Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii
Fryderyka Nietzschego poprzez:
– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła
Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.
– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:
Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego
- do 1918 (Marta Kopij)
- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)
- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)
- po 1989 (Jakub Wroński)
e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka
Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat
Nietzschego
Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace
Opatrzony komentarzem zestaw linków
... i wiele innych
http://nietzsche.org.pl/
e-Mortkowicz
Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego
z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2009-2010
Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński
Nietzsche Seminarium 2010
FRYDERYK N I E T Z S C H E
ANTYCHRYST
PRZEMIANY WSZYSTKICH WARTOŚCI
PRZEDMOWA I KSIĘGA PIERWSZA
PRZEŁOŻYŁ L E O P O L D S T A F F
NAKŁAD JAKÓBA MORTKOWICZA
D Z I E Ł A FRYD. N I E T Z S C H E G O
W P R Z E K Ł A D Z I E W A C Ł A W A
B E R E N T A , K O N R A D A D R Z E
WIECKIEGO, LEOPOLDA STAFFA I
STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO
WYDAŁ J A K Ó B M O R T K O W I C Z
WARSZAWA M C M V I I
Ozdoby do książki tej
rysował Fr. Siedlecki.
KSIĘGA PIERWSZA:
A N T Y C H R Y S T .
PRÓBA KRYTYKI CHRZEŚCIJAŃSTWA.
PRZEDMOWA.
Książka ta przeznaczona dla najmniej licznych.
Może z nich nawet nikt jeszcze nie żyje. Mogliby to
być ci, którzy rozumieją mego Zaratustrę: jakżebym
ś m i a ł brać siebie za jednego z tych, dla których
już dziś rosną uszy? — Dopiero pojutrze jest moje.
Niektórzy rodzą się jako pośmiertni.
Warunki, w których mnie się rozumie i wtedy
s i ł ą k o n i e c z n o ś c i rozumie, — znam je zbyt do
brze. Trzeba być rzetelnym w rzeczach duchowych
aż do twardości, by choć tylko znieść moją powagę,
moją namiętność. Trzeba obytym być z życiem na
górach — mieć godną politowania gadaninę o codzien
nej polityce i samolubstwie ludów pod sobą. Trzeba
zobojętnieć, trzeba nie pytać, czy prawda jest poży
teczna, czy się dla kogoś fatalnością s t a j e . . . Upo
dobanie siły w pytaniach, do których nikt dzisiaj nie
ma odwagi; odwaga do tego, co z a k a z a n e ; ska
zanie z góry na labirynt Doświadczenie wyniesione
z siedmiu samotności. Nowe uszy dla nowej muzyki.
Nowe oczy dla tego, co najdalsze. Nowe sumienie
dla prawd, które dotąd były nieme. I wola ekonomii
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
1
2
wielkiego stylu: zachowywać swą siłę, swój z a p a ł
w skupieniu . . . Cześć dla siebie; miłość dla siebie;
bezwzględna wolność względem siebie. . .
Dobrze więc! to są jedynie moi czytelnicy, moi
prawdziwi czytelnicy, przeznaczeni mi z góry czy
telnicy: cóż zależy na reszcie? — Reszta to tylko
ludzkość. — Trzeba być wyższym nad ludzkość siłą,
w y ż y n ą ducha, — pogardą. . .
Fryderyk Nietzsche.
1.
— Spójrzmy sobie w twarz. Jesteśmy hiperbo-
rejami — wiemy dość dobrze, jak na uboczu ży
jemy. »Ani lądem ani wodą nie znajdziesz drogi
do hiperborejów«: to wiedział o nas już Pindar.
Poza północą, lodem, śmiercią — n a s z e życie, na
s z e szczęście . . . Odkryliśmy szczęście, znamy drogę,
znaleźliśmy wyjście z całych tysiącoleci Labiryntu.
Kto i n n y je znalazł? Czyżby człowiek nowo
czesny ? — »Nie umiem wyjść ni wejść; jestem wszyst-
kiem, co wyjść ni wejść nie umie« — wzdycha czło
wiek nowoczesny... Na tę nowoczesność byliśmy
chorzy, — na gnuśny pokój, na kompromis tchórz
liwy, na całą cnotliwą niechlujność nowoczesnego
tak i nie. Ta tolerancja i largeur serca, która
wszystko »przebacza«, bo wszystko »pojmuje«, jest
naszem sirocco. Raczej wśród lodów żyć, niż wśród
cnót nowoczesnych i innych wiatrów południowych!...
Byliśmy dość waleczni, nie szczędziliśmy siebie ni in
nych, lecz nie wiedzieliśmy długo, d o k ą d nam z na
szą walecznością. Sposępnieliśmy, zwano nas fatali
stami. N a s z e m fatum — była pełnia, napięcie, stę
6
żenie sił. Łaknęliśmy błyskawicy i czynów, trzyma
liśmy się jak najdalej od szczęścia słabeuszów, od
»poddania«... Burza w naszem szalała powietrzu,
przyroda, którą jesteśmy, zaciemniła się — bo nie
m i e l i ś m y ż a d n e j d r o g i . Formuła naszego
szczęścia: tak, nie, linia prosta, c e l . . .
2.
Co jest dobre? — Wszystko, co uczucie mocy,
wolę mocy, moc samą w człowieku podnosi
Co jest złe? — Wszystko, co z słabości po
chodzi.
Co jest szczęściem ? — Uczucie, że moc rośnie, —
że przezwycięża się opór.
Nie zadowolenie, jeno więcej mocy; nie pokój
wogóle, jeno wojna; nie cnota, jeno dzielność (cnota
w stylu Odrodzenia, virtù, cnota bez moralizny).
Słabi i nieudani niech
szczezną: pierwsza za
sada n a s z e j miłości dla ludzi. I pomóc należy im
jeszcze do tego.
Co jest szkodliwsze, niż jakikolwiek występek? —
Litość czynna dla wszystkiego, co nieudane i słabe —
chrześcijaństwo...
3.
Nie to, co ma zluzować ludzkość w kolejnym
szeregu istot, jest problematem, który tu stawiam
(— człowiek jest k r e s e m — ) : lecz jaki typ czło-
7
wieka h o d o w a ć należy, jakiego c h c i e ć należy,
jako wartościowszego, godniejszego życia, pewniej
szego przyszłości.
Ten typ wartościowszy istniał już dość często:
lecz jako szczęśliwy przypadek, jako wyjątek, nigdy
jako c h c i a n y . Raczej on właśnie największym
przejmował strachem, był dotąd prawie s a m ą
straszliwością; — i z obawy chciano odwrotnego typu,
hodowano go, o s i ą g n i ę t o : zwierzę domowe, zwie
rzę stadne, chore zwierzę człowiecze, — chrześci
janina...
4.
Ludzkość n i e przedstawia rozwoju ku lepszemu
lub silniejszemu lub wyższemu, w ten sposób, jak się
to dziś mniema. »Postęp« jest jeno ideą nowoczesną,
to znaczy ideą fałszywą. Europejczyk dzisiejszy stoi
wartością swoją głęboko pod europejczykiem Odro
dzenia; rozwój dalszy nie jest zgoła mocą jakiejś
konieczności wywyższeniem, podniesieniem, wzmoc
nieniem.
W innem znaczeniu udają się ustawicznie na
najrozmaitszych miejscach ziemi i na gruncie najroz
maitszych kultur poszczególne wypadki, które rzeczy
wiście przedstawiają t y p w y ż s z y : coś, co w sto
sunku do zbiorowej ludzkości jest rodzajem nadczło-
wieka. Takie szczęśliwe wypadki wielkiej udaności
były zawsze możliwe i będą może zawsze możliwe.
A nawet całe rody, szczepy, ludy mogą w danych
okolicznościach przedstawiać taką w y g r a n ą .
8
5.
Nie należy chrześcijaństwa ozdabiać i przystra
jać: wydało ono ś m i e r t e l n ą w o j n ę temu wyż
szemu typowi człowieka, wyklęło wszystkie pod
stawowe tego typu instynkty, wydestylowało z tych
instynktów zło, s a m e g o złego: człowieka silnego
jako typowo pogardy godnego, jako »wyrzutka«.
Chrześcijaństwo stanęło po stronie wszystkiego, co
słabe, nizkie, nieudane, stworzyło ideał ze s p r z e c i
w i a n i a się samozachowawczym instynktom silnego
życia; zepsuło rozum nawet duchowo najsilniejszych,
ucząc najwyższe wartości duchowe odczuwać jako
grzeszne, na manowce wiodące, jako p o k u s z e n i a ,
Najżałośliwszy przykład: zepsucie Pascala, który wie
rzył w zepsucie swego rozumu przez grzech pierwo
rodny, podczas gdy był on tylko przez jego chrześ
cijaństwo zepsuty! —
6.
Bolesne, grozą przejmujące ukazało mi się wi
dowisko: ściągnąłem zasłonę z z e p s u c i a czło
wieka. Słowo to, w moich ustach, bronione jest przy
najmniej od jednego podejrzenia: że zawiera moralne
oskarżenie człowieka. Jest ono — chciałbym to raz
jeszcze podkreślić — w o l n e od m o r a l i z n y : i to
do tego stopnia, że owo zepsucie tam właśnie najsil
niej odczuwam, gdzie dotąd najświadomiej dążono
do »cnoty«, do »boskości«. Rozumiem zepsucie, zga
dujecie to już, w znaczeniu décadence: twierdzeniem
9
mem jest, że wszystkie wartości, w których ludzkość
teraz swe najwyższe pożądania zebrała, są w a r t o ś
c i a m i décadence.
Nazywam zwierzę, rodzaj, indywiduum zepsu-
tem, jeśli straci swe instynkty, jeśli wybiera, jeśli
p r z e n o s i nad inne to, co dlań szkodliwe. Histo-
rya »uczuć wyższych«, »ideałów ludzkości« — i rzecz
możliwa, że będę ją musiał opowiadać — byłaby pra
wie także wyjaśnieniem, d l a c z e g o człowiek jest tak
zepsuty. Życie samo uważam za popęd do wzrostu,
trwałości, gromadzenia sił, do m o c y : gdzie brak
woli mocy, tam jest upadek. Twierdzeniem mem jest,
że wszystkim najwyższym wartościom ludzkości brak
tej woli, że wartości upadkowe, wartości n i h i l i
s t y c z n e panują pod najświętszemi imionami.
7.
Zwie się chrześcijaństwo religią l i t o ś c i . —
Litość stoi w przeciwieństwie do afektów tonicznych,
podnoszących energię poczucia życia: działa depre
syjnie. Litując się, traci się siłę. Przez litość zwiększa
i zwielokrotnia się jeszcze ubytek siły, który już sam
cierpienie przynosi życiu. Samo cierpienie staje się
przez litość zaraźliwem; w pewnych okolicznościach
można osiągnąć przez nią ogólny ubytek życia i ener
gii życiowej, który stoi w niedorzecznym stosunku
do quantum przyczyny (— wypadek z śmiercią Na-
zareńczyka). To jest pierwszy punkt widzenia; lecz
istnieje jeszcze ważniejszy. Jeśli się przypuści, że
litość mierzy się wartością reakcyi, którą wywoływać
10
zwykła, to niebezpieczny jego dla życia charakter uka
zuje się w jeszcze jaśniejszem świetle. Litość krzy
żuje na ogól prawo rozwoju, które jest prawem se-
l e k c y i . Utrzymuje ona przy życiu, co do śmierci
dojrzało; broni siebie ku korzyści wydziedziczonych
i skazańców życiowych, nadaje samemu życiu, wsku
tek bezliku wszelkiego rodzaju nieudanych, których
przy życiu u t r z y m u j e , wygląd posępny i podej
rzany. Ważono się nazwać litość cnotą ( — w każdej
d o s t o j n e j moralności uchodzi ona za słabość — );
posunięto się dalej, uczyniono z niej s a m ą cnotę,
grunt i źródło wszech cnót, — tylko oczywista, o czem
zawsze pomnieć należy, z punktu widzenia filozofii
nihilistycznej, która z a p r z e c z e n i e ż y c i a na swej
wypisała tarczy. Schopenhauer był co do tego w swem
prawie : przez litość zaprzecza się życia, czyni się je
b a r d z i e j z a p r z e c z e n i a g o d n e m , — litość
jest p r a k t y k ą nihilizmu. By rzec raz jeszcze : ten
depresyjny i zaraźliwy instynkt krzyżuje owe in
stynkty, które dążą do utrzymania życia i podwyższenia
jego wartości: jest on zarówno jako m n o ż n i k nę
dzy, jak też jako z a c h o w a w c a wszystkiego, co
nędzne, głównem narzędziem wzmożenia décadence, —
litość namawia do n i c o ś c i ! . . . Nie mówi się »n i-
c o ś ć « : natomiast mówi się »zaświat«; lub »Bóg«;
lub »życie p r a w d z i w e « ; lub nirvana, zbawie
nie, szczęśliwość... Ta niewinna retoryka z dzie
dziny idyosynkrazyi religijno-moralnych okazuje się
natychmiast o w i e l e m n i e j n i e w i n n ą , gdy się
zrozumie, j a k a dążność narzuca tu na siebie płaszcz
wzniosłych słów: dążność w r o g a ż y c i u . Scho
penhauer był wrogiem życia: d l a t e g o litość stała
się dlań cnotą... Arystoteles, jak wiadomo, widział
11
w litości stan chorobliwy i niebezpieczny, któremuby
należało czasem dopomóc środkiem przeczyszcza
jącym: rozumiał on tragedyę jako środek przeczy
szczający. Ze stanowiska instynktu życia, trzebaby
rzeczywiście poszukać środka, by takiemu chorobli
wemu i niebezpiecznemu nagromadzeniu litości, jak
to przedstawia przykład z Schopenhauerem (i niestety
także nasza powszechna literacka i artystyczna déca-
dence od Petersburga do Paryża, od Tołstoja do Wa
gnera), zadać pchnięcie: by p ę k ł o . . . Niema nic nie-
zdrowszego, wśród naszej niezdrowej nowoczesności,
nad litość chrześcijańską. Tu być lekarzem, tu być
nieubłaganym, tu krajać nożem — to n a s z e zada
nie, to n a s z rodzaj miłości człowieka, przez to je
s t e ś m y filozofami i hiperborejami! — —
8.
Trzeba koniecznie powiedzieć, kogo odczuwamy
jako swoje przeciwieństwo: — teologów i wszystko,
co krew teologów ma w żyłach — naszą całą filo
zofię... Trzeba było fatalność tę widzieć zblizka,
lepiej jeszcze, trzeba było doświadczyć jej na sobie,
trzeba było zniszczeć przez nią prawie, by tu nie
znać już żartu (— wolnoduchostwo naszych panów
przyrodników i fizyologów jest w moich oczach żar
tem, — brak im namiętności w tych rzeczach, cier
p i e n i a z ich powodu — ) . Owo zatrucie sięga o wiele
dalej, niż się mniema: odnalazłem instynkt teologiczny
»pychy« wszędzie, gdzie człowiek dziś czuje się
»idealistą«, — gdzie, wskutek wyższego pochodzenia,
12
rości się sobie prawo, do patrzenia na rzeczywistość
z wyższością i o b c o . . . Idealista ma, zupełnie jak
kapłan, wszystkie wielkie pojęcia w ręku ( — i nie
tylko w ręku !), gra niemi z dobrotliwą pogardą prze
ciw »rozumowi«, »zmyslom«, » zaszczytom*, »dobro
bytowi«, » wiedzy«, widzi podobne rzeczy pod sobą,
jako siły szkodzące i uwodne, nad któremi unosi się
duch w czystem »dla siebie« : — jak gdyby nie po
kora, czystość, ubóstwo, jednem słowem ś w i ę t o ś ć ,
niewymownie więcej szkody dotychczas życiu przy
niosły, niż jakiekolwiek straszliwości i występki...
Czysty duch jest czystem kłamstwem... Dopóki ka
płan uchodzi jeszcze za w y ż s z y rodzaj człowieka,
ten przeczyciel, oszczerca, truciciel życia z powo
ł a n i a , dopóty niema odpowiedzi na pytanie: co
j e s t prawda? P r z e w r ó c o n o już prawdę do góry
nogami, skoro świadomy adwokat nicości i zaprze
czenia uchodzi za przedstawiciela »prawdy«...
9.
Temu instynktowi teologów wydaję wojnę: zna
lazłem ślady jego wszędzie. Kto ma w żyłach krew
teologów, stoi do wszystkich rzeczy w stosunku skoś
nym i nieuczciwym. Patos, który się z tego rozwija,
zwie siebie w i a r ą : zamknięcie raz na zawsze oczu
przed sobą, by nie cierpieć z powodu widoku nie
uleczalnego fałszu. Z tej błędnej optyki w stosunku
do wszystkich rzeczy czyni się sobie morał, cnotę,
świętość, — żąda się, by żaden inny rodzaj optyki
nie śmiał mieć więcej wartości, skoro się własną
13
uświęciło mianami »Bóg«, »zbawienie«, »wieczność«.
Wszędzie dogrzebałem się jeszcze instynktu teologów:
jest on najbardziej rozpowszechnioną, istotnie »pod
z i e m n ą « formą fałszu, jaka istnieje na ziemi. Co
teolog jako prawdziwe odczuwa, m u s i być fał
szywe: ma się w tem nieomal kryteryum prawdy.
Najgłębszy jego instynkt samozachowawczy zabrania
dojść rzeczywistości w jakimkolwiek punkcie do czci
lub choćby tylko do głosu. Dokąd wpływ teologów
sięga, tam przewrócono o c e n ę w a r t o ś c i do góry
nogami, tam pojęcia »prawdziwy« i »fałszywy« są
z konieczności odwrócone; co najszkodliwsze dla ży
cia, zwie się tu prawdziwe, co je podnosi, wzmaga,
potwierdza, usprawiedliwia i tryumfującem czyni, zo
wie się fałszywem... Jeśli się zdarzy, że teologowie
poprzez »sumienie« książąt (lub ludów —) po m o c
wyciągną rękę, nie wątpmy, co każdym razem
w gruncie się dzieje: wola końca, wola n i h i l i -
s t y c z n a chce dojść do mocy.
10.
Wśród Niemców zrozumieją natychmiast, gdy
powiem, że filozofię skaziła krew teologów. Pro
boszcz protestancki jest dziadkiem filozofii niemiec
kiej, sam protestantyzm jego peccatum originale.
Definicya protestantyzmu: jednostronny bezwład
chrześcijaństwa — i rozumu... Wystarczy wypo
wiedzieć słowo »Instytut Tybingeński«, by zrozu
mieć, c z e m jest w gruncie filozofia niemiecka, —
p o d s t ę p n ą teologią... Szwabi są najlepszymi
14
w Niemczech kłamcami, kłamią niewinnie... Skąd
radość, która z wystąpieniem K a n t a przejmowała
uczony świat niemiecki, składający się w trzech
czwartych z pastorskich i nauczycielskich synów, —
skąd przekonanie niemieckie, które i dziś jeszcze znaj
duje swe echo, że od Kanta zaczyna się zwrot ku
l e p s z e m u ? Instynkt teologiczny w uczonym nie
mieckim zgadł, co teraz znów umożliwionem zo
stało... Chyłkowa dróżka do starego ideału stała
otworem, pojęcie »świata p r a w d z i w e g o « , pojęcie
moralności jako e s e n c y i świata ( — t e dwa naj-
złośliwsze błędy jakie istnieją!) były teraz znowu,
dzięki szczwanie mądremu sceptycyzmowi, jeśli nie
do dowiedzenia, to jednak już nie do o b a l e n i a . . .
Rozum, p r a w o rozumu nie sięga tak daleko...
Uczyniono z rzeczywistości »pozorność«; świat zgoła
z e ł g a n y , świat tego, co trwa w bycie, uczyniono
rzeczywistością... Powodzenie Kanta było tylko po
wodzeniem teologicznem: Kant był, podobnie jak Lu
ter, podobnie jak Leibniz, jednym hamulcem więcej
w niepewnej siebie rzetelności niemieckiej — —
11.
Jeszcze słowo przeciw Kantowi, jako morali
ście. Pewna cnota musi być n a s z y m wynalazkiem,
n a s z ą osobistą konieczną obroną i konieczną po
trzebą: w każdem innem znaczeniu jest jeno niebez
pieczeństwem. Co nie jest warunkiem naszego życia,
s z k o d z i mu: cnota tylko z poczucia szacunku dla
pojęcia »cnoty«, jak chciał Kant, jest szkodliwa.
15
»Cnota«, »obowiązek«, »dobro w sobie«, dobro o cha
rakterze bezosobistości i powszechnej obowiązkowo
ści — majaki mózgu, w których wyraża się zanik,
ostateczne osłabienie życia, chińszczyzna królewiecka.
Coś odwrotnego nakazują najgłębsze prawa utrzyma
nia się i wzrostu: by każdy wynalazł sobie s w o j ą
cnotę, swój kategoryczny imperatyw. Każdy lud ginie,
jeśli swój obowiązek pomiesza z pojęciem obowiązku
wogóle. Nic nie niszczy głębiej, wnętrzniej, niż wszelki
obowiązek »nieosobisty«, wszelka ofiara na ołtarzu
Molocha abstrakcyi. — Że też nie odczuto kategorycz
nego imperatywu Kanta, jako n i e b e z p i e c z n e g o
dla ż y c i a ! . . . Sam instynkt teologiczny wziął go
w obronę! — Każdy postępek, do którego zmusza
instynkt życia, ma w przyjemności swój dowód, że
jest słusznym postępkiem: a każdy nihilista o chrześ
cijańsko dogmatycznych jelitach rozumiał przyjem
ność, jako z a r z u t . . . Co niszczy szybciej, niż praca,
myślenie, czucie bez konieczności wewnętrznej, bez
głęboko osobistego wyboru, bez przyjemności? niż
automat obowiązku? Jest to wprost r e c e p t a na
décadence, aż do idyotyzmu... Kant stał się idyotą. —
I to był współcześnik G o e t h e g o ! Ten pająk zło
wieszczy uchodził za filozofa n i e m i e c k i e g o , —
uchodzi zań j e s z c z e ! . . . Wystrzegam się mówić, co
myślę o Niemcach... Nie widziałże Kant w Rewo-
lucyi francuskiej przejścia z nieorganicznej formy
państwa do o r g a n i c z n e j ? Nie pytałże się, czy
nie istnieje zdarzenie, któregoby zgoła inaczej wy
tłumaczyć nie można, chyba tylko moralną zdolnością
ludzkości, tak, by raz na zawsze przez nią »dążność
ludzkości do dobrego« d o w i e d z i o n ą została? Od
powiedź Kanta: »jest to Rewolucya«. Chybiający in-
16
stynkt w ogóle i w szczególe, przeciwnaturalność jako
instynkt, niemiecka décadence jako filozofia — j e s t to
K a n t ! —
12.
Pomijam kilku sceptyków, przyzwoity typ w hi-
storyi filozofii: lecz reszta nie zna najpierwszych
wymogów uczciwości intelektualnej. Czynią pospołu
to, co kobietki, wszyscy ci wielcy marzyciele i dzi-
wotwory, — uważają »piękne uczucia« już za argu
menty, »wzniesione łono« za miech bóstwa, przeko
nanie za k r y t e r y u m prawdy. Wkońcu usiłował
Kant, w niewinności »niemieckiej« unaukowić tę formę
zepsucia, ten brak sumienia intelektualnego pojęciem
»rozumu praktycznego«: osobno wynalazł rozum na
wypadek, w którym niema się co troszczyć o rozum,
mianowicie, jeśli odzywa się morał, wzniosłe żądanie
»powinieneś«. Jeśli się zważy, że u wszystkich pra
wie ludów filozof jest tylko dalszym rozwojem typu
kapłańskiego, to nie dziwi nas już to dziedzictwo po
kapłanach, fałszerstwo monet na swój własny
u ż y t e k . Jeśli się ma święte zadania, na przykład
polepszać ludzi, ratować, wyzwalać, jeśli się bóstwa
w sercu nosi, jeśli się jest trąbą zaświatowych roz
kazów, to mając taką misyę stoi się już poza zakre
sem wszystkich tylko z rozumem zgodnych ocen war
tości, — n a w e t jest się już uświęconym takiem za
daniem, nawet już typem wyższego porządku!...
Cóż obchodzi kapłana w i e d z a ! Stoi on na to zbyt
17
wysoko! — A kapłan dotąd p a n o w a ł ! — Usta
n a w i a ł pojęcia: » prawdziwy« i »nieprawdziwy« !
13.
Nie lekceważmy tego: my s a m i , my duchy
wolne, jesteśmy już »Przemianą wszystkich wartości«,
wcielonem ogłoszeniem wojny i zwycięstwa
wszystkim starym pojęciom o »prawdziwem« i »nie-
prawdziwem«. Najwartościowsze wniknięcia znajduje
się najpóźniej; lecz najwartościowsze wniknięcia to
metody. W s z y s t k i e metody, w s z y s t k i e zało
żenia teraźniejszej naszej wiedzy miały przez tysią-
colecia najgłębszą pogardę przeciw sobie: wsku
tek nich było się wyłączonym z obcowania z »po
rządnymi« ludźmi, — uchodziło się za nieprzyja
ciela Boga, za gardzącego prawdą, za »opętańca«.
Jako typ naukowy było się czandalą... Mieliśmy
cały patos ludzkości przeciw sobie — jej pojęcie
o tem, czem prawda być w i n n a , czem służba dla
prawdy być w i n n a : każde »powinieneś« było do
tąd p r z e c i w nam zwrócone... Nasze objekty,
nasze praktyki, nasze zachowanie się ciche, ostrożne,
nieufne — wszystko jej zdało się niegodnem i zasłu-
gującem na wzgardę. — Możnaby wkońcu z pewną
słusznością spytać się, czy to właściwie nie smak
e s t e t y c z n y utrzymywał ludzkość w tak długiej
ślepocie: żądała ona od prawdy m a l a r s k i e g o
efektu, żądała tak samo od poznającego, by silnie dzia
łał na zmysły. Nasza s k r o m n o ś ć sprzeciwiała się
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
2
18
najdłużej jej smakowi... O, jakże to odgadły, te ję-
dory Boga — —
14.
Nauczyliśmy się czego innego. Staliśmy się pod
każdym względem skromniejsi. Nie wywodzimy już
człowieka z » ducha «, z »boskości«, postawiliśmy go
napowrót między zwierzętami. Uważamy go za zwie
rzę najsilniejsze, bo jest najchytrzejszem: następstwem
tego jest jego duchowość. Z drugiej strony bronimy się
przeciw próżności, któraby i tutaj znów odezwać się
mogła : jakoby człowiek był wielkim ukrytym zamys
łem zwierzęcego rozwoju. Nie jest on zgoła koroną
stworzenia, każde stworzenie jest, obok niego, na rów
nym stopniu doskonałości... I twierdząc to, twier
dzimy jeszcze za wiele: człowiek jest, względnie wzią
wszy, najbardziej nieudanem zwierzęciem, najchoro-
witszem, najniebezpieczniej precz od swoich instynk
tów zbłąkanem — oczywista, z tem wszystkiem, także
n a j b a r d z i e j zajmującem! — Co się tyczy zwie
rząt, to najpierw Kartezyusz, z czcigodną śmiałością
ważył się na myśl rozumienia zwierząt jako ma
c h i n a : cała nasza fizyologia wysila się na dowód
tego twierdzenia. Nie usuwajmy też, logicznie biorąc
na bok człowieka, jak jeszcze Kartezyusz czynił : co
w ogóle dziś o człowieku pojęto, to tyle właśnie
że się go rozumie jako machinę. Niegdyś nada
wano człowiekowi, jako jego wyprawę ze strony
wyższego porządku, »wolną wolę«: dziś odebraliśmy
mu nawet wolę, w tem znaczeniu, że przez to żadne
19
władzy rozumieć już nie wolno. Stare słowo »wola«
służy tylko do określenia wyniku, rodzaju indywi
dualnej reakcyi, która koniecznie następuje po mnó
stwie częścią z sobą sprzecznych, częścią zgodnych
podniet: — wola już nie »dziala«, już nie »poru
sza« . . . Niegdyś widziano w świadomości człowieka,
w »duchu«, dowód wyższości jego pochodzenia, jego
boskości; by człowieka u z u p e ł n i ć , radzono mu, na
sposób żółwia wciągnąć w siebie zmysły, zaprzestać
obcowania z ziemskością, zrzucić doczesną powlokę:
potem pozostałaby po nim treść główna, jego »czysty
duch«. Także co do tego zoryentowaliśmy się lepiej:
uświadamianie sobie, »duch«, uchodzi u nas właśnie
za objaw względnej niedoskonałości organizmu, jako
doświadczanie, macanie, chybianie, jako mozół, przy
którym niepotrzebnie dużo zużywa się siły nerwo
wej, — przeczymy, że cośkolwiek da się doskonałem
uczynić, dopóki się jeszcze uświadamia. »Duch czy
sty« jest czystą głupotą: odliczmy system nerwowy
i zmysły, »doczesną powłokę«, a p o m i n i e m y w ra
c h u n k u s i e b i e — nic więcej ! . . .
15.
Ani moralność, ani religia nie styka się w chrześ
cijaństwie z żadnym punktem rzeczywistości. Same
urojone p r z y c z y n y (»Bóg«, »dusza«, »ja«, »duch«,
»wolna wola« — lub też »niewolna«); same urojone
s k u t k i (»grzech«, » zbawienie«, »łaska«, »kara«, »od
puszczenie grzechu«). Obcowanie urojonych i s t o t
(»Bóg«, »duchy«, »dusze«); urojona wiedza przy-
2*
20
r o d n i c z a (antropocentryczna; zupełny brak pojęcia
przyczyn przyrodzonych); urojona p s y c h o l o g i a
(same samonieporozumienia, interpretacye przyjem
nych lub nieprzyjemnych uczuć ogólnych, naprzy-
kład stanów nervi sympathici, z pomocą mowy zna
kowej religijno-moralnej idyosynkrazyi, — »kara«,
»wyrzut sumienia«, »pokusa dyabelska«, »blizkość
Boga«); urojona t e l e o l o g i a (»królestwo boże«,
»sąd ostateczny«, »życie wieczne«). — Ten ś w i a t
c z y s t e j f i k c y i różni się tem bardzo z ujmą
dla siebie od świata marzenia, że ten ostatni od-
z w i e r c i a d l a rzeczywistość, podczas gdy on rze
czywistość fałszuje, odziera z wartości, zaprzecza jej.
Zanim wynaleziono dopiero pojęcie »natura«, jako
przeciwstawienie pojęcia »Bog«, musiało »naturalny«
być słowem na »godny pogardy«, — ów cały świat
fikcyi ma swe korzenie w n i e n a w i ś c i do natural
ności (— rzeczywistość! — ) , jest on wyrazem głę
bokiego niesmaku z tego, co rzeczywiste... L e c z
to w y j a ś n i a w s z y s t k o . Kto jedynie ma powody
w y k ł a m y w a n i a się z rzeczywistości? Kto z jej
powodu c i e r p i . Lecz cierpieć z powodu rzeczywi
stości znaczy być u n i e s z c z ę ś l i w i o n ą rzeczy
wistością . . . Przewaga uczuć nieprzyjemnych nad
przyjemnemi jest p r z y c z y n ą owej fikcyjnej mo
ralności i religii: taka przewaga jest formułą na dé-
cadence. . .
16.
Do podobnego wniosku zmusza krytyka c h r z e ś
c i j a ń s k i e g o p o j ę c i a B o g a . — Lud, który
21
jeszcze w siebie sam wierzy, ma też jeszcze swego
własnego Boga. Czci w nim warunki, dzięki którym
jest górą, swoje cnoty, — przerzuca swą radość z sie
bie, swe poczucie mocy w istotę, której dziękczynić
za to można. Kto bogaty, chce oddawać; lud dumny
potrzebuje Boga, by s k ł a d a ć o f i a r y . . . Religia,
w obrębie takich założeń, jest formą wdzięczności.
Jest się wdzięcznym za samego siebie: po to potrze
buje się Boga. Taki Bóg musi umieć pomagać i szko
dzić, musi umieć być przyjacielem jak wrogiem, —
podziwia się go w dobrem jak w złem. P r z e c i w -
n a t u r a l n a kastracya Boga na Boga dobra tylko le
żałaby tu poza obrębem wszelkiej pożądaności. Potrze
buje się Boga złego tak, jak dobrego: zawdzięcza się
przecie istnienie własne chyba nie tolerancyi, nie
życzliwości dla ludzi . . . Cóżby zależało na Bogu,
któryby nie znał gniewu, zemsty, zawiści, szyderstwa,
chytrości, gwałtu? któryby nie znał może nawet za
chwycających ardeurs zwycięstwa i zniszczenia? Nie
rozumianoby takiego Boga: pocóżby go mieć? — Oczy
wista: jeśli lud ginie; jeśli czuje, że wiara w przy
szłość, jego nadzieja wolności ostatecznie znika; jeśli
poddanie uświadamia się mu jako pierwszy pożytek,
cnoty poddańcze jako warunki utrzymania się, wów
czas m u s i się i Bóg jego zmienić. Staje się on teraz
potulny, bojaźliwy, skromny, doradza »spokój duszy«,
zaprzestania nienawiści, pobłażanie, nawet »miłość«
dla przyjaciela i wroga. Moralizuje ustawicznie, wlazł
w jaskinię każdej cnoty prywatnej, staje się Bogiem
każdego, osobą prywatną, kosmopolitą . . . Niegdyś
przedstawiał jakiś lud, siłę jakiegoś ludu, wszystko,
co w duszy jakiegoś ludu było agresywne i spragnione
mocy: teraz jest tylko jeszcze dobrym Bogiem. . .
22
Rzeczywiście, niema innej alternatywy dla Bogów:
albo są oni wolą mocy — i tak długo będą bogami
ludów — , albo niemocą mocy — i wówczas z ko
nieczności stają się d o b r y m i . . .
17.
Gdzie w jakiejkolwiek formie wola mocy ginie,
istnieje też każdym razem fizyologiczne cofanie się,
décadence. Bóstwo tej décadence, obrzezane na punk
cie swych najbardziej męskich cnót i popędów, staje
się teraz koniecznie Bogiem fizyologicznie cofniętych,
słabych. Zwą oni siebie samych nie słabymi, zwą
siebie »dobrymi« . . . Rozumie się, już bez potrzeby
wskazówki, w jakich dopiero chwilach dziejów moż
liwą się staje dualistyczna fikcya dobrego i złego
Boga. Tym samym instynktem, którym podbici ścią
gają Boga swego na szczebel »dobra w sobie«, wy
kreślają też z Boga swych zwycięzców dobre właś
ciwości; mszczą się na swych panach tem, że prze
r a b i a j ą na d y a b ł a ich Boga. — Bóg d o b r y ,
jak i dyabeł: obaj wyrodki décadence. — Jak można
dziś jeszcze ustępować tak bardzo prostoduszności teo
logów chrześcijańskich, by wyrokować z nimi, że roz
wój pojęcia Boga z »Boga Izraela«, »Boga ludowego«,
w Boga chrześcijańskiego, w zbiorowe pojęcie wszel
kiego dobra, jest postępem? — Lecz nawet Renan to
czyni. Jak gdyby Renan miał prawo do prostoduszności!
Przeciwieństwo rzuca się przecie w oczy. Jeśli zało
żenia w z n o s z ą c e g o się życia, jeśli wszelką siłę,
waleczność, władczość, dumę wyłączy się z pojęcia
23
Boga, jeśli krok za krokiem zniży się on do symbolu
laski dla znużonych, deski ratunku dla wszystkich
tonących, jeśli stanie się Bogiem ludzi biednych, Bo
giem grzeszników, Bogiem chorych par excellence,
a tytuł »Zbawca«, »Odkupiciel« niejako o s t a n i e się,
jako tytuł boski wogóle: o c z e m ż e mówi taka
przemiana ? taka r e d u k c y a boskości ? — Oczywi
sta : »królestwo boże« większe się przez to stało. Nie
gdyś miał Bóg tylko swój lud, swój lud »wybrany«.
Tymczasem poszedł, zupełnie jak sam lud jego, w ob
czyznę, na wędrówkę, nigdzie odtąd już nie zagrzał
miejsca: a wkońcu wszędzie czuł się w domu, stał
się wielkim kosmopolitą, — aż »wielką liczbę« i pół
ziemi przeciągnął na swoją stronę. Lecz Bóg »wiel
kiej liczby«, demokrata wśród bogów, nie stał się
mimo to dumnym bogiem pogańskim: pozostał Ży
dem, pozostał Bogiem zakątów, Bogiem wszystkich
nor i miejsc ciemnych, wszystkich niezdrowych za
ułków całego świata! . . . Jego królestwo światowe
jest nadal, jak przedtem, królestwem podziemnem, szpi
talem, państwem souterrain, państwem ghetta . . . A on
sam tak blady, tak słaby, taki décadent. . . Nawet
najbledsi z bladych jeszcze nim owładnęli, panowie
metafizycy, albinosy pojęciowe. Osnuwali go tak
długo wokoło, aż, zahipnotyzowany ich ruchami, sam
stał się pająkiem, sam metafizykiem. Teraz on znów
świat wysnuwał z siebie — sub specie Spinozae*) —,
teraz przekształcał się w coraz większą cienkość
i bladość, stał się »ideałem«, stał się »czystym du
chem«, stał się absolutum, stał się »rzeczą samą
*) W oryginale gra słów : spinnen — Spinne — Spinoza.
Prz. tł.
24
w sobie« . . . U p a d e k B o g a : Bóg stal się »rzeczą
samą w sobie« . . .
18.
Chrześcijańskie pojęcie Boga — Bóg jako Bóg
chorych, Bóg jako pająk, Bóg jako duch — jest je-
dnem z najbardziej zepsutych pojęć Boga, jakie osiąg
nięto na ziemi; jest ono może nawet miernikiem stanu
głębi w zstępującym rozwoju typu boskiego. Bóg wy-
rodzony w sprzecznośc z życiem, zamiast być
jego przejaśnieniem i wieczystem T a k ! W Bogu
wrogość zapowiedziana życiu, naturze, woli życia!
Bóg formułą dla każdego oczernienia »tego świata«,
dla każdego kłamstwa o »zaświecie«! W Bogu ubó
stwiona nicość, wola nicości uświęcona! . . .
19.
Że silne rasy Europy północnej nie odepchnęły
od siebie Boga chrześcijańskiego, to zaprawdę nie
przynosi chwały ich uposażeniu religijnemu, nie mó
wiąc już o smaku. Z takim chorowitym i osłabłym ze
starości wyrodkiem décadence, winny były koniecznie
dojść do końca. Lecz klątwa cięży na nich za to, że
z nim nie doszły do końca: choroba, starość, sprzeczność
weszły im we wszystkie instynkty, — żadnego już od
tąd Boga nie s t w o r z y ł y ! Dwa tysiącolecia prawie
i ani jednego nowego Boga! Lecz wciąż jeszcze i jak
25
coś stałego, jak ultimatum i maximum tworzącej bo
gów siły, człowieczego creator spiritus, ten poli
towania godny Bóg chrześcijańskiego monotono-
teizmu! Ten mieszańczy, twór upadku z zera, pojęcie
i sprzeczność, w którym wszystkie instynkty déca
dence, wszystkie tchórzostwa i znużenia duszy mają
swe uświęcenie! — —
20.
Potępieniem chrześcijaństwa nie chciałbym do
puścić się krzywdy na pokrewnej religii, która ilością
wyznawców nawet przeważa: na b u d d y z m i e . Obie
łączą się z sobą jako religie nihilistyczne — są reli
giami décadencc —, obie są oddzielone od siebie w naj
przedziwniejszy sposób. Że je teraz p o r ó w n y
w a ć można, za to krytyk chrześcijaństwa głęboko
jest wdzięczny uczonym indyjskim. — Buddyzm jest
stokroć realistyczniejszy od chrześcijaństwa, — ma
we krwi dziedzictwo przedmiotowego i chłodnego sta
wiania problematów, zjawia się po trwającym lat
setki ruchu filozoficznym; w chwili pojawienia się jego
jest pojęcie »Bóg« już uprzątnięte. Byddyzm jest je
dyną właściwie p o z y t y w i s t y c z n ą religią, jaką
nam ukazuje historya, nawet jeszcze w swojej teoryi
poznania (surowym fenomenaliźmie — ) , nie mówi już
»walka przeciw g r z e c h o w i « , lecz, zgoła rzeczy
wistości przyznając prawo, »walka przeciw c i e r
p i e n i u « . Ma on — to różni go głęboko od chrześ
cijaństwa — samooszustwo pojęć moralnych już za
sobą, — stoi, mówiąc moim językiem, p o z a dobrem
26
i ziem. — Oto d w a fakty fizyologiczne, na których
spoczywa i które ma na oku: po p i e r w s z e nad
mierna pobudliwość wrażliwości, która wyraża się
jako wyrafinowana zdolność cierpienia, p o t e m prze-
duchowienie, nazbyt długie życie w pojęciach i pro
cedurach logicznych, wśród którego instynkt osobowy
doznał szkody z korzyścią »bezosobistości« (— jedno
i drugie stany, które przynajmniej niektórzy moi czy
telnicy, »przedmiotowi«, jak ja sam, znać będą z do
świadczenia). Na gruncie tych fizyologicznych wa
runków powstała d e p r e s y a : przeciw niej Budda
zabiega higienicznie. Stosuje przeciw niej życie na
wolnem powietrzu, życie wędrowne; umiarkowanie i wy
bór w pożywieniu; ostrożność względem wszystkich
spirituosa; tak samo ostrożność przed afektami, które
żółć wzburzają, rozpalają krew: żadnej t r o s k i , ani
o siebie, ni o innych. Wymaga wyobrażeń, które ani
nie darzą spokojem, ani rozweselają — wynajduje
środki do odwyknięcia od innych. Rozumie dobroć,
dobrotliwość jako sprzyjające zdrowiu. M o d l i t w a
jest wykluczona, tak samo jak a s c e z a ; żadnego ka
tegorycznego rozkazu, żadnego m u s u wogóle, na
wet w obrębie zgromadzenia klasztornego (— można
znów wystąpić —). To wszystko miały być środki
do wzmocnienia owej nadmiernej pobudliwości. Właś
nie dlatego nie wymaga też walki z myślącymi ina
czej; nauka jego przeciw niczemu nie broni się wię
cej, niż przeciw uczuciu zemsty, odrazy, ressentiment
(— »nieprzyjaźni nieprzyjaźń kresu nie położy«:
wzruszający refren całego buddyzmu...). I to słusz
nie: właśnie te afekty byłyby zgoła n i e z d r o w e
ze względu na główny cel dyetetyczny. Znużenie du
chowe, które on zastaje i które wyraża się w zbyt
27
wielkiej »przedmiotowości« (to znaczy w osłabieniu
interesu indywidualnego, w stracie na wadze, na »ego
iźmie«), zwalcza, sprowadzając ściśle i najbardziej du
chowe interesy do osoby. W nauce Buddy egoizm
staje się obowiązkiem: owo »jednego potrzeba«, owo
»jak ty uwolnisz się od cierpienia« reguluje i ogra
nicza całą dyetę duchową (— należy może przypom
nieć sobie owego Ateńczyka, który również z czystą
»naukowością« wiódł wojnę, Sokratesa, który egoizm
osobisty także w państwie problematów podniósł do
morału).
21.
Warunkiem buddyzmu jest bardzo miękki klimat,
wielka łagodność i swoboda obyczajów, b r a k mili-
taryzmu; i to, że ruch miał swe ognisko wśród wyż
szych, a nawet uczonych stanów. Pragnie się pogody,
ciszy i nieżywienia żadnych życzeń, jako celu najwyż
szego i o s i ą g a się ten cel. Buddyzm nie jest reli
gią, w której się tylko do doskonałości dąży: dosko
nałość jest wypadkiem normalnym. —
W chrześcijaństwie występują na czoło instynkty
podbitych i uciśnionych: najniższe stany szukają
w niem zbawienia. Kazuistykę grzechu, samokrytykę,
inkwizycyę sumienia uprawia się tu jako z a j ę c i e ,
jako środek przeciw nudzie; podtrzymuje się tu nie
ustannie afekt dla m o c a r z a , zwanego »Bogiem«
(mocą modlitwy); to co najwyższe uchodzi tu za nie
osiągalne, za dar, za »łaskę«. Brak tu także jawności;
kryjówka, ciemna przestrzeń jest chrześcijańska. Ciało
28
jest tu w pogardzie, higienę uchyla się jako zmys
łowość; kościół broni się nawet przeciw czystości
(— pierwszem zarządzeniem chrześcijańskiem po wy
pędzeniu Maurów było zamknięcie kąpieli publicznych,
których sama Kordowa posiadała 270). Chrześcijań
ski jest pewien zmysł okrucieństwa, względem sie
bie i innych; nienawiść do inaczej myślących; wola
prześladowania. Posępne i wstrząsające wyobrażenia
stoją na pierwszym planie; najbardziej pożądane, naj-
wyższemi mianami określone stany to epilepsoidy;
wybiera się tak dyetę, by sprzyjała zjawiskom cho
robliwym i przedrażniała nerwy. Chrześcijańską jest
wrogość śmiertelna przeciw panom ziemi, przeciw
»dostojnym« — a zarazem ukryte, tajemne współza
wodnictwo (— pozostawia się im »ciało«, chce się
t y l k o »duszy«...). Chrześcijańską jest nienawiść
do d u c h a , do dumy, odwagi, wolności, libertinage
ducha; chrześcijańską jest nienawiść do z m y s ł ó w ,
do radości zmysłów, do radości wogóle. . .
22.
Chrześcijaństwo, opuściwszy swój pierwszy grunt,
stany najniższe, p o d z i e m i e starożytnego świata,
wyszedłszy po moc między ludy barbarzyńskie, nie
miało tu już jako założenia ludzi z n u ż o n y c h , lecz
wewnętrznie zdziczałych i rozdzierających się ludzi, —
człowieka silnego, lecz nieudanego. Niezadowolenie
z siebie, cierpienie z powodu siebie nie jest tu, jak
u buddystów, nadmierną pobudliwością i zdolnością
cierpienia, raczej odwrotnie przemożnem pragnieniem
29
zadawania bólu, pragnieniem upustu wewnętrznego na
pięcia w wrogich działaniach i wyobrażeniach. Chrześ
cijaństwo potrzebowało b a r b a r z y ń s k i c h pojęć
i wartości, by stać się barbarzyńców panem: takiemi
są ofiara z pierwocin, picie krwi przy komunii, pogarda
ducha i kultury; tortura w każdej formie, zmysłowa
i niezmysłowa; wielki przepych kultu. Buddyzm jest
religią dla ludzi p ó ź n y c h , dla ras dobrotliwych,
łagodnych, przeduchowionych, które zbyt łatwo ból od
czuwają (Europa będzie jeszcze na długo niedojrzała
doń — ) : jest on sprowadzeniem ich napowrót do
spokoju i pogody, do dyety w rzeczach duchowych,
do pewnego zahartowania w cielesnych. Chrześcijań
stwo chce stać się panem z w i e r z ą t d r a p i e ż
n y c h ; środkiem jego jest uczynić je c h o r e m i , —
osłabienie jest chrześcijańską receptą celem o s w o
j e n i a , celem »cywilizacyi«. Buddyzm jest religią
dla końca i znużenia cywilizacyi, chrześcijaństwo nie
zastaje jej nawet jeszcze, — stwarza ją przy spo
sobności.
23.
Buddyzm, by rzec raz jeszcze, jest stokroć chłod
niejszy, prawdziwszy, bardziej przedmiotowy. Nie po
trzebuje on już u p r z y s t a j n i a ć sobie swego bólu,
swej zdolności cierpienia przez interpretacyę grze
chu, — mówi jeno, co myśli, »cierpię«. Natomiast dla
barbarzyńcy cierpienie nie jest w sobie niczem przy-
stojnem: potrzebuje on najpierw wyłożenia, by przy
znać się przed sobą, że cierpi (instynkt jego zwraca
30
go raczej do zaprzeczenia cierpienia, do cichego zno
szenia). Słowo »dyabeł« było tu dobrodziejstwem:
miało się przepotężnego i straszliwego wroga, — nie
trzeba się było wstydzić, że się cierpi z powodu ta
kiego wroga. —
Chrześcijaństwo ma na dnie kilka subtelności,
które są własnością Wschodu. Przedewszystkiem wie
ono, że jest to zgoła w sobie obojętne, czy coś jest
prawdziwe, lecz rzeczą najwyższej wagi, o ile się
je za prawdziwe uważa. Prawda i w i a r a , że coś
jest prawdziwe: dwa zgoła rozbieżne światy intere
sów, prawie światy p r z e c i w s t a w n e , — dochodzi
się do jednego i do drugiego zasadniczo różnemi dro
gami. Wiedzieć o tem — to c z y n i na Wschodzie
niemal mędrca: tak to rozumieją bramini, tak to ro
zumie Plato, tak każdy uczeń ezoterycznej mądrości.
Jeśli na przykład w wierze, że się jest wybawionym
z grzechu, leży s z c z ę ś c i e , to uprzednim warun
kiem tego nie jest, by człowiek był grzeszny, lecz
by c z u ł się grzesznym. Jeśli jednak wogóle w i a r y
przedewszystkiem potrzeba, to musi się zdyskredyto
wać rozum, poznanie, badanie: droga do prawdy staje
się drogą z a k a z a n ą . — Silna n a d z i e j a jest daleko
większem stimulans życia, niż jakiekolwiek poszcze
gólne rzeczywiście spełniające się szczęście. Trzeba
podtrzymywać cierpiących nadzieją, której żadna rze
czywistość sprzeciwić się nie może, — której żadne
nie u s u n i e spełnienie: nadzieją zaświatową. (Właś
nie z powodu tej zdolności bałamucenia nieszczęśli
wego uchodziła nadzieja u Greków za zło najwyż
sze, za zło istotnie c h y t r e : pozostało w beczce
zła). — By m i ł o ś ć możliwą była, musi Bóg być
osobą; by najniższe instynkty także przemawiać mogły,
31
musi Bóg być miody. Dla żarliwości kobiet trzeba na
pierwszy plan wysunąć pięknego świętego, dla żarli
wości mężczyzn Maryę. To pod warunkiem, jeśli
chrześcijaństwo chce się stać panem na gruncie,
gdzie kulty Afrodyty lub Adonisa ustaliły już p o j ę
c i e kultu. Wymaganie c z y s t o ś c i wzmacnia gwał
towność i wnętrzność religijnego instynktu — czyni
kult cieplejszym, bardziej marzycielskim i pełniejszym
duszy. — Miłość jest stanem, w którym człowiek wi
dzi rzeczy przeważnie tak, jak nie są. Moc ilu
zoryczna stoi tu na swej wyżynie, tak samo moc
osładzająca, p r z e j a ś n i a j ą c a . W miłości znosi się
więcej niż kiedyińdziej, ścierpi się wszystko. Trzeba
było wynaleźć religię, w której kochać można: przez
to wydobyto się ponad to, co najgorsze w życiu —
nie widzi się go już zgoła. Tyle o trzech cnotach
chrześcijańskich, wierze, miłości, nadziei; zwę je trzema
r o z t r o p n o ś ć i a m i chrześcijańskiemu — Buddyzm
był za późny, za pozytywistyczny na to, by jeszcze
w ten sposób być roztropnym. —
24.
Dotykam tu tylko problematu p o w s t a n i a
chrześcijaństwa. Pierwsze twierdzenie do jego roz
wiązania brzmi: chrześcijaństwo rozumieć można je
dynie na gruncie, z którego wyrosło, — nie jest ono
ruchem przeciwko instynktowi żydowskiemu, jest ono
samą jego konsekwencyą, dalszym wnioskiem jego
przejmującej strachem logiki. W formule Zbawiciela:
»zbawienie od Żydów pochodzi«. — D r u g i e twier-
32
dzenie brzmi: psychologiczny typ Galilejczyka da się
jeszcze rozpoznać, lecz dopiero w najzupełniejszem
swem zwyrodnieniu (które jest zarazem okaleczeniem
i przeładowaniem obcemi rysami —) mógł służyć na
to, na co użyty został, za typ Zbawiciela ludzkości.
Żydzi są najprzedziwniejszym ludem w dziejach
świata, ponieważ stanąwszy wobec zagadnienia istnie
nia i nieistnienia, z zupełną i niesamowitą świadomoś
cią wybrali istnienie za w s z e l k ą c e n ę : tą ceną
było radykalne sfałszowanie wszelkiej natury, wszel
kiej naturalności, wszelkiej realności, tak samo całego
świata wewnętrznego jak zewnętrznego. Odgraniczyli
się o d wszystkich warunków, pod któremi dotąd mógł
żyć lud jakiś, pod któremi mu żyć było w o l n o ; stwo
rzyli z siebie pojęcie przeciwstawne n a t u r a l n y m
warunkom, — przenicowali kolejno religię, kult, mo
ralność, historyę w sposób nieuleczalny na s p r z e c z
n o ś ć z i c h n a t u r a l n e m i w a r t o ś c i a m i .
Z tem samem zjawiskiem spotykamy się raz jeszcze
i to wniewymownie zwiększonych proporcyach, mimo
to jako z kopią: — kościołowi chrześcijańskiemu brak,
w porównaniu z »ludem świętych«, wszelkiej preten-
syi do oryginalności. Żydzi są, właśnie przez to, naj-
f a t a l n i e j s z y m ludem w dziejach świata: w póź-
niejszem swem oddziaływaniu uczynili ludzkość do
tego stopnia fałszywą, że dziś jeszcze chrześcijanin
czuć może w sposób antyżydowski, nie rozumiejąc,
że jest o s t a t n i ą k o n s e k w e n c y ą ż y d o w s k ą .
W swej »Genealogii moraluości« przedstawiłem
poraz pierwszy psychologicznie przeciwstawne poję
cia moralności dostojnej i moralności z ressentiment,
ostatnią jako tę, która wytrysła z n i e przeciw pierw
szej: lecz to jest na wskroś moralność żydowsko -
33
chrześcijańska. By móc »Nie« mówić wszystkiemu,
co przedstawia na ziemi w s t ę p n y ruch życia,
udaność, moc, piękno, potwierdzenie siebie, musiał tu
do geniuszu podniesiony instynkt ressentiment wyna
leźć sobie świat i n n y , z którego owo p o t w i e r
d z e n i e ż y c i a wydało się złem, pogardy godnem
w sobie. Ze stanowiska psychologicznego, był lud
żydowski ludem najtęższej siły żywotnej, który po
stawiony wśród najniemożliwszych warunków, dobro
wolnie, z najgłębszej mądrości utrzymania się, bierze
stronę wszystkich instynktów décadence, — nie jako
przez nie opanowany, lecz ponieważ odgadł w nich moc,
którą przeprzeć siebie można wbrew »światu«. Żydzi
są przeciwieństwem wszelkiej décadence : musieli ją
p r z e d s t a w i a ć aż do złudzenia, umieli dzięki ge
niuszowi non plus ultra aktorskiemu stanąć na czele
wszelkich ruchów décadence ( — jako chrześcijaństwo
P a w ł a — ) , by z nich coś stworzyć, co silniejsze, niż
wszelka p o t w i e r d z a j ą c a życie partya. Décadence
jest dla rodzaju ludzi, którzy w żydostwie i chrześci
jaństwie doszli do mocy, dla rodzaju k a p ł a ń s k i e g o ,
tylko ś r o d k i e m : ten rodzaj ludzi ma interes ży
ciowy w tem, by ludzkość chorą uczynić i pojęcia
»dobry« i »zły«, «prawdziwy« i » fałszywy« przenico
wać na niebezpieczne dla życia i świat oczerniające
znaczenie. —
25.
Historya Izraela jest nieoceniona, jako typowa
historya wszelkiego w y n a t u r z e n i a wartości natu
ralnych: wskazuję pięć takich faktów. Pierwotnie, prze-
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
3
34
dewszystkiem czasu królestwa, znajdował się Izrael do
wszystkich rzeczy w słusznym, to znaczy naturalnym
stosunku. Jego Jehowa był wyrazem świadomości mocy,
radości z siebie, nadziei, pokładanej w sobie: oczeki
wano w nim zwycięstwa i ocalenia, ufano przez niego
naturze, że da, czego ludowi trzeba — przedewszyst-
kiem deszczu. Jehowa jest Bogiem Izraela, a p r z e t o
Bogiem sprawiedliwości: logika każdego ludu, który
ma moc i czyste pod tym względem sumienie. W uro
czystym kulcie wyrażają się obie te strony samopo-
twierdzenia jakiegoś ludu: jest on wdzięczny za
wielkie losy, które go wyniosły, jest wdzięczny za
zmiany pór roku i wszelkie szczęście w chowie bydła
i uprawie roli. — Ten stan rzeczy pozostawał długo
jeszcze ideałem, nawet gdy w sposób smutny ustał:
anarchia wewnątrz, Assyryjczycy od zewnątrz. Lecz
lud zachował jako najwyższe pożądanie ową wizyę
króla, który jest dobrym żołnierzem i surowym sę
dzią: przedewszystkiem ów typowy prorok (to zna
czy krytyk i satyryk chwili) Jezajasz. — Lecz żadna
nadzieja nie spełniała się. Stary Bóg nie u m i a ł już
nic z tego, co umiał niegdyś. Trzeba go było puścić
kantem. Co się stało? Z m i e n i o n o jego pojęcie —
w y n a t u r z o n o jego pojęcie: za tę cenę zachowano
go. — Jehowa, Bóg »sprawiedliwości«, — j u ż nie je
dność z Izraelem, wyraz samopoczucia ludu: jeszcze
tylko Bóg pod warunkami . . . Pojęcie jego staje się
narzędziem w rękach agitatorów kapłańskich, którzy
wszelkie szczęście tłumaczą teraz jako nagrodę, wszel
kie nieszczęście jako karę za nieposłuszeństwo wzglę
dem Boga, za »grzech« : ów najkłamliwszy sposób
tłumaczenia rzekomo »moralnego porządku świata«,
przewracający raz na zawsze naturalne pojęcie »przy-
35
czyny« i »skutku« do góry nogami. Dopiero gdy na
grodą i karą uprzątnęło się ze świata naturalną przy
czynowość, potrzeba przyczynowości p r z e c i w n a
turalnej: cała reszta nienaturalności występuje
teraz. Bóg, który w y m a g a , — zamiast Boga, który
pomaga, który użycza rady, który w gruncie rzeczy
jest wyrazem na wszelką szczęśliwą inspiracyę odwagi
i ufności w sobie . . . Moralność już nie wyrazem
warunków życia i wzrostu ludu, już nie najgłębszym
instynktem życia, lecz abstrakcyą, przeciwstawieniem
życia, — moralność jako zasadnicze pogorszenie wy
obraźni, jako »złe spojrzenie« dla wszystkich rzeczy.
C z e m jest żydowska, c z e m chrześcijańska moral
ność? Przypadkiem, pozbawionym swej niewinności;
nieszczęściem, zbrudzonem przez pojęcie »grzechu«,
dobrobytem, pojętym jako niebezpieczeństwo, jako »po
kusa«; fizyologicznem niedomaganiem, zatrutem przez
robaka sumienia...
26.
Pojęcie Boga sfałszowano; pojęcie moralności
sfałszowano: — kapłaństwo żydowskie nie poprze
stało na tem. Cała historya Izraela była niepo
trzebna: precz z nią! — Kapłani ci dokonali tego
cudu fałszu, którego dokumentem jest nam większa
część Biblii: z bezprzykładnem urąganiem wszelkiej
tradycyi, wszelkiej rzeczywistości historycznej, własną
przeszłość ludową p r z e t ł u m a c z y l i na r e l i g i j
n o ś ć , to znaczy zrobili z niej głupi mechanizm
zbawczy winy względem Jehowy i kary, bogobojności
3*
36
względem Jehowy i nagrody. Odczuwalibyśmy o wiele
boleśniej ten najhaniebniejszy akt fałszerstwa histo
rycznego, gdyby k o ś c i e l n e tłumaczenie historyi od
tysiącoleci nie było nas prawie stępiło na wymagania
uczciwości in historicis. A Kościołowi wtórowali filo
zofowie: k ł a m s t w o »moralnego porządku świata«
ciągnie się przez cały rozwój nawet nowszej filozofii.
Co znaczy »moralny porządek świata«? Że istnieje,
raz na zawsze, wola boża, co człowiek ma czynić,
a czego zaniechać; że wartość jakiegoś ludu, jedno
stki mierzy się tem, czy się bardzo, czy mało jest woli
bożej posłusznym; że w losach jakiegoś narodu, je
dnostki, wola boża przejawia się w ł a d c z o , to znaczy
karząco lub nagradzająco, zależnie od stopnia posłu
szeństwa. R z e c z y w i s t o ś ć miast tego pożałowa
nia godnego kłamstwa brzmi: pasorzytniczy rodzaj
człowieka, który udaje się tylko kosztem wszystkich
zdrowych tworów życia, k a p ł a n , nadużywa imienia
Boga: zwie on stan rzeczy, w którym kapłan war
tość rzeczy ustanawia, »królestwem bożem«; środki,
których mocą osiąga lub podtrzymuje się taki stan,
zwie »wolą bożą«; z zimnokrwistym cynizmem mie
rzy ludy, czasy, jednostki wedle tego, czy były prze
mocy kapłańskiej pożyteczne, czy też się jej opierały.
Trzeba ich widzieć przy robocie: pod rękami kapła
nów żydowskich stał się czas w i e l k o ś c i w histo
ryi Izraela czasem upadku; wygnanie, długotrwałe
nieszczęście zmieniło się w k a r ę wieczną za czas
wielkości — czas, w którym kapłan był jeszcze ni
czem. Z potężnych, b a r d z o s w o b o d n i e udanych
postaci Izraela, czynili, wedle potrzeby, mizernych
lizunów i milczków lub »bezbożnych«, upraszczali
psychologię każdego wielkiego zdarzenia do idyo-
37
tycznej formuły »posłuszeństwa lub nieposłuszeń
stwa Bogu«. — Krok dalej: »wola boża«, to zna
czy warunki ostania się mocy kapłanów, musi być
z n a n a , — do tego celu trzeba »objawienia«. Po
naszemu: konieczne jest wielkie fałszerstwo lite
rackie, odkrywa się »Pismo święte«, — objawia się
je wśród całego hieratycznego przepychu, z dniami
pokutnemi i wrzaskiem jęku z powodu długotrwałego
»grzechu«. »Wola boża« była zdawna ustanowiona:
cale nieszczęście leży w tem, że odwrócono się od
»Pisma świętego« . . . Już Mojżeszowi objawiona była
»wola boża« . . . Co się stało ? Kapłan sformułował
surowo, pedantycznie, aż do wielkich i małych po
datków, które mu płacić się miało (— nie zapomina
jąc o najsmaczniejszych kęsach mięsa: bo kapłan żre
beefsteak'i), sformułował raz na zawsze, co c h c e
mieć, »co jest wolą bożą«... Odtąd wszystkie sprawy
życia są tak urządzone, że kaptan jest w s z ę d z i e
n i e z b ę d n y ; we wszystkich naturalnych zdarze
niach życiowych, przy urodzeniu, małżeństwie, cho
robie, śmierci, nie mówiąc już o ofierze (»wieczerzy«),
zjawia się święty pasorzyt, by je w y n a t u r z y ć :
w języku jego »uświęcić«... Bo to zrozumieć trzeba:
każdy naturalny obyczaj, każdą naturalną instytucyę
(państwo, postępowanie sądowe, małżeństwo, troskę
o chorych i ubogich) wszystkie przez instynkt życia
natchnione żądania, słowem wszystko, co ma w so
bie swą wartość, pasorzytnictwo kapłanów czyni za
sadniczo bezwartościowem, wartości p r z e c i w n e m ;
wymaga ono dodatkowej sankcyi, — potrzebuje na
d a j ą c e j w a r t o ś ć mocy, która w niem natury za
przecza i przez to właśnie dopiero wartość stwa
r z a . . . Kapłan odziera z wartości, z ś w i ę t o ś c i
38
naturę: za tę cenę istnieje wogóle. — Nieposłuszeń
stwo względem Boga, to znaczy względem kapłana,
względem »prawa«, otrzymuje teraz miano »grze
chu«; środki do »pojednania się znowu z Bogiem«,
to — jak słuszna — te, które uległość mocy kapłanów
jeszcze gruntowniej tylko zabezpieczają: tylko kapłan
»wyzwala«... Ze stanowiska psychologicznego, stają
się »grzechy« w każdej, po kapłańsku uorganizowanej
społeczności, niezbędne; są one właściwą poręką
mocy, kapłan żyj e z grzechów, potrzebuje jeszcze, by
»grzeszono« . . . Najwyższa zasada: »Bóg przebacza
temu, kto czyni pokutę« — po naszemu: kto się
p o d d a k a p ł a n o w i . —
27.
Na f a ł s z y w y m w ten sposób gruncie, gdzie
wszelka natura, wszelka wartość naturalna, wszelka
r z e c z y w i s t o ś ć miała przeciwko sobie najgłębsze
instynkty panującej klasy, wyrosło chrześcijaństwo,
forma śmiertelnej nieprzyjaźni względem rzeczywi
stości, forma dotąd nie przewyższona. »Lud święty«,
który dla wszystkich rzeczy zachował tylko kapłań
skie wartości, tylko słowa kapłańskie i z przejmującą
lękiem konsekwencyą wszystko, co jeszcze z mocy na
ziemi istniało, oddzielił od siebie, jako »nieświęte«.
jako »świat«, jako »grzech«, — ten lud wytworzył
dla swego instynktu ostatnią formułę, logiczną aż
do zaprzeczenia siebie: jako c h r z e ś c i j a ń s t w o ,
zaprzeczył jeszcze ostatniej formy rzeczywistości,
»ludu świętego«, »ludu wybranego«, ż y d o w s k i e j
39
rzeczywistości samej. Wypadek jest największego
znaczenia: drobny, buntowniczy ruch, ochrzczony od
imienia Jezusa z Nazaretu, jest instynktem żydow
skim r a z j e s z c z e , — inaczej mówiąc, instynktem
kapłańskim, który nie znosi już kapłana jako rzeczy
wistości, wynalazkiem jeszcze b a r d z i e j o d e r w a
nej formy istnienia, jeszcze m n i e j r e a l n e j wi-
zyi świata, niż tego organizacya kościoła wymaga.
Chrześcijaństwo z a p r z e c z a Kościoła . . .
Nie widzę, przeciw czemu zwrócony był bunt,
za którego sprawcę Jezus uchodził w rozumieniu lub
n i e p o r o z u m i e n i u ludzkiem, jeśli to nie był bunt
przeciw Kościołowi żydowskiemu, Kościołowi w tem
samem zgoła znaczeniu, w jakiem go dziś używamy.
Był to bunt przeciw »dobrym i sprawiedliwym«, prze
ciw »świętym Izraela«, przeciw hierarchii społecz
nej — nie przeciw jej zepsuciu, lecz przeciw kaście,
przywilejowi, porządkowi, formule, była to n i e w i a r a
w »ludzi wyższych«, Nie — powiedziano wszystkiemu,
co było kapłanem i teologiem. Przecież hierarchia, która
przez to, choć tylko na chwilę, podana została w wąt
pliwość, była budową palową, na której lud żydow
ski, wpośród »wody«, w ogóle jeszcze istniał, z tru
dem zdobytą ostatnią możliwością ostania się, resi
duum jego politycznej odrębności: atak na nią był
atakiem na najgłębszy instynkt ludowy, na najwy
trwalszą ludową wolę życia, jaka kiedykolwiek ist
niała na ziemi. Ten święty anarchista, który wzywał
motłoch, odepchniętych i »grzeszników«, wszystkich
c z a n d a l a w obrębie żydowszczyzny do oporu prze
ciw panującemu porządkowi — językiem, który i dziś
jeszcze, jeśli można ufać Ewangeliom, wiódłby na Sy
bir, — był politycznym zbrodniarzem, o ile właśnie poli-
40
tyczni zbrodniarze w n i e d o r z e c z n i e niepoli
t y c z n e j społeczności byli możliwi. To go doprowa
dziło do krzyża: dowodem tego jest napis na krzyżu.
Umarł za s w o j ą winę. — brak wszelkiej do tego
podstawy, pomimo że często tak właśnie twierdzono,
że umarł za winę innych. —
28.
Zgoła inne jest pytanie, czy miał on wogóle
świadomość takiego przeciwstawienia — czy się go
tylko nie o d c z u w a ł o , jako to przeciwstawienie.
I tu dopiero dotykam problematu p s y c h o l o g i i
Z b a w i c i e l a . — Wyznaję, że mało książek z ta
kiemi czytam trudnościami, jak Ewangelie. Inne to
trudności, niż owe, z których wykazania uczona cie
kawość niemieckiego ducha święciła jeden z swych
najbardziej niezapomnianych tryumfów. Minął czas,
gdym i ja, podobnie jak każdy młody uczony, roz
koszował się, z roztropną powolnością wyrafinowa
nego filologa, dziełem nieporównanego Straussa. Mia
łem wówczas lat dwadzieścia: teraz za poważny je
stem na to. Co mnie obchodzą sprzeczności »trady-
cyi« ? Jak można wogóle nazywać »tradycyą« legendy
o świętych! Historye o świętych są najdwuznaczniej-
szą literaturą, jaka wogóle istnieje: stosować do nich
metodę naukową, j e ś l i ż a d n y c h p o z a tem
niema d o k u m e n t ó w , zdaje mi się rzeczą z góry
przesądzoną — tylko uczonem próżnowaniem . . .
41
29.
Co mnie obchodzi, to psychologiczny typ Zba
wiciela. Ten zaś m ó g ł b y być zachowany w Ewan
geliach mimo Ewangelie, choćby nie wiedzieć jak
nawet okaleczony i obładowany obcemi rysami: jak
Franciszek z Asyżu zachowany jest w legendach
o sobie mimo legendy o sobie. Nie prawda o tem,
co uczynił, co powiedział, jak właściwie umarł: lecz
pytanie, c z y typ jego wogóle jeszcze da się wyobra
zić, czy jest »przekazany« ? Znane mi usiłowania wy
czytania z Ewangelii nawet d z i e j ó w »duszy«, zdają
mi się dowodami godnej odrazy lekkomyślności psy
chologicznej. Pan Renan, ten błazen in psychologicis,
dorzucił do tego dwa n a j n i e s ł y c h a ń s z e pojęcia
dla swego wyjaśnienia typu Jezusa, jakie w tym wzglę
dzie istnieć mogą: pojęcie g e n i u s z a i pojęcie bo
h a t e r a (»héros«). Lecz jeśli co jest nieewangielicz-
nego, to pojęcie bohatera. Właśnie przeciwieństwo wszel
kich zapasów, wszelkiego poczucia się w walce stało
się tu instynktem: niezdolność oporu staje się tu mo
rałem (»nie sprzeciwiaj się z ł u « najgłębsze słowo
Ewangelii, ich klucz w pewnem znaczeniu), błogość
w pokoju, w łagodności, w n i e m o ż n o ś c i , by być
wrogiem. Co znaczy »nowina radosna«? Życie praw
dziwe, życie wieczne jest znalezione — nie obiecuje
się go, ono jest tu, jest w w a s : jako życie w mi
łości, jako miłość bez odjęcia i wyłączenia, bez od
ległości. Każdy jest dziecięciem Boga — Jezus do
niczego nie rości sobie wyłącznego prawa —, jako
dzieci Boga wszyscy są sobie równi . . . Jezusa bo-
h a t e r e m czynić ! — I jakiemż nieporozumieniem aż
słowo »geniusz« ! Całe nasze pojęcie, nasze kulturalne
42
pojęcie »ducha« nie ma w świecie, w którym żyje
Jezus, żadnego zgoła sensu. Mówiąc z surowością
fizyologa, inne wcale słowo byłoby tu raczej jeszcze
na miejscu . . . Znamy stan chorobliwej pobudliwości
z m y s ł u d o t y k u , który wzdraga się przed każdem
dotknięciem, każdem ujęciem stałego przedmiotu. Prze
łóżmy sobie taki fizyologiczny habitus na jego osta
teczną logikę — jako instynktowną nienawiść do ka
ż d e j rzeczywistości, jako ucieczkę w »nieuchwyt
ność«, w »niepojętość«, jako odrazę do wszelkiej
formuły, wszelkiego pojęcia czasu i przestrzeni, do
wszystkiego, co jest silne, obyczajem, instytucyą,
kościołem, jako czucie się u siebie w świecie, którego
nie tyka już żaden rodzaj rzeczywistości, w świecie
jeszcze tylko »wewnętrznym«, w świecie »prawdzi
wym«, w świecie »wiecznym« . . . »Królestwo boże
jest w w a s « . . .
30.
I n s t y n k t o w n a n i e n a w i ś ć d o r z e c z y
w i s t o ś c i : skutek skrajnej zdolności cierpienia i po
budliwości, która wogóle już nie chce być »dotknięta«,
bo każde dotknięcie zbyt głęboko odczuwa.
I n s t y n k t o w n e w y k l u c z e n i e w s z e l k i e j
o d r a z y , w s z e l k i e j w r o g o ś c i , w s z e l k i c h
g r a n i c i odległości w uczuciu: skutek skrajnej
zdolności cierpienia i pobudliwości, która każdy opór,
każdy mus oporu odczuwa już jako nieznośną nieprzy-
j e m n o ś ć (to znaczy jako s z k o d l i w ą , jako coś,
czego instynkt samozachowawczy odradza) a blo-
43
gość (przyjemność) w tem tylko widzi, by nie opie
rać się już, nikomu już, ani niedobremu ni złemu, —
miłość jako jedyna, jako ostatnia możliwość życia...
Są to dwie f i z y o l o g i c z n e r z e c z y w i s t o
ś c i , na których, z których wyrosła nauka o zbawie
niu. Nazywam ją wzniosłym dalszym rozwojem he
donizmu na chorobliwym na wskroś podkładzie. Naj
bardziej pokrewny jej, chociaż z wielkim przydat
kiem greckiej żywotności i siły nerwowej, jest epi
kureizm, pogańska nauka o zbawieniu. Epikur ty
p o w y décadent: przeze mnie pierwszego jako taki
poznany. — Obawa bólu, nawet niezmiernie drobnego
bólu — nie może zgoła skończyć się czem innem, jak
r e l i g i ą m i ł o ś c i . . .
31.
Naprzód już dałem odpowiedź swą na proble
mat. Założeniem jej jest, że typ Zbawiciela docho
wał się nam tylko w silnem zniekształceniu. Znie
kształcenie to ma w sobie wiele prawdopodobieństwa:
typ taki nie mógł z wielu powodów pozostać czysty,
zupełny, bez dodatków. Nawet milieu, w którem ta
obca poruszała się postać, musiało pozostawić na nim
ślady, więcej jeszcze historya, l o s pierwszej gminy
chrześcijańskiej; on, oddziaływając wstecz, wzbogacił
typ rysami, które jeno ze stanowiska wojny i celów
propagadny zrozumiałemi się stają. Ów dziwny i chory
świat, w który wprowadzają nas Ewangelie — świat,
jakby z powieści rosyjskiej, w którym wyrzutki spo
łeczeństwa, cierpienie nerwowe i »dziecięcy« idyotyzm.
44
zda się, schadzkę sobie naznaczyły — musiał w ka
żdym razie p o g r u b i ć typ: zwłaszcza pierwsi
uczniowie przetłumaczyli istnienie, pływające całe
w symbolach i nieuchwytnościach, najpierw na własną
surowiznę, by w ogóle coś z tego zrozumieć, — dla
nich z a i s t n i a ł typ dopiero po nadaniu mu je-
dnokształtu z formami bardziej znanemi . . . Prorok,
mesyasz, przyszły sędzia, nauczyciel moralności, cudo
twórca, Jan Chrzciciel — tyleż sposobności zaniepo-
znania typu . . . Nie lekceważmy wreszcie proprium
wszelkiej wielkiej, mianowicie sekciarskiej czci: zaciera
ona oryginalne, często dręcząco obce rysy i idyosyn-
krazye w istocie czczonej — nie w i d z i i c h nawet.
Możnaby żałować, że jakiś Dostojewski nie żył w po
bliżu tego najbardziej zajmującego décadent, mam na
myśli kogoś, któryby umiał właśnie odczuwać przejmu
jący czar takiej mieszaniny wzniosłości, chorobliwości
i dziecięctwa. Ostatni punkt widzenia: typ m ó g ł b y ,
jako typ décadence, posiadać rzeczywiście osobliwą
rozmaitość i sprzeczność: taka możliwość nie jest zu
pełnie wykluczona. Mimo to, wszystko przeciw niej
przemawia: właśnie tradycya musiałaby w tym wy
padku być przedziwnie wierna i przedmiotowa: czego
przeciwieństwo przypuszczać mamy powody. Tymcza
sem przepaść sprzeczności leży między kaznodzieją
na górze, na jeziorze i na łące, którego zjawisko niby
jakiegoś Buddy na bardzo mało indyjskim gruncie,
jest pełne wdzięku, a owym napastliwym fanatykiem,
śmiertelnym wrogiem teologów i kapłanów, którego
złośliwość Renana uświetniła, jako »le grand mattre
en ironie«. Ja sam nie wątpię, że obfita miara żółci
(a nawet esprit) przelała się na typ mistrza dopiero ze
wzburzonego stanu chrześcijańskiej propagandy: zna
45
się przecież dostatecznie brak skrupułów wszystkich
sekciarzy w przyrządzaniu sobie z mistrza swego
swojej a p o l o g i i . Gdy pierwsza gmina zapotrzebo
wała sądzącego, swarzącego się, gniewnego, złośliwie
przebiegłego teologa, p r z e c i w teologom, stwo
r z y ł a sobie swego »Boga« wedle swej potrzeby:
tak jak bez wahania kładła mu także w usta owe
zgoła nieewangieliczne pojęcia, które były jej teraz
niezbędne, »powrót«, »sąd ostateczny«, wszelkiego ro
dzaju czasowe oczekiwanie i przyobiecanie. —
32.
Opieram się, by rzec raz jeszcze, temu, by wpro
wadzano fanatyka do typu Zbawiciela: słowo impe-
rieux, którego Renan używa, już samo z n o s i typ.
»Dobrą nowiną« jest właśnie, że niema już żadnych
przeciwieństw; królestwo niebieskie należy do dzieci;
wiara, którą się tu głosi, nie jest wywalczoną wiarą, —
istnieje ona, jest od początku, jest niejako dziecię
ctwem, które cofnęło się w sferę duchową. Wypadek
przedłużonego i nierozwiniętego w organizmie chło
pięctwa, jako skutek zwyrodnienia, znany jest przy
najmniej fizyologom. — Wiara taka nie gniewa się,
nie gani, nie broni się: nie przynosi »miecza«, — nie
przeczuwa zgoła, o ileby mogła kiedyś dzielić. Nie
dowodzi siebie, ani cudem, ani nagrodą ni przyo
biecaniem, ani nawet »Pismem«: ona sama jest ka
żdej chwili swym cudem, swą nagrodą, swym dowo
dem, swem »królestwem bożem«. Nie formułuje się
także ta wiara — ona ż y j e , broni się przeciw for-
46
mułom. Oczywiście, że przypadek otoczenia, języka,
poprzedniego rozwoju wyznacza pewien zakres po
trzeb: pierwsze chrześcijaństwo posiada t y l k o ży
dowsko-semickie pojęcia (— zalicza się tutaj jedzenie
i picie przy komunii, owo, jak wszystko, co żydow
skie, tak bardzo nadużyte przez Kościół pojęcie). Lecz
należy się strzec widzieć w tem więcej, niż mowę
znaków, semiotykę, sposobność do przenośni. Właśnie
to, że żadnego słowa nie bierze się dosłownie, jest
dla tego antyrealisty uprzednim warunkiem, by wo-
góle mógł mówić. Wśród Indów byłby się posługiwał
pojęciami z Sankhyam, wśród Chińczyków z Lao-
tse — i nie byłby żadnej czuł przy tem różnicy. —
Możnaby, z pewną tolerancyą w wyrazie, nazwać Je
zusa »wolnym duchem« — nic sobie nie robi z ni
czego, co mocne: słowo z a b i j a , wszystko co mocne,
z a b i j a . Pojęcie, d o ś w i a d c z e n i e »życia«, jak on
je sam zna, sprzeciwia się w nim każdego rodzaju
słowu, formule, prawu, wierze, dogmatowi. Mówi on
tylko o najwewnętrzniejszem: »życie« lub »prawda«
lub »światło« jest jego słowem na to, co najwewnętrz-
niejsze, — wszystko pozostałe, cała rzeczywistość,
cała przyroda, nawet mowa, ma dlań tylko wartość
znaku, przenośni. Nie należy tutaj się mylić, choć
wielka pokusa leży w chrześcijańskim, chcę rzec
w k o ś c i e l n y m przesądzie: taka symbolika par
excellence stoi poza obrębem wszelkiej religii, wszel
kich pojęć kultu, wszelkiej historyi, wszelkich nauk
przyrodniczych, wszelkich doświadczeń świata, wszel
kiego poznania, wszelkiej polityki, wszelkiej psycho
logii, wszelkich książek, wszelkiej sztuki, — jego »wie
dza« jest właśnie c z y s t ą g ł u p o t ą na punkcie, że
istnieje coś podobnego. K u l t u r a nie jest mu znana
47
nawet ze słyszenia, nie potrzeba mu walki przeciw
niej, — on jej nie zaprzecza... To samo stosuje się
do p a ń s t w a , do całego obywatelskiego porządku
i społeczności, do p r a c y , do wojny — nie miał on
nigdy powodu zaprzeczać »świata«, nie przeczuwał ni
gdy kościelnego pojęcia »świat« . . . Z a p r z e c z a
nie jest dlań właśnie zgoła niemożliwością. — Tak
samo brak dyalektyki, brak wyobrażenia, że wiarę,
»prawdę« można udowadniać argumentami (— j e g o
dowodami są wewnętrzne »światła«, wewnętrzne uczu
cia przyjemne i potwierdzenia siebie, same »dowody
siły« — ) . Taka nauka nie m o ż e też przeczyć, nie
pojmuje ona nawet, że inne nauki istnieją, istnieć
mogą, nie umie może wcale wyobrazić sobie prze
ciwnego sądzenia . . . Gdzie je napotka, będzie z naj
głębszego współczucia smucić się »ślepotą«, — bo ona
widzi »światło« —, lecz nie zrobi zarzutu . . .
33.
W całej psychologii »Ewangelii« brak pojęcia
winy i kary; tak samo pojęcia nagrody. »Grzech«,
każdy stosunek odległości między człowiekiem i Bo
giem jest usunięty — to j e s t w ł a ś n i e »nowina
r a d o s n a « . Nie obiecuje się szczęśliwości, nie
przywiązuje się jej do warunków: jest ona j e d y n ą
rzeczywistością — reszta jest znakiem do mówienia
o niej . . .
S k u t e k takiego stanu przerzuca się w nową
p r a k t y k ę , w właściwie ewangieliczną praktykę.
Nie »wiara« odróżnia chrześcijanina: chrześcijanin
48
działa, odróżnia się i n n e m działaniem. Że temu,
który jest dlań zły, nie stawia oporu ani słowem, ani
w sercu. Że nie czyni różnicy między obcym a tu
bylcem, między Żydem a nie-Żydem (»bliźni«, właś
ciwie współwyznawca, Żyd). Że na nikogo się nie
gniewa, nikogo nie waży lekce. Że ani się w sądach
nie pokazuje, ani się nie daje w nie wciągać (»nie
przysięgać«). Że w żadnym wypadku, nawet w razie
dowiedzionej niewierności swej żony, nie rozwodzi
się z żoną. — Wszystko w gruncie rzeczy jedna za
sada, wszystko skutki jednego instynktu.
Życie Zbawiciela nie było odmienne od tej prak
tyki — śmierć jego też odmienna nie była . . . Nie po
trzebował on już żadnych formuł, żadnego obrządku
dla obcowania z Bogiem — ani nawet modlitwy. Ze
rwał z całą żydowską nauką pokuty i pojednania;
wie on, że jedynie w p r a k t y c e życiowej czuje się
człowiek »boskim«, »szczęśliwym«, »ewangielicznym«,
każdego czasu »dzieckiem Boga«. Nie »pokuta«, nie
»modlitwa o przebaczenie« jest drogą do Boga: je
d y n i e p r a k t y k a e w a n g i e l i c z n a wiedzie do
Boga, ona właśnie j e s t »Bogiem«. — Co z Ewangelią
o d r z u c o n e zostało, to żydostwo pojęć »grzechu«,
»przebaczenia grzechu, »wiary«, »zbawienia przez
wiarę«, — cała żydowska nauka k o ś c i e l n a za
przeczona została w »nowinie radosnej«.
Głęboki instynkt w tem, jak się ż y ć musi, by
się czuć »w niebie«, by się czuć »wiecznym«, pod
czas gdy przy każdem innem prowadzeniu życia czuje
się człowiek Wcale nie w niebie: to jedynie jest
psychologiczną rzeczywistością »zbawienia«. — Nowy
sposób postępowania, nie nowa wiara . . .
49
34.
Jeśli cośkolwiek rozumiem z tego wielkiego sym-
bolisty, to to, że tylko w e w n ę t r z n ą rzeczywistość
brał za rzeczywistość, za »prawdę«, — że resztę,
wszystko, co naturalne, czasowe, przestrzeniowe, hi
storyczne, rozumiał tylko jako znak, jako sposobność
do przenośni. Pojęcie »syn człowieczy« nie jest osobą
konkretną, należącą do historyi, czemś szczególnem,
jednorazowem, lecz »wieczną« faktycznością, symbo
lem psychologicznym, wyzwolonym z pojęcia czasu. To
samo stosuje się raz jeszcze, i w najwyższem znacze
niu, do B o g a tego typowego symbolisty, do »króle
stwa bożego«, do »królestwa niebieskiego«, do »sy
nostwa boskiego«. Niema nic bardziej niechrześcijań
skiego od k o ś c i e l n y c h s u r o w i z n o Bogu jako
o o s o b i e , o »królestwie bożem«, które p r z y j d z i e ;
o »królestwie niebieskiem« za ś w i a t e m , o »synu bo
żym«, drugiej o s o b i e Trójcy. Wszystko to przy
staje — wybaczcie mi to wyrażenie — jak p i ę ś ć do
nosa — och do jakiego nosa! — Ewangielii: jest to
w s z e c h h i s t o r y c z n y c y n i z m w wyszydzeniu
symbolu . . . Lecz to jasne przecie jak na dłoni, czego
dotyczą znaki »ojciec« i »syn«: nie na każdej dłoni,
przypuszczam: słowo »syn« wyraża wejście w uczu
cie wszechprzejaśnienia wszystkich rzeczy (błogość),
słowo »ojciec« to u c z u c i e samo, uczucie wiecz
ności i spełnienia. — Wstyd mi przypominać, co Koś
ciół uczynił z tego symbolizmu: czyż nie umieścił na
progu »wiary« chrześcijańskiej historyi Amfitryona ?
A nadto jeszcze dogmatu o »niepokalanem poczę
ciu«? A l e p r z e z to p o k a l a ł p o c z ę c i e — —
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
4
50
»Królestwo niebieskie« jest stanem serca — nie
ćzemś, co przyjdzie »ponad ziemią« lub »po śmierci«.
Całego pojęcia śmierci naturalnej b r a k w Ewan-
gielii: śmierć nie jest mostem, przejściem, brakuje
jej, ponieważ przynależy do zgoła innego, tylko po
zornego świata, zdatnego tylko na znaki »Godzina
śmierci« nie jest pojęciem chrześcijańskiem — »go
dzina«, czas, życie fizyczne i jego przesilenia nie
istnieją dla nauczyciela »radosnej nowiny« . . . »Kró
lestwo boże« nie jest czemś, czego się oczekuje; nie
ma ono żadnego wczoraj ni pojutrza, nie przyjdzie
za »tysiąc l a t « — jest ono doświadczeniem serca;
istnieje wszędzie, nie istnieje nigdzie. . .
35.
Ten »radosny zwiastun« umarł jak żył, jak
u c z y ł — nie aby »zbawić ludzi«, lecz by pokazać,
jak się żyć winno. Co pozostawił ludziom, to prak
t y k ę : swe zachowanie się wobec sędziów i siepa
czy, wobec oskarżycieli i wszelkiego rodzaju oszczer
stwa i szyderstwa, — swoje zachowanie się na
k r z y ż u . Nie opiera się, nie broni swego prawa, nie
czyni ani kroku, by uniknąć ostateczności, więcej
jeszcze, w y z y w a j ą . . . I prosi, cierpi, kocha w r a z
z tymi, w tych, którzy mu krzywdę czynią . . . Nie
bronić się, n i e gniewać się, n i e czynić odpowie
dzialnym .... Lecz także nie opierać się złemu, — ko
c h a ć go . . .
51
36.
Dopiero my, my duchy o s w o b o d z o n e , mamy
warunek po temu, by rozumieć coś, czego dziewięt
naście wieków nie rozumiało, — ową w instynkt
i namiętność przeistoczoną uczciwość, która »kłam
stwo święte« jeszcze bardziej zwalcza, niż wszelkie
inne kłamstwo . . . Było się niewymownie oddalonym
od naszej miłosnej i ostrożnej bezstronności, od owej
karności ducha, która jedynie umożliwia zgadywanie
tak obcych, tak delikatnych rzeczy: chciano każdego
czasu, z bezwstydnem samolubstwem, tylko s w o j e j
w tem korzyści, z przeciwieństwa do Ewangielii zbu
dowano K o ś c i ó ł . . .
Kto szuka znaków tego, że poza wielką grą
światów jakieś ironiczne bóstwo porusza palcami, ten
znajdzie wsparcie niemałe w p o t w o r n y m z n a k u
p y t a n i a , który się zwie chrześcijaństwem. Że ludz
kość leży na kolanach przed przeciwieństwem tego,
co było źródłem, myślą, p r a w e m Ewangielii, że
w pojęciu »Kościół« uświęciła to właśnie, co »radosny
zwiastun« odczuwał jako p o d sobą, jako p o z a
sobą — daremnie szukać większej formy w s z e c h
h i s t o r y c z n e j i r o n i i — —
37.
Stulecie nasze jest dumne z swego zmysłu histo
rycznego: jak mogło uczynić sobie do wiary tę niedo
rzeczność, że na początku chrześcijaństwa stoi g r u b a
b a j k a o c u d o t w ó r c y i Z b a w i c i e l u —
a wszystko duchowe i symboliczne jest dopiero póź-
4*
52
niejszym rozwojem? Odwrotnie: dzieje chrześcijań
stwa — a zwłaszcza od śmierci na krzyżu — są
dziejami coraz grubszego stopniowo nierozumienia
p i e r w o t n e g o symbolizmu. Z każdem rozprzestrze
nieniem chrześcijaństwa na coraz szersze, coraz su
rowsze masy, coraz dalsze od założeń, z których się
ono urodziło, rosła potrzeba w u l g a r y z o w a n i a ,
b a r b a r y z o w a n i a c h r z e ś c i j a ń s t w a — wchło
nęło ono w siebie nauki i obrzędy wszystkich podziem
n y c h kultów imperium Romanum, niedorzeczność
wszystkich rodzajów chorego rozumu. Los chrześci
jaństwa tkwi w konieczności, że wiara jego musiała
sama stać się tak chora, nizka i wulgarna, jak chore,
nizkie i wulgarne były potrzeby, które zadawalać
miała. Jako Kościół skupia się wreszcie samo c h o r e
b a r b a r z y ń s t w o w potęgę, — Kościół, ta forma
śmiertelnej wrogości względem wszelkiej uczciwości,
wszelkiej w y ż y n y duszy, wszelkiej karności du
cha, wszelkiej szczerej i dobrotliwej ludzkości —
C h r z e ś c i j a ń s k i e — d o s t o j n e wartości:
dopiero my, my duchy o s w o b o d z o n e przywró
ciliśmy do dawnego stanu to największe przeciwień
stwo wartości, jakie istnieje! — —
38.
— Nie tłumię w tem miejscu westchnienia. Są
dnie, kiedy nawiedza mnie uczucie, czarniejsze niż
najczarniejsza melancholia — p o g a r d a l u d z i .
I aby żadnej nie zostawić wątpliwości co do tego,
czem pogardzam, kim pogardzam: człowiekiem dzi
siejszym, człowiekiem, któremu fatalnie jestem współ-
53
czesny. Człowiek dzisiejszy — dusi mnie jego oddech
nieczysty... Do przeszłości odnoszę się, podobnie
wszystkim poznającym, z wielką tolerancyą, to zna
czy z w i e l k o d u s z n e m samoprzezwyciężeniem:
kroczę poprzez światowy dom waryatów całych stu
leci, czy się on zowie »chrześcijaństwem«, »wiarą
chrześcijańską«, »Kościołem chrześcijańskim«, z po-
sępną ostrożnością, — wystrzegam się czynić ludz-
kość odpowiedzialną za jej choroby umysłowe. Lecz
uczucie me przemienia się. wybucha, skoro tylko wstę-
puję w czas nowszy, w n a s z czas. Nasz czas jest
w i e d z ą c y . . . Co dawniej było tylko chore, stało
się dziś nieprzyzwoite, — nieprzyzwoitością jest być
dziś chrześcijaninem. I tu z a c z y n a s i ę m ó j
w s t r ę t . — Oglądam się wstecz: ani słowa nie po
zostało już po tem, co niegdyś »prawdą« się zwało, nie
możemy już wytrzymać, gdy kapłan słowo »prawda«
ma choćby tylko na ustach. Nawet przy najskrom
niejszej pretensyi do uczciwości m u s i się dziś
wiedzieć, że teolog, kapłan, papież każdem zdaniem,
które wypowiada, nie tylko błądzi, lecz ł ż e , — że
nie może już kłamać z »niewinności«, z »nieświado
mości«. I kapłan wie, tak samo jak wie każdy, że
niema już »Boga«, »grzesznika«, »Zbawiciela«, — że
»wolna wola«, »moralny porządek świata« są ł g a r
s t w e m : — powaga, głębokie samoprzezwyciężenie
ducha nie p o z w a l a już dziś nikomu nie wiedzieć
o tem . . . W s z y s t k i e pojęcia Kościoła poznano
jako to, czem są, jako najgorszego rodzaju fałszerstwo
monet, jakie istnieje, w celu o d a r c i a z w a r t o ś c i
natury, wartości naturalnych; samego kapłana po
znano, jako to, czem jest, jako najniebezpieczniejszy
rodzaj pasorzyta, jako właściwego jadowitego pająka
54
żvcia . . . Wiemy, nasze sumienie wie dzisiaj —, co
wogóle warte są, do c z e g o s ł u ż ą owe niesamo
wite wynalazki kapłanów i Kościoła, którymi osiąg
nięto ów stan samopohańbienia ludzkości, mogący
wzbudzić wstręt na jej widok — pojęcia »zaświat«,
»sąd ostateczny«, »nieśmiertelność duszy«, »dusza«
sama; są to narzędzia tortur, są to systemy okru
cieństwa, których mocą kapłan stał się panem, został
panem . . . Każdy to wie: a mimo to w s z y s t k o
z o s t a j e po s t a r e m u . Gdzie podziało się ostat
nie uczucie przyzwoitości, szacunku dla samego sie
bie, gdy nawet nasi mężowie stanu, bardzo zresztą
bezprzesądny rodzaj człowieka i nawskroś antychry
ści czynu, zwą się dziś jeszcze chrześcijanami i cho
dzą do komunii?... Książę na czele swych pułków,
wspaniały jako wyraz samolubstwa i pychy swego
ludu, — lecz wyznający się, bez żadnego wstydu,
chrześcijaninem!... K o g ó ż jednak zaprzecza chrze
ścijaństwo? co zwie »światem«? Że się jest żołnie
rzem, że się jest sędzią, że się jest patryotą; że się
broni siebie; że się dba o cześć swoją; że się chce
własnych korzyści; że się jest d u m n y m . . . Każda
praktyka każdej chwili, każdy instynkt, każda stająca
się c z y n e m ocena wartości jest dziś przeciwchrześ-
cijańska: jakim p o t w o r e m f a ł s z u musi być
człowiek nowoczesny, że się mimo to nie w s t y d z i
zwać jeszcze chrześcijaninem ! — — —
39.
— Wracam do rzeczy, opowiem i s t o t n ą histo-
ryę chrześcijaństwa. — już słowo »chrześcijaństwo«
55
jest nieporozumieniem —, w gruncie istniał tylko je
den chrześcijanin i ten umarł na krzyżu. »Ewangie-
lia« u m a r ł a na krzyżu. Co od tej chwili zwie się
»Ewangielią«, było już przeciwieństwem tego, co on
przeżył: »złą nowiną«, dysangelium. Jest to fał
szywe aż do niedorzeczności, jeśli się znamię chrześ
cijanina widzi w »wierze«, może w wierze w zba
wienie przez Chrystusa: jedynie p r a k t y k a chrześ
cijańska, życie takie, jakie zmarły na krzyżu prze
ż y w a ł , jest chrześcijańskie... Dziś jeszcze jest
t a k i e życie możliwe, dla p e w n y c h ludzi nawet
konieczne: istotne, pierwotne chrześcijaństwo będzie
po wszystkie czasy możliwe... Nie wiara, lecz czy
nienie, przedewszystkiem nie czynienie wielu rzeczy,
inne b y c i e . . . Stany świadomości, jakaś wiara, ja
kieś uważanie czegoś za prawdę naprzykład — wie
to każdy psycholog — są przecie zgoła obojętne i na
piatem miejscu wobec wartości instynktów: ściślej
mówiąc, całe pojęcie duchowej przyczynowości jest
fałszywe. To, że się jest chrześcijaninem, chrześcijań-
skość sprowadzać do uważania czegoś za prawdę, do
czystej zjawiskowości uświadomienia, znaczy zaprze
czać chrześcijańskości. W i s t o c i e nie b y ł o żad
n e g o c h r z e ś c i j a n i n a . »Chrześcijanin«, to co
od dwuch tysiącoleci zwie się »chrześcijaninem«, jest
tylko psychologicznem względem siebie nieporozumie
niem. Gdy przyjrzymy się dokładniej, to władną w nim,
mimo wszelką »wiarę«, t y l k o instynkty — i co za
i n s t y n k t y ! — Wiara była wszech czasów, naprzy
kład u Lutra, tylko płaszczem, pretekstem, z a s ł o n ą ,
poza którą instynkty wiodły swą grę, — roztropną
ś l e p o t ą na panowanie p e w n y c h instynktów . . .
»Wiara« — nazwałem ją już właściwą r o z t r o p n o ś-
56
c i ą chrześcijańską, — m ó w i o n o zawsze o »wie
rze« , c z y n i o n o zawsze tylko z instynktu... W świe
cie wyobrażeń chrześcijanina nie zdarza się nic, coby
choć tylko dotykało rzeczywistości: natomiast pozna
liśmy w instynktownej nienawiści, zwróconej prze
ciw wszelkiej rzeczywistości, pędzący, jedynie pier
wiastek pędzący w korzeniu chrześcijaństwa. Co
stąd wynika? Że także tu in psychologicis błąd jest
radykalny, to jest określa istotę, jest s u b s t a n c y ą .
Odjąć tu j e d n o pojęcie, dodać zamiast niego jedną
rzeczywistość — a całe chrześcijaństwo stoczy się
w nicość! — Widziany z wyżyny, pozostaje ten naj
dziwniejszy z wszystkich faktów, ta nie tylko przez
błędy uwarunkowana, lecz także t y l k o w szkod
liwych, t y l k o w zatruwających życie i serce błę
dach wynalazcza i nawet genialna religia, w i d o w i
s k i e m d l a bogów, — dla owych bóstw, które zara
zem są filozofami, i z któremi spotkałem się naprzykład
w owych sławnych rozmowach na Naxos. W chwili,
gdy opuszcza je w s t r ę t (— i nas!), stają się
wdzięczne za widowisko z chrześcijanina: nędzna,
mała gwiazda, która się ziemią zowie, zasługuje może
jedynie gwoli temu ciekawemu wypadkowi na bo
skie spojrzenie, boski współudział. . . Nie lekceważmy
bowiem chrześcijanina: chrześcijanin, fałszywy aż do
n i e w i n n o ś c i , stoi o wiele wyżej od małpy, —
ze względu na chrześcijanina staje się znana teorya
pochodzenia prostą grzecznością. . .
40.
— Los Ewangielii rozstrzygnął się ze śmier
cią, — wisiała ona na »krzyżu«... Dopiero śmierć,
57
ta nieoczekiwana, haniebna śmierć, haniebny krzyż,
chowany na ogół tylko dla canaille, — dopiero ten
grozą przejmujący paradoks postawił uczniów przed
wlaściwem pytaniem: »kto to był? co to było?« —
Wstrząśnięte i do głębi obrażone uczucie, podejrze-
nie, że taka śmierć mogłaby być o b a l e n i e m ich
sprawy, straszliwy znak pytania »dlaczego właśnie
tak?« — ten stan jest aż nadto łatwy do pojęcia
Tu m u s i a ł o być wszystko konieczne, mieć myśl
rozum, najwyższy rozum; miłość ucznia nie zna przy-
padku. Dopiero teraz rozwarła się przepaść : »kto go
zabił ? kto był jego naturalnym wrogiem?« — pyta
nie to wystrzeliło jak błyskawica. Odpowiedź : panu
jąca żydowszczyzna, jej stan najwyższy. Od chwili
tej powstawano w uczuciu swem p r z e c i w porząd
kowi, następnie rozumiano Jezusa jako p o w s t a j ą
c e g o p r z e c i w p o r z ą d k o w i . Dotąd b r a k
b y ł o tego wojowniczego, tego w słowie i czynie
zaprzecznego rysu w jego obrazie; co więcej rys ten
był z nim sprzeczny. Widocznie mała gmina n i e
widziała właśnie rzeczy głównej, wzoru danego w tego
rodzaju śmierci, wolności, wyższości p o n a d wszelkie
uczucie ressentiment: — znak to, jak mało wogóle
z niego rozumiała! Samą śmiercią swą nie mógł Je
zus chcieć niczego, tylko dać jawnie najsilniejszą
próbę, d o w ó d swej nauki . . . Ale uczniowie jego
dalecy byli od tego, by tę śmierć p r z e b a c z y ć —
coby było ewangielicznie w najwyższem znaczeniu;
lub nawet w łagodnym i miłym spokoju serca ofia
r o w a ć się na śmierć podobną . . . Właśnie naj
mniej ewangieliczne uczucie, z e m s t a , wypłynęła na
wierzch. Niemożliwe było, by sprawa zakończyła się
tą śmiercią: potrzebowano »odpłaty«, »sądu« ( — a je-
58
dnak, co może być jeszcze mniej ewangielicznego,
niż »odpłata«, »kara«, »sprawowanie sądu«!). Jeszcze
raz wystąpiło na pierwszy plan gminne oczekiwanie
Mesyasza; wlepiono oczy w chwilę historyczną: »kró
lestwo boże« przyjdzie sądzić swych wrogów . . . Lecz
tem samem wszystko jest źle zrozumiane: »królestwo
boże« jako akt końcowy, jako obietnica! Ewan-
gielia jednak była właśnie istnieniem, spełnieniem,
r z e c z y w i s t o ś c i ą tego »królestwa«. Właśnie taka
śmierć b y ł a tem »królestwem bożem«. Teraz dopiero
wniesiono w typ mistrza całą pogardę i rozgorycze
nie przeciw faryzeuszom i teologom, — u c z y n i o n o
z niego przez to faryzeusza i teologa! Z drugiej
strony zdziczałe uwielbienie tych całkowicie ze spoi
deł wyrzuconych dusz nie mogło znieść dłużej owego
ewangielicznego równouprawnienia każdego, by był
dziecięciem Boga, jak tego uczył Jezus: zemstą ich
było p o d n i e s i e n i e w sposób przesadny Jezusa,
oderwanie go od siebie: tak samo, jak niegdyś Ży
dzi z zemsty na swych wrogach oddzielili od siebie
swego Boga i podnieśli w wyżyny. Jeden Bóg i je
den Syn boży: obaj wytwory uczucia rcssentiment. . .
41.
— I odtąd wynurzył się niedorzeczny problemat:
»jak Bóg mógł do tego dopuścić!« Zaburzony ro
zum małej gminy znachodzi wprost straszliwie nie
dorzeczną na to odpowiedź: Bóg zesłał syna swego
dla przebaczenia grzechów, jako o f i a r ę . Jakże od je
dnego razu położono kres Ewangielii! O f i a r a za
59
w i n y , i to w swej najwstrętniejszej, najbardziej bar
barzyńskiej formie, ofiarowanie n i e w i n n e g o za
grzechy winnych! Co za okropna pogańszczyzna I —
Przecie Jezus sam usunął pojęcie »winy«, - zaprze
czył wszelkiej przepaści między Bogiem i człowiekiem,
p r z e ż y w a ł tę jedność boga i człowieka, jako
s w o j ą »radosną nowinę« . . . I nie jako przywi
lej! — Odtąd krok za krokiem wchodzi w typ Zbawi
ciela: nauka o sądzie i o powrocie, nauka o śmierci
jako śmierci ofiarnej, nauka o z m a r t w y c h w s t a
niu, która sprzątnęła całe pojęcie »szczęśliwości«,
całą i jedyną rzeczywistość Ewangielii — na rzecz
stanu po śmierci!... Paweł wyciągnął z tego uję
cia rzeczy, z tej w s z e t e c z n o ś c i ujęcia rzeczy,
taki wniosek z ową rabińską bezczelnością, która go
cechuje pod każdym względem: »jeśli Chrystus nie
powstał z martwych, to nasza wiara jest próżna«. —
I jednym zamachem stała się z Ewangielii najnik-
czemniejsza z wszystkich nieosiągalnych obietnic, bez
w s t y d n a nauka o osobowej nieśmiertelności...
Paweł sam uczył o niej jeszcze, jako o n a g r o
d z i e ! . . .
42.
Widzimy, co skończyło się wraz z śmiercią na
krzyżu: nowa, nawskroś oryginalna osnowa buddyj
skiego ruchu pokojowego, rzeczywistego, nie tylko
obiecywanego s z c z ę ś c i a na ziemi. Bo to jest —
podniosłem to już — zasadniczą różnicą między obiema
religiami décadence : buddyzm nie obiecuje, lecz do-
6o
trzymuje, chrześcijaństwo obiecuje wszystko, lecz nie
d o t r z y m u j e n i c z e g o . Za »radosną nowiną« szła
w ślad n a j g o r s z a : pawłowa. W Pawła wciela się
typ przeciwny »radosnemu zwiastunowi«, geniusz
w nienawiści, w wizyi nienawiści, w nieubłaganej lo
gice nienawiści. C z e g ó ż nie złożył ten dysangielista
nienawiści w ofierze! Przedewszystkiem Zbawiciela:
wbił go na s w ó j krzyż. Życie, przykład, nauka,
śmierć, myśl i prawo całej Ewangielii — nic już nie
zostało, gdy ten fałszerz monet z nienawiści pojął, czego
jedynie mógł potrzebować. Nie rzeczywistości, nie
prawdy historycznej!... I raz jeszcze instynkt ka
płański Żyda popełnił tę samą, wielką zbrodnię na hi-
storyi, — przekreślił poprostu wczoraj, przedwczoraj
chrześcijaństwa, w y n a l a z ł s o b i e h i s t o r y ę
p i e r w s z e g o c h r z e ś c i j a ń s t w a . Więcej jeszcze:
Paweł sfałszował jeszcze raz dzieje Izraela, by zdawały
się przeddziejami jego czynu: wszyscy prorocy mówili
0 jego »Zbawicielu«... Kościół sfałszował potem nawet
dzieje ludzkości na przeddzieje chrześcijaństwa... Typ
Zbawiciela, nauka, praktyka, śmierć, myśl śmierci, na
wet to, co po śmierci, — nic nie pozostało nietkniętem,
nic nie pozostało choćby tylko podobnem do rzeczy
wistości. Paweł przeniósł poprostu punkt ciężkości
owego całego istnienia p o z a istnienie — w kłam
stwo o »zmartwychpowstałym« Jezusie. W gruncie rze
czy całe życie Zbawiciela nie mogło mu się zdać wogóle
na nic, — potrzeba mu było tylko śmierci na krzyżu
i jeszcze czegoś więcej. Takiego Pawła, którego oj
czyzna była stolicą stoickiego oświecenia, uważać za
uczciwego, gdy z halucynacja stwarza sobie d o w ó d
dalszego istnienia Zbawiciela, lub choćby tylko uży
czać wiary jego opowiadaniu, że miał tę halucyna-
61
cyę, byłoby prawdziwą niaiserie ze strony psycho
loga: Paweł chciał celu, p r z e t o chciał także środ
ków . . . W co on sam nie wierzył, w to wierzyli
idyoci, między których on s w o j ą rzucał naukę. —
J e g o potrzebą była moc; z Pawłem chciał jeszcze
raz kapłan dojść do mocy, — zdać mu się mogły
tylko pojęcia, nauki, symbole, któremi tyranizuje się
tłumy, tworzy trzody. C z e g o jedynie zapożyczył
później Mahomet od chrześcijaństwa? Wynalazku
Pawła, jego środka do tyranii kapłańskiej, do two
rzenia trzody: wiary w nieśmiertelność — to j e s t
n a u k i o »sądzie« . . .
43.
Gdy się punkt ciężkości życia przeniesie n i e
w życie, lecz w »zaświat« — w n i c o ś ć — to od-
biera się życiu wogóle wagę. Wielkie kłamstwo o nie
śmiertelności osobowej niszczy wszelki rozum, wszelką
naturę w instynkcie, — wszystko, co jest w instynk
tach dobroczynnego, popierającego życie, poręczają
cego przyszłość, budzi odtąd nieufność. T a k żyć, by
nie było już żadnego s e n s u żyć, to staje się teraz
sensem ż y c i a . . . Po co duch obywatelski, po co je
szcze wdzięczność dla pochodzenia i przodków, po co
współpracować, ufać, jakieś dobro powszechne popierać
i mieć na oku? . . . Tyleż »pokus«, tyleż sprowadzeń
z »dobrej drogi« — » j e d n e g o trzeba« . . . By każdy
jako »dusza nieśmiertelna« był z każdym równego
rzędu, by wśród ogółu wszystkich istot »zbawienie« ka
ż d e j poszczególnej mogło rościć sobie prawo do
62
wiecznej ważności, by małe mruki i w trzech czwartych
narwani mogli sobie roić, że gwoli nim ustawicznie
p r z e ł a m u j ą się prawa przyrody, — takiego spo
tęgowania wszelkiego rodzaju samolubstwa do nie
skończoności, do b e z w s t y d u , nie można z dosta
teczną napiętnować pogardą. A jednak t e m u god
nemu politowania pochlebstwu osobistej próżności za
wdzięcza chrześcijaństwo swoje z w y c i ę s t w o , —
przekonało tem do siebie wszystko nieudane, buntow
niczo nastrojone, poronione, wszystkie wyrzutki i od
padki ludzkości. »Zbawienie duszy« — po naszemu:
»świat obraca się wkoło m n i e « . . . Jad nauki »równe
prawa dla wszystkich« — chrześcijaństwo rozsie
wało go najgruntowniej; chrześcijaństwo z tajem
nych kątów lichych instynktów zwalczało na śmierć
wszelkie uczucie czci i odległości między człowie
kiem a człowiekiem, to jest, w a r u n e k wszelkiego
wywyższenia, wszelkiego wzrostu kultury, — ukuło
sobie z ressentiment tłumów swój g ł ó w n y o r ę ż
przeciw nam, przeciw wszystkiemu, co dostojne, ra
dosne, wielkoduszne na ziemi, przeciw naszemu szczęś
ciu na ziemi . . . Przyznanie »nieśmiertelności« ka
żdemu Piotrowi i Pawłowi było dotąd największym,
najgorszego gatunku zamachem na d o s t o j n ą czło-
wieczość. — I nie lekceważmy też fatalności, która
z chrześcijaństwa wpełzła aż do polityki! Nikt nie ma
już dziś odwagi do praw wyjątkowych, do praw wład
czych, do uczucia szacunku dla siebie i dla równego
sobie, — do p a t o s u o d l e g ł o ś c i . . . Nasza poli
tyka c h o r u j e na ten brak odwagi! — Arystokra-
tyzm sposobu myślenia został przez kłamstwo o rów
ności dusz najpodziemniej podkopany; i jeśli wiara
w »przywilej najliczniejszych« czyni rewolucye i czy-
63
nić b ę d z i e , — nie wątpmy, że to chrześcijaństwo,
że to c h r z e ś c i j a ń s k i e oceny wartości, które
każda rewolucja tylko na krew i zbrodnie tłumaczy!
Chrześcijaństwo jest buntem wszystkiego, co pełza po
ziemi, przeciw temu, co ma w y ż y n ę : Ewangielia
»maluczkich« c z y n i małym . . .
44.
— Ewangielie są nieocenione jako świadectwo
niepowstrzymanego już zepsucia w o b r ę b i e pierw
szej gminy. To, co Paweł później z logicznym cy
nizmem rabina doprowadził do końca, było mimo
to tylko procesem upadku, który zaczął się z śmier
cią Zbawiciela. — Ewangielii tych nie można czytać
dość bacznie: mają one swoje trudności poza każdem
słowem. Wyznaję, a policzone mi to będzie za dobre,
że właśnie dla tego są one dla psychologa przyjem
nością pierwszorzędną, — jako p r z e c i w i e ń s t w o
wszelkiego naiwnego zepsucia, jako wyrafinowanie
par excellence, jako artyzm w psychologicznem ze
psuciu. Ewangielie mówią za siebie. Biblia wogóle nie
znosi żadnego porównania. Jest się wśród Żydów:
p i e r w s z y punkt widzenia, by tu nie stracić całko
wicie nici. Wzniesione tu wprost do geniuszu samo-
udawanie »świętości«, nigdy poza tem wśród książek
i ludzi nawet w przybliżeniu nie osiągnięte, to fał
szerstwo monet w słowach i gestach, jako s z t u k a ,
nie jest przypadkiem jakiejś jednostkowej zdolności,
jakiejś natury wyjątkowej. Tu wchodzi w grę r a s a .
W chrześcijaństwie, jako w sztuce świętego kłama-
64
nia, dochodzi cala żydowszczyzna, kilkusetletnie ży
dowskie najpoważniejsze ćwiczenie i technika do
ostatecznego mistrzostwa. Chrześcijanin, ta ultima
ratio kłamstwa, jest Żydem raz jeszcze — nawet
trzykrotnie. . . Zasadnicza wola posługiwania się
tylko pojęciami, symbolami, postawami, dowiedzionemi
praktyką kapłana, instynktowne odpieranie wszelkiej
innej praktyki, wszelkiego i n n e g o rodzaju perspek
tywy wartości i pożyteczności — to nie tylko tra-
dycya, to d z i e d z i c t w o : tylko jako dziedzictwo
działa to jak natura. Cała ludzkość, nawet najlepsi
łepacy najlepszych czasów — (z wyjątkiem jednego,
który jest może tylko nieczłowiekiem) — dali się złu
dzić. . . Czytano Ewangielię jako k s i ę g ę niewin
ności... niemała wskazówka, z jakiem mistrzostwem
tu grano. — Oczywista: gdybyśmy ich mogli widzieć,
choćby tylko w przejściu, tych wszystkich dziwnych
mruków i sztucznych świętych, wszystkoby było skoń
czone, — i właśnie dlatego, że j a słów nie czytam, by
też nie widzieć i gestów, k r e s im k ł a d ę . . . Nie
mogę w nich znieść pewnego rodzaju podnoszenia
oczu. — Na szczęście dla przeważnej liczby ludzi są
książki tylko l i t e r a t u r ą — — Nie trzeba się dać
w błąd wprowadzać : »nie sądźcie!« mówią oni, lecz
posyłają do piekła wszystko, co im w drodze stoi.
Każąc sądzić Bogu, sądzą sami; wychwalając Boga,
wychwalają samych siebie; w y m a g a j ą c cnót, do
których właśnie są zdolni — więcej jeszcze, których
potrzebują, by wogóle pozostać u góry —, nadają
sobie wielki pozór walczenia o cnotę, boju o pano
wanie cnoty. »Źyjemy, umieramy, ofiarujemy się za
d o b r o « (— »prawda«, »światło«, »królestwo boże«):
w rzeczywistości czynią, czego niechać nie mogą.
65
Przeciskając się sposobem milczków, siedząc w kącie,
żyjąc jak cienie w cieniu, czynią sobie z tego obo
w i ą z e k : z obowiązku jawi się ich życie jako po
kora, jako pokora jest ono jednym więcej dowodem
ich bogobojności . . . Ach, ten pokorny, czysty, miło
sierny rodzaj obłudy! »Niech cnota sama świadczy
za nas« . . . Czytajcie Ewangielie jako księgi uwodzi-
cielstwa mocą m o r a l n o ś c i : ci mali ludzie wzięli
w arendę moralność, — wiedzą oni, jak się ma rzecz
z tą moralnością! Ludzkość najlepiej w o d z i s i ę
za nos moralnością ! — Rzeczywistością jest, że naj-
świadomsza z a r o z u m i a ł o ś ć w y b r a n y c h gra
tu rolę skromności: postawiono raz na zawsze sie-
bie, » gminę«, »dobrych i sprawiedliwych« po jednej
stronie, po stronie »prawdy« — a resztę, »świat«, po
drugiej . . . To był najfatalniejszy rodzaj manii wiel
kości, jaki dotąd istniał na ziemi: małe potworki
mruków i kłamców zaczęły posługiwać się pojęciami
»Bóg«, »prawda«, »światło«, »duch«, .miłość«, »mą
drość«, »życie«, niby synonimami swymi, by odgrani
czyć w przeciwieństwie do siebie » świat«; małe Żydki
najwyższego stopnia, dojrzałe do każdego rodzaju domu
waryatów, odwracały wartości wogóle wedle s i e b i e ,
jak gdyby dopiero chrześcijanin był myślą, solą, miarą,
także o s t a t e c z n y m s ą d e m całej reszty . . . Całą
tę fatalność umożliwiło jedynie to, że był już na
świecie pokrewny, rasowo pokrewny rodzaj manii
wielkości, ż y d o w s k i : skoro raz otwarła się prze
paść między Żydami a Żydochrześcijanami, nie po
zostało tym ostatnim nic do wyboru, tylko zastosować
te same procedury samozachowania, których dora
dzał instynkt żydowski, p r z e c i w samym Żydom,
podczas gdy Żydzi używali ich dotąd tylko prze-
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
5
66
ciw wszystkiemu co nieżydowskie. Chrześcijanin jest
tylko Żydem »wolniejszego« wyznania. —
45.
— Podaję kilka próbek tego, co sobie ci mali
ludzie wbili w głowę, co mistrzowi swemu w ł o ż y l i
w u s t a : same wyznania »pięknych dusz«. —
»A którzyby was kolwiek nie przyjęli, ani was
słuchali, wyszedłszy stamtąd, otrząśnijcie proch z nóg
waszych na świadectwo im; zaprawdę powiadam
wam: Lżej będzie Sodomie i Gomorze w dzień sądny,
niż miastu onemu« (Marek 6, 11). — Jak e w a n g i e -
l i c z n i e !
»A ktoby zgorszył jednego z tych małych, któ
rzy w mię wierzą, dalekoby mu lepiej było, aby był
zawieszony kamień młyński u szyi jego i w morze
był wrzucony« (Marek 9, 42). — Jak e w a n g i e -
l i c z n i e !
»A jeźliby cię oko twoje gorszyło, wyłup je; bo
lepiej tobie jednookim wnijść do królestwa bożego,
niżeli dwa oczy mając, wrzuconym być do ognia pie
kielnego; gdzie robak ich nie umiera a ogień nie gaś
nie« (Marek 9, 47). — Nie koniecznie oko ma się tu
na myśli . . .
»Zaprawdę powiadam wam, iż są niektórzy z tych,
który tu stoją, którzy nie ukuszą*) śmierci, ażby uj
rzeli, że królestwo Boże przyszło w m o c y « (Marek
9, 1). — Dobrze z e ł g a n e , Lwie . . .
*) ukąszą. Prz. tł.
67
»Ktokolwiek chce za mną iść, niech samego sie
bie zaprze, a weźmie krzyż mój i naśladuje mię, al
b o w i e m . . . « ( P r z y p i s e k p s y c h o l o g a : Mo
ralność chrześcijańską zbijają jej a l b o w i e m : jej
»argumenty« zbijają — tak jest po chrześcijańsku).
Marek 8, 34. —
»Nie sądźcie, a b y ś c i e nie byli sądzeni. Jaką
miarą mierzycie, taką w a m odmierzono będzie (Ma
teusz 7,1). — Co za pojęcie o sprawiedliwości, o »spra
wiedliwym« s ę d z i ! . . .
»Albowiem jeźli miłujecie te, którzy was miłują,
j a k ą ż z a p ł a t ę m a c i e ? azaż i celnicy tego nie
czynią? A jeźlibyście tylko braci waszych pozdra
wiali, c ó ż o s o b l i w e g o c z y n i c i e ? azaż i cel
nicy tak nie czynią ?« (Mateusz 5, 46). Zasada »chrześ
cijańskiej miłości«: chce mieć wkońcu dobrą za-
p ł a t ę . . .
»Ale jeźli nie odpuścicie ludziom upadków ich,
i Ojciec wasz nie odpuści wam upadków waszych«
(Mateusz 6, 15). — Bardzo kompromitujące dla po-
mienionego »Ojca« . . .
»Ale szukajcie naprzód królestwa Bożego, i spra
wiedliwości jego, a to wszystko będzie wam przydano«
(Mateusz 6, 33). — Takie wszystko: mianowicie żyw-
ność, odzież, wszystkie potrzeby życia. B ł ą d , wyra
żając się skromnie . . . Krótko przedtem jawi się Bóg
jako krawiec, przynajmniej w pewnych wypadkach . . .
»Radujcie się dnia tego i weselcie się: a l b o
w i e m oto zapłata wasza jest obfita w niebiesiech;
boć tak właśnie czynili prorokom ojcowie i c h « (Łu
kasz 6, 23). — B e z w s t y d n a hołota! Porównywa
się już z prorokami . . .
»Azaż nie wiecie, iż kościołem Bożym jesteście,
5 *
68
a Duch Boży mieszka w was ? A jeśli kto gwałci
kościół Boży, t e g o B ó g s k a z i , albowiem kościół
Boży święty jest, k t ó r y m wy j e s t e ś c i e « (Pa
weł 1 do Koryntyan 3, 16). — Niema dość pogardy
dla czegoś podobnego . . .
»Azaż nie wiecie, iż święci będą sądzili świat?
A jeźli świat od w a s będzie sądzony, czyliście nie
godni, abyście sądy mniejsze odprawiali?« (Paweł 1
do Koryntyan 6, 2). - Niestety nie tylko mowa wa-
ryata . . . Ten s t r a s z l i w y o s z u s t ciągnie do
słownie : »Azaż nie wiecie, że Anioły sądzić bę
dziemy? A cóż tych doczesnych rzeczy!« . . .
»Izali w głupstwo nie obrócił Bóg mądrości
świata tego! Albowiem ponieważ w mądrości Bożej
świat nie poznał Boga przez mądrość, upodobało się
Bogu, przez głupie kazanie zbawić wierzących...;
nie wiele mądrych według ciała, nie wiele możnych,
nie wiele zacnego rodu; ale co głupiego jest u świata
tego, to w y b r a ł Bóg, aby zawstydził mądrych;
a co mdłego u świata, wybrał Bóg, aby zawstydził
mocnych. A podłego rodu u świata i wzgardzone
wybrał Bóg, owszem te rzeczy, których niemasz, aby
te, które są, zniszczył. Aby się nie chlubiło żadne
ciało przed obliczem jego. (Paweł 1 do Koryntyan 1,
20 i nast). — By ustęp ten, pierwszorzędne świade
ctwo dla psychologii każdej moralności czandalów,
z r o z u m i e ć , należy przeczytać pierwszą rozprawę
mej G e n e a l o g i i m o r a l n o ś c i : wydobyto w niej
po raz pierwszy na światło przeciwieństwo moralno
ści d o s t o j n e j a z ressentiment i bezsilnej zemsty
zrodzonej moralności czandalów. Paweł był najwięk
szym z apostołów zemsty . . .
69
46.
— Co s t ą d w y n i k a ? Że dobrze się robi, na-
kładając rękawiczki przy czytaniu NowegoTestamentu.
Blizkość tylu nieczystości zmusza prawie do tego. Nie
wybralibyśmy sobie »pierwszych chrześcijan« do obco
wania z sobą, niemniej niż Żydów polskich, nie potrze
bując stawiać im żadnego więcej zarzutu... I jedni
i drudzy nie bardzo pachną. — Daremnie szukałem w No
wym Testamencie choćby jednego sympatycznego rysu;
niema tam nic wolnego, dobrotliwego, szczerego, uczci
wego. Człowieczeństwo nie uczyniło tu jeszcze swego
pierwszego kroku, — brak instynktów schludności...
W Nowym Testamencie są tylko liche instynkty, niema
odwagi nawet do tych lichych instynktów. Wszystko
jest w nim tchórzostwem, wszystko jest zezowaniem
i samooszustwem. Każda książka staje się schludną,
skoro się dopiero co czytało Nowy Testament : czyta
łem, by dać przykład, z zachwytem bezpośrednio po
Pawle owego wdzięcznego, zuchwałego szydercę Pe-
troniusza, o którym możnaby powiedzieć, co Dome
nico Boccacio pisał do księcia Parmy o Cezarze Bor
gia : »è tutto festo« — nieśmiertelnie zdrów, nieśmier
telnie pogodny i udany... Te małe mruki bowiem
przeliczają się zawsze w głównej rzeczy. Napadają
oni, lecz wszystko na co napadną, jest tem od-
z n a c z o n e . Na kogo »pierwszy chrześcijanin« na
pada, tego nie kala. . . Odwrotnie: jest chlubą, mieć
»pierwszych chrześcijan« przeciw sobie. Czyta się
Nowy Testament nie bez szczególnego upodobania
w tem, z czem się on źle obchodzi — nie mówiąc
już o »mądrości tego świata«, którą bezczelny fanfa
ron usiłuje daremnie pohańbić »glupiem kazaniem« . . .
70
Lecz nawet faryzeusze i uczeni w piśmie mają swą
wyższość nad takimi przeciwnikami: musieli być już
coś warci, żeby nienawidzono ich w tak nieprzy
zwoity sposób. Obłuda — to byłby zarzut, który
»pierwsi chrześcijanie« uczynić ś m i e l i ! — Wkońcu
byli to u p r z y w i l e j o w a n i : to wystarcza, moral
ności czandalów nie potrzeba żadnych więcej po
wodów. »Pierwszy chrześcijanin« — lękam się, że
i »ostatni chrześcijanin«, k t ó r e g o m o ż e j e s z c z e
d o ż y j ę — buntuje się przeciw wszystkiemu, co
uprzywilejowane, z najgłębszego instynktu, — żyje
on, walczy zawsze za »równe prawa« !. . . Gdy
przyjrzymy się dokładniej, nie ma on innego wyboru.
Jeśli się chce, co do swej osoby, być »wybrańcem
bożym« — lub »świątynią Boga«, lub »sędzią Anio
ł ó w « —, to każda inna zasada wybrania, naprzyklad
wedle uczciwości, wedle ducha, wedle męskości
i dumy, wedle piękności i wolności serca, poprostu
»świat«, — jest z ł e m samem w s o b i e . . . Mo
rał: każde słowo w ustach pierwszego chrześcijanina
jest kłamstwem, każdy czyn, który spełnia, fałszer
stwem z instynktu, — wszystkie jego wartości, wszyst
kie jego cele są szkodliwe, lecz ten, k t ó r e g o on
nienawidzi, lecz to, c z e g o on nienawidzi, ma war
t o ś ć . . . Chrześcijanin, zwłaszcza kapłan - chrześci
janin, jest k r y t e r y u m w a r t o ś c i — — Mamże
rzec jeszcze, że w całym Nowym Testamencie wy
stępuje tylko jedna j e d y n a postać, którą się czcić
musi? Piłat, namiestnik rzymski. Brać p o w a ż n i e
zwadę żydowską — do tego on się nie skłania. O je
dnego Żyda więcej lub mniej — cóż na tem zależy? . ..
Dostojne szyderstwo Rzymianina, przed którym do
puszczano się bezwstydnego nadużycia słowa »prawda«,
71
wzbogaciło Nowy Testament jedynem słowem, k t ó r e
ma w a r t o ś ć , które jest jego krytyką, samem jego
z n i s z c z e n i e m : »Cóż jest prawda !«. . .
47.
— Nie to n a s oddziela, że nie odnajdujemy
Boga ani w dziejach, ani w przyrodzie, ani poza przy
rodą, — lecz że tego, co jako Bóg czczone było. nie
odczuwamy jako »boskie«, lecz jako politowania godne
jako niedorzeczne, jako szkodliwe, nie tylko jako błąd,
lecz jako z b r o d n i ę w z g l ę d e m ż y c i a . . .
Zaprzeczamy Boga jako Boga . . . Gdyby nam tego
Boga chrześcijan u d o w o d n i o n o , umielibyśmy je
szcze mniej w mego wierzyć. — W formule: deus
qualem Paulus creavit, dei negatio. — Religia, jak
chrześcijaństwo, która w żadnym punkcie nie styka
się z rzeczywistością, która natychmiast upada, skoro
rzeczywistość choćby tylko na jednym punkcie doj
dzie do prawa, musi słusznie być śmiertelnym wro
giem »mądrości świata«, to znaczy w i e d z y , — uzna
ona za dobre wszystkie środki, które mogą zatruć,
oczernić, o s ł a w i ć karność ducha, czystość i suro
wość w rzeczach duchowego sumienia, dostojny chłód
i wolność ducha. »Wiara« jako imperatyw to Veto
przeciwko wiedzy, — in praxi kłamstwo za wszelką
cenę . . . Paweł p o j ą ł , że kłamstwo — że »wiara«
jest potrzebna: Kościół pojął znów później Pawła. —
Ów »Bóg«, którego wynalazł sobie Paweł, Bóg, który
»pohańbia« »mądrość świata« (w ciaśniejszem zna
czeniu obie wielkie przeciwniczki wszelkiego zabo-
72
bonu, filozofię i medycynę), jest naprawdę tylko re-
zolutnem p o s t a n o w i e n i e m samego Pawia: na
zywać »Bogiem« swoją własną wolę: thora, to jest pra-
żydowskie. Paweł c h c e pohańbić »mądrość świata«:
jego wrogami są d o b r z y filologowie i lekarze z wy
kształceniem aleksandryjskiem —, z nimi wiedzie wojnę.
W samej rzeczy, nie jest się filologiem i lekarzem,
nie będąc też zarazem a n t y c h r y s t e m . Jako filo
log bowiem zagląda człowiek p o z a książki, jako
lekarz p o z a fizyologiczne zdechlactwa typowego
chrześcijanina. Lekarz mówi »nieuleczalne«, filolog
» o s z u s t w o « . . .
48.
— Zrozumianoż właściwie sławną historyę,
umieszczoną na początku Biblii, — o piekielnej trwo
dze Boga przed w i e d z ą ? . . . Nie zrozumiano jej.
Ta księga kapłańska par excellence zaczyna się, jak
słuszna, wielką wewnętrzną trudnością kapłana: on
zna tylko jedno wielkie niebezpieczeństwo, p r z e t o
zna »Bóg« tylko jedno wielkie niebezpieczeństwo.
Stary Bóg, zupełny »duch«, zupełny arcykapłan,
zupełna doskonałość, przechadza się w swym ogro
dzie: tylko że się nudzi. Przeciwko nudzie nawet bo
gowie walczyli daremnie. — Cóż czyni? Wynachodzi
człowieka, — człowiek jest zabawny . . . Lecz oto
patrzaj, i człowiek się nudzi. Zlitowanie Boga dla je
dynej niedoli, którą mają wszystkie raje w sobie,
nie zna granic: stworzył on inne jeszcze zwierzęta.
P i e r w s z y błąd Boga: człowiek nie znalazł zwie-
73
rząt zabawnemi, — panował nad niemi, nie chciał się
nawet zwać »zwierzęciem«. — Przeto stworzył Bóg
kobietę. I rzeczywiście, teraz skończyła się nuda, —
lecz także jeszcze coś innego! Kobieta była d r u g i m
błędem Boga. — »Kobieta jest wedle istoty swej wę
żem, Heva« — wie to każdy kapłan: »od kobiety po
chodzi w s z e l k i e zło na świecie« — t o wie również
każdy kapłan. » P r z e t o pochodzi od niej też wie
d z a « . . . Dopiero dzięki kobiecie nauczył się czło
wiek pożywać z drzewa świadomości. — Cóż się
stało? Starego Boga porwała trwoga piekielna. Czło
wiek sam stał się n a j w i ę k s z y m jego błędem, Bóg
stworzył sobie rywala, wiedza czyni B o g u podob
n y m , — kres kapłanom i bogom, jeśli człowiek nau
kowym się stanie! — M o r a ł : wiedza jest tem, co
zabronione samo w sobie, — ona jedynie jest zabro
niona. Wiedza jest p i e r w s z y m grzechem, ziarnem
wszech grzechów, grzechem p i e r w o r o d n y m . To
j e d y n i e j e s t m o r a ł e m . — Nie powinieneś po
znawać«: — reszta wynika z tego. — Trwoga piekielna
nie przeszkodziła Bogu być mądrym. Jak trzeba się
b r o n i ć przeciw wiedzy? To stało się na długo jego
głównym problematem. Odpowiedź: precz z człowie
kiem z raju! Szczęście, bezczynność naprowadza
myśli, — wszystkie myśli są ziemi myślami... Czło
wiek nie p o w i n i e n myśleć. — I »kapłan sam w so
b i e « wynajduje niedolę, śmierć, życiowe niebezpie
czeństwo ciąży, wszelkiego rodzaju nędzę, starość,
mozół, c h o r o b ę przedewszystkiem, — same środki
do walki z wiedzą! Niedola nie p o z w a l a człowie
kowi myśleć . . . A mimo to! okropność! Dzieło po
znania piętrzy się, szturmując do nieba, rzucając
zmierzch na bogów, — co czynić! — Stary Bóg wy-
74
nachodzi w o j n ę , dzieli ludy, sprawia, że ludzie
niszczą się wzajemnie (— kapłani zawsze potrzebo
wali wojny...)- Wojna — między innemi wielki
wichrzyciel wiedzy! — Nie do wiary! Poznanie,
e m a n c y p a c j a z pod w ł a d z y k a p ł a n ó w ,
rośnie nawet mimo wojny. — I ostatnie postanowie
nie przychodzi staremu Bogu: »człowiek stał się
naukowy, — n i c n i e p o m o ż e , t r z e b a g o
u t o p i ć !« . . .
49.
— Zrozumieliście mnie. Początek Biblii zawiera
c a ł ą psychologię kapłana. — Kapłan zna tylko jedno
wielkie niebezpieczeństwo: jest niem wiedza, — zdrowe
pojęcie przyczyny i skutku. Jednak wiedza rozkwita
w całości tylko w szczęśliwych stosunkach, — trzeba
mieć czasu, trzeba mieć ducha do z b y t k u , by »po
znawać« . . . »Przeto trzeba uczynić człowieka nie
szczęśliwym«, — taka była każdego czasu logika ka
płana. — Łatwo już zgadnąć, co zatem dopiero, wedle
tej logiki, na świat przyszło: — »grzech« . . . Pojęcie
winy i kary, cały »moralny porządek świata« wyna
leziono p r z e c i w k o wiedzy, — p r z e c i w k o wy
zwoleniu człowieka od kapłana. . . Człowiek nie po
winien na zewnątrz, powinien w siebie patrzeć, nie
powinien mądrze i ostrożnie, jako uczący się, patrzeć
w rzeczy, powinien wogóle wcale nie widzieć: po
winien c i e r p i e ć . . . A powinien cierpieć, by ka
żdego czasu potrzebował kapłana. — Precz z leka
rzami! P o t r z e b a z b a w i c i e l a . — Pojęcie winy
75
i kary, wraz z nauką o »łasce«, o »zbawieniu«,
o »przebaczeniu« — k ł a m s t w a na wskroś i pozba
wione wszelkiej rzeczywistości psychologicznej — zo
stały wynalezione, by zburzyć z m y s ł p r z y c z y
n o w y człowieka: są one zamachem na pojęcie przy
czyny i skutku! — I nie zamachem z pomocą pięści,
noża, rzetelnej nienawiści i miłości! Lecz z głębi
najtchórzliwszych, najchytrzejszych, najniższych in
stynktów! Zamachem k a p ł a ń s k i m ! Zamachem
p a s o r z y t ó w ! Wampiryzmem bladych podziemnych
wysysaczy krwi! . . . Skoro naturalne skutki czynu
nie są już »naturalne«, jeno uchodzą za zdziałane
przez pojęciowe widma zabobonu, przez »Boga«, przez
»duchy«, przez »duszę«, jako czysto »moralne« kon-
sekwencye, jako nagroda, kara, znak, środek wycho
wawczy, to zburzono założenie poznania — po
p e ł n i o n o n a j w i ę k s z ą z b r o d n i ę w z g l ę d e m
l u d z k o ś c i . — Grzech, jeszcze raz mówiąc, ta forma
samopohańbienia człowieka par excellcnce, został wy
naleziony, by uniemożliwić wiedzę, kulturę, wszelkie
wywyższenie i dostojność człowieka; kapłan p a n u j e
dzięki wynalazkowi grzechu. —
50.
— Nie pomijam na tem miejscu psychologii
»wiary«, »wierzących«, ku pożytkowi, jak słuszna,
właśnie »wierzących«. Jeśli dziś jeszcze nie brak ta
kich, którzy nie wiedzą, jak dalece n i e p r z y z w o i
t o ś c i ą jest być »wierzącym« — lub oznaką décadence,
złamanej woli życia, — to jutro będą to już wiedzieć.
76
Glos mój dosięgnie i tępych słuchów. — Zda się, jeśli
mi się nie przystyszało, że istnieje wśród chrześcijan
pewnego rodzaju kryteryum prawdy, które się zowie
»dowodem siły«. »Wiara uszczęśliwia, w i ę c jest
prawdziwa«. Wolnoby tu najpierw zrobić zarzut, że
właśnie uszczęśliwianie nie jest dowiedzione, lecz
tylko p r z y o b i e c a n e : szczęśliwość przywiązana do
warunku » wiary«, — p o w i n n o się być szczęśliwym,
p o n i e w a ż się wierzy... Lecz, że rzeczywiście
nastąpi, co kapłan obiecuje wierzącemu w nieprzy
stępnym żadnej kontroli » zaświecie«, czem t e g o de-
wieść? — Mniemany »dowód siły« jest więc w grun
cie znów tylko wiarą w to, że nie chybi skutek, który
sobie człowiek po wierze obiecuje. W formule: »wie-
rzę, że wiara uszczęśliwia; — p r z e t o jest praw
dziwa«. — Lecz wraz z tem jesteśmy już u kresu.
To »przeto« byłoby istotnem absurdum jako kryte
ryum prawdy. — Przypuśćmy jednak, z pewną ustęp
liwością, że uszczęśliwianie dowiedzione jest przez
wiarę ( — n i e tylko pożądane, nie tylko przyrze
czone przez nieco podejrzane usta kapłana): byłażby
szczęśliwość, mówiąc techniczniej, p r z y j e m n o ś ć —
kiedykolwiek dowodem prawdy ? Tak mało, że jest to
nieledwo przeciwdowodem, w każdym razie najwyż-
szem podejrzeniem względem prawdy, jeżeli uczucia
przyjemne wtrącają swój głos do pytania »co jest
prawdziwe?« Dowód przyjemności jest dowodem
»przyjemności«, — nic więcej; skądże u dyaska
pewność, że właśnie p r a w d z i w e sądy sprawiają
większą przyjemność, niż fałszywe i że, wedle har
monii przedustawnej, pociągają za sobą koniecznie
przyjemne uczucia? — Doświadczenie wszystkich su
rowych, wszystkich głębokich duchów uczy p r z e -
77
ciwnie. Musiano zdobywać na sobie każdą piędź
prawdy, musiano prawie wszystko w zamian poświę
cić, do czego dawniej lgnęło nasze serce, nasza
miłość, nasze zaufanie do życia. Wielkości duszy na to
trzeba: służenie prawdzie jest najtwardszą służbą. —
Cóż bo znaczy być r z e t e l n y m w rzeczach ducha?
Że się jest surowym względem serca swego, że się
w pogardzie ma piękne uczucia, że się z każdego tak
i nie czyni sprawę sumienia! — — Wiara uszczęśli
wia: p r z e t o ł ż e . . .
51.
Że wiara czasem uszczęśliwia, że szczęśliwość
z pewnej idée fixe nie czyni jeszcze p r a w d z i w e j
idei, że wiara gór nie przenosi, lecz owszem góry
o s a d z a tam, gdzie żadnych niema: o tem poucza
nas przelotne przejście się przez dom w a r y a t ó w .
Oczywiście nie kapłana : on bowiem przeczy z in
stynktu, że choroba jest chorobą, dom waryatów do
mem waryatów. Chrześcijaństwo p o t r z e b u j e cho
roby, nieledwo jak hellenizm potrzebuje nadwyżki
zdrowia, — c z y n i ć chorym jest właściwym ukry
tym zamiarem całego systemu procedur leczniczych
Kościoła. A sam Kościół — nie jestże to katolicki dom
waryatów jako ostateczny ideał? — Ziemia wogóle
jako dom waryatów? — Człowiek religijny, jak go
c h c e Kościół, to typowy décadent; czas, w którym
przesilenie religijne opanowywa jakiś lud, cechują ka
żdym razem epidemie nerwowe; » świat wewnętrzny«
człowieka religijnego jest do złudzenia podobny do
78
»świata wewnętrznego« przeczulonych i wyczerpa
nych; » najwyższe« stany, które chrześcijaństwo za
wiesiło nad ludzkością jako wartość nad wartościami,
są formami epileptoidalnemi, — Kościół uświęcał tylko
obłąkanych lub oszustów in maiorem dei gloriam.
Pozwoliłem sobie raz określić cały chrześcijański trai
ning pokuty i zbawienia (który dziś w Anglii najle
piej studyować można), jako metodycznie wytwarzaną
folie circulaire, jak słuszna, na przygotowanym już
do tego, to jest do dna chorobliwym gruncie. Nikomu
nie jest pozostawione do woli być chrześcijaninem :
na chrześcijaństwo nie zostaje się »nawróconym«, —
trzeba być dostatecznie na to chorym . . . My inni, któ
rzy mamy o d w a g ę do zdrowia i także do pogardy,
jakźebyśmy byli my uprawnieni do pogardzania religią,
która uczy tak źle rozumieć ciało ! która nie chce się
wyzbyć zabobonu duszy ! która z niedostatecznego od
żywiania robi »zasługę«! która w zdrowiu zwalcza
pewnego rodzaju wroga, dyabła, pokusę ! która wmó
wiła w siebie, że można »doskonałą duszę« obnosić
w trupiem ciele i musiała na to przyrządzić sobie
nowe pojęcie »doskonałości«, bladą, chorowitą, idyo-
tycznie-marzycielską istotę, tak zwaną »świętość«, —
świętość, która sama jest tylko szeregiem objawów
zubożałego, zdenerwowanego, nieuleczalnie zepsutego
ciała ! . . . Ruch chrześcijański, jako ruch europejski,
jest od samego początku zbiorowym ruchem wyrzut
ków i odpadkowych pierwiastków wszelkiego rodzaju
( — chcą one przez chrześcijaństwo dojść do władzy).
Nie wyraża on upadku rasy, jest on skupieniem stłacza-
jących się i szukających się form décadence zewsząd.
To nie zepsucie, jak się mniema, samej starożytności,
dostojnej starożytności, umożliwiło chrześcijaństwo:
79
nie można się dość twardo sprzeciwić uczonemu idyo
tyzmowi, który i dziś jeszcze coś podobnego utrzy
muje. W czasie, gdy chore, zepsute warstwy czan
dalów chrystyanizowały się w calem imperium, istniał
właśnie t y p p r z e c i w n y , dostojność, w swej naj
piękniejszej i najdojrzalszej postaci. Wielka liczba stała
się panem; demokratyzm instynktów chrześcijańskich
z w y c i ę ż a ł . . . Chrześcijaństwo nie było »naro
dowe«, nie uwarunkowane rasą, — zwracało się do
wszelkiego rodzaju wydziedziczonych w życiu, miało
wszędzie swych sprzymierzeńców. Chrześcijaństwo
zwróciło rancune gruntownie chorych, instynkt, prze
c i w k o zdrowym, p r z e c i w k o zdrowiu. Wszystko
pomyślnie udane, dumne, zuchwałe, piękność przede
wszystkiem kłuła je w uszy i w oczy. Raz jeszcze
przypominam nieocenione słowa Pawła: »Co m d ł e
jest u świata, co g ł u p i e jest u świata, a p o d ł e g o
rodu u świata i w z g a r d z o n e , wybrał Bóg« : to
była formuła, in hoc signo zwyciężyła décadence. —
B ó g na k r z y ż u — nie rozumiecież ciągle jeszcze
straszliwości ukrytej myśli tego symbolu ? — Wszystko,
co cierpi, wszystko, co wisi na krzyżu, jest b o s k i e . . .
My wszyscy wisimy na krzyżu, przeto my jesteśmy
boscy . . . My jedynie jesteśmy boscy . . . Chrześci
jaństwo było zwycięstwem, zginął przez nie d o s t o j
n i e j s z y sposób myślenia, — chrześcijaństwo było
dotąd największem nieszczęściem ludzkości. — —
52.
Chrześcijaństwo stoi też na stanowisku przeciw-
nem wszelkiej duchowej udaności, — m o ż e potrze-
8o
bować, jako rozumu chrześcijańskiego, tylko chorego
rozumu, staje po stronie wszystkiego co idyotyczne,
wygłasza klątwę przeciw »duchowi«, przeciwko super
bia zdrowego ducha. Ponieważ choroba jest właściwa
istocie chrześcijaństwa, m u s i stan typowo chrześ
cijański, » wiara«, być formą choroby, m u s z ą wszyst
kie proste, rzetelne, naukowe drogi do poznania być
uchylone przez kościół, jako drogi z a k a z a n e . Wąt
pliwość już jest grzechem. . . Zupełny brak psycho
logicznej schludności u kapłana — zdradzający się
w spojrzeniu — jest zjawiskiem skutku décadence, —
należy obserwować histeryczne niewiasty, oraz dzieci
o rachitycznych zadatkach co do tego, jak prawi
dłowo fałszywość z instynktu, rozkosz z kłamstwa
dla kłamstwa, niezdolność do prostych spojrzeń i kro
ków jest wyrazem décadence. »Wiarą« zwie się : nie
c h c i e ć wiedzieć co jest prawdą. Pobożny, kapłan
obojga płci, jest fałszywy, ponieważ jest chory : in
stynkt jego żąda, by prawda nigdy nie miała słusz
ności. »Co czyni chorym, jest d o b r e ; co pochodzi
z pełni, z nadmiaru, z mocy, jest z ł e « : tak odczuwa
wierzący. N i e w o l n o ś ć k ł a m s t w a — po tem
odgaduję każdego urodzonego teologa. — Inną od
znaką teologa jest jego n i e z d o l n o ś ć do f i l o
l o g i i . Przez filologię rozumiejmy tu, w bardzo ogól
nem znaczeniu, sztukę dobrego czytania, — umiejęt
ność odczytywania faktów, bez fałszowania ich in-
terpretacyą, n i e tracąc w pożądaniu zrozumienia
ostrożności, cierpliwości, subtelności. Filologia jako
Ephexis w interpretacyi: czy to chodzi o książki,
o nowiny dziennikarskie, o losy lub fakty, dotyczące
pogody, — nie mówiąc już o »zbawieniu duszy« . . .
Sposób, w jaki teolog, obojętna czy w Berlinie czy
81
w Rzymie, wykłada »słowo Pisma« lub jakieś zda
rzenie, zwycięstwo wojsk ojczystych naprzyklad
w wyższem świetle Psalmów Dawidowych, jest za
wsze tak ś m i a ł y , że filolog przy tem skacze do
sufitu. A cóż dopiero ma robić, gdy pobożnisie
i inne krowy ze Szwabii przyrządzają sobie przy
pomocy palca bożego z swej mizernej codzienności
i z izdebnego zaduchu swego istnienia cud »łaski«,
»opatrzności«, »zbawiennych doświadczeń«! Najmniej
szy nakład ducha, by nie rzec p r z y z w o i t o ś c i ,
musiałby przecie doprowadzić tych interpretatorów
do przekonania się o zupełnem dzieciństwie i niegod
ności takiego nadużywania boskiej biegłości palcowej.
Nawet przy bardzo małej mierze bogobojności Bóg
taki, który w samą porę leczy z kataru, który nam
każe wsiąść w karetę w chwili, gdy właśnie spada
ulewa, winienby być dla nas tak niedorzecznym Bo
giem, żebyśmy musieli go usunąć, nawet gdyby istniał.
Bóg jako posługacz, jako listonosz, jako przestrzegacz
kalendarza, — jest właśnie wyrazem na najgłupszy ro
dzaj wszelkich przypadków . . . »Opatrzność boska«,
w jaką dziś jeszcze wierzy prawie co trzeci czło
wiek w »wykształconych Niemczech«, byłaby takim
zarzutem przeciw Bogu, że silniejszego pomyślećby
sobie nie można. A jest w każdym razie zarzutem
przeciw Niemcom ! . . .
53.
— Że m ę c z e n n i c y są jakimś dowodem
prawdy pewnej sprawy, jest tak mało prawdą, żebym
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
6
82
przeczył, iż męczennik jakiś miał wogóle kiedykol
wiek coś z prawdą do czynienia. W tonie, w któ
rym męczennik w łeb światu ciska swe uważanie
czegoś za prawdę, wyraża się już tak nizki stopień
uczciwości intelektualnej, taka t ę p o t a na zagadnie
nie »prawdy«, że męczennika nigdy zbijać nie trzeba.
Prawda nie jest czemś, co jeden posiada, a czego inny
nie posiada, tak myśleć o prawdzie mogą co najwyżej
chłopi lub apostołowie chłopscy w rodzaju Lutra.
Można być pewnym, że stosownie do stopnia sumien
ności w rzeczach ducha rośnie zawsze skromność na
tym punkcie, p o p r z e s t a w a n i e . Kilka rzeczy
w i e d z i e ć i delikatną ręką odsunąć wiedzenie po
n a d t o . . . »Prawda«, jak słowo to rozumie każdy
prorok, każdy sekciarz, każdy wolnomyślny, każdy
socyalista, każdy członek kościoła, jest doskonałym
dowodem, że nie uczyniono nawet choćby tylko pierw
szego kroku na drodze owej karności ducha i samo-
przezwyciężenia, które potrzebne są do znalezienia
małej, nawet najmniejszej prawdy. — Śmierci mę
czeńskie, mówiąc dodatkowo, były wielkiem nieszczęś
ciem w dziejach: u w o d z i ł y . . . Wniosek idyotów,
wliczając tu kobietę i tłum, że pewna sprawa, dla
której ktoś na śmierć idzie (lub która nawet, jak
pierwsze chrześcijaństwo, wytwarza epidemie żądzy
śmierci), ma jakieś znaczenie, — wniosek ten stał się
dla badacza, dla ducha badania i ostrożności nie
zmiernym hamulcem. Męczennicy s z k o d z i l i praw
dzie. . . . I dziś jeszcze potrzeba tylko surowości prze
śladowania, by najobojętniejszemu w sobie sekciar
stwu wytworzyć z a s z c z y t n e imię. — Jakto? Czy
zmienia to wartość jakiej rzeczy, że ktoś za nią swe
życie oddaje? — Błąd, który zaszczytnym się staje,
83
jest błędem posiadającym o jeden urok uwodny wię
cej: sądzicicż, panowie teologowie, że damy wam
sposobność grać rolę męczenników za wasze kłam
stwo? — Zbija się sprawę, pozwalając jej z szacunkiem
osiąść na lodzie, — tak samo zbija się też teologów . . .
To właśnie było wszechhistoryczną głupotą wszystkich
prześladowców, że nadawali przeciwnej sprawie po
zór zaszczytności, — że dawali jej w darze czar mę
czeństwa . . . Kobieta klęczy dziś jeszcze przed błę
dem, gdyż powiedziano jej, że ktoś zań umarł na
krzyżu. J e s t ż e k r z y ż a r g u m e n t e m ? — —
Lecz o wszystkich tych rzeczach ktoś jedyny rzekł
słowo, którego potrzeba było od stuleci, — Z a r a
tustra.
Krwawe znaki wypisali na drodze, po której
szli, a ich szaleństwo uczyło, że krwią dowodzi się
prawdy.
Lecz krew jest najgorszym świadkiem prawdy
krew zatruwa najczystszą nawet naukę, czyniąc z niej
obłęd i nienawiść serc.
A choćby kto przez ogień przeszedł dla nauki
swojej, — czegóż to dowodzi! Zaprawdę, więcej to,
gdy własna nauka z własnego rodzi się żaru. (Zara
tustra str. 123, 124).
54.
Nie należy dawać się w błąd wprowadzać: wiel
kie duchy są sceptyczne. Zaratustra jest sceptykiem.
Siła, w o l n o ś ć z siły i nadsiły ducha d o w o d z i
się sceptycyzmem. Ludzi przekonania nie bierze się
6*
84
w rachubę w żadnych zasadniczych sprawach war
tości i bez wartości. Przekonania to więzienia. Nie pa
trzy to dość daleko, nie patrzy pod siebie: lecz aby
móc zabierać glos w sprawie wartości i niewartości,
trzeba pięćset przekonań p o d sobą widzieć, — za
sobą widzieć . . . Duch. który chce czegoś wielkiego,
który chce i środków do tego, jest z konieczności
sceptykiem. Wolność od wszelkiego rodzaju przeko
nań jest w ł a ś c i w a sile, m o ż n o ś ć swobodnego
patrzenia . . . Wielka namiętność, podstawa i moc
jego bytu, jeszcze bardziej oświecona, jeszcze despo
tyczniejsza, niż on sam, zabiera w służbę cały jego
intelekt; wznosi ponad skrupuły; daje mu odwagę
nawet do nieświętych środków; u ż y c z a mu w pew
nych razach przekonań. Przekonanie jako ś r o d e k :
wiele osiąga się tylko z pomocą przekonania. Wielka
namiętność używa przekonań, zużywa je, nie poddaje
się im, — czuje się samowładna. — Odwrotnie: po
trzeba wiary, jakiegoś bezwzględnego tak lub nie,
karlajlizm, jeśli to słowo znajdzie pobłażanie, jest po
trzebą s ł a b o ś c i . Człowiek wierzący, »wyznawca«
wszelkiego rodzaju jest z konieczności człowiekiem
zależnym, — takim, który nie umie s i e b i e za cel
postawić, który sam z siebie wogóle celów stawiać
nie umie. »Wierzący« nie jest s w o j ą własnością,
może być tylko środkiem, musi zostać z u ż y t y , po
trzebuje kogoś, kto go zużywa. Instynkt jego oddaje
moralności wyzucia się z samego siebie cześć naj
wyższą: wszystko nakłania go do niej, jego roztrop
ność, jego doświadczenie, jego próżność. Każdy ro
dzaj wiary jest sam wyrazem wyzucia się z siebie,
zobojętnienia na siebie . . . Jeśli się zważy, jak ko
nieczny jest większości ludzi regulatyw, który ich
85
z zewnątrz wiąże i utwierdza, jak mus, w wyższem
znaczeniu n i e w o l n i c z o ś c i , jest jedynym i osta
tecznym warunkiem, pod którym rozwija się człowiek
słabszej woli, zwłaszcza kobieta: to zrozumiemy też
przekonanie, »wiarę«. Jest ona dla człowieka o prze
konaniach kręgosłupem. Nie widzieć wielu rzeczy,
być na każdym punkcie skrępowanym, być nawskroś
partyą, mieć ścisłą i konieczną optykę w stosunku do
wszystkich wartości — to jedynie jest warunkiem istnie
nia wogóle takiego rodzaju człowieka. Lecz tem sa
mem jest on przeciwieństwem, antagonistą praw
dziwego, — prawdy . . . Wierzącemu nie dano do
woli, brać wogóle sumiennie zagadnienie »prawdy«
i »nieprawdy«: być uczciwym na tym punkcie, toby
sprowadziło natychmiast jego upadek. Patologiczna
warunkowość jego optyki czyni z przekonanego fa
natyka — Savonaroli, Lutra, Rousseau, Robespierre'a,
Saint-Simona — przeciwny typ silnego o s w o b o d z o
n e g o ducha. Lecz wielka postawa tych chorych du
chów, tych epileptyków pojęciowych, działa na wiel
kie tłumy, — fanatycy są malowniczy, ludzkość pa
trzy na giesty chętniej, niż słucha a r g u m e n t ó w . . .
55.
— Dalszy krok w psychologii przekonania, »wiary«.
Dawno już poleciłem rozwadze, czy przekonania nie
są niebezpieczniejszymi wrogami prawdy, niż kłam
stwa (Ludzkie, arcyludzkie I, Aforyzmy 54 i 483).
Tym razem chciałbym zadać rozstrzygające pytanie:
czy między kłamstwem a przekonaniem istnieje wogóle
86
przeciwieństwo? — Cały świat w to wierzy; lecz w cóż
nie wierzy świat cały! — Każde przekonanie ma swoje
dzieje, swoje poprzednie kształty, swoje zakusy i chy
bienia: staje się ono przekonaniem, nie będąc przed
tem niem długo, jeszcze dłużej będąc niem zaledwie.
Jakto? nie mogłoż między temi embryonalnemi for
mami przekonania być także kłamstwo? — Czasem
potrzeba tylko zmiany osoby: w synu staje się prze
konaniem, co w ojcu jeszcze kłamstwem było. — Zwę
k ł a m s t w e m chcieć n i e widzieć czegoś, co się
widzi, chcieć nie tak widzieć coś, jak się widzi:
czy kłamstwo dzieje się wobec świadków czy bez
świadków, to nie wchodzi w rachubę. Najzwyklej-
szem kłamstwem jest to, którem okłamujemy siebie
samych; okłamywanie drugich jest względnie wypad
kiem wyjątkowym. Otóż ta chęć nie widzenia cze
goś, co się widzi, ta chęć widzenia czegoś nie tak,
jak się widzi, jest nieledwo pierwszym warunkiem
wszystkich, którzy są p a r t y ą , w jakiemkolwiek zna
czeniu: człowiek partyjny staje się z konieczności
kłamcą. Niemieckie dziejopisarstwo naprzykład jest
przekonane, że Rzym był despotyzmem, że Germanie
przynieśli na świat ducha wolności: jakaż różnica
między tem przekonaniem a kłamstwem? Możnaż się
jeszcze temu dziwić, gdy z instynktu wszystkie par
tye, także historycy niemieccy, mają na ustach wiel
kie słowa moralności, — iż moralność nieledwo przez
to t r w a , że człowiek partyjny wszelkiego rodzaju
potrzebuje jej każdej chwili? — »To jest n a s z e m
przekonaniem: wyznajemy je przed całym światem,
żyjemy dla niego i umrzemy za nie, — czołem przed
wszystkiem, co ma przekonania!« — Coś podobnego
słyszałem nawet z ust antysemitów. Przeciwnie, moi
87
panowie! Antysemita nie jest zgoła przez to przy
zwoitszy, że kłamie z zasady . . . Kapłani, którzy są
w takich sprawach subtelniejsi i bardzo dobrze rozu
mieją zarzut, leżący w pojęciu przekonania, to zna
czy zasadniczej, p o n i e w a ż celowi służącej kłam
liwości, odziedziczyli po Żydach roztropność wpisania
natomiast pojęcia »Boga«. »woli bożej«, »objawienia
bożego«. Także Kant z swym kategorycznym impe
ratywem, był na tej samej drodze: rozum jego stał
się tu p r a k t y c z n y . — Istnieją zagadnienia, w któ
rych rozstrzyganie o prawdzie i nieprawdziwości
człowiekowi nie przysłużą; wszystkie najwyższe za
gadnienia, wszystkie najwyższe problematy wartości
są po za ludzkim rozumem . . . Pojąć granice ro
zumu, — to dopiero prawdziwie filozofia . . . Po co
dał Bóg człowiekowi objawienie ? Czyżby Bóg uczynił
coś zbędnego? Człowiek nie może wiedzieć sam
z siebie, co jest dobre i złe, przeto pouczył go Bóg
o swej w o l i . . . Morał: kapłan nie kłamie; pytań
»prawda« lub »nieprawda« niema w takich rzeczach,
o których mówią kapłani; rzeczy te nie pozwalają
zgoła kłamać. Bo aby kłamać, trzebaby móc roz
strzygać, co tu jest prawdą. Lecz tego nie m o ż e
właśnie człowiek; kapłan jest zatem narzędziem głosu
Boga. — Taki syllogizm kapłański nie jest zgoła tylko
żydowski i chrześcijański; prawo do kłamstwa i roz-
t r o p n o ś ć »objawienia« jest właściwa typowi ka
płana, tak samo kapłanom décadence, jak kapłanom
pogaństwa (— poganami są wszyscy, którzy potakują
życiu, dla których »Bóg« jest wyrazem na wielkie Tak,
potwierdzające wszystkie rzeczy). — »Prawo«, »wola
boża«, »księga święta«, »natchnienie« — wszystko
tylko słowa na warunki, pod którymi kapłan docho-
88
dzi do mocy, z pomocą których utrzymuje moc
swoją, — pojęcia te znajdują się u podwalin wszel
kich organizacyi kapłańskich, wszystkich kapłańskich
lub filozoficzno - kapłańskich ustrojów władczych.
»Kłamstwo święte« — wspólne Konfucyuszowi, księ
dze praw Manu, Mahometowi, Kościołowi chrześcijań
skiemu — : nie brak go u Platona. »Prawda jest tu
taj«: to znaczy, gdziekolwiek się głosi, k a p ł a n
k ł a m i e . . .
56.
— Wkońću chodzi o to, dla jakiego c e l u się
kłamie. Że w chrześcijaństwie brak »świętych« ce
lów, to m ó j zarzut przeciw jego środkom. Tylko
złe cele: zatrucie, oszczerstwo, zaprzeczenie życia,
pogarda ciała, poniżenie w godności i samopohańbie
nie człowieka przez pojęcie grzechu, — p r z e t o są
też jego środki złe. — Czytam z przeciwnem wprost
uczuciem księgę praw Manu, bez porównania bar
dziej duchowe i wyższe dzieło, które choćby tylko
w y m i e n i ć jednym tchem z Biblią, byłoby grze
chem przeciw d u c h o w i . Łatwo odgadnąć: ma ono
prawdziwą filozofię poza sobą, w s o b i e , nie tylko
niepachnącą judainę rabinizmu i zabobonu, — nawet
najwybredniejszy psycholog tu się pożywi. Nie za
pominajmy o rzeczy głównej, o zasadniczej różnicy
w porównaniu z wszelkiego rodzaju Biblią: do
s t o j n e stany, filozofowie i wojownicy dzierżą wraz
z niem tłum w swojej ręce; wszędzie dostojne war
tości, uczucie doskonałości, potwierdzanie życia, tryum-
89
fująca błogość z siebie i z życia, — słońce leży na
całej księdze. Wszystkie rzeczy, które chrześcijan
stwo obrzuca swem bezdennem prostactwem, na
przykład płodzenie, kobietę, małżeństwo, traktuje się
tu poważnie, z czcią, z miłością i zaufaniem. Jakże
można właściwie dawać w rękę dzieciom i kobietom
książkę, która zawiera te nikczemne słowa : »dla uwa-
rowania się wszeteczeństwa niech każdy ma swoją
własną żonę, a każda niech ma swego własnego
męża . . . lepiej w stan małżeński wstąpić niż upale
nie cierpieć« (Paweł 1 do Koryntyan 7, 2 i 9). I wol
noż być chrześcijaninem, dopóki powstanie człowieka
jest schrystyanizowane, to jest z b r u d z o n e poję
ciem immaculata conceptio? . . . Nie znam książki,
w którejby powiedziano kobiecie tak wiele delikat
nych i dobrotliwych rzeczy, jak w księdze praw
Manu; ci starzy siwi brodacze i święci mają rodzaj
grzeczności względem kobiet, być może nieprzewyż
szony. »Usta kobiety — napisano tam w jednem
miejscu —, piersi dziewczęce, modlitwa dziecka, dym
ofiarny, są zawsze czyste«. W innem miejscu : niema
nic czystszego nad światło słońca, cień krowy, po
wietrze, wodę, ogień i oddech dziewczyny«. Ostatni
ustęp — może też kłamstwo święte ! — : »wszyst
kie otwory ciała powyżej pępka są czyste, wszystkie
poniżej są nieczyste. Tylko u dziewczyny jest całe
ciało czyste«.
57.
Nieświętość środków chrześcijańskich chwyta
się in flagranti, jeśli się mierzy c e l c h r z e ś c i j a ń -
90
ski wedle celu księgi praw Manu, — jeśli się to naj
większe przeciwieństwo celów silnie oświetli Kry
tykowi chrześcijaństwa nie zostaje oszczędzonem po
danie Chrześcijaństwa w p o g a r d ę . — Taka księga
praw, jak księga Manu, powstaje, jak każda dobra
księga praw: zbiera ona doświadczenie, roztropność,
moralność eksperymentalną długich stuleci, zamyka
ona, nie tworzy nic więcej. Założeniem kodyfikacyi
w jej rodzaju jest zrozumienie, że środki do stworze
nia powagi dla powolnie i drogo nabytej p r a w d y , są
zasadniczo różne od tych, któremiby jej dowodzono.
Księga praw nie mówi nigdy o pożytku, argumen
tach, kazuistyce w przeddziejach jakiegoś prawa:
przez to właśnie utraciłoby ono rozkazodawczy ton,
»powinieneś«, warunek tego, że się słucha. W tem
właśnie leży problemat. — Na pewnym stopniu roz
woju pewnego ludu oznajmia najbaczniejsza, to jest
wstecz i w dal patrząca jego warstwa, że doświad
czenie, wedle którego żyć trzeba — to jest m o ż n a , —
jest skończone. Cel jej zmierza do zebrania jaknajbo-
gatszego i najzupełniejszego żniwa czasów ekspery
mentów i z ł e g o doświadczenia. Czemu przede-
Avszystkiem zapobiec teraz należy, to dalszemu je
szcze eksperymentowaniu, dalszemu trwaniu płynnego
stanu wartości, badaniu, wybieraniu, krytykowaniu
wartości in infinitum. Przeciw temu stawia się po
dwójny mur: najpierw o b j a w i e n i e , to jest twier
dzenie, że rozum owych praw nie jest ludzkiego po
chodzenia, nie był powoli i wśród chybiań szukany
i znaleziony, lecz został tylko udzielony, jako boskiego
pochodzenia, cały, doskonały, bez dziejów, jako dar,
jako c u d . . . Następnie t r a d y c y ę , to jest twier
dzenie, że prawo istniało już od pradawnych czasów,
91
że podawać je w wątpliwość jest brakiem pietyzmu,
zbrodnią względem przodków. Powaga prawa opiera
się na dwuch tezach: Bóg je dał, przodkowie prze-
ż y w a l i . — Wyższy rozum takiego postępowania
leży w zamiarze, by świadomość krok za krokiem
wyprzeć z życia uznanego za słuszne (to jest do
w i e d z i o n e niezmiernem i surowo przesianem do
świadczeniem) : tak, że osiąga się doskonały automa
tyzm instynktu, — ten warunek wszelkiego rodzaju mi
strzostwa, wszelkiego rodzaju doskonałości w sztuce
życia. Ustanowić księgę praw w rodzaju Manu znaczy
pozwolić jakiemuś ludowi stawać się w przyszłości mi
strzem, stawać się doskonałym, — dążyć do najwyż
szej sztuki życia. Na to s t a ć s i ę on musi nie
ś w i a d o m y m : to cel każdego świętego kłamstwa.—
P o r z ą d e k k a s t o w y , najwyższe, dominujące
prawo, jest tylko uświęceniem p o r z ą d k u n a t u r y ,
pierwszorzędną prawnością natury, nad którą nie ma
mocy żadna samowola, żadna »idea nowoczesna«.
W każdej zdrowej społeczności występują oddzielnie,
warunkując się nawzajem, trzy typy o rożnem cią
żeniu fizyologicznem, z których każdy ma swoją
własną higienę, swoje własne królestwo pracy, swój
własny rodzaj poczucia doskonałości i mistrzostwa.
Natura, n i e Manu, rozdziela ludzi więcej ducho
wych, więcej silnych muskułami i temperamentem
i tych trzecich, nie odznaczających się ani jednem
ani drugiem, średnich, — tych ostatnich jako wielką
liczbę, pierwszych jako wybór. Najwyższa kasta —
zwę ją n a j m n i e j l i c z n y m i — ma jako do
skonała także przywileje najmniej licznych: tu włą
cza się przedstawicielstwo szczęścia, piękności, do
broci na ziemi. Tylko najbardziej duchowi ludzie mają
92
pozwolenie na piękność, na piękno: tylko u nich do
broć nie jest słabością. Pulhrum est paucorum homi-
num: dobro jest przywilejem. Niczego natomiast za
bronić im bardziej nie można, niż brzydkich manier
lub pesymistycznego spojrzenia, oka, które z b r z y -
dza —, lub zgoła oburzenia na powszechny wygląd
rzeczy. Oburzenie jest przywilejem czandalów; pesy
mizm również. » Ś w i a t j e s t d o s k o n a ł y — tak
mówi instynkt najbardziej duchowych, instynkt po
twierdzający — niedoskonałość, wszelkiego rodzaju
pod nami, odległość, patos odległości, sam czandala
należy jeszcze do tej doskonałości«. Najbardziej du
chowi ludzie, n a j s i l n i e j s i , znajdują swe szczęś
cie w tem, w czemby inni znaleźli swą zgubę: w la
biryncie, w srogości dla siebie i innych, w próbie;
ich rozkoszą jest przezwyciężanie siebie: ascetyzm
staje się u nich naturą, potrzebą, instynktem. Trudne
zadanie uważają za przywilej; igrać z brzemionami,
które miażdżą innych — za wytchnienie . . . Pozna
nie — forma ascetyzmu. — Jest to najczcigodniejszy
rodzaj ludzi: co nie wyklucza, że i najpogodniejszy,
najmilszy. Panują, nie dlatego że chcą, lecz dlatego
że są; nie jest im dane do woli być drugimi. —
D r u d z y : to stróże prawa, przestrzegacze porządku
i bezpieczeństwa, to dostojni wojownicy, to k r ó l
przedewszystkiem, jako najwyższa formuła wojownika,
sędzi i strażnika prawa. Drudzy to egzekutywa naj
bardziej duchowych, najbliższa ich własność, to co
zwalnia ich od wszelkiej g r u b e j roboty w pracy pa
nowania, — ich orszak, ich prawa ręka, ich najlepsi
uczniowie. — We wszystkiem tem, by rzec raz jeszcze,
niema nic z samowoli, nic »robionego«; co jest inne,
jest robione, — natura jest wówczas pohańbiona . . .
93
Porządek kastowy, p o r z ą d e k w e d l e s t o p n i ,
formułuje tylko najwyższe prawo samego życia; roz
graniczenie trzech typów jest konieczne do utrzyma
nia społeczności, do umożliwienia wyższych i najwyż
szych typów, — n i e r ó w n o ś ć praw dopiero jest
warunkiem tego, że wogóle prawa istnieją. — Prawo
jest przywilejem. W swoim sposobie istnienia ma ka
żdy też swój przywilej. Nie ważmy lekce przywile
jów l u d z i ś r e d n i c h . Życie, dążące w w y ż y n y ,
staje się coraz twardsze, — zimno rośnie, odpowie
dzialność wzrasta. Wyższa kultura jest piramidą: stać
ona może tylko na szerokiej podstawie, najpierwszym
jej warunkiem jest silna i zdrowo skonsolidowana śred
niość. Rzemiosło, handel, rolnictwo, n a u k a , większa
część sztuki, jednem słowem cały ogół działalności
z p o w o ł a n i a , zgadza się jedynie z ś r e d n i ą
m i a r ą możności i pożądania; wszystko toby było
nie na swem miejscu wśród wyjątków, właściwy tu
instynkt kłóciłby się tak z arystokratyzmem. jak z anar
chizmem. Że się jest publicznym pożytkiem, kołem,
funkcyą, to zależy od przeznaczenia z natury: n i e
społeczeństwo, lecz rodzaj s z c z ę ś c i a , do którego
najliczniejsi są jedynie zdolni, robi z nich inteligentne
maszyny. Dla człowieka średniego być średnim jest
szczęściem; mistrzostwo w czemś jednem tylko, specyal-
ność jest naturalnym instynktem. Byłoby zupełnie nie
godne głębszego ducha widzieć już zarzut w śred
niości samej. Jest ona nawet pierwszą koniecznością
do tego, że śmieją istnieć wyjątki: jest ona warunkiem
wysokiej kultury. Jeżeli człowiek wyjątkowy właśnie
ludzi średnich dotyka palcami delikatniejszemi, niż
siebie i sobie równych, to nie jest to tylko dwornością
serca, — jest to poprostu jego o b o w i ą z k i e m . . .
94
Kogóż najbardziej nienawidzę wśród dzisiejszej ho
łoty? Socyalistycznej hołoty, apostołów - czandalów,
którzy podkopują instynkt, ochotę, uczucie zadowole
nia robotnika z swego małego istnienia, — którzy za
wistnym go czynią, którzy zemsty go uczą... Krzywda
nie leży nigdy w nierówności praw, leży w roszcze
niu sobie »równych« praw. Co jest z ł e ? Lecz rzek
łem to już: wszystko, co pochodzi ze słabości, z za
wiści, z zemsty. — Anarchista i chrześcijanin je
dnego są pochodzenia . . .
58.
Rzeczywiście, stanowi to różnicę, w jakim celu
się kłamie: czy się tem zachowuje, czy b u r z y . Mię
dzy c h r z e ś c i j a n i n e m i a n a r c h i s t ą można
położyć znak równości: ich cel, ich instynkt dąży do
zburzenia. Dowód na to twierdzenie trzeba z historyi
tylko odczytać: zawiera go ona w przerażającej wy
razistości. Jeśli poznaliśmy dopiero co prawodawstwo
religijne, którego celem było »uwiecznić« najwyższy
warunek r o z k w i t u życia, wielką organizacyę spo
łeczności, — to chrześcijaństwo znalazło posłannictwo
swe w tem, by położyć kres właśnie takiej organi
zacyi, p o n i e w a ż w n i e j ż y c i e k w i t ł o . Tam
miano rozumowy wynik długich czasów eksperymentu
i niepewności na najszerszy zasiać pożytek i moż
liwie największe, najbogatsze, najzupełniejsze żniwo
znieść do domu: tu przeciwnie w przeciągu nocy
z a t r u t o żniwo . . . To, co istniało aere perennius,
imperium Romanum, było najwspanialszą z osiągnie-
95
tych dotychczas form organizacji w ciężkich warun
kach; w porównaniu z nią wszystko dawniejsze i póź
niejsze jest tylko łataniną, partactwem, dyletantyzmem.
Owi święci anarchiści zrobili sobie »bogobojność«
z tego, by zburzyć »świat«, to z n a c z y imperium
Romanum, aby nie został kamień na kamieniu. — aż
Germanie i inne chamy stali się panami gruzów . . .
Chrześcijanin i anarchista: obaj décadents, obaj nie
zdolni działać inaczej, niż rozprzęgając, trując, zapra
wiając goryczą, w y s y s a j ą c krew, obaj z instynk
tem ś m i e r t e l n e j n i e n a w i ś c i do wszystkiego,
co stoi, co jest wielkie, jest trwale, co życiu przy
szłość przyrzeka . . . Chrześcijaństwo było wampirem
imperium Romanum, — unicestwiło w ciągu nocy
ogromne dzieło Rzymian, uzyskanie gruntu pod wielką
kulturę, k t ó r a ma c z a s . — Nie rozumiecież tego
wciąż jeszcze? Imperium Romanum, które znamy,
o którem historya prowincyi rzymskiej coraz lepiej
nas poucza, to najgodniejsze podziwu dzieło sztuki
w wielkim stylu, było początkiem, budowa jego obli
czona była na to, by d o w i e ś ć się tysiącoleciami, —
nigdy dotąd tak nie budowano, nigdy nawet nie śniono,
by budować w równej mierze sub specie aeterni
Organizacya ta była dość silna, by wytrzymać złych
cesarzy: przypadek w osobach nie śmie mieć nic do
czynienia w takich rzeczach, — p i e r w s z a zasada
wszelkiej wielkiej architektury. Lecz nie była dość
silna przeciw n a j b a r d z i e j z e p s u t e m u rodza
jowi zepsucia, przeciw c h r z e ś c i j a n o m . . . To ta
jemne robactwo, przypełzające wśród nocy, mgły
i dwuznaczności do wszystkich jednostek i wysysa
jące z każdej jednostki powagę w sprawie rzeczy
p r a w d z i w y c h , instynkt wogóle do r z e c z y
96
r e a l n y c h , ta tchórzliwa, niewieścia i cukrowo-
slodka zgraja czyniła stopniowo »dusze« obcemi tej
niezmiernej budowie, — owe wartościowe, męsko - do
stojne natury, które w sprawie Rzymu czuły swą
własną powagę, swą własną dumę. Potulne skrada
nie się, tajemniczość konwentyklów, posępne wyobraże
nia, jak piekło, jak ofiara z niewinnego, jak unio mystica
w piciu krwi, przedewszystkiem powolne podniecanie
ognia zemsty, zemsty czandali, — to stało się pa
nem Rzymu, ten sam rodzaj religii, który zwalczał
już Epikur w jego przedistnieniowej formie. Trzeba
czytać Lukrecyusza, by pojąć, co zwalczał Epikur,
nie pogaństwo, lecz »chrześcijaństwo«, to znaczy ze
psucie dusz pojęciem winy, kary i nieśmiertelności. —
Zwalczał p o d z i e m n e kulty, całe chrześcijaństwo
w stanie utajonym, — przeczyć nieśmiertelności było
wtedy już prawdziwem z b a w i e n i e m . — I Epikur
byłby zwyciężył, każdy szanowny duch w państwie
rzymskiem był Epikurejczykiem: w t e d y z j a w i ł
s i ę P a w e ł . . . Paweł, w ciało i geniusz zmie
niona nienawiść czandali do Rzymu, do świata, Żyd,
Żyd w i e c z n y par excellence . . . Odgadł on, w jaki
sposób można przy pomocy małego, sekciarskiego ruchu
chrześcijańskiego na uboczu od Żydowszczyzny wznie
cić »pożar świata«, w jaki sposób można z pomocą
symbolu »Boga na krzyżu« skupić w ogromną moc
wszystko u dołu leżące, wszystko tajemnie buntow
nicze, całe dziedzictwo anarchistycznych wichrzeń
w państwie. »Zbawienie idzie od Żydów«. — Chrześ
cijaństwo jako formuła celem prześcignięcia i zsumo
wania wszelkiego rodzaju kultów podziemnych, na
przykład Ozirisa, wielkiej Matki, Mitrasa: — na zro
zumieniu tego polega geniusz Pawła. Instynkt jego
97
był w tem tak pewny, że wszystkie wyobrażenia, któ-
remi czarowały owe religie czandalów, włożył z bez-
litosnem pogwałceniem prawdy w usta »Zbawiciela«
swego wynalazku, i nie tylko w usta — że z r o b i ł
z niego coś, co zrozumieć mógł także kapłan Mi-
trasa... Oto czem była jego droga do Damaszku:
pojął on, że p o t r z e b u j e wiary w nieśmiertelność,
by »świat« pozbawić wartości, że pojęcie »piekła«
zapanuje jeszcze nad Rzymem, — że »zaświatem«
z a b i j e się ż y c i e . . . Nihilista i chrześcijanin: to
się z sobą godzi, i nie tylko godzi. . .
59.
Cała praca starożytnego świata n a p r ó ż n o :
nie mam słowa na wyrażenie swego uczucia wobec
czegoś tak potwornego. I jeśli się pomyśli, że praca
jego była pracą przygotowawczą, że z granitową
świadomością siebie położono właśnie dopiero pod
waliny pod pracę tysiącoleci, to cały s e n s starożyt
nego świata jest próżny!... Po co Grecy? Po co
Rzymianie? — Wszystkie założenia uczonej kultury,
wszystkie naukowe m e t o d y już istniały, usta
lono już wielką, nieporównaną sztukę dobrego czy
tania — to założenie tradycyi kultury, jedności wie
dzy; wiedza przyrodnicza, w przymierzu z matema
tyką i mechaniką, była na jak najlepszej drodze, —
z m y s ł f a k t ó w r z e c z y w i s t y c h , ostatni
i najwartościowszy z wszech zmysłów, miał swoje
szkoły, swoją liczącą już stulecia tradycyę! Rozu
miecie to? Wszystko, co i s t o t n e , było znalezione,
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
7
98
by móc zabrać się do pracy: — metody, trzeba to
rzec dziesięciokrotnie, są tem, co istotne, także tem,
co najtrudniejsze, jako też tem, co najdłużej ma prze
ciwko sobie nawyknienia i lenistwa. Cośmy sobie
dziś, z niewysłownem samoprzezwyciężeniem — bo
wszyscy na jakiś sposób mamy w krwi złe instynkty,
chrześcijańskie — zdobyli z powrotem, wolne spoj
rzenie w obliczu rzeczywistości, ostrożna ręka, cier
pliwość i powaga w najmniejszej rzeczy, cała rze
t e l n o ś ć poznania — to już istniało! już prze
szło przed dwoma tysiącami lat! A do tego dobry, de
likatny takt i smak! Nie jako tresura mózgu! Nie
jako »niemieckie« wykształcenie z chamskiemi ma
nierami! Lecz jako ciało, jako giest, jako instynkt, —
słowem jako rzeczywistość!... W s z y s t k o na-
p r ó ż n o ! Nazajutrz już tylko wspomnieniem! —
Grecy! Rzymianie! Dostojność instynktu, smak, me
todyczne badanie, geniusz organizacyi i zarządu,
wiara, w o l a przyszłości ludzkiej, wielkie potwier
dzenie wszech rzeczy, widzialne jako imperium Ro-
manum, widzialne dla wszech zmysłów, wielki styl
już nie jeno sztuką, lecz rzeczywistością, prawdą, ży
c i e m . . . I w ciągu nocy nie przez kataklizm przy
rody zasypane! Nie przez Germanów i inne ciężko-
nogi zdeptane! Lecz przez chytrego, tajnego, niewi
dzialnego, niedokrwistego wampira shańbione! Nie
pokonane, — jeno wyssane! . . . Skryta żądza zem
sty, drobna zawiść z a p a n o w a ł a ! Wszystko żałoś
liwe, z powodu siebie cierpiące, nawiedzane Uchem i
uczuciami, cały ś w i a t g h e t t a duszy odrazu
u g ó r y ! — — Trzeba czytać tylko jakiegokolwiek
chrześcijańskiego agitatora, naprzykład świętego Augu
styna, by pojąć, by n o s e m p o c z u ć , co za nie-
99
chlujne bractwo stanęło przez to u góry. Oszukanoby
się grubo, przypuszczając jakikolwiek brak rozsądku
u tych przywódców ruchu chrześcijańskiego: — o, są
oni roztropni, roztropni aż do świętości, ci panowie Ojce
Kościoła! Czego im brak, to zgoła czegoś innego. Na
tura ich zaniedbała, — zapomniała wyposażyć ich
skromnie w szanowne, w przyzwoite, w s c h l u d n e
instynkty . . . Między nami mówiąc, nie są to nawet
mężczyźni . . . Jeśli Islam pogardza chrześcijaństwem,
to ma tysiąckrotne do tego prawo: Islam ma męż
c z y z n jako założenie . . .
60.
Chrześcijaństwo pozbawiło nas żniwa kultury
starożytnej, później znów pozbawiło nas żniwa kul
tury Islamu. Cudowny maurytański świat kulturalny
w Hiszpanii, pokrewniejszy nam w gruncie, bardziej
przemawiający do zmysłu i smaku, niż Rzym i Grecya,
został z d e p t a n y (— nie mówię jakiemi nogami),
dlaczego? ponieważ powstanie swoje zawdzięczał do
stojnym, męskim instynktom, ponieważ potwierdzał
życie nawet jeszcze z rzadkiemi i wyrafinowanemi
kosztownościami życia maurytańskiego! . . . Krzy
żowcy zwalczali później coś, przed czem w prochu
leżeć byłoby im bardziej przystało, — kulturę, wobec
której nawet nasz wiek dziewiętnasty mógłby wyda
wać się sobie bardzo ubogim, bardzo »późnym«. —
Oczywiście, chcieli oni brać łupy: Wschód był bogaty...
Bądźmy przecie otwarci! Wojny krzyżowe — wyższego
rodzaju korsarstwo, nic więcej! Szlachta niemiecka,
w gruncie szlachta wikingowa, była zatem w swoim
7*
100
żywiole: Kościół wiedział zbyt dobrze, czem się po-
z y s k u j e szlachtę niemiecką. Szlachta niemiecka,
zawsze »szwajcarowie« Kościoła, zawsze w służbie
lichych instynktów Kościoła, lecz dobrze płatni . . .
Że też Kościół właśnie z pomocą niemieckich mieczy,
niemieckiej krwi i odwagi stoczył swą śmiertelną
wojnę przeciw wszystkiemu, co dostojne na ziemi!
W miejscu tem nasuwa się moc bolesnych pytań.
Niemieckiej szlachty brak prawie w dziejach wyż
szej kultury: zgadujecie powód . . . Chrześcijaństwo,
alkohol — dwa wielkie środki zepsucia . . . W istocie
rzeczy nie powinnoby być wyboru, wobec Islamu
i chrześcijaństwa, równie jak wobec Araba i Żyda.
Rozstrzygnięcie jest dane: nikomu nie jest dane do woli
tu jeszcze wybierać. Albo j e s t się czandalą, albo się
nim nie jest . . . »Wojna z Rzymem na noże! Pokój,
przyjaźń z Islamem«: tak czuł, tak czynił wielki duch
wolny, geniusz wśród niemieckich cesarzy, Fryderyk
Drugi. Jakto? musiż Niemiec być wpierw geniuszem,
wpierw duchem wolnym, by czuć p r z y z w o i c i e ?
Nie pojmuję, jak Niemiec mógł kiedykolwiek czuć po
c h r z e ś c i j a ń s k u . . .
61.
Rzecz konieczna dotknąć tu stokroć jeszcze
Niemcowi boleśniejszego wspomnienia. Niemcy po
zbawili Europę ostatniego wielkiego żniwa kultury,
jakie Europa zebrać mogła, — O d r o d z e n i a . Ro-
zumiecież wreszcie, chcecież rozumieć, c z e m było
Odrodzenie? P r z e m i a n ą w a r t o ś c i c h r z e ś c i -
101
j a ń s k i c h , z pomocą wszystkich środków, całego
geniuszu podjętą próbą dopomożenia do zwycięstwa
p r z e c i w n y m wartościom, wartościom d o s t o j
n y m . . . Dotychczas istniała tylko ta wielka wojna,
nie było dotychczas żadnego bardziej rozstrzygają
cego postawienia kwestyi, niż Odrodzenie, — m o j e
zagadnienie jest ich zagadnieniem —: nie było też
nigdy bardziej zasadniczej, prostszej, surowiej na ca
łej linii rozwiniętej i w centrum przypuszczonej formy
a t a k u ! Napaść w rozstrzygającem miejscu, w sie
dzibie samego chrześcijaństwa, d o s t o j n e wartości
tu na tron wprowadzić, to jest wszczepić w instynkty,
w najgłębsze potrzeby i pożądania tam właśnie sie
dzących . . . Widzę przed sobą m o ż l i w o ś ć o zgoła
nadziemskim czarze i barw uroku: — zda mi się, że
jaśnieje ona w wszystkich dreszczach wyrafinowanej
piękności, że jest w niej u dzieła sztuka tak boska,
tak dyabelsko boska, że przeszukuje się daremnie ty-
siącolecia, by znaleźć drugą taką możliwość; widzę
widowisko tak w myśl bogate, tak cudownie para
doksalne zarazem, że wszystkie bóstwa Olimpu mia
łyby były powód do nieśmiertelnego śmiechu — C e z a r
B o r g i a j a k o p a p i e ż . . . Rozumiecież mnie?.. .
Hejże, to byłoby zwycięstwo, którego dziś ja tylko
pożądam — : tem samem byłoby chrześcijaństwo
u p r z ą t n i ę t e ! — Cóż się stało? Niemiecki mnich,
Luter, przybył do Rzymu. Mnich ten, z wszystkimi
w krwi żądnymi zemsty instynktami unieszczęśliwio-
nego kapłana oburzał się w Rzymie przeciw Odro
dzeniu . . . Miast z najgłębszą wdzięcznością zrozu
mieć potworność, która się zdarzyła, przezwyciężenie
chrześcijaństwa w jego s i e d z i b i e , — umiała tylko
nienawiść jego z tego widowiska ciągnąć pokarm dla
102
siebie. Człowiek religijny myśli tylko o sobie. — Lu
ter widział z e p s u c i e papiestwa, podczas gdy właś
nie przeciwieństwa dotknąć można było rękoma: stare
zepsucie, peccatum originale, chrześcijaństwo już n i e
siedziało na stolcu papieskim! Lecz życie! Lecz
tryumf życia! Lecz wielkie Tak mówione wysokim,
pięknym, zuchwałym rzeczom!... I Luter p r z y
w r ó c i ł znowu K o ś c i ó ł : napadał nań. . . Odro
dzenie — zdarzenie bez sensu, wielkie n a p r ó ż n o ! —
Ach, ci Niemcy, ileż nas oni już kosztowali! Na
próżno — to zawsze było d z i e ł o Niemców. — Re-
formacya, Leibniz, Kant i tak zwana filozofia nie
miecka; wojny o »wolność«; państwo — każdym ra
zem jedno napróżno względem czegoś, co już istniało,
co już n i e p o w e t o w a n e . . . To są moi wrogo
wie, wyznaję, ci Niemcy: pogardzam w nich wszel
kim rodzajem niechlujstwa w pojęciach i wartościach,
t c h ó r z o s t w a przed każdem rzetelnem Tak i Nie.
Prawie od tysiąca lat skłaczali i plątali wszystko,
czego swymi dotknęli palcami, mają na sumieniu
wszystkie połowiczności — trzy-ósmości! — na które
Europa jest chora, — mają też na sumieniu najnie-
chlujniejszy rodzaj chrześcijaństwa jaki istnieje, naj
bardziej nieuleczalny, najbardziej nie do zbicia, prote
stantyzm . . . Jeśli się nie uporamy z chrześcijaństwem,
N i e m c y będą temu winni . . .
62.
— Oto jestem u końca i wygłaszam swój wyrok.
P o t ę p i a m chrześcijaństwo, podnoszę przeciw Koś-
103
ciolowi chrześcijańskiemu najstraszliwsze ze wszyst
kich oskarżeń, jakie kiedykolwiek oskarżyciel jaki
miał na ustach. Jest mi on największem zepsuciem,
jakie pomyśleć sobie można, wola jego dążyła do
ostatecznego, jakie tylko być może, zepsucia. Koś
ciół chrześcijański nie pozostawił żadnej rzeczy nie
tkniętej swem zepsuciem, uczynił z każdej wartości
bezwartość, z każdej prawdy kłamstwo, z każdej rze
telności nikczemność duchową. Ważcież mi się jeszcze
mówić o jego » humanitarnych« błogosławieństwach!
U s u n i ę c i e jakiejś niedoli sprzeciwiało się jego
najgłębszemu pożytkowi, żył niedolami, s t w a r z a ł
niedole, by s i e b i e uwiecznić . . . Robak grzechu na-
przykład: dopieroż tą niedolą zbogacił Kościół ludz
kość! — »Równość dusz przed Bogiem«, ten fałsz,
ten p r e t e k s t do rancune wszystkich podle myślą
cych, ten pojęciowy materyał rozsadzający, który stał
się wkońcu Rewolucyą, ideą nowoczesną i zasadą
upadku całego porządku społecznego, — jest c h r z e ś
c i j a ń s k i m dynamitem . . . »Humanitarne« bło
gosławieństwa Kościoła! Wyhodować z humanitas
sprzeczność z sobą, sztukę samogwałtu, wolę kłam
stwa za wszelką cenę, odrazę, pogardę dla wszyst
kich dobrych i rzetelnych instynktów! Toż to mi
błogosławieństwa chrześcijaństwa! — Pasorzytnictwo
jako j e d y n a praktyka Kościoła; blednica i »świę
tość« jego ideałów, wypijająca wszelką krew, wszelką
miłość, wszelką nadzieję w życie; zaświat jako wola
zaprzeczenia wszelkiej rzeczywistości; krzyż jako znak
poznawczy dla najpodziemniejszego sprzysiężenia, ja
kie kiedykolwiek istniało, — przeciw zdrowiu, pięk
ności, pomyślnemu udaniu się, waleczności, duchowi,
d o b r o c i duszy, p r z e c i w k o s a m e m u życiu . . .
104
To wieczyste oskarżenie chrześcijaństwa wypi
sać chcę na wszystkich ścianach, gdzie tylko ściany
istnieją, — mam litery, które i ślepych widzącymi
uczynią . . . Zwę chrześcijaństwo jednem wielkiem
przekleństwem, jednem wielkiem najwnętrzniejszem
zepsuciem, jednym wielkim instynktem zemsty, dla
którego żaden środek nie jest dość jadowity, tajny,
podziemny, m a ł y , — zwę je jedną nieśmiertelną
hańbiącą plamą na ludzkości...
I LIczy się c z a s od dies nefastus, w którym
zaczęła się ta fatalność, — od p i e r w s z e g o dnia
chrześcijaństwa! — Czemuż r a c z e j nie od jego
o s t a t n i e g o ? — od d z i ś ! — Przemiana wszyst
kich wartości! . . .
ROZKŁAD I ZARYSY
DO KSIĘGI TRZECIEJ PRZEMIANY
WSZYSTKICH WARTOŚCI.
I.
I m m o r a l i s t a .
A. Psychologia dobrego: décadent; — czyli zwie
rzę stadne.
B. Bezwzględna jego szkodliwość: forma paso-
rzytnictwa kosztem prawdy i przyszłości.
C. Machiawelizm dobrych: ich walka o moc,
ich środki uwodzenia, ich roztropność w u l e g ł o ś c i
(n. p. kapłanowi, możnemu).
D. »Kobieta« w dobrym. — »Dobroć« jako naj
subtelniejsza roztropność niewolnicza, rozdająca wszę
dzie względy i przeto o d b i e r a j ą c a .
E. Fizyologia dobrych. — Na jakim punkcie
występuje d o b r o ć — w rodzinach, w ludach (rów
nocześnie, gdy występują n e w r o z y ) .
T y p p r z e c i w n y : prawdziwa dobroć, dostoj
ność, wielkość duszy, owa z b o g a c t w a —, owa
z — ; która nie daje, by brać, — która się nie chce
p o d n o s i ć tem, że jest dobrotliwa, — t r w o n i e n i e
jako typ prawdziwej dobroci, bogactwo o s o b y jako
założenie.
1o8
2.
S ł a b o ś ć z w i e r z ę c i a s t a d n e g o wytwarza
całkiem podobną moralność, jak słabość décadent: ro
zumieją się, sprzymierzają się (— wielkie religie
décadence liczą zawsze na poparcie stada). W istocie
swej brak w zwierzęciu stadnem wszelkiej chorobli-
wości, jest ono nawet bezcenne; lecz niezdolne kie
rować sobą, potrzebuje »pasterza«, — to rozumieją
kapłani . . . Państwo nie jest dość poufale, nie dość
swojskie: wymyka mu się »kierownictwo sumienia«.
W czem zwierzę stadne chorem się staje przez ka
płana ? —
3.
I n s t y n k t décadence w d o b r y m :
1) G n u ś n o ś ć : nie chce on się już zmieniać,
ni się już uczyć, siedzi jako »piękna dusza« w so-
bie samym . . .
2) N i e z d o l n o ś ć do o p o r u : n. p. w lito
ści—ustępuje (»pobłaźliwy«, »tolerancyjny«, rozumie
wszystko; »pokój a ludziom przypodobanie się« . . .)
3) K i e r u j e nim wszystko, co cierpiące i zmar
niałe — jest on instynktownie sprzysiężeniem prze
ciw silnym.
4) Potrzebuje wielkich n a r k o t y k ó w , — jak
»ideał«, »wielki mąż», »bohater«, — m a r z y . . .
5) S ł a b o ś ć , objawiająca się w trwodze przed
afektami, silną wolą, przed tak i nie: jest on miły,
109
by nie musieć być wrogim, — i nie musieć brać czy
jejś strony. —
6) S ł a b o ś ć zdradzającą się w c h ę c i niewi
dzenia, wszędzie, gdzie może byłby konieczny opór
»humanitarność«). —
7) Uwodzą go wszyscy wielcy décadents: » krzyż«,
»miłość«, »święty«, »czystość«, — w gruncie same
niebezpieczne dla życia pojęcia i osoby.
8) W y s t ę p n o ś ć intelektualna: — nienawiść do
prawdy, bo nie przynosi z sobą »pięknych uczuć«, —
nienawiść do prawdziwych —
4.
I n s t y n k t s a m o z a c h o w a w c z y d o b r e g o ,
który składa sobie w ofierze przyszłość ludzkości:
w gruncie opiera się on już p o l i t y c e , — wogóle
wszelkiej d a l s z e j perspektywie, — wszelkiemu szu
kaniu, kuszeniu przygód, niezadowoleniu. Z a p r z e
c z a celów, zadań, przy których on najpierw nie
wchodzi w rachubę. Jest b e z c z e l n y i n i e
skromny, jako typ »najwyższy« i chce o wszystkiem
nie tylko głos zabierać, lecz w y r o k o w a ć . Czuje się
wyższy nad tych, którzy mają »słabości«: »słabości«
te są s i ł a m i i n s t y n k t u , do czego też przynależy
odwaga, by się ich nie wstydzić.
Dobry jako p a s o r z y t . Żyje k o s z t e m życia:
jako kłamliwy przeczyciel rzeczywistości, jako prze
ciwnik wielkich instynktownych bodźców życia, jako
epikurejczyk w małem szczęściu, który uchyla wielką
formę życia jako n i e m o r a l n ą .
110
Ponieważ nie przykłada społem ręki i staje się
ustawicznie winnym błędów i omyłek, więc mąci
wszelkie życie rzeczywiste i zatruwa je wogóle swem
roszczeniem, że przedstawia coś w y ż s z e g o . W za
rozumiałości ze swej wyższości, nie u c z y się, nie
zmienia się, tylko bierze swoją stronę, nawet gdy
jak największe wywołał nieszczęście.
5.
A. Wynajduje on postępki, których niema:
nieegoistyczne, święte;
Władze, k t ó r y c h n i e m a : »duszę«, »ducha«,
» wolną wolę«;
Istoty, k t ó r y c h n i e m a : »świętych«, »Boga«,
»aniołów«;
Porządek w zdarzeniach, k t ó r e g o n i e m a :
m o r a l n y porządek świata, z nagrodą i karą (znisz
czenie naturalnej przyczynowości).
B. Zmyśleniami temi p o z b a w i a w a r t o ś c i
1) jedyne czynności, egoistyczne;
2) ciało;
3) rzeczywiście w a r t o ś c i o w y rodzaj czło
wieka, prawdziwie wartościowe bodźce;
4) cały rozum w zdarzeniach, — przeszkadza
uczeniu się z nich, spostrzeganiu, wiedzy, p o s t ę
p o w i życia przez wiedzę . . .
6.
I. Brak nieufności; — pobożność; — zdanie się
na wolę bożą (»bogobojność«); — »dobre serce«, »po-
111
mocna ręka« — to w y s t a r c z a ; — powaga, ku
w y ż s z y m rzeczom zwrócona, — rzeczy nizkiej
sfery, jak ciało i swój dobrobyt, nie należy brać za
poważnie; — obowiązek: ma się pełnić swą powin
ność, — wszystko ponadto trzeba pozostawić Bogu. —
P y t a m z u p e ł n i e p o w a ż n i e : czyżem tu nie
o p i s a ł d o b r e g o człowieka? Czyż się nie mniema,
że to jest ż y c z e n i a g o d n y człowiek? Nie chcia-
łożby się być takim? Pragnąż ludzie innemi mieć swe
dzieci? — Ecco! A ten rodzaj człowieka jest n a j -
s z k o d l i w s z y m rodzajem człowieka.
II. Przypatrzmy się, jak dobrzy czynią z siebie
1) m e t a f i z y k ę , 2) p s y c h o l o g i ę , 3) p o l i t y k ę ,
4) s p o s ó b ż y c i a i w y c h o w a n i a , 5) metodę
p r a w d y .
7.
P r z y c z y n o w o ś ć d z i a ł a n i a . — C e l fał
szywie zaznaczony: szczęście a) własne (»egoistyczne«),
b) cudze (»nieegoistyczne«). Najgłębszy brak opamię
tania u Schopenhauera, który dodaje nawet jeszcze
c) cudze c i e r p i e n i e , d) własne c i e r p i e n i e ,
które naturalnie są tylko szczegółowym wykazem po
jęcia : »szczęście własne« (a).
Jeżeli szczęście jest celem działania, to n i e z a -
s p o k o j e n i e musi poprzedzać działanie: pesymi
styczne fałszerstwo stanu rzeczy; n i e p r z y j e m
n o ś ć jako pobudka działania.
Nieprzyjemność i przyjemność pobudkami; w o l a
jako powód działania. — Pod warunkiem: że całe
112
przeddzieje leżą w sferze ś w i a d o m o ś c i , — że
właściwa przyczynowość jest d u c h o w a , — że »du-
sza« wie, czego chce, i że wartość aktu woli uwa-
r u n k o w a n a jest jej wiedzą, — że dusza jest »wolna«
w woli i przeto — —
M o j a teorya: Przyjemność, nieprzyjemność,
»wola«, »cel« zgoła tylko zjawiska towarzyszące, —
nigdy p r z y c z y n o w e . W s z e l k a tak zwana du
chowa przyczynowość jest fikcyą.
8.
Fałszywą konsekwencya wiary w »ego«: — czło
wiek dąży do s z c z ę ś c i a . Lecz w tym sensie niema
żadnej jedności, która »dąży«; a do czego wszystkie
jedności dążą, to zgoła nie s z c z ę ś c i e , — szczęście
jest zjawiskiem towarzyszącem w y z w o l e n i u i c h
siły. Co prze do działania, to nie potrzeba, lecz
p e ł n i a , która za podnietą się wyładowywa. Nie
»nieprzyjemność« jest założeniem czynności: owo na
pięcie jest wielką p o d n i e t ą . . . To przeciw pesy
m i s t y c z n e j teoryi, jakoby wszelkie działanie zmie
rzało do chęci pozbycia się n i e z a s p o k o j e n i a ,
jakoby przyjemność sama w sobie była celem jakie
gokolwiek działania. . .
9.
»Bezinteresownych« postępków niema wcale. Po
stępki, w których jednostka sprzeniewierza się włas-
113
nym instynktom i wybiera ze swoją szkodą, są zna
kami décadcnce (o mnóstwie najsławniejszych tak zwa
nych »świętych«, świadczy właśnie ich brak »egoizmu«
dowodnie, że są to decadenłs —).
Postępki miłości, » heroizmu« są tak nie »bezoso-
biste«, że są wprost d o w o d e m bardzo silnego i bo
gatego ja: możność oddania nie jest pozostawiona
»ubogim« do w o l i . . . tak samo wielka zuchwa
łość i uciecha z przygód, właściwa »heroizmowi«. Nie
ofiarowanie s i e b i e jako c e l , lecz dopinanie celów,
o których skutki jest się z junactwa i zaufania do
siebie beztroskim, o b o j ę t n y m . . .
10.
Psychologia tak zwanych nieegoistycznych po
stępków : — na prawdę regulowane są one wedle in
stynktu samozachowawczego.
Odwrotny wypadek zachodzi przy tak zwanych
postępkach e g o i s t y c z n y c h : tu brak właśnie kie
rującego instynktu, — głębokiej świadomości pożytku
i szkody.
Wszelka siła, zdrowie, żywotność świadczy
o wzmożonem napięciu w kierunku rozkazującego in
stynktu samości. Wszelkie rozluźnienie jest décadence.
I m m o r a l i s t a .
Wedle p o c h o d z e n i a jest moralność: sumą
w a r u n k ó w u t r z y m a n i a s i ę p r z y ż y c i u
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
8
114
biednego, na pól lub zgoła nieudanego rodzaju czło
wieka. Może on być »wielką liczbą«: stąd jego nie
b e z p i e c z e ń s t w o .
Wedle u ż y t k u jest ona głównym środkiem
kapłańskiego pasorzytnictwa w walce z s i l n y m i ,
p o t w i e r d z a j ą c y m i ż y c i e — kapłani pozyskują
»wielką liczbę« (nizkich, cierpiących we w s z y s t k i c h
stanach — unieszczęśliwionych wszelkiego rodzaju —).
Rodzaj p o w s z e c h n e g o buntu przeciw m a ł e j
l i c z b i e d o b r z e u d a n y c h . . . (Krytyka »popra-
wicieli« —).
Wedle swych s k u t k ó w fałszerstwem i zepsu
ciem nawet owych w a r s t w w y b r a n y c h : które
w końcu, by siebie z n i e ś ć tylko, nie śmieją na żad
nym punkcie być względem siebie prawdziwi —:
zupełne z e p s u c i e p s y c h o l o g i c z n e , z tem co
z niego wynika. . . (— krytyka »dobrych« — ) .
PRZYPISEK.
W r. 1884 powziął Nietzsche myśl ujęcia wszystkich swych po
glądów w jeden całokształt. Jednakie dopiero w lecie r. 1886 przystępuje
do dzieła, którego osią myślową miała być Wola Mocy. Na okładce wy
danej wówczas książki »Poza dobrem i złem« zapowiada autor; »Wola
mocy, próba przemiany wszystkich wartości«. Lecz po dwuch latach
zarzuca plan tego na cztery tomy obliczonego dzieła, zachowując do
nowej pracy tylko treść tomu drugiego i nieco z czwartego. Ze zmianą
planu znika tytuł: »Wola mocy«, ustępując miejsca podtytułowi: » Prze
miana wszystkich wartości«. Z »Woli mocy« powstało dzieło odrębne.
Ostatni plan. Jesień 1888.
P r z e m i a n a w s z y s t k i c h w a r t o ś c i .
Księga pierwsza:
Antychryst. Próba krytyki chrześcijaństwa.
Księga d r u g a :
Duch wolny. Krytyka filozofii jako ruchu nihilistycznego.
Księga trzecia:
Immoralista. Krytyka najfatalniejszego rodzaju niewiedzy,
moralności.
Księga c z w a r t a :
Dyonizos Filozofia wiecznego powrotu.
Dzieło urwało sie na księdze pierwszej. Wskutek przepracowania
uległ Nietzsche w pierwszych dniach r. 1889 bezwładowi duchowemu,
nie dźwignąwszy się już z niego do śmierci, która nastąpiła 25 sierpnia
1900. Do »Antychrysta« dołączono tylko zarys księgi trzeciej p. n.
»Immoralista«. (Tłumacz).
POLSKIEJ EDYCYI D Z I E Ł FRYDERYKA
N I E T Z S C H E G O W WYD. C A Ł K O W I T E M
( B E Z S K R Ó C E Ń )
wyszły i są do nabycia we wszystkich księ
garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)
R b . k .
Tom I — T A K O R Z E C Z E Z A R A T U S T R A
C z t e r y c z ę ś c i . P r z e ł o ż y ł W A C Ł A W B E R E N T
w y d a n i e o z d o b n e z p o r t r e t e m N i e t z s c h e g o — a k w a f o r t ą
o r y g i n a l n ą F r . S i e d l e c k i e g o 3 . —
w y d a n i e o z d o b n e w o p r a w i e 3.50
» w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7.50
w y d a n i e z w y k ł e t a n i e 1 . 6 0
Tom II - P O Z A D O B R E M I Z Ł E M
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e 2 . —
» » w o p r a w i e ..... 2.50
» w y t w o r n e w 1 o n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —
Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 2 . —
» » w o p r a w i e 2.50
» w y t w o r n e w 1 0 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —
Tom IV — D Y T Y R A M B Y D Y O N I Z Y J S K I E
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e — . 6 0
» » w o p r a w i e 1 . 3 5
» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1.10
Tom V - Z M I E R Z C H B O Ż Y S Z C Z
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e 1.20
» » w o p r a w i e 1.70
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 2 . 7 5
Tom VI - W I E D Z A R A D O S N A
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e 3.—
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
Tom VII — J U T R Z E N K A
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e .... 3 . —
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
Tom VIII — P R Z E M I A N A W S Z Y S T K I C H Rb. k.
W A R T O Ś C I
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1 . —
» » w o p r a w i e 1.50
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1.50
Tom IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1.60
» » w o p r a w i e 2 . 1 0
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 4 . —
Tom X — L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E
C z ę ś ć p i e r w s z a . P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e 3 . —
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
Tom XI — W Ę D R O W I E C I J E G O C I E Ń
LUDZKIE, ARCYLUDZKIE. Część druga.
P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e 3 . —
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
Tom XII - W O L A M O C Y
P r z e ł . S T E F A N F R Y C Z 1 K O N R A D D R Z E W I E C K I
w y d a n i e o z d o b n e 3 . —
» » w o p r a w i e 3.50
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7 . —
Suplement— E C C E H O M O (Autobiografia)
P r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1.50
» » w o p r a w i e 2 . —
» w y t w o r n e n a c z e r p a n y m p a p i e r z e . . . . 4 . —
D O N A B Y C I A W E W S Z Y S T K I C H K S I Ę G A R N I A C H .
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
W A C Ł A W B E R E N T
Ź R Ó D Ł A I U J Ś C I A NIETZSCHEA-
N I Z M U —.80
Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta
oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na
p a p i e r z e g r u b y m 1 . —
n a p a p i e r z e j a p o ń s k i m 3 . —
W A R S Z A W A 1 9 1 1 . - N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O -
W I C Z A . — S K Ł A D Y G Ł Ó W N E : W K S I Ę G A R N I
G . C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E
O R A Z H . A L T E N B E R G A W E L W O W I E .