MacApp, C C Zapomnij o Ziemi

background image
background image

C.C. Mac App

Zapomnij o Ziemi

tytuł oryginału Recall not Earth

Przełozyyła Anna Miklinkska

background image

I

Był dosyck wysoki. Znacznie przewyzyszał bezwłosych, brązowoskok-

rych przechodniokw drongailskich, ktokrzy omijali go z daleka trochę z po-
gardą i trochę z nieufnoskcią, z jaką omija się starą ruderę, grozyącą zawale-
niem się w kazydej chwili. Był jak wrak. Zcyciowy rozbitek, ktokremu juzy bar-
dzo niewiele dni zostało. Wydatną szczękę pokrywał mu rudawy, kilku-
dniowy zarost, a drzyące palce pozyokłkłe były od dronu. Przyczyny nie były
zbyt trudne do odgadnięcia: przebywał na planecie Drongail przez prawie
cały tutejszy rok (niewiele kroktszy od roku na Ziemi) i uległ nałogowi juzy
na początku swojego pobytu. A od wielu dni nie miał zyadnej mozyliwoskci za-
znack łagodnego zapomnienia ktokre daje dron.

Stał w cieniu oparty o skcianę drewnianego budynku u wylotu za-

skmieconej uliczki — promienie tutejszego słonkca były gorętsze, nizy mogła
wytrzymack jego skokra. Budynek, o ktokry się opierał, nie miał okien ponizyej
pierwszego piętra i zyadnego wyjskcia oprokcz jedynych drzwi zabitych deska-
mi. Powietrze uliczki było przesycone zaduchem stęchłego tłuszczu, odo-
rem ciał rozmaitych ras i — przede wszystkim — dronu. Ten ostatni zapach
wydawał mu się miły nie tylko dlatego, zye dron przynosił ukojenie, ale rokw-
niezy dlatego, zye przypominał mu wonk zlezyałego siana. Był to jeden z nielicz-
nych zapachokw, ktokrego nie zapomniał przez te wszystkie lata po opuszcze-
niu Ziemi.

Niesiony podmuchem wiatru kawałek papieru otarł się o jego gołą

kostkę. Zerknął na skmieck (oczywiskcie puste opakowanie po dronie) i kopnął
go ze złoskcią. Potem podnioksł głowę i zauwazyył przyglądającego mu się
drothenkskiego chłopca.

— Przypatrz mi się uwazynie łobuzie! — burknął w tutejszym dialek-

cie. — Do czasu kiedy dorobisz się tłustego brzucha, my juzy będziemy rasą
od dawna wymarłą. I juzy nigdy więcej nie będziesz mokgł zyadnego z nas po-
oglądack.

Wyrostek oddalił się; Męzyczyzna odwrokcił się i powłokcząc nogami

ruszył nieco dalej w głąb uliczki, by usiąskck oparłszy się plecami o budynek.
Chyba po raz setny poszperał w kieszeni swego obszarpanego płaszcza,
wyciągnął mocno pognieciony skwistek przybrudzonego papieru, wygładził
go na kolanie i przeczytał: „Johnie Braysen, muszę się z tobą koniecznie zo-
baczyck. Jutro o drugiej po południu będę na pomocnym krankcu ulicy, przy
ktokrej mieszkasz — B. Lange”.

background image

Wcisnął kartkę z powrotem do kieszeni. — John Braysen... — wy-

mamrotał pod nosem, jakby jego własne nazwisko nagle wydało mu się
dziwne. — Komandor John Braysen, Głokwnodowodzący Oficer Oddziału
Zwiadowczego Ziemskich Sił Przestrzennych.

Od jak dawna nazywano go po prostu John? Od jak dawna nie pyta-

no go o nazwisko? W urzędowych spisach Drongailu (i kilku innych obcych
skwiatokw, w ktokrych czasowo przebywał) figurował zawsze jako: „John, po-
chodzący z Ziemi, obecnie bez obywatelstwa: Włokczęga. Nie notowany w
kronikach przestępczych. Bez zawodu”.

A od jak dawna nie widział Barta? Ze cztery ziemskie lata? Nie —

przeciezy ostatnio obaj byli najemnikami Floty Hohdankskiej wtedy, kiedy
zginęło trzydziestu ludzi. A to było mniej więcej pięck lat po zagładzie, czyli
około trzech lat temu.

Czy naprawdę od zagłady minęło dopiero osiem lat? To znaczyłoby,

zye John ma zaledwie trzydzieskci siedem, a czuł się przeciezy znacznie starzej.
Wydawało mu się, zye od tamtego straszliwego dnia musiało minąck potwor-
nie wiele czasu.

Zastanawiał się dlaczego Bart chce go widzieck. Przez pierwsze kilka

lat po Zagładzie jedyni pozostali przy zyyciu ludzie — mniej nizy pięciuset
członkokw załogi — trzymali się razem. A potem, kiedy warunki przetrwa-
nia w obcym skwiecie rozdzieliły ich, z rosnącą stale niecierpliwoskcią oczeki-
wali ponownego spotkania. Jeszcze pokzkniej rosnąca rozpacz i beznadziej-
noskck sytuacji sprawiły, zye było im obojętne, czy się zobaczą czy nie. John za-
stanowił się, ilu ich mogło jeszcze zyyck. Według ostatnich wiadomoskci, jakie
do niego dotarły, około stu słuzyyło jako najemcy w rokzynych obcych flotach,
a miejsca pobytu mniej więcej szeskckdziesięciu czy siedemdziesięciu nie
były dokładnie wiadome. Reszta ilukolwiek ich jeszcze pozostało — była
zagubiona, rozproszona w dalekich skwiatach, takich jak Drongail.

John dziwił się, zye Lange'owi udało się go odnalezkck, chociazy oczywi-

skcie duzyo statkokw handlowych zatrzymywało się na Drongail, bo stąd wła-
sknie pochodził dron. O ile Lange miałby pieniądze — a chyba musi je mieck,
skoro azy tu dotarł — to dobrze byłoby się z nim skontaktowack. Zastanowił
się, czy nie powinien kupick trochę jedzenia (na myskl o rozstaniu się ze swo-
im starym płaszczem pochodzącym z Ziemi bokl przeszył jego serce) i zapła-
cick chockby częskck długokw w brudnym przytułku, w ktokrym mieszkał. Mokgłby
rzucick dron, gdyby się na to naprawdę zdecydował, ale po co? To i tak nie
miało zyadnego znaczenia.

background image

Patrzył ze znuzyeniem na granicę cienia poskrodku ulicy. Jeszcze tro-

chę za wczesknie na przyjskcie Lange'a. O ile Bart w ogokle się tu pokazye. John
zdrzemnął się, opuskciwszy głowę.

— John! Hej, John!
Braysen przetarł oczy, otrząsając się ze snu. Skupienie wzroku na

krępej postaci w schludnym niebieskim ubraniu zajęło mu dobrą chwilę.
Niemozyliwe! — zapinany na suwak kombinezon Barta był skrojony według
fasonu munduru słuzybowego ziemskiej Floty. John wstał z trudem. Teraz,
kiedy patrzył na Barta, wspomnienia wrokciły jak zyywe. Wzruszenie skcisnę-
ło go za gardło, tak zye ledwie zapanował nad łzami. Mocno uskcisnął wycią-
gniętą dłonk kolegi.

— Bart! Tyle czasu minęło... Cudownie znowu cię zobaczyck, Bart...

Lange wydawał się powazyny i doskck zaszokowany. John nagle poczuł, zye się
rumieni, — Tak, Bart. Jestem narkomanem. Nędzarzem, ktokry zyyje z zasił-
ku. Dostaję zyarcie i materac do spania. Za to od czasu do czasu zabierają nas
na dzienk lub dwa do kopania dołokw albo innych robokt. Ty... — puskcił rękę
Lange'a i stał patrząc na jego kombinezon. Z trudem przełknął sklinę. —
Swwietnie wyglądasz, Bart. Nadal jestesk najemnikiem? U kogo? Czy... — obej-
rzał Barta dokładnie. — Nie wygląda ca to, zyebysk odnioksł jakiesk cięzykie
rany. Lange nadal patrzył na Johna z niepokojem. Potem powiedział:

— Ostatnio byłem we Flocie Hohd na akcji. Dwa tysiące godzin. Wy-

lazłem z tego cało. Zapłacili sporo, więc wcale dobrze mi się teraz wiedzie.
Nie chcieli, zyeby widziano mnie na Hohd zaraz po akcji, więc się przenio-
słem. Teraz jestem w... — pauza w słowach Barta była niemal niezauwazyal-
na — ... pewnej kolonii na planecie nazywanej Akiel. Zbieram wszystkich
ludzi. Jest nas teraz ponad dwudziestu.

— Po co?
— Podrokzyujemy, szukamy, usiłujemy znowu zwołac k starą Załogę.

Władca Akielu nas potrzebuje. Nas wszystkich. John spojrzał mu prosto w
oczy.

— Dobrze wiesz, zye większoskck z nas juzy z tym skonkczyła, Bart. To

cholerne, ciągłe zabijanie. Rabowanie planet, wywozyenie łupokw ze skwia-
tokw, ktokre w niczym nam nie zawiniły, do innych skwiatokw ^zupełnie nam
obojętnych... Nie sądzę, zyebyskcie znalezkli wielu ochotnikokw.

— Mysklę, zye jednak znajdziemy — powiedział Lange z naciskiem. —

Tym razem mamy prawdziwy cel.

— Dziwi mnie to, co mokwisz. Kiedy ostatnio cię widziałem... — John

westchnął i wzruszył ramionami.

background image

Jeskli Lange sam nie czuł tej pustej bezcelowoskci istnienia, to nie było

sensu z nim się spierack. Podjął n chwili: — Akiel? Nigdy o takiej planecie
nie słyszałem. Co tam jest takiego, co mogłoby nas, ostatnich pchnąck do ja-
kiegosk działania? Widzisz jakisk naprawdę wazyny powokd? — przerwał na
moment, jakby z wysiłkiem zbierał rozproszone myskli. — Zawsze sobie
szukaliskmy celokw, prawda? I znalezkliskmy Targowisko. Wszyscy razem wy-
szkoleni, zdyscyplinowani, nieustraszeni staliskmy się legendą nieomalzye z
dnia na dzienk. Bo juzy było nam wszystko jedno, czy zginiemy czy nie, o ile
tylko mogliskmy znalezkck — lub myskleck, zye znalezkliskmy — sprawę wartą po-
skwięcenia. Ale ten zapal, cała chęck walki wygasła. Przynajmniej jezyeli cho-
dzi o mnie. A mysklałem, zye i ty masz juzy tego dosyck. Lange rozejrzał się do-
okoła podejrzliwie i przysunął się blizyej Johna, rzucił pokłgłosem:

— Kolonia, w ktokrej teraz jestem, to osiedle Chelki, John. John uwazy-

nie popatrzył na swojego towarzysza.

— Chelki? — mruknął z namysłem. — To znaczy, zye to jest w sferze

imperium Vulmotu?

— Nie, John. Mam na myskli wolnych Chelki — kolonię, o ktokrej ist-

nieniu Vulmot nie ma pojęcia. Jest tam Omniarch — ma prawie dwa tysiące
dwieskcie lat, kilkaset lat starszy od swoich potomkokw, ktokrzy tworzą kolo-
nię. Był on niewolnikiem Vul i udało mu się uciec nie pozostawiając zyad-
nych skladokw!

John poczuł lekki zawrokt głowy. Nie zdawał sobie sprawy, zye tyle

jeszcze uczuck w nim zostało. Powoli odwrokcił” się i przez chwilę wpatrywał
się niewidzącym wzrokiem w Drothenkczykokw mijających wylot uliczki i
zerkających ciekawie na dwokch obcych zwanych ludzkmi. I w konkcu wes-
tchnął zwracając się do Lange'a. — Nie sądzę, zyebym chciał znowu walczyck
z Vul. Tak, będę ich nienawidził dopokki zyyję — wątpię, zyeby ktokrysk z nas
kiedykolwiek przestał ich nienawidzick — ale w konkcu nie zrobił tego poje-
dynczy Vulmoti. I, mogę to juzy teraz powiedzieck, sami do tego doprowadzili-
skmy. Wyprawialiskmy się w przestrzenk, o ktokrej nie wiedzieliskmy nic. A kie-
dy spotkaliskmy cosk przed czym powinniskmy byli uciec, prokbowaliskmy wal-
czyck, przyjęliskmy wyzwanie jakbyskmy byli najsilniejszym mocarstwem ga-
laktyki. I to po popełnieniu głupstwa, jakim było ujawnienie skąd pochodzi-
my! I... No cokzy, wątpię, czy dowokdca Vul, ktokry zaatakował nasz system sło-
neczny wiedział, zye był to nasz jedyny system.

Twarz Lange'a była powazyna. — Zgodziliskmy się co do tego juzy

przedtem — ale teraz wiem więcej. Ten zbiegły Chelki miał szpiegokw w Im-
perium Vulmot od dwokch tysięcy lat, John — dwokch tysięcy lat! Wiedział,

background image

wkroktce po tym co się stało, o naszych walkach i natychmiastowej zagła-
dzie Ziemi. Wyjawił mi powokd tej zagłady, prawdziwą decyzję Vulmotu. Wi-
dząc jak potrafimy walczyck, chcieli zapobiec przekształceniu się Ziemi w
potęzyne mocarstwo. Wiedzieli, zye nie nadajemy się do zrobienia z nas nie-
wolnikokw czy poddanych i zdecydowali, zye nas zniszczą. John — stracili
duzyo czasu na sprawdzanie, czy nie pozostały zyadne pary mogące się roz-
mnozyyck. A kilka wysoko postawionych osobistoskci straciło swoje stanowi-
ska tylko dlatego, zye my, malenkki procent załogi, zdołaliskmy mimo wszystko
umknąck. Odetchnęli z ulgą dopiero wtedy, kiedy dowiedzieli się, zye między
nami nie było ani jednej kobiety. Ba! Przeszukali dokładnie resztki naszego
systemu i całe jego otoczenie, aby upewnick się, zye nikt oprokcz nas nie oca-
lał.

John zdał sobie sprawę, zye drzyy. Rozprostował zacisknięte pięskci, wes-

tchnął.

— Nawet jezyeli tak było naprawdę, to juzy się TO stało. Gdybym przy-

padkiem spotkał tu jakiegosk Vul, z pewnoskcią nie wyszedłby cało z moich
rąk. Ale wziąck się teraz w garskck, ruszyck w poskcig za Vul, walczyck z nimi... Nie,
Bart. Mozye rzeczywiskcie jestem juzy tylko wrakiem człowieka, bo nie stack
mnie na to. Jest mi najzupełniej obojętne, czy Chelki pozostaną niewolnika-
mi, czy nie. I... to przeciezy skmieszne. Ty naprawdę mysklisz, zye moglibyskmy
cokolwiek zdziałack przeciw Imperium Vulmotu?

Twarz Lange'a wykrzywił gwałtowny grymas rozdrazynienia. Bart

zrobił krok do przodu i chwycił Johna za klapy poszarpanego płaszcza.

— Posłuchaj mnie, do diabła! Ja nie gadam o zyadnej wyprawie w

obronie nie istniejącej sprawiedliwoskci. Nie wszystkie kobiety zginęły! Po-
nad sto jeszcze zyyje. I wszystkie w wieku odpowiednim do rodzenia dzieci!
A ten Omniarch z Akielu wie, gdzie one są i obiecuje, zye pomozye nam do
nich dotrzeck! Krew buchnęła Johnowi do głowy, lecz po chwili wszystko mi-
nęło i Braysen rozeskmiał się gorzko.

— Ten stary nonsens, Bart? Znokw dałesk się na to nabrack? Musisz byck

doprawdy załamany. Juzy zapomniałesk o tych wszystkich zwariowanych po-
głoskach, a potem poszukiwaniach i posagach, ktokre prowadziliskmy jak sta-
do kotokw w czasie rui? Jedyne, co mnie teraz pociąga, to dron. Dron przyno-
si chwilowe zapomnienie i w konkcu zzyera wnętrznoskci, ale przynajmniej nie
robi z człowieka zwariowanego na punkcie bab szczeniaka. Lange zesztyw-
niał, cofnął się o krok.

— Więc słuchaj, Komandorze Jonathanie Braysen, ktokrego imię jesz-

cze kilka lat temu było hasłem dla wszystkich ludzi i obcych organizacji mi-

background image

litarnych w całym sektorze Galaktyki. To mokwisz ty, ktokry przechytrzyłesk
cały Vulmotankski Oddział do Zadank Specjalnych i rozprawiłesk się z nim dys-
ponując zaledwie kilkoma malenkkimi statkami. Ty, ktokry mogłesk dowodzick
kazydą flotą przestrzenną, o ile tylko skinąłes k głową i podpisałesk się na
kontrakcie. Chelki, o ktokrym mokwię, wie o tobie wszystko. I nadal uwazya, zye
jestesk człowiekiem, ktokrego potrzebujemy. Własknie ty, z całej naszej grupy.
Tylko ty mozyesz nas znowu połączyck. — Lange odetchnął, przerywając na
chwilę, ale zaraz podjął znowu:

— Ten Chelki panował na długo przedtem, nim Kolumb ruszył przez

ocean, nie mokwiąc o pierwszych ludzkich podrokzyach kosmicznych w hiper-
sferze. To on zorganizował ocalenie tych kobiet. To on zmusił oddział Chel-
kich do wylądowania na Ziemi ze sfałszowanym upowazynieniem i zabrania
kilku tysięcy młodych kobiet dla przeprowadzenia sfingowanych badank na-
ukowych. To on zaaranzyował zniknięcie częskci z nich i sfałszowanie doku-
mentokw w celu ukrycia tego braku. Zrozum, John! Wielu Chelkich zginęło
przy realizacji tego planu. Omniarch opowiedział mi to wszystko z najdrob-
niejszymi szczegokłami, pokazał fotografie...

John poczuł chłokd. Lange wyglądał w tej chwili tak szczerze, ale...
— Bart, bądzk rozsądny! Fotografie tezy mozyna sfałszowack. I czy to

mozyliwe, zyeby ten intrygant Chelki, nawet jezyeli jest tym, za kogo się poda-
je, ryzykował i robił tak wiele, aby pomokc przetrwack jakiejsk mało wazynej
rasie? Czym MY dla niego jesteskmy?

Lange zaklął cicho:
— Do licha, John! Czy ty nie mozyesz zrozumieck, zye to własknie nasze

mozyliwoskci sprawiły na Vul tak wielkie wrazyenie! ? Oni musieli za wszelką
cenę wyniszczyck naszą rasę, a nie likwiduje się kogosk, kto nie stanowi po-
tencjalnego zagrozyenia. Omniarch uwazya nas za postrach dla Vul. Jasne, zye
nie stanowimy całoskci jego planu. Jestem pewny, zye knuje cosk jeszcze. Ale
chce, zyebyskmy przetrwali. Bo pokazaliskmy, zye umiemy walczyck! Sprokbuj na
to spojrzeck oczyma takiego Omniarcha.

John wpatrywał się w Lange' a czując, zye krew znowu mocno pulsuje

mu w skroniach. Czyzyby to była prawda? Fakt, a nie tylko jeszcze jedno roz-
paczliwe marzenie?

Wydawało się to nieprawdopodobne. Ale przeciezy to jednak była

szansa. Nieskonkczenie mała, niewiarygodna, dawno pogrzebana i odrzuco-
na, błogosławiona szansa.

Dwie jasne łzy spłynęły Johnowi po zaroskniętych policzkach.

background image

II

Połatany, nieuzbrojony statek zwiadowczy, wycofany z uzyycia we

Flocie Hohdankskiej i oddany Bartowi Lange jako częskck zapłaty za słuzybę,
wyszedł z hiperprzestrzenk około jednej dziesiątej roku skwietlnego od słonk-
ca Akielu, Bart okresklił swoje połozyenie i zgrabnie wmanewrował statek na
orbitę planety. W dole rozpostarł się niebiesko-zielony skwiat pokryty miej-
scami dzyunglą, a miejscami trawą, pozbawiony oceanokw, ale za to z duzyą
liczbą małych mokrz i niezliczoną iloskcią jezior i rzek. Oba bieguny zakryte
były niewielkimi lodowcami. Tylko kilka niewyrazknych brązowych plam w
okolicy rokwnika słabo odcinało się od zieleni. Atmosfera planety była sto-
sunkowo gęsta, biorąc pod uwagę przyciąganie powierzchniowe Akielu nie-
wiele mniejsze od jednego „g”. Nie było tu większych łankcuchokw gokrskich.
Planeta miała klimat wyrazknie umiarkowany, co w efekcie dawało wrazyenie
gigantycznej cieplarni.

Nawet z odległoskci ledwie pięciu tysięcy stokp od powierzchni nie

mozyna było zauwazyyc k zyadnego kosmodromu. Bart zaprogramował nie-
skomplikowany komputer pokładowy na lądowanie, spojrzał na ekran da-
nych i zwrokcił się do Johna:

— Gdyby w okolicy pojawił się ktosk niepowołany, musiałby specjal-

nie lądowack, zyeby dostrzec jakiekolwiek sklady techniki. Nie znajdziesz tu
radia ani zyadnych teleprzekazknikokw, zyadnych widocznych fabryk czy do-
mostw. Nie zbudowano nawet scentralizowanych zkrokdeł energii, ktokrych
emisja dałaby się wykryck z przestrzeni. A oprokcz tego ta gwiazda lezyy wy-
starczająco daleko od wszystkich bardziej uczęszczanych szlakokw.
Omniarch powiedział, zew ciągu całego czasu, ktokry tu przezyył, tylko cztery
nie zapowiedziane statki pojawiły się na granicy zasięgu detektorokw i tylko
jeden z nich zblizyy} się na tyle, aby mozyna było zrobick jego zdjęcie.

— Jeskli trzymają detektory masy gdziesk na orbitach wokokł swojego

słonkca — mruknął — to naprawdę muszą byck mistrzami miniaturyzacji. Na
przykład ten punkt w rogu ekranu H-4. Kawałek skały wielkoskci co najwy-
zyej mojej pięskci. Skoro widzimy taki drobiazg, to dlaczego nie widack na
ekranach ani skladu detektorokw? I w takim razie jak przekazują informacje?
Przeciezy czujniki muszą mieck jakiesk połączenie z planetą, umozyliwiające
transmisję...

— Słusznie — Bart lekko skinął głową. — Ale zyeby uchwycick tę falę,

musielibyskmy przejskck przez mą dokładnie w momencie nadawania. Wycią-

background image

gnął rękę i przekręciwszy jakąsk gałkę skierował statek na pas trawy wi-
doczny w dole.

— Czy zauwazyyłesk lotnisko? — zapytał.
— Nie.
Bart uskmiechnął się. — Kiedy tylko dotrzemy na miejsce i będziemy

ukryci, zatrą wszelkie sklady, jakie przy lądowaniu zostawimy. Jezyeli są jakie-
kolwiek skrodki ostrozynoskci, ktokrych nie przedsięwzięli, to naprawdę trudno
byłoby je sobie wyobrazick.

Statek zwolnił, wykonawszy pełne okrązyenie planety i zamarł parę

centymetrokw nad jej powierzchnią.

Obrazy na ekranach zaczęły się szybko zmieniack. Potem przymglone

skwiatło zyokłtego słonkca zostało całkowicie odcięte, na gokrnym ekranie zjawił
się gęsty cienk wielkich podłuzynych liskci.

Po chwili byli juzy na betonowej pochylni, zjezydzyając w dokł. Resztki

dziennego skwiatła zgasły na-moment, kiedy zasunęły się potęzyne wrota,
lecz po chwili błysnęło kilkanaskcie jasnych lamp dookoła. Statek przesunął
się trochę w bok od wejskcia i miękko osiadł na betonowej podłodze.

Bart wcisnął trzy guziki w klawiaturze komputera i powietrze Akie-

lu z cichym skwistem zaczęło się mieszack z atmosferą statku. Ostre, lecz
przyjemne powietrze przesycone ozonem i doskck mocnym zapachem skwie-
zyych liskci.

Wyglądającemu na zewnątrz Johnowi mignęły postacie pokryte

ciemnym puchem czy tezy futrem i w parę sekund pokzkniej okazały Pełny Sa-
miec Chelki pojawił się u wejskcia statku. Był to z pewnoskcią patriarcha —
musiał wazyyck dobre osiemset funtokw, skokra jego twarzy była szara, a kazyda
z czterech nokg gruboskcią przewyzyszała udo dorosłego męzyczyzny.

John przypomniał sobie szok, jaki przezyył, kiedy po raz pierwszy zo-

baczył kilku Chelki. Chelki mają nogi godne kudłatego wołu i masywne, be-
czułkowate dała. Lecz ha tym ich podobienkstwo do zwykłych krokw się konk-
czy. Szyja i głowa Chelki wyrastają z mięsistego garbu poskrodku tułowia. Z
tego garbu wyrastają rokwniezy dwa potęzyne ramiona, zakonkczone wielkimi,
owłosionymi i zręcznymi dłonkmi o czterech palcach. Na stopach nie mają
kopyt, lecz zrogowaciałe paluchy podobne do pazurokw strusia. Gdzie jest
przokd, a gdzie tył jakiegosk Chelki, mozyna zorientowack się tylko według kie-
runku, w ktokrym zwrokcone są jego stopy i twarz (jakkolwiek długa i giętka
szyja umozyliwia mu obrokcenie zupełnie do tyłu). Wszystkie pozostałe na-
rządy, zarokwno wydalania, jak i rozmnazyania, umieszczone są pod tuło-
wiem i są na pierwszy raut oka niewidoczne. Okazały Chelki poruszył wą-

background image

skimi wargami mokwiąc po angielsku z prawie niewyczuwalnym obcym ak-
centem:

— Witaj na Akielu, komandorze Braysen. Bardzo długo czekałem na

ten dzienk — głos Omniarcha był przyjemny i głęboki, słowa wypowiadał
powoli i miękko. — Chodzkmy gdziesk, gdzie będziecie mogli usiąskck.

W przejskciu przez podziemny hangar minęli kilku obojętnych Chelki,

mniejszych od Omniarcha i o lzyejszej budowie — zwykłych robotnikokw
neutralnego rodzaju. Spotkali rokwniezy kilku, tak samo zbudowanych, osob-
nikokw o zdecydowanie większej aktywnoskci umysłowej. Spoglądali oni na
Johna kiwając głowami w pozdrowieniach i mrugali oczyma w stronę
Omniarcha (na znak szacunku, czego John zdązyył się juzy przedtem dowie-
dzieck). Ci najczęskciej nieskli jakiesk narzędzia bądzk instrumenty, co oznaczało,
zye są technikami, a nie robotnikami. W okolicach hangaru spotkali takzye
parę osobnikokw niemal tak rosłych jak Omniarch, lecz z pazurami na pal-
cach stokp i rąk i z pyskami wyposazyonymi w grozknie wyglądające zęby. To
byli wojownicy — Chelki rodzaju męskiego, lecz mimo to niezdolni do roz-
mnazyania. W pasach, czy tez y popręgach otaczających ich okrągłe ciała,
tkwiły laserowe pistolety. Oprokcz Omniarcha John i Bart widzieli jeszcze
jednego Pełnego Samca, oczywiskcie mniejszego i młodszego, ale nigdzie nie
zauwazyyli zyadnych przedstawicieli rodzaju zyenkskiego.

John wiedział, zye Chelki przejawiali pewne cechy zyyda społecznego

podobne do ziemskich pszczokł czy mrokwek. Okazało się, zye było to podob-
niejsze w znacznie większym stopniu, nizy John początkowo mysklał. Pełny
Samiec nie tylko zostawał ojcem duzyej liczby potomstwa, lecz mokgł takzye w
swoim ciele wytwarzack hormony, decydujące o płci i klasie poszczegoklnych
dzieci. Nowo urodzony Chelki nazywał się „ambion” i Pełny Samiec mokgł
sprawick, zye rozwiniecie on w ktokrykolwiek z wielu typokw. A były jeszcze ja-
kiesk inne skomplikowane zalezynoskci, ktokrych John nie rozumiał. Jedno było
pewne — najwyzyszy intelekt zawsze posiadał jedynie Pełny Samiec.

John i Bart usiedli na krzesłach znakomicie dostosowanych do po-

staci istot humanoidalnych — ostatecznie doskck duzyo istot tego typu egzy-
stowało w pobliskich sektorach Galaktyki.

Na niskim stole przed męzyczyznami stała karafka z jakimsk lekko

sfermentowanym sokiem i trzy szklanki.

Omniarch oczywiskcie pozostał w pozycji stojącej. Przez chwilę spo-

kojnie patrzył na Johna ze swoistym uskmiechem — zacisknięte wargi nie od-
słaniały jego zębokw trawozyercy.

background image

— Nie sądzę, abysk wiele ucierpiał na swoim przymierzu z dronem

— powiedział. — To dobrze. Martwiłem się o to.

John zaczerwienił się. — Czuję się wystarczająco dobrze — mruk-

nął. — Bart powiedział, zye masz do pokazania jakiesk fotografie.

— Mam — Chelki z jakiegosk ukrycia wyciągnął sporą teczkę, pod-

szedł do stołu i odsunąwszy karafkę uchylił okładkę. — To jest cała seria
pokazująca zabranie kobiet. Zwrokck uwagę na ich wiek, doskwiadczenia i nie-
ktokre ciała. Kilka z nich to jeszcze dzieci. Przykro mi, zye jest to doskck niemiły
widok. Zapewniam cię, zye Chelki nie braliby w tym udziału, gdyby mieli
prawo wyboru.

To rzeczywiskcie były przekonywające zdjęcia. John zesztywniał, po-

tem az y cały zadrzyał z gniewu. Niektokre z tych fotografii... Spojrzał na
Omniarch.

— Czy to ty zaplanowałesk tę... tę rzezk?
— Nie mogę zaprzeczyck, zye przewidziałem ją, Jonathanie Braysen.

Ale to vulmotankscy medycy-eksperymentatorzy wydawali tam rozkazy.
Proszę, obejrzyj resztę fotografii. Oto kilka zdjęck pokazujących grupę kobiet
zabranych przez nas ze stacji doskwiadczalnych.

Na kolorowych płytkach widack było dziewczęta i kobiety eskortowa-

ne przez Chelki Technicznego i Wojowniczego typu. Na ostatnim zdjęciu
pokazane było (prawdopodobnie) miejsce, do ktokrego je zabrano — zwy-
czajnie wyglądająca dolina. To znaczy wyglądałaby na zupełnie zwyczajną,
gdyby nie kilka dziwacznych krzewokw w tle. John wciązy jeszcze drzyąc odsu-
nął fotografie od siebie.

— W porządku. Powiedzmy, zye jestem przekonany. Ale Bart mokwi,

zye nie zabierzecie nas do kobiet teraz ani nie powiecie, gdzie one są. Innymi
słowy, musimy najpierw cosk dla was zrobick. Co?

Chelki mrugnął dwukrotnie na znak potwierdzenia.
— Musicie zrozumieck — powiedział — zye moje plany, mając bardzo

szeroki zasięg, nie pozwalają mi na bycie zbyt delikatnym. Mam nadzieję, zye
mimo wszystko zgodzicie się na odegranie w nich takiej roli, jaką wam wy-
znaczę.

John z trudem przełknął sklinę, aby w ten sposokb zmniejszyck uczucie

pragnienia, ktokrego ani sok, ani woda nie mogły ugasick.

— W kazydym razie, Omniarchu, to dobrze, zye jestesk szczery. Lecz

dlaczego nie mokwisz nam, w jakich warunkach znajdują się teraz te kobie-
ty?

background image

Chelki podrapał się w szyję włochatym paluchem.
— Dlatego, komandorze Braysen, zye istnieje niebezpieczenkstwo do-

stania się ktokregosk z was w ręce Vulmotu. Byłoby niedobrze, gdyby dowie-
dzieli się tyle, by zabick was od razu. I byłoby to rokwniezy tragiczne dla moje-
go własnego gatunku. Mam nadzieję, zye w tej sytuacji zgodzisz się, aby kil-
ku z was stale przebywało na Akielu. I wierz mi — kobiety są tak bezpiecz-
ne, jak tylko jest to mozyliwe.

— Okey. Nie jesteskmy w sytuacji, w ktokrej moglibyskmy się targowack.

Co chcesz, zyebyskmy na początek zrobili?

— Na razie zorganizowałem dla was słuzybę u waszego starego zna-

jomego Vez Do Hana — obecnie dowokdcy Hohdankskich Sił Obrony. Ma w
planie kilka wypadokw, ktokre uwazya za stosowne polecick własknie najemni-
kom. Ze swojej strony zgodziłem się przekazack wam niewielką liczbę stat-
kokw, ktokre zdobyłem w ciągu wiekokw: osiem vulmotankskich uzbrojonych
kosmolotokw zwiadowczych i jeden większy statek wazyący szeskckdziesiąt
ziemskich ton. Wprawdzie jest doskc k stary, ale został unowoczeskniony,
wzmocniony i zaopatrzony w lasery. Jest tezy częskciowo wyposazyony w poci-
ski, a Hohd dostarczy ich jeszcze więcej. Ponadto mozyecie sobie zatrzymack
wszystkie statki, ktokre zdobędziecie.

— To ty załatwiłesk tę sprawę z Vez Do Hanem?
— Tak. Nieraz juzy przydałem się jemu i jego poprzednikom w dzie-

dzinie wywiadu. Tylko jedno — Vez nie zna połozyenia Akielu i proszę, by-
skcie go o tym nie informowali. Tak będzie korzystniej rokwniezy dla nas. Gru-
pa ludzi powinna pozostack tutaj, a na pewno wolelibyskcie, zyeby byli maksy-
malnie bezpieczni.

John wiedział, zye ma ponurą minę. Spojrzał na milczącego Barta, a

potem przenioksł wzrok na Omniarcha.

— A co jeszcze będziesz od nas chciał, kiedy skonkczymy pracę u

Hohdankczykokw?

— Chcę... — powoli odpowiedział Chelki — zyebyskcie stanowili częskck

eskorty pewnej grupy nie uzbrojonych statkokw. Ale to jeszcze nie teraz. A
przedtem będziecie zapewne mieli do stoczenia kilka pomniejszych walk.

— Pomniejsze walki? — Braysen odetchnął głęboko. — Będą musia-

ły byck zaledwie potyczkami. Co mozyna zrobick z jednym duzyym statkiem i
kilkoma uzbrojonymi zwiadowcami?

— Dodaj to, co zdobędziecie. Chock przyznaję, zye chyba nie będzie

tego zbyt wiele; Ale mam dla was cosk jeszcze.

background image

— Tak?
Omniarch schował fotografie do koperty, kopertę do teczki, teczkę

ponownie połozyył na stoliku.

— Mozye — zapytał powoli — widzieliskcie jakiesk przedmioty wyko-

nane przez Klee? Albo słyszeliskcie na ten temat jakiesk legendy?

John wzruszył ramionami.
— A kto o tym nie słyszał? Posągi odlane z metalu, ktokrego nikt nie

zna i ktokre przetrwały dwadzieskcia czy trzydzieskci tysięcy lat nie korodując.
Fragmenty urządzenk będące od dawna nieodgadnioną tajemnicą dla naj-
większych naukowcokw. Jakiesk urządzenia kuchenne, jakask bizyuteria...

— Wiem — wydawało się, zye Omniarch wypowiada kazyde słowo z

osobna — gdzie mozyna zdobyck statek Klee. Nienaruszony, wyposazyony w
odpowiednie zkrokdło energii i wciązy jeszcze nadający się do uzyytku. Wpraw-
dzie nie jest to typowy statek wojenny, ale z powodzeniem mozye byck zaopa-
trzony w bronk. To bardzo duzyy statek. Ja ze swej strony pomogę wam zo-
rientowack się w jego obsłudze i w działaniu urządzenk kontrolnych. Od bar-
dzo wielu lat zajmuję się studiowaniem technologii Klee i wiem o tym co
nieco.

— Mokwisz to powazynie? — John wyprostował się na krzeskle. — Sta-

tek Klee?

— Tak. To częskck mojego planu.
John rzucił okiem na oszołomionego Barta, zerknął na karafkę na

stole, ale doszedł do wniosku, zye sok i tak nie zaspokoi tego potwornego
pragnienia, ktokre coraz mocniej odczuwał. — Kiedy dasz nam ten statek? —
zapytał.

— Wtedy, kiedy juzy załatwiaę całą sprawę z Vez Do Hanem. Taki sta-

tek na pewno przydałby się we wszystkich wypadach, ale będziecie chcieli
zostac k niezauwazyeni. Tymczasem pojazd Klee momentalnie wywołałby
sensację i postawił okoliczne sektory Galaktyki na nogi. W tym wypadku je-
steskmy skazani na pewne drobne oszustwo, dlatego lepiej, zyebyskcie Vez Do
Hanowi o tym statku nawet nie wspominali. Trzeba go zabrack z planety na-
lezyącej do Hohd. Dlatego muszę mieck pretekst, zyeby się tam udack. A i wy
takzye. Więc mysklę, zye mozyecie poprosick Vez Do Hana o nie zamieszkaną pla-
netę w jego regionie, jako częskck zapłaty. Nie o tę, z ktokrej wydobędę statek.
O jakąkolwiek inną, na ktokrej byłyby warunki odpowiadające waszej rasie.
Mozye nawet zechcecie się tam osiedlick, kiedy juzy połączycie się z kobietami
i wasz gatunek na nowo zacznie się mnozyyck?

background image

— Nie bardzo mi się podoba pomysł oszukiwania Veza — John z nie-

zadowoleniem zmarszczył brwi. — Han zawsze był wobec mnie w porząd-
ku.

— W stosunku do mnie tezy — Chelki uskmiechnął się blado. — I ja

rokwniezy byłem w porządku wobec niego azy do tej pory. Ale uwazyam, zye to
po prostu nieunikniona koniecznoskck. Rozwazycie to sobie i wy dokładnie, a
wierzę, zye się ze mną ostatecznie zgodzicie.

Zauwazyywszy, zye John bezustannie przełyka sklinę, Omniarch napeł-

nił szklanki, po czym podjął:

— Teraz jeszcze jedno. Mozyecie mieck bazę na mojej planecie, dopokki

nie poczynicie niezbędnych przygotowank. Wolałbym, abyskcie potem prze-
nieskli się gdzie indziej — mozye na tę planetę, ktokrą da wam Vez Do Han?
Rozumiecie oczywiskcie, zye wolałbym, aby wokokł Akielu był jak najmniejszy
ruch.

— W porządku — mruknął John. — Czy będziesz w jakisk sposokb

utrzymywack z nami kontakt?

— Tak, chock przez ostrozynoskck będę musiał opuskcick Akiel i udack się

do innej kryjokwki. Zorganizuję poskredni, dyskretny sposokb łącznoskci z
wami.

background image

III

— Unstil!
— Obecny.
— Cameron! Obecny.
— Damiano! Obecny.
Przez długą chwilę John patrzył na listę, widząc jedynie rozmazane

litery. Tyle nazwisk przychodziło mu na myskl — nazwisk, ktokrych nie było
w tym spisie. Oczywiskcie jeszcze nie wszyscy pozostali przy zyyciu męzyczyzk-
ni dotarli na miejsce zgromadzenia. Będą jeszcze stopniowo dołączali. Ale i
tak lista nie będzie zbyt długa...

John skonkczył czytanie nazwiskiem „Zeitner” (w konkcu mieli nawet

„Z”. i obrokcił się, by spojrzeck na majaczący w mroku kadłub bojowego szeskck-
dziesięciotonowca. Jak większoskck statkokw tej klasy, miał on kształt niskie-
go, szerokiego cylindra. Jego skrednica — nie licząc rozmaitych wypukłoskci
spowodowanych rozmieszczeniem broni i sensorokw — wynosiła trochę po-
nad dwieskcie stokp. Nie był to największy statek, jaki John widział w swoim
zyyciu. Niemniej był duzyo większy nizy kosmoloty zbudowane na Ziemi w cią-
gu tego kroktkiego okresu, kiedy jeszcze mysklano, zye Ziemia zdoła się obro-
nick.

Na statku zbudowanym w Vulmot nie powinno brakowack niczego.

Na zewnątrz nie było widack zyadnych uszkodzenk, więc bez wątpienia został
on potajemnie zabrany przez Chelkich, a jego brak fałszywie usprawiedli-
wiono.

John obrokcił się do swoich ludzi.
— To będzie nasz flagowy, przynajmniej przez pewien czas. Mozye

nazwiemy go Luna na pamiątkę pierwszego miejsca, w ktokre udali się z Zie-
mi nasi przodkowie. Kroktkie brawa.

— Juzy mokwiłem, zye musimy dotrzeck do kobiet długą i okręzyną drogą.

Nie wspomniałem natomiast, zye pierwszym krokiem na tej drodze będzie
jeszcze jedna praca dla Hohd. Tym razem jednak nie będziemy wspokłpraco-
wack z Hohdankczykami ani nikim innym. Będziemy działack samodzielnie.

Męzyczyzkni stali, czekając na dalsze słowa. Na ich twarzach malowały

się najrozmaitsze uczucia: nadzieja, sceptycyzm, apatia, zawzięte zdecydo-

background image

wanie. Nie było ani wzniosłego entuzjazmu, ani ponurych min. A jednak
John czuł, zye w kazydym z nich, tak samo jak w nim samym, drzemie gorące
oczekiwanie i wiara, uskpione wieloma latami rozpaczy. Mysklał o wielu sło-
wach, jakie mokgłby jeszcze rzucick. Ale powiedział tylko:

— No, cokzy. To wszystko. Szczegokły będą podane na tablicy ogłoszenk.
Chelki pod kierunkiem Pełnego Samca, ktokry zastępował Omniar-

cha, doskonale przerobili i przystosowali stary statek Vul, jak rokwniezy
wszystkie statki zwiadowcze, do najnowszego rodzaju napędu. Grawitatory
zostały wyregulowane tak precyzyjnie, zye mozyna było kazydy statek pod-
nieskck na centymetr ponad betonową podłogę w ogromnej grocie, w ktokrej
był ukryty, a następnie opuskcick z powrotem bez najmniejszego wstrząsu,
bez jakiegokolwiek skladu bezwładnoskci. Tak dokładna regulacja miała
ogromne znaczenie — w czasie walki mozye przeciezy w kazydej chwili zaist-
nieck potrzeba natychmiastowego zatrzymania statku nawet przy znacznej
prędkoskci, albo koniecznoskc k momentalnej zmiany kierunku lotu. Napęd
musi działack na kazydy element statku i na pasazyerokw w tym samym ułamku
sekundy z jednakową siłą. W przeciwnym razie statek zostałby rozerwany
na strzępy lub pasazyerowie ulegliby zmiazydzyeniu na skutek nadmiernego
przyspieszenia.

— To zastanawiające — mysklał John — jak wiele gatunkokw (przy-

najmniej sposkrokd humanoidokw) odkryło napęd grav, a potem zerowy, za-
zwyczaj na podobnym etapie rozwoju technologicznego. Tak, jakby było to
zaprogramowane w rozwoju kazydej cywilizacji.

Teoria napędu była jednym z przedmiotokw, ktokry John studiował —

jak wszyscy jego rokwiesknicy w akademii. I miał wrazyenie, zye dowiedział się
o tej teorii tyle, ile akurat potrzeba wszystkim nie-fizykom.

Ludzie zaczęli stosowack napęd grav na szeroką skalę niedługo po

dwokch odkryciach: po pierwsze — stwierdzono, zye grawitacja to odpycha-
nie, a nie przyciąganie, po drugie — zauwazyono, zye odpychanie to mozye byck
zatrzymane przez płytę wykonaną z jednego z kilku stopokw specjalnych,
pod warunkiem, zye płytę taką podda się wpływom swoistego pola siłowego
w duzyej mierze spokrewnionego z polem elektrycznym.

Kazyda cząstka materii jest odpychana ze wszystkich stron, lecz rokw-

noczesknie (chock w niewyobrazyalnie małym stopniu) jest osłaniana przez
inną cząstkę, przy czym to wzajemne osłanianie zachodzi tylko na linii pro-
stej, ktokra obie cząstki łączy. Naturalną konsekwencją tego zjawiska jest
przysuwanie się obu cząstek do siebie, bo własknie wzdłuzy tej linii nacisk
wywierany przez przestrzenk jest mniejszy o niesłychanie małą wartoskck.

background image

Aby zetknęły się dwa elektrony oddalone od siebie zaledwie o parę lat
skwietlnych, musi minąck nieskonkczenie wiele czasu. Czasu jest jednak duzyo i
przestrzenk jest cierpliwa z cząstek powstają atomy, z atomokw molekuły, z
molekuł ciała fizyczne. Istnieją tezy siły przeciwdziałające skcisknięciu materii
wszechskwiata w jednolitą kulę. Jedną z tych sił jest bezwładnoskck — siła od-
skrodkowa w przypadku dwokch orbitujących cząsteczek, skał czy gwiazd.
Drugą z nich jest wzajemne odpychanie się cząstek o takim samym ładun-
ku: elektron odpycha elektron, pozytron odpycha pozytron. A dodack do
tego mozyna cisknienie energii radialnej, jak w przypadku mającej wybuch-
nąck gwiazdy, oraz jeszcze kilka innych sił, nie dających się opisack językiem
innym nizy matematyczny.

W kazydym razie ciało o duzyej masie stanowi wystarczającą osłonę

przed przestrzenią. Człowiek stojący na powierzchni dowolnej planety jest
częskciowo osłonięty przed prawie połową przestrzeni. Natomiast druga po-
łowa odpycha go od siebie w kierunku planety. Pokł prymitywny człowiek,
ze swoją rozsądną, lecz zwodniczą tendencją do brania rzeczy za takie, na
jakie wyglądają — nazwał ten efekt „grawitacją” i mysklał, zye jest ona skut-
kiem siły przyciągania. Człowiek z epoki podrokzyy międzyprzestrzennych
(zachowawszy swoje zamiłowania do komplikacji rzeczy prostych, czego
dowodem i zapowiedzią był absolutnie nieprawdopodobny rozwokj silnika
spalinowego) pojął prawdziwą istotę grawitacji i zastosował tę siłę do swo-
ich celokw tak, jak uczyniły to o wiele wczeskniej rokzyne inne, rokwnie nieprak-
tyczne, przedsiębiorcze i uparte rasy.

W kilkanaskcie lat po wyjskciu ludzi w międzygwiezdne przestrzenie

okazało się, zye mozyna budowack urządzenia, ktokre rolę osłony przed odpy-
chaniem przestrzeni spełniają w sposokb optymalny. Osoba stojąca na Ziemi
i trzymająca nad głową taką odpowiednio uaktywnioną osłonę zostałaby
gwałtownie wyrzucona w przestrzenk przez szczątkowe odpychanie przeni-
kające planetę i uderzające w człowieka od spodu. Szczątkowa siła odpy-
chająca przenikająca Ziemię została obliczona na około dwustu piętnastu
„g”, co wskazuje na fakt, zye Ziemia stanowi skuteczną zaporę dla trochę
mniej nizy pokł procenta odpychania połowy przestrzeni.

Ta teoria nigdy nie wydała się Johnowi zbyt uspokajająca. Ponad

dwieskcie „g”! A przeciezy o wiele mniej mogło z człowieka zrobick rozpackkane
puree.

Ze względu na pewne szczegoklne własnoskci przestrzeni i osłon mozy-

na te drugie zbudowack tak, by utworzyck „ochraniacz” zyądanego kształtu:
zbiezyny wzdłuz y tworzącej stozyka, rozszerzający się, rokwnoległy itp. Na

background image

przykład uzyycie wysokiej osłony i wydłuzyonego stozyka z zastosowaniem
działania jednostronnego daje bronk zwaną wyrzutnią rozrywającą — silne
„pchnięcie” kieruje się na cel albo jego małą częskck. Kiedy powtarza się to w
okresklonych odstępach czasu, cel mozye rozpaskck się na kawałki. Zasięg takie-
go rozrywacza jest ograniczony rozproszeniem wiązki osłony, a więc w
praktyce sięga zaledwie kilkunastu kilometrokw. A innym przykładem zasto-
sowania odpowiednich osłon jest własknie tworzenie „sztucznej grawitacji”
we wnętrzu statku przestrzennego.

Jeskli cylindryczną cysternę o pojemnoskci — dajmy na to — czterech

tysięcy litrokw zaopatrzymy w hermetyczny właz, zask na jednej z podstaw
cylindra zamontujemy odpowiednio sprofilowaną osłonę, to uzyskamy w
ten sposokb najwazyniejszą częskck statku kosmicznego. Taki statek, o ile osło-
na zostanie zbudowana tak, by mozyna było zmieniack i kontrolowack dopływ
energii, mozye unieskck się z powierzchni planety, nie pociągając za sobą ol-
brzymiego płata ziemi.

Zazwyczaj statki to cylindry z mocnej stali o długoskci prawie dwa

razy większej nizy skrednica, zaopatrzone w osłony na obu podstawach i kil-
ka płyt pomocniczych w rokzynych miejscach cylindrycznych skcian (a czasem
umieszczonych takzye w przegrodach dzielących oba konkce).

Ze względu na fakt, zye kontrola ręczna mogłaby się okazack zbyt

gwałtowna i niebezpieczna, dopływ energii do osłony czy kombinacji osłon
jest sterowany przez specjalny komputer pomocniczy. Ten z kolei jest stero-
wany i kontrolowany przez głokwny komputer pokładowy. Dzięki temu kazy-
dy statek mozye w przestrzeni, nawet na kroktkich dystansach, rozwijack za-
dziwiające prędkoskci. Pasazyerowi ulegają wszystkim olbrzymim przyspie-
szeniom (przez „odpychanie przestrzeni”. na rokwni z reszta statku. Pewne
nieprawidłowoskci, występujące na osi statku i z tyłu, likwiduje się i neutra-
lizuje za pomocą odpowiednio zaprojektowanych i wyregulowanych płyt.
Statek wojenny mozye szybko „skoczyck” w bok, ale bez przyspieszenia dzia-
łającego wzdłuzy osi. Na skutek najrozmaitszych ograniczenk, jak niedosko-
nałoskck materiałokw budowlanych, moce zkrokdeł energii i reakcje pasazyerokw
przyspieszenie w normalnej przestrzeni jest praktycznie ograniczone do
siedemnastu „g”. To, rzecz jasna, o wiele za mało, by umknąck przed chmurą
cudzych pociskokw sterowanych przez wrogi komputer. Ale tezy w zupełnoskci
wystarcza do wystrzelenia własnych.

Napęd zero to cosk zupełnie odmiennego. Wkroktce po rozwinięciu

technologii napędu grav nastąpiły pewne odkrycia, dotyczące natury samej
przestrzeni. Przede wszystkim stwierdzono, zye istnieje jednoczesknie kilka

background image

rokzynych „przestrzeni”. Połozyenie kazydej z nich względem pozostałych było
w sposokb tak zawikłany powiązane z czasem i teorią rokzynych wymiarokw, zye
John Braysen gotokw był przyjmowack tę teorię bez jakichkolwiek, jego zda-
niem, zbędnych dyskusji.

Przejskcie z „normalnej” przestrzeni (z właskciwego ludziom continu-

um) do ktokrejsk innej, wydawało się na razie niemozyliwe. Jednakzye był pe-
wien rodzaj otchłani czy stanu egzystencji, ktokry nie miał znamion zyądanej
przestrzeni i do ktokrego mozyna było przenieskck wytypowany obiekt. Sposokb,
w jaki tego dokonywano, wydawał się nieprawdopodobny: kazyda cząstecz-
ka obiektu (na przykład statku i jego pasazyerokw) musiała zostack naładowa-
na energią zblizyoną, lecz nie identyczną z energią pola tworzącego osłonę
grawitacyjną. Kiedy ładunek ten osiągał krytyczne natęzyenie, odrobinę
większa fala powodowała, zye dla wszystkich zewnętrznych obserwatorokw
obiekt przestawał istnieck w „normalnej” przestrzeni. A pasazyerowie odczu-
wali jedynie moment dziwnej dezorientacji.

W tej otchłani, nazwanej hiperprzestrzenią, zwykły napęd grav

nadawał widmowym statkom przyspieszenia znacznie większe nizy na „po-
wierzchni” skwiata. Uzyskanie przyspieszenk nie wymagało wielkich mocy,
ale napęd zero tak. Czas, w ktokrym przewody mogły doprowadzick tak po-
tęzyną energię nie topniejąc, był ograniczony. Czas osiągnięty w tej dziedzi-
nie przez technologię ziemską czy jakąkolwiek inną, wynosił niewiele po-
nad cztery minuty. A to znaczyło, zye nie mozyna było wyłonick się z hipersfe-
ry i od razu ponownie w nią wejskck. Zadziwiające, zye tę ogromną energię
mozyna było rozładowack przez ułamek chwili i to w sposokb ledwie wykry-
walny.

Podrokzyowanie w hiperprzestrzeni nie jest rokwnoznaczne z natych-

miastowym przemieszczaniem dał materialnych. Ze względu na ogranicze-
nia prędkoskci, a trochę i po to, by uproskcick niesamowicie skomplikowaną
nawigację, aparaturę znormalizowano, dostosowując ją do tak zwanej natu-
ralnej prędkoskci (pojęcie to nie było do konkca wyjasknione), wynoszącej
około czterystu dziewięckdziesięciu lat skwietlnych na godzinę. Tak udosko-
nalona aparatura pozwalała na wychodzenie z hiperprzestrzeni u celu z do-
kładnoskcią do jednej dziesiątej roku skwietlnego. Z tej pozycji statek mokgł
jeszcze wykonack kilka dodatkowych skokokw w hipersferze, podobnie jak
piłka przy grze w golfa.

background image

IV

Hohdankczycy to rasa humanoidokw. Johnowi wydawało się, zye byli

tym, czym mogliby stack się i ludzie, gdyby dano Ziemianom dostateczną
iloskck czasu na zajęcie większej przestrzeni oraz zdobycie doskwiadczenia i
ogłady. Ogłady, nie w sensie swoistej jednoskci poglądokw, wyznawanych
przez luzkną społecznoskck tego sektora Galaktyki, lecz w sensie pewnej, do-
syck cynicznej akceptacji imperialnych dązyenk, wojny, intrygi i niepowodzenk.

Vez Do Han był typowym Hohdankczykiem — miał około stu siedem-

dziesięciu pięciu centymetrokw wzrostu, szerokie ramiona i niezbyt masyw-
ny korpus. Pozorna miękkoskck i niewypukłoskck mięskni, kryła ich prawdziwą
siłę. Palce (pięck na kazydej ręce, jak u człowieka) nie zwęzyały się na wzokr
ludzkich, lecz miały spłaszczone, łopatkowate koniuszki i grube, mocne pa-
znokcie. John nie miał pojęcia, co było przyczyną rozwinięcia się tej dziwnej
cechy.

Większa częskck twarzy i ciała Hohdankczykokw porosknięta była włosa-

mi. Dziwnymi włosami: kroktkimi i rozgałęzionymi tak, zye przypominały
puch. Były one rokzynego koloru u poszczegoklnych osobnikokw.

Włosy Vez Do Hana były szare o niebieskawym odcieniu.
Twarze Hohdankczykokw — jak twarze wszystkich humanoidokw —

szokowały nieco, dopokki człowiek do nich się nie przyzwyczaił. Z profilu
nosy mieli trokjkątne, sterczące jak wysunięta ku przodowi chorągiewka lub
niewielki ster. Wielkoskck nosokw i ich cienkoskck potęgowały to wrazyenie. Noz-
drza (szparki połozyone blisko siebie przy dolnej krawędzi) mogły byck mo-
mentalnie usunięte jakby dla ochrony przed burzą piaskową. Szczęki Hoh-
dankczykokw były szersze, uszy bardziej wydłuzyone nizy u ludzi, oczy mniej-
sze i głębiej osadzone. Vez Do Han miał charakterystyczny uskmiech. Cha-
rakterystyczne były rokwniezy sposokb, w jaki marszczył brwi i ostre, badaw-
cze spojrzenie, skierowane teraz na twarz Johna.

— Pomijając interesy, komandorze — rzekł w potocznym głokwnym

dialekcie Hohd — desze się, zye cię znowu widzę i zye znowu jestesk we wła-
skciwej formie. Szukałem cię kilka lat temu i dowiedziałem się, zye jestesk na
Drongail. Umieskciłem wtedy wiązkę czarnego ziela, jako znak zyałoby, na ta-
blicy ogłoszenk moim flagowym statku. Na dziesięck dni.

background image

John wzruszył ramionami, swobodnie odpowiedział Vezowi w tym

samym ekspresywnym, chock niezbyt subtelnym języku:

— Byłem narkomanem i nie sądziłem, zye jeszcze kiedysk ruszę, by

przebijack przestrzenk. Ale juzy skonkczyłem z dronem.

Mokwiąc to, gorąco pragnął, zyeby jego słowa były prawdziwe.
Vez Do Han zacisnął i otworzył dłonk — gest oznaczający potwier-

dzenie lub aprobatę. Rokwnoczesknie skierował spojrzenie swoich małych,
ciemnych oczu na kulisty wykrywacz masy.

— Widzę, zye jeszcze dwa wasze statki wyszły z hiperprzestrzeni.
— Tak. Zostawiłem im polecenie przybycia tutaj. Spokzknili się na po-

przednie spotkanie, bo mieli po drodze zabrack jeszcze kilkunastu ludzi.
Oczywiskcie uprzedziłem, zyeby najpierw pokazali się w bezpiecznej odległo-
skci, zyebyskcie ich nie wzięli za szpiegokw czy napastnikokw. Za bardzo przypo-
minają typowe Uzbrojone Statki Zwiadowcze Vul, mimo kilku zainstalowa-
nych nowych wyrzutni. Ale sądzę, zye ten Omniarch Chelki, ktokry zorganizo-
wał nasze spotkanie, podał ci istotniejsze szczegokły.

— Tak, przyjacielu. Aha! Prawdę mokwiąc, wolałbym więcej laserokw,

a mniej innego rodzaju broni. Chodzi o to, zyeby podejrzenie o napady rzucick
na Vul. Oni są przeciezy ogoklnie znani z szafowania energią. No, ale to w konk-
cu nie jest azy takie istotne. Czy znacie szczegokły dotyczące naszych kłopo-
tokw?

John wykonał gest przeczenia zamkniętą dłonią.
— Chelki powiedział nam bardzo mało. Na wypadek, gdybyskmy

wpadli w łapy Vul.

— Gdybym był na jego miejscu — Vez uskmiechnął się chytrze — i

miał do czynienia nie z tobą, starym towarzyszem broni, ale z kimsk spotka-
nym po raz pierwszy, zastosowałbym jeszcze większe skrodki ostrozynoskci.
Na przykład, zainstalowałbym samoniszczące mechanizmy w ofiarowanych
wam statkach. Ale Chelki są przeczuleni na punkcie uczciwoskci, co w duzyej
mierze jest przyczyną ich niewoli. Ale teraz... — Vez Do Han obrokcił się ku
ekranowi, ukazującemu obraz Galaktyki — przejdzkmy do rzeczy. Imperium
Bizh jest na długoskci siedmiuset lat skwietlnych skupione wzdłuzy tego ra-
mienia spirali. To znaczy, zye jest ono prawie tysiącem lat skwietlnych oddzie-
lone od imperium Vulmotu. Oczywiskcie, ta miara zawarta jest w Regionie
Nieciągłoskci... — zerknął ponownie na detektor masy. Zawodowiec taki jak
Vez zawsze woli wiedzieck, co znajduje się w poblizyu jego statku... — Bizh są
istotami niehumanoidalnymi o dziesięciu promieniskcie rozchodzących się
konkczynach. Ich przemiana materii jest dla nas mało istotna, ale niektokre

background image

obyczaje... Niech wam wystarczy to, zye byłyby to obyczaj obrzydliwe, gdyby
były mniej fascynujące. Bizh nie stanowią zagrozyenia dla Hohdanu w naj-
blizyszej przyszłoskci, ale od jakiegosk czasu atakują tereny dwokch naszych po-
mniejszych sojusznikokw. Humanoidokw, ale Bizh nie chodzi tu o zyaden prze-
sąd związany z budową ciała. W kazydym razie ci sojusznicy zwrokcili się do
nas o pomoc. Poniewazy są oni, w pewnym sensie, zaporą między nami a
Bizh, jak rokwniezy między nami a Vulmotem ...

John uwazynie badał spojrzeniem obcą, nieprzeniknioną twarz Vez

Do Hana. — Wygląda to oczywiskcie tylko na zbieg okolicznoskci — powie-
dział wolno — zye praca, ktokrą mamy dla was wykonack jest związana z Vul-
motem .

Do Han uskmiechnął się po swojemu. — Wcale nie. Zapewne dosko-

nale zdajesz sobie sprawę, zye to Omniarch maczał swoje włochate paluchy
w tej zabawie. Wytrwale dązyąc do osiągnięcia swoich celokw nieraz juzy ucie-
kał się do intrygi między mocarstwami. To jego pomysł, aby we wszystko
wplątack Vulmot i mysklę, zye to naprawdę dobry pomysł — uskmiech Vez Do
Hana nabrał cech lekkiej kpiny. W ten sposokb zajmiemy umysły Bizh czymsk
pozyytecznym przynajmniej na pewien czas.

John patrzył na swoje dłonie. Miał wrazyenie, zye ich przeguby zatrza-

sknięto w ciasnych kajdankach a Omniarch ma w kieszeni wszystkie klucze.
Nie skmiał wyjawick Vezowi całej swojej umowy z najpotęzyniejszym Chelki.
Mruknął:

— W porządku. Przestudiuję dokładnie wszystkie dane, ktokre mi

przyniosłesk. A teraz... Zostały jeszcze warunki porozumienia. Chcielibyskmy
zatrzymack statki i bronk, ktokre zdołamy zdobyck nie niszcząc.

— Oczywiskcie, przyjacielu.
— I, jeszcze cosk. Dzienk po dniu, godzina po godzinie nasze zyycie zbli-

zya się do nieuchronnego kresu. Do tej pory byliskmy rozproszeni po całym
wszechskwiecie i, jak sam doskonale wiesz, niektokrzy z nas szybko się dege-
nerowali. Zresztą mnie rokwniezy niewiele brakowało. Nasz gatunek niedłu-
go zniknie. Teraz mysklę, zye dopokki jeszcze istniejemy, powinniskmy trzymack
się razem, pomagack sobie nawzajem w utrzymaniu chock resztek godnoskci.
Mozye sprokbujemy pozostawick po sobie cosk więcej, nizy tylko rozproszone,
bezimienne groby. Mozye będziemy mogli stworzyck jakiesk prawdziwe dzieło,
zostawick po sobie literaturę czy bodaj pieskni... Chcielibyskmy znalezkck sobie
jakąsk spokojną planetę na nasze stare lata. I oczywiskcie wolelibyskmy, aby
znajdowała się ona w regionie, w ktokrym nas co najmniej akceptują.

background image

Vez patrzył na Johna o wiele dłuzyej, nizy poprzednio, potem uskmiech-

nął się. — Zgoda — powiedział. — Chock przyznam, zye dziwnie brzmi takie
zyądanie w ustach najtwardszych zyołnierzy wszechskwiata. Z pewnoskcią mo-
zyemy wybrack jakąsk nie zamieszkaną planetę odpowiednią dla waszego ga-
tunku, gdziesk w naszym regionie. To wszystko?

— Tak, to wszystko...
— Dobrze. Zobaczymy się jeszcze, zanim wyruszycie na pierwszą

wyprawę. Dostarczymy wam pociski i dosklemy energię. Ponadto dostanie-
cie cztery vulmotankskie uzbrojone statki zwiadowcze. Zostały wprawdzie
nieco uszkodzone przy zdobywaniu, ale zdobywcy przerobili je i naprawili
przed odsprzedaniem. Więc do zobaczenia.

— Do zobaczenia, Vez.

background image

V

John uwazynie studiował liczby wypisane na kartce papieru, spojrzał

na niezadowoloną minę Barta i znokw na liczby.

— Jest mniej więcej tak, jak myskleliskmy — powiedział. — Z dwustu

siedemdziesięciu trzech, ktokrych mieliskmy nadzieję odnalezkck, przywiezkli-
skcie dwustu piętnastu. Tylko dziewiętnastu z naszej listy nie zyyje, o ile,
oczywiskcie, ci dwaj chorzy wyzdrowieją. Wziąwszy pod uwagę listę z ostat-
niego obozowiska, odjąwszy iloskck potwierdzonych zgonokw, mozyemy mieck
szansę odnalezienia gdziesk jeszcze około czterdziestu zyyjących ludzi.

— Około szeskckdziesięciu — mruknął Bart. — Nie chciałem ci o tym

mokwick, pokki nie zostaliskmy sami, bo nie jestem pewien, jak by ta wiado-
moskck wpłynęła na morale naszej grupy. W czasie ostatniej podrokzyy trafiłem
na sklad kilkudziesięciu ludzi. Na jednej planecie.

— Więc co cię martwi, Bart? — John wyprostował się i popatrzył na

swojego zastępcę.

— Bo wcale nie będzie łatwo podjąck decyzję w sprawie tej grupy, o

ktokrej słyszałem. Oni są na planecie Jessa.

— I co z tego?
— Oni tam zamieszkali razem z Humbertem Daalem.
John poczuł nagle pragnienie, połozyył dłonie na blade stołu, przyj-

rzał się im — wyglądało na to, zye nie drzyały. Powiedział powoli;

— Mysklałem, zye zostawimy w spokoju Humberta i tych, ktokrzy się do

niego przyłączyli. Chyba doskck jasno powiedział, co myskli, kiedy ostatnim ra-
zem słyszeliskmy pogłoski o kobietach. I wcale nie uwazyam, zyeby był nam tu
potrzebny ze swoim złowrokzybnym krakaniem.

— Zgadzam się z tobą, John. Ale przeciezy nie wszyscy, ktokrzy są na

Jessie, muszą myskleck tak jak on. Fred Coulter i Ralf Sears byli przeciezy z
nami, kiedy ostatnio walczyliskmy po stronie Hohd.

— A tak. A prokbowałesk ich jakosk zawiadomick?
— Jeszcze nie. Jessa lezyy w dalszej częskci ramienia spirali więc po-

mysklałem, zye lepiej będzie najpierw porozmawiack z tobą.

Braysen z namysłem pokiwał głową.

background image

— To wprawdzie doskck daleko od Vulmotu, ale oni się wypuszczają

od czasu do czasu w tamte strony. Uwazyasz, zye powinienesk tam polecieck?

:

— Mysklałem inaczej. Coulterowi, Searsowi i wszystkim innym, ktok-

rzy nie są zbytnio przywiązani do Humberta,— powinno się dack szansę. Ale
chyba lepiej będzie poczekack trochę, sprawdzick naszych ludzi, a potem po-
lecieck w stronę Jessy całą grupą. Wydaje mi się, zye to by wywarło na nich
nalezyyte wrazyenie. — Zawahał się na moment, potem dorzucił: — John, czy
ty mysklisz, zye Humbert rzeczywiskcie był pedałem?

Braysen rzucił szybkie spojrzenie na Barta.
— Nie — powiedział zdecydowanie. — Na pewno nie. A przynaj-

mniej nie był nim wtedy, kiedy jeszcze razem studiowaliskmy na ziemskiej
akademii.

— Wielu jednak myskli, zye był — powiedział Bart. — W konkcu to

przeciezy poeta...

John przełknął sklinę, marzył o łyku porządnej, mocnej whisky. Od-

rzekł: — Ale tak nigdy nie było. W jego wierszach nie ma nawet skladu znie-
wieskcienia. A ci z nas, ktokrzy go znali, nigdy nie sądzili, zye w jego pisaniu
poezji jest, czy mozye byck, cosk niemęskiego.

John przerwał — nieporozumienie z Humbertem tkwiło zbyt mocno

w jego pamięci, by mokgł o tym nie pomyskleck. A ponadto częskck jego własne-
go „ja” skłonna była zgodzick się z pozycją przyjętą przez Humberta Daala.

— Wiesz, Bart, jezyeli nam się nie uda — mam na myskli tę sprawę z

kobietami — i homo sapiens skonkczy się, mozye własknie imię Humberta
przezyyje wskrokd ras humanoidalnych. Bo my nic nie robiliskmy oprokcz wal-
czenia. Nic z literatury, ktokrą zabraliskmy z Ziemi nie spodobało się w Ko-
smosie tak, jak własknie jego „Epitafium”. Humbert jest jeden, a nas, najem-
nikokw, wielu.

— Oczywiskcie — w głosie Barta John wyczuł zniecierpliwienie. —

Jako twokj zastępca zastanawiałem się, jak zareagowałby Daal, gdybyskmy
pojechali tam i prokbowali zwerbowack jego ludzi.

John zabrał dłonie ze stołu, schował je za siebie.
— Jestem zdecydowanie przeciwny zabieraniu tam całej grupy. Pole-

ci najwyzyej kilka małych statkokw. Resztę mozyemy zostawick gdziesk w Regio-
nie Nieciągłoskci i dołączyck do nich potem. Ponadto, Bart, mysklę, zye zbyt wie-
le obcych ostatkokw handlowych ląduje na Jessie po uprawiane tam włokkna.
To grozi dekonspiracją.

background image

— Chyba masz rację. — Bart wstał. — Jeskli juzy nie jestem ci potrzeb-

ny, chętnie poszedłbym przespack się parę godzin.

— Oczywiskcie, idzk.
Po wyjskciu Lange'a John usiadł i pogrązyył się w rozmysklaniach. Nig-

dy nie umiał byck naprawdę zły na Humberta. Daal był przeciezy razem z nim,
kiedy wymknęli się, by spojrzeck na Ziemię po Zagładzie. A ten widok — na
Boga — mokgł zmienick sposokb mysklenia kazydego.

Nieduzyy, nieuzbrojony statek wyłonił się z hiperprzestrzeni w odle-

głoskci pozwalającej na uzyskanie radiowego połączenia z Jessą. John pocze-
kał azy statek towarzyszący, prowadzony przez Louisa Damiano rokwniezy po-
jawił się o kilka kilometrokw z boku. Dopiero wtedy nadał sygnał: „Tu Nie-
uzbrojony Statek Czwartej Klasy Eksploracyjnej Council Bluffs. Dowodzi
John Braysen. Chciałbym mokwick z Humbertem Daalem”.

Po chwili ciszy dał się słyszeck szum fali nosknej, w nim zakłokcenia,

urwane słowa, niewyrazkne szepty. W konkcu z głosknika na statku Johna do-
biegło:

— John? Komandor Braysen? Tu Fred Coulter. Jak się pan miewa?
— Fred! ? Halo! U mnie wszystko w porządku. A u Ciebie?
— Tak samo, John. Kto jest z tobą?
— Don Bunstii. A na pokładzie Mineoli, ktokrą widzicie jako ten drugi

punkt na waszych ekranach, są Louis Damiano i Jimmie Cameron. Wpadli-
skmy do was po drodze. Czy Daal jest gdziesk w poblizyu? A jeskli nie, to czy
ktosk inny mozye nam dack zezwolenie na lądowanie?

Po kłopotliwej chwili wahania z głosknika rozległo się:
— Humberta tutaj nie ma, Komandorze, ale mozyecie lądowack.
— Dzięki, Fred. Wasza osada wyrazknie powiększyła się od czasu mo-

jej ostatniej bytnoskci. Widzę grupę nowych budynkokw tuzy przy tym wzgok-
rzu poroskniętym wysokimi drzewami. A dalej, tam na polach, to len jessenk-
ski, tak? Za polem widzę zabudowania między drzewami i niewielką polan-
kę. Czy tam jesteskcie?

— Tak — Coulter zachichotał. — Własknie tak wygląda nasz kosmo-

port, Komandorze. Normalnie wszystkie zbiory odwozimy do obcych osad
handlowych. Aha! Siadając sprokbujcie nie wylądowack na budynkach.

— W porządku. I tak schodzimy na antygrawitronach.

background image

Oskmiu ludzi zebrało się wokokł przybyszokw. Coulter, rozgorączkowa-

ny z radoskci i z emocji przedstawiał:

— To Walter Bain, Komandorze. Pamiętasz go? A to Cari Muntz i Joe

Pinda...

Joe, czując zye rokwniezy ma wypieki, skciskał wy ciągnięte dłonie kole-

gokw i mamrotał słowa powitania. A jednak, mimo radoskci, wszyscy czuli
lekkie zakłopotanie. Szczegoklnie przy kazydej wzmiance o Humbercie Daalu.
Coulter nie wytrzymał wreszcie, powiedział szczerze:

— Do licha! Nie ma co odkładack tego na potem. Humb jest teraz nie-

przytomny. To znaczy odsypia zbyt mocną dawkę. Ostatnio cholernie duzyo
uzyywa narkotykokw.

Chwila ciszy. John zmusił się do zachowania spokojnej twarzy, mok-

wiąc:

— To fatalnie. Czy... Czy on jest zdrowy?
— Wydaje się, zye fizycznie jest w porządku. Ale ostatnio staje się co-

raz bardziej przygnębiony. Mysklę, zye to nawet nie wpływ narkotyku, lecz...

— Wszystkie narkotyki szkodzą w ten czy inny sposokb — z trudem

przezwycięzyył chęck schowania swoich rąk do kieszeni. — Cholera — pomy-
sklał ze złoskcią. — Przeciezy wszystkie plamy juzy dawno zniknęły. — Czego
on uzyywa? — spytał głoskno.

— Dronu.
Rozdrazyniony Humbert Daal umiał ciskack obelgi i słowa bardziej ką-

skliwe nizy najostrzejsze sztylety. Umiał jednak byck takzye i najmilszym, naj-
sympatyczniejszym kolegą. Teraz był własknie w swoim drugim, łagodnym
wcieleniu.

— Naprawdę nie wiem, jak cię przepraszack, Johny. Doskonale rozu-

miem, jak bardzo musisz gardzick takim upodleniem, jak uzyywanie narkoty-
ku.

John poczuł na swojej twarzy słaby rumieniec, chock zdołał się juzy

częskciowo uodpornick na takie słowa. Zresztą w tej chwili bardziej niepoko-
iła go nieodparta chęck spoglądania raz po raz na parę lskniących, filigrano-
wych zwierząt, skulonych czujnie w najdalszym kącie pokoju.

Daal nie wyglądał zkle. Utył szokująco, jeskli przypomniało się jego ty-

grysią zwinnoskck i szczupłoskck sprzed oskmiu lat. Jego uda, kiedy w lnianej pi-
zyamie opadł na wielką, pokrytą poduchami kanapę, byty dwukrotnie grub-
sze od nokg Omniarcha Chelki. Brzuch wyglądał jak rozedrgany, miękki ba-
lon. Mimo to skokrę miał gładką i skwiezyą, miał te same co dawniej, niewinne,

background image

bladoniebieskie oczy. Białka oczu nie były zaczerwienione, zkrenice wcale
nie rozszerzone, powieki nie podpuchnięte. Skutki działania dronu — przy-
najmniej w początkowym stadium, dawały się doskck łatwo neutralizowack
przez ludzki organizm.

Słaby ruch w kącie pokoju przykuł uwagę Johna. Jedna z dwokch sku-

lonych tam istotek odwazyyła się poruszyck, wydala miękki, cichy dzkwięk,
przypominający miauczenie. Jej brązowe, przejrzyste oczy byty wpatrzone
w Johna i pełne nieopisanego strachu.

Humbert uskmiechnął się i powiedział łagodnie:
— Podejdzk tu moja droga. On — podbrokdkiem wskazał Johna — nie

zrobi ci nic złego.

Stworzonko wahało się parę sekund, po czym szybko podbiegło do

kanapy, przylgnęło mocno do Daala ukrywając twarz i mrucząc cosk ze stra-
chu. Chwile pokzkniej, jakby przerazyone nagłym osamotnieniem, drugie stwo-
rzenie dołączyło do pierwszego.

John dopiero teraz zorientował się, zye zna przeciezy takie istoty. To

byty prawie humanoidalne zwierzęta zamieszkujące lasy Jessy. Zauwazyył
rokwniezy, zye obie istotki byty rodzaju zyenkskiego. I naprawdę piękne — o nie-
zwykle pięknym i gładkim futerku. Ich jasnokremowa sierskck miała jedynie
ciemniejsze cienie wzdłuzy kręgosłupa i na czubku głowy. Ich skokra — wi-
doczna na dłoniach i stopach — miała matowy rokzy skokry niemowlęcia. Ale
ich kształty bynajmniej nie byty kształtami dzieci. Braysen zastanowił się,
czy widoczna w ich zachowaniu zmysłowoskck jest ich cechą wrodzoną, czy
raczej skutkiem trafienia miedzy ludzi. Dopiero w tej chwili zdał sobie spra-
wę ze swojego podniecenia, co wprawiło go w złoskck i w zakłopotanie.

Daal zachichotał złoskliwie: — Zawsze byłesk zbyt skwiętoszkowaty, jak

na zyołnierza. Tak, Johny. To są moje małe, kochane bestyjki — i co w tym
strasznego? Zdaje się, zye trochę mocniejsze wypaczenia trafiały się lu-
dziom, ktokrymi dowodziłesk. Jeszcze zanim w ogokle mogli mieck jakiekolwiek
preteksty. Powiedz sam. Komandorze Braysen, jakie to wypaczenie skłoniło
ludzi do powierzenia obowiązkokw walki tylko osobnikom jednej płci? Prze-
ciezy kobiety nieraz uczestniczyły, i to czynnie, w najbardziej morderczych
wojnach na Ziemi. Czy nie byłoby ci teraz przyjemniej, gdyby wskrokd nas
znalazło się bodaj kilkanaskcie pank w stopniu podporucznika czy sierzyanta?

Daal przerwał, spoglądając na Johna swoimi niewinnie uskmiechnię-

tymi, błękitnymi oczkami. Podjął po chwili:

— Nie sądzisz, zye był to jakisk idiotyczny rodzaj pruderii? A mozye ja-

kisk męski kompleks nizyszoskci do ktokrego tak niechętnie się nawet wobec

background image

siebie przyznajemy? Czy to nie za to zostaliskmy przez naturę ukarani wyro-
kiem zagłady?

— Ty przeklęty, cholerny sybaryto! — John nie mokgł juzy zapanowack

nad gniewem. — Doskonale wiesz, zye były kobiety na statkach. A jezyeli juzy
o tym mowa, to gdybysk się zbyt szybko nie przestraszył, nie poszukał sobie
tej zakłamanej ideologii niewalczenia, zobaczyłbysk, zye wskrokd humanoidokw
z reguły zadanie walki powierza się osobnikom rodzaju męskiego. To nie
pruderia, ale prokba ochrony kobiet całego gatunku przed wyniszczeniem.
Na przykład Hohdankczycy...

— Ach tak, John! Hohdankczycy! Juzy dawno się zorientowałem, zye na-

wet najbardziej krwiozyerczy sposkrokd nas, a przyznaje, zye ty do nich prze-
ciezy nie nalezyysz, mieli juzy serdecznie doskck tych wszystkich morderstw i
opuskcili armie Hohdanu.

John nabrał w płuca powietrza, zyeby wykrzyknąck jakąsk ostrą ripostę,

lecz pohamował się. Nie było sensu wdawack się w awantury.

— Hohdankczycy — powiedział spokojnie — nie są potworami. I ty o

tym wiesz, Humbercie. Walczą, przyjmują wyzwania i przeciezy udaje im się
przetrwack. Od nas oczekiwali swego rodzaju rehabilitacji...

— Rehabilitacja — zachichotał Daal, delikatnie pogłaskał swoje

zwierzątka, ktokre od jakiegosk czasu przestały juzy zwracack uwagę na Johna.
Teraz pieszczota Daala sprawiła, zye poruszyły się zmysłowo i zaczęły mru-
czeck skpiewnie. Przysunęły się tak, by mokc lizack tłusty policzek Daala rokzyo-
wymi języczkami.

— Patrz, John. Przeciezy w nich nie ma nic zwierzęcego. Mozyna je na-

uczyck rozumieck mowę ludzką i nawet uzyywania kilku słokw. Moim zdaniem,
ich inteligencja jest blizysza ludzkiej nizy inteligencja małp. I są tak delikat-
ne... W przeciwienkstwie do nas. Nie ma w nich złoskliwoskci ani zjadliwoskci.
Patrz. Ich zęby nie są zębami mięsozyercokw. I są takie czyste... Takie słodkie,
pachnące i czyste...

Początkowe podniecenie Johna ustąpiło mdłoskciom. Opanował się

jednak, mruknął: — Dziękuje za wykład. Ale... — zawahał się, czy powie-
dzieck Daalowi o wszystkim — ... przybyłem tu z innego powodu.

— Domysklam się. — Uskmiech Humberta stał się kpiąco przyjacielski.

— Czy sądziłesk, zye mozyna cały sektor Galaktyki przetrząsnąck w poszukiwa-
niu ocalałych ludzi azy tak dyskretnie, zyeby plotki nie dotarły do mnie? Tro-
chę mnie to dziwi, John, zye znokw dałesk się nabrack na te stare opowiastki.

background image

— Tym razem nie ma zyadnego oszustwa, Daal — John potrząsnął

głową. Mokwił cicho. — Widziałem dosyck dowodokw na to, aby zostack prze-
konanym.

Daal westchnął z komiczną przesadą: — Nie za prędko się starze-

jesz, John?

— Nie martw się o moją staroskck. Pomyskl o swojej. I po prostu po-

rządnie zastanokw się nad całą sprawą. Gdybysk uwierzył, zye jest jakask, nawet
mała, szansa? Czy nie przyłączyłbysk się do nas? Nie przekonałbysk swoich
towarzyszy, aby poszli z tobą?

Jedna z istotek wydała cichy, zyałosny okrzyk boklu — John zauwazyył,

zye tłusta dłonk zamysklonego Daala była mocno zacisknięta na miękkim ciele
zwierzątka. Niewiarygodna myskl przyszła Johnowi do głowy. Pochylił się
mocno ku Daalowi, zapytał z naciskiem: — No, jak? Zrobiłbysk to?

Grubas rozeskmiał się nieoczekiwanie.
— Zabawne pytanie, Komandorze. Jasne, zye tak. Ale musiałbym mieck

pewnoskck. Nigdy nie dam się namokwick na pogonk za nierealnymi mrzonkami.
Taak — powtokrzył z namysłem. — Musiałbysk mi pokazack naprawdę mocne
dowody.

Don Cameron w swojej Mineoli poleciał nad gokrskie jezioro odległe

o sto kilometrokw od osady Daala. Spodziewano się tam odnalezkck innych
męzyczyzn z grupy Humberta. Razem z Donem poleciał Fred Coulter, ktokry
teraz własknie mokwił przez radio:

— Komandorze! Nigdy bym nie uwierzył, zye kiedykolwiek zechce

opuskcick te planetę, ale teraz jestem tak podniecony...

John niemal go nie słyszał — całą jego uwagę pochłaniało ukradko-

we obserwowanie Humberta Daala i stojących w poblizyu czterech męzy-
czyzn. Daal uskmiechał się, gawędząc pogodnie o jakimsk innym skwiecie, w
ktokrym kiedysk przebywał. Był spokojny, wręcz emanował łagodną dobro-
cią. Ale wszystkie słowa wymawiał odrobinę niewyrazknie, uskmiech znikał i
pojawiał się na jego ustach zbyt łatwo — John poznał te objawy. Daal naj-
prawdopodobniej zazyył małą dawkę dronu, by uspokoick swoje nerwy. Męzy-
czyzkni obok Humberta (kazydy z nich, i to nie pod wpływem Daala, wyskmiał
mozyliwoskck istnienia zyywych kobiet) byli podejrzanie cisi, lecz mimo to John
dostrzegł ich starannie maskowane napięcie. Dwokch czy trzech z nich
ukradkiem dotknęło swoich obszernych bluz, utkanych z jessenkskiego lnu.

Braysen dyskretnie zerknął w stronę Council Bluffs . Był co najmniej

trzydzieskci metrokw od statku. Daal i jego towarzysze stali nieco z boku, ale
za to blizyej, mogli wiec widzieck wnętrze kosmolotu przez otwarty luk.

background image

Louis Damiano stał wraz z grupą męzyczyzn około szeskckdziesięciu

metrokw dalej. Nie był uzbrojony, ale wyglądało na to, zye zyaden ze stojących
obok niego ludzi nie ma zyadnej broni.

W kieszeni wewnętrznej John miał pistolet — bronk wyrzucającą

cienkie pociski. Zapinany na suwak zyakiet jego munduru był doskck dopaso-
wany, ale z rozciągliwego materiału, wiec John mokgł włozyyck pod mundur
rękę i do wewnętrznej kieszeni spodni sięgnąck dosyck szybko. — To chyba
głupie — pomysklał — podejrzewack, zye Daal sprokbuje opanowack statek. Ale
mimo to wygląda, zye cosk knuje. I dlaczego akurat tam stanęli?

Mokwiący cosk do Johna Sears ucichł i patrzył na niego z ciekawoskcią. I

nagle nowa, niejasna myskl przewinęła się przez głowę Braysena — było to
cosk w rodzaju przeczucia, ktokre czyniło z niego tak dobrego taktyka. Ze
słokw Louisa Damiano, Camerona, Bunstila i jego własnych, Daal mokgł sobie
juzy ułozyyck jakisk, bodaj fragmentaryczny, obraz planowanej kampanii. Mokgł
domysklick się, zye Hohd zamierza podejrzenia rzucick na Vulmot. A Vul z kolei
bardzo łatwo mogą dowiedzieck się o pobycie ludzi na Jessie. Z punktu wi-
dzenia Daala następstwem mokgł byck odwet Vul. Mskciwy najazd na Jessę. W
tym ułamku sekundy John zadecydował, co robick. Powiedział cicho do Sear-
sa:

— Zachowaj spokokj i nie okazuj zdziwienia.. Idzk powoli w kierunku

Damiano, ale kiedy krzyknę, zacznij biec.

Przerazyone spojrzenie Searsa zirytowało go. — Do diabła, człowie-

ku! Opanuj się. I rokb, co mokwię. Pociski mogą zacząck latack lada chwila!

Sears zamrugał oczami. Potem z niedbałym wyrazem twarzy obrokcił

się i nie patrząc na Daala poszedł powoli. Ledwie Sears zdołał się oddalick o
kilkanaskcie metrokw (Braysen zmusił go do odejskcia, aby trudniej było w
niego trafick) John zrobił na pięcie potowe obrotu. Zrobił dwa kroki i w tym
momencie Daal rzucił ostro: — Stokj spokojnie, Braysen!

John zwrokcił twarz w jego stronę, udając zdziwienie. Stał w tej chwili

tak, by ukryck kieszenk z bronią przed spojrzeniem Daala. Udawał przy tym,
zye ze zdumieniem i strachem patrzy na trzymany przez tamtego pistolet.
Pozostali czterej męzyczyzkni rokwniezy sięgnęli po bronk — niezgrabne poci-
skowce skredniego kalibru. John omalzye się uskmiechnął — byli oddaleni o co
najmniej dwadzieskcia metrokw. Daal lekko zamroczony dronem a tamci wy-
razknie zdenerwowani — lepszych warunkokw nie mokgł sobie nawet wyma-
rzyck. Nieznacznie sięgnął pod bluzę, jego dłonk spoczęła na pistolecie, wy-
ciągniętą bronk wycelował w napastnikokw. Dwaj z nich strzelili na chybił
trafił, Daal był wyrazknie zaskoczony.

background image

John nie strzelał, aby zabick, ale tezy nie strzelał na postrach. Daal na

swoje nieszczęskcie lekko poruszył ramieniem przygotowując się do strzału.
Na strzał zabrakło jednak czasu. W pierwszej chwili John nie patrzył, gdzie
trafił Daala — był zajęty unieszkodliwianiem jego towarzyszy. Czterech lu-
dzi — kazydy trafiony w ramie — osunęło się na ziemie wypuszczając bronk.
John przestał na nich patrzeck, obrokcił się dokładnie w tej chwili, w ktokrej
Daal padał — igłowa kula z pistoletu Braysena przeszła przez pachę azy do
klatki piersiowej i zatrzymała się w sercu Humberta. Na gładkiej, tłustej
twarzy Daala przez parę sekund malowało się niepomierne zdziwienie. Po-
tem jego oczy zamknęły się, dłonie opadły, cięzykie ciało głucho uderzyło o
ziemie.

John poczuł, zye robi mu się słabo. Zabijał juzy. Ale nie z tak bliska. I

jeszcze nigdy nie musiał strzelack do ludzi.

Szedł powoli w stronę lezyących. Damiano, Sears i pozostali podbie-

gli.

— Zabezpieczcie statek — powiedział do nich matowym, martwym

głosem. — I uzbrokjcie się.

Council Bluffs po wykonaniu skoku zawisła w radarowej odległoskci

od Luny i pozostałych statkokw czekających na dokonanie skoku korekcyj-
nego Mineoli i jej dołączenie do grupy.

Fred Coulter siedział wraz z Johnem w pomieszczeniu kontroli. —

Nigdy bym nie podejrzewał — powiedział — zye Daal napadnie na was. John
wzruszył ramionami. — Mysklę, zye uznał swoją egzystencje za zagrozyoną.

— Byck mozye — zgodził się Coulter. — Nie chcieliskmy tego wiedzieck,

ale z jego głową ostatnio rzeczywiskcie było cosk nie w porządku. Po tej ostat-
niej duzyej dawce dronu, zanim poszedł spack, wydawało mu się, zye jest na
Ziemi. Chyba na chwile musiał zapomnieck o tym, co się naprawdę stało. I
własknie wtedy napisał wiersz, ktokry zrobił na mnie wrazyenie zdecydowanie
dziwnego — mozye dlatego, zye trudno nam było oceniack stopienk, w jakim
Daal odszedł od rzeczywistoskci. Zresztą — wiedział nawet, ile ma lat. Wła-
sknie ten wiersz zatytułował „Nie proszony wiersz w 37. roku zyycia”. Jego
ostatni wiersz. A on pisząc nie wiedział nawet, gdzie przebywa.

— Mam nadzieje, zye ten wiersz został gdziesk zachowany.
— Tak. W swoim bagazyu mam wszystko, co Daal napisał. A co do

tego ostatniego...

background image

— Co?
— Nie sądzę, zyebym ten wiersz zapomniał nawet wtedy, gdyby nie

był nigdzie zapisany. — Coulter zapatrzył się w bok, gdziesk miedzy ekrany, i
zaczął mokwick ze smutną zadumą:

„Miłość mojego życia ma czarne włosy i oczy — nie!
Równie dobrze niech będzie blondynką. Rudą.
Ale na pewno moja miłość jest piękna.
Nie biegnę. Trzeba zasiać owies.
Wygrać wojny.
Jeżeli czasem wydaje się, że wszystko trwa za długo...
Nie ma pośpiechu — jeszcze.
Jeszcze jestem silny i niemłody.
Malowane manekiny wirują dookoła
coraz prędzej.
Ich uśmiechy drewniane
coraz bardziej.
Malowane pory roku uciekają
coraz szybciej.
Boję się, mój Boże, mój...”

John milczał długo, potem powiedział: — Mysklę, zye kazydy z nas miał

taki dzienk, w ktokrym chciał odrzucick prawdę i realnoskck tego, co nas wszyst-
kich spotkało.

John rokwniezy miał kilka takich wspomnienk, ktokre pragnął wyrzucick z

myskli na zawsze. Jednym z nich było zdziwienie na twarzy umierającego
Daala. Drugim — rozdzierające, zyałosne szlochanie zwierzątek Humberta.

Coulter poruszył się niespokojnie na krzeskle, potem niezdecydowa-

nie spojrzał na Johna.

— Komandorze, jest cosk, co powinienem zrobick natychmiast, jezyeli

w ogokle mam to zrobick. Proszę...

— Co to jest?
— Nie umiem tego wyrzucick. Znam zresztą wypadki, kiedy to urato-

wało paru ludzi od całkowitego załamania. To rokwnie silne... — Coulter roz-

background image

wijał jakąsk szmatkę — ... jak andyna czy morfina. Ale wolałbym nie mieck
tego przy sobie.

John poczuł gwałtowną suchoskck w ustach — na dłoni Coultera lezyał

pokłprzejrzysty kawałek wydrązyonej łodygi drongalskiej roskliny. Nie musiał
patrzeck do skrodka, by wiedzieck, zye jest tam osiem kulek wielkoskci ziarnka
grochu. Osiem porcji spokoju i zapomnienia, osiem niebiankskich, koloro-
wych snokw.

Wyciągnął dłonk, mając nadzieje, zye Coulter nie dostrzezye leciutkiego

drzyenia jego palcokw.

— Ja... — starał się jak najciszej przełknąck sklinę — ja zamknę to na-

tychmiast — schował pudełeczko w skrytce na bronk ręczną pod pulpitem
kontrolnym, wrzucił do kieszeni magnetyczny klucz. Marzył teraz o wyjskciu
Coultera — gdziesk powinno się na statku znalezkck trochę etanolu. — Zmie-
szack to z niewielką iloskcią wody... mysklał. — Nie zabije to pragnienia, ale
chociazyby zmniejszy je trochę...

background image

VI

John pochylił się nad głokwnym pulpitem w sterowni Luny i powie-

dział do mikrofonu:

— 30 sekund do wyjskcia! — Jego oczy skledziły skaczącą wskazokwkę

pokładowego chronometru. 20 sekund. 15...

Ręce miał spocone — to zawsze było pewne ryzyko, kiedy grupa

statkokw w okresklonym szyku przebywa wielkie dystanse w hipersferze.
Drobna niedokładnoskck wskazank podanych na wejskcie komputera lub słaba
stabilizacja zasilania mogły w efekcie spowodowack wyjskcie dwokch lub wię-
cej statkokw w tym samym punkcie normalnej przestrzeni. A trzeba było
przy tym uwzględniack takzye drobne anomalie w nie do konkca poznanej na-
turze hipersfery. Dwa ciała mogą zajmowack to samo miejsce w przestrzeni
przez jedną nanosekundę, potem ulegają gwałtownemu rozpadowi. Była to
wprawdzie juzy czwarta wspoklna podrokzy całej floty i trzy poprzednie wyj-
skcia były udane, lecz wziąwszy pod uwagę ostateczny cel...

Dręczyła go niepewnoskck — czy w jakiejsk naprawdę trudnej sytuacji,

w ktokrej trzeba podejmowack decyzje zanim jeszcze oczy zdązyą odczytack
wskazania przyrządokw, zanim zdoła spojrzeniem ogarnąck ekrany, będzie
umiał stanąck tak jak dawniej na wysokoskci zadania? Czuł, zye jego umysł nie
jest juzy tak sprawny, jak kiedysk.

Na początku udawało im skle wszystko dzięki dobremu planowaniu i

brakowi pecha. W czasie pierwszego wypadu nie stracili nikogo. W drugim
stracili czterech ludzi, a czterech lezyało w łokzykach na Akielu. Podczas trze-
ciego lotu stracili jeden z Uzbrojonych Statkokw Zwiadowczych z Donem
Bunstilem i szeskcioma innymi ludzkmi.

Udało im się zdobyck dwa statki Bizh (klasy skredniego krązyownika),

ale teraz znajdowały się one na Akielu, gdzie reperowano je i dostosowy-
wano do potrzeb humanoidokw. Z tym, zye wszystkie prace miały potrwack
jeszcze co najmniej tysiąc godzin.

4 sekundy do wyjskcia...
Kroktkie, przenikliwe buczenie klaksonu.
John poczuł chwilową dezorientacje, potem pola gwiezdne wykwitły

na ekranach. Teraz rozpocznie się przede wszystkim wymiana informacji
międzykomputerowej — trzeba całą flotę ustawick we właskciwym szyku. Na

background image

razie wszystko jeszcze było w porządku. Przenioksł wzrok z ekranu na wi-
zjer i na detektor masy, aby upewnick się, zye manewr przebiega prawidłowo.

Znokw zawył klakson.
— Wyrzutnie w pogotowiu! — krzyknął zanim jeszcze zdązyył zrozu-

mieck, zye to co widzi jest nieprzyjacielską formacją. Zerknął szybko na dwu
porucznikokw po swoich bokach, ktokrzy programowali przygotowanie poci-
skokw i zgrupowanie statkokw w zasięgu kontroli Luny przez połączenie sen-
sorokw.

Klakson skcichł.
John jednym uchem chwytał niewyrazkne rozmowy w obwodzie

ogoklnym: nikt nie wydawał się podniecony, nie było raportokw o złym przy-
gotowaniu czy o nieprzygotowaniu. Jednoczesknie wpatrywał się uwazynie w
niewyrazkną plamę na ekranie radaru. To był co najmniej tuzin duzyych stat-
kokw! Jakim cudem udało im się tak dokładnie trafick miedzy napastnikokw a
wybrany przez nich cel?

John zaklął pod nosem — to była jego wina. Zbyt logiczne były jego

poprzednie zmyłki, uniki w jedną, potem w drugą stronę podczas ostatnich
wypadokw. A potem jeszcze ta prokba zaatakowania stanowiska dowodzenia
Bizh...

Za jakies k dwie minuty będą mogli ponownie uciec w hipersferę.

Zwyczajnie odlecieck, nie marnując nawet jednej salwy, ktokra i tak zostałaby
z całą pewnoskcią przez Bizh przechwycona. Lecz John zbyt wiele pracy wło-
zyył w przygotowanie tego ataku — znowu zaczął myskleck spokojnie, zimno
analizowac k szansę i mozyliwoskci. Tymczasem formacja nieprzyjaciokł po-
większała się z chwili na chwile w miarę zblizyania się do celu — Bazy Bizh.

Mieli tak zyałosknie małą sile uderzenia...
Mimo tej skwiadomoskci John zdecydowanie nacisnął guziki.
— Hipersfera za 80 sekund — warkną! do mikrofonu. — Najpierw

przeskok na drugą stronę, potem rozejskck się na boki jak tylko osiągniemy
gotowoskck do ponownej ucieczki w hiper. Pociski tylko w czasie pierwszego
wyjskcia. Podczas drugiego uderzack salwami laserokw ile się da. Zapomnijcie
o celu! Potem spotkanie D. Wariant „Duch”.

Wskazokwka chronometru sunęła po tarczy w drobnych skokach.

Program byt ustalony. Szyprowie małych statkokw nie będą teraz mieli nic
do roboty azy do chwili, w ktokrej dojdzie do drugiego skoku. Potem, o ile
wszystko się powiedzie, będą za to mieli cholernie duzyo roboty. Braysen
uskmiechnął się zaciskniętymi, suchymi wargami, kiedy wskazokwka przebie-

background image

gała ostatnie sekundy. Jeskli los obrokci się przeciw nim... Niektokre z ich poci-
skokw mogą przedostack się przez obronne zapory wroga i trafick w ludzkie
statki...

Hipersfera! Wyjskcie! — czas tak kroktkiego skoku nie daje się zmie-

rzyck.

John przebiegł oczyma przyrządy i ekrany — flota Bizh przestała

byck rozmazaną plamą, stała się olbrzymim skupiskiem wielokolorowych
błyskokw. Tym razem juzy w zasięgu pociskokw i laserokw. Gdyby Bizh zaryzy-
kowali — John mocno wciągnął powietrze w płuca — to przy zuzyyciu mak-
simum energii mogliby juzy uzyyck wyrzutni przeciw napastnikom. A przeciezy
mieli energii wystarczająco duzyo! John zdołał juzy naliczyck 15 jasnoczerwo-
nych punktokw, oznaczających wielkie krązyowniki.

Na długie sekundy wstrzymał oddech, kiedy jego flota zwykłym grav

sunęła w kierunku planety-celu, a wraz z nią pędziła nieprzyjacielska for-
macja. Po chwili wrokg uczynił własknie to, czego John oczekiwał — Bizh we-
szli do hipersfery, aby ponownie ustawick się miedzy napastnikami a swoją
bazą. Po kilku sekundach pojawili się ponownie, ale tym razem poza zasię-
giem wyrzutni. John wcisnął kilka klawiszy, programując kilkusekundowe
zmyłki na napędzie grav, aby nie pozwolick Bizh na zbyt długie mysklenie.
Oczywiskcie wcale jednak nie miał zamiaru przemykack się obok nich. Zda-
wał sobie sprawę ze zdziwionych spojrzenk porucznikokw.

— Spokjrzcie — mruknął. — Dzięki ich manewrom osiągniemy goto-

woskck do przejskcia w hiperprzestrzenk o 18 lub 20 sekund przed nimi. Kiedy
teraz znikniemy, będą się zastanawiack, czy ruszymy prosto na cel, czy tezy
pojawimy się w jakimsk innym miejscu. A kiedy zamiast tego zobaczą nas
dookoła siebie, dojdzie do zamieszania. Będą musieli rozwazyyck, czy nie
mamy przypadkiem drugiej floty, gotowej do uderzenia na Bazę z drugiej
strony. Kiedy oni będą się zastanawiali, my będziemy strzelack. Odpowiedzą
nam, rzecz jasna, ale po czasie. Z ich strzałami damy sobie rade azy do po-
nownej gotowoskci ucieczki w hipersferę. A potem, po prostu, znikniemy, nie
mokwiąc „do widzenia”.

Porucznicy uskmiechnęli się z powątpiewaniem. John czekał, starając

się zapomnieck o dręczącym go pragnieniu. Najpierw na jednym z ekranokw
pojawił się krokciutki błysk, po chwili wszystko wrokciło do normy. To był je-
dynie pocisk Bizh wysiany w stronę Luny mozye jako prokba zmyłki, a mozye
jako wyzwanie i przechwycony przez pola ochronne. Znokw spojrzenie na
tarcze chronometru — minuta. Potęzyna siła wroga mogła teraz ruszyck na

background image

nich z napędem grav, ale w takiego berka mozyna się było bawick. Obie floty
osiągały przeciezy taką samą prędkoskck maksymalną. 30 sekund do null.

Twarze porucznikokw były pełne przejęcia — John zerknął na nich z

ukosa. Zastanawiał się, czy oni zdają sobie sprawę, zye nawet w tej chwili zy-
skują, wziąwszy pod uwagę prosty fakt, zye Bizh mogli sobie ludzką flotę
obejrzeck jak na wystawie. Nawet jeskli do tej pory o tym nie wiedzieli, teraz
musieli zobaczyck, zye statki napastnikokw nalezyą do typu produkowanego
przez Vul. Cylindry szersze nizy budowane w stoczniach innych ras, wszyst-
kie wyrzutnie i lasery umieszczone na wypukłych bokach, charaktery-
styczny dla vulmotankskich statkokw rodzaj osłon grav.

Mimo to tracili wiele. Albo mogli stracick za kilka sekund. Bizh wie-

dzieli juzy, zye napastnicy nie ograniczają się do uderzenia na bazy. Tym sa-
mym tracił jakąkolwiek szansę zdobycia większej liczby statkokw. 15 sekund
do null.

Czuł się doskonale, cudownie odpręzyony, jeskli pominąck to uczucie

cholernego pragnienia. Jednak talent i szczęskcie nie opuskciły go! Pozwolił
swojej dłoni zawisnąck nad pulpitem, wybrack guzik z napisem „null”.

Hiperprzestrzenk! Wyjskcie!
Sekundy minęły, zanim nieprzyjaciel w ogokle zareagował. Potem

zbiokr punktokw na ekranach radarokw rozproszył się, jakby gwałtownie eks-
plodował. Niebezpiecznie blisko Luny przemknęła laserowa salwa. John
uskmiechnął się do przerazyonych porucznikokw: — Nie mozyemy tracick mocy
na przeciwdziałanie kazydemu małemu wstrząsowi. Musimy wszystko prze-
znaczyck na przygotowanie statku do skoku w hipersferę. Spojrzał na zegar:
zostały jeszcze trzy minuty.

Ekrany zaczęły migotack, kiedy niektokre z ich pociskokw dotarły do

nieprzyjacielskich okrętokw i byty przez Bizh przechwytywane i niszczone.
Potem intensywny błysk, kiedy jeden z pociskokw przedarł się przez bariery
ochrony.

— Trafiliskmy duzyy!
Znowu seria mikrobłyskokw na ekranach, kiedy zderzały się pociski

ludzi z przeciwpociskami wystanymi przez Bizh. Po chwili na ekranach za-
jaskniał nowy, jasny blask! Ekrany osklepły na moment, lecz po chwili wszyst-
ko wrokciło do normy. Ktokrysk z porucznikokw klął prawie histerycznie, bo mi-
krobłyski zaczęły się pojawiack coraz blizyej. John poczuł zimny pot na ple-
cach, kiedy uskwiadomił sobie całe ryzyko takiego sposobu walki. W tej sa-
mej chwili cały statek zadrzyał, John napiął mięsknie w oczekiwaniu — zosta-
li trafieni? Nie. To tylko artyleria uzyyta wyrzutni, by odeprzeck salwy nie-

background image

przyjaciela. Dookoła Luny robiło się coraz goręcej, a do mozyliwoskci ucieczki
w null zostało jeszcze całe 55 sekund. I to tylko wtedy, kiedy zapotrzebowa-
nie na moc do obrony nie zwiększy się nad miarę. John spojrzał na dane,
przemykające po ekranie, na zegar...

44 sekundy. 41... — oddychał coraz cięzyej. Jeskli błędnie ocenił sytu-

ację...

Szybko pochylił się nad mikrofonem: — Artyleria!
— Tak, sir.
— Ile jeszcze mamy najcięzyszych pociskokw?
— 19, sir. Ale oni są juzy tak rozproszeni, zye nie ma dobrych celokw.
— Wysklijcie je bez głowic w skcisłym pęku i powoli w kierunku tego

miejsca, skąd do nas strzelają. Podstęp uratował ich tylko na chwile — po
paru sekundach nie pozostał ani jeden z dziewiętnastu pociskokw. Od tej
pory mogli tylko siedzieck, prokbując nie kurczyck się ze strachu, podczas gdy
wskazokwka sekundnika niemozyliwie długo posuwała się ku czerwonej linii.
John nie musiał patrzeck w ekrany, aby wiedzieck, zye cala furia wroga skupi
się teraz na Lunie. Pozostałe, o wiele mniejsze statki, nie były ani w częskci
tak doskonałym celem dla zdalnych pociskokw. 6 sekund... — wszystkie ro-
dzaje barier uaktywnione, wszystkie sekcje obrony walczą rozpaczliwie, by
uchronick Lunę przed salwami nieprzyjaciela...

Zero! Zlany potem John nie miał siły wstack z fotela. W tym piekle nu-

klearnych bomb i snopokw energii, w ktokre przed chwilą uciekli, nie sposokb
było komunikowack się z pozostałymi statkami. Więc azy do wyjskcia na spo-
tkanie „D” nikt na Lunie nie będzie wiedział, czy małe statki wydostały się z
matni, czy tez y nadmierna wojowniczoskc k Komandora kosztowała załogę
jeszcze kilka ludzkich istnienk. John mocno, gwałtownie zapragnął chock pokł
łyka dronu.

background image

VII

Liza Duval, Szoksta Najstarsza (a — jak pomysklała ze smutkiem —

byck mozye od paru chwil juzy Piąta Najstarsza) dotarła do ostatniej kępy
dzwoniących krzewokw i powędrowała w stronę obozowiska. Czuła pod bo-
symi stopami miękką i wilgotną trawę. W jednej ręce niosła dwudziestoca-
lowy łuk z gałęzi i dwie strzały. W drugiej skciskała upolowaną zdobycz —
dwufuntowe stworzenie podobne do bardzo tłustej jaszczurki o pięknym,
puszystym, brązowym futerku.

Jedna z młodszych dziewcząt zobaczyła nadchodzącą i krzyknęła pi-

skliwym, cienkim głosikiem dorastającej dziewczynki:

— Liza wrokciła! Liza wrokciła!
Kucharka — kobieta prawie o rok młodsza od Lizy podeszła leniwie

do wyjskcia kuchennego szałasu, zyeby zobaczyck, co za zwierze Liza przynio-
sła. Na jej twarzy najpierw pojawiło się rozczarowanie, potem uskmiechnęła
się i wzruszyła ramionami.

Liza, oddychając cięzyko, zatrzymała się i wręczyła zwierzaka kuchar-

ce. — Gdzie Najstarsza? — spytała.

Kucharka zobaczywszy, zye cosk dzieje się nie tak jak trzeba, przez

chwile mrugała oczami na znak zmartwienia, potem odrzekła: — Mysklę, zye
jest tam, w dole strumienia i pomaga zbierack kukurydzę cukrową. A dlacze-
go pytasz? Co się stało?

— Wydaje mi się, zye Ruby Weiss zginęła — Liza ominęła gapiącą się

kobietę i pobiegła w dokł strumienia.

Jane Ferris — Najstarsza od pokłtora roku — usłyszała wołanie i wy-

szła Lizie naprzeciw, niosąc cięzyką torbę pełną ziaren wielkoskci zyołędzi.

— Co się stało, kochanie?
Liza z trudem łapała oddech. — Spotkałam jedną z klanu pyzatych.

Tam, w gokrze strumienia. Ona mokwiła, zye jakask kobieta z opuszczoną głową
przeszła tamtędy ostatniej nocy. Nie miała torby ani łuku, ani nawet kija...

Twarz Jane zmieniła się tak nagle, jakby się gwałtownie postarzała.
— Obawiałam Się tego, kiedy Ruby nie pokazała się przy skniadaniu.

background image

Liza powiedziała z niedowierzaniem: — Ale przeciezy ona wcale nie

jest taka stara. Wczoraj widziałam ją ze trzy czy cztery razy i zupełnie nie
wyglądała na przygnębioną. I ona nigdy... Nikt nic nie mokwił, zye...

Jane łagodnie wzięła Lizę pod ramie, łagodnoskci przeczył jej zdecy-

dowany głos:

— Musimy poprowadzick razem cały oddział! Mogła się gdziesk za-

trzymack, zanim dotarła do dziury!

Liza przyspieszyła, zyeby dotrzymack Jane kroku.
— Ale czy naprawdę mysklisz, zye... — zaczęła.
— Tak, kochanie. Mysklę. Starzała się o wiele szybciej nizy większoskck z

nas. Widziałam wyrazkne oznaki, ale starałam się nikomu o tym nie wspo-
minack. Kiedy ktosk przeszedł przez tamto...

— Ale... — Liza przerwała Najstarszej zdziwiona swoją irytacją —

mnie jeszcze do tego daleko. Jeszcze 17 lub 18 lat, jezyeli jestem przeciętna.

— Oczywiskcie — Jane uskmiechnęła się lekko. — A kiedy to juzy przyj-

dzie, nie będziesz nalezyeck do tych, ktokre się załamują. Bo to wcale nie zna-
czy, zye kobieta naprawdę staje się stara. To tylko przejskciowe kłopoty, kiedy
chemia twojego ciała się zmienia, ale jeskli tylko umiesz się mocno trzymack,
bardzo szybko znowu czujesz się tak, jak poprzednio.

Biegły miedzy dzwoniącymi krzewami o barwie szafranu, ktokrych

kruche liskcie ocierając się o siebie na leciutkim wietrzyku wydawały cichy,
miły dzkwięk. Po chwili Jane i Liza dotarły do miejsca, skąd juzy widack było
cały obokz. Kobiety i dziewczęta mełły ziarno pod szałasami. Na wszystkich
twarzach malowało się przerazyenie.

— No, juzy! — krzyknęła ostro Najstarsza. — Przestankcie się zacho-

wywack jak banda rozhisteryzowanych pyzatych! Musimy przyprowadzick
Ruby z powrotem, i to wszystko. Freda, Mary, Eloisa! Wezkcie swoje kije i
długie łuki. Zapakujcie zapas kukurydzy i suszonego mięsa na kilka dni!
Nancy! — zwrokciła się do kucharki, ktokra parę minut temu rozmawiała z
Lizą. — Ty zajmiesz miejsce Fredy. Na czas naszej nieobecnoskci zaopieku-
jesz się młodszymi dziewczętami. Trzymajcie się wszystkie razem i bez
zyadnych histerii, słyszycie?

Kilka kobiet powoli skinęło głowami. Jedna z najmłodszych — zaled-

wie oskmioletnia dziewczynka — płakała. Jane podeszła do niej, objęła chu-
de ramionka.

— No, kochanie, przestank juzy. Wszystko będzie dobrze. Będziesz

dzielna, prawda?

background image

Dziecko starało się powstrzymack łzy. Potem, nie otwierając zacisknię-

tych powiek, skinęło głokwką.

Pyzaci to raczej nocne stworzenia, ale kilku z nich zawsze biegało po

terenach ich klanu takzye i za dnia. Liza — kiedy pojmano ją z tysiącem ko-
biet przed zagładą Ziemi — była juzy podlotkiem. Sporo zapamiętała, dlate-
go pyzaci zawsze kojarzyli jej się z rodzajem bardzo duzyych i rozwiniętych
bobrokw, chociazy, oczywiskcie, z jakiejsk planety odległej od systemu słonecz-
nego. Bardzo tłustych bobrokw. Dorosły pyzaty męskiego rodzaju mozye wa-
zyyck około szeskckdziesięciu funtokw w tym regionie, w ktokrym przyciąganie
było mniej więcej rokwne ziemskiemu. Kazydy pyzaty miał szare futro i wy-
stające zęby typowe dla ziemskich gryzoni. Inteligencja pyzatych niemal
dorokwnywała swym poziomem ludzkiej, chock, oczywiskcie, byty to rokzyne
typy inteligencji.

Klan zajmował niskie wzgokrze na lewym brzegu Własnego Dopływu.

Wloty wszystkich jam przykryte były baldachimami ze splecionych pnączy,
mającymi osłaniack wnętrza przed deszczem. Pod kilkoma okapami siedzieli
pyzaci, w milczeniu przyglądając się kobietom biegnącym szlakiem wzdłuzy
rzeki. Po chwili na skraju duzyej kępy dzwoniących krzewokw spotkały starą
pyzatą, najlepiej mokwiącą po angielsku. Zblizyyła się nieskmiało, kiedy
wszystkie na moment przystanęły.

— Proszę, kobiety. Czy ja dack prawdę?
Jane szepnęła, zye właskciwie mogą chwile odpocząck, wiec Liza z roz-

koszą osunęła się na chłodną trawę. Ręka Jane i łapka pyzatej spotkały się
w ceremonii przyjazkni.

— Dziękuje ci, dobra sąsiadko — powiedziała Jane.
Pyzatą samica przykucnęła, zmieniając się w futrzaną kulkę i jedno-

czesknie mokwiąc doskck płynnie:

— Byck mozye przykro, wysokie sąsiadki, zye jedna z was odeszła. Mązy

mokj widział ją mato czasu przed dniem. On wysiał dwokch młodych samcokw
dla dania jej pomocy, jeskli Wielkie Zwierzęta pokazyą kły. Ale ona im powie-
działa: „idzkcie do domu”.

— Jak daleko za nią doszli?
— Pokł drogi do Wielkiej Swciany.
— Wzdłuzy brzegu rzeki?
— Przez matą drogę, nie więcej. Ona przeszłą rzekę i wybrała iskck pokł

do strony za zakrętem, a pokl do Wielkiej Swciany. Mązy mokj myskleck: „Ona idzie
do dziury jak chodzick inne chore kobiety”.

background image

Jane westchnęła i wstała. — Dziękuje, dobra sąsiadko. Czy widziano

Wielkie Zwierzęta w okolicy rzeki ostatnio?

— Jeden widzieck Wielkie Zwierzęta mniej nizy dwanaskcie dni z tylu.

Ale my nie chodzą więcej nad pot drogi do Wielkiej Swciany.

— Dziękuję — powtokrzyła Jane i cala grupa ruszyła znowu lekkim,

zwinnym truchtem wytrwałych łowczynk. Wkroktce odnalazły sklad Ruby,
przeszły przez rzekę i skręciły w bok biegnąc cały czas tropem. Zcadna nie
mokwiła nic azy do następnego odpoczynku. Dopiero wtedy Mary mruknęła
ponuro: — A wiec juzy siedem z nas odeszło.

Jane zmarszczyła brwi.
— Jeszcze nie. Dogonimy Ruby!
Freda, ktokra do tej pory nie powiedziała ani słowa, wybuchnęła pra-

wie histerycznie: — Czy ktosk wrokcił kiedysk z okolic otworu? Cztery tam po-
szły. Cztery! Znalazłyskmy jedynie ich ciała na wpokł zzyarte przez zwierzęta.
Powinnyskmy zapchack czymsk te piekielną dziurę!

— Mozye kiedysk uda nam się to uczynick — powiedziała Jane. — Ale

nie krzycz tak. Przyznam, zye kiedy Jenny poszła, mysklałam, izy ona będzie
ostatnia. — Milczała przez chwile. — A co będzie, kiedy zatkamy dziurę? Te
z nas, ktokre się załamią, mogłyby wtedy po prostu odejskck na dzikie tereny.
Dlatego powinnyskmy wymysklick cosk innego. Musimy prowadzick takie rozmo-
wy, ktokre pomogą wszystkim czującym się zkle. — Spojrzała na Lizę. Na je-
dyną wskrokd łowczynk jeszcze zdolną do rodzenia dzieci.

Mary powiedziała posępnie: — I jakie to ma znaczenie? Dlaczego

wszystkie po prostu nie przejdziemy przez otwokr albo nie umrzemy w jakisk
inny sposokb. Byle tylko mieck to juzy za sobą. Jakie będzie zyycie młodszych
dziewcząt, kiedy my jedną po drugiej odejdziemy i nikt juzy nie będzie pa-
miętał ziemskiego nieba czy chociazyby tego, zye niektokre drzewa na Ziemi
miały do trzystu stokp wysokoskci. I... I tego, jak wyglądał męzyczyzna. A kiedy
zostaną tylko najmłodsze? One tezy się kiedysk zestarzeją. Wyobrazkcie sobie
cztery czy pięck staruszek usiłujących zdobyck jedzenie i obronick się przed
drapiezynikami przełazyącymi przez dziurę. Wyobrazkcie sobie te ostatnią. Zu-
pełnie samą!

Jane powiedziała z pogardą: — Mysklę, Mary, zye właskciwie mogłyby-

skmy teraz spokojnie zjeskck kolacje. Jedzenie zawsze poprawiało twokj humor.

Kiedy juzy siedziały przy ognisku, Jane mimo wszystko podjęła prze-

rwaną rozmowę:

background image

— Widzisz, Mary, te ostatnie mają prawo same podjąck odpowiednią ich

zdaniem decyzje. Ale do tego zostało jeszcze duzyo czasu. Jeszcze stanowimy
silną grupę. I umiemy byck szczęskliwe prawie cały czas, prawda? Chyba wi-
działyskcie dzisk rano dziewczynki bawiące się w berka na brzegu rzeki. Ro-
zeskmiane i wesołe jak zwykłe dzieci na Ziemi. Czy to skwiatło nie jest rokwnie
przyjemne jak skwiatło prawdziwego słonkca? Czy jedzenie smakuje tutaj go-
rzej?

Mary rozeskmiała się głoskno, oczy jest napotkały pełne potępienia

spojrzenie Lizy. Wybuchnęła: — Patrzcie, ona jest jeszcze dziewicą! —
zwrokciła się wprost do Lizy: — Ty jeszcze mozyesz wierzyck, zye jakisk cud
sprawi twoje zajskcie w ciązye, zye jeszcze będziesz mogła zrobick właskciwy
uzyytek z tych twoich wdzięcznych, twardych piersi. Ale kiedy przejdziesz
zmiany, kiedy piersi sflaczeją ci tak samo jak moje, wtedy przestaniesz ma-
rzyck. Bo nawet jezyeli jakisk męzyczyzna...

Eloiza i Freda zaczęły szlochack rozpaczliwie. Jane zerwała się, po-

chyliła nad Fredą, uderzyła ją w twarz raz i drugi. — Zamknij się! — krzyk-
nęła. Kiedy kobiety uspokoiły się trochę, Jane powiedziała szorstko: — Le-
piej byck pokł zyywym nizy całkiem umarłym. A męzyczyzkni byli czasem zbyt de-
nerwujący. l czy to, co nazywano miłoskcią, nie było w dziewięckdziesięciu
procentach iluzją? Parę momentokw rozkoszy od czasu do czasu, a za to dłu-
gie godziny bezsilnej złoskci z powodu bezmysklnoskci czy okrucienkstwa jakie-
gosk gbura. Mysklę, zye dopokki zyyjemy, powinnyskmy zachowack resztki godno-
skci. I tak juzy pyzaci muszą myskleck, zye jesteskmy bandą wariatek snujących się
gdzie oczy poniosą i lamentujących z byle powodu. I jeszcze od czasu do
czasu ktokrask z nas lezie umierack jak... jak jakisk chory gryzonk! — gestem ręki
kazała im wstack. — Przejdziemy jeszcze ze dwie mile przed odpoczynkiem.

Liza lezyała na plecach, wpatrując się w przeciwległy tuk segmentu.

Po tej stronie było teraz dosyck ciemno, ale krąg ognisk trzymał drapiezyne
zwierzęta z daleka. Za godzinę grupa kobiet znokw zacznie wędrokwkę, nio-
sąc latarki, by uchronick się przed napaskcią.

Jakzye mało wiedziały o tym całkowicie obcym miejscu, w ktokrym

mieszkały.

Kształt i rozmiar tego segmentu łatwo było objąck spojrzeniem. Byt

to po prostu fragment cylindra. Jego rozmiary wymierzyły krokami (juzy w
pierwszym roku pobytu czy niewoli kilka starszych kobiet wyznaczyło szla-
ki). Od skciany do skciany było trochę ponad trzydzieskci siedem mil. Te skciany
były płaskie i rokwnoległe. Natomiast przekrokj cylindra od jednego łuku do

background image

drugiego wynosił około osiemdziesięciu pięciu mil. Zwrokdłem dziennego
skwiatła i ciepła było koło, wyglądające z poziomu jak cienki, rozzyarzony
pręt. Rozpostarte było od skciany do skciany wzdłuzy osi cylindra. Swwiatło
skwieciło po kolei z kazydej strony, zmieniając się powoli, jakby koło obracało
się na tej osi w ciągu około dziewiętnastu godzin. Dawało to złudzenie dnia
i nocy, chock ta ostatnia nigdy nie była tak naprawdę czarna ze względu na
odblask dziennego oskwietlenia padający od przeciwległego łuku. Pory roku
zmieniały się przez przechodzenie najjaskniejszej częskci koła od konkca do
konkca.

Niektokre kobiety, wychowane i wykształcone jeszcze na Ziemi, są-

dziły, zye grawitacja wywołana była gwałtownym, chock niewykrywalnym
obracaniem się całego segmentu. Lecz jeskli to miało byck prawdą, to dlacze-
go gokry zgrupowane byty wzdłuzy obydwu skcian, z nizinnymi dolinami i mi-
niaturowym „oceanem” poskrodku, do ktokrego spływały rzeki z obydwu
konkcokw? Bez wątpienia — mysklała Liza — była to sztuczna grawitacja, chock
nikt tutaj nie mokgł oskwiadczyck, zye wie cosk o tym więcej nizy wiedzą pozosta-
li.

Chmury, jeskli się pojawiały, wisiały nie wyzyej nizy mile czy dwie nad

pofałdowanym lądem. To było oczywiste, bo kiedy po jednej stronie było ja-
sno, a po drugiej pochmurno, gokrny pułap chmur wydawał się tak samo od-
legły jak powierzchnia, nad ktokrą juzy chmur nie było. Porządnie pochmur-
ne noce bywały tu przerazyająco ciemne, strachu nie łagodził słabiutki blask
dochodzący z przeciwległej strony. Oczywiskcie, jezyeli pamiętało się, zye
przywiozło je tutaj kilka małych statkokw kosmicznych pilotowanych przez
dziwne stworzenia zwane Chelki, wydawało się najzupełniej oczywiste, zye
jest to tylko pewien rodzaj zagrody czy rezerwatu. A to z kolei nie pozwala-
ło zapomnieck, zye Chelki albo rządzące nimi humanoidy zwane Vulmoti mo-
gły wrokcick tu po kobiety w kazydej chwili. Lecz zye Chelki jak i Vulmoti koja-
rzyli się z jakimsk blizyej nieokresklonym uczuciem paralizyującego przerazye-
nia, zazwyczaj nie mokwiło się o nich, a w szczegoklnoskci w obecnoskci młod-
szych i najmłodszych dziewcząt.

Niektokre z kobiet nazywały segment wiezieniem, ale Liza mysklała o

nim jako o miejscu w miarę znosknym i dającym uczucie stosunkowo duzyej
niezalezynoskci. Oczywiskcie, musiała istnieck cyrkulacja powietrza inna nizy ta,
spowodowana dniem, nocą i porami roku. Musiały wiec istniec k gdziesk
otwory i mozye własknie w tym głokwnym kole emitującym skwiatło? Musi
rokwniezy byck jakask „dziura” pod oceanem, przez ktokrą odpływa nadmiar
wody — bo przeciezy samo parowanie nie mogło pochłaniack więcej nizy uła-

background image

mek mały całej wody z deszczokw i ze strumieni wybiegających spomiędzy
gokr.

Zcadna z kobiet nie wiedziała jednak, ktokrędy dostały się do segmen-

tu. W kazydym razie było zupełnie pewne, zye segment powinien byck połą-
czony z jakimisk innymi segmentami — przynajmniej nie poprzez skciany.
Zask dziura, ku ktokrej poszła Ruby, musiała powstack przypadkowo. Cosk —
niewykluczone, zye był to meteoryt — uderzyło i przebiło skcianę dokładnie
w najwyzyszym miejscu gokry. Wysokoskck ta zmieniała się wprawdzie od cza-
su do czasu — były wyrazkne objawy działania erozji — ale jednoczesknie ja-
kask sita stale wypychała gokry od spodu. Dziura początkowo zakryta była
brudem — przynajmniej po tej stronie skciany — ale stopniowo brud byt
zmywany przez deszcze. Swlady tego procesu widoczne byty szczegoklnie na i
skcianach wąwozu, biegnącego od dziury w dokł. A kiedy dziura została
otwarta, deszcze zaczęły zmywack resztki brudu do sąsiedniego segmentu,
będącego jakimsk dziwnym miejscem o mroczniejszych, dłuzyszych i kolory-
stycznie odmiennych dniach. W konkcu cały otwokr został odkryty. Była to
nieduzya dziesięciostopowa wyrwa w metalowej skcianie. Niezbyt regularny
owal o postrzępionych krawędziach, jak gdyby metal przezyarty został przez
rdze na wylot, chock skciana była przeciezy z nie korodującego i duzyo nizy stal
wytrzymalszego metalu.

Wielkie zwierzęta przychodziły własknie przez te dziurę. Na szczę-

skcie nie rozpanoszyły się w całym segmencie, zamieszkiwanym przez pyza-
tych i kobiety — prawdopodobnie dlatego, zye powietrze pachniało tu ina-
czej. Stały, łagodny powiew przynosił inne zapachy z otworu. Wyglądało na
to, zye zwierzęta dochodzą tylko tak daleko, jak daleko wyczuwalny był za-
pach ich segmentu. Pyzaci twierdzili, zye dziura otworzyła się zaledwie kilka
generacji temu, ale i tak było to na wiele lat przed odnalezieniem dziury
przez kobiety. Zcadna z nich nie umiałaby powiedzieck, jak powstał zwyczaj
przechodzenia przez dziurę w poszukiwaniu skmierci. Ale zwyczaj przyjął
się i teraz Ruby była juzy piątą z kolei.

Głos Jane wyrwał Lizę z zadumy: — Czas ruszack, dziewczęta!
Jar wypłukany przez deszcze prowadził w tym miejscu wprost do

szczytu — mniej nizy dwadzieskcia jardokw do skciany — a następnie w dokł do
postrzępionej dziury w warstwie metalu. Na szarym kurzu ledwie dostrze-
gły Słabe sklady Ruby. Zatrzymały się, patrząc przez dziurę — w drugim seg-
mencie rokwniezy panowała noc, ale poniewazy nigdy tam nie było chmur,
czerwonawy pokłmrok umozyliwiał zejskcie po stoku w głąb obcego segmen-

background image

tu. Słaby wiatr wiejący w ich twarze miał ostry, gorzki zapach i cuchnął pa-
dliną. Mary spytała cicho: — Dlaczego nie zabrałyskmy latarek?

— Bo nie mamy trzech rąk — odrzekła Jane.
Wszystkie trzymały lekko napięte łuki, szły jedna za drugą. Nagi

stok składał się najwyrazkniej z brudu i z ziemi, zmytej przez deszcze z ich
segmentu. U gokry był jeszcze wilgotny, ale kilka jardokw nizyej powietrze ob-
cego segmentu wyssało z ziemi resztki wilgoci. Grunt był sypki i nieprzy-
jemnie skliski. Około pięckdziesięciu jardokw przed kobietami znajdował się
naturalny wierzchołek tych wzgokrz. Widniały tam w pokłmroku sękate, po-
wykręcane, szeroko rozpostarte drzewa.

Kobiety wolno i z trudem schodziły po stoku — skliskoskck gruntu zmu-

siła je do uzyycia kijokw jako oparcia. Na skraju-lasu Jane wyszeptała: — Po-
zwoklmy naszym oczom przywyknąck do tego skwiatła. Liza spojrzała przed
siebie — daleki poblask był niepokojący i sprawiał, zye ich twarze wyglądały
jakosk dziwnie. Odruchowo sprawdziła łuk, upewniając się, zye strzała lezyy
dobrze na cięciwie. Zaczęły schodzick w dokł. Liza miała ochotę obejrzeck się
w stronę dziury, zasłoniętej przez drzewa, lecz nie zrobiła tego. Nagle idąca
przodem Jane zatrzymała się — cosk poruszyło się niedaleko nich, w naj-
głębszym mroku, potem rozległo się niskie, chrapliwe gulgotanie. Od tego
momentu wszystko działo się tak szybko, zye Liza pokzkniej nie umiała sobie
tego dokładnie przypomnieck. Tuzin albo więcej czegosk przypominającego
latające koce rzuciło się na kobiety. Mniejsze nizy Wielkie Zwierzęta, bar-
dziej płaskie i szybkie, nadleciały nisko olbrzymimi zyeglującymi skokami.

Liza gorączkowo napięła łuk, wypuskciła jedyną strzałę i odrzuciła

bezuzyyteczną bronk. Rozpaczliwie machnęła kijem, aby obronick się przed
stworem znajdującym się juzy prawie nad jej głową. W czerwonym pokłmro-
ku dostrzegła cztery nogi rozpostarte na boki i napręzyające lotne błony,
płaskie ciało, drapiezyne szpony wyciągnięte w jej stronę, spiczasty pysk i
małe, ale ostre kły w otwartej paszczy oczy małe jak paciorki. Stwokr był
mniejszy nizy, na przykład, owczarek alzacki, ale o wiele zwinniejszy i ru-
chliwszy nizy jakikolwiek pies. Nieopodal rozlegały się okrzyki zaatakowa-
nych kobiet. Prokbując uniknąck szponokw Liza upadla do tylu, zesklizgnęła się
ze stoku, usiłując wysunąck kij przed siebie. Poczuła, zye rozpędzona masa
stworzenia nieomalzye wytrąciła bronk z jej ręki, potem stwokr cięzyko opadł
na ziemię Poderwała się z rykiem boklu i skoczyła w dokł stoku. Liza znowu
usłyszała krzyk Fredy. Z trudem podniosła się, uklękła i zobaczyła Jane wal-
czącą z co najmniej dwoma stworami, ktokre ją napadły. Rzuciła się w tamtą
stronę, mocno pchnęła jedno z nich kijem. Zwierze wrzasnęło i skoczyło w

background image

dokł. Spostrzegła jeszcze jedno skaczące na nią z boku — ledwie zdązyyła ob-
rokcick się, skierowack koniec kija w stronę bestii i oprzeck grubszy koniec o
ziemie. Zwierze wbiło się na kij. Skoczyła ku Jane lezyącej na plecach, roz-
paczliwie bijącej pięskciami i drapiącej kilka stworokw nad sobą. Liza chwyci-
ła ktokregosk zwierzaka, po prostu podniosła i mocno rzuciła o ziemie. Zwie-
rze upadło z głuchym łoskotem, wrzasnęło i wijąc się uciekło Liza złapała
jeszcze jedno, nadal przyczepione do Jane, ale ono nagle zdecydowało się
dołączyck się do swych uciekających towarzyszy i wyszarpnęło się Lizie z
dłoni. Freda płacząc lezyała twarzą do ziemi, ale Mary jeszcze klęczała trzy-
mając mocno kij przed sobą. Dwa martwe stwory lezyały obok niej, oprokcz
tego nadzianego i juzy nieruchomego na kiju Lizy. Eloiza stale trzymała kij w
pogotowiu. Wyglądała na oszołomioną.

Atak bestii stanowczo byt odparty. Kobiety zebrały się wokokł Jane.

Najstarsza była pokryta okropnymi, głębokimi ranami, lezyała cicho na ple-
cach z twarzą zwrokconą do gokry i szeroko otwartymi oczami Oddychała
cięzyko. Po chwili Liza spostrzegła krew tryskającą z lewego uda Jane — od
razu przyklękła, drąc własną bluzkę na bandazye. Lecz Jane słabo poruszyła
głową mokwiąc chrapliwie: — Nie, Liza. Nie dotykaj mnie. Pozwokl mi po pro-
stu lezyeck spokojnie. Mokj... mokj brzuch jest takzye rozerwany.

Mary wybuchnęła szlochem: — Jane!
Jane wzruszyła ramionami, przymknęła oczy z boklu, otworzyła je

znowu. Wydawało się, zye nic nie widzi. Szepnęła:

— Liza...
— Tak, kochanie. Jestem tutaj.
— Liza. Jestesk... Teraz ty musisz byck Najstarszą. W pierwszej chwili

Liza nie zrozumiała, potem krzyknęła:

— Nie, Jane! Ty... Ty wyzdrowiejesz! I przeciezy Mary jest starsza!

Jane westchnęła i znokw zacisnęła powieki.

— Nie, Lizo. Ty masz potrzebne cechy. Chce, zyebysk... Zcebyskcie

wszystkie trzy...

I to byty jej ostatnie słowa.
Cztery kobiety długo milczały patrząc na siebie. Liza z trudem po-

wstrzymywała tkanie. — Ja nie... — bąknęła cicho — ja nie jestem dosyck
dorosła.

Mary mocno objęta ją ramieniem. — Alezy tak, Lizo, jestesk! Jestesk

własknie taka, jak powiedziała Jane. To prawda, zye reszta z nas tutaj jest spo-

background image

ro starsza, ale z nami, rzeczywiskcie, cosk jest juzy nie w porządku. No, uspokokj
się. Tak własknie powinno byck. Pomogę ci... Wszystkie ci pomozyemy. Spokokj!

Od tej chwili zyaden szloch Lizy nie mokgłby zmienick zdania Mary, Fre-

dy ani Eloizy.

Wszystkie cztery odniosły lekkie rany, ale zyadna na szczęskcie nie

miała powazyniejszych obrazyenk. Opatrzyły skaleczenia, a potem, uzyywając
kijokw, wykopały grokb dla Jane. Nieco nizyej na zboczu było wystarczająco
duzyo kamieni do zrobienia kopca. Z początku Eloiza wprawdzie protesto-
wała upierając się, zye powinny zabrack ciało Jane do obozu, lecz Mary znala-
zła przeciw temu nieodparty argument: — Nie. Im mniej grobokw wokokł nas
będą widziały młodsze dziewczęta, tym lepiej.

Przy znoszeniu kamieni kobiety odnalazły takzye ciało Ruby pokryte

chmarą pozyerających je stworokw. Freda i Eloiza zwymiotowały. Mary wy-
glądała tak, jakby tylko upokr powstrzymywał ją od tego samego, Lizie rokw-
niezy z trudem udało się zapanowack nad własnym zyołądkiem.

Odpędziły stwory i pogrzebały to, co zostało z Ruby, w grobie obok

Jane, zrobiły dwa krzyzye z kija i luku Jane, wyszeptały te modlitwy, ktokre
wydały im się najlepiej pasujące do okolicznoskci. Potem wyruszyły do
„domu”.

background image

VIII

John przez kilka chwil ponuro patrzył na mikrofon, po czym wycią-

gnął rękę dotykając jakiegosk przycisku na pulpicie.

— Centrala! — dobiegło z głosknika.
— Damiano! — odezwał się John. — Daj połączenie radiowe ze

wszystkimi statkami falą mocną na tyle, zyeby dotrzeck do nich akurat bez
przejskcia zbyt daleko. Nie wiadomo kto lub co mozye byck w zasięgu fal. Mo-
zyesz to zrobick?

— Oczywiskcie. Komandorze. Ale zajmie to trochę czasu, o ile na po-

czątku mamy wszystkich zlokalizowack teleskopem. Mozye byck nawet pokł go-
dziny.

— Zaczynaj. — John westchnął. — Nie sądzę, zye mozyemy ryzykowack

uzyywając radaru. A jeskli juzy przy tym jesteskmy, skieruj teleskop znowu na
Numer Cztery. Jeskli ktosk tam został zyywy na pokładzie, powinien do tej
pory wymysklick jakisk widoczny sygnał.

— Juzy to zrobiliskmy, sir. Własknie miałem do pana zadzwonick. Nie wi-

dack nawet najsłabszego skwiatełka.

— Taak! — John nerwowo zerwał się z fotela, z nieoczekiwanym

rozdrazynieniem spojrzał na obu porucznikokw obserwujących go w posęp-
nej ciszy i opuskcił pokokj kontroli. Wprawdzie dział „kontrola zniszczenk”
oskwiadczył, zye wszystkie zewnętrzne reperacje dokonywane na powierzch-
ni Luny są w toku, ale wolał iskck do działu technicznego, zyeby całoskck operacji
zobaczyck na specjalnych, zamontowanych tam ekranach.

Potem zrobił kroktką rundę po statku. Porozmawiał z działem artyle-

rii (tam nie było problemokw poza jednym — konkczyły się pociski wszyst-
kich klas) i zaszedł do magazynu, gdzie powiedziano mu, zye nie będzie zyad-
nych problemokw z wyzyywieniem załogi, jezyeli dotrą na Akiel czy gdziekol-
wiek indziej przed upływem co najwyzyej trzystu godzin. Następnie koman-
dor wrokcił do pokoju kontroli, zyeby porozmawiack z małą flotą.

— Tu Braysen. Obawiam się, zye musimy załogę numeru Czwartego

uznack za niezyywą. Wprawdzie weszli w hipersferę, ale od tego czasu nie po-
rozumiewali się z nikim. Własknie zblizyamy się do nich. Jezyeli nie będzie nie-
bezpiecznej radioaktywnoskci, wejdziemy na pokład. Jezyeli ktosk z ekipy bę-
dzie miał kłopoty, niech zaczeka, azy będziemy w zwartej grupie i będziemy
mogli przesyłack szczegokłowe informacje. Na detektorach u niektokrych z

background image

was mogą byck widoczne obiekty czy grupy obiektokw w kierunku 28 na 31
w odległoskci około 1/3 miliona mil. My rokwniezy mamy taki sklad na swoich
ekranach. Prawdopodobnie jest to jedynie zabłąkana kometa lub niewielki
rokj skalny, ale nie mozyemy ryzykowack. Jezyeli chcecie, zblizycie się do Luny.

Dziesięck godzin pokzkniej okaleczone zwłoki ludzi z numeru Czwarte-

go znajdowały się w szpitalu na statku flagowym, a załoga Luny łatała ka-
dłub numeru Czwartego.

Dziura była niewiarygodnie mała, zrobiona przez jakis k odłamek,

ktokry rykoszetując przeleciał przez skrodek statku dokonując całkowitej rze-
zi. Nie było zyadnej radioaktywnoskci, skladokw wstrząsu po wybuchu ani po
udarze cieplnym. Po prostu, niosący skmierck kawałek stali, mający jedną na
dziesięck tysięcy szansę przedarcia się do statku. I oto następnych oskmiu
męzyczyzn zginęło.

Odległy obiekt dostrzezyony przez Johna okazał się typowym dla ob-

szaru miedzy ramionami galaktyki skalnym złomowiskiem, ale to wcale nie
poprawiło humoru komandora. Następnych oskmiu męzyczyzn zginęło! A Vez
Do Han mozye przeciezy chcieck, aby ludzie dokonali jeszcze kilku atakokw na
Bizh. A tego nikt nie dowie się przed następnym spotkaniem z Hohdankczy-
kiem.

Poczucie winy i zwątpienie w siebie paliło Johnowi wnętrznoskci.

Czuł się przedtem taki pewny siebie, taki był zadufany, kiedy pomysł akcji
okrązyeniowej przyszedł mu do głowy. Czy w rzeczywistoskci nie było to je-
dynie zbrodniczą nieroztropnoskcią? Wstał z koi, na ktokrej przesiedział po-
nad godzinę gapiąc się bezmysklnie na metalowe skciany i poszedł do swoje-
go biura — jego wzrok bezwolnie powędrował w stronę zamkniętego sejfu.
— Nie! — mruknął wskciekle i gwałtownie przełknął sklinę, co i tak nie uwol-
niło go od dziwnego pragnienia. Dlaczego od razu po powrocie z Council
Bluffs zamknął to małe pudełeczko z dronem własknie tu, a nie zanioksł go do
szpitala pokładowego Luny, aby trzymał je lekarz?

John oparł się o brzeg luku — zakręciło mu się w głowie. Przez mo-

ment mysklał, zye zwymiotuje. — Do diabła! — krzyknął. — Przeciezy nie mo-
głem przewidzieck tego cholernego odłamka!

Przed tym wszystkim czul się przeciezy skwietnie — ale kazydy nie-

udolny kretyn czuje się rokwnie doskonale przed popełnieniem najgłup-
szych błędokw. Czy nie powinien był uciec w hipersferę natychmiast by cał-
kowicie uniknąck ryzykownego starcia? Ostatecznie bitwy ani nawet utarcz-
ki z całymi flotami Bizh nie byty objęte umową 'z. Vez Do Hanem.

background image

A efekt? Dwudziestu ludzi straconych w zaledwie czterech tak nie-

udolnie poprowadzonych atakach. To był nie tylko zatrwazyająco duzyy pro-
cent wszystkich zyyjących ludzi. To przede wszystkim byli ludzie ktokrych
znał. Towarzysze broni. Juzy lepiej byłoby, gdyby Bart Lange zostawił go na
Drongail!

John uderzył pięskcią w stalową skcianę, z trudem przełknął sklinę. A

potem drzyąc i przeklinając siebie obrokcił się z rezygnacją i powoli, krok za
krokiem, podszedł do sejfu.

John leniwie poruszył się na koi — co to był za dzkwięk? Przypomniał

sobie jak przez mgłę, zye powinien cosk zrobick. Tak... To interkom... Obrokcił
twarz w stronę głosknika. — Halo... Kto mokwi?

— Techniczny, sir. Niezbędne naprawy we wszystkich statkach zo-

stały ukonkczone.

— A tak... To... Dobrze...
Przerwa. Potem zdziwiony glos technicznego:
— Czy niedługo odlatujemy, sir?
— Odlatujemy? — John zastanowił się. Oczywiskcie, mogli odlecieck,

kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota. To on przeciezy dowodzi flotą, czy nie
tak? Zachichotał, potem ziewnął.

— Nie. Nie sądzę, zyebyskmy się stąd na razie ruszyli. Nie ma poskpie-

chu. Powiedz wszystkim, zyeby sobie odpoczęli, dobrze? Znowu cisza. Potem
głos pełen niedowierzania, i wątpliwoskci:

— Tak, sir. Czy...
John obrokcił się na drugi bok, ułozyył wygodnie i ponownie pogrązyył

się w drzemce. Czuł się prawie doskonale. Gdziesk tam głęboko nadal tkwiło
cosk, co go gnębiło, jakisk słaby niepokokj związany z podjętymi przez niego
decyzjami, ktokre kosztowały zyycie kilku ludzi. To niedobrze, ale kazydy musi
wczeskniej czy pokzkniej umrzeck, prawda? A umrzeck bohatersko, w walce,
szybko i bez cierpienia, to przeciezy wcale nie tak zkle. Miał nadzieje, zye sam
umrze w taki sposokb, kiedy nadejdzie jego czas. O ile, oczywiskcie, nie uda
mu się zorganizowack tego tak, by mokgł po prostu spack i odejskck nie zdając
sobie z tego sprawy.

Czuł się wspaniale! Dlaczego tak uparcie odmawiał sobie dronu

przez tyle długich godzin i dni? Był bardzo, bardzo niemądry...

John! Hej, John! Obudzk się.

background image

John przewrokcił się na plecy, z trudem otworzył ocięzyałe powieki i

nieprzytomnie popatrzył na kogosk, kto nim potrząsał.

— Och, Bart... Jak się masz?
Bart patrzył na niego z zaciskniętymi ustami.
— Wiec to... Eech! Ile wziąłesk i jak dawno temu?
John usiadł, ziewnął.
— Muszę wziąck prysznic, a potem cosk zjeskck. Aha, pytałesk, ile wzią-

łem? Jedną muzhee. Taką kuleczkę... — usiłował pokazack drzyącymi palca-
mi... wielkoskci ziarenka grochu. O ile jeszcze gdziesk jest groch — zachicho-
tał. — Przestank patrzeck na mnie jak sumienie ludzkoskci. Czuje się dosko-
nale. No, sprawdzaj! Zapytaj o cosk z tabliczki mnozyenia. Albo o dziesiętny
logarytm z trzech. A mozye listę floty? Proszę: Aaron, Anders, Baker, Bun-
stil... — przerwał. — Och, straciliskmy Bunstila...

Lange zaklął głoskno. — Tak, do diabła. Bunstila i jeszcze dziewiętna-

stu innych! Ale przynajmniej ostatnim razem daliskmy flocie Bizh porządny
wycisk! Wypełniliskmy albo juzy wszystkie, albo przynajmniej sporą częskck zo-
bowiązank wobec Hohd. I znowu jesteskmy jednostką wojenną! Jest nas jesz-
cze niemal dwustu i mamy jeszcze cosk do zrobienia, John! A ty mozye masz
zamiar stchokrzyck i wrokcick do tego leku dla gokwniarzy! ?

John lekko zmarszczył brwi. — Nie rozumiesz dronu, Bart... — wes-

tchnął. — Ale doskck. Podejrzewam, zye najwyzyszy czas ruszyck w hipersferę na
spotkanie z Vezem. Bart, czy wracasz zaraz na swokj statek? Bo jeskli nie, to
mozye mokgłbysk zajskck do kontroli lotu Luny i wydack rozkazy?

Lange złapał go za ramiona, poderwał z koi, warknął:
— Do diabła, John! To ty jestesk tutaj komandorem! A tym bardziej te-

raz, po ostatniej bitwie. Ludzie patrzą na ciebie jak na jakiegosk pokłboga. Nie
mozyesz pozwolick, zyeby zobaczyli mięczaka bez kręgosłupa.

John westchnął ponownie. — Powiem ci, Bart, zye nie chce byck ani

ckwiartką boga... Ale chyba masz racje — schylił się po zyakiet munduru ci-
sknięty przedtem niedbale na podłogę. — Hipersferuj jak tylko znajdziesz
się na pokładzie swojego statku.

Tak, to rzeczywiskcie jest niepokojące, zye Bizh potrafili dokładnie

przewidzieck, gdzie uderzycie za czwartym razem — Vez Do Han skierował
wnętrze swoich dłoni w dokł na znak przeczuwania czegosk niedobrego. —
To skwiadczy o ich bystroskci. I przykro mi, zye straciłesk tamtą załogę. Wziąw-

background image

szy pod uwagę twoje zdolnoskci, ktokrych jeszcze raz dowiodłesk, to był po
prostu pech. Sądzę, Johnie Braysen, zye nie powinniskmy cię prosick o pona-
wianie atakokw w tym rejonie. Mysklę, zye mądrzejsze będą ze dwa uderzenia
na jakiesk bazy gdzie indziej. Powiedzmy, daleko na ramieniu spirali poza
oskrodkiem ich imperium. W dodatku uderzenie tam nie będzie zrozumiane
jako ostrzezyenie dla Bizh przed powzięciem przez nich jakichs k działank
przeciw naszym sojusznikom. A własknie! Sojusznicy donoszą o bardzo za-
chęcających efektach waszej pracy. — Vez podrapał owłosiony policzek. —
Głokwnym celem jest w konkcu nie niszczenie baz, ale sprowokowanie niepo-
rozumienia miedzy Bizh a Vul, o ile nam się to uda. Zaproponowane przeze
mnie uderzenie na odległe bazy bardziej temu celowi odpowiada.

— Kampania prowadzona tak daleko — mruknął John — będzie wy-

magała uprzedniego zbadania terenu...

— Słusznie. Trzeba się będzie trochę rozejrzeck. Mysklałem, czy mogli-

byskcie zorganizowack swoje spotkanie gdziesk w poblizyu krankcokw imperium
Vulmoti? Wybokr czasu i miejsc waszego pojawienia się w okresklonych rejo-
nach powinny zmusick Bizh do skierowania myskli w pozyądanym kierunku,

— Musielibyskmy wynurzyck się z pełnym ładunkiem broni, energii i

pozyywienia. Czy mozyecie dostarczyck dwokch pierwszych? Zcywnoskck dostanie-
my na Akielu.

— Oczywiskcie. Ale to wymaga jeszcze kilkuset godzin. Zbyt gwałtow-

ne gromadzenie i transport tak wielkich zapasokw zwrokciłby uwagę szpie-
gokw. Dwa statki Bizh są nadal przygotowane dla was na Akielu, gdziekol-
wiek ta planeta jest. Wiec do chwili, w ktokrej statki będą gotowe, my zgro-
madzimy pociski i energie w jakimsk mało uczęszczanym miejscu.

Myskli szybko przebiegały Johnowi przez głowę. Jak bardzo przydał-

by się teraz obiecany przez Omniarcha statek Klee. Pomijając potencjalne
korzyskci w czasie walki, mokgłby stanowick bazę jeszcze lepszą, nizy jakakol-
wiek planeta (o ile rzeczywiskcie był tak wielki, jak mokwiono). Mokgłby przy-
jąck na pokład wszystkich męzyczyzn w tym samym czasie. Ale przeciezy nie
mozyna było powiedzieck o tym Vezowi... Ocknął się.

— Aha. Vez! Skoro juzy mokwimy o mało uczęszczanych miejscach.

Nasz pobyt na Akielu staje się dla gospodarzy coraz bardziej kłopotliwy i
coraz mniej mile widziany. W czasie naszego ostatniego spotkania rozma-
wialiskmy o jakiejsk niezamieszkałej planecie w bezpiecznym zasięgu wasze-
go regionu, ktokrą ewentualnie moglibyskmy zająck. Jezyeli juzy wybrałesk, to
mozye ona mogłaby posłuzyyck za tymczasowy magazyn dla gromadzenia bro-
ni?

background image

Baczne spojrzenie Vez Do Hana skoncentrowało się na Johnie przez

długą chwile. — Swwietny pomysł, Komandorze. Kiedy chciałbysk zobaczyck
wybraną przeze mnie planetę?

— Dopiero za kilka hohdankskich dni, jeskli pozwolisz. Musimy popra-

wick nie tylko statki, ale i morale załogi. Mozye po prostu przyskle sygnał do
twojej kwatery, kiedy juzy będę gotowy?

— Oczywiskcie, przyjacielu. A więc do następnego spotkania, Johnie

Braysen!

— Do spotkania, Vezie Do Han!
Po powrocie na Akiel John pospiesznie odszukał Pełnego Samca

Chelki.

— Muszę zamienick kilka stokw z Omniarchem. Szybko. Polecę, gdzie-

kolwiek będzie chciał się ze mną spotkack.

Chelki popatrzył na niego uwazynie, jego twarz nie wyrazyała zyadnego

uczucia, głowa była podniesiona na wysokoskck twarzy Johna, wszystkie czte-
ry nogi stały mocno wsparte w ziemie.

— Jak wiesz, Komandorze, miejsce pobytu mojego przodka nie jest

mi wiadome. Twoje słowa będą wysłane nie bezposkrednia droga, dlatego
nie mam pojęcia, jak długo to potrwa. Ale wiadomoskck wysklę natychmiast.

background image

IX

Bulvenorg, Zastępca Pierwszego Starszego Marshala Obwodu

Obronnego Wielkiego Imperium Vulmotu siedział, słuchając gadania, dys-
put i wręcz kłoktni pospiesznie zebranego sympozjum.

Większoskc k zebranych tu porucznikokw stanowili jego bezposkredni

podwładni, ale jak zwykle pozwalał im na trochę swobody. Słuchał tak, jak
mokgłby słuchack zaniepokojony, ale nieustraszony kot — rozparty na krze-
skle, z na wpokł opuszczonymi powiekami. Jego uszy leciutko drgały od czasu
do czasu, kiedy docierało do nich jakiesk wazyniejsze słowo z tej całej papla-
niny. Bulvenorg nie był kotem. Bez wątpienia nalezyał do humanoidokw, o
czym skwiadczyły jego silne i zręczne dłonie o czterech grubych palcach z
przeciwstawnym kciukiem. Jeskli jego paznokcie byty grubsze i mocniej
osadzone nizy u Hohdankczykokw, to jedynie dlatego, zye Vulmoti rozwijali się
w jeszcze trudniejszym skrodowisku naturalnym. Bulvenorg mokgłby z
powodzeniem nosick ludzkie buty (odpowiednio szerokie), mimo izy palce
stokp miał bardziej chwytne niz y palce stokp człowieka. Jego twarzy nie
sposokb jednak było wziąck za ludzką — płaszczyzny policzkokw oddalone od
siebie na wysokoskci uszu zbiegały się w okolicy szczek tak, zye jego wielki
nos, blisko osadzone oczy, wystająca broda i wysunięte ku przodowi zęby
zajmowały bardzo wąską przestrzenk. Jego zęby byty zębami bardziej
mięsozyernego stworzenia nizy człowieka, ale tezy nie do tego stopnie, by
Vulmoti nie mokgł spozyywack innych pokarmokw.

W ludzkim pojęciu Bulvenorg byłby krepy — miał nieco ponad szeskck

stokp przy wadze powyzyej trzystu funtokw. Trudno byłoby powiedzieck, czy
jest gruby, czy tezy azy tak umięskniony — w kazydym razie większoskck humano-
idokw nie mogła pojąck, jakim cudem ten cięzyki stwokr w razie potrzeby
stawał się gibki i niemal bez koskci. Ale tezy niewiele humanoidokw wiedziało,
zye ziemskie koty (kiedy jeszcze istniały) umiały w ułamku sekundy zmienick
swą leniwą ospałoskck w zdecydowaną akcje stalowej spręzyyny. I własknie pod
tym względem Bulvenorg przypominał kota. Jego spiczaste, ostre uszy od
dobrych paru chwil drgały coraz częskciej. Podnioksł rękę, aby przygładzick
kroktko ostrzyzyone, wijące się włosy, porastające jego pochylone czoło
(pochyłoskc k te rokwnowazyyła wypukłoskc k tyłu czaszki). Powoli rumieniec
przyciemnił jego skniadą cerę. Bulvenorg nie był zły, ale zaczynał się niecier-
pliwick — chaotyczne spory przestały byck zkrokdłem nowych informacji czy
pomysłokw.

background image

Wyprostował się na krzeskle. Oficer przewodniczący zebrania natych-

miast zastukał w pulpit czymsk, co do złudzenia przypominało ołokwek, ale
w rzeczywistoskci było samozasilanym laserem, mogącym co najwyzyej lekko
zwęglick powierzchnie specjalnego tworzywa. Wzmozyone pukanie zwrokciło
uwagę zebranych.

Przyciskając guzik na klapie marynarki Bulvenorg powiedział doskck

grubym, ale miękkim głosem: — To jasne, zye wielu z was stara się ukryck
swoje zaskoczenie... — przerwał, dając im ułamek chwili na niezadowolone
szemranie — zye Delegat Cywilny dał dowokd nieprzychylnoskci sugerując, izy
jednostki naszych organizacji militarnych dokonały niczym nie usprawie-
dliwionych atakokw na bazy graniczne imperium Bizh. I to z powodokw, jak to
wdzięcznie ujął, ktokrych zyaden zdrowy na umyskle osobnik nie Jest w stanie
zrozumieck ani wytłumaczyck. Nasz Dyrektor przyłozyył do tej doskck frywolnej
sugestii wagę większą nizy cała sprawa na to zasługuje. Z kolei nasz Szef
Wywiadu Pozaimperialnego elokwentnie wychwalał trudnoskci szpiegowa-
nia w obcym skwiecie odległym o wiele set lat skwietlnych od naszych najdal-
szych granic, z ktokrym to skwiatem nie utrzymujemy nawet stosunkokw
konsularnych. A w konkcu usłyszeliskmy raport mojego własnego adiutanta,
ogoklnie okresklającego kroki przedsięwzięte przez nas przeciw mozyliwym
masowym atakom odwetowym ze strony Bizh... — znokw przerwał na
moment, szukając wzrokiem skladokw opozycji. Oczywiskcie, mokgłby ją prze-
łamack bez większego trudu, ale wolał zakonkczyck sympozjum bez zbytniego
rozdrazynienia. Podjął znowu:

— Uderzyło mnie jednak, zye nikt nawet przez chwile nie przypuskcił, izy

owe tajemnicze ataki (oczywiskcie, nie mozyemy i nie powinniskmy zaprze-
czack, zye nasz wywiad pokonuje w swej pracy olbrzymie trudnoskci) zostały
przez kogosk celowo zaplanowane tak, by sprowokowack wrogoskck miedzy
nami a Bizh.

Rozległy się pomruki zdziwienia i zmartwienia.
— Taka mozyliwoskc k — powiedział Bulvenorg — naturalnie była od

początku najzupełniej oczywista. Nie wspomniałem o niej, bo miałem
nadzieje, zye ktosk rozwazyy ją z innej strony nizy ja to czynie i mozye wniesie
jakiesk nowe myskli. Teraz proponuje, aby kazydy z was zastanowił się nad tą
koncepcją i przygotował się do przedyskutowania jej podczas następnego
spotkania.

— Delegat Cywilny — stary doradca, ktokrego Bulvenorg ze wzajemno-

skcią darzył wstrzemięzkliwym szacunkiem — chrząknął. Bulvenorg spojrzał
na niego, co było rokwnoznaczne z udzieleniem głosu.

background image

— Interesująca myskl — powiedział delegat — szczegoklnie, zye pochodzi

od kogosk kto rzadko bawi się w takie subtelnoskci. Ciekawe, kogo pan miał
na myskli mokwiąc o blizyej nie sprecyzowanych prowokatorach? Czy mysklał
pan o Obcych, czy tezy zastanawiał się pan nad mozyliwoskcią, izy ktosk z nas
uczynił to w strachu przed brakiem stałego dopływu kredytokw?

Bulvenorg uskmiechnął się.
— Proszę nie sądzick — powiedział — zye ta ostatnia mozyliwoskck została

przeze mnie pominięta. Jednakzye, skoro moim zadaniem jest obrona Impe-
rium i jej posiadłoskci, uczyniłem wszystko, aby upewnick się, zye nie jest to
działanie nikogo z nas. Chociazy nasze informacje, siłą rzeczy, mogą byck
jedynie poskrednie, jest zupełnie jasne, zye Obcy (i jak się wydaje, niezbyt
wielka ich siła) są własknie owymi prowokatorami. Dziękuję — skłonił się
lekko w stronę delegata — za znalezienie właskciwego okresklenia. Przyzna-
je, zye myskląc o nich operowałem o wiele ostrzejszymi sformułowaniami.

Cywil odkłonił się. — Jestem pankskim sojusznikiem w nadziei uniknię-

cia wojny z Bizh. Czy mogę prosick o wyjawienie, kim są owi szubrawcy?

Bulvenorg przybrał wygląd zawiedzionego i urazyonego.
— To własknie — burknął — wymaga ogromnego wysiłku z naszej stro-

ny. A poniewazy do tej pory nie mamy zyadnych szczegokłowych informacji
(chock przychodzi mi na myskl kilka ras, ktokre mogłyby odnieskck korzyskci z
takiej sytuacji) nie widzę podstaw do przedłuzyania dyskusji.

Cywil rozeskmiał się chrapliwie, Bulvenorg wstał i jakby nigdy nic zmie-

szał się z tłumem wychodzących, witając się z niektokrymi i wymieniając
stosowne grzecznoskci. Właskciwie nigdy nie miał nic przeciw takiemu brata-
niu się ze swoimi podwładnymi. Ale kiedy — tak jak teraz — przeszkadzało
mu to w podjętych przedsięwzięciach, musiał bardzo się starack, aby ukryck
zniecierpliwienie. W konkcu większoskck zebranych wyszła.

Bulvenorg ponownie dotknął włącznika mikrofonu i powiedział do

oficera przewodniczącego, ktokry nadal cierpliwie stał za swoim pulpitem:
— Admirale Gusten. Czy mogę z panem zamienick kilka słokw?

Bulvenorg wyjął butelkę z biurka i nie tracąc czasu na zwyczajowe cere-

monie napełnił trunkiem dwie szklaneczki. Jedną dla Gustena, drugą dla
siebie. Był to zwyczajny, urzędowy napokj z dodatkami zapachowymi nada-
jącymi mu lekko dymny, lekko kwaskny zapach i smak.

— Przez chwilę mysklałem — rzucił — zye ma pan zamiar wezwack tego

pokłgłokwka do zamilknięcia.

background image

— Nie — Gusten uskmiechnął się lekko. — Był politykiem tak długo, zye

teraz lepiej wie, kiedy przewodniczący stuknie, zanim jeszcze przewodni-
czący zda sobie z tego sprawę. Właskciwie mysklę, zye był niezwykle zgodny,
nieprawdazy?

Bulvenorg przytknął palec wskazujący do kciuka na znak, zye podziela

zdanie rozmokwcy.

— Był tutaj, aby nas zmusick do wypowiedzi. A czy pan, Gusten, zoriento-

wał się, kto mozye nam robick te przykre niespodzianki?

Mały palec i kciuk Gustena wyraziły brak własnego zdania.
— Jestem całkowicie zbity z tropu. Nie mam pojęcia, kto byłby zdolny

do zdobycia tuzina lub więcej naszych statkokw, włączywszy w to jeszcze
statek wazyący czterdzieskci tysięcy lohm. Nie sądziłem, zye tyle straciliskmy w
ciągu pięciu generacji.

Bulvenorg wzruszył ramieniem i wypił mały łyk ze swojej szklanki.

— To rzeczywiskcie zagadka. Byck mozye ktosk zbudował statki według na-
szych projektokw? Jezyeli tak, to była to wręcz niewiarygodnie sumienna ro-
bota. Kazydy kawałek metalu, kazyda fotografia, kazyda sonda magnetome-
tryczna, ktokra wpadła nam w ręce lub ktokrej mamy opis, wskazuje na nasze
własne statki. Podejrzewam, zye czeka nas długie grzebanie w archiwach w
poszukiwaniu danych o statkach, ktokre kiedykolwiek straciliskmy. A swoją
drogą — siedział patrząc uwazynie na podwładnego, nieoczekiwanie uzyył
formy bezposkredniej — czy naprawdę nie przychodzi ci na myskl jeden gatu-
nek, ktokry mozolnie zdobywałby statek po statku, aby potem uzyyck kazydego
z nich przeciwko nam?

Gusten zmarszczył brwi.
— Naturalnie. Długowiecznoskck naszych zagadkowych i często zadzi-

wiających niewolnikokw Chelki momentalnie przychodzi mi na myskl. Nawet
poczyniłem swego czasu pewne badania w tym kierunku. Dwa mało istotne
bunty Chelkich zostały stłumione. W ciągu następnych stu naszych lat nie
zdarzyło się, aby jakikolwiek statek zdobyty przez buntownikokw nie został
im odebrany.

Bulvenorg uskmiechnął się, ale oczy miał powazyne. — Tak — zamru-

czał. — Ale były rokwniezy statki zaginione bez wieskci.

— Chelki rodzaju technicznego — zaprotestował Gusten — nie są

zdolni do takiego wyczynu.

— Rodzaju technicznego nie. Ale skoro do tej pory nie udało nam się

rozwiązack zagadki hormonokw Chelkich? Skąd mozyemy mieck pewnoskck, zye

background image

trzymany gdziesk w celach rozrodczych Pełny Samiec Chelki nie prokreował
osobnikokw wyglądających jak wszyscy rodzaju nijakiego, ale z instynktami
wojownika?

— Myskli pan — Gusten wyglądał na mocno zaniepokojonego, prawie

przerazyonego — zye to mozyliwe?

Bulvenorg dopił resztę swego napoju, niecierpliwie machnął dłonią,

w ktokrej trzymał szklankę.

— To po prostu jedna z ewentualnoskci, ktokre przyszły mi na myskl. A

ponadto te statki mogły byck gromadzone najrokzyniejszymi okręzynymi droga-
mi. Koalicja naszych rywali, jezyeli spojrzymy na sprawę realistycznie, z po-
wodzeniem mogła zgromadzick taką iloskck. Co innego jest tutaj o wiele istot-
niejsze. Najpilniejszą rzeczą byłoby ustalenie, kto wchodzi w skład załogi?
Zawsze istnieje ryzyko, zye ktosk zostanie pojmany albo ciała zabitych zosta-
ną zidentyfikowane. Zapewne wiec członkami załogi nie są mieszkankcy
zyadnego z imperiokw, z ktokrymi od czasu do czasu gramy sobie w turg albo
miant. Czy nie przychodzi ci na myskl pewna niewielka grupa fanatycznie
zuchwałych humanoidokw nienawidzących nas kazydym mikrolohmem swe-
go istnienia? — Obserwował swego podwładnego z lekkim rozczarowa-
niem — A nawet jeskli dodasz widoczny geniusz w bitwach z obronnymi si-
łami Bizh?

Mały palec i kciuk Gustena spotkały się.
— Ma pan na myskli Ziemian? I ich kom... (jakie to głupie okresklenie

rangi) komandora Johna Braysena? Zostało ich niewielu, a i to w rozsypce.
Poza tym ich tłustym poetą na planecie nazywanej Jessa. A co do Braysena.
Mysklałem, zye juzy powinien dawno zemrzeck na Drongail.

Bulvenorg pokazał zęby w pokłuskmiechu.
— Braysen rzeczywiskcie trafił na Drongail i tam, zgodnie z naszymi

raportami, uległ nałogowi dronu. Jeskli chodzi o resztę, sprawdzałem dzisk
rano. Mozye ich byck przypuszczalnie azy trzystu. I... chyba o trzystu za duzyo.
Zawsze zastanawiałem się, czy decyzja o pozostawieniu niedobitkokw jako
przykładu dla innych buntownikokw czy agresorokw nie była zbyt nierozwazy-
na. A co do Braysena, to powinniskmy byli upewnick się, zye on naprawdę nie
zyyje.

Gusten powoli wysączył resztkę napoju i ostrozynie odstawił szklan-

kę. — Rozumiem tok pankskich myskli — powiedział. — Ale to byłoby chyba
zbyt niewiarygodne.

— Niewiarygodne! ? A wiec pomyskl, Gusten. Byli z Hohd przez tyle

czasu. Zauwazy teraz, zye Bizh ostatnio bardzo łakomie zerkali na dwa lub

background image

trzy pomniejsze imperia lezyące pomiędzy nimi a Hohd. Hohd nie bardzo
chce i nie mozye angazyowack się w otwartą wojnę. Z ich punktu widzenia
optymalnym rozwiązaniem jest bodaj prokba przekonania Bizh, zye nie oni,
ale własknie my zainteresowaliskmy się tą ekspansją.

Gusten powoli przytknął kciuk do palca wskazującego.
— Rzeczywiskcie powinniskmy się tym zainteresowack. Jeskli Bizh zajmą

dalsze terytoria wzdłuzy ramienia spirali i w konkcu pokonają Hohd, to zakła-
dając dalszą ich ekspansje przez pusty Region trafią do naszego ramienia.
Jednak to jeszcze sprawa dalekiej przyszłoskci. W dodatku nie mamy dowo-
dokw. Domysły to za mało, zyeby planowac k karną ekspedycje przeciwko
Hohd.

Bulvenorg ponownie napełnił szklanki, mokwiąc z namysłem:
— To raczej niemozyliwe. Oni są zbyt silni, a my na razie zbyt osłabie-

ni. Nawet gdybyskmy mogli wygrack totalną wojnę z Hohd, Bizh stałoby się
najpotęzyniejszym mocarstwem całego sektora galaktyki. — Pociągnął duzyy
łyk ze szklanki. — Oczywiskcie, konieczne jest zaplanowanie przez nas od-
powiedniej kontrakcji. A po pierwsze, musimy upewnick się, zye moje przy-
puszczenia są słuszne. W konkcu prezentuje tylko własne logiczne domysły.
Najpierw przeprowadzimy wywiad na Jessie. Chociazy ten gruby poeta i jego
zwolennicy raczej porzucili myskl o walce, ale przeciezy mogą wiedzieck, co się
skwieci. Natychmiast nalezyy wystack statek na Drongail celem sprawdzenia,
czy komandor Braysen nadal tam się znajduje. Ponadto zwiększymy wy-
wiad zarokwno w Bizh, jak i w Hohd. — Zamysklił się na centisheg. — A
mozye... — mruknął — powinniskmy dodack do tego cosk jeszcze? Mam takie
przeczucie czy podejrzenie, zye mozye warto byłoby wysłack jakisk niewielki
oddział w dokł ramienia spirali, aby jeszcze raz przyjrzeck się tej planecie,
skąd pochodzą ludzie. Ziemi.

Gusten szybko zamrugał oczyma. — Nie sądzę, zyeby jakisk człowiek

mokgł tam przetrwack.

— Nie. Ale zostały tam maszyny i materiały. Przy szybkiej pracy w

kombinezonach i po pokzkniejszym odkazyeniu niektokrzy z niedobitkokw mogli
odzyskack pewne uzyyteczne rzeczy. Wkroktce o tym znowu pomokwimy —
Bulvenorg pochylił się w stronę Gustena. — W międzyczasie proszę organi-
zowack poszczegoklne ekipy. Nawet z pominięciem rang i wszystkich ustalo-
nych zasad doboru. Muszą to byck osoby rzeczowe i.. potrafiące milczeck. Ro-
zumie pan? Czuje, zye powaga tej sprawy mozye przekroczyck granice odpo-
wiedzialnoskci.

background image

X

Nieuzbrojony poskcigowiec hohdankski zblizyył się do zielonej planety.

John i Bart siedzieli przed ogromnym ekranem patrząc uwazynie. Po chwili
John pochylił się, dostroił kamery tak, by otrzymack powiększony obraz łank-
cucha gokrskiego, lezyącego kilka mil z boku. — Jeskli nawet to nie są sosny —
mruknął — to i tak jestem skłonny nie widzieck zyadnej rokzynicy.

— A ja — Bart wzruszył ramionami — zaczekam, azy będę je mokgł

wąchack. Dopiero wtedy się ucieszę. Czy widzisz juzy jakiesk miejsce do lądo-
wania?

— Nie. Ale mysklę, zye będzie za krawędzią ekranu w poblizyu tamtego

jeziora. Patrz! Jezioro jest otoczone przez wąski pas łąk. A lądowisko znaj-
dziemy opodal tych drzew za łąką. No, jak? Chętnie będziesz tę planetę na-
zywał swoim domem?

Bart spojrzał na Johna. Obaj bardzo uwazyali na to, co mokwią. Vez Do

Han — było to doskck prawdopodobne — mokgł mieck w pomieszczeniach po-
skcigowca zamontowane aparaty podsłuchowe.

John uskmiechał się — był tak podniecony, zye Vez mokgł to zauwazyyck,

jeskli potajemnie słuchał ich i obserwował. Nie mokgł jednak wiedzieck, zye ten
atrakcyjny skwiat ponizyej nie był jedyną przyczyną tego podniecenia. John
spieszył się juzy na umokwione spotkanie z Omniarchem. Kiedy opuskci te pla-
netę, kiedy potem pozyegna Veza...

Interkom zazgrzytał i zaskwistał, potem ludzie usłyszeli głos Veza: —

Lądowanie za dziesięck dołek. To znaczy za dwadzieskcia dwie minuty. John i
Bart poszli do swoich pokojokw po bagazye. Uzgodniono, zye oni dwaj zostaną
tutaj i zaczekają na Lunę, ktokra przywiezie zapasy z Akielu. Oczywiskcie nie
dlatego, aby ta t planeta nie była urodzajna. Nie będzie tu zyadnego prze-
twokrstwa, dopokki nie-zbudują sobie elektrowni, więc na razie będę musieli
poprzestack na artykułach dowozyonych z innych planet.

John nie był pewien, czy Omniarch przyleci z Akielu na Lunie, czy

tylko przyskle łącznika z powiadomieniem o miejscu i czasie spotkania.
Zresztą wątpił, by tak stary wyga ryzykował pojawieniem się tutaj. Ale
ostatecznie nie miało to wielkiego znaczenia, bo wszystko było na jak naj-
lepszej drodze.

W kwaterach Barta i Johna zabrzęczał dzwonek i na chwile zajasknia-

ły ekrany, pojawiła się na nich twarz Veza.

background image

— Spotkamy się przy luku numer dwa tuzy po lądowaniu, zgoda?
— Oczywiskcie. Doskonale, Vez.

Słonkce przygrzewało tu prawie tak samo jak na Ziemi. Drzewa otaczają-

ce łąkę nie były podobne do sosen — miały pomarszczone owalne liskcie i
zapach pieprzowcokw — lecz mimo to puls Johna zaczął bick szybciej. Trawa
tutaj na pierwszy rzut oka była taka, jak na Ziemi. Sięgała do kostek w naj-
bujniejszych kępach. I pachniała najzwyklejszą trawą.

Przelatujące w poblizyu ptaki mogły byck sokjkami, gdyby zamiast pur-

purowego miały upierzenie niebieskie, tak bolesknie zapamiętane z Ziemi.
Ekologiczne miejsce wiewiokrek zajmowały niewielkie stworzenia, zadzi-
wiająco podobne do małych, nie owłosionych pieskokw meksykankskich.
Tyle, zye skakały tak, jak tego nie robi zyaden pies. Ludzie spostrzegli tezy ja-
kiesk stworzenie podobne do szopa, ktokre szło z lasu w stronę jeziora. Zoba-
czywszy ich zatrzymało się na chwile, rzuciło zdziwione spojrzenie na sta-
tek gokrujący nad okolicą o sto jardokw za plecami ludzi i zakręciwszy się w
kokłko pobiegło z powrotem sapiąc przy tym komicznie jak zmęczony czło-
wiek. Johnowi skojarzyło się to zwierze z szopem ze względu na sposokb, w
jaki się poruszało. Bo, w rzeczywistoskci, miało ono dłuzyszy ryjek (jak opos),
kroktki ogon i cętkowane, szare futro z jedną białą łatą na szyi.

Kilkanaskcie jardokw za ludzkmi stało paru uzbrojonych Hohdankczy-

kokw — to na wypadek ataku jakiego niebezpiecznego stworzenia. Vez pod-
szedł do Johna i Barta, uskmiechnął się.

— I jak, przyjaciele? Podoba wam się tutaj?
John musiał przełknąck sklinę zanim wydobył z siebie głos.
— Tu jest... idealnie, Vez. Tak jak na Ziemi w strefie umiarkowanej

byłoby pokzkną wiosną.

— Cieszę się. Kazałem moim ekologom dokładnie przestudiowack

opisy Ziemi, zanim dokonałem wyboru. Zapewniono mnie, chock, siłą rzeczy,
badania musiały byck pobiezyne, zye skmiało mozyecie rozłozyyck się obozem w
poblizyu tego jeziora, zachowując jedynie zwykłe skrodki ostrozynoskci wobec
tutejszych drapiezynikokw. I czy jesteskcie pewni, zye namiot wam wystarczy?
Moglibyskmy szybko postawick jakisk domek...

— Namiot wystarczy — odparł John. — Wygląda bardziej... bardziej

niewinnie.

Vez otwartą dłonią wyraził zgodę. — O ile wiem — powiedział —

chociazy sam tego nie widziałem, parę mil w dokł strumienia jest rokwnina, na
ktokrej będziecie mogli zbudowack osiedle i zmontowack wszystkie podstawo-

background image

we urządzenia produkcyjne, ktokrych moglibyskcie potrzebowack. Aha! Zasta-
nawiałem się nad tym, zye kiedy zdobędziecie większą iloskck statkokw, będzie-
cie musieli opracowack metody kamuflazyu. Jeskli chodzi o to tymczasowe lą-
dowisko, to będzie wygodniej przy przebywaniu na nim co najwyzyej dwokch
do trzech statkokw rokwnoczesknie, l jeszcze cosk. Grunt nie jest tu na tyle
zwarty, by utrzymack dzkwigi mechaniczne, wiec do załadunku broni będzie-
cie musieli uzyywack podnosknikokw grawitacyjnych.

Szli w kierunku stosu amunicji, ktokry zajmował dobre siedemdzie-

siąt jardokw pąsu lasu, otaczającego łąkę. Ponad wielkimi zbiornikami i pa-
kami rozwieszone byty kawałki maskowania (materiał został, wedle za-
pewnienia Veza, zabarwiony tak, aby nie kontrastował z listowiem bez
względu na typ oskwietlenia — widzialne, podczerwone czy ultrafioletowe).

Cokzy za potęga drzemała pod tą siatką! Johnowi krew zatętniła w zyy-

łach na samą myskl o salwie długich, metalowych cygar pędzących przez ko-
smos w pogoni za rozpaczliwie umykającymi statkami nieprzyjaciokł.

Olbrzymia Luna delikatnie osiadła w dolinie, nie dotykając murawy,

aby pozostawick jak najmniej skladokw. Coulter jako pierwszy wyłonił się z
luku. John wyszedł mu na spotkanie. — Przywiezkliskcie pasazyera?

— Nie. Tylko zestaw danych i czas.
— Gdzie i kiedy?
— Około dwunastu i pokł lat skwiatła stąd pomiędzy czterema po-

dwokjnymi gwiazdami. Tak zye będziemy doskonale zamaskowani przed
wszelkimi detektorami masy. Czas — Coulter spojrzał na. swokj chronometr
— kiedykolwiek pokzkniej, nizy jedenaskcie godzin od teraz.

— Nie daje nam to zbyt wiele czasu na wyładunek i uzbrojenie stat-

ku.

— I tak mamy najpierw polecieck na Akiel i stamtąd zabrack się ktok-

rymsk z małych statkokw. Zresztą mnie takzye wydaje się, zye nasz największy
trochę za bardzo rzuca się w oczy. Pełny Samiec na Akielu sugerował, zye
Vez Do Han mokgł nabrack pewnych wątpliwoskci.

— Chelki prawdopodobnie ma rację — westchnął John. — cokzy, to

znaczy tylko dodatkowe dwie godziny. Czy były jeszcze jakiesk polecenia?

— Tak. A swoją drogą musi tu zostack ktosk, kto będzie pilnowack tego

wszystkiego. Będziemy przysyłack tutaj Uzbrojonych Zwiadowcokw po poci-
ski i paliwo... No, dobrze. Zabierajmy się do rozładunku. Mysklę, zye na razie
wystarczy złozyyck zapasy tutaj pod drzewami.

background image

XI

Z niepokojem, ktokrego starał się nie okazywack, John obserwował

Omniarcha programującego hipersferowanie. Mieli wykonack skok na kilka
lat skwietlnych wprost w okolice planety docelowej bez skoku korekcyjnego.
Taka podrokzy, jezyeli nie miało się dokładnych danych, nazywana była hiper-
sferyczną ruletką. Ale Omniarch najlepiej wiedział, co robi.

Na detektorze masy małego statku widniały dwa spore punkty

skwietlne — to była jedna para podwokjnych gwiazd. Dwa mniejsze, a wiec
nieco dalej, oznaczały drugą parę. Rzeczywiskcie, było to doskonałe miejsce
jak na tajne spotkanie.

Wielki Chelki obrokcił głowę, aby spojrzeck na Johna.
— Dziesięck sekund, komandorze.
John spiął wszystkie mięsknie, potem rozluzknił.
Hipersfera!
Około pokłtorej minuty obiektywnego czasu, to było sporo. A statek

wynurzający się z hipersfery mokgł odepchnąck odłamek skalny wielkoskci
pieskci, ale nic masywniejszego. John z trudem przełykał sklinę marząc o mu-
zhee dronu albo przynajmniej o sporej szklance whisky. Swciskał i rozchylał
spocone dłonie. Wskazokwka chronometru dotarła w poblizye zaznaczonego
punktu, John prokbował nie kulick się z niepewnoskci i strachu...

Wyjskcie!
Nadal byli zyywi. I rzeczywiskcie, znalezkli się na orbicie planety, ktokra

mogłaby byck Marsem, gdyby miała trochę więcej widocznych kraterokw. At-
mosfera z cisknieniem nie wyzyszym nizy dziesięck funtokw na inch kwadratowy,
trochę tlenu... Słonkce układu było bladym, białym karłem, ktokry swego cza-
su spalił zyycie na tej planecie w chwili najwyzyszego natęzyenia promienio-
wania. Bo planeta rzeczywiskcie była jałowa, chock jakimsk cudem zostały na
niej dwa niewielkie morza.

Potajemnie zakradli się do regionu Hohdan i podniecenie, ktokre

ogarniało Johna na myskl o statku Klee, wcale nie zmniejszało jego niezado-
wolenia. Nie podobała mu się taka akcja za plecami Vez Do Hana. Lecz byli
juzy na miejscu...

Wielkie, owłosione dłonie Omniarcha swobodnie przesunęły się po

pulpicie. Statek znizyył lot, powietrze zaczęto gwizdack wokokł luku. Szli bo-
kiem nad skrajem owalnego płaskowyzyu, zatrzymali się nad jego krankcem.

background image

Omniarch znowu obrokcił głowę. — Musimy dokonack pewnego mniejszego
wydobycia powiedział zanim przejdziemy do najwazyniejszego, Johnie Bray-
sen. Proponuje delikatne uderzenie z wyrzutni, aby zmielick grunt na pyl, a
potem wydmuchack wszystko spręzyonym powietrzem. John wzruszył ra-
mionami: — Ty jestesk szefem. Gdzie trzeba kopack?

— W miejscu pod nami, mniej więcej dwadzieskcia stokp pod po-

wierzchnią płaskowyzyu znajduje się metalowy przedmiot o dwokch stopach
skrednicy i stopie gruboskci. Jego połozyenie mozyemy dokładnie okresklick przy
pomocy magnetometru.

— W porządku — mruknął John. — Co to jest? Wiezya statku Klee?
— Nie, Johnie Braysen. To nie jest czeskck samego statku. Pod nami

lezyy przyrząd do zdalnej kontroli, dzięki ktokremu sprowadzimy do nas cały
statek. Dla kazydego, kto by go znalazł, a nie zna bodaj fragmentokw techno-
logii Klee, ten drobiazg byłby zagadką nie do rozwiązania. Cokzy, lądujemy i
po lokalizacji obiektu bierzemy się szybko do roboty.

Stworzony przez Klee przyrząd do zdalnej kontroli wyglądał jak

ogromne, metalowe pudło na kapelusze, bez widocznego skladu jakiegokol-
wiek spojenia. Opukiwany ze wszystkich stron dzkwięczał głucho, niczym
jednolita bryła metalu, ale chyba musiał byck pusty w skrodku. Chyba zye Klee
stworzyli jakisk niewiarygodnie lekki metal.

Szczegoklny był sposokb otwierania przyrządu. Omniarch w magazy-

nie statku odnalazł długi kabel z drutu magnetycznego i zaczął zwijack pro-
stą, chock nietypową cewkę. Owinął rurę bardo długą spiralą, zawinął te spi-
ralę potrokjnie, na kawałku pierskcienia zamontował starozyytny przyrząd
kontrolny. Całoskck wielokrotnie owinął mocną taskmą.

— Teraz — powiedział do Johna — potrzebny nam pulsujący prąd

stały, ktokrego częstotliwoskck będziemy mogli zmieniack od pięciuset do tysią-
ca pięciuset megacykli. Czy statek ma jakiesk urządzenia o podobnych para-
metrach?

John z osłupieniem patrzył na cztery nogi Chelki, na jego dłonie

trzymające urządzenie. Przebyck całą te drogę... Dopiero potem zauwazyył
cosk w rodzaju uskmiechu na twarzy Omniarcha i nieoczekiwanie zaczerwie-
nił się.

— Oczywiskcie — mruknął. — Po prostu odłączymy przewody od

wyrzutni, jezyeli nie potrzebujesz wiecej nizy kilka amperokw i kilkaset wa-
tokw.

Omniarch uskmiechnął się wyrazknie. — Czy nie uwazyasz, zye monto-

wanie i przywozyenie tu specjalnych urządzenk mogłoby się okazack doskck nie-

background image

roztropne? I — przerwał na moment, leciutko przebierając stopami — pro-
szę mi wybaczyck, jezyeli wydaje się cokolwiek podniecony. Widziałem jedy-
nie filmy o statku, ktokry tu wydobędziemy. Oczywiskcie, o ile wszystko się
uda. Oprokcz tego, zye statek jest jeszcze jedną zdobyczą technologii Klee, jest
on takzye istotnym elementem moich planokw.

John znowu patrzył na niego ze zdziwieniem. — Czy chcesz powie-

dzieck, zye jeszcze nigdy nie uzyywałesk tego przyrządu do zdalnej kontroli?

— Przyrządu uzyywałem, i to z bardzo interesującymi wynikami. W

istocie to ja go tu zakopałem kilka okresokw waszego zyycia temu. Ale sam
statek... No cokzy, sam zobaczysz... Kilka minut pokzkniej prąd biegł juzy przez
przezroczystą cewkę. Omniarch stał na szeroko rozstawionych nogach nad
przyrządem, z przekrzywioną w bok szyją, aby mokc patrzeck w dokł. Trzymał
w dłoniach mały przyrządzik — odłączony od wyrzutni selektor częstotli-
woskci. Wolno obracał gałkę. Zdawało się jednak, zye nic się nie dzieje.

I nagle starozyytny przyrząd zadrzyał, zatrząsł się, podskoczył kilka

centymetrokw, odrzucił swoją gokrną pokrywę jak wieko pudła na kapelusze.
Tylko zwoje taskmy trzymały całą skciankę.

Omniarch drzyącymi rękami zaczął usuwack taskmę i drut cewki. Po

chwili John ujrzał skomplikowaną masę częskci, tarcz i znacznikokw. Rozpo-
znał pismo Klee, chock wiedział zarazem, zye nikt i nigdy w galaktyce nie do-
konał rozszyfrowania tego zapisu. Dłonie Wielkiego Chelki drzyały jeszcze
mocniej, kiedy ukląkł — zginając powoli najpierw jedną, potem drugą nogę
— na ziemi obok przyrządu. Sięgnął ku gałkom, głęboko wciągnął powie-
trze, spojrzał na Johna.

— Jeskli właskciwie zrozumiałem filmy i wszystko to, co udało mi się

rozszyfrowack z rokzynych wskazokwek, jeskli technologia Klee istotnie jest tak
niezawodna, jak sądzę; to statek wyłoni się z ziemi o niecałą mile stąd. Chy-
ba najlepiej będzie, jezyeli schronimy się na naszym stateczku. Wprawdzie
wulkaniczna aktywnoskck tej planety dawno juzy zamarła, ale siła, ktokrą zasto-
suje, będzie ogromna i mozye, mimo wszystko, dojskck do jakiegosk niewielkie-
go wybuchu.

Czując krew, gwałtownie pulsującą mu w skroniach, oszołomiony

John podązyył do statku za Omniarchem, niosącym przyrząd. Z wysokoskci
pięciu tysięcy stokp i dziesięciu mil z boku John obserwował i słuchał, jak
Chelki najpierw zamocował, a po niemal nieuchwytnym wahaniu urucho-
mił przyrząd.

Przez kilka minut niesie nie działo — John drzyał z napięcia, złoskci i

rozczarowania — potem... Ledwie zdołał opanowack odruch paniki, ktokry

background image

mokgł go zmusick do rozpaczliwego wcisknięcia startera i natychmiastowej
ucieczki z przyspieszeniem siedemnastu „g”. Najpierw powierzchnia plane-
ty — rudawa i naga pustynia o mile ponizyej krankca płaskowyzyu — pękła
wzdłuzy linii. Pękniecie wybrzuszyło się, rozeszło na boki, stało się ogrom-
nym kotłowiskiem pyłu i skał (a po minucie takzye i mułu), podnoszących
się i rozrzucanych jakby jakisk gigantyczny statek podwodny wynurzał się z
twardej ziemi. Dopiero teraz do uszu Johna dotarł głuchy ryk pękających
skał. Cosk, co wychodziło z ziemi, musiało wychodzick z bardzo głęboka. Ka-
skady pyłu, tryskające na wszystkie strony, zasłaniały teren, tak zye z po-
czątku John nie widział nawet, co tam się wylania. A potem połozyony pozio-
mo, powoli, spokojnie i majestatycznie — jakby te miliony ton skał były je-
dynie drobinkami kurzu — statek Klee wyszedł na powierzchnie.

Długą chwile John siedział sparalizyowany własnym niedowierza-

niem, ktokre nie pozwalało mu patrzeck na ekrany mogące przekonack go, zye
jego oczy wcale go nie okłamały. Statek miał co najmniej cztery tysiące stokp
długoskci i szeskckset albo siedemset stokp skrednicy. Baryczny, z zaokrąglonymi
konkcami nie pokłkolistymi, ale raczej parabolicznymi, tak jak węzyszy koniec
kurzego jaja. Nie było zyadnych widocznych z tego oddalenia wiezy czy wypu-
kłoskci. John dostrzegł wokokł statku jakiesk obręcze czy znaki przypominając
łankcuch, lecz po chwili upewnił się, zye są to rzędy nie stykających się okrę-
gokw. Jeden taki ciąg tworzył obręcz. Obręczy było — John szybko policzył
spojrzeniem — osiemnaskcie, przy czym kazyda musiała się składack z czter-
dziestu lub pięckdziesięciu okręgokw, o ile obejmowała cały statek. Potem
John zdał sobie sprawę, zye najprawdopodobniej owe koła na powierzchni
statku są pokrywami lukokw wykonanymi z ciemniejszego metalu i dlatego
kontrastującymi z matowo srebrnym kadłubem. Setki lukokw. A przez kazydy
z nich z powodzeniem mokgłby przejskck statek taki jak ten, w ktokrym John się
własknie znajdował. Nagle spostrzegł, zye owe monstrum podnosi się bez
przerwy i znajduje się juzy prawie na rokwni z nimi. Obrokcił się do Omniar-
cha:

— Hej, czy nie mozyesz...?
Chelki juzy obracał gałki w przyrządzie zdalnej kontroli. John ponow-

nie rzucił okiem na ekran: nierealny, niewiarygodny statek został zatrzy-
many, unosił się teraz nieruchomo na ich poziomie. Jeden z lukokw otworzył
się gwałtownie.

Chelki uskmiechał się wąskimi wargami, ale jego oczy zdradzały sza-

lone podniecenie, głos drzyał leciutko.

background image

— Czy wejdziemy na pokład twego nowego statku, komandorze

Braysen?

Potrzeba dysponowania dwunastoosobową załogą nie wynikała z

koniecznoskci manualnej obsługi napędu grav czy hipersferycznego, ani tezy
z zyadnych mechanizmokw wewnętrznych — wszystkie przyrządy sterowni-
cze znajdowały się na jednym pulpicie w olbrzymiej sali Centralnego Stero-
wania. Ludzie byli przede wszystkim potrzebni do dokładniejszego pozna-
nia gigantycznego kosmolotu.

Znajdowali się juzy ponownie w miejscu spotkania z Omniarchem

miedzy parami podwokjnych gwiazd.

Ostrozynie badając wszystkie przełączniki, przyciski i tablice roz-

dzielcze, odnalezkli system komunikacyjny wewnątrz ogromnego statku.
Dzięki temu ludzie z poszczegoklnych poziomokw i pomieszczenk mogli prze-
kazywac k informacje do sali Centralnego Sterowania. Niesłychanie wiele
działo się przy naciskaniu tastrokw lub przy manipulowaniu włącznikami na
pulpicie głokwnym, albo w pomieszczeniach pomocniczych umieszczonych
na obu krankcach statku. Masywne podstawy w pomieszczeniach na bronk
obracały się bezszelestnie — ale nie mozyna było domysklick się, jakie rodzaje
wyrzutni były na nich kiedy umieszczone. Liczne, rokzynokolorowe skwiatełka
mrugały w pomieszczeniach, rozbrzmiewały klaksony sygnalizujące nie ze-
wnętrzne zagrozyenie, a jedynie fakt przycisknięcia odpowiedniego tastra na
tablicy rozdzielczej, wielopiętrowe kolumny brzęczały z nadmiary zgroma-
dzonej energii dochodzącej do milionokw kilowatokw — i to bez zyadnego
oczywistego powodu!

John i Omniarch oczywiskcie nie wałęsali się po pokoju i nie wciskali

na osklep najrozmaitszych guzikokw, zanim odwazyyli się po raz pierwszy włą-
czyck oskwietlenie, parę godzin minęło im na upewnianiu się, zye statek został
zaopatrzony w tak doskonałe automaty zabezpieczające, aby poczynania
nawet najbardziej nierozwazynego głupca nie mogły spowodowack zyadnego
uszkodzenia. Nauczyli się rokwniezy odrokzyniack znaki ostrzegawcze, zapisane
starozyytnym pismem — przynajmniej do tego stopnia udało się Omniar-
chowi rozszyfrowanie języka Klee.

Było tezy cosk, co Johnowi wydało się zastanawiające.
— To jest — powiedział marszcząc czoło przy ktokrymsk z kolei znaku

ostrzegawczym — cholerny zbieg okolicznoskci. W moim skwiecie własknie
czerwieni uzyywano na oznaczenie niebezpieczenkstwa. Tak samo w Bohda-
nie i Vulmocie. Teraz widzę, zye w Klee tezy.

background image

— To nie zbieg okolicznoskci, Johnie Braysen — Omniarch uskmiech-

nął się lekko. — Mokj własny gatunek tezy uzyywał tego koloru, kiedy jeszcze
mieliskmy własną cywilizacje. Skoro wszyscy mamy czerwoną krew, to czy
symbol nie jest oczywisty?

John zerknął na niego, zarumienił się lekko, uskmiechnął:
— Masz racje. Mielibyskmy problem, gdybyskmy znalezkli wytwory

istot o krwi zielonej, czy tak?

— Sądzę — powazynie odpowiedział Omniarch — zye nauczylibyskmy

się szybko. Z koniecznoskci.

W trakcie badan k okazało się, ze Klee juz y dawno temu stosowali

wszystkie technologie uznawane teraz za najnowsze. A w dodatku jeszcze
kilka innych zupełnie ludziom ani Chelkim nie znanych. Na przykład, w po-
koju Centralnego Sterowania, obok głokwnego pulpitu znajdowała się tabli-
ca rozdzielcza oparta na czymsk, co wyglądało jak spręzyyny. Tyle zye były to
spręzyyny zrobione z jakiegosk plastyku czy ceramiki i tak twarde, zye John nie
mokgł skcisnąck dwokch przyległych zwojokw nawet odrobinkę, mimo izy uzyył ca-
łej siły palcokw. Tarcz instrumentokw na tablicy było szeskckdziesiąt siedem —
przewazynie w rzędach po trzy. Było takzye kilka pojedynczych tarcz i kilka
zestawokw podwokjnych. Oprokcz tego znajdowała się tam niezliczona iloskck
włącznikokw, przełącznikokw i gałek. Omniarch wychodząc z pomieszczenia
przystanął obok Johna, uskmiechnął .się i powiedział zagadkowym tonem:

— Mozyesz trochę poeksperymentowack. Nic, co mozyesz zrobick z tą ta-

blicą, nie jest niebezpieczne.

I wyszedł. Nieco urazyony John patrzył za nim chwile, potem obrokcił

się, aby ponownie spojrzeck na tablice.

Miała ona około szeskciu stokp wysokoskci i dziesięciu stokp szerokoskci,

odstawała na osiem czy dziesięck cali od urządzenia sterowniczego, lecz jej
wywinięte boki prawie dotykały obudowy głokwnego pulpitu, tak zye prze-
strzenk za tablicą była niewidoczna — bez wątpienia własknie tam znajdowa-
ły się przewody i wszystkie przyrządy.

John wybrał przełącznik ponizyej największej tarczy, mającej około

trzech stokp skrednicy, przerzucił go w krankcowe połozyenie i... odskoczył do
tylu, kiedy zmaterializowała się przed nim przejrzysta kula o skrednicy ta-
kiej, jak rozpiętoskck tarczy. Zblizyył się ostrozynie — skwiatło z pokoju przeni-
kało kule, ciemna tarcza zniknęła. Z tablicy na pokłtorej stopy wybrzuszała
się połowa kuli. Wiec druga połowa powinna byck za tablicą, ale gdzie, skoro
było tam zaledwie parę cali wolnej przestrzeni? John wyciągnął dłonk, aby
dotknąck przejrzystej powierzchni. Nie poczuł nic — jego palce po prostu

background image

przeszły przez to cosk, co z pozoru wyglądało na plastyk czy szkło. Cofnął
rękę — na kuli nie było najmniejszego skladu. Wyłączył prąd i kula zniknęła,
znokw pojawiła się ciemna tarcza. Włączył — tarcze znowu zastąpiła kula.
Wpatrywał się w nią przez chwile, potem nagle podbiegł do detektora masy
— tak! Przezroczysta kula na ekranie z punktami skwiatła oznaczającymi
gwiazdy podwokjne i malenkkimi skwiatełkami oznaczającymi Lunę oraz sta-
tek zwiadowczy, była tych samych rozmiarokw. Bardzo ostrozynie wyciągnął
rękę pozą osłonę detektora, dotknął powierzchni kuli. Ta była taka, na jaką
wyglądała — pełna, chłodna w dotyku. Powrokcił do umieszczonej na sprę-
zyynach tablicy rozdzielczej.

Zcaden z pozostałych przyciskokw ani przełącznikokw nie spowodował

pojawienia się na tablicy jakichkolwiek zmian, nie wywołał najsłabszego
skwiatełka wewnątrz iluzorycznej kuli. Patrząc na napisy John zmarszczył
brwi w skupieniu — rozpoznał tylko jedną kombinacje znakokw, zajmującą
cały jeden brzeg tablicy. Słowo to oznaczało „hipersfera”. Tak w kazydym ra-
zie tłumaczył je Omniarch. Zapewne był to jakisk specjalny rodzaj detektora
masy dający się uruchomic k tylko wtedy, kiedy komputery były zapro-
gramowane na podrokzy w hipersferze. Mozye byt to wykrywacz stanu goto-
woskci do hipersferowania statkokw znajdujących się w poblizyu? John ze
zniechęceniem wyłączył przyrząd, kula znikła.

Rokwnie zagadkowy był układ czterech chronometrokw nad matą ta-

blicą komputera pomocniczego. Po włączeniu zasilania do tej tablicy cztery
zegary natychmiast zaczęły chodzick — wskazokwki szybko wykonywały kil-
ka obrotokw wibrując z rokzynymi prędkoskciami, po czym zwalniały tak, zye
wszystkie cztery zegary pokazywały — jak się: zdawało — cztery rokzyne
czasy. Trzy z nich pokazywały daty i czasy, ktokrych John nie rozumiał.
Wskazokwki czwartego poruszały się z taką samą prędkoskcią jak wskazokwki
ręcznego zegarka, chock oczywiskcie wszystkie cyfry i podziałka były zupeł-
nie inne. O wiele bardziej tajemnicze były wnętrza przyrządokw. Na przy-
kład, głokwna czeskck statku — gigantyczny mechanizm długi na ponad tysiąc
stokp i mający prawie dwieskcie stokp skrednicy. Nie tylko nie było do jego wnę-
trza dostępu, ale wydawało się, zye nigdy nie istniał zyaden sposokb dostania
się do skrodka. Był zbyt masywny i gruby dla ultradzkwiękowego i magne-
tycznego sondowania. Tak mocno osadzony, zye Omniarch i John uznali, izy
musiał on byck odlany w jakiejsk przepotęzynej formie, a następnie cały statek
zbudowano dookoła niego. Mozyliwe, zye wykonano go z rozmaitych częskci,
lecz potem nałozyono nank obudowę z litego metalu. Z tego samego, wytrzy-
malszego nizy jakakolwiek odmiana stali metalu wykonano rokwniezy kadłub
całego okrętu.

background image

Swciany głokwnego mechanizmu musiały mieck co najmniej dwadzie-

skcia stokp gruboskci, ukrywały przetwornice energii o niesłychanej mocy.
Wiodące z wnętrza przewody niosły prąd mogący spalick wszystkie urzą-
dzenia w największym statku, jaki John znał do tej pory. Mysklał o tym przez
kilkadziesiąt godzin zanim porozmawiał z Omniarchem.

— Tam musi byck diabelnie duzya iloskck paliwa! I co gorsza, nie znamy

zyadnego sposobu uzupełniania go, jeskli kiedysk się skonkczy. Trudno przy-
puszczack, zye Klee budowali statki do jednorazowego uzyytku.

— Jak zauwazyyłesk — Omniarch uskmiechnął się — mozye tu byck duzyy

zapas paliwa.

John patrzył na niego przez chwile — ten Chelki był, jak dla niego,

stanowczo zbyt tajemniczy.

— A propos, nigdy nie wspomniałesk, jak udało ci się zdobyck ten

przyrząd do zdalnej kontroli. Ani gdzie widziałesk filmy mokwiące o miejscu
ukrycia statku i trochę o jego obsłudze. Wydaje mi się, zye mogły tam byck i
inne wskazokwki, gdzie szukack pozostałych dzieł Klee. Mam na myskli takie,
ktokre mogłyby przydack się w walkach.

Omniarch potakująco mrugnął dwa razy oczyma.
— Czy mysklisz, zye nie szukałem, Johnie Braysen? Inne przedmioty

mogły zostack zniszczone w katastrofach naturalnych albo do tej pory czeka-
ją na odkrycie. Zrozum, zye nie mogę wszędzie poruszack się tak swobodnie,
jak tego pragnę. Vulmoti mają szpiegokw w bardzo wielu miejscach.

John nie odpowiedział. Ale pomysklał, zye jednak zdobył informacje,

albo sklad informacji. Miejsce, w ktokrym Omniarch zdobył przyrząd zdalnej
kontroli i obejrzał film (Bokg jeden wie, na czym ten film został utrwalony,
by wytrzymack tyle stuleci) prawdopodobnie znajdowało się gdziesk na tery-
torium Vulmotu. Słowa „miejsce” Omniarch uzyywał tylko w specyficznym
znaczeniu i zazwyczaj wtedy, kiedy chciał uniknąck udzielenia komusk zbyt
wielu wskazokwek. Powiedział rokwniezy o kobietach, zye ukryte są w pewnym
„miejscu”.

Po stu godzinach (przez ostatnie osiemdziesiąt Bart Lange rokwniezy

był na pokładzie) John był pewny, zye potrafi obsługiwack ogromny statek
bez pomocy Omniarcha — napęd grav i aparatura hiper sferyczna były wy-
starczająco proste. Wystarczająca iloskck angielskich ekwiwalentokw termino-
logii Klee została wprowadzona do pamięci komputerokw, a resztę mozyna
było stopniowo doprogramowac k pokzkniej. W konkcu komputerom było
wszystko jedno, czy stosują cyfry arabskie i system dziesiętny zamiast dwu-
dziestkowego systemu Klee. Z początku zamierzał przeskalowack wszystkie

background image

tarcze instrumentokw malując na nich zrozumiale dla ludzi symbole, wkrokt-
ce pojął, zye o wiele łatwiej będzie interpretowack wskazania takie, jakie są
na oryginalnych przyrządach.

W międzyczasie Omniarch odjechał, zabierając ze sobą przyrząd

zdalnej kontroli. Wcale się to Johnowi nie podobało, ale nie protestował.
Większoskck jego ludzi juzy przybyła partiami — za kazydym razem tylu, ilu
mokgł zabrack jeden statek. Wszystkie Uzbrojone Zwiadowce zostały potem
zabrane na pokład, kwatery, korytarze i sale rekreacyjne zostały przygoto-
wane. Teraz John zajął się uzbrojeniem, pozostawiając Langowi dalsze ba-
danie poszczegoklnych urządzenk i instrumentokw. Sam fakt istnienia kadłuba
był niezaprzeczalnym dowodem ogromnej wytrzymałoskci metalu. W maga-
zynach statku mieskciły się potęzyne zapasy tego tworzywa, wiec Bart chciał
kilka kawałkokw odpiłowack, aby następnie poddack je fizycznym i chemicz-
nym badaniom. Zastanawiające było takzye to, zye pokrywy lukokw były ze
stali. O wiele przeciezy słabszej, podatniejszej na korozje i na mechaniczne
uszkodzenia nizy metal kadłuba i innych konstrukcji wewnętrznych. Oczywi-
skcie, nalezyałoby to jeszcze sprawdzick podczas walki. Frapowało go przede
wszystkim to, izy mimo staroskci stal jeszcze nie zardzewiała. Mozye w swoim
podziemnym pomieszczeniu była jakosk zabezpieczona przez bezwzględną
suchoskck powietrza (i czy powietrza?) albo jakimisk chemicznymi sposobami.

To, zye pokrywy lukokw uczyniono z podatniejszego metalu, dało w

efekcie korzyskck — aby zainstalowack wyrzutnie pociskokw i lasery ludzie pal-
nikami wycieli otwory w wielkich pokrywach. W sumie wszystko było w
porządku.

John doskck długo zastanawiał się nad rozmieszczeniem broni. Oczy-

wiskcie, wskrokd załogi byli inzyynierowie i oficer artylerii, ktokrzy mogli plano-
wack transport, zainstalowanie i podłączenie wyrzutni. Była to jednak praca
ogromna. Czy Omniarch pozwoli uczynick to na Akielu? Z pewnoskcią nie.
Wszystko musi byck zrobione w przestrzeni ludzkimi rękami. No cokzy, praca
to tylko praca. Pozostawało tylko jeszcze jedno — skąd wziąck brakującą
bronk? Postanowił przedyskutowack pewien swokj pomysł z Bartem Langem.

Mieliskmy okazję — powiedział — zdobyck statki Bizh zdatne do

odnowienia, kiedy rozpoczynaliskmy naloty. Teraz jest to juzy niemozyliwe. Są
zbyt czujni. Nie mozyemy tezy prosick Hohd o dalsze dostawy, bo niczym tak
wielkich potrzeb nie uzasadnimy. Nie mozyemy broni po prostu kupick, bo
nie mamy czym płacick.

Bart kiwnął głową potakująco i czekał na dalsze słowa.

background image

— Przyszło mi do głowy, zye Vul nigdy chyba nie starali się odzyskack

czegokolwiek ze zniszczonej Ziemi. Przeciezy cała ogromna produkcja szła
do ostatniej chwili, kiedy raptownie została zatrzymana w czasie Zagłady.
Było i na pewno jest bardzo wiele rzeczy, ktokrych moglibyskmy uzyyck. Ale z
drugiej strony to naprawdę duzye przedsięwzięcie. Zejskck na powierzchnie...

Bart wyprostował się gwałtownie.
— Nie sądzisz chyba, zye samo lezyenie przez osiem lat mogło urzą-

dzenie oczyskcick do takiego stopnia?

— Rzecz jasna, zye trzeba byłoby na zmiany pracowack w odpowied-

nich kombinezonach, a rzeczy odzyskane starannie odkazick. Deszcze na
pewno wymyły wiele najgorszego skwinkstwa z atmosfery. A amunicja lezyąca
w magazynach i fabrykach (sam wiesz, jak o nią dbano) na pewno nie jest
zbyt zanieczyszczona. A potem, juzy w przestrzeni, moglibyskmy odkazick za
jednym zamachem i sprzęt, i ludzi w ochronnych ubraniach. — Przez chwi-
le obserwował twarz Barta. — Dajmy na to, zye zbierzemy sto wyrzutni po-
ciskokw, do tego z pięckdziesiąt laserokw i pięckdziesiąt cięzykich dział...

Bart otworzył usta. — Obawiam się — powiedział — zye lasery zo-

stały od razu zniszczone.

— Byck mozye. Ale nalezyy to sprawdzick. Po zaholowaniu tego wszyst-

kiego w miejsce bez atmosfery i spłukaniu wodą zawierającą sole baru...

— A niby w czym byskmy to zabrali? — Bart uskmiechnął się sceptycz-

nie. — Sam mokwisz o duzyym ładunku i o duzyej radioaktywnoskci.

— Racja. Ale mamy rokwniezy duzyy statek. Swmiało mozyemy poskwiecick

nawet tysiąc stokp jego długoskci, jezyeli zajdzie taka potrzeba. — Uskmiechnął
się na widok twarzy Barta. — Oczywiskcie, wcale nie mam na myskli odcięcia
kawałka (nie podjąłbym się ciecia ani spawania tego metalu), ale mogliby-
skmy wszystko złozyyc k w jednym konkcu, odciąc k tam dopływ powietrza i
wchodzick w kombinezonach. Potem dałoby się przeciezy odkazick i tamto po-
mieszczenie. A jeskli nawet nie, to co z tego? Wszystkich razem i tak nie ma
dosyck wielu, by zająck jedną tysięczną czeskck tego statku.

Bart poderwał się. — Do diabła! — wykrzyknął. — Warto sprokbo-

wack! I załozyę się, zye jest na skwiecie wiele odczynnikokw mogących ułatwick
odkazyanie, o ktokrych nawet nie słyszeliskmy.

— Zamierzam — spokojnie powiedział John — zmusick Omniarcha,

nawet drogą szantazyu, zyeby on sam albo jego potomkowie rodzaju tech-
nicznego przekazali nam swą wiedze na ten temat. A nawet w najgorszym
wypadku, to co niby z tego, zye jakask wyrzutnia dodatkowo wypromieniuje

background image

kilka rentgenokw? Przeciezy, kiedy juzy zostanie zainstalowana, mozyemy trzy-
mack się od niej z daleka.

— Rzeczywiskcie mozyemy — przytaknął Bart. Widack było na jego

twarzy podniecenie. — Ile załogi bierzemy? — zapytał.

— Nawet więcej niz y mozyemy miec k ubran k ochronnych. Będziemy

mieli cholernie duzyo roboty. Miałem zamiar zabrack prawie wszystkich, za
wyjątkiem załogi potrzebnej na Lunie oraz kilku małych statkach. Morale
załogi ostatnio spadło, wiec mozye poprawiłoby się po zobaczeniu Ziemi?
Większoskck z nich nie widziała naszego układu po...

Bart zastanawiał się przez chwile, potem powoli skinął głową i po-

wiedział:— Mysklę, zye masz racje. Jezyeli o mnie chodzi, to chyba nie umiał-
bym się oprzeck teraz pokusie. Mozye to koszmarne, ale... Ale, mimo wszyst-
ko, chce zobaczyck jak Ona wygląda po byciu niezyywą przez tych osiem lat.

background image

XII

Ogromny stary statek był w hipersferze od prawie czterech godzin.

To prawie wystarczało na podrokzy do Słonkca. John niespokojnie chodził po
sali Centralnego Sterowania. Dręczyło go jakiesk dziwne, złe przeczucie. Lo-
gicznie biorąc, to po oskmiu latach nie było zyadnej przyczyny, dla ktokrej Vul
mieliby utrzymywack Układ Słoneczny pod stałą obserwacją. To prawda, zye
mozye mozyna by było prowadzick skrycie jakiesk prace w kopalniach nawet
przy istniejącej radioaktywnoskci, ale dlaczego potęzyne mocarstwo miałoby
tym sobie zawracack głowę? I na dobrą sprawę wszystko, co mozyna byłoby
eksploatowack na Ziemi czy w jej okolicach, mozyna było z takim samym po-
wodzeniem znalezkck na innych planetach pozbawionych radioaktywnoskci.
Co zask do ziemskich składokw ukonkczonej czy na wpokł ukonkczonej broni, to
rokwniez y nie powinno interesowac k Vul. Bo łatwiej wyprodukowac k takie
same przedmioty gdzie indziej nizy zabierack i odkazyack cosk pochodzącego z
Ziemi. Jedyną przyczyną decyzji Johna był brak mozyliwoskci zdobycia broni
w jakikolwiek inny sposokb. John był zdenerwowany — w konkcu dal prze-
ciezy Vulmotowi powody do przypomnienia sobie o Ziemi. Jeskli Vul będą tak
bystrzy, zyeby domysklick się udziału Ziemian w atakach na wysunięte poste-
runki Bizh, to mogą rokwniezy przyjąck ten sam tok mysklenia co on.

Według chronometru zostało mniej nizy kwadrans do zaplanowanego

wynurzenia się na powierzchnie skwiata nie dalej od Słonkca nizy orbita Pluto-
na. Nie za blisko jednak jego powierzchni ekliptyki, zyeby ominąck planetoidy.
Jezyeli Vul zdecydowali się na obserwacje Układu Słonecznego, będą bez-
piecznie ukryci własknie na powierzchni planet lub planetoid. I będą w kazy-
dej chwili gotowi do skoku zerowego, podczas gdy jego wielki statek będzie
musiał czekack cztery minuty. Prawie cztery minuty, bo jak wespokł z Bartem
zdołali ustalick, statek Klee osiągał gotowoskck do hipersferowania w ciągu
trzech minut i dwudziestu sekund. Nadal było jednak to zbyt wiele, jak na
warunki bitwy powietrznej. Nigdy nie ma pewnoskci, czy kadłub chockby i z
tak wytrzymałego metalu odeprze salwę wystrzeloną z cięzykich krązyowni-
kokw.

John zatrzymał się przed kulą detektora masy przy konkcu tablicy

rozdzielczej. Bart stanął obok niego. — Chciałbym — mruknął pokłgłosem
— zyeby to było dokładniej wyskalowane. Kiedy się teraz wyłonimy, pokazye
się mnokstwo błyskokw. Słonkce i planety. Ale wcale nie wiem, czy zobaczymy

background image

takzye planetoidy. A jezyeli zdarzy się, zye będziemy musieli uciekack, wolał-
bym dobrze wiedzieck, gdzie się znajdujemy.

John skinął głową. Wszystkie jasne punkty powinny lezyeck w płasz-

czyzknie o cztery czy pięck cali nizyej od skrodka kuli, ktokry, oczywiskcie, odpo-
wiadał aktualnemu połozyeniu statku w normalnej przestrzeni. Słonkce bę-
dzie wyglądało jak nebieskozielone skwiatełko, ale obraz reszty systemu
mozye byck nieco zamazany. Wcale niedobrze, zye po tych oskmiu latach nie
mokgł znack dokładnego połozyenia planet na orbitach. Nagle cosk przyszło mu
do głowy. Zatrzymał się, popatrzył na boczną tablice rozdzielczą z owym
zagadkowym napisem „hipersfera”. Podszedł szybko i zdecydowanie prze-
rzucił przełącznik pod największą tarczą. Optyczne złudzenie sfery pojawi-
ło się natychmiast, lecz tym razem pokryte było wielokolorowymi, błysz-
czącymi punkcikami.

— Bart! Chodzk tutaj! — Bart ruszył powoli, ale ostatnie kroki prawie

przebiegł. Zatrzymał się, patrzył w osłupieniu.

— Co jest, do licha? Przeciezy jesteskmy w null!
John uskmiechał się na pozokr spokojnie, ale cały azy drzyał z emocji. —

Tak. Jesteskmy. Ale to widzi w hiperprzestrzeni! Patrz! To na pewno Słonkce, a
tam planety. Zielone. Ciekawe, co? Zielony oznacza planety. Niebieskozielo-
ny — gwiazdy. Ale co znaczą te zyokłte punkty w takiej samej odległoskci od
tamtego zielonego skwiatełka? Kazydy ma pięck albo szeskck milimetrokw skredni-
cy.

Nagle spojrzał na Barta.
— Czy wiesz — zapytał — co mogą znaczyck te zyokłte?
Lange patrzył przez chwile, potem wydał kroktki okrzyk, rokwnie

kroktko i mocno wciągnął powietrze. — Mysklę, zye wiem, John. To są statki.
Statki z załogą i zapasami energii. Oddział do zadank specjalnych. Trzydzie-
skci albo więcej statkokw i wszystkie na powierzchni jakiejsk planety albo du-
zyego asteroidu. Nie pytaj mnie, w jaki sposokb ten czarodziejski statek mozye
z takiej odległoskci wykryck obcą flotę, sam będąc w hiperprzestrzeni. Nawet
nie będę słuchał takiego pytania. — Nagle uskmiechnął się. — Idę o zakład,
zye ta nasza zabawka zna jeszcze inne ciekawe sztuczki. Gdyby tak... — po-
chylił się do przodu, wybrał dłonią gałkę, przekręcił — trochę poprokbo-
wack?

Układ skwiatełek na niematerialnej kuli zmniejszył się nie zmieniając

pozycji. Gałka nie dała się dalej obrokcick.

— A wiec — zachichotał Bart — to było połozyenie w największej

skali — obrokcił gałkę w przeciwnym kierunku. Zasięg wzroksł, skrajne skwia-

background image

tełka wypłynęły na powierzchnie kuli. Kiedy Bart przekręcił gałkę do dru-
giego oporu, cały system słoneczny znikł. Bart wskazał niewielkie białe
skwiatełko.

— Jak mysklisz, John, co to jest? Co najwyzyej jakisk okruch skały w po-

blizyu. — Bart skrzywił się. — Wiesz, to wcale nie jest takie dobre. Będziemy
widzieli kazydy skmieck, przez ktokry przelatujemy w null.

— Wręcz przeciwnie. Jezyeli teraz zobaczymy, zye moglibyskmy się wy-

łonick we wnętrzu jakiejsk planety, będziemy w stanie tego uniknąck. To prak-
tycznie eliminuje zerowanie!

Bart uskmiechnął się z zakłopotaniem. — Masz racje John. O tym nie

pomysklałem. Ale czemu wczeskniej nie odkryliskmy tej magicznej tablicy?
Przeciezy wchodziliskmy w hiperprzestrzenk na tym statku juzy ze dwanaskcie
razy. Aha! W tej sytuacji nie polecimy chyba azy tak daleko, jak zamierzali-
skmy?

— Nie. Zatrzymamy się poza zasięgiem detektorokw masy, co będzie

doskc k daleko, biorąc pod uwagę rozmiary tego kolosa. Potem dokładnie
ustalimy sobie połozyenie i ruch Ziemi, a następnie zejdziemy w hiperprze-
strzeni azy do atmosfery. O ile, oczywiskcie, nie dostrzezyemy zyokłtego błysku w
poblizyu.

— Nie było zyadnego. Umiejscowili się w dalszych rejonach systemu.

Oczywiskcie mogli przesunąck się blizyej, ale mysklę, zye tego nie zrobili.

— Mimo wszystko — John potrząsnął głową — prawdopodobnie

przelatują wokokł Ziemi co jakisk czas, chockby własknie dla sprawdzenia, czy
ktosk nie przekradł się obok nich — obrokcił się i przeszedłszy do swojego fo-
tela włączył interkom na cały statek. — Wszyscy w pogotowiu do wynurze-
nia! — rzucił. — I pogotowie bojowe na Uzbrojonych Zwiadowcach! Zdaje
się, zye w Układzie Słonecznym są goskcie. Sprokbujemy ich wykiwack, ale jezyeli
zauwazyą nas i przylecą popatrzeck na tak ogromny statek, wypuskcimy —
was jak rokj szerszeni. Jeskli tak się zdarzy, uderzajcie ostro azy do chwili
ucieczki w null. Zaraz zaprogramuje plan ewentualnej walki i spotkania w
hiperprzestrzeni.

John nie musiał patrzeck, zyeby wiedzieck, izy siedzący obok Bart uskmie-

cha się, kiwa głową i mruczy cosk do siebie w osłupieniu.

Wielki statek zawisł nad tym, co kiedysk było wschodnią Sumatrą.

Męzyczyzkni stali, w milczeniu wpatrując się w ekrany. Nawet John, ktokry w

background image

przeciwienkstwie do reszty widział Ziemie juzy po Zagładzie, był rokwnie moc-
no wstrząsknięty jak pozostali. Podskwiadomie oczekiwał, zye teraz zobaczy
tylko nagą planetę: skały wyprazyone przez Słonkce, brunatną ziemię pozyło-
bioną przez deszcze. Kiedy był tutaj wraz z Daalem, liskcie jeszcze wisiały na
drzewach. Były brązowe i pomarszczone. Spodziewał się, zye teraz pewnie
juzy to wszystko zniknęło, lecz nie. Większoskck drzew stała nadal, tylko kilka
mil z boku ciemny pas znaczył drogę jakiegosk pozyaru. Lecz nawet i tam po-
czerniałe kikuty gałęzi oskarzyycielsko sterczały ku niebu. Nawet niektokre
liskcie jeszcze nie opadły. Była to ponura parodia zyycia. Było niewiele znisz-
czenk spowodowanych przez gnicie, bo bakterie to tezy forma zyycia, a zyycie
na Ziemi zostało raptownie zatrzymane. Martwe korzenie drzew nadal wią-
zały grudy gleby, chroniąc ją przed zbyt szybką erozją.

Drewniane chaty stanowiły jeszcze bardziej niesamowity wygląd.

Smagane deszczami, przemoknięte deski nawet w tym wilgotnym regionie
nie pokrywały się plesknią i nie zbutwiały. Nie było nawet skladu działalnoskci
termitokw czy szczurokw. Czy powinno ocaleck ptasie gniazdo splecione z
wiotkich gałązek pod okapem chaty? Jeszcze były w nim ptasie jajeczka jak-
by ciągle czekające na ciepło puchatej piersi, by mogły się wykluck pisklęta.

To był koszmar. Po oskmiu latach martwe ciała ludzi nadal lezyały jak

w dzienk po zagładzie. Męzyczyzkni, kobiety i dzieci skuleni obok zwierząt z
wyciągniętymi głowami i sztywnymi konkczynami. John dostrzegł zdechłego
psa obok ciała małego chłopca — ktokry z nich zginął wczeskniej? Ktokry z
nich ostatkiem sil czołgał się w stronę drugiego?

Z interkomu usłyszał stłumione pomruki gniewu, kiedy nudnoskci i

wskciekłoskck przerwały ludziom milczącą obserwacje.

Na zachodzie wyłoniły się gokry. Najwyzysze szczyty nagie i skaliste.

Potem u stokp wzniesienia ukazała się błyszcząca powierzchnia martwego
jeziora, kiedy statek wznioksł się nieco omijając szczyty. Dziwnie było teraz
patrzeck na wodę, John zawsze miał uczucie, zye jezioro to cosk zyywego. A mo-
rze, do ktokrego własknie się zblizyyli? Jak po skmierci Ziemi fale nadal mogły
czołgack się po brzegach, piętrzyck się i tętnick swoim własnym, martwym zyy-
ciem? Pochylił się, aby wcisnąck taster. — Doktorze? — rzucił.

— Tak, sir.
— Kiedy będzie pan miał dane o atmosferze?
— Za godzinę będę mokgł sporządzick pełny raport. Ale juzy mozyna po-

wiedzieck, zye iloskc k strontu 90 jest skmiertelna. Ponadto jest zadziwiająco
duzyo kobaltu. Nie sądziłem, by metal tego rodzaju mozyna było rozpylick w
cząstki tak małe, by utrzymały się w atmosferze przez tyle lat. Podejrze-

background image

wam, zye to podmuch wiatru poderwał kłąb pyłu wystarczający do wykry-
cia.

— Kobalt 60? — John mimowiednie zmarszczył brwi. — Jak to się

mogło stack?

— Mozye ktokrask głowica uderzyła wprost w skład zwykłego kobaltu?

Sądzę, zye to by wystarczyło.

— Taak — John zastanawiał się przez chwile. — A jaka jest ogoklna

sytuacja? Czy myskli pan, zye szczątkowa radioaktywnoskck budynkokw i urzą-
dzenk mozye nam zagrazyack mimo ubrank ochronnych?

— Boje się, zye tak, szczegoklnie przy długim pobycie na powierzchni

Ziemi. Mozye dzięki absorbentom...

— Na szczęskcie trochę ich mamy. A na otwartej przestrzeni? Czy

zbyt wiele przedostałoby się przez kombinezon?

— Mysklę, zye nie. Co najwyzyej podczas deszczu. Ale teraz mogę jesz-

cze tylko zgadywack...

— W porządku — westchnął John. — Dziękuje.
Powoli wstał z krzesła i podszedł do Barta.
— Mysklę, zye sprokbujemy najpierw na Bałkanach. Tam produkowano

wiele przed zagładą. I jest tam teraz sucha pora — patrzył na Barta przeni-
kliwie. — Zostawiam ci dowokdztwo.

Bart mocno zmarszczył brwi, na moment zacisnął wargi.
— Nie chcesz chyba powiedzieck, zye schodzisz na dokł? To bez sensu!

Ciebie nie mozye zabraknąck.

— Do diabła! Mysklisz, zye mogę zachowack szacunek załogi posyłając

ich do tego piekła, a sam bezpiecznie siedząc sobie na statku? Nie, Bart.
Tam nie ma tygrysokw czy wilkokw. Nie ma nic zwyczajnego, czemu mozye
przeciwdziałack normalny instynkt. Radioaktywnoskck działa skrycie. Nie wi-
dzi się jej ani nie czuje, ale przeciezy obaj wiemy, jak zabija. Działa na mokzg,
na wskazania przyrządokw... będziemy mieli ze sobą liczniki. W razie czego
natychmiast wrokcimy na pokład.

Lange wyglądał na przekonanego, ale niezadowolonego. — A co bę-

dzie — zapytał — jeskli Vul się pojawią? Mysklisz, zye popatrzą sobie na was i
odlecą?

— Uwzględniłem i to. Nie zapominaj o planach Omniarcha.
— Co to ma do rzeczy?

background image

Jezyeli zginie nas tutaj zbyt wielu, Omniarch będzie zmuszony

strzec załogi jak oka w głowie. Innymi słowy, czy będzie mu się to podobało
czy nie, i tak będzie musiał traktowack pozostałych jak nie zastąpiony mate-
riał rozrodczy. Nie mogę ot, tak sobie, poskwiecick szacunku załogi, jezyeli na-
dal mamy stanowick zwartą grupę. Ponadto z łącznoskcią mozye byck rokzynie.
Musze byck na Ziemi, aby podejmowack decyzje co nalezyy zabrack i jak to
uczynick. Ty z kolei jestesk jedynym, na ktokrym mogę polegack, zye zna statek
dostatecznie i będzie umiał właskciwie ocenick sytuacje, jezyeli cosk zacznie
dziack się nie tak jak trzeba.

Lange zamruczał cosk cicho, w konkcu wzruszył ramionami.
— W porządku. Ty dowodzisz. Jak rozwiązyesz problem energii po-

trzebnej do zasilania dzkwigokw?

— Najpierw poszukamy zkrokdeł, ktokre dałoby się uruchomick. Dopiero

jezyeli nic nie znajdziemy, pociągniemy przewody ze statku. Chyba mozyemy
to zrobick bez Większego ryzyka, zye radioaktywnoskck dostanie się na pokład.

— Chyba tak. Jak długo na dole pozostanie pierwsza zmiana?
— Dziesięck godzin łącznie z czasem na przebranie się i odkazyanie.

Dłuzyej i tak nie będą pracowack bez odpoczynku i posiłku. Na początek pole-
ci ze mną około dwudziestu. Jeskli wszystko będzie dobrze, zwiększymy dru-
gą zmianę. I tak wszyscy będą mieli doskck roboty i na pokładzie, i tam na
dole. A wiadomo, zye nie jesteskmy w stanie wszystkiego przewidzieck.

— Kiedy zejdziecie na dokł?
— Jak wytypujemy fabryki i chock z grubsza zorientujemy się, jak

tam wygląda sytuacja. Zaczniemy się przygotowywack po następnym posił-
ku.

Skafandry ochronne — chock wykonane z mozyliwie najlzyejszych two-

rzyw łącznie z plastikiem oraz związku magnesu i aluminium — byty prze-
znaczone do uzyytku w przestrzeni kosmicznej, nie zask na planetach. W
związku z tym poruszanie się w nich było bardzo utrudnione. Ogoklne roz-
poznanie terenu, ktokre zajęłoby normalnie najwyzyej pokł godziny, w skafan-
drach trwało ponad dwie.

John z trudem powstrzymywał się od ciągłego zerkania na rejestra-

tor promieniowania, zamontowany w lewym rękawie skafandra. Ze zdener-
wowania pocił się obficie, zye skafander nie nadązyał z absorpcja płynokw. Co
gorsza, łatwo było sobie wyobrazick, zye złe samopoczucie i lepkoskck plecokw

background image

są skutkiem przecieku radiacji przez kombinezon ochronny. Mimo to wła-
skciwa praca szła im o wiele lepiej nizy tego oczekiwał. W ciągu Siokdmej i
oksmej godziny zdołali dostarczyck siedemnaskcie skonkczonych wyrzutni poci-
skokw na pokład swego olbrzymiego statku, ktokry na czas dokonywania tych
operacji zawisł w powietrzu kilka cali nad powierzchnią placu. Luki z jed-
nego konkca były otwarte (wnętrze skluzy opuszczone), wybiegały z nich ka-
ble energetyczne.

Typowa wyrzutnia była duzya. Przy długoskci szeskckdziesięciu stokp i

prawie dziewięciu stopach skrednicy, wazyyła około pięciu ton. Zastosowano
w niej napęd grav. Przy grubszym konkcu były płyty osłonowe umocowane
solidnie, by zamortyzowack wstrząsy przy ładowaniu pociskokw, oraz cewki
aktywujące zatopione w spręzyystym metaloplastyku. Wzdłuzy wnętrza kazy-
dej rury umieszczono po czterdzieskci osiem płyt sterowanych przez zadzi-
wiająco prosty komputer. Dzięki temu pocisk zawsze rokwno spoczywał
wzdłuzy osi wyrzutni. Duzyą zaletą tego urządzenia było takzye to, zye mozyna
było wystrzelick z niej dowolny pocisk o skrednicy nawet do siedmiu i pokł
stopy z prędkoskcią do trzech tysięcy stokp na sekundę. Dzięki odpowiednio
sprofilowanym stykom, komputer statku mokgł nawet w ostatniej chwili za-
programowack uczulenie pocisku na ciepło, masę, optyczny poskcig, zaplano-
wany szlak albo lot wędrujący, zgodny z teorią gier losowych. Mozyna by wy-
strzelick pocisk z własnym napędem albo zwykły kawał metalu o kształcie
pocisku. Mozyna było rokwniezy wysyłack w przestrzenk niewielkie kapsuły ra-
tunkowe. Ostatecznie mozyna było nawet wystrzelick człowieka w skafandrze
(był to tzw. „lot kadeta”., ale taki sposokb podrokzyowania ze statku do statku
nie cieszył się powszechnym uznaniem. W sumie typowa wyrzutnia była
bardzo wszechstronną częskcią jego wyposazyenia.

Przy instalowaniu zbudowanych na Ziemi wyrzutni będzie sporo ro-

boty. Podstawy na stanowiskach bojowych okrętu nie pasowały do biegu-
nokw wyrzutni. Wymagało to zmiany nawet gwintokw na sworzniach i połą-
czenk elektrycznych. Technicznie nie było to problemem, ale wymagało bar-
dzo wiele cięzykiej i czasochłonnej pracy. John nadal zastanawiał się, co
uczynick z olbrzymimi lukami, ktokre wystarczały nie tylko do tego, by po
otwarciu przepuskcick Uzbrojony Statek Zwiadowczy. Nawet po zatrzasknięciu
pokrywy było to o wiele więcej nizy potrzeba, aby przepuskcick pociski wroga
albo uderzenia elektryczne. Potrzeba było nie 87-miu stokp, lecz co najwyzyej
dwudziestu, by wyrzutnie mogły mieck skredni kąt wystrzału. To jednak był
jeszcze jeden szczegokł schodzący na dalszy plan wobec szczęskcia, zye ma juzy
w ładowniach siedemnaskcie kompletnych wyrzutni.

background image

Lecz wraz z początkiem dziewiątej godziny zaczęły się pierwsze kło-

poty.

Ekipa Johna była własknie wewnątrz drugiego magazynu, zbierając

większą iloskck wyrzutni, ktokrych dzkwig na kołach mokgł łatwo dosięgnąck, kie-
dy słuchawki w jego hełmie słabo zadzkwięczały.

— Tu Braysen — powiedział, czując lekki niepokokj.
Głos Barta był ponury. — John! Kilka statkokw Vul kieruje się w stro-

nę Ziemi!

John poczuł lekki skurcz zyołądka. — Czy widzicie ich na detektorach

masy? — zapytał.

— Nie. Bawiliskmy się trochę przyrządami. Znasz te tarcze na tablicy

na spręzyynach. Identyczny zestaw znajduje się na głokwnym pulpicie. Przy
wyłączeniu kompletu czterech przełącznikokw daje taki sam system wykry-
wania, jak ten w null. Rokwnoczesknie sfera detektora zmienia się tak, zye
mozyna jak na radarze zobaczyck zyokłte skwiatełka i wszystko inne. W tej chwili
cztery statki zblizyają się ku nam z asteroidokw i dalszych planet układu. Po-
niewazy jesteskmy na dziennej stronie Ziemi, na razie nas nie widzą. Ale to
nie potrwa długo, jezyeli zblizyą się bardziej albo staną na orbicie Ziemi. Mok-
wiłesk o koniecznoskci mocnego oskwietlenia na drugiej zmianie.

Krew zapulsowała Johnowi w skroniach, nagle poczuł dawno zapo-

mniane pragnienie, ktokrego nie mogło ugasick przełykanie skliny. — Bart! —
rzucił. — Będziemy pracowack po ciemku. A teraz odłącz przewody, zamknij
luki i odlatuj.

— Nie chcesz chyba powiedzieck, zye zostajesz tam na dole? — głos

Barta był pełen zaskoczenia i niedowierzania.

John rozzłoskcił się. — Do cholery, Bart! Słuchaj, co mokwię! Jesteskmy

w połowie przygotowania wszystkiego dla drugiej zmiany. Jeskli teraz uciek-
niemy, wszystko trzeba będzie zaczynack od początku. Poradzimy sobie do-
skonale z tabletkami koncentratokw i wodą, ktokre mamy w skafandrach.
Trudno przewidzieck co Vul zrobią. Czy wylądują gdziesk, czy tylko parę razy
okrązyą Ziemie, dokonają zdjęck oraz odczytu z przyrządokw i wrokcą do pozo-
stałych. Ale nie mozyecie przeciezy sterczeck tam gdzie jesteskcie. Będzie was
widack jak chrząszcza na białym obrusie. Podnieskcie się do maksymalnej
granicy i w kazydej chwili bądzkcie gotowi do drogi.

— John, zwariowałesk! ? Przeciezy rokwnie dobrze przed odlotem mo-

zyemy was zabrack na pokład. Ja...

background image

— Wcale nie rokwnie dobrze, do licha! Jesteskmy dopiero w połowie

roboty. Wyjdzkcie z zasięgu detektorokw i obserwujcie ich. W najgorszym wy-
padku zawsze mozyesz dokonack skoku zerowego wprost nad to miejsce i za-
brack nas w ciągu paru chwil. Ruszaj wreszcie! Tracisz czas!

Bart rozzłoskcił się takzye. — W porządku, bohaterze! — wrzasnął. —

Jak długo mamy się trzymack z daleka?

John zawahał się — podjął te decyzje niemal odruchowo. Bez zasta-

nowienia. Powinni jeszcze skmiało wytrzymack dodatkowe dziesięck godzin w
skafandrach. Napromieniowanie wewnątrz magazynu nie było azy tak wiel-
kie, jak początkowo sądzili.

— Do dziesięciu godzin — rzucił. — Zalezynie od tego, co zrobią Vul.

Jeskli będziecie musieli zejskck gotowi do walki, to pamiętaj, zye mozyesz w nich
uderzyck z dziesięciu statkokw, zanim Vul połapią się w sytuacji. Ale nie rokb-
cie tego, o ile nie będziecie zmuszeni. A teraz ruszaj!

Bart nie odpowiadał. Ale w ciągu kilku sekund przewody zostały

odłączone, olbrzymie luki zatrzasknięte i statek zaczął unosick się do gokry.
John stojąc w drzwiach magazynu patrzył, jak okręt zmniejszał się stopnio-
wo, znikając miedzy chmurami na niebie.

Z trudem przełknął sklinę. Teraz, kiedy juzy statku nie było, poczuł się

malenkki i bardzo samotny. I — głupi. Przeciezy Lange mokgł mieck racje...

Minęło około dziesięciu minut. Potem od głosknego huku zadygotał

skafander Johna. To statek znikł z gokrnych częskci atmosfery. John obrokcił
się, spojrzał w mroczne wnętrze magazynu. Cala zmiana słyszała jego roz-
mowę z Bartem i teraz męzyczyzkni stali, obserwując komandora w milcze-
niu. Nie mokgł dostrzec ich oczu w cieniu hełmokw. Ogarnęło go jeszcze sil-
niejsze poczucie winy i zwątpienia.

— No co? — powiedział ostrzej nizy zamierzał. — Wracamy do robo-

ty, pokki jeszcze jest widno.

Przez chwile nikt nic nie mokwił, chock trzech obrokciło się, aby spoj-

rzeck na miejsce, w ktokrym poprzednio pracowali. Potem Coulter zapytał: —
A skąd wezkmiemy zasilanie, skoro statek odleciał?

John zblizyył się do drzwi magazynu. — Znajdziemy zkrokdło energii.

Na razie zaciągnę te przewody tam, gdzie nie będzie ich widack. Fred!
Sprawdzk i przyniesk te baterie, ktokre widzieliskmy. Przeciezy dzkwig mozye pra-
cowack na prąd stały.

Potem juzy nikt się nie odzywał, ale cisza, ktokra zapanowała, była wy-

mowna.

background image

Po trzynastu godzinach w skafandrze przy braku normalnego pozyy-

wienia John odczuwał zawroty głowy. Oprokcz tego — mimo wilgoci we-
wnątrz skafandra i wody, ktokrą od czasu do czasu popijał z pojemnika, byt
coraz bardziej spragniony. Wiedział, zye tego pragnienia zyadna iloskck wody
nie ugasi, a to z kolei wcale nie poprawiało jego samopoczucia.

Wstał oddychając nierokwno i zaczął chodzick — czuł, zye musi zrobick

wszystko, aby przeciwdziałack temu okropnemu rozdygotaniu wszystkich
mięskni. Zastanawiał się, czy pozostali czują się rokwnie podle — zdawało mu
się, zye jeden z nich przed chwilą płakał. Sama skwiadomoskck siedzenia w pu-
łapce mogła doprowadzick do szalenkstwa nawet bez zyadnych fizycznych nie-
domagank. Ale nikt z nich nie cierpiał dodatkowo z powodu okropnego, nie
ugaszonego pragnienia dronu. Co najwyzyej Fred, ktokry poznał dron jeszcze
na Jessie.

John rozejrzał się w popłochu — Fred Coulter siedział oparty o skcia-

nę z nogami wyciągniętymi, z głową odchyloną do tylu na tyle, na ile po-
zwalał skafander. Gdyby spał, to byłoby skwietnie. John sam pragnąłby za-
snąck.

Słonkce musiało zejskck juzy dosyck nisko — mrok w magazynie pogłębiał

się powoli. Nikt nie pracował, bp i tak skonkczyli juzy wszystko, co mogli zro-
bick, a John na razie nie był w stanie zaplanowack niczego więcej. Większoskck
męzyczyzn siedziała, kilku lezyało.

Obrokcił się, chwiejnym krokiem podszedł do wyjskcia, wyciągnął rękę

w pancernej rękawicy, aby oprzeck ją o framugę. W tej samej chwili przypo-
mniał sobie, zye te drzwi były mocniej napromieniowane nizy wszystko inne,
wiec tylko wyjrzał na zewnątrz szukając wzrokiem człowieka, ktokrego po-
stawił na warcie. — Cameron? — jego głos byt niewyrazkny i skrzypiący. —
Cameron. Gdzie jestesk?

Po długiej chwili dostrzegł zdeformowaną postac k sunącą wzdłuzy

skciany budynku w odległoskci co najmniej osiemdziesięciu jardokw. Poczuł
gwałtowne ukłucie zazdroskci. — Cameron powinien był pozostack na poste-
runku...

John ruszył w jego stronę. Cameron na jego widok podnioksł rękę do

guzikokw kontrolnych na lewa piersi skafandra.

— Wyłączony odbiokr — wymamrotał John i zastanowił się, czy było

to powazyne naruszenie rozkazokw i reguł.

Jakich rozkazokw i reguł? Do diabła z nimi. Usłyszał głos Camerona:

— Czy pan mnie potrzebuje, Komandorze?

background image

Przypominanie sobie, o co chciał zapytack, trwało całą minutę. Spytał

wreszcie:

— Czy widziałesk...?
Cameron zdawał się trzymack bardzo dobrze, podszedł blizyej.
— Znowu przelecieli gdziesk na południe stąd. Kilka minut temu. A

mozye kilka godzin? Nie wiem. Widziałem ich w skwietle słonkca. I słyszałem,
wiec musieli lecieck w atmosferze.

John był zmęczony tak, zye nawet westchnienie przyszło mu z tru-

dem. Powiedział: — Zaniepokoiłem się, kiedy cię nie zobaczyłem.

Cameron zachichotał niewyrazknie. — To zabawne, Komandorze. Czy

wiesz, po co tam poszedłem? Mysklę, zye na moment przysnąłem stojąc i za-
spany poszedłem szukack męskiej toalety.

John pomysklał długą chwile i w konkcu zadecydował, zye to rzeczywi-

skcie musiało byck zabawne. Kiedysk w przyszłoskci, o ile jeszcze była przed
nimi jakask przyszłoskck, będą się z tego skmiack. Teraz patrzył tylko na ciemnie-
jące niebo. Nie miał zaufania do swoich zdolnoskci umysłowych w tej chwili,
ale prawie doszedł do wniosku, zye Vul musieli rozsądnie pomyskleck i wysłali
oddział do Układu Słonecznego. Potem zmienił tok myskli, powiedział: —
Nie widzę zyadnego powodu, aby dłuzyej utrzymywac k warte, Jim. Jezyeli
chcesz się gdziesk połozyyck...

Twarz Camerona była prawie niewidoczna w mroku, kiedy mokwił:

— Zostanę i tak, Komandorze. Na wypadek, gdyby...

— ...Bart trochę naciągnął rozkazy — dokonkczył John — i wrokcił po

nas trochę wczeskniej. Tezy chciałem tu postack. Vul i tak nas nie powinni w
tym skwietle zobaczyck ani sfotografowack. Siądzkmy przy skcianie magazynu.

Nie rozmawiali wiele. Raz albo dwa — tego John nie pamiętał do-

kładnie — wstawał mozolnie i zaglądał do wnętrza magazynu, aby zoba-
czyck, jak się czuje reszta. Teraz juzy wszyscy siedzieli albo lezyeli, nikt nic nie
mokwił. Wszyscy trwali w napiętym oczekiwaniu.

Niebo było zbyt ciemne, aby mogli dostrzec swokj statek, o ile nie

znalazłby się on wystarczająco daleko poza zasięgiem cienia Ziemi. John
zerknął na chronometr, ale juzy nie mokgł nawet rozrokzynick skwiecących cyfr.
Obawiał się, zye zostały im jeszcze co najmniej dwie godziny czekania. A
mozye byck i tak, zye Bart będzie musiał zejskck w pogotowiu bojowym. W walce
tak blisko powierzchni planety wiele grozknych rzeczy mozye się przyda-
rzyck... Johnowi zaczynało byck wszystko jedno. Bombę czy uderzenie elek-
tryczne przywitałby jak błogosławienkstwo. Mruknął do siebie niewyrazknie:

background image

— Albo przetrwasz, albo nie. I to tylko twoja wina. Przestankzye wreszcie pick
te wodę, bo to jedynie pogarsza stan twojego pęcherza, a wcale nie zmniej-
szą pragnienia. Nie dostaniesz tu ani odrobiny dronu.

Spał, kiedy głos Barta nagle zadzkwięczał w słuchawkach. Budził się

powoli, nie dowierzając jeszcze, nie rozumiejąc słokw: — Odlecieli, John! Z
powrotem do swoich kryjokwek. Chyba stwierdzili, zye nie ma tu nic zyywego.

John zachichotał kroktko: — A mozye mieli racje?
Usłyszał glosy pozostałych ludzi obudzonych teraz — zdziwionych,

narzekających lub skmiejących się histerycznie. Jakimsk cudem Johnowi uda-
ło się wstack, zebrack dookoła siebie całą pierwszą zmianę i dojskck ze wszyst-
kimi azy na pokład statku.

background image

XIII

Od zakonkczenia studiokw John nie pracował tak zawzięcie przez nie-

słychanie wiele czasu. Jeszcze był osłabiony i ospały po dawce promienio-
wania wchłoniętej na martwej Ziemi, musiał staczack się ze swojej koi po
kazydej wydzielanej sobie zbyt skąpo porcji snu. Golił się dopiero wtedy, kie-
dy broda'. zaczynała mu przeszkadzac k w domykaniu hełmu. Większoskck
doby spędzał w radioaktywnych ładowniach ogromnego statku, kierując
odkazyaniem i zastanawiając się nad ostatecznym rozmieszczeniem broni.
Posiłki połykał w poskpiechu i natychmiast powracał do pracy. Pozostawał
ciągle na niebezpiecznej krawędzi nadmiernego napromieniowania, przy-
czyniając zmartwienia lekarzom, mimo to odczuwał powolny powrokt do-
brej formy. Nie musiał tezy popędzack ludzi— Raczej zmuszał ich do odpo-
czynku, zanim padli ze zmęczenia przy pracy. Ich poskwiecenie widack było w
pełnych zapału twarzach, wymizerowanych i zawziętych oraz po sposobie,
w jaki poruszali się nawet w stanie niewazykoskci (ze względu na cięzyar wy-
rzutni wyłączono w tej częskci statku sztuczną grawitacje). Odkazyanie było
mozolne, ale praca posuwała się do przodu. Tysiące galonokw wody tryskały
w przestrzenk. Gdyby ktosk zawędrował kiedysk nawet za kilkaset lat do tego
regionu przestrzeni miedzy ramionami spirali zdziwiłby się, skąd tyle ra-
dioaktywnoskci w miejscu, w ktokrym nawet zabłąkany odłamek skaty z
rzadka pojawia się na detektorach masy. Oczywiskcie szansa wyłonienia się
kogosk z hiperprzestrzeni własknie tu była azy nieprawdopodobnie nikła.

Kiedy kazydy element wyposazyenia został wyczyszczony do znosknego

poziomu „gorąca”. holowano go na zewnątrz statku a potem wzdłuzy mon-
strualnego kadłuba azy do pomieszczenia na bronk na drugim konkcu okrętu.
W razie potrzeby uzyywano małych przenosknikokw o napędzie grav, ale naj-
częskciej ludzie jak mrokwki holowali dany przedmiot na miejsce przeznacze-
nia. John uskmiechał się na myskl, zye po zakonkczeniu tej roboty mięsknie
wszystkich ludzi będą o dobry cal grubsze.

Było jeszcze inne zadanie nie forsujące mięskni, ale prawie ponad

siły, takiej bowiem wymagało precyzji i dokładnoskci. Było to doprowadze-
nie przewodokw do sterowania bronią. Kazyda wyrzutnia, kazydy miotacz,
kazyde działo musiało byck ustawione tak, by celowało dokładnie w punkt
ustalony przez sensory.

I jeszcze sprawdzanie. Mozolne, doprowadzające do szału sprawdza-

nie! Lecz w miarę upływu setek meczących godzin iloskck gotowych do walki

background image

wyrzutni rosła. Nadszedł czas, kiedy statek mokgł wystrzelick salwę trzech
tuzinokw pociskokw, buchając jednoczesknie trzydziestoma promieniami po-
tęzynych laserokw i uderzając w niemal wszystkie strony z dwudziestu oskmiu
cięzykich miotaczy. Oczywiskcie nie wszystkie lasery i miotacze mogły byck
skierowane na jeden cel, były bowiem rozmieszczone dookoła statku. Po-
nadto statek miał nie nadającą się do uzyytku rufę (tak nazwano te czeskck,
gdzie pozostały sklady radioaktywnoskci). Gdyby ten koniec został zaatako-
wany, musiano by go bronick jedynie przy pomocy sterowanych pociskokw
albo małej grupy Uzbrojonych Zwiadowcokw.

Ostatecznie okazało się, zye mozyna dodack osłony wewnątrz pokryw

lukokw, uczynione z zapasokw supermetalu zgromadzonego w magazynie. Z
energią rokwniezy nie było problemu — potęzyne przewody wybiegające z
niedostępnego jądra statku dostarczały takich jej iloskci, zye mozyna byłoby
nią otoczyck cały statek bez przygaszania skwiateł na pokładach.

Fred Coulter, mianowany oficerem technicznym, zastanawiał się nad

tą energią. Na pytania Freda John uskmiechnął się.

— Juzy obliczyłem wszystko. Przy załozyeniu, zye jedna dziesiąta prze-

strzeni wewnątrz jądra wypełniona jest paliwem, to około siedemnastu ty-
sięcy kombinowanych operacji mogłoby ten zapas mozye wyczerpack. We-
dług Omniarcha ten statek miał trwack w pełnej gotowoskci. Musimy po pro-
stu mieck nadzieje, zye „gotowy” znaczy „z pełnym zapasem paliwa”. O wiele
bardziej prawdopodobne jest, zye skonkczą nam się pociski. Powinniskmy jed-
nak byli pobyck tam dłuzyej i zabrack ich o wiele więcej. Mamy siedemdziesiąt
dwa cięzykie pociski łącznie z szeskcioma błędnymi, ktokre mozyna przeciezy
traktowac k jedynie jako przynętę albo sposokb zmylenia przeciwnika. Do
tego mniej niz y dwieskcie lzyejszych do pomocniczego ognia i obrony. Nie
mozyna walczyck tylko uderzeniami energii. Cel trzeba otoczyck pociskami,
aby go ostatecznie unieszkodliwick.

Coulter skinął głową. — Ale dla nieruchomych celokw będziemy

prawdziwą zmorą — powiedział.

— Jeskli będziemy zmuszeni, aby się kiedykolwiek pokazack. Mysklę, zye

tego unikniemy. A co do celokw, Vez Do Han ma na ten temat dokładniejsze
informacje. Mozye uda się wyłudzick od niego jeszcze parę pociskokw nie bu-
dząc zbytnich podejrzenk?

background image

XIV

Bulvenorg spod przymruzyonych powiek zerkał na nerwowego ofice-

ra siedzącego na goskcinnym krzeskle po drugiej stronie biurka. Sploktł grube
palce i mocno zacisnął, potem połozyył dłonie płasko, na metaloplastycznej
powierzchni biurka.

— Nie mogę uwierzyck — powiedział ze stłumioną pasją — zye po od-

byciu całej tej długiej drogi do Systemu Słonecznego w celu prowadzenia
obserwacji, mokgł pan przejskck do porządku nad anomalią w działaniu in-
strumentokw. A przeciezy po to został pan tam wystany!

Twarz oficera pociemniała pod rumienkcem.
— Alezy sir! — wybuchnął. — To, co pokazały umieszczone na Ziemi

instrumenty, jest po prostu niemozyliwe!

Bulvenorg uskmiechnął się grozknie.
— Niemozyliwe? Nie wiedziałem, zye jest pan fizykiem-teoretykiem,

specjalistą elektroniki i teologiem w jednej osobie. Ale skoro tak, niech
mnie pan oskwieci. Dlaczego i w jaki sposokb niemozyliwe?

Podwładny z trudem powstrzymywał się od opryskliwej odpowie-

dzi, opanował głos: — Statek o długoskci dwokch tysięcy dziewięciuset pe-
zras? Wejskcie w hiperprzestrzenk z wysokoskci, na ktokrej jest wystarczająco
wiele atmosfery, by niemal natychmiast rozładowac k i odprowadzic k całą
energię? Z pewnoskcią, sir. To jest najzupełniej mozyliwe. Ale ja — przełknął
sklinę — mam oskwiadczenie producenta tamtego przyrządu, zye radioaktyw-
noskck tej mocy co na Ziemi mogła spowodowack wadliwe funkcjonowanie re-
jestratora. To chyba jasne, zye cały zapis okazye się nałozyeniem kilku zapisokw
z rokwnoczesnym błędem odczytu.

Bulvenorg westchnął gniewnie.
— A więc — rzekł po chwili nieoczekiwanie łagodnie — wysłanie

tylu statkokw na taką odległoskck co najmniej jedno pokazało na pewno: zye
stosowanie przyrządokw pomiarowych to jedynie strata czasu, czy tak? Jeskli
wiceadmirał wie azy tak dokładnie, ktokry zapis jest dobry, a ktokry nie (nawet
kiedy przyrządy zostały wybrane przez cały sztab ekspertokw) to dlaczego
nie pozwolick wiceadmirałom, a mozye nawet młodszym odzkwiernym i jesz-
cze ich pomocnikom siedzieck w domach i przepowiadack, co ktokry przyrząd
pokazye?

background image

Oficer zadrzyał z gniewu. — Sir! Odwołuje się do oceny jakiegokol-

wiek kompetentnego sędziego!

Bulvenorg opanował się, pochylił nad biurkiem, burknął:
— Pan juzy siebie samego ustanowił sędzią. Ale wracając do sprawy...

Czy przyrząd właskciwie zarejestrował drogę i rozmiary pankskich własnych
statkokw?

— Tak. Ale...
— Zapisał dokładnie wszystkie parametry?
— Tak, sir. Jednakzye...
— Czy podczas patroli wokokł planety pracował bez zarzutu?
Oficer poruszył się na krzeskle, jak gdyby siłą starał się na nim usie-

dzieck.

— To racja, sir. Jeskli jednak wolno mi cosk powiedzieck...
Bulvenorg rozłozyył dłonie w geskcie przeproszenia.
— Pan wybaczy — mruknął — jeskli sprawiłem wrazyenie, zye nie po-

zwalam panu mokwick. Ja naprawdę od ponad pokł shega usiłuje z pana wydu-
sick chock jedno sensowne słowo.

Teraz oficer naprawdę warknął, co w sumie odpowiadało Bulvenor-

gowi, bo wskciekłoskck jest zawsze prawdziwą i czasem najwłaskciwszą odpo-
wiedzią.

— Pierwszy Zastępco! Statki o takich rozmiarach nie mogą istnieck ze

względu na ograniczenie wytrzymałoskcią materiałokw! Dla mnie było jasne i
jest jasne, zye przyrząd zarejestrował błędnie, częskciowo podwajając, drogę
mojego statku. I przy tej opinii pozostanę!

— Rozumiem. A wiec pankskim zdaniem to radioaktywnoskck spowo-

dowała wadliwe funkcjonowanie rejestratora?

— Tak, sir.
— A czy promieniowanie było tam silniejsze czy innego rodzaju nizy

w poblizyu innych przyrządokw, Oficer znowu się zarumienił. — Wszystkie
były zrzucone na spadochronach. Mozye ten padł tak nieszczęskliwie...

— To dziwne. Dziwne, zye zkle zadziałał tylko ten jeden raz. Przedtem

działał idealnie. Potem tezy. Obawiam się, wiceadmirale, zye pan po prostu
jest idiotą. Pankskim obowiązkiem było natychmiastowe lądowanie! Czy by-
łoby to zbyt uciązyliwe zadanie, wziąwszy pod uwagę znaczenie tamtej eks-
pedycji?

background image

Oficer zaczął tracie pewnoskc k siebie. Ja... chyba powinienem... Na

pewno powinienem był lądokwack. Gdybyskmy przywiezkli przyrząd ze sobą,
mozyna byłoby zademonstrowack jego defekt.

Bulvenorg westchnął cięzyko.
— Admirale! Jezyeli jeszcze raz wspomni pan o uszkodzeniu rejestra-

tor wstanę z tego krzesła i rozwalę je na pankskiej głowie.

— Alezy statek o długoskci trzech tysięcy pezras...
— Poprzednio mokwił pan o dwokch tysiącach dziewięciuset. Mozye

nie przesadzajmy z tą wielkoskcią Sam oglądałem taskmę z informacją o zapi-
sie tego przyrządu, ktokrą pan dostarczył. Jest tam wyrazknie: podejskcie, ob-
nizyenie lotu, zawisknięcie na jakisk czas, poderwanie się i nullowanie, a na-
stępnie powrokt tego statku. Oglądał pan ten fragment z zapisem powrotu?

Oficer był ciemnopąsowy. — Alezy sir — wybąkał. — Mokj inzyynier

elektronik...

— ... opisał to panu wystarczająco dokładnie, czy tak? Ale powie-

dział pan, zye był to jedynie sklad elektronicznego echa. I to uznał pan za do-
wokd wady przyrządu... — Bulvenorg pochylił się w stronę. oficera. — Przy-
znaje, zye i mnie trudno jest uwierzyck w istnienie tak gigantycznego statku.
Mamy tu jednak do czynienia z dwoma rzeczami, w ktokre jeszcze trudniej
uwierzyck. Jedną z nich jest azy tak dziw zbieg okolicznoskci, zye złe funkcjono-
wanie instrumentu mogło w rezultacie dack tak jasny i przekonujący zapis.
A druga, zye pan, doskwiadczony oficer w stopniu Dowokdcy, mokgł zobaczyck
taki zapis i zignorowack go.

Admirał zrezygnował z obrony. Wstał i z martwą twarzą powiedział:

— Sir. Przyznaje, zye nie obejrzałem całego zapisu. Ponadto mogę jedynie
stwierdzick, izy w tym wypadku zyaden z moich podwładnych zawinił. Proszę
o osąd Rady i wyrazyam zgodę na karę, ktokra zostanie na mnie nałozyona.

Bulvenorg uskmiechnął się. — Decyzja w tej sprawie nie nalezyy do

mojej Rady. W kazydym razie od tej chwili przestaje pan nalezyeck do Obwodu
Obrony. Przykro mi, ale nie będę mokgł zatuszowack tego nie prawdopodob-
nego incydentu. Mysklę, zye powinien pan poprosick o natychmiastową emery-
turę. Ja poprę pankską proskbę. A wiec... do widzenia.

Po wyjskciu oficera Bulvenorg przesiedział na krzeskle całe dwadzie-

skcia pięck centishegokw nim wyciągnął rękę; w stronę mikrofonu. — Gusten!
— rzucił.

— Tak, sir.

background image

— Czy mozye pan przyjskck do mnie na chwile? Z butelką. Moja jest juzy

niemal pusta, a chyba będzie nam potrzebna więcej nizy na jeden łyk.

Guten zjawił się niebawem. Wysłuchał opowieskci Pierwszego Za-

stępcy, potem doskck długo siedział nie tykając napoju. W konkcu spytał: —
Czy przesłuchał pan ten zapis?

— Tak. Czy pan chce to takzye uczynick?
Gusten pokręcił głową. — Mozye pokzkniej — mruknął. — Skoro jest

pan pewien...

— Chciałbym nie byck. Aha! Czy słyszał pan ostatnio cosk ciekawego

na temat metali o duzyej wytrzymałoskci?

— Nie. A przeciezy kazydy taki postęp technologu momentalnie stałby

się galaktyczną sensacją.

— Wiec sprokbujmy na moment zapomnieck, zye jesteskmy rozsądnymi,

logicznie mysklącymi istotami. Załokzymy, zye taki statek rzeczywiskcie istnieje.
Kto mokgłby go zbudowack?

Gusten patrzył na niego mrugając oczyma, potem wydał urywane

westchnienie: — Klee, oczywiskcie. — Wziął swoją szklankę i jednym łykiem
oprokzynił ją do dna. — Sądzi pan, zye koszmarny sen wariata zaczyna się
spełniack?

— Własknie tego się obawiam. A czy mozyemy teraz pojawienie się

tego giganta w okolicach Ziemi połączyck z hipotetycznym zamieszaniem
Ziemian w intrygę przeciwko nam i Bizh?

Mozyemy — westchnienie Gustena było wyjątkowo cięzykie. — Ale

to mi się wcale nie podoba...

— Ani mnie. Cokzy, stary przyjacielu? Zcyliskmy jak turgowie, wiec nie

mamy ochoty umierack jak mianci Ale mozye zajmijmy się teraz naszymi po-
zostałymi przypuszczeniami. Podejrzewaliskmy, zye najezkdzkcy mogą następ-
nie uderzyck na odległe krankce imperium Bizh. Powinniskmy wiec Puste Re-
giony między nami a Bizh wziąck pod jak najskcisklejszą obserwacje. I ostrzezy-
my Bizh na dowokd naszej niewinnoskci Ponadto musimy wzmocnick nasz wy-
wiad u Bizh i w Hołd, tak jak tylko to będzie mozyliwe.

background image

XV

Na kimsk, kto z jakiegosk powodu zakładał skafander i wychodził na

zewnątrz statku, galaktyka oglądana z Pustych Regionokw czyniła przytła-
czające swym ogromem wrazyenie.

Okazja taka przytrafiła się Johnowi — musiał dokonack inspekcji jed-

nej z wnęk, w ktokrej zamontowano jeden z laserokw. W czasie prokby zbyt
odchylony promienk trafił w krawędzk pancerza. Na szczęskcie w wyniku oglę-
dzin okazało się, zye nie ma zyadnych szkokd. John popatrzył w przestrzenk.

Na zewnątrz znajdowała się długa, rozproszona krzywa ramienia ga-

laktyki, zajmowanego przez Imperium Vulmot. Na przedłuzyeniu tego ra-
mienia spirali razem ze swymi gwiezdnymi sąsiadami wędrował Układ Sło-
neczny. Lecz ten fragment zasłonięty juzy był przez rufę statku. Nawet w naj-
blizyszej częskci ramienia tylko kilka jasnych gwiazd wyrokzyniało się z mgliste-
go blasku. Najjaskniejsze znajdowały się wzdłuzy zewnętrznej krawędzi ra-
mienia. Natomiast jasny, kulisty zbiokr wyznaczał połozyenie skwiata Vul, od-
ległego od zbioru o około 50 lat skwietlnych. W centrum tego skupiska sku-
pione były największe siły militarne Vulmotu dla ochrony wydobywanych
tam metali i surowcokw. Gdyby Bizh zaatakowało własknie w tym kierunku...

Siły Bizh, chociaz y mniej skoncentrowane, były rozłozyone po we-

wnętrznej stronie ramienia spirali i jedynie o kilkaset lat skwietlnych od re-
jonu Hohd. W rezultacie oba te imperia niemal przylegały do siebie (oczy-
wiskcie w kategoriach odległoskci w nkull).

Drongail, gdzie kiedysk spodziewał się zakonkczyck swoje zyycie, znajdo-

wała się u podstawy ramienia Bizh-Hohd. Tam własknie „na pogranicze'; tra-
fiła większoskck ludzi po pierwszym okresie pracy dla Hohd. John rozumiał to
niemal instynktowne zachowanie — ludzie unikali ramienia spirali, w ktok-
rym martwa Ziemia okrązyała swoje słonkce. A zarazem mieli cały ogrom im-
perium Hohd między sobą a Vulmotem. Daal i jego towarzysze byli wyjąt-
kami, ktokrzy pozostali w starym ramieniu spirali pomimo niebezpiecznej
bliskoskci Vul. Byck mozye podskwiadomie pragnęli jak najszybszej skmierci?

John przechylił głowę, spojrzał w głęboką pustkę, w ktokrej jedynie

kilka wędrownych gwiazd lskniło na tle czerni. A między tymi samotnymi
gwiazdkami mozyna było dostrzec małe owalne kształty. Inne galaktyki. Czy
tam rokwniezy istnieje zyycie? Tego nikt się nie dowie. I mało prawdopodobne,

background image

zyeby dowiedział się o tym ktokrykolwiek z mieszkankcokw galaktyki nawet za
dziesięck bilionokw lat.

John na parę chwil wyłączył radio, by wyciszyck szmer ludzkich gło-

sokw w słuchawkach. W zupełnej ciszy, mąconej jedynie biciem jego serca,
długo patrzył w nieznane. Potem opuskcił głowę i spojrzał na centrum ga-
laktyki.

Znajdował się gdziesk w poblizyu skrodka Pustych Regionokw pomiędzy

ramionami spirali, widział więc doskonale drzyący blask rozproszonego
skwiatła, podobny do gęstej mgły. Mozye rzeczywiskcie było to własknie cosk w
rodzaju mgły? Tego nikt nie wiedział, jeskli pochodził spoza owego sektora.
Istoty zyyjące na obszarach ramion mgły w głąb centrum mogły dotrzeck naj-
wyzyej za dwanaskcie tysięcy lat skwietlnych. Promieniowanie i „gaz” nałado-
wanych cząstek były zbyt intensywne, powodowały spięcia w obwodach
elektrycznych niezalezynie od rodzaju uzyywanych izolacji, przenikały przez
najgrubsze warstwy najwytrzymalszych stopokw.

John spostrzegł, zye ekipa, ktokra wraz z nim wyszła na zewnątrz, zbli-

zyyła się do niego; Włączył radio.

— No i co? Jak to według was wygląda?
— W porządku, Komandorze. Czy przesuwamy się dalej?
— Nie, Coulter. Wracamy.
John i Bart sklęczeli nad rodzajem konturowej mapy Imperium Bizh.

Komandor hohdankskim ołokwkiem zastukał w rejon otoczony nieregular-
nym owalem. — Miejsce akcji — mruknął. — Mogłoby byck uzyyte do uzupeł-
nienia paliwa i posiłkokw przed jakimsk dalszym wypadem za Puste Regiony.
Chodzi o to, by zaatakowack dwie lub trzy bazy i wyłączyck je z działank na ja-
kisk czas — rozpylick radioaktywne substancje, zniszczyck budynki, sprzęt i
statki.

Lange mruknął ponuro: — I Bizh tezy.
John przez długą chwile patrzył na niego w milczeniu. Potem za-

skmiał się sucho: — I to mokwi Bart. Bart Lange, ktokry osobiskcie wyciągnął
mnie z Drongail na spotkanie z Omniarchem.

— Nie mokwię — zirytowany Lange machnął ręką — zye powinniskmy

się wycofack. Ale nie muszę lubick zabijania, prawda? Czy nie mozyemy przy-
czaick się gdziesk i zapolowack na ich statki, kiedy tylko wynurzą się z hiper-
przestrzeni?

— Musimy myskleck realistycznie. W ciągu kilkuset godzin Bizh i Vul

spotkają się tak czy inaczej. Zanim podejmą totalną wojnę, będą usiłowali

background image

całą sprawę wyjasknick, mozye zawrą jakisk formalny rozejm, ktokry obie strony
za wszelką cenę będą chciały utrzymack. Chyba nie powinniskmy przeciągack
sprawy przez nadmierną ostrozynoskck. Im wczeskniej dojdzie do spotkania
Bizh i Vul, tym prędzej skonkczy się — nasze zadanie. A wtedy będziemy mo-
gli otwarcie pogadack z Omniarchem.

— Chyba masz rację — westchnął Lange. — Ale nie mogę zapo-

mnieck, zye jest nas teraz mniej nizy dwustu... No, cokzy. Jakie to mają byck ataki?
Długie naloty z uzyyciem wszystkiego?

— Nie. Stracilibyskmy wtedy zbyt wiele małych pociskokw, potrzeb-

nych przede wszystkim do obrony. Nie podejdziemy azy tak blisko, zyeby uzyy-
wack miotaczy. Wejdziemy w hiper na Lunie w osiem Uzbrojonych Zwiadow-
cokw około jednej dwudziestej roku skwietlnego od celu (według Vez Do
Hana Bizh nie mają zyadnych statkokw na warcie azy tak daleko) i wyłonimy
się luzkną grupą na dziesięck mil od ich głokwnej bazy. Po salwie cięzykich poci-
skokw zaprogramowanych na tor błędny wysklemy skrednią osłonę z lekkich,
aby zniszczyck obronę. Potem tylko te lasery, ktokre nie będą niezbędne przy
zwalczaniu osłony, skierujemy na cele naziemne. A po naładowaniu uciek-
niemy w null.

Lange wyglądał na lekko znudzonego — ten plan nie rokzynił się zbyt-

nio od wszystkich poprzednich.

— Przynajmniej — powiedział — większoskck Bizh zdązyy się schronick,

skoro nie uzyyjemy laserokw od razu.

John wolał nie przyznawack się, zye mysklał o tym samym. Ostatecznie

nadmierna wrazyliwoskck nigdy nie była uwazyana za zaletę słynnych genera-
łokw. A on własknie musiał grack rolę ostatniego generała — człowieka.

Bart odezwał się znowu: — A co z Bertą i pozostałymi Zwiadowca-

mi?

John rzucił mu szybkie spojrzenie: — Berta?
W uskmiechu Barta było znuzyenie. — Przeciezy musimy jakosk nazwack

tego kolosa.

John wzruszył ramionami. — To będzie oddział ratowniczy. Jeskli nie

pokazye się nic niepokojącego, zostaniesz tam z resztą małych statkokw. Mo-
zyesz uzyyck tego superdetektora masy i obserwowack, czy obok nas nie poja-
wia się jakask flota szykująca zasadzkę. Jeskli ją spostrzezyesz, a będzie jeszcze
za wczesknie na naszą ucieczkę w null, mozyesz podejskck i uderzyck w nich
wszystkim, co masz. Ale to w ostatecznoskci..

background image

— Wcale mi się nie podoba — Lange zmarszczył brwi — to ciągle

siedzenie na uboczu.

— Bart. W czasie walki muszę mieck w odwodzie kogosk, na kim mogę

bez reszty polegack. Gdybyskmy i przedtem działali w ten sposokb, prawdopo-
dobnie teraz byłoby nas więcej.

— Byck mozye...
John obserwował wskazokwkę chronometru, mierzącego czas dzielą-

cy Lunę od momentu wyjskcia z hipersfery. Pięc k sekund. Wziął głęboki
wdech, stłumił napięcie mięskni, tak by nie sparalizyowało jego rąk i czekał.

Wyjskcie!
Ekrany błysnęły nagłymi obrazami, na kuli detektora masy zalskniły

skwietlne punkciki. Kroktkim spojrzeniem upewnił się, zye wszystkie punkty
przedstawiają jego statki i przesunął palcami po klawiaturze komputera.
Strzeliły przekazkniki, zabrzęczały transformatory, obrazy na ekranach uro-
sły jak po wybuchu. Nagle z interkomu dobiegło go: — Tu Szoksty! Głokwna
sterownia zkle działa!

To było zdecydowanie złe. Jeden z jego małych statkokw znalazł się

nieoczekiwanie w skrodku formacji.

Odłączcie sieci — rzucił przez zęby. — Zajmijcie bezpieczną pozycje

poza mną i pilotujcie sami. Na ręcznym.

— Zrozumiałem — John poznał głos Jima Camerona.
Na ekranie pojawiły się nowe błyski — to była salwa pociskokw typu

„planeta-przestrzenk”. John .Uskmiechnął się. Z układu salw mokgł wywnio-
skowack, zye tutejszy Oficer Artylerii dokładnie przestudiował raporty o
wczeskniejszych atakach i przyjął, zye ten atak rokwniezy będzie przebiegał tak
samo. Cokzy, to załozyenie będzie kosztowało obronę Bizh jedną straconą sal-
wę. Przez chwile wzrok Johna spoczywał na ekranie danych ponad głokwną
klawiaturą — liczby przesuwały się obrazując playback zaprogramowano
manewru, ktokry za chwile miał byck wykonany. Prawie nie słyszał buczenia
rozlegającego się w miarę wystrzeliwania z Luny kolejnych pociskokw, ale
liczby doskonale mokwiły mu, co się dzieje. Ta seria wystrzałokw była ukonk-
czona. Precyzyjnie wyregulowane napędy i sztuczne ciązyenie umozyliwiły
flocie raptowne zatrzymanie się i natychmiastowy skręt. Rzucił okiem na
ekran, by sprawdzick, czy i Cameron robi to samo, co oni. Tak.

Malenkka flota umknęła do tyłu jak zając robiący rozpaczliwy unik

przed rozwartym psim pyskiem. I dobrze, zye zdązyyli, bo mrowie błyskokw
wypełniło w tej chwili przestrzen k detektora masy, kiedy pociski „P-P”

background image

wskciekle gnały w ich stronę. Oficerowie i załogi jego statkokw klęły, wciska-
jąc klawisze komputerokw przy wykonywaniu manewrokw obronnych. Statki
wirowały i skakały w szalonym tankcu, aby stanowick jak najgorsze cele dla
potęzynych strumieni energii strzelających z planety. Tarcze instrumentokw
pokazywały, zye lasery statkokw plują potwornym ogniem na cele naziemne.
Nawet jezyeli niektokre promienie chybiły, i tak zniszczenk będzie wystarcza-
jąco wiele, by dowokdca bazy zawył z wskciekłoskci. O ile Bizh potrafią wyck.

Zadzkwięczał klakson. John zerknął na detektor masy i mocno wcią-

gnął powietrze. To była wroga flota wyłaniająca się z null prawie na polu
walki! Mozye nie było to zbyt grozkne, bo na dobrą sprawę byli juzy prawie go-
towi do null, ale...

Nagle wydał kroktki okrzyk, rzucił do interkomu: — Szeskck! Cameron!

Zblizy się do nas!

— Idę, John — głos Camerona był spokojny.
John mimo to przeklinał siebie za gapiostwo. W czasie unikokw Ca-

meron nie odwazyył się trzymack zbyt blisko reszty. Ale teraz, w odległoskci
kilkunastu mil od grupy, bez osłony małych pociskokw stał się idealnym ce-
lem. Głupie kilka chwil rozluzknienia uwagi mogło wręcz krytycznie zmienick
całą sytuacje.

Klakson, wyłączany automatycznie, odezwał się znowu, zmusił Joh-

na do przebiegnięcia wzrokiem po ekranach dla upewnienia się, zye ten
alarm byt przez niego oczekiwany i przewidziany. Odetchnął z ulgą —
ekran danych pokazywał odległoskck, kierunek i wielkoskck obiektu, ktokre mo-
gły nalezyeck jedynie do Berty. A więc Lange nareszcie był na miejscu! Albo
prawie na miejscu. Musi jeszcze upłynąck parę długich ułamkokw sekundy,
zanim wielki statek dołączy do grupy, zanim Luna i Uzbrojone Zwiadowce
będą mogły uciec w hipersferę. A i tak nie miał przeciezy zamiaru uciekack w
bezpieczne miejsce zostawiając Bertę walczącą samotnie przez całe trzy
minuty i dwadzieskcia sekund, potrzebne jej do ucieczki w null.

W efekcie John ruszył naprzokd czyniąc uniki, kołując, wydając przy

tym kroktkie dyspozycje wskazujące statkom floty najwłaskciwsze cele dla la-
serokw. Wroga flota leciała zwartą grupą odskakując sprawnie w rokzyne stro-
ny i dzięki tym unikom usiłowała stanąck mu na drodze. Ekrany migotały
obrazami i automatycznie ciemniały, kiedy jasnoskck wybuchokw stawała się
zbyt wielka. To naprawdę była ostra walka!

Powoli mijały sekundy, John nadal wciskał klawisze, wymysklając naj-

bardziej nieprawdopodobne manewry i czyniąc wszystko, aby stack się tak
nieuchwytnym, jak tylko było to mozyliwe i dawało się połączyck z rokwnocze-

background image

snym oddaleniem od floty Bizh. Na szczęskcie — za wyjątkiem statku Came-
rona — wszystkie komputery floty wspokłpracowały doskonale. Sam Came-
ron trzymał się w tej chwili tak blisko Luny, jak tylko było to dopuszczalne.

Pierwsze pociski z Berty dotarły do wroga i prawie jednoczesknie

John zyskał większą swobodę manewru. Teraz przede wszystkim starał się
wyprzedzack uniki wroga, lecz tak, by przesunąck całą flotę w bok. Wolał po-
zostack poza zasięgiem laserokw Berty. A potem ekrany osklepiająco pojasknia-
ły, skciemniały, w tej samej chwili z głosknika rozległ się niewyrazkny krzyk,
przygłuszony potwornym łoskotem uderzenia.

John na moment zacisnął powieki. Inny głos krzyknął: — Szeskck tra-

fiony. Niech to diabli. Oni...

John rzucił przez zęby: — W porządku. Damiano! Opanuj się!
Zmusił się do ponownego spojrzenia na ekrany — wrokg przeszedł

teraz całkowicie na pozycje obronne. Dzięki temu John bez większego tru-
du okrązyył ich i szybko zblizyył się do Berty. Wrogowie — gdyby o tym wie-
dzieli — z pewnoskcią mieli więcej broni nizy Berta, Luna i wszystkie małe
statki razem wzięte, lecz John nie dziwił się ich ucieczce. Zareagowałby po-
dobnie, gdyby przypadkiem w trakcie walki spotkał się oko w oko z tak nie-
mozyliwie wielkim przeciwnikiem i jego eskortą. A skąd Bizh mieliby wie-
dzieck, czy jeszcze dwadzieskcia lub sto takich potworokw nie wyłoni się z null
lada moment?

Zerknął na chronometr. Luna od dawna juzy mogła uciec w hiper-

przestrzenk, zask Berta będzie do tego gotowa za niespełna dwadzieskcia se-
kund. Ale to juzy nie miało znaczenia, skoro flota i baza wroga znajdowały
się juzy daleko poza zasięgiem dział. Nikt nie mokwił nic na ogoklnej fali, azy
wreszcie John powiedział do mikrofonu: — Bart! Zbierz na pokładzie
wszystkie małe statki i leck z nimi na miejsce spotkania!

Bart był nie tylko zmartwiony skmiercią załogi Camerona, ale i pode-

nerwowany czymsk, co zobaczył na hipersferycznym detektorze Berty.

— Słuchaj, John! Widzę grupę statkokw w odległoskci kilku bilionokw

mil. Mniej więcej co jedną dwudziestą roku skwietlnego wychodzą do nor-
malnej przestrzeni i znowu wchodzą w null. Własknie dlatego spokzkniłem się
trochę. Straciłem około minuty na obserwacja. Wygląda na to, zye czegosk
szukają.

— To prawdopodobnie Vul — powiedział John obojętnie — chociazy

rokwnie dobrze mogą to byck Bizh. Vul częskciej działają w Pustych Regionach.

Było mu właskciwie obojętne, kto i czego szuka. Znaczenie miało

przede wszystkim to, zye zginął Cameron i jego siedmiu ludzi. W takim razie

background image

zostało ich stu osiemdziesięciu trzech. Bozye... — gwałtownie przełknął skli-
nę — gdyby miał w tej chwili chock jedną muzhee dronu... Opanował tę po-
kusę całym wysiłkiem woli, zmusił się do mysklenia o czym innym. — Musi-
my wykonack jeszcze co najmniej jeden nalot.

Powtokrzył tą myskl głoskno, dodając: — powinno to byck gdziesk dalej

wzdłuzy tej strony ramienia. Zrokbmy to zaraz i wreszcie będzie koniec. A te-
raz zmykajmy stąd, jezyeli rzeczywiskcie jest oddział przeszukujący prze-
strzenk. Spotkamy się w poblizyu miejsca, ktokre mamy zaatakowack.

Twarz Barta nie wyrazyała nic, kiedy pytał: — W Pustych Regionach

czy wewnątrz ramienia poza zasięgiem Bizh?

— Lepiej w Pustych Regionach. Nie mamy na tyle dokładnych map,

zyeby wałęsack się wewnątrz ramienia. Powiedzmy godzinny skok... Nie! To
byłby czas, o jakim mogą pomyskleck Vul, jezyeli juzy nas podejrzewają. A więc
siedemdziesiąt dziewięck minut. To bardzo ładnie da się przeliczyck na shega,
stosowane przez Vul. Wynurzymy się i rozejrzymy. — John ze znuzyeniem
wystukiwał program lotu na pulpicie pilota. Potem wstał i poszedł do labo-
ratorium chemicznego, ktokre załozyyli. Powinno tam byck wystarczająco duzyo
etanolu. Mozyna to zmieszack z wodą i odrobiną gliceryny na przykład. Skoro
nie ma dronu, jedynym lekarstwem na to cholerne pragnienie mozye byck po-
rządne spicie się i wyspanie. Ostatecznie załoga rokwniezy potrzebowała tych
oskmiu czy dziesięciu godzin przed następnym — i jak zaplanował — ostat-
nim uderzeniem. A przez czas jego snu Bart doskonale będzie się mokgł
wszystkim zająck.

John czuł się jeszcze nieco ogłupiały, ale wypita przez niego iloskck al-

koholu zmniejszyła głokd dronu do znosknego poziomu. Tępym wzrokiem
wodził po sali Centralnego Sterowania na statku Klee. Potem spojrzał na
Barta i mruknął:

— Zastanawiałem się, w jaki sposokb Bizh zorganizowali tę zasadzkę.

I jak dzięki systemowi detektorokw tego statku mozyna by ich było przechy-
trzyck. — Przerwał, patrząc na przyrządy. — Wnioskuje, zye muszą trzymack
co najmniej dwa oddziały w pogotowiu kazydej bazy w stanie pełnej goto-
woskci.

Bart zainteresował się: — Dlaczego więcej nizy jeden?
— Bo przeciezy zyaden statek nie mozye trwack w gotowoskci null przez

więcej nizy pięck do szeskciu godzin bez uniknięcia samorozładowania. A stan
gotowoskci powinien byck utrzymywany przez cały czas. Więc muszą mieck
blizkniacze oddziały.

Bart zarumienił się: — Oczywiskcie — mruknął. — Głupie pytanie.

background image

— W porządku, stary. Do rzeczy. Zawsze gdziesk w odległoskci kilku

lat skwietlnych, a mozye nawet będzie to mniej nizy rok od dowolnej bazy
znajduję się jakask flota gotowa bazie przybyck z pomocą w kazydej chwili. Za-
ledwie wynurzamy się z hipersfery, baza wysyła wiadomoskck do posterun-
kokw. Dysponując dokładnymi danymi flota bardzo szybko trafia na pole
walki.

— Taak — Bart lekko unioksł brwi. — To logiczne. Ale co to ma

wspoklnego z systemem wykrywania na Bercie?

— To przede wszystkim daje mozyliwoskck dokładnego wyliczenia cza-

su. Wszystkie trzy zasadzki, w ktokre się do tej pory wpakowaliskmy, miały
pewną wspoklną cechę. Od naszego pojawienia się do wyjskcia z null floty
wroga upływało za kazydym razem około dziesięciu minut. Po kolei: czas na
zaprogramowanie wiadomoskci i wysłanie informacji, czas na przekazanie
danych przez posterunki, czas podrokzyy floty w okolice bazy...

— To wydaje się interesujące.
— Nasz minimalny czas ataku wynosi około czterech i pokł minuty.

Wynurzamy się, wyrzucamy wszystko, ładujemy osłony do null i znikamy.
Uzyycie wszystkich dział, promiennikokw i wyrzutni oczywiskcie musi zabie-
rack tyle energii, zye naładowanie z czterech minut wzrasta o co najmniej pokł
minuty.

Bart skinął głową.
— Dysponując danymi o połozyeniu wroga — ciągnął John — mogli-

byskmy wybrack optymalne miejsce wynurzenia. Załokzymy, zye logicznie biorąc
flota przyczajona w zasadzce ma kryjokwkę po przeciwnej stronie planety,
na ktokrej jest baza. Muszą wtedy przejskck przez planetę lub obok i wynurzyck
się z prędkoskcią skierowaną od planety. Muszą stanąck i zawrokcick. W skali
całej floty to wymaga czasu. Jeskli skądsk przybywają, ale z tej samej strony,
po ktokrej jest baza, rokwniezy muszą wyhamowack. W obydwu przypadkach
muszą byck tym zajęci przez co najmniej kilka sekund.

— Lecz — wtrącił Bart — jezyeli będą przebywack po stycznej do po-

wierzchni planety? Wtedy będą mogli zachowack pewną prędkoskck. A my z
kolei będziemy przeciezy wiedzieli, z ktokrej strony lecą, mozyemy przewi-
dzieck ich kierunek poruszania się po wynurzeniu! — wstał, przeszedł po
sali, popatrzył na tablice na spręzyynach. — Wiec mozyemy okresklick ich poło-
zyenie, kiedy jeszcze sami będziemy w null. Przy uderzeniu z bliska, a mozye-
my to uczynick dzięki temu urządzeniu — leciutko przesunął palcami po
brzegu tablicy — mozyemy się następnie oddalack w kierunku przeciwnym

background image

do tego, w ktokrym oni podązyą po wynurzeniu. Nie będą mogli nawet rozpo-
cząck poskcigu, pokki nie wyhamują!

John ponownie się uskmiechnął: — Nie w przeciwną stronę. To by

mogło doprowadzick do zderzenia. Zawsze znajdziemy sobie jakisk optymal-
ny tor lub nawet kilka torokw. Jeskli uderzymy na bazę natychmiast po wynu-
rzeniu, a potem wejdziemy na ten tor, to nigdy nas nie dogonią.

Bart rokwniezy się uskmiechał, mokwiąc: — Mimo wszystko nie powin-

niskmy chyba ryzykowack tego juzy przy tym uderzeniu. Mogą się okazack na
tyle sprytni, zyeby minimalnie opokzknick wysianie danych azy do sprawdzenia,
w ktokrym kierunku uciekamy.

— Zawsze mozyemy skręcick dwa razy — odparł John. — A to i tak ma

przeciezy byck nasz ostatni atak. Jest tylko jeden problem...

— Jaki?
— Flota-zasadzka w null mozye się poruszack z prędkoskcią oskmiu lat

skwietlnych na minutę, wiec mozye w czasie tych czterech minut potrzebnych
nam na atak znajdowack się nawet w odległoskci trzydziestu paru lat skwietl-
nych. Oczywiskcie przy załozyeniu, zye przesłanie wiadomoskci nie wymaga
czasu. Mysklę, zye skmiało mozyemy podzielick te odległoskck na pokł. To daje szes-
naskcie lat. Jeskli uwzględnimy jeszcze te parę sekund na nie przewidziane
straty, mozyemy przyjąck, zye posterunek nieprzyjaciela najprawdopodobniej
jest gdziesk w odległoskci dwunastu lat skwietlnych od bazy. Nie sądzę, aby to
cudowne urządzenie Berty miało azy tak wielki zasięg.

— Ja tezy — odparł Bart — liczyłem na rok skwietlny lub dwa co naj-

wyzyej.

— Taak. Zdązyyłyby nam wyrosnąck długie brody, zanim byskmy ich

zlokalizowali na takiej przestrzeni o promieniu dwunastu lat skwietlnych.
Ale jest jeszcze jedno: nie będą ryzykowali przechodzenia przez planetę, o
ile nie zmusi ich do tego koniecznoskck. To zawsze przeciezy te piec czy szeskck
procent ryzyka wyrzucenia z ram przestrzeni przez zniekształcenia w null.
Jezyeli po uderzeniu rozpoczniemy ucieczkę w stronę słonkca, to najprawdo-
podobniej unikniemy kolizyjnych torokw. A teraz, o ile dane Vez Do Hana nie
są całkowicie błędne...

background image

XVI

Atak przebiegł tak gładko, jak został zaplanowany. To był suchy,

piaszczysty skwiat o skrednicy około siedmiu tysięcy mil i (jak wykazały in-
strumenty) o duzyym jądrze z zyelaza. Na powierzchni biegły długie pasy pia-
chu pofałdowanego uderzeniami wichrokw, niewysokie i łyse gokry swoim
czerwonawym kolorem przywodziły na myskl kopce tlenku zyelazowego.
Oceany były malenkkie, rzek niewiele, nikła rosklinnoskck miała brzydki oliw-
kowo-brązowy kolor. Cisknienie atmosferyczne na poziomie zero wynosiło
mniej nizy dziesięck funtokw na cal kwadratowy, tlenu w powietrzu niewiele
ponad osiem procent. Budynki — jak mozyna było wywnioskowack ze zdjęck
— wyposazyone były w regulatory cisknienia. Nie wyglądało na to, aby zyyły
tam jakiesk rodzime zwierzęta, brakowało rokwniezy typowo cywilnej zabudo-
wy charakterystycznej dla miasteczek Bizh. John jak zwykle prowadzący
atak na Lunie, cieszył się z tego. Bo naprawdę zniszczyli na tej planecie
wszystko.

Wynurzyli się ponizyej czterech tysięcy stokp nad największym skupi-

skiem budowli. Było to nizyej nizy John zaplanował. Momentalnie wzrosło ry-
zyko, zye wydłuzyy się czas ponownego naładowania osłon do null. Po-
wierzchnia planety niemal zafalowała od uderzenia falą dzkwięku. Natych-
miast tezy wystrzelili salwę pociskokw — w interkomie słychack było prze-
klenkstwa kanonierokw, ktokrzy starali się swoje ograniczone ludzkie mozyli-
woskci dostosowack do szybkoskci działania wyrzutni i laserokw. Obrazy na
ekranach zmieniały się zbyt szybko, by John mokgł za nimi nadązyyck wzro-
kiem, lecz z tego, co zdązyył zauwazyyck, wiedział, zye na powierzchni planety
rozpętało się prawdziwe piekło. Na powierzchni dziesięciu mil kwadrato-
wych wokokł głokwnej bazy stało osiemnaskcie czy dwadzieskcia statkokw.
Wszystkie zostały rozwalone na kawałki albo powazynie uszkodzone. Han-
gary zostały zrokwnane z ziemią. W ciągu siedemdziesięciu sekund atak za-
konkczono i statki napastnikokw umknęły, oddalając się od planety poza za-
sięg wszelkiej broni.

Johnowi, przeglądającemu filmowy raport z przebiegu całej akcji,

zrobiło się niedobrze. Oprokcz statkokw zniszczono ponad osiemdziesiąt pro-
cent tamtejszych budynkokw. Inne były tylko uszkodzone, ale i to wystarcza-
ło. Czy nieliczni ocaleli Bizh mogli oddychack mizernym powietrzem tej pla-
nety? Miał cichą nadzieje, zye tak.

background image

W interkomie panowała dziwna cisza, jakby cała załoga czuła do-

kładnie to samo co on. Walka była walką. Ale taka rzezk to zupełnie co inne-
go. Mozye był to widok dobry dla Vul, ale nie dla ludzi. John z trudem prze-
łknął sklinę. Cokzy, mimo wszystko gatunek Bizh nie byt zagrozyony. Zcyło ich
wielu pozą bazami militarnymi. Właskciwie John był zadowolony, zye na pla-
necie stało tak niewiele statkokw. Dowokdcy Bizh musieli mieck porządnego
stracha i pewnie około dziewięciu dziesiątych swoich flot wysłali z naziem-
nych kryjokwek. Wyobrazyał sobie nawet załogi Bizh narzekające na koniecz-
noskck spędzania tak długiego czasu w przestrzeni. Cokzy, powinni się tylko cie-
szyck, zye nie byli na miejscu.

John ponownie przełknął sklinę i spojrzał na chronometr. Zostało im

jeszcze mniej nizy dwie minuty do null. Potem upłynęła kolejna minuta, kie-
dy wiele błyskokw nagle pojawiło się na detektorze masy. Zgodnie z przewi-
dywaniami Johna poskcig zblizyał się do planety, kiedy flota napastnikokw
uciekała w stronę gwiazdy. Bizh wystrzelili za nimi salwę, ale to jedynie ze
złoskci, a następnie zawrokcili, aby pokjskck na ratunek zniszczonej bazie.

John nadal przełykał sklinę. — To przeciezy tylko jedna baza — tłuma-

czył sobie uparcie. — Zaledwie mała cząstka całego garnizonu rozlokowa-
nego na tej planecie, a oni mają jeszcze tyle innych planet...

Mimo to, gdyby znalazł na pokładzie chock jedną muzhee dronu, na-

tychmiast by go zazyył. Nie potrafił nie kojarzyck tej planety z tym, co widział
na martwej Ziemi. Mozye dlatego upił się jeszcze przed wyruszeniem na
umokwione spotkanie.

Na sferach detektorokw Berty znokw pojawiły się błyski wynurzające

się z null do normalnej przestrzeni, aby po paru minutach wrokcick w null.
John z irytacją wyciągnął rękę do klawiatury na głokwnym pulpicie. Bart
przez chwile obserwował go w milczeniu, potem zapytał: — Czy mozyemy
juzy wracack w kierunku Hohd?

John spojrzał na niego nieprzytomnie, potem powiedział:
— Nie od razu. Niech mnie diabli porwą, jezyeli zrobimy jeszcze chock

jeden nalot na zlecenie Hohd. Ale obiecałem Vezowi, zye rozejrzymy się tro-
chę w tym rejonie przed odejskciem. Tyle, zye nie zrobimy tego tak, jak on się
spodziewał. Zamiast wynurzack się w teleskopowej odległoskci od poszcze-
goklnych obiektokw i zakładack podsłuch radiowy, uzyyjemy systemokw Berty,
aby okresklick połozyenie skupisk statkokw Bizh i systemokw planetarnych, na
ktokrych mogą mieck bazy. O takie informacje Vezowi chodzi. A przeciezy on
wcale nie musi wiedzieck, jak je zdobyliskmy.

background image

Bart miał kwaskną minę, spytał cierpko: — Ile czasu to mozye zająck?

Juzy od cholernie długiego czasu nie postawiliskmy stopy na zyadnej porząd-
nej planecie.

— Kilka dodatkowych godzin — w głosie Johna brzmiało lekkie

zniecierpliwienie. Mozyemy to wytrzymack.

Z trudem przełknął sklinę i pomysklał, czy rzeczywiskcie to się uda.
W rzeczywistoskci samo rozpoznanie sil Bizh zajęło im mniej czasu.

Natomiast daleko w Pustych Regionach natknęli się na pewną zagadkę, ktok-
ra opokzkniła ich powrokt „do domu” o ponad dwadzieskcia godzin. Daleko za
posterunkami Vul, a niemal na granicy wpływokw Bizh na detektorze masy
w Bercie pojawił się bardzo intensywny błysk. Dostrzegli go z null zanim
jeszcze zatrzymali się po raz pierwszy, aby obejrzeck jakiesk skupisko stat-
kokw. Byt to niewielki układ gwiazda-planeta. Wykonali jego mapę nawet
nie wyłaniając się z null. A kiedy ruszyli dalej, własknie wtedy pojawił się okw
zagadkowy błysk. Był purpurowo-niebieski i doskck intensywny, aby ozna-
czack bardzo duzyą gwiazdę. Nigdy przedtem nie widzieli jednak takiego ko-
loru oznaczenia.

— Cokolwiek to jest — mruknął Bart, bawiąc się gałkami — nadal

jesteskmy od tego oddaleni o czterysta dziesięck lat skwietlnych, o ile udało mi
się to względnie dokładnie obliczyck.

John podszedł blizyej, — Mozye to jakask szczegoklna gwiazda? — mruk-

nął. — Przeciezy na dobrą sprawę nawet nie wiemy, jak ta nasze urządzenie
działa. Mozye Klee w ten sposokb oznaczali gwiazdy mające w najblizyszym
czasie przejskck w stadium „nowej”. A mozye chodzi o zasygnalizowanie jakie-
gosk wyjątkowego niebezpieczenkstwa?

Bart wzruszył ramionami. Zapytał: — Mozye jednak powinniskmy się

temu lepiej przypatrzeck, skoro juzy tu i tak jesteskmy?

John zastanowił się. Z niecierpliwoskcią taką samą jak pozostali

członkowie załogi pragnął powrotu do „domu”. Ale z drugiej strony — zyad-
ne niezrozumiale zjawisko nie powinno byck ignorowane.

— Mysklę, zye tak — powiedział. — Nigdzie w poblizyu nie widzieliskmy

tej floty przeszukującej pogranicze Vul. Wiec mozyemy się wynurzyck, po-
wiedzmy, o jakiesk pokłtora roku skwietlnego od tego dziwa i popatrzeck. Jeskli
to nawet początkowe stadium „nowej”. to i tak będziemy w bezpiecznej od-
ległoskci.

Okazało się jednak, zye wcale nie była to „nova” we wstępnej fazie

wybuchu. To nawet nie była gwiazda. Tam nie było nic. Nawet kiedy wynu-
rzyli się z null i widzieli na detektorach Klee owo purpurowo-niebieskie

background image

skwiatełko, przez teleskopy nie ujrzeli nic. Zblizyyli się czterema ostrozynymi
skokami. Byli juzy — według obliczenk Barta — ponizyej granicy jednego roku
skwiatła. I nadal nic nie widzieli!

Po następnym skoku teleskopy wciązy pokazywały pustkę. Z tej odle-

głoskci zwykły detektor masy powinien pokazack bryle materii, chockby ona
była tak mała jak wanna. Lecz skwiatełko wyrazknie drwiło sobie ze wszyst-
kich ludzkich przyrządokw i starank. John zmarszczył brwi, przez długą chwi-
le stał przed tablicą. Potem usiadł w swoim fotelu i zaczął wystukiwack pro-
gram. Potem schylił się nad interkomem: — Damiano?

— Tak, Komandorze!
— Widzimy jakisk błysk około jednej czwartej miliona mil od Berty.

Wezk załogę na pokład numeru Siedem i poszukaj tego obiektu. Na swoim
detektorze nie zobaczysz nic, wiec będziemy was prowadzick.

— Tak jest, Komandorze!
John czekał azy do chwili, w ktokrej przyrządy poinformowały go, zye

ubrana w skafandry załoga weszła na pokład Uzbrojonego Zwiadowcy, sto-
jącego w pozbawionej powietrza ładowni. Kiedy pokrywa jednego z lukokw
odskoczyła i mały statek opuskcił wnętrze Berty, Damiano zameldował: —
Jesteskmy na zewnątrz. Komandorze!

John nacisknięciem guzika spowodował przekazanie danych o kie-

runku lotu do komputera małego statku. Po minucie mimo uprzedzenia Da-
miano zameldował zdziwiony: — Nie mamy zyadnego błysku, sir.

John odruchowo zerknął na ekran radaru, lecz oczywiskcie nic na nim

nie było — odległoskci małe w null były zbyt wielkie w normalnej przestrze-
ni. Marszcząc brwi zaprogramował pytanie do komputera i niemal natych-
miast na ekranie danych pojawiła się odpowiedzk: „Obiekt pokazany na de-
tektorze masy nie jest obiektem radarowym”.

John długo zastanawiał się nad sensem tej odpowiedzi. Mozye po pro-

stu komputer przystosowany do potrzeb innej rasy nie mozye bezbłędnie
operowack jezyykiem angielskim?

Obrokcił się, rzucił do mikrofonu — Damiano! Zostank tam, gdzie je-

stesk jeszcze przez jakisk czas.

Potem zadał komputerowi następne pytanie: Czym jest błysk, o ktok-

ry pytałem? Odpowiedzk była zdecydowana: „Błysk nie jest. Błysk znajduje
się w pozycji markera”. Wyraz „marker” stanowczo pochodził z angielskie-
go słownictwa wprowadzonego do pamięci komputera . John spytał znowu:

— Czy marker jest dziełem Klee?

background image

— Tak.
— John odetchnął z ulgą. — Damiano! Słyszałesk?
— Tak, Komandorze. Czy mam polecieck, aby obejrzeck to z bliska?
— Zgoda. Ale bądzk ostrozyny, Louis.
— Tak jest, sir.
Damiano musiał byck bardzo ostrozyny, bo upłynęło prawie pokł godzi-

ny, zanim jego głos znowu dobiegł z głosknika:

— Komandorze! Tu nie ma nic! Nic na optycznej, nic na radarze, zyad-

nych błyskokw w detektorze masy.

— W porządku, Louis. Wracaj.
Do powrotu Damiano John i Bart przełączyli system detektorokw w

Bercie na zasięg w normalnej przestrzeni. Dalsze wypytywanie komputera
nic nie wyjaskniło. Komputer przypominał genialnego idiotę, ktokry zaakcep-
tował istnienie błysku, objasknił, zye błysk znajduje się w pozycji markera i...
zgodził się, zye na tym miejscu nie ma nic materialnego!

W konkcu Bart wzruszył ramionami. — Nie ma innego wyjasknienia

oprokcz tego, zye musi to byck jakisk znak umowny czy symbol zrozumiały je-
dynie dla Klee i ich urządzenk. Chyba mozyemy przestack zawracack sobie tym
głowę. Ale zastanawiało go to i martwiło jeszcze w ciągu całej wielogodzin-
nej podrokzyy powrotnej do regionu Hohd.

background image

XVII

Bulvenorg i Gusten siedzieli w Dziale Wywiadu słuchając raportu

oficera, ktokry dopiero co otrzymał awans. Bulvenorg spostrzegł, zye młody
oficer wykazuje duzyą bystroskck umysłu. Tamten tymczasem podsunął prze-
łozyonym szkic czegosk, co najprawdopodobniej było statkiem kosmicznym
pięcio- czy szeskciokrotnie dłuzyszym od swojej gruboskci. Proste koło przed-
stawiało jego przekrokj. Kadłub był zaokrąglony na konkcach i pokryty okrą-
głymi znakami ułozyonymi w pierskcienie.

— To, panowie, jest narysowane na podstawie opisu skwiadka. Po-

wiedział on, zye wokokł statku było około dwudziestu pierskcieni kokł. Uzyywam
tu słowa „pierskcienie”. chock sądzę, zye właskciwe znaczenie tego stokwa Bizh
nalezyałoby tłumaczyck jako pasy lub obręcze ułozyone szeregowo i zawiera-
jące po kilkadziesiąt kokł (byck mozye zamiast kokł są to okręgi, jako zye Bizh nie
znają takiego rozgraniczenia). Kręgi nie stykają się, oddzielone są o co naj-
mniej odpowiednik ich skrednicy. Te koła są ciemniejsze od kadłuba, ktokry
wydaje się byck gładki i jednolity, za wyjątkiem owych kokł. Swwiadek nie do-
strzegł zewnętrznych sensorokw. Oczywiskcie proszę zrozumieck, zye z tak du-
zyej odległoskci od statku nie mokgł zobaczyck przedmiotokw czy znakokw o
skrednicy mniejszej nizy podwokjna wysokoskck przeciętnego Vul. A ustaliłem,
zye Bizh mają wzrok nieco lepszy nizy my — przerwał, dając przełozyonym
czas na obejrzenie szkicokw. — To zeznanie pozwala nam wierzyck, zye statek
miał trzysta lub więcej lukokw, z ktokrych czeskck lub wszystkie mogły byck
miejscami na bronk. Swwiadek twierdzi, zye nie więcej nizy trzydzieskci z nich
otworzyło się, by odsłonick działa. Były typowe: wyrzutnie pociskokw, miota-
cze i lasery. Przyspieszenie statku było mniej więcej takie same, jak przy-
spieszenie jego własnego statku. Bizh twierdził (niestety, nie jestem w sta-
nie sprawdzick wiarygodnoskci tego problemu), zye olbrzymi statek zdawał się
uzyskiwack gotowoskck do null w czasie kroktszym nizy cztery minuty.

— Taak — Bulvenorg sięgnął po szklankę z napojem. — Ten skwiadek

ocenił długoskck statku na trzy i pokł tysiąca pezras?

— Tak. Przyznaje jednak, zye na skutek uszkodzenia jego odległoskcio-

mierza i aparaty fotograficzne nie zdołały zarejestrowack tego statku.

Bulvenorg uskmiechnął się do Gustena: — Obliczenie długoskci trzy i

pokł tysiąca pezras dla statku mającego „zaledwie” dwa tysiące dziewięckset.
Widzę, zye Bizh wcale nie są azy tak pozbawieni wyobrazkni, jak niektokrzy z
nas myskleli — ponownie skierował wzrok na oficera wywiadu, — A co pank-

background image

ski szpieg miał do powiedzenia na temat mniejszych statkokw? Jego oddział
walczył z nimi przed pojawieniem się wielkiego.

— Jego relacja odpowiada wczeskniejszym, sir. Jeden layl naszych

Uzbrojonych Zwiadowcokw oraz duzyy statek 40 tysięcy lohm, klasy nave.

— I nie znaleziono — spytał Bulvenorg — zyadnego ciała w szcząt-

kach postrzelonego statku? Mozyna je byłoby zidentyfikowack na tyle, by
okresklick gatunek?

— Niestety nie, sir. Aby opisack substancje białkowe, ktokre zebrali,

uzyył słowa oznaczającego mięso posiekane na małe kawałki i juzy ugotowa-
ne.

— Z tego tezy mozyna było wyciągnąck wnioski...
— Nie, sir. zbyt wiele humanoidokw zawiera w sobie te same związki

chemiczne w zblizyonych proporcjach.

— A jakiesk osobiste rzeczy załogi?
— Jego zdaniem mogły nalezyeck do jakiegokolwiek humanoida.
— Taak — Bulvenorg wypił łyk napoju zastanawiając się, czy powi-

nien wypowiadack swoje myskli. Uznał, zye tak. — Uderzyło mnie, zye z takim
powodzeniem przekonał pan dowokdcę Bizh, by udzielił panu informacji. Do
tej pory nie było to takie łatwe.

Oficer wyglądał na nieco zakłopotanego. — Musze wyznack, sir, zye okw

osobnik Bizh bez wątpienia uwazya swoje działanie na naszą korzyskck za cosk
więcej nizy zwykłe szpiegostwo.

Bulvenorg wyprostował się na krzeskle, Gusten wydał dzkwięk, ktokry

mokgł wyrazyack rozbawienie.

— Czy ma pan na myskli — Bulvenorg mokwił powoli — zye dał pan

oficerowi Bizh do zrozumienia, zye Imperium Vulmot zaakceptowało go jako
dyplomatę? Bez listokw uwierzytelniających?

— Ująłbym to mniej dosłownie — oficer zarumienił się lekko. — Ale

obawiam się, zye on własknie cosk w tym rodzaju sobie myskli. Zapewniam jed-
nak, zye nie udawałem oficjalnego reprezentanta naszego Imperium. Zwie-
rzyłem mu w tajemnicy, izy statki dokonujące atakokw na bazy Bizh nie miały
załogi złozyonej z Vul ani najemnikokw Vulmotu. I zye moim celem jest (chock z
okresklonych względokw zadanie realizuje w tajemnicy) unikniecie nieporo-
zumienia pomiędzy naszymi imperiami.

Bulvenorg parsknął skmiechem: — To doskonałe. Nie mokgł pan zna-

lezkck lepszej obrony swojego postępowania. A tak w zaufaniu... Proszę po-
wiedzieck, czy okw oficer nie jest przypadkiem pracownikiem wywiadu Bizh?

background image

Zapewne zdarzyło się wam wymieniack wzajemnie uzyyteczne informacje juzy
wczeskniej.

Oficer zarumienił się jeszcze bardziej, ale uskmiechnął się przy tym.

— Tak, sir. Mam nadzieje, izy pan to doskonale rozumie. Aby nawiązack kon-
takt z tak odmienną formą zyycia, musimy akceptowack wszystko, co się trafi.
A dzięki temu mogę prowadzick negocjacje z moim odpowiednikiem, tur-
giem pracującym w takiej samej dziedzinie i wszystko odbywa się o wiele
dyskretniej nizy gdyby on zajmował się czymkolwiek innym.

Teraz i Gusten rozeskmiał się głoskno, natomiast Bulvenorg stłumił

skmiech. — To — powiedział — Drugi Oficerze, jest doskck interesujące. Za-
wsze miałem nikłą nadzieje, zye jakisk układ tego typu mokgłby przynieskck cie-
kawe rezultaty. Widzi pan. Chock ja osobiskcie jestem prawie pewien, zye ataki
na Bizh nie są organizowane przez jakąsk podstępną grupę naszych wojsko-
wych, nie mogę oficjalnie zapewnick o tym rządu, dopokki nie będę miał nie-
zbitych dowodokw, zye jest to działanie istot z zewnątrz. W tej sytuacji, chock
istnieje koniecznoskck porozumienia z Bizh na stopie dyplomatycznej, nie
mogę z podobnym wnioskiem występowack na drodze urzędowej. — Przez
chwile przyglądał się Drugiemu Głokwnemu Oficerowi Działu Wywiadu. —
Czy ten pankski „odpowiednik” nie mokgłby czasem dotrzeck po cichu do ich
wyzyszego dowokdztwa? Nieoficjalnie mozye się pan posłuzyyc k w tym celu
moją rangą i nazwiskiem. Chciałbym doprowadzick do konfrontacji obu-
stronnych podejrzenk.

Oficer azy zamrugał oczyma. — Sir, nie jestem pewien, jak takie poro-

zumienie „pod stołem” mozye byck przyjęte przez głokwne dowokdztwo Bizh.
Ale przedstawię te mozyliwoskck swojemu wspokłpracownikowi. Czy miałby
pan jakąsk konkretną wiadomoskck?

— Tak — odparł Bulvenorg. — Ale teraz chciałbym jeszcze usłyszeck

parę stokw o innych sprawach, o ktokrych ma pan opowiedzieck.

— Tak jest, sir. Odnalezkliskmy w archiwach wszystkie materiały doty-

czące straconych w boju bądz k zaginionych vulmotankskich statkokw typu
Uzbrojony Zwiadowca. Dane z okresu ostatnich dziesięciu megasheg. Anali-
zy szczegokłowe kazydego przypadku wykazały, izy w szeskckdziesięciu procen-
tach wszystkich zaginięck załogę stanowili przede wszystkim Chelki.

Bulvenorg azy podskoczył na krzeskle. — Szeskckdziesiąt procent! ? —

wykrzyknął. — To niesamowite! — spojrzał na oficera. — A w ciągu ostat-
niego megasheg?

— Pięckdziesiąt osiem procent, sir.

background image

Bulvenorg opadł powoli na siedzenie, westchnął: — Nie sądzę, aby

przypadkiem znał pan dokładnie iloskck wszystkich podrokzyy w głęboką prze-
strzenk i zaginięck Uzbrojonych Zwiadowcokw, na ktokrych pokładzie znajdo-
wali się Chelki.

Oficer uskmiechnął się lekko. — Zaginięcia połączone z obecnoskcią

Chelki w głębokiej przestrzeni sięgają dwudziestu dwu procent wszystkich
przypadkokw.

Bulvenorg pomału przenioksł wzrok na Gustena, tamten z powazyną

twarzą uczynił palcami znak przeczenia.

Bulvenorg zadał następne pytanie: — A co z większymi statkami kla-

sy nave?

— Klasy nave, sir? Cztery stracone i nigdy więcej nie widziane w cią-

gu ostatniego megasheg. Tylko jeden z nich wazyył czterdzieskci tysięcy lohm.
To był nowy statek, sir. Na prokbnym locie. Na jego pokładzie byli technicy
Chelki...

Bulvenorg wstał, przespacerował się po pokoju. Zatrzymał się pa-

trząc gdziesk w przestrzenk, potem wrokcił do swojego krzesła i cięzyko usiadł.

— Proszę sporządzick to całe zestawienie na piskmie. Najszybciej jak

tylko pan mozye. A sprawa buntokw Chelki? To miał pan sprawdzick tezy. Czy
znowu będą to fakty rokwnie wstrząsające?

— Obawiam się, zye tak, sir. Jak pan wie, od czasu do czasu znika za-

rokwno pewna iloskck Chelki, jak i Vulmoti. Lecz zaginięcia Chelki podczas da-
lekich podrokzyy handlowych są nieproporcjonalnie częstsze nizy zaginięcia
Vulmoti. W trakcie analizy prawdopodobienkstw i po podstawieniu faktokw
uzyskaliskmy model organizacji zbiegokw, zajmującej się fałszowaniem zapi-
sokw w celu ukrycia znikania Chelkich. Wymaga to zamieszania w całą spra-
wę co najmniej jednego Pełnego Samca, ktokry mokgłby rokwniezy byck zaanga-
zyowany w kradziezye statkokw.

Bulvenorg na chwile zamknął oczy. Bardzo niepokojący obraz sytu-

acji zaczął się powoli kształtowack pod jego szeroką czaszką. Otworzył oczy,
westchnął, spojrzał na oficera wywiadu. Potem zapytał cicho:

— A co. Drugi Głokwny, sądzi pan o mozyliwoskci zebrania się gdziesk ra-

zem sporej częskci zbiegłych Chelki? Zce mozye istnieck jakask tajna kolonia
działająca przeciwko nam?

— To jest tylko przypuszczenie, sir. Niestety. Wykryty na podstawie

modelu Pełny Samiec Chelki zabił się zanim udało się nam go wypytack. Wie
pan, zye Pełne Samce mogą sterowack poziomem i rodzajem hormonokw we-

background image

wnątrz swojego organizmu. Ale biorąc wszystko pod uwagę powiedział-
bym, zye taka mozyliwoskck istnieje. Bez formułowania tego na piskmie gotokw
byłbym uznack ją nawet za bardzo prawdopodobną.

Bulvenorg przestał zadawac k pytania, siedział zamysklony. Potem

uczynił znak potwierdzenia, uskmiechnął się ponuro do obu podwładnych i
mruknął: — To powinno byck przekazane do wiadomoskci rządu. Ale trzeba
dokonack tego jak najbardziej dyskretnie.

background image

XVIII

Niosący Johna statek klasy Uzbrojony Zwiadowca wyłonił się z null

w poblizyu Akielu, wystał radiową odpowiedzk na hasło i wyładował. Oficer
dowodzący pozostawionym tu kontyngentem ludzi zameldował najpierw:
— Komandorze! Są kłopoty. Vul zrobili nieoczekiwany nalot na Jessę.

John spojrzał na niego ze znuzyeniem, mruknął: — To fatalnie. Cho-

ciazy było do przewidzenia. Kiedy się dowiedziałesk?

— Kilka dni temu. Jeden z tych statkokw Bizh, ktokre reperowaliskmy,

wyskoczył na planetę oddaną nam przez Hohdan. Juzy jest gotowy do uzyyt-
ku. Własknie tam ludzie dowiedzieli się od Hohdankczykokw — patrzył na Joh-
na z przygnębieniem. — Sir, czy to mozye znaczyck, zye Vul będą nas szukack i
tutaj?

— Nie widzę powodu, dla ktokrego mieliby tu trafick. Nikogo nie infor-

mowaliskmy o połozyeniu Akielu. A co z ludzkmi na Jessie? Zostali schwytani?

— Tego Hohdankczycy nie wiedzieli. Dowiedzieli się o tym nalocie za

poskrednictwem jakiegosk statku handlowego z sojuszniczego imperium, ktok-
ry zatrzymał się na Jessie aby zabrack ładunek lnu. Vul od razu uderzyli w
zbiorowisko ludzi, inne rasy pozostawili w spokoju. Kiedy odlecieli ktosk po-
szedł sprawdzick, co się stało. Podobno były sklady walki, ale nie znaleziono
ani zyywych ludzi, ani zyadnych zwłok. Tubylcy byli zdezorientowani. Nikt
nie był w stanie powiedzieck nic logicznego.

John pogrązyył się w zadumie. Cokzy, to wydarzenie nic nie zmieniało.

Nadal najpilniejszą sprawą było zobaczenie się z Omniarchem. Spytał jesz-
cze: — Postawiłesk wszystkich ludzi tutaj w stan gotowoskci?

— Tak jest, komandorze. Oczywiskcie powiedziałem o tym takzye Peł-

nemu Samcowi. Powiedział, zye natychmiast zawiadomi o wszystkim
Omniarcha.

— W porządku, poruczniku. Idę osobiskcie pogadack z Pełnym Sam-

cem. Odnalezienie Pełnego Samca zajęło Johnowi resztę dnia i czeskck na-
stępnego. Spotkał go wreszcie i Chelki — wysłuchawszy w milczeniu zyąda-
nia Johna — odpowiedział:

— Komandorze. Od oskmiu dni nie mam zyadnych wiadomoskci od mo-

jego przodka. Chciałem się z nim-skomunikowack w zupełnie innej sprawie i
oczekiwałem odpowiedzi juzy dwa lub trzy dni temu. Ten fakt oraz nowina o

background image

najezkdzie Vul na Jesse sprawia, zye zaczynam obawiack się, czy mokj przodek
rokwniezy nie ma jakichsk kłopotokw.

John z irytacją wymamrotał pod nosem jakiesk przeklenkstwo, głoskno

rzeki: — Proszę mimo wszystko prokbowack. Musze się z nim spotkack w bar-
dzo wazynej sprawie i to jak najszybciej.

— Uczynię to, Johnie Braysen. Ale wezk pod uwagę, zye jezyeli mokj

przodek ma kłopoty, to łankcuch porozumienia miedzy nim a mną w kazydej
chwili mozye byck przerwany, o ile się tak juzy nie stało. A wtedy ja sam będę
musiał pomyskleck o bezpieczenkstwie tej planety.

— Czy to ma znaczyck — sapnął John — zye zamierza pan nałozyyck na

nas jakiesk ograniczenia?

— Nie, Johnie Braysen. Tego nie mogę uczynick. Ale proszę was

przede wszystkim o dyskrecję.

John starał się opanowack zawiedzenie i gniew. Mokwił cicho i spokoj-

nie: — Oczywiskcie będziemy dyskretni. Ale... sądzę, zye dotrzymaliskmy sło-
wa i zakonkczyliskmy pierwszą fazę planu Omniarcha.

— Wyskle te wiadomoskck jedyną drogą, jaką znam. Czy zaczeka pan na

Akielu na ewentualną odpowiedzk?

— Nie. Musze jeszcze spotkack się z dowokdcą Hohd. Jak pan wie, jest

ustalone miejsce, w ktokrym juzy uprzednio spotykaliskmy się z Omniarchem.
Będę tam trzymał kogosk przez cały czas na obserwacji.

— Ta wiadomoskck rokwniezy zostanie przekazana. Komandorze.

Vez Do Han zmarszczył brwi w zamyskleniu. — Nie. Nie mam pojęcia,

gdzie Omniarch mozye się ukrywack. Jest fizycznie bardzo odporny, wiec
mokgł sobie urządzick kryjokwkę na prawie kazydej planecie chlorofilowo-biał-
kowej. A skoro przez tyle lat udało mu się uniknąck odkrycia mysklę, zye jest
bardzo rozsądnym i uwazynym zbiegiem. Na przykład — Vez Do Han
uskmiechnął się leciutko — nigdy nie powiedział mi, gdzie lezyy Akiel, chock
mogę to w pewnym stopniu odgadnąck.

— W kazydym razie dziękuje — westchnął John. — Czy miał pan czas

przeczytack raport, ktokry panu wysłałem po dokonaniu nalotokw w poblizyu
odległego krankca Bizh?

— Tak — Vez podnioksł mały model statku kosmicznego lezyący na

biurku jako przycisk i zaczął go podrzucack jedną ręką. Patrzył na Johna
przez chwile. — Jak pan wie, stary towarzyszu broni. Imperium Hohd ma
wiele zalet demokracji i... cierpi na jej wady. W efekcie moi zwierzchnicy

background image

mają teraz drobne kłopoty. Mimo zye najwyzysi urzędnicy swego czasu zgo-
dzili się na te małą akcje mającą na celu powstrzymanie ekspansji Bizh, te-
raz zaczynają skłaniack się ku innemu punktowi widzenia. Otrzymałem roz-
kaz zaprzestania walk. A szczegoklnie mam ograniczyck swoje kontakty z
ludzkmi i innymi najemnikami. ...

— To doskck zbiezyne z moim raportem. Ludzie uwazyają, ze wywiązali

się z umowy. Mam nadzieje, izy pankskie rozkazy nie zabraniają panu dotrzy-
mania punktu, w ktokrym jest mowa o przyznaniu ludziom planety, na ktokrej
mogliby osiąskck?

— Rozkazy mozye to ujmują — Vez lekcewazyąco machnął dłonią, —

ale są sposoby, zyeby rozkazy interpretowack tak, jak trzeba. Ja osobiskcie nie
zamierzam was zmuszack do opuszczenia tamtej planety, ale nie powinni-
skcie zbytnio liczyck na poparcie moich zwierzchnikokw gdyby was tam odna-
leziono. W tym wypadku doradzam wam jak najskcisklejszą dyskrecję.

Prawoskck Vez Do Hana wywołała ukłucie winy w sercu Johna. Był

zmuszony grack fałszywymi kartami ze swoim prawdziwym przyjacielem...
— Doceniam pankską przychylnoskck i uczciwoskck, Vez. Ale to mozye i pana po-
stawick w bardzo niezręcznej sytuacji.

Do Han przybrał pogardliwą minę. — Nie dbam o to. A ta afera i na-

gonka przeciw najemnikom zapewne nie potrwa długo. Wiadomo, zye w
kazydym imperium muszą stale byck rozgrywane jakiesk intrygi. Nie wyklu-
czam, zye dojdzie na przykład do wspokłpracy Vul i Bizh.

Siedzieli w milczeniu doskck długo, nim Vez przerwał te pełną skrępo-

wania cisze.

— Kolego — chock nasze kontakty z Bizh są słabe i nie bezposkrednie,

to jednak istnieją. Przez jednego ze szpiegokw dotarł do nas, dziwny raport...

Nogi ugięły się pod Johnem. A potem nieoczekiwanie John Braysen

uskmiechnął się!

Vez mokwił dalej: wiem, zye jest pan istotą uczciwą. Johnie Braysen.

Rozumiem tezy, zye najwięcej uczciwoskci i najwięcej starank winien jest pan
swojemu gatunkowi... — przerwał. Wyglądał na podnieconego, lecz mokwił
bardzo łagodnie: — Raport jest opowieskcią o ogromnym statku, ktokrego z
całą pewnoskcią nie dałoby się zbudowack w oparciu o znane materiały i
technologie. Parametry czasu i przestrzeni podane w raporcie szpiega, doskck
nieoczekiwanie zgadzają się z tym, co pan pisał w swoich sprawozdaniach...
— głęboko wciągnął powietrze. — Ja rokwniezy jestem lojalny wobec swojej
rasy. A wszystko, o co pana proszę teraz, to poszukanie jakiegosk sposobu (o

background image

ile widzi pan taką mozyliwoskck) aby pankska lojalnoskck i moja mogły się ze sobą
pogodzick. Proszę zastanowick się nad zastosowaniem tego sposobu.

John rozeskmiał się na głos.
— Tak, kolego Do Han — powiedział. — Ogromny statek. Oczywi-

skcie, łatwo mozye pan odgadnąck, skąd go wziąłem, jak i to, zye został on zbu-
dowany przez Klee. Wspomniał pan, zye jestem winien lojalnoskck wobec swe-
go gatunku. I zapewne ma pan na myskli bezpieczenkstwo tych kilkudziesię-
ciu niedobitkokw towarzyszących mi obecnie. Ale jednak jest cosk jeszcze... —
przerwał opanowując własne uczucie. — Mokj gatunek — skciszył głos — nie
jest skazany na wymarcie. Rozumiesz, Vez? W bezpiecznej kryjokwce zyyje
pewna iloskck naszych kobiet. Zdolnych do rodzenia dzieci.

Obserwował zmiany na twarzy Hohdankczyka: przerazyenie, osłupie-

nie, podniecenie i w konkcu rozbawienie. Temu ostatniemu towarzyszył gło-
skny wybuch skmiechu: — Proszę nie mokwick reszty, Johnie! Proszę mi pozwo-
lick odgadnąck! Oczywiskcie, jedynie Omniarch wie, gdzie wasze kobiety są,
czy tak? Wiec to własknie on wyciągnął pana z Drongail i z nałogu, dlatego
obiecał statki i pomagał zebrack resztę ludzi. Trzeba przyznack, zye piekielnie
sprytnie to wymysklił. — Vez Do Han nagle spowazyniał. — Teraz rozumiem
jak małe miał pan mozyliwoskci wyboru, lecz mimo tego zrozumienia nadal
jestem lojalnym Hohdankczykiem. Proszę mi powiedzieck, na przestrzenk! Jak
mozyemy pogodzick nasze zobowiązania.

John odetchnął głęboko. — Wydaje mi się, zye sposokb się znajdzie.

Kiedy juzy zbierzemy te kobiety z miejsca, w ktokrym ukrył je ten czworonozy-
ny intrygant, i kiedy zapewnimy im bezpieczenkstwo po osiedleniu się z dala
od Vul, wtedy będziecie mogli zabrack ten przeklęty statek. Przedtem mozye
pan polecieck, tym razem ze mną i nauczyck się nim kierowack. Mokj gatunek i
tak jest teraz zbyt nieliczny i dostał zbyt bolesną nauczkę, aby nawet za sto
lat chciał mieck cokolwiek do czynienia z przestrzenią. Potrzeba nam wy-
godnej planety w jakims k cichym kącie galaktyki. I mysklę, zye będziemy
szczęskliwi nawet wtedy, kiedy przyjdzie nam wrokcic k do podrokzyowania
zwierzęcymi zaprzęgami.

Vez leciutko dygotał z emocji.
— Czy to układ, Johnie Braysen?
— Układ! Ręczę, zye nikt z moich ludzi się nie sprzeciwi. A gdyby na-

wet... to i tak będzie za pokzkno.

background image

XIX

Nieuzbrojony, transportowy statek Hohd typu małego krązyownika

(łatwo dający się rozpoznack dzięki wklęsłym konkcom ukształtowanym tak,
aby mieskciły się w nich osłony grav specjalnego rodzaju) wynurzył się z
null miedzy czterema parami podwokjnych gwiazd. Szybkie spojrzenie na
kule detektora masy upewniło Johna, zye zgodnie z programem Luna przy-
była tu przed nimi, aby uprzedzick Barta o wizycie hohdankskiego statku. Po-
tem spojrzał na Vez Do Hana. — No cokzy — uczynił dłonią szeroki gest. —
Oto on!

Vez prawdopodobnie nie usłyszał z tego ani jednego słowa. Stał

sztywno wyprostowany, z oczyma wlepionymi w ogromny statek widoczny
na ekranie. Jego wargi poruszały się bez wydawania dzkwięku, oddech miał
kroktki i urywany. Ocknął się, zwrokcił do Johna: — Na przestrzenk — Jest taki
jak go opisywałesk, kolego. Ale zyaden opis nie potrafi oddack wszystkiego. Na
to, mimo wszystko, nie byłem przygotowany.

— Jest imponujący, prawda? Zcałuje, zye nie było pana z nami, kiedy

wyłaniał się spod powierzchni planety! Cokzy, chyba się przesiądziemy na
jego podkład? — John pochylił się w stronę mikrofonu. Nie zdązyył wywołack
kodu, a juz y zniecierpliwiony głos Barta rozbrzmiewał w słuchawce: —
John? Jestesk tam na pokładzie? Hej, John!

— Jestem, Bart. Razem ze mną jest Vez i czterej hohdankscy specjali-

skci.

— John! Cosk się wydarzyło! Pełny Samiec przysłał tu jeden z naszych

statkokw z wiadomoskcią. Raf Cole powiedział, zye Chelki o mało go nie ude-
rzył, kiedy Raif odmokwił mu parametrokw tej kryjokwki. W konkcu jednak do-
gadali się i Raif obiecał, zye do ciebie dotrze bez względu na okolicznoskci.
Omniarch miał kłopoty. Vul dowiedzieli się o nim i jego zabiegach. Teraz
skcigają go lub prokbują skcigack. Na razie ukrywa się na planecie, z ktokrej wy-
dobyliskmy Bertę. Vul nie wiedzą, zye on tam jest, ale wiedzą, zye był przed-
tem. Dlatego obserwują na wypadek, gdyby się tam znowu pojawił. Nie ma
statku ani mozyliwoskci przezyycia, jezyeli szybko nie przyjdziemy mu z pomo-
cą. Pełny Samiec z Akielu nie sądzi, zye w tamtym regionie mogą znajdowack
się duzye siły Vul. Mokwi tezy, zye zna sposokb porozumienia się z tobą, jezyeli
tam dotrzesz i zdołasz przepędzick Vul. A Cole od siebie mokwi, zye Pełny Sa-
miec i reszta kolonii na Akielu zachowują się jak rokj oszalałych z wskciekło-

background image

skci szerszeni; powiada, zye nigdy nie przypuszczał, aby Chelki mogli zacho-
wywack się w ten sposokb.

John z napięciem wpatrywał się w odbiornik.
— Jak dawno Cole dotarł tutaj?
— Około siedmiu godzin temu. Ale teraz juzy go nie ma. Przed odlo-

tem nalegał na natychmiastowy powrokt na planetę od Do Hana, kiedy juzy...
kiedy juzy skonkczymy z tym wszystkim.

John spojrzał w oczy Hohdankczyka.
— Bart — powiedział do mikrofonu. — Opowiedziałem Vezowi o

kobietach. Teraz jest naszym sprzymierzenkcem.

Po doskck długiej przerwie Bart odezwał się ponownie, jego głos wy-

razyał zaskoczenie i niezadowolenie:

— No, cokzy... A Cole poleciał ciebie szukack, właskciwie powiedział mi,

zyebym poszedł do diabła, kiedy usiłowałem go tu zatrzymack i wysłack kogosk
innego. Powiedział, zye dał Pełnemu Samcowi słowo i za zyadną cenę go nie
złamie. Musieli go niezkle nastraszyck na Akielu.

Johnowi zakręciło się w głowie, poczuł gwałtowny skurcz zyołądka.

— Cole słusznie jest przerazyony — rzucił. — Bart, do licha! Przeciezy w tej
chwili wszystko zalezyy od Omniarcha. Słuchaj! Wchodzimy na pokład.
Przez ten czas rozesklij wezwanie do wszystkich ludzi. Niech przybywają tu
natychmiast! W pierwszej kolejnoskci skoczymy na planetę otrzymaną od
Hohd! Musimy zabrack całą nagromadzoną tam amunicję. Potem popędzimy
na ratunek Omniarchowi. Czy Pełny Samiec z Akielu mokwił cosk o pomocy
ze swojej strony?

— Tak. Powiedział, zye przeskle wystarczającą iloskck Chelki-wojowni-

kokw, by obsadzick małe statki i technikokw. Sam rokwniezy przyleci, jezyeli za-
wiadomisz go dokąd.

— W porządku. Wydawaj dyspozycje ludziom na Akielu, zyeby zabrali

ze sobą Pełnego Samca.

Hohdankski statek cumował juzy do Berty, lecz John zadecydował, zye

szybciej będzie przejskck przez luk do wnętrza statku. Kiedy niecierpliwie
czekali na zatrzasknięcie pokrywy luku i wypełnienie hangaru powietrzem,
Vez zapytał z nagłym zainteresowaniem: — Johnie Braysen. Gdzie jest ta
planeta, ktokrą Vul obserwują?

— W waszym regionie. Zaledwie kilka dolek w null od planety, ktokrą

nam daliskcie.

background image

— A wiec — Vez westchnął z niedowierzaniem — cały czas mieli-

skmy ten statek Klee w zasięgu dłoni i nawet o tym nie wiedzieliskmy. No cokzy,
towarzyszu. To z jednej strony upraszcza sprawę, skoro Vul wpakowali się
w nasz region. Chock z drugiej strony mozye mnie wepchnąck w grzęzawisko
nielojalnoskci wobec polecenk władz. A, niech tam! Zrobię to, jezyeli chcesz.
Sprowadzę moją gwardie osobistą. Trzydzieskci doskonale wyposazyonych
statkokw, chociazy zyaden z nich nie przekracza wagą lekkiego krązyownika.
Spotkamy się z wami w miejscu, ktokre wskazyesz. Wprawdzie biorąc pod
uwagę ostatnie dyrektywy mogę potraktowac k tych Vul jak piratokw. Ale
mogę ich sprowokowack i zmusick do jawnego ataku. A potem dopiero ude-
rzyck!

— A dlaczego — spytał John — nie miałbysk po prostu wysłack tele-

gramu? Spisze ci wspokłrzędne.

— Wspaniale! — Vez obrokcił się ku pulpitowi.
Swwiatełko na tablicy rozdzielczej pokazało, zye cisknienie na zewnątrz

i wewnątrz statku jest jednakowe. Człowiek i Hohdankczyk wyszli ze sta-
teczku, ruszyli w stronę korytarza, mającego doprowadzick ich do sali Cen-
tralnego Sterowania. John zatrzymał się nagle.

— Vez!
— Co się stało?
— Jeskli dojdzie do walki w poblizyu planety, mozyemy przypadkowo

trafick Omniarcha!

Vez otworzył dłonk na znak potwierdzenia. Spytał:
— Czy to jest planeta umozyliwiająca zyycie organizmom białkowym?
— W bardzo małym stopniu. Sucha i uboga w tlen.
Vez zastanawiał się przez chwilę.
— Cokzy — powiedział wreszcie. — Mysklę, zye to ty będziesz dowodzick.

Byłesk tam juzy poprzednio. I chodzi tu o twokj gatunek...

Luna pomknęła w hiperprzestrzenk. John i Vez woleliby wprawdzie

byck w tej chwili na pokładzie Berty, ktokrej cudowne instrumenty wczeskniej
pokazałyby im rozlokowanie oddziału Vul. Obaj woleli jednak uniknąck zo-
baczenia Berty przez gwardie Vez Do Hana. To mogłoby zagrozick ich skwiezyo
zawartej umowie.

John pocił się myskląc, jak poradzi sobie z walką wokokł suchej plane-

ty. Nie sądził, zye Vul przystąpią do walki bez wahania. Uwazyał raczej, zye
przede wszystkim zdecydują się na ucieczkę, skoro tylko Luna i Uzbrojone
Zwiadowcę wyłonią się z null. Musieli do tej pory zorientowack się, zye statki

background image

ich własnego , projektu i konstrukcji nalezyały do zbuntowanych Chętki. Ale
jaki skutek-przyniesie zobaczenie przez Vul tych ukradzionych im statkokw
w towarzystwie floty Hohd? Przelotnie zerknął na spokojną twarz Veza.
Skoro Hohdankczyk tym się nie martwił, to on chyba tezy nie powinien zbyt-
nio się przejmowack.

Wazyniejsze było co innego. Gdzie na tej jałowej planecie mokgł ukry-

wack się Omniarch? Na pewno nie w poblizyu ogromnej wyrwy uczynionej
przez wychodzącą Bertę. To przeciezy byłoby prawie jak samobokjstwo — do
tej pory Vul na pewno zdązyyli przeszukack całą dziurę i jej okolice kilkana-
skcie razy. A jeskli przy tym odgadli, co za statek tam spoczywał, to będzie go-
rąco. Na dobrą sprawę musieli juzy domysklick się wszystkiego, skoro nawet
Vez odgadł całą prawdę na podstawie jednego raportu. Gdyby znalezienie
kryjokwki Omniarcha zajęto zbyt wiele czasu, całe floty Vul mogłyby się wy-
łonick z null dookoła planety. Vulmot z całą pewnoskcią gotokw będzie zaanga-
zyowack się w totalną wojnę z Hohd, skoro tylko ich wywiad doniesie, zye
stawką jest spuskcizna po Klee. A John doskonale pamiętał, zye Vulmot nie
prowadził wojen opieszale. Pamiętał owe chwile obezwładniającej rozpa-
czy, kiedy nagle cala przestrzenk dookoła ziemskiej floty rozjarzyła się bły-
skami vulmotankskich statkokw bojowych. Pamiętał swoją beznadziejną
skwiadomoskck nadchodzącej skmierci i te jedną, jedyną szansę. Właskciwie uła-
mek szansy, ktokry pozwolił mu wmieszack się we flotylle wroga na całą
wiecznoskck trwającą dwie i pokł minuty. To wprowadziło chwilowy zamęt we
flocie Vul, co z kolei pozwoliło statkowi Johna na naładowanie i ucieczkę w
null po wystrzeleniu ostatniej salwy. Działo się to juzy w czterdzieskci osiem
godzin po Zagładzie, a Vul nadal tropili resztki ziemskiej floty. Tutaj mogli
okazack się rokwnie bezwzględni. Na szczęskcie przynajmniej Bart Lange i kil-
ku męzyczyzn było bezpiecznych na Bercie. Bezpiecznych, ale bez absolutnie
niezbędnej ludziom informacji, ktokrą dysponował jedynie Omniarch.

John spojrzał na Pełnego Samca z Akielu, wspartego mocno na swo-

ich czterech szeroko rozstawionych nogach, zaciskającego swe wielkie dło-
nie w pieskci przycisknięte do beczkowatego korpusu. Chelki miał szyje
sztywno wyprostowaną, zask oczy utkwione w chronometrze. W tym sa-
mym, ktokry i John obserwował kątem, oka. Zblizyało się wynurzenie. Wyj-
skcie!

John natychmiast zapomniał o swoich wątpliwoskciach, jego oczy z

ekranu przeskakiwały na detektor masy i z powrotem na ekran. Liczył stat-
ki. Nie były to jego własne uzbrojone Statki Zwiadowcze, ani tezy zyaden ze
statkokw Vez Do Hana. Te miały się dopiero wynurzyck za kilkanaskcie sekund,

background image

aby Johnowi dack czas na wykrycie wroga. — John! — krzyknął Vez. — Ten
jest juzy w zasięgu teleskopu. Poznaje te klasę!

John znalazł czas na wykonanie znaku otwartej dłoni. Potem obie

jego ręce zaczęły biegack po klawiaturze, programując pierwsze dane i pole-
cenia dla reszty sił jego i Veza. Na pewno i pomiędzy statkami Vul juzy na-
wiązano łącznoskck, wydawano rozkazy. Jak do tej pory John po tej stronie
planety dostrzegł i zlokalizował wszystkie małe statki Vul. Z interkomu do-
biegły go teraz pomieszane głosy Coultera, Damiano i Raifa Cole'a: „Kontakt
teleskopowy z krązyownikiem Vul. Mozye mieck dwadzieskcia cięzykich poci-
skokw, ze dwa razy tyle lekkich, cztery lasery i co najmniej cztery
miotacze...” „Jest juzy ponad atmosferą...” „Statek dowodzący prawdopodob-
nie jest gdziesk za planetą...” „Cisza radiowa! Tak samo jak my uzyywają pro-
mieni! ” „Jak dotąd nie widack, zyeby..."

Kolejne dwa błyski, potem trzeci, pojawiły się na ekranach wyłania-

jąc się spoza krzywizny planety i dołączyły się do lekkiego krązyownika.
Trzeci błysk był największy. Zapewne był to statek dowodzący prawdopo-
dobnie klasy nave, tak samo jak Luna. I nagle w ciągu kilku sekund kula de-
tektora masy cała pokryła się błyskami. John przez moment obserwował je
z niepokojem, potem odpręzyył się. To były jego własne statki po pięciu czy
szeskciu sekundach wszystkie błyski, oznaczające statki Vul, zniknęły. John
uderzył w klawisz interkomu. — Wszystkie jednostki! Zaprogramowack
układ poskcigowy! Uzyyck sensorokw i własnych oczu tezy. Nie wiemy, czego
szukamy, ale nie przeoczcie niczego! Błyski zatankczyły, kiedy niewielka flo-
tylla i siły Vez Do Hana zaczęły otaczack planetę.

— Damiano? .
— Tak, sir.
— Wysyłaj do Barta Lange fale co pięck minut. Podawaj mu wszystkie

dane, jakie tylko zdołamy zgromadzick.

— Tak jest. Komandorze.
John westchnął. Dopiero teraz zacznie się najgorszy, pełen niepokoju

okres oczekiwania. Vul oczywiskcie mogą tylko podejrzewack, zye Omniarch
jest tutaj, ale jedno wiedzą na pewno. Zce ta pusta planeta musi byck warta
walki. Ile czasu zajmie ich dowokdcy podjecie decyzji? Gdzie znajdowali się
jego przełozyeni, mogący nakazack mu walkę? Czy w ciemnej przestrzeni o
pięck minut drogi stąd, czy mozye o kilka godzin, juzy w rejonie Vulmotu I —
jak długo potrwa odnalezienie Omniarcha, o ile, oczywiskcie, uda się im go
odnalezkck.

background image

Okazało się, zye John nie docenił starego Chelki. Zaledwie zdołano

otoczyck planetę i wymienick potrzebne informacje, kiedy odezwał się męski
głos: — Tu numer Osiem. Widzę błysk wyglądający jak skwiatło latami mor-
skiej. Około trzydziestu mil na lewo ode mnie. Jestem jeszcze na linii termi-
natora. Zdaje się, zye skwiatło unosi się na jakiesk szeskck lub siedem stokp ponad
powierzchnią planety.

Rokwnoczesknie para statkokw Veza przekazała analogiczną wiado-

moskck. John wykrzyknął: — Trzymaj go, numer Osiem! Ale ostrozynie. — Po
chwili powtarzał to samo polecenie po hohdanksku.

Po kilku minutach numer Osiem odezwał się znowu: — Złapałem

słabą fale dzkwiękową z powierzchni planety. Mysklę, zye to Omniarch!

John, Bart, Vez, Omniarch i Pełny Samiec z Akielu siedzieli w sali

Centralnego Sterowania na Bercie. Omniarch wyglądał na wcale nie wzru-
szonego tym, zye prawie cudem został niedawno uratowany.

— Mogło mi starczyck tlenu jeszcze na 10 do 12 godzin, gdybym nie

był zmuszony do galopowania z miejsca na miejsce. Wykopałem sobie jamę
w skcianie wyschniętego koryta rzeki. Miałem tam dwukierunkowe radio,
trochę biszkoptokw i pojemnik z wodą. I oczywiskcie ten przyrząd zdalnej
kontroli Klee. Ostatnio miałem czas dowiedzieck się nieco więcej o tej starej
technologii. Udało mi się odczytack pisma Klee doskck dokładnie, wiec w efek-
cie mogłem wywołack błysk i wybuch. Gdybyskcie nie dostrzegli pierwszego,
uzyyłbym drugiego sposobu. — Omniarch spojrzał prosto w oczy Vez Do
Hana. — Nie oczekiwałem tak miłej mi obecnoskci znakomitego Dowokdcy
Przestrzennego Zjednoczonych Sił Hohdankskiej Floty i jego małej gwardii.

Vez słuchał opowieskci Omniarcha ze spokojną twarzą, tylko po jego

oczach mozyna było poznack wewnętrzne zmagania. Zapytał:

— Czy na tej planecie znajduje się duzya iloskck dzieł Klee?
Omniarch poruszył lekko głową z widocznym rozbawieniem.
— Rzeczywiskcie tak jest, przyjacielu i czasem wspoklniku. Jak do tej

pory spisałem dodatkowo dwieskcie czternaskcie oprokcz tych, o ktokrych wie-
działem uprzednio. Zastanawiam się, czy zechcecie mnie poinformowack, do
jakiego porozumienia doszliskcie. Sądzę, zye musi tak byck, skoro jesteskcie tu
razem.

— Tak — Vez uczynił znak otwartej ręki. — John obiecał oddack mi

ten statek, kiedy juzy osiądzie z ludzkmi i kobietami na swojej planecie. Ryzy-
kuje wiele, ale stawka jest tak ogromna...

background image

— Wnoszę, zye jeszcze nie masz poparcia swego imperium. Dlatego

wybacz, zye mimo tej skwiadomoskci oskmielę się poprosick cię o cosk więcej.
Moje plany znalazły się w stadium kryzysu, co zmusiło mnie do przewidy-
wanych, ale wcale nie pozyądanych posunięck. Teraz chodzi o cały mokj gatu-
nek zbuntowany przeciwko Imperium Vulmot. Ciązyy mi straszliwa pew-
noskck, zye wiele z nas zginie. Tylko częskck zdoła sobie wywalczyck tymczasową
wolnoskck i dotrzeck do miejsca, skąd (jak wszystko udało mi się dobrze obli-
czyck) mamy szansę dotrzeck do miejsca absolutnego bezpieczenkstwa. Mokwię
o liczbie lat skwietlnych rzędu setek milionokw... — podnioksł po kolei kazydą
ze stokp. — Powodzenie naszej ucieczki będzie zalezyało od szybkiego prze-
wozu i eskorty statkokw wojennych. Koniecznie potrzebuje pomocy i o to
własknie was proszę, Johnie Braysen i Vez Do Hanie. W głosie Veza za-
brzmiał lekki ton obelgi czy urągania:

— Dlaczego, szanowny Omniarchu, akurat ja miałbym ci pomokc? To

twokj, a nie mokj gatunek walczy, byck mozye beznadziejnie, o przetrwanie. A
jezyeli teraz nawet biorę udział w pewnej intrydze, to jeszcze wcale nie zna-
czy to, zye jestem nielojalny wobec Hohd. Prosisz, abym wystawił na niebez-
pieczenkstwo statki i ich załogi. A nawet nasz oficjalny i rzeczywisty pokokj z
Vulmotem! Co my mozyemy zyskack oprokcz kłopotokw? Ile warte jest to ryzy-
ko?.

Omniarch odpowiedział spokojnie: — To dobrze, zye doszedłesk do

porozumienia z Johnem Braysen, chock odbyło się to cokolwiek inaczej nizy
zaplanowałem. To w kazydym razie sprzyja moim planom. A co do wartoskci
ryzyka... Masz do zyskania duzyo rzeczy, ukrytych na tej z pozoru jałowej
planecie. Mogę was ponadto zaprowadzic k do olbrzymiego składu dzieł
Klee. Nawiasem mokwiąc ten skład jest nierozdzielnie powiązany z moimi
kłopotami. I bardzo tezy niedobrze byłoby, zyeby wpadł w ręce Vul. — Na
jego wąskich ustach pojawił się ponury uskmiech. Omniarch spojrzał na Joh-
na. — Okresklę ten skład odpowiedniejszym słowem. Nazywam go Viva-
rium. A w nim znajduje się pewna iloskck gatunkokw zwierzęcych, umieszczo-
nych tam kiedysk przez Klee. I tam takzye znalazły się zyenkskie istoty waszego
rodzaju, Johnie Braysen. — Omniarch tym razem spojrzał na Veza. — Lecz,
aby dotrzeck do tego Vivarium i zdobyck je, Vez Do Hanie potrzebujecie mojej
pomocy. Nawet gdybyskcie znali miejsce, to i tak wasi najlepsi naukowcy nie
umieliby się dostack do skrodka. Przez jeszcze wiele waszych pokolenk. —
Przerwał na chwile. — Wybaczcie. Musze poprawick pewną niedokładnoskck
mojego wywodu. Nie oferuje wam Vivarium. Ono jest gwarancją przezyycia
dla tych z mojego gatunku, ktokrzy ocaleją. Ono oznacza dla nas bezpieczenk-

background image

stwo. Natomiast mogę oferowac k olbrzymią iloskc k zgromadzonych tam
przedmiotokw oraz to, co wiem o technice Klee.

Vez poderwał się z siedzenia, zaczął spacerowack po sali. Okręcił się

na pięcie i prawie podbiegł, by stanąck twarzą w twarz z Wielkim Chelki.

— Mokwisz tak, jakby Hohd nie potrafili nawet wykopack kilku bubli

ukrytych na planecie w ich własnym regionie! Wydaje mi się, czworonogu,
zye straciłesk wszystkie atuty i musisz blefowack!

Omniarch wyglądał na ponuro rozbawionego. — A wiec prokbujcie

poszukack, jeskli wola. Wiem, zye przy pomocy sprowadzonych tu specjalistokw
mozyesz niemal rozpylick te planetę, co i tak nic ci nie da! Ale nie zapominaj,
zye kiedy wy będziecie tu kopack bezskutecznie, Vul rokwniezy będą się starali
dotrzeck do tego i samego celu. Ani oni, ani Bizh z pewnoskcią nie omieszkają
wyciągnąck prawidłowych wnioskokw z zobaczenia ogromnego statku, na
ktokrego pokładzie jesteskmy w tej chwili. Powiązali sobie z sytuacją takzye i
Chelkich. Podejrzewają, zye wiemy więcej, nizy im kiedykolwiek ujawniliskmy.
Tak więc beze mnie i bez wspokłpracy moich ziomkokw znajdujących się o
wiele blizyej chciwych łap Vulmoti bardzo prawdopodobne jest, zye będziecie
trzeci w tym wyskcigu.

— A do kogo — warknął Vez — w tej chwili nalezyy statek, na ktokre-

go pokładzie jesteskmy?

Omniarch odpowiedział z posępnym uskmiechem: — Do Komendan-

ta Johna Braysena, Hohdankczyku, ktokry teraz tym statkiem dowodzi. Ale on
ma ze mną umowę zagwarantowaną czymsk, co dla jego rasy jest najwazy-
niejsze. Jezyeli chodzi o jakiekolwiek prawa do tego statku, ktokrych obiecał
ci udzielick, to jego rzecz. Nie interesuje mnie to za wyjątkiem koniecznoskci
uzyycia tego statku teraz.

Vez obrokcił się do Chelki plecami, zapytał Johna kroktko:
— Czy mogę wysłack stąd kilka przekazokw i dyspozycji?
Po chwili milczenia w sterowni Vez dorzucił wyjaskniająco:
— Jezyeli juzy mam zaangazyowack się w to szalenkstwo, muszę zebrack o

wiele większe siły. I muszę swoich przełozyonych zawiadomick o mozyliwoskci
zdobycia dziel Klee.

John nie zawahał się. Chciał doprowadzick do zakonkczenia targu, ktok-

ry łatwo mokgł przerodzick się w otwarty spokr.

— Oczywiskcie, towarzyszu broni — powiedział.

background image

XX

Luna szybko sunęła nad powierzchnią jałowej planety. John nerwo-

wo obserwował detektor masy, Vez siedział w fotelu drugiego pilota w kazy-
dej, chwili gotowy do wysłania informacji dla swojej, wzmocnionej posiłka-
mi floty, ukrytej w null o kilka sekund stąd. Omniarch przycisnął koło przy-
rządu zdalnej kontroli Klee.

Jak do tej pory zyaden intruz nie pojawił się w poblizyu. Nagle

Omniarch wykrzyknął: — Mam cosk, Vez. Nie zblizyajmy się bardziej, Johnie
Braysen!

John zatrzymał statek nad powierzchnią, mniej więcej na wysokoskci

mili. Omniarch przeprowadził dokładniejszą lokalizacje i wcisnął jakisk kla-
wisz. Przez długą chwile nic się nie działo, potem klakson Luny zawył gwał-
townie. John rzucił okiem na przyrządy — to był niegrozkny alarm. Jakask
spora, ale nie ogromna masa metalu pojawiła się w poblizyu. Nerwowo wy-
łączył klakson. Potem na bocznym wizjerze dostrzegł kotłujący się kurz i
podskakujące kamienie. Wcisnął guziki, by powiększyck obraz. Cosk pomału
pojawiało się przed ich oczyma tak samo jak wtedy, kiedy olbrzymi statek
Klee wyłaniał się przed jakimsk czasem. To było jednak o wiele mniejsze.
Miało co najwyzyej dwieskcie stokp długoskci i około dziesięciu stokp skrednicy.
Powierzchnie miało to jasnoszarą bez zyadnych występokw czy jakichsk cha-
rakterystycznych cech, miało kształt idealnego cylindra. John analizował
szybko: aby spowodowack alarm, ten przedmiot nie mokgł byck pusty. Ale co
będzie w skrodku? Obserwował, jak zagadkowe „cosk” unosiło się z wolna.

— Omniarchu! Czy to jest na tyle bezpieczne, aby mozyna było zabrack

to na pokład?

— Oczywiskcie, Komandorze. Ale najpierw pozwokl mi cosk zademon-

strowack — znowu pochylił się nad przyrządem zdalnej kontroli. Na ekranie
John zobaczył malenkki przedmiocik, ktokry pojawił się pod cylindrem i
opadł na ziemie.

— Co to było? Pokrywa luku?
— Nie, Vez Do Hanie. Tamten drobiazg to po prostu niewielka pa-

czuszka przewodokw elektrycznych. Kazałem pojemnikowi wysiack ten paku-
nek na zewnątrz przez null. Nie mozyna by go było w inny sposokb wyjąck, nie
niszcząc pojemnika. Bo to po prostu puszka, w ktokrej znajduje się bardzo

background image

wiele podobnych pakunkokw. Ale własny mechanizm tej puszki, Vez Do Ha-
nie, będzie zagadką jeszcze dla kilku waszych generacji. Nawet po przeka-
zaniu im wszystkich posiadanych przeze mnie informacji.

— Mogę wprowadzick te rzecz do luku numer cztery i do ładowni.

Gdybyskmy mieli tutaj Bertę... — otworzył luk. Omniarch powoli przysunął
puszkę do Luny, a następnie wmanewrował w luk.

Minęło jedenaskcie godzin. Pod koniec tego czasu Berta juzy była z

nimi w poblizyu planety. Musieli ją przywołack, aby zabrała na swokj pokład
wszystkie wydobyte przedmioty. Jałowa pustynia wyrzuciła z siebie jeszcze
cztery podobne pojemniki, około dwudziestu puszek przenosknych, zawie-
rających (jak oskwiadczył Omniarch) chemikalia, zapasy płyt metalu, narzę-
dzia, instrumenty naukowe, a nawet pozyywienie w małych, zaplombowa-
nych paczuszkach. Vez Do Han i John uparli się, zye muszą chociazy obejrzeck
zyywnoskck Klee. Było to cosk w rodzaju wojskowych racji, przypominało płaty
suszonego mięsa i wydobywało się ze specjalnych metalowych pojemnikokw
w idealnym stanie. Byck mozye własknie ten widok pobudził Johna i Veza do
mysklenia.

Kiedy Berta pomknęła w null, Vez pierwszy wypowiedział dręczące

go myskli: — Omniarchu! O ile dobrze pamiętam, nigdy nie mokwiłesk, zye te
przedmioty są zakopane na planecie.

— Słusznie, Vez Do Hanie — w głosie Wielkiego Chelki słychack było

leciutkie rozbawienie.

— Wszystkie — kontynuował Vez — nieoczekiwanie i nagle poja-

wiały się na detektorze masy. A przeciezy gdyby były zakopane nawet na
głębokoskck mili, zobaczylibyskmy je przy takim zblizyeniu do powierzchni pla-
nety. A wiec tam ich nigdy nie było! Przyciągnąłesk je przez null z innego
miejsca!

— Zupełnie słusznie. Tu były tylko swego rodzaju znaki.
Vez rozeskmiał się: — Wiec rzeczywiskcie mokgłbym sobie kopack do

woli. W porządku. Sam się oszukałem, o ile mozyna tu mokwick o jakimkol-
wiek oszustwie. Ale w takim razie gdzie jest skład, z ktokrego to wszystko
przyciągnąłesk? Bez wątpienia musi byck bardzo daleko. Oprokcz tego mozye-
my wyciągnąck wniosek, zye Klee albo jacysk nieznani uzyytkownicy ich tech-
nologii nadal zyyją i byck mozye korzystają z tego magazynu. Spokjrz! — pod-
szedł do stołu z pojemnikami. — Nie mozyesz oczekiwack, zye uwierzę w to, izy
nawet najcudowniej zabezpieczona zyywnoskck mogła w tak doskonałym sta-
nie przetrwack trzydzieskci tysięcy lat.

background image

— Nie oczekiwałem tego, Vez, zye uwierzysz, chock ja wcale nie był-

bym zdziwiony, gdyby, mimo wszystko, tak własknie było. A to, co teraz wam
powiem, pewnie będzie jeszcze mniej wiarygodne. Fizycznej odległoskci, z
ktokrej te przedmioty przywołałem, nie umiem okresklick. A w dodatku ona i
tak nie ma zyadnego znaczenia. Najwazyniejsze jest to, zye sprowadziłem je z
odległoskci trzydziestu tysięcy lat. Nie skwiatła. Czasu.

Vez i John gapili się na niego w milczeniu. Omniarch uskmiechnął się:

— Nie bądzkcie azy tak przerazyeni, moi przyjaciele i wspoklnicy. Po prostu, to
fakt, chock sam go tylko częskciowo pojmuje, zye Klee w pewnych granicach
pokonali czas. Nie mogli, oczywiskcie, podrokzyowack w swoją własną prze-
szłoskck. Ale potrafili kazydy przedmiot, nawet niesłychanie duzyy, zatrzymack w
czasie. Mogli rokwniezy przekazywack przedmioty w przyszłoskck. Sądzę, zye nie
ukonkczyli pracy nad tym zjawiskiem, kiedy cosk ich zaskoczyło czy odwrok-
ciło ich uwagę. Zdązyyli tylko stworzyck magazyny — cosk w rodzaju kryjokwek
— aby przesyłack zasoby, duzyo w przyszłoskck. Bardzo okręzyną drogą dosta-
łem się do zaszyfrowanych wskazokwek: I do co najmniej dwokch bezzałogo-
wych sond, ktokre wysłali w daleką przyszłoskck. Własknie jedną z nich, uczy-
nioną z olbrzymim rozmachem, nazwałem Vivarium. Jest ono tak ogromne,
zye przy nim nawet taki statek wydaje się malenkki! A w nim, Johnie Braysen,
są wasze kobiety. A w nim, Vez Do Hanie, jest olbrzymi zbiokr dzieł Klee, ktok-
re ci obiecałem. — Przerwał na chwile, aby nabrack tchu, potem mokwił dalej:
— Przedmioty wydobyte przez te planetę pochodzą z innego magazynu,
zbudowanego dla zaopatrzenia wyprawy, ktokrą zamierzali wysłack juzy po
zbudowaniu Vivarium. Mozyemy sądzick, zye wysłanie jej nigdy nie doszło do
skutku, byck mozye w wyniku jakiejsk katastrofy, gdyzy nie ma zyadnych skladokw
ich bytnoskci w ktokrejkolwiek kryjokwce. Chociazy z całą pewnoskcią nie odna-
lezkliskmy jeszcze wszystkich magazynokw. — Uskmiechnął się swoimi wąski-
mi wargami. — Gdziesk, przyjaciele (mozye powinienem powiedzieck „kiedysk”.
jakisk ich magazyn funkcjonuje prawidłowo, wysyłając przez tysiąclecia za-
opatrzenie dla tej ekspedycji. Byck mozye Klee nadal istnieją i przywołując te
towary wywołaliskmy wskrokd nich duzye poruszenie? A mozye pogodzili się z
taką ewentualnoskcią, zye ktosk niepowołany wykorzystuje zapasy z ich kry-
jokwki? Tego Klee wysyłający nie mogą się dowiedzieck. Jedynie ich dalecy
potomkowie są w stanie stwierdzick, czy w magazynach czegosk brak. Ale
wydaje mi się, zye tacy nie istnieją.

John przemokwił pierwszy: — To... to Vivarium... Powiedziałesk, zye

tam są kobiety. I zye Vul juzy go szukają...

background image

— Tak, Johnie Braysen. Ale nie są w stanie go odnalezkck, jezyeli nie zła-

pią mnie z całą moją wiedzą. Byłem tam dwa razy... Vul niczego nie odnajdą,
bo Vivarium jest poza ich terazkniejszoskcią.

— To znaczy?
— Za ostatnim razem zatrzymałem je w ich i w naszej przeszłoskci.

Pojęcia ich i naszej przeszłoskci nie są, niestety, zbyt precyzyjne. W kazydym
razie są bardziej od siebie oddalone nizy gdyby dzielił je tylko mijający czas.
To tak, jakby byty rokwnoległymi, osobnymi płaszczyznami prostopadłymi
do linii prostej, ktokrą nazywamy czasem, i poruszającymi się jedna za dru-
gą.

Vez otworzył usta, w jego głosie było niedowierzanie:
— Ty zatrzymałesk Vivarium w przeszłoskci?
— Tak. Mokwiłem, zye to jest najzupełniej mozyliwe.
Johnowi krew w skroniach zapulsowała ze złoskci. — Czy chcesz

przez to powiedzieck, zye kobiety są dla nas niedostępne?

— Niedostępne w naszej terazkniejszoskci? Tak. Nie tylko dla was. Są

tam przede wszystkim niedostępne dla Vul, dopokki tam pozostają. Ale ja
mogę i... muszę, bo tego potrzebuje mokj własny gatunek, sprowadzick wasze
kobiety i całe Vivarium do naszej terazkniejszoskci.

Po chwili ciszy Vez zapytał niepewnie: — Skoro zatrzymałesk Viva-

rium, to w jaki sposokb sam wrokciłesk do terazkniejszoskci?,

Chelki wydal z siebie dzkwięk będący odpowiednikiem ludzkiego chi-

chotu: — Nie wysilaj swego umysłu, Vez, zyeby zrozumieck ten paradoks. Mokj
powrokt był całkiem prosty chock przyznaję, zye oczekiwałem go z pewnym
zdenerwowaniem. Miałem juzy wtedy tę zabawkę — wskazał przyrząd zdal-
nej kontroli. — Zostawiłem ją tutaj, to znaczy w naszej terazkniejszoskci — i
zaprogramowałem na sprowadzenie tu małego statku, ktokrym posłuzyyłem
się w podrokzyy.

Po chwili oszołomienia John spytał: — Jak daleko w przeszłoskci jest

Vivarium? I — przełknął sklinę — kobiety?

Ciemne, głęboko osadzone oczy Omniarcha zabłysły. — Około sze-

skciu dołek, to znaczy około trzynastu i jednej czwartej minuty. Ale rokwnie
dobrze mogłyby w tej chwili znajdowack się w innej galaktyce.

Vez Do Han wrokcił do przyjaciokł wesoło uskmiechnięty.
— Dzieła Klee z tej jałowej planety zainteresowały moich przełozyo-

nych i cywilokw z rządu, co momentalnie zmieniło sytuacje! Oczywiskcie, na-
dal chcemy uniknąck otwartej wojny z Vulmotem, ale mam pozwolenie posu-

background image

nięcia się nawet do tej ostatecznoskci, aby zdobyck pozostałe rzeczy, ktokre im
obiecałem. Nie tylko moja gwardia przyboczna poleci, gdzie zechce. Dosta-
jemy niemal wszystkie obce statki, ktokre Hohd zdobyło ostatnimi czasy.
Dwa duzye podobne do Luny, trzydzieskci kilka krązyownikokw i mniej więcej
sto małych zwiadowcokw. Wszystkie statki uzbrojone. W zamian za to mam
przywiezkck wszystkie dzieła Klee, ktokre odnajdę. Aha! — zwrokcił się do
Omniarcha, uskmiechnął się rozbrajająco — z tego wszystkiego na skmierck
zapomniałem powiedzieck swoim przełozyonym o tym, co ty nazywasz Viva-
rium.

Chelki odpowiedział uskmiechem, ale w głosie słychack było niecier-

pliwoskck: — Kiedy te dodatkowe statki przybędą tutaj?

— Za pięckdziesiąt czy szeskckdziesiąt dolek. Kiedy tylko zdązyą załado-

wack wszystko, co mają przywiezkck.

Omniarch przestępował ze stopy na stopę. — W takim razie uwazyam

za konieczne, abyskmy wyruszyli, zostawiając tu tylko jeden statek jako
przewodnika. Nie mozyemy czekack!

Vez przecząco potrząsnął głową. — My sami będziemy potrzebowack

co najmniej dwudziestu dołek na przygotowanie do odejskcia. I przeciezy po-
trzeba nam broni.

Omniarch wydał dzkwięk przypominający gniewny pomruk: — Jezyeli

potrzeba, zorganizujemy spotkanie wczeskniej nizy planowano. Ale nalegam,
zyebyskmy ruszyli jak najszybciej. Pozostali Chelki mogą przesunąck się tro-
chę, aby uniknąck kłopotokw. Odnajdziemy ich wprawdzie, ale powinniskmy
byck w poblizyu!

— W porządku — zgodził się Vez. — Gdzie się spotkamy?
Omniarch szybko podał właskciwie wspokłrzędne. John znał to miej-

sce. Daleko w Obszarze Nieciągłoskci miedzy ramionami spirali. Prawie tak
daleko, jak ich ostatnia wyprawa na Bizh.

Vez wyszedł wydack wiadomoskci i dyspozycje. W czasie jego nieobec-

noskci Omniarch powiedział: — Nie znam rozmiarokw floty, ktokrą mozyemy
spotkack. Niewolnicy Chelki na setkach skwiatokw mieli zdobyck dostępne im
statki uzbrojone lub nie i spotkack się w poblizyu tego miejsca. Nie wszystkim
zapewne to się udało. A obawiam się, zye Vulmoti wykryli ten plan wystar-
czająco wczesknie, by powiadomick inne skwiaty o koniecznoskci udaremnienia
poczynank Chelkich. Miliony z nas zginą w tej prokbie i miliony zostaną za-
mknięte w obozach karnych. Co więcej — poszukiwania uciekinierokw roz-
poczną się natychmiast. — Spojrzał ciemnymi oczyma na Johna. — Ty juzy
widziałesk, Johnie Braysen, z jaką bezwzględnoskcią Vul realizują podjęte de-

background image

cyzje. Kiedys k postanowili zniszczyc k twoją rasę. Teraz mogą podjąc k taką
samą decyzje odnosknie losokw mojego gatunku. A my nie mozyemy tak jak
wy rozproszyck się na małe grupki i prokbowack przezyyck na rozmaitych plane-
tach. Tego nie dokona nawet Pełny Samiec. Kazydy musi mieck skwiadomoskck
istnienia kolonii wokokł albo chock w poblizyu. Musimy mieck poczucie czaso-
wej kontynuacji — przeszłoskci, terazkniejszoskci i przyszłoskci. A ta potrzeba
komplikuje realizacje naszego marzenia o wolnoskci.

Po raz pierwszy Johna uderzyło to, zye Chelkim wszystkie humanoidy

musiały wydawack się gatunkami zdolnymi do łatwej adaptacji w dowolnych
warunkach. Bo przeciezy najzwyklejszy humanoid technicznego rodzaju bez
względu na płeck potrafił w razie potrzeby stack się robotnikiem albo chwy-
cick za bronk i walczyck. Walczyck nawet gołymi rękami! Uzyywack do walki zę-
bokw i paznokci.

Usiadł, patrząc na Omniarcha.
— To... Vivarium, o ktokrym mokwisz. Rozumiem, zye są tam rozmaite

skrodowiska i warunki zyycia. Ale — na przestrzenk! Czy jest na tyle duzye, by
pomieskcick miliony twoich Chelki?

— Jest, Johnie Braysen. Jest oszałamiające. Spędziłem wiele godzin,

badając jego automaty i mechanizmy, przeprowadziłem kilka drobnych eks-
perymentokw. I wiele tysięcy godzin o nim mysklałem. Ale nadal rozumiem
jego działanie tylko w malenkkim stopniu. W jego oczach patrzących na Joh-
na zamigotał niewyrazkny niepokokj. — Nawet sposokb w jaki zamierzam za-
pewnick bezpieczenkstwo swego gatunku jest dla mnie prawie zupełną za-
gadką. Prokbowałem zorganizowack grupę wykwalifikowanych osobnikokw,
ktokrzy pomogliby mi studiowack wszystko, kiedy juzy będziemy w skrodku, ale
nawet nie wiem, ilu z nich dotrze na miejsce spotkania. I nawet kiedy spro-
wadzę Vivarium z przeszłoskci, trzeba będzie wszystkich Chelki tam prze-
nieskck. To w sumie będzie olbrzymie i trudne zadanie.

— Czy ze względokw bezpieczenkstwa nie chcesz mnie poinformowack,

kiedy to nastąpi? Zakładam, zye Vivarium mozye wejskck w null — przerwał na
chwile. — Wiesz, ja takzye mam pewien kłopot ze znalezieniem miejsca wy-
starczająco odległego od Vul...

Omniarch odparł z uskmiechem, ze smutnym uskmiechem:
— Niezalezynie od tego, jak długo będziesz podrokzyował, to będzie

mało w porokwnaniu z moją podrokzyą. Kiedy kobiety opuszczą Vivarium, a
ich miejsce zajmą Chelki, mam nadzieje zabrack Vivarium w daleką przy-
szłoskck.

Pełny Samiec z Akielu wszedł i stanął obok Omniarcha.

background image

— Jak dwa woły — pomysklał John. Siedział, wpatrując się w Chel-

kich z lekkim zamętem w głowie. W konkcu zapytał bezbarwnym głosem: —
A co zrobicie, jezyeli cosk się nie uda? Jezyeli nie będziesz umiał posłuzyyck się
mechanizmami tak, jak zaplanowałesk?

— Wtedy — powoli powiedział Chelki — mokj gatunek nie odda swo-

jej wolnoskci nikomu. Po prostu wytworzymy w swoich ciałach zabokjcze tru-
cizny...

background image

XXI

Berta mknęła w hipersferze John, Bart i dwaj Chelki stali przed

umieszczoną na spręzyynach tablicą rozdzielczą. Na iluzorycznej sferze zło-
tawe błyski były luzkno zgromadzone wokokł jej skrodka. Oznaczały one
wszystkie statki towarzyszące Bercie. Była to wiec malenkka flota Johna,
gwardia Vez Do Hana oraz statki dostane przez Hohd. Wszyscy razem
mknęli na drugie spotkanie do punktu wyznaczonego przez Chelki. Lange
podszedł do tablicy, pokręcił gałką — rokj statkokw zapadł się w głąb sfery.
Na powierzchni kuli pojawiła się jaskniejsza plama. Te maciupenkkie, rozpro-
szone punkty zbyt małe i zbyt liczne, aby mozyna je było policzyck, oznaczały
ogromną wędrującą grupę zbiegłych Chelki.

Bart nagle spojrzał na Omniarcha. — A tak przy okazji. Powiedz, dla-

czego ta tablica jest na spręzyynach?

Wydawało się, zye Omniarch był mysklami gdzie indziej. Po chwili jed-

nak odpowiedział: — To nie spręzyyny. Izolatory. — Wyciągnął wielką, wło-
chatą dłonk, dotknął brzegu tablicy. Natychmiast wskazokwki na tarczach
drgnęły, skwiatełka przygasły, a błyski zmieniły konfiguracje. — Widzisz?
Dotknięciem płyty zmieniłem jej ładunek. Nie elektryczny, ale jakisk podob-
ny. Cała tablica musi byck mocno naładowana, zyeby zapewnick prace przyrzą-
dokw. Po to są tezy te izolatory ze specjalnego plastiku o małej gęstoskci.

— Dlaczego ten ładunek nie ucieka w powietrze?
Mimo napięcia Omniarch uskmiechnął się: — To inny rodzaj nałado-

wania. — Zajął się ponowną obserwacją detektora. — Z tej odległoskci na-
wet nie mozyemy zobaczyck, czy mają statki uzbrojone, czy przede wszystkim
towarowe. Będziemy za to wiedzieli, jezyeli w poblizyu pojawią się Vul. —
Zwrokcił się do Johna:

— Ze względokw bezpieczenkstwa przy wynurzaniu będą musieli się

rozproszyck na przestrzeni co najmniej miliona mil. Maruderzy będą przy-
bywack w poblizye skrodka zblizyając się do kawalkady. Jak zamierzasz eskorto-
wack i chronick taką masę statkokw?

John zastanawiał się nad tym zadaniem. Wyobrazyał sobie olbrzymie

stado owiec, pilnowane przez kilku pasterzy i kilka psokw w dzikiej, pełnej
wilkokw krainie.

— Cokzy — mruknął. — Proponuje, zyeby po spotkaniu sformowack ko-

lumnę lecącą napędem grav w kierunku celu. W ten sposokb wyłapiemy

background image

przy okazji wszystkich maruderokw, ktokrzy wyłonią się z null w zasięgu de-
tektorokw. Większoskck naszych sił i statki wojenne zdobyte przez Chelki pole-
cą na czele, by w razie czego wyjskck na spotkanie statkom Vul, przeszukują-
cym te okolice. Natomiast po bokach kolumny i z tyłu w rokwnych odstępach
rozmieskcimy resztę.

Bart rzucił nerwowo: — A jezyeli jacysk maruderzy wyłonią się z null

tuzy przed czołem kolumny?

John spojrzał na Omniarcha.
— Mysklę — powiedział — zye plan wyklucza te mozyliwoskck.
Tak — odparł stary Chelki. — Przewidziałem, zye zgrupowanie

mozye byck zmuszone do wykonania kilku skokokw w null dla uniknięcia spo-
tkania z Vul. Skoki nie wzdłuzy przewidzianej trasy, ale na ustalone odległo-
skci w bok.

John powoli skinął głową. — Oczywiskcie mozyliwe jest przy tym ja-

kiesk zamieszanie. Starczy parę omyłek albo to, zye kilka statkokw nie otrzyma
wiadomoskci w porę.

Omniarch długą chwile patrzył w bok. — Bez wątpienia. Obawiam

się, ze mozyemy nie uniknąck takich tragedii. Postarajmy się je zminimalizo-
wack. I... to dla mnie błogosławiony dzienk.

Oczekiwanie było juzy nie do zniesienia.
Wyjskcie!
John starał się widzieck jednoczesknie detektor masy i ekrany danych.

Bogowie przestrzeni! Dwa tysiące dwieskcie siedemdziesiąt dziewięck stat-
kokw w zwykłym zasięgu! A ich iloskck stale jeszcze rosła! Kula detektora wy-
dawała się pełna musującego płynu w miarę jak kolejne statki wyskakiwały
z hipersfery.

Liczby na ekranie danych rosły, ale tempo przyrostu malało. Minuty,

kwadranse, godziny wlokły się jedna za drugą. Minuta — błysk! Minuta bez
zyadnej zmiany, potem trzy błyski naraz. Dwie minuty — błysk. Trzy minu-
ty...

John spojrzał na Omniarcha. — Musiałesk chyba ustalick jakąsk granice

czasu?

— Oczywiskcie, juzy minęła — ciemne oczy Omniarcha patrzyły po-

wazynie. — A iloskck statkokw jest o wiele mniejsza nizy oczekiwałem. Trudno
mi o tym spokojnie myskleck... Ale ruszajmy!

John rzucił spojrzenie na detektor dalekiego zasięgu. Do tej pory Vul

się nie pojawili. Albo po prostu nie było ich widack w masie błyskokw. Zresztą

background image

jak mozyna by ich było odrokzynick? Przeciezy większa czeskck tych statkokw była
zbudowana przez Vulmot. Ilu wiec szpiegokw mogło się w tej chwili ukry-
wack poskrokd nich?

Rzucił w stronę Omniarcha: — Zostawimy tu statek, ktokry ostatnich

spokzknialskich skieruje we właskciwą stronę.

— Jezyeli uwazyasz, zye to bezpieczne, Johnie Braysen.
Omniarch stal nieruchomo obok interkomu tak, zye mokgł dosięgnąck

klawiszy komputera. Słychack było głosy Chelkich — piloci i dowokdcy skła-
dali raporty o stanie statkokw i liczebnoskci pasazyerokw. Musi upływack wiele
czasu przy organizacji zwartej grupy z takiej masy rozproszonych statkokw.

— Omniarchu! Przede wszystkim dowiedz się, ile macie statkokw wo-

jennych i jakiej klasy. I jezyeli masz na to jakisk sposokb, upewnij się, zye rozma-
wiasz z osobnikiem twojego gatunku.

Omniarch uskmiechnął się. Pełny Samiec z Akielu przysunął się blizyej,

mokwiąc: — Nie bokj się. Komandorze! Kiedy juzy przystąpiliskmy do powsta-
nia w imieniu swojej rasy, zyaden z nas nie skłamie Omniarcha. Pozostałe
Pełne Samce albo Wojownicy zginą w walce azy do ostatniego tchnienia. A
pozostałe rodzaje nie mogłyby zostack zdrajcami.

John skinął głową z powątpiewaniem, zostawiając problem szpie-

gokw Omniarchowi.

— Wybierz statek, ktokry tu na razie zostanie — powiedział do stare-

go Chelki.

— Juzy wybrałem. Cięzyki krązyownik z pełnym uzbrojeniem oraz wy-

posazyeniem radiowo-sensorowym. Przesuwa się teraz na bok kolumny. Do
twojej floty dołączy jedenaskcie statkokw wojennych, Johnie Braysen. Pięck
cięzykich i szeskck, skrednich krązyownikokw. Do tego dwadzieskcia trzy Uzbrojo-
ne Zwiadowce. Te nie mają kompletu pociskokw, bo stały w hangarach, kiedy
je zdobyto.

John zmarszczył brwi. To nie będzie zbyt wielka pomoc, jezyeli spo-

tkają duzye siły Vul.

— Sprowadzk je — rzucił do Omniarcha — w poblizye Berty. Będziesz

mokgł z nimi rozmawiack na słabej fali, nie przeszkadzając innym. Nie mogę
uzyyck bezposkredniego połączenia z ich komputerami, wiec będziesz musiał
przekazywack im rozkazy słownie. Sami będą musieli pilotowack.

Pochylił się do interkomu: — Damiano?
— Tak, sir.

background image

— Zapewnij Omniarchowi i jednostkom Chelki obustronną wymianę

informacji.

John przebiegł spojrzeniem po ekranach i przyrządach. Mysklał teraz

o statku, ktokry miał tu zostack. A kolumna z napędem grav jeszcze nie była
sformowana. I nagle na ekranie pojawiły się jakiesk nowe błyski. Spojrzał na
nie i krzyknął:

— Do hipersfery! Null!
Bart włączył system detektorokw działających z null i nastawił bliski

zasięg. Z zapartym tchem John obserwował błyszczący punkt (własknie sta-
tek wybrany do pozostania z tyłu), ktokry rzucał się jak oszalały komar. Tu-
zin lub więcej innych błyskokw skcigało go, okrązyało z nieubłaganym zawo-
dowstwem. Co chwila nowe błyski pojawiały się i przystępowały do walki
juzy na napędzie grav. Byli to spokzknieni Chelki, ktokrzy wyłaniając się z null i
widząc beznadziejną walkę podejmowali rokwnie beznadziejną prokbę obro-
ny lub ucieczki. Pierwszy zaatakowany statek zniknął, kiedy przestał istnieck
jako masa wystarczająco duzya, by mozyna ją było wykryck. Teraz statki Vul
rozpoczęły poskcig za innymi statkami. Błyszczące punkty znikały jeden po
drugim w miarę jak dopadały ich bojowe jednostki Vul i niszczyły.

Wydawało się, zye jednemu ze statkokw udało się — zniknął bez zyad-

nego Vul w poblizyu, co prawdopodobnie znaczyło, zye wytrwał wystarczają-
co długo by naładowack się do null. Ale dokąd teraz poleci? Przeciezy na
opuszczonym miejscu spotkania nie pozostał nikt, kto wskazye mu drogę.
Chelki na pokładzie, niezalezynie jakiego byli rodzaju, musieli zginąck. Odizo-
lowani od swojego gatunku byli jak kilka mrokwek, ktokrym zniszczono mro-
wisko.

Czas wlokkł się powoli. Wydłuzyony rokj błyskokw, otaczających cen-

trum detektora masy rozpraszał się powoli. Było to zjawisko wręcz oczywi-
ste. Ogromna migracja musiała rozszerzack się w przestrzeni, zyeby w konkcu
poszczegoklne statki nie wyłoniły się z hipersfery jeden wewnątrz drugiego.
Przeciezy z zyadnego statku, za wyjątkiem Berty, nie mozyna było patrzeck co
dzieje się i jest naokoło. Kazydy z nich był sklepy w null.

— John! — glos Barta kazał Braysenowi podejskck do tablicy rozdziel-

czej, uwazynie patrzeck na sferę. Na samym jej brzegu pojawił się purpu-
rowo-niebieski punkt, powoli przesuwający się ku skrodkowi kuli.

— Pamiętasz to?
John pamiętał. I nagle zwrokcił się do Omniarcha: — Czy własknie tam

się udajemy?

— Własknie tam, Johnie Braysen.

background image

John spojrzał na Barta.
— Byliskmy tam, słyszysz? Dokładnie w tym miejscu!
— Tak, Johny — Bart uskmiechnął się łagodnie. — Ale przez cały czas

byliskmy o trzynaskcie minut za wczesknie.

I znowu zaczęła się wiecznoskck coraz trudniejsza do wytrzymania,

chock — jak wskazywały sensory i komputer Berty — wszystkie statki Chel-
ki utrzymywały dobre tempo. Niektokre z nich odeszły tak daleko w bok, zye
widack je było jako osobne błyski. John i Vez dołączyli się do spacerującego
Omniarcha.

— Właskciwie — spytał John w pewnej chwili — w jaki sposokb ten

system detektorokw mozye rejestrowack tak oddalone statki i odrokzyniack je od
nieruchomych obiektokw?

— Jest to powiązane ze zuzyywaniem energii. Nawet na nie porusza-

jącym się statku przez cały czas trwają jakiesk energochłonne procesy: rege-
neracja powietrza i wody, działanie sensorokw i inne. Dopokki przetwornice
pracują, zmieniając paliwo na magazynowaną energie, jest to rejestrowane.
Chyba tylko całkowicie prokzyny statek bez ładunku i energii mokgłby pozo-
stack nie zauwazyony przez te przyrządy.

John lekko wzruszył ramionami i ponownie zaczął spacerowack. Czas

mijał, wskazokwka chronometru pomału zblizyała się drobnymi skokami do
kreski. Nadszedł moment, kiedy wszyscy w pokoju zatrzymali się, patrząc
na te jedną tarcze. Igła zrobiła jeszcze parę skokokw i...

Wyjskcie!
Ekrany były wręcz zapchane błyszczącymi punktami, radio ozyyto,

krzyzyowały się słowa angielskie, hohdankskie i wypowiadane w języku Chel-
ki. Klakson buczał głoskno. John popatrzył na przyrządy i upewniwszy się,
zye najblizyszy statek nie wpadnie na nich, wyłączył klakson. Omniarch po
pospiesznej wymianie zdank przez radio powiedział: — Dwa statki wynu-
rzyły się, częskciowo zachodząc na siebie. Zaszła całkowita dezintegracja, w
poblizyu widack tylko skladowy obraz podzielonej materii. Dwa krązyowniki
donoszą o niesprawnoskci obwodokw strzałowych.

John rzucił szybko: — Niech odsuną się od reszty na wypadek nie-

przewidzianego wypadnięcia albo wystrzelenia pociskokw.

— Juzy poleciłem to uczynick.
Znokw rozpoczął się beznadziejny chaos — tym razem statki oddzie-

lone przez podrokzy w hipersferze przesuwały się blizyej skrodka całego tego
kłębowiska. John pozostawił kierowanie nimi komputerom i niespokojnie

background image

obserwował system detektorokw masy. Przeciezy Vul mogli złapack jakichsk
jeszcze zyywych Chelki i w jakisk sposokb wydobyck z ich pamięci informacje o
miejscu ich przyszłego pobytu. Spojrzał na ekran, pokazujący zewnętrzną
stronę ramienia spirali i wyobraził sobie całe floty mknące ku nim przez
null z nieubłaganą stanowczoskcią.

Potem spostrzegł, zye Omniarch ostrozynie ustawił przyrząd zdalnej

kontroli na podłodze i przyklęknąwszy, ostrozynie kręcił gałkami. John miał
ochotę krzyczeck: „Pospiesz się! Szybko! ”. Zobaczył, zye Omniarch przerywa
swoje czynnoskci, robi głęboki wdech wydymający jego baryłkowate ciało.
Dwie włochate dłonie drzyały.

— Szybciej!
Wydawało się, zye Omniarch klęczał tak godzinami. Dłonie powoli

manipulowały gałkami, głęboko osadzone oczy patrzyły w skupieniu na
przyrząd. Potem Chelki nacisnął cosk, westchnął i powoli wstał. John rzucił
okiem na chronometr, stwierdził, zye minęło zaledwie siedemnaskcie minut.

— Ile to jeszcze potrwa? — nie wytrzymał Bart. Ciemne oczy prze-

sunęły się uwazynie po jego postaci.

— Dwie minuty, byck mozye.
John patrzył na chronometr — nie wydawało się mozyliwe, aby igła

sekundnika mogła poruszac k się az y tak wolno. Minuta... Pięckdziesiąt se-
kund... Obrokcił się w stronę tablicy na izolatorach — nic na niej nie było wi-
dack. Przeciezy nie byli w null. Spojrzał na przyrząd kontroli, na detektor
masy pracujący w normalnej przestrzeni. Czego oczekiwał?

Cztery sekundy... Trzy... Dwie...
Igła minęła wytyczony punkt i nic się nie stało. Znowu sekunda. Dru-

ga. Trzecia... Nie wyszło! Nie wyszło!

John czuł, zye ma skcisknięty zyołądek. I nagle bez zyadnego uprzedzenia,

bez najsłabszego dzkwięku przyszła zmiana. Cały pokład, cała sala Central-
nego Sterowania zalane zostały purpurowo-niebieską poskwiatą.

John z trudem wciągnął powietrze, przez głowę przemknęła mu pa-

niczna myskl, zye jest to jakiesk skmiertelne promieniowanie, ktokre za chwile-
przyprawi go o ukłucie boklu i pieczenie mięskni, zanim jego ciało się rozpad-
nie. Nie czuł nic za wyjątkiem nieznosknego napięcia przepony. Ale to uczu-
cie znał od dawna. To strach.

Vez powiedział cosk, spokojny głos Omniarcha zabrzmiał:
— To tylko wydalenie energii. Nie wątpię, zye wszystko w zasięgu mi-

liona mil skwieci. Spokjrzcie na przednie ekrany!

background image

John z boklem wciągnął urywany oddech. Niewyrazknie słyszał głos

Ralfa Cole, krzyczącego przez radio: — Komandorze! To ma prawie dwie-
skcie mil długoskci i ponad pięckdziesiąt skrednicy. Ale detektory masy...

Klakson zabrzmiał z opokzknieniem. John z trudem wyciągnął rękę,

zyeby go wyłączyck. Skąd wzięła się tutaj ta olbrzymia masa? Musiała się
przeciezy zmaterializowack z niczego w tej terazkniejszoskci. Ale teraz była juzy
tutaj. Wszystkie sensory upewniały go o tym nie zostawiając ani cienia wąt-
pliwoskci.

Zdawał sobie sprawę, zye Omniarch tłumaczył cosk szorstko w języku

Chelki przez radio, pokazując włochatą dłonią ekrany. Potem John zobaczył
malenkki błysk, mknący w kierunku tego czegosk, co pozornie było tak blisko.
Miał na tyle przytomnoskci umysłu, by krzyknąck: — Cole! Skieruj teleskop
na tamten statek Chelki.

Zapanowała cisza. W parę minut pokzkniej Ralf zakomunikował:
— Komandorze! Na konkcu tego czegosk zrobił się otwokr i statek wle-

ciał do skrodka!

Vez Do Han zakonkczył okrązyenie sali i zatrzymał się przed Omniar-

chem.

— Oczywiskcie, podzielam twoją obawę o los gatunku, jak rokwniezy

troskę Johna o kobiety. Jednakzye cel mojej misji tutaj to przede wszystkim
zabranie dzieł Klee. Kiedy twoja obietnica zostanie spełniona?

Kiedy pierwszy statek zwiadowczy zawiadomi nas, zye nie ma pro-

blemokw i moi pobratymcy zaczną wlatywack do skrodka. Rozumiesz, oczywi-
skcie, zye rozlokowanie ich zajmie trochę czasu i zye będzie tłok we wnętrzu
nawet tak ogromnego cylindra. Głokwnie dlatego, zye wlot i wylot odbywack
się muszą przez głokwny luk. Ale gdy tylko zaczniemy wchodzick, nie będzie
zyadnych problemokw ani powodokw, dla ktokrych miałbysk nie wysłack Hohdan
po przedmioty Klee. Oczywiskcie, w tym samym czasie John Braysen mozye
zacząck wywozick kobiety swojego gatunku. Do segmentu, w ktokrym przeby-
wają, mozyna dostack się tylko statkiem rozmiarokw Uzbrojonego Zwiadowcy
albo mniejszym. Co zask do przedmiotokw, Vez Do Hanie, to nie będę mokgł
poskwiecick ci więcej nizy kilka dołek na objasknienia i przekazanie wiedzy,
ktokrą posiadam, a ktokra umozyliwi ich zabranie stamtąd. Ale jest wiele pozy-
cji, ktokre po prostu mozyna wnieskck do statku i wywiezkck.

Vez nie bez powodu miał pochmurną minę. — Dobre i to. Przynaj-

mniej mogę poinformowack swoje załogi o pracy, jaka je czeka.

background image

Mimo zye John uwazynie wpatrywał się w ekrany, nie dostrzegł malenk-

kiego statku wywiadowczego wyłaniającego się z Vivarium. Zameldował o
nim dopiero Ralf Cole.

John rzucił spojrzenie na Omniarcha — potęzyny, stary Chelki juzy wy-

dawał rozkazy przez radio. Teraz obrokcił się z oczyma pałającymi podniece-
niem: — Większoskck kobiet zyyje i czuje się dobrze. Przykro mi, zye kilka
zmarło. To nie ode mnie zalezyało. Proponuje, zyebyskmy weszli na pokład
Uzbrojonego Zwiadowcy i wyruszyli do Vivarium natychmiast.

Statki Veza i Omniarcha odpłynęły na boki, Uzbrojony Zwiadowca

niosący na pokładzie Johna Coultera i czterech innych przybladłych z wra-
zyenia męzyczyzn mknął ku lukowi, ktokry wydawał się nieproporcjonalnie
maty w porokwnaniu z ogromem Vivarium. Jednak wnętrze było tak prze-
stronne, zye wydawało się przestrzenią kosmiczną, pozbawioną jedynie pokl
gwiezdnych. Kilka słabych skwiatełek pochodziło ze statkokw, ktokre juzy się w
skrodku znajdowały.

W tunelu, do ktokrego wszedł ich statek, czuli się po prostu zagubie-

ni. W konkcu jednak wlecieli przez wewnętrzny luk, uprzednio otwarty
przez Chelkich i znalezkli się w opisanym im przez Omniarcha centrum koła.

Fred Coulter, siedzący w fotelu drugiego pilota, skierował skwiatła

szperaczy na drogę przed nimi, John pochylił się nad mikrofonem: — Tu
Braysen. Wzywam Omniarcha! Czy to ty lecisz przed nami?

— Tak Johnie Braysen, jezyeli mokj operator prawidłowo zlokalizował

twoją fale radiową. Jak się czujesz? Czy kiedykolwiek oczekiwałesk, zye znaj-
dziesz się we wnętrzu słonkca?

— Nie rozumiem — John odruchowo zmarszczył brwi.
— Szyb, w ktokrym się znajdujemy, przechodzi przez skrodek większe-

go szybu. A zewnętrzna powierzchnia tego drugiego promieniuje ciepłem,
skwiatłem i innego rodzaju energią do segmentokw Vivarium. Segmenty te są
płaskimi cylindrami, ustawionymi jeden obok drugiego z szybem słonecz-
nym wzdłuzy ich osi. Ponadto owo skwiatło słoneczne jest rokzyne w rokzynych
segmentach. Wyobrazyasz to sobie?

Bardzo mgliskcie — zmarszczył brwi, patrząc na przyrządy. — Ale

na zewnątrz statku wcale nie jest gorąco!

— Nie dziwnego. Izolacja pomiędzy szybami jest doskonała. W prze-

strzeni pomiędzy nimi znajduje się rokwniezy większoskck automatokw zapew-
niających funkcjonowanie Vivarium oraz samodzielne zespoły naprawcze
nieruchome dopokty, dopokki nie uaktywni ich potrzeba uzyycia. Własknie tam
są rokwniezy przetwornice z ogromnymi zapasami paliwa, a takzye przyrządy

background image

do podrokzyy w hipersferze i aparatura umozyliwiająca zmiany w czasie. Wła-
sknie tam Vez znajdzie większoskck przyrządokw, ktokre go tak uszczęskliwią —
zachichotał po swojemu. — Musze lecieck dalej, Johnie Braysen, ale za chwi-
le odbierzesz fale z konkca wewnętrznego szybu. Kazałem tam postawick sta-
tek, ktokry otworzy wam wejskcie do segmentu z kobietami. Radzę wam
przejskck z wewnętrznego luku do zaworu doskck ostrozynie — warunki grawi-
tacyjne i rzezkba terenu są tam doskck szczegoklne. A takzye nie chcielibyskcie za-
pewne przestraszyck waszych kobiet...

background image

XXII

Był to długi korytarz wcale nie za przestronny nawet dla małego

statku, z rozmaitymi bocznymi zaworami, ktokre najprawdopodobniej pro-
wadziły do przestrzeni miedzy zewnętrznym a wewnętrznym szybem. A
kiedy— nareszcie minęli następny otwokr, znalezkli się w zamieszkałym seg-
mencie. John spostrzegł ogrom tej częskci statku dopiero wtedy, kiedy juzy
przebyli odległoskck kilku mil. Osk przechodząca przez skrodki obydwu skcian
była grubą rurą (jezyeli cosk o skrednicy ponad pokł mili mozyna jeszcze okre-
sklack mianem rury). Tylko mały jej ułamek, przy konkcu ktokrego wyszli, byt
ciemny. Przez pozostałe trzydzieskci mil jedna strona rury promieniowała
osklepiającą jasnoskcią. To własknie było „słonkce”.

„Ląd” pokrywał całą ogromną skcianę cylindra o szerokoskci osiem-

dziesięciu kilku mil. Przy krankcach piętrzyły się gokry, w skrodku były niziny i
„ocean”. do ktokrego spływały rzeki. Miejsce miedzy łąkami a podnokzyem gokr
zajmowały na przemian lasy i zaroskla. Trawa, a takzye niektokre drzewa mia-
ły tam normalny zielony kolor, chock były tam takzye duzye roskliny koloru zyokł-
tego i pomarankczowego. Na wierzchołkach najwyzyszych szczytokw, wzdłuzy
blizyszej skciany dostrzegli cosk, co do złudzenia przypominało zwyczajny
sknieg. A skoro tak, „rura” musiała umozyliwiack nie tylko istnienie „dnia” i
„nocy”. ale takzye dawack złudzenie upływu pokr roku!

Johnowi krew mocno pulsowała w skroniach. Skierował statek w

bok wzdłuzy zakrzywienia lądu. Byli teraz doskck nisko — zaledwie dziesięck
mil nad ziemią i przyrządy dawały znack o istnieniu sztucznej grawitacji. Po-
spiesznie wystukał dane na pulpicie, komputer powiedział mu po ułamku
chwili, zye na poziomie gruntu przyciąganie wyniesie około jednego „g”.

Potem drzyącymi rękami skierował teleskop na to miejsce, w ktokrym,

wedle słokw Omniarcha, pozostawiono kobiety i dziewczynki prawie dzie-
sięck lat temu.

Nie zobaczył nic.
— Oczywiskcie — pocieszał się — do tej pory mogły się sto razy

przenieskck duzyo dalej. Rzucił okiem na pozostałe ekrany, dostrzegł więk-
szoskck przeciwległego zakrzywienia lądu. Nie rokzyniło się wiele od tego, nad
ktokrym własknie przelatywali.

Fred Coulter stanął za jego plecami. — Miał gdziesk byck potok. I za-

gajnik tuzy przy miejscu, gdzie potok wpływa w dolinę.

background image

— Okreskliłem to miejsce dokładnie — John niemal warknął.
Niepokokj powodował bokl w płucach i w zyołądku, drzyenie kazydego

mięsknia. Nadal nie było nic, a dzienk juzy konkczył się powoli. Zszedł jeszcze
nizyej... Fred mocno chwycił go za ramie. — Tam! Namiot!

John z trudem zaprogramował lądowanie.
Z małym pistoletem w dłoni — na wypadek spotkania niebezpiecz-

nych zwierząt — John szedł przez łąkę. Trawa pachniała jak na Ziemi ale
kępy krzewokw wzdłuzy strumienia miały dziwny, szafranowy kolor. Od stro-
ny tych krzewokw własknie zdawało się dobiegack ciche, słabiutkie podzwa-
nia-nie. Obok szedł Fred Coulter, a kilka jardokw za nimi pozostali męzyczyzk-
ni. Cicho dotarli do krawędzi zagajnika i zatrzymali się, spoglądając na cha-
ty i namioty nieopodal. Miejsce wydawało się opuszczone. Nerwy Johna na-
pięły się jeszcze bardziej, z trudem przełknął sklinę. Dałby teraz cały
wszechskwiat za odrobinę dronu...

Mocno wciągnął powietrze i sprokbował krzyknąck: „Hej! ”. Zabrzmiał

tylko jakisk słaby, prawie nieartykułowany dzkwięk. Następna prokba powio-
dła się lepiej.

— HEEJ! ! !
Z jakiegosk miejsca około pięckdziesięciu jardokw od nich, z gąszczu,

dobiegł najpierw jakisk stłumiony okrzyk, a potem pojedynczy, pełen prze-
razyenia i niedowierzania cienki głos zawołał: — Hej! ?

I nagle John wraz z pozostałymi męzyczyznami stracili głowy krzy-

cząc, biegając i płacząc jednoczesknie. Okrzyki i płacz radosny, płacz kobiet,
słychack było zza zasłony drzew. Szły w ich stronę.

Pojawiła się pierwsza kobieta...
Nagle zapadła dziwna, nieoczekiwana cisza. Dwie grupy ludzi w mil-

czeniu obserwowały się nawzajem. John czuł tak silny bokl w piersiach, zye
bał się, czy nie ma ataku serca.

Potem z grupy kobiet dobiegł cichy, pełen niedowierzania i rozpacz-

liwej nadziei głos: — Fred?

Coulter wstrzymał oddech, potem gwałtownie wciągnął powietrze

nieomal się dusząc.

— Eliza?
Kobieta, rozpychając swoje towarzyszki, wyszła przed grupę, Fred

podbiegi na jej spotkanie. Wpadli na siebie niemal przewracając się nawza-
jem, objęli się utrzymując rokwnowagę, przytulając się do siebie mocno. Nie
mokwili nic. Słowa nie miały zyadnego znaczenia.

background image

Wszyscy stali i patrzyli na siebie długą chwile. Nikt nie poruszył się.

Ale nagle obydwoma grupami męzyczyzn i kobiet wstrząsnął nie pohamo-
wany płacz...

background image

XXIII

Wywiezienie kobiet z Vivarium trwało cztery godziny. Przez cały ten

czas John siedział przy pulpicie sterowniczym Berty i pełen niepokoju pa-
trzył, czy nie pojawiają się w poblizyu błyszczące punkty, ktokre mogłyby
oznaczack pojawienie się Zwiadowcokw Vul wyłaniających się z hiperprze-
strzeni. Na ekranach detektorokw dalekiego zasięgu roiło się od błyskokw.
Byli wiec poszukiwani przez Vul, a rejon tych poszukiwank stopniowo zawę-
zyał się do obszaru, w ktokrym się znajdowali.

Wziął udział tylko w ostatniej podrokzyy do Vivarium, mającej na celu

zabranie reszty osobistych rzeczy, pozostawionych przez kobiety. Towarzy-
szyło mu czterech męzyczyzn i młoda kobieta Liza Duval, ktokra aktualnie
była „najstarszą” sposkrokd członkink tej niewielkiej niewieskciej kolonii. Była
skredniego wzrostu, gibka, o skrokdziemnomorskiej urodzie. Mokwiła niewiele,
ale jej ciemne oczy z ciekawoskcią chłonęły wszystko, co ją otaczało. Cała ta
grupa udała się wzdłuzy długiego centralnego szybu azy do segmentu.

Kiedy juzy odnalezkli pozostawione rzeczy — szmacianą lalkę, stare

lusterko pochodzące z Ziemi, trochę zniszczonych ubrank — Liza przystanę-
ła, rozglądając się po opuszczonym obozie. Jej oczy były lekko wilgotne.
John zdał sobie sprawę, zye tutaj minęło jej dziecinkstwo i pierwsze chwile
młodoskci. Nic dziwnego, zye mogła czuck zyal, opuszczając to miejsce na za-
wsze.

Liza odwrokciła się do Johna z lekko wyzywającym spojrzeniem. —

Wiem, zye nie powinniskmy zwlekack z powrotem, ale muszę się z kimsk pozye-
gnack!

Spojrzał na nią zaskoczony.
— Czy to znaczy, zye ktokrask z was ukryła się tutaj i nie chce jechack? A

ty nie powiedziałask mi o tym?

Energicznie potrząsnęła głową. — To nie jest istota ludzka. Chodzk ze

mną, jezyeli chcesz — patrzyła mu prosto w oczy.

Zdawał sobie sprawę, zye ma chmurną minę. — No cokzy — burknął —

załatwmy to jak najprędzej.

Poszli skciezyką wydeptaną wzdłuzy strumienia obok duzyej kępy dzwo-

niących krzewokw do zagajnika złozyonego z drzew podobnych do ziemskich
topoli. Obeszli podnokzye niewysokiego pagokrka i dotarli do samego brzegu
strumienia.

background image

Tłuste stworzenie o szarym futrze wazyące ponad pięckdziesiąt fun-

tokw nagle ruszyło w ich kierunku z miejsca obok otworu jamy. John miał
wrazyenie, zye musiało siedzieck tam przedtem, obserwując skciezykę. Rzucił
zdziwione spojrzenie na zbocze wzgokrza, pokryte dziwnymi, małymi kon-
strukcjami. Wydawało się, zye wzgokrze podziurawione jest jamami, ktokrych
wejskcia osłonięte były werandkami ze splecionych gałązek.

Z bliska zwierze przypominało Johnowi bardzo duzyego i tłustego bo-

bra. Miało duzye, mocne zęby o kształcie dłut, zblizyało się do nich pospiesz-
nym, kołyszącym krokiem. John nerwowo połozyył rękę na pistolecie...

Odetchnął z ulgą i zdziwieniem, kiedy zwierze powiedziało:
— Liza! Ja się bała, zye ty nie przyjdziesz mokwick do widzenia.
Liza wysunęła się do przodu, delikatna i dziewczęca, uklękła. Stwo-

rzenie przysiadło na zadzie, stając się futrzaną kulą. Wyciągnęło łapkę, Liza
dotknęła ją naturalnym gestem.

— Nie mogłabym tego zrobick — powiedziała. — Ale spieszymy się

bardzo i nie mogę długo pozostack.

Po pyszczku zwierzęcia spłynęło cosk, co Johnowi przypominało dwie

wielkie, okrągłe łzy.

— My tęsknick za wami. Za tobą, Wysoka Bezfutra, Wysoka Dobra Są-

siadko.

Liza takzye płakała. — My rokwniezy będziemy tęsknick za wami. Do-

brzy Sąsiedzi. Pozyegnaj ode mnie twojego męzya i twoich dwokch dzielnych
synokw i resztę klanu.

— Zrobick to ja. Wysoka Sąsiadko. My cieszyck się, zye wasi męzyczyzkni

przyjskck. — Tłuste stworzonko zwrokciło swoje wilgotne oczy na Johna: —
Wy teraz wszyscy odejskck na zawsze?

— Musimy, Miła Sąsiadko. Nigdy nie zapomnimy, ile dobrego dla nas

zrobiliskcie. Będziemy wam zyyczyck szczęskcia kazydego ranka i kazydego wie-
czoru.

— Byliskcie dobrzy sąsiedzi. Chroniliskcie przed Wielkimi Zwierzęta-

mi — westchnęło. — Co my teraz uczynią? Mokj mązy robick teraz bronk, jak wy
mieliskcie, ale nasze łapki niedobre.

— Inne istoty — powiedziała Liza — silne i mądre będą tu teraz. Nie

pozwolą Wielkim Zwierzętom skrzywdzick was.

Stworzenie wyglądało na zaniepokojone.
— One duzye? Mają kły? Zjedzą nas?

background image

Liza z niepokojem spojrzała na Johna.
Odpowiedział stanowczo: — Chelki są cywilizowani. I rosklinozyerni.
Liza wstała powoli. — Musimy juzy iskck. Dobra Sąsiadko. Dobra Przy-

jaciokłko.

Dwie następne łzy spłynęły po pyszczku stworzenia.
— Do widzenia na nigdy. Czy ja mozye cię nazwack tajnym imieniem?

Mązy mokj mokwick to niemądrze, bo ty nie nasz rodzaj.

Liza odpowiedziała przytłumionym głosem: — Oczywiskcie, Dobra

Sąsiadko.

Stworzenie rzekło: — Do widzenia. Najjaskniejsza z Klanu.
Liza płakała cicho, kiedy oddalali się pospiesznie. John obejrzał się

— tłuste stworzenie nadal siedziało na swoim miejscu, patrząc za nimi ze
smutkiem.

Sytuacja, jaka wytworzyła się na pokładzie Berty była nieoczekiwa-

na i zadziwiająca. John nie potrafił logicznie uzasadnick, ale czuł, zye tak wła-
sknie byck powinno.

Jedynie Vez i garstka hohdankskich specjalistokw, stanowiący teraz

czeskck załogi Berty, zdawali się byck tym ubawieni.

Fred i Eliza Coulter mieszkali w osobnym pomieszczeniu. Reszta ko-

biet i męzyczyzn dziwnie wzbrania się przed znalezieniem sobie pary i zało-
zyeniem rodziny. Kobiety chciały nadal zyyck we własnej grupie w osobnej
częskci Berty. Tak samo męzyczyzkni. Nie znaczy to, zye nie było sekretnych ro-
mansokw (ktokrych kilka odkrytych w doskck zyenujących momentach stało się
przedmiotem dobrotliwych zyartokw), ale ogoklnie panowało poszanowanie
dla wzajemnej niezalezynoskci. Byck mozye było to skutkiem długiego zyycia obu
grup w celibacie, a mozye efektem głębokiego poczucia odpowiedzialnoskci,
jakiegosk zapalczywego poskwiecenia dla przyszłoskci własnego gatunku. W
kazydym razie nie było prawie zyadnych problemokw rywalizacji, mimo izy
męzyczyzn było niemal dwa razy więcej nizy kobiet.

Wejskcie Chelkich do Vivarium było juzy prawie zakonkczone. Jednakzye

siły Vul nadal poszukiwały swego celu. John i Vez niecierpliwie spacerowali
po sali Centralnego Sterowania. Od czasu do czasu spotykali się twarzą w
twarz i marszczyli brwi i rozchodzili się. W konkcu Vez przystanął; spojrzał
Johnowi prosto w oczy. — Przyjacielu, musimy przedyskutowac k pewną
sprawę.

background image

John westchnął, zatrzymując się rokwniezy. — Masz na myskli to, jak

długo jeszcze tu zostaniemy pilnując Vivarium, kiedy juzy wszyscy Chelki
będą w skrodku?

— Własknie. Ty masz swoje kobiety, a ja wszystkie przedmioty, ktokre

mogłem zabrack. Nasze wzajemne porozumienie jest konkretne. Nasze poro-
zumienie z Omniarchem nie jest jasno sprecyzowane. Czy musimy odwle-
kack załatwienie naszych własnych spraw, podczas gdy on traci czas na ba-
danie maszynerii Vivarium?

John przełknął sklinę. Pragnienie dronu dręczyło go nieustannie. —

Mam nadzieje, zye wreszcie skonkczy! Ale nasz układ zakłada danie mu tro-
chę czasu na te prace.

— Tak, tak — Vez był zniecierpliwiony. — Ale ile ma trwack to trochę

czasu?

— Nie wiem. Ale mimo to nie będę go popędzack skoro wiem, zye nie

traci nawet czasu na jedzenie i sen.

Vez z irytacją otworzył dłonk na znak zgody.
— Nie rokb ze mnie kata — mruknął. — Wcale nie proponuje, zyeby-

skmy stąd natychmiast odlecieli. Ale ile to jest „wystarczająco długo”.

John opanował własne zniecierpliwienie.
— A ty postaraj się nie robick ze mnie maszyny z zaprogramowanymi

odpowiedziami. Ale dobrze. Chock wolałbym nie zajmowack mu czasu, skon-
taktuje się z nim i zapytam.

Vez miał pochmurną minę, jakby ta odpowiedzk tezy mu się nie podo-

bała.

Nie było połączenia wizji z wnętrzem Vivarium, wiec nie widzieli

twarzy Omniarcha, lecz w jego głosie wyczuli zmęczenie. Mokwił: — Rozu-
miem wasze zniecierpliwienie, ale nic nie mogę poradzick. Nasza praca tutaj
dała pewne rezultaty, lecz jeszcze niewystarczające. Sytuacja przedstawia
się następująco: jestem niemalzye pewien, zye potrafię obsługiwack przyrząd
do podrokzyy w czasie, jednak w rokzynych częskciach Vivarium napotkaliskmy
uszkodzenia. Nie zniszczenia spowodowane przez meteory, lecz przez jakąsk
wewnętrzną awarię bardzo dawno temu. Nie zauwazyyłem tego, kiedy by-
łem tu poprzednio.

Jest nawet dziura w skcianie miedzy segmentami. Mozye twoje kobiety

dokładnie ci to opiszą. Nie wiem, czy inne uszkodzenia blizyej mechani-
zmokw mogą mieck wpływ na skok w czasie. Pamiętasz, zye do tej pory prze-
nosiłem Vivarium w przeszłoskck i z powrotem w terazkniejszoskck zaledwie o

background image

kilka minut. Tym razem muszę zabrack je wiele tysięcy lat stąd, bo tylko
wtedy mogę mieck nadzieje, zye Vul zapomną o wskciekłej zemskcie. Pracujemy
bardzo cięzyko prokbując odnalezkc k kazyde uszkodzenie i zbadac k jego cha-
rakter oraz wpływ na działanie mechanizmokw. Proszę was o jedno: Dajcie
mi jeszcze dziesięck godzin! Zrobicie to?

John rzucił okiem na Veza, ktokry z irytacją uczynił potwierdzający

gest otwartej dłoni. Odpowiedział Omniarchowi:

— Zrobimy. I zyyczymy wam szczęskcia.
Baczna obserwacja wrogich błyskokw trwała nadal. Swcigające ich siły

Vul, według detektorokw dalekiego zasięgu, nie zdawały się zblizyack. Tak mi-
nęły dwie godziny, potem następne dwie. John zaczął mieck nadzieje, zye z ja-
kiegosk powodu Vul odrzucali mozyliwoskck znalezienia zbiegokw w tej akurat
częskci przestrzeni.

I potem nagle klakson zaczął buczeck.
John spojrzał na kule detektora masy. Bogowie przestrzeni! Rejon

wokokł centrum pełen był mocnych błyskokw. Rzucił okiem na ekrany: Tysiąc
czterysta plus... tysiąc szeskckset plus...

Nigdy, z wyjątkiem zgrupowania Chelki w zdobytych statkach, nie

widział takiej floty. A były to wszystko statki wojenne!

Wcisnął kilka guzikokw, przebiegi wzrokiem po ekranach, znowu wci-

snął guziki. W interkomie słychack było okrzyki po angielsku, hohdanksku i w
języku Chelki, bo i ich kilka statkokw bojowych pozostało na zewnątrz Viva-
rium, tworząc wokoło niego zyałosknie cienki kordon. Nie mokgł od nich zyądack
wiele. Tylko tyle, by wytrzymali na swoich miejscach. Zerknął na Veza i
przez chwile słuchał rozkazokw wydawanych przez niego po hohdanksku.
Były proste i jasne, nie mogłyby brzmieck inaczej. — Ładowanie do null!
Przygotowack się do walki i czekack na dalsze rozkazy!

Głos Louisa Damiano wtrącił się do wspoklnego jazgotu:
— Komandorze! Czy masz czas porozmawiack z Omniarchem?
John wahał się przez ułamek chwili. — Tak, daj go!
Były jakiesk zakłokcenia fali, John z trudem wyławiał poszczegoklne

słowa: — Johnie Braysen i Vez Do Hanie! Zauwazyyliskmy przybycie floty Vul.
Nie mozyemy prosick was o podjecie walki z taką armadą. Proszę o zaledwie
kilka minut. Dziesięck, piętnaskcie... Jezyeli mozyecie azy tak długo. Zaryzykuje-
my zastosowanie przyrządokw w takim stanie, jak mokwiłem. Jezyeli zadziała-
ją prawidłowo, Vivarium zniknie wam z oczu. Wtedy, przyjaciele, będziecie

background image

mogli odlecieck z wyrazami naszej bezgranicznej wdzięcznoskci. Najwyzyej
piętnaskcie minut? Zgadzacie się?

John spojrzał na Veza. Hohdankczyk miał dziwny wyraz twarzy. Jakby

czuł to samo co on. Zdecydowany pozostack tu, dack Chelkim te piętnaskcie
minut. Zdający sobie sprawę z niemozynoskci pozostania dłuzyej, ale nie mają-
cy ochoty na zostawienie dzielnego Chelki na pastwę losu. Dał znak otwar-
tej dłoni.

John rzucił kroktko do mikrofonu: — Piętnaskcie minut. Trzymajcie

się!

Zajął się przygotowaniami do tego skmiesznie kroktkiego opokzknienia.

Ale zanim zdołał przetransmitowack więcej nizy kilka słokw — łagodny, ale
ostro wzmocniony głos — głos Vulmoti — zabrzmiał z głosknika ogoklnej ko-
munikacji. — Vez Do Han? — wrzasnął. — Odezwij się, jeskli jestesk gdziesk w
tym zyałosnym stadku!

Vez drgnął i zamrugał oczyma, potem uskmiechnął się do Johna i zro-

bił gest otwartej dłoni. John, początkowo rokwnie zaskoczony, zrozumiał: je-
skli chcą pertraktowack, to skwietnie!

Vez pochylił się nad mikrofonem: — Tu Vez Do Han! Kto mnie wzy-

wa i po co?

Z odbiornika dobiegł dzkwięk poskredni między chichotem a pomru-

kiem. — Moje nazwisko Bulvenorg. Do niedawna byłem... Teraz zostałem
przeniesiony na wyzysze stanowisko dla spełnienia pewnego zadania, ktokre-
go cel bez wątpienia odgadniesz. Jak ci się podoba moje małe zgromadze-
nie, Hohdankczyku? Nawiasem mokwiąc, spotkaliskmy się kiedysk na konferen-
cji w sprawie drobnych zmian w układzie między naszymi imperiami. Ro-
zumiem, zye ty teraz zajmujesz pozycje analogiczną do tej, ktokrą ja zajmo-
wałem poprzednio.

Na twarzy Veza odmalowała się wyniosłoskck i duma, kiedy odpowie-

dział: — Dobrze cię pamiętam, Bulvenorg. Zcaden z nas nie wpłynął na wy-
niki tamtej konferencji, ale teraz mamy nową szansę, co? A propos, mnie
takzye powierzono obecnie specjalną misje. Och, jeskli chodzi o twoje statki,
to bez wątpienia imponujący widok, biorąc pod uwagę poprzednią sytu-
acje... Nieomalzye zyałuję, izy cena bitwy jest trochę inna tym razem. Byłoby
mi doprawdy przykro, gdybym musiał ci to udowodnick w bardziej dobitny
sposokb.

Rozległ się mruczący chichot. — Mozyesz tego bardzo łatwo uniknąck.

Aha! Skoro juzy sobie gawędzimy. Czy to ty maczałesk palce w militarnych
kłopotach na Bizh? Wiem, zye naloty te dokonywane były przez kilku nędz-

background image

nych, przypadkiem pozostałych przy zyyciu osobnikokw rodzaju ludzkiego,
ktokry to rodzaj był kiedysk taki głupi, zye rozzłoskcił zarządcę jednej z naszych
prowincji. Przyszło mi na myskl, zye ci renegaci mogą teraz byck razem z tobą.
Czy mokgłbysk zaspokoick moją ciekawoskck, potwierdzając to przypuszczenie?
W sumie nie ma to juzy i tak zyadnego znaczenia.

John odezwał się, zanim zdązyył zrobick to Vez. Mozye było to głupie,

ale nie potrafił opanowack wskciekłoskci. — Mokwi jeden z tych renegatokw! Za-
wsze do usług. Czy mogę cosk dla ciebie zrobick oprokcz zabicia cię?

Przez moment było jedynie słychack szumy. Nawet gadanina innych

statkokw ucichła i John zdał sobie sprawę, zye wszyscy słuchają tej wymiany
zdank. Potem dobiegł znowu głos Vul, powazyny i ciekawy: — Czy przypad-
kiem nie jestesk John Braysen?

— I co z tego?
Vulmotankczyk westchnął. — Właskciwie nic. To po prostu potwierdza

jedno moje przypuszczenie. Jestesk wspaniałym taktykiem, Johnie Braysen.
Zaczynam zyałowack, zye twokj gatunek został zniszczony. — Bulvenorg uczynił
kroktką przerwę, potem znowu zwrokcił się do Veza: — Hohdankczku! Wojna
między naszymi imperiami nie jest ani twoim, ani moim zyyczeniem. Pokj-
dziemy na kompromis. Zapomnijmy o tej twojej niewielkiej, chock nikczem-
nej intrydze. Rozumiem jej cel. I jezyeli cię to interesuje, to powiodło ci się.
Zatrzymaj sobie tych kilku męzyczyzn, jeskli czujesz do nich sentymentalne
przywiązanie lub uwazyasz ich za cennych najemnikokw. Zatrzymaj tezy te kil-
ka stateczkokw, ktokre jakosk tam zdobyłesk. — Przerwa. — Wszystko, czego
zyądam, to owo cosk ogromnego, na co patrzymy w tej chwili oraz wszyscy co
do ostatniego Chelki. A takzye ten zaiste wielki statek, na ktokrego pokładzie
zapewne się znajdujesz.

Vez spojrzał na Johna i uskmiechnął się. Potem powiedział do mikro-

fonu: — Prosisz mnie o rzeczy, ktokrych nie posiadam. Wszystko, co wiem o
tej ogromnej masie, o ktokrej wspominasz to fakt, zye widziałem duzyą liczbę
Chelki wchodzącą do skrodka. Poniewazy zyaden z nich do tej pory nie pojawił
się na zewnątrz sądzę, zye zamierzają tam pozostack. Jak wiesz, trzymanie
niewolnikokw, nie nalezyy do grzechokw Hohdanu, więc nie powinienesk mnie
prosick o pomoc w odzyskaniu zbiegokw. Jezyeli zask chodzi o statek, na ktokre-
go pokładzie rzeczywiskcie jestem...

Vulmoti przerwał mu ostro: — Zastanokw się, Vez Do Hanie, czy moje

imperium mozye sobie pozwolic k na pozostawienie w waszych rękach
wszystkich dzieł techniki Klee. A teraz skonkcz tę nonsensowną paplaninę
— na potwierdzenie ostatnich słokw duzya salwa pociskokw nagle pojawiła się

background image

na ekranach detektorokw i radarokw. Był to jedynie gest, wziąwszy pod uwa-
gę, zye Vul mieli wyrzutnie energii. Ekrany pojaskniały i pociemniały na chwi-
lę. Bulvenorg kontynuował: — Jezyeli nie spełnisz mojego zyądania, efektem
będzie, o czym z zyalem muszę cię poinformowack, natychmiastowy atak na
wasze imperium.

Vez pociemniał ze złoskci. — My to nie Chelki, Bulvenorg, ani nie je-

den mały i w sumie bezbronny system, jak Słoneczny! Nie jestem upowazy-
niony do oddawania czegokolwiek. A co do twoich pogrokzyek...

Cichy głos Louisa Damiano dobiegł Johna z obwodu dowodzenia: —

Komandorze. Chelki przed chwilą powiedział, zye skonkczyli przygotowania i
mamy natychmiast ulotnick się do hiperprzestrzeni.

Johnowi serce zabiło mocniej. Uskmiechając się dał znak Vezowi.

Spojrzał na ekran ukazujący Vivarium i dostrzegł kilka uzbrojonych stat-
kokw Chelki, ktokre do tej pory trwały na warcie, a teraz pospiesznie zmierza-
ły do wlotokw po obu stronach Vivarium. Ustawił kciuk tuzy nad klawiszem
komputera i rzucił szybko do mikrofonu obwodu dowodzenia:

— Uwaga, wszystkie jednostki! Za pięck sekund wchodzimy w null.

Komputerowe obwody sterowania.

Vez, prawie juzy na glos się skmiejąc, przerwał rozmowę z Vulmotank-

czykiem i prędko powtokrzył rozkazy po hohdanksku. Potem dał Johnowi
znak otwartej dłoni. John mocno wcisnął klawisz „Null”.

I nic się nie stało.

Vez i John patrzyli na siebie, ledwie słysząc dobiegające z mikrofonu

wrzaski Bulvenorga. Ekrany rozskwietlały się błyskami w miarę jak pierw-
sze salwy Vul docierały w poblizye Berty i były przechwytywane przez obro-
nę. John widział, zye zasłona defensywna jest juzy niemal na wyczerpaniu.
Wystukał program i krzyknął do mikrofonu: — Uciekamy na napędzie grav!
Obrona lokalna!

Jeszcze raz sprokbował klawisza „Null”. ale ten nadal nie działał, mimo zye

wszystkie instrumenty wskazywały pełne naładowania osłon i gotowoskck
do skoku. Rozpaczliwie nacisnął klawisz startu na napędzie grawitacyjnym.

Berta nawet nie drgnęła.
Głos Bulvenorga juz y umilkł, ale pociski nadal leciały nieprzerwanie.

Berta zatrzęsła się. Trafiona! Lecz chock wyły sygnały alarmowe i ryczały
klaksony, przyrządy wskazywały, zye kadłub nie został uszkodzony. Hałas
był teraz tak potworny, zye John ledwie słyszał głosy z interkomu. Nastawił
wzmocnienie na maksimum i pochylił się.

background image

— ...nie przechodzimy do hiperprzestrzeni! ? — Ralf Cole juzy prawie

krzyczał.

Ogłupiały John spojrzał na ekrany i okropne podejrzenie przyszło

mu do głowy. Wszystkie pozostałe statki zniknęły razem z flotą Vez Do
Hana. Berta była sama przeciw dwutysięcznej flocie.

Kolejny wstrząs — jakisk pocisk Vul przedostał się przez rozpaczliwą

obronę, ominąwszy przeciwogienk małych pociskokw, strzałokw laserowych i
rozrywaczy. Oszołomiony John czuł się, mimo wszystko, dumny z walki
swoich ludzi. Ale była to walka skmiesznie daremna. Nawet jezyeli potęzyny
kadłub wytrzyma, sama akumulacja ciepła wkroktce zniszczy wnętrze stat-
ku!

Vez wcisnął guzik i krzyknął: — Damiano! Połącz nas z Omniar-

chem!

Silnie wzmocniony głos Omniarcha dotarł do nich niewyrazknie

przez zgiełk latających pociskokw. — Słowo honoru, Vez Do Hanie! Ja was
nie zatrzymałem! — słychack było rozmowę Chelki w tle. — John Braysen!
To jest... O, bogowie przestrzeni! Jedyne, co przychodzi mi na myskl to to, zye
Vivarium jest wyposazyone w automatyczne przyrządy do samoobrony. I zye
w tym celu zatrzymuje kazydy statek Klee znajdujący się w poblizyu. Przeglą-
damy wszystkie maszyny... — Omniarch nagle przestał mokwick, wziął potęzy-
ny wdech: — Posłuchajcie, przyjaciele! Jeskli jesteskcie trzymani przez Viva-
rium, to połączenie zostanie zerwane za niecałe dwie minuty. Jezyeli dobrze
wyliczyliskmy, wtedy własknie znikniemy.

John i Vez gapili się na siebie w milczeniu, potem obaj nagle spojrzeli

na chronometr.

Wstrząsy od uderzenk i detonacje trwały bezustannie. Ktosk wewnątrz

statku wrzasnął ze złoskci i przerazyenia, a potem nagle umilkł. Bart Lange
krzyknął: — Pokrywa luku odpadła!

John odwrokcił głowę, aby popatrzeck na przyrządy po drugiej stronie.

Ktokry z nich reprezentował tamtą częskck statku? Jego mokzg nie pracował jak
nalezyy. Ach tak, to ten. Trafiona czeskck statku została zupełnie zniszczona,
ale przewody powietrza zostały automatycznie zaplombowane. Odetchnął.
Co więcej mozyna było zrobick oprokcz obserwowania skokokw igły chronome-
tru?

Potem nagle skrzywił się czując, zye wszystko w skrodku mu się zaci-

ska i skręca. Skoczył z fotela, stracił rokwnowagę i runął na podłogę...

Wszyscy w sali Centralnego Sterowania podnosili się bardzo powoli.

Bart wymamrotał ochryple. — Co się stało?

background image

Johnowi wciązy jeszcze kręciło się w głowie po tym niesamowitym

uczuciu skręcania jak przy tysiącu null w jednej chwili, ale był na tyle przy-
tomny, zyeby w pierwszym rzędzie popatrzeck na przyrządy i detektory. —
Przede wszystkim zrobiliskmy null — powiedział. Niezdarnie podszedł do
swego fotela, usiadł na nim i pochylił się do mikrofonu interkomu.

— Do wszystkich! Zrokbcie co w waszej mocy, aby zabezpieczyck sta-

tek i sprawdzkcie zniszczenia. Zdaje „się, zye lecimy w kierunku Imperium
Hohd.

Louis Damiano spytał słabo: — Co się stało, sir? Czułem się, jakby...
— Widocznie Vivarium powstrzymywało nas przed ucieczką do hi-

persfery, a nawet przed poruszaniem się na zwykłym grav, dopokki nie sko-
czyło. Tak to nazwał Omniarch — „skok”. Czy przeszło do hipersfery czy do
przyszłoskci, w kazydym razie zniknęło i pozwoliło nam się ruszyck. Przynaj-
mniej tak mi się wydaje. Będziemy musieli obejrzeck to, co zostało zareje-
strowane. A co do pozostałych statkokw, to prawdopodobnie wykonały null
według planu — spojrzał na Barta. — Ile Uzbrojonych Zwiadowcokw mamy
na pokładzie? Bart zastanowił się. — Cztery. Przynajmniej były, kiedy...

— Dowiedz się — rozkazał John i odwrokcił się, dostrzegając jakisk

ruch w poblizyu. Liza Duval własknie weszła do sali. Była blada, ale spokojna.
Zapytał ją: — Czy u was wszystko w porządku?

Powoli skinęła głową. — Tylko przeraziłyskmy się skmiertelnie. Co się

właskciwie stało?

— Mysklę, zye wyjasknienie tego zajmie nam trochę czasu — odpowie-

dział. — Ale teraz kłopoty juzy mamy za sobą.

Stojący przed detektorem widzącym w null Bart Lange zawołał: —

John! — i przywołał go ręką.

John podszedł blizyej. Bart wskazał mu znajomy purpurowo-niebie-

ski punkt w poblizyu centrum kuli. — Tu jest. Albo jest to ten sam stary
znak, pokazujący, gdzie byli. — Zachichotał i wskazał na rokzyne rozproszone,
malenkkie błyski. — Vul podzielili się na małe grupy i prawdopodobnie za-
częli nowe poszukiwania. Załozyę się, zye gotowi są walczyck sami ze sobą!

Podszedłszy blizyej Vez odezwał się powazynym głosem:
— Dopokki tam pozostaną, nie zaatakują Hohdanu. Będziemy w

domu na długo przed nimi. I będziemy przygotowani na wypadek, gdyby
okazali się na tyle głupi, aby zrealizowack swoje pogrokzyki!

Teraz, kiedy było juzy po wszystkim, John poczuł pragnienie dronu.

Będzie musiał to wytrzymack — teraz nie mokgł sobie pozwolick nawet na

background image

upicie się alkoholem. Patrzył na plecy Lizy Duval wychodzącej, aby uspoko-
ick kobiety, potem powoli wrokcił na swokj fotel. Spojrzał na Veza mokwiąc:

— Twoje statki dotrą do baz przed nami. Czy nie masz nic przeciw

temu, abyskmy udali się bezposkrednio na tę planetę, ktokrą nam dałesk? Jezyeli
mozyna, uzyyjemy jej jako bazy na czas szukania czegosk daleko stąd.

— Oczywiskcie. Ale będę potrzebował jednego z waszych małych

statkokw i kilku przekazknikokw informacji.

John odpowiedział znakiem otwartej dłoni. Potem ze znuzyeniem po-

patrzył na zegar pokazujący czas do wynurzenia z hiperprzestrzeni. Zosta-
ły dwie godziny i pięckdziesiąt kilka minut.

Czas wlokkł się tak, jak tylko w null mozye się wlec. Ale wskazokwka

poruszała się nieustannie, chock powoli i w konkcu zostało tylko dziesięck mi-
nut. Bart stal przed detektorem w null i marszczył brwi: — Uderzenia, ktok-
re dostaliskmy, musiały rozregulowack ten przyrząd. Nie mogę nawet okresklick
połozyenia gwiazdy tej planety.

John westchnął: — Cokzy czy mozyesz znalezkck tamten układ gwiazd po-

dwokjnych? Stamtąd trafimy.

— Owszem. Ale nawet to nie wygląda tak, jak powinno. Wydawało

mi się, zye lepiej pamiętam tamtą częskck przestrzeni.

— Z przyrządami czy bez, znajdziemy tamtą planetę. Znam ten re-

gion jak własną kieszenk. Rzeczywiskcie odnalezkli zieloną planetę, chock trwa-
ło to dłuzyej nizy się spodziewali.

— Wyjskcie!
John powoli doprowadził Bertę do atmosfery. Przeleciał na stronę

nocną, przy pomocy radaru odszukał małe jezioro i łąkę nad jego brzegiem.
Wtedy zszedł nizyej, marszcząc brwi. Przynajmniej jeden z pozostawionych
tam męzyczyzn powinien czuwack i wysłack odpowiedzk na ich sygnał.

Niestety, zyadna odpowiedzk nie nadchodziła.
John zszedł jeszcze nizyej i włączył szperacze — to wszystko wcale

nie wyglądało tak, jak powinno i poczuł w zyołądku zimny cięzyar. Z wysił-
kiem przełknął sklinę.

W swoich podejrzeniach upewnili się dopiero rano — na planecie

nie było zyadnego Uzbrojonego Zwiadowcy, chock odlatując zostawili jeden.
Na miejscu pociskokw lezyała jakask metaliczna masa, ale teren porosknięty był
cały rosklinnoskcią, a nawet wyrosło kilka drzew. Nie było najmniejszego skla-
du baraku ani zyadnego innego skladu czyjegosk przebywania.

background image

John powoli obrokcił głowę w stronę Veza: — Sądzę, zye lepiej będzie,

jeskli udamy się do jakiegos k cywilizowanego skwiata jak najszybciej. Jeskli
jeszcze taki gdziesk pozostał...

Nie wyglądając na zdziwionego Vez powoli dał znak otwartej dłoni.

background image

XXIV

Berta krązyyła wokokł spokojnie wyglądającej planety od kilku godzin

— w duzyym oddaleniu, by nie straszyck mieszkankcokw — kiedy Vez Do Han
powrokcił w małym statku, ktokrym uprzednio zszedł na dokł. Opowiedział im
szczegokły zdarzenk, o ktokrych zajskciu wiedzieli juzy wczeskniej.

— Ledwie mogłem się z nimi porozumieck — powiedział. — Akcent

zmienił się bardzo. Mogłem natomiast odszyfrowack pismo. Mają starozyytne
dzieła ryte na niezniszczalnym metalu, co uchroniło je przed osadem. I tro-
chę zdołałem dowiedzieck się z legend.

— Jak dawno to było? Czy wiedzą? — spytał John.
— Prokbowałem zdobyck chock przyblizyone dane i sądzę, zye jedenaskcie

lub dwanaskcie tysięcy lat temu. Ale mogę się mylick. Nawet nie byli zdziwie-
ni, widząc mnie. Zdaje się wierzą, zye kultura ich przodkokw była między-
gwiezdna i jej częskck mozye nadal istnieck. Nie prokbowałem nawet wyjaskniack,
zye przybywam z dalekiej przeszłoskci i niektokrzy z nich mogą byck moimi po-
tomkami — zdobył się na słaby uskmiech. — I nie jestem w takiej złej sytu-
acji, w jakiej wy kiedysk byliskcie sądząc, zye wszystkie wasze kobiety zginęły.
Nasze kobiety, tam na dole, wyglądają zdrowo i przyjazknie.

John wpatrywał się w podłogę. — No, cokzy. Czy zamierzasz pozostack

z nimi? Na pokładzie jest duzyo urządzenk, ktokre nalezyą do ciebie, nie mokwiąc
juzy o samym statku! Oczywiskcie, mogą znalezkck się inne skwiaty hohdankskie
bardziej przygotowane do ich uzyywania.

Vez westchnął: — Mysklę, zye nie. I nawet nie jestem pewien, czy

chciałbym wprowadzick technikę ery podrokzyy kosmicznych i technikę Klee
w skwiat istot, ktokre dopiero wchodzą w epokę maszyn. Będę musiał się nad
tym zastanowick — znokw się uskmiechnął. — Czy będziecie mieli cosk prze-
ciwko temu, zyebym na razie z moimi czterema ludzkmi został u was?

— Oczywiskcie, zye nie! Większoskck z nas osiądzie na planecie, ktokrą

dałesk nam kilka tysięcy lat temu. Przynajmniej na pewien czas. Ale co z Ber-
tą? W konkcu jest twoja...

— Na razie nie wiem, co postanowię, Johnie Braysen. Niech będzie

wspoklna, dobrze? Powinniskmy jeszcze zrobick kilka wycieczek.

— Zobaczyck, czy imperium Vul nadal istnieje, czy tak? Albo inne kul-

tury kosmiczne?

— Własknie.

background image

John rozmysklał przez chwile, potem podnioksł głowę. — Jest jeszcze

jedno miejsce, ktokre chciałbym odwiedzick na konkcu — powiedział cicho.

Vez uskmiechnął się. — Mam wrazyenie, zye mysklisz o Ziemi.

Berta nie opuszczała zielonej planety przez prawie cały tamtejszy

rok, niewiele dłuzyszy od roku ziemskiego. Potem odbyli dwustugodzinną
podrokzy, w wyniku ktokrej zdobyli pewnoskck, zye sytuacja w byłym imperium
Vulmot jest taka sama, jak w Hohdanie. Rokwniezy i Bizh spotkał podobny los.
W sumie na obu ramionach spirali istniało zaledwie kilka kultur kosmicz-
nych, ale nie były one wojowniczo nastawione.

Napotkali sklady — w większoskci przypadkokw prawie zatarte —

straszliwej wojny międzygwiezdnej przynajmniej dziesięck tysięcy lat temu,
ktokra wszystkie kultury kosmiczne w tym sektorze galaktyki wyniszczyła i
cofnęła do pokłprymitywnego poziomu. Ale nie istniał zyaden sposokb zdoby-
cia dokładnych informacji na ten temat.

Zrobili takzye kilka kroktszych wycieczek. Z jednej z nich Vez przy-

wiokzł uroczą, miłą i słodką Hohdankę o imieniu Frezelia. W konkcu po upły-
wie pokłtora roku od osiedlenia się w tym miejscu, John z Bartem Lange, Lo-
uisem Damiano, Ralfem Cole i kilkoma niezyonatymi męzyczyznami oraz z
Lizą Duval odwiedzili Ziemię.

Z rozmaitych powodokw John zobaczył się z Vezem dopiero w rok po

wyprawie. Vez był ciekawy, w jakim stanie znajdowała się Ziemia.

— Cokzy — odpowiedział John — z początku po prostu osłupieliskmy,

chociazy teraz juzy trochę rozumiemy. Nie chodzi o to, zye powietrze i gleba po
tak długim czasie przestały byck radioaktywne. Wydawało się niemozyliwe,
zyeby na tej planecie mogło istnieck jakiekolwiek zyycie. A jednak tam są roskli-
ny. Widzieliskmy dywan z czegosk przypominającego mech, ktokry pokrywa
wszystko. Miejscami jest zielony, a miejscami szkarłatny. Z obumarłych
drzew, ktokre widzieliskmy po Zagładzie, nie zostało ani skladu. Oczywiskcie, to
ogienk musiał wkroktce dokonkczyck dzieła zniszczenia. — Przerwał patrząc na
prosty domek, w ktokrym mieszkał teraz (siedzieli na łące popijając miejsco-
we, eksperymentalne piwo — był to zupełnie udany eksperyment).

— Byliskmy tacy pewni, zye całe zyycie zostało zmiecione z powierzch-

ni Ziemi. Ale parę nasion czy zarodnikokw musiało ocaleck. Byck mozye były
gdziesk głęboko w ziemi lub lezyały zamarznięte w polach lodowych, gdzie
promieniowanie ich nie dosięgło. I potem niektokre z nich wykiełkowały —
wypił parę łykokw piwa. — Nadal za to nie rozumiem, jak było z morzami,
mozye jakiesk formy zyycia przetrwały w głębinach, do ktokrych nie dotarły za-

background image

bokjcze związki chemiczne, albo w mule. W kazydym razie morza Ziemi obfi-
tują w mikroskopijne organizmy rosklinne, ktokre przywracają tlen atmosfe-
rze w zdumiewającym tempie. Myskląc kategoriami geologicznymi, oczywi-
skcie.

— Jaki jest teraz procent? — zapytał Vez.
— Ponad czternaskcie. Najwidoczniej nigdy nie było ponizyej dziesię-

ciu.

— Moglibyskcie tam teraz zamieszkack? — Tak sądzimy. Ale nie miało-

by to sensu, gdyby nie mozyna było szybko zwiększyck zawartoskci tlenu w po-
wietrzu. I będziemy musieli przetransplantowack trochę drzew i trawę, i
inne roskliny, a do rzek i jezior ryby i inne stworzenia.

— A co z morzami? Czy zawierają jeszcze za wiele substancji radio-

aktywnych?

— Nie. Większoskck tego juzy zniknęła. A więc będziemy potrzebowali

takzye morskiej fauny, jeskli znajdziemy jakiesk gatunki mogące się zaadapto-
wack.

Vez siedział, uskmiechając się przez chwile. — Cokzy, czy macie juzy ja-

kiesk plany tej akcji?

— O tak. Właskciwie rozejrzeliskmy się juzy w rejonie tego ramienia

spirali. Mysklimy, zye znalezkliskmy parę odpowiednich gatunkokw. Na przykład,
niektokre drzewa z tej planety i parę gatunkokw zwierząt z łatwoskcią przysto-
sowałoby się do ziemskich warunkokw. Przy okazji następnej wycieczki na
Ziemie wezkmiemy kilka na prokbę...

Vez westchnął: — Czy odwiedziliskcie ktokresk z mniejszych imperiokw

w dalszej częskci ramienia? Mam na myskli miejsca, gdzie statki zwykle się
zatrzymywały. Oskrodki handlowe i rozrywkowe...

— Wstąpiliskmy do kilku. Wiele z tych, dawniej pełnych zyycia skwia-

tokw, przestało istnieck. Ta wojna... — przerwał na chwile. — Zajrzeliskmy na-
wet do Drongail. Z czystej ciekawoskci. Teraz to po prostu kupa gruzu. Nig-
dzie nie rosknie nawet gałązka dronu.

Vez uskmiechnął się. — I jakie to wywarło na tobie wrazyenie?
John przechylił się i ramieniem objął siedzącą obok Lizę.
— Było mi to zupełnie obojętne. Naprawdę.

Koniec


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron