocniej.

Musieliśmy wyglądać dość obłąkanie, siedząc tam jak para uciekinierów ze Świętego

Munga.

Jednakże od kiedy było to czymś nowym?

- Dzięki Merlinowi! – prawie krzyknęłam, wyrzucając w górę ręce, kiedy nasza dwójka nadal

robiła zamieszanie naszym przypływem radości. – Przez moment myślałam, że cię straciłam.

James wzruszył ramionami, uśmiechając się do mnie lekko. – Nie – zaśmiał się. – To wciąż

ja.

- Świetnie – powiedziałam, kiwając wesoło głową, ostatecznie trochę się uspokajając.

Wykonałam niesamowicie dobrą podróbkę Napuszonego Chłopaka i wydęłam wyniośle klatkę
piersiową. – Wiedziałam, że mogę wyciągnąć cię z otchłani rozpaczy.

- Nie byłem w otchłani rozpaczy.

- Um, James – zaczęłam beznamiętnie. – Zamknąłeś się w swoim dormitorium.

background image

31

- No i? Lubię moje dormitorium.

Prychnęłam. – O tak. I przypuszczam, że to nagłe zauroczenie twoją przestrzenią nie ma

absolutnie nic wspólnego z tą gazą owiniętą wokół twojej lewej ręki, co?

Słowa wypłynęły z moich ust zanim miałam szansę pomyśleć nad tym, co wygaduję. Niemal

kopnęłam się dziesięć razy, kiedy zdałam sobie sprawę, że poruszyłam jedyny temat, którego
nie powinnam poruszać tak szybko. Stało się to jeszcze wyraźniejsze, kiedy cały śmiech zniknął z
twarzy Jamesa i ponuro spojrzał na wspomnianą rękę. Na języku poczułam słowa przeprosin, ale
wszystkie je przełknęłam, kiedy do głowy wpadł mi nagle pomysł.

Może powiedzenie czegoś niewłaściwego… może było właściwe.

To znaczy wiedziałam, że wkraczamy na niebezpieczny teren i w ogóle – a co ja do diabła

wiedziałam o druzgocących efektach urazów z Quidditcha? – ale również wiedziałam, że kiedy
życie kopie cię w tyłek… cóż, musisz po prostu wszystko z siebie wyrzucić i odegrać się na życiu.
Nawet jeśli jest to nieszczęsne. Nawet jeśli boli. Trzeba po prostu wszystko z siebie wyrzucić.

James miał wiele godzin do użalania się nad sobą w jego dormitorium.

Teraz była pora na wygadanie się.

A jeśli będę musiała wyciągnąć to z niego, krzycząc i kopiąc, to właśnie to zrobię.

Przełykając wszelkie przeprosiny, wyprostowałam ramiona i oparłam się o krzesło,

przyglądając się Jamesowi ze spokojną determinacją. – Chcesz o tym pogadać? – zapytałam w
końcu.

Ku mojemu zaskoczeniu James nie rzucił się na mnie na samo wspomnienie takiej rzeczy.

Był silniejszą osobą ode mnie, trzymając w sobie ukrytą frustrację – a wiedziałam, że był
sfrustrowany. Dostrzegałam w to ustawieniu jego szczęki i surowości w jego oczach – ale miał
nad sobą stałą kontrolę. Merlin jeden wiedział jak wiele rzeczy ja rozbiłabym przy moim
temperamencie, gdybym była na jego miejscu. Ale nie James. Zamiast tego westchnął trochę
boleśnie, podnosząc zabandażowaną rękę i obracając nią przed swoją twarzą. Spojrzał na mnie
ze zmęczeniem.

- Nawet nie boli – mruknął cicho, wypuszczając długi oddech. Spuścił wzrok na dłoń, potem

znów na mnie popatrzył. – To było kłamstwo – przyznał z kolejnym westchnięciem. – Pulsuje jak
cholera.

O jeeezu.

Załapał mój bakcyl kłamania.

background image

32

- To oczywiste – odpowiedziałam pocieszająco, moje serce wyrywało się do biednego

chłopaka. Oczywiście zarówno za jego uraz i załapanie moich okropnych nawyków. – Nie
możesz oczekiwać cudów, James. Z tego co powiedzieli mi Grace i Syriusz, całkiem mocno
zmiażdżyłeś rękę.

- Byłem idiotą – wymamrotał w odpowiedzi. – Nie skupiałem uwagi.

- To był wypadek, James. Wypadki się zdarzają.

Spojrzał gniewnie. – Nie zdarzają się dzień przed meczem Quidditcha.

Wyglądał teraz na tak wściekłego całą sytuacją, że przez chwilę brałam pod uwagę

porzucenie planu „wyrzucić z siebie wszystko” i po prostu spróbować znowu go rozśmieszyć. Ale
na dłuższą metę wiedziałam, że ta mini terapia będzie dla niego lepsza niż kilka krótkich
chichotów. Może nie być to fajne czy szczególnie wesołe, ale na koniec dnia będzie to lepsze niż
pozwolenie na to, aby zgorzkniałość zjadła mu wnętrzności, prawda? Jako dziewczyna, która
często wyrzuca z siebie wszystko, kiedy jest wściekła na świat, uwierzcie mi, wiem, że przez to
jest mi o wiele lepiej… i być może czują się trochę gorzej ci, którzy otrzymują moją frustrację.
Ale zgłaszam się do bycia workiem treningowym Jamesa. Chłopak przecież musi komuś to
wszystko wyrzucić.

Sądzę, że będę dobrym workiem treningowym.

- Co będzie, jeżeli nie będziesz mógł jutro zagrać? – zapytałam łagodnie, przywołując moją

determinację. James wzruszył pokonany ramionami.

- Nie wiem – odparł ponuro i słysząc jak zniżył się jego głos, wiedziałam, że już wątpił w

swoją zdolność do gry. – Nie… nie chcę, żeby brzmiało to arogancko – zaczął szybko, patrząc mi
w oczy – ale… na Merlina, Lily, po prostu nie wiem czy uda im się to zrobić beze mnie! Jest tyle
zagrywek – a rezerwa wcale nie jest jakaś wyjątkowa… - Jęknął cicho, odchylając głowę do tyłu i
zastanawiając się nad możliwościami. – Jeżeli przegramy ten mecz – kontynuował powoli,
zdenerwowanie wyraźne było teraz w jego głosie – mordęgą będzie próba wrócenia na szczyt.
Nie wiem, czy nas na to stać. Będzie… będzie po prostu… - urwał, kończąc z wielkim
westchnieniem i skupił wzrok na miejscu tuż ponad moim ramieniem. Wpatrywał się w nie,
prawie nie mrugając. – Jest do dupy – mruknął. – Totalnie pieprzenie do dupy.

Źle.

Było dobrze.

Bardzo dobrze.

background image

33

- Wyrzuć z siebie wszystko – nakłaniałam go, ciesząc się, że nareszcie mam jakąś reakcję. –

Przeklinaj, ile chcesz. Powiedz mi, jak bardzo życie jest do dupy.

James uśmiechnął się, po raz pierwszy przenosząc wzrok z tamtego miejsca na mnie, kręcąc

głową. – No nie wiem – westchnął. – Kiedy już zacznę, mogę potem nie przestać.

- W porządku – powiedziałam. – Dalej. Zaimponuj mi swoim nieprzyjemnym słownikiem

przekleństw. Daj z siebie wszystko.

Roześmiał się zamiast przekląć, co nie byłam pewna, czy było dobrą rzeczą, ale nie

zamierzałam wcale narzekać. – Wiesz co? – spytał, wciąż się śmiejąc i patrząc na mnie bardzo
dziwnie.

- Co? – zapytałam.

- Jesteś dobra.

Em… dobra?

Co takiego?

Rzuciłam mu skonsternowane spojrzenie. – Eee, dobra w czym dokładnie?

James uśmiechnął się szeroko, prawą ręką pocierając oczy pod okularami. – Wychodzisz –

zaczął ze śmiechem – ze swoimi małymi wiadomościami o okupie i przekonującymi krówkami, a
ja mówię sobie „James, nie słuchaj jej. Nie ulegaj jej”. Powtarzam to sobie ciągle, mówiąc, że
mówisz od rzeczy i nic z tego nie ma znaczenia. A jednak… a jednak gdzie znajduję się pół
godziny później? – Potrząsnął głową, jakby sam nie mógł w to uwierzyć. – Na dole w pokoju
wspólnym – dokończył niedowierzająco. – Na dole w pokoju wspólnym, śmiejąc się do rozpuku.
– Potem, jakby udowadniając swoją rację, wybuchł oszalałym śmiechem. – Jesteś dobra –
wykrztusił raz jeszcze pomiędzy śmiechem. – Jesteś dobra.

Czego nie musiał mi mówić, ponieważ już o tym wiedziałam.

Ale czasami miło jest to usłyszeć od innych.

- Cóż – powiedziałam, śmiejąc się trochę niezręcznie, kiedy James nie przestawał chichotać.

– Cieszę się, że moja gadka od rzeczy zdołała… em… poprawić trochę twoją dyspozycję.

Albo zmienić go w kompletnego szaleńca.

Czego nie wykluczałam przy jego obecnym stanie.

background image

34

Trochę mu zajęło opanowanie śmiechu, choć nie miałam pojęcia, dlaczego uważał tę

sytuację za tak bardzo zabawną. Przypuszczałam, że być może razem z moim bakcylem
kłamania mógł złapać też trochę mojego szaleństwa, ale potem stwierdziłam, że miał już własne
szaleństwo, więc nikt nie mógł obwiniać o to mnie. Miło było widzieć, jak się śmieje. Po prostu
nie rozumiałam, dlaczego było to tak cholernie śmieszne.

Ale nigdy nie twierdziłam, że rozumiem Jamesa Pottera.

- Jesteś już bliski końca? – zapytałam znudzona kilka minut później, kiedy śmiech James

wydawał się nie kończyć. Trochę się zmniejszył, ale w żadnym wypadku się nie skończył. – Serio,
James, znowu przeszkadzasz dzieciom.

Ale Jamesa nie obchodziło, komu przeszkadzał. Wpatrywał się we mnie i chichotał do

siebie, jakby do mojego czoła przyczepiony był jakiś bardzo śmieszny żart. Fuknęłam
zirytowana, wywracając oczami na jego błazeństwo, kiedy nagle poczułam natchnienie.

Och, to będzie dobre.

- Wiesz co – zaczęłam powoli, ignorując dziejące się przede mną nieustające chichranie. –

Nawet jeśli ty nie będziesz jutro to grał, to i tak możecie mieć szansę na wygraną.

Nadal się nie zamykając, James jedynie wykrzywił brew i zapytał. – Czyżby? A jak do diabła

miałabyś o tym jakieś pojęcie? – Oparł się o krzesło z usatysfakcjonowanym uśmieszkiem i
potrząsnął głową. – Przykro mi to mówić, kochanie, ale nie odróżniasz kafla od nogi stołka.

Um, okrutne.

To znaczy prawdziwe, ale okrutne.

- Tak czy owak – odparowałam, piorunując go wzrokiem i ignorując zadowolone spojrzenie,

którym James nareszcie zastąpił niekończący się śmiech. – Ja wiem coś, czego nie wiesz ty. –
Skrzyżowałam ramiona, podbierając jego wyniosłe spojrzenie. – O Puchonach.

To przyciągnęło jego uwagę, tak jak przypuszczałam, nawet jeśli wyglądał na trochę

sceptycznie nastawionego do tej sytuacji. Nie dając mu kolejnej chwili na kontynuowanie jego
stanu samozadowolenia, nabrałam wyniośle powietrza i przystąpiłam do przekazania – z
ożywieniem, nie chwaląc się – mojego niesławnego (lub też byłoby niesławne, gdyby wiedziało
o nim więcej niż garstka ludzi) i bystrego Napuszony-Chłopak-Ofensywa-Defensywa kłamstwa
rannemu kapitanowi Quidditcha.

A jeśli moją intencją było zatrzymanie jego śmiechu, mój plan poniósł całkowitą porażkę.

Facet oszalał z wesołości.

background image

35

- Ty cooo? – zawołał, śmiejąc się tak mocno, że łzy napłynęły mu do oczu. – T-ty… t-ty…

Potem znowu zaczął.

Zirytowałabym się, ale wiecie, śmiał się z mojej czystej błyskotliwości, więc nie mogłam

wydusić z siebie zirytowania.

- Och, t-to jest świetne – ciągnął James, śmiejąc się jak szalony. – A oni ci uwierzyli? –

zapytał, uśmiechając się promiennie. Potaknęłam, sama się uśmiechając.

- Wyraźnie nie są świadomi moich rozterek dotyczących kafla-i-nogi-od-stołka – odparłam,

wzruszając ramionami i chichocząc lekko. – Czułam się źle okłamując Amosa, ale naprawdę,
James, powinieneś był ich usłyszeć! Gadali takie bzdury przez całą kolację! Musiałam jakoś
obronić honor Gryffindoru.

- Więc oszukałaś.

- To nie było oszukiwanie. Po prostu przekazywałam trochę informacji – dobra, trochę

nieprawdziwych informacji – paru ludziom.

- Rozmyślnie nieprawdziwych – poprawił mnie James, uśmiechając się szeroko.

Zmarszczyłam brwi. – Tak, może…

- I to Diggory’emu ze wszystkich ludzi! – Brał z tego o wiele zbyt wiele rozrywki. – Sam nie

wiem, Nieomylna – mruknął, pstrykając językiem. – Nie może być to dobre dla pożycia
małżeńskiego, co? Może w twoim szczęśliwym związku są jakieś pęknięcia?

Pęknięcia?

PĘKNIĘCIA?

Phi.

Phi. Phi. Phi.

- Powiem ci, że Amos i ja jesteśmy doskonale zadowoleni z naszego obecnego stanu –

powiedziałam rozdrażniona, patrząc gniewnie na wesołą minę Jamesa – a to, że mogłam
powiedzieć małe kłamstewko o jednym, głupim meczu Quidditcha zdecydowanie nie oznacza, że
w naszym związku są jakieś pęknięcia, dobra, Potter?

Albo nie byłoby ich, gdybyśmy rzeczywiście mieli związek. Teraz jesteśmy bardzo tego

bliscy. Albo jeśli nie przestanę marzyć o… innych facetach (teraz na pewno nie będziemy o tym

background image

36

dyskutować). Ale nie zamierzałam jemu o tym mówić. Lecz pomimo mojego wrogiego tonu i
silnej obrony, James wciąż uśmiechał się porozumiewawczo.

- Dobra – odparł.

Chciałam go udusić.

I pewnie bym to zrobiła, gdyby nie wybrał tej chwili na wstanie.

- A ty gdzie się wybierasz? – spytałam, podnosząc się razem z nim. Jeżeli myślał, że może

tak sobie odejść po robieniu takich komentarzy, to gorzko się mylił. Mogłabym być generalnie
pacyfistką, ale nie znaczy to, że nie znam paru nikczemnych uroków.

- Do mojego pokoju – odparł James z uśmiechem. – Mam dużo do myślenia.

- Nad czym musisz myśleć?

Wzruszył ramionami, ale jego mały łobuzerski uśmiech opowiadał całkowicie inną historię.

– O życiu – powiedział. – Krówkach – stwierdził, podnosząc pudełko. Potem szeroki uśmiech
rozszerzył się na jego twarzy. – Mojej małej, rudowłosej przyjaciółce, która wydaje się, chyba
lubić okłamywać swojego potencjalnego mężulka?

- Jamesie Potter, zamierzam zabić…

- Tak, tak, wiem – mruknął, wciąż się szczerząc. – Zabić mnie, zmasakrować i powiesić moje

krwawiące ciało w Wielkiej Sali, żeby zobaczył je cały świat. Wiem. – Nie powinien wyglądać na
tak zachwyconego tym pomysłem. Spiorunowałam jego plecy, gdy zaczął tanecznym krokiem iść
w stronę klatki schodowej chłopców, wyraźnie zadowolony ze swego ostatniego słowa. Kiedy
dotarł do pierwszego stopnia ze mną depczącą mu po piętach, niespodziewanie coś sobie
przypomniał i odwrócił się do mnie. – Wstaniesz jutro wcześnie? – zapytał.

- Czemu nie? – odpowiedziałam, wciąż trochę dotknięta, lecz także skonsternowana.

- Muszę iść do Pomfrey przed śniadaniem – odparł James, jego głos stracił troszeczkę

wesołości, ale nie całkowicie. – Chciałem się tylko upewnić, że nie będziesz spać i pocieszysz
mnie, kiedy przyjdę do Wielkiej Sali, becząc jak dziecko, bo nie będzie chciała pozwolić mi grać.

Same wyobrażenie sobie tego wywołało u mnie uśmiech.

Serio, becząc jak dziecko. James?

To była moja rola.

background image

37

- Och, nie stanie się nic takiego – zapewniłam, machając beztrosko ręką. – Pozwoli ci –

choćby tylko po to, żeby McGonagall jej o tym nie truła.

James zaśmiał się miłym, przyjemnym dźwiękiem pośrodku dość ponurego tematu. – Ta,

miejmy nadzieję. – Westchnął, wzruszając ramionami. Zaczął wspinać się po schodach do jego
dormitorium i puściłam go, stwierdzając, że mój cel poprawienia mu humoru został osiągnięty,
nawet jeśli nadal upierał się przy ukryciu się w swoim dormitorium i nawet jeśli zasługiwał na
kopnięcie za insynuowanie, że Amos i ja nie jesteśmy dla siebie idealni. Pokręciłam głową na
całe te szaleństwo i zaczęłam odchodzić do klatki schodowej dziewcząt. Nagle usłyszałam jego
wołanie. – Lily!

Odwróciłam się i zobaczyłam jego wystającą głowę z klatki schodowej chłopców.

- Dzięki – powiedział dziwnie głębokim głosem. – Ostatnio często ci to mówię, co?

- Nie martw się tym – zawołałam, posyłając mu uśmiech. – Nie ma za co.

Potem zniknął na schodach.

I to było końcem jeszcze jednej udanej misji na moim koncie.

Sobota, 11 październik, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 25

Suma Obserwacji: 161

Szlag by to.

To już. Nareszcie nadszedł.

Dzień Meczu.

Dlaczego w ogóle kłopoczę się dzisiaj wstawaniem?

Nienawidzę Quidditcha.

Później, Śniadanie w Wielkiej Sali

Spostrzegawcza Lily: Dzień 26

Suma Obserwacji: 163

background image

38

Byłam mocno zaskoczona – choć chyba nie powinnam. Przypuszczam, że wstaje ona tak

każdego Dnia Meczu Quidditcha, tylko ja nigdy tego nie zauważyłam, bo spałam – widząc Grace
na nogach, kiedy przygotowałam się do zejścia na śniadanie. Doprowadzała mnie do szału,
rozglądając się po pokoju wielkimi oczami, przekręcając gorączkowo palce, przechadzając się
przed moim łóżkiem tam i z powrotem, nerwowo przyglądając się, jak wkładałam tenisówki.
Chciałam wstrzyknąć jej środek uspokajający, ale mówiono mi, że przyjaciele tak nie robią.

Phi.

- Pozwoli mu grać – mruczała, jednak nie wiedziałam czy do siebie, czy do mnie. – Przecież

widziałaś go wczoraj, prawda? Mówiłaś, że wyglądał dobrze. Całkowicie zdrowo.

Trochę przekręciłam prawdę i powiedziałam Grace oraz Emmie, że przypadkiem wpadłam

na Jamesa w pokoju wspólnym, kiedy były na kolacji. Nie sądzę, żeby niezbędnym było
powiedzenie im całej prawdy albo o fakcie, iż sam James powiedział, że ręka dalej mu
przeszkadza. Grace i bez tego była nerwowa.

- Mhm, zdrowy jak ryba – zgodziłam się natychmiast, biorąc swój płaszcz i szal Gryffindoru,

na wypadek gdybym nie dotarła do pokoju przed pójściem na boisko, co było bardzo
prawdopodobne. – Przestań się przejmować, Gracie. Wszystko będzie dobrze.

Grace zdawała się czerpać niewielkie pocieszenie z tych słów, jakkolwiek fałszywe były. Ale

z przyjemnością roznosiłam pocieszające kłamstwo, jeżeli znaczyło to, że nie będzie panikowała
przez cały poranek. Nie wiedziałam, czy była świadoma tego, że James był teraz pewnie w
Skrzydle Szpitalnym, decydując o losie całego meczu, ale jeśli nie, to nie zamierzałam jej mówić.

- Chodź – powiedziałam, jedną ręką łapiąc sweter, a drugą dłoń Grace. – Zejdźmy na

śniadanie, co? Nie możesz pokonywać mojego męża z pustym żołądkiem, nieprawdaż?

Wyglądając na trochę mniej niespokojną Grace potaknęła i wyszła za mną z dormitorium.

Przypuszczam, że nie powinnam była być zaskoczona, że tego poranka Wielka Sala była

trochę bardziej zatłoczona, ale i tak cofnęłam się o parę kroków, gdy weszłyśmy do środka, a
tam było kilkoro więcej ludzi gawędzących z ożywieniem niż widziałam przez cały rok. Nie byli
tam tylko Gryffoni i Puchoni. Po sali przechadzało się też paru Ślizgonów i Krukonów. Jednakże
nie byłam zaskoczona widząc (albo nie byłam zaskoczona po zobaczeniu, że Grace nie-waż-się-
mnie-budzić-ani-minuty-wcześniej-niż-jest-to-absolutnie-konieczne była na nogach), że razem z
zawsze obecną Marley cała Gryffońska drużyna Quidditcha – oczywiście poza Jamesem –
usadowiła się wygodnie na naszych miejscach.

Nikt z nich się nie uśmiechał.

background image

39

- Jesteś pewna, że on tam jest? – pyta teraz Chris Lynch, mówiąc oczywiście do mnie,

ponieważ, pomimo tego jak szalenie to brzmi, najwyraźniej to ja jestem dziś źródłem informacji
o Jamesie.

- Tak, jest tam – odpowiadam. Szczerze to mam dosyć wszystkich tych pytań. James

przyjdzie za kilka cholernych minut. Nie mogą zaczekać i po prostu zapytać jego?

Teraz Syriusz mówi, że już nie może tego znieść i idzie tam, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Staram się zauważyć, że nie ma wiele do oglądania – Pomfrey jedynie bada jego rękę, żeby
zobaczyć, czy będzie mógł zagrać, czy nie – ale moje mądre słowa są zlekceważone i Syriusz
sobie poszedł. Nie sądzę jednak, że jest to złą rzeczą, że tam poszedł. James pewnie będzie
potrzebował swojego najlepszego przyjaciela, jeśli stanie się najgorsze. Myślę, że tak długo, jak
reszta drużyny pozostanie na miejscu, to wszystko będzie okej. Żadne z nich nie wygląda tak,
jakby chciało gdzieś iść. Wszyscy wyglądają na zbyt przygnębionych, by robić coś innego od
jedzenia.

Poważnie, czy oni nie mają żadnej wiary?

A ja po prostu wiem…

O.

O.

Spójrzcie tam! Czyż to nie moja droga miłość i serce, Amos Diggory! I sądzę, że woła mnie

do siebie!

Zatem może nie każmy mu czekać, co?

Później Później, Wielka Sala

Spostrzegawcza Lily: Dzień 26

Suma Obserwacji: 165

Faceci są bardzo nieprzewidywalnym towarzystwem.

Serio, cała ta sytuacja zbija mnie z tropu. Co jest z tą ich ciągłą potrzebą zobaczenia, kto

kogo wkurzy bardziej? Co jest z tymi gównianymi gierkami intelektualnymi, w które ciągle chcą
pogrywać? Czy jest to naprawdę konieczne? Czy nie możemy wszyscy po prostu się ze sobą
dogadać?

background image

40

Jest to wszystko niezwykle niedojrzałe.

Zostawiłam stół Gryffindoru wśród pomruków „Zdrajczyni!” i słyszalnych jęków, ale

wszystkich ich zignorowałam, ponieważ w przeciwieństwie do niektórych ludzi, ja nie stawiam
głupiego Quidditcha przed prawdziwą miłością! Amos wyglądał wyśmienicie w świeżo
wyprasowanym puchońskim swetrze z ogromnym, idealnym uśmiechem na ustach, a ja nie
zamierzałam zrezygnować z tego uroczego widoku tylko dlatego, że za parę godzin kilkoro
moich przyjaciół zamierzało latać pięćdziesiąt stóp nad ziemią i wpadać w paru jego przyjaciół.
Dla mnie nie miało to znaczenia. Jeżeli chcieli zabić się nawzajem, kim byłam ja, żeby ich
powstrzymywać?

Ale koniec z moimi rozmyślaniami o Quidditchu.

Jeżeli go nie zabronią, to nie mój problem.

Wszyscy koło mojego ukochanego, Napuszony Chłopak i reszta menażerii klaskali głośno,

kiedy zajęłam miejsce obok Amosa. Chociaż byłam pewna, że nie byliby tak chętni do witania
mnie, gdyby znali prawdę o ofensywie-obronie, to dopóki się o tym nie dowiedzą, będę się
cieszyć miłością tam, gdzie ją dostanę.

- Jesteście dziś rano bardzo rozentuzjazmowani – powiedziałam z uśmiechem, patrząc jak

hałaśliwa grupka nie zaprzestawała swojego mini-świętowania. Próbowałam nie czuć zbyt
wielkiej urazy z faktu, że zdawali się już wierzyć, iż wygrali mecz zanim ten się jeszcze zaczął.
Amos zachichotał przyjemnie, muzyka dla moich uszu, kiedy kręciłam głową na błazeństwa jego
zbzikowanych kolegów.

- Co za idealny dzień na Quidditcha! – krzyknął, biorąc ogromny haust powietrza, jakby

dosłownie mógł wciągnąć cały dzień nozdrzami. – Przyjemny, rześki, idealny dzień.

Siedząc tam w grubym swetrze z szalem i płaszczem pozostawionym przy stole Gryffindoru,

praktycznie się trzęsąc, naprawdę nie mogłam powstrzymać małego skrzywienia brwi w
kierunku mojego ukochanego na te dość nietrafne stwierdzenie.

Nigdy nie twierdziłam, że był mózgiem w tym związku.

- Um, Amosie – zaczęłam bardzo łagodnie, nie chcąc zranić jego delikatnych uczuć – jesteś

świadomy, że na zewnątrz jest mróz poniżej zero stopni, prawda? Jest zimno. Naprawdę zimno.

Nie wspominając o wietrze. I wysokiej wysokości tam na boisku.

Idealny dzień, gówno prawda.

background image

41

- Kto troszczy się o pogodę? – zawołał Napuszony Chłopak zanim Amos mógł odpowiedzieć

(choć jestem pewna, że gdyby to zrobił, to byłoby to coś w stylu „Jasne, kochanie, masz rację!
Odwołajmy Quidditcha i chodźmy pomigdalić się pod trybunami!”). Nawet w naturalnej pozycji
Napuszony Chłopak siedział z napuszoną klatką piersiową wydętą napuszenie. Napuszony
Chłopak był bardzo napuszony. – Mamy pewien ten mecz! – krzyknął.

O Merlinie. Nie, znowu te bzdury.

Niemal głośno zajęczałam.

Chodzi mi o to, że w porządku, mogli mieć jakieś prawo do myślenia, że praktycznie już

wygrali ten mecz – przez kłamstwo o Gryffonach uważających na ich obronę, a nie ofensywę
oraz publiczną wiedzę o urazie Jamesa – ale czy nie mają żadnego szacunku dla domu
dziewczyny? Nawet jeśli jestem przyszłą żoną ich kapitana Quidditcha, dopóki nie będę miała
obrączki na palcu, jestem prawdziwie lojalna Gryffindorowi. Do tego czasu nie muszę kochać,
honorować ani poddawać się Hufflepuffowi. A biorąc pod uwagę, że jestem tak bardzo lojalna
wobec mojego domu, nie sądzicie, że te… te… dzieciaki powinny mieć trochę respektu dla mnie
i mojego domu, pomimo wszystkich zalet, które sądzą, że mają? Nie można tak po prostu mnie
obrażać! Po prostu nie! Mogę wybaczyć ukochanemu Amosowi, bo jest tak zatracony w swoim
Quidditchu, że nic nie może na to poradzić – dodatkowo on tylko uczestniczył w wiwatach „W
górę Puchoni, precz Gryffoni!”. Zaczynał je ten idiota ze zbyt dużą głową – ale inni… brałam za
osobistą zniewagę.

Napuszony Chłopak nie będzie miał szans.

Nie mając władzy nad tym, co moje ciało planowało, uniosłam brew i wiedziałam, że zaraz

zacznę sypać kłamstwami, ale nieszczególnie się tym przejmowałam, ponieważ czasami w życiu
musimy zaakceptować swoje wady. A moją główną wadą… cóż, wyraźnie było patologiczne
kłamanie.

Akceptuję to.

- Pewien? – usłyszałam, jak mówię, sceptycyzm praktycznie spływał z mojego głosu. –

Naprawdę?

- Bez Pottera w obrazku? – odpowiedział wyniośle Napuszony Chłopak. – Absolutnie.

- Kto w ogóle powiedział, że James nie będzie grał?

Cały stół zamilkł.

Naprawdę, tak jakbym im powiedziała, że święta zostały odwołane.

background image

42

Żałosne.

- Co ty gadasz, Lily? – zapytał poważnie Amos. Szybko przyjrzał się mojej twarzy, jakby

szukał na moim nosie odpowiedzi na jego pytania. – Potter zmiażdżył rękę. Wszyscy o tym
słyszeli. Robbie nawet sam widział Pottera w Skrzydle Szpitalnym. Oczywiście, że nie będzie grał.

Uśmiechając się w duchu na moją własną błyskotliwość, spojrzałam na młodszego chłopca

– Robbiego – który siedział trochę dalej. – Byłeś dziś rano w Skrzydle Szpitalnym, Robbie? –
spytałam go niewinnie, dobrze wiedząc, że nie był. Wyglądając na tak skonsternowanego jak
jego koledzy z domu, Robbie zaprzeczył.

- Nie – odparł. – Wczoraj. Widziałem go tam wczoraj rano.

Poważnie, oni za bardzo mi to ułatwiali.

- Wczoraj – powtórzyłam powoli, zaciskając usta, jakby zmartwiona. W rzeczywistości

powstrzymywałam tylko śmiech. Praktycznie widziałam pot tworzący się na ich czołach. Było to
klasyczne. – Wczoraj… hm…

Zaczęli szeptać pomiędzy sobą gorączkowo i wiedziałam, że moje niekontrolowane-

kłamliwe-usta dopięły swojego celu. Panika wzrosła w atmosferze jak nędzny zapach z
łajnobomby, a choć przyznaję to z lekkim wstydem, to delektowałam się nim.

Nic dziwnego, że mam tak złą karmę, skoro to jest moja najwyższa forma rozrywki.

- Chwileczkę. – Odezwał się biedny, słodki Amos, którego, tak, nienawidziłam torturować

(pomimo bzdurnych kłamstw, które wymyśla James Potter o moim lubieniu okłamywaniem
Amos. Phi. On jest moim przyszłym mężem) ale, naprawdę, po co zadaje się z tymi kolesiami?
Chłopak wyraźnie musi dostać nauczkę wynikająca z tego, co się dzieje, kiedy pozwalasz swoim
przyjaciołom obrażać dom swojej przyszłej żony. – Lily… czy wiesz coś, czego my nie wiemy?

Um, tak.

Czułam jeszcze więcej kłamstw tworzących się na moim języku. Zamierzałam otworzyć usta,

żeby mówić dalej o tym, jak James cudem wyzdrowiał i grał jeszcze lepiej niż wcześniej, choć
blisko była szansa, że już nigdy nie zagra i w ogóle (bo naturalnie w mojej historii uraz Jamesa
był właściwie śmiertelny), kiedy – dość niespodziewanie, ale na szczęście – zdałam sobie
sprawę, że… cóż, może nie jest to najmądrzejszy czyn. Chodzi mi o kłamanie. Bo co się stanie,
jeśli powiem im te wszystkie bzdury, a potem James nie będzie mógł zagrać? Jasne, jestem
pewna, że Amos będzie skakał z radości ze swojego szczęścia, ale kiedy zniknie nadmiar
rozradowania, będzie dość oczywiste, że mocno go okłamałam. A w tym decydującym
momencie naszego raczkującego związku nie sądziłam, że będzie to w moim najlepszym

background image

43

interesie jako przyszła pani Amosowa Diggory, mówić mu o moim małym problemie ze
zdradzieckimi ustami. Kiedyś w przyszłości jestem pewna, że Amos zrozumie, że kłamanie zdaje
się przychodzić do mnie naturalnie i prawdopodobnie będzie potrafił ustalić czy powinien brać
na poważnie cokolwiek, co wychodzi z moich ust, tak jak robią to Grace, Emma i czasami nawet
James. Ale w tej chwili… ta. Nie sądzę, że to odpowiednia pora na wyciąganie szkieletów z mojej
szafy.

Więc chociaż bardzo bolało to moje zdradzieckie usta – i choć w głębi duszy nadal

naprawdę chciałam doprowadzić Napuszonego Chłopaka do krawędzi łez – westchnęłam w
duchu, zapanowałam nad moimi niezależnymi ustami i zmusiłam się do zrobienia jednej rzeczy,
której nie robię zbyt często.

Wyznania prawdy.

…a przynajmniej tak zamierzałam.

- Prawda jest taka…

- ZWYCIĘSTWO DLA GRYFFINDORU!

Prawie wyskoczyłam ze skóry na dźwięk otwieranych drzwi Wielkiej Sali i śmiesznie głośną

pieśń zwycięstwa Syriusza Blacka. Obracając się na miejscu razem z każdą osobą na sali –
wliczając gapiących się Puchonów obok mnie – praktycznie czułam jak serce wyrywa mi się z
piersi i nie potrafiłam opanować własnego szerokiego uśmiechu, gdy promieniujący Syriusz
wkroczył arogancko do sali, a za nim dramatycznie podążał sam kapitan Gryffońskiej drużyny
Quidditcha… bez opatrunku na ręce.

Pozwolono mu grać.

POZWOLONO MU GRAĆ!

- Och, pieprzona cholera – mruknął obok mnie Amos.

Muszę mieć więcej dumy z Gryffindoru niż przypuszczałam, ponieważ w tamtym momencie

nie potrafiłam wydusić z siebie współczucia dla mojego ukochanego i jego zdruzgotanej
drużyny. Jamesowi ściągnięto opatrunek. James będzie grał.

Totalnie skopiemy tyłek Puchonom.

Nie będąc jedyną świadomą tego szczególnego uczucia, cały stół Gryffonów stał na nogach,

tańcząc po Wielkiej Sali w śmieszny sposób, wołając i krzycząc, jakby było już po meczu i
jakbyśmy wygrali. Na platformie profesorskiej Dumbledore dalej jadł swoją owsiankę, jakby nie
działo się nic szczególnego i ¼ grona studenckiego nie skakała po Wielkiej Sali jak pijani durnie.

background image

44

Również ignorując wiwaty i krzyki od strony Gryffindoru, odwróciłam się do osłupiałych

Puchonów, którzy wyglądali jak ryby wyciągnięte z wody i nie potrafiłam skryć mojego
napuszonego tonu, wzdychając lekko i mówiąc. – Cóż, sądzę, że to wszystko wyjaśnia.

I niemalże wybuchłam głupim śmiechem, kiedy spojrzałam na Napuszonego Chłopaka i

zauważyłam, że zdecydowanie miał bardziej szkliste oczy niż wcześniej.

Ach, słodkie zwycięstwo.

- Nie mogę w to uwierzyć! – krzyknął Amos, uderzając pięściami w stół. Odchyliłam się

nieznacznie, na wypadek, gdyby bestia Quidditchowa wewnątrz niego przejęła nad nim kontrolę
i zaatakowała najbliższą związaną z Gryffindorem rzecz – mianowicie mnie. – Jego ręka była
zmiażdżona! Powiedzieli, że była pieprzenie zmiażdżona!

- Uspokój się, Amosie – spróbowałam łagodnie, choć nie ważyłam się go dotykać. Faceci są

bardzo drażliwi, gdy doprowadzą się do takich stanów. – Mecz jeszcze się nie zaczął. Czym się
przejmujesz? Przed wczorajszym dniem James miał grać od samego początku, prawda?

Ale Amos nie chciał na to odpowiadać. Spojrzał ponuro na swoje do połowy zjedzone

śniadanie i mruknął niezrozumiałe rzeczy do talerza. Zasznurowałam usta i starałam się nie
irytować, ale czy nie mówiłam zawsze, że faceci zbyt poważnie biorą ten Quidditch? I miałam
rację. Mecz nawet się jeszcze nie zaczął! Nad czym on jęczał? Teraz byli uczciwie dopasowani,
siedmioro przeciwko siedmiorgu. Nie chciał sprawiedliwego meczu?

Zamierzałam o to właśnie go zapytać, próbując wykazać rozsądek w jego obecnym

nierozsądnym stanie, kiedy to poczułam. Coś było wiązane wokół mojej szyi.

Wokół mojej szyi.

Naturalnie moją pierwszą myślą było: podwójne cholerne pieprzone kurde.

Szaleni Puchoni zdecydowali zlinczować najbliższego Gryffona.

Kurde.

Bo kto tak naprawdę o tym nie myślał?

Ale powstrzymałam się przed paniką. Nie chciałam być zbzikowaną wrzeszczącą kobietą,

gdy równie zbzikowani Puchoni przywieszą moje wymachujące ciało do sufitu. Zmusiłam się do
utrzymania spokoju, nawet w obliczu śmierci i dzięki Merlinowi, że to zrobiłam, ponieważ przy
moim rozsądku szybko zdałam sobie sprawę, ku wiecznej uldze, że to nie sznur był wiązany
wokół mojej szyi.

background image

45

Był to szal.

Szkarłatno-złoty szal.

Dzięki Merlinowi!

Obróciłam się na miejscu, chwytając szal Gryffoński dobrze zawiązany wokół mojej szyi,

znajdując nie grupę wściekłych, żądnych krwi Puchonów gotowych na zlinczowanie Gryffonki,
ale szczęśliwie uśmiechającą się twarz ostatniego sprawcy dramaturgii, samego kapitana
Gryffońskiej drużyny Quidditcha.

Co on teraz kombinował?

- Zdejmiesz go – powiedział do mnie James zadziwiająco srogim głosem jak na kogoś, kto

uśmiechał się tak promiennie, poprawiając mój szal, tak że mógł dosięgnąć mojego przodu – a
mogę ci osobiście przyrzec, że się ciebie wyrzeknę.

Gapiłam się na niego jak bezmyślna idiotka, starając się rozgryźć co ten cholerny dureń

myślał, że robił. Wyrzec się mnie? Ha! Jakby w ogóle mógł! Zamierzałam ochrzanić tego kretyna,
ale ostatecznie nie musiałam.

Amos najwyraźniej postanowił zrobić to za mnie.

Choć nie w zabawny sposób, tak jak ja zamierzałam to zrobić.

- Co ty tutaj robisz, Potter? – odezwał się zjadliwie, co nie było zaskakujące biorąc pod

uwagę jego rozdrażniony stan. Patrząc gniewnie, Amos podniósł się z miejsca i stanął obok
Jamesa, próbując onieśmielić go samą swoją obecnością (co, chociaż mocno go kocham, a to
była świetna próba, byłoby prawdopodobnie bardziej efektowne, gdyby James nie był jakieś
dwa cale wyższy od Amosa. Ale, wiecie, liczy się próba). Sądziłam, że James odwzajemni
wściekły wzrok Amosa i zacznie na niego wrzeszczeć, i byłam przygotowana na opieprzenie ich,
jeśli zaczną kłótnię, ale James zszokował mnie, kiedy zlekceważył Amosa oraz jego próbę
onieśmielenia, schylając się lekko, aby być ze mną na poziomie wzrokowym.

- Rozumiesz? – zapytał.

Wtedy zdałam sobie sprawę co wyprawiał. Gierki intelektualne. Grał w te głupie męskie

gierki intelektualne. Jedyną rzeczą gorszą od skonfrontowania się z Amosem i jego próbą
zaczęcia czegoś było efektowne tego lekceważenie. James to wiedział. Ja to wiedziałam. A
patrząc na to, jak twarz Amosa zaczęła nabierać mocno czerwonego koloru, wyglądało na to, że
on też wiedział.

Szlag by to.

background image

46

To się nie skończy dobrze.

Może jednak będzie linczowanie.

- Mam własny szal, James – wymamrotałam cicho, posyłając mu znaczące nie-waż-się-choć-

przez-sekundę-myśleć-że-nie-wiem-co-robisz-i-lepiej-natychmiast-to-przestań-bo-inaczej-
pożałujesz-mendo spojrzenie, próbując uniknąć bijatyki, która zdecydowanie się wydarzy, jeśli
ktoś tego teraz nie powstrzyma. James uśmiechnął się jedynie, jego oczy się iskrzyły.

- Na dworze jest zimno – powiedział ot tak, wciąż ignorując Amosa i wciąż uśmiechając się

absurdalnie. – Przydadzą ci się dwa. Poza tym potrzebuję, żebyś ogrzała mój. – Potem, jakby
udowadniając swoją rację, złapał końce szala i znowu zaczął je wokół mnie oplatać.

Wtedy Amos wpadł w szał.

Co w innych okolicznościach pewnie by mnie ucieszyło, wiecie. Zazdrość zazwyczaj była

świetnym znakiem. Ale było za wcześnie na morderstwo, a ja jeszcze nie skończyłam moich
gofrów.

Nie ma zabijania o pustym żołądku.

- Robisz sobie ze mnie z tym pieprzone jaja, prawda, Potter? – Sama jego pogarda sprawiła,

że się skrzywiłam. Działo się to. Gierki intelektualne w końcu go dopadły. Teraz miał coś do
udowodnienia. A głupi, głupiutki James stał tam i się uśmiechał, jeszcze wszystko pogarszając.
Chciałam trzepnąć szczerzącego się głupka w łeb, ale nie wiedziałam, czy polepszyłabym, czy
pogorszyła sytuację. – Musisz sobie robić ze mnie pieprzone jaja.

Ale James nie zdawał się „robić z nikogo pieprzonych jaj”. Wiedząc, że wciąż miał przewagę,

wyprostował się do swojego pełnego wzrostu, ledwie spoglądając na Amosa i jego
poczerwieniałą twarz. Na sekundę odwrócił się na prawo, gdzie stał Amos, po czym zwrócił się z
powrotem do mnie.

- Mówię poważnie, Nieomylna – ostrzegł, wyglądając poważnie. – Ufam ci, że go

zatrzymasz.

- Nie muszę go zatrzymywać.

- Tak, musisz.

- Nie, ona cholernie nie musi! – krzyknął Amos, wyrzucając ręce w powietrze w

rozdrażnieniu. Wzdrygnęłam się na widok czystej nienawiści pojawiającej się na jego twarzy,
kiedy zrobił kolejny wściekły krok w stronę Jamesa. – Możesz wziąć swój pieprzony szal i
wsadzić go sobie do cholernej dupy, Potter!

background image

47

Naprawdę, wcześniej nie wiedziałam, że Amos ma taką niewyparzoną buzię.

Jesteśmy niezwykłą parą, nieprawdaż?

James miał czelność spojrzeć na Amosa, jakby dopiero zauważył, że on tam stał i

zastanawiał się ze zdziwieniem, dlaczego ten facet wściekał się jak jakiś obłąkaniec. Byłam
pewna, że było to jego celem, bo to jeszcze bardziej rozgniewało Amosa, zwłaszcza kiedy James
głupio posłał Amosowi wyniosłe spojrzenie i powiedział bardzo spokojnie. – Na brodę Merlina,
Diggory, siadaj. Zaraz wybuchniesz.

To była zapewne prawda.

Amos był trochę zbyt czerwony na twarzy, jeśli wiecie o co mi chodzi.

Ale nie zamierzałam dodawać do tego moich słów.

Amos wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć na Jamesa i wtedy wiedziałam, że pora

zainterweniować. Podnosząc się na nogi, celowo stanęłam między nimi dwoje, stając przed
Jamesem, twarzą do Amosa. Przybierając najszczerszy i najbardziej dodający otuchy uśmiech,
położyłam stanowczo ręce na barkach Amosa, starając się przykuć jego uwagę. Zwrócił na mnie
rozgniewane oczy.

- On próbuje cię zdenerwować – powiedziałam mu znacząco, kopiąc lekko Jamesa w goleń,

żeby dać mu znać, co o tym myślałam. Usłyszałam jego śmiech zamiast jęku – a ty mu na to
pozwalasz, Amosie. Usiądź. – Nie czekając na to, co myślał o tym Amos, obróciłam się na pięcie
do Jamesa, piorunując go mocno wzrokiem. James, naturalnie, się uśmiechał. – Przestań –
powiedziałam. – Będę nosić twój przeklęty szal. Wracaj do stołu. Proszę.

Oczekiwałam, że James potrząśnie głową i rzuci Amosowi jeszcze jedną prowokującą

uwagę, a w takim wypadku wybuchłoby całe piekło i miałam pewność, że nikt by nie przeżył, ale
zaskoczył mnie, uśmiechając się do mnie tym samym uśmiechem, poprawił trochę szal i
powiedział cicho. – Tylko tego chciałem.

Zmrużyłam oczy. – Tak? – spytałam.

- Tak – odparł, po czym zaczął odchodzić. Stałam tam skonsternowana, jak wracał

tanecznym krokiem do stołu Gryffindoru, dotykając palcami krawędzi jego szala. Jednakże nagle
odwrócił się i znowu na mnie spojrzał. – Hej, Nieomylna! – zawołał.

- No? – zawołałam.

Uśmiech Jamesa był olśniewający. – Twój chłopak wygląda na wściekłego. Być może czas na

kawał. Może ten o kaflu i nodze od stołka. Wczoraj rozśmieszył mnie do łez.

background image

48

Po czym obrócił się i oddalił, śmiejąc się do samego siebie.

- Nie słyszałem tego kawału – powiedział Napuszony Chłopak. – Jak idzie?

W tamtej chwili naprawdę pragnęłam zabić Jamesa Pottera.

Jeżeli nie zrobi tego pierwszy Amos.

Później Później, Klatka Schodowa Dziewcząt, Pokój Wspólny Gryffindoru

Spostrzegawcza Lily: Dzień 26

Suma Obserwacji: 165

Zwykłam myśleć, że byłam uodporniona na nieznośne skutki Quidditcha.

To znaczy, wiem, że wszyscy robią się bardziej ożywieni i zbzikowani przy meczach

Quidditcha – mówią rzeczy, których normalnie by nie powiedzieli – ale ja? Błagam. Ja nawet nie
lubię tej cholernej gry. Czemu powinna na mnie wpływać? Nigdy tak nie było. Nawet w moich
wiecznych stanach miłości do Amosowego Quidditcha, nigdy nie straciłam równowagi.
Przenigdy. Ani razu.

Ale kiedy siedzę tutaj teraz na klatce schodowej dziewcząt w pokoju wspólnym, cicho

myśląc o ostatnich paru godzinach, wiem, że coś musi być nie tak. Niezależnie od jakichkolwiek
poprzednich dowodów na zakwestionowanie mojego wniosku, jestem gotowa obwinić o
wszystko Quidditch. Ponieważ te… rzeczy… które mówię… czuję… nie są normalne. Po prostu
nie. Nie są mną. A nie wiem, co innego winić, jak nie Quidditch. Nie ma innego wyjaśnienia.
Chyba że… chyba że po prostu…

Chyba że są mną.

A to, niestety, nie jest dobrze.

Ale odbiegam od tematu…

Mogłabym zmarnować masę cennego czasu i cennego papieru w absurdalnej próbie

opisania… szaleństwa, jakim był mecz Hufflepuff kontra Gryffindor, ale nie mam ani
umiejętności, ani skłonności do zagłębiania się w detale, więc nie sądzę, że to zrobię. Mówiąc
całkowicie szczerze przez połowę czasu, który spędziłam, oglądając mecz, po prostu
próbowałam rozgryźć, co się tam, na Boga, działo, a podczas drugiej połowy czasu próbowałam
nie ogłuchnąć, więc niespecjalnie jestem pewna, jaki byłby sens opisywania meczu z mojej

background image

49

strony. Jednak jedną rzeczą, którą wiem jest to, że moje bębenki uszne nigdy już nie będą takie
same.

Nigdy tak naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, jak my Gryffoni możemy być głośni, jeżeli da

się nam powód do wrzasku.

A istniało zdecydowanie wiele powodów do wrzasku.

Wyraźnie było widać to wtedy, gdy Gryffindor zdołał zdobyć pierwszy punkt meczu w

czwartej sekundzie gry – a potem w dwunastej - drugi – że mecz nie pójdzie po myśli Puchonów.
Serce bolało mnie z powodu biednego Amosa, który wyglądał na kompletnie zszokowanego
(choć również całkiem smakowicie na tej swojej miotle!), kiedy James zdobył tego pierwszego
gola i na absolutnie zszokowanego, gdy Marley udało się wbić drugiego. Starałam się nie czuć
poczucia winy, kiedy zobaczyłam zdziwione miny drużyny Hufflepuffu, kiedy Gryffindor
zignorował ich obronę i zaatakował ich ofensywnych zawodników. Starałam się nie myśleć zbyt
dużo o fakcie, że przeze mnie byli tak zaskoczeni. Ale i tak dość szybko się poprawili. Nie
pomogło to za wiele. Wciąż przegrywali.

Jednakże Hufflepuff nie planował przegrać bez walki.

I naprawdę walczyli.

Właściwie to dosłownie.

Przysięgam, że nigdy nie widziałam tak wiele… walenia w całym moim życiu! Co dwie

sekundy jakiś zawodnik walił w innego. I najczęściej to oddział mojego ukochanego dostawał te
cięgi. Teraz wiem, że to walenie jest normą w Quidditchu, ale nawet Peter i Remus – którzy są
bardzo dobrze doinformowani o Quidditchu – krzyczeli do Hooch, żeby coś zrobiła. Tak było źle.
A chociaż całym sercem kocham mojego ukochanego przyszłego męża, to moi przyjaciele są w
tej drużynie, na którą ciągle najeżdżał, więc sama nie mogłam powstrzymać się od wrzasku
oburzenia razem z resztą moich kolegów z domu. Wiedziałam, że musiało być dla nich trudne,
że widocznie nie wygrywali meczu, ale szczerze, są lepsze sposoby na radzenie sobie z żalem!

Nie było już więcej miłych Puchonów, to na pewno.

Ale wszystko dobre, co dobrze się kończy. Zajęło im to szmat czasu (moje uszy były prawie

odmrożone, i dzwoniło w nich), ale szukający Gryffindoru nareszcie zdobył znicz, kończąc grę z
dość zawstydzającym wynikiem 410-90.

A my, Gryffoni… trochę oszaleliśmy.

Albo bardziej niż trochę oszaleliśmy.

background image

50

Ale jak mówiłam, widzicie, to Quidditch.

Na boisku drużyna wpadła w pozytywny szał, wrzeszcząc i krzycząc (jeden bardzo głośny

krzyk rozpoznałam wyraźnie jako głos Gracie) i tańcząc na swoich miotłach (bardzo
niebezpieczne, ale nikt nie wdawał się tego zauważyć). Ponad słupkami Chris Lynch niemal
zsunął się z miotły w samym środku własnego tańca zwycięstwa. A choć jestem trochę
zawstydzona, przyznając się do tego, my Gryffoni na trybunach nie byliśmy wcale lepsi. My
niewinne przypadkowe osoby krzyczeliśmy w poczuciu zwycięstwa, przytulaliśmy się,
wrzeszczeliśmy i klaskaliśmy, kiedy drużyna wykonała szybkie zwycięskie okrążenie wokół
boiska, zachowując się, jakby był to ostatni mecz sezonu, a nie tylko pierwszy. A gdy z radością
mówię, że byłam jedną z paru osób, które były zdolne do zachowania rozsądku podczas
szaleństwa, nie mogę szczerze powiedzieć, że sama trochę nie poświętowałam. Trudno było
tego nie zrobić.

Obwiniam o to zbyt wielką ilość świeżego powietrza.

Na szczęście wszyscy wkrótce zmęczyli się wrzaskiem i skakaniem – choć sądzę, że to zimno

ich załatwiło – i impreza miała przenieść się do pokoju wspólnego. Podążając za prowadzącym
tłumem, Em i ja zeszłyśmy z trybun na boisko, gdzie Grace i reszta drużyny (tak jak większość
Gryffonów) kończyła świętowanie na dworze przed skierowaniem się do odpowiednich szatni i
pokoi wspólnych. Dostrzegłam Gracie pomiędzy tłumem, stojącą pośrodku boiska.

Była brudna oraz spocona, ale najlepsi przyjaciele muszą robić to, co do nich należy.

- Przedni mecz, Gracie! – powiedziałam, kiedy zdołałyśmy w końcu do niej dotrzeć z Emmą.

Przytuliłam ją mocno (fuj), a ona uśmiechała się od ucha do ucha. – Znakomicie sobie
poradziłaś! Piękna robota z kijem! Świetne latanie! Naprawdę. Było dość intrygujące.

Nie miałam pojęcia, o czym gadałam, ale wyłapałam parę ładnych zdań podczas czasu

spędzonego na trybunach i stwierdziłam, że je dobrze zastosuję.

Dobrze wykorzystuję źródła.

- Oszalałaś – mruknęła Grace, ale śmiała się, gdy to mówiła i wyglądała na pozytywnie

zakręconą. – Ale dzięki. Faktycznie był to znakomity mecz, prawda?

Nie byłam pewna technicznie, co kwalifikuje się jako znakomity mecz, a co nie, lecz

Gryffindor wygrał i Gracie wydawała się tak właśnie myśleć, więc skinęłam głową.

Tak trzeba było zrobić.

- Nie mogę uwierzyć w liczbę faulów – wtrąciła Emma, kręcąc głową i także przytulając

szybko Grace. – Był to dość brutalny mecz.

background image

51

- Puchoni byli zdesperowani – powiedziałam, bez przekonania próbując obronić czyny

mojego męża. Jednak moja duma z Gryffindoru nie pozwoliła mi na wiele walki. Stwierdziłam,
że moje kochanie mnie zrozumie.

Grace spojrzała, wzruszając ramionami. – Quidditch będzie Quidditchem – powiedziała.

Potem uśmiechnęła się lekko szelmowsko. – Poza tym i tak sprawiliśmy im baty. Jak bardzo jest
to żałosne?

Roześmiałyśmy się, po czym Grace zaczęła gadać o według niech najlepszych momentach

meczu (jakbyśmy nie oglądały z Emmeline całego meczu i potrzebowały szczegółowego
podsumowania), więc naturalnie trochę się oddaliłam, nie chcąc słuchać już o Quidditchu.
Zaczęłam się rozglądać, szukając Amosa, ale było prawie niemożliwe zobaczyć przed sobą dwie
stopy przy tłumie ludzi, który pojawił się na boisku. Wtedy rozglądnęłam się za Jamesem,
myśląc o tym, że jemu też prawdopodobnie powinnam pogratulować. O dziwo, dość szybko
dostrzegłam Jamesa, nawet przez masę ludzi.

Ale kiedy go zauważyłam… wolałabym tego nie zrobić.

Tutaj właśnie się zaczęło, wiecie.

Dylemat

szaleństwa-Quidditcha-ale-może-to-nie-szaleństwo-Quidditcha-może-to-moje-

szaleństwo-i-nie-wiem-co-o-tym-myśleć.

Ponieważ James stał przy szatni, śmiejąc się ze swoimi przyjaciółmi i wyglądał na bardzo

szczęśliwego. A to byłoby bardzo w porządku i w ogóle, gdyby nie fakt, że tuż przy nim, tkwiąc
pod jego ramieniem i śmiejąc się razem z resztą, była Elisabeth Saunders.

Dosyć niespodziewanie zachciało mi się rzygać.

Powodów na to mogło być miliard. Tylko jeden przychodził mi wtedy do głowy, a gdybym

była gotowa przedyskutować ten pojedynczy powód, to bym to zrobiła, ale biorąc pod uwagę,
że nie jestem na taką rzecz gotowa psychicznie/fizycznie/duchowo/itp., lepiej mi obwiniać o to
wszystko Quidditch.

Jednak to usprawiedliwienie nie rozwiązało mi supła w żołądku.

Na szczęście w tym dokładnie momencie udało mi się powstrzymać wymioty i odwróciłam

wzrok od przerażającej sceny przy szatni (choć jeśli jeszcze raz usłyszę głośne chichoty Saunders
i zechcę coś uderzyć, nie będzie to moja wina), dostrzegłam bardzo znajomą twarz kierującą się
do szatni Puchonów.

Amos.

background image

52

Prawie krzyknęłam z ulgą.

Był wystarczającym powodem rozproszenia uwagi.

To znaczy… nie wyglądał na szczególnie wesoły powód w tej chwili, ale wezmę to, co mogę.

Chciałam iść z nim pogadać, pocieszyć go w razie potrzeby, ale nie byłam pewna, co miałam

powiedzieć. Nie wiedziałam, czy był na mnie wściekły, wiecie, za tę sprawę z ofensywą-obroną.
Prawdopodobnie nie był. On wiedział tylko, że to nie było kłamstwem, tylko po prostu
niecelową pomyłką. Oczywiście ja wiedziałam inaczej, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że on o
tym nie wie. Jednakże facet był całkiem zdenerwowany – będzie szukał kogoś do obarczenia
winą. A w tamtej chwili pewnie wyglądałam na znakomitego kozła ofiarnego.

Ale być może będę również znakomitym pocieszeniem.

Szlag.

Decyzje, decyzje, decyzje.

Zaczęłam kierować się do Amosa, decydując, że stanę przed jego możliwym gniewem, jeżeli

będę miała szansę na ostudzenie jego nieszczęścia, kiedy niespodziewanie poczułam szarpnięcie
za mój szal – albo raczej szal Jamesa. Obróciłam się.

- Niech sam się nad sobą rozczula, Nieomylna. Bądź przez chwilkę Gryffonką, co?

Stał przede mną James – bez Saunders, jak od razu zauważyłam – z najgłupszym uśmiechem

na twarzy i najweselszym błyskiem w oczach. Był brudny, spocony i pachniał skórą oraz trawą,
ale przez sposób, w jaki stał tam, jakby został nazwany królem świata, nie miało to znaczenia.
Zerknęłam przez jego ramię, ale podczas gdy Remus, Syriusz i Peter rozmawiali żywo z Grace i
Emmą o meczu (tak przypuszczałam, że o meczu. Nie słyszałam), Saunders nigdzie nie było.

Osobiście miałam nadzieję, że obrała właściwy kierunek do Wielkiego Jeziora.

Najlepiej na jego dno.

Nie wiedząc, jak pływać.

Ani trochę.

- Ale popatrz na niego – powiedziałam do Jamesa, w końcu odnajdując mój głos i otrząsając

się z morderczych myśli (choć były właściwie zasłużone). Wskazałam na Amosa, który coraz
bardziej zbliżał się do szatni Hufflepuffu. – Nie sądzisz, że…

- Nie.

background image

53

- Nie?

- Nie.

Wtedy wybuchł śmiechem. Śmiał się tak jak wcześniej i jeszcze więcej, zarzucił na mnie

ramię, trzymając mnie tak, jak trzymał Saunders parę minut wcześniej. Początkowo
zamierzałam zrzucić jego rękę, nie chcąc zostać zredukowaną do statusu Saunders albo mieć na
sobie jej drobnoustroje, ale potem zdałam sobie sprawę, że odpychając go od siebie, wyślę
wiadomość, że Saunders ma nade mną górę. Zasadniczo będę mówić, że ona i James są
lepszymi przyjaciółmi niż my, że ona lubiła go bardziej niż ja, mogła dotykać go bardziej niż ja,
mogła robić więcej rzeczy ode mnie… a niech mnie diabli wezmą, jeśli sama myśl o tym nie
sprawiała, że znowu było mi niedobrze. A kiedy w głowie powtarzałam „To Quidditch. To
Quidditch” to mantra wcale nie poprawiała mi humoru. Zamiast tego spróbowałam pocieszyć
się faktem, że James wyraźnie lubi mnie bardziej niż „Lizzie” i że nasza przyjaźń rażąco dominuje
nad jakimikolwiek uczuciami pożądania (bo wyraźnie tylko to istniało). które wcześniej były
między nimi.

Chodzi mi o to, że Saunders lubiła go tylko za jego świetne ciało i głębokie umiejętności

całowania – przynajmniej tak myślałam, że były głębokie. Jeśli plotki są prawdziwe, to tak. Nie
mam żadnego doświadczenia z tą umiejętnością. Poza tym jednym razem, kiedy cmoknął mnie
w policzek, ale to się nie liczy. Nie był to pocałunek. Był to idealnie niewinny „dziękuję ci” całus.
Nie pocałunek. Nie ma mowy.

Nie chciałabym też wcale go całować, nawet dla doświadczalnych powodów, żeby

zobaczyć, czy plotki były prawdziwe.

Pewnie jest i tak do kitu.

Ale tak, ona go wykorzystywała.

Ja nie.

Przyjaciele ponad randkami, wszystkie te bzdury.

- Chodź – powiedział James, wyrywając mnie z myśli, nadal obejmując mnie ramieniem. –

Przegapiamy imprezę. A tak poza tym, wciąż nie pogratulowałaś mi mojego wspaniałego
występu i obawiam się, że będę bardzo zdruzgotany, jeżeli zaraz nie dostanę żadnej pochwały.

Wywróciłam oczami, kiedy uśmiechnął się szelmowsko.

O jeeezu.

Co za przygłup.

background image

54

Przygłup, w dodatku źle całujący.

- Z pewnością dałabym ci jakąś pochwałę – odpowiedziałam, patrząc na niego niewinnie,

gotowa zetrzeć ten głupi uśmiech z jego twarzy – ale próbuję tej nowej rzeczy, wiesz. Nazywa
się mówieniem prawdy.

- Ogromnie przereklamowane – odparł od razu James i parsknęłam śmiechem na jego

całkowicie poważną twarz. Zamiast zniknąć głupi uśmiech jeszcze się powiększył i James ciągnął
swoje oszczerstwa przeciwko prawdziwe. – Tak, bardzo przereklamowana. Sam się nią nie
przejmuję. – Szturchnął mnie biodrem. – No dalej – dodał. – Wiesz, że skopałem tyłki.

Nie widziałam sensu w mówieniu mu, że naprawdę dość dobrze „skopał tyłki” (chyba frazes

Quidditchowy?), bo miałam przeczucie, że jeśli jego głowa stanie się jeszcze większa, to nie
będziemy w stanie przepchać go przez drzwi wejściowe. Więc wzruszyłam ramionami,
zarabiając kolejny uśmiech od niego. Postanowiłam szybko zmienić temat. – Jak twoja ręka? –
spytałam.

- Dobija mnie – odpowiedział James, a choć powiedział to swobodnie, miałam przeczucie, iż

mówił ogromnie przereklamowaną prawdę. – Jak myślisz, dlaczego przełożyłem ją przez twoje
ramię? – spytał. – Podpierasz mi ją.

- Dlatego też przełożyłeś ją przez Saunders?

Nie wiem, dlaczego zapytałam. Nie przypominam sobie wysyłania sygnału do mózgu, żeby

wysłał sygnał do ust, które wyrzuciły te głupie słowa, ale jakimś cudem i tak to zrobiły. Nie
mogłam tego wyjaśnić, poza powiedzeniem, że Quidditch najwyraźniej wpływa na moje
zdradzieckie usta, które raz jeszcze postanowiły przejąć kontrolę. Kiedy odwróciłam się do
niego, James wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem. Zarumieniłam się absurdalnie mocno i
odsunęłabym się od niego, uciekając ze wstydu, gdybym nie wiedziała, że James poszedłby tuż
za mną.

Nie chciałam już, żeby tylko Saunders tonęła na dnie jeziora.

Zawsze lubiłam wodę.

- Co to ma znaczyć? – zapytał.

Nie wiedziałam – być może nie chciałam wiedzieć – więc wzruszyłam tylko ramionami.

James jednak nie chciał odpuścić.

- Liz i ja jesteśmy przyjaciółmi, Lily – powiedział, posyłając mi to dziwne spojrzenie.

Powiedział to tak, jakby ten komentarz miał poprawić mi humor. – Tak jak my jesteśmy
przyjaciółmi.

background image

55

- Lepszymi przyjaciółmi niż my?

Nie potrafiłam powstrzymać moich ust. Głupie pytania ciągle nadchodziły. Jeśli było to

możliwe, jeszcze mocniej się zaczerwieniłam. Mogłam sobie tylko wyobrazić, jak musiałam być
wtedy ognisto czerwona.

Nie było dobrze.

Ani trochę.

- Nie lepszymi – odpowiedział powoli James, jego głos był dziwnie głęboki z jakiegoś

powodu. – Tylko innymi. Znam ją dłużej od ciebie.

- I chodziłeś z nią.

Chcę nowe usta.

CHCĘ NOWE USTA!!

- Jest jeszcze to – odparł cicho James, potakując. Przestał iść i zabrał rękę z moich ramion. –

Lily…

Nie wiedziałam, co zamierzał powiedzieć – co mógł powiedzieć, kiedy brzmiałam jak

cholerna kretynka? Nie wyglądał na złego, tylko… zdezorientowanego, tak sądzę, ale było też
jeszcze coś innego, coś, czego nie potrafiłam określić. A chociaż nie byłam pewna, co to było, to
wiedziałam, że nie chciałam wiedzieć, co mógł powiedzieć. Cokolwiek to było.

Nie mogłam.

Naprawdę nie mogłam.

- Lepiej idź wziąć prysznic – powiedziałam szybko – zbyt szybko, wiedziałam, ale być może

także zbyt wolno. Stuprocentowo głupio, bez względu na szybkość. – Merlin jeden wie, że
impreza pewnie zaczęła się już w pokoju wspólnym.

Tak mocno się wierciłam, iż byłam zdziwiona, że James nie pomyślał, żeby wstrzyknąć mi

coś na powstrzymanie napadów padaczkowych, ale nie potrafiłam przestać. Musiał sobie
pomyśleć, że całkowicie zdurniałam, ponieważ wyraźnie nie chciałam na niego spojrzeć i wbiłam
wzrok w punkt ponad jego ramieniem. W głowie mi waliło, żołądek miałam w supłach i raz
jeszcze moje zdradzieckie usta wypowiedziały masę głupich rzeczy, których nie powinny. Ale w
przeciwieństwie do wcześniejszych sytuacji, rozmyślałam o wszystkim, co moje usta wydukały.
Po prostu nie chciałam tego powiedzieć. Przynajmniej nie głośno, a już na pewno nie Jamesowi.

Wszystko to było bardzo przygnebiające.

background image

56

- Nic ci nie jest? – zapytał James, kładąc rękę na moim barku. Zesztywniałam, ale jeśli

zauważył, to nic nie powiedział. Odpowiedziałabym, ale nie ufałam moim ustom, żeby nie
powiedziały znowu czegoś idiotycznego, więc skinęłam tylko głową. Dostałam w odpowiedzi
sceptyczne spojrzenie. – Lily, co się…

Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam bardziej wdzięczna niż w tamtym momencie, gdy James

miał raz jeszcze zapytać mnie o moje szalone czyny i zanim zaczęłabym paplać o wszystkim
dziejącym się w mojej głowie, ponieważ moja karma ponownie pojawiła się w postaci moich
zdradzieckich ust, Grace, Emma i reszta Huncwotów wybrali tę dokładną chwilę na podejście do
nas, ratując mnie przed wstydem.

Dzięki Merlinowi.

- Ej! – zawołał Syriusz, stając obok Jamesa i zarzucając ramię na jego barki (teraz to

powszechna pozycja?), uśmiechając się do niego, a potem do nas reszty. – Postanowiliśmy, że w
twoim najlepszym interesie będzie wybranie się zaraz na małą wycieczkę, przyjacielu.

Ten szelmowski uśmiech na twarzy Syriusza sugerował, że ta „wycieczka” – czymkolwiek

była – nie będzie niczym dobrym.

O rany.

Co oni teraz kombinowali?

Wyglądając na tak zdezorientowanego jak bez wątpienia ja, James zmarszczył brwi. –

Wycieczkę? – spytał pusto. – Łapo, co ty… - Potem niespodziewanie jęknął. – Daj spokój –
burknął, robiąc minę. – Dlaczego ja? Dlaczego Pete nie może iść?

- Szedłem ostatnim razem! – krzyknął Peter z oburzeniem. Nadal nie miałam pojęcia, o

czym mówili. – Nie będę szedł przez te zimno – dodał stanowczo, krzyżując ramiona na torsie.

- Zagłosujmy – spróbował znowu James, ignorując potrząsanie głową przez Petera.

- Już głosowaliśmy – wtrącił wesoło Remus. – Przegrałeś.

James zmarszczył czoło.

Nie mogłam już trzymać buzi na kłódkę.

- Em – zaczęłam powoli, przenosząc spojrzenie z jednej uśmiechającej się twarzy na drugą

(albo w przypadku Jamesa, jedną skrzywioną twarz). – Gdzie dokładnie się wybieracie?

background image

57

- Bieg po piwo kremowe – poinformował mnie Syriusz, czerpiąc niesamowitą radość z

niezadowolenia Jamesa. Wyglądał na zachwyconego nieszczęściem swojego przyjaciela. –
Brudny biznes, ale ktoś musi to zrobić.

- Wyślijmy szóstorocznych – nalegał James, wyglądając nieszczęśliwie. Syriusz wydawał się

zgorszony sugestią.

- Wysłać chłopców do męskiej pracy? – zakpił, kręcąc głową na słowa Jamesa. – Jestem

tobą rozczarowany, Rogacz!

James przewrócił oczami, lecz wyczuwając porażkę, raz jeszcze zmarszczył mocno brwi,

odwrócił się i odszedł.

- Takie dziecko – powiedział Syriusz, zanim z radością poszedł za Jamesem do szatni.

- Widzimy się w pokoju wspólnym? – spytała Grace, wskazując głową na szatnię, pokazując,

że ona teraz skieruje się do obiektów kąpielowych. Emma i ja zgodziłyśmy się. Czmychnęła za
Syriuszem, pozostawiając nas samych sobie.

- Lepiej chodźmy już do środka – powiedziałam do Emmy z westchnieniem, kierując się do

zamku. – Merlin jeden wie, co ci szaleńcy już podpalili.

Robota Prefekt Naczelnej nigdy nie dobiegała końca.

Lecz o dziwo, nic się nie paliło i/lub nie waliło i/lub nie było zniszczone, kiedy dotarłyśmy w

końcu z Emmą do pokoju wspólnego, Remus i Peter ciągnęli się za nami, dopóki nie skierowali
się do kuchni po jedzenie. A choć nie mogę powiedzieć, że impreza była bardzo spokojna czy
dostojna, to nikt jeszcze nie wspinał się po ścianach, więc potraktowałam to jako szczęśliwy traf.
Grała muzyka, jedzenie było dobre, wszyscy byli w przednich nastrojach i generalnie wyglądało
na to, że będzie to fajna impreza.

Wtedy nadeszła drużyna.

Chociaż niesprawiedliwie jest obwiniać ich o ten cały chaos… no cóż.

Cała drużyna Quidditcha – oprócz Jamesa, który chyba wciąż był na poszukiwaniach

kremowego piwa – wpadła do pokoju i jak potężna trąba powietrzna zostawiła za sobą drogę
zniszczenia. Wtedy impreza stała się trochę dzika, a choć moje uczucia Prefekt Naczelnej
powinny być rozdrażnione faktem, że impreza niespodziewanie przeskoczyła o kilka punktów w
górę w skali obłędu, to tak naprawdę nie mogłam nic poradzić na to, że śmiałam się razem z
resztą i dołączyłam do zabawy.

Brałam to za dobry znak.

background image

58

Przecież jaka świętoszka robiłaby coś takiego?

Może w końcu się poprawiam.

Była to bardzo pocieszająca myśl.

Wszyscy dobrze się bawili i my, starsze dzieciaki siedzieliśmy przy kominku, zajadając

przekąski (James jeszcze nie powrócił z piwem kremowym) i słuchając Chrisa Lyncha
opowiadającego nam o jednej z jego wielu szalonych eskapad wakacyjnych – ta działa się na
Ulicy Pokątnej i obejmowała starszą Polkę i bokserki Chrisa – kiedy usłyszeliśmy to po raz
pierwszy.

Dźwięk był głośny, ryczący i skończył się głośnym bum!

- Co to? – zapytał Chris, zatrzymując się w połowie zdania. Większość ludzi była podobnie

zdezorientowana, rozglądając się za źródłem odgłosu, ale ja dokładnie wiedziałam, co to było.
Wszak każdy żyjący siedem lat w dormitorium dziewcząt, choć raz w swojej karierze
Hogwarckiej spotkał się z tym dźwiękiem.

Alarmem na klatce schodowej dziewcząt.

Rzeczywiście, kiedy wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego dochodził dźwięk,

skonsternowana para piątorocznych leżała w plątaninie ramion oraz nóg, a obok krzyczała z
niezadowolenia ślizgawka w klatce schodowej.

Niestety, to był dopiero początek.

Początkowo wszyscy się zaśmiali. Zawstydzeni piątoroczni uciekli, żeby znaleźć inne miejsce

na obściskiwanie, a my wróciliśmy do słuchania Chrisa i jego historyjki o skandalicznej staruszce.
Nikt zbyt wiele o tym nie myślał.

Dopóki alarm znowu nie zabrzmiał.

Tym razem para trzeciorocznych.

Tym razem śmiech był trochę napięty, ale był. Wszyscy spojrzeliśmy na nich z

rozbawieniem, oni uciekli zarumienieni i znowu wróciliśmy do słuchania Chrisa.

Za trzecim razem nie było to zabawne.

Za czwartym było irytujące.

I zanim o tym pomyślałam, siedziałam już tutaj na klatce schodowej dziewcząt, upewniając

się, że żadne tępe dzieciaki nie wymyślą znakomitego, oryginalnego pomysłu, żeby podkraść się

background image

59

do dormitoriów dziewcząt. Bo pomimo faktu, że alarm zabrzmiał więcej razy niż mogłam zliczyć,
populacja Gryffonów nie rozumiała, że jeśli naprawdę potrzebowali wślizgnąć się do jakiegoś
miejsca na migdalenie się ze sobą, to klatka schodowa chłopaków była najlepszą możliwością.

Raz jeszcze winię o to Quidditch. Dopadł nas wszystkich.

Nadal siedziałam na schodach, gotowa to odtworzyć i przelać w słowa wydarzenia z

ostatnich paru godzin, a pióro stało już gotowe na kartce, kiedy nagle butelka piwa kremowego
przesłoniła moją wizję. Podniosłam wzrok i zobaczyłam uśmiechającego się Jamesa. –
Stwierdziłem, że strażniczka potrzebuje zapasu.

- Dzięki – powiedziałam trochę niezręcznie, ponieważ oczywiście zamierzałam zapisać tutaj

naszą poprzednią całkowicie żenującą rozmowę, więc była świeża w moich myślach, dlatego
znowu czułam wstyd i myślałam o tym, jaką kretynką byłam, dlaczego byłam kretynką i czy
chciałam przyznać to, że byłam kretynką, czy nie i…

No cóż, niezręcznie.

Między innymi.

- Kiedy wróciłeś? – zapytałam, patrząc, jak James usiadł na drugim stopniu, tuż poniżej

miejsca, gdzie ja siedziałam na trzecim. Wiedziałam na pewno (po dowodach z ostatniej
godziny), że alarm się nie włączy, dopóki testosteron nie dosięgnie piątego, więc nic nam nie
groziło. Nie wiedziałam, czy czuć wdzięczność, iż James też o tym wiedział, czy też może miałam
nadzieję, że był to przypadek.

- Kilka minut temu – odpowiedział, popijając własne piwo kremowe. – Jedno z przeklętych

przejść się zamknęło – nie wiem kiedy. Dawno go nie używałem – i musiałem wracać do
Hogsmeade, żeby przejść przez inne. A było cholernie zimno.

- Gdybyś miał swój szal – zauważyłam słusznie, podnosząc końcówkę lekko wystrzępionego

omawianego obiektu, który nadal wygodnie oplatał moją szyję – może nie byłoby ci tak zimno,
co?

- Może – odparł James. – Ale wtedy byśmy nie wygrali.

- Czego byście nie wygrali? – spytałam.

- Meczu – odpowiedział James. Wskazał na szal butelką. – To mój szczęśliwy szal, który tak

beztrosko nosisz na szyi, Evans. Dzięki niemu wygraliśmy.

Gapiłam się na niego beznamiętnie. – Twój co?

background image

60

- Drugi rok – powiedział James, biorąc kolejny szybki łyk, nie patrząc na mnie, ale na

imprezę, która coraz bardziej się rozkręcała. – Próbowałem dostać się do drużyny Quidditcha,
mając na sobie ten sam szal. Nawet nie było tak zimno, po prostu czułem, że powinienem go
założyć. Następnego dnia Derrick Kings – wtedy był kapitanem – przyszedł i powiedział mi, że
jestem rezerwowym. Byłem cholernym drugorocznym i udało mi się zostać rezerwowym. –
Odwrócił się od imprezy i popatrzył na mnie z uśmiechem na twarzy. – Szczęśliwy – dodał. – Jest
bardzo, bardzo szczęśliwy.

Potaknęłam, bo choć uważałam te przesądy za śmieszne (Gracie miała jedną parę

skarpetek, które zakładała na każdy mecz. Śmieję się za każdym razem, gdy wyciąga te brudasy)
to James wyglądał na poważnego w tej sprawie, więc stwierdziłam, że najlepiej będzie
zatrzymać moje rozbawienie dla siebie.

Poza tym… cóż…

- Ale jeśli jest tak szczęśliwy – zaczęłam z wahaniem, myśląc głośno. – Dlaczego… dlaczego

ty go nie nosisz?

Nie wahał się.

- Bo ty go nosisz – odpowiedział.

- Ale czemu? – spytałam sfrustrowana.

- Bo tak chciałem.

To była głupia odpowiedź. Wymijająca, durna, ani trochę informacyjna… ale mój żołądek

podskoczył, kiedy to powiedział. Nie tak bardzo przez to co powiedział, ale przez to jak to
powiedział. Było… sama nie wiem. Dziwne. Inne. Tak, jak spojrzenie, którym na mnie patrzył na
boisku, którego nie mogłam rozgryźć. Tej wypowiedzi też nie potrafiłam rozgryźć. Wiedziałam
tylko, że mnie to niepokoiło. Jeszcze więcej, patrzył na mnie teraz z tą poważną miną, która
wydawała się tak bardzo nie na miejscu przy imprezowaniu, które działo się wokół nas. Po
prostu… to było złe.

Ze mną było coś nie tak.

Coś było nie tak.

Dopiero teraz zachciało mi się to dostrzec.

- Zachowujesz się dzisiaj bardzo dziwnie – mruknęłam cicho, popijając piwo kremowe, żeby

nie mówić nic więcej.

background image

61

- Tak jak ty – odparł James, rzucając mi ukradkowe spojrzenie. Mogłam temu zaprzeczyć,

ale byłoby to bezcelowe, ponieważ oboje wiedzieliśmy, że to prawda.

- Wiem – powiedziałam, kręcąc głową. Spojrzałam na niego z niepewnym uśmiechem. –

Myślę, że to przez Quidditcha. Miesza w głowie, wiesz. Sprawia, że ludzie bzikują.

- Ale ja myślałem, że ty zawsze jesteś zbzikowana – droczył się.

- Nie tak zbzikowana – odparłam bezbarwnie.

Oboje się zaśmialiśmy, ale było to krótkie, niezręczne i wcale mi się to nie podobało. Nie

wiedziałam dlaczego musi tak być – Merlin jeden wie, że już wcześniej robiłam i mówiłam przy
nim niesamowicie głupie rzeczy, ale ta wydawała się być najgłupszą, choć pytałam go tylko o tę
idiotkę Saunders. On też nie powinien czuć niezręczności, ponieważ w rzeczywistości spojrzał
tylko na mnie kilka razy inaczej i zrobił dziwne komentarze. Oboje zachowywaliśmy się dziwnie,
a to powinno wyeliminować naszą niezręczność, ale tak się nie stało. Myślę, że być może było
jeszcze gorzej.

Zamierzałam coś na ten temat powiedzieć, zażartować z tego, jak głupio się

zachowywaliśmy, zrobić zabawną minę czy coś, żeby na moment oddalić szaleństwo, kiedy
nagle zostało to zrobione za mnie. Z zawsze znajomym krzykiem „Ej!” Syriusz pojawił się przed
nami, uśmiechając się jak maniak z pustym kubkiem w jednej ręce i dwoma lekko odbarwionymi
butelkami piwa kremowego w drugiej.

Co on, do diabła, teraz kombinował?

- Postawiono nam wyzwanie – ogłosił, skupiając swój wariacki uśmiech na Jamesie. – Lynch

i Carter sądzą, że dadzą nam radę. Możesz w to uwierzyć?

- Wyzwanie w czym? – zapytałam, niepewna, czy naprawdę chcę to wiedzieć, ale i tak

pytając. Jednak i tak nie miało to znaczenia, bo Syriusz postanowił mnie zignorować. Zamiast
tego zaczął paplać parodiując całą sytuację. James przysłuchiwał się nieco niespokojnie i rzucał
mi, ukradkowe-które-nie-były-tak-ukradkowe-ponieważ-je-zauważyłam, spojrzenia.

- Em, Łapo – próbował mu przerwać w połowie zdania i posyłając mi zdecydowanie

znaczące spojrzenie. – Może teraz nie…

- Daj spokój – zakpił Syriusz, popijając z jednej z butelek w jego lewej ręce. – Poczekamy,

dopóki nie pójdą sobie pierwszoroczni. Evans się nie przejmie.

- Czym się nie przejmę? – zapytałam rozdrażniona.

- Naszą grą – odparł prosto Syriusz.

background image

62

Wtedy prawie go udusiłam.

- Jaką grą? – prawie krzyknęłam, ale tym razem spojrzałam na Jamesa, bo najwyraźniej nie

miałam otrzymać żadnych zrozumiałych odpowiedzi od wariata, którym jest Syriusz Black. – O
czym wy gadacie?

- Eee… to nic takiego – odparł James, drapiąc się po potylicy. – Tylko… no wiesz… szybka

gierka… em…

Nagle wszystko się ze sobą połączyło.

Kubki.

Lekko zabarwione na zielono piwa kremowe.

Spojrzenia pełne poczucia winy.

O nie.

Zamierzali grać w Pijane Kubki.

Po moim trupie.

Po moim cholernym trupie!

- Oszaleliście? – wybuchłam, piorunując wzrokiem wściekle ich dwójkę, ale najbardziej

Jamesa, bo nie mogę powiedzieć, że oczekiwałam więcej od Syriusza. – Kompletnie
zdurnieliście? Wiecie, co zrobi McGonagall, jeśli się dowie? Nie. Nie!

- Oj no, daj spokój, Evans…

- Nie upijecie się na mojej warcie!

Bo właśnie to chcieli zrobić. Chcieli zagrać w tę głupią grę – w której ludzie rzucają małymi

piłeczkami w kubki wypełnione silnie zabarwionym piwem kremowym, wypijają je, a potem są
cholernie spici, co w dzisiejszym społeczeństwie, jakimś cudem jest uważane za rozrywkę i
chcieli to robić na mojej warcie.

Nie ma mowy.

- To nic poważnego – próbował przekonać mnie James, lecz oczywiście nie było to

przekonywanie, ponieważ żeby móc mnie przekonać argument musiałby być rozsądny, a granie
w Pijane Kubki zdecydowanie takie nie jest. – Nikt tak naprawdę się nie upija od grania w Pijane
Kubki, Lily. No chyba, że zagrasz jakieś czterdzieści dwa razy.

background image

63

- Albo użyjesz ognistej whisky – mruknął Syriusz.

- Czego nie zrobimy! – dodał szybko James i w tej chwili nie tylko ja patrzyłam gniewnie na

Syriusza Blacka. – No weź – powiedział, odwracając się do mnie. – Jeżeli my tego nie zaczniemy,
to wiesz, że zrobi to ktoś inny. A wtedy już tego nie opanujemy.

- Nie można opanować picia – mruknęłam gniewnie. – Jesteś Prefektem Naczelnym, James.

Powinieneś powstrzymywać takie rzeczy, nie je zaczynać!

- Wiem, ale…

- Ale co? Jak można powiedzieć ale?

- Nie wiem. Po prostu…

- Chcecie zalać się w trupa – dokończyłam za niego, rozsierdzona. – Nie możecie się bawić

bez alkoholu w waszym systemie i dlatego koniecznie musicie udowodnić swoją męskość,
wypijając nie wiadomo ile zabarwionych kubków piwa kremowego, żeby udowodnić, że… że…
nie wiem, wasza dupkowatość wciąż działa poprawnie czy coś! Mam rację?

Milczeli przez parę sekund, ale nie wiem czy dlatego, że czuli skruchę i poczucie winy za

choćby branie pod uwagę pomysłu o Pijanych Kubkach, czy dlatego, że byli zbyt zszokowani, by
coś powiedzieć z powodu użycia przeze mnie w stosunku do nich słowa „dupkowatość”.

Sądzę, że bardziej to drugie. Sama jestem trochę zaskoczona moim ordynarnym wybuchem.

- Jeezu – wymamrotał w końcu Syriusz, wyglądając na trochę zdenerwowanego. – Kto

wsadził ci różdżkę w tyłek, Evans? To tylko Pijane Kubki. Myślałem, że przestałaś być wiecznie
pruderyjną, zacofaną babą?

- Nie jestem pruderyjną, zacofaną babą!

- Więc, w czym problem?

Nie powinnam była pozwolić mu się do mnie dobrać. Nie powinnam. Syriusz mógł mieć

rację: za pierwszym razem – tak, parę tygodni temu, mogłam wydawać się trochę pruderyjna,
trochę konserwatywna, ale nie teraz. Nie teraz. Jak śmie coś takiego insynuować? Nie byłam
pruderyjną, zacofaną babą. Nie byłam. Po prostu nie chciałam powtarzać epizodu „Kwak, kwak,
pij” z piątego roku. Czy to było takie złe? Lecz chociaż wiedziałam, że nie powinnam była dać mu
się do mnie dobrać… to jednak się dobrał. Na serio. Bo, jak się okazuje, to moja pięta Achillesa,
kiedy chodzi o moją pruderyjność. Jeden komentarz i bam, przegrywam. Bo chociaż wiedziałam,
że to najgłupsza rzecz na świecie i będziemy mieć wielkie problemy, jeśli zostaniemy przyłapani,
to i tak zaczęłam się wahać.

background image

64

Alkohol już krążył na imprezie. Widać było to po zabarwionych butelkach piwa kremowego,

które Syriusz trzymał w ręce. Mogłabym spróbować wszystkie je zabrać i wyrzucić przez okno,
ale jeden Merlin wiedział, że ktoś w jakiś sposób znalazłby więcej, a potem spędziłabym cały
wieczór będąc idiotyczną Prefekt Naczelną, która próbowała zrujnować wszystkim zabawę. I
przypuszczam, że James miał rację. Upicie się piwem kremowym zajmowało trochę czasu, a
podczas Pijanych Kubków wcale tak dużo się nie piło, chyba że spektakularnie przegrywało się
czy coś, ale raczej trudno to zrobić.

Ale jednak…

Nie mogłam…

Albo może…

Szlag by to.

- Jeżeli zobaczę – zaczęłam powoli, już nienawidząc samej siebie – choćby jeden kubek

zanim wszyscy pierwszoroczni i drugoroczni – wiecie co, trzecioroczni też! – będą w łóżkach,
przysięgam na Merlina, że sama pójdę po McGonagall, czy wyrażam się jasno?

Syriusz krzyknął zachwycony. – Jasno jak słońce, Evans! – krzyknął, uśmiechając się

szelmowsko. Puścił do mnie oko. – Wiedziałem, że skutecznie cię skorumpowaliśmy!

Już było mi niedobrze.

Poczułam rękę James na moim barku i odwróciłam się do niego, widząc, że również się

uśmiechał. – Zostanę tutaj z tobą, jeśli chcesz – powiedział, wzruszając ramionami. – Masz rację.
Jestem Prefektem Naczelnym. Prawdopodobnie nie powinienem grać.

Mówił to, czego oczekiwałam, ale jego oczy mówiły całkiem inną historię. Oczywiście, że

chciał grać. Był Jamesem Potterem! Przed tym rokiem nawet nie czekałby na pozwolenie. Tak
naprawdę, to pewnie już teraz byłby już w połowie drogi do świata kręciołków i potykania się.
Wiedziałam, że pewnie powinnam kazać mu zostać, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłam tego
zrobić. Zepsuć mu zabawę, zabrać jego własną osobowość. Jaki James Potter siedziałby z boku,
kiedy trzeba było grać w Pijane Kubki?

Żaden James Potter.

Tylko Lily Evans.

- Idź – powiedziałam, wywracając oczami w odpowiedzi na jego żałosne próby

odpowiedzialności. – Idź, zanim zmienię zdanie. Ale mówię poważnie, James – poczekajcie z tym
jeszcze. Młodsi uczniowie…

background image

65

- Tak, tak – wtrącił Syriusz niecierpliwie. – Będziemy trzymać to poza widokiem. Jakoś

musimy poćwiczyć. Chodź, Rogacz. Czas podszlifować twoje umiejętności rzucania. – Potem
oddalił się, śpiewając z całych sił jaką irlandzką piosenkę. James parsknął śmiechem, ale ja nie
potrafiłam okazać tyle samo rozbawienia.

- Naprawdę cię skorumpowaliśmy, co? – spytał, śmiejąc się cicho. Potargał mi włosy, a ja

spiorunowałam go wzrokiem, ponieważ kiedy w końcu przestał targać własne włosy, jakoś
przeniósł się na targanie moich, co wcale nie było korzystna zmianą. – Będę mieć na wszystko
oko – zapewnił mnie, podnosząc się ze schodów. Rzucił mi szelmowski uśmiech, po czym
pochylił się, jakby miał zamiar podzielić się sekretem. – Jestem najlepszym graczem w Pijane
Kubki w tej szkole – szepnął, nadal się uśmiechając. – Mam to opanowane.

- Jasne – mruknęłam, choć patrząc na jego bezsensowny idiotyczny uśmiech, oraz

zachowanie podobnie do głupiego Napuszonego Chłopaka, nie mogłam powstrzymać lekkiego
uśmiechu. – Znajdź mnie potem, kiedy będziesz pijany, dobra?

- Chciałabyś – zaśmiał się James, a następnie odszedł w nie tak głośnym stylu jak jego

przyjaciel.

Więc teraz siedzę sobie tutaj, zastanawiając się, jak to możliwe, żeby jedna dziewczyna była

tak głupiutka w tak wielu rzeczach w tak krótkim czasie. Nie może być to normalne. Ani trochę.

Ale kiedy ja w ogóle byłam normalna?

Najpóźniej Jak Może Być, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt

Spostrzegawcza Lily: Dzień 26 (27?)

Suma Obserwacji: 165

Kłamstwo.

Tylko tyle chciałam od wszystkich – żeby po prostu mnie okłamali.

Nie jest to wielka prośba, jak się o tym pomyśli. Mam na myśli, że inni ludzie pewnie prosili

o więcej od światowej populacji w różnych momentach całej historii. Moja prośba, w
porównaniu z tym, nie jest aż tak ogromna. Nawet nie wymaga wiele wysiłku – uwierzcie mi,
wiem o tym. Kłamanie jest całkiem proste. Spróbujcie i zobaczycie. A kiedy to się robi – kiedy
podąża się za moimi nakazami, okłamuje się mnie i sprawia, że wierzę w rzeczy, które bardzo
ułatwiają mi życie, proszę tylko – nie, nie proszę. Błagam – żeby dalej mnie okłamywać. Nie

background image

66

przestawać. Robić to dalej. Nie mieć poczucia winy ani nie myśleć, że będzie mi lepiej, gdy
poznam prawdę, bo najczęściej jest mi lepiej, kiedy jestem zostawiona w ciemności. Poważnie.

Merlinie.

Podwójny cholerny pieprzony Merlinie.

Tak bardzo kręci mi się w głowie, że to boli. Chce mi się wymiotować tu, na moje łóżko, a

jeśli to zrobię, to nie sądzę, że nawet się podniosę z własnych wymiocin, ponieważ tego byłoby
po prostu zbyt wiele.

To wszystko to za wiele.

Jak? Dlaczego? Merlinie, to nie ma żadnego przeklętego sensu. A oni wszyscy cholernie

wiedzieli! A ja…

Nie.

Nie, nie mogę tego powiedzieć.

Nie mogę powiedzieć, że nie wiedziałam, bo szczerze mówiąc, chyba wiedziałam. Myślę, że

zawsze wiedziałam, po prostu nie chciałam tego przyznawać. Zamiast tego ignorowałam każdy
znak, każdy gest i wymyśliłam głupie testy, żeby udowodnić samej sobie, iż to nie może być
prawdą. Testy, które wyraźnie oblał, chociaż zdołałam przekonać siebie, że jest inaczej,
ponieważ on… on…

O Boże.

Chyba o tym powiem.

O tym, o czym wcześniej nie byłam w stanie mówić.

Myślę, że muszę o tym pogadać.

Ugh.

Ochrona klatki schodowej dziewcząt przed namiętnymi kochankami szybko stała się

nieznośna, a gdy James poszedł poćwiczyć z Syriuszem, nie miałam już kim odwrócić swojej
uwagi i nie miałam już co tutaj pisać. Siedziałam jeszcze trochę, żeby być pewną, że ustąpiła
niekończąca się fala hormonów, ale po jakichś dziesięciu lub piętnastu minutach przestałam się
przejmować, kto wkradał się na górę i wróciłam na imprezę. Wyglądało na to, że Chris Lynch
zamierza zacząć swoją kolejną historyjkę – tym razem o starym odbiorniku radiowym, parze
tenisówek i, co ciekawe, pelikanie z zoo – a Grace i Emma mnie do siebie przywoływały.
Stwierdziłam, że namiętni kochankowie mogą zapanować nad sobą przez kilka minut, żebym

background image

67

mogła spędzić trochę czasu z moimi przyjaciółmi. Przecież Prefekt Naczelne też potrzebują
czasami zabawy.

Impreza przebiegała normalnie, jak sądzę. Panowie dotrzymywali słowa, ponieważ nie

dostrzegłam Jamesa ani Syriusza z alkoholem do późna w nocy, kiedy pierwszo i drugoroczni w
końcu zaczęli znikać, choć wydawało się, że i tak wszyscy wiedzieli o nieuchronnej rozgrywce
Pijanych Kubków i wyzwaniu, które Chris Lynch i George Carter postawili Jamesowi i Syriuszowi.
Każdy z niecierpliwością czekał, aż młodsze dzieciaki pójdą do łóżek, co było żałosne, jeśli mnie
zapytacie. Mocno starałam się nie śmiać, gdy całe ich towarzystwo – wyraźnie świadome
umowy młodsi-uczniowie-zero-alkoholu – zaczęło przekupywać upartych trzeciorocznych, aby
poszli na górę, ale ledwo co mogłam powstrzymać śmiech, kiedy pewna uparta dziewczynka
zdołała wywalczyć od Syriusza szybkiego całusa w zamian za improwizowaną zmianę jej godziny
policyjnej.

Poważnie, to było bezcenne.

Śmiałam się jak durna.

- Naprawdę cię nie lubię – mruknął Syriusz, kiedy szczęśliwa trzecioroczna pobiegła na

klatkę schodową dziewcząt. Wyglądał, jakby potrzebny mu był wtedy alkohol, co sprawiło, że
jeszcze mocniej się roześmiałam. Spojrzał na mnie spode łba. – Naprawdę, naprawdę cię nie
lubię.

- Oj daj spokój, Black – odparłam z uśmieszkiem, pewnie czerpiąc z tej sytuacji zbyt wiele

przyjemności, ale nie bardzo mnie to obchodziło. – Nie bądź takim zacofanym facetem.

Czasami podziwiam moją błyskotliwą inteligencję.

- Co za poczucie humoru – prychnął Syriusz, piorunując mnie wzrokiem, za zaatakowanie go

jego własnymi słowami. Potem przeniósł ostry wzrok na resztę pokoju wspólnego, szybko go
skanując. – Czy ona była ostatnia? Lepiej, żeby była ostatnia, bo przysięgam, Evans…

- Ta była ostatnia – odpowiedziałam obojętnie, w końcu litując się nad godnym współczucia

facetem, chociaż nie byłam pewna czy wszyscy trzecioroczni poszli do łóżek. Być może jestem
zbyt współczująca, aby wyszło mi to na dobre. – Dalej – powiedziałam, wywracając oczami i
machając ręką. – Zaczynaj swoją grę. Upij się. Wyskocz przez najbliższe okno, nie obchodzi mnie
to.

Naprawdę nie obchodziło.

Tak długo, jak nie musiałam myć rozlanej krwi.

background image

68

- Dzięki Merlinowi! – wykrzyknął Syriusz, wyglądając jakbym właśnie mu powiedziała, że

OWTemy zostały odwołane, a nie, że on i jego durni przyjaciele mogą zacząć durną grę. Potem
zaczął wrzeszczeć. – Ej! Lynch! Jesteś gotowy na dostanie w tyłek?

Twarz Chrisa rozjaśniła się jak migocząca choinka, kiedy porzucił swoich słuchaczy (był w

połowie następnej historyjki – marmolada, futon i jakiś wypad windsurfingowy) i zaczął
wrzeszczeć w poszukiwaniu swojego partnera George’a Cartera.

Faceci są tacy żałośni.

Phi.

- Idziesz popatrzeć? – zapytał James, podchodząc do mnie od tyłu. Odwróciłam się lekko

zaskoczona jego nagłym pojawieniem się. Zniknął wcześniej, kiedy wdał się w machlojki z
jednym szczególnie zafascynowanym trzeciorocznym, który sądzę, że miał nadzieję na
dotknięcie miotły Jamesa. Prychnęłam i posłałam mu wymowne spojrzenie, pokazując co
myślałam o jego głupiej imitacji rozrywki.

- Iść popatrzeć, jak się upijacie? – zakpiłam, upijając łyk piwa kremowego. – Sądzę, że nie,

mój przyjacielu. Mogę wymyślić setki innych bardziej zabawnych sposobów na spędzenie
mojego czasu.

Takich jak połknięcie trucizny.

Albo zjedzenie żywego pająka.

Albo szybka wycieczka do Azkabanu.

Oglądanie jak grupka hałaśliwych facetów rzuca piłeczkami do kubków, zaśmiewając się

głośno, zachowując się jakby byli pijani, choć jeszcze nie są, ale za niedługo będą?

Nie przepadam za tym.

Szczerze, to cholerna strata czasu.

- No nie bądź taka – powiedział James, udając zranioną minę, kiedy przeszliśmy na drugą

stronę pokoju. – Musisz mi kibicować! Lynch i Carter zdobyli sobie fanów. Będę tam kompletnie
samotny.

- Masz partnera w Pijanych Kubkach, James – przypomniałam beznamiętnie, rzucając mu

spojrzenie. – Nie można być tam samotnym. Poza tym dodam, że twój partner dopiero co
oświadczył, że nie lubi mnie bardzo, bardzo mocno, więc…

background image

69

- Daj mu kilka rund – zapewnił James z uśmiechem – a gwarantuję ci, że jego uczucia się

zmienią.

O rany.

- Ta, kiedy będzie pijany – powiedziałam urażona.

James przewrócił oczami, kończąc swoje nowe piwo kremowe. – Jak wiele razy mam ci to

mówić, Nieomylna? Nie upijasz się od grania w Pijane Kubki. Może jesteś trochę podchmielona,
ale pijemy tylko zabarwione piwo kremowe.

Tak powiedział wtedy. Powiedział to, jakby naprawdę miał to na myśli, co myślę, że wtedy

tak było. Ale nie miał pojęcia, jaką szkodę może zrobić „zabarwione piwo kremowe”.

Poważną, bardzo poważną szkodę.

Teraz to wiem.

Wtedy jednak nie.

Naturalnie.

- Tak, tak – powiedziałam w swojej ignorancji, robiąc z tego żart. – Ale tylko poczekaj. Nie

przychodź do mnie zemdleć, kiedy nie będziesz mógł chodzić normalnie.

- Idziesz kibicować czy nie? – spytał rozdrażniony.

- Dajesz mi jakiś wybór? – odparowałam.

- Nie bardzo – przyznał James z kolejnym uśmiechem. Schylił się, zniżając głos. – Robię tylko

wrażenie, że masz wybór, żeby twoje niezależne uczucia nie były tak urażone, kiedy zostaniesz
wmanipulowana w kibicowanie. Znakomity plan, co?

O tak.

Znakomity.

Kto może kłócić się z taką logiką?

Pewnie ja, ale nie dostałam wyboru w tej sprawie. James złapał mnie za ramię i zaczął

ciągnąć mnie do prowizorycznego stolika na Pijane Kubki, który ktoś wyczarował na dalekim
końcu pokoju wspólnego. Przez całą drogę mamrotałam o dyktatorskich tyranach i że, jak nie
będą uważać, to ktoś zamorduje ich we śnie czy coś, ale James mnie ignorował, nie licząc
okazjonalnego prychnięcia tu czy tam. Zostałam stanowczo postawiona po lewej stronie stolika,

background image

70

gdzie stały już Grace i Marley (nie wiem, gdzie poszła Emma), a choć narzekałam i robiłam miny
na prawo i lewo, nikt nie zważał na moje protesty.

Cóż za niespodzianka.

To pokazuje, jak ważna jestem dla świata.

- Ufam wam obu, że przytrzymacie ją tutaj. – powiedział James do Grace i Marley,

wpychając mnie pomiędzy nie, zachowując się jakbym nie stała dwie stopy przed nim, słysząc
wszystko, co rozkazywał. Zamiast być urażoną takim poniewieraniem mojej osoby prze niego
jako moja najlepsza przyjaciółka, Grace uśmiechnęła się szeroko i chwyciła mnie za ramię.

Cholerna, zdemoralizowana zdrajczyni.

- Mam cię – powiedziała.

Przyszpiliłam ich wszystkich wzrokiem, ale nie wywarło to żadnego efektu. Nie wiem

dlaczego sądziłam, iż będzie inaczej.

Tak więc spędziłam następną godzinę, stojąc pomiędzy Grace i Marley, oglądając razem z

połową Gryffindoru, jak nasi koledzy toczyli walkę na stoliku Pijanych Kubków. Naprawdę, jest
to bardzo durna gra, ale nie mogę skłamać i powiedzieć, że nie podobało mi się jej oglądanie.
Chodzi mi o to, że mogą być kompletnymi idiotami, ale nasi Gryffońscy chłopcy są dosyć
zabawni, kiedy są tacy ambitni i w ogóle. Nigdy nie widziałam, żeby Syriusz Black tak bardzo się
wzburzył przez parę rzutów piłeczką. Zachowywali się, jakby ich życie zależało od tego, kto rzuci
kogo piłeczkę do którego kubka!

Podobnie jak Quidditch, Pijane Kubki są nieznośne i niewiarygodnie niezdrowe.

James i Syriusz szybko skończyli z Lynchem i Carterem, ogłaszając się mistrzami świata, co

zdobyło im przynajmniej sześć nowych wyzwań z różnych par w całym pokoju wspólnym,
wliczając to ich własnych partnerów zbrodni, Remusa i Petera. Oglądaliśmy wszyscy, jak
czwórka przyjaciół walczyła na stoliku, rzucając piłeczkami, obelgami i dobrym humorem, kiedy
jedna gra zamieniła się w dwie, dwie w trzy, trzy w pięć. Nikomu nie przeszkadzało okupywanie
stolika przez nich, kiedy drugi został wyczarowany trochę dalej od pierwszego i Marley oraz
jedna z jej szóstorocznych koleżanek przymierzyły się do zagrania własnych mistrzostw.

Choć, bez wątpienia, jest to bezsensowne i głupie, było całkiem fajne, choć nie ośmielę się

nikomu tego przyznać. Mam do utrzymania reputację, wiecie.

Gra trwała już godzinę (Huncwoci wciąż się ze sobą mierzyli, a Marley i jej partnerka

przegrały z parą skoordynowanych piątorocznych), kiedy Grace wolno zaczęła mnie namawiać

background image

71

do zgodzenia się na bycie jej partnerką przeciwko pewnym siebie piątorocznym, którzy zajęli
właśnie drugi stolik. Ale nie zamierzałam do tego dopuścić.

- Proszę, Lil – jęczała, ciągnąc mnie za ramię, którego, dotrzymując słowa, nie puściła ani na

chwilę, odkąd James przystawił mnie do jej boku. Zrobiła najlepszą błagalną minę. – Będzie
świetnie! Masz koordynację wzrokowo-ruchową! Tylko tyle potrzeba!

- Nie będę grać – powiedziałam jej po raz milionowy. Skrzyżowałam ramiona na piersiach i

stanowczo pokręciłam głową. – Nawet nie popieram tego, że inni grają, dlaczego do diabła,
sama miałabym grać?

- Bo to jest fajne – odparła Grace rzeczowo. Wywróciłam oczami na jej żałosne błazeństwo.

A chociaż James nie miał żadnego udziału w tej rozmowie, udało mu się przypadkiem ją
podsłuchać przez stanie blisko, i musiał otworzyć swoje duże, głupie usta i też męczyć mnie,
bym zagrała.

Serio.

I oni mają być moimi przyjaciółmi!

Phi!

- Nie bądź takim tchórzem, Nieomylna – wtrącił, odwracając się do mnie i Grace z

nieznacznym uśmieszkiem. Wypił właśnie drugi kubek w tej grze po tym, jak Peter zdołał
wrzucić do niego piłeczkę i sumiennie lekceważył to, co działo się po jego stronie stolika, kiedy
Syriusz zabierał się do strzału. Przyszpiliłam go gniewnym spojrzeniem za ten komentarz,
ponieważ moja duma Gryffindorska czuła się urażona byciem nazwaną tchórzem tylko dlatego,
że nie chciałam upijać się litrami piwa kremowego. Ale jak zwykle James nie wyglądał na
przejętego moją wrogością, więc walnęłam go mocno w ramię.

Skłonności do przemocy i w ogóle, wiecie.

Jestem w tym najlepsza.

Oprócz kłamania, oczywiście.

- Hej! – krzyknął, odsuwając ramię, choć oczywiście śmiał się zamiast krzywić, co sprawiło,

że chciałam walnąć go raz jeszcze. Zasługiwał na to.

Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć – pewnie coś w stylu „jesteś taką pruderyjną,

zacofaną, głupią dziewczyną!”, za co zapewne bym go zamordowała, ponieważ wtedy czułabym
się zobowiązana do zagrania, chociaż miałam w tym zero doświadczenia. Ale zanim James

background image

72

zdołał wyrazić na głos swoje komentarze, w tym dokładnie momencie rozległ się gdzieś po
mojej lewej dźwięk głośnego, bardzo znajomego, piszczącego alarmu.

O tak.

Znowu zaczynali.

Szczerze, po prostu jak durni mogą być ludzie??

- Musicie sobie jaja robić – mruknęłam, przyglądając się z czymś graniczącym z nienawiścią

parze leżącej niezgrabnie pod schodami dziewcząt. Ale wiecie co, totalnie na to zasługiwali. W
całym pokoju zabrzmiał śmiech, ludzie wydawali się mieć o wiele lepsze humory, odkąd
rozpoczęły się turnieje Pijanych Kubków. Idąc w ślady mas, James uważał tę sytuację za
prześmieszną i zaczął do siebie chichotać. Ale ci z nas, którzy nie oddali się różnym źródłom
alkoholu, nie uważali tej sytuacji za śmieszną. A ponieważ nie mogłam wyżyć się na idiotycznej
parze, wyżyłam się na Jamesie, czerpiąc wielkie zadowolenie z jego krzywej miny, gdy znowu
walnęłam go w ramię. – To nie jest zabawne! – warknęłam.

- Och, jest troszeczkę zabawne – odparł z uśmiechem James, pocierając zranione ramię,

choć nie wyglądał na poszkodowanego. – Niezabawne oczywiście – ciągnął, rzucając mi
znaczące spojrzenie – że jesteś agresywna i sądzę, że powinniśmy założyć dla ciebie grupę
wsparcia radzącą sobie ze gniewem, ale zabawne, iż wiem na pewno, że teraz tam pójdziesz i
posadzisz tyłek na tych schodach, żeby upewnić się, że nikt tam nie wejdzie, używając tego jako
wymówki, aby stąd pójść, zanim Grace w końcu przekona cię do odrzucenia wszystkich
skrupułów na bok i dołączysz do gry. Jak to brzmi?

Jak stek bzdur.

Brzmiało jak wielki, idiotyczny stek bzdur.

Jednak prawdziwy.

Jednakże nie o to chodzi.

Nie miałam na to żadnej elokwentnej odpowiedzi (bo stawiona przed prawdą często nie

mam), więc mruknęłam gorzko „Zamknij się” i oddaliłam się do klatki schodowej dziewcząt,
ignorując głośny śmiech James i Grace, bo czasami po prostu jestem tak niedojrzała.

Ale naprawdę nic nie mogę na to poradzić.

Zastanawiałam się przez chwilę, gdy raz jeszcze znalazłam się na schodach do dormitoriów

dziewcząt, kiedy wszyscy inni w pokoju wspólnym dalej się bawili, jak do diabła, zrobiłam pełne
kółko w ciągu godziny, ale żadna rozsądna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy.

background image

73

Przypuszczam, że mogłam obwiniać moje zamiłowanie do poddawania się presji grupy, dzięki
czemu w moich próbach uniknięcia tego jakimś cudem skończyłam wykluczając siebie, ale to
mnie tylko przygnębiło, kiedy zaczęłam myśleć o mojej gównianej karmie i gównianych wadach
mojej osobowości, więc widzicie, skąd pojawiły się moje protesty przeciwko mojemu biegu
myśli. Nie wiedziałam jednak, jak zamierzałam się zabawiać, kiedy już plan Unikać-Presji-Grupy
został odwołany. Ten plan, jak widzicie, skończył się w tym dokładnym momencie.

Nieszczególnie stały plan, co?

Hm.

- Oszacowano, że w każdej minucie 0.7 populacji światowej jest pijana. Wiedziałaś o tym?

Podniosłam gwałtownie głowę, odrywając wzrok od podłogi na znajome „wiedziałaś o

tym?”. Zanim jeszcze spojrzałam, to wiedziałam już, kto tam stał. Kto inny mówi takie rzeczy?

Jest to dość niezwykły atrybut.

- MJ. – Zamrugałam z zaciekawieniem, patrząc na młodą masę rozczochranych włosów. –

Nie powinieneś być na górze?

MJ wzruszył ramionami, opierając się o ścianę obok schodów, pod jedną ręką trzymając

stos książek, a drugą palcami trzymając różdżkę. – Może – powiedział. – Byłem w bibliotece –
wyjaśnił.

- Co tam robiłeś? – spytałam. – Nie byłeś na meczu?

MJ pokiwał głową, bawiąc się różdżką. – Byłem, ale potem musiałem dokończyć zadania.

- Niewiele przegapiłeś – zapewniłam go, potem wskazałam krzesło stojące niedaleko od

miejsca, gdzie stał MJ, pokazując mu, żeby je przysunął i na nim usiadł. Rozmawianie z moim
trochę dziwnym uczniem było o wiele lepsze niż samotne siedzenie i zastanawianie się nad
moimi wadami. – Usiądź – powiedziałam. – Pogadaj ze mną. Masz szczęście, wiesz. To szalone
towarzystwo przekupiło wszystkich trzeciorocznych, żeby poszli na górę jakąś godzinę temu.
Oficjalnie jesteś na imprezie starszych klas. – Posłałam mu uśmiech. MJ odwzajemnił uśmiech,
ale tylko troszeczkę, robiąc, jak kazałam i zajmując miejsce na krześle, które sobie przysunął.
Położył książki na kolanach i nareszcie przestał bawić się różdżką.

- Dlaczego nie grasz w Pijane Kubki? – zapytał cicho, wskazując za siebie na pijackie

świętowanie. Uniosłam brew na jego pytanie.

background image

74

- Wiesz co to Pijane Kubki? – zapytałam oszołomiona faktem, że ten biedny, niewinny

dzieciak miał kiedykolwiek kontakt z tak podłą grą w wieku zaledwie trzynastu lat. MJ wzruszył
znowu ramionami.

- Moi bracia czasami lubią w to grać – odparł swobodnie, odwracając lekko głowę i przyjrzał

się dwóm gorącym meczom dziejącym się przy stolikach Pijanych Kubków. Odwrócił się do
mnie. – Jeśli nawet mała ilość alkoholu dotknie skorpiona, dostaje szału, dopóki nie zakłuje się
na śmierć. Wiedziałaś o tym?

O jeeezu.

- Nie – odparłam, wzdychając lekko. – Ale z drugiej strony nie spotkałam wielu skorpionów

w moim życiu. Jednakże jeśli spotkam, jestem teraz tego świadoma. Dzięki za to.

MJ pokiwał głową, wyraźnie nie rozumiejąc, że się z nim droczyłam, co pokazuje jak bardzo

musimy nadrobić towarzyskie zaległości, żeby ten dzieciak był gotowy, by poznać paru
przyjaciół. Jego umiejętności prowadzenia rozmowy także są… nieco nierozgarnięte.

Wiecie, jeśli przez umiejętności prowadzenia rozmowy rozumiecie wszystko, co nie kończy

się słowami „wiedziałaś o tym?”.

Tak, właśnie tak.

- Pisałem wypracowanie z zaklęć – zaczął MJ, podnosząc podręcznik, który leżał na szczycie

jego stosu – Standardowa księga zaklęć, stopień trzeci. – Zrobiłem pierwszą część – ciągnął,
wyciągając pergamin spomiędzy kartek podręcznika - …ale ostatnia… - Wzruszył bezradnie
ramionami, szukając we mnie pomocy.

Choć nie były to ani odpowiednia pora, ani miejsce, zlitowałam się nad biednym chłopcem i

jego z lekka rozpaczliwym spojrzeniem, wzięłam od niego pergamin, czytając pytanie na górze i
to co, do tej pory napisał. Może nie dokładnie to zazwyczaj robiło się na imprezie Quidditchowej
– siedzenie na klatce schodowej dziewcząt z trzeciorocznym i czytanie jego zadań z zaklęć – ale
nigdy nie twierdziłam, że MJ był jedyną osobą ze zniekształconą osobowością towarzyską.

Trochę przyganiał kocioł garnkowi.

Zdumiewająco żałosne.

Phi.

Nie wiem, jak to się stało, naprawdę. Zaczęło się od przeglądania jego wypracowania,

przekartkowywania podręcznika, żeby pokazać mu, gdzie mógł znaleźć informacje, których
potrzebował, aby dokończyć ostatnią część. Nie zamierzałam prowokować żadnych pytań, nie

background image

75

zamierzałam odpowiadać na te, które zostały sprowokowane, nie zamierzałam prowokować
więcej pytań z tych odpowiedzi i tak dalej, ale tak czy inaczej to się stało. Chciałabym obwinić o
to fakt, że najwyraźniej jestem największą maniaczką zaklęć w całej Anglii, a kiedy biedni, na
nieszczęście zagubieni chłopcy tacy jak Maurice John Rosier patrzą na ciebie tymi wielkimi
niebieskimi oczami i mówią coś takiego „Ale dlaczego machasz ręką do przodu w
Rozweselającym Czarze? Jak mam to zrobić?”, to przypuszczam, że rozpływam się na miejscu.
Mówię mu, że macha się ręką do przodu, ponieważ cofnięcie jej zmyliłoby nie tylko twój cel, ale
także koncentrację, a potem zaczęłam mu pokazywać przez pół godziny, jak właściwie robi się
coś takiego.

Tak.

Wiem.

Społecznie wyzwana, ma na imię Lily Evans.

Ale co ma zrobić osoba uzależniona od Zaklęć?

- Proszę! – zawołałam szczęśliwie, patrząc jak po dobrych piętnastu minutach intensywnego

ćwiczenia i wskazówek, MJ w końcu zdołał sam machnąć nadgarstkiem do przodu we właściwy
sposób. – Teraz już rozumiesz! Kiedy już się nauczysz, to nie jest takie trudne, co nie? –
Uśmiechnęłam się do niego szeroko. MJ odwzajemnił uśmiech.

- Zapomnę o tym – mruknął sztywno, ciągle machając ręką. Wywróciłam oczami, kręcąc

głową.

- Nie zapomnisz – powiedziałam. – Będziesz doskonale to pamiętał. Poza tym, to nie tak,

że…

Ale MJ nigdy się nie dowiedział co było nie tak, że, bo w tamtej chwili, kiedy zamierzałam

przekazać mu informacje, niesamowicie głośny – choć na szczęście nie alarm – dźwięk
rozbrzmiał w pokoju wspólnym, po którym prawie natychmiast pojawił się hałaśliwy chór
śmiechu każdego w pokoju. Zwróciłam głowę w miejsce, gdzie grupa Gryffonów stała nad
stolikami Pijanych Kubków.

- Co to było, do cholery? – mruknęłam, podnosząc się, żeby mieć lepszy widok. MJ nie

ruszył się z krzesła, ale odwrócił się i wyciągnął szyję, również próbując zobaczyć, co się dzieje.
Przez tłum ludzi nic nie widziałam, ale wszyscy się śmiali, niektórzy klaskali i udało mi się
dostrzec nieco wgniecioną krawędź stolika na podłodze, co kazało mi sądzić, że ktoś na niego
upadł, co spowodowało głośne huknięcie. Nie wiedziałam kto, ponieważ nic nie widziałam, ale
ktokolwiek to był, wszyscy uważali to za niesamowicie komiczne.

background image

76

Ci pijacy uważaliby urazy za zabawne.

Phi.

Zamierzałam usiąść znowu na schodach, żeby kontynuować maniackie lekcje z MJ’em,

wiedząc, że nie byłabym żadną pomocą dla poszkodowanej strony, kiedy nie mogłam nawet nic
zobaczyć przez kłębiący się tłum, aby dowiedzieć się, co się stało. Już usiadłam, kiedy nagle
dostrzegłam kątem oka chwiejącą się istotę podnoszącą się na nogi. Obserwatorzy znowu
zaklaskali, kiedy poszkodowana strona uśmiechnęła się szelmowsko i przez chwilę kołysała się
na nogach.

O kurde.

Podwójne cholerne pieprzone kurde.

To był James.

James.

Gdzie się podziało jego zapewnienie o nieupiciu się piwem kremowym?

- O, dobry panie – mruknęłam, zakrywając ręką oczy, kiedy przyjrzałam się tej żałosnej

scenie. Ale tak jak przy wypadku samochodowym na poboczu drogi, nie na długo oderwałam
wzrok od katastrofy. Gdy szybko spojrzałam w tamtym kierunku, James – wyglądając na
bardziej rozczochranego i beztroskiego niż kiedykolwiek – patrzył prosto na mnie, szeroki, durny
uśmiech pokrywał całą jego twarz. Powoli zaczął iść chwiejnym krokiem w moim kierunku.

O rany.

Był pijany.

Totalnie, całkowicie, ledwo mogący ustać na nogach, był schlany i pijany.

Co za dureń.

- Wygląda na to, że będziemy mieć gościa – mruknęłam beznamiętnie, ale kiedy spojrzałam

w miejsce, gdzie przed paroma chwilami siedział cicho MJ, było tam tylko puste miejsce.

A gdzie on, do jasnej cholery, poszedł?

- Spłoszyłeś mojego kolegę – powiedziałam Jamesowi, kiedy zdołał dotrzeć do klatki

schodowej dziewcząt. Opierał się leniwie o ścianę, jego piwne oczy były niewyraźne, jego
uśmiech głupszy od jego zwykłego ilorazu inteligencji, wyglądając na wręcz naćpanego.
Widzicie, co się dzieje z tymi, co piją. Wywróciłam oczami, patrząc na niego znacząco. – Widzę,

background image

77

że miałeś mały upadek – wymamrotałam sucho, wskazując na połamany stolik, którego
oczywiście nikt nie naprawił. James dalej się szczerzył.

- Przegrałem – powiedział.

- Zauważyłam – odparłam.

- Cześniej nie przegrywałem, wiesz – wydukał, śmiejąc się lekko żałośnie, co naturalnie

sprawiło, że ja parsknęłam śmiechem przez tę całą żałosność i w ogóle. – Nie – ciągnął,
wzdychając ciężko, podniósł niepewną rękę do głowy, żeby powoli potargać włosy. – Cześniej
nie przegrywałem. Wygrywałem, wiesz. Potem… humph… nie wiem… pszypuszam…

Było to dość bezcenne.

Naprawdę uwielbiałam pijanego Jamesa.

Wtedy.

Nie później.

Na pewno nie później.

- …przegrałeś? – dokończyłam powoli za niego, nie ukrywając rozbawienia. James wydał

cichy jęk zgody i w końcu wyjął rękę z włosów. Teraz odstawały we wszystkich dziwnych
kierunkach, wyglądając niechlujnie, nawet jak na Jamesa. Ostrożnie zmarszczył nos ze wstrętem
i spojrzał na mnie.

- To przez ognistą whisky – szepnął z żalem, potrząsając głową z głębokim wyrzutami

sumieniami. Parsknęłam śmiechem i również potrząsnęłam głową, ale na jego żałosne
błazeństwo, nie parodię tego wszystkiego.

- Być może nie powinieneś był pić ognistej whisky – zauważyłam surowo, rzucając mu

spojrzenie lekkiej nagany, którego wiedziałam, że pewnie teraz nie rozumiał, ale poczułam się
lepiej. Byłam zaskoczona, że nie byłam bardziej rozgniewana tą sytuacją. Czy nie tego właśnie
najbardziej się obawiałam? Pijanych wariatów bałaganiących i potykających się o stoliki?
Powinnam była się wściekać, ale zamiast tego się śmiałam. Może to dlatego, że był to James,
może dlatego, że wyciągnęłam w końcu z tyłka różdżkę, sama nie wiem, ale tak czy inaczej, nie
panikowałam nad tym, skąd wzięła się ta ognista whisky ani czy przyjdzie tutaj McGonagall i nas
wszystkich pozabija. Stałam po prostu obok Jamesa, mając nadzieję, że nie zemdleje i nie zrobi
sobie krzywdy albo zwymiotuje na schody.

To poprawa, jak sądzę.

background image

78

- Lily? – odezwał się parę sekund później, wyrywając mnie z zamyślenia.

- James? – odpowiedziałam.

- Mam… ni… nie… ugh… - Nie potrafił wypowiedzieć odpowiednich słów, choć próbował

parę razy. Nie sądziłam nawet, że wiedział, co próbował powiedzieć, tak chaotyczne były jego
pomruki. Zmarszczył twarz we skupieniu, jakby próbował się na czymś skoncentrować. Minęło
kolejnych parę sekund z małym sukcesem ze strony Jamesa. W końcu zrezygnował ze swojej
przemowy i zamiast tego szybko pokonał cztery schodki, aż staliśmy twarzą w twarz na
schodach. Miał bardzo dziwny wyraz oczu, który wtedy uważałam za efekt alkoholu, ale teraz
wiem lepiej. – Chodź tutaj – powiedział, machając ręką.

- Iść gdzie? – spytałam, przypatrując się z konsternacją najwyżej połowie metra, która nas

oddzielała. Gdzie ten dzieciak chciał, żebym poszła?

- Tutaj – polecił raz jeszcze.

- Tutaj, gdzie? Stoję tuż przed… oomph!

Dowiedziałam się, gdzie było tutaj.

Najwyraźniej tutaj reprezentowało bycie przyciągniętą do osoby Jamesa.

Tak.

Wręcz przyklejoną.

Bo to wcale nie działało na mój już słaby stan psychiczny.

O Boże.

- Em… - Czułam się jakby w ustach wyrosła mi pustynia. – James… co ty…

- Ciii – szepnął, ściskając mnie mocniej, cicho przerywając moje żałosne pytania. – Po

prostu… cicho – rozkazał.

A potem to zrobił.

Bez ostrzeżenia, bez wstępu, bez choćby szybkiego „Uważaj, Evans, oto nadchodzi” lekko

bełkotliwym głosem albo nawet cichego zapowiadającego chrząknięcia. Właśnie tam na klatce
schodowej dziewcząt w pokoju wspólnym Gryffindoru. Po prostu to zrobił.

Pocałował mnie.

ON. MNIE. POCAŁOWAŁ.

background image

79

Gdyby mnie nie trzymał, to z pewnością spadłabym ze schodów. Byłam wstrząśnięta. Nie

było to jakieś szalone całowanie czy coś, ale i tak było to całowanie – wystarczająco niewinne,
żeby całkiem mnie nie zabić, ale wystarczająco pewne, abym wiedziała, że wcale niewinnie nie
było. James Potter stał tam na czwartym stopniu klatki schodowej dziewcząt i mnie całował.
Teoretycznie samo to wystarcza, aby dziewczyna oszalała. A ja… ja nie mogłam myśleć. Mój
umysł zrobił się kompletnie pusty, mogłam myśleć tylko o jego wargach poruszających się na
moich i jego smaku w moich ustach i… i…

Do diabła.

Do jasnego diabła.

Jeżeli nie mogę powiedzieć tego tutaj, to gdzie mogę?

Ja…

Podobało mi się to.

James Potter mnie całował i podobało mi się to.

Ten fakt powinien mnie zszokować. Przecież mój przyjaciel – mój przyjaciel – całował mnie

na klatce schodowej dziewcząt, a ja mu na to pozwalałam – nie, więcej niż mu pozwalałam.
Mnie się to podobało! Kto tak robi? Szczerze, kto? Jaka szanująca się, kochająca Amosa,
pruderyjna, zacofana Prefekt Naczelna nie czułaby ani trochę niewłaściwie, kiedy staje się coś
takiego?

Kto?!

Szczerze, to z wielką chęcią obwiniłabym za wszystko renomowane znakomite umiejętności

całowania Jamesa – jak mogłoby mi się to nie podobać z tak znakomitymi umiejętnościami? –
ale dziewczyna musi czasami stawić czoła faktom. Bo bądźmy tutaj szczerzy, facet był pijany.
Nie był w swojej najwyższej formie. A choć był bardzo daleko od obślinienia mnie czy coś, to
jestem pewna, że miał lepsze noce od tych. Nie było żadnej drogi wyjścia.

A jednak… wciąż mi się to podobało. Nie był w najwyższej formie, a jednak nadal mi się

podobało. Co zmusiło mnie do myślenia, wiecie, bo to nie jest zbyt normalna reakcja, prawda?
Jest tak daleka od normalności, jak może być. A im więcej o tym myślałam, tym bardziej
wyciągałam jeden wniosek.

Być może lubienie pocałunków Jamesa nie miało nic wspólnego z tym, jak dobrze czy źle to

robił.

Być może lubiłam pocałunki Jamesa… po prostu dlatego, że to James całował.

background image

80

I być może, nareszcie jestem gotowa to przyznać.

Mam na myśli…

Bo chodzi o to…

Że…

Podoba mi się James Potter.

Naprawdę.

Nie wiem kiedy, dlaczego czy jak, i nie podoba mi się bardzo, nie sądzę, to pewnie tylko

mijający pociąg, ale kiedy tam stałam, szczęśliwie pozwalając facetowi mnie całować… cóż, jak
można temu zaprzeczać? Mogłam wcześniej zmuszać się do zignorowania tego wszystkiego,
choć śniłam o nim, starałam się, żeby poprawić mu humor i chciało mi się rzygać, kiedy
zobaczyłam go razem z Elisabeth Saunders – ale gdy facet cię całuje, a ty nic z tym nie robisz…
to czas wypić piwo, którego się nawarzyło. Jakkolwiek szalone się to wydaje… to prawda.

Taka była prawda.

Podobał mi się James Potter.

Cóż za cholerna niespodzianka, co?

Wtedy wiedziałam, że moja karma po raz kolejny uderzyła doskonałą zemstą. Oto jestem ja,

umówiona na randkę z facetem, nad którym się rozpływałam od półtora roku, możliwie nawet
więcej niż na randkę, jeżeli dobrze rozegram moje karty i wszystkiego nie schrzanię, a co ja
robię?

ZACZYNA PODOBAĆ MI SIĘ JEGO NAJGORSZY WRÓG.

Komu jeszcze zdarzają się takie rzeczy?! Komu?! Ponieważ uwielbiam Amosa, wiem, że tak,

ale to nie zmienia faktu, że całowałam teraz Jamesa Pottera – chodzi mi o całowanie go, bo
przez parę chwil sądzę, że mogłam brać czynny udział w tym pijackim pocałunku, jakkolwiek
przypadkowa czy nieśmiała była moja reakcja.

Jak mogłam robić coś takiego Amosowi? Jak mogłam robić coś takiego sobie? Nie chciałam,

żeby to się stało. Starałam się to ignorować. Nigdy bym nie…

Wtedy zdałam sobie z czegoś sprawę.

Nigdy bym nie pocałowała Jamesa.

Nie pocałowałam Jamesa.

background image

81

On pocałował mnie.

ON POCAŁOWAŁ MNIE!

Gdzieś na górze trzasnęły drzwi.

Wracając z powrotem do rzeczywistości, odskoczyłam gwałtownie od Jamesa, nareszcie się

odsuwając, tak jak powinnam zrobić to parę minut temu.

O Merlinie.

Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam widzieć tego, co wiedziałam, że nieuchronnie

zobaczę, ale moje oczy i tak zaczęły szukać jego twarzy. Jego wyraz twarzy był pusty, oprócz
oczu, które różniąc się od wcześniejszego stanu pijaństwa czy twardej nieustępliwości reszty
jego ciała, wpatrywały się we mnie przeszywająco z jasnym, wymownym światełkiem. Gdybym
nie miała problemu z prawidłowym oddychaniem, wciągnęłabym powietrze na te spojrzenie, ale
biorąc pod uwagę, że nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak stać tam i rumienić się, chcąc
zrobić coś, aby cofnąć, to tego nie zrobiłam.

James zamierzał coś powiedzieć, ale w tamtej chwili wiedziałam, niemal tak jak wiedziałam,

że tych kilka minionych minut było okropnym błędem, że cokolwiek miał mi do powiedzenia, to
nie mogłam tego usłyszeć. Nie wtedy. Nie mogłam tego znieść. Byłoby tego zbyt wiele.

Zbyt cholera wiele.

- Lily…

Uciekłam.

Wiem, że to było dziecinne – wiem – ale w chwili, kiedy usłyszałam moje imię z jego ust,

musiałam uciec. Odwróciłam się i wbiegłam szybko po schodach na górę, nie przejmując się, jak
to wyglądało, nie przejmując się, co sobie pomyślał, przejmując się tylko tym, żeby oddalić się
od Jamesa Pottera najdalej jak fizycznie to możliwe, nienawidząc faktu, że wciąż miałam jego
smak w ustach, że moje wargi wciąż mrowiły w miejscu, gdzie dotknęły jego ust.

Ponieważ on pocałował mnie.

A całujesz dziewczynę tak naprawdę tylko z jednego powodu.

Słyszałam, jak wołał moje imię z dołu, ale zignorowałam krzyki, biegnąc do mojego

dormitorium, ani na chwilę się nie zatrzymując. Dyszałam ciężko, bardziej z emocji niż
rzeczywistego wysiłku. Trudziłam się z klamką, starając się ją otworzyć, czując kłujący nacisk za

background image

82

oczami, które szybko zmieniło się w wylewanie łez. Z cichym szlochem zdołałam w końcu
otworzyć drzwi, szybko wchodząc do środka i zamykając je za sobą.

Tam wybuchłam płaczem.

- Lily? Na Merlina, Lily, co się stało?!

Dostrzegłam przez łzy niewyraźny kształt Emmy, wyglądającej na niezwykle zaniepokojoną,

kiedy przybiegła do mnie ze swojego łóżka po drugiej stronie pokoju. Nie mogłam mówić przez
kilka sekund, częściowo dlatego, że płakałam tak mocno, a częściowo dlatego, że w głowie tak
szybko mi się kręciło, że moje usta nie miały szansy na skupienie jej uwagi, żeby móc działać
właściwie.

On mnie pocałował.

Oblał mój test!

Oblał mój cholernie pieprzony test!!

Co się stało?

Tylko o tym myślałam.

- Ciiii. – Emma objęła mnie pocieszająco, próbując mnie uspokoić, ale oczywiście było to na

nic, bo moje łzy lały się bez końca. – Oddychaj, Lily. Wszystko będzie w porządku. Uspokój się i
porozmawiaj ze mną, dobra? Powiedz mi, co się stało.

Nie wiem jak zdołałam znaleźć mój głos. Totalnie histeryzowałam, a jednak udało mi się

wydusić słowa. Ale kiedy to zrobiłam, nie sądzę, że spodziewała się ich Emma.

- Kiedy przestał? – zapytałam przez łzy, wyrywając się z uścisku Emmy i stanęłam przed nią

trzęsąc się. – Kiedy on przestał, Emmeline?!

Patrzyła na mnie zdezorientowana. – Kiedy kto przestał, Lily?

- James. – Jego imię wyszło z moich ust z gorzkim tonem i zaczęłam jeszcze mocniej płakać,

jeśli to możliwe. – On… to było wcześniej, prawda? Przestał – przecież cholera przestał! Ja… on…

- Co James przestał, Lily?

- DURZYĆ SIĘ WE MNIE!

Twarz Emmy zbladła.

Wtedy wiedziałam już na pewno.

background image

83

Nie przestał wcześniej, tak jak chciałam wierzyć. Nie przeszłam mu. Nie wolałby być martwy

niż faktycznie się ze mną umawiać. Ten test – ten mój głupi, okropny test – nic mi nie
powiedział. Oczywiście, że nie wściekł się w tamtej chwili. Czemu, do diabła, miałby tak narażać
swoją dumę? Czekał do następnego dnia, kiedy wszystko się uciszyło, a potem pozwolił mi
wierzyć, że nie miałam z tym nic wspólnego. Pozwalał mi płakać na swoich wygodnych
swetrach, kiedy miałam swoje emocjonalne chwile. Przyszedł do mnie na północną wieżę, kiedy
wiedział, że potrzebowałam tam kogoś ze sobą. Nazywa mnie Nieomylną i żartuje o moim
kompleksie niższości. Kłóci się z Amosem, nie tylko przez Quidditcha, ale z dużo bardziej
osobistych powodów. On… James…

James Potter nadal się we mnie durzył.

Nadal mu się podobałam.

Opadłam na kolana, zmęczona i wysuszona.

Było mi niedobrze.

- Och, Lily. – Poczułam rękę Emmy na moich plecach, kiedy nie przestawałam płakać na

podłodze, nienawidząc siebie za zachowywanie się jak rozhisteryzowana kobieta, ale nie
wiedziałam, jak to powstrzymać. Bez względu na to, co robiłam, paplałam bez sensu jak
nieszczęśliwe dziecko, jakby świat dobiegał końca. Wiedziałam, że nie miałam powodu, aby być
tak zdenerwowaną całą tą sytuacją – nigdy nie płakałam tak jak wtedy – ale za każdym razem,
gdy starałam się przestać, łzy znowu się pojawiały. Głos Emmy był delikatny i lekko zbolały,
kiedy znowu się odezwała. – Nie chciał, żebyś wiedziała – szepnęła ze zmęczeniem i słyszałam
żal w jej głosie. – Nie chciał… żebyś wiedziała, Lily. Co się stało? Co ci powiedział?

Nie potrafiłam jej tego wyjaśnić. Nie wtedy, nie teraz. I może nie czułabym się teraz tak

okropnie, gdybym wtedy opowiedziała Emmie, ale nie potrafiłam wydusić z siebie tej historii.
Byłam wyczerpana, całkowicie, a kiedy już przestałam ryczeć jak wariatka, nie mogłam wyrzucić
z siebie tej opowieści. Siedziałam bez ruchu na podłodze, gapiąc się w podłogę, zastanawiając
się, jak u licha, ktoś mógł być tak niewiarygodnie głupi przez tak długi czas, jak ja.

- Proszę, nie mów nic nikomu – poprosiłam cicho, patrząc na Emmę po raz pierwszy od

dłuższego czasu. Oczy i policzki miałam obolałe od łez, gardło było suche, więc mój głos był
ochrypły w nieatrakcyjny sposób. – Nie mogę… pytania… a James prawdopodobnie i tak jutro
nie będzie niczego pamiętał…

- Czemu miałby nie pamiętać?

- Grali w Pijane Kubki.

background image

84

- Och. Cóż, to wiele wyjaśnia.

- Em…

- Nie – przerwała mi cicho, kręcąc głową. – Nie martw się. Nie musisz teraz wyjaśniać.

Spróbuj odpocząć. Wyglądasz na zmęczoną. Ale, Lil… - urwała, wzdychając ciężko. Zbliżając
twarz do mojej, spojrzała mi prosto w oczy. – To jest… nie wiem, co się wydarzyło – zaczęła
cicho – i nie wiem, co zrobił James, ale bez względu na to, co się dziś wieczorem stało… wiem,
że nie chciał cię zdenerwować. Nigdy by tego nie chciał. Nigdy. Wiesz o tym, prawda?

Oczywiście, że o tym wiedziałam. Nie byłam zdenerwowana, kiedy mi się o tym

przypomniało, ale wiedziałam.

Wypuściłam długi oddech i skinęłam głową Emmie. – Tak – szepnęłam. – Wiem.

A potem położyłam się do łóżka i teraz tutaj leżę.

Przez ostatnią godzinę próbowałam się przekonać, że przegięłam z reakcją. W stosunku do

problemów światowych mój obecny dylemat naprawdę nie jest wielką sprawą. No i co, że
chłopak nigdy nie przestał się we mnie durzyć? No i co, że w mojej totalnej ignorancji
prawdopodobnie zraniłam go na tyle sposobów, że pewnie teraz jest przyzwyczajony do tortur?
No i co, że mógł mnie przekonać do leciutkiego durzenia się w nim również? No i co, że –
pomimo faktu, że nie wiadomo, czy będzie pamiętał dzisiejszy wieczór – nasza relacja nigdy już
nie będzie taka sama? No i co, że straciłam jednego z moich najlepszych przyjaciół? No i co, że
to wszystko dzieje się teraz, kiedy powinnam być przeszczęśliwa, że idę na randkę z facetem,
który od zawsze mi się podobał?

No i co, że nie mogę oddychać?

No i co, że nie mogę myśleć?

No i co, że czuję się jakby cały świat usunął mi się spod stóp, wszystko to przez uczucia do

jednego faceta?

No i co, że nie powinnam tak się czuć, jeśli tylko trochę podoba mi się ten chłopak?

Przecież przeprowadzam się do Guam.

W Guam nie trzeba martwić się takimi sprawami.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron