Benjamin R. Barber
Wojna w Iraku oraz towarzysząca jej groza terroryzmu i niepokojące nadużycia w
amerykańskich więzieniach, a także nieudane wysiłki Ameryki w dążeniu do demokratyzacji skupiają
ostatnio całą uwagę światowej opinii publicznej. W tle jednak czai się już zagadnienie globalnych
rządów, będące dziś nadal najbardziej palącym problemem i najbardziej niewdzięcznym wyzwaniem.
Mimo niemal sześćdziesięciu lat udanych wspólnych doświadczeń, nawet Europa nie osiągnęła
porozumienia w sprawie powszechnych demokratycznych rządów. Na posklejanej całości unijnej
pojawiają się szwy – Szwedzi odrzucają euro, Dania i Anglia wciąż demonstrują euro-sceptycyzm,
dodać też można komplikacje wywołane staraniami, by rozszerzyć rynek także na Turcję i wchłonąć
piętnaście nowych krajów dziś będących formalnie częścią tego co kiedyś było mini-federacją sześciu
państw. Organizacja Narodów Zjednoczonych, wielka nadzieja świata po II wojnie, jest wciąż
niesprawnym konglomeratem skłóconych frakcji i antagonistycznych bloków, gdzie ani pierwszy, ani
trzeci świat nie czują się dostatecznie reprezentowane, i który często sprawia wrażenie niezdolnego do
reakcji na kryzysowe sytuacje, przez co zamiast utrudniać – toruje drogę rządom silnej ręki. Zaś Stany
Zjednoczone, ów architekt nowego międzynarodowego układu sił po II wojnie światowej, najwyraźniej
odwracają się plecami do swego własnego tworu i w pogoni za bezpieczeństwem wolą postawić na
unileteralizm i wojnę niż na multilateralizm i prawo. Niepowodzenia w Iraku są jedynie najbardziej
widocznym rąbkiem tych tendencji. Krótko mówiąc: kiedy wzrosło zapotrzebowanie na miejscowy i
globalny system rządów, zmniejszyło się prawdopodobieństwo rzeczywistego osiągnięcia tego celu.
A jednak! Druzgocące wydarzenia września 2oo1 roku, kiedy stało się jasne jak daleko do
powszechnego pokoju na świecie, również stały się jaskrawym dowodem na rosnącą globalną współ-
podległość , która powoduje, że globalny system rządów staje się pożądany bardziej niż kiedykolwiek, i
prawdopodobnie okaże się nieunikniony. Albowiem gorzka lekcja z 11 września podpowiada, jaki może
być wspólny los wspólnego świata.
Europa odbyła już swą pierwszą lekcję na temat współ-podległości w czasie II wojny światowej,
a może nawet wcześniej,kiedy Trzeci Swiat , silnie zależny od tego co działo się w świecie pierwszym,
nigdy nie łudził się nadzieją prawdziwej niepodległości. Lecz Stany Zjednoczone, ów klucz do
globalnego systemu rządów, zawsze były i nadal pozostają głównym promotorem idei
niepodległościowych.
Mimo wszystko 228 lat temu wierząc, że wolność i autonomia suwerennego narodu idą w
parze, Ameryka ogłosiła niepodległość. Przez ponad dwa wieki starała się ona doścignąć ideał
3
suwerenności, będący przesłanką praw i sprawiedliwości społecznej, w imię których dążyła do
demokracji i wolności. Mówiąc nie tylko za siebie, ale też inne narody, upiera się – podobnie jak
prezydent Bush ostatnio w ONZ - że demokracja jest wsparta na narodowym wyzwoleniu oraz że
wolność osobista wymaga narodowej niepodległości.
Niecałe 15 lat temu ludy Budapesztu, Pragi, Warszawy i Moskwy dowiodły jak silne jest
połączenie między wolnością a niepodległością wyzwalając się spod dominacji Związku Sowieckiego –
odzyskały wolność umacniając swe prawo do samostanowienia. Dziś jednak te same narody dążą do
przyłączenia się do Europy. W tak odległych od siebie częściach świata, jak Afganistan, Liberia,
Kosowo czy Brazylia narody wciąż na nowo umacniają swą suwerenną niezależność od wewnętrznej
tyranii i zagranicznego imperializmu, co jest warunkiem swobody ich społeczeństw.
Wyciągając wnioski z najnowszej historii, narody, które przez długi czas hołubiły swą
niepodległość albo ostatnio walczyły o jej osiągnięcie, przekonują się na własnej skórze, że sama
niepodległość nie gwarantuje jeszcze ani wolności ani równości ani nie chroni przed tyranią i terrorem.
Że w świecie, w którym ekologia, zdrowie publiczne, rynek, technologia i wojna w takim samym stopniu
dotykają wszystkich, brutalna prawda jest taka, że przetrwanie rodzaju ludzkiego zależy od współ-
podległości. Że tam, gdzie rządzi strach, a terroryzm jest jedynie „szokujący i zatrważający”, nie ma
miejsca ani dla pokoju, ani dla demokracji. Że zanim jeszcze powołamy do życia owe globalne
instytucje, które być może zapewnią nam dobrodziejstwo współ-podległości, jesteśmy osaczeni przez
globalne jednostki, które obciążają nas kosztami wrogiej i często anarchistycznej współ-podległości. Że
jeśli nie ruszymy w nową podróż ku demokratyzacji naszej współ-podległości, staniemy w obliczu utraty
błogosławieństw otrzymanych w czasie starej podróży ku demokratycznej niepodległości. Niegdyś los
narodów zależał od suwereności każdego z osobna, dziś zależą one od siebie nawzajem. W świecie,
gdzie bieda jednych zagraża bogactwu innych, gdzie nikt nie jest bezpieczniejszy niż ci najmniej
bezpieczni, multilateralizm nie jest kaprysem idealistów, ale rzeczywistą koniecznością. Lekcja z 11
września nie polegała na tym, że nieuczciwe państwa mogą być unilateralnie unieszkodliwione i
rozgromione przez suwerenne Stany Zjednoczone, ale na tym, że suwerenność była mrzonką; HIV,
efekt cieplarniany, światowa wymiana handlowa, rozprzestrzenianie się broni jądrowej, przestępczość
międzynarodowa i drapieżny kapitał zdążyły już okraść Amerykę z istoty jej hołubionej suwerenności,
jeszcze zanim terroryści dokonali na niej morderczego zamachu owego fatalnego poranka.
4
Paradoks polega na tym, że podczas gdy suwerenność pozostaje dla Stanów Zjednoczonych
podstawową zasadą stosunków międzynarodowych, realia wymuszają kompromis na rzecz współ-
podległości. Tak więc nawet jeśli Stany Zjednoczone odmawiają rozmieszczenia swoich oddziałów
wojskowych pod obcym dowództwem i obwieszczają doktrynę wojny prewencyjnej, która daje im
suwerenne prawo do decydowania kiedy, gdzie i komu wypowiedzą wojnę, państwo to cierpi na ubytek
suwerenności na wielu innych ważnych polach. Mimo swej globalnej ekonomicznej hegemonii,
Waszyngton nie może już dłużej powstrzymywać poszczególnych profesji, fabryk czy firm przed
opuszczeniem Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu innych, bardziej zyskownych miejsc pracy, nie
może zapobiec przedostawaniu się na swoje terytorium obcych wirusów, nie może sprawować nadzoru
nad kapitałem finansowym, nie może zapobiec intelektualnemu piractwu internetowemu. Suwerenność
pozostaje ważnym słowem, usprawiedliwiającym dziś sporą część poczynań narodów, ale w
odniesieniu do rzeczywistości straciła swoją realną moc. Już sam terroryzm, podobnie jak
przestępczość międzynarodowa, jest najlepszym świadectwem tego, że sama suwerenność to za mało.
Stany Zjednoczone nie mogły ochronić ani finansowej stolicy w World Trade Center ani siedziby swej
osławionej bazy wojskowej w Pentagonie, mimo że „siła atakująca” uzbrojona była jedynie w noże i
fanatyczny zapał. W istocie, porywacze pochodzili z wewnątrz Stanów Zjednoczonych, nie zza granicy, i
państwa które ich „wykarmiły na własnej piersi” to nie Afganistan czy Irak ale New Jersey i Floryda! To
tyle na temat suwerenności.
Wydaje się jednak, że Ameryka wciąż woli odgrywać samotnego śmiałka, kogos w stylu
Gary’ego Coopera w filmie „W samo południe”, gdzie szeryf musi zmierzyć się w pojedynkę z czterema
desperetami. Wydarzenia ostatniego czasu wskazują, że w dzisiejszym świecie jednak szansę
powodzenia mają tylko globalne grupy zastępców szeryfa, czyli współpracujące ze sobą wspólnoty.
Współ-podległość jest bowiem dziś naszą rzeczywistością – uznanie tego faktu to konieczny punkt
wyjścia dla roztropnej polityki zagranicznej. Terroryści nie tworzą mimo wszystko państw, i bez względu
na to czy są wspierani przez nieuczciwe kraje , są raczej wrogimi organizacjami pozarządowymi, które
działają w lukach systemu międzynarodowego.
Wykorzystują nowe międzypaństwowe powiązania finansowe, telekomunikacyjne, transportowe
i handlowe żeby robić swoje przekraczając państwowe granice. Jeśli państwa, które napotykają
terroryzm nie potrafią posługiwać się tymi międzynarodowymi narzędziami przynajmniej tak samo
skutecznie jak terroryści, szansa na pokonanie terroryzmu jest niewielka.
5
Jednak podczas gdy międzynarodowa współpraca jest pożądana i konieczna, staje się jasne że
przeszkody, które wciąż napotykają poszukiwacze nowych instytucji globalnego systemu rządów, są
równie ważne co nie do pokonania. Przykładem jest odmowa Stanów Zjednoczonych pod rządami
administracji Busha negocjowania porozumienia, które mogłoby pozwolić USA na podpisanie traktatu o
minach lądowych (podpisanego wcześniej przez 140 krajów). Stany Zjednoczone mają słuszne powody,
by oczekiwać ze strony sygnatariuszy traktatu uznania swej wyjątkowej roli jako globalnego policjanta
oraz roli, jaką miny mogą odegrać w ochronie z rzadka rozsianych oddziałów wojska. Ale tak samo, jak
mają obowiązek pracować nad sporządzeniem traktatu, Stany Zjednoczone, są w stanie złożyć pod nim
swój podpis. Podobne problemy dotyczą Międzynarodowego Trybunału Sądowego. Stany Zjednoczone
twierdzą, nie bez powodu, że ten nowy organ sądowy mógłby ograniczyć się do roli sądu kapturowego
dla oddziałów, które rozmieszczają w imieniu ONZ czy innych pokojowych misjach. Ale imperatywy
współ-podległości wzywają do negocjacji, które pozwolą Stanom Zjednoczonym przyłączyć się na
rozsądnych warunkach, zamiast do zawziętego amerykańskiego multilateralizmu czy upartej
międzynarodowej wspaniałomyślności, która woli obłudnie przymykać oczy na wyjątkową rolę Stanów
Zjednoczonych.
Innymi słowy, czy chodzi o traktat o minach lądowych czy Trybunał Międzynarodowy czy też
inne zobowiązania, jak traktat z Kioto dotyczący globalnego ocieplenia czy umowę dotyczącą rakiet
antybalistycznych, obecna atmosfera powoduje, że Ameryka staje się upartym samotnikiem, a jej
międzynarodowi interlokutorzy bezskutecznie starają się pozyskać jej współpracę., Poprzedzająca
wojnę w Iraku bitwa na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych to modelowy przykład sytuacji, w
której występuje Ameryka, która jest zbyt zalękniona by działać bez multilateralnej współpracy oraz
ONZ bojąca się jakiegokolwiek działania. Po części dzieje się tak właśnie dlatego, że nadrzędną zasadą
ONZ wciąż pozostaje suwerenność. Jest to zgromadzenie narodów i, wraz z biurem Sekretarza
Generalnego, reprezentuje te narody, a nie lud całego świata. Nie jest to organizacja typu „my, lud” ale
„my narody reprezentujące ludy”.
Chcąc mieć pewność, Stany Zjednoczone szybko stawiają na suwerenność, ale inne państwa
członkowskie ONZ czynią tak samo, kiedy stawką stały się kluczowe dla nich sprawy lub tam, gdzie ich
zdaniem ich interesy mają korzystniejszy bieg poza niż na forum Zgromadzenia Ogólnego. Część winy
za utrudnianie międzynarodowej współpracy ponosi też ostanio krytykująca Amerykę „stara Europa”, jak
wyraził się lekceważąco Sekretarz Obrony Rumfeld. Jej obłudne poparcie dla rolniczych i kulturowych
6
dotacji dla własnych zagrożonych sektorów ekonomicznych, mimo rzekomego przestrzegania doktryn
wolnej wymiany handlowej nawet jeśli wymusza to na krajach trzeciego świata rezygnację z ich
własnych ograniczeń w wymianie handlowej – jest właśnie dowodem tej hipokryzji, która zresztą
zniszczyła rozmowy w Cancun jesienią 2003 roku.
Obywatele nie muszą jednak czekać na prezydentów czy rządy, by zmierzyć się ze współ-
podległością i zabrać do pracy nad budowaniem obywatelskiej architektury globalnej współpracy. W
istocie, nie mogą nawet czekać. Wyzwaniem bowiem jest dziś ‘suwerenna’ polityczna strategia, która
dogoni globalną rzeczywistość. Jak wskazują omówione powyżej lekcje najnowszej historii, globalny
system rządów trzeba zacząć budować od dołu, nie zaś od góry. Istnieje większe prawdopodobieństwo,
że wyłoni się on z międzynarodowej obywatelskiej współpracy oraz działań organizacji pozarządowych i
ekonomicznych niż ze strony państw. To zresztą idealny sposób rodzenia się demokracji: stworzyć
fundamenty w edukacji, wolnych instytucjach i obywatelstwie oraz zbudować polityczny gmach na
owych fundamentach, kiedy już się umocnią. Innymi słowy, utrzymująca się niechęć rządów do bycia w
praktyce zwolennikami ideałów globalnego systemu rządów, których zwolennikami są teoretycznie, nie
musi powstrzymywać obywateli od pracy w kierunku większej międzynarodowej współpracy.
Globalny system rządów będzie zależał po pierwsze od globalnego obywatelstwa, które z kolei
będzie musiało wesprzeć się na modelowaniu globalnego społeczeństwa obywatelskiego i globalnej
obywatelskiej edukacji. Obywatele bowiem – lokalni czy też globalni – wchodzą w swoje role poprzez
edukację i socjalizację, a nie przez sam fakt urodzenia się w kraju obywatelskim. Taka była lekcja
przekazana przez twórców Ameryki, kiedy to Thomas Jefferson i John Adams uznali, że bez
wykształconych obywateli nowa eksperymentalna konstytucja w ogóle nie miałaby racji bytu. Jak
powiedział James Madison, karta praw i konstytucja nie byłyby warte nawet tyle co pergamin, na którym
zostały napisane, gdyby nie wykształceni obywatele, którzy mogli wcielić te dokumenty w życie.
Dzisiejszym zadaniem jest zatem stworzenie fundamentów globalnego systemu rządów zanim
zaczną się próby przekształcenia systemu ONZ i systemu Brettona Woodsa w globalny rząd
instytucjonalny. Narzędziami będą tu technologie takie jak internet (już wykorzystywany przez wrogie
organizacje pozarządowe, jak Al Kaida, i międzynarodowe ruchy prawicowe, jak faszyści), współpraca
organizacji pozarządowych (według modelu Wspólnoty Demokratycznej i Jubileuszu 2000,
wymazawszy tylko dług trzeciego świata). Ich ducha wyraża nowa Deklaracja Współ-Podległości,
ogłoszona w 2003 roku i uczczona obchodami pierwszego Dnia Współ-Podległości w Filadelfii i
Budapeszcie 12 września 2003 roku.
7
Deklaracja Współ-Podległości oddaje ducha obywatelskiego globalizmu:
DEKLARACJA WSPÓŁ-PODLEGŁOŚCI
My mieszkańcy świata niniejszym deklarujemy naszą współ-podległość, zarówno jako jednostek
i osób prawnych, jak i ludów – członków odrębnych społeczności i narodów. Mianujemy się
obywatelami jednego świata (CivWorld), obywatelskiego i cywilizowanego. Bez uprzedzeń
wobec dóbr i interesów naszych narodowych i lokalnych tożsamości, uznajemy swe obowiązki
względem powszechnych dóbr i swobód rodzaju ludzkiego jako całości.
Dlatego też ślubujemy zarówno bezpośrednio, jak i poprzez narody i wspólnoty, których
także jesteśmy obywatelami, dołożyć wszelkich starań, by:
Ustanowić demokratyczną formę globalnego systemu rządów obywatelskich i
prawnych, poprzez które nasze wspólne prawa będą strzeżone, a nasze wspólne
cele realizowane;
Zapewnić sprawiedliwość i równość dla wszystkich poprzez ustalenie na
solidnych podstawach praw człowieka odnoszących się do każdej osoby na
naszej planecie, gwarantując że najmniejsi z nas mogą korzystać z takich samych
swobód, co najważniejsi i najpotężniejsi;
Utworzyć bezpieczne i nienaruszające równowagi ekologicznej środowisko dla
wszystkich, które jest warunkiem przetrwania ludzkości, na koszt społeczeństw
wspierających się na obecnym uczestnictwie w światowym bogactwie;
Poświęcić dzieciom, które są naszą wspólną ludzką przyszłością, szczególną
uwagę i ochronę w dystrybucji powszechnych dóbr, zwłaszcza tych od których
zależy zdrowie i edukacja;
i
8
Szerzyć ideały demokracji i sprzyjać instytucjom wyrażającym i chroniącym
naszą ludzką wspólnotę;
a także jednocześnie
Czuwać nad wolnymi przestrzeniami, gdzie każdy może rozwijać swą odrębną
religijną, etniczną i kulturalną tożsamość, i gdzie każdy może przeżyć swe życie,
warte dokładnie tyle samo, co życie każdej innej istoty ludzkiej, godnie i bez
obawy przed jakąkolwiek polityczną, ekonomiczną lub kulturalną hegemonią.
Dzień Współ-Podległości i Deklaracja Współ-Podległości, której ogłoszenie upamiętnia, dają
nowym obywatelom globalnego państwa szansę potwierdzenia twórczego potencjału tego, co jest na
razie jedynie ponurą rzeczywistością. Oczywistą prawdą jest, że żadne amerykańskie dziecko nie
będzie bezpieczne w swym łóżku, jeśli dzieci w Bagdadzie i Karachi czy Nairobi nie będą bezpieczne u
siebie. Faktem jest też, że Europejczykom nie będzie wolno czuć dumy z wolności jeśli gdzieś ludzie
będą upokarzani niewolą. Nie jest tak dlatego, że Ameryka jest odpowiedzialna za wszystko, co
zdarzyło się innym albo dlatego że Europa kiedyś była imperium kolonizującym świat, ale dlatego że w
świecie współ-podległości konsekwencje nieszczęścia i niesprawiedliwego potraktowania części z nas,
będą dotykały nas wszystkich.
Globalny system rządów jest zatem czymś znacznie więcej niż utopijnym marzeniem; jest
koniecznością współ-podległości, dla której nie ma żadnego sensownego rozwiązania alternatywnego.
By ona jednak zaistniała, najpierw powstać musi globalne państwo obywatelskie i globalni obywatele.
Wyzwaniem dnia dzisiejszego pozostaje zatem tworzenie ich, dzień po dniu, jednego po drugim, grupy
po grupie, od samych fundamentów po szczyt.