Rozdział 24.
Ric podniósł wzrok ze swojego biurka.
-Co?- zapytała stojącego tam leoparda.
-Jesteśmy gotowi by ruszać.
-Dobrze- odsunoł krzesło i podszedł do drzwi. Miał starannie dobrany
zespół który czekał uzbrojony po zęby. Nie tracili czasu na zmienną
etykietę ponieważ było by to zbyt ludzkie a z tym nie chcieli miec do
czynienia.
Ric chwycił swoją broń 45 i umiścił ją w kaburze zanim pofatygował
się spojrzeć na kobietę, którą kochał ale odmówił z nią rozmawiać.
Chociaż tródno było być na nią wściekłym kiedy jej twarz wyglądała w ten
sposób.
-Ze mną wporządku- powtórzyła.
Nie mogąc nie rozmawiać z nią przez dłuższy czas Ric powiedział:
-Dee.... to były niedźwiedzice. Oboje wiemy że twoje żebra przyjeły na
siebie ich pobicie.
Nie wspominając o jej nogach, kręgosłupie i głowie, ale jej żebra
oberwały najwięcej.
-Powiedziałam że ze mną wszystko w porządku.
Skinoł na jednego z liderów zespołu i lwica wyprowadziła wszystkich
na zewnątrz. Kiedy zostali sami Ric powiedział:
-Nie jedziesz.
-Nie odpowiadam przed tobą.
-Właściwie odpowiadasz.
Zignorowała go sięgając do jej szafki i wyciągając jej kamizelke i kilka
sztuk broni których nie pamiętał aby umieszczał na liście zutoryzacji.
Podszedl do niej.
-Dee?
Kiedy nie odpowiedziała położył swoją ręke pod jej brodeę i uniusł.
-Czuje się dobrze- uderzyła jego ręke.
-Nie możesz się nawet ruszać.
-Mogę się ruszać wystarczająco.
Położył jej ręke na czole, a ona odskoczyła ale nie wystarczająco
szybko by nie zauważył kolejnego problemu.
-Masz gorączkę.
-Prawdopodobnie. Ale to nie będzie dobre ani wlaściwe jeszcze przez
conajmniej godzinę. Będziemy gotowi do tego czasu.
-Dee....
-Muszę tam być zanim gorączka mnie chwyci. Będziesz
odpowiedzialny za wszystko co zrobię jeśli będziesz mnie trzymał od tego
zdaleka. Zrozumiałeś?
Tak. Zrozumiał. Rozumie że była osoba która dostała informacje na
temat bazy ludzi w Nowym Jorku którzy próbowali uprowadzić Blayne.
Dee nie pozwoliła aby ktoś inny podąrzył tą drogą. Nie kiedy ona pracuje
nad nią tak długo.
A fakt że niedźwiedzie znały te informację, odkad śledzili uszkodzony
pojazd wpełni ludzi i lokalizacje ich broni, było czymś czym on i jego wuj
Van musieli sie zająć w innym czasie.
-W porządku. Ale kiedy zespół zrobi swoje zawieziemy cię do szpitala.
-Dobrze.- przytrzymała kamizelkę jedną ręką a drugą utrzymując ją
dociśnięta do jej żeber.- Pomożesz mi to coś zalożyć, dobrze?
To był pierwszy raz kiedy usłyszał żeby o coś kogoś prosiła dla niej
samej nie w kontekście zamawianie jedzenia w restauracji. Postanowił
wźąć to za dobry znak.
Zabrał od niej kamizelkę i obrócił tak że stała twarza do niego.
-Nie musisz wyglądac na tak zadowolonego z siebie Van Holtz.-
narzekała.
Był na tyle uprzejmy aby niezaprzeczać, ale posłał jej uśmieszek. To
była rzecz Van Holtz'ów. Nie mógł się powstrzymać. Przynajmnie to co
powiedział nie sprawiło że warkneła na niego.
********************
-Potrzebuje czasu na lodzie.- Bo narzekał po zrobieniu listy wszystkich
rzeczy, potrzebnych do zrobienia tego wieczoru w celu reorganizacji
biblioteki wuja i palenia jego bródnej koszulki w studni na podwórku
wuja.- Chcesz iść ze mną?
Blayne prychneła. Nie jest to dokładnie odpowiedz jakiej się
spodziewał.
Wciągając szkolną koszulkę na głowę, patrzyła jak karmiła psa pod
kanapą wuja. Kiedy Grigori uświadomi sobie że ona oczekuje że on
zatrzyma tego psa...
-Co ma oznaczać to prychnięcie?
-To znaczy że naprawdę oczekujesz że będe jak inni śmiecie którzy
błyszczą twoją gałką? Siedząc oglądając jak grasz w hokeja?
-Nie chcę żebyś oglądała jak gram. Potrzebuje treningu, a ty jesteś
dostępna.
-Nie mogę pomuc Ci trenować.
-Ponieważ jesteś dziewczyną?-i był zaskoczony że miska świeżego
kurczaka i steku dla psa nie poleciałą w jego głowę.
-Nie, ty seksistowski kutasie. Ponieważ ty utorzsamiasz moje
umiejętności do jazdy na wrotkach do foki poruszającej się po ziemi. I
jakoś wątpieby moje umiejętności jazdy na łyżwach zrobiły na tobie
większe wrażenie.
Przykucnoł przed nią, pies pod kanapą jęknoł i przesunoł się dalej w
głąb. Dobrze że kanapa była tak duża.
-To prawda, ale nie chciałbym żeby to poszło na marne.
Przyniusł pudełako które ukrywał za plecami i położył na jej kolanach.
Spojrzała na pudełko i westchneła.
-To nie jest zegarek, prawda?
-Nie to nie jest zegarek. Myślę, że ci się spodoba.
Blayne nie była zbyt przekonana, ale ściągneła pokrywke i przeniosła
bibułki wokół, aż westchneła i się uśmiechneła.
-O mój Boże!
-Powinny pasować. Norm musiał szukać jak szalony, aby znaleść twój
rozmiar, choć.
-To są łyżwy.
-To są łyżwy hokejowe.
Podniosła je.
-Świecące czerwone łyżwy hokejowe.
-Nie mieli różowych.
-Nie mogę grać w hokeja na różowo, nie takie jest prawo?
Rzuciła łyżwy do pudełka, pudełko odrzuciła na bok i zarzuciła mu
ręce na szyję. Obieła go mocno a on nie był tak zadowolony że poszedł za
swoim kaprysem jak nigdy wcześniej.
-Dziękuję Bardzo! Kocham je!
Objoł jej plecy i pocałował ją w szyje.
-Dobrze. Teraz przejdźmy dalej.
Odsuneła się.
-Nadal nie jestem pewna, co chcesz żebym zrobiła. Nie byłam na
łyżwach odkad skończyłam trzynaście lat, gdy Gwenie zdecydowała że
dobrym pomysłem było by nauczenie mnie jakiś ruchów Derby. To
upokorzenie było wystarczające aby zapewnić że nigdy wiecej nie stane na
lodzie.
-Cóż, mam zamiar wykorzystać Ciebie i twoje przykładne umiejetności
samoprzylepne.
-Na przykład?
Uśmiechnął się szeroko.
-Potrzebuje bramkarza.
**********************
Co ona do cholery sobie myslała?
-Eek!
Dlaczego się na to zgodziła?
-Ack!
Dlaczego poprostu nie powiedziała “nie” lub nawet “ do diabła nie”
-Ow!
Podobnie jak jej tata stale powtarzał jej “ Nie myślisz zanim coś
zrobisz, potem jesteś w szoku, gdy wszystko się konczy po niewłaściwej
stronie stosu gówna.” Jak zawsze, marudny stary wilk miał rację, a ona
skończyła po złej stronie wielkiego, tłustego stosu gówna.
Blayne próbowała ukucnąć, ale twardy kawałek plastiku uderzył o tył
jej głowy.
-Wystarczy!- rykneła, w dodatku jej czaszka musiała pęknac w kilku
miejscach od tego uderzenia. Co dobrego jest w kasku, skoro nie może
ochronić twojej cennej czaszki przed małymi, latającymi,
śmiercionośnymi obiektami?
-Wystarczy! Mam dość!
Próbowała strząsnąc dwie różne rękawice które musiała nosić, jedna do
blokowania, a druga do łapanie krążka, ale te cholerne rzeczy były do niej
przyklejone taśmą, ponieważ były dla niej za duże.
Po noszeniu nic więcej oprucz na łokciach i kolanach, oraz brokat na
jej stroju derby czyli maleńkich szortach i topie, czuła się całkowicie
przygnieciona przez sprzęt hokejowy. Nawet gorzej, musiała załorzyć
szkolne rzeczy Bo, które nadal były dla niej za duże! Plus, nie mogła nic
zobaczyć w tym cholernym hełmie, który przesuwał się wszędzie. Jezu!
Jak duża była głowa tego faceta, tak wogóle? Miała jednak piękne, jasne,
czerwone i błyszczące łyżwy zrobione dla niej. Kochała te łyżwy. Ale to
było wszystko co kochała w tym okrutnym, brutalnym sporcie!
-Nie mogę już dłóżej tego robić!
Starała się zdjąć hełm, co nie było łatwe, gdyż nie mogła zdjąć
rękawic, co oznaczała że nie może uzyskać dostępu do uchwytu na pasku
który utrzymywał hełm na miejscu.
Bo podjechał do niej, nie ukazując jego wagi, nieśmiałych-tylko-
czterystu funtów przy okazji udałao mu się prześlignąć.
-Mięczak- zażartował kiedy znowu się prześlizgnął.
Warkneła opuszczając ręce po obu jej stronach.
-Nie jestem mięczakiem. Jestem po prostu zmęczona uderzeniami
przez ten cholerny krążek.
Przez wiele godzin! Torturował ją przez wiele godzin! Była głodna,
marudna I pokryta małymi siniakami wielkości krążka!
-Po prostu dziewczyna..- Bo kręcił się w okół niej na łyżwach w
seksownych malych kręgach. Nie mogła wyjaśnić, dlaczego był seksowny,
ale cholera był!- Nie może grać w męski sport. Musisz trzymać się swoich
małych dziewczyn derby.
Blayne przeciągnała kij do hokeja dla juniorów I zamachneła sie na Bo.
Złapał jej zakrzywiona końcówkę kija własną I jeździł do tyłu ciągnąć ją
razem z nim.
-Ty...- sykneła- Nie znisł byś derby. The Babes pożarłyby cie żywcem
I wiesz to.
-Czy mógłbym nosić te szorty?
Zacisneła usta, aby powstrzymać się od śmiechu. Obraz jego w
krótkich szortach The Assault and Battery Park Babes będzie się trzymać
w niej na wieki.
*************************
Bo pociągnął Blayne w okół stawu, nie patrząc za siebe. Ćwiczył na
tym staiwe jako dziecko, instynktownie znał jego wymiary, więc nie
mósiał patrzeć.
-Trenowałeś na tym stawie, prawde?- Blayne zapytała- Kiedy byłeś
dzieckiem?
-Tak. Przychodziłem tu w czsie zimy przed I po szkole.
-Tęsknisz za tym, prawda?
-Tak myślę.
-Powinneś przyjeżdzać w odwiedziny częściej. Jestem pewna że wujek
chciałby widywać cię częściej.
-Blayne...
-Ja tylko mówię.
-Nie rób tego.
Wszyscy kochają mieć ciebie spowrotem. Jesteś miejscowym
bohaterem.
-A wiesz to ponieważ.....
-Bob Sherman powiedział mi.
Z zaskoczenia Bo prawię się potknoł.
-Bob Sherman?- spytał- Który pracuje na stacji benzynowej?
-Aha.
-Dlaczego rozmawiałaś z nim?
-Kupiłam od niego wodę mineralną podczas mojego porannego biegu,
umieściłąm ją na twoim rachunku, w drodze powrotnej po rozmowie z
Craig'em I Luther'em Vanders'ami przy sklepie rolniczym.
-Rozmawiałaś z Craig'em I Luther'em?
-Tak. Są naprawdę mili. Dali mi za darmo owoce.
-Dali ci za darmo owoce?
-Tak. Zaproponowałam że cofnę się do domu Grigori'ego po pieniądze,
ale powiedzieli że to nie będzię konieczne. Oni są naprawdę słodcy.
I skąpi. Craig I Luther byli skąpymi niedźwiedziami. Nie dawali
niczego za darmo. Gruszek, truskawek, orzeszków ziemnych. Niczego!
Zamiast zapytać o braci Vardens, zapytał o Bob'a Sherman'a.
Określanego również jako Złośliwy Stary Bob Sherman lub Stary Drań
Bob Sherman.
-Mówiłaś do Bob'a Sherman'a? A on... odpowiadał?
-Oczywiście.
-Okej.
-Nie czuj się źle ponieważ ty tego nie możesz robić. Nie każdy ma ta
umiejętność.
-Nie mogę robić czego?
-Być rozmownym I przyjaznym. Jestem zwolennikiem wiary w to że
nie każdy musi taki być I naprawde mnie irytuje kiedy inni ludzię staraja
się zmusić innych do bycia takimi. Jakby oni nie byli normalni jeśli nie
będą mówi, mówić, mówić.
-Aha.
-Co więcej...- ciągneła ponieważ niec nie zniechęci kobiety w jej
ostatecznym celu- jeśli jesteś u wujka z wizytą, nie musisz z nikim
rozmawiać poza nim. A w większości w porannych godzinach wy dwaj
chrząkacie na siebie. Więc jest to korzystne dla obu stron.
-Nie jest ci znane pojęcie “odpuść” prawda?
-Uh.....Bo?
-Okej w porządku.- Nie chciał sie z nią kłócić. Spędzali ze soba miło
czas, czemu miałby to rujnować? I spójrzmy prawdzie w oczy, jeśli był
wstanie znieść życie z nia I wydmuchiwanie jej nos w jego koszulkę,
musiał mieć na jej punkcie bzika. To było jedyne wyjaśnienie które miało
dla niego sens. Oczywiście co ona czuła do niego, nadal nie wiedział.-
Będe odwiedzał Grigori'ego częściej.
To nie będzie trudne, ponieważ musiał to robić częściej niz jeden raz
na dziesięć lat, aby dotrzymać obietnicy, ale to były małe szczeguły o
których ona nie musiała wiedzieć.
-Nie, nie..- powiedziała, marszcząc brwi.- Nie miałam na myśli...
Zatrzymała się na łyżwach, przenosząc go kawałek w górę. Był pod
wrażeniem jej techniki I chciał jej o tym powiedzieć, kiedy skineła ku
drugiej stronie stawu niewielkim pochyleniem swojwj głowy.
Bo rozejrzał się po lodzie ... I westchnął.
-Cholera.
Wszyscy oni stali na zewnątrz stawu, nosząc stroje miejskiej drużyny
hokejowej. Grupa mieszkańców która gra z innymi mieszkańcami, gdy
mają taki nastruj. Większość z niech dorastała razem z Bo. Gdybyto było
główne jezioro Hrabstwa Ursus w okręgu dziesięciu mil od miejsca gdzie
stali, Bo nie pomyślałby że miejscowi się pokarzą. Ale ten staw znajdował
się na terytorium Grigori'ego I nikt nie przyszedłby tu bez zaproszenie, bo
nikt nie chciał wkurwić Grogori'ego.
Warcząc trochę, Bo spojrzał w dół na Blayne.
-To twoja wina, prawda?
-Myślałam że dadzą mi więcej czasu, aby cię przekonac do tego.-
przynajmniej ona nie próbowała go okłamywać.
-Czy to dlatego wszyscy byli dla mnie dzisiaj tacy mili?
-To było moje jedyne zastrzeżenie. Ale powiedziałam im że nie mogę
im obiecać że napewno będziesz chciał to zrobić.
Co tłumaczyło, dlaczego robią to w ten sposób. Niedźwiedzie.
Podstępne.
-Blayne Thorpe.- Raymond Chestnut zawołał.- Czy Pan Ważny jest
gotowy na mały mecz towarzyski? Co powiesz? Lub jak mały kot gotowy
do ucieczki do lasu I sie tam ukryć?
Blayne skrzywiła się I Bo przyznał:
-Rzeczywiści, jest on miły.
-Oh.- jej skrzywienie się wyblakło.- W porzątku.- spojrzłą na niego-
Więc masz zamiar grać?
-Naprawdę nie chcę.
-Pomiyśl o tym w ten sposób Bo, kilka godzin z twojego życia, które
będą pamiętać przez resztę swojego życia? Czy to naprawdę za dużo dla
Ciebie?
Mogła uderzyć go łomem I nie udeżyłby w niego taką samą siłą w
sposób jaki zrobiły to jej proste słowa. Ponieważ maiła rację.
Pogładził dłonią jej policzek I krzyknął przez ramię:
-Kotek w to wchodzi.
Chłopcy się ucieszyli, ale oślepiający uśmiech dostał od Blayne który
sprawił że każde skundy najblirzszych kilkugodzinnych tortur były tego
warte.
-Ale będę oczekiwał masarzu kiedy wrucimy do domu.- powiedział jej,
jadac z nią do śniegu I lodu pokrytgo brudem, aby muc pomuc jej zdjąć
łyżwy I ochraniacze.
-Dobrze, - odpowiedziała.- ale tylko w tedy gdy będe mogła być naga
kiedy będę go robić.
Nie wiedział dlaczego jej słowa zbiły go z tropu, ale skończył twarzą w
dół na lodzie tak czy siak. Wstrząśnięta Blayne, patrzyła na niego kilka
sekund, zanim podniosła obie ręce w górę I zaczeła śpiewać tę piosenkę z
filmu “Rocky” której nadal nieznała słów. ”Latając coś tam teraz....Czuje
coś tam teraz......lalalala teraz”
Chestnut podjechał do niego od tyłu I chwytając Bo za tył koszulki
podniusł go na nogi.
-Niemartw się Novikow. Jeśli ona chciałaby masować mnie będąc nago
też bym się potknął o własnę łyżwy.Chociaż...- popatrzył na Blayne żle
jeżdzącą wokół lodu- Domagałbym się żadnego śpiewu, gdybym był tobą.
Tłumaczyła:
SiBiL