DGP 2014 11 28 prawnik

background image

GETT

Y

IMA

GES

Przed młodymi prawnikami z Polski świat stoi otworem, trzeba tylko chcieć skorzystać

z oferowanych możliwości. I nie bać się

mówi dr Bartosz Turno,

zwycięzca rankingu

Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra

prawnik

Piątek – niedziela | 28–30 listopada 2014

ZAGRANICZNE

STAŻE KLUCZEM

DO SUKCESU

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

1 / 8

background image

C2

„Prawnik” powstaje we współpracy z

Krajową Radą Sądownictwa

Naczelną Radą Adwokacką

Krajową Radą Komorniczą

Krajową Radą Notarialną

Krajową Izbą Doradców Podatkowych

Krajową Radą Radców Prawnych

Co do zasady przedstawiamy w tej

rubryce książki z przepisami, zwy-

kle jednak nie chodzi o przepisy na...

smakowite danie. No ale niecodzien-

ną sytuacją jest, gdy grupa znanych

prawników zamienia eleganckie stro-

je na fartuchy, a aktówki na chochle

i noże, by gotować pod okiem słynnych

szefów kuchni. A potem na tej podsta-

wie stworzyć niezwykły album. „Smaki

Nieba i Ziemi” to zbiór sprawdzonych

receptur na potrawy na co dzień (lub

na wyjątkowe okazje) przygotowywane

przez Kurta Schellera, Roberta Sowę,

Andrzeja Polana czy Adama Chrzą-

stowskiego. I zarazem fotoreportaż

z warsztatów kulinarnych, podczas

których adwokaci, radcowie prawni

i prokuratorzy skrobali, kroili, podsma-

żali i robili wszystko to, na co zwykle

nie mają czasu.

Książka, która od niedawna jest

dostępna w salonach Empiku w całej

Polsce, to świetny pomysł na gwiazd-

kowy prezent. Z wielu powodów. Ob-

darowani nią prawnicy z pewnością

uśmiechną się na widok min Krzysz-

tofa Wierzbowskiego, partnera zarzą-

dzającego w kancelarii Wierzbowski

Eversheds, serwującego wykwintne

grzanki, Macieja Bobrowicza, byłego

prezesa Krajowej Rady Radców Praw-

nych, mieszającego czekoladowy krem,

czy Jacka Świecy rozbijającego jajka.

Nieprawnicy docenią przepisy, dzięki

którym nawet osoby rzadko gotujące

mogą przygotować coś niebanalnego,

a zarazem niewymagającego niezwy-

kłych umiejętności.

No i najważniejsze – całkowity do-

chód z sprzedaży albumu zostanie

przeznaczony na wsparcie nieuleczal-

nie chorych dzieci i ich rodzin – pod-

opiecznych Fundacji Między Niebem

a Ziemią. Wydanie książki jest elemen-

tem tegorocznej, 4. już akcji charyta-

tywnej fundacji założonej przez mece-

nas Sylwię Zarzycką, która z sukcesami

wciąga gwiazdy prawniczego świata

w pomocowe przedsięwzięcia.

ESZA

biblioteka

prawnika

Prawnicy od kuchni

Praca zbiorowa,

„Smaki Nieba

i Ziemi.

Wielka księga

serdecznych

przepisów”,

wydawca:

Fundacja

Między Niebem

a Ziemią

cytat

tygodnia

Ograniczanie

wolności zgromadzeń

– postulowane zwykle

z okazji listopadowego

święta – nie jest w istocie

przejawem walki

o demokrację, ale, zapewne

wbrew zamiarom

zwolenników restrykcji,

zwalczaniem demokracji.

Trudno to pogodzić

dr Ryszard Piotrowski,
konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszaw-
skiego, na łamach „Rzeczy o Prawie”

Przed zjazdem w liście do dziekanów
innych izb apelował pan o nieuchwala-
nie nowego kodeksu, tylko poprawienie
obowiązującego. Nowy kodeks jednak
przeszedł. Czuje się pan usatysfakcjo-
nowany?

Trudno rozstrzygać tego typu sprawy

w kategoriach osobistej satysfakcji.

Ważne jest, aby obowiązujące radców

prawnych akty prawne nie były dla

nich szkodliwe. Jest równie istotne,

aby respektowały one historię naszego

zawodu oraz nie narażały na szwank

profesjonalnego wizerunku radców

prawnych na rynku. Pod tym wzglę-

dem jestem usatysfakcjonowany decy-

zjami Nadzwyczajnego Krajowego Zjaz-

du Radców Prawnych. Rzecz bowiem

nie w tym, czy mamy nowy kodeks

etyki, czy znowelizowany poprzedni.

Priorytetem, który bardzo silnie pod-

kreślałem przed zjazdem, również

na łamach DGP, była ochrona radców

prawnych przed niebezpiecznymi dla

nich rozwiązaniami, które znajdowały

się w projekcie nowego kodeksu etyki.

To zadanie zostało zrealizowane – stąd

można mówić o sukcesie. I nie jest to

sukces osobisty, ale całego mojego sa-

morządu.

Czym w sumie różni się uchwalony
kodeks od tego, który dotąd obowiązy-

wał? Bo na pierwszy rzut oka wygląda
to na nowe opakowanie ze starą
zawartością.

Rzeczywiście, w porównaniu do przed-

łożonego zjazdowi projektu uchwalony

kodeks etyki nie jest przełomowym ak-

tem, który w szczególny sposób zmienia

rzeczywistość praktyki radcy prawnego.

I to akurat jest jego pozytyw. Jest to

jednak kodeks bezpieczny – czyli taki,

który da się stosować na co dzień bez

uszczerbku dla wykonywania naszych

obowiązków czy też wizerunku profe-

sjonalnego zawodu prawniczego. Uda-

ło się nam uzyskać poparcie dla fun-

damentalnych dla wszystkich radców

prawnych postulatów, które nazwali-

śmy „kamieniami milowymi”. Były to

m.in. nieobniżanie rangi tajemnicy za-

wodowej, niedopuszczenie odpłatnych

pośredników do rynku usług prawnych,

a także kwestie związane z success fee

oraz konfliktem interesów. To wszyst-

ko spowodowało, że nowy kodeks etyki

radcy prawnego jest aktem dojrzalszym

od projektu. Stąd też zapewne sukces

w trakcie jego uchwalania. Resztę zwe-

ryfikuje praktyka stosowania nowych

regulacji.

To był dziwny zjazd. Najpierw była
informacja, że obradom nie będą mogli
przysłuchiwać się dziennikarze, później
media wpuszczono na salę.

Rzeczywiście, trudno zrozumieć, jaką

intencją kierowały się osoby starające

się ograniczyć dostęp mediów do zjaz-

du. Nie mnie to jednak oceniać, gdyż

byłem tym tak samo zaskoczony jak

pani redaktor. Dobrze, że jednak zwy-

ciężył zdrowy rozsądek.

Sala jednak często świeciła pustkami,
bo ciągle ogłaszano przerwy. Można
było odnieść wrażenie, że najważniej-
sze dyskusje toczą się gdzie indziej,
w kuluarach. Były targi o poszczególne
zapisy?

To specyfika wszystkich tego typu ob-

rad – odbywających się przecież nie

tylko w środowisku prawniczym. Ne-

gocjacje, ustalenia i wzajemne prze-

konywanie wpisane są na stałe do sce-

nariusza zjazdów. Zawsze pojawiają

się nowe, często interesujące propo-

zycje, które zasługują na rozważenie.

Również nasze propozycje w zakresie

wspomnianych „kamieni milowych”

wymagały przedyskutowania. Nie wszy-

scy delegaci znali bowiem ich istotę

i praktyczne konsekwencje. Na to trze-

ba czasu – a tego mieliśmy akurat nie-

wiele. Wszystko odbywało się zatem na

bieżąco. Liczy się efekt, a ten jest dla

radców prawnych dobry. Przynajmniej

zdecydowanie lepszy, niż wydawał się

być jeszcze tydzień temu.

Przed zjazdem adwokaci w ostrych
słowach punktowali wady pier-
wotnego projektu kodeksu. Wielu
radców w nieoficjalnych rozmowach
przyznawało im rację, ale tylko pan
miał odwagę głośno powiedzieć, że
samorząd może sobie zafundować
niedopracowany akt prawny. Na zjeź-
dzie także dyskusja była niemrawa.
Czy w środowisku radców nie należy
publicznie mówić, co się myśli?

W takiej sytuacji ktoś musi publicznie

wskazać mankamenty, o których inni

mówią jedynie szeptem. Tym razem

wziąłem na siebie ten obowiązek. Tyle

że nie wyrażałem osobistych, oderwa-

nych od rzeczywistości uwag, ale arty-

kułowałem prawdziwe i powszechne

opinie radców prawnych. Takie stano-

wisko zajęli też dziekani okręgowych

izb w Krakowie, Olsztynie, Szczecinie,

Wałbrzychu i Zielonej Górze. Za taką

nonkonformistyczną postawę przy-

chodzi niekiedy płacić – ale jestem na

to przygotowany. Nie jesteśmy tu bo-

wiem dla własnego kaprysu, ale po to,

by reprezentować dziesiątki tysięcy

naszych koleżanek i kolegów. Reszta

zaś nie ma po prostu znaczenia. Nie

budujemy pomników, tylko dbamy

o zawodowy interes i przyszłość rad-

ców prawnych. Tak rozumiem naszą

pracę w samorządzie.

Projekt nowego kodeksu powstawał
przez długie miesiące, prace się ślima-
czyły, ostatecznie delegaci wywrócili
dokument do góry nogami, a prezes
KRRP Dariusz Sałajewski kilka razy na
briefingu prasowym podkreślił, że jego
przewodzenie zespołowi opracowu-
jącemu projekt miało wymiar czysto
formalny. Kto zatem był autorem tych
najbardziej kontrowersyjnych propo-
zycji i czy tym razem procedury nie
zawiodły?

Jest to pytanie, na które nie ma do-

brej odpowiedzi. Jeżeli pan prezes tak

twierdzi, to widocznie tak właśnie

było. Ja również nie potrafię wskazać

autorów zapisów w projekcie nowego

kodeksu, które ostatecznie zostały od-

rzucone. Sądzę, że kłopot z tym mam

nie tylko ja, ale również wiele innych

osób. Dobrze się zatem stało, że zo-

stały one jednoznacznie negatywnie

ocenione. Reszta to już tylko historia.

Czy w pana opinii teraz, po zjeździe,
można mówić o wizerunkowym sukce-
sie korporacji?

Od początku wskazywałem, że rzecz nie

w sukcesie wizerunkowym, ale w sta-

nowieniu dobrego prawa dla radców

prawnych. Oczywiście, zdaję sobie spra-

wę, że żyjemy w czasach – proszę wyba-

czyć – dyktatury mediów i ma to swoje

konsekwencje również w sposobie my-

ślenia o kodeksie etyki. Nie tędy jednak

droga. Trzeba zadać sobie zasadnicze

pytania: co miało być dla nas ważniej-

sze – krótkotrwały sukces wizerunkowy

czy pozbawiony niedobrych rozwiązań

kodeks etyki? Co miało większe znacze-

nie dla tysięcy radców prawnych i apli-

kantów – chwilowy sukces w mediach

czy też późniejsza katastrofa wizerun-

kowa związana z deprecjacją naszego

zawodu? Każdy może odpowiedzieć so-

bie na te pytania tak, jak nakazują mu

jego wiedza i sumienie.

Rozmawiała Ewa Szadkowska

wywiad

na początek

Dobre zasady są ważniejsze niż

krótkotrwały sukces wizerunkowy

Uchwalony kodeks

etyki nie jest

przełomowym aktem,

który w szczególny

sposób zmienia

rzeczywistość

praktyki radcy

prawnego. I to akurat

jest jego pozytyw

WłodzimieRz ChRóśCik

dziekan rady okręgowej izby Radców

Prawnych w Warszawie

Negocjacje,

ustalenia

i wzajemne

przekonywanie

wpisane są na stałe

do scenariusza

zjazdów. Liczy się

efekt, a ten jest dla

radców prawnych

dobry. Przynajmniej

zdecydowanie

lepszy, niż wydawał

się jeszcze tydzień

temu

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

2 / 8

background image

prawnik

28–30 listopada 2014 nr 231 (3872)

gazetaprawna.pl

prosto

ze Strasburga

Pani K.C. jest wdową. Przez

dłuższy czas żyła samot-

nie w mieszkaniu w Żarach.

W 2007 r. miejski ośrodek po-

mocy społecznej zwrócił się

do Sądu Rejonowego w Żarach

o umieszczenie K.C., wbrew jej

woli, w ośrodku pomocy spo-

łecznej. Wnioskodawca wska-

zywał, że kobieta wykazywała

oznaki choroby psychicznej,

nie podejmowała stosownego

leczenia oraz że zachowywała

się wbrew społecznie akcepto-

wanym normom. We wniosku

można było przeczytać m.in.,

że „kobieta śmierdziała, roz-

mawiała ze sobą i często za-

chowywała się, jakby była pod

wpływem alkoholu”.

Sąd rejonowy w 2008 r.,

na podstawie art. 38 ustawy

o ochronie zdrowia psychicz-

nego, postanowił o umieszcze-

niu K.C. w ośrodku pomocy.

Swoją decyzję oparł na opinii

biegłego, który stwierdził u ko-

biety schizofrenię i chorobę

centralnego układu nerwowe-

go. Uznał, że powinna być pod

stałą opieką, pomimo że nie

stwarzała zagrożenia dla siebie

i otoczenia. Decyzję podtrzy-

mał sąd okręgowy. W trakcie

postępowania K.C. został przy-

znany adwokata z urzędu, nie

podjął on jednak efektywnej

obrony, w wyniku czego ko-

bieta nie wiedziała o rozpra-

wie odwoławczej. O orzeczeniu

dowiedziała się dopiero w dwa

lata po jego wydaniu.

Wszelkie próby wznowienia

postępowania oraz zakwestio-

nowania decyzji o umieszcze-

niu w ośrodku pomocy okaza-

ły się bezskuteczne, podobnie

jak wnioski kobiety o możli-

wość opuszczania placówki

w ciągu dnia.

K.C. nie udało się również

uzyskać pomocy prawnej

pomimo wykazywania, że

70 proc. jej zasiłku zabierane

jest przez ośrodek pomocy. Sąd

okręgowy nie dopatrzył się

podstaw prawnych uzasadnia-

jących rewizję wcześniejsze-

go orzeczenia. Rozporządze-

nie ministra sprawiedliwości

z 1995 r. zobowiązywało sąd

do cosześciomiesięcznej re-

wizji decyzji o umieszczeniu

w szpitalu psychiatrycznym,

nie wspominało jednak o do-

mach pomocy społecznej.

K.C. zwróciła się do ETPC ze

skargą na naruszenie art. 5 ust.

1(e) konwencji poprzez unie-

możliwienie jej opuszczania

domu pomocy. Skarżąca wska-

zała również na naruszenie

art. 5 ust. 4 konwencji poprzez

brak możliwości rewizji zasad-

ności jej umieszczenia w pla-

cówce (skarga nr 31199/12).

W wyroku z 25 listopada 2014 r.

sędziowie strasburscy uznali,

że w momencie umieszczania

kobiety w ośrodku pomocy ist-

niały poważne przesłanki, by

sądzić, że jest ona nieporadna

i zaniedbuje siebie oraz swój

dom. Pomimo pozostawania

pod ciągłą opieką psychiatry,

jej celem nie było regularne

sprawdzanie, czy kobieta nadal

wymaga permanentnej opieki

w ośrodku. Prawo polskie nie

nakładało na domy opieki spo-

łecznej obowiązku regularne-

go badania, czy istnieją nadal

przesłanki uzasadniające za-

trzymanie pensjonariusza.

Z tych względów z upływem

czasu pozbawienie wolności

poprzez umieszczenie w pla-

cówce pomocy przestało mieć

uzasadnienie i doprowadziło

do naruszenia art. 5 ust. 1 kon-

wencji. K.C. otrzymała 6000

euro zadośćuczynienia.

Trybunał nie dopatrzył się

jednak naruszenia konwencji

co do braków środków praw-

nych umożliwiających rewi-

zję decyzji o umieszczeniu

w ośrodku. ETPC, za argu-

mentacją rządu RP, uznał, że

prawo nie nakłada obowiązku

automatycznego badania za-

sadności dalszego przetrzy-

mywania w domu pomocy,

umożliwia jednak pensjona-

riuszom zwrócenie się do od-

powiedniego sądu w celu zba-

dania, czy dalsze zatrzymanie

jest uzasadnione. W przed-

miotowej sprawie sądy dwu-

krotnie, raz z wniosku K.C., raz

z wniosku jej córki, zbadały,

czy nadal istnieją przesłanki

zatrzymania.

Wyrok ten powinien sta-

nowić jasny sygnał dla usta-

wodawcy, że zasady dotyczą-

ce okresowej oceny pobytu

w domu pomocy społecznej

powinny być wprowadzone do

prawa polskiego.

Ostrożnie z przetrzymywaniem w domach pomocy społecznej

Ewa Ivanova
ewa.ivanova@infor.pl

W

resorcie sprawiedli-

wości zajęła miejsce

po Michale Królikow-

skim, jednym z najbar-

dziej kontrowersyjnych

i niesłychanie pracowitych wicemini-

strów. Na jej barki spadło dokończenie

kluczowych dla resortu reform: procedury

karnej, prawa karnego i ustroju prokura-

tury. Jedno jest pewne – trudno znaleźć

osobę lepiej przygotowaną do tak ambit-

nego zadania. Teoretycznie i praktycznie.

Monika Zbrojewska może się poszczycić

solidnym dorobkiem naukowym. Skoń-

czyła prawo na Uniwersytecie Łódzkim.

Jest procesualistką, doktorem habilito-

wanym i adiunktem na tej uczelni. Ma

na koncie masę publikacji naukowych

z zakresu postępowania karnego, prawa

karnego skarbowego oraz prawa wykro-

czeń i postępowania w sprawach o wykro-

czenia. – Jej wiedza i doświadczenie były

wykorzystywane w pracach Sejmu, gdzie

wielokrotnie zasiadała jako ekspert przy

komisjach śledczych – zaznacza minister

Cezary Grabarczyk. Współpracowała m.in.

z komisjami ds. afery Rywina czy prywa-

tyzacji PZU.

Zbrojewska należy do entuzjastów re-

formy procedury karnej. Jeszcze w 2008 r.

została członkiem zespołu powołanego

pod przewodnictwem prof. Piotra Kru-

szyńskiego do opracowania nowych re-

gulacji w kodeksie postępowania karnego.

– Powiem wprost: gdyby nie determi-

nacja prof. Michała Królikowskiego, nie

byłoby zasadniczej reformy postępowania

przygotowawczego. Ale chociaż bardzo

doceniam wkład pana profesora, moje-

go młodszego kolegi z instytutu, który

jest znakomitym prawnikiem, biegłym

w dziedzinie legislacji, to jednak uwa-

żam, że pani minister ma nad nim pew-

ną przewagę. Jest praktykiem. Ma za sobą

aplikację prokuratorską. Potem 8 lat wy-

konywała praktykę adwokacką. Zna specy-

fikę pracy obu tych zawodów. Od kuchni

– mówi prof. Kruszyński.

Jego zdaniem nowa wiceminister po-

doła wyzwaniu. – Będzie partnerem do

dyskusji dla środowiska prokuratorskiego,

które tak lamentuje, że nie da sobie rady

z kontradyktoryjnością. I jestem pewien,

że będzie bardzo trudno przekonać ją, iż

czegoś się nie da zrobić, jak obiektywnie

się da. Reforma k.p.k. i tak wejdzie w ży-

cie w lipcu 2015 r. – podkreśla prof. Kru-

szyński.

– Jestem relatywnie spokojny co do

losu reformy procedury karnej. Pani prof.

Monika Zbrojewska jest dobrą karnistką,

która podziela pogląd o potrzebie istot-

nych zmian w wymiarze sprawiedliwości

w sprawach karnych. Z tego, co rozumiem,

jako główne swoje zadanie przyjęła nie

modyfikowanie ustawy procesowej, ale

rozwiązania dotyczące funkcjonowania

prokuratury. I bardzo jej w tym kibicu-

ję – zaznacza prof. Michał Królikowski,

obecnie adwokat, partner w kancelarii

„Prof. Marek Wierzbowski i Partnerzy”.

Nowa wiceminister od 2006 r. nosi-

ła togę z zielonym żabotem. Ale zanim

znalazła się w gronie łódzkiej palestry,

odbyła trzyletnią aplikację prokurator-

ską. Egzamin zaliczyła na ocenę bardzo

dobrą. Mimo to zawodu oskarżyciela nie

chciała wykonywać. Dlaczego?

– Powód był banalnie prosty. Wyko-

nywanie wolnego zawodu pozwala na

większą elastyczność i dyspozycyjność.

To umożliwia pogodzenie praktyki ad-

wokackiej z pracą na uczelni. Natomiast

w prokuraturze pracę wykonuje się

w określonych godzinach urzędowania

– mówi nam Monika Zbrojewska. Pytana

o to, kto wywarł największy wpływ na jej

poglądy o prawie, kto był jej mistrzem,

odpowiada: – Całe szanowne gremium

profesorów z Uniwersytetu Łódzkiego.

Sentyment do filmowej stolicy Polski

jest dla niej charakterystyczny, podobnie

jak dla obecnego ministra sprawiedliwości

Cezarego Grabarczyka. – To moje rodzinne

miasto. To tu zdobyłam swoje wykształce-

nie i wszelkie uprawnienia. Siłą rzeczy je-

stem do niego przywiązana, jestem lokalną

patriotką. Cały czas wykładam na Uniwer-

sytecie Łódzkim. Nie chcę odcinać się od

swych korzeni – podkreśla wiceminister.

Złośliwi mówią, że jest kolejnym dowo-

dem na desant łódzki podbijający stolicę

wraz ze zmianą warty w resorcie. Prócz

niej i Cezarego Grabarczyka z miastem

tym jest związany także szef gabinetu

politycznego ministra. – Jaki desant? To

przesada. Z tego co mi wiadomo jest tylko

trzech adwokatów z Łodzi. I to na ok. 800

pracowników w Ministerstwie Sprawie-

dliwości – argumentuje Zbrojewska.

Czy to, że jest kobietą, będzie jej atutem?

– Płeć nie ma znaczenia. Ani to wada, ani

zaleta. Liczą się kompetencje. Choć może

to seksistowskie, co powiem, ale uważam,

że z reguły kobiety są bardziej obowiąz-

kowe od mężczyzn. I to może mieć zna-

czenie w przypadku pracy na stanowi-

sku wiceministra – wskazuje prof. Piotr

Kruszyński.

Kompetentna, oddana pracy, kreatywny

umysł. Słowem świetny prawnik – tak o Monice

Zbrojewskiej mówi prof. Piotr Kruszyński, adwokat,

procesualista z Uniwersytetu Warszawskiego

Dominika

Bychawska-

-Siniarska

koordynatorka
projektu „Europa
Praw Człowieka”
Helsińskiej Fundacji
Praw Człowieka

FOT

.

JA

CEK

MAR

CZEWSKI

/

A

GEN

CJ

A

GAZET

A

PrEnumErata:

Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETA PRAWNA: Wersja Standard – miesięczna (listopad 2014 r.): 93,10 zł – listopad–grudzień 2014 r.: 196,00 zł: Wersja Premium – miesięczna
(listopad 2014 r.): 108,30 zł – listopad–grudzień 2014 r.: 228,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8 % VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata

Wiceminister

w spódnicy

PoStać tygoDnIa

Monika Zbrojewska

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

3 / 8

background image

C4

wywiad

Zwycięzca rankingu Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra

Zawsze pasjonowały mnie procedu-

ry: cywilna i administracyjna, i jedno-

cześnie interesowała mnie ekonomia.

Pracę magisterską z procedury admi-

nistracyjnej i sądowoadministracyj-

nej pisałem u prof. Romana Hausera

(który był także promotorem mojego

doktoratu), ale uczęszczałem także na

seminarium z publicznego prawa go-

spodarczego do pani prof. Bożeny Po-

powskiej. Studia kończyłem w 2003 r.,

rok później Polska miała wejść do Unii

Europejskiej. Obserwowałem, jak w UE

zwalcza się kartele, jak Komisja Euro-

pejska nakłada surowe kary na firmy

uczestniczące w zmowach. Zaczęło we

mnie narastać przekonanie, że prawo

konkurencji będzie się rozwijać tak-

że u nas. Dostałem się na staż w de-

legaturze UOKiK w Poznaniu, po któ-

rym zaproponowano mi pracę. Trzy

lata spędzone w urzędzie utwierdziły

mnie w przekonaniu, że to jest działka,

którą chcę się zajmować w przyszłości.

wybrał pan nietypową drogę, bo
większość absolwentów prawa tuż po
dyplomie ląduje w jakiejś kancelarii
prawnej.

W kancelarii młody prawnik na po-

czątku robi wszystko jak leci, wszelkie

podstawowe zadania na niego spada-

Zagraniczne staże kluczem do sukcesu

Staż w Komisji Europejskiej był dla

mnie bezcennym doświadczeniem.

Poznałem mnóstwo ludzi, którzy teraz

pracują w zagranicznych korporacjach,

kancelariach albo w prywatnych

firmach. Te znajomości mają

przełożenie na biznes, bo dzięki nim

spływają zlecenia do naszej kancelarii

Czy to prawda, że pana praca doktor-
ska miała ponad 800 stron?

Praca doktorska miała ich ponad 500,

natomiast książka, która na jej pod-

stawie powstała („Leniency. Program

łagodzenia kar pieniężnych w polskim

prawie ochrony konkurencji” – red.),

rzeczywiście liczyła 800 stron, z uwagi

na mniejszy format kartek.

Nie spotkał się pan z zarzutami, że
trochę pan przesadził z ilością mate-
riału?

W stosunku do doktoratu – nie. Nato-

miast koledzy ze środowiska nauko-

wego zwrócili uwagę, że książka jest

trochę za długa, że to bardziej komen-

tarz niż monografia. Moją „winą” jest

to, że wybrałem temat w dużej mierze

nieopisany lub opisany moim zda-

niem w sposób niedoskonały. Uzna-

łem np., że my w Polsce wciąż nie do

końca wiemy, czym jest konkurencja

albo jak definiować porozumienia,

które ją ograniczają. Chciałem tę lukę

wypełnić i opracować kompendium

wiedzy na temat porozumień, ich za-

kazu i łagodzenia kar za naruszanie

tego zakazu.

Już wiem, co miał na myśli rekomendu-
jący pana do konkursu mec. aleksander
Stawicki, stwierdzając, że jest pan zbyt
ambitny i że trzeba pana hamować.

Mój poprzedni szef także mi czasem

przypominał, że lepsze jest wrogiem

dobrego. Bo ja mam taką skłonność

do nieustannego poprawiania wszyst-

kiego. Gdybym poszedł na rozmowę

kwalifikacyjną i został zapytany o naj-

większą wadę, odpowiedziałbym, że

perfekcjonizm.

Sprytna odpowiedź na podchwytliwe
pytanie rekrutera.

Faktycznie, pewnie dużo osób tak

mówi.

Łączy pan pracę zawodową z dzia-
łalnością naukową. To przejaw tego
perfekcjonizmu i chęci nieustanne-
go samodoskonalenia czy pomysł
na wyróżnienie się z tłumu
prawników?

Uważam, że przy rosnącej konkurencji

na rynku szanse na sukces mają przede

wszystkim wybitni specjaliści, czyli ci,

którzy oferują najwyższą jakość usług.

A tę jakość może zapewnić m.in. nie-

ustanne podnoszenie swoich kwalifi-

kacji. Z drugiej strony fakt opubliko-

wania cenionej książki czy artykułu

naukowego z pewnością ma pewną

wartość marketingową.

Uzyskał pan wpis na listę radców
prawnych na podstawie doktoratu
i kilkuletniej pracy w kancelarii. Uważa
pan, że ukończenie aplikacji nie jest
niezbędne w tym zawodzie?

Niezbędne jest posiadanie uprawnień

zawodowych, nie wyobrażam sobie,

by ktoś myślał o karierze prawniczej

i do końca życia był magistrem bez

uprawnień. Jednak ścieżki prowadzą-

ce do uzyskania wpisu mogą być różne.

dlaczego wybrał pan korporację
radców? Równie dobrze mógłby pan się
wpisać do palestry.

Adwokaturę utożsamiam z prawem

karnym. Ja zajmuję się prawem gospo-

darczym, dlatego korporacja radcow-

ska zawsze wydawała mi się bliższa.

Od lipca przyszłego roku radcowie
uzyskają uprawnienia do obron w spra-
wach karnych i ten naturalny podział
zniknie.

Tak, dlatego myślę, że w ciągu kilku,

maksymalnie kilkunastu lat dojdzie

do połączenia obydwu samorządów.

Czemu zajął się pan akurat prawem
konkurencji?

Przed młodymi

prawnikami z Polski

świat stoi otworem,

trzeba tylko

chcieć skorzystać

z oferowanych

możliwości.

I nie bać się

dr Bartosz

turno

LL.M., radca prawny,

counsel w zespole

prawa konkurencji

kancelarii WKB Wierciń-

ski, Kwieciński, Baehr,

zwycięzca 3. edycji

konkursu rising stars

Prawnicy – liderzy jutra

FOT

.

W

O

JTEK

G

ó

RSK

i

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

4 / 8

background image

ją i trudniej jest mu się zorientować,

czym chciałby się w życiu zajmować.

Osoba, która przychodzi z bagażem do-

świadczeń zdobytych np. właśnie w ja-

kimś organie administracji publicznej,

ma lepszą pozycję startową do dalszego

rozwoju w kancelarii czy w biznesie.

Urzędy państwowe uchodzą za skost-
niałe struktury przesiąknięte polityką,
a nie inkubatory prawniczych karier.
A dekadę temu musiało być jeszcze
gorzej.

Na pewno miałem dużo szczęścia, bo

UOKiK był i nadal jest bardzo nowocze-

snym urzędem, a ja sam w poznańskiej

delegaturze miałem świetnego szefa.

Po odejściu z urzędu pojechał pan do
Brukseli pracować w Komisji Europej-
skiej. Trudno było się tam dostać?

Przede wszystkim trzeba było złożyć

aplikację, co niewielu Polaków wów-

czas robiło. Ja postanowiłem skorzystać

z możliwości, wysłałem przez internet

podanie, po kilku miesiącach zadzwo-

nili do mnie, sprawdzili, kim jestem

i czy mówię płynnie po angielsku, i po

jakimś czasie dostałem informację, że

zostałem przyjęty na 5-miesięczny staż.

Polacy do dziś stanowią stosunkowo
nieliczny odsetek osób aplikujących
na staże w Komisji. Jak pan myśli,
dlaczego?

Często nie wiedzą o takiej możliwości.

Staram się młodych ludzi przy każdej

okazji zachęcać: zgłaszajcie się, pró-

bujcie, warto. Taki staż ma na swoim

koncie chociażby były premier Włoch

i komisarz Mario Monti. Polaków

w Brukseli szanują, przyjmują i po-

trzebują. Zwłaszcza teraz.

W pewnym momencie uznał pan
jednak, że i pan powinien osiąść
w kancelarii. I trafił do brukselskiego
biura amerykańskiego giganta, jakim

jest Skadden, Arps, Slate, Meagher
& Flom LLP. Znów po prostu wysłał
pan podanie?

Konkretnie wysłałem swoje CV. To był

taki szczęśliwy splot okoliczności. Pra-

cując w Komisji, zaprzyjaźniłem się

z innym stażystą, Hindusem z Czan-

digarhu po studiach w Londynie, który

słysząc, że chciałbym jeszcze trochę

zostać w Brukseli, namówił mnie do

skontaktowania się z kancelariami

mającymi tam swoje oddziały. Podał

nazwy firm, których nie ma w Polsce,

pomógł ustalić namiary na osoby, do

których warto wysłać aplikacje. No

i poprawił moje CV, uznając, że to, któ-

re przygotowałem, jest beznadziejne.

A co było z nim nie tak?

Było np. za długie, bo miało aż trzy

strony. Potencjalni pracodawcy lubią

zwięzłą formę, z wyraźnie wyekspono-

wanymi dużymi projektami czy spra-

wami, przy których się pracowało,

zwłaszcza w ramach większego, mię-

dzynarodowego zespołu. Bo to świadczy

o umiejętności działania w grupie. Ten

mój przyjaciel powiedział też: „Bartosz,

brakuje informacji o twoich zaintere-

sowaniach i sukcesach pozazawodo-

wych. Jeśli wygrałeś zawody narciar-

skie, uprawiałeś jeździectwo i miałeś

konkretne osiągnięcia, napisz to”.

To ważne?

Na Zachodzie – tak. Bo np. Ameryka-

nie rozumują w ten sposób: człowiek,

który jest ambitny, który podejmuje

wyzwania poza pracą, będzie też figh-

terem jako prawnik, zwycięzcą. Więc

warto go zatrudnić.

A Polsce starając się o pracę, warto np.
chwalić się ukończonym maratonem
czy licencją pilota?

Moim zdaniem warto. Przeprowadza-

jąc w kancelarii rozmowy rekrutacyjne,

sam zwracam teraz uwagę na to, czy

kandydat realizuje się poza pracą, czy

potrafi zachować tzw. work-life balan-

ce. A także, czy jest oczytany, intere-

suje się kulturą czy sytuacją między-

narodową, wie np., kto jest obecnym

premierem Hiszpanii…

Dużo pan wtedy wysłał tych CV?

Około 50, trzy firmy zaprosiły mnie na

spotkanie, dwie po tych spotkaniach

zaoferowały pracę. Do Skadden trafi-

łem więc praktycznie z ulicy, bez ja-

kichkolwiek pleców.

A dlaczego szukał pan zatrudnienia
w kancelariach, które nie mają swoich
oddziałów w Polsce?

Uznałem, że w takich, które mają, rów-

nie dobrze mogę pracować w Polsce.

Wspomniał pan, że gdy pierwszy raz
zadzwoniono z Brukseli, sprawdzano
m.in. pana znajomość języka. Gdzie
polski prawnik, który chce praco-
wać w zawodzie za granicą, może się
nauczyć perfekcyjnego angielskiego?

Tylko za granicą. Zawsze podczas wy-

kładów dla studentów czy spotkań

z członkami uczelnianych kół nauko-

wych, podczas których jestem proszo-

ny o jakieś rady, do znudzenia powta-

rzam: wyjeżdżajcie, jeśli tylko macie

możliwość.

Erasmus?

Erasmus, staże w Komisji Europejskiej,

w Parlamencie Europejskim, w ONZ

w Genewie.

W Polsce pokutuje przekonanie, że
takie wyjazdy to studencki sposób na
sztuczne zapełnienie CV i przedłużenie
młodości.

Wszystko zależy od tego, gdzie się po-

jedzie i jak się chce spożytkować ten

czas. Ja oczywiście mówię o sensow-

nych stażach. Na Zachodzie takie wy-

jazdy są normą. Na przykład niemieccy

prawnicy na aplikacji mają obowiązek

odbycia co najmniej 3-miesięcznego

zagranicznego stażu. Dla mnie pobyt

w Brukseli był bezcennym doświadcze-

niem – możliwość doskonalenia języka

to jedno, ale też była to prawdziwa lek-

cja współpracy z prawnikami wywodzą-

cymi się z różnych kultur. Jako typowy

poznaniak świetnie dogadywałem się

z poukładanymi, akuratnymi Niemcami.

Tak samo z Anglikami, którzy są dobrze

zorganizowani i świetnie wykształceni.

Uważam, że Anglik po trzech latach stu-

diów jest znacznie lepszym prawnikiem

niż Polak po pięciu. Z kolei współpraca

z przedstawicielami niektórych nacji to

było funkcjonowanie w permanentnym

chaosie. Staż był jednak przede wszyst-

kim okazją do wyrobienia kontaktów,

które do dziś procentują. Będąc w Ko-

misji, poznałem mnóstwo ludzi, którzy

teraz pracują w zagranicznych korpora-

cjach, kancelariach albo w prywatnych

firmach. Te znajomości mają przełoże-

nie na biznes, bo dzięki nim spływają

zlecenia do naszej kancelarii.

Dlaczego postanowił pan wrócić do
Polski i tu kontynuować karierę?

Bardzo zależało mi na dokończeniu dok-

toratu, nie chciałem też zawieść prof.

Hausera, który jako mój opiekun nauko-

wy poświęcił mi wiele czasu. W połowie

2007 r. wybuchł kryzys, nie wiedziałem,

jak po upadku Lehman Brothers będzie

wyglądał rynek. Stwierdziłem, że zna-

lezienie pracy w Polsce będzie najwła-

ściwszym krokiem.

Staż w Brukseli i praca w Skadden
otworzyły u nas wszystkie drzwi?

Otrzymałem kilka bardzo dobrych

ofert. Zdecydowałem się na WKB i to

był doskonały wybór. Bywają szefo-

wie, którzy tłamszą współpracowni-

ków, ograniczają ich. Ja miałem szczę-

ście trafić na człowieka z otwartym

umysłem, nowocześnie myślącego,

który wymaga ciężkiej pracy, ale też

daje dużo swobody i pomaga rozwi-

jać skrzydła. Mam tutaj oczywiście na

myśli mec. Aleksandra Stawickiego.

W ramach rozwijania skrzydeł pojechał
pan jeszcze na rok do prestiżowego
londyńskiego King’s College.

Mój indyjski przyjaciel Harman, o któ-

rym już wspominałem, był absolwen-

tem tej uczelni i przekonywał mnie,

że zdobycie tam tytułu LL.M. (z ang.

Master of Laws – red.) świetnie wpły-

nie na moją karierę. Zastanawiałem się

przez jakiś czas, czy tego LL.M-a nie

zrobić w Stanach Zjednoczonych, ale

ostatecznie doszedłem do wniosku, że

z uwagi na moją specjalizację lepsza

będzie europejska uczelnia, bo prawo

konkurencji w USA różni się jednak od

tego na Starym Kontynencie.

Studia na Wyspach dużo kosztują, nie
każdego stać na taki wydatek.

Powiem to, co wcześniej mi mówili

przyjaciele ze stażu w Brukseli: moż-

na otrzymać stypendium, wziąć kredyt,

zapożyczyć się u rodziny, zaoszczędzić

pieniądze albo namówić pracodawcę

na pokrycie kosztów i później to od-

prawnik

28–30 listopada 2014 nr 231 (3872)

gazetaprawna.pl

Zagraniczne staże kluczem do sukcesu

Nie wyobrażam sobie, by ktoś myślał

o karierze prawniczej i do końca

życia był magistrem bez uprawnień

zawodowych. Jednak ścieżki

prowadzące do uzyskania wpisu mogą

być różne

pracować. Młodzi prawnicy mają dziś

całe spektrum możliwości, tylko muszą

wiedzieć, jak z nich skorzystać. I się nie

bać. Ja wyłożyłem na te studia swoje

oszczędności.

Warto było?

Oczywiście! Anglosaski system kształ-

cenia jest niesamowity, tam stawia

się na kreatywne myślenie. Angielscy

profesorowie mówią: „To byłoby bez

sensu, gdybyśmy przyszli na wykład,

powiedzieli tobie wszystko, co wiemy,

a ty nam dokładnie to samo oddasz na

egzaminie. My ci dajemy 40 proc. po-

trzebnej wiedzy, 60 proc. powinno być

pochodną twojego oczytania i własnych

refleksji. Na egzaminie musisz nas za-

dziwić”. Tam zaledwie kilku osobom na

roku udaje się ukończyć studia z naj-

wyższą notą.

A pan jaką dostał?

Merrit, czyli dobrą. W czasie studiów

w Londynie pisałem komentarz do

ustawy o ochronie konkurencji i kon-

sumentów (wydaliśmy go wraz z innymi

prawnikami z WKB), więc po zajęciach

głównie na tym się skupiałem, a nie je-

dynie na intensywnej nauce. Zdaję sobie

sprawę, że może nie było to najlepsze

rozwiązanie, lecz bardzo chciałem mieć

i te studia, i komentarz. Ale moja żona,

która również zajmuje się prawem kon-

kurencji (pojechaliśmy na studia razem,

dzięki czemu uniknęliśmy bycia mał-

żeństwem na odległość), otrzymała di-

stinction. Ocenę bardzo dobrą.

Zetknęłam się z opinią młodego praw-
nika ubolewającego, że w polskich
kancelariach można latami czekać
na awans, podczas gdy na Zachodzie
człowiek dość szybko dowiaduje się, jak
daleko ma szansę zajść i kiedy. Pan też
zauważył ten kontrast?

Po części zgadzam się z tą tezą. W wiel-

kich prawniczych firmach w Nowym

Jorku czy Londynie ścieżki kariery są

bardzo jasno wytyczone i o ile współpra-

ca układa się pomyślnie, wiadomo, jaką

pozycję w hierarchii dana osoba zajmie

za np. 5 lat i ile będzie wówczas zarabiać.

Te procedury zostały tam wypracowane

przez lata, my w polskich kancelariach

te wzorce, ten model dopiero przejmu-

jemy. Ale ja osobiście nie mam takiego

poczucia niepewności co do dalszego

rozwoju mojej kariery. Raczej wiem, co

będę robił za kilka lat.

Nie boi się pan skutków deregulacji,
na którą okrzepli w zawodzie prawnicy
tak bardzo narzekają?

To był nieunikniony proces, zwłaszcza

że liczba prawników przypadająca na

100 tysięcy mieszkańców nadal jest

w Polsce niższa niż w dużych krajach

unijnych. Również w odniesieniu do

zawodów prawniczych rynek jest war-

tością, a konkurencja sprawia, że podle-

ga on nieustannej kreatywnej destruk-

cji. Z korzyścią dla klientów.

Rozmawiała Ewa Szadkowska

Konkurs Rising Stars Prawnicy

– liderzy jutra, organizowany

przez Dziennik Gazetę Prawną

oraz wydawnictwa Wolters Kluwer

i LexisNexis, ma za zadanie promo-

wać młodych (do 35 lat), innowa-

cyjnych i kreatywnych prawników,

którzy umiejętnie wyczuwają

rynkowe trendy. I mają wszelkie

predyspozycje, by zostać prawdzi-

wymi gwiazdami. Tegoroczni lau-

reaci odebrali nagrody podczas gali,

która odbyła się wczoraj w Pałacu

Zamoyskich w Warszawie. Relacja

z wydarzenia – w poniedziałkowym

wydaniu DGP.

Laureaci nagrodzeni

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

5 / 8

background image

C6

Opinie

Prawo autorskie

urządzenia, które system kopiowania opie-

rały na technice cyfrowej. Zmianie uległa

formuła materialnego ustalenia utworu

(nośnika). Początkowo kopią był zapis na

papierze bądź innym suporcie (umożli-

wiający wzrokowe zapoznanie się z utwo-

rem) oraz analogowe nagranie audialne lub

audiowizualne, które można odtworzyć.

Obecnie kopią stał się również cyfrowy

zapis utworu na nośniku trwałym (jako

płyta, pamięć zewnętrzna) lub w pamięci

urządzenia umożliwiającego odtwarzanie.

Przy przygotowywaniu obecnej ustawy

było oczywiste, że ma miejsce początek

ogromnego rozwoju elektroniki i że roz-

wój ten na wielką skalę obejmie także sferę

prywatną, zasadniczo wzbogacając możli-

wości korzystania z utworów. Lawinowo

zaczęły pojawiać się coraz nowe genera-

cje urządzeń, umożliwiających cyfrowe

utrwalanie, zwielokrotnianie, przechowy-

wanie, przesyłanie i opracowywanie zaso-

bów, a więc czynności, które umożliwiają

cyfrowe pozyskiwanie i zwielokrotnianie

egzemplarzy utworów w sferze użytku pry-

watnego. Rozwój ten trwa nadal i przybiera

na intensywności. Jego cechą jest możli-

wość zapisywania w systemie binarnym,

na tych samych nośnikach i przy użyciu

tych samych urządzeń (zależnie od funkcji

wynikających z przeznaczenia urządzenia)

zarówno tekstów przeznaczonych do od-

czytywania wzrokowo lub nagrań audial-

nych oraz audiowizualnych odtwarzają-

cych wrażenie ruchu.

Urządzenia cyfrowe wykorzystujące

oprogramowanie komputerowe stawa-

ły się coraz bardziej przyjazne, tzn. łatwe

w obsłudze, przy tym coraz bardziej wydaj-

ne i tanie, oferujące coraz większe możli-

wości, jeśli idzie o ich funkcjonalność, coraz

bardziej zminiaturyzowane, a jednocześnie

oferujące coraz doskonalsze możliwości

w zakresie kopiowania w formie cyfrowej

i następnie wykorzystania kopii zapisanych

w postaci plików cyfrowych zarówno przez

dane urządzenie, jak również we współ-

pracy z innymi.

Dzięki internetowi można z łatwością

korzystać, bez potrzeby wychodzenia

z domu, z zasobów w dowolnym miejscu

na świecie. Jest to wielka zdobycz cywili-

zacyjna, której znaczenie w sferze postę-

pu i dostępności dorobku nauki i kultu-

ry, trudno przecenić. Ale tak jak to bywa

z każdą zdobyczą, niesie ona ze sobą także

i zagrożenia.

Straty jednych, zysk innych

Kopiowanie cyfrowe, samo w sobie, nie

tworzy nowych wartości. Umożliwia do-

stęp do utworów i korzystanie z nich na

ogromną skalę. Zastępuje dostęp do tra-

dycyjnego egzemplarza utworu. Żeby jed-

nak było z czego cyfrowo korzystać utwór,

jego artystyczne wykonanie, musi zostać

stworzone, a ich egzemplarze muszą być

wyprodukowane i rozpowszechnione. To

wymaga zaś nakładów: na wynagrodzenia

autorskie, na doprowadzenie do ukazania

się egzemplarzy utworów na rynku, a więc

poniesienia kosztów produkcji, dystrybucji,

reklamy. Dotychczas było to prowadzone

w ramach działalności handlowej wydaw-

ców i producentów książek, czasopism i na-

grań. Cena egzemplarzy dostępnych na

rynku, których koszty wyprodukowania

i udostępniania rozłożone były na znacz-

ną liczbę rozpowszechnianych egzempla-

rzy, pozwalała na pokrycie wynagrodzeń

wszystkich zaangażowanych w przedsię-

wzięcie osób. Elementem tego systemu

było zatem zapotrzebowanie na znaczną

liczbę egzemplarzy kierowanych na rynek.

Opłaty od urządzeń

umożliwiających

prywatne kopiowanie

utworów nie

są tantiemami

autorskimi ani

żadnym nowym

podatkiem, jak

twierdzą choćby

dystrybutorzy

smartfonów.

A obowiązek ich

uiszczania wynika

wprost z prawa

autorskiego

fOT

. sh

UTTER

sT

OCK

Prywatne kopie, publiczny problem

O

statnio w mediach po-

dejmowany jest pro-

blem opłat rekompen-

sujących korzystanie

z utworów w ramach

użytku osobistego.

Czytelnicy tekstów

oraz odbiorcy programów radiowych i te-

lewizyjnych odnoszących się do tego za-

gadnienia mogą czuć się zdezorientowani.

Często bowiem opłaty te mylnie określane

są terminem tantiem autorskich, dodat-

kowego podatku, którym obciążeni mają

być użytkownicy urządzeń elektronicznych

(w szczególności coraz popularniejszych

smartfonów). Wskazuje się, iż importerzy

urządzeń kopiujących uważają te opłaty

za nadmierne obciążenie. Twórcy, artyści

i wydawcy podnoszą zaś, że prywatne ko-

piowanie powoduje spadek zapotrzebowa-

nia na legalnie produkowane egzemplarze

utworów dostępne w handlu, czyniąc dzia-

łalność twórczą i wydawniczą nieopłacalną.

Jeszcze niedawno stan techniki powo-

dował, że sporządzanie w warunkach pry-

watnych kopii egzemplarzy utworów lite-

rackich, muzycznych, słowno-muzycznych,

a także naukowych było albo niemożliwe,

albo ich jakość istotnie różniła je od eg-

zemplarza wykonanego profesjonalnie.

sam pamiętam możliwości mojego ma-

gnetofonu zakupionego na początku lat

70. ubiegłego wieku. O korzystaniu z kse-

rokopiarki lepiej nie wspominać.

Rewolucja technologiczna

Na początku lat 90., w toku prac nad

uchwaloną 4 lutego 1994 r. ustawą o prawie

autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U.

z 2006 r. nr 90, poz. 631 z późn. zm., dalej

jako PrAut), sytuacja zaczęła gwałtownie

ewoluować. Na rynku zaczęły pojawiać się

PrOf. Jan

Błeszyński

radca prawny,

wykładowca na UW,

partner w kancelarii

Błeszyński i Partnerzy

radcowie Prawni

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

6 / 8

background image

Bogactwo urządzeń umożliwiających

kopiowanie utworów w sferze prywatnej

powoduje, że gwałtownie spada zapotrze-

bowanie na egzemplarze utworów dostęp-

nych w handlu. Znacznie wygodniejsze

okazuje się korzystanie z nagrań cyfro-

wych. Technika cyfrowa umożliwia two-

rzenie własnych zasobów uwzględniają-

cych indywidualne upodobania i potrzeby

użytkownika. Jednocześnie jakość kopii nie

odbiega od jakości oryginałów. Efektem tej

sytuacji jest drastyczny spadek opłacalności

produkcji egzemplarzy utworów w postaci

książek, czasopism, w tym w szczególności

naukowych, nagrań audialnych i audio-

wizualnych.

Z drugiej strony rośnie zapotrzebowanie

na urządzenia, które umożliwiają prywat-

ne kopiowanie utworów. Ostra konkuren-

cja między firmami oferującymi taki sprzęt

najdobitniej pokazuje, o jak opłacalnym

biznesie mówimy. Tyle że producenci,

importerzy i dystrybutorzy czerpią zyski

z umożliwiania korzystania z dóbr, które

zostały wytworzone przez kogo innego.

Unormowanie dotyczące opłat jest więc

elementem społecznej równowagi (odnosi

się oczywiście wyłącznie do dostępu legal-

nego). Ustawodawca trafnie w art. 20 PrAut

nałożył na nich obowiązek uiszczania opłat.

Niestety powoduje to reakcję charaktery-

styczną dla monopolisty, mianowicie do

przerzucania opłat na nabywców urządzeń.

Oczywiście w ostatecznym rachunku za

wszystko płaci nabywca. Tyle tylko, że opła-

ta powinna obciążać zysk, a nie być war-

tością dodaną do ceny. Według przytoczo-

nego przepisu jest określona jako procent

ceny (do 3 proc.) urządzenia. W niektórych

państwach ustala się ją kwotowo. Istota

rozwiązania polega jednak na tym samym

– na umożliwieniu kontroli prawidłowego

naliczenia i odprowadzenia opłat.

Jest oczywiste, że każdy producent zmie-

rza do uniknięcia lub choćby zmniejszenia

rozmiaru swoich obciążeń. Stąd w orzecz-

nictwie polskich, jak i europejskich sądów

sformułowano wiele zasad, które są po-

kłosiem sporów o możliwość stosowania

różnorakich uników.

Obowiązująca ustawa przewiduje do-

liczenie do ceny sprzętu określonej opła-

ty, przy uwzględnieniu, że współczesne

urządzenia kopiujące są z reguły wielo-

funkcyjne. Przy czym przyjęto zasadę,

że obciążenie odnosi się tylko do funkcji

umożliwiających pobieranie, utrwalanie,

przechowywanie, przesyłanie i opracowy-

wanie utworów (wizualnego, audialnego

lub audiowizualnego). Nie jest jednak tak,

że elementem, od którego należy liczyć

opłaty w przypadku np. komputera osobi-

stego, jest twardy dysk, na którym cyfro-

wo zapisywany jest utwór. Twardy dysk,

jako taki (bo przecież może mieć postać

tzw. pamięci zewnętrznej), jest czystym

nośnikiem, na którym zapis kopii jest do-

konywany. Do wykonywania omówionych

czynności zwielokrotniania niezbędne

jest zaangażowanie większości elemen-

tów sprzętu. Dlatego tabela opłat wymaga

uwzględnienia indywidualnych cech po-

szczególnych rodzajów urządzeń kopiu-

jących. Obowiązek ustalenia takiej tabeli

nałożony został na ministra kultury i dzie-

dzictwa narodowego. Na marginesie warto

podkreślić, że opłaty, o którym tu mowa,

nie dotyczą sprzętu przeznaczonego wy-

łącznie do użytku profesjonalnego. O kwa-

lifikacji takiej decyduje charakter funk-

cjonalności danego rodzaju urządzenia.

Zabiegi producentów

Konieczność wnoszenia opłat przez pro-

ducentów i importerów powoduje ich

zrozumiały opór. Jest on ostatnio łatwo

zauważalny w mediach. Wyraża się w róż-

norakich zabiegach o obalenie podstawy

prawnej tych obciążeń, jak również w dzia-

łaniach zmierzających do maksymalnego

ograniczenia ich wysokości i skrócenia li-

sty objętych regulacjami sprzętów.

W szczególności producenci i impor-

terzy smartfonów publicznie alarmują,

że organizacje zbiorowego zarządzania

dążą do obciążenia użytkowników tych

urządzeń dodatkowym, nieistniejącym

dotychczas podatkiem.

W niedawnej przeszłości importerzy

i producenci osiągnęli tu znaczne suk-

ces. 2 czerwca 2003 r. ówczesny minister

wydał rozporządzenie wykonawcze, które

daje podstawę do twierdzenia, iż opłaty

ograniczone zostały do urządzeń wyraź-

nie wymienionych w rozporządzeniu (do

czego minister nie miał umocowania) i jed-

nocześnie znacząco obniżył ich wysokość

(różnie zresztą w poszczególnych dziedzi-

nach kopiowania). Wprowadził przy tym

dziwaczną zasadę polegającą na przypi-

saniu poszczególnych rodzajów urządzeń

i nośników jednej z trzech sfer: kopiowa-

niu fonograficznemu, audiowizualnemu

albo reprograficznemu. Nastąpiło to wbrew

oczywistej logice materii, zważywszy że

cechą systemu cyfrowego jest zdolność

zapisywania zarówno dźwięku, obrazu,

jak i obrazu z dźwiękiem. Jedynie niektóre

urządzenia dadzą się przypisać wyłącznie

jednej z tych funkcji.

Przede wszystkim jednak miarą sukce-

su producentów i importerów było wpro-

wadzenie w rozporządzeniu zamkniętej

listy urządzeń. Spowodowało to przyję-

cie korzystnej dla nich wykładni, że nowo

powstające rodzaje urządzeń kopiujących

nie są objęte opłatami. Najbardziej jednak

drastyczną ilustracją skali sukcesu produ-

centów i importerów sprzętu oraz czystych

nośników było obniżenie opłaty za papier

kserograficzny (określenie to jest zresz-

tą kolejnym elementem metody obniża-

nia opłat w ramach ustawowej wysokości

do 3 proc. ceny urządzenia lub nośnika),

z dotychczasowego 1 proc. do 0,001 proc.,

a więc tysiąckrotnie! Stan ten uległ zmia-

nie dopiero w 2011 r., w ramach wstępnej

i częściowej reformy tabel opłat.

Obecnie kolejny rok trwa batalia o defi-

nitywne uporządkowanie systemu opłat.

Jest przy tym jasne, że rozmiar uzyska-

nych w przeszłości przywilejów, w połą-

czeniu z poczuciem siły obowiązanych

do opłat, uniemożliwia kompromis. Sam

oczywisty fakt, że istniejący stan jest ra-

żąco sprzeczny nie tylko z obowiązującym

porządkiem prawnym, ale i z elementarną

racjonalnością, nie wystarcza. Niezbędna

jest inicjatywa ministra kultury i dziedzic-

twa narodowego. A wydanie rozporządze-

nia regulującego kwestię, w szczególności

przedmiot opłat, (tabel) jest przecież nie

tylko jego kompetencją, ale i obowiązkiem.

Przy konstruowaniu nowych tabel de-

cydujące znaczenie ma treść art. 20 ust. 5

PrAut. Przesądzono w nim jasno, co po-

winno być określone w rozporządzeniu

i z uwzględnieniem jakich zasad. Według

art. 20 ust. 1 PrAut importerzy i produ-

cenci są obowiązani do wnoszenia opłat

za pośrednictwem wskazanych przez mi-

nistra kultury organizacji zbiorowego za-

rządzania od urządzeń umożliwiających

kopiowanie egzemplarzy utworów w ra-

mach własnego użytku osobistego. Zgodnie

z brzmieniem art. 20 ust. 1 PrAut obowiąz-

kiem tym objęte są wszystkie urządzenia

i nośniki wprowadzone do obrotu na tery-

torium RP, umożliwiające kopiowanie eg-

zemplarzy utworów w całości lub w części.

Nie wymaga przy tym udowodnienia, że

dane urządzenie jest rzeczywiście wyko-

rzystywane do prywatnego kopiowania,

Prywatne kopie, publiczny problem

W świetle art. 20 ust. 1 PrAut do urządzeń

zdatnych do kopiowania prywatnego

należą w szczególności komputery

osobiste, tablety, telefony komórkowe

i smartfony. Minister zatrzymał się

jednak na etapie magnetofonów,

magnetowidów i kserokopiarek

Unormowanie dotyczące pobierania

opłat od urządzeń, które pozwalają

kopiować utwory na użytek

osobisty, jest elementem społecznej

równowagi. Bo producenci, importerzy

i dystrybutorzy czerpią zyski

z umożliwiania korzystania z dóbr, które

zostały wytworzone przez kogoś innego

prawnik

28–30 listopada 2014 nr 231 (3872)

gazetaprawna.pl

a w szczególności, że jest wyłącznie do tego

używane. Opłaty nie są bowiem związane

z faktycznym wykorzystywaniem urzą-

dzenia do prywatnego kopiowania. Prze-

pis ten czytany w korespondencji z dy-

rektywą 2001/29/WE oraz z orzecznictwa

Trybunału Sprawiedliwości Unii Europej-

skiej (z 21 października 2010 roku, sygn. C

467/08 oraz z 16 czerwca 2011 roku, sygn. C

462/09) uzasadnia stanowisko, że decydu-

jące znaczenie dla objęcia danego rodza-

ju urządzenia opłatami ma potencjalna

zdolność takiego urządzenia lub nośnika

do prywatnego kopiowania, bez względu

na jego inne funkcjonalności. Z brzmienia

naszej ustawy wynika, że nie ma znaczenia,

kto jest nabywcą urządzenia kopiującego

lub nośnika, a opłaty są należne także bez

względu na to, czy urządzenie zostało wy-

produkowane lub importowane z państwa

należącego do Unii Europejskiej, oraz czy

jest urządzeniem nowym czy używanym

(np. regenerowanym). Opłata odnosi się

bowiem do obecności na polskim rynku

danego urządzenia zdolnego do prywat-

nego kopiowania.

Kwestia definicji obowiązanego do opłat

importera w związku z próbą ograniczenia

tego pojęcia jedynie do importerów spoza

Unii została rozstrzygnięta w orzeczeniu

Sądu Najwyższego z 26 czerwca 2013 r.,

sygn. V CSK 366/2012. Jest także bez znacze-

nia, że od danego urządzenia, w państwie

jego pochodzenia, uregulowane zostały

według miejscowego prawa, ewentual-

nie należne od niego opłaty. Dotyczy to

urządzeń reeksportowanych jako nowe

lub używane. W Polsce opłaty pobiera się

przecież z racji tego, że dane urządzenie,

obecne na polskim rynku, umożliwia na

nim prywatne kopiowanie.

Kategoryzacja raz na rok

Jak już podkreślałem, art. 20 ust. 5 w związ-

ku z ust. 1 PrAut zobowiązuje ministra kul-

tury do określenia, po zasięgnięciu opinii

wymienionych w tym postanowieniu or-

ganizacji, kategorii urządzeń i nośników

oraz wysokości opłat. Ta ostatnia w wymia-

rze do 3 proc. ceny urządzenia lub nośnika

powinna uwzględniać zdolność sprzętu

do zwielokrotniania utworów w ramach

użytku prywatnego i przeznaczenie do

wykonywania innych funkcji. Oznacza

to, że rolą omawianego rozporządzenia

jest dokonanie kategoryzacji wysokości

opłat za poszczególne rodzaje urządzeń,

uwzględniającej ich zdatność do prywat-

nego kopiowania, nie zaś określanie listy

urządzeń i nośników objętych opłatami.

Minister nie ma więc podstawy do pomi-

jania poszczególnych rodzajów urządzeń.

Należy ponadto przyjąć do wiadomości,

że ustawa zakładała od początku swojego

istnienia bieżące pojawianie się nowych

rodzajów urządzeń kopiujących o odmien-

nych niż dotychczasowe funkcjonalno-

ściach, a więc, że opłaty obejmować będą

dynamicznie rozumianą grupę urządzeń

i nośników. O tym, co jest objęte opłatami

przesądza wprost ustawa. W konsekwencji,

w świetle art. 20 ust. 1 PrAut, do urządzeń

zdatnych do kopiowania prywatnego na-

leżą w szczególności komputery osobiste,

tablety, telefony komórkowe i smartfony,

a także inne bieżąco pojawiające się na ryn-

ku rodzaje urządzeń i nośników umożli-

wiające kopiowanie utworów w ramach

własnego użytku osobistego. To, że obo-

wiązujące obecnie rozporządzenie ich nie

uwzględnia, oznacza po prostu zaniechanie

ustawodawcze, bezpodstawnie tworzące

nieuzasadniony przywilej dla producentów

i importerów, kosztem adresatów opłat.

Ponieważ postęp w zakresie elektroni-

ki prowadzi do pojawiania się na rynku

nowych rodzajów urządzeń i nośników,

zastępujących dotychczasowe, niezbędne

jest przyjęcie zasady, że aktualizacja tabe-

li opłat odbywać się powinna nie rzadziej

niż raz w roku. Nieaktualizowanie rozpo-

rządzenia, tak samo jak objęcie nim tylko

niektórych rodzajów urządzeń mających

zdolność kopiowania egzemplarzy utwo-

rów w ramach użytku prywatnego, godzi

w sens normy ustawowej, jaką jest art. 20

ust 1 PrAut. I sprzyja uchylaniu się przez

producentów i importerów omawianych

urządzeń od wnoszenia opłat, tworząc sy-

tuację, w której przepis niższej rangi prze-

chwytuje uprawnienia rangi ustawowej.

Dla zapewnienia niezbędnej kontroli

faktu wniesienia opłaty, i to we właści-

wej wysokości, na dokumentach sprze-

daży (paragonach i fakturach wręczanych

nabywcom) powinno być uwidaczniane

wniesienie opłaty w określonej wysokości.

Potwierdzenie wniesienia opłaty w treści

dokumentu sprzedaży jest możliwe, po-

nieważ tabela obowiązujących opłat ma

charakter rodzajowy – wysokość opłaty od

danego rodzaju urządzeń jest stała, wobec

czego może być uwidaczniana automatycz-

nie, a jej pokazanie nie stanowi szczególne-

go dodatkowego obciążenia. Zapobiegnie

to natomiast dotkliwym obecnie naduży-

ciom, polegającym na unikaniu opłat lub

podawaniu zaniżonych danych dotyczą-

cych liczby urządzeń, od których opłaty

zostały naliczone. Niestety, postulat ten,

ze zrozumiałych powodów, spotyka się od

kilku lat z oporem.

Kontynuowanie wprowadzonej przez

ministra kultury w 2003 r. praktyki okre-

ślania w rozporządzaniu zamkniętej listy

urządzeń, tak samo jak zamrażanie na

wiele lat obowiązywania rozporządzenia

zawierającego tabelę opłat obejmującą je-

dynie niektóre urządzenia, jest – moim

zdaniem – sprzeczne z prawem. Stanowi

przejaw uzurpowania sobie uprawnień,

których nie tylko ustawa nie przewidu-

je, ale które stanowią naruszenie jej po-

stanowień. To nic innego jak ogranicza-

nie, treścią rozporządzenia, ustawowego

obowiązku wnoszenia opłat wynikającego

z art. 20 ust. 1 PrAut.

Nieracjonalne i sprzeczne z ustawą jest

utrzymywanie trzech załączników przypi-

sujących w obecnie obowiązującym roz-

porządzeniu poszczególne rodzaje cyfro-

wych urządzeń i nośników poszczególnym

dziedzinom (tzn. kopiowaniu fonograficz-

nemu, audiowizualnemu albo reprogra-

ficznemu), w sytuacji gdy w większości

współczesne urządzenia cyfrowe są zdol-

ne do zapisywania zarówno dźwięku, ob-

razu, jak i ruchomego obrazu z dźwiękiem.

Minęły dawno i bezpowrotnie czasy, kiedy

do kopiowania nagrań służył, jako typowe

urządzenie, magnetofon lub magnetowid,

zaś w sferze reprografii – kserokopiarka.

Porozumienie OZZ

Podział opłat przez właściwe organizacje

zbiorowego zarządzania (dalej jako OZZ)

pomiędzy ich destynatariuszy, tzn. twór-

ców, artystów i producentów (w tym wy-

dawców) egzemplarzy utworów, powinien

być dokonywany w wyniku porozumie-

nia OZZ reprezentujących uprawnionych

do opłat, na podstawie prowadzonych

przez nie okresowo badań statystycznych

struktury kopiowania w ramach własnego

użytku osobistego. Należyte wykonywanie

obowiązków w tym zakresie poddane jest

nadzorowi ministra kultury. Jak się wydaje,

niezbędne jest tu współdziałanie pomię-

dzy OZZ pobierającymi opłaty w sferze ko-

piowania dźwięku, audiowizualnego oraz

Dokończenie na str. 8

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

7 / 8

background image

C8

opinie

Gdybym mógł zmienić jeden przepis...

reprograficznego. Jedynie wspólnie pro-

wadzone badania struktury kopiowania

reprograficznego pozwalają na stworzenie

spójnego systemu podziału, nie wspomina-

jąc o znacznej obniżce kosztów wynikającej

w uniknięcia dublowania tej samej czyn-

ności. Dodatkowo współdziałanie w tym

zakresie przyczyniłoby się do usunięcia

rozbieżności wynikających ze stosowania

różnych metod i koncepcji badań.

Należy poprzestać na ustawowym klu-

czu podziału opłat pomiędzy OZZ repre-

zentujące poszczególne grupy destynata-

riuszy opłat. Ich należyty podział pomiędzy

OZZ i podział pomiędzy destynatariuszy

jest przedmiotem kontroli w ramach de-

mokratycznych struktur OZZ reprezentu-

jących uprawnionych do opłat oraz w ra-

mach nadzoru ministra sprawowanego

nad OZZ.

Organizacje importerów i producen-

tów podejmują od pewnego czasu nie tyl-

ko działania dezinformujące opinię pu-

bliczną co do celów i charakteru opłat, ale

także starają się odwlec wydanie znowe-

lizowanego rozporządzenia. Usiłują także

przekierowywać dyskusję dotyczącą opłat

z zagadnień podstawowych na tematy dru-

gorzędne lub niemające związku z przygo-

towywaniem rozporządzenia. W ramach

tych działań stawiają m.in. zarzuty doty-

czące niedokonywania podziału wpływów

i wypłat twórcom, artystom i producentom

opłat, wysokości płac pracowników OZZ,

wysokości potrąceń z tytułu inkasa i po-

działu opłat oraz działalności inwestycyjnej

OZZ, a przede wszystkim podejmują jałowe

dyskusje na temat tego, od czego powinny

być liczone opłaty.

W zakresie sporów co do należytego wy-

wiązywania się z wnoszenia opłat właściwe

są sądy cywilne. O opłaty toczą się liczne

procesy wytaczane przez OZZ przeciwko

wielu importerom urządzeń kopiujących

i czystych nośników.

O skali skutków braku nowelizacji roz-

porządzenia niech świadczy, że obecnie

inkasowane opłaty są przeciętnie kilkana-

ście, a nawet kilkadziesiąt razy mniejsze

niż w innych państwach Unii Europejskiej,

w których taki obowiązek od wielu lat ist-

nieje. Pokazuje to rozmiar szkód ponoszo-

nych przez twórców, artystów i producen-

tów egzemplarzy utworów kopiowanych

w ramach własnego użytku osobistego.

Nie jest to jednak tylko sprawą destyna-

tariuszy opłat. Jest to przede wszystkim

problem sprzyjania rozwojowi rodzimej

twórczości oraz opieki nad twórcami i ar-

tystami będącymi stroną niepomiernie

słabszą w stosunku do producentów i im-

porterów sprzętu kopiującego egzempla-

rze utworów.

W obecnej chwili sprawą pilną jest za-

tem wykonanie obowiązku nowelizacji

rozporządzenia.

Choć resort nie przedłożył dotychczas

żadnych propozycji, od dłuższego cza-

su trwa dyskusja nad założeniami roz-

porządzenia. Nie powinna ona jednak

trwać w nieskończoność. Wydaje się, że

etap wysłuchania przez resort postulatów

w zakresie opłat został przez urzędującą od

niedawna panią minister i jej poprzednika

wyczerpany. Należy w tej sytuacji prosić

i oczekiwać pilnego przejścia przez panią

minister do rozesłania zainteresowanym

organizacjom ministerialnego projektu

znowelizowanego rozporządzenia, by mo-

gły zająć stanowisko.

Pani minister zadeklarowała wolę poli-

tyczną zmian wychodzących naprzeciw po-

stulatom twórców, artystów wykonawców

i producentów egzemplarzy, a w rzeczy-

wistości chroniących twórczość, w tym tę

rodzimą. Rodzi to nadzieję. Towarzyszy jej

świadomość, że każdy dzień bez noweliza-

cji rozporządzenia pogłębia straty twórców,

artystów oraz producentów egzemplarzy

utworów kopiowanych w ramach własnego

użytku osobistego i godzi w interes kultu-

ry. Tamuje powstawanie nowych utworów

i ich wchodzenie na nasz rynek, któremu

grozi korzystanie głównie „z konserw”, tzn.

z egzemplarzy i nagrań obcych.

Dokończenie ze str. 7

Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl

Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska

Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki

Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, Leszek Majkut,

Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska

Redaguje: Ewa Szadkowska

Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz

Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):

Dyrektor Centrum Reklamy: Katarzyna Jasińska-Szulc

Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz

Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24

dr hab. Łukasz

Błaszczak,

prof. nadzw.
Uniwersytetu
Wrocławskiego,
radca prawny

G

dybym mógł zmienić

jeden przepis w ko-

deksie postępowania

cywilnego, wówczas

zdecydowałbym się na zmia-

nę art. 1212 k.p.c., który wiąże

się z zatwierdzaniem wyroków

sądów polubownych przez sąd

powszechny, w ramach postę-

powania o uznanie lub stwier-

dzenie wykonalności.

W obecnym stanie prawnym

po zatwierdzeniu przez sąd

powszechny wyrok sądu polu-

bownego ma moc prawną na

równi z wyrokiem sądu pań-

stwowego. Moc prawna ozna-

cza możliwość przypisania do

wyroku arbitrażowego skut-

ków w postaci prawomocności

i wykonalności.

Moim zdaniem artykuł ten na-

leży przeformułować doprowa-

dzając do tego, by wyrok sądu

polubownego już z momen-

tem wydania uzyskiwał skutek

w postaci prawomocności (po-

wagi rzeczy osądzonej) pomię-

dzy stronami sporu arbitrażo-

wego. Tego rodzaju rozwiązanie

mogłoby wzmocnić autorytet

sądownictwa arbitrażowego

jako alternatywnego sposobu

rozstrzygania sporów. Wyrok

arbitrażowy, jeśli doszłoby do

zmiany tego przepisu, mógłby

być uwzględniany przez inne

organy oraz sądy powszechne

z urzędu. Jednocześnie w za-

kresie wykonalności wyroku

arbitrażowego należy pozosta-

wić stan obecny w niezmienio-

nym kształcie. Zmiana powin-

na dotyczyć jedynie możliwości

przypisania skutku w zakresie

prawomocności.

Zatwierdzenie wyroku sądu

arbitrażowego poprzez postę-

powanie o jego uznanie lub

stwierdzenie wykonalności

przed sądem powszechnym

w niektórych przypadkach może

niekiedy zostać bardzo prze-

dłużone, co tym samym blokuje

możliwość wykorzystania tego

wyroku w obrocie prawnym i ob-

rocie gospodarczym.

Moim zdaniem nie ma żadnych

przeszkód prawnych ku temu,

by takie rozwiązanie mogło być

wprowadzone w życie. Reforma

art. 1212 kodeksu postępowa-

nia cywilnego byłaby zbliżona

do rozwiązań, które obecnie

funkcjonują z powodzeniem

w Niemczech, Austrii oraz

Francji, gdzie wyrok sądu arbi-

trażowego ma skutek prawo-

mocności już od momentu jego

wydania.

Tego rodzaju rozwiązanie było-

by z całą pewnością wzmocnie-

niem instytucji sądownictwa

polubownego.

Oprac. PB

Wzmocniłbym instytucję sądownictwa
polubownego w Polsce

▪ wnikliwe komentarze

i opinie prawniczych

autorytetów

▪ orzeczenia sądów
▪ projekty ustaw

▪ trendy na rynku

prawniczym

▪ aktualne informacje

dla każdej z korporacji

prawniczych

Sprawdź

www.prawnik.pl

SERWIS DLA PRAWNIKÓW

AUTOPROMOCJA

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

8 / 8


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron