NAJPIʘKNIEJSZA RZECZ PO TEJ STRONIE NIEBA

background image

NAJPIĘKNIEJSZA RZECZ PO TEJ STRONIE NIEBA

x. Grzegorz Śniadoch IBP


Reforma czy Rewolucja?

W 1969 roku, wskutek posoborowej „odnowy" w Kościele Powszechnym w imię „ducha czasu",
rewolucyjnej zmianie poddano zasady i sposób odprawiania Mszy Świętej. Zaprzestano sprawowania
Najświętszej Ofiary według rytu, którego po wieczne czasy nakazał używać papież św. Pius V w 1570 roku.
Miejsce Mszy Św. Wszechczasów zajęły naprędce skonstruowane obrzędy, którym nadano nazwę „Novus
Ordo Missae".
Kardynał Ratzinger powie po latach: „Burzono starożytną budowlę i tworzono inną, nawet,
jeśli używano do tego materiałów, z których zbudowana była stara konstrukcja”. Stary i czcigodny ryt został
de facto zakazany, wszystkich księżom nakazano odprawianie nowej Mszy, co wielu przyjęło
z entuzjazmem, ale tych, którzy się opierali zmuszono do tego. Nowy Mszał wprowadzony przez papieża
Pawła VI zapoczątkował niespotykana dotychczas reformę liturgiczną - przewrót, który nie miał żadnego
precedensu w historii Kościoła. Z dnia na dzień runęła cała kształtowana przez niemal dwa tysiące lat,
tradycyjna liturgia Kościoła Świętego. Zlikwidowano Mszę, której słuchali wszyscy święci ery nowożytnej.
Czy tego chcieli ojcowie soborowi? Czy naprawdę chcieli likwidacji starego obrządku i wprowadzenia
nowego? Kard. A. Stickler, który był doradcą Komisji liturgicznej Soboru dobitnie podkreślił: „Trydent
określił w kanonach dogmatycznych również kwestie liturgiczne, czego wcześniej raczej nie czyniono, bo
tylko kwestie dogmatyczne zawarte w kanonach są zakończone formułą anathema sit, która wyznacza
granice prawowierności. Z tego wynika, że kwestie liturgiczne sformułowane na Soborze mają rangę nauki
wiary. Dotyczy to szczególnie charakteru Mszy Świętej, jako oficjalnego kultu i Ofiary, a także
prawdziwości kanonu mszalnego, znaczenia języka liturgicznego i poszczególnych znaków./.../. Już samo
spojrzenie na konstytucję o liturgii Soboru Watykańskiego II wykazuje bezpośrednio, że wola Soboru i wola
[posoborowej] komisji liturgicznej często się ze sobą nie zgadzają, a nawet są ewidentnie ze sobą
sprzeczne”.

O tym jak wyglądała praca owej Komisji Liturgicznej kierowanej przez abpa Hannibala Bugniniego,
napisano już wiele książek, jednak, aby zilustrować „klimat reformy” choć pokrótce, warto zapoznać się
z najnowsza kiążką „A Challenging Reform: Realizing the Vision of the Liturgical Renewal” (Reforma
pełna wyzwań: Realizacja wizji odnowy liturgicznej)
, ktora napisal abp. Pierro Marini, długoletni
ceremoniarz papieża Jana Pawła II, który sam siebie określa: „jestem uczniem Bugniniego”. Długoletni
współpracownik Kongregacji Nauki Wiary i czołowy wykładowca liturgiki, o. dr Alcuin Reid OSB napisał
ciekawą recenzję powyższej książki, w której wytyka jej autorowi i całemu zespołowi redakcyjnemu wiele
błędów i niejasności. Przytoczmy jej fragment:

„Historia, jako jeden ze "znaków firmowych" obecnego pontyfikatu zapisze odnowę świętej liturgii
przeprowadzaną pod wodzą hermeneutyki kontynuacji, czyli uprawnionego postępu, ale solidnie
zakorzenionego w bogactwie tradycji liturgicznej. Martwi to niezmiernie sporą liczbę liturgistów, którzy
propagowali przez kilkadziesiąt minionych lat hermeneutykę zerwania i demolki (tak zwane brygady „Sobór

background image

to wszystko zmienił") i którzy nie chcieli się w żaden sposób cofać w swoistym rozwoju. Do tej grupy należy
również Abp Pierro Marini, który właśnie wydał swoją książkę (...) co ciekawe, wydał ją jak na razie
wyłącznie po angielsku.

Cel wydania tejże pozycji - jeśli weźmie się pod uwagę jej zespół redaktorski (Kenneth Pecklers SJ,
M. Francis CSV i J.R. Page - których obrzydzenie do reform liturgicznych wprowadzonych przez
Benedykta XVI jest powszechnie znane) - jest jasny: utrzymać przy życiu „wizję, która inspirowała pracę
Consilium"
, komisji ustanowionej przez Pawła VI w celu wdrożenia reform, których domagał się Drugi
Sobór Watykański, kierowanej formalnie przez postępowego włoskiego kardynała Giacomo Lercaro,
a zarządzanej faktycznie przez "tytana wydajnej pracy" o. Hanibala Bugniniego CM. Jak pisze abp Marini
- "byli oni znani ze swych zdolności przywódczych i otwartości umysłów" oraz "był to właściwy rodzaj ludzi,
niezbędny do utrzymania postępu reformy, która odpowiada na potrzeby współczesnego świata"
. Jasne jest,
że nikt nie będzie "dążyć do utrzymania przy życiu" czegoś, czego życie nie jest w żaden sposób zagrożone.
Postawmy sprawę jasno: ta publikacja to partyzancka odpowiedź na tendencję, którą Marini określa „chęcią
powrotu do przedsoborowego światopoglądu, który przez lata charakteryzował podejście Kurii Rzymskiej
do sprawy”
. Jak uważają niektórzy liturgiści, ten trend osiągnął pewną przewagę podczas obecnego
pontyfikatu.

Książka jest również czymś w rodzaju synowskiego homagium złożonego przez Mariniego jego mentorowi
- Bugniniemu. Marini był przez wiele lat jego osobistym sekretarzem. O. Reid zwraca również uwagę na
fakt, iż po raz pierwszy w otwarty sposób porusza szczegółowo motywy i omawia manewry taktyczno-
polityczne uprawiane przez Lercaro i Bugniniego, którzy dążyli do tego, aby „liturgia była bardziej
duszpasterska i otwarta na potrzeby współczesnego świata”
. Z treści czytelnie wynika, iż wdrożenie
reformy liturgicznej było upolitycznione od samego początku. Główny "wróg", czyli Święta Kongregacja
Kultu Bożego, która była odpowiedzialna za sprawy liturgiczne, „trwała mocno na stanowisku trzymania
«kursu na tradycję»
- pisze abp Marini. O. Reid pisze zaś :

”Czy faktycznie Sobór żądał wprowadzenia aż takich zmian - nie jest to istotne dla niniejszych rozważań,
ważne, iż dowiadujemy się, że: „Kuria Rzymska i Święta Kongregacja Kultu Bożego w żaden sposób nie
były przygotowane do wdrożenia reform Drugiego Soboru Watykańskiego. Można też powiedzieć, że
radykalizm reform soborowych nie był w pełni akceptowany przez Kurię Rzymską”
. Powstała, zatem
konieczność powołania ciała, które akceptowałoby ów radykalizm oraz jednocześnie posiadałoby
niezależność od Kurii Rzymskiej. Sprawa ta zajęła sporo czasu i wysiłków polityczno-taktycznych ze strony
Bugniniego i Lercaro, a najciekawszy fragment książki to osobiste świadectwo Mariniego opisujące intrygi
uknute i walki stoczone w celu zapewnienia komisji Consilium uwolnienia się spod władzy Kurii Rzymskiej
i - co istotne - prawa wyłącznej interpretacji soborowej Konstytucji o Liturgii. W końcu, gdy do intrygi
„załatwiania poparcia” wplątano samego papieża Pawła VI, Marini nie odmówił sobie zaszczytu
stwierdzenia: „to nasza rękawica została uniesiona w górę po stoczonej walce".

Marini cieszy się, że: „poparcie papieża i współpraca tych sił, które od dawna czekały na odnowę
liturgiczną”
spowodowały, że "Consilium mogło rozpocząć produkcję nowych, zrewidowanych rytów".
Produkcja (sic!) opierała się na „dwóch dalszych kluczowych czynnikach: efektywnej pracy Consilium
i marginalizacji Świętej Kongregacji Kultu Bożego"
. Komisja "Consilium była ciałem kompetentnym,
międzynarodowym, kolegialnym, efektywnym i nie była ograniczona przez stereotypy"
, a wielką pomocą dla
jej pracy był "nieograniczony i bezpośredni dostęp jej przewodniczącego i sekretarza do papieża" oraz "jej
innowacyjne podejście do reform, które było bardziej realistyczne i bardziej odpowiednie dla wdrażania
odnowy liturgicznej, zdolnej wypełnić żądania Vaticanum II poprzez spełnienie potrzeb, których wymaga
współczesny świat"
.

Osobowość i efektywność Bugniniego była kluczowa, gdyż nikt tak jak on nie potrafił biegać, rozmawiać,
przekonywać, zaszczepiać idei reformatorskich w "różne miejsca podczas obrad Soboru", a "Consilium
miało znaczący wpływ na postęp i kierunek, w jakim będą się rozwijać reformy"
. Marini przyznaje, że
"Consilium otrzymało nadzwyczajne uprawnienia do kierowania postępem reform liturgicznych

background image

w poszczególnych krajach". I jak wszyscy dobrze wiemy z dokumentów i praktyki, korzystało z tych
uprawnień przy każdej nadarzającej się okazji.

Marini twierdzi również, iż rezultaty reformy spowodowały, że "wreszcie nadzieje i marzenia Ruchu
Liturgicznego wydały swoje owoce"
. 60 lat po napisaniu przez Piusa XII encykliki Mediator Dei, mamy
prawo spytać: czy aby na pewno? Wielu duszpasterzy i wykładowców nie zgodziłoby się z twierdzeniem
Mariniego, iż "liturgia zainspirowana przez Sobór wymagała zarzucenia form potrydenckich, aby wydobyć
prawdziwe okazywanie wiary przez cały Kościół"
. A przecież liturgia to coś więcej niż "okazywanie wiary"
przez obecne czy przez któreś z poprzednich pokoleń. Można spytać - czy Consilium było wierne wizji
Soboru, czy raczej działało zgodnie z jakąś własną ideologią, pod auspicjami Vaticanum II?

Marini uznaje dorobek Bugniniego za "jedną z największych reform liturgicznych w dziejach Kościoła
zachodniego"
. I dalej: "W odróżnieniu od reform potrydenckich, te były większe, gdyż zreformowano
również doktrynę"
. Doktrynę? Przecież to jest dokładnie to, co przez lat podnosili krytycy reformy - Marini
nazywa ich "reakcjonistami" - że reformy były zainspirowane odmienną doktryną, by nie rzec dosadniej
- pochodzącą z innego źródła. Oto, dlatego potrzebujemy dzisiaj prawdziwej reformy reformy: Spojrzenia
na partyzancką robotę opisaną w tej książce i skorygowania jej zgodnie z hermeneutyką kontynuacji, nie
zerwania. Niech doktryna się rozwija, to oczywiste, ale niech nie zrywa ze swoimi źródłami. (...)

W książce znajdujemy szereg błędów - dom Capelle zmarł w 1961 r. a nie 1971; Abp Lefebvre wyświęcił
bez zgody Watykanu biskupów w 1988 r., a nie w latach 70-tych; Świętą Kongregację Kultu Bożego
powołał Sykstus V w 1588 r., a nie Sobór Trydencki, itp. (...)

Oczywiście tak pozycja Consilium nie była by możliwa, gdyby nie poparcie ze strony tronu Stolicy
Piotrowej. Niech słowa Jean’a Gutton’a, długoletniego przyjaciela Pawla VI (i autora znanej książki
„Dialogi z Pawlem VI”), wystarcza za cały komentarz: „Paweł VI robił wszystko, co mógł, aby oddalić
katolicką Mszę od tradycji Soboru Trydenckiego na rzecz protestanckiej Wieczerzy Pańskiej. (...) Innymi
słowy, widzimy u Pawła VI ekumeniczną intencję wyrzucenia wszystkiego lub przynajmniej skorygowania
wszystkiego, co jest zbyt katolickie, ze Mszy oraz zbliżenia Mszy - powtórzę to raz jeszcze - tak silnie jak to
możliwe do liturgii kalwińskiej.” Takie podejście papieża, tłumaczyłoby, dlaczego „protestanccy
obserwatorzy” brali odział w pracach Consilium.

Czytając pamiętniki i wspomnienia członków Consilium, zwłaszcza „atmosferę posiedzeń” komisji, która
okładała Nową Msze, ma się nieodparte wrażenie, że nie miała ona liturgicznego sensus ecclesiae, aby być
wstanie w kilka lat stworzyć („wyprodukować” jak mówi abp Marini), coś równie wspaniałego jak
klasyczna Msza Rzymska, która wyrastała przez prawie dwa tysiące lat.


„Podstawowy błąd większości innowatorów polega na tym, że wyobrażają sobie, iż nowa liturgia zbliży
świętą ofiarę Mszy do wiernych, że pozbawiona starych rytuałów Msza wkracza obecnie w sam nurt
naszego życia. Pytanie brzmi jednak: czy bardziej zbliżymy się do Chrystusa we Mszy przez wznoszenie się
do Niego, czy przez ściąganie Go w dół, do naszego własnego, przeciętnego, prozaicznego świata?
Innowatorzy chcieliby zastąpić świętą bliskość Chrystusa niestosowną poufałością. Właśnie nowa liturgia
grozi udaremnieniem kontaktu z Chrystusem, ponieważ osłabia szacunek wobec tajemnicy, uniemożliwia
oddawanie czci i niweczy zmysł sacrum.” te słowa napisał Dietrich von Hildebrand, nazywany przez Piusa
XII „doktorem Kościoła XX wieku”. Na efekty takiego podejścia nie trzeba było długo czekać i jak to
określił słynny liturgista ks. Klaus Gamber „Reforma liturgiczna, witana z takim idealizmem i nadzieją
przez wielu księży i świeckich, zmieniła się w liturgiczną destrukcję o zaskakujących rozmiarach - klęskę
pogarszającą się z każdym rokiem. Zamiast oczekiwanej odnowy Kościoła i życia katolickiego, jesteśmy
świadkami demontowania tradycyjnych wartości i pobożności, na której spoczywa nasza wiara. Zamiast
owocnej odnowy liturgii, widzimy zniszczenie obrzędów Mszy, które rozwinęły się organicznie przez wiele
stuleci”, a kard. Ratzinger wyraził to samo w prostych słowach: "W miejsce liturgii, będącej owocem
nieprzerwanego rozwoju, przyszła liturgia sfabrykowana. Odrzuciliśmy organiczny, żywy proces wzrostu

background image

i wielowiekowego rozwoju i zastąpiliśmy go - jak to się ma w procesie produkcyjnym - fabrykacją,
banalnym produktem chwili"

Reforma nie ominęła również Polski, choć być może sytuacja u nas wyglądała nieco lepiej niż na „pustyni
zachodu”, głównie dzięki Prymasowi Tysiąclecia, który ostrożnie wprowadzał reformy. Jednak nawet Stefan
Kisielewski, długoletni współpracownik „Tygodnika Powszechnego” (wielce „zasłużonego” dla reformy
liturgii w Polsce), którego raczej trudno posądzać o „tradycjonalizm”, opisując zmiany w swoich
„Dziennikach”, pod data 19 września 1972 r. napisał: "W Pałacu Prymasa była narada na temat muzyki
i śpiewu w liturgii. Smutne to, bo widać, jak niszczą wszelką tradycję, i w muzyce, i w tekstach. Zniszczyli
chorał gregoriański, wycofując łacinę, zniszczyli stary kościelny folklor, wprowadzili za to cukierkowe
pieśni bez stylu. A znów w tekstach likwidują archaiczną polszczyznę, dając na jej miejsce język pospolity.
„Modernizacja Kościoła, mająca na celu jego większą powszechność, może u nas sprawić, że oddali się on
od mas i tradycji, a w łaski nowych ludzi się nie wkupi". Nie trzeba jednak wielkiej spostrzegawczości, aby
stwierdzić, ze smutkiem, że od lat dziewięćdziesiątych Kościół w Polsce szybko „nadrabia straty”
poprzednich lat i coraz bardziej upodabnia się do standardów europejskich w liturgii. Czyż naprawdę „lekcja
zachodu” niczego nas nie nauczyła? Rewolucja nie znosi opóźnień...

„Kryzys wzrostu” czy wzrost kryzysu

Contra fatum non est argumentum, dlatego nawet pobieżne spojrzenie na kondycję kościoła przede
wszystkim w Europie, mówi samo za siebie. Niewątpliwie to liturgia stała się pierwszą przyczyną
powstałego Kościele kryzysu. Kard. Ratzinger powiedział, ze: „wspólnota, która wszystko, co dotychczas
było dla niej najświętsze i najszczytniejsze, ni stąd, ni zowąd uznaje za surowo zakazane, a tęsknotę za tymi
zakazanymi elementami traktuje wręcz, jako nieprzyzwoitość, stawia samą siebie pod znakiem zapytania".

Kościelne statystyki zaczęły spadać we wszystkich dziedzinach życia Kościoła, niemalże od tego samego
momentu, co wprowadzanie nowego rytu Mszy. Jednak tu jest coś więcej czysta matematyka, powstał
ogromny zamęt w duszach wiernych. Ogromny kryzys kapłaństwa i dziesiątki tysięcy porzuceń stanu
duchownego to w dużej mierze „owoc” reformy i jej interpretacji. Inni powiedzą, że to źle wprowadzenie
reformy. Problem w tym, że niemalże w stu procentach „przyszłe owoce” były przewidziane przez
kardynałów Ottavianiego i Bacci w „Krótkiej analizie krytycznej nowego rytu Mszy św.” przedstawionej
papieżowi Pawłowi VI w 1969 r., czyli tuż przed wprowadzeniem Nowej Mszy.

Gdy serce jest chore, słabnie cały organizm, ale dla tych, którzy chcieli ów kryzys i zamęt przeczekać
i zostać przy mszy „wszystkich świętych”, która „po staremu się odprawia” nastał bardzo trudny czas. „Gdy
zgodzę się na jeden wyjątek; to zaneguje cala reformę soboru” powiedział Paweł VI, w odpowiedzi na
pytanie, dlaczego nie zezwolili abp. Lefebvre na swobodne odprawianie „Mszy przedsoborowej” i na
„eksperyment Econe” (starsi kapłani, mieli prawo odprawiania mszy trydenckiej po reformie, ale jedynie
prywatnie).

Coraz większa liczba wiernych i kapłanów (choć pamiętajmy ze pewna cześć nigdy nie przyjęła reform
i zawsze głośno wołała w obronie „słusznych praw”), odnajduje we Mszy trydenckiej. Odnajdując tam
swoją chrześcijańską i katolicka tożsamość próbują na trwałe zapewnić sobie należna pozycję w Kościele,
choć nie jest to łatwe. Kard. Ratzinger w książce „Bóg i świat” napisał: „Dla właściwego kształtowania
świadomości liturgicznej ważne jest również, by w końcu zerwać z deprecjonowaniem obowiązującej do
1970 roku formy liturgii. Każdy, kto się opowiada za dalszą obecnością tej liturgii czy bierze w niej udział,
jest dziś traktowany jak trędowaty – tutaj kończy się wszelka tolerancja. Czegoś podobnego nie było w całej
historii Kościoła – przekreślono przecież całą jego przeszłość. Jak w takim razie można dowierzać jego
teraźniejszości? Jeśli mam być szczery, to nie rozumiem również dlaczego tylu biskupów w znacznej mierze
podporządkowało się temu nakazowi nietolerancji, który bez przekonujących racji staje na przeszkodzie
niezbędnemu pojednaniu wewnętrznemu w Kościele”. Zdanie to powiedziane po dziesięcioleciach
wprowadzania reformy i spychaniu wszystkich „trędowatych” na zupełny margines życia Kościoła, jak echo
powtarza słowa Kardynałów Ottavianiego i Bacciego skierowane do Papieża Pawla VI w 1969 r. „Mszał

background image

Piusa V, darzony szacunkiem przez wszystkich katolików, tak księży jak i świeckich, był zawsze
niezmiernie drogi ich sercom. Nie wiadomo, w czym używanie tego Mszału z odpowiednimi objaśnieniami
mogło stanowić przeszkodę dla pełniejszego uczestnictwa i większego zrozumienia świętej liturgii. Trudno
też zrozumieć, dlaczego, przy całym uznaniu dla jego zasług, uznano że jest on już niezdolny podsycać
liturgiczną pobożność chrześcijan.(...) Wydaje się, że porzucenie tradycji liturgicznej, która przez cztery
stulecia była znakiem i gwarancją jedności kultu, oraz zastąpienie jej inną, zdolną być jedynie znakiem
podziału, ponieważ zezwala pośrednio na niezliczone swobody, zaś sama roi się od insynuacji i otwartych
błędów przeciw czystości wiary katolickiej, stanowi, mówiąc oględnie, nieobliczalny błąd.”

Przez piękno formy do kontemplacji Boga....

Z punktu widzenia historycznego Msza św. w obrządku klasycznym jest przecież olbrzymim dziedzictwem
kultury i niesie ze sobą bardzo wiele z dorobku cywilizacji chrześcijańskiej. Choćby cała dawne
budownictwo sakralne za tym przemawia. Stare wspaniałe katedry i kościoły były budowane z inspiracji tej
Mszy i dla klasycznej liturgii rzymskiej. Cala przestrzeń sakralna była projektowana wg teologii klasycznej
liturgii. Widać to doskonale chociażby po tym, jak trudno nowej mszy „wpasować” w starą architekturę
i vice versa. Z drugiej strony, aż nadto widać, jakie formy „architektury” powstają z inspiracji współczesnej
teologii liturgii i do niej dostosowane. Wspaniały chorał gregoriański oraz najpiękniejsze utwory muzyki
sakralnej i tworzone były pod natchnieniem rytu „przedsoborowego”, a dziś odtwarzane są co najwyżej na
koncertach.

To co uderza każdego, kto pierwszy raz widzi Mszę trydencką to przede wszystkim doskonałość i perfekcja
rytu. To najwspanialsza symetria, doskonale przemyślana w proporcjach swoich poszczególnych części i tak
znakomicie uporządkowana, aby pobudzać i zachowywać nieprzerwane zainteresowanie świętymi
czynnościami. Ta msza jest doskonałym odzwierciedleniem piękna, porządku i harmonii. Piękno sakralne
nie jest zaś celem samym w sobie. Najwznioślejszym dobrodziejstwem liturgii i jej najgłębszą racją bytu,
jest wprowadzenie nas w sposób pewny do sanktuarium duszy, gdzie odbywa się wzrost naszego życia
nadprzyrodzonego w kontakcie z Bogiem

Kościół od początku odczuwał potrzebę ziemskiej epifanii, dostępnej dla wszystkich. Wyrażał się to
w przepychu jego świątyń, blasku liturgii i delikatności śpiewów. „Uroczysty charakter kultu jest integralną
częścią liturgii katolickiej i powinien być zachowywany jako składnik jego własnego orędzia, ciągle pod
warunkiem, że to nie przerodzi się w pompę i manieryzm (...). Oskarżenia o triumfalizm są wyrzutem
względem radości ubogich, którzy lubią widzieć jak czci się to, co wielkie (...).Nie ma śladu triumfalizmu
w uroczystym charakterze kultu, przez który Kościół wyraża chwałę Bożą, radość wiary, zwycięstwo prawdy
i światła nad błędem i ciemnościami. Bogactwo liturgii nie jest bogactwem jakiejś kasty kapłańskiej; należy
ono do wszystkich, także do ubogich, którzy faktycznie go pragną i wcale się nim nie gorszą
" napisał Kard
Ratzinger. Poprzez piękno formy, łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa „Boga wrażliwego serca”, staje się
uchwytna dla tego, kto jej szuka.

W Mszy starego rytu przeżywa się moment ciągłości historii i tradycji. Wyczuwa się łączność z pierwszymi
latami chrześcijaństwa. Jednak Paweł VI, ogłaszając wprowadzenie nowej formy liturgicznej, zaznaczył, że
to właśnie w nowym porządku będzie powrót do korzeni: „Odkrywamy na nowo wartość i piękno
starożytności oraz pierwotny wyraz dawnych czasów w nowym rycie liturgicznym Mszy św., która staje się
najbliższa oryginałowi”. Czy tak faktycznie się stało? Dzisiaj trudno to potwierdzić. Jan Paweł II
wielokrotnie przypominał, aby w odprawianej Mszy św. kapłani oraz wierni nie gubili jej pierwotnego
piękna, jednak – co trzeba stwierdzić ze smutkiem – piękno to, które miało być w nowym rycie, gdzieś się
po drodze w ostatnich dziesięcioleciach wypaliło. Można zaryzykować pytanie: Czy w ogóle w nim było?
Czy można stworzyć coś równie pięknego jak Msza Wszechczasów?

Przyciąga ich misterium ołtarza

background image

Msza święta w klasycznym rycie rzymskim przypomina nam nieustannie o Bożej transcendencji. Cala
liturgia jest przepełniona adoracją Boga. Tutaj Kościół ofiaruje nam teocentryzm swojej modlitwy. Kapłan
wraz z wiernymi zwracają się w duchu uwielbienia ku nieskończonemu Majestatowi Pana. Zwracamy się
symbolicznie ku krzyżowi, na wschód. Następuje "zorientowanie się" całej wspólnoty na przychodzącego
Boga. „Wspólny dla kapłana i wiernych kierunek modlitwy powstał ze spojrzenia zwróconemu ku Panu,
prawdziwemu słońcu. W liturgii przeżywamy zapowiedź Jego powrotu, kapłan i wierni wchodzą Mu na
spotkanie. Tak wiec kierunek modlitwy wyraża teocentryczny charakter liturgii, jest bowiem posłuszny
napomnieniu: „Zwróćmy się ku Panu” napisał w przedmowie do książki Klausa Gambera kard. Ratzinger.
Inaczej rozmieszczone są akcenty teologiczne. Kult, bojaźń Boża i charakter przebłagalny mszy, dominują
nad aspektem wspólnotowym. Bardzo podkreślony jest też ofiarny charakter mszy. W tradycyjnej Mszy
jedynie poświęcone ręce kapłana mogły dotykać naczyń liturgicznych i Hostii. Świeccy przyjmowali
Komunię św. na język i w pozycji klęczącej. Zachowaniem wiernych i kapłanów w czasie liturgii wyrażano
szacunek dla Chrystusa Króla. Potwierdzał to tez cały wystrój kościoła, z wyrazie oddzielona balaskami
częścią „sanktuarium”, gdzie tylko mężczyźni mieli wstęp. Centralnie umieszczony w „sanktuarium” wielki
ołtarz i tabernakulum, wskazywał, że oto jest niezwykle miejsce – „święte świętych”.

Dawny ryt ma wiele wspólnego z obrządkami wschodnimi, cechuje go wielość śpiewów (zwłaszcza chorału
gregoriańskiego), gestów, znaków krzyża, pokłonów, pocałunków oraz sama uroczysta oprawa, szaty,
świece, kadzidło etc.. Szczególnie uwidacznia się to w postawie kapłana, który z ramienia Kościoła jest
sługą kultu, niczego nowego nie kreuje. Obrzędów nie przerywa się komentarzami, a specyficzna forma
pobożności eucharystycznej z istoty swej chroni przed nadużyciami ze strony celebransa czy wiernych,
przed udzielaniem Eucharystii na stojąco czy na rękę, oraz nie dopuszczaniem do czynności liturgicznych
przypadkowych świeckich. „Msza Trydencka bardziej niż cokolwiek innego przepojona jest duchem
prawdziwej czci, a tych, którzy nią żyją pociąga wprost ku temu duchowi. Właściwy, fundamentalny
stosunek wobec Boga i tworzenia żyje we wszystkich jej częściach. Cała liturgia jest przeniknięta tą czcią
wobec majestatu Boga, maiestas Domini, jasną świadomością Jego absolutnej zwierzchności i uznania
faktu, że wszystko od Niego otrzymujemy. (...) Liturgia prowadzi nas do królestwa świętości, w którym nie
ma miejsca na nic pospolitego. (...) Liturgia jest organicznie związana z naszą naturą i poprzez organiczne
etapy transformacji prowadzi nas ku nadprzyrodzoności. W liturgii oczywiście również i my umieramy
z Chrystusem, aby z Nim zmartwychwstać, w liturgii również i my umieramy dla świata, aby żyć w Bogu”
napisał D. von Hildebrand w „Liturgy and Personality”

Tradycyjna liturgia katolicka otwiera zarówno przed małymi, jak wielkimi skarbiec swej wzniosłości,
w którym można znaleźć piękno psalmodii, chorału gregoriańskiego, świętych tekstów, harmonii ruchów,
odpowiedniego porządku. Stara liturgia jak sztuka pełna delikatności dotyka duszę człowieka, zanim
poruszy w niej energię umysłu. Uderza nie tyle wspaniały wystrój ołtarza (jakże odmienny od dzisiejszego),
czy piękne szaty kapłana, ale swoiste misterium tremendum et fascinosum. Tajemniczość i pewna fascynacja
czymś niezrozumiałym jest najczęściej pierwszym wrażeniem. Dlaczego? Bo liturgia klasyczna która
wzrastała i doskonaliła się w ciągu wieków wolna była od oświeceniowego paradygmatu: „muszę wszystko
rozumieć” i z założenia taka nie jest, bo wyraża to, co umysłem ludzkim jest niepoznawalne i poznane być
nie może – przynajmniej po tej stronie nieba.. Uroczysty charakter obrzędów absolutnie nie przytłacza i nie
przeciąża, lecz prowadzi do wyrażenia przez transcendencję blasku nadprzyrodzoności. Majestat
liturgicznego przepychu nie ma innego celu. Wspinając się na określoną wysokość, każda święta liturgia
dąży za pośrednictwem rytuału do tego, byśmy odeszli od banału i codzienności - nie dla jakiegoś celu
estetycznego, lecz aby skierować uwagę wiernych na to, że spełniana czynność pochodzi od Boga, ze coś
niebieskiego nadchodzi, żeby dotknąć ziemi. Piękno gestów, rytów i obrzędów, wielość znaków a do tego
sakralny język łaciński połączony z doskonałością chorału to tylko niektóre elementy liturgii, która w swojej
pełnej i monumentalnej formie widoczna jest w liturgii pontyfikalnej. Jednak pamiętajmy, ze liturgia
klasyczna to nie tylko wspaniale formy najbogatszych obrzędów pontyfikalnych, ale także cicha Msza
kapłana. Evelyn Waugt powiedział kiedyś „Teraz jestem stary, lecz byłem młody, gdy przyjmowano mnie
do Kościoła. Nie przyciągał mnie wówczas wcale splendor największych uroczystości kościelnych, który
mógł być dobrze podrobiony przez protestantów. Tym, co najbardziej pociągało mnie w zewnętrznych
i widzialnych działaniach Kościoła, były czynności księdza i ministranta wykonywane podczas

background image

sprawowania cichej Mszy św. Ksiądz przystępujący do ołtarza bez jednego spojrzenia, które miałoby ocenić
jak wielu bądź jak niewielu wiernych zgromadziło się na Mszy. Mistrz i jego czeladnik. Człowiek i zadanie,
które tylko on był w stanie wykonać. To jest właśnie Msza, do której poznania i umiłowania dorastałem.
Zaiste, pozwólcie hałaśliwym mieć swoje "dialogi", ale nie pozwólcie też, abyśmy, którzy cenimy ciszę,
byli kompletnie zapomniani.”

Kto choć raz był na Mszy trydenckiej, od razu wyczuje pewne charakterystyczne napięcie, obecne od
początku Mszy, a które rośnie wraz z ciszą kanonu. Cisza, która zakrywa, tak jak ikonostas w cerkwiach, to
co jest największym misterium po tej stronie nieba, zasłania sacrum przed profanum. Cichy szept kapłana,
podkreśla jego indywidualną i intymną zażyłość z Tajemnicą Chrystusa. W końcu następuje podniesienie
wraz z cichym westchnieniem wiernych adorujących Chrystusa unoszonego przez kapłana – to
kulminacyjny moment Mszy. - jej punkt szczytowy „W chwili ofiary Niebo otwiera się na głos kapłana.
W tym misterium Jezusa Chrystusa obecne są chóry anielskie, a to, co jest w górze, przychodzi złączyć się
z tym, co jest w dole, jednoczy się Niebo i ziemia, widzialne i niewidzialne stają się czymś jednym

(Św. Grzegorz Wielki, Dialogi IV,60). Odnosi się niepowtarzalne wrażenie, że oto zbliżamy się do samego
meritum, do najświętszego momentu. Autentyczne święte świętych. Jest to moment, który szczególnie różni
się od współczesnej Mszy św. Cała wspólnota, której przewodniczy kapłan - alter Christus, bierze teraz
udział w liturgii konsekracji. Czujemy wyraźną wspólnotę duchową z innymi uczestnikami tej Mszy oraz
z Tym, który umiera i zmartwychwstaje na ołtarzu. To prawdziwe misterium chwały i uwielbienia. Jedność
z apostołami i męczennikami. Misterium najwspanialszej i najdoskonalszej sztuki w ludzkiej historii.
W Mszy Trydenckiej człowiek styka się z Wiecznością, podczas gdy w Nowej Mszy człowiek jest więźniem
czasu..

Taka jest Msza Wszechczasów, Msza całego Uniwersum, którą Papież Pius V, bullą „Quo primum”,
ogłosił, jako tą, która do końca istnienia tego świata nie może być zmieniona. To uroczyste obwieszczenie
światu o doniosłości liturgii trydenckiej zostało jednak naruszone w 1969 roku przez Pawła VI wraz
z proklamacja nowego Mszału.

Lex orandi lex credendi

Ciągle pozostaje aktualna starożytna zasada „lex orandi lex credendi”. Jak zauważa kard. Ratzinger,
klasyczny ryt jest niezwykle precyzyjny dogmatycznie i niezmiernie bogaty teologicznie oraz daje pewną
określoną pobożność kształtując głęboką eucharystyczną wrażliwość oraz szczególny szacunek dla
kapłanów. Widzi to każdy, nawet gdy po raz pierwszy uczestniczy uczestniczymy w „mszy trydenckiej”.
Wbrew pozorom ludzie uczestnicząc w liturgii w dawnym rycie dobrze rozumieli znaczenie Ofiary i sens
Eucharystii, a aktywne uczestnictwo participatio actuosa wiernych wyrażało się bardziej w kontemplacji niż
„aktywizmie”. Nieodłączną łacina - język sakralny, to nie tylko „aura tajemnicy”, ale także stróż prawd
wiary przed ich swobodna interpretacja. „Posługiwanie się językiem łacińskim, którego używa wielka część
Kościoła, jest widocznym i pięknym znakiem jedności, oraz skutecznym lekarstwem przeciw jakimkolwiek
skażeniom autentycznej nauki” podkreślił papież Pius XII w doniosłej encyklice o liturgii „Mediator Dei”.

Wraz z pozornym przybliżeniem wiernym Tajemnicy Najświętszej Ofiary poprzez jej sprawowanie
w językach narodowych i "w stronę ludzi", nastąpiło uderzające odejście od katolickiej teologii Mszy, która
obecna była w Kościele od zawsze. Trudno więc mieć pretensje tylko do ludzi, że swój udział na nowej
Mszy traktują jedyne jako ekspresowe odpowiadanie tkwiących w podświadomości regułek na zawołanie
księdza. To przeinaczenie znaczenia Mszy i dostosowane do niej ludzkie reakcje świadczą o tym, że to
w nowej Mszy staje się ważna „litera”, którą każdy zna ale nikt nie rozumie. Zanika zaś misterium, ofiara,
niepojęty i wieczny cud. Bo jak można sądzić, że niewykształcony człowiek, albo dziecko zrozumie sens
polskich słów np. prefacji czy ofiarowania? Będą to dla niego wyłącznie słowa, których pojedyncze
znaczenie pojmie, ale całości i sensu nigdy nie ogarnie.

Msza Wszechczasów, mimo iż niezrozumiała w szczegółach dla wszystkich w tym dla dzieci czy osób
niewykształconych, jako całość, jedno wielkie misterium, którego istota jest niepodważalna i wszystkim

background image

wiadoma. I tak jak pod krzyżem, nie padło może żadne słowo komentarza, to jednak każdy wierzący
w Chrystusa wiedział z czym ma do czynienia, bo widział realizującą się Tajemnicę oczami wiary i sercem,
a nie skupiał się na Literze.

Odejście od języka sakralnego spowodowało również niespotykane zamieszanie w samej „Literze”. Wielość
i błędy w tłumaczeniach modlitw na jeżyki narodowe (nie omijając nawet slow konsekracji) spowodowało,
ze mszały w językach narodowych są ze sobą tożsame jedynie wtedy, gdy są zamknięte, bo na okładkach
każdego z nich widnieje napis „Mszał Rzymski”. Jakże prorocze wydaja sie słowa odnowiciela
benedyktynów w XIX w., ojca Ruchu Liturgicznego, i opata Solesmes Dom Prospera Guéranger’a:
„Nienawiść do łaciny jest wrodzona wszystkim wrogom Rzymu. Uznają ją oni za więź łączącą wszystkich
katolików na całym świecie, za arsenał ortodoksji przeciw subtelnościom ducha sekciarskiego (...). Musimy
przyznać, że mistrzowskim posunięciem jest wypowiedzenie wojny temu świętemu językowi. Gdyby udało
im się go kiedyś zniszczyć, byliby na prostej drodze do zwycięstwa”. Jest swoistym paradoksem, że jako
argument przeciwko językowi łacińskiemu w liturgii stosuje się twierdzenie, iż język ten jest niezrozumiały,
a przecież współcześnie, jak nigdy wcześniej, postęp edukacyjny dotarł do wszystkich warstw
społeczeństwa.

Wiemy tez że, reforma to nie tylko uproszczenie (kasacja) obrzędów czy proste przetłumaczenie łacińskich
formuł na języki narodowe. To często zupełnie nowe formuły w miejsce starych. Czy naprawdę Sobór
chciał, aby nawet słowa zostały zmienione? Czy to było celem Ruchu Liturgicznego? W Katechizmie
Soboru Trydenckiego zadeklarowano, że żadna część Mszału nie powinna być uważana za próżną lub
zbyteczną; że nawet jego najmniejsze wyrażenie nie może być traktowane jakby było mniej ważne lub bez
znaczenia. Najkrótsze ze sformowań, wyrażenia, których wymówienie trwa kilka sekund, stanowią
integralne części całości, w której wszystko przedstawia i przenosi dar Boży, ofiarę Chrystusa i łaskę, którą
jesteśmy obdarowywani. Jednak Nowa Msza to nowe formuły, które niosą za sobą „nowa teologię” Jak to
trafnie ujął o. Joseph Gelineau SI „Liturgia stanowi symboliczną akcję dzięki formułom o ściśle określonym
znaczeniu. Jeśli zmieniają się formuły, zmienia się ryt. Niech ci, którzy tak jak ja znali i odprawiali
uroczystą, łacińską Mszę ze śpiewem gregoriańskim, przypomną ją sobie, jeśli potrafią. Niech porównają ją
z naszą dzisiejszą Mszą. Zmieniły się nie tylko słowa, melodie czy pewne gesty. Prawdę mówiąc, jest to
inna liturgia Mszy. Trzeba to powiedzieć jednoznacznie: ryt rzymski, jaki znaliśmy, już nie istnieje. Został
zniszczony.” Posłużmy sie jeszcze raz słowami Dom Prosper Gueranger’a OSB, który istotę antyliturgicznej
herezji ujął w prostych, dziś juz śmiało można powiedzieć że „proroczych”: „Pierwszym znamieniem
antyliturgicznej herezji jest nienawiść do Tradycji wyrażonej w sformułowaniach używanych w kulcie
Bożym. Każdy sekciarz, który pragnie wprowadzenia nowej doktryny, niezawodnie staje w obliczu liturgii,
będącej najgłębszym, najlepszym wyrazem tradycji i od tej pory nie spocznie, dopóki nie zagłuszy tego
głosu tradycji, dopóki nie porwie na strzępy owych stronic przypominających wiarę minionych stuleci.
W istocie, w jaki sposób mogły zainstalować się i przejąć kontrolę nad masami luteranizm, kalwinizm,
anglikanizm? Wszystko, co musiały zrobić, to zastąpić stare księgi i wyrażenia nowymi, i dzieło zostało
dokonane. (...) Drugą zasadą antyliturgicznej sekty - zastąpienie sformułowań nauczania kościelnego
czytaniami z Pisma świętego. Wiadomo od wielu stuleci, że pierwszeństwo przyznawane przez heretyków
Pismu świętemu przed definicjami Kościoła nie ma innego uzasadnienia, jak tylko ułatwienie uczynienia
słowa Bożego według ich własnych wyobrażeń i manipulowanie nim do woli. (...) Wszystko czego chcą, to
powrót do źródeł, dlatego też stwarzają pozory powrotu do kolebki chrześcijańskich instytucji. W tym celu
skracają, wymazują, wycinają (...) dążą do usunięcia z liturgii wszystkich ceremonii, wszystkich
sformułowań, które wyrażają tajemnice. (...) Dość już sakramentaliów, błogosławieństw, obrazów, relikwii
świętych, procesji, pielgrzymek etc. Koniec z ołtarzem, wystarczy tylko stół; dość już ofiary tak jak
w każdej religii, wystarczy jedynie posiłek.”

Zdaniem Kard. Ratzingera mszał trydencki, wyrażający bardzo mocno tradycyjną katolicką teologię
i dogmaty wiary, jest dziś szczególnym wyrzutem sumienia lub przeszkodą dla tych, którzy tę wiarę
uważają za nieaktualną. Istnieje przecież w Kościele wyraźny prąd, głoszący, że nowa liturgia jest najściślej
związana z nową teologią (bo przecież „przecież Sobór wszystko zmienił”), a ta ostatnia opiera się na
przekonaniu o dezaktualizacji tego, w co i jak wierzył Kościół przez wieki. Daleko nie trzeba szukać,

background image

przecież sam abp Piero Marini w swojej najnowsej ksiazce expresis verbis mowi o reformie ze
"W odróżnieniu od reform potrydenckich, te były większe, gdyż zreformowano również doktrynę". To
jasne, że dla przedstawicieli tej wizji reformy, autoryzowana przez Kościół obecność liturgii trydenckiej jest
czymś nie do przyjęcia: jest to dla nich jakby zakwestionowanie zerwania, które uznali za swoisty mit
założycielski Kościoła posoborowego. Otóż w tym micie modernistycznym bardzo ważną rolę odgrywa
zanegowanie tych części nauki katolickiej, które zostały zdefiniowane na Soborze Trydenckim w polemice
z protestantyzmem. "Tylko na podstawie praktycznej dyskwalifikacji Trydentu - mówił Ratzinger
w wykładzie "Teologia liturgii" - można pojąć zacietrzewienie towarzyszące walce z możliwością
celebrowania nadal mszy według mszału z1962. Ta możliwość jest najmocniejszym, a stąd najtrudniejszym
do zniesienia sprzeciwem wobec opinii tego, kto sądzi, że wiara w Eucharystię sformułowana przez Trydent
utraciła swoją ważność".

Kształtowane przez wieki formy liturgiczne nie były bez sensu. Każdy - nawet najmniejszy gest w czasie
Mszy miał swe znaczenie. Wykształcał się i wyrastał jako owoc dojrzewającej przez wieki wiary. Było to
jak dodawanie kolejnego klejnotu w złotej koronie. Precyzowanie i dodawanie poszczególnych modlitw
i gestów w rycie Mszy miało na celu uwypuklenie i pogłębienie tajemnic wiary i dogmatów, gdyż wierzono,
że Msza zawiera wszystko co najlepiej i najpełniej ją wyraża. Gdy komuś się to nie podobało, nie
świadczyło o tym, że Msza jest zła, tylko że ten ktoś nie rozumie istoty chrześcijaństwa. A tego czym jest
Msza nie rozumieją dzisiaj przede wszystkim ci, którzy twierdzą, że cały ryt organicznie rozwijającej się
liturgii klasycznej jest martwy albo bez sensu, „bo ludzie nic nie rozumieją”...

Nadzieja na przyszłość

Zainteresowanie Mszą klasyczną rośnie z niespotykaną intensywnością na całym świecie. Jednak nie czas
teraz na szczegółowe analizy, wnioski i naukowe podsumowania socjologów i teologów. Teraz jest czas na
świętowanie Mszy Wszechczasów - duchowego odrodzenia się sensu Mistycznego Ciała Chrystusa
obecnego w liturgii eucharystycznej Jego Kościoła. Odrodzenia, które jak ufamy zapoczątkował Benedykt
XVI, który pomimo wielu form sprzeciwów, wydal Motu proprio Summorum Pontificum. Obalając
jednocześnie jeden „dogmatów” posoborowej „odnowy liturgicznej”, ze „Msza trydencka jest zniesiona
i jako taka jest zakazana”, potwierdził tylko słowa, które często mówił jako kardynał "To, co było aż do
1969 roku właściwą liturgią Kościoła, czymś najświętszym dla nas wszystkich, nie może po 1969 stać się
czymś nie do przyjęcia".

Nie jesteśmy przywiązani do form Tradycji katolickiej z powodu nostalgii za przeszłością, ale dlatego, ze
nie zbuduje sie przyszłości poza czy tez obok historii i tradycji chrześcijańskiej. To poprzez ponowne
odkrywanie form teologicznych i liturgicznych Tradycji katolickiej możemy związać sznur, który został
zerwany i odnaleźć wraz z prawda Ewangelii sens naszego przeznaczenia „tej dumy z próby życia na co
dzien. jako dzieci Boga”. Tradycja Kościoła pozwala nam ponownie odkryć te wewnętrzną drogę, która
prowadzi nas bez przemocy do piękna Boga.

http://www.pokoleniebxvi.pl/artykul.php?a=84


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron