Nietykalny –
Dorota Kania
Aktualizacja: 2011-07-9 10:05 pm
Krzysztof Bondaryk, obecny szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jest w posiadaniu
władzy i wiedzy, jakiej przez ostatnie 21 lat nie miał żaden z szefów polskich służb specjalnych.
Dziś można z powodzeniem stwierdzić, że bez względu na okoliczności będzie on tak długo
zajmował swoje stanowisko, jak długo Platforma Obywatelska będzie przy władzy. W przypadku
pojawiających się kontrowersji wokół Bondaryka sekwencja zdarzeń jest zawsze taka sama –
premier Donald Tusk najpierw zapowiada, że „sprawę dogłębnie wyjaśni”, a za kilka dni ogłasza,
że „nie stracił zaufania do szefa ABW”.
Wydarzenia ostatnich tygodni są wyrazistą ilustracją faktycznej pozycji Krzysztofa Bondaryka i kondycji
mainstreamowych mediów. W prawdziwej demokracji byłoby nie do pomyślenia, że praktycznie bez
echa przeszło zatrzymanie przez ABW człowieka, który przed laty złożył zeznania obciążające
Bondaryka. W rzeczywistym obywatelskim społeczeństwie żadna gazeta nie pozwoliłaby sobie na to, co
zrobiła „Gazeta Wyborcza”, która po krytycznej publikacji wychwalała profesjonalizm szefa ABW: „ABW
pod Bondarykiem przestała być używana do politycznych akcji i zaczęła robić to, co do niej należy” –
czytamy w komentarzu „GW”.
Słowa te zostały napisane już po akcji ABW w domu internauty, twórcy krytycznej strony wobec
prezydenta AntyKomor.pl i po ogłoszeniu oficjalnych danych o niespotykanych od 21 lat rozmiarach
inwigilacji obywateli przez służby specjalne.
Obciążał Bondaryka, został zatrzymany
Kilka dni temu portal TVN24 poinformował, że na polecenie Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku
zostali zatrzymani przez ABW działacz PSL Władysław S. oraz biznesmen Władysław N. Nie byłoby w
tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że kilka lat temu Władysław N. złożył zeznania obciążające
Bondaryka. W 2005 r. był on pełnomocnikiem do spraw ochrony informacji niejawnych w Polskiej
Telefonii Cyfrowej – na tym stanowisku po przegranych przez PO wyborach parlamentarnych zastąpił
go Krzysztof Bondaryk.
W 2007 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadziła tajne śledztwo dotyczące firmy PTC.
Zdaniem członka zarządu firmy Ryszarda Pospieszyńskiego, Bondaryk nielegalnie skopiował kilka
tysięcy stron dokumentów zawierających poufne informacje dotyczące m.in. zapytań ze strony służb.
„Pan Bondaryk był przesłuchiwany w tej sprawie jako świadek. Śledztwo to było prowadzone przez
ABW. Obejmując funkcję szefa agencji, by uniknąć posądzenia o brak bezstronności, pan Bondaryk
podjął decyzję o przekazaniu akt tej sprawy do prokuratury” – mówiła w 2008 r. Magdalena Stańczyk,
ówczesna rzeczniczka ABW. Śledztwo ostatecznie zostało umorzone w czasie, gdy ministrem
sprawiedliwości i prokuratorem generalnym był Zbigniew Ćwiąkalski.
Na wieść o ujawnieniu faktu zatrzymania przez ABW Władysława N. na stronie internetowej Agencji
pojawiło się oświadczenie: „Funkcjonariusze ABW wykonywali na polecenie Prokuratury Apelacyjnej w
Białymstoku czynności procesowe. Polegały one na zatrzymaniu kilku osób, które wspólnie i w
porozumieniu usiłowały wyłudzić dotacje unijne z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości w
wysokości około 500 mln PLN”.
1
Nikt z zatrzymanych trzech osób nie został aresztowany – zostali oni zwolnieni po wpłaceniu poręczenia
majątkowego w wysokości 3 i 4 tys. zł; wobec trzeciej zastosowano dozór policyjny.
Zrozumiałe pytania i wątpliwości budzi fakt, że sprawę prowadzi białostocka delegatura Agencji
Bezpieczeństwa Wewnętrznego, gdzie przed laty Krzysztof Bondaryk był szefem. Na dodatek sama
prokuratura przyznała, że ona jedynie nadzoruje sprawę, a śledztwo zostało wszczęte na podstawie
materiałów ABW. Sprawa została pominięta przez mainstreamowe media, które nawet nie podjęły próby
zbadania wszystkich wątpliwości pojawiających się w tej sprawie. Ostatnie publikacje pokazują, że szef
ABW może liczyć na wyjątkowe względy mediów – gdy jego poprzedników rozliczano za rzekome
„zbrodnie” – w przypadku Bondaryka nie ma żadnych reperkusji.
Audi szefa ABW
Kilkanaście dni temu „Gazeta Wyborcza” opisała sprawę odsunięcia od wszystkich śledztw
warszawskiego prokuratora Andrzeja Piasecznego.
Od wielu miesięcy prowadził on wielowątkowe śledztwo w sprawie nieprawidłowości w PTC, operatorze
Ery. W trakcie postępowania wyszło na jaw, że PTC sprzedała po zaniżonej cenie służbowe auto – Audi
A6 quattro 3.0 TDI Krzysztofowi Bondarykowi w czasie, gdy był on już szefem ABW. Samochód, który
na wolnym rynku kosztował ok. 150 tys. zł, został sprzedany za 67 tys. zł.
Co ciekawe, Bondaryk należy do zamożniejszych urzędników ekipy Donalda Tuska. Według
oświadczenia majątkowego, które złożył 22 lutego tego roku na koncie zgromadził ok. 430 tys. zł i 60
tys. dol. W 2007 r., gdy obejmował funkcję szefa ABW, na jego koncie było 270 tys. zł i 7,5 tys. euro,
posiadał również nieruchomości, które ma nadal. Powyższe dane jednoznacznie wskazują, że
Krzysztofa Bondaryka było stać na zakup samochodu po cenie rynkowej.
W marcu 2011 r. z CBA wyszła analiza z sugestią postawienia Bondarykowi zarzutów paserstwa i
posłużenia się sfałszowanym dokumentem – wyceną przy zakupie Audi A6.
„Prokuratorowi, który badał nieprawidłowości u operatora Ery, odebrano wszystkie śledztwa. Czy
dlatego, że dotarł za wysoko i natknął się na podejrzaną transakcję szefa ABW Krzysztofa Bondaryka?”
– pytali na łamach „GW” Wojciech Czuchnowski i Bogdan Wróblewski, autorzy artykułu pt. „Przetrącone
śledztwo”, zapowiadając kolejną publikację na ten temat następnego dnia.
Premier marszczy brwi
Artykuł wywołał zrozumiałe zamieszanie – był cytowany przez wszystkie media, na gorąco komentowali
go politycy. Opozycja uważała, że jeśli sprawa się potwierdzi, premier powinien natychmiast
zdymisjonować Bondaryka. Partyjni koledzy byli ostrożniejsi – według nich, wszystkie okoliczności
powinny zostać dogłębnie zbadane.
Sam Bondaryk, który „GW” mówił, że kupując samochód, działał w dobrej wierze, nie złamał prawa, nie
miał żadnego wpływu na wycenę i nie interesował się śledztwem, w dniu publikacji wydał oświadczenie.
„Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie wykonywała w śledztwie V Ds. 116/09 żadnych czynności;
Jako Szef ABW nie posiadałem żadnej wiedzy o wyżej wspomnianym postępowaniu przygotowawczym,
w tym: o kierunkach śledztwa, zamiarach prokuratury i poszczególnych jej czynnościach i etapach
postępowania; W związku z tym, nieprawdziwe są insynuacje autorów, iż miałem jakikolwiek wpływ na
toczące się postępowanie i decyzje kadrowe w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie; Podobnie
2
nieprawdziwe są insynuacje, iż w moim postępowaniu z byłym pracodawcą naruszyłem jakiekolwiek
normy prawne” – napisał Krzysztof Bondaryk.
W tym samym dniu głos zabrał premier bawiący właśnie w Brukseli.
– Oczekuję, by szef Agencji rozwiązywał problemy, a nie je przynosił. Osoba kierująca tą instytucją
powinna być przezroczysta. I nie ma absolutnie świętych krów – mówił Tusk dziennikarzom,
podkreślając, że wyciągnie konsekwencje wobec szefa ABW, jeśli zostaną wykryte nieprawidłowości lub
dwuznaczności w jego działaniu. Media pisały o „czarnych chmurach nad Bondarykiem” i o „utracie
zaufania premiera”, zastanawiając się również, czy i kiedy dojdzie do dymisji szefa ABW.
Nic się nie stało
O wiele bardziej przewidywalni od dziennikarzy okazali się blogerzy, którzy już w dniu pierwszej
publikacji „GW” na temat Bondaryka pisali, że szefowi ABW nie stanie się absolutnie nic.
Rzeczywiście, pierwsza zmieniła ton „GW”. Gazeta, która jeszcze w piątek pisała o możliwości
postawienia zarzutów Bondarykowi, już w sobotę zmieniła front.
„Prokuratorowi, który miał wątpliwości, czy przy wycenie auta nie doszło do oszustwa i czy Bondaryk
miał tego świadomość, nie dano szansy doprowadzenia sprawy do końca. A być może Bondaryk byłby
w stanie, jeszcze w trakcie śledztwa, udowodnić, że – tak, jak zapewnia – nie złamał prawa i działał w
dobrej wierze. (…) Jeżeli ktoś chciał w ten sposób zrobić szefowi ABW przysługę, to była to przysługa
niedźwiedzia” – czytamy w komentarzu Wojciecha Czuchnowskiego.
Kolejne dni przynoszą publikacje w podobnym tonie – szef ABW jawi się w nich jako kryształ
uczciwości, źli są tylko „oni”.
Także premier nie zaskakuje swoimi decyzjami. 30 czerwca minister Jacek Cichocki, odpowiedzialny za
służby specjalne Kancelarii Premiera, obwieszcza, że „zaufanie Donalda Tuska do szefa ABW
Krzysztofa Bondaryka nie zostało podważone”. Wcześniej szef Agencji na zamkniętym posiedzeniu
sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych przedstawił wyjaśnienia w sprawie kupna w 2007 r.
luksusowego samochodu za zaniżoną cenę od jego poprzedniego pracodawcy. Cichocki stwierdził, że
ani obszerne wyjaśnienia samego Bondaryka, ani informacje od CBA nie podważyły zaufania premiera
do szefa ABW i dał jednocześnie do zrozumienia, że premier uznał „sprawę Bondaryka” za zakończoną.
Taka postawa premiera to nic nowego – w 2008 r. też bronił Bondaryka. Centralne Biuro
Antykorupcyjne zarzucało mu wówczas, że ukrył 450 tys. zł dyrektorskiej odprawy z Ery. Szef ABW
mówił wówczas, że tajemnica handlowa nie pozwala podać wysokości odprawy. Tusk stanął w jego
obronie, twierdząc, że CBA, kierowane przez Mariusza Kamińskiego, poluje na szefa ABW. Ostatecznie
Mariusz Kamiński został przez Tuska zwolniony. Bondarykowi to nie grozi.
Dorota Kania
Publikacje "Gazety Polskiej" (09.07.2011)
3