Johannes Fiebag
Tajne Orędzie Fatimskie
Co naprawdę stało się w 1917 roku w Portugalii
Z niemieckiego przełożył Marek Strasz
WYDAWNICTWO PROKOP
Świat nie jest absurdalny. Nie jest tak, że umysł nie potrafi go zrozumieć. Przeciwnie:
może umysł ludzki już zrozumiał świat, ale jeszcze o tym nie wie...
L. Pauwels i J. Bergier, “Aufbruch ins dritte Jahrtausend”
Dzieje rodzaju ludzkiego są ciągłą walką pomiędzy ciemnością a światłem. Dlatego
kłótnie o korzyści poznania nie mają .sensu: człowiek chce poznawać. Jeśli przestanie,
nie będzie już człowiekiem.
Fridtjof Nansen
Fatima nie powiedziała światu swego ostatniego słowa. Od pierwszego dnia rozwija się
religijna żarliwość; cud staje się większy, tajemnica się objawia...
Kardynał Cerejeira
Cuda nie zdarzają się w sprzeczności z naturą, lecz w sprzeczności z tym, co nam jest
w naturze znane.
Św. Augustyn
Kto wie, co drzemie za kulisami dziejów?
Fryderyk Schiller, Don Carlos
Przedmowa
W czerwcu 1985 roku byłem w Fatimie. W miesiącach letnich zajmowałem się sprawami
zawodowymi w Hiszpanii, rękopis niniejszej książki był już w zasadzie ukończony, ja zaś
odczułem wewnętrzną potrzebę pojechania do Portugalii, zobaczenia tego kraju, tej
miejscowości i stanięcia choć raz dokładnie w miejscu, gdzie prawie siedemdziesiąt lat
temu wszystko się wydarzyło. Co stało się w 1917 roku w Fatimie? Chodzi mi o to, co
stało się naprawdę? Zgodnie z wersją tradycyjną, oficjalnie uznaną i reprezentowaną
przez Kościół katolicki, w Fatimie objawiła się Matka Boska, tak jak wcześniej objawiała
się w Lourdes i w wielu innych miejscach Ziemi. Krytycy, którzy· z reguły tylko bardzo
powierzchownie zajmowali się niezwykle skomplikowaną i wielowarstwową tematyką
objawień maryjnych (lub przynajmniej twierdzą, że się nią zajmowali), tłumaczą je
halucynacjami, zbiorową psychozą oraz jakimiś duchowo-umysłowymi procesami w
ludzkim mózgu, nie odnosząc ich jednak do zdarzeń z otaczającej nas rzeczywistości.
Zasadniczo nie podzielam tych opinii. Jak to często bywa, także i tu niezbędna jest
wielostronna obserwacja i analiza. Być może, niektóre przypadki (jak z Carabandal) da
się wyjaśnić w ten sposób, wiele jednak ma zdecydowanie inną wymowę. Jeżeli jednak
objawienia maryjne są rzeczywistymi i nie urojonymi wytworami fantazji dzieci w okresie
dojrzewania lub jeszcze młodszych, to jaka tajemnica kryje się za tym? Czy jest to
rzeczywiście Maria, matka Jezusa, która od stuleci "objawia się" na całym świecie, głosi
na ogół mało konkretne przepowiednie o końcu świata i znika. Już przed stuleciami takie
zjawisko ostrzegało przed rychłym końcem świata - ,kielich wkrótce się przepełni", a
przed 25 laty oznajmiło - "kielich się przepełnił", ale jak dotąd koniec świata nie nastąpił.
Dlaczego w większości przypadków Maria kieruje swoje orędzie do mało
wykształconych dzieci, które rzadko są w stanie zrozumieć, co dzieje się wokół nich i z
nimi? Dlaczego porozumiewanie się "widzących" ze zjawiskiem jest często tak
nieefektywne, że dla wyjaśnienia im sensu i treści posłania konieczna jest większa
liczba objawień. Czy nie byłoby rozsądniej przekazać je rządzącym tym światem,
zamiast wybierać drogę okrężną? W dyskusjach o objawieniach często wysuwa się
argument, który na pierwszy rzut oka wydaje się logiczny: jakie jest "naturalne"
wyjaśnienie dla licznych cudownych uzdrowień w Lourdes czy Fatimie, jeżeli Matka
Boska tam się nie objawiła? Jak sądzę, należy sobie wyjaśnić, że w istocie mamy tu do
czynienia z dwiema zupełnie różnymi sprawami. Z jednej strony jest to pojawianie się
postaci kobiecej, której zamiarem z reguły jest przekazanie określonego posłania (chyba
że postać jest niema). Uleczenie chorych nigdy nie jest jej zasadniczym celem.
Przeciwnie, nie ma ani jednego znanego przypadku, aby zjawa - na przykład - pochyliła
się nad chorym i go leczyła.
Cudowne uleczenia to zupełnie inna sprawa. Zdarzają się spontanicznie podczas
samych objawień (ale tylko podczas ich serii) lub po objawieniach, tzn. w bezpośrednim
sąsiedztwie miejsca objawienia. Nie ma jednak żadnego dowodu, ba, nawet
poważniejszej poszlaki, że istnieje związek przyczynowy między nimi a postacią Marii.
Nie wiemy, jak właściwie dochodzi do tak zwanego cudownego uleczenia. Mocna
postawa oczekiwania i intensywna nadzieja na cud spowodowały z pewnością
większość uzdrowień. W psychologii fenomen ten znany jest jako self fullfilling prophecy
(samospełniająca się przepowiednia). Inne uzdrowienia mogą być też wywołane przez
nie zbadane dotąd zjawiska, które może wytłumaczyć parapsychologia. Może istnieje
coś takiego jak "pole mentalne", wywoływane przez ogół wiernych w miejscu pielgrzymki
tym, że są oni przekonani o cudach w danym miejscu. Być może takie pola powodujące
uzdrowienia istnieją. W sprawie cudownych uzdrowień jedno nie powinno nas zmylić.
Wszystkie wykazywane na odpowiednich listach uzdrowienia dotyczą takich chorób, jak:
gruźlica, ślepota, zapalenie opon mózgowych, zapalenie opłucnej, paraliż itd. Nie było
ani jednego przypadku odrośnięcia amputowanej nogi czy też odzyskania mowy i słuchu
przez głuchoniemego od urodzenia. Skąd ta selekcja? Gdyby rzeczywiście chodziło o
"cuda" w klasycznym rozumieniu, podobny wybór nie byłby zrozumiały. A więc cuda
zdarzają się tylko w określonych, wyznaczonych ramach, tzn. w chorobach, których
uleczenie może być wytłumaczone wspomnianymi przyczynami: wiarą i oczekiwaniem.
Weźmy do ręki Nowy Testament i przeczytajmy z Ewangelii św. Marka. Jezus nie mówi
tam "pomogłem ci" lub "Bóg cię uzdrowił", ale: "Córko, wiara twoja uzdrowiła cię" (Mar.
5, 34) i "Idź, wiara twoja uzdrowiła cię" (Mar. 10, 52). Najdobitniej podkreśla Jezus moc
wiary w Ewangelii św. Mateusza: "Wtedy przystąpili uczniowie do Jezusa na osobności i
powiedzieli: Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić? A On im mówi: Dla niedowiarstwa
waszego. Bo zaprawdę powiadam wam, gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to
powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego
dla was nie będzie. Ale ten rodzaj nie wychodzi inaczej, jak tylko przez modlitwę i post"
(Mat. 17. 19-21).
W zasadzie jest to właśnie zjawisko, o którym wcześniej pisałem. Cudowne uleczenia
nie są powodowane działaniem Boga, Jezusa czy Marii, ale tylko i wyłącznie wiarą w te
działania. Spostrzeżenie to uważam za bardzo ważne i godne podkreślenia, bo pomoże
nam w obiektywnej ocenie i w lepszym zrozumieniu wydarzeń zachodzących przed i po
objawieniu maryjnym. Jeżeli więc to nie Maria objawiła się w Fatimie, Lourdes i w innych
miejscach, to w takim razie kto lub co? W książce tej spróbowałem przedstawić
całkowicie nową odpowiedź na to pytanie, w tak szczegółowej i obszernej formie. O ile
wiem, istnieją nieliczne krótkie artykuły i wzmianki we francuskich i angielskich
publikacjach (np. B. Vallee The Invisible College), zajmujących się jednak tym tematem
tylko na marginesie. Przyznaję, że proponowane przeze mnie wyjaśnienia problemu nie
tłumaczą wszystkich fenomenów i nie odpowiadają na wszystkie pytania. Ale wierzę, że
jeśli pójdziemy tym tropem, to otrzymamy niezwykły instrument, który pewnego dnia
może okazać się pomocny w poznaniu pełnej prawdy. I właśnie to wydaje mi się
potrzebniejsze dzisiaj niż kiedykolwiek.
Johannes Fiebag Wurzburg, czerwiec 1986
Wstęp
"Kto chce się rozwijać, musi wpierw nauczyć się wątpić, gdyż wątpliwość ducha
prowadzi do odkrycia prawdy."
Arystoteles
Znane są najróżniejsze przepowiednie końca świata. Od biblijnego Objawienia św. Jana,
przez Nostradamusa, aż do licznych proroctw religijnych, pseudoreligijnych lub
wypowiedzi spekulujących na sensacjach proroków, wizjonerów i szarlatanów,
przedstawiających różne domniemane czy urojone apokalipsy. Dziś dochodzą do tego
naukowo upiększone czy umotywowane politycznie histerie czasu zagłady·, widzące
Czarnego Piotrusia odpowiedzialnego za całe zło w· technice, wmawiające pozostałej
części ludzkości nieuchronność globalnej śmierci i nie widzące alternatywy ani dla
straszliwego szybkiego końca, ani dla strachu bez końca. W historii ludzkości
przepowiadano już wiele końców świata. Po raz pierwszy, przynajmniej w europejskim
kręgu kulturowym, miała to być noc sylwestrowa 999-1000. Ledwie możemy dziś
zrozumieć, co się wtedy stało. A może po prostu powstał ruch "No-Future". Od wielu lat
panował głód i bezrobocie, w ciężkie zimy brakowało drewna na opał, a
najpotrzebniejsze produkty spożywcze wciąż drożały. Ale nikomu nie chciało się nawet
kiwnąć palcem, bo i po co? Czyż w Biblii nie napisano wyraźnie o walce Michała
Archanioła z szatanem: "I pochwycił smoka, węża starodawnego, którym jest diabeł i
szatan, i związał go na tysiąc lat. I wrzucił go do otchłani i zamknął ją, i położył nad nim
pieczęć, aby już nie zwodził narodów, aż się dopełni owych tysiąc lat. Potem musi być
wypuszczony na krótki czas" (Obj. 20, 2-3). To miało nastąpić. Nikomu chyba poważnie
nie przeszkadzało, że Jezus sam powiedział: "Ale o tym dniu i godzinie nikt nie wie: ani
aniołowie w· niebie, ani Syn, tylko Ojciec" (Mar. 13, 32). Kolumny umartwiających się
pokutników rozbiegły· się po Europie, szerząc smutek i przygnębienie (obok dżumy i
cholery). Nieliczni, którzy nie dali się zwariować agonią, obejmującą cały świat zachodni,
i starali się zachować rozsądek, nie byli z pewnością dość silni czy zdolni do walki z tymi
bredniami. Pozostało im jedno: przeczekać.
I nadszedł rok 1000 i nic się nie zdarzyło! Rankiem 1 stycznia 1000 roku słońce jak
zawsze wzeszło na wschodzie, nie otworzyły się bramy piekieł, nie zagrzmiały z nieba
apokaliptyczne trąby i nie zostali wskrzeszeni umarli. Życie toczyło się dalej, tak jak
dotychczas. Wciąż powtarzały się podobne, nie tak jednak radykalne zapowiedzi
zagłady świata. Nie jest od nich wolne i nasze stulecie. Ponowne pojawienie się na
niebie komety Halleya w 1910 roku przeraziło pół świata. A kiedy dwaj brytyjscy
badacze zapowiedzieli na 1982 rok tzw. "efekt Jowisza", rzadką w Układzie Słonecznym
konstelację, gdy większość planet ustawi się jakby w szeregu, to nawet nasi "oświeceni"
współcześni uwierzyli w zbliżające się trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów. przesunięcia
biegunów i wielkie katastrofy klimatyczne.
Następną "podejrzaną" datą był rok 1988, kolejną - jakże inaczej - będzie przełom
stulecia. Jednak i po 1 stycznia 2000 roku słońce będzie dalej wschodzić, nie
zobaczymy apokaliptycznych jeźdźców wymachujących trąbami, a groby się nie
otworzą. Mimo przeciwnych twierdzeń określonych kręgów uważam, że zarówno
globalna katastrofa środowiska, jak i trzecia wojna światowa są nieprawdopodobne.
Oczywiście, nie możemy tych niebezpieczeństw bagatelizować czy ignorować, ale
historia pokazała, że w ciągu dziejów człowiek stale potwierdzał swoją umiejętność
rozpoznawania kryzysów, stawiania czoła niebezpieczeństwom i pokonywania
przeszkód. Jeśli jednak zechcemy widzieć wszystko w czarnych barwach, to wcześniej
czy później staniemy się ofiarą własnego pesymizmu: po co się męczyć, jeśli za kilka lat
i tak będzie po wszystkim? Jest to dokładnie takie samo zachowanie, jak zachowanie
wyśmiewanych przez nas ludzi z 999 roku. Tylko, że leżenie z założonymi rękami
miałoby w dzisiejszych czasach bardziej katastrofalne następstwa niż przed tysiącem
lat. Ale co mamy myśleć o tych wszystkich proroctwach sprzed wielu, wielu lat,
zapowiadających koniec świata? Jak to jest właściwie z przepowiednią przekazaną
przed siedemdziesięciu laty trójce dzieci w Portugalii przez postać, która "jednak
musiała to wiedzieć", przez Matkę
Boską? Od początku lat sześćdziesiątych znana jest, choć tylko we fragmentach, wersja
słynnej "trzeciej części orędzia", którą przekazano dzieciom z Fatimy w 1917 roku
(wrócimy jeszcze do okoliczności tego posłania i jego zwiastowania). W proroctwie tym,
przez wielu uważanym za autentyczne, powiedziano dosłownie: "Na całą ludzkość
przyjdzie wielka kara, jeszcze nie dziś i nie jutro, ale w drugiej połowie dwudziestego
wieku... Nigdzie nie ma porządku. Nawet na najwyższych szczeblach władzy· panuje
szatan i decyduje o wszystkim. Zdoła wniknąć nawet na najwyższe urzędy kościelne.
Będzie umiał opętać umysły· wielkich naukowców, którzy wynajdą broń zdolną w kilka
minut zniszczyć połowę ludzkości! Opanuje przywódców narodów, a oni zlecą jej
produkcję na wielką skalę. Jeśli ludzkość temu się nie sprzeciwi, nie będę mogła
powstrzymać ręki sprawiedliwości mego Syna, Jezusa Chrystusa. Spójrzcie, Bóg ukarze
wtedy ludzi surowiej i dotkliwiej, niż ukarał ich kiedyś potopem. Ale także dla Kościoła
nadejdzie czas najcięższej próby. Kościół pogrąży się w mroku, a świat wielce się
przerazi. wielka wojna rozpęta się w drugiej połowie dwudziestego wieku. Ogień i dym
spadną wówczas z nieba, woda z oceanów wyparuje, piana z sykiem uderzy w niebo i
przewróci się wszystko, co stoi. Miliony, wiele milionów ludzi zginie z godziny na
godzinę, a ci, którzy przeżyją, będą zazdrościć umarłym. Wszędzie, gdzie spojrzeć,
będą cierpienia, nędza na całej ziemi i zagłada we wszystkich krajach. Spójrzcie, ten
czas jest coraz bliżej, nieszczęście staje się coraz większe, nie ma żadnego ratunku,
dobrzy umrą razem ze złymi, wielcy z małymi, książęta Kościoła z wiernymi, władcy tego
świata ze swymi ludami, wszędzie zapanuje śmierć, przez błądzących ludzi wychwalana
jako triumf i przez pachołków szatana, który będzie jedynym władcą na ziemi. Będzie to
czas, którego nie oczekuje żaden król i cesarz, żaden kardynał i biskup. Nadejdzie
jednak zgodnie z wolą Boga Ojca, by ukarać tych, którzy muszą zostać ukarani. Ale
później ci, którzy wszystko przetrwają i pozostaną przy życiu, wezwą Boga i jego
wspaniałość, i znowu będą służyć Bogu jak kiedyś, gdy świat nie był jeszcze tak
zepsuty. Wzywam wszystkich prawdziwych następców mego Syna, Jezusa Chrystusa,
wszystkich prawdziwych chrześcijan i apostołów ostatniego czasu! Zbliża się czas i
koniec, jeżeli ludzie się nie nawrócą i to nawrócenie nie nadejdzie z góry od rządzących
światem i rządzących Kościołem. Lecz biada, biada, jeśli to nawrócenie nie nastąpi i
wszystko pozostanie tak, jak jest, stanie się wtedy jeszcze o wiele gorzej! Idź, moje
dziecko, i ogłoś to! Będę stać u twego boku służąc ci pomocą".
Na pierwszy rzut oka brzmi to dość zagadkowo i strasznie. Jeśli te słowa istotnie
pochodzą od jakiejś "boskiej instancji", mielibyśmy wiele powodów do strachu, gdyż
oskarżane przez tę postać stosunki na ziemi od tej pory niewiele się poprawiły, lecz
raczej przeciwnie: pogorszyły. Innymi słowy, katastrofy, ostateczna apokalipsa i Sąd
Ostateczny zdarzałyby się zapewne co dzień wokół nas i należałoby się tylko dziwić, że
nie zdarzyły się już dawno. Ale czy słowa te są naprawdę słowami Matki Boskiej? Czy
rzeczywiście przekazała je pastereczce Lucii dos Santos? Możemy też poczekać do
końca naszego stulecia i sprawdzić, czy zdarzenia opisane w proroctwie nastąpią.
Wydaje mi się jednak, że i w inny sposób można stwierdzić, czy ten tekst o końcu świata
pochodzi ze źródeł niebiańskich czy też wątpliwych, ziemskich. Nie unikniemy przy tym
pytania, czy proroctwo znane jako "trzecia część orędzia" z Fatimy ma w ogóle
cokolwiek wspólnego z wydarzeniami 1917 roku lub czy autentyczna "trzecia tajemnica"
nie zawierała całkiem innego posłania, którego treść była tak niezwykła i przerażająca,
że wpływowe kręgi Watykanu wolały utrzymać je na zawsze w tajemnicy? Czyż nie
budzi to państwa wątpliwości? Proszę wybrać się z nami w tę niecodzienną, ale - jak
sądzę - fascynującą odkrywczą podróż. Podróż ta doprowadzi nas do granic
współczesnej wiedzy, spotkamy się z licznymi, niezwykłymi sprawami, na końcu jednak
tej naszej "podróży" wszystkie elementy mozaiki ułożymy w wielki, wielowymiarowy
obraz.
Niech państwo dadzą zrobić sobie niespodziankę...
l. Objawienia
Bogowie będą rozmawiać z nami oko w oko dopiero, gdy my sami będziemy mieli twarz.
C. S. Lewis, teolog, Oxford
Fatima, dzieci i ich czasy
Gdy człowiek - jako pielgrzym, turysta czy zwyczajny ciekawski - przybywa dziś z Vila
Nova de Ourem w środkowej Portugalii, z Leirii czy Batalhi, nie najgorszą drogą
prowadzącą przez płaskowyż Sierra de Aire, przez częściowo zalesione góry i wyżyny,
może sobie wyrobić pojęcie o czasach, w których rejon ten stał się znany na świecie.
Być może ubóstwo mieszkańców tej części świata trochę się w ostatnich latach
zmniejszyło, ale nigdy nie była to kraina bogata i pewnie nigdy, taka nie będzie, chociaż
po drogach jeździ więcej samochodów z turystami niż kiedykolwiek. Przyjeżdżając do
Fatimy człowiek odnosi wrażenie, że przeniósł się do innego świata. Tu wszystko
zmieniło się od pamiętnego 13 października 1917 roku, który odmienił nie tylko tą
wioskę. Fatima jest dzisiaj największą maryjną świętością świata. I tak, jak w Lourdes
we Francji i w innych "cudownych" miejscach, mieszają się tu wartości sakralne z
rozbuchanymi przejawami życia świeckiego: hotelami, gospodami, barami,
najróżniejszymi sklepami, kioskami z pamiątkami, a także "pierwszym i jedynym w
Portugalii muzeum figur woskowych". Wszystko to powstało przez parę dziesięcioleci
zaledwie, a dziś sprzyja rozwojowi turystyki dla pielgrzymów, nie pozostawiając wiele
miejsca szukającym ciszy i skupienia. Ale centrum Fatimy to miejsce, w którym wtedy,
przed blisko siedemdziesięciu laty, zdarzył się cud. Tu na Cova da Iria wznosi się dziś
wielka bazylika, liczne budowle administracji kościelnej, siedziba Błękitnej Armii Matki
Boskiej Fatimskiej, szpital i nowo urządzone, duże centrum obsługi pielgrzymów.
Wszystko to otacza ogromny plac, na który, szczególnie w rocznicę wydarzeń, schodzą
się tłumy pielgrzymów. Codziennie celebruje się tu msze i odprawia nabożeństwa, tu
odbywają się nocne procesje, tu przybyło dwóch papieży (Paweł VI i Jan Paweł II oraz
-jeszcze jako kardynał Wenecji - późniejszy papież Jan XXIII), aby modlić się i zwracać
do wiernych na całym świecie. W 1917 roku Fatima była nieistotną wiejską gminą,
liczącą niespełna 2500 mieszkańców. Obejmowała około czterdziestu wiosek, mających
z reguły nie więcej niż po dziesięć niskich, jednopiętrowych domów, rozrzuconych wokół
miasteczka targowego Fatima. Ludzie żyli zwyczajnie i skromnie. Nie znali nic poza
codzienną pracą na ubogiej roli. Uprawiali pszenicę, kukurydzę, a gdzieniegdzie
winorośl. Mieszkali w domach równie biednych jak oni sami. Rok 1917 był rokiem
wojny, w· którą została wmieszana, podobnie jak inne kraje Europy·. także Portugalia,
od 1910 roku republika o niestabilnych stosunkach politycznych. Ludność wiejska
szukała w wierze ochrony i ucieczki, gdyż Kościół stanowił od dawna potężną opokę
narodu portugalskiego. Tutaj, daleko od wielkich miast i Lizbony, nic nie stracił ze swego
znaczenia. Ludzie byli wierzący, pomocy szukali "na łonie Matki Kościoła". W Aljustrel,
małej osadzie, złożonej z kilku domów, oddalonej tylko o kilka minut drogi od Fatimy·,
mieszkały wtedy dwie spokrewnione ze sobą rodziny: jedną tworzyli Manuel-Pedro
Marto i jego żona Olimpia de Jezus, drugą Antonio dos Santos i jego żona Maria-Rosa.
Oba małżeństwa miały· liczne potomstwo. co nie było w tych czasach i w tym regionie
niczym niezwykłym. Dwoje najmłodszych spośród jedenaściorga dzieci Manuela-Pedro
Marto to Francisco, urodzony 11 czerwca 1908 roku i Jacinta, która przyszła na świat 10
marca 1910 roku. Antonio i Maria-Rosa dos Santos mieli pięcioro dzieci, najmłodsza
córeczka urodziła się 22 marca 1907 roku i otrzymała imię Lucia. Troje dzieci, o których
nikt nie przypuszczał, że staną się znane na całym świecie, rosło tak, jak tysiące innych
w tym kraju. Nie miały możliwości chodzenia do szkoły. Całą wiedzę potrzebną w
przyszłości, musieli im przekazać rodzice. Maria-Rosa, matka Lucii, przejęła ten
obowiązek w· stosunku do dzieci swoich i brata. Uczyła je historii i starych zwyczajów·,
a w szczególności wiary katolickiej. Nauka religijnej tradycji i kanonów wiary była dla niej
niezwykle ważna, dlatego nie może dziwić, że Lucia mając zaledwie sześć i pół roku
mogła przystąpić do pierwszej komunii. Zdaniem wielu autorów piszących o Fatimie
trójka dzieci była szczególnie pilna w· modlitwie: "Dzieci, wychowane w surowej wierze,
umiały się modlić i z wielką pilnością uczyły się katechizmu. Lucia już w wieku siedmiu
lat przystąpiła do pierwszej komunii" [1] oraz "Cała trójka była pobożna i niewinna.
Żadne nie umiało pisać ani czytać. Jedynie Lucia przystąpiła do pierwszej komunii" [2].
Jak dalece charakterystyki te są zgodne z prawdą, czy po prostu odzwierciedlają
tworzący się mit, pozostanie nie rozstrzygnięte. Wydaje się jednak mimo wszystko, że
dzieci w latach owych decydujących wydarzeń rzeczywiście były pobożne i wierzące, tak
jak wychowali je rodzice.
Religijne wyobrażenia małych dzieci i innych mieszkańców Fatimy były zgodne z
naiwnym, dziecięcym pojmowaniem wiary. Nie mówię tego lekceważąco, słowa te
obrazują po prostu, o co chodzi. Dla ludzi tamtych czasów nie istniały "krytyczne"
dyskusje nad tym, co przejęli od rodziców i dziadków i przekazali własnym dzieciom. Dla
nich Jezus, apostołowie i aniołowie naprawdę panowali nad chmurami, brodaty i
dobroduszny Bóg Ojciec rządził z nieba siłami przyrody, a szczególnie szanowana i
uwielbiana była Maria, Matka Boska, patronka kraju. Pod ziemią, w głębokich
zakamarkach piekła szatan uprawiał swój niecny proceder i należało się strzec, aby mu
nie ulec. Rozstrzygającymi kryteriami życia doczesnego były niebiańska hierarchia i
porządek, to wszystko, co Kościół głosił od stuleci, a czego katechizm uczył od
niepamiętnych czasów. I tylko z tego punktu widzenia, gdy uświadomimy sobie religijne
tło tego zjawiska, zrozumiemy, co naprawdę stało się w Fatimie i dlaczego przebiegło
właśnie tak.
Objawienia "anioła"
Właściwa historia Fatimy rozpoczyna się wiosną 1916 roku. W pobliżu wsi u stóp
wzgórza Cabeco dziewięcioletnia wówczas Lucia, ośmioletni Francisco i jego
sześcioletnia siostra Jacinta pasali stado owiec, należących obu rodzin z Aljustrel.
Dokładnej daty nie da się odtworzyć ("Dokładnej daty nie mogę podać, ponieważ wtedy
nie znałam ani lat, ani miesięcy, ani nawet dni tygodnia" - Lucia dos Santos w 1942
roku), przypuszczalnie było to w maju lub na początku czerwca [3]. Przed południem
zaczął padać deszcz, przy czym autorzy nie są zgodni co do intensywności opadów. U
Barthasa znajdujemy taki oto opis: "deszcz bardzo drobny deszcz, rodzaj mżawki" [4],
gdy Castelbranco każe spaść "ulewie" [5]. W każdym razie trójka dzieci znajduje
schronienie w niewielkiej grocie otoczonej drzewami i krzakami. Tu w południe
spożywają przyniesiony chleb, odmawiają różaniec i w końcu ponownie wychodzą na
zewnątrz.
W tym momencie dzieje się coś dziwnego: chociaż niebo znów lśni błękitem, dzieci
przeraża silny podmuch wiatru. Spoglądając ku równinie widzą "silne światło i jakby
ludzką sylwetkę odznaczającą się w powietrzu i zbliżającą do nich. Była biała, bielsza
niż śnieg. Wyglądała jak posąg z kryształu, przez który przeświecały promienie słońca"
[4]. Dzieci stoją jak osłupiałe. Ale im bardziej zbliża się do nich dziwna postać, tym
wyraźniej widzą mniej więcej czternasto- albo piętnasto-letniego chłopca "o
nadprzyrodzonej urodzie" [4). Podszedłszy do nich, świetlista zjawa mówi: "Nie lękajcie
się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną".
Postać klęka, dotyka czołem ziemi i powtarza trzykrotnie: "Boże mój, wierzę, wielbię,
ufam i kocham Cię! Proszę Cię o wybaczenie dla tych, którzy nie wierzą, nie wielbią, nie
ufają i nie kochają Cię!" Dzieci są tak przejęte, że bez wahania idą za przykładem
świetlistej postaci. Anioł zwraca się do nich jeszcze raz: "Tak macie się modlić!
Najświętsze Serca Jezusa i Marii wzruszą się waszą modlitwą". Następnie postać znika.
Lucia: "Nadprzyrodzone uczucie, które nas ogarnęło, było tak silne, że przez dłuższy
czas trwaliśmy w pełnym zapomnieniu w tej samej pozycji, w której opuścił nas anioł i
ciągle powtarzaliśmy tę samą modlitwę. Czuliśmy obecność Boga tak blisko i gorąco, że
nawet nie odważyliśmy się mówić ze sobą. Jeszcze następnego dnia nasze dusze
kąpały się w tym uczuciu, które dopiero bardzo powoli zanikało" [4]. Około dwu miesięcy
później, a więc zapewne w końcu lipca lub na początku sierpnia, dzieci bawiły się w
pobliżu studni w ogrodzie rodziców Lucii. Było koło południa, gdy ponownie ukazała się
tajemnicza świetlista postać: "Co robicie? - zapytał >>anioł<<. - Módlcie się, dużo się
módlcie! Święte Serca Jezusa i Marii w swej łaskawości planują dla was coś
szczególnego... Ofiarujcie Panu nieustanne modły i wyrzeczenia".
Tym razem Lucia, najstarsza z trójki, odważa się odezwać. Zadaje pytanie świetlistej
postaci: "Jak mamy składać ofiary?" "Wszystko może być ofiarą. Złóżcie ją Bogu jako
pokutę za grzechy, które go obrażają, i błagajcie go stale o nawrócenie grzeszników.
Spróbujcie w ten sposób sprowadzić pokój dla waszej ojczyzny". Postać przerwała na
chwilę, po czym ciągnęła: "Jestem jej Aniołem Stróżem, Aniołem Portugalii. Przede
wszystkim przyjmijcie z pokorą cierpienia, jakie Pan na was ześle" [4].
Słowa te wywarły na dzieciach wielkie wrażenie. Lucia powiedziała później: "Od tej
chwili poświęciliśmy Panu wszystko, tak jak nam kazał. Ale wtedy nie szukaliśmy
umartwień ani innych form pokutnych, tylko leżąc na ziemi całymi godzinami
powtarzaliśmy modlitwę, której nauczył nas anioł" [?]. Znów mijają dwa miesiące. Dzieci
są w grocie Cabeco, gdy nagle spowija je jaskrawe światło, "nieziemski blask" [4]. Po
raz trzeci objawia im się "anioł". W rękach trzyma kielich, nad którym unosi się hostia. Z
opłatka spływają czerwone "krople krwi". Postać wypuszcza kielich, który wraz z hostią
zawisa w powietrzu, "anioł" klęka przed dziećmi i prosi, aby trzykrotnie powtórzyły
następującą modlitwę: "Przenajświętsza Trójco, wielbię Ciebie z głębi duszy i ofiaruję Ci
drogocenne Ciało, Krew, Duszę i Boskość naszego Pana, Jezusa Chrystusa, obecnego
we wszystkich tabernakulach na całym świecie, jako zadośćuczynienie za wszystkie
zniewagi, które obrażały jego samego; poprzez nieskończone zasługi Najświętszego
Serca i wstawiennictwo Niepokalanego Serca Marii błagam o nawrócenie nieszczęsnych
grzeszników". Po trzykrotnym odmówieniu modlitwy przez dzieci postać się podnosi.
Następnie przekazuje kielich Jacincie i Francisco, a hostię Lucii, i mówi: "Weźcie Ciało i
Krew Chrystusa, tak strasznie znieważane przez niewdzięcznych ludzi". Postać znów
schyla się ku ziemi i rozpoczyna modlitwę. Dzieci czynią to samo. Modlą się nieustannie
godzinami, jeszcze długo po zniknięciu postaci. Dopiero pod wieczór budzą się jakby z
głębokiego snu. Wracają do domu zamyślone, pod wrażeniem "boskiej mocy", która
zwróciła się do nich, i z wzajemnym przyrzeczeniem, aby nikomu nic nie mówić o
wydarzeniach z Cabeco.
Pierwsze objawienie postaci kobiecej
Około dwóch kilometrów od Aljustrel i okrągłe trzy kilometry od Fatimy zieleni się Cova
da Iria, Kotlina św. Irii, zagłębienie terenu (obecnie zabudowane i wybrukowane), dokąd
trójka pastuszków pognała swoje stado w niedzielę 13 maja 1917 roku. Wcześniej dzieci
były na mszy świętej w odległym o ponad dwa kilometry Boleiros. Teraz, w porze
obiadu, wyprowadziły zwierzęta, zjadły przyniesiony chleb i bawiły się w rzemieślników,
budując okrągły mur z kamieni. Są pogrążone w zabawie, gdy przeraża je
niespodziewany błysk: "Nagle dzieci oślepia potężne światło, które same nazywają
>>błyskawicą<< (relampagno), ponieważ brakuje im innego określenia" [4]. Rozglądają
się. Ale niebo jest bezchmurne. Słońce świeci, stojąc w zenicie bladoniebieskiego,
wiosennego nieba. Mimo to dzieci postanawiają wracać, aby nie zaskoczył ich majowy
deszcz. Zbiegają z niewielkiego pagórka, ale w połowie drogi, w pobliżu małego dębu
ostrolistnego, ponownie spowija je światło. Przestraszone patrzą po sobie i w jeszcze
większym pośpiechu dalej pędzą owce. Nagle otacza je promieniująca jasność, która
pochodzi gdzieś z okolicy dębu: "Przed sobą, w środku potężnego blasku ujrzały
unoszącą się nad drzewkiem przepiękną kobietę, promieniującą jaśniej niż słońce" [4].
Dzieci są przerażone. Chcą uciekać. Ale postać zwraca się do nich: "Nie obawiajcie się,
nie wyrządzę wam krzywdy". "Przepiękna pani" czy "panienka", jak nazywają ją dzieci,
nie jest wiele starsza od nich. Według autorów książek o Fatimie musiała robić wrażenie
dziewczyny piętnasto- lub najwyżej osiemnastoletniej. Miała suknię białą jak śnieg,
obramowaną przy szyi złotą tasiemką i długą aż do stóp. Welon, okrywający głowę i
plecy sięgał też do ledwo widocznych stóp, muskających listowie dębu. W złożonych
dłoniach trzymała różaniec. Przez kilka minut dzieci były jak sparaliżowane. Zastygłe w
całkowitej ekstazie nie potrafią pojąć, co się dzieje. Lucia budzi się z odrętwienia jako
pierwsza i pyta: "Skąd przybywasz, Pani?" "Przybywam z nieba", odpowiada kobieta. "Z
nieba! I co chcesz tu robić, Pani?" Na to postać prosi dzieci, aby każdego trzynastego
dnia nadchodzących miesięcy przychodziły ponownie w to miejsce: "W październiku
powiem wam, kim jestem i czego od was oczekuję". W trakcie rozmowy dochodzi do
interesującego zdarzenia. Francisco nie potrafi widocznie dostrzec w jasnym zjawisku
świetlnym postaci kobiecej (podczas tej i następnych rozmów tylko Lucia jest w stanie
rozmawiać ze zjawą). Zdziwiony zwraca się do starszej kuzynki: "Nikogo nie widzę.
Rzuć w nią kamieniem, wtedy na pewno będziesz wiedzieć, czy ktoś tam jest". Lucia,
widząca postać bardzo wyraźnie, zwraca się zdziwiona do młodej kobiety: "Jak to się
dzieje, że Francisco cię nie widzi?" "Powiedz mu - odpowiada kobieta - żeby odmówił
różaniec, to też mnie zobaczy.” Chłopiec zaczyna odmawiać różaniec, tak jak od niego
zażądano. I nagle też widzi "piękną panią". Ale jej nie słyszy ani nie może z nią mówić.
Teraz kobieta wraca do swojej prośby: "Czy chcecie oddać się Bogu, znieść każdą
ofiarę i przyjąć każde cierpienie, które na was ześlę, jako wynagrodzenie za grzechy,
które obrażają Jego Boski Majestat, i dla nawrócenia grzeszników oraz jako
zadośćuczynienie za przewinienia i wszystkie inne zniewagi, które wyrządzono
Niepokalanemu Sercu Marii?" "Tak!", wołają dzieci, zjawa zaś kontynuuje: "Wkrótce
będziecie musiały wiele przecierpieć. Ale łaska boska da wam siłę, której potrzebujecie".
W tym momencie rozkłada ręce, a "tajemnicze światło" [5) kieruje się ku dzieciom jak
"wiązka promieni" [4] i przechodzi przez nie. Dzieci padają na ziemię i jak pod
wewnętrznym przymusem zaczynają odmawiać modlitwę "anioła" (Przenajświętsza
Trójco, wielbię Ciebie...), ciągle ją powtarzając. W końcu postać oddala się, powoli
przesuwając się w linii prostej ku wschodowi, "jak w jakiejś sztuce" (Lucia, 1942 rok), aż
znika w słońcu. Cała rozmowa trwała może dziesięć minut, ale dzieci jeszcze długo
potem są poruszone i zaskoczone, szukają "nadal na wschodzie śladu światła" postaci
[4). Nie będziemy tu mówić o tym, co się działo w okresie między objawieniami, bo nie
jest to istotne dla zrozumienia właściwych zdarzeń. To, że na początku nikt dzieciom nie
wierzył, że zarzucano im kłamstwo, że poddano je długim przesłuchaniom władz
kościelnych i świeckich, ze względu na charakter wydarzeń nie może nikogo dziwić. Kto
chciałby głębiej zająć się tymi "interwałami", powinien przestudiować obszerną literaturę
poświęconą Fatimie.
Drugie objawienie i pierwsi świadkowie
Trzynastego następnego miesiąca dzieci znów idą w to samo miejsce w Cova da Iria,
gdzie "pani" objawiła im się po raz pierwszy. Tym razem nie są same: około
sześćdziesięciu ciekawskich idzie za nimi. I rzeczywiście, w trakcie odmawiania
różańca przez dzieci błyskawica z jasnego nieba znów spowija okolicę jaskrawym
światłem. Obie dziewczynki i Francisco podrywają się i biegną do małego dębu. Jeden
spośród sześćdziesięciu świadków (jego nazwiska nie wymienia ani Barthas, ani
Castelbranco, ani inny autor) opowiada o tym, co widział i słyszał: "Słyszałem, co Lucia
mówiła do zjawy, ale nic nie widziałem ani nie słyszałem odpowiedzi. Zauważyłem
wszakże coś osobliwego: był czerwiec, drzewo wypuściło pełno młodych, długich pędów
i gdy Lucia oznajmiła, że Pani oddala się w kierunku wschodnim, wszystkie gałązki
skłoniły się w tym samym kierunku, jak gdyby oddalając się Pani otarła się o gałęzie".
Zjawisko poruszającego się drzewa opisano przy późniejszych objawieniach. Postać,
widziana tylko przez trójkę dzieci, nakazuje, aby dziewczynki i chłopiec nauczyli się
czytać i pisać, i daje pierwszą przepowiednię dotyczącą przyszłości dzieci: "Jacintę i
Francisca wkrótce zabiorę do siebie. Ty [Lucia] musisz dłużej pozostać tu na dole. Jezus
potrzebuje twoich usług, żebym była bardziej znana i kochana". I wtedy zachodzi to
samo zjawisko, które dzieci opisywały podczas pierwszego spotkania z postacią
kobiecą. Lucia (w publikacji z 1942 roku): "Przy tych słowach Błogosławiona Dziewica
rozłożyła dłonie i po raz drugi spłynęło przenikające nas światło. W świetle tym
poczuliśmy się jak pogrążeni w Bogu. Wydawało się, że Francisco i Jacinta stoją na
unoszącej się ku niebu wiązce promieni, ja stałam w wiązce spływającej na ziemię" [6).
Trójka dzieci widzi jeszcze coś. Wydaje się, że przed prawą dłonią kobiety unosi się
krwawiące, oplecione cierniami serce. Lucia ( 1942 rok): "Poznaliśmy, że było to
Niepokalane Serce Marii, zasmucone niezliczonymi grzechami świata i domagające się
pojednania i zadośćuczynienia". Potem świetlista postać się oddala, znikając w końcu w
jaskrawej tarczy słonecznej. Sześćdziesięcioosobowa grupa widzów nie może się
zdecydować na opuszczenie miejsca tego osobliwego wydarzenia. Nikt nie zauważył
kobiety, widzianej przez dzieci, ale wszyscy odczuli, że z pewnością zdarzyło się tu
"coś", czego nie można wytłumaczyć "oszustwem" czy ;,kłamstwami" dzieci. Wielu
wraca do Fatimy modląc się i szybko rozpowszechniając opowieści o cudownym
zdarzeniu w Cova da Iria.
Trzecie objawienie i "wizja piekła"
13 lipca 1917 roku tłum ciekawskich i wiernych, pragnących współuczestniczyć w
oczekiwanym wydarzeniu, liczył już cztery do pięciu tysięcy osób. Wielu przybyło do
Fatimy z bliska i z daleka dzień wcześniej. Nocowano u znajomych czy u rodziny lub po
prostu na polach, na świeżym powietrzu. Teraz, w porze obiadowej, wszyscy zebrali się
w Cova da Iria. Tu, wokół małego dębu, chłopi ustawili prosty, drewniany krzyż i
kamienny mur. W kilka minut po przybyciu dzieci błyskawica znów przeszywa
bezchmurne niebo i po raz trzeci pojawia się przed nimi postać w aureoli. I znów Lucia
zwraca się do kobiety: "Czego życzysz sobie ode mnie, pani?" Świetlista postać mówi
żeby dzieci przyszły tu trzynastego następnego miesiąca i żeby dalej co dzień
odmawiały różaniec na cześć ukochanej Matki Boskiej Różańcowej dla uzyskania
pokoju dla świata i zakończenia wojny, gdyż tylko ona może pomóc. Lucii zlecono
spytać o imię kobiety. Ta odpowiada: "Przychodźcie tu dalej co miesiąc. W październiku
powiem, kim jestem i czego sobie życzę, a żeby wszyscy uwierzyli, uczynię cud, który
wszyscy zobaczą". W ten sposób po raz pierwszy zapowiedziała wielkie wydarzenie,
które miało uczynić z Fatimy jedno z najważniejszych miejsc objawień naszej ery. I
jeszcze raz nakazała dzieciom: "Ofiarujcie się za grzeszników i powtarzajcie często,
szczególnie gdy złożycie ofiarę: >>Panie Jezu, to z miłości do Ciebie, za nawrócenie
grzeszników i za zniewagi popełniane przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi<<".
Następnie "pani" przekazuje dzieciom trzy tajemnice, które na razie mają zachować dla
siebie. Dopiero w 1943 roku opublikowano pierwsze dwie, a tak zwana trzecia tajemnica
fatimska oficjalnie do dziś pozostaje w zamknięciu (w dalszej części książki jeszcze się
nią zajmiemy). Lucia tak o tym pisała: "Wypowiadając ostatnie słowa, Maria ponownie
rozłożyła ręce tak, jak podczas dwóch wcześniejszych objawień. Spływająca wiązka
światła zdawała się przenikać ziemię i ujrzeliśmy wielkie morze ognia, znajdujące się
jakby w jej głębi". Przerażone dzieci widzą "szatana" i "biedne dusze" pokutujące w
morzu płomieni jak węgle, rozżarzone do czerwoności. "Dusze" krzyczą z bólu i
rozpaczy. Lucia: "Diabły wyróżniały się tym, że miały straszliwe i ohydne postacie
szkaradnych i nieznanych zwierząt, ale były przezroczyste i czarne. Wizja trwała tylko
chwilę, a my musimy dziękować naszej dobrej, niebiańskiej Matce, że wcześniej
przyrzekła doprowadzić nas do nieba. Wierzę, że w przeciwnym razie umarlibyśmy z
przerażenia i grozy". "Pani" zwraca się ponownie do dzieci: "Widziałyście piekło, dokąd
idą dusze biednych grzeszników. Aby je zbawić, Pan chce zaprowadzić na całym
świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Jeśli świat uczyni to, co wam
powiem, wiele dusz zostanie uratowanych i nastanie pokój". Zgodnie z zapiskami Lucii.
opublikowanymi przez Kościół w 1942 roku, w tym miejscu świetlista postać przekazała
proroctwo o drugiej wojnie światowej: "Jeśli jednak nie zaprzestanie się obrażać Boga,
to w czasie pontyfikatu papieża Piusa XI wybuchnie nowa i gorsza wojna. Gdy
zobaczycie noc rozjaśnioną przez nieznane światło, będziecie wiedzieć, że to znak dany
wam przez Boga, że będzie karać świat za zbrodnie wojną, głodem, prześladowaniem
Kościoła i Ojca świętego".
I znów nikt z licznych świadków nie widział zjawy. Barthas pisał jednak: "Ale wszyscy po
raz pierwszy widzieli małą, białą, przyjazną chmurkę, która spowijała dzieci i unosiła się
nad miejscem objawienia. Wszyscy zauważyli też znaczny spadek temperatury i
zmniejszenie natężenia światła słonecznego. Oba te zjawiska ustały z uderzeniem
pioruna, gdy >pani<< się oddalała".
Czwarte objawienie niezwykłego dnia
Między trzecim a czwartym objawieniem, które miało się zdarzyć 13 sierpnia, dzieci były
narażone na dość silne represje. W terminie wyznaczonym przez świetlistą postać
zatrzymano je i uwięziono w domu starosty okręgu Vila Nova de Ourem, Artura dOliveira
Santos. Piętnaście do dwudziestu tysięcy pielgrzymów i ciekawskich przybyło tego dnia
do Fatimy. Na wieść o wydarzeniach w stolicy okręgu, tak bardzo się wzburzyli, że
chcieli razem udać się do Vila Nova de Ourem uwolnić dzieci. Jednak wtedy wydarzyło
się nieoczekiwanie coś, na co tłum zapewne już nie liczył. Castelbranco pisał:
"Dokładnie o tej samej porze co wcześniejsze objawienia, odgłos gromu skierował
uwagę tłumu na dąb, z którego hałas ten zdawał się wydobywać. Następnie błysnęło, co
tradycyjnie zapowiadało dzieciom nadejście pani. Słońce straciło blask, a powietrze
nabrało cudownego zabarwienia". I znów ludzie ujrzeli małą, białą chmurkę unoszącą
się nad dębem, która uniosła się potem i zniknęła. Cztery dni później, po uwolnieniu z
aresztu w Vila Nova de Ourem, w niedzielę 19 sierpnia, Lucia, Francisco i jego brat Joao
pędzą stada obu rodzin w dolinę Os Valinhos między Aljustrel a wzgórzami Cabeco.
Nagle koło czwartej po południu powietrze nabiera tego dziwnego zabarwienia, do
którego przywykli podczas objawień w Cova da Iria. Zdziwieni, rozglądają się. I
rzeczywiście: nagle jaskrawa błyskawica spowija okolicę niebiańską powodzią światła.
Lucia woła Joao, aby szybko sprowadził Jacintę. Chłopiec biegnie. Gdy wraca z siostrą,
następna błyskawica przecina niebo. I znów nad małym dębem jest zjawa, i znów Lucia
pyta: "Czego sobie życzysz, pani?" "Chcę, żebyście nadal przychodziły do Cova da Iria
każdego trzynastego aż do października i abyście nadal odmawiały różaniec". Lucia,
pomna przeżyć w Vila Nova de Ourem, ponownie prosi postać, aby uczyniła wielki cud:
"Dobrze - odpowiada kobieta - w październiku uczynię cud, żeby wszyscy uwierzyli w
moje objawienie. Gdyby was nie zatrzymano, cud byłby jeszcze wspanialszy!" [5].
Czwarte objawienie trwało też około dziesięciu minut. Zaraz potem Lucia zerwała
gałązkę z dębu i zabrała ją do domu. "Kiedy matka małej Lucii z niewiarą dotknęła
gałązki, wraz ze wszystkimi obecnymi poczuła wspaniały, niezwykły zapach" [2].
Piąte objawienie i niezwykły "deszcz kwiatów"
Wydarzenia, które rozegrały się 13 września, wydawały się wskazywać na cud,
zapowiadany na październik. Do Fatimy przybyło tego dnia blisko 30 000 ludzi.
Większość z nich to pobożni pielgrzymi, którzy w oczekiwaniu nadchodzących
wydarzeń, modląc się, błagali niebo o litość. Przybycie kosztowało dzieci wiele wysiłku.
Z trudem udało im się dotrzeć na miejsce objawienia. Wciąż je zatrzymywano i
przekazywano im własne prośby. Wysłannik wikariusza generalnego z Lizbony, dr M.
Nunes Formigao, tak opisał swoje wrażenia: "Podczas podróży do Fatimy wzruszyłem
się bardzo. Więcej niż raz miałem łzy w oczach, widząc wiarę i pobożność tysięcy ludzi.
Ulice i drogi były czarne od ludzi" [6]. Dokładnie o dwunastej słońce znów zaczyna tracić
blask, powietrze zabarwia się na żółto. "Nagle na bezchmurnym niebie ukazała się
świecąca kula, która wolno i majestatycznie zbliżyła się ze wschodu i obniżyła nad
dębem. Po około dziesięciu minutach [zwykły czas trwania objawienia] ponownie się
uniosła się i zniknęła w świetle słońca" [2]. Ale nie był to jedyny cud, jaki ujrzało 30 000
pielgrzymów: "Biała chmura okryła dąb i troje dzieci. W tym samym czasie z nieba spadł
deszcz białych kwiatów, znikających na pewnej wysokości, nie doleciawszy do ziemi".
Dzieci oczywiście nic nie widziały, były bowiem pogrążone w rozmowie ze świetlistą
postacią, która jak zwykle objawiła im się nad dębem: "W październiku - zapowiedziała
tym razem - zjawią się również pobłogosławić świat: Zbawiciel, Matka Boska Bolesna,
Matka Boska Karmelitańska i święty Józef z Dzieciątkiem Jezus". I dodała: "Bóg jest
zadowolony z waszych ofiar, ale nie chce, żebyście spały przewiązane sznurem
pokutnym, noście go tylko w dzień. W październiku uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli"
[2]. Tak więc ludzie czekali jeszcze jeden miesiąc, aż do pamiętnego 13 października
1917 roku, którego to dnia niebiańskie moce miały dać światu znak.
Szóste objawienie i "cud słońca"
13 października 1917 roku było zimno i padał jesienny deszcz. Mimo to już
poprzedniego dnia przybył do Fatimy niezliczony tłum pielgrzymów i ciekawskich, gdyż
zapowiedź "wielkiego cudu" była znana w całej Portugalii i poza jej granicami.
Większość ludzi nocowała na wolnym powietrzu, aby zapewnić sobie dobre miejsce
podczas oczekiwanego widowiska. Po przybyciu do Cova da Iria trójki dzieci-wizjonerów
w towarzystwie rodziców (po początkowych wątpliwościach stali bez zastrzeżeń po ich
stronie) trzeba było znów torować im drogę przez tłum. Przypuszczalnie zgromadziło się
tam około siedemdziesięciu tysięcy ludzi, a według niektórych szacunków nawet sto
tysięcy. I znowu dokładnie w południe trójkę dzieci modlących się w pobliżu dębu (z
którego pozostał tylko goły pień, gdyż wszystko inne zabrali łowcy pamiątek) spowiła
znana biała chmurka, która następnie uniosła się na pięć, sześć metrów. Dzieciom
ponownie objawiła się postać kobieca, niewidoczna dla otoczenia, a Lucia zadała
pytanie: "Czego żądasz ode mnie, pani?" Kobieta odparła: "Chcę ci powiedzieć, że
należy wybudować tu kaplicę ku mojej czci i że jestem Matką Boską Różańcową. Nadal
odmawiajcie codziennie różaniec. Trzeba, aby ludzie się poprawili i prosili o wybaczenie
swych grzechów". Po krótkiej przerwie ciągnęła: "Każcie ludziom zaprzestać obrażania
Pana Boga, bo już i tak dosyć Go obrażano" [2]. Następnie rozłożyła ręce i wskazała na
słońce. Lucia zawołała do tłumu: "Patrzcie na słońce!" W tym momencie rozpoczęło się
widowisko, na które zapewne nikt w Cova da Iria nie liczył i którego nigdy nie zapomni.
Mżawka nagle ustała, a chmury się rozstąpiły. ,.Słońce pojawiło się w zenicie jak
srebrzyście błyszcząca tarcza. Z szaloną szybkością zaczęło się kręcić wokół własnej
osi niby płomieniste koło. Jednocześnie mieniło się wszystkimi barwami tęczy
wyrzucając na wszystkie strony języki ognia" [2]. Cała okolica, drzewa, kamienie, niebo i
ludzie spowici byli fioletowym, zielonym, czerwonym, żółtym i niebieskim światłem.
Potem słońce zatrzymało się na moment. "Po chwili znowu rozpoczęło swój
fantastyczny ruch i powtórzyła się bajkowa gra świateł i kolorów, fajerwerk tak
wspaniały, że trudno wyobrazić sobie coś piękniejszego. Po kilku minutach słońce znów
zatrzymało się w tańcu, jakby chcąc dać widzom chwilę wytchnienia. Następnie po raz
trzeci rozpoczęło swój czarowny fajerwerk, jeszcze różnorodniejszy i barwniejszy niż
dotychczas, jak gdyby chciało dać wszystkim obecnym sposobność spokojnego
oswojenia się z tym zjawiskiem" [1]. Ale nie był to koniec tego przerażającego a
zarazem fascynującego wydarzenia. Teraz bowiem słońce jakby oderwało się od
firmamentu i poruszając się ogromnymi zygzakami, spadało na ziemię. Dr Almeida
Garret z Coimbry opisał to tak: "Słońce krążyło z tą samą szybkością. Jednocześnie
oderwało się od sklepienia niebieskiego i krwawoczerwone zbliżało ku ziemi. Wydawało
się, że ognistym, potwornym impetem zmiażdży wszystko" [6].
Siedemdziesięciotysięczny tłum pada na kolana. Ludzie krzyczą. płaczą, wołają, modlą
się: "Cud, cud!" "Wierzę w Boga!", "Boże,
zmiłuj się!". "Słońce nagle przestaje spadać z zawrotną szybkością i wraca na miejsce,
poruszając się takimi samymi zygzakami jak przy spadaniu, i znowu świeci na jasnym
niebie dawnym blaskiem. Ludzki tłum powstaje i śpiewa wspólnie: >>Wierzę w Boga<<"
[4). Ludzie stwierdzają ze zdziwieniem, że ich ubrania są prawie suche, a ziemia nie tak
błotnista jak przedtem. Wydarzenie, nazwane w sprawozdaniach "cudem słońca" trwało
w sumie dziesięć minut. Widzieli je nie tylko ludzie zgromadzeni w Cova da Iria, widać je
było nawet z odległości 40 km. Podczas cudu dzieci ujrzały jeszcze coś. Lucia: "Gdy
Maria unosiła się ku słońcu i znikała w oddali. śledziliśmy ją wzrokiem. I oto nagle
zobaczyliśmy obok słońca Swiętą Rodzinę: po prawej Marię w białej sukni i niebieskim
płaszczu, po lewej świętego Józefa z Dzieciątkiem na ramieniu. Dzieciątko było małe,
miało około roku". Lucia, Jacinta i Francisco widzieli też, jak święty Józef z Dzieciątkiem
błogosławił świat. Potem obraz zniknął. Dopiero wtedy trójka dzieci zauważa "cud
słońca". Od tej chwili Fatima szybko awansuje do najważniejszych miejsc pielgrzymek
maryjnych świata katolickiego. Każdego trzynastego dnia każdego miesiąca przybywają
tu tysiące pielgrzymów. Wkrótce powstaje pierwsza kaplica, później wielka bazylika.
Niedługo po tych wydarzeniach Francisco i Jacinta umierają na tak zwaną hiszpańską
grypę. Pierwszy Francisco - 4 kwietnia 1919 roku, po nim - 20 lutego 1920 roku Jacinta,
u której wystąpiło też zapalenie opłucnej. Oboje byli przekonani, że cierpienia te wzięli
na siebie jako pokutę, aby mogli pójść do nieba. Jedynie Lucia nie zachorowała.
Wkrótce wstępuje do Kolegium Sióstr św. Doroty, a 25 marca 1948 przechodzi do
zakonu karmelitanek bosych w Coimbrze, gdzie w sędziwym wieku żyje do dziś pod
imieniem "siostry Lucii od Niepokalanego Serca Maryi".
Śledztwo
O badaniu wydarzeń przez Kościół katolicki trafnie napisali Wegener i Lichy: "To, co
stało się w Fatimie, dotyczy Kościoła. Nie mógł uniknąć odpowiedzialności i musiał
starannie zbadać sprawę, sprawdzić prawdziwość wydarzeń i zająć stanowisko.
Śledztwo prowadziły wszystkie instancje kościelne" [6]. Pierwszym, który je prowadził z
ramienia Kościoła, był fatimski proboszcz, Ferreira. Jeszcze w czasie objawień był
jednym z najkrytyczniej nastawionych sceptyków i nie brał udziału w żadnym objawieniu.
Pierwsze przesłuchanie dzieci-wizjonerów przeprowadził w czternaście dni po
pierwszym objawieniu, a potem kolejne w nieregularnych odstępach czasu. W końcu
poprosił swego przełożonego, administratora Vidala z Lizbony, o zwolnienie go z tego
zadania, ale polecono mu kontynuować śledztwo. W rezultacie sporządził
osiemnastostronicowy
raport, datowany 6 kwietnia 1919 roku, czyli już po śmierci Francisca. Wkrótce opuścił
Fatimę i nigdy tam nie wrócił. W 1921 roku kotlinę Cova da Iria zakupił biskup diecezji
Leiria, Jose Alves Correia da Silva, który 3 maja 1922 roku powołał komisję, składającą
się z siedmiu członków (profesorów teologii, kapłanów świeckich i zakonnych) do
zbadania wydarzeń z 1917 roku. Wyniki prac komisji opierają się głównie na relacjach
trojga dzieci (z których w tym czasie żyła tylko Lucia) i licznych, częściowo wielokrotnie
przesłuchiwanych, naocznych świadków wydarzeń. Śledztwo trwało w sumie blisko
osiem lat. 8 kwietnia 1929 roku biskupowi przekazano raport komisji. Po zapoznaniu się
ze wszystkimi dokumentami Jose Alves Correia da Silva wypowiedział się w końcu:
"Ośmiu lat trzeba było, abym przeszedł od wątpliwości do pewności. Fatima jest jednym
z najostrzejszych cierni mojego biskupiego urzędu" [6]. A w liście pasterskim do swojej
diecezji oznajmił: "Wiele razy przesłuchiwaliśmy jedyne jeszcze żyjące dziecko z trójki
pastuszków. Opis i odpowiedzi dziewczynki są proste i szczere. Nie odkryliśmy w nich
nic sprzecznego z wiarą i obyczajem". Raport ten opublikowano 13 października 1930
roku, dokładnie trzynaście lat po ostatnim objawieniu. Według niego: "l. uznaje się za
wiarygodne wizje, które miały dzieci w Kotlinie św. Irii, w probostwie Fatima w tej
diecezji, każdego trzynastego dnia od maja do października 1917 roku; 2. zezwala się
oficjalnie na kult Matki Boskiej Fatimskiej" [6]. A w innym miejscu napisano: "Wyrok
Kościoła nie wymaga, aby wszyscy koniecznie mieli wierzyć w objawienia. Wyjaśnia
tylko, że nie ma w nich nic sprzecznego z dogmatami wiary i obyczajów i że istnieją
wystarczające dowody ludzkiej wiarygodności. Niestosowne byłoby mianowicie
odrzucenie wyroku Kościoła jako niekrytycznego, ponieważ wcześniej zostało
przeprowadzono wnikliwe śledztwo".
W ten sposób objawienia fatimskie zostały usankcjonowane przez Kościół. Kult Matki
Boskiej Fatimskiej z 1917 roku rozprzestrzenił się szybko na całą Portugalię i inne kraje
chrześcijańskie, Naturalnej wielkości figurę Matki Boskiej Fatimskiej noszono w czasie
procesji w wielu krajach Europy, Afryki, Azji i Ameryki, w wielu kościołach stoją dziś
Madonny Fatimskie, poświęcono jej wiele kościołów na całym świecie i założono
"Błękitną Armię Matki Boskiej Fatimskiej", w wielu krajach bardzo liczną, której
zadaniem jest szerzenie orędzia fatimskiego. Mimo to głosy krytyki odzywały się i
odzywają nadal nawet w łonie Kościoła katolickiego. Mało kto z owych krytyków neguje
wydarzenia same w sobie, chodzi raczej o pytanie, co się naprawdę wydarzyło w
Fatimie? Bernardus formułuje je szczególnie ostro: "Co objawiło się w Fatimie? Z
pewnością nie Maria, święta i czysta Matka naszego Pana i Zbawiciela;
najprawdopodobniej był to własny duch trójki pastuszków, do tego później doszły
halucynacje dzisiejszej mniszki Lucii". Bernardus widzi tu bardziej rękę szatana niż
moce niebieskie: "Czy był to zły duch? Tego nie wiemy. Ale myśl ta jest jednak możliwa,
gdyż objawieniom udało się zwabić Kościół katolicki na ścieżkę obcą Ewangelii" [7].
Nad przekazaną przez dzieci wizją piekła zastanawiał się też Dhanis. Istotnie
uderzające jest to, że obrazy, widziane przez dzieci, dokładnie odpowiadały ich
wyobrażeniom o tym, co widziały (zresztą to samo dotyczy też objawień maryjnych i
obrazów Świętej Rodziny). Dhanis pisał, że wizja piekła może być rozumiana tylko
symbolicznie, "jeśli obraz piekła, pokazany dzieciom przez Panią, w swojej straszliwej
powadze można potraktować jako rzeczywistość, to nie można go oceniać jako
realnego faktu. Możliwe, że powstał on na podstawie widzianych przez Lucię
średniowiecznych obrazów męki potępionych, które już wtedy ukształtowały w niej takie
właśnie wyobrażenia piekła. Ale diabły jako potępieńcy są bezcielesnymi istotami i nie
mogą objawiać się ani jako >>budzące strach zwierzęta<<, ani jako >>przejrzyste i
czarne<<". Cóż więc naprawdę zdarzyło się w Fatimie w 1917 roku? Jedno jest pewne.
Mamy wyraźnie do czynienia z dwiema formami występowania jednego zjawiska. Z
jednej strony ze zjawiskami fizycznymi (do nich zaliczają się ruchy gałęzi dębu, spadek
temperatury powietrza, zmniejszenie natężenia światła słonecznego, pojawienie się
"chmur" i "chmurek", widok ślizgającej się w powietrzu "kuli świetlnej", spadanie
dziwnych, rozpuszczających się białych "kwiatów" a przede wszystkim, cud słońca"),
obserwowanymi przez bardzo wielu świadków. Z drugiej strony z obrazami widzianymi
tylko przez dzieci, jak postacie. wizja piekła i na koniec Święta Rodzina. Dziś, prawie
siedemdziesiąt lat po wydarzeniach w Fatimie, musimy sobie ponownie zadać pytanie,
co się wtedy zdarzyło. To, że coś się zdarzyło, nie budzi żadnych wątpliwości.
Przemawia za tym nie tylko szczerość dzieci, które przez tak długi czas na pewno nie
upierałyby się przy jakiejś wymyślonej historii, ale także świadectwo wielu obecnych,
wiernych czy sceptyków, którzy pod przysięgą jednakowo wypowiadali się o
wydarzeniach w Cova da Iria. Zarzucenie im wszystkim pomyłki, fałszerstwa czy
kłamstwa świadczyłoby o ogromnej ignorancji.
Kto więc lub co objawiło się w Fatimie? "Święta Panienka"? "Zły
duch”? Było to wydarzenie "niebiańskie" czy "diabelskie Czy też odegrało tu rolę pewne
zjawisko, które zaczynamy powoli rozumieć dopiero dziś, po latach, bo dopiero teraz
jesteśmy w stanie porównać je z innymi, podobnymi przypadkami. Nie możemy się
powstrzymać od zadania tego pytania, bo wydaje się, że wydarzenia w Fatimie są w
istocie tylko jednym aspektem daleko obszerniejszego fenomenu, który może pojawiać
się w różnych formach, w różnych miejscach i w różnych czasach. W Fatimie 1917 roku
wystąpił w formie objawienia maryjnego. Dziś znamy go pod całkiem inną nazwą. To
Nieznane Obiekty Latające. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to myśl niegodna
zdarzeń z 1917 roku. Ze to bluźnierstwo. Zapewniam jednak, że nic takiego nie jest
moim zamiarem. W tej książce chodzi tylko o porównanie i wskazanie punktów
wspólnych między Fatimą a innymi zdarzeniami na całym świecie, które mają wiele
wspólnego. Podobieństwa te, jak jeszcze zobaczymy, są niekiedy tak uderzające, że
wnioski narzucają się same. Mimo to chcemy zachować krytyczny dystans w naszej
analizie. Popadanie z jednej skrajności w drugą nie ma sensu. Nie ma też żadnych
czysto fizycznych dowodów. Dysponujemy tylko relacjami świadków. Nie "pojmano" i nie
dokonano analizy postaci kobiecej objawiającej się w Fatimie, tak jak nie udało się
dotychczas "złapać" żadnego UFO, rozłożyć na części, a potem zbudować samemu od
nowa. Tak więc zostają nam tylko zeznania ludzi twierdzących, że byli obecni przy takim
zdarzeniu. W Fatimie było ich w końcu około siedemdziesięciu tysięcy, a na całym
świecie (dotyczy to UFO) znacznie więcej. Czy ludzie ci byli i są wariatami? Czy
wszyscy mają halucynacje? Czy cierpią na potrzebę bycia kimś za wszelką cenę? Na
chorobę psychiczną? Czy są to zwykli blagierzy, którzy chcieliby zobaczyć swoje
nazwiska w prasie czy usłyszeć przez radio? Zapewne istnieją takie przypadki i nie
byłoby uczciwe ich negowanie. Zapewne większość (może nawet około 90%) spotkań z
UFO można tłumaczyć błędną interpretacją, nieporozumieniami, świadomymi
oszustwami itd. Ale pozostaje reszta, której nie możemy wyjaśnić w sposób naturalny,
nawet gdyby określone kręgi chciały nieprzerwanie wmawiać to opinii publicznej.
Uczciwość cytowanych przeze mnie świadków UFO nie ulega wątpliwości. Zarzucanie
im świadomego kłamstwa byłoby nie tylko nienaukowe, ale i świadomie obraźliwe. Wielu
świadków boi się publicznego ujawniania, nie chcąc mieć nic wspólnego z całym tym
hałasem, który niekiedy wokół nich powstaje. Większość wycofuje się w rozgoryczeniu,
gdy ich sprawozdania, często po długim wahaniu zawierzone policji, określonym
władzom czy grupom badawczym, niespodziewanie ukazują się w gazetach. Wielu z
nich nie chce mówić o swoich przeżyciach w radiu czy telewizji, bojąc się narażenia na
śmieszność czy też obwołania przez znajomych i przyjaciół kłamcami. Nie są to objawy
potrzeby imponowania czy choroby umysłowej. Nie, świadkowie UFO są takimi samymi
ludźmi jak wszyscy inni, ludźmi ze wszystkich warstw społecznych, wszystkich
zawodów, ze wszystkich krajów, którzy wspólnie i często przerażająco zgodnie
opowiadają o zjawisku godnym poważnego potraktowania i zbadania. Książką tą
chcemy się do tego przyczynić.
2. Spotkania z UFO
Powinniśmy zapewne wybaczyć tym. którzy nie wiedzą, naszym obowiązkiem jednak
jest uczynić wszystko, żeby wiedzieli.
R. Popper· I932
Spotkania pierwszego i drugiego stopnia z UFO
W ostatnich dwudziestu latach astronomowie i astrofizycy wytropili tak wiele dziwnych
obiektów w odległych regionach Wszechświata, że dzisiaj w ogóle nie możemy ocenić,
jak dalece odkrycia te zmieniają i będą zmieniać nasz obraz świata: czarne dziury i białe
karły,, kosmiczne promieniowanie tła, galaktyki Seyferta, pulsary i kwazary oraz Kosmos
o strukturze wyraźnie podobnej do struktury komórek. Astronomia posługująca się
falami radiowymi, promieniowaniem rentgenowskim, badająca Kosmos w ultrafolecie i
podczerwieni, stworzyła nam zupełnie nowe możliwości obserwacji Wszechświata. W
końcu to podróże kosmiczne pozwoliły· nam szczegółowo sfotografować i dokonać
pomiarów prawie wszystkich planet i księżyców· Układu Słonecznego. A mimo to stale
pojawia się na naszym niebie fenomen, który prawie nigdy nie dał się całkowicie
sprawdzić, zanalizować czy poddać badaniu uwieńczonemu sukcesem. Są to Nieznane
Obiekty Latające. Nie będziemy tu dotykać "historii" tego zjawiska, którą przedstawiono
gdzie indziej [8]. Ale od blisko czterdziestu lat prawie codziennie w różnych punktach
naszej planety obserwuje się UFO. Mówi się o świecących kulach, które płyną w
powietrzu, zatrzymują się nagle. a potem wykonują ruchy absurdalne i niezgodne z
mechaniką lotu, o metalicznie połyskujących tarczach, dyskach, ogromnych cylindrach,
formacjach latających "spodków". Przede wszystkim jednak istnieją relacje o obiektach,
które wylądowały, o istotach podobnych do człowieka, i - co chyba najciekawsze i
najosobliwsze - o uprowadzeniach i bezpośrednich kontaktach z załogami UFO. Czym
są UFO? Skąd przybywają`. Czego chcą ich załogi? Uczciwie musimy przyznać, że na
żadne z tych pytań nie możemy dać zadowalającej odpowiedzi. Najczęstsze
przypuszczenie ogranicza się do stwierdzenia, że są to pozaziemskie statki kosmiczne,
wysłańcy odległych cywilizacji. Pokrótce się tym zajmiemy.
Głównym argumentem przeciw hipotezie ETI (Extraterrestrial Intelligences, czyli
inteligencje pozaziemskie) są bez wątpienia ogromne odległości międzygwiezdne.
Odległość od Ziemi do Księżyca, najbliższego nam ciała niebieskiego, wynosi około 380
000 km, to trochę więcej niż światło przebyłoby w sekundę. Statki Apollo potrzebowały
prawie trzech dni na przebycie tego dystansu. Ponieważ możemy założyć, że w
Układzie Słonecznym nie ma żadnych innych rozwiniętych i inteligentnych cywilizacji,
pozostaje tylko możliwość międzygwiezdnego pochodzenia tak zwanych UFO. Najbliżej
Ziemi znajduje się gwiazda Alfa Centauri i możemy liczyć, że ma ona układ planetarny.
Alfa Centauri jest jednak oddalona od nas o 4,3 lata świetlne! Przy zastosowaniu
dzisiejszej techniki rakietowej podróż tam trwałaby dziesięć lub sto tysięcy lat, bez
wątpienia o wiele za długo, aby poważnie rozważać możliwość wysyłania tam
załogowych czy nawet bezzałogowych statków kosmicznych. Ale rozpatruje się już
możliwość skrócenia czasu podróży do 60 lat, co dla bezzałogowej sondy kosmicznej
byłoby z pewnością do przyjęcia (projekt Dedal). Za pomocą statków kosmicznych
Dedal o napędzie
termojądrowym roboty mogłyby docierać na najbliższe nam gwiazdy w stosunkowo
krótkim czasie, nawet gdyby to było niemożliwe dla lotów załogowych [9).
Studium projektowe Dedal, sporządzone przez British Interplanetary Society świadczy
jednak o tym że loty, przynajmniej do hipotetycznych układów planetarnych najbliższych
nam gwiazd, nie muszą pozostać utopią, nawet jeśli dziesięć lat temu powszechnie tak
sądzono. Od tamtych czasów obliczono możliwości kolonizacji galaktycznej, znacznie
wykraczające poza studia nad Dedalem. Posłużono się modelami tak zwanych
pokoleniowych statków kosmicznych czy arek gwiezdnych. Są to wielkie kompleksy
kosmiczne, będące dla bardzo wielu ludzi (nawet dla kilku tysięcy) "latającym
domostwem". I mimo stosunkowo niewielkiej prędkości we Wszechświecie mogłyby w
ciągu zaledwie pięciu milionów lat skolonizować całą Galaktykę. Pięć milionów lat w
astronomicznym wymiarze to naprawdę niewiele.
Jeśli więc inni istnieją - a większość wspomnianych naukowców tak zakłada - to
przynajmniej jedna z licznych cywilizacji Galaktyki rozpoczęła zapewne kiedyś
kolonizację innych układów gwiezdnych i nieuchronnie dotarła w obręb naszej Drogi
Mlecznej. Jeśli tak, to dlaczego nic nie widzimy? Problem ten, nazwany od nazwiska
słynnego fzyka Enrico Fermiego "paradoksem Fermiego", nie da się rozwiązać tak
długo, jak długo nie zdecydujemy się na włączenie obserwowanych od wieków zjawisk
do kręgu tych zagadnień. Zarówno paleoastronautyka, zajmująca się szukaniem
osobliwych śladów w historii, jak i badania nad UFO mogą nam tu znacznie pomóc lub
przynajmniej dostarczyć istotnych poszlak. Nie jest do końca zrozumiałe, dlaczego
dziedziny te nie cieszą się powszechnym a przede wszystkim naukowym
zainteresowaniem. Nie znaczy to jednak, że nikt się nimi nie zajmuje. Przeciwnie,
jednym z najbardziej wyspecjalizowanych badaczy w dziedzinie poszukiwań SETI
(Search for Extraterrestial Intelligences, czyli poszukiwania pozaziemskich inteligencji)
jest bostoński astronom prof. Michael Papagiannis. Zastanawiał się on nad
częstotliwością pojawiania się UFO. W rzeczy samej jest mało prawdopodobne, żeby
pozaziemskie pojazdy kosmiczne regularnie przebywały ogromne odległości
międzygwiezdne w celu składania nam krótkich wizyt. Dlatego Papagiannis
zaproponował, aby rozpocząć poszukiwania stałej bazy, istniejącej zapewne gdzieś w
Układzie Słonecznym. Dotychczas nie odkryliśmy nic takiego, ale przeszukiwanie
Układu Słonecznego jest jeszcze w powijakach. Nie mamy co liczyć, że już po
dwudziestu pięciu latach trafimy przypadkiem na jedną lub więcej takich stacji.
Ale gdzie możemy się ich spodziewać? Zakładając istnienie wielkich gwiezdnych arek,
które dziś (!) wydają się najbardziej prawdopodobnym środkiem pokonywania
przestrzeni międzygwiezdnych, to takie statki kolonizacyjne powinny "zacumować" w
obszarze Układu Słonecznego, spełniającym określone warunki: dopływ energii, łatwy
dostęp do surowców i wody. W naszym systemie planetarnym warunki takie istnieją w
skupisku planetoid... Planetoidy krążą wokół Słońca w obszarze między orbitami
naszych zewnętrznych sąsiadów, Marsa i Jowisza. Jest to wiele tysięcy małych planetek
albo asteroid, czyli ciał przypominających gwiazdy. Przypuszczalnie jest to materiał
pozostały z czasów powstawania Układu Słonecznego, z którego nie powstała planeta.
Ale właśnie tu można się spodziewać znacznych zasobów surowcowych, przede
wszystkim metali. Dzięki niewielkim rozmiarom tych ciał (na ogół o średnicy kilku,
niektóre nawet kilkuset kilometrów) eksploatacja metali byłaby bardzo prosta.
Dla pozaziemskich kolonii kosmicznych byłoby to wręcz idealne miejsce do
zakotwiczenia. Prócz surowców miałyby tu do dyspozycji energię słoneczną, Wodę
można by łatwo sprowadzić z czap polarnych Marsa lub lodowych księżyców Jowisza.
Papagiannis wierzy, że takie pozaziemskie społeczeństwa musiały już dawno osiągnąć
statyczne stadium istnienia, bo proces kolonizacji odbył się przypuszczalnie przed
milionami czy nawet miliardami lat. Stąd ich przemiany były zapewne bardzo rzadkie, a
czas, subiektywnie patrząc, upływał znacznie wolniej niż w naszym zagonionym świecie.
Papagiannis: "Ziemia była dla nich zapewne bardzo nieciekawym nośnikiem
prymitywnego życia, wartym zachowania jedynie ze względu na studia ewolucyjne czy
jako zoo. Ale w ostatnim stuleciu nastąpiły rewolucyjne zmiany. Łączność radiowa,
samoloty, bomby atomowe, satelity, wyprawy na inne planety - działań tych nie mogą
nie zauważyć" [10]. Innymi słowy, przynajmniej od czasu, gdy poznaliśmy energię
jądrową i dzięki temu, przynajmniej teoretycznie, jesteśmy w stanie zagrozić im atakiem
nuklearnym, nie mogą nas dłużej ignorować. Papagiannis: "Dlatego można sobie
wyobrazić, że wobec tej nagłej eksplozji technologicznej zachowują jeszcze rezerwę i
próbują rozstrzygnąć, czy reprezentujemy jakiś rodzaj choroby kosmicznej, którą należy
zniszczyć, zanim się rozprzestrzeni, czy może jesteśmy młokosami rokującymi jakieś
nadzieje, którym powinno się pomóc w przystąpieniu do już istniejącego społeczeństwa
galaktycznego. Myślę, że nasze teraźniejsze postępowanie powinno dać sposobność do
uświadomienia sobie obu tych konsekwencji" [10].
Amerykański fizyk, dr Robert Freitas, przedstawił w 1983 roku międzynarodowy plan
poszukiwania śladów inteligencji pozaziemskiej w Układzie Słonecznym. Projekt ten,
nazwany SETA (Search for Extraterrestrial Artifacts, czyli poszukiwanie artefaktów
pozaziemskich), powinien rozpocząć się na przykład od planetoid lub od punktów
Lagrangea w układzie Ziemia-Księżyc lub Ziemia-Słońce. Tu znosi się wzajemnie
grawitacja tych ciał niebieskich i tu mogą stacjonować stacje bezzałogowe, które od
stuleci lub dłużej obserwują wszystkie wydarzenia na Ziemi i przekazują je
przedstawicielom obcych cywilizacji, niezależnie, czy znajdują się oni obecnie w
Układzie Słonecznym w międzygwiezdnych arkach kolonizacyjnych, czy na którejś z
odległych gwiazd stałych. W marcu 1986 roku europejska sonda kosmiczna Giotto
przeleciała po raz pierwszy przez ogon komety Halleya i przekazała na Ziemię zdjęcia
jądra komety. Tymczasem planuje się wysłanie następnej sondy, Giotto II, która ma się
dopasować do kursu komety i towarzyszyć jej przez jakiś czas. Podobne pojazdy
kosmiczne mogłyby na przykład zbliżyć się do punktu Lagrangea i sprawdzić, czy nie
kryją się tam sondy pozaziemskich cywilizacji. Na lata dziewięćdziesiąte planuje się
wyprawę ku planetoidom. Czekamy z niecierpliwością na rezultaty tego przedsięwzięcia.
Jeśli chodzi o poszukiwania cywilizacji pozaziemskich, nadal jesteśmy na początku. Nie
wiemy, czy UFO mają z nimi jakiś związek. Istnieją przecież inne hipotezy: UFO to
pojazdy z przyszłości, pojazdy z innych wymiarów czy wszechświatów równoległych.
Może to być materialna projekcja jakiejś wyższej inteligencji z Universum lub z innego
poziomu istnienia. Może są to także projekcje zbiorowej podświadomości ludzkości. Tak
naprawdę nic jeszcze nie wiadomo. Brakuje danych empirycznych, faktów, dowodów.
Już od lat pięćdziesiątych kompetentni przedstawiciele rządów różnych krajów
lekceważyli i wyśmiewali UFO albo w tajemnicy pracowali nad rozwiązaniem tego
problemu. W obu przypadkach oszukiwano nas, opinię publiczną i obiektywną naukę.
Rozpowszechniając błędne informacje uniemożliwiono znalezienie zadowalającego
rozwiązania.
Ufologię pozostawiono do dziś inicjatywie poszczególnych naukowców i nienaukowców.
Szczególnie wśród tych ostatnich jest, niestety, pełno różnych grup, grupek, a także
samotnych "badaczy", którzy w swoich "badaniach" niezbyt przejmują się stroną
naukową i z badania UFO chcieliby zrobić nie wiadomo co. Znaczącą rolę grają dla nich
aspekty religijne i pseudoreligijne. Chcieliby nam obwieścić, że UFO to wysłańcy Boga,
pojazdy aniołów czy innych duchowo wysoko rozwiniętych cywilizacji pozaziemskich,
chcących uratować ludzi (czy paru "wybrańców") przed zbliżającym się końcem świata -
Sąd Ostateczny jako kosmiczna przygoda! Z drugiej strony są tacy, którzy uważają to
wszystko za dzieło mocy piekielnych: "Jesteśmy zdania, że szatan i jego demony mają
związek z tymi niezwykłymi fenomenami. Wierzymy także, że ich działalność ma wiele
wspólnego z nadchodzącym końcem świata. Z biblijnego punktu widzenia zwiększona
aktywność szatana wcale nas nie dziwi" [11]. A więc zalecają: "wierzący chrześcijanie
nie muszą się bać, gdy w toku badań zajmiemy się działalnością demonów, ale warto
trzymać swą fantazję w ryzach" [11]. Jest to rada, której można tylko przyklasnąć (i
której przestrzegać powinni także cytowani autorzy), bo właśnie w dziedzinie UFO,
podobnie jak w paleoastronautyce i parapsychologii, publikuje się niekiedy tak wierutne
brednie, że krytyczny czytelnik czy obserwator może tylko z politowaniem pokiwać
głową. Potrzeba nam obiektywnego podejścia bez uprzedzeń i bez pseudoreligijnych
zapatrywań na to całkiem realne zjawisko.
Jednym z najpoważniejszych i z pewnością najbardziej znanych w świecie badaczy
UFO był chicagowski astronom, prof. J. Allen Hynek. Niegdyś zatrudniony w
realizowanym przez siły powietrzne USA Project Bluebook, który miał wyjaśnić naturę
zjawiska UFO, porzucił po kilku latach tg pracę z powodu uprawianego tam kupczenia
tajemnicami oraz polityki dezinformowania opinii publicznej. Do swojej nagłej śmierci w
kwietniu 1986 roku kierował instytutem Center for UFO-Studies w Evanston, Illinois.
Jako pierwszy sklasyfikował przed paru laty spotkania z UFO. Jego klasyfikacja jest
akceptowana do dziś. Zgodnie z nią obserwacje nieznanych obiektów latających można
podzielić na trzy kategorie:
1) spotkania pierwszego stopnia: obserwacja UFO, który nie pozostawia śladów ani nie
widać załogi (najczęstszy przypadek);
2) spotkania drugiego stopnia: obserwowane UFO pozostawia fizyczne ślady, np. ślady
lądowania, ślady promieniowania, ślady na roślinach, zwierzętach i ludziach (na
przykład oparzenia);
3) spotkania trzeciego stopnia: obserwacja UFO i jego załogi, nawiązanie przez załogę
kontaktu z obserwatorem czy obserwatorami, ewentualne uprowadzenie do obiektu,
badanie i późniejsze uwolnienie obserwatora.
Spotkania pierwszego stopnia, jak nadmieniliśmy, są z pewnością najczęstsze ze
wszystkich obserwacji UFO i tu właśnie powstaje najwięcej błędnych interpretacji. Na
ogół widzi się tylko jakieś "jasne światło w oddali" lub jakiś "kosmiczny przedmiot"
między chmurami etc. Ale i w tej kategorii są informacje godne zaufania, obserwacje
ludzi, którzy doskonale znają się na zjawiskach zachodzących na niebie i są w stanie
rozstrzygnąć, czy jest to coś całkowicie "naturalnego", czy też coś niewytłumaczalnego.
Są to astronomowie, astronauci, piloci, kontrolerzy radarów, meteorolodzy. Jako
klasyczny przykład wymieniany jest tu prof. Clyde Tombaugh, astronom, który w 1930
roku odkrył planetę Pluton. 20 sierpnia 1949 roku Tombaugh obserwował wraz z żoną i
teściową geometryczną formację prostokątnych, żółtozielonych obiektów, przelatujących
powoli z północnego zachodu na południowy wschód nad Las Cruces w Meksyku.
Tombaugh: "Wątpię, czy to zjawisko było jakimś ziemskim odbiciem... Byłem tak
nieprzygotowany na tego rodzaju osobliwą obserwację, że skamieniałem ze zdziwienia"
[12]. Tombaugh pracował wtedy w doświadczalnej stacji rakietowej White Sand.
Następnie dodaje, że "nie mamy [tzn. Amerykanie - J. Fiebag] nic, co można by z tym
nawet porównać" [13]. Wzorcowe spotkanie pierwszego stopnia opisał Hynek.
Przypadek ten przeanalizowali i odłożyli ad acta jako "niezidentyfikowany" pracownicy
Project Bluebook. Głównym świadkiem był dyrektor szkoły, a także kilka towarzyszących
mu osób. Jechali oni dwoma samochodami. "Zupełnie niespodziewanie zauważyłem za
skałą jakieś światło i pomyślałem, że to jeden z tych starych samolotów zboczył z kursu i
awaryjnie ląduje na polu. To pierwsze przyszło mi na myśl. I wtedy zza skały wyłonił się
ten niezwykły obiekt. Kształtem przypominał trochę stalowy hełm z czasów drugiej wojny
światowej" [14]. Dyrektor szkoły mimowolnie zahamował i zatrzymał samochód. "Nie
mogłem zrozumieć, dlaczego samolot miałby schodzić tu do lądowania. A ten ogromny,
oceniam, że dziewięćdziesięciometrowy obiekt wyłonił się zza skały i prawie w zupełnej
ciszy zatrzymał się nade mną na ułamek sekundy, jak przedmiot, który zmienia swój
kierunek. Potem odleciał ku lotnisku" [14]. Najbardziej zdziwiła go jasność obiektu:
"Dach samochodu wydawał się przepuszczać światło. Było niewiarygodnie jasno,
strasznie jasno, powtarzałem sobie. Spojrzałem na dłonie: wyglądały jak na zdjęciu
rentgenowskim" [14].
W dziejach spotkań z UFO wielokrotnie dochodziło do ścigania niezidentyfkowanych
obiektów przez pilotów z różnych krajów. Pierwszy taki przypadek zdarzył się 7 stycznia
1954 roku nad Kentucky, gdy amerykański pilot Thomas Mantell zginął, próbując
schwytać UFO [8]. Podobna historia, choć szczęśliwie zakończona dla pilota, wydarzyła
się w Chile. 16 grudnia 1979 roku nad północnochilijskim miastem Calama ujrzano
"ogromną ognistą kulę". Generał Benjamin Opazo Brull rozkazał czterem myśliwcom z
bazy sił powietrznych w Cerro Moreno wystartować do pościgu i zidentyfikowania
obiektu. Według danych radarowej kontroli lotów samoloty znajdowały się najpierw na
pułapie 5000 m. Ale UFO umknęło im, lecąc pionowo w górę. Obiekt stale utrzymywał
odległość około 1500-1700 metrów od ścigających. Nagle ruszył wprost na samolot
kapitana Luisa Lira Bustosa, który zrobił unik, przechodząc błyskawicznie w lot nurkowy.
Komandor Javir Pratt Corona kontynuował pościg. Zbliżywszy się do obiektu, ujrzał, że
jest to "ogromny trójkąt ze światłami na rogach". Inny pilot, Jose Fernandes Martin, był
wyraźnie zszokowany, bo nie mógł sobie wyobrazić, "żeby normalny obiekt latający w
kształcie ogromnego trójkąta mógł unosić się bez ruchu w powietrzu" [8]. Po kilku
minutach nieznany obiekt ponownie wzniósł się pionowo i oddalił na dwadzieścia
kilometrów od ścigających go myśliwców, a w końcu zniknął "w tajemniczy sposób", jak
wyraził się Pratt Corona.
Co ciekawe, w trakcie pościgu udało się zrobić zdjęcia nieznanego obiektu, a jedno z
nich zostało opublikowane. Widać na nim światła na rogach ogromnego trójkąta. 30
grudnia 1978 udało się, też z pokładu samolotu, sfilmować nad Nową Zelandią jakiś
obiekt. W związku z tym fizyk, dr Bruce Maccaabee, przeprowadził szczegółowe
dochodzenie, przeanalizował film i rozmawiał ze świadkami. Po zakończeniu tych
badań, w których uczestniczyli też jego koledzy i specjaliści-filmowcy, ustalił, że nie jest
to fałszerstwo, lecz że było to "prawdziwe UFO". Setki świadków z amerykańskich
stanów Kansas i Missouri widziały 17 listopada 1980 roku ogromny obiekt latający, który
przez ponad cztery godziny krążył po niebie. Także i ten obiekt opisano jako trójkąt
wielkości boiska do piłki nożnej. Miał jedno światło białe i dwa czerwone "jakby
reflektory". Roger Benett, jeden z licznych świadków, słyszał "ciche brzęczenie" w
momencie przelotu obiektu nad nim. "Na krótko przed zniknięciem obiektu w chmurach
wypuścił on jednocześnie około sześciu mniejszych obiektów". Inni świadkowie, jak Rick
Hull i Buddy Hannafort, dojrzeli okna "jakby kabiny". 23 grudnia 1981 roku dwaj
policjanci w amerykańskim stanie Kentucky widzieli całą flotyllę nieznanych obiektów
latających. Frank Chinn i John Cooper śledzili za pomocą lornetki "eskadrę sześciu
obiektów" lecących jeden za drugim. "UFO lśniły, jakby były zrobione z jakiegoś
niezwykle świecącego materiału". Chinn porównał ten połysk do połysku oszlifowanego
diamentu: "Różnica polegała na tym, że na każdej płaszczyźnie zewnętrznej
umieszczony był jasny reflektor, świecący jaskrawym, białym światłem. A pośrodku
obiektu obracały się trzy błyszczące światła w kolorze zielonym, czerwonym i żółtym".
Cooper zaś uzupełnia: "Nie ma na to żadnego logicznego wyjaśnienia. Widziałem
wystarczająco dużo samolotów i helikopterów, by wiedzieć, że nie były to obiekty
latające, jakimi dysponujemy". Trzech innych policjantów, Karl Sicinski i jego dwaj
koledzy, widziało 25 listopada 1980 roku nad miastem Will County w stanie Kentucky
obiekt poruszający się na wysokości około 500 metrów. Zgodnie z ich zeznaniami leciał
on początkowo na południe, potem skierował się na wschód, a zaraz potem na północ.
W końcu zatrzymał się, zwrócony w kierunku południowo-wschodnim. Sicinski: "Był
potwornie duży i bardzo jasny. Miał kształt leżącej łzy, a otaczała go białoróżowa łuna".
Dzięki meldunkowi, który Sicinski przekazał drogą radiową do na posterunek, załogi
dwóch innych patroli też zauważyły obiekt. Zbliżyły się do niego z dwóch różnych stron.
Najbliżej obiektu był zapewne Sam Cucci: "Włączyłem szperacz, ale UFO zawrócił i
nagle zniknął, tak jakby ktoś zgasił światło". Takie nagłe znikanie obiektów - podobnie
jak nagłe pojawianie się -jest ich typową i często obserwowaną cechą. Zjawisko to jest
sprzeczne ze znanymi nam prawami fizyki i świadczy o tym, że mamy tu zapewne do
czynienia z demonstracją jakiejś zupełnie nam nie znanej technologii.
Innym, ciągle opisywanym zjawiskiem jest wysyłanie różnych rodzajów promieniowania,
przede wszystkim światła widzialnego. W nocy z 29 na 30 listopada 1983 na niebie nad
Ras-al-Kheima (Zjednoczone Emiraty Arabskie) zaobserwowano obiekt, z którego w
kierunku Ziemi wybiegały silne, pomarańczowe promienie. Naoczni świadkowie
opowiadali, że obiekt latający był widoczny przez dwie godziny i "wysyłał po dwa
promienie świetlne w niezmiennej kolejności. Za każdym razem światło było silne przez
minutę, potem znowu słabe i znów silne itd." Podczas emisji światła obiekt się nie
poruszał. Według rządowej gazety syryjskiej "Teshreen" zjawisko to obserwowało
kilkaset osób. Nad ranem 30 stycznia 1985 roku załoga i wielu pasażerów radzieckiego
samolotu pasażerskiego TU 134A widziało na nocnym niebie "wielką, błyszczącą
gwiazdę". Według moskiewskiej gazety związkowej "Trud" i niemieckiej agencji
prasowej DPA obiekt został dostrzeżony przez załogę o godzinie 4.10. Samolot odbywał
lot Tbilisi--Rostów-Tallin na wysokości około 10 000 metrów. Według kapitana obiekt
początkowo unosił się jakieś 30-40 km nad ziemią wysyłając wąski promień światła w jej
stronę. Promień ten nad powierzchnią ziemi rozszerzał się, tworząc stożek. W tym
"zdumiewająco jasnym świetle" załoga widziała domy i ulice. Pilot Igor Czerkaszyn
zeznał do protokołu, że wiązka światła skierowała się nagle na samolot. Kabinę pilotów
zalało jaskrawe światło. Załoga widziała biały punkt świetlny otoczony kolorowymi
pierścieniami, który zamienił się "niespodziewanie w zieloną chmurę". Zaraz potem
obiekt błyskawicznie skierował się w stronę samolotu, przecinając jego kurs. Załodze
wydawało się teraz, że wygląda jak "chmura w kształcie samolotu". "Chmura"
eskortowała ich aż nad Estonię. Potem zniknęła. Relacje członków załogi i niektórych
pasażerów potwierdzone zostały zarówno przez pilotów maszyny lecącej z przeciwka,
jak i przez kontrolę naziemną, która na ekranach radarów widziała dziwne plamy koło
samolotu. Takie obserwacje UFO, wiążące się z emisją światła prowadzą nas, według
klasyfikacji Hynka, do tak zwanych spotkań drugiego stopnia, czyli obserwacji
nieznanych obiektów latających pozostawiających ślady, choćby były to ślady na ziemi
(np. ślady lądowania) lub w formie szkód, powstałych w wyniku najrozmaitszego
promieniowania. Taki właśnie spektakularny przypadek zdarzył się przed paru laty w
Związku Radzieckim.
20 września 1977 roku mieszkańcy Petrozawodska, stolicy Karelskiej Autonomicznej
Republiki Radzieckiej, widzieli około czwartej nad ranem na niebie coś
przypominającego wielką, świecącą meduzę, która zalała całe miasto morzem światła.
Niebo nad miastem było bezchmurne, jasność obiektu wielokrotnie przyćmiła jasność
gwiazd. UFO unosiło się nad domami przez około 12 minut i w końcu oddaliło w
kierunku jeziora Onega. O wydarzeniu "Prawda" doniosła 23 września 1978 roku, z
prawie rocznym opóźnieniem: "Nad Petrozawodskiem unosiła się >>gwiazda<<,
świecąca intensywnym blaskiem i przypominająca świecące koło z kłosów. Z kształtu
była podobna do meduzy. Zbliżała się powoli do Petrozawodska, zalewając przy tym
miasto intensywnym światłem. Były to tysiące wiązek świetlnych, sprawiających
wrażenie ulewnego deszczu. Po jakimś czasie promieniowanie ustało, świetlna meduza
ograniczyła swoją jasność i oddaliła się w stronę jeziora Onega. Na horyzoncie widać
było szare chmury i gdy zjawisko w nie weszło, powstało w nich kilka półkoli i małe koła
w kolorze czerwonaworóżowym. Zjawisko trwało dziesięć do dwunastu minut". Mikołaj
Miłow, korespondent agencji TASS, wkrótce przybył na miejsce zdarzenia i miał
sposobność zasięgnięcia dokładnych informacji. Pokazywano mu podziurawione
brukowce i szyby w oknach. Jego zdaniem w Petrozawodsku musiały się rozegrać
burzliwe sceny. Wiele osób uwierzyło w amerykański atak atomowy i było na krawędzi
załamania nerwowego. Miłow tak pisał o swoich rozmówcach, naocznych świadkach:
"Wyglądało, jakby nagle zachorowali. Sprawiali wrażenie rozstrojonych nerwowo". Jako
pierwsi spostrzegli tego ranka osobliwe zjawisko policjanci z Helsinek, stolicy Finlandii.
Zgodnie z ich raportem widzieli je pomiędzy godziną 3.06 a 3.10. Określili je jako "kulę
ze światła", przesuwającą się powoli na wschód, w stronę Związku Radzieckiego. Około
czwartej rano zjawisko dotarło do Petrozawodska nad jeziorem Onega. Jurij Gromow,
dyrektor stacji meteorologicznej w Petrozawodsku przyrównał promienie świetlne "do
małych złotych strzał". Powiedział też: "Nagle jakiś mały obiekt oddzielił się od zjawiska
świetlnego i poleciał ku ziemi. W tym czasie główny obiekt stopniowo przybrał formę
eliptycznego pierścienia, w środku bladoczerwonego, po bokach białego. Skierował się
na ławicę chmur nad jeziorem Onega, wypalił w nich czerwoną dziurę i zniknął w niej".
Fizyk i oceanograf Władimir Ażaża opisał swoje obserwacje w następujący sposób:
"Obiekt leciał nisko nad portem, następnie zatrzymał się nad stojącym na kotwicy
statkiem długości 142 m. Porównanie ze statkiem pozwoliło stwierdzić, że średnica UFO
wynosiła 104 metry. Gdy UFO oddalało się w stronę jeziora Onega, wielu kierowców
ruszyło za nim". Potem przez długi czas obiekt unosił się bez ruchu nad jeziorem.
Ażaża: "Po chwili jakiś mały obiekt oddzielił się od obiektu głównego. Leciał prosto w dół
i zniknął pod powierzchnią wody. W tym samym momencie obiekt główny ruszył i z
wielką szybkością zniknął w ławicy chmur". Konsekwencje, jakie według niego należy
wyciągnąć z zachowania obiektu, są nieuniknione. "Moim zdaniem nad
Petrozawodskiem widziano albo UFO, wysłannika wyższej inteligencji z załogą i
pasażerami, albo pole siłowe wywołane przez UFO". Innym naocznym świadkiem był
lekarz W. I. Mienkowoj. Którego o tak wczesnej porze wezwano do pacjenta: "Nagle
zobaczyliśmy tę osobliwą gwiazdę. Miała wiele, wiele promieni i całkowicie zakrywała
niebo. W końcu płomienista kula ruszyła w stronę gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy,
zmniejszając intensywność promieniowania. Światło tego obiektu było początkowo tak
jasne i przezroczyste, że bolały mnie oczy. Zjawisko trwało piętnaście minut". Co
ciekawe, w 1980 roku obserwowano we Francji bardzo podobne obiekty, które jednak
nie wysyłały zagadkowych promieni świetlnych. Łącznie trzy obiekty latające pojawiły się
nad paryskim przedmieściem Creteil. Opisano je jako "wielkie twory w kształcie gwiazd,
porównywalne trochę z jasnożółto połyskującymi jeżami". Inny obiekt wysyłał promienie
czerwone, żółte i zielone. Początkowo poruszał się powoli, a potem nagle się zatrzymał i
błyskawicznie obrócił wokół własnej osi. Wydarzenia nad Petrozawodskiem przebiegły
względnie spokojnie (pomijając podziurawione brukowce i powybijane szyby okien) w
porównaniu z innymi, które miały miejsce w Indiach 17 marca 1979 roku. UFO
spowodowało tam prawdziwą katastrofę, która kosztowała życie 28 ludzi. Początkowo
mówiono oficjalnie, że tornado spustoszyło jedno z przedmieść New Delhi. Ale badania,
przeprowadzone przez fizyka, prof. Swdesha Kumara Trikha z uniwersytetu w New
Delhi, świadczą o czymś zupełnie innym. Jego zdaniem zniszczenie domów, połamanie
masztów telegraficznych i drzew, zranienie i zabicie wielu ludzi są następstwem lotu
koszącego jakiegoś UFO i jego radioaktywnych spalin. Liczni świadkowie, wśród nich na
przykład prof. Dr Shatrughan Skhula (też z uniwersytetu w New Delhi), obserwowali
pomarańczowy, świecący obiekt w kształcie kuli, który przemieszczał się nad
miejscowością zygzakowatym kursem zmieniając wysokość. Trikha wykonał badania,
które wykazały, że radioaktywność w miejscu katastrofy wzrosła o 55%. Ten
radioaktywny ślad odkryto wzdłuż najbardziej zniszczonego, wąskiego dwumilowego
pasa. Na podstawie swoich badań Swdesh Trikha odrzuca wszystkie wyjaśnienia
przyrodnicze: "Moim zdaniem zostało to spowodowane przez nisko lecące UFO,
napędzane energią jądrową". Bezpośrednio po katastrofie rząd zamknął ten obszar i
zabronił dziennikarzom fotografowania zwłok i zniszczonych domów. Zresztą zwłoki
natychmiast spalono. Nie zawsze podobne zdarzenia muszą kosztować życie ludzkie.
Podany przykład jest wyjątkiem i należy go traktować jako osobliwość. Jednak dosyć
często poszczególni świadkowie ulegają poparzeniom. W końcu czerwca 1980 roku
"Dziennik Argentyński", ukazujący się w Buenos Aires, doniósł o spotkaniu z UFO
pewnego robotnika rolnego z prowincji Santa Fe. Angel German Moressi z Arequito
szedł do pracy na swoim polu, gdy zauważył, że jest śledzony przez jakiś jaskrawo
świecący obiekt latający. Obiekt ten zbliżał się do niego, ale Moressi nie był zdolny do
ucieczki. Bijący z obiektu żar stał się w końcu tak silny, że Moressi stracił przytomność i
upadł na ziemię. Gdy doszedł do siebie, stwierdził, że ma rozległe oparzeliny na
ramionach i udał się do szpitala w Arequito. 26 czerwca lekarze ze szpitala wydali
komunikat w jego sprawie. Moressi miał oparzenia w pięciu miejscach na prawym
przedramieniu i w okolicy lędźwiowej. Oparzeliny liczyły po trzy centymetry średnicy,
miały kolor ochry i występowały na nich pęcherzyki. Po tygodniowym leczeniu nie uległy
żadnej zmianie, a Moressi jeszcze długo później uskarżał się na ciągłe bóle głowy.
Oparzenia podobne do silnych oparzeń słonecznych były następstwem obserwacji UFO,
prowadzonej przez elektryka, Jerryego McAllistera z Anderson w Południowej Karolinie,
w nocy na 11 września 1980 roku. O 4.20 wyrwał go ze snu dziwny warkot,
przypominający "furkotanie kręcących się śmigieł". Wyjrzał przez okno i zobaczył
spowitą jasnym światłem tarczę, o średnicy około dwudziestu metrów, wysoką na dwa
piętra, mającą w środku rząd okien. Tarcza unosiła się tuż nad czubkami jodłowego
zagajnika. Światło tarczy zalało całą okolicę, w pokoju było jasno jak w dzień. McAllister:
"Zrobiona była z ciemnoszarego metalu. Obracała się zgodnie z ruchem wskazówek
zegara". Oprócz McAllistera obiekt widziało także czterech policjantów w dwóch
samochodach patrolowych. Mike Burton, zastępca szeryfa z Anderson: "Obserwowałem
UFO przez półtorej godziny, zanim w końcu zniknęło na północnym wschodzie. Nie ma
dla tego żadnego ziemskiego wyjaśnienia." Później ustalono, że McAllister doznał
oparzeń twarzy. Przez cztery dni cierpiał na silne bóle głowy i ciągłe dzwonienie w
uszach. W miejscu pojawienia się UFO policja stwierdziła skrajne zwiększenie
radioaktywności. Publikacje odrzucające istnienie UFO często stosują argument,
żenigdy dotychczas nie udało się odnaleźć i zanalizować żadnych materialnych
elementów UFO. To prawda, że przypuszczalnie do dziś żaden nieznany obiekt latający
nie wpadł w ręce żadnego rządu na ziemi. (Świadomie używam tu słowa
"przypuszczalnie", bo relacje o przypadku z Roswell z lat pięćdziesiątych nie są wcale
wyssane z palca. Rozbite UFO znaleziono tam podobno na pustyni w Arizonie [15].) Z
drugiej strony wydaje się jednak, że istnieją przynajmniej pojedyncze elementy,
wyrzucone lub zgubione przez UFO. Zostały one odnalezione, a nawet poddane
analizie. Jeden z takich przypadków zdarzył się w Brazylii. Pewnego letniego wieczoru w
1983 roku małżeństwo Freitas widziało, że około dwudziestu metrów nad ich domem w
Macae unosił się owalny obiekt, promieniujący błękitnym światłem. Po mniej więcej
godzinie cały dom spowiła niebieskawa mgła. Słychać było dźwięki przypominające
wybuchy ogni sztucznych. Następnie obiekt przesunął się nad sąsiedni dom i dwójka
świadków ujrzała, jak pozornie płonące części spadają do ich i do sąsiedniego ogrodu.
Gasły natychmiast po zetknięciu z ziemią. Policja zaalarmowana przez małżeństwo
oddała elementy do analizy. Rzecznik prasowy policji Milton Belgas oświadczył:
"Przeprowadzono wiele badań. Materiał ten jest nam zupełnie nie znany. Jeżeli jest
pochodzenia ziemskiego, to nie został dotąd odkryty". Części badano w Instytucie
Kryminologii w Rio de Janeiro. Według rzecznika policji były to trzy cylindryczne
przedmioty długości kilku centymetrów. Podczas upadku wypaliły dwie dziury w trawie
ogrodów i jedną w dachu sąsiedniego domu. Podobne wypadki były już znane
wcześniej. Z pewnością świadczą najdobitniej, że UFO, niezależnie od ich pochodzenia,
to obiekty materialne, nie zaś złudzenia optyczne, halucynacje, niejasne wytwory
wyobraźni czy inne bzdury tego rodzaju. Potwierdzają to także relacje ze spotkań
trzeciego stopnia, jakie zdarzały się na całej kuli ziemskiej, relacje ludzi, którzy spotkali
się z załogami nieznanych obiektów latających.
Spotkania z UFO trzeciego stopnia
Szczególnie w latach pigćdziesiątych stał się głośny osobliwy "gatunek" obserwatorów
UFO: tak zwani "kontaktowcy". Twierdzili oni - zwłaszcza George Adamsky, Fry,
Villanueva i inni - że utrzymują stały kontakt z Wenusjanami, Marsjanami, z
"kosmicznymi ludźmi" z Jowisza, Saturna, Lirana i Plutona i że są zapraszani na Księżyc
(po jego drugiej stronie znajdowały się rzekomo lasy i morza) i na inne planety, itd. My
jednak wiemy, od czasu misji amerykańskich i radzieckich sond kosmicznych, że ani na
Marsie, ani na Wenus, ani na innych planetach nie ma inteligentnego życia (nie można
całkowicie wykluczyć ewentualności istnienia prymitywnych organizmów na Marsie lub
Tytanie, księżycu Saturna). W ten sposób fantastyczne opisy kontaktowców okazały się
zupełnie bezpodstawne. Ale czy dlatego wszystkie relacje o spotkaniach z załogami
UFO należałoby między bajki włożyć? Na pewno nie. W ostatnich latach znanych jest
kilka przypadków, które wytrzymują wszelkie badania i których nie można zwyczajnie
pominąć. Coś takiego zdarzyło się w pobliżu wsi Pietuszki pod Moskwą. Aleksander
Norin, strażnik i pracownik leśny, podczas obchodu lasu w pobliżu radzieckiej stolicy
zauważył nagle jakiś pomarańczowoczerwony obiekt, stojący na leśnej polanie, a obok
dwie poruszające się istoty. Miały około jednego metra wzrostu, szerokie bary i
sprawiały wrażenie muskularnych. Całe ich ciała i głowy zakrywały ściśle przylegające
czarne ubrania. Tam, gdzie Norin spodziewał się ujrzeć oczy, okrycie miało szparę.
Język, którym się posługiwali, przypominał pracownikowi leśnictwa świergot ptaków.
Gdy dwójka zauważyła mężczyznę, zawróciła do swojego pojazdu, który zaraz się
wzniósł i zniknął w jaskrawej błyskawicy. Inny przypadek, który początkowo wyglądał na
całkiem zwykłe spotkanie drugiego stopnia, doprowadzi nas do jeszcze innego wariantu
bezpośrednich kontaktów ludzi i załóg UFO. Ukazujący się w Lantanie w USA "Weekly
World News" pisał 4 listopada 1980 roku: "Pewien mężczyzna, jego żona, dzieci i siostra
zostali sterroryzowani przez UFO po przejęciu kontroli nad ich samochodem. Osłupiała
rodzina nijak nie może doliczyć się godziny z życia. Ten niewiarygodny przypadek
wywarł ogromne wrażenie na Johnie Mannie i jego rodzinie. Do dziś dręczą ich ciągłe
zmory senne, związane z tym niewyjaśnionym spotkaniem. John opowiada, że jadąc
około północy w okolicy Stanford-in-the-Vale w Anglii, siedział wraz z siostrą Frances
Farrow na przednim siedzeniu samochodu, a żona Gloria oraz dzieci, Natasza i Tania, z
tyłu. Nagle, jak opowiada, na niebie ukazało się promieniujące białe światło. Zaczął
żartować z żoną na temat UFO. Następnie jakiś czarny obiekt zasłonił Księżyc i dał się
słyszeć głośny dźwięk. Zatrzymał samochód i wysiadł sprawdzić, co się dzieje.
Dokładnie nad sobą ujrzał ogromne UFO. Wskoczył z powrotem do wozu i ruszył.
Zauważył jednak, że coś przejęło kontrolę nad pojazdem. Wieziono ich dziwną drogą
przez tajemniczą okolicę, aż w końcu przybyli do domu. Spojrzawszy na zegarek,
stwierdzili, że przejazd krótkiego odcinka drogi trwał w niewytłumaczalny sposób o
godzinę dłużej niż powinien. Tylko na pierwszy rzut oka wydaje się, że było to spotkanie
drugiego stopnia. W rzeczywistości relacja ta zawiera opis pewnego symptomu, który w
znamienny sposób wskazuje na szczególny wariant spotkań z UFO: na time-Iapsing,
czyli wzięcie do UFO.
Pierwsza relacja z uprowadzenia pochodzi z 1961 roku. Właśnie wtedy, 19 września,
podczas nocnej jazdy odludną wiejską drogą w Kanadzie małżeństwo Hillów zostało
zatrzymane przez UFO. Małe istoty podobne do ludzi zabrały ich do obiektu i poddały
bolesnym chwilami badaniom. Po dwóch godzinach zostali wypuszczeni, ale nie mogli
sobie przypomnieć, co działo się przez te dwie godziny. Oboje pamiętali tylko lądujący,
promieniście jasny obiekt i fakt, że zginęło im sto dwadzieścia minut z życia. Dopiero po
latach, gdy Barney Hill zaczął cierpieć na wrzody żołądka, które powstały w wyniku
doznanych przeżyć, oboje zdecydowali się udać do lekarza. Ten skierował ich do
psychiatry doświadczonego w stosowaniu hipnozy. Dopiero tu, podczas regresji
hipnotycznych, polegających na powrocie w przeszłość pod wpływem hipnozy, udało
się złamać blokadę mentalną i przywrócić doznane przeżycia świadomości obojga
małżonków.
:Przypadek Hillów to z pewnością jedno z najbardziej znanych zdarzeń tego typu [8],
zrezygnuję więc ze szczegółowego opisu. Ale nie jest to jedyny taki przypadek! Dzięki
jego opublikowaniu zgłaszają się, zwłaszcza ostatnio, na całym świecie ludzie, którym
kiedyś przydarzyło się coś szczególnego którym "brakuje czasu", niekiedy wielu godzin,
którzy przez całe lata cierpią z tego powodu. I co zastanawiające, przeprowadzane
przez specjalistów hipnotyzerów regresje wykazują niemal identyczny przebieg
wypadków: uprowadzenie do UFO, badanie na jego pokładzie i późniejsze uwolnienie,
połączone z założeniem mentalnej blokady na wspomnienia o zdarzeniu. Jeden z
najnowszych takich przypadków opisano w czasopiśmie Esotera z sierpnia 1983 roku.
Trzy Angielki: Viv Hayward (27 lat), Valerie Walters (26 lat) i Rosemary Hawkins (27 lat)
po poddaniu się hipnozie, przeprowadzanej przez różnych lekarzy oddzielnie dla każdej
z nich zgodnie oświadczyły, że zostały porwane do UFO. Kobiety te znajdowały się
około 2.30 rano na drodze A5 na zachód od Birmingham, gdy zauważyły nad sobą jakiś
obiekt latający, świecący białoczerwonym światłem. Viv Hayward, która prowadziła
samochód, nacisnęła pedał gazu, ale silnik zgasł. Od tej chwili kobietom brakuje
dwudziestu minut. Dopiero pod wpływem hipnozy przypomniały sobie i zgodnie opisały,
że zostały zabrane do obiektu i zbadane przez małe istoty o wzroście około 1,20 m.
Podobną przygodę przeżył 28 czerwca 1980 roku dwudziestojednoletni brazylijski
strażnik Antonio Ferreira. Podczas obchodu dużej budowy o trzeciej w nocy zobaczył z
odległości około siedemdziesięciu metrów jakiś "dziwny przedmiot", który powoli osiadał
na ziemi. Ferreira podszedł do obiektu i ujrzał dwie małe, mniej więcej metrowe
postacie, które wysiadły z pojazdu. Jedna z nich skierowała na niego "skrzynkę", z.
której z której strzelił czerwony płomień i sparaliżował Fereirę. "Istoty te miały na sobie
coś w rodzaju obcisłych, błyszczących dresów sportowych, które pokrywały ich ciała
razem z głowami. Na dresach umieszczony był mały symbol - krzyż w okręgu. Jakaś
niewidoczna siła uniosła Ferreirę i umieściła w pojeździe. Także tu wszystko było
spowite czerwonawym światłem, oświetlającym metalicznie lśniące wyposażenie
wnętrza. Z pewnością ten mały obiekt był swego rodzaju pojazdem dostawczym, bo po
pewnym czasie Ferreirę przeprowadzono do innego, większego obiektu. Czekało tu na
niego dziesięć do dwunastu małych istot. Jak wspomina Ferreira, miały wielkie oczy i
nieproporcjonalnie duże głowy. Posługiwały się językiem, którego nie rozumiał. W
jednym z pomieszczeń, do którego go zaprowadzono, musiał usiąść i poddać się
bolesnym badaniom. Dopiero około 5.30,czyli w dwie i pół godziny po pierwszym
kontakcie z załogą UFO, pozostawiono go w pobliżu budowy. Na skórze miał ślady po
licznych nakłuciach i dziwne, czarne punkty, których pochodzenia nie mogli ustalić
badający go lekarze. Inspektor policji, Jose Zanvello, któremu zlecono śledztwo w tej
sprawie, odkrył w miejscu wskazanym przez strażnika jako miejsce lądowania kolisty
odcisk o wypalonych krawędziach. Okoliczne druty kolczaste wykazywały niezwykły
stopień namagnesowania. Inny strażnik widział tej nocy w pobliżu budowy, dokładnie o
2.30, "jakby kulę ognistą". Aż do połowy lat siedemdziesiątych znano jedynie takie
przypadki utraty ciągłości czasu, w których ludzi (jak małżeństwo Hillów) zatrzymywano
gdzieś na odludnej drodze, uprowadzano i wypuszczano. Ale powyższe zdarzenie
stanowi zupełnie inny wariant, który jest równie fascynujący, co przerażający. Ludzi
zabiera się po prostu z mieszkań, domów i miejsc pracy podczas wykonywania
codziennych prac czy podczas snu. Taki właśnie typowy i dokładnie przebadany
przypadek opisują Raymund Fowler [16] i Scott D. Rogo [17]. Wszystko zaczęło się 25
stycznia 1967 roku w domu pani Betty Andreasson w amerykańskim stanie
Massachusetts, w którym mieszkała wspólnie z dziećmi i teściem (mąż zginął w
wypadku samochodowym). Pierwszy zobaczył obcych teść. Byli mali i przypominali mu
"księżycowych ludzików" oraz "maski na święto Halloween". Stali przed domem pod
oknem. Gdy wszedł do bawialni, żeby powiedzieć o tym synowej, zarówno on, jak i
pozostali, zostali nagle sparaliżowani. Nie mogli się poruszyć. Po przyjściu do siebie
stwierdzili utratę pewnego czasu. W ciągu następnych miesięcy Betty Andreasson i jej
najstarsza córka zaczęły sobie stopniowo przypominać różne sprawy związane z tym
styczniowym wieczorem, W końcu w 1977 roku poddały się hipnozie. Przypomniały
sobie wtedy obcych - małe, szaroskóre istoty z dużymi głowami bez włosów. Mimo to
emanował z nich "pokój". Telepatycznie zaczęli oddziaływać na panią Andreasson. Jej
pierwszą reakcją było spytanie przybyszów, czy nie mogłaby im zaproponować czegoś
do jedzenia. Następnym wspomnieniem było zabranie jej pod eskortą do obiektu
latającego, który wylądował w pobliżu domu. Tu poddano ją bardzo dokładnemu
badaniu fizycznemu i najwyraźniej także psychicznemu, Podczas badania leżała na
płaskim stole, a nad sobą widziała bardzo jaskrawą lampę, wręcz zalewającą ją
światłem. W trakcie badania do pępka wprowadzono jej długą, srebrzystą igłę (coś
podobnego znane jest z innych przypadków, choćby Betty Hill) i podobny instrument do
nosa. Następnie musiała przeżyć jakieś wizjonerskie sceny. W końcu ją wypuszczono,
nakazując hipnotycznie, aby o wszystkim zapomniała. Ale na tym spotkania pani
Andreasson z UFO wcale się nie skończyły. Kilka lat później znów stała się obiektem
zainteresowania obcych, ale o tym opowiemy w następnym rozdziale. W swojej książce
[18] Budd Hopkins przedstawia wiele takich i podobnych przypadków. Interesującym
przykładem wydaje się przeżycie Howarda Richa. Pewnego wieczoru latem 1979 roku
odwiedził swą matkę w Toms River w stanie New Jersey, a potem około jedenastej
wieczór oglądał jeszcze jakiś film w telewizji. Niespodziewanie cały pokój zalała fala
niebieskiego światła. Rich odniósł wrażenie, że światło nie płynie zza okien, ale
promieniuje gdzieś ze środka pomieszczenia. "Wszystko trwało około trzech do czterech
sekund i gdy się zakończyło, miałem porządnego stracha. Coś okropnie mnie
przestraszyło".
Rich przypomina sobie, że poszedł do sypialni, wziął naładowany pistolet i wyszedł
przed dom. Nie zauważył nic podejrzanego, postanowił więc pójść spać. Ale dopiero po
kilku godzinach uspokoił się na tyle, aby na krótko zasnąć. Nic mu się nie śniło.
Początkowo Rich oceniał czas trwania swego wyjścia na dwór tylko na kilka minut. Ale
uporczywe wypytywanie go przez Hopkinsa wykazało, że po powrocie do bawialni w
telewizji nadawano już inny film. Było więc możliwe, że upłynęło więcej czasu, niż sądził
Rich. Przeprowadzona przez psychologa, panią dr. A. Clamar, regresja hipnotyczna
dała zaskakujące wyniki. Pierwszym niezwykłym zjawiskiem zauważonym przez Richa
było niebieskie światło, które na kilka sekund rozjaśniło pokój. Zdarzenie to, mimo że
było nieszkodliwe, bardzo go przestraszyło: "Myślę, że wyrażenie >>przeczucie pełne
obaw<< pasuje tu najlepiej. Może uroiłem to sobie, ale w jakiś sposób wszystko wokół
mnie stało się nagle ciemne i bardzo ciche". Potem wziął pistolet i wyszedł przed drzwi.
"Rozejrzałem się, czując na zewnątrz jakieś niebezpieczeństwo. Czułem je całym
ciałem, było wszechobecne. Byłem przekonany, że na zewnątrz coś się na mnie
czai." I wtedy za drzewami pobliskiego lasku ujrzał jasne światło. "Upuszczam pistolet.
Wiem, że go po prostu upuszczam. Prawie nie mogę się ruszać i w jakiś sposób czuję,
że ktoś tam jest... Patrzą na mnie..." Rich widzi ciemne postacie idące w jego stronę. W
dalszym ciągu nie może się ruszyć. Potem poczuł, że leci w stronę jasnego światła,
eskortowany przez ciemne istoty. "Ci ludzie chcą, żebym razem z nimi wszedł do tej
ciemnej, okrągłej chmury, z której płynie światło. To nie może być prawda, to tylko sen...
To tylko..." Ale to nie tylko sen. Rich jest wprowadzony do obiektu. Próbuje coś
powiedzieć do postaci, ale one nie rozumieją go albo nie chcą rozumieć. Musi położyć
się na stole, uczucie strachu i niepewności znika. "Czuję się bardzo dobrze. Teraz
wszystko jest w porządku, ci ludzie to przyjaciele." Rich opisuje, że istoty były raczej
małe (około jednego metra wzrostu), o długich ramionach i zimnej skórze. Także na nim
przeprowadza się badania. Po obudzeniu się nazajutrz odkrywa w łóżku wiele małych
plamek krwi. Od tej nocy cierpi na trudne do wyjaśnienia bóle żołądka. Bolą go też
ramiona i gardło. We wszystkich tych miejscach wprowadzono do jego ciała długie igły
lub sondy. Możliwe, że pobrano próbki tkanek. Relacje z podobnych wydarzeń są
ostatnio coraz częstsze. I jeszcze coś uderza w związku z nimi. Wielu z porwanych już
we wczesnym dzieciństwie lub w młodości przeżyło spotkanie trzeciego stopnia i wydaje
się, że drugie zdarzenie jest czymś w rodzaju "badania kontrolnego". Dopiero dzięki
zastosowaniu regresji hipnotycznej poznano związki przyczynowe między nie
wyjaśnionym zdarzeniem z dzieciństwa a późniejszym spotkaniem z UFO. Hopkins
stwierdza [18], że dzieci porywano najczęściej podczas zabaw na dworze. "Opisy
zdarzeń kończyły się prawie zawsze tak samo. Dzieci nagle spostrzegały przed sobą
kilka dziwnych istot w obcisłych, srebrzystych ubraniach. Po chwili istoty znikały tak
samo szybko, jak się pojawiały. W ilu przypadkach wystąpiła przerwa w czasie, z której
nikt sobie nie zdawał sprawy? Ale przede wszystkim, do czego dzieci były potrzebne?"
Interesujące pytanie, na które dotąd nie znaleziono zadowalającej odpowiedzi. Z wielu
takich przypadków wynika, że pod wpływem hipnozy świadkowie przypominają sobie,
jak podczas drugiego kontaktu wydobyto im z nosa lub innej części ciała jakiś
przedmiot, coś jakby sondę. Z pewnością umieszczono go tam przed laty. Być może
istoty te traktują nas w taki sam sposób, jak my niektóre dzikie zwierzęta, którym
zakłada się automatyczne nadajniki w celu kontroli ich zwyczajów. Może tak, może nie...
Ale być może posuniemy się do przodu, gdy pod tym właśnie kątem jeszcze raz
zbadamy wydarzenie sprzed siedemdziesięciu lat. Wtedy właśnie trójka małych dzieci
nawiązała kontakt z dziwnymi istotami, które zaskoczyły je podczas zabawy. Także
wtedy widziano świetliste chmury i jasne światła. Także wtedy ponad siedemdziesiąt
tysięcy przerażonych ludzi obserwowało poruszającą się, wirującą tarczę. W 1917 roku
wzięto tę tarczę za słońce, które, jak się zdawało, opuściło swoje miejsce na niebie.
"Chmurę" wzięto za symbol nieba, a istoty za anioła i Matkę Boską. A dzisiaj? Dzisiaj
dysponujemy relacjami o incydentach, jakie zdarzały się na całym świecie. Niektóre z
nich wykazują ogromne podobieństwo do zdarzeń w Fatimie. Uwzględniając ten punkt
widzenia, można chyba powiedzieć, że nadszedł czas, aby ponownie zastanowić się
nad wydarzeniami z 1917 roku?
3. Porównanie
Każda wysoko rozwinięta technologia niczym nie różni się od magii.
Arthur C, Clarke
Kulty cargo
Gdy w XVI wieku Hiszpanie wylądowali na wybrzeżu Meksyku i bez wysiłku podbili
potężne państwo Azteków, pomogła im pewna okoliczność, na którą zapewne prawie
nie liczyli: Indianie widzieli w nich bogów czy półbogów, wysłanników Quetzalcoatla,
który niegdyś odleciał do swojej gwiezdnej ojczyzny. Konie, na których jeździli, zbroje
błyszczące srebrem, nieznane rodzaje broni i ogromne "domy", na których przybyli zza
oceanu - wszystko to było dla tubylców tak obce i przytłaczające, że siłą rzeczy musieli
dojść do wniosku, że są to istoty boskie, bogowie lub przynajmniej ich wysłannicy. Mamy
tu do czynienia z pewnym, wciąż powtarzającym się w dziejach zjawiskiem (także w
naszych czasach!), polegającym na kontakcie kultury rozwiniętej ze stosunkowo nie
rozwiniętą. To dziwne zachowanie jako pierwszy zauważył Krzysztof Kolumb. "Witali
nas, jakbyśmy przybyli z nieba" - napisał w dzienniku pokładowym po zejściu na ląd na
jednej z Wysp Bahama. Sir Francis Drake spotykał się z tym samym w latach 1577-
1580, gdy dobijał do zachodnich wybrzeży dzisiejszych Stanów Zjednoczonych.
"Indianie podchodzili tylko w dużych gromadach, uzbrojeni w strzały i łuki. Nie byli
jednak nastawieni wojowniczo, ich zachwyt budziły raczej liczne nowe i nieznane
przedmioty i nie myśleli o walce, ale czcili nas jak istoty nieziemskie...Próbowaliśmy im
wytłumaczyć, że nie jesteśmy bogami, ale zwykłymi śmiertelnikami, którzy muszą jeść i
pić, aby przeżyć. Nie udało nam się wszakże odwieść ich od tych przesądów..." [19].
Kapitan James Cook został na Tahiti uznany za powracającego boga Rongo, który
kiedyś opuścił wyspę na "statku z chmur". Odkrywca Walter Raleigh spotkał się z w
Wirginii triumfalnym przyjęciem. Cabral, portugalski zdobywca Brazylii, został przyjęty
podobnie. Francuski kapitan Jean Ribault kazał w 1565 roku ustawić na Florydzie
kolumnę z herbem państwa. Po niewielu latach kolumna ta stała się centralnym
obiektem kultu tubylców. Ozdobili ją girlandami i składali pod nią ofiary. Ale podobne
wydarzenia mają miejsce także dziś. W latach dwudziestych naszego stulecia
przyrodnik Frank Hurley stwierdzil ze zdumieniem, że mieszkańcy Nowej Gwinei oddają
cześć boską nie tylko jemu, ale także jego wodnopłatowi. Co wieczór na dziobie jego
maszyny składali w ofierze świnię. Gdy inni biali w 1943 roku po raz pierwszy dostali się
w góry Nowej Gwinei, zauważyli ze zdumieniem, że tamtejsi tubylcy mieli długie
"anteny" z kijów bambusowych, "druty" z włókien roślinnych, "izolatory" z liści bambusa i
"mikrofony" z drewna. Później okazało się, że ich zwiadowcy obserwowali
amerykańskich żołnierzy z pewnej odległej bazy sił powietrznych i w ten sposób chcieli
wywołać "niebiańskie ptaki", aby im też przyniosły prezenty. Tubylcy urządzili prawdziwe
widmowe lądowisko, na którym ich starszyzna z utęsknieniem czekała co wieczór na
przybycie "białych bogów". Najbardziej kuriozalny przypadek takiego osobliwego
zachowania wydarzył się na małej wyspie Tanna na południowym Pacyfiku. Do dziś
otacza się tam czcią boga zwanego John Frum. Wyspiarze noszą tatuaże z literami USA
i uważają Amerykę za ziemię obiecaną, skąd John Frum kiedyś powróci i obficie ich
wynagrodzi. Już wiadomo, że John Frum był zapewne amerykańskim żołnierzem, który
prawdopodobnie przez krótki czas przebywał na wyspie w latach dwudziestych.
Opowiadał wyspiarzom o swojej ojczyźnie, o zwyczajach i zdobyczach cywilizacji, co
wieczór pokazywał im proste triki techniczne. Leczył najprostszymi metodami, ale dla
tubylców graniczyło to z cudem. Potem wrócił do domu. Na wyspie zaś w kilka
dziesięcioleci awansował na boga całej wyspiarskiej kultury. Jak relikwie przechowuje
się kilka monet, dwa banknoty, hełm i fotografię Johna Fruma. Ówczesny wódz
plemienia, któremu później John Frum ukazał się we śnie, jest obecnie czczony jako
wielki prorok. W małym kościółku w głównej wsi obok obrazu Jezusa znajduje się też
fotografia amerykańskich astronautów na Księżycu, którym oczywiście składa się kwiaty
w ofierze. Przedstawiciele plemienia siedzą wciąż na plaży, czekając na powrót Johna
Fruma, który pewnego dnia przybędzie z Ameryki przez morze i poprowadzi ich do raju.
Ulrich Dopatka [20] i Erich von Daniken [21] opisali szereg tak zwanych kultów cargo.
Słowo cargo pochodzi z angielskiego i znaczy tyle, co towar. Określa się nim religijne
formy zachowania ludzi prymitywnych, którzy przedmioty cywilizacji technicznej otaczają
boskim kultem. W 1926 roku miało miejsce w Nowej Gwinei symptomatyczne
zdarzenie. Wiele lat później tak wspominał je jeden z tubylców: "Byłem jeszcze
dzieckiem. Ojciec zabrał mnie na polowanie i wtedy zobaczyliśmy pierwszego białego
człowieka. Śmiertelnie się przestraszyłem i zacząłem płakać. Skąd się tu wziął? Z nieba
czy z rzeki? Byliśmy zupełnie zdezorientowani". Inny tubylec powiedział: "W naszej wsi
rozniosła się wieść, że przyszły do nas błyskawice. Uważaliśmy tych białych za
błyskawice z nieba. Niektórzy mówili, że to nasi przodkowie, którzy powrócili z krainy
zmarłych". Gdy trochę później w tej samej okolicy wylądował pierwszy samolot,
zapanował zupełny chaos. Pewna stara kobieta opowiadała, jak podczas lądowania
"wielkiego ptaka" wszyscy rzucili się na ziemię i ukryli twarze. Następnie uciekli i
pochowali się. Niektórzy obejmowali się, krzycząc ze strachu. "Wpadliśmy w panikę, bo
nie wiedzieliśmy, co się dzieje". Z czasem tubylcy przestali się tak bać, ale mieli dziwny
szacunek do białych i ich urządzeń technicznych. Badaczom niepostrzeżenie udało się
przemycić do tubylczych chat magnetofony i nagrać rozmowy. W ten sposób
dowiedziano się, że wyspiarze oddawali wielką cześć "potężnemu ptakowi". który
przyniósł im liczne prezenty. Urządzeniom technicznym nadaje się w takim przypadku
nazwy przejęte z własnego prymitywnego języka. Są to porównania do rzeczy znanych.
Pierwszy samolot, który wylądował na Papui, został nazwany "diabłem, który zleciał na
dół". Parowóz stał się dla Indian "ognistym rumakiem", a druty telegrafu "śpiewającymi
drutami". Do dziś Apacze określają części samochodowe pojęciami z anatomii
człowieka: "oczy" to reflektory, "jelita" to silnik i tak dalej. Obcy przybysze szybko zostają
bogami: mieszkańcy Wysp Banksa wzięli białych za "boga Quata i jego braci, którzy
wyszli z łodzi", a na Nowej Gwinei biali stali się bogiem Manseren Koreri itd. Podobne
przykłady moglibyśmy w zasadzie mnożyć bez końca. Pokazują one typowe zachowania
człowieka, spotykającego się z całkowicie dominującą, niezrozumiałą kulturą i
technologią. Najtrafniej scharakteryzował je Arthur C. Clarke: "Każda wysoko rozwinięta
technologia niczym nie różni się od magii". Wszystkie zdobycze naszych czasów byłyby
dla ludzi z minionych stuleci "cudami", sprawami "nadprzyrodzonymi" i magią.
Najzwyklejsza żarówka. Najprostsza lodówka, radio i telewizor, nie mówiąc o
fotokomórce otwierającej drzwi, o różnych pojazdach, samolotach itd. - wszystko to
musiałoby· sprawiać magiczne, całkowicie niepojęte i niewyobrażalne wrażenie,
szczególnie wtedy, gdy kontakt trwał stosunkowo krótko, a ludzie ci nie mieli możliwości
żadnego zrozumienia tego, co zobaczyli. Ale nie powinniśmy mieć z tego powodu
uczucia wyższości. Tak samo, jak ludzie XII wieku nie rozumieliby· naszych zdobyczy
techniki, tak i my nie bylibyśmy w stanie pojąć technologii XXV lub XXX wieku.
Oczywiście zakładając ciągły rozwój w tej dziedzinie. Także dla nas istniejący wtedy
stan rzeczy· musiałby· się wydać niewytłumaczalny, magiczny, a może nawet w jakimś
stopniu "boski". Ale oddawanie się "teoretyzowaniu" nie jest konieczne. Ludzie
współcześni, gdy zostaną skonfrontowani ze znacznie wyprzedzającą ich technologią,
istotnie reagują w taki właśnie sposób. Choć może się to wydawać dziwne, ale
spotkania z UFO, przynajmniej w pierwszej fazie tego niespodziewanego,
przytłaczającego zdarzenia, są przez wielu obserwatorów interpretowane religijnie.
Przykładem takiego zachowania jest następujący przypadek. 29 grudnia 1980 roku
pięćdziesięciosiedmioletnia Vicky Landrum, jej wnuk Colby i przyjaciółka Betty Cash
jechali wieczorem samotną drogą w pobliżu Dayton w stanie Teksas. Nagle zauważyli
nad sobą jaskrawo świecący obiekt, który unosił się na wysokości około 30 metrów,
początkowo nad wierzchołkami drzew, a następnie przed nimi nad jezdnią. W trakcie
regresji hipnotycznej nie dowiedziano się o niczym, co świadczyłoby o spotkaniu
trzeciego stopnia, ale Vicky Landrum opisała obiekt tak samo, jak jej wnuk i przyjaciółka:
miał kształt diamentu. "Jest większy od wieży ciśnień. Wydaje z siebie jakieś gwizdy,
przeciągłe pip... pip... pip". Od obiektu bucha gorąco. Betty Cash wyskoczyła z
samochodu krzycząc: "Spalimy· się, moje oczy, moje oczy, spali mi oczy!" Vicky
Landrum udało się wciągnąć ją z powrotem. Potem obiekt zniknął. Po godzinie u całej
trójki wystąpiły objawy typowe dla oparzeń i skażeń radioaktywnych: pęcherze na ciele,
biegunka, utrata całych kosmyków włosów, guzy na skórze, obrzęk twarzy. Dla nas
interesująca jest pierwsza reakcja Vicky Landrum, którą opisał Warren Stacy. , Pierwszą
reakcją tej głęboko religijnej kobiety było przekonanie, że była świadkiem powrotu
Jezusa Chrystusa. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć tę ziejącą płomieniami wizję, która
rozegrała się przed jej oczami? >>Nie bój się - powtarzała wciąż do wnuka. - To Jezus
przyszedł do nas z nieba... nic nam nie zrobi<<" [22). Oto właśnie takie zjawisko.
Pomylenie przytłaczającej technologii z wyobrażeniami natury religijnej. Dopiero gdy·
okaże się, że nie jest to wcale mistyczne objawienie Boga, zdarzenie to traktuje się jako
coś rzeczywistego. Przypisuje się je wtedy jakiejś odmiennej, ale także
niezrozumiałej technice. Jest to jeden z przypadków natychmiastowej interpretacji
religijnej przeżyć związanych z UFO. Innym wariantem jest mistyfikacja późniejsza.
Przykładem może tu być przypadek Betty Andreasson (por. rozdział 2, Spotkania z
UFO), która jest dziś zdania, że ci, którzy ją uprowadzili, byli wysłańcami Boga.
Podobnie zachowuje się Mona Stafford, która razem ze swymi przyjaciółkami Luise
Smith i Elaine
Thomas została uprowadzona do UFO 6 stycznia 1976 roku. Na drodze między
Stanford a Liberty w stanie Kentucky zobaczyły one nad sobą gigantyczny pojazd
wielkości boiska piłkarskiego, zakończony białym wierzchołkiem w kształcie kopuły.
Poniżej ujrzały rząd różnokolorowych świateł. Nagle straciły kontrolę nad samochodem,
który jechał dalej jakby sam z prędkością 150 km na godzinę. W pewnej chwili oczy
zaczęły im łzawić, a głowy przeszył nieznośny, kłujący ból. Potem w pamięci brak im
półtorej godziny. Podczas regresji hipnotycznej ustalono, że w tym czasie zostały wzięte
na pokład obiektu. "Obcy mieli 1,20-1,35 m wzrostu. Na głowie nosili coś podobnego do
kapturów. Ciała mieli okryte". Tak pod hipnozą opisała ich Luise Smith. I w innych
szczegółach istoty te przypominały postaci spotykane przez większość osób,
stykających się z UFO: "Widać było tylko ich straszne, bardzo ciemne oczy i ręce
podobne do rozpostartego skrzydła ptaka. Były szare. Jeszcze dziś widzę przed sobą te
oczy - były takie duże i pomagały". Także w tym przypadku przeprowadzono znane
nam już, częściowo bardzo bolesne badania. Kobiety położono na stole, oblano ciepłym,
śliskim płynem, pod którego wpływem odniosły wrażenie, że się duszą. Gdy zastygł,
brutalnie ściągnięto go jak plaster. Badanym wykręcano ręce i nogi, z pewnością w celu
sprawdzenia wytrzymałości ludzkich członków na obciążenie. Każdej z nich wbito coś w
kark i rzeczywiście wszystkie trzy miały w tym miejscu małą ranę. Dzisiaj Mona Stafford
jest przekonana, że w rzeczywistości miała do czynienia z istotami niebiańskimi, z
aniołami. Wobec opisanych powyżej tortur taka opinia jest dla mnie wręcz absurdalna.
W kilka tygodni później Mona Stafford przeżyła drugie spotkanie, które ma związek z
pierwszym i które przebiegło zupełnie inaczej. Leżała w domu na tapczanie słuchając
radia, gdy usłyszała głos dochodzący jakby z niej samej i rozkazujący jej się obrócić.
Zobaczyła stojącego za nią jednego z obcych. Był spowity promienistym blaskiem. Tym
razem miał rudozłote włosy i brodę. Istota nakazała jej spojrzeć sobie w oczy.
Mona Stafford: "Do dziś bardzo dobrze pamiętam, jak próbowałam podejść do telefonu
ale jakaś siła nie dawała mi tego zrobić. Nie sądzę, żebym się bała przybysza. Już nie
wiem, czy w ogóle wtedy myślałam". Istota nie spuszczała z niej oczu i zanim zniknęła,
powiedziała: "Buree, duch jest jeszcze głodny". Co ciekawe istota miała na sobie coś w
rodzaju błyszczącej peleryny i wyglądała "jak z czasów biblijnych". Właśnie dlatego
Mona Stattford doszła do wniosku, że ma przed sobą anioła: "Miał lśniące ubranie
przypominające togę. Wyglądało, jakby świeciło na nim słońce. Ubranie było z materiału
lśniącego bardziej niż wszystkie materiały, jakie znamy. Jego włosy, a także wszystko
na nim, płonęło" [25). Gdybyśmy założyli, że chodziło tu rzeczywiście o wysłańców
Boga, aniołów lub inne niebiańskie postacie, to trudno pojąć, dlaczego mieliby oni na
zlecenie wszechwiedzącego przecież Boga przeprowadzać na swoich ofiarach tak
bolesne badania, dlaczego mieliby latać przez atmosferę ku Ziemi w pojazdach jakiejś
cywilizacji zdecydowanie ma- terialnej i dysponującej wysoko rozwiniętą techniką i
dlaczego mieliby przekazywać swoim przerażonym partnerom tak niezrozumiałe zdania,
jak "Buree, duch jest jeszcze głodny". Nie, z pewnością chodzi tu o coś zupełnie
innego. Istotne wydają się tu dwie sprawy. Pierwsza to fakt, że nawet w naszym
stechnicyzowanym świecie kontakty z UFO mogą być przez ludzi głęboko wierzących
interpretowane religijnie. Druga to wniosek nasuwający się na podstawie opisanego
przypadku, że załogi UFO, szczególnie przy spotkaniach trzeciego stopnia, chcą
całkiem świadomie przekonać uprowadzonych przez siebie ludzi o religijnym
charakterze zdarzenia. Trudno powiedzieć, dlaczego tak jest. Może jest to próba
pomocy porwanym w zrozumieniu tego, co byłoby dla nich trudne do zrozumienia.
Możliwe jest jednak również, że pod religijną maską celowo ukrywane są prawdziwe
zamiary i właściwe pochodzenie przybyszów. Ale ten obraz nie powinien nas skierować
na fałszywy trop. Religijna interpretacja przeżyć jest z pewnością wyjątkiem. Mimo
wszystko uważam za istotne ukazanie tego ważnego aspektu, bo mógł odegrać
decydującą rolę w innym przypadku: w Fatimie w 1917 roku.
Napój i jedzenie
Objawienia fatimskie umożliwiają nam porównanie zaobserwowanych tam zjawisk ze
współczesnymi nam zdarzeniami. Za zajście, inicjujące dalsze wydarzenia, możemy
przyjąć objawienie "anioła".Istotną rolę gra tu też komunia święta, którą dzieci przyjęły
podczas trzeciego a zarazem ostatniego spotkania z "aniołem". Przyjrzyjmy się jeszcze
raz środowisku, w którym wzrastała Lucia, Jacinta i Francisco. Od małego
wychowywane religijnie, codziennie odmawiały różaniec, nim jeszcze nastały
wydarzenia 1916 roku. Należały do surowej wspólnoty katolickiej, a anioły, diabły, Matka
Boska i cała niebiańska hierarchia były dla nich tak samo oczywiste i niewątpliwe, jak
owce, które wypasały, i kamienie, po których biegały na pastwisku. Postacią "anioła",
którego dzieci widziały łącznie trzy razy, zajmiemy się jeszcze dokładniej. Podczas
trzeciego spotkania u stóp wzgórza Cabeco wizja trzymała w dłoniach kielich i hostię. Z
hostii do kielicha kapały "krople krwi". Potem "anioł" ukląkł a kielich i hostia unosiły się w
powietrzu. Również dzieciom kazał uklęknąć i trzy razy powtórzyć: "Przenajświętsza
Trójco: Ojcze, Synu i Duchu Święty. Wielbię was z głębi duszy i ofiaruję wam
drogocenne Ciało, Krew, Duszę i Boskość naszego Pana, Jezusa Chrystusa, obecnego
we wszystkich tabernakulach na całym świecie, jako zadośćuczynienie za wszystkie
zniewagi, które go obrażały. Przez nieskończone zasługi Najświętszego Serca i
wstawiennictwo Niepokalanego Serca Marii błagam o nawrócenie nieszczęsnych
grzeszników".
Następnie postać podnosi się i przekazuje Lucii hostię, a Jacincie i Francisco kielich ze
słowami: "Weźcie Ciało i Krew Chrystusa, tak strasznie znieważane przez
niewdzięcznych ludzi. Pokutujcie za ich grzechy i pocieszajcie Boga". Ponownie klęka i
zaczyna po raz kolejny: "Przenajświętsza Trójco..." Potem znika. Odejście świetlistej
postaci nie było dla dzieci końcem tego zdarzenia. Castelbranco pisał: "Dzieci trwały w
swej modlitewnej postawie i nieustannie powtarzały modlitwę, łącząc ze sobą modlitwy
posłyszane podczas pierwszego i ostatniego objawienia. Niezwykle głęboko skupione,
zatapiały się w modlitwie i nie zwracały uwagi na otoczenie. A gdy godzinami modliły się
w grocie, owieczki ich pasły się grzecznie, jakby chronione niewidzialną ręką" [5]. Lucia
tak pisała w 1942 roku o godzinach po przyjęciu komunii świętej: "Zniewoleni przez
otaczającą nas niezwykłą potęgę, we wszystkim naśladowaliśmy anioła. Tak jak on
klękaliśmy na ziemi i powtarzaliśmy modlitwę, którą odmawiał dla nas. Wrażenie
obecności Boga było tak silne, że całkowicie nas wypełniało i prawie unicestwiało". Na
długi czas dzieci jakby zatraciły zmysły. Także później działanie komunii osłabło. Lucia:
"Przez cały dzień zachowywaliśmy się jakby napędzani tą niezwykłą mocą, która
całkowicie zapanowała nad nami. Pokój i radość, które odczuwaliśmy, były wielkie, ale
całkowicie wewnętrzne. Duszę wziął całkowicie w swe władanie Bóg". Spotkanie to
wywołało jeszcze jeden efekt: "Wielka była też cielesna słabość, która nas krępowała.
Francisco krzyczał: ” >>Lubię widzieć anioła, ale najgorsze jest to, że nie jestem już w
stanie nic robić. Nie mogę już biegać, nie wiem, co mi jest<<". Obok "wielkiego,
fzycznego wycieńczenia" [4], pojawiła się też chyba pewna utrata ciągłości czasu. Lucia
przypomina sobie, że kilka dni po trzecim objawieniu "anioła" Francisco spytał ją: "Anioł
dał ci komunię świętą, ale co potem dał mnie i Jacincie?" Chłopiec najwyraźniej stracił
wtedy pamięć i dopiero po przypomnieniu mu przez siostrę faktycznego stanu rzeczy,
zawołał: "Teraz rozumiem! Czułem, że Bóg był we mnie, ale nie wiedziałem w jaki
sposób" [6]. Na chwilową utratę poczucia czasu wskazuje jeszcze jeden szczegół
opisywany w pracach o Fatimie. Barthas: "Francisco pierwszy przyszedł do siebie i
przypomniał sobie o ziemskiej rzeczywistości. Nadszedł wieczór, trzeba było wracać do
domu" [4]. Od spotkania z "aniołem" minęło już zapewne wiele godzin, z czego dzieci
zupełnie nie zdawały sobie sprawy. Doszły do siebie dopiero, gdy zrobiło się ciemno i
chłodno. Opinia autorów prac o Fatimie na temat tego zjawiska wydaje mi się
interesująca.
Na przykład Wegener i Lichy napisali: "Anioł wprowadził dzieci w zupełnie nowy świat.
Zewnętrznie były jak dotąd pastuszkami. Bawiły się, śpiewały, różniąc się niewiele od
innych dzieci" [6]. Ale "tajemnicze światło" nadal świeciło w ich duszach i kazało im
widzieć wszystko innym wzrokiem. W niezatarty sposób świetlista postać "anioła"
wywarła na nich swój wpływ: "Módlcie się, składajcie ofiary - słyszały ciągle w skalnej
grocie Cabeco i w cieniu dębów i oliwek, gdzie spokojnie wypasały owce. Godzinami
klęczały nisko pochylone nad ziemią obok cichej studni w ogrodzie" [6]. Tak długo, aż
"padaliśmy ze zmęczenia", jak napisała Lucia. Najwyraźniej (także tu autorzy prac o
Fatimie są zgodni) wizyty "anioła" i przyjęcie komunii świętej miały na celu
przygotowanie późniejszych objawień Marii: "Wizje >>anioła<< nauczyły przyszłych
zwiastunów Marii modlenia się z płomienną żarliwością, modlenia się za tych, którzy
tego nie czynią, i pokutowania za tych, którzy nie mają ani wiary, ani miłości. Tak jak
niegdyś objawienia Archanioła Michała rozbudziły miłość ojczyzny w Joannie dArc i
rozwinęły w niej cnotę i odwagę, tak wizje te spowodowały, że wszystkie myśli dzieci
zostały skierowane na wielką sprawę Niepokalanego Serca Maryi" [4]. Uprzytomnijmy
sobie jeszcze raz po kolei, jakie efekty wywarło na dzieciach przyjęcie "komunii":
- były "jakby pozbawione zmysłów";
- były "całkowicie wypełnione obecnością Boga", a nawet "prawie unicestwione"
- opanowałajejakaś "nadnaturalna siła", kierująca ich działaniami;
- "siła" ta nakazywała im stale powtarzać modlitwy i działania;
- odczuwały przy tym jakiś "wewnętrzny spokój";
- godzinami po tym zdarzeniu odczuwały "fizyczne wycieńczenie";
- sugestywnie stale "brzmi w ich uszach" wezwanie do modlitwy i poświęcenia. Dzieci
modliły się tak długo, aż przewracały się ze zmęczenia;
- stałe wewnętrzne nastawienie sprawiło, że "wszystkie myśli" zostały nakierowane
wyłącznie na "Niepokalane Serce Maryi", tzn. na przyszłe zdarzenia. Oznaczało w
rzeczywistości ograniczenie świadomości i postrzegania rzeczywistości.
Uwzględniając te wszystkie punkty, nietrudno stwierdzić (przynajmniej temu, kto
podchodzi do tych spraw bez uprzedzeń), co stało się z dziećmi. Działanie komunii
odpowiada niemal we wszystkich szczegółach wrażeniom, obserwowanym po przyjęciu
określonych narkotyków i środków odurzających. Ze względu na częściowe
podobieństwo objawów trudno dziś stwierdzić, który ze środków znanych dzisiejszej
medycynie został zastosowany w Fatimie. Poza tym, jak wiemy, podano je tylko raz,
podczas gdy normalnie do podtrzymania określonych, zmienionych stanów świadomości
konieczne jest regularne podawanie stale zwiększanej dawki. Przypuszczalnie była to
albo kombinacja znanych środków odurzających, albo narkotyk nam nie znany. To
ostatnie wydaje mi się najbliższe prawdy, bo całe zjawisko nie jest z pewnością
pochodzenia ziemskiego.
Ale i znane nam narkotyki mogą wywołać większość opisanych objawów. Na przykład
Wagner w następujący sposób opisuje narkotyk sporządzany z meksykańskich grzybów
teonanacatl czy psylocybin: "W trakcie odurzenia psylocybiną dochodzi do rozkładu
trójwymiarowej, codziennej rzeczywistości. Uczucie obezwładniającej miłości, radości i
religijności panuje nad rozwojem wydarzeń" [23]. W związku z tym Wagner przytacza
eksperyment, który parę lat temu przeprowadzono na Uniwersytecie Harvarda. Podano
wtedy studentom psylocybinę przed piątkowym nabożeństwem. Gdy objawy odurzenia
ustąpiły po około pięciu godzinach, spytano młodych kobiet i mężczyzn o wrażenia.
Wszyscy opowiadali o wizjonerskich przeżyciach, podobnych do przeżyć opisywanych
przez średniowiecznych mistyków. Wagner: "Szczególnie silne było przeżywanie
jedności, tzn. jednostka staje się całością, względność - absolutem, podmiot - obiektem,
ja - tobą, a człowiek - boskością" [23]. Jest to opisane już przez Lucię zjawisko
"zupełnego wypełnienia obecnością Boga". Podobne objawy występują po zażyciu
meskaliny, zawierającej pejotl a otrzymywanej z soku meskalu, kaktusa
meksykańskiego. Wagner: "Przebieg odurzenia jest silnie zależny od ilości przyjętej
meskaliny. 0,1 do 0,2 g powoduje zmiany wrażeń zmysłowych i uczucie błogości... W
większości przypadków euforia nabiera uroczystego charakteru" [23]. Uczucie szczęścia
odczuwane przez odurzonych jest trudne do opisania. Takie wyrażenia jak "wiosennie",
"swobodnie", "kosmicznie", "harmonijnie" nie wystarczają do oddania przeżyć. Przy
większej dawce (0,3 do 0,6 g) "przeżycia i wizje" są odbierane w oderwaniu od
własnego ja: "Traci się poczucie czasu, wolę i pamięć" [23]. A. Huxley tak opisał swoje
przeżycia po eksperymentalnym zażyciu meskaliny: "W niektórych przypadkach
dochodzi do postrzegania pozazmysłowego, niektórzy ludzie odkrywają piękno świata,
jakiego dotąd nie znali. Wielu innych poznaje wspaniałość, nieskończoną wartość i
nieskończoną pełnię znaczeń samego istnienia oraz danego wydarzenia, którego nie da
się opisać słowami. W ostatniej fazie utraty własnego ja dochodzi do mrocznego
poznania, że Wszechświat jest we wszystkim, a wszystko jest w istocie każdym.
Przypuszczalnie istota doczesna nie jest w stanie posunąć się dalej i zrozumieć
wszystkiego, co dzieje się gdzieś we Wszechświecie" [24].
Takie "mistyczne" przeżycia, rzekome doświadczanie Boga pod wpływem środków
odurzających, są z pewnością najbardziej znanymi i dominującymi momentami takich
stanów. Zjawisko to występuje nawet po zażyciu narkotyku uzyskanego z muchomora:
"Odurzony pada jak zabity na ziemię i zapada w głęboki sen. Właśnie sen jest tu
największą atrakcją. Pojawiają się najpiękniejsze, fantastyczne sny" [23). I w innym
miejscu: "Niektórzy mają też religijne i mitologiczne wizje. Wierzą, że sen pokazał im
przyszłość" [23]. Przy narkotykach uzyskiwanych z roślin rodziny psiankowatych, takich
jak mandragora, bieluń dziędzierzawa, lulek czarny i pokrzyk wilcza jagoda, występują
inne objawy, które jednak w znacznej mierze odpowiadają objawom zaobserwowanym u
dzieci. Kuriozalna wydaje się w tym kontekście relacja pewnego rzymskiego historyka o
toczącej się w w Azji Mniejszej wojnie między wojskami Antoniusza a Partami. W czasie
odwrotu stale pogarszało się zaopatrzenie w żywność i żołnierze musieli jeść zioła i
korzenie, rosnące na skraju drogi. A były wśród nich również bieluń i mandragora, gdyż
opisane przez Rzymian objawy są typowe dla obu tych roślin: "Każdy, kto zjadł trochę,
zapominał o wszystkim i niczego nie poznawał". Gdy zaś jeden z żołnierzy rzucił
kamieniem, "to zaraz setki innych zatrutych ziołami zaczynało go naśladować". W czasie
tej akcji doszło podobno do kilku wypadków śmiertelnych i wielu zranień. Wagner:
"Reakcje przy zatruciach zbiorowych są bardzo typowe. Jeśli ktoś zrobi coś
bezsensownego, zaraz inni go naśladują. Maszerują gęsiego lub tańczą po pokoju..." A
w innym miejscu: "Bezsensowny pęd do naśladownictwa i chwilowa utrata pamięci to
dalsze typowe cechy silnego zatrucia skopolaminą" [23].
Obok skłonności do naśladowania zachowań innych, przejawiającej się u dzieci z
Fatimy w formie ciągłego powtarzania modlitwy, także tu pojawiają się "wizje": "Jeszcze
zanim w pełni wystąpi tłumiące działanie skopolaminy, występują w stanie
półświadomości najrozmaitsze bajeczne halucynacje. Ich intensywność zależy od
dozowania i nastroju" [23]. Wiąże się z tym zmniejszenie aktywności napięcia mięśni i
ruchów perystaltycznych. Skutek: "Osoba poddana eksperymentowi ulega jedocześnie
osłabieniu..." [23]. Także i ten objaw znamy z opowieści trójki dzieci-wizjonerów. Jeśli
zaś chodzi o syntetycznie otrzymany narkotyk LSD-25, Wagner zwraca uwagę na
pewien aspekt, który i moim zdaniem jest chyba istotny dla wydarzeń w Fatimie:
"Narkotyk może wywołać do świadomości tylko to, co w człowieku istnieje w jakiejś
postaci. Bez wątpienia zostaje pobudzona fantazja, wzrasta umiejętność rozumienia
spraw tego świata, ale to niewiele da, jeśli nie uda się >>tego, co się ujrzało w stanie
odurzenia, zrealizować w życiu codziennym pracą i siłą woli<<" [23]. Dokładnie tak było
z dziećmi-wizjonerami. Z jednej strony były predysponowane do udziału w tych
zdarzeniach, to znaczy ich religijne wychowanie i całe środowisko już wcześniej
przygotowały je na religijne przyjęcie przeżyć powstałych po zażyciu narkotyku. Ale z
drugiej strony to, co zobaczyły, transponowały na świat rzeczywisty, to znaczy także w
stanie świadomości, spełniały nadal polecenia świetlistej postaci.
Mimo to wydaje mi się, że pojawił się jeden szczegół, którego nie możemy tłumaczyć
wyłącznie działaniem środka odurzającego. Wprawdzie nie wiemy dokładnie, jaki
narkotyk podano dzieciom, ale przypuszczalnie - wspominaliśmy już o tym - był to jakiś
nie znany nam środek, który łączył w działaniu wiele dotychczas zbadanych narkotyków.
Ponadto wydaje się, że mamy tu też do czynienia ze zjawiskiem, określanym przez
Wagnera w nawiązaniu do środków, uzyskiwanych z psiankowatych, jako "efekt
hipnotyczny" [23], czyli dużą podatnością odurzonego na hipnozę. Wagner: "Ten efekt
hipnotyczny wykorzystywano kiedyś w lecznictwie do czasowego uspokajania
rozszalałych i nie dających się okiełznać chorych psychicznie" [23]. Ale trójka dzieci nie
była ani chora psychicznie, ani nie szalała na wzgórzu Cabeco. Jednak właśnie ten
efekt wyraża i tłumaczy, w jaki sposób w ciągu tak długiego czasu (prawie rok) doszło
do tego, że dzieci nieustannie powtarzały modlitwy i słyszały "sugestywnie brzmiące w
uszach" nakazy "składania ofiar i modlitw". Prócz tego musimy wziąć pod uwagę, że
objawienia "anioła" nie można tłumaczyć tylko "obrazami wizji", powstałymi w wyniku
odurzenia. Już wcześniej dzieci widziały dwukrotnie świetlistą postać, widziały ją też
podczas trzeciego objawienia przed przyjęciem narkotyku. Najwyraźniej narkotyk,
podany przez "anioła" miał jedynie sprawić, aby dzieci były podatniejsze na wzywające
do ustawicznych modłów polecenia, sugestywne dzięki ich wielokrotnemu, dobitnemu
powtarzaniu. Czy potem, po zażyciu, przekazywano dzieciom dalsze instrukcje, nie
można ani potwierdzić, ani wykluczyć. Bezpośrednio po przyjęciu "komunii" dzieci
zapadły w stan, który nie pozwalał im dostrzegać otaczającego świata i prowadził do
czasowej utraty pamięci. Ale fakt, że i one po ustąpieniu stanu odurzenia dzień za
dniem tygodniami i miesiącami spełniały nakazy "anioła", pozwala myśleć o możliwości
instrukcji posthipnotycznej. Jest to wręcz typowe dla tego fenomenu.
W ten sposób wracamy do naszego przypuszczenia, że zdarzenia fatimskie były w
istocie spotkaniami z UFO. Gdyby tak było, to większość opisanych tam zjawisk można
by znaleźć w najnowszej historii UFO, a może i w dawnych przekazach. Dotyczy to
także podawania narkotyków. Dysponujemy relacjami z takich zdarzeń. Dwa przypadki
spotkań z UFO wydają mi się tu symptomatyczne i warto je pokrótce przedstawić. 10
maja 1969 roku w pobliżu Pedro Leopoldo w Brazylii żołnierz Jose Antonio da Silva
został wzięty na pokład UFO, a następnie uwolniony w Colatinie (też w Brazylii). Według
jego relacji załoga UFO "pozbawiła go możliwości poruszania się" i wzięła do obiektu.
Następnie "podano mu do wypicia jakiś zielonkawy i gorzki płyn" i "wypytywano o
warunki życia na Ziemi". Najwyraźniej środek ten był w tym przypadku rodzajem
"surowicy prawdy, dzięki któremu można było szybciej otrzymać wymagane informacje.
Inny przypadek opisali Judith i Alan Gansbergowie. 25 października 1974 roku Carl
Higdon polował w lasach Medicine Bow National Forrest w Wyoming. Dopisało mu
szczęście: łoś wyszedł mu na strzał. Higdon złożył się, wycelował i wypalił. Ale po 15
metrach kula upadła na ziemię, jakby straciła całą energię. Nie wierząc własnym oczom
Higdon podszedł do tego miejsca, a podniósłszy pocisk zauważył nagle za sobą dwie
istoty, które czekały na niego w cieniu zarośli. Gansbergowie: "Przywódca podał mu
pudełko z pięcioma kapsułkami i nakazał połknąć jedną". Higdonowi nie pozostało nic
innego, jak to zrobić. Po zażyciu kapsułki poczuł się "uwolniony", zdawało mu się, że się
unosi, i w tym stanie przeniosiono go do stojącego w pobliżu obiektu. Tam go zbadano,
ale obcy powiedzieli mu po chwili, że "nie jest tym, czego potrzebują" [25]. Mamy tu do
czynienia z objawami podobnymi do stanu odurzenia, które oderwały podobno Higdona
od rzeczywistości, z drugiej zaś strony skłoniły obcych do przeprowadzenia specjalnych
badań.
Takie stosowanie określonych narkotyków nie jest więc rzadkością podczas kontaktów z
UFO. Spotykamy się z nim wielokrotnie, także podczas analogicznych kontaktów przed
tysiącami lat. Przede wszystkim Stary Testament zawiera wiele takich relacji. Ponieważ
należy wyjść z założenia, że opisane tam "spotkania z Bogiem" nie były w większości
przypadków niczym innym, jak tylko zdarzeniami nazywanymi obecnie spotkaniami z
UFO [26, 27,19, 28], to można oczywiśie mówić o podawaniu pokarmu "niebiańskiego
pochodzenia pojedyńczym osobom czy grupom osób. Tak na przykład napisano, źe
anioł podał prorokowi Eliaszowi "prażony chleb" i "dzban z wodą", co umożliwiło mu
wędrówkę po pustyni przez czterdzieści dni i nocy. Prorok Ezechiel podczas pierwszego
"spotkania z Bogiem" otrzymał do zjedzenia "zwój księgi", po czym został zabrany na
pokład "chwały Pana" i był w stanie znieść psychicznie następujący potem lot. W
Księdze Ezdrasza, apokryflcznym tekście Starego Testamentu, znajduje się fragment,
mówiący o tym, że Ezdrasz i pięciu innych mężczyzn otrzymało kielich do wypicia:
"Otworzyłem wtedy usta i zobaczyłem kielich mi podany, napełniony jakby wodą, której
kolor był niczym ogień. Wziąłem go i wypiłem. Gdy wypiłem, moje serce przejrzało, moja
pierś nabrzmiała mądrością, moja dusza zachowała wspomnienia". Wszystkie te
przykłady świadczą o tym, że podanie pewnych narkotyków (każdorazowo
dostosowanych do zamierzonych doświadczeń) jest typowe dla schematu wielu spotkań
z UFO, a przyjęcie "komunii świętej", jak w przypadku trójki dzieci z Fatimy, nie jest
niczym niezwykłym. Pasuje nawet doskonale do mozaiki, którą w ostatnich latach
zaczęliśmy układać przy okazji pojawiania się UFO.
Trzeba tu uwzględnić jedno zjawisko. Wydaje się ono nie mieć nic wspólnego z
zażywaniem narkotyków, ale z drugiej strony jest typowe dla określonych spotkań
trzeciego stopnia. Jest to strach przed opowiedzeniem o zdarzeniu innym ludziom. Nie
chodzi tu o proste stwierdzenie: "Oni wcale nam nie uwierzą". W przypadku wielu
porwań do UFO o wiele częściej musiał to być bezpośredni zakaz mówienia o
wydarzeniu. Budd Hopkins pisał o tym: "W końcu należy wymienić trzeci czynnik. Moim
zdaniem istnieją wskazówki, że porywacze danych osób po zakończeniu eksperymentu
>>instalują<< im silne bariery psychiczne, zapobiegające przekazywaniu przez
>>ofiary<< innym osobom informacji o ich przeżyciach. Prawie każdy człowiek, którego
słuchałem, gdy pod hipnozą mówił o UFO, rozdrażniony i zdenerwowany wskazywał, że
nakazano mu zapomnieć o wszystkim i nic nie mówić innym ludziom" [18]. Wydaje mi
się, że właśnie taką barierę hipnotyczną założono trójce dzieci-wizjonerów już podczas
pierwszego objawienia anioła. Lucia: "Czuliśmy obecność Boga tak głęboko
wewnętrznie i tak żywo, że nie ważyliśmy się mówić o objawieniu". W innym miejscu
mówi jeszcze wyraźniej: "Łaska ta poruszyła tak bardzo nasze dusze, że byłoby prawie
niemożliwe powiedzieć o tym choć najmniejsze słowo". Ponieważ działo się tak, o czym
już wspominałem, po pierwszym objawieniu, można założyć, że także tutaj mamy do
czynienia z czasową utratą pamięci. Przypomnijmy sobie, co napisał Hopkins o
uprowadzeniach dzieci do UFO: "W ilu przypadkach nastąpiła przerwa w czasie, z której
nikt sobie nie zdawał sprawy? Ale przede wszystkim, do czego dzieci były potrzebne?"
[18] Później wrócimy jeszcze do kwestii, jak długo działały narkotyki podane podczas
ostatniego objawienia "anioła". Nie należy zapominać o nie uwzględnionym dotąd,
istotnym fakcie, że dzieciom podano nie to samo. Jacinta i Francisco pili z kielicha, Lucia
otrzymała od "anioła" "hostię". Zarówno napój, jak i chleb, zawierały składniki, które
wywołały te same objawy u całej trójki. Ale musi być jakaś przyczyna, że Lucia dostała
coś innego niż Jacinta i Francisco. Zobaczmy, czy taka przyczyna istniała...
Zjawiska
Poza aniołem i postacią Marii, widzianymi tylko przez trójkę dzieci, nastąpiły też
widzialne i uchwytne zjawiska, potwierdzone przez wielu, niekiedy przez tysiące
świadków. Zaliczamy do nich:
- wirującą "tarczę słoneczną";
- świetlną kulę;
- obłok nad dębem;
- zmiany temperatury i światła;
- zagadkowy deszcze "kwiatów";
- błyskawice, dźwięki przypominające grzmoty oraz inne odgłosy;
- poruszające się drzewko dębu.
Barthas pisał: "Każdy, kto próbował zagłębić się w misterium fatimskie, które otwiera tak
szerokie perspektywy i przedstawia zdarzenie o tak wielostronnym i owocnym
oddziaływaniu, powinien traktować cuda atmosferyczne i sam cud słońca tylko jako
zjawiska towarzyszące i dodatkową dekorację" [4]. Taka opinia może być ważna dla
teologa, takiego jak Barthas, ale w żadnym razie nie dla specjalisty w dziedzinie nauk
przyrodniczych. Przeciwnie - najpierw musi się on poświęcić badaniu zjawis
"dotykalnych", musi je sprawdzić, w miarę możliwości przeanalizować, dopiero potem
może formułować wnioski. Żadne, nawet tak interesujące "posłannictwo", nie może
przekazać informacji o istocie danego zdarzenia. Świadczą o niej jedynie objawy natury
fizycznej. Zacznijmy więc od opisanych przez Barthasa tak zwanych "cudów
atmosferycznych". Musimy zbadać, co się za nimi kryje i wtedy dopiero będziemy mogli
wyciągnąć wnioski związane z orędziem fatimskim, a nie odwrotnie! Barthas jednak
przyznaje: "Chciałbym też podkreślić, że >>znaki<< nie zostały jeszcze dokładnie i
wystarczająco krytycznie zbadane" [4].
Takie istotnie wrażenie pozostaje po przeczytaniu rozmaitych, wydawanych z
kościelnym przyzwoleniem, książek na temat Fatimy. Ich autorzy ukazują wydarzenia,
nie zadając sobie chyba pytania, o co naprawdę tam chodziło. Specjalnie poruszam tę
sprawę, bo chciałbym zwrócić uwagę, że użyte przeze mnie cytaty dotyczące zdarzeń w
Fatimie pochodzą bez wyjątku z publikacji wydanych z zezwoleniem Kościoła. Uważny
czytelnik bez wątpienia zada sobie w tym czy innym miejscu pytanie, jak to możliwe, że
pewne sądy o powyższych zjawiskach wciąż powracają w kolejnych publikacjach, a nikt
z autorów (ani czytelników!) nie ma najmniejszych choćby podejrzeń, że chodzi o coś
zupełnie innego, niż się powszechnie sądzi. Wnioski są niekiedy tak przekonujące, a
zgodność tak frapująca, że logiczne konsekwencje są zrozumiałe same przez się.
Prześledźmy to jednak w pewnej kolejności. Podczas piątego objawienia, 13 września
1917 roku, obecny był generalny wikariusz Leirii, monsignore Jean Quaresma i
towarzyszący mu ksiądz. Chcieli przyjrzeć się zdarzeniom. Relacja Quaresmy zawiera
wiele interesujących fragmentów, które przytaczają: Castelbranco [5], Barthas [4], a w
streszczeniach również Wegener i Lichy [6]. Quaresma na początku nadmienia, że
niebo było zupełnie bezchmurne, gdy spojrzenia ludzi skierowały się nagle na pewien
określony punkt na firmamencie: "Patrzę i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu wyraźnie
widzę zbliżającą się świecącą kulę, która ze wschodu na zachód posuwa się powoli i
majestatycznie w przestrzeni”. Quaresma wskazuje ją towarzyszowi, który dostrzega
świecący obiekt. "Po chwili kula i wysyłane przez nią światło niespodzianie znikają mi z
oczu. Nie widzi ich już też kapłan stojący obok..."
Podczas objawień maryjnych obiekt był oczywiście niewidoczny. Quaresma: "Po krótkiej
chwili, odpowiadającej czasowi trwania objawienia, ta sama mała dziewczynka zawołała
powtórnie: >>Tam! Tam! Teraz znowu się wznosi!<< i pokazała palcem w tym kierunku.
Dziecko nie przestawało patrzeć i wskazywać ręką na kulę świetlną aż do jej zniknięcia
w kierunku słońca". Zrozumiałe, że Quaresma i zaprzyjaźniony kapłan wpadli z tego
powodu w szalony zachwyt. Obaj byli przekonani, że uczestniczyli w cudzie. Quaresma
napisał: "Pastuszkowie mogli w niebiańskiej wizji zobaczyć Matkę Boską, my ujrzeliśmy
tylko >>pojazd<< - jeśli można tak powiedzieć - który przyniósł Ją z nieba w niegościnne
Serra de Aire... Tym samym wikariusz generalny trafił zapewne w dziesiątkę! Świecące
"kule", które posuwają się w powietrzu, znikają, znowu się pojawiają i w końcu
całkowicie wymykają spojrzeniom obserwatorów, należą bez wątpienia do najczęstszych
obiektów spotkań pierwszego stopnia. Sprawozdań o ich pojawianiu się jest bardzo
wiele. Tymczasem Barthas czyni nam przysługę i potwierdza istnienie obiektu.
Charakteryzuje go tak jednoznacznie, że nie potrzeba żadnego komentarza: "Zgodnie z
innymi sprawozdaniami świetlna kula była nawet nieco podłużnego kształtu. Szerszą
stroną zwrócona była ku ziemi. Wszyscy, którzy ją widzieli, mieli to samo wrażenie, co
wspomniani duchowni, a mianowicie, że było to coś w rodzaju >>niebiańskiego
samolotu<<, który przywiózł Matkę Boską na spotkanie z pastuszkami i zabrał ją potem
z powrotem do raju... Ten samolot ze światła<< widziano bezpośrednio przed i po
objawieniu" [4]. A w innym miejscu: "13 września spośród wspomnianych trzech księży
(Gois, Quareszria i da Silva) dwóch pierwszych podziwiało owal świetlny, nazywany
przez lud >>samolotem Najświętszej Pani<<... Jeszcze raz muszę podkreślić, że są to
dosłowne cytaty z publikacji kościelnej z 1955 roku. Ale to nie koniec osobliwości.
Podczas piątego objawienia zaobserwowano jeszcze jedno zadziwiające zjawisko. Van
Es pisał o nim: "W tym samym czasie spadło z nieba coś w rodzaju białych kwiatów,
które nie osiągały ziemi, ale znikały na pewnej wysokości" [2). Podobnie opisał to
zdarzenie Castelbranco: "I - niesłychany cud - z jasnego, bezchmurnego nieba zaczął
padać na obecnych jakby deszcz białych kwiatów, które znikały, nie dotykając ziemi" [5).
Interesujące, że taki sam "cud" wydarzył się jeszcze później, a mianowicie 13 maja 1918
i 1924 roku, czyli rok, a potem siedem lat po objawieniach w Fatimie. Świadczy to o tym,
że i wówczas można było odnotować podobną aktywność. Barthas napisał o tym: "Cud
ten, którego rozum nie pojmuje, wydarzał się i później przy okazji pielgrzymek, przede
wszystkim 13 maja 1918 i 1924 roku. Za drugim razem obecny był Jego Ekscelencja
Jose Correia da Silva. Najdziwniejsze jest, że >>kwiaty<< i światło niebiańskiego
pochodzenia widać było na płycie fotograficznej" [4]. To zdjęcie udało sie zrobić panu
Antonio Rebelo. O ile wiem, jest to jedyne zdjęcie ,.deszczu kwiatów". O "deszczu" z
13 maja 1918 roku tak opowiadała pani da Cruz, świadek zdarzenia: "Trzynastego maja
następnego roku (1918) zauważyłam jakby białe kule, które spadały z nieba". Innego 13
maja (zapewne 1924 roku) widziała "różane płatki", które, jak się zdawało, też w wielkiej
ilości spadały ze słońca: "Wysoko były duże, ale niżej robiły się coraz mniejsze i znikały!
Mężczyźni podstawiali nawet kapelusze, chcąc je złapać, ale nic w nich nie było".
Wyglądało, jakby jeden z .,płatków róży" upadł jej na lewe ramie: "Próbowałam go wziąć
do ręki, ale nic tam nie było!" Ale, jak zaraz zobaczymy, ten "deszcz kwiatów" czy
"deszcz płatków" nie jest wcale "niesłychanym cudem" czy nawet cudem, ,.którego
rozum nie ogarnia", jak to się wówczas zdawało wikariuszowi generalnemu Leirii. I to
zjawisko jest bardzo dobrze znane badaczom UFO.
Zdumiewające, że znają je pod nazwą "anielskie włosy". Margaret Sachs opisała je w
UFO-Encyclopedia: "Anielskie włosy - biała substancja podobna do pajęczyny, która
niekiedy w znacznych ilościach spada z nieba. Średnica spadających obiektów waha się
od kilku centymetrów do wielu metrów. Prawie w połowie wszystkich przypadków
obserwowano, że wyrzucało je cylindryczne UFO, pod i obok którego znajdowały się
chmuropodobne formacje" [29]. Chociaż "anielskie włosy" mylono czasem z babim
latem, mają one jednak jedną cechę bardzo charakterystyczną: "Można je odróżnić
dzięki temu, że rozpuszczają się w zetknięciu z ziemią". Badania mikroskopijnych
pozostałości substancji stwierdziły obecność boru, krzemu, wapnia i magnezu. Dalsze
badania nie były dotychczas możliwe ze względu na nietrwałość substancji. Znamy
bardzo wiele przypadków pojawiania się "anielskich włosów". I. Hobana i J. Weverberg
[30] przedstawili łącznie 26 różnych zdarzeń z przebadanego przez siebie okresu
między 1949 a 1965 rokiem. Trzy· z nich chciałbym tu przytoczyć. 27 października 1954
roku tysiące ludzi mogło obserwować UFO podczas spotkania piłkarskiego na stadionie
we Florencji. Sam mecz trzeba było przerwać na wiele minut. Po zniknięciu obiektu
rozciągngła się nad miastem jakby olbrzymia "pajęczyna", która rozpadła się na
pojedyńcze płatki i spadła jak deszcz na ziemię. Część płatków opadła na krótko na
dachy, drzewa i ulice miasta, potem płatki zniknęły [31]. Dwa inne przypadki pojawienia
się "anielskich włosów" można uznać za niemal klasy·czne, a ich podobieństwo do
zdarzeń w Fatimie jest bardzo wyraźne. 17 października 1952 roku kilkaset osób
widziało nad Oloron we Francji chmurę o dziwnym kształcie na całkowicie błękitnym
niebie. Pod chmurą widziano wyraźnie jakiś wąski, biały, cylindryczny· obiekt, pochylony
w dół o 45 stopni, który poruszał się powoli na południowy zachód. Z jego tylnej części
wydobywał się biały "dym". Przed dużym, podłużnym obiektem poruszało się około
trzydziestu mniejszych, też wyrzucających "dym". Leciały· zygzakami w parach obok
siebie. Gdy zbliżyły· się za bardzo do siebie, pojawiały· się jaskrawe błyskawice i między
nimi przeskakiwała jakby elektryczna iskra. Po zniknięciu obiektów coś "białego" spadło
na ziemię. Była to niezwykle ulotna substancja, słynne "anielskie włosy·" [32).
Już dziesięć dni później coś niemal identycznego zdarzyło się nad Gaillac, także we
Francji. Również tu około stu osób obserwowało duży·, cylindryczny obiekt, który powoli
leciał na południowy zachód, wyrzucając z siebie dużą chmurę białego "dymu".
Towarzyszyło mu dziesięć małych tarcz, też lecących parami. Cała ta dziwna formacja
zatrzymała się na dziesięć minut nad miastem i zrzuciła na ziemię dużą ilość "anielskich
włosów". Substancja leżała na domach tylko przez kilka sekund i zaraz się ulotniła.
Bezpośrednio potem ten i inny obiekt latający w kształcie dysku zostały zaobserwowane
przez stację meteorologiczną w Brives-Charensac, 150 km na północny wschód od
Gaillac [32]. Nie wiemy· czym są "anielskie włosy". Może to pozostałości po spalinach z
silników· UFO, może produkty uboczne, powstające przy materializacji czy
dematerializacji tych obiektów. Krótki okres dotychczasowych badań tego typu
substancji nie pozwala powiedzieć o tym czegoś dokładniejszego. Oba przy·toczone
przypadki są dla nas szczególnie ważne dlatego, że zaobserwowano tu trzy zjawiska,
które wystąpiły także w Fatimie, a mianowicie:
- opady "anielskich włosów",
- pojawianie się białego, podłużnego obiektu (Barthas: "Według innych sprawozdań
kula świetlna miała nawet podłużny kształt i szerszą stroną zwrócona była ku ziemi" [4])
oraz innego, mniejszego ciała latającego,
- pojawianie się białej chmury, wyrzucanej z obiektu.
Ta biała chmura jest następnym fenomenem zarejestrowanym w Fatimie, który
obserwowali wszyscy obecni. Barthas pisał o tym m.in.: "Wiejski łuk triumfalny
[ustawiony wokół dębu przez chłopów - przyp. J.F.], wznoszący się nad okaleczonym
pniakiem, znalazł się nagle w cieniu unoszącego się nad ziemią przepięknego obłoku.
Obłok ten powiększył się i uniósł na wysokość pięciu-sześciu metrów. Następnie rozwiał
się jak dym na wietrze. Zaraz potem powstał następny taki twór i znów zniknął w ten
sam sposób. Powtórzyło się to jeszcze po raz trzeci. Wyglądało to nieomal tak, jakby
objawienie, zgodnie ze zwyczajem liturgicznym, zostało uczczone za pomocą
niewidzialnej kadzielnicy. Całe zdarzenie trwało tak samo długo jak objawienie, a
mianowicie 10 do 15 minut" [4]. Wikariusz generalny Leirii, Jean Quaresma, widzi
nawet bezpośredni związek między opadem "anielskich włosów" a obłokiem nad dębem:
"Gdy dzieci rozmawiały z niewidzialną postacią, lud widział biały obłok, okrywający dąb i
grupkę pastuszków. Jednocześnie z nieba spadł deszcz białych kwiatów". Poza
wydłużonym świetlnym cylindrem podczas piątego objawienia pojawiło się wiele innych
obiektów (pojawiały się one prawdopodobnie także podczas wcześniejszych objawień,
ale nie ma na to zeznań świadków, którymi byli zapewne tylko ludzie prości). Także to
przypomina obserwacje nad Oloron i Gaillac, które, o dziwo!, zgadzają się z
wydarzeniami w Fatimie, także pod względem czasu trwania, czyli 10-15 minut. Barthas
cytuje słowa fatimskiego proboszcza: "Chciałbym tu jeszcze powiedzieć, że tego
trzynastego dnia około trzeciej godziny przyszedł do mnie na plebanię przewielebny pan
Antonio de Figueiredo, profesor seminarium w Santarem i objaśnił mi, że widział
gwiazdy znajdujące się nie na orbicie, lecz w niżej położonej strefie nieba. Przyszedł do
mnie tylko dlatego, żeby mi o tym powiedzieć" [4]. Jeżeli założymy, że jakiś obiekt,
będący w związku przyczynowym z objawieniem, znajdował się w pobliżu dębu, być
może w "stanie półmaterialnym", a obecność tego obiektu objawiła się tylko kilka razy
wypuszczanym obłokiem, to zrozumiałe stanie się inne zjawisko: ruchy gałęzi dębu.
Obiekt, który promieniuje, wypuszcza chmury i inne, bliżej nie zidentyfikowane, białe
"płatki", przypuszczalnie wytwarza silne pole elektromagnetyczne, konieczne do
powstania i podtrzymania tych zjawisk. Dysponujemy wieloma podobnymi relacjami,
przy czym zjawisko to przejawia się obecnie gaśnięciem silników samochodowych,
odbiorników radiowych, urządzeń elektrycznych itd.
Działanie energii elektostatycznej jest wszystkim doskonale znane. Wystarczy kilka razy
przejechać grzebieniem po włosach, aby zaczęły być one przezeń przyciągane. A co
mówiono o dębie, nad którym znajdówał się świecący obiekt oraz obłok? Wegener i
Lichy piszą: "Świadkowie twierdzili, że przez cały czas gałęzie drzewa pochylały się i
poruszały, jakby dźwigały coś, co je wyginało do dołu. Gdy Pani oddalała się na wschód,
gałęzie skierowały się w tę samą stronę. Wyglądało, jakby muskały jej suknię". Jest to
zjawisko znane nam pod nazwą siły elektrostatycznej. Dlaczego drzewo było potrzebne
do jego zamanifestowania, nie wiadomo. Ale zapewne i tu decydujące znaczenie miały
przyczyny natury energetycznej. Za hipotezą taką przemawia również kolejne zjawisko.
Barthas wyraża się o nim np.: "W każdym razie Maria de la Capelina i inni naoczni
świadkowie relacjonują, że gdy Lucia mówiła, było słychać cichy, bardzo delikatny, ale
niezrozumiały głos. Porównali go do brzęczenia pszczoły" [4]. Coś podobnego
przedstawiają też relacje z trzeciego objawienia. Barthas cytuje niejakiego pana Marto,
który 13 lipca był tuż obok dębu: "Wrażenie było tak wielkie, że ludzie wokół zamilkli. A
wtedy usłyszałem jakieś mruczenie, jakby bąk brzęczał w pustym dzbanie. Ale żeby
słowa były zrozumiałe... nie, żadnych słów nie słyszałem!" [4].
Podobne odgłosy, występujące na przykład przy pracy prądnic czy innych urządzeń
elektrycznych, nie są dziś niczym niezwykłym. Ale dla ludzi ówczesnych, którzy
(szczególnie w tym wiejskim regionie) nie znali takich urządzeń; brzmiało to na pewno
jak "brzęczenie pszczoły" czy "bąk w dzbanie". I jeśli mamy być szczerzy, to te
porównania dobrano doskonale. Za każdym razem z objawieniem wiązał się spadek
temperatury i zmniejszenie intensywności światła. Szczególnie to pierwsze zjawisko
zostało dokładnie opisane w literatorze poświęconej UFO. Przytoczymy tu tylko kilka
przykładów. Howard Rich opisał pod hipnozą swoje odczucia po uprowadzeniu go do
obiektu, który wylądował przed domem jego matki: "Znowu to jasne światło... Wszędzie
jest teraz widno jak w dzień, ale te postacie są ciemne. Zrobiło się też dosyć chłodno"
[18]. Podczas spotkania trzeciego stopnia na wiejskiej drodze koło Umvuma w Afryce
Południowej jakiś obiekt pojawił się nad samochodem dwóch Afrykanerów, których Scott
D. Rogo wymienia tylko z imienia, Peter i Francis. Mocne pola elektromagnetyczne
spowodowały zgaśnięcie silnika, ale samochód jechał dalej, jakby automatycznie
kierowany niewidzialną ręką: "Pędziliśmy krętą drogą, ale zakręty braliśmy naprawdę
doskonale, mimo że ja nie kiwnąłem nawet palcem. Temperatura w wozie bardzo
spadła, z około 23 do najwyżej 10 stopni" [17]. 24 września 1974 roku Michael Byatt i
Pamela William jechali z Bridgeport do Malden Newton w Wielkiej Brytanii, gdy nagle
silnik ich samochodu zakrztusił się, a światła reflektorów przygasły. Byatt:
"Jednocześnie w samochodzie zrobiło się nieznośnie zimno. Mieliśmy niesamowite
uczucie, że jesteśmy obserwowani. Światła samochodu stały się wyraźnie słabsze, ale
nie zgasły". Oboje widzieli "na niebie jakieś niebieskożółte światło w kształcie elipsy"
[33].
Podobne przypadki można mnożyć w nieskończoność. Cytowany już pan Marto w
następujący sposób opisał zdarzenie w Fatimie: "Widziałem coś w rodzaju małego lekko
popielatego obłoku, unoszącego się nad drzewkiem. Słońce pociemniało, powiał lekki,
świeży wiatr, bardzo przyjemny. Można było zapomnieć, że jest środek upalnego lata"
[4]. I tu nie wiemy dokładnie, jakie zjawisko związane z UFO powoduje takie objawy.
Niemniej jednak można przypuszczać, że obiekty te pobierają energię z otoczenia (w
tym przypadku cieplną i świetlną), a następnie przetwarzają ją w jakiś sposób na inną
(np. na energię napędową). Ale nasze informacje na temat sposobu działania
hipotetycznego napędu UFO nie są jeszcze na tyle wystarczające, aby wysuwać dalej
idące wnioski. Podczas objawień wielokrotnie słyszano w pobliżu dębu odgłosy
podobne do strzałów czy grzmotów, które doskonale znamy zarówno ze współczesnej
literatury poświęconej UFO, jak i z "epoki biblijnej". Prawie wszystkim objawieniom
"boga" towarzyszy ogień, burza i podobne zjawiska, a także pioruny i błyskawice.
Znamy je też z podobnych opowieści z całego świata, na przykład ze staroindyjskiej
Mahabharaty, w której czytamy: "Wóz, którym leciał Bhima, świecił jasno jak słońce, a
grzmiał niczem piorun. Latający wóz sypał iskrami jak płomień na nocnym, letnim niebie.
Przeleciał jak kometa. Było tak, jakby świeciły dwa słońca. Wtedy wóz się podniósł i całe
niebo zaczęło świecić".
Podczas czwartego objawienia, które z powodu uwigzienia dzieci zdarzyło się
niezgodnie z planem dopiero 19 sierpnia, jedynym świadkiem był Joao, brat Jacinty i
Francisca. Barthas pisze: "Oprócz bezpośrednich uczestników tylko Joao widział ten
spektakl przyrody. Potem usłyszał głośny hałas, który wydał mu się jakby detonacją
bomby czy też rakiety (foguete)" [4]. A o zdarzeniach, jakie miały miejsce podczas
drugiego objawienia, pisze: "W końcu obecni zapewnili, że w chwili oddalania się postaci
od dębu słyszeli odgłos przypominający startującą rakietę" (4]. Komentarze są zbędne...
“Cud słońca"
“>>Cud słońca<< z 13 października, który opisały ówczesne gazety był najcudowniejszy
z dotychczasowych zjawisk i na tych, którzy mieli szczęście go zobaczyć, wywarł
największe wrażenie". Tak wyraził się biskup Leirii, Jose Alves Correira da Silva, w Iiście
pasterskim uznającym kult Matki Boskiej Fatimskiej. Po zapoznaniu się ze wszystkimi
dokumentami można się tylko dołączyć do tej opinii, choć wkrótce wykażemy, że pojęcie
"cud słońca" nie odzwierciedla istoty wydarzeń, bo nie był to ani "cud", ani nie chodziło o
"słońce". 13 października siedemdziesiąt tysięcy ludzi widziało jakiś obiekt, który z uwagi
na stan ówczesnej wiedzy został wzięty za słońce. "Słońce" to poruszało się “drżało",
obracało się ruchem kolistym, wydawało się, że runie na tłum, wyrzucało kolorowe
promienie świetlne, rozpraszało chmury i suszyło mokre ubrania. Poza dwoma
ostatnimi, nie są to zjawiska typowe dla słońca. Już tylko z astronomicznego punktu
widzenia nie mogło tu chodzić o centralną gwiazdę Układu Słonecznego. Nawet
gdybyśmy przyjęli niewiarygodny wariant, że wtedy Słońce "ruszyło z posad" z powodu
niezrozumiałego, kosmicznego oddziaływania pola siłowego lub Ziemia zmieniła orbitę i
była ciskana w różne strony, to takie zdarzenie zauważono by nie tylko w Fatimie, lecz
również na całym świecie. A gdybyśmy przeanalizowali obserwowane zjawisko z punktu
widzenia astronomii, doszlibyśmy do wniosku, że prowadziłoby ono do katastrofalnych
następstw, które zmieniłyby oblicze Ziemi albo zniszczyłyby nawet wszystkie wyższe
formy życia.
Z czystym sumieniem możemy więc założyć, że całość tego zjawiska nie miała nic
wspólnego ze Słońcem. Można wprawdzie oponować, że był to "boski cud", niepojęty
dla ludzkiego rozumu i objawiony tylko tym, którzy byli w Fatimie. Przyjęcie takiego
stanowiska jednak wynika tylko z wygodnictwa, bo przerzuca ciężar dowodów na stronę
tego, co boskie, niepojęte i niedostępne. Ale wyjaśnienie tak proste nie wystarczy komuś
naprawdę zainteresowanemu zdarzeniami w Fatimie. Zajmijmy się teraz obiektem
uznanym za słońce, jego pojawieniem się, ruchami i oddziaływaniem na ludzi. Szybko
stwierdzimy, z czym naprawdę mamy tu do czynienia... Barthas tak pisał o pojawieniu
się tego "słońca": "Nagle przestało padać. Rozpłynęły się ciemne chmury, od rana
zakrywające niebo. Słońce pojawiło się w zenicie jak srebrna tarcza, na którą można
skierować wzrok, nie będąc oślepionym. Wokół tej matowej tarczy widać było świecący
wieniec" [4]. Tym samym Barthas sugeruje, że nie było to wcale słońce, lecz coś, co je
przypominało: srebrna tarcza, na którą można patrzeć (na Słońce nie można) bez
konieczności mrużenia oślepionych oczu. Przebywający swego czasu w pobliżu Fatimy
misjonarz Ignazio Lourenco Pereira napisał w liście do ówczesnego biskupa z Meliapour
w Indiach m.in.: "Wciąż patrzę na gwiazdę. Zdaje mi się blada, bez połysku, podobna do
wielkiej kuli śnieżnej, kręcącej się wokół własnej osi" [4]. Jeszcze dokładniejszy opis
podaje dr Jose Proencade Almeida Garret, profesor uniwersytetu w Coimbrze: "Objawiła
mi się jako tarcza o ostro zarysowanych krawędziach, świecąca jak żywy ogień, ale nie
rażąca oczu. Słyszałem jak w Fatimie słońce to przyrównywano do srebrnej, matowej
tarczy. Nie wydaje mi się to trafne. Kolor miała jaśniejszy, żywszy i bogatszy.
Połyskiwała i mieniła się jak perła. W żaden sposób nie przypominała światła księżyca w
jasną noc". Obiekt nie "przypominał słońca świecącego przez mgłę", nie był też ani
zaciemniony, ani nieostry, ani zamglony. "Nie był okrągły jak księżyc, a jego światło nie
miało nastroju i półcieni księżycowego światła. Zdawało się, że jest to płaska,
wypolerowana tarcza, oprawiona w masę perłową... odznaczała się ostrymi
krawędziami" [6].
Te opisy obserwowanej tarczy wystarczą, żeby jednoznacznie zidentyfikować ją nie
jako słońce, lecz jako konkretny, materialny obiekt latający. W tym miejscu
przypomnijmy jeszcze raz jego najbardziej znamienne cechy. Obiekt ten objawił się
jako:
- srebrna tarcza lub jako mieniąca się i połyskująca tarcza,
- jest przyrównywany do wirującej "kuli śnieżnej",
- można na niego patrzeć, gdyż nie razi oczu, ale nie można go porównać ze światłem
Księżyca,
- jest płaski i gładki,
- ma ostro zarysowane krawędzie,
- wokół krawędzi widoczny jest świecący wieniec.
Nie ma zapewne opisu, trafniej przekazującego cechy najczęściej spotykanego typu
UFO. Świecące i promieniujące obiekty latające w kształcie dysku są od dziesiątków lat
obserwowane na całym św·iecie. Opisuje się je w sposób niemal identyczny lub
identyczny. Dlatego w pierwszych latach "odkrywania" UFO nadano im mało zaszczytną
nazwę "latających spodków". Na całym świecie określa się je takimi pojęciami, jak:
"obiekt w· kształcie tarczy· z pomarańczowoczerwonym wieńcem ognia" (przypadek
Mantella, 7.1.1954 r.), "ogromne koło z żarzącego sie metalu" (obserwacja z samolotu
DC-3 nad Atlantykiem, 27.4.1950 r.), "silnie świecące ciała latające" (Norwegia, styczeń
1972), "promieniująco niebieskie, błyszczące latające spodki" (Lizbona, 20.10.1976 r.),
"lśniący·, biały, okrągły obiekt" (Lizbona, 20.6.1976 r.), "świecący, okrągły przedmiot w·
kształcie dysku" (przypadek Extera, 3.9.1965 r. ), "płaski, świecący obiekt w kształcie
koła" (obserw·acja dokonana z łodzi T. Heyerdahla RA II, początek 1970 roku), "tarcza
w·kształcie soczewki o prawie stumetrowej średnicy" (Orge, Łotwa 1965 r.), "wielki,
promieniujący, okrągły, srebrny obiekt" (Charleston, 2.12.1977 r.) itd. [8]. Porównanie
jest tak uderzające i tak jednoznaczne, że rozwiewa wszelkie wątpliwości co do
prawdziwej tożsamości "słońca" z Fatimy.
Nasze założenie potwierdzają też ruchy tego "słońca". Również tu mamy· wiele
odniesień do typow·ych opisów współczesnych spotkań z UFO. Castelbranco pisał:
"Nagle słońce zaczyna drżeć i chwiać się. Następnie wykonuje kilka szybkich ruchów· i
w· końcu obraca się z ogromną szybkością wokół własnej osi jak ogniste koło.
Jednocześnie emituje, jak ogromny· reflektor, wiązki światła we wszystkich kolorach -
zielone, niebieskie, czerwone, fioletowe i inne, które spowijają wszystko - chmury,
drzewa, skały, poszczególne twarze i cały ogromny tłum - w fantastycznej grze świateł"
[5]. Podobnie brzmi opis Barthasa: "I potem zaczyna nagle drżeć, wykonywać
gwałtowne, powtarzające się ruchy·, by w końcu obracać się wokół własnej osi, jak
ogniste koło, wysyłając na wszystkie strony· wiązki światła w ciągle zmieniających się
kolorach" [4]. Świadek Ferreira Borges tak opisał to zdarzenie w liście do Barthasa:
"Podniosłem oczy i zobaczyłem poruszające się i jakby tańczące słońce. Widziałem, jak
zajmowało w przestrzeni trzy różne pozycje, jakby chciało zaznaczyć rogi trójkąta.
Potem widziałem, że kręciło się niczym ogniste koło..." [4]. A wspomniany już prof.
Garret pisze: "Tarcza ta, błyszcząca jak macica perłowa, poruszała się z zawrotną
szybkością. Ale nie był to blask żywej gwiazdy, słońce obracało się rzeczywiście wokół
własnej osi niepowstrzymanie z ogromną szybkością [6]. Zjawisko wirującego "słońca"
zdarzyło się trzykrotnie z jedną krótką przerwą. Barthas: "Znowu się zatrzymało, aby po
chwili po raz trzeci rozpocząć ten fantastyczny fajerwerk, jeszcze bardziej kolorowy,
barwny i promieniujący, z którym nie mogą się równać żadne ziemskie ognie sztuczne.
Wywarło to na tłumie efekt nie do opisania. Siedemdziesiąt tysięcy ludzi przeżywało ten
moment w zachwycie. bez ruchu, ze wstrzymanym oddechem... [4].
Ale to .,widowisko [2] czy "bajecznie piękny fajerwerk" [6] nie kończy jeszcze "wielkiego
fatimskiego cudu". Castelbranco pisze: "Prawdziwym punktem kulminacyjnym cudu,
dramatycznym momentem zwrotu dusz ku Bogu w akcie skruchy, był upadek słońca. W
trakcie tych szalonych czarów ognia i kolorów słońce oderwało się od firmamentu jak
jakieś olbrzymie koło, które w wyniku zbyt szybkich ruchów wyskoczyło z osi i spadało
zygzakami na przerażony tłum" [5]. Barthas: "Nagle wszyscy bez wyjątku odnieśli
wrażenie, że słońce oderwało się od sklepienia niebieskiego i, poruszając się małymi
skokami w prawo i w lewo, zaczęło na nich spadać. Jego żar się zwiększał" [4]. Świadek
Perreira: "Nagle wydało się, że poruszając się zygzakami spadnie zaraz na ziemię" [4].
Świadek Borges: "Wtedy zobaczyłem, że obraca się niczym koło ogniste, a zdawało się,
że zbliża się spiralą ku ziemi" [4]. I w końcu prof. Garret: "Utrzymując szybkość swych
obrotów, zeszło z firmamentu i krwistoczerwone zbliżało się ku ziemi. Zagrażało nam
zgnieceniem ciężarem ogromnej, ognistej masy. To były straszne chwile!" [6].
Nawet dziś, po siedemdziesięciu latach, można doskonale wyobrazić sobie zgrozę,
strach i trwogę ludzi wobec tak niezrozumiałego dla nich zjawiska. To, co się rozegrało
przed ich oczami i nad ich głowami, wywarło na zebranych trwałe wrażenie. I chyba to
było celem całej akcji. Borges: "Co zdarzyło się potem? Już nie wiem... byłem całkiem
oszołomiony tym, co się wokół mnie stało” [4]. Według relacji po chwilowym
zatrzymaniu się nad tłumem tarcza wróciła takimi samymi zygzakami "na swoje miejsce
i znów świeciła starym blaskiem na pogodnym niebie". Ludzie stwierdzili ze
zdziwieniem, że żar bijący z obiektu prawie osuszył ich ubrania i ziemię mokrą od
deszczu. Oba te zjawiska, czyli ruchy obiektu i wytworzona przez niego wysoka
temperatura, która mogła spowodować zniknięcie chmur, są doskonale znane z
publikacji poświęconych UFO. Margaret Sachs przedstawiła w załączniku do swej UFO-
Encyclopedia opis najczęściej spotykanych manewrów UFO. Wśród nich znajdujemy
znane nam z Fatimy zygzakowate ruchy obiektów, przypominające opadanie zwiędłych
liści, a także spiralne obroty obiektów wokół siebie. Odczuwanie gorąca, szczególnie
przez świadków znajdujących się bardzo blisko lądującego obiektu, jest bardzo częste i
w niektórych przypadkach prowadzi do oparzeń skóry (por. rozdz. 2). Co ciekawe,
zjawisko "tańczącego słońca" widziane by·ło nie tylko przez siedemdziesiąt tysięcy
zebranych w Fatimie, lecz również przez ludzi znajdujących się w promieniu czterdziestu
kilometrów od miejsca zdarzenia. W ten sposób upada często powtarzany przez
krytyków zarzut, że była to psychoza czy zbiorowa sugestia. A przecież nie tylko
wierzący czekali na cud. Wspomniany już ojciec Ferreira, wówczas jeszcze dziecko,
uczeń szkoły oddalonej o 12 km od Fatimy, tak opowiada: "Koło nas stał niewierzący,
który· przez całe rano drwił sobie z tych, którzy· udali się do Fatimy. Teraz był jak
sparaliżowany. Osłupiały, utkwił oczy w słońcu. Potem widziałem jak drżał od stóp do
głów, aż w końcu padł na brudnej ulicy z uniesionymi rękami na kolana. Słyszałem jak
ciągle powtarzał: >>Przenajświętsza Pani! Przenajświętsza Pani!<<. Nic innego nie
mógł z siebie w·ydobyć" [4]. Jak możemy dziś wyjaśnić fenomen fatimski`?
Nieuchronną odpowiedź dają przedstawione zdarzenia. Jakiś jasno świecący obiekt,
wytwarzający wysoką temperaturę, będący z pozoru wielkości Słońca i mający kształt
tarczy od strony naszej gwiazdy centralnej, przebija się przez chmury, rozprasza je, trzy
razy· wielokrotnie wiruje wokół własnej osi, następnie opada zygzakami ku ziemi, potem
wznosi się i znika ku słońcu. Wszystko to nie ma w sobie nic "cudownego",
“mistycznego" czy· "boskiego", jak to się wówczas ludziom zdawało. Nie mogli w tym
wszystkim nie uznać wszechmocy Boga. Nic nie wiedzieli o UFO i o zjawiskach
towarzyszących ich pojawianiu się. Lotnictwo zaczynało się dopiero rozwijać, a o
podróżach kosmicznych nikomu się jeszcze nie śniło. Ale rny możemy dokonać
porównań, możemy dokonać zestawień i nie powinniśmy dłużej przypisywać jakiegoś
zdarzenia władzy boskiej, która nie miała z nim absolutnie nic wspólnego. Właśnie "cud
słońca", uważany dotąd za niewątpliwy· "znak Boga" [4], jednoznacznie wskazuje na
fakt, że było to zjawiskio na wskroś rzeczywiste, fizycznie zrozumiałe i na pewno nie
"cudowne". Barthas cytuje Marquesa da Cruz: "Wielu naukowców, którzy·uczestniczyli
w tym spektaklu, często przyznaje: >Tak widziałem! Ale nie mam na to wyjaśnienia<<"
[4]. Od tego czasu minęło bardzo wiele lat. Dziś możemy· znaleźć wyjaśnienie. Ale
trzeba przyznać że nie rozwieje ono wszystkich wątpliwości. Dzięki niemu jednak po raz
pierw·szy możemy poznać prawdziwe przyczyny, zróżnicować wydarzenia i ocenić
realia fizyczne. Potrzeba nam tylko trochę odwagi, aby zajrzeć za kulisy i skierować
wzrok na to, co znajduje się za linią horyzontu. Ale czy wobec wydarzeń w Fatimie
mamy inny wybór?
Postacie
W poprzednich rozdziałach przekonaliśmy się, że chleb i napój podane dzieciom nie
były komunią świętą. Dowiedzieliśmy się, że najrozmaitsze zjawiska, występujące
podczas sześciu objawień, można wyjaśnić racjonalnie na gruncie fizyki. Na koniec
upewniliśmy się, że "wielki cud słońca" z 13 października 1917 roku był tylko
obserwowanymi przez siedemdziesiąt tysięcy ludzi manewrami obiektu, który dziś
nazwalibyśmy UFO. Ostatnią istotną kwestią, które nam pozostaje, jest kwestia
objawień anioła, a szczególnie postaci kobiecej, będących centralnym punktem
wydarzeń w Fatimie. Pierwsze spotkanie anioła z dziećmi odbyło się wiosną 1916 roku,
gdy bawiły się one po deszczu w małej grocie na wzgórzu Cabeco. Castelbranco tak
opisał pojawienie się postaci: "Silny powiew wiatru kazał im podnieść oczy. Zobaczyły w
powietrzu biały obłok w kształcie ludzkiej postaci, która się do nich zbliżała. Wyglądała
prawie jak figura ze śniegu, ale w promieniach słońca wydawało się, że jest
przezroczysta jak kryształ" [5). Barthas opisuje to zdarzenie podobnie, lecz bardziej
szczegółowo: "Nad drzewkami oliwnymi, które zasłaniały przed nimi podnóże zbocza,
widzą silne światło i jakby sylwetkę ludzką, odcinającą się w powietrzu i zbliżającą do
nich. Była zupełnie biała, bielsza niż śnieg. Objawiła się jak posąg z kryształu, przez
który przeświecały promienie słońca. Im bliżej była sylwetka, tym lepiej było widać jej
rysy. Były to rysy czternastoletniego czy piętnastoletniego młodzieńca o
nadprzyrodzonej urodzie" [4]. Ale chyba najtrafniej scharakteryzowała objawienie sama
Lucia: "Era da luz - on był ze światła".
Na pierwszy rzut oka istotnie wydaje się, że wszystko jest czymś "boskim". Z nieba
spływa jakaś świetlista postać, świeci, jest przezroczysta, ma wygląd czternasto- lub
piętnastoletniego chłopca i do tego rozmawia z dziećmi. Cud! Cud? W rzeczywistości
zjawiska takie opisano w literaturze poświęconej UFO. Znane są tam pod pojęciem
projekcji obiektywnej. W charakterystyce anioła mówi się tylko o sylwetce, tzn. o
dwuwymiarowej, płaskiej wizji, widocznej "w białym obłoku". Ale projekcje (także zwykłe
projekcje filmowe) funkcjonują dokładnie według zasady: potrzebny jest ośrodek, na
którym wyświetlimy dany obiekt, oraz projektor, który wyemituje ten obraz. Relacje z
Fatimy świadczą o tym, że istniał tam zarówno ośrodek (biały obłok), jak i medium
obrazu ("silne światło"). Samego projektora dzieci nie widziały, ale nie można się temu
dziwić, gdyż cała ich uwaga była skierowana na postać przed nimi. Z pewnością
objawienie "anioła" nie było zwykłym filmem wyświetlanym z obiektu nad oliwkami w
ciemność groty Cabeco. Ale to porównanie pomoże nam w lepszym zrozumieniu
wydarzeń. Zdarzyło się tu coś przypominającego film wyświetlany na ekranie - ale nie to
samo! Najdobitniej uzmysławia to fakt, że dzieci mogły rozmawiać z postacią i że podała
im ona za trzecim razem prawdziwe pożywienie. Ale gdy siedzimy dziś w kinie,
oglądając jakiś pasjonujący film, mimo woli bywamy wciągnięci w sam środek wydarzeń,
przenosimy się na miejsce akcji, wraz z bohaterami wędrujemy przez pustynie i
puszcze. Ale w rzeczywistości siedzimy wygodnie w fotelu przed wielkim ekranem, na
którym dzięki grze światła i kolorów wydaje się toczyć prawie rzeczywista akcja. Iluzja ta
dociera do nas w sposób jeszcze bardziej przekonujący, gdy dzięki prostemu trickowi
rozszczepienia światła na kolory widzimy zdarzenia przestrzennie, trójwymiarowo.
Wydaje się wtedy, że samoloty lecą przez salę, wokół świszczą indiańskie strzały, a
konie galopują wprost na nas. Jest to tak podniecająca przygoda, że nie można jej
przedstawić sobie bardziej realistycznie. O ileż silniejsze wrażenie wywarły na pewno
podobne efekty na dzieciach z Fatimy, które tego wszystkiego nie znały. Wychowywały
się w świecie, pozbawionym praktycznie techniki. Nigdy w życiu nie były w kinie i nigdy o
czymś takim nie słyszały. Tak doskonała projekcja była dla nich zdarzeniem
rzeczywistym. Nie mogły nie uwierzyć w to, co rozgrywało się przed ich oczami.
Jak fizycznie wyjaśnić "projekcje obiektywne"? Punktem wyjścia może być holografia
czy przestrzenne przedstawienie trójwymiarowego obiektu. Metodę tę stworzył już w
latach 1947,1948 prof. dr Dennis Gabor, późniejszy laureat nagrody Nobla. Dziś
wystarczy do tego płyta fotograficzna pokryta specjalną emulsją oraz promień lasera,
który za pomocą półzwierciadła zostaje rozszczepiony na wiązkę przedmiotową i wiązkę
odniesienia. Wiązka przedmiotowa kieruje się na fotografowany obiekt, odbija się od
niego i zostaje przejęta przez płytę fotograficzną. Wiązka odniesienia kieruje się
bezpośrednio na płytę fotograficzną. Hologram po oświetleniu wiązką odniesienia
rekonstruuje przedmiot. W ten sposób można wyczarować w przestrzeni trójwymiarowe
przedmioty. Z czasem metodę tę udoskonalono, co umożliwiło trójwymiarową projekcję
ruchomych zdjęć filmowych. Na przykład na imprezach rozrywkowych występują znani
aktorzy, nie będąc w rzeczywistości obecni. Aczkolwiek jeszcze niedoskonałe, jest to w
zasadzie to samo zjawisko, które kiedyś wystąpiło w Fatimie - bezcielesne "istoty ze
światła". które wydają się unosić nad ziemią i mogą w każdym momencie zniknąć.
Naturalnie są różnice, na przykład "anioł" i "postać Marii" potrafiły mówić z dziećmi, tzn.
brały udział w akcji i reagowały na zachowanie rozmówców. Jak już wspomnieliśmy,
"projekcje obiektywne" opisywano w literaturze poświęconej UFO. Adolf Schneider tak
zdefiniował to zjawisko: ,.Nie są to projekcje w znaczeniu psychologicznym czy
psychopatologicznym, lecz zjawiska przestrzenne o niekoniecznie materialnym
charakterze w znaczeniu mas dających się zważyć lub zmierzyć. W szczególności
trzeba tu poruszyć temat wszystkich zjawisk świetlnych, które powstają nie tylko dzięki
przedmiotowym. dającym się zlokalizować źródłom światła [34].
Przykładów niespodziewanego pojawiania się obcych jest bez liku. Charakterystyczny
wydaje mi się przypadek Lydii Stealneaker, opisany przez Judith i Alana Gansbergów.
Jego podobieństwo do tego, co stało się w Fatimie, jest uderzające! Pewnego
popołudnia 1954 roku dziewięcioletnia wówczas Lidia Stealneaker wraz z bratem i
siostrą poszła z wizytą do wspólnych przyjaciół. Wracając polną drogą na farmę
rodziców w pobliżu Jacksonville w USA, dzieci szalały, wygłupiały się i bawiły. "Nagle
zauważyły jaskrawą błyskawicę i stanął przed nimi jakiś człowiek. Dzieci pamiętają, jak
biegły z powrotem drogą prowadzącą przez gęsty las, wołając o pomoc i krzycząc ze
strachu. Słońce już zaszło i było ciemno" [25). Dopiero w 1975 roku, po jeszcze innym
dziwnym spotkaniu z UFO, Lydia Stealneaker zdecydowała się wyjaśnić za pomocą
hipnozy to zdarzenie ze swego dzieciństwa. Przypomniała sobie, że wraz z
rodzeństwem została zabrana na pokład UFO. Jakieś istoty zbadały ją, umieszczając na
jej głowie coś w rodzaju "klamer". "Z mojej głowy zabrano wiedzę, one wiedziały o mnie
wszystko". Przypomniała sobie też, że i jej rodzeństwo poddano eksperymentowi.
Potem dzieci wypuszczono. Jej brat zginął w wypadku samochodowym w 1965 roku, a
siostra do dziś odmawia poddania się regresji hipnotycznej, bo nie chce uczestniczyć w
czymś, "w czym uczestniczyła Lydia" (25]. Inne przypadki również świadczą o tym, że
załogi UFO nie zawsze muszą pojawiać się materialnie, lecz że często mamy do
czynienia z projekcją obiektywną. Przykładem może być wspomniany już przeze mnie
przypadek Betty Andreasson, którą obce istoty uprowadziły z mieszkania i badały w
obiekcie znajdującym się w pobliżu domu. Scott D. Rogo: "Pod hipnozą Betty
Andreasson zobaczyła ponownie, jak do domu wchodzi grupa obcych istot,
materializujących się po przejściu przez zamknięte drzwi. Wchodziły po kolei, jak duchy
przenikające przez ściany" [17).
Vallee przytacza łącznie 923 przypadki lądowania nieznanych obiektów latających w
latach 1868-1968. Niektóre z nich wyraźnie przypominają zdarzenia w Fatimie:
716:"Trzecia postać stała w pobliżu. Uznali ją za złudzenie optyczne. Wszystkie
maszyny i istoty żywe lśniły."
719: ...jakiś świecący człowiek...
767:"Mieli po dwa metry wzrostu. Ich głowy były ogromne, lśnili i byli przezroczyści...
Wrócili na pokład swojej maszyny, jak niesieni przez światło."
857:"Jakaś sylwetka w świecącym ubraniu, która zmieniła się w bezkształtne światło i
zniknęła..."
862:"Jakiś mały człowiek w błyszcząco-srebrnym ubraniu, głowa tego człowieka była
spowita oparami."
870:"Wykonywał urywane ruchy i podnosił rękami jakąś rurę. Wydawało się, że całe to
zjawisko migocze."
915:"Jakaś dziwaczna istota mająca 2,10 metra wzrostu unosiła się w powietrzu. Z jej
ciała emanowało osobliwe światło, w pobliżu znajdował się nieznany, silnie świecący
obiekt" [35].
2 czerwca 1962 roku w Weronie wydarzył się przypadek nr 537. "Przy oknie było
wyraźnie widać ludzką postać. Miała półprzezroczyste ciało, czaszkę w połowie łysą.
Świadek krzyknął ze strachu, obudził innych i cała trójka zobaczyła, że zjawa kurczy się
i znika. Zupełnie jak obraz telewizyjny po wyłączeniu odbiornika" [35]. Podobnie jak
postać "anioła", który trzykrotnie odwiedził dzieci z Fatimy, charakteryzuje się postać
Marii. Na przykład Castelbranco tak o niej pisał: "O dwa kroki przed sobą zobaczyli nad
zielonymi liśćmi dębu >>piękną panią<<, całą błyszczącą i świecącą jaśniej niż słońce!"
[5]. Josef Wegener i Johannes Lichy opisali twarz kobiecej postaci bardziej
szczegółowo: "Cała promieniowała światłem i była otoczona jasnym blaskiem,
jaśniejszym niż słońce. Gdy później poproszono Lucię o opisanie jej oblicza, nie potrafła
nic innego powiedzieć niż: >>Światło. To było światło, światło, światło!<<" [6]. Wydaje
się, że opis Barthasa wywiera największe wrażenie: "Nagle jakaś potężna fala światła
oślepia dzieci. Nazywają ją >>błyskawicą<<, bo nie mają innego określenia. Na środku
zbocza, tuż koło dużego dębu, którego dziś już nie ma, zatrzymała ich druga, jeszcze
jaśniejsza >>błyskawica<<... Po kilku krokach, mniej więcej w odległości trzech do
czterech metrów od małego dębu, spowiła je jakaś promieniująca, niemal oślepiająca
jasność" [4]. Dzieci biegną dalej, potem odwracają się i patrzą na prawo: "Przed sobą, w
środku ogromnego blasku ujrzały unoszącą się nad drzewkiem przepiękną kobietę,
promieniującą jaśniej niż słońce" [4]. Gdy opis ten porównamy jeszcze raz z naszą
hipotezą projekcji obiektywnej, bardzo szybko zrozumiemy przebieg wydarzeń:
- zbudowano pole siłowe, co objawiło się w formie trzech "fal świetlnych" (wydaje się,
że podczas pierwszego objawienia Marii pole to zadziałało dopiero za trzecim razem;
podczas następnych objawień widziano już tylko po jednej błyskawicy);
- pole siłowe ustabilizowało się nad dębem;
- dzięki wyregulowaniu i koncentracji promienia laserowego lub równoważnego
promienia cząsteczkowego powstaje obraz, postać staje się widoczna.
O wiele łatwiej zrozumieć teraz także ruchy gałęzi dębu i "brzęczenie" w jego
najbliższym otoczeniu. A mianowicie było to drugorzędne zjawisko towarzyszące polu
siłowemu, określane przez późniejszych świadków jako "świecący obłok". Ale pozostaje
jeszcze jedno do wyjaśnienia. Chodzi o fakt, że świadkowie objawienia widzieli
wprawdzie główne pole siłowe, nie widzieli jednak postaci Marii. Za rozwiązanie
możemy tylko przyjąć hipotezę, bo nie dysponujemy wystarczającą ilością informacji
szczegółowych. Może pewną rolę odegrała "komunia święta", dziwny narkotyk, podany
dzieciom podczas trzeciego objawienia ,.anioła". (O tym, czy "anioł" mógł czy nie mógł
być widziany przez innych obserwatorów, nie wiemy. Spotykała się z nim tylko trójka
dzieci.) Być może nie chciano, aby inni zobaczyli postaci Marii. Nie wiemy jednak
dlaczego. Ale gdybyśmy założyli, że podany dzieciom narkotyk lub bezpośrednio potem
przeprowadzona hipnotyczna lub wręcz fizyczna manipulacja spowodowały, że tylko
dzieci widziały postacie, to może posuniemy się o krok dalej. Być może, w trakcie tej
manipulacji rozszerzono możliwości percepcji, bo ludzie widzą tylko w pewnym, bardzo
ograniczonym zakresie fal świetlnych. Światła ultrafoletowego i podczerwonego nie
widzimy, choć są także nośnikiem informacji optycznych dla innych organizmów żywych,
na przykład dla pewnych gatunków owadów. My widzimy w tym świetle dopiero za
pomocą specjalnej aparatury, ale może zaawansowanej medycynie uda się osiągnąć to
w sposób "naturalny", przez podanie określonych środków czy za pomocą operacyjnych
zmian oka. Może w Fatimie wystarczyła już zmiana wrażliwości widzenia, która sprawiła,
że dzieci widziały fale światła o częstotliwości zwiększonej lub zmniejszonej o niewiele
herców, co pozwalało im dostrzec "coś", co dla pozostałych musiało być niewidzialne!
Gdy przypomnimy sobie to, co się zdarzyło, musimy jeszcze raz zwrócić uwagę na fakt,
że Lucia dostała do zjedzenia opłatek, a Jacinta i Francisco jakiś płyn do wypicia. Jak
już wspomniałem, okoliczność ta wymaga wyjaśnienia. Jeżeli założymy, że przyjęte
środki mają związek przyczynowy ze zdolnością dzieci do postrzegania objawienia
maryjnego, to rzeczywiście nasuwa się pewne rozwiązanie. Lucia, która otrzymała coś
innego niż jej dwoje przyjaciół, jako jedyna rozumiała, co mówi postać i rozmawiała z
nią! Jacinta i Francisco tylko ją widzieli. Z pewnością narkotyk, zażyty przez Lucię,
zawierał jakiś inny, dodatkowy składnik aktywny, który umożliwił jej komunikację ze
świetistą postacią (Zobaczymy jeszcze, że miało to przypuszczalnie dodatkowy
zamierzony skutek.) W pierwszej części tej książki wspomniałem, że Francisco nie
widział początkowo postaci w otaczającym dzieci polu światła. Na pytaniec zdziwionej
Lucii postać Marii odpowiedziała: "Powiedz mu, żeby odmawiał różaniec, wtedy też mnie
zobaczy". Zaskakujący szczegół, który także doskonale pasuje do powstającego obrazu
całości. Wydaje się, że właśnie różaniec, którego stałe odmawianie sugestywnie
nakazywał dzieciom "anioł", odgrywał rolę "psychicznego katalizatora". Coś podobnego
znamy z hipnozy: na wcześniej określone hasło "ofiara", znajdująca się w stanie
posthipnozy, robi lub mówi coś, nie mając o tym najmniejszego pojęcia i nie znajdując
potem żadnego wytłumaczenia dla swego postępowania. Podobnie mogło być i w tym
przypadku. Hasło, "wszczepione" za pomocą narkotyku i hipnozy uaktywniło wcześniej
zgromadzone, ale nie wykorzystywane informacje. Nagle dzieci uzyskały
ponadnormalne możliwości postrzegania.
Potwierdza to inny fakt. Hildebert Wagner wskazuje, że testowane osoby osiągają
zadziwiające wyniki po zażyciu psylocybiny. W trakcie eksperymentu w gazetowym
tekście zamazano początkowo 43%, a potem nawet 75% górnej połowy. Przetestowano
łącznie siedemnastu studentów. Czterej studenci, znajdujący się pod wpływem
psylocybiny, byli w stanie prawidłowo przeczytać do 95% tekstu. Twierdzili nawet, że
"rzeczywiście" widzieli przed sobą brakujące fragmenty liter. Wagner: "Objawiały im się
w jasnej szarości. Byli przekonani, że nie zostały całkowicie wymazane. Wydaje się, że
psylocybina wzmacnia komplementarną aktywność umysłową lub możliwość
przetwarzanie informacji na znaczenia. Czyż nie nasuwa się tu uderzająca paralela do
wizjonerskich uzdolnień przypisywanych przez tubylców pewnemu grzybowi?" [23).
Dzieciom podano jakiś dziwny narkotyk. W sugestywny sposób przygotowano je na
nadchodzące zdarzenie i mogły już dostrzec to "coś", co dla innych było niewidoczne.
Taki przebieg zdarzeń jest z pewnością bardzo interesujący, ale w żadnym razie
"cudowny".
Za tezą, że dzieci za pomocą narkotyku zostały przygotowane na objawienia,
przemawia jeszcze jeden szczegół. Pokazuje on nam, że najwyraźniej starano się, aby
dzieci nie straciły nabytych zdolności. Wydaje się, że podczas pierwszych trzech
spotkań całą trójkę poddano czemuś w rodzaju "ponownej terapii", podczas której
powtórnie zmobilizowano aktywne składniki narkotyku. Znowu "zalały" one ciało i
wywołały takie samo uczucie szczęścia, jak bezpośrednio po zażyciu. Barthas: "Przy
tych słowach postać rozłożyła dłonie jak ksiądz, gdy mówi Dominus vobiscum. Poprzez
ten prosty gest tajemnicze światło spłynęło na dzieci jak wiązka promieni. Było to bardzo
silne i bardzo przenikliwe światło, które - jak powiedziała Lucia - >>docierało do głębin
duszy<<" [4]. W tym świetle rozpoznali się w Bogu, "wyraźniej niż w najjaśniejszym
zwierciadle". I o tym samym zjawisku podczas drugiego objawienia: "Dzięki temu
gestowi ponownie spłynęło na dzieci promieniujące światło. Czuły się całkowicie
zanurzone w tym boskim świetle, jak w samym Bogu. Zdawało się im, że Francisco i
Jacinta znaleźli się w promieniu światła dążącym ku niebu, natomiast Lucia w innym,
skierowanym ku ziemi" [4].
A więc i tu Lucia poddana jest "terapii specjalnej", co nie powinno nas już dziwić.
Zaktywizowano u niej zapewne inne składniki. Sama akcja nastąpiła za pomocą
promienia energii, który prawdopodobnie pobudził i reaktywował łańcuchy molekularne
składników aktywnych. W ten oto rozsądny i prosty sposób zostaje wyjaśnione
zagadnienie zróżnicowanego przyjmowania narkotyku. Podczas trzeciego objawienia
pokazano dzieciom "wizję" piekła. Barthas: "Po wypowiedzeniu słów >>ofiarujcie się<<
itd. Najświętsza Panienka znów rozłożyła dłonie, tak jak podczas poprzednich dwóch
objawień. Spływające z nich światło zdawało się przenikać ziemię i zobaczyliśmy wtedy
coś w rodzaju ogromnego morza ognia" [4]. Ku swemu przerażeniu dzieci rozpoznały w
tym "piekle" diabły i biedne dusze, które nurzały się w płomieniach, a były
"przezroczyste niczym żarzące się węgle" (4].
Zarówno w przypadku tej wizji, jak i postaci Marii (tak samo jak w przypadku wizji
Swiętej Rodziny podczas ostatniego objawienia), chodziło zapewne o ten sam rodzaj
projekcji. I jeszcze coś uderza w tej wizji piekła, coś, o czym już mówiliśmy. Mianowicie
fakt, że piekło to wyglądało dokładnie tak, jak dzieci je sobie wyobrażały. To samo
dotyczy postaci Marii, anioła i Świętej Rodziny. W nawiązaniu do tego zacytujmy P.
Dhanisa: "Być może, ta plastyczna wizja powstała na podstawie średniowiecznych
obrazów mąk potępieńców znanych już Lucii" [36]. Wydaje się, że tak właśnie było.
Dzieciom pokazano projekcję takich obrazów, które rozumiały, które istniały już w ich
fantazji i których oczekiwały. Skąd o tym wiedziano? Gansbergowie tak pisali o Lydii
Stealneaker: "Wtedy została zabrana na pokład jakiegoś pojazdu kosmicznego przez
podobne istoty, które umieściły jej na głowie klamrę i >>z mojej głowy została zabrana
wiedza - wiedziały o mnie wszystko" [25). Fakt czasowej utraty pamięci podczas
trzeciego objawienia anielskiego (możliwe, że było tak i podczas objawień
wcześniejszych) pozwala przypuszczać, że to samo przytrafiło się dzieciom z Fatimy.
Poznano ich wyobrażenia i skopiowano je w formie obiektywnej projekcji. Taka hipoteza
zadowalająco wyjaśnia problem poruszony przez Dhanisa. Poszczególne objawienia
kończą się na opuszczeniu przez obłok miejsca nad dębem i zniknięciu (dysponujemy
relacją z piątego objawienia, mówiącym o "samolocie ze światła", który też oddalił się na
północny wschód). Istnieją też dwie przytoczone przez Johna de Marchi interesujące
wypowiedzi dzieci, które donoszą o szczególe godnym uwagi. Jak wspomina jej matka,
Jacinta tak mówiła o pierwszym objawieniu: "Gdy wracała do nieba, zdawało się, że
drzwi zamykają się tak szybko, że pomyślałam, że przytną jej nogi" [37]. A według Marii
da Capelinha, która też była świadkiem zdarzenia, Lucia powiedziała jakoby podczas
drugiego objawienia: "Teraz już nic nie widzimy. Wróciła do nieba. Drzwi są zamknięte"
[37]. Ta marginalna uwaga o zamykających się drzwiach zawiera możliwość widzenia
przez dzieci obiektu emitującego projekcję. Ale poza tym nie zwracają na niego żadnej
szczególnej uwagi i zaliczają go po prostu do "nieba". Mimo wszystko jest to
interesująca informacja, która dodatkowo świadczy na korzyść naszej tezy o
materialnym pochodzeniu źródła projekcji. Kończąc, chcemy jeszcze raz przytoczyć za
Barthasem słowa świadka Ferreiry Borgesa, który w prosty i zarazem trafny sposób
przekazał swoje wrażenia: "Wypełniony nabożną radością byłem pewny, że
uczestniczyłem w wielkim cudzie i że pomiędzy dziećmi a istotą z innego świata
wydarzyło się coś tajemniczego..." [4].
Choroba
Cud słońca zakończył serię objawień. Ale istnieją wskazówki świadczące, że "Królowa
Różańcowa" ukazywała się dzieciom i później. Podczas choroby Francisca i Jacinty, do
której jeszcze wrócimy, zdarzało się to z pewnością wielokrotnie. Barthas cytuje
rozmowę Jacinty z Lucią na wiosnę 1918 roku: "Najświętsza Panienka znowu mnie
odwiedziła. Chce, abym poszła jeszcze do dwóch szpitali, ale nie po to, aby wyzdrowieć,
ale żeby jeszcze więcej cierpieć... [4]. Takie “odwiedziny" powtarzały się wielokrotnie
aż do jej śmierci 20 lutego 1919 roku. Sama Lucia mówi także o powtarzających się,
późniejszych spotkaniach z "Marią". Interesujące, że podobne przypadki znamy ze
współczesnej literatury poświęconej UFO. Jako przykład wykorzystamy tu ponownie
przypadek Betty Andreasson. W wiele lat po porwaniu obudziło ją ze snu jakieś
brzęczenie. Scott D. Rogo: "Gdy odwróciła się w stronę dźwięków, zobaczyła >>istotę
ze światła<<, która miała półtora metra wzrostu, normalne proporcje, ale robiła wrażenie
niematerialnej. W całości składała się ze światła. Zniknęła nad schodami, gdy
zauważyła, że pani Andreasson ją zobaczyła" [17). Również Mona Stafford, o której już
wcześniej pisaliśmy, widziała w wiele miesięcy po swoim porwaniu jakąś istotę
zanurzoną w promieniującym świetle, wyglądającą jak z czasów biblijnych i
wypowiadającą do niej niezrozumiałe zdanie: "Buree, duch jest jeszcze głodny" [25].
W ten sposób doszliśmy prawie do końca fatimskiej historii. Ale musimy się trochę zająć
jeszcze jednym aspektem - rychłą chorobą i śmiercią Jacinty i Francisco. Już podczas
drugiego objawienia "piękna pani" odparła na pytanie Lucii: "Jacintę i Francisco wkrótce
zabiorę do siebie. Ty musisz dłużej pozostać tu na dole" [3]. Z tego "proroctwa" bez
wątpienia wynika, że postać wiedziała o bliskiej śmierci dzieci. Dotychczas ich chorobę
uważano za hiszpankę, która szalała wówczas w Europie, a więc i w Fatimie, nawet
wśród członków obu rodzin. Na nią umarli Jacinta i Francisco. Chłopiec 2 kwietnia 1918
roku, jego siostra 20 lutego 1919 roku. Dziewczynka przebywała w wielu szpitalach, nie
uzyskano jednak poprawy jej stanu zdrowia. Odwrotnie: "Stan chorej się pogarszał...
Jacinta wróciła do Aljustrel z przetoką w lewym płucu..." [4]. Jacintę w końcu
operowano, ale nie przyniosło to poprawy. Zmarła prawie dwa lata po pierwszym
objawieniu maryjnym. Gdybyśmy założyli, że świetlista postać z Fatimy była istotnie
Matką Boską, to pozostanie jednak niezrozumiałe, dlaczego dzieci wybrane do tej
ważnej misji zostały potraktowane przez Boga w tak okrutny sposób i dlaczego ich
śmierć była zaplanowana od samego początku. Przyjmując wszakże naszą hipotezę, że
wszystkie te wydarzenia odbyły się bez boskiego udziału, brało w nim natomiast udział
UFO, to śmierć dzieci (z pewnością planowaną) można przynajmniej próbować
wyjaśnić, choć nie udowodnić. O. Raymondo donosi o UFO, które pojawiło się w 1954
lub 1955 roku na brazylijskim wybrzeżu Recreio dos Bandierantes w pobliżu Baara da
Tijuca. Pewne brazylijskie małżeństwo wybrało się na wycieczkę na plażę, gdy nagle
jakiś duży cień padł na ich samochód i towarzyszył im przez długi czas. Gdy mężczyzna
zatrzymał w końcu samochód i spojrzał w górę, ujrzał wielki, metalowy talerz, wiszący
bez ruchu nad autem. Mężczyzna nie potrafił powiedzieć nic sensownego, zawrócił i
popędził z powrotem do domu. Po kilku dniach zmarł na zupełnie nie znaną, szybko
przebiegającą chorobę [38].
Znane jest wiele przypadków, gdy promienie wysyłane przez UFO lub otaczające je pole
promieniowania czy pole siłowe powodowały oparzenia, zranienia, wystąpienie objawów
nieznanych chorób, a niekiedy śmierć świadków. A jak było w Fatimie? Choroba dzieci
jest nazywana przez autorów hiszpanką. Jej epidemia szalała w Europie w latach 1918-
1920. Zachorowało na nią blisko 500 milionów, z których 22 miliony zmarło... Jest to
odmiana grypy wywoływanej przez wirusy kropelkowej infekcji dróg oddechowych.
Niszczy ona nabłonek górnych dróg oddechowych pomiędzy nosem a oskrzelami oraz
obniża odporność organizmu. Pierwszymi objawami choroby są gorączka, dreszcze, ból
gardła, bóle kończyn, mięśni i brzucha, wymioty i biegunka. Następnie w,ystępuje
zapalenie oskrzelików i nosowych zatok bocznych, zakłócenia krążenia i zaburzenia
układu nerwowego. Trzeba tu przypomnieć, że podczas sześciu objawień dzieci
znajdowały się bezpośrednio w polu siłowym ciała emitującego projekcję. Nie wiemy, jak
takie pole oddziałuje na człowieka, ale może podobnie do promieniowania
radioaktywnego. I rzeczywiście przebieg choroby (szczególnie u Jacinty, u której
pojawia się jeszcze "fistuła" czy "guz") jest podobny w pewien sposób do przebiegu
choroby popromiennej, w której także występują wymioty, bóle głowy, biegunka,
uszkodzenia skóry, guzy itd. Owcześni lekarze nie byli w stanie postawić właściwej
diagnozy po prostu z powodu nieznajomości radioaktywnego promieniowania. A Lucia?
Też stała w polu siłowym. Ale przypomnijmy sobie o "szczególnej roli", jaką miała
odegrać Lucia, najstarsza z trójki. Tylko ona potrafiła rozmawiać z ze zjawą, bo "anioł"
podał jej do zjedzenia coś innego. Jako jedyna przeżyła. Być może wpłynął na to
podany narkotyk. Byłoby to drugie potwierdzenie istnienia różnicy między narkotykami,
jakie otrzymała Lucia, a jakie otrzymali Jacinta i Francisco. Chciałbym zwrócić uwagę,
że jest to tylko przypuszczenie, założenie. Ale doskonale pasuje do całości obrazu, który
stworzyliśmy. A możliwości takiej na pewno nie możemy całkowicie wykluczyć. Pasuje
ona zarówno do hipotezy o różnicy między narkotykami, jak i do przepowiedni. Dzięki
temu wyraźnie widać, że śmierć dwójki dzieci była od początku zaplanowana i
konsekwentnie przeprowadzona. Prawdopodobnie ta dwójka miała być świadkiem tylko
na samym początku, świadkiem samych objawień w celu uwiarygodnienia relacji Lucii.
Dzieciom pozwolono umrzeć, aby zapobiec powstaniu późniejszych sprzeczności i
nieprzyjemnych wypowiedzi. Po prostu nie podano im środka, który otrzymała najstarsza
z trójki i który pozwolił jej przeżyć. Trudno uwierzyć, że stał za tym Bóg. Ale dziś
możemy zrekonstruować przypuszczalny przebieg wydarzeń w Fatimie. Celowo
wyrażam się tu niezwykle ostrożnie, bo nawet teraz nasza hipoteza nie wyjaśnia w
sposób ścisły wszystkich zdarzeń. Moim jednak zdaniem posiadane dane wystarczą,
aby przynajmniej na tyle uprawdopodobnić poniższe punkty, że dalsze badania w tym
kierunku wydają się wskazane. Zgodnie z nimi "operacja Fatima" miała następujący
przebieg:
- dzieci są obserwowane i wybrane (rzeczywiście istnieje sprawozdanie Lucii, zgodnie z
którym już w 1915 roku miała "upiorne objawienia");
- w 1916 roku dzieci trzy razy otrzymały instrukcje za pośrednictwem emitowanej
świetlistej postaci anioła. Podczas tych spotkań są badane. Analizowana jest ich wiedza,
ich wyobrażenia i fantazja. Podczas ostatniego spotkania zostają tak "przekształcone"
(w szczególności psychicznie, ale być może również fizycznie) za pomocą specjalnego
środka, wykazującego wiele cech narkotyku, że właściwy "program objawień" może się
rozpocząć;
- aż do chwili rozpoczęcia się objawień są zmuszane za pośrednictwem przekazanych
w hipnozie sugestywnych rozkazów utrzymywać nieprzerwany kontakt duchowy z
minionymi i nadchodzącymi wydarzeniami. Wymaga się pd nich ustawicznego
posłuszeństwa wobec raz przekazanych instrukcji;
- 13 maja 1917 roku rozpoczyna się seria objawień. Za pomocą "projekcji obiektywnej"
przekazywane są dzieciom "orędzia i dalsze instrukcje. Zjawiska drugorzędne są
widziane przez innych świadków;
- w celu nadania wiarygodności otrzymanym przez dzieci "orędziom" 13 października
1917 roku ma miejsce "cud", w jego trakcie zdawało się, że jakiś obiekt, który dziś
zaliczylibyśmy do UFO, spada z kierunku słońca manewrując, czym zdumiał lub
"nawrócił" zebranych;
- w ciągu niecałych dwóch lat dwójka mniej ważnych świadków umiera na chorobę,
związaną z kontaktem z otaczającym je polem siłowym, obiektami i narkotykami. Przy
życiu pozostaje wyłącznie Lucia, która opowiada o przekazanym jej "orędziu".
Przebieg wydarzeń zgodny z powyższymi punktami i tak zinterpretowany należy, moim
zdaniem, rozszerzyć o jeszcze jedną kwestię. Dlaczego to wszystko się stało? Jaki sens
spektakl ten miał dla załogi UFO? Czy nie można było przeprowadzić tego wszystkiego
bardziej skutecznie w innym miejscu, na przykład nad stolicą któregoś z ważnych
krajów? Nie możemy udzielić zadowalającej odpowiedzi na te pytania. Ale nie zajęliśmy
się jeszcze bliżej innym istotnym aspektem zdarzeń w Fatimie: tak zwanymi trzema
orędziami czy trzema tajemnicami fatimskimi. Może z ich pomocą znajdziemy
rozwiązanie.
4. Orędzie
Gdy, kiedyś, najpierw powoli, pocznie sie nam objawiać hierarchia Universum, będziemy
musieli stanąć twarzą w twarz ze zniechęcającym faktem: jeżeli istnieją jacyś bogowie,
dla których najważniejszą sprawą jest człowiek, to nie mogą to być bardzo znaczący
bogowie.
Arthair Clarke
Dwie pierwsze tajemnice
Podczas serii objawień kobieca postać przekazała wiele instrukcji i nakazów, które
obecnie są znane jako "maryjne orędzie fatimskie". W przeważającej części są to
przesłania o treści religijnej, tzn. prośby o pokutę i modlitwę, jak na przykład: ..Ofiarujcie
się za grzeszników i powtarzajcie często, szczególnie gdy, złożycie ofiarę: Panie Jezu,
to z miłości do Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zniewagi popełniane przeciwko
Niepokalanemu Sercu Marii". Szczególnie interesująca jest część orędzia określana
jako dwie pierwsze tajemnice fatimskie. Według autorów prac o Fatimie w proroczy,
sposób zapowiada ona drugą wojnę światową. Oto jej treść: "Widziałyście piekło, dokąd
idą dusze biednych grzeszników. Aby je ratować, Zbawiciel świata pragnie ustanowić
nabożeństwo do mojego Niepokalanego Serca. Jeśli zostanie spełnione, co wam
powiem, zbawi się wiele dusz i zapanuje pokój. Wojna się skończy [pierwsza wojna
światowa - przyp. J.F.], ale jeśli nie przestaną obrażać Pana, to za pontyfikatu Piusa XI
rozpocznie się inna, jeszcze gorsza wojna. Gdy pewnej nocy ujrzycie dziwne, nieznane
światło, wiedzcie, że będzie to wielki znak, który daje wam Bóg, iż ukarze świat za
zbrodnie: wojną, głodem, prześladowaniem Kościoła i Ojca Świętego.
Aby temu zapobiec, przyjdę prosić o poświęcenie świata mojemu Niepokalanemu Sercu
oraz o komunię świętą zadośćczyniącą w pierwsze soboty miesiąca. Jeśli moje żądania
zostaną przyjęte, Rosja nawróci się i zapanuje pokój. Jeśli jednak tak się nie stanie, jej
błędy rozprzestrzenią się na świat cały. Wybuchną wojny. Wielu dobrych będzie
prześladowanych, Ojciec Świety będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie
zniszczonych... ale w końcu moje Niepokalane Serce zatryumfuje". Według Barthasa w
miejscu, gdzie postawiono wielokropek, miała znajdować się trzecia, wciąż utajniona
część orędzia fatimskiego. Zajmijmy się jednak najpierw oficjalnie uznanym
fragmentem. Jak wiadomo, został on spisany przez Lucię w 1942 roku i rok później
opublikowany przez Kościół. Zawiera dwa proroctwa odnoszące się do przyszłości, przy
czym jedno z nich przedstawia pewien charakterystyczny warunek typu jeśli - to ("...jeśli
nie przestaną obrażać Pana, to za pontyfikatu Piusa XI rozpocznie się inna, jeszcze
gorsza wojna"). Opublikowanie tego tekstu stanowiło w swoim czasie niemałą sensację.
Wydawało się, że jest on dalszym potwierdzeniem nadprzyrodzonego pochodzenia
wydarzeń fatimskich. W istocie jednak orędzia tego nie można uznać za proroctwo z
bardzo prostego powodu. Udostępniono je opinii publicznej dopiero po opisywanych
przez nie zdarzeniach. Aby przepowiednia była prawdziwa, musi wyprzedzać
przepowiadane zdarzenie. Później jest możliwe każde (!) “proroctwo". Takie
"przepowiednie" opublikowane po fakcie mogą w pewien sposób oddziaływać na ludzi
łatwowiernych albo prostodusznych, nie mają jednak żadnego historycznego znaczenia.
Załóżmy jednak, że jest to rzeczywiście posłanie boskie. Ale wtedy nie da się wyjaśnić
następującego zdania: "Jeśli nie przestaną obrażać Pana, to za pontyfikatu Piusa XI
rozpocznie się inna, jeszcze gorsza wojna". W ten sposób pokazane są dwie możliwości
przyszłego rozwoju. Albo dojdzie do nawrócenia i nie wybuchnie nowa wojna, albo tak
się nie stanie i do wojny dojdzie. Innymi słowy, rzekomo boska zjawa najwyraźniej nic
nie wiedziała o prawdziwym przebiegu przyszłych wydarzeń. Zdanie to przedstawia
jedną z możliwości, nic więcej. Gdyby posłannictwo pochodziło rzeczywiście od
wszystkowiedzącego Boga, znającego przyszłość w każdym szczególe, to wyglądałoby
bez wątpienia zupełnie inaczej i byłoby znacznie konkretniejsze. Do tego opiera się ono
na całkowitym niedocenianiu historycznych przyczyn, które doprowadziły do wybuchu
drugiej wojny światowej. Nie wybuchła ona bowiem wcale z powodu nawrócenia czy
nienawrócenia się komunistyczno-ateistycznej Rosji. Także po tym "sądzie" nie zmieniły
się stosunki panujące w ZSRR. Przeciwnie - dzięki drugiej wojnie światowej Związkowi
Radzieckiemu udało się znacznie rozszerzyć swą władzę na zachód! Ale jest coś
jeszcze lepszego. W proroctwie jednoznacznie powiedziano, że podczas pontyfikatu
Piusa XI wybuchnie kolejna wojna. Ale Pius XI zmarł 10 lutego 1939 roku, a 2 marca
wybrano na papieża kardynała Eugenio Pacellego, byłego nuncjusza apostolskiego w
Niemczech. Nazwał się on Piusem XII. Dopiero 1 września 1939, czyli pół roku później,
wkroczenie Niemiec do Polski rozpoczęło drugą wojnę światową. Można sobie to
tłumaczyć na wszystkie możliwe sposoby, ale proroctwo pięknej Pani jest obiektywnie
fałszywe! Inna, jeszcze gorsza wojna" rozpoczęła się nie podczas pontyfikatu Piusa XI,
lecz Piusa XII, jego następcy. Boskie proroctwo, boska znajomość przyszłości? Raczej
nie. Nie zamierzamy tu jednak w żadnym razie pomawiać Lucii o świadome mówienie
nieprawdy i wprowadzenie w błąd światowej opinii publicznej. W 1928 roku Lucia
wstąpiła do Kolegium Sióstr św. Doroty, a w 1948 roku przeszła do zakonu karmelitanek
bosych. Od samego początku strona kościelna nakazała jej zachowanie na zewnątrz
całkowitego milczenia o zdarzeniach i orędziu. Barthas: "Lucia przyrzekła milczeć.
Dochowała obietnicy tak dobrze, że nigdy nie powiedziała ani jednego słowa o swoich
wizjach ani o pielgrzymkach do Fatimy. Nawet, gdy mówiono o tym w jej obecności".
Dopiero w 1942 roku pisemnie przekazała orędzie i potem wstąpiła do klasztoru
karmelitanek bosych, gdzie do tej pory żyje w ścisłym odosobnieniu. Nastąpiło to "za
zgodą stolicy apostolskiej, by· zapobiec zakłócaniu jej spokoju przez ciekawskich" [4].
Pytanie, jakie automatycznie się nasuwa w tym miejscu, brzmi: dlaczego? Czego się
obawiano? Czy w interesie światowej opinii publicznej i Kościoła nie leży zdobycie
wszystkich danych i informacji o objawieniach fatimskich? Co chce się ukryć, czemu
zapobiec? A może ostatni żyjący świadek z Fatimy powiedziałby o sprawach, które
mogłyby się komuś w Watykanie nie spodobać? Może okazałoby się, że trzy posłania z
Fatimy nie są wcale posłaniami z Fatimy·`.
"Trzecie orędzie fatimskie"
Barthas tak pisał o trzeciej części posłania: "Kiedy· zostanie wyjawiona trzecia część
tajemnicy” ? Na to pytanie zgodnie odpowiedzieli mi w 1946 roku Lucia i biskup Leirii:
>>W roku 1960<<" [4]. Zapieczętowane orędzie przekazano swego czasu papieżowi
Piusowi XIl, który, nie otwierając go, skierował je dalej do Świętego Oficjum, gdzie miało
być przechowywane do 1960 roku, "bo tak chce Przenajświętsza Panienka" [3]. W 1959
roku, czyli na rok przed decydującą datą, czasopismo "Posłaniec Fatimski" ponownie
zacytowało słowa Lucii: "Nie mogę wdawać się w dalsze szczegóły, gdyż są one jeszcze
tajemnicą, która zgodnie z wolą Przenajświętszej Panienki może być wyjawiona tylko
Ojcu Świętemu i biskupowi Fatimy. Obaj nie chcą jej poznać, aby nie wywierała na nich
żadnego wpływu. Jest to trzecia część orędzia Matki Boskiej, która ma pozostać
tajemnicą aż do roku 1960..." A w innym miejscu: "Wtedy lepiej się to zrozumie, ale gdy
zwierzchność tego chce, można przeczytać to już teraz".
W 1960 roku, w którym zgodnie z wolą postaci kobiecej z Fatimy trzecie orędzie miało
być przekazane opinii publicznej, w Watykanie rządził Jan XXIII. Freire, nawiązując do
listu kardynała Capovilli z 12.6.1977 roku, opowiada, że tekst został otwarty i
przeczytany przez papieża i jego zaufanego: "W rzeczywistości list został przeczytany
kilka dni później. Ponieważ czytanie było utrudnione ze względu na dialektowe
wyrażenia, wezwano do pomocy portugalskiego tłumacza przy Sekretariacie Stanu,
monsięnore Paula Jose Tavaresa. Następnie z jego treścią zapoznali się najwyżsi
dostojnicy Świętego Ofcjum i Sekretariatu Stanu, a także kilka innych osób" [39].
Według Valeego zaś były to dramatyczne chwile: "Pewnemu człowiekowi, do którego
mam zaufanie, zdał relację jeden z sekretarzy papieża. W 1960 roku poprosił on
niektórych wyższych dostojników kościelnych, aby wzięli udział w otwarciu tajnego
fragmentu orędzia fatimskiego. Ponieważ odbywało się to uroczyście za zamkniętymi
drzwiami, sekretarz zobaczył kardynałów dopiero, gdy opuszczali papieskie biuro" [39].
Wyglądali na bardzo przerażonych, jak ktoś, "kto dopiero co zobaczył ducha" [39].
Według innych sprawozdań papież zbladł czytając tekst i tylko powiedział: "Nie możemy
ujawnić tajemnicy. Wywołałaby panikę".
Dokument znowu znalazł się pod zamknięciem i do dzisiaj nikt z następców Jana XXIII
(Paweł VI, Jan Paweł I ani Jan Paweł II) nie zmienił tej decyzji. mimo wyraźnego
życzenia "świętej Panienki". Ma się rozumieć, katolickie, wierzące społeczeństwo nie
całkiem pogodziło się z takim postępowaniem. Gdy minął rok 1960 i nic nie nastąpiło,
coraz głośniejsze stały się głosy domagające się wyjawienia tajemnicy. I wtedy
wydarzyło się coś dziwnego. 15 października 1963 roku Louis Emrich, naczelny redaktor
katolickiego czasopisma "Neues Europa", opublikował tak zwaną dyplomatyczną wersję
trzeciej tajemnicy. Niedługo przedtem skontaktował się z nim pewien, nie wymieniany z
nazwiska "ojciec z Watykanu" (rzekomo bez zlecenia Watykanu) i w trakcie
wielogodzinnej rozmowy w cztery oczy wyjawił jej treść. Tekst ten do dziś ani nie został
oficjalnie potwierdzony, ani zdementowany. Powszechnie akceptuje się go jako
skróconą wersję trzeciego posłania.
W rzeczy samej cała sprawa jest naprawdę dziwna. Oto w kulminacyjnym momencie
dyskusji, gdy domagano się ujawnienia orędzia fatimskiego, nie wymieniony z nazwiska
"ojciec z Watykanu" kontaktuje się z wydawcą niemieckiego czasopisma i oddaje do
publikacji tekst, który - co najdziwniejsze - dokładnie odpowiada oczekiwaniom, jakie z
nim wiązano. Wszystko to sprawia wrażenie potajemnie zainscenizowanej i lansowanej
przez Watykan "akcji uspokajającej". która całkowicie osiąga swój cel po początkowych i
coraz rzadziej powracających falach oburzenia i gniewu. Przedstawiono wersję możliwą
do akceptacji, a zainteresowanie całą sprawą zanikło.
Tekst, opublikowany przez Emricha, został przedstawiony we wstępie do niniejszej
książki. Dla lepszego zrozumienia całości obrazu należy go w tym miejscu jeszcze raz
przytoczyć. Po krótkim wprowadzeniu napisano tam: "Na całą ludzkość przyjdzie wielka
kara jeszcze nie dziś i nie jutro, ale w drugiej połowie dwudziestego wieku.. Nigdzie nie
ma porządku. Nawet na najwyższych szczeblach władzy panuje szatan i decyduje o
wszystkim. Zdoła wniknąć nawet na najwyższe urzędy kościelne. Będzie umiał opętać
umysły wielkich naukowców, którzy wynajdą broń, zdolną w kilka minut zniszczyć
połowę ludzkości! Opanuje przywódców narodów, a oni zlecą jej produkcję na wielką
skalę. Jeśli ludzkość temu się nie sprzeciwi, nie będę mogła powstrzymać ręki
sprawiedliwości mego Syna, Jezusa Chrystusa. Spójrzcie, Bóg ukarze wtedy ludzi
surowiej i dotkliwiej, niż ukarał ich kiedyś potopem. Ale także dla Kościoła nadejdzie
czas najcięższej próby. Kościół pogrąży się w mroku, a świat wielce się przerazi, wielka
wojna rozpęta się w drugiej połowie dwudziestego wieku. Ogień i dym spadną wówczas
z nieba, woda z oceanów wyparuje, piana z sykiem uderzy w niebo i przewróci się
wszystko, co stoi. Miliony, wiele milionów ludzi zginie z godziny na godzinę, a ci, którzy
przeżyją, będą zazdrościć umarłym. Wszędzie, gdzie spojrzeć, będą cierpienia, nędza
na całej ziemi i zagłada we wszystkich krajach. Spójrzcie, ten czas jest coraz bliżej,
nieszczęście staje się coraz większe, nie ma żadnego ratunku. dobrzy umrą razem ze
złymi, wielcy z małymi, książęta Kościoła z wiernymi, władcy tego świata ze swymi
ludami, wszędzie zapanuje śmierć, przez błądzących ludzi wychwalana jako triumf i
przez pachołków szatana, który będzie jedynym władcą na ziemi. Będzie to czas,
którego nie oczekuje żaden król i cesarz żaden kardynał i biskup. Nadejdzie jednak
zgodnie z wolą Boga Ojca, by ukarać tych, którzy muszą zostać ukarani. Ale później ci,
którzy wszystko przetrwają i pozostaną przy życiu, wezwą Boga i jego wspaniałość, i
znowu będą służyć Bogu jak kiedyś, gdy· świat nie był jeszcze tak zepsuty. Wzywam
wszystkich prawdziwych następców mego Syna, Jezusa Chrystusa, wszystkich
prawdziwych chrześcijan i apostołów ostatniego czasu! Zbliża się czas i koniec, jeżeli
ludzie się nie nawrócą i to nawrócenie nie nadejdzie z góry od rządzących światem i
rządzących Kościołem. Lecz biada, biada, jeśli to nawrócenie nie nastąpi i wszystko
pozostanie tak, jak jest, stanie się wtedy jeszcze o wiele gorzej! Idź, moje dziecko, i
ogłoś to! Będę stać u twego boku służąc ci pomocą".
Tak jak powiedzieliśmy, na taką właśnie treść trzeciej tajemnicy fatimskiej czekano:
proroctwo o odległej przyszłości, powiązane z zachęceniem do pokuty i nawrócenia, a
może nawet zapowiedź trzeciej wojny światowej. Ale poznana przez nas jej treść nie
pozwala domyślać się, dlaczego trzymano ją w· tajemnicy (zakładając nawet, że jest
niepełna). Proroctwa o końcu świata pojawiają się już od czasów biblijnych. Objawienie
św. Jana ma wiele wspólnego z cytowanymi zdaniami. Od stuleci rozmaici wizjonerzy
przedstawiają nam o wiele straszniejsze obrazy· przyszłości. W każdym razie tekst ten
ani nie wywoła zblednięcia papieża i kardynałów, ani nie jest wart trzymania go w
zamknięciu przez dziesięciolecia.
I rzeczywiście, fragment rzekomej trzeciej tajemnicy fatimskiej, opublikowany przez
Emricha daje nam pewną wskazówkę, że nie jest to instrukcja, otrzymana przez dzieci.
W rzeczywistości tekst zaczyna się słowami: "Lecz chcesz ode mnie znaku, by każdy
akceptował słowa, które za twoim pośrednictwem oznajmiam ludzkości. Widziałaś cud
słońca, a wraz z tobą wierzący i niewierzący, chłopi, mieszkańcy miast, mędrcy,
dziennikarze, księża, ludzie świeccy, każdy go widział i teraz głosi w moim imieniu. Nie
bój się, moja mała, gdyż jestem Matką Boską, która mówi do ciebie. Proszę cię o
objawienie tego orędzia całemu światu".
Dwa szczegóły· czynią ten tekst niewiarygodnym, przynajmniej jako "trzecią tajemnicę":
odwołanie się do "cudu słońca" i samookreślenie się postaci kobiecej jako Matki Boskiej.
Miały one przecież miejsce dopiero podczas ostatniego objawienia w październiku, trzy
tajemnice przekazano natomiast podczas trzeciego objawienia w lipcu! Jeżeli tekst ten
był autentyczną wiadomością przekazaną dzieciom, byłby posłaniem dodatkowym,
późniejszym. Trzecia tajemnica fatimska ma z nim niewiele wspólnego!
Rzeczywiście, istnieją przesłanki, że taka opinia nie jest wcale niesłuszna. Kardynał
Ottaviani, jeden z niewielu ludzi Watykanu, którzy poznali prawdziwą treść orędzia,
podkreślił na konferencji prasowej w 1967 roku: "Mogę tylko stwierdzić, że wszystko to,
co mówi się o tajemnicy fatimskiej, jest pozbawione wszelkich podstaw". 30 września
1984 roku niemiecki tygodnik katolicki "Bildpost" opublikował wywiad z ówczesnym
biskupem diecezji Leiria, Alberto Cosme do Amaralem, który tak wypowiedział się na
konferencji prasowej w Wiedniu: "Trzecia tajemnica fatimska nie ma nic wspólnego ani z
bombami atomowymi i głowicami bojowymi, ani z rakietami Pershing i SS-20, ani z
zagładą świata. Jej treść dotyczy raczej naszej wiary" [40]. Wszystkie próby interpretacji
trzeciej tajemnicy jako "orędzia nie- szczęścia" i przepowiedni "atomowego holocaustu"
tylko "odwracają uwagę od prawdziwego znaczenia objawień maryjnych z Fatimy".
Według słów biskupa do Amarala istnieją "jednakże ważne przyczyny", które dotychczas
skłaniały papieży, by go nie ogłaszać. "Pismo pasterki Lucii znajduje się w Watykanie od
1957 roku. Tylko papież i kilka zaufanych osób zna jego treść".
Jeśli więc w trzeciej tajemnicy fatimskiej nie chodzi o nadchodzącą wojną światową,
jeżeli nie ma tam nic o zagładzie całych ludów i narodów oraz nic o nieszczęściach,
spodziewanych w ciągu następnych czterdziestu lat, to co zawiera ten tekst? Jak brzmi
prawdziwe orędzie fatimskie? Gdy pójdziemy tropem naszej hipotezy, że objawienia
były zdarzeniem związanym z UFO, to odpowiedź nieomal sama się narzuca. Trzecie
orędzie, "trzecia tajemnica" zawiera informacje o faktycznym przebiegu wydarzeń. o ich
rzeczywistych kulisach, o "operacji Fatima", a może nawet znacznie więcej. Dopiero
wtedy można sobie wyobrazić, że papież i kardynałowie bledną po przeczytaniu tego
tekstu, wtedy możemy zrozumieć, dlaczego dostojnicy kościelni odmawiali jego
opublikowania, wtedy wszystkie dotychczasowe publikacje stracą podstawy, wtedy treść
ta będzie dotyczyła istotnie "naszej wiary". Wtedy i tylko wtedy staną się zrozumiałe
wszystkie te mylące akcje, żenujące wymówki oraz izolowanie Lucii od światowej opinii
publicznej.
I to jest właśnie wielka tajemnica fatimska, którą wciąż się przed nami ukrywa. Zjawa
powiedziała, że trzecie orędzie należy opublikować w 1960 roku, bo zakładano, że
wtedy ludzkość będzie już dojrzała do zrozumienia tekstu. Ale ci, którzy posłanie
przechowują i w końcu mieli je nam udostępnić, nie spełnili tego życzenia. W 32 lata po
wyznaczonym terminie nie robi się nic, by wyjawić tajemnicę. Czy papież i Kościół
mogliby sobie pozwolić na takie postępowanie, na taki jednoznaczny sprzeciw wobec
woli Boga, gdyby w Fatimie rzeczywiście objawiła się Maria, matka Jezusa? Z
pewnością nie. Sama ta właśnie paradoksalna okoliczność pokazuje, wyraźniej niż
każdy oficjalny dokument czy jakiekolwiek wyjaśnienie, że w Watykanie doskonale
wiedzą, o co naprawdę chodzi.
5. Konsekwencje
Nasza niewiedza i nasze uprzedzenia nie powinny nam przeszkadzać w przekraczaniu
myślą granic naszego świata, naszej historii, a nawet naszej wiary chrześcijańskiej...
Paul Tillirh
Dzięki naszym badaniom i porównaniom znacznie uprawdopodobniły się następujące
punkty:
- objawienia w Fatimie nie były "ingerencją boską" w dzieje ludzkości;
- prawie wszystko wskazuje na to, że w rzeczywistości był to jeden z wariantów zjawiska
zwanego UFO;
- dalsze utrzymywanie w tajemnicy "trzeciego posłania" pozwala przypuszczać, że
prawdziwe kulisy tego zdarzenia znane są najwyższym watykańskim dostojnikom.
Oficjalnie istnieją dwa powody, dla których trzeciego posłania nie opublikowano do dziś.
Gdyby było to proroctwo zapowiadające wojnę, to jego ogłoszenie mogłoby wywołać
panikę. Podczas swojej pielgrzymki do Niemiec papież Jan Paweł II powiedział w
Fuldzie: "Z powodu trudnej treści moi poprzednicy na Stolicy Piotrowej przedstawili
wersję dyplomatyczną [tym samym jednoznacznie potwierdzono, że znany nam tekst
rzeczywiście pochodzi z Watykanu - przyp. J.F.]. Poza tym każdemu chrześcijaninowi
powinno przecież wystarczyć, gdy wie o tym, że jeśli można przeczytać, że oceany
zaleją całe kontynenty, że ludzie umrą z minuty na minutę, i będą to miliony, to wtedy
rzeczywiście nie należy już pragnąć ogłoszenia tej tajemnicy. Wielu chce się jej
dowiedzieć z ciekawości czy chęci sensacji, ale zapominają, że wiedza oznacza też
odpowiedzialność. Módlcie się, módlcie i już nie pytajcie. Zawierzcie Matce Boskiej". A
więc rzekomo jesteśmy jeszcze niegotowi i nie dość odpowiedzialni, aby ogarnąć
"trudną treść" orędzia. Gdyby jednak nie chodziło o przyszłą wojnę światową, jak
powiedział papież, ale "tylko" o sprawy wiary, jak niedwuznacznie stwierdzili kardynał
Ottaviani i biskup do Amaral, to trzymanie go w tajemnicy staje się jeszcze bardziej
niepojęte. Można by to zrozumieć dopiero wtedy, gdyby zagrażało fundamentalnym
podstawom wiary lub przynajmniej powodowało powstanie jakichś głębszych rys na tym
fundamencie. Lecz taka polityka Watykanu nie jest niczym nowym. Ponieważ również
przywódcy Kościoła katolickiego należą bez wyjątku do ludzi, którzy strzegą swoich
pozycji i ani myślą łatwo rezygnować z raz ustalonych struktur (też struktur władzy), to
oczywiste staje się stopowanie informacji, która prowadziłaby nie tylko do niepokojów,
lecz również do znacznych zmian. Nowe idee, które mogłyby postawić pod znakiem
zapytania raz ustanowione i przez wieki sprawdzone pojęcia, przebijały się dotychczas
bardzo powoli i wbrew wyraźnej woli dostojników kościelnych. Oto kilka przykładów,
które nam to uzmysłowią.
Sprawa Galileusza. Siedemnastowieczny włoski matematyk i astronom Galileo Galilei
podzielał poglądy Kopernika, że to nie Słońce krąży wokół Ziemi, lecz Ziemia wokół
Słońca. W 1632 roku przedstawił swoje poglądy w dziele Dialog o dwóch
najważniejszych układach świata: ptolemeuszowskim i kopernikowskim. Rzym ostrzegał
go wielokrotnie przed głoszeniem tych tez. W końcu Galileusz stanął przed trybunałem
Inkwizycji. Jako wierzący katolik, stosujący się do poleceń Kościoła, musiał odwołać
swoje poglądy. Gdyby przy nich obstawał, wtrącono by go do więzienia jako heretyka.
Jego słynne słowa "a jednak się kręci" nie są wprawdzie historycznie udowodnione, ale
świadczą o niezłomnej woli tego człowieka do obrony prawdy. Siłą napędową tego
zupełnie zagmatwanego procesu był papież Urban VIII, który dla pokazania, kto "tu
rządzi", zażądał przykładnej kary. Bez wątpienia Urban VIII mógłby po prostu uznać
teorię Kopernika za heretycką i pozbyć się problemu. Rzymski historyk Giorgio de
Santillana pisał o tym: "Nie uczynił tego, ale za to pozwolił zrobić z procesu jedyne w
swoim rodzaju, nieprzekonujące kuriozum w historii. To hałaśliwe prześladowanie
teologiczne, połączone z dogmatyczną bojaźnią, ta szarpanina i deptanie człowieka,
który ośmielił się wyrazić swoje naukowe poglądy, wszystko to jeszcze bardziej
ośmieszyło władze... Cały ten teatr dokładnie pasuje do ówczesnych, nadętych,
papieskich łuków triumfalnych, wychodzących na kupę gruzu, która wcześniej była ulicą.
Tak samo pasuje do imponujących bram barokowych na Campagna Romana, które
zupełnie niespodziewanie przechodzą ze śpiącej, otoczonej murami ulicy, w puste pole
pełne ostów. Ponadto ma też ów przekonujący, rzymski pozór celowości, jej samej
wszakże nie da się odnaleźć" [41].
Można by sądzić, że w czasach podróży kosmicznych i fantastycznie od tamtych
czasów rozwijającej się astronomii każdy powinien podzielać poglądy Galileusza. A
jednak nie! Wprawdzie w 1979 roku papież Jan Paweł II zlecił ponowne dochodzenie
(zgodnie z nim Galileusz był "człowiekiem wiary", który "wiele wycierpiał przez ludzi i
urzędy Kościoła"), ale po wieloletnich badaniach wyznaczona komisja nie zdobyła się na
zmianę ówczesnego wyroku, ponieważ Inkwizycja działała w dobrej wierze. W ten
sposób także obecnie, w 1992 roku, ponad 350 lat po Galileuszu i w ćwierć wieku od
początków podróży kosmicznych, kopernikański system świata nie został uznany przez
Kościół...
Sprawa Fabriciusa, Galileusza i Scheinera. Skonstruowanie lunety astronomicznej w
XVII wieku umożliwiło odkrycie plam na Słońcu, ich obserwację i uznanie za naturalną
część centralnej gwiazdy Układu Słonecznego. Trzech ludzi dokonało tego niemal
jednocześnie: David Fabricius, Galileusz i ojciec Christoph Scheiner. Dziś wiemy, że
plamy na Słońcu zjawiskiem cyklicznym. Są to względnie zimniejsze obszary fotosfery,
które mogą osiągać średnicę do 300 000 km i powstają w wyniku magnetycznych
zakłóceń w jądrze Słońca. Oficjalne stanowisko Kościoła w sprawie tego odkrycia
wyraził w 1611 roku biskup Busaus w piśmie do Scheinera: "Wszystkie pisma
Arystotelesa przeczytałem wiele razy od początku do końca. I zapewniam cię, że nic
takiego, o czym mi donosisz, nie znalazłem. Idź, mój synu, i poprzestań na tym.
Zapewniam cię, że plamy, które widziałeś na Słońcu, to tylko wady twoich szkieł czy
oczu".
Według Kościoła Słońce, jako doskonałe dzieło Boga, było "niezwykle przejrzystym
ciałem" i dlatego wszystkie obserwacje "plam" na nim musiały być albo nieprawdziwe,
albo błędnie interpretowane. Ma rację Galileusz: "Ponieważ Słońce przedstawia się nam
po części plamiście i mętnie, dlaczego nie mielibyśmy powiedzieć, że jest >>plamiste<<
i >>mętne<<? Nazwy i przymioty muszą odpowiadać istocie spraw, a nie istota nazwom,
gdyż pierwsze są sprawy, a dopiero potem przychodzą nazwy". Niestety, postulat
Galileusza nie jest realizowany do dziś. Ciągle próbuje się dostosować świat do
własnych wyobrażeń, a nie wyobrażenia do świata rzeczywistego (zresztą dotyczy to
wszystkich dziedzin). W odniesieniu do Fatimy oznacza usłyszycie o wojnach i wieści
wojenne. Baczcie, abyście się nie trwożyli, bo musi się to stać, ale to jeszcze nie koniec"
(Mat. 24, 4-6j. A w innym miejscu jeszcze wyraźniej: "Gdyby wam wtedy kto powiedział:
Oto tu jest Chrystus albo tam, nie wierzcie. Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i
fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i
wybranych, Oto przepowiedziałem wam. Gdyby więc wam powiedzieli: Oto jest na
pustyni - nie wychodźcie; oto jest w kryjówce - nie wierzcie. Gdyż jak błyskawica pojawia
się od wschodu i jaśnieje aż na zachód, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Bo
gdzie jest padlina, tam zlatują się sępy" (Mat. 24. 23-28).
Można wysunąć zarzut, że w Fatimie nie objawił się Jezus, lecz Maria i anioł. Ale jest to
słuszne tylko do pewnego stopnia. Przypomnijmy sobie "wizje" podczas ostatniego
objawienia. Lucia tak o tym pisała: "Widziałam św. Józefa i Dzieciątko Jezus obok Matki
Boskiej, widziałam Zbawiciela, który błogosławił tłum" [3]. Ale sam Jezus Chrystus taką
możliwość całkowicie wykluczył, zatem nie był to wtedy "Zbawiciel", ani "św. Józef,,
"Maria" czy "anioł". Jest to całkowicie konsekwentny wniosek, wynikający tylko z tekstów
Pisma Świętego. Quod erat demonstrandum - co było do udowodnienia! Widzimy więc,
że nieboski charakter objawień fatimskich można wykazać w dwojaki sposób. Pierwszy
z nich tworzą nauki przyrodnicze i analityka, drugi sama pierwotna nauka
chrześcijańska. Całkowitą więc rację ma P. S. J. Bernardus, pisząc, że wizjom udało się
"zwabić Kościół katolicki na ścieżkę obcą ewangelii" [7]!
W związku z tym musimy przypomnieć o wszystkich przypadkach objawień maryjnych,
które wciąż zdarzają się od stuleci. Oto niektóre, najbardziej charakterystyczne:
W maju 1664 roku w pobliżu Le Laus (okręg Grenoble, Alpy Francuskie)
siedemnastoletniej pasterce Benoit Rencurel objawił się "starszy mężczyzna w
czerwonej sukni" (por. przypadek Mony Stafford), który podał się za "św. Maurycego".
Kazał jej udać się do pewnej doliny w pobliżu St. Etienne, "gdzie miała ją spotkać wielka
łaska". Nazajutrz objawiła jej się tam "pani z dzieckiem", która podczas kolejnej wizji
podała się za Marię, Matkę Jezusa i nakazała budowę kościoła.
18 lipca 1830 roku dwudziestoczteroletnia Catherine Laboure, zakonnica paryskiego
klasztoru szarytek, budzi się ze snu o godzinie 23.30, gdyż słyszy, że ktoś wołają ją po
imieniu. Obok jej łóżka stoi jakaś mała, dziecięca istota ze złotymi włosami. Światło
emanujące z jej ciała rozświetla pokój. Istota prowadzi Catherine do kaplicy klasztornej,
która także całkowicie spowita jest w jasnym świetle. Na fotelu przeoryszy czeka tam na
nią "Maria", ubrana w białą szatę. Włosy zakrywa jej niebieski welon. Oznajmia kilka
proroctw, dość niejasnych i dotyczących w zasadzie politycznego życia Paryża w latach
1870 i 1871,
27 listopada 1830 roku postać pojawia się ponownie. Tym razem unosi się nad ołtarzem
w kaplicy: stoi na półkuli, trzymając w ręce złoty globus z krzyżem. Na każdym palcu ma
trzy pierścienie, które wysyłają jasne promienie świetlne. Catherine Laboure: "Jakiś
owalny twór powstał wokół świętej Dziewicy. Zawierał napis ze złotych liter: >>Mario,
bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy wrócili do Ciebie!<<. Ten półkolisty napis
zaczynał się na wysokości prawej dłoni, przechodził ponad głową i kończył w lewej dłoni.
Złota kula zanikała w blasku światła, jakby pękała. Postać rozkłada dłonie, lecz jej
ramiona uginają się pod brzemieniem łaski. Potem głos powiedział: >>Uczyńcie ten
obraz w metalu. Wszyscy, którzy będą go nosić, doznają łaski<<. W tym momencie
obraz się obrócił i zobaczyłam jego drugą stronę..." Potem, wedle słów Catherine
Laboure, objawienie zniknęło "jak zdmuchnięta świeca",
19 września 1846 roku dwoje dzieci widzi "Matkę Boską" koło La Salette we Francji. W
ówczesnych zapisach tak relacjonowano to zdarzenie: "19 września 1846 roku
jedenastoletni Maximin Geraud i piętnastoletnia Melanie Calvat jak zwykle wypasali na
zboczu góry La Salette bydło należące do chłopów, u których służyli. Niebo było
bezchmurne, słońce jasno świeciło na południowym zachodzie. Była zapewne trzecia po
południu. Nagle dzieci ujrzały w pobliżu zadziwiającą jasność, wobec której słońce
zdawało się blednąć. W tej jasności poruszało się duże światło, jeszcze jaśniejsze od
jego otoczenia... W środku tego światła siedziała kobieta w promienistej bieli.
Wychodziły od niej świetlne strzały, a nad jej skronią płonęła korona z róż... Kobieta
mówiła: >>Nie bójcie się, moje dzieci. Przybyłam, aby powiedzieć wam o ważnych
sprawach...<<" [39]. Interesująca jest uwaga Maximina, że "jasność" była "otwarta" i że
dzieci widziały postać w tym "otworze". W zaskakujący sposób przypomina to zarówno
"samolot ze światła", który obserwowano podczas piątego objawienia fatimskiego, jak i
wypowiedź Jacinty, że "drzwi się zamknęły". Ullathorne tak przytacza słowa Maximina
Geraud: "Gdy już zeszliśmy, Melanie zobaczyła jakąś wielką jasność nad źródłem i
powiedziała do mnie: >>Maxime, chodź tu i zobacz ten blask<<. Podszedłem do
Melanie i wtedy zobaczyliśmy otwartą jasność, a w niej siedzącą panią". Godna uwagi
wydaje mi się też wypowiedź Melanie o zniknięciu kobiety: "Następnie przeniosła się na
miejsce, gdzie wcześniej szukaliśmy naszych krów. Nie dotykała trawy, lecz poruszała
się jakby na czubkach palców. Maximin i ja poszliśmy za nią... Wtedy ta przepiękna pani
uniosła się troszeczkę nad ziemię, spojrzała na niebo, a potem na ziemię. Potem nie
widzieliśmy już więcej jej głowy, potem ramion, a w końcu stóp. Widzieliśmy już tylko
blask, a potem jasność zniknęła" [43]. Na polecenie papieża Piusa IX dwójka
wizjonerów spisała w 1851 roku posłanie otrzymane od postaci świetlnej. Dokument
został dostarczony do Watykanu, sporządzono z niego 12 odpisów, ale później
wszystkie rzekomo zaginęły i dziś są uważane za "zagubione".
11 lutego 1852 roku czternastoletnia Bernadetta Soubirous ma pierwsze z osiemnastu
objawień w grocie w pobliżu miejscowości Lourdes w Pirenejach Francuskich.
Zamierzała właśnie przejść w bród małą rzeczkę, zaczęła więc zdejmować buty i
pończochy. Później tak to opisała: "Gdy zaczęłam, usłyszałam jakiś odgłos. Poszłam
więc na łąkę i zobaczyłam, że drzewa wcale się nie poruszają. Dalej zdejmowałam buty i
pończochy, gdy znów usłyszałam ten sam odgłos. Podniosłam głowę i spojrzałam w
górę ku grocie. Zobaczyłam jakąś panią ubraną na biało i z niebieską szarfą...
Przetarłam oczy, bo myślałam, że widzę ducha" [44). Rene Laurentin wskazuje też na
fakt, że Bernardetta początkowo widziała w grocie tylko coś "nieokreślonego", "jakby
powiewającą chustę czy worek na mąkę", co potem przeobraziło się w postać pani w
bieli. Najdziwniejsze, że podczas pierwszego objawienia Bernadetta wcale nie była
przekonana, że ma do czynienia z Matką Boską. W swoich opowiadaniach
stale używała słowa aquero, używanego w lokalnym dialekcie burgundzkim na
oznaczenie czegoś lub rzeczy [45].
17 stycznia 1871 roku siedmioro dzieci widzi "piękną panią" unoszącą się nad pewnym
domem w małej francuskiej wiosce Pontmain i uśmiechającą się do nich. Jedno z nich,
Eugene Barbadett, początkowo zauważyło "brak gwiazd" na niewielkim skrawku nieba,
na którym po chwili pokazała się zjawa. Według dzieci kobieta znajdowała się wewnątrz
trójkąta z "gwiazd". Wzburzeni mieszkańcy wsi widzieli istotnie "trzy okrągłe gwiazdy",
nie byli jednak świadkami wizji. Także tu interesujący jest przebieg znikania postaci.
Richard tak opisał w 1871 roku przebieg wydarzenia: "Duży, biały welon, który wzniósł
się spod jej stóp, okrył ją aż do pasa i posuwał się coraz wyżej, aż owinął się wokół szyi.
Eugene powiedział, że wyglądało, jakby weszła do worka. Dzieci widziały już tylko jej
twarz, pełną niebiańskiego piękna i uśmiechniętą. Wkrótce twarz pani zniknęła i widać
było tylko koronę, a nad nią gwiazdę. A potem wszystko zniknęło wraz z dużym,
niebieskim owalem i czterema świecami, które do końca jasno świeciły" [46].
21 sierpnia 1879 w małej zachodnioirlandzkiej miejscowości Knock (dziś duży ośrodek
kultu religijnego, który odwiedził również papież Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki
do Irlandii) miało miejsce objawienie, które uważam za bardzo dla nas interesujące. Po
południu 21 sierpnia Mary McLoughlin, gospodyni księdza Cavanagha, widzi na
frontowej ścianie kościoła w Knock "cudowną grupę osobliwych figur lub objawień -
jedna była jak Matka Boska, inna jak święty Józef, a jeszcze inna jak jakiś biskup;
zobaczyłam ołtarz". Początkowo Mary McLoughlin wierzy, że jej ksiądz kupił nową grupę
figur i ustawił przy ścianie kościoła. Gdy zapada zmierzch, jeszcze raz spogląda na
kościół. Postacie są tam nadal, jeszcze wyraźniejsze i jaśniejsze niż przy świetle
dziennym (!). Zawołano innych świadków. Wśród nich była Mary Beirne, która zeznała
później do protokołu: "Zaraz wyszłam i udałam się w to miejsce. Po przybyciu wyraźnie
zobaczyłam trzy postacie. Natychmiast podeszłam, aby ucałować stopy
Przenajświętszej Panienki. Ale w objęciach poczułam tylko mur. Zdziwiłam się bardzo,
że nie mogłam wyczuć postaci, które tak wyraźnie widziałam przed sobą".
Zdarzenie w Knock jest o tyle niezwykłe, że postacie są zupełnie nieruchome. Mary
Beirne: "Te trzy postacie zdawały się być nieruchome, były jak posągi. Znajdowały się
na frontowej ścianie kościoła i unosiły się około dwóch stóp [około 60 cm - przyp. J.F.)
nad ziemią. Przenajświętsza Panienka była w środku, okrywała ją biała suknia. Jej ręce
były tak samo ułożone, jak ręce księdza podczas mszy świętej... Na głowie miała coś, co
przypominało koronę. Jej oczy skierowane były ku niebu". Warto wymienić jeszcze
jedno zjawisko, które tu wystąpiło. Mary Beirne: "W tym czasie deszcz lał jak z cebra,
ale tam, gdzie były figury, nie padało. Obmacałam rękami ziemię, ale była całkiem
sucha. Postaci nie wykonywały żadnych ruchów ani nie dawały znaku życia..."
Może uda nam się to wyjaśnić, jeśli przypomnimy sobie o możliwości projekcji. Być
może podczas powstawania wizji dochodzi do wzajemnej zależności pomiędzy
cząstkami energii wytwarzającymi postacie a danym medium. Zazwyczaj tym medium
jest powietrze, w przypadku Knock doszły do tego znaczne ilości wody. Jak już
powiedzieliśmy, nie wiemy dokładnie, co mogłoby się zdarzyć pod- czas wystąpienia
takiego promieniowania czy pola siłowego, lecz ewentualność parowania wody nie jest
wykluczona. Już dawno wielokrotnie wskazywano na możliwość, że świadkowie padli
ofiarą żartu. Myślano przy tym o projekcji za pomocą tak zwanej laterria magica, która
wchodziła wtedy w modę. W pewien sposób przypominała ona pierwsze projektory
filmowe. Pomysł ten jednak szybko zarzucono, bo świadkowie zasłoniliby na pewno w
którymś momencie promień światła "magicznej latarni" i rzuciliby cień na grupę figur. Ale
nic o czymś takim nie wiadomo. Być może jednak tłumaczenie to wcale nie mija się z
prawdą, jeśli "projektor" nie był zwyczajną "latarnią magiczną" i nie znajdował się na
powierzchni ziemi. Potwierdza to chyba wypowiedź świadka, którą chcielibyśmy tu
zacytować: "Nazywam się Patrick Walsh. Mieszkam w Ballinderrig, oddalonym od Knock
o milę. Dobrze pamiętam ów 21 sierpnia 1879 roku. Noc była bardzo ciemna. Mocno
padało. O dziewiątej wieczór szedłem przez swoje pole. Byłem w odległości około pół
mili od kościoła. Na południowej ścianie szczytowej kaplicy zobaczyłem bardzo jasne
światło. Wyglądało jak wielka złota, świetlista kula. Chyba nigdy wcześniej nie widziałem
takiego światła. Zajaśniało wysoko w powietrzu i wokół frontowej ściany kościoła. Było
okrągłe. Wcale się nie ruszało. Jego jasność się nie zmieniała. Następnego dnia
dowiadywałem się, czy inni też widzieli tamtej nocy jakieś światła. Dopiero teraz
dowiaduję się o wizjach czy objawieniu, jakie mieli ludzie" [44].
30 sierpnia 1880 roku. Pod tą datą po raz pierwszy kronika opactwa Llanthony w Walii
opowiada o objawieniach w okolicy klasztoru, które trwają aż do września. "W
poniedziałek wieczorem czterech chłopców bawiło się na polach między Vespers a
Compline. Nadeszła ósma. Było jeszcze jasno, choć już zaczynało zmierzchać. John
Steward, dwunastolatek, czekał właśnie na swoją kolejkę w grze. Nagle ujrzał jasną,
oślepiającą postać, posuwającą się polami ku niemu. Otaczała ją aureola w kształcie
świecącego owalu. Postać wyglądała na kobietę. Nosiła welon, który zakrywał także jej
twarz. Dłonie trzymała wzniesione, jak do błogosławieństwa. Zbliżała się bardzo
powoli... Widzieli, że przepiękna postać dotyka zarośli. Na chwilę zatrzymała się tam w
świetle, a potem prześlizgnęła się przez krzaki i zniknęła... Objawienie było jak obraz
Niepokalanego Poczęcia" [44]. Także i tu podkreślono, że ziemia i zarośla były ciepłe i
suche, chociaż trawa na polu była mokra od rosy. 15 września 1880 roku zdarzyło się
coś, przypominającego chyba fatimski "cud słońca". W klasztornej kronice napisano:
"Wielebny ojciec powiedział wtedy: >>Zaśpiewajmy Ave na chwałę Przenajświętszej
Panienki<<. Nim zdążyliśmy zacząć, całe niebo i góry rozbłysły narastającymi kręgami
światła, które wychodziły jedne z drugich. Światło zalało nasze twarze i pobliskie
budynki. W wewnętrznym pierścieniu znajdowała się jakaś majestatyczna, niebiańska
postać w zwiewnej szacie. Postać była ogromna, ale od początku objawienia wydawało
się, że kurczy się do ludzkich rozmiarów. Postać stała z boku i spoglądała na krzewy. Ta
wizja była najwyraźniejsza, a szczegóły bardzo ostre. Ale trwało to tylko przez chwilę...
Kilka minut później pan E. z Oxfordu i jeden z chłopców zobaczyli w świetle, koło
zamkniętych drzwi, mglistą postać Najświętszej Panienki z uniesionymi dłońmi. To
ostatnia wizja, jaką zawdzięczamy Łasce Bożej" [44).
29 listopada 1932 roku pięcioro dzieci rodziny Degeimbre widzi w Beauraing w Belgii
"Marię w białej sukni i welonie" ze złotą koroną i "złotym sercem". Jedno z dzieci
przyznało, że początkowo było to coś w rodzaju białej chusty, z której wyłoniła się Matka
Boska. Jej twarz "wyglądała, jakby miała w środku żarówkę elektryczną" [47].
9 października 1949 roku zaczęła się trwająca do 1952 seria objawień nad zalesionym
pagórkiem w pobliżu Heroldsbach koło Bambergu w środkowej Frankonii. Początkowo
wiele dzieci widziało błyszczący napis nad czubkami drzew ("jakby słońce świeciło przez
zieloną butelkę od piwa"), który składał się z się z liter IHS (monogram Jezusa). Potem
była to "biała łuna", a w końcu "jakaś biała kobieta, która wyglądała jak biała siostra".
Podczas późniejszych objawień widziano Dzieciątko Jezus, Przenajświętszą Trójcę,
świętego Józefa i wielu aniołów. 8 grudnia 1949 roku także tu miał miejsce "cud słońca",
który w zadziwiający sposób przypomina fatimski. Ówczesny proboszcz Heroldsbach,
Gailer, podał później do protokołu: "Słońce zbliżało się do nas. Potężnie przy tym
trzeszczało. Zobaczyłem w nim wieniec z róż, szeroki na 20 centymetrów. Antonie Saam
widziała w słońcu Matkę Boską z Dzieciątkiem. Było nas tam pięciu duchownych. Będę
świadczyć o tym przez całe życie". Innym świadkiem był teolog, prof. J. B. Walz: "Robiło
się coraz jaśniej i jaśniej, coraz jaskrawiej. Słońce coraz bardziej raziło. Wydawało się,
że się powiększa i coraz bardziej do nas zbliża. Byłem jak oślepiony". Walz odniósł
wrażenie, że bierze udział w jakimś niezwykłym wydarzeniu: "Słońce zaczęło się bardzo
szybko kręcić wokół własnej osi. Jego obroty były tak wyraźne i tak szybkie, że zdawało
mi się, jakby jakiś silnik bardzo szybko i równomiernie obracał tarczą słoneczną. Tarcza
słoneczna nabrała wtedy najwspanialszych kolorów" [48].
14 marca 1950 roku dwunastoletnia Tina Mallia wiele razy widzi postać kobiecą w
pobliżu Casalicchio we Włoszech. 15 kwietnia wielki tłum towarzyszy jej na miejsce
objawienia. Powód: postać zapowiedziała "wielki cud". Rzeczywiście, chmury się nagle
rozchodzą i widać "jaskrawo świecącą gwiazdę", która zaczyna się obracać, dziko
tańczy, w zygzakach zbliża się do ziemi i w końcu znika na niebie "jak tarcza wirująca
wokół własnej osi". Taki sam cud zdarzył się raz jeszcze następnego dnia [49).
30 października 1950 roku i przez trzy następne dni papież Pius XII wielokrotnie widzi
wirujące "słońce". Jako pierwszy informuje o tym legat papieski, kardynał Federico
Tedeschini, przy okazji mszy pontyfikalnej, odprawianej I3 października 1951 roku w
Fatimie: "Wydarzyło się to o godzinie czwartej po południu 30 i,31 października oraz I
listopada ubiegłego, 1950 roku, a potem jeszcze raz osiem dni później... W ogrodach
Watykanu Ojciec Święty spojrzał na słońce i na jego oczach powtórzył się cud, który
widziany był dokładnie przed 33 laty tu w Cova... Pod opieką Marii mógł wziąć udział w
spektaklu odgrywanym przez słońce, które ruszywszy się z posad wypełnione życiem,
przekazało zastępcy chrystusowemu nieme, ale wymowne posłanie" [4].
1 czerwca 1958 roku Mateusz Laszut, czterdziestodwuletni strażnik leśny z małej
słowackiej miejscowości Turzovka, jak co dzień modli się przed obrazem Matki Boskiej
od lat wiszącym na drzewie na zboczu góry Żiwczak. Nagle widzi, że tuż obok niego na
ziemię spadają "białe róże". Rozgląda się i wszędzie widzi "leżące róże, a słońce nie
znajduje się już na swoim miejscu. W odległości dwunastu metrów dostrzega postać
kobiety, która "wygląda dokładnie tak, jak figura z Lourdes, przed którą zwykł modlić się
w swoim pokoju" (!). Postać podnosi dłoń i wskazuje na drzewo, przed którym modli się
mężczyzna. Widać tam teraz zmieniającą się wciąż mapę świata. Laszut widzi, jak
będzie wyglądał świat, jeśli ludzie się nie nawrócą, a jak, gdy nastanie pokój. W ciągu
trzech godzin pokazano mu łącznie siedem takich ruchomych obrazów. Na koniec
objawienia widzi pękające niebo i Jezusa wiszącego na krzyżu. Po zniknięciu wizji
zauważa leżący obok siebie różaniec "z jakiegoś nieznanego materiału". Postać kobiety
objawiła się jeszcze sześć razy. Na skutek tego Turzovka przeobraża się w "czeskie
Lourdes". W 1966 roku w obecności grupy pielgrzymów miało dojść do ponownego
objawienia, które nawet udało się sfotografować [50].
Od 18 czerwca 1961 roku aż do 1965 roku cztery dziewczęta w wieku jedenastu i
dwunastu lat miały rzekomo łącznie około 2000 (!) objawień maryjnych. Miejscem
zdarzeń jest Garabandal w hiszpańskiej prowincji Santander. Jak dalece mamy tu do
czynienia z objawieniami w dotychczas poznanej formie, pozostaje nie rozstrzygnięte.
Raczej nieprawdopodobne. Interesujące jest jednak wcześniejsze objawienie anioła,
dokładnie takiego, jak go sobie dzieci wyobrażają. Conchita Gonzales, jedna z czterech
dziewcząt, tak go opisała: "Nosił długą, powłóczystą, niebieską suknię. Miał piękne,
duże i różowe skrzydła. Jego twarz była mała - ani pociągła, ani też okrągła, a oczy
czarne. Wyglądał na jakieś dziewięć lat. Ale choć wyglądał na dziecko, robił wrażenie
bardzo potężnego" [51].
Od 2 kwietnia 1968 roku do 1970 roku nad kopułami koptyjskiego kościoła na
przedmieściach Kairu wielokrotnie widziano świetlne wizje postaci kobiecej. Także tu
udało się zrobić wiele zdjęć. Sam Cyryl VI, głowa Kościoła koptyjskiego, tak opisał
pierwsze objawienie: "O 2.40 rano objawiła się Przenajświętsza Panienka jako
promieniująca i fosforyzują figura. Jej całe ciało świeciło. Ponownie objawiła się o
czwartej rano i pozostała aż do świtu o piątej. Widok był imponujący i pełen blasku.
Zjawa kierowała się na zachód, unosząc niekiedy dłonie do błogosławieństwa lub
składając wielokrotne ukłony. Świetlna aureola otaczała jej głowę. Wokół postaci
widziałem kilka migotliwych istot. Wyglądały jak gwiazdy zanurzone w ciemnym
błękicie...
20 kwietnia 1969 roku Montichiari, miasteczko w północnych Włoszech, stało się
centrum "niebiańskiej" manifestacji. Już od wiosny 1947 roku objawiała się tam
nieregularnie Maria jako "Rosa Mystica". Za każdym razem widziała ją jednak tylko
pielęgniarka Pierina Gili (trzynaste i ostatnie dotąd objawienie miało miejsce 3 września
1976 roku). Już podczas pierwszego objawienia świetlista postać zapowiedziała
pielęgniarce, że pewnego dnia uczyni wielki cud. 20 kwietnia po południu dziewiętnaście
osób przybyło z pielgrzymką do Montichiari, a stamtąd do źródła w Fontanelle, miejsca
niektórych objawień. Wśród pielgrzymów znajdował się Alfons Maria Weigl, autor wielu
broszur religijnych, głęboko przekonany o prawdziwości objawień maryjnych. Napisał, że
dzień był bardzo chłodny, a niebo zasnute chmurami. Około szesnastej chmury nagle
się rozeszły i w tym miejscu na niebie zaczęło się robić ciemno, jakby już zapadła tam
noc. W środku coś migotało, jak gwiazdy, a następnie utworzyło wieniec z dwunastu
świecących punktów. Weigl: "Wtedy w dalszej odległości pojawiła się jakaś blada tarcza,
która powiększała się w oczach i zbliżała prosto do nas. Zmieniła kolor na czerwony o
przepięknych odcieniach i miotała się na boki, jak latarnia w czasie nawałnicy.
Następnie przesunęła się do krawędzi chmur i wydawało się, że runie na ziemię" [52].
W tym miejscu powinienem chyba zwrócić uwagę na fakt, że - podobnie jak w
cytowanych już książkach o Fatimie - także i te fragmenty pochodzą z książeczki
opatrzonej kościelnym imprimatur biskupa Regensburga, dr. Grabera. Ale ta sprawa jest
o wiele bardziej fantastyczna. Ze strachu i przerażenia dziewiętnastu pielgrzymów pada
na kolana i krzyczy do Boga. Sam Weigl wierzy, że zaczął się Sąd Ostateczny. Przed
ich oczami "blada tarcza" zaczyna obracać się wokół swej osi "jak ogniste koło,
początkowo w prawo, potem w lewo, rzucając przy tym na ziemię wielkie płomienie
ognia. Całe niebo jakby zanurzyło się w czerwonej farbie. Widok był straszny i nie do
opisania" [52]. Następnie obiekt popędził z powrotem w ciemny tunel z chmur, nadal
kołysząc się na boki: "Czerwony kolor na niebie już zniknął, chmury stały się białe jak
śnieg i widać było także słońce w promieniującej, pięknej bieli. Wyszło z głębi ciemnego
korytarza, ruszyło powoli ku nam drżąc lekko i na kilka chwil zatrzymało się w środku
wieńca z gwiazd. Potem rozdzieliło się na dwie części i widać było tylko świetlny
wieniec" [52]. Chmury ponownie zaczęły zmieniać kolor. Zrobiły się żółte, jakby z siarki.
"Słońce" znowu gwałtownie opuściło ciemny tunel, bujając się w lewo i w prawo. "Potem
zbliżyło się aż do krawędzi chmur i wydawało się, że niczym szybko wirujące ogniste
koło zwali się na ziemię, miotając przy tym wielkie i liczne płomienie siarki. Spektakl ten
powtórzył się wiele razy. Następnie ciemna powierzchnia nieba zaczęła się rozjaśniać,
gwiazdy zbladły i chmury się zamknęły. Jeszcze długo widziano na niebie jakąś żółtą
plamę" [52]. Plamę tę było widać nawet z odległości 12 kilometrów. Całe wydarzenie
trwało około piętnastu minut. Był to jednak tylko wstęp do jeszcze bardziej
spektakularnego wydarzenia, które miało miejsce 8 grudnia tegoż roku. Przebieg jego
jest tak niezwykły, że należy go tu dokładnie przytoczyć. Znów został zapowiedziany
"wielki cud" i znów wśród 120 świadków znalazł się Alfons Weigl. Dzień był to bardzo
piękny, choć mroźny. Niebo było przejrzyście błękitne, gdy o 143o "słońce" zaczęło się
ruszać. Zmieniło barwę: początkowo na czerwoną, potem na białą. Weigl: "Po obu
stronach, z lewej i z prawej, wytrysnęły trzy promienie świetlne. Środkowy, najmniejszy,
dawał rytmiczne, migające znaki jak latarnia morska... W tym czasie słońce powoli
obracało się wokół własnej osi. Zmieniło kolor na żółty i dalej obracało się bardzo
powoli" [52]. Te przenikające się wzajemnie zmiany kolorów - z czerwonego przez biały
w żółty i znów w czerwony - ustały. Potem znowu pojawiły się trzy promienie świetlne,
wysyłające w stronę pielgrzymów migocące znaki - trzy krótkie, trzy długie i trzy krótkie -
jak sygnał SOS, które Weigl, parafrazując tradycyjne Save our souls, ratujcie nasze
dusze, interpretuje jako "ratujcie wasze dusze". Weigl: "Teraz słońce stało się
bladoczerwone, a w środku pojawił się jakiś mały, niebieski punkt, który wciąż się
powiększał. Bardzo szybko obrócił się jak tarcza. Na lewo i prawo wyrzucił wiele
niebieskich prętów, zakończonych z jednej
strony niebieską kulą. Pręty te początkowo unosiły się w powietrzu i wyraźnie zniżyły z
firmamentu. Nagle jakaś niewidoczna dłoń zebrała je i ustawiła z nich symbole
geometryczne, które powoli opadały na ziemię" [52]. Niektóre z prętów spadły tuż obok
zgromadzonych. Oceniano, że miały po około dziesięciu metrów długości. Ułożyły się na
ziemi w kształt różańca. "Spojrzałem na pole pokryte cienką warstwą śniegu i wyraźnie
zobaczyłem na nim cienie znaków, które spadały z nieba. Nie był to więc wytwór
wyobraźni" [52]. Słońce znów zaczęło zmieniać kolor. Weigl: "Pojawił się niebieski
punkt, znowu się powiększył i znów wyrzucił niebieskie pręty, które teraz mierzyły około
jednego metra i były wewnątrz jasne, jak neonówki. Na jednym z końców też miały
niebieską kulę" [52]. Pręty ponownie zajmują w powietrzu określone pozycje i wiszą
"ukośnie na niebie". Weigl: "Do tych prętów dodano pręty poprzeczne, tak że wyglądały
jak drabina. Opuściły niebo i powoli spadały na ziemię. Nie można ich było zliczyć" [52J.
"Słońce" po raz kolejny zmieniło kolor, najpierw na żółty, potem na. czerwony: "Niebieski
punkt pojawił się znowu, stawał się coraz większy i zaczął wysyłać liczne strzały i
błyskawice, które jednak przed czubkami miały te błękitne kule. Na pokrytych śniegiem
polach i teraz wyraźnie było widać ich cienie. Można było zobaczyć jak grzęzną w ziemi.
Pola zrobiły się zupełnie niebieskie" [52]. W ten oto sposób skończył się prawie ten
"niebiański spektakl". Ale słońce znów zaczyna się obracać. Teraz wygląda jak "okrągła
tęcza, podobna do szybko obracającego się koła, rzucającego na ziemię kolorowe
wiązki promieni" [52). Zgromadzonych zalewają wszystkie kolory tęczy. Potem kolory
płowieją, "słońce" znów świeci swoim zwykłym blaskiem, rażąc oczy. Weigl:
"Zastanawiające, że wcześniej można było przez trzy kwadranse bez przerwy patrzeć
gołym okiem na słońce. Zgromadziło się tu około 120 osób i wszyscy widzieli to samo"
[52]. Przypadek ten jest - pod względem przebiegu i intensywności - z pewnością jedyny
w swoim rodzaju. Przewyższa nawet "cud słońca" w Fatimie, mimo że widziało go tylko
120, nie zaś 70 000 ludzi. Przypomnijmy jeszcze raz jego najważniejsze elementy: - w
Montichiari/Fontanelle mają miejsce objawienia maryjne. Postać wiele razy zapowiada
wielki cud - zdarzenie to znów ma formę "cudu słońca, tzn. "niebiańskiego spektaklu";
- widać "bladą tarczę" (znów myloną ze słońcem), a obok poruszające się gwiazdy i
sztucznie stworzony "tunel z chmur":
- tarcza porusza się, tańczy, obraca, wysyła płomienie ognia;
- zebranym zdaje się, że obiekt świadomie wysyła sensowne sygnały (sygnał SOS);
- obiekt wyrzuca "pręty świetlne", które formują się we wzory geometryczne i grzęzną w
ziemi, tak że pola robią się "całkiem niebieskie".
Czy jest to zdarzenie mistyczne, religijne? Ingerencja boska? Cud Matki Boskiej? Może
warto by przeprowadzić dokładne badanie pól Fontanelle. Nie byłoby specjalnym
zaskoczeniem, gdyby natknigto się tam na coś naprawdę niezwykłego...
24 czerwca 1981 roku pięcioro dzieci i młodzieży w wieku od 10 do 17 lat bawi się na
wzniesieniu Crnica w pobliżu małej chorwackiej wioski Medjugorje na południowy
zachód od Mostaru. Koło wpół do siódmej wieczór widzą nagle w kolumnie ze światła
"dziewczynę w wieku około dwudziestu lat, tak ładną jakiej jeszcze nigdy nie widzieli".
Młoda kobieta ma na sobie długą, białą suknię, koronę z gwiazd, a na ręku trzyma małe
dziecko. Zapowiada "orędzie pokuty i pokoju", przeznaczone tylko dla papieża. Po tym
pierwszym - przypuszczalnie autentycznym - spotkaniu do dziś w Medjugorje mają
miejsce objawienia maryjne, do których śpieszą tysiące pielgrzymów z całego świata.
Jednak po publikacji we "Frankfurter Allgemeine Zeitung" [53] wydaje się, że seria
objawień jest manipulacją jugosłowiańskich franciszkanów, którzy w ten sposób liczyli
na wzmocnienie swojej od dawna osłabionej pozycji wobec biskupa. Autor artykułu,
Johann Georg Reißmuller, tak o tym pisał: ">>Wizjonerzy<<, jak naiwnie nazwano tę
grupę dzieci i młodzieży opowiadali, że Przenajświętsza Panienka ganiła biskupa
Mostaru. Matka Boska jako sojusznik ukaranych przez papieża franciszkanów w sporze
z biskupem to wymysł jedyny w swoim rodzaju. Wielokrotnie przyłapywano
>>wizjonerów<< na kłamstwie. Jedna z dziewcząt odpowiedziała na ten zarzut, że
Przenajświętsza Panienka tak jej nakazała. Inna >>wizjonerka<< ma od niedawna
chłopaka i Matka Boska już się jej więcej nie objawia. Niektóre ze spraw rzekomo
przekazanych młodym ludziom przez Przenajświętszą Panienkę to sprawy trywialne.
Matka Boska miała >>wizjonerom<< przyrzec, że na zakończenie objawień da jakiś
wielki znak. Czy aby tak uderzająco długi okres objawień nie wynika z tego, że takiego
znaku ciągle nie ma?" I w dalszej części tekstu: "Niewielu podejrzewa, że wszystko było
od samego początku machinacją franciszkanów. Powszechna jest opinia, że
przynajmniej początkowo młodzi ludzie wierzyli, że widzą i słyszą Matkę Boską.
Franciszkanie podzielali tę wiarę, ale jednocześnie przejęli zarządzanie wydarzeniami i
stopniowo stali się panami cudu. Nie da się jednak ustalić, w co wierzą dzisiaj naprawdę
>>wizjonerzy<< i uczestniczący w tych zdarzeniach franciszkanie". Przypadek ten
dobitnie pokazuje, niezależnie od tego, czy wersja przedstawiona we "Frankfurter
Allgemeine Zeitung" okaże się prawdziwa, czy nie, że najprostszymi środkami można
wywrzeć głębokie wrażenie na wiernych. Z pewnością wystarczą wątpliwe "orędzia",
"proroctwa" czy "zapowiedzi wielkiego znaku", aby poruszyć tysiące ludzi. Jeżeli w
Medjugorje na początku rzeczywiście miało miejsce objawienie, to wszystko w inny
sposób pasuje do wieloletniej tradycji: jako połączenie władzy ziemskiej z nieziemską.
Takie wykorzystanie rzekomej "boskości" do czysto świeckich celów znamy już od ze
Starego Testamentu. Medjugorje byłoby tu kolejnym. Choć kuriozalnym przykładem. W
każdym razie czasopismo "Das Beste aus Readers Digest" z marca 1986 donosi o
zwiększonej radioaktywności w Medjugorje. Świadczy to, że zdarzenia te miały raczej
charakter fizyczny niż religijny [54].
W grudniu 1984 roku w lesie niedaleko Wrocławia, na Dolnym Śląsku, objawia się Matka
Boska. Według wypowiedzi świadka Maria była "naturalnej wielkości, włosy miała
zakryte welonem, na ręku trzymała Dzieciątko Jezus. Mówiła do nas przez półtorej
godziny, nagrałem ją nawet na magnetofon". Do zebranych zwróciła się w języku
polskim i niemieckim: "Do 2000 roku wybuchnie wielka wojna, jeśli ludzie się nie
poprawią". Od tamtej pory liczni wierni pielgrzymują do tego najmłodszego ze
wszystkich znanych miejsc objawień.
Podane tu przykłady stanowią tylko niewielką część wszystkich objawień Marii i Boga z
ostatnich stuleci. Ich przebieg jest niemal identyczny. Z reguły to dzieci słyszą dziwne
odgłosy, potem widzą coś świecącego, w czym w końcu rozpoznają postać kobiety,
przekazującej im określone posłania. W niektórych przypadkach dochodzą jeszcze
zjawiska towarzyszące (kwiaty spadające z nieba, "cud słońca" etc). Ich podobieństwa
do wydarzeń w Fatimie nie można nie zauważyć. Wiele do myślenia dają też badania
prowadzone przez francuskiego badacza UFO Gilberta Cornu, który przeprowadził
analizę częstotliwości występowania objawień maryjnych z jednej strony i spotkań z
UFO z drugiej [44]. Analiza objęła lata 1900-1980 i wykazała zadziwiający wzrost
objawień maryjnych w 1947 roku, a więc wówczas, kiedy obserwacja pilota Kennetha
Arnolda stała się pierwszym znanym spotkaniem z UFO. Zaraz potem donoszono o nich
z całego świata. Inny znaczny wzrost nastąpił w 1954 roku we Francji, gdy kraj ten
odwiedziły masowo UFO. Przypadek czy coś więcej? Ciekawe, że od czasów Fatimy
Kościół nie uznał żadnych podobnych objawień maryjnych. W opublikowanym w 1951
roku dekrecie Świętego Oficjum w sprawie Heroldsbach napisano na przykład: "W
środę,18 lipca 1951 roku na konferencji najwyższej Kongregacji Świętego Oficjum Ich
Eminencje, najdostojniejsi kardynałowie, których pieczy powierzono sprawy wiary i
obyczaju, postanawiają po sprawdzeniu akt i dokumentów: Jest pewne, że wymienione
objawienia nie mają charakteru nadprzyrodzonego. Dlatego odnośny kult w wyżej
wymienionej miejscowości i gdzie indziej zostaje zabroniony". Księża, którzy sprzeciwiali
się temu nakazowi, zostali zawieszeni w prawach udzielania sakramentów. W dalszej
części powiedziano: "W następny czwartek Jego Świątobliwość, papież Pius XlI,
podczas audiencji zwyczajnej udzielonej Jego Eminencji asesorowi Świętego Oficjum
zaaprobował, zatwierdził i nakazał ogłosić przedstawiony sobie dekret". Nie ma żadnego
logicznego powodu, aby uznać objawienia w Fatimie i Lourdes, a odrzucić jako
nieprawdziwe pozostałe (szczególnie te, które obserwowało wielu świadków i którym
towarzyszyły różne zjawiska). Można to zrozumieć dopiero wtedy·, gdy wyjdziemy z
założenia, że prawdziwe kulisy są w Watykanie znane. Także w 1951 roku mogło już tak
być (przynajmniej w zasadniczych sprawach). Od 1947 roku na całym świecie widziano i
opisywano nieznane obiekty latające. Były już przypadki, który wykazywały wyraźne
podobieństwo do dotychczas znanych objawień maryjnych. Wyjaśniałoby to odrzucenie
przez Piusa XlI wydarzeń w Heroldsbach, choć on sam widział .,cud słońca". Z
pewnością nie można zarzucić odpowiedzialnym dostojnikom w· Watykanie, że są tak
krótkowzroczni, iż od samego początku nie dostrzegli tych podobieństw. Z analizy
wydarzeń w Fatimie należy moim zdaniem wyciągnąć dwa wnioski:
- zjawisko UFO występuje od tysiącleci w rozmaitych wariantach, jeden z nich ma
charakter religijny;
- wynika stąd, że na nowo należy ocenić objawienia maryjne i boskie.
Nie wiemy, dlaczego objawienia się zdarzają, jaki interes inteligencje stojące za tymi
zjawiskami mają w ingerowaniu w ten czy inny sposób w nasze dzieje. Ale trzeba sobie
uświadomić, że my - właśnie jako
chrześcijanie! - nie mamy już dłużej prawa przypisywać Bogu powszechnie znanych,
naturalnych, logicznie powtarzalnych i wcale nie "cudownych" zdarzeń. Gdyby Bóg
ingerował w bieg wydarzeń we Wszechświecie, to na pewno nie w tak spektakularny
sposób, przynoszący tak bardzo niezadawalające wyniki. (Należy sobie też tu zadać
pytanie, czy Bóg w ogóle ingeruje w historię. W konsekwencji każda taka ingerencja
oznaczałaby· dodatkową korektę, tym samym świadczyłaby· o błędnym zaplanowaniu
uruchomionego już "Programu Kosmos". Ale błędnie planującego Boga jest sobie
jeszcze trudniej wyobrazić niż Boga, zwracającego na siebie uwagę za pomocą "kul
świetlnych" czy· "srebrzyście lśniących tarcz".) Powinniśmy zaprzestać prób
dopasowania Boga do "ludzkich" schematów myślowych. Przykazanie
ze Starego Testamentu "Nie będziesz czynił żadnego obrazu ani żadnego podobieństwa
mego" ma tu pełne uzasadnienie. Z tego wszystkiego wynikają znowu dwie
prawidłowości:
- "objawienia" i zjawisko UFO należy dokładnie zanalizować i zbadać jako całość. Nie
chodzi o to, że tak ważne i z pewnością bardzo istotne dla przebiegu historii ludzkości
zagadnienie, zostawia się nielicznym prywatnym badaczom. Wszystkie dane i
informacje, którymi dysponujemy. (zaliczam do nich też posłanie fatimskie), trzeba
opublikować i udostępnić nauce, tę zaś zachęcić do przeprowadzenia wolnych od
uprzedzeń, krytycznych badań, nie przekraczających granic wyznaczonych przez
naukowe instrumentarium. Oczywiście niniejsza książka nie rości sobie praw do takiego
studium, może wszakże byś inspiracją do podjęcia takich badań;
- wierzący chrześcijanin musi być gotowy do sprowadzenia swej wiary do tego, co
najważniejsze (tzn. do nauki Jezusa Chrystusa). Kościół katolicki nie musi już skreślać,
wyjaśniać czy na nowo interpretować tych punktów swej nauki, które dotychczas
uważano za ważne lub przynajmniej oficjalnie aprobowane. Prędzej czy później nie
będzie już można tłumaczyć "boskich" objawień ze Starego Testamentu teologicznymi
wykrętami, nie będzie już można obwiniać proroka Ezechiela, o to, że zwariował, tylko
dlatego, że szczegółowo opisał lądowanie boskiego wozu. Prędzej czy później okaże się
też wyraźniej niż dotychczas, że wszystkie tak zwane objawienia maryjne są czymś
zupełnie innym, niż wielu ludzi obecnie uważa. Dla Kościoła byłoby korzystniejsze,
gdyby ta zmiana w myśleniu wyszła od niego, a nie była pozostawiona laikom.
W Fatimie i gdzie indziej inteligencje, kryjące się za zjawiskami UFO, chciały dać światu
znak. Czyż nie najwyższy czas znak ten poznać, właśnie teraz, gdy szykujemy się do
przekroczenia progu trzeciego tysiąclecia? Nie wiemy, jaką drogę inteligencje te chcą
nam wskazać. Ale być może byłoby lepiej poznać przynajmniej kilka metrów tej drogi,
aby już nie szukać na ślepo i po omacku niepewnej, mrocznej przyszłości.
Posłowie
W poniedziałek 19 maja 1986 roku, cztery samoloty bojowe brazylijskich sił
powietrznych - dwa Mirage i dwa myśliwce F-5 - wystartowały śladem
niezidentyfikowanych obiektów latających. Nad Sao Paulo, Sao dos Campos i Rio de
.faneiro zaobserwowano blisko 20
pulsujących i świecących UFO. Podporucznik Kleber, pilot F-5, któremu udało się zbliżyć
do jednego z obiektów na 20 kilometrów, opisał go jako "pulsujące światło, czerwone i
białe, ale raczej białe. Nie była to gwiazda, nie mógł to być także jakiś inny samolot. To
nie było nic ziemskiego". Pilot drugiego F-5, Marcio Jordao, opowiadał, że widział "duże
światło, które się nie zmieniało, ale wyraźnie poruszało. Zbliżyłem się na około 40
kilometrów, ale już nie mogłem przyśpieszyć. Widoczność była wspaniała. Nie było
chmur ani żadnego ruchu lotniczego". Minister lotnictwa wojskowego Brazylii, Otavio
Moreira Lima, poinformował na konferencji prasowej, zorganizowanej trzy dni po
zdarzeniu, że jeden z pilotów zameldował dostrzeżenie "wielobarwnych obiektów":
"Trzynaście takich obiektów podążało za jego maszyną, siedem po jednej, sześć po
drugiej stronie samolotu." Po raz pierwszy UFO pojawiły się na ekranach radarów
centrali obrony powietrznej w Rio de Janeiro. Otavio Lima: "Ponieważ obiekty sprawiły,
że ekrany radarów w Sao Paulo pokrył >>śnieg<<, i zakłóciły ruch powietrzny,
postanowiliśmy wysłać samoloty, aby je śledziły". Po trzech godzinach obiekty oddaliły
się w stronę Atlantyku. Minister: "Nie mogę podać wytłumaczenia tych zdarzeń, bo
żadnego nie mamy". W dalszym ciągu UFO pojawiają się w przestrzeni powietrznej
wielu krajów świata. Często przemilczane, odrzucane przez oficjalne komisje
dochodzeniowe (Raport Condona) jako zjawisko nieważne z punktu widzenia nauki,
niegodne więc dalszego badania, ośmieszane przez przesadnie gorliwych dziennikarzy i
samozwańczych "bojowników z irracjonalnością", UFO wydają się nie zważać na to
dziwaczne zachowanie naszych współczesnych. Tak jak dawniej zjawiają się to tu, to
tam, wykonują najbardziej niewiarygodne manewry, lądują i startują, aby w chwilę potem
zniknąć, pozostawiając mieszkańcom tej planety nowe pytania i zagadki. Nie można
wyzbyć się wrażenia, że wobec tego zjawiska prowadzi się coś w rodzaju "polityki
dezinformacji", a czynią to nie tylko czynniki rządowe, lecz również same UFO, czy
raczej ci, którzy się nimi posługują. Już niejednokrotnie wskazywałem na ten dziwny i w
wielu przypadkach udokumentowany aspekt [55]. Sprzeczne wypowiedzi świadków,
różne dane dotyczące miejsca pochodzenia przybyszów (zgodnie z nimi musiałaby do
nas przybyć połowa Galaktyki) i tak dalej - wszystko to utrudnia nawet najgorliwszemu
badaczowi zachowanie orientacji. Trudno powiedzieć, dlaczego prowadzi się taką
"politykę", ale być może istotną rolę grają tu jakieś powody związane z koniecznością
kamuflażu i bezpieczeństwem przybyszów.
A teraz dochodzi do tego jeszcze jeden godny uwagi i nie mniej osobliwy aspekt:
oczywistą zbieżność wydarzeń związanych z UFO z jednej strony z objawieniami
maryjnymi z drugiej. Johannes Fiebag wykazał to wyraźnie na przykładzie serii objawień
fatimskich 1917 roku. Wprawdzie hipotezy takie już formułowano, ale dopiero teraz
przeprowadzono obszerną i wszechstronną analizę problemu. Pozostaje jednak kwestia
celowości takich objawień. Przystrojone w religijną otoczkę wezwania do nawrócenia się
i zachowania pokoju są na pewno godne pochwały, ale do dziś nie przyniosły żadnego
rezultatu. Do dziś nie było żadnej większej interwencji i nie zdarzy się ona zapewne w
przyszłości. Jeśli miałoby dojść do zagłady świata, to najprawdopodobniej sami się o to
zatroszczymy. Nie potrzebujemy do tego żadnej pozaziemskiej ekspedycji karnej. Ze
starszych i nowszych relacji, odnoszących się prawdopodobnie do kontaktów z
inteligencjami pozaziemskimi, wydaje się wyraźnie wynikać, że jest jakiś bardzo ważny
powód ich obecności, obserwacji i badania naszej kultury i cywilizacji. Trudno dziś
powiedzieć, czy tak już będzie i czy w przyszłości zjawiska tego rodzaju rozszerzą się i
w jakim kierunku. W końcu nasz udział w tym wszystkim jest tylko bierny. Powinniśmy
się cieszyć z każdego doniesienia o nowych objawieniach maryjnych (tak samo jak z
każdego nowego przypadku UFO), a ulepszone metody badawcze i po raz pierwszy
przeprowadzone w niniejszej książce porównanie typologii obu tych zjawisk powinny
umożliwić, prędzej czy później, zdobycie absolutnie niezbitych dowodów na związek (lub
też brak związku) tych fenomenów. Ale obawiam się, że to zależy nie tylko od nas...
Johannes von Buttlar
Zamek Laudenbach, lipiec 1986 roku.
Podziękowania
Podobnie jak inne książki, także i ta jest wynikiem długoletnich poszukiwań i badań.
Wszystkie te wysiłki nie byłyby możliwe bez energicznej pomocy licznych przyjaciół.
Wielu z nich udostępniło mi teksty i zdjęcia, inni dzięki interesującym i żywym dyskusjom
przyczynili się do wypracowania ostatecznego obrazu problemu. a jeszcze inni byli
uprzejmi rękopis przeczytać i przekazać mi uwagi krytyczne. Niektórych z nich
chciałbym tu wymienić. Są to: moi bracia Peter i Mattias, Wolfgang Siebenhaar,
Christoph Opfermann, Ulli Mechler. Brigitte Rein, Walter Fdrster, Alexandra i Harry
Schmiegowie, Hans-Werner Sachmann, Axel Ertelt, Reinhard Habeck, Peter Krassa,
Victor Farkas, Sissi i Gerd Lossi, Hans-Werner Peiniger i Kathe Zeuschner. Timur
Schlender zainspirował powstanie tego rękopisu. Rainerowi Holbe z Radia Luxemburg
wielokrotnie dziękuję za jego zainteresowanie i pomoc przy opracowywaniu tematu, a
Johannesowi von Buttlarowi za posłowie. Szczególne wyrazy podziękowania należą się
Wigbertowi Grabertowi, bez którego wielorakich wysiłków książka ta by się nie ukazała
(albo przynajmniej jeszcze nie ukazała). Podziękowanie należy się też moim rodzicom
za ich pełne miłości zrozumienie, a także "czynnikowi przypadkowemu" (albo temu, co
się za tym kryje), który więcej wniósł do powstania niniejszej książki, niż można by
oczekiwać...
Przypisy
1. Michael Ferber, Die Gottesmutter-Erscheinungen in Fatima, Freiburg bez daty
wydania.
2. Marinus Maria van Es, Fatima-Erscheinungen und Botschaft Unserer Lieben Frau,
Jestetten 1979.
3. Lucia dos Santos, “Schwester Luria spricht uber Fatima” Fatima 1977.
4. Chanoine Barthas “Fatima - ein Wunder des zwanzigsten Jahrhunderts” Freiburg
1955.
5. J. Castelbranco, “Maria erscheint und spricht in Fatima” Konstanz-Munchen-Freiburg
1949.
6. Josef Wegener i Johannes Lichy, “Fatima - Geschichte und Botschaft” Steyl 1981.
7. P. S. J. Bernardus, “Fatima - Wahrheit oder Tauschung” Munchen 1985
8. Johannes Fiebag, “Ratsel der Menschheit” Gottingen-Luxemburg 1982.
9. Johannes i Peter Fiebagowie (opr.), Aus den Tiefen des Alls”, Tubingen 1985.
10. Michael D. Papagiannis, “The Importance of Exploring the Asteroid Belt” (w:) "Acta
Astronautica", vol. 10, nr 10, 1983.
11. J. Weldon i Z. Levitt, “UFOs and Okkultismus” Asslar 1980.
12. H. R. Hall, “The UFO-Evidence” Washington D.C. 1954.
13. "Science Digest", listopad 1981.
14.J. Allen Hynek, UFO - Begegnungen der ersten, zweiten und dritten Art.” Munchen
1978.
15. Charles Berlitz i William Moor, “Der Roswell-Zwischenfall” Wien-Hamburg 1980.
16. Raymund Fowler, “The Andreasson Affair” New York 1979.
17. Scott D. Rogo, “UFO Abductions” New York 1980.
18. Budd Hopkins, von UFOs entfuhrt” Munchen 1982.
19. Johannes Fiebag i Peter Fiebag, “Die Entdeckung des Heiligen Grals” Gottingen-
Luxemburg 1984.
20. Ulrich Dopatka, “Cargo-Kulte - Vorgestern-Heute-Gester” Feldbrunnen 1982.
21. Erich von Daniken, “Czy się myliłem?” Warszawa 1994.
22. Warren Stacy, “Der feurige Diamant” (w:) "Esotera" 3/1982.
23. Hildebert Wagner, “Rauschgift-Drogen” Berlin-Heilderberg-New York 1970.
24. Aldous Huxley, “Die Pforten der Wahrnehmung” Munchen 1982.
25. Judith Gansberg i Alan Gansberg, “Die UFO-Beweise” Munchen 1979.
26. Josef Blumrich, “Kosmiczne pojazdy Ezechiela” Łódź 1993.
27. Peter Krassa, “Gott kam von den Sternen” Freiburg 1974.
28. Hans Herbert Beier, “Kronzeuge Ezechiel” Munchen 1985.
29. Margaret Sachs, “The UFO-Encyclopedia” New York 1980.
30. I. Hobana i J. Weverberg, “UFOs in Oost en West” Deventer 1971.
31. Peter Kolosimo, “Schatten auf den Sternen” Munchen 1966.
32. Michel Aime, “The Truth about Flying Saucers” New York 1956.
33. D. Conelly, Case Similarities, (w:) "Skylook" 88:8/1975.
34 Adolf Schneider “Physiologische und psychosomatische Wirkungen der Strahlen
unbekannter Flugobjekte” (w:) Strahlenwirkungen in der Umgebung von UFOs",
MUFON-CES” Ottobrunn 1977.
35. Jean-Claude Bourret, “UFO-Spekulationen und Tatsachen” Zug 1977.
36. P. Dhanis, “Bij de Verschijingen en het Geheim van Fatima”, Brugge 1945.
37. John de Marchi, “The Immaculate Heart” New York 1952.
38. O. Raymondo, “UFO Shades Car” (w:) .,MUFON-CES Journal" 105. sierpień 1976.
39. Hellmut Hoffmann. “Die Wahrheit uber die Botschaft von Fatima” Bietigheim 1984.
40. “Bildpost", 40/30, wrzesień 1984.
41. Willi Ley, “Die Himmelskunde” Dusseldorf-Wien 1965.
42. Hans Kung, “Zum Geleit” (w:) "Der neue Stand derUnfehlbarkeitsdebatte", VIV 1975.
43. William Ullathorne, “The Holy Mountain of La Salette” “Missionaries of Our Lady of
La Selette” 1854 (.).
44. Kevin :McClure, “The Evidence for Visions of the Virgin Mary”, Wellingborough 1983.
45. Rene Laurentin, “Les .Apparation de Lourdes” Paris 1966.
46. L’Abbe Richard, “The Apparation at Pontmain” New York 1871.
47. Jean Helle, “Miracles” New York 1958.
48. Christel Altgott, “Heroldsbach, eine mutterliche Mahnung” Rheydt-Odenkirchen
1969.
49. Konrad Algermassen et al., “Lexikon der :Marienkunde” Regensburg 1957.
50. Franz Grufik, Turzovka-das tsechechoslowakisiche Lourdes” Stein am Rhein,
b.d.wyd.
51. F. Sanchez-Ventura y Pascual, “The Apparations of Garabandal” Detroit 1966.
52. Anton Maria Weigl “Maria Rosa :Mystica” Altotting 1976.
53. ReiBmuller, Johann Georg, “Kann es sein, daB in dem Dorf Medugorje die
Muttergottes den Bischof von Mostar rugt?” (w:) .Frankfurter .Allgemeine Zeitung" z 20
lutego 1986.
54. “Das beste aus Readers Digest” marzec 1986.
55. Johannes von Buttlar, “Przybywają z odległych gwiazd” Warszawa 1994, “Reisen in
die Ewigkeit” Dusseldorf-Wien 1973, “Schneller als das Licht” Diisseldorf-Wien 1972,
“Das UFO-Phanomen” Munchen 1978.
Literatura ogólna:
-Adler Manfred “Zeichen der Zeit” Lautersdorf 1979.
- Appel, Petrus UItimatum Gottes an die Welt” Lautersdorf 1979.
- Beck, H. Lichterscheinungen und Plasmaphanomene in der Umgebung unbekannter
Flug-objekte” (w:), "Strahlenwirkungen in der Umgebung von UFOs", MUFON-CES,
Ottobrunn 1977.
- Bender, Hans, Kriegsprophezeiungen” cz.2., (w:) "Zeitschrift fur Parapsychologie und
Grenzgebiete der Psychologie” nr 3/4 1981.
Blum, Ralph & Judy, “Beyond Earth” - “Mans Conctact with UFOs” New York 1974.
Daniken, Erich von “Objawienia” Warszawa 1995.
Ernst, Robert Lexikon der Marienerscheinungen” Wallhorn 1985.
Fonseca, L. Gonzaga “da .Maria spricht zur Welt - in Fatima 1917, Freiburg 1978.
Freitas Robert “The Search for Extraterrestial.Artifacts, (w:) "Journal of the British
Interplanetary Society" tom 36, str. 501-506, 1983.
Fuller, John G. “The Interrupted Journey” London 1981.
Hamm, Emma Teresa, Eingriffe - Lourdes und Fatima im Zeitgeschehen, Leutersdorf
1980.
Hesemann, Michael, “Findet der Weltagentur .statt?”, Gottingen 1984.
Holgersen, Alma, “Das Buch von Fatima, Wien-Munchen 1954.
Hynek, J. Allen: UFO-Report Munchen 1978.
Krassa, Peter, Die "Lichtqualle” uber Petrosawodsk (w:), Esotera· 2/1979.
Lorenzen, Coral & Jim, “Encounters with UFO-Occupants” New York 1976.
Meckelburg, Ernst, “Der Uberraum” Freiburg 1978.
Mecklenburg, Ernst, “Besucher aus der Zukunft” Bern-Munchen 1980.
Rossi, Severo & Oliveria, Ventino de, “Fatima” Fatima 1982.
Schneider, Adolf, “Besurher aus dem kosmos” Freiburg 1973.
Schneider, Adolf & Malthaner, Hubert, “Das Geheirmnis der Unbekannten Flugobjekte”
Freiburg 1976.
Smith, Warren. “Der feurige Diamant” (w:j "Esotera" 3/1982.
Stringfield, Leonard, “Situation Red - The UFO Siege” New York 1977.
Publikacje prasowe:
.,Bildpost" z 30 września 1984.
"Esotera" 1/80, 2/80, 7/80, 12/80, 2/81, 3/81. 6/81. 8/81, 10/81, 12/81, 7/83, 8/83. 2/84
"Weekly World News" z 4 listopada 1980.