Artykuł Marcina Jakimowicza z 2012r. (GN 07/2012) z niewielkimi skrótami i zmianami
(…)
„Nowa ewangelizacja” – to hasło głoszone od lat, z powtarzalnością zdartej płyty, troszkę nam spowszedniało.
Słyszymy z ambon, że jest potrzebna, konieczna i niezbędna, ale za Chiny nie mamy pojęcia, jak się do niej
zabrać.
Nowa, choć stara
– Ewangelizacja zawsze w pewnym sensie jest nowa, jej nowość wynika po prostu z tego, że dojrzewa nowe
pokolenie ludzi, do których Kościół, zgodnie ze swoim wezwaniem, kieruje przesłanie ewangeliczne – wyjaśnia
bp Grzegorz Ryś. – Nie chodzi o to, że dawny przekaz wiary się przeżył albo że był zły, tylko o to, że mamy
nową sytuację świata. Temu „nowemu” światu i człowiekowi trzeba na nowo głosić Ewangelię, skonfrontować
go z krzyżem Jezusa Chrystusa.
Jak to uczynić? W 1983 r. w przemówieniu na Haiti Jan Paweł II stwierdził, że ewangelizacja powinna być
„nowa w zapale, metodzie i środkach wyrazu”.
Jednym z konkretnych narzędzi głoszenia Ewangelii w epoce iPodów i Facebooka są Szkoły Nowej
Ewangelizacji św. Andrzeja (w skrócie SNE). (..). Każda z nich jest autonomiczna i podlega biskupowi
diecezjalnemu. Wspomniane wspólnoty korzystają z metod opracowanych w Stryszawie(…)
Wielu moich rozmówców zapewniało, że w Polsce mamy od kilku lat do czynienia z nowym przebudzeniem
charyzmatycznym, a po latach letargu nadszedł czas na solidną pracę u podstaw. Jak zweryfikować
to zjawisko? Jednym z owoców są setki świadectw i napięty plan kursów oraz rekolekcji, jakie znajdziemy
na witrynach internetowych Szkół Nowej Ewangelizacji.
Wystarczy wejść na stronę najbliższej takiej wspólnoty, by przekonać się, że tworzący ją ludzie mają ręce
pełne roboty.
Pierwsza Szkoła św. Andrzeja powstała w Meksyku ponad 30 lat temu. Jej twórcami są znani na całym świecie
ewangelizatorzy o. Emiliano Tardif (autor bestsellera „Jezus żyje”) i José Prado Flores. (..)
Stryszawa Centralna
– Odstąpiłem od pomysłu tworzenia jakiejś rady mędrców, która wymyśli, co to jest nowa ewangelizacja –
wyjaśnia bp Grzegorz Ryś, przewodniczący Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Nowej Ewangelizacji. –
Zamiast tego powstał sekretariat – miejsce, gdzie wszystkie inicjatywy mogą się ze sobą spotkać. Bo tych
inicjatyw jest bardzo dużo. Na przykład fantastyczny ośrodek w Stryszawie…
Stryszawa to niewielka, ukryta w Beskidach wioska. To tu przez kilkadziesiąt lat niepozorna góralka
Kunegunda Siwiec otrzymywała przesłanie z samego nieba. Dzień w dzień rozmawiała z Jezusem, który
powiedział wprost, że lubi u niej… odpoczywać. Przesłanie mistyczki promieniuje po kilkudziesięciu latach(…).
„Po śmierci – usłyszała kiedyś Kundusia – będziesz szafować łaskami przez Matkę moją do końca świata.
Będziesz pomagać Kościołowi i duszom”.
Czy to przypadek, że na pierwsze rekolekcje ks. Blachnicki zabrał setkę ministrantów do… Stryszawy?
Że tu właśnie lubił odpoczywać Prymas Tysiąclecia? Że na Siwcówce ruszyła prowadzona przez
zmartwychwstańców prężna Szkoła Nowej Ewangelizacji? To tu znajduje się biuro wszystkich Szkół Nowej
Ewangelizacji św. Andrzeja. Prowadzona przez o. Krzysztofa Czerwionkę szkoła z powodzeniem wykorzystuje
opracowane przez José Prado Floresa metody ewangelizacji. I promieniuje na całą Polskę.
Czym są SNE św. Andrzeja? To różnorodne wspólnoty (diecezjalne czy zakonne), które w dziele ewangelizacji
realizują ściśle określony program i formy 21 kursów opracowanych przez Jose Prado Floresa. Dlaczego?
Bo program ten od lat sprawdza się „w praniu”.
Na czym polega skuteczność kursów prowadzonych przez te szkoły? – Treści, które usłyszałem, nie były dla
mnie nowe, bo są one ściśle ewangelizacyjne – opowiada (..) Franciszek Kucharczak (…) Co mnie porwało?
To, że na tych kursach organizatorzy pozwolili działać Panu Jezusowi wszędzie tam, gdzie to było możliwe.
Oni jedynie podprowadzają cię do Jezusa, a On robi resztę. To nieustanne zderzanie teorii z praktyką. Przez
lata widziałem, że mnóstwo rekolekcji polegało na zachwalaniu Pana Jezusa i mówieniu o tym, jaki jest fajny.
Ale to jest jedynie „swatanie na odległość”. Na kursach SNE jest inaczej: one umożliwiają spotkanie.
Co to konkretnie znaczy? Gdy na wykładzie jest mowa o modlitwie o uzdrowienie, to zaraz po nim jest…
modlitwa o uzdrowienie. Nie ma teoretyzowania bez praktyki. Jest też sporo modlitwy wstawienniczej. Zresztą
słowo „kurs” idealnie tu pasuje. Kojarzy się z kursem prawa jazdy. A po takim kursie wsiadasz do samochodu
i jedziesz.
Ewangelizatorzy i chorzy
Cieszyńska wspólnota Zacheusz … ruszyła w 2011r. … Kilkanaście miesięcy wystarczyło, by zaczęło być
o niej głośno. (…) Kiedy złapali (…) ewangelizacyjny power? – Od dawna byliśmy związani z ruchem
charyzmatycznym – wyjaśnia o. Efraim Kostrzewa (…) – ale dla mnie momentem przełomu był wyjazd na kurs
ewangelizacyjny „Paweł” do Stryszawy. Tam otwarły mi się oczy. Byłem diakonem i kurs był dla mnie
praktycznym podsumowaniem wiedzy z seminarium. Przez 10 dni doświadczałem działania Ducha Świętego.
Taki kurs daje niezwykłego kopa do wyjścia na ulice...
...Do tego stopnia – wybucha śmiechem siedzący obok o. Wit Chlondowski – że gdy czekałem na Efraima
w Bytomiu, nagle spostrzegłem, że idący obok niego ulicą o. Aaron aż kuli się ze śmiechu. Co się stało? –
Jechaliśmy tu z Panewnik autostopem – wykrztusił Aaron – a ten wariat Efraim zdążył w tym czasie
zewangelizować dwóch kierowców, którzy nas zabrali. – Zdążyli oddać życie Jezusowi? – pytam o. Efraima. –
Zdążyli – śmieje się franciszkanin.
Dlaczego założyliśmy SNE? Bo taka szkoła daje konkretne narzędzie: 21 szczegółowo opracowanych
propozycji formacyjnych kursów. Dla wszystkich. Dla letnich katolików, dla tych, którzy kościoły omijają
szerokim łukiem, i dla kapłanów. Dla osób zewangelizowanych i dla ewangelizatorów. To propozycja 21 form
rekolekcji (…)
– Wspólnota, która nie wychodzi na zewnątrz z Dobrą Nowiną, umiera – nie ma wątpliwości o. Wit. –
Jest mnóstwo pomysłów na ewangelizację i każda grupa powinna znaleźć coś dla siebie. Do Gedeona Pan
Bóg powiedział: „Idź z tą siłą, którą masz”. Nieważne, że jest was niewielu...
– Może to, co powiem, zabrzmi bardzo okrutnie, ale myślę, że wspólnota, która nie ewangelizuje,
nie jest potrzebna Duchowi Świętemu – dopowiada ojciec Efraim.
– My skorzystaliśmy z opracowanych, sprawdzonych metod: z oferty 21 kursów, które proponują szkoły św.
Andrzeja.
Skąd wziął się Andrzej w nazwie szkół? – To przecież on przyprowadził Piotra do Jezusa – wyjaśnia o. Wit. –
To kwintesencja naszej posługi, jedyne nasze zadanie: mamy przyprowadzić ludzi do Jezusa. On zrobi resztę.
Wszystkie znaki i uzdrowienia (duchowe i fizyczne) dokonały się poprzez ewangelizację. Głosimy słowo, które
Pan Bóg potwierdza znakami. Na pierwszą Mszę z modlitwą o uzdrowienie przyszło 30 osób. Teraz kościół
jest pełen.
Z cieszyńską szkołą współpracuje już wiele osób, w większości młodych. Sieć się rozrasta. Schemat
jest prosty jak budowa warszawskiego metra.
– W ośrodku ewangelizacyjnym w Stryszawie przed kilku laty na rekolekcjach było 50 osób, w następnym roku
już 150 – wyjaśnia bp Ryś. – Tamta pięćdziesiątka powróciła do domów i każdy – po roku – przywiózł dwie
kolejne osoby. To jest najbardziej naturalny model ewangelizacji i przekazu wiary.
– Nasza najmłodsza ewangelizatorka Zuzia ma jedenaście lat – opowiadają cieszyńscy franciszkanie. –
Przyprowadziła już sporo osób. Gdy kiedyś dowiedziała się na basenie, że rodziny jej koleżanek przeżywają
zawirowania, wypaliła: to przyjdźcie do franciszkanów, bo tam jest błogosławieństwo małżeństw. I przyszli!
(…)Cyryl i jego metody
Ewangelizacja powinna być „nowa w metodach”. (…)
– (…) na SNE patrzyłem początkowo z podejrzliwością – uśmiecha się ks. dr Przemysław Sawa. – Do czasu,
gdy sam pojechałem na jeden z kursów. Tam dokonała się rewolucja. Dlaczego? Bo wreszcie dostałem do ręki
konkretne narzędzie ewangelizacji. Nie musiałem już improwizować. Szkoła ma znakomite materiały
formacyjne. Teoria zawsze łączy się z praktyką, a wykład kończy modlitwą. Tu nie ma chaosu, wszystko
jest uporządkowane, przejrzyste. Wystarczy zerknąć w Internecie na rozpiskę poszczególnych kursów.
To naprawdę działa! Widzę to po setkach ludzi, którzy do nas trafiają. Każda szkoła nad Wisłą
jest autonomiczna, ale korzysta z doświadczenia José Prado Floresa i materiałów szkoły w Stryszawie.
W czasie rekolekcji, które prowadzimy w parafiach, nie unikamy pantomimy czy happeningów. Ludzi trzeba
wybudzić z letargu. Niektórzy księża pytają: A czy to zgodne z normami liturgicznymi? A ja odpowiadam:
A czy więcej osób przyszło do spowiedzi, a potem do Komunii? Tak? To odpowiedź. Jasne, nie można
przesadzić, nie wolno „cudować”. Ale nie wystarczy już dziś sucha gadka. Wiernych trzeba „uruchomić”,
zaangażować.
W działającej od 2006 r. szkole w Bielsku-Białej zaangażowanych jest aż wiele osób. Wszystkie przechodzą
solidną formację. Spędzają przy przygotowaniu kursów mnóstwo czasu. Wyjeżdżają do parafii na rekolekcje,
prowadzą konferencje, kursy, gotują.
Największe tłumy przyciąga organizowana przez szkołę Msza z modlitwą o uzdrowienie. – Takie Msze
powinny być w Kościele normą – nie ma wątpliwości ks. Sawa. – Bo Jezus zostawił uczniom trzy nakazy:
głoście, uwalniajcie od demonów i uzdrawiajcie. Więc głosimy, ale częściej raczej prawo i moralność niż
kerygmat. Uwalnianie (mówię to jako diecezjalny egzorcysta) w zasadzie w duszpasterstwie nie istnieje,
a „uzdrawianie” kojarzy nam się z odwiedzinami ludzi w czasie dnia chorego. A to nie wystarcza. To musi być
Ewangelia głoszona z mocą. A skoro sam Bóg zapewnia, że będzie potwierdzał nasze nauczanie znakami,
dlaczego nie mielibyśmy zaryzykować? Na(…)Msze z modlitwą o uzdrowienie przychodzi w Bielsku kilkaset
osób. – Czy może być lepszy punkt startowy do ewangelizacji? – pyta ks. Przemek. – Przecież przychodzi
wówczas sporo ludzi, którzy dotąd omijali kościoły szerokim łukiem. Proponujemy im konkretną formację
i miejsce we wspólnocie.
Pokolenie wybrało Pepsi
Każda SNE działa w oparciu o trzy filary: kerygmat, charyzmaty (czyli głoszenie Ewangelii z mocą) i wspólnota.
– Ewangelizacja bez charyzmatów jest ideologizacją. A same charyzmaty bez podpory kerygmatu mogą się
przekształcić w niebezpieczną zabawę w efekciarstwo – wyjaśnia ks. Sawa.
– Dziś, w absolutnie pogańskim świecie, nie można wzrastać bez wspólnoty. Wspólnoty są przyszłością
Kościoła. Pisał o tym już przed laty kard. Ratzinger – dopowiadają franciszkanie z Cieszyna. – Nie zostawiamy
ludzi samym sobie. Ewangelizacja nie polega na tym, że zaczepisz kogoś na ulicy, a potem zostawisz
go na lodzie. Proponujemy konkretną formację i kursy.
Jak głosić Dobrą Nowinę w epoce Pepsi Coli? Metodą Pepsi – odpowiadają członkowie dynamicznych Szkół
Nowej Ewangelizacji. Czyli: Permanentnie, Progresywnie, Systematycznie i Integralnie.
SNE to rzeczywistość bardzo uporządkowana – podsumowuje ks. Przemysław Sawa – Przekaz
proponowanych 21 kursów dostosowany jest do mentalności współczesnego człowieka. Spory nacisk
kładzie się na obraz. Jesteśmy społeczeństwem obrazu. To samo kazanie głoszone z ambony
(z nieśmiertelnym „Umiłowani w Chrystusie bracia i siostry”) robi o wiele mniejsze wrażenie niż te same słowa
wypowiedziane przy zejściu na poziom ławek tuż po tym, gdy wierni usłyszeli poruszające świadectwo wiary.
„Ewangelię trzeba zrozumieć” – mawiają niektórzy księża. A ja dopowiadam: Ewangelię trzeba przeżyć
na własnej skórze. Ona musi dotrzeć do serca.
Źródło: http://gosc.pl/doc/1079246.Nowa-nauka-z-moca
Byłam tak zwanym niedzielnym i świątecznym chrześcijaninem.
Praktyka religijna ograniczała się do mszy niedzielnych i obowiązkowych sakramentów.
Wydawało mi się, że jest to zaangażowanie wystarczające, nie zastanawiałam się, co znaczy
naprawdę wierzyć w Boga.
Dopiero poważne problemy rodzinne- wydawać by się mogło bez wyjścia- spowodowały, że
bez większego zastanowienia zwróciłam się o pomoc do Boga.
Naprawianie i prostowanie moich relacji z Bogiem trwało kilkanaście lat powodując ciągłą
potrzebę coraz większego udziału w życiu religijnym Kościoła.
Przy Parafii organizowany był Kurs Nowe Życie, na który się chętnie zapisałam.
Wiem, że było to działanie Ducha Świętego i tak zaczęła się moja „przygoda” ze Szkołą
Nowej Ewangelizacji przy parafii Miłosierdzia Bożego.
Udział w kursie wskazał mi, jak uboga jest moja wiedza na temat Wiary i jak wiele mam do
zmiany w swoim życiu, w swoim postępowaniu, w swojej relacji z Bogiem.
Już na początku kursu ogarnął mnie niesamowity spokój i ogromne zadowolenie, że tam się
znalazłam .Wydawało mi się, że ten kurs zorganizowany był głównie dla mnie.
Duch Św. dalej wskazał mi drogę, jaką mam kroczyć, bo wzięłam udział w kolejnych
formacjach przy SNE.
Co mi daje udział w SNE?
1. Systematyczne czytanie Pisma Św. i zastanawianie się nad tym:,
co Jezus nam zostawił do wypełnienia, jakie jest moje postępowanie i co należy w nim
zmienić. Takiej analizy swojego życia dotąd nie robiłam.
2. Nauczenie modlenia się o określonym czasie, poprzez rozmowę z Bogiem tak jak rozmawia
się z najlepszym przyjacielem.
3. Codzienne powierzanie Bogu swoich spraw i trosk nawet najdrobniejszych, z przekonaniem,
ze Bóg pokieruje nimi zgodnie z swoją wolą.
4. Powierzanie Bogu działań ludzi nieżyczliwych, jako, że nie mam wpływu na ich decyzje;
przestaję rozmyślać na sprawami, które ode mnie nie zależą.
5. Otwarcie oczu na sprawy drugiego człowieka, na potrzebę niesienia pomocy drugiemu
człowiekowi, na zbędne zabieganie ponad potrzeby o sprawy świata doczesnego,
6. Zapraszanie Boga do planowania swoich spraw tak, żeby zamiary ziemskie były zgodne z
Wolą Bożą co sprawia, że przystępuję do pracy każdego dnia z zadowoleniem, spokojem,
iż wypełniam plan Boga.
I wiele innych odczuć, które czynią moje życie codzienne spokojniejsze i radośniejsze.
Dziękuję Ci Panie! Jadwiga
„Właśnie wtedy, kiedy zajmujemy swoje miejsce, uznając kim wobec Niego jesteśmy i Kim On jest, pozwalamy Mu działać
w sobie. I wtedy doświadczamy najhojniejszego obdarowania” -mówi (…) ks. Jan Reczek
Dlaczego mówi się, że uwielbienie to najważniejsza i „najskuteczniejsza” modlitwa?
Pewnie dlatego, że ona właśnie wyraża relację Bóg – człowiek w prawdziwej perspektywie. Bóg jest Dawcą. Jest Stwórcą
wszystkiego. Ja jestem stworzeniem. Wszystko otrzymałem – moje istnienie zostało mi podarowane. Wszystko, co mam, jest
łaską. Postawa uwielbienia najbardziej odzwierciedla ten właśnie porządek, najbardziej określa, kto jakie miejsce zajmuje. Gdy
uwielbiam, nie koncentruję się na sobie, ważny jest Ten, który Jest. Okazuje się, że właśnie wtedy moje serce pozostaje
najbardziej otwarte na Boże działanie.
Panu Bogu nasze uwielbienie nie jest chyba do szczęścia potrzebne?
On rzeczywiście nic od nas nie potrzebuje, jest doskonałością, jest pełnią. Nic Mu nie możemy dodać, ale
pragnieniem
Jego
miłości jest, żeby ta pełnia jakby przelewała się do „innych naczyń”, do żywych ludzkich serc. Kiedy to się może dokonywać?
Właśnie wtedy, kiedy zajmujemy swoje miejsce – uznając kim wobec Niego jesteśmy i Kim On jest – pozwalamy Mu działać w
sobie. I wtedy doświadczamy najhojniejszego obdarowania.
Jak ta nasza ziemska rzeczywistość łączy się z Niebem, kiedy uwielbiamy Boga?
Co się dzieje w Niebie, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, bo nawet nie potrafimy adekwatnie wyrazić niebiańskiej
rzeczywistości; pozostaje ona czymś nieopisanie odległym od naszych pojęć. Święty Paweł krótko napisał: ani oko nie widziało, ani
ucho nie słyszało ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują (1 Kor 2,9). Z pewnością panuje
tam wielka radość z człowieka, który jednoczy się swym sercem z Bogiem; który – w nadziei – już staje się uczestnikiem Nieba,
skoro umie spotkać się z Ojcem niebieskim i ze Zbawicielem.
Łatwiej powiedzieć, co się dzieje w nas, co dzieje się w człowieku, który wielbi Boga. Podobny jest wtedy do kogoś, kto
„wychodzi na słońce” i poddaje się działaniu jego promieni, chociaż o tym nie myśli. Cieszy się tylko, że jest piękna pogoda, a
jakby produktem ubocznym okazuje się, że słońce dokonało cudów w jego organizmie. Jesteśmy jak człowiek, który oddycha
nieskażonym powietrzem i nawet nie myśli o tym, że właśnie się dotlenia, a to mu przecież najbardziej służy.
Na czym polega zasadnicza „teologiczna” różnica między modlitwą uwielbienia a modlitwą dziękczynienia?
Warto się zatrzymać nad tą różnicą, bo często modlitwa uwielbienia jest mylnie utożsamiana z modlitwą dziękczynienia.
Dziękczynienie jest w praktyce czymś łatwiejszym. Rodzi się spontanicznie w obliczu doświadczanego daru. Jest oczywistą
reakcją wierzącego serca. Nietrudno wymieniać te różne dary, za które czujemy wdzięczność wobec Boga. Natomiast uwielbiamy
Boga raczej nie „za coś” (chociaż i to jest możliwe), tylko „w Jego dziełach”. Uwielbienie jest darmową adoracją Boga, zupełnie
bezinteresowną i dlatego przyjmując taką postawę, nie myślimy o tym, za co jesteśmy wdzięczni, tylko głosimy Jego wielkość.
Naszą modlitwą możemy uwielbiać Boga „za Jego dzieła”, „za Jego dary” (…), ale wtedy akcent pada nie na podziękowanie, tylko
na oddanie Mu chwały: są to jakby oklaski dla Pana Boga za to, co uczynił. Ten aspekt uwielbienia jest bardzo widoczny w radości
Najświętszej Maryi Panny śpiewającej w Ain Karim Magnificat.
Najważniejszą modlitwą uwielbienia jest oczywiście Eucharystia. W jakiej postawie powinniśmy ją przeżywać?
Skoro w soborowym wyznaniu wiary Eucharystia jest określona jako „źródło i szczyt życia chrześcijańskiego”, to nie ulega
wątpliwości: udział w Eucharystii – szczery, zaangażowany, prawdziwie jednoczący z Jezusem – jest szczytem naszego
dziękczynienia i uwielbienia. Najwspanialej uwielbił Boga sam Jezus w swojej ofierze. My się do naszego Pana przyłączamy, od
Niego uczymy, razem z Nim spełniamy największe dzieło chwały.
Jak w praktyczny sposób, w codzienności możemy uwielbiać Boga?
Wielkość człowieka wyraża się w wolności woli i dlatego niezwykle cenny jest każdy akt uwielbienia zrodzony ze świadomej
decyzji oddania Bogu chwały. Wielką wartość ma każde wypowiedzenie tego słowami, a jeszcze większą – wyśpiewanie (… – kto
śpiewa, podwójnie się modli). Sądzę jednak, że największym uwielbieniem Boga jest nasze posłuszeństwo wobec Niego,
postępowanie według Bożego Słowa. Uznajemy wtedy (w duchu zawierzenia) mądrość Bożego objawienia. Uwierzenie Bogu i
pokorna uległość Jego mądrości, są szczególnym oddaniem Mu chwały.
Uwielbienie jako sposób oddawania czci Bogu w modlitwie, nabiera szczególnego wymiaru we wspólnotach
charyzmatycznych. Jaką wartość ma taka modlitwa wspólnotowa?
Kiedy gromadzimy się razem w uwielbieniu, doświadczamy podwójnego owocu. Po pierwsze ta postawa uwielbienia nas
jednoczy. W atmosferze uwielbienia nikną nieistotne mury i podziały, które zrodziły się z różnorodności, a nawet z grzechu, który
oddalił ludzi od siebie. Po drugie, ta modlitwa jest oczyszczająca. Zarówno problemy osobiste jak i wspólnotowe nagle widziane są
w innych proporcjach, stają się mało ważne. Uwielbienie zawsze „wyciąga” człowieka ponad to, co tylko ludzkie, przyziemne, a tym
bardziej ponad to, co grzeszne.
Czy warto modlić się o dar języków?
Duch Święty uzdalnia każdego do życia wiary, do relacji z Bogiem. To On jest Mocą uzdalniającą do przeniesienia spojrzenia z
samego siebie na Boga. Jak zaznacza św. Paweł, to Duch Św. pozwala nam doświadczać dziecięctwa Bożego i mówić: „Abba,
Ojcze!” (..). Także dzięki Niemu jesteśmy zdolni do wyznania: „Panem jest Jezus” (..). Równocześnie, choć jesteśmy uzdolnieni do
uwielbienia, doświadczamy ubóstwa naszej ludzkiej mowy. W samym polskim języku ileż mamy sformułowań, którymi możemy
wyrazić postawę uwielbienia? Powiem: „uwielbiam”, „oddaję cześć”, „chwalę”, „adoruję”… Bardzo szybko wyczerpuje się zasób
słów. I tutaj widzimy jak wielkim darem jest modlitwa w językach – poza intelektualnymi pojęciami; modlitwa wzbudzona przez
Ducha Św., w której trwamy w uwielbieniu, choć nie pojmujemy słów, które to wyrażają.
Czy w podobny sposób oddają Stwórcy chwałę małe dzieci swoim gaworzeniem [Usta dzieci i niemowląt oddają Ci
chwałę (Ps 8,3)]?
„Chwałą Boga jest człowiek żyjący” – głosił św. Ireneusz z Lyonu. W ogóle całe, pełne harmonii i piękna dzieło stworzenia, jest
ogłoszeniem wielkości niepojętego Boga i w tym sensie jest narzędziem Jego chwały. Co do gaworzenia dzieci, wiemy że ono nie
jest świadomym działaniem i sadzę, że dlatego nie jest uwielbieniem najwyższym. Małe dzieci już są chwałą Boga, chociaż o tym
nie wiedzą. Chyba do tego nawiązywał Psalmista, bo maluchy są bliskie ogłaszaniu wielkości Boga przez wszystko, co stworzone.
Bez wątpienia bardziej doniośle potrafi oddać Mu cześć myślący – tym bardziej świadomy swego odkupienia – człowiek dorosły.
Nawet w sytuacjach, gdy nie wszystko układa się po naszej myśli…?
Jakie to ważne, żebyśmy byli wierni! Próba wiary, chwile ciemności są wpisane w dojrzewanie człowieka.
Łatwo jest wychwalać Pana Boga, gdy nic nie dokucza i mamy pełny żołądek. Ale przecież porządek naszego życia się nie
zmienia, gdy jakieś sprawy nie idą po naszej myśli: nadal wszystko jest łaską, wszystko otrzymaliśmy z dłoni Bożej. Oddawanie
Bogu chwały pośród trudu jest zwycięstwem nad zasadzkami zła. Świadectwo Hioba wydaje się dość jasnym pouczeniem…
Posługuje ksiądz modlitwą charyzmatyczną o uwolnienie, pełnił ksiądz też posługę egzorcysty. Czy w czasie tych
modlitw, którym towarzyszyła modlitwa uwielbienia, miały miejsce jakieś szczególne Boże interwencje?
Modlitwa uwielbienia, ponieważ ustawia nas w prawdziwej relacji do Boga, najbardziej otwiera zdrój Jego miłosierdzia. Dlatego
uwielbienie Boga i Chrystusa, towarzyszące modlitwie wstawienniczej o uzdrowienie czy nawet egzorcyzmom, ma duże znaczenie.
Tam, gdzie kapłańską modlitwę wspomaga grupa charyzmatyczna, zawsze parę osób oddanych jest uwielbieniu. Są mocne
świadectwa o takich sytuacjach, w których modlitwa uwielbienia (zwłaszcza modlitwa w językach), zanoszona równocześnie z
kapłańską posługą uwolnienia, była narzędziem wielkiego osłabienia złego ducha, który dręczył człowieka. Tak więc jest to mocny
oręż. Sam mam w pamięci doświadczenie wielkiego sprzeciwu złego ducha właśnie wobec modlitwy uwielbienia. Sprawując raz
egzorcyzm liturgiczny nad człowiekiem, który wszedł w tarapaty przez zaangażowanie w muzykę, zawiesiłem na chwilę modlitwę
liturgiczną i wraz z osobami towarzyszącymi podjąłem śpiew „Jezus Najwyższe Imię” – dobrze znaną nam wszystkim piosenkę
pełną uwielbienia. Opór Złego wobec tej pieśni był o wiele większy niż wobec liturgicznych błagań czy nawet rozkazów. Przez usta
zniewolonego człowieka zaczął krzyczeć wniebogłosy: „Nienawidzę śpiewu! Nienawidzę!”, okazując, jak bardzo mu dokucza
chwała Boga i uwielbienie Jezusa.
Dlaczego w Kościele katolickim, poza wspólnotami charyzmatycznymi, tak mało podkreśla się znaczenie tej modlitwy?
Przykładem dla nas mogłyby być wspólnoty protestanckie, gdzie uwielbienie odgrywa kluczową rolę w praktykach
religijnych, stąd ich wiara wydaje się jakby bardziej żywa.
Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że w Kościele modlitwa uwielbienia jest mało podkreślona. Może nie zawsze wszystko
bywało do końca wypowiedziane, ale ta modlitwa była obecna w życiu Kościoła nieustannie, chociaż w inny, niż proponujemy
dzisiaj w poruszeniu charyzmatycznym, sposób. Przecież nabożeństwa pasyjne (Droga Krzyżowa, Gorzkie Żale), modlitwa
adoracyjna (zwłaszcza wobec Jezusa w Najświętszym Sakramencie), procesje teoforyczne, całe misterium Bożego Ciała – to
wielkie uwielbienie. Jedyne, co wydaje się tutaj godne zauważenia, w kontekście podejrzenia, że zagubiona została doniosłość tej
postawy, to fakt, że w ostatnich wiekach praktyka modlitwy szła po linii obrony prawdy precyzowanej przez teologię. Wiele tekstów,
sformułowań liturgicznych czy nawet śpiewów wyrażało przekonania, których trzeba było bronić przed tendencjami heretyckimi.
Tak więc główny nurt pobożności szedł po linii refleksji teologicznej. Bogactwem dzisiejszej religijności jest prosty, osobisty akcent,
szczere otwarcie serca na wzór psalmisty. Wraz z mocno obecnym pierwiastkiem biblijnym w nowych modlitwach i zwłaszcza
pieśniach, wydaje się to ważne i owocne.
Czym różni się cześć jaką oddajemy świętym, od tej, która przysługuje wyłącznie Bogu?
Teologia ascetyczna dokonuje rozróżnienia między modlitwą „pochwalną (czci)” i „uwielbienia”. Uwielbienie w sensie ścisłym –
dotyczy tylko Boga, natomiast wobec Świętych nasza cześć jest kultem pochwalnym. Oddawanie czci, to trochę inna kategoria niż
uwielbienie, które jest najwyższą adoracją zarezerwowaną wyłącznie dla Pana wszechrzeczy. Jeżeli więc możemy mówić np. o
Różańcu jako formie uwielbienia, nie jest to uwielbienie Maryi. Raczej wraz z Maryją uwielbiamy Jezusa w Jego zbawczych
tajemnicach. Rozważamy współudział Jego Najświętszej Matki. Jednoczymy się z Nią i doświadczamy, że Maryja dopełnia naszej
ludzkiej nieporadności. Równocześnie okazuje się, że zwłaszcza kiedy Ją pozdrawiamy, Ona dużo może uczynić dla nas przed
Bogiem.
Różni święci prorokowali, że w Niebie nasze szczęście będzie polegało właśnie na wielbieniu Boga. Czy nie wydaje się to
zbyt abstrakcyjną zachętą do lepszego życia?
Myślę, że dla większości ludzi dojrzewających w wierze pozostaje to zachwycającą i pociągającą tajemnicą. Rzeczywistością
jakby odległą i abstrakcyjną, ale tylko „jakby”. Bo życie wiary pozwalaj już tutaj otworzyć serce na świat, do którego prowadzi
prawdziwe uwielbienie. Ono już tutaj, na tej ziemi, wprowadza w doświadczenie jedności i miłości w Duchu Świętym – a to jest
Królestwo Boże. Prawdziwe uwielbienie to „pokój i radość w Duchu Świętym” (..), które wypełniają ludzkie serce. Ci, którzy
wchodzą w nurt uwielbienia wiedzą, że człowiekowi niewiele potrzeba, albo tylko jednego (..). Tego rodzaju chwila już tu, na ziemi,
chętnie jest przedłużana… Jeżeli ktoś chciałby tego doświadczyć, albo nie dowierza i chce zobaczyć, to zapraszam do wspólnego
uwielbienia (..)j. Dwie godziny uwielbienia to wielka radość. Przeżyjmy ją wspólnie!
Ks. Jan Reczek – ur. 1959 r., jest rekolekcjonistą, autorem książek: „TO JEZUS LECZY ZŁAMANYCH NA DUCHU.
Modlitwa wstawiennicza o uzdrowienie”, „RÓŻNE SĄ DARY ŁASKI LECZ TEN SAM DUCH. O charyzmatach, Odnowie
w Duchu Świętym i zmaganiu z mocami ciemności” oraz „JEZUS LECZY DZISIAJ. Świadectwa”. Przewodniczy Mszom
Świętym z modlitwą o uwolnienie i uzdrowienie duchowe i fizyczne w pierwsze soboty miesiąca w kościele Księży
Pallotynów w Krakowie, pełni także posługę modlitwy o uwolnienie.
Źródło:
http://www.fronda.pl/a/czlowiek-bez-modlitwy-uwielbienia-jest-martwy,44019.html
Kiedy do ojca Pio przychodziły tłumy,
mówił: – Idźcie lepiej do ks. Dolindo!
Ten kapłan z Neapolu, mistyk, zostawił
modlitwę, którą podyktował mu sam
Jezus.
Modlitwę o efekcie piorunującym.
Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują,
powiedz z zamkniętymi oczami w duszy:
„Jezu, Ty się tym zajmij!”.
Czyń tak za każdym razem! Czyńcie tak
wszyscy, a ujrzycie wielkie, nieustające
i ciche cuda! Daję wam słowo, na moją
miłość Jezus podyktował te słowa ojcu
Dolindo Ruotolo w latach 40 XX w.
Neapolitański tercjarz franciszkański, dziś
sługa Boży, spisał w 33 tomach swoje
duchowe przeżycia mistyczne, wskazówki
dla kapłanów oraz to, co dyktował mu
Jezus. Jego teksty są szczere, kipią pokorą
i są trafną diagnozą kondycji dzisiejszego
człowieka, są niczym kadr z często
niełatwego życia kapłana.
Neapolitańczyk
– trwa jego proces
beatyfikacyjny – nosił na ciele niewidzialne
znaki męki Chrystusa.
To do niego św. o. Pio kierował ludzi.
„Idźcie
do ojca
Dolindo!”
–
odsyłał
pielgrzymów kapucyn.
A o. Dolindo wręczał
im „Akt całkowitego oddania Jezusowi”.
„Nie kombinuj nic, tylko módl się tak, jak
Jezus prosi” – dodawał.
Mamo, będę księdzem
Wszyscy w Neapolu znają adres przy via
S. Chiara pod nr 24. Dolindo Ruotolo
przychodzi tu na świat 6 października
1882 r.
Jest piątym
z jedenaściorga
rodzeństwa.
W domu
panuje
skrajna
nędza. „Tata nie pozwalał kupić nam
zimowych ubrań. Bał się, że nie starczy
na żywność”
– wspomina włoski kapłan
w swojej
autobiografii
zatytułowanej
„Dolindo znaczy cierpienie”. „By przeżyć,
zrywałem zioła, wygrzebywałem resztki
z popiołu: łodygi kopru, rzodkwi, bazylii
i robiłem z tego… sałatkę”. Kiedy pod dom
podjeżdża
dostawca
chleba,
dzieci
wskakują na kosze, by pozbierać okruchy.
Biegają boso, bo nie ma na buty.
Ojca
Dolindo wspomina: „Bił nas strasznie,
za byle co”. Na zgrzyt klucza w zamku
z rodzeństwem uciekają. „Chowałem się
do skrzyni
pod
łóżkiem”.
Ale dodaje:
„Biedny tata wierzył, że biciem i surowością
dobrze
nas
wychowa.
Ale nie żywię
do niego złych uczuć. Odprawiam msze
za jego duszę”. Dolindo lubi zajmować się
młodszą siostrą. „Jej kołyska stała pod
obrazem św. Alfonsa z Liguori. Nie wiem
czemu, ale patrząc na niego, myślałem
o konającym Jezusie”.
Surowa postawa
ojca jednak odbija się na dziecku, zabija
jego dziecięcą niewinność. Jako nastolatek
Dolindo przechodzi „czas ciemni”, pierwszą
Komunię przyjmuje obojętnie. „Byłem
małym troglodytą, nie dzieckiem.
Nie odczuwałem nic, żadnych mistycznych
doświadczeń, żadnego kontaktu z Bogiem.
Popadałem w coraz śmielszy grzech.
O Jezu, wybacz mi!” – pisze po latach.
Ale notuje również: „Myślałem, że Bóg
jest też surowy, jak tata. Czemu nikt
nie opowiedział mi o Jezusie?”.
Dolindo jednak jest jakby naznaczony przez
Boga, i to już
w 11. miesiącu życia.
Odczuwa wtedy silne ukłucia i na grzbiecie
dłoni pojawiają się czerwone ślady (znikną
na jakiś czas, by pojawić się w wieku
dojrzałym). Rodzice alarmują lekarzy.
„Przyjechał dr Fabiani, żeby mnie zbadać
i wykonać zabieg. (…) Babcia trzymała
mnie za rękę. Strasznie płakałem, a mój
brat Elio chciał rzucić się na lekarza, żeby
przestał”. Dziecko szybko przechodzi
kolejną operację, ma guza na policzku.
Każdy zabieg jest bolesny, nie ma jeszcze
wtedy takich środków przeciwbólowych.
Cierpienia fizyczne z okresu niemowlęcego
są niczym
zapowiedź
późniejszych
wydarzeń.
Od urodzenia chłopczyk ma
niezwykły dar obcowania z Bogiem. „Choć
byłem
żywym
dzieckiem,
lubiłem
samotność.
Kiedy
promienie
słońca
wpadały do pokoju, czułem, jak wypełniała
mnie radość, jakby dotykał mnie Bóg.
Nie umiałem jeszcze wtedy się modlić,
ale pamiętam, że spływał na mnie wielki
pokój”.
Neapolitańczyk pisze też: „Mama
opowiadała mi, że kiedy miałem dwa lub
trzy
latka,
a ona
wracała
ze mszy,
czekałem na nią w drzwiach. Wspinałem się
na paluszki, żeby ją ucałować w usta
i poczuć Pana Jezusa w Najświętszym
Sakramencie”. I dodaje, że kiedy mama
robiła
poranną
kawę
–
a wstawała
codziennie o czwartej – modliła się. Dolindo
przybiegał wtedy do kuchni i powtarzał
za mamą modlitwę. „Raz wspiąłem się
na paluszkach na kolana mamy. Musiałem
mieć trzy, cztery latka i oświadczyłem:
zostanę księdzem!”.
– Dolindo, lampa!
W 1895 r. rodzice Dolinda rozstają się. Ma
wtedy 13 lat. „Najboleśniejszy dzień
w moim życiu” – pisze.
Mama, po konsultacji ze spowiednikiem,
zapisuje
dwóch
najstarszych
synów
do szkoły dla przyszłych misjonarzy (..).
„Mój brat cierpiał z tego powodu,
a ja przyjąłem to obojętnie. Szybko nastrój
ładu, porządek, jaki tam panował, zasiały
pokój w moim sercu. Na korytarzu stała
figura św. Józefa. Zatrzymywałem się przy
nim i wtedy czułem radość i pokój, jak
wówczas, kiedy byłem małym chłopcem,
w promieniach słońca” – pisze.
Przełom w życiu Dolinda nastąpi w czasie
modlitwy.
„Odmawialiśmy
z kolegami
Różaniec. Nagle zauważyłem obrazek Matki
Bożej oparty o książkę. I mówię: »Jeśli
chcesz, bym został kapłanem, zrób coś, daj
mi mądrość,
bo widzisz,
że jestem
kretynem«”. I nagle podmuch wiatru
z okna podrywa obrazek, tak że wizerunek
Maryi ląduje na czole Dolinda. „Poczułem,
jakbym się wybudził z uśpienia” – notuje.
Neapolitańczyk jednak przeżyje sporo
upokorzeń ze strony nauczycieli i trudny
czas w szkole misjonarskiej. Między innymi
doświadczy surowej kary ze strony
spowiednika za to, że w konfesjonale
wyznaje
za mało
grzechów.
„Każdą
zniewagę oddawałem Jezusowi. Całkowicie
oddawałem
Mu
wszystko”
–
pisze
ks. Dolindo.
Rok 1898 to czas nawrócenia.
„Powierzono mi opiekę nad lampką przy
tabernakulum. Gasła często z powodu
niskiej jakości oleju. Poprosiłem Anioła
Stróża, by mnie budził w nocy, kiedy będzie
gasła. I o różnych porach czułem, jak jakaś
ręka mnie dotyka i szepce: »Dolindo…
lampa!«. Zawsze zdążyłem na minutę
przed wypaleniem się światła”.
Po święceniach nowicjatu Dolindo chce
wyjechać na misje do Chin. Przełożony
jednak
odmawia:
„Ty
zostaniesz
męczennikiem serca. Musisz tu czekać”.
Proroctwo,
które
szybko się
spełni.
W 1902 r. umiera ojciec Dolinda. Przed
odejściem
powie:
„Nie wiem,
czemu
traktowałem Cię synu najsurowiej. Może
Pan pozwalał na to, bo chciał, byś był
najlepszym
z moich
dzieci.
Wybacz
mi synu, kochałem Cię bardzo”. Młody
kleryk zapisuje to w pamiętniku. I notuje
uwagi
ojca:
Dolindo,
nigdy
nikogo
nie osądzaj, nie szemraj przeciw innym,
nawet jeśli będą robić ci krzywdę.
„Tata
umierał w poczuciu winy i w cierpieniu
z powodu rozpadu naszej rodziny” –
komentuje
neapolitańczyk.
Dolindo
jest po śmierci ojca nerwowy i zgorzkniały.
„Gdyby nie radykalna nagana przełożonych,
nie wiem, co by było” – pisze. „Serce
człowieka jest tajemnicą. Często przechodzi
kryzysy radykalne. Potrzeba znaleźć wtedy
siłę, która je podniesie. Wystarczy jedna
rysa, rana na czas nieuleczona, a człowiek
staje się jej ofiarą, co niszczy jego duszę,
prowadzi ją do śmierci”.
Dolindo potrzebuje
dyspensy Watykanu na święcenia.
Jest za młody.
Na wyczekanej Mszy prymicyjnej nie ma
ani ojca, ani mamy Dolinda. Razem
z rodzeństwem
nie dojechała
z powodu
wypadku powozu. Wpada do kościoła
na samą Komunię. „Teraz to nie ona dała
mi poczuć zapach Jezusa, a ja mogłem dać
jej Go moimi dłońmi” – notuje Dolindo,
nawiązując
do scen
z wczesnego
dzieciństwa.
Jezus dyktuje
Przełożeni kierują Dolinda od razu do pracy
z młodymi seminarzystami. Trafia najpierw
do Lecce,
potem
do Taranto,
gdzie
jest kierownikiem duchowym. Jako kapłan
prosi coraz częściej Jezusa: ześlij na mnie
krzyż. „Nigdy nie czułem się mistykiem.
Ale kiedy modląc się, tak siadałem
w kaplicy,
czułem,
jak
zanurzam się
w Bogu. Cały. Tak, że nie czułem własnego
ciała”. Ks. Ruotolo
jest przenoszony
z seminarium
do seminarium,
niemal
w całych
Włoszech.
Wszędzie
słyszy
od biskupów
miejsca:
„Zreformował
mi ksiądz seminarium, ożywił, dzieją się
cuda!”. „Ja tylko oddawałem wszystko
Jezusowi” – zapisze ks. Dolindo.
Spowiada się u niego coraz więcej ludzi.
Ale pewnego dnia pojawia się Serafina
G. z Katanii.
Kobieta
twierdzi,
że ma
widzenia, przepowiada m.in. obie wojny
światowe,
czy ustawę o laickości
we
Francji. Nie wiadomo, czy to z jej intuicji,
czy samego ks. Ruotolo, w jego zapiskach
znalazła się
notatka
o „Janie,
który
przyjdzie z Polski i uratuje Europę przed
komunizmem”. Kobieta twierdzi też, że ma
wizję Ducha Świętego. Sprawa dostaje się
do prasy. Ks. Ruotolo jest przerażony, pyta
w modlitwie, czy wizje te są diaboliczne.
Serafinę badają lekarze. Stwierdzają dobry
stan psychiczny Sycylijki. Ks. Ruotolo,
ufając
jej przekazom,
jest kilkakrotnie
wzywany przed Święte Oficjum. W Rzymie
przeżywa kolejny kryzys wiary w życiu.
Chce nawet rzucić sutannę. Walczy,
ale modli się krótko: „Jezu, Ty się tym
zajmij”. Ks. Ruotolo twierdzi, że to słowa,
jakie w duszy, w ciszy, przed Najświętszym
Sakramentem dyktuje mu sam Jezus.
W jaki sposób Chrystus nawiedza tego
kapłana – nie wiadomo. Po bolesnych
doświadczeniach ze Świętym Oficjum ks.
Dolindo nie dzieli się tym z nikim. W jego
autobiografii pojawia się nagle taka nota:
„Oto słowa dla ludzkości, słowa, które prosił
przekazać mi Jezus. Były mi pomocą w
każdym cierpieniu”. Ks. Ruotolo nie
przypuszcza, że po pół wieku obiegną
świat, a w dobie Internetu będą linkowane
przez setki tysięcy fanów na Facebooku.
Brzmią jak przekazana przez św. Faustynę
modlitwa: „Jezu, ufam Tobie”. Świadectwa
ich – jak piszą internauci – „piorunującego
działania” można liczyć już w milionach.
Przytoczę je tu w obszernym fragmencie,
bez komentarza. Kiedy ks. Ruotolo trafi na
ołtarze, zapewne i ta modlitwa zostanie
wpisana
na
listę
najważniejszych.
Jezus mówi:
„Z jakiegoż to powodu wzburzony ulegasz
zamętowi? Oddaj Mi swoje sprawy, a
wszystko się ułoży i uspokoi. Zaprawdę
powiadam wam, każdy akt prawdziwego
oddania i zawierzenia mi przyniesie owoc i
rozwiąże napięte sytuacje. Całkowicie zdać
się na Mnie oznacza nie zadręczać się i nie
wzburzać, nie popadać w desperację, nie
napinać się nerwowo, prosząc Mnie, bym
idąc
waszym
zamysłem,
przemienił
wzburzenie w modlitwę. Całkowicie zdać się
na Mnie znaczy zamknąć ze spokojem oczy
duszy, odwrócić niespokojną myśl i zamęt i
zdać się tylko na Mnie, modląc się słowami:
»Ty się tym zajmij«”.
„(...) Zamknij oczy i pozwól Mi działać,
zamknij oczy i pomyśl o teraźniejszości,
odwróć wzrok od przyszłości jak od pokusy;
odpocznij we Mnie, ufając w Moją dobroć, a
zapewniam cię na Moją miłość, że kiedy
zwrócisz się do mnie słowami: »Ty się tym
zajmij«, oddam się tej sprawie całkowicie,
pocieszę cię, wyzwolę i poprowadzę. I kiedy
będę musiał poprowadzić cię inną drogą niż
tą,
którą
zaplanowałeś,
będę
ci
przewodnikiem,
wezmę
na
ramiona,
przeprowadzę cię, niosąc jak matka
niemowlę na rękach, na drugi brzeg. To
twój
racjonalizm,
tok
rozumowania,
zamartwianie się i chęć, by za wszelką cenę
zająć się tym, co cię trapi, wprowadza
zamęt i jest powodem trudnego do
zniesienia bólu. Ileż to mogę zdziałać, czy
mając na względzie potrzeby duchowe, czy
też materialne, kiedy dusza zwróci się do
mnie słowami: »Ty się tym zajmij«, kiedy
zamknie oczy i się uspokoi.
Otrzymujecie niewiele łask, kiedy się
zamartwiacie. Wiele zaś łask spada na was,
jeśli tylko modlitwa wasza staje się pełnym
zawierzeniem i oddaniem się Mi. W bólu i
cierpieniu prosisz, bym działał, ale tak jak
ty tego chcesz... Nie zwracasz się do Mnie,
a chcesz jedynie, bym się dopasował do
twoich potrzeb i zamysłów. Nie jesteś
chory, skoro prosząc lekarza o pomoc,
sugerujesz mu leczenie.
Módlcie się tak, jak was nauczyłem: »święć
się imię Twoje«, czyli bądź pochwalony,
uwielbiony w mojej potrzebie. »Przyjdź
królestwo Twoje«, czyli niech wszystko, co
się dzieje, przyczynia się do stwarzania
Twojego królestwa w nas i na świecie.
»Bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na
ziemi«, czyli to Ty wejdź i działaj w tej
mojej potrzebie, (…) Jeśli powiesz mi
naprawdę: »bądź wola Twoja«, czyli jakbyś
mówił: »Ty się tym zajmij«, wkroczę z całą
moją mocą i rozwiążę najtrudniejsze
sytuacje. (…)
Powiadam ci, że się tym zajmę i podejmę
działania jak lekarz. Uczynię nawet cud,
jeśli będzie to potrzebne. Masz wrażenie,
że sytuacja się pogarsza? Nie burz się;
zamknij oczy i mów: »Ty się zajmij«.
Powtarzam ci, że się tym zajmę, że nie ma
potężniejszego lekarstwa niż moje działanie
z miłości”.