Przekroczyć próg nadziei 01

background image

Konferencje biblijne 2001/2002 —

„Przekroczyć próg nadziei”

Ks. Waldemar Chrostowski

Parafia Zwiastowania Pańskiego,

ul. Gorlicka 5/7, Warszawa

Nieautoryzowany zapis na podstawie nagrań: J. Paczyński

Spis treści

1 Wizerunek Jana Pawła II w „Przekroczyć próg nadziei”

(dn. 15 października 2001)

2001/2002 – 1

2 Czy Bóg istnieje? Czy Bóg nie jest zbyt daleko od człowieka?

(dn. 12 listopada 2001)

2001/2002 – 10

3 Dlaczego „historia zbawienia” jest tak skomplikowana? Czy Bóg-Ojciec rzeczy-

wiście potrzebował krwawej ofiary swego Syna by nas zbawić?
(dn. 3 grudnia 2001)

2001/2002 – 20

4 Co to znaczy „zbawić”? Zło w świecie

(dn. 14 stycznia 2002)

2001/2002 – 29

5 Problem gwałtu i przemocy w świetle Pisma Świętego

(dn. 11 lutego 2002)

2001/2002 – 38

6 Męka Pana Jezusa wg. św. Mateusza

(dn. 18 marca 2002)

2001/2002 – 47

7 Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa — spotkanie w drodze do Emaus

(dn. 15 kwietnia 2002)

2001/2002 – 56

8 Eucharystia

(dn. 13 maja 2002)

2001/2002 – 65

9 O przeżywaniu Eucharystii — I List św. Pawła do Koryntian

(dn. 10 czerwca 2002)

2001/2002 – 73

background image

Ostrzeżenie

Ten tekst nie jest autoryzowany przez Księdza Profesora! W związku z tym należy go

czytać z rozsądną podejrzliwością. Tekst był spisywany z nagrań z najlepszą wolą i wielkim
nakładem pracy, ale:

Tekst jest zapisem słowa mówionego. Z pewnością artykuł na ten sam temat Ksiądz Profesor

pisałby nieco inaczej. Ale dość szybko doszedłem do wniosku, że nie jestem upoważniony do
istotnych interwencji redakcyjnych. Czasami skracałem np. fragmenty wstępne, ale to raczej
tylko ze zmęczenia spisywaniem tekstu i/lub złego nagrania. Bowiem zauważyłem, że nawet
dygresje mówią bardzo wiele o osobowości Księdza Profesora.

Wszystkie tytuły (dla lat i poszczególnych wykładów) są tylko moim pomysłem. Wprowadzi-

łem je dla ułatwienia orientacji w tekście, którego nagromadziło się sporo.

Akapity, podkreślenia tekstu itp. są tylko moim pomysłem. Pomysły na redagowanie zmieniały

mi się z czasem, niestety nie mogę sobie pozwolić na pracę nad ujednoliceniem edycji.

Nie udało mi się odtworzyć pewnych fragmentów nagrań, również czasami jest przerwa wy-

wołana przekładaniem kasety. Starałem się zaznaczać te miejsca w tekście.

Teksty spisywałem w ciągu kolejnych lat ze swoich własnych nagrań, dość różnej jakości. Do-

konując latem 2003 r. uzupełnień w starych tekstach (na podstawie nowootrzymanych taśm)
stwierdziłem, że niestety w kilku fragmentach (spisywanych ze złych nagrań) były bzdury
zmieniające sens wypowiedzi Księdza Profesora. Na szczęście niewiele takich przypadków
znalazłem. Ale czy wszystkie zostały usunięte — oto jest pytanie!

Mniej znane nazwy i nazwiska, wszystkie słowa np. hebrajskie, itp. — pisane ze słuchu —

prawie na pewno są niepoprawne. Czasami udawało mi się coś zweryfikować w słowniku czy
encyklopedii, często było to niemożliwe lub brakowało mi na to czasu.

Dużo trudności sprawia mi „pobożnościowa ortografia”. Z jednej strony nie chciałbym szargać

świętości (a może Świętości?). Zaś drugą stronę – jak mi się wydaje – najlepiej obrazuje stary
kawał, w którym padają słowa: „Nie maluj Mnie na kolanach, maluj Mnie dobrze!”.

W końcu chciałbym ujawnić motywy, które mną kierowały przy podjęciu decyzji o spisywaniu

tych konferencji. Dość szybko zauważyłem, że słucham z zapartym tchem ale trwale zapamiętuję
tylko kilka procent informacji. Więc najpierw miało to być tylko dla mnie, bo jestem raczej „wzro-
kowcem”. Ale przecież mam przyjaciół i znajomych, którzy są np. chorzy, albo zajęci ... Wdzięczność
kilku osób była dodatkową motywacją. A od lata 2003 pojawiła się perspektywa szerszego rozpo-
wszechnienia przez Akcję Katolicką.

Jerzy Paczyński

background image

1

Wizerunek Jana Pawła II w „Przekroczyć próg nadziei”
(dn. 15 października 2001)

Bardzo serdecznie wszystkich państwa witam. Widzę twarze tych, którzy już w ubiegłych latach
brali udział w tych konferencjach, które noszą nazwę biblijnych. Widzę, że są także osoby zupełnie
nowe. Witam państwa z nadzieją, że podejmując tegoroczne konferencje też będę mógł coś państwu
zaoferować, co państwa zainteresuje, być może pobudzi do refleksji i rozmyślań, co przyczyni się
do umocnienia naszej wiary. Zawsze na początku tych konferencji, co roku, a odbywają się one
od kilkunastu lat, powtarzam myśl, którą — mam nadzieję — państwo dobrze rozumieją. Dla
mnie jest to zawsze wielka radość, wielka przyjemność, wielkie szczęście — ale jednocześnie wielkie
zobowiązanie. Ta świadomość, że ktoś zostawia na kilka godzin dom, żeby tu się wybrać, często
przyjeżdża z daleka, bywa dla mnie wręcz porażająca. Bo zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo
trudno jest sprostać oczekiwaniom, i jak wiele ofert pojawia się dzisiaj. I jeżeli ktoś wybiera tę
ofertę to znaczy, że czyni to bardzo świadomie.

Mam nadzieję, że tegoroczny temat również państwa zainteresuje. aczkolwiek w tym roku nie

będą to konferencje biblijne w ścisłym tego słowa znaczeniu. Przez całe wakacje rozmyślałem nad
tym, a pod koniec sierpnia, będąc w Rzymie i mając możliwość osobistego kontaktu z Ojcem Świę-
tym, utwierdziłem się w tym, że pomysł na ten rok jest bardzo dobry. Przedmiotem naszej refleksji
będą fragmenty książki Jana Pawła II „Przekroczyć próg nadziei”. Ci z państwa, którzy brali
udział w poprzednich konferencjach, wiedzą, że dość często wracałem do tej książki, dość często
o niej wspominałem. I muszę państwu powiedzieć, że dla mnie jest to jedna z najważniejszych
książek, jakie przeczytałem w swoim życiu. Wizerunek Ojca Świętego, który z tej książki się wy-
łania, jest absolutnie wyjątkowy. Dobrze więc, że wczoraj obchodziliśmy po raz pierwszy w skali
ogólnopolskiej Dzień papieski. Powiedziałem się przy jakiejś okazji, że to jest 22 lata za późno,
należałoby takie dni papieskie robić od samego początku, czyli od 1979 roku, ale lepiej późno niż
wcale. Dobrze, że nareszcie taki ogólnopolski Dzień papieski mamy. Tak się składa, że jutro jest
23 rocznica wyboru Jana Pawła II. I tak się składa, że ten rok pod wieloma względami jest prze-
łomowy. I bardzo chciałbym, żeby państwo na podstawie lektury i refleksji nad tą książką odkryli
jak gdyby wnętrze Ojca Świętego. Wszyscy znamy jego twarz, znamy jego sylwetkę, znamy jego
portrety, znamy jego podobizny od fotograficznej do malarskiej, i wszystkie inne. Natomiast myślę,
że ciągle mało znane jest wnętrze Ojca Świętego. Żadna książka, żadna wypowiedź papieża nie
odsłania tak jego wnętrza, jak ta książka. Jeżeli mi się uda choćby po części odsłonić to wnętrze i
sumienie, jego tajniki, Jana Pawła II, to będzie to zupełnie fascynująca przygoda. Byłbym bardzo
rad, gdyby państwo w tej przygodzie wzięli udział i w niej towarzyszyli i niejako zadawali sobie
pytanie, które ja bez przerwy sobie zadaję: czy ten wizerunek, ten klucz do wnętrza, do osobowości
Jana Pawła II, czy to jest klucz trafny i dobry. Z całą pewnością nie będzie to klucz pełny. Dlatego,
że jest to osoba, której bogactwa zgłębić nie sposób. Ale myślę, że dla tego pokolenia, które żyje
w jego czasach, z całą pewnością zrozumieć go powinno być dla nas czymś ważnym. Będzie to dla
nas ważne, bo chciałbym również, abyśmy przy tej sposobności lepiej zrozumieli samych siebie. Nie
jest więc to tylko próba zgłębienia wnętrza Jana Pawła II, ale również jest to próba sięgnięcia do
wnętrza każdego z nas.

Książka jest nader osobliwa. Są to zapisy rozmowy, jaką przeprowadził włoski dziennikarz Vit-

torio Messori z Janem Pawłem II na początku lat dziewięćdziesiątych. Książka utrwala zatem
rozmowy przeprowadzone mniej więcej dziesięć lat temu. Nie jest to pierwsza tego rodzaju książka.
Zapewne słyszeli państwo, że za pontyfikatu Pawła VI również ukazała się książka — zapis rozmów
dziennikarza z papieżem Pawłem VI, ale tamta pozycja dotyczy pewnych problemów wiary chrze-
ścijańskiej, natomiast ta jest książką nie tylko o wierze, ale również książką o papieżu. Są tutaj
pytania tak zupełnie wyjątkowe i odpowiedzi tak zupełnie wyjątkowe, że żeby zrozumieć współcze-
sny Kościół to z całą pewnością tę książkę trzeba znać. Postaramy się więc przez nią przebrnąć. Są
to zapisy rozmów z papieżem, zapisy, które zostały autoryzowane przez Ojca Świętego. Te rozmowy
odbywały się ustnie, dziennikarz zadawał pytania i papież odpowiadał ustnie. Ale kiedy pojawiał się
tekst wówczas papież przejrzał ten tekst i dokonał jego autoryzacji. Będziemy więc widzieli zarówno

2001/2002 – 1

background image

ślady języka mówionego, jak i ślady głębokiej refleksji wtedy, kiedy trzeba było doprecyzować każ-
de słowo. Myślę też, że skoro podejmujemy tę refleksję dosłownie w wigilię rocznicy pontyfikatu, i
skoro ta refleksja będzie nam towarzyszyła przez cały rok, to będzie również jakieś homagium, jakiś
hołd złożony Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Nasz Uniwersytet Kardynała Wyszyńskiego ma w
grudniu wręczyć Ojcu Świętemu doktorat honoris causa. Jeżeli będę miał szansę na osobisty kon-
takt, to powiem Ojcu Świętemu, że mamy takie konferencje poświęcone jego książce. Ojciec Święty
przyjmuje tego rodzaju gesty zawsze z wielkim zainteresowaniem i z wielką wdzięcznością. Być
może poproszę księdza biskupa Dziwisza, aby przekazał wszystkim państwu jakieś, choćby drobne,
pamiątki od Ojca Świętego. Pamiętajmy, że są to ostatnie lata tego pontyfikatu. Bez względu na
to, czy jeszcze będzie rok jeden, trzy czy siedem, to z całą pewnością już ten pontyfikat został
przepołowiony. Jeżeli możemy towarzyszyć papieżowi, to myślę, że w naszym gronie jest to wielka
sprawa.

Posłuchajmy pytania pierwszego, bo na nim się dzisiaj skupimy, i nad odpowiedzią na to nie-

zwykłe pytanie. Powtórzę tylko państwu to, co mówiłem przedtem. Mianowicie, że nikt jeszcze
papieżowi takiego pytania nigdy nie zadał. Proszę wsłuchać się w to pytanie, bo to pytanie jest
wyrazem niezwykłej poufałości — to za duże słowo i niegrzeczne, ale niezwykłej intymności tej
rozmowy Jana Pawła II z Vittorio Messorim. Zwracając się do papieża dziennikarz mówi tak:

Ojcze Święty, pierwsze pytanie chce dotknąć samych korzeni, jest więc rzeczą zrozumia-
łą, że będzie nieco dłuższe od pozostałych.

I rzeczywiście jest to najdłuższe z pytań, jakie postawił dziennikarz. Pytanie, które wprowadza

w całość tych rozmów.

Oto znajduję się przed człowiekiem ubranym na biało, zgodnie z dawnym zwyczajem, i
noszącym na piersi krzyż. Muszę stwierdzić, że człowiek, którego nazywamy Papieżem
(po grecku: ojciec), niezależnie od tego, jakie nosi imię, sam w sobie jest jakąś tajem-
nicą i znakiem sprzeciwu lub wręcz prowokacją w świetle tego, czym dla wielu naszych
współczesnych są kryteria racjonalności czy zwykłego zdrowego rozsądku.

Bardzo dziwne postawienie sprawy. Samo spotkanie z tym człowiekiem ubranym na biało to dla

współczesnego człowieka jakaś prowokacja. Dlaczego? Możemy się domyśleć, że prowokacja rodzi
się z wyjątkowości roszczeń związanych z papieżem. Normalnie w świecie, jeżeli ktoś cieszy się
autorytetem, to dlatego, że został wybrany przez innych ludzi, na przykład na drodze głosowania.
Wskutek tego jest np. prezydentem, wskutek tego może być premierem, albo też zyskuje autorytet
dzięki uznanym osiągnięciom, jak laureaci nagrody Nobla. Natomiast papieżem zostaje się w inny
sposób, i zostaje się dożywotnio. I ten człowiek wybrany papieżem, z greckiego: „papa” znaczy
„ojciec”, stanowi głębszą prowokację w tym znaczeniu, że są tacy, którzy stawiają pytanie „Czy to
roszczenie związane z papieżem ma sens? Czy rzeczywiście ten człowiek może sobie rościć prawo
do tego, kim jest?”

Istotnie, wobec Papieża trzeba wybierać. Wiara określa Głowę Kościoła Katolickiego
jako Namiestnika Jezusa Chrystusa (i jako takiego przyjmują Go wierzący). Papież
uważany jest więc za człowieka reprezentującego na ziemi Syna Bożego, za człowieka
„występującego w imieniu” Drugiej Osoby Trójcy Świętej.

Tak mówi o sobie każdy Papież, oczywiście z wymaganą pokorą, ale z nie mniejszą
pewnością. Tak wierzą katolicy, którzy nieprzypadkowo nazywają Go Ojcem Świętym,
Świątobliwością.

Jednak wielu innych ludzi twierdzi, że to roszczenie jest absurdalne i bezsensowne. Dla
nich Papież nie jest przedstawicielem Boga, lecz jakimś przeżytkiem dawnych mitów i
legend, których dzisiaj człowiek „dojrzały” nie może akceptować.

I pointa tego — proszę zobaczyć, to była osobista rozmowa z papieżem. Z jednej strony wiara,

że oto mamy przed sobą reprezentanta, przedstawiciela Syna Bożego, z drugiej strony odrzucenie,

2001/2002 – 2

background image

że oto mamy przed sobą relikt jakiejś odległej starożytności czy średniowiecza, który uzurpuje sobie
miejsce i rolę, jakiej żaden inny człowiek już sobie uzurpować dzisiaj nie chce czy nie odważa się.
Jaka jest konkluzja tego pytania?

Otóż, w obliczu Waszej Świątobliwości — podobnie jak w obliczu każdego Jego po-
przednika i następcy — trzeba zrobić „zakład”, jak powiedziałby Pascal: Ojciec Święty
albo jest tajemniczym znakiem Boga Żywego, albo też jest wyrazem iluzji trwającej od
dwóch tysięcy lat.

Prawda, że bardzo odważne? I teraz końcówka:

Jeśli więc można zapytać: czy Wasza Świątobliwość nigdy się nie wahał i nie waha w
pewności co do swego szczególnego związku z Jezusem Chrystusem, a więc z Bogiem?
Czy nie miał nigdy — oczywiście nie wątpliwości — ale przynajmniej pytań i problemów
(a to jest rzecz ludzka) co do prawdziwości tego Credo, które powtarza podczas Mszy
św. — Credo głoszącego przecież wiarę niesłychaną, której Wasza Świątobliwość jest
najwyższym gwarantem?

Nikt, nigdy nie zapytał tak papieża! Czy papież nie waha się co do swojej godności, do tożsamości

i do tych roszczeń, które są z tym związane? mówiąc innymi słowy, czy papież wierzy w to, kim
naprawdę jest? Jak papież to przyjmuje i jak papież to przeżywa?

Powiedzmy sobie, że nie jest to tylko pytanie papieża, i ta kwestia nie dotyczy tylko tożsamości

papieża. Przekładając to na inny język, na inne okoliczności, można by powiedzieć tak: jest to
pytanie które,
jak państwo zobaczą, dotyczy każdego z nas. Wyobraźmy sobie przyjmowanie Komunii
Świętej. Oto przyjmują państwo Komunię Świętą. I podchodzi ktoś i pyta: „Czy ty naprawdę
wierzysz w to, że przyjmujesz w tej chwili Syna Bożego? Czy nie jest to tylko opłatek, taki jak
inne? A jeżeli naprawdę wierzysz, że to, co przyjąłeś to przyjąłeś Syna Bożego, i się Nim karmisz
— czy nie masz co do tego wątpliwości?”

To pytanie można by skierować dalej. Na pewno jest mnóstwo osób, które mają takie same.

Czy ksiądz wierzy w to, co sprawuje? Czy kiedy odprawia Mszę świętą, podnosi Chleb i podnosi
Wino, i mówi: „To jest Ciało, to jest Krew”, to czy ksiądz wierzy, że od tej pory ma w ręku Ciało
i Krew Syna Bożego? A jeżeli ksiądz w to wierzy, to czy może normalnie żyć z tą świadomością, że
oto każdego dnia może sprawować coś takiego? Złośliwi dodaliby: doświadczenie mówi co innego.
Wystarczy popatrzeć na szafarzy Eucharystii, przynajmniej na niektórych i niekiedy żeby domyślać
się, że nie jest to dla nich wielka tajemnica wiary. Dlatego wydaje się, że nie jest to dla nich wielka
tajemnica wiary, jak to głoszą we Mszy św. Zobaczmy więc, jak Ojciec Święty odpowiedział na to
niezwykłe pytanie. Pytanie, które samo w sobie stanowi prowokację.

Pytanie, które Pan postawił, nie może pozostać bez odpowiedzi, bo jest to odpowiedź tak
głęboko chrześcijańska, że z całą pewnością pomoże każdemu z nas zrozumieć również
cząstkę owej tożsamości i związanych z nią wyznań, które musimy podjąć.

Papież powiedział tak:

Myślę, że musimy zacząć od wyjaśniania słów i pojęć. Pańskie pytanie przeniknięte jest
z jednej strony żywą wiarą, a z drugiej strony pewnym niepokojem. To muszę zaraz na
początku stwierdzić, a stwierdzając to, muszę odwołać się do wyrażenia, które stało u
początku mojego posługiwania na stolicy św. Piotra: „Nie lękajcie się!”

Ten początek w moim przekonaniu jest wspaniały. Papież mówi tak. Ktoś, kto stawia takie

pytanie, jest człowiekiem wierzącym. Bo jeżeli nie wierzy, to tego rodzaju pytania nie przychodzą
mu do głowy. A z drugiej strony jest człowiekiem, w którym odzywa się lęk. Lęk o prawdziwość
Bożej obecności w świecie. I papież mówi: Ważną rzeczą jest to, by przełamać, pokonać ten lęk.
Ten lęk pojawia się bardzo często. Stąd papież przypomina, że na początku pontyfikatu, na mszy

2001/2002 – 3

background image

św. inaugurującej jego pontyfikat 22 października 1978 roku na placu św. Piotra wołał „Nie lękajcie
się!” Nie lękajcie się stawiać pytań, ale również nie lękajcie się szukać odważnych odpowiedzi. I
dalej:

Chrystus wielokrotnie kierował to wezwanie do ludzi, których spotykał. Tak mówił Anioł
do Maryi: „Nie lękaj się”. Tak samo mówił do Józefa: „Nie lękaj się”. Tak mówił Chry-
stus do Apostołów, do Piotra, w różnych okolicznościach, a zwłaszcza po swoim zmar-
twychwstaniu. Mówił: „Nie lękajcie się!” Czuł bowiem, że się lękają. Nie byli pewni,
czy Ten, kogo widzą, jest tym samym Chrystusem, którego znali. Lękali się przy Jego
pojmaniu, lękali się jeszcze bardziej po Jego zmartwychwstaniu.

Słowa, które wypowiedział Chrystus, powtarza Kościół. A wraz z Kościołem powtarza
je Papież,
a czyni to od pierwszej homilii na Placu św. Piotra: „Nie lękajcie się”. Są
wypowiedziane „na kredyt”. Jak widać, są one głęboko zakorzenione w Ewangelii. Są
to po prostu słowa samego Chrystusa.

Na początku każdej wiary, i wierząc w Boga, tłumaczy Papież, i zastanawiając się nad swoją

tożsamością, trzeba wyzbyć się lęku. Ten lęk może człowieka sparaliżować. Jeżeli bowiem kapłan,
że przejdziemy na ten poziom, sprawujący Mszę św., będzie podlegał lękowi, że to, co sprawuje, to
jest ?? to natychmiast przegrywa. Jeżeli papież na samym początku nie pokonałby i nie pokonuje
codziennie tego lęku, którego pokonywanie przychodzi mu zawsze ??, bo Chrystus umacnia człowie-
ka do pokonywania tego lęku, to nie mógłby być sobą. Kardynał Wyszyński wspominał kiedyś, że
kiedy po kilku głosowaniach na konklawe wreszcie stało się jasne, że papieżem może zostać wybra-
ny Karol Wojtyła, to Karol Wojtyła spytał kardynała Wyszyńskiego, czy ten wybór może przyjąć.
Czy ten wybór nie przerasta jego sił. I kardynał Wyszyński odpowiedział, że nie tylko może, ale
musi. I to samo mówił również kardynał K¨onig z Wiednia. Utwierdzali Karola Wojtyłę jeszcze inni
kardynałowie, że przy tym wyborze odmówić nie może. I kiedy doszło do decydującej chwili, gdy
musiał zaakceptować wybór na konklawe, powiedział, że ten wybór przyjmuje.

Wielce pouczające jest zobaczenie w na video czy w telewizorze zachowania Ojca Świętego 16

października 1978 roku w loggi Bazyliki św. Piotra. Papież stanął przed ludźmi, przed tłumem,
przed tysiącami Rzymian i pierwsze jego słowa: „Przybyłem do was z dalekiego kraju”. Dla Wło-
chów bowiem wtedy Polska była bardzo daleko, za żelazną kurtyną, której kształtu absolutnie sobie
nie wyobrażali. Od początku pontyfikatu Ojciec Święty zrozumiał, wiedział, a musiał to oczywiście
wiedzieć wcześniej, że sprawowanie tej posługi oznacza, mówiąc innymi słowy, głębokie zawierzenie
Bogu. A głębokie zawierzenie Bogu pokonuje lęk. Proszę państwa, my często stajemy wobec lęku.
Każdy z nas może stanąć wobec lęku, gdy pojawia się choroba, zwłaszcza bardzo ciężka, kiedy
wreszcie pojawia się perspektywa śmierci. W człowieku istnieje wówczas ten egzystencjalny, jak
nazywali go filozofowie, lęk. Ten lęk może człowieka sparaliżować kompletnie. I są ludzie, których
ten lęk rzeczywiście paraliżuje i absolutnie wyniszcza. Gdyby papież podlegał takiemu samemu lę-
kowi nie byłby w stanie pełnić swojej misji. Gdyby ksiądz sprawujący Eucharystię nie przemógłby
tego lęku, nie mógłby pełnić swojej posługi. Gdyby przeciętny wierzący, idąc do Komunii Świętej,
że pozostaniemy przy tym przykładzie, nie pokonał w sobie zupełnie świadomie tego lęku przed
przyjęciem Boga, przed karmieniem się Bogiem, nie byłby w stanie tego uczynić. Zapewne są tacy,
którzy powstrzymują się przed praktykowaniem wiary także z tego powodu, że jest w nich niepo-
konany do końca lęk. Tajemnica, zwłaszcza tak wielka, zawsze u człowieka rodzi lęk. Więc papież
powtarza: „Nie lękajcie się”. I dalej:

Czego nie mamy się lękać? Nie mamy się lękać prawdy o nas samych. Tę prawdę zoba-
czył naocznie Piotr pewnego dnia i powiedział do Jezusa: „Odejdź ode mnie, Panie, bo
jestem człowiek grzeszny”.

Myślę, że nie sam Piotr tę prawdę dostrzegł. Dostrzega ją każdy człowiek. Dostrzega ją
każdy Następca Piotra.

Czyli każdy człowiek ma pokusę powiedzieć: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek

grzeszny”. Ileż to razy możemy usłyszeć, że ktoś nie przystępuje do Komunii Świętej, bo jest

2001/2002 – 4

background image

grzeszny. Że ktoś nie ociera się o te święte tajemnice wiary, bo ma poczucie grzechu. To samo
mogłoby paraliżować papieża. Świadomość, że jest grzeszny. A z drugiej strony, że sprawuje tak
wielkie posłanie. I dalej:

Każdy z nas jest wdzięczny Piotrowi za to, co powiedział owego dnia: „Odejdź ode
mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. Chrystus odpowiedział mu: „Nie bój się,
odtąd ludzi będziesz łowił”. Nie lękaj się ludzi! Człowiek jest zawsze taki, jaki jest.
Systemy, które człowiek tworzy, są zawsze niedoskonałe, a tym bardziej są niedoskonałe,
im człowiek jest bardziej zadufany w sobie. Skąd się to bierze? To bierze się z ludzkiego
serca. Nasze serce jest niespokojne. Jego niepokój zna najlepiej sam Chrystus. „On wie,
co jest w człowieku”.

Tu papież wyraził niezwykle ciekawą i głęboką myśl. Człowiek jest zawsze taki, jaki jest. I

musimy to z pokorą przyjąć. W swojej pierwszej encyklice Jan Paweł II wypowiedział słynne słowa:

Każdy człowiek jest drogą Kościoła,
drogą Kościoła jest każdy człowiek,
taki, jaki jest: grzeszny, ułomny, słaby, upadający
ale przecież to ten człowiek jest drogą Kościoła.

Gdyby świadomość grzechu, świadomość słabości miała odwieść nas od Boga, albo miałaby

spowodować, że czujemy się tak niegodni, iż rezygnujemy z Bożego daru miłosierdzia i przebaczenia,
to taki lęk byłby porażający i wyniszczający. Otóż mamy obowiązek pokonać ten lęk. Bóg miłuje
nas takimi, jakimi jesteśmy.

Tak więc wobec Pańskiego pierwszego pytania pragnę odwołać się do słów Chrystusa, a
zarazem do moich pierwszych słów z Placu św. Piotra. A więc: „Nie lękaj się!”, gdy cię
ludzie nazywają Namiestnikiem Chrystusa, gdy mówią do ciebie: Ojcze Święty, albo też
Wasza Świątobliwość, lub używają tym podobnych zwrotów, które zdają się być nawet
przeciwne Ewangelii. Przecież Chrystus sam powiedział: „Nikogo [...] nie nazywajcie
waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby
was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus”. Jednakże zwroty
te wyrosły na podłożu długiej tradycji. Stały się pewnego rodzaju przyzwyczajeniem
językowym i również tych zwrotów nie trzeba się lękać.

Papież zwraca uwagę na to, że gdy zwracają się do niego ludzie, wierni: „Wasza Świątobliwość”,

„Ojcze Święty”, czy nazywają go „Namiestnikiem Chrystusa”, to to są tytuły. W języku polskim
przez 23 lata nie nauczyliśmy się jeszcze pisać słów „Ojciec Święty”. Dopiero ostatnio jest pod tym
względem lepiej. Bardzo często pisano „Ojciec” — z dużej litery, „święty” — z małej litery. Jest to
oczywistym błędem, bo taki napis zakłada świętość papieża, świętość osobistą, jak święty Jan od
Krzyża albo święta Teresa. „Ojciec Święty” — oba wyrazy trzeba pisać dużymi literami, bo to jest
tytuł, sposób zwracania się do papieża, który utrwalił się w tradycji. Papież tego nie chce zmieniać.
Przyjmuje to, i przyjmuje to z odwagą.

Tutaj wydaje mi się, że jeden z kluczy do wnętrza papieża to ten, że on od samego początku, od

pierwszego dnia jest papieżem. To nie jest tak, że on się przyzwyczajał do bycia papieżem. To nie
jest tak, że on jakoś grał, czy musiał wpisywać się w tę rolę. W momencie, kiedy powiedział „Tak”
i od chwili, kiedy stanął przed kamerami na balkonie, a kamery przekazywały ten obraz na cały
świat, cały świat zobaczył nowego papieża. Nowego nie tylko dlatego, że wybrano nowego człowieka.
Nowego dlatego, że on sam miał wewnętrzną świadomość i wewnętrzne niezłomne przekonanie, że
oto stał się Namiestnikiem Jezusa Chrystusa. Proszę zwrócić uwagę, że od tamtego momentu jest
absolutnie wolny we wszystkim, co robi. I zachowuje się tak, jak zachowuje się człowiek świadomy
swojej godności i swojej misji. A jednocześnie człowiek wolny, pełen ??.

Tuż po wyborze zachorował, i to bardzo ciężko, kardynał Deskur. Nazwisko nie jest polskie ale

jest to polski kardynał, bardzo osobisty przyjaciel Jana Pawła II. I wkrótce po swoim wyborze

2001/2002 – 5

background image

Jan Paweł II udał się do szpitala. Gdy został postrzelony, gdy tylko odrobinę doszedł do siebie,
nakazał zrobić pewną rzecz na terenie Watykanu. Jest taki zwyczaj, że każdy papież pozostawia po
sobie pamiątki w Watykanie. Są to pamiątki noszące jego herb, jego imię. Jan Paweł II kazał zrobić
noclegownię. Jest to pierwsze niewielkie pomieszczenie, w którym zbierają się rzymscy bezdomni, i
przychodzą systematycznie od tamtej pory — my też już wiemy, co to znaczy — i są utrzymywani
z osobistych pieniędzy papieża, jeżeli w ogóle można powiedzieć, że papież ma jakieś osobiste
pieniądze. A więc w wielką troską — tak zachowuje się od początku. W ten sposób widzimy go
w rozmaitych sytuacjach, w których papieże do tej pory się nie pokazywali, nie byliśmy do tego
przyzwyczajeni. Papież w każdej sytuacji jest sobą.

Ile razy Chrystus wzywa: „Nie lękajcie się!”, ma na myśli zawsze i Boga, i człowieka.
Chce powiedzieć: Nie lękajcie się Boga, który, według filozofów, jest transcendentnym
Absolutem. Nie lękajcie się Boga, owszem, mówcie do Niego wraz ze Mną: „Ojcze nasz”.

Jest z wykształcenia filozofem. Nie ma w języku polskim trudniejszych książek filozoficznych

niż te, które napisał Karol Wojtyła. Napisał m.in. „Osoba i czyn”. I nie wiem, czy jest w Polsce
kilkanaście osób, które przedarły się owocnie przez tę książkę. Sądzę, że gdybyśmy ją zaczęli czytać
dzisiaj, po kilkudziesięciu latach od jej ukazania się, to tylko naprawdę heroiczny ?? Ale ten papież
patrzy na filozofię i do swojego rozmówcy puszcza oko, bo mówi tak.

Filozofowie nazywają Boga transcendentnym Absolutem. Ale, powiada papież, jakkolwiek na-

zywają Go filozofowie, to Bóg jest dla człowieka Ojcem. Świadomość, że Bóg jest Ojcem, pozwala
nam pokonać, przezwyciężyć lęki, które nas trapią. Jednym z owoców dzisiejszego tekstu(?) po-
winien być taki. Żebyśmy dopuścili do głosu ten intymny, osobisty związek człowieka z Bogiem,
który pozwala nam zapomnieć, że jest On Absolutem transcendentnym, wielkim, wspaniałym, a
pozwala mówić do Niego: „Ojcze!” ?? Skierowanie(?) do Boga przezwycięża lęk i otwiera nas na te
możliwości, które Pan Bóg daje.

Nie lękajcie się mówić: Ojcze! Pragnijcie nawet być doskonali, tak jak On i dlatego, że
On jest doskonały. Owszem — „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec
wasz niebieski”.

To znaczy(?) przechodzimy na płaszczyznę, na wszystkie pytania można uzyskać odpowiedź

rozumu. Jeżeli tak przezwyciężyć swoje lęki, także ten związany z moją papieską tożsamością —
zwraca się do tych, którzy to czytają — jeżeli chcecie przezwyciężyć swoje lęki, przez tajemnicę(?)
w której bierzecie udział ?
Najlepszym lekarstwem, mówi papież, ??? nawiązując głęboką, osobistą więź z Bogiem, która umoż-
liwia nam najgłębszą wiarę i przezwyciężenie tego lęku. Nie na drodze rozumowych kombinacji, ale
na drodze modlitwy i zawierzenia Panu Bogu pokonuje człowiek to, co w życiu najtrudniejsze. I
dalej:

Chrystus jest sakramentem niewidzialnego Boga. Sakrament oznacza obecność. Bóg jest
z nami. Bóg nieskończenie doskonały, nie tylko jest z człowiekiem, ale sam stał się
człowiekiem w Jezusie Chrystusie. Nie lękajcie się Boga, który stał się człowiekiem! To
właśnie wypowiedział Piotr w pobliżu Cezarei Filipowej: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga
żywego”. Pośrednio mówił: Ty jesteś Syn Boży, który stał się człowiekiem. Piotr nie
lękał się tego powiedzieć, chociaż słowa te nie pochodziły od niego. Słowa te pochodziły
od Ojca. „Tylko Ojciec zna Syna i tylko Syn zna Ojca”.

To jest największa tajemnica naszej wiary. I mówi tak: Jeżeli chcemy mówić do Boga: „Ojcze” i

jeżeli ta więź wiary ma ??? musimy być świadomi, musimy pamiętać. Doświadczył tego św. Piotr,
wyznając to w wierze. Ale chrześcijanie tym różnią się od innych, że wyznają Boga, który nie tylko
jest transcendentny, wspaniały, w niebie, daleko od nas, ale wyznają Boga, który stał się człowiekiem
w Jezusie Chrystusie. I tutaj papież stawia samego siebie ?? wobec tego pytania: „Kim jest dla
ciebie Jezus Chrystus?”

2001/2002 – 6

background image

„Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew,
lecz Ojciec mój, który jest w niebie”. Słowa, które wypowiedział Piotr, wypowiedział je
w mocy Ducha Świętego. Kościół także te słowa stale w mocy Ducha Świętego wypo-
wiada.

Zatem jeżeli ktoś wyznaje boską i mesjańską godność Jezusa Chrystusa, to czyni to umocniony

i oświecony przez Ducha Świętego. W związku z tym ktoś, ktoś wyznaje Jezusa Chrystusa, i jest
oświecony tą mocą, nie musi się niczego bać, ani nie musi się lękać. Powinien sobie uświadomić, że
w swoim życiu nie jest sam, bo Bóg jest z nami. To On uzdalnia nas do tego niezwykłego wyznania
wiary. Sami z siebie nie moglibyśmy takiego wyznania wiary złożyć. Zatem papież mówi:

(NIE MOGĘ ZNALEŹĆ - w 2 wyd.?) Kiedy odpowiadam na pytanie o to, jak przeży-
wam to, że jestem papieżem, to muszę Panu powiedzieć, że czuję obecność Boga, który
mnie wspomaga do tego, i uzdalnia do tego, abym swoją misję pełnił.

Tak więc Piotr nie lękał się Boga, który stał się człowiekiem.

I teraz mamy ciekawą myśl, jakże trudną.

Natomiast lękał się o Syna Bożego jako człowieka. Nie mógł bowiem przyjąć, iż będzie
On biczowany i cierniem ukoronowany, i w końcu ukrzyżowany. Tego Piotr nie mógł
przyjąć. Tego się lękał.

Tak dochodzimy do największej tajemnicy naszej wiary. W Jezusie Chrystusie Bóg stał się

człowiekiem. To Piotr przyjął. Ale kiedy Jezus zapowiedział mu, że będzie cierpiał, że poniesie
śmierć męczeńską, to wtedy, jak pamiętamy, Piotr zaprotestował. I wołał: „Nie przyjdzie to nigdy
na Ciebie!” Ludzie wyobrażają sobie Boga tak, iż sądzą, że On zawsze zwycięża wtedy, kiedy wokół
siebie możemy odkryć Jego splendor i wszechmoc. Że z Bogiem jest tak, jak z ludźmi. Jeżeli ktoś
jest silny, to z mocą dochodzi swoich racji. I wyobrażamy sobie Pana Boga jako potężnego, który
gromi swoich nieprzyjaciół, który poraża swoich wrogów. W gruncie rzeczy taki wizerunek Boga
dominował w Starym Testamencie, zwłaszcza w Psalmach. Tam biblijny Izrael modląc się wyznawał
wszechmoc Boga, który umiał dowieść swoich racji i umiał upomnieć się o swoje miejsce. A kiedy
Jezus zapowiedział, że będzie cierpiał, to Piotr zaprotestował. Ojciec Święty powiada:

Tego Piotr nie mógł przyjąć. Tego się lękał.

Lękamy się zobaczyć moc Boga w słabości. Lękamy się dostrzec moc Boga w cierpieniu. Lękamy
się dostrzec upokorzonego Boga. I Ojciec Święty zakończył tak:

I Chrystus za to Piotra surowo skarcił.

Pamiętamy, że skarcił go słowami: „Odejdź precz, szatanie! Bo nie myślisz o tym, co boskie, lecz

o tym, co ludzkie”. Nikogo Jezus nie nazwał szatanem! Tylko samego Piotra wtedy, kiedy próbował
Go odwieść od tej zbawczej misji. Ojciec Święty mówi więc, raz jeszcze przeczytam to zdanie, bo
drugie zdanie jest absolutnie drobne(?). Papież powiedział tak:

I Chrystus za to Piotra surowo skarcił. Ale go nie odrzucił.

Oto jest klucz do zrozumienia ??. Bóg człowieka upomina. Ale nikogo nie odrzuca. A więc ci

wszyscy, którzy mają problem ze zrozumieniem obecności Bożej w sytuacji upokorzenia, cierpienia,
niech pamiętają, że powinni mieć ?? Piotra, który miał dobrą wolę, i gorące serce. Zauważmy —
papież filozof, człowiek, który całe życie spędzał nad książką i mądrymi przemyśleniami, nie mówił
o rozumie ale o Piotrze, który miał dobrą wolę i gorące serce. Być może Piotra wola i gorące serce
wyprzedzają rozum, a może nawet go zastępują. Być może na samym rozumie polegać nie można.
Jan Paweł II wypowiedział to później w swojej encyklice „Fides et ratio”, kiedy podkreślił, że

2001/2002 – 7

background image

człowiek na dwóch skrzydłach unosi się do Boga, tak jak ptak. A te dwa skrzydła to jest rozum
i wiara. Nie ma ptaków, które mogłyby latać o jednym skrzydle. Samym rozumem do Boga dojść
nie sposób. A i samą wiarą, może też ??
Najlepiej(?)i jedno i drugie znajduje dopełnienie, a dzieje się to wtedy, gdy człowiek ma dobrą wolę
i gdy ma gorące serce. I dalej:

Nie odrzucił tego człowieka, który miał dobrą wolę i gorące serce. Tego człowieka, który
w Ogrójcu jeszcze dobył miecza, aby bronić swego Mistrza. Jezus powiedział mu tylko:
„Szatan pożądał was — a więc i ciebie — aby przesiać was jak pszenicę, ale Ja prosiłem
za tobą [...]. Ty nawróciwszy się, utwierdzaj swoich braci w wierze”. A więc Chrystus
nie odrzucił Piotra, docenił jego wyznanie w okolicach Cezarei Filipowej i mocą Ducha
Świętego przeprowadził go poprzez swoją własną mękę oraz jego własne zaparcie się.

Męka była Chrystusa, zaparcie było Piotra, ale z obydwu Piotr wyszedł zwycięsko prowadzony

mocą Chrystusa. Jeżeli człowiek sądzi, że rzeczywistości wiary go przerastają, to papież mówi:
„Pamiętaj, że nie jesteś sam! Z tobą jest Bóg. I to nie tylko ten Bóg odległy i transcendentny,
ale Bóg w osobie Jezusa Chrystusa, który przeszedł przez mękę i śmierć poniósł krzyżową”. Jeżeli
przystępując do Komunii Świętej masz pokusę zwątpienia, czy tak wielka święta tajemnica aby
ciebie nie przerasta, to pamiętaj, że to zwątpienie można przemóc ze świadomością Bożego wsparcia
i Bożej obecności, i obecności Jezusa Chrystusa, który cię usprawnia do tego, aby przez wzgląd
na Jego mękę i przez pamięć na Jego śmierć przemóc to, co najtrudniejsze. Do tego rozum nie
wystarczy, potrzebna jest dobra wola i ??

Piotr, jako człowiek dowiódł, że nie jest zdolny pójść za Chrystusem wszędzie, a zwłasz-
cza na śmierć. Po zmartwychwstaniu jednak on był pierwszym spośród Apostołów, który
przybiegł do grobu wraz z Janem, by stwierdzić, że nie ma ciała Chrystusowego.

Po zmartwychwstaniu też Chrystus potwierdził Piotrowi jego misję. Powiedział mu to
w sposób bardzo wymowny: „Paś baranki moje! [...] Paś owce moje!” A przedtem pytał
Piotra, czy Go miłuje. Piotr, który zaparł się Chrystusa, nie przestał Go jednak miłować
i mógł odpowiedzieć: „Ty wiesz, że Cię miłuję”.

Jeżeli się chwilę zastanowimy, jest to porażające. Proszę posłuchać, Piotr, który zaparł się

Chrystusa, nie przestał Go jednak miłować! A więc i ci, którzy idą drogą Piotra, którzy w rozmaitych
okolicznościach swojego życia, przynajmniej po ludzku sądząc,

Zmiana stron kasety

tej miłości, którą obdarza każdego człowieka. A więc niewierność ludzka, widziane tak z ze-

wnątrz, nie zawsze oznacza brak Bożej miłości. Jakże dobrze papież musi znać serce człowieka!
Jakże dobrze i głęboko musiał zastanawiać się nad własnym życiem, żeby powiedzieć słowa tak
głębokie. Przypomnę je raz jeszcze, bo być może te słowa stanowią jedną z najcenniejszych myśli
w naszej dzisiejszej refleksji:

Piotr, który zaparł się Chrystusa, nie przestał Go jednak miłować i mógł odpowiedzieć:
„Ty wiesz, że Cię miłuję”.

Czy przypominają sobie państwo tę formułę, którą mówiłem przy innej okazji. Są dwie drogi

życia, droga niewinności i droga nawrócenia. My zazwyczaj za drogę świętości uznajemy drogę
niewinności. Ale i na drodze nawrócenia człowiek również, a może nawet daleko bardziej, spotyka
Pana Boga. Dlatego, że doświadcza Jego przebaczającej miłości i miłosierdzia. Ileż razy zdarza się
tak, że jeżeli przejdziemy na poziom najzwyczajniej ludzki — proszę mi wybaczyć taką szczerość,
nie odnoszę się do żadnej konkretnej sytuacji tylko do ogólnej sytuacji, ale jakże ukonkretnionej
czasami w naszym życiu, gdzie możemy zobaczyć pokłady wiary, miłości, zawierzenia, żalu, skruchy,
otwarcia na przebaczenie, u osób które żyją w związkach niesakramentalnych, albo u osób, o których

2001/2002 – 8

background image

sądzić można, że odeszli od Boga. Kiedy człowiek popatrzy na to, co się dzieje w ukryciu, widać, że
jest tam ta tajemnica, że wciąż Boga miłują, i być może głębiej niż ci, którzy idąc drogą niewinności
nie zawsze umieją sobie cenić wielkość i głębię Bożego miłosierdzia.
Ale, wtedy kiedy Piotr zapewniał o miłości, papież mówi:

Ale nie powtórzył już: „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie”.
To już nie była sprawa samego Piotra i jego zwykłych ludzkich sił; to pozostało sprawą
Ducha Świętego, obiecanego przez Chrystusa temu, który miał Go zastępować na ziemi.

Jeżeli więc człowiek, nawet który wierzga przeciw Bogu, odkrywa w sobie pokłady miłości wobec

Boga, niech nie sądzi, że to jest jego własna zasługa. W tym widać miłość Boga, który pierwszy
nas umiłował. „Istotnie”, mówi dalej papież:

w dzień Pięćdziesiątnicy Piotr pierwszy przemówił do zgromadzonych Żydów i przy-
byszów z różnych stron, mówił o winie, jaką popełnili ci, którzy Chrystusa przybili do
krzyża, oraz potwierdzał prawdę Jego zmartwychwstania. Wzywał też do nawrócenia i
do chrztu. A więc dzięki działaniu Ducha Świętego Chrystus mógł zawierzyć Piotrowi,
mógł oprzeć się na nim

I znowu dotykamy czegoś, co jest paradoksem. My mówimy „Człowiek wierzył w Boga”. A

papież mówi: „Bóg wierzy człowiekowi”. A więc wiara religijna to jest spotkanie dwóch miłości:
naszego Boga i ??. To, co możemy odpowiedzieć Panu Bogu z wiarą dzieje się dlatego, ponieważ
Bóg nam zawierzył. Jeszcze raz:

[...] dzięki działaniu Ducha Świętego Chrystus mógł zawierzyć Piotrowi, mógł oprzeć się
na nim
— na nim i na wszystkich innych Apostołach — wraz z Pawłem, który jeszcze
wtedy był prześladowcą chrześcijan i nienawidził imienia Jezusa.

I mówi: Paweł jeszcze był prześladowcą Chrystusa. Ale do tego Pawła skierował słowa: «Pawle,

Pawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» A więc każdy z nas jest wezwany do tego, by zawierzyć Bogu.
Ty jesteś taki, ja jestem. A dzieje się tak z tego względu ??

A jest to tło historyczne. Mówią do niego na rozmaite sposoby. A papież mówi:

wszystkie takie wyrażenia, jak „Zastępca Chrystusa”, „Wasza Świątobliwość”, „Ojciec
Święty” — są mało ważne.

Słucha ich, bo taki jest ludzki obyczaj, ludzkie prawo, ludzki zwyczaj. Nie będzie zmieniał

czegoś, co utrwalił język przez 2000 lat. Owe wyrażenia, słowa są mało ważne, papież ma tego
świadomość.

Ważne jest to, co wynika ze śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Ważne jest to, co
pochodzi z mocy Ducha Świętego. W tej dziedzinie Piotr, a wraz z nim inni Apostołowie,
[...] stali się autentycznymi świadkami Chrystusa aż do przelania krwi.

Papież mówi więc: Nie jest ważne, jak się do mnie zwracacie. Ważne jest, abym ja, jako papież,

mógł być wiernym świadkiem męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa aż do przelania krwi.
Jeżeli popatrzymy na 13 maja 1981 roku to wiemy, że Jan Paweł II nie był gołosłowny. Dał świa-
dectwo wiary posuniętej aż do męczeństwa. Ale Pan Bóg przeprowadził go niejako przez śmierć, o
czym w swoim wspaniałym wykładzie na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim mówił tak pięknie
biskup Stanisław Dziwisz.

Ostatecznie więc Piotr jest tym, który nie tylko nie zaparł się już więcej Chrystusa, nie
powtórzył swego nieszczęsnego: „Nie znam tego Człowieka”, ale do końca wytrwał w
wierze.
„Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. W ten sposób stał się „skałą”, chociaż
jako człowiek był może lotnym piaskiem. Skałą jest Chrystus sam, a Chrystus buduje
swój Kościół na Piotrze. Na Piotrze, Pawle i Apostołach. Kościół jest apostolski w mocy
Chrystusa.

2001/2002 – 9

background image

Papież więc mówi, że jego urząd, jego misja, jego posłannictwo, zbudowane zostały na wierze

Piotra. I że dla niego najważniejsze są nie zwroty, których codziennie słucha, ale obowiązek świad-
czenia o Bogu, który stał się Człowiekiem, który umarł i zmartwychwstał. A powinnością papieża
jest dać temu świadectwo aż do męczeństwa.

Tyle byłoby przemyślenia, które są przeznaczone na dzisiaj. Jeżeli udało mi się chociaż trochę

ukazać państwu wnętrze tego papieża, jego sposób myślenia, zawarty w jego własnych słowach, to
byłaby wielka sprawa. Proszę zwrócić uwagę na liczne paradoksy w myśleniu papieża i na to, jak
odkrywa on przed nami wciąż nowe drogi. Po tych drogach wielu wierzących w Jezusa Chrystusa
jeszcze nigdy nie poszło. Ale jeżeli poznajemy te drogi, to z całą pewnością warto tą drogą pójść.
Jest to droga zawierzenia Bogu i droga świadomości, że Bóg wierzy człowiekowi. Jest to również
droga ??, że Piotr zaparł się Jezusa, ale to ostatnie słowo powinno należeć do miłości i do zawierzenia
Panu Bogu.

Zapytacie mnie: „Jak ja przeżywam to, że jestem papieżem? To ja proszę Pana Boga
o to, aby uzdolnił mnie do wiernego świadectwa Bogu, posuniętego aż do męczeństwa.
Cały czas należę do Boga.

Oto jest odpowiedź, tak mówi papież na to: „Czy wierzę w to, kim jestem?” ?? głębsze świadec-

two swojej misji. Będziemy kontynuować te myśli, te wątki, będziemy się im przyglądać i postaramy
się jeszcze głębiej papieża poznać.

2

Czy Bóg istnieje? Czy Bóg nie jest zbyt daleko od człowieka?
(dn. 12 listopada 2001)

... żeby wydarzyło się więcej tego otwarcia, które być powinno. Bo bez tego widzimy, że ten sto-
sunkowo spokojny koniec XX wieku, mówię stosunkowo spokojny, bo zawsze gdzieś tam na świecie
były różne wojny, że ten stosunkowo spokojny koniec skończył się, a weszliśmy w wiek XXI niestety
nie najlepiej. Nie chodzi tutaj o to, żeby mnożyć czarne scenariusze ani je powiększać, ale chodzi o
to, żeby jednak być realistą i obserwować to, co dzieje się w świecie. A tam, gdzie jest realizm, to
u człowieka wierzącego jest również głęboka pewność polegania na Panu Bogu. I głęboka pewność,
że dzieje świata zależą ostatecznie właśnie od Niego.

Posuwamy się dzisiaj krok dalej w naszej refleksji nad książką Jana Pawła II, nad jego odpo-

wiedziami zawartymi w książce „Przekroczyć próg nadziei”. Dzisiaj zastanowimy się nad dwoma
pytaniami. One są najczęściej zadawane różnym ludziom, ale także zadawane samemu sobie. Pa-
miętam również z własnego życia, że te pytania zazwyczaj pojawiają się w młodości. Potem wiek
dorosły niesie swoje własne sprawy, a później, gdy człowiek powoli zbliża się do kresu to znów
pojawiają się pytania podobne do tych, które staną się dziś przedmiotem naszych rozważań.

Na pierwszym spotkaniu mówiliśmy, że Vittorio Messori, rozmówca Jana Pawła II, najpierw

zwrócił się do niego z niezwykłym pytaniem: „Co to znaczy być papieżem? Czy Ojciec Święty jest
przekonany o tym, co sobą w świecie reprezentuje?” I zgłębialiśmy tamtą odpowiedź. Odpowiedź
papieża, w której zawarta była ogromna pokora. A teraz będziemy słuchali dwóch innych pytań,
których papieżowi, o ile znamy jego pontyfikat, nikt nigdy nie zadawał. A te pytania padły i Ojciec
Święty je podjął i zobaczymy, jak na nie odpowiedział. Bo w tych odpowiedziach wyraża się również
świadectwo jego własnej wiary. I zastanawiamy się jaka jest ta wiara Jana Pawła II, jak on żyje.
A skoro żyjemy w jego czasach, jesteśmy świadkami jego pontyfikatu, to na pewno łatwiej nam
będzie skonfrontować własne dylematy i problemy z tym, co możemy obserwować w pontyfikacie
Jana Pawła II. Otóż Vittorio Messori zwrócił się do Ojca Świętego i po długim wstępie, którego
nie będę cytował, stawia papieżowi bardzo konkretne pytanie. Mówi tak:

Zacznijmy więc od początku: Ojcze Święty, chcąc pozostać — jeśli to możliwe, przy-
najmniej na razie — w perspektywie ludzkiej, czy człowiek może — i w jaki sposób —
dojść do przekonania, że Bóg naprawdę istnieje?

2001/2002 – 10

background image

Słyszeliśmy to pytanie — rodzice, nauczyciele, katecheci — pewnie tysiące razy. Czy Bóg istnie-

je? Czy możemy dojść do przekonania, że Bóg istnieje? Bo jeżeli Boga nie ma? Tutaj wracamy do
tradycyjnej odpowiedzi, którą kiedyś stary Żyd dał swojemu synowi, który zbuntował się. Dobrze
będzie tytułem pewnego wstępu i pewnego humoru tę odpowiedź przytoczyć. Otóż syn przyszedł
do ojca i powiada, że słyszał w szkole, że Boga nie ma. Ojciec nie buntował się nie karcił, tylko
zwrócił się do niego ze słowami krótkiej odpowiedzi:

Jeżeli Boga nie ma, to dzięki Bogu. Ale jeżeli Bóg jest, to nie daj Boże!

Otóż ta prosta formuła ujmuje, zdaje się, istotę sprawy i chyba w taki sposób, w jaki postrzega

ją Ojciec Święty. Mianowicie trzeba nam wiedzieć, że w odległej starożytności, gdzieś do czasów
średniowiecza, nie było problemu istnienia Boga. W starożytnym świecie nikt nie podnosił pytania,
czy Bóg istnieje. Starożytny świat aż roił się od różnych bogów i bóstw. A ci, którzy jak Izraelici
wierzyli w Boga jedynego, byli przekonani, że istnieje. I tylko tym różnili się od innych, że inni mieli
wielobóstwo, a oni wyznawali Boga jedynego. W jednym z psalmów mamy nawet taką przedziwną
reminiscencję tego stanu rzeczy. Mianowicie ten psalm rozpoczyna się od słów:

Nie ma Boga ...

Ale zaraz potem trzeba dodać:

... rzekł głupi w sercu swoim.

Otóż to jest podejście starożytnych — mówienie, że Boga nie ma, jest głupotą. Dlatego, że Bóg

— tak utrzymywali starożytni — jest kimś bardziej oczywistym, niż człowiek. Można zwątpić w
świat, w jego porządek. Można zwątpić w sens życia człowieka. Człowiek staje wobec rozmaitych
kłopotów i wyzwań — ale nie Pan Bóg. Przypominamy sobie, że sam początek Pisma Świętego,
pierwsza księga Biblii, Księga Rodzaju rozpoczyna się od słynnego zdania, które znamy bardzo
dobrze:

Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię.

Zatem w Piśmie Świętym nie ma ani jednego słowa wątpliwości, nie ma ani jednego słowa

wyjaśnienia — skąd Bóg, czy Bóg istnieje. Tylko na samym początku Pisma Świętego jest to
niezłomne przeświadczenie, że istnieje Bóg i że od Niego pochodzi świat stworzony. Ten stan rzeczy
trwał przez całą starożytność aczkolwiek w starożytnej Grecji rozległy się głosy, że bogów nie
ma. Ale one nie tyle były protestem przeciwko Bogu jedynemu ile przeciwko wielobóstwu, które
starożytnym filozofom greckim wydawało się co najmniej niemrawe i ryzykowne. Uważali oni, że ci
wszyscy bogowie, każdy z nich wezwany do ochrony rozmaitych aspektów ludzkiego życia, nawzajem
się wykluczają. Że oni są raczej odzwierciedleniem ludzkiego świata. Więc starożytni filozofowie
zaczęli się buntować przeciwko tej mitologii greckiej i rzymskiej. Mówili, że świata bogów w takim
znaczeniu nie ma. Ale nawet oni byli ludźmi religijnymi. Zatem religijność przynależała, jeżeli tak
można powiedzieć, do istoty człowieka. Stanowiła samo sedno jego posłannictwa. Nie było wahań
co do religijności.

To pytanie „Czy Bóg istnieje?” pojawiło się stosunkowo późno, mniej więcej w średniowieczu.

I to jest bardzo dziwne, że pojawiło się w czasach, które uważamy za bardzo religijne. I po raz
pierwszy próbował na nie odpowiedzieć — i właśnie to przywołuje Ojciec Święty Jan Paweł II —
św. Tomasz z Akwinu, który żył w XI i XII wieku. Otóż papież odpowiadając na pytanie „Czy Bóg
istnieje?” powołał się zarówno na tą starożytną religijność — nie będziemy tego fragmentu czytać
szczegółowo, ale nawiązał do tego starożytnego stanu rzeczy oraz do św. Tomasza. Ojciec Święty
zaczął od ważnego rozróżnienia. Mianowicie wskazał, że trzeba rozróżnić pomiędzy bogiem filozofów
a Bogiem Jezusa Chrystusa. Co to znaczy? Otóż nawet jeżeli człowiek dojdzie do przekonania, że
Bóg istnieje, ale nic nie wynika z tego dla jego życia, to taka wiara, takie przekonanie nie znaczy
zbyt wiele. Są bowiem ludzie, którzy twierdzą, że istnieje jakiś Absolut, Transcendencja, Ktoś

2001/2002 – 11

background image

Najwyższy, Jakaś Istota — to wszystko pisane z dużych liter. Natomiast nie wynika z tego to, co
jest najważniejsze i to, co człowieka religijnego dotyczy najbardziej. Mianowicie: czy świat jako
taki, i czy człowiek jako taki, obchodzą Pana Boga? Czy Pan Bóg jest zainteresowany nami? I
taki właśnie wizerunek Boga, który jest mocno zainteresowany człowiekiem, pojawia się na kartach
Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu. Pismo Święte mówi nie tylko, że Bóg istnieje, tylko
idzie dalej — że Bóg miłuje człowieka i że stworzył go dla Siebie. Bo miłość ma to do siebie, że
wymaga wzajemności. A skoro tak, to Bóg spełnił Siebie w stworzeniu człowieka i oczekuje od
człowieka tej wzajemności, która i Panu Bogu przyniosłaby jakąś głęboką radość. Do tego wątku
za chwilę wrócimy.

Więc w średniowieczu pojawia się to pytanie i papież powiada tak:

Św. Tomasz w pewnym sensie nie opuścił drogi filozofów.

Czyli nie opuścił tej drogi tych ludzi, którzy próbowali dociekać istnienia jakiegoś wyższego

Absolutu, jakiejś Istoty przez duże I.

Zaczął Summę teologiczną od pytania: „An Deus sit?” — „Czy Bóg istnieje?”, to jest
od tego samego pytania, które i Pan tutaj stawia.

zwraca się tak papież do dziennikarza.

I to pytanie okazało się bardzo potrzebne. To pytanie stworzyło nie tylko teodyceę, ale
także i całą cywilizację zachodnią.

Otóż człowiek, który po raz pierwszy postawił pytanie „Czy Bóg istnieje?” w ten sposób zaczął

szukać jakiś argumentów usprawiedliwiających istnienie Boga i dających większe o Nim rozeznanie.

Drodzy państwo, jeżeli człowiek stawia sobie to pytanie, to nie jest jeszcze nic złego. Tutaj

mówimy to również pod kątem rodziców, nauczycieli, wychowawców. Także pod kątem ludzi doro-
słych. Samo postawienie pytania „Czy Bóg istnieje?” wyzwala takie moce intelektualne i duchowe,
dzięki którym człowiek zastanawia się nad swoją wiarą, zastanawia się nad Bogiem. Problem po-
lega na tym, żeby w tych poszukiwaniach i w tej odpowiedzi na to pytanie człowiek starał się być
rzetelny, starał się być uczciwy, starał się wydobyć wszystkie możliwości, które z tym pytaniem się
wiążą. Otóż wiara również rodzi się z pytań i poszukiwań. Jeżeli te poszukiwania są, to dzięki tym
pytaniom i poszukiwaniom wiara staje się głębsza. Papież mówi:

Tak rodzi się teodycea.

Teodycea jest to nauka usprawiedliwiająca, jeżeli tak można powiedzieć, istnienie Boga i stara-

jąca się Go zgłębić i lepiej poznać.

Ale z tego pytania rodzi się również cywilizacja zachodnia. Tzn. ta kultura, w której i my jeste-

śmy wszczepieni, rodzi się z pytania „Czy Bóg istnieje?” Miliony ludzi, i to w każdym pokoleniu,
starały się na to pytanie odpowiedzieć, i to na bardzo rozmaite sposoby. Właśnie z tego poszuki-
wania, z tego pytania o Pana Boga, rodziły się wielkie wynalazki, wielkie odkrycia. Jeżeli człowiek
dokonywał czegoś naprawdę wielkiego, to zawsze tam było pytanie o Pana Boga. Cały XIX, XX
wiek był wielkim pytaniem o Pana Boga. Ile razy dokonywano nowych odkryć, choćby elektrycz-
ności, choćby później rozbicia atomu, nowych technologii komputerowych, podboju kosmosu —
wszędzie tam pojawiało się pytanie o Boga. I nie mogło być inaczej. Dlatego, że w konfrontacji
ze sobą, ze swoim rozumem, widząc swoje nieogarnione możliwości człowiek widział jednocześnie
ograniczenia. I widząc jedno i drugie pytał o Pana Boga. Przypomnijmy sobie najbardziej wymow-
ne świadectwa zwłaszcza kosmonautów i rosyjskich, i amerykańskich, którzy wracali z kosmosu i
dawali wyraz swojemu przeświadczeniu, że ta całość, którą widzieli jako jedyni na świecie, woła o
Pana Boga i o jego istnienie. To pytanie zrodziło całą zachodnią cywilizację.

Cywilizacja ta, rzekomo najbardziej rozwinięta, poszła w rytmie tego pytania. I chociaż
dzisiaj, niestety, odłożono Summę teologiczną na półki, to jednak wyjściowe pytanie
Summy trwa w naszej cywilizacji i nadal rozbrzmiewa.

2001/2002 – 12

background image

Charakterystyczne, że to pytanie „Czy Bóg istnieje?” pojawia się w Europie, w Ameryce i w

świecie tzw. zachodnim. Tego pytania nie ma ani w islamie, ani w judaizmie, ani w buddyzmie, ani
w hinduizmie. Tam ludzie są, jeżeli tak można powiedzieć, z natury religijni. A w naszym kręgu
kulturowym, cywilizacyjnym człowiek posunął się dalej. I papież mówi: „Nie jest rzeczą błahą, że
te pytania stawiamy. I nic złego nie wynika z tego, że je stawiamy. problem tylko polega na tym,
w jakim kierunku pójdziemy. I dodaje papież tak. Żeby zrozumieć, żeby poszukiwać odpowiedzi
na to pytanie, trzeba cofnąć się do Konstytucji Gaudium et spes — „Radośc i nadzieja” Soboru
Watykańskiego II.

Między Bogiem a prawdą dokumenty soborowe są w Polsce bardzo słabo znane, nie tylko wśród

zwyczajnych wierzących ale i wśród duchowieństwa, wśród biskupów mało kto ma pojęcie o tym,
czego sobór uczył. Pewnie jest tak dlatego, że przez kilkadziesiąt lat byliśmy zajęci innymi sprawami.
Pewnie nie było czasu, żeby zgłębić naukę soborową. Dlatego tym bardziej daje do myślenia to, że
papież odwołuje się tutaj do nauczania Soboru Watykańskiego II. Przypomnę, że Sobór Watykański
II miał miejsce w latach 1962 - 1965, czyli niecałe 20 lat po II wojnie światowej, kiedy wyrosło
nowe pokolenie tych, którzy już II wojny nie pamiętali i trzeba było w nowy sposób podejść do
człowieka. I w tej Konstytucji Sobór pozostawił takie słowa:

Człowiek przyciągany wielu ponętami, musi wciąż wybierać między nimi i wyrzekać się
niektórych. Co więcej, będąc słabym i grzesznym, nierzadko czyni to, czego nie chce, nie
zaś to, co chciałby czynić. Stąd cierpi rozdarcie w samym sobie, z czego z kolei tyle i tak
wielkich rozdźwięków rodzi się w społeczeństwie. [...] Mimo to, wobec dzisiejszej ewolucji
świata, z każdym dniem coraz liczniejsi stają się ci, którzy bądź stawiają zagadnienia
jak najbardziej podstawowe, bądź to z nową wnikliwością rozważają: czym jest człowiek;

Papież zamiast podejmować dowody na istnienie Pana Boga, zamiast próbować przekonać swo-

jego rozmówcę i nas, że Bóg istnieje, wskazuje na pewne rozdarcie, które istnieje w człowieku. Nie
jest to rozdarcie nowe, bo wspominał o tym już św. Augustyn, człowiek jak wiemy, wielce zasłużony
dla zgłębiania życia duchowego. Sam bardzo długo szedł drogą grzechu, i to bardzo znacznego — i
odstąpił od wiary, i miał wiele innych przygód, których wyliczanie nie jest specjalnie pedagogiczne.
Ale kiedy się nawrócił to był tak gorliwy jak sam św. Paweł, najpierw prześladowca apotem gorliwy
wyznawca Jezusa Chrystusa. Jeden i drugi poszli drogą nawrócenia. Jeden i drugi wskazywali na
to, że istnieje w człowieku charakterystyczne rozdarcie. Rozdarcie polegające na tym, że „będąc
słabym i grzesznym nierzadko czynię to, czego nie chcę, nie zaś to, co chciałbym czynić”. Myślę
że każdy z ans doświadczył tego rozdarcia. Mianowicie z jednej strony mamy w sobie dobrą wolę
i chcielibyśmy pójść za tymi ideałami, które gdzieś tam, w naszym sercu, sumieniu są wypisane, i
dobrze wiemy jak powinniśmy postępować. Z drugiej strony czynimy to, czego nie chcemy. Jeżeli
to rozdarcie w człowieku się pogłębia — wyjaśnia Ojciec Święty — to i wskutek tego rozdarcia, i
wskutek niemożności odpowiedzi na to pytanie pogłębia się również pytanie o istnienie Pana Boga.

I tak dochodzimy niejako do tego rozumowania, które przedstawił stary Żyd swojemu młodemu

rozmówcy. Mianowicie spora część ludzi gotowa jest twierdzić, że Pana Boga nie ma, dlatego, że z
ich perspektywy, z perspektywy ich życia po prostu lepiej jest, żeby Go nie było. Otóż tak dalece nie
przystaje do ich życia, tak dalece kłóci się ze sposobem życia, który prowadzą, że wygodniej byłoby
dla nich, gdyby wszystko kończyło się bez Pana Boga. Zatem Ojciec Święty pokazuje bardzo ciekawą
intuicję. Można by ją streścić w ten sposób. Człowiek z natury jest religijny i człowiek zazwyczaj
nie ma pytań o Pana Boga. Te pytania pojawiają się wtedy, kiedy nasze życie nie przystaje do
ideału takiego, jaki dobrze znamy ale nie jesteśmy w stanie w ten sposób żyć. Otóż wtedy rodzi się
w nas to wielkie napięcie na skutek którego byłoby lepiej, żeby Pana Boga nie było.

Czy tak jest? Musimy się zastanowić przede wszystkim w tym, co dotyczy naszego własnego

życia. To jest bardzo ciekawe zastanawiać się, czy są ludzie którzy z jednej strony stawiają sobie
pytanie o istnienie Pana Boga, ale z drugiej strony — i to jest ważniejsze — czy sa tacy ludzi,
którzy mogą z całą pewnością wiary, bo i oni też wierzą, mówić że Pana Boga nie ma? Wiele razy
wskazywaliśmy na to, że jedni wierzą że Bóg istnieje, drudzy wierzą że Boga nie ma. Ale czy można
równie łatwo, jak spotkać wierzących, spotkać tych którzy wierzą, że Boga nie ma? Wspominałem

2001/2002 – 13

background image

o tym państwu kiedyś, o pewnym człowieku, którego spotkałem dość dawno w Rzymie i który
mówił, że wierzy że Boga nie ma. I że zazdrości wszystkim wierzącym, bo nasze życie musi być
łatwiejsze. A on zmaga się z samym sobą i nosi w sobie czarną rozpacz. Nosi w sobie jakąś straszliwą
czarną dziurę i nie może tego przezwyciężyć. Więc prosił Pana Boga, że jeżeli Pan Bóg istnieje żeby
mu dał jakiś znak, choćby mały. Ale tego znaku, przynajmniej do tamtej pory, nie otrzymał. A
więc sytuacja ludzi, którzy wierzą że Boga nie ma, jest bardzo ciekawa. Nie możemy polegać na
obiegowych stwierdzeniach gdy człowiek mówi: „Oh, Pana Boga nie ma!” i na tym sprawę kończy.
W takich przypadkach nie chodzi o przeświadczenie, że Boga nie ma, tylko o zwyczajną obojętność.
Po prostu — czy On jest, czy Go nie ma — mnie to nie interesuje. A obojętność, to też trzeba mocno
podkreślić, jest znacznie bardziej niebezpieczna niż niewiara. Obojętność bowiem, tak jak w każdej
dziedzinie życia, może zabijać. Zatem jeżeli ktoś dochodzi do niewiary, to być może pod wieloma
względami jest to sytuacja lepsza, niż sytuacja obojętności. Z tą drugą sytuacją — obojętności,
mamy niestety częściej do czynienia niż z sytuacją niewiary. Zauważmy, że jedna i druga ma swoje
źródło nie tyle w jakiś zewnętrznych przesłankach, ile we wnętrzu człowieka. Papież powiada, że
jeżeli nasze życie rażąco różni się od ideałów, które poznaliśmy, to wtedy i nasze myślenie o Bogu
natrafia na trudności. I dalej Ojciec Święty konkluduje to pytanie w ten sposób:

Widać z tego soborowego dokumentu jasno, że odpowiedź na pytanie: „An Deus sit?”
jest nie tylko sprawą intelektu, jest również sprawą całej ludzkiej egzystencji.

Drodzy państwo, można powiedzieć na podstawie licznych doświadczeń, że te słowa Ojca Świę-

tego są głęboko prawdziwe. Nie udało się jeszcze przekonać kogoś rozumowymi racjami, logiką o
istnieniu Pana Boga, przynajmniej ja nie znam takich przypadków! Opracowano wprawdzie roz-
maite dowody na istnienie Pana Boga, wskazywano na związki między przyczynami a skutkami.
Mówiono, że jak w świecie każdy rezultat musi mieć przyczynę, tak również świat jako taki musi
mieć swoją pierwszą przyczynę, czyli Pana Boga. Ale nic z tego jeszcze dla wiary religijnej naprawdę
się nie zrodziło. Wspominałem też kiedyś ten najbardziej podstawowy przykład, że mamy przecież
różne dowody na istnienie Pana Boga, ale żadnej z tych książek kapelan nie weźmie do szpitala i
nie czyta na łóżku chorego. To nie jest tak, że jeżeli ktoś ma wątpliwości co do istnienia Pana Boga
i Jego dobroci, to otwieramy taką książkę i przez lekturę dochodzimy do niezłomnego przekonania,
że Bóg istnieje. To nie sprawa intelektu! Człowiek to nie jest tylko rozum. Uznanie Pana Boga, prze-
zwyciężenie tego pytania, jest sprawą całej ludzkiej egzystencji. Stąd istnieje bardzo silny związek
pomiędzy wiarą a sposobem życia, pomiędzy wiarą a moralnością. Pomiędzy tym, że Bóg istnieje
a tym, że człowiek stara się żyć tak, aby w tym życiu widać było pamięć o tym istnieniu. Papież
dodaje tak:

Zależy od wielorakich sytuacji, w których człowiek szuka znaczenia i sensu tejże egzy-
stencji.

Otóż żeby dojść do Pana Boga, sugeruje Ojciec Święty, człowiek musi zastanawiać się nad

sobą. Tylko człowiek, który szuka sensu swojej egzystencji, znaczenia tego co przeżywa, znaczenia
różnych wyrażeń, które mają miejsce w naszym życiu, ten człowiek w sposób łatwiejszy i pewniejszy
dochodzi do Pana Boga. Nie rozum się zatem liczy ale całe życie, i w tym życiu otwartość na Pana
Boga, który jest życzliwy człowiekowi.

Być może państwo pamiętają, jak to kiedyś w latach siedemdziesiątych w szkołach były takie

próby. Katecheta podawał wizerunki różnych sławnych uczonych, wszyscy byli ludźmi religijnymi,
i konkluzja była taka: „Jeżeli oni, tacy mądrzy, byli ludźmi religijnymi, to co dopiero ty, młody
człowieku! Naśladuj ich w tej mądrości!” Otóż było to podejście, które z jednej strony szło na skróty
ale z drugiej strony pokazywało, że uznanie Pana Boga to nie jest tylko sprawa rozumu, ale jest
to sprawa głębokiej mądrości, która bardzo często ma związek z darem rozumu. Ale bywa tak, że
mądrość, którą człowiek osiąga, wcale nie jest mądrością rozumu ale jest mądrością serca. I wielu
z ans dochodzi do Pana Boga nie przez mądrość racji i argumentów, ale przez mądrość serca i
sposobu życia. Dzieje się więc zazwyczaj tak, że człowiek dobry nie ma wielkich problemów z wiarą

2001/2002 – 14

background image

i nie ma wielkich kłopotów z odpowiedzią na pytanie, czy Bóg istnieje. Ponieważ Bóg jest w niego
wpisany tak jak wszystko, czego dokonuje w swoim życiu. Pan Bóg jest jednym z elementów jego
życia.

I tak dochodzimy do pierwszej dzisiaj, bardzo ważnej i zarazem prostej — zwykle to co ważne,

jest zarazem proste — konkluzji. Że jeżeli chcemy żyć w przeświadczeniu wiary, że Bóg istnieje, to
powinniśmy starać się żyć po Bożemu. Czyli powinniśmy starać się żyć, jak mówi polskie słowo, po-
bożnie. Taką ochroną przed niewiarą jest właściwy sposób życia. Natomiast jeżeli człowiek w życiu
ryzykuje w sposób, który nie ma miejsca z Bogiem, to ryzykuje jednocześnie pytania i wątpliwości,
które się w nim pojawiają. Bo wtedy lepiej jest, przynajmniej z jego perspektywy, żeby Boga nie
było.
Czy więc Bóg istnieje? Ojciec Święty odpowiada:

Jest to sprawa odpowiedzi na pytanie całym ludzkim życiem, całą ludzką egzystencją.

Otóż do tego dochodzi się przez wszystko, czym człowiek jest i jak człowiek żyje. Wydaje się

że jest to prosta odpowiedź, ale jakże istotna w ustach papieża, który jest jednym z nas.

Po tym pytaniu i po tej odpowiedzi Vittorio Messori przeszedł do następnej kwestii. Mianowicie

zwrócił się do Ojca Świętego z takim pytaniem: No dobrze,

A więc Bóg istnieje.

Opuszczamy fragment pytania. Ale konkluzja jest następująca: Czy nie byłoby rzeczą prostszą,

gdyby istnienie Pana Boga było bardziej oczywiste? Dlaczego tak się ukrywa przed człowiekiem,
skoro istnieje? Nie mógłby dać nam wyraźniej do zrozumienia, że istnieje? Nie mógłby nas mocniej
przekonać do swojej obecności w świecie i do samego faktu, że istnieje?

Bardzo ciekawe ustawienie sprawy. Myślę, że każdemu z nas od czasu do czasu przychodzi do

głowy. Dlaczego Pan Bóg jest taki niewidoczny? No dobrze, jest duchem. Ale nawet będąc duchem
nie mógłby zapukać do drzwi naszego serca, sumienia i powiedzieć: „Tu jestem!”? Papież podjął i to
pytanie. Ojciec Święty mówi tak: To pytanie powracało zawsze. Nie jest ono pytaniem stawianym
wyłącznie dzisiaj, bo pojawiało się również na kartach Pisma Świętego, pojawiało się u starożyt-
nych ludzi. Każdy chciał, każdy domagał się od Pana Boga, żeby Pan Bóg był bardziej widoczny
w ludzkim życiu albo co najmniej żeby bardziej przekonywująco ukazywał ludziom swoje istnie-
nie. Ludzie zawsze mieli taką pokusę. Wtedy, gdy był świat pogański, próbowali tych rozmaitych
bogów przybliżyć do siebie sporządzając ich podobizny i usiłując ich na rozmaite sposoby sobie
podporządkować. Kiedy pojawiła się wiara w Boga Jedynego,

zmiana stron kasety

„Nie będziesz Go malował, nie będziesz Go rzeźbił”. My wiemy, że ponieważ w Kościele w kato-

lickim wydaniu istnieją przedstawienia Pana Boga nawiązujące zresztą do Jezusa Chrystusa, więc
to przykazanie jest trochę omijane. Z tym mamy mnóstwo trudności, już kiedyś o tym mówiliśmy.
Ile razy próbujemy sobie Pana Boga przedstawić, z zwłaszcza przedstawić Go dzieciom, to tyle razy
mnożymy rozmaite trudności, które później ci ludzie mają. Przypomnijmy sobie — jeżeli katechetka
daje małemu dziecku zeszyt, książkę, i tam tylko kontury przedstawiają stworzenie świata, i jest
tam zajączek, myszka, królik, konik, hipopotam, słoń i wszystko inne, a obok stoi starzec w długiej
szacie, z długą brodą. I katechetka pyta dzieci: „Kto to?” „To jest Pan Bóg!” „No to teraz weźcie
kredki i malujcie Pana Boga.” Dzieci biorą kredki i malują szatę podobną do tych, które widzą w
telewizji, może w jakiej chodzą Arabowie. A potem katechetka mówi: „Pan Bóg jest duchem nie-
widzialnym.” No to po co Go malować? Po co Go przedstawiać? Czy duch niewidzialny może mieć
brązową, długą szatę i wyglądać jak franciszkanin? Albo niebieską, czerwoną czy żółtą? To samo
jest z aniołami, dla przykładu. Mówiliśmy o tym wielokrotnie — uczymy dzieci, że aniołowie są
duchami niewidzialnymi a następnie, choćby nad łóżkiem dziecka mamy obrazek: mostek, rzeczka,
dziewczynka i chłopczyk i anioł ze skrzydłami pilnuje, żeby oboje przeszli bezpiecznie na drugą

2001/2002 – 15

background image

stronę. Otóż ta myśl bardzo piękna, i sama ta koncepcja niesłychanie wzruszająca, ma tę jedną
słabość, że ten anioł ani tak nie wygląda, ani tak wyglądać nie może — skoro nigdy ciała nie miał.

Wróćmy do Pana Boga i do Jego bliskości bądź odległości, czy nawet nie-bycia, nieobecności w

świecie. Pan Bóg dał przykazanie: „Nie będziesz sporządzał żadnego wizerunku Pana Boga swego.”
I jednocześnie Pan Bóg jako jedyny i jako pierwszy to przykazanie pogwałcił. Bo w Księdze Rodzaju
czytamy, że gdy stworzył świat i poszczególne elementy tego świata, to wtedy zastanawia się i mówi:

Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam

I następuje tekst:

Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,
na podobieństwo Boga go stworzył
stworzył mężczyzną i niewiastą.

Zatem w świecie, w którym Bóg zabronił sporządzania wizerunków Boga jedynym obrazem Boga

jest człowiek. I to człowiek w zróżnicowaniu płci. Dlatego, że tekst hebrajski nie zostawia żadnej
wątpliwości: nie „stworzył mężczyznę i kobietę” ale na polski trzeba przełożyć jako: „stworzył
mężczyzną i kobietą”. Mężczyzna i kobieta to są dwa oblicza człowieczeństwa. Dwa oblicza, w
których spełnia się człowiek jako taki. Zatem, jeżeli do istoty ludzkiej płciowości należy cielesność,
to i ludzka cielesność w jakiś przedziwny sposób jest odwzorowaniem Boga. Chociaż Pan Bóg nie ma
ciała, i chociaż Pan Bóg jest duchem absolutnym, to w wyglądzie człowieka, w ludzkiej cielesności
i płciowości jest odwzorowany wizerunek Pana Boga. W długiej tradycji komentowania tego tekstu
szło się dalej. Tę myśl podjął niedawno Jan Paweł II w jednej ze swoich katechez, i uznano to za
jedną z najbardziej przełomowych myśli obecnego pontyfikatu. Jan Paweł II powiedział tak:

Jeżeli człowiek jest obrazem Boga, jest nim jako mężczyzna i kobieta, zatem we wza-
jemnej miłości, we wzajemnej więzi mężczyzny i kobiety spełnia się, czy uwidacznia
się, znajduje wyraz to, że Bóg jest miłością. W ten sposób ludzka cielesność i ludzka
płciowość byłyby dla człowieka odwzorowaniem Boga, który jest miłością.

Tego nikt w chrześcijańskiej tradycji do tej pory tak nie mówił. Dlatego, że z tego wynikają

niezwykle istotne konsekwencje dla przeżywania ludzkiej cielesności, dla przeżywania małżeństwa,
i dla wszystkiego, co ma związek z ludzką płciowością i cielesnością.

W ten sposób, myślę, zrobiliśmy sobie wstęp do prawdy, o której mówił Ojciec Święty wtedy,

kiedy chciał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Bóg jak gdyby się ukrywa. Dlaczego, jak to po-
wiedział Messori: „Czy nie byłoby rzeczą prostszą, gdyby Jego istnienie było bardziej oczywiste?”
Otóż w jaki sposób Bóg objawił się człowiekowi? Papież mówi tak:

Bóg objawił się człowiekowi najpierw przez to, że człowieka stworzył. I w każdym stworzonym

przez Boga człowieku znajdujemy odbicie, odzwierciedlenie Boga, który jest miłością. Człowiek jest
obrazem Boga. Nie szukaj więc Boga gdzieś w zaświatach. Tam Go nie znajdziesz, bo znaleźć nie
możesz, bo On przynależy do innej rzeczywistości. Szukaj Go w sobie i szukaj Go w drugim człowie-
ku. Tajemnica człowieka powinna prowadzić do tajemnicy Boga. Refleksja nad człowiekiem, myśl
nad człowiekiem winna nam odsłonić bezmiar Pana Boga. Tajemnica dobra i miłości, które są
złożone w sercu człowieka, jest niczym innym jak obrazem, jak wizerunkiem miłości Pana Boga.
Nie mógłby człowiek być ani dobry, ani sprawiedliwy, ani miłosierny, czy nie mógłby praktykować
miłości, gdyby nie ten, który go stworzył i który jest miłością.

Zatem, raz jeszcze to podkreślam, bo jest to paradoks myślenia Jana Pawła II, kiedy szukasz

Pana Boga i szukasz Go daleko od siebie, próbujesz dojść do Niego na rozmaite sposoby to szukaj
Go najpierw w sobie i szukaj Go w drugim człowieku. Bo w nich, to znaczy w każdym z nas, zawiera
się obraz Boga. Ale to nie wszystko. Otóż Bóg, który stworzył człowieka, powołuje go do życia ze
sobą. Ale człowiek, tłumaczy papież, popadł w grzech. W człowieku pojawiło się rozdarcie, człowiek
zbuntował się przeciwko Panu Bogu. Bóg, który jest miłością, nie mógł tak człowieka zostawić. Co
to znaczy widać zwłaszcza na przykładzie rodziców, którzy jeżeli są prawdziwie dobrymi, nigdy nie

2001/2002 – 16

background image

zostawiają swojego dziecka w sytuacji, która wydaje się być absolutnie beznadziejna. Oni zawsze
wierzą w to, że można zaczynać od nowa. Bóg też nieustannie wierzy człowiekowi, że człowiek
może zacząć od nowa. Ale co to znaczyło: „Zacząć od nowa”? Otóż znaczyło to: Pan Bóg nie tylko
zawarł w człowieku tę swoją iskrę, nie tylko człowiek jest Jego obrazem i wizerunkiem, ale chcąc
przezwyciężyć to rozdarcie, które się w nas pojawiło przez grzech, i chcąc ukazać nam swoją bliskość,
swoją obecność i chcąc potwierdzić, że nasza wiara ma sens, to Bóg sam stał się człowiekiem. A
więc najpełniejsze objawienie Pana Boga,

samo-objawienie się Boga łączy się z Jego uczłowieczeniem.

To są bardzo głębokie słowa. I to jest bardzo głębokie nauczanie i bardzo głębokie patrzenie,

wręcz mistyczne. Coś takiego wymaga w gruncie rzeczy codziennej refleksji. Rzeczywiście, jeżeli się
zastanowimy, że w osobie Jezusa Chrystusa Bóg stał się człowiekiem, zatem nie możemy mieć do
Boga pretensji, że stał się niewidoczny tylko musimy szukać drogi do Boga przez Jezusa Chrystusa.
Na dwa sposoby:

przez Jezusa Chrystusa, który żył na ziemi;
przez Jezusa Chrystusa, który żyje w swoim Kościele.

Papież określa to jeszcze odważniej. To czego dokonał Pan Bóg, czyli to, że Bóg stał się czło-

wiekiem, nazwał „prowokacją ze strony Boga”. Ta

prowokacja pochodzi od Boga samego. Bo przecież On naprawdę stał się człowiekiem
w swoim Synu, i narodził się z Dziewicy, i właśnie w tym narodzeniu a w szczególności
poprzez mękę, krzyż i zmartwychwstanie, samo-objawienie się Boga w dziejach człowieka
osiągnęło swój zenit: objawienie się niewyrażalnego Boga w widzialnym człowieczeństwie
Chrystusa.

Zatem Bóg nie jest daleko od każdego z nas. Bo każdy z nas stanowi jego obraz i wizerunek, a

możemy Go odnaleźć i rozpoznać w Jezusie Chrystusie. Jeżeli chcemy wiedzieć, kim jest Pan Bóg,
jakie są Jego drogi, to drogą do Pana Boga jest Jezus Chrystus. Tak jak ci Grecy, którzy w czasach
Jezusa przybyli do Jerozolimy na święto, znaleźli Apostołów, znaleźli Filipa i powiadają: „Słuchaj,
pomóż nam dostać się do Jezusa. Bo On jest mocno zajęty.” Filip mówi: „Proszę bardzo. A co
chcecie?” „Chcemy po pierwsze Go zobaczyć, a po drugie wysłuchać, co On ma do powiedzenia o
Bogu.” I przychodzą do Jezusa i zwracają się do Niego z pytaniem: „Pokaż nam Ojca!” W spotkaniu
z Jezusem dają poznać, że mają w sobie bardzo głęboki głód Pana Boga. Papież podjął ten wątek
w swoim najnowszym liście, wydanym 6 stycznia, „Novo millenio ineunte”. Powiada tak: „Ten sam
głód rodzi się w każdym człowieku dzisiaj.” Pokaż nam Ojca! Jak wygląda Pan Bóg? Gdzie On
jest? Gdzie Go można odnaleźć? I odpowiedź jest zawsze ta sama: Można Go odnaleźć w Jezusie
Chrystusie. Ale jak Go odnaleźć w Jezusie Chrystusie? Papież odpowiada: „Można Go odnaleźć
poprzez świadectwo tych, którzy już w Jezusa Chrystusa uwierzyli i już Jezusem Chrystusem żyją.”

Takie perspektywy papież daje nam na progu nowego XXI stulecia. Przypomina wierzącym, że

każdy z nas jest odpowiedzialny za to, żeby współczesnemu człowiekowi pokazać oblicze Pana Boga.
Że nasza wiara ma wspomagać tych, których wiara w Boga jest trudna i dla których obecność Boża
w świecie nie jest taka jednoznaczna. Czyli raz jeszcze popatrzmy, że droga do Pana Boga wiedzie
przez człowieka, tutaj — przez człowieka wiary. I z tego powodu papież zwracając się do wierzących
mówi: „Najważniejszym zadaniem, które przed nami staje na progu tego nowego stulecia, nowego
tysiąclecia, jest to, aby być wiarygodnymi świadkami oblicza Boga w Jezusie Chrystusie. Oblicza,
która także jest obliczem cierpiącego i zmartwychwstałego.” Ten wątek podejmiemy kiedy indziej,
kiedy raz jeszcze do tych myśli wrócimy.

Ale każdy z państwa, który tego słucha, może sobie pomyśleć tak: te myśli są bardzo wzniosłe,

ale jakże trudne. I to jest święta prawda. Nie wszyscy przez ten prog nadziei przechodzą. Są tacy,
którzy się wręcz przeciwko tej obecności Pana Boga w drugim człowieku, i obecności Boga w
Jezusie Chrystusie, buntują i protestują. Którzy podnoszą radykalny sprzeciw i wołają głośno:

2001/2002 – 17

background image

„Nie!” Papież jest tego świadomy. Ojciec Święty powiada tak: „Można by oczekiwać, iż Pan Bóg
mógł pójść jeszcze dalej. Ale czy mógł pójść jeszcze dalej?” Nie sposób tych słów streścić, trzeba
je po prostu przytoczyć. Papież mówi:

Czy jednak — starajmy się być bezstronni w naszym rozumowaniu — Bóg mógł pójść
dalej w swoim zbliżaniu się do człowieka
, do jego ludzkiej kondycji, do jego możliwości
poznawczych?

A więc czy Bóg mógł uczynić jeszcze więcej niż to, że stał się człowiekiem? Czy na przykład nie

byłoby dobrze, żeby każdy z nas, kiedy tylko ma na to ochotę lub wątpliwości, żeby poczuł przy
sobie palec Boży? Może by nam to zaoszczędziło wielu wpadek?
Papież odpowiada:

Wydaje się, że Bóg poszedł najdalej, jak tylko mógł, dalej już iść nie mógł. Poszedł
w pewnym sensie za daleko!... Czyż Chrystus nie stał się „zgorszeniem dla Żydów a
głupstwem dla pogan”? Właśnie przez to, że Boga nazywał swoim Ojcem, że tego Boga
tak bardzo objawiał sobą, iż zaczęto odnosić wrażenie, że za bardzo!... W pewnym sensie
człowiek nie mógł już tej bliskości wytrzymać i zaczęto protestować.

Tak dochodzimy do kolejnego ważnego paradoksu. Chcielibyśmy mieć Pana Boga bliżej siebie,

chcielibyśmy Go odczuwać bardziej namacalnie, chcielibyśmy być ciągle przekonani, że On istnieje
i że ma realny wpływ na nasze życie, ale kiedy Pan Bóg jest zbyt blisko człowieka, to człowiek
tego nie może znieść. W osobie Jezusa Chrystusa, w Jego posłannictwie znalazła wyraz nie tylko
wiara w Niego, ale także odrzucenie Go. Przypomnijmy sobie te epizody, w Jerozolimie i nie tylko
w Jerozolimie, kiedy to przychodzili do Jezusa różni ludzie i pytali Go: „A kim Ty jesteś? Za kogo
Ty siebie masz?” Jezus daje im poznać, że jest kimś, kto pochodzi od Boga. A oni mówią: „Kim ty
siebie robisz? Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś? Ty mówisz o sobie takimi
słowami, jakbyś był Bogiem?” I chwytali za kamienie, żeby Go ukamieniować. Otóż w człowieku,
którego widzimy — buntujemy się przed myślą, że może być w nim obecny żywy Bóg. Już nie jako
obraz i wizerunek tego Boga, ale jako jego Wcielenie. Jezus też spotkał się z protestem. Pan Bóg
już dalej iść nie mógł — tłumaczy papież. Pan Bóg dokonał to, co przesądziło iż poszedł w pewnym
sensie nawet za daleko. Stał się dla nas człowiekiem. jeżeli człowiek odnajduje w Jezusie Chrystusie
Pana Boga, to jest to to, o co Bogu chodziło. Jednocześnie w Jezusie Chrystusie spełnia się jakiś
protest wobec Pana Boga. Bo ludzie zaczynają wołać: „To Panu Bogu nie przystoi!” Przenoszą więc
na Pana Boga coś, co znamy dobrze z naszych ludzkich stosunków. Nie przystoi, żeby król, żeby
prezydent, żeby ktoś ważny wyglądał tak i wykonywał takie posługi. Mamy swój własny wizerunek
ludzi i ich funkcji i mamy swój własny wizerunek Boga. Bóg dla nas niech będzie Bogiem pełnym
majestatu, ale nie tym, żeby w jakimś człowieku objawiał siebie i swoją moc. Papież dodał, że
ten protest, na który natrafił Jezus, został zinstytucjonalizowany. Że to nie była tylko reakcja
pojedynczych ludzi, ale stała się reakcją całych wspólnot. Papież dodaje tak:

Ten wielki protest nazywa się naprzód Synagogą, a potem Islamem. I jedni i drudzy nie
mogą przyjąć Boga, który jest tak bardzo ludzki. Protestują: „To nie przystoi Bogu”.
„Powinien pozostać absolutnie transcendentny, powinien pozostać czystym Majestatem
— owszem, Majestatem pełnym miłosierdzia, ale nie aż tak, żeby sam płacił za winy
swojego stworzenia, za jego grzech”.

Właśnie w Jezusie Chrystusie, w sporze wokół Jezusa Chrystusa, rozchodzą się nie tylko drogi

wierzących i niewierzących, ale rozchodzą się również drogi wierzących w Boga. Właśnie w Jezu-
sie Chrystusie, który jest prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem, dzięki Niemu, rodzi się
wiara tych, którzy tak jak my, chrześcijanie, przyjmujemy w Nim żywą obecność Boga, ale rodzi się
także protest. Jest to protest Żydów, którzy pozostają dzisiaj synagogą, zaprzeczając możliwości
stania się przez Boga człowiekiem w Jezusie, i jest to protest islamu, muzułmanów, którzy też mó-
wią, że Bóg jest absolutny, transcendentny, święty, ponad światem i poza światem, i nie mógł stać

2001/2002 – 18

background image

się człowiekiem. Żydzi mówią, że Jezus był nieudanym prorokiem. Muzułmanie mówią, że Jezus
był udanym prorokiem. Ale i jedni i drudzy nie przechodzą tego progu wiary, który mógłby ich
pociągnąć do tej obecności żywej i prawdziwej Boga w Jezusie Chrystusie. Zauważmy więc, gdy
człowiek stawia pytanie, czy Pan Bóg nie powinien nam bliżej odkryć siebie, to Bóg już na to pyta-
nie człowieka odpowiedział w Jezusie Chrystusie. I okazało się, że człowiek też tej odpowiedzi nie
podjął. Że podjęli jedni ci, którzy uwierzyli, ale podjęli równie liczni, którzy tej wiary nie przyjęli.
Więc jedni i drudzy, wyznawcy judaizmu i islamu, nie mogą przyjąć Boga, który jest tak bardzo
ludzki. Właśnie to jest kamieniem zgorszenia, o który potykają się i Żydzi i muzułmanie. To jest
właśnie ta specyficzna cecha religii chrześcijańskiej, która odróżnia nas, i to absolutnie, od tamtych
religii. My wszyscy wyznajemy Boga jedynego. Ale tylko my, chrześcijanie, wyznajemy, że Bóg w
Jezusie stał się człowiekiem objawiając nam siebie i swoją miłość. Żydzi gotowi są przyznać tak jak
my, że człowiek jest obrazem Pana Boga. Ale nie pójdą tak daleko, iżby powiedzieć, że Bóg stał się
człowiekiem. Do czego doszło? W czym tamte religie wskutek tego różnią się od naszej? Otóż różnią
się od naszej także i tym, że jedna i druga religia, judaizm i islam, to są religie szczepowe, plemien-
ne. Judaizm jest religią Żydów, islam jest religią Arabów. Chrześcijaństwo, które za fundament
ma Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, jest religią wszystkich ludzi. Każdy może być chrześcijaninem,
niezależnie od narodowości, od koloru skóry, od rasy. Wspominaliśmy o tym wielokrotnie, że kiedy
do rabina przychodzi człowiek, który nie jest Żydem i że chce przyjąć judaizm, to rabin mu to sta-
nowczo odradza. Kiedy do imama w islamie przychodzi człowiek, który nie jest Arabem i powiada,
że chce przyjąć islam, imam mu to stanowczo odradza. Ale kiedy do księdza przychodzi człowiek
i powiada, że chce przyjąć chrześcijaństwo, to ten się cieszy i po jak najszybszym przygotowaniu
bierze go do siebie. Zwróćmy zatem uwagę, że przyjęcie czy nieprzyjęcie Jezusa Chrystusa rzuciło
również światło na samą nature religijności, na samo przeżywanie religijności. To właśnie dzięki
temu, że Bóg stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie, bliźnim chrześcijanina jest każdy człowiek.
Bliźnim Żyda jest drugi Żyd, bliźnim Araba jest drugi Arab, a bliźnim naszym jest każdy, również
Żydzi i Arabowie.

Jeżeli nawiążemy do współczesnej konfrontacji, to możemy zrozumieć, że istota tych napięć, z

którymi teraz mamy do czynienia, które istnieją, w dużej mierze mają swoje źródła i korzenie w
Ziemi Świętej i na Bliskim Wschodzie. Tam bowiem odbywa się konfrontacja i religijna i etniczna
zarazem. A ponieważ ona nie może być zbyt widoczna, do tej konfrontacji wciągany jest świat
zachodni, również chrześcijanie. Ale wobec tej konfrontacji, która się odbywa i która kosztuje życie
tylu tysięcy istnień ludzkich, my chrześcijanie, dlatego, że wierzymy w Jezusa Chrystusa, musimy
jednocześnie głośno mówić, że naszymi bliźnim i i braćmi są wszyscy ludzie, a więc i ci, którzy cier-
pią tam, kimkolwiek są — Żydami czy Arabami, jednakowo. Jeżeli tego chrześcijańskiego wymiaru,
obecnego przez Jezusa Chrystusa, nie ma, to wtedy rozlega się protest: „To nie przystoi Bogu!
Nie przystoi Bogu, żeby Bóg stał się konkretnym człowiekiem. A jeżeli Bóg pozostanie tylko trans-
cendentny, czystym majestatem, jeżeli Bóg jest daleko poza światem, to wtedy jak gdyby granice
pomiędzy ludźmi, granice wytyczone również przez przynależność rasową i religijną, te granice się
powiększają. Bóg, który stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie, przełamuje granice pomiędzy
ludźmi. Dlatego, które odwzorowuje Boga, który jest miłością, samo powinno być religią miłości i
miłosierdzia.

Zwróćmy zatem uwagę na sam koniec, że to, o czym mówi Ojciec Święty, jest niesłychanie

ważne. Że pozwala nam lepiej zrozumieć siebie, pozwala również lepiej zrozumieć to, co się w
świecie dzieje. Z tego powodu, chociaż nie są to treści łatwe, dobrze jest wziąć je sobie do serca i
mieć żywą świadomość tego powołania, któremu winniśmy sprostać jako chrześcijanie.

Więc dwa pytania dzisiaj:

Czy Bóg istnieje? I odpowiedź: Istnieje, bo widzisz Go w sobie, w drugim człowieku. Nie istnieje

wtedy, kiedy twoje życie jest rażąco odmienne od tego, jakim chciałbyś być, jakim powinieneś
być.

Czy Bóg nie jest zbyt daleko od człowieka? I odpowiedź: Nie jest zbyt daleko, bo obrazem

Boga jest każdy człowiek. A ponadto Bóg stał się człowiekiem. Jeżeli więc chcesz poznać
Boga, przyglądaj się sobie i drugiemu człowiekowi. Jeżeli chcesz zgłębić, kim jest Bóg w

2001/2002 – 19

background image

swoim miłosierdziu i miłości, patrz na postać Jezusa Chrystusa. I nie gorsz się, że są tacy,
którzy przeciwko temu się zbuntowali. Bo ta prawda jest trudna. I ponieważ jest trudna, tym
bardziej jesteśmy zobowiązani do wierności tej prawdzie.

Na następną konferencję zapraszam za trzy tygodnie.

3

Dlaczego „historia zbawienia” jest tak skomplikowana? Czy Bóg-
Ojciec rzeczywiście potrzebował krwawej ofiary swego Syna by
nas zbawić?
(dn. 3 grudnia 2001)

Przedmiotem naszej refleksji jest książka „Przekroczyć próg nadziei” Jana Pawła II — rozmowy
z Janem Pawłem II, które przeprowadził Vittorio Messori na początku lat dziewięćdziesiątych, a
więc prawie dziesięć lat temu. Staramy się jakby poznać duszę papieża, jego sposób myślenia, jego
sposób myślenia o Bogu, również jego sposób przeżywania Pana Boga. Staramy się także podczas
tegorocznych spotkań zastanowić się nad swoją własną wiarą i, być może, poszukać odpowiedzi
na takie pytania, które nosimy w sobie. Myślę że niektóre z tych pytań mają to do siebie, że nie
mamy nawet odwagi je sobie stawiać, a cóż dopiero szukać odpowiedzi. W tej książce znajdują się
takie bardzo odważne pytania, skierowane wprost do Ojca Świętego z nadzieją, że papież podzieli
się swoim doświadczeniem wiary. I rzeczywiście Jan Paweł II dzieli się tym doświadczeniem wiary
chrześcijańskiej. Pokazuje nam, w jaki sposób można również przekroczyć próg nadziei, która z tą
wiarą jest nierozłącznie związana i która z tej wiary wynika.

Temat dzisiejszy jest trudny, podobnie jak są trudne albo bardzo trudne inne tematy, które

omawialiśmy, oparte na tej książce, jak również są trudne inne tematy, do których jeszcze wrócimy.
W ogóle wiara w Pana Boga, o ile traktuje się ją poważnie, nie jest sprawą łatwą — bo dotyczy
naszego całego życia i sięga najgłębszych pokładów naszego serca i sumienia. Jeżeli więc chcemy
zgłębiać naprawdę swoją wiarę, to musimy pokonać rozmaite poziomy lenistwa i musimy również
dokonać pewnego wysiłku, który nie jest tylko wysiłkiem intelektualnym, rozumowym — bo ten
przychodzi niektórym dużo łatwiej — ale jest pewnym wysiłkiem duchowym, a ten przychodzi
każdemu człowiekowi dość trudno. Bo ten wysiłek duchowy wymaga od nas przełamywania się
przez różne poziomy naszej świadomości a także wymaga tego, byśmy popatrzyli szczerze, rzetelnie
na swoje własne życie, ne to teraz, na to które było i na to, które ewentualnie nas jeszcze czeka —
a to też nie jest sprawa prosta, jeżeli chcemy być uczciwi.

Pytanie, które dziś stawia dziennikarz jest bardzo ciekawe. Myślę, że każdy z państwa wcześniej

czy później do tego pytania dochodził. Jest to pytanie typowo biblijne. Jeżeli w tym roku nasze
konferencje jakby od Pisma Świętego odchodzą, to na każdej z tych konferencji wracamy do ksiąg
świętych, a za chwilę otrzymamy taką syntezę spojrzenia na Pismo Święte i na przedstawioną w
nim historię zbawienia.

Vittorio Messori zwraca się do Ojca Świętego z następującą kwestią (Rozdz. 8, str. 55):

Korzystając ze swobody, jaką mi Ojciec Święty daje, proszę pozwolić o zadanie dalszych
pytań, które mogą wydawać się dość osobliwymi.

Zwracałem uwagę państwa już dwa miesiące temu, że nikt jeszcze do tej pory w historii papiestwa

nie przeprowadził takiej rozmowy z papieżem. Otóż Ojciec Święty rzeczywiście daje dziennikarzowi
pewną swobodę myślenia i pewną swobodę w podejściu do wiary i do problemów z wiarą związanych.
Wygląda na to, że ten dziennikarz jakby z godziny na godzinę stawał się coraz śmielszy. Wygląda
na to, że pytania są coraz bardziej odważne i że jednocześnie są coraz trudniejsze. My chyba takich
pytań, chociaż nosimy je w sobie, to jednak głośno nie stawiamy. To będzie brzmiało tak:

Są to jednak pytania, które – jak Wasza Świątobliwość sam zauważył – stawiam w
imieniu licznych współczesnych nam ludzi.

2001/2002 – 20

background image

Za moment wysłuchamy tego pytania i proszę się zastanowić, czy i kiedy państwo sobie to

pytanie stawiali. Zapowiem z góry, że jeżeli ktoś rzetelnie twierdzi, że takie pytanie sobie w życiu
stawiał, to w moim przekonaniu swoją wiarę traktuje poważnie. Otóż dziennikarz zapytał:

Wobec orędzia ewangelicznego zdają się oni nieraz pytać: dlaczego „historia zbawienia”,
jak nazywają ją chrześcijanie, jest tak skomplikowana? Czy Bóg-Ojciec rzeczywiście
potrzebował krwawej ofiary swego Syna, by nam przebaczyć, by nas zbawić?

Muszę państwu powiedzieć, że chociaż to pytanie pojawiało się we mnie kiedyś po rozpoczęciu

studiów teologicznych, później przy ich pogłębianiu, to nigdy nie przychodziło mi do głowy, żeby
takie pytanie zadawać komuś ze swoich nauczycieli. Wydawało mi się, że są zbyt słabi, żeby na nie
odpowiedzieć, tzn. że pośpieszą z odpowiedzią, która może być wyczerpująca. Wydawało mi się, że
jest to takie pytanie, że odpowiedź na nie przerasta możliwości człowieka, bo pytanie jest bardzo
śmiałe. Powtórzę:

Czy Bóg-Ojciec rzeczywiście potrzebował krwawej ofiary swego Syna, by nam przeba-
czyć, by nas zbawić?

Jednym słowem, czy Pan Bóg nie mógł nas zbawić w jakiś inny sposób? Może lżej, albo nawet

radośniej? Czy potrzebna była ta krwawa ofiara Chrystusa na Golgocie, abyśmy mogli dostąpić
zbawienia? Myślę, że wiele osób spośród Pastwa przyzna, że takie pytanie nosiło w sobie. Ale
problem polega na tym, żeśmy takie pytanie od siebie odpychali, albo pomijali milczeniem, czując,
że nie damy rady stanąć w prawdzie wobec kwestii tak trudnej jak ta. Posłuchajmy, jak na to to
pytanie odpowiedział Ojciec Święty. Odpowiedział na nie w dwóch częściach. Co do pierwszej z
nich — to w ogóle nie moglibyśmy się spodziewać, że będzie przebiegała w tym kierunku. Zacytuję
tylko niektóre fragmenty bo odpowiedź papieża jest dłuższa, i miejscami jest bardzo trudna. Papież
zaczął tak:

Pańskie kolejne pytanie dotyczy historii zbawienia, najgłębszego sensu zbawienia odku-
pieńczego. Zacznijmy od spojrzenia na dzieje myśli europejskiej już po Kartezjuszu.

Zwróćmy uwagę, że Ojciec Święty rozumiejąc, że to pytanie jest bardzo prowokujące, że to

pytanie nosi w sobie człowiek wierzący, ale że to pytanie stawiają również nie-chrześcijanie —
przyglądając się religii chrześcijańskiej pytają, czy rzeczywiście ta krwawa ofiara Syna, w którą
wierzymy, była potrzebna Ojcu — papież ogląda się wstecz i patrzy, jak na to pytanie próbował
odpowiedzieć człowiek w przeszłości. Ale człowiek, który stał jak gdyby z boku tej problematyki,
który starał się tę problematykę zracjonalizować. Mówiąc inaczej, jak na to trudne pytanie starał się
odpowiedzieć człowiek, który kieruje się wyłącznie rozumem. Ojciec Święty daje nam w ten sposób
do myślenia, że musimy się zastanowić, czy na tak postawione pytanie da się w ogóle rozumowo
odpowiedzieć.
Czy jest to kwestia dla rozumu, czy też być może dla innych, głębszych tajników
naszego człowieczeństwa? Papież mówi:

Dlaczego wysuwam tu na plan pierwszy Kartezjusza? Nie tylko dlatego, że jest on po-
czątkiem nowej epoki w dziejach myśli europejskiej, ale także dlatego, że ten jeden z
największych filozofów, jakiego wydała Francja, zainaugurował wielki zwrot antropocen-
tryczny w filozofii.

Pojęcie jest trudne natomiast sprawa jest prostsza. Ojciec Święty powiada tak. Wraz z Karte-

zjuszem nastąpił zwrot w myśleniu Europejczyka. Ten zwrot polegał na tym, że w myśleniu o sobie,
o świecie, o bogu — czyli w filozofii, a filozofia jest umiłowaniem mądrości, czyli w całej mądrości
rozwijanej przez ludzki rozum, nastąpił zwrot antropocentryczny. Antropos — człowiek, centrum
— środek. Zwrot antropocentryczny polegał na tym, że oto w środku swojego zainteresowania, w
środku swojego myślenia, człowiek postawił sam siebie. Że człowiek uznał siebie za najważniej-
szą istotę na świecie. Tego, mówi papież, do czasów Oświecenia, do czasów Kartezjusza, nie było.

2001/2002 – 21

background image

Wtedy myślenie o świecie było zasadniczo religijne, teologiczne. Tzn. byli ludzie, którzy wierzyli w
Boga Jedynego, byli poganie, którzy wyznawali rozmaite bóstwa — ale jedni i drudzy byli ludźmi
religijnymi. Na czym polega nowość związana z Oświeceniem? Że oto w miejsce Boga pojawił się
człowiek. Że człowiek zajął miejsce Boga. Że człowiek uznał, że nie musi już dłużej na Bogu po-
legać, a nawet — że Go nie potrzebuje. To nie znaczy, że człowiek zanegował wyłącznie istnienie
Boga, nie. Jedni co prawda zanegowali istnienie Boga, ale byli tacy, i na to bardzo często zwraca-
my uwagę, którzy stwierdzili, że to, czy Bóg istnieje czy nie istnieje, to ich w gruncie rzeczy nie
obchodzi. Twierdzili, że Bóg może nawet istnieje ale i tak najważniejszym sensem, najważniejszym
przesłaniem jest człowiek, tzn. każdy, którzy nad tymi problemami myśli.

Zwróćmy uwagę, że Ojciec Święty nazywa to „zwrot antropocentryczny w filozofii”. Czyli zo-

gniskowanie się, skupienie się na człowieku. I dodaje:

„Myślę, więc jestem”, jak już wspomniałem wcześniej, to program nowożytnego racjo-
nalizmu.

Ten racjonalizm zrodził się we Francji ze zwątpienia. I kiedy człowiek myśli o Bogu, to również

tę postawę zwątpienia bardzo często przenosi na Pana Boga. Nie przyjmuje Objawienia Bożego
takim, jakim ono jest, nie przyjmuje Pana Boga takiego, jakim On się objawia na kartach Pisma
Świętego i w ludzkich dziejach — tylko wątpi. I uważa człowiek współczesny — karmiony taką
mentalnością — że samo wątpienie jest cnotą. Mało tego — uważa, że u podstaw wszelkiej nauki i
u podstaw wszelkiego światopoglądu jest właśnie programowe zwątpienie.

Otóż jeżeli tak się mają rzeczy ze współczesnym człowiekiem, to Ojciec Święty sugeruje, że w

tej współczesnej mentalności można w gruncie rzeczy zwątpić we wszystko. I że są tacy, którzy
podważają wszystko na samym początku. A jeżeli tak, to ich cały światopogląd, ich całe myślenie
– o człowieku, o świecie, o Panu Bogu — jest względne, relatywne. To znaczy nie sądzą, aby
istniała jakakolwiek wiążąca opinia, jakikolwiek pogląd wspólny, nie uznają autorytetów, nie uznają
czegoś, co wyznają wszyscy inni — ponieważ programowo podchodzą do całej rzeczywistości i do
rozmaitych jej aspektów właśnie z tym zwątpieniem, które w sobie noszą. I to, jak sugeruje Ojciec
Święty, przenoszą również na Pana Boga.

Cały racjonalizm ostatnich stuleci, czy to w wydaniu anglosaskim, czy później kantyzm,
heglizm oraz filozofia niemiecka XIX i XX wieku razem z Husserlem i Heideggerem —
to wszystko jest poniekąd dalszy ciąg i rozwój poglądów kartezjańskich.

Sam Ojciec Święty cytując te wielkie autorytety filozoficzne pokazuje pewną wspólną drogę

współczesnego człowieka, zakorzenioną w myśleniu racjonalistycznym, polegającym wyłącznie na
rozumie i karmionym zwątpieniem. Otóż do czego Ojciec Święty zmierza? Można by powiedzieć
tak. Kiedy Pan Bóg objawia Siebie na kartach Pisma Świętego, kiedy pokazuje Siebie jako Miłość,
która sama Siebie ofiaruje, kiedy objawia Siebie jako Ojca, Syna i Ducha Świętego, kiedy dokonuje
się krwawa ofiara Jego Syna, to człowiek - chrześcijanin aż do czasów Oświecenia przyjmował to
z wiarą. Natomiast od czasów Kartezjusza pojawiła się mentalność, gdzie i te podstawowe prawdy
naszej wiary zostają zakwestionowane. Zakwestionowane, dodajmy, nie dla tego, że one przerastają
ludzki umysł albo są z tym umysłem niezgodne, lecz dlatego, ponieważ zwątpienie stało się częścią
naszego światopoglądu. Ponieważ wątpliwości stały się niejako programem współczesnego człowieka
— pojedynczego i programem współczesnych zbiorowości i współczesnych społeczeństw.

Jeżeli tak — tu musimy sobie myślenie Ojca Świętego nieco streścić — to wprawdzie są różne

drogi, które prowadzą do Boga, które prowadzą do istnienia Pana Boga, które potwierdzają to
istnienie Pana Boga, ale programowe zwątpienie powoduje, że nawet jeśli coś jest oczywiste to i
tak zostaje przez współczesnego człowieka zakwestionowane. Zatem Pan Bóg również. Samo Jego
istnienie zostaje zakwestionowane, albo — jeżeli nawet Bóg istnieje — to człowiek żyje tak, jakby
Boga nie było.

Ojciec Święty mówi dalej tak: „W ten sposób ...

Znajdujemy się na progu nowoczesnego immanentyzmu i subiektywizmu.

2001/2002 – 22

background image

Są to słowa bardzo trudne, ale rzeczywistość znów jest prostsza. Mianowicie znajdujemy się

na progu takiego przekonania, w którym każdy uważa, że może wierzyć i przyjmować to, co mu
jest wygodne, to co jest dla niego subiektywnie ważne — i na tym może poprzestawać. Zatem to
tradycyjne wyobrażenie o Panu Bogu i ta wiara w Boga, utrwalona przez wiele stuleci, przez wiele
pokoleń, na progu epoki nowożytnej została poddana w wątpliwość. Każdy pojedynczy człowiek
ma taką tendencję, żeby swój punkt widzenia monopolizować, absolutyzować i żeby swój punkt
widzenia uznać za najważniejszy. W ten sposób pojawia się taka mentalność, takie myślenie, które
możemy bardzo często znaleźć w dzisiejszych gazetach, czasopismach: ty masz swoją prawdę, ja
mam swoją prawdę, ktoś inny ma swoją prawdę, wobec tego żyjmy obok siebie w zgodzie bo
nigdy nie dojdziemy do tego, jaka jest Prawda przez duże P, ponieważ takiej Prawdy nie ma. A
nawet jeżeli ona istnieje, to i tak każdy ma na jej temat swoje własne subiektywne wyobrażenie.
W ten sposób traci się z pola widzenia dążenie do prawdy, natomiast absolutyzuje się i podkreśla
swój własny punkt widzenia i swoje własne przekonania. W ten sposób duchowe, tłumaczy Ojciec
Święty, a w szczególności moralne dziedzictwo chrześcijaństwa, zostało wyrwane ze swojego podłoża
ewangelicznego, do którego trzeba go znów doprowadzić, aby odnalazło swoją pełną żywotność.
Więc Jan Paweł II tłumaczy nam, że na progu czasów nowożytnych filozofowie, a za nimi człowiek
współczesny, odszedł od religii Objawienia, odszedł od uznania autorytetu Boga, samego siebie
monopolizując i swój punkt widzenia uznając za najważniejszy.

Na razie Ojciec Święty nie odpowiada bezpośrednio na pytanie, które postawił dziennikarz.

Ponieważ dziennikarz pytał, dlaczego Pan Bóg zbawił świat i ludzkość w taki dość skomplikowany
sposób. Dlaczego Pan Bóg potrzebował krwawej ofiary Swojego Syna, żeby człowiek mógł być
zbawiony? Otóż o tym, że Bóg dokonał zbawienia w taki a nie inny sposób, wiemy z kart Pisma
Świętego. Ojciec Święty mówi, że przez wieki ta Ofiara była przyjmowana jako coś oczywistego. Ale
kiedy współczesny człowiek zakwestionował, poddał w wątpliwość, różne aspekty rzeczywistości,
to również poddał w wątpliwość takie działanie Pana Boga, jakie przez kilkanaście stuleci wspólnie
wyznawali nasi przodkowie. Otóż dalej Ojciec Święty pointuje tę część rozważań mówiąc tak:

Racjonalizm oświeceniowy wyłączył prawdziwego Boga, a w szczególności Boga Odkupi-
ciela poza nawias.

A więc to pytanie, które my stawiamy, nabiera również nowego znaczenia w świetle tego przy-

zwyczajenia do kwestionowania wszystkiego, do podawania wszystkiego w wątpliwość. Poczynając
od XVIII w., od czasów oświeceniowych, jakby wyłączono prawdziwego Boga – tak jak się On ob-
jawia człowiekowi, natomiast zaczęto myśleć o Panu Bogu i zaczęto wyznawać Pana Boga tak, jak
każdy z nas Go sobie wyobraża. A więc w sposób, który każdy z nas uznaje za stosowny. Cóż to
oznacza? Oznacza to, że człowiek powinien żyć i kierować się tylko własnym rozumem tak, jakby
Bóg nie istniał.

W ten sposób Ojciec Święty wskazuje na upowszechnienie się w dzisiejszym świecie, zwłaszcza w

Europie, w krajach bogatych, ale i w naszej ojczyźnie, takiego przekonania, takiego przeświadczenia,
że ludzie nie zastanawiają się czy Bóg istnieje, czy Bóg nie istnieje, czy to jest ważne czy nie ważne
— tylko żyją tak, jakby On nie istniał. W ten sposób stawiają jakby siebie w miejsce Pana Boga.

Nie tylko wypada poznawać świat obiektywnie, tak jakby Bóg nie istniał, gdyż zało-
żenie istnienia Stwórcy czy Opatrzności nie jest nauce na nic potrzebne, ale trzeba
również postępować tak jakby Bóg nie istniał, to znaczy tak, jakby Bóg się światem nie
interesował.

Takie jest podejście współczesnego człowieka. Zarówno w teorii jak i w praktyce zostawia się

Pana Boga w Jego własnym świecie, natomiast człowiek próbuje obyć się bez Boga. Jeśli więc
taki jest współczesny człowiek, sugeruje Ojciec Święty, to przyjęcie prawdy chrześcijańskiej wiary o
Bogu, który się objawia i udziela człowiekowi, o Bogu, który dał swego Syna, jest tym trudniejsze,
ponieważ ten człowiek po-oświeceniowy jakby zamyka się na Boga i na to, kim Pan Bóg naprawdę
jest. Koniec tej części rozważań jest taki:

2001/2002 – 23

background image

Racjonalizm oświeceniowy mógł się zgodzić na Boga pozaświatowego, zwłaszcza że jest
to tylko pewna niesprawdzalna hipoteza. Konieczne jednak było, by takiego Boga wyeli-
minować ze świata.

Nie ma chyba głębszej analizy tego, co się dokonało w XVIII - XIX w. niż te słowa papieskie.

Jan Paweł II ma niesłychaną zdolność do syntezy i kilka ostatnich wieków naszego rozwoju zosta-
ło tutaj podsumowane bardzo krótko. Ojciec Święty wskazuje na to, że dzisiejszy człowiek może
mógłby się zgodzić na istnienie jakiegoś Boga pozaświatowego — zwłaszcza, jeżeli to traktuje jako
niesprawdzalną hipotezę. Ale bardzo mu zależy na tym, aby takiego Boga wyeliminować ze świata.
I dwie ideologie, które zrodziły się na tym podłożu, które były najbardziej brutalnymi ideologiami,
jakie kiedykolwiek znała ludzkość — to jest w Rosji: komunizm, w Niemczech — narodowy socja-
lizm. Jedna i druga próbowała wypchnąć Boga poza ten świat. Nie to żeby Go kwestionować, choć
zdarzało się, zwłaszcza w ujęciu komunistycznym, że z Bogiem walczono. Ale jeszcze bardziej Go
po prostu przemilczano.

Jeżeli się więc Pana Boga wypycha poza nawias tego świata, jeżeli się programowo o Nim milczy

albo programowo w Niego wątpi, to i przyjęcie tego Boga, który objawia się nam na kartach Pisma
Świętego, tego Boga, którego wyznajemy w naszej wierze, jest straszliwie trudne. Czyli — żeby
to powiedzieć jeszcze raz, ale od innej strony — Ojciec Święty mówi, że zanim odpowiemy na to
pytanie, jak zrozumieć, na tyle na ile to jest możliwe, sedno chrześcijańskiej wiary, to musimy sobie
uzmysłowić, że zasadnicza trudność tkwi w człowieku. W człowieku, który chce absolutyzować,
uogólniać i przeforsować swój własny punkt widzenia i który niechętnie chce widzieć miejsce Boga
we współczesnym świecie. W człowieku, który wątpi w istnienie Boga, albo w człowieku, który
stwierdza, że Pan Bóg go nie obchodzi.
W tym miejscu dziennikarz powiedział tak:

Słucham z wielką uwagą tego wywodu filozoficznego. W jaki sposób jednak łączy się on
z pytaniem, jakie zadałem Waszej Świątobliwości na temat „historii zbawienia”?

Vittorio Messori jest cały czas bardzo przytomny. Myślę, że i państwo do tej pory nie znaleźli

odpowiedzi na to pytanie, postawione przez dziennikarza na początku. Ale Ojciec Święty stworzył
pewien fundament, na którym można zbudować całą resztę. Otóż każda dziedzina – teologia również
– ma to do siebie, że najpierw trzeba mieć dobre podstawy, tak jak fundamenty domy, żeby można
było później zbudować dom. Nie sposób na trudne pytania udzielać łatwych odpowiedzi. Łatwe
odpowiedzi są tylko wykrętami. Jeżeli pytanie jest trudne, to odpowiedzią może być to, że samą
sztuką i uprawianiem teologii jest stawianie mądrych pytań. Jeżeli bowiem człowiek stawia mądre
pytania, to zabezpiecza go to przed powierzchownymi bądź głupimi odpowiedziami. A skoro tak,
to już w swoim myśleniu o sobie i o Bogu uczynił znaczący krok naprzód.

A więc jak to się ma do tego pytania o historię Zbawienia? Ojciec Święty mówi:

Chcę właśnie do tego dojść.

Jest to więc rozmowa, żywa rozmowa dziennikarza z Ojcem Świętym.

Chcę właśnie do tego dojść. Poprzez tego rodzaju program myślenia i postępowania
racjonalizm oświeceniowy godzi w całą chrześcijańską soteriologię, czyli refleksję teolo-
giczną o zbawieniu (po grecku: soteria).

Proszę zwróćmy uwagę, że Ojciec Święty stawia sprawę jasno. Chrześcijańska soteriologia (soter

– zbawca, zbawiciel, soteriologia — nauka o zbawieniu) zakłada pewne elementy. Mianowicie:

Bóg stworzył człowieka dobrym,
człowiek żył w niewinności,
człowiek źle wykorzystał swoją wolność i zgrzeszył,
ale Bóg nie zostawił człowieka samemu sobie,

2001/2002 – 24

background image

Bóg prowadził ludzkość ku zbawieniu,
przygotowywał na przyjście Swojego Syna,
Zbawicielem okazał się sam Syn Boży, który za nas i dla naszego zbawienia przyjął mękę i

śmierć krzyżową,

Jezus zmartwychwstał i Jezus żyje.

Oto synteza chrześcijańskiej soteriologii. Ale papież mówi tak. Skoro współczesny człowiek wątpi

w istnienie Boga, skoro współczesny człowiek chciałby postawić Pana Boga poza światem, to nic
dziwnego, że kwestionuje wszystkie poszczególne elementy tej soteriologii i że podważa również
całość chrześcijańskiej nauki i zbawieniu. Jeżeli bowiem ktoś programowo kwestionuje Pana Boga
i jego istnienie, to rzecz jasna przenosi te wątpliwości także na sposób działania Boga w historii.
Stąd sugestia Ojca Świętego jest następująca. W każdym myśleniu o Bożej obecności w świecie, w
każdym ludzkim myśleniu o sposobach działania Bożego z ludźmi i dla ludzi, człowiek powinien
zachować pokorę, w której uczyni miejsce dla Boga. Jeżeli ktoś polega tylko na tym racjonalizmie,
jeżeli ktoś docenia i dowartościowuje wyłącznie swój rozum, jeżeli ktoś szuka tylko rozumowej, a
więc wynikającej z jego możliwości, odpowiedzi na tak trudne pytania, to nigdy nie dojdzie do
odpowiedzi na te pytania, które sobie postawiliśmy. A Ojciec Święty przypomina tutaj słowa z
Ewangelii św. Jana, które stanowią jeszcze krótszą syntezę soteriologii:

„Tak [...] Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w
Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16).

Właśnie tę formułę, to wyznanie wiary w absolutnie unikalna miłość Boga Ojciec Święty będzie

starał się rozwinąć. Będzie starał się wytłumaczyć, dlaczego Bóg ofiarował Swojego Syna, dlaczego
potrzebował krwawej ofiary Swojego Syna, aby człowiekowi wybaczyć. Fundament tego działania
Boga jest przejrzysty — Bóg działał z miłości. A jest tak dlatego, ponieważ sam jest miłością. Więc
na wstępie Jan Paweł II przekreśla wszystkie sposoby patrzenia na Boga, w których przedstawiano
Go jako okrutnika, jako kogoś straszliwego, mściwego, jako kogoś kto jest bezduszny, kto może
patrzeć na śmierć swojego Syna w taki właśnie sposób. Otóż papież wyjaśnia i podkreśla, że sednem
boskiego działania była i pozostaje zawsze miłość.

Każde słowo tej Chrystusowej odpowiedzi w rozmowie z Nikodemem jest właściwie
kamieniem obrazy dla umysłowości zrodzonej z przesłanek Oświecenia, i to nie tylko
francuskiego, również angielskiego i niemieckiego.

Otóż jeżeli człowiek mówi, że Bóg być może istnieje, ale Bóg go nie obchodzi, jeżeli człowiek

programowo w Boga wątpi, to mówienie mu, że Bóg jest miłością, może sprawić reakcję ze strony
tego człowieka. Reakcję, w której jego egoizm staje się jeszcze bardziej widoczny, jeszcze bardziej
dramatyczny i ma jeszcze bardziej bolesne skutki. Skoro człowiek nie chce słuchać o Bogu i jego
obecności w świecie, to nie jest też w stanie przyjąć prawdy o Bogu, który jest miłością i który tak
umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał...

Zatem Ojciec Święty mówi: jeżeli chcemy zrozumieć sedno wiary chrześcijańskiej, musimy wy-

zbyć się takiej pychy, takiego egoizmu, w którym człowiek monopolizuje swój punkt widzenia.
Musimy otworzyć się na prawdę pochodzącą od Pana Boga, musimy ją przyjąć i musimy ją uznać.
A więc pierwsze zdanie, tłumaczy papież: „Bóg umiłował świat”. I zaraz dodaje: dla umysłowości
oświeceniowej światu nie jest potrzebna miłość Boga, świat jest samowystarczalny.

Czy nie zwrócili państwo uwagę, że ta głęboko prawdziwa diagnoza papieża sprawdza się również

w innych dziedzinach naszego życia? Otóż dla wielu współczesnych ludzi niepotrzebna jest miłość
Boga, podobnie jak sądzą, niepotrzebna jest im miłość drugiego człowieka! Nie mają potrzeby
odwzajemniania miłości ani doznawania miłości, ponieważ uznają siebie za w pełni samowystar-
czalnych. Otóż to nastawienie jest widoczne w stosunku do Boga. Ale to nastawienie może być
przenoszone także na drugiego człowieka. I można odnieść wrażenie, że ta postawa bywa częstsza,
niż nam się wydaje. Ludzie zamykają się na Pana Boga nawet jeżeli mówi się, że Bóg jest miłością,
ponieważ twierdzą, że nie potrzeba im miłości, że mogą i powinni polegać na sobie. A z kolei Bóg
jest przede wszystkim miłością. Dalej Ojciec Święty tłumaczy:

2001/2002 – 25

background image

Taki właśnie samowystarczalny świat, przejrzysty dla ludzkiego poznania, coraz bardziej
wolny od tajemnic w wyniku działalności naukowej, coraz bardziej staje się poddany
człowiekowi jako niewyczerpalne tworzywo, człowiekowi – demiurgowi nowoczesnej tech-
niki. Taki właśnie świat ma uszczęśliwić człowieka.

To znów bardzo ważne zdanie. Papież powiada, że do tej pory człowiek szukał szczęścia, które

pochodziło z miłości Bożej, z odwzajemnionej miłości. Człowiek oświeceniowy szuka szczęścia wy-
łącznie w sobie i w świecie. Człowiek współczesny uważa, że będzie miał takie szczęście, jakie sobie
zdoła sam zapewnić, jakie zdoła sam wykuć. W takim szczęściu niepotrzebny jest wizerunek Pana
Boga, ani obraz Pana Boga, ani wiara w Pana Boga. Skoro tak — człowiek zamyka się na Boga
i zamyka się również na prawdę o tym, jak Bóg działał wobec człowieka i jak działa nadal. Jeżeli
Chrystus mówi o miłości, jaką do świata ma Ojciec, to w Jego słowach zawiera się ta sama pier-
wotna afirmacja stworzenia, jaka towarzyszy opisowi z Księgi Rodzaju: „Bóg widział, że wszystko
było dobre, że wszystko było bardzo dobre”.

Papież powiada tak: nie ma wyboru, Bóg czy świat. Nie musimy wybierać między miłością Boga

a przywiązaniem do osób i rzeczy tego świata. Bóg stworzył świat dobrym i bardzo dobrym. Zatem
można i trzeba być głęboko zakorzenionym w tym świecie. Można i trzeba otwierać się na miłość,
jaką można otrzymać także w tym świecie i ją odwzajemniać. Ale to wcale nie znaczy, że musimy
zamykać się na Pana Boga. Jedno i drugie, tzn. związek z Bogiem i silne osadzenie w świecie,
to warunki życia prawdziwie chrześcijańskiego. Otóż ta afirmacja świata, mówi Ojciec Święty, nie
jest nigdy soteriologiczną absolutyzacją. Tzn. jeżeli człowiek przyjmuje świat i możliwości, jakie
świat daje, nie może uważać, ze na tym powinien poprzestać. Nawet jeżeli ktoś w pełni dozna w
pełni korzyści, pożytków i wszystkich dóbr, które daje świat, nie może powiedzieć, że w ten sposób
osiągnął pełne szczęście. Jest bowiem w człowieku głód, którego świat — zarówno osoby jak i rzeczy
— zaspokoić nie mogą. I przywiązanie do świata powinno i może iść w parze z przywiązaniem do
Boga i z poleganiem na Bogu. Świat nie jest zdolny ocalić człowieka od zła, od wszystkich jego
odmian i postaci: chorób, epidemii, kataklizmów, katastrof itp. Ten cały świat, ze swoim bogactwem
i swoimi ograniczeniami, sam potrzebuje zbawienia i scalenia.

Tak powoli dochodzimy do tego, co w dzisiejszym rozważaniu jest najważniejsze. Mianowicie

Ojciec Święty mówi tak: Istnieje we współczesnym człowieku taka pokusa, żeby zupełnie wyelimino-
wać Pana Boga i polegać na tym, co jest na świecie. Otóż nie można przekreślać świata, trzeba żyć
w świecie, trzeba w nim działać, można się do niego przywiązywać, trzeba go rozwijać, trzeba go
ubogacać. Bo on jest dobry. Ale trzeba jednocześnie wiedzieć, że w świecie są wielkie pokłady zła i
nieszczęścia, gwałtu i przemocy. W związku z tym ten świat, na którym chcemy polegać, potrzebuje
zbawienia i ocalenia. Otóż grzech, który popełnił człowiek, nie dotyczył tylko naszych prarodziców,
Adama i Ewy. On nie dotyczy tylko również ludzi, którzy wg. Pisma Świętego od nich pochodzą.
Grzech ma to do siebie, że dotyczy całego świata. Św. Paweł powiedział: Aż dotąd całe stworzenie
jęczy w bólach rodzenia oczekując przybrania ludzi za Synów Bożych. Co to znaczy? Wskutek
grzechu w całym świecie istnieje cierpienie, nieszczęście, zło, przemoc. Widać to na przykładach
zwierząt. Widać to na wszystkich innych przykładach, gdzie widzimy ogromne pokłady krzywdy,
przemocy, gwałtu. I dobrze wiemy, nie tylko z biologii: „Prawda silniejszego zawżdy lepsza bywa”.
Papież mówi: ta niesprawiedliwość, ten gwałt woła o zbawienie! Dlatego Pan Bóg musiał takiego
zbawienia dokonać. Zbawienia nie tylko pojedynczego człowieka, ale także zbawienia całego świata.
Miłość Boża uznała grzech tego świata, zauważyła go, dostrzegła, i musiała to zło przezwyciężyć.
W jaki sposób? No właśnie w taki, w jaki Bóg tego dokonał. Ojciec Święty dalej mówi:

Świat nie jest zdolny wyzwolić człowieka od cierpienia, nie jest w szczególności zdolny
wyzwolić go od śmierci.

Papież mówi więc, że największym złem tego świata, największą niesprawiedliwością, wobec

której się buntujemy, a niektórzy z nas nie mogą tej perspektywy znieść, jest perspektywa śmierci.
Otóż żeby można było przezwyciężyć śmierć, która jest skutkiem grzechu, trzeba było przezwycię-
żyć śmierć, która jest skutkiem grzechu, trzeba było przezwyciężyć to w sposób, w którym mógł

2001/2002 – 26

background image

tylko działać Pan Bóg. Ponieważ ta obecność zła jest tak głęboka, to i siła miłości Bożej musiała
przerastać wszystko, cokolwiek człowiek jest sobie w stanie wyobrazić. I dalej:

Świat cały poddany jest „znikomości”, jak mówi św. Paweł w Liście do Rzymian. Pod-
dany jest zniszczeniu i śmiertelności. Również człowiek jest poddany temu w wymiarze
cielesnym. Nieśmiertelność nie należy do tego świata. Ona może tylko przyjść do czło-
wieka od Boga.

Zatem ta perspektywa śmierci, której wszyscy podlegamy. Ciekawe jak to człowiek przeżywa,

bliskość śmierci. Być może ktoś z państwa ma takie doświadczenie. Ale każdy z nas w którymś
momencie swojego życia stanie wobec niej. Ciekawe jest patrzeć, jak zwierzęta przeżywają bliskość
śmierci. Zwierzęta wiedzą, że ta chwila nadchodzi. Oczywiście wiedzą na swój zwierzęcy, instynk-
towny sposób. Ale ją przeczuwają i w przedziwny sposób na to reagują. Podobnie z człowiekiem.
Nie jesteśmy w stanie pokonać tej strony naszej rzeczywistości. Aby można było przezwyciężyć
śmierć przez nieśmiertelność, musiał zadziałać Pan Bóg. Sam Pan Bóg musiał nas przed tym złem,
które niesie śmierć, uchronić. Dlatego Chrystus mówi o miłości Bożej, która wyraża się w posłaniu
Jednorodzonego Syna, aby człowiek nie zginął, ale miał życie wieczne. Właśnie dlatego, że człowiek
jest poddany marności i śmierci, Bóg dał Swojego Syna, ponieważ to nasze nieszczęście i nieszczęście
świata było tak wielkie, że i owoc miłości Bożej musiał być przeogromny.

Papież ukazuje takie horyzonty Bożej miłości, które trzeba — właściwie nie pozostaje nam nic

innego — z wiarą i pokorą przyjąć. Jeżeli ktoś powie: wątpię w to, nie uznaję tego, albo mnie to nie
obchodzi, to staje się w ten sposób dzieckiem owego oświeceniowego myślenia, które kwestionuje
wszystko. Jeżeli ktoś otwiera się na tę miłość Bożą, która ujawnia nam się w Jezusie Chrystusie,
ten człowiek wraca do ewangelicznych korzeni i przyjmuje nie tylko istnienie Pana Boga, ale także
jego działanie wobec nas. Działanie posunięte do ofiary z Syna Bożego. Życie wieczne może być
tylko dane człowiekowi przez Boga, może być tylko Jego darem. Nikt z nas nie przeszedł by tej
bariery śmierci ku życiu wiecznemu, gdyby nie Bóg sam ingerował w losy swoje i w nasze własne
losy. I dalej:

„Syn Boży nie przyszedł na ten świat, żeby świat potępić, ale żeby świat zbawić” (por.
J 3, 17). Ten świat, jaki zastał Syn Boży stając się człowiekiem, zasługiwał na potępienie,
a to z racji grzechu, który w nim zdominował dzieje człowieka, poczynając od upadku
pierwszych ludzi.

Zatem tajemnica miłości Bożej jest wielka, ponieważ wielka jest tajemnica obecności grzechu

w świecie. A tam, gdzie jest grzech, musiała też ponad miarę być obecna łaska. I tak okazuje się,
że przyjęcie Pana Boga i zbawczej, krwawej śmierci Jezusa Chrystusa sprowadza nas do innego
problemu. Mianowicie do uznania grzechu i jego obecności w świecie. Dzisiejszy człowiek próbu-
je przezwyciężyć zło na rozmaite sposoby. Również do grzechu podchodzi na rozmaite sposoby.
Traktuje go np. w kategoriach psychologicznych i myśli sobie tak: To nie jest grzech, to do czego
się dopuściłem, i dobrze się czuję. Nie mam przecież wyrzutów sumienia, nie przeżywam tego źle.
Albo odwrotnie — ktoś przychodzi, wyznaje jakiś grzech, ale szuka nie przebaczenia tego grzechu
lecz komfortu psychicznego. Chce, żeby go wydobyć z pewnego dyskomfortu, który czuje, żeby go
pocieszyć, podtrzymać, żeby powiedzieć, że to nic takiego. Więc nie o przebaczenie i pojednanie
z Bogiem chodzi, tylko chodzi o odzyskanie duchowej równowagi albo psychicznego zadowolenia.
Dlatego bywają tacy wierni, którzy szukają pomocy nie tyle z pomocy spowiednika, co psychologa,
psychiatry, wróżki lub sąsiadki. I uważają że skoro psycholog odbudował samozadowolenie, to jest
dużo bardziej potrzebny, niż spowiednik. Że skoro sąsiadka powiedziała coś co przyniosło święty
spokój, to jest bardziej pożyteczna niż psychiatra czy niż spowiednik.

Dochodzimy więc do bardzo ważnej kwestii, że nawet w życiu wewnętrznym człowiek może tak

zamknąć się na Pana Boga, że traktuje życie duchowe tylko w kategoriach dobrego samopoczucia. I
zdarzają się tacy penitenci, którzy przy spowiedzi szukają nie pojednania z Bogiem, nie przebaczenia
grzechów, tylko pocieszenia, wsparcia duchowego. Takiego, żeby wyszli i mogli się cieszyć. Że kamień
z serca spadł. Natomiast istota tego, co najważniejsze, pozostaje w gruncie rzeczy nienaruszona.

2001/2002 – 27

background image

Bywa też podejście socjologiczne, polegające na tym, że ktoś sobie tłumaczy, że to, czego się

dopuszcza albo to, co robi, to nic złego ponieważ wszyscy tak robią albo większość tak robi. Skoro
tak, to czym mam się przejmować? Inni kradną, to i ja kradnę. Różnica taka, że inni być może
więcej. Inni robią to czy tamto, to i ja mogę robić to czy tamto. Bo przecież tamten ktoś zaczął
wcześniej. I to też podaje się jako usprawiedliwienie. Jeżeli więc patrząc na innych próbuje się siebie
usprawiedliwić, to nie ma to nic wspólnego z przezwyciężaniem grzechu ani z jakimś powrotem
do Pana Boga. Człowiek, który szuka wsparcia na poziomie psychologicznym czy socjologicznym
w gruncie rzeczy pozostaje poza obrębem prawdziwej wiary chrześcijańskiej w tym, co dotyczy
przebaczenia grzechów. Ktoś może powiedzieć: rzeczywiście, każdy z nas takie pokusy przeżywał i
każdu=y z nas coś podobnego w sobie nosi. Szukamy łatwych usprawiedliwień w trudnych sprawach.

I w tym miejscu Ojciec Święty powiedział Messoriemu coś, co dotyczy sytuacji w Polsce. Nigdy

nigdzie, ani przedtem ani później, Jan Paweł II nie wygłosił tak gorzkich słów jak te,
które za chwilę przeczytam. Ojciec Święty powiedział tak:

Kiedy podczas ostatnich odwiedzin w Polsce wybrałem jako temat homilii Dekalog oraz
przykazanie miłości, wszyscy polscy zwolennicy „programu oświeceniowego” poczytali
mi to za złe.

Ojciec Święty prowadził tę rozmowę w 1992 r. Kilka miesięcy wcześniej, w 1991 roku, był w

Polsce, była to jego IV pielgrzymka do Ojczyzny. Przypadła mniej więcej 1

1

2

roku po zmianach

społeczno - politycznych. Wszyscy — zwłaszcza gazetowo — zachwycali się wolnością i perspek-
tywami. Wydawało się, że wolność oznacza swobodę. I że wolność, która jest swobodą, w gruncie
rzeczy pokrywa się ze swawolą. Przyjechał papież, objeżdżał Polskę i w każdym mieście omawiał
jedno przykazanie Dekalogu. I Ojciec Święty zwrócił uwagę, że kiedy był w Polsce i mówił o Deka-
logu, i mówił o miłości, to polscy zwolennicy „programu oświeceniowego” poczytali mu to za złe.
Trzeba sięgnąć do ówczesnej prasy, do komentarzy, do rozmaitych autorytetów i pseudo-autorytetów
z których część nadal żyje — w jak dyskretny, delikatny i pokrętny sposób krytykowano wtedy pa-
pieża. Mówiono, że przyjechał, ale nie zna sytuacji w Polsce. Już tyle lat jest w Watykanie. Tutaj
daje nam programy, mówi o Dekalogu — to jest sprawa przestarzała. My potrzebujemy nowych
możliwości, nowych horyzontów, że tu będzie Europa itd. Te komentarze bardzo Ojca Świętego
dotknęły. Papież mówi o sobie tak:

Papież, który stara się przekonywać świat o ludzkim grzechu, staje się dla tej mentalności
persona non grata.

Zwróćmy uwagę, że Ojciec Święty odbył już wtedy ok. 60 podróży apostolskich. Ale jako przy-

kład wybrał Polskę. Dlaczego? Nie odważył się tego powiedzieć o innym kraju czy narodzie nie
tylko dlatego, że ta diagnoza nie dotyczyła innych — bo dotyczyła, tylko dlatego, że refleksję nad
stanem duchowym i moralnym własnego narodu uznał za najbardziej niezbędną dla siebie. I Oj-
ciec Święty stwierdził tu najbardziej gorzką prawdę swojego pontyfikatu, przeżytą na
początku lat 90-tych w Polsce
. Papież, który stara się przekonywać świat o ludzkim grzechu,
staje się dla tej mentalności persona non grata. I wtedy w Polsce, w 1991 r., po wyjeździe Ojca
Świętego zapanowała atmosfera krytyki papieża polegająca na tym, że — jak to spointowano w
jednym z gazet tygodników — papież powiedział swoje i pojechał do Watykanu, a my zostajemy
ze swoimi problemami i ze swoimi wyzwaniami. Ale nie chciano uznać, że to zło, które jest naj-
gorsze na przyszłość i które okaże się bardzo dotkliwe w skutkach, tkwi nie obok nas, tylko —
jak mówił Ojciec Święty — tkwi w nas. Że to jest święta prawda, to z perspektywy dziesięciu lat
widać doskonale. Proszę zwrócić uwagę, że gdy przyjrzymy się życiu publicznemu, społecznemu i
indywidualnemu w naszej ojczyźnie przez następne 10 lat to widać, że zaprzepaściliśmy mnóstwo
szans i mnóstwo możliwości, niezależnie od strony politycznej lewej czy prawej, stronnictwa takiego
czy innego. A to dlatego, że okazało się, że główne podziały pomiędzy dobrem a złem przebiega-
ją nie między ludźmi tylko przebiegają w człowieku. I okazywało się bardzo często że ci, którzy
przyjmowali odpowiedzialność za innych, którzy byli wybierani do sprawowania odpowiedzialnych
funkcji, sami w środku pozostawali i być może pozostają bardzo zepsuci.

2001/2002 – 28

background image

Gdybyśmy jako przedmiot refleksji wybrali w 91 r Dekalog i gdybyśmy dokonali wtedy narodo-

wych rekolekcji ogólnych pod tym kątem, to być może nasze życie społeczne i polityczne wyglądało
by inaczej. Ale nic takiego się nie stało, ponieważ krytycy papieża znaleźli się nawet w
Kościele i na jego obrzeżach
. I ci krytycy uznali papieża za persona non grata. Miało to wtedy
jeszcze jeden dodatkowy wymiar. W 1991 r. Ojciec Święty bardzo chciał odpocząć w Tatrach po
zakończeniu oficjalnej pielgrzymki. I wtedy w naszych gazetach, w Wyborczej, w Tygodniku Po-
wszechnym, pojawiły się artykuły, że ponieważ jesteśmy w okresie transformacji to nie stać nas na
utrzymywanie papieża i na to, żeby papieża gościć w Tatrach. Wyliczono, ile to kosztuje. Te głosy
dotarły do Ojca Świętego, i oczywiście do wypoczynku w Tatrach nie doszło. Papież czuł się wtedy
bardzo dotknięty. I trzeba było czekać kilka lat — później odbył króciutką jednodniową wizytę na
południu Polski. Trzeba było czekać kilka lat, żeby na nowo do swojej ojczyzny przyjechał. I na do-
brą sprawę dopiero w 97, a potem w 99 r. w Wadowicach, przy tych kremówkach raz jeszcze Ojciec
Święty przekonał się, że Polacy go bardzo kochają. Raz jeszcze zauważył, że to co jest w gazetach
nie pokrywa się z tym, co jest w sercach ludzi. I od tamtej pory jest jakby znowu spokojniejszy.

A tu papież, który stara się przekonywać świat o ludzkim grzechu, staje się dla takiej mentalności

persona non grata. Papież, który przyjechał do Polski, sam siebie odbierał jako człowieka, którego
nie chcieliśmy słuchać. A nie chcieliśmy słuchać, kiedy mówił o grzechu. A mówił o grzechu dlatego,
aby okazać Bożą miłość. Aby w ten sposób pokazać, dlaczego Bóg stał się człowiekiem i dlaczego
Bóg nas zbawił. Tak więc ta pointa prowadzi nas do krótkiej syntezy.

Rzeczywiście drogi Boże, drogi zbawienia są skomplikowane, są złożone. Rzeczywiście Bóg mógł-

by zbawić człowieka w inny sposób. Ale jeżeli dał Swojego Syna, i dał Go z miłości, to dlatego,
że obecność grzechu w świecie jest bardzo głęboka. I jeżeli uznamy ten grzech, i jeżeli otworzymy
się na miłość Bożą, to wtedy stanie się również jasne, dlaczego Bóg zbawił świat przez krwawą
ofiarę Swojego Syna. Tam, gdzie wielki jest grzech, gdzie wielkie jest zło, tam musi być również
przeogromne dobro, które mogłoby to zło pokonać.

Mam nadzieję, że ta refleksja nieco nam wszystkim wyjaśniła, może bardziej przybliżyła do

tej prawdy o Bogu, który stał się człowiekiem. Tę prawdę będziemy przeżywali wkrótce, w okresie
Adwentu i później w okresie Bożego Narodzenia, kiedy będziemy mówili o Jezusie Chrystusie, który
„stawszy się człowiekiem przyjął postać sługi, uniżył się” i to uniżył się tak, jak to Bogu nie wypada.
Spotkamy się w drugi poniedziałek stycznia, 14 stycznia. Posuniemy się do jeszcze trudniejszego
problemu, mianowicie zła w świecie. Jak się ma dobry Bóg do zła, które w świecie istnieje i co na
ten temat mówi Ojciec Święty.

Dzisiaj, jako adwentową lekturę poleciłbym książeczkę „Pan Bóg nie robi błędów”. Jest to dzie-

sięć rozmów z różnymi teologami, m.in. prof. Michał Wojciechowski, ks. Jan Sikorski, ks. Zięba, ks.
Sochoń, ks. prof. Dziuba, ks. Paweł Góralczyk, również ze mną, na temat poszczególnych przyka-
zań Dekalogu. Mówiliśmy dzisiaj o dekalogu, w jakimś sensie ta książeczka jest owocem papieskiej
wizyty, tylko nieco późniejszym. To jest też forma rozmowy, dziennikarka zadaje pytania — my
odpowiadamy.

Chciałbym podzielić się z państwem wielką radością naszego Uniwersytetu. W przyszły czwartek

udajemy się do Rzymu i Jan Paweł II zgodził się przyjąć doktorat honoris causa. 15 grudnia
odbędzie się ta uroczystość.

4

Co to znaczy „zbawić”? Zło w świecie
(dn. 14 stycznia 2002)

Czas płynie niesłychanie szybko. Tak niedawno przygotowywaliśmy się do obchodów Wielkiego
Jubileuszu Roku 2000. Myślę, że pamiętamy uroczystości otwierania Drzwi Świętych, przeżywanie
wielkiego jubileuszu. Rok temu nastąpiło zamknięcie tego wielkiego jubileuszu, mamy za sobą rok
2001, jak Państwo doskonale wiedzą, bardzo trudny i dla historii świata wielce znaczący. I dwa
tygodnie temu rozpoczęliśmy rok 2002, już zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić. Tak jak mówiłem
na naszym ostatnim spotkaniu półtora miesiąca temu w tym okresie ogromnie ważnym wydarzeniem
dla mojego Uniwersytetu, dla mnie osobiście, była audiencja u Ojca Świętego i przyjęcie przez Jana

2001/2002 – 29

background image

Pawła II doktoratu honoris causa naszej uczelni. Zanim przejdziemy dzisiaj do książki „Przekroczyć
próg nadziei” parę zdań na ten temat.

W ubiegłym roku był obchodzony rok kardynała Stefana Wyszyńskiego: 20-lecie jego śmierci,

100-lecie jego urodzin. I był to dla Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego rok szczególny
— Jan Paweł II przyjął doktorat honoris causa wszystkich wydziałów naszej uczelni. Był to czwarty
doktorat honoris causa, nadany Janowi Pawłowi II przez uczelnie w Polsce, oczywiście chętnych
byłoby znacznie więcej. Kilka dni temu Ojciec Święty przyjął, zresztą za naszym pośrednictwem,
doktorat honoris causa Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego wygłaszając bardzo piękne prze-
mówienie do profesorów tejże Szkoły i również do rolników. I myśmy też mieli swoje półtorej godziny
w Watykanie, które polegało na tym, że w sobotę 15 XII zostaliśmy przyjęci przez Ojca Świętego
w Sali Klementyńskiej Pałacu Apostolskiego. To jedna z najpiękniejszych sal. Pojechała duża de-
legacja naszego Uniwersytetu, łącznie 130 osób, poczynając od władz rektorskich aż do studentów.
Ojciec Święty wygłosił do nas bardzo piękne przemówienie, tak piękne, że ciągle nie możemy się z
tego otrząsnąć. M.in. powiedział, że czym jest stolica prymasowska w Gnieźnie dla kultury polskiej,
tym — chciałby papież — żeby stał się Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego od strony religijnej,
teologicznej, dla wiary w Polsce, dla Kościoła katolickiego w Polsce. Jest to wielki, zobowiązujący,
zaszczytny program. Te słowa Jana Pawła II stanowią fundament, na którym będzie budowana
cała przyszłość Uniwersytetu. Ojciec Święty pobłogosławił też opłatki, które mieliśmy na naszym
uczelnianym opłatku — a mamy w tej chwili 14 tysięcy studentów. To piękne przemówienie Ojca
Świętego to nie tylko zobowiązanie, ale i ogromna zachęta, żeby wsłuchując się w głos papieża
rozwijać te wspaniałe treści. Dla mnie jeszcze większym przeżyciem było, gdy na drugi dzień Ojciec
Święty zaprosił rektora i prorektorów do siebie na obiad.

I w niedzielę 16 XII miałem szczęście jeść obiad z Ojcem Świętym w bardzo wąskim gronie.

I dwie sprawy, którymi chciałem się podzielić. Jedna to byłem zaszokowany, do jakiego stopnia
papież zna sprawy polskie, jak bardzo interesuje się tym wszystkim, co w Polsce się dzieje, jak
bardzo leży mu na sercu zwłaszcza sprawa bezrobocia i cierpień z tym związanych. Ojciec Święty
parokrotnie pytał, czy Kościół w Polsce coś dla tych ludzi robi. Drugi wątek dotyczył spraw we-
wnątrzchrześcijańskich ale także rozmaitych dialogowych. Ojciec Święty dawał do zrozumienia, że
wielką troską napawają go żądania zgłaszane pod adresem Polski, żądania dotyczące m.in. resty-
tucji mienia, także żydowskiego. Jan Paweł II sam zauważył, że są w świecie siły, które chciałyby
obarczyć Polaków współodpowiedzialnością za to, co się tutaj stało. A po tej współodpowiedzial-
ności mają pójść roszczenia i żądania. Papież był wyraźnie zainteresowany tą problematyką, wiele
na ten temat zadawał pytań. Druga sprawa, która nas zastanowiła i zaskoczyła, to jego ogromne
zainteresowanie szkolnictwem wyższym, także Uniwersytetem. Bardzo szczegółowe pytania o po-
szczególne wydziały, o kierunki, o studentów i ich zaangażowanie w proces dydaktyczny. Było to
bardzo piękne i jednocześnie bardzo wzruszające spotkanie.

Powiedziałem mu również o naszych konferencjach, że próbujemy zgłębiać jego słowa. Papież

patrzył bardzo wnikliwie, chwilę trwał w zastanowieniu, a potem powiedział: „To dobrze!” Może
niech „To dobrze!” zostanie jako pochwała dla państwa, jako wyraz satysfakcji, że w Polsce nie tylko
kochamy papieża, co nam się często zarzuca, ale również usiłujemy go zrozumieć i jego nauczanie
wcielić w życie, i staramy się to nauczanie i wiarę głębiej przeżyć. Bardzo ciekawy był komentarz ks.
biskupa Dziwisza, którego od długiego czasu mam zaszczyt znać. Kiedy wychodziliśmy stamtąd,
było z nami tylko sześć osób, powiedział, że musimy rozumieć, że był czas aż do 1978 r., kiedy
te mury watykańskie bardzo rzadko słyszały język polski, a w sali, w której jadali papieże widok
Polaka był absolutną rzadkością. Że teraz, od 23 lat, jest tam więcej Polaków. Ale — mówił biskup
— pamiętajcie, że znowu przyjdzie czas, i pewnie nie za bardzo długo, że znów języka polskiego
tam nie będzie. I trzeba starać się, żeby ta obecność Polski w Watykanie została jak najlepiej
wykorzystana.

Polskie spotkania są ostatnio bardzo intensywne, widać że sprawy Polski bardzo leżą papieżowi

na sercu. W grudniu, styczniu dał temu wiele dowodów. Poza przyjęciem doktoratu był koncert
muzyczny, i koncert kolęd, i był nasz niedawno wybrany głosami ludu premier, byli inni. Nawiasem
mówiąc na słowo „premier” państwo poruszyliście się. Trzeba powiedzieć, że wg. tych wiadomości,

2001/2002 – 30

background image

które do nas napływają, było to ogromne przeżycie również dla samego premiera, dla jego żony,
syna, synowej, i bardzo wielkie przeżycie dla wnuczki. Widać, że Jan Paweł II stara się przez
takie kontakty również oswoić władzę w tym znaczeniu, żeby każdego, kto ma coś w Polsce do
powiedzenia, nakłonić do budowania wspólnego ojczystego domu co w przełożeniu na język dnia
codziennego oznacza możliwość solidarnej współpracy wszystkich. Ojciec Święty stara się jak może
i sprawy polskie są mu bardzo bliskie. Być może niektórzy z tych, którzy są tam na co dzień,
Włochów i z innych narodowości, patrzą na to ze swoistą zazdrością. Ale Jan Paweł II stara się tak
to wszystko godzić, tak się udzielać, żeby wszyscy – i Polacy i inni byli zadowoleni.

Przechodzimy do książki. A konkretnie przejdziemy do tematu, zasadniczego dla naszej wiary,

który związany jest z pytaniem postawionym papieżowi. To pytanie jest niesłychanie interesujące i
niesłychanie głębokie. Wiedzą państwo, że nauczanie Jana Pawła II, zawarte w „Przekroczyć próg
nadziei” jest trudne — ale dlatego, że dotyka spraw najważniejszych dla naszej wiary i dla naszego
bytowania. Vittorio Messori zadał Ojcu Świętemu następujące pytanie (R. 12, str. 68):

Jak wiadomo w dzisiejszej kulturze nam, „zwykłym ludziom”, grozi ryzyko, że nie zro-
zumiemy prawdziwego i głębokiego znaczenia chrześcijańskiej perspektywy.

Rzeczywiście, to co się dzieje dzisiaj na świecie nazywa się mac-donaldyzacją kultury. Polega

to na tym, że jak szybkie i łatwe jest jedzenie przygotowane w mikrofalówce, jadąc samochodem
zjeżdża się na parking i nawet nie potrzeba wysiadać z samochodu, podają jedzenie przez okno
— ta technika została opanowana wręcz do perfekcji, jedzenie stało się takim samym towarem,
jak każdy inny. Z tym związana jest daleko posunięta banalizacja całej tej sfery. Podobnie ludzie
wyobrażają sobie i religię — taką łatwą, lekką i przyjemną i sądzą, że można zadawać bardzo
trudne pytania na które szybciutko można otrzymać łatwą odpowiedź. Jest to popularne zwłaszcza
w Ameryce, gdzie kaznodzieje, zwłaszcza protestanccy, gotowi są załatwiać najważniejsze ludzkie
problemy już nie tylko przez radio i telewizję, ale ostatnio nawet przez telefon i internet. Jeżeli ktoś
ma wielkie życiowe sprawy, to łączy się przez internet lub telefon i stamtąd, w ciągu 5 minut, ma
otrzymać receptę na całe życie. Dziennikarz włoski nawiązuje do tego w rozmowie z Ojcem Świętym,
i powiada, że są rzeczy bardzo trudne i grozi nam bez przerwy powierzchowne traktowanie naszej
wiary. Ale, powiada do Ojca Świętego tak:

Chciałbym więc zapytać, co to znaczy konkretnie dla wiary „zbawić”? Czym jest to
„zbawienie”, o którym Wasza Świątobliwość mówi, że stanowi sam rdzeń chrześcijań-
stwa?

Rzeczywiście, dlaczego mówimy: „Zbaw nas od złego”, mówimy o zbawieniu, mówimy w przy-

padku żyjących, w przypadku zmarłych „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie”. Co to zna-
czy „zbawić”? Oczywiście nie szukamy odpowiedzi typu Mac-Donalda, łatwej i przyjemnej. Ojciec
Święty zastanowi się i za chwilę usłyszymy jego odpowiedź na to węzłowe i kluczowe, stanowiące
sam rdzeń wiary chrześcijańskiej, pytanie. Co to znaczy „zbawić”? Przecież w życiu podejmujemy
mnóstwo wysiłków, mnóstwo trosk, mnóstwo wyrzeczeń, musimy sobie odmawiać, podejmujemy
rozmaitą ascezę, dobre postanowienia, chodzimy do kościoła, staramy się żyć dobrze — a wszystko
po to, aby osiągnąć zbawienie. Więc co to znaczy „zbawić”? Ojciec Święty na to kluczowe pytanie,
ale bardzo rzadko zastanawiamy się nad tą rzeczywistością zbawienia, odpowiedział tak:

Zbawić, to znaczy wyzwolić od zła.

To jest najkrótsza definicja zbawienia. Zaraz papież ją rozwinie.

Chodzi tu nie tylko o zło społeczne, takie jak niesprawiedliwość, zniewolenie, wyzysk;
nie tylko o choroby, katastrofy, klęski żywiołowe i wszystko, co nazywa się nieszczęściem
w dziejach ludzkości.

2001/2002 – 31

background image

Otóż tak uświadamiamy sobie, że dookoła nas istnieją ogromne pokłady zła. Bo rzeczywiście

istnieją. Gdybyśmy zaczęli wyliczać rozmaite przykłady zła w świecie, można by popaść w defetyzm.
W przekonanie, że wszystko dookoła jest zepsute, złe, gnuśne, niedobre, i że w gruncie rzeczy nie
warto żyć. Otóż niestety ostatni rok, 2001, przyniósł bardzo wiele takich radykalnych przykładów
zła, i to zła posuniętego bardzo daleko. Zła, które weszło w struktury społeczne, które przeniknęło
do polityki, które na rozmaite sposoby dotyczy losu pojedynczych ludzi. Bez przerwy słyszymy, że
świat po 11 września nie jest taki sam, jak przedtem. To jest prawda. Z tym, że to zło, o którym
myślimy w kontekście 11 września, pozostaje ciągle zagadkowe, ukryte, nieznane. To zło wyzwala
nową falę zła. Bo ze złem jest trochę tak, jak ze sprężyną. Kiedy pojawia się zło, to powstaje
samonakręcająca się spirala. I trzeba starać się, żeby pasmo zła przerwać. Bo jeżeli człowiek, czy
jeżeli ludzkie społeczności, to zaniedbają, to wtedy zło zagarnia, pożera coraz to nowe obszary. Bo
zło ma to do siebie, że jest nienasycone.

Wróćmy do wątku, który państwo dobrze znają, kiedy papież prosił żeby jeden z piątków Ad-

wentu był obchodzony jako dzień postu i modlitwy w intencji pokoju na świecie. Wiemy, że za
kilka dni w Rzymie i w Asyżu odbędą się wielkie modlitwy w intencji pokoju. Przypominamy sobie
od czasu do czasu, że pokój na świecie jest naprawdę zagrożony. Że już bardzo dawno świat nie
stał na skraju takiej przepaści, na jakiej znajduje się teraz. Gdybyśmy więc chcieli wyliczać zło, to
jest tego sporo. Są ludzie, którzy nie wytrzymują ciężaru tego zła w świecie. Mają albo delikatniej-
szą konstrukcję psychiczną, albo mniejszą wiarę i w związku z tym przeżywają ogromne konflikty
sumienia a także przeżywają ogromne załamania. Nie opisujmy dalej zła, żeby nie popaść w ów
defetyzm, ale spróbujmy — bo Ojciec Święty zauważył to zło — posunąć się krok dalej:

Zbawić, to znaczy wyzwolić od zła radykalnego, ostatecznego.

W świecie jest bowiem przedziwny paradoks polegający na tym, że nawet to, co złe, może się

człowiekowi przeobrazić w jakiś rodzaj dobra. Że coś, co przeżywamy dzisiaj jako złe, jutro może
okazać się zupełnie dobre, mające zupełnie dobre skutki. Ktoś spóźnił się na pociąg, i okazało się
że dzięki temu wrócił do swojej rodziny i spotkało go coś tak miłego, czego by w innym przypadku
nie przeżył. Ktoś dzisiaj dokonał czegoś złego, ale tak go to zastanowiło i skłoniło do refleksji, że
jego życie zmieniło się diametralnie. Dlatego słusznie mówimy, i to pojęcie rozwinęła kiedyś Zofia
Kossak-Szczucka, że istnieje coś takiego jak błogosławiona wina. A więc, że można zło przeobrazić
w dobro. Na tym też polega siła człowieka, którą każdy z nas dysponuje. Albo na tym polega
ta przemożna siła dobra, która nawet zło jest gotowa sobie podporządkować. Ale obok takich
przejawów zła istnieje zło inne, radykalne, głębokie. Istnieje skażenie i zepsucie, które ogarnia nas
w sposób nieunikniony. I papież dalej mówi tak:

Takim złem nie jest sama tylko śmierć. Śmierć już nie jest takim złem, skoro przychodzi
po niej zmartwychwstanie. A zmartwychwstanie przyszło za sprawą Chrystusa. Za spra-
wą Chrystusa śmierć przestaje być złem ostatecznym – zostaje podporządkowana mocy
życia.

Otóż człowiek postrzega śmierć jako zło najgorsze, najbardziej radykalne. I papież widząc to nie-

bezpieczeństwo postrzegania śmierci jako zła, którego nie sposób przezwyciężyć, mówi tak: „Śmierć
jest złem. Ale nie jest najgorszym złem. W każdym razie nie dla chrześcijanina. Dlaczego? Ponie-
waż chrześcijanin przeżywa śmierć przez pryzmat wiary w zmartwychwstanie. Śmierć jest zatem
przejściem. W ten sposób następuje codzienne chrześcijańskie oswajanie śmierci.” Oczywiście są
wśród nas ludzie zupełnie młodzi, dla których mówienie o śmierci jest czymś odległym. Są ludzie
starsi, którzy być może z zupełnie innych powodów myśl o śmierci od siebie odsuwają. Nie ma żad-
nej reguły, która pozwoliła by nam przewidzieć, kto z nas będzie pierwszy. Kiedyś na pogrzebach
— teraz tego zaniechano, bo to robiło duże wrażenie — jedno z wezwań modlitwy powszechnej
brzmiało; „Módlmy się za tego spośród nas, którego jako pierwszego Pan Bóg powoła przed swój
sąd”. I nikt nie mógł być pewny, czy przypadkiem nie modlił się za siebie. Ta myśl o śmierci jest
czymś, co powinno nam towarzyszyć. A Jan Paweł II ustawia ją w perspektywie zmartwychwstania.

2001/2002 – 32

background image

Zdaje sobie bowiem z tego sprawę, że dla chrześcijanina nie mają sensu takie rozważania o śmierci,
które nie są połączone, czy są wyizolowane, od prawdy o zmartwychwstaniu. I dalej:

Świat nie ma takiej mocy.

Bo skoro dawcą zmartwychwstania jest Chrystus, to oczywiście świat takiej mocy nie ma.

Świat, który może ulepszać swoje techniki terapeutyczne w różnym zakresie, nie ma
mocy wyzwolenia człowieka od śmierci.

Wiemy, że medycyna wykonała w ostatnich dziesięcioleciach ogromny postęp. Ale jednocześnie

ta sama medycyna niesie przeogromne pułapki etyczne. Wiedzą o tym doskonale lekarze, wiedzą
pielęgniarki, wiedzą ci, którym przychodzi zmagać się zwłaszcza z tzw. fazą terminalną. Nigdy
do tej pory ludzkość nie dysponowała takimi możliwościami podtrzymywania ludzkiego życia, jak
obecnie. Otóż medycyna może bardzo wiele. Ale medycyna nie może tego, co jest najważniejsze —
może przedłużyć życie, czasami przedłużyć jakąś egzystencję człowieka, może odsunąć śmierć, ale
nie może jej usunąć.

I dlatego świat nie może być dla człowieka źródłem zbawienia. Tylko Bóg zbawia, a
zbawia ludzkość całą w Chrystusie.

To zdanie jest niesłychanie ważne. Każdemu z nas przychodzi myśl o złu takim najbardziej

radykalnym, jakim jest śmierć. Ale pamiętać musimy, że moc zbawienia ma tylko Pan Bóg. Ale
papież dodaje więcej: „Bóg zbawia całą ludzkość”. To bardzo ważne dla nas. Na świecie są różne
religie, różne sposoby wyznawania Pana Boga i dochodzenia do Pana Boga. Są również różnego
rodzaju ateizmy, które negują czy kwestionują Pana Boga. Ale Bóg pragnie zbawić całą ludzkość
i każdego człowieka. Musimy pamiętać, że chociaż chrześcijaństwo jest religią zbawienia i słusznie
jesteśmy dumni, że jesteśmy chrześcijanami, to podstawowa godność człowieka wynika z dzieła
stworzenia. Każdy człowiek przez sam fakt, że został stworzony przez Boga, jest Jego dzieckiem. I
Bóg nie może odepchnąć ani odsunąć od Siebie żadnego swojego dziecka. Bo w tej fundamentalnej
godności ludzkiej jesteśmy wszyscy na jednym poziomie. My później przez chrzest, a następnie
przez wychowanie chrześcijańskie i życie chrześcijańskie, zyskujemy ten wymiar który sprawia, że
zmierzamy do Boga przez Chrystusa. Ale są miliardy innych ludzi, którzy tak samo jak my żyją.
I kiedy patrzymy na nich, w żadnym wypadku nie możemy stawiać ich poza nawiasem zbawienia.
Zatem słusznie trzeba wyeksponować uniwersalizm zbawczy. Ile razy oglądamy ludzi z Afryki, z Azji,
Afganów, Talibów, Chińczyków, Japończyków czy kogokolwiek innego, to wszystko to są ludzie —
i Bóg zbawia całą ludzkość. Każdy człowiek jest miły Panu Bogu.

Nie ma chyba prawdy radośniejszej niż ta. Bo skoro Bóg w osobie Jezusa Chrystusa stał się

człowiekiem, stał się jednym z nas, to właśnie fakt, że jesteśmy ludźmi, każdego z nas do Pana
Boga pociąga, każdego z nas ku Panu Bogu wiedzie. Można by powiedzieć, że z ludzkością i z
religiami jest tak, jak ze ścieżkami w lesie. Kiedy wchodzimy do znajomego lasu, to wiemy którędy
iść, żeby dojść w określone miejsce. Natomiast jeżeli wejdziemy do nieznanego lasu, to dojdziemy
z czasem do swojego celu, ale czasem może to być droga mozolna, czasami ryzykowna, po której
błądzi. Właściwej ścieżki nie znamy, ale ona istnieje. Każdy człowiek ma wypisaną swoją drogę
życia, każdy człowiek jest powołany do zbawienia. Ojciec Święty kładzie na to nacisk, bo bez tego
nie zrozumiemy nigdy, co to znaczy „zbawić”. Nie możemy pojmować zbawienia jako swoistego
kaprysu Pana Boga. A więc Pan Bóg zbawia ciebie, i mnie, i jeszcze kogoś, ale tamtych to już
nie zbawi! Absolutnie nie! Byłoby krzywdzącym mieć taki wizerunek Pana Boga, w którym byśmy
przypisywali Panu Bogu to, że kocha jedne swoje dzieci lepiej a inne mniej. Albo, że są wśród
ludzi tacy, których z góry chce skazać na potępienie. Otóż urągało by to wizerunkowi Pana Boga
i obrazowi Pana Boga gdybyśmy sądzili, że zbawienie jest związane z jednymi, a z góry wyklucza
innych.

Jeżeli zbawienie Pana Boga ma sens, a przecież ma, to ono dotyczy wszystkich ludzi. Ten

uniwersalizm zbawczy jest podkreślany na kartach Starego Testamentu, zwłaszcza w księdze proroka

2001/2002 – 33

background image

Izajasza, a później wiele razy na kartach Nowego Testamentu. „Idźcie i czyńcie uczniami wszystkie
narody, udzielając im chrztu w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”. Musimy więc czynić uczniami
wszystkich, ale nie wszystkim udzielimy chrztu. Wszyscy jednak są dziećmi Bożymi i do wszystkich
Chrystus posyła chrześcijan. Papież mówi dalej tak:

Samo imię Jezus, Jeshua, „Bóg, który zbawia”, mówi o tym zbawieniu.

Rzeczywiście imię Jezus pochodzi od „Jehoshua” — „Jahwe shua”, „Jahwe zbawia”, „Bóg

zbawia”. Samo imię Jezus niesie ze sobą, jako imię teoforyczne, czyli imię zawierające pierwiastek
imienia Bożego, obietnicę i zapowiedź zbawienia. Otóż Jezus, który jest Zbawicielem par excellance,
ma ten dynamizm zbawienia wpisany w samo imię, które od początku nosił.

Imię to nosili w dziejach różni Izraelici, ale można powiedzieć, że imię to czekało na
Tego jedynie syna Izraela, który miał potwierdzić jego prawdę: „Czyż nie Ja jestem
Pan, a nie ma innego Boga prócz Mnie? Bóg sprawiedliwy i zbawiający nie istnieje poza
Mną” (Iz 45,21).

Tylko Bóg może zbawić człowieka. Ale dobrze wiemy, od czasów wcielenia Syna Bożego, że

Bóg jest nie tylko jeden, jest w trzech Osobach. Dobrze wiemy o tym bogactwie życia Bożego,
dzięki któremu istnieje Ojciec, Syn i Duch Święty. Mówimy o tej prawdzie Trójcy Świętej w naszym
ludzkim języku, bo innego języka mieć nie możemy. Ale tego jesteśmy pewni, że Bóg jest miłością. Bo
On, jeden jedyny i najwyższy łączy w sobie, zespala w sobie, w jednej Boskiej naturze te trzy Osoby.
I wolą trójjedynego Boga jest zbawienie ludzi, których powołał do życia ze Sobą. W średniowieczu
powstał kiedyś spór między franciszkanami a dominikanami. Jak państwo wiedzą, wiara zawsze
potrzebuje teologii. Można wierzyć bez teologii. Bez teologii wierzą na przykład dzieci, zwłaszcza
małe, wierzą osoby starsze, wierzą osoby prostsze. Są to osoby, których przemyślenia specjalnie
nie interesują i polegają na tradycji, na przywiązaniu, na przyzwyczajeniu itd. Ale tam, gdzie jest
to możliwe, trzeba przechodzić od wiary do teologii. A teologia jest próbą zrozumienia wiary i
przeżycia tej wiary w sposób racjonalny, a więc rozumowy. I kiedy w średniowieczu przechodzono
od wiary do teologii, to franciszkanie z dominikanami, dwa wielkie i wspaniałe zakony, pokłócili się
wręcz między sobą. A przedmiotem ich sporu było to, dlaczego Pan Bóg stworzył świat i dlaczego
Jezus Chrystus, Syn Boży, stał się człowiekiem. Dominikanie mówili, że Pan Bóg stworzył świat z
miłości, przeznaczył go do życia ze Sobą a dawszy wolność co prawda przewidział upadek ludzi, ale
gdyby nie ten upadek, to Syn Boży nie stał by się człowiekiem. Zatem dlatego, że ludzie upadli, to
Bóg stał się człowiekiem aby nas wyzwolić, aby nas wybawić. Zatem można by powiedzieć, że ceną
za upadek stało się zejście Boga do nas, stało się wcielenie. A franciszkanie mówili: nie, jest zupełnie
inaczej. Otóż Bóg stałby się człowiekiem nawet wtedy, gdyby człowiek nie zgrzeszył. Dlatego, bo
Pan Bóg stworzył ludzi i powołał nas do życia ze Sobą, i od początku zamierzył wcielenie, czyli
to, że Syn Boży stanie się człowiekiem. Nawet gdyby człowiek nie zgrzeszył, mielibyśmy jako brata
Jezusa Chrystusa, Syna Bożego. Oczywiście na to pytanie po dzień dzisiejszy nie ma odpowiedzi.
Pytanie jest interesujące. Kto z państwa chce, może pójść szkołą teologii dominikanów, kto inny
teologii franciszkanów, w zależności od usposobienia, ale samo postawienie tego pytania daje wiele
do myślenia. Mianowicie daje nam poznać, że Bóg stworzył ludzi dla Siebie, przeznaczył ludzi dla
Siebie. A kiedy ludzie upadli — na to zgadzają się i franciszkanie i dominikanie i wszyscy inni —
Bóg nie pozostawił człowieka sobie ale przeznaczył nas do życia ze Sobą, dając nam Swojego Syna
jako ofiarę za grzechy. Na ten moment wskazywaliśmy półtora miesiąca temu. Papież mówi dalej
tak:

Zbawić, to znaczy wyzwolić od zła radykalnego. Takim złem jest nie tylko stopniowe
wyniszczanie się człowieka z upływem czasu i jego końcowe unicestwienie przez śmierć.

Rzeczywiście, czas jest naszym przyjacielem — ponieważ w czasie możemy wykonywać różne

rzeczy, powstają wielkie owoce ducha i owoce pracy naszych rąk. Ale czas jest również naszym

2001/2002 – 34

background image

wrogiem. Dobrze o tym wiemy. Dobrze wiemy, że z każdym dniem, tygodniem, miesiącem, zmienia-
my się nieuchronnie i nieustannie. Zwłaszcza wiemy o tym, gdy widzimy kogoś po długim okresie.
Dobrze wiemy, że czas jak gdyby nas trawił, jak gdyby nas pożerał. I że jest to tak nieuchronna
sprawa, jednocześnie tak definitywna i tak głęboka, że gdyby człowiek nad tym się zastanawiał
i nie widział jakiegoś sensu, bo mógłby stracić zmysły. W końcu czas prowadzi nas do swoistego
unicestwiania, bo człowiek czuje, że coś w nim obumiera, że zmienia się nieuchronnie.

Takim złem, jeszcze bardziej radykalnym, jest odrzucenie człowieka przez Boga, czyli
potępienie wieczne jako konsekwencja odrzucenia Boga ze strony człowieka.

To zdanie stanowi klucz do dzisiejszych naszych rozważań. Niech państwo zwrócą uwagę

na swoistą dialektykę. Jej dwa bieguny są takie. Ojciec Święty mówi: „Najgorsze, co może człowieka
spotkać, to nie jest nieuchronność czasu, nie jest wyniszczanie przez czas, ani nawet nie jest śmierć
jako taka. Najgorsze, co może człowieka spotkać, to jest odrzucenie człowieka przez Boga. Ale” —
dodaje papież, i tu przenosimy się na drugi biegun — „czyli potępienie wieczne jako konsekwencja
odrzucenia Boga ze strony człowieka.” Okazuje się więc, że Ojciec Święty uczy nas, iż Bóg odrzuca
człowieka, odrzuca pisze w cudzysłowiu, wtedy, kiedy człowiek odrzuca Boga. I tylko wtedy. Otóż są
wśród nas osoby, które bardzo boją się potępienia wiecznego. To widać na rozmaitych dziedzinach
duszpasterstwa i na rozmaite sposoby. Są osoby szczególnie wrażliwe, które boją się potępienia
przez Boga. Papież przypomina prawdę, która od początku jest wielką prawdą, wielkim wyznaniem
wiary Kościoła, mianowicie że Bóg nie odrzuci człowieka, jeżeli wpierw człowiek nie odrzuci
Boga.
Przekładając to na inny język — otóż piekło, o którym tak wiele mówimy w tradycji, istnieje
dla człowieka wtedy, kiedy się je świadomie wybiera, kiedy człowiek odrzuci Boga. Bóg jest miłością.
I Bóg czyni wszystko, żeby człowieka na rozmaite sposoby pozyskać i mieć dla siebie. Ale, zaraz
przejdziemy do tej kwestii, jeżeli są ludzie, którzy odrzucają Boga, to oczywiście ktoś kto odrzuca,
kto wzgardzi miłością, kto jej nie chce, stawia się poza jej nawiasem. Stawia się jak gdyby poza nią
i poza możliwością jej oddziaływania, w tym przypadku Boga.

Jeżeli tak, to jest to jedna z najważniejszych prawd naszej wiary. Bo ona powinna przynieść

człowiekowi pewien spokój, pewną błogość, pewność zbawienia. Nie jest żadnym nadużyciem prze-
konanie, że Bóg nas zbawia i powołuje do życia ze Sobą. Powtarzam państwu od bardzo długiego
czasu, że są w życiu dwie zasadnicze drogi. I jedna i druga prowadzą do Boga. Jedna jest to droga
niewinności
. Zazwyczaj mówi się, że prowadzi ona do Pana Boga, bo jest ona droga świętości par
excellance, w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ale jest też inna droga prowadząca do Boga — droga
nawrócenia
. I to też jest droga świętości. Jak niegdyś św. Piotr, jak św. Paweł, jak Ignacy Loyola,
jak tylu świętych, którzy doczekali się kanonizacji i beatyfikacji, i jak miliony i miliardy innych
świętych, którzy szli do Pana Boga drogą nawrócenia. Bóg nikogo nie odrzuci, jeżeli człowiek nie
odrzuci definitywnie Pana Boga. Zatem żadne nasze słowo zaufania wobec Boga nie będzie bez-
owocne. Nie jest tak, że ktoś prosi Pana Boga o zbawienie: „Zbaw nas ode złego, przyjmij mnie do
Siebie, daj mi życie wieczne” a Bóg mu odpowie: „O nie!” Bóg nie jest taki, jak człowiek. Wśród
ludzi zdarza się, że przebaczyliśmy komuś siedem razy, siedemdziesiątsiedem razy, a potem mówimy
nie, dość, stop, nie chcę mieć z tobą do czynienia.

Bóg nie jest taki, nigdy taki nie był i nigdy taki nie będzie. To powinno przynieść człowiekowi

wielką radość. Ile razy mam przebaczyć swojemu bratu, czy siedem razy? Nie aż siedem ale aż
siedemdziesiątsiedem razy — mówił Jezus, czyli zawsze. To daleko bardziej Pan Bóg nam zawsze
przebacza, jeżeli jesteśmy na tej drodze nawrócenia. I daleko bardziej na nas spokojnie czeka, gdy
my spokojnie do Niego idziemy drogą niewinności. Otóż każdy wierzący powinien mieć w sobie
wewnętrzną pewność, płynącą z niezłomnej nadziei, że naszym przeznaczeniem jest Pan Bóg, który
pragnie naszego zbawienia i który czyni wszystko, aby to zbawienie się urzeczywistniło. Nikt z nas
zatem nie może się bać, zwłaszcza w momencie tych radykalnych wyborów związanych z cierpieniem,
ze śmiercią, że oto pragnie Pana Boga, chce się z Nim złączyć, chce być Jego dzieckiem, ale Bóg
go odrzuci czy postanowi inaczej. Nic z tych rzeczy! Ojciec Święty mocno podkreśla, jeszcze raz to
przeczytam:

2001/2002 – 35

background image

Takim złem, jeszcze bardziej radykalnym, jest odrzucenie człowieka przez Boga, czyli
potępienie wieczne jako konsekwencja odrzucenia Boga ze strony człowieka.

Zatem to drugie jest logicznie i chronologicznie pierwsze. Można to odwrócić i powiedzieć:

Jeżeli człowiek odrzuca Boga, stawia się poza nawiasem tej Bożej miłości, którą mógłby i powinien
doświadczyć. I którą Pan Bóg go obejmuje, ale człowiek tej miłości nie chce. I dalej:

Potępienie jest przeciwstawne zbawieniu. Jedno i drugie łączy się z przeznaczeniem
człowieka do życia wiecznego. Jedno i drugie zakłada, że istota ludzka jest nieśmiertelna.
Śmierć doczesna nie może zniszczyć przeznaczenia człowieka do życia wiecznego.

A więc to życie, które Pan Bóg nam dał, to jest przedziwna tajemnica, że to życie prowadzi nas,

wiedzie do życia innego, życia wiecznego, którego natury nie znamy. Człowiek zawsze, w każdym
pokoleniu, stara się na rozmaite sposoby oswoić życie i oswoić śmierć. Już w starożytności szu-
kano rozmaitych eliksirów młodości. Szukano rozmaitych wywarów i sposobów najrozmaitszych,
od farmakologicznych, poprzez psychoterapeutyczne, przedłużania człowiekowi zdrowia, młodości,
żzycia. Wszystko w życiu ludzkim się zmieniło od starożytności. Jego uwarunkowania, jego możli-
wości, aspiracje, możliwości techniczne i technologiczne. Jedno nie zmieniło się wcale — samo życie
i jego uwarunkowania. Dwa i pół tysiąca lat temu psalmista ułożył psalm, że miarą lat ludzkich jest
lat siedemdziesiąt, jeżeli jesteśmy mocni to osiemdziesiąt. A reszta — to już dodatek. Od tamtej
pory nie zmieniło się nic. Nadal miarą jest lat siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, a reszta to dar.

Pod tym względem zmiany nie ma. W naszych czasach funkcję różnych starożytnych sposobów

usiłuje przejąć inżynieria genetyczna. Zaczęto od owcy. I parę lat temu jakiż to był sukces, kiedy
wreszcie dokonano sklonowania owcy. Wyobrażano sobie, że ta owca jakby na nowo się narodziła.
Wyobrażano sobie, że to jest jak gdyby ona rozpoczęła na nowo swoje życie. Że jest to jakiś rodzaj
nieśmiertelności, bo we wszystkim ma być taka sama, jak ta jej „siostra”. Bardzo szybko okazało
się, że nie. Bo chociaż urodziła się wczoraj, ma tak samo pięć lat jak tamta, z której dokonano
sklonowania. A więc Pan Bóg, natura, genetyka nie daje się oszukać. Ostatnio okazało się również,
że jest chora, podobnie jak i tamta była chora. Jeżeli więc człowiek myśli — jest to znak i ostrzeżenie.
Jeżeli człowiek myśli, że kogoś wielkiego współczesnego czy urodziwego da się sklonować, i tamta
się zestarzeje a będziemy mieli drugą czy drugiego, to nic takiego nie jest możliwe. Natura, okazuje
się, ma w sobie zakodowane życie, którego barier, którego możliwości człowiek nie przeniknie. Nie
zrobił tego do tej pory i można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że nie przeniknie tego nigdy.
Jedyne, co może zrobić, to sprowadzić na siebie i na świat nieszczęście poprzez takie eksperymenty,
które są zupełnie nieodpowiedzialne.

Zatem człowiek musi być przygotowany do tej perspektywy przejścia. I papież tłumaczy, że ta

perspektywa przejścia jest to perspektywa życia z Bogiem, jak nazywamy to — życia wiecznego. A
co jest tym życiem wiecznym — pyta papież. Jest nim szczęśliwość, która pochodzi ze zjednoczenia
z Bogiem. Zatem naszym przeznaczeniem jest zjednoczenie z Bogiem.

Powiedzieć, że naszym przeznaczeniem jest zjednoczenie z Bogiem, to jest tak, jak gdyby pró-

bować opisać bezmiar morza, głębię oceanu, piękno kwiatu czy cokolwiek, co jest właściwie nie
do opisania. Otóż zjednoczenie z Bogiem, gdybyśmy chcieli to oddać jakimś innym językiem, może
bliższym nas ludzi, to jest spełniona miłość. Miłość bowiem, wiemy o tym dobrze, ma to do siebie,
że wtedy jest szczęśliwa, gdy doczeka się wzajemności. Wtedy dopiero staje się źródłem niezwykłe-
go szczęścia. Otóż kiedy Pan Bóg doczeka się wzajemności ze strony człowieka, i człowiek odpowie,
następuje to zjednoczenie z Bogiem. My, w naszym ziemskim życiu, nie możemy dojść do takiej
kondycji zjednoczenia z Bogiem. Dochodzą do tego tylko ludzie naprawdę święci, nieliczni, można
by powiedzieć — mistycy. Ale i doświadczenie mistyków umyka naszym możliwościom poznania,
recepcji, opisywania, przedstawiania. Dlatego, że ktoś, kto jest mistykiem, żyje wprawdzie w ciele,
ale duchem, duszą, wnętrzem jest już w świecie, którego my nie rozumiemy i zrozumieć nie może-
my. Jest w człowieku jakiś przedziwny pierwiastek duchowy, jakaś tajemnica, jakiś głód i tęsknota,
którą bez przerwy na rozmaite sposoby w sobie odkrywamy i która znajdzie swoje spełnienie wtedy,
kiedy zjednoczy się z Bogiem. „Niespokojne jest serce człowieka” mówił św. Augustyn, a przeżył

2001/2002 – 36

background image

w swoim życiu sporo, bo przecież nie od początku był świętym, najpierw popadł w młodzieńcze
tarapaty, potem odstąpił od wiary, później miał masę innych przygód, ale kiedy się nawrócił, to
powiedział „Niespokojne jest serce ludzkie, dopóki nie spocznie w Tobie, Boże”. I to zbawienie,
jest to zjednoczenie z Bogiem, którego kształtu nie znamy a które możemy tylko porównać do
spełnionego, odwzajemnionego zakochania się. Jeżeli są wśród państwa osoby, które ten stan zna-
ją, to możemy sobie lepiej wyobrazić na nasz ludzki sposób niebo. Można zatem powiedzieć, że
przeżywanie nieba to jest jak ustawiczny stan spełnionej, spokojnej szczęśliwości. Że oto człowiek
osiągnął wszystko, czego pragnął. Że oto człowiek nie jest sam. Bo skoro największym wrogiem
człowieka jest samotność, to ta spełniona miłość z Bogiem sprawia, że cała wieczność będzie taka.
Ojciec Święty tłumaczy dalej, co to znaczy. Tłumaczy, że takie życie wieczne stanowi pełnię życia.
Że do tego Pan Bóg nas przeznaczył. Ja opuszczam cały ten fragment, nie mamy czasu, aby się nim
zająć. Natomiast pozostaje tutaj jeszcze jedno pytanie, niesłychanie istotne, bardzo interesujące i
bardzo ważne. Papież mówi tak:

Według św. Mateusza zmartwychwstanie to ma poprzedzić sąd według uczynków miło-
ści lub ich zaniedbania.

Zatem człowiek umiera, człowiek dostępuje sądu. Kryterium są uczynki miłości bądź ich za-

niedbanie. „Byłem głodny, a daliście Mi jeść. Byłem spragniony, a daliście Mi pić. Byłem głodny,
a nie daliście Mi jeść, nie daliście Mi pić, nie przyszliście do Mnie” — a więc to jest miarą sądu.
Potem odbywa się to definitywne rozstrzygnięcie o naszej wieczności. Wynikiem sądu sprawiedliwi
zostają przeznaczeni do życia wiecznego. Istnieje także przeznaczenie na mękę wieczną. A ta męka
to nic innego, jak definitywne odrzucenie od Boga, definitywne zerwanie komunii z Ojcem, i Synem,
i Duchem Świętym. I papież konkluduje:

To nie tyle Bóg odrzuca człowieka, ile człowiek odrzuca Boga.

Otóż przez całe swoje życie przygotowujemy się do tego definitywnego wyboru, który nastąpi

wraz ze śmiercią. Jeżeli teraz przyjmujemy Boga i liczymy na Pana Boga, potrzebujemy Go, prosi-
my Go, modlimy się do Niego, to tak już zostanie. Natomiast jeżeli teraz dla człowieka sprawy Boże
nie są ważne, może się okazać, że nie będą ważne również wtedy, kiedy doświadczy Bożej obecności.
Co prawda Bóg i Jego miłość są niesłychanie atrakcyjne, i może kiedy człowiek doświadczy Pana
Boga, może jego wybór będzie inny niż teraz. Ale tylko „może”. Otóż pewni możemy być tego, że
w naszym późniejszym wyborze przedłużą się wszystkie nasze dobre wybory. Ale jeżeli chodzi o złe
wybory, o odrzucenie Boga, może też istnieje możliwość odrzucenia Boga w wieczności. Może są lu-
dzie tak źli, tak zepsuci, że odrzucają nie tylko teraz Pana Boga, kiedy Go poznają w sposób bardzo
zawoalowany, ale może również, kiedy człowiek zobaczy Boga twarzą w twarz, może odrzuci Go.
Ktoś z państwa powie: to jest chyba niemożliwe. Oby było niemożliwe! Ale czy w naszym ludzkim
życiu nie zdarza się i tak, że miłość bywa podeptana? Że wielka miłość bywa wzgardzona? Czy nie
znamy niewdzięczności dzieci wobec rodziców? Czy nie znamy niewdzięczności w małżeństwie? Czy
nie znamy rozmaitych innych niewdzięczności? Tam, gdzie powinna być przecież miłość, gdzie ona
kwitła a nawet krzepła, a potem coś w jakimś człowieku pękło. Czy nie jest tak, że w niektórych
przypadkach — na szczęście są to rzadkie rzeczy — dobroć, miłość i wszystko to, co szlachetne,
wywołuje furię i rozgniewanie ze strony złych? Czy nie bywa tak, że dobroć bywa nie tylko wyśmie-
wana ale wręcz zwalczana, nie tylko wykpiona ale wystawiona na bardzo ciężką próbę? Jeżeli coś
takiego możliwe jest w życiu, tym doczesnym, to może i w wieczności jest zupełnie podobnie? Że są
jednak ludzie, którzy doznawszy, a w każdym razie poznawszy Bożą miłość, mówią Bogu „Nie!”?
I jeżeli tak powiedzą, to sami skazują się na życie bez Boga. Oczywiście nie możemy sobie piekła
wyobrażać tak, jak wyobrażali sobie zwłaszcza średniowieczni i późniejsi malarze. Tutaj wyobraź-
nia artystów była niesłychanie rozbudowana. Ogień, i kotły, i smoła, i widły, i diabły, i wszystkie
najbardziej ponure i najciemniejsze rzeczy — pewnie nie tak. Ale co to znaczy życie w wieczności
bez Boga? Tu musimy zatrzymać się na progu tajemnicy. Na progu tajemnicy, której być może
lepiej nie zgłębiać. Bo o ile dobrze jest zgłębiać tajemnicę miłości, o tyle lepiej jest nie zgłębiać

2001/2002 – 37

background image

tajemnicy nienawiści czy najbardziej ponurego, najczarniejszego zła. Bo to byłoby tak, jak zgłębiać
naturę absolutnych ciemności, znając światło i wiedząc, że może być inaczej.

Bierzemy więc pod uwagę istnienie takiej możliwości, że człowiek odrzuca Pana Boga i wskutek

tego sam stawia się poza nawiasem Bożego miłosierdzia. Ale zadajemy sobie pytanie, czy to jest
możliwe. Czy są tacy ludzie? Proszę zwrócić uwagę, że w swojej prawie dwutysiącletniej historii
Kościół dokonał beatyfikacji i kanonizacji tysięcy świętych. Natomiast nigdy o nikim Kościół nie
stwierdził, nie zawyrokował, że ktoś jest w piekle — chociaż w historii świata było wielu morderców,
ludzi prawdziwie złych, których imiona aż nadto dobrze znamy, i w dawniejszej historii, i w obecnej
historii, takich, którzy mają na swoim sumieniu tysiące i miliony istnień ludzkich, o nikim Kościół
nie powiedział, że ten człowiek jest na pewno w piekle. Może więc — bywa i takie rozumowanie —
może więc ten stan nazywany piekłem istnieje, ale może nie ma takich ludzi, którzy doświadczywszy
Pana Boga twarzą w twarz mówią Mu „Nie”? Tego przeniknąć nie możemy, tego nie wiemy. Wiemy,
że Bóg zbawia ludzi i powołuje ich do życia ze Sobą. Ale czy ktoś decyduje się na potępienie? I przez
to samo czy ktoś jest odrzucony od Boga? Tego nie wiemy. Wiemy, że taka możliwość istnieje. Ale
czy ktoś, mówiąc trochę perwersyjnie, z tej możliwości korzysta? Tajemnica dobra jest zawsze godna
zgłębiania, podejmowania i naśladowania. Tajemnica zła zawsze stawia nas wobec jakiejś granicy,
której by lepiej nie podejmować i którą lepiej się nie zajmować. Również ta tajemnica odrzucenia
Pana Boga przez człowieka to jest taki próg, przed którym człowiek powinien się zatrzymać, licząc
na Bożą miłość i miłosierdzie. Przypomnę więc jeszcze raz — to nie tyle Bóg odrzuca człowieka,
ile człowiek odrzuca Boga. I papież — na zakończenie naszej konferencji — mówi słowa, które
potwierdzają tę intuicję, którą państwu tutaj przedstawiłem. Ojciec Święty powiedział tak:

Potępienie wieczne jest z pewnością zapowiedziane w Ewangelii. O ile jest ono jednak
realizowane w życiu pozagrobowym? To ostatecznie wielka tajemnica. Nie da się jednak
zapomnieć, że Bóg „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania
prawdy” (1 Tm 2,4)

Więc Ojciec Święty mówi: „W Ewangelii, w Piśmie Świętym jest wiele zapowiedzi potępienia

wiecznego. Ale czy ktoś doprowadza siebie aż do tego stanu, by potępić się na wieki przed Bogiem?”
Papież mówi: „To ostatecznie wielka tajemnica.” Tego nie wiemy. I przypomina, że ostatecznym
celem Boga jest zbawienie każdego człowieka.

Tak więc Ojciec Święty staje się wielkim głosicielem prawdy o zbawieniu. I myślę, że na progu

roku 2002, jeżeli przypomnieliśmy sobie tą wielką soteriologiczną, czyli zbawczą, prawdę, to jest
bardzo dużo. Bóg pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy. Jeżeli
tak, to pragnie tego również w odniesieniu do każdego z nas. Nasz modlitwa wobec Niego może być
bardziej ufna, niż kiedykolwiek do tej pory. Możemy być spokojniejsi, niż kiedykolwiek przedtem.
Pan Bóg pragnie zbawienia każdego z nas. „Nikt, kto zaufał Panu Bogu, nie będzie zawiedziony”
mówi psalmista i to samo podejmuje Nowy Testament. I każdy z nas może być pewny, że skoro
pragnie zbawienia i pragnie Boga, to stanie się jego uczestnikiem. Jeżeli tak, to można by powiedzieć,
że życie i jego przykrości a nawet śmierć, tracą swoją ostrą wymowę i stają się tylko drogą do
zjednoczenia z Panem Bogiem. Ta perspektywa jest wzniosła, ale wierząc w Jezusa Chrystusa
przyjmujemy ją i z nadzieją jej wyczekujemy.

Dziś dziękuję państwu bardzo serdecznie. Zapraszam za cztery tygodnie, w drugi poniedziałek

lutego.

5

Problem gwałtu i przemocy w świetle Pisma Świętego
(dn. 11 lutego 2002)

Dzisiaj konferencja będzie bardziej biblijna, Chciałbym dzisiaj trochę wyjątkowo, kierując się dwo-
ma okolicznościami, odstąpić nieco od czytania „Przekroczyć próg nadziei” Jana Pawła II , i komen-
towania tej książki, a zamiast tego spróbować odpowiedzieć na problem, który został postawiony
przez kilka osób, również pojawił się w listach — problem gwałtu i przemocy w świetle Pisma Świę-
tego
. Temat ten był już poruszany parę lat temu, przy omawianiu Księgi Rodzaju. Ale nie od rzeczy

2001/2002 – 38

background image

będzie, żeby tym problematyką się zając. Zwłaszcza, jeżeli zwrócimy uwagę na aktualny kontekst,
w którym się znajdujemy.

Wyjdźmy więc od tego aktualnego kontekstu, który jak mi się wydaje jest niezbyt różowy. Tym

więcej każdy człowiek wierzący w Boga, chrześcijanin który stara się nie tylko zrozumieć ale i pogłę-
bić swoją wiarę, tym więcej powinien się nad tymi okolicznościami zastanowić, bo one również mają
związek z naszą wiarą i mają związek z naszym doświadczeniem religijnym, które tutaj staramy się
pogłębić teologicznie. Nie ulega wątpliwości, że w ostatnich miesiącach w świecie zmieniło się coś,
że zmieniło się także sporo w naszej ojczyźnie. Także stan duchowy, a po części i psychiczny wielu
ludzi jest inny niż pół roku temu czy wcześniej. Na pewno po zamachach terrorystycznych w dn. 11
września świat jest inny i w związku z tym te pytania, które sobie stawiamy, także pytania, które
kierujemy pod adresem Boga i siebie samych, te pytania i problemy są dzisiaj inne niż przedtem,
chyba bardziej natarczywe. Sądzę, że odczuwa się jakiś rodzaj napięcia, któremu każdy z nas się
poddaje. I nie jest to sprawa pory roku, nie jest to sprawa naszych emocji związanych z taką czy
inną pogodą, tylko jest to sprawa pewnego kryzysu, którego jesteśmy świadkami. I zapewne trzeba
będzie sobie z nim z chrześcijańskiej perspektywy poradzić.

Musimy cofnąć się nieco wstecz i uzmysłowić sobie, że po wielkich osiągnięciach technicznych

i technologicznych XIX wieku wydawało się, że wiek XX będzie wiekiem wyłącznie niebywałych
sukcesów. Kiedy kończył się wiek XIX, w którym dokonano wielu odkryć i wynalazków, w którym
człowiek posunął się bardzo do przodu — nie tylko wynalezienie elektryczności ale wynalezienie
środków komunikacji, telefonu, telegrafu. Wydawało się, że człowiek może wszystko i wydawało się,
że im człowiek jest sprawniejszy od strony technologicznej, tym bardziej będzie mu lżej żyć i tym
lepszy będzie świat. Wiek XX całkowicie przekreślił te rachuby. Wiek XX był naznaczony wieloma
tragediami, już nie chcemy ich przypominać bo są to sprawy bardzo dobrze znane. Kiedy zakoń-
czyła się II wojna światowa, ludzie znów nabrali oddechu. U nas co prawda lata 50-te były bardzo
trudne, bo Polska nie do końca wygrała wojnę. Natomiast lata 60-te i 70-te przyniosły znaczniejsze
ożywienie. Mamy tego ślad do dziś w rozmaitej twórczości, także artystycznej, w piosenkach, w
rozmaitych zespołach, które pamiętamy z tamtego okresu. W latach tych do powszechnego użyt-
ku weszła telewizja i wraz z nią został przetworzony świat. I to tak znacznie, że ani żeśmy się
obejrzeli, a jedno pokolenie ludzi weszło w dorosłe życie w jednym świecie, natomiast przeżywa te
życie w świecie zupełnie innym, gdzie władzę niepodzielnie sprawuje telewizja, komputer, szybka
komunikacja, szybka informacja z którą świat nie może sobie dać rady. I to wszystko ma bardzo
duży wpływ na nasze życie. Pod koniec lat 80-tych zauważono, że cały świat stał się jedną globalną
wioską, jak został nazwany. Pojawiły się międzynarodowe i między-kontynentalne sieci telewizyjne.
W tym samym czasie ludzie oglądają te same obrazki w różnych częściach świata.

Istniała nadzieja na to, zwłaszcza po roku 1989, że świat będzie lepszy skoro w Europie pękły

pewne granice i podziały polityczne. Z tym wszystkim ma ogromny związek Ojciec Święty Jan Paweł
II. Ale w latach 90-tych okazało się, że sytuacja nie jest tak prosta. Jeszcze dalszy postęp techniki
i technologii, a tymczasem wyłoniła się nowa jakość, o której dzisiaj chciałbym mówić. Ta nowa
jakość, to sprawa bardzo zawoalowana. Bardzo trudno o niej mówić. I znów trzeba cofnąć się do tyłu
i powiedzieć, że w wieku XX toczona była bardzo silna walka z religią. W Rosji sowieckiej toczona
była przez komunizm, ukuto slogan „religia jest opium dla ludu”, należy ten narkotyk ludowi zabrać
i uszczęśliwić go w nowy sposób. Uszczęśliwianie odbywało się w formie silnie zideologizowanej.
Wskutek tego uszczęśliwiania miliony ludzi były bardzo źle traktowane a nawet poniosły śmierć.
Np. na Wschód deportowano ok. 2 miliony Polaków, z których większość nie wróciła. Również
nazizm też próbował budować świat bez Boga. Jedna i druga próba pochłonęły miliony ludzkich
istnień.

Oto w latach 80-tych i 90-tych toczy się nowy sposób rywalizacji skierowanej prze-

ciwko religii. Jedną z prób przejęcia władzy nad człowiekiem jest próba skłócenia
wielkich religii świata.
Już nie tylko skłócenia ludzi w ramach jakiegoś wyznania chrześcijań-
skiego, jak np. skłócenia katolików i protestantów w Irlandii Północnej, jak skłócenia katolików
i prawosławnych na terenach byłego Związku Sowieckiego. Ale jeszcze silniejsze globalne konflik-
ty, kiedy to rywalizacji są poddawane całe wielkie wspólnoty — a w naszych czasach jest próba

2001/2002 – 39

background image

wzniecenia silnego konfliktu chrześcijańsko - islamskiego, chrześcijańsko - muzułmańskiego. Tak
dochodzimy powoli do istoty rzeczy. Oto konflikty polityczne, zwłaszcza rywalizacja o władzę i o
wpływy na Bliskim Wschodzie — jest to dzisiaj najbardziej newralgiczny punkt świata, bo jest
tam ropa, bez której nie można będzie się obyć w dającej się przewidzieć przyszłości. Prowadzona
jest zatem polityka globalna polegająca na tym, że oszczędzane są źródła ropy na terenie USA i na
innych kontynentach. Natomiast intensywnie eksploatowana jest ropa na Bliskim Wschodzie. I tam,
gdzie chodzi o ropę, nie ma żadnych sentymentów. Chodzi o przejęcie wpływów, ale ponieważ walka
polityczna jest nazbyt widoczna i nie wszyscy chcieli by się bić o ropę, została m.in. przeniesiona na
płaszczyznę religijną. I to, co się wydarzyło w Stanach Zjednoczonych, jest przedstawiane jako kon-
flikt pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami. Dzisiaj doszło do tego, zaledwie po kilku miesiącach
takiej indoktrynacji, doszło do tego, że gdy zobaczymy na ulicy muzułmanina, zwłaszcza ubranego
w tradycyjny strój, traktujemy go z nieufnością i widzimy w nim jeszcze jednego terrorystę. Z
kolei kiedy w krajach muzułmańskich zobaczą chrześcijanina, patrzą na niego dokładnie tak samo.
Rywalizacja polityczna została przeobrażona w rywalizację na polu religijnym. Przedstawia się to,
co wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza zamachy na Światowe Centrum Handlu i
na Pentagon przedstawia się jako zamach świata muzułmańskiego na świat chrześcijański. A więc
konsekwentnie trzeba by zorganizować jakąś chrześcijańską krucjatę przeciwko muzułmanom.

Jest tu przedziwny paradoks polegający na tym, że krucjaty ze średniowiecza są przez tych

ludzi, którzy dzisiaj próbują wzniecić te konflikty, bardzo surowo potępiane. Samo słowo „krucjata”
jest mocno obciążone. Natomiast przeniesienie tej rzeczywistości w nasze czasy odbywa się bardzo
chętnie, nawet można by powiedzieć, zbyt chętnie. Zostawiam na boku dociekania, kto był sprawcą
ataków terrorystycznych w USA. na pewno rzecz nie jest tak prosta, że jakiś człowiek gdzieś tam w
jakimś miejscu na ziemi zorganizował to wszystko, zaraz go znajdziemy, ukarzemy i na tym koniec.
Na pewno tak zorganizowana akcja terrorystyczna miała swoje głębokie korzenie, miała głębokich
prowodyrów i sprawców i na pewno nigdy, ani nasze pokolenie, ani następne, nie dowie się dokładnie,
kto dokonał tego haniebnego aktu terroru. Na pewno sprawców nie poznamy. Bo przecież ci, którzy
prowadzili samoloty, byli tylko narzędziami. Można karać narzędzie — w tym przypadku ci ludzie
nie żyją — natomiast ważniejszą rzeczą jest ukarać rękę która te narzędzie prowadzi. A ukaranie
tej ręki nie jest sprawą łatwą, bo każdy dobrze pomyślany akt terroru pozostaje nigdy nie zbadany
do końca.

Natomiast nie można dopuścić do tego, aby ludzie wierzący w Boga, chrześcijanie czy muzułma-

nie, byli obciążani za takie akty i dali się zantagonizować jedni przeciwko drugim. Zwróćmy uwagę
że w tej całej grze jest pewien niuans — Żydzi są zupełnie z boku, tak jakby ich to w ogóle nie
dotyczyło. Ze strony judaizmu zupełnie nie mamy jasnego ustosunkowania się do tego ani jasnej
obecności w tym wszystkim. To też daje sporo do myślenia, bo to powoduje dalsze zantagonizowa-
nie tylko chrześcijan i muzułmanów. To w dalszej perspektywie może mieć katastrofalne skutki i
dla jednych i dla drugich.

W tym kontekście trzeba by postawić modlitwę Ojca Świętego w Asyżu, która niedawno miała

miejsce i na życzenie Ojca Świętego odbyła się w Asyżu, i próbę zbratania wyznawców różnych
religii w zadaniu wspólnego świadczenia o Panu Bogu i jednocześnie przeciwstawienia się tym nie-
wierzącym, tym ateistom, którzy chcieli by upiec polityczną pieczeń kosztem religii i wyznawców
Pana Boga. I dochodzimy do dwóch bardzo ważnych spraw. Po pierwsze, chrześcijanie — teraz
pomówmy o sobie, zostawmy na boku inne religie, mówmy o sobie — muszą być bardzo czujni
na tym punkcie, żeby wyznawać swoją wiarę w sposób godny Pana Boga i w sposób, który daje
wiarygodnie, dobre, przekonujące świadectwo. Jeden z problemów polega bowiem na tym, że ludzie
mówią, że są świadkami Pana Boga, mówią o Nim, że chcą Go naśladować, natomiast to naśla-
dowanie można w wielu przypadkach nazwać przedrzeźnianiem Pana Boga. Otóż nie żyjemy tak,
jak żyć powinniśmy. W związku z tym nasza religijność, nasza wiara, nie są przekonywujące, nie
przynoszą tych owoców, które przynosić powinny.

Jeżeli mamy posunąć się do samokrytyki, to doskonale widać mechanizmy tego przedrzeźniana

Pana Boga w naszej Ojczyźnie. Niezależnie od tego, kto sprawuje władzę polityczną, są te same
afery, te same nadużycia, te same problemy. W gruncie rzeczy nie jest takie ważne, czy ktoś jest z

2001/2002 – 40

background image

lewej czy prawej strony, bo okazuje się że pokusy, i uleganie tym pokusom, zwłaszcza finansowym,
odbywa się i po jednej i po drugiej stronie bariery, i po jednej i po drugiej stronie sporów politycz-
nych. To nam pokazuje, że człowiekowi wierzącemu w Boga, i deklarującemu się przy wartościach
religijnych i chrześcijańskich, nie są oszczędzone żadne pokusy, które przeżywają inni ludzie.

Druga rzecz, chyba jeszcze ważniejsza, to że za przemoc i gwałt, który dokonuje się w świecie,

jest oskarżany Pan Bóg. Ludzie mówią, w tym kierunku idzie myślenie: „Pana Boga nie ma, skoro
takie rzeczy w świecie się dzieją. Gdzie jest Bóg, który by się ludźmi opiekował? Gdzie jest Jego
wszechmoc, która by ludzi chroniła przed złem? Gdzie jest Jego miłość i miłosierdzie, które by
współczuło cierpiącym?”

W ten sposób mnożą się tacy, także w kontekście ostatnich ataków terrorystycznych, którzy

stają się oskarżycielami Pana Boga. Czyli problem z płaszczyzny polityki zostaje przeniesiony na
płaszczyznę religii, a następnie zostaje przeniesiony w sferę tzw. teodycei. I ci, którzy widzą zło
popełniane przez ludzi, oskarżają za nie Pana Boga. Bo mówią: „Albo Bóg nie jest wszechmocny,
skoro do tego wszystkiego dochodzi, albo Bóg nie jest miłosierny, skoro tak złe rzeczy się dzieją. A
jeżeli nie jest wszechmocny, to nie jest Bogiem. Jeżeli nie jest miłosierny, to też nie jest Bogiem.”
I takie rozumowania pojawiają się i trafiają także do głów ludzi wierzących.

O tej sprawie bardzo często mówi Ojciec Święty. Jednak jego „Przekroczyć próg nadziei” zostało

napisane już 8 lat temu, gdy ten kontekst był inny. Ojciec Święty zwraca uwagę, że w świecie istnieją
areopagi, które usiłują Pana Boga przedrzeźniać i pokazywać Go w fałszywym świetle. Spróbujmy
na ten problem spojrzeć od strony Pisma Świętego. I spojrzeć od strony pewnego epizodu, który
jest na samym początku Pisma Świętego. Na pewno oświetla on nam te problemy na tyle dobrze,
że powinniśmy — nawet, jeżeli wszystkiego do końca nie zrozumiemy — mieć jednak świadomość,
że nie wolno oskarżać Boga za grzechy, za zło, za nieprawości, których dopuszcza się człowiek.

Jest to słynne opowiadanie o Kainie i Ablu. To powiadanie o dwóch braciach, z których jeden

zabił drugiego, i to wszystko działo się w obecności Bożej, doskonale pasuje do tych wyzwań, przed
którymi stoimy na progu XXI wieku. Paradoks polega na tym, że wiek XXI zapowiada się jako
wiek mroczny, trudny, ciemny, gdzie przyszłość maluje się w barwach ciemniejszych niż kiedykolwiek
dotąd. Powiedział o tym Ojciec Święty 8 grudnia ub. r. (2001 r.) na Placu Hiszpańskim w Rzymie,
gdzie przed figurą Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej zauważył, że na horyzoncie
świata pojawiły się czarne chmury. Jeżeli papież powiedział coś takiego po raz pierwszy w całym
swoim pontyfikacie
, to na pewno wiedział co mówi. I stąd nasza refleksja nad obecnością Boga w
świecie, w którym dochodzi do konfrontacji, do walki, nawet do bratobójstwa, może pozwoli również
wnieść własny wkład, aby w tym świecie znaleźć swoje własne miejsce. Nie chodzi tutaj o jakąś
wizję katastroficzną — pamiętajmy, że panem historii jest Pan Bóg, to On prowadzi ludzkość przez
wszystkie wichry, On pozwala z nich wyjść zwycięsko, jednak bardzo wiele zależy od człowieka.
To proste opowiadanie odkrywa nam mechanizmy, które pozwalają lepiej zrozumieć tą trudną
rzeczywistość. Posłuchajmy:

Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę.

Zwróćmy uwagę że wracamy do prozaicznych starożytnych stosunków społecznych, które istnieją

po dzień dzisiejszy. W świecie istnieje podział ról, związanych z wiekiem, z płcią, wykształceniem, z
zadaniami, których się podejmujemy sami, z tym, co nazywamy powołaniem. Upraszczając wszyst-
ko, Pismo Święte mówi, w świecie zawsze są ci, którzy uprawiają rolę, są ci, którzy pasą trzodę, żyją
obok siebie, żyją ze sobą, i każdy ma swoje miejsce w tym świecie. Normalnie biorąc nie powinno
być konfliktów, nie powinno być rywalizacji, bo starczyło by miejsca dla wszystkich i dla każdego
człowieka. Ale to opowiadanie jest usytuowane tuż po biblijnym opowiadaniu o upadku pierw-
szych ludzi. Grzech, którego dopuścili się pierwsi rodzice, spowodował zachwianie się ich kontaktu
z Bogiem, zachwianie ich kontaktów między sobą, spowodował utratę zaufania do siebie nawzajem,
wreszcie spowodował nieporządek w ich wnętrzu. I zło pojawia się wszędzie tam, i przemoc poja-
wia się wszędzie tam, gdzie człowiek niszczy swoje więzi z Bogiem, gdzie człowiek niszczy to dobro,
które jest w nim i gdzie człowiek niszczy więzi z innymi ludźmi. Zatem to siedlisko zła jest gdzieś
w głębi naszego serca i sumienia. To, co dzieje się w świecie, ma jakieś swoje źródło, które trzeba

2001/2002 – 41

background image

odkrywać, i to źródło mieści się na ogół, najczęściej w człowieku. To z jednej ludzkiej decyzji może
potem wychodzić pasmo zła i nieszczęść, które przynoszą katastrofalne skutki. Ale na początku
tego opowiadania mamy klimat zupełnie spokojny.

Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, zaś Abel składał
również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Pan spoglądał na Abla i na jego
ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć.

Z tym fragmentem opowiadania wiążą się oskarżenia kierowane po dzień dzisiejszy pod adresem

Boga. Można by je sprowadzić do takich stwierdzeń. Dlaczego jest tak, że jednym powodzi się
dobrze, są bogaci, Pan Bóg wydaje się im sprzyjać, a innym — nie? Czyżby Pan Bóg w postępowaniu
z człowiekiem kierował się kaprysami? Przecież jeden i drugi składał ofiarę dla Boga. I Bóg przyjął
ofiarę jednego, natomiast na drugiego i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Czyżby Pan Bóg był
kapryśny? Jeżeli Pan Bóg jest kapryśny, to człowiek nie ma żadnych szans. Bo wtedy skąd możemy
wiedzieć, czy Jego kaprys akurat mnie dotyczy, w dobrym tego słowa znaczeniu. Część wizerunków
Boga jest sprowadzanych do kaprysu, przedstawia się nie wizerunek Boga ale Jego karykaturę. I tam,
gdzie mamy do czynienia z karykaturą Pana Boga, niewiele da się zrobić. Żeby zrozumieć świat
i swoje miejsce w świecie, trzeba mieć prawidłowy wizerunek Pana Boga
. Trzeba Go
należycie rozumieć na tyle, na ile w ludzki sposób i w ludzkim języku zrozumieć i pojąć Go możemy.
Mnóstwo trudności religijnych bierze się stąd, że obraz Boga jest wypaczony, że myślenie o Bogu
jest karykaturalne. Nieraz człowiek jest bardzo wykształcony w swojej dziedzinie, natomiast jego
wiedza religijna, jego rozeznanie o Bogu, jest na poziomie małego dziecka. I dysproporcja pomiędzy
technicznymi możliwościami i pomiędzy wiedzą i posiadaną wiedzą o Panu Bogu powoduje, że
odrzuca wiarę jako coś dziecinnego, naiwnego. I w ten sposób odrzuca Pana Boga. Ale on właściwie
nie odrzuca Boga, bo on Boga nie znał. On odrzuca ten naiwny wizerunek Boga, na który przystać
nie może i którego nie może przyjąć. I dodajmy, że bardzo często może to być po prostu jego
wina. Bo integralny rozwój człowieka powinien brać pod uwagę wszystkie aspekty rzeczywistości.
Zatem tak ważną sprawą jest to, aby pogłębiając swoją wiedzę o świecie, jednocześnie pogłębiać
swój wizerunek Pana Boga i nie doprowadzić do wielkiej dysproporcji pomiędzy wiedzą a wiarą.
Jan Paweł II powiedział, że człowiek unosi się jakby na dwóch skrzydłach, na skrzydłach wiedzy i
wiary. Oddycha jak gdyby dwoma płucami, wiedzą i wiarą. Tam, gdzie zabraknie jednego z nich,
to człowiek żyje jak gdyby połową swoich możliwości.

Wróćmy do tego obrazu. Otóż Kain był rolnikiem i składał Panu ofiary z roli. I Kain przynosi

do Pana Boga to, co ma pod ręką. Bóg chce ofiary, trzeba Bogu oddać ofiarę, to Kain zabiera to co
ma — „Chciałeś, to masz!” Niestety jest sporo takich ludzi wierzących, którzy w stosunku
do Boga zachowują się tak, jak Kain. Muszą coś zrobić, to robią.
Taki jest przepis, tak
go nauczono, taka jest tradycja — w porządku, zrobię. Chciałeś — masz. Taka religijność „na
odczep się”. Taka religijność bywa niestety dość popularna, zwłaszcza w świecie, gdzie wszystko
jest nastawione na używanie, na korzystanie. I człowiek może być po swojemu obowiązkowy, przy
czym obowiązek pojmować po najmniejszej linii oporu. Tak właśnie czynił Kain. Wiedział, że ma
złożyć Bogu ofiarę, przyniósł i złożył.

Abel też wiedział, że ma złożyć Bogu ofiarę. Ale składał pierwociny ze swojej trzody i z ich

tłuszczu. Tu jest właśnie różnica. Żeby to złożyć trzeba te pierworodne zwierzęta znaleźć, odszukać,
trzeba je odróżnić. I z ich tłuszczu, a więc czegoś, co w przekonaniu semickich nomadów było
najważniejsze, Abel składa ofiarę. Składa z tego, co ma najcenniejsze, co ma najdroższe w swoim
posiadaniu. Wie, że musi oddać Bogu chwałę, ale nie uznaje religijności „na odczep się”, która
była religijnością jego brata. Wybiera i daje Bogu to, ca ma najcenniejsze, nawet więcej, to, co go
kosztuje.

Być może wyda się to państwu osobliwe, ale przez wieki, gdy tłumaczono to biblijne opowia-

danie, zwracano uwagę na pewien fakt, który być może i my będziemy w stanie zrozumieć. O ile
człowiek uprawiający rolę jest zdolny przywiązać się do roślin w jakikolwiek sposób, np. ogrodnicy,
rolnicy, leśnicy potrafią z drzewami rozmawiać, czekać cierpliwie na owoce. Widać to we Włoszech,
we Francji w winnicach, gdzie jakość owoców w najlepszych winnicach bierze się z jakości troski

2001/2002 – 42

background image

człowieka, który chodzi wokół tej winnicy, to daleko bardziej ten przedziwny proces psychiczny do-
tyczy człowieka i zwierząt. Zwłaszcza pasterze potrafią przywiązywać się do trzody, do tych sztuk,
które są najlepsze, potrafią nazywać je po imieniu, rozpoznawać. Każdy, kto miał w domu jakieś
zwierzę, wie doskonale, jak intymne więzi nawiązują się czasem między zwierzęciem i człowiekiem.
Człowiek dzięki niemu staje się lepszy, a zwierzę, jakiekolwiek ono jest, jest w stanie bardzo wiele
nas nauczyć. To jest ważne również do zrozumienia tego fragmentu.

Abel ofiarował Panu Bogu to, co miał najcenniejsze. Dlatego Bóg spoglądał na Abla i na jego

ofiarę i przyjął ją; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Abel ofiarował Bogu to, co miał
najcenniejsze i jego ofiara odsłoniła tajniki jego serca. Kain ofiarował Bogu to, co miał pod ręką
i jego ofiara również odsłoniła tajniki jego serca. Na zewnątrz wszystko wyglądało w porządku.
Natomiast to, co najważniejsze, działo się w sercu tych ludzi. To nam odsłania istotę kultu, spra-
wowanego także w Kościele. Na zewnątrz może wszystko wyglądać jak najlepiej. Wszyscy jesteśmy
w Kościele, są nas setki czy tysiące i wydaje się, że stoimy jeden obok drugiego. Ale intencje, które
nas ożywiają, to, co nami kieruje, kiedy tak stoimy obok siebie, zna tylko Pan Bóg. W związku
z tym należy się spodziewać, że każdy z nas jest inaczej przez Niego postrzegany i że nie każda
nasza obecność jest Panu Bogu tak miła, jak obecność tego, który stoi obok. I Ewangelia wiele
razy potwierdza, że tak jest w istocie, choćby w słynnej przypowieści o faryzeuszu i celniku. Na ze-
wnątrz faryzeusz wydawał się dużo bardziej religijny, ale to co najważniejsze działo się we wnętrzu
człowieka.

I w religijności właśnie wnętrze jest najważniejsze. Również w dzisiejszym świecie, jeżeli ma się

dokonywać nieustannie jakaś odnowa religii i religijności, jeżeli mamy nie dopuścić do tego, żeby
Pana Boga przedrzeźniać, to to, co najważniejsze, ma się dokonywać w naszych sumieniach. Raz
jeszcze wracamy do nauczania Jana Pawła II, który znamy aż nadto dobrze, kiedy od początku
pontyfikatu papież wzywał, żebyśmy byli ludźmi sumienia. I to wezwanie do tego, żeby być czło-
wiekiem sumienia było ponawiane także i w Polsce. Bo to właśnie według sumienia i tego, co jest
w naszym wnętrzu, jesteśmy postrzegani przez Boga. W Starym Testamencie czytamy takie sło-
wa: „Człowiek widzi to, co jest odkryte dla oczu. Bóg natomiast patrzy w serce”. Kiedy Kain i
Abel składali swoją ofiarę, można było powiedzieć, że z zewnątrz wyglądało to równie dobrze. Ale
Bóg patrzy w serce — przyjął ofiarę Abla, na Kaina i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Czyli już
zwróćmy uwagę, że w sercu Kaina, we wnętrzu Kaina, dokonuje się jakieś zło. Nigdy nie możemy
postrzegać wszystkich ludzi jako dobrych, chcących dobrze. Niestety, od czasu, gdy pierwsi rodzice
ulegli przemożnej sile zła, zło rzeczywiście jest w świecie. I mówić, że go nie ma, jest zwyczajną
naiwnością. Każda chwila, każdy dzień przynosi nam niestety potwierdzenie prawdy o mrocznej
obecności zła. I dalej:

Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą.

Kaina smuciło to, że Bóg nie chciał patrzeć na niego i na jego ofiarę. Proszę zauważyć że nie

smuciło go to, że źle zachował się wobec Boga i że jego intencje zostały odkryte. Tylko
smuciło go to, że Pan Bóg nie zachował się tak, jak on chciał, żeby się zachował
. Jest to
problem w religii, w religijności, po dzień dzisiejszy. Bo zwróćmy uwagę, że Kain i Abel byli ludźmi
religijnymi. Jest to problem ludzi wierzących. Po dzień dzisiejszy ludzie, jeżeli Pan Bóg nie zachowa
się wobec nich tak, jak oni by chcieli, są z tego powodu zasmuceni. Słowo hebrajskie jest mocniejsze,
po polsku brzmi to raczej „wściekł się Kain” albo „rozjuszył się Kain i chodził z ponurą twarzą”. A
więc i dzisiaj, kiedy Pan Bóg nie zachowa się tak, jak powinien, to wywołuje to u ludzi złość na Boga.
Bywa to taka religijność okazjonalna, albo taka religijność bardzo interesowna. Tak długo, dopóki
w życiu układa się wszystko w porządku, no to jest miejsce dla Pana Boga. Gdy coś się w życiu
załamuje, to i Pan Bóg okazuje się niepotrzebny, bo nie postąpił tak, jak byśmy chcieli. Gdyby
Pan Bóg,
mówiliśmy o tym wielokrotnie i dzisiaj też to trzeba przypomnieć, odpowiadał zawsze
na wszystkie nasze potrzeby, to nie byłby żadnym Bogiem tylko naszym narzędziem.
I wtedy jedni by Go prosili o to, inni o tamto, a pewnie największe wzmocnienie wiary w naszych
warunkach przypadało by w zwłaszcza w środę, czyli w okolicy losowania Toto-Lotka. Gdyby Pan
Bóg odpowiadał na wszystko to, co chcemy, to niestety przekreślał by swoją Boską Istotę.

2001/2002 – 43

background image

Proszę zwrócić uwagę, że jedna ze stron wyznawania Pana Boga na tym polega, że

musimy z góry założyć, że nie wszystkie nasze prośby wysłucha i że musimy przyjąć
przebieg naszego życia taki, jakim jest. Nie możemy tak wierzyć w Pana Boga, żeby Go
sobie podporządkowywać. Bo wtedy nasza wiara byłaby parodią religijności, byłaby
zabobonem, magią.
I są w świecie takie religie, lub raczej pseudo-religie, które mają sposoby
wywierania nacisku na Boga. W religijności popularnej, ludowej, nieraz takie sposoby wywierania
nacisku na Pana Boga są i wiemy dobrze, że w każdej obyczajowości, także tej religijnej, są rozmaite
formuły, przy pomocy których staramy się Pana Boga jak gdyby zakląć i przymusić do takiej
działalności, jak by nam odpowiadała.

Kain więc smucił się z tego, że Pan Bóg nie przyjął jego ofiary. Nie smucił się w tym znaczeniu,

iżby podjął rachunek sumienia, tylko smucił się w tym znaczeniu, że fortel się nie udał.

Pan zapytał Kaina:

Zwróćmy uwagę, że inicjatywa należy do Pana Boga. Kiedyś podkreślaliśmy, że Boża obecność

w życiu człowieka zaczyna się od pytania. Tak było z Adamem i Ewą, gdzie Bóg pytał «Adamie,
gdzie jesteś?», tak jest i z Kainem, kiedy z inicjatywą wychodzi Pan Bóg. We wszystkich sytuacjach
krytycznych w naszym życiu musimy wsłuchać się w głos sumienia. Wtedy zazwyczaj pojawia się
jakaś wątpliwość, jakieś pytanie, na które człowiek powinien udzielić odpowiedzi. I tutaj też Pan
Bóg kieruje pytanie:

«Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twoja twarz jest ponura?»

Otóż istnieje bardzo ścisły związek, o tym wiedziano w starożytności, pomiędzy stanem ducho-

wym a wyglądem fizycznym. Człowiek zmartwiony, z kłopotami, knujący podstęp czy zło wygląda
inaczej niż człowiek spokojny, dobry, mający poczucie dobrze spełnionego obowiązku, czy człowiek
dobrego sumienia. Niestety, a może na szczęście jest tak, że zwierciadłem serca, zwierciadłem wnę-
trza, jest ludzka twarz, są ludzkie oczy. Z twarzy każdego człowieka można bardzo dużo odgadnąć,
można zobaczyć w jakim jest nastroju, co przeżywa. Zupełnie inaczej wyglądają twarze ludzi złych,
zwłaszcza tych permanentnie złych.

Pan Bóg dojrzał w twarzy Kaina jakiś dramat. Myślę, że dzisiaj, gdy mamy wiek telewizji, wiek

obrazu, warto i od tej strony popatrzeć na rozmaitych przywódców politycznych. Warto patrzyć
na wszystkich, ale zwłaszcza na tych, gdzie jest najbardziej niespokojnie. Proszę zwrócić uwagę
na rozmaite miejsca na świecie, zwłaszcza te, gdzie jest najbardziej zapalnie i popatrzeć na twarze
tych, którzy odpowiadają nieraz za losy milionów ludzi. To jest bardzo znaczący eksperyment.
Tylko czasami możemy się mylić. Na ogół widać to bardzo dobrze. Na pewno twarz Szarona różni
się od twarzy — dam krańcowy przykład — Jana Pawła II. Na pewno twarz jednego prezydenta
różni się od twarzy innego człowieka. Rola twarzy jest zauważona w tym biblijnym opowiadaniu,
które powiada, że zła tak do końca nie da się ukryć, że jest ono zapisane również w ludzkim ciele.
I dalej Bóg mówi do niego:

Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz do-
brze postępował, to grzech leży u wrót i czyha na ciebie.

Bóg zwraca uwagę Kainowi, że powinien przemyśleć swoje życie, że powinien przemyśleć swoje

postępowanie. Zapewne wielu ludzi złych czuje w sobie taki głos, skłaniający ich do przemyślenia.
To przemyślenie ma bardzo prosty schemat. Gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną,
dobrą. Ale skoro postępujesz źle, to grzech leży u wrót i czyha żeby się wedrzeć. Ten grzech jest po-
równany tutaj do węża, który w każdej chwili może się wślizgnąć niepostrzeżenie do domu człowieka
i może mu wyrządzić niepowetowane szkody. Po tym przepięknym obrazie pojawia się niezwykłe
ostrzeżenie, które po hebrajsku — przecież Pismo Święte jest napisane po hebrajsku — brzmi tak:
„Zeatta tinszol bo”(?). Przeczytajmy jeszcze raz to zdanie, żeby dobrze zrozumieć samą końcówkę.

Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz do-
brze postępował, to grzech leży u wrót i czyha na ciebie.

2001/2002 – 44

background image

„Zeatta tinszol bo”(?). W powieści Johna Steinbecka „Na wschód od Edenu” jest taki przejmu-

jący epizod. Bohater stara się zrozumieć to hebrajskie wyrażenie i stara się zrozumieć, co to znaczy
„tinszol”. Próbuje zasięgnąć rady rabinów. I ci przez długi czas studiują ten fragment Pisma Świę-
tego. Po wielu latach przychodzą do niego i mówią „Słuchaj, wydaje nam się, że chyba wiemy,
jak należy to przetłumaczyć.” „Jak?” „Otóż grzech czeka u wrót, a przecież ty możesz nad nim
panować”. I wtedy, dodaje Steinbeck, mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku, że właściwie
zrozumieli święty tekst. Grzech czeka u wrót, a przecież ty możesz nad nim panować. Nigdy nie jest
tak, że moce zła są absolutnie nie do odwrócenia. Nigdy nie jest tak, że człowiek w konfrontacji ze
złem jest absolutnie przegrany. Na szczęście ceną wolności jest to, że możemy wybierać pomiędzy
dobrem a złem. I na szczęście ceną wolności jest to, że w konfrontacji ze złem możemy wybrać
dobro. A więc człowiek jest silniejszy, a w każdym razie może być silniejszy niż okoliczności, niż
jakiś wewnętrzny imperatyw, przymus, który go popycha do złego. Więc jeżeli „ty możesz nad nim
panować”, to ostatnie słowo należy do ciebie.

Proszę zwrócić uwagę, że Bóg mógł stworzyć człowieka ubezwłasnowolnionego, pozbawionego

wolnej woli. Tylko cóż to byłby za człowiek? I jakaż z tego była by chwała dla Pana Boga? Bóg
stworzył człowieka wolnym, a ceną tej wolności jest także to, że możemy dokonywać wyborów
przeciwko Panu Bogu. Ale nie musimy tego robić, możemy nad złem panować. Zatem jeżeli na
horyzoncie ludzkości zbierają się rozmaite czarne chmury, to nigdy nie jest tak, że świat jest w tym
momencie przegrany. Nigdy nie jest tak, że nie ma iskierki nadziei na to, że można inaczej, można
lepiej.

Temu poświęcona jest w gruncie rzeczy cała końcówka — bo niestety tak to trzeba przedstawiać

— pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II. Otóż Ojcu Świętemu przyszło rządzić Kościołem i
odgrywać rolę pierwszoplanową w świecie, gdy świat doznaje jakiegoś potwornego wstrząsu. Ale
wobec tego potwornego wstrząsu, który jak się wydaje od czasu do czasu się nasila — już są
zapowiedzi, że wiosną ma być kolejny konflikt i to zakrojony na szeroką skalę — gdyby człowiek
patrzył tylko w tych kategoriach, to utracił by wszelką nadzieję, poczucie możliwości planowania,
poczucie pewności siebie. Jan Paweł II zwraca uwagę na to, że nie wolno tracić nadziei
w świecie, który się wydaje jej pozbawiony.
„Ty możesz nad nim panować”. I bez przerwy
podejmuje wysiłki dyplomatyczne, a jednocześnie podejmuje wielki wysiłek modlitewny względem
ludzi wierzących, przede wszystkim chrześcijan, ale także ludzi innych wyznań i religii. W tych
dniach zostało opublikowane tzw. Annuario Pontificio — „Rocznik papieski”, z którego wynika,
że w świecie 1/6 ludzkości to są katolicy. To można by powiedzieć dużo, ale i mało po 2000 lat.
Ale nie ma żadnej innej religii, żadnego innego wyznania, które byłoby tak wielkie jak katolicyzm.
I do tych katolików, do tego co szóstego człowieka na świecie, Jan Paweł II próbuje trafić, próbuje
ukazać wartość i wielkość modlitwy o pokój, troski o pokój, starań o pokój.

Zwróćmy uwagę, że Bóg daje Kainowi szansę. Mówi do niego „Gdybyś dobrze postępował,

miałbyś twarz pogodną. Ale gdy postępujesz źle, to jeszcze nie jesteś na absolutnie przegranej
pozycji. Bo grzech czyha u wrót i chce się wedrzeć do twojego środka, a przecież ty możesz nad
nim panować.” I największym zadaniem, największym powołaniem, jakie chrześcijanie
mogą przynieść współczesnemu światu, jest to przesłanie nadziei polegające na tym, że
człowiek nigdy nie jest tak zepsuty, żeby się nie mógł z tego podnieść. Że świat nigdy
nie jest na tak przegranej pozycji, żeby się nie mógł z tego wydostać.
To przesłanie nadziei
jest chyba największym wkładem, jakie człowiek wierzący w Chrystusa może wnieść w dzieje świata.
To jest niesłychanie wzniosłe powołanie. Nam, zwyczajnym ludziom, może się wydawać, że ono nas
bezpośrednio nie dotyczy. A cały pontyfikat Jana Pawła II jest to jedno wielkie przypomnienie
wkładu, jaki pojedynczy, zwykły człowiek może wnosić w dzieje świata. Kiedyś, podczas jednego ze
spotkań w Afryce Ojciec Święty użył takiego przykładu, który zapewne znamy również ze swojego
dzieciństwa, z czytanek w elementarzu. Kiedy był pytany o to, co mogą zrobić afrykańskie dzieci,
Ojciec Święty poprosił, żeby mu przyniesiono patyczek. Wziął go i złamał. Następnie poprosił o trzy
patyczki. Złamanie już nie przyszło łatwo. Potem wziął garść patyczków i powiedział „Spróbujcie
teraz to złamać”. I w ten sposób pokazał murzyńskim dzieciom, że siła polega na tworzeniu jedności,
tworzeniu wspólnoty. I że decyzja każdego pojedynczego człowieka znaczy tak bardzo wiele, bo

2001/2002 – 45

background image

układa się w splot rozmaitych decyzji. I każdego z nas łatwo jest złamać. Kilkoro — trudniej.
Ale kiedy tworzymy większą wspólnotę — to jest bardzo trudno albo wręcz niemożliwe. Że są
granice oddziaływania na człowieka. W dzisiejszym świecie rola religii bywa na rozmaite sposoby
pomniejszana. I właśnie dlatego każda indywidualna decyzja człowieka wierzącego i każdy wkład
w wyznawanie wiary staje się szczególnie cenny wtedy, gdy nabiera wymiaru społecznego. Gdy
tworzymy zbiorowość, w której nikt nas tak łatwo złamać nie może. Jak kończy się to biblijne
opowiadanie?

Rzekł Kain do Abla, brata swego: «Chodźmy na pole».

Zwróćmy uwagę, że Kain w ogóle nie odpowiedział Bogu. Bóg skierował do niego przesłanie,

ofertę, pytanie, które spotkało się z brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi. Również i dzisiaj bywa tak,
że ci, którzy są źli, zepsuci, nie podejmują rozmowy z Bogiem. Tam gdzie brakuje religijności, tam
i sumienie jest utwardzone. I jest kłopot z tym, żeby człowieka zmienić. Wypadki nabierają teraz
niesłychanego przyśpieszenia.

A gdy byli na polu, Kain rzucił się na Abla i zabił go.

Okazało się, że Pan Bóg był cały czas obecny. Moglibyśmy powiedzieć tak: a czy Pan Bóg nie

mógł powstrzymać ręki Kaina? Tak, jak później powstrzymał rękę Abrahama? Otóż Abrahama Bóg
sam wystawił na próbę. Natomiast Kain był wolny. Dlatego w każdym pokoleniu mogą być tacy,
którzy, jak Kain, podnoszą rękę na swojego brata i niestety go ugodzą, zabiją. Skoro Bóg obdarzył
człowieka wolnością, powtórzmy to raz jeszcze, to ceną wolności jest również cena odrzucenia Pana
Boga i cena podeptania ludzkiej godności. Taka jest wolność, bez tego nie bylibyśmy wolni. Gdyby
wszystko zamykało się w ramach tego świata, z pewnością człowiek byłby istotą nieszczęśliwą. Na
szczęście perspektywa życia, to jest perspektywa doczesności, za którą rozciąga się perspektywa
wieczności, w której ostatnie słowo należy do Boga. Tu, w doczesności zdarza się, że ostatnie słowo
należy do człowieka. I jeżeli jest to człowiek zepsuty i zły, wtedy to ostatnie słowo człowieka jest
słowem gwałtu i przemocy. Niestety taki jest również los Pana Boga. Gdzie był Pan Bóg wtedy,
kiedy Kain zabijał Abla? Otóż Pan Bóg był razem z Ablem. Pan Bóg był po stronie
Abla, ale nie sposób było przeciwstawić się tej wolności człowieka
. Jeszcze dalej:

Wtedy Bóg zapytał Kaina: «Gdzie jest twój brat, Abel?»

Zauważmy, że Bóg nie opuścił zbrodniarza. Że nawet wtedy, kiedy Kain zabił Abla, Bóg nie

potępił Kaina tylko zapytał: „Gdzie jest twój brat, Abel?” Istniała jeszcze taka możliwość, żeby
Kain powiedział: „Panie Boże, zobacz, co zrobiłem. Zabiłem swojego brata. Przebacz mi to, czego
się dopuściłem!” Ale nic takiego się nie stało. On odpowiedział:

On odpowiedział: «Nie wiem. Czy jestem stróżem mojego brata??»

A więc w dalszym ciągu ten, który dopuścił się bratobójstwa kieruje swoje oskarżenie pod

adresem Pana Boga. Czego ode mnie chcesz? Na to Pan Bóg:

Rzekł Bóg: «Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!

Otóż ten napis „Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!” jest wszędzie tam, gdzie

człowiek przelewa krew drugiego człowieka, gdzie popełniany jest gwałt, przemoc, gdzie próbuje się
oskarżać Pana Boga za zło i za zbrodnie popełniane przez człowieka. To opowiadanie jest bardzo
przejmujące. Ono pokazuje, że w świecie, w którym jest gwałt i przemoc, jest obecny Pan
Bóg. Ale obecny nie tak, że miałby zmieniać wydarzenia, tylko tak, że chce zmienić
ludzkie sumienie, ludzkie serce.
Jeżeli się to Panu Bogu uda, wtedy świat, przynajmniej w
tej mniejszej skali, zostaje zabezpieczony przed złem i przemocą. Jeżeli Pan Bóg poniesie porażkę,
to wtedy i człowiek dopuszcza się zła, które zaplanował, i — wówczas można by powiedzieć — że

2001/2002 – 46

background image

jedyna sprawiedliwość, jaka jest, polega na tym, że Bóg jest po stronie prześladowanych. Kain zabił
Abla, ale Bóg był po stronie Abla.

Tradycja żydowska umieszcza ten epizod w Jerozolimie na górze, na której później Abraham

miał złożyć swojego syna, obok góry, na której później Jezus Chrystus poniósł mękę i śmierć
krzyżową. Abel stał się w ten sposób w Starym Testamencie zapowiedzią, prefiguracją, ofiary Jezusa
Chrystusa. W konfrontacji przed Kaifaszem, a później przed Piłatem, znów spotkały się dwa punkty
widzenia. Ci zgromadzeni przed Piłatem wołali „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!” „A cóż On złego uczynił?”
„Ukrzyżuj Go! Nie chcemy nad sobą nikogo, tylko cesarza!” Znów płaszczyzna religijna i polityczna
zostały zręcznie ze sobą przemieszane. Natomiast w losie Chrystusa uzewnętrzniło się raz jeszcze to,
co niegdyś dokonało się w losie Abla w samych początkach ludzkości. I w każdym pokoleniu będą
Ablowie, którzy cierpią niesprawiedliwość, którzy cierpią prześladowania ze strony Kaina nawet,
jeżeli jest to ich własny brat. Problem polega na tym, po której stronie my jesteśmy. Nie wolno nam
być Kainami, ani stać po stronie Kaina. W każdym wypadku powinniśmy być solidarni z Panem
Bogiem, który domaga się zmiany ludzkiego wnętrza. I w dzisiejszy świecie to wołanie o zmianę
ludzkiego wnętrza jest wołaniem, któremu każdy z nas powinien starać się na swój sposób sprostać.
I to jest sens pontyfikatu, taki jest również sens nauczania Jana Pawła II w tym trudniejszym czasie,
w którym żyjemy. Miejmy nadzieję, że te chmury, które pojawiły się na horyzoncie ludzkości, rozejdą
się. Ale one nie rozejdą się tylko wtedy, że na to będziemy czekać, tylko wtedy, gdy uświadomimy
sobie my, ludzie różnych religii, że grzech waruje u wrót, czyha i chce się wedrzeć, a przecież możesz
nad nim panować.

Dzisiaj dziękuję państwu za uwagę. Gorąco zapraszam na następną konferencję, za cztery tygo-

dnie w marcu, chyba że będą u nas w tym terminie rekolekcje parafialne.

6

Męka Pana Jezusa wg. św. Mateusza
(dn. 18 marca 2002)

Dzisiaj zrobimy sobie małe odstępstwo od tematyki książki „Przekroczyć próg nadziei”. To odstęp-
stwo będzie właściwie duże, ale Ojciec Święty też traktuje o tym, o czym chcę mówić. Ponieważ
mamy Wielki Post tematem dzisiejszym chciałbym uczynić ewangeliczne opowiadanie św. Mateusza
o pojmaniu, o procesie, o męce i o śmierci Jezusa Chrystusa
. Chciałbym tak zrobić po pierwsze
dlatego, że mamy czas Wielkiego Postu. Po drugie były głosy sugerujące tą tematykę. Po trzecie
motywy męki i śmierci zajmują sporo miejsca także w książce „Przekroczyć próg nadziei” i stanowią
o naszym chrześcijańskim istnieniu.

Zacznijmy od rzeczy ogólniejszych, aby później przejść do bardziej szczegółowych. W kanonie

Nowego Testamentu są cztery ewangelie, św. Mateusza, św. Marka, św. Łukasza oraz św. Jana. Każ-
da z nich ma swoją specyfikę, własny profil, była pisana w w określonej sytuacji i każda ma również
swoich adresatów. Jeżeli chcemy czytać je z pożytkiem, to musimy mieć podstawowe wiadomości
o poszczególnych ewangeliach i o ewangelistach. Wiele lat temu zastanawialiśmy się właśnie nad
specyfiką każdej z Ewangelii. Dzisiaj tylko powiemy krótko o Ewangelii św. Mateusza i uzasadnimy
wybór, którego dokonaliśmy.

Ewangelia św. Mateusza została napisana przez człowieka imieniem Mateusz albo przez kogoś

bardzo mu bliskiego, kogoś z jego kręgu, najprawdopodobniej jednak to on sam ją napisał. Wiemy,
że był celnikiem, pracował jako poborca podatkowy. Wiemy, że został powołany przez Jezusa prosto
z komory celnej. Świadectwem i śladem jego profesji jest fakt, że w żadnej innej ewangelii nie ma
tylu nazw pieniędzy i monet. Można by powiedzieć, że miał mentalność dzisiejszego pracownika
kantoru. Wspomina monety i żydowskie, i greckie, i rzymskie, i syryjskie oraz zna ich wartości.
Był Żydem i swoją ewangelię pisał, i to jest bardzo ważne, dla tych chrześcijan, którzy nawrócili
się z judaizmu, przyjęli Jezusa Chrystusa jako Żydzi.
Właśnie ten wzgląd przesądzi o tym, że
zastanowimy się dzisiaj nad tą ewangelią. Bo chcielibyśmy dotrzeć jak najbliżej do tych realiów,
związanych ze skazaniem Jezusa na śmierć, oraz Jego męką i śmiercią. A te realia w ewangelii
św. Mateusza zostały bardzo dobrze pokazane. Jeżeli chodzi o pozostałe ewangelie, to tylko kilka
słów. Ewangelia św. Marka jest to w gruncie rzeczy ewangelia św. Piotra Apostoła, ponieważ św.

2001/2002 – 47

background image

Marek był jego bliskim towarzyszem. I czytając ewangelię św. Marka jakby oglądamy Jezusa oczami
św. Piotra, który mu zawsze towarzyszył. Potwierdzeniem tego jest fakt, że tylko w ewangelii św.
Marka tak bardzo ostro i surowo mówi się o św. Piotrze i o jego zaparciu. Bo tylko sam Piotr,
zastanawiając się nad swoim życiem mógł podjąć taki głęboki rachunek sumienia. Inni ewangeliści
starali się na wszelkie sposoby Piotra wybielić a niejako usprawiedliwić. W ewangelii św. Marka
tego nie ma. Trzecia ewangelia kanoniczna to ewangelia św. Łukasza. Jest to jedyna ewangelia
napisana przez kogoś, kto nawrócił się z pogaństwa i kto nie był bezpośrednim świadkiem życia
Jezusa Chrystusa, tylko to, co zapisał, znał z opowiadań tych, którzy Jezusa bezpośrednio znali.
Ponieważ była to mentalność grecka, sposób myślenia grecki, to jest ona nam najbliższa bo i my
jesteśmy wychowani w tej samej kulturze. Wielokrotnie wspominałem państwu, że ta Ewangelia
ma zupełnie inne zapatrywania np. na kobiety, jest bardzo przychylna kobietom. Ponieważ Łukasz
był lekarzem, jest ona również bardzo mocno wyczulona na rozmaite choroby, słabości, na ludzkie
ciało. Jest to, jak się ją często nazywa, ewangelia miłosierdzia. O ile np. w Ewangelii św. Marka
czy św. Mateusza mówi się, że Jezus uzdrowił człowieka, który miał uschłą rękę, to Łukasz w
takich przypadkach dopowiada, która to była ręka, czy też konkretyzuje objawy innej choroby.
Wreszcie czwarta ewangelia jest to ewangelia umiłowanego ucznia Jezusa, Jana, który towarzyszył
Jezusowi jako młody chłopak. Natomiast swoją ewangelię pisał pod koniec życia i jest to ewangelia
człowieka, który zapamiętał Jezusa z młodości, natomiast przeżywał Go przez kilkadziesiąt lat
na rozmaite sposoby, a przede wszystkim w sakramentach świętych. Ta ewangelia jest najpełniej
sakramentalna, tam zwłaszcza podkreśla się bardzo mocno wartość Eucharystii oraz wartość chrztu.
Symbolem chrztu jest woda, symbolem Eucharystii jest krew, i pamiętamy epizod, przedstawiony
tylko przez św. Jana, że jeden z żołnierzy przebił włócznią bok Jezusa, a wtedy wypłynęła krew i
woda. W ten sposób Jan daje poznać, że na krzyżu mają swój początek dwa sakramenty: chrzest i
Eucharystia.

Po tym wprowadzeniu pozostaniemy przy ewangelii św. Mateusza. Jest to ewangelia bardzo

trudna. Trudna dlatego, bo jest napisana przez Żyda dla Żydów, którzy przyjęli Jezusa Chrystusa,
a więc bardzo często nawiązuje do świata żydowskiego, który pod wieloma względami jest nam
obcy, nie znamy go. Zawiera również słowa hebrajskie, słowa aramejskie. Wspominałem kiedyś
państwu epizod z 1994 r. Przebywałem wtedy w Chicago gdzie w ramach wymiany wykładowców
miałem wykłady w Spercus(?) College of Judaica — uczelni kształcącej rabinów. Słuchaczami
studium doktoranckiego była grupa stosunkowo młodych rabinów żydowskich. Ponieważ oni chcieli
poznawać chrześcijaństwo, poznawać Nowy Testament, uznałem, że powinni przeczytać ewangelie, a
w szczególności ewangelię św. Mateusza. Powiedziałem im, że powinni sobie kupić Nowy Testament.
Na to usłyszałem, co było dla mnie zaskoczeniem bo wiedziałem o nich sporo ale nie wszystko, że oni
nie mogą kupić Nowego Testamentu. Dlaczego? Bo oni, jako Żydzi, zwłaszcza jako rabini, nie mogą
wydawać swoich pieniędzy na chrześcijańskie wydawnictwo, żeby chrześcijańskich wydawnictw nie
wspierać. Nie mogą tego nabyć, więc nie mogą tego mieć w domu. Byli bardzo szczerzy w swojej
odpowiedzi. No to co, nie możecie tego w ogóle przeczytać? No nie, w zasadzie moglibyśmy pójść
do biblioteki, ale tam nie będzie. Ale jest wyjście — żeby kupił ks. Chrostowski, nawet za pieniądze
instytutu i im dał, to im wolno. W ten sposób nie wspieraliby bezpośrednio, ale wspierali pośrednio.

Proszę zauważyć tę mentalność, niezwykle mądrą. Bo z jakim brakiem odpowiedzialności wielu

z nas kupuje rozmaite rzeczy, wspierając w ten sposób rozwój tych rzeczy. Nie byłoby np. pewnych
gazet i czasopism, kaset, gdyby nie było tych, którzy to kupują. Ale my przykładamy do tego
mniejszą wagę, albo żadnej. Ale zostawmy to na boku.

Ale to nie koniec historii. Kiedy dostali w końcu Nowy Testament poprosiłem ich, żeby prze-

czytali ewangelię św. Mateusza, mieli na to tydzień. Po tygodniu wrócili. I okazało się, że był to
jeden z najbardziej wartościowych wykładów i przeżyć, jaki kiedykolwiek miałem w życiu. Okaza-
ło się, że prawie wszystkim błyszczą oczy i wszyscy czekają, od czego ja zacznę. I myśleli, że to
będzie taki polityczny wykład, w którym ja będę im coś mówił. Tymczasem ja wolałem czegoś się
dowiedzieć od nich, bo po raz pierwszy w życiu miałem przed sobą grupę ponad 20 rabinów, którzy
przeczytali Ewangelię. Kiedy zapytałem ich o wrażenia, to wrażenie było takie. Czy zrozumieliście
to, o czym Ewangelia mówi? Tak, oczywiście. A czy macie jakieś pytania albo jakiś problem? I

2001/2002 – 48

background image

wtedy pierwszy głos, który powiedział: „Ja nie mogę zrozumieć, że wy, chrześcijanie, rozumiecie
tę Ewangelię. Przecież ona jest taka żydowska, że aby ją zrozumieć trzeba być Żydem! Jak wy to
rozumiecie?” On podejrzewał, że nasze kłopoty z czytaniem ewangelii św. Mateusza są znacznie
większe niż ich kłopoty z czytaniem ewangelii św. Mateusza. I tak jest w istocie. Bo proszę sobie
przypomnieć choćby sam jej początek.

Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama. Abraham był ojcem Izaaka;
...

Gdy chrześcijanin to czyta, zadaje sobie pytanie — po co to komu? Ale gdy Żyd to czyta, czy to

Żyd chrześcijanin czy Żyd wyznawca judaizmu, ma to dla niego całkiem inny sens. Bo on przywykł
do takiego myślenia w kategoriach rodowodów. Mówiłem państwu kilka razy, że chrześcijańska
pamięć o przodkach kończy się na naszych dziadkach, rzadko kiedy na pradziadku. Natomiast w
rodzinie żydowskiej potrafią wywodzić przodków do piątego, do ósmego, do dziesiątego pokolenia
i natychmiast potrafią sięgać , w naszych warunkach, do XVII - XVIII wieku. Czyli pamięć o
przeszłości jest zachowywana tam zupełnie inaczej. Mówię o tym także dlatego, żeby w tym świetle
popatrzeć na fragment Ewangelii, który będziemy dzisiaj czytali. Jest to bardzo ważne, w tej
Ewangelii jest wiele nawiązań do żydowskiego sposobu myślenia, bo przecież Mateusz pisał dla
takich, którzy jak on stali się wyznawcami Jezusa Chrystusa będąc wcześniej wyznawcami judaizmu.
Zatem ewangelia Mateusza dla nas jest trudna, wymaga jakiegoś komentarza, tam się mówi o
dziesięcinach z mięty, kminku, ruty, tam się mówi o prawie żydowskim, o Starym Testamencie.
Nas to niejako nuży, podczas gdy dla Żyda, starożytnego i dzisiejszego, jest to świat, w którym się
obraca.

Dla nas natomiast najłatwiejsza jest ewangelia św. Łukasza, bo przedstawia Jezusa wg. takiego

sposobu widzenia świata, który i nam jest właściwy. Jeżeli więc zaleca się komuś przeczytanie
Ewangelii po raz pierwszy, to najlepiej zaczynać od ewangelii Łukasza, a Mateusza zostawić na
koniec.

Parę słów na temat Palestyny w czasach Jezusa Chrystusa. Palestyna była wtedy pod okupacją

rzymską, która trwała już kilka dziesięcioleci. Okupacja rozpoczęła się w r. 63 przed Chr., kiedy
Rzymianie zajęli Jerozolimę i zajęli Palestynę. W czasie śmierci Jezusa, co miało miejsce ok. roku
30 bądź 33, w zależności od sposobu rachuby czasu, mieli za sobą ponad 90 lat okupacji. Można
by powiedzieć 90 lat zaborów. Jeżeli byśmy chcieli zrozumieć sytuację w Palestynie za czasów
Jezusa, to moglibyśmy ją porównać do sytuacji Polski pod zaborami pod koniec XIX wieku.
Można
by powiedzieć, że istniały zupełnie podobne reakcje, zupełnie podobne tendencje i zupełnie podobne
problemy. Byli tacy Żydzi, którzy nieźle się ułożyli z Rzymianami i czerpali z tego tytułu rozmaite
zyski. Byli tacy Żydzi, którzy ciągle liczyli, że okupacja rzymska się skończy i wobec tego nie chcieli
się z nią pogodzić. Byli wreszcie tacy Żydzi, którzy zbrojnie przeciwstawiali się okupantom a także
przeciwstawiali się innym Żydom, którzy kolaborowali z Rzymianami. Podziały nie biegły więc
tylko pomiędzy Żydami a Rzymianami ale również wewnątrz żydowskiego świata. Znakiem tych
podziałów jest bardzo silne zróżnicowanie w ówczesnym judaizmie, o którym powiemy sobie za
moment.

Druga sprawa, którą trzeba znać, to wielojęzyczność w tym okresie, i wielokulturowość. Co to

znaczy wielojęzyczność? W Palestynie były wtedy w użyciu trzy języki. Język hebrajski, który był
starym językiem ogółu Żydów, ale w czasach Jezusa Chrystusa był używany przede wszystkim
w synagodze, przede wszystkim w liturgii, przede wszystkim do czytania ksiąg świętych. Czy i
na ile na co dzień mówiono po hebrajsku, tego nie wiemy — bowiem znajdujemy księgi święte z
tamtego okresu, ale ona należą do Kanonu Pisma Świętego i z konieczności musiały być po hebraj-
sku. Językiem popularnym, mówionym na co dzień, był język aramejski, który jest bardzo bliski
hebrajskiemu. Z nim Żydzi zetknęli się na wygnaniu babilońslim, potem go sobie przyswoili. Ten
język w starożytności był bardzo rozpowszechniony. Wreszcie od ok. dwóch stuleci przed Jezusem
w całym basenie Morza Śródziemnego rozpowszechnił się język grecki. Pełnił on taką funkcję, jaką
dziś pełni język angielski, np. przeciętny Duńczyk, Holender mówi dobrze po angielsku, rzadziej
po niemiecku. W Palestynie było podobnie. Przeciętny Żyd mówił po aramejsku, znał hebrajski,

2001/2002 – 49

background image

bo to był język modlitwy. Ale przeciętny Żyd mówił również po grecku, bo to był język, który
przynieśli ze sobą Rzymianie. Paradoks polegał na tym, że wtedy na terenie Palestyny łacina była
bardzo rzadka. Tylko niektórzy, którzy przybywali z Rzymu, mówili po łacinie. Była ona językiem
oficjalnym, kancelaryjnym, ale po łacinie nikt wtedy nie mówił — mówiono po grecku.

Ta wielojęzyczność powodowała wielokulturowość. Podziały przebiegały mniej więcej tak. He-

brajski i aramejski były używane w Jerozolimie i okolicy, natomiast grecki był używany w dużej
części Galilei. Tam, gdzie wychował się Jezus, w Nazarecie, używany był częściej grecki niż ara-
mejski czy hebrajski. Ale Jezus najprawdopodobniej mówił na co dzień po aramejsku. Skąd o tym
wiemy? Wskazują na to te teksty ewangeliczne, w których mowa jest o cierpieniu Jezusa, zwłaszcza
o cierpieniu na krzyżu. Każdy człowiek cierpi w języku swojej matki. Można znać wiele języków.
Natomiast kiedy nas coś bardzo boli, to wtedy okazuje się, który język jest matczyny. Otóż Je-
zus na krzyżu modlił się po aramejsku — „Eloi, Eloi, lema sabachthani” (Boże mój, czegoś mnie
opuścił...) co stanowi początek psalmu. Możemy z tego wnosić, że ten język był Mu najbliższy. Z
drugiej strony dobrze wiemy, że np. z Piłatem, czyli rzymskim urzędnikiem, rozmawiał bez żadnego
tłumacza, czyli znał grecki. I wreszcie na pewno znał hebrajski, bo kiedy poszedł do synagogi w
Nazarecie podano mu zwój księgi proroka Izajasza, On czytał z tego zwoju tekst, a następnie ten
tekst komentował. Zatem można o Jezusie jako o człowieku domniemywać, że znał wszystkie te
trzy języku i znał bardzo dobrze.

Jeszcze jedna uwaga. Życie żydowskie było wtedy bardzo silnie zróżnicowane. Istniały różne

grupy, które bardzo często kłóciły się między sobą i nawet do pewnego stopnia się zwalczały, ale
mimo to tworzyły taką jedność w różnorodności. Najważniejsze grupy, to tzw. faryzeusze, którzy
ukształtowali się od ok. 150 lat przed Chrystusem. Była to bogatsza warstwa społeczeństwa, moż-
na by ich porównać (z pewnym ryzykiem, bez złośliwości, przyszło mi do głowy takie porównanie,
chciałbym, żeby państwo to dobrze zrozumieli) do takich Klubów Inteligencji Katolickiej. To byli
ludzie przekonani o swoich możliwościach umysłowych, intelektualnych, jednocześnie nieco separo-
wali się od zwyczajnych, prostych ludzi, uważali się za nieco lepszych, sporo pisali, sporo uczyli,
sporo mówili itd. Na ogół byli podziwiani, ale jednocześnie niezbyt lubiani, aczkolwiek ich słuchano.
Byli wśród nich specjalni nauczyciele, cieszący się szczególnym autorytetem, zwracano się do nich
mówiąc „Rab” czyli „nauczyciel” albo „mistrz”. Kiedy zwracano się w formie bardzo osobistej, mó-
wiono „Rabbi” czyli „Mój mistrzu”, „Mój nauczycielu”. Ten zwrot bardzo szybko stał się tytułem
i tak powstała nazwa własna „rabin”, która przez grekę przeszła również do języka polskiego.

Druga grupa to tzw. sadyceusze. Była to grupa o pochodzeniu kapłańskim. Kapłaństwo prze-

chodziło tam z ojca na syna, był to obowiązek: kapłanem mógł być tylko syn kapłana — w naszym
wyznaniu było by to niemile widziane. W rezultacie kapłanów było bardzo dużo, były ich tysiące,
mieli bardzo duży wpływ na ówczesne życie. Trzeba dodać, że i faryzeusze i sadyceusze, w sposób
mniej lub bardziej otwarty, kolaborowali z Rzymianami. Dlatego, że mieli zbyt dużo do stracenia.
Wydaje się, że tak przyzwyczaili się do okupacji — choć starali się robić inne wrażenie — że nieźle
się z Rzymianami układali.

Była jeszcze jedna grupa tzw. zeloci. Nazwa jest pochodzenia greckiego: „zeleo” czyli „gorliwy”.

Odrzucali oni jakąkolwiek współpracę z Rzymianami. Wśród nich najbardziej radykalnym odłamem
byli tzw. sykaryjczycy od słowa łacińskiego oznaczającego miecz. Pod płaszczami nosili krótkie
miecze. Ponoć bano się ich jak ognia, byli to tacy starożytni żydowscy terroryści. Ich udział w życiu
publicznym polegał na tym, że jeżeli mogli to zabijali skrycie zarówno Rzymian jak i kolaborujących
Żydów. W ewangelii mamy też ślady tego lęku.

Czwarta grupa ówczesnego życia to tzw. eseńczycy. Ci uznali, że faryzeusze są za bogaci, sady-

ceusze są za układni, sykaryjczycy i zeloci są zbyt krwawi, zatem najlepszą rzeczą będzie usunąć
się i szukać Pana Boga w ciszy i odosobnieniu, nie w Świątyni, nie w mieście. Na indywidualnej
modlitwie i we wspólnocie, którą założyli nad Morzem Martwym w Qumran. Tam mieszkały ich
setki, być może tysiące — ludzi izolujących się od życia publicznego. Można by powiedzieć, że byli
to starożytni żydowscy mnisi. W roku 70 po Chr., w trakcie powstania żydowskiego, które wybuchło
4 lata wcześniej, Rzymianie zlikwidowali wszystkie te grupy w okrutny sposób. Wymordowali kogo
się dało, przeżyli tylko ci, którzy poszli na układy z Rzymianami jak Józef Flawiusz, który to opisał.

2001/2002 – 50

background image

Reszta musiała uciekać lub poniosła śmierć. Po roku 75 przetrwały tylko niedobitki faryzeuszów.
I właśnie ten nurt faryzejski dał później początek temu życiu żydowskiemu, które trwa po dzień
dzisiejszy. Ponieważ wśród faryzeuszy prym wodzili rabini, to ten judaizm nosi nazwę judaizmu
rabinicznego i istnieje po dzień dzisiejszy.

Po tym długim wstępie przejdźmy do Ewangelii. W ewangelii św. Mateusza wyraźnie widzimy,

jak narasta napięcie pomiędzy różnymi grupami Żydów a Jezusem. Największe napięcie narastało
pomiędzy faryzeuszami i sadyceuszami z jednej strony, a Jezusem i jego uczniami. Faryzeusze i
sadyceusze kłócili się między sobą, ale w tym jednym byli zgodni – i jedni i drudzy przeciwstawili
się otwarcie Jezusowi. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo złożona i bardzo trudna. Przede wszystkim
dlatego, bo Jezus w bardzo wyraźny sposób zakwestionował ich sposób przeżywania religijności,
ich pobożność, ich wpływ na ludzi. I zwrócił uwagę na to, że religijność, jaką oni reprezentują,
ma więcej w sobie z ludzi, niż z Boga. Jezus wiele razy im wskazywał,że tak rozbudowali rozmaite
przykazania, i każą ich przestrzegać prostym ludziom, że ci ludzie nie są w stanie wywiązać się
ze wszystkich wymogów. Proszę sobie przypomnieć te słowa Jezusa, które słyszymy od czasu do
czasu w kościele, w których Jezus ostro upomina faryzeuszy i sadyceuszy. Mówi: „wiążecie ludziom
ciężary wielkie, ale własnym palcem nie chcecie ich tknąć”. Takie słowa musiały wywoływać reakcję,
narastał konflikt.

Ale jeszcze większy konflikt narastał z arcykapłanami i z tymi, którzy w owym czasie byli

przywódcami religijnymi. Przyczyną tego konfliktu w dużej mierze był stosunek Jezusa do świątyni
jerozolimskiej, a także to, za kogo Jezus przedstawiał siebie tym, którzy Go słuchali. Otóż Jezus
wskazywał, że świątynia jerozolimska nie jest niezbędną częścią życia religijnego.
Wskazywał i uczył,
że wyznawcą Boga można być wszędzie pod warunkiem, że człowiek ma prawe sumienie, prawe
serce, że jest dobrym, że przestrzega przykazań. Oni natomiast mocno podkreślali rolę świątyni
jerozolimskiej. Ten konflikt osiągnął szczyt, kiedy Jezus zbliżał się do Jerozolimy i zapowiedział, że
z tego, na co patrzą, nie zostanie kamień na kamieniu. I to wywołało oburzenie.

Jeżeli komuś się wydaje, że to jakaś prosta sprawa, to proszę wyobrazić sobie sytuację, gdy ktoś

zbliża się do Jasnej Góry i zapowiada, że Jasna Góra zostanie zburzona — proszę sobie wyobrazić
reakcję paulina. Coś podobnego było tam, w Jerozolimie. Reakcja słuchaczy była straszliwie żywa,
mocna, dosadna. Oni nie ukrywali, że Jezusa szczerze nienawidzą. Te przesłanki — muszę skracać,
bo niektóre motywy pojawią się zaraz w Ewangelii św. Mateusza — przesądziły o tym, że coraz
bardziej zastanawiano się co z Jezusem zrobić. I wtedy pojawiły się dwie frakcje. Jedna wśród
faryzeuszy, którą reprezentował m.in. Gamaliel (znamy jego imię z Dziejów Apostolskich) oraz
Nikodem (który wcześniej spotkał się z Jezusem i z Jezusem rozmawiał) mówiła mniej więcej tak:
„Zostawmy tą sprawę. Zostawmy tego człowieka. Jeżeli ta sprawa jest z Boga, to ona przetrwa.
Jeżeli ta sprawa jest z ludzi, to sama przepadnie.” Druga frakcja wśród arcykapłanów, faryzeuszy
i sadyceuszy była o wiele bardziej radykalna — postanowili Jezusa zgładzić. Mogli to zrobić w
sposób skrytobójczy, ale najwyraźniej nie mieli ku temu okazji, bo Jezus zawsze był w otoczeniu
Apostołów. Dlatego postanowiono doprowadzić do pojmania Jezusa, do przeprowadzenia procesu
i skazania na śmierć. Proszę zwrócić uwagę na pewien fortel. Doszli do wniosku, że będąc pod
okupacją rzymską i nie mogąc wykonywać wyroków śmierci, muszą uzyskać zatwierdzenie wyroku
przez Rzymian, żeby móc przeprowadzić egzekucję.

Posłuchajmy. Wiemy, że żaden moment z życia Jezusa nie jest tak dobrze opisany, jak ostatnie

godziny Jego życia, Jego męka i Jego śmierć. Znaczna część każdej ewangelii jest poświęcona tym
kilkunastu godzinom, ostatnim godzinom życia Zbawiciela. Dlaczego Apostołowie przykładali do
tego taką wagę? Można by powiedzieć — z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że oni na co dzień
byli bardzo blisko z Jezusem i bardzo mocno przeżyli Jego śmierć. Więc to, co przeżyli, wywarło
na nich trwałe piętno. Po drugie, oni doskonale wiedzieli, że całe życie Jezusa nabiera znaczenia
właśnie w świetle Jego męki, Jego śmierci i Jego zmartwychwstania. Oni wiedzieli, że Jezus dokonał
wielu cudów, nauczał, robił co mógł, ale najwięcej uczynił wtedy, kiedy został pojmany i kiedy to,
co się działo, nie zależało od Jego woli. I w związku z tym te ostatnie godziny Jego życia zostały
opisane bardzo dokładnie. Pamiętamy, że w czwartek, w ostatnim tygodniu życia Jezusa, miała
miejsce Ostatnia Wieczerza — tak nazywamy ostatni posiłek Jezusa. Jezus miał świadomość, że

2001/2002 – 51

background image

jest to Jego ostatnie spotkanie z Apostołami. Na tej Ostatniej Wieczerzy ustanowił zatem sakrament
Eucharystii, sakrament kapłaństwa i sakrament pokuty. Dał poznać, że to jest koniec i w związku
z tym zostanie z A, z wyznawcami w zupełnie nowy, sakramentalny sposób. Podczas Ostatniej
Wieczerzy w pewnym momencie Jezus zapowiedział dość dramatycznie, że jeden z nich Go zdradzi.
Wszyscy zaczęli pytać „Czy to nie ja?”, tak samo zapytał Judasz. Jezus odpowiedział „Tak, ty”.
Wtedy Judasz wstał i wyszedł. Ewangelista dodaje „a była noc”, czyli był już wieczór, mniej więcej
taka pora, jak w tej chwili. Ta noc jest również symbolem jakiegoś odejścia w niewiadomą, w którą
udał się Judasz. I kiedy skończyła się Ostatnia Wieczerza, a miała miejsce tam, gdzie do dzisiaj
wznosi się tzw. wieczernik, Jezus zszedł do podnóża Góry Oliwnej, do Ogrodu Oliwnego aby się
modlić. Wziął ze sobą tylko trzech uczniów: Piotra, Jakuba i Jana. Tych, którzy byli najbliżej
Jego. Tych, którzy towarzyszyli Mu również podczas Przemienienia na górze Tabor. Tych, którzy
najlepiej zdawali sobie sprawę z tego, kim On jest. I dobrze wiemy, że wtedy Jezus modlił się a
oni usnęli. Zatem był to już późny wieczór, trudno mówić o godzinie ale może dziewiąta, może
w pół do dziesiątej. Pamiętajmy, że rozkład dnia w starożytności był inny niż dzisiaj. Nie było
prądu elektrycznego, nie było światła, zatem ludzie wstawali ze słońcem i kładli się spać niedługo
po zachodzie. Była wtedy wiosna, obliczono, że najprawdopodobniej śmierć Jezusa miała miejsce
3 kwietnia 30 roku. W Palestynie zmrok zapada ok. godz. 18, to wszystko działo się 2 - 3 godziny
później. Ewangelista napisał tak:

Gdy On jeszcze mówił, oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja
z mieczami i kijami, od arcykapłanów i starszych ludu.

Otóż Mateusz nie zostawia żadnych wątpliwości, że to, co dokonało się w Ogrodzie Oliwnym,

było zorganizowane przez arcykapłanów i starszych ludu. O ich niechęci do Jezusa już mówiliśmy.
Ta niechęć osiąga teraz swój szczyt. Udało się im pozyskać grupę ludzi prostych, grupę strażników,
i wreszcie Judasza, który otrzymał od nich pieniądze. Dlaczego Judasz był potrzebny? Przede
wszystkim dlatego, że ci strażnicy, którzy szli Jezusa aresztować, w nocy nie bardzo wiedzieli, który
to jest. Zadaniem Judasza było wskazać Go. I Judasz zrobił to w sposób, który do tej pory pozostał
w języku jako „Judaszowski pocałunek”. Na starożytnym Bliskim Wschodzie mężczyźni witali się
między sobą, i kobiety między sobą, obejmując się i pochylając się nad sobą. I wtedy Judasz usłyszał
od Jezusa „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?” (Łk.22,48) Judasz przekonał się,
że Jezus bardzo dobrze rozpoznał jego intencje. Gdy tylko powitanie się skończyło, dopadli ci,
którzy przybyli razem z Judaszem i Jezusa pojmali.

Zdrajca zaś dał im taki znak: «Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie!». Zaraz
też przystąpił do Jezusa, mówiąc: «Witaj Rabbi!», i pocałował Go. A Jezus rzekł do
niego: «Przyjacielu, po coś przyszedł?» Wtedy podeszli, rzucili się na Jezusa i pochwycili
Go. A oto jeden z tych, którzy byli z Jezusem, wyciągnął rękę, dobył miecza i ugodziwszy
sługę najwyższego kapłana odciął mu ucho.

Wspominaliśmy o tych zelotach, a nawet sykaryjczykach. I w gronie Apostołów był jeden, który

był takim właśnie zelotą. Ten Apostoł nosił imię Szymon Gorliwy, ale nie chodziło o gorliwość w mo-
dlitwie. Chodziło o gorliwość o profilu, nazwijmy go umownie patriotycznym. Najprawdopodobniej
to on z mieczem wystąpił w obronie Jezusa.

Wtedy Jezus rzekł do niego: «Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za
miecz chwytają, od miecza giną. Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego,
a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów? Jakże więc spełnią się
Pisma, że tak się stać musi?»
W owej chwili Jezus rzekł do tłumów: «Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę,
żeby Mnie pojmać. Codziennie zasiadałem w świątyni i nauczałem, a nie pochwyciliście
Mnie. Lecz stało się to wszystko, żeby się wypełniły Pisma proroków».

2001/2002 – 52

background image

Zwróćmy uwagę, że Jezus daje im poznać, że oto tego wieczoru ludzie, którzy przedtem krzy-

czeli „Witaj królu!” — w ciągu jednego wieczoru — zmienili się przeciwko niemu. Mówi „Wiele
razy byłem w świątyni, a dzisiaj przychodzicie z mieczami i kijami, jak na chuligana. Dlaczego to
robicie?” A jak zachowali się Jego uczniowie?

Wtedy wszyscy uczniowie opuścili Go i uciekli.

Była noc. Więc w tym tłumie w nocy mogli jakoś uciec. Jezus został sam ze swoimi prześla-

dowcami. Tak zaczyna się opis męki, której teraz krótko, jeszcze raz przed Wielkim Tygodniem,
chcemy się przyjrzeć.

Ci zaś, którzy pochwycili Jezusa, zaprowadzili Go do najwyższego kapłana, Kajfasza,
gdzie zebrali się uczeni w Piśmie i starsi.

Słowa w tym wierszu stały się przedmiotem silnych kontrowersji, zwłaszcza w minionym XX

wieku, kiedy to uczeni żydowscy powiedzieli tak: „To jest niemożliwe, żeby tak się stało. Najwyższy
kapłan i sanhedryn, najwyższa rada żydowska, nigdy nie obradowali wieczorami. A jeżeli nawet ob-
radowali, to nigdy wieczorami nie wydali wyroku śmierci. Nie było takiego zwyczaju. Przepisy były
inne.” I tak dochodzimy do pewnego paradoksu, jaki istnieje między teorią prawa a prawną prakty-
ką. Kiedy w 1984 r. został porwany ksiądz Jerzy Popiełuszko, to na drugi dzień, znamy ten epizod
ze zwierzeń samego biskupa Kazimierza Romaniuka, zadzwonił do biskupa generał Kiszczak i zako-
munikował biskupowi, że wczoraj mężczyźni przebrani za milicjantów porwali księdza Popiełuszkę.
Biskup zapytał „A skąd Pan wie, że oni byli przebrani za milicjantów?” Na to generał odpowiedział
„No chyba ksiądz biskup nie przypuszcza, że mogli to zrobić milicjanci.” Otóż procedury milicyjne
nie przewidywały porwań ludzi, nie przewidywały mordowania ludzi w nocy, ani wrzucania ich do
rzeki z przywiązanymi kamieniami. Nie znajdzie się żadnego dokumentu zezwalającego na stosowa-
nie takich metod. Podobną sytuację mamy tutaj. Czym innym są procedury, a czym innym może
być faktyczny stan rzeczy. W normalnych procedurach wysoka rada nie wydawała wyroków śmierci
ani nie zbierała się późną nocą. Ale w tym przypadku, jak świadczą Mateusz, Marek, Łukasz i Jan,
było inaczej. Sąd nad Jezusem odbył się późnym wieczorem w czwartek. Jak ten sąd wyglądał?

A Piotr szedł za Nim z daleka, aż do pałacu najwyższego kapłana. Wszedł tam na
dziedziniec i usiadł między służbą, aby widzieć, jaki będzie wynik.
Tymczasem arcykapłani i cała Wysoka Rada szukali fałszywego świadectwa przeciw
Jezusowi, aby Go zgładzić.

Zatem wyrok faktycznie już zapadł. Szukano tylko pretekstu, żeby ten wyrok uwiarygodnić.

To nie po raz pierwszy niewinny człowiek zostaje skazany na śmierć, a zadaniem sądu jest tylko
wydać wyrok skazujący. Takie sądy odbywały się w starożytności, takie sądy odbywają się po
dzień dzisiejszy. Mamy tutaj przykład solidarności Jezusa z niewinnie skazanymi i z niewinnie
prześladowanymi. Zatem wyrok był wcześniejszy niż cała procedura. I dalej:

Lecz nie znaleźli, jakkolwiek występowało wielu fałszywych świadków. W końcu stanęli
dwaj i zeznali: «On powiedział: ”Mogę zburzyć przybytek Boży i w ciągu trzech dni go
odbudować”».

I tak wracamy do tego, co posłużyło za pretekst do skazania Jezusa. Mianowicie stosunek

Jezusa do świątyni jerozolimskiej. Wszystko to działo się w bliskim sąsiedztwie świątyni, w
odległości kilkuset metrów. I ci świadkowie powołują się na faktyczne słowa Jezusa, zapowiadające
zburzenie świątyni jerozolimskiej. Ale mówią, że Jezus zapowiadał, że to On zburzy tę świątynię,
podczas gdy naprawdę mówił, że zostanie zburzona.

Wtedy powstał najwyższy kapłan i rzekł do Niego: «Nic nie odpowiadasz na to, co
oni zeznają przeciwko Tobie?» Lecz Jezus milczał. A najwyższy kapłan rzekł do Niego:
«Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?»

2001/2002 – 53

background image

To pytanie arcykapłana jest jednym z najważniejszych miejsc w ewangelii. Do Jezusa przycho-

dzili ludzie i pytali „Kim jesteś?”. Jan Chrzciciel wysłał posłańców „ Kim Ty jesteś? Czy Tym,
który miał przyjść, czy też mamy oczekiwać kogoś innego?” Czasami Jezus pytał swoich uczniów
„Za kogo Mnie uważają ludzie?”, „Z wy, za kogo Mnie uważacie?”. Ale nigdy Jezus nie mówił
o sobie „Ja jestem Synem Bożym”. Dlaczego? Bo zdawał sobie sprawę z tego, że zostało by to
odebrane jako swoiste bluźnierstwo. Bo przecież był człowiekiem, nie mógł im ukazać tej boskiej
części Swojej tożsamości. Bo jedyne, co mógł robić, to cuda, znaki, piękne nauki. Ale z tego jeszcze
nie można było wnosić, że On jest Bogiem. Bo ci ludzie, tak jak i my dzisiaj, nie dopuścili by
tego do siebie, nie mogli by przyjąć. Użyjmy jeszcze jednego przykładu. Gdyby Najświętsza Ma-
ria Panna powiedziała, że poczęła Jezusa w dziewiczy sposób, stała by się przedmiotem kpin. To
była Jej tajemnica, o której można było mówić tak na dobre dopiero po Zmartwychwstaniu, gdyż
Zmartwychwstanie rzuciło zupełnie nowe światło na życie Jezusa.

Otóż Jezus przez całe życie wzbraniał się przed wypowiedzią, że jest Bogiem. Natomiast, kiedy

arcykapłan zadał Mu pytanie

«Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?»
Jezus mu odpowiedział: «Tak, Ja Nim jestem.

To jest sedno Ewangelii. Właśnie wobec arcykapłana, najwyższego ówczesnego religijnego

autorytetu, Jezus wyznaje swoją tożsamość. Jezus mówi „Tak, Ja Nim jestem” i dodaje:

Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszech-
mocnego, i nadchodzącego na obłokach niebieskich». Wtedy najwyższy kapłan rozdarł
swoje szaty i rzekł: «Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz sły-
szeliście bluźnierstwo. Co wam się zdaje?» Oni odpowiedzieli: «Winien jest śmierci».

Otóż Jezus zostaje skazany na śmierć dlatego, że wyznał wobec arcykapłana, że jest Synem Bo-

żym. To zostało Mu poczytane za bluźnierstwo. Po dzień dzisiejszy spór o Jezusa jest sporem
o to, kim On jest
. Każdy, kto powie, że Jezus był wielkim nauczycielem, dobrym człowiekiem,
Mistrzem z Nazaretu, wspaniałym rabbim, miłosiernym itd. nie jest jeszcze chrześcijaninem.
Otóż być chrześcijaninem to jest uznać bóstwo Jezusa Chrystusa
. I tutaj się różnimy.
Przede wszystkim różnimy się od Żydów. Ojciec Święty Jan Paweł II w „Przekroczyć próg nadziei”
napisał, że właśnie ten moment, to wyznanie stało się jakby kamieniem obrazy. Że właśnie z tego
wyznania zrodził się protest, który trwa po dzień dzisiejszy. I ten protest nazywa się synagogą
i nazywa się islamem
. Jedni i drudzy mówią, że Bóg jest wzniosły, transcendentny, absolutny,
wszechmogący, pełen majestatu i kocha ludzi. Ale nie na tyle, żeby stać się jednym z nas.
Tutaj nasze drogi radykalnie się rozchodzą, drogi chrześcijan, wyznawców Jezusa Chrystusa, oraz
drogi wyznawców judaizmu i drogi wyznawców islamu. I proszę zauważyć, że ta scena przesłuchania
przed najwyższym kapłanem była decydująca dla całego losu Jezusa i jest również decydująca dla
tego, kim my jesteśmy. Być chrześcijaninem to znaczy przyjąć tę deklarację Jezusa przed
arcykapłanem jako swoją
. Natomiast jeżeli się tej deklaracji nie przyjmuje, to oczywiście nie
należymy do grona Jego wyznawców. Arcykapłan zawołał o Jezusie „Zbluźnił!” I dalej:

Co wam się zdaje?» Oni odpowiedzieli: «Winien jest śmierci». Wówczas zaczęli pluć Mu
w twarz i bić Go pięściami, a inni policzkowali Go i szydzili: «Prorokuj nam, Mesjaszu,
kto Cię uderzył?»

Jezus stał się przedmiotem kpin, drwin i przedmiotem udręczenia. Skoro jesteś zapowiadanym

Mesjaszem, skoro jesteś posłany od Boga — urządzono z niego brzydką zabawę bijąc Go i każąc
Mu wskazywać, kto Go uderzył. Jezus zostaje sponiewierany. Odpowiedzią na deklarację Jezusa
jest właśnie sponiewieranie Go.

Dalej następuje epizod zaparcia się Piotra. Zostawmy ten epizod na moment, znamy go bardzo

dobrze i zauważmy, co się działo później. Wyrok śmierci na Jezusa zapadł przed arcykapłanem
Kaifaszem. Ale ponieważ Palestyna była pod okupacją rzymską, to Żydzi mogli wydawać wyroki

2001/2002 – 54

background image

śmierci za trzy przestępstwa: bluźnierstwo, cudzołóstwo, nadużywanie imienia Bożego. Ewangelie
świadczą, że wszystkie te przypadki były wykorzystywane. Należało dopełnić obowiązku potwier-
dzenia tego wyroku przez namiestnika rzymskiego Piłata. I dlatego:

A gdy nastał ranek, wszyscy arcykapłani i starsi ludu powzięli uchwałę przeciw Jezusowi,
żeby Go zgładzić.

Proszę zwrócić uwagę na moment, który zaznaczyłem nieco wcześniej. Mianowicie niektórzy

krytycy, zwłaszcza żydowscy, powiadają, że sanhedryn nie wydawał wyroków śmierci wieczorem.
I Mateusz powiada, że oficjalnie wyrok śmierci na Jezusa zapadł dopiero wtedy, kiedy
nastał ranek.
Bo „ wszyscy arcykapłani i starsi ludu powzięli uchwałę przeciw Jezusowi, żeby
Go zgładzić”. Otóż wiedzieli, że noc nie jest dobrym czasem na podejmowanie sądów, takie sądy
były nielegalne. Więc to przesłuchanie, które dokonało się w nocy, dopełniono oficjalnym wyrokiem
śmierci wydanym na drugi dzień rano. Możemy się tylko domyślać, jak wyglądała ostatnia noc w
życiu Jezusa. W Jerozolimie, w dawnym pałacu arcykapłana Kaifasza, w miejscu które nosi nazwę
św. Piotra o pianiu koguta, są lochy, pokazywane jako miejsce, gdzie Jezus przeżył ostatnią noc
Swojego ziemskiego życia.

Związawszy Go zaprowadzili i wydali w ręce namiestnika ¡Poncjusza¿ Piłata.

W ten sposób Jezus stanął przed namiestnikiem rzymskim. Piłat był namiestnikiem w latach 26

– 36. Jeszcze do niedawna, do lat siedemdziesiątych, imię Piłata znane było tylko z wyznania wiary
i podawano w wątpliwość, czy on w ogóle istniał. W Cezarei Nadmorskiej, w teatrze zbudowanym
przez Rzymian, odnaleziono kamień, który został wykorzystany jako stopień przy wejściu do teatru.
Został on położony odwrotnie. Ale na jego spodniej stronie znaleziono inskrypcję, że budowla
została zapoczątkowana w czasach, kiedy namiestnikiem był właśnie Piłat. W ten sposób mamy
potwierdzenie o Poncjuszu Piłacie spoza Biblii. Jezus stanął więc przed Piłatem.

Jezusa zaś stawiono przed namiestnikiem. Namiestnik zadał Mu pytanie: «Czy Ty jesteś
królem żydowskim?» Jezus odpowiedział: «Tak, Ja nim jestem». A gdy Go oskarżali
arcykapłani i starsi, nic nie odpowiadał. Wtedy zapytał Go Piłat: «Nie słyszysz, jak
wiele zeznają przeciw Tobie?» On jednak nie odpowiedział mu na żadne pytanie, tak
że namiestnik bardzo się dziwił.

Oskarżenia Jezusa przed arcykapłanami miały charakter religijny. Oskarżenia Je-

zusa przed namiestnikiem rzymskim mają charakter polityczny. Tam został skazany na
śmierć za to, że przedstawił się jako Syn Boży. To nie mogło być tytułem do skazania Go na śmierć
przez Piłata. Zatem zamieniono to oskarżenie twierdząc, że podaje się za króla, a więc jest przeciwko
porządkowi prawnemu. I ostatnie zdanie:

A był zwyczaj, że na każde święto namiestnik uwalniał jednego więźnia, którego chcie-
li. Trzymano zaś wtedy znacznego więźnia, imieniem Barabasz. Gdy się więc zebrali,
spytał ich Piłat: «Którego chcecie, żebym wam uwolnił, Barabasza czy Jezusa, zwa-
nego Mesjaszem?» Wiedział bowiem, że przez zawiść Go wydali. A gdy on odbywał
przewód sądowy, żona jego przysłała mu ostrzeżenie: «Nie miej nic do czynienia z tym
Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu». Tymczasem
arcykapłani i starsi namówili tłumy, żeby prosiły o Barabasza, a domagały się śmierci
Jezusa. Pytał ich namiestnik: «Którego z tych dwóch chcecie, żebym wam uwolnił?»
Odpowiedzieli: «Barabasza». Rzekł do nich Piłat: «Cóż więc mam uczynić z Jezusem,
którego nazywają Mesjaszem?» Zawołali wszyscy: «Na krzyż z Nim!»

Wszystko było przygotowane wcześniej. Ukrzyżowanie było karą specyficznie rzymską. Poza

zadaniem śmierci miało skazańca dodatkowo upokorzyć i przysporzyć męki. Takiej śmierci domaga
się ten tłum, podjudzony przez arcykapłanów i starszych ludu. Nie tylko chcą, żeby Jezus umarł,
ale chcą mieć widowisko z Jego śmierci. A więc na krzyż z Nim.

2001/2002 – 55

background image

Namiestnik odpowiedział: «Cóż właściwie złego uczynił?» Lecz oni jeszcze głośniej krzy-
czeli: «Na krzyż z Nim!» Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta,
wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: «Nie jestem winny krwi tego Sprawiedli-
wego. To wasza rzecz».

Ten gest Piłata to próba zrzucenia z siebie wszelkiej odpowiedzialności. Od tego człowieka

zależał los Jezusa. Gdyby miał dość siły, mógł by powiedzieć „Oskarżenia, z którymi przychodzicie,
są za małe, żeby Go skazać na śmierć”. Mógł Jezusa uwolnić. Nie zrobił tego.

A cały lud zawołał: «Krew Jego na nas i na dzieci nasze». Wówczas uwolnił im Bara-
basza, a Jezusa kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie.

Zatrzymajmy się na chwilę nad okrzykiem „Krew Jego na nas i na dzieci nasze”. Zdarzało się

w przeszłości, a i dzisiaj się zdarza, że są chrześcijanie, którzy uważają że w ten sposób Żydzi
wydali na siebie jakby nieustający wyrok śmierci — przyjmując zbiorową odpowiedzialność za
śmierć Jezusa i deklarując, że spada ona na nich i ich potomków. Otóż to spojrzenie nie bierze
pod uwagę zwyczajnej prawdy, że nie ma odpowiedzialności zbiorowej. Że każdy ponosi winę za
swoje grzechy, swoje słabości. W 1546 roku sobór trydencki uczył, i warto to przypomnieć
na zakończenie, że bardziej niż ci, którzy na dziedzińcu Piłata wołali „Krew Jego na
nas i na dzieci nasze” a nie rozumieli, kim jest Jezus, winni są Jego śmierci ci, którzy
są chrześcijanami, a przez czynione zło wydają ten wyrok śmierci po raz wtóry
. Przez
czynienie zła raz jeszcze skazują Jezusa na śmierć. On bowiem umarł za nasze grzechy. Spadła Nań
chłosta zbawienna dla nas wszystkich.

Na sam koniec trzeba powiedzieć, że na dziedzińcu pałacu Piłata była nie tylko grupa ok. 400

Żydów, by tyle mniej więcej mogło się tam pomieścić, którzy krzyczeli „Ukrzyżuj, ukrzyżuj”, ale
właściwie byliśmy i my wszyscy — dlatego, że śmierć Jezusa ma wartość zbawczą
za każdego człowieka.
I w tym, co krzyczeli tamci ludzie, tylko jakby znalazło wyraz to, co
uzewnętrznia się w złych uczynkach, które muszą być odkupione przez krew i mękę i śmierć Zba-
wiciela. Taki jest zbawczy sens tej Śmierci, myśmy wszyscy tam byli. Niech te słowa zostaną nam
jako przesłanie na koniec Wielkiego Postu.

7

Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa — spotkanie w drodze do
Emaus
(dn. 15 kwietnia 2002)

Kilka tygodni temu, w okresie Wielkiego Postu, zgłębialiśmy ewangeliczne opowiadanie o Męce i
Śmierci Pana Jezusa, staraliśmy się dojrzeć to, co jest ważne dla naszej wiary. Dzisiaj przejdzie-
my do tematu, który też ma związek z rokiem liturgicznym, ale ma również związek z książką
Jan Paweł II „Przekroczyć próg nadziei”. Mianowicie przejdziemy do tematu Zmartwych-
wstania
. Punktem wyjścia uczynię fragment ewangelii św. Łukasza oraz refleksję Ojca Świętego,
który, tak jak niegdyś św. Paweł czy wielu myślicieli w historii Kościoła, bardzo mocno podkreślił,
że Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jest punktem centralnym naszej wiary. Że nie sposób być
chrześcijaninem bez Zmartwychwstania, bez wiary w Zmartwychwstanie Jezusa. Dlatego dobrze,
że dzisiaj, w okresie wielkanocnym, przyjrzymy się prawdzie o Zmartwychwstaniu i spróbujemy
dociec, co z tej prawdy dla nas wynika. Zacznę od obserwacji bardzo prostej ale niesłychanie waż-
nej — dobrze to wiemy, że rzeczy proste są najważniejsze — otóż zadajmy sobie pytanie: Dlaczego
Jezus jest tak bardzo ważny dla naszego życia i dla naszej wiary?
Można by szukać i czekać na roz-
maite odpowiedzi. Myślę, że wśród spodziewanych odpowiedzi pojawiły by się i następujące: Jezus
jest ważny dla mnie, bo był człowiekiem dobrym, był też Synem Bożym. Że jako Bóg i Człowiek
wyznacza fundament naszej wiary. Taka odpowiedź jest prawdziwa, aczkolwiek nie jest to pełna
prawda o Jezusie Chrystusie. Ktoś inny mógłby powiedzieć, że Jezus jest ważny, bo uczył nas bar-
dzo ważnych rzeczy. Uczył nas kochać człowieka, kochać świat, uczył nas miłości do nieprzyjaciół,

2001/2002 – 56

background image

a nauka ta jest na tyle specyficzna, że można uznać w Nim kogoś niezwykłego. Ale natychmiast
można by dodać, że w dziejach świata jest wielu takich myślicieli, którzy uczą bardzo wzniosłych
rzeczy. I gdybyśmy tylko z powodu ich nauki mieli ich naśladować, to nie byłoby wystarczające.
Ktoś mógłby powiedzieć, że powinniśmy wierzyć w Jezusa dlatego, że On oddał za nas swoje życie.
To też nie jest dostateczny powód do tego, by w Jezusa tak bezgranicznie wierzyć. Przypominamy
sobie bowiem te fakty z dziejów ludzkości, także współczesnego świata, kiedy jedni ludzie oddają
swoje życie za innych ludzi. Przypominamy sobie zwykle te śmierci bohaterskie ... i gdyby zasadzać
się tylko na takim heroizmie to i to byłoby to samo. Nawet Jego życie, posunięte aż do śmierci dla
innych ludzi, to jeszcze za mało, żeby w Jezusa uwierzyć i z kolei poświęcić Mu całe swoje życie,
zwłaszcza jeżeli czynią tak miliony i miliardy wierzących na całym świecie i to w różnych okresach.

I tak dochodzimy do tej części odpowiedzi, która naprowadza nas na właściwy trop. Mianowicie

musimy powiedzieć, że chociaż Jezus był dobrym człowiekiem, aczkolwiek Jezus jest Synem Bożym,
aczkolwiek wzniośle nauczał, aczkolwiek posunął się do ofiary za innych ludzi posuniętej aż do
ofiarowania życia to jednak najważniejszą prawdą o Jego losie i najważniejszym wydarzeniem dla
nas pozostaje Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Pozostaje Zmartwychwstanie dlatego, że ono
wyprowadza życie Jezusa poza perspektywę tego życia ziemskiego, doczesnego. Zmartwychwstanie
Jezusa Chrystusa sprawia, że także życie każdego z nas i życie każdego człowieka nie wyczerpuje
wszystkich swoich możliwości pomiędzy poczęciem a naturalna śmiercią lecz kieruje nasz wzrok
w stronę rzeczywistości kompletnie nowej. Można by powiedzieć, że jeżeli chcemy zrozumieć na
czym polega ta definitywna, ostateczna i najważniejsza interwencja Boga w dzieje ludzkości i w
dzieje każdego człowieka — Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, to możemy się przyglądać temu
Zmartwychwstaniu także po to, żeby zrozumieć coś z naszego przeznaczenia i naszego losu. To
właśnie dzięki Zmartwychwstaniu my też traktujemy śmierć jako przejście i wierzymy, że ten nasz los
na ziemi, choćby był najdłuższy i liczył sobie osiemdziesiąt a nawet więcej lat, jet tylko przelotnym
epizodem w bezgranicznej historii świata i człowieka napisanej przez Pana Boga, która wykracza
poza bramę śmierci.

I tak dochodzimy do kolejnej bardzo ważnej rzeczy. Otóż każdy z nas chciałby wiedzieć jak

wygląda życie po śmierci. Każdy z nas chciałby namacalnie się przekonać, osiągać pewność, że to
życie po śmierci nie tylko jest, ale mówiąc po ludzku ekonomicznie, że będzie się nam opłacało życie
z Bogiem. Chcielibyśmy wiedzieć, że warto jest teraz żyć tak czy inaczej również po to, żeby to życie,
które daje nam Pan Bóg, nas niczym nie zwiodło, nie oszukało, tak jak tyle innych rzeczy w świecie,
w którym żyjemy. Żeby to było życie „warte” zachodu, takiego trudu, dzięki któremu powinniśmy
je osiągnąć. I dzisiaj, kierując się także wskazaniami z książki „Przekroczyć próg nadziei”, bo
papież mówi o tych perspektywach, chciałbym zatrzymać się nad bardzo dobrze znanym tekstem,
który kieruje naszą myśl ku Zmartwychwstaniu Jezusa. Jest to tekst o ukazaniu się Jezusa uczniom
udającym się do Emaus (św. Łuk., R.24). Jeżeli przeczytamy ten tekst bardzo wnikliwie, to uchylimy
rąbka tajemnicy dotyczącej tego życia, którego — słusznie — z Jezusem Chrystusem i dzięki Niemu
się spodziewamy. Zanim zaczniemy czytać chciałbym mocno podkreślić to, co mówiliśmy przed
paroma tygodniami, że ostatnie dni, zwłaszcza ostatnie godziny życia Jezusa Chrystusa, są w
ewangeliach opisane bardzo szczegółowo. Przypomnijmy najważniejsze fakty. Po pojmaniu w Wielki
Czwartek, po aresztowaniu Jezusa, po doprowadzeniu Go do pałacu najwyższego kapłana przed
Sanhedryn, zapadł wyrok śmierci najwyższej rady żydowskiej. Ten wyrok śmierci miał charakter
religijny. Zarzucono bowiem Jezusowi bluźnierstwo pytając Go ustami arcykapłana „Czy Ty jesteś
Synem Bożym? Czy Ty jesteś Mesjaszem, który miał przyjść? Czy Ty jesteś Synem Najwyższego?”
I wtedy wobec najwyższego kapłana, wobec najwyższego autorytetu Starego Testamentu Jezus
wyznał „Tak, Ja nim jestem”. I tak zapadł wyrok śmierci: „Zbluźnił, na cóż jeszcze trzeba nam
świadków”. Okazało się, że w tym zapytaniu arcykapłan nie chciał dowiedzieć się o Jezusie ale
pytanie potraktował jako pretekst do skazania Go. Tak rozpoczęły się liczne upokorzenia, które
pewnie trwały całą noc z Czwartku na Piątek. I po tej ostatniej nocy ziemskiego życia Jezus rano w
Piątek został zaprowadzony przed rzymskiego namiestnika Poncjusza Piłata, który miał potwierdzić
ten wyrok śmierci. Piłat wyrok śmierci potwierdził, pomimo rozmaitych wahań, na końcu co prawda
umył ręce i powiedział „Nie jestem winien krwi tego sprawiedliwego”, ale faktem jest, że nie miał

2001/2002 – 57

background image

na tyle odwagi aby od ich nacisków i żądań odstąpić. I czytamy w ewangelii, że późnym rankiem
Jezus rozpoczyna swoją drogę krzyżową i kieruje się na Kalwarię. Ta chronologia jest bardzo ważna,
ponieważ nie mamy żadnych wątpliwości co do tego, że przed swoją śmiercią Jezus w okrutny sposób
został upokorzony i cierpiał. I z tym krzyżem, w otoczeniu tych, którzy na Niego patrzyli, którzy
ew. jak Szymon Cyrenejczyk czy Weronika pomagali, Jezus udaje się na Golgotę. Około godziny
szóstej dnia, czyli około południa, został zawieszony na drzewie krzyża. I ewangeliści bardzo mocno
podkreślają, że Jezus umarł na krzyżu ok. dziewiątej godziny dnia czyli około naszej trzeciej po
południu. Z tego wnosimy, że wisiał na krzyżu przez ok. trzy godziny. Wspominałem państwu
parę tygodni temu, że te trzy godziny męki na krzyżu, w porównaniu do innych męczarni, jakie
musieli znosić ukrzyżowani, nie było tak bardzo długo. Otóż po powstaniu Spartakusa Rzymianie
ukrzyżowali tysiące niewolników przy drodze Via Apia. Ukrzyżowali ich po obydwu stronach drogi
i ci nieszczęśnicy, jak opisują starożytni historycy, męczyli się po dwa, trzy dni padając również
łupem drapieżnego ptactwa, upału. Ponieważ byli to ludzie młodzi, niewolnicy przyzwyczajeni do
bardzo ciężkiej pracy, ich śmierć nadchodziła powoli. Zostawmy na boku tą krwawa scenerię. Śmierć
Jezusa nastąpiła szybciej. Ale bardzo mocno podkreśla to, na co wskazują ewangelie, mianowicie
— Jezus naprawdę umarł. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ewangeliści mocno podkreślają,
że Jezus przeszedł przez śmierć. Po tym względem świadectwo ewangelistów jest absolutnie zgodne.
Podają oni nawet ostatnie słowa Jezusa, które wypowiedział na krzyżu, aż do tych, które podał
św. Jan: „Wykonało się, wypełniło się”. A więc Jezus umierał zupełnie świadomie i świadomie też
przyjmował Swój los jako spełnienie Starego Testamentu. Ewangelista dodaje, że kiedy Jezus zmarł
to chciano się upewnić. Wobec tego przebito mu włócznią bok. Rzymianie mieli bowiem zwyczaj,
zwłaszcza wtedy, gdy odchodzili od ukrzyżowania i musieli wracać do domu albo gdy nie chciało
im się pilnować skazańca, że przebijano im bok albo też łamano im nogi powyżej kolan. Łamanie
nóg (uderzano mieczem lub włócznią) odbywało się po to, aby ciało pod swoim ciężarem opadło i
ukrzyżowany człowiek udusił się. Przepraszam, że mówię o takich szczegółach. Ale chodzi mi o to,
żebyśmy byli wrażliwi na różne tendencje, które pojawiają się również i dzisiaj, pseudo-sensacje,
pseudo-domysły, że Jezus umarł pozornie, albo że popadł w letarg, a następnie, kiedy ochłonął lub
powrócił do życia, uczniowie wykradli jego ciało, przenieśli gdzieś do Jordanii albo do Libanu. Tam
doszedł do siebie, i — jak sugeruje wielu pseudo-biblistów — nawet ożenił się z Marią Magdaleną i
żyli długo i szczęśliwie itd. Otóż ludzka fantazja nie ma granic. I wola zasłynięcia przez wymyślenie
czegoś też nie ma żadnych ograniczeń.

My musimy mieć pewność, że punktem wyjścia do prawdy o Zmartwychwstaniu jest pewność,

że Jezus rzeczywiście na drzewie krzyża umarł. I co do tego ewangelie są absolutnie zgodne. I
to przeświadczenie stanowi punkt wyjścia do epizodu ewangelicznego, który dzisiaj chcemy sobie
przeczytać. Po trzeba nam uznać ten fakt w przypadku Jezusa, podobnie jak trzeba nam przyjąć
do wiadomości, że tak jest(?) — tzn. dojście do śmierci, umieranie i przejście przez śmierć jest
przeznaczeniem każdego z nas. I chociaż w życiu ludzi bywają różne sytuacje i od czasu do czasu
także dzisiaj zdarzają się letargi, które mają być wychwycone przez badania lekarskie, to jednak
śmierć wciąż zbiera swoje żniwo i pozostaje nieuchronna. Sa tacy, którzy mówią, że jest sprawiedliwa
ale mimo wszystko i w śmierci jest pewna niesprawiedliwość — chociaż wszyscy umierają, nie każdy
umiera w ten sam sposób. I w śmierci jest jakaś nierówność, ale to jest tajemnica, której na pewno
nie zgłębimy.

Przyjmujemy więc za Nowym Testamentem pewność, że Jezus Chrystus umarł. I z taką pew-

nością wracamy do dnia Jego ukrzyżowania i śmierci. Ta śmierć nastąpiła ok. godziny trzeciej po
południu. Ponieważ to był piątek, a wraz z zachodem słońca rozpoczynał się szabat — czyli następ-
ny dzień, a w dodatku dzień świąteczny, to powinnością Żydów było dopełnienie choćby szybkiego
pogrzebu Jezusa przed zachodem słońca. Zachód słońca w Palestynie o tej porze następuje ok.
godziny 18.30 - 19, Jezus umierał, jak wyliczyli historycy, na początku kwietnia, prawdopodobnie
3 kwietnia 33 roku. Zatem 3 kwietnia ciemno robiło się ok wpół do siódmej wieczorem. Szabat
zaczyna się kilka minut wcześniej, czyli na pogrzebanie ciała Jezusa było ok. 3 godzin. Zdjęto ciało
z krzyża, pośpiesznie obmyto. Zwyczaj przewidywał, że powinno być również namaszczone spe-
cjalnymi olejkami, przeznaczonymi dla ciał zmarłych. Tego obowiązku jednak kobiety nie zdążyły

2001/2002 – 58

background image

dopełnić i złożono ciało Jezusa w grobowcu należącym do Józefa z Arymatei. Złożenie w grobowcu
właśnie tego człowieka nie było przypadkowe, bo Józef należał do uczniów Jezusa a w każdym razie
był zainteresowany Jego nauką. I możemy się domyślać, że on sam dobrowolnie zaoferował swój
grobowiec dla założenia ciała Jezusa. Groby w starożytnej Palestynie wyglądały inaczej niż obecnie.
W skalnych pieczarach wykuwano kamienne ławy, na których składano ciało owinięte prześciera-
dłami. Następnie zataczano kamień do grobu, nawet zachował się kamień, który był przy grobowcu
króla Heroda.

I teraz możemy przejść do naszego tekstu. To wszystko, co powiedzieliśmy do tej pory można

streścić w jednym zdaniu: Jezus cierpiał, Jezus umarł, Jezus został pogrzebany. I gdyby na tym Jego
los się skończył, to można by powiedzieć, że był dobrym człowiekiem, wspaniałym nauczycielem.
Ale można również by powiedzieć, że pod tym względem nie różnił się od wielu, pewnie tysięcy
czy milionów dobrych ludzi, którzy żyli szlachetnie, którzy uczyli wzniosłych spraw. I właśnie tu
zaczyna się ta nowość. W Ewangelii św. Łukasza czytamy takie słowa:

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześć-
dziesiąt stadiów od Jerozolimy.

„Tego samego dnia” — chodzi o niedzielę, około południa. Dlatego, bo ciało Jezusa złożone do

grobu w piątek po południu pozostawało przez cały szabat czyli przez sobotę w grobie. Nikt tam
do grobu nie chodził zgodnie z żydowskim zwyczajem, zakazującym kontaktu z ciałem zmarłego
w szabat i zakazującym jakichkolwiek czynności przy ciele zmarłego. Natomiast w samą niedzielę
rano, czyli w pierwszy dzień tygodnia wg żydowskiej rachuby czasu, te kobiety, które na co dzień
posługiwały Jezusowi były Mu tak oddane, że i po śmierci chciały Mu oddać ostatnią przysługę
polegającą na namaszczeniu Jego ciała. Proszę zwrócić uwagę na pewien szczegół, który jest bar-
dzo wzruszający — na bezgraniczne oddanie tych kobiet. Apostołowie tej powinności nie dopełnili.
Natomiast kobiety, które były z Jezusem i Apostołami, były do tego stopnia przywiązane do swego
Mistrza, że postanowiły aby Jego ciało, spoczywające w grobie, doznało tych wszystkich trady-
cyjnych powinności, które ciału zmarłego się należą. I wiemy, że kiedy przybyły do grobu, ciała
nie zastały. Zobaczyły tylko te opaski. I przerażone udały się do Apostołów obwieszczając im, że
ciała nie ma. Nie powiedziały oczywiście, że Jezus zmartwychwstał, aczkolwiek miały widzenia. To
przecież Apostołowie byli(?) w stanie zrozumieć, co to jest zmartwychwstanie, bo przecież zmar-
twychwstania nie przeżyli ani nie mieli pojęcia, co ono znaczy. Kiedy wrócili do Piotra i Jana, Piotr
i Jan udali się do grobu i tam zobaczyli, że ciała nie ma oraz doświadczyli, czy też usłyszeli, wieść
o Zmartwychwstaniu Jezusa. Byli pełni zakłopotania, bo ta wieść była dla nich czymś radykalnie
nowym. I możemy się dalej domyślać, że jeżeli nawet tego samego dnia opowiadali o tym innym,
to po pierwsze — na pewno inni Apostołowie odnosili się do tej wieści sceptycznie, a po drugie
— nie wszyscy Apostołowie i uczniowie mogli się w ciągu kilku godzin o tej prawdzie o Zmar-
twychwstaniu dowiedzieć. I tu mamy dwóch uczniów, którzy udają się z Jerozolimy do Emaus,
miejscowości oddalonej o ok. 11 - 12 km. Tradycja starochrześcijańska umiejscawia to Emaus we
wsi, która dzisiaj nosi nazwę El Qubeybeh, po polsku „kopułka”. Najprawdopodobniej kiedyś by-
ła tam świątynia chrześcijańska, albo meczet, albo jakieś wzgórze przypominało kopułę. Obecnie
jest to osada arabska, znajdująca się na terytoriach żydowskiej części Jerozolimy. Gdy byłem tam
ostatni raz we wrześniu 2000 roku, to w osadzie tej była straszliwa bieda, urągająca jakimkolwiek
cywilizowanym warunkom. Żydzi zablokowali jakąkolwiek możliwość kontaktów miejscowej ludności
z sąsiadami. Rodziny arabskie mają dużo dzieci, nie ma im co dać jeść. Miejscowe pola czy sady
oliwne nie wystarczą do wykarmienia tej ludności i ta wieś aż gotowała się od takiej biedy. Widać
było gniew tych ludzi. Ci z państwa, którzy byli w Ziemi Świętej, pamiętają zapewnie przejazd
przez Eamus, zaniedbaną drogą pełną dziur i ludzi, patrzących na przyjezdnych z dystansem, a w
tym dystansie jest i poczucie krzywdy. Taka jest ta dzisiejsza rzeczywistość Ziemi Świętej, a obecnie
ta rzeczywistość jest o wiele bardziej krwawa.

Więc ci dwaj uczniowie zmierzają do tej wsi. Skoro to było 11 - 12 km, to możemy się domy-

ślać, że droga zajmowała ok. 3 godzin. Teren jest bardzo pagórkowaty. Podróże w Palestynie, tak
dawniejszej, jak i nowszej, zaczynano w porze po obiedzie, gdzieś koło godziny trzecie - wpół do

2001/2002 – 59

background image

czwartej. A więc rozpoczynano wędrówkę w momencie, gdy słońce nie prażyło już tak mocno jak
w południe. Przy drodze ok 12 km wystarczyło wyjść ok. trzeciej po południu, by przed wieczorem
dojść do Emaus.

Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i roz-
prawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi.

Otóż treścią tej rozmowy uczniów było to, co się wydarzyło w Jerozolimie. Oczywiście chodziło

o to, co się wydarzyło z Jezusem. Z całą pewnością w tej rozmowie był jakiś rodzaj zakłopotania,
zawodu, desperacji. Bo oto uczniowie chodzili z Jezusem, słuchali Jego słów, oglądali Jego czyny.
Być może widzieli Jego cuda, słyszeli o wskrzeszeniu Łazarza. Domyślali się, że wraz z Nim będą
mogli przeżyć jakąś część ludzkiej chwały. A to wszystko okazało się płonne. Przekonali się, że
los Jezusa legł całkowicie w gruzach. I na pewno w ich rozmowie był jakiś rodzaj zakłopotania a
nawet, jak dowiemy się za chwilę, również rodzaj zwątpienia. I tu dochodzimy do rzeczy niezwykle
tajemniczej. Bo kiedy rozmawiali i rozprawiali, a więc dyskutowali ze sobą, może jeden przekonywał
drugiego,

sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi.

I tu aż się prosi — dochodzimy do tajemnicy, która również i nas dotyczy — aż się prosi zadać

pytanie: No dobrze, skoro Jezusa tyle czasu znali, skoro towarzyszyli Mu, skoro szli za Nim, to
powinni od samego początku Go rozpoznać. Musieli rozpoznać w tym tajemniczym nieznajomym
Mistrza, z którym przeżyli jakiś czas swojego życia. A okazuje się, że było zupełnie inaczej.

Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, także Go nie poznali.

Otóż dochodzimy do jednej z największych tajemnic, dotyczących Zmartwychwstania Jezusa i

zmartwychwstania naszego. Jezus ukazuje się w swoim ciele. Ale jednocześnie rozpoznanie Jezusa
zależy od swoistego wzroku, który potrafi wyjść poza ludzkie uwarunkowania. Ich „oczy ich były
niejako na uwięzi, także Go nie poznali.” Jezus pozostawał sobą, ale jednocześnie musiał być kimś
innym, skoro ono go nie poznali. Jakie to ma znaczenie dla nas? Ma znaczenie dla odpowiedzi na
pytanie: jak będziemy wyglądać, jakie będzie ciało, kim będzie człowiek po zmartwychwstaniu. Je-
żeli chcemy tę sprawę maksymalnie uprościć, to moglibyśmy powiedzieć tak. Cisną się człowiekowi
na usta rozmaite pytania. Jakimi zmartwychwstaniemy? Czy takimi, jakimi byliśmy w najpiękniej-
szym okresie swojego życia? Czy takimi, jakimi znali nas nasi najbliżsi wtedy, gdy wiązali się z nami
na całe życie? Czy może takimi, jak umieraliśmy — starymi i schorowanymi? Czy pozostaniemy w
swojej płci, w swojej urodzie i całej reszcie swoich uwarunkowań? Czy też będzie inaczej? A jeżeli
mielibyśmy zmartwychwstać, bo przecież mamy zmartwychwstać z duszą i ciałem, to czy nie będzie
wielką niesprawiedliwością to, że jeżeli ktoś jest kaleką to ma pozostać sobą, po zmartwychwstaniu
jego fizyczny wygląd wiele się nie zmieni? Czy zmartwychwstanie miało by polegać na tym, że
piękni i przystojni pozostaną pięknymi i przystojnymi, a ci, których fizyczny wygląd się nie udał,
nawet nie zdążyli się do niego przyzwyczaić, tak pozostaną? A jak będzie z wyglądem tych, którzy
umarli jako maleństwa czy też w łonie matek? A jak będzie z wyglądem tych, których ciała zostały
dramatycznie oszpecone? Proszę zwrócić uwagę, że tych pytań nigdy głośno nie stawiamy — z kilku
powodów. Po pierwsze dlatego, że boimy się odpowiedzi. Że nie znamy odpowiedzi. A po drugie
dlatego, że sami przeczuwamy, że w tych pytaniach i w odpowiedzi na te pytania tkwi jakaś nie
dająca się przezwyciężyć pułapka, jakieś nie dające się przezwyciężyć napięcie. Sami czujemy, że w
ten sposób nie można sprawy stawiać. Bo chociaż zmartwychwstaniemy z duszą i ciałem, to jednak
przykładanie wagi do ciała w sposób zbyt wyraźny, zbyt dosłowny, może się okazać dla nas wszyst-
kich do niczego. I ten epizod z uczniami, do których przyłączył się Jezus, jest pod tym względem
bardzo wymowny. Bo oto Jezus idzie ze swoimi dwoma uczniami, którzy Go doskonale znają, ale
jednocześnie ono Go nie mogą rozpoznać. Najwyraźniej więc On jest sobą, ale nie fizyczny
wygląd przesądza o tym, że oni Go rozpoznają
. Normalnie rozpoznajemy człowieka po jego
sylwetce, po jego wyglądzie, po ruchach, po sposobie poruszania się, po twarzy czy po sposobie

2001/2002 – 60

background image

mówienia. A tu po zmartwychwstaniu dochodzimy do przedziwnej tajemnicy polegającej na tym,
że ciało, a nawet sprawy ciała, okazują się niewystarczające a nawet zawodne. I w tym, co się przy-
trafiło dwóm uczniom zdążającym do Emaus, jest jakaś odpowiedź na to pytanie, na ta tajemnicę,
którą nosimy w sobie. Mianowicie my wraz ze śmiercią, i po niej, pozostaniemy sobą. Ale
tajemnicą samego Pana Boga jest to, jak po zmartwychwstaniu ciała będzie wyglądała
nasza osobowa tożsamość
. Uczniowie rozpoznają Jezusa. Ale rozpoznają Go nie dzięki temu, jak
wyglądał, tylko na innej drodze. Przypomnijmy sobie, że to nie była sprawa wyjątkowa, ponieważ w
wielu innych opisach Chrystofanii, czyli ukazywania się zmartwychwstałego Jezusa, mamy tą samą
sytuację. Dopiero po jakimś czasie, dopiero na skutek jakiś okoliczności, uczniowie rozpoznają, że
to jest Pan, to jest Jezus. Natomiast za pierwszym razem ich oczy ich były jakby na uwięzi.

Co z tego wynika? Raz jeszcze podejmijmy to pytanie i dla nas. Otóż zdarza się że w naszej

refleksji, zwłaszcza tej najtrudniejszej, gdy teologowie i księża są bezsilni, zadaje się najprostsze
pytania. Jak będzie w życiu przyszłym? Czy będą tam ci, których ja kocham? Czy będą tam ci,
z którymi jestem teraz związany bądź związana? Bo jeżeli to miało by być niebo bez nich, no to
co mi z takiego nieba! Co z nieba dla matki, która nie mogłaby by tam rozpoznać i przeżywać
szczęścia z własnymi dziećmi? Co z nieba dla kochającego się męża i żony, gdyby któregokolwiek
z nich brakowało? Cóż to byłoby za szczęście, gdyby się okazało, że jest to szczęście samotnych
albo w jakimś sensie opuszczonych? Myślę, że każdy z nas stawał wobec takich pytań, że nie są
to wcale pytania wydumane. Otóż żeby czuć się szczęśliwymi my potrzebujemy nie tylko Pana
Boga, aczkolwiek Jego na pewno, ale potrzebujemy również innych ludzi — bo jesteśmy ludźmi.
Żeby być szczęśliwymi to możemy osiągnąć to szczęście w zjednoczeniu z Bogiem, ale nie za cenę
zapomnienia o innych ludziach. Ani nie za cenę odrzucenia, czy też utraty pamięci, o naszych
najbliższych. Więc ten epizod wskazuje na prawdę, którą naszym rozumem i naszymi zmysłami
przebić w żaden sposób nie możemy. A prawda ta brzmi tak: Zmartwychwstałe ciało pozostaje
sobą, zmartwychwstały człowiek pozostaje sobą, ale rozpoznanie go i uznanie go to nie jest tylko
sprawa zmysłów. To nie jest tylko sprawa tego poznawania, tego sposobu percepcji, tego sposobu
postrzegania świata, jaki towarzyszy nam dzisiaj. Otóż dzisiaj wszystko dociera do nas przez zmysły.
A po śmierci pozostaniemy sobą, ale jednocześnie jest coś, jakiś nowy wymiar, który przynależy
tylko do Pana Boga. My nie możemy tego wymiaru opisać inaczej, niż uczynił to ewangelista: „
oczy ich były niejako na uwięzi, także Go nie poznali.” Być może wieczność, czyli życie z Bogiem,
polega także na nieustannym i posuwającym się rozpoznawaniu wszystkich, którzy towarzyszą nam
dzisiaj i wszystkich, którzy nam kiedykolwiek towarzyszyli. Raz jeszcze powtarzam, żeby człowiek
mógł przeżywać szczęście to paradoksalnie nie wystarczy mu sam Pan Bóg, lecz potrzebni są także
inni, może jako dzieci Boże, może jako obraz Boży. I ci wszyscy inni będą nam w życiu przyszłym
towarzyszyć.

Posuńmy się krok dalej.

On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?» Zatrzymali się
smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym
z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Zapytał
ich: «Cóż takiego?» Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, któ-
ry był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani
i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali.

Zwróćmy uwagę, że ten tajemniczy nieznajomy przybliża się do dwóch swoich uczniów i rozpo-

czyna z nimi rozmowę na tematy, które ich mocno interesowały i ich mocno dotyczyły. Rozpoczyna
tę rozmowę, ale można by powiedzieć, że ją w pewien sposób prowokuje, ukierunkowuje. Mianowicie
udaje ignorancję, udaje niewiedzę. Chce z nich wyciągnąć ich własne oświadczenie. To nas napro-
wadza na kolejną prawdę o życiu wiecznym i o życiu zamierzonym przez Pana Boga. My patrzymy
na nasze życie przez pryzmat śmierci, która je kończy. Dla człowieka żyjącego na tym świecie śmierć
jest ostateczną granicą, poza którą nie możemy wyjść. Możemy upatrywać sensu ludzkiego życia
i możemy go objaśniać tylko wtedy, jeżeli ono zaistniało. Natomiast śmierć stanowi ten absolutny
koniec, zarówno jeżeli chodzi o życie innych jak i każdego z nas. Uczniowie są dokładnie tacy, rozma-
wiają o tym, co się wydarzyło, uznając śmierć za nieprzekraczalną barierę. Otóż jeżeli ktokolwiek

2001/2002 – 61

background image

uznaje śmierć za absolutny koniec, to musi się objaśniać i pojmować w tych ramach od poczęcia,
lub narodzin, aż do śmierci. Zatem można by powiedzieć, że ten najbardziej podstawowy i najważ-
niejszy spór dotyczący sensu ludzkiego życia jest także sporem, który dotyczy natury śmierci. I
dotyczy także tego, czym ona jest: czy jest zwieńczeniem ludzkiego życia czyli absolutnym końcem,
czy też jest przejściem, bramą. Dla tych dwóch uczniów śmierć była absolutnym końcem.

Tak śmierć pojmował, w gruncie rzeczy, Stary Testament. W Starym Testamencie znajdujemy

tęsknotę za życiem wiecznym. W Starym Testamencie znajdujemy tęsknotę za nieśmiertelnością.
Ale Stary Testament przyjmował, że śmierć stanowi naturalne zakończenie ludzkiego życia. A co
jest potem? Stary Testament odpowiadał, że jest kraina, którą nazywał Szeol, w której są ci, którzy
żyli kiedykolwiek, jak swoiste cienie, jak byty w Hadesie, ale los ich jest kompletnie nieznany, nie
do przeniknięcia. I dla tych dwóch uczniów los Jezusa był nie do przeniknięcia. Oni stanęli przed
tą śmiercią jak przed jakąś zasłoną, która uniemożliwia jakikolwiek wgląd w to, co jest później
— nawet, jeżeli to coś istnieje. Jezus włącza się w tą logikę, postrzegającą śmierć w taki właśnie
sposób, i zadaje im pytanie: „Co stało się w tych dniach?” A oni Mu tłumaczą dzieje Męki i Śmierci
Jezusa.

Zapytał ich: «Cóż takiego?» Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczy-
kiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak
arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali.

Zatem dla nich Jezus to jest dobry człowiek, który przez arcykapłanów i starszych został wydany

na śmierć i ukrzyżowany. Oni patrzą w kategoriach tego, co moglibyśmy dzisiaj nazwać eschatolo-
gią doczesną. Oni myślą sobie mniej więcej tak. Jeżeli Pan Bóg istnieje, to dobremu człowiekowi
powinno powodzić się dobrze. Jezus był dobrym człowiekiem, nauczał o pięknych i wzniosłych spra-
wach, zatem jego śmierć była czymś bardzo niesprawiedliwym. Gdyby Bóg istniał i gdyby Bóg był
sprawiedliwy, powinien Go uchronić przed taką nędzną śmiercią. I dodają jeszcze:

A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim
dziś już trzeci dzień, jak się to stało.

Zwróćmy uwagę, oni znają zapowiedzi Starego Testamentu. Ale zapowiedzi Starego Testamentu

pojmują bardzo dosłownie, tzn. w odniesieniu do tego życia. Spodziewają się, że jeżeli Bóg chce
człowiekowi pomóc, to powinien mu pomóc w tym życiu. Sądzę, że na tym polega największy
dylemat ludzi wierzących do dnia dzisiejszego, największy dylemat każdego z nas.
I to
jest największa słabość naszej wiary. Bo mamy dokładnie taką samą pokusę. Myślimy mniej więcej
tak samo. Boże, jeżeli jesteś, jeżeli chcesz mi pomóc, jeżeli jesteś dla mnie dobry, to pomóż mi dzisiaj!
Powodzi mi się źle, więc daj! Dzieje się mi krzywda, przywróć sprawiedliwość! Zachorowałem, daj
mi zdrowie! Zbliżam się do śmierci, wydłuż mi życie! Zatem chcielibyśmy sprowadzić skuteczność
Pana Boga do ram tego życia, jakie teraz mamy. Mówiąc otwarcie nie ma w tym nic dziwnego —
dlatego, bo innego życia nie znamy. Dlatego, bo to, które mamy, potrafimy bardzo cenić. Mówię
— z małymi wyjątkami. Są ludzie, którzy tego życia nie cenią i ci posuwają się do samobójstwa
lub jakiś innych form targnięcia się na własne życie czy zdrowie. A więc człowiek jest tak tajemny
czy też niezgłębiony, że nawet nie musi być tak mocno przywiązany do swojego życia. Ale ogromna
większość z nas widzi całą skuteczność i owocność Bożej pomocy właśnie w tych ramach, które
śmierć definitywnie zamyka. Jeżeli więc Pan Bóg nie da nam pomyślności, jeżeli Pan Bóg nie
odpowie na nasze modlitwy w potrzebie, jeżeli Pan Bóg nie da nam zdrowia w chorobie, jeżeli
Pan Bóg nie odłoży chwili śmierci, to nie tylko się przeciwko Niemu buntujemy, ale jesteśmy gotowi
zwątpić. Jesteśmy gotowi zwątpić w jego dobrać. Tak w gruncie rzeczy było z tymi dwoma uczniami.
Oni mieli za złe Panu Bogu, że Pan Bóg ich w jakimś sensie zwiódł czy wręcz oszukał. Mówią: „a
myśmy się spodziewali... A dzisiaj już trzeci dzień mija, jak się to wszystko stało.”

Dochodzimy do końca, raz jeszcze powtarzam — do największego problemu wiary religijnej,

wiary chrześcijańskiej. Jeżeli nasza wiara w Boga miała by nam służyć tylko do układania sobie
życia na ziemi, to musielibyśmy uznać jakąś przegraną, uznać porażkę. Ale wtedy musielibyśmy

2001/2002 – 62

background image

uznać jakąś przegraną Pana Boga. Bo gdyby Bóg odpowiadał na wszystkie prośby dotyczące tego
życia, to byłby tylko narzędziem w naszym ręku. I można by powiedzieć, że każda religia byłaby
swoistą formą magii usiłującej wywrzeć presję na Pana Boga i odkładać naturalny porządek rzeczy.
Natomiast wiara chrześcijańska kieruje nasz wzrok poza granicę śmierci. Posłuchajmy dalej:

Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre
z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły
i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje.

Zwróćmy uwagę na to ważne słowo „przeraziły nas”. Kobiety opowiadały, że ciała nie ma i

miały widzenie aniołów, ale uczniowie nie uwierzyli w zmartwychwstanie. Byli zatem przerażeni,
że oto wydarzyło się coś, czego oni nie rozumieją. I tak dochodzimy do drugiego aspektu wiary.
Mianowicie wiara w Jezusa Zmartwychwstałego stawia nas wobec rzeczywistości, której nie rozu-
miemy. Człowiek ma to do siebie, że chciałby wszystko zrozumieć, ująć w definicje, opisać, wyjaśnić.
Bo w ten sposób wydaje się nam, że potrafimy przyrodę i to, co nas otacza, po prostu ujarzmić.
Jeżeli potrafimy wykorzystać rozmaite prawa przyrody — jeździć samochodem, budować autostra-
dy, lądować na księżycu — to wola racjonalności w odniesieniu do stworzonego świata chce nam
towarzyszyć chce opisywać również nasze własne życie. Chce, żeby w naszym życiu wszystko było
zrozumiałe. Jeżeli w naszym życiu wydarza się coś, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć, to nawet
jeżeli to jest dobre, budzi w nas przerażenie. Bo jeżeli człowiek czegoś nie rozumie to nawet, gdy
przeżywa dobro spodziewa się, że po nim może nastąpić zło, którego również nie będzie rozumiał.
Albo że to dobro ostatecznie nie będzie miało takich rezultatów, jakie ma dzisiaj.

I uczniowie usłyszeli, że ciała Jezusa nie ma. Usłyszeli, że kobiety opowiadają, że On żyje —

ale wywołało to w nich przerażenie. I dalej:

Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale
Jego nie widzieli».

A więc nie wierzą kobietom ci dwaj uczniowie dotąd, że ciała Jezusa w grobie nie ma. Nie mogą

sobie z tą prawdą poradzić.

Na to On rzekł do nich: «O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we
wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej
chwały?» I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we
wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.

Znamy postawę uczniów. A teraz popatrzmy na postawę Jezusa. Nazywa tych dwóch „niero-

zumnymi”. Otóż okazuje się zatem, że rozum człowieka ma to do siebie, że obok tych rzeczy, które
są racjonalne i wytłumaczalne, powinien zaakceptować również takie rzeczy, których nie da się zro-
zumieć. A więc rozumne jest uznanie braku wystarczających możliwości poznawczych
rozumu.
Sprawą rozumu, powołaniem rozumu jest uznać własną niewystarczalność. Ktoś może
powiedzieć: jak to możliwe? Otóż doświadczamy tego w naszym codziennym życiu, tylko nie za-
wsze zdajemy sobie z tego sprawę. Otóż obok tego, co jest logiczne i zrozumiałe, uznajemy taki
system wartości i takie aspekty życia, które z rozumem mają niewiele wspólnego. To jest dobroć,
to jest miłość, to jest ofiara, to jest poświęcenie, to jest altruizm. I wszystkie inne wartości, które
w żaden sposób racjonalne nie są. Otóż kiedy matka sama jest głodna, ale ma kawałek dobrego je-
dzenia, i nie je go żeby dać go dziecku, to odczuwa przy tym ogromną radość, ogromną satysfakcję.
Nie dlatego, że sama się najadła, ale dlatego, że widzi szczęście swojego dziecka. Kiedy kochamy
drugiego człowieka, to odejmujemy coś sobie — to nie jest racjonalne — ale wychodzimy naprzeciw
temu drugiemu człowiekowi i odnajdujemy radość w czynieniu dobra, miłości, miłosierdzia czy po-
święcenia. Otóż w naszym życiu już teraz jest w jakiś tajemniczy sposób zapisany przez Pana Boga
ten nowy wymiar rzeczywistości, który w pełni odkryjemy dopiero wtedy, gdy przejdziemy przez
barierę śmierci. My dziś kierujemy się rozumem, ale — dzięki Bogu — nie wyłącznie
rozumem.
Ci dwaj zostali nazwani przez Jezusa „nierozumnymi”. A ich „nierozumność” polegała

2001/2002 – 63

background image

na tym, że nie chcieli uznać ograniczeń rozumu. Że chcieli zrozumieć wszystko, co wydarzyło się z
Jezusem. Tymczasem tego zrozumieć do końca nie można. I cała wielkość ludzkiego życia na tym
polega, by uczynić w nim miejsce dla wartości innych niż rozum. I dalej Jezus mówi:

jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy!

Otóż człowiek, nawet jeżeli wierzy, to chciałby wybierać w tym życiu coś, co przychodzi mu

łatwo, i ma inne sprawy, które odkłada na bok. Nasza wiara, podobnie jak nasza moralność, bywa
bardzo selektywna. Z wielu przykazań jesteśmy skłonni wybierać te, którym wierność jest nam
bardzo łatwo dochować. I w wierze jest podobnie. Kiedy dotykamy łatwych spraw, jesteśmy gotowi
przyjmować wszystko. Natomiast kiedy dotykamy spraw bardzo trudnych, wtedy i nasza wiara
staje się ponad miarę trudna. Zwróćmy uwagę na swoistą modę, która w ostatnich latach dzięki
Bogu minęła, modę na cuda. Matka Boska albo jakiś święty miał się ukazać na drzewie, na błocie,
w kapliczce itd.

Zmiana strony kasety A− > B
I ludzie byli gotowi ponosić nieraz ogromne wyrzeczenia, żeby taki cud przeżyć. Ale co z tego

wynikało dla własnego życia? W większości przypadków nic. Bo wracali do domu i twierdzili, że
widzieli Matkę Boską płaczącą, ale nadal w stosunkach rodzinnych nie zmieniało się nic. Jak można
widzieć cud i pozostać tym samym? To nam pokazuje tę przedziwną złożoność ludzkiego życia, o
której Jezus mówi przy spotkaniu z tymi dwoma: „Jak nieskore są wasze serca do wierzenia w to,
co mówią prorocy!” Ale odwracając to: „Jak skore są do wierzenia we wszystko inne!”

Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?»

I tu dochodzimy do trzeciego spostrzeżenia, które w moim przekonaniu jest niesłychanie istotne.

Mianowicie drogą Jezusa do nowego życia było cierpienie. Cierpienie ma jakąś prze-
dziwną wartość w Bożych planach.
My uciekamy od cierpienia, nie chcemy go. Ale to właśnie
cierpienie ma jakąś wartość oczyszczającą, której znaczenia i której skutków nie sposób przecenić.
I wiele razy wskazywałem państwu na ten wymiar naszego ludzkiego losu, zawsze opowiadając, że
pewnego dnia ktoś z nas stanie wobec cierpienia. I trzeba będzie na sobie zweryfikować stosunek
do cierpienia. Skoro Jezus przez cierpienie wszedł do swojej chwały, to na pewno drogą wielu wie-
rzących jest cierpienie, które stanowi współcierpienie z Jezusem. Jego zbawcza wartość nie ulega
wątpliwości. Jeżeli ktoś sobie wyobraża wiarę w Chrystusa bez cierpienia, to wyobraża sobie coś,
co nie ma większego sensu ani większego znaczenia. Jeżeli są chrześcijanie — a przecież dobrze
wiemy, że są — którzy wyobrażają sobie naszą wiarę, ale bez cierpienia, unikają cierpienia, stronią
od niego albo wobec cierpienia się załamują, to trzeba powiedzieć, że stosunek do cierpienia
jest najbardziej wymownym potwierdzeniem lub zaprzeczeniem naszej wiary
. I tekst
nasz kończy się tak:

Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej.
Lecz przymusili Go, mówiąc: «Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już
nachylił». Wszedł więc, aby zostać z nimi.

Aż do tej pory go nie poznali. Był z nimi wiele lat, a teraz był z nimi kilka godzin, ze dwie

– trzy godziny, i nie wiedzieli, że to jest Jezus. Po zmartwychwstaniu będziemy ci sami, ale nie
tacy sami. Na czym to polega? Pan Bóg wie. Ale tak będzie. Bo gdybyśmy mieli być tacy sami,
to wtedy zadawalibyśmy te pytania, które zadaliśmy wcześniej: czy będziemy tacy, jak mieliśmy 6
lat, 16 czy 60? Takie pytania nie mają wielkiego sensu, bo przeczą tajemnicom samego Boga. Jest
nasza tożsamość w ciele, a jednak wolna od tych ograniczeń, które są z ludzkim ciałem w tym życiu
związane. Kiedy uczniowie poznali Jezusa? Każdy zna ten epizod, więc tylko krótka pointa.

Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i
dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu.

2001/2002 – 64

background image

Poznali Go przy łamaniu chleba. Poznali Go przy Eucharystii. Sama ta terminologia, samo to

słownictwo, ma charakter eucharystyczny. Otóż poznali Jezusa nie po fizycznym wyglądzie,
lecz spadły im łuski z oczu w doświadczeniu duchowym, które przeżywa człowiek
przyjmujący i przeżywający Eucharystię.
Paradoks polega na tym, że sytuacja dwóch uczniów,
którzy znali Jezusa osobiście, nie była wcale lepsza on naszej, którzy żeśmy Jezusa w ziemskim życiu
nie spotkali. Dla nich zmartwychwstały Jezus był rozpoznawalny przez Eucharystię. Jeżeli tak, to
rozpoznawanie Jego obecności odbywa się właśnie przez Eucharystię. Istnieje tajemniczy związek
między Zmartwychwstaniem a Eucharystią.

Ktoś mógłby powiedzieć tak — na tym zakończymy dzisiejsze rozważania, żeby je podjąć w maju

— to jak to jest możliwe, że Eucharystia jest znakiem, nośnikiem, świadectwem Zmartwychwstania?
Jak to się dzieje i czy to jest możliwe, żeby zwykły człowiek, taki, jak każdy z nas, przeżył tajemnicę
Eucharystii tak mocno, żeby doświadczył w niej życia ze Zmartwychwstałym Chrystusem? Dziś
niech nam w pamięci zostanie jedna podstawowa prawda ; Bóg jest panem życia i panem
śmierci. Poza granica śmierci każdy z nas pozostanie sobą, chociaż w inny sposób niż
dzisiaj. Ale pozostaniemy sobą i dlatego będziemy potrzebować Boga, ale będziemy
potrzebować też innych ludzi, tych, których znamy i kochamy dzisiaj. A więc owocem
miłości Bożej jest także i to, że kiedy pogrążymy się w Jego miłości to nie stracimy
nic z tego, czym żyjemy dzisiaj jako ludzie. Bo miłość człowieka do innego człowieka
i miłość Boga są nie tylko możliwe ale jedna bez drugiej istnieć nie może.

8

Eucharystia
(dn. 13 maja 2002)

Nie sposób dzisiaj pominąć zdarzenie sprzed 21 lat, czyli zamach na życie Ojca Świętego. Dla
większości z nas jest to po prostu część naszego życia. Ale nie ma wątpliwości, że gdyby nie 13
maja 1981 r., to wydarzenia potoczyły by się inaczej, na pewno żylibyśmy w innej Polsce i innej
Europie. Popołudnie, środa, byłem od 16 na wykładzie w Papieskim Instytucie Biblijnym. Ok.
godz. 17.30 wszedł nagle do sali profesor R., Francuz, który dobrze wiedział, że w tej grupie było 3
Polaków. Otworzył on drzwi bez pukania, co było czymś absolutnie niezwykłym, wszedł i oznajmił
grobowym głosem, że papież został zastrzelony. Konferencja został przerwany i studenci rozeszli
się. Rzymianie powtarzali, że papież nie zginął, tylko jest ranny. Potem transmisja włoskiej TV,
pokazująca bez przerwy klinikę Gemelli. Wieczorem, ok. 19.30 poszliśmy na Plac Św. Piotra. Było
tam już bardzo dużo ludzi pogrążonych w modlitwie. Pamiętajmy, że było to po zaledwie 2 latach
jego pontyfikatu. Zamachowiec został dość przypadkowo schwytany przez siostrę zakonną.

Po paru tygodniach, gdy wydawało się, że stan Ojca Świętego jest już zupełnie dobry, papież

bardzo gwałtownie zachorował — wysoka gorączka, prawie nieprzytomny. Lekarze byli bezsilni, nie
mieli pojęcia co się stało. Zaproszono wielu lekarzy z różnych części Europy, m.in. pewnego lekarza
z Londynu, który rozpoznał tzw. bułgarską chorobę. To naprowadziło na tzw. bułgarski ślad, tzn.
znaleziono skąpe pozostałości trucizny, która była w Anglii znana, ponieważ była używana przez
komunistyczną Bułgarię do likwidowania dysydentów. Czyli papież jakby narodził się po raz wtóry.
Trzecia ważna okoliczność — dwa tygodnie po zamachu, w dn. 28 maja, zmarł kardynał Stefan
Wyszyński. Ci, którzy wyznaczyli zamachowca, wiedzieli, że kardynał Wyszyński jest umierający.
Zdawali sobie sprawę, że gdyby kardynał zmarł i strzały były celne, to Polska zostałaby opuszczona
na wszelkie możliwe sposoby. Ważne żebyśmy poczuli nastrój tego dnia. Myślę, że i dla nas i dla
przyszłych pokoleń będzie to dzień bardzo ważny, pokazujący jak Pan Bóg potrafi pisać prosto na
krzywych liniach ludzkiego życia.

Pamiętajmy również, że 13 maja 1982 r. Jan Paweł II udał się do Fatimy i tam zostawił w sank-

tuarium kulę wyjętą ze swego ciała jako znak dziękczynienia za cudowne ocalenie życia. Natomiast
dzisiejszy dzień (13 maja) jest o tyle ważny — chociaż w naszych kościołach o tym się nie mówi, ale
to także trochę lenistwo nas duchownych — po raz pierwszy święto Matki Bożej Fatimskiej zostało
rozciągnięte na cały Kościół. Takie święto wprowadził Jan Paweł II.

Po tym wstępie możemy przejść do właściwego tematu. Pamiętajmy również, że za kilka dni

2001/2002 – 65

background image

papież udaje się do Azerbejdżanu, gdzie po raz pierwszy będzie mieszkał w zwyczajnym hotelu,
oczywiście odpowiednio przystosowanym. Stamtąd po raz pierwszy udaje się do Bułgarii. Papież
bardzo chciał pojechać do Bułgarii ze względu na te powiązania, o których była mowa na początku.

Przechodzimy do wątku, który przerwaliśmy na poprzedniej konferencji. Przedmiotem rozważań

był tekst o uczniach zdążających do Emaus, jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba. Zapowiadałem
wówczas, że na następnym spotkaniu podejmiemy temat Eucharystii. Temat bardzo trudny, pod
wieloma względami niewdzięczny — bo co innego słowa, a co innego przeżywanie. To nie jest kwestia
rozumowa. Jest to bardziej kwestia duchowości chrześcijańskiej i zakorzenionej w tej duchowości
duchowości Eucharystycznej. Wszystko, co dotyczy spraw duchowych, zmienia się istotnie w ostat-
nich pokoleniach, także w Kościele. Sposób wychowania wiernych, przygotowania do przeżywania
Eucharystii, jest zupełnie inny.

Jeżeli chodzi o mnie, to jest to jedno z pierwszych wspomnień z dzieciństwa. Moja mama miała

bardzo stary modlitewnik — z początku wieku, który należał do mojej babci, gdy była jeszcze mała.
I tam był duży dział poświęcony Eucharystii, czym jest tabernakulum, czym jest Ciało Pańskie
przechowywane w tabernakulum. Opisano tam również następujące wydarzenie. Kapłan sprawujący
mszę św. zaczął mieć wątpliwości, czy podczas Przeistoczenia chleb, który podnosi, i wino, nad
którym się modli, stają się rzeczywiście ciałem i krwią Pana. I kiedy te wątpliwości zagościły
w jego sercu podczas sprawowania mszy św. na oczach wierzących, na hostii trzymanej w ręku
pojawiła się kropla krwi. Tak więc Pan Jezus dał mu poznać, że jest rzeczywiście cieleśnie obecny
w sakramencie Eucharystii. Przypominam sobie, że nigdy nie byłem pewny czy to wydarzenie
zdarzyło się naprawdę, czy też było wynikiem jakiegoś pragnienia, duchowej projekcji wątpliwości,
które każdy ma — to nie jest takie ważne. Ale to wydarzenie było dla mnie jakimś kluczem do
zastanawiania się nad Eucharystią. Często zdarza się tak gdy sprawuję mszę św., kiedy dochodzi
do momentu Przeistoczenia to zadaję sobie pytanie — nie, żebym miał wątpić, bo może moje
wątpliwości są jeszcze większe, ale traktuje tamto wydarzenie jako osobisty klucz do spotkania z
tajemnicą Eucharystii. Myślę, że to dobrze streszcza istotę tego napięcia, które tak czy inaczej czuje
każdy z nas: czy naprawdę pod postaciami chleba i wina obecny jest Zbawiciel ze swoim Ciałem i
Krwią? A jeżeli jest obecny, to co to dla nas znaczy?

Przejdźmy do tekstu Pisma Świętego Przypominamy sobie, że kiedy dwaj uczniowie zwrócili

się do Niego ze słowami: „Zostań z nami, bo dzień się już nachylił” punktem wyjścia do tego, co
się dalej wydarzyło, była zwyczajna gościnność, zwyczajna życzliwość. U początków każdej wiary,
zwłaszcza wiary chrześcijańskiej, jest życzliwość i dobroć dla drugiego człowieka. Nie może być
religii, która to pomija. Jeżeli istnieje jakaś wiara oderwana od wrażliwości na drugiego człowieka,
to trzeba by zastanowić się nad jej sensem. Wiara w Boga i związek z Bogiem wynikają przede
wszystkim z wrażliwości na drugiego człowieka, zwłaszcza człowieka, który jest w potrzebie. Jeżeli
w naszych wspólnotach dzieje się inaczej, to jest to podważenie najgłębszej istoty wiary. W ten
sposób przekonujemy się, że każda droga, która prowadzi do Boga, prowadzi przez drugiego czło-
wieka. Godność każdego człowieka jest tak wielka dzięki Bożemu dziełu stworzenia, że Bóg wyszedł
naprzeciw człowiekowi nawet wtedy, kiedy człowiek zgrzeszył, od Boga odszedł. W ten sposób dzie-
ło zbawienia, dokonane w Jezusie Chrystusie, dopełniło dzieło stworzenia. Można by powiedzieć,
że to drugie dzieło — dzieło zbawienia — objawiło miłość jeszcze większą niż ta, która stała się
widoczna w dziele stworzenia.

Dzięki temu Bóg objawił bardzo ważną prawdę — o Sobie a także o nas. Mianowicie może

istnieć błogosławiona wina — wtedy, gdy człowiek dopuszczając się jakiegoś grzechu potrafi go
przeobrazić w łaskę. I każda wiara religijna jest to wiara w otwartość na wielką łaskę Bożą.

I w tym świetle należy także patrzeć na Eucharystię. Otóż Eucharystia, jej nowość, jest tak

wielka, że człowiekowi nie przyszłoby do głowy wymyślenie czegoś tak rażąco odmiennego od natu-
ralnego porządku rzeczy. W Eucharystii Pan Bóg działa wobec nas w sposób absolutnie unikatowy
i niedościgniony. Zatem tej tajemnicy, która dokonuje się w Eucharystii, nie można z niczym po-
równać. Tak więc — mamy tu paradoks — byłoby rzeczą dziwną, gdyby chrześcijanin przyjmujący
Eucharystię nie miał wątpliwości, gdyby chrześcijanin przyjmujący Eucharystię nie stawiał sobie
żadnych pytań. Właśnie w Eucharystii nasza wiara uzewnętrznia się, znajduje wyraz w sposób

2001/2002 – 66

background image

najgłębszy — a to z tej przyczyny, że tajemnica Bożego Ciała jest większa niż cokolwiek. I jeżeli
nasza wiara, zawierzenie Panu Bogu, znajduje gdzieś żywy i głęboki wyraz to właśnie wtedy, kiedy
z pokorą się pochylamy aby przyjąć ten biały opłatek, który jest Ciałem.

Tamci dwaj otworzyli się na drugiego człowieka i dlatego doświadczyli tej niezwykłej obecności

Boga, gdy zajął miejsce przy stole, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im.
Zwróćcie uwagę na to, że o ten sam chleb eucharystyczny, te same słowa, te same czasowniki: wziął,
połamał, błogosławił, rozdzielał” pojawiają się w Kanonie mszy św., bo one opisują misterium
naszej wiary.

„Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, ale On zniknął im z oczu.”

Taka sytuacja mogła zaistnieć wtedy, kiedy Chrystus umarł i Chrystus zmartwychwstał. Może-

my powiedzieć, że Eucharystia jest owocem zmartwychwstania a jednocześnie, że Eucharystia rodzi
wiarę w zmartwychwstanie i te wiarę umacnia. W Eucharystii chodzi o swoisty pokarm duchowy,
na mocy którego człowiek rozwija się coraz bardziej i przyjmując tą tajemnicę Bożego działania,
której w żaden inny sposób by nie pojął, nie tylko przyjmuje ale staje się coraz bardziej dojrzały i
bliższy Panu Bogu.

Dlatego refleksja na temat Eucharystii nie ma wielkiego znaczenia ani wielkiego sensu tam,

gdzie człowiek nie doświadcza dobrodziejstw przyjmowania Ciała i Krwi Pana. Dopiero wtedy, gdy
doświadczymy tych dobrodziejstw, kiedy przyjmujemy Komunię św., możemy się nad tym zasta-
nawiać. Odwrotna kolejność mija się z celem. To właśnie chciałem dzisiaj wskazać, zabierając się
do tekstu Nowego Testamentu, który jest bardzo dobrze znany. Jest to mianowicie słynna mowa
eucharystyczna, wygłoszona przez Jezusa w synagodze w Kafarnaum. Otóż ta mowa eucharystycz-
na i reakcja ówczesnych Żydów bardzo dobrze oddają napięcia związane z Eucharystią. I warto,
żebyśmy tą mowę sobie przeczytali i krótko rozważyli — przed nadchodzącą uroczystością Bożego
Ciała jeszcze głębiej zrozumieli związki pomiędzy zmartwychwstaniem a Eucharystią.

Przypomnijmy sobie kontekst tego wydarzenia. Jezus nakarmił tłumy chlebem i rybami. Najedli

się do syta i byli Mu szczerze wdzięczni. Ale wiemy, że w takiej sytuacje człowiek jest wdzięczny
tak długo, jak długo nie jest znowu głodny. Dlatego na drugi dzień ten tłum zaczął znowu Jezusa
szukać. I wreszcie znaleźli Go właśnie w Kafarnaum. Przybyli do Jezusa, ale on powiedział im:
„Szukacie mnie nie dlatego, że interesuje was moja nauka, ale dlatego, żeście się najedli do syta.
Tymczasem trzeba, żebyście szukali innego pokarmu.” I w ten sposób ten naturalny głód stał się
punktem wyjścia do zapowiedzi Eucharystii. I w Ewangelii św. Jana czytamy:

«Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki,
ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale
o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią
swą naznaczył Bóg Ojciec»

W ten sposób Jezus daje poznać, że istnieje w człowieku głód, któremu staramy się sprostać

szukając codziennego pożywienia i troszcząc się o pożywienie. I ten głód jest bardzo ważny. I trzeba
pomagając człowiekowi zacząć od tego, żeby wyjść naprzeciw temu głodowi. Ale Jezus podkreśla,
że w człowieku istnieje również drugi głód, który nie zawsze sobie uświadamiamy. Jezus mówi, że
ten drugi głód — duchowy — można zaspokoić dzięki Niemu. W ten sposób Jezus, nawiązując
dalej do Eucharystii, mocno podkreśla że jest to dar Boży. Że Eucharystia wychodzi naprzeciw
najgłębszym potrzebom człowieka.

Także wierzący w Boga mówią bardzo często, że są osamotnieni, że czują się zawiedzeni, że

przeżywają kryzysy, potrzebują pomocy psychologa, psychiatry, sąsiadki, że potrzebują zwierze-
nia, otuchy, pocieszenia — szukają tylko doznań! Ale problem polega na tym, że nie szukają tej
dojrzałości duchowej tam, gdzie ona być powinna, tzn. w samym sobie. I w ten sposób starają
się na bardzo trudne pytania otrzymywać łatwe odpowiedzi. I takie doraźnie uzyskują ale w dłuż-
szej perspektywie czasowej okazuje się, że te odpowiedzi jeszcze bardziej pogłębiają ich frustrację.
Natomiast jeżeli człowiek sobie uświadomi, że istnieje w nim głęboka siła, wynikająca z otwarcia

2001/2002 – 67

background image

na Boga i współpracy a Panem Bogiem i że niejako narzędziem tego jest Eucharystia — to taki
człowiek będzie o wiele silniejszy i nie będzie skazany, o ile tak można powiedzieć, na nieustanną
pomoc ze strony innych. Otóż Eucharystia odpowiada na pewien głód, który jest w człowieku, ale
również przynosi nam ulgę i pocieszenie. Posłuchajmy, jak to ujmuje dalej Jezus:

«Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?»

Zwróćmy uwagę, że takie pytanie stawiają Izraelici, którzy wierzą w Boga. Natomiast u pogan

zawsze jest tak samo: Co mamy czynić, abyśmy mogli być jak najlepszymi wierzącymi ludźmi? To
samo pytanie pojawia się także i w naszych czasach, również i u nas, chrześcijan. Dobrze wiemy,
że wobec tego pytania bywają rozmaite odmiany bezsilności. Co mamy czynić? Okazuje się, że
duszpasterze, z biskupami włącznie, są wobec tego pytania bezsilni. „Przyjedzie Ojciec Święty,
to nam powie!” I dlatego żyjemy od pielgrzymki do pielgrzymki. Ale nieszczęście polega na tym,
że nasza refleksja nad nauczaniem papieskim trwa parę miesięcy czy rok, a potem wspomnienia
jakby się rozmywają i później znów wyczekujemy „co będzie”. Teraz też czekamy na pielgrzymkę
papieską, której hasło brzmi „Bóg bogaty w miłosierdzie”. A znakiem Bożego miłosierdzia, którego
symbolem jest sanktuarium w Łagiewnikach, jest na pewno Eucharystia.

«Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże?» Jezus odpowiadając rzekł do
nich: «Na tym polega dzieło [zamierzone przez] Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego
On posłał».

Fundamentem Eucharystii, bo o niej będzie mowa, jest wiara. Eucharystia jest ???, dlatego

staramy się jak małe dzieci wdrożyć nie tylko do pobożnego przeżywania, do porządku podczas
przyjmowania pierwszej komunii św., ale wdrożyć do wiary. Dlatego taką wielką uwagę przykłada
się do utrwalenia u dzieci pierwszych ??? wiary, pierwszych modlitw w których ta wiara się wyraża. I
jak sądzę istnieje zależność między stopniem wiary, poziomem wiary a intensywnością przeżywania
Eucharystii. Otóż jeżeli człowiek żyje głębiej swoją wiarą, to i jego tęsknota za Eucharystią częściej
wychodzi naprzeciw. Jeżeli wiara jest powierzchowna to odbija się to również na Eucharystii. A
więc Eucharystii jest darem dla tych, którzy wierzą.
Jeżeli człowiek nie wierzy, to odrzuca to, co
ze swojej samej istoty jest największym cudem, jaki oferuje nasza wiara.

Rzekli do Niego: «Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli?
Cóż zdziałasz?»

Zwróćmy uwagę — jest to paradoks, z którym każdy z nas ma do czynienia. Wczoraj najedli się

do syta. Dzisiaj więc mówi im: Słuchacie Mnie nie dlatego, że Mnie kochacie. A oni odpowiadają: To
co zrobisz dzisiaj, abyśmy Ci uwierzyli? To jest ta wieczna pokusa zgodności (??) Pokusa znaków,
o które prosi człowiek albo których żąda, jako potwierdzenia dla swojej wiary. I Jezus zetknął się z
tą pokusą i nawet nie próbował jej sprostać. Jezus nie próbuje dyskutować na tym poziomie tylko
odkrywa przed nimi głębsze horyzonty. I będzie to właśnie nauka o Eucharystii. Oni mówią tak:

Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba»

Nawiązując do fragmentu z Księgi Wyjścia przypominają, że Bóg karmił Izraelitów manną i że

to cudowne działanie miało miejsce codziennie. Oczywiście jeżeli jakiś cud zdarza się codziennie, to
przestaje być cudem. Gdybyśmy mieli cokolwiek wzniosłego, co zaczęło by się powtarzać, to byśmy
się do tego przyzwyczaili. Izrael też przyzwyczaił się do cudu i w związku z tym Jezusowi stawiają
podobną perspektywę: Słuchaj, kiedyś nasi przodkowie jedli chleb codziennie, a może dokonasz
takiego cudu? I właśnie to jest punktem wyjścia do nauki o Eucharystii.

Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb
z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem
Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu».

2001/2002 – 68

background image

Tutaj mamy dwa poziomy myślenia, które naszą refleksję czynią trudną. Jezus mówi: Ja jestem

wielki dla Boga, dla was. Ale przyjdzie czas, gdy moja obecność wśród was będzie innego rodzaju
niż ta w ziemskim życiu. Więc Jezus wskazuje na jaką prawdę? Na swoje życie — ziemskie, doczesne
oraz na nową formę istnienia, która będzie możliwa wraz ze zmartwychwstaniem. I wtedy obecność
Jezusa wśród wierzących będzie miała miejsce właśnie w Eucharystii. Przypominamy sobie hasło
Kongresu Eucharystycznego, który 15 lat temu miał miejsce w Polsce podczas III pielgrzymki Jana
Pawła II do ojczyzny: „Do kończ ich umiłował”. Właśnie w Eucharystii Jezus zostaje z nami w
sposób, w który nikt inny zostać nie może bo na żadnego innego człowieka nie działa tak głęboko
i tak cudownie jak w tym przypadku.

Rzekli więc do Niego: «Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!» Odpowiedział im Jezus:
«Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy,
nigdy pragnąć nie będzie. Powiedziałem wam jednak: Widzieliście Mnie, a przecież
nie wierzycie. Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie
przychodzi, precz nie odrzucę, 38 ponieważ z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją
wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał.

Fundamentem Eucharystii, bo o niej będzie mowa, jest wiara. Eucharystia jest ..., dlatego

staramy się już małe dzieci wdrażać nie tylko do pobożnego przeżywania, do porządku podczas
przyjmowania I komunii św., ale wdrażać do wiary. Dlatego taką wielką wagę przykłada się do
utrwalenia u dzieci prawd wiary, pierwszych modlitw w których ta wiara się wyraża. Jak sądzę ist-
nieje zależność między stopniem wiary, poziomem wiary a intensywnością przeżywania Eucharystii.
Otóż jeżeli człowiek żyje głębiej swoją wiarą to i jego tęsknota za Eucharystią częściej wychodzi
na przeciw. Jeżeli wiara jest bardziej powierzchowna, to odbija się również na Eucharystii. A więc
Eucharystia jest darem dla tych, którzy wierzą. Jeżeli człowiek nie wierzy, to odrzuca to, co ze swej
samej istoty jest największym cudem, jaki oferuje nasza wiara.

Rzekli do Niego: «Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli?
Cóż zdziałasz?

Zwróćmy uwagę, że jest to paradoks z którym każdy z nas ma do czynienia. Wczoraj najedli

się do syta. Dzisiaj Jezus mówi im: „Słuchajcie, szukaliście Mnie nie dlatego, że Mnie kochacie”. A
oni odpowiadają: „To co dzisiaj zrobisz, abyśmy Ci uwierzyli?” To jest ta wieczna pokusa. Pokusa
znaków o które prosi człowiek albo których żąda człowiek jako potwierdzenia dla swojej wiary. I
Jezus zetknął się z tą pokusą i nawet nie próbował jej sprostać. Jezus nie próbuje dyskutować na
tym poziomie tylko odkrywa przed nimi horyzonty jeszcze głębsze. I te głębokie horyzonty to będzie
nauka o Eucharystii. A oni mówią tak:

Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba»

Nawiązując do tych słów z księgi Wyjścia przypomnijmy, że Bóg karmił Izraelitów manną i że

to cudowne działanie miało miejsce codziennie. Oczywiście jeżeli jakiś cud zdarza się codziennie,
to przestaje być cudem. Gdybyśmy mieli cokolwiek wzniosłego, co zaczęło się powtarzać, to byśmy
się do tego przyzwyczaili. Izraelici też przyzwyczaili się do cudu i w związku z tym stawiają jezu-
sowi podobną perspektywę: Słuchaj, kiedyś nasi przodkowie jedli chleb codziennie, może dokonasz
takiego cudu? I własnie to jest punktem wyjścia do nauki o Eucharystii.

Rzekł do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb
z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem
Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu».

Tutaj mamy dwa poziomy myślenia, które naszą refleksję czynią trudną. Jezus mówi: Ja jestem

wielki dla Boga, dla was. Ale przyjdzie czas, że moja obecność pośród was będzie innego rodza-
ju niż ta, ziemskiego życia. Na jaką prawdę wskazuje Jezus? Na swoje życie, ziemskie, doczesne

2001/2002 – 69

background image

oraz na nową formę istnienia, która będzie możliwa wraz ze zmartwychwstaniem. I wtedy Jezus
będzie obecny wśród wierzących właśnie w Eucharystii. Przypominamy sobie hasło Kongresu Eu-
charystycznego, który 15 lat temu miał miejsce w Polsce podczas III pielgrzymki Jan Paweł II do
ojczyzny: „Do końca ich umiłował”. Właśnie w Eucharystii Jezus zostaje z nami w sposób, w który
nikt inny zostać nie może bo na żadnego innego człowieka nie działa tak głęboko i tak cudownie
jak w tym przypadku.

Rzekli więc do Niego: «Panie, dawaj nam zawsze tego chleba!» Odpowiedział im Jezus:
«Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy,
nigdy pragnąć nie będzie. Powiedziałem wam jednak: Widzieliście Mnie, a przecież
nie wierzycie. Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie
przychodzi, precz nie odrzucę, ponieważ z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją
wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał.

Jezus stanowi: punktem wyjścia do tego daru, który zapowiada, jest wiara, wiara w Jezusa i

jego boską, mesjańską tożsamość. Ci, którzy przyjmują Eucharystię, muszą czy powinni wyznać w
Jezusie Syna Bożego. Otóż Eucharystia jest czymś absolutnie specyficznym dla wiary chrześcijań-
skiej. Żadna inna religia, nawet monoteistyczna jak religia żydowska, jak islam, nie mają czegoś
takiego jak Eucharystia bo nie mają Jezusa Chrystusa, którego wyznawała by jako Syna Bożego.
Ponieważ w Jezusie Bóg stał się człowiekiem, i to jest wielki cud wcielenia, to na przedłużeniu tego
wcielenia jest jeszcze Eucharystia czyli nowa forma obecności Boga wśród ludzi. Do tego stopnia, że
Bóg już nie tylko, jak we wcieleniu, staje się jednym z nas tylko idzie jeszcze dalej w swoim uniżeniu
się. Mianowicie staje się niejako pokarmem ludzi. Żeby to zrozumieć — tego nie da się zrozumieć
— ale żeby to przyjąć należycie należy się otworzyć na absolutnie cudowną moc Pana Boga i przy-
jąć do wiadomości jego miłość względem człowieka, która wykracza poza wszelkie granice, które
moglibyśmy sobie wyobrazić.

Jest wolą Tego, który Mię posłał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił,
ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym.

Zwróćmy uwagę, że Jezus kładzie nacisk na to, że Eucharystia, która jest pokarmem dla człowie-

ka w tym życiu, jest jednocześnie pokarmem ku życiu wiecznemu. W ten sposób Jezus daje poznać,
że śmierć jest przejściem. A zatem życie, w którym jesteśmy osadzeni, to tylko doczesność, która
stanowi wstęp do wieczności. Ktoś, kto karmi się Eucharystią, kto przyjmuje Eucharystię, ma już
przedsmak życia Bożego. I to nie tylko tego życia Bożego, którego teraz możemy doświadczyć,
tylko życia Bożego, które jest wejściem w wieczność. Każdy z nas, a zwłaszcza ten, który takie
rzeczy mówi, musi uznać swoją niemoc. Tutaj każdy z nas, zamiast mnożyć słowa, powinien raczej
zastanowić się i próbować przypomnieć sobie czy zdarzyło się chociaż raz, żeby po przyjęciu Ko-
muniii Świętej doświadczyć na nasz ułomny i ograniczony sposób owego cudu wieczności. Czy jest
to możliwe w przypadku każdego człowieka — naprawdę nie wiem. Tutaj jakieś nasze zwierzenia
na niewiele się zdadzą. Bo może być trochę tak, jak w opowiadaniu o cudzie wspomnianym na
początku. Człowiek ma wątpliwości, na te wątpliwości kapłańskie odpowiada Pan Bóg — i co z
tego? Czy przez to doświadczył już nieba? Czy przez to doświadczył tajemnicy życia Bożego? Czy
też może uświadomił sobie, że takie wątpliwości nie mają sensu? Ale po usunięciu wątpliwości życie
wcale nie staje się łatwiejsze. Otóż życie z Panem Bogiem to nie to, że nie mamy wątpliwości. To
są jeszcze głębsze pokłady naszego wnętrza, głębsze niż unikanie wątpliwości. I Eucharystia wy-
dobywa z nas to bogactwo, albo też, być może, tego nie czyni. I być może jest tak, że są wśród
nas osoby, które przyjmują Komunię św. ale nie przeżyły owego styku z wiecznością. Nie dlatego,
że są niezdolne to przeżyć, ale może dlatego, że nigdy nie patrzyły na to aż tak głęboko. Mnie
się wydaje — jeżeli mam rację, bo dotykam niezwykle intymnych spraw, gdzie nawet jedno słowo
wypowiedziane nieopatrznie może się okazać za dużo — że tą uzdrawiającą, oczyszczającą wartość
Eucharystii bardzo dobrze widać w przypadku ludzi chorych, cierpiących a zwłaszcza umierają-
cych. Kapelani szpitali, a także spowiednicy, duszpasterze osób umierających mogą opowiedzieć

2001/2002 – 70

background image

bardzo wiele o ludziach chorych, którzy są bardzo niespokojni o swój los, o swoje życie, o swoją
przyszłość – zarówno tą w chorobie jak i o inną przyszłość. I oto, nawet jeżeli przedtem przeżywają
potworne wątpliwości, po przyjęciu Eucharystii wszystko to się uspokaja. Diametralnie wszystko
to się zmienia. Stają się zupełnie inni, znacznie spokojniejsi i jakby przygotowani przechodzą na
tą drugą stronę życia. I to się zdarza bardzo często. Może właśnie tak przeżywają Eucharystię ci,
którzy stoją na progu wieczności. Albo: wieczność spełnia się na dwa sposoby. Jeden sposób — to
jest świętość. Tam, gdzie człowiek prowadzi święty tryb życia to ociera się o tą wieczność obiecaną
przez Boga. A drugi sposób, dostępny zapewnie większości z nas — gdy człowiek uświadamia sobie,
że zbliża się do jakiegoś morza które musi przepłynąć do brzegu, którego zupełnie nie zna. I wtedy
Eucharystia pozwala nam jakby na przejście ku wieczności. I Jezus bardzo mocno zwraca uwagę na
ten eschatologiczny wymiar Eucharystii. Czyli na to, że staje się ona pokarmem w życiu wiecznym.

To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie
wieczne. A ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym».

A więc jest niezbywalna więź między przyjmowaniem Eucharystii a życiem wiecznym i wskrze-

szeniem przez Boga do nowego życia. W ten sposób Eucharystia z jednej strony stanowi pamiątkę
męki, śmierci i zmartwychwstanie Jezusa, a z drugiej strony stanowi zapowiedź naszego przejścia do
Boga, naszego zmartwychwstania. Żeby więc Eucharystię przyjmować owocnie trzeba być nie tylko
człowiekiem głębokiej wiary ale także głębokiej nadziei.
Ta nadzieja to przede wszystkim nadzieja
na to, że nasze życie ma sens, że nasze życie ma swój kierunek, ale także nadzieja na to, że sensem i
kierunkiem jest Pan Bóg, który na nas czeka. A to właśnie przychodzi nam najtrudniej. Wielu jest
ludzi, którzy są nawet przekonani wewnętrznie, że Bóg istnieje, tylko niestety niewiele z tego wynika
dla ich życia. Otóż za wiarą musi pójść nadzieja, bo wiara bez tej nadziei jest zupełnie martwa. I
dalej:

Ale Żydzi szemrali przeciwko Niemu, dlatego że powiedział: «Jam jest chleb, który z
nieba zstąpił». I mówili: «Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę my
znamy? Jakżeż może On teraz mówić: ”Z nieba zstąpiłem”».

Otóż ci Żydzi, którzy słuchali Jezusa, znali go z Kafarnaum, znali Jego naukę. Im najtrudniej

było przyjąć tajemnicę Eucharystii. Bo oni widzeli przed sobą człowieka a słyszeli zapowiedzi,
które przekraczały ich wyobraźnię. My nie powinniśmy się gorszyć taką niewiarą. Temu pokoleniu,
które oglądało Jezusa, było znacznie trudniej uwierzyć niż nam. Dlatego, że jedno z podstawowych
wyzwań wiary polega na tym, że łatwiej człowiekowi uwierzyć w coś czy kogoś, kogo nie widzi i
nie zna, niż przyjąć nadzwyczajną misję w przypadku osoby, którą dobrze znamy. I tamci ludzie
przeżyli mniej więcej to samo.

Jezus rzekł im w odpowiedzi: «Nie szemrajcie między sobą! Nikt nie może przyjść do
Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu
ostatecznym.

Proszę zwrócić uwagę, że w tej mowie Jezusa bez przerwy wracają dwa wątki:

Eucharystia jest pokarmem na dziś,
Eucharystia jest pokarmem na wieczność.

Eucharystia podtrzymuje naszą wiarę dzięki teraz, ale Eucharystia podtrzymuje naszą nadzieję

na życie z Bogiem. To również było bardzo trudno przyjąć Żydom, którzy byli współcześni Jezusowi.
Dlatego, że oni jeszcze nie mieli pojęcia co to znaczy zmartwychwstanie, wskrzeszenie do nowego
życia. Dla nich wszystko kończyło się wraz ze śmiercią. A Jezus ukazuje perspektywę nową. Można
bu to powiedzieć innymi słowami w następujący sposób: „Jakże bardzo Bóg kocha ludzi, jeżeli
stwarzając ich powołuje ich do życie wiecznego z sobą.” I z tego można wyprowadzić jeszcze inną
konkluzję, na pozór zupełnie błachą, ale wcale nie taką. Mianowicie Bóg nie jest samotny. Dlatego,

2001/2002 – 71

background image

że będąc jedyny trwa w trójistości Osób jako Ojciec, Syn i Duch Święty. Ale to wewnętrzne bogac-
two życia Bożego wymaga jeszcze, że Bóg potrzebuje także innych istot przez Siebie stworzonych,
żeby nie istnieć w tej, w cudzysłowie, samotności Trójcy Świętej. Bóg potrzebuje ludzi, którzy by
odwzajemnili Jego miłość. I dlatego na tej drodze do ...(?) daje nam najpierw Swego Syna — w
Ciele, a potem Swego Syna — w Ciele i Krwi. Gdy wypowiadamy takie słowa, to ocieramy się
naprawdę o granice naszych ludzkich możliwości, żeby tą tajemnicę w słowa ująć. I dalej:

Napisane jest u Proroków: Oni wszyscy będą uczniami Boga. Każdy, kto od Ojca usły-
szał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie
Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto ¡we
Mnie¿ wierzy, ma życie wieczne.

Bez przerwy w tej mowie eucharystycznej jest bardzo silny nacisk na życie wieczne. A to życie

wieczne, jego kształt, zostało ukazane przez zmartwychwstałego Jezusa. Jeszcze za swego życia Je-
zus ukazuje na zmartwychwstanie i na Eucharystię, która się bardzo ze zmartwychwstaniem wiąże.
Zwróćmy uwagę na charakterystyczny rys pobożności chrześcijańskiej i na różnice, które istnieją po-
między wyznaniami chrześcijańskimi. Jeżeli chodzi o katolicyzm, to my bardzo silnie eksponujemy
śmierć Jezusa Chrystusa. I to na każdym kroku — widać to po krzyżykach, które nosimy na sobie,
po krzyżach przydrożnych, po krzyżach w naszych domach. Widać w naszej modlitwie „Któryś
za nas cierpiał rany ..”, pobożności pasyjnej, wielkopostnej. Można by powiedzieć, że katolicyzm
jest religią krzyża. W prawosławiu natomiast bardzo mocno eksponuje się Zmartwychwstanie. Wi-
dać to w nazwie niedzieli: po grecku .... czyli „dzień Pana”, „dzień Eucharystii”, a po rosyjsku
„wockrecenie” czyli „Zmartwychwstanie”. Otóż w pobożności prawosławnej dominuje Zmartwych-
wstanie, a wraz ze zmarłymi (?) – wiara w życie wieczne. Oczywiście cała umiejętność koegzystencji
chrześcijan polega na tym, abyśmy się uczyli jedni od drugich. I żeby jedni dostrzegali te wartości,
które inni czczą z takim oddaniem. Myślę, że w ostatnich dziesięcioleciach dokonało się w Polsce
ogromne dowartościowanie Zmartwychwstania, zarówno święta Zmartwychwstania jak i wiary w
Zmartwychwstanie. Mowę eucharystyczną kończą słowa:

Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który
z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił
z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest
moje ciało za życie świata».

Zatem Eucharystia ukazana jako pokarm — pokarm na drodze ku wieczności, j jednocześnie

jako swoisty zadatek wieczności. Skoro tak, skoro istnieje taki silny związek pomiędzy Zmartwych-
wstaniem a Eucharystią, to dla nas wypływają praktyczne wnioski:

Okres wielkanocny, w którym teraz jesteśmy, jest szczególnym świętem Eucharystii.

Drugi jest może jeszcze ważniejszy:

Każda niedziela ma dwa wymiary: jeden chrystologiczny (czy chrystusowy). On się bardzo

silnie wiąże z upamiętnieniem Zmartwychwstania. Byłoby dobrze, gdyby wierni w chrześci-
jaństwie — czyli my, mieli świadomość, że każda niedziela jest pamiątką tego pierwszego dnia
po szabacie gdy kobiety przyszły do grobu i najpierw one, a później i Apostołowie, stwier-
dziły, że grób jest pusty bo Pan zmartwychwstał. Niedziela jest dniem, który wyróżnia nas
chrześcijan, przypominając nam boską godność Jezusa Chrystusa, który pokonał śmierć. Ale
ta sama niedziela, która tak ...

Zmiana stron kasety

I można by powiedzieć w ten sposób. O ile chrześcijanin może sobie w dzień powszedni „od-
puścić” Eucharystię czy jakoś o niej nie myśleć, to niedziela jest uprzywilejowanym czasem

2001/2002 – 72

background image

przeżywania Eucharystii. I tak należałoby przeżywać Eucharystię. Bo czas poświęcony na Eu-
charystię nigdy nie jest czasem straconym. To my często traktujemy liturgię eucharystyczną,
mszę św. tak, jak byśmy w tym czasie wyrzekali się dla Pana Boga czegoś, czego sensu dobrze
nie rozumiemy. Ale właśnie w tym uprzywilejowanym czasie łaski możemy doświadczyć, jeżeli
tak można powiedzieć, czy być wprowadzani w wielki Boży dar wieczności. I ktoś, kto nale-
życie przeżywa niedzielę i kto należycie przeżywa mszę św., to wychodzi z niej coraz bardziej
ubogacony i przede wszystkim rozwija swoją nadzieję. I doznaje przedsmaku tej rzeczywisto-
ści, której ani oko nie widziało, ani o której ucho nie słyszało, a którą Bóg przygotował tym,
którzy Go miłują. I niech to będzie klucz dla naszego przeżywania niedzieli.

9

O przeżywaniu Eucharystii — I List św. Pawła do Koryntian
(dn. 10 czerwca 2002)

Za kilkanaście dni będę obchodził 10 lat pracy w tej parafii, przedtem 7 lat pracy w parafii Opatrz-
ności Bożej na Dickensa. A ponieważ konferencje zacząłem w drugim roku pracy kapłańskiej, to
już 16 lat głoszenia konferencji, które początkowo odbywały się co 2 tygodnie. Mówię o tym żeby
zilustrować trudność, bo za każdym razem trzeba powiedzieć coś „nowego”, unikać powtarzania się
żeby słuchaczy nie zniechęcić. Mam nadzieję, że i dzisiejszy temat, mimo,że jest to kontynuacja
wątku z dwóch ostatnich spotkań, zainteresuje państwa, bo dotyczy on każdego z nas. Chodzi
o sposób wspólnotowego, ale także osobistego, przeżywania Eucharystii
. Posłużymy się
tekstami Pisma Świętego, wyjętymi przede wszystkim z I Listu św. Pawła do Koryntian, jak też
słowami Jan Paweł II zawartymi w jego książce „Dar i tajemnica”, którą papież napisał na 50-tą
rocznicę swojego kapłaństwa. Pokazuje ona dobrze, jak kapłan, potem biskup, kardynał i wreszcie
papież przeżywa kapłaństwo i jak postrzega Eucharystię.

Wszystko, co można powiedzieć o Eucharystii można streścić tak. Dwa miesiące temu zwró-

ciliśmy sobie uwagę na ścisły związek między Eucharystią a Zmartwychwstaniem i rozważaliśmy
epizod uczniów udających się do Emaus. Rozważaliśmy fakt, że uczniowie poznali Zmartwychwsta-
łego Jezusa dopiero wtedy, kiedy wziął chleb i zaczął go łamać. Otóż Eucharystia jest wyróżnikiem
chrześcijaństwa. Tylko chrześcijanie mają taki posiłek, w którym bierzemy udział w sposób wspól-
notowy, który nie jest posiłkiem mającym zaspokoić głód fizyczny, bo ten zaspokajamy w domu,
lecz jest posiłkiem mającym zaspokoić głód duchowy. O tych dwóch rodzajach głodu powiemy so-
bie za chwilę kilka słów w nawiązaniu do I Listu św. Pawła do Koryntian. Eucharystia zaspokaja
nasze najgłębsze potrzeby i na to zwróciliśmy uwagę dwa miesiące temu — na obecność Chrystusa
Zmartwychwstałego i na ścisły związek między Zmartwychwstaniem a Eucharystią. Na ostatnie
konferencji zwróciliśmy uwagę na to, co moglibyśmy nazwać istotą Eucharystii. Mianowicie zwróci-
liśmy się ku zapowiedzi ustanowienia Eucharystii, której dokonał Jezus w synagodze w Kafarnaum,
kiedy zapowiedział, że stanie się pokarmem dla tych, którzy w Niego uwierzą i że w ten sposób
na zawsze pozostanie z nami. To oczywiście wywołało konsternację, wrzenie a u części słuchaczy
wywołało nawet odrzucenie. „Jakże to, mówili, może On dać nam Swoje ciało na pożywienie? Czyż
nie znamy Jego rodziców? Czy nie wiemy, kim On jest? Za kogo On Siebie ma?” I na końcu tego
epizodu Jezus zwrócił się do Ai zapytał „Czyż i wy chcecie odejść?” I wtedy usłyszał wyznanie
Piotra, które było jednocześnie przyznaniem, że stanął na progu tej tajemnicy Eucharystii. Piotr
odpowiedział „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. I w gruncie rzeczy
nasze trudności z Eucharystią bywają podobne. Podczas sprawowania mszy św. zadajemy sobie
pytanie o rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Są tacy wierni, którzy jakby rozbijają
się a tą tajemnicę Eucharystii, nie mogą w nią uwierzyć. I są tacy, dla których Eucharystia jest
pokarmem życia codziennego.

Problem z Eucharystią można by streścić następująco. Bardzo trudno przychodzi wielu ludziom

uwierzyć w Boga. Już samo istnienie Boga wymaga rozmaitych dowodów, uzasadnień, przekony-
wania, przykładów. I są ludzie, którzy nie mogą przekroczyć tego progu wiary. Jeżeli każdy żyje
w zgodzie ze swoim własnym sumieniem, to w jego życiu Pan Bóg jest w jakiś przedziwny sposób
obecny. Bóg bowiem daje poznać Siebie gdzieś tam w tajnikach naszego sumienia. Dlatego ufamy,
że nie tylko ci, którzy uwierzyli w Boga bardzo mocno, ale również ci, którzy zmagają się ze sobą,

2001/2002 – 73

background image

w końcu, jeżeli doświadczą tajemniczej obecności Pana Boga to opowiedzą się po Jego stronie. Ale
faktem jest, że w tym życiu wielu ludzi odczuwa ogromne trudności z uznaniem Pana Boga. I już
jakby na tym rozwija się człowiek. Do tego dochodzi następna trudność w naszej wierze chrześcijań-
skiej. To prawda głoszona przez Kościół, że Bóg, w osobie Jezusa Chrystusa, stał się człowiekiem.
Kolejny paradoks na tym polega, że łatwiej nam uwierzyć w Boga, który jest niewidzialny, duchowy,
transcendentny niż uwierzyć w Boga, który stał się człowiekiem. Chcemy poznawać realia, w jakich
żył Jezus z Nazaretu i wiele osób odbywa pielgrzymki do Ziemi Świętej i ogląda miejsca uświęcone
Jego obecnością. Przypomnijmy sobie słowa Jezusa „Jeżeli wy przestaniecie mówić, to kamienie
wołać będą”. To był prawdziwy przywilej, pojechać do Ziemi Świętej i móc widzieć to konkretne
uobecnienie w geografii i przestrzeni obecności Syna Bożego. Ale są tacy, którzy nigdy do Ziemi
Świętej nie pojadą, którzy też wierzą, albo trudno im przyjąć, że Bóg stał się człowiekiem. A z
Eucharystią trudność jest jeszcze większa. Bo należy przyjąć nie tylko, że Bóg istnieje, nie tylko
to, że Bóg stał się człowiekiem i przez 33 lata był jednym z nas w ziemskim życiu, a następnie
zmartwychwstał i został uwielbiony, ale trzeba nam posunąć się dalej. Mianowicie, że ów Bóg,
który stał się człowiekiem, pozostał z nami aż do skończenia świata i to pozostał pod postaciami
chleba i wina. Nie ma drugiej religii na świecie, która posunęła by się tak daleko. Jak powiedział
jeden z wielkich mędrców, a te słowa były w gruncie rzeczy powtarzane w każdym pokoleniu, żaden
człowiek nie wymyślił by takiej prawdy. Żaden człowiek nie wymyślił by Eucharystii, gdyby nie
została ona objawiona przez Jezusa Chrystusa. To, że Bóg zostanie z nami pod postaciami Chleba
i Wina i będziemy się mogli Nim karmić, to jest tak, jak gdyby człowiek już nie tylko uwierzył w
Pana Boga, ale Nim dysponował, w pewnym sensie Go zawłaszczył.

To wprowadzenie jest bardzo potrzebne, żeby przejść do I Listu św. Pawła do Koryntian. Apo-

stoł udał się do Koryntu ok. roku 51, czyli zaledwie 18 lat po śmierci Jezusa. Pamiętamy, że był
człowiekiem nawróconym, który sam doświadczył rzeczywistej obecności Chrystusa pod Damasz-
kiem, gdy usłyszał słowa „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” „Kto Ty jesteś Panie?”
„Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz!” Te słowa, a następnie przyjęty chrzest od chrześcija-
nina Ananiasza, odmieniły Pawła gruntownie. Tak daleko musiał przemyśleć swoje życie, że udał
się na pustynię, a właściwie zbiegł z Damaszku ponieważ rodacy, Żydzi, czychali na jego życie.
Na pustyni doszedł do siebie, przemyślał to doświadczenie Chrystusa i udał się do Jerozolimy, ale
Apostołowie byli wobec niego nieufni. Odprowadzili więc go na statek, do Cezarei Nadmorskiej, i
stamtąd odpłynął do Tarsu, do swojej rodziny, może nawet do rodziców. Zapewne to właśnie on
zaniósł do Tarsu jako pierwszy Ewangelię Chrystusową. Tam, przypomnijmy sobie nasze konfe-
rencje sprzed dwóch lat, odnalazł go inny Apostoł, Barnaba. Jutro w liturgii Kościoła jest święto
św. Barnaby, towarzysza św. Pawła Apostoła. Barnaba przygarnął Szawła, nawróconego Pawła,
udał się z nim do Antiochii — na terenie dzisiejszej Turcji — i stamtąd rozpoczęli pierwszą podróż
misyjną, najpierw na Cypr a następnie do Środkowej Azji Mniejszej, do Galacji. Obeszli tę krainę,
założyli pierwsze kościoły, wrócili. Problem polegał na tym, że do Kościoła weszli ludzie pogań-
skiego pochodzenia. Powstał spór, powstał konflikt. Bo ci chrześcijanie, którzy byli Żydami, jak
Piotr, sądzili, że należy nawróconych najpierw obrzezać, zobowiązać do przestrzegania zwyczajów
żydowskich, i dopiero wtedy mogą stać się wyznawcami Jezusa. Paweł powiedział „Nie!” Nie, bo
skoro jest Jezus Chrystus, Syn Boży, to nie trzeba już zachowywać starotestamentowego prawa. Te
rozstrzygnięcia padły na Soborze Jerozolimskim, który odbył się w roku 50. Wtedy Paweł wyru-
szył w drugą podróż apostolską, znów po Azji Mniejszej, a stamtąd udał się do Europy. Najpierw
był w Filippi, potem w Tessalonikach, później w Berei, w Atenach i później dotarł do Koryntu.
Przypominamy sobie tegoroczną pielgrzymkę Jan Paweł II, który z wielkim przejęciem stanął na
Areopagu w Atenach, tuż obok Akropolu, i po raz pierwszy w dziejach biskup Rzymu i biskup
Aten siedzieli obok siebie i wyznawali wspólnie wiarę w Jezusa Chrystusa i przypominali, że Ko-
ściół oddycha dwoma płucami, zachodnim i wschodnim. Wróćmy do Pawła. Dostał się do Koryntu.
Jest to miasto nadmorskie, portowe, leżące na dwóch stronach przesmyku. Paweł przebywał tam aż
półtora roku. Przez ten czas założył Kościół, pozyskał wielu chrześcijan, był z Koryntian dumny. I
stamtąd udał się z powrotem do Jerozolimy. Wkrótce, duchem był bardzo niespokojny, rozpoczął
trzecią podróż apostolską, wyruszył znów do Azji Mniejszej i na trzy lata zatrzymał się w Efezie.

2001/2002 – 74

background image

I wtedy to do Efezu doszły wieści z Koryntu. Zaczęto opowiadać Pawłowi, że ci wierni, których
nawrócił kilka lat wcześniej i których umacniał, nie żyją tak jak powinni. Że zdarzają się wśród
nich nadużycia, że zdarzają się spory, konflikty. Że zdarzają się wśród nich rzeczy, które w żadnym
przypadku chrześcijanom przydawać się nie powinny. I właśnie wtedy, po tych doniesieniach, Paweł
pise do Koryntian list. Napisał go koło roku 55 bądź 56, czyli 5 lat po pobycie w Koryncie. List
zachował się i wszedł do kanonu Nowego Testamentu. jest bardzo piękny, bardzo głęboki, bardzo
mądry. W liście Paweł odnosi się do sytuacji chrześcijan w Koryncie. Zaczyna ich upominać. Zaczy-
na ich prosić, aby wyplenili u siebie zło. Prosi ich, aby byli porządnymi ludźmi. Zwraca im uwagę,
że skoro uwierzyli w Chrystusa, to nie mogą żyć tak, jak poganie. I prosi, aby stanowili jedno
dlatego, że są wśród nich podziały i rozłamy. I mówi mniej więcej tak: „Czyż takiej Ewangelii was
uczyłem? Czyż o to chodziło w moim nauczaniu? Przypomnijcie sobie, co wam mówiłem.” A po
tych licznych napomnieniach i wskazówkach dotyczących życia, również małżeńskiego i rodzinnego,
Apostoł przechodzi do sprawy Eucharystii. I w rozdziale 11 tego listu czytamy takie słowa:

Udzielając tych pouczeń nie pochwalam was i za to, że schodzicie się razem nie na lepsze,
ale ku gorszemu.

Otóż okazuje się, że chrześcijanie korynccy zbierali się razem, ale mieli dwa rodzaje spotkań. Na

jednych gromadzili się, jak my teraz, i była to wspólna wieczerza. Ale kiedy przychodziła niedziela,
bądź jakiś inny dzień — najprawdopodobniej święta żydowskie, bo oni ciągle byli wpisani w tą
religię Starego Testamentu — to posiłki nabierały innego charakteru, bo właśnie wtedy sprawowali
Eucharystię. I okazuje się, że pośród tych wszystkich nadużyć zdarza się także i to, że ci chrześcija-
nie zbierali się razem, ale zbierali się nie dla wspólnego dobra ale ku zgorszeniu. Widzimy więc, że
trudności w Kościele istnieją od samego początku jego istnienia. Musimy nauczyć się takiej pod-
stawowej prawdy, że od początku istnienia ludzkości dobro i zło istnieją obok siebie bo istnieją w
człowieku. One nie istnieją obok i podział między dobrem a złem nie przebiega między ludźmi lecz
przebiega w sercach ludzi. Bo w każdym z nas trwa to odwieczne zmaganie się jednego i drugiego.
Pisał o tym również św. Paweł „pożądam dobra, ale czynię to, co jest złe”. I w związku z tym
Paweł jest wymagający ale wyrozumiały. I na tym właśnie polega pedagogia chrześcijańska, którą
trzeba przenosić i do swoich rodzin i do Kościoła. Trzeba wymagać ale jednocześnie nie można
wymagać za wiele, bo wtedy nie otrzymamy nic. Trzeba wymagać ale być wyrozumiałym wobec
ludzkich słabości. To znaczy dać człowiekowi szansę. Jeżeli bowiem odbierze się komuś nadzieję, to
nie ma wtedy żadnej możliwości ani szansy poprawy. To jest ważne w życiu rodzinnym, ale to jest
ważne również w życiu Kościoła. I kiedy otworzymy Stary Testament, to wiemy dobrze, jak różne
epizody są umieszczone obok siebie. Obok świętości, bohaterstwa, poświęcenia są epizody walki,
rozpusty, przemocy — wszystkiego, na co tylko stać człowieka. W Nowym Testamencie, kiedy Je-
zus powołał Apostołów, to zdradził Go nie ktoś z zewnątrz tylko jeden z tych, którzy towarzyszyli
Mu na co dzień. I ta zdrada była bardziej dotkliwa. Kiedy Jezus powołał apostołów, to zaparł się
Go nie jakiś człowiek, którego przypadkowo spotkał czy przypadkowo uzdrowił, ale wyparł się Go
ten, który Mu najwięcej zawdzięczał. Zatem już Jezus na co dzień doświadczył tej przemożnej siły
zła. A przecież wiemy, że różnica pomiędzy Judaszem i Piotrem tylko na tym polegała,
że Judasz stracił nadzieję. I to doprowadziło go do samobójstwa. Podczas gdy Piotr
zapłakał i były to już łzy nawrócenia
. I później w początkach Kościoła dzieje się nie inaczej,
niż w czasach Starego Testamentu i niż za życia Jezusa. Od początku są rozmaite nadużycia, od
początku są rzeczy, które dzisiejszym językiem moglibyśmy nazwać zgorszeniem. I tak w gruncie
rzeczy trwa w każdym pokoleniu chrześcijan. I dojrzały chrześcijanin o tym doskonale wie.
Oczywiście przeżywa to, każdego z nas boli to zło, które ewentualnie w Kościele się dzieje. Ale
zdajemy sobie sprawę, że i każdy z nas ma w tym złu jakiś większy czy mniejszy udział. I że tylko
ludzi prawdziwie świętych i niewinnych stać na życie, które ze złem nie ma nic do czynienia.

Więc Paweł ich upomina i powiada „zbieracie się, ale nie na lepsze, ale ku gorszemu”. Na czym

polegają te niebezpieczeństwa, związane z gromadzeniem się pierwszych chrześcijan na wspólne
posiłki i na wspólne sprawowanie Eucharystii?

Przede wszystkim słyszę — i po części wierzę ...

2001/2002 – 75

background image

Niech państwo zwrócą uwagę, na tę niedoścignioną mądrość Apostoła. „Przede wszystkim sły-

szę — i po części wierzę”. Bardzo często nie mamy krytycyzmu wobec tego, co słyszymy. Bardzo
często przyjmujemy za dobrą monetę to, co się mówi o innych ludziach, zarówno o jednostkach
jak i zbiorowościach. Jeżeli chodzi o mówienie zła o innych ludziach, musimy być bardzo ostrożni.
Bo jedną z cech zła jest to, że jest ono zaraźliwe. Że się powiększa, że obrasta w obmowę, plot-
kę, oszczerstwo i we wszystko inne. Dobro, i mówienie o innym człowieku jest znacznie bardziej
ciche. Zło jest zawsze bardzo krzykliwe. Jeżeli więc chcemy żyć w sprawiedliwy, prawy sposób, to
musimy być bardzo ostrożni wobec tego wszystkiego, co mówi się źle o innych ludziach. Zapew-
ne w różnych sytuacjach może tam być jakaś część prawdy. Ale Apostoł jest ostrożny. „Przede
wszystkim słyszę — i po części wierzę — że zdarzają się między wami spory, gdy schodzicie się
razem jako Kościół.” Otóż największym wrogiem Kościoła jako wspólnoty są spory, są napięcia,
jest brak jedności. One rozkładają Kościół, zagrażają Kościołowi, przez całe wieki. One kończyły
się rozmaitymi podziałami w pierwszych wiekach, podziałami które kończyły się w sposób znany z
podręczników historii, zwłaszcza historii pierwszych wieków Kościoła. Ale te spory zakończyły się
również w dramatyczny sposób wtedy, gdy w r. 1054 patriarcha Konstantynopola i biskup Rzymu
obłożyli siebie nawzajem klątwą i w ten sposób nastąpił przedział pomiędzy Kościołem zachodnim
i Kościołem wschodnim. Przedział i podział, który istnieje aż po dzień dzisiejszy. Te podziały ist-
nieją w prawosławiu, gdzie Kościoły mają charakter bardziej narodowy, po linii języka, czasami po
linii polityki. Sytuacja Kościoła prawosławnego w Grecji jest zupełnie inna niż w Bułgarii, niż w
Rosji, w Rosji jest inna niż na Ukrainie. I dobrze widzimy, jak te uwarunkowania doprowadzają do
antagonizmów, do konfliktów, które są niezwykle gorszące. Bo jeżeli dla nas, chrześcijan, niechęć
kościoła prawosławnego w Rosji do nas jest czymś bolesnym, to myślę, że dla nie chrześcijanina
taki stan rzeczy jest nie tylko niezrozumiały ale jest wręcz niebezpieczny. Bo myśli sobie, skoro
są tak skonfliktowani to żaden z nich nie jest przy prawdzie. Te podziały, o których Paweł mówi
w początkach Kościoła, z początkiem XVI wieku doprowadziły do rozłamu w Kościele katolickim.
Mamy reformację, kościoły protestanckie, mamy Kościół Rzymsko-katolicki. I dobrze wiemy jaka
przepaść dzieli protestantów i katolików. Dobrze wiemy co dzieje się np. w Irlandii, gdzie jedni z
drugimi walczą. Chyba najbardziej tragiczną kartą w dziejach Kościoła jest to, że czasami jedno
wyznanie drugiemu wyznaniu przysparzało męczenników. Czyż nie taki jest przypadek Andrzeja
Boboli? Przecież Andrzej Bobola został zamordowany nie przez niewiernych, ale przez prawosław-
nych Kozaków. A to, czego od niego wymagano, to odejście od wyznania katolickiego i przejście na
wyznanie prawosławne. Ale przecież i tu i tu jest Chrystus. I tu i tu jest ta sama Eucharystia. I tu i
tu jest to samo wyznanie wiary. To gdzie jest problem? W ludzkim sercu i ludzkim sumieniu. Paweł
przestrzega, że przede wszystkim pilnujcie jedności. Niezgoda, brak jedności najbardziej Kościół
burzy. I myślę, że ten problem (?) podziału daje o sobie znać także i w naszych czasach, w jakiejś
mierze także i w naszym Kościele, w Kościele katolickim w Polsce. I kiedy pojawiają się rozmaite
trudne sprawy, wtedy dopiero widać nie tylko skonfliktowanie ale i bardzo silne napięcia i spory
doprowadzające do tego, że jedni na drugich patrzymy krzywo. A to wszystko sprzeciwia się samej
istocie Eucharystii. Z tego wynika prosty wniosek. Trzeba starać się o budowanie jedności. Budo-
wanie jedności w ramach całego Kościoła jest czymś wzniosłym i odległym. Natomiast budowanie
jedności w ramach rodziny, z najbliższymi, jest czymś bliskim i jednocześnie straszliwie trudnym.
Trzeba by chyba powiedzieć tak. Idąc na Eucharystię, idąc na mszę św. trzeba wyrzucić z siebie
wszelką niechęć, wszelką wrogość, wszelką zazdrość, wszelkie kłótnie i konflikty. Człowiek, który
udaje się na mszę św. powinien być pogodzony z innymi, i z samym sobą. To jest bardzo trudne
do osiągnięcia, ale tylko w ten sposób można budować jedność w Kościele i w ten sposób można
budować jedność w tej wspólnocie wierzących, która karmi się Eucharystią. Jeżeli ktoś nauczył się
trudnej sztuki przebaczania, to można by powiedzieć, że osiągnął same szczyty świętości ludzkie-
go życia. Można by powiedzieć, że doszedł do tego, co jest w życiu chrześcijanina najważniejsze.
Mianowicie do pojednania z samym sobą, do umiejętności przebaczania, która sama w sobie jest
darem. Apostoł napisał dalej tak:

Zresztą nawet muszą być wśród was rozdarcia, żeby się okazało, którzy są wypróbowani.

Możemy mieć najlepsze chęci, najlepsze pragnienia, ale może się okazać, że to wszystko za mało.

2001/2002 – 76

background image

Jedna ze stron małżeństwa, albo ktoś z rodziny, może chcieć naprawdę dobrze. Ale może się okazać,
że to trafia w pustkę a nawet jątrzy, rozbudza jeszcze większą niechęć. Apostoł szuka ideału, ale
jest realistą. I każda świętość, chrześcijanina zwłaszcza, na tym polega, żeby chcieć dobra ale mieć
właściwe rozeznanie o życiu, o człowieku, o samym sobie. Mianowicie nie chcemy podziałów, nie
chcemy rozdarcia, ale jesteśmy świadomi, że one się zdarzają. Jeżeli to jest obok nas, przychodzi
nam to łatwiej znosić. Ale jeżeli to dzieje się wśród naszych bliskich, wtedy dopiero rozpoczyna
się owa droga krzyżowa. I może być tak, państwo pamiętają te niezwykłe słowa Jezusa, że jeżeli
ktoś miłuje swojego ojca, matkę, braci, siostry bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. A odbywa
się to w takiej sytuacji, gdy ktoś staje po stronie swoich najbliższych wtedy, gdy powinien stanąć
po stronie Chrystusa, Jego Ewangelii i Jego prawdy. Czasami bowiem trzeba opowiedzieć się za
Bogiem i za Jego przykazaniami nawet, gdy odbywa się to za cenę więzi z najbliższymi. I to jest
chyba największy dramat religijnego, chrześcijańskiego życia, kiedy człowiek musi być sobą, musi
być chrześcijaninem, musi być człowiekiem sumienia także w tym środowisku, z którym wiążą go
więzi krwi. Wyrozumiałość ale zarazem stanowczość. Nie pobłażliwość tylko rodzaj otwarcia gdzie
osiąga się jedność przez przebaczenie. Paweł napisał tak:

Tak więc, gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej.

Otóż Apostoł zwraca uwagę, że Eucharystia — a były to same początki Kościoła — stawała się

dla tych chrześcijan pretekstem. Oni twierdzili, że idą przeżywać Eucharystię ale w gruncie rzeczy
poprzestawali tylko na wspólnym posiłku. Pamiętajmy, że ten problem dzisiaj pozornie tylko nie
istnieje. Dlaczego mówię pozornie? Nie istnieje w sposób dosłowny. Dlatego, że tamci ludzie zbierali
się w domach. Zrekonstruowano niektóre takie domy. Niektóre mogły pomieścić 30 osób, inne 50,
inne 100 osób ale nie więcej. Nie było w starożytności domów, które mogłyby pomieścić tyle osób,
ile jest państwa. Te wspólnoty eucharystyczne były dużo mniejsze. Więc ci ludzie gromadzili się
razem. My idziemy dzisiaj do Kościoła i nie może być tak, że przyjdziemy, wyjmiemy kanapki i
sobie zjemy. Bo sama budowla przysposabia do zupełnie innego zachowania. Ale problem pozosta-
je. Dlaczego? Dlatego, że może być tak, że ktoś przychodzi na mszę św. ale w gruncie rzeczy jego
prawdziwe intencje, jego prawdziwa postawa jest zupełnie inna. I z Eucharystią nie ma nic wspól-
nego. Czy nie zdarza się tak, nie tylko w środowiskach wiejskich, że msza św. to okazja, żeby się
pokazać — ubranie, dawniej wóz dzisiaj samochód, jak mi się powodzi. Żeby popatrzeć na innych,
jak wyglądają. I ta godzina jest lokalnym wydaniem rewii, w której Eucharystia jest tylko oprawą.
Natomiast to, co się dzieje w środku człowieka odbiega daleko od tego, co się dzieje przy ołtarzu.
Podczas niedzielnej Eucharystii musimy bardzo zważać na to, żeby sednem naszej obecności na-
prawdę było to, co jest najważniejsze. Oczywiście można by powiedzieć, że w mieście w grę wchodzą
inne przesłanki, niż na wsi. Mentalność ludzi zmieniła się gruntownie na skutek telewizji i środków
masowego przekazu. Jesteśmy zupełnie innym pokoleniem niż to, które żyło pięćdziesiąt lat temu.
Ale mimo wszystko mamy swoje rozmaite słabości, a bardzo często dzieje się tak, że przenosimy
— i to chyba w mieście jest najczęstsza sprawa — i przynosimy do kościoła cały ten rozgardiasz i
zamęt, który mamy czasami w głowach z powodu wielkiego szumu, jaki mamy w swoim własnym
mieszkaniu. Może to być szum wynikający z telewizora, z radia, z innych doznań. W kościele je-
steśmy obecni ale po powrocie do domu stwierdzamy, że duchem, duszą, byliśmy zupełnie gdzie
indziej. I na to zwraca uwagę Paweł. Że Eucharystia jest tak wielką tajemnicą, że człowiek musi
dołożyć starań, żeby przeżywał to, co się rzeczywiście dzieje. I czytamy tak:

Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden
jest głodny, podczas gdy drugi nietrzeźwy.

Tak było w pierwszych wspólnotach. Dzisiaj takie rzeczy się nie zdarzają. Ale nie dlatego, że

jesteśmy lepsi niż pierwsi chrześcijanie, tylko dlatego, że mamy kościoły. Gdyby Eucharystii to-
warzyszyły kolacje, to z całą pewnością mielibyśmy rozmaite pokusy tak jak te, przed którymi
ostrzegają proboszczowie i pozostali księża, kiedy proszą wiernych „Zróbcie pierwszą komunię bez
alkoholu, bierzmowanie, wigilię. Pośćcie w piątki, w Środę Popielcową itd.” I sporo wiernych stwier-
dza, że to strasznie trudno uszanować. Kiedyś mnie kiedyś jedna osoba wyznała, że nigdy nie miała

2001/2002 – 77

background image

takiej ochoty na wędlinę, jak w Wielki Piątek, i dlatego uległa. Bo jeżeli się czegoś zakazuje, to
w człowieku wyłania się taki mechanizm przekory. Rzecz nie polega na tym, że Pan Bóg chce nas
powstrzymać przed mięsem. Problem polega na tym, że człowiek potrafi, bądź nie potrafi, zapa-
nować nad sobą. I wśród pierwszych chrześcijan na posiłkach, na których się gromadzili, bywało
tak, że jeden był głodny a drugi był nietrzeźwy. Zauważmy, że Kościół opowiada o tych pierwszych
wspólnotach bardzo szczerze. I nie sądźmy, raz jeszcze powtarzam, że jesteśmy diametralnie różni
od tamtych ludzi.

Czyż nie macie domów, aby tam jeść i pić? Czy chcecie znieważać Boże zgromadzenie i
zawstydzać tych, którzy nic nie mają?

Proszę zwrócić uwagę, Eucharystia w nauczaniu św. Pawła jest bardzo mocno połączona z do-

broczynnością. Podczas Eucharystii musi być przywracana sprawiedliwość. Wiadomo, że są wśród
nas zamożniejsi i mniej zamożni. Wiadomo, że zdarzają się wśród nas bogaci ale również i bied-
ni. Ale nie wolno nam dopuścić do jednego. Żeby na naszych zgromadzeniach byli ludzie głodni.
A nie oznacza to tylko głodu podczas mszy św. Oznacza to także głodnych w naszych domach,
w naszych miastach. Uważam, że ten obowiązek przywracania sprawiedliwości jest największym
wyzwaniem, przed jakim staje Kościół katolicki w Polsce. Sądzę, że jest to punkt, który nie jest
należycie widziany, dostrzegany ani urzeczywistniany. Otóż w naszej ojczyźnie wskutek tego, że
istnieje przeogromne bezrobocie, nie brakuje ludzi głodnych, nie brakuje głodnych dzieci, podczas
gdy wiele żywności po prostu się marnuje. Paweł mówi, że tak nie może być. W naszych czasach
też tak nie może być. Kościół jest tym miejscem, w którym spotykamy się z Bogiem. Ale jest to
także miejsce, gdzie uczymy się wrażliwości na drugiego człowieka. A uczymy się jej nie tylko przez
mądre słowa, ale przede wszystkim przez dobre uczynki.

Musimy popatrzeć inaczej na nasze otoczenie i na nasze środowisko. Szukając jakiś wskazań

praktycznych można by powiedzieć, że niedziela jest jakimś szczególnym dniem dobroczynności. Nie
musi to wcale oznaczać dawania na tacę, ale może i powinno to oznaczać jakąś większą wrażliwość
— czasami to może być sąsiad, czasami to może być ktoś nieznany, czasami to może być ktoś
przypadkowy, któremu trzeba przyjść z pomocą. Paweł napisał to bardzo wyraźnie:

Cóż wam powiem? Czy będę was chwalił? Nie, za to was nie chwalę!

Otóż jednym ze skutków biedy jest to, że ona człowieka upokarza. Jeżeli ktoś przeżył kiedyś w

życiu jakiś dotkliwy brak, to wtedy czuł się nie tyle głodny co sponiewierany i upokorzony. I nie
wolno nam dopuścić do tego, żeby takie rzeczy miały miejsce wśród chrześcijan. Zwróćmy uwagę,
Apostoł od konkretnej sytuacji, z jaką miał miejsce wśród Koryntian, przechodzi teraz do nauczania
o Eucharystii.

Ja bowiem otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy, kiedy
został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za
was [wydane]. Czyńcie to na moją pamiątkę». Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął
kielich, mówiąc: «Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile
razy pić będziecie, na moją pamiątkę».

Specjalnie nie przerywałem tego fragmentu, żeby państwo zdali sobie sprawę, że podczas każdej

mszy św. uobecniamy (?) słowa Ewangelii i słowa św. Pawła. Powtarzamy właśnie ten fragment, w
którym Paweł powiada, że jego wiara w Eucharystię i w obecność Jezusa Chrystusa w Eucharystii
jest rezultatem przekazu innych, od Piotra, od pozostałych Apostołów, od Zmartwychwstałego.
Wskutek tego on bierze do ręki chleb, bierze do ręki wino i sprawuje Eucharystię. Otóż Eucharystia
jest największą tajemnicą naszej wiary. Rozgrywa się, można by tak powiedzieć, na oczach wiernych.
To znaczy widzimy kapłana, który podnosi chleb, wino, który dokonuje konsekracji. Natomiast
chciałbym, może trochę przekornie, powtórzyć to, co przedwczoraj usłyszałem od jednego z panów
tu mieszkających. Mówił, że w prawosławiu to jest chyba lepiej, bo tam Przeistoczenie jest zupełnie
ukryte przed wiernymi. W związku z tym nie muszą widzieć tego, czego i tak nie rozumieją. Otóż ta

2001/2002 – 78

background image

formuła zawiera w sobie coś z prawdy. Kiedy my coś widzimy, chcemy to zrozumieć. Chcemy również
zrozumieć Eucharystię. Eucharystia jest tak wielką tajemnicą, że oglądanie wcale nie powoduje
zrozumienia. Kiedy patrzymy na kapłana, który dokonuje Przeistoczenia, nie widzimy wcale więcej
niż to, jakby się to wszystko odbywało za jakąś zasłoną. Paweł podkreśla, że Eucharystia jest
tajemnicą, w której obecny Jezus udziela się ludziom. I dalej:

Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż
przyjdzie.

Otóż istnieje ścisły związek między Eucharystią a śmiercią Jezusa Chrystusa. Państwo przypo-

minają sobie ten motyw obecny w Ewangelii św. Jana, kiedy to jeden z żołnierzy włócznią otworzył
bok Jezusa a natychmiast wypłynęły krew i woda. Krew — to symbol Eucharystii, woda — to sym-
bol chrztu. W ten sposób św. Jan podkreśla, że na krzyżu mają swój początek dwa podstawowe
sakramenty Kościoła: Eucharystia i chrzest. I ile razy .......... glosimy aż przyjdzie. Tak dochodzimy
do sprawy bardzo delikatnej. Słyszymy „spożywacie chleb, pijecie kielich”. Tymczasem pod dwoma
postaciami przyjmuje w Kościele katolickim tylko kapłan. Kiedy są mniejsze wspólnoty, jest inaczej.
Sądzę, że należy powoli pójść w tym kierunku, żeby Komunia św. była dla wszystkich wiernych
pod dwoma postaciami. Poza praktycznymi nie ma żadnych innych trudności. Jest pewna trudność
ze spożywaniem tego wina. Wydłużało by to liturgię, trzeba by zatroszczyć się o szacunek dla tej
kropli wina itd. Ale w tym kierunku należy dążyć. Na to też wskazuje św. Paweł.

Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż
przyjdzie.

Można więc spożywać Eucharystię pod postaciami chleba i wina, ale i tak Chrystus obecny jest

w chlebie i obecny jest w winie. Dlatego św. Paweł mówi „spożywacie chleb albo pijecie kielich”.
I u nas, w naszym duszpasterstwie istnieje to „albo, albo”. Ale należy dobrze przemyśleć, czy nie
dołożyć starań, żeby takiej alternatywy nie było.

Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i
Krwi Pańskiej.

To bardzo surowe słowa. Te słowa wiele razy powstrzymują nas przed przyjęciem komunii św.

Wiele razy mamy rozmaite trudności w przyjęciu komunii św. sądząc, że być może w naszym życiu
popełniliśmy coś, co sprzeciwia się godności Eucharystii. Na pewno niezbędna jest pod tym wzglę-
dem daleko posunięta ostrożność. Na pewno komunia św. jet tym darem, do którego powinniśmy
podchodzić z szacunkiem. Z drugiej strony jednak pamiętajmy, że każdy z nas jest niegodny tego,
by przyjmować ciało i krew Pana. Paweł ostrzega przed nadużyciami, które są już krańcowo niebez-
pieczne. Ale należy dokładać starań, żeby pod tym względem mieć sumienie dobrze ukształtowane.
„Niech przeto” — kończy św. Paweł

Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kieli-
cha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa
i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło. Jeżeli
zaś sami siebie osądzimy, nie będziemy sądzeni.

Apostoł zwraca uwagę na to, że musimy sami siebie osądzić z usposobienia, zachowania, postawy,

gdy bierzemy udział w Eucharystii. To właśnie dlatego każda msza św. rozpoczyna się od słów,
które po łacinie brzmią „Agnostamus peccanum (?)...” „Uznajmy naszą grzeszność przed Bogiem,
abyśmy godnie przystąpili do sprawowania świętych obrzędów”. Uznanie swojej grzeszności to jest
warunek godnego sprawowania Eucharystii. Uznanie swojej grzeszności otwiera nas na Pana
Boga ponieważ ono zabezpiecza nas przed pokusą samowystarczalności.
W każdym z
nas jest taka pokusa, że wystarczę sam sobie. Skoro starałem się być dobry, to mam teraz prostsze
życie. Otóż nie! My wszyscy, nawet najlepsi pośród nas, potrzebują Bożego miłosierdzia i dopiero
korzystanie z tego miłosierdzia otwiera nas na możliwość owocnego korzystania z Eucharystii.

2001/2002 – 79

background image

Lecz gdy jesteśmy sądzeni przez Pana, upomnienie otrzymujemy, abyśmy nie byli po-
tępieni ze światem. Tak więc bracia moi, gdy zbieracie się by spożywać [wieczerzę]
poczekajcie jedni na drugich! Jeżeli ktoś jest głodny, niech zaspokoi głód u siebie w
domu, abyście się nie zbierali ku potępieniu [waszemu]. Co do reszty, zarządzę, gdy do
was przybędę.

Paweł napisał te słowa w dwadzieścia kilka lat po śmierci Jezusa. Pokazuje wierzącym w Jezusa

jak należy przyjmować Eucharystię. Że nie można dopuszczać do nadużyć. Że należy zatroszczyć
się o sprawiedliwość przy Eucharystii. I należy mieć poczucie własnej grzeszności, by otworzyć się
na dobroć Boga. A oto co w naszych czasach napisał Jan Paweł II. Ta książka jest o tyle szczególna,
ponieważ papież napisał te swoje zwierzenia na pięćdziesiątą rocznicę swojego kapłaństwa, czyli w
roku 1996. Nosi ona tytuł „Dar i tajemnica”. I w tym, co dotyczy paragrafu „Kapłan i Eucharystia”
Ojciec Święty mówił, a jego biograf zanotował, następujące słowa. Przeczytam je w całości (str.
72), abyśmy wiedzieli jak głęboko Jan Paweł II postrzega te tajemnice, do których przyjmowania
usposobił nas Apostoł Paweł.

„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i
roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom... Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec,
ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić.” (Łk 10, 21-22) To słowa
z Ewangelii św. Łukasza , które wprowadzają nas w głębię misterium Chrystusa i po-
zwalają nam również zbliżyć się do tajemnicy Eucharystii. W niej to Syn współistotny
Ojcu, Ten którego tylko Ojciec sam zna, składa temuż Ojcu siebie samego w ofierze
za ludzkość i całe stworzenie. W Eucharystii Chrystus oddaje Ojcu wszystko to, co od
Niego pochodzi. Realizuje się w Eucharystii jakieś dogłębne misterium sprawiedliwo-
ści stworzenia wobec Stwórcy
. Trzeba bowiem, aby człowiek oddawał Stwórcy cześć z
wdzięcznością i uwielbieniem za wszystko, co od Niego otrzymał. Człowiek nie może
stracić poczucia tego długu
, który tylko on jeden spośród ziemskich istot może rozpo-
znać i spłacać jako stworzenie uczynione na obraz i podobieństwo Boga. A zarazem,
biorąc pod uwagę jego ograniczoność jako stworzenia oraz fakt, że naznaczony jest grze-
chem, człowiek nie byłby zdolny do tego aktu sprawiedliwości wobec Stwórcy, gdyby sam
Chrystus, współistotny Ojcu Syn i prawdziwy Człowiek, nie podjął tej eucharystycznej
inicjatywy.

Popatrzmy jak Jan Paweł II przeżywa Eucharystię. Rozpoczął od modlitwy. Każdy, kto chce

zastanawiać się nad Eucharystią, jest chrześcijaninem, powinien rozpocząć od modli-
twy.
Tylko modlitwa otwiera nas na należyte przeżywanie i przyjęcie tej tajemnicy. Nie jest to
bowiem sprawa rozumu lecz sprawa uznania Bożej obecności w naszym życiu.
Ale pa-
pież, kiedy rozpoczął od modlitwy, przechodzi do tego, co jego zdaniem stanowi sedno Eucharystii.
Mówi, że przyjmowanie Eucharystii, karmienie się Komunią św. jest znakiem wdzięczności Bogu za
Jego dobra. Jakże bowiem inaczej człowiek mógłby podziękować, człowiek wierzący w Chrystusa,
niż przyjmując do siebie Boga, który mu się udziela. W ten sposób Eucharystia staje się znakiem
komunii, a komunia to jest wspólnota — między Bogiem i człowiekiem. Skoro w Eucharystii Bóg
udziela się nam, i skoro dokonuje się ta komunia między Bogiem i człowiekiem, to zadaniem ludzi w
Eucharystii jest również budowanie komunii, wspólnoty, pomiędzy ludźmi. A więc żaden sakrament
nie łączy nas mocniej z Bogiem i żaden sakrament nie łączy nas mocniej między sobą. Eucharystia
powinna być tym spoiwem Kościoła, zarówno w wymiarze wertykalnym jak i horyzontalnym. To są
wzniosłe sprawy. A powiedziałem na początku, że tylko to, co jest wzniosłe, jest prawdziwie warte
i godne wysiłku i trudu. I skoro Bóg otwiera przed nami takie perspektywy i takie możliwości, to
daje nam również siły, żebyśmy je przyjęli i potrafili sprostać. I na wakacje, które się niedługo roz-
poczną, chciałbym państwu razem i każdemu z osobna życzyć, pośród wielu różnych spraw, także
tego, żeby państwo znaleźli chwilkę czasu na przemyślenie i należyte przeżycie Eucharystii. Może
już przebywając na wakacjach, może biorąc udział w jakiejś mszy św. będzie nam łatwiej przejrzeć
to, co jeszcze głębiej sięgnie naszych zapisów.

2001/2002 – 80


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron