PL Lewe bicie Rozmowa o fałszerstwach pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honrowym prezesm PTN

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

Włodzimierz Kalicki, Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z

Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego Towarzystwa

numizmatycznego, [w] „Duży Format”, 28.01.2005, [w:]

http://wyborcza.pl/1,75480,2518105.html (I.2010).

Włodzimierz Kalicki

W zeszłym tygodniu złapano pierwszego w Polsce fałszerza euro. Naszych fałszerzy dogoniła
globalizacja - nie opłaca się już podrabiać złotówek

Dał się Pan kiedyś oszukać fałszerzom pieniędzy?

Na początku lat 70. Znajomy numizmatyk ze Związku Radzieckiego przywiózł mi srebrną tetradrachmę
syryjską z II wieku p.n.e. Opowiadał, że jej autentyczność potwierdziło trzech profesorów z Moskwy.
Ponieważ spotkaliśmy się w kawiarni, nie miałem możliwości sprawdzenia monety. Ale budziła zaufanie.
Miała głębokie bicie, czysty rysunek, dobry dźwięk srebra. I, jak mawiają kolekcjonerzy, siedziała w epoce,
czyli zgadzały się z oryginałami jej rozmiar, głębokość bicia i ogólny artystyczny wyraz, rzecz na pozór
nieuchwytna, ale dla kolekcjonera dostrzegalna od pierwszego spojrzenia. Nie wzbudziła moich podejrzeń.
No i kupiłem ją.

Kiedy dowiedział się Pan, że kupił, jak mówią kolekcjonerzy, falsa?

Dwie godziny później. W domu od razu zacząłem ją badać. To nie było srebro, tylko jakiś nieznany mi stop,
który srebro bardzo dobrze udawał. Stempel, którym monetę wybito, zrobiono ręcznie, techniką rytowniczą.
Tymczasem w starożytności używano przy produkcji tłoków menniczych maleńkich stempelków
wybijających litery - i litery na oryginalnych monetach antycznych zawsze są takie same. A na mojej
tetradrachmie niemal niezauważalnie, ale jednak się różniły.

Jakie to uczucie, gdy zostało się oszukanym przez fałszerza?

Złość. Że dałem się tak dziecinnie podejść. Bo przecież podstawowa zasada w numizmatyce brzmi: nie ma
okazji! Jeśli ktoś proponuje bardzo rzadki numizmat, trzeba spokojnie, dokładnie go sprawdzać. A w razie
cienia wątpliwości - rezygnować z kupna.

Po drugiej takiej wpadce złość na siebie jest dużo większa?

Nie było drugiego razu. Kilka lat później Polskę zalała fala bardzo dobrych technicznie podróbek antycznych
monet ze Związku Radzieckiego. Trafiały do mnie różne cudeńka, ale już byłem ostrożny.

Na sfałszowane złotówki nigdy się Pan nie dał nabrać?

To było krótko przed denominacją. W sklepie wydano mi resztę banknotem o nominale miliona złotych, z
Reymontem. Byłem objuczony zakupami, śpieszyłem się, wziąłem. Później, gdy wyciągnąłem ten milion z
portfela, osłupiałem: papier wyraźnie był lewy, koło twarzy Reymonta schodziła farba. To była druga
nauczka: zawsze, nawet w banku, trzeba sprawdzać, jakie pieniądze się dostaje.

Więcej nie próbowano Panu wcisnąć falsa?

Ba, wciśnięto. W warzywniaku wziąłem fałszywe 100 000 zł, z Moniuszką. Muszę przyznać, nawet bardzo
dobrze zrobione. Nie popatrzyłem uważnie, bo to nie był wielki pieniądz, na dzisiejsze - raptem 10 zł.

Te obiegowe falsy się nie zmarnowały. Dziś są materiałem poglądowym dla zbieraczy.

Naciąć żółwia, ugryźć sowę

Jaki pieniądz sfałszowano po raz pierwszy?

1

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

W drugiej połowie VI w p.n.e. Polikrates, tyran wyspy Samos, wynajął Spartan jako wojsko zaciężne, a po
wygranej przez nich kampanii wojennej zapłacił im ustaloną z góry sumę złotymi monetami. Tyle że polecił
je sfałszować.

Wybito je ze złota podłej próby?

Nie, w starożytnej Grecji monetę fałszowano najczęściej techniką platerowania. Krążek z miedzi lub cyny
otaczano cienką blaszką ze złota lub srebra i takiego metalowego sandwicza bito stemplem. Polikrates
polecił wykonać jądra fałszywych monet z ołowiu, by nie można było odróżnić ich po mniejszej wadze.
Dzielni Spartanie wrócili do domu i tak przekonali się, że za przelaną przez nich krew sprytny tyran Samos
zapłacił blaszkami bez wartości.

Nie zorientowali się w fałszerstwie od razu?

To nie było proste. Monety nie miały napisów - zamiast nich wybijano tak zwane symbole mówiące. Na
monetach ateńskich od czasów Hippiasza, ok. 520 r. p.n.e., na rewersie bito wizerunek sowy, bo ten ptak
poświęcony był bogini Atenie, na awersie zaś głowę bogini Ateny w hełmie. Z kolei wyspa Egina leżąca
niedaleko Aten w końcówce VII w. biła monetę z wizerunkiem żółwia morskiego, który był symbolem jej
panowania na morzach. Naprawdę nie było trudno wybić fałszywe egzemplarze. Na dobitkę w antycznej
Grecji własne monety biło każde państewko. W tym galimatiasie fałszerze czuli się jak ryby w wodzie.

Nie rozumiano potrzeby silnej, uniwersalnej monety?

Praktyczni Grecy rozumieli to doskonale. I pieniądz taki mieli. Dolarem antyku były ateńskie tetradrachmy,
monety bite w dużych ilościach, w dobrym srebrze, a przy tym bardzo piękne. Potem ich rolę przejęły
monety Aleksandra Wielkiego.

Jak starożytni bronili się przed fałszerstwami?

Najczęściej nacinali brzegi otrzymywanych jako zapłata monet. W ten sposób sprawdzali, czy nie są
nadziewane ołowiem.

Dość destrukcyjne to testy.

Innych nie znano. Jeszcze w średniowieczu jakość monet sprawdzano, przebijając je ostrzem sztyletu. Złote
monety gryziono, ale nie była to metoda powszechna z uwagi na fatalny stan uzębienia naszych antycznych
praszczurów. W kolekcjach numizmatycznych nierzadkie są złote dukaty z ewidentnymi śladami zębów.

A jak sprawdzano próbę kruszcu?

Tu starożytni byli bezradni. Aż do odkrycia przez Archimedesa prawa nazwanego później jego imieniem.

Oto grymas historii: podstawowe prawo hydrostatyki zostało odkryte jako metoda ujawniania
fałszerstw metali szlachetnych. Genialny uczony zauważył - ponoć, unosząc się w kąpieli - że ciało
zanurzone w płynie traci tyle ciężaru, ile płyn przez nie wypchnięty, czyli ile waży taka sama jak one
objętość płynu. Stąd już tylko krok do ustalenia ciężaru właściwego stopu metali i zawartości w stopie
metalu szlachetnego.

Posiłkując się prawem Archimedesa, można było ustalić zawartość srebra czy złota w monecie. Do tego
potrzebny był jednak wykształcony specjalista i większa ilość monet tej samej emisji, gdyż badanie
pojedynczej sztuki było zbyt subtelne i obciążone sporym błędem.

A czy ratunkiem przed fałszerstwami nie mogły być coraz bardziej wyrafinowane metody bicia
monety, coraz trudniejsze do skopiowania wizerunki na nich?

Prawdziwymi arcydziełami były monety syrakuzańskie, moim zdaniem najpiękniejsze monety antyku.
Tworzyli je i podpisywali się na nich wielcy rzeźbiarze: Sosios, Eumenes, Euklideas i wielki Kimon.
Sfałszować na wysokim poziomie taki pieniądz było w czasach antyku bardzo trudno, ale mnogość monet w
obiegu i ich słaba znajomość pozwalały skutecznie oszukiwać i psuć rynek nawet mało udolnymi
artystycznie podróbkami.

Na skuteczny sposób wzięli się Rzymianie. Srebrne denary były w Rzymie fałszowane powszechnie. Cienką
srebrną skórkę faszerowano nadzieniem z podłych metali, najczęściej miedzi - takie monety zwano nummi
subaerati.

Gdy w obiegu pojawiło się bardzo dużo takich platerowanych fałszywek, Rzymianie w czasach republiki
wprowadzili do obiegu denary z ząbkowanymi brzegami, tzw. nummi serrati. Takie monety przy ówczesnych

2

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

stanie zaawansowania technologicznego było trudno sfałszować metodą platerowania. Ale cóż z tego, skoro
fałszywe denary produkowano masowo w rzymskich mennicach państwowych. Nieuczciwi przedsiębiorcy
bili je na swój rachunek - i na swój zysk. Fałszowanie denarów usiłowano bezskutecznie ukrócić od czasów
republiki aż do III wieku n.e. Wtedy to fałszerstwa ustały.

Denarów z III wieku nie dało się podrobić?

Już się nie opłacało. Były bite z tak kiepskiego srebra, że należałoby mówić o monetach miedzianych z
nieznaczną domieszką srebra.

Ołów w złocie i w gardle

W starożytności, średniowieczu i jeszcze długo w czasach nowożytnych fałszowanie pieniądza karano
śmiercią. Odstraszało?

A skądże. Wiek po wieku odbywały się dziesiątki tysięcy egzekucji fałszerzy pieniądza. Tylko w Rosji, i
tylko w XVII wieku, stracono 7 tysięcy fałszerzy, a 3 tysiącom obcięto ręce.

Obcinano ręce, gotowano w oleju, wyrywano język, na Rusi wlewano w gardło roztopiony ołów. W
średniowiecznej Polsce karze spalenia na stosie podlegał zarówno fałszerz monety, jak i jej posiadacz,
o ile nie potrafił dowieść, że padł ofiarą oszustwa. Dlaczego tak powszechnie za fałszowanie pieniądza
karano równie okrutnie jak za zabójstwo?

Skoro atrybutem sprawowania władzy było prawo emisji pieniądza, to jego fałszowanie od najdawniejszych
czasów traktowane było jako crimen lese majestatis, zbrodnia obrazy majestatu. Jako taka musiała być
karana z najwyższą surowością.

Od kiedy fałszerze mogli liczyć na ocalenie głowy?

Pod koniec XVIII i na początku XIX wieku. Wynikało to z rozwoju cywilizacyjnego w Europie i ogólnego
obniżania okrucieństwa kar. Ale proszę zauważyć, że do dziś fałszowanie pieniądza zagrożone jest karami
więzienia bardzo wysokimi. W Stanach Zjednoczonych, jeśli skala fałszerstwa jest duża, można posiedzieć
nawet kilkadziesiąt lat.

Zawsze jednak istniała kategoria fałszerzy, którzy mogli liczyć na bezkarność. To władcy. W roku 1810
Napoleon Bonaparte polecił fałszować rosyjskie ruble papierowe we francuskich państwowych
wytwórniach. Trzeba przyznać, że Francuzi robili znakomite fałszywki. Cesarz chciał zdezorganizować
ekonomicznie Rosję przed planowaną inwazją.

Ofiarą wojny ekonomicznej prowadzonej za pomocą fałszowania pieniądza padła także Polska. W latach
1436-38 kraj zalewały tak zwane orliki, fałszywe denary jagiellońskie masowo produkowane na Morawach,
w Czechach i na Śląsku. Długosz zapisał w swych "Rocznikach" pod rokiem 1437, że rozważano w Polsce
nawet zaprzestanie w ogóle bicia denarów, bo ludzie nie odróżniali już monet fałszywych od dobrych.

Trzy wieki później fala zagranicznych fałszerstw całkowicie zdewastowała polską gospodarkę. Gdy król
Prus Fryderyk II zajął Śląsk i Saksonię, wpadły mu w ręce mennice króla Polski i elektora Saksonii Augusta
III, a w mennicach - oryginalne stemple. Fryderyk natychmiast polecił bić fałszywe polskie monety. Bito je
w Lipsku, Wrocławiu, Berlinie, Szczecinie, Stuttgarcie. Prawie nie zawierały srebra, na zewnątrz były
bielone srebrem lub całkiem ordynarnie - cynkiem. Do Polski wwożono ich potworne ilości. Pruscy kupcy
wieźli wielkie beki wypełnione fałszywymi monetami i wykupywali za nie polską żywność, drewno, metale.

Nie można było zatrzymać ich na granicy?

Próbowano - ale bez skutku. Słaba Rzeczpospolita nie była w stanie przeciwstawić się naciskowi króla Prus.]

Odwet wzięliśmy po ponad dwóch wiekach, masowo fałszując hitlerowskie banknoty okupacyjne.
Pod koniec 1939 roku generalny gubernator Hans Frank ogłosił obowiązek złożenia przez Polaków do
depozytu okupanta banknotów o nominałach 100 i 500 zł, które wkrótce potem przestały być prawnym
środkiem płatniczym. Zastąpiono je polskim banknotem 100-złotowym emisji z 1932 roku i 1934 roku z
umieszczonym na nim nadrukiem: "Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete", Generalne
Gubernatorstwo dla zajętych polskich obszarów. Naturalnie Polacy nie kwapili się do oddawania grubych
przedwojennych banknotów do niemieckiego depozytu, a po wprowadzeniu do obiegu opieczętowanych
setek natychmiast pojawiły się sfałszowane stemple z niemieckim nadrukiem. W Warszawie na Kercelaku za
drobną opłatą można było sobie zachowane bezwartościowe setki z Józefem Poniatowskim opieczętować.

3

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

Po wprowadzeniu do obiegu okupacyjnych banknotów drukowanych w warszawskiej Państwowej Wytwórni
Papierów Wartościowych, tzw. młynarek, do gry włączyła się AK. W PWPW stworzono konspiracyjną grupę
pod kryptonimem PWB-17 (Podziemna Wytwórnia Banknotów), która przemycała do tajnych drukarń w
Warszawie składniki niezbędne do druku banknotów: odbitki, rysunki giloszy, papier, farby. W podziemiu
drukowano fałszywe młynarki metodą litograficzną. W samej PWPW konspiratorzy wykorzystywali
fałszywki nader dowcipnie. Podmieniali paczki falsyfikatów na paczki oryginalnych banknotów, a potem
falsy oficjalnie zgłaszali jako druki nieudane, do komisyjnego zniszczenia.

Akcja ta trwała do końca 1942 roku. W sumie podziemie zyskało dzięki niej 18 mln okupacyjnych złotych.

Nie tylko AK fałszowała młynarki.

Fałszował je, kto tylko mógł. W czasie okupacji wszystkie chwyty były dozwolone, a w dodatku fałszowanie
młynarek traktowano jako mały sabotaż.

Najchętniej produkowano banknoty 50-złotowe i 500-złotowe, słynne okupacyjne górale. Jakość wielu
podróbek górali produkowanych poza strukturami AK często pozostawiała sporo do życzenia. Obawiając się
wpadki, AK przesłała materiały do produkcji fałszywych banknotów do Wielkiej Brytanii. Tam w szacownej
firmie Thomas de la Rue za zgodą Churchilla rozpoczęto druk fałszywych górali. Pierwsze partie banknotów
AK otrzymała ze zrzutów lotniczych w połowie 1943 r. Niestety, nie przerzucono do Londynu próbek
oryginalnej farby i Anglicy nie potrafili rozgryźć jej receptury. Na produkowanych przez nich pięćsetkach z
czasem wycierała się czarna farba wokół postaci górala.

Londyńskie młynarki podmieniali na młynarki oryginalne pracownicy lokalnych banków. W kilku bankach,
między innymi w Piotrkowie, doszło do wpadek i konspirujących pracowników aresztowało gestapo.

Brytyjczycy nie wpadli na pomysł drukowania hitlerowskich reichsmarek?

Oficjalnie nic na ten temat nie wiadomo. Praktyczne wnioski z sukcesów w fałszowaniu okupacyjnych
młynarek wyciągnęli natomiast hitlerowcy. W ostatnich latach wojny RSHA, Główny Urząd Bezpieczeństwa
Rzeszy, zgromadził w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen pracowników drukarni emisyjnych i
najlepszych fałszerzy z okupowanej Europy. W od-izolowanym bloku 18/19 hitlerowcy zorganizowali
drukarnię fałszywych funtów brytyjskich i dolarów. Podrabiano tam wszystko: papier, farby, matryce. To
arcytajne przedsięwzięcie nosiło kryptonim "Operacja Bernhard". Jego celem była destabilizacja
brytyjskiego systemu monetarnego. Eksperci SS wybierali dla siebie nie więcej niż dziesiątą część produkcji
bloku 18/19.

Najlepsze funty z Sachsenhausen były zrobione wręcz kongenialnie. Pierwszą serię Niemcy wysłali okrężną
drogą do Szwajcarii z prośbą o ekspertyzę. Szwajcarski bank wydał orzeczenie, że to dobre, oryginalne
banknoty.

Niemiecki wywiad płacił nimi swemu najlepszemu szpiegowi, znanemu jako "Cicero".

Był to Albańczyk o nazwisku Elyas Bazna, zatrudniony jako służący w brytyjskiej ambasadzie w
Stambule. Wykradał on z sejfu ambasadora najtajniejsze brytyjskie dokumenty polityczne i
wojskowe. Niemcy zapłacili mu 300 tys. funtów. Po wojnie jednak wypłacone mu pięciofuntowe
banknoty wyprodukowane w Sachsenhausen rozpoznano jako fałszywe.

Dopiero brytyjscy eksperci rozpoznali fałszywe funty, bo Niemcy nie mieli wiedzy o korelacji numerów
drukowanych na banknotach. Tymczasem w dwóch numerach umieszczonych na banknotach zakodowane
były daty produkcji papieru użytego do wytworzenia każdego banknotu i daty druku tego banknotu. Z
rozkodowanych numeracji niemieckich podróbek wynikało, że wydrukowano je szybciej, niż został
wyprodukowany papier użyty do ich produkcji.

W Sachsenhausen drukowano nie tylko dolary i funty.

Niemcy wytwarzali tam także fałszywe banknoty partyzantów jugosłowiańskich wprowadzane do obiegu w
strefach wyzwolonych zamiast waluty okupacyjnej. Na początku lat 70. płetwonurkowie znaleźli na dnie
austriackiego jeziora Hallstättersee pięć worków z 30 milionami fałszywych koron słowackiego,
zaprzyjaźnionego z Berlinem rządu księdza Tiso. "Operacja Bernhard" kryje jeszcze wiele tajemnic, bo
esesmani wymordowali wszystkich zmuszonych do udziału w niej więźniów. Urządzenia do produkcji
fałszywych banknotów zniszczono albo ukryto, a zapasy angielskich funtów zatopiono w alpejskich
jeziorach na terenie Austrii. W 1962 roku na dnie jeziora Töplitz odnaleziono wielkie ilości walut
wyprodukowanych w Sachsenhausen.

4

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

Zbawienie ojczyzny cenniejsze od metalu

Jaka była pierwsza sfałszowana moneta polska?

W czasie wykopalisk na wzgórzu wawelskim w Krakowie znaleziono denar krzyżowy z XI wieku wykonany
z miedzianej płytki pokrytej cienką blaszką srebrną. Oryginalne denary bito rzecz jasna w srebrze. Za
czasów króla Ludwika Węgierskiego w 1380 r. głośno było o warsztacie fałszerskim w zameczku w
Szaflarach na Podhalu. Wedle Długosza należał on do klasztoru Cystersów w Szczyrzycu. Zakonnicy
wydzierżawili zameczek pewnemu Żydowi, który bił w nim na wielką skalę fałszywą monetę złotą, srebrną i
miedzianą, czyli - jak wówczas mawiano - klepacze albo klepańce. Wiele wskazuje na to, że proceder
prowadził on w porozumieniu z klasztorem, z którym dzielił się zyskami. Na królewski dwór dochodziło tak
wiele skarg, że Ludwik nakazał opatowi cystersów wyrzucić najemcę z zamku. Opat zwlekał jednak tak
długo, że na rozkaz królewski starosta zdobył zameczek szturmem. Żyda spalił na stosie, zaś włości zakonu
skonfiskowano.

Kto jeszcze fałszował monetę w dawnej Polsce?

Wszyscy. Żydzi, duchowni, możni panowie, a nawet starostowie, było nie było - urzędnicy królewscy. Na
zamku w Starym Drawsku od początku XV wieku działała nielegalna mennica wyposażona w ponad 20
fałszywych tłoków. Przez wiele lat wybito tam ponad 100 tys. denarów i półgroszy koronnych od
Władysława Jagiełły do Jana Olbrachta, mnóstwo monet miast pomorskich i monet krzyżackich.

Fałszowano monetę także w oficjalnych mennicach. Półgrosze Kazimierza Jagiellończyka bite były przez
podskarbiego koronnego Piotra Kurozwęckiego w dwóch wersjach - urzędowej, z uczciwego srebra, i na
rachunek prywatny, ze stopu znacznie podlejszej próby. Fałszywe półgrosze nazywano piorunkami, od
przezwiska Piorun, jakie nosił podskarbi. W końcu skazano Kurozwęckiego na utratę dóbr. Sam podskarbi
uciekł z Polski.

Ale gardła nie dał.

Gardła dawało pospólstwo i fałszerze, którzy nie mieli możnych protektorów. Wpływowi i bogaci zwykle
uchodzili cało, choć goło.

Włos z głowy nie spadł Tytusowi Liwiuszowi Boratiniemu, Włochowi, który za zasługi w czasie potopu
szwedzkiego otrzymał szlachectwo i dzierżawę mennicy koronnej. W latach 1659--66 masowo bił w niej
szelągi miedziane wprowadzane do obiegu po kursie przymusowym, znacznie wyższym od wartości
kruszcu. Zwano je pogardliwie boratynkami. Samego Boratiniego pociągnięto do odpowiedzialności za
nadmierne, krociowe zyski, ale wykpił się i został uniewinniony.

W tym samym czasie co Boratini fałszował masowo polską monetę inny dzierżawca mennic koronnych -
Andrzej Tymf. Bił pierwsze polskie srebrne złotówki. Pięknie, tyle że srebra była w nich ledwie trzecia część
wartości nominalnej. Tymf dość bezczelnie wybijał na nich napis: "Wartość tej monecie nadaje zbawienie
ojczyzny, które jest więcej warte niż zawarty w niej metal". Jego oszukańcze złotówki zwano powszechnie
tymfami. Złotówki Tymfa doprowadziły polską gospodarkę do ruiny. Z obiegu wycofał je dopiero Stanisław
August Poniatowski.

Panowanie Jana Kazimierza było czasem ostatecznego upadku monety. Fałszerze przestali skrywać się za
zamkowymi murami, bili klepańce dosłownie wszędzie. Pamiętnikarze zapisywali, że z każdego lasu niósł
się ku gościńcom łomot młotów kujących fałszywe monety. Co dziesiąty szeląg w obiegu był sfałszowany.

Aż do rozbiorów nie potrafiono dać sobie rady z podrobionymi monetami w obiegu. W XVIII wieku
cesarzowa austriacka Maria Teresa, nie mogąc wyrugować klepańców, poleciła wymieniać w cesarskich
kantorach fałszywe polskie złote monety na uczciwe austriackie złoto. To był prawdziwy triumf
niezliczonych rzesz polskich i ościennych fałszerzy.

Ile czasu potrzebowali fałszerze, by podrobić europejskie banknoty?

Rok. Pierwszym banknotem obiegowym był papierowy talar szwedzki z roku 1661. Banknoty tej pierwszej
emisji nie zachowały się, ale w zbiorach Banku Narodowego Szwecji przechowywano egzemplarz z emisji
roku 1662. W latach 60. XX wieku zbadano go nowoczesnymi technikami i okazało się, że jest to ówczesna
podróbka.

Pierwsze polskie banknoty, tak zwane bilety skarbowe, zabezpieczone na dobrach narodowych,
wprowadzono do obiegu podczas powstania kościuszkowskiego. Czy znalazł się nicpoń, który je

5

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

sfałszował?

Nic o tym nie wiadomo. Pod względem jakości zabezpieczeń bilety kościuszkowskie należały do
europejskiej czołówki. Drukowano je na najwyższej jakości, specjalnie farbowanym papierze banknotowym
holenderskiej firmy Hoening, zastosowano w druku wyrafinowane techniki drzeworytnicze i
miedziorytnicze. Prócz znaków wodnych miały one zabezpieczenia chemiczne w postaci liter i innych
znaków drukowanych specjalnymi, trudnymi do podrobienia metodami.

Wprowadzono je 16 sierpnia, a już 6 listopada 1794 roku Warszawa padła. I też z tego powodu nie zdążono
ich podrobić. Równie efemeryczny żywot miały banknoty powstania listopadowego emisji 1831 roku.

Carskie ruble emitowane po powstaniu listopadowym dla Królestwa Polskiego pozostawały w obiegu
na tyle długo, że fałszerze mieli czas, by się z nimi rozprawić.

I rozprawili się. Bank Polski od 1841 roku wprowadzał kolejno do obiegu nowe emisje banknotów
wzorowanych na rosyjskich banknotach rublowych. Miały nominały 1, 3, 10 i 25 rubli srebrem, ale bez
podania równowartości w złotych, a chociaż nosiły napis "Królestwo Polskie", to herb Orzeł Biały
znajdował się na piersi dwugłowego orła rosyjskiego. Fałszowano je na ziemiach polskich masowo i bardzo
skutecznie. Z tego powodu upowszechniła się praktyka zaopatrywania przez Bank kas i kantorów w
specjalnie drukowane wzory banknotów do porównywania z nimi banknotów z obiegu. Pomogło to niewiele.
Po 16 latach od wprowadzenia do obiegu Bank Polski zmuszony był, z powodu mnóstwa udanych podróbek,
wycofać banknot o nominale 1 rubla i wprowadzić nowy, z innym wzorem i kolorem zmienionym z
zielonego na perłowy.

Po powstaniu styczniowym carskie władze zamknęły warszawską mennicę, odebrały Bankowi
Polskiemu prawo emisji pieniądza. Jedynym prawnym środkiem płatniczym w zaborze rosyjskim stał
się rosyjski rubel. Banknoty rublowe uważano za najlepiej w świecie zabezpieczone przed
fałszerstwami, zwłaszcza od czasu, gdy genialny rosyjski projektant banknotów Orłow wynalazł
metodę druku offsetowego, czyli płaskiego, pozwalającą uzyskać efekt płynnego przechodzenia koloru
w jednej linii ciągłej w inny kolor. Fałszerze dali radę Orłowowi?

Ruble miały bardzo mocne zabezpieczenia, ale też w XIX wieku najwięcej afer fałszerskich, także tych
największych, najgłośniejszych, było z fałszowaniem rubli. Rosyjska prowincja, zwłaszcza wieś i małe
miasteczka, były bardzo zacofane i tam fałszerze skutecznie wprowadzali do obiegu podróbki nawet dalekie
od ideału.

Jak fałszerze na ziemiach polskich wykorzystali czas I wojny światowej?

Pracowicie. Wojna była czasem emisji przez zaborców banknotów tymczasowych oraz ogromnej ilości
lokalnych emisji biletów zastępczych. Zwłaszcza te ostatnie były fałszowane na gigantyczną skalę. Na
przykład stowarzyszenie kupców w Łodzi wyemitowało bilety zastępcze, bo w lokalnym obiegu brakowało
drobnych pieniędzy. Bilety te miały określony z góry czas pozostawania na rynku, po którym łódzcy kupcy
zobowiązali się je wykupić. I wykupili - tylko że dwa razy więcej biletów, niż wyemitowali. Drugie tyle
dorobili ich zaradni krajanie.

Ile czasu potrzebowali fałszerze na rozprawienie się z pieniędzmi II Rzeczypospolitej?

Największą aferę fałszerską wykryto w 1933 roku. Wywiadowcy policji nakryli kolporterów fałszywych
banknotów 20-złotowych emisji 1926 i 1929 roku. Okazali się nimi kasjerzy na Dworcu Głównym w
Warszawie, którzy wydawali podróbkami resztę należności za bilety. Dalsza obserwacja zaprowadziła
policjantów do jednego z bagażowych na Dworcu Głównym, który sprzedawał fałszywki kasjerom po 5
złotych. Kolejnym ogniwem łańcuszka był uliczny sprzedawca zapałek sprzed dworca, który fałszywe
dwudziestki dostarczał bagażowym. I w końcu policja dotarła do wytwórcy. Dwudziestki podrabiał na
wielką skalę w swoim mieszkaniu przy ul. Ogrodowej niejaki Tomczyk, fałszerz niewątpliwie utalentowany,
bo jego produkcja była bardzo dobrej jakości.

Rok 1933 był rokiem prawdziwej ofensywy fałszerzy. Policja ujawniła aż 5,5 tys. przestępstw podrabiania
pieniądza, najwięcej w czasie międzywojennego dwudziestolecia. Policyjna kartoteka polskich fałszerzy
znaków pieniężnych liczyła w tym roku aż 1422 nazwiska!

Także w tym roku miało miejsce największe międzywojenne fałszerstwo monet. Do obiegu trafiła wielka
ilość znakomicie podrobionych techniką odlewu srebrnych monet 10-złotowych. Policja ujęła jednego z
kolporterów i po sznureczku dotarła do tajnej mennicy przy Twardej 62 prowadzonej przez niejakiego

6

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

Lewadowskiego.

Monety obiegowe fałszowano w II Rzeczpospolitej często. Zwykle podrabiano srebrne 1-, 2-, 5- i 10-
złotówki. Najchętniej fałszowano je techniką odlewu. Do odlewania podróbek stosowano miękkie
metale, najczęściej cynk i ołów, które potem srebrzono. Trudniejszą metodą było bicie falsyfikatów. W
tym wypadku trzeba było wykonać w miękkim metalu - a potem utwardzić - precyzyjny stempel cięty
od ręki, czyli wykonany przez fałszerza technikami rytowniczymi. Próbowano też, choć bardzo
rzadko, stosować metodę galwaniczną.

Fałszywych monet było w obiegu tak dużo, że w roku 1933 przebojem rynkowym stała się malutka, prosta w
obsłudze waga do sprawdzania autentyczności monet skonstruowana przez Edmunda Lipinera z Królewskiej
Huty.

Bułgarski złoty ślad

Czy fałszowanie starych, kolekcjonerskich monet to fałszowanie pieniądza, czy raczej dzieł sztuki?

W zasadzie i jedno, i drugie. Pierwsze emisje fałszywych monet bili renesansowi archeolodzy, ludzie
wykształceni i kompetentni. Od razu więc podróbki były wysokiej jakości. Najsłynniejszym fałszerzem tego
czasu był Giovanni Cavino z Padwy, architekt, malarz i archeolog. Odlewał głównie duże rzymskie monety z
brązu. Fałszował je solidnie, radząc się u innych archeologów. Dziś zwane są padowanami, od miasta
Padwy, gdzie Cavino uprawiał swój proceder, i same są przedmiotem kolekcjonerstwa. Autentyczne
padowany, czyli, było nie było, falsyfikaty, osiągają na aukcjach wysokie ceny.

Podobnie jak falsyfikaty bodaj największego w historii fałszerza monet - Niemca Carla Beckera, żyjącego na
przełomie XVIII i XIX wieku. Jego monety nazywa się potocznie bekerami. Sam wykonywał znakomite
stemple rzadkich antycznych monet, sam je wybijał w srebrze, sam postarzał je. Jego false kupowali
najwięksi światowi zbieracze, bo jako wybitny antykwariusz cieszył się nieposzlakowaną opinią.

Czy fałszerze numizmatów oszukują na szlachetnym kruszcu tak jak starożytni fałszerze?

Oni biją fałszywki z najlepszych kruszców. Zarabiają na rzekomej wartości historycznej podrobionych
monet.

W literaturze fachowej dawne fałszerstwa monet antycznych opisywane są co rusz jako świetne,
znakomite, prawie doskonale. Jak je zatem rozpoznano?

Nie ma fałszerstwa doskonałego. Robienie matryc odlewniczych i potem odlewów minimalnie pomniejsza
rozmiary kopii monety. Cięcie stempla z ręki zawsze zostawia jakieś ślady, które nie miały prawa powstać w
antycznej mennicy. Zawartość złota w wielu starożytnych monetach, zwłaszcza rzymskich, zmieniała się. Z
czasem minimalnie obniżano ilość szlachetnego kruszcu w kolejnych emisjach - aż do czasu jakiejś reformy
uzdrawiającej pieniądz. Kruszec niektórych emisji zawiera charakterystyczne zanieczyszczenia.

Czasami trudną sytuację kolekcjonerów i badaczy ratuje ujawnienie fałszerskich stempli. Tak stało się w
przypadku oryginalnych stempli Beckera, które po jego śmierci wdowa sprzedała do muzeum. Ale
najważniejsza jest patyna. Moneta bita w XIX czy XX wieku nie ma oryginalnej, głębokiej, praktycznie
niezdzieralnej patyny jaka powstaje przez 2 tysiące lat powolnego utleniania się metalu na powierzchni.
Fałszywe

patyny

powierzchowne,

widać

to

gołym

okiem.

Nie wymyślono jeszcze doskonałej imitacji patyny?

Mimo postępu nauk ścisłych i technologii patynę ciągle podrabia się tak samo - sikając na monety. Długo,
tygodniami, miesiącami. Mniejszościowa szkoła fałszerzy topi na długo falsyfikaty w gnojówce.

Mieliśmy wybitnych fałszerzy antycznych numizmatów?

O, tak. W połowie XIX wieku działał najwybitniejszy fałszerz, z pochodzenia Niemiec, Józef Majnert. Był
cenionym medalierem warszawskiej mennicy państwowej, projektował m.in. polsko-rosyjskie monety
rublowe i wspaniałe medale. A wieczorami zamieniał się, niczym dr Jekyll w Mr. Hyde'a, w fałszerza starych
polskich monet, głównie talarów. Podrabiał je kongenialnie, rozmaitymi technikami, z odcisku, z odlewu.
Wytwarzał je, korzystając z urządzeń warszawskiej mennicy. Wyprowadził w pole najlepszych
numizmatyków. Sfałszował około 100 monet, które udało mu się rozprowadzić po całej Europie. Trafiły do

7

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

największych i najlepszych kolekcji. W XIX wieku fałszywe polskie talary nazywano w Niemczech po
prostu majnertami.

Co ciekawe, Majnert stworzył bodaj dziesięć starych polskich monet, które nigdy nie istniały. Po prostu
powymyślał talary na podstawie przekazów z epoki. Wybił np. rzekomego talara koronnego Zygmunta
Augusta z 1547 roku, nieprzeciętnie zresztą pięknego.

W połowie XIX wieku we Lwowie i w Mińsku działała spółka trzech fałszerzy, Hausmana, Fajna i Igla,
wyspecjalizowana w doskonałym podrabianiu polskich złotych dukatów. W Niemczech fałszywe polskie
dukaty kolekcjonerzy nazywali po prostu iglami. Były tak znakomicie podrobione, że kupowano je do
najlepszych polskich i światowych kolekcji. Kupiło je m.in. lwowskie Ossolineum.

Jak fałszerstwa te odkryto?

To historia płaszcza i szpady. Jeden z najwybitniejszych polskich numizmatyków, działający w połowie XIX
w. Karol Beyer, pierwszy wpadł na trop fałszerstw Majnerta. Ścigał je wytrwale przez całe życie i w końcu
doprowadził do zaniechania fałszerskiego procederu. Zmusił bowiem Majnerta do odsprzedania 99 par
fałszerskich stempli, które potem, komisyjnie, zalał smołą w wielkiej beczce, by nigdy z nich już nie bito
falsów.

Nie zniszczył ich?

Nie niszczy się świadectw epoki. Beyer wykrył także i zaciekle tropił fałszerstwa Igla i spółki. Chciał
wytoczyć Iglowi proces za sprzedanie falsów Ossolineum, ale kurator Lubomirski nie zgodził się. Bał się
skandalu. False Igla, rozpoznane, nadal są w zbiorach Ossolineum.

Dziś też gdzieś w ukryciu pracują wielcy fałszerze miary Beckera, Majnerta, Igla?

Dziś fałszowanie numizmatów to wielki przemysł. W połowie lat 80. fałszerstwo stało się eksportowym
przemysłem w Bułgarii. Bułgarscy fałszerze zalali świat doskonałymi imitacjami antycznych monet, bardzo
trudnymi do wykrycia, bo zwykle bitymi na innych, oryginalnych, lecz zniszczonych monetach
starożytnych. Na temat tych fałszerstw ukazał się w Niemczech specjalny katalog. Niestety, autorzy wydali
tylko pierwszy tom. Z drugim dali sobie spokój z obawy o własne życie. Bułgarska mafia ma długie ręce.
Autorzy katalogu udowodnili, że w latach 1990--95 tylko w jednym warsztacie bułgarskim wybito około 300
tysięcy fałszywych monet antycznych. To był warsztat słynnego Petera Sławeja. On sam już nie żyje, został
zamordowany.

Bułgarskie false są bodaj we wszystkich kolekcjach na świecie, w poważnej części nierozpoznane. Nacięła
się na nie między innymi brytyjska premier Margaret Thatcher, która kupiła ich mnóstwo do swego zbioru.

A dziś pałeczkę od Bułgarów przejęli nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy. Oni wyspecjalizowali się w
podróbkach na gigantyczną skalę dawnych monet polskich.

Fałszywe monety są wszędzie. Jak wobec tego być dziś numizmatykiem?

Kolekcjonerstwo monet to teraz droga przez mękę i łzy. Niedawno warszawski kolekcjoner pokazał mi
numizmaty kupione za ponad 20 tys. dolarów w renomowanych antykwariatach w Nowym Jorku. Wszystkie
były fałszywe. A ja w swoim czasie zauważyłem na aukcji w znanym niemieckim antykwariacie naszego
majnerta wystawionego jako moneta autentyczna. Gdy zwróciłem antykwariuszowi uwagę, odparł: " Dziś
jest dużo Japończyków, kupią to sobie i będą szczęśliwi, więc po co robić aferę?".

A Polacy fałszują dziś numizmaty?

A owszem, ale nie antyczne. Masowo podrabia się u nas okupacyjne monety z getta łódzkiego, bo
przyjeżdżający do Polski Żydzi kupują je chętnie jako pamiątki. Od lat podrabia się też, i to znakomicie,
monety międzywojennego Wolnego Miasta Gdańska. Te namiętnie kupują turyści niemieccy.

Zrób złotówkę sam, z garnka i gazety

Jak zahartowane w czasie okupacji kadry fałszerzy poradziły sobie zaraz po wojnie z banknotami
komunistycznymi?

Starzy fachowcy nie mieli trudnego zadania. Bardzo brzydkie banknoty pierwszej emisji, wydrukowanej w
Moskwie, o nominałach od 50 groszy do 500 zł, pozbawione były skutecznych zabezpieczeń. Ulubionym

8

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

łupem fałszerzy stała się już od pierwszych dni po wprowadzeniu do obiegu pięćsetka, którą wytwarzało aż
27 szajek.

Brak wysokich nominałów w obiegu skłonił NBP już we wrześniu 1945 roku do emisji nowego banknotu o
wartości 1000 zł. Równie brzydką jak banknoty moskiewskie i drukowaną na równie kiepskim papierze
tysiączłotówkę podrabiano masowo. Tylko jeden z fałszerzy w ciągu sześciu miesięcy wprowadził do obiegu
106 000 fałszywych tysiączłotówek!

Wymiana pieniędzy w 1950 roku dotkliwie uderzyła Polaków po kieszeniach. Czy nowe banknoty stały
się skuteczną zaporą przed fałszerstwami?

Pierwsze podrobione pięćdziesiątki z rybakiem i setki z robotnikiem pojawiły się w obiegu dopiero w 1955
roku, więc chyba rzeczywiście fałszerze mieli z nimi kłopot. Pod koniec lat 50. przerzucili się na podrabianie
monet. W obiegu były wówczas, mające dużą wartość nabywczą, aluminiowe 5-złotówki z rybakiem
ciągnącym sieć. Były słabo zabezpieczone, a na dobitkę fałszerze odkryli, że bite były z blachy takiej samej
grubości, jaką stosowano do produkcji kuchennych garnków. W zakładach metalowych w Skarżysku
fałszerze najpierw zrobili stempel z odlewu monety, co w fabryce nie jest trudne, i po godzinach tłukli je na
maszynach fabrycznych w niesamowitych ilościach. To było całkiem zgrabne fałszerstwo, udało im się
nawet zrobić karbowany brzeg, choć jego jakość pozostawiała wiele do życzenia. Oryginalne karbowania
wykonywane przez maszyny mennicze mają między ząbkami płaskie dno, a fałszerze ze Skarżyska nie
potrafili tego zrobić i wycinali między ząbkami literę V. W końcu wpadli, mieli proces, ale piątki z rybakiem
podrabiał, kto tylko mógł. Rada Ministrów musiała odgórnie określić grubość blachy, z której można w
PRL-u produkować garnki, tak by nie można było bić z niej piątek z rybakiem.

Kolejne emisje peerelowskich monet były trudniejsze do podrobienia?

Dużo trudniejsze, ale wzrosły też umiejętności i możliwości naszych fałszerzy. Masowo bito fałszywe 10-
złotówki z Kościuszką i z Kopernikiem oraz 20-złotówki z wieżowcem i z Nowotką. Zwłaszcza te
dwudziestki z Nowotką były wysokiej jakości, bardzo trudne do odróżnienia od oryginałów. Bito je świetnie
zrobionymi stemplami w miedzi i niklowano. W dziesięcioleciu 1970-79 wykryto w obiegu ponad 128 tys.
fałszywych monet!

Fałszowanie banknotów nie było bardziej opłacalne od lewego bicia takiego Nowotki?

Bicie w miarę udanych podróbek monet z lat 60. i 70. nie było trudne. Zwłaszcza dla kogoś, kto miał
doświadczenie z technikami odlewniczymi i galwanizerskimi. Na monety mniej zwraca się uwagę niż na
banknoty o dużych nominałach, łatwiej więc i bezpieczniej wprowadzano je do obiegu. A przy masowym
biciu lewych monet zyski były ogromne.

I nadal są?

Pamięta pan, jak wkrótce po wprowadzeniu do obiegu dwójek i piątek bimetalicznych, z centralną częścią z
żółtego metalu, ludzie kręcili nimi bączki?

Pamiętam, sam kręciłem. Mówiono, że w ten sposób wykryć można fałszywkę. Jeśli nie kręciła się
długo, lecz zaraz przewracała się, miała być podróbką.

Tak naprawdę to podróbki poznawało się po tym, że żółte środki po naciśnięciu wypadały. Bo monety
bimetaliczne produkowane są w mennicy bardzo trudną technologią, opracowaną właśnie po to, by utrudnić
fałszerstwa. Żółta część środkowa jest wkręcana w korpus monety pod dużym ciśnieniem. Tej technologii
fałszerze nie opanowali, stąd podróbki były bardzo nieudolne. Albo je wklejano, albo wręcz środkową część
tylko malowano.

Ale to wszystko nie znaczy, że w obiegu nie ma dziś fałszywych monet. Są bimetaliczne piątki i dwójki, są
złotówki, są 50-, 20- i 10-groszówki.

Opłaca się podrabiać 10 groszy?

Dziś już nie, podobnie jak 20-groszówek. Ale stare falsy 10- i 20-groszowe jeszcze krążą z rąk do rąk.

A banknoty?

W 1985 roku pojawiły się w obiegu znakomicie wykonane drukiem offsetowym, zaopatrzone w znaki wodne
fałszywe banknoty o nominale 5000 zł, z Chopinem. Kolportowano je przede wszystkim na południu Polski.
Potem masowo podrabiano kolejne nominały. Prawdziwym zaproszeniem do tańca było dla fałszerzy

9

background image

Lewe bicie. Rozmowa o fałszerzach i fałszowaniu pieniędzy z Lechem Kokocińskim, twórcą i honorowym prezesem Polskiego

Towarzystwa numizmatycznego

200 000 zł emisji 1989 r oku. Oryginalny banknot drukowano w uproszczonej technice, jedynie offsetem,
bez znaków wodnych. Emisję oficjalną fałszerze uzupełnili tak skutecznie, że banknot ten szybko wycofano
z obiegu.

W sumie jednak w latach 80. więcej niż polskich banknotów fałszowano walut obcych, przede wszystkim
dolarów i marek zachodnioniemieckich.

Jak długo sfałszowany banknot krążył w obiegu?

To zależało od jakości fałszerstwa. 5000 z Chopinem, podrobione wręcz znakomicie, mogło krążyć długie
miesiące, lata nawet. Zdaje się jednak, że większość fałszerstw ujawniano już podczas próby wprowadzenia
do obiegu. Bo większość polskich fałszerstw to były prymitywne, ordynarne przewały. Drukowano je byle
jak, na byle jakim papierze, na którym znaki wodne imitowano plamami tłuszczu. W swoim zbiorze falsów
mam banknoty rysowane kredkami na papierze kratkowanym ze szkolnego zeszytu, mam banknoty
dwudolarowe, które kredką i gumką przerobiono na studolarówki. No, nie wiadomo, czy śmiać się, czy
jednak płakać, bo czasem na taką hucpę nabierano starszych, naiwnych ludzi.

Szczytem fałszerskiej bezczelności w PRL-u była afera z tysiączłotówkami wyciętymi z tygodnika
satyrycznego "Szpilki". W 1971 roku redakcja w ramach żartu wydrukowała reprodukcje banknotów, a
czytelnicy całkiem serio wycięli je i poszli na zakupy. Tomasz K., którego opisywała potem ówczesna prasa,
z wyciętym z gazety tysiącem poszedł do oddziału NBP i poprosił o rozmienienie na drobne. Nie wiem, co
bardziej u pana Tomasza B. podziwiać: odwagę czy poczucie humoru.

Czy mieliśmy polskiego fałszerza pieniędzy tak genialnego, jak genialny był van Meegeren, fałszerz
obrazów.....

Tak, ale nie w Polsce. W październiku 1963 roku kasjer głównego urzędu pocztowego w Paryżu
zaalarmował policję, że pewien osobnik nazwiskiem Chuvaloff zapłacił za obligacje frankami, do których
właściwie nie można mieć zastrzeżeń, ale które budzą u niego jakiś niepokój. Policja zaczęła go śledzić i tak
dotarła do willi znanego i cenionego architekta Czesława Bojarskiego. Tam znaleziono prawdziwe obligacje
i złoto wartości miliona franków. I nic więcej. Już wychodząc, inspektor policji dojrzał w jednym z pokoi
malutką fałdkę na dywanie. Pod dywanem był sęk. Policjant przekręcił go i automatycznie otworzyły się
drzwi do sezamu zaprojektowanego i zbudowanego przez Bojarskiego. O podziemnej wytwórni banknotów
nie wiedział nikt, nawet służba i mieszkająca z nim żona. Bojarski sam produkował w podziemiach
doskonały papier banknotowy, z bibułki papierosowej i bielonej chlorkami kalki maszynowej. Sam idealnie
podrobił matrycę stufrankówki z Napoleonem - po długich studiach eksperci odkryli, że od prawdziwego
banknotu setkę Bojarskiego różnił tylko jeden jedyny włos mniej w grzywce cesarza. W końcu genialny
fałszerz został skazany na 20 lat więzienia, a francuski bank centralny, nie potrafiąc wyłapać z obiegu
fantastycznych fałszywek Bojarskiego, zdecydował się wycofać w ogóle banknot z Bonapartem i
wprowadzić nową stufrankówkę z wizerunkiem Corneille'a.

A czy teraz nie siedzi gdzieś w piwnicy następca Bojarskiego i nie drukuje setek z Jagiełłą, którym do
ideału brakuje jednego włoska nad królewskim karkiem?

Nie sądzę. Banknoty, które mamy w portfelach, są bardzo dobrze zabezpieczone. Chyba fałszerzom nie
opłaca się inwestować w ich podrabianie na tak wysokim poziomie. Tym bardziej że zapewne wkrótce
złotówki zastąpi euro.

Koniec polskich fałszerzy?

Bynajmniej. Raczej początek wolnego fałszerskiego rynku. Naszych fałszerzy też dogoniła globalizacja.
Teraz będą musieli rywalizować z fałszerzami euro z całej Europy. Bo chyba nie myśli pan, że przestaną?

10


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stenogram rozmowy funkcjonariuszy SB z Lechem Wałęsą z dn
falszerze pieniedzy NRTQTLW4GJUNSVEKUHWZWXA2NBGPXXZCUCA2E3Y
polityka pieniezna - wyklady-Notatek.pl, Studia, WSB Gdańsk, Polityka pieniężna
Fałszerze pieniędzy
Leopold Soucy Fałszerze pieniędzy (1999)
Fałszerze Pieniędzy Leopold Soucy(1)
Gitara lekcje pl Lekcja 2 Bicie na 3 4 (darmowy kurs gry na gitarze on line)
Gitara lekcje pl Lekcja 1 Bicie na 44 (darmowy kurs gry na gitarze on line)
Falszerze Pieniedzy
Falszerze Pieniedzy
Leopold Soucy FALSZERZE PIENIEDZY
Antyinflacyjna polityka pieniężna w PL i jej wpływ na PKB w latach 1993 2007
inwestowanie pieniedzy w praktyce fragment (www zlotemysli pl) XNS3EOBDCOPMVUUAUO7DH55IZTA3OYJ3TAN3
32 Prowadzenie rozmów i... 1 Tes 4-16, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane pl), Zestaw
Antyinflacyjna polityka pieniężna w PL i jej wpływ na PKB w latach 1993 2007
Praktyczne porady finansowe Jak efektywnie zadbać o swoje finanse osobiste Zarządzanie pieniędzmi! [
rozmowki polsko angielskie www e felberg pl
PL Inwestowanie pieniedzy w praktyce 2006 Bar

więcej podobnych podstron