Honoriusz Balzac
Honoriusz Balzac był człowiekiem głęboko
zakompleksionym. U podłoża tego kompleksu leżało
przede wszystkim jego mieszczańskie pochodzenie.
Kiedy stał się sławny, dodał wprawdzie do swego
nazwiska partykułę "de" i powoływał się na koligacje ze
starogalijskim rodem Balzac de Entragues, ale był to
wyłącznie wymysł jego bujnej wyobraźni. Metryka
Honoriusza, wystawiona w Urzędzie Grodzkim w Tours,
stwierdza natomiast wyraźnie, że "przed urzędnikiem
stanu cywilnego stawił się 21 maja 1799 roku obywatel
Bernard Franciszek Balzac, właściciel domu, aby zgłosić
urodzenie syna imieniem Honoré".
Ojciec Honoriusza nie nazywał się nawet Balzac, lecz
Balssa, i w czasach swojej młodości pasał krowy w
Langwedocji. Miał zostać księdzem, ale z natury
kochliwy, nie czuł powołania do stanu duchownego.
Zdecydowanie bardziej wolał uganiać się za wiejskimi
dziewczętami i płodzić nieślubne dzieci.
Bogactwo Balzacom przyniosła dopiero rewolucja
francuska. Bernard Franciszek, człowiek skądinąd
nieprzeciętny, przeniósł się do Paryża i został
urzędnikiem rewolucyjnej rady miejskiej. Później,
dzięki wyrobionym znajomościom i swojej
zapobiegliwości, został sekretarzem Domu Bankowego
Daniela Doumerc i poślubił młodszą od siebie o lat
ponad trzydzieści Karolinę Sallambier, córkę jednego ze
swych przełożonych. Żona urodziła mu czworo dzieci,
ale oprócz tego spłodził jeszcze kilkoro nieślubnych,
ostatnie - kiedy przekroczył osiemdziesiatkę.
Karolina była kobietą histeryczną i znerwicowaną, o
skłonnościach mistycznych; nie potrafiła wychowywać
swojego potomstwa. "Moja matka to potwór i
potworność zarazem... Nienawidzi mnie z wielu
powodów, nienawidziła mnie już przed moim
urodzeniem... Ona wcale nie jest szalona, jest tylko
zła"- pisał później Honoriusz. Matka oddała bowiem
niemowlaka na wychowanie żonie paryskiego
żandarma, u której przebywał do ukończenia czwartego
roku życia. Potem znalazł się w internacie ojców
oratorianów w Vendôme i przebywał w nim aż do 1813
roku. Internat ten przypominał bardziej więzienie niż
zakład wychowawczy i Honoriusz nie wyniósł z niego
najlepszych wspomnień. Zetknął się w nim po raz
pierwszy z książkami. "Bez książek z biblioteki, które
podtrzymywały życie w naszych umysłach, ten system
egzystencji doprowadziłby nas do kompletnego
zdziczenia" - zwierzał się po latach. Z murów Vendôme
wybawiła go choroba, ale nie dane mu było przebywać
dłużej w domu rodzicielskim. Trafił wkrótce do
internatów w Tours i Paryżu. Uczył się słabo, co
utwierdziło matkę w przekonaniu, iż jej syn jest
niedorozwinięty. W 1816 roku udało mu się wbrew
przeszkodom ukończyć pomyślnie gimnazjum; zdany
wyłącznie na własne siły, podjął pracę zarobkową jako
pomocnik notariusza. Zajęcie nie należało niestety do
nazbyt interesujących i nudził się przy nim śmiertelnie.
Pewnego dnia porzucił zatem zakurzone sądowe akta i
postanowił zostać wielkim pisarzem.
Pierwsze utwory nie przyniosły mu jeszcze sławy ani
pieniędzy. Aby mieć za co żyć i tworzyć, Honoriusz
został korepetytorem dzieci byłego doradcy
królewskiego dworu Gabriela de Berny. Jego żona, z
domu Hinner, była córką nadwornego muzyka Ludwika
XVI i garderobianej Marii Antoniny, a jej ojczym, de
Jarjayes, próbował nawet ocalić królową od szafotu.
Fakt ten zrobił na Balzacu kolosalne wrażenie. Zakochał
się bez pamięci w swojej chlebodawczyni, jakkolwiek
była ona w wieku jego matki, miała czterdzieści pięć lat
i urodziła dziewięcioro dzieci.
Pani Berny, choć nie należała do kobiet cnotliwych,
gdyż - jak powiadano - dwoje najmłodszych dzieci było
wynikiem jej pozamałżeńskich romansów, przeraziła się
tą wybuchową miłością. Korepetytor był młodszy od jej
córek i dzieliła ich różnica dwudziestu dwóch lat. Balzac
nie dopuszczał jednak żadnego sprzeciwu. "Gdy
ujrzałem Panią po raz pierwszy, zadrgały we mnie
wszystkie zmysły i moja wyobraźnia zapłonęła; zdawało
mi się, że widzę w Pani istotę doskonałą... nie potrafię
powiedzieć jaką" - pisał do niej. Wobec takich
oświadczeń pani de Berny w końcu uległa, a Honoriusz
mógł przyznać z satysfakcją: "Nie ma niczego, co
można porównać z ostatnią miłością kobiety, która daje
mężczyźnie spełnienie jego pierwszej miłości".
Romans ten utrwalił w umyśle Balzaca stereotyp
kobiety starszej i macierzyńskiej, który od tej pory stał
się jego ideałem. "Kobieta czterdziestoletnia uczyni
bowiem dla ciebie wszystko, kobieta dwudziestoletnia -
nic" - mawiał. Ideałem była oczywiście kobieta starsza,
o arystokratycznym pochodzeniu i wysokim statusie
majątkowym. Status majątkowy stawał się powoli jego
obsesją, ponieważ Honoriusz wpadał w coraz większe
długi i coraz bardziej naciskać go poczynali liczni
wierzyciele.
Związek młodego pisarza z podstarzałą małżonką
królewskiego doradcy stał się wkrótce publiczną
tajemnicą. Do akcji wkroczyła zatem apodyktyczna
Karolina i zmusiła syna do porzucenia dotychczasowej
pracy i kochanki. Honoriusz i pani de Berny ukradkowe
stosunki utrzymywali jednak jeszcze co najmniej przez
dziesięć lat, a później zostali dobrymi przyjaciółmi.
Balzac wystawił jej zresztą piękną laurkę: "Była mi
matką, przyjaciółką, rodziną, towarzyszem i doradcą.
Zrobiła ze mnie pisarza, pocieszała mnie w młodości;
jej zawdzięczam poczucie smaku; jak siostra płakała i
śmiała się ze mną, co dnia zjawiała się niby
dobroczynny sen, który koi cierpienia. Bez niej
zginąłbym na pewno".
Jedyną wadą pani de Berny było to, że nie zdołała
zabezpieczyć Balzaca finansowo. Począł zatem robić
przeróżne podejrzane interesy, które bynajmniej nie
przyniosły mu bogactwa, lecz wpędzały w coraz
większe długi. Często musiał zatem ukrywać się i
uciekać przed wierzycielami i coraz bardziej poszukiwał
możnych protektorek.
W 1829 roku wydał drukiem powieść Szuanie, ale
krytyka przyjęła ją dość chłodno i sprzedano zaledwie
czterysta egzemplarzy. Prawdziwym sukcesem stało się
natomiast wydanie Fizjologii małżeństwa, dzięki której
stał się sławny w paryskim świecie literackim.
Zmobilizowało go to do tego stopnia, że w ciągu
następnych dwóch lat opublikował blisko sto
pięćdziesiąt nowel, krótkich powieści, artykułów,
gawęd. Codziennie musiał pisać co najmniej około
dwudziestu stron. Nie zawsze była to jeszcze literatura
najwyższego lotu, chociaż coraz częściej pojawiać się
wśród niej poczęły krótkie arcydzieła.
Mimo ustawicznego braku czasu nie ustawał w
poszukiwaniu kobiety swego życia. Przejściowo związał
się z podstarzałą księżną Laurą d'Abrantčs, wdową po
napoleońskim generale Junocie. Księżna nie stroniła od
miłości, a pisarzowi pochlebiało, że sypiał z byłą
kochanką króla Neapolu i księcia Metternicha, o której
względy zabiegał nawet sam cesarz Napoleon. "Jest dla
mnie niby błogosławiony, który by usiadł koło mnie,
spędziwszy żywot w niebie, w pobliżu Boga" - pisał o
swojej nowej kochance. Dzięki niej znalazł dostęp do
arystokratycznych salonów, ale niestety nie znalazł
bogactwa. Księżna była bowiem zadłużona do tego
stopnia, iż sprzedawała własne, skandalizujące
wspomnienia, aby utrzymać się tylko na powierzchni
życia towarzyskiego.
Romans wypalił się zatem stosunkowo szybko, a Balzac
jak gdyby dla przeciwwagi związał się z niezbyt
urodziwą i utykającą Zulmą Carraud - żoną kapitana
artylerii. Zulma była w nim bez wątpienia zakochana,
gdyż po latach pisała otwarcie: "Ja byłam przeznaczoną
Ci losem kobietą". Zdawała sobie z tego doskonale
sprawę, gdyż pomimo swojej megalomanii oświadczał
jej: "Żywię do Ciebie uczucie, którego z żadnym innym
nie da się porównać. Żadne nie może z nim
rywalizować".
Ta inteligentna kobieta podtrzymywała go na duchu,
kiedy poczynał wątpić w siebie, ułatwiała mu kontakty z
wydawcami, mobilizowała do wytężonej pracy. "Jesteś
pierwszym prozaikiem naszej epoki, a dla mnie
najwybitniejszym pisarzem w ogóle. Można Cię
porównać tylko z Tobą samym, przy Tobie wszystko
inne wydaje się płaskie" - pisała. Kochała jego
wielkość, ale obawiała się, że w pogoni za bogactwem
rozmieni ją na drobne. "Nie zużywaj się tak
przedwcześnie" - ostrzegała.
Platoniczny stosunek, jaki Balzac utrzymywał z Zulmą
Carraud, nie mógł oczywiście wykluczyć z jego życia
innych kobiet. Adorował, i to ze skutkiem, Marcelinę
Desbordes-Valmore, a jakaś Maria o nieznanym dzisiaj
nazwisku urodziła mu nawet nieślubnego syna. Były
także Louise i Claire, dziewczyny przelotne i prawie
anonimowe.
Tytaniczna praca pisarska przyniosła wreszcie
spodziewane efekty. Ze zbankrutowanego wyrobnika
Balzac wyrósł w ciągu kilku lat na jednego z
najpopularniejszych pisarzy europejskich, którego
kobiety zasypywać poczęły wielbiącymi listami. To
niespodziewane powodzenie wbiło go na nieszczęście
do tego stopnia w pychę, że przestał na te listy
odpowiadać, a nawet nie wszystkie czytał. Stał się
typowym bufonem, a jego wątpliwa elegancja budzić
poczęła uśmieszki politowania. Zulma dostrzegła
doskonale to jego przeobrażenie i strapiona pisała do
niego: "Honoré, jesteś obecnie znanym autorem, lecz
powołany zostałeś do rzeczy większych. Sama sława
nic nie znaczy dla człowieka takiego jak Ty, winieneś
postawić sobie wyższy cel. Gdybym miała odwagę,
rzekłabym: Czemu marnotrawisz na próżno Twój
niezwykły umysł? Porzuć eleganckie życie". Balzac do
tego jednak jeszcze nie dojrzał. Wierzył nadal w swą
szczęśliwą gwiazdę, która na drodze jego życia
postawić miała bogatą i utytułowaną kobietę.
W 1831 roku wydawało mu się, że nareszcie osiągnął
upragniony cel. Pewnego dnia otrzymał list od markizy
Henryki Marii de Castiers, który natychmiast rozpalił
jego wyobraźnię. Markizy nie można było bowiem
porównywać ze zubożałą księżną d'Abrantčs,
nobilitowaną dopiero przez Napoleona Bonaparte.
Henryka była córką marszałka Francji księcia de Mailler,
którego szlachectwo sięgało jedenastego wieku. Jej
matka, księżna Fizt-James, wywodziła się z
królewskiego rodu Stuartów, a małżonek był wnukiem
marszałka de Castiers i synem księżnej de Guise.
Markiza na dodatek była bajecznie bogata i miała
trzydzieści pięć lat, czyli według Balzaca była kobietą w
szczycie swojego rozkwitu. Próżność pisarza sięgnęła
najwyższego pułapu i natychmiast pomiędzy nim a
markizą zawiązała się czuła korespondencja.
Rzeczywistość okazała się wszelako dość bolesna.
Henryka de Castiers zakochała się niegdyś w księciu
Wiktorze Metternichu i porzuciła dla niego swojego
męża. Ukoronowaniem ich miłości był syn, późniejszy
baron von Aldenburg. Kiedyś na polowaniu uległa
wypadkowi. Spadła z konia i złamała sobie kręgosłup.
Pozbawiona możliwości ruchów, na zawsze została
przykuta do łóżka. Przez jakiś czas pielęgnował ją
kochanek, ale zabrała go wkrótce nieubłagana gruźlica.
Henryka żyła zatem samotnie w swoim pałacu de
Castellane, otoczona tylko książkami.
Nie przeszkadzało to w niczym Balzacowi, który widział
siebie w roli kochanka, a nawet męża prawdziwej,
francuskiej arystokratki. Odwiedził ją w jej posiadłości,
a kiedy przyjęty został serdecznie i życzliwie,
natychmiast wyznał jej swoją miłość. "Przyjęła mnie
Pani tak uprzejmie - pisał - darowała mi Pani godziny
tak rozkoszne, że jestem głęboko przekonany: jedynie
Pani jest moim szczęściem". Henryka pozwalała się
wprawdzie adorować, nawet go prowokowała, ale
kochankami nie zostali. Być może powstrzymywało ją
od tego jej kalectwo, może chciała pozostać wierna
zmarłemu ojcu swego syna, a może po prostu raziła ją
plebejska wulgarność Balzaca. Wyjechali co prawda
wspólnie do Włoch, ale po drodze rozstali się już w
Szwajcarii. Co było tego bezpośrednią przyczyną - nie
wiadomo. Pisarz przyznał później, że "ten stosunek,
który z woli pani de Castiers nie przekroczył nigdy
granic towarzyskich, był jednym z największych ciosów
mojego życia".
Cios był tym większy i boleśniejszy, iż długi rosły,
wierzyciele zaś naciskali coraz mocniej. Musiał nawet
na jakiś czas uciec z Paryża. Zaczął więc intensywnie
szukać następnej bogatej kandydatki na żonę. Najpierw
zalecał się do panny de Trumilly, ale kiedy nie osiągnął
żadnych korzyści finansowych, jego wybór padł na
owdowiałą baronową Deurbroucq, która zachwycała się
jego książkami. Baronowa wchodziła już jednak w
schyłek swojego życia i nie śpieszyła się do powtórnego
małżeństwa, więc i ta próba spełzła na niczym.
Gdy już stracił wszelką nadzieję i coraz bardziej
pogrążał się w rozpaczy, otrzymał niespodziewanie
anonimowy list z dalekiej Rosji, który zapoczątkował
największą przygodę jego życia. Nadawczyni pisała:
"Jestem dla Pana nieznajomą i chcę pozostać nią przez
całe życie. Nigdy nie będzie Pan wiedział, kim jestem".
Proponowała jednocześnie, aby Balzac, jeśli zechce
kontynuować korespondencję, dał odpowiednie
ogłoszenie w paryskiej gazecie. Pisarz ogłoszenie
natychmiast zamieścił, a następne listy pozbawione już
były anonimowości. Pisała je Ewelina Hańska, z domu
Rzewuska, rodzona siostra Karoliny Sobańskiej.
Należała ona do polskiej arystokracji, jej daleka ciotka,
Maria Leszczyńska, była żoną króla Ludwika XV. Mąż
Eweliny, starszy od niej o dwadzieścia pięć lat, był
człowiekiem niezwykle bogatym. Dysponował kapitałem
dziesięciu milionów rubli i miał liczne majątki na
Ukrainie. Hańska w momencie nawiązania
korespondencji była kobietą trzydziestoletnią, która
siedmiokrotnie rodziła, ale przy życiu pozostała jedynie
jedna córka. W swoich listach skarżyła się na nudę w
ukraińskiej Wierzchowni i ubolewała nad tym, że życie
przemija, a ona na dobrą sprawę nie zdążyła go jeszcze
poznać. Nie wspominała oczywiście, iż prowincjonalną
nudę rozwiewał jej okresowo kochanek, doktor Knothe.
Listy Eweliny do tego stopnia rozpaliły wyobraźnię
Balzaca, że zapałał gorącą miłością do kobiety, której
nie widział jeszcze na oczy. "Była Pani przedmiotem
moich najsłodszych snów - napisał. - Gdyby Pani
widziała moje spojrzenie, poznałaby Pani w nim
wdzięczność kochającego, wiarę serca, czystą tkliwość,
jaka łączy syna z matką... cały szacunek młodego
człowieka dla kobiety oraz rozkoszną nadzieję na
długotrwałą i żarliwą przyjaźń".
Dowiedziawszy się, że Hańscy wybierają się w podróż
do Niemiec i Szwajcarii, natychmiast podążył na ich
spotkanie. Spotkali się w Genewie, gdzie przez cztery
tygodnie zabiegał o względy Eweliny, aż ta, wzruszona
wreszcie jego wytrwałością, postanowiła w końcu ulec.
"Wczoraj powtarzałem przez cały wieczór: jest moja.
Ach, aniołowie w raju nie są tacy szczęśliwi, jak ja
byłem wczoraj" - zanotował w euforii. Jego uniesienie
posiadało w istocie dość prozaiczny charakter, gdyż
przede wszystkim miał na widoku dobra ziemskie na
Ukrainie. Postanowił czekać na śmierć Hańskiego i
połączyć się potem z jego spadkobierczynią węzłem
małżeńskim. Hański nie śpieszył się wcale w zaświaty i
przeżył jeszcze pełne siedem lat. Istniały zatem
wszelkie przesłanki, iż romans ten pozostanie tylko
epizodem, który rozegrał się w genewskim hotelu.
Kiedy Hańscy powrócili do Wierzchowni, miłość mocno
przybladła. Złożył się na to cały splot nieprzychylnych
sytuacji, które zaprowadziły nawet pisarza do więzienia
za długi. Po odzyskaniu wolności począł natychmiast ze
zdwojoną energią poszukiwać kobiety, która mogłaby
sfinansować jego należności. W międzyczasie umarła
jego pierwsza młodzieńcza miłość, pani de Berny.
W 1836 roku poznał hrabinę Sarę Visconti. Była to
piękna, trzydziestoletnia kobieta, która jak się okazało,
nie wywodziła się jednak z arystokracji. Pochodziła z
Anglii i nosiła panieńskie nazwisko Lovell. Prawdziwym
włoskim arystokratą był natomiast jej mąż, potomek
książąt mediolańskich. Sara, pozornie chłodna i
niedostępna, bez żadnych hamulców oddawała się
coraz to nowym miłosnym przygodom, w czym nie
przeszkadzał jej cichy i zakochany w muzyce małżonek.
Kiedy spotkała Balzaca, aktualnie była wolna, gdyż
rozstała się właśnie ze swoim ostatnim kochankiem
księciem Kozłowskim, któremu urodziła syna. Kolejny
romans zamierzała nawiązać z hrabią Lionelem de
Bonval i pisarz musiał szczególnie intensywnie zabiegać
o jej względy. "Od kilku dni jestem pod władzą
niezwykłej osoby - pisał do Zulmy Carraud. - Nie wiem
zupełnie, jak mam się przed tym bronić; niby młoda,
biedna dziewczyna, nie czuję w sobie siły, aby odtrącić
to, co mi się podoba". Konsekwencja Balzaca przyniosła
wreszcie nagrodę. Sara została jego kochanką, a w
następnym roku urodziła mu nieślubnego syna
Ryszarda Lionela, który nosił potem nazwisko
Guidoboni Visconti.
O romansie tym dowiedziała się Ewelina Hańska i
wyrzucała listownie Honoriuszowi jego niewierność.
Usprawiedliwiał się jak mógł, nie chcąc palić za sobą
mostów: "Madame Visconti jest jedną z najmilszych
kobiet, o niezwykłej i ogromnej dobroci - stwierdzał. -
Subtelna, elegancka i piękna, pomaga mi znosić życie.
Jest łagodna, a mimo to stała i niezachwiana, gdy idzie
o przekonania i upodobania. Budzi niezwykłą ufność
swym obejściem. Przy tym nie była w życiu zbyt
szczęśliwa, a raczej warunki, w jakich żyją ona i hrabia,
niezupełnie odpowiadają ich wielkiemu nazwisku.
Niestety, widuję ją bardzo rzadko".
Nie była to prawda, gdyż widywali się bardzo często.
Romans z hrabiną ciągnął się przez pięć lat, podczas
których wspierała pisarza finansowo, a gdy został
osaczony przez wierzycieli, zafundowała mu podróż do
Włoch. Sama nie mogła z nim pojechać, gdyż była
bezpośrednio po połogu.
Balzac wyruszył zatem w towarzystwie młodzieńca
imieniem Marcel, którym okazała się przebrana za
mężczyznę Karolina Morbouty, żona wysokiego
urzędnika sądowego. Kiedy rozpoznano w niej kobietę,
doszło do pewnego nieporozumienia: piemoncka
arystokracja wzięła ją za George Sand. W obawie przed
zdemaskowaniem pisarz musiał pośpiesznie opuścić
Włochy.
Hrabina Visconti darowała mu tę eskapadę, podobnie
zresztą jak i przelotny romans z bretońską szlachcianką
Heleną de Valette czy awanturki z paryskimi kokotami.
Jej wyrozumiałość miała także swoje granice, gdyż
pewnego dnia, zmęczona jego amorami, wymó-wiła mu
swą miłość. Wcześniej spłaciła - co istotne -
najpilniejsze długi.
Wtedy zdarzył się drugi cud. Z dalekiej Rosji nadszedł
list z czarną obwódką, donoszący o śmierci
Wieńczysława Hańskiego. Kobieta, której kilka lat temu
przysięgał miłość i która także obiecała go poślubić,
była wolna, a jej miliony czekały na nowego właściciela.
Napisał do niej natychmiast, przypominając o dawnych
obietnicach, ale Ewelina tym razem grała na zwłokę.
Prowadziła sprawę spadkową z krewnymi, którzy
zamierzali obalić testament męża, i w obronie swego
spadku musiała udać się do Petersburga. Nawiązała
tam romans z przebywającym aktualnie na koncertach
pianistą Franciszkiem Lisztem i przez jakiś czas właśnie
z nim wiązała swoje plany małżeńskie. Liszt zupełnie
nie był skory do małżeństwa, co przyprawiło ją o
wściekłość i rozpacz, a nawet wzbudziło chęć do
samobójstwa. Jego zachowanie tłumaczyła na swój
sposób pisząc do przyjaciółki: "Własne słowa pana
Liszta do mnie wyrzeczone: przede mną nie wiedział
wcale co jest kobieta i takowej nie rozumiał. Gdyby nie
był pianistą, pozostałby przy mnie na zawsze. Na
zawsze!"
W Petersburgu zjawił się także goniący za milionami
Balzac, który był zdecydowany na natychmiastowy
ślub. Sprawa okazała się wszakże dość skomplikowana.
Na małżeństwo z cudzoziemcem potrzebna była zgoda
cara, a rosyjskie przepisy zakazywały wywożenia
majątku za granicę. Ewelina tłumaczyła ponadto, że
musi najpierw wydać za mąż swoją córkę, a dopiero
potem może myśleć o własnym małżeństwie.
Rozgoryczony Honoriusz powrócił więc z niczym do
Paryża.
Po dwóch latach spotkali się ponownie i odbyli wspólną
podróż po Niemczech i Francji; w jej wyniku Hańska
zaszła w ciążę i urodziła pisarzowi córkę. Dziecko
zmarło wkrótce po porodzie. Wydaje się, iż Ewelina
spłaciła też część długów pisarza.
Potem rozstali się znowu, gdyż Hańska wróciła na
Ukrainę. Balzac czuł się coraz gorzej, cierpiał na silne
bóle głowy, dokuczało mu serce, miewał napady
drgawek. Wbrew temu konsekwentnie dążył do
wytkniętego celu. W 1848 roku wybrał się w podróż do
dalekiej Wierzchowni. Dojechał tam z zapaleniem
oskrzeli i potęgującą się chorobą serca. Kurował się
blisko rok, w ciągu którego złamał ostatecznie opór
swojej kochanki. W marcu 1850 roku zawarł z nią
wreszcie w berdyczowskim kościele upragnione
małżeństwo. Ewelina, która twierdziła, że "małżeństwo
jest końcem, nie początkiem wolności kobiety. Zaiste
dość się napracowały romanse nowoczesne, aby
obedrzeć ten sakrament z uroku podniosłej świętości",
powiedziała nareszcie "tak". Wiedziała przy tym
doskonale, że jej małżeństwo nie potrwa długo,
ponieważ choroba Balzaca czyniła coraz większe
postępy. "Tyle jest smutku w naszym wspaniałym
romansie - pisała. - Wiem dobrze, zanadto dobrze, że
pan Balzac jest skazany i że nawet przy najlepszej
opiece nie może żyć długo. Szczęściem dlań on o tym
nie wie i pełen jest planów na przyszłość, których ja
słucham ze ściśniętym sercem, bo wiem aż nadto
dobrze, że nie ma dla nas przyszłości".
Wyjechali potem wspólnie do Paryża, ale Honoriusz
przybył do Francji obłożnie chory. Zdawał sobie sprawę,
że zbliża się nieuchronny koniec. Reasumując swoje
życie doszedł do wniosku, że spośród wszystkich kobiet
najbardziej oddaną i szczerą była jednak Zulma
Carraud. "Nigdy nie przestałem myśleć o Tobie, kochać
Cię i nawet tutaj rozmawiać o Tobie" - zwracał się do
niej przed śmiercią. Nie wiadomo, czy zdawał sobie
sprawę, iż świeżo poślubiona małżonka, która
zapewniała, że "zostanie mu wierna na przekór
wszystkim i mimo wszystko", nie dotrzymywała mu
wierności i romansowała z miernym pisarzem Jules'em
Champfleury i malarzem Jeanem Gigoux.
Balzac zmarł w sierpniu 1850 roku w wieku
pięćdziesięciu jeden lat. Kiedy umierał, Ewelina Hańska
leżała ze swym malarzem w łóżku i nie pofatygowała
się nawet, aby towarzyszyć mężowi przy zgonie. Na
cmentarzu przemawiał Wiktor Hugo. "Nie wiedząc sam
o tym, czy chciał tego, czy nie chciał, twórca owego
olbrzymiego dzieła jest z silnej rasy pisarzy
rewolucyjnych" - powiedział. Śmierć męża
skomentowała także wdowa: "Serce moje jest
złamane, ale nie żałuję niczego... Mało kobiet miało to
szczęście, które ja miałam: być przyjaciółką,
doradczynią, jedyną miłością człowieka, który będzie
zawsze uważany za jednego z największych pisarzy
swego czasu. I mogę tylko być dumna z tej
świadomości, żem mu była natchnieniem, pociechą,
zachętą, wówczas gdy świat drwił sobie z niego i nie
chciał wierzyć w jego geniusz, i że dzięki mnie, mej
miłości i memu oddaniu jego ostatnie dni na ziemi były
szczęśliwe, że choć na krótko zaznał całkowitego
szczęścia ziszczonych ambicji". Trudno chyba o większą
hipokryzję.
Ewelina przeżyła męża o pełne trzydzieści dwa lata,
pozostając w konkubinacie z malarzem Jeanem Gigoux.
Nie cieszyła się we Francji dobrą opinią. Zarzucano jej,
że nie potrafiła niestety uszanować wdowieństwa po
wielkim pisarzu.