background image

Michał „Shergar” Tronina   

 

 

 

 

 

     DK, 26.03.2007r.

 

 

 

 

       

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Miecz, honor i bimber. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Wszystkim The Justify Murders. 

background image

Dramatis personae. 
 
Siekacz  –  najemnik,  wywołaniec,  rębajło  i  moczymorda.  Szuka  tego  czego  nigdy  nie 
odnajdzie, wyrąbuje drogę przez życie nie patrząc za siebie [forumowy Siekacz]. 
Sher  –  zabójca,  ekscentryk  i  arogancki  dupek.  Tyle  w  nim  złego  co  i  dobrego,  stara  się 
podążyć właściwą drogą choć rzadko wychodzi mu to na dobre [forumowy Shergar]. 
Onyks – arcymag, nekromanta, demonolog, egocentryk i wyrocznia jedynej słusznej prawdy. 
Ucieka  przed  samym  sobą,  zgłębia  przepis  na  udane  życie,  uwielbia  fikołki  [forumowy 
Zdunek]. 
Aver  –  bard,  dziwkarz,  rajfur  i  suchotnik.  Liczy  się  dla  niego  tylko  wieczna  sława  i  dobra 
popierdółka, choć czasami udaje, że jest zupełnie inaczej [forumowy Averthame]. 
Strach  –  stary  druch,  onegdaj  Siewca  Śmierci,  ostatni  ze  swego  rodu.  Pragnie  wrócić  do 
domu  i  udowodnić  kto  tu  naprawdę  rządzi,  a  przy  okazji  sprawić,  żeby  go  na  długo 
zapamiętano [forumowy Drow]. 
Diego  –  kłusownik,  myśliwy,  najemnik  i  opiekun.  Zawsze  walczy  w  beznadziejnej  sprawia, 
rzadko w niej wygrywa, ale nigdy nie ustaje w boju [forumowy Fenix]. 
Lares  –  młodociany  bandyta,  straceniec,  beznadziejny  kochanek  i  uczeń  Siekacza.  Próbuje 
pójść w ślady swego mistrza, choć im więcej kroków stawia tym więcej dostrzega różnic – w 
końcu podąży własną drogą [forumowy Lares/Manver].  
Molka – piękna, zimna, wytatuowana i niewyżyta, choć na swój sposób czuła i wyrozumiała. 
Zawładnęła  Melkorem,  uwielbia  zatracać  się  w  tym  co  robi,  choć  nie  zawsze  łatwo  jest 
wrócić z powrotem [forumowa Molka].  
Nia – młoda i zapalczywa, płonie w niej ogień i rządza. Córka swego ojca, zawsze płynie pod 
prąd, ale jak to mawiają „tylko fekalia płynął z nurtem” [forumowa Bezimienna]. 
Melkor  –  bestia  i  dziecię,  ogień  i  lód,  życie  i  śmierć.  Czym  byłaby  opowieść  bez  Bestii? 
Każda  legenda  potrzebuje  kogoś  kim  można  straszyć  dzieci,  dziewice,  czy  też  chomiki 
[forumowy Kazzmir/Melkor]. 
Lord  Pogranicza,  zwany  też  Wyzyskiem  –  wyrachowany  i  zimny  dorobkiewicz,  przy  tym 
tchórz i dupowłaz. Nikt nie  wie kim jest naprawdę i gdzie zdąża, pojawia się zawsze  wtedy, 
gdy należy i znika kiedy się tego najmniej oczekuje [forumowy Zysk]. 
Król  Dickkon  Wielki  –  uzurpator,  zdrajca  i  sprzedawczyk.  „Cel  uświęca  środki,  liczy  się 
tylko  władza  i  wyzysk  społeczeństwa”  –  to  wyszeptał  do  ucha  kochanka  na  chwilę  przed 
erekcją
 [forumowy „Advocad”]. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

Poranek  był  mroźny  i  mokry,  choć  właśnie  rozpoczął  się  miesiąc  Wschodzącego 

Kwiecia.  Szara  mgiełka  osnuła  wilgotną  pajęczyną  kontury  rozpadającej  się  gospody. 
Wzniesiona na kamiennym murze, drewniana budowla lata swej świetności miała już dawno 
za  sobą.  Przy  koniowiązie  stała  chuda  i  ochwacona  chabeta,  obskubująca  korę  z  pobliskiej 
brzozy. Drzwi karczmy rozwarły się z hukiem i z wnętrza wytoczył się baryłkowaty szynkarz. 
Sumiasty  wąs  zapleciony  w  brudne  warkoczyki,  łysa  i  ogromna  głowa  pokryta  bliznami  po 
oparzeniu. Karczmarz wypróżnił pęcherz na grządkę z cebulą, ziewną, pierdnął i… zamarł w 
bezruchu.  Na  schodach  gospody  zasiadał  człek  słusznej  postury.  Zardzewiała  kolczuga, 
płytowe  naramienniki,  wgnieciona  tarcza  przewieszona  przez  plecy,  skórzane  spodnie 
rozdarte w kroku i zabłocone żołnierskie buty przydawały mu wygląd wzorcowego bandziora. 
Śniada twarz pokryta był bruzdami i paskudną blizną, która ciągnęła się od skroni, przez oko i 
nos  aż  do  szerokiej  żuchwy.  Nos  złamany  w  niejednej  bójce,  brudne  i  posklejane,  kiedyś 
kruczoczarne  włosy,  teraz  poprzetykane  były  pasemkami  siwizny,  zdawały  się  delikatnie 
falować,  choć  nie  było  wiatru.  Mężczyzna  systematycznie,  niemal  z  namaszczeniem  zaczął 
ostrzyć długi miecz o wyszczerbionym ostrzu. 
Karczmarz odetchnął z ulgą, dokończył ziewanie i dopiął guziki spodni. 
- Cholera, ale  mnie przestraszyłeś – zagaił do siedzącego bandziora.  – Myślałem,  że zjawisz 
się dopiero za kilka dni. Przygotowałbym coś specjalnego. 
-  Wystarczy  to  co  zawsze  –  wychrypiał  przybysz  spluwając  na  ostrze.  –  Ale  jeżeli  znowu 
ochrzcisz choćby jedną butelkę to wypruje ci flaki i zrobię z nich szelki do ineksprymabli. 
Karczmarz  słyszalnie  przełknął  ślinę.  Przyzwyczaił  się  już  do  pogróżek  mocodawcy,  ale 
zimna nuta w głosie mężczyzny zawsze sprawiała, że nie mógł ukryć drżenia dłoni. 
- To była chwila słabości – usprawiedliwiał się nie wiadomo, który już raz, chowając ręce w 
przepastne rękawy fartucha. – Zaraz tu będą – dodał zmieniając temat. 
- To dobrze, bo  mam już odciski na tyłku od  siedzenia  –  wojownik  wstał i przeciągnął  się  z 
chrzęstem kości. – Ilu tym razem? 
- Chyba tak jak zawsze czterech albo pięciu – karczmarz pogładził potrójny podbródek. – Ale 
podobno Lord wynajął kogoś nowego. 
Przybysz schował osełkę do troków przy siodle i machnął mieczem. 
- Kogo? 
- Sher Morghar – wybąkał oberżysta wbijając wzrok w dziurawe kamasze. – Ale wątpię, że to 
prawda. Pewnie to tylko bajdurzenia gawiedzi… 
- Może tak, a  może  nie  –  w  głosie  wojownika znać  było napięcie. Nie  był to jednak  strach, 
przybysz miał strasznego kaca. – Przynieś wino i ser. 
Karczmarz skinął głową i bez słowa odwrócił się na pięcie. 
- A pozostali? – pytanie zatrzymało oberżystę w połowie drogi. 
-  Nie  wiem,  panie  –  tym  razem  karczmarz  lekko  się  zająknął.  –  Tylko  ty  przybyłeś  na 
wezwanie. 
- Nie przynoś wina – wojownik wsadził miecz do pochwy i poklepał klacz po chudej szyi. – 
Daj mi bimbru. 
Gospodarz szybko przytaknął głową i zniknął w drzwiach gospody. 
 
 

 

 

 

 

 

 
Słońce stało już wysoko, kiedy przed karczmą rozległ się tętent końskich kopyt. 
- Już są – mruknął oberżysta i zaczął energicznie wycierać gliniane kufle klejącą się od brudu 
szmatą. 
Mężczyzna  skinął  głową  i  oparł  się  plecami  o  ścianę  gospody.  Zasiadał  w  najciemniejszym 
kącie oberży. Pas z mieczem leżał na stole, tuż obok stała pękata butelka i pusty kubek. Kiedy 

background image

drzwi  gospody  ustąpiły  pod  mocnym  kopnięciem  akurat  nalewał  trunek,  od  którego  łzawiły 
mu oczy. 

Do  Karczmy  wtoczyło  się  pięciu  gwardzistów  z  herbem  Lorda  Pogranicza  na 

kolczugach, był to kruk zaciskający szpony na złotej monecie.  
-  A  ty  ciągle  tu  jesteś  –  najwyższy  z  gwardzistów  zbliżył  się  ciężkim  krokiem  do  dziwnie 
pobladłego oberżysty. – Nie szanujesz swego Lorda, moczymordo. Wypinasz swoje świńskie 
dupsko na jego nakazy. A to bardzo nieładnie, Geralt. Nawet bardziej niż nieładnie. To jawny 
bunt. Wiesz przecież co robimy z buntownikami? 
-  Ta  gospoda  to  mój  dom  –  zaczął  karczmarz  z  nadzieją  wbijając  wzrok  w  siedzącego 
wojownika.  –  Z  dziada  pradziada.  Urodziłem  się  tutaj,  tutaj  żyję  i  tutaj  wydam  ostatnie 
tchnienie. 
-  No  z  tym  ostatnim  to  akurat  się  zgadzę  –  gwardzista  wbił  długi  nóż  w  blat  szynkwasu.  – 
Prawda chłopcy? 
Chłopcy brzydko się zaśmiali. Zgrzytnęły wyciągane miecze. 
- To czas chyba spotkać się z dziadem i pradziadem, Geralt… 
- Nie tak  szybko królewski  przydupasie  -  gwardziści jak na komendę odwrócili  się  w  stronę 
przybysza, który leniwie sączył bimber z kubka. – Ja widzę tutaj dwie możliwości. Pierwsza 
to schowacie miecze i zabierzecie stąd swoje parszywe dupska. Druga… Hmm, tej chyba nie 
chcielibyście poznać. 
Dowódca  gwardzistów  mimochodem  spojrzał  na  swoich  ludzi.  Pięciu  na  jednego  w  jego 
mniemaniu było wystarczającą przewagą. 
- Wyrzućcie chłopcy stąd to cuchnące ścierwo. 
Gwardziści  ruszyli  w  stronę  przybysza.  Niewidomo  skąd  w  powietrzu  zafurkotał  rzucony 
zydel. Jeden z żołdaków, trafiony w  skroń padł bez czucia na ziemię. Pozostała trójka rzuciła 
się z krzykiem na nieznajomego. Mężczyzna  stał już, w jednej dłoni  dzierżył  wyszczerbiony 
miecz, w  drugiej kubek z samogonem. Z  zaskakującą szybkością uchylił się przed szerokim, 
poprzecznym  cięciem  i  niedbałym  ruchem  rozpłatał  podbrzusze  gwardzisty.  Nie  uronił  przy 
tym  ani  kropli  trunku!  Pozostała  dwójka  uderzyła  równocześnie.  Jeden  rozdzierająco 
krzyknął,  kiedy  chlusnął  mu  w  twarz  żrący  płyn,  drugi  ze  zdziwieniem  wpatrywał  się  w 
sztych  miecz  wystający  z  brzucha.  Nieznajomy  wyszarpnął  miecz  i  uciszył  krzyczącego 
gwardzistę  ciosem  w  skroń.  Walka  skończyła  się  równie  szybko  i  niespodziewanie  jak  się 
zaczęła.  Wojownik  ze  stoickim  spokojem  napełnił  kubek  bimbrem  i  ruszył  w  stronę 
przywódcy gwardzistów, który drżącą ręką próbował wyszarpnął miecz. 
-  Mam  wiadomość  dla  twojego  Lorda  –  mężczyzna  brzydko  się  uśmiechnął,  opuszczone 
ostrze złowrogo chrobotało o drewnianą podłogę, kiedy zbliżał się do gwardzisty. – Powiedz 
mu, że lordowska władza kończy się przed progiem tej gospody. I gówno mnie obchodzi, co 
na to Jego Lordowska Mość odpowie. Stary król, oddał nam te ziemie za to, że przelewaliśmy 
krew u jego boku. Ta karczma to monument, który będzie trwał dopóki żyją wszyscy ze starej 
gwardii.  Powiedz  to  swojemu  Lordowi.  A  jeżeli  nasze  sąsiedztwo  mu  nie  w  smak  to  droga 
wolna,  niech  spakuje  manatki  i  wynosi  się  gdzie  tam  sobie  chce.  Powiedz  mu  też,  że  Sfora 
nigdy nie zapomina i zawsze spłaca długi. A teraz odejdź zanim zmienię zdanie. 
Gwardzista nie dał się dłużej prosić. 
- Ale konie zostaw. Spacerek dobrze ci zrobi. 
- Panie, to dziesięć mil z okładem – wychrypiał przerażony żołdak. 
- Będziesz miał więc sporo czasu, żeby wbić sobie moje słowa do łba. A teraz won! 
Żołdak skinął głową i wybiegł z oberży. 
- Trzeba  posprzątać to  ścierwo  –  zauważył  wychylając  duszkiem resztę  zawartości kubka. – 
Mam uczulenie na wszystko, co królewskie. 
-  Za  stodołą  jest  śliczny  gnojownik  –  karczmarz  lekko  się  uśmiechnął.  –  Niech  sobie  tam 
popływają. Dzięki, Siekacz – dodał po chwili. 

background image

-  Za  co  dziękujesz?  –  wojownik  wzruszył  ramionami.  –  Wiesz,  że  za  butelkę  dobrego 
samogonu wejdę nawet w smoczy zadek.  
- Dziękuję za to, że przybyłeś. Źle się dzieje odkąd nastały nowe rządy. Nowy władca otacza 
się  chciwymi  padalcami,  dla  których  nie  ma  żadnej  świętości.  Szybko  zapomniano  o 
zasługach Sfory. 
-  Może  nadszedł  właściwy  czas  przyjacielu,  żeby  im  o  tym  przypomnieć  –  głos  Siekacz 
mógłby pociąć  nawet diament. – Mamy kilka dni zanim ten kundel doczołga się do  swojego 
pana. Rozpal stos. Niech przybędą pozostali. 
Karczmarz  skinął głową,  chwycił  za  nogi najbliższe ciało i  stękając, zaczął  ciągnąć trupa  w 
stronę tylnego wyjścia. Siekacz westchnął i wyszedł przed karczmę. 
Promienie Słońca czule pieściły osmaganą wichrami twarz.  
- To też mój dom – mruknął wojownik i usiadł na schodach. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 

Stos  zapłonął  tuż  przed  wieczorem.  Wysoki  na  kilka  jardów  ogień  tańczył  na 

chłodnym  wietrze. Siekacz  siedział  na  cembrowinie  studni  wpatrując  się  w  płomienie. Ile to 
już czasu minęło odkąd Sfora przestała istnieć? Chyba za dużo. 
- Najwyższa pora wrócić do obiegu – mruknął i wrzucił w ogień ogryzek jabłka. 
Geralt dorzucił do ognia spory pniak i przycupnął grzejąc dłonie. 
- Przyjadą? – zapytał z niepewnością w głosie. 
-  Ja  na  ich  miejscu  udałbym,  że  nie  widzę  płomieni  –  stwierdził  rzeczowo  Siekacz.  –  Mają 
nowe życie, przywileje, majątki, nawet prawdziwe żony. Zobaczymy… 
- A ty? Dlaczego przybyłeś? 
- Miałem swoje powody – mruknął niechętnie najemnik i pogrążył się w zadumie. 
Wiedział,  że  stał  się  cieniem  człowieka,  którym  był  kiedyś.  Cieniem  kogoś,  kto  prowadził 
towarzyszy  w  bój,  kogoś,  komu  ufano  bardziej  niż  śmierci.  Kim  jest  teraz?  Zapijaczonym 
bandziorem,  włóczęgą  bez  własnego  kąta,  pałętającym  się  po  gościńcach  wściekłym  psem, 
wywołańcem,  za którego głowę  wyznaczono okrągłą  sumkę. Tak, stary król  mawiał: „Gdzie 
jest moja Sfora? Jeżeli wszyscy zawiedli to spuście z łańcucha moje psy!”. 
Byli  najgorszą  zbieraniną,  jaką  widziała  ta  umęczona  ziemia.  Zabójcy,  gwałciciele, 
podpalacze,  zdrajcy,  wolni strzelcy,  wywołańcy, najemnicy i cholera wie,  kto jeszcze. Tylko 
jedno trzymało ich razem  - walka. Kiedy walczyli byli braćmi, nierozerwalnym pierścieniem 
męstwa i wielkich czynów, chociaż honorem, żaden z nich nie grzeszył. Niestety wszystko, co 
dobre  ma  swój  początek  i  kres.  Wielka  Woja  się  skończyła,  król  rozdał  patenty  rycerskie, 
majątki i udział  w łupach. Sfora otrzymała największe  przywileje. Wielu spośród możnych i 
rycerstwa  ubodło  to  bardziej  niż  zdrady  żon  po  kilkuletniej  rozłące.  Król  dość 
niespodziewanie  zszedł  z  tego  świata.  Znaleziono  go  w  łożnicy  z  zapijaczoną  dziwką. 
Podobno serce nie wytrzymało nocnych harców. 
„Gówno  prawda  –  pomyślał  Siekacz.  –  O  Nestorze  Mocnym  można  było  powiedzieć 
wszystko, ale nie to, że był mężczyzną, którego mogła wykończyć jedna dziwka”. 
Doskonale pamiętał jak król spraszał do siebie markietanki. Rzadko przychodziła tylko jedna. 
Rankiem  Nestor  wyglądał  jak  młody  bóg  a  kobiety  nie  miały  siły  wyczołgać  się  z  namiotu. 
Władca Railandu został otruty, nikt jednak nie mówił o tym głośno, a ci, którzy nieopatrznie 
popełnili ten błąd dość szybko znikali. 
Nastały  nowe  czasy  i  nowe  rządy.  Czasy  pokoju  i  rządy  byłego  Lorda  Pogranicza,  księcia 
Advona  Dicka.  Nowy  władca  bardzo  szybko  podporządkował  sobie  Radę  Mieczy  i 
Najwyższą  Radę  Magów.  Poleciały  głowy,  rynsztoki  spłynęły  krwią  domniemanych 
zdrajców,  a  establishment  dziwnie  spokorniał.  Nowe  rządy  nowego  króla,  nowy  ład  i 
porządek.  Siekacz  musiał  przyznać,  że  Dick  trzymał  wszystkich  twardą  ręką,  nie  znosił 

background image

jakiegokolwiek  sprzeciwu,  każdy  kto  ośmielił  się  mieć  inne  zdanie  niż  władca  płacił  za 
bezczelność  głową.  Każdy  musiał  też  dowieść  swojej  wartości.  Nowym  Lordem  Pogranicza 
został, totumfacki króla, hrabia Walf, powszechnie zwany Lordem Wyzyskiem.  Walf potrafił 
ściągnąć  podatek  nawet  z  umarłych  każąc  płacić  ich  rodzinom  za  miejsce  na  pochówek, 
wprowadził czerwony grosik, czyli podatek, który uiszczały nierządnice, opodatkował cechy, 
uczelnie,  oberże  i  wdowy,  wprowadził  bykowe  i  podatek  kastralny.  Wpływy  z  granicznych 
prowincji  pod  jego  panowaniem przynosiły kilkukrotnie  wyższe  dochody.  Lord  Wyzysk był 
oczkiem  w  głowie  nowego  władcy.  Niestety  Lord  Wyzysk  był  też  bardzo  pamiętliwym 
człowiekiem.  Nigdy  nie  zapomniał  hańby,  którą  okrył  się  podczas  walnej  bitwy  o  Trupie 
Wzgórza. Wtedy jeszcze hrabia Walf, popełnił najczęściej spotykany błąd u dufnych w swój 
kunszt  żołnierski  szlachciców  -  zlekceważył  przeciwnika,  którego  szeregi  składały  się  w 
głównej  mierze  z  pospolitego  ruszenia.  Walf  wydał  rozkaz  do  ataku  frontalnego  na 
okopanego  na  szczycie  wzgórza  wroga.  Ciężka  kawaleria  wpadła  w  zastawioną  pułapkę  - 
wilcze  doły.  Chłopi  roznieśli  na  widłach  i  kunicach  kwiat  rycerstwa,  zanim  piechota  i 
tarczownicy  zdołali  przybyć  z  odsieczą.  Drugim  błędem  Walfa  było  pozostanie  na  widoku. 
Głównodowodzący  ze  świtą  przyglądał  się  bitwie  z  pobliskiego  wzgórza.  Rebelianci 
niespodziewanie  zaatakowali  wzniesienie.  Walf  salwował  się  ucieczką,  jego  świta  dzielnie 
stawała osłaniając odwrót krnąbrnego hrabiego, niestety wszyscy przepłacili odwagę życiem. 
Walf  podzieliłby  ich  los  gdyby  nie  Sfora,  którą  Nestor  wysłał  przodem  na  rekonesans. 
Królewskie  psy  rozgromiły  buntowników.  Siekacz  doskonale  pamiętał  wyraz  twarzy 
hrabiego,  kiedy  król  zmieszał  szlachetkę  z  błotem  przed  całą  armią.  Niestety  stary  władca 
nieopatrznie rzekł wtedy, że tylko odwaga wściekłych psów ocaliła przed zgubą uciekającego 
dowódcę.  Dowódcę,  który  zostawił  podkomendnych  na  placu  boju,  dowódcę,  za  którego 
dumę  i  głupotę królewscy żołnierze  płacili  życiem. Hrabia  spojrzał prosto  w  oczy Siekacza. 
Dowódca  Sfory  doskonale  zdawał  sobie  sprawę,  że  nieopatrznie  przyczynił  się  do 
upokorzenia  Walfa.  Po  wojnie  król  nadał  wszystkim  psom  przywileje  i  ziemie.  Wszystkie 
majątki  znajdowały  się  na  terenach  pogranicza.  A  teraz  Lordem  Pogranicza  został  Lord 
Wyzysk. Lord, który nigdy nie zapominał o niespłaconych długach.  
Posypały się iskry, pękła smolna szczapa. Siekacz otrząsnął się z zadumy. 
- Chłodna noc – mruknął pod nosem. 
- Co?! – Geralt przebudził się z niespokojnej drzemki. – Co się dzieje? 
-  Nic,  o  czym  warto  pamiętać  o  świcie  –  odparł  Siekacz  i  szczelniej  opatulił  się  brudnym 
płaszczem. – Muszę jeszcze odwiedzić kilka miejsc. Miej oko na moją chabetę. 
- Długo cię nie będzie? – zapytał z niepokojem karczmarz. 
-  Zdążę  wrócić  przed  kolejnymi  przydupasami  Wyzyska  –  zapewnił  wojownik  i  zniknął  w 
mroku. 
Po chwili nocną ciszę zmącił cichy tętent końskich kopyt. Gdzieś  w chaszczach złowieszczo 
zakrzyczał  puszczyk.  Geralt  trwożnie  rozejrzał  się  dookoła  i  spiesznie  zniknął  we  wnętrzu 
gospody. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 

Szarzało  już,  kiedy  dotarł  do  niewielkiej  osady.  Zamieszkiwali  tu  bartnicy  i  drwale. 

Niska  palisada  od  biedy  chroniła  mieszkańców  przed  mniejszymi  zwierzętami,  nie  chroniła 
jednak  przed  ludźmi.  Siekacz  wiedział,  że  na  pograniczu  po  zakończeniu  wojny  zapanował 
chaos  bezprawia  a  oględnie  mówiąc  prawo  silniejszego.  Kilkuset  najemników  straciło  sens 
życia,  maruderzy  zrobili  się  jeszcze  bezczelniejsi.  Lepiej  zorganizowani  utworzyli  spore 
bandy  i  nękali  mieszkańców  pogranicza.  Ta  osada  nie  należała  do  wyjątków.  Bartnicy  i 
drwale  sprawiedliwie  oddawali  połowę  zarobku.  Każdy  osada,  która  odrzuciła  propozycję 
„ochrony”  spływała krwią i  szybko  zamieniała  się  w  dymiącą ruinę.  Siekacz doskonale  znał 

background image

tutejszych rzezimieszków,  sam  niejednokrotnie nabijał  sobie kiesę w  podobny  sposób. Takie 
było życie, silniejszy brał to, co niekoniecznie mu się należało a słabszy albo się na to godził, 
albo  ginął.  Przez kilka lat,  przed Wielką Wojną,  Siekacz  przewodził kompanią najemników. 
Chronili  brudnych interesów pewnej  szemranej  gildii kupieckiej. Praca były bardzo  intratna, 
oczywiście  z uczciwością nie  miała nic  wspólnego.  Ale kupcy  płacili  bardzo  dobrze do tego 
na boku można było dorobić drugie tyle. 
-  Ta  cholerna  wojna  wszystko  wypatrzyła  –  mruknął  pod  nosem  Siekacz  ze  złością 
potrząsając  pustym  bukłakiem.  –  Trza  było  stanąć  po  stronie  rebelii.  Do  dzisiaj  byłbym  już 
ustawiony na resztę życia. Cholera, zachciało mi się uczciwej pracy na królewskim wikcie. 
Najemnik rzucił bukłakiem w szczekające psy, które ze skowytem rozbiegły się po osadzie. Z 
największej chaty  wyłonił  się  brodaty  olbrzym  z ogromną pałą  w ręku, która równie dobrze 
mogłaby służyć za dyszel do wozu. 
- Czego tu chcesz? – zadudniło niczym z cembrowiny. 
-  Przepłukać  gardło  i  rozprostować  kości  –  Siekacz  zeskoczył  z  konia  i  rzucił  wodze 
umorusanemu  smarkaczowi.  Ostentacyjnie  podciągnął  dziurawe  portki  i  rozejrzał  się  po 
osadzie. – Zdaje się, że macie problem ze szczurami, co to wyżerają wam chleb, na który tak 
ciężko harujecie. Zgadza się? 
Brodacz z zakłopotaniem podrapał się po głowie. Widać było, że myślenie sprawia mu spory 
wysiłek. 
- Tu nie ma szczurów. Mamy łowne sierście. Czego tu chcesz? – powtórzył z uporem. 
- Chyba mnie nie zrozumiałeś… 
-  Ale  ja  i  owszem  –  miękki,  niemalże  śpiewny  głos  rozległ  się  tuż  za  plecami  Siekacza. 
Najemnik odwrócił  się i  z  nieskrywanym  zdziwieniem  zogniskował  wzrok na  zardzewiałym 
grocie wymierzonym w jego… podbrzusze. 
- Czego tu szukasz łachmaniarzu?! 
Kobieta  była  piękna,  wysmukła  i  zielonooka.  Powabne  ciało  opinały  brązowe,  garbowane 
skóry. Siekacz nie mógł oderwać wzroku od biustu, który wydawało się, że za chwilę rozsadzi 
przyciasny kubrak. 
-  Przybyłem  zaoferować  swe  usługi,  o  Pani  –  rzekł  i  ukłonił  się  łamiąc  przy  okazji  całą 
dworską etykietę. 
-  Nie  potrzebujemy  pomocy  takich  jak  ty.  Wracaj  skąd  przybyłeś  i  powiedz  swoim 
konfratrom, żeby trzymali się z dala od tej osady! 
Kobieta  ślicznie  marszczyła  nosek,  kiedy  się  denerwowała.  Siekacz  przyoblekł  najbardziej 
uroczy uśmiech. 
- Pomyliłaś się. Nie jestem… 
-  Nie  obchodzi  mnie,  kim  jesteś!  –  przerwała  zielonooka  bogini  mocniej  napinając  cięciwę. 
Kubrak niebezpiecznie zatrzeszczał, puściło kilka szwów. 
- Mogłabyś  mocniej naciągnąć łuk? – rzucił z głupia frant Siekacz. 
-  Wynoś  się  stąd  zanim  całkiem  stracę  cierpliwość.  Czuję  jak  swędzą  mnie  pośladki.  A  jak 
najdzie mnie ochota, żeby się podrapać, skończysz ze strzałą w brzuchu. 
-  To  nie  na  mnie  powinnaś  skupić  te  śliczne  oczęta,  tylko  na  nich  -  Siekacz  z  drwiącym 
uśmiechem wskazał poza plecy dziewczyny. 
- Nie nabiorę się na… 
Nagle  gdzieś  za  łuczniczką  parsknął  koń  i  rozległ  się  nieprzyjemny  śmiech.  Siekacz  musiał 
przyznać, że młódka był szyba. Odskoczyła w bok i wymierzyła grot strzały w pierwszego z 
siedmiu jeźdźców. 
-  Narowista  klacz  z  ciebie.  Dobrze,  że  wziąłem  pejcz  –  mężczyzna  głośno  trzasnął  batem  i 
znowu się zaśmiał. Jego towarzysze wbili w łuczniczkę tępe i głodne spojrzenia. 

background image

- Wynoś  się, Czarny – głos  dziewczyny  stężał. W  przymrużonych  oczach  zatliła się iskierka 
strachu. – Nie dostaniesz złamanego miedziaka. Zabieraj stąd tę żałosną bandę i wracajcie do 
swoich owiec. 
Na twarzy bandyty nazwanego Czarnym pojawił się brzydki grymas. 
- Za chwile obetnę ci jęzor i zerżnę w dupę. Opuść łuk to być może użyję łoju. 
Widać  było,  że  dziewczyna  się  waha,  była  to  jednak  bardzo  krótka  chwila.  Jęknęła 
spuszczana  cięciwa.  Czarny  zwalił  się  z  kulbaki,  próbując  wyszarpnąć  strzałę  z  przebitej  na 
wylot  szyi.  Bluzgając  krwią  wbił  gasnące,  pełne  bezgranicznego  zdumienia  spojrzenie  w 
twarz dziewczyny. 
Tymczasem  zielonooka wypuściła kolejną szypę. Trafiony  w kłąb koń  stanął dęba zrzucając 
jeźdźca. Zafurkotał rzucony nóż, trafiony w pierś  jeździec zaplątał się w strzemiona. Siekacz 
wyszarpnął  miecz.  Jego  koń  pognał  przed  siebie  tratując  grządkę  z  rzodkiewką.  Olbrzymi 
brodacz zatoczył młyńca pałą odrzucając w tył dwóch napastników. Kolejna strzała przecięła 
powietrze, ale tym razem nadleciała  z innej  strony.  Siekacz  nie  miał jednak czasu  na to aby 
sprawdzić  kto  mu  pomógł.  Skoczył  pomiędzy  krzyczących  bandziorów.  Na  szczęście 
przejście  było  zbyt  wąskie  by  mogło  atakować  go  więcej  niż  dwóch  przeciwników  na  raz. 
Najemnik  sparował  płaskie  cięcie  i  wyprowadził  szybki  sztych  trafiając  oprycha  w  pierś. 
Instynktownie uniknął  potężnego  ciosu maczugi uskakując  w  bok.  Pechowo poślizgną  się  w 
kałuży krwi z  szyi Czarnego i plasnął  w błocie. Nad  najemnikiem  zamajaczył cień nabijanej 
gwoździami  maczugi.  Zaśpiewał  kolejny  zwiastun  śmierci,  ćwiekowana  pałka  wysunęła  się 
ze zmartwiałej dłoni. Siekacz odrzucił nogą walące się ciało i uderzył po nogach ostatniego ze 
zbirów, który  z krzykiem  padł  na  ziemię.  Brodacz nie  wydając  żadnego odgłosu roztrzaskał 
głowę bandziora obryzgując twarz Siekacza mózgiem, krwią i kępkami włosów. 
- Co ty robisz do cholery? – warknął wojownik gramoląc się na równe nogi. – Zapaskudziłeś 
mi całą kolczugę. 
Siekacz  otarł  rękawem  twarz  i…  znowu  przed  wymierzony  w  siebie  grotem.  Tym  razem 
dziewczyna mierzyła w pierś. Najemnik złowił kątem oka ruch w cieniu niewielkiej drewutni. 
Mętny promień słońca odbił się w grocie wymierzonym w utytłane błotem plecy wojownika. 
- Już po wszystkim, dziewko. Odłóż ten kij zanim komuś stanie się krzywda. Nie chciałbym, 
żeby cię teraz zaswędział tyłek – dodał Siekacz wypluwając z ust włosy Czarnego. – Możesz 
też  powiedzieć  swojemu  niewidzialnemu  towarzyszowi,  żeby  zrobił  to  samo.  Stoimy  po  tej 
samej stronie. 
- Hardy jesteś jak na kogoś, kogo życie wisi na włosku. 
- Raczej na twojej… cięciwie. 
- Dlaczego mi pomogłeś? 
-  A  dlaczego  nie?  –  Siekacz  wyszarpnął  nóż  z  drgającego  jeszcze  ciała.  –  Mam  słabość  do 
dobrego trunku i zielonookich dziewic, ot co. 
-  A  ja  mam  słabość  do  zawszonych  i  bezczelnych  idiotów,  dlatego  jeszcze  żyjesz  – 
dziewczyna powoli opuściła łuk. – Po co tu przyjechałeś? 
-  Chciałem  zarobić.  W  moim  wieku  trzeba  już  myśleć  o  spokojnej  starości.  Przejeżdżałem 
tędy kilka dni  wcześniej.  Widziałem jak Czarny  rozmawiał  ze  starszym  osady, pomyślałem, 
że wkrótce tu wróci, a ja zarobię na śmierci tego idioty. Niestety uprzedziłaś mnie dziewko. 
Siekacz zauważył, że ukryty w cieniu łucznik gdzieś zniknął. 
-  Czy  ty  naprawdę  myślisz,  że  uwierzę  w  te  bzdury?  –  dziewczyna  skrzywiła  twarz  w 
pogardliwym grymasie, ślicznie przy tym marszcząc nosek. – Pomogłeś mi, dlatego pozwolę 
ci odjechać. 
- Wdzięcznym za tę łaskę, ale mam pusty bukłak… 
- Tam jest studnia - przerwała dziewczyna ponownie unosząc łuk. - Możesz też napoić konia. 
- Nigdy nie zrozumiem kobiet – mruknął Siekacz i odwiązał klacz od koniowiązu. – Nie myśl 
dziewko, że reszta bandy puści wam to płazem. Wrócą tu i to wkrótce. A wtedy puszczą wam 

background image

nie  tylko  czerwonego  kura.  Wiesz,  co  banda  Czarnego  ma  w  zwyczaju  robić  z  tymi,  którzy 
ośmielili się zabić ich swojaka? A ty zdaje się, że zabiłaś herszta.  
Dziewczyna starała się ukryć nerwowy tik. 
-  Widzę,  że jednak  nie  wiesz. Mężczyzn najczęściej  nabijają na  pal i obdzierają  ze  skóry.  A 
kobiety… No cóż, tego nie chciałabyś usłyszeć. Bywaj więc dziewko i przygotuj więcej szyp. 
Ty  i  twój  chowający  się  w  cieniu  przyjaciel.  Dam  ci  też  dobrą  radę.  Nie  traćcie  czasu  na 
rozmowy.  Jak  tylko  zobaczycie  kogoś  z  zakazaną  mordą  zabijcie  go  a  dopiero  później 
sprawdźcie kto zacz. 
Siekacz  wgramolił  się  na  konia  i  przeklinając  pod  nosem  odebrał  od  zasmarkanego  chłopca 
bukłak napełniony wodą. 
- Jak będziesz czuć ich smrodliwe oddechy na karku to pamiętaj, że ostrzegałem. 
Najemnik zawrócił  wierzchowca  i ruszył  na południe,  w  stronę  starego  fortu. Miał  nadzieję, 
że  spotka tam kogoś znajomego. Dziewczyna odprowadziło  go  wzrokiem. Była zbyt  dumna 
aby  okazać,  że  się  boi.  Była  córką  myśliwego,  nie  raz  stała  już  oko  w  oko  ze  śmiercią. 
Niestety wiedziała też, że ten nieznajomy ma rację. 
- Uron, daj znać pozostałym. Musimy się przygotować. Ash, przestań się chować i przygotuj 
konie. 
Brodaty olbrzym posłusznie skinął głową i odszedł w stronę lasu. Z cienia drewutni oderwał 
się przybrany w czerń, może szesnastoletni młodzieniec i posłusznie ruszył w stronę łąki, na 
której  pasło  się  kilka  wierzchowców.  Dziewczyna  ponownie  utkwiła  wzrok  w  niknącym 
wśród drzew jeźdźcu. Doszło ją wesołe pogwizdywanie. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 

Księżyc  stał  w  nowiu  kiedy  kopyta  chabety  zastukały  w  brukowany  trakt.  Kiedyś 

gościniec stanowił część Złotego Szlaku, to tędy wędrowały objuczone bezcennym kruszcem 
karawany.  Tutaj  też  przed  ćwierćwieczem  miał  miejsce  najsłynniejszy  napad  w  dziejach 
krain.  Oficjalnie  podano,  że  bandyci  zrabowali  sto  cetnarów  nuggetów,  jednak  nieoficjalnie 
szeptano o pięciokrotnie większym łupie. Siekacz widział raz u kupców, dla których pracował 
skrzynie pełną złotych  sztab, ale  nie potrafił  sobie  wyobrazić ile  wozów  wyładowanych tym 
kruszcem musieli zrabować bandyci. To musiał być dobrze przygotowany napad. Niedługo po 
rabunku  w  niewyjaśnionych  okolicznościach  zaginął  zarządca  kopalni  i  jego  najbliższy 
współpracownik, niejaki Ian. Obaj byli zamieszani w liczne nadużycie i defraudacje. W końcu 
wysłany przez króla śledczy stwierdził, że plan przygotował właśnie zarządca a pomagał mu 
Ian. 
- Po co komu taka kupa złota? - mruknął Siekacz i podrapał się po tyłku. - Do grobu i tak tego 
ze sobą nie zabiorą. 
Nocną  ciszę  zmąciło  odległe  wycie.  Na  wilczy  zew  odpowiedzieli  inni  łowcy.  Myśliwy 
musiał znaleźć zdobycz, z którą nie mógł sobie poradzić sam. Siekacz miał nadzieję, że to nie 
ludzka zdobycz. Koń znowu potknął się w głębokiej bruździe. 
-  Cholerny  trakt  i  cholerni  wieśniacy  –  zaklął  Siekacz  i  zsunął  się  z  siodła.  -  Rozkradną 
wszystko nawet deski z trumny. 
Rzeczywiście  onegdaj  brukowany  gościniec  był  chlubą  pogranicza. Teraz  ział rozpadlinami, 
dziurami i bruzdami. Okoliczni mieszkańcy już dawno rozkradli kostkę brukową. Nawet Fort 
wzmocniono kamieniem  z  gościńca. Od  czasów napadu rzadko  podróżowały tędy karawany 
kupieckie  i  trakt  umarł  śmiercią  naturalną.  Fort  wznosił  się  na  wzgórzu.  Zbudowano  go 
podczas  wojny,  stał  się  symbolem  i  monumentem  upamiętniającym  bohaterską  obronę 
przyszłej  Szarej  Kompanii.  To  tutaj  król  pierwszy  raz  zwrócił  uwagę  na  kompanię 
najemników. Stu dwudziestu ludzi broniło fortu przez siedem dni przed dwutysięczną armią. 
Rebelianci  w  końcu  zrezygnowali  i  w  ostatniej  chwili  zrejterowali  przed  zbliżającą  się 

background image

królewską armią. Nestor był pewien, że fort został zdobyty i wysłał ciężką piechotę do ataku z 
marszu. Kiedy tarczownicy  wylegli na palisadę ujrzeli na dziedzińcu kilkunastu  najemników 
najzwyczajniej w świecie opróżniających zapasy wina, coś z kilkanaście antałków. Wyszło po 
jednym  na  łebka.  Kiedy  następnego  dnia  doszli  do  siebie,  król  rozkazał  wezwać  dowódcę. 
Jakież było zdziwienie monarchy kiedy przyszli wszyscy najemnicy, a po drodze obili jeszcze 
wysłanych gwardzistów. Na groźne spojrzenie władcy Siekacz odparł, że w kompani wszyscy 
są  równi,  że  są  braćmi  w  mieczu.  Król  na  te  słowa  śmiał  się  do  rozpuku  i  łamiąc  dworską 
etykietę poczęstował najemników winem z własnych zapasów. Pił z nimi kubek w kubek, do 
rana.  Kiedy  chwiejący  się  na  nogach  monarcha  próbował  wstać  od  stołu  Siekacz  podparł 
władcę  ramieniem.  Obaj  zataczając  się  opuścili  królewski  namiot,  żeby  opróżnić  pęcherze. 
Sikając król oznajmił: 
- Od dzisiaj będziecie moimi psami. Będziecie kąsać moich wrogów i każdego kto sprzeciwi 
się królewskiej woli. 
Siekacz beknął i odparł: 
- Na pohybel suczym synom, panie. Oczywiście, jeżeli dobrze za to zapłacisz. 
Tak  oto  Nestor  Mocny  zdobył  sobie  miecze  i  oddanie  najemników.  Spośród  setki 
największych  zbirów  z  całego królestwa  zostało zaledwie  siedemnastu.  Król  zawsze  posyłał 
ich w największy wir walki, a oni zawsze płacili daniną z krwi. Po długiej naradzie, na której 
poważnie  uszczuplono  zapasy  wina  królewskiej  armii,  wybrano  dowódcę  oddziału.  Został 
nim Siekacz, mimo, że obił pysk wszystkim, którzy oddali na niego głos. Tak też, kilka dni po 
przybyciu  armii,  powstała  nowa  formacja,  zwana  Szarą  Kompanią.  Król  przekazał 
Siekaczowi patent dowódcy i  wolną rękę w  doborze rekrutów. Siekacz rozesłał swoich ludzi 
do  najgorszych  karczm,  melin  a  nawet  do  Koloni  Karnej.  Wkrótce  kompania  stała  się 
wzbudzającą  trwogę  bandą  wszelkiej  maści  łotrów  spod  ciemnej  maści  a  przewodził  nimi 
były rycerz, najemnik i rajfur. Szara Kompania słuchała tylko króla i tylko król miał nad nią 
władzę.  Jednak  zapanować  nad  tą  bandą  potrafił  tylko  Siekacz.  Wkrótce  nazwano  ich 
pogardliwie  Sforą,  której  trzon  stanowiła  Stara  Gwardia,  pozostałość  po  kompani 
najemników,  garstce,  która  zadrwiła  z  armii  rebeliantów.  Tak  narodziła  się  legenda,  która 
płonęła  w  ludzkich  sercach tak jak płonąć  może  wiecheć  słomy:  mocno, lecz krótko. Wojna 
się skończył, ze Sfory pozostało przy życiu zaledwie siedmiu najemników a Siekacz właśnie 
zamierzał  spotkać  się  z  jednym  z  nich.  Koń  parsknął  i  stanął  dęba.  Jeździec  wyszarpnął 
miecz. Pierwsza strzała trafiła wierzchowca w kłąb. Biedne zwierzę zakwiczało i rzuciło się w 
bok  niemalże  przygniatając  najemnika.  Siekacz  zeskoczył  w  ostatniej  chwili,  potknął  się  w 
wykrocie  i  legł  jak  długi.  To  uratowało  mu  życie.  Dwa  kolejne  pociski  przeleciały  tuż  nad 
jego głową. Wojownik przetoczył się do wypełnionego błotnistą mazią wądołu. 
- Niech to szlak, znowu będę musiał się wykąpać – mruknął pod nosem i rzucił kamieniem w 
pobliskie krzaki. 
Napastnicy dali się nabrać. Trzy pociski jednocześnie przeszyły leszczynową kępę.  
-  Nie  znoszę  łuczników  –  mruczał  Siekacz  odczołgując  się  w  stronę  kniei.  -  Prawdziwy 
mężczyzna  walczy  oko  w  oko  na  wyciągnięcie  miecza.  Cholera,  dlaczego  ja  gadam  sam  ze 
sobą? 
Kiedy  od  zagajnika  dzieliło  go  zaledwie  kilka  jardów  poczuł  na  plecach  zimny  dreszcz. 
Instynkt  jeszcze  nigdy  go  nie  zawiódł.  Najszybciej  jak  tylko  potrafił  przeturlał  się  w  stronę 
gęstych paproci. Strzały uderzyły w ziemię, kilka cali od niego. Może i by się udało gdyby nie 
pień  spróchniałego  drzewa,  którego  nie  zauważył  w  zielonej  gęstwinie.  Jedynym,  co  ujrzał 
było  rozgwieżdżone  niebo  i  dziwne  fajerwerki.  Kiedy  zamroczenie  minęło  uniósł  się 
nieporadnie  na  czworakach.  Było  już  jednak  za  późno.  Strzała  trafiła  go  w  ramię.  Druga 
przeleciała nad głową a trzecia zabiła pniak. Siekacz nie stracił zimnej krwi. Nie raz był już w 
podobnej  sytuacji.  Zerwał  się  błyskawicznie  na  nogi.  Odruchowo  złamał  brzechwę  strzały. 
Ujrzał wymierzone w siebie groty. Księżyc powoli niknął za chmurami. Miał szansę. Jęknęły 

background image

cięciwy.  Rozpaczliwie  skoczył  w  bok.  Zanim  padł  na  ziemie  zdołał  rzucić  nożem.  Jeden  z 
łuczników głucho zacharczał i padł na twarz. Pozostali znów zwolnili cięciwy. Wojownik stał 
już  na  nogach.  Pierwsza  strzała  trafiła  go  w  udo,  drugą  odbił  mieczem.  Łucznicy  nerwowo 
zaczęli  nakładać  kolejne  szypy.  Tym  razem  nie  zdążyli  spuścić  cięciw.  Pierwszego  ciął  od 
góry  przecinając  łucznika  niemalże  wzdłuż.  Włożył  w  cios  całą  furię.  Krzyk  rozdarł  nocne 
powietrze. Drugi rzucił się do ucieczki. Siekacz zamachnął się mieczem. Długie ostrze trafiło 
napastnika  idealnie  pomiędzy  łopatki.  Siła  uderzenia  rzuciła  człowiekiem  niczym  słomianą 
kukłą na młodą brzozę. 
Siekacz kuśtykając dowlókł  się do  nieruchomego  ciała. Wyszarpnął  miecz i  zerwał kaptur  z 
głowy trupa. Wygolona głowa, odcisk po szyszaku, szara kolczuga. 
- Tak, śmierdzi Wyzyskiem na milę – głos, który nieoczekiwanie rozległ się za wojownikiem 
wydawał się dziwnie znajomy. - Obstawili wszystkie przygraniczne trakty. Polują na każdego 
kto próbuje dostać się do fortu lub się z niego wydostać. 
Siekacz podparł się mieczem i powoli odwrócił się drugą rękę przyciskając do rany. 
- Dobrze znowu usłyszeć starego przyjaciela. 
- Dobrze znowu zobaczyć twoją zakazaną mordę. 
Przybysz zbliżył się do Siekacza. Mężczyźni uścisnęli sobie prawice. 
-  Nie  mogłeś  zjawić  się  wcześniej?  -  burknął  z  wyrzutem  Siekacz,  krzywiąc  się  kiedy 
mężczyzna  bez  żadnego  ostrzeżenia  wyszarpnął  strzałę  z  nogi  najemnika.  -  Co  ty  robisz  do 
cholery?! 
-  Wybacz, nie  mogłem  się  powstrzymać. Przewiąż ranę bo  nie  mam  zamiaru wlec  cię aż  do 
Fortu – rzucił Siekaczowi kawałek czystego płótna. 
Najemnik stękając założył prowizoryczny opatrunek. 
- Polujesz? - wskazał na skóry, które przybysz miał przewieszone przez plecy. 
- Dobrze płacą za wilcze skalpy. 
- Zostałeś myśliwym? -  Siekacz nie zdołał ukryć zdumienia. 
Łucznik wzruszył ramionami. 
-  Coś  robić  trzeba.  Czasy  się  zmieniają,  ludzie  też,  a  żyć  trzeba.  Dasz  radę  dowlec  się  do 
Fortu? – zapytał po chwili. 
-  Chyba  nie  mam  wyboru  –  burknął  Siekacz  i  głośno  stęknął,  kiedy  myśliwy  pomógł  mu 
wstać. - A ty gdzie się wybierasz? 
- Tamci nie byli sami. Skończę to, co ty tak nieudolnie zacząłeś. 
- To nie ja zacząłem - Siekacz musiał podeprzeć się mieczem, żeby nie upaść. Widać było, że 
grot utkwił w kości. - Spotkamy się o świcie w Forcie. 
- O ile się tam dowleczesz - zadrwił myśliwy i zrzucił wilcze skóry na ziemię. - Idź ciągle na 
północ.  Wkrótce  trafisz  na  wąską  ścieżkę.  Doprowadzi  cię  do  strumyka.  Przemyj  tam  ranę. 
Później idź  brzegiem rzeczki, tak trafisz do Fortu -  mężczyzna bezszelestnie ruszył  w  stronę 
traktu. 
- Miło znowu cię zobaczyć, Diego – rzucił przez ramię Siekacz mląc w ustach przekleństwo. 
Ból z kości promieniował na całą nogę. 
-  Chciałbym  móc  powiedzieć  to  samo,  ale  odnoszę  dziwne  wrażenie,  że  niedługo  będę 
żałował tego spotkania, Szary Wilku. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 

Siekacz  jednak  przeliczył  nadwątlone  siły.  Kiedy  doszedł  go  szmer  strumienia, 

wyglądał już jak kilkudniowy trup i podobnie cuchnął. Opatrunek jak i nogawka spodni były 
mokre od krwi i chyba też od moczu. Wojownik z westchnięciem zwalił się twarzą w zimną 
wodę,  która  na  chwilę  przywróciła  jasność  umysłu.  Lodowata  woda  zwęziła  naczynia 
krwionośne, ukoiła ból i wyziębiła organizm. 

background image

- Cholera, muszę iść dalej – zadygotał zębami i wywlókł się na czworakach na brzeg. 
Przewrócenie  się  na  plecy  i  stęknięcie  z  bólu  pochłonęły  resztki  sił.  Wbił  tępe  spojrzenie  w 
rozgwieżdżone niebo. 
-  Umrę jako kretyn  wpatrując  się  w  gwiazdy  –  mruknął  i  na  chwile  przymknął oczy.  Kiedy 
ponownie  je  otworzył  nocne  niebo  i  gwiazdy  przybrały  wygląd  pryszczatej  twarzy 
czarnowłosego młokosa. 
- Tu jest! – krzyknął chłopak głosem zdradzającym, że właśnie przeszedł mutację.  – Szybko, 
on ledwo zipie! 
Po chwili do pryszczatej twarzy dołączyła zielonooka bogini. 
- To ty… – zdołał wyszeptać Siekacz i stracił przytomność. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 

Obudził  go  mocny  zapach  kawy  i  ból  w  nodze.  Spróbował  się  podnieść,  ale 

natychmiast  tego  pożałował.  Na  tyle  na  ile  pozwoliła  obolała  szyja  rozejrzał  się  po 
pomieszczeniu.  Leżał  na  miękkim  sienniku  w  niewielkiej  izbie.  Na  zbitych  z  nie 
okorowanych bali  ścianach  wisiały  wilcze i  niedźwiedzie  skóry. Na  wystrój  wnętrza  składał 
się  prosty  stół,  dwa  zydle  i  wiadro  na  fekalia. Z izby  prowadziło tylko jedno  wyjście,  przez 
które leniwie sączyły się promienie słońca. Skórzana zasłona przesłaniająca dziurę w ścianie 
podniosła się i słoneczny blask na chwile oślepił najemnika. Ktoś się nad nim pochylił. To był 
Diego. 
-  Wyglądasz  i  cuchniesz  jak  trup  –  powiedział  stary  przyjaciel  marszcząc  nos.  –  Straciłeś 
sporo  krwi,  na  szczęście  Nia  wyłuskała  grot.  Przez  kilka  dni  raczej  nikogo  w  tyłek  nie 
kopniesz tą nogą, ale wyżyjesz. 
-  Poczułbym  się  lepiej  po  przepłukaniu  gardła  –  wycharczał  nie  swoim  głosem  Siekacz. 
Popękane wargi piekły niemiłosiernie, kiedy Diego przytknął do ust gąsiorek, ale ciepło, które 
rozlało się w brzuchu i paliło trzewia było tego warte. 
-  Wystarczy  –  zadecydował  myśliwy  i  zakorkował  bukłak.  –  Nie  będę  wlewał  w  ciebie 
dobrego samogonu dopóki nie upewnię się, że go nie zmarnujesz. 
-  Przecież  powiedziałeś,  że  wydobrzeję.  A  bimber  w  moim  przypadku  przyspiesza 
regenerację. 
- Raczej degenerację szarych komórek – prychnął myśliwy. – Po jaką cholerę pchałeś się do 
fortu? 
- Przecież wiesz. 
- Tak,  widziałem  ogień. Nie  mogłem  wyruszyć. Mam  pewne…  zobowiązania  –  dodał jakby 
usprawiedliwiającym tonem. 
- Ty? Chyba nie mówisz o tych kilku zapchlonych skórach? 
- Nie. Ale to nie twoja sprawa. Każdy wybrał własną drogę, przyjacielu. 
- Właśnie widzę, że zrobił się z ciebie zramolały kłusownik. 
- A z ciebie cholerny pijaczyna. 
- Przecież zawsze nim byłem – mruknął Siekacz i zdobył się na wysiłek, żeby rozciągnąć usta 
w uśmiechu. 
Diego spojrzał na przyjaciele z dziwnym błyskiem w oczach. 
- Jutro wyruszymy do Fortu. Nia i Ash zmajstrowali nosze, które pociągnie twoja chabeta. 
- Przynajmniej nie obiję sobie tyłka w siodle – skwitował Siekacz i bezwiednie zamknął oczy. 
Powieki  strasznie  mu ciążyły, ból w nodze rozlewał się pulsującym  ciepłem na całe ciało. A 
może to gorzałka zaczęła działać. 
- Śpij przyjacielu – doszedł go ponury głos Diego i Siekacz znowu zapadł w czarną nicość. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

background image

 

Kiedy  ponownie  odzyskał  przytomność  zagryzł  zęby  do  krwi.  Prowizoryczne  włóki, 

na  których  leżał  bezlitośnie  obijały  się  o  kamienie  i  pnie,  a  ranę  palił  żywy  ogień.  Siekacz 
odruchowo pomacał nogę i wyczuł gruby opatrunek. 
-  To  specjalna  maść  –  doszedł  go  śpiewny  głos.  –  Wdało  się  zakażenie.  Im  bardziej  piecze 
tym lepiej. 
- Niech  cię szlak, dziewko – warknął bezsilnie najemnik i z naburmuszoną miną  skrzyżował 
ręce  na  piersiach.  –  Robisz  to  specjalnie,  nienawidzisz  facetów  i  przez  to  wyżywasz  się  na 
mnie. 
-  Nienawidzę  głupców,  którzy  po  nocy  pałętają  się  po  podejrzanych  traktach  –  skwitowała 
marszcząc nosek. W zielonych oczach zatańczył płomień. – Czarny i jego banda dostali to, na 
co zasłużyli. 
- Tak, ja też. 
- Sam jesteś sobie winien. Po co pchałeś się do Fortu? 
Miała rację – przyznał w myślach najemnik. I to go najbardziej denerwowało. 
- Zejdź mi z oczu. 
-  Ani mi  się  śni. Obiecałam Diego, że dowiozę cię do Fortu w jednym kawałku. Poza tym  – 
dodała  ze  złośliwym  uśmiechem.  –  Cuchniesz  tak,  że  nawet  komary  omijają  nas  szerokim 
łukiem. Mniej spuchnę od twojego bełkotu niż od ugryzień tych wstrętnych robali. 
-Nie potrzebuję pomocy zarozumiałej dziewuchy z cyckami na wierzchu – odciął się Siekacz. 
- Czy wszyscy mężczyźni są idiotami? – zapytała nie wiadomo kogo Nia i zawróciła konia. 
Siekacz  nie  znosił  bezsilności.  A teraz był bezsilny i  do tego  zdany  na  łaskę tej dziewuchy. 
Zmeł w ustach przekleństwo i zamknął oczy. Jednak ból w ranie nie pozwalał zasnąć ani tym 
bardziej zebrać myśli. 
- Gdzie jest Diego? – warknął w nadziej, że ktoś go usłyszy. 
- Pojechał przodem – doszedł go po chwili głos pryszczatego chłopaka.  – Musi przygotować 
medyka na twój przyjazd. 
- Przygotować? 
- Ten stary zboczeniec ciągle jest zalany – wpadła chłopakowi  w słowo Nia. – A jak nie jest 
to ugania się za dziewkami. 
- Już się cieszę na to spotkanie – mruknął Siekacz i znowu zapanowała cisza. 
-  To  ty  stałeś  w  cieniu  drewutni,  kiedy  nadjechała  banda  Czarnego?  –  rzucił  z  głupia  frant 
Siekacz. 
- Tak – odparł po chwili nazbyt pewny siebie chłopak. – Trafiam jaskółkę w locie… 
-  Raczej  latająca  krowę  –  Nia  znowu  wtrąciła  trzy  grosze.  –  I  to  ciężarną,  wzdętą  jak  rybi 
balon. 
- Przecież trafiłem jednego z bandy Czarnego – obruszył się chłopak. 
- Bo był idiotą – skwitowała dziewczyna. Siekacz stwierdził, że dziewczyna coraz bardziej go 
drażni. – Sam się nadział na strzałę. 
- Trafiłem tam gdzie mierzyłem! – upierał się z zawzięta miną Ash. Widać było, że on też ma 
dość Nii. 
- Szkoda sobie język szczepić na gadanie z babą – Siekacz postanowił wesprzeć chłopaka. – 
Pewnie brakuje jej czegoś pomiędzy nogami. 
- Tylko czegoś co mogłabym poczuć – odparowała bez zastanowienia. 
Siekacz nic nie odrzekł. Prychnął tylko i odwrócił głowę w drugą stronę. 
-  Tak  myślałam.  Wielki,  nieustraszony  wojownik  a  boi  się  kobiet  –  nie  ustępowała 
dziewczyna.  –  Jesteś  żałosny.  Miałeś  kiedyś  kobietę  czy  może  wolisz  chłopców,  takich  jak 
Ash? 
- Miałem, ale zginęła w płomieniach razem z dzieckiem – Siekacz sam nie wiedział, dlaczego 
to powiedział, ale nie potrafił już zahamować potoku słów. Za długo zżerało go to od środka. 

background image

– Najpierw  zabawiła  się  z nią cała drużyna  najmitów. Później  pobili ją do nieprzytomności, 
oblali  naftą  i  wrzucili  do  chaty.  Chłopczyk  nazywał  się  Mika.  Miał  dziewięć  miesięcy, 
widziałem go tylko raz  zanim  odjechałem na  północ z karawaną, którą ochraniałem. Rozbili 
mu  głowę  o  kamień.  Później  podłożyli  ogień.  Kiedy  wróciłem,  zostały  już  tylko  zimne 
zgliszcza.  Wytropiłem  wszystkich,  zabiłem  każdego  z  nich,  robiłem  to  bardzo  powoli.  To 
była ostatnia kobieta jaką miałem –zakończył i zamknął oczy. 
To dziwne, ale Siekacz poczuł niewysłowioną ulgę. Nigdy nikomu o tym nie powiedział. Nię 
zamurowało.  Oblała  się  rumieńcem  i  wściekle  okładając  konia  ruszyła  przed  siebie.  Ash 
chrząkną  i  zwiesił  głowę.  Jednak  co  chwilę  zerkał  na  rannego  mężczyznę.  Trudno  mu  było 
pojąć,  że ludzie  mogą  sobie  wzajemnie  wyrządzać tyle krzywdy. Siekacz  uśmiechnął  się do 
wspomnień.  Jeszcze  raz  ujrzał  ukochaną  z  dzieckiem  w  ramionach.  Machała  na  pożegnanie 
czerwoną  chustką,  tą  samą, którą miał teraz  obwiązaną  szyję.  Zanim  zasnął usłyszał jeszcze 
płacz dziecka i huk pękających od żaru krokwi. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 

Do fortu dotarli przed wieczorem. Nia wprowadziła ich przez ukrytą furtę za krzakiem 

bzu.  Ash  odprowadził  wierzchowce  przez  główną  bramę.  Nia  podtrzymywała  Siekacza  i 
pomogła  najemnikowi  przedrzeć  się  przez  krzaki.  Furta  na  pierwszy  rzut  oka  pozbawiona 
była klamki i zawiasów, otwierała się po wciśnięciu w puste miejsce odłupanej cegły ukrytej 
pod  spróchniałym  pniem.  Siekacz  ledwo  się  wlókł.  Kilka  razy  prawie  udało  mu  się 
przewrócić,  ale  zadziwiająco  silna  jak  na  swój  wygląd  dziewczyna  nie  puściła  i  zdołali 
utrzymać równowagę. Siekacz czuł jej zapach i z uporem odganiał myśli, które nagle zaczęły 
się kotłować w umęczonej głowie. Nia od ostatniej pogawędki nie odezwała się ani słowem. 
Unikała też wzroku najemnika. W końcu dotarli do wzniesionej na kamiennym murku chaty z 
bali.  Nia  uderzyła  w  grube  dębowe  drzwi,  które  natychmiast  stanęły  otworem.  Diego  z 
ponurym  wyrazem  twarzy  podparł  Siekacza  z  drugiej  strony  i  razem  zaciągnęli  rannego  do 
łoża.  Delikatnie  ułożyli  mężczyznę  na  zwierzęcych  skórach.  Nia  była  już  przy  drzwiach, 
kiedy rozległ się ledwo zrozumiały charkot najemnika: 
-  To  nie  twoja  wina  –  Diego  marszcząc  brwi  spojrzał  na  dziewczynę  nic  jednak  nie 
powiedział. – Dziękuję za uratowanie życia. 
Nia bez słowa skinęła głową i szybko wyszła na zewnątrz. 
-  Chyba  coś  mnie  ominęło  –  mruknął  Diego  i  ściągnął  kocioł  z  bulgoczącym  wywarem 
zawieszony nad paleniskiem. 
Siekacz  stracił  przytomność.  Kiedy  znowu  otworzył  oczy  pochylał  się  nad  nim  łysy 
chudzielec  z  największym  nosem  jaki  w  życiu  widział.  Siekacz  mimowolnie  zmarszczył 
nozdrza. 
- Śmierdzisz gorzej niż ja – mruknął krzywiąc twarz. 
Zdawało się, że łysielec w ogóle go nie słyszy. Powąchał skórę najemnika, wytarł palcem pot 
z jego skóry i polizał, po czym wyciągnął pękatą butelkę i pociągną solidny łyka. 
-  To  nie  tylko  zakażenie.  To  trucizna  –  głos  miał  zachrypnięty  i  ewidentnie  przepity.  – 
Nazywają ją Czarną Teściową,  bo  zabija powoli  wycieńczając  cały  organizm. Chorzy często  
w ostatniej fazie  zatrucia  odchodzą od zmysłów – felczer  pociągnął kolejny łyk. – Teściowa 
ma jeden  słaby  punkt: rozpuszcza się  w  bardzo  mocnym alkoholu. Z jedzeniem  w ogóle  nie 
przyswaja się przez organizm. 
- Co piłeś? – zapytał szybko Diego wpatrując się w przyjaciela. 
-  Po  drodze  trułem  się  wodą.  Tylko  w  karczmie…  -  Siekacz  na  chwilę  zamilkł  i  przetarł 
spocone  czoło  wierzchem  dłoni.  –  Niech  to  szlak,  Geralt.  Ale  dlaczego?  Przecież  sam  mnie 
wezwał, bał się siepaczy Wyzyska. 

background image

-  Lord  pewnie  złożył  mu  propozycję  nie  do  odrzucenia.  A  nasłani  gwardziści  to  były 
wkalkulowane  straty.  Wyzysk,  gdyby  tylko  mógł  poświęciłby  własna  matkę,  żeby  nas 
dorwać. 
- Cholera, znałem go ponad dziesięć lat – mruknął Siekacz. – Prowadził moja oberżę… 
- Masz odtrutkę? – zapytał Diego felczera nie zwracając uwagi na zbolałą minę najemnika. 
- Aha, jedyną i najlepszą – uzdrowiciel rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i z uwielbieniem 
poklepał  pękatą  flaszkę.  –  Tylko  alkohol  jest  w  stanie  wypłukać  truciznę  z  krwiobiegu.  A 
dokładnie  duża  zawartość  alkoholu  neutralizuje  alkaloidy  zawarte  we  krwi.  Ale  rzadko  się 
zdarza,  że  człowiek  przeżywa  kurację.  Zresztą  to  trucizna  krasnoludów,  tylko  oni  bez  ofiar 
przyswajają alkohol, który jest w stanie rozpuścić Wdowę. 
-  Bez  obawy,  poradzę  sobie,  nie  takie  sikacze  się  piło  –  Siekacz  bez  ostrzeżenia  wyrwał 
felczerowi butelkę i za jednym zamachem wychylił resztę zawartości. 
Uzdrowiciel zrobił przerażoną i zarazem zdumiona minę. 
- Przecież to czysty spirytus – jęknął z wyrzutem na twarzy. 
- Ujdzie, piłem już mocniejsze trunki. Chyba spodoba mi się ta kuracja. 
- W to nie wątpię – wtrącił Diego. – Zorn, później przyślę ci antałek z samogonem. 
Twarz felczera znowu się rozpromieniła. Uścisnął prawicę Diega i mocno potrząsnął. 
-  Uważaj  tylko,  żeby  nie  przesadził  –  ruchem  głowy  wskazał,  kogo  ma  na  myśli.  –  Litr 
dziennie powinien wystarczyć w zupełności. 
- Jak długo to będzie trwało? – zapytał Diego. 
- Góra dziesięć  dni.  A jeżeli  ma  silny  organizm to  z osiem.  Pamiętaj litr dziennie, ani kropli 
więcej – powtórzył Zorn, wytarł wielki nos brudną chustką i bez pożegnania wyszedł z chaty. 
-  Zrujnujesz  mnie,  Wilku  –  skwitował  Diego  i  wyciągnął  z  kufra  spory  gąsiorek.  –  Dzisiaj 
napiję się z tobą. Obu nam przyda się taka kuracja. 
- Miałem  nadzieję,  że to powiesz  – zaśmiał  się z grymasem  bólu na twarzy Siekacz i znowu 
stracił przytomność. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 

Kiedy  oprzytomniał  czuł,  ból  w  każdym  zakamarku  świadomości,  ale  przestał  się 

pocić.  Kuracja  zaczynała  działać.  Z  trudem  zwlókł  się  ze  skór  i  stanął  na  drżących  nogach. 
Równowagę  zachował  tylko  dzięki  kosturowi,  który  pewnie  Diego  postawił  przy  łóżku.  Na 
wpół  idąc,  na  wpół  wlokąc  się  wyszedł  przed  chatę.  Słońce  chyliło  się  już  ku  zachodowi 
jednak  życie  w  Forcie  jeszcze  nie  zamarło.  Siekacz  nie  sądził,  że  osada  tak  się  rozrośnie. 
Wszystkie  domy  w  obrębie  murów  zostały  odbudowane  i  zamieszkane.  Do  tego  powstało 
kilkanaście  nowych  chat.  Zauważył  spory  spichlerz,  nową  studnię,  rozbudowaną  stajnię  a 
nawet karczmę. Kurczowo trzymając się kija usiadł na schodach. Ludzie, którzy go zauważyli 
zaraz odwracali wzrok. Nie dziwił się. Wyglądał jak trup, cuchną śmiercią i uryną.  
- Ta osada to ich nowy dom  – rzekł Diego przysiadając  się obok towarzysza. Siekacz  nawet 
nie  usłyszał,  kiedy  przyjaciel  nadszedł.  –  Większość  to  uciekinierzy  ze  spalonych 
gospodarstw  i  wiosek pogranicza.  Mamy kowala  –  dopiero teraz Siekacz zdał  sobie  sprawę, 
że  cały  czas  słychać  miarowe  uderzenie  młota  o  kowadło.  –  Felczera  już  poznałeś.  Są 
stolarze,  krawiec  a  nawet  alchemik.  Fort  dostał  też  nową  nazwę.  Ludzie  ochrzcili  osadę 
Nadzieją. 
Siekacz nic nie odpowiedział tylko skinął głową. 
-  Postanowiłem  się  tutaj  osiedlić  i  pomóc  tym  ludziom  –  kontynuował  Diego.  –  Poluję  i 
zaopatruję osadę w mięso. Uczę też Asha i Nię, już niezgorzej radzą sobie w kniei. 
- To twoja córka – najemnik bardziej stwierdził niż zapytał. 
- Skąd wiesz? – Diego wyraźnie się zmieszał. 
- Ma oczy matki. 

background image

-  Tak,  Nia  to  moja  córka  –  powiedział  po  chwili  Diego  wbijając  wzrok  w  dal.  -  Kiedy 
dowiedziałem  się,  że  na  Pograniczu  szaleje  zaraza  natychmiast  wyruszyłem  z  powrotem. 
Polowałem  wtedy  w Czarnych Górach.  Kiedy  dotarłem na  miejsce  zastałem tylko zgliszcza. 
Lord nałożył na osadę kwarantannę. Zabił deskami bramę, żołnierze otoczyli kordonem wieś i 
zaczęli  strzelać  zapalonymi  strzałami.  Nikt  nie  zwracał  uwagi  na  krzyki  żywych,  chyba,  że 
próbowali uciec przed śmiercią w płomieniach – tych zabijano bez żadnych skrupułów. Ponad 
połowa  mieszkańców  nie  zachorowała,  ale  to  nie  było  ważne.  Nigdy  nie  znalazłem  w 
zgliszczach  tego,  co  zostało  z  Livii.  Myślałem,  że  Nia  też  zginęła,  miała  wtedy  siedem  lat. 
Nie wiem dlaczego, ale ruszyłem do Fortu. Nie masz pojęcia co poczułem kiedy zobaczyłem 
Nię  bawiąca  się  z  innymi  dziećmi  na  dziedzińcu.  Storm,  kowal,  ocalił  swoją  rodzinę  bo 
kuźnia  znajdowała  się  poza  osadą.  Kiedy  przybyli  żołdacy  Nia  bawiła  się  z  jego  dziećmi. 
Storm  zdołał  zbiec  zanim  rozpętało  się  piekło.  Nia  nie  wiedziała  co  stało  się  z  matką. 
Powiedziałem  jej  o  tym  dopiero  dwa  lata  temu.  I  żałuję,  że  to  zrobiłem.  Od  tego  czasu  nie 
myśli  o  niczym  innym  niż  zabicie  Lorda  Pogranicza.  Ta  dziewczyna  ma  gorącą  głowę  i 
obawiam  się,  że  zrobi  jakieś  głupstwo.  Jest  wszystkim,  co  mam  –  Diego  spojrzał  na 
przyjaciela. – Rozumiesz? 
Siekacz znowu skinął głową. Słowa nie były potrzebne. 
-  Z  czasem  przybyło  więcej  uciekinierów.  Okazało  się,  że  Wyzysk  obłożył  podobną 
kwarantanną  kilka  osad  i  kilkanaście  gospodarstw  rolnych.  Bezkarnie  zabił  setki  ludzi. 
Postanowiłem,  że  zostanę  i  zaopiekuję  się  Nią.  Odbudowaliśmy  Fort,  ludzi  ciągle 
przybywało.  To,  co  widzisz  to  tylko  część.  Nadzieja  liczy  sobie  teraz  ponad  dwieście 
domostw, większość rozrzucona jest poza palisadą. 
- Sporo – odezwał się Siekacz. Głos ciągle mu drżał, ale mówił wyraźnie.  – Teraz rozumiem 
dlaczego  Wyzysk  tak  się  na  was  zawziął.  Ale  ta  sielanka  nie  będzie  trwała  wiecznie 
przyjacielu. 
-  Wiem.  Dlatego  zorganizowałem  oddział  straży.  Razem  ze  Stormem  uczymy  ludzi  jak  się 
obronić.  Oddział  liczy  ponad  sto  osób  i  radzą  sobie  całkiem  znośnie.  Naprawiliśmy 
umocnienia,  palisadę  i  fosę.  Przygotowaliśmy  też  trochę  niespodzianek.  Storm  zbudował 
kilka  balist  i  katapult.  Mamy  nawet  skorpiony.  Dookoła  osady  jest  sporo  pułapek,  głównie 
wilcze  doły.  Tylko  mieszkańcy  wiedzą  o  ich  rozmieszczeniu.  Cały  czas  okolicę  patrolują 
dwuosobowe  oddziały  zwiadowców.  Uwierz  mi,  jesteśmy  przygotowani  na  to,  aby  bronić 
swojego domu. 
-  Motywacji  wam  nie  brakuje, ale  nie  zapominaj,  że  większość  z tej  twojej armii to chłopi i 
rzemieślnicy.  Lord  wyśle  zaprawionych  w  bojach  żołnierzy  i  na  pewno  wybierze 
największych  zabijaków. Do tego  ma  w kieszeni  okoliczne bandy. Nie macie  najmniejszych 
szans. 
Diego zacisnął usta do krwi. 
-  Ale  będziemy  walczyć  do  końca  –  w  głosie  starego  najemnika  zabrzmiało  tyle 
zdecydowania, że nawet Siekacz przez chwilę uwierzył w możliwość równej walki. – Zrobię 
wszystko, co w mojej mocy, żeby Lord połamał sobie zęby na Nadziei. 
-  Wiem  przyjacielu.  Ale  potrzebujecie  zawodowców,  ludzi,  którzy  poprowadzą  tą  twoją 
zgraję, którzy będą walczyć w pierwszym szeregu, którzy pokażą jak zabijać, jak zwyciężać i 
jak  ginąć  z  mieczem  w  ręku.  Większość  z  wieśniaków  na  widok  uzbrojonych  po  zęby 
siepaczy Wyzyska zapaskudzi  spodnie. Nie wątpię,  że będą  walczyć,  bo  mają  o co, ale  żeby 
wygrać  trzeba  wierzyć  w  zwycięstwo,  nawet  jeżeli  jest  ono  nierealne.  Potrzebujecie 
najemników, którzy za złoto będą za was przelewać krew. 
- Jednego już mamy – powiedział Diego uważnie przypatrując się towarzyszowi. 
-  Jestem  wypalonym  wrakiem  –  Siekacz  pokręcił  głową  i  spojrzał  na  siny  horyzont.  – 
Umarłem wiele lat temu. Jedynym co trzyma mnie przy życiu to butelka i miecz. 

background image

- Nic nie dzieje się bez powodu – Diego położył Siekaczowi dłoń na ramieniu. – Wróciłeś na 
Pogranicze, dotarłeś do Fortu. Ja wierzę w przeznaczenie. 
-  Ale  ja  już  nie  wierzę  w  nic  –  odrzekł  po  długiej  chwili  najemnik.  -  Jestem  złym 
człowiekiem. Zabijałem dla złota, dla przyjemności, dla chęci udowodnienia innym, że jestem 
najlepszy.  A  złoto  przepijałem.  Nie  mam  nic,  o  co  mógłbym  walczyć.  Kiedyś  wierzyłem  w 
ludzi,  w  honor,  w  sprawiedliwość.  Ale to było  dawno temu… Teraz  został mi  tylko  miecz i 
śmierć, która za mną podąża. Kiedy odzyskam siły - odjadę. 
-  To  twój  wybór.  Pamiętaj  jednak,  że  zło  tryumfuje  wtedy,  gdy  nie  robimy  nic,  aby  je 
powstrzymać. 
Siekacz  wzruszył ramionami,  spróbował  wstać  jednak drżące ręce  odmówiły  posłuszeństwa. 
Diego  podparł  przyjaciela  ramieniem.  Kiedy  położył  się  w  łóżku  miał  w  głowie  mętlik  i  za 
dużo  wątpliwości,  żeby  się  nad  nimi  zastanawiać  na  trzeźwo.  Ale  wciąż  zadawał  sobie  w 
myślach jedno pytanie, na które bał się odpowiedzieć. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 

Pół  dnia  przesiedział  na  ławeczce  wygrzewając  się  w  słońcu.  Minęło  już  sześć  dni 

odkąd  rozpoczął  kurację.  Był  pewien,  że  trucizny  nie  ma  już  we  krwi  jednak  nie  przerwał 
terapii. Obserwował bawiące się dzieci. Szczery śmiech, zapamiętanie, przeświadczenie, że to 
co robią jest najważniejsze na świecie. Jak bardzo zazdrościł im tej swobody i… niewinności. 
Od ostatniej rozmowy z Diego ciągle się zastanawiał, po co właściwie żyje. Nie miał żadnego 
celu, czuł tylko zimną pustkę, która zżerała go od  środka.  Szmaciana piłka upadła nieopodal 
ciężkiego  buta.  Podniósł  zabawkę  i  przez  chwilę  się  jej  przyglądał.  Podbiegła  jakaś 
dziewczynka  z  wielkimi,  czarnymi  oczętami  i  wyciągnęła  rączkę.  Mogła  mieć  z  pięć  lat. 
Siekacz  oddał  piłkę,  zdobył  się  nawet  na  uśmiech.  Dziewczynka  odwróciła  się  i  odbiegła 
kilka kroków jednak nagle przystanęła i znowu utkwiła wielkie oczęta w najemniku. 
- Zagra Pan z nami? – zapytała piskliwym głosikiem. 
Siekacz spojrzał na małą z nieukrywanym zdziwieniem. 
- Ja? 
- Tak, Pan. Chłopcy ciągle we mnie rzucają – zaczęła. – Ale ja nigdy nie płaczę! Naprawdę. 
Mam już prawie sześć lat – z dumą pokazała siedem palców. 
- Hmm, jesteś bardzo dzielną dziewczynką. 
-  Pewnie,  że  jestem.  Wczoraj  zaginęła  moja  lala  –  dziewczynka  nagle  posmutniała.  – 
Nazywała się Lola. Nie miała jednej nóżki, ale i tak kocham ją najbardziej na świecie. 
- Lola pewnie się znajdzie – zapewnił z chrząknięciem Siekacz i szybko rozejrzał się  czy aby 
ktoś nie widzi jak rozmawia z dziewczynką. Pierwszy raz dziecko na jego widok nie uciekło z 
krzykiem. – A gdzie są twoi rodzice? 
- Mamusia jest w niebie – dziewczynka posmutniała jeszcze bardziej. Spuściła wzrok i splotła 
rączki. Szmaciana piłka potoczyła się po ziemi. Siekacz klęknął i chwycił zabawkę. Stęknął z 
bólu, ale zdołał podejść do dziewczynki. 
-  Wiesz  co  kiedyś  powiedziała  mi  moja  mama  kiedy  byłem  mały?  –  Siekacz  kucnął  przed 
dziewczynką  i  podał  jej  piłkę.  Mała  chwyciła  zabawkę  i  z  zaciekawieniem  spojrzała  w 
oszpeconą  twarz  najemnika.  –  Powiedziała  mi,  że  zawsze  przy  mnie  będzie.  Nawet  wtedy 
kiedy odejdzie. Powiedziała, że zawsze będzie się mną opiekować. I wiesz co myślę? 
Dziewczynka pokręciła główką. 
- Myślę, że twoja mamusia też się tobą cały czas opiekuje.  Pewnie patrzy na ciebie z nieba i 
cały czas się uśmiecha. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. 
Siekacz z trudem podniósł się na nogi. Zakręciło mu się w głowie, ale poczuł się dużo lepiej. 
-  Pan  wcale  nie jest  wstrętnym  śmierdzielem  – zapiszczała dziewczynka uśmiechając  się do 
zaskoczonego najemnika. – Pan jest bardzo miły. Czy mogę nazywać pana wujkiem? 

background image

- Czemu nie – Siekacz był wyraźnie rozbawiony. – A ty jak masz na imię? 
-  Vinnona,  wujciu – dziewczynka z uśmiechem  pobiegła  bawić  się  z resztą dzieciarni, która 
patrzyła się na najemnika tak jak patrzy się na wściekłego psa - ze strachem i z odrazą. 
Pewnie dorośli ostrzegali dzieci, żeby nie bawiły się w pobliżu tego wstrętnego śmierdziela – 
przemknęło  mu  przez  myśl. I  mieli  racje. Gdybym  miał dziecko  pewnie  zrobiłbym to  samo. 
Siekacz  znowu  usiadł  na  ławie  i  z  zapamiętaniem  przyglądał  się  Vinnonie.  Dziewczynka 
mimo,  że  była  najmniejsza  z  całej  grupy  świetnie  dawała  sobie  radę  nawet  z  dwukrotnie 
większymi  chłopcami, którzy próbowali  zabrać jej  piłkę.  Przebiegała im  między  nogami lub 
po prostu uciekała klucząc jak zając. 
- Uśmiechasz się – doszedł go cichy głos. Nia chodziła równie bezgłośnie co ojciec. 
Siekacz  zmieszał  się.  Dziewczyna  cały  czas  unikała  go  jak  ognia.  Odezwała  się  do  niego 
pierwszy raz odkąd zawitali do Fortu. 
- E, to skurcz – mruknął najemnik. – Od samogonu drętwieją mi usta. 
- Jej matka uciekła ze spalonego gospodarstwa – Nia stanęła za Siekaczem. – Siepacze Lorda 
dopadli  ją  kilka  mil  od  Nadziei.  Zgwałcili  matkę  na  oczach  córki  i  przybili  do  drzewa 
gwoździami. Było ich czterech. Zabiłam każdego strzałem w brzuch. Zabrałam dziewczynkę i 
przywiozłam do Fortu. Miała wtedy trzy lata, dopiero w tym roku zaczęła mówić. 
-  Po co  mówisz  mi takie rzeczy?  –  warknął  Siekacz jednak  po  chwili  zagryzł usta i  dodał.  - 
Dzieci widzą za dużo okrucieństwa – Nawet nie poczuł krwi w kącikach ust. – Nie powinno 
tak być. 
Nia w milczeniu skinęła głową. 
- Cieszę się, że wracasz do zdrowia. Wkrótce będziesz mógł odjechać – najemnik znowu wbił 
zamyślone  spojrzenie  w  czarnooką  dziewczynkę.  –  Diego  powiedział,  że  z  nami  nie 
zostaniesz – pierwszy raz w głosie dziewczyny przebrzmiał chłód. 
- To  moja sprawa  – burknął Siekacz. Nie  wiedział, na kogo bardziej jest  wściekły, na  siebie 
czy na Nię. – Zresztą to nie moja wojna. 
-  A  może  nasza?  –  wybuchła  dziewczyna,  jednak  natychmiast  się  opanowała.  –  To  nie  my 
palimy,  gwałcimy  i  zabijamy.  Naszym  jedynym  przewinieniem  jest  to,  że  chcemy  żyć  jak 
wolni ludzie. 
Nia okręciła się na pięcie i zniknęła pomiędzy domostwami. Po chwili nadszedł Diego z misą 
dymiącej potrawki. Podał jedzenie najemnikowi. 
- Nie jestem głodny – mruknął Siekacz. 
-  Musisz jeść,  żeby odzyskać  siły  –  w głosie Diego  zabrzmiała ostra  nuta.  – Jak wyjedziesz 
będziesz  sobie  mógł  robić  co  chcesz.  Ale  w  Nadziei  jesteś  moim  gościem  i  będziesz 
przestrzegał moich praw. Jak mówię, że masz jeść to lepiej jedz. 
-  Z  wiekiem  robisz  się  bardziej  zrzędliwy  –  mruknął  najemnik,  ale  bez  sprzeciwu  zaczął 
pałaszować potrawkę. – Jak myślisz kiedy Wyzysk wykona pierwszy ruch? 
- Za dziesięć dni upływa termin spłaty daniny i podatków. Wtedy pewnie przyjedzie kwestor 
z oddziałem zbrojnych. Jak nie uiścimy daniny to weźmie ją sobie siłą. 
-  A  ty  na  to  nie  pozwolisz  –  stwierdził  najemnik  chrobocząc  łyżką  po  dnie  pustej  miski.  – 
Mam rację? Dasz się zabić za tych ludzi? 
- Nie będę sam. Odeślemy żołdaków Lorda bez zębów tam skąd przyszli. 
- Wtedy przyśle całą armię. Co wtedy zrobisz? 
Diego odebrał pustą miskę z rak przyjaciela i bez słowa wstał. 
- Wracaj do zdrowia – rzekł po chwili. – Musisz wyjechać zanim przybędą siepacze Lorda. 
Myśliwy  odszedł  bezgłośnie  niczym  duch.  Siekacz  siedział  na  ławce  do  zachodu  słońca. 
Vinnona zanim poszła do domu pożegnała się z nowym wujaszkiem. Najemnik pierwszy raz 
od wielu lat poczuł dziwny uścisk w gardle, a perlisty śmiech po odejściu dziewczynki wciąż 
brzmiał w głowie. Wstał, kiedy słońce całkiem już skryło się za nierówną linią drzew. 
 

background image

 

 

 

 

 

 

*** 

 
 

Siekacz  był  już  cały  mokry  od  potu,  ale  czuł  się  doskonale.  Tańczył  z  mieczem  od 

świtu, teraz dobiegało już południe. Od dwóch dni nie wypił nawet kropli alkoholu. Nie było 
łatwo, ale  dało  się  żyć. Walka pozwalała  mu nie  myśleć  o innych problemach. Wychudzone 
ciało  najemnika  lśniło  w  południowym  słońcu  niczym  posąg  z  brązu.  Nia  przyglądała  się 
fechtującemu  mężczyźnie.  Jeszcze  nigdy  nie  widziała  tylu  blizn  na  jednym  ciele.  Mimo  to 
zamiast  poczuć  niechęć  czy  odrazę  dziewczyna  sama  przyłapywała  się  na  tym,  że  ciągle 
wraca  myślami  do  pooranej  bruzdami  twarzy  najemnika,  który  przecież  mógłby  być  jej 
ojcem.  Ten  na  pozór  nieokrzesany  zakapior  zafascynował  ją  już  przy  pierwszym  spotkaniu. 
Było  w  nim  coś,  co  sprawiało,  że  zapadał  w  pamięci.  Nia  westchnęła  i  zbliżyła  się  do 
Siekacza. 
- Diego  chce  z tobą porozmawiać  – powiedziała  wciąż  wlepiając  wzrok  w  tors najemnika.  – 
Znalazł ślady przy brodzie. 
Siekacz wykonał ostatnie cięcie i głośno dysząc oparł się na mieczu. Drżącą ręką wytarł pot z 
czoła  zalewający  oczy.  Ale  twarz  mężczyzny  aż  promieniowała  radością.  Najemnik  był  w 
doskonałym humorze. 
- Taka ładna pogoda a ten stary pryk tylko włóczy się po lesie  – Siekacz z trudem naciągnął 
bluzę.  Dopiero  teraz  poczuł  ból  w  mięśniach  i  stawach.  Grymas  na  twarzy  zdradzał,  że 
najemnik przesadził z intensywnością treningu. – Cholera, mam nadzieję, że się tam dowlokę. 
-  Pomogę  ci  –  zaoferowała  się  dziewczyna  i  zanim  spostrzegła  co  się  dzieje  przywarła  do 
Siekacza. Jedno muśnięcie ust, łomot serca i drżenie ciał. 
Przewrócili  się  na  ziemię,  natychmiast  zniknęli  w  wysokiej  trawie.  Siekacz  nie  mógł  złapać 
tchu,  usta  dziewczyny  były  gorące  i  zdawały  się  być  wszędzie.  Najemnik  delikatnie,  choć 
zdecydowanie  odsunął  Nię  od  siebie.  Dziewczyna  spłoniła  się  jak  podlotek  i  skoczyła  na 
równe nogi. 
-  Przepraszam  –  wyjąkała  poprawiając  potargane  włosy.  –  Nie  wiem  co  mnie  napadło  … 
To… 
- To było całkiem przyjemne – przerwał Siekacz. 
-  To  moja  wina  –  Nia  pomogła  mu  wstać.  Kiedy  dłonie  znów  się  zetknęły  dziewczyna 
poczuła dreszcz na plecach. – Przepraszam… 
- Nie przepraszaj, chyba, że tego żałujesz? – Siekacz rozciągnął usta w szczerym uśmiechu. – 
Gdybym nie był trzeźwy to pewnie by się to inaczej skończyło. 
Dziewczyna fuknęła jak kotka, ale po chwili uśmiech rozpromienił jej twarz. To dziwne, ale 
Siekacz poczuł się tak, jakby znał dziewkę od dawna. Nia poczuła ulgę. Wiedziała, że musi to 
zrobić.  W  tym  mężczyźnie  było  coś,  co  nie  pozwalało  jej  spać  po  nocach.  Mimo  wszystko 
spróbowałam – przemknęło przez myśl młódki. – I nie żałuję. 
-  Chodźmy  już,  bo  Diego  czekając  na  nas  gotów  jeszcze  zapuścić  korzenie  –  zaproponował 
Siekacz.  –  Prowadź,  tylko  już  się  na  mnie  nie  rzucaj,  bo  następnym  razem  mogę  stawiać 
mniejszy opór. 
-  Bez  obawy  –  odparła  Nia  filuternie  się  uśmiechając.  –  Miałeś  swoją  szansę,  drugiej  nie 
dostaniesz. 
-  To  się  jeszcze  okaże.  –  zakpił  Siekacz  i  beztrosko  klepną  dziewczynę  w  tyłek.  A 
przynajmniej spróbował, bo Nia wywinęła się w zwinnym piruecie i pokazała mu język. 
Nagle do najemnika dotarło, że stali się przyjaciółmi. Siekacz nigdy w życiu nie czuł się tak 
jak w tej chwili. W końcu znalazł miejsce, w którym chciałby dożyć spokojnej starości. 
- Chyba za bardzo mięknę na starość – mruknął pod nosem tak, aby dziewczyna nie usłyszała. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 

background image

Kiedy dotarli do Diego ten piekł nad niewielkim ogniskiem upolowanego zająca. 
-  Ktoś z  wioski  współpracuje  z ludźmi  Lorda – powiedział myśliwy  nie podnosząc  głowy. – 
Znalazłem  ślady  i  miejsce  spotkania.  Zdrajca  zacierał  ślady,  ale  niezbyt  udolnie.  Obawiam 
się, że możemy mieć jutro spore problemy. 
- Lord pewnie obiecał im łaskę, brak restrykcji, może nawet ziemię na własność – Siekacz z 
westchnięciem ulgi zwalił się na miękki mech dwa jardy od ogniska. Nia bez słowa stanęła za 
najemnikiem. – Ale jak to ma w zwyczaju nasz „szlachetny” Wyzysk, umowy nie dotrzyma. 
Tylko  wtedy  będzie  już  za  późno  dla  mieszkańców  Nadziei.  Na  szczęście  ty  już  tego  nie 
zobaczysz. 
Nia spojrzała ze strachem na ojca. 
-  Nie  rozumiem…  -  zaczęła,  ale  jedno  spojrzenie  Diego  sprawiło,  że  posłusznie  zamknęła 
usta. 
- Nic nie  dzieje się  bez  powodu – zaczął myśliwy dorzucając bierwion  do  ogniska.  – Wiem, 
co  muszę  zrobić.  Tylko  jedna  osoba  w  Forcie  zostawia  tak  głębokie  ślady.  Wiem,  kto  nas 
zdradził, ale obawiam się, że jest już za późno. Ludzie Lorda pewnie poznali rozmieszczenie 
wilczych  dołów  i  wiedzą  gdzie  odnaleźć  bezpieczne  przejścia  i  furtę.  Nie  mamy  wyboru. 
Albo zabijemy poborcę i wszystkich siepaczy, albo damy się zabić. 
-  I  raczej  będziemy  musieli  to  zrobić  bez  pomocy  wieśniaków  –  dodał  Siekacz  wsadzając 
źdźbło do ust. 
- My? – Nia wyraźnie zdziwiona spojrzała na najemnika. – Przecież chciałeś wyjechać? Zdaje 
się, że to nie twoja wojna – dodała chłodniejszym tonem. 
-  Owszem,  nie  moja,  ale  nie  pozwolę  w  tak  głupi  sposób  zginąć  przyjacielowi  –  skwitował 
Siekacz i rzucił okiem na skwierczącego zająca. – Burczy mi w brzuchu. 
-  Przybędą  o  poranku  – powiedział  z  pewnością  w  głosie  Diego i  powoli  wstał.  – Myślę,  że 
będzie  ich  około  trzydziestu.  Lord  na  pewno  wybrał  do  tej  roboty  największych  zabijaków. 
Nie mamy szans, ale musimy spróbować. 
-  To,  co  z  tym  zającem?  Zaraz  umrę  z  głodu  a  wtedy  na  pewno  nie  będziesz  miał  ze  mnie 
pożytku. 
-  Trochę  się  spiekł,  ale  z  tego,  co  pamiętam  lubisz  jak  pieczyste  trzaska  między  zębami  – 
Diego odkroił tylną nogę i rzucił najemnikowi. – Jutro dla odmiany będzie krwista pieczeń. 
-  Nie  możecie  walczyć  we  dwóch!  –  sprzeciwiła  się  Nia.  Nawet  groźne  spojrzenie  ojca  nie 
zamknęło ust dziewczynie. – Pomogę wam! Ash i kilku innych też. Kowal Storm… 
- To Storm jest zdrajcą – przerwał jej ojciec. – To jego ślady. A jeżeli  Storm zdradził, to nie 
możemy liczyć na żadną pomoc ze strony wieśniaków. 
-  Tego  nie  bądź  taki  pewien  –  wtrącił  Siekacz.  –  Może  ktoś  się  jeszcze  zjawi.  Ogień  był 
dobrze widoczny. 
- Zobaczymy – mruknął Diego i cisnął  patyk  do  ognia.  –  A ty  dziewczyno masz  się  od tego 
trzymać z daleka. 
- To się dopiero okaże! – fuknęła gniewnie Nia, odwróciła się na pięcie i zniknęła w kniei. 
-  Cały tatuś –  mruknął  Siekacz, ale  na  widok  spojrzenia przyjaciela,  z  zapamiętaniem oddał 
się pałaszowaniu pieczystego. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Siekacz wstał tuż przed świtem. Nie mógł zasnąć. Myślał. A to ostatnimi czasy rzadko mu się 
zdarzało.  Przynajmniej  na  trzeźwo.  Nadzieja.  Nic  nie  dzieje  się  bez  powodu  -  słowa  Diego 
ciągle  wracały.  Może  ten  stary  skurczybyk  ma  rację?  Może  nadeszła  właściwa  pora,  żeby 
przestać  żyć  przeszłością?  I  tak  nie  miał  nic  do  stracenia.  No,  może  prócz  życia,  ale  to  nie 
znaczyło  więcej  niż  zeszłoroczny  śnieg.  Ile  może  być  warte  życie  najemnika,  wywołańca, 
złodzieja  i  podpalacza?  Siekacz  zaczął  strugać  drewniany  kołek.  Siedział  na  ławce  przed 

background image

domem  Diego.  Myśliwy  nie  wrócił  na  noc.  Był  pewien,  że  stary  lis  szykuje  jakąś 
nieprzyjemną  niespodziankę  dla  gości,  którzy  niebawem  przybędą.  W  najlepszym  wypadku 
będzie  ich  tylko  ośmiu  na  jednego.  Wieśniacy  bali  się  walki  bardziej  niż  trądu  czy  malarii. 
Siekacz  doskonale  ich  rozumiał.  Łudzili  się,  że  jeżeli  będą  stać  obok,  Lord  ich  nie  ukarze. 
Najemnik  rozciągnął  usta  w  brzydkim  uśmiechu.  Nigdy  nie  mógł  się  nadziwić  jak  ludzie 
mogą być naiwni. Nadzieja powoli budziła się  ze snu. Trzasnęły otwierane okiennice, zapiał 
kur, ktoś śpiewał myjąc się w przy studni, zaskomlał kopnięty pies. Dzień, jak co dzień. Ale 
Siekacz  doskonale  wyczuwał  przenikającą  powietrze  atmosferę  strachu  i  oczekiwania.  Psy 
też.  Zwierzęta  nerwowo  kręciły  się  po  placu,  kilka  razy  doszło  do  krótkich,  ale  niezwykle 
zajadłych ataków.  Ranny kundel  schował  się  pod  ławką Siekacza. Potężny brytan  obnażając 
kły zbliżył się do najemnika. Człowiek spojrzał zwierzęciu głęboko w ślepia. Pies zesztywniał 
i  przestał  warczeć.  Po  chwili  ze  skowytem  i  podwiniętym  ogonem  uciekł  pomiędzy 
zabudowania.  Siekacz  podrapał  za uchem  rannego  psa. Był to leciwy  wilczur. Jednego ucha 
nie miał wcale, drugie było postrzępione. Pies spokojnie wylizywał ranę na tylnej nodze. Nie 
miał jednego oka, był chudy i mizerny. Widać były, że brał udział w wielu bitwach. Teraz był 
już jednak za stary, aby stawić czoła młodemu przywódcy stada 
- Ty i ja przyjacielu - mruknął Siekacz wracając do strugania. - Jesteśmy tacy sami. Z jednym 
wyjątkiem. Ty walczysz, bo musisz, ja walczę, bo w końcu mam o co.  

Najemnik  sprawdził  czy  miecz  swobodnie  wysuwa  się  z  jaszczura.  Kiedy  obnażył  ostrze 
klinga zajaśniała krwawym blaskiem w świetle wschodzącego słońca. Poprzedni dzień spędził 
na  ostrzeniu  miecza  i  naprawianiu  rękojeści.  Zrobił  też  nowy,  równy  szlif.  Miecz  nie 
wyglądał  jak  spod  młota,  ale  Siekacz  musiał  przyznać,  że  oręż  nigdy  nie  wyglądała  tak 
okazale.  Znał  wartość  brzeszczotu,  nie  oddałby  go  nawet  za  furę  najlepszego  samogonu. 
Pieszczotliwym ruchem  schował  miecz do  pochwy  i odłożył oręż  na ławę.  Zaczął oględziny 
tarczy.  Powyginana,  obtłuczona,  ale  wciąż  zapewniała  doskonałą  ochronę.  Najemnik 
przewiesił tarczę przez plecy i wrócił do strugania patyka, z którego mało co już zostało.  

- Będą tu za dwie modlitwy – opanowany i spokojny głos należał do Diego. Najemnik znowu 
nie  usłyszał  skradającego  się  przyjaciela.  –  Dwudziestu  siedmiu  i  kwestor.  Ostatnim  razem 
widziałem taką bandę jak jeździliśmy w Szarej Kompanii. 
-  To  świetnie  –  Siekacz  chwycił  miecz  i  wstał  z  grymasem  bólu  na  twarzy.  Noga  ciągle 
doskwierała  tępym  bólem,  ale  mógł  już  swobodnie  chodzić.  Musiał  tylko  uważać,  żeby 
podczas  walki  nie  przekładać  ciężaru  na  chorą  kończynę.  –  W  końcu  rozprostuję  gnaty. 
Cholera, nie pamiętam już kiedy ostatnio zabiłem kogoś o suchym pysku. 

-  No  cóż,  zawsze  jest  ten  pierwszy  raz  –  zakpił  Diego  i  wskazał  na  główną  bramę.  – 
Wyjdziemy  naprzeciw,  przed  osadą  jest  polanka.  Tam  przywitamy  gości  z  należytymi 
honorami. 
- A ty ciągle myślisz o innych – pokręcił głową Siekacz, ale ruszył za towarzyszem.  – Boisz 
się, że ucierpi jakiś cholerny wieśniak? Przecież oni doskonale wiedzą jak to się skończy. Ta 
banda  myśli,  że  wykupią  się  twoją  śmiercią.  Zastanawiam  się  kto  jest  gorszy,  siepacze 
Wyzyska czy ci cholerni tchórze. 
- Mają swoje powody, rodziny, dobytek. Za wszelką cenę i na swój sposób bronią tego co dla 
nich ważne. Doskonale to rozumiem. Ale nie mam zamiaru poddać się bez walki. 
- Jak tam sobie chcesz – Siekacz spojrzał na bezchmurne niebo i podciągnął pas z mieczem o 
jedną dziurkę. – Dzień dobry jak każdy inny żeby przelać krew. 
Diego nie odezwał się ani słowem. W ciszy przemierzali osadę. Myśliwy i najemnik. Ludzie 
obserwowali ich ze strachem, ale też z nieskrywanym podziwem. Niektórzy kiwali głowami, 
spuszczali  spojrzenia, ale  tych  było  niewielu.  Kiedy minęli  bramę Fortu oderwał  się od  niej 
jakiś  cień. Nia poprawiła kołczan i  z  zaciętym  wyrazem twarzy rozpoczęła marsz  przy  boku 
ojca.  Diego  chciał  coś  powiedzieć,  ale  w  końcu  machnął  tylko  ręką.  Zanim  wyszli  z 

background image

zabudowań dołączył też Ash. Młody łucznik dogonił ich kiedy zatrzymali się na polanie przed 
osadą.  W  jednej  ręce  trzymał  długi  łuk,  w  drugiej  kołczan  ze  strzałami.  Czterech  na  prawie 
trzydziesty  –  pomyślał  Siekacz  mierząc  wzrokiem  chłopaka  i  Nię.  –  Przynajmniej  zginął  w 
dobrym towarzystwie. 
- Już są – Nia wskazała grotem strzały na niewielki obłok kurzawy. Dziewczyna odeszła kilka 
kroków i stanęła w cieniu rozłożystej wierzby. 
Mądra  decyzja  –  pomyślał  Siekacz  i  wyszedł  przed  Diego.  Ash  stanął  po  drugiej  stronie 
traktu, ukryty w leszczynowym zagajniku. 
Po chwili w obłoku kurzawy można było rozróżnić pojedynczych jeźdźców. Jechali w dwóch 
szeregach.  Kiedy  zbliżyli  się  na  dwadzieścia  jardów  spomiędzy  zabudowań  wychynęło 
kilkunastu  wieśniaków  z  olbrzymim  kowalem  na  czele.  Storm  miał  ponurą  twarz.  W 
skórzanym fartuchu i z młotem w ręku wyglądał jak patron płatnerzy, jeden z bogów Ognia, 
Gorm.  Widać  było,  że  zdrada  kosztowała  go  wiele.  Diego  przelotnie  spojrzał  na  Storma, 
kąciki  ust  myśliwego  zadrgały  w  ironicznym  uśmiechu,  po  czym  znowu  utkwił  zimne 
spojrzenie  w  kondukcie  jeźdźców.  Siekacz  oparł  się  o  pień  drzewa,  tuż  przy  trakcie  i 
beznamiętnym  spojrzeniem  lustrował  przybyszów.  To  nie  był  regularny  oddział,  prawie 
każdy  ubrany  był  inaczej,  a  arsenał,  jakim  się  obwiesili  pochodził  ze  wszystkich  zakątków 
świata. Większość nosiła skórzane pancerze, kilku pod kurtami skrywało kolcze zbroje. Tylko 
jadący na czele dowódca nosił napierśnik z naplecznikiem i płytowe naramienniki. Tuż obok 
kłusował  wysoki  jak  tyczka  jegomość  w  powłóczystych  szatach.  Wyglądał  jak  wzorcowy 
poborca  podatków.  Kwestor  skinął  na  dowódcę  oddziału  a  ten  podniósł  w  górę  zaciśniętą 
pięść.  Jeźdźcy  zatrzymali  się  w  miejscu.  Dowódca  bez  słowa  zatoczył  ręką  okrąg.  Oddział 
sprawnie rozsypał się w tyralierę, jeźdźcy zeskoczyli z siodeł i czekali. Siekacz przyglądał się 
twarzom  napastników.  Kilka  z  nich  znał  z  widzenia,  kilka  z  listów  gończych.  Wszyscy  byli 
zabijakami  z  zamiłowania.  Najemnik  wypluł  źdźbło  trawy  i  leniwie  oparł  rękę  na  jelcu 
miecza.  Niektórzy  też  go  poznali  i  zauważył,  że  spojrzeli  niepewnie  po  towarzyszach.  Tak 
bali się, a to dobry znak. Dowódca oddziału wraz z kwestorem nie zsiadając z wierzchowców 
zbliżyli się do Diego. 
- Z rozkazu hrabiego Normana Walf, Lorda Pogranicza, osada ta została obłożona grzywną i 
od każdej głowy zostanie zapłacona należność dwóch srebrnych, od każdego zwierzęcia pięć 
miedziaków.  Każda  zagroda  zapłaci  za  ochronę  swych  dóbr  ruchomych  i  nieruchomych 
dziesięć  srebrnych.  Rejestracja  statusu  osady  to  sto  złotych.  Zaległe,  niezapłacone  podatki, 
razem  z  procentami  to  dwieście  pięćdziesiąt  złotych  zaokrąglone  wzwyż  na  korzyść  skarbu 
państwa. Wzywam was do natychmiastowego uregulowania zapłaty. 
-  Tutaj  jest  pięćset  złotych  –  Storm  wyszedł  przed  tłum  i  rzucił  na  ziemię  sporą,  skórzaną 
sakwę. – Nie chcemy żadnych kłopotów. Jesteśmy – kowal zacharczał jakby słowa z trudem 
przechodziły  mu  przez  gardło.  –  Lojalnymi  sługami  Jego  Lordowskiej  Mości.  Kolejne 
podatki zostaną uiszczone w terminie. 
-  Mądra  decyzja  –  kwestor  skinął  głową,  dowódca  najechał  na  kowala,  który  z  jeszcze 
bardziej ponurą minął cofnął się o kilka kroków kurczowo zaciskając dłoń na rękojeści młota. 
Żołdak z szyderczym uśmiechem chwycił sakwę i zawrócił konia. 
- To jeszcze nie wszystko – kwestor zmierzył  wzgardliwym spojrzeniem Diego. – Każdy kto 
ośmielił się zabić pogłowie w królewskim lesie zostanie skazany na dyby i dziesięć batogów. 
Brać go! – poborca wskazał kościstym palcem Diego. 
-  Zdaje  się,  że  jesteś  myśliwym  –  dowódca  miał  ochrypły  i  nieprzyjemny  głos  z  twardym 
akcentem. Szeroki miecz u boku zdradzał, że pochodzi, z któregoś, z południowych księstw. – 
Czy przyznajesz się do zarzutu kłusownictwa w królewskim lesie? 
- Nie – odrzekł obłudnie Diego. – Nigdy w życiu nie kłusowałem w królewskim lesie. 
- Cuchniesz jak kłamca, a nos jeszcze nigdy mnie nie zawiódł – warknął dowódca zbrojnych. 

background image

-  Brook,  przestań  dyskutować  z  tym  prostakiem.  W  dyby  go!  –  rozkazał  mocnym  głosem 
kwestor. 
Żołdak miał już wbić ostrogi w boki konia, kiedy ostry głos Diego osadził go na miejscu. 
-  Nigdy  nie  polowałem  w  królewskich  lasach  –  powtórzył  myśliwy  niedbałym  ruchem 
przesuwając  łuk  bliżej  ramienia.  –  Prawa  do  okolicznych  ziem  i  lasów  zostały  mi  nadane 
przez króla Nestora Mocnego za zasługi, które oddałem koronie kiedy ty gwałciłeś dziury po 
sękach.  Fort,  wszystkie  pola  i  łąki  w  zasięgu  wzroku,  lasy  aż  do  Doliny  Zielonej  Wody,  są 
moją własnością. Wasz Lord może sobie swój ukaz wsadzić w dupę i zakasłać. 
Brook  tylko  czekał  na  prowokację.  Wyszarpnął  miecz  i  dał  znać  ludziom,  którzy  zwartym 
szeregiem  ruszyli  do  przodu.  Storm  i  coraz  większy  tłum  gapiów  w  milczeniu  czekali  na 
rozwój wypadków. Nagle Brook osłonił twarz dłonią i spojrzał na trakt. Na czarnym jak noc 
wierzchowcu  zasiadał  jeździec  przybrany  w  ciemne  wełniane  spodnie  i  nabijaną  ćwiekami 
kurtę.  Zakurzone  buty  miał  dziwny  krój.  Siekacz  wiedział,  że  plemiona  z  dalekiej  północy 
wyrabiają  takie  obuwie  a  noszą  je  wojownicy,  którzy  odbyli  rytuał  Czarnego  Ostrza.  Nagi 
wojownik  musi  przejść  przez  zasnutą  mrokiem  pieczarę,  w  której  pełno  jest  czarnych  i 
ostrych  jak  brzytwa  wahadeł.  Zaledwie  co  dziesiąty  śmiałek  wychodził  z  tego  w  jednym 
kawałku.  Czarny  kaptur  skrywał  twarz  jeźdźca.  Siekacz  był  jednak  pewien,  że  wie  kto 
dosiada  karego  rumaka.  Rękojeści  mieczy  wystające  sponad  ramion  i  pod  biodrem  pokryte 
były macicą z czarnej perły. Tylko jedna osoba nosiła broń w taki sposób i o takiej wartości. 
- Sher Morghar – powiedział Brook jakby wypluł szczyny. – Byliśmy pierwsi. To nasz jeniec 
– wskazał sztychem miecza Diego. 
- Nie po tego tu przybyłem – rozległ się cichy i zachrypnięty głos, jakby jego posiadacz miał 
problemy  z  krtanią.  Jeździec  zwinnie  zeskoczył  z  siodła  i  ruszył  w  stronę  Siekacza,  który 
beztrosko opierał się o pień drzewa. Zabójca zatrzymał się kilka kroków przed najemnikiem. 
-  Długo  kazałeś  na  siebie  czekać  –  powiedział  na  pozór  spokojnie  Siekacz.  Wiedział,  że 
właśnie  zobaczył  własną  śmierć,  ale  nie  miał  zamiaru  poddać  się  bez  walki.  Niewielu  było 
szermierzy, których nie  mógłby  pokonać  w  walce.  Ale ten, który  właśnie  przed  nim  stał  nie 
miał  sobie  równych.  Był  chodzącą  legendą,  ostatnim  z  klanu  a  do  tego  zabójcą,  na  którego 
usługi mogli sobie pozwolić tylko monarchowie. – Który to już raz? 
- Trzeci – odparł po chwili Sher i lekko potrząsnął głową. – Tym razem nie ujdziesz mi Szary 
Wilku. 
- Tym razem nie mam takiego zamiaru. 
Mężczyźni  przez  chwilę mierzyli  się  wzrokiem. W końcu Sher  wyciągnął  zza pasa kopertę i 
niedbale rzucił papier pod nogi kwestora. 
-  Królewski  rozkaz  –  cichy  głos  zabójcy  zdawał  się  hipnotyzować.  –  Mam  dostarczyć  tego 
wywołańca żywego bądź martwego. A także wszystkich, którzy mu pomagali. 
Diego doskonale zdawał sobie sprawę o kim łowca mówi. 
- Wykonujemy rozkazy Lorda Pogranicza – bąknął zmieszany kwestor. – Ten myśliwy i jego 
towarzysze mają zostać pojmani i przewiezieni pod eskortą do siedziby Lorda. 
-  Rozkazy  króla  przeciw  liścikowi  jakiegoś  Lorda?  –  zakpił  Siekacz  nie  spuszczając  oczu  z 
rąk zabójcy. – Ciekawe co się teraz stanie. 
Kwestor słyszalnie przełknął ślinę jednak Brook nie zamierzał odjechać z kwitkiem, zatoczył 
mieczem koło. Najemnicy otoczyli Diego,  Siekacza i zabójcę.  Kwestor ocierając koronkową 
chustką  pot  z  czoła  odjechał  poza  pierścień  kordonu  i  ze  strachem  w  oczach  spoglądał  na 
obróconego do niego plecami Shera. 
- Daję wam jedną modlitwę – cichy głos zabójcy dotarł do każdego. – Później was zabiję. 
-  Trzydziestu  na  raz  nie  zabije  nawet  sama  Śmierć  –  warknął  Brook  zeskakując  z  konia.  – 
Słyszałem  o  tobie.  Nie  jesteś  lepszy  niż  ci  tutaj.  Znam  miejsca  gdzie  za  twoją  głowę 
wyznaczono okrągłą sumkę… 

background image

Sher nieuchwytnym dla oka ruchem wyrzucił do przodu prawą rękę. W czoło Brooka wbił się 
czarny nożyk. Dowódca wlepił zdziwione spojrzenie w wystającą spomiędzy oczu rękojeść i 
bezładnie niczym wór zboża runął na ziemię. Zanim ciało uderzyło o ziemię wzbijając tuman 
kurzu,  w  dłoniach  zabójcy  pojawiły  się  czarne  jak  noc  miecze.  Siekacz  odbił  się  nogą  od 
drzewa  i  skoczył  pomiędzy  dwóch  najbliższych  żołdaków.  Miecz  najemnika  zaśpiewał 
złowrogo i dwa  ciała, cięte przez  pierś, jednocześnie padły na ziemię. Pozostali  najemnicy z 
krzykiem  rzucili  się  do  ataku.  Diego  szył  nie  mierząc,  cofając  się  pod  osłonę  drzewa.  Nia  i 
Ash  też  nie  próżnowali.  Siekacz  oparty  o  pień  drzewa  odpierał  ataki  trzech  napastników. 
Jednak  tego  co  robił  Sher  nie  sposób  było  opisać.  Zabójca  zdawał  się  pojawiać  w  kilku 
miejscach naraz. Czarne klingi siały spustoszenie wśród żołdaków Lorda. Krótkie, oszczędne 
ciosy  zawsze  sięgały  celu.  Mimo,  że  napastnicy  otaczali  go  ze  wszystkich  stron,  zabójca 
zdołał parować ciosy lub po prostu się przed nimi uchylał i natychmiast uderzał. Walka trwała 
najwyżej  dwadzieścia  uderzeń  serca.  Siekacz  wyciągną  zbroczony  krwią  miecz  z  brzucha 
ostatniego  z  napastników  i  szybko  rozejrzał  się  po  pobojowisku.  Wokół  zabójcy  walało  się 
kilkanaście ciał. Niektóre jeszcze drgały. Sher stał w kałuży krwi i wbijał czarne jak noc oczy 
w  dyszącego  najemnika.  Zabójca  nawet  się  nie  spocił.  To  nie  może  być  człowiek  – 
przemknęło  Siekaczowi  przez  myśl  i  pierwszy  rzucił  się  do  ataku.  Sher  czekał  do  samego 
końca.  Siekacz  wolną ręką  wydobył  sztylet i  zamarkował  poziome  cięcie  mieczem po  czym 
błyskawicznie uderzył lewą trafiając w... pustkę. Tam gdzie powinien stać zabójca było tylko 
powietrze.  Ash  i  Nia  uratowali  mu  życie.  Oboje  równocześnie  spuścili  cięciwy.  I  oboje  z 
niedowierzaniem  spoglądali  na odbijane  przez  czarne ostrza  strzały. Siekacz zamachnął  się i 
uderzył  za  plecy,  okręcając  się  w  miejscu.  Ugięła  się  pod  nim  nie  zaleczona  noga,  miecz 
natrafił  na  stal  i  pękł  tuż  przy  samej  gardzie.  Sztych  czarnego  ostrza  oparł  się  o  pierś 
najemnika. Jednak śmiertelny cios nie nadszedł. 
- Twój miecz – stwierdził beznamiętnie zabójca. Siekacz spokojnie spojrzał w twarz śmierci. 
Kaptur  zabójcy  opadł  na  plecy  ukazując  najstraszliwsze  oblicze  jakie  najemnik  widział  w 
życiu. Prawa połowa twarzy był okropnie zdeformowana, nosiła ślady po oparzeniach. Widać 
było kawałek kości nosowej. Lewe lico  mogłoby być bite  na dziesięciozłotowych monetach. 
Szlachetne i wyraziste rysy miały spokojny, niemal melancholijny wyraz. Tylko oczy zabójcy 
ziały bezdenną i zimną pustką. 
- Twój miecz – powtórzył cicho Sher. 
- Złamany – stwierdził Siekacz, jakby oznajmiał, że dzisiaj jednak nie będzie pada ć. – Możesz 
mnie spokojnie zarżnąć. 
Zabójca  stał  jeszcze przez  chwilę  w  bezruchu  po  czym  szybkim ruchem  schował  miecze  do 
pochew. 
- Zakończymy to kiedy odzyskasz siły i przekujesz oręż. Do tego czasu będę twoim cieniem, 
Szary Wilku. 
Siekacz  nie  mógł  uwierzyć  w  to  co  usłyszał.  Tymczasem  Sher  Morghar  najspokojniej  w 
świecie  przeszedł  ponad  trupami  żołdaków  i  wsiadł  na  konia.  Kiedy  wskakiwał  na  kulbakę, 
najemnik  dostrzegł  przewieszony  przez  pierś  bandolet  z  nożami  do  rzucania.  Jeżeli  wierzyć 
temu co  mówią ludzie,  zabójca nosił też  noże  w specjalnych pochwach na przedramionach i 
pod pachami a także na karku. Wyglądał jak chodząca zbrojownia. 
-  Powiesz  swojemu  Lordowi,  że  ci  ludzie  są  teraz  pod  królewską  jurysdykcją.  Każdy  akt 
przeciwko nim wymierzony będzie ciosem skierowanym przeciwko królowi. A teraz precz  – 
ostatnie  zdanie  podziałało  na  kwestora  jak  dobrze  wymierzony  policzek.  Poborca  głośno 
krzycząc wbił ostrogi w boki konia i pokłusował wzdłuż gościńca. 
Sher  jak  gdyby  nigdy  nic  skierował  wierzchowca  ku  zabudowaniom  Nadziei.  Siekacz  z 
sapnięciem  podniósł  złamany  miecz  i  utykając  podszedł  do  Diego,  który  nadal  śledził 
wzrokiem odjeżdżającego zabójcę. 
- Mam ochotę się napić – powiedział Siekacz i wsparł się na ramieniu przyjaciela. 

background image

- Ja też – mruknął Diego i obaj powlekli się w stronę osady. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Zmierzchało już kiedy  do izby  wtoczył  się  Storm. Olbrzymi kowal,  musiał schylić  się,  żeby 
nie uderzyć głową w powałę. Bez słowa rzucił na ławę worek ze złotem. 
- Należy  się  wam  –  mruknął. –  Wiem,  że  zachowałem  się jak  ostatni  idiota, to  ze  strachu o 
bliskich. Już raz uciekaliśmy z płonącego domu – dodał zacinając usta.  
-  Wiem  o  tym  –  Diego  zwarzył  sakwę  w  ręku  i  odrzucił  trzos  zdziwionemu  kowalowi.  – 
Oddaj to ludziom, im bardziej przyda  się złoto. Będziemy bronić Nadziei  nawet przed  wami 
jeżeli zajdzie taka potrzeba. 
Twarz Storma oblała się purpurowym rumieńcem. 
- Oddam złoto – rzekł po chwili zmienionym głosem. – Wiem, że teraz Lord nam nie odpuści. 
Ale będziemy walczyć tak długo jak będzie trzeba. 
-  Nia  znalazła  w  górach  dobrze  ukrytą  dolinę  –  powiedział  Diego.  –  Kiedy  nadejdzie  pora 
ukryjemy tam kobiety, dzieci i dobytek. Dolina jest dostępna tylko od zachodu, prowadzi tam 
labirynt jaskiń, twoja rodzina będzie tam bezpieczna. 
- Będziemy walczyć – powtórzył z mocą kowal i wyszedł. 
-  No  to  jeden  problem  mamy  z  głowy  –  odezwał  się  Siekacz  nalewając  wino  do  pustych 
kubków. – Został jeszcze ten cholerna zabójca. 
-  Myślę,  że  Sher  bardziej  nam pomógł niż  zaszkodził  –  stwierdził Diego  zaledwie  maczając 
usta w winie. 
- A to niby jak? Nasłał go sam król. Teraz to dopiero mamy przechlapane. 
-  Zastanów  się,  czy  aby  na  pewno  Sher  przybył  tu  z  rozkazu  króla  –  dziwna  nuta,  która 
zabrzmiała  w  głosie  myśliwego  sprawiła,  że  Siekacz  zmarszczył  czoło  w  grymasie 
znamionującym zachodzące w głowie intensywne procesy myślowe. 
-  Nie  rozumiem  –  powiedział  po  chwili  najemnik  wypijając  duszkiem  kubek  wina.  – 
Niezgorszy ten kompocik, ale nie masz przypadkiem czegoś dla mężczyzn? 
- Opróżniłeś całe moje zapasy. Mam jeszcze wywar z jadu węża błotnego na wrzody żołądka. 
- To już wolę tego sikacza – Siekacz dystyngowanie beknął zakrywając usta wierzchem dłoni 
i napełnił kubek. – To co z tym zabójcą? 
- Nigdy nie słyszałem, żeby Sher nie wykonał zlecenia. 
-  No  cóż,  już  trzeci  raz  się  mu  wywinąłem  –  bąknął  bez  przekonania  Siekacz.  –  Ale  mów 
dalej. 
- Może on ci na to pozwolił? 
- To bez sensu. Niby dlaczego miał by to robić? 
-  Nie  wiem.  Ale  wiem  jedno.  Celowo  złamał  twój  miecz.  –  widząc  pytające  spojrzenie 
najemnika  wyjaśnił.  –  Uderzył  tuż  przy  gardzie,  dość  wysoko  ostrzem  miecza.  To  nie  był 
cios, bo nawet gdybyś się nie zasłonił to co najwyżej rozpruł by ci kaftan. Poza tym wyczekał 
z  uderzeniem  dopóki  się  nie  obrócisz,  wykorzystał  siłę  twojego  uderzenia.  Widziałem  jak 
przed  wypadem  opuścił  sztych  drugiego  miecza.  Tego  się  nie  robi  podczas  walki.  Jestem 
pewien, że Sher zrobił to celowo – powtórzył myśliwy. - Nie wiem tylko dlaczego. 
-  Insynuujesz,  że  zabójca  wcisnął  mi  bajeczkę  o  tym,  że  poczeka  dopóki  nie  wydobrzeję  i 
takie tam? 
Diego skinął głową i znów zamoczył usta. Siekacz jednym haustem przechylił kubek i szybko 
napełnił ponownie po czym pociągnął solidny łyk. 
- Nie rozumiem. Dlaczego? 
-  To  proste.  Król  zapłacił  zabójcy  za  twoją  głowę.  To  pewne.  A  więc  może  król  zrobił  to 
celowo,  bo  kiedy  tylko  wieść  gminna  rozeszła  się  o  tym,  że  sam  Sher  poluje  na  Szarego 

background image

Wilka to pozostali myśliwi odpuścili sobie łowy. W końcu nikt nie będzie konkurował z samą 
śmiercią. W ten sposób król cię ochronił, bo nieoficjalnie Sher miał stać się twoim cieniem. 
- Tak na pewno, a ja jestem cnotliwą tancereczką. Przecież król nas nienawidzi. To na pewno 
nie Dickon. 
- Istnieje jeszcze inna możliwość – Diego na chwilę zwiesił głos. – Ktoś przebił ofertę króla. 
- No w to jestem skłonny uwierzyć. Ale kto i po jaką cholerę? 
-  Tego  nie  wiem  –  myśliwy  spojrzał  na  przyjaciela.  Siekaczowi  zdało  się,  że  dojrzał  w 
ciemnych  oczach  błysk  niepokoju.  –  Na  razie  zostawmy  to  tak  jak  jest.  Musimy  odwiedzić 
starych znajomych. Sami nie utrzymamy Nadziei. Wyruszymy o świcie. 
Siekacz rozciągnął usta w szczerym uśmiechu. 
- W końcu rozprostuję gnaty, bo mało już tutaj korzeni nie zapuściłem. Nawet wiem od kogo 
zaczniemy… 
 
 

 

 

 

 

 

***  

 
Dzień był wyjątkowo pochmurny i senny. Siekacz miarowo kołysał się w kulbace, wyglądało 
jakby spał. Konie brnęły przez rozmiękły trakt, padało całą noc. Nad ranem deszcz przeszedł 
w  tawernianą  mżawkę.  Odjechali  już  dziesięć  mil  od  Nadziei,  kiedy  Diego  szepnął  do 
Siekacza: 
- Przed nami zasadzka. Kępa leszczyn przy gościńcu. 
Najemnik, który z lekko pochyloną głową jechał tuż obok myśliwego nawet nie drgnął. Tylko 
oczy  zogniskowały  wzrok  na  wskazanym  miejscu.  Rzeczywiście  zauważył  tam  ruch  i 
zdeptaną trawę. 
-  Albo  to  jakiś  idiota,  albo  ktoś  chce,  żebyśmy  go  zauważyli  –  mruknął  Siekacz  i  głośno 
ziewną. 
-  Stawiam  na  to  pierwsze  –  stwierdził  beznamiętnie  Diego.  -  Trzeba  tylko  uważać  na 
strzelców. 
Siekacz  skinął  głową  a  myśliwy  odwrócił  się  w  stronę  Nii,  która  razem  z  Ashem  podążała 
kilka  jardów  za  nimi.  Dziewczyna  beztrosko  uśmiechnęła  się  do  ojca  i  niemal 
niezauważalnym  ruchem  nałożyła  strzałę  na  cięciwę.  Siekacz  zastanawiał  się  gdzie  podział 
się  Sher.  Przez  chwilę  myślał,  że  to  zabójca  czeka  na  nich  w  krzakach,  ale  była  to  bardzo 
krótka chwila. Nagle na  środek gościńca wyskoczył młodzieniec  słusznego wzrostu dziarsko  
wymachując mieczem. 
-  Stać!  Oddajcie  nam  wszystko  co  macie,  albo  was  wypatroszymy!  –  głosik  miał  już  męski 
jednak  wąs  pod  nosem  sypną  się  niedawno.  Miecz  miał  nowy,  nawet  nie  wyszczerbiony. 
Siekacz szybkim spojrzeniem otaksował napastnika i nie mógł powstrzymać cisnącego się na 
usta uśmiechu. Młodociany bandyta był albo głupi, albo samobójcą, albo to i to. 
-  Rękojeść  jest  mokra  od  deszczu,  to  zwyczajne  drewno.  Żelastwo  wyleci  ci  z  ręki  przy 
większym  zamachu  i  co  najwyżej  wypatroszysz  jakiś  krzak  –  Siekacz  zeskoczył  z  konia  i 
powoli ruszył w stronę młodziana, który zaczął się nerwowo rozglądać na boki. 
Jak  na  komendę  z  krzaków  wyskoczyło  pięciu  kolejnych  „bandytów”.  Ci  byli  dużo  starsi, 
mieli paskudne gęby i śmierdzieli jak stado mokrych owiec. Nagle za napastnikami zawirował 
jakiś  cień.  Najbardziej  wysunięty  w  bok  oprych  padł  z  rozchlastanym  gardłem.  Zanim  jego 
towarzysze  zauważyli,  że  ktoś  ich  zabija  na  ziemi  leżały  już  trzy  trupy.  Sher  dopadł  do 
kolejnych  dwóch,  z  półobrotu  ciął  pierwszego  skośnie  przez  pierś  a  ostatniego  przeszył 
szybkim  pchnięciem.  Herszt  bandy  zaczął  się  cofać,  jednak  potknął  się  i  legł  w  błocie  jak 
długi.  Upadek  uratował  mu  życie.  Niemal  niewidoczny  wypad,  który  powinien  trafić  go  w 
skroń  chybił  celu.  Zabójca  bez  pośpiechu  zbliżał  się  do  ostatniego  z  bandytów,  który 
najszybciej  jak tylko  mógł  czołgał  się tyłem  wbijając przerażone  spojrzenie  w  zakapturzoną 
postać.  Nagle  uciekinier  uderzył  w  coś  twardego  a  po  chwili  to  twarde  coś  walnęło  go  w 

background image

nerki. Chłopak zawył, zdołał się jednak przeturlać i wstał trzymając miecz jak najdalej przed 
sobą.  Nerwowo  kierował  ostrze  raz  w  stronę  Siekacz,  który  uraczył  go  kopniakiem,  raz  w 
stronę Shera, który zabił jego towarzyszy. 
-  Kim  wy  jesteście?  –  krzyknął  ze  strachem  w  głosie,  jednak  miecza  nie  opuścił.  –  Nie 
zbliżajcie się bo was zabi... 
Zanim  przebrzmiało  całe  zdanie  zabójca  stał  już  przy  ostatnim  z  maruderów.  Siekacz  był 
pełen  podziwu.  Nie  widział  jeszcze  nigdy,  żeby  ktoś  stojący  nieruchomo  zdołał  tak  szybko 
zerwać  się  do  biegu.  O  dziwo  bandyta  odbił  cios  miecza  a  przed  drugim  wywinął  się 
rozpaczliwym obrotem. Sher nadal napierał. Uderzenie czarnego ostrza wytrąciło miecz z ręki 
chłopaka.  Zanim  bandyta  zorientował  się  co  się  stało,  zabójca  stał  za  jego  plecami  i 
przykładał  sztych ostrza do  odsłoniętego karku. Chłopak  drżał jak  osika i  wbijał przerażone 
spojrzenie w Siekacza. 
- Nie uważasz,  że zrobiłeś  przed  chwilą  największą  głupotę  swego krótkim  życia? – zapytał 
beztrosko  najemnik  podchodząc  do  chłopaka,  który  nerwowo  skinął  głową.  –  Jak  chcesz 
zginąć chłopcze? 
Młodzianowi źrenice urosły do rozmiarów ziemniaka, jednak zacisnął usta do krwi i przestał 
się trząść. 
- Od miecza, Panie – odrzekł po chwili zadziwiająco mocnym ciosem i padł na kolana przed 
Siekaczem. – Ale ty to zrób. Nie chcę, żeby tamten potwór pochlastał mnie jak innych. 
„Potwór” brzydko się uśmiechnął i schował miecze. 
- Czyń honory, najemniku – zakpił i cofnął się kilka kroków krzyżując ręce na piersiach. 
Siekacz zbliżył się do chłopaka. 
- Wstań. 
Młodzieniec  zawahał  się  jednak  posłusznie  wykonał  polecenie.  Gdy  podniósł  wzrok  na 
Siekacz  ten  uderzył  go  w  twarz,  że  zaklaskało.  Zaskoczony  chłopak  krzyknął  i  cofnął  się  o 
kilka kroków. 
-  Będziesz  żył  –  zadecydował.  –  Dam  ci  szansę,  której  mi  nikt  nigdy  nie  dał.  Chcesz  żyć 
chłopcze? 
Domorosły bandyta starł wierzchem dłoni krew płynącą z kącika ust i skinął głową. 
- Podnieś miecz – tym razem w głosie Siekacza zabrzmiał lód i stal. 
Chłopak przełknął ślinę, ale znowu posłusznie wykonał polecenie. 
- A teraz zaatakuj mnie. 
Młodzian spojrzał zdziwiony na wojownika. 
- Ale ja nie chcę... 
- Podniosłeś miecz. Zrób  z niego pożytek. 
Chłopak  wytarł  dłonią  nos  i  bez  ostrzeżenia  rzucił  się  na  Siekacza.  Najemnik  odczekał  do 
ostatniej chwili i zrobił unik. Kiedy chłopak odwrócił się znowu dostał policzek. 
-  Za  co?!  –  krzyknął  i  uderzył.  Tym  razem  wyprowadził  krótki  sztych,  mierząc  w  brzuch. 
Oczywiście trafił w pustkę i rozległo się kolejne klaśnięcie. 
Chłopak  krzyknął  wściekle  i  zatoczył  młyńca.  Tym  razem  miecz  trafił  na  stal.  Siekacz 
błyskawicznie  uderzył  kontrą  i  wytrącił  bandycie  oręż  z  ręki.  Młodzieniec  stał  z  opuchniętą 
twarzą i wbijał wściekłe spojrzenie w wojownika. 
- Zabij mnie i skończ tę farsę – warknął opuszczając ręce. 
-  Nie  zwykłem  wyświadczać  łaski  pierwszemu  z  brzegu  brudasowi  –  odrzekł  spokojnie 
Siekacz i  schował  miecz  do jaszczura.  –  Lekcja  numer  jeden, kiedy  wyciągasz  miecz rób to 
tylko po to, żeby go użyć. 
Najemnik kopnięciem podrzucił oręż chłopaka i zręcznie złapał ostrze w locie. 
-  Lekcja  numer  dwa,  nigdy  nie  lekceważ  przeciwnika.  Wtedy  pożyjesz  dłużej  niż  on.  Masz 
konia? 
- Tak – bąknął chłopak patrząc ogłupiałym spojrzeniem na swego wybawcę. 

background image

- To go przyprowadź, chyba, że chcesz za nami biec. 
- Jak to za wami? 
- Darowałem ci życie. Ale nie daruję ci tego co chciałeś zrobić. Pojedziesz z nami i być może 
nauczysz się jak powinien żyć prawdziwy mężczyzna. 
Chłopak otwarł usta, ale szybko je zamknął i zniknął w gąszczu. 
- Skąd pewność, że wróci? – zapytał Diego zbliżając się do najemnika. 
- Tacy jak on zawsze wracają – Siekacz spojrzał na Shera, który wciąż stał w bezruchu. – Nie 
musiałeś nikogo zabijać. Wystarczyło ich postraszyć. 
Zabójca obojętnie wzruszył ramionami i przeciągle gwizdnął. Niemal natychmiast  rozległ się 
odgłos  kopyt  i  kary  rumak  podbiegł  do  swego  pana.  Sher  wskoczył  w  biegu  i  po  chwili 
zniknął za zakrętem traktu. 
- Ten gnojek działa mi na nerwy – mruknął Siekacz tak, aby usłyszał go tylko Diego. 
- Nie zrób nic głupiego. Mógłby zabić nas wszystkich w kilka uderzeń serca – odparł równie 
cicho  myśliwy. – Nie  wiem dlaczego  prowadzi z nami tę  swoją  grę, ale  takich jak on  lepiej 
trzymać blisko i ciągle mieć na oku. 
-  Zawsze  trzymam  wrogów  bliżej  niż  przyjaciół  –  burknął  Siekacz  i  wskoczył  na  konia. 
Syknął z bólu, noga wciąż jeszcze doskwierała. 
- Chyba jednak pomyliłeś się co do tego gołowąsa i... 
Diego nie dokończył. Z kniei wyłonił się młodzieniec prowadzący za uzdę gniadego wałacha. 
Chłopak bez słowa wskoczył na siodło i spojrzał pytająco na Siekacza. 
- Jak ci na imię chłopcze? – najemnik rzucił byłemu bandycie miecz. 
Chłopak zręcznie złapał oręż i schował miecz do pochwy przy pasie. 
- Lares, Panie – powiedział siląc się na spokój. 
- Jeszcze raz nazwiesz mnie Panem a wybiję ci zęby. Jasne? 
- Tak jest, Pa... – chłopak ugryzł się w język. 
- Ruszajmy – zadecydował Diego i niewielki orszak zniknął za szarą kurtyną deszczu. 
 
 

 

 

 

 

 

 

*** 

 
Minęły dwa dni, tyle  zajęła  im  podróż do  Otchłani. Lares  nie  odstępował  Siekacza na krok. 
Młodzian rzadko  się  odzywał,  ciągle  nieufnie zerkał  na Nię i  Asha,  wzroku Diego  starał  się 
unikać  jak  ognia.  O  ile  Nia  i  Diego  w  ogóle  nie  zauważali  byłego  bandyty  o  tyle  Ash 
natarczywie  mu  się  przyglądał.  Młody  łucznik  próbował  kilka  razy  zagaić  rozmowę,  jednak 
bezskutecznie. Drugiego dnia, późnym popołudniem wyjechali z wąwozu Stu Kroków  ujrzeli 
makabryczną  sylwetkę  osławionej  twierdzy.  Otchłań  należała  kiedyś  do  hrabiego  Zorna, 
strasznego  człowieka o jeszcze  bardziej  przerażających upodobaniach. Twierdza  zbudowana 
była  z  szarego  kamienia,  wysokie  kanciaste  mury  zwieńczono  czterema  wieżami,  które 
wyciągały  drapieżne  szczyty  ku  pochmurnemu  niebu.  Otchłań  została  zbudowana  na 
starożytnej  twierdzy  z  rozległymi  podziemiami.  Kiedy  hrabia  Zorn  został  skazany  na 
powieszenie za gwałty i morderstwa jego ziemie przeszły na rzecz skarbu królestwa. Otchłań 
zaadaptowano  na  więzienie  dla  najgorszych  przestępców,  których  zrzucano  w  czeluści 
twierdzy.  Stacjonujący  tu  garnizon  składał  się  z  kilku  strażników,  którzy  nieustannie  topili 
smutki  służby  w  kuflu.  Jedyna  droga  do  wnętrza  Otchłani  wiodła  przez  szyb  towarowy. 
Siekacz zeskoczył z siodła. 
- Idę sam. Jak nie wrócę do świtu to dłużej nie czekajcie. 
-  Chciałbyś  –  mruknął  Diego  i  zsunął  się  z  kulbaki.  –  Nia  upoluj  coś  na  ząb,  Ash  idź  po 
drewno a młody… 
- Nie jestem młody – zacietrzewił się Lares i ponuro spojrzał na Siekacz. – Idę z tobą. 
-  Jesteś  pewien?  –  spytał  na  pozór  obojętnie  wojownik  i  ściągnął  tarczę  z  pleców.  –  To  nie 
będzie miły spacerek. 

background image

- Potrafię o siebie zadbać – zapewnił młodzian i z obnażonym mieczem stanął przy Siekaczu. 
-  Schowaj  to  żelastwo,  bo  strażnicy  zrobią  ci  kilka  nowych  dziurek  –  najemnik  z 
politowaniem spojrzał na młodzieńca. – Trzymaj się za mną i ani pary z gęby. 
Lares bez słowa skinął głową. 
-  Szybko  się  uczysz  –  zauważył  Siekacz  i  rzucił  Diego  cugle.  –  Będziemy  potrzebować 
jeszcze jednego wierzchowca.  
-  Załatwi  się  –  Diego  szelmowsko  się  uśmiechnął.  –  Nie  dajcie  się  zabić.  Otchłań  to 
nieprzyjemne miejsce. 
-  Jak  nie  wrócę  możesz  wziąć  mojego  wałacha  –  postanowił  wspaniałomyślnie  Siekacz  i 
ruszył w stronę bramy z opuszczona kratą. 
- Aha, jak pojawi się mój osobisty „cień” to powiedz, że zapraszam do Otchłani – rzucił przez 
ramię najemnik. 
Chłopak  był  tuż  za  nim.  Siekacz  stanął  przed  opuszczoną  kratą  i  uderzył  okutą  rękawicą. 
Głuchy  łomot  obudziłby  nawet  umarłego.  I  tak  też  się  stało.  Strażnik,  który  ukazał  się  ich 
oczom  wyglądał  jakby  wypluł  go  ostrokieł  po  tygodniu  przeżuwania.  Opuszczone  do  kolan 
spodnie,  odsłaniały  krzywe  i  zarośnięte  nogi.  Jednak  kusza,  którą  trzymał  w  dłoniach  do 
śmiechu nie nastrajała. 
-  Czego  tu  chcecie?  –  zachrypnięty  głos  a  grymas  bólu  na  twarzy  towarzyszący 
wypowiadaniu każdego słowa wskazywał na to, że właśnie zaczął trzeźwieć. – Wynoście się 
zanim palec mi się omsknie. 
- Chciałem odwiedzić przyjaciela? – zaczął spokojnie Siekacz. 
- W Otchłani?! – strażnikowi szczęka opadła niemal do piersi. – Albo postradaliście zmysły, 
albo… 
-  Albo  lubimy  tego  przyjaciela  i  bardzo  nam  zależy  na  spotkaniu  –  wpadł  mu  w  słowo 
najemnik i podrzucił w dłoni pękatą sakiewkę. 
Strażnik na widok mieszka przełknął ślinę i nerwowo rozejrzał się dookoła. 
-  Przekupstwo  królewskiego  żołnierza  karane  jest  śmiercią  –  powiedział  twardo  jednak  nie 
spuszczał oka z sakiewki. 
Siekacz odsupłał węzeł, wysypał na dłoń kilka złotych i srebrnych monet. Strażnik jeszcze raz 
przełknął ślinę, z krótkim ociąganiem opuścił kuszę i wyciągnął dłoń przez kratę. 
- Nie tak szybko, najpierw krata – Siekacz szybkim ruchem zacisnął dłoń na mieszku. 
Strażnik przez chwilę podejrzliwie im się przypatrywał, ale w końcu machnął rękę i krzyknął. 
- Osta podnieś tę cholerną kratę. Mamy gości. 
Gdzieś z wnętrza wieży doszła ich długa wiązanka inwektyw, ale po chwili krata drgnęła i z 
mozołem  zaczęła  unosić  się  w  górę.  Siekacz  nie  czekał  aż  całkiem  się  uniesie.  Rzucił 
strażnikowi sakiewkę przez ramię. 
- Macie czas do świtu – mruknął żołdak szybko chowając mieszek za pazuchę. – Aha byłbym 
zapomniał. Na dole trwa polowanie. 
- Poradzimy sobie – odparł Siekacz i pewnie skierował się w stronę ziejącego z ziemi szybu. 
Lares szybko go dogonił. 
- Co to za polowanie? 
-  Niedługo  sam  zobaczysz  –  Siekacz  posłał  młodzieńcowi  jeden  ze  swoich  najmilszych 
uśmiechów,  kopnięciem  zrzucił  zwój  liny  w  głąb  szybu  i  zwinnie  skoczył  w  ślad  za 
powrozem.  W  locie  złapał  linę  i  zaczął  zsuwać  się  w  dół.  Lares  zrobił  to  samo.  Nie  miał 
jednak rękawic. W połowie długości z krzykiem puścił powróz i z głośnym łoskotem uderzył 
w  dno  szybu.  Siekacz  w  tym  samym  momencie  skończył  zjeżdżanie.  Chłopak zerwał  się  na 
nogi i szybko owinął krwawiące dłonie szmatą, którą nosił na głowie. 
- To było głupie – powiedział Siekacz. – Jeszcze raz wywiniesz podobny numer to skrócę cię 
o głowę. Po co ci to zgrubienie szyi skoro i tak z niego nie korzystasz. 
Lares zagryzł usta do krwi jednak pokornie spuścił głowę. 

background image

- Przepraszam. 
-  Nie  przepraszaj  mnie  co  chwilę  tylko  zacznij  myśleć.  Chyba  kawałek  jakiegoś  pechowca  
wbił ci się tyłek – zauważył Siekacz powoli brnąc w głąb korytarza. 
Lares obmacał tylną część ciała i z sykiem bólu wyszarpnął kość piszczelową. Młodzieniec z 
przerażeniem  rozejrzał  się  dookoła  i  natychmiast  zaczął  przedzierać  się  w  stronę  Siekacza. 
Brnęli przez sterty kości, szmat i tego co zostało ze skazańców. 
-  Strażnikom  nie  zawsze  chce  się  męczyć  z rozwijaniem liny  –  wyjaśnił usłużnie Siekacz.  – 
Stąd te kości. Mnie też tak kiedyś potraktowali. 
- Byłeś w Otchłani? – zdziwił się chłopak i przez chwile zapomniał o palącym bólu. 
- Byłem to mało powiedziane. Jestem jedyną osoba, która dała stąd nogę. Teraz trzymaj się za 
mną i morda w kubeł – syknął najemnik i błyskawicznie dobył miecza. 
Lares  nie  zauważył  skąd  nadeszli.  Niewyraźne  cienie  w  mrocznym  korytarzu.  Zdradził  ich 
zapach, lub raczej smród rozkładających się ciał. 
- To chodzące trupy, nie dotykaj ich. Jak zbliżą się za bardzo to potraktuj kopniakiem. 
- Oni są chorzy? 
- Tak, ich największą chorobą jest życie, którego uparcie się trzymają. Uważaj! 
Siekacz  wyprowadził  pokazowe  kopnięcie,  dwa  cienie  zatoczyły  się  pod  ścianę.  Najemnik 
przyspieszył kroku. Po chwili znowu ogarnęła ich nieprzenikniona ciemność. 
- Dobrze znasz drogę – mrukną Lares trzymając się za pas towarzysza. 
- Cicho bądź, liczę kroki - zbeształ go najemnik. – Lepiej żebym się nie pomylił. 
- Przecież to tylko tunel. 
- Nie zupełnie. Kurde, udało się. Skacz! 
Siekacz cofnął się o dwa kroki i skoczył w ciemność, Lares zrobił to samo. Kiedy wylądował 
poczuł  na plecach  dreszcz  strachu. Strącił obcasem kilka kamyczków, które  potoczyły  się  w 
dół. Mimo, że długo nasłuchiwał nie doczekał się odgłosu kamieni uderzających o dno. 
- To była pierwsza szczelina. Będą jeszcze trzy. 
Tym  razem  Lares  nie  powiedział  nic  tylko  mocniej  złapał  pas  towarzysza.  Na  szczęście 
kolejne  przepaści  nie  były  tak  szerokie.  Gdy  dotarli  do  końca  korytarza  przywitał  ich 
najgorszy odór jaki chłopak poczuł w życiu. 
- Zapamiętaj ten widok chłopcze – w głosie Siekacz prócz nostalgii przebrzmiała też dziwna 
nuta. – Tak wygląda piekło. 
Otchłań  okazała  się  ogromną  jaskinią,  której  powała  ginęła  w  nieprzeniknionym  mroku.  Na 
kamiennych  wzniesieniach  paliły  się  wielkie  beczki  z  przeraźliwie  cuchnącym  olejem.  W 
skalnych półkach majaczyły chude cienie ludzi skazanych na wieczne potępienie już za życia. 
- Te pochodnie palą się dzięki polowaniom – wyjaśnił Siekacz. 
- Nie rozumiem… 
- To ludzki tłuszcz z pechowców, którzy okazali się na tyle głupi by stanąć na drodze Ducha i 
Mroku. 
Siekacz  nie  mógł  ukryć  cisnącego  się  na  usta  uśmieszku  kiedy  usłyszał  jak  chłopak  z 
przerażeniem wypuszcza powietrze. 
- Teraz już za późno na zmianę  decyzji. Trzymaj się blisko to może wrócisz na powierzchnię 
w jednym kawałku. 
Siekacz  pewnie  prowadził  skalnymi  ścieżkami,  które  z  zimną  precyzją  odnajdywał  w 
porowatym  stoku.  Gdy  byli  już  w  połowie  skalistego  zbocza  na  dnie  Otchłani  skąpanej  w 
brudnej mgle poruszyły się bure kształty. 
- Duch i Mrok wracają z Polowania – mruknął Siekacz i przyspieszył kroku. 
- Co to za stworzenia? 
- Niezbyt miłe i wiecznie głodne więc rusz dupę. 
- Gdzie my idziemy? 
- Do ich Pana. 

background image

Tym  razem  Lares  zagryzł  wargi  i  obiecał  sobie,  że  o  nic  już  nie  zapyta.  Najemnik  coraz 
bardziej  wyciągał  nogi.  Mimo  to  gdy  dotarli  na  szczyt  wzniesienia  bestie  już  tam  czekały. 
Chłopak zamarł w bezruchu i cofnął się o dwa kroki. 
- Zrób jeszcze jeden krok to skończysz w ich brzuchu  – warknął Siekacz i powoli wyciągnął 
zaciśniętą w pięść dłoń. 
Zwierzęta  przypominałyby  ogromne  wargi  gdyby  nie  były  od  nich  dwukrotnie  większe. 
Podwójny  szereg  ostrych  jak  brzytwa  kłów  długości  ludzkiego  przedramienia  budził  coś 
więcej niż tylko strach. Jedna z bestii z paskudną blizną na twarzy bezgłośnie zbliżyła się do 
najemnika.  Z  otwartej  paszczy kapała  gęsta  ślina  zmieszana  z krwią  po  niedawnym posiłku. 
Lares szybko odwrócił głowę – między straszliwymi zębiskami zostały jeszcze resztki kolacji, 
która  do  złudzenia  przypominała  ludzkie  udo.  Potwór  trącił  nosem  pięść  Siekacza  i  głucho 
warknął. Druga bestia przypadła zadem do skały gotując się do skoku. 
- Verth’argr – rozległ się ostry głos i o dziwo zwierzęta posłusznie wycofały się w cień. - Po 
co tu wróciłeś, Wilku? 
-  Długo  kazałeś  na  siebie  czekać  sukinsynie  –  Najemnik  starannie  wytarł  utytłaną  w  ślinie 
rękę o spodnie. – Jeszcze chwila i musiałbym „pogłaskać” te twoje pieszczoszki. 
- Mrok wciąż pamięta kto naznaczył mu pysk. Czego tu chcesz? 
- Spłaty długu. 
Tym  razem  zapadło  długie  milczenie.  Po  chwili  z  gęstego  mroku  wyłoniła  się  smukła 
sylwetka. 
-  Jesteś  tego  pewien?  –  Laresowi  zdawało  się,  że  wyłowił  w  głosie  nieznajomego  nutę 
nerwowego oczekiwania. 
- A po jaką cholerę miałbym się pchać w Otchłań? Czas wyrównać rachunki. 
- Niech więc tak będzie. 
Przybysz  zatrzymał  się  jard  przed  Siekaczem.  W  migotliwym  świetle  pochodni  zapałały 
czerwone oczy. 
-  Prowadź  Wilku  i  pamiętaj,  że  po  spłacie  długu  upomnę  się  o  twoje  życie  tak  samo  jak  ty 
przyszedłeś kiedyś po moje. 
- Dlaczego wszyscy starzy znajomi mówią tylko o jednym?  – zadrwił Siekacz i ostentacyjnie 
westchnął. – Niech będzie, to uczciwa propozycja. Kociaki też idą? 
Czerwonooki  nic  nie  odrzekł,  skinął  tylko  głową,  dając  znak  aby  za  nim  podążyli  i 
poprowadził  niewielki  orszak  wykutymi  w  skale  stopniami.  Za  trójką  ludzi  podążyły  dwa 
płowe cienie. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
- Cholera, wiedziałeś o tym przez cały czas? – Siekacz nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. 
Mężczyzna  skinął  tylko  głową  i  ruszył  za  swoimi  pupilkami,  które  zniknęły  w  otworze 
wielkości wozu. Siekacz ujrzał rozgwieżdżone niebo i rąbek księżyca.  
-  Dlaczego  nie  uciekłeś?  –  zapytał  Lares  z  rozdziawioną  buzią.  Młodzieniec  zaczynał  już 
odzyskiwać rezon. Im bliżej powierzchni tym czuł się pewniej, a teraz gdy ujrzeli nocne niebo 
pozwolił  sobie  nawet  na  głośne  westchnięcie  ulgi.  –  Przecież  mogłeś  w  każdej  chwili  dać 
nogę. 
- Ale po co? – wtrącił Siekacz.  
- No jak to po co – burknął zmieszany chłopak. – Żeby być wolnym. 
-  Jedynym  co  ogranicza  żywą  istotę  jest  jej  wola  –  powiedział  chłodno  bezimienny 
mężczyzna. – Wolność to krzyk orła wśród przestworzy, to oddech nurka wynurzającego się 
spośród odmętów. Ja cały czas byłem wolny. 
- Tam pod ziemią? Wśród tych kreatur? 

background image

-  Sporo  musisz  się  jeszcze  nauczyć  gołowąsie  –  Siekacz  klepnął  chłopaka  w  plecy,  że 
zadudniło. – Bo widzisz, najstraszniejszy potwór z Otchłani właśnie ją opuścił, by zaszczycić 
swą obecnością zwyczajnych śmiertelników. Jak myślisz kto i po co przeprowadzał Łowy? 
Chłopak nie  odpowiedział,  z lękiem  wbijał  spojrzenie  w plecy smukłej postaci tajemniczego 
mieszkańca Otchłani. 
- Kto i po co wytresował Ostrokły? Co nieprzerwanie rządzi ludzkim umysłem? Co pcha nas 
ku nieuniknionemu końcowi? 
Lares wciąż uparcie milczał. 
-  Strach,  chłopcze.  I  oto  stanął  przed  tobą  sam  Strach  we  własnej  osobie  –  skwitował 
najemnik i ruszył za czerwonookim. 
Lares  potknął  się,  ale  zdołał  zapanować  nad  ogarniającym  go  przerażeniem.  W  co  ja  się 
wpakowałem?  Kim  są  ci  ludzi?  O  ile  są  ludźmi.  Trza  było  rzucić  się  na  własny  miecz,  jak 
jeszcze  miałem  okazję.  Dałem  słowo  i  będę  tego  żałował  do  końca  życia  –  co  akurat  może 
potrwać niezbyt długo. 
Nagle  nocną  ciszę  rozdarł  przenikliwy  ryk.  Siekacz  runął  przed  siebie  niczym  raniony  dzik. 
Jeden  z ostrokłów  poczuł  zew krwi a to  mogło  oznaczać  tylko jedno. Gdy wbiegł na  polanę 
zacisnął  usta  do  krwi.  Porozrzucane  juki,  ślady  walki,  krew  i  zwisające  z  drzewa  ciało  całe 
oblepione…  mrówkami.  Ash  nie  miał  przyjemnej  śmierci.  Strach  zniknął  w  okalającym 
gęstwinę mroku. Siekacz podszedł do ciała młodziana, uniósł spuchniętą i czerwoną głowę. O 
dziwo  usta  chłopaka  poruszyły  się  w  bezgłośnym  szepcie.  Siekacz  przyłożył  ucho  do 
spękanych  warg.  Chłopak  wychrypiał  kilka  słów  i  skonał.  Najemnik  wyprostował  się  i 
poprawił  pas  z  mieczem.  Gdy  na  polanie  znalazł  się  Lares,  Siekacz  kończył  przepatrywać 
rozrzucone juki. 
-  Co  tu  się  stało?  Gdzie  są  pozostali…  -  dopiero  teraz  Lares  dostrzegł  Asha  i  cała  krew 
odpłynęła mu z twarzy. – Kto mógł zrobić coś takiego? 
-  Źli  ludzie  –  burknął  Siekacz  i  wyprostował  się  objuczony  tobołami.  –  A  czego  się 
spodziewałeś?  Rzuciliśmy  wyzwanie  skurwysynom,  którzy  nie  znają  litości.  Uwielbiają 
bawić się ludźmi, siać strach w sercach swych wrogów. Ale zapomnieli o jednym – niektórzy 
nie mają już serca, które można zastraszyć. 
Siekacz  zagłębił  się  w  knieję  kierując  się  na  wschodzący  księżyc.  Lares  ostatni  raz  rzucił 
okiem na ciało Asha i szybko ruszył za najemnikiem. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Brnęli przez gęstwinę aż do świtu. Czerwonooki Strach gdzieś zniknął, tak samo jak ostrokły, 
co  akurat  ucieszyło  Laresa.  Bał  się  jednak  o  Siekacza  lub  raczej  samego  najemnika.  Twarz 
wojownika  zmieniła  się  tak  samo  jak  i  jego  ruchy.  Teraz  bardziej  przypominał  wilka,  który 
poczuł  posokę  ofiary  niż  człowieka,  który  zabrał  go  ze  szlaku.  I  te  oczy,  które  straciły 
ironiczny  i  nieodgadniony  wyraz.  Stały  się  zimne  i…  straszne.  Przenikały  bardziej  niż 
czerwone oczy Stracha. Nagle Siekacz uniósł w górę dłoń zaciśniętą w pięść. Lares zamarł w 
pół kroku zaciskając spoconą dłoń na rękojeści miecza.  
-  Ktoś  za  nami  idzie  –  doszedł  go  szept  najemnika.  –  Nie  odwracaj  się  idioto!  –  warknął 
trochę  głośniej  do  chłopaka,  który  mało  nie  skręcił  sobie  szyi.  –  Dorwiemy  go  za  tym 
zagajnikiem.  Jak  tylko  wejdziemy  między  olchy  zawrócę  a  ty  pójdziesz  dalej.  I  rób  tyle 
hałasu co do tej pory. 
Lares  nie  odpowiedział,  wiedział,  że  nie  musi.  Ruszyli  dalej.  Gdy  znaleźli  się  w  olchowym 
zagajniku  Siekacz  skoczył  za  szeroki  pień  i  zniknął.  Lares  posłusznie  szedł  dalej  do  bólu 
zaciskając  dłoń  na  rękojeści  miecza.  Nagle  gdzieś  z  tyłu  doszedł  go  trzask  łamanej  gałęzi  i 
krzyk.  Chłopak  okręcił  się  na  pięcie  i  pobiegł  na  skraj  zagajnika  wyszarpując  miecz  z  taką 
siłą,  że  ostrze  nieopatrznie…  wbiło  się  w  pień  brzozy.  Przez  chwilę  szarpał  się  z  upartym 

background image

żelastwem gdy  poczuł  za plecami  czyjąś obecność. Błyskawicznie  odwrócił  się  wyszarpując 
sztylet i zamarł w bezruchu. Przed chłopakiem stała… półnaga bogini. A przynajmniej tak w 
pierwszej  chwili  pomyślał.  Kobieta  ubrana  była  w  czarną  skórę,  która  opinała  cudowne 
kształty.  Wytatuowana  twarz,  włosy  zaplecione  w  dredy  i  ogromne,  czarne  oczy,  w  których 
mógłby  utonąć.  Niestety  całość  psuły  dwa  brzydko  zakrzywione  miecze  ściskane  w  nader 
mocnych dłoniach. Dłoniach, które powinny być stworzone do pieszczot a nie zabijania. 
- Śmierć także może być pieszczotą – doszedł Laresa zimny głos. Strach wyłonił się jak duch 
zaciskając w dłoniach identyczne miecze.  
Ten skurczybyk czyta w moich myślach. 
– Albo wybawieniem od pieszczoty. To zależy od punktu widzenia – dokończył mężczyzna. 
W  czarnych  studniach  pojawił  się  błysk  zdumienia  i  kobieta  płynnym,  niemalże 
niezauważalnym ruchem przyklęknęła w paprociach z szacunkiem opuszczając głowę. 
-  Mest’Herib  ank  Nostar  –  powiedziała  śpiewnym  głosem  z  uwielbieniem  spoglądając  na 
Stracha. 
- Wstań moje dziecko i mów – odezwał się czerwonooki a Lares dałby sobie odciąć każdy z 
członków,  że  w  głosie  Stracha  przebrzmiała  ciepła  nuta.  –  Dlaczego  opuściłyście  swego 
Pana? 
- Esthar’Neris… 
- Mów we wspólnym, jesteśmy wśród… przyjaciół. 
Dziewczyna przelotnie spojrzała na chłopaka, ale posłusznie podjęła. 
- Rozkazał nam wrócić i odnaleźć Wilka. Dostrzegł jego znak na nocnym niebie. 
- Tak, ogień przymierza. Pewnie Siekacz podpalił stos w gospodzie. Czyli zaczęło się. 
Dziewczyna skinęła głową. 
- Gdzie go zostawiłyście? 
- Tam gdzie zapłonął stos. 
- Dlaczego nie ujawniłyście się od razu? Po co ta cała szopka? 
Dziewczyna znów spojrzała na Laresa, a chłopak poczuł, że nogi się pod nim uginają. Strach 
rozciągnął usta w grymasie, który mógłby uchodzić za uśmiech. 
- Każdy kogo wybrał Siekacz staje się jednym z nas. Przeklina go ten sam los. 
Dziewczyna  znów  skinęła  głową  i  powstała  z  klęczek.  W  tym  samym  momencie  wrócił 
Siekacz ciągnąc  za  włosy drugą  wojowniczkę,  wyglądającą  identycznie jak pierwsza  bogini. 
Z  tym,  że  ta  miała  twarz  wykrzywioną  gniewem  i  wykręcone  za  plecami  ręce,  związane 
koronkowymi majtkami. 
- Mógłbyś te swoje córeczki lepiej wychować – stwierdził najemnik rzucając szamoczącą się 
dziewczynę pod nogi Stracha. 
-  Są takie  po  matce  – mruknął  czerwonooki i  prawie  niewidocznym ruchem  miecza  przeciął 
więzy.  –  Dałaś  się  podejść  –  skarcił  dziewczynę,  która  zacisnęła  usta  do  krwi  i  ze  skruchą 
pochyliła  głowę.  –  Opuściłyście  tego  idiotę,  mimo,  że  jasno  się  wyraziłem.  Miałyście  go 
strzec, głównie przed nim samym. 
- Ale on nam rozkazał… - zaczęła pierwsza, jednak zimne spojrzenie ojca zamknęło jej usta. 
- Nikt nie może rozkazywać dzieciom Nocy. Jesteśmy wolni jak wiatr wśród drzew. Ruszycie 
przodem i oby nie było za późno. 
- Gdzie zostawiły tego fircyka? – zapytał Siekacz. 
- W tawernie. 
-  Cholera.  Geralt  siedzi  w  kieszenie  Lorda.  Próbował  mnie  otruć  –  dodał  wyjaśniającym 
tonem.  –  Mam  nadzieję,  że  Aver  jakoś  sobie  poradzi.  Zawsze  miał  szczęście.  Jak  przyjdzie 
wam na to ochota to możecie powiesić karczmarza za jaja nad drzwiami gospody. 
Wojowniczki poważnie skinęły głowami i zniknęły w gęstwinie. 
- Dlaczego nazywasz je córkami? – zapytał Siekacz z dziwnym wyrazem twarzy. 
Strach wzruszył ramionami. 

background image

-  W  ich  żyłach  płynie  krew  Nocy,  tak  jak  i  w  moich.  Jestem  ostatni  i  one  o  tym  wiedzą  – 
przez chwilę czerwone oczy zaszły mgłą. – A teraz muszę spłacić dług, żeby w końcu się od 
ciebie uwolnić, najemniku. 
-  I  dobrze  –  Siekacz  bezczelnie  rozciągnął  usta  w  szerokim  uśmiechu.  –  Za  to  lubiłem  cię 
najbardziej. 
- Za co? – nie wytrzymał Lares. 
- Za honor i głupotę - odparł wesoło Siekacz i zagłębił się w gęstą knieję. 
- A kogo strzegły te panienki? – nie ustępował chłopak. 
- Niedługo się dowiesz, a teraz przestań psuć powietrze i rusz dupę. Czeka nas długi spacer. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
- Kim on jest? – zapytał Lares gdy Strach znowu zniknął. – To jego prawdziwe córki? 
-  Gdybym  wyjawił  ci  prawdę,  musiałbym  cię  zabić.  Nie  odnosisz  takiego  wrażenia,  że  za 
dużo pytań zadajesz naraz? – Siekacz poprawił tarczę na plecach i otarł pot z czoła wierzchem 
dłoni. - Za długo już jestem trzeźwy – mruknął pod nosem. – To mnie powoli zabija. 
Lares był wyraźnie zbity z pantałyku. Ale drugi raz nie zapytał. Po dłuższej chwili gdy znowu 
ujrzeli światło księżyca prześwitujące przez pożółkłe liście najemnik chrząknął i powiedział. 
- Odpowiem na to pierwsze. Boisz się śmierci chłopcze? 
- Eee, tak – bąknął zaskoczony Lares. 
- To świetnie, bo strach jest równie wredny, podstępny i tajemniczy co rowek na jej dupie. 
-  Na  dupie  śmierci?  –  chłopak  rozdziawił  usta  i  potknął  się  o  zbutwiały  pniak,  przez  co 
przygryzł sobie język. – Au! 
- A widzisz, to było ostrzeżenie. Lepiej nie wiedzieć za dużo, dłużej się wtedy żyje. 
- A drugie pytanie? – wyjąkał z trudem. Język bolał i puchł w oczach.  
-  Za  dużo  mielisz  ozorem,  uważaj,  żebyś  go  sobie  nie  odgryzł.  Poza  tym  ja  nie  jestem 
bajarzem. Powinieneś popytać kogoś innego. 
- Kofo? 
- Był kiedyś taki jeden, ale już go nie ma – mruknął po chwili Siekacz jakby pochmurniejąc. 
- Zginął? – nie ustępował chłopak. 
-  Tak  jakby.  Powiedzmy,  że  stał  się  martwy.  Wystarczy  już  tego  gadania  bo  zaschło  mi  w 
gębie. 
Lares wytrzymał dwie modlitwy. 
-  Kim  wy  jesteście?  –  tym  razem  Siekacz  nawet  się  zatrzymał  i  obrzucił  młodziana 
zmęczonym spojrzeniem. – Ty, Strach, Diego? Kim byliście i co robicie teraz? 
-  Ech  widzę,  że  nie  dasz  mi  spokoju  –  najemnik  głośno  westchnął  i  znowu  ruszył  przez 
gąszcz.  –  Dobra  zdradzę  ci  co  nieco,  ale  jeżeli  do  świtu  jeszcze  raz  mnie  o  coś  zapytasz  to 
utnę ci jęzor i wsadzę ci go w tyłek. 
Lares wolał nie odpowiadać, ale profilaktycznie skinął głową. 
-  W  lepszych  czasach  byliśmy  najemnikami,  zwano  nas  Starą  Gwardią.  I  podobno  byliśmy 
bardzo  wrednymi  najemnikami.  Nie  byliśmy  tani,  ale  zawsze  wywiązywaliśmy  się  z 
kontraktu. Tym właśnie byliśmy, bandą włóczęgów, którzy za złoto sprzedawali swój honor i 
miecze.  Intratne  to  było  zajęcie  muszę  przyznać.  Niestety  przeszliśmy  na  służbę  pewnego 
króla i to był błąd. Wtedy  pierwszy raz walczyliśmy po  stronie prawa, że  się tak wyrażę. Po 
wojnie król z wdzięczności obdarował nas ziemią, tytułami i złotem. Niestety nie każdemu to 
przypadło o gustu, król zginął a urazy pozostały. Teraz dawne zatargi depczą nam po piętach i 
próbują odebrać to co się nam słusznie należy. I to byłoby w skrócie tyle. 
- Było was tylko trzech? 
Siekacz na chwile się zamyślił. 

background image

-  Wojnę  przeżyło  siedmiu  –  w  głosie  najemnika  zagościła  nuta  nostalgii.  –  Trzech  już 
poznałeś. Był jeszcze Aver, idiota, którego wkrótce spotkasz. To jego pilnowały dziewczynki 
Stracha. Pewien mag cierpiący na megalomanię, który zaszył się w górach Snów i psychopata 
z rozdwojona jaźnią, o którym nic wiedzieć nie musisz. 
- Mówiłeś, że było was siedmiu a do tej pory wymieniłeś tylko sześciu. 
-  Niestety  potrafisz  liczyć  –  zakpił  Siekacz  jednak  twarz  mu  wyraźnie  stężała.  –  Ano  był 
jeszcze taki jeden. Ale o nim nie ma co gadać. 
- Dlaczego? 
- Bo nie i już. A teraz zawrzyj gębę bo dotrzymam słowa  – warknął najemnik i przyspieszył 
kroku. 
Lares  niechętnie  zagryzł  wargi.  Cisnęło  mu  się  na  usta  sporo  pytań,  do  tego  każde  z  nich 
implikowało  następne.  Wolał  jednak  nie  sprawdzać  czy  Siekacz  rzeczywiście  dotrzymałby 
obietnicy.  Jak  zawsze  niewiadomo  skąd  pojawił  się  Strach  i  nic  nie  mówiąc  wskazał  na 
zachód.  Siekacz  i  Lares  spojrzeli  i  zamarli.  W  oczach  najemnika  odbił  się  czerwony  blask 
gorejącej łuny. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Gdy dotarli na miejsce zastali dymiące zgliszcza i porozrzucane ciała.  Siekacz zauważył piec 
dymarski  i  wypalanki.  Smolarze.  Nie  mieli  najmniejszych  szans.  Zaatakowano  ich  w  nocy, 
większość  zginęła  podczas  snu.  Niektórzy  próbowali  uciec.  Drzwi  do  dwóch  chat 
zabarykadowano  a  mieszkańcy  zostali  spaleni  żywcem.  Siekacz  spochmurniał.  Wróciły 
wspomnienia. 
-  Królewscy  –  stwierdził  zimno najemnik.  – Rozkazano im za  wszelką  cenę  stłumić  opór  w 
okolicy. 
Lares  nie mógł  oderwać oczu od zmasakrowanych  ciał kobiet i  dzieci. On też  widział to nie 
pierwszy raz. Dlatego uciekł z wioski. Nie chciał skończyć jak inni. Nie chciał się przyglądać, 
wolał zginąć walcząc niż czekać na wyrok.  
- Uzupełnimy wodę i ruszamy dalej – zadecydował Siekacz. 
Strach wyszedł z chaty wzniesionej na niewielkiej podmurówce. Ta była nietknięta.  
- Tam nocowali – powiedział czerwonooki. – Wyruszyli przed dzwonem. Zmierzają w stronę 
Fortu. 
- To ci sami, którzy załatwili Asha i pojmali Diego? – zapytał najemnik. 
- Nie. Tamci mieli konie. Ci idą piechotą. Są niecałą milę przed nami. 
-  Hmm,  a  więc  mamy  jakby  po  drodze?  Dobra  napełnimy  bukłaki  i  ruszamy  śladami  tych 
skurwysynów  –  zadecydował  Siekacz.  Strach  skinął  głową  i  swoim  zwyczajem  zniknął  w 
leśnej gęstwinie. 
Lares  podszedł do  studni,  pociągnął kołowrót, żeby  wyciągnąć  wiadro i  zamarł  w  bezruchu. 
Na grubym  sznurze powieszono,  może  dwunastoletnią dziewczynę. Zanim oprawcy wrzucili 
ciało  do  studni  torturowali  ją  i  gwałcili.  Miała  połamane  ręce  i  świeże  blizny  na  twarzy. 
Siekacz zagryzł usta do krwi. 
-  Znajdziemy  ich,  chłopcze  –  głos  najemnika  nie  wyrażał  żadnych  emocji.  –  I  zabijemy 
bardzo powoli. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
- Poszukaj Mątwy  – warknął kapraty  sierżant z twarzą pocięta przez  moskity, przed którymi 
nieustannie się oganiał. – Coś za długo nie wraca. Poszedł użyźnić glebę w tamte paprocie. 

background image

Jeden  z  żołnierzy  ruszył  w  stronę  gęstej  kępy.  Gdy  przeszedł  dziesięć  kroków  trafił  go 
precyzyjnie  wymierzony  cios  miecza.  Strach  uderzył  drugim  ostrzem  odcinając  głowę 
żołdaka, która wyleciała w górę unosząc karminowy warkocz krwi. 
Sierżant był jednak wiarusem i nie stracił zimnej krwi na widok czerwonookiego potwora. 
- Trzymać się razem, czekajcie aż się zbliży! 
Tymczasem  Strach  szedł  powoli  niczym  sama  śmierć.  Z  opuszczonych  ostrzy  kapała  krew. 
Nikt nie zauważył Siekacza, który uderzył w tył zbitej grupy. Najemnik zdzielił pierwszego z 
brzegu  tarczą  w  głowę,  drugiemu  wbił  miecz  aż  po  gardę  w  plecy.  Zanim  reszta  oddziału 
zorientowała się, co się dzieje, jeszcze dwóch leżało w kałuży krwi.  
-  To  pułapka!  –  ryknął  sierżant  wpatrując  się  na  przemian  w  nadchodzącego  Stracha  i  w 
Siekacza. – Uderzajcie parami jest ich tylko dwóch! 
Trzeba  było  przyznać,  że  sierżant  był  odważnym  człowiekiem.  Rzucił  się  na  Stracha  z 
przekleństwem  na  ustach  i  zginął  zanim  skończył  litanię  inwektyw.  Z  rozprutego  brzucha 
wypłynęły  parujące  wnętrzności,  które  owinęły  się  żołnierzowi  wokół  nóg  powalając  go  na 
ziemię.  Sierżant  próbował  zakryć  ranę  dłońmi,  zmarł  gdy  drugie  ostrze  czerwonookiego 
demona łaskawie  przybiło go  do  ziemi. Żołnierze  nagle  stracili  zapał  do  walki. Rozpierzchli 
się  we  wszystkich  kierunkach.  Wtedy  do  rzezi  dołączył  się  Lares.  Chłopak  ciął 
przebiegającego  w  pobliżu  jego  kryjówki  knechta  przez  nogi.  Żołnierz  runął  w  mech.  Z 
odciętego  poniżej  kolana  kikuta  tryskała  krew.  Siekacz  systematycznie  uderzał  na  lewo  i 
prawo.  Raz  tarczą,  raz  mieczem.  Kopnął  jakiegoś  biedaka  między  nogi.  Chłopak  był  chyba 
młodszy niż Lares, z wybałuszonych oczu wyzierał strach. Najemnik uderzył głowicą miecza 
w szyje, miażdżąc krtań i tchawicę. Lares dopadł kolejnego żołnierza. Ten jednak spodziewał 
się  ataku.  Kiedy  chłopak  uderzył  poziomo  próbując  dosięgnąć  szerokich  pleców,  królewski 
wiedziony  jakimś  wewnętrznym  instynktem  padł  na  ziemię.  Lares  potknął  się  o  jego  nogi  i 
runął jak długi. Żołnierz przywalił chłopaka swoim ciałem i wyszarpnął nóż. Nagle paskudna 
morda  z  wyłupiastymi  oczami  wykrzywiła  się  w  wyrazie  niedowierzania.  Z  czoła  knechta 
wyrósł okrwawiony grot. Lares odrzucił ciało kopnięciem i zerwał się z ziemi. Strach właśnie 
załatwił kolejnych dwóch. Siekacz uderzeniem tarczy zmiażdżył  pierś  jakiemuś brodaczowi. 
I wtedy ją dostrzegł. Nia stała przy pniu płaczącej wierzby.  Smukła dziewczyna wypuszczała 
strzałę, za strzałą. Żadna nie chybiła. Walka skończyła się równie gwałtownie jak się zaczęła. 
Siekacz  dobił  ostatniego  żołnierza  przybijając  go  do  drzewa.  Najemnik  powoli  wyciągnął 
ostrze  patrząc  w  oczy  królewskiego  siepacza.  Zdawać  się  mogło,  że  sprawia  mu  to 
przyjemność. Strach starannie oczyścił ostrza i schował miecza do pochew na plecach. 
- Córka Diego – bardziej stwierdził niż zapytał, po czym tradycyjnie zniknął w gąszczu. 
Siekacz spojrzał w stronę dziewczyny. Nia wciąż trzymała uniesiony łuk z naciągniętą strzałą. 
Oczywiście mierzyła w najemnika. 
- Co tak długo? – powiedział na tyle głośno, żeby dobrze go zrozumiała. Nie chciał, żeby pod 
wpływem chwili dziewczyna zrobiła mu dziurę w brzuchu. – Strach znalazł twoje ślady. Nie 
było cię w obozie kiedy tamci uderzyli. To był inny oddział. Dlaczego za nimi nie ruszyłaś? 
Dziewczyna jeszcze chwilę mierzyła w najemnika. W końcu jakby z niechęcią opuściła łuk. 
-  To  wszystko  przez  ciebie  –  w  głosie  Nii  znać  było  targające  nią  emocje.  –  Po  cholerę 
wróciłeś do Fortu? Nadzieja nie potrzebuje takich jak ty! Nigdy ich nie potrzebowała! 
-  Gdzie  jest  Diego?  –  zapytał  spokojnie  Siekacz  wycierając  miecz  w  płaszcz  martwego 
żołnierza. 
Dziewczyna  przyspieszyła  kroku.  Gdy  stanęła  przed  najemnikiem  uderzyła  go  w  twarz. 
Siekacz  złapał  młódkę  za  nadgarstki.  W  drugiej  dłoni  wciąż  trzymała  strzałę,  tym  razem 
wymierzoną w krocze wojownika. 
-  Jesteś  podłym  bydlakiem  –  wydyszała  w  wściekłością,  próbując  wyrwać  się  z  żelaznego 
uścisku. – Nic się dla ciebie nie liczy. Zabiłeś Diego a teraz pewnie wszystkich z Fortu. Jesteś 

background image

cholernym  zwierzęciem,  które  uwielbia  taplać  się  w  ludzkiej  krwi.  We  krwi  swoich 
przyjaciół… 
Siekacz lekko pobladł, ale puścił ręce dziewczyny. 
- Daj mi znać jak skończysz  histeryzować kobieto – powiedział spokojnym głosem. – Wtedy 
odnajdziemy twojego ojca. 
Dziewczyna  stała  przez  chwilę  nieruchomo.  Wyglądała jakby  nie  mogła  się  zdecydować. W 
końcu schowała strzałę do kołczanu. 
- Zabrali go na południe. To była cała kompania. Ci tutaj to tylko jedna drużyna. Kreci się ich 
więcej po okolicy. Wszystkie zmierzają w stronę Fortu.  
-  Którą  drogę  wybrała  kompania?  –  zapytał  Strach,  który  nie  wiadomo  skąd  pojawił  się  za 
dziewczyną. 
- Ruszyli traktem Wisielca. Nie spieszy im się. Chcą najpierw spalić kilka okolicznych osad i 
pokazać co robią z buntownikami. 
- To świetnie – uśmiech, który zagościł na twarzy Siekacza mógłby zmrozić najgorętszą krew. 
–  Zaczekamy  na  nich  w  wiosce.  Nie  zabiją  Diego  wcześniej.  Chcą  z  tego  zrobić  cholerne 
widowisko mieszkańcom Fortu.  
- Jesteś wyrachowanym gnojem – Nia znów przestała nad sobą panować. – Jak możesz w ten 
sposób… 
-  Ma rację i dobrze  o tym  wiesz dziewczyno  – Strach  spojrzał w  zielone  oczy, które jeszcze 
bardziej się rozszerzyły. – Nie zostawimy go na pastwę tych skurwieli. I nie będziemy sami. 
Wkrótce znów będziesz razem z ojcem. Masz moje słowo. 
Nia  długo  wpatrywała  się  w  twarz  czerwonookiego.  W  końcu  sztywno  skinęła  głową  i 
wyminęła Siekacza. 
- Ruszcie się. Czeka nas długi marsz, ale znam skróty. Staniemy w Forcie za dwa dni. 
Siekacz bez słowa skinął głową i ruszył za dziewczyną. Lares wolał się nie odzywać, czuł że 
tak będzie najlepiej. Strach lekko się uśmiechnął co wyglądało dość makabrycznie i zniknął w 
gąszczu. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Storm  uderzał  miarowo  w  rozgrzany  pręt.  Czerwona  stal  powoli  zaczynała  przypominać 
głownię  miecza.  Kowal  był  wściekły.  Po  odjeździe  Diego  i  Szarego  Wilka  miał  na  głowie 
całą  osadę. Przez  ostatnie  trzy dni uciekło  piętnaście  osób. Drugie tyle  zamierzało to  zrobić 
przy  najbliższej  nadarzającej  się  sposobności.  Storm  miał  autorytet,  ale  nie  był  mówcą. 
Potrafił zastraszyć, nie potrafił przekonać i dać nadziei, a tego ludziom brakowało najbardziej. 
Cholerni  mieszkańcy  Fortu  potrzebowali  przede  wszystkim  przeświadczenia,  że  wszystko 
skończy  się  bez  ofiar,  gwałtów  i  podpaleń.  Zbyt  mocne  uderzenie  młota  zakłóciło  delikatną 
harmonię ostrza. Miał już tego dość. Najchętniej dałby po mordach największym pyskaczom. 
Nagle  uwagę  kowala  odwróciły  ujadające  psy.  Stary  owczarek  przycupnął  przy  nogach 
Storma  i  zaczął  nerwowo  węszyć.  Kowal  wytarł  spocone ręce  w  skórzany fartuch i  wyszedł 
przed kuźnię, wciąż trzymając w ręku rozżarzoną głownię. Na trakcie pojawiła się niewielka 
kurzawa.  Jeźdźcy.  Ale  na  szczęście  niewielu.  Storm  szybko  ruszył  w  stronę  bramy.  Kilku 
wieśniaków  złapało  za  widły  i  poszło  za  kowalem.  Jednak  większość  ze  strachem  odsunęła 
się na bok. 
-  Banda  podłych  tchórzy!  –  warknął  Storm  do  grupki  kilkunastu  mężczyzn.  –  Pomyślcie  o 
swoich rodzinach. Jeżeli nie zrobicie nic… 
- To Lord da nam spokój – wpadł mu w słowo ponury, łysy jak kolano drwal. Zwał się Gizmo 
i nosił na plecach ogromny topór. – Nam i naszym rodzinom. To nie nasza wojna. 
- Tak, da spokój twojej żonie, ale najpierw wychędoży ją na twoich oczach – kowal podsunął 
pod  nos  potężnego  drwala  czerwony  pręt.  –  Obudźcie  się  wreszcie.  Jeżeli  staniecie  obok, 

background image

zaszkodzicie  swoim  bliskim  bardziej  niż  gdybyście  splunęli  Lordowi  w  twarz.  Co  o  was 
pomyślą  wasze kobiet?  Kim dla  nich jesteście? Odpowiem  wam  – skowyczącymi kundlami! 
Wkrótce  wróci  Diego  z  najemnikami.  Zobaczymy  czy  wtedy  znajdziecie  wystarczająco 
głęboką norę, żeby się schować. 
Gizmo splunął, ale zdjął dłoń ze styliska topora. 
- To nie nasza wojna – powtórzył z uporem i skrzyżował ręce na piersiach. 
Storm  z  wściekłością  pokiwał  głową  i  ruszył  ku  bramie.  Kurzawa  przybrała  już  postać 
jeźdźców.  Było  ich  dwoje.  Mężczyzna  i  kobieta.  Szczególnie  dziewczyna  wzbudzała 
zainteresowanie. Ubrana była w czarną skórę a wokół pasa miała owinięty długi pejcz.  Kary 
rumak  kobiety  zdawał  się  tańczyć  przy  każdym  kroku.  Krótkie  włosy  przystrzyżone  przy 
samej  skórze,  pomalowane  na  czarno  usta,  ciemne  jak  noc  oczy  przydawały  jej 
niesamowitego  uroku.  Całość  uzupełniały  wysokie  buty,  z  których  cholew  wyglądały 
brzydkie  noże.  Mężczyzna  był  jej  całkowitym  przeciwieństwem.  Szczupły,  niewysoki, 
niemalże  chuderlawy.  Bez  widocznej  broni,  w  szarym  podróżnym,  znoszonym  stroju.  Po 
prostu jeden z wielu jakich spotyka się na trakcie. 
- Kim jesteście? – Storm wskazał kobietę prętem. – Nie potrzebujemy tu takich jak ty. 
-  A  skąd  możesz  wiedzieć jaka jestem kowalu?  – dziewczyna miała niezwykle  niski  głos,  w 
którym przebrzmiała nutka bezczelności i pewności siebie. – Szukam Diego. 
Storm postąpił krok do przodu i chwycił za uzdę ogiera, na którym siedziała dziewczyna. Koń 
niespodziewanie kłapnął zębami a kowal cudem uniknął odgryzienia nosa i połowy twarzy. 
- Niech szlak trafi tę wredną kobyłę – warknął unosząc pręt. – Zaraz nauczę to bydlę rezonu a 
tobie przytemperuję ten cięty języczek. 
- Chciałbyś chłoptasiu – syknęła dziewczyna i zamachnęła się batem. 
Storm odskoczył chwytając się wolną ręką za twarz. Z rozciętego policzka popłynęła strużka 
krwi.  Kowal ryknął jak ranny  buhaj i…  zatrzymał  się  w  pół kroku. Przed  olbrzymem  stanął 
szary  człowieczek,  w  szarym  odzieniu,  wbijając  szare  oczy  w  okrwawioną  twarz.  Oczy,  w 
których kowal ujrzał własną śmierć. Oczy bestii. 
-  Spokojnie,  Melkor  –  zachichotało  dziewczę.  –  Jeszcze  napijesz  się  krwi,  ale  nie  teraz. 
Widzę,  że  Diego  jak  zwykle  otacza  się  kretynami.  Czy  pozwolisz  mości  kowalu,  żebyśmy 
zaczekali na tego starego capa? – zakpiła z wyzywającym uśmiechem. 
Storm jeszcze bardziej poczerwieniał na twarzy wystarczyło jednak jedno spojrzenie pustych, 
szarych oczu, żeby kowal skinął głową i zszedł z traktu. Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie. 
- Która szopa należy do Diego? 
Storm bez słowa wskazał ręką. Szary człowieczek niemal mechanicznie dosiadł konia. 
- Wstaję przed południem.  Uwielbiam zsiadłe mleko i poziomki.  Jak usłyszę wcześniej jakiś 
hałas to wykastruję, jasne? 
Kowal skinął głową, ale zebrał się na odwagę. 
- Kim jesteś? 
Dziewczyna rzuciła mu butne spojrzenie. 
- Zwą mnie Molka i więcej wiedzieć nie musisz. 
 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 
- Modliszka weź dwóch ludzi i zobacz co się dzieje z tyłu – sierżant był weteranem, ale nigdy 
jeszcze nie znalazł się w podobnej sytuacji. Cała kompania była w odwrocie przed… jednym 
człowiekiem. 
- To demon – wychrypiał przerażony kapral Modliszka wpatrując się tępo w ścianę lasu. 

background image

- Może i demon, ale można go zranić. Krwawi tak samo jak i my, a skoro leci mu jucha to i 
zabić go można. Wykonasz rozkaz kapralu czy mam cię zabić za niesubordynację? 
Modlisza  przeniósł  spojrzenie na  barczystego  sierżanta, jeszcze raz  zerknął w  stronę lasu i z 
miną skazańca zawrócił w stronę oddziału. 
Kompania  początkowo  liczyła  trzydziestu  sześciu  ludzi.  Wszyscy  byli  zaprawionymi  w 
bojach  weteranami.  Jednak  sierżant  Młot  miał  złe  przeczucia  odkąd  przydybali  tych  dwóch 
reakcjonistów.  Porucznik  Lurt  kazał  chłopaka  obić  i  obwiesić  nad  mrowiskiem.  Tego 
starszego  wszyscy  doskonale  znali  -  Diego,  cholerna,  chodząca  legenda,  ostatni  z  Szarej 
Kompanii. Lurt własnoręcznie skrępował kłusownika i przydzielił mu dwóch ludzi, którzy nie 
spuszczali  go  z  oka  nawet  na  chwilę.  Ci  dwaj  zginęli  jako  jedni  z  pierwszych.  Dzień  po 
złapaniu Diego zagrodził im drogę samotny jeździec i pokazał porucznikowi królewski glejt. 
Zażądał  wydania  kłusownika.  Niestety  królewski  kurier  nie  widział,  że  Lurt  siedział  w 
kieszenie  Lorda  Pogranicza  –  on  i  jego  karciane  długi.  Do  tego  porucznik  był  tępy  jak  but, 
rozkazał  zabić  kuriera  i  próbował  wyrwać  przybyszowi  pismo  z  królewską  pieczęcią.  Nie 
zdążył go jednak podrzeć. Nieznajomy zarżnął oficera jak prosię podrzynając gardło od ucha 
do ucha. Dwaj strażnicy, którzy się na niego rzucili skończyli charcząc w trawie z nożami w 
piersiach. Sierżant Młot ryknął na kuszników i wtedy zaczęło się piekło. W stronę przybysza 
pofrunęły pociski i… żaden nie trafił. Dwa odbił mieczami, przed pozostałymi jakimś cudem 
się uchylił. Trafił go tylko jeden pocisk – bełt kaprala Modliszki wbił się w ramię napastnika. 
Zakapturzony  napastnik  w  biegu  wskoczył  na  grzbiet  konia  i  zniknął  w  mroku.  Niestety 
wrócił  w  nocy.  Zarżnął  dwóch  strażników  Diego  i  uwolniłby  kłusownika  gdyby  nie  Młot. 
Sierżant  był  na  to  przygotowany.  Tym  razem  kusznicy  trafili.  Sierżant  widział  jak  ciemny 
kształt  runął  na  ziemię.  Jednak  w  miejscu  gdzie  padł  znalazł  tylko  plamę  krwi  i  nóż  o 
czarnym  ostrzu.  Następnego  dnia  zaginęło  dwóch  żołnierzy,  którzy  maszerowali  na  końcu. 
Przed wieczorem jeden z kaprali dostał nożem w brzuch – identycznym jak ten, który znalazł 
sierżant.  Młot  miał  złe  przeczucia,  jak  się  okazało  w  pełni  uzasadnione.  W  nocy  żaden  z 
żołnierzy  nie  zmrużył  oka  i  pewnie  dlatego  zginęło  ich  tylko  pięciu.  Tuż  przed  świtem  gdy 
podniosła się mgła ujrzeli go na trakcie. Stał nieruchomo z opuszczonymi ostrzami. Wyglądał 
jak  posłaniec  śmierci.  Tym  razem  nie  dosięgną  go  żaden  bełt.  Zabójca  runął  na  całą 
kompanię!  Sierżant  jeszcze  nigdy  nie  widział  czegoś  takiego.  Niemal  niewidoczne  cięcia, 
przerażająco  precyzyjne  i  oszczędne  zarazem.  Zabił  siedmiu  żołnierzy  i  rozpłynął  się  we 
mgle. Teraz  zaczynało już  zmierzchać.  Sierżant  wzdrygnął  się  gdy  poczuł  na plecach  zimny 
dreszcz. Dokument z królewską pieczęcią, który należał do napastnika zaczynał  palić żywym 
ogniem.  Młot  zaczynał  żałować,  że  podniósł  zwitek  papieru  z  ziemi.  Arkusz  zapaćkany  był 
krwią  porucznika,  jednak  królewska  pieczęć  była  nienaruszona.  Cholerna  polityka.  Sierżant 
wykonywał  rozkazy.  Ale  gdyby  ten  idiota  Lurt  posłusznie  oddał  więźnia  królewskiemu 
kurierowi  popijaliby  teraz  grzane  piwo  i  obłapiali  tłuste  wieśniaczki.  Niech  szlak  trafi 
politykę! Dzielił ich jeszcze dzień drogi od Fortu. Sierżant miał nadzieję, że zdoła dotrzeć do 
osady  w  jednym  kawałku.  Tam  powinny  czekać  pozostałe  oddziały.  To  była  ich  jedyna 
szansa.  Nagle  z  tyłu  oddziału  rozległ  się  przerażający  krzyk.  Młot  zaklął  i  ruszył  w  stronę 
jeńca.  Odgłosy  walki  zdawały  się  dobiegać  zewsząd.  Przecież  to  po  tego  cholernego 
kłusownika przybył zabójca. Gdy znalazł się przy Diego zrobiło się dziwnie cicho. Strażnicy 
leżeli  w  kałuży  krwi.  Kłusownik  strącał  właśnie  rozcięte  powrozy.  Młot  błyskawicznie 
odwrócił się, zdołał nawet sparować mierzone w szyję cięcie. Drugi miecz wbił się w brzuch i 
przeszedł  na  wylot.  Ukryta  pod  kapturem  twarz  zabójcy  znajdowała  się  tylko  kilka  cali  od 
wykrzywionej  w  bólu twarzy  sierżanta. Napastnik  odrzucił kaptur i  Młot  z sykiem  wypuścił 
powietrze z ust.  
- Demon… - wychrypiał. 

background image

Zabójca  wykrzywił  paskudą  twarz  i  wyszarpnął  miecz.  Młot  z  łoskotem  upadł  na  mokrą  od 
krwi  ziemię. Wieczorne niebo runęło  w  stronę umierającego  sierżanta. Ostatnim  co usłyszał 
za życia było rżenie konia i szum drzew. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Siekacz  brnął  przez  bagnisko  wpatrując  się  tępo  w  tyłek  Nii.  Dziewczyna  nie  pozwoliła 
stanąć na nocny odpoczynek. Miała rację. Czas był ich największym wrogiem. Jednak nie to 
najbardziej  niepokoiło  najemnika.  Sher  zniknął.  Kiedy  zapytał  Nię  czy  wie  co  się  stało  z 
zabójcą zaprzeczyła. Siekacz miał nieprzyjemne przeczucie, że jeszcze zobaczy swój osobisty 
cień.  Miał  tylko  nadzieję,  że  nie  nastanie  to  zbyt  prędko.  Tak,  przede  wszystkim  musieli 
dotrzeć do Fortu i zorganizować obronę. Kompania królewskich powinna zjawić się tam kilka 
dni po nich. Zdążą przygotować wieśniaków na walkę. Musiał też odwiedzić tawernę.  Geralt 
zapłaci  za  zdradę.  Być  może  trzeba  będzie  odbyć  jeszcze  jedną  wyprawę  po  ostatniego  ze 
starej kompanii. Tak, to będzie długa i kręta droga, ale ktoś musiał ją przebyć. 
 
 

 

 

 

 

 

 
Nia  prawie  bez  mierzenia  wypuściła  strzałę.  Spory  koziołek  złamał  skok  i  runął  w  wysoką 
trawę.  Lares  z  krzykiem  tryumfu  ruszył  po  kolację.  Schowała  łuk  do  kołczanu  i  ruszyła  w 
stronę  obozu.  Siekacz  nazbierał  mokrego  chrustu  i  próbował  rozpalić  ognisko.  Wytrwałości 
nie można mu było odmówić. Strach znowu gdzieś zniknął. Ale to ją nawet ucieszyło. Czuła 
się nieswojo w obecności tego dziwadła z czerwonymi oczami. Przycupnęła pod młodą olchą. 
Myśli  nie  dawały  jej  spokoju.  Co  się  stało  z  Diego?  Miała  nadzieję,  że  ojciec  żyje.  Nie 
dopuszczała  do  siebie  myśli,  że  mogło być  inaczej. Ten  stary lis  wychodził  cało  z  gorszych 
opresji. Miała dziwne przeczucie, że spotka go w Forcie, całego i  zdrowego. A przynajmniej 
mocno  wierzyła,  że  tak  właśnie  będzie.  Znów  spojrzała  na  najemnika.  Jakimś  cudem  zdołał 
rozpalić  ogień.  Po  wiązance  przekleństw,  którą  puścił  w  stronę  tlącego  się  ogniska  nabrała 
pewności, że znowu użył do rozpalania żołnierskiego bimbru. Szkoda, że najemnik wszystko 
przeliczał  na  wódę.  Prędzej  czy  później  skończy  z  wyprutymi  flakami,  albo  zapije  się  w 
jakimś  rynsztoku.  Nie  wiedziała  dlaczego,  ale  ten  mężczyzna  stał  się  jej  obsesją.  Często 
przyłapywała  się,  że  spogląda  na  jego  tyłek.  Idiotyzm…  Nia  prychnęła,  odgoniła 
nieprzyzwoite  myśli  i  ruszyła  w  stronę  obozowiska.  Trzeba  było  pomóc  młodemu 
wypatroszyć koziołka bo jeszcze sobie coś przy tym obetnie. 
 
 

 

 

 

 

 

 
Lares nieudolnie skórował jelonka. Ciepłe mięso parowało na zimnym wietrze. Nagle wyczuł 
czyjąś obecność. Nia przycupnęła i jednym płynnym ruchem wypruła wnętrzności zwierzęcia. 
Co  za  dziewczyna.  We  wsi  widywał  czasem  miejscowe  piękności,  jednak  w  porównaniu  z 
zielonooką  kocicą  były  jak  mokre  kury.  Bezwiednie  wbił  spojrzenie  w  biust  dziewczyny. 
Oczywiście Nia doskonale wiedziała, gdzie chłopak spogląda i nachyliła się jeszcze bardziej. 
- Auuu… - krzyknął Lares wsadzając palec do ust. 
-  Zamiast patrzeć  na  moje cycki  zajmij  się trybowaniem  – prychnęła kpiąco i  wytarła  nóż  o 
spodnie chłopaka. 
Gdy  odchodziła kręcąc tyłkiem Lares poczuł, że  ma  wzwód. Niech to  szlak trafi,  żeby tylko 
nikt nie zauważył mokrych spodni… 
 
 

 

 

 

 

 

 

background image

Strach  obserwował  ich  z  ukrycia.  Robił  to  często.  Chciał  jak  najwięcej  dowiedzieć  się  o 
nowych  towarzyszach.  Ostrokły  wyruszyły  na  polowanie,  miał  więc  chwilę  dla  siebie. 
Siekacza  znał  doskonale.  Najemnik  był  jego  przekleństwem,  ale  to  stare  dzieje.  Ta  młódka 
bardzo  przypominała  Diego.  Te  kocie  ruchy.  Wiedział,  że  dziewczyna  jest  zafascynowana 
najemnikiem  i  chyba  nawet  ze  wzajemnością.  Oboje  nie  nadawali  się  do  stałych  związków, 
ale  czasami  warto  żyć  złudzeniami.  Chłopak  był  bardzo  młody  i  bardzo  naiwny.  Do  tego 
zakochał  się  po  uszy  w  dziewczynie.  Ostatniej  nocy  jęczał  przez  sen  jej  imię  i  zmoczył 
spodnie.  Ech,  młodość…  Strach  spojrzał  w  nocne  niebo.  Przynajmniej  to  się  nie  zmieniło 
przez wieki. Gwiazdy wesoło migotały i na chwilę pozwoliły zapomnieć o tym co było. Noc i 
ciemne niebo były jego jedynymi kochankami. 
 
 

 

 

 

 

 

 
Siekacz  oparł  się  o  zwalony  pień  i  przymknął  oczy.  Jutro  stanął  w  Forcie.  Oby  zastali  coś 
więcej  niż  wypalone  zgliszcza  i  wymordowanych  wieśniaków.  Zobaczył  w  myślach 
uśmiechniętą twarz Vinnony. Dziewczynka rzucała piłkę staremu owczarkowi i ze śmiechem 
biegała po błocie. Na twarzy najemnika pojawił się lekki uśmiech. W końcu odnalazł dom, za 
który  mógł przelewać krew. Zanim  zasnął pomyślał,  że dobrze  byłoby przeżyć jeszcze kilka 
lat  i  zostawić  po  sobie  coś  dobrego.  Gdzieś  w  oddali  rozległo  się  wycie  wilka.  Ostrokoły 
wróciły z polowania. Zapadła noc. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Po  południu,  tak  jak  obiecała  dziewczyna  ujrzeli  zabudowania  Fortu.  Dzień  był  słoneczny  i 
ciepły.  Pierwsza  jechała  Nia,  tuż  za  nią  Lares  wlepiający  oczy  w  tyłek  przewodniczki. 
Siekacz i Strach trzymali się z tyłu. Najemnik mimo pięknej pogody miał ponurą minę.  Miał 
złe  przeczucia. Z resztą  jak zawsze.  Miał  nadzieję,  że Diego jeszcze żyje.  Za to  Strach  miał 
nieprzenikniony  wyraz twarzy. W ogóle  zdawał  się  nie  dostrzegać otaczającego  go zewsząd 
piękna.  Beznamiętnie  wpatrywał  się  w  coraz  to  bliższą  palisadę.  Nagle  przez  bramę  wyszła 
znajoma  postać  z  psem  przy  nodze.  Nia  krzyknęła  z  radości  i  wbiła  ostrogi  w  bok  konia. 
Lares  z  wiadomych  względów  pognał  za  dziewczyną  nie  spuszczając  wzroku  z 
podrygującego tyłka. Siekacz osłonił oczy dłonią i zmarszczył czoło. 
- Przecież to ten stary list! 
-  Raczej  wyliniały  wilk  –  wtrącił  Strach,  poprawiając  kaptur.  –  Bezzębny,  ale  wciąż 
śmiertelnie niebezpieczny. 
- Ciekawe jak się tu dostał i to przed nami? – mruknął jak zawsze podejrzliwy najemnik. 
- Zapytaj Diego – zadrwił Strach. 
- Dzięki za radę – parsknął i zmusił chabetę do szybszego biegu.  
Strach odwrócił się w kulbace i dał dłonią znak. Ostrokły niczym duchy posłusznie zniknęły 
w kniei.  
- Tak się o ciebie bałam… - Nia uwiesiła się Diego na szyi. – Myślałam… 
- Już dobrze dziecinko, przecież nic mi nie jest  – stary kłusownik gładził córkę po głowie. – 
Jest tu jednak ktoś komu zawdzięczam życie. Możesz jemu podziękować. 
Nia spojrzała zdumiona na ojca. 
- Chyba wiem o kim mówisz – rzucił cierpko Siekacz i zeskoczył z konia.  – Dobrze widzieć 
cię pośród żywych. 
Najemnik i kłusownik uścisnęli sobie prawice. Lares czuł się jakby nie na miejscu. Chrząknął 
z  zażenowaniem  i  odprowadził  konie.  Kiedy  podjechał  Strach  twarz  Diego  rozpromienił 
szeroki uśmiech. 
- A powiadają, że potwory nie pokazują się za dnia. 

background image

-  No  cóż,  musiałem  zmienić  przyzwyczajenia  –  stwierdził  Strach  i  zsunął  się  z  siodła.  –  I 
jadłospis. Koniec z ludzkim mięsem. Przynajmniej na jakiś czas – dodał i ukłonił się Diego. 
- Gdzie ten twój wybawca? – zapytał skwaszony Siekacz. 
- Bawi się z dziećmi. 
- Co?! 
Najemnik był pewien, że się przesłyszał.  
- Pozwalasz na to, żeby dzieci przebywały w obecności tego… 
- Jest taki sam jak my – przerwał mu spokojnie Diego. – Z tej samej gliny ulepiony. Tylko, że 
on zawsze był sam, a my mieliśmy Kompanię. 
Siekacz zatrzymał się i spojrzał Diego w oczy. 
- Niech cię szlak, ty mówisz poważnie. 
Najemnik pierwszy  znalazł  się na  głównym  placu osady. Dzieciaki głośno krzycząc grały  w 
cztery  kulki  i  kij  a  między  nimi  stał…  Sher.  Zabójca  był  nagi  od  pasa  w  górę.  Siekacz  z 
sykiem  wypuścił  powietrze.  Nigdy  jeszcze  nie  widział  tylu  ran  na  ciele  żywego  człowieka. 
Nia cicho krzyknęła. Strach pokiwał głową a Diego ze smutkiem się uśmiechnął. 
-  Kiedyś  był jednym z  Pochwyconych.  Znałem jego historię, ale myślałem, że to  koszmarna 
legenda. Teraz wiem, że to niestety była prawda.  
Sher  właśnie  złapał piłkę i delikatnie rzucił ją do  wielkookiej  dziewczynki, w której Siekacz 
rozpoznał Vinnonę. Mała zręcznie złapała skórzaną kulę i zaliczyła przyłożenie. 
-  Wygraliśmy  wujku!  –  krzyknęła  przylegając  do  kolan  okaleczonego  zabójcy.  Sher 
niezręcznie  objął  dziewczynkę  ramieniem.  Na  straszliwej  twarzy  zabłąkał  się  grymas 
wzruszenia. 
-  Dzieci  to  jego  słaby  punkt  –  Strach  obserwował  całą  scenę  z  zimnym  wyrachowaniem.  – 
Nie rozumiem… 
- Ale ja rozumiem – przerwał dalsze wywody Diego. - Idziemy coś zjeść. 
Siekacz  zacisnął  usta  i  bez  słowa  ruszył  za  przyjacielem.  Strach  wzruszył  ramionami  i  też 
podążył  ku  chacie  Diego.  Nia  ciągle  nie  mogła  oderwać  oczu  od  okaleczonego  ciała 
mężczyzny,  który  bawił  się  z  dziećmi.  Nie  była  nawet  w  stanie  wyobrazić  sobie  ogromu 
cierpienia i bólu jakiego musiał doświadczyć za życia. Z ociąganiem ruszyła ku chacie ojca.  
 
 

 

 

 

 

 

***  

 
Wieczór  był  ciepły.  Siekacz  stał  oparty  plecami  o  chatę  Diego.  Im  mniej  pił,  tym  więcej 
myślał. Sam już nie wiedział co jest gorsze, świadomość tego, że świat widziany na trzeźwo 
to  wielka  kupa  gówna,  czy  też  to,  że  po  pijaku  nawet  gówno  pachnie  jak  perfuma. 
Zastanawiał się ile go ominęło, co przegrał przez oderwanie od rzeczywistości. 
-  Cholerne  dylematy  egzystencjalne  –  mruknął  pod  nosem  wypluwając  źdźbło  trawy.  – 
Przecież i tak nie zmienię świata. A przynajmniej nie na lepsze… 
- Zamiast zmieniać świat, zacznij od siebie – doszedł go cichy głos z boku. Sher wychynął z 
cienia niczym duch. – Jest łatwiej i mniej boli. 
- Co ty możesz wiedzieć o życiu… 
-  Wiem  wystarczająco  dużo,  żeby  ciągle  nie  popełniać  tych  samych  błędów,  co  niektórzy 
najemnicy mają w zwyczaju – przerwał zabójca. W ciemnych oczach odbił się blask księżyca. 
- Za dużo gadasz – burknął Siekacz. – Much nałapiesz. Chodźmy się napić. 
Najemnik nie czekając na odpowiedź pchną skrzypiące drzwi. W środku można było zawiesić 
siekierę.  Diego  pykał  z  fajki,  w  kominku  wesoło  buzował  ogień,  kociołek  z  potrawką 
zachęcająco  bulgotał.  Nia  z  uśmiechem  nalała  najemnikowi  miskę  gulaszu.  Zabójca  nie 
wszedł, zniknął gdzieś w mroku. Przy stole siedziała też druga kobieta. Siekacz na jej widok 
rozdziawił gębę ze zdumienia i teatralnie zadławił się kaszą. 

background image

- Molka – wychrypiał kiedy Strach usłużnie przywalił mu w plecy. – Trzymaj się z daleka od 
moich spodni! 
- Bez obaw, nie ma w tobie nic… ciekawego brzydalu – zamoczyła palec w kubku z winem i 
ostentacyjnie zwilżyła usta. – Mam już etatowego ogiera. 
-  On  też  tu  jest?!  –  tym  razem  Siekacz  pobladł  co  zdarzało  mu  się  tylko  na  drugi  dzień  po 
ostrej popijawie z użyciem czystego spirytusu. 
- Aha, bawi się za stodołą z tym twoim cieniem. 
Siekacz zagryzł usta, ale nic nie powiedział.  
- Skoro mamy już komplet… 
-  A  Aver?  –  przerwał  Siekacz.  –  Muszę  też  porozmawiać  z  Geraltem  o  dylematach 
egzystencjalnych. 
-  Widziałem  się  z  Niszką,  grajek  stanie  tu  jutro  przed  południem  –  Strach  skrupulatnie 
wydłubywał kaszę spomiędzy spiczastych zębów. – Geralta też zabrali. 
-  To  świetnie,  zaoszczędzę  sobie  obijania  tyłka  i  nie  zapaskudzę  oberży  krwią  zdrajcy  – 
Siekacz był zły. Wolał załatwiać  sprawy  po  swojemu a tu ciągle ktoś się wtrącał.  – Nalejcie 
czegoś mocniejszego. 
-  Zbiesiłeś  się  Wilku  –  twarz  Diego  rozmywała  się  za  oparami  fajkowego  dymu.  – 
Zapomniałeś już czym jest stado. 
- Masz rację – zgodził się Siekacz podsuwając kubek Nii, która napełniła naczynie po brzegi 
śmierdzącym  samogonem  z  ziemniaków.  –  Ale  dzięki  temu  nadal  żyję.  Nie  ma  już  mojego 
stada, zostałem sam i świetnie sobie z tym radzę. 
-  Ale  jest  jeszcze  kilku  towarzyszy  broni  –  Diego  uderzył  fajką  w  blat  stołu.  –  Niedługo 
przelejemy krew, pewnie większość z nas zginie. Zasługujemy chyba na odrobinę zaufania? 
Najemnik rozejrzał  się  dookoła.  Zielone oczy Nii  były ciepłe i  niezgłębione  niczym  morska 
toń.  Na  twarzy  Laresa  pod  rumieńcem  skrywała  się  podjęta  decyzja.  Strach  jak  zwykle 
przypominała  martwy  posąg  a  przed  spojrzeniem  Diego  wolał  uciec.  Molka  obojętnie 
wyskubywała sobie brwi. 
- Czego wy ode mnie chcecie? 
-  Żebyś  poprowadził  na  do  walki,  Wilku  –  w  głosie  myśliwego  przebrzmiała  powaga.  –  To 
będzie nasz ostatni bój. 
- Z tym się zgadzam. Królewscy rozniosą nas w kilka uderzeń serca  – żachnął się  Siekacz. – 
Nie jestem cudotwórcą tylko zapijaczonym wrakiem człowieka. Nie widzicie tego do ciężkiej 
cholery?! 
-  Każdy  z  nas  jest  kimś  innym  –  Strach  odchylił  się  do  tyłu  i  skrzyżował  ręce  za  głową.  – 
Każdy  z  nas  niesie  na  barkach  inną  klątwę.  Jednak  łączy  nas  to,  że  siedzimy  razem  w  tej 
chacie. Ja jestem tu by  spłacić  dług i  zrobię to albo  zginę. Pamiętajcie,  że  ci, którzy  przyjdą 
by przelać krew wiedzą, kto na nich będzie  czekać. Naszą największą bronią jest niechlubna 
przeszłość,  przesadzone  opowieści  i  strach,  który  wzbudzamy.  To  daje  nam  przewagę 
psychologiczną a to jak dla mnie już całkiem sporo.  
- Będą mieć magów – wtrącił Siekacz. – Co im zrobimy? Pokażemy gołe tyłki? 
-  My  też  mamy  maga  –  Diego  brzydko  się  uśmiechnął.  –  Największego  skurwysyna  jaki 
chodził po tej ziemi.  
-  Nigdy  w  życiu!  –  Molka  pierwszy  raz  zainteresowała  się  dysputą.  –  Ostatnim  razem  ten 
cholerny  dureń  spalił  mi  włosy  i  nowiutki  kaftan.  To  ja  już  wolę  dać  dupy  królewskim 
magom. 
-  Hmm,  to  jest  myśl  –  Strach  zmarszczył  czoło.  –  Znaczy  nie  twój  tyłek…  Tylko  kto  mu  o 
tym powie? 
Wszystkie spojrzenia jak na komendę utkwiły w najemniku. 

background image

- Niech was szlak trafi. Nie wiem nawet gdzie się zaszył po masakrze w Jarze Głupców. Poza 
tym  za  puszczenie  z  dymem  portu  Rosomaka  królewscy  magowie  wysłali  za  nim 
Inkwizytorów. Jest albo martwy, albo zaszył się tam gdzie nawet śmierć go nie znajdzie. 
-  Niestety  muszę  cię  rozczarować  –  Diego  znów  się  uśmiechnął.  –  Inkwizytorzy  dali  sobie 
spokój  po  tym  jak  odwiedził  ich  klasztor  i  w  obecności  całej  kongregacji  puścił  z  dymem 
Wielkiego Mistrza. Wrócił do Cytadeli Mokra i pewnie prowadzi dalej te swoje badania. 
- To zaledwie dwa dni drogi stąd – mruknął Siekacz. – Mam dziś pecha. Nalej mi kobieto. 
Nia spełniła prośbę i niby przypadkiem musnęła ramię najemnika włosami. 
- Kto jedzie ze mną? 
Chwilę ciszy przerwał zimny, chropowaty głos. 
- Ja. 
Wszyscy odwrócili się ku drzwiom. Sher stał z mieczami w dłoniach. Po nagim torsie spływał 
pot.  Każdą  wolną  chwilę  wykorzystywał  na  doskonalenia  sztuki  zabijania.  Było  to  równie 
chore  co  i  fascynacja  dziećmi,  istotami,  które  uosabiały  życie,  tak  często  odbierane  przez 
zabójcę. 
- Niech będzie. Wyruszamy o świcie. 
- Ja też pojadę – wyrwał się nieśmiało Lares. 
- Jak tam sobie chcesz. Jeszcze jacyś chętni? 
-  Zajmę  się  przygotowaniami  do  obrony  –  postanowił  Diego.  –  Przyjmiemy  królewskich 
przydupasów z należytą atencją. Pomoże mi Nia. 
- Ja sprawdzę okolicę – Strach dopił wina. – Duch i Mrok zaczynają już być głodne. 
-  Wezmę  Melkorka  i  przepatrzymy  trakt,  żeby  nikt  się  tam  nie  szwendał  –  Molka  filuternie 
zamrugała powiekami. 
-  A  więc  postanowione  –  Siekacz  wychylił  kubek.  –  Geraltowi  niech  włos  z  głowy  nie 
spadnie do  mojego  powrotu.  A  Avera nie  wpuszczajcie  do  wioski  bo znowu porobi brzuchy 
miejscowym dziewkom. 
- Obetnę mu wtedy co nieco i wsadzę w gardło – uśmiechnęła się przymilnie Nia i wbiła długi 
nóż w blat stołu. 
Gdzieś  w  niedalekim  gąszczu  zaskowytał  wilk.  W  lesie  pojawili  się  dużo  groźniejsi 
drapieżcy. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 
W Forcie rozległ  się krzyk  dziecka.  Siekacz  sięgnął po  miecz,  zimny dotyk stali jak zawsze 
działał  kojąco.  Bezszelestnie  wyszedł  w  mrok  nocy.  Zauważył  napastników  pomiędzy 
chatami. Było ich co najmniej dwóch, ciągnęli szamoczącą się dziewczynkę. Nagle dopadł ich 
stary  pies  i  rzucił  się  do  gardła  niższego  z  porywaczy.  Dziewczynka  wykorzystała  moment, 
ugryzła  drugiego  napastnika  w  dłoń  i  zaczęła  na  oślep  biec  akurat  w  kierunku  najemnika. 
Wysoki dryblas biegł tuż za nią z nożem w ręce. Drugi z porywaczy odrzucił psa i pognał za 
towarzyszem.  Siekacz  spokojnie  wyszedł  z  cienia  chwytając  jedną  ręką  uciekającą 
dziewczynkę  a  drugą  wyciągając  przed  siebie.  Napastnik  zatrzymał  się  w  ostatniej  chwili. 
Sztych miecza przebił płaszcz i przeorał żebra. 
-  Oddaj  ją  –  warknął  wysoki  cofając  się  o  krok  i  przykładając  wolną  rękę  do  rany  na 
piersiach. – Nie wiesz kim jest ta diablica! 
-  Faktycznie  nie  wiem,  ale  wygląda  na  małe  i  przestraszone  dziecko  –  temperatura  głosu 
najemnika była niewiele wyższa od temperatury spojrzenia. – Podaj mi choć jeden powód, dla 
którego nie miałbym cię zabić? 

background image

Napastnik  cofnął  się  o  krok  i  szybko  rozejrzał  się  dookoła.  Niewiadomo  skąd  w  bramie 
pojawiła się Molka, za którą czaił się ogromny cień. Za niedoszłymi porywaczami stał oparty 
o ścianę chaty Sher. Od wchodu nadchodziło kilku wieśniaków uzbrojonych w widły. 
-  Nasz  pan  zgniecie  was  jak  i  całą  tą  hałastrę  –  wysyczał  wysoki  i  z  krzykiem  rzucił  się  na 
Siekacza.  
Najemnik  uchylił  się  przed  ciosem  i  wbił  miecza  w  brzuch  porywacza  aż  po  gardę.  Drugi 
napastnik splunął i rzucił się na własny miecz. 
Siekacz odwrócił się i przyklęknął przed dziewczynką. Z wielkich oczu płynęły łzy. 
-  Nic  ci  nie  jest  mała?  –  w  głosie  najemnika  przebrzmiała  troska  i  złość.  Czego  ci  dwaj 
szaleńcy mogli od niej chcieć? 
-  Nic  wujku.  Ale  Argo  chyba  nie  żyje…  -  pokazała  brudnym paluszkiem  w  stronę  leżącego 
psa. 
Był to ten sam stary owczarek, którego wcześniej przygarnął najemnik.  
- Nic mu nie będzie – jakby na potwierdzenie tych słów pies wstał i pokuśtykał w ich stronę. 
Vinnona  wytarła  nos  rękawem  i  z  piskiem  radości  pognała  do  rannego  zwierzęcia.  Siekacz 
uklęknął przy wyższym z napastników. Obszukał płaszcz. Porywacz nic przy sobie nie miał. 
- Kim oni byli? – mrukną najemnik wstając z ziemi. 
Nia  wzruszyła  ramionami.  Księżyc  świecił  jasno.  Na  twarzy  dziewczyny  odbiło  się 
zmieszanie i… strach. 
-  Mów  –  Siekacz  złapał  ją  za  ramiona.  Dziewczyna  wzdrygnęła  się  spoglądając  w  twarz 
najemnika. 
-  To  nie  był  pierwszy  raz  kiedy  chcieli  zabrać  małą  –  powiedziała  zduszonym  głosem.  -  
Odsłoń lewe przedramię. 
Siekacz  zacisnął  usta  i  pochylił  się  nad  ciałem.  Po  podciągnięciu  rękawa  ukazał  się  tatuaż 
przedstawiający węża oplatającego rękę. Gad zatapiał zęby we własnym ogonie. 
- Gdzie jest Diego? – w głosie najemnika zabrzmiał zgrzyt żelaza. 
- On nie chciał… 
- Gdzie on jest?! 
Nia  wskazała  na  bramę.  Siekacz  bez  słowa ruszył  w  stronę  wyjścia  z osady. Diego  stał  pod 
ogromnym  dębem  rozmawiając  ze  Strachem.  Na  widok  Siekacza  i  wyrazu  jego  twarzy  od 
razu zrozumiał. 
- Nie miałem wyboru… - zaczął jednak przyjaciel wpadł mu w słowo. 
-  Wykorzystałeś  mnie,  kurwa!  -  najemnik  wyglądał  jakby  dostał  obuchem  przez  łeb.  –  Kim 
byli ci skurwiele? O co chodzi z tą małą? Po co ta cała szopka i zabawa w przyjaźń? 
- Nie miałem  wyboru  – powtórzył spokojnie Diego.  Widać było,  że każde słowo przychodzi 
mu z wielkim trudem. – To długa historia… 
-  Może  nadszedł  już  odpowiedni  moment,  żebyś  mi  ją  opowiedział  do  cholery!  –  warknął 
Siekacz  i  z  wściekłością  wbił  miecz  w  ziemią.  –  Ja  pierdolę!  Byłeś  moim  jedynym 
przyjacielem.  
- I nadal jestem… 
- To się dopiero okaże. Gadaj o co chodzi! 
Diego spojrzał w wieczorne niebo. Strach oparł się o drzewo i opuścił głowę. Sher usiadł na 
wilgotnym mchu obejmując kolana rękami. Molka kucnęła bawiąc się pejczem.  
- Od początku chodziło o tę małą? – bardziej stwierdził niż zapytał najemnik. 
- Tak. 
- Kim ona jest? 
Tym razem Diego długo zwlekał z odpowiedzią. 
- Kim ona do cholery jest?! – powtórzył Siekacz stając przed przyjacielem. 
- Córką Nestora. 
Wydawało się, że oczy najemnika za chwilę wyskoczą z oczodołów.  

background image

-  Chyba  już  całkiem  zdurniałeś.  Przecież  to  niemożliwe.  Król  nie  żyje  od…  -  Siekacz 
przerwał i przełknął ślinę. 
- Od pięciu lat - dokończył za niego przyjaciel. – Zanim Advon załatwił króla ten zdążył dość 
nieopatrznie  zrobić  brzuch  jednej  szlachciance,  kobiecie,  która  uratowała  twoje 
bezwartościowe życie już trzykrotnie. 
- Nie rozumiem… - Siekacz ciężko usiadł na ziemi. – Niby jak? 
- Sher – odparł krótko myśliwy. 
Zabójca lekko się skłonił. 
-  Chylę  czoła  nad  twą  przenikliwością  kłusowniku.  Faktycznie  nie  znalazłem  się  tutaj  bez 
powodu. I nie bez powodu ciągle coś nam przeszkadza zakończyć pojedynek, najemniku. 
- Niech  was  wszystkich  szlak trafi  –  Siekacz  zerwał  się na  równe  nogi i kopnął  spróchniały 
pniak.  –  Zaraz  pewnie  dowiem  się,  że  moim  ojciec  jest  Wielki  Mistrz  kongregacji  a  matką 
święta i niepokalana Euzebia albo jej owca. Nestor był pewnie moim bratem bliźniakiem a… 
- Przestań histeryzować – uciął Diego. – Wiem, że czujesz się trochę zagubiony… 
- Trochę?! 
- No dobra, bardzo zagubiony w tym wszystkim, ale nie mogłem wcześniej powiedzieć całej 
prawdy.  Dziewczynce  grozi  śmiertelne  niebezpieczeństwo.  Musimy  jej  strzec  za  wszelką 
cenę. 
- Nawet za cenę przyjaźni? 
To pytanie pozostało bez odpowiedzi. 
-  Zaraz,  chwileczkę.  To  wszystko  było  cholerną  maskaradą?  Ta  cała  historią  z  Lordem 
Pogranicza była tylko pretekstem, tak? 
Diego skinął głową. 
- A Geralt? To on mnie tu wezwał. 
-  Karczmarz  pozornie  grał  na  dwie  strony.  Wypełnił  moją  prośbę  i  przyjął  złoto  Wyzyska. 
Tak  naprawdę  upiekł  trzy  pieczenie  przy  jednym  ogniu.  To  ja  kazałem  mu  „pracować”  dla 
Lorda.  Nie  masz  pojęcia  jak  się  z  tym  gryzł.  Geralt  jest  lojalny  wobec  ciebie,  zawsze  był. 
Dlatego  chciałem  wysłać  cię  z  Fortu  przed  jego  przybyciem,  żebyś  nie  zrobił  jakiegoś 
głupstwa. 
- No i nie musiałbyś wcześniej wyjawiać tych wszystkich nieistotnych szczegółów  – zadrwił 
najemnik przeczesując włosy. – Mów dalej. 
- Advon jakoś dowiedział się o dziecku. Wysłał swoich ludzi… 
- Chwila. A skąd ty wiedziałeś? 
- Widziałem się z Nestorem w dniu śmierci. Był już nieźle wypity. Wziął mnie na bok i złożył 
propozycję nie do odrzucenia. Dałem słowo, że zaopiekuję się dzieckiem. Miałem je wywieźć 
z  dala  od  królewskiego  dworu  i  wychować  jak  własne.  Nestor  miał  nadzieję,  że  urodzi  się 
syn. Ale los nawet po śmierci spłatał mu figla. Urodziła się córka. Matka znała decyzję króla i 
nie  sprzeciwiała  się.  Nikt  nie  wiedział,  że  jest  w  ciąży.  To  dzięki  niej  wiem  o  wszystkich 
poczynaniach samozwańczego króla. Nie wiem jakim cudem Advon dowiedział się o dziecku, 
ale  pierwsi  porywacze  przybyli  dwa  lata  temu.  Zabiłem  ich  przypadkiem  zanim  dotarli  do 
wioski.  Jeden  z  nich  okazał  się  całkiem  rozmowny.  Powiedział,  że  mieli  wykraść  dziecko. 
Podał dokładny opis Vinnony. 
-  Ktoś  z  wioski  dowiedział  się  kim  jest  mała.  Advon  musiał  obsypać  go  złotem  –  Siekacz 
zmarszczył czoło. – Chciałbym dorwać tego skurwiela w swoje ręce. 
- Ja  też – Diego  złamał  patyk. –  Prędzej  czy później  sam  się ujawni.  Po tamtym incydencie 
powiedziałem  prawdę  Nii.  We  dwoje  było  nam  łatwiej  opiekować  się  małą.  Przez  dwa  lata 
próbowali siedem razy. Z dzisiejszym, osiem. Nie wiem dlaczego Advon nie przybył tu z całą 
armią  i  po  prostu  nie  zabrał  Vinnony.  Nie  wiem  też  dlaczego  nie  rozkazał  jej  zabić,  tylko 
pojmać żywcem.  

background image

-  Ale  ja  wiem  –  wszyscy  jak  na  komendę  utkwili  wzrok  w  Strachu,  który  nadal  stał  z 
pochyloną głową. – Advon jest samozwańczym kundlem i wszyscy o tym wiedzą. Rebelianci 
jawnie  poparliby  następcę  Nestora,  mimo,  iż  wcześniej  z  nim  walczyli.  Przecież  łączy  ich 
wspólny  cel  -  śmierć  Dickona,  a  wiadomo,  że  wróg  mojego  wroga  jest  moim  przyjacielem. 
Buntownicy  obsadziliby  tron  prawowitym  następcą  tronu  a  przede  wszystkim  swoim 
zausznikiem.  Dochodzi  jeszcze  szlachta.  Nie  wszyscy  ucieszyli  się  z  nowego  monarchy. 
Może  i  siedziałem  przez jakiś  czas  w  niezłym  zadupiu, ale  co nieco  nawet tam  przeciekało. 
Szlachta  stanęła za  Advonem  ze  strachu,  nie z  powinności. Dziedzic z krwi Nestora  mógłby 
więc  upomnieć  się  o  tron  a  większość  szlachetków  by  mu  w  tym  pomogła.  Advon  mógłby 
potajemnie  zabić  dziecko.  W  końcu  to  bękart,  z  nieprawego  łoża.  Jednak  królewską  krew 
trudno rozcieńczyć. Dlatego Diakon wpadł na genialny pomysł.  
- Niech  mnie szlak,  masz rację  - Siekacz  szeroko rozdziawił usta - Ten stary cap dowiedział 
się, że dziecko to dziewczynka. Po co więc ją zabijać skoro i tak nie jest sukcesorem. Ale ta 
dziewczynka kiedyś stanie się kobietą, która może urodzić prawowitego następcę tronu. Krew 
z  krwi  Nestora.  Advon  chciał  ją  po  cichu  wykraść,  trzymać  w  zamknięciu  do  osiągnięcia 
kobiecości  i  zrobić  jej  dziecko.  W  międzyczasie  ogłosiłby  cudowne  odnalezienie  jedynego 
dziecka  Nestora.  Wielki  Mistrz  i  cholerna  Rada  też  by  go  poparli.  Magiczna  sonda 
potwierdziłaby, że to córka Nestora. I mamy pełnoprawnego namiestnika i regenta w jednym, 
którego syn zostanie prawowitym następca tronu. Cholera muszę się napić. 
-  Dlatego  wyruszysz  po  Onyksa  –  podjął  po  chwili  Diego.  –  Wkrótce  Advon  może  stracić 
cierpliwość.  Specjalnie  sprowokowałem  Lorda  Pogranicza,  żeby  wywołać  zamieszanie, 
podczas  którego  Vinnona  zniknie.  Oficjalnie  dziewczynka  zginie  podczas  walk,  jej 
zmasakrowane ciało znajdą królewscy siepacze – już ja się o to postaram. Jak bogowie dadzą 
to pozbędziemy się też Wyzyska. Fort i tak był skazany na zagładę. Ale jak dobrze rozegramy 
tę partię to zdołamy wykorzystać bitwę na własną korzyść. W tej chwili Imperium to kolos na 
glinianych  nogach,  a  my  spróbujemy  podciąć  mu  kolana.  Ale  nie  damy  rady  bez  Onyksa  – 
skwitował myśliwy. 
- Niech będzie, ruszam o świcie – zdecydował Siekacz. – A te tatuaże na rękach porywaczy? 
Kim oni są? 
-  To  odłam  Pochwyconych  –  w  głosie  Shera  przebrzmiała  odraza.  –  Banda  głupców,  która 
służy złotu. Wkrótce i z nimi się policzę. 
- Zabójcy na usługach króla – Siekacz skinął głową. – Naprawdę muszę się napić.  
Najemnik  wyszarpnął  miecz  i  skierował  się  zmęczonym  krokiem  ku  bramie  fortu.  Diego 
spoglądał  za  przyjacielem  dopóki  wysoka  sylwetka  nie  zniknęła  pomiędzy  chatami.  Na 
twarzy myśliwego zabłąkał się ciepły uśmiech. 
- Witaj w domu, Wilku – szepnął i ruszył ku osadzie. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Siekacz  nie  mógł  zmrużyć  oka.  Wyniuchał  gąsiorek  z  bimbrem  w  spiżarni  i  wyszedł  w 
chłodny mrok. Gwiazdy radośnie migotały na nocnym niebie. Księżyc wydawał się wisieć tak 
blisko, niemalże na wyciągnięcie ręki. Najemnik niósł pod pachą nagi miecz. W drugiej ręce 
trzymał  bukłak  z  samogonem,  z  którego  co  chwilę  popijał.  Miał  w  głowie  mętlik.  Na 
szczęście  alkohol  pomagał  w  takich  chwilach.  Starał  się  nie  myśleć  o  tym  czego  dzisiaj  się 
dowiedział.  Teraz  liczyła  się  tylko  przyszłość.  Znowu  miał  cel  w  życiu.  Odłożył  bukłak  i 
wykonał  kilka  ciosów.  Nie  mieli  najmniejszych  szans  z  królewską  armią.  Parada  i  odskok. 
Chociaż  istniał  cień  nadziei,  że  król  nie  będzie  ingerował  osobiście.  Finta  i  półobrót  z 
poziomym cięciem. Najemnik musiał przyznać, że obie strony dobrze rozgrywały grę. Szybki 
wypad  z  zasłoną.  Z  jednej  strony  szczwany  lis  Diego,  którego  ironia  losu  wybrała  obrońcą 
królewskiej  córki.  Młyniec,  sieć  zasłon  i  szybkie  przerzucenie  miecza  do  drugiej  ręki.  Z 

background image

drugiej  strony  Advon  i  jego  subtelna  pajęczyna  intryg.  Kwartet  i  kilka  krótkich  cięć. 
Zapowiadało  się  ciekawie  i  śmiertelnie  niebezpiecznie.  Finta  połączona  z  szybkim  oktetem 
znad ramienia. Było mu obojętne czy da głowę. Najważniejsze, że w końcu miał o co walczyć 
i za kogo przelewać krew. Doskok i uderzenie oburącz znad głowy. Obrót, poziome cięcie… 
Nagle rozległ  się  metaliczny  zgrzyt,  posypały się iskry. Sher niemal  od  niechcenia  sparował 
cios  najemnika  i  skontrował  lekkim  wypadem.  Draśnięty  w  ramię  Siekacz  odskoczył 
zasłaniając się mistrzowskim tercetem. Zabójca lekko się uśmiechnął. 
- Ciągle jesteś niebezpieczny Wilku. Cieszę się, że nie musiałem cię zabić. 
Najemnik  nie  wypadł  z  tempa,  zaczął  obchodzić  przeciwnika  zataczając  sztychem  miecza 
półkola w odwrotnym kierunku. 
- Zbytek łaski. Skończ co zacząłeś – warknął Siekacz. 
Najemnik znalazł  się za  plecami  zabójcy, który  nawet nie drgnął.  Nie  miał nic  do  stracenia. 
Uderzył  wyprowadzając  ukośne  cięcie  sponad  ramienia.  Trafił  w  pustkę  i  błyskawicznym 
piruetem  wyrwał  się  z  kręgu.  Prawie  mu  się  udało.  Przy  ostatnim  kroku  Sher  podbił  nogę 
najemnika, który jak długi rozciągnął się w mokrej trawie.  
-  Jesteśmy  bardziej  do  siebie  podobni  niż  byś  chciał  przyznać,  Wilku  –  zabójca  jak  gdyby 
nigdy nic usiadł przy Siekaczu, który z wściekłością uderzył pięścią w ziemię. – Jedyne czym 
się różnimy to powód, dla których staliśmy się drapieżnikami. 
Siekacz  wstał  ze  stęknięciem  i  odruchowo  otrzepał  spodnie.  Klnąc  pod  nosem  poszedł  po 
bukłak i pociągnął spory łyk. Po chwili zastanowienia rzucił worek półnagiemu zabójcy. Sher 
przytknął usta i skrzywił się z obrzydzeniem. 
- Smakuje jeszcze gorzej niż śmierdzi. 
Siekacz rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. 
- Ale zapewnia długowieczność. Diego mówi, że to co cię nie zabije, wzmocni cię. 
Najemnik  usiadł  przy  zabójcy.  Czuł  się  dziwnie.  Jeszcze  przed  chwilą  chciał  go  zabić.  A 
teraz…  Może  on  ma  rację?  Może  rzeczywiście  byli  tacy  sami?  Ulepieni  z  tej  samej  gliny 
odszczepieńcy, którzy potrafią tylko zabijać w mniej lub bardziej beznadziejnej sprawie.  
-  Zabrali  mnie  z  rynsztoka  –  zaczął  Sher  kładąc  nagie  ostrza  na  kolanach.  –  Nie  miałem 
wyboru.  Po  czterech  latach  katorżniczych  ćwiczeń  kazali  zabijać.  Te  cztery  lata  nazywa  się 
Gonitwą  za  Śmiercią.  Każdy  barak  liczył  dwudziestu  takich  jak  ja.  Do  końca  wytrwało 
czterech.  Żyliśmy  razem  jak  zaszczute  zwierzęta,  mieliśmy  tylko  siebie.  Każdy  z  nas  dostał 
miecz, kazali nam się pozabijać. Zabili barak gwoździami i podpalili. Wtedy myślałem, że nie 
mam  wyboru.  Jednak  miałem,  mogłem  opuścić  klingę  i  czekać  na  śmierć.  Ale  byłem  zbyt 
młody,  zbyt  spragniony  życia.  Walczyłem  i  zabijałem  przyjaciół,  którym  nie  raz 
zawdzięczałem  życie.  Zabiłem  każdego  kto  stanął  mi  na  drodze.  Ciałem  wyważyłem 
okiennice  i  wyskoczyłem  na  chwilę  przed  zawaleniem  się  czworaku.  Na  dziesięć  baraków 
przeżyło  tylko  trzech.  Dopiero  wtedy  rozpoczęły  się  właściwe  ćwiczenia.  Nauczyli  nas  jak 
zabijać  każdą  bronią,  w  każdej  sytuacji.  Poili  nas  wywarami,  stymulowali  fizycznie.  Ale 
przede  wszystkim  pozbawiali  nas  człowieczeństwa.  Po  dwóch  latach  uznali,  że  jesteśmy 
gotowi.  Dostałem  pierwsze  zlecenie.  Miałem  zabić  kobietę  w  ciąży  i  dwójkę  jej  dzieci.  Nie 
zrobiłem  tego.  Gdy  wróciłem  do  dormitorium  już  na  mnie  czekali.  Zabiłem  czterech  zanim 
zdołali  mnie  obezwładnić.  Przywlekli  kobietę  i  dzieci.  Zarżnęli  ich  na  moich  oczach  jak 
prosięta.  Wtedy  coś  we  mnie  pękło.  Zacząłem  zabijać  jak  bezwolny  golem  i  byłem  w  tym 
coraz lepszy. Po kilku latach zostałem Pierwszym Ostrzem. Wtedy zdradzono mi sekret gdzie 
znajduje  się  siedziba  Pochwyconych.  To  był  mój  cel,  to  sobie  poprzysiągłem,  kiedy 
szlachtowali tę kobietę. Zakląłem samego siebie, że stanę się najgorszym z nich aż pewnego 
dnia ich zniszczę, zabiję  wszystkich. Tak też  się stało.  Arcymistrza utopiłem  w jego  własnej 
krwi. Potem wyszedłem na dziedziniec. Chciałem umrzeć. Nie wiem ilu ich było, wychodzili 
z cienia. Gdy jeden padał pojawiało się kilku następnych. O świcie zostałem sam. Podłożyłem 
ogień  i  odszedłem.  Od  tej  pory  robię  to  co  potrafię  najlepiej  –  zabijam.  Ale  ścigam  tylko 

background image

skurwieli,  którzy  zasłużyli  na  śmierć  z  mojej  ręki.  Zabijam  najgorszych  z  najgorszych  i 
czasem  sprawia  mi  to  przyjemność.  Oszukuję  sam  siebie,  że  robię  coś  dobrego,  coś  co 
pozwoli  mi  zapomnieć o tej kobiecie.  Widzę ją  we  snach, każdej nocy. I każdej  nocy  słyszę 
płacz szlachtowanych dzieci. Nie pozwolę, żeby skrzywdzili Vinnonę. Nigdy! 
- To dlaczego uwziąłeś się na mnie? – zapytał spokojnie Siekacz. 
- To nie ja się na ciebie uwziąłem – Sher spojrzał najemnikowi w oczy. – Kobieta jest jak pąk 
róży: kwitnie, uwodzi a gdy ją pochwycić kłuje i odrzuca.  
- Nie rozumiem… 
Zabójca skrzywił usta. 
- Dlatego robimy to co robimy, zamiast uwodzić kobiety Wilku. 
Najemnik poczuł nagle dziwną ulgę. Czasami lepiej jest nie wiedzieć wszystkiego, dłużej się 
wtedy żyje. Zaśmiał się w duchu. 
- Wiesz, chyba cię polubiłem. 
Tym razem Sher wydawał się być zdziwiony. 
- Każdy ma chwilę słabości… 
- Niezupełnie. Ale cieszę się, że cię spotkałem. Kto wie, może kiedyś dotrzymam słowa. 
Zabójca spojrzał pytająco na najemnika. 
- Dokończymy walkę, tym razem bez złamanych mieczy – dokończył i wstał z ziemi. 
- Kto wie? – Sher wzruszył ramionami i ruszył za towarzyszem. 
Siekacz czuł, ze podejrzliwość i nienawiść zamieniły się w sympatię i przyjaźń. Dziwny jest 
ten świat… 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Siekacz  spakował  manatki,  zatknął  miecz  za  pas,  sprawdził  czy  nóż  tkwi  w  cholewie  i  z 
manierką w ręce  wyszedł  przed  chatę. Świtało już. Nieśmiałe promyki  słońca  czule gładziły 
twarz  najemnika. Z  wyraźną radością  zaczerpnął przesycone porannym  chłodem  powietrze i 
bezwiednie się uśmiechnął. 
- Poranki bywają jak nowe życie – rozległ się w pobliżu cichy głos. – Czasem warto umrzeć 
by narodzić się ponownie w blasku wschodzącego słońca. 
Siekacz skinął głowa i pociągnął spory łyk z manierki. 
-  Grunt  to  dożyć  do  wieczora  zabójco.  Jeżeli  Onyks  nie  zdziczał  do  końca  to  może  uda  się 
nam wrócić w jednym kawałku i bez dodatkowych dziur. 
-  Jestem  gotów!  –  wydyszał  Lares  w  biegu  dopinając  spodnie.  Z  wnętrza  stodoły,  z  której 
wybiegł doszedł piskliwy śmiech co najmniej dwóch dziewcząt. 
- Widzę, że zawzięcie ćwiczysz fechtunek mieczem – zadrwił Siekacz i wskoczył na konia. 
Lares zaczerwienił się, ale butnie odparł: 
- Jestem już mężczyzną i mogę robić co mi się żywnie podoba! 
- Słyszałem, że Kowal Storm ma problem z córkami – zaczął od niechcenia Sher odwiązując 
wierzchowca  od  koniowiązu.  –  Podobno  znikają  obydwie  na  całe  noce.  Zdaje  się,  że 
napomknął coś o  wypalaniu rozgrzanym prętem męskości tego  sukinsyna, który  zawrócił im 
w głowie. 
Młodzieniec  wyraźnie  zbladł,  nerwowo  rozejrzał  się  dookoła,  wbił  pięty  w  boki  konia  i 
galopem wyjechał przez bramę. 
- Może się czegoś nauczy – zaśmiał się Siekacz i cmoknął na wałacha. – Będą z niego ludzie, 
jeżeli przestanie myśleć przyrodzeniem. 
-  Wyrośnie  z  tego  -  skwitował  zabójca  i  ruszył  za  najemnikiem.  –  Niech  się  cieszy  życiem, 
póki jego smak nie przypomina krwi zmieszanej z błotem i łzami. 
-  Wypiję  za  to  przyjacielu  –  Siekacz  wychylił  manierkę.  –  Jutro  powinniśmy  stanąć  w 
Twierdzy Ognia. 

background image

 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Siekacz dostrzegł na trakcie niewielką karawanę. Był to 
w  zasadzie  tabor  wozów  i kilku jeźdźców.  Na  pierwszym  wehikule  zasiadał Uron,  olbrzymi 
smolarz  z  pałą  wielkości  dyszla.  Jeźdźcy  spięli  konie  i  wyjechali  najemnikowi  naprzeciw. 
Sher nawet nie podniósł głowy, za to Lares z butną miną położył dłoń na rękojeści miecza. 
-  Jak  chcesz  jeszcze  użyć  tej  ręki  do  sikania  to  lepiej  wsadź  ją  sobie  w  tyłek  –  warknął 
Siekacz. – Dziewczyny najpierw ci ją odetną a dopiero później pomyślą, dlaczego to zrobiły. 
Młodzieniec  wyraźnie  zbladł.  Dopiero  teraz  dostrzegł  wśród  trójki  jeźdźców  dwie  boginie, 
które  spotkał  po  wyjściu  z  Głębi.  Córki  Stracha  jechały  po  bokach  wypacykowanego 
elegancika  z  gitarą  na  plecach.  Promienie  słońca  tańczyły  na  wysadzanym  klejnotami, 
pozłacanym rapierze mężczyzny. Koronkowe mankiety raziły bielą a wyszywana chusteczka, 
którą  nieustannie  przykładał  do  ust  upaprana  była  od  krwi.  Kapelusz  z  szerokim  rondem 
częściowo  zakrywał  twarz,  jednak  od  razu  rzucała  się  bladość  skóry.  Mężczyzna  był  albo 
chory, albo pochodził z arystokratycznej rodziny – albo to i to. 
- Niech mnie szlak trafi! – wykrzyknął szlachcic stając w strzemionach. – Dziewczynki co to 
za banda obdartusów psuje nam powietrze i zanieczyszcza trakt? 
Jedna z „dziewczynek” z wyraźnym zażenowaniem spojrzała na Siekacza, druga udawała, że 
fascynuje ją najbliższa okolica. 
- Znam tylko jednego suchotnika, który nie potrafi się wysikać bez pomocy kobiety – odpalił 
Siekacz. – Po co  ci rapier  skoro  i  tak używasz  żelastwa tylko do nadziewania kurczaków na 
rożen? 
-  Ależ to zacny  najemnik,  o którym krążą legendy.  W zasadzie to legendarne jest tylko jego 
pijaństwo i brak okrzesania. Przemilczmy jednak te niedoskonałości, wszak nic co ludzkie nie 
powinno być nam obce. Ten śliczny młodzian to twój chłopak? 
- Powiedzmy, że wychowanek, który zaraz może skopać to twoje wyperfumowane dupsko. 
-  A  kimże  jest…  -  w  tej  samej  chwili  Sher  odrzucił  kaptur  i  wbił  zimne  spojrzenie  w 
minstrela.  Wymuskany  grajek  wyraźnie  poruszył  grdyką,  ostry  kaszel  na  chwilę  zatrząsł 
wątłym ciałem. – Wolę nie wiedzieć. 
-  Śmierć  siedzi  ci  na  ramieniu  suchotniku  –  stwierdził  zabójca  przekręcając  głowę  i 
eksponując poparzone oblicze. – Nie ma sensu cię zabijać. 
-  Felczer  chędożony  się  znalazł  –  burknął  grajek.  –  Wybieram  się  właśnie  do  wód 
leczniczych, żeby połatać nadwyrężone zdrowie a przy okazji napisać jakąś ckliwą balladę.  
- Zdrowia to może starczy ci, żeby dojechać do Fortu. Zrób wszystkim przysłu gę i obwieś się 
na gałęzi przy trakcie. 
- Chciałbyś najemniku – zacietrzewił  się minstrel.  – Ziemski padół jeszcze nie raz usłyszy o 
Wielkim  Averze  i jego porywających pieśniach.  W końcu  czymże  byłby  świat przepełniony 
ignorantami,  pijakami  i  skurwysynami?  Jakiś  sens  jest  brnąć  przez  bagno  tylko  po  to  by 
utytłać się w błocie lub zatonąć? Któż inny potrafi dostrzec w kobietach głębię ich jestestwa, 
urodę górskiego kryształu, poświęcenie i miłość. Dlaczegóż… 
- Skończyłeś już? – przerwał Siekacz. – Jedziemy do Onyksa, może się przyłączysz? 
-  Dziękuję,  ale  nie  skorzystam  –  Aver  wyszczerzył  zęby  w  szerokim  uśmiechu.  –  Nasze 
ostatnie  relacje  były  dość  oziębłe,  jeszcze  popełniłby  głupstwo,  którego  by  później  bardo 
żałował. Któż w końcu doceni maestrię wydobywającą się z mych trzewi… 
- Jedyne co się z nich wydobywa to płaczliwy skowyt i bąki. 
Najemnik i minstrel radośnie uścisnęli sobie prawice. 
- Dobrze cię widzieć suchotniku. Podobno stajałeś w tawernie. Gdzie Geralt? 

background image

Aver  teatralnie  wskazał  na  wóz.  Karczmarz  wyskoczył  spod  plandeki.  Na  poplamionym 
fartuchu znać było krew. 
- Kiedy syciłem się jadłem i winem do oberży wpadło kilku królewskich żołdaków – wyjaśnił 
Aver na pytające spojrzenie najemnika. – Krzyczeli coś o niezapłaconych podatkach, zabitych 
strażnikach i innych bezeceństwach. Chcąc nie chcąc nadziałem kilku na sztych tej oto szpady 
–  teatralnym  gestem  spróbował  wydobyć  rapier,  który  nieopatrznie  zaplątał  się  w  płaszcz 
psując patos. -  Pozostali pierzchli niczym stado kur przed kogutem nimfomanem. 
Siekacz skinął na jedną z dziewczyn. 
-  Przybyłyśmy  w ostatniej  chwili. Ihra’Niss  zabił kilku wojowników,  pozostali  zepchnęli go 
pod ścianę. Ponownie wypełniłyśmy wole ojca. 
-  Czyli  znowu  zawdzięczasz  życie  tym  dziewczynom  –  bardziej  stwierdził  niż  zapytał 
Siekacz. – Szukasz śmierci, suchotniku. 
-  A  co  mi  pozostało?  – rzucił  chłodno minstrel. – Czekać aż wypluje płuca na jakąś kieckę? 
Dziękuję,  wolę  śmierć  w  boju, która  przetrwa a legendach.  Z resztą  sam już takową  balladę 
popełniłem. 
- Napisałeś przyśpiewkę o własnej śmierci?! – tym razem Siekacz naprawdę się zdziwił. 
-  Pewnie,  że  tak.  Wielu  wielkich  tego  świata  tak  czyni.  Oczywiście  prawa  autorskie 
odsprzedałem  pewnemu  zacnemu  minstrelowi  na  dworze  królewskim.  W  końcu 
przedstawienie musi trwać dalej. 
- Nic się nie zmieniłeś przyjacielu. – zaśmiał się Siekacz i rzucił grajkowi manierkę. – Co cię 
nie zabije, to cię wzmocni. Pij do dna! 
Aver wychylił gorzałkę nawet się przy tym nie krzywiąc. 
- Niezgorszy cienkusz. Masz jeszcze? 
Siekacz udawał, że nie słyszy pytania. 
-  Zajmijcie  się  tym  chuderlakiem.  –  nakazał  wojowniczkom,  które  skwapliwie  skinęły 
głowami. – Mów Geralt, zdaje się, że winnieneś mi wyjaśnienia. 
-  Nie  miałem  wyboru.  –  zaczął  blady  jak  gaszone  wapno  karczmarz.  –  Wybacz  panie,  nie 
miałem wyboru. 
-  Muszę przyznać,  że  grałeś przednie – Siekacz  przywdział na twarz  szelmowski uśmiech.  – 
Dobrze się stało. Gdybym dowiedział się wcześniej pewnie nic by z tego nie wyszło – zaśmiał 
się, a z Geralta wyraźnie zeszło powietrze. – Masz jaja szynkarzu a coraz mniej jest takich co 
mają je odpowiednio twarde. 
Karczmarz odetchnął z ulgą, ale zaraz spoważniał 
- Czeka nas bitwa? 
- I to nie byle jaka. Kto wie, może nawet ktoś z nas doczeka jej końca – rzekł najemnik i wbił 
pięty w boki konia. – Spotkamy się w Forcie za kilka dni. Bywajcie. 
-  Bywaj  przyjacielu.  –  Aver  z  dworską  etykietą  skłonił  się  i  pomachał  najemnikowi 
chusteczką. – Tylko nie spóźnijcie się na bitwę. 
- Będziemy na czas – skwitował Siekacz i wyminął wóz. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 
- Ruszać się śmierdzące gównojady! – Molka uderzyła batem ponad głowami przestraszonych 
mężczyzn.  Większość  z  nich  była  wieśniakami  lub  rzemieślnikami,  nie  mieli  pojęcia  o 
strzelaniu z łuków i walce mieczem. Niefortunnie dla nich, najemniczka wzięła sobie za punkt 
honoru, że zrobi z tej zbieraniny regularny oddział. 
-  Królewscy  nie  będą  czekać  aż  nauczycie  się,  który  koniec  brzechwy  powinien  wbić  się  w 
ich dupska. Jeszcze raz wytłumaczę jak to się robi. 
Ubrana w skórę kobieta energicznie zbliżyła się do trzęsącego się pomocnika piekarza. 

background image

- Jak się nazywasz chłopcze? 
- Ormo, Pani – wyjąkał ubabrany mąką dwudziestolatek. 
- Słuchaj uważnie Ormo bo nie będę powtarzać. To jest łuk – uniosła wysoko długi łuk, nadal 
pachnący świeżo ściętym cedrem. Diego nie nadążał z produkcją łuków i strzał dla obrońców 
Nadziei.  Pomagała  mu  w  tym  Nia  i  kilku  bardziej  rozgarniętych  cieśli.  –  Łuk  składa  się  z 
cięciwy i łuczyska. I właśnie cięciwę trzeba naciągać a nie na odwrót idioto! 
Chłopak zapłonął niczym kur i szybko cofnął się w szereg. 
- Ciebie jak ojce nazwali? – burknęła do czarnowłosego pastucha. 
- Socha – zapiszczał może szesnastoletni chłopak. 
- Widzisz ten zaostrzony koniec strzały? Świetnie, to grot. To masz kierować w stronę wroga, 
zrozumiałeś?! 
- Tak – szepnął pastuch i opuścił głowę. 
-  Pamiętajcie,  że  czeka  nas  walka  o  życie.  Pomyślcie  też  o  swoich  kobietach,  córkach, 
bydlętach  i  dorobku  życia.  Królewscy  przyjdą  po  to,  żeby  wam  wszystko  zabrać.  Będą 
zabijać,  palić i gwałcić,  niekoniecznie  w tej kolejności  –  Molka uderzyła  pejczem  skupiając 
wzrok czterdziestu mężczyzn na sobie. – A wy co zrobicie?! 
Przez chwilę panowała cisza. 
- Pokażemy tym  skurwielom, że  ich też  można zabić  – warknął kowal  Storm i  zacisnął dłoń 
na  stylisku  ogromnego  młota.  –  Nie  po  to  zbudowałem  tu  dom  i  zamieszkałem  z  rodziną, 
żeby lordowskie sługusy miały mi to odebrać. 
-  Dobrze  gada!  –  dodał  Sern,  miejscowy  garncarz,  który  w  utytłanych  od  gliny  dłoniach 
trzymał postawioną na sztorc kosę. – Każdy z nas już kiedyś uciekał. Połączyła nas Nadzieja. 
Nie damy się! 
-  Nikt  nie  odbierze  mi  moich  świń!  –  krzyknął  Pacho,  świniopas  z  zamiłowania  i  rybak  z 
konieczności. 
- Na pohybel skurwysynom! – zakrzyknął ktoś z tłumu a reszta podjęła okrzyk. – Na pohybel! 
-  To  chciałam  usłyszeć.  –  Molka  rozciągnęła  usta  w  drapieżnym  uśmiechu.  –  A  teraz 
wracamy do musztry… 
Diego siedział przed chatą i naciągał cięciwę na kolejny łuk. Nia ruszyła do lasu po drzewo na 
łuczyska.  Strach  rzadko  pojawiał  się  w  Forcie.  Ostrokoły  znosiły  zabitą  zwierzynę,  głód  im 
nie  groził.  Storm  bez  wytchnienia  pracował  nad  umocnieniami  palisady.  Zgodnie  z 
zaleceniami  Siekacza  wykopali  też  wilcze  doły  i  udrożnili  fosę.  Nadzieja  była  gotowa  do 
odparcia  zbliżających  się  oddziałów  Lorda  Pogranicza.  Jednak  Diego  się  nie  oszukiwał. 
Gdyby  nie  Siekacz  i  reszta  z  najemników  nie  mieliby  żadnych  szans.  Oby  Wilk  wrócił  na 
czas. Nagle strażnik na wieży zadął w róg.  
- Ruszcie się do cholery! Wróg u bram! – ryknęła Molka i pobiegła w stronę bramy. 
Nie  wiadomo  skąd  u  boku  kobiety  pojawił  się  szary,  niepozorny  człowieczek  zwany 
Melkorem. 
Trzeba przyznać, że mieszkańcy Nadziei robili postępy. Kilku najlepszych łuczników wspięło 
się na wieże strzelnicze, reszta chwyciła za kosy, kunice, dzidy, pałki i zaczęła tłoczyć się pod 
bramą. 
Diego  wyszedł  przed  osadę.  Zza  zakrętu  wyłonił  się  wóz  z  kilkoma  jeźdźcami.  Myśliwy 
osłonił  oczy  dłonią  i  przyjrzał  się  przybyszom.  Na  twarzy  starego  mężczyzny  pojawiło  się 
zdumienie. 
- Nie sądziłem, że on jeszcze żyje – mruknął i wrócił do przerwanej roboty. 
Aver  i  wozy  smolarzy  wtoczyli  się  przez  bramę  Nadziei  witani  radosnymi  okrzykami 
mieszkańców  Fortu.  Mimo,  że  ich  szanse  na  przeżycie  nadal  rosły  to  wciąż  były  niezwykle 
nikłe.  Diego  nigdy  nie  karmił  się  złudnymi  nadziejami,  wierzył  jednak  w  ludzi  i  
determinację.  Wierzył  też  w  Siekacza.  Już  wkrótce  stary  myśliwy  miał  się  przekonać  co 
przyniesie przyszłość. 

background image

 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Góry  Zmierzchu  okalał  szary  całun  mgiełki.  Powietrze  było  mroźne  i  przesycone  wilgocią. 
Ranek  okazał  się  równie  parszywy  co  noc  –  kłujący  deszczyk  nie  dał  zmrużyć  oka.  Nawet 
Sher  był  wyraźnie  podenerwowany.  Góry  Zmierzchu  nigdy  nie  cieszyły  się  dobrą  sławą. 
Twierdza Ognia była jednym z tych miejsc, gdzie nie zaglądał nikt przy zdrowych zmysłach. 
-  Niech  to  szlak  trafi  –  warczał  Siekacz  odrzucając  kaptur  na  plecy.  –  Rozumiem  brak 
akceptacji,  wyalienowanie,  socjopatyczną  megalomanię,  homofonię,  zakazane  rytuały  i 
ekshumację zwłok, ale dlaczego akurat na takim zadupi? 
-  Pewnie  lubi…  ciszę  –  skwitował  Sher  podejrzliwie  lustrując  otoczenie.  –  W  tych  górach 
pełno jest potępionych dusz... 
-  Ale  tamci  są  martwi  –  burknął  najemnik  szukając  w  jukach  pełnego  bukłaka.  –  I  jest  im 
obojętne, gdzie wilki rozwlekają ich kości. 
- Kim jest Onyks? – odezwał się niepewnie Lares. 
Widać było,  że chłopak wolałby pojechać  w drugą  stronę. Starał  się jednak nie dać po  sobie 
poznać,  że  żałuje  nieopatrznie  podjętej  decyzji.  Cały  czas  powtarzał  sobie  w  myślach,  że 
przecież  nie  jest  sam.  Łudził  się,  że  skoro  tacy  charakternicy  jak  Siekacz  i  Sher  są  po  tej 
samej stronie co on to nie powinno być tak źle.  
- Onyks  to  wredny  sukinsyn,  do tego  obrażony  na  cały  świat  –  mruknął  Siekacz  potrząsając 
pustym  bukłakiem. – Nikt nie  wie jakie  przyświecają mu  cele.  A  my  musimy  sprawić,  żeby 
wyładował swoją frustrację na naszych wrogach. 
- Skoro to twój przyjaciel, to chyba nie powinno być z tym większych problemów? 
-  Pomijając  naszą  ostatnią  sprzeczkę  to  rzeczywiście  mógłbym  nazwać  go  przyjacielem  – 
mruknął Siekacz i splunął w bok odganiając złe duchy. – Onyks nie ma przyjaciół. Nigdy nie 
był zbyt towarzyski. Mimo tych zalet posiada też wady – wielbi każde słowo, które wypowie. 
Dlatego  chłopcze  jak  zaczniemy  gadać  to  zawrzyj  gębę  na  kłódkę  i  nie  przerywaj  jego 
słownych tyrad. 
- Zapamiętam to – mruknął Lares i wbił puste spojrzenie w szary widnokrąg. 
Niedługo  po  południu  stanęli  na  krawędzi  skalnej  grani.  Stąd  było  już  widać  szare  zarysy 
wykutej w skale twierdzy sto jardów ponad ich głowami. Prowadziła tam tylko jedna, wąska, 
wykuta w skale ścieżka. Siekacz zeskoczył z konia i zasłonił zwierzęciu oczy szmatą po czym 
ostrożnie  wprowadził  wierzchowca  na  ścieżkę.  Sher  i  Lares  postąpili  podobnie.  W  połowie 
drogi przywitała ich bezdenna przepaść. Ścieżka wiła się dwadzieścia jardów dalej. 
- To pewnie ta  cholerna iluzoryczna sztuczka – powiedział niezbyt pewnym głosem Siekacz. 
– Robił to kilka razy kiedy ścigali nas królewscy w Smoczych Górach. 
- Wierzę ci na słowo, możesz iść pierwszy – powiedział z uśmiechem Sher. 
Najemnik pociągnął solidny łyk, otrząsnął się, poklepał konia po szyi i ruszył. Rzeczywiście 
kiedy postawił stopę w miejscu, gdzie ziała pustka natrafił na ukrytą pod iluzją ścieżkę. Stopy 
pozostawiały błękitne odbicia butów, które po chwili rozpływały się w mętnej mgiełce. Sher i 
Lares  postąpili  śladem  najemnika.  Kiedy  w  końcu  osiągnęli  stały  grunt  ruszyli  szybciej 
wspinając się w górę ku na wpół zawalonej kamiennej bramie. 
Ścieżka skończyła się za ostatnim zakrętem i  zatrzymali się przed kamiennym mostem, który 
pamiętał dużo lepsze czasy. 
- Tym razem ty czyń honory – rzucił Siekacz do Shera, przepuszczając zabójcę przodem. 
- To ty znasz Onyksa, jak zobaczy mnie pierwszego to nie skończy się dobrze. 
-  Cóż,  każda  wojna  wymaga  ofiar  –  stwierdził  z  wrednym  uśmiechem  najemnik  i  wychylił 
manierkę do dna. 
Sher  kucnął  przed  krawędzią  mostu.  Delikatnie  przesunął  ręką  po  kamieniu.  Uniósł  głowę  i 
uważnie zlustrował cały most, aż do bramy. Po chwili wstał i wyciągnął miecze. 

background image

-  W bramie  czeka  nas kolejna niespodzianka – na pytające  spojrzenie  najemnika wyjaśnił.  – 
Łańcuch z czarnego onyksu, którego koniec zatopiony jest w fasadzie bramy. Drugi niknie w 
mroku dziedzińca. 
-  A  to  sukinsyn,  zostawił  na  straży  demona!  –  warknął  Siekacz  i  ściągnął  z  pleców  tarczę. 
Zanim  wyciągnął  miecz  założył  kolczą  rękawicę.  –  Będę  szedł  po  prawej,  trochę  z  tyłu. 
Ustaw tego skurwiela bokiem do mnie. 
Sher tylko skinął głową i lekko pochylony ruszył przed siebie. 
-  Skąd  wiecie,  że  to  demon?  –  bąknął  Lares  nie  mogąc  oderwać  wzroku  od  zasnutej 
ciemnościami bramy. 
-  Czarny  onyks  tłumi  magię  i  potrafi  uwięzić  magiczne  istoty  jak  demony,  żywiołaki  czy 
smoki –  odparł  spokojnie  Siekacz  jakby  siedzieli  w karczmie, przy którymś  z  rzędu antałku 
piwa. – Z tego co wiem ze smokami Onyks się nie lubi, dla żywiołaka nie ma tu miejsca no i 
zauważylibyśmy  jego  aurę.  Jedyna  możliwość  to  demon,  z  którymi  Onyks  zabawia  się  już 
dość długo. Ciekaw jestem, którego przywołał… 
Najemnik  nie  musiał  długo  czekać  na odpowiedź. Z  mrocznej  czeluści bezgłośnie  wysunęła 
się  potężna  istota.  Ogromny,  spłaszczony  łeb  z  czterema  rogami  z  czego  jeden  ułamany  w 
połowie  długości,  paszcza  z  kłami  długości  przedramienia  dorosłego  mężczyzny,  dwie 
potężne przednie łapy zakończone szponami i tylne nogi o ogromnych udach. Siekacz głośno 
przeklął. 
-  Gryllen  –  stwierdził  chłodno  Sher  i  pochylił  jedno  z  ostrzy.  –  Ma  tylko  dwa  wrażliwe 
miejsca:  brzuch  i  krocze.  Ten  musi  już  długo  służyć  skoro  chodzi  na  tylnych  łapach.  Przed 
atakiem pochyli nisko łeb. 
Siekacz zasłonił  się tarczą i utrzymywał  odległość od zabójcy.  Lares  nie mógł oderwać  nóg, 
które  stały  się  nagle  ciężkie  jak  żeliwne  odlewy.  Demon  pochylił  głowę  i  błyskawicznie 
skoczył.  Szczęknął  łańcuch  jednak  nie  naprężył  się  kiedy  bestia  wylądowała  zaledwie  kilka 
jardów  od Shera. Zabójca zaatakował dokładnie  wtedy kiedy demon  prężył się  do kolejnego 
skoku.  Sher  w  locie  przekręcił  się  na  plecy  i  ciął  ostrzem  przez  odsłonięty  brzuch  potwora. 
Bestia  wydała  z  siebie piskliwy  skrzek i  z  głośnym  trzaskiem  pękających  kamieni runęła  na 
balustradę.  Demon  chwiejne  podniósł  się  na  łapy  i  wlokąc  za  sobą  wylewające  się 
wnętrzności  ruszył  na  zastygłego  w  bezruchu  Laresa.  Siekacz  nie  miał  czasu  na  zmianę 
uchwytu  klingi,  z  całej  siły  wbił  okuty  but  w  krocze  odwróconego  do  niego  tyłem  demona. 
Tym razem bestia  zaryczała z takim bólem, że Lares wypuścił miecz i chwycił się za głowę. 
Gryllen skulił się i zaskomlał jak zbity szczeniak. Wtedy w oknie najbliższej blanki pojawiła 
się ciemna postać. 
-  Zostawcie  go,  ma  już  dosyć  –  Przybysz  wykonał  szybki  gest  i  demon  rozpłynął  się  z 
trzaskiem  błyskawicy.  –  Tylko  ty  Siekacz  mógłbyś  wpaść  na  tak  idiotyczny  pomysł,  żeby 
kopnąć  demona  w  jaja.  Przejdźcie  przez  bramę  i  skierujcie  się  w  prawo.  Trzymajcie  się 
murów aż do studni inaczej będę musiał zeskrobać was ze ścian. Wejdźcie przez okute drzwi, 
będę czekał w bibliotece. 
Postać zniknęła równie nagle jak się pojawiła. 
- Poszło łatwiej niż sądziłem – powiedział Siekacz z paskudnym uśmiechem i schował miecz. 
– Ruszcie się, on nie lubi czekać. 
- Sfajdałem się w gacie – mruknął Lares zmuszając się aby dotrzymać kroku najemnikowi.  – 
Nigdy w życiu nie widziałem demona… 
-  To  niska  cena  w  zamian  za  to  kogo  niedługo  poznasz  –  skwitował  najemnik  i  zniknął  za 
Sherem w bramie. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 

background image

Biblioteka był większa niż się spodziewali. Pod każdą ścianą pięły się aż pod powałę regały z 
woluminami,  inkunabułami  i  luźnymi  zwojami.  Większość  z  ksiąg  zalegała  pod  grubą 
warstwą kurzu i pajęczyn. Biblioteka oświetlona była kilkoma bezwonnymi pochodniami. Na 
środku stał dębowy sekretarzyk z inkaustem, rozrzuconymi kartkami, piórami wsadzonymi w 
oczodół  nieludzkiej  czaszki  i  nadgryziony  kawałek  pieczeni.  Za  stolikiem  stało  tylko  jedno, 
rozchwiane krzesło, nikt nie zaryzykował aby na nim usiąść. 
- Czego chcecie? – warknął od wejścia zimny głos. 
Wszyscy  jak  na  komendę  odwrócili  się  wbijając  spojrzenia  w  wysoką,  ale  szczupłą  postać 
skrywającą twarz za głębokim kapturem. 
-  Potrzebujemy  pomocy  kogoś  wredniejszego  od  naszych  wrogów  –  odparł  Siekacz 
rozglądając się po komnacie za czymś do picia. – Nie masz przypadkiem czegoś… 
-  Poświęciłem  kilka  lat,  żeby  ułożyć  tego  demona  –  syknął  Onyks  zatrzymując  się  przed 
najemnikiem.  Policzek  nie  był  mocny,  miał  raczej  pokazać  kto  tutaj  rządzi.  –  Mogłem  was 
unicestwić, ale wygrała pragmatyczna ciekawość. Czego tu szukacie? 
- Potrzebujemy twojej pomocy ty arogancki dupku! – Siekacz splunął krwią i śliną. 
-  A  podobno  mieliśmy  go  nie  prowokować  –  wtrącił  spokojnie  Sher  przyglądając  się 
woluminom. 
- Kim jesteś przybłędo? – Onyks skierował pytanie do zabójcy. 
-  Kimś kto potrafi rozpoznać jakie  skarby zżerają tu mole. „Lobotomia Śmierci”, „Deidr’Est 
Arghat  –  Pieśń  o  demonach”,  „Demon  –  sługa  czy  Pan?”.  Hmm…  „Przepisy  babci  Hildy”? 
Tego nie znam… 
Onyks szybko wyrwał Sherowi ostatnio przeglądaną księgę. 
-  To  książka  kucharska,  nigdy  nie  byłem  dobry  w  zaklęciach  gastronomicznych  –  mruknął 
mag  i  usiadł  na  krześle,  które  niebezpiecznie  zaskrzypiało  pod  ciężarem.  Onyks  odrzucił 
kaptur.  Oczom  przybyłych  ukazała  się  smagła  i  trupio  blada  twarz.  Pod  skórą  widać  było 
błękitne  pajęczyny  żyłek  –  była  to  często  spotykane  objawy  wśród  parających  się  magią. 
Ludzkie ciało miało zbyt duże ograniczenia, szczególnie kiedy mag używał potężnych zaklęć. 
U  niektórych  ciało  był  strasznie  zdeformowane,  niemal  wypalone  od  wewnątrz.  Magia  była 
zabójczą bronią dla każdego kto się nią parał. 
- Dlaczego miałbym wam pomóc? 
-  Bo  tym  wrednym  sukinsynem  jest  Lord  Pogranicza  –  odparł  Siekacz  i  z  satysfakcją 
wpatrywał się w nagle poczerwieniałą z gniewu twarz maga. 
-  Już  dawno  miałem  nauczyć  tego  suczego  syna…  Zaraz  –  Onyks  spojrzał  na  najemnika.  – 
Ale  najpierw  powiedz  dokładnie  co  się dzieje. Wtedy podejmę decyzję. Nie  dam  się  wrobić 
jak ze Smoczymi Górami. 
- Dobra, ale to trochę potrwa. Przydałoby się coś, żeby osuszyć gardło i rozwiązać język. 
Mag  mruknął  pod  nosem  i  na  sekretarzyku  pojawiła  się  pękata  butelka  z  mętnym  płynem. 
Siekacz  nieufnie  odkorkował  bukłak,  powąchał  i  pociągnął  mały  łyk.  Na  twarzy  najemnika 
rozlał  się  błogi  uśmiech  a  grdyka  zaczęła  rytmicznie  podskakiwać  do  góry.  Kiedy  odstawił 
butelkę była już pusta. 
- Skończyłeś? – burknął niecierpliwie mag czyszcząc kruczym piórem brudne paznokcie. 
- Wszystko zaczęło się kilka dni temu kiedy zobaczyłem ten cholerny płomień… 
Siekacz  trochę  ubarwił  opowieść,  ale  Onyks  i  bez  tego  był  wyraźnie  poruszony.  Kiedy 
najemnik skończył, mag wstał od stołu. 
- Czas ruszać w drogę. 
-  Konie  muszą  jeszcze  wypocząć  –  wtrącił  Sher  odrywając  spojrzenie  od  księgi,  którą 
wertował. 
- To niepotrzebne – powiedział Onyks i cicho wypowiedział słowa inkantacji. Portal, który po 
chwili  się pojawił  był  mroczny i  cuchnęło  z niego  starymi rybami.  –  Zwierzętami  zajmą  się 
moi słudzy. 

background image

-  Pewnie  je  zeżrą  –  mruknął  Siekacz,  ale  bez  słowa  sprzeciwu  wszedł  za  magiem  w 
migotający  owal.  Sher  przepuścił  przed  sobą  bladego  Laresa,  szybkim  ruchem  schował  pod 
pazuchę jakieś grube tomiszcze i jako ostatni wszedł w portal. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
- Niżej  te  widły  bo ci kulasy odrąbie!  – ryknęła  Molka do bladego jak kreda pasterza, który 
starał się jak mógł aby ze spoconych dłoni nie wypadł trójząb. 
Jego  oponentem  był  zwalisty  pomocnik  rzeźnika,  który  radośnie  wywijał  tasakiem 
niebezpiecznie blisko podbrzusza przeciwnika. 
- Będzie  z  was doskonałe  mięso armatnie, ale nic  więcej  – psioczyła  najemniczka uderzając 
rytmicznie pejczem po udzie, co z resztą nie umknęło uwadze bladego pasterza, który jeszcze 
wyżej uniósł widły. – Nawet do łożnicy się nie nadajcie, psia mać! 
Diego uśmiechnął się pod nosem. Znał temperament kobiety i widział, że już drugi dzień była 
bez  mężczyzny.  A  na  domiar  złego  Melkora  gdzieś  wcięło.  Molka  była  zła  i  tradycyjnie 
dawała upust  wściekłości  pastwiąc się  na rekrutach.  A  ci  musiał przyznać  Diego  byli  wielką 
bandą  nieudaczników.  Mimo,  że  woli  walki  i  motywacji  im  nie  brakowało  to  nie  mieli 
najmniejszych szans w starciu z wyszkolonymi żołnierzami Lorda. 
Nagle  na  głównym  placu  rozbłysły  czarne  błyskawice  i  z  pulsującego  owalu  wyłoniły  się 
cztery postaci. Uśmiech na twarzy Diego rozciągnął się na całą szerokość i myśliwy ruszył w 
stronę przybyszów. 
- Kopę lat, Onyks – zwrócił się myśliwy do maga, który skiną mu głową. – Nie sądziłem, że 
dasz się skusić. 
-  Jestem  zawsze  tam  gdzie  powstają  legendy,  stary  capie  –  stwierdził  czarodziej  i  uścisnął 
prawicę  myśliwego.  –  Poza  tym  mam  dość  przebywania  w  towarzystwie  demonów.  Chcę 
przygotować kilka niespodzianek dla nieproszonych gości. Ile mamy czasu? 
- Kilka dzwonów – odezwał się cichy głos wynurzającego się z cienia Stracha. – Moje pupilki 
natrafiły na awangardę wojsk Lorda. Będą tu o świcie. 
-  Świetne  wyczucie  dramatyzmu  –  Aver  teatralnym  gestem  wyciągnął  rapier  i  zakręcił 
młyńca.  –  Przynajmniej  dam  się  posiekać  w  dobrym  towarzystwie.  Ba,  nawet  w  słusznej 
sprawie. Ktoś napisze o tym rzewną balladę i pamięć o… - dalsze słowa barda zagłuszył atak 
kaszlu. 
Siekacz pociągnął ostatni łyk i rozbił butelkę o bruk. 
- Ględzicie jak  stare  baby,  idę  naostrzyć  miecz  –  mruknął  najemnik i ruszył  w  stronę  chaty, 
którą oddali mu osadnicy. 
Stary najemnik nie zdążył przejść kilku kroków gdy dopadła go czarnooka dziewczynka. 
- Mogę iść z tobą, wujciu? 
Na twarzy Siekacza bezwiednie pojawił się czuły uśmiech, który najemnik natychmiast ukrył 
pod maską obojętności. Najemnik położył rękę na ramieniu Vinnony i ta dziwna para ruszyła 
w stronę domostw. 
Nikt  nie  zwrócił  uwagi  na  Shera,  który  beznamiętnie  śledził  wzrokiem  towarzyszkę 
przyjaciela. Zabójca podrapał się po poparzonej połowie twarzy i zniknął w cieniu. 
-  Co  tak  kurwa  stoicie  jak  końskie  chwosty?!  –  ryknęła  Molka  do  rekrutów,  którzy  po 
usłyszeniu  nowiny  Stracha  zamarli  w  bezruchu.  –  Jutro  będziecie  tarzać  się  we  własnych 
flakach. Czas na ostatnią lekcję! Stamtąd – dziewczyna wskazała na trakt, skąd miały nadejść 
wojska  Lorda  Pogranicza.  –  Przybędą  sukinsyny,  które  chcą  wam  zabrać  wszystko  co  wam 
drogie.  A  wy  cholerne darmozjady musicie upierdolić im łapska przy samej dupie!  - ryknęła 
najemniczka i uderzyła na odlew najbliższego z osadników. – Wracać do szyku! 
Rekruci jak na komendę przebudzili się ze snu. Każdy chwycił co tam miał pod ręką i stanął 
wyprostowany jak strzała. 

background image

- Idźcie się wyspać – powiedział spokojnie Diego stając za parskającą jak kotka dziewczyną. 
– A ty Molka poszukaj Melkora. 
Najemniczka  fuknęła  coś  nieprzyzwoitego,  ale  posłusznie  oddaliła  się  w  stronę  pobliskiej 
nekropolii. 
-  Wróćcie  do  waszych rodzin,  wszyscy teraz tego  najbardziej  potrzebujemy  –  dodał Diego i 
ruszył w stronę zabudowań. 
Plac szybko opustoszał. Słońce kładło karminowe cienie na osadę zwaną Nadzieją. Gdzieś w 
gąszczy  zakrzyczał  złowrogo  puszczyk.  Noc  będzie  zimna  –  pomyślał  Diego  i  zniknął  w 
chacie. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Noc była jasna, choć przejmująco mroźna. Wojska Lorda Pogranicza rozłożyły się obozem w 
nożycach rzeki, dwie mile od Fortu. Przed namiotami płonęły ogniska, wokół których tłoczyli 
się  żołnierze.  Marsz  był  długi  i  morderczy,  Lordowi  bardzo  zależało  na  czasie.  Dowódcą 
wojsk  był  stary królewski pułkownik, który  jako jeden  z  niewielu zwolenników poprzedniej 
monarchii  uniknął  krwawego  puczu  po  śmierci  króla.  Paskudna  rana  twarzy  i  źle  zrośnięta 
żuchwa  stały  się  przyczyną  przydomka  –  Zgryz.  Pułkownik  był  krępym  i  barczystym 
mężczyzną  grubo  po  pięćdziesiątce.  Mimo  to  trzymał  się  prosto  niczym  struna  a  oficerowie 
bali  się  go  jak  ognia.  Zgryz  był  najlepszym  z  dowódców  przygranicznych  garnizonów, 
dlatego  Lord  wybrał  go  na  głównodowodzącego  korpusem.  Pułkownik  stał  na  wzgórzu 
obserwując rozświetlony płomieniami obóz. Całe życie walczył, jednak ta wyprawa napawała 
go niepokojem. Znał Diego, wiedział, że stary najemnik zasłużył sobie na to o co teraz musiał 
walczyć.  Mimo  to  nie  miał  wyboru,  nigdy  nie  złamał  rozkazu!  A  teraz  dowodził  pułkiem, 
który  miał  zrównać  z  ziemią  osadę  pełną  niewinnych  ludzi,  ludzi,  za  których  właśnie 
powinien  walczyć.  Zgryz  z  głośnym  zgrzytem  jeszcze  bardziej  zacisnął  usta.  Wojna  to 
gówniana  sprawa,  sprawiedliwości  w  niej  tyle  co  w  szalecie  różanego  aromatu.  Wrócił 
właśnie  z  narady  z  Lordem.  Wyzysk  chciał  zdobyć  Fort  za  jednym  zamachem,  rozkaz  był 
prosty  –  nikt  nie  może  ujść  z  życiem.  Podoficerowie  wmawiali  żołnierzom,  że  w  osadzie 
ukrywa  się  kontrabanda.  Oczywiście  mało  kto  w  to  uwierzył,  ale  co  to  kogo  obchodziło? 
Pułkownik przytknął do ust kubek z gorącą herbatą. Dzisiaj dolali rumu, robiono tak zawsze 
przed  atakiem.  Dlaczego  ja?  Zgryz  podejrzewał,  że  Lord  chciał  upiec  kilka  pieczeni  przy 
jednym  ogniu.  Niszcząc  osadę  pozbędzie  się  swoich  największych  wrogów  a  przy  okazji 
będzie  mógł  zrzucić  odpowiedzialność  za  atak  na  podstarzałego  dowódcę  pułku,  który 
przecież  był  jednym  z  ulubionych  komendantów  poprzedniego  władcy.  Pieprzona  polityka. 
Zgryz czuł się dobrze tylko na placu boju. A jutro udowodni, że nadal jest  wirtuozem w tym 
co  robi.  Niech  to  szlak,  pokażę  na  co  mnie  jeszcze  stać  a  co  wydarzy  się  później  to  już  nie 
moja sprawa. Oficer wylał herbatę i powoli ruszył w dół zbocza ku żołnierzom. Zawsze przed 
walką  starał  się  pokazać  swoje  ludzkie  oblicze  choć  to  nie  było  łatwe.  Czuł,  że  dobry 
dowódca  tak  właśnie  powinien  zrobić.  Żołnierze  przy  pierwszym  ognisku,  do  którego  się 
zbliżył nawet go nie zauważyli. 
- Nie pieprz, Flak – wzburzył się jeden z piechociarzy wskazując paluchem opasłego sapera. – 
Stary Zgryz włazi Lordowi w dupę bez łoju. To wszytko śmierdzi buntownikami. Zobaczysz, 
że  w  tej  wiosce  jest  ich  cała  pieprzona  armia.  Kiedy  nas  wyrżnął  to  zrobią  sobie  z  ciebie 
śliczny dywan. 
- To zwyczajna akcja prewencyjna – uspokajał niski sierżant dorzucając chrustu do ogniska. – 
Wejdziemy, zrobimy co trzeba i odejdziemy. 
- Ta, zostawiając za sobą spalone chaty i płacz byłych dziewic  – ryknął ze śmiechem Burak, 
piechociarz o bardzo małym rozumku. 

background image

- To nasza robota, jak coś…  - sierżant dostrzegł pułkownika i zmarszczył brwi. – Zamknijcie 
mordy i do spania. Jutro czeka nas walka. 
Zgryz skinął zaskoczonym żołnierzom i ruszył dalej. Podczas wojny żołnierze nie salutowali 
oficerom, dzięki temu kadra była mniej narażona na atak z ukrycia. Przy kolejnych ogniskach 
było podobnie. Ludzie jak zawsze starali się utopić strach przed walką w rozmowie, trunkach 
albo w samotności. Najmniej wrażliwi po prostu kładli się spać. Zgryz podszedł do adiutanta, 
który akurat wyszedł z namiotu Lorda. 
- Zwiadowcy już wrócili – zameldował służbiście Arts, często nazywany Żółtym ze względu 
na  karnację  skóry.  –  Fort  wygląda  na  dobrze  umocniony,  spory  też  w  nim  ruch.  Zasadzek 
raczej nie powinniśmy się spodziewać, to będzie czysta akcja. 
-  Czysta  powiadasz?  –  mruknął  Zgryz  posyłając  chłopakowi  chłodne  spojrzenie.  – 
Wyrzniemy  bezbronne  kobiety  i  dzieci.  To  rzeczywiście  będzie  czysta  robota,  godna 
prawdziwych żołnierzy. 
- Ekhm… Nie chciałem… 
-  Zamknij  się  Żółty  i  rozpal  piecyk  w  namiocie.  Noc  będzie  chłodna  a  mnie  na  starość  w 
kościach strzyka. 
Adiutant wyprężył się jak struna, zasalutował i szybko odszedł. 
- Za stary już na to jestem – mruknął Zgryz i powoli ruszył w stronę namiotu. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
- Palą jasne ogniska  – mruknął Diego obserwując zza krzaków leszczyny  oddalony o  ćwierć 
mili obóz. – Są pewni swego. 
-  Dziwisz  się?  –  Strach  stał  beztrosko  oparty  o  pień  drzewa.  –  Pięć  do  jednego,  takie  są 
proporcje.  A  do  tego  to  regularne  wojsko,  weterani  z  przygranicznych  fortów.  Zetrą  nas  w 
proch za pierwszym razem. 
-  Zapomniałeś  o  kadrze  magów  –  dodał  z  przekąsem  myśliwy  nerwowo  zakręcając  wąsa.  – 
Ktoś  rozsądny  wziąłby  nas  głodem.  Kiedy  zeżarlibyśmy  ostatnią  parę  ciżem  wysłałby 
emisariusza. Ale Lordowi się spieszy i to nasz największy atut. Połamie sobie na Forcie zęby. 
Strach nic nie odpowiedział. 
- Gdzie twoje pieszczochy? 
- Sprawdzają czujność królewskich straży – odparł obojętnie Strach. 
Diego lekko uśmiechnął się pod nosem. Atak przerażających bestii może im pomóc. Wojsko 
pewnie  nie  wie  po  co  naprawdę  tu  przybyli,  co  ich  czeka  za  murami  Fortu.  Jeżeli  teraz 
poharatają ich ostrokły to żołnierze zaczną myśleć, a to zły znak. 
Dalsze  rozmyślania  przerwał  przeraźliwy  krzyk.  Po  chwili  na  zachodnim  krańcu  obozu 
wybuchło gwałtowne zamieszanie, rozległy się krzyki, zapłonęły pochodnie. Wszędzie widać 
było  biegających  żołnierzy.  Kolejne  wrzaski  rozbrzmiały  na  wschodnim  krańcu  obozu. 
ostrokły zrobiły jeszcze jedną rundę zanim wróciły do swego Pana. 
- Nie spodziewali się ataku – powiedział Strach wyraźnie z siebie zadowolony. – Pokazali też, 
że nie są jednym ciałem. Nie będzie tak źle, o ile przetrzymamy pierwsze uderzenie. 
Diego  skinął  głową  i  powoli  wycofał  się  w  głąb  kniei.  Strach  gwizdnął  na  ostrokły  i  ruszył 
śladem przyjaciela. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Świt wstał mokry i mglisty. Zziębnięci łucznicy szczękali zębami podając ukradkiem z rąk do 
rąk trojak z samogonem. Kiedy podawano bimber ponad śpiącym Siekaczem, ręka najemnika 
ucapiła  bukłak  szybciej  niźli  myśl.  Zanim  ktokolwiek  się  zorientował  najemnik  wyżłopał 
duszkiem  zawartość  trojaka,  nawet  nie  otwierając  oczu.  Obok  Siekacza  stał  opierając  się 

background image

plecami o słup wieży Sher. Zabójca był pochłonięty rzeźbieniem patyka. Na wieży stali Lares 
z  Nią,  na  których  spoczął  ciężar  obserwacji  przedpola.  Wewnątrz  palisady,  tuż  za  bramą 
zaległy  oddziały  piechoty,  choć  to  określenie  było  nazbyt  zuchwałe.  Pierwszy  szereg 
stanowiła  „ciężka  piechota”  pod  wodzą  kowala  Storma.  Ci  dzierżyli  najprzeróżniejszy  oręż 
począwszy  od  pik  i  kunic  na  widłach  i  dyszlach  kończąc.  Za  tą  „elitą”  stała  cała  reszta 
menażerii, która żarliwie modliła się o to, aby „ciężcy” wytrwali jak najdłużej. Diego też się o 
to modlił. Stary myśliwy był w pełni świadom, że wsparcie piechoty to  żałosna banda, która 
stoi tam jeszcze tylko dlatego, że nie ma gdzie uciec. 
- Najważniejsze,  że  wiedzą, który koniec  oręża pchać  we  wroga i  nie robią już  pod  siebie  – 
mruknął Diego i spojrzał na ociekającą żywicą platformę górującą nad całą osadą. 
Tą „monumentalną” budowlę wzniesiono na żądanie Onyxa. Cierpiący na megalomanię mag 
stwierdził, że musi mieć wszystko na oku. Diego miał nadzieję, że był to jedyny powód, a nie 
chęć  wyeksponowania  się na tle obrońców Nadziei.  Aver napisał nawet krótką  przyśpiewkę 
opiewającą „męstwo” maga: 
„Na wieży wysokiej mag się sroży straszliwie, 
Spojrzenia rzuca złe wrogom swym. 
Siepacze królewscy padają pokotem, 
Gdy mag ów zwraca ku nim oblicze swe. 
Ciska gromy i pierdy, wściekle wykrzywia twarz, 
Zawżdy ledwo starcza mu czasu by poprawić fryzurę. 
Szata dumnie powiewa, cny widać an fas, 
Nagle wiatr zawiał, uniósł szatę i trzask! 
W świetle słońca zajaśniał białego dupska blask. 
Hey!” 
 
Molka  stała  z  boku  z  batogiem  owiniętym  wokół  talii.  Przed  najemniczką  przykucnął 
niepozorny człowieczek zwany Melkorem. Kobieta bezwiednie zaciskała usta do krwi. Kilku 
osadników  wbijało głodne  spojrzenie w kształtny tyłeczek najemniczki. Aver z opiekunkami 
stał  z  boku,  mieli  być  odwodem  i  tylną  strażą  w  jednym  gdyby  napastnicy  zdołali  jakoś 
prześlizgnąć się poza palisadę. 
Strach klepną Diego w ramię. 
- Zdaje się, że mamy towarzystwo. 
Rzeczywiście  na  trakcie  pojawiło  się  kilku  jeźdźców.  Przepatrywacze  ruszyli  stępa 
gościńcem. Strach zagwizdał. Przyczajone w gąszcze ostrokły runęły na zwiadowców niczym 
płowe bełty. Kwik koni i przedśmiertelny krzyk umierających ludzi na chwilę zmącił poranną 
ciszę. Na dziedzińcu zapanowało poruszenie. 
-  No  to  zwiadowców  mamy  z  głowy  –  ziewnął  Siekacz  i  wstał  przeciągając  zdrętwiałe 
członki. 
-  Nie  chciałem,  żeby  przedwcześnie  odkryli  nasze  niespodzianki  –  powiedział  Strach  i 
gwizdnął na bestie, które walcząc o łup właśnie rozerwało ciało jednego z przepatrywaczy. 
- I  dobrze.  Kiedy  zobaczą  zmasakrowane  ciała,  zaczną się  zastanawiać. Niepewność  i  strach 
są naszym sojusznikiem – dodał Diego. – Widać coś jeszcze? 
Lares  przesłonił  oczy  dłonią,  ale  nic  nie  dostrzegł.  Nia  wyglądała  niczym  spiżowy  posąg. 
Wpatrywała  się  w  wierzchołki  drzew.  Nagle  kilkanaście  ciemnych  punkcików  oderwało  się 
od zielonych koron. 
- Są przy strumyku, mamy pół dzwonu – powiedziała wysypując strzały z kołczanu. Wybrała 
kilka,  przyjrzała  się  szypom  krytycznie,  jedną  odrzuciła.  Pozostałe  wbiła  w  snopek  słomy  i 
znów utkwiła wzrok w leśnych olbrzymach. 
Onyks  skinął  dłonią  i  z  łąk  zaczął  podnosić  się  szary  całun.  Czarnoksiężnik  wykonał  kilka 
skomplikowanych gestów, we mgle zamajaczyły ogromne sylwetki. 

background image

- Przecież to demony! – jęknął zrezygnowany Lares i ciężko usiadł na zydlu. 
-  Dopóki  rozszarpują  ludzi  po  tamtej  stronie  palisady  nie  mam  nic  przeciwko  –  mruknął 
Siekacz  z  krzywym  grymasem  na  twarzy.  Ból  w  nodze  przypominał  o  świeżej  ranie.  –  Jest 
coś do żarcia? 
- Tylko idiota obżera się przed walką – skwitował Sher z namaszczeniem skrobiąc patyk. – Ja 
nie będę ci z powrotem wpychał flaków do brzucha. 
- Coś się dzieje – głos Diego przerwał dalszą wymianę zdań. 
Z  gościńca  wyłoniły  się  ludzkie  sylwetki. Wojska Lorda rozsypały  się  w  tyralierę. Przodem 
szli  tarczownicy,  za  nimi  pikinierzy  i  łucznicy.  Niewielki  podjazd  dotarł  do  rozszarpanych 
zwiadowców. 
-  Teraz  zaczną  się  zastanawiać,  czy  rzeczywiście  walka  pójdzie  tak  gładko  –  stwierdził 
Siekacz  wypluwaj  źdźbło  trawy.  –  Diego  pilnuj  pleców.  Trzeba  poprawić  morale  naszych 
„żołnierzy”. 
Kłusownik skinął głową, wyciągnął łuk i wysypał strzały. Najemnik zszedł po drabinie. 
- Otwórzcie bramę, ale zostawcie uchylone wrota. 
Obrońcy patrzyli na Siekacza szeroko otwartymi oczyma. 
- Róbcie co mówię do cholery! 
Brzęknęły  łańcuchy,  opadła  żelazna  sztaba.  Skrzydło  bramy  z  głośnym  skrzypieniem 
rozwarło się do połowy. 
- Zabiją cię stary durniu! – krzyknęła Nia zagryzając usta. 
Najemnik uśmiechnął się pod nosem. 
- Jednak ci na mnie zależy. Co ty na to Diego, żebym mówił ci tato? 
- Niedoczekanie twoje. Prędzej wpakuję ci strzałę w brzuch. 
- Tak myślałem. Ale warto było zapytać. 
- Obydwaj jesteście durniami! – warknęła Nia i naciągnęła cięciwę do granic możliwości. 
Siekacz  bez  pośpiechy  wyszedł  przed  palisadę.  Stanął,  spojrzał  w  słońce,  popluł  w  dłonie  i 
wyciągnął miecz. Poprawił uchwyt tarczy. 
- Co on robi? – Lares głośno wyjawił myśli wszystkich obrońców. 
-  Wykorzystuje  wściekłość  przeciwnika.  –  Diego  wygładził  lotki  i  nałożył  brzechwę  na 
cięciwę.  –  Zobaczyli  rozszarpane  ciała  towarzyszy.  Boją  się,  ale  są  też  wściekli.  Zaraz 
zobaczymy, które uczucie przeważy. 
Stary  myśliwy  miał rację. Jeźdźcy  na  widok idącego  Siekacza krzyknęli i  pognali kłusem  w 
stronę najemnika. Nagle z zachodniego krańcu lasu wyłoniły się równe szeregi kawalerii. 
-  A  to  skurwiele,  okrążyli  Fort  –  mruknął  Siekacz,  ale  nie  przerwał  marszu.  –  Diego  masz 
jakiś pomysł? 
- Ja mam – odkrzyknął Strach i przeciągle gwizdnął. 
Po  chwili  na  tyłach  oddziałów  Dicka  rozległo  się  kwiczenie  koni  i  przerażone  krzyki 
kawalerzystów.  Linia  zachwiała  się  i  poszła  w  rozsypkę.  Większość  jeźdźców  zawróciła  by 
stawić  czoła  niewidocznemu  przeciwnikowi.  Jednak  kilkunastu  gwardzistów  postanowiło 
zabawić się z szaleńcem, który w pojedynkę chciał stawić czoła całej armii. 
Sher bezgłośnie przesadził barierkę. Niemal teatralnym ruchem podniósł się z klęczek zanim 
opadł kurz. Bez słowa ruszył niczym strzała w stronę pędzących jeźdźców, w rękach zabójcy 
zalśniły nagie ostrza. 
- Jesteś mi coś winien – krzyknął przebiegając obok Siekacza. 
Najemnik tylko skinął głową i zatrzymał się w  miejscu. Stanął w pobliżu niewysokiej topoli, 
oparł  się  plecami  o  pień  drzewa,  lekko  pochylił  się  do  przodu  i  uniósł  tarczę.  Widać  było 
tylko pałające oczy w wizurce hełmu. Miecz trzymał nisko. 
- To szaleńcy… - jęknął Lares i spróbował drżącymi dłońmi nałożyć strzałę na cięciwę. 
-  Nie  myl  szaleństwa  z  głupotą,  głupoty  z  odwagą,  a  odwagi  z  koniecznością  –  skwitował 
Diego i wypuścił pierwszą brzechwę. 

background image

Jeździec  chwycił  za  szyję  i  spadł  z  siodła.  Brzęknęły  cięciwy.  Nia,  Lares  i  kilku  innych 
łuczników radzili sobie niezgorzej. 
Sher  w  pełnym  rozpędzie  wyskoczył  w  górę,  odbił  się  od  siodła  i  ciął  dwóch  najbliższych 
jeźdźców. Ciosy dosięgły końskich pęcin, brzuchów i szyi. Po kilku uderzeniach serca wśród 
zabójcy rozpętał się chaos. Zwierzęta tratowały jeźdźców, pozostałych dobijał Sher. 
Siekacz  też  nie  próżnował.  Przeciwników  miał  sześciu,  ale  korona  drzewa  chroniła 
napastników  przed celnym  strzałem z  palisady. Najemnik był  skazany  na  siebie. Gwardziści 
zeskoczyli z siodeł i zaszli buntownika z trzech stron. Najbardziej wysunięty na wschód miał 
pecha bo dosięgła go strzała Nii. Siekacz nie czekał, rzucił się do ataku. Najbliższego uderzył 
tarczą w twarz, kolejnemu rozpruł brzuch i znowu cofnął się w cień drzewa. Zostało trzech, ci 
spojrzeli  niepewnie  po  sobie  i  jednocześnie  rzucili  się  na  najemnika.  Patrzyła  na  nich  cała 
armia  Lorda,  nie  mogli  uciec.  Siekacz  systematycznie  parował  ciosy  tarczą  i  odcinał  się 
mieczem. Nagle  odskoczył  w  bok,  napastnicy  w  ferworze  walki ruszyli za nim. Nia i Diego 
tylko  na  to  czekali.  Dwa  ciała  osunęły  się  na  ziemię.  Ostatni  z  gwardzistów  nie  bacząc  na 
afront rzucił się do ucieczki. Ale Siekacz był szybszy. Dopadł pechowca kiedy ten wspinał się 
na  siodło. Cios opancerzonej rękawicy  wymierzony  w nerki  skutecznie  ściągnął   żołdaka na 
ziemię. Wijąc się z bólu i strachu, gwardzista wydusił. 
- Błagam, nie zabijaj… 
-  Szkoda  brudzić  na  ciebie  miecz  –  Siekacz  splunął  żołnierzowi  w  twarz.  –  Powiedz 
Wyzyskowi, że jest tutaj dobra setka takich jak ja. Nie oddamy Fortu bez walki. 
Na potwierdzenie słów najemnika z lasu dobiegły przerażające ryki ostrokłów, które uciekały 
przed pogonią. 
-  Sukinsyn  ma  niezłe  wyczucie  dramatyzmu  –  mruknął  Siekacz  widząc  jak  Strach  kończy 
gwizdać. 
Żołdak  był  już  w  siodle  i  gnał  w  stronę  formujących  się  oddziałów  Lorda.  Jednak  zanim 
dotarł do pierwszego szeregu, wypadł z kulbaki niczym rażony piorunem. 
- To było dobre zagranie – Siekacz wypatrzył strzelca.  
Wyglądał  jak  oficer.  Najemnikowi  wydawało  się,  że  rozpoznaje  przysadzistą  sylwetkę.  Bez 
pośpiechu  wytarł  miecz  o  wams  jednego  z  zabitych  i  schował  oręż  do  pochwy.  Wyciągnął 
płaską butelkę i pociągnął spory łyk. 
- Gładko ci poszło – doszedł go chrapliwy głos. Zabójca jak zwykle zbliżył się niezauważony. 
- Z tamtymi nie pójdzie tak łatwo. Znam dowódcę, to szczwany skurczybyk. 
- Nie lubię prostych rozwiązań, przyjacielu – odrzekł Sher i razem ruszyli w stronę uchylonej 
bramy. 
Kiedy stanęli za palisadą przywitały ich radosne okrzyki wiwatujących obrońców. 
-  Udało  cie  się,  Wilku  –  zabójca  lekko  się  uśmiechnął  i  zniknął  w  tłumie,  który  otoczył 
najemnika. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Zgryz opuścił kuszę. 
-  Każda  ucieczka  karana  będzie  jak  zdrada  –  warknął  do  podoficerów,  którzy  ponuro 
przyglądali się całej scenie. 
Od strony traktu nadjechał niewielki orszak. Lordy Wyzysk, cały przybrany w skrzący się od 
drogich kamieni strój, z kamiennym wyrazem twarzy niemalże najechał koniem na dowódcę. 
-  Dlaczego  jeszcze  nie  atakujemy?!  –  głos  Lorda  Pogranicza  aż  ociekał  arogancją  i 
władczością. – Co tam się dzieje?! 
- Wysłałem przodem przepatrywaczy, musimy… 
-  Jedne  co  musisz,  to  słuchać  moich  rozkazów!  –  przerwał  Zgryzowi  Lord  zeskakując  z 
siodła. – Atakujemy i to natychmiast. 

background image

- Nie – tym razem  w  głosie dowódcy  zabrzmiał  zgrzyt  stali, nie  zważając  na gorejącą twarz 
Lorda  kontynuował.  –  Wiemy,  że  obrońcy  przygotowali  kilka  niespodzianek.  Wszyscy 
widzieli  co  się  przed  chwilą  stało.  Nie  możemy  pozwolić  sobie  na  kolejną  zasadzkę.  Nie 
podoba mi się ta mgła zalegająca łąki. 
- Jak śmiesz… 
-  Każda  przegrana  potyczka,  to  topniejące  morale  żołnierzy.  Jeszcze  kilka  idiotycznych 
decyzji i będziesz sam, Wasza Miłość, szarżować na Fort. 
Zysk  słyszalnie  zazgrzytał  zębami.  Powiódł  szybkim  spojrzeniem  po  ponurych  twarzach 
podoficerów. Ci durnie pójdą w ogień za tym starym capem – przemknęło mu przez myśl. 
- Co proponujesz? 
- Wyślemy zwiadowców i lekką piechotę. Trzeba przeczesać całe przedpole i lasy. Jakoś nie 
przypominam sobie, żebym wydawał jeździe rozkaz ataku z flanki. 
Wyzysk przełknął przytyk. 
-  W  porządku,  masz  na  to  jeden  dzwon.  Później  macie  zetrzeć  w  pył  tę  cholerną  norę 
rebeliantów! 
- Tak jest, Lordzie. 
Szlachcic wskoczył na kulbakę, wbił ostrogi w koński brzuch i wraz z orszakiem dokłusował 
na tyły, gdzie z bezpiecznej wysokości mógł oglądać przebieg bitwy. 
- Co robimy? 
Zgryz spojrzał w twarz wysokiego porucznika. Paskudna blizna na lewym policzku i brak oka 
świadczyły o burzliwym przebiegu kariery. 
-  To  co  zawsze.  Będziemy  przelewać  krew  za  naszych  panów  –  warknął  Zgryz  i  zaczął 
wydawać rozkazy. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
- Dlaczego ja?  – Siekacz  wyglądał jak  przestraszone  dziecko.  – Niech Diego coś  powie. To 
jego dom. 
-  Nie  ode  mnie  chcą  usłyszeć  słowa  otuchy  –  kłusownik  opierał  się  o  stylisko  łuku.  –  Trza 
było nie odstawiać tego przedstawienia przed palisadą. 
- Chciałem tylko podnieść morale tej hałastry – bronił się najemnik rozkładając ręce. 
- Zrobiłeś to,  co zawsze robisz,  stanąłeś  na przedzie. Czy  ci  się to  podoba czy  nie,  przejąłeś 
dowództwo. 
- Nich Sher gada, zabił więcej sukinsynów niż niejedna armia. 
- Jego się boją, ciebie podziwiają, a nawet zaczęli ci ufać. Rusz dupę! 
-  Niech  to  szlag  trafi  –  Siekacz  pociągnął  spory  łyk  z  manierki.  –  Dobra,  miejmy  to  już  za 
sobą. 
Najemnik  wyszedł  z  chaty.  Na  widok  charakternika  ucichł  gwar,  wszystkie  spojrzenia 
zwróciły się w jego stronę. 
-  Wojownicy  -  ryknął  Siekacz,  niektórzy  z  osadników  omal  się  nie  przewrócili.  -  Bracia! 
Wiem, że wielu z was zastanawia się kim jestem, wiem, że wielu z was mi nie ufa, wiem, że 
ci  z  was,  którzy  mnie  znają  wątpią  w  moje  przywództwo.  Ale  dzisiaj  nasze  wątpliwości 
przestają być ważne. Zapomnijcie o tym co było, nie myślcie o tym co będzie. Liczy sie tylko 
ta  chwila,  chwila  walki.  Czeka  nas  krwawa  danina  odwagi  i  honoru,  kto  wie,  może  nawet 
przeżyjemy  tę  próbę  –  tym  razem  w  odpowiedzi  dominowało  przełykanie  śliny  i  ciche 
modlitwy. - Musicie pogodzić się ze śmiercią, wtedy w najgorszym wypadku przeżyjecie. Nie 
bójcie  się  zginąć  w  boju,  bójcie  się  utracić  honor!  Czeka  nas  krwawa  przeprawa  przez...  - 
Siekacz  przez  chwilę  szukał  odpowiednio  dramatycznego  słowa.   -  morze  krwi.  Nasi 
przeciwnicy  nie  znają  litości,  nie  biorą  jeńców.  Ich  największą  siłą  jest  strach  i  przemoc. 

background image

Musimy przeciwstawić im odwagę i pogardę śmierci! Kiedy dam znak rozpętajcie piekło. Siła 
i honor! 
- Siła i honor - rozległ się nieśmiały okrzyk kilku osadników. 
-  Zwyciężymy,  kurwa  i  nasikamy  na  truchła  tych  zawszonych  kreatur!  -  Siekacz  uderzył 
mieczem w tarczę. – Siła i honor! 
- Siła i honor! – tym razem okrzyków było więcej. 
-  Każdy  z  nas  walczy  o  to  co  dla  niego  najważniejsze  –  Diego  wystąpił  przed  szereg 
osadników i stanął przy najemniku. – To także i mój dom. Wszyscy jesteśmy mężami, ojcami. 
Myśliwy powiódł spojrzeniem po zgromadzonym tłumie. Znał wszystkie twarze, wiedział, że 
do świtu większość z nich już nie otworzy oczu. Zdawał sobie sprawę, że sam postawił życie 
tych ludzi na szali śmierci, a jedynym odważnikiem była niczego nie świadoma dziewczynka. 
- Musimy postąpić słusznie – zdawało się, że bardziej mówi do siebie niż do tłumu.  – To co 
tutaj  się  wydarzy  nie  pozostanie  bez  echa.  Okupimy  każdą  piędź  ziemi  krwią  tych,  którzy 
przyszli ją rozlać. Pamiętajcie o co walczymy! 
Tym razem krzyczał każdy. Ludzie potrząsali orężem. Nikt nie miał złudnych nadziei.  Zginą, 
ale nie poddadzą się bez walki. 
- Skończmy już tę szopkę – mruknął Siekacz i założył hełm. – Czas zapracować na reputację. 

 

 

 

 

 

 

*** 

Zwiadowcy  Zgryza  odkryli  większość  z  niespodzianek  przygotowanych  przez  obrońców 
Nadziei.  Mgła  z  łąk  jeszcze  nie  opadła,  ale  wysłani  tam  zwiadowcy  nie  znaleźli  nic 
ciekawego. Stary żołnierz miał złe przeczucie, że poszło zbyt łatwo. Nie miał wyboru. Dzwon 
minął i  Wyzysk  wydał rozkaz  do ataku. Żołnierze ruszyli rozciągniętą tyralierą  do ataku. W 
pierwszym  szeregu  podążali  pikinierzy  i  tarczownicy,  tuż  za  nimi  łucznicy.  Kawaleria  po 
niefortunnym  odkryciu  w  kniei,  ustawiła  się  na  wzgórzu.  Zabrzmiał  ostry  gwizd, 
podoficerowie  wykrzyczeli  komendy  i  piechota  ruszyła  truchtem.  Wtedy  na  palisadzie 
pojawili  się  łucznicy.  Kiedy  królewscy  znajdowali  się  w  odległości  stu  kroków  od 
zabudowań, Nija zapaliła pierwszą strzałę. Przygotowała ich kilka, tej niespodzianki Wyzysk 
się nie spodziewa. 

-  Czekajcie  na  mój  sygnał  –  powiedziała  do  podenerwowanych  łuczników.  –  Nie  będziemy 
marnować strzał.  

Kiedy można już było rozpoznać twarze przeciwników, krzyknęła: 

- Mierzcie tak by zabić! – i sam wypuścił pierwszą szypę. 

Pociski uderzyły w zwartą grupę, pierwsze ciała padły w błoto. Królewscy krzyknęli i rzucili 
się  do  szaleńczego  biegu.  Obrońcy  nie  przestawali  strzelać.  Bramę  podparto  drągami,  za 
wrotami czekała „ciężka piechota” pod wodzą kowala Storma. Wtedy Nia wypuściła pierwszą 
ognistą strzałę. 

 

 

 

 

 

 

-  Co  się  kurwa  dzieje?!  –  krzyk  Zgryza  sprawił,  że  oficer  kontaktowy  wyprężył  się  niczym 
struna. 

- Odcięli nas! 

background image

-  Przecież  widzę idioto  – warknął Zgryz.  – Niech  szlak trafi  Lorda. Trąb do odwrotu. Niech 
reszta okrąży ogień. Ale nie od strony łąk. Jeźdźcy niech nadal czekają. 

-Tak jest! – krzyknął młody porucznik i pobiegł wykonać rozkazy. 

-  Puścisz  piechotę  tak  jak  chce  Diego  –  wysoki  sierżant  nerwowo  podkręcił  długiego  wąsa. 
Znali się ze Zgryzem od dwudziestu lat. 

- Wiem, Kułak. Nie mam wyboru. Gdyby Wyzysk dał mi więcej czasu na rekonesans 
znaleźlibyśmy wszystkie niespodzianki. 
- Coś mi się wydaje, że to nie będzie łatwa walka. 
Zgryz spojrzał na przyjaciela jakby widział go po raz pierwszy. 
- Mamy za dużą przewagę, nawet odcięta piechota powinna dać sobie radę z tą hałastrą. 
- Znam Diego, to dopiero początek – skwitował Zgryz. – Rusz dupę do tego idioty w skrzącej 
się zbroi. Niech magowie w końcu zapracują na swoją parszywą reputację.  
Sierżant skinął głową i szybkim krokiem ruszył ku wzgórzom, z których Lord obserwował 
starcie. 
 
 

 

 

 

 

 

 
Nija wypuściła ostatnią strzałę. Trafiła idealnie. Ukryte doły wypełnione kadziami z olejem 
pięknie eksplodowały zabijając i parząc napastników. Głębokie rowki wypełniły się płonącą 
mazią dzieląc atakujących. W ognistym pierścieniu znajdowało się około dwustu żołnierzy. 
Nie mieli dużo czasu. Musieli zaatakować, póki reszta wojsk była odcięta. Siekacz jakby 
czytał w jej myślach. 
- Teraz nasza kolej! – krzyknął i wydobył miecz. – Bij, zabij! 
Najemnik skoczył z palisady w grupkę żołnierzy. Za dowódcą ruszyło kilkunastu 
wojowników, w tym Sher, Strach z „córkami” i Molka z Melkorem. Reszta wylewała się 
przez otwartą bramę, na czele z olbrzymim kowalem. Rozpoczęła się krwawa walka.  
Świat dla Siekacza przestał istnieć, czuł się jak w transie. Liczyła się tylko walka. Uderzenie 
miecza, krzyk konającego. Zgrzyt tarczy uderzającej w twarz przeciwnika, krew tryskająca z 
rozpłatanej szyi. Chaos i śmierć. Najemnik parł do przodu, dopóki płomienie nie zastąpiły mu 
drogi. Odwrócił się, obok stał Sher. Krew kapała z czarnych ostrzy.  
- Czegoś takiego jeszcze nie widziałem – wychrypiał zabójca, który zostawił za sobą trop z 
martwych ciał. 
Siekacz wbił miecz w ziemię, ściągnął hełm i przeczesał włosy.  
- Szkoda, że nie widziałeś do czego jest zdolny, zanim usidliła go Molka. 
Melkor, niepozorny szary człowieczek kroczył przez pole bitwy niczym demon zniszczenia. 
Rozrywał przeciwników, odgryzał głowy, odrywał kończyny. Molka podążała za swoim 
pupilkiem siekąc tych, którzy próbowali zajść bestię od tyłu. Żołnierze woleli zginąć w 
płomieniach, niż stanąć naprzeciw bestii. Osadnicy na czele ze Stormem, wspomagani przez 
Stracha i opiekunki Avera, także nie próżnowali. Jednak tutaj walka była bardziej zacięta i 
wyrównana. Siekacz westchnął, założył hełm, chwycił miecz i rzucił się w wir ostrzy. Sher 
gdzieś zniknął. Szalę zwycięstwa przechylił Melkor, który wpadł w szał krwi. Nawet Molka 
straciła kontrolę nad bestią. Płomienie już dogasały, niedobitki żołnierzy uciekały ku 
towarzyszom, a obrońcy Nadziei wycofali się poza palisadę. Zginęło kilkunastu osadników, 
zaginął też Sher i Melkor, który w szale zniknął w kniei. W Forcie rozległy się głośne okrzyki 
radości. 
- To dopiero początek bitwy – mruknął Diego i wskazał na wzgórze. – Mam nadzieję, że 
Onyks wie co robi. 

background image

Magowie Lorda pogranicza, ustawieni w półksiężyc rozpoczęli inkantację. 
 
 

 

 

 

 

 

 
- Coś mi tu śmierdzi, Kułak – Zgryz wpatrywał się w mgłę, która okryła szarym całunem 
prawie całe przedpole. – Niech ci magowie się pospieszą. 
- Jest jeszcze coś – sierżant odruchowo podkręcił wąsa. – Przyboczni siepacze Wyzyska 
gdzieś zniknęli. 
- Ten sukinsyn coś kombinuje – pułkownik chodził nerwowo wokół stołu z rozłożoną mapą. – 
Przeformuj oddziały, niech wycofają się pod wzgórze. Ta cholerna mgła za bardzo cuchnie 
magią. 
Kułak skinął głową i ruszył w stronę niedawnego pola bitwy.  
 
 

 

 

 

 

 

 
- Niedobrze, nie dali się nabrać na demony, Onyksa – Diego z uwagą obserwował 
wycofujących się gwardzistów. – Jeżeli Zgryz wycofał wojska to coś się święci.  
- Do tego zgraja ze wzgórza gdzieś zniknęła – dodał Siekacz wpatrując się w oko lunety. – 
Jest coś o czym nie wiem? 
- Powiedziałem ci już wszystko – obruszył się Diego. – Musimy czekać na ich kolejny ruch. 
Trzeba wysłać zwiadowców, niech sprawdzą las i wzgórza. Musimy wiedzieć wszystko o 
zamierzeniach przeciwnika. 
- Moje pieszczochy mają kłopoty – mruknął Strach, który jak zwykle pojawił się nie wiadomo 
skąd. – Nad drzewami unosi się mroczna aura, wyczuwam strach zwierząt i pradawną moc… 
- Przestań bredzić – Siekacz pociągnął solidny łyk z manierki. Tym razem to była woda. – 
Jedyny smród plugawej magii roztacza Onyks, a on siedzi na platformie i gada do siebie. 
- On walczy – w głosie Stracha przebrzmiała lodowata nuta. – To dzięki niemu mrok jeszcze 
tu nie dotarł. 
Najemnik skierował lunetę w stronę czarnoksiężnika. Rzeczywiście, coś było nie tak. Onyks 
wyglądał jakby postarzał się o kilkanaście lat, pod bladą i przezroczystą skórą pulsowały nitki 
żyłek. Po twarzy maga spływał pot, a usta drgały w niemym szepcie. Z nosa i uszu sączyła się 
stróżka krwi. 
- Kurwa! – Siekacz odłożył lunetę i spojrzał na Diego. – Nekropolia Cienia… 
Stary  myśliwy głośno przełknął ślinę. 
- Ale to niemożliwe, nikt przy zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się budzić umarłych. 
- A kto mówi, że Wyzysk jest zdrowy. Ten idiota chce nas zniszczyć za wszelką cenę, nie 
cofnie się przed niczym. Spójrz na jego magów… 
 
 

 

 

 

 

 

- Pułkowniku! – krzyknął Kułak z przerażeniem w oczach wskazując na inkantujących 
kapłanów. 
Zgryz spojrzał w stronę wzgórza i zaniemówił. Wokół dziewięciu czarnoksiężników uniosła 
się czarna mgła, która trawiła ich ciała. Jednak magowie nie przestawali zawodzić, mroczna 
mowa wypływała z ich ust niczym potok zła. 
- Już kiedyś widziałem coś takiego – pułkownik zabobonnie splunął przez ramię. – 
Wynosimy się stąd. Skrzyknij ludzi. 
- Co się dzieje? 
- Lord poświęcił kapłanów, wykorzystał skurczybyków, żeby obudzić zło. I obawiam się, że 
to zło będzie strasznie wkurwione. Dlatego kiedy tu zawita chcę być daleko stąd. 
- Którą drogę… 

background image

Dalsze słowa Kułaka przerwał nieludzki ryk. Z mgły wyłoniły się potężne kształty, które 
niczym błyskawica ruszyły w stronę gwardzistów.  
- Niech to szlak. Wiedziałem, że ta mgła to nic dobrego. Nie mamy wyboru, musimy przebić 
się do bramy Fort. Siec po kończynach, wtedy są dużo wolniejsze. 
Kułak skinął głową i runął w stronę przerażonych żołnierzy, żeby wydać rozkazy. Zgryz 
poprawił pognieciony napierśnik i wyciągnął z pochwy szeroki miecz. Miał nadzieję, że 
Diego nie pozostawi ich na pewną śmierć. 
 
 

 

 

 

 

 

 
- Onyks stracił kontrolę nad demonami – Diego odwrócił się i krzyknął do Storma. – Nie 
odstępować od bramy, nic nie może przez nią przejść! 
Potężny kowal skinął głową i warknął na swoich ludzi. Po chwili dębowe wrota podparto 
kilkoma belkami, reszta „ciężkiej piechoty” ustawiła się w półksiężyc zaciskając dłonie na 
drzewach broni.  
- Zdaje się, że Zgryz też to zauważył – Siekacz wskazał na żołnierzy biegnących w stronę 
Fortu. Spuszczone z mentalnej więzi bestie rzuciły się na gwardzistów. Zwarte czworoboki 
odpierały ataki tarczami i kłuły mieczami. Mimo to widać było, że nie mają najmniejszych 
szans. Do bramy zostało im jeszcze dwieście jardów. Wysunięty najbardziej na wschód 
oddział wpadł na kilkanaście poczwar. Przeraźliwy krzyk ludzi zmieszał się z nieludzkim 
rykiem demonów. Dało to pozostałym czworobokom trochę czasu. Zostało sto metrów kiedy 
z mgły wyłoniły się kolejne kształty. Tych bestii było mniej, były jednak potężniejsze. 
Pozostałe potwory na ich widok zaczęły się wycofywać, niektóre zostały aby dokończyć 
posiłek. 
- Balrogi, żołnierze nie mają szans – mruknął Siekacz. Mimo wszystko szkoda mu było 
Zgryza i jego watahy. Jak na gwardzistów wykazali się odwagą, walczyli do końca. 
 
 

 

 

 

 

 

 
- Szpica! – ryknął Zgryz i sam stanął na czele oddziału. Zostało może osiemdziesięciu sponad 
dwustu. Potwory, które wychynęły z mgły wyglądały jak senne koszmary. Wysokie na 
dwanaście stóp, równie szerokie, z sześcioma kończynami, czasem z kilkoma łbami. Było ich 
siedem, największy był buro biały, ten pozostał z tyłu, wyglądało jakby wydawał rozkazy 
pozostałym bo kiedy kłapnął potężnymi szczękami szóstka bestii runęła do ataku. Mimo 
wielkiej postury potwory nie ustępowały kłusującym wierzchowcom. Zgryz mocniej zacisnął 
dłoń na rękojeści miecza, podciągnął tarczę pod nos i z krzykiem runął do ataku. 
 
 

 

 

 

 

 

 
- Otwierać bramę! – Diego nałożył na cięciwę strzałę z nadpiłowanym grotem. – Już! 
- Przecież dopiero co ją zawarliśmy – Storm spochmurniał niczym gradowa chmura. – Niech 
zdychają lordowskie przydupasy. Nie będziemy tu wpuszczać demonów. 
- To dopiero początek harców – powiedział Siekacz zdejmując tarczę z pleców. – Wkrótce 
rozpęta się tu piekło. Jeden gwardzista wart jest dziesięciu twoich piechociarz.  
Kowal zmeł w ustach przekleństwo, ale sam odwalił ciężkie belki. Zgrzytnęła żelazna sztaba, 
zaskrzypiały zawiasy. Wierzeje bramy uchyliły się ukazując przerażający widok. Już tylko 
niecały pluton żołnierzy odcinał się bestiom. Zgryz rąbał kolejnego potwora po nogach. Stary 
żołnierz w ostatniej chwili rzucił się na ziemię unikając kłapnięcia szczęki z 
dziesięciocalowymi kłami. Dwóch innych żołnierzy nie miało tyle szczęścia. W tym samym 
momencie Kułak wygarnął w mordę bestii z kartacza. Demon przerażająco ludzko zapiszczał 

background image

i w szale uderzył inną bestię. Straszliwe szczęki rozorały pokryty łuską brzuch. Żołnierze 
wykorzystali zamęt i znowu rzucili się w stronę wrót. Została ostatnia bestia. Buro-biały 
kształt wychynął z cienia. Potwór wyprostował potężną sylwetkę, mierzył dobre szesnaście 
stóp.  
- Przepuście mnie warchoły – warknął Siekacz przepychając się przez pobladłą gawiedź. – 
Diego, strzelisz jak będzie o jard. Ani wcześniej, ani później. 
Myśliwy skinął tylko głową i spokojnie napiął cięciwę łuku. 
- Co wy robicie? – krzyknęła Nia z przerażeniem wpatrując się w najemnika, który ruszył w 
stronę bestii. 
-  Nic tak nie łączy ludzi jak wspólny nieprzyjaciel i długi – mruknął Aver i uderzył w struny 
lutni. 
 
 

 

 

 

 

 

 
- Biorę go na siebie – krzyknął Zgryz. – Dam wam kilka chwil, zdążycie dopaść do bramy. 
- Idę z tobą – Kułak splunął na ostrze pałasza, w drugiej ręce dzierżył nadziak. – Nikt nie 
powie, że starego Kułaka obleciał strach na widok przerośniętej wiewiórki. 
- Teraz! – ryknął pułkownik i skoczył ku bestii. 
Demon spokojnym, niemalże teatralnym ruchem odbił cios miecza i odrzucił napastnika 
kłapnięciem szczęk. W tym samym momencie rzucony nadziak wbił się pod jedno ze ślepi. 
Bestia cofnęła się o krok, nie wydała jednak z siebie żadnego dźwięku. Z szybkością węża 
rzuciła się na Kułaka. Stary żołnierz skoczył trzymając oburącz miecz. Ostrze pałasza 
przeorało miękkie na brzuchu potwora, w tym samym momencie straszliwe szczęki zawarły 
się na barku człowieka. Kłapnięcie, odgłos trzaskających kości i krzyk żołnierza zlały się w 
jedno. Demon wyrzucił ciało Kułaka w górę i przełknął zmiażdżone ramię. Zgryz z krzykiem 
uderzył poziomym cięciem w nogę bestii. Trafił celnie, nie docenił jednak twardych jak stal 
kości potwora. Wysłużone żołnierskie ostrze pękło na pół. Pułkownik w ostatniej chwili 
zasłonił się tarczą przez paskudnymi pazurami. Siła uderzenia zgruchotała tarczę i odrzuciła 
żołnierza do tyłu. Zgryz padł bez tchu w błoto. Czarne płatki przysłoniły niebo. W tym 
samym momencie strzała Diego trafiła tuż przy nasadzie karku. Bestia odruchowo uniosła w 
górę łeb i błyskawicznie odwróciła się w stronę nadbiegającego Siekacza. Najemnik odbił się 
od ziemi i wraził szpic tarczy w potylicę potwora. Demon cofnął się o dwa kroki i potrząsnął 
głową, wyglądał jak otumaniony. Najemnik nie czekał, ostrze miecza po gardę wbiło się w 
jeden z oczodołów. Biało-bury kształt bez żadnego odgłosu zwalił się na ziemię. Siekacz 
podbiegł do nieprzytomnego Zgryza i złapał żołnierza pod ramiona, z uporem zaczął ciągnąć 
dowódcę w stronę bramy. Dziesięć jardów. Nagle z mgły wyłoniły się inne bestie. 
Kilkanaście demonów na widok śmierci balroga wróciło na plac boju. Siekacz wiedział, że 
nie zdąży, nie przestawał jednak ciągnąć nieprzytomnego Zgryza. Pierwszy z potworów był 
już zaledwie od kilka jardów, gdy nagle ziemia zadrżała i niewiadomo skąd pojawił się 
Melkor. Uderzony w pierś potwór jakby zapadł się w sobie, a Melkor ruszył w stronę 
ciemnego kłębowiska koszmarnych kształtów, mgła przesłoniła walczących. Siekacz w końcu 
przeszedł przez bramę, Storm natychmiast zawarł wrota. Kilkunastu ocalałych gwardzistów 
ustawiło się w dwuszereg. Przysadzisty kapral zasalutował Siekaczowi. 
- Jesteśmy na twoje rozkazy. 
Siekacz spojrzał na zacięte twarze żołnierzy i wybuchnął śmiechem. 
- To mi się trafiła komenda – najemnik klepnął kaprala w ramię. – Zachowaj siły na 
prawdziwą walkę. Niech felczer opatrzy rannych. Zgryz nam się przyda bardziej niż cała ta 
zgraja przyszywanych piechociarzy. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

background image

Cienie i mgła. Sher szedł bezgłośnie przez starożytne moczary. Nekropolia została wzniesiona 
wieki temu na wzgórzu wśród puszczy. Z czasem mauzoleum zostało zapomniane przez 
ludzi. Pradawna nekropolia kryła mroczny sekret. To właśnie tutaj grzebano Ostrza 
Pochwyconych. W ruinach zapomnianego cmentarzyska spoczywały szczątki 
najokrutniejszych zabójców ze wszystkich krain. Onyks zdążył przekazać mu tylko jeden 
obraz, ale to wystarczyło. Zabójca bezgłośnie wyszarpnął miecze i przeskoczył przewrócony 
murek. Większość krypt zarosła, lub zapadła się w grząskiej ziemi. Tylko kilka grobowców 
wyglądało na świeże. Przed rozbitymi drzwiami największej krypty leżał niemalże 
poćwiartowany ostrokieł. Druga z bestii z wywalonym ozorem orała ziemię przednią łapą. 
Dziewięć grobowców nosiło świeże ślady pęknięć, pieczęci zostały zerwane. Pozostałe 
emanowały żółtym blaskiem, co nie zdołali ujść z objęć śmierci. Onyks zdołał dokonać 
czegoś, czego nie był w stanie żaden ze śmiertelnych magów. Tylko dziewięciu się 
przebudziło. Sher pochylił się nad konającym zwierzęciem i wbił ostrze prosto w serce. 
- Spóźniłem się – szepnął i zniknął w mroku. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
 - Co tam się dzieje do kroćset? – Metka, pomocnik rzeźnika mocniej zacisnął dłonie na 
ogromnym tasaku. – Co to za ryki? 
- Potworzyska, co ten magik chędożony zawezwał po nas idą – Odrowąż splunął w dłonie 
wielkości bochnów chleba i chwycił stylisko kosy. – My tu na warcie gnijem, a nasi bracia 
giną tam za nas. Tak się nie godzi! 
- Diego kazał warować przy furcie, nie ruszymy się stąd chyba, że sam to powie – zbeształ 
kompana Metka.  
- A kto niby wie o jej istnieniu? Poza tym od strony bagna nikt nie nadejdzie. Trza znać 
sekretne ścieżki. Mówię ci… 
- Co to było? – Metka spojrzał na dębową furtę. 
- Jak to co. Bąka puściłem i tyle. 
- Nie, słyszałem jakieś chrobotanie. O znowu! 
Teraz i Odrowąż usłyszał delikatnie skrobanie po drewnie. 
- Pewnie zwierz jakiś – jęknął pomocnik rzeźnika. 
- Owa – potwierdził młynarz głośno przełykając ślinę. 
Nagle za plecami osadników zamajaczył niewyraźny cień. Dwa ciemne ostrza ugodziły 
jednocześnie tuż pod potylice. Wartownicy umarli jeszcze zanim bezwładne ciała uderzyły w 
ziemię. Napastnik odsunął sztabę i furta z głośnym skrzypieniem rozwarła się. Za palisadę 
wtargnęły kolejne cienie. Ostatni wszedł Lord Pogranicza. W ręku trzymał niewielkie berło z 
krwistoczerwonym rubinem. 
- Wiecie kogo szukać – powiedział i zatrzasnął furtę. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Strach padł na ziemię trzymając się za głowę. 
- Co się stało? – Diego wypuścił kolejną strzałę w kłąb demona.  
- Nadchodzą… - czerwonooki powoli uniósł się na nogi. – Moja krew…  
Strach odwrócił się i pobiegł w stronę przeciwnego krańca osady. Zniknął za blokhauzem 
gdzie zamknięto dzieci. Dookoła domostwa stał kordon uzbrojonych osadników, w tym także 
kobiety. Zgryz dowodził niedobitkami gwardzistów na lewej flance. Po prawej kowal Storm z 
resztą piechociarzy dawali krwawy odpór kolejnym falom demonów. Na środku stali 
najemnicy. Diego, Nia i Lares szyli zza pleców Siekacza, Avera i Molki. Córki Stracha 
pilnowały wejścia do blokhauzu, leżały tam już ścierwa dwóch ubitych bestii. Wszędzie 

background image

walały się ludzkie ciała i koszmarne cielska demonów. Potwory rozbiły bramę, wspinały się 
też po palisadzie, były wszędzie. Onyks leżał bez czucia na szczycie platformy, potwory 
instynktownie omijały to miejsce. Bestii nadal przybywało, obrońcy cofnęli się już pod 
blokhauz. 
- Nie mamy szans – splunęła Nia trafiając idealnie w oko potwora. – Skąd one się biorą? 
- Ten idiota otworzył portal i zdaje się, że zapomniał go zamknąć – Siekacz odciął kończynę 
przerośniętego pajęczka i uderzył tarczą w odwłok. – Kurwa to miała być nasza tajna broń! 
- Przestańcie gadać, musimy się utrzymać – warknął Diego wypuszczając szypę. 
- Świetny żart – rapier Avera ciął powietrze z niebywałą szybkością i gracją. – A byłby zacny 
temat na balladę… 
Nagle potężna łapa wbiła szpony w pierś trubadura i wyrwała płuca razem z kręgosłupem. 
Siekacz z krzykiem wściekłości ciął przez łeb bestii. 
- Kurwa mać! Gdzie jest Melkor? 
- On już nie wróci – Molka wyglądała jak żywy trup, miecz i pejcz co chwile pruły powietrze 
rażąc potwory. – Odpowiedział na zew bramy, wrócił do domu… 
- A to sobie kurwa moment znalazł – Siekacz przeskoczył nad ciałem Avera i wbił nasadę 
tarczy w łeb demona, który odciągał ciało towarzysza. – Nie chcę zdychać w brzuchu tych 
pokrak! 
- Bez obaw, twojego ścierwa i tak nie ruszą – Nia wypuściła strzałę i krzyknęła z bólu. 
Ciemny cierń wbił się w brzuch łuczniczki. Upadła na kolana trzymając wypływające 
wnętrzności. Diego dopadł do córki. Po twarzy starego najemnika płynęły łzy. 
- To wszystko moja wina… 
- Nie ojcze, postąpiłeś słusznie. Musicie uratować dziewczynkę – Nia oddała uścisk. – Idźcie 
już… 
Siekacz zaklął i zarzucił sobie Nię na ramię. 
- Nie zostawię cię tu dziewko! 
Bestia przypominająca przerośniętego niedźwiedzia wyciągnęła łapę po najemnika. Molka 
stanęła na drodze potwora chlastając pejczem. Skóra batoga owinęła się dookoła szyi demona. 
Bestia cofnęła się przyciągając do siebie kobietę. Molka z krzykiem wraziła miecz w szyję 
bestii, tuż przed tym zanim potężne szczęki z przeraźliwym chrzęstem trzaskającej czaszki 
zacisnęły się na jej głowie.  
Nagle wszystkie demony zamarły, mgła zaczęła się rozwiewać. Onyks z niebywałym trudem 
uniósł głowę i wypowiedział ostatnie słowa inkantacji. Wszystkie bestie stanęły w 
płomieniach, a nagły podmuch wiatru rozgonił mgłę. Po chwili nad Fortem zaległa 
przerażająca cisza.  
- Udało się - wyszeptał Lares i padł na kolana płacząc jak dziecko. 
Siekacz ułożył Nię na ziemi i rozciął kubrak. Rana była paskudna, dziewczyna straciła 
mnóstwo krwi. Diego wbił spojrzenie w gasnące oczy córki. 
- Dziewczynka… Ona musi pamiętać, co dla niej zrobiliśmy… - wyszeptała Nia i zamknęła 
oczy. 
- Nie umieraj do cholery! – Siekacz potrząsnął głową łuczniczki, która z trudem uniosła 
powieki. 
- Kocham cię, idioto – krótki spazm wstrząsnął ciałem, po brudnym policzku popłynęła łza. 
Nia skonała w ramionach ukochanego. 
Pod blokhauzem na własnych nogach stało kilkunastu osadników, kowal Storm miał 
zgruchotaną rękę, ale w drugiej dzierżył potężny młot. Zgryz miał tyle ran, że już dawno 
powinien przestać krwawić z brak krwi, pułkownika podtrzymywało dwóch ocalałych 
żołnierzy. Jedna z córek Stracha leżała pod cielskiem zabitej bestii, druga gdzieś zniknęła. 
Diego ogarnął wzrokiem osadę i zagryzł usta do krwi. Poświęcił wszystko, co kochał i w co 

background image

wierzył. Nagle od strony bramy dobiegł odgłos końskich kopyt. Przez rozwalone wrota 
wjechali rajtarzy Lorda Pogranicza. 
- Kurwa, to niesprawiedliwe – jęknął Lares, ale spokojnie nałożył strzałę na cięciwę. 
Kawalerzystów było prawie pięćdziesięciu, na szczęście nie mieli kusz. Dowódca z okiem 
przesłoniętym opaską odezwał się chrapliwym głosem: 
- Złóżcie broń, a darujemy wam życie. 
Siekacz wybuchnął potępieńczym śmiechem, wstał i wskazał ostrzem rajtarów. 
- Sami je sobie weźcie! 
Jeźdźcy jak na komendę zeskoczyli z siodeł i ruszyli do ataku. 
 
 

 

 

 

 

 

 
Sher przesadził palisadę. Demony zaczęły płonąć, mgła się rozwiała. Onyks zamknął wrota. 
Cienie. Byli blisko, zbliżali się półkolem do niewielkiej chatki. Stary pies trzymany przez 
dziewczynkę głośno zawarczał. Lord uniósł berło, zjawy zamarły. 
- Podejdź mała, tak długo cię szukałem… 
Nagle spoza węgła domostwa wypadł Strach. Czerwonooki rzucił się ze gołymi rękoma na 
niemurałych zabójców. Walczył jak zwierzę, rozrywał martwe ciała, miażdżył kości. Cienie 
zawirowały, grat ciosów spadł na Stracha niczym deszcz lodu i ognia. Mężczyzna zabrał ze 
sobą dwóch nieumarłych, zanim pozostali poszatkowali go na kawałki.  
- Wystarczy już tej zabawy. Choć tu gówniaro, albo… 
- Vinnona, wejdź do chaty i nie wychodź dopóki nie dam ci znać – Sher wyszedł na niewielki 
plac przed domostwem. 
- To ty?! – Lord cofnął się z przerażeniem. Ale po chwili na twarzy Wyzyska pojawił się 
drwiący uśmiech. – Nawet ty ich nie pokonasz. Zabijcie to ścierwo! 
Sher odrzucił kaptur. Cienie drgnęły, nieumarli stanęli w półkolu. Siedmiu. Ani za dużo, ani 
za mało. Runęli jednocześnie, zabójca skoczył, zafurkotały czarne ostrza. Sher nie parował 
uderzeń nie było na to czasu. Zadał siedem ciosów, po każdym jeden nieumarły padał jak 
rażony piorunem. Trafiło go pięć. Zabójca padł na kolana podpierając się ostrzami mieczy. 
Umarłby gdyby nie zwolnione bicie serca i stalowa wola. 
- To niemożliwe… - Lord odrzucił berło i wyszarpnął miecz. 
W tej samej chwili na plac wbiegła jedna z córek Stracha. Na widok ciała ojca z krzykiem 
rzuciła się na Wyzyska. Szable odcięły kolejno ręce i nogi. Tryskający krwią korpus tarzał się 
w błocie. Z ust umierającego Lorda wydobył się gasnący charkot. 
- Zabierz Vinnonę do Fortecy Snów – wyszeptał Sher. – Ona musi żyć. Jeżeli nie przybędę do 
pełni księżyca, zajmiesz się nią jak rodzoną córką. 
Dziewczyna sztywno skinęła głową i weszła do chaty. Po chwili razem z dziewczynką i 
kulawym psem wyszli przed próg. 
- Furta w palisadzie, oznaczyłem ścieżkę… Ruszajcie. 
Vinnona podbiegła do zabójcy. 
- Wujaszku, wstań… 
- Pamiętaj co tu widziałaś… Musisz żyć, dziewczyno… 
Wojowniczka szarpnęła dziewczynkę. Jeszcze raz spojrzała na martwego ojca, po brudnym 
policzku potoczyła się łza. Po chwili obie ruszyły w stronę palisady. Sher z wysiłkiem wstał i 
ruszył w kierunku zgiełku broni. 
 
 

 

 

 

 

 

 
Siekacz walczył w furii. Było mu wszystko jedno. Resztki połamanej tarczy rzucił w twarz 
nadbiegającego pachołka, uderzył mieczem przez bebechy i wyszarpnął nóż. Najemnik rzucił 

background image

się w środek kotłowaniny, widział tylko dowódcę z opaską na twarzy. Sparował cięcie kordu, 
uderzył nożem przez gardło. Odskok, zasłona i cięcie przez pierś. Naparł barkiem na 
odwróconego bokiem rajtara i wraził nóż w nerki. Roztrącił gwardzistów, jednemu podciął 
staw kolanowy, drugiego wykastrował. Instynktownie sparował cios na plecy, zawirował 
niczym fryga i ciął z półobrotu. Głowa w hełmie wyleciała w powietrze ciągnąć za sobą 
warkocz krwi. Jeszcze jedna śmierć i był przy dowódcy. Zwarli się, posypały się iskry. Był 
dobry. Siekacz powoli ochłonął. Nagle poczuł wszystkie rany, upływ krwi, zmęczenie i 
cholerny brak alkoholu. Uderzył nożem z dołu, mierzył w brzuch. Przeciwnik spokojnie 
uniknął ciosu, pociągnął płazem po ramieniu najemnika. Kurwa, on się ze mną bawi!  
- Myślałem, że stać cię na więcej, Wilku – dowódca rajtarów wyszczerzył zęby w brzydkim 
uśmiechu. – Te legendy są chyba trochę przesadzone. Młócisz powietrze mieczem jak moja 
babka miotłą końskie chwosty. 
- Za dużo gadasz, królewski przydupasie! – warknął Siekacz i uderzył z góry. W ostatniej 
chwili zwiną cios w bok, zawirował i z całej siły uderzył nożem. Powinien trafić w szyję, ale 
nie trafił. Gwardzisty już tam nie było. Najemnik poczuł na plecach chłód śmierci. Jednak 
kord zamiast przeciąć kark, skrzesał iskry na ciemnym ostrzu. 
Sher odrzucił przeciwnika krótkim cięciem i ciął przez ramię. Sztych miecza musnął szyję, to 
wystarczyło. Z rozciętej aorty bluzgnęła krew. Jednooki z niedowierzaniem chwycił się za 
szyję i padł pod nogi najemnika. Siekacz ściął go wkładając w cios całą wściekłość. 
- Nawet umrzeć nie potrafisz jak należy – sapnął widząc w jakim stanie jest zabójca. 
Sher uśmiechnął się i oparł się o przyjaciela. 
Na placu boju zostało jeszcze z dwudziestu rajtarów, Diego, Storm, Zgryz i kilkunastu 
osadników, z czego większość to były kobiety. Obrońcy cofnęli się do ściany blokhauzu, z 
trudem odcinali się świetnie wyszkolonym napastnikom. 
- Nie będzie łatwo – mruknął Siekacz krzywiąc się z bólu. Kulał, lewa ręka dziwnie 
zdrętwiała, czuł, że wams jest cały mokry od krwi. – Będzie kurewsko nieprzyjemnie. 
- Za dużo gadasz – szepnął Sher, splunął krwią i runął na rajtarów. 
Siekacz był tuż za nim. Najemnik i zabójca wpadli między gwardzistów niczym śmierć i 
pożoga. Zabijali i kaleczyli. Gwardziści nie cofnęli się o krok. Ginęli tam gdzie stali. Siekacz 
uderzył sztychem, trafił w twarz. Chwycił ostrze innego rajtara, ostrze rozcięło kolczą 
rękawicę. Najemnik syknął z bólu i sztych w brzuch przeciwnika. Sher przestał oddychać. 
Wykrzesał z siebie resztki sił i rozpoczął taniec śmierci. Nie parował ciosów, uderzał i zabijał. 
Osadnicy z nową siłą wsparli dwójkę szaleńców. Jatka skończyła się po kilkunastu 
uderzeniach serca.  
Siekacz runął na ziemię, oberwał głownią przez łeb, płat skóry przesłonił mu wzrok. 
- Znowu w to samo miejsce – jęknął i stracił przytomność. 
 
 

 

 

 

 

 

*** 

 
Diego wyszedł przed chatę. Nadzieja została niemalże doszczętnie zniszczona. Ogień strawił 
większość domostw. Złożono już ciała wszystkich obrońców we wspólnej mogile, u podnóża 
wzniesienia gdzie wznosił się brzozowy zagajnik. Rosły tam dzikie róże i stokrotki. Nię 
pochował sam, na polance, o której nikt inny nie wiedział. Stary myśliwy usiadł, skrył twarz 
w dłoniach i rozpłakał się. Tamy pękły. Ze łzami popłynęła wina, żal i wściekłość. Czuł 
pustkę w sercu, której nic już nie wypełni. Nagle poczuł na ramieniu mocny uścisk. 
- Zapłaciliśmy o wiele za dużo, ale ona nie chciałaby tych łez – Siekacz usiadł obok 
towarzysza. Pierś i głowę miał ciasno przewiązane bandażem. Lewa ręka zwisała na 
temblaku, nogę usztywniono łupkami. – Musisz żyć i podnieść tę osadę z kolan. Ci ludzie 
zasłużyli by o nich walczyć. 
- Co ja zrobiłem… 

background image

- Przestań się nad sobą użalać! – Siekacz uderzył Diego łokciem w bok i syknął z bólu. – Na 
to już za późno. Nie wiem dlaczego to my jeszcze wdychamy smród tego świata, ale nic nie 
dzieje się bez powodu. 
Stary myśliwy przetarł oczy wierzchem dłoni. 
- Co zamierzasz? 
- Odjadę, zaszyję się w jakiejś norze i schleję się do upadłego. A później się zobaczy. 
Najemnik powiódł spojrzeniem po osadzie. Ciała zniknęły, wszędzie krzątali się ludzie. 
Walka ich wzmocniła, przywróciła wiarę i siłę. Siekacz mimowolnie uśmiechnął się. Może 
jednak warto było przelewać krew? Strom niósł belkę na strop, przechodząc skinął głową. 
- Co z dziewczyną? 
- Nie wiem. Znalazłem jej ślady w chacie starej Liz. Dookoła walały się ciała nieumartych, 
kawałki Stracha i pięknie odrąbane członki Wyzyska. Wszystkie pięć. 
- No proszę, czyli jednak jest sprawiedliwość na tym świecie. Dziewczyna żyje. 
- Tak, chyba ostatnia z córek Stracha wyprowadziła Vinnonę przez bagna. Ciało drugiej 
pogrzebaliśmy razem z osadnikami. 
- A zabójca? 
- Nie znaleźliśmy ciała. Padł przy tobie. Zaciągnąłem cię do chaty, gdy wróciłem ciała już nie 
było. 
Siekacz uśmiechnął się. 
- Może jeszcze wyrównamy rachunki.  
- Pochowałem ją wśród traw i bzów. Będzie jej tam dobrze… 
Siekacz spochmurniał. Nia. Niech to szlag, życie to rzeka gówna, a on uparcie płynął pod 
prąd. 
- Muszę się napić. Idziesz? 
- Nie – Diego wstał. – Masz rację. Ci ludzie mnie potrzebują. Odbudujemy Nadzieję. 
Zaczniemy na nowo. 
Siekacz lekko się uśmiechnął. 
- Życie musi toczyć się dalej, przyjacielu.  
 
 
Epilog. 
 
Siekacz po bitwie w Forcie wrócił na szlak. Rabował bogatych i biednych, pił i zabijał. Lares 
został z nim do końca. Królewscy żołnierze zastawili na grasantów zasadzkę. Wybito 
większość bandy. Siekacz, Lares i kilku innych stanęli pod szafotem. Jednak król był 
łaskawy. Rozkazał ustawić straceńców przy pniu, powiedział, że tylu ilu minie bezgłowe ciało 
Siekacza, tylu przeżyje. Najemnik roześmiał się i poprosił o samogon. Przeszedł dziesięć 
kroków, ocalił wszystkich. Lares wrócił do Nadziei i wziął za żonę córkę młynarza. Diego 
dożył sędziwego wieku, stał się ikoną wojsk rebelii. Zmarł podczas snu z uśmiechem na 
ustach.  
Nikt nie wie co stało się z Sherem, córką Stracha i Vinnoną. Choć w południowych krajach 
krążyły legendy o duchach, które zabijały tych, którzy wzbogacili się na krzywdzie innych. 
Zjawy były trzy. Mężczyzna miał paskudnie poparzoną twarz. Starsza kobieta nigdy się nie 
uśmiechała, a oczy młodszej były nieprzebranymi studniami smutku. 
Tak oto kończy się karczemna opowieść o starej gwardii, kompani, która nigdy nie ugięła 
karku. Szkoda, że to tylko legenda, choć czasem warto spojrzeć w gwiazdy i wspomnieć 
historię, która nigdy się nie wydarzyła.