A. Lazarus „Mity na temat małżeństwa” - wybór
WPROWADZENIE
Prawo do zawarcia małżeństwa, w przeciwieństwie do innych licencji i praw, nie wymaga
odpowiednich kompetencji. Osoba uprawniona do leczenia innych musi się wykazać wiedzą
na temat chorób i leków; prawo jazdy przyznaje się tym, którzy potrafią kierować
samochodem. Gdyby w szkołach średnich prowadzono kursy umiejętności małżeńskich, tak
jak prowadzi się kursy prawa jazdy, wielu ludzi nauczyło by się porozumiewać ze sobą w
sposób rozsądny i pełen miłości.
Ale kto mógłby zostać instruktorem? Wielu doradców, psychologów, psychiatrów oraz
innych specjalistów w zakresie zdrowia psychicznego ma równie błędne wyobrażenia na
temat związku jak ich klienci. Większość ludzi nie wie, jak żyć w małżeństwie!
Młodzi małżonkowie snują najczęściej nierealne marzenia oraz mają oczekiwania wobec
związku, a małżeństwo to przede wszystka partnerstwo i obowiązek. Dla niektórych to
również praca na pełnym etacie Gdyby każdy przygotował szczegółową listę swoich potrzeb,
oczekiwań i możliwości, które jego partner przeczytałby przed zawarciem związku, byłoby
znacznie mniej smutku i rozczarowań.
Pozwólcie że przedstawię pewną hipotetyczną sytuację. John i Mary, oboje po
dwudziestce, są ze sobą od dwóch lat i planują się pobrać. Oto lista oczekiwań Johna:
„Chcę by moja żona była lojalną, kochającą i wierną towarzyszką. Pragnę, by zauważała
moje potrzeby i starała się je zaspokajać. Moim zdaniem mąż powinien stanowić centrum
ś
wiata żony. Nikt ani nic nie może być ważniejsze od niego. Jednym z głównych powodów,
dla których człowiek się żeni, jest to, by ktoś zadbał o wszystkie jego życiowe wygody - liczę
więc, że nie będę musiał gotować, sprzątać ani robić zakupów. Spodziewam się też, ze moja
ż
ona będzie dbała o swoją atrakcyjność seksualną i reagowała na moje potrzeby. Chcę się
kochać przynajmniej raz w nocy. Żona powinna traktować moich rodziców i siostrę z takim
szacunkiem i miłością, z jakimi ja to czynię. Moim zdaniem obowiązkiem żony jest
podbudowywanie pewności siebie i dobrego samopoczucia męża. Jednocześnie uważam, że to
mężczyzna jest głową rodziny - on powinien być szefem, a żona - konsultować z nim wszelkie
istotne decyzje.”
Także Mary sporządziła listę swoich wyobrażeń na temat związku:
„Małżeństwo to praca zespołowa dwojga ludzi, którzy jako równoprawni partnerzy
dążą w tym samym kierunku. Małżeństwo to bardziej „my” niż „ona” lub „on”.
Małżonkowie powinni postępować odpowiedzialnie jak ludzie dorośli, nie próbując
„matkować” sobie nawzajem. Powinni stworzyć dom i możliwie szybko osiągnąć
samodzielność oraz niezależność emocjonalną. Chcę mieć pewność, że mąż stawia mnie na
pierwszym miejscu. Oczekuję, że będzie mi pomagał w domu - możemy razem sprzątać,
robić zakupy i współpracować.”
Po przeczytaniu tych krótkich opisów nasuwa się myśl, że John i Mary wkrótce po
ś
lubie popadną w konflikt. Niektórych może dziwić, że w ciągu dwóch lat zażyłości nie
zdążyli odkryć u siebie tak istotnych różnic. To jednak częste. Pracowałem z setkami par,
które dopiero kiedy zamieszkały razem, odkrywały swoje bardzo różne oczekiwania i
konfliktowe postawy w związku, mimo że przedtem długo ze sobą „chodziły”. W
dzisiejszym świecie, w którym większość ludzi podejmuje wspólne życie bez zawarcia
małżeństwa, najważniejsze różnice ujawniają się na tyle wcześnie, by dało się uratować
sytuację. Nie zawsze jednak tak się dzieje. Pracowałem też z wieloma parami, które
musiały się najpierw pobrać, aby zauważyć u siebie nawzajem różnice nie do pogodzenia.
Prowadząc terapię par, które nie zawarły jeszcze związku małżeńskiego, rutynowo
polecam sporządzenie listy oczekiwać. Niektórzy ludzie mają z tym problem - nie potrafią
sprecyzować, co chcieliby ofiarować, a co otrzymać w małżeństwie. Zadaniem terapeuty jest
pomoc w określeniu tego, czego dana osoba oczekuje. Bardzo przydatne w tym względzie
okazuje się sporządzenie listy możliwości i oczekiwań, podobnie jak to się robi przed
podjęciem pracy. „W tej firmie - mówi kadrowiec - oczekujemy od pana tego, tego i tego”.
Kandydat na daną posadę może więc rozważyć, czy odpowiada mu wysokość wynagrodzenia
i rodzaj pracy oraz to, czy sam ma odpowiednie kwalifikacje. Podobnie można zorientować
się w sytuacji przed zawarciem małżeństwa, określając własne wymagania i możliwości - czy
ta decyzja się opłaca, czy związek będzie wystarczająco atrakcyjny, zabawny, czy odpowiada
naszym potrzebom i czy jesteśmy na tyle dojrzali emocjonalnie że umiemy realizować
potrzeby.
Prowadzę terapię małżeńską, seksualną oraz psychoterapię od ponad czterdziestu lat.
Przez cały ten czas uważnie przyglądam się pracy
innych specjalistów z mojej dziedziny.
Wielu było na tyle uprzejmych, że pozwoliło mi przebywać w swych gabinetach podczas
spotkań z klientami (w miarę jak nabywałem więcej doświadczenia, sam zacząłem zapraszać
studentów i kolegów do czynienia podobnych obserwacji). Jest to być może najlepszy sposób
uczenia się tego, co wolno
robić, a czego nie. Dziś drżę na myśl o tym, jak radziłem sobie -
czy też nie radziłem - z ludźmi, którzy zwracali się do mnie o pomoc na początku mojej
kariery zawodowej! Praktyka nie czyni nas doskonałymi, ale pozwala uniknąć wielu
pomyłek.
Pomysł napisania tej książki zrodził się podczas moich publicznych wystąpień na temat
związków małżeńskich. Prowadziłem zajęcia dotyczące technik terapeutycznych, a także
metod i odkryć badawczych, na które słuchacze reagowali znudzeniem lub entuzjazmem, za
każdym razem jednak, kiedy poruszałem kwestię mitów małżeńskich, spotykało się to z
niezmiennym zainteresowaniem.
Wszyscy uważają się za ekspertów w tej dziedzinie i nie wahają używać w dyskusji
mocnych argumentów. Kiedy omawiam któryś z mitów opisanych w tej książce, ludzie
chętnie opowiadają się po różnych stronach - zwolennicy mojej tezy tworzą jeden obóz,
przeciwnicy - drugi, i wszyscy razem ochoczo ruszają do walki.
Zwykle proszę przychodzące do mnie pary, by określiły, który z mitów pasuje do ich
ż
ycia. Mogę wówczas przestrzec partnerów przed błędami, jakie mogliby popełnić w trakcie
terapii. Rezultaty przekraczają zazwyczaj ich oczekiwania i wzbudzają wiele emocji.
Jeśli pragniesz ożywić nieco nudne przyjęcie czy spotkanie w klubie, spróbuj poruszyć
któryś z tematów zawartych w tej książce!
Prezentowany tu materiał opisuję z perspektywy przedstawiciela zachodniej kultury
anglojęzycznej. W innych częściach świata małżeńskie gry rządzą się zupełnie innymi
regułami. To, co działa w Seattle, może okazać się klęską w Singapurze. Nie jest to książka,
którą należałoby tłumaczyć na wiele języków i sprzedawać na całym świecie.
Na podstawie mojej praktyki, badań, notatek oraz nagrań z poszczególnych sesji
terapeutycznych wybrałem dwadzieścia cztery mity i uczyniłem je podstawą książki. Są to
dominujące wzorce postaw i zachowań wśród par małżeńskich (kolejność ich opisywania nie
ma tu znaczenia). Istnieje też wiele innych mitów (o niektórych z nich wspominam), jednak
te, którymi się zajmuję, uważam za najbardziej powszechne. Są to błędne przekonania,
rodzące największe niezadowolenie wśród par małżeńskich.
Wszystkie przedstawione przeze mnie postacie mają swoje pierwowzory w
rzeczywistości. Zmieniłem tylko ich imiona oraz cechy charakterystyczne, aby uniemożliwić
ich rozpoznanie.
KOMENTARZ
To oczywiste, że oczekiwania ludzi (zarówno te jawne, jak i ukryte), jakie ludzie mają
wobec małżeństwa, wywierają głęboki wpływ na jakość ich związków. Pomijając konkretne
skargi zgłaszane przez kolejne pary, u podstaw konfliktu leży najczęściej żal o to, że „ten
związek nie spełnia moich nadziei ani oczekiwań”. Bywa tak, że oczekiwania są
nierealistyczne lub niesprawiedliwe i wówczas terapia może pomóc w ich skorygowaniu.
Często zdarza się jednak, że oczekiwania obojga partnerów są jak najbardziej słuszne, ale nie
zostały nigdy głośno wyartykułowane. Jeśli małżonkowie decydują się na podjęcie terapii,
powinni przede wszystkim wyrazić to, czego chcą od siebie nawzajem. Jeśli jesteś w
związku, w którym nie dzieje się najlepiej, postaraj się przemyśleć, a potem porozmawiać o
swoich oczekiwaniach tak otwarcie, jak to możliwe.
Pomimo mojego zastrzeżenia, że książka jest przeznaczona dla mieszkańców Zachodu i
nie dotyczy przedstawicieli innych kultur, przetłumaczono ją na wiele języków, między
innymi na hiszpański, portugalski, niemiecki, włoski, chiński, szwajcarski oraz duński. Być
może nie zdawałem sobie sprawy z podobieństwa problemów małżeńskich wśród ludzi
różnych nacji. Nawet dla moich przyjaciół Hindusów, których małżeństwa aranżują zwykle
seniorzy rodu, oczekiwania mają istotne znaczenie. Pewna hinduska para miała na przykład
kłopot z tym, że mąż hołdował wartościom tradycyjnym (sądził, ze żona będzie odgrywała
rolę podległą), żona zaś, która spędziła wcześniej kilka lat w Anglii oczekiwała równych
praw w swoim związku. Ojciec męża (psychiatra) przysłał ich do mnie po poradę i udało nam
się osiągnąć pewien kompromis.
Powtarzam jeszcze raz: jeśli myślicie o zawarciu małżeństwa, postarajcie się jak
najdokładniej wyrazić swoje oczekiwania. Jeżeli pozostajecie w związku małżeńskim lub
innym bliskim związku, rozmawiacie o waszych wspólnych oraz indywidualnych potrzebach,
aby uniknąć czy też rozwiązać problemy i zapewnić wam obojgu większą satysfakcję.
MIT 1
MAŁŻONKOWIE POWINNI BYĆ NAJLEPSZYMI PRZYJACIÓŁMI
Wielu ludzi żywi przekonanie, że małżeństwo to związek oparty na najlepszej i najbliższej
przyjaźni. Myślę, że to nieprawda.
Zasady małżeństwa przypominają przyjaźń, ale nie są z nią równoznaczne. Przyjaciele nie
mieszkają zwykle pod jednym dachem przez wiele lat, ich kontakty cechuje więc większa
intensywność. Małżonkowie wspólnie przeżywają codzienne zdarzenia, a nastrój jednego
partnera ma bezpośredni wpływ na drugiego. Często też powstają między nimi napięcia. Poza
tym przyjaźń jest oparta na potrzebach dwojga niezależnych ludzi, podczas gdy małżeństwo
koncentruje się głównie na tworzeniu rodziny.
Pojęcie „najbliższy przyjaciel” jest dość enigmatyczne. Dzieci i nastolatkowie zwykle
wyróżniają tymi słowami jedną, szczególną dla nich osobę. Dorośli często podchodzą do tego
z rezerwą. Ludzie dojrzali i „wyrafinowani”, którzy z przymrużeniem oka traktują pojęcie
„najlepszego przyjaciela”, mają zwykle wielu „bliskich kolegów”. Są to po prostu znajomi,
współpracownicy a nawet przeciwnicy lub konkurenci. Tak naprawdę niewielu ludzi potrafi
nawiązać bliską przyjaźń.
Prawdziwa przyjaźń tworzy atmosferę swobody w wyrażaniu uczuć i emocji. Pozwala na
dzielenie się z drugą osobą wszystkim tym, co jest dla niej ważne. W przyjaźni wiadomo, co
partner naprawdę myśli i czuje w kwestiach istotnych dla obu stron. Najlepsi przyjaciele nie
ukrywają przed sobą niczego, chętnie wyjawiają najgłębsze myśli i uczucia. Mówią to, co
czują. Nie odgrywają przed sobą ról. Nie ukrywają ani nie powstrzymują złości; wyrażają ją
spontanicznie i konstruktywnie. Szczera przyjaźń opiera się na wspólnym pragnieniu
współpracy, a nie rywalizacji. Ważnym składnikiem przyjaźni jest także radość z sukcesu
drugiego - przyjaciel cieszy się, kiedy spotyka nas coś dobrego.
Cynik stwierdzi zapewne, że taki związek jest niemożliwy. Istotnie, prawdziwa przyjaźń
zdarza się rzadko. Ludzie, którym nie dane było doświadczyć tej cennej formy kontaktu z
innymi, są jednak znacznie ubożsi emocjonalnie i pokrzywdzeni pod względem psychicznym.
Czy ta charakterystyka prawdziwej przyjaźni nie odnosi się również do „pary idealnej”,
której związek wykracza poza przyjaźń? Jak dotąd to co napisałem o przyjaźni, może
dotyczyć także kochającego się małżeństwa. Choć to nie wszystko.
Najlepszy przyjaciel jest z definicji człowiekiem najbardziej zaufanym Związek oparty
jest przede wszystkim na otwartości i dzieleniu się sobą z wybraną osobą. Nie obowiązuje tu
nakaz zachowania ostrożności ani emocjonalne tabu. W małżeństwie natomiast stała bliskość
fizyczna oraz wspólne obowiązki i problemy rodzą często potrzebę prywatności. Podczas gdy
przyjaźń to wiedza od A do Z na temat drugiej osoby, w małżeństwie powinna ona sięgać
najdalej do W. Jeśli partnerzy nie zadbają o wyznaczenie granicy, która da im pewien stopień
emocjonalnego dystansu, ich związkowi zagrozi autodestrukcja. Pewien znajomy nie zgodził
się z moją tezą, twierdząc, ze żona jest jego najlepszą przyjaciółką i powiernicą: „Zawsze
opowiadam jej o najgorszym, co mnie spotkało. Wie o mnie wszystko - to, co dobre i to, co
złe. Zna moje wątpliwości, lęki, wykręty i słabości”. Ostrzegałem go, że popełnia błąd.
Znałem jego talent do poniżania się, okresowe ataki depresji, głębokie rozterki, a także
wiedziałem o sprawach na X, Y, a nawet Z (wiedziałem na przykład, że miewał fantazje
erotyczne na temat starszej siostry żony). Byliśmy przyjaciółmi, więc nie miało to
negatywnego wpływu na nasz związek, radziłem mu jednak, by nie wyjawiał wszystkich
szczegółów żonie. On zaś twierdził, że urok ich małżeństwa polega właśnie na „braku
barier”. Skończyło się ono rozwodem trzy lata później. Pamiętam jego spojrzenie pełne bólu i
niedowierzania, kiedy powtarzał mi słowa żony: „Nie czuję do ciebie nic poza pogardą!”.
Być może ja czułbym to samo, gdyby on codziennie karmił mnie swymi upokorzeniami i
rozterkami. Na szczęście przyjaźń chroniła nas przed goryczą, wnosząc czasem śmiech i
radość.
Najważniejszy wniosek? Są tematy, których nie wolno poruszać
z partnerami, za to można
bezpiecznie podzielić się nimi z przyjaciółmi (nawet znajomymi), którzy umieją dochować
tajemnicy.
MIT 2
MIŁOŚĆ ROMANTYCZNA TO PODSTAWA DOBREGO MAŁŻEŃSTWA
Romantyczną edukację czerpiemy z rożnych źródeł - od rodziców, rówieśników, z
książek, czasopism, kina, telewizji i piosenek. Media kreują obraz szczęśliwego małżeństwa
opartego na namiętności i zachwycie. Miłość jest w nim wyidealizowana, a partnerzy
obdarzają się wzajemnym uwielbieniem.
Ta zmitologizowana romantyczna tradycja ma wielu zwolenników. Jednym z ulubionych
powszechnie tematów jest „miłość od pierwszego wejrzenia”. Każdy, kto poznał znaczenie
miłości, wie, że jest to uczucie złożone, które potrzebuje czasu, by się w pełni rozwinąć.
Pierwsze spotkanie może z pewnością obudzić fascynację lub pociąg fizyczny, ale miłość to
odkrywanie cech drugiej osoby, to dzielenie się sobą nawzajem, które rodzi poczucie
spełnienia i wzbogacenia.
„Oszaleć z miłości” - to kolejny, nazbyt często powtarzany zwrot. Teksty popularnych
piosenek, czasopisma kobiece i wiele filmów podsycają złudzenie, że prawdziwa
romantyczna miłość może przetrwać dłużej. Problem w tym, że ludzie, których głównym
celem w życiu jest kochać i być kochanym, lekceważą rozwój innych jego dziedzin. Mogą
przy tym pomijać kształcenie w sobie umiejętności wzbogacających ich atrakcyjność w
oczach innych. Człowiek często nudzi się towarzystwem drugiej osoby, o ile nie pielęgnuje
razem z nią wspólnego systemu wartości i zainteresowań. Miłość romantyczna jest namiętna i
gwałtowna. Szybko się wypala. Uczucie małżeńskie płonie wolniej, grzejąc serca i dając
poczucie bezpieczeństwa i ukojenia.
W pierwszych miesiącach lub latach małżeństwa partnerzy odkrywają, że ich wybrańcy
nie są ideałami. Większość ludzi potrafi się z tym pogodzić, ale nie romantycy najwyższej
próby. Mężczyzna idealizujący miłość romantyczną bezowocnie szuka partnerki, która
ofiaruje mu czułość, bezpieczeństwo oraz troskliwość idealnej matki, wzbogaconą o
seksualną ekstazę. Kobieta romantyczna pragnie, by „On” był idealnym ojcem, mężem,
opiekunem, towarzyszem i kochankiem w jednej osobie. Z klinicznego punktu widzenia te
oczekiwania są chorobliwe. Już sam język romantycznej miłości świadczy o psychotycznej
formie tej relacji. Ona za nim „szaleje”, on dla niej „stracił głowę”. W szponach tak silnej
namiętności ludzie dotąd rozsądni i odpowiedzialni odsuwają się od rodziny, przyjaciół i
społeczeństwa.
Większość nas niechętnie odnosi się do idei zerwania z romantycznym idealizmem.
Oszczędzilibyśmy sobie jednak wiele cierpienia, gdyby ludzie nauczyli się zastępować
romantyzm trwałą miłością, stanowiącą podstawę udanego małżeństwa. Uczucie, które
podtrzymuje związek, jest piękniejsze, głębsze i bardziej nagradza niż szalona miłość rodem z
tanich powieści.
Troska i uczucie w małżeństwie nie mogą istnieć bez wzajemnych dowodów kilku
podstawowych wartości:
-
uprzejmości
-
porozumienia
-
harmonijnego przystosowania się do zwyczajów drugiej osoby,
-
zaangażowania we wspólne zajęcia,
-
uzgodnienia kwestii istotnych wartości,
-
wspólnych chęci zamiast przymusu,
-
wyraźnych dowodów szanowania siebie nawzajem.
Pary małżeńskie muszą wypracować codzienną rutynę ubierania się, jedzenia, pracy, snu i
podobnych zwyczajów, które wymagają dostosowania się do drugiej osoby, a także do
niezliczonych zajęć, jakich wykonywanie warunkuje jej obecność. Celem jest stworzenie
„wspólnego kapitału” działań, zachowań i doświadczeń, które rodzą głęboką wzajemną
akceptację, pozbawioną fałszywych nadziei i nierealnych marzeń o romantycznym ideale.
MIT 3
ZWIĄZKI POZAMAŁŻEŃSKIE NISZCZĄ MAŁŻEŃSTWO
Mądrość ludowa głosi, że mężczyzna szczęśliwie żonaty nie zakocha się ani nie opuści
ż
ony dla innej kobiety. Podobnie kobieta nie będzie ryzykować rozpadu udanego związku dla
przygody z innym. Jeśli więc któreś z partnerów ma romans, powszechnie uważa się to za
oznakę problemów w małżeństwie. A to nieprawda!
Ludzie szukają przygód pozamałżeńskich z przeróżnych powodów i tylko niektóre z nich
są powiązane z sytuacją stresową w stałym związku. Sfrustrowani seksualnie małżonkowie
pragną otrzymać od kogoś to, czego brak im w małżeństwie. Zdarza się też, że problemu nie
stanowi sam związek, ale osoba partnera. Niektórzy ludzie są wciąż niepewni swej
atrakcyjności i sprawności seksualnej, odczuwają więc przymus ciągłego „sprawdzania się”.
Jeszcze inni mają tak wielki apetyt seksualny, że trudno dotrzymać im kroku.
Pewien mężczyzna powiedział mi kiedyś: „Jeśli ktoś ma romans, to jego małżeństwo wisi
na włosku!”. Człowiek ten był trzykrotnie żonaty i za każdym razem porzucany dla innego
mężczyzny. Znam jednak kilkoro mężczyzn i kobiet, którzy decydowali się na romans z
ciekawości, w wyniku rozwoju osobistego, nudy lub dużego potencjału seksualnego. Istnieją
więc zdrowe i niezdrowe przyczyny szukania związków pozamałżeńskich.
Mężczyzna lub kobieta, którzy w ciągu trzydziestu lat małżeństwa nigdy nie odczuwali
pokusy nawiązania romansu z kim innym, mają prawdopodobnie zaburzenia biologiczne lub
psychiczne. Małżonkowie, którzy w czasie trwania swego związku przeżyli kilka przygód
seksualnych z innymi partnerami, mieszczą się w granicach normy. Wiele kobiet i mężczyzn
jest gotowych na podobne doświadczenie, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy.
Nie twierdzę, że seks pozamałżeński zawsze wzbogaca pożycie partnerów. Niektórym
osobom podobna sytuacja wydaje się nie do pomyślenia z powodu ich temperamentu,
wychowania religijnego czy uwarunkowań społecznych. Spotykałem ludzi trawionych
poczuciem winy z powodu zaangażowania się w nielegalny związek. Radziłem im, by unikali
w przyszłości przygodnych romansów, jakby to były czekoladowe ciasteczka nadziewane
arszenikiem. Dla niektórych z nas seks pozamałżeński może okazać się trucizną.
Istnieje też druga strona monety. Ilustruje ją przykład pochodzący z lat sześćdziesiątych,
kiedy to rozpoczynałem praktykę prywatną. Jedną z moich pierwszych klientek była
trzydziestoletnia kobieta, od pięciu lat zamężna, matka dwojga dzieci w wieku czterech i
dwóch lat. Anita rozważała odejście od męża, ale przed wizytą u prawnika postanowiła
skonsultować się z psychologiem. Chciała przekonać się, czy jej małżeństwo można jeszcze
uratować. Jej główny problem, jak twierdziła, pojawił się już w dniu ślubu. Jej mężowi seks
wystarczał raz w miesiącu, a nawet raz na parę miesięcy. Samą siebie opisała jako kobietę „z
temperamentem”, zdolną do namiętnej miłości każdej nocy, a nawet dwa razy w ciągu jednej
nocy.
Pełna ocena sytuacji i ustalenie programu terapii wymagały spotkania z jej mężem.
Wyjaśniłem mu potrzebę podjęcia terapii małżeńskiej, ale odmówił. Twierdził, że z nim
wszystko w porządku, za to Anita jest nadmiernie pobudzona seksualnie. Słysząc to, żona
postanowiła wystąpić o rozwód.
Ostrzegałem ją przed zbytnim pośpiechem i zadawałem różne pytania. Interesowało mnie,
jakim mężem był ten człowiek, poza tym, że miał inne niż ona zapotrzebowanie na seks.
Opisała go jako miłego, ciężko pracującego, troskliwego, dobrotliwego i zdolnego do
tworzenia bliskich więzi. A jakim był ojcem? Dobrym. Pomagał dzieciom, spędzał z nimi
wolny czas, kochał je, a one kochały jego. Co z kwestią utrzymywania rodziny? Doskonale!
Był wiceprezesem dużej rozwijającej się firmy, miał spory udział w zyskach i wysoką pensję,
a do tego dochody pochodzące z korzystnych inwestycji. Czy sprawdzał się jako towarzysz
ż
ycia? Mimo zaangażowania w pracę, nie był od niej uzależniony. Potrafił znaleźć czas na
spotkania towarzyskie, ciekawe wakacje i inne rozrywki.
Kiedy spytałem, dlaczego chce zrezygnować z tak wielu rzeczy i rozbić rodzinę tylko z
powodu seksu, Anita rozzłościła się:
-
Łatwo panu mówić! Pan nie cierpi z powodu frustracji seksualnej!
Ponieważ jej mąż był osobą o tak wielu zaletach, sugerowałem, że mogłaby z nim
pozostać i poszukać sobie innego źródła zaspokojenia seksualnego.
-
Ależ to niemoralne! - sprzeciwiła się.
Czyżby rozwód, rozbicie rodziny i oddzielenie dzieci od ojca, a także zniszczenie całkiem
udanego związku było bardziej moralne? (Wspominała wcześniej, że różnice seksualne były
właściwie jedynym źródłem konfliktu).
-
Nie cudzołóż! - wykrzyknęła.
Czyż jednak przykazanie to nie ma na celu ochrony rodziny przed rozwodem? Skoro
związki pozamałżeńskie mogą ocalić rodzinę, nie mamy do czynienia ze zwykłym
cudzołóstwem, ale działaniem dla dobra osób zainteresowanych.
Kilka tygodni później Anita uwiodła Neila, swego partnera od tenisowego debla, i
zaangażowała się w „płomienny romans”. Kochanek był dziesięć lat starszy od niej, miał troje
dzieci i żonę cierpiącą od dwóch lat na paraplegię z powodu uszkodzenia kręgosłupa podczas
wypadku samochodowego.
Minęły trzy lata i Anita ponownie zjawiła się w moim gabinecie. Pojawiły się nowe
kłopoty, Neil bowiem nalegał, by za niego wyszła. Podczas spotkania we troje uświadomiłem
mu, iż porzucenie chorej żony może w nim zrodzić poczucie winy tak silne, że zniszczy ono
drugie małżeństwo.
- A gdybyś nie miał wyrzutów sumienia, to ja nie chciałabym znać takiego zimnego
drania! - wykrzyknęła Anita.
W roku 1980, kiedy gromadziłem dane na temat losów odbywających wcześniej terapię
par, odkryłem, że ten związek wciąż ma się dobrze. Dwa małżeństwa i dwie rodziny zostały
ocalone. Dzieci Neila pozakładały własne rodziny i uczyniły go dziadkiem. Syn Anity
kończył szkołę, a jej córka się zaręczyła i pracowała w firmie ojca.
Seks pozamałżeński może wzbogacić związek jednych ludzi, na innych nie mieć żadnego
wpływu, niektóre pary zaś doprowadzić do kryzysu. Mitem jest jednak przekonanie, że każdy
romans musi osłabić i zagrozić małżeństwu; nie jest to również dowód na to, że w związku
ź
le się dzieje.
KOMENTARZ DO MITU 3
Ż
ałuję, że umieściłem ten mit w swojej książce, nazbyt często jest on bowiem błędnie
interpretowany. Padają fałszywe opinie o tym, że „Lazarus zachęca społeczeństwo do seksu
pozamałżeńskiego”. Zamierzałem tylko podkreślić, że romanse mogą czasem pomóc
małżeństwu lub je ocalić. Chciałem podważyć przekonanie o tym, że zawsze są one
destrukcyjne i że nieodmiennie sugerują istnienie problemów lub wad w związku. Trudno
przecenić zalety wierności, lojalności, oddania oraz uczciwości. Historia Anity jest
interesująca i prowokująca, choć mit ten należy do najmniej znaczących w książce i łatwo
mógłby zostać pominięty. Jak zauważył mój kolega, jego brak w pierwotnej wersji tekstu
mógłby sprawić, że polecano by go w szkołach i w kościele.
Seks pozamałżeński może okazać się pomocny dla niektórych (niewielu) związków, ale
zdecydowanie monogamiczne nastawienie naszego społeczeństwa sugeruje jego szkodliwość.
MIT 4
JEŚLI DRĘCZY CIĘ POCZUCIE WINY, PRZYZNAJ SIĘ DO WSZYSTKIEGO
Ten mit jest potencjalnie bardziej niebezpieczny niż kilka innych pospołu. Omawiając mit
pierwszy, pisałem o nadmiernym obciążeniu, jakie może zrodzić nakaz „ujawniania
wszystkiego” w małżeństwie. Podczas gdy przyjaźń zniesie wszelkie informacje, od A do Z,
w małżeństwie powinniśmy się zatrzymać najdalej na W. Informacje typu Z mogą stanowić
zbytni ciężar. W tej kategorii mieszczą się rewelacje na temat wszelkich przygód, czy to
jednonocnych, czy też długotrwałych namiętnych romansów.
Kilka lat temu, kiedy omawiałem tę kwestię podczas wykładu Terapia małżeńska i
seksualna, pewien student stwierdził, że moje poglądy wynikają z podeszłego wieku i że
reprezentuję inne pokolenie. Mówił, że dzisiejsi młodzi małżonkowie, w przeciwieństwie do
swych rodziców, często przyjmują formułę „otwartego związku”. Zazdrość według niego jest
reliktem czasów, w których małżeństwo równało się prawu własności. Ogłosił, że zarówno
on, jak i jego żona informują się o swych przygodach, dawnych i obecnych, przy czym nie
wpływa to ujemnie na ich związek - przeciwnie, wzbogaca go: „Chętnie opowiadamy sobie o
tym, co robimy w łóżku z innymi. To bardzo podniecające; nasze pożycie jest dzięki temu o
wiele bardziej atrakcyjne”. Wystąpienie tego młodego człowieka zapoczątkowało gorącą
dyskusję. Większość jego rówieśników nie zgadzała się z takim punktem widzenia. Dwa lata
później usłyszałem, że rozszedł się on z żoną i ożenił po raz drugi.
Nie ma złotej reguły postępowania, skutecznej dla wszystkich małżeństw, ponieważ ludzie
znacznie się różnią między sobą. Z pewnością istnieją tacy, których wzbogaca życie w
otwartym związku czy komunie. Jednak moje obserwacje klientów i znajomych dowodzą, że
dla dobra małżeństwa warto zatrzymać pewne sprawy dla siebie.
Dobrym przykładem tego jest młody wykładowca college'u, który zaangażował się w
romans ze swoją studentką. Jeff żył w udanym małżeństwie z Lindą, nie potrafił jednak
oprzeć się wdziękom szczególnie atrakcyjnej dziewczyny, która schlebiała mu,
podbudowywała jego ego, a do tego nauczyła kilku nowych sztuczek w łóżku. Ich potajemny
romans trwał przez dwa semestry. W tym czasie Jeff przywiązał się do kochanki bardziej niż
się tego spodziewał. Ponieważ darzył Lindę prawdziwym uczuciem, miał z nią też dwójkę
małych dzieci, postanowił zakończyć tę przygodę. Kilka miesięcy później, wciąż czując
smutek z powodu końca „tak pięknego związku” oraz ambiwalencji uczuć, zwrócił się o
pomoc do psychologa. Tamten poradził mu, by „się oczyścił” i opowiedział o wszystkim
Lindzie. (Ów doradca hołdował dwóm innym małżeńskim mitom: Małżonkowie nie powinni
mieć przed sobą tajemnic oraz: Najlepszą polisą w małżeństwie jest całkowita szczerość).
Jeff postąpił zgodnie z radą psychologa i opowiedział żonie o potajemnym związku. Linda
zareagowała czymś, co można określić jako „psychotyczną furię”. Nieszczęśnik doczekał się
tak okrutnej zemsty, że lepiej by było, gdyby wcześniej odciął sobie język. Kiedy Linda i jej
wpływowy ojciec już z nim skończyli, Jeff został pozbawiony żony, kochanki, pracy oraz
dostępu do dzieci.
Wielu mężczyzn snuje fantazje o oddanych i całkowicie im wiernych żonach, które nie
tylko tolerowałyby ich pozamałżeńskie eskapady, ale nawet je pochwalały. Mogliby
wówczas znaleźć u nich ukojenie, na przykład po kłótni z kochanką. Prowadziłem terapię
wielu mężów, którzy byli na tyle szaleni, by próbować urzeczywistnić podobne fantazje i
przeżywali głębokie rozczarowania z powodu negatywnych reakcji swoich żon. Szeroko
rozpowszechniony - szczególnie wśród specjalistów od zdrowia psychicznego (którzy
powinni wykazać większą wiedzę!) - mit głosi, że Twój partner i tak w pewnym sensie
„wie” o wszystkim. Zgodnie z tym nigdy nie uda ci się zachować tajemnicy w ważnych
sprawach. Jeśli mąż spotyka się z inną, żona i tak o tym wie na poziomie
„podświadomym”. Jeżeli to żona ma kochanka, mąż wychwytuje wszelkie tego oznaki i w
jakiś sposób zdaje sobie sprawę z jej poczynań. Twierdzę, że to nieprawda. Pozwólcie, że
przytoczę pewien przykład.
Kilka lat temu mój przyjaciel miał romans. Harry był raczej niedyskretny, żeby nie
powiedzieć swobodny w mówieniu o tym wszem i wobec. Ellen była jego pracownicą i
często gościła w domu szefa pod pretekstem wspólnej pracy. Wspólnie z żoną Harry'ego,
Barbarą, wybierały się czasem na zakupy; zdarzało się również, że cała trójka szła razem do
kina. Sytuacja ta trwała ponad cztery lata, budząc zainteresowanie całego miasteczka.
Zadawano sobie pytanie, czy Barbara wie o wszystkim.
- Musi wiedzieć.
- Nie jest przecież chyba aż tak ślepa!
- Pewnie żyją w trójkącie.
Byłem jedyną osobą, która na podstawie poczynionych obserwacji twierdziła, że Barbara
nie ma o niczym pojęcia.
Harry miał jednak wyrzuty sumienia, postanowił więc powiedzieć żonie całą prawdę.
Myślę, że chciał po prostu zakończyć romans i wybrał sobie najskuteczniejszy sposób. Jego
wyznanie spowodowało jednak ogromne szkody, z którymi małżonkowie (a także Ellen)
próbują się uporać po dziś dzień. Odczekałem kilka tygodni, żeby sprawa nieco przycichła, i
zapytałem Barbarę, czy podejrzewała coś podobnego, czy cokolwiek przeczuwała. Mogła
zachować twarz i zaprzeczyć własnej naiwności, ale nie zrobiła tego.
- Nie miałam o niczym pojęcia - odrzekła. - Bezgranicznie ufałam Harry'emu (zob. Mit
7). Poza tym było mi żal Ellen. Miała ciężkie życie. Myślałam, że Harry też jej współczuje.
Harry powiedział mi niedawno, że oddałby wszystko, żeby wymazać tę wiedzę z pamięci
Barbary.
Jeżeli czujesz się winny z powodu romansu, najlepiej wyznaj wszystko komuś innemu
(kogo dyskrecji będziesz mógł zaufać).
Zbytnia otwartość wobec partnera grozi zerwaniem związku
MIT 5
MAŁŻONKOWIE POWINNI WSZYSTKO ROBIĆ WSPÓLNIE
Jednym z najczęściej spotykanych mitów małżeńskich jest przekonanie o potrzebie
„robienia wszystkiego wspólnie”. Ma ono swe źródło w romantycznej fantazji (Mit 2) o
ekstatycznym połączeniu dwojga osobnych istot. Małżonkowie niczym papużki-
nierozłączki chodzą wszędzie razem, wszystko robią wspólnie i wszystkim się dzielą. Nie
wyobrażają sobie, że mogliby oddzielnie przeżyć coś wartościowego. Przestają
funkcjonować jako jednostki.
Uważam, że większość ludzi przenosi po ślubie oczekiwania wobec swych rodziców na
partnerów. Kiedy sześcioletni Pat pyta siedmioletniego Kima, czy może do niego przyjść,
mały Kim odpowiada prawidłowo, że musi zapytać mamę. Sytuacja staje się jednak
absurdalna, kiedy dwudziestosześcioletni Pat pyta dwudziestosiedmioletniego Kima, czy
ten wybierze się z nim na kręgle, mecz piłki nożnej lub na horror, którego z pewnością nie
chciałyby oglądać ich żony, a Kim odpowiada, że musi zapytać małżonkę. Jeszcze bardziej
dziwaczna jest odpowiedź dwudziestopięcioletniej Alice, która zapraszana do uwielbianej
przez siebie i nielubianej przez męża opery twierdzi, że musi poprosić go o pozwolenie.
Nie polecam tu nieodpowiedzialnych i nie liczących się z partnerem zachowań. To
oczywiste, że w dobrym związku należy brać pod uwagę drugą osobę. Kiedy więc Sam
oznajmia Suzie, że wybiera się z kolegami na kręgle, a ona przypomina mu o obiecanej
wizycie u cioci Tilly w szpitalu, odmawia przyjaciołom. Robi to jednak nie dlatego, że ktoś
mu kazał, ale dlatego, że chce dotrzymać danej przez siebie obietnicy. Podobnie Suzie,
chcąc spędzić czas z koleżankami lub na przedstawieniu baletowym, informuje o tym męża,
nie prosząc go o zgodę.
Czy ja nie dzielę włosa na czworo? Chyba nie. Ludzie często sprzeciwiają mi się,
twierdząc: „Kiedy mówię, że zapytam żonę, nie szukam błogosławieństwa matki. Uważam
po prostu, że w małżeństwie lepiej unikać decydowania wyłącznie za siebie. Wolę ustalić
coś wspólnie z nią”. (Nie podejmuj decyzji wyłącznie za siebie - to kolejny mit, który
mógłby znaleźć się w tej książce. Oczywiście, ważne decyzje, które będą miały wpływ na
sytuację w małżeństwie lub na osobę partnera, najlepiej podejmować wspólnie. Jednak
unikanie decydowania za siebie może doprowadzić do powstrzymywania się od niezależnego
myślenia).
To, co mówimy, wskazuje często na to, jak myślimy i działamy. „Pytanie” to coś zupełnie
innego niż „oznajmianie”. Otrzymanie pozwolenia to nie to samo, co przekonanie się o
istnieniu dostatecznych powodów dla zmiany działania. „Mąż nie pozwala mi wychodzić
wieczorami”, „Żona nie zgadza się, żebym wstąpił do klubu sportowego”, „Nie chce słyszeć o
tym, żebym grywał w golfa podczas weekendów”, ,Nie pozwala mi grać w brydża” - są to
dosłowne cytaty zaczerpnięte z moich notatek robionych w czasie sesji terapeutycznych.
Ludzie ci zgłaszali się po pomoc, jedna lub obie strony chciały bowiem robić wszystko
wspólnie i pozostawiały partnerowi niewielką swobodę działania. Nic dziwnego, że wielu
ludzi postrzega małżeństwo jako zniewolenie i drży na samą myśl o nim!
Krąży też mnóstwo dowcipów na temat małżeństwa i rozwodu: „Rozwód jest po prostu
kolejną kłótnią, która nie znalazła rozwiązania”, „Małżeństwo jest zwykle wynikiem braku
właściwej oceny, rozwód - braku cierpliwości, powtórne małżeństwo zaś - braku pamięci”,
„Szaleństwo bywa przyczyną rozwodu, najczęściej jednak małżeństwa”.
Autorzy komiksów przedstawiają małżeństwo jako łańcuch z kulą u nogi. Fatalnie! Dobry
związek stwarza partnerom większe poczucie wolności.
Zanim przejdę do kolejnego mitu, chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię. Pewna para
przyszła do mnie na konsultację z powodu kryzysu małżeńskiego; mąż rozmawiał już nawet
z adwokatem w sprawie rozwodu. Jego żona była w bardzo złym stanie. Twierdziła, że
cierpi na depresję i boi się rozpadu małżeństwa. Mieli czworo dzieci między czwartym a
dziesiątym rokiem życia. Jason tak wyjaśnił swoją postawę:
- Nie wiem, o co tu chodzi. Jestem zdezorientowany. Kocham Laurę i dzieci, ale nie
mogę już tego znieść. Muszę odejść, bo inaczej zwariuję albo dostanę ataku serca.
Zrozumiałem, na czym polega problem, kiedy spotkałem się z nimi indywidualnie. Ich
małżeństwo było pod wieloma względami godne pochwały, ale Laura pragnęła całkowitej
jedności z mężem. Była świetną organizatorką i uwielbiała planować zajęcia dla całej
rodziny, co - zdaniem Jasona - pochłaniało znaczną część jego czasu. Pierwszym krokiem ku
ocaleniu tego wartościowego związku było więc wyłączenie taty z różnych zajęć z dziećmi.
Drugi krok zaproponował sam Jason:
Chciałbym spędzać jedną noc w tygodniu poza domem. Wynajmowałbym sobie pokój w
motelu, sam, żeby popracować, poczytać książkę, zjeść kolację, wykąpać się czy pooglądać
telewizję. Żona i dzieci mają mnie przez sześć wieczorów, siódmy chce mieć dla siebie.
Laura nie była zachwycona tym pomysłem. Podejrzewała, ze Jason chce się umawiać z
inną kobietą. Jeżeli o mnie chodzi, sądziłem, ze naprawdę potrzebował samotności, spokoju
oraz prywatnej przestrzeni emocjonalnej i fizycznej. Podkreśliłem, że żądając od niego
siedmiu nocy, Laura może nie dostać żadnej, za to zgadzając się na sześć, może nie tylko
ocalić małżeństwo, aleje wzbogacić.
Ta historia zdarzyła się przed dziesięcioma laty. Obojgu małżonkom udało się
zaakceptować nowe warunki. Niewielkie ustępstwo na rzecz potrzeby samotności zapobiegło
problemom w udanym związku. Laura wciąż podejrzewa, że Jason widuje się raz w tygodniu
z inną kobietą:
- Nie mam całkowitej pewności, więc tak bardzo z tego powodu nie cierpię. Muszę też
przyznać, że o wiele łatwiej mi z nim teraz żyć i nasze małżeństwo jest naprawdę udane.
MIT 6
NAD MAŁŻEŃSTWEM TRZEBA PRACOWAĆ
Często słyszymy, że dobre rzeczy nie przychodzą same. Że trzeba się bardzo starać, aby
zdobyć coś wartościowego. Nie cenimy więc, nie pragniemy ani nie szanujemy tego, co
osiągamy zbyt łatwo. Podobne przekonania mają ogromny wpływ na nastawienie i system
wartości wielu członków naszego społeczeństwa. Podczas gdy znajdują one swoje
uzasadnienie na arenie sportowej, w dziedzinie związków międzyludzkich mogą pociągnąć
za sobą ponure konsekwencje.
Małżeństwo często (i niesłusznie) porównuje się do ogrodu. Posiadanie pięknego ogrodu
wymaga wysiłku: planowania, uprawy i pielęgnacji. Trudno zdobyć nagrodę za
najpiękniejszy ogród, jeśli ograniczymy się do wysiania kilku nasion i automatycznego
spryskiwania roślin. Musimy włożyć w to więcej pracy - spulchniać glebę, nawozić ją,
pielić i strzyc rośliny.
Czy w małżeństwie może być inaczej? Czy da się utrzymać dobry związek bez
nieustannych starań? Oczywiście, że nie! Czyż nie trzeba pracować w pocie czoła, by
uzyskać coś wartościowego? Czyż małżeństwo nie jest harówką?
Jeśli praca oznacza stawianie czyichś potrzeb nad własnymi, umiejętność słuchania w
godzinach porannych, zdolność do okazywania zrozumienia, wsparcia i miłości o każdej
porze dnia i nocy, unikanie wypowiedzi lub zachowań, które partner mógłby uznać za
obraźliwe, na przykład: „Nieważne!” - to małżeństwo jest niczym więcej jak ciężką pracą.
Małżeństwo jednak wymaga zdolności do ciągłego przystosowywania się, a to coś innego
niż praca. Dwoje ludzi pochodzących z różnych rodzin, o unikalnej kombinacji genów i
chromosomów oraz odmiennych doświadczeniach społecznych i psychicznych, łączy się w
ś
więtym związku i przystosowuje do nawyków partnera. Pozwala to wysnuć podstawowy
wniosek, że wszystkie udane małżeństwa są oparte na kompromisie.
Niektóre autorytety uważają, że niemal wszyscy ludzie mogą stworzyć dobre
małżeństwo, jeśli będą postępować według podstawowych zasad:
-unikać: szufladkowania, obwiniania, osądzania, oskarżania, wynajdowania wad,
żą
dania, ignorowania, atakowania;
-stosować: chwalenie, komplementowanie, słuchanie, dyskutowanie, dziękowanie,
pomaganie, przebaczanie.
Stosowanie się do powyższych wskazówek ma niemal gwarantować udane i szczęśliwe
małżeństwo. Bzdura! Podczas gdy zwolennicy teorii radykalnego behawioryzmu nie uznają
tak nieprecyzyjnych terminów jak „miłość” czy „chemia fizyczna”, większość nas
uświadamia sobie ogromną różnicę między spokojnym i przyjaznym współistnieniem, a
szczęśliwym i wartościowym związkiem.
Małżeństwo wymaga partnerstwa, współdziałania, wspólnych celów i opartego na
szacunku porozumienia, ale jest czymś o wiele więcej niż sumą tych rzeczy. Bez miłości,
uczucia, przyciągania, troski, zrozumienia oraz pewnej zgody w kwestii gustów i
zainteresowań jest ono równie suche jak piasek Sahary.
MIT 7
SZCZĘŚLIWE MAŁŻEŃSTWO WYMAGA CAŁKOWITEGO ZAUFANIA
Każda przesada ma negatywne skutki. Jeśli ktoś jest za wysoki, za chudy, za mądry lub
zbyt drobiazgowy, mówimy, ze lepiej byłoby ująć mu danej cechy. Na przykład zbytnia
ufność może doprowadzić do katastrofy.
W czasie studiów przyjaźniłem się z Garym, studentem drugiego roku medycyny, który od
pół roku był żonaty. Zauważyłem, że jego żona spędza wiele czasu z pewnym młodym
człowiekiem i powiedziałem przyjacielowi, że to wróży kłopoty.
- Daj spokój - zaprotestował Gary. - Mike to mój stary kumpel. Mam dużo nauki, a Sue
nie może w tym czasie przesiadywać w domu. Poprosiłem Mike'a, żeby czasem ją gdzieś
zabrał. W ten sposób Sue chodzi do kina i na przyjęcia, a ja nie mam poczucia winy, że wciąż
się uczę.
Zwróciłem mu uwagę, że Mike jest przystojny, zamożny (podjął pracę w dobrze
prosperującej firmie ojca), a w dodatku wolny. Gary darzył jednak oboje całkowitym
zaufaniem. Wkrótce potem Sue poinformowała go, że ona i Mike się kochają, i poprosiła o
rozwód.
Kolejny, bardziej osobisty przykład pochodzi z wczesnych lat mego małżeństwa. Właśnie
przeprowadziliśmy się do nowego domu. Któregoś dnia wróciłem z pracy i natknąłem się w
salonie na pewnego dżentelmena, który popijał drinka razem z moją żoną.
- To jest Charles - powiedziała. - Mieszka w sąsiedztwie i przyszedł się z nami przywitać.
Jakież to urocze. Pogawędziłem z Charlesem, zaproponowałem mu kolejne piwo, a kiedy
wychodził, podziękowałem za tak miły sąsiedzki gest. Następnego dnia jednak znów go
zastałem po powrocie z pracy i uznałem, że nadużywa naszej gościnności. Powiedziałem to
bez ogródek. Nie chodzi o to, czy między Charlesem i moją żoną do czegoś doszło. Ci z nas,
którzy nie ufają ślepo, lubią mieć się na baczności.
Shirley była żoną Dona przez prawie dwanaście lat. Nie miała powodów, by mu nie
ufać ani podejrzewać go o romans. Nieoczekiwanie jednak ta bystra kobieta zauważyła
dwa niepokojące sygnały. Don, który oglądał dotąd w telewizji tylko informacje
rynkowe i mecze piłki nożnej, zaczął nagle wykazywać zainteresowanie wieczornymi
serialami. Zwykle ubierał się zwyczajnie, ale pewnego dnia wrócił do domu z trzema
krawatami w krzykliwych kolorach.
- Wyglądało mi to na początek romansu. Musiałam zacząć działać, żeby zdusić
sprawę w zarodku, zanim będzie za późno.
Shirley rozpoczęła śledztwo i odkryła, że do firmy Dona przyszła niedawno młoda
recepcjonistka. Chciała z nią porozmawiać, ale po namyśle postanowiła przeprowadzić
najpierw rozmowę z Donem. Wydawało się, że tamta znajomość nie wykroczyła jeszcze
poza fazę flirtu. Recepcjonistka ostatecznie straciła posadę, ale małżeństwo Shirley ocalił
fakt, że nie ufała ona mężowi całkowicie. Wspólnie z Donem pracowali później w moim
gabinecie nad poprawą jakości swego związku.
Czwarty przykład to rozmowa zasłyszana w męskiej szatni pewnego klubu. Wychodziłem
właśnie z sauny, żeby wziąć prysznic, kiedy usłyszałem, jak trzej mężczyźni zastanawiają się,
czy żony są im wierne. Jeden z nich mówił, że chociaż w ciągu piętnastu lat małżeństwa żona
nie dała mu powodów do podejrzeń, nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności. Drugi
zgodził się z nim i dodał, że jego żona na dziewięćdziesiąt procent nie mogłaby go zdradzić,
chyba że zaszłyby wyjątkowe okoliczności - na przykład w jakimś zasypanym śniegiem
miejscu tkwiłaby przez trzy tygodnie razem z Robertem Redfordem. Trzeci mężczyzna był w
stu procentach pewien, że żona nie zdradziłaby go w żadnych okolicznościach. Mówił o jej
surowym wychowaniu religijnym, pruderii, małym zainteresowaniu seksem, niezwykłej nie-
ś
miałości i zahamowaniach, a do tego o nadmiernym dbaniu o opinię, które nie pozwoliłoby
jej podjąć tak dużego ryzyka. Dodał również, że żona nie mogłaby go „oszukać”. W tym
momencie uświadomiłem sobie, że ten mężczyzna był mężem jednej z moich klientek. Jego
ż
ona miała romans i z tego powodu podjęła u mnie terapię.
Dobre małżeństwo nie opiera się na całkowitym zaufaniu, ale na pewnej dozie
niepewności. Absolutna pewność co do czyjejś wierności, lojalności i oddania świadczy o
tym, że traktujemy drugą osobę jak naszą własność. Zbytnia pewność w pewnym sensie
obniża nasz szacunek do niej.
Poczucie lekkiej niepewności nie pozwala partnerom brać niczego za pewnik,
zaniedbywać się, nadmiernie angażować w pracę lub wykazywać brak szacunku.
MIT 8
MAŁŻONKOWIE POWINNI USZCZĘŚLIWIAĆ SIE NAWZAJEM
Jednym z najgorszych błędów, jaki popełnia wielu ludzi, jest przyjmowanie na siebie
odpowiedzialności za uczucia innych: „To moja wina, że Herman jest nieszczęśliwy. Nie
jestem dla niego dostatecznie dobrą żoną”, „Zrobiłbym wszystko, żeby uszczęśliwić Martę,
ale wszelkie moje starania przynoszą odwrotne skutki”.
Szczęście staje się w ten sposób ciężarem, który wielu ludzi bierze na własne barki.
Rodzice czują się winni, bo nie potrafią uszczęśliwić dzieci, te zaś czują, że zawiodły, jeśli
nie udaje im się uszczęśliwić rodziców. Koncepcja „szczęścia” własnego czy też cudzego
służy jako standard wykreślaniu naszego poczucia wartości. Problem w tym, że pojęcie to nie
ma jasnego znaczenia. Czasem oznacza brak cierpienia, depresji, niepokoju lub innych
negatywnych stanów fizycznych czy emocjonalnych. Oznacza to, czego należy unikać, a nie
szukać. Jedną z ujemnych stron takiego pojmowania szczęścia jest przekonanie, że problemy
emocjonalne, rozczarowania i frustracje są niezbywalną częścią życia. Próba ucieczki przed
nieuniknionym wzmaga tylko frustrację i może prowadzić do obwiniania się i jeszcze
większego poczucia nieszczęścia. Zdezorientowany mąż może powiedzieć: „Skoro czasem
czuję się smutny, zły lub zmartwiony, to oczywiste, że źle się spisujesz jako żona. Gdybyś
lepiej wypełniała swoje małżeńskie obowiązki, nie czułbym się tak”.
Interpretując szczęście jako stan spełnienia lub osiągnięcie, ludzie często zadają sobie
następujące pytania: „Czy naprawdę jestem szczęśliwy? Czy inni są szczęśliwsi ode mnie?
Jeżeli nie jestem szczęśliwy, czyja to wina?”. Nadmierna troska o szczęście rodzi zwykle
poczucie bycia nieszczęśliwym. Tak naprawdę szczęścia nie da się osiągnąć dzięki
konkretnym działaniom. Szczęście to produkt uboczny innych zajęć. Pogoń za nim może
wywołać najwyżej frustrację, jeśli nie doprowadzi do nieszczęścia. Ludzie szczęśliwi nie
muszą już koncentrować się na sobie (ani też starać się uszczęśliwiać innych). Biorą za to
odpowiedzialność za swoje uczucia i oddają się przyjemnym zajęciom.
Benjamin Franklin podkreślał, że „[...] stan szczęśliwości nie rodzi się dzięki wielkim
wygranym losu, które rzadko są naszym udziałem; zawdzięczamy go maleńkim dobrodziej-
stwom, które przytrafiają się nam co dzień”. Abraham Lincoln zaś wskazywał na to, że
„Większość ludzi odczuwa szczęście wtedy, gdy się na to zdecyduje”. Wszystkie te
stwierdzenia odnoszą się również do małżeństwa: partnerzy nie ponoszą odpowiedzialności
za uszczęśliwianie siebie nawzajem. Każdy odpowiada za własne szczęście lub nieszczęście.
Oczywiście działania innych ludzi mogą stanowić przeszkody na naszej drodze. Łatwiej
jest być szczęśliwym przy kochającym, pozytywnie nastawionym i wspierającym partnerze
niż takim, który jest agresywny i nadmiernie krytyczny. Jednak zdanie: „Mój partner
unieszczęśliwia mnie przesadnym krytycyzmem” jest psychologicznie nieprawdziwe. Wielcy
filozofowie od tysięcy lat powtarzają, że to nie zdarzenia mają na nas wpływ, ale nasza
interpretacja tych zdarzeń. Należałoby więc raczej powiedzieć: „Czuję się nieszczęśliwa,
ponieważ mój mąż krytykuje mnie w towarzystwie innych ludzi” zamiast: „Mój mąż
unieszczęśliwia mnie, krytykując w towarzystwie innych ludzi”. Poczucie nieszczęścia nie
wynika bezpośrednio z działań innych. Sami się unieszczęśliwiamy z tego powodu.
Problemy pojawiają się zawsze, gdy zaczynamy oczekiwać, że ktoś inny nas uszczęśliwi.
Jak już mówiłem, „planowane” szczęście często kończy się nieplanowaną porażką. Jeśli ktoś
zakłada, że jego szczęście jest w rękach drugiej osoby, będzie pewnie czekał, aż ktoś poda
mu je na półmisku. Oczekiwanie na dostawę lub wyprodukowanie naszego szczęścia
prowadzi bierności i apatii - co z kolei często powoduje depresję. Sytuację komplikuje
dodatkowo fakt, że niektórzy ludzie nie są zdolni do przeżywania radości i szczęścia. Stan ten
określa się mianem anhedonii, czyli niezdolności do czerpania przyjemności lub radości z
doświadczeń przyjemnych dla innych ludzi. Przypomina mi to historię Lionela i Jean.
Przez piętnaście lat Jean stawała na głowie, żeby uszczęśliwić swego ukochanego męża
Lionela. Spełniała wszystkie jego zachcianki. Lionel jednak wciąż był nieszczęśliwy.
- Chciałbym, żeby Jean była bardziej inspirująca, ekscytująca; żeby tworzyła wokół
siebie atmosferę zabawy - powiedział.
Zapytałem, jak bardzo inspirujące, ekscytujące i zabawne jest bycie z nim.
- To nie ma nic do rzeczy – odparł - Kłopot z Jean polega na tym, że tak łatwo ją
zadowolić. Wystarczy jej, że siedzi w domu i czyta albo ogląda telewizję. Ja potrzebuję
czegoś więcej.
Tak naprawdę Lionel był malkontentem. Miał talent do wyszukiwania wad we wszystkim
i u wszystkich (także u siebie). Mimo to Jean obwiniała siebie, twierdząc, że Lionel byłby
szczęśliwszy, gdyby ona okazała się lepszą żoną. Musiało minąć wiele lat, zanim zrozumiała,
ż
e nie da się nikogo uszczęśliwić, a szczególnie Lionela, oraz że najlepiej zrobi, zajmując się
własnym szczęściem i pozwalając mężowi na to samo. Kiedy wreszcie przestała brać na
siebie odpowiedzialność za zadowolenie partnera, stała się bardziej zrelaksowana, otwarta i
mniej spięta. Odkrywszy, że Jean nie obwinia się już za wszystko co złe w jego życiu, Lionel
skuteczniej zajął się sobą. Zaczął jeździć na nartach, grać w tenisa i żeglować. Wstąpił też do
klubu książki i zapisał się na kurs literatury angielskiej.
Wzięcie odpowiedzialności za swoją satysfakcję i poczucie spełnienia zwiększa
prawdopodobieństwo, że nasze życie, a szczególnie małżeństwo, przyniesie nam radość i
korzyści. Jeśli ktoś ustawia nam przeszkody, należy zareagować asertywnie i pozytywnie.
Ani twoi partner, ani nikt inny nie może cię uszczęśliwić, podobnie jak ty nie powinieneś
pozwalać komukolwiek na psucie ci zabawy czy dobrego nastroju.
MIT 9
DOBRZY MAŁŻONKOWIE POWINNI „PRAĆ BRUDY" W DOMU
Bert ostatecznie, choć niechętnie, zgodził się umówić ze mną na wizytę. Valerie, jego
druga żona od ośmiu lat, była już u mnie trzykrotnie z powodu swej depresji, problemów
w pracy, a przede wszystkim nadużyć, których ofiarą pada w domu. Poprosiłem, żeby
przyprowadziła Berta. Chciałem usłyszeć jego wersję wydarzeń.
Zaznaczywszy, że nie jest „świrem” i że przyszedł tu wyłącznie po to, by pomóc w
problemach Valerie, Bert zachęcił mnie, abym „walił prosto z mostu”. Zapytałem, czy to
prawda, co mówiła Valerie, że na nią wrzeszczał, wybił kiedyś pięścią dziurę w ścianie,
wyrzucił przez okno kolorowy telewizor i uderzył ją w brzuch. Czy naprawdę chciał
oblać swego czternastoletniego pasierba gorącą kawą, która na szczęście wylądowała
tylko na nowej tapecie w kuchni? Bert wzruszył tylko ramionami i powiedział rzeczowo:
- Wie pan, jak to jest, doktorze. Jeśli człowiek nie może upuścić w domu nieco pary, to
nabawi się wrzodów albo zawału.
Bert był wyrazicielem dość częstej opinii, że dom jest miejscem, w którym „pierze się
brudy”. W pracy bowiem rzadko można sobie pozwolić na pełną ekspresję uczuć. Tam ludzie
starają się zachowywać jak najlepiej, okazywać takt i dyplomację, hamować swój
temperament i starannie rozważać każdą reakcję. W domu natomiast mogą sobie pozwolić na
spontaniczność oraz uwolnienie nagromadzonych w ciągu dnia emocji. Takie błędne
przekonanie prowadzi czasem do negatywnych zachowań.
Nie jestem tu bynajmniej rzecznikiem powstrzymywania się od wszelkiej spontaniczności
i prezentowania nienagannej uprzejmości w związku. Dzielenie się swymi uczuciami,
otwartość i nieformalność zachowań są podstawą udanego małżeństwa. Nie wolno jednak
przy tym przekraczać granic dobrego smaku. Swoboda w małżeństwie nie jest zaproszeniem
do atakowania cudzego poczucia godności czy szacunkiem okazywanym za pomocą
wybuchów emocji.
Ż
ona znanego chirurga nagrała kiedyś ich kłótnię małżeńską na kasetę i przyniosła ją na
sesję terapeutyczną. Usłyszałem następującą przemowę jej męża: „Jesteś kompletną idiotką.
Pochodzisz z rodziny niewyuczonych chłopów. Twoje miejsce jest w rynsztoku. Jesteś nie
tylko głupia, ale i zła. Jesteś beznadziejną matką; w ogóle nie powinnaś mieć dzieci. Może o
tym nie wiesz, ale każdy, kto cię pozna, czuje do ciebie odrazę. Chciałbym doszukać się u
ciebie czegoś dobrego, ale po prostu nic takiego nie ma. Jesteś zrzędliwą, nudną, zaniedbaną
suką. Zrobiłabyś przysługę mnie i całemu światu, gdybyś nareszcie umarła!”.
Co wywołało ten niepohamowany wybuch? Zakwestionowała jego opinię. Szczegóły nie
są istotne; ośmieliła się insynuować, że wykazał brak rozwagi i taktu wobec pewnego
krewnego. Minęło kilka godzin i mąż jak zwykle okazał skruchę, i błagał ją o przebaczenie,
twierdząc, że nigdy tak nie myślał.
Oglądałem w swoim gabinecie wiele destrukcyjnych potyczek między skądinąd
dystyngowanymi i wykształconymi osobami. Najbardziej dramatyczne sceny sztuki Kto się
boi Wirginii Woolf wypadały przy nich niezwykle blado. Większość tych ludzi nigdy nie
pozwoliłaby sobie na podobne zachowania wobec przyjaciół, kolegów czy nawet innych
członków rodziny (z wyjątkiem dzieci). Ciekawe, że obcych traktujemy najczęściej
uprzejmie, dopuszczając się nadużyć wobec najbliższych nam osób. Często radzę partnerom:
„Traktujcie się co najmniej z takim szacunkiem, jakim darzycie zupełnie obcych ludzi”.
Wypierana agresja jest przyczyną większości problemów małżeńskich oraz rozwodów.
Zamiast szukać prawdziwego źródła frustracji, ludzie często tłumią złość, doprowadzając się
do stanu wrzenia, by po powrocie do domu kopnąć psa, uderzyć dziecko lub zaatakować
partnera. Wielu nie widzi w tym niczego niewłaściwego: przecież zachowują się naturalnie i
są sobą. Rozładowują tylko napięcie!
Kolejny mit, który wiąże się z przedstawionymi tu problemami, to przekonanie, że dobre
małżeństwo opiera się na bezwarunkowo pozytywnym nastawieniu.
Często słyszy się frazes, ze ludzie chcą być kochani dla samych siebie. Pragną
niemożliwego oddania i przywiązania jakby byli kimś nieodparcie pociągającym - mimo
swego nagannego postępowania. Prawdziwa miłość nie jest, ich zdaniem, reakcją na czyjeś
poczucie humoru, wdzięk, zaangażowanie czy rozwagę. Ci ludzie chcą być kochani,
wykazując jednocześnie rażący brak wszelkich zalet i oferując partnerowi wyłącznie żal.
Mylnie zakładają ze dopiero w obliczu wszelkich możliwych przykrości partner udowadnia,
ż
e kocha ich dla nich samych.
Osoby posiadające tak niefortunne oczekiwania (a wbrew pozorom nie należą one do
wyjątków) doprowadzają swych partnerów do punktu krytycznego. Sprawdzają granice
cudzej wytrzymałości w nadziei na przeżycie nieograniczonej akceptacji. Nigdy też nie
znajdują tego, czego szukają, ponieważ miłość i pozytywne nastawienie opierają się na
wzajemności i warunkowaniu.
Bliskie związki wymagają tej samej uprzejmości, grzeczności i szacunku, co kontakty z
obcymi ludźmi. Serdeczność, takt i dobry humor pomagają wytworzyć w domu atmosferę
odprężenia i miłości. Nasze zachowanie zależy od nas samych. To my decydujemy, czy
okażemy komuś grzeczność, czy może potraktujemy go agresywnie. Każdy wybuch gniewu
domaga się jednak zapłaty.
Jeszcze jeden popularny mit dotyczący tego aspektu związków głosi, że prawdziwa miłość
sprawia, iż nigdy nie musimy za nic przepraszać. W rzeczywistości jednak, o ile
małżonkowie nie są gotowi przeprosić się nawzajem oraz przyznać do błędu i nierozwagi, ich
związek będzie pełen urazy, napięcia, a nawet nienawiści. Jeśli więc zrobiłeś coś, czego
ż
ałujesz, koniecznie o tym powiedz.
MIT 10
DOBRY MĄŻ REPERUJE WSZYSTKO. DOBRA ŻONA ROBI PRANIE
Ważną rolę w tym, co zamierzam tu napisać, odgrywa nasza tendencja do radzenia sobie
samemu i naprawiania wszystkiego oraz przekonanie, że prace domowe da się podzielić na
typowo męskie i kobiece. Wielu ludzi sądzi, że małżonek zaniedbujący wypełnianie
przypisanych mu obowiązków w określonym czasie nie wypełnia swych powinności
małżeńskich.
Dużo się dziś mówi o równych prawach, upadku stereotypów w kwestii płci oraz o
nacisku na indywidualność. Mimo to jestem przekonany, że ukryta kamera śledząca
zachowania małżonków w każdym domu ukazałaby przede wszystkim mężczyzn
trzymających w rękach narzędzia: młotki i gwoździe, piły, tokarki, łomy, klucze maszynowe,
ś
rubokręty i tym podobne. Ale gdyby tych wymachujących narzędziami mężczyzn poprosić o
zrobienie prania, zapewne wielu z nich patrzyłoby na pralkę jak na kosmiczną konstrukcję,
która może za chwilę eksplodować.
Jeżeli nawet nieco przesadzam, opisana dalej historia pokaże, jakie problemy
małżeńskie może zrodzić ścisły podział obowiązków i oczekiwań między przedstawicieli
obu płci.
Keith chętnie powierzyłby domowe obowiązki komuś innemu.
- Stać mnie na to, żeby komuś za to zapłacić - mówił. - Cena nie gra roli. Ciężko
pracuję przez cały tydzień. Mam prawo do odpoczynku w czasie weekendu.
Avril protestowała:
- Mężczyzna powinien interesować się domem i traktować go jak swoją chlubę. Jeśli nie
włoży weń własnej pracy, nie będzie umiał go docenić. Mój tata miał swoje motto życiowe -
dodawała - „Nigdy nie proś obcych o zrobienie czegoś w swoim domu”. Prace domowe są
twoim obowiązkiem. Nie proszę przecież, żebyś robił pranie czy gotował.”
Bezskutecznie próbowałem nakłonić ją, by złagodziła nieco swoje surowe zasady.
Dyskusja toczyła się wówczas wokół trawy na podwórku, którą Keith kosił w niedzielne
poranki. Za każdym razem Avril znajdowała jakieś niedociągnięcia. Kosił nierówno,
zostawiał zygzak pośrodku trawnika lub jeszcze coś innego. Zadałem jej oczywiste pytanie:
- Dlaczego sama nie skosisz tej trawy?
Rzuciła mi miażdżące spojrzenie i odpowiedziała chłodno:
- To nie należy do mnie.
Ze smutkiem przyznaję, że nie udało mi się pomóc tej parze. Myślę, że wciąż się spierają
o to, do kogo należy wykonanie jakiejś czynności.
Sztywny podział ról na męskie i kobiece zamiera w ostatnich latach. Coraz mniej par kłóci
się o przypisane danej płci zadania. Niezależnie od tego, ludzie wciąż odgrywają scenariusze
podobne do opisanego w niniejszym rozdziale. Głównym punktem zapalnym jest często fakt,
ż
e dana czynność nie zostaje wykonana w określonym czasie. Meryl zgadza się pomóc
Maksowi w wypełnieniu zeznania podatkowego, ale on chce, by zrobiła to teraz, ona zaś
pragnie najpierw zakończyć inne sprawy. Bonnie prosi męża, by przesadził krzew po
powrocie z pracy, on jednak chce z tym poczekać do weekendu. Doradzam tym parom
przedyskutowanie ograniczeń czasowych oraz uznanie faktu, że nie stanie się nic złego, jeśli
coś doczeka się załatwienia poza ustaloną porą. Jeśli jednak zwłoka jest nazbyt długa,
spróbujcie spisywać umowy warunkowe (np. jeśli tego nie naprawisz, po 2 tygodniach
wzywam hydraulika).
Radziłbym działać w porozumieniu, unikać walki o władzę oraz stawiania wygórowanych
żą
dań, pomagać sobie chętnie w różnych zadaniach i obowiązkach domowych. Wszystko
może nam zbrzydnąć, jeśli spełniamy dobre uczynki z uczuciem niechęci wobec partnera.
MIT 11
NARODZINY DZIECKA NAPRAWIĄ NIEDUANE MAŁŻEŃSTWO
Dzieci najczęściej konsolidują i wzbogacają dobre związki. Jeśli jednak małżeństwo jest
nieudane, mogą stanowić dodatkowy ciężar, który jeszcze pogorszy sprawę.
Większość ludzi przyznaje, że bycie dobrym rodzicem nie jest łatwym zadaniem. Ciąży na
nim ogromna odpowiedzialność. Narodziny dziecka mogą wydobyć na światło dzienne ukryte
konflikty i znaczące różnice zdań u par, które żyły dotąd w zgodzie. Jeśli harmonia w
związku ma przetrwać w obliczu faktu pojawienia się dziecka, partnerzy powinni uzgodnić
między sobą poglądy na temat jego wychowania i dyscypliny, wykształcenia, lokalizacji
domu, wydatków, a także różne kwestie natury osobistej oraz dotyczące związków z innymi.
Małżeństwa nieszczęśliwe lub przechodzące kryzys często przeżywają konflikt między
osobistymi ambicjami partnerów a dobrem rodziny. Spotykałem wielu ojców, którzy nie
umieli sobie odmówić kupna drogiego samochodu, ale odmawiali pieniędzy na wyżywienie
czy ubrania dla żony i dzieci. Nowoczesne trendy społeczne nakazują „być sobą” oraz „żyć
własnym życiem”. Podobne idee pozostają często w konflikcie z potrzebami rodziny. Jej
dobro wymaga ustawiania siebie na drugim miejscu.
Socjolodzy badający tę kwestię sugerują, że większość rodzin ma wiele problemów z
tak postawionym wyborem. Ludzie uważają, że towarzyszące mu napięcie, kłótnie i
nieporozumienia są nieuniknioną częścią rodzinnego życia. Niektórzy twierdzą nawet, że
brak tych nieporozumień i konfliktów wskazuje na poważniejsze problemy. Tak więc brak
harmonii uznawany jest za normę!
Rzeczywiście, drobne sprzeczki i różnice zdań są przejawem „normalności” i nie powinny
budzić niepokoju. Pierwsze małżeństwo musi wywoływać tarcia. Dwoje różnych ludzi z
różnych domów musi się nieustannie dopasowywać, jeśli zależy im na harmonijnym związku.
Jednak sprzeczki między małżonkami grożą trwałym rozłamem, o ile nie podejmą oni
odpowiednich kroków w celu rozwiązania konfliktu (na przykład podejmując terapię).
Jakie są szansę na to, że narodziny lub adopcja dziecka złagodzą napięcie między
małżonkami? Na krótką metę pojawienie się niemowlęcia może odciągnąć uwagę obojga
od istniejących konfliktów. Prędzej czy później wypłyną one jednak na powierzchnię,
zwłaszcza, że pojawia się dodatkowy obowiązek opieki nad istotą całkowicie zależną.
Dobrym przykładem będą tu Celia i Frank. Ich związek od początku przebiegał dość
burzliwie. Zdecydowali się jednak na zawarcie małżeństwa, pomimo częstych i gorących
sporów. Dlaczego?
- Żarliśmy się jak pies z kotem, ale kochaliśmy się i mieliśmy nadzieję, że sytuacja
poprawi się po ślubie - tłumaczyła Celia.
Błąd! Oto kolejny mit. Zamiast poprawić jakość ich związku, małżeństwo postawiło przed
nimi dodatkowe wymagania i obowiązki. Doszło do tego, że oboje uciekali się do przemocy
fizycznej. Poprosili mnie o pomoc dopiero wtedy, gdy ich wspólne życie zamieniło się w
pasmo nieustających kłótni.
Ich problemy miały źródło w najwcześniejszych doświadczeniach obojga. Frank widział u
Celii niektóre cechy swojej matki, z którą walczył od chwili rozwodu rodziców, to jest od
czasu, kiedy skończył jedenaście lat. Opisywał rodzicielkę jako surową i rygorystyczną.
Reagował więc przesadnie na wszelkie oznaki niezadowolenia Celii. Dodatkowo czuł się
niekochanym dzieckiem i z tego powodu miał ogromne zapotrzebowanie na uczucie. Z kolei
Celia bardzo wcześnie nauczyła się samodzielności. Jej rodzice byli alkoholikami i musiała
dbać o siebie oraz o sześć lat młodszego brata. Wyniosła jednak z tamtego okresu poważny
uraz i ilekroć Frank wypijał kieliszek wódki lub więcej niż kilka piw, wpadała we wściekłość.
Zaledwie dotknęliśmy tych oraz innych problemów w terapii, kiedy Celia oświadczyła, że
jest w ciąży. Frank nakłaniał ją do aborcji, ale ona pragnęła urodzić dziecko, które jej
zdaniem miało rozwiązać wszystkie problemy i umocnić ich związek. Frank spytał mnie o
opinię w tej sprawie. Powiedziałem, że najlepiej jest, gdy dziecko zjawia się w rodzinie, w
której panuje zgoda. Celia zdecydowała się urodzić.
Nadal prowadziłem terapię tej pary i udało nam się rozwiązać pewne nieporozumienia,
wynikające często z nadmiernej wrażliwości obojga. Później Celia urodziła córeczkę i minęły
trzy miesiące, zanim znów do mnie przyszli.
- Jest okropnie! – wykrzyknęła Celia
- To łagodne określenie – zgodził się Frank.
Jednym z ważniejszych problemów było to, że dziecko nie pozwalało im spać. Co gorsza,
nienasycona potrzeba uczucia u Franka była poważnie zaniedbywana.
- Jest zły o to, że spędzam czas z dzieckiem - mówiła Celia. - Czuję się, jakbym miała
dwoje dzieci. Frank jest zazdrosny o własne dziecko!
Moje próby udzielenia im pomocy w rozwiązaniu problemów i ustanowieniu dobrej
relacji spełzły na niczym. Ich małżeństwo zakończyło się rozwodem Być może związek ten
ź
le rokował od samego początku Sama terapia nie mogła mu pomóc. A może dałoby się go
ocalić gdyby sprawy nie skomplikowały się przez tak wczesne narodziny dziecka.
Zarówno kobiety, jak i mężczyźni hołdują tendencjom indywidualistycznym. Jednak
rodzicielstwo wymaga mężów i żon, którzy zgadzają się poświęcić wiele swoich
egoistycznych dążeń. Harmonijne funkcjonowanie rodziny stawia jakość „my” w miejsce
„ja”. Narodziny dziecka to chwila kryzysu, który wyznacza nowe zadania. Jeśli jakaś para
nadal żyje według nawyków nieodpowiednich dla tej sytuacji, czeka ją nieunikniony rozpad
rodziny.
Komentarz
Badania sugerują, że dzieci z rozbitych rodzin nie radzą sobie równie dobrze jak dzieci
mieszkające z obojgiem rodziców. Niektórzy wysnuwają stąd wniosek, ze dzieciom byłoby
lepiej z rodzicami nawet w domu, w którym panują trudne do zniesienia napięcia. Myślę, że
kwestia ta wymaga bardziej szczegółowych badań, jednak moje doświadczenia kliniczne
każą mi sądzić, że dzieciom lepiej jest po rozwodzie rodziców, którzy czuli się przedtem
nieszczęśliwi i krzywdzili siebie nawzajem. Oczywiście, więcej szczęścia mają te dzieci,
których rodzice zdołali się porozumieć w kwestii rozwodu i nie postawili ich na linii frontu.
Nie dalej jak dzisiaj spotkałem parę, która nie miała ze sobą prawie nic wspólnego. Nigdy
nie powinni byli brać ślubu. Żona uważała, że dziecko poprawi ich związek! Nie reagowała
na mój sprzeciw. Drżę na myśl o tym, że kolejna niewinna istota będzie cierpieć,
wychowywana w nadzwyczaj zaburzonej atmosferze.
Posiadanie dziecka to olbrzymia odpowiedzialność, która musi spowodować powstanie
nowych napięć w małżeństwie. Jeśli związek nie jest skonsolidowany i harmonijny,
pojawienie się potomka tylko pogorszy sprawę. Przejawem okrucieństwa jest więc
wprowadzanie dziecka w sytuację pełną napięć i niepewności. Ono nie jest zabawką, którą
można odrzucić w kąt.
MIT 12
MAŁŻEŃSTWO TO PARTNERSTWO DOSKONAŁE
Równe prawa, równe możliwości, równa zapłata i równy czas - to slogany. Wielu ludzi
utożsamia pojęcia równości i demokracji, traktując je jako najwyższą wartość. Mówimy o
wykorzystywaniu, ilekroć nie dochodzi do równego podziału dóbr. Idee egalitarne kojarzy się
z wolnością. Oświecony „pan na zamku” nie prosi już o fajkę, kapcie ani drinka.
Współczesny mężczyzna z miasta uwija się przy gorącym piecyku (częściej wciska guzik
kuchenki mikrofalowej), podczas gdy jego niezależna zawodowo żona odpoczywa w salonie
przy drinku i wiadomościach giełdowych.
Złagodzenie sztywnych wymogów ról narzuconych danej płci oraz stereotypów zajęć
typowo męskich lub kobiecych odzwierciedla rzeczywisty postęp i wzrost naszego poziomu
ś
wiadomości. Jednak błędne rozumienie idei podziału pół na pół, jak również przekonanie o
potrzebie równego udziału obojga małżonków, zawiodło niejeden związek na manowce.
Wiele par zdaje się nie dostrzegać faktu, że ludzie mogą być sobie równi, ale jednocześnie
różnić się między sobą. Tak więc, w zależności od okoliczności, partnerstwo może wypadać
lepiej przy podziale 60-40, 70-30, 75-25 niż 50-50. Przedstawię kilka przykładów na poparcie
tej tezy: Harold chwalił się tym, że jest feministą; potrafił też natychmiast zauważać nawet
najsłabsze oznaki męskiego szowinizmu u siebie i innych. Kiedy ożenił się z Marge, nalegał,
by podzielili między sobą wszystkie obowiązki po połowie.
- W końcu oboje pracujemy, tyle samo zarabiamy i wracamy do domu jednakowo
zmęczeni. Będziemy gotować na zmianę.
Propozycja Harolda wydawała się całkowicie na miejscu, to był uczciwy podział. Jednak
mężczyzna zapomniał o pewnej niezwykle znaczącej sprawie. Nie umiał gotować! Jego
zaplanowane z wielkim zapałem potrawy często były niejadalne, a czas i wysiłek włożone w
przygotowanie najprostszego nawet posiłku (nie wspominając o stratach materialnych)
sprawiały, że jego wyobrażenie na temat równego podziału pracy okazywało się
marnotrawstwem. Natmiast Margie uwielbiała gotować. Z niezwykłą łatwością
przygotowywała urozmaicone, odżywcze i smakowite dania. Tak więc Harold pominął
najważniejsze elementy w ich związku.
Wielu ludzi decyduje się na nierówny podział pracy, ponieważ jest
im tak wygodnie. Mam
przyjaciela, księgowego i kucharza z zamiłowania który dźwiga na swych barkach niemal
wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem domu. Posługuje żonie, a podział prac
między
nimi oceniam na 90-10. Tak ustalili wspólnie i to im odpowiada. I na
odwrót, znam
takie związki, w których panuje tradycyjny podział: żony gotują, sprzątają, piorą i robią
zakupy. Nie uważam, by istniało jedno rozwiązanie dla wszystkich. Małżeństwo to złożony
układ dwojga ludzi - to, co przynosi prawdziwą satysfakcję jednym, stając się źródłem ich
miłości, dbałości i szacunku, może okazać się destrukcyjne dla innych.
Sally-Anne podkreślała, że uwielbia zajmować się domem. Andy ciężko pracował na ich
utrzymanie, a kiedy wracał do domu, ona dbała o jego wygodę.
- Niektóre kobiety mówią mi wprost, że jestem ofiarą prania mózgu, że powinnam
przyłączyć się do jakiejś grupy rozwoju i wydorośleć. Moim zdaniem jednak człowiek
dorosły dokonuje samodzielnych wyborów, a to właśnie jest mój wybór.
Niestety, nazbyt wielu ludzi uważa, że istnieje tylko jeden słuszny pogląd na świat i
zwykle jest to właśnie ich pogląd.
Często śmieszą mnie pary, które prowadzą dokładną punktację: „Ugotowałam pięć
obiadów, a ty tylko dwa. Wyniosłam śmieci cztery razy, a ty ledwie trzy. Dwa razy zrobiłem
pranie, a ty raz. Odkurzyłem dywan w salonie sześć razy, a ty raz, i to niedokładnie”.
Od czasu do czasu proszę klientów, by robili notatki mające na celu uświadomienie im
tego, co dzieje się w ich związku. Potrzeba udowadniania, że wkładamy w coś o wiele więcej
wysiłku niż partner to sygnał podstawowego poczucia braku miłości, szczerej troski i głębo-
kiego przywiązania.
Kiedy naprawdę kogoś kochamy, cieszy nas możliwość zrobienia czegoś dla tej osoby; to
przyjemność, jeśli nie radość z możliwości ułatwienia jej życia. Kiedy więc obserwuję, jak
małżonkowie podliczają punkty, krzycząc: „Jesteś mi to winien!”, stwierdzam ze smutkiem,
ż
e prędzej czy później dadzą zatrudnienie adwokatom w sprawie rozwodowej.
MIT 13
MAŁŻEŃSTWO MOŻE SPEŁNIĆ WSZYSKTKIE TWOJE PRAGNIENIA
Nawet w dzisiejszej dobie oświecenia i emancypacji wielu ludzi uważa zawarcie
małżeństwa za zwieńczenie wszelkich dążeń i oznakę sukcesu. Zdaniem tych osób
małżeństwo zapewnia szczególną pozycję społeczną. Potwierdza czyjąś osobistą wartość;
pokazuje światu, ze ktoś pragnie nas na tyle by się z nami związać. Podobne wyobrażenia, z
powodu uwarunkowań społecznych, mają najczęściej kobiety. Określenie „kawaler” nie ma
tak lekceważącego wydźwięku jak „panna” czy „stara panna”. Także mężczyźni jednak
padają czasem ofiarami mitu o małżeństwie jako spełnieniu ich marzeń. Pewien dowcipniś
zauważył, ze „każda kobieta po trzydziestce była proszona o zawarcie małżeństwa,
przynajmniej przez swoich rodziców”. (Mimo że nasze społeczeństwo poczyniło znaczne
postępy na drodze równouprawnienia, rodzice wciąż o wiele bardziej troszczą się o zawarcie
małżeństwa przez córki niż przez synów).
Betty wyrażała poglądy wielu kobiet, które przychodziły do mnie z powodu niskiego
poczucia własnej wartości. Uważała się za „ofiarę losu”. Była atrakcyjną i zadbaną kobietą.
Miała wiele przyjaciółek, a także kilku dobrych „kumpli”, jednak od czasu jej rozwodu przed
sześcioma laty nie spotkała ważnego dla niej mężczyzny. W wieku trzydziestu dziewięciu lat
Betty piastowała odpowiedzialne i dobrze płatne stanowisko, zajmując w firmie wysoką
pozycję, jaką osiągnęło ledwie pięć procent pracowników - niezależnie od płci. W jej
własnych oczach jednak to wszystko nie miało żadnego znaczenia. Na podstawie
irracjonalnych wniosków obwiniała się o rozpad swego małżeństwa, i - co gorsza - o to, że w
ciągu sześciu lat nie umiała stworzyć trwałego związku z kimś godnym ponownego
zamążpójścia. Wobec takich faktów wszystkie jej osiągnięcia nie miały wartości. Nie udało
jej się wyjść za mąż, była więc „nikim”. Trzydziestopięcioletnia Lynn miała podobne
problemy z poczuciem własnej wartości. W przeciwieństwie do Betty była jednak mężatką i
miała dwójkę dzieci.
Wychowywano mnie na żonę i matkę - mówiła. – Już w dzieciństwie wbijano mi to do
głowy. Uczyłam się szycia, gotowania i pieczenia. Po szkole średniej wybrałam college nie ze
względu na poziom nauczania, ale opinię miejsca, w którym toczy się odpowiednie życie
towarzyskie. Podjęłam tam naukę, żeby znaleźć męża, i to mi się udało. Pobraliśmy się z Joe
zaraz po skończeniu szkoły.
Od tamtej pory minęło trzynaście lat i Lynn, dochowawszy się dwóch synów, dwunasto- i
dziesięciolatka, odegrała do końca przewidzianą dla siebie rolę.
- To nie żart! Mamy nawet biały płotek, samochód osobowo-towarowy i psa!
Jednak zamiast sycić się spełnieniem życiowych marzeń, Lynn zaczęła odczuwać pewien
niepokój.
- Te uczucia zaczęły napływać powoli, aż wreszcie odważyłam się zadać sobie pytanie,
czy to jest wszystko, czego można oczekiwać od życia.
Fran miała w głowie spory zamęt. Jej rodzina i wychowanie przypominały historię Lynn,
ale w wieku czterdziestu dwóch lat stała się jedną z ofiar „młodszej kobiety”. Jej mąż
nawiązał romans z sekretarką i opuścił Frań przed ośmioma miesiącami.
- Zaprogramowano mnie na bycie żoną - powiedziała. - Tylko to potrafię robić.
Także w jej wypadku małżeństwo miało spełnić wszelkie oczekiwania.
- Tylko tego chciałam; byłam absolutnie szczęśliwa.
Betty, Lynn i Fran, chociaż znalazły się w różnych okolicznościach, padły ofiarą tego
samego mitu o małżeństwie jako spełnieniu wszystkich marzeń. W jaki sposób można
pomóc kobietom o podobnych przekonaniach? Należy umożliwić im pozyskanie szerszej
perspektywy na świat, w której małżeństwo jest tylko jednym z elementów (i to nie
podstawowym) szczęśliwego i spełnionego życia.
Jeśli człowiek ma dobrze funkcjonować, potrzeba mu szerokich umiejętności
interpersonalnych. Dobre i trwałe relacje z ludźmi wymagają zdolności odczuwania
sympatii oraz innych pozytywnych uczuć, zawierania przyjaźni, a także koleżeńskich
związków z innymi. Sprawność seksualna to istotny czynnik w budowaniu poczucia
własnej wartości i pewności siebie. (Przekonanie o tym, że miłość gwarantuje udany seks
jest kolejnym mitem; zob. Mit 23). Jednak sprawność i znajomość technik seksualnych nie
wystarczają do tworzenia trwałego związku miłosnego. Praca oraz inne bodźce i zajęcia w
ś
wiecie zewnętrznym mogą zapobiec domowej nudzie. Są również
mężczyźni i kobiety,
którzy spełniają się wyłącznie w życiu rodzinnym. Poświęcenie dla domu to nic złego, pod
warunkiem ze nie czyni z ciebie ofiary w obliczu rozpadu rodziny, jak w wypadku Fran.
Jak wielu szczupłych, atrakcyjnych i dobrze wychowanych ludzi
niemal natychmiast po
zawarciu małżeństwa zaczyna się zaniedbywać, tyć i nieprzyjemnie zachowywać? Dotąd
dokładali wszelkich starań, by wypaść jak najlepiej w oczach innych. W jakim celu? Żeby
usidlić niczego nie podejrzewającą ofiarę. Po podpisaniu umowy małżeńskiej nie musieli
się już starać. Jakież to smutne!
Małżeństwo jako obietnica spełnienia wszystkich marzeń związane jest z mitem o
romantycznej miłości. Ma przy tym kilka oddzielnych cech. Jeśli ktoś uważa, że
małżeństwo to związek „do grobowej deski”, często stosuje szantaż emocjonalny: „Nie
mogę bez ciebie żyć. Zabiję się, jeśli mnie porzucisz”. Nazbyt wiele takich związków trwa
latami, nie tyle z miłości, wzajemnej troski czy szczęścia, ile z poczucia winy i lęku.
Partner staje się „emocjonalnym tlenem”, bez którego nie sposób żyć. Tacy ludzie mówią
swoim małżonkom: „Jesteś dla mnie wszystkim; jesteś całym moim światem”. Chora
zależność rodzi niechęć po obu stronach. Osoba zależna odrzuca swego „zbawiciela”, po-
nieważ nie jest w stanie się bez niego obyć, podczas gdy „silniejszy” partner bywa często
zły i przestraszony, czując się schwytany w pułapkę. Podobne małżeństwa nazywamy
„związkami symbiotycznymi”. Oznacza to, że jedna osoba oczekuje od partnera
zaspokojenia swych i neurotycznych pragnień; relacja w takim związku opiera się bardziej
na wykorzystywaniu niż wzajemnym wsparciu i uczuciu.
Dojrzała miłość nie zamienia drugiej osoby w „emocjonalny tlen”. Osoba dojrzała
mówi: „Mogę bez ciebie żyć. Wolę jednak żyć z tobą, ponieważ cię kocham. Mam
nadzieję, że czujesz to samo do mnie”. Niedojrzałe przywiązanie do drugiej osoby wyraża
się zgoła inaczej, na przykład: „Jesteś mój i nigdy nie pozwolę ci odejść”. W takich wypad-
kach często mamy do czynienia z szantażem emocjonalnym i podobnymi taktykami walki
o władzę.
Zatrzymywanie kogoś w pułapce nieudanego związku nie jest dobrym pomysłem!
Mimo to wielu ludzi, dla których małżeństwo stanowi całe ich życie, robi wszystko, by je
utrzymać, choć wiedzą, że partnerzy nie kochają ich, nie pragną ani nie darzą szacunkiem.
W takich małżeństwach, które w istocie dawno się rozpadły, zwykle brak szczęścia,
zdrowego poczucia wspólnoty, miłości, uprzejmości, szczerej troski i radości.
Udane małżeństwo to niezwykle istotny, upragniony składnik satysfakcjonującego
ż
ycia, ale nie jedyny. Przekonanie o tym, że jest ono wszystkim, może przynieść jedynie
cierpienie i rozczarowanie.
Komentarz
Powszechne problemy małżeńskie oraz wysoki wskaźnik rozwodów mogłyby pewnie
zostać złagodzone, gdyby ludzie mieli większą
ś
wiadomość natury tego związku. Nie
należy brać ślubu z powodu presji środowiska lub rodziców. Nie można też lekceważyć
własnych przeczuć ostrzegających przed nieudanym związkiem. Czasem warto posłuchać
intuicji, zamiast ślepo wierzyć „sercu”. Nawet jeśli nie odczuwacie niepokoju ani
wątpliwości, warto zwrócić się do mądrego doradcy, który może pomóc zaoszczędzić wam
wielu cierpień w przyszłości.
MIT 14
PRAWDZIWI KOCHANKOWIE ODGADUJĄ SWOJE MYŚLI I UCZUCIA
Oto kolejne przekonanie związane z romantyczną ułudą (mit 2). Często słyszymy o
tym, że prawdziwi kochankowie powinni być jednomyślni lub „nadawać na tej samej fali”.
Słowa są zbyteczne. Także w brukowcach można przeczytać: „Ich oczy spotkały się i w tej
sekundzie każde z nich wiedziało, co myśli i czuje to drugie”. Prawdziwa miłość
obdarowuje nas więc zdolnościami telepatycznymi!
Podobnie jak każdy inny mit małżeński, i ten nosi w sobie ziarenko prawdy.
Powszechna opinia w tym względzie jest jednak bardzo przesadzona. Dobrzy przyjaciele,
kochankowie, małżonkowie, a nawet współpracownicy rozumieją się do pewnego stopnia i
pozostają wrażliwi na uczucia, opinie i preferencje drugiej osoby. Mogą również nauczyć
się dość trafnie odczytywać reakcje partnera: „Zauważyłem błysk w twoim oku, kiedy
Charlie zaczął opowiadać o swym ostatnim podboju i uświadomiłem sobie, że jeśli
natychmiast nie wyciągnę go z pokoju, to rozbijesz mu nos”, „Dokładnie wiedziałem, o
czym myślisz, kiedy Grace zaczęła opowiadać o tym tygodniu spędzonym w Meksyku”.
Równie dobrze można błędnie odczytać cudze reakcje. Oto przykład typowego dialogu:
Adam: Dlaczego jesteś zła?
Sue: Nie jestem zła. Czemu tak myślisz?
Adam: Ależ jesteś. Nie oszukasz mnie. Znam cię.
Sue: Naprawdę nie jestem zła. Słowo daję.
Adam: Kogo ty chcesz nabrać? Daj spokój. Przyznaj się i przestań kłamać.
Sue: (zaczyna być zła) Ja nie kłamię! Mówię ci, że nie jestem zła
Adam: To dlaczego podnosisz głos? Przyznaj się do własnych uczuć. Znam cię na wylot.
Sue: Nie cierpię, kiedy kwestionujesz moje słowa. Złości mnie to.
Adam: A widzisz? Przyznajesz więc, że jesteś zła.
Podobne rozmowy mogą przebiegać w przeróżnych wersjach. Byłem świadkiem wielu z
nich między przyjaciółmi, kochankami, małżonkami, wrogami oraz terapeutami i ich
klientami. Stwierdzenie: „Znam cię lepiej, niż ty znasz siebie” jest absurdalne. Zdarza się,
rzecz jasna, że ludzie oszukują samych siebie i nie przyznają się do
pewnych uczuć, co można
zauważyć z zewnątrz, tak naprawdę jednak nikt nie zna nas lepiej niż my sami. Nikt nie
potrafi czytać w cudzych myślach! Przytoczona powyżej rozmowa nie byłaby tak napastliwa,
gdyby Adam nie zapytał: „Dlaczego jesteś zła?”, ale: „Czy jesteś zła?” lub po prostu
stwierdził: „Sądzę, że jesteś zła”. Jeśli nie dysponował dowodami świadczącymi niezbicie o
złości Sue i jej wypieraniu się, powinien przyjąć do wiadomości jej oświadczenie. Nie robiąc
tego, dokonał „gwałtu na jej umyśle”. Podstawowa zasada brzmi: Nigdy nie mów nikomu,
co myśli lub czuje.
Jakże często ludzie powtarzają: „Nie powinnam mu tego tłumaczyć! Gdyby naprawdę
mnie kochał, wiedziałby to bez słów”, „Mój partner powinien wiedzieć, czego mi potrzeba.
Nie jest dobrze, jeśli muszę mu to tłumaczyć”.
Owo nieszczęsne przekonanie najczęściej daje o sobie znać w sypialni: „Jeśli muszę
mężowi mówić, jak ma się zachowywać w łóżku, przestaję odczuwać jakąkolwiek
przyjemność. Gdyby naprawdę mnie kochał i czuł to samo, co ja, słowa byłyby
niepotrzebne. Wiedziałby, co robić”, „Kiedy kobieta jest naprawdę zakochana, potrafi
wyczuć, co sprawia największą przyjemność partnerowi. Jeżeli jednak on musi jej to
pokazać lub tłumaczyć, to nie są dla siebie stworzeni”.
Bzdura! Istoty ludzkie to jedyny gatunek zwierząt, który potrafi się komunikować za
pomocą języka mówionego. Żaden inny ssak nie byłby w stanie powiedzieć: „Kochanie, czy
możesz mnie dotknąć w tym miejscu i trochę mocniej pomasować mi plecy?”. Nie można
doświadczyć czyichś uczuć, niezależnie od stopnia naszego przywiązania do danej osoby.
Ludzie nie są owadami wyposażonymi w ograniczony system instynktownych reakcji.
Są oczywiście ludzie pozbawieni wrażliwości, którym na nic nie zda się pokazywanie ani
nauka konkretnych zachowań. Całkowicie lekceważą uwagi w stylu: „Bardzo mi przeszkadza
to, że zostawiasz pełno włosów w umywalce po goleniu” albo: „Chciałbym, żebyś nie
blokowała mojego samochodu na parkingu”. Ich wojownicza postawa wypływa zapewne z
kolejnego mitu - Nie pozwól sobą pomiatać. Pokaż kto jest głową w tym związku!
Małżeńskie walki o władze często kończą się śmiertelną bitwą na sali sądowej! Zdolność
przewidywania reakcji ukochanej osoby na określone zdarzenie jest rzeczą cenną i można
wówczas zachować się odpowiednio, żeby efekt był satysfakcjonujący dla obojga partnerów:
„Skąd wiedziałaś, że chciałem dostać magnetofon?”, „Jakie to miłe, że pomyślałeś o tym, iż
chcę odwiedzić ciotkę w szpitalu i wyjechałeś wcześniej z przyjęcia w biurze, żeby
dostarczyć mi samochód”.
Związek nie rokuje najlepiej, jeśli musimy bardzo się starać, żeby uzyskać od partnera
jakikolwiek przejaw troski i zainteresowania. Równie niebezpieczna może być jednak
sytuacja odwrotna: „Gdybyś naprawdę mnie kochał lub gdyby ci na mnie zależało, zrobiłbyś
to, nie robiłbyś tego lub pomyślałbyś o czymś innym”. Uważajcie na takie rozumowanie!
Lepiej powiedzieć partnerowi: „Kiedy robisz X lub nie robisz Y, czuję się niekochana”.
Kiedy opisujecie problem, nie mówcie drugiej osobie o tym, dlaczego zrobiła coś, co wam się
nie podoba („Zrobiłaś to specjalnie, żeby mnie zranić!”). Starajcie się trzymać następującego
wzorca: „Kiedy robisz X w sytuacji Y, czuję Z”. Na przykład: „Kiedy nazywasz moją siostrę
głupią i tępą podczas wizyty u naszych rodziców, czuję się zakłopotana i żal mi jej. Jestem na
ciebie zła, że tak źle ją traktujesz”.
Dobrze jest, kiedy partnerzy mówią sobie o tym, jak pragną być traktowani. Zapobiega
to nadużyciom, nadinterpretacjom oraz wszelkim innym taktykom umniejszającym
znaczenie tego, co partner chciał wyrazić. Mów, o co ci chodzi, traktuj poważnie to, co
mówisz i nie oczekuj, że partner będzie czytał w twoich myślach.
MIT 15
LEPSZE NIESZCZEŚLIWE MAŁŻEŃSTWO NIŻ ROZBITY DOM
Istnieje niewiele rzeczy bardziej nieprzyjemnych od małżeństwa bez miłości, które
utrzymuje się siłą leku, poczucia winy lub obowiązku. Widziałem skutki trwania w pustym
związku ze względu na presję społeczną, zobowiązania lub „dobro dzieci”. Mam takie
powiedzenie, że jeśli robimy coś ze względu na dzieci, jesteśmy wobec nich bezwzględni!
Kiedy dzieci mają być podstawowym spoiwem związku małżeńskiego, ich potrzeby
emocjonalne są zwykle pomijane. Dom w którym nie ma współdziałania ani wspólnoty
interesów, trwa siłą pozorów wymuszonych przez społeczną hipokryzję.
Wielu ludzi wciąż mieszka pod jednym dachem, ponieważ ich przekonania religijne nie
zezwalają na rozwód. Niektóre kobiety znoszą upokorzenia, nadużycia i napięcie z
powodów ekonomicznych. Życie z mężem, do którego czują odrazę, może być ciężkie, ale
jeszcze trudniej im znaleźć odpowiednią pracę bez doświadczenia czy wykształcenia.
Takie kobiety często uważają również, że ich obowiązkiem jest pozostanie w domu, by
chronić dzieci.
David, trzydziestoletni programista komputerowy, zwrócił się do mnie o pomoc z
powodu swego niepokoju, depresji oraz problemów seksualnych. Wszystko było dobrze,
jeśli poprzestawał na niezobowiązujących kontaktach seksualnych. Kiedy jednak sprawa
zaczynała być „poważna”, cierpiał na impotencję. Jego historia przypominała mi setki
podobnych, jakie słyszałem w ciągu wielu lat praktyki zawodowej:
- Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień to rodzice, którzy na siebie wrzeszczą.
Ileż to było nocy, podczas których budzili mnie krzykami. Byłem przerażony. Okropność!
Tata zwykle wyładowywał frustrację na dzieciach, a mama chodziła po domu z
nieszczęśliwą miną. Kiedy miałem dziewięć czy dziesięć lat, zapytałem ją, czemu się nie
rozwiedzie. Tak jak w tym powiedzeniu: „Z początku bałem się, że moi rodzice się
rozwiodą, a później, że tego nie zrobią!”. Potem mama powiedziała nam, że trwała w
małżeństwie ze względu na nas. Wolałbym, żeby tak nie było. Jestem przekonany, że
bylibyśmy szczęśliwsi, gdyby nasi rodzice się rozeszli. Stało się tak z rodzicami dwóch
moich
kolegów. Uwielbiałem zostawać u nich na noc. Jeden mieszkał z ojcem i macochą i
ś
wietnie im się układało. Drugi został z matką i młodszą siostrą i fajnie się razem
bawiliśmy. Ja nigdy nie zapraszałem kolegów do domu. Za bardzo się wstydziłem. Bałem
się, ze mama i tata zaczną się przy nich kłócić.
Rhonda przyszła do mojego gabinetu z wieloma problemami emocjonalnymi:
- Wylądowałam u pana, bo moi rodzice byli ze sobą ze względu na mnie. Gdyby się
rozeszli, nie potrzebowałabym psychiatry!
W przeciwieństwie do rodziców Davida, utrzymywali oni swoje konflikty w tajemnicy.
- Nie było wielkich awantur. Tylko lodowata, arktyczna atmosfera pozbawiona ciepła.
Rodzice Rhondy rozwiedli się dopiero, kiedy ona skończyła dwadzieścia lat. - Jeśli o mnie
chodzi, to powinni to byli zrobić dziesięć lub piętnaście lat wcześniej... Dopiero dziś
uświadamiam sobie, jak bardzo musieli się nienawidzić. Doskonale jednak to ukrywali.
Przyjaciele uważali ich za idealną parę i często stawiali innym za wzór. Większość
znajomych była wstrząśnięta ich nieoczekiwanym rozwodem.
Określenie „rozbiły dom” niesie ze sobą negatywne skojarzenia. Niepełne rodziny
często obwinia się o umożliwianie przestępczości wśród dzieci, ich uzależnienie od
narkotyków, prostytucję oraz wszelkie wykroczenia, począwszy od drobnych kradzieży
po morderstwa pierwszego stopnia.
- Nie pozwalam ci zadawać się z Johnnym - ostrzega matka-świętoszka. - On jest z
rozbitego domu.
Taki dom kojarzy się z zaniedbaniem, dezorientacją, opuszczeniem, odrzuceniem,
dezaprobatą i innymi niezliczonymi problemami. Jak poinformował mnie jeden z moich
klientów: „Rozbity dom to złamane serce”. Kiedy trzeba wybierać między domem
„rozbitym” a „nieszczęśliwym” (choć nienaruszonym), wielu ludzi decyduje się na ten
drugi. Mam wątpliwości co do ich rozsądku.
Niestety, często automatycznie utożsamiamy „rozwód” z „rozbitym domem”,
przypisując mu wszystkie potencjalne braki i nieszczęścia. A przecież dobrze
przeprowadzony rozwód nie musi rodzić goryczy ani krzywdzić dzieci.
MIT 16
AMBICJE MĘŻA SĄ WAŻNIEJSZE OD KARIERY ŻONY
Postanowiłem umieścić ten mit w niniejszej książce z powodu kilku dość szczególnych
zdarzeń. Jedna z moich koleżanek, uznana profesjonalistka, została zaproszona do udziału w
międzynarodowej konferencji, co stwarzało dla niej nowe możliwości zawodowe. Madelynne
była
uszczęśliwiona. Mimo to odrzuciła zaproszenie, kiedy dowiedziała się, że jej mąż będzie
w owym czasie poza miastem (zwykłe spotkanie w interesach), a córki, w wieku dziesięciu i
ośmiu lat, chcą, żeby któreś z rodziców przyszło na zapowiedziane szkolne przedstawienie.
Czy coś tłumaczy jej decyzję? Dlaczego sprawy zawodowe męża okazały się ważniejsze
od kariery Madelynne? Dlaczego on nie odwołał wyjazdu, aby żona mogła wziąć udział w
konferencji? Czy dzieciom rzeczywiście stałaby się krzywda, gdyby zostały w domu z
doświadczoną opiekunką?
Kolejny przypadek to małżeństwo pracownika dużej korporacji i wykładowczyni w
college'u. Juanita zarabiała rocznie trzydzieści tysięcy dolarów; zarobki Jerome'a, łącznie z
akcjami i bonusami, były niemal dziesięć razy wyższe. Zarząd jego firmy postanowił
otworzyć filię, oddaloną o trzy tysiące kilometrów od głównej siedziby, i na szefa oddziału
wybrał Jerome'a. Wszyscy spodziewali się, że Juanita zrezygnuje ze stanowiska wykładowcy
i zamieszka z dala od swych przyjaciół oraz rodziny. Zapytałem Jerome'a, dlaczego
automatycznie założył, że Juanita poświęci swą pozycję akademicką, na którą tak ciężko
pracowała.
- Po zapłaceniu podatków wystarcza jej pensji tylko na opłacenie paliwa do jaguara! -
powiedział z lekkim sarkazmem. Czy to rzeczywiście satysfakcjonująca odpowiedź? Trzeci
przykład przedstawia nader częstą sytuację. Kiedy Julienne urodziła pierwsze dziecko,
zrezygnowała ze studiów doktoranckich na kierunku psychologicznym. Później urodziła
jeszcze trójkę dzieci, a mimo to zdołała przeprowadzić kilka bardzo udanych operacji
finansowych, dzięki, którym jej mąż mógł pozwolić sobie na ukończenie studiów
medycznych oraz specjalizacji okulistycznej. Dwa dni po siedemnastej rocznicy ślubu
poprosił ja o rozwód. Rok później ożenił się z dwudziestoczteroletnią pielęgniarką.
- Żałuję, że nie skończyłam studiów - lamentowała Julienne - Przynajmniej miałabym się
na czym oprzeć.
Czwarty przypadek jest antytezą poprzednich. Sheryll, która kierowała własną firmą,
zarabiała ponad dwa razy więcej niż jej mąż. Kiedy jednak Carl wyjechał w podróż
służbową, zareagowała tak samo jak opisane przeze mnie żony - została w domu, żeby
opiekować się dziećmi, mimo naglących spraw zawodowych.
W pierwszym, trzecim i czwartym przypadku trudno komuś obcemu krytykować
postępowanie małżonków, jeśli mimo nierównych zarobków harmonijnie ułożyli sobie życie.
Istnieje wiele udanych „tradycyjnych” małżeństw, w których mąż jest jedynym żywicielem
rodziny żona zaś, gospodyni domowa, dokłada wszelkich starań, by go zadowolić. Ci, którzy
pragnąc ratować tę „wykorzystywaną” kobietę, zaczynają ją uświadamiać i „uwalniać”,
popełniają poważny błąd. Nie należy oceniać cudzych związków według własnego systemu
wartości. Ci,
którym cierpnie skóra na myśl o mężczyźnie wykonującym „kobiece” obowiązki
- gotującym, sprzątającym i opiekującym się dziećmi, nie rozumieją, że dla niektórych ludzi
jest to najlepsze rozwiązanie.
Mam jednak dowody na to, że w opisanych przeze mnie przypadkach żony buntowały się
przeciw szowinistycznej postawie mężów wobec ich pracy zawodowej. Sytuacja ta miała
negatywny wpływ na związki. (Jerome, który lekceważąco traktował pracę żony - „Wystarcza
jej tylko na paliwo do jaguara!" - powinien zastanowić się, ile znaczy dla niej pozycja na
uczelni. Nie musiałoby to zmieniać jej ostatecznej decyzji, może Juanita nadal chciałaby
zrezygnować z wykładów i przeprowadzić się trzy tysiące kilometrów dalej. Ale pełna
zrozumienia i współczucia postawa Jerome'a wobec jej wielkiego poświęcenia lepiej
rokowałaby ich wspólnej przyszłości).
Wielu członków naszego społeczeństwa wciąż hołduje krzywdzącemu przekonaniu, że
przynosząca zyski, konstruktywna kariera zawodowa jest wyłącznie domeną mężczyzn.
Niektórzy twierdzą uparcie, że kobiety powinny zadowalać się rolą żony i matki. Nasze dobre
samopoczucie psychiczne, niezależnie od pici, wymaga jednak zaangażowania w działania
przynoszące zarówno korzyści, jak i przyjemności Kobiety nie będą żyć pełnią życia, jeśli
pozostaną bierne i zależne. To prawda, że wiele z nich potrafi czerpać dużą satysfakcję z
prowadzenia domu, w wielu kulturach zaś wychowanie dzieci jest wyłączną domeną kobiet.
Powinny one jednak mieć prawo do zerwania z tą uniwersalną tradycją. O ich wartości nie
może decydować to, jak wypełniają obowiązki małżeńskie i macierzyńskie (zob. Mit 13).
Zarówno kobiety, jak i mężczyźni potrafią troszczyć się o swych partnerów i pomagać
sobie nawzajem, nie rezygnując jednocześnie z zaangażowania w życie zawodowe. Mam
wrażenie, że wiele kobiet - a niewielu mężczyzn - umie łączyć pracę zawodową z prowadze-
niem domu, nie zaniedbując żadnej z tych dziedzin. Dlaczego jest to możliwe? Jak wykazują
niektórzy psycholodzy, nasze społeczeństwo warunkuje i przygotowuje chłopców do
rozwijania większej autonomii i indywidualizmu, podczas gdy zadaniem dziewczynek jest
nawiązywanie emocjonalnego kontaktu z innymi. Pojęcie „męskości” wciąż równa się
sięganiu po władzę; „kobiecość” zaś to okazywanie miłości i troski. Kobiety robiące karierę
zawodową często łączą w sobie „męską” autonomię z „kobiecym” ciepłem i uczuciowością.
Zmierzam tu przede wszystkim do tego, że kobiety popełniają błąd, poświęcając karierę
dla partnera, który często je za to lekceważy. Sytuacja robi się bardzo poważna, kiedy mąż
nie docenia wartości pracy żony, automatycznie przyznając sobie większe znaczenie.
W dzisiejszym świecie wiele par musi uwzględniać w swym związku warunki stawiane
im przez pracę. Najlepiej rozważyć te kwestie przed zawarciem małżeństwa. Jasny,
możliwy do przyjęcia dla obu stron, plan kariery pomoże uniknąć niemiłych niespodzianek.
MIT 17
JEŚLI MĄŻ LUB ŻONA CHCE ODEJŚĆ, NIE POZWÓL NA TO I WALCZ
Któregoś ranka zadzwoniła do mnie żona mojego znajomego.
- Nie wiem, co robić ani do kogo się zwrócić - Vickie była wyraźnie wzburzona.
- Dlaczego? Co się stało? - spytałem.
- Dwa dni temu Gerald powiedział, że zakochał się w innej i chce rozwodu - wyjaśniła,
walcząc ze łzami. - Od tego czasu nie mogę jeść ani spać. Ciągle płaczę. Biorę valium i
jestem lekko oszołomiona. Nie wiem, co robić.
Vickie powiedziała mi również, że jej mąż ma romans od dziesięciu miesięcy i zamierza
ożenić się z tą kobietą, kiedy tylko dostanie rozwód. Udzieliłem Vickie rady, z której - byłem
przekonany - nie skorzysta.
- Pozwól na to, by Gerald zamieszkał z tą kobietą - powiedziałem. - Niech zostanie z nią
co najmniej przez trzy miesiące. O ile to możliwe, nie kontaktuj się z nim w tym czasie, ale
widuj innych mężczyzn. Po upływie trzech miesięcy spotkajcie się z Geraldem na kolacji.
Wtedy będziesz mogła sprawdzić, czy wciąż jest tak zakochany w tamtej. Wytłumaczyłem
jej, że pozwolenie kochankom na stały i niczym nieograniczony kontakt sprawi, że ich
romans znacznie przygaśnie (zob. Mit2). Najlepszy sposób na to, żeby kogoś poznać, to
zamieszkać z nim na kilka miesięcy. Jest to również najlepsza metoda na pozbycie się
złudzeń.
Tak jak się spodziewałem, Vickie nie posłuchała mojej rady. Wszczęła za to tytaniczną
walkę: histeryzowała, prosiła, błagała, a nawet groziła samobójstwem. W oczach męża
czyniło ją to coraz mniej atrakcyjną, szczególnie w porównaniu z kochanką, która
zachowywała spokój, okazując jednocześnie szczerą troskę z powodu zaistniałej sytuacji.
Vickie przypuściła więc kolejny atak na nią, czym (jak stwierdził Gerald) jeszcze bardziej
się ośmieszyła. Ostatecznie przegrała. Stawiając mężowi kolejne przeszkody, umniejszała
własną wartość, gdy tymczasem on coraz bardziej doceniał nową miłość.
Dla kontrastu, moja koleżanka zupełnie inaczej poradziła sobie z identycznym
przypadkiem. Kiedy mąż Elizabeth wyznał, że śmiertelnie zakochał się w innej i poprosił
o rozwód, usłyszał tylko
- Będzie mi ciebie brakowało!
Elizabeth powiedziała to spokojnie, bez gniewu, za to z uczuciem Jej mąż zrozumiał
swój błąd i skapitulował. Prośby, błagania oraz groźby pojawiły się ze strony kochanki,
kiedy dowiedziała się o zmianie jego uczuć.
Znam kilka historii, kiedy to cierpliwość i wyrozumiałość małżonka powstrzymały
zakochanego po uszy partnera od zerwania związku Moim zdaniem jednak były to pyrrusowe
zwycięstwa W jednej z takich sytuacji, kiedy zwykła taktyka zwiodła (mianowicie żony nie
wzruszyły groźby i prośby męża), Harvey urządził strajk głodowy. Nancy poddała się
wreszcie po czterech dniach. Zerwała swój romans i od tej chwili żyła długo i nieszczęśliwie
w ustawicznym lęku przed szantażem.
Rozpad małżeństwa jest niemal zawsze poważnym problemem, łatwo więc zrozumieć,
dlaczego ludzie tak się przed tym bronią. Pół chleba jest lepsze niż nic, ale czy jedna kromka,
a czasem ledwie garść okruchów wystarczą, żeby zaspokoić głód emocjonalny? Cóż to za
związek, jeśli jeden z partnerów naprawdę chce odejść, a pozostaje wyłącznie z litości,
strachu, dla pieniędzy lub z poczucia winy?
Ważną rolę w tych sprawach odgrywa zaprzeczanie. Na przykład kiedy Olga
poinformowała Ralpha o tym, że przestała go kochać wiele lat temu, ale nie miała odwagi
ani środków do tego, by go wcześniej zostawić, on przypisał to jej „przejściowym
problemom” i nie potraktował wypowiedzi serio. Mimo że Olga powtarzała to samo przez
kilka tygodni, Ralph twierdził, że „nie mówi tego poważnie”. Olga wyznała mi, że darzy
Ralpha głęboką nienawiścią, czuje do niego wstręt, ponieważ jest okrutny dla zwierząt,
surowy dla dzieci, osądza i potępia innych ludzi oraz działa na ich szkodę, a do tego ma
wiele innych negatywnych cech. Po „dwunastu latach spędzonych w czarnej norze w
Kalkucie” odziedziczyła pewną sumę pieniędzy i chciała uciec.
Spotkałem się z Ralphem i uświadomiłem mu fakt, że niechęć Olgi do niego nie minie.
Niezależnie od tego postanowił, „dla zasady”, nie dać jej rozwodu (żyli w kraju, gdzie
niezwykle trudno wygrać sprawę rozwodową).
Ralph nigdy nie wyjaśnił, dlaczego zmusił Olgę do pozostania z nim wbrew jej woli.
Ostatnich osiem lat ich związku musiało być dla niego równie jałowe jak dla niej. Nie było
między nimi uczucia; seks sprowadzał się do „gwałtu” kilka razy w roku, jak to nazwała
Olga. Rałph musiał też sam troszczyć się o inne swoje potrzeby. W dodatku Olga często
wykrzykiwała, że go nienawidzi, życzy mu śmierci i tym podobne. Kiedy powiedziała mu,
ż
e w jej życiu jest inny mężczyzna, powtórzył, że i tak nigdy jej od siebie nie puści, „dla
zasady”.
A jednak w końcu udało jej się wpłynąć na zmianę jego decyzji. Wygłosiła przemowę,
która zmroziłaby większość ludzi. Pewnego ranka powiedziała mu następujące słowa:
- Wiesz, Rałph, miałam dziś piękny sen. Był bardzo realistyczny. Śniło mi się, że
umarłeś. Byłam tym tak zachwycona i uszczęśliwiona, że zaczęłam śpiewać. Kiedy się
obudziłam i zrozumiałam, że to tylko sen, wybuchnęłam płaczem. Pragnę twojej śmierci,
Ralph. Znaczy ona dla mnie więcej niż moje życie. Ostrzegam cię więc - miej się na bacz-
ności! Na twoim miejscu zaczęłabym sprawdzać, czy w jedzeniu nie ma potłuczonego szkła
albo arszeniku.
Ralph na początku śmiał się, ale po trzech dniach powiedział Oldze, że nie jest go warta.
W ten sposób dostała rozwód.
„Nie chodź tam, gdzie cię nie proszą i nie siedź tam, gdzie cię nie chcą” - powiedzenie
to nie jest zwykłym aforyzmem, ale jasnym przesłaniem, że jest się ledwie tolerowanym,
traktowanym z litością lub narażonym na ból. Niektórzy ludzie zostają, bo wierzą, że
miłość powróci. Są to ofiary mitu 18
Komentarz
W rozdziale tym odradzam przede wszystkim pozostawanie w związku, w którym partner
nas nie chce. Kto chciałby trwać w związku opartym na litości? Jednak sposób, w jaki
przedstawiłem ten mit, sugeruje, że na wszystkie propozycje rozwodu powinniśmy reagować
z miejsca pakowaniem walizek. Nie to miałem na myśli. Prawdziwa groźba rozwodu na wielu
ludzi działa jak dzwonek alarmowy. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu zakończyłem
szczęśliwie porady dla pewnej pary, która odwiedziła mnie pięciokrotnie. Mąż zwrócił się o
wręczenie żonie pozwu rozwodowego. Już wcześniej mówił, że to zrobi, ale dopiero teraz,
widząc, że przeszedł do działania żona poprosiła go o wspólną wizytę u terapeuty. Kiedy
przyszli do mnie, stało się jasne, ze dzięki drobnym zmianom we wzajemnym traktowaniu się
ich związek może ulec znacznej poprawie.
Jeżeli twój partner postanowił odejść, nie ma sensu poniżać się i błagać o pozostanie.
Jeśli jednak sprawy nie zaszły za daleko i macie szansę, warto ratować związek.
MIT 18
MIŁOŚĆ MOŻE CZASEM POWRÓCIĆ NA NOWO
Spotkałem wielu ludzi trwających w związkach pozbawionych zaangażowania
emocjonalnego i wszelkich przejawów ducha, w których miłość, uczucie i troska dawno
wygasły. Ci, którym wreszcie udawało się zakończyć taki szkodliwy układ, często opisują to
doświadczenie jako „wyjście z wilgotnej, ciemnej dziury na jasne, radosne promienie
słoneczne” lub „odzyskanie wzroku po latach ślepoty”.
Co kazało im podtrzymywać puste i pozbawione życia małżeństwo? Wiele okropnych
związków trwa, ponieważ partnerzy ulegają neurotycznym lękom. Inni są ze sobą z powodu
opinii publicznej, skrupułów moralnych, presji finansowej i tym podobnych ograniczeń.
Niektórzy przeżyli głębokie rozczarowanie odkryciem, że małżeństwo oferuje nieskończenie
mniej, niż mieli nadzieję otrzymać, wolą jednak tkwić w domowych problemach, zamiast
zakończyć związek.
Jeśli między dwojgiem ludzi pozostał choćby cień sympatii, uczucia lub najmniejszy ślad
porozumienia, jest rzeczą zrozumiałą, że będą starali się nie dopuścić do separacji czy
rozwodu. Większość ludzi dojrzałych uważa, że wspólne dążenia, uczucie oraz zrozumienie
to najważniejsze składniki podtrzymujące małżeństwo. Często jednak natykamy się na takie
nieszczęsne związki, w których mąż i żona nie cierpią się nawzajem, wręcz nie mogą na
siebie patrzeć.
Omawiając mit siedemnasty, opisałem sytuację, w której jedno chce odejść, drugiemu zaś
zależy na utrzymaniu związku. Tutaj zajmuję się głównie takim „upiornym układem”, w
którym oboje partnerzy przyznają, że miłość wygasła, a mimo to za wszelką cenę unikają
rozwiązania sytuacji.
Gordon i Mary byli małżeństwem od dziewiętnastu lat; oboje określali ostatnie
siedemnaście jako „koszmar”. Pierwsze konflikty pojawiły się już pół roku po ślubie, ale je
zignorowali.
- Ostatecznie - zauważył słusznie Gordon - każda rodzina ma problemy.
Rzeczywiście, gdyby swoje związki utrzymywały tylko te, które nie mają żadnych
trudności, wszyscy byśmy się rozwodzili. Jednak w udanych małżeństwach partnerzy albo
przystosowują się do
sytuacji, albo wypracowują metody rozwiązywania problemów na
bieżąco.
Kiedy słuchałem opowieści Mary i Gordona na temat ich związku stało się dla mnie
oczywiste, ze zamiast wypróbować którąś z powyższych metod, wypracowali mechanizmy
obronne, zmieniające najmniejszą nawet trudność w poważny kryzys. Wreszcie po latach
konfliktów, ta bezdzietna para zdecydowała się na rozwód. Poprosili mnie, żebym pomógł im
ustalić wszystkie ważne kwestie przed wizytą u prawników.
Z finansowego i majątkowego punktu widzenia sprawa nie przed stawiała większych
trudności. Po dwóch spotkaniach małżonkowie ustalili, jak podzielą się domem,
samochodami oraz kontami bankowymi. Odczuwali znaczną ulgę, że kończą nareszcie tę
„parodię małżeństwa”. Wywiązała się między nami następująca rozmowa:
A.AL.: Dlaczego tak długo z tym zwlekaliście?
Mary: Z głupoty!
Gordon: Byliśmy pogrążeni w inercji.
Mary: Muszę przyznać, że ja kierowałam się też sentymentem. Mówię jedynie o sobie.
Jestem beznadziejnie sentymentalna! Wciąż miałam nadzieję, że wszystko się ułoży.
A.A.L.: Samo? Skąd taki pomysł?
Mary: Wciąż mówię tylko o sobie. Kiedy chodziliśmy na randki, wszystko było świetnie.
Przynajmniej tak to zapamiętałam.
Gordon: To prawda, było wspaniale. I trwało jeszcze przez pierwszy, a nawet drugi rok
naszego małżeństwa.
Mary: Tak. Nie była to droga usłana różami, ale równie dobra jak większości par, a może
nawet lepsza.
A.A.L.: I co było dalej?
Mary: Jeśli to możliwe odkochać się, tak jak zakochać się, to stwierdzam, że to mnie
właśnie spotkało - odkochałam się.
A.A.L: Czy to się stało nagle, czy też rozwijało się stopniowo, niezauważenie?
Mary: Może będzie pan się śmiał, ale dość nagle. Proszę mnie nie pytać gdzie i kiedy.
Pamiętam tylko, jak doszłam do wniosku, że nie kocham już Gordona; nie jestem w nim już
zakochana.
Gordon: Chciałbym się wtrącić. Nigdy się nie pobiliśmy ani nie rzucaliśmy przedmiotami
w czasie kłótni. Oboje pogrążaliśmy się w cichej nienawiści, która zżerała nas od środka.
Zachorowałem na wrzody, a ona wciąż cierpiała na migreny. Pamiętam jednak moment, w
którym coś się we mnie przełamało i stwierdziłem, że już jej nie kocham.
Mary: Oczywiście myśleliśmy o rozwodzie, a nawet raz czy dwa kontaktowaliśmy się z
adwokatami.
AA.L: I co?
Gordon: Popadaliśmy w apatię.
Mary: Nie tylko. Moja najlepsza przyjaciółka jest rozwiedziona i często opowiada mi, z
jakimi palantami się spotyka. Jest takie stare powiedzenie: „Lepszy wróbel w garści niż gołąb
na dachu”. Poza tym myślałam, że uda nam się ożywić stare uczucia. Trudno jest porzucić
nadzieję.
AA.L.: Ale straciłaś ją po wielu latach?
Mary: Chciałabym pana o coś spytać. Czy można ożywić martwy związek?
A.AL.: A można ożywić martwego konia albo muchę? Martwe to martwe! Nie da się
wzniecić wygasłego ognia. Jeżeli coś się wypaliło do szczętu, trzeba rozpalić nowy ogień.
Ożywić lub rozniecić można tylko to, w czym tli się jeszcze choćby najmniejsza iskierka.
Gordon: Chyba ma pan rację.
Mary: Czyli że dawne uczucia już nigdy nie powrócą?
AA.L.: Zastanów się nad swoim przykładem. Próbowałaś. Udało ci się?
Mary: Rozumiem.
Niektórzy uważają, że potrafią „wzbudzić” czyjąś miłość. Ale jej nie da się narzucić.
Wielu ludzi traci czas i energię na bezskuteczne próby „zdobycia” czyjegoś uczucia.
Również moja kuzynka starała się odzyskać miłość swego męża. Zaczęła nawet grać w
golfa, żeby go zadowolić. Przez dziesięć lat trwania ich związku zaledwie raz ugotowała
jajko, a teraz poszła na kurs gotowania i przyrządzała w domu wykwintne potrawy.
Przefarbowała włosy na blond, żeby przemówić do jego poczucia estetyki. Zaczęła
również entuzjastycznie wyrażać się na temat połowów głębokomorskich (którymi nie
interesowała się w czasie trwania małżeństwa). Czy dzięki temu wszystkiemu odzyskała
miłość męża? Wręcz przeciwnie. Podejrzliwie obserwował jej poczynania i uznał za
„żałosne”.
Kiedy miłość umiera, nic nie może jej wskrzesić. Próby przywrócenia uczuć do życia
są jak sztuczne oddychanie dla nieboszczyka.
KOMENTARZ DO MITU 18
Kiedy ludzie przychodzą do terapeuty, bo czują do siebie głęboką niechęć (jeżeli nie
wstręt), to czy ma on prawo ogłosić bankructwo ich małżeństwa, czy też jest to, jak
niektórzy twierdzą, odgrywanie roli Boga? Zawsze wyrażam w takich sytuacjach swoją
szczerą opinię, podkreślając jednak, że jest to tylko moja opinia, i sugeruję, by
skonsultowali się jeszcze z kimś innym. Niedawno rozmawiałem z pewną parą, która
według mojej oceny tak bardzo do siebie nie pasowała, że nie powinna nigdy się spotkać.
Ona wyrażała się o nim z pogardą; on bezustannie ją krytykował. Szczerze mówiąc, nie
było mi przyjemnie przebywać z nimi w jednym pokoju. Odesłałem ich do kolegi, który -
ku memu zaskoczeniu - za słoną opłatą spotykał się z nimi trzy razy w tygodniu przez
wiele miesięcy, by na koniec stwierdzić, że są „przypadkiem beznadziejnym”. Lekarze
zwykle wiedzą, kiedy należy zrezygnować, ale wielu psychologów i doradców próbuje
ratować „zwłoki”.
MIT 19
RYWALIZACJA MIĘDZY MAŁŻONKAMI PODSYCA ZWIĄZEK
Rywalizacja między małżonkami ma mniej więcej taki sens jak wyburzanie ścian w
salonie. Jest niszcząca dla związku. Wżera się w materię wspólnoty i zaufania, niszcząc
kanwę partnerstwa. Ludzie, którzy ze sobą rywalizują, tracą poczucie wspólnych celów i
połączonego działania, tak istotnych dla udanych związków.
Dobre małżeństwo opiera się na współdziałaniu, współpracy i wspólnym życiu. W
związkach opartych na współzawodnictwie partnerzy dążą do objęcia przywództwa i zamiast
grać w tej samej drużynie, stają się rywalami. Kiedy małżeństwo zamienia się w potyczki
dwojga ludzi, rośnie między nimi napięcie i konflikt, a także wrogość. Małżonkowie kierują
swą energię przeciwko sobie, zamiast połączyć siły i wspólnie mierzyć się z wyzwaniami,
jakie niesie życie.
Dążenie do rywalizacji jest wysoko cenione w naszym społeczeństwie. Czy nasz kraj
osiągnąłby swą wielkość, gdyby nie sławny amerykański duch współzawodnictwa? „Bądź
numerem jeden! Wejdź na szczyt! Bądź najlepszy! Zwycięstwo to nie wszystko - to jedyne,
co można osiągnąć!” Jak sugerują niektórzy psycholodzy, zewsząd otrzymujemy podwójne
komunikaty. Z jednej strony każe nam się wygrywać, iść do przodu i podejmować
rywalizację, z drugiej jednak nakazuje kultywowanie postawy prawdziwego sportowca i
współdziałanie oraz promuje skuteczność opartą na współpracy. Panuje więc w tej kwestii
spore zamieszanie: rywalizować czy współdziałać?
Jest rzeczą godną pożałowania, że wielu ludzi decyduje się podejmować rywalizację z
partnerem i traktować go jak wroga. Po latach walki i zmagań pytają, gdzie popełnili błąd.
Powinienem chyba opisać ten rodzaj rywalizacji, która niszczy trwałość małżeństwa.
Czy grając z żoną w tenisa, staram się zdobyć jak najwięcej punktów i pokonać ją? Ależ
tak! Czy nie jest to więc przejaw niezdrowej rywalizacji? Nie. Staram się zdobywać
punkty, ponieważ angażuję się w grę, zabawę i doskonale swoje umiejętności
.
Nie jest to
ostra rywalizacja o niszczących konsekwencjach.
Natomiast walka ego powoduje ogromne zniszczenia. Angażuje nasze poczucie własnej
wartości, szacunek do siebie, a często i całą koncepcję tożsamości. Partnerzy, którzy wdają
się w walkę ego, okazują wobec siebie wrogość nie tylko podczas gry, ale także w
powszednich rozmowach z przyjaciółmi (starając się pogrążyć siebie nawzajem), kontaktach
z dziećmi (od których pragną uzyskać więcej miłości i zaufania) oraz we wszelkich
sytuacjach, gdy w grę wchodzą pieniądze, bezpieczeństwo czy pozycja.
Małżonkowie biorący udział w turniejach ego stale próbują przekonać swych partnerów
oraz siebie samych o tym, że są im równi lub ich przewyższają. Nie zgadzają się więc niemal
we wszystkim - w sprawie wyborów prezydenckich, inwestowania pieniędzy, wychowywania
dzieci i mycia okien. Ich rozmowy przypominają szermierkę; oboje muszą być nieustannie
czujni. Każda sytuacja stwarza zagrożenie oraz możliwość ustawienia się na lepszej pozycji.
Ta bezustanna walka wymaga od każdej ze stron obstawania przy swoich prawach.
Pojedynek toczy się bez przerwy, powodując coraz większe straty. Znika zaufanie w
najdrobniejszych nawet kwestiach; wszelkie przejawy uczucia traktowane są podejrzliwie:
„Kogo on chce oszukać?”, „Ona chce mnie tylko wyprowadzić w pole”.
Byłem niedawno na przyjęciu, na którym obserwowałem parę profesjonalistów
walczących ze sobą o prym podczas imprezy. Kiedy on coś mówił, ona go poprawiała, ale nie
pozostawał dłużny – bezustannie sprzeciwiał się jej wypowiedziom. I tak na zmianę. W
pewnej chwili, gdy mężczyzna zaczął opowiadać dowcip, żona przerwała mu z krzykiem:
- Przestań! To jest mój żart!
Urwał więc, a ona dokończyła. Później, kiedy chciała nam opowiedzieć o weekendzie
spędzonym w Vermont, mąż zaprotestował, ponieważ ta historia „należała” do niego.
Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, żona nie zamierzała bowiem przerywać
opowieści. Sytuacja zapewne skończyłaby się publicznym widowiskiem, gdyby nie
przytomność gospodyni przyjęcia, która wyciągnęła kobietę z pokoju pod pretekstem
przedyskutowania z nią czegoś na osobności.
Pary rywalizujące ze sobą często uciekają się do onieśmielających lub zagrażających
drugiej stronie zachowań. Posuwają się również do złośliwości. Te niebezpieczne i niezdrowe
potyczki ego są często nie do zniesienia. Jeżeli mąż i żona nie współpracują ze sobą, niszczą
główny cel swego związku. Małżeństwo, które warte jest przetrwania, musi odznaczać się
chęcią dzielenia oraz stworzenia koalicji, a także poszukiwaniem wspólnych rozwiązań w
obliczu konfliktu. Tylko związek wolny od rywalizacji pozwala zbudować dostateczne
zaufanie oraz pewność, które przemieniają zwykłą współpracę we współtworzenie.
Czy nam się to podoba, czy też nie, rywalizacja jest zasadniczym elementem naszej
kultury. Powinna jednak ograniczać się do kortów tenisowych, stołów brydżowych i innych
miejsc rozrywki. Nie jest bowiem zdrową podstawą małżeństwa.
MIT 20
DOKŁADAJ WSZELKICH STARAŃ, BY TWÓJ PARTNER(KA) STAŁ(A) SIĘ
LEPSZY(A)
Ludzie bardzo często wstępują w związek małżeński z „kompleksem Pigmaliona”.
Podobnie jak Henry Higgins ze sławnej komedii G. B. Shawa (lub bardziej znanego
musicalu My Fair Lady autorstwa Lernera i Loewe), wielu małżonków podejmuje trud
edukacji i kształtowania drugiego.
- Kiedy już pobierzemy się z Melem - wyznaje pewna dziewczyna przyjaciółce -
uczynię z niego nowego człowieka.
A może Mel jest zadowolony ze „starego siebie” i nie ma ochoty na przemianę
osobowości? Co gorsza, sam może zamierzać przekształcić narzeczoną w „nową i lepszą”
kobietę!
George Hart pochodził z dobrej rodziny, choć nie tak wysoko postawionej jak rodzina
jego narzeczonej, Selmy Ritter. Kiedy ogłoszono ich zaręczyny, kilka osób powiedziało
państwu Hart, że syn jest szczęściarzem. Ritterowie byli mniej zachwyceni, ale woleli nie
sprzeciwiać się woli swej córki. Pozostali więc przy subtelnej uwadze, że George to
„nieoszlifowany diament”. Stwierdzili, że warto go „porządnie wypolerować”, zanim
zostanie prawdziwym Georgem Ritterem-Hartem. Selma w pełni zgadzała się z rodzicami i
zapewniła, że George jest pojętnym uczniem.
Jeszcze przed ślubem (pod kierownictwem Selmy) George zmienił całą garderobę oraz
fryzurę, zgolił wąsy i kupił inny samochód. Zdaniem narzeczonej stał się „bardziej
elegancki”. Jednak pani Ritter, tańcząc ze swym zięciem na przyjęciu weselnym, wyraziła
dezaprobatę wobec jego przyjaciół. Szczególnie zirytował ją fakt, że drużba George był
innego wyznania.
- Musisz dostosować się do wymagań naszej rodziny. Inaczej fora ze dwora! -
powiedziała.
Już od drugiej randki Selma wyznaczyła sobie rolę doradczyni, nauczycielki i
przewodniczki George'a (zamówił „niewłaściwe” wino i źle wymawiał francuskie wyrazy,
czytając menu), ale dopiero po ślubie naprawdę zabrała się do transformacji swojego
wybranka.
Na początek trzeba odsunąć go od pozbawionych ogłady przyjaciół; na drugi ogień
poszły mecze piłki nożnej, siatkówki i koszykówki (ulubione zajęcie George'a), których
miejsce w niedzielne poranki zajęły teraz „prace domowe” (zob. Mit 10).
- Jesteś żonatym mężczyzną - przypominała Selma. - Masz obowiązki wobec żony.
Oglądanie meczy futbolowych czy bokserskich w telewizji przestało pasować do
nowego stylu życia. George musiał też zmienić gust w kwestii muzyki i wszelkich innych
upodobań. Selma decydowała również o ich życiu seksualnym - „Zgaś światło i ręce przy
sobie”.
Kiedy poznałem George'a cztery miesiące po jego ślubie, był (łagodnie mówiąc)
nieszczęśliwym człowiekiem. Wysłuchawszy historii jego życia z Selmą, doszedłem do
wniosku, że dawało mu ono tyle radości co tureckie więzienie.
- Co cię w niej pociągało? - spytałem.
- Ritterowie to licząca się rodzina - odparł. - Dałem się omamić zewnętrznym oznakom
majątku. Wpadłem w pułapkę.
- Powiedziałem, żeby zaprosił Selmę na wspólne spotkanie. Moglibyśmy wówczas
zastanowić się, czy ich małżeństwo ma szansę przetrwania. Nie wyraziła zgody:
- Ritterowie nie wierzą w podobne rzeczy!
Ich małżeństwo się rozpadło. George potrzebował tylko kilku miesięcy, aby zrozumieć,
ż
e oboje z Selmą toczą ze sobą walkę. Znam jednak dziesiątki par, które od lat prowadzą
zażarte wojny o to, by zmienić partnera i ukształtować go na własne podobieństwo. Ich
ż
ycie upływa w głębokiej frustracji.
Arogancję tych, którzy uważają, że ich pogląd na świat jest jedynym właściwym,
przebijają tylko ludzie, którzy próbują zmusić innych do przyjęcia swojego punktu
widzenia.
Przekonanie o tym, że prawem męża czy żony jest kształtowanie lub edukowanie
partnera, odpowiada poglądowi, że „po ślubie wszystko się ułoży”. Jeśli coś źle się układa
przed ślubem, później będzie jeszcze gorzej. Osoba popędliwa, samolubna, obojętna
seksualnie, a jednocześnie agresywna, która obiecuje, że po ślubie się poprawi, zasługuje
jedynie na sceptycyzm i podejrzliwość.
Wielu ludzi snuje fantazje o ratowaniu partnera. Nazywam to „zespołem Dicka
Divera” (postać z powieści F. Scotta Fitzgeralda Czuła jest noc, w której psychiatra Dick
Diver zakochuje się w swojej klientce Nicole, żeni się z nią, a wkrótce sam jest
psychicznym i fizycznym wrakiem człowieka). Szczególnie lekarze są podatni na podobne
fantazje. Znałem wielu takich, którzy wzięli ślub ze swymi klientami i układ ten nigdy się
nie zmienił. Lekarze potrafią zajmować się tylko chorymi; dopóki ktoś leży, okazują mu
troskę i czułość. Kiedy jednak klient dochodzi do zdrowia, wycofują się.
Małżeństwa oparte na fantazjach o ratowaniu jednej osoby przez drugą lub o
wzajemnym ratowaniu się to związki niezwykle skomplikowane, których koniec często da
się przewidzieć. Aby zadowolić pragnienie władzy, aprobaty i kontroli „ratownika”,
partner musi wciąż potrzebować jego pomocy. Rzadko udaje się osiągnąć równą pozycję
między nimi. „Ratownik” okazuje się najczęściej osobą bardziej potrzebującą. Uważa, że
zasłużył na dozgonną wdzięczność, podczas gdy osoba ratowana nie ma ochoty jej
okazywać.
„Pobraliśmy się z niewłaściwego powodu” - często słyszymy od ludzi, w których
związku jedna ze stron lub obie próbowała zmienić czy uratować partnera.
Jaki jest z tego morał? Pobierajcie się wtedy, kiedy pasujecie do siebie i dbacie o siebie
nawzajem, macie wspólne zainteresowania, a wasze nastawienie i uczucia wobec różnych
spraw wymagają tylko niewielkiego dopasowania, nie zaś poważnych zmian. Ratowanie
innych zostawcie strażakom, ochroniarzom oraz pracownikom pogotowia.
MIT 21
PRZECIWIEŃSTWA SIĘ PRZYCIĄGAJĄ I UZUPEŁNIAJĄ
Często zdarza się, że osoba towarzyska, otwarta i pełna życia przyciąga kogoś o
nastawieniu bardziej intelektualnym, kontrolowanym i introwertycznym, skłonnym do
samokontroli. Ludzie mało pewni siebie mogą szukać „silnych i małomównych
partnerów”, którzy zaoferują im poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Ktoś poważny, o
silnej samokontroli, może postrzegać osobę bardziej spontaniczną jako pełną ciepła, życia
i gotowości do zabawy, potrafiącą ubarwić jego życie.
Takie przeciwieństwa czasem przyciąga odmienny tryb życia. Wówczas ludzie, na krótką
metę, pasują do siebie jako przyjaciele lub kochankowie, i rzeczywiście udaje im się
wzajemnie uzupełniać i neutralizować niektóre skłonności. Jeśli jednak zdecydują się na
zawarcie małżeństwa, tak poważne różnice między nimi muszą prędzej czy później
doprowadzić do konfliktu. Jej kokieteria i skłonność do flirtów zaczynają nagle sprawiać mu
ból, natomiast jego zrównoważone i możliwe do przewidzenia zachowanie rodzi nudę. On się
wycofuje, ona czuje się odrzucona; rozpaczliwie usiłuje odzyskać panowanie nad sytuacją, w
wyniku czego on czuje się krytykowany i wycofuje jeszcze bardziej. Wkrótce zaczyna się
walka o władzę, w której oboje partnerzy niszczą prawdziwą, tak bardzo upragnioną bliskość.
Ta nieszczęsna sekwencja zdarzeń została wysnuta z wielu przykładów literatury
psychologicznej oraz moich własnych obserwacji klinicznych.
Biegunowe przeciwieństwa mogą wydawać się sobie nawzajem i atrakcyjne tylko przez
krótki czas. Związki długoterminowe wymagają większego podobieństwa między
partnerami.
Popularny serial telewizyjny Para nie do pary wyśmiewał konflikt mieszkających pod
jednym dachem bałaganiarza i perfekcjonisty. W związku małżeńskim, w którym jeden z
partnerów jest popędliwy i zrzędliwy, drugi zaś niezorganizowany i leniwy, często dochodzi
do sprzeczek. Mit sugeruje, że kiedy perfekcjonista będzie sprzątał po bałaganiarzu, zapanuje
między nimi harmonia, zwłaszcza gdy ten drugi potrafi to docenić.
Bezustanne nagabywanie partnera o zaprowadzenie porządku, dbanie o czystość i o
większą uwagę zwykle przeplata się z poważniejszymi kwestiami, rodząc wzajemne
antagonizmy. Prowadziłem terapię niezliczonej ilości par, w których obsesyjno-
kompulsywne gospodynie domowe doprowadzały swych mężów do alkoholizmu lub na
odwrót, obsesyjnie dumni ze swego domu mężowie stawiali tak wysokie wymagania, że ich
ż
ony znajdowały się na skraju „załamania nerwowego”.
Jak wielokrotnie podkreślałem w tej książce, dobre małżeństwo opiera się na
podobieństwach, nie na różnicach. Znam pewien doskonały związek, w którym oboje
partnerzy są nad wyraz kompulsywni. W całkowitej zgodzie, ramię w ramię pieczołowicie
polerują klamki, parkiety, szorują ściany i dokonują drobnych napraw w swoim domu.
(Zawsze myślałem o ich domu jak o muzeum, ale oni wydają się w nim szczęśliwi). Podczas
gdy inni bawią się na piknikach, łodziach, na plaży lub grając w tenisa, ta para zwykle
zajmuje się domem. Gdyby któreś z nich wzięło ślub z mniej kompulsywną osobą, konflikt
byłby nieunikniony (osoby kompulsywne są zwykle sztywne z natury i mają trudności z
ustępowaniem).
Kiedy ludzie o sprzecznych poglądach i różnych gustach spędzają ze sobą dużo czasu,
musi dochodzić między nimi do sprzeczek.
• Wyobraźcie sobie parę, w której jeden z partnerów lubi mówić, dzielić się swymi
uczuciami i pomysłami, podczas gdy drugi ceni prywatność oraz samotność
• Albo pomyślcie o osobie towarzyskiej, uwielbiającej przebywać wśród ludzi
różnego pokroju, która wiąże się z samotnikiem, czującym się źle i niepewnie w większej
grupie.
• Weźmy jednostkę gorącą, namiętną, o silnym popędzie seksualnym, która żeni się z
kimś, kto w dużo mniejszym stopniu interesuje się seksem
• Albo dusigrosza poślubionego osobie niezwykle rozrzutnej.
Czy wyżej wymienione osoby mają szansę zaznać małżeńskiego szczęścia?
Udane związki to takie, w których więcej jest podobieństw niż różnic w sprawach
zasadniczych. Ogromne kontrowersje budzi zwykle kwestia wychowania dzieci - różnice
zdań bywają tak duże, często stają się przyczyną rozwodu. Problemy powstają również
wtedy, gdy ludzie mają odmienne nastawienie do rozrywek i sposobu spędzania wolnego
czasu (sport, wakacje, czas poza domem). Walka wybuchnie z pewnością tam, gdzie
małżonkowie przyjęli różne systemy wartości (postawy, przekonania religijne,
zapatrywania polityczne i tak dalej).
Mit o tym, że „Przeciwieństwa się przyciągają, tworząc udane związki”, zrodził się
prawdopodobnie z faktu, że niektóre różnice są stymulujące, wzbogacające, a nawet
fascynujące dla partnerów. Tylko zaprzysięgły narcyz chciałby związać się z kimś takim
samym jak on! Istnieje jednak ogromna różnica między uznaniem korzyści płynących z
nieco odmiennych poglądów a twierdzeniem, że przeciwieństwa dobrze rokują dla
związku.
MIT22
NIE POWINNO SIĘ OMAWIAĆ SPRAW MAŁŻEŃSKICH Z INNYMI LUDŹMI
Pełne znaczenie tego mitu zrozumiałem kilka lat temu. Mój przyjaciel zwierzał mi się w
sprawie swego związku. Powiedział, że mimo miłości do żony, trudno mu z nią żyć.
Opowiadał o jej zmiennych nastrojach i o tym, że go często nie docenia; dodał również, że
zwykle długo chowa do kogoś urazę i ma zahamowania seksualne. Słysząc to wszystko,
zasugerowałem terapię małżeńską. - Obawiam się, że to nie wchodzi w grę - odparł. A po
chwili wyjaśnił: - Rose nie chce słyszeć o konsultacjach ani terapii. Uważa, że nie powinno
się omawiać prywatnych spraw z obcymi.
Powiedział również, że gdyby dowiedziała się o tym, że zdradził przede mną ich
sekrety, „rozpętałaby III wojnę światową”. Od tamtej pory wielokrotnie przekonałem się,
ż
e taka postawa nie należy do rzadkości. Przez całe lata ludzie głęboko przeżywający
swoje małżeńskie problemy przychodzili do mnie tylko wtedy, gdy mieli pewność, że ich
partnerzy nigdy się o tym nie dowiedzą. Wszyscy mówili to samo: sprawy między
małżonkami mają pozostać tajemnicą. Nikogo nie powinno to obchodzić. Ujawnianie
sekretów małżeńskich to akt zdrady.
Ludzie, którzy się zgadzają z przytoczonymi tu przekonaniami, czują się głęboko winni
z powodu tego, że mi się zwierzyli.
- Może Sammy ma rację - zastanawiała się zakłopotana żona, omawiająca ze mną
swoje problemy małżeńskie. - Może nie powinnam opowiadać komuś obcemu o tym, co
dzieje się w naszym domu.
- To pewnie źle, że rozmawiam o swoich problemach małżeńskich z kimś innym niż
najlepszy kumpel, ale jestem zrozpaczony - rzeki pewien mąż.
Ktoś inny posunął się jeszcze dalej:
- Jesteśmy wyznania rzymskokatolickiego i moja żona uważa, że nie powinniśmy
opowiadać o nas nikomu, wliczając w to księdza.
Ludzie ci wyrażają przekonania szeroko rozpowszechnione w naszej kulturze. Panuje w
niej tendencja do gorliwego ukrywania swej prywatności. Zaleca ona: „Zachowaj swoje
zdanie dla siebie; mów innym tylko tyle, ile trzeba”. Pewien młody człowiek powiedział mi,
ż
e często powtarzane motto jego ojca brzmiało: „Nawet ryba uniknęłaby kłopotów, gdyby
trzymała buzię na kłódkę!”.
Nie głoszę tu bynajmniej potrzeby zwierzania się każdemu i ujawniania najskrytszych
uczuć i myśli. Wyniki badań psychologicznych dowodzą, że nasze zdrowie emocjonalne
wymaga selektywnego otwierania się przed innymi. Dobrą przyjaźń na przykład cechuje
gotowość do dzielenia się sobą i swymi uczuciami (zob. Mit 1). Jednak ludzie często
zachowują dystans - żywią przy tym błędne przekonanie, że tajemniczość będzie im sprzyjać
w kontaktach z innymi.
Jednym z powodów, dla których trzymamy innych na dystans, jest lęk przed tym, że nikt
nie będzie nas lubił za to, jacy jesteśmy, a może nawet nas zranić. Co więcej, wiele osób
sądzi, że kiedy inni (czyli wszyscy pozostali ludzie) zyskają dostęp do intymnej wiedzy na
nasz temat, wykorzystają ją przeciwko nam. Na wszelki wypadek przybierają więc fałszywy
wyraz twarzy i ukrywają się pod maską. Ich oczy wesoło błyszczą i nikt nie domyśla się, jak
bardzo cierpią w głębi serca.
Od wielu lat nieustannie zadziwia mnie pewne zjawisko. Każdy, kto oglądał wiadomości
telewizyjne, bez wątpienia widział nadawane co jakiś czas szokujące historie o na pozór
spokojnych obywatelach, którzy bez żadnego ostrzeżenia zamieniali się w dzikich
wojowników i mordowali swe rodziny za pomocą siekiery czy pistoletu. Zwykle w takich
wypadkach przeprowadza się wywiad z ich najbliższymi sąsiadami. Zawsze robiły na mnie
wrażenie częste w takich wypadkach opinie, że były to osoby „zamknięte w sobie” lub
„zdystansowane”, które choć zachowywały się przyjaźnie, skrywały szczegóły swego życia.
Wielu psychologów uważa, że gdyby tacy ludzie opowiedzieli innym o swoich uczuciach czy
też myślach, mogłoby nie dojść do tragedii.
Kiedy patrzę wstecz na lata mego małżeństwa, przypominam sobie, że w chwilach
nieporozumień często omawialiśmy nasze urazy czy rozdrażnienie z przyjaciółmi. Większość
postępowała tak samo. Czasem umawialiśmy się z inną parą, a nawet kilkoma, na kolację i
prosiliśmy ich, by wysłuchali naszych opinii lub uczuć. Każde z nas przedstawiało sprawę z
własnego punktu widzenia i zwykle wywiązywała się z tego żywa dyskusja. Mimo że nasi
przyjaciele nie byli psychologami, psychiatrami ani też wyszkolonymi doradcami w
kwestiach małżeńskich, niezwykle pomocna okazywała się możliwość ujrzenia sprawy z ich
perspektywy. Co ciekawe, były wśród nas dwie pary, które nigdy nie opowiadały o swoich
problemach. Słuchały nas oraz innych osób, ale szczegóły dotyczące swych własnych przeżyć
utrzymywały w tajemnicy. Myślę, że jest jakiś związek między ich dystansem wobec innych i
utrzymywaniem prywatności a faktem, że obie pary się rozwiodły.
W mojej praktyce psychologicznej niezwykle cenię sobie pracę par w grupach. Kiedy
cztery do sześciu par spotyka się ze mną regularnie przez wiele tygodni, za każdym razem
okazuje się, że grupa dostarcza im skutecznych wskazówek, pomysłów oraz lepszych
sposobów komunikowania się i negocjowania w o wiele większym zakresie, niż gdybym robił
to sam. Proces ten zawrócił wiele małżeństw z drogi na salę sądową, wielu pomógł też
zaniechać bezustannej walki. Otwarcie się wobec innych (szczególnie dobrych
profesjonalistów) umożliwia przeżywającym problemy związkom odnalezienie
konstruktywnych rozwiązań (zob. również Mit 24).
MIT 23
NIE KOCHAJ SIĘ, KIEDY CZUJESZ ZŁOŚĆ
Zostawiłem ten jeden z najlepszych (najgorszych?) mitów prawie na koniec. W każdym
dysfunkcyjnym związku seks wykorzystywany jest jako broń ciężkiej artylerii; służy jako
klin, który coraz bardziej oddziela partnerów od siebie. Prowadziłem terapię wielu osób, które
niemądrze używały go do manipulowania partnerem. Nie potrafię zliczyć, dla ilu z nich seks
stał się głównym narzędziem w walce o władzę i kontrolę. Ludzie ci uważali najczęściej, że
nie może być mowy o współżyciu, jeśli wszystko inne nie układa się dobrze, jeżeli w związku
pojawiają się urazy i napięcia.
Pewna młoda para zgłosiła się do mnie właśnie z powodu takich trudności. Abby była
jedną z osób opisanych powyżej - nie mogła nawet myśleć o seksie, jeśli między nią a mężem
pojawił się choćby cień urazy. Jeżeli Robert chciał się z nią kochać, musiał wykazać się
nienagannym zachowaniem. Zadałem jej dość bezpośrednie pytanie:
- Co Robert musiałby zrobić, gdyby dziś wieczorem chciał się z tobą kochać?
- Potrzebuję pomocy w domu. Może odkurzyć salon i naprawić płot, o co proszę go od
miesięcy. Mógłby też zrobić wreszcie porządek w swojej szafie - odpowiedziała rzeczowo.
Mówiłaby dalej, gdyby nie to, że jej przerwałem. Stwierdziłem, że po wykonaniu
wszystkich tych czynności Robert byłby zbyt zmęczony, żeby się z nią kochać. W kolejnym
związku to mąż ustanawiał warunki.
- Zanim zgodzę się na seks, wszystko musi być dobrze między Paulą i mną. Muszę czuć,
ż
e nic między nami nie stoi. Ze jesteśmy sobie bliscy, kochamy się i stanowimy jedność.
Potrzebuję poczuć jej ciepło i troskę, jej bliskość.
- Jak często udaje wam się spełnić wszystkie te kryteria?
- Przeciętnie raz w miesiącu albo i rzadziej - jęknęła Paula.
W obu wypadkach w grę wchodzi kilka mitów jednocześnie. Jeden z nich głosi, że miłość
jest niezbędną podstawą udanego seksu. W naszej kulturze miłość i seks są ze sobą tak ściśle
powiązane, że stosunek seksualny jest określany słowami „kochać się”. Miłość nie jest
towarem, który można wyprodukować (śmieszność tego określenia dostrzegłem w pełni,
kiedy moja koleżanka, widząc kopulujące ze sobą psy, spytała, czy widziałem, jak „się
kochają”!). Ci, którzy uważają, że miłość jest niezbędną podstawą seksu, nie wiedzą, że
często rodzi się ona z udanego współżycia. Kiedy dwoje ludzi darzy się sympatią, kiedy
wzajemnie się pociągają i dobrze im ze sobą w łóżku, z czasem zapewne poczują do siebie
miłość.
Kolejny mit powiązany z tym, którym się tu zajmujemy, głosi: Stosunki seksualne miedzy
mężem i żoną powinny zawsze być wyjątkowe, silnie erotyczne, pełne uczucia i głęboko
satysfakcjonujące. Równałoby się to twierdzeniu, że każdy posiłek powinien być przepyszny,
podany na najlepszej chińskiej porcelanie i kryształach, przy dźwiękach cudownej muzyki i
przyciemnionych światłach. Zjedzona naprędce kanapka jest zaś nie do przyjęcia! Osoba,
która postanowiłaby jadać wyłącznie w czterogwiazdkowych restauracjach, głodowałaby
przez większość czasu i wkrótce zapadła na zdrowiu. Przekonanie, że każdy stosunek
seksualny musi cechować odpowiedni standard przeżyć, powoduje, że tracimy urocze
„szybkie numerki” oraz mniej wyrafinowane kontakty seksualne, które rodzą wzajemną
bliskość, troskę oraz fizyczne rozluźnienie. Ci, których interesuje wyłącznie seks doskonały,
zwykle bywają niezaspokojeni i sfrustrowani. Niektóre pary czekają, aż przejdzie im złość lub
też godzinami rozmawiają o swych uczuciach, żeby uciszyć pobudzenie emocjonalne (co
tylko nasila poziom stresu).
Wiele par jednak uważa, że seks rozładowuje gniew. Kiedy czują do siebie złość, idą do
łóżka, żeby tam ją „przepracować”. Ludzie ci nie pozwalają, by napięcia przeszkodziły im w
udanym stosunku i często przekonują się, że orgazm pozwala zobaczyć wszystko z innej per-
spektywy. Nie twierdzę tu, że w małżeństwie nie powinno się mówić o uczuciach. To
oczywiste, że szczere wyrażanie uczuć i żalów służy każdemu związkowi. Sprzeciwiam się
tylko tym wielogodzinnym dyskusjom, które służą wyłącznie unikaniu bliskości seksualnej.
Niektórzy ludzie są przekonani, że nie powinno się zasypiać w złości. Próbując
załagodzić konflikt, często przeciągają sprzeczki do wczesnych godzin porannych. Moim
zdaniem zdrowy sen potrafi zadziwiająco skutecznie rozwiać wszelkie nieporozumienia.
Bliski temu mitowi jest inny, który głosi, że miłość i seks idą w parze. W rzeczywistości
wiele par przekonuje się, że mimo wielkiej miłości obojga partnerów, wzajemne współżycie
przynosi im mniejszą satysfakcję niż seks z innymi, choć nie ma tam mowy o uczuciu. Może
się zdarzyć, że miłość przeszkadza w seksie. Jak ktoś to ujął: „Kiedy kogoś kocham,
doświadczam tak wielu różnych uczuć - ciepła, zobowiązania, troski, dbałości, bezbronności,
współczucia - że moje podniecenie seksualne znika. Kiedy jednak ktoś pociąga mnie tylko
fizycznie, naprawdę koncentruję się na seksie”.
Przekaz miłości i przekaz seksualny to nie o samo. Ci, którzy odczuwają głęboką miłość,
tak bardzo koncentrują się czasem na swych uczuciach, że ich podniecenie seksualne się
rozprasza, a stymulacja erotyczna słabnie.
Ci, którzy uparcie twierdzą, że miłość i seks są nierozłączne oraz że gniew, uraza lub
rozdrażnienie muszą ustąpić, zanim partnerzy pójdą do łóżka, mogą wiele stracić. Pary, które
uczą się cieszyć wieloma przejawami seksualności - miłością, erotyzmem, pożądaniem, a
nawet współżyciem w gniewie - będą przeżywać mniej konfliktów i tworzyć bardziej udane
związki niż ci, którzy zawężają swoją ekspresję seksualną.
KOMENTARZ DO MITU 23
Głównym tematem tego rozdziału jest to, że ludzie, którzy mają zbyt wygórowane
oczekiwania wobec swych małżonków - seksualne czy innej natury - powodują urazy w
związku i płacą za to wysoką cenę. Osoby, które wykorzystują seks jako broń, popełniają
ogromny błąd. Każdy, kto żąda spełnienia określonych warunków przed pójściem do łóżka,
sam się prosi o kłopoty.
Ludzie stawiający żądania są trudnymi partnerami i zwykle wywołują u innych
niezadowolenie oraz irytację. Zbyt wiele ograniczeń i reguł w dziedzinie życia seksualnego
niszczy tylko radość i bliskość udanego współżycia.
MIT 24
CIESZ SIĘ TYM, CO MASZ
W przeciwieństwie do omawianych tu mitów, które opierają się, rzecz jasna, na błędnych i
wyraźnie sprzecznych założeniach, ten jest dość zwodniczy. W każdym związku przydają się
gotowość do przystosowania i kompromisu oraz umiejętność przymykania oczu na różnego
rodzaju niedoskonałości i prowokujące sytuacje. Musimy pogodzić się z faktem, że nasi
partnerzy nie są wolni od irytujących nawyków, manier oraz zachowań, których nie da się
zmienić. Albo więc nauczymy się akceptować te drobne wady, albo zamienimy się w
prawdziwe zrzędy.
Są ludzie, którzy żyją w udanych małżeństwach, choć głowy mają pełne fantazji o
romantycznych uniesieniach (Mit 2) i w związku z tym szukają dziury w całym. Najczęściej
bywa tak, że to, co mają, jest o wiele lepsze od tego, co mogą dostać w efekcie podjętych
starań o poprawę sytuacji. Najlepiej byłoby wytłumaczyć tym perfekcjonistom czy
idealistom, by porzucili nierealne oczekiwania i zadowolili się tym, co jest.
Z drugiej strony jednak jestem przekonany, że wiele związków można wzbogacić i
przemienić nudne stadło w pełną życia relację dwojga ludzi. Zwykle mylą się ci, którzy
uważają, że nic nie można zrobić, żeby poprawić sytuację. Największą satysfakcję w mojej
pracy dają mi te więdnące związki, które pomogłem przemienić w wartościowe relacje (w
innym razie prawdopodobnie więdłyby dalej lub zakończyły się rozwodem).
Przykład:
Simon i Cindy odwiedzili już dwoje doradców do spraw małżeńskich. Burzliwie przeżyli
dziesięć lat swego związku. Pomoc terapeutyczna jeszcze pogorszyła istniejącą sytuację.
- Pierwsza terapeutka była bardzo miła, ale potrafiła tylko słuchać nas ze współczuciem.
Drugi doradca zachęcał do walki. Dał nam owinięte materiałem kije i kazał okładać się
nawzajem. To nas rozwścieczyło jeszcze bardziej.
Simon kiwał potakująco głową w czasie, kiedy Cindy streszczała mi sytuację, a potem
sam zaczął mówić:
Simon: Pańscy koledzy nie znają się na rzeczy. Dlaczego pan miałby być inny? Jeśli o
mnie chodzi, to czekam, aż pan mi to udowodni. Myślę, że wszyscy jesteście pomyleni.
Cindy: Obrażasz pana doktora, Simon!
Simon: Ma prawo być sceptyczny i prowokować mnie do reakcji. Na jego miejscu
czułbym się tak samo. Ale znam Simona dopiero od dziesięciu minut, a ty jesteś z nim ponad
dziesięć lat. Pozwól więc, że cię o coś zapytam. Wyczuwam w nim spory ładunek gniewu i -
moim zdaniem - on ma z tym problem. Czy zachowuje się tak tylko przy mnie, czy również w
innych sytuacjach?
Cindy: Trafił pan w dziesiątkę. Właśnie to musiałam znosić przez te wszystkie lata. On nie
umie zachować się jak człowiek. Dlatego ma tylu wrogów. Ma problemy z szefem.
Zachowuje się i myśli jak pięciolatek. Szkopuł w tym, że w głębi duszy nie uważa się za
dorosłego. To wieczny chłopiec!
Simon: Już to słyszałem.
AAL: Przepraszam. Skąd wiesz, że Simon czuje się i myśli jak pięciolatek, Cindy? Mówił
ci o tym?
Cindy: To oczywiste.
AAL: Jesteś gotowa poznać regułę numer jeden? Oto ona: nigdy nie mów nikomu, co on
myśli lub czuje.
Cindy: To na nic. Gdyby przestała o tym mówić, więcej nie otworzyłaby ust.
AAL: Czy ty naprawdę czujesz się bardziej chłopcem, Simon?
Simon: Czasami.
AAL: Na przykład kiedy?
Simon: Sam nie wiem. Chyba kiedy czuję się onieśmielony.
AAL: Czy ja cię onieśmielam?
Simon: Nie.
Cindy: On się wstydzi własnego cienia!
AA.L.: Chwileczkę! Na tym właśnie polega część waszego problemu. Oboje zachowujecie
się jak dzieci. Wkroczyliście na ścieżkę wojenną i atakujecie na wszystkich frontach.
Małżeństwo oznacza, że płyniecie tą samą łodzią, ale wy dwoje robicie w niej dziury. Jeżeli
chcecie iść na dno, to wasza sprawa, ale jeśli zależy wam na tym związku, musicie załatać
spód łodzi! Znaczy to, że macie być dla siebie uprzejmi i pełni szacunku, i nie czytać w
cudzych myślach.
Simon: To dopiero zmiana!
A.A.L.: Spróbujmy od razu. Będziemy rozmawiać o waszych uczuciach i konfliktach jak
troje cywilizowanych ludzi.
Cindy i Simon wielokrotnie uciekali się, rzecz jasna, do swoich zwykłych strategii walki,
ale za każdym razem przerywałem rozmowę i prosiłem, by powtórzyli to samo „w sposób
dojrzały i uprzejmy”. W takim porządku zakończyliśmy sesję.
Ponad rok pomagałem Cindy i Simonowi w nauce porozumiewania się w sposób oparty na
współpracy, szacunku i kompromisie (zob. Mit 9). Gdyby któreś z nich naprawdę nie
zauważało żadnych zmian, uznawało wrogość i konflikt w związku za nieuniknione lub
dążyło do rozwodu, nie przychodziliby do mnie. Na szczęście nie chcieli zadowolić się tym,
co mieli. Pomimo dwóch wcześniejszych, bezowocnych doświadczeń terapeutycznych, na
tyle zależało im na związku, by podjąć trzecią próbę - tym razem zwycięską. Być może
zauważyliście, że zadziałałem bardziej aktywnie niż dwoje opisanych przez nich doradców.
W ostatnim rozdziale tej książki udzielę wam kilku wskazówek w kwestii wyboru
skutecznego terapeuty. Kiedy będziecie gotowi uzyskać więcej, niż macie, będziecie również
umieli znaleźć odpowiednią pomoc.
KOMENTARZ DO MITU 24
Wiele par żyje zapewne w nudnych, jałowych i nie przynoszących satysfakcji związkach,
ponieważ błędnie zakładają, że „lepiej być nie może”. Jeżeli partnerzy wykazują zasadnicze
podobieństwa, a także darzą się wzajemnym uczuciem, dobry profesjonalista potrafi najczę-
ś
ciej usunąć śmieci zakrywające solidne podstawy związku. Jestem również przekonany, że
wiele par może w znaczący sposób poprawić jakość swych związków, jeśli uważnie
przeczyta te punkty w niniejszej książce, które odnoszą się do ich sytuacji, a potem zastosuje
się do moich zaleceń. Zła wiadomość to ta, że w wypadku braku wystarczających
podobieństw, pozytywnych uczuć lub przy wzajemnym lekceważeniu należy pomyśleć o
rozstaniu - w możliwie przyjaznej atmosferze.
Można wzbogacić nudny i jałowy związek, jeśli partnerów łączy coś więcej niż ślad
uczucia. W takich okolicznościach potrzebna jest pomoc specjalisty
...I CO MO
Ż
NA Z TYM ZROBI
Ć
Jeżeli uważnie przeczytaliście dwadzieścia cztery opisane tu mity, rozważając przytoczone
przeze mnie argumenty, ufam, że wkrótce zauważycie płynące z tego korzyści w waszych
związkach (obecnych lub przyszłych). Niezależnie od tego, czy się ze mną zgadzacie, uważna
obserwacja swojego związku w świetle przedstawionych tu mitów może pomóc w uniknięciu
błędów popełnianych przez wiele par. Oto najważniejsze uwagi, które polecam waszej
pamięci:
• Partnerzy w najbardziej udanych związkach nie trzymają się kurczowo siebie, ale
zostawiają drugiej stronie dużą swobodę i przestrzeń.
• Szczęśliwi małżonkowie dbają raczej o trwałość uczuć niż romantyczne uniesienia i
mają dla siebie dość szacunku, by podtrzymywać zainteresowanie partnera (niekoniecznie
przez „ciężką pracę”).
• Małżonkowie inteligentni nie spoczywają na laurach; mają świadomość niepewnego
losu oraz tego, że ich partnerzy mogą zainteresować się lub przyciągnąć kogoś innego.
• Szczęśliwe małżeństwo opiera się na umiejętnościach negocjowania oraz szukania
kompromisu, a także unikania sztywnych ról i kategorycznych nakazów postępowania.
Wymaga to dojrzałości obojga partnerów oraz przyjęcia przez nich odpowiedzialności za
swoje szczęście.
• W udanych małżeństwach nikt nie czyta w myślach partnera (nie mówi mu, co on lub
ona myśli i czuje), nikt nie próbuje też kształtować partnera na swoją modłę (próbując
„zmienić jego lub ją na lepsze”).
Jeden plus jeden równa się...
Jeśli małżeństwo ma trwać długo i szczęśliwie, partnerzy powinni wykazywać
zgodność w podstawowych kwestiach.
Zgodność celów. Harmonijny związek wymaga podobieństwa postaw, przynajmniej
wobec zasadniczych dziedzin wspólnego życia. Partnerzy powinni więc wzajemnie
akceptować sposób, w jaki traktują siebie, dzieci, resztę rodziny, a także innych ludzi.
Zgodność w kwestii obszaru wspólnego. Sposób gospodarowania czasem ma silny
wpływ na małżeństwo. Nie ma dwojga ludzi o jednakowych osobowościach, dlatego
partnerzy powinni umieć rezygnować z niektórych swoich indywidualnych pragnień na
rzecz drugiej osoby. Jeśli nie uda im się osiągnąć kompromisu, z pewnością dojdzie do
konfliktu. Kiedy związek wymaga nazbyt wielu poświęceń, może dojść do rozstania.
Jeżeli poświęcamy większość czasu na realizację osobistych ambicji, pojawia się ryzyko
rozpadu związku.
Zgodność interesów. W każdym związku potrzebne są pewne ustalenia w kwestii zajęć
rekreacyjnych, edukacyjnych, religijnych czy też ekonomicznych. Jeśli partnerzy nie mają
wspólnych zainteresowań, powstanie między nimi napięcie i dezorganizacja. Związek nie
rokuje dobrze, jeżeli nie można połączyć interesów czy zajęć męża i żony.
Satysfakcjonująca relacja małżeńska wymaga wypracowania wspólnych rozwiązań. Im
więcej wspólnych zainteresowań, tym łatwiej partnerom osiągać uzgodnione wspólnie cele.
Wiele sytuacji małżeńskich można naprawić tak, by gościło w nich więcej radości niż
ż
alu. Ci, którzy uważają, że nieudany związek jest spisany na straty, nie mają racji.
Sytuacja jest trudna, ale możliwa do naprawienia.
Oto trzy metody postępowania, które pomogły moim klientom w poprawie sytuacji
małżeńskich.
Technika potrójnego wzmocnienia
Wielu terapeutów pracujących z małżeństwami uznaje tę technikę za niezwykle
skuteczną. Można ją również stosować bez pomocy profesjonalisty. Mąż powinien zrobić
listę trzech konkretnych zachowań, które jego żona powinna wzmocnić, żona zaś spisuje
trzy takie zachowania męża (Mówimy tu o wzmocnieniu, a nie o eliminacji, żeby
zabrzmiało to bardziej pozytywnie. Różnica jest wyraźna, jeśli porównać poniższe pytania:
„Czemu nie przestaniesz obgryzać paznokci, żeby twoje ręce nie wyglądały tak
brzydko?”/„Dlaczego nie zadbasz o długość paznokci, żeby twoje ręce wyglądały bardziej
atrakcyjnie?”. Pierwsze pytanie brzmi krytycznie, podczas gdy drugie jest bardziej
pozytywne).
Lista trzech zachowań jest zwykle na początku bardzo ogólna i niekonkretna.
Stwierdzenia typu: „Chciałabym, żeby wzmocnił swój poziom komunikacji” albo:
„Chciałbym, żeby wzmocniła swoją troskę i zainteresowanie” brzmią mgliście. Zadanie
polega na wyszczególnieniu konkretnych zachowań. Na przykład: „Chciałabym, żeby po
kolacji rozszerzył czas naszej rozmowy z pięciu do piętnastu minut”,„Chciałbym, żeby
częściej witała mnie uściskiem i pocałunkiem, kiedy wracam do domu z pracy”. Poniżej
zamieszczam przykład listy sporządzonej przez parę moich klientów.
Chcę, żeby Maurice zwiększył:
(1) ilość czasu poświęcanego dzieciom przy odrabianiu lekcji;
(2) liczbę dni, w które wraca z pracy przed 18.30;
(3) liczbę razy, kiedy tylko się przytulamy, zamiast uprawiać seks.
Chcę, żeby Clara zwiększyła:
(1) liczbę gorących posiłków na kolację;
(2) liczbę razy, kiedy zaprasza moich rodziców;
(3) liczbę czasu spędzanego ze mną w piwnicznym warsztacie zamiast
przed telewizorem.
Po sporządzeniu listy sprawdzamy, czy partner akceptuje nasze propozycje Jeżeli nie,
trzeba je zmienić. Jeśli jednak partnerzy zgadzają się w kwestii konkretnych próśb,
przechodzimy do ich realizacji. W podanym przykładzie Maurice został zapytany, ile czasu
gotów jest poświęcić dzieciom przy odrabianiu przez nie lekcji. Następnie powinien to
napisać: „Zgadzam się pomagać dzieciom w lekcjach po 30-40 minut przez trzy dni w
tygodniu”. To samo dotyczy pozostałych punktów listy, choćby: „Co najmniej dwa razy w
tygodniu będę wracał z pracy przed 18.30”.
Niektóre pary wolą zawierać transakcje: „Jeśli będziesz wracał przed 18.30 przynajmniej
trzy razy w tygodniu, będę zapraszać twoich rodziców na weekendy”. Głównym założeniem
techniki potrójnego wzmocnienia jest to, że wprowadza ona do życia małżeńskiego sześć
ważnych zachowań. Zazwyczaj zwiększa to stopień satysfakcji osiąganej przez partnerów w
małżeństwie. Można ją stosować jako metodę samopomocy, jeżeli partnerzy wyrażają szczerą
chęć pracy nad swoją relacją. Na pewno warto spróbować.
„Recepta lekarza...”
Oto kolejna prosta technika, która dowiodła swej skuteczności w wypadku wielu par,
które podjęły terapię. Nazywam ją „receptą na kolację”. Proszę moich klientów, aby
przeznaczyli jeden wieczór w tygodniu na wspólną kolację poza domem - tylko we dwoje.
Nie musi to być nic specjalnego, wystarczy że pójdą na hamburgera. Ważne jest to, by
traktowali te wspólne wyjścia jako umówione, regularne spotkania. Odwołać je można tylko
z niezwykle ważnego powodu. Potem mówię im:
- Wyobraźcie sobie przy kolacji, że jesteście na randce, że zalecacie się do partnera.
Musicie być tak mili i pociągający, jak to tylko możliwe. Nie ma tu miejsca na kłótnie ani
dyskusje o problemach. Jest to czas przeżywania wzajemnej radości i okazywania sobie
wsparcia
Taktyka ta służy szczególnie parom, których małżeńskie problemy są najczęściej
wynikiem „zabiegania” i nazbyt rzadkich chwil spędzanych wspólnie.
K
omunikacja w ograniczonym czasie
Jest to niezwykle skuteczna technika, która zdziałała cuda wśród tych moich klientów,
którzy stosowali ją regularnie. Przydaje się szczególnie w sytuacjach, kiedy jedna lub obie
strony czują się nierozumiane. Wiele osób narzeka na to, że partner ich nie słucha: „Brian
nie słyszy połowy tego, co do niego mówię!”, „Zelda nie słucha mnie naprawdę!”. Te
podstawowe braki w komunikowaniu się są frustrujące same w sobie, a często rodzą
jeszcze dodatkowe urazy i nieporozumienia.
Oto moje rady w podobnych wypadkach:
Umówcie się na co najmniej trzy cotygodniowe półgodzinne spotkania w przyszłym
miesiącu. Potraktujcie tę umowę bardzo poważnie. Aby wyciągnąć z niej jak największe
korzyści, powinniście zadbać o pięć rzeczy - spokojne miejsce, w którym nikt nie będzie
wam przeszkadzał, minutnik, ołówek, papier i monetę.
Rzućcie monetą, żeby ustalić kolejność. Ustawcie minutnik na pięć minut. W tym czasie
osoba mająca głos mówi, o czym zechce. Słuchacz nie może jej przerywać. Macie prawo
notować sprawy wymagające omówienia lub wyjaśnień, ale nie wolno odezwać się ani
słowem przed upływem wyznaczonego czasu (chyba że osoba mówiąca skończy wcze-
ś
niej).
Kiedy czas minie, osoba mówiąca musi przerwać, nawet w połowie zdania. Teraz
słuchacz referuje istotę tego, co usłyszał. Jeśli osoba będąca dotąd przy głosie nie jest
zadowolona z treści przekazu, mówi: „To nie do końca prawda” i wyjaśnia, gdzie tkwi
błąd. Słuchacz znów powtarza to, co usłyszał, aż do chwili, kiedy osoba mówiąca jest
zadowolona z tego, co powiedział. Mówi wtedy: „Zgadza się” albo: „Dziękuję, usłyszałeś
to, co mówiłam”. Następnie para ustawia minutnik na pięć minut i mówić zaczyna osoba do
tej pory słuchająca. Reszta przebiega na tych samych zasadach.
Zwykle w czasie takiej półgodzinnej sesji każdy z partnerów może mówić przynajmniej
dwa razy przez pięć minut. Jeśli streszczenia słuchacza są krótkie i dokładne, oboje zyskują
czas na dodatkowe wystąpienia. Ważne, żeby pod koniec sesji przytulić się i nie poruszać
omawianych tematów aż do następnego spotkania.
Niektóre pary decydują się poświęcić godzinę na każdą sesję. Nie polecam jednak
dłuższych spotkań, nawet dla zwolenników „mentalnych maratonów”. Jednym z powodów,
dla których mają one ograniczony czas, jest uniknięcie długich i drobiazgowych dyskusji.
Zauważyłem też, że wielu ludzi po kilku tygodniach stosowania się do podstawowych
reguł potrzebuje coraz mniej czasu na mówienie. Może się też po jakimś czasie okazać, że
tylko jedna strona chce o czymś powiedzieć i zostać wysłuchana, a w dodatku potrzebuje
ledwie pół minuty na mówienie i drugie tyle na streszczenie słuchacza.
Powyższe techniki (potrójne wzmocnienie, kolacja na receptę oraz komunikacja w
ograniczonym czasie) mogą skutecznie służyć jako metody samopomocy, o ile będziemy
ostrożni w ich stosowaniu.
Doradztwo małżeńskie, terapia małżeństw, trening małżeński - co jest naprawdę
skuteczne?
Często słyszę bardzo sceptyczne, jeśli nie wręcz pesymistyczne, poglądy na temat szans
poprawy złego małżeństwa, przemiany rodziny nieszczęśliwej w funkcjonujące
harmonijnie i przynoszące emocjonalne korzyści stadło. Dlaczego tak wielu ludzi
wyśmiewa możliwość skorzystania z profesjonalnej pomocy? Dlaczego nie wierzymy, że
małżeństwa dysfunkcyjne mogą przerodzić się w satysfakcjonujące i stosunkowo
harmonijne związki partnerskie?
Po pierwsze niewielu ludzi uświadamia sobie różnicę między doradztwem małżeńskim
a terapią małżeństw czy treningiem. Wielu doradców wyznaje filozofię „nieudzielania
wskazówek”. Ograniczają się do odzwierciedlania emocji klientów - pokazują im „psy-
chiczne lustro”, aby mogli obejrzeć siebie z lepszej perspektywy. Owi doradcy nie
udzielają porad; uważają, że samo naświetlenie problemu pozwoli ludziom się z nim
uporać. Jednak dla wielu klientów jest to frustrujące doświadczenie. Pragną odpowiedzi,
prowadzenia oraz aktywnego wsparcia - i moim zdaniem mają do tego pełne prawo.
Kolejnym powodem, dla którego wielu ludzi nie decyduje się na doradztwo małżeńskie,
jest fakt, że terapeuci często uważają za konieczne zbadanie historii dzieciństwa swych
klientów i większość czasu poświęcają na rozmowy o przeszłości. Także psychiatrzy i
psycholodzy kierują się mitami. Niektóre z nich osłabiają ich skuteczność profesjonalną.
Wielu moich kolegów błędnie zakłada, że człowiek powinien odkryć, dlaczego jest taki,
jaki jest, dlaczego robi to, co robi oraz czuje to, co czuje. Wszyscy mielibyśmy się o wiele
lepiej, gdyby specjaliści od zmiany ludzkich zachowań uświadomili sobie, że co jest tu
ważniejsze od dlaczego. Pytanie, które należy sobie zadać, powinno brzmieć: „Co można
zrobić, żeby wprowadzić szybkie i trwałe zmiany?”. Odpowiedź na pytanie „Dlaczego”
może zaspokajać naszą ciekawość, ale nie służy poprawie sytuacji.
Trening małżeński opiera się na kilku założeniach:
• Zmiany psychologiczne wymagają rozwiązania problemu tu i teraz, a nie
zajmowania się tam i wtedy.
• Problemy małżeńskie wynikają z posiadania błędnych informacji (na przykład wiary
w mity opisywane w tej książce) oraz z braku informacji (braku umiejętności czy
zdolności radzenia sobie
z pewnymi wymogami).
• Mówienie o problemach jest potrzebne, ale niewystarczające - terapeuta musi znaleźć
aktywne sposoby ich rozwiązania.
• Oboje partnerzy muszą wyrazić gotowość do pracy nad swoim małżeństwem i podjąć
wysiłek w celu wprowadzenia w nim zmian.
Jak widać z powyższych założeń, terapeuta lub trener małżeński, pracuje inaczej niż
doradca. Jest aktywny i udziela bezpośrednich wskazówek jako szkoleniowiec, nauczyciel
czy też wzór. Wyznacza klientom zadania domowe i bierze na siebie odpowiedzialność za
uświadomienie im błędów.
Jak znaleźć dobrego doradcę/trenera/terapeutę?
Czym kierują się ludzie w wyborze terapeuty? Zwykle rekomendacją przyjaciół, lekarzy,
sąsiadów, kolegów lub książką telefoniczną. Większość praktyków w tej dziedzinie
specjalizuje się w określonym rodzaju terapii, i tego tylko mogą oczekiwać ich klienci,
nawet jeśli potrzebują czegoś innego. Odwiedźcie więc kilku terapeutów, zanim podejmiecie
decyzję. Chodzi o wasze szczęście, czas, pieniądze oraz dobro. Rozejrzyjcie się dobrze!
Każdą decyzję można zmienić. Nie musicie trzymać się jednego terapeuty tylko dlatego, że
zaczęliście od niego przed kilkoma miesiącami, a nawet latami.
Jeżeli terapeuta (albo jego/jej recepcjonistka) odmawia telefonicznej odpowiedzi na wasze
pytania, macie prawo nabrać podejrzeń. Profesjonalista, któremu zależy przede wszystkim
na pieniądzach i nie chce poświęcić kilku minut na udzielenie prostych wyjaśnień, nie rokuje
najlepiej. Pewien doradca małżeński (którego nie cenię zbyt wysoko) powiedział niedawno,
ż
e ktoś „miał czelność” zadzwonić do niego z prośbą o wyjaśnienie stosowanych przez niego
metod terapeutycznych. - Co w tym złego? - spytałem. - Ludzie mają prawo to wiedzieć.
Odparł, że jest profesjonalistą i nie będzie dyskutował z laikiem. Taka postawa może - moim
zdaniem - z góry stawiać klienta na niższej pozycji.
Jeżeli korzystasz już z profesjonalnej pomocy, zadaj sobie następujące pytania, żeby
sprawdzić, czy twój terapeuta/doradca jest dla Ciebie odpowiedni:
• Czy czujesz się swobodnie w jego obecności?
• Czy odpowiada wprost na pytania, zamiast pytać o twoje zdanie?
• Czy gotów jest spontanicznie lub w odpowiedzi na pytanie ujawnić szczegóły z własnego
ż
ycia?
• Czy pochwala różnice zdań między wami, czy też twierdzi, że stosujesz „opór”, kiedy się
z nim/nią nie zgadzasz?
• Czyjego komentarze i sugestie mają dla ciebie sens?
Jeżeli odpowiedziałeś „nie” na któreś z powyższych pytań, być może masz problemy w
terapii. Jeżeli odpowiedziałeś „nie” dwa lub więcej razy, powinieneś poszukać innego
terapeuty.
Wnioski
Znany psychiatra Carl
Whitaker powiedział, że nieudane małżeństwo budzi „nienawistne
demony w miłych ludziach”.
Zbadałem setki par od czasu, kiedy uzyskałem prawo przeprowadzania terapii
małżeńskiej w roku 1960 i wciąż zadziwia mnie fakt, że za brak szczęścia małżeńskiego
odpowiedzialne są trzy czynniki: władza, kontrola i poczucie własności. Negatywne
konsekwencje są nieuniknione, jeśli ktoś nie postrzega partnera jako odrębnej osoby,
mającej określone prawa i przywileje oraz swoje własne przeznaczenie. Oczekiwanie, że
drugi człowiek będzie spełniał wszystkie nasze pragnienia, prowadzi do wzajemnego
unieszczęśliwiania się.
Czy możemy sami sobie pomóc? W dużym stopniu tak, jeśli jednak brak nam pewnych
umiejętności (na przykład nie umiemy być asertywni lub bezpośredni), cierpimy na
poczucie niskiej wartości, głęboką depresję, silny niepokój, zakorzenione poczucie winy
lub intensywne napady gniewu, pomoc profesjonalna jest niezbędna.
Niedawno zakończyłem pracę z pewną parą, z którą spotykałem się prawie dwa lata.
Zarówno mąż, jak i żona musieli najpierw dostać leki antydepresyjne (przepisane im przez
doświadczonego psychiatrę), zanim mogliśmy zająć się innymi problemami. Należało
zmienić sposób ich reagowania nie tylko na siebie nawzajem, ale i na ważne dla nich osoby
(rodziców, rodzeństwo, pracodawców i współpracowników). Swoje emocje wyrażali
niczym para dwunastolatków. Również pod względem seksualnym wykazywali
niedojrzałość i niedoinformowanie. Oboje cierpieli na niskie poczucie własnej wartości i
mieli wypaczony obraz siebie. Potrzeba było wielomiesięcznej pracy, by przemodelować
ich błędne i irracjonalne wyobrażenia. (Początkowo wierzyli w mity 5, 7, 8,12,13 i 14).
Niniejsza książka nie pomoże w tak ekstremalnych przypadkach, na szczęście wielu ludzi
znajduje się w lepszej sytuacji. Podjąłem pracę nad tym trudnym związkiem, ponieważ od
początku było dla mnie jasne, że: (a) tym ludziom można pomóc, (b) żadnemu z nich nie
będzie lepiej po rozstaniu, więc (c) to małżeństwo warto utrzymać.
Wiele małżeństw ma szansę na poprawę i, o ile ich miłość jeszcze nie wygasła (Mit 18)
albo partnerzy nie wykazują zasadniczych różnic osobowości, istnieją dobre podstawy do
optymizmu oraz nadziei Przede wszystkim należy jednak obalić mity opisane w tej książce!
Uwaga końcowa
Wszystkie dobre małżeństwa dążą do kompromisu. W szczęśliwym, udanym związku
ludzie dzielą ze sobą życie; nie próbują kierować życiem partnera. Przede wszystkim
jednak zrozumcie, proszę że małżeństwo nie jest romantycznym interludium; to praktyczny
i poważny związek. A udany związek jest bezcenny - to prawdziwa radość.
OSIEM DOBRYCH RAD DLA OSÓB PRAGNĄCYCH STWORZYĆ UDANY
ZWIĄZEK
1) Ograniczaj krytycyzm do minimum.
Jeżeli twój partner robi coś, co cię denerwuje, nie krytykuj go, ale poproś, by na przyszłość
tego nie robił. I tak zdanie: „Wyszedłeś na głupca, kiedy w obecności Sama i Meg
powiedziałeś Sally, że powinna rozwieść się z Georgem” zmień na: „Lepiej byłoby, żebyś
wygłaszał uwagi osobiste pod czyimś adresem na osobności”.
2) Unikaj mówienia „nie”.
Staraj się mówić „tak”, kiedy to możliwe. Ci, którzy automatycznie mówią „nie”, wywołują
gorycz i urazę. Partnerzy chcą się czuć kochani, akceptowani i doceniani. Odmowa spełnienia
rozsądnej prośby może wiele popsuć. Jeżeli nie możesz się na coś zgodzić, wyjaśnij swoje
powody. „Nie mogę przyjść do twojej siostry przed szóstą, bo między piątą a siódmą szef
zapowiedział naradę w sprawie podziału akcji”.
3) Wyrażaj pochwały i aprobatę.
Związki wymagają pielęgnacji. Wyrazy aprobaty i pochwały są bardzo potrzebne. Zbyt
wielu ludzi milczy, kiedy wszystko układa się dobrze, jeżeli jednak coś zaczyna się psuć,
natychmiast krytykują i narzekają. Pozytywne wzmocnienie jest tak samo ważne dla
małżeństwa jak olej czy benzyna dla samochodu.
4) Nie udzielaj zbędnych rad.
Większość ludzi czuje złość i urazę, słysząc rady, o które nie prosili. Jeśli ktoś prosi cię o
wyrażenie swojego zdania, możesz powiedzieć, co według ciebie powinien myśleć, czuć albo
zrobić. Jeżeli nikt cię o to nie prosi, możesz sprawdzić, czy chce usłyszeć Twoją opinię na
dany temat. Nie wygłaszaj jej jednak, kiedy usłyszysz: „Nie, dziękuję!”
5) Nie próbuj czytać w cudzych myślach.
Mówienie komuś, co myśli lub czuje jest poważnym błędem. Tom: „Uważasz, że twój brat
patrzy na ciebie z góry”. Sue: „Skąd ci to przyszło do głowy? To nieprawda”. Tom: „Nie
oszukasz mnie”. Taka wymiana zdań wróży kłopoty. Lepiej jest zapytać: „Czy nie uważasz,
ż
e twój brat patrzy na ciebie z góry?”
A potem zaakceptować odpowiedź, chyba że masz niezbite dowody na to, że jest
inaczej.
6) Nie drąż przeszłości.
Jeżeli trzymasz się negatywnych doświadczeń z przeszłości i wykorzystujesz je do walki
z partnerem, sam się prosisz o kłopoty. Niewiele sytuacji tworzy taki dystans i urazę jak
przypominanie komuś o popełnionych przez niego błędach lub niefortunnych zdarzeniach z
jego życia. Przeszłość minęła. Zapomnij o niej! Wspominaj za to miłe rzeczy i zdarzenia.
7) Nie przesadzaj z kontrolą.
Być może są tacy, którzy lubią, kiedy inni sprawują nad nimi kontrolę, choć z pewnością
jest ich niewielu. Są też tacy, którzy nie potrafią wyrzec się kontrolowania innych. To oni
wydają polecenia i instrukcje, ustalają zasady i reguły oraz stawiają żądania. Kiedy dwoje
takich ludzi weźmie ze sobą ślub, zaczynają ze sobą walczyć. Stale przypominanie komuś o
tym, co ma robić, a czego nie, jest przejawem najwyższej arogancji. Zwykle też płaci się za to
wysoką cenę.
8) Nie nagradzaj braku uprzejmości.
Wielu ludzi żywi błędne przekonanie, że uprzejmość wobec czyjejś podłości i arogancji
spowoduje zmianę w postępowaniu tej osoby. Wręcz przeciwnie! Jeżeli ktoś zachowuje się
uprzejmie w reakcji na brak grzeczności, nagradza tylko zachowanie, które należy
wyeliminować. Uprzejmość zachęca agresora. Dlaczego miałby się zmienić? Jeśli jednak
okażemy uprzejmość, sympatię i serdeczność w odpowiedzi na podobne zachowanie, mamy
szansę wyeliminować wszelkie nieporozumienia.