Rozdział 27.
Ezra Thorpe otworzył frontowe drzwi. Nie było nawet piątej jeszcze, ale on nie mógł spać od
dnia kiedy Niles Van Holtz zjawił się w jego domu.
I znowu tu był.
-No i co?
-Musimy wyciągnąć twoją córkę z Hrabstwa Ursus. Musimy ją wyciągnąć teraz.
Ezra już słyszał od kumpli i koneksji że Grupa zlokalizowała i zaatakowała budynek w którym
znajdowali się ludzie którzy próbowali porwać Blayne. Słyszał również że hybrydy które niedawno
były przechowywane w piwnicy, dobrze przygotowane do transportu, zostały uwolnione. Ale
hybrydy które miały już za sobą kilka walk, ich maszynki do pieniędzy oczekiwały na transport do
nowej lokalizacji, która była za daleko. Oni już dotarli na miejsce. Szorstko ale koniecznie.
Jedna co każda z tych rzeczy miała wspólnego z Blayne i Hrabstwem Ursus?
-Dlaczego?
Wilk podrapał się po głowie, spojrzał na niego i wreszcie przyznał.
-Uh...ponieważ to jest miejsce do którego zabierają hybrydy które są już gotowe do walki.
Łamiąc je, tak zgaduję. W każdym razie musimy dowiedzieć się co będziemy robić dalej i szczerze
mówiąc moglibyśmy wykorzystać twoje umiejętności.
Ezra westchnął i sięgnął po płaszcz ze stojaka. Tylko dla Blayne mógł pomyśleć o pójściu za
Niles'em Van Holtz'em do jego limuzyny.
*************************
Bo wrócił z myjką i jakimś antybiotykiem. Postawił wszystko na łóżku i usiadł naprzeciwko
niej. Zamiast przybliżenia się do niej i opatrzenia jej ran, chwycił ja w pasie i pociągnął ją na swoje
kolana cierpliwie czekając aż jej nogi owinęły się wokół jego bioder.
Wpatrywała się przez ramię i nieco przygryzała wnętrze wargi kiedy poczuła pierwsze
machnięcie ściereczką przez jej nowiutkie ślady ugryzień.
-Blayne?
-Aha?
-Nie rozmawiasz ze mną?
-Aha.
-Jesteś zła?
-Aha.
-Ale nie rozmawiasz ze mną?
-Aha.
-Musisz ze mną porozmawiać Blayne.
Pokręciła głową. Nie jest to dobry pomysł. Nie dobry pomysł.
-Ja po prostu cie naznaczyłem Blayne. Nie będę kłamać i nie powiem że to planowałem, ale nie
mogę powiedzieć że mi to przeszkadza. To co do ciebie czuję....sprawiasz że po prostu czuję się
dobrze. Ale musisz mi powiedzieć ja ty się czujesz. Musisz coś powiedzieć. Cokolwiek. Proszę.
Cóż jeśli chce żebym powiedziała cokolwiek.
-Nigdy nie zamierzam być na czas. Ja albo będę piętnaście minut później albo dwie godziny
wcześniej i nie myśl że mogę funkcjonować za pomocą listy tak jak ty to robisz, to znaczy ja lubię
listy tak jak kolejne osoby i mogą być pomocne, ale nie będę żyć twoimi harmonogrami podobnymi
do Stalina, czuję się źle jeśli mogę umieścić coś w to co jestem przekonana jest przerażającym
nieskazitelnym domem na miejscu, jak ktoś może się zrelaksować w takiej sytuacji? A ja nie chcę
żyć w strachu że otrzymasz kopa w dupę i zaczniesz wyrzucać to co już pieszczotliwie nazywasz
moim „gównem”, a mówiąc o tym kocham ten zegarek naprawdę, ale w którymś momencie będę
go chciała zdjąć, może zacząć nosić jakiś kawałek taniego gówna który dostanę za dolara na ulicy i
nie chcę ciebie świrującego za każdym razem kiedy to zrobię, nie mogę się ciagle martwić o czas i
być zupełnie uległa, chcę mieć dzieci, wiele i to wiele dzieci, a ty nawet nie lubisz dzieci, i to nie
tylko to.....
Bo położył dłoń na jej ustach.
-Hamulce. Pociągu.
Spojrzała na niego przez palce.
-Aby to było łatwiejsze dla mnie będę rozwiązywać każdy z punktów. W porządku.
W porządku?
-Numer jeden, zawsze możesz się spóźnić, ale ja zawsze będę na czas. I tak będę zły jeśli
będziesz spóźniona i to mnie powstrzymuje, ale to nie jest coś od czego dostaję kompletnej histerii i
rozumiem że to ty i nie musisz przejmować się histerią, kiedy dasz sobie sprawę że podam ci
wcześniejszą godzinę spotkania, od czasu kiedy wiem że będziesz dwie godziny spóźniona.
Czekaj, Co?
-Po drugie, nie nalegam aby ktoś tworzył lub utrzymywał się harmonogramu tylko ja.
Wszystko o co proszę to to abyś szanowała harmonogram, muszę bo teraz w tym momencie mojego
życia chodzi o hokej i moje zaangażowanie w zespół do którego należę. Trzecie, przestań
porównywać moje umiejętności zarządzania czasem do dyktatorów. Czwarte, nie chcę wyrzucać
twoich rzeczy chyba że jest to tak naprawdę w koszu, ale jeśli zacznę dostrzegać skrajne tendencje
do kolekcjonerstwa pójdziesz do terapeuty. Piąte, nie obchodzi mnie jeśli nosisz tanie ładne gówno,
tak długo jak ty nie używasz taniego gówna jako wymówki dlaczego się spóźniłaś. Nie możesz
mieć tych dwóch rzeczy. To nie fer. I szóste, nie nienawidzę dzieci, ale jestem pewny że zawsze
będę brać pod uwagę moje dzieci lepiej niż kogokolwiek innego bo są moje, co sprawia że
automatycznie są niesamowite.
Zatrzymał się, pokiwał głową i powiedział:
-Myślę że rozwiałem wszystkie twoje obawy.
-Każde.- zgodziła się.
-Tak.
-Rzeczywiście słuchałeś mnie i wziąłeś mnie na poważnie.
-Oczywiście.
Blayne wydarła się z łóżka.
-I jak dokładnie ja mam sobie z tym poradzić?
Bo odchylił się na łóżku z dłońmi płasko, ramionami utrzymującymi go podpartym.
-W tym punkcie....nie mam nic do powiedzenia co sprawi że będziesz szczęśliwa, czy
będziesz?
-Prawdopodobnie nie!
*********************
Ona zawsze doprowadzała go do szaleństwa, prawda? Czy byli w łóżku czy poza nim, ona
zawsze sprawiała że czuł się trochę zaburzony. Trochę....zbity z tropu. Nie był pewny czy to była
dobra rzecz, ale wiedział że nigdy nie będzie się nudził. Nigdy nie będzie z dala od niej. Myśl o tym
co by zrobiła w tym czasie byłe po prostu zbyt przerażająca.
Chwyciła jego koszulę z podłogi i wciągnęła ją zanim wybiegł szturmem z pokoju.
Zdecydował że nie chcę rezygnować z tej walki, Bo poszedł za nią. Ona już szła na wprost drzwi,
poranne światło zalewało korytarz do czasu kiedy zza rogu.
-Nie jesteś nawet w butach.- zawołał za nią z ulgą widząc że chociaż burza przeminęła.
-Dzięki Mamo! Będę o tym pamiętać.
Chwytając zestaw butów które zostawiła leżące na podłodze, poszedł za nią do drzwi.
-Czy chcesz stracić swoje palce? Czy myślisz że to będzie atrakcyjne?
Stanęła na szczycie ganku, więc przykucnął obok niej umieszczając jej stopy w butach.
-Nie rób mnie psychicznego Blayne.
-Uh...Bo?
-Możemy się spierać. Możesz odejść.
-Bo.
Zawiązał jej buty.
-Ale nie odchodź do wulkanów i tsunami lub do zamrażalnika Hrabstwa Ursus, bo jesteś
królowa dramatu.
-Bo!
-Co?
Blayne odchrząknęła i powiedziała.
-Uh.... Bold'dzie Novikow chciałabym żebyś poznał mojego ojca. Ezra Louis Thorpe.
Modląc się żeby żartowała ale już wiedział że tak nie było, spojrzał w dół po schodach
werandy. Bez uśmiechu, czarny potężnie zbudowany, po pięćdziesiątce i nadal noszący brzytwiane
ścięcie, które było zaledwie milimetr od łysiny, Bo wiedział że to jest ojciec Blayne.
-Sir.- Bo powiedział podnosząc wzrok na Blayne- Jestem kompletnie nagi.- szepnął.
Jakie pierwsze wrażenie mógł teraz wywołać?
-Jestem prawie pewna że zauważył.- odszepnęła- Może wejdziesz do środka i włożysz jakieś
spodnie...Nie sądzę żeby się obraził.
Bo skinął głową.
-Dobry plan.
Potem z całą godnością jaka mógł w sobie zebrać, wstał i poszedł do domu swojego wuja.
***********************
Blayne poczekała aż Bo zniknął w domu zanim zeszła na dół po schodach do swojego ojca.
-Dlaczego tu jesteś?- zapytała poważnie zmylona.
-Myślałem że nie wrócisz do domu chyba że przyjadę tu po ciebie osobiście.
-Tak ale nie spodziewałam się że naprawdę tu przyjedziesz. Chociaż telefon upewniający się że
ze mną wszystko w porządku był by miły.
Jej ojciec pstryknął ją w czoło, było to coś czego zawsze nienawidziła.
-Tak. Mogę właśnie powiedzieć jak już ukrywasz się po kanapą czekając na ratunek kilka dni.
Zajęło mi to dużo wysiłku nie wariować gdy jej ojciec wyciągnął rękę i pociągnął w dół
kołnierzyk jej koszulki wystarczająco by zobaczyć miejsce gdzie Bo ją naznaczył.
-Huh.- powiedział. Położył z powrotem kołnierzyk na miejsce i westchnął.- Nie chcę cię
martwić, ale ona wciąż krwawi.
-Gee....dzięki Tato.
-Co chcesz żebym ci powiedział?
-Zauważasz że twoja córka jest oznaczona i to jest najlepsze co możesz wymyślić?
-Co chcesz usłyszeć w takim razie? „Mam nadzieje że twoje dzieci nie będą dziwadłami”?
-O Mój Boże!- wybuchła.- Jesteś taki.....
Wielka ręka owinęła się wokół jej twarzy, ucinając jej resztę zdania co sprawiło by że córka i
ojciec będą wrzeszczeć jak widzowie na meczach.
-Chodźmy Cię ubrać.- powiedział Bo popychając ją w stronę domu.- Tak więc możemy wrócić
do domu.
Pchnął ją na werandę, na korytarz i do sypialni którą dzielili. Zamknął drzwi.
-Musisz się uspokoić.-powiedział.
-Nazwał nasze przyszłe dzieci dziwadłami!- oskarżyła.
-Mamy teraz dzieci? Bo zanim się tu pojawił, nie mogłaś znieść życia pod moim brutalnym
reżimem.
-Nigdy tego nie powiedziałam.
-Naprawdę?- zapytał, chwytając czyste ubrania które miał do niej przygotowane na łóżku i
podał jej.- Bo zabrzmiało to tak jak byś tak powiedziała.
-Nie nienawidzę cię idioto. Jestem w tobie zakochana. Dlatego tak panikuje!- podeszła do
drzwi i krzyknęła- I nasze dzieci nie będą dziwadłami!
-Po za tym że ich matka już nim jest!- odkrzyknął jej ojciec.
Decydując że przedwczesna śmierć starego drania byłaby w porządku, Blayne szarpnęła
drzwiami żeby je otworzyć, ale Bo szybko w nie uderzył ponownie je zamykając. Pochylił się nad
nią i spojrzał w jej twarz.
-Kochasz mnie?
-Czy myślisz że wytrzymała bym z twoją obsesyjną naturą chociaż pięć sekund gdybym cię nie
kochała?
-I jestem pewien że wielomilionowa kariera hokejowa nie ma z tym nic wspólnego.- jej ojciec
powiedział przez drzwi.
-Kiedy dotrzemy do domu Starcze. To zamknę cię w domu starej opieki.
-Tak, Tak.- powiedział jej ojciec – Liczę na to. Do tego czasu, myślisz że mogłabyś ruszyć ten
swój zmienny tyłek, żebyśmy się mogli stąd wydostać zanim ci idioci Van Holtz'owie zaczną
narzekać na twoje bezpieczeństwo ponownie?
************************
Weszli do gabinetu szeryfa i Blayne zapiszczała:
-Lock!
Ruszyła przez pokój rzucając się w ramiona Grizzly.
Bo zmrużył oczy a jego grzywa wydłużyła się do ramion.
-Och nie.- powiedział jej ojciec, obok niego z poziomem sarkazmu którego nawet Bo było
trudno wyłapać- Twoje dzieci w ogóle nie będą dziwadłami.
-Kocham twoją córkę, Sir.- powiedział Bo bardzo cicho tylko do Pana Thorpe- Ale nie myśl
sobie że nie złamię ci szyi jak gałązki gdy mnie chodź trochę wkurzysz.
Wilk spojrzał na niego, unosząc brwi i Bo dodał:
-Nie no, naprawdę.
Śmiejąc się wilk odszedł od niego, gdy McRyrie postawiał Blayne na nogach.
-Przykro mi że nie odzywałam się do ciebie kiedy byłeś tu ostatnim razem.- powiedziała.
-Nie martw się o to. Czy wszystko z tobą w porządku?
-Czuje się dobrze. Jest super! I tak się cieszę że cię widzę.
Blayne przytuliła Grizzly ponownie, a McRyrie poklepał ją po plecach nie co się pochylając.
Jego głowa była pochylona nisko, jego nozdrza się rozchyliły i wtedy podniósł swój wzrok na Bo.
Hybryda uniosła ręce w wyraźnym wyzwaniu, wysuwając swoje grryzly'owate kły co doprowadziło
go do parsknięcia.
-Blayne?
Blayne podniosła głowę z piersi McRyrie i spojrzała na Van Holtz'a stojącego kilka metrów
dalej.
-Blayne...Tak...Tak bardzo.....
Wzięła ręce z pasa McRyrie i podeszła do Van Holtz'a.
-Tak bardzo...
Uderzenie w twarz rozległo się, zaskakując wszystkich w pokoju, nawet Bo i jej ojca. Ale Van
Holtz przyjął to jak wilk, nawet się nie cofając.
-Nigdy więcej mnie nie okłamuj.- powiedziała.- Nigdy nie zdradź mnie ponownie. Następnym
razem , obiecuje nie będzie mnie tak łatwo znaleźć.
-Wiem.- Van Holtz wzruszył ramionami- Teraz mogę cię przytulić?
Uśmiech rozkwitł na całej twarzy Blayne i wskoczyła w ramiona Van Holtz'a, co sprawiło że
Bo westchnął. Ta kobieta potrzebowała go w swoim życiu chociażby po to żeby chronić ją od tych
idiotów z którymi nalegała się przyjaźnić.
Van Holtz przytulił mocno Blayne, nosem dotykając jej szyi. Dwie sekundy później tak jak
Gryzzly, i już jego oczy strzelały w Bo. Tym razem.....Bo się uśmiechnął.
-To prawda.- powiedział nie mówiąc ani jednego cholernego słowa.- Jest moja. Na zawsze!
Ale tak jak Bo poczuł potrzebę aby przejść dalej i powiedzieć te słowa na głos, wuj stanął
przed nim. Szepcząc powiedział:
-Powinniście wracać już teraz. Weź Blayne ze sobą.
Oczywiście jego wujek mógł chcieć pozbyć się go, bo był zmęczony już nim lub Blayne lub
nimi obojgiem, ale Bo wiedział lepiej. Coś było nie tak. Skinął głową, wkrótce słodko zaproponuje
Blayne że muszą wracać, ale te cholerne uszy Wilko-Psa.
Do czasu gdy jego wuj odszedł, stanęła przed Van Holtz'em, przodem do nich wszystkich.
-Dlaczego chcesz żebyśmy wyjechali?- zapytała.
-Blayne....
-Dlaczego Grigori?
-Powiedz jej..- wypluł Ezra Thorpe- Równie dobrze możesz jej powiedzieć.
-Powiedzieć co?
Van Holtz był tym który jak zwykle zaczął mówić.
-Ci którzy to ci zrobili, którzy chcieli cię porwać są częścią większej organizacji. Tworzą walki
na ringu. Coś takiego jak na wschodnim wybrzeżu, porywają hybrydy trzymają je kilka tygodni lub
miesięcy aby przygotować je do walki zanim sprzedadzą je różnym kupcom w całym kraju.
-W porządku. I co?
Grigori wzruszył ramionami.
-Zadawałaś pytania o ten stary dom w pobliżu plaży. Wydaje się że przybłędy pochodzą
właśnie stamtąd. Ale to nie są tylko zwykłe psy do walki Blayne.
Bo nie był pewny czy dobrze usłyszał.
-Czy chcesz powiedzieć że prowadzili te walki na terenie zmiennokształtnych cały ten czas?
-Na to wygląda. Przybywając z Pacyfiku, używając sztormu jak osłony.
-Jak w pełni ludzie dowiedzieli się o Hrabstwie Ursus, mniejszym niż gospodarstwo?- zapytał
Bo.
-Pracujemy nad tym.- powiedział Van Holtz.- Pilnie.
Blayne spojrzała na ludzi w pokoju. Za wyjątkiem Bo i jej ojca, wszyscy unikali kontaktu
wzrokowego.
-Co?- w końcu zapytała.- Czego mi nie mówicie?
Gdy nikt nic nie powiedział Van Holtz to zrobił. Stał sobie w kącie wyłączony przez cały ten
czas.
-Nie jesteśmy tu tylko po to żeby cię sprowadzić z powrotem Blayne. Ale wysłaliśmy tu całą
drużynę aby zajęła się tą sprawą. W tej chwili.
Bo wciąż nie był pewny dlaczego wszyscy tak dziwnie się zachowują. Ale jedno spojrzenie na
jej ojca, gdy Blayne skupiła się na obu mężczyzna Van Holtz.
-Idziecie ich wszystkich zabić......prawda?
-To są w pełni ludzie- powiedział Bo.
Nie był w najmniejszym nastroju, aby patrzeć jak Blayne broni tych samych dupków którzy
chcieli ją załatwić.
-Powiedz mi że nie będziesz za nimi płakać.
-Nie za nimi.- warknęła.- Oni zamierzają zabić Hybrydy.
Bo spojrzał ma swojego wuja i zobaczył prawdę w jego twarzy. Zrozumiał dlaczego tak musi
być ale to nie było właściwe. I jak ktoś czystej rasy mógł to zrozumieć?
-Blayne tak będzie najlepiej.- powiedział spokojnie Van Holtz, jego ton nawet Bo doprowadzał
do szału.
Blayne popatrzyła na Van Holtz'a przez bardzo długą chwilę. Bo musiał przyznać że
spodziewał się że zacznie ona trząś się, płakać, kopać i krzyczeć. Ale to była Blayne. Zawsze
walcząca o bezbronnych. Ale z opuszczoną głową tylko skinęła głową i podeszła do ojca.
-Rozumiem.- praktycznie wyszeptała.
Van Holtz spojrzał na swojego Alfę a starszy Wilk skinął głową. Wyciągając dwa nadajniki
dwu kierunkowe z kieszeni spodni.
-Czas ruszać.- powiedział do niego.
Ponieważ żaden ze słabych mężczyzn nie był wstanie zbyt mocno skupić się na Blayne,
wszyscy oni znaleźli sobie inne rzeczy do roboty. Dużą ilość bzdur typu „centrum dowodzenia”.
Jedynymi którzy nie przyłączyli się byli Bo i Ezra Thorpe. Jego córka przeniosła się za ojca czołem
opierając się o jego ramię. Bo spojrzał na wilka i wtedy Pan Thorpe wskazał na puste miejsce obok
niego. Trochę zagubiony, ale nie widząc powodu aby tego nie robić Bo podszedł do niego. Wilk
podszedł bliżej niemal dotykając jego ramienia. Pan Thorpe miał tylko około sześciu stup
wysokości i musieli wyglądać śmiesznie stojąc tuż obok siebie. Ale wtedy Bo zobaczył Blayne
wyślizgującą się tylnym wyjściem i nagle wszystko nabrało sensu. Bo spojrzał na zimnego Wilka,
który nie mógł znieść swojej córki i nienawidził wszystkich, który wzruszył ramionami na Blayne i
spokojnie czekał aż rozpęta się piekło.
Tłumaczyła:
SiBiL