background image
background image

Plik j est zabezpieczony  znakiem  wodny m

background image
background image

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

Spis

 treści

Karta redakcy j na

 

Dedy kacj a

 

1 – Cel osiągnięty

2 – Wiosenne przebudzenie

3 – Niedziela w światowej  sławy  uzdrowisku

4 – Niem ieckie balkony

5 – By le bez łez

6 – Łzawiące serca

7 – Decy zj a

8 – Każdy  wedle swy ch sił

9 – Sen ulatuj e

 

Przy pisy

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

 

Ty tuł ory ginału:

 DAS

 HAUS IN DER ROTHSCHILDALLEE

 
Przekład:

 ANNA

 KIEREJEWSKA

Redaktor

 prowadzący : ADAM PLUSZKA

Redakcj a:

 ANNA MIRKOWSKA

Korekta:

 MARIOLA HAJNUS, JAN JAROSZUK

Proj ekt

 okładki, opracowanie graficzne i ty pograficzne, łam anie: TO/STUDIO

Zdj ęcie

 na

 okładce: © Stephen Mulcahey  / Arcangel Im ages

©

 Library

 of Congress, Goethe's Place and Goethe-Gutenburg Monum ent,

Frankfort

 on Main (i.e. Frankfurt am  Main), Germ any

www.loc.gov/item /2002713667/

 

Copy right

 © 2007 by  LangenMüller

 at

 F.A.

Herbig

 Verlagsbuchhandlung Gm bH, München (

www.herbig.net

)

All

 rights reserved.

Copy right

 © for the translation by  Anna Kierej ewska

Copy right

 © for the Polish edition by  Wy dawnictwo Marginesy, 

Warszawa

 2015

 
 
Przekład powstał dzięki

 wsparciu

 finansowem u Goethe-Institut

ze

 środków Ministerstwa Spraw Zagraniczny ch Republiki Federalnej  Niem iec.

 

 

Warszawa

 2015

Wy danie

 pierwsze

 

ISBN

 978-83-64700-75-0

 

Wy dawnictwo

 Marginesy

ul. Forteczna

 1a

01-540

 Warszawa

tel. (+48) 22 839 91 27

e-m ail:

 

redakcj a@m arginesy.com .pl

 

Konwersj a:

 

eLitera s.c.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

 

 

Wnukowi

 m oj ego brata,

Maxowi

 Zweigowi, urodzonem u w dniu,

w który m  napisałam  ostatni wiersz tej  książki,

i j ego wspaniały m  rodzicom , Walterowi i Karin.

 
 
 

Ty lko

 ten, kto ufa pokoleniu,

które

 przy chodzi

 po nim , poj ął,

co

 oznacza ży cie.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

1

C E L

 O S I Ą G N I Ę T Y

F r a n k f u r t ,   2 7

 s t y c z n i a   1 9 0 0

Jak

  zawsze  od  dwunastu  lat  dwudziestego  siódm ego  sty cznia  nad  Berlinem   j aśniało  słońce.

W  dniu  urodzin  cesarza  Wilhelm a  II  słońce  i  m ieszkańcy   stolicy   Rzeszy   szli  w  zawody,  kto
prom ienieć  będzie  większy m   blaskiem .  Ci  drudzy   śm iało  przechadzali  się  wspaniały m i  alej am i
i każdy  z nich wiedział, że „cesarska pogoda” j est specj alnością ich m iasta.

Zdecy dowanie

  m niej   wierne  cesarzowi  okazały   się  sty czniowe  wiatry,  które  ciągnęły

w kierunku Frankfurtu z Taunusu

[1]

. W niegdy siej szy m

 wolny m

 m ieście Rzeszy  ludzie m ieli zby t

wiele  oby watelskiej   dum y   i  scepty cy zm u,  by   zawierzy ć  nowom odny m   m onarchisty czny m
m itom .  Cesarskie  urodziny   by ły   w  odczuciu  frankfurtczy ków  dniem ,  który   nie  różnił  się  od
pozostały ch  trzy dziestu  dni  m iesiąca.  Z  niezadowoleniem   nazy wali  sty czeń  bezwzględny m
dzikusem .  Za  złą  opinię  ów  zuchwały   koleżka  odpłacił  tą  sam ą  m onetą.  Często  nawet  j ego  złą
sławę przy ćm iewały  załam ania pogody  prowadzące do tragedii.

Dwudziesty

 siódm y  sty cznia ty siąc dziewięćsetnego roku w piękny m  m ieście nad Menem  by ł

j ednak  j askrawy m   dowodem   na  to,  że  w  m eteorologii  zdawanie  się  na  uogólnienia  j est  j eszcze
trudniej sze  niż  w  inny ch,  bardziej   przewidy walny ch  obszarach.  Tam tej   ostatniej   sty czniowej
soboty   we  Frankfurcie  by ło  ciepło  i  słonecznie,  a  czubki  wież  kościelny ch  bły szczały   niczy m
pozłacane kopuły  z księgi baśni. „Pogoda sprzy j a m arcowaniu” – zauważali wesoło spacerowicze
przechadzaj ący   się  brzegiem   rzeki.  Tego  potocznego  określenia  uży wano  wiosną,  znakom icie
odzwierciedlało  ono  j ednak  radość  ży cia,  którą  w  dniu  czterdziesty ch  pierwszy ch  urodzin  Jego
Wy sokości  cesarza  Wilhelm a  II  odczuwali  ludzie  –  od  gospód  w  dzielnicy   Sachsenhausen
sły nący ch  z  wina  j abłkowego  aż  po  pola  na  wzgórzu  Lohrberg.  Niebo  nad  frankfurtczy kam i,
znany m i  z  tego,  że  wierzy li  j edy nie  w  rzeczy,  które  m ogli  zobaczy ć  lub  który ch  m ogli  dotknąć
albo spróbować, od ty godni nie by ło tak przej rzy ste i błękitne j ak dwudziestego siódm ego sty cznia
ty siąc dziewięćsetnego roku.

Tak

  nieczęsta  łaskawość  pogody   rozświetlała  naj ciem niej szą  izbę  czeladną.  Słońce  dosięgało

wilgotny ch  m urów  w  wąskich  uliczkach  i  z  niezwy kłą  m ocą  padało  na  pałace  oraz  przestronne
place,  który ch  by ło  w  m ieście  coraz  więcej .  W  świetle  nadziei  j asno  poły skiwały   pióra  na
ogonach kurków. Stare wieże m iej skie wy glądały  tak, j akby  w nocy  zostały  wy czy szczone. Przy
ulicy   Zeil  oraz  Kaiserstrasse  wścibskie  wróble  na  dachu  ćwierkały,  że  niebawem   nadej dzie

background image

wiosna. Wy pucowane dorożki ciągnięte by ły  przez dopiero co wy szczotkowane konie.

Na

  koniec  ostatniego  ty godnia  sty cznia  tego  nowego  j eszcze  stulecia  barwny   tłum   we

Frankfurcie  wiwatował  na  cześć  świata  j akby   ten  dopiero  co  powstał.  Nawet  ponuracy
uśm iechali  się,  gdy   uchy lali  kapelusza,  przesy łaj ąc  znaj om y m   pozdrowienie.  Starsze  panie
poluźniały  szale, pożądliwie wy stawiały  twarze ku słońcu i wspom inały  czasy, w który ch j eszcze
i do nich przy pły wały  wiosenne m arzenia.

Młoda

 kwiaciarka

 w spódnicy  w kratę i ciasno zasznurowany m  gorsecie sprzedawała na placu

przed katedrą wiosenne kwiaty  z cieplarni. Jakiś m łody  m ężczy zna kupił czerwoną różę na długiej
łody dze.  Sprzedawczy ni  dy gnęła,  różany   kawaler  zarum ienił  się  i  w  pośpiechu  poszedł  dalej .

W  witry nie  j ednej   z  lubiany ch  cukierni,  pom iędzy   brzegiem   Menu  a  Röm erbergiem

[2]

,  na

wy sokim   torcie  bły szczały   czerwone  kandy zowane  wiśnie  i  liście  z  trawiastozielonego
m arcepanu. Na niskim  m urku naprzeciwko kawiarni siedziały  dwa koty. My ły  sobie wąsy  i spod
przy m knięty ch powiek przy glądały  się spacerowiczom . Młode psy  ganiały  własne ogony, starsze
kuśty kały  w takim  sam y m  tem pie j ak ich sędziwi właściciele. Z j ednego z podwórzy  dobiegały
radosne dźwięki katary nki i wznosiły  się ku wierzchołkom  drzew rosnący ch nad rzeką.

To,  że  cesarskie  święto  przy padało  w  sobotę,  cieszy ło  również  zatwardziały ch  republikanów.

Sobota

 by ła przecież z reguły  dniem  pracy  i obowiązków, podobnie j ak każdy  inny  dzień. Nawet

gospody nie zatrudniaj ące służbę przed niedzielą m iały  na głowie ty le przy gotowań, że nastawał
wieczór,  zanim   znaj dowały   chwilę,  żeby   odsapnąć.  Dwudziestego  siódm ego  sty cznia  ty siąc
dziewięćsetnego roku przy kładnej  strażniczce dom owego ogniska dość by ło wy j rzeć przez okno,
aby  stała się m arnotrawiącą czas m arzy cielką.

–  Już  czuj ę

  zapach

  wiosny   –  radowała  się  Betsy   Sternberg,  kiedy   stoj ąc  w  nowej   kuchni

o  dziewiątej   rano,  wkładała  do  nowiutkiego  pieca  pierwsze  z  dwóch  niedzielny ch  ciast.  By ł  to
wy j ątkowo  wy kwintny   m igdałowiec  z  sułtankam i,  przy ozdobiony   kandy zowany m i  fiołkam i,
według przepisu j ej  ciotecznej  babki Julchen. Uczy nna ciotka Julchen zwy kła na specj alne okazj e
przy sy łać delicj e – pierwsze ciasto upieczone w nowej  kuchni by ło właśnie taką sposobnością.

Małżonek

 Betsy

 uważał trzeźwość za siostrę m ądrości. Dlatego też naty chm iast stłum ił w żonie

przedwczesne odurzenie wiosną.

–  Wy daj e

  m i

  się  –  powiedział  –  że  czuj esz  raczej   zapach  sułtanek  nam oczony ch  w  m oim

dobry m   rum ie,  droga  Betsy.  Od  rum u  bowiem   kręci  w  nosie.  Nie  nauczy łaś  się  tego  w  swoim
dom u? Chodź, zapom nij  na chwilę o cieście. Twój  m ąż m a zam iar poddać się ży wiołowi.

– By le

 nie

 złowrogiem u

[3]

 – zaśm iała się

 j ego

  żona.  Otrzy m ała  staranne  wy chowanie  i  by ła

obeznana w literaturze klasy cznej . Cy towała Schillera, kiedy  ty lko nadarzała się sposobność.

Johann

  Isidor  Sternberg,  prawie  czterdziestoletni  przedsiębiorca  z  niem ałą  fortuną,  poważany

i  am bitny,  od  czterech  ty godni  posiadacz  dom u,  oj ciec  j ednego  sy na,  założy ł  ciężki  czarny
płaszcz  z  szary m   futrzany m   kołnierzem   i  zdj ął  z  wieszaka  kapelusz,  który   Betsy   dzień  wcześniej
odświeży ła parą. Nie chodził do sy nagogi regularnie co sobotę, podczas szabasu, który  zbiegał się
w  czasie  z  urodzinam i  cesarza,  m iał  j ednak  potrzebę  pom odlić  się  za  pom y ślność  tegoż  oraz
narodu niem ieckiego.

– Dzień wy j ątkowy  – powiedział, szy kuj ąc się

 do

  wy j ścia  z  dom u  –  absolutnie  wy j ątkowy.  –

background image

Johann Isidor pogładził żonę po włosach i dodał, żeby  dbała o siebie.

– Odpowiadasz

 teraz

 za dwoj e – przy pom niał.

Policzki

  Betsy   zarum ieniły   się.  Czy   j ej   m ąż  wiedział,  j ak  bardzo  podniecało  j ą,  kiedy   czy nił

aluzj e  na  tem at  cielesności?  My ślała  o  ty m ,  czule  na  niego  spoglądaj ąc.  Lewą  ręką  dotknęła
swego  brzucha,  usta  układały   się  w  słowo,  którego  nigdy   nie  odważy łaby   się  wy powiedzieć
w j ego obecności.

Johann

  Isidor,  który   od  dawna  nie  zaj m ował  się  j edy nie  detaliczny m   i  hurtowy m   handlem

suknem ,  nie  ty lko  w  oczach  swoj ej   kochaj ącej   m ałżonki  by ł  człowiekiem   wy j ątkowy m .  Pod
wielom a  względam i  wy przedzał  swoj e  czasy.  By ł  tolerancy j ny,  żądny   wiedzy,  sprawiedliwy
w  osądach,  rozważny   w  działaniu  i  zawsze  wy powiadał  się  w  sposób  odpowiedni  do  sy tuacj i,
również gdy  rozm awiał z podwładny m i czy  dziećm i. Nawet w towarzy stwie gości nie krępował
się pokazy wać, że żona i sy n znaczą dla niego więcej  niż sława i honor. „Młody  pan Sternberg”,
j ak  nadal  m ówiono  o  nim   w  wielu  m iej scach,  okazy wał  hoj ność,  kiedy   nadarzała  się  okazj a.
Rozrzutny   nie  by ł  nigdy.  Już  j ako  chłopiec  prowadził  dokładną  ewidencj ę  księgową  szklany ch
kulek.

Z  okazj i

  przeprowadzki

  w  alej ę  Rothschildów  Johann  Isidor  podarował  swoj ej   Betsy   błękitne

lniane  m akatki  wy szy te  drobny m   ściegiem   krzy ży kowy m .  Zdobił  j e  napis:  „Nie  uskarżaj   się  na
poranek, znój  i pracę niosący  – wspaniale bowiem  j est dbać o ludzi, który ch się kocha”. Prezent
kazał opakować w delikatny  j edwabny  papier i wręczy ł Betsy  ze słowam i: „Na pam iątkę naszego
pierwszego wspólnego śniadania przy  alei Rothschildów”.

– Ach,

 j ak

 ten papier szeleści – zauważy ła.

My śl, że m łoda żona

 potrafi

  wy raźnie  ucieszy ć  się  z  tak  skrom nego  podarunku,  radowała  j ej

m ęża  j eszcze  wtedy,  gdy   od  strony   ulicy   zam y kał  za  sobą  czarną  bram ę  z  kutego  żelaza.
Harm onia  tej   krótkiej   scenki  wy pełniała  j ego  serce  ufnością.  Skrom na  m ałżonka  by ła  darem
niebios,  gwarantem   m ęskiego  szczęścia,  podporą  i  pociechą  w  ponure  dni.  Nadchodzące  lata
j awiły  się Johannowi Isidorowi j ako pełne słonecznecznego blasku. Tak j ak dzień, który  właśnie się
rozpoczął.

– Dziękuj ę – wy m am rotał.

Obej rzał się dookoła zakłopotany.

 Wieki

  m inęły,  odkąd  ostatnio  składał  Bogu  dziękczy nienie  na

ulicy.

Choć pieśń o radosny m  wędrowcu

 doprawdy

 nie by ła odpowiednia dla poważnego oby watela,

który   m iał  zam iar  pój ść  do  sy nagogi  i  prosić  o  niebiańskie  błogosławieństwo  dla  niem ieckiego
cesarza,  to  tenże  oby watel  wciąż  nucił  pod  nosem   j ej   m elodię  i  sam   sobie  wy dawał  się
uczniakiem ,  którem u  zadowolony   nauczy ciel  powierzy ł  szczególne  zadanie.  W  bezgranicznie
dobry m  nastroj u, który  zupełnie nie współgrał z j ego usposobieniem , wy obrażał sobie, j ak bardzo
j ego  droga  Betsy   poruszona  będzie  wieczorem ,  kiedy   podczas  kolacj i  obok  swoj ego  talerza
znaj dzie  paczuszkę  przewiązaną  wiśniową  j edwabną  wstążką.  Na  pam iątkę  przeprowadzki  do
własnego  dom u  Johann  Isidor  kupił  w  sklepie  z  anty kam i  J& S  Goldschm idt  przy   Kaiserstrasse
złotą broszę z pięciom a granatam i. Całkiem  okazałą. „Oraz bardzo reprezentacy j ną” – potwierdził
m łodszy  z Goldschm idtów.

Betsy

 również się rozm arzy ła. Uśm iechaj ąc się, wy obrażała sobie ze szczegółam i, że j ej  m ąż

background image

dla  uczczenia  przeprowadzki  do  nowego  m ieszkania  nie  podarował  j ej   prakty cznej   m akatki,  ale
ciem nozielony   kapelusik  z  krem owy m   strusim   piórem ,  który   j uż  od  dwóch  ty godni  podziwiała
w nowo otwarty m  sklepie z nakry ciam i głowy  przy  Kaiserstrasse. Przy wołała się do porządku –
tego rodzaj u próżność przy stoi w naj lepszy m  razie m łodej  dziewczy nie, która nie poznała j eszcze,
co  to  powaga  ży cia  i  wy rzeczenia.  Z  większą  niż  zazwy czaj   energią  skruszona  m arzy cielka
otworzy ła okno. Głęboko wdy chała ostre zim owe powietrze i z tęsknotą spoglądała w stronę drzew
pośrodku szerokiej  alei. Naraz zapragnęła biegać, skakać i śpiewać, tak j ak kiedy ś w dom u u oj ca,
gdy   w  ogrodzie  kwitła  j abłoń,  a  krzepka  kucharka  Auguste  ubij ała  w  kuchni  śm ietanę  do  ciasta.
„Nie  chcę  by ć  dorosła”  –  powiedziała  zasapana  dziewczy nka  z  kręcony m i  włosam i.  „A  więc
chcesz um rzeć j ako dziecko?” – zapy tał oj ciec. Jego córka nadal nie by ła pewna, czy  srogo na nią
spoj rzał, czy  się uśm iechnął.

– Ach – westchnęła

 pani

 Betsy. Obiem a rękam i przesuwała po zaokrąglony m  brzuchu. Czekała

na m om ent rozwiązania. Wspom nienia bladły. Postanowiła, że w porze obiadowej  pozwoli sobie
na  kwadrans  na  powietrzu.  Doktor  Wolf,  który   znany   by ł  z  równie  postępowy ch,  j ak
niekonwencj onalny ch m etod leczenia, zalecał codzienne spacery.

– Pozdrów

 ode

 m nie wszy stkich – zawołała za m ężem , on j ednak j uż j ej  nie sły szał. Jeśli ty lko

nie m usiał m ieć na względzie żony  i dziecka, j ego kroki stawały  się długie i zdecy dowane.

Konary

  drzew  wciąż  j eszcze  uginały   się  pod  ciężarem   śniegu,  który   ty dzień  wcześniej   spadł

w  ciągu  j ednej   ty lko  nocy.  Ty m   większą  przy j em ność  sprawiało  w  tam ty m   m om encie
obserwowanie  płatków  śniegu  na  zam arzniętej   ziem i.  Z  każdy m   krokiem   Johann  Isidor
rozkoszował się tą nagłą przem ianą zim owej  krainy  w świat wiary  i nadziei na przy szłość. Jeszcze
w  m iniony   poniedziałek  ży cie  wy pełniały   burze,  m gły   i  lód.  Wy delikacone  kobiety   z  wy ższy ch
sfer m usiały  cały m i dniam i chronić skórę. Młode dziewczęta, które pom im o wszelkich przestróg
odważy ły  się wy j ść na ulicę, leżały  ze zwichnięty m i kostkam i na szezlongach i robiły  sobie zim ne
okłady.  W  niej edny m   wy tworny m   m ieszkaniu  pachniało  octem   i  nudą.  Zam arzaj ący   deszcz
w ciągu pięciu m inut sparaliżował ży cie w cały m  m ieście, a m ężczy źni rozm awiali o nim  j eszcze
na trzeci dzień.

Dochodziło

 do

 przerażaj ący ch karam boli. Do wy j ątkowo tragicznego zaj ścia doszło przy  placu

Eschenheim er Tor. Dwa konie zaprzężone do ciężkiej  dorożki, która przewróciła się na oblodzonej
drodze j ak blaszanka, trzeba by ło dobić. U trzech pasażerek skończy ło się na przerażeniu, wy padek
m iał dotkliwe skutki j edy nie dla podróżnego z Bad Hom burga, który  j uż podczas oblężenia Pary ża
stracił lewą nogę. Mężczy zna z ciężkim i obrażeniam i m usiał zostać odwieziony  do szpitala.

W końcu

 zim a

 choć na krótko zelżała. Dzień urodzin cesarza j uż o dziesiątej  rano przepełniony

by ł  radością  ży cia.  Wy fiokowane  bony,  zaj ęte  rozm ową  niczy m   gadatliwe  służące,  pchały
dziecięce  wózki  przez  zaśnieżone  parki  i  skwery.  Nawet  w  eleganckiej   dzielnicy   Westend  dobrze
ułożeni  chłopcy   bawili  się  w  tam ten  wolny   od  szkoły   dzień  swawolnie,  j ak  huncwoty,  które  nie
m uszą  się  w  dom u  przed  nikim   tłum aczy ć.  Ubrani  w  drogie  m ary narskie  czapki  grali  w  piłkę,
dzwonili  do  obcy ch  drzwi  i  z  wrzaskiem   uciekali,  zanim   oderwani  od  swoich  zaj ęć  m ieszkańcy
zdąży li ukarać  ten wy stępek.  Dziewczy nki w  aksam itny ch płaszczach  i czepkach  dobrany ch  pod
kolor,  w  towarzy stwie  wciąż  upom inaj ący ch  j e  m atek,  zachowy wały   się  równie  niesfornie  j ak
chłopcy.  Biegały   tak,  że  aż  fruwały   im   warkocze;  piszcząc,  uderzały   o  drewniane  obręcze
i z m ęską krzepą podcinały  bacikam i kolorowe bąki z drewna.

background image

Na

  kolei  panował  wzm ożony   ruch.  Przy stoj ne  m łode  dam y   z  wdziękiem   kręciły   piruety.

Czarne, sięgaj ące kostek botki, które m iały  na nogach, i kolorowe szale ich towarzy szy  bły szczały
w  słońcu,  tak  j ak  czerwone  dachy   pospiesznie  ustawiony ch  kram ów,  w  który ch  wprawne
sprzedawczy nie  oferowały   grzane  wino  i  pieczone  kasztany.  Znów  pachniało  Boży m
Narodzeniem ,  a  pewnego  znanego  w  cały m   m ieście  starego  kawalera  widziano,  j ak  wty kał  po
groszu dwój ce licho ubrany ch dzieci.

Słońce  sprawiało,  że  radośni

  by li

  i  biedni,  i  bogaci.  Pewien  pom y słowy   dziesięciolatek  sam

przy gotował ślizgawkę – wy lał na chodnik duży  dzbanek wody.

– Prusacy  nadchodzą – zawołał

 rezolutny

 szpry nc. Nie wiedział, co oznacza to zdanie. Dziadek,

który  zetknął się z Prusakam i we Frankfurcie, zwy kł w ten sposób przestrzegać wnuka.

– Gwiżdżę

 na

 Prusaków – skontrował j ego przy j aciel. Nie m iał dziadka ani oj ca. Miał j edy nie

m atkę  oraz,  co  dało  się  wy czy tać  z  j ego  twarzy,  odwagę,  której   potrzeba  osobom
poszkodowany m , by  nie spuszczały  głowy  przy  każdej  zniewadze.

Również

 przy

 alei Rothschildów panowała krzątanina i budziło się ży cie. Czerwona piłka w żółte

kropki wy leciała na ulicę. Dorożkarz m usiał zaham ować i zaklął tak głośno, że j ego wrzask sły chać
by ło  nawet  na  Burgstrasse.  Z  dala  od  dudniącego  zgiełku  stał  Otto  Wilhelm   Sam uel  Sternberg.
Czarnowłosy   chłopiec  o  silny ch  nogach  i  z  lokam i,  które  j ego  m atka  uważała  za  czaruj ące,
a oj ciec w głębi duszy  za nieco zniewieściałe, tkwił przy  oknie w salonie, w który m  nowe m eble
z  ciem nozielonego  weluru  osłonięte  by ły   j eszcze  biały m   suknem .  Na  kosztowny m   perskim
dy wanie ze starannie rozczesany m i frędzlam i nie leżał ani j eden paproch. Wy konana z dbałością
o naj m niej szy  detal reprodukcj a 

Wyspy

 umarłych Böcklina,

 chluba

 starego m ieszkania, zawisła na

ścianie w  cudownej   złotej   ram ie,  której   m ały   Otto  doty kał  zawsze,  kiedy   nikt  go  nie  widział  ani
nie  groził  m u  aresztem   w  piwniczny m   składziku  na  węgiel.  Bordowe  aksam itne  zasłony   idealnie
układały   się  przy   wy sokich  oknach  w  salonie.  Pani  dom u  poleciła  obszy ć  ich  brzegi  złotą
lam ówką, w m ateriale tkwiły  j eszcze igły  przy trzy m uj ące zakładki. Szy by  biblioteczki lśniły  tak,
że  Otto  widział  w  nich  swoj e  odbicie.  Właśnie  tego  m alec  nie  chciał.  Odczuwał  zagubienie
i sm utek, pom im o że nikt go za nic nie skarcił. Miał wrażenie, j akby  kazano m u wstać od stołu i bez
deseru odesłano do dziecięcego pokoj u.

Czterolatek

 nic nie wiedział o urodzinach cesarza. Nie wiwatował na cześć słońca na niebie ani

śniegu na drzewach. W m ieszkaniu, w który m  j eszcze czuć by ło klaj ster do tapet, a w który m  j uż
unosił się zapach pasty  do podłóg, popły nęły  łzy. Dziecięce przy gnębienie ciąży ło m u na sercu.
Czy  wiedział, że j ego ży cie nigdy  nie będzie j uż tak beztroskie j ak w poprzednim  m ieszkaniu? Otto
przy tknął czoło do świeżo wy glansowanego okna. Po drugiej  stronie ulicy, pod drzewam i, bawiło
się  czterech  chłopców.  Sm y k  westchnął  tak,  j akby   o  ży ciu  wiedział  wszy stko.  Chłopaczkowie,
wszy scy  w szary ch włóczkowy ch czapkach, szam otali się, walcząc o piłkę, która chwilę wcześniej
wy padła spod kół dorożki.

– Ty  głupku! –

 Otto

 usły szał krzy k naj wy ższego z całej  czwórki.

– Sam  j esteś głupek – zaprotestowało

 trzech

 pozostały ch.

Naj m łodszy   członek

  rodziny

  Sternbergów  zasłonił  sobie  prawą  ręką  lewe  ucho  i  westchnął

j eszcze  głośniej   niż  poprzednio.  Gdy by   j ego  m atka  nie  by ła  zaj ęta  kandy zowany m i  fiołkam i,
które  m usiała  ułoży ć  na  cieście  m igdałowy m ,  pospieszy łaby,  żeby   sprawdzić,  co  się  dziej e

background image

z sy nem .

Wszy scy

  w  kwartecie  radośnie  poszturchuj ący ch  się  chłopców  m ieli  na  sobie  krótkie  szare

spodenki,  każde  z  nich  załatane  resztkam i  kolorowego  m ateriału  z  dam skich  sukienek.  Wełniane
pończochy   –  noszone  w  kom plecie  z  perkalową  koszulką  –  chroniły   chuderlawe  dziecięce  nogi
przed  zim nem .  Dwóch  chłopców,  czego  niewiele  później   Otto  m iał  się  dowiedzieć  pom im o
zakazów  m atki,  by ło  sy nam i  gospodarza  dom u  naprzeciwko.  Dwaj   pozostali,  sy nowie  furm ana,
m ieszkali na sąsiedniej  Egenolffstrasse.

– Ja też chcę – krzy knął z naciskiem

 pierworodny

 sy n Johanna Isidora Sternberga. Tupnął lewą

nogą i obiem a rękam i zabębnił w szy bę. Ledwie przy  śniadaniu zabroniono m u sam em u otwierać
okna i drzwi w nowy m  m ieszkaniu. Otto j eszcze nie poj ął, że j uż po wsze czasy  nie będzie m ógł
wy biegać  na  ulicę  i  bawić  się  z  rówieśnikam i.  Od  tam tego  m om entu  to  j ego  m atka  m iała
decy dować, kto znaj duj e się na ty m  sam y m  szczeblu społeczny m  co j ej  sy n i z kim  wolno m u
p r z e s t a w a ć . Równie m ało świadom y  m ógł by ć

 tego, dlaczego

 świat z j eszcze głębszy m

szacunkiem  niż wcześniej  kłania się j ego am bitnem u, pod każdy m  względem  cenionem u oj cu.

Tuż

  po

  podpisaniu  um owy   kupna  ziem i  przy   alei  Rothschildów  9  rozpoczęto  budowę

czteropiętrowej   czy nszówki.  Proj ektował  j ą  znany   w  m ieście  architekt  Waldem ar  Josef  Busch,
o  który m   m ówiono,  że  nawet  z  psiej   budy   uczy niłby   wy tworne  m ieszkanie.  Dzięki  pracy   nad
posesj ą  Sternbergów  m łody   inży nier  budowlany   w  pełni  potwierdził  swoj ą  dobrą  reputacj ę.
Zleceniodawca dał m u wszakże wolną rękę i nie skąpił talarów ani wy rozum iałości. Jego dom  by ł
od  tam tej   pory   naj lepszy m   świadectwem   pierwszorzędnego  rzem iosła  i  powodem   do
m ieszczańskiej  dum y. Miał krem owe ściany, co uważano za dosy ć śm iałe, ale zgodne z duchem
czasu, i kunsztowne, zwracaj ące uwagę wy sokie okna z ram am i pom alowany m i na kolor ochry,
piękne  szerokie  gzy m sy,  przestronne  balkony   i  dość  pom paty czne  drzwi  z  ciem nego  drewna
i  żółtego  j ak  słońce  szkła.  Te  ostatnie  by ły   charaktery sty czne  raczej   dla  Westendu  niż  nadal
j eszcze  powściągliwego  Nordendu,  ale  właśnie  w  kwestii  drzwi  nie  by ło  z  inży nierem   Buschem
dy skusj i.

–  Im   większy

  blask,  ty m

  większe  poważanie  –  zwy kł  m awiać,  kiedy   zleceniodawca  podawał

w wątpliwość, czy  m ądre j est afiszowanie się z dobroby tem .

Mieszkania

  w  dom ach,  które  budował,  leżały   Waldem arowi  Josefowi  Buschowi  na  sercu

równie  m ocno,  j ak  elewacj a  zewnętrzna,  m ury   i  obram ienia  okien.  Am bitny   m łodzieniec
zaj m ował się nawet przy dom owy m i ogródkam i, pralniam i i piwnicam i. Pokoj e i j adalnie, które
planował,  by ły   prawdziwy m i  salonam i.  Sy pialnie  sprawiały   wrażenie  wy tworny ch,  również

pokoj e  dla  dzieci  świadczy ły   o  oszałam iaj ącej   sam oświadom ości  czasów  gry nderskich

[4]

.

W  m ieszkaniu

  przy

  alei  Rothschildów  9  położono  naj lepszy   parkiet  dostępny   w  sprzedaży ;

sztukateria  na  sufitach  z  rokokowy m   wzorem   by ła  uciechą  dla  oka,  drogie  tapety   z  j edwabiu
m iały  przetrwać stulecia i każdy  kierunek w m odzie. Wnękę na piec w salonie Sternbergów Busch
proponował wy łoży ć sły nny m i kaflam i z holenderskiego m iasta Delft.

– Nie

 j estem

 Rothschildem  – odważy ł się w końcu zaoponować Johann Isidor.

–  Tenże  –  poinform ował

  go

  Waldem ar  Zuchwały   –  zaopatruj e  się  w  piece  kaflowe

u dworskiego dostawcy  królowej  Wiktorii.

Am bitny

  m łody   inży nier  pozwalał  sobie  na  kolej ne  ekstrawagancj e.  By ł  stanowczy m

background image

przeciwnikiem   cy nkowy ch  wanien  stoj ący ch  za  kotarą  w  sy pialni,  proj ektował  więc  łazienki,
w  który ch  m ieściły   się  zarówno  wanna,  j ak  i  um y walka.  Na  toaletę  przewidział  oddzielne
niewielkie pom ieszczenie z m niej szą um y walką. Nawet w dzielnicy  Westend rozdzielanie łazienki
i toalety  nie by ło w powszechny m  zwy czaj u. Na każdy m  piętrze w kory tarzu urządzono m alutki
schowek, spiżarnie by ły  prawie tak duże j ak kuchnie, do który ch przy legały. W m ansardach dla
służby   udało  się  nawet  zam ontować  m ałe  piece.  Ponadto  przewidziano  tam   m iej sca  na  łóżko,
szafę i um y walkę.

– Nigdy

 nie

 wiadom o – przepowiadał Waldem ar Josef Busch – co przy niesie przy szłość. Może

nadej dą czasy, w który ch zam iast służby  w m ansardach zam ieszkaj ą płacący  za nie naj em cy.

Podwórze

 przed

 dom em , oświetlane przez j edną uliczną latarnię gazową, by ło tak szerokie, że

troj e  dorosły ch  m ogło  swobodnie  przechodzić  j edno  obok  drugiego.  Brzy dkie  żelazne  pręty
służące do trzepania pościeli i dy wanów, szpecące co poniektóre dom y, ustawiono w rogu ty lnego
dziedzińca. Rosła tam  ogrom na wiśnia, z którą pan dom u nie chciał się rozstać.

– W dom u,

 gdzie

 sły chać ptaki – powiedział – pozostaj e szczęście.

W  podwórzu  znaj dowały   się  też  bielarnia,  bezpośrednie  wej ście

  do

  wielkiej   pralni  oraz

m iej sce  na  piaskownicę  i  basenik  dla  Ottona  oraz  j ego  planowanego  rodzeństwa.  W  ogrodzie
przed dom em  wiosną zam ierzano posadzić bez oraz założy ć klom b z różam i.

–  Mogę  j uż  wy j ść

  na

  dwór?  –  zawołał  znudzony   chłopczy k.  Ponieważ  nie  orientował  się

j eszcze w nowy m  otoczeniu, bezskutecznie m arudził pod sy pialnią rodziców.

–  Nie,  dopóki

  Josepha

  nie  będzie  m iała  czasu  ci  towarzy szy ć  –  zaordy nowała  m atka.  Krótko

zastukotała w form ę do ciasta. – Ty  w ogóle nie m asz rozeznania w okolicy, chłopcze. Tego by  m i
j eszcze brakowało, żeby ś się zgubił od razu pierwszego dnia.

–  Josepha  –  zaprotestował  m ały   buntownik,  pociągaj ąc

  nosem

  –  też  nie  m a  rozeznania

w  okolicy.  A  m nie  –  dodał  w  przy pły wie  krnąbrności,  o  której   wy plenieniu  oj ciec  wspom inał
przy naj m niej  raz dziennie – Josepha też nie zna. Ani troszeczkę.

Otto

 nie bez przy czy ny  nosił im ię założy ciela Rzeszy. Jego oj ciec szanował Bism arcka bardziej

niż  trzech  pozostały ch  niem ieckich  cesarzy   razem   wzięty ch.  To,  że  niespełna  czteroletni  m alec
by ł  bardzo  uparty   i  nieco  gry m aśny,  traktowano  na  razie  j ako  ty powo  chłopięcą  przy padłość.
Herm ine,  j ego  cioteczna  babka  ze  strony   oj ca  pochodząca  z  Górnej   Hesj i,  uznawana  za
nieprzy j em nie  bezpośrednią  i  z  lekka  gburowatą,  podczas  ostatnich  odwiedzin  latem
przepowiadała:  „Jeszcze  się  zdziwi  ten  m ały   czort”.  Jak  to  często  by wa,  ży cie  potwierdziło  j ej
słowa. Jeśli Bóg okaże się łaskawy  wobec rodziców chłopca, za cztery  m iesiące Otto m iał dzielić
się ich m iłością z kim ś j eszcze. Przy szły  dziedzic nie by ł niczego świadom y. W wy ższy ch sferach
za niestosowne uchodziło rozm awianie z dziećm i, w szczególności z sy nam i, o odm ienny m  stanie
ich m atki.

–  Dlaczego  –

  Otto

  nie  dawał  za  wy graną  –  nie  wolno  m i  się  pobawić  z  ty m i  dzieciam i  na

dworze? – Znalazł drogę do kuchni i z rękam i skrzy żowany m i na plecach zatarasował dostęp do
piecy ka.

–  Dlatego  –  skwitowała  m atka.  Jedną  ręką  odsunęła

  sy na

  z  drogi.  –  Nie  m ówi  się  „ty m i

dzieciam i”. Gdzieś ty  się tego nauczy ł?

Nadszedł

  czas,  by

  wy j aśnić  Ottonowi  Wilhelm owi  Sam uelowi  Sternbergowi,  że  m ałe  dzieci

background image

również  m uszą  przestrzegać  towarzy skich  reguł  gry.  Sy nowie  dozorcy   oraz  dzieci  furm ana  nie
zaliczali  się  w  opinii  pani  Betsy   do  grona  wy brany ch  przy j aciół  j ej   pierworodnego,  który
przecież  zam ieszkiwał  pięciopokoj owe  m ieszkanie  z  dwom a  balkonam i  i  który   w  przy szłości
będzie  nosił  m ary narskie  ubranko  również  w  dni  powszednie.  Dla  Sternbergów  oznaczało  to,  że
m uszą się rozej rzeć za nowy m i towarzy szam i zabaw dla swoj ego pupilka.

– Kto z kim

 przestaj e, takim

 się staj e – wy m ruczała znad głowy  Ottona przezorna m atka.

Przy

  ulicy   Sandweg  we  frankfurckim   Ostendzie,  gdzie  przy szedł  na  świat,  ludzie  nie  by li

kapry śni.  Kobiety   przy stawały   tam   na  ulicy,  aby   pogawędzić,  a  m ężczy źni  spoty kali  się  na
zakupach.  Dzieci  traktowano  j ak  m łode  psy.  Pozwalano  im   robić,  co  chciały,  i  karcono,  gdy   nie
dawały   się  naty chm iast  przy wołać  do  porządku,  ale  m aluchy   nie  m usiały   się  troszczy ć
o społeczne konwenanse. Wolno im  by ło bawić się na ulicy  oraz decy dować, z kim  się przy j aźnią.
W Ostendzie m ały  Otto poznał wy łącznie tę beztroską stronę ży cia. Kto sły szał, j ak peroruj e, nie
wątpił, że by ł frankfurckim  chłopcem , i to takim , który  nie da sobie w kaszę dm uchać. Kiedy  grał
w  piłkę  z  m ały m   Karlem   z  ulicy   Baum weg  i  Heinerem   z  Ingolstädter  Strasse,  szy by   drżały,
a  serca  rosły.  Nikt  z  dorosły ch  nie  m ówił  o  m anierach  czy   trady cj i.  Matki  przy j aciół  Ottona
opierały   eleganckich  ludzi,  oj cowie  zniknęli,  zanim   chłopcy   zdąży li  się  narodzić.  W  m ały ch
m ieszkaniach unosił się zapach kapusty  i żuru, a w sobotnie wieczory  odby wało się szorowanie od
stóp do głów w m ałej  ocy nkowanej  balii, która stała na krześle w kuchni.

– Dziś

  j est

  dzień  przełom u  –  oświadczy ł  o  poranku  w  dzień  przeprowadzki  oj ciec  Ottona.  Na

ogrom ny   wóz  załadowano  szerokie  dębowe  łoże  m ałżeńskie,  stół  z  j adalni  wraz  z  krzesłam i
i  kom ódką,  łóżeczko  Ottona  i  j ego  konia  na  biegunach,  polakierowaną  na  biało  dziecięcą  szafę,
kom ody   na  toczony ch  nóżkach,  dwa  stoliki  na  lwich  łapach  z  m arm urowy m   blatem ,  książki,
obrazy   oraz  duży   wiszący   zegar  z  wahadłem ,  który   bił  co  pół  godziny.  Meble  z  sy pialni,
wy posażenie kuchni, naczy nia i m asy wny  uszaty  fotel oraz skrzy nie z ubraniam i załadowano na
drugi.  Krzepkie  konie  pociągowe  rżały.  Przechodnie  przy stawali,  kobieta  w  niebieskim   fartuchu
pokręciła głową i stęknęła: „Też chciałaby m  m ieć kiedy ś ty le rzeczy ”.

– Psiakrew – powiedział m ały  Otto.

– W ten sposób, m ój

 sy nu

 – ofuknął go oj ciec, którego ciągnęło ku nowem u ży ciu – wy rażaj ą

się j edy nie furm ani.

– Chcę zostać furm anem .

– Dziecku

 nie

 przy stoi m ówić o ty m , czego chce.

Głowa m ałej

 rodziny

  Sternbergów  nadzwy czaj   wcześnie  spełniła  swoj e  m arzenie  o  szacunku

i  bogactwie.  Johann  Isidor  po  części  zawdzięczał  to  zupełnie  niespodziewanem u  w  owy m
m om encie wsparciu ciotecznej  babki Luise. Przem iła siostra nietaktownej  Herm ine by ła m aj ętną
oraz  bezdzietną  wdową.  Co  zaś  naj istotniej sze,  ży wiła  niety powe  przekonanie,  że  posiadanie
bogactw przy nosi zm artwienia.

– Przy j em niej

 j est

 – powiedziała w szczęśliwą dla Johanna Isidora godzinę – dawać ciepłą niż

zim ną ręką.

W  przeciwieństwie

  do

  swoj ego  brata  Sam y ’ego  i  j ego  trzech  sióstr,  które  j uż  j ako  m łode

dziewczy ny   sprawiały   wrażenie  stary ch  panien  i  by ły   równie  zawistne,  j ak  pam iętliwe,
ukochany   siostrzeniec  Luise  wy dawał  się  j ej   nieulękły,  szczery   i  m ądry.  Bogata  ciotka

background image

obdarowała  go  tak  szczodrze,  j akby   by ł  j ej   własny m   sy nem .  Od  tam tego  czasu  nie  spędzała
ważny ch  ży dowskich  świąt  ani  urodzin  ze  swoim   m opsem   i  m igreną  w  dom u  w  Kassel,  ty lko
w zdrowiu i radosny m  nastroj u z Johannem  i j ego m ałą rodziną we Frankfurcie.

–  Woda  w  Menie  –  zwy kła  m ówić

  przy

  każdy m   pożegnaniu  –  to  doprawdy   lekarstwo  dla

takiego szalonego starego pudła.

– I wino j abłkowe też – zauważy ł Otto. W swoim  dziecięcy m  dążeniu

 do

  prawdy   m iał  oko  tak

sam o baczne j ak j ego oj ciec.

Johann

  Isidor  nie  należał  do  ty ch,  którzy   chcieliby   się  wy godnie  urządzić  na  koszt  starszej

bogatej   kobiety.  By ł  pilny,  energiczny   i  odważny,  zadowolony   ty lko  wtedy,  gdy   rozwij ał  nowe
pom y sły,  i  pochłonięty   swy m   awansem .  Nie  odpoczy wał  nawet  w  piątkowe  wieczory,  które
pom im o  zasy m ilowania  celebrował  j ak  j ego  przodkowie  w  trady cy j ny   sposób,  ani  w  pozostałe
święta religij ne. Kiedy  powolny m  krokiem  szedł z sy nem  do sy nagogi znaj duj ącej  się przy  parku
Friedberger  Anlage,  m aj ąc  wszelkie  powody,  by   dziękować  za  to,  co  zostało  m u  przeznaczone,
rozm y ślał, j akie cele chciałby  j eszcze osiągnąć.

Handlarz

 suknem  Johann Isidor Sternberg by ł wprawny m  kowalem  swoj ego losu. Nieustaj ąco

dbał,  by   nie  przegapić  żadnej   szansy,  z  uwagą  obserwował  giełdę  i  nie  ty lko  tam   potrafił  się
włączy ć w odpowiednim  m om encie. W nowo wy budowany m  dom u przy  Hasengasse otworzy ł
sklep z guzikam i, lam ówkam i i inny m i wy robam i pasm antery j ny m i. Mówiło się, że w przy szłości
to w tej  okolicy  będzie się toczy ć ży cie, rzeczy wistość zaś przerosła nawet te przewidy wania. Do
klientek  pasm anterii  Sternberg  należały   dam y   z  wy ższy ch  sfer,  m ałżonki  urzędników
i  guwernantki,  krawcowe  wszelkiej   proweniencj i  oraz  niej edna  skrom na  panna,  która  liczy ła  się
z groszem  i m iała wy czucie do rzeczy  wy j ątkowy ch. Już po pół roku właściciel m usiał zatrudnić
drugiego sprzedawcę oraz ucznia.

– A co by ś powiedziała

 na

 sklep z kapeluszam i? – zapy tał pewnego dnia przy  kolacj i żonę.

– A gdzież m ożna

 taki

 kupić?

– Nie

 m am

 poj ęcia, ale kapelusze nosi się zawsze.

– Teorety cznie m ógłby ś również szy ć

 m undury

 – skwitowała scepty cznie m ałżonka. – Woj ny

też będą zawsze.

Swój   pom y sł

  ostatecznie

  pozostawił  m ody stkom ,  niedługo  później   j ednak  firm a  Sternberg

wsławiła  się  naj lepszy m   filcem   i  naj bardziej   eleganckim i  dodatkam i  do  finezy j ny ch  dam skich
kapeluszy.

W  roku  ty siąc

  osiem set

  dziewięćdziesiąty m   ósm y m   Johann  Isidor  kupił  udziały

w wy dawnictwie. Prowadziło ono interes niezwy kle dobry  i zgodny  z duchem  czasu: publikowało
pocztówki. Co roku do m iasta zj eżdżało coraz więcej  tury stów, wzrastało więc zapotrzebowanie na
pam iątki.  Na  krótko  przed  przełom em   wieków  rzutki  kupiec  nawiązał  kontakt  z  pewny m
pry watny m   bankiem .  O  pertraktacj ach  co  do  uczestnictwa  w  ty m   interesie  nie  wiedział  nawet
Salom on,  przy j aciel  Johanna  Isidora  z  m łody ch  lat,  prawnik,  którego  poradom   ufał  on
bezwzględnie. Pani Betsy  coraz częściej  sły szała, że j ej  m ąż m a złote ręce.

Podobne

 kom plem enty  nieustannie wy czarowy wały  uśm iech na twarzy  tej  rozważnej  kobiety,

nigdy  j ednak nie dawała poznać, ile tak naprawdę wie. Jej  m ałżonek stał się właścicielem  dom u
na  sześć  m iesięcy   przed  czterdziesty m i  urodzinam i.  Kiedy   w  później szy ch  latach  rozm owa

background image

schodziła  na  tem at  j ego  m aj ętności,  bez  cienia  skrępowania  opowiadał,  że  początkowo  m y ślał
o  j akim ś  skrom ny m   dom ku  na  przedm ieściach  Frankfurtu,  a  to  „j ego  m ądra  żona”  naj bardziej
przy czy niła się do sukcesu.

– Nie będzie

 pan

 żałował swoj ej  decy zj i – powiedział notariusz w trakcie sporządzania um owy

sprzedaży. – Znawcy  tem atu wiele się po Nordendzie spodziewaj ą.

– Ja

  nigdy

  niczego  nie  żałuj ę  –  oświadczy ł  Johann  Isidor.  Ty lko  ten,  kto  go  nie  znał,  m ógłby

j ego pewność siebie pom y lić z py chą.

Wy bór

  m ieszkania

  w  ich  dom u  pozostawił  żonie,  co  całe  ży cie  stanowiło  dla  niej   powód  do

zadowolenia. Jak zawsze podj ęła decy zj ę z ekspercką przezornością.

–  Na

  pierwszy m

  piętrze  nie  j est  się  narażony m   na  hałas  ani  kurz  z  końskich  kopy t,  ani  na

żebraków  –  argum entowała.  –  A  poza  ty m   służba  nie  będzie  co  chwilę  latać  na  ulicę,  żeby
traj kotać.

Lokale

 na parterze i drugim  piętrze nieruchom ości by ły  j uż odnaj ęte na dobry ch warunkach,

ale  j eszcze  niezam ieszkane.  Na  te  na  trzecim   i  czwarty m   także  znaleźli  się  j uż  zdecy dowani
chętni.  Sternberg  również  j ako  naj m odawca  rozważał  każdą  ofertę  po  dwakroć.  Podczas
pierwszego posiłku w nowy m  dom u Betsy  zapy tała z udawaną niewinnością, która niem al zawsze
sprawiała, że serce j ej  m ęża zaczy nało topnieć, czy  m ieszkania, które stoj ą puste, nie przy noszą
strat.

–  Lokatorów  –  pouczy ł  j ą  –

  nie

  m ożna  zm ieniać  j ak  rękawiczek.  Ty lko  ten,  kto  uprzednio

zdej m ie m iarę, j est potem  zadowolony, m oj a droga.

Roztropny

  przedsiębiorca  chciał  wy naj ąć  pom ieszczenia  na  poddaszu  wraz  z  m ieszkaniam i  –

w dobry ch okolicach nie uchodziło kwaterować służby  we własny m  m ieszkaniu ani ograniczać się
do gosposi.

Wraz

  z  przeprowadzką  w  alej ę  Rothschildów  zm ienił  się  też  status  pani  Sternberg.  Przy   ulicy

Sandweg, zgodnie ze sprawdzony m  oby watelskim  oby czaj em , wy znawano zasadę „skrom nie, acz
schludnie”. W co czwarty  poniedziałek przy chodziła praczka, by ła też służąca Maria. Jej  j ednak
pani  dom u  nie  m ogła  powierzy ć  nawet  m y cia  codziennej   zastawy,  nie  wspom inaj ąc
o  kry ształowy ch  kieliszkach,  porcelanowy ch  wazach  czy   drogich  piecach  kaflowy ch  w  salonie.
Betsy   sam a  prasowała  również  koszule  m ęża  i  własne  delikatne  bluzki  z  j edwabiu.  W  piątki
czy ściła  srebra,  a  przez  cały   ty dzień  obierała  warzy wa,  dbała  o  m eble  i  wy sy łała  Marię  do
m leczarza j edy nie wtedy, gdy  z powodu niedy spozy cj i sam a nie m ogła wy j ść z dom u. Pom im o
wszelkich  zastrzeżeń  Betsy   nie  chciała  się  z  dziewczy ną  rozstać.  Zatrzy m ała  również  praczkę.
Dodatkowo  zatrudniła  Josephę,  która  po  sześciu  ty godniach  wzbudzała  zazdrość  wszy stkich  j ej
przy j aciółek, krewny ch i znaj om y ch.

– Złota

 kobieta

 – zachwy cała się pani dom u zaledwie po dwóch dniach.

–  Złoto  również

  niekiedy

  traci  blask  –  tonował  Johann  Isidor.  Nie  ufał  ani  przedwcześnie

przy znawany m  laurom , ani wielkim  słowom .

Josepha

 Krause, zatrudniona dopiero w dniu przeprowadzki, pom agała j uż podczas pakowania,

wy pucowała  każdy   kąt  nowego  lokum   i  każdy   zakam arek  piwnicy ;  wy j ątkowo  pieczołowicie
uprzątnęła podwórze i wy czy ściła nową bram ę z kutego żelaza.

– Ludzie

 od

  razu  powinni  widzieć,  że  wiem y,  j ak  by ć  powinno  –  oświadczy ła.  Próbowała  też

background image

dotrzeć  do  nieco  trudnego  sy na  swoj ej   pracodawczy ni.  By ła  przy   ty m   równie  taktowna,  j ak
niestrudzona. Nieraz j ednak korciło j ą, aby  silną dłonią wy m ierzy ć m ałem u Ottonowi klapsa.

Josepha

 pochodziła ze wsi w Wetterau. Kiedy  obierała ziem niaki czy  łuskała groch, a łaskawa

pani by ła akurat w kuchni, potrafiła długo i barwnie opowiadać o j abłkach, które tam  rosły  i które
dostarczano  do  Bad  Nauheim u  zawsze,  gdy   ty lko  przy j eżdżała  cary ca  ze  swy m i  piękny m i
córkam i  i  rodzeństwem   z  Darm stadtu.  Josepha  nie  tęskniła  za  krewny m i,  właścicielam i  m ałego
gospodarstwa. Nawet na Boże Narodzenie nie ciągnęło j ej  do dom u. Pod każdy m  względem  by ła
dokładnie taką służącą, j akie ceniły  kobiety  z wy ższy ch sfer: um iej ącą gotować, bez zobowiązań
i  własny ch  potrzeb.  Dużo  przy j em niej   by ło  planować  przy szłość  właśnie  z  kim ś  takim   aniżeli
z lekkoduchem , który  m a j eszcze pstro w głowie i apety t na ży cie.

Josepha

  nie  by ła  j uż  panną  na  wy daniu.  Miała  początki  przerostu  tarczy cy   i  m asy wne  nogi,

a  w  ciem ny ch  fartuchach  chodziła  nawet  w  niedzielę.  Wy nikało  stąd,  że  nie  będzie  raczej
stanowić  zagrożenia  dla  oby czaj ności  pana  dom u,  a  kiedy   m ały   Otto  podrośnie,  nie  stanie  się
powodem  do obaw i o j ego niewinność. Josepha by ła krzepka i zdrowa, do tego szczera, skrom na,
sum ienna  i  bogoboj na.  Rzadko  narzekała  i  nie  stawiała  żadny ch  wy m agań  co  do  j edzenia.
Wszy stko  to  wy nikało  z  referencj i,  które  przedłoży ła  Sternbergom .  Z  gęsto  zapisanej   strony
pły nęła inform acj a, że panienka Josepha Walburga Krause j est na wskroś wierną służącą, z którą
ż a l   s i ę   r o z s t a ć

.  Przez

  ponad  pięć  lat  pracowała  w  dom u  lekarza  przy   eleganckiej

Forsthausstrasse  we  frankfurckiej   dzielnicy   Sachsenhausen.  Przedstawiaj ąc  się,  powiedziała,  że
„u doktorostwa”, którzy  ku j ej  zgry zocie sprowadzili się z powrotem  na Bergstrasse, bardzo często
m usiała  zastępować  kucharkę  chorą  na  woreczek  żółciowy,  dlatego  zdoby ła  szeroką  wiedzę
o  wy kwintnej   kuchni.  Jak  m ówiła,  potrafiła  też  piec,  wekować  owoce  i  warzy wa,  przy gotować
m us śliwkowy  i oprawiać kury.

– Pan

 doktor

 – chlapnęła j uż drugiego dnia w dom u Sternbergów – by ł obżartuchem . Za m oj ą

pieczeń wieprzową sprzedałby  własną m atkę.

–  Tutaj   się

  to

  pani  nie  przy trafi  –  uprzedziła  pani  Betsy.  –  Jesteśm y   Ży dam i  i  nie  j em y

wieprzowiny.

Josepha

 by ła zaskoczona, okazała się j ednak tolerancy j na i dobroduszna. Nie obruszy ła się.

– Nic

 nie

 szkodzi – oświadczy ła. – Państwo przecież też są ludźm i.

Maria, służąca z dwiem a

 lewy m i

 rękam i, pochodziła z Vogelsbergu. W poprzednim  m ieszkaniu

spała  na  m ateracu  w  kuchni  i  m y ła  się  w  wiadrze.  By ła  absolutnie  przekonana,  że  po
przeprowadzce  Sternbergów  zostanie  zwolniona.  Ogarnęło  j ą  wzruszenie,  kiedy   dowiedziała  się,
że ona  także  m a  się  przenieść  w  alej ę  Rothschildów,  a  do  tego  zam ieszkać  we  własny m   pokoj u.
Pół  dnia  nie  potrafiła  powiedzieć  nic  innego  niż  „tak”  i  „nie”.  Prawie  nie  tknęła  obiadu,  choć
podano  zupę  z  soczewicy,  którą  wy j ątkowo  lubiła,  i  dwa  razy   krwawiła  z  nosa.  Ta  dziewczy na
z  warkoczam i  gruby m i  i  długim i  j ak  u  Roszpunki  by ła  nieślubny m ,  a  w  związku  z  ty m   nędznie
obdarowany m  przez ży cie dzieckiem  chłopskiej  dziewki. Z perspekty wą posiadania własnej  izby
Maria czuła się j ak księżniczka, którą widziała pewnego razu w książce z baj kam i m ałego Ottona.
Od  tam tej   pory   nie  m arzy ła  j uż  j ednak  o  złocie  i  klej notach,  ale  o  m ałżeństwie  z  niej akim
Wernerem  Hasslingerem  oraz o pokoj u z kuchnią i bieżącą wodą. Od sześciu m iesięcy  w wolne
od  pracy   niedzielne  popołudnia  posterunkowy   Werner  zabierał  bowiem   Marię  na  tańce,

background image

a  w  ostatnim   czasie,  zanim   dziewczy na  wy szła  z  dom u,  ciężarna  pracodawczy ni  surowo
napom niała j ą, by  „nie dała się przy padkiem  wrobić w dziecko”.

Betsy

  Sternberg,  urodzona  j ako  Bertha  Luise  Strauss,  nieczęsto  wy rażała  się  w  sposób

odpowiadaj ący  j ej  czasom  i światopoglądowi j ej  klasy  społecznej . Nie by ła ani arogancka, ani
dom inuj ąca  i  unikała  zwracania  na  siebie  uwagi  bardziej ,  niż  by ło  trzeba.  Pani  Betsy
przeciwstawiała się przedwczesny m  pochwałom  i powierzchowny m  pochlebstwom . Nie chciała,
żeby   okazy wano  j ej   szacunek  j edy nie  ze  względu  na  płeć.  Nie  zm ieniło  się  to  nawet  w  trakcie
ciąż.  Właśnie  w  okresie  oczekiwania  na  potom ka,  pani  dom u  wy kazy wała  nad  wy raz  dobrą
kondy cj ę i świetny  nastrój , gotowość do działania i stanowczość.

Betsy

  by ła  naj starszą  z  córek  wcześnie  owdowiałego  handlarza  precj ozam i  i  j ubilera

Siegfrieda  Straussa  z  Pforzheim .  Dziewczy nki  wy chował  on  bez  zarzutu,  j ak  j ednak  powiadano,
dość swobodnie.  Ku zdum ieniu  krewny ch Siegfried  zachęcał rezolutną  córkę, by   zaj m owała  się
nie  ty lko  pracam i  ręczny m i,  ale  też  rozwij ała  duchowo.  Betsy   dobrze  grała  na  skrzy pcach
i  porządnie  na  pianinie.  Czy tała  wszy stkie  książki  o  m uzy ce,  które  przy nosił  j ej   nauczy ciel,
podczas rodzinny ch uroczy stości recy towała wiersze Eichendorffa oraz długie ballady  Schillera.
„A m alować potrafi j ak Rem brandt” – zachwy cał się dziadek.

Dzięki

  niem u

  wnuczka  j uż  w  wieku  ośm iu  lat  potrafiła  pły nnie  czy tać  po  hebraj sku.  Jako

dwunastolatka  nauczy ła  się  od  babki  piec  trady cy j ną  plecioną  chałkę  z  m akiem   na  szabasowy
wieczór. Po  francusku Betsy   Straussówna parlowała  lepiej  niż  wszy scy  j ej   abszty fikanci.  Miała
poczucie względności ży cia i anality czny  um y sł, dzięki którem u nie m y liła przy czy n ze skutkam i.
Będąc żoną, m iała więc przez cały  czas świadom ość, że splendor, który  j ą otacza, w znakom itej
części zawdzięcza swem u am bitnem u m ężowi. Zawsze, kiedy  patrzy ła w lustro, by ła wdzięczna
czasowi,  że  łaskawie  obchodzi  się  z  j ej   urodą.  W  pierwszy ch  m iesiącach  drugiej   ciąży,  j ako
dwudziestoośm iolatka, wy dawała się wciąż tam tą dziewczy nką, która pod j abłonką w rodzinny m
Pforzheim   bawiła  się  z  siostram i  w  ciuciubabkę.  Jej   cera  pozostała  nieskazitelna,  orzechowe
włosy   bły szczały,  zielone  oczy   em anowały   radością  ży cia.  Naj większy m   darem   Betsy   by ła
zdolność do pozostawania w dobry m  nastroj u. Miała trzech studiuj ący ch braci oraz dwie siostry,
piękne niczy m  Królewna Śnieżka; obie poślubiły  m ężczy zn z ty tułem  doktorskim , a j ednak to ona
całe ży cie pozostawała ulubienicą oj ca.

Jako

 gospody ni by ła oszczędna, w m ałżeństwie uległa, j ako m atka oddana i zawsze cierpliwa.

Stanowcza stawała się j edy nie, gdy  szło o j ej  dzieci. Po narodzinach drugiego w dom u poj awić
się  m iała  niańka,  później   guwernantka.  A  kiedy ś  –  zwierzy ła  się  swem u  m ężowi  –  m ogliby
zatrudnić  nauczy ciela  j azdy   konnej   dla  Ottona.  Cesarz  siedział  na  koniu  j uż  j ako  bardzo  m ałe
dziecko.

–  Wy budowaliśm y

  dom ,  nie

  pałac.  Zapam iętaj   to,  drogie  dziecko.  Im   m niej   pragnień,  ty m

większe zadowolenie.

Nie

 zadowolony, lecz wprost dum ny  j ak paw by ł ten rozważny  m ałżonek, kiedy  zapraszał kogoś

na  bankiet.  Obfity   stół  stanowił  u  nich  oczy wiste  prawo  gości,  a  nie  wy m óg  losu.  Pani  Betsy
gotowała  wy bornie,  w  sposób  zdecy dowanie  bardziej   wy rafinowany,  niż  by ło  to  w  zwy czaj u
w  Hesj i,  zawsze  na  naj wy ższy m   poziom ie.  Również  to  zawdzięczała  oj cu  –  j ubiler  Siegfried
Strauss w każdej  sy tuacj i ży ciowej  m iał bowiem  na względzie to, że w przy padku drogocennego
kam ienia  naj ważniej szy   j est  perfekcy j ny   szlif.  Kiedy   Betsy,  naj droższy   j ego  sercu  bry lant,

background image

ukończy ła  gim nazj um   dla  dziewcząt,  wy słał  j ą  na  rok  do  znanej   placówki  w  Montreux.  Jej
wy chowanki kształcono na idealne panie dom u i gospody nie, um iej ące zarówno zabawiać inny ch
konwersacj ą, j ak i gotować oraz piec, a także obchodzić się ze służbą. Wiele osiem nastolatek od
razu po opuszczeniu szkolnej  ławy  zostawało żonam i. Żonam i eleganckich m ężczy zn, który ch stać
by ło, by  potencj alną pannę m łodą pierwej  obej rzeć, a potem  zapy tać o wy sokość posagu.

Ortodoksy j na

  część  rodziny   Straussów  potrząsała  głowam i.  By li  zgodni  co  do  tego,  że

„obłąkany   Siegfried”  swoj ą  goj owską  pozą  zrazić  m iał  biedną  dziewczy nę  do  własnej   rodziny
i wiary  oj ców. Betsy  j ednakże nie doznała nawet naj m niej szego uszczerbku za sprawą wy j ścia na
spotkanie  ze  światem ,  poszerzenia  hory zontów.  Kiedy   żegnała  się  ze  Szwaj carią,  nie  uważała
gotowania  za  obowiązek  ani  brzem ię  kobiety   zam ężnej ,  lecz  za  sztukę.  Wy kwintna  francuska
kuchnia  by ła  j ej   znana  równie  dobrze,  j ak  sm akowite  j edzenie  z  badeńskich  stron  rodzinny ch.
Znała  przepisy,  który ch  nie  by ło  j eszcze  w  żadnej   niem ieckoj ęzy cznej   książce  kucharskiej .
Przy j aciele  oraz  znaj om i  j adaj ący   czasem   obiady   w  dom u  Sternbergów  z  przej ęciem
opowiadali  o  stekach  z  polędwicy   sauté,  wołowinie  po  burgundzku  i  pasztecikach  z  ciasta
francuskiego z gęsim i wątróbkam i.

– A to

 wszy stko

 w norm alną środę – relacj onowała pani Rose. Jej  m ąż m iał fabry kę arty kułów

skórzany ch i każde lato spędzała w Karlsbadzie, wiedziała więc, j ak ży j ą wy tworni ludzie.

Dla

 pani Betsy  oczy wiste by ło, że m usi dać się pokierować swoj em u m ężowi. Jeden ty lko raz,

kiedy  dowiedziała się o dom ku na obrzeżach m iasta, który  Johann Isidor zam ierzał kupić, przej ęła
inicj aty wę.  Gdy   utrudzony   po  długim   dniu  siadał  wieczorem   do  stołu,  strażniczka  dom owego
ogniska oży wiała się. Zawsze m iała w zanadrzu nowe argum enty  przem awiaj ące za czy nszówką
w  m ieście.  Pewnego  piątkowego  wieczoru,  pom iędzy   faszerowany m   szczupakiem   a  rosołem ,
dy plom aty cznie  napom knęła  o  swoim   błogosławionej   pam ięci  wuj u  Heinrichu.  Nie  bez
przy czy ny.  Ten  niezapom niany   człowiek  dorobił  się  fortuny,  która  j eszcze  dziesięć  lat  po  j ego
śm ierci  określana  by ła  przez  wszy stkich  krewny ch  j ako  niespoty kana.  „Jedy nie  głupcy
i m arzy ciele m arnotrawią swój  kapitał, ładuj ąc go we własny  dom ” – napom inał naj bliższy ch za
każdy m   razem ,  kiedy   ktoś  chciał  kupić  dom ,  w  który m   by ło  m iej sce  j edy nie  dla  j ego  własnej
rodziny. Nawet kiedy  posiadał j uż dwa dom y  w Pforzheim  oraz j eden w Baden-Baden, i m ógłby
sobie pozwolić na to, by  również w poniedziałek zj eść kurczaka, nadal wy naj m ował dwa pokoj e
w swoim  m ieszkaniu.

Johann

 Isidor przy glądał się portretowi błogosławionej  pam ięci wuj a Betsy. Wisiał na ścianie

j adalni  od  dnia,  kiedy   się  pobrali.  Po  dłuższy m   zastanowieniu  rzucił  zwięzłe:  „Ha!”.  Twarz  lekko
m u poczerwieniała. Ustąpił dziesięć m inut później , przy  czy m  pierwszy  raz zakiełkowało w nim
podej rzenie, że na żonę wy brał kobietę o wielorakich przy m iotach. Bóg obdarował tę piękność nie
ty lko  sprawny m i  rękam i,  powściągliwy m   j ęzy kiem   i  radosny m   usposobieniem ,  ale  również
głową, której  m iej sce by ło na m ęskim  karku.

Po

  raz  pierwszy   od  swoich  siódm y ch  urodzin,  gdy   dostała  lalkę  z  blond  lokam i,  której   bardzo

długo  pragnęła  i  naty chm iast  spróbowała  wy targować  dla  niej   j eszcze  j edwabną  pelery nkę,  ta
wspaniała kobieta nie zadowoliła się j edny m  zwy cięstwem . Trzy  dni po pam iętnej  kolacj i zaczęła
m ówić o pewnej  nieruchom ości przy  alei Günthersburga. Ulica ta przecinała alej ę Rothschildów.
Neoklasy cy sty czny   dom ,  który   zachwy cił  Betsy,  wzniesiono  z  czerwonego  piaskowca.
Przy pom inał zam ek. Miał wy kusze, okna różnej  wielkości, wieży czki i balkony  z m ały m i greckim i

background image

kolum nam i. Architektoniczne cudo wy budowane rok wcześniej  m ożna by ło kupić ty lko dlatego, że
potencj alny  naby wca uległ w Bad Hom burgu ciężkiem u wy padkowi podczas j azdy  konnej  i nie
by ł j uż zdolny  doprowadzić zakupu do końca.

Betsy

 odkry ła ten dom  podczas j ednego ze spacerów z Ottonem .

– Taka

 chatka

  to  nie  lada  gratka  –  m ówiła  wierszem ,  gdy   opowiadała  o  nim   przy   niedzielnej

kawie  i  cieście  ze  śliwkam i.  –  Ależ  ludzie  by   nam   zazdrościli.  –  Oblała  się  rum ieńcem ,  zanim
j eszcze teatralnie westchnęła. Zawsty dzona spuściła głowę. Mąż spoj rzał na nią ze zdziwieniem .

– Py cha

  poprzedza

  upadek  –  zganił  j ą.  –  Naj lepszy   interes  to  taki,  o  który m   się  nie  m ówi.  –

Mim o podenerwowania okazał się j ednak wielkoduszny  i złoży ł chwilową nieskrom ność Betsy  na
karb j ej  stanu. Wy rozum iali m ężowie akceptowali to, że żony  przy  nadziei przej awiały  skłonność
do przekraczania granic. – Zobaczę – zaśm iał się roztropnie – czy  uda się spełnić twoj e m arzenie,
by  podłogę w j adalni i salonie wy łoży ć parkietem .

– Jak wspaniale! – powiedziała

 Betsy. Jej

 drugie westchnienie by ło oznaką ulgi.

Właściwie

 Johann

 Isidor Sternberg j uż wcześniej  obej rzał wy stawiony  na sprzedaż dom  przy

alei Günthersburga. Nie odpowiadał ani j ego gustowi, ani naturze.

– To coś

 dla

 ludzi, którzy  nie nauczy li się odróżniać złudzeń od prawdy  – oznaj m ił pośrednikowi

składaj ącem u ofertę. Z lekka szorstko i bardzo zdecy dowanie. Od swego błogosławionej  pam ięci
oj ca,  handlarza  by dłem   z  Schotten  w  Górnej   Hesj i,  Johann  Isidor  w  porę  nauczy ł  się,  że
m ężczy zna  nigdy   nie  powinien  zwracać  uwagi  swoj ą  m aj ętnością.  „Skrom ny   wy gląd  –  wbij ał
m u do głowy  oj ciec – j est ważniej szy  niż nowe palto”.

Dlatego

 też zapobiegliwy  przedsiębiorca zdecy dował się naby ć dom  przy  alei Rothschildów.

Ponieważ

  nigdy

  nie  zapom niał  lekcj i  udzielany ch  m u  przez  oj ca,  skłaniał  się  ku  tem u,  by

pierwszy  posiłek w nowy m  dom u by ł skrom ny.

– To

 cesarz

 obchodzi urodziny  – przy pom niał, kiedy  Betsy  m iała planować j adłospis na sobotni

wieczór – nie j a.

– Przecież

 specj alnie

 zaprosiliśm y  ciotkę Luise, aby  świętowała z nam i.

–  Właśnie

  ona

  m a  za  nic  ludzi,  który ch  pieniądze  się  nie  trzy m aj ą.  W  przeciwny m   razie

j eszcze przez kilka lat m ieszkaliby śm y  przy  Sandweg. Wierz m i.

Z dum ą i godnością

 pani

  dom u  nie  m ogą  j ednak  wy grać  nawet  despoci.  Podano  kluseczki  ze

szczupaka  na  przy stawkę,  bulion  po  florenty ńsku  według  przepisu  m adam e  Suzette  z  pensj i
w Montreux, cielęcinę w m aderze, kurczaka w burgundzie oraz zapiekane ziem niaczane kuleczki,
a na deser chałkę m igdałową, której  ciotka Luise nie potrafiła się oprzeć. Suto zastawiony  stół by ł
zdecy dowanie po m y śli pani Betsy. Miała znakom ity  nastrój  i niczy m  panna m łoda przepełniona
by ła radosny m  oczekiwaniem .

Luise

  Dreifuss  wzniosła  kieliszek.  Czerwone  wino  pobły skiwało  w  świetle  nowego  ży randola.

Staruszka  z  zachwy tem   przy glądała  się  swem u  ukochanem u  siostrzeńcowi.  Przy pom niała  sobie
pewną m aj ową noc, o której  nie wiedział nikt poza nią.

–  Za  pom y ślność  –  powiedziała.  –  Mądrość

  dom

  buduj e,  a  rozsądek  utrzy m uj e.  My śl,  że

j eszcze  twoj e  wnuki  będą  siedzieć  przy   ty m   stole  i  cieszy ć  się  m igdałową  chałką  swej   babki,
przepełnia m nie szczęściem .

background image

Johann

 Isidor nie by ł ani przesądny, ani pobożny. Mim o to m iał opory, by  zaklinać przy szłość.

Spoj rzał naj pierw na zaokrąglony  brzuch swej  żony, a następnie na sztukaterię na suficie.

– Jak Bóg

 da

 – powiedział cicho.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

2

W I O S E N N E   P R Z E B U D Z E N I E

F r a n k f u r t ,   2 1   m a r c a   1 9 1 0

Pani Betsy  siedziała na rekam ierze obitej  wiśniowy m  pluszem , przy  polakierowany m  na biało

kawiarniany m   stoliku,  który   m ąż  podarował  j ej   z  okazj i  piętnastej   rocznicy   ślubu  i  który   m iał
stanąć w ogrodzie zim owy m . Z lekkim i wy rzutam i sum ienia zam knęła książkę, którą przez ostatnie
pół  godziny   raczej   kartkowała,  niż  czy tała.  W  tam ty ch  czasach  w  każdy m   towarzy stwie  ktoś
rozpoczy nał  rozm owę  o  Królewskiej  Wysokości  Thom asa  Manna.  Powieść  ukazała  się  rok
wcześniej ,  a  przy j aciółka  Betsy,  Margot  Einstein,  uchodząca  za  sawantkę  i  w  związku  z  ty m
niezam ężna,  podczas  wtorkowej   herbatki  w  kawiarni  Stary   Odwach  wciąż  rozpły wała  się  nad
„wy rafinowaną  konstrukcj ą”  tego  dzieła.  Mim o  że  Betsy   by ła  nader  wrażliwa  na  współczesną
literaturę,  uważała  ty tuł  książki  Manna  za  zdecy dowanie  bardziej   intry guj ący   niż  j ą  sam ą.
Drażniło  j ą,  że  autor  na  m iej sce  akcj i  swoj ej   opowieści  wy brał  fikcy j ne  niem ieckie  księstwo  –
ponieważ pani Sternberg interesowała się niem iecką ary stokracj ą, dużą wagę przy wiązy wała do
autenty czności.

Jej   zdaniem   Królewska  Wysokość  by ła  nie  do  porównania  z  Buddenbrookami,  który ch

przeczy tał nawet Johann Isidor, m im o że nie lubił powieści, a m ężczy zn, którzy  j e czy tali, uważał
za  zniewieściały ch.  Betsy   ciarki  przechodziły   po  plecach,  kiedy   przy pom inała  sobie,  j ak
z  naj większy m   trudem   udało  j ej   się  przekonać  Johanna  Isidora,  by   podczas  obiadu  w  dom u
podwój nie  doktory zowanego  profesora  germ anisty ki  Eduarda  Sohlego  nie  wy rażał  przy
wszy stkich obecny ch swoj ej  opinii na tem at bohaterów literackich i literatury  w ogóle.

Wy soce poważany  kupiec Sternberg, który  swoj e sukcesy  zawdzięczał tem u, że wiedział, kiedy

należy  m ilczeć, i przeważnie to też robił, na koniec sześciodaniowego posiłku zj adł m nóstwo sera
cam em bert i wy pił cztery  kieliszki burgunda. Ani j edno, ani drugie m u nie służy ło. Nie dosięgły
go  j uż  ostrzegawcze  spoj rzenia  żony,  a  szaleńczy   potok  słów  Betsy   m usiała  nagle  uciąć,  co  nie
ty lko  wszy stkim   obecny m ,  ale  również  j ej   wy dało  się  wy j ątkowo  niekobiece.  Mim o  to  po
powrocie  do  dom u  wy kurowała  m ęża  zim ny m i  kom presam i  na  głowę  i  ciepły m i  okładam i  na
ciało i nie robiła m u, rzecz j asna, żadny ch wy rzutów.

Betsy   zaj rzała  do  j adalni.  Od  trzech  dni  obok  podobizny   błogosławionej   pam ięci  wuj a

Heinricha  wisiał  tam   oprawiony   w  nowoczesną  drewnianą  ram ę  olej ny   portret  dum nego
gospodarza  dom u.  Sam   Johann  Isidor  wcześnie  rano  wy j echał  do  Pary ża,  by   przeprowadzić
ważne  operacj e  bankowe  oraz  negocj acj e  z  pewną  rozwij aj ącą  się  m anufakturą  teksty lną.  Dla

background image

j ego żony  oznaczało to, że przez cztery  dni widy wać będzie j edy nie swoj e dzieci, dom ową służbę
oraz sąsiadki, które podobnie j ak ona robiły  zakupy  przy  Höhenstrasse i Bergerstrasse. Betsy  by ła
w  podniosły m   nastroj u,  m im o  że  plany   na  naj bliższą  przy szłość  nie  wy dawały   się  szczególnie
urozm aicone. Zarówno pogoda, j ak i kalendarz oznaj m iały  początek wiosny.

Przy roda  wcześnie  zaczęła  roztaczać  coroczną  m agię.  W  ogródku  przed  dom em   kwitły

zawilce,  w  chińskiej   wazie  stoj ącej   na  m ały m   em pirowy m   stoliku  pachniały   pierwsze  fiołki,
kwiaciarki w m ieście sprzedawały  narcy zy  i niezapom inaj ki oraz wspaniałe cieplarniane róże na
długich  łody gach.  Dziewczy nki  chodziły   w  biały ch  pończochach,  a  odważni  chłopcy   m ieli
odkry te kolana.

Na  podwórze  znów  wróciły   ptaki.  Panią  dom u  przy   alei  Rothschildów  dobiegały   szczebiot

sikorek i gruchanie gołębi. Otworzy ła duże okno ogrodu zim owego, spoj rzała w dół, wzięła głęboki
wdech  i  poczuła  dawne  dziecięce  pragnienie,  by   pochwy cić  chm urę.  Wiśnia  puściła  pączki.
Krzew forsy cj i obsy pał się j askrawą żółcią, bielarnia lśniła zielenią, barwą nadziei. Betsy  nuciła:
„Wkrótce  wiosna  tu  zawita,  wszy stko  zacznie  znów  rozkwitać”.  Przy pom niała  sobie  o  różowej
sukni  z  obszerny m i,  powiewny m i  rękawam i  i  o  m łodzieńcu  o  im ionach  Carl  Theodor,  który
wy ry ł  j ej   im ię  na  pniu  brzozy.  Z  lekkim   westchnieniem   powróciła  z  rodzinny ch  stron
i  postanowiła  wy korzy stać  dobrą  pogodę,  by   porządnie  wy wietrzy ć  j edwabne  poduszki  z  sofy,
wy trzepać dy wany  na podwórzu oraz polecić upranie odświętny ch sukienek swoich córek. Poza
ty m   nadszedł  czas,  by   uświadom ić  Johannowi  Isidorowi,  że  j ego  pierworodnem u  sy nowi
potrzebny  j est nowy  garnitur, a bliźniętom  kurtki i buty.

– A twoj a żona – powiedziała Betsy  – wy m arzy ła sobie piękny  kapelusz, ogrom ny  niczy m  koło

u  wozu,  zielony   j ak  m ech,  przy ozdobiony   pióram i  i  kwiatam i.  A  także  liliową  suknię  z  szarfą
w  pasie.  –  Jak  zawsze,  kiedy   m ówiła  do  siebie,  wpadła  w  ironiczny   ton.  Nowością  by ło  to,  że
czuła, j ak się rum ieni. Może j uż prawie j ak j akaś m atrona, która na chwilę zapom niała, ile m a lat?
Uwagę  pani  Betsy   zwracało  od  pewnego  czasu  to,  że  j ej   przy kładnie  troskliwy   m ąż  pom im o
dobroby tu  wy chodził  z  powszechnego  dla  m ężczy zn  przeświadczenia,  że  kobieta  w  wieku  lat
trzy dziestu  ośm iu  nie  m usi  ubierać  się  m odnie.  „Grunt,  żeby   by ło  porządnie  i  schludnie”  –  tak
właśnie powiedział dwa ty godnie wcześniej .

– Nie po parkiecie! – krzy knęła Betsy  w kierunku salonu.

Bliźnięta właśnie zam ierzały  przeprowadzić dookoła m ebli wielkiego niedźwiedzia polarnego na

kółkach,  wy łączną  własność  ich  m łodszej   siostry,  którem u  wolno  by ło  się  poruszać  j edy nie  po
pokoj u dziecięcy m . Po Clarze ani Erwinie nie by ło j uż znać gorączki ani zapalenia gardła, które
na  ty dzień  odj ęło  im   apety t  oraz  siłę  głosu.  Mim o  to  doktor  Mey erbeer  zaordy nował
kategory czny  zakaz wy chodzenia z dom u aż do niedzieli. Anna, opiekunka do dzieci, m iała wolne
popołudnie i nie m ogła wy j ść na spacer z naj m łodszą dziewczy nką. Py tanie, dlaczego Otto sam
z  siebie  zaj m ował  się  bratem   i  obiem a  siostram i,  j akby   by li  m u  m ili  i  drodzy,  przez  godzinę
frapowało  j ego  m atkę,  nie  znalazła  j ednak  odpowiedzi.  Jak  zwy kle,  kiedy   oj ciec  wy j eżdżał,
dzieciom  wolno by ło bawić się w salonie. Teraz, pierwszego dnia wiosny, zdawały  się wy j ątkowo
rozkoszować ty m   niecodzienny m  przy wilej em .  Co naj m niej   przez pół  godziny  nie  nastąpiła  ani
kłótnia o zabawki, ani nagły  wy buch złości, nie padło nawet ani j edno głośne słowo. Nasłuchuj ąca
m atka, która znała wszy stkich czworo na ty le dobrze, że zwy kła nie ufać długim  okresom  rozej m u,
zm arszczy ła czoło. Sły szała, j ak j ej  naj starszy  sy n coś m ówi, zaraz potem  – j ak bliźnięta klaszczą

background image

w ręce i krzy czą „hurra”. Naj m łodsza, Victoria, piszczała. Otto m ruczał nisko niczy m  niedźwiedź.

–  Poczekaj   ty lko  –  ostrzegł  siostrzy czkę  –  j eszcze  ci  nie  będzie  do  śm iechu,  kiedy   w  twoj e

szóste  urodziny   z  wielką  pom pą  wcisną  ci  do  ręki  pióro  i  zarzucą  na  plecy   tornister.  –  Ku
ogrom nej  uciesze m ałej  zaczął chrząkać, udaj ąc prosię. Bliźnięta znów głośno okazy wały  radość.
Matka  dzieci  uśm iechała  się,  m im o  że  słowa  sy na,  w  który ch  pobrzm iewało  przekonanie
o doświadczeniu ży ciowy m , wzm ogły  j ej  czuj ność.

Z  właściwą  sobie  podej rzliwością  co  do  odchy leń  od  norm y   rozm y ślała,  czy   pod  pozorem

niespodziewanie rozgorzałej  m iłości do rodzeństwa Otto czegoś nie knuj e, a j eśli knuj e, to kom u
chce  zaim ponować  i  dlaczego.  Po  blisko  osiem nastu  m iesiącach  aklim aty zacj i  naj starszem u
z  rodzeństwa  naj m łodsze  dziecko  wciąż  wy dawało  się  podej rzane  i  chłopak  nie  próbował  nawet
wy przeć  się  pokrewieństwa  dusz  z  biblij ny m   Kainem .  W  każdy m   razie  j ego  m atce  wy dało  się
podej rzane, że Otto, m istrz takty ki, nie rozpoczął negocj acj i, by  popołudnie spędzić poza dom em ,
od razu po obiedzie. To, że w tak wspaniały  dzień nie kusiło go, by  szukać przy gód, i zam iast tego
zabawiał m łodsze dzieci, a na dodatek traktował j e tak, j akby  by ły  m ile widziany m i kom panam i,
wzbudzało w Betsy  raczej  dezorientacj ę niż zachwy t.

– Nie tak szorstko, Ottonie – upom niała go profilakty cznie.

– Dobrze – obiecał.

Marcowe  słońce  nagrzewało  przeszklony   front  ogrodu  zim owego  letnim   żarem .  Światło

m igotało  na  fioletowo.  To  zaciszne  m ałe  pom ieszczenie  j uż  pierwszego  dnia  stało  się  azy lem
i  raj em   pani  Betsy.  Nigdy   nie  zapom inała  o  ogrodzie  zim owy m ,  gdy   skłaniała  się  do
podsum owania błogosławieństw, który m i w ży ciu została obdarzona. Również teraz rozej rzała się
wokoło i napawała się szczęściem  posiadania własnego dom u. Liście fikusa – poprzedniego dnia
sam a  czy ściła  j e  czarną  herbatą  –  lśniły   głęboką  zielenią.  Drogocennem u  różowem u
bananowcowi, odm ianie, którą niedawno udało się wy hodować niem ieckim  ogrodnikom , wy rósł
nowy  liść, nerterze świetnie zrobiło przesadzenie, a pachnące pelargonie rzeczy wiście pachniały,
wy dzielały   arom at  eukaliptusa.  W  białej   porcelanowej   doniczce  z  niewielkim   złoty m
cherubinkiem  poły skiwał różowy  kwiat hibiskusa. Znalazł się w ich dom u przed dwom a laty, ale
j eszcze  nigdy   nie  kwitł.  W  ciągu  nocy   ze  zwy kłej   rośliny   zielonej   zm ienił  się  w  olśniewaj ącą
piękność. Betsy  uznała, że zapowiada to długą wiosnę.

Po  chwili  otrzeźwienia  sum ienna  pani  dom u  przestała  m y śleć  o  wiosenny ch  porządkach  czy

nowy ch firankach w kuchni, nie m y ślała też o pierwszy ch rzodkiewkach ani o ty m , że niebawem
nadej dzie Pascha i m usi zawczasu zam ówić m acę oraz szczupaka. Pani Betsy  m arzy ła o letnim
wy poczy nku – bez dzieci i obowiązków, j edy nie z m ężem , m oże w Karlsbadzie, do którego j uż od
dawna chciała poj echać, ponieważ o tam tej szej  kuchni i kuracj ach uzdrowiskowy ch opowiadano
nieby wałe rzeczy. Albo w Bad Gastein, dokąd j eździło wielu ceniący ch wy godę. By ła wprawdzie
zdrowa na ciele i um y śle i nie potrzebowała kuracj i w uzdrowisku, podsy canie fantazj i sprawiało
j ej  j ednak pewną przy j em ność, a udawało j ej  się naj lepiej , gdy  wędrowała śladam i sławny ch
ludzi.  Do  głowy   przy szło  j ej   Merano.  Nawet  niestrudzona  cesarzowa  Austrii  Elżbieta  odnalazła
tam   spokój .  Z  kolei  Effi  Briest  z  powieści  Fontanego,  bohaterka,  z  którą  pani  Betsy   wciąż  lubiła
łączy ć się w cierpieniu, j eździła nad rzekę Am izę, co m iało dowodzić j ej  dobrego gustu.

–  Ach  –  westchnęła  Betsy   –  chy ba  skończy   się  na  Am izie.  –  Zawsty dzało  j ą  własne

background image

niezadowolenie.  Johann  Isidor  m iał  nie  naj lepsze  zdanie  o  letnim   wy poczy nku,  a  j eszcze  gorsze
o  kobietach,  które  wy j eżdżały   na  kuracj e  do  znany ch  uzdrowisk,  gdy ż  ich  m ężów  kosztowało  to
krocie. Betsy  niekiedy  podej rzewała, że spędzone na wsi m łodzieńcze lata oraz to, że oj ciec nie
ruszy ł się nigdy  dalej  niż do Frankfurtu, odcisnęły  na j ej  m ężu pewne piętno. Wstała z m iej sca
i popatrzy ła na podwórze naprzeciwko. Jak zwy kle o drugiej  po południu przy  długim  stole siedział
siwy  krawiec z j edną nogą założoną za drugą, z szy i zwisała m u m iara krawiecka, a u stóp leżał
rudy   j am nik.  Betsy   pom achała  do  sąsiada,  ale  ten  nie  spoj rzał  w  górę,  a  j am nik  spał.
Postanowiła, że następnego dnia zaniesie tam  wszy stkie koszule Johanna Isidora, by  przy szy ć do
nich  nowe  kołnierzy ki.  Maj ętny   kupiec  Sternberg  nie  lubił  się  rozstawać  z  żadny m   ze  swoich
ubrań. „Mam  ty lko j eden dom ” – zwy kł m ówić, gdy  żona sugerowała m u zakup nowego palta czy
m odnej  m ary narki.

To  akurat  nie  by ło  j uż  zgodne  z  prawdą.  Johann  Isidor  Sternberg,  m agnat  handlowy,

współwłaściciel pewnego renom owanego wy dawnictwa oraz człowiek zaangażowany  w wy soce
intratne  operacj e  bankowe,  pół  roku  wcześniej   zakupił  bliźniak  przy   Glauburgstrasse
i  przeprowadził  w  nim   kapitalny   rem ont.  Wciąż  m iał  też  znaną  w  cały m   m ieście  pasm anterię
Sternberg  przy   Hasengasse.  „Człowiek  nie  odcina  się  od  tego,  od  czego  zaczął  –  m awiał,  gdy
okoliczności tego wy m agały  – w przeciwny m  razie traci grunt pod nogam i”.

Pani  Betsy,  pom im o  dobroby tu,  by ła  równie  m ało  podatna  na  ekstrawagancj e  j ak  j ej

m ałżonek.  Nigdy   nie  przy szłoby   j ej   do  głowy,  żeby   zachowy wać  się  tak  j ak  j ej   przy j aciółka
Henriette. Jej  m ąż zbił m aj ątek na im porcie francuskich win oraz na sherry  z Hiszpanii. Henriette
nawet  po  dom u  nosiła  bluzki  z  ręcznie  tkanego  delikatnego  chińskiego  j edwabiu  oraz
wy dekoltowane  suknie  wieczorowe  z  Pary ża  i  również  w  dni  powszednie  kazała  podawać  ciasto
na paterze z fabry ki porcelany  Hutschenreuther.

Kiedy   Betsy   by ła  sam a  z  dziećm i,  popołudniową  czekoladę  piło  się  w  kuchni.  Josepha

podawała  do  niej   flam andzkie  gofry   z  reńskim   sy ropem   j abłkowy m   i  snuła  nowe  opowieści
o  rodzinie  carskiej ,  która  wciąż  j eszcze  przy j eżdżała  do  Bad  Nauheim u.  Piętnastoletnia  Olga
i  trzy nastoletnia  Tatiana  korzy stały   z  dobrodziej stw  wód  leczniczy ch,  cary ca  wy brała  doktora
Georga Grotego na swoj ego lekarza. Pracowała z nim  niej aka Hedwig, która by ła z kolei daleką
kuzy nką Josephy. Wszy stkie wiadom ości z carskiego dom u pochodziły  więc niem alże z pierwszej
ręki.

Tego  leniwego  wiosennego  dnia  Betsy   nawet  nie  przebrała  się  po  południu.  Miała  na  sobie

niebiesko-białą  suknię  w  kratę,  która,  do  czego  nikom u  by   się  nie  przy znała,  przy pom inała  j ej
dziewczęce  lata  na  pensj i  w  Montreux.  Sukienka  m iała  niewielki  koronkowy   kołnierzy k,  szeroki
m ateriałowy   pas  oraz  obszerną  spódnicę,  w  której   m ogła,  nie  wy glądaj ąc  przy   ty m   zanadto
wy zy waj ąco,  podkurczać  nogi,  gdy   półsiedząc,  odpoczy wała  na  szezlongu.  Choć  Betsy   urodziła
czworo  dzieci,  a  m ała  Victoria  m iała  zaledwie  osiem naście  m iesięcy,  nadal  by ła  szczupła
i  żwawa.  Niektóre  z  j ej   przy j aciółek  uważały   j ednakowoż,  że  zarówno  ze  względu  na  swoj ą
pozy cj ę społeczną, j ak i na wiek powinna się nieco zaokrąglić, stać się bardziej  – j ak to określano
w  wy ższy ch  sferach  –  korpulentna.  Ty m czasem   wszędzie  z  zazdrością  patrzono  na  j ej   rześki
wy gląd i nieustannie dobry  nastrój .

Betsy   Sternberg,  zwłaszcza  gdy   nie  czuła  się  obserwowana,  zdawała  się  zadowolona  z  ży cia

niczy m  dziewczy nka, którą kiedy ś by ła.

background image

– Twoj e siostry  – stwierdził oj ciec podczas ostatniej  wizy ty  przed dwom a m iesiącam i – j uż od

dawna  m ierzą  ty le  sam o  wszerz,  ile  wzwy ż.  A  wchodząc  po  schodach,  sapią  j ak  lokom oty wy.
Maj ą przy  ty m  m niej  dzieci niż ty.

–  Z  połową  swoich  dzieci  –  powiedziała  z  uśm iechem   ukochana  córka  handlarza  precj ozam i

Siegfrieda  Straussa  –  poradziłam   sobie  przecież  za  j edny m   zam achem .  Bliźnięta  to  wy j ątkowe
błogosławieństwo niebios.

W  przy padku  Clary   i  Erwina  by ło  to  prawdą  j edy nie  do  czasu,  kiedy   nauczy li  się  wy rażać

swoj e  ży czenia.  Ty lko  oj ciec  um iał  ich  okiełznać,  kiedy   z  naj wy ższy m   upodobaniem
wszy stkiem u  się  sprzeciwiali.  Na  ich  fantazj ę  oraz  nieulękłość  w  przebij aniu  się  do  świata
dorosły ch  nauczy ciele  nie  m ieli  rady.  Ich  m atkę  regularnie  wzy wano  do  szkoły   Erwina,  by
wy słuchała skarg, i za każdy m  razem  z ogrom ny m  trudem  udawało j ej  się uspokoić pannę Hirt,
wy chowawczy nię klasy  czwartej . Nazy wała ona Erwina szatanem  i wróży ła m u w gim nazj um
m arny  koniec. Po podobny ch dy skusj ach um acniało się zazwy czaj  przekonanie panny  Hirt co do
tego,  że  dzieci,  które  nie  biorą  udziału  w  zaj ęciach  przy gotowuj ący ch  do  sakram entu  kom unii
świętej , przeważnie wy kazuj ą tendencj ę do buńczuczności.

Clara,  która  j uż  w  wieku  siedm iu  lat  potrafiła  pły nnie  czy tać  i  której   pam ięć  do  liczb  nawet

kry ty cznem u oj cu wy dała się nadzwy czaj na, nie m iała by ć posłana do zwy kłego gim nazj um  dla
dziewcząt. Zapisano j ą do Gim nazj um  im ienia Cesarzowej  Wiktorii w Westendzie. Oznaczało to
wprawdzie,  że  przy szła  uczennica  pierwszej   klasy   j eszcze  długo  będzie  potrzebowała  asy sty
w  drodze  do  szkoły,  wy siłek  ten  wy dawał  się  j ednak  rodzicom   wart  zachodu.  Bardzo  im   się
podobało,  że  placówkę  tę  nazwano  im ieniem   czcigodnej   m atki  Wilhelm a  II.  Co  ważniej sze,
w  kręgach  ży dowskich  szkołę  tę  ceniono  szczególnie.  Mim o  wszy stkich  starań  asy m ilacy j ny ch
Sternbergowie  nie  chcieli,  aby   ich  Clara  by ła  j edy ną  w  klasie  dziewczy nką  pochodzenia
ży dowskiego.

Rodzicie  m ieli  j eszcze  wątpliwości,  czy   Erwin  j est  równie  poj ętny   j ak  j ego  siostra.  Mim o  to

m iał w ślad za bratem  pój ść do Gim nazj um  Klasy cznego im ienia Cesarza Fry dery ka, kwadrans
piechotą z alei Rothschildów. Uchodziło ono za elitarną szkołę. Ku taj onem u zm artwieniu Ottona
j ego  m łodszy   brat,  którego  cenił  j edy nie  za  posiadanie  klocków  m arki  Anker  i  którego  m iał  za
cy m bała, zdał egzam in wstępny  dużo lepiej  niż kiedy ś on sam .

Nie rozm awiano wówczas za wiele o szkolnej  przy szłości bliźniąt. Clara i Erwin interesowali się

na  razie  przede  wszy stkim   swoim i  przy padaj ący m i  w  kwietniu  dziesiąty m i  urodzinam i.  Każde
z nich zaży czy ło sobie po ty gry sie am urskim  i lwie. Od roku w zoo ży ła wspaniała para ty gry sów
podziwiana przez frankfurtczy ków, a dwa lata wcześniej  fauna ogrodu zoologicznego wzbogaciła
się o dwa lwy  z Senegalu. Nawet Otto, który  uważał się za zby t dorosłego, by  stać przy  klatkach
dzikich zwierząt, znał te lwy. „I to od grzy wy  aż po ogon” – zwy kł, nadąsany, zauważać. Ponieważ
Gim nazj um   Klasy czne  im ienia  Cesarza  Fry dery ka  sąsiadowało  z  zoo,  chłopak  m usiał,  zgodnie
z  poleceniem   nauczy cieli,  spędzać  tam   wiele  godzin  lekcy j ny ch,  a  nawet  m alować  senegalskie
lwy.  Pośrednio  posłuży ło  to  j ego  rodzicom   za  pierwszą  wskazówkę  doty czącą  upragnionego
zawodu  ich  naj starszego  dziecka.  Ku  swoj em u  ogrom nem u  niezadowoleniu  Betsy   usły szała
bowiem , j ak j ej  Otto szy dzi w rozm owie z przy j acielem  Theem : „Czy  m y ślisz, że oficer heskiej
gwardii dragońskiej  kiedy kolwiek w ży ciu będzie m usiał nam alować lwa?”.

–  Nikt  w  m oj ej   rodzinie  nigdy   nie  wpadł  na  pom y sł,  by   zostać  żołnierzem   –  uty skiwała

background image

wieczorem  przerażona m atka.

– A  m y ślisz,  że  w  m oj ej   wpadł?  –  odparł  Johann  Isidor.  –  Nie  powinniśm y   się  denerwować.

W wieku czternastu lat chciałem  zostać prokuratorem .

– Że też akurat prokuratorem ! I co cię od tego odwiodło?

– To, że m ój  oj ciec wciąż powtarzał, że nie przy j m uj ą Ży dów.

Bliźnięta nie snuły  j eszcze planów na przy szłość. Nie od razu dawały  po sobie poznać skłonność

do  kapry sów,  to,  że  sprowokowane  m ogły   stać  się  zuchwałe  niczy m   dzieci  z  m arginesu  i  że
w naj lepszy m  razie czuły  respekt wobec oj ca i starszego brata. Na pierwszy  rzut oka wy glądały
j ak radosne aniołki z pocztówek bożonarodzeniowy ch i wielkanocny ch.

Betsy  zbierała takie pocztówki. Inspirowana nim i znów zaczęła ry sować i próbowała – chociaż

na próżno  – zainteresować  ry sunkiem  przy naj m niej   Clarę. Jeszcze  więcej  czasu  poświęciła,  by
trój kę  starszy ch  dzieci  wprowadzić  w  swój   ukochany   świat  m uzy ki.  Przeczuwała,  że  raczej   nie
odniesie  sukcesu,  a  m im o  to  z  nadziej ą  co  dzień  siadała  do  fortepianu,  który   poił  j ej   duszę
odurzaj ący m i wiosenny m i m arzeniam i.

Świadom a obowiązków oraz wartości wy kształcenia m atka nieco apaty cznie kartkowała zapisy

nutowe dla początkuj ący ch. Uderzaj ąc w pierwszy  klawisz, przeklęła nauczy cielkę, która uczy ła
bliźniaki gry  na pianinie. Przy więdła stara panna, która nigdy  się nie uśm iechała, od której  zawsze
czuć  by ło  kam forą  i  która  nieustannie  chodziła  przeziębiona,  poradziła  pani  Sternberg,  by   ta
codziennie  grała  utwory,  który ch  Clara  i  Erwin  m ieli  się  nauczy ć  na  następną  lekcj ę.  „Nie
pozostanie im  nic innego, j ak wziąć przy kład z m atki” – stwierdziła panna Schiffer.

Betsy  za skuteczniej sze sposoby  na krnąbrność i niechęć do nauki skłonna by ła uważać raczej

wy m ierzenie policzka i areszt dom owy, m iała j ednak opory, by  pły nąć pod prąd, zwłaszcza że by ł
to prąd nowatorski, cieszący  się uznaniem  specj alistów. Skłaniali się oni ku tem u, by  nie zm uszać
dzieci,  j ak  kiedy ś,  do  m uzy ki  czy   ry sowania,  lecz  troskliwie  kierować  j e  ku  światu  sztuki.
W  przy padku  Ottona,  Clary   i  Erwina  ziarno  troskliwości  zupełnie  nie  wzeszło.  Dla  gnuśnego  tria
m uzy ka  stała  się  interesuj ąca,  dopiero  gdy   oj ciec,  który   nie  m ógł  się  oprzeć  żadnej   nowince
technicznej , przy niósł do dom u gram ofon. Gdy by  j ego przerażona m ałżonka nie interweniowała
i nie nałoży ła ry gory sty czny ch ograniczeń na czas korzy stania z tego „szatańskiego wy nalazku”,
ży cie  rodzinne  oraz  dobry   sm ak  w  okam gnieniu  padły by   ofiarą  bzdurny ch  szlagierów,  które  od
niedawna wszy scy  katary niarze rzępolili po podwórzach i które służące nuciły  podczas trzepania
dy wanów.

Zdeterm inowana obrończy ni kultury  bez entuzj azm u grała utwór o wierny m  palady nie, który,

zanim  się rozchorowali, Erwin i Clara ćwiczy li podczas lekcj i. Żadne nie wy kazało choćby  cienia
zdolności  do  przy woły wania  czegokolwiek  z  pam ięci.  Matka  sły szała,  j ak  chichoczą  w  salonie.
Z  pokrzy kiwań,  który m i  nawzaj em   zachęcali  się  do  działania,  wy wnioskowała,  że  w  dalszy m
ciągu absorbował ich niedźwiedź polarny  na kółkach. Betsy  wciąż by ła nastawiona do świata zby t
przy j aźnie,  by   interweniować.  Pom y ślała  o  nauczy cielce  m uzy ki  i  j ej   zaleceniu,  wy ciągnęła
z kom ody  nuty  do Jasia i Małgosi Engelberta Hum perdincka i zaczęła grać.

Betsy  znała tego kom pozy tora j eszcze z czasów j ego pracy  w konserwatorium  im ienia Hocha

we  Frankfurcie  i  bardzo  go  ceniła.  Uśm iechaj ąc  się  na  m y śl  o  pierwszy m   z  nim   spotkaniu
i  o  ty m ,  że  wciąż  dobrze  skry wa  swą  taj em nicę,  zagrała  Suse,  droga  Suse,  co  szeleści  tam

background image

w źdźbłach?, Braciszka i siostrzyczkę, a w końcu Mały piaskowy dziadek to ja.

Clara przeraźliwie ry knęła „hurra”, a Erwin j eszcze głośniej  wy krzy knął „do broni, panowie”.

Matka  z  westchnieniem   zam knęła  pokry wę  klawiatury   i  przeczuwaj ąc  coś,  pospieszy ła  na  plac
boj u. Przez kilka sekund stała w osłupieniu przy  łukowaty m  przej ściu m iędzy  j adalnią a salonem .
Musiała się ham ować całą siłą woli, by  w furii nie zacząć trząść swoim i dziećm i. Te m ałe czorty
o  anielskich  twarzy czkach  za  pom ocą  farb  wodny ch  dom alowały   horrendalnie  drogiem u
niedźwiedziowi  polarnem u  firm y   Steiff  –  Victoria  dostała  go  w  prezencie  od  ciotki  Luise,  która
by ła  wnuczką  absolutnie  oczarowana  –  czarno-biało-czerwone  siodło,  a  ze  złotej   lam ówki  od
aksam itnej  firany  zm aj strowały  obrożę, uzdę i lonżę. Ta lam ówka, pierwszorzędna ręczna robota
z  Prowansj i,  by ła  w  tam ty m   czasie  j edną  z  kosztowniej szy ch  rzeczy   w  pasm anterii  Sternberg.
Dopiero co z trudem  wy czy szczona firana m iała dziurę na wy sokości m etra i rozdarte obrębienie.

Clara  pierwsza  zrozum iała,  że  nadeszła  godzina  sądu.  Niezgrabnie  dy gnęła  i  przez  nos

powiedziała  pardon.  Słowo  to  oraz  j ego  wy m owa  by ły   ostatnim   wspom nieniem   po
dy sty ngowanej   francuskiej   piastunce,  która  u  Sternbergów  nie  wy trzy m ała  nawet  sześciu
ty godni,  a  w  dniu,  w  który m   na  zawsze  opuściła  dom   przy   alei  Rothschildów,  poprzy sięgła,  że
nigdy  więcej  nie zatrudni się u kupca, zwłaszcza u niem ieckiego.

–  Znikaj cie,  pókim   dobra  –  wrzasnęła  Betsy.  Ona  również  wspom inała  m adem oiselle

Antoinette.  Z  łagodnej ,  sum iennej ,  roztropnej   m atki  stała  się  rozj uszoną  Am azonką,  która  nie
oszczędzi nikogo, kto ograbi j ą z dum y  pani dom u. Lewą nogą tupała o delikatny  parkiet. Złowrogo
uniosła  prawą  rękę.  Jej   nerwy   sm agał  gniew  nieznaj ący   litości.  Pani  Sternberg,  dla  której
równowaga  by ła  pierwszy m   m atczy ny m   obowiązkiem ,  zapom niała  wpierw  o  swoim
opanowaniu,  a  później   o  m anierach.  Z  całej   siły   zam achnęła  się  na  Erwina,  ale  usły szawszy
własne sapanie, niem alże się przewróciła. Niewiele brakowało, a utraciłaby  również kontrolę nad
własny m   ciałem .  Niem niej   Betsy   nie  pozwoliłaby,  aby   j ej   dziecku  spadł  choćby   włos  z  głowy.
Mały  chwat postanowił schronić się u służby  i czm y chnął do kuchni. Gdy  po j akim ś czasie j ego
prześladowczy ni go tam  wy tropiła, Josepha właśnie pocieszała swego drogiego pupilka kawałkiem
wy śm ienitego  angielskiego  ciasta  rum owego,  które  m atka  chłopca  upiekła  na  zbliżaj ące  się
coty godniowe  spotkanie  przy   kawie  z  przy j aciółkam i.  Na  parapecie  przy cupnęła  Clara,  nieco
blada,  by ć  m oże  nawet  odrobinę  świadom a  swoj ej   winy,  lecz  naj wy raźniej   niepozbawiona
apety tu. Ona również kosztowała ciasta przy gotowanego z m y ślą o popołudniu w dam skim  gronie,
ułożonego na pastelowozielonej  paterze z serwisu, który  j ej  oj ciec polecił sprowadzić z Lim oges
i który  przeznaczony  by ł j edy nie dla wy branego kręgu gości.

– Poczekaj cie ty lko – zagroziła Betsy, zauważy wszy  j ednak, że gniew j ej  m inął, uznała walkę

za przegraną i wróciła do salonu.

Mała Victoria siedziała boso na podłodze, schowana prawie całkowicie za ciężką kotarą, i lizała

pudełko  z  farbam i  Clary.  Błękitny   m uślinowy   fartuszek  by ł  podarty,  nowa  beżowa  sukienka
z j edwabiu ubrudzona granatową farbą. Otto, który  przez całe popołudnie troskliwie opiekował się
m łodszy m   rodzeństwem ,  gdzieś  przepadł.  Naj wy raźniej   pozwolił  m ałej   Victorii  pobawić  się
j edny m  ze swoich ołowiany ch żołnierzy ków, bo z kieszeni j ej  sukienki wy glądał piechur z bronią
w  pogotowiu.  Rozglądaj ąc  się  j eszcze  i  podnosząc  bosą  córeczkę,  która  poczęła  płakać
i przy pom inała m ałego przem oczonego kota, m atka uświadom iła sobie naraz wszy stkie dom owe
klęski.  Pierwszy   dzień  wiosny,  odurzenie  słońcem ,  koloram i,  wspom nieniam i  i  oczekiwaniem   –

background image

wszy stko  to  straciło  dla  niej   czar.  Betsy   próbowała  rozbudzić  w  sobie  wisielczy   hum or,  który
skutecznie pom agał j ej  na zły  nastrój .

– Musisz lepiej  pilnować swoj ego brata – powiedziała do dziewczy nki.

– Nie! – krzy knęła radośnie Victoria. By ło to j ej  ulubione, bo nowo poznane, słowo.

Jej  starszy  brat od j akiegoś czasu nad krzy k przedkładał raczej  m ilczący  protest intelektualisty,

który   zgłębił  taj em nicę  ży cia.  Co  do  planów  na  popołudnie,  nie  próbował  nawet  negocj acj i
z  m atką,  które  zwy kle  całkowicie  wy czerpy wały   obie  strony.  Odkąd  otrzy m ano  zawiadom ienie,
że  j ego  prom ocj a  do  piątej   klasy   gim nazj um   j est  zagrożona,  na  oj cowskie  polecenie  znacznie
ograniczono  Ottonowi  swobodę  organizacj i  czasu  wolnego.  Choć  uważał  on  takie  traktowanie  za
uwłaczaj ące godności czternastolatka, zazwy czaj  stosował się do uciążliwy ch restry kcj i.

Właśnie pierwszego dnia wiosny  obowiązy wał go areszt dom owy, którego czas trwania zależał

od  m atczy nej   pobłażliwości  i  zadań  czekaj ący ch  na  odrobienie,  co  uczniowi  czwartej   klasy
gim nazj um   Ottonowi  Sternbergowi  wy dawało  się  upokorzeniem   m ogący m   w  przy szłości
rzutować  na  j ego  osobowość.  Przeklinał  na  zm ianę  swój   los,  oj ca,  nauczy ciela  łaciny   wraz
z dy rektorem  szkoły  i m odelem  kształcenia, który  sprawiał, że wciąż stawiano na m artwe j ęzy ki
zam iast na nauki przy rodnicze i współczesną technikę. A ponieważ surowy  oj ciec rodziny  bawił
przecież w Pary żu i w wy obrażeniach swego pierworodnego oddawał się grzechowi, Otto Śm iały
ze  szczególną  przy j em nością  pozwolił  sobie  na  odstępstwo  od  przy gnębiaj ący ch  reguł.
Z  zadowoleniem   stwierdził,  że  nie  j est  ani  kunktatorem ,  ani  tchórzem ,  i  odważnie  wy korzy stał
sposobność, by  oddalić od siebie Rękojmię Friedricha Schillera, której  do j utra m iał się nauczy ć
na pam ięć. Bez słowa wy j aśnienia dezerter opuścił dom  i rodzinę.

Zanim   Betsy   uzm y słowiła  sobie  drwinę,  zastanawiała  się,  dokąd  m ogło  go  ponieść.  Spoj rzała

w  lustro  i  bez  skutku  próbowała  dodać  sobie  otuchy.  Serce  szalało,  a  um y sł  pracował  na
naj wy ższy ch  obrotach.  Czy żby   zrozum iała  raz  na  zawsze  prawidłowość  starą  j ak  świat?
Z  pociesznego  chłopca,  który   stawiał  pierwsze  kroki,  trzy m aj ąc  się  ręki  m atki,  i  wielkim i
dziecięcy m i  oczam i  podziwiał  cuda  ży cia,  Otto  stał  się  m łodzieńcem ,  który   każdem u,  kto  go
słuchał, dawał do zrozum ienia, że nic, co ludzkie, nie j est m u obce. Sy pał m u się pierwszy  zarost,
głos  się  załam y wał.  Ołowiane  woj sko  drzem ało  w  kartonie  i  walczy ło  o  sławę  i  honor,  j edy nie
gdy  od m łodego pana Sternberga wy m agano, by  zaj ął się rodzeństwem .

Nosił  buty   num er  czterdzieści,  a  ponieważ  rósł  zarówno  wzdłuż,  j ak  i  wszerz,  nieustannie

potrzebował  nowy ch  spodni.  Jego  m ary narski  m undurek  m usiał  więc  donaszać  Erwin.
Celuloidowe ry by,  które kiedy ś  towarzy szy ły  Ottonowi  w kąpieli,  puszczała teraz  Clara,  Victoria
zasy piała,  sm oktaj ąc  pluszowego  zaj ączka,  bez  którego  j ej   naj starszy   brat  również  zasy piać  nie

chciał. On natom iast zaży czy ł sobie autom aty cznego repetiera

[5]

 oraz oj ca, który  nie by łby  tak

zasadniczy  i sarkasty czny  i nie m ówiłby : „ży dowskie dziecko nie strzela”.

Czternastolatek interesował się zestawam i do golenia, rozklekotany m i roweram i oraz czapkam i

sportowy m i.  Drogi  silnik  parowy   z  lat  dziecięcy ch  wy m ienił  na  tani  środek  na  wzm ocnienie
m ięśni, co doprowadziło do awantury, gdy  sprawa wy szła na j aw. Od poprzedniego lata adorował
– na dużą odległość – Julię von Tannenberg, piętnastoletnią siostrę kolegi z klasy, którego zaprosił
na  swoj e  urodziny   ty lko  dlatego,  by   na  sprawdzianach  z  m atem aty ki  pozwolił  m u  w  końcu
zaglądać  do  swoj ego  zeszy tu.  Panienka  von  Tannenberg  j eździła  konno  niczy m   am azonka,

background image

uprawiała  łucznictwo  i  j eśli  w  ogóle  m ówiła,  to  głównie  o  tenisie.  Poza  ty m   nie  zaszczy cała
znaj om y ch brata nawet spoj rzeniem  swoich błękitny ch oczu. Wiedza, że ósm oklasista Sternberg
j est wy znania m oj żeszowego, wy starczała j ej  za powód, aby  unikać kontaktu z nim .

Nad  biurkiem   Ottona  wisiała  rotograwiura  w  białej   żłobionej   ram ie.  Przedstawiała  cesarza

Wilhelm a II z j edny m  z j ego wnuków. Gdy  dorastaj ący  obieży świat Otto zatęsknił za ukry ty m i
skarbam i  ży cia,  pod  osłoną  nocy   otwierał  ram ę  i  wy ciągał  (zza  pleców  Jego  Wy sokości)
francuskie  pocztówki  z  nad  wy raz  skąpo  odziany m i  dziewczętam i.  Gdy by   zostały   odkry te,
strażniczka  dom owego  ogniska  zarzuciłaby   swem u  sy nowi  obcowanie  z  osobam i  płci  żeńskiej ,
które  w  j ej   nom enklaturze  określane  by ły   m ianem   wszetecznic.  Jej   m ąż  nazy wał  j e  raczej
„apety czny m i dam am i” – j ednakże ty lko w towarzy stwie swoich duchowy ch braci. Johann Isidor
nie  m iał  zresztą  czasu,  by   dociekać,  co  tak  naprawdę  interesuj e  j ego  sy na.  Mocno
zapracowanego  oj ca  rodziny   bardziej   zaj m owało  układanie  listy   osób,  które  dwunastego  lipca
zam ierzał  zaprosić  na  pięćdziesiąte  urodziny.  Chciał  bowiem   należy cie  uczcić  ten  j ubileusz,
a wy bór gości niespodziewanie zaczął nastręczać m u problem ów. O nocny ch lekturach chłopaka
wiedział  j edy nie  ty le,  że  w  j ego  pokoj u  często  j eszcze  długo  po  północy   pali  się  światło.  Na
szafce  nocnej   ucznia  Ottona  S.,  wy łącznie  dla  niepoznaki,  leżały   Skarb  w  srebrnym  jeziorze
i dopiero co wy dany  czwarty  tom  przy gód Winnetou. Pod m ateracem  zaś zdeponowane m iał on
skarby   zgoła  innego  rodzaj u.  Leżał  tam   podręcznik  do  ginekologii  owinięty   we  „Frankfurter
Zeitung”.  Heini  Ochsenknecht,  kolega  z  klasy   o  wy soce  rozwinięty m   zm y śle  prakty czny m ,
wy kradł  go  z  biblioteki  oj ca  i  odstąpił  Ottonowi  za  dwadzieścia  groszy   ty godniowo  i  codzienną
wy m ianę drugiego śniadania. Otto j ednak szy bko zaczął wątpić w to, czy  aby  ubił dobry  interes.
Tęsknił  za  kanapkam i  z  wątrobianką,  nie  by ł  w  stanie  zinterpretować  większości  ry cin  w  tej
naukowej   publikacj i  i  nie  potrafił  przetłum aczy ć  z  łaciny   fachowy ch  term inów  m edy czny ch.
Równie  rozczarowuj ąca  okazała  się  druga  książka  poży czona  od  Heiniego:  obszerne  om ówienie
prosty tucj i w anty ku, opatrzone reprodukcj am i fresków pom pej ańskich oraz fragm entam i tekstów
Owidiusza,  który ch  uczniom   Gim nazj um   Klasy cznego  im ienia  Cesarza  Fry dery ka  we
Frankfurcie by naj m niej  nie udostępniano, a które by ły  dla Ottona zby t zawikłane, aby  pom ogły
m u  posiąść  upragnioną  wiedzę.  Nader  chaoty czne  napom knięcia  oj ca  o  chorobach
wenery czny ch  oraz  pogadanka  o  zobowiązaniu  m łody ch  m ężczy zn  do  łożenia  na  utrzy m anie
nieślubny ch dzieci wy j aśniały  interesuj ące Ottona sprawy  j edy nie po części.

Przed  rokiem   obchodził  bar  m icwę,  w  związku  z  czy m   zgodnie  z  doktry ną  j udaizm u  stał  się

m ężczy zną.  Nie  budziło  wątpliwości,  że  właśnie  w  tej   kwestii  m iał  zam iar  traktować  wiarę
praoj ców  bardzo  poważnie.  Dawniej ,  j eszcze  j ako  dziecko,  od  czasu  do  czasu  rozm y ślał
wprawdzie  o  bitwach,  woj nach  i  niem ieckich  zwy cięstwach,  ale  dla  m łodzieńca,  który m   by ł
teraz, ważniej sza od przeszłości by ła przy szłość, w której  główną rolę odgry wały  piękne kobiety
i silne m ęskie przy j aźnie, trwalsze niż wszelkie ży ciowe problem y.

Ku oburzeniu Ottona po obrzędzie bar m icwy  rodzice nadal traktowali go j ak dziecko. „Aż dziw,

że  oj ciec  nie  zakazał  m i  j eszcze  m y ślenia”  –  skarży ł  się  przy j acielowi.  Mim o  to  dzięki
cierpliwości  i  przy j ętej   takty ce  udało  m u  się  częściowo  uwolnić  z  krępuj ący ch  go  więzów.
Naj pierw poham ował się w m arzeniach i pragnieniach. Postanowił, że wielki świat, do którego go
ciągnęło,  podbij e  później ,  swój   rodzinny   Frankfurt  odkry j e  zaś  niezwłocznie.  Ani  m atka,  ani
oj ciec nie dorastali w duży m  m ieście, dlatego dłużej  niż inni wahali się, czy  popuścić chłopakowi

background image

cugli.  By li  nieufni,  boj aźliwi  i  nawet  w  drobny ch  sprawach  nie  poddawali  się  bez  walki.  W  ich
opinii czternastolatek m iał czcić Boga i oj czy znę, słuchać rodziców i nie kalać swoj ej  wiary. To,
że  Otto  ostatecznie  odnalazł  własną  drogę  zdecy dowanie  wcześniej   niż  j ego  rówieśnicy   z  tej
sam ej  warstwy  społecznej , zawdzięczał j edy nem u przy j acielowi, którego m iał w ży ciu znaleźć.

Wy bawca nazy wał się Theodorich Rudolf Bergham m er. Wołano na niego po prostu Theo. By ł

to niezwy kły  m łodzieniec, który  w ży cie Ottona wkroczy ł pewnie niczy m  grecki heros uzbroj ony
w  niewidoczny   m iecz  ognisty.  Jedno  j ego  spoj rzenie  wy starczy ło,  by   zrozum ieć,  czego
chłopakowi  brakuj e,  i  w  m ig  otworzy ć  złotą  klatkę  ówczesny ch  m ieszczańskich  wzorców.  Theo
m iał dopiero szesnaście lat, los j ednak sprawił, że wcześnie stał się on m ężczy zną. By ł radosny,
lecz  nie  uległy,  uprzej m y   niczy m   dy plom ata,  bezinteresowny,  dowcipny   i  rezolutny.  O  j ego
wy borach  ży ciowy ch  decy dowały   oddanie  rodzinie,  hart  ducha  oraz  um iej ętność  szy bkiego
podej m owania decy zj i. Na wszy stko m iał odpowiedź, lecz nie odzy wał się bez powodu.

Sy m paty czny   chłopak  wy wołał  w  gospodarzu  konflikt  wewnętrzny,  z  którego  ten  nie  potrafił

znaleźć  wy j ścia.  Johann  Isidor  Sternberg  m ógł  j ednak  winić  za  to  wy łącznie  siebie.  By ł
przeciwnikiem   uprzedzeń,  wciąż  starał  się  postępować  m ądrze  i  z  rozm y słem ,  nie  m iał  Theowi
absolutnie nic do zarzucenia, ale ten chłopak nie podobał m u się j ako przy j aciel sy na. Nie później
niż po kwadransie nachodziła go obawa, że Theo, który  wcześnie się usam odzielnił, po przy j aźni
z  m łodszy m   i  naiwny m   j eszcze  Ottonem   spodziewa  się  korzy ści  finansowy ch  lub  awansu
społecznego.

– Gdy  pieniędzy  wiele, wkoło przy j aciele – m awiał oj ciec, kiedy  j ego naj starszy  sy n po raz

pierwszy  poj awił się na wieczerzy  spóźniony.

–  Zawsze  przecież  obawialiśm y   się,  że  Otto  nie  znaj dzie  sobie  prawdziwego  przy j aciela  –

powiedziała  później   Betsy.  –  A  poza  ty m   –  zauważy ła  z  uśm iechem ,  który   j ej   m ąż  całkiem
trafnie  zinterpretował  –  właśnie  Theo  j est  teraz  ty m ,  który   dy sponuj e  pieniędzm i.  Ma  rower,
a j eśli j eszcze nie wiesz, to rower j est dla współczesnej  m łodzieży  obiektem  westchnień.

– Czy  j a m uszę to wiedzieć? W każdy m  razie j est to do naszego j aśnie pana sy na podobne, że

nie szuka sobie przy j aciół w swoich kręgach.

– A czy  ty  j ako chłopiec przy j aźniłeś się wy łącznie z sy nam i handlarzy  by dłem ?

Oj ciec  Thea,  nauczy ciel  gim nazj alny,  który   na  klatce  schodowej   zwy kł  witać  gospodarza

z lekkim  zakłopotaniem , od czerwca ty siąc dziewięćset szóstego roku m ieszkał na trzecim  piętrze.
Pół  roku  po  ty m   j ak  w  alej ę  Rothschildów  9  sprowadziła  się  pięcioosobowa  rodzina
Bergham m erów,  wy darzy ła  się  tragedia.  We  „Frankfurter  General-Anzeiger”  poświęcono  tem u
wstrząsaj ącem u zdarzeniu całe dwadzieścia wierszy  i m iesiącam i stanowiło ono w okolicy  tem at
rozm ów. Młoda pani Bergham m er, blond piękność, zawsze radosna i uczy nna, wpadła pod j edy ne
auto,  które  tam tego  dnia  przej eżdżało  alej ą  Nibelungów.  Nie  odzy skawszy   przy tom ności,
trzy dziestodwulatka  zm arła  w  szpitalu  m iej skim ,  rzut  beretem   od  m iej sca  tragicznego  wy padku.
Pozostawiła zrozpaczonego m ęża z trój ką dzieci. Naj starszy  sy n, Theo, m iał wtedy  dwanaście lat.
Naj m łodsze  dziecko,  ledwie  sześciom iesięczne,  ząbkowało,  m iało  gorączkę,  kolki  i  nie  nadążało
z trawieniem  pokarm u. To właśnie napady  gorączki m ałej  Elise przy czy niły  się j ednak do tego, że
j ej   owdowiały   oj ciec,  doktor  Bergham m er,  stał  się  stanowczy.  Uchodził  bowiem   za  raczej
niezdecy dowanego.  Zatrudnił  Minchen  Bockm ann,  wy j ątkowo  ochoczą  i  bardzo  m łodą  służącą.

background image

By ła  równie  piękna  j ak  j ego  m ałżonka,  która  zginęła  w  wy padku,  nawet  podczas  pracy   opinała
biust gorsetem , a w niedziele nakładała dwie koronkowe halki. Niedługo później  cała ulica huczała
o  ty m ,  że  piękna  Minchen  zrobiłaby   dla  dzieci  niem al  wszy stko.  „Dla  pana  dom u  również”  –
zwy kła dodawać Josepha, gdy  zaczy nano m ówić o gorliwości Minchen. Wiedziała swoj e i m iała
racj ę, nawet j eśli j ej  j ęzy k nieco się wy ostrzy ł. Po upły wie roku żałoby  wdowiec Bergham m er
poślubił panienkę Bockm ann, która niezwy kle skutecznie zadbała o to, by  znów m ógł dobrze spać
w nocy. Kochała j ego dzieci j ak własne, a j ako służącą zatrudniła tęgą kobietę o przerzedzony ch
włosach i duży ch stopach, której  nawet w niedzielę do głowy  nie przy szło, by  sznurować gorset.

–  Ta  nowa  m oże  nawet  uży wać  chusteczek  swoj ej   poprzedniczki.  Monogram   się  zgadza  –

powiedziała  Josepha  do  Marii,  straszliwie  zazdrosnej   o  szczęście,  które  przy padło  w  udziale
drugiej  pani  Bergham m er.  Maria  m iała  wówczas  blisko  trzy dzieści  lat  i  nie  liczy ła  na  to,  że  j ej
posterunkowy   się  zdeklaruj e,  m im o  że  wciąż  przy j eżdżał  po  nią  w  niedziele,  kiedy   m iała
wy chodne.

Kiedy   pani  Betsy,  która  Schillera  czy ty wała  równie  chętnie  j ak  wtedy,  gdy   by ła  m łodą

dziewczy ną,  znalazła  w  skrzy nce  na  listy   zawiadom ienie  o  ślubie  Bergham m erów,  m im owolnie
przy pom niała sobie o Don Carlosie i j ego m iłości do m łodej  m acochy. Fantazj a eroty czna pani
Sternberg  zdecy dowanie  wy przedzała  w  tej   kwestii  czas.  Dopiero  j ako  szesnastolatek  Theo
doszedł  do  wniosku,  że  ubóstwia  Minchen  w  ciasno  zasznurowany m   gorsecie  tak  sam o  j ak  j ego
oj ciec.

Johann  Isidor  unikał  kontaktu  z  naj em cam i  z  trzeciego  piętra,  zanim   j eszcze  Otto  i  Theo  się

zaprzy j aźnili.  Kiedy   wy darzy ło  się  tam to  nieszczęście,  czuł  się  bowiem   niezręcznie  z  m y ślą,  że
j eśli  okaże  nauczy cielowi  współczucie,  ten  m oże  uznać  go  za  natręta.  Z  biegiem   lat  okazało  się
j eszcze, że doktor Bergham m er, choć pracował w gim nazj um , ideały  wy chowawcze m iał bardzo
odm ienne od ty ch, który m  hołdowali oddany  cesarzowi gospodarz i j ego równie konserwaty wna
żona, wręcz socj alisty czne. Relacj onowane przez Ottona szczegóły  związane z pom y słam i Thea
oraz  swobodą  dawaną  m u  przez  oj ca  wciąż  na  nowo  rozbudzały   niepokój   w  rodzinie,  w  której
oj cowski rozkaz by ł święty  niczy m  boskie przy kazanie.

Jeszcze j edna rzecz świadczy ła o ty m , że u Bergham m erów działy  się rzeczy  dziwne, niem al

j ak  u  bohem y.  Języ k  m ałej   Elise,  niesfornej   niczy m   chłopiec,  gdy ż  we  wszy stkim   naśladowała
ona swoich braci, by ł tem atem  dy skusj i nawet w parku Günthersburga. Według plotek krążący ch
po  kam ienicy   Elise  powiedziała  do  służącej   „zam knij   m ordę”  i  z  zasady   m ówiła  na  ty   do
m leczarza  z  Höhenstrasse  oraz  szlifierza  zza  Taunusu.  Bergham m erowie  nie  szanowali
regulam inu  dom u,  tak  j ak  pozostali  lokatorzy.  Przed  ich  drzwiam i  często  stały   rupiecie,  schody
i  piwnica  rzadko  by ły   odpowiednio  wy sprzątane.  Na  zakurzony m   oknie  w  kory tarzu  na  trzecim
piętrze  Josepha  napisała  kiedy ś  „brudasy ”,  czem u  j ednak  ży wo  zaprzeczy ła  w  konfrontacj i
z  oburzoną  panią  Minchen.  Pranie  pokry te  plam am i  pleśni,  które  wisiało  w  suszarni  w  każdą
pierwszą środę m iesiąca, rzuciło się w oczy  nawet pani Betsy. Choć zazwy czaj  unikała wtrącania
się  w  ży cie  pry watne  swoich  lokatorów,  m iała,  według  Josephy,  dwukrotnie  nazwać
Bergham m erową flej ą.

Sternbergów  naj bardziej   konfundował  rozwój   Thea.  Sy n  doktora  rzucił  szkołę,  zanim   j eszcze

ukończy ł dziesiątą klasę. Ty dzień później  zaczął term inować u pewnego frankfurckiego fotografa,
który  specj alizował się w portretach.

background image

–  Wy koleił  się  –  skom entowała  Betsy,  zdaj ąc  m ężowi  relacj ę  z  ty ch  wy darzeń.  Świadom ie

pom inęła  renom ę  pracodawcy   Thea,  którą  cieszy ł  się  on  w  cały m   m ieście.  O  surowej   ocenie
gospody ni rzekom y  wy kolej eniec dowiedział się z ust Ottona, ale na schodach witał j ą tak sam o
swobodnie  j ak  zwy kle.  Miał  tupet,  żeby   co  dzień  wy chodzić  z  dom u  z  podniesioną  głową  –
w niedbały m  stroj u i głośno pogwizduj ąc. Na szy i nosił zazwy czaj  czerwoną chustkę, a pewnego
razu Josepha m iała nawet wy patrzy ć go w czerwony ch skarpetach. Sternbergom  brakowało na to
słów i by li bezradni. Nie należeli przecież do wy ższy ch sfer wy starczaj ąco długo, by  cudze cele
ży ciowe akceptować tak sam o j ak własne.

„Chłopiec  z  dobrego  dom u  powinien  zdać  m aturę,  pój ść  na  studia  i  uzy skać  ty tuł  doktora.

Nawet j eśli j ego oj ciec poślubił swoj ą służącą i prawdopodobnie głosuj e na socj alistów” – takim i
słowam i  zwy kł  reagować  Sternberg  oj ciec  na  niestosowną  uwagę  Ottona,  że  cesarz  nie  uzy skał
ty tułu  doktora.  Przeczuwał,  kto  podsunął  ten  argum ent.  Obawy,  że  Otto  chciałby   pój ść  w  ślady
swoj ego  idola  i  j ak  on  zby t  wcześnie  zrezy gnować  ze  szkoły,  Johann  Isidor  m ógł  j ednak
powierzy ć wy łącznie Bogu.

Jedy nie  j ako  przedsiębiorca  zwy kł  robić  rzetelne  rozeznanie  w  sprawie,  którą  się  akurat

zaj m ował.  Jako  oj ciec  polecił  Ottonowi  ograniczy ć  stosunki  z  Theem   do  m inim um ,  które
n a k a z u j e   d o b r e   w y c h o w a n i e.  Podczas  dy skusj i,  w  której   spodziewał  się
ostatecznie  przekonać  sy na,  że  w  ży ciu  warto  obcować  j edy nie  z  ludźm i  równy m i  sobie,
powoły wał  się  na  swą  błogosławionej   pam ięci  babkę,  Bism arcka,  króla  Salom ona  i  własne
ży ciowe  doświadczenie.  Nie  py tał,  j ak  w  ogóle  doszło  do  tego,  że  chłopak  zaprzy j aźnił  się
z  Theem .  Jego  żona  również  nie  zgłębiała  tego  tem atu.  Dlatego  też  ani  oj ciec,  ani  m atka  nie
dowiedzieli się, że j edy nem u w swoim  ży ciu przy j acielowi ich sy n zawdzięczał ratunek w j ednej
z  owy ch  upokarzaj ący ch  sy tuacj i,  które  nauczy ły   trwogi  wiele  pokoleń  ży dowskich  dzieci
w  Niem czech.  Swego  czasu  nie  oszczędzono  też  ani  m ałego  Johanna  Isidora  z  Schotten,  ani
uroczej  Betsy  Strauss z Pforzheim .

W  drodze  powrotnej   z  gim nazj um ,  w  alei  Habsburgów,  Otto  został  zaatakowany   przez  klikę

uczniów  ze  szkoły   powszechnej ,  chłopaków,  który ch  bała  się  cała  okolica.  Skorzy   do  bij aty ki
m łodzieniaszkowie  robili  wszy stko,  by   schwy cić  wracaj ący ch  do  dom u  gim nazj alistów
i nawy m y ślać im  od zarozum iały ch snobów. Swoim  ofiarom  rozbij ali nosy, kaperowali ich czapki
i tornistry  i obrzucali ich końskim  łaj nem . Ottona urządzono tak ku przestrodze pozostały ch.

W  kry ty czny m   m om encie,  gdy   herszt  bandy,  trzy m aj ąc  z  ty łu  szam oczącego  się  chłopaka,

wy szarpnął  m u  z  ręki  tornister,  a  z  głowy   zerwał  czapkę  i  j edno  i  drugie  przerzucił  przez
dwum etrowe ogrodzenie, poj awił się Theo. Wszy scy  napastnicy, z końskim  łaj nem  w pogotowiu,
na  całe  gardło  skandowali:  „Ży dowska  świnia!  Ży dowska  świnia!”.  Otto,  otaczany   zawsze
troskliwą opieką, sły szał to obelży we określenie pierwszy  raz.

Theo  zareagował  spontanicznie.  Do  walki  nie  popy chał  go  chłopięcy   zapał,  by   sprawdzić  się

w  bój ce,  ale  poczucie  sprawiedliwości,  em patia  w  stosunku  do  słabszy ch,  przy zwoitość.
Młodszego  brata  Thea  nie  waży ł  się  tknąć  żaden  z  ty ch,  którzy   zazdrościli  m u  trój kołowca
z konikiem . Wózek dla lalek j ego siostry  chroniła sam a j uż ty lko sława starszego brata. Niej eden
chłopak brutalnie zaatakowany  gdzieś w okolicach alei Rothschildów, Bergerstrasse i Prüfling, by ł
Theowi  zobowiązany   za  nieoczekiwane  zwy cięstwo  nad  góruj ący m   przeciwnikiem ,  a  niej eden
opry ch zawdzięczał m u lim o pod okiem . Theo często współczuł wątłem u Ottonowi, który  witał się

background image

z lokatoram i oj ca z takim  zakłopotaniem , j akby  cierpiał niedole całej  ludzkości. Odkąd wy ciągnął
go z tarapatów, czuł się za niego odpowiedzialny. Nieporadność Ottona, gdy  tłum  m u ubliżał, a on
nawet  nie  próbował  się  bronić,  na  zawsze  pozostała  w  pam ięci  Thea.  Kiedy   ty lko  m ógł,
eskortował chłopca w drodze do szkoły.

Dopiero  wtedy   tak  naprawdę  się  poznali.  Theo  lubił  Ottona  za  refleksy j ne  usposobienie

i  bły skotliwy   dowcip,  którego  by   się  po  nim   nie  spodziewał.  Sam   interesował  się  j edy nie
nowinkam i  techniczny m i.  Im ponowało  m u  to,  że  Otto  co  dzień  czy ty wał  gazety   i  relacj onował
wy darzenia  ze  świata,  j ak  gdy by   opowiadał  historie  przy godowe.  Niedługo  później   zwy czaj em
stało  się,  że  w  niedziele  po  obiedzie  Theo  przy chodził  po  przy j aciela,  przy   czy m   tak  uprzej m ie
i  zm y ślnie  zabiegał  o  zgodę  j ego  rodziców,  że  Sternbergom   niezręcznie  by ło  obstawać  przy
swoich obiekcj ach. Z początku przechadzali się po Ostparku i obserwowali chłopców woduj ący ch
na  stawie  swoj e  łódki,  później   flanerowali  wzdłuż  Röderbergweg,  próbowali  flirtować
z  dzierlatkam i,  które  chichocząc,  biegały   za  swy m i  rodzicam i,  i  tęsknie  spoglądali  za  m łody m i
kobietam i w odświętny ch sukniach.

– Jak właściwie m ożna zapoznać się z taką dziewczy ną? – zapy tał Otto.

– Wy daj e m i się, że trzeba odczekać, aż się potknie i padnie ci do stóp – odpowiedział Theo.

– Pom y liło ci się z j abłkiem , które spadło Newtonowi na głowę.

Kiedy   chłopcy   poznali  się  lepiej ,  zaczęli  opowiadać  sobie  sny,  które  nocam i  wprawiały   ich

w  zakłopotanie.  W  takich  chwilach  zapom inali  o  swoich  staraniach,  by   zachowy wać  się  tak,  j ak
gdy by   nic,  co  m ęskie,  nie  by ło  im   obce,  i  dziwili  się  niezm iernie,  że  w  ich  oj czy sty m   j ęzy ku
w  ogóle  istniej ą  słowa  na  nazwanie  uczuć,  które  sprawiaj ą,  że  ciało  naty chm iast  staj e
w  płom ieniach.  Ponieważ  Theo  pracował,  również  Otto  wcześniej   wy doroślał.  Ciągnęło  go  do
niezależności,  ży cia  w  m ieście,  do  nowy ch  wrażeń  i  tego,  co  nieznane.  Ty dzień  w  ty dzień
wy m y ślał coraz to bardziej  wiary godne wy m ówki, by  wy m knąć się z kokonu dom u rodzinnego.
Fascy nowali go nowi znaj om i Thea. Kiedy  ty lko ukończy li naukę, Otto zaczął z podziwem  m y śleć
o  sam odzielnie  zarabiany ch  przez  nich  pieniądzach,  który m i  płacili  za  papierosy   oraz  piwo  i  za
które  fundowali  lem oniadę  dam om   swy ch  serc.  By li  kelneram i  w  znany ch  kawiarniach,
pracownikam i  hoteli,  sprzedawcam i  w  eleganckich  sklepach  i  prakty kantam i  w  siedzibach
prestiżowy ch  zagraniczny ch  przedsiębiorstw.  Chłopakowi  wy dawali  się  bogaci  i  bardzo  by strzy.
W  każdy m   razie  by li  doj rzalsi,  swobodniej si,  bardziej   towarzy scy   i  serdeczni  niż  j ego  szkolni
koledzy. Im  lepiej  ich poznawał, ty m  bardziej  im  zazdrościł. Mogli ubierać się zgodnie z własny m
upodobaniem , żaden nauczy ciel nie prześladował ich balladam i Schillera ani dziełam i rzy m skich
history ków, m atki nie przy m uszały  ich do grania na pianinie. Nie j eździli z rodzicam i na letnisko
ani  nie  j adali  obiadów  pod  ży randolem   z  czeskiego  kry ształu,  nie  m usieli  też  ukry wać  pod
m ateracam i książek, które chcieli przeczy tać. By li wolny m i ducham i, nikt j uż ich nie napom inał,
uczy li się, j ak twierdzili, „nie dla szkoły, lecz dla ży cia”. Rozm awiali o kobietach i m iłości, kiedy
ty lko  chcieli,  a  twierdzenie  Pitagorasa  traktowali  z  taką  sam ą  oboj ętnością  j ak  Otto  m atczy ny
nakaz, żeby  co rano pić szklankę m leka.

Im ponowali  m u  Karl  Kalubka,  kelner  w  hotelu  Bazy lej ski  Dwór,  oraz  Willi  Bleirich.  Filiżanki,

który m i  szalony   Willi  balansował  w  letnim   ogródku  kawiarni  Stary   Odwach,  piętrzy ły   się  tak
wy soko, że panie w etolach z piór i w kapeluszach przy stroj ony ch kwiatam i biły  brawo za każdy m
razem ,  gdy   przy nosił  im   tort  czekoladowy   z  górą  bitej   śm ietany.  Zim ą  towarzy szy ł

background image

dżentelm enom   w  sali  bilardowej   i  otrzy m y wał  w  prezencie  cy gara,  na  które  Johann  Isidor  nie
pozwalał sobie  nawet  od  święta.  Już  oj ciec  szalonego  Willego  by ł  kelnerem .  I  to  j akim !  W  Bad
Gastein serwował duszonego karpia w rodzy nkach, m igdałach i sosie piernikowy m  Bism arckowi
i cesarzowi Wilhelm owi, a żeby  każdy  wiedział, z kim  m a do czy nienia, kalafior wciąż nazy wał
kapustą cy pry j ską.

Ze  stary m   Bleirichem   Theo  i  Otto  spędzili  kiedy ś  całe  niedzielne  popołudnie.  Zafundował

chłopcom   naj droższe  lody   z  m enu  kawiarni  Stary   Odwach:  o  sm aku  m okki  z  pistacj am i
nam oczony m i  w  rum ie.  Ostatecznie  kiedy   to  by ły   kelner  hotelowy,  którem u  pozostały   j edy nie
wspom nienia  i  j am nik  z  dusznościam i,  znaj dy wał  audy torium ,  przy słuchuj ące  m u  się
z  otwarty m i  ustam i  i  z  utkwiony m   w  nim   spoj rzeniem ?  Sy n  odziedziczy ł  po  oj cu  talent  do
opowiadania. Młody  Bleirich wiedział zaś o frankfurckich wy ższy ch sferach więcej , niż obrotny
kupiec  Johann  Isidor  Sternberg  kiedy kolwiek  m ógłby   usły szeć.  Willi  po  m istrzowsku  prawił
zwłaszcza o rzeczach nieprzy zwoity ch i lubieżny ch. Nawet Theowi czerwieniały  wówczas uszy.

Jednak  gwiazda,  która  na  firm am encie  nowego  ży cia  Ottona  przy ćm iewała  wszy stkie

pozostałe,  nazy wała  się  Paul  Friedrich  Hagen.  By ł  to  wąsaty   adonis,  od  którego  aż  bił  blask.
Całowania w dłoń tak, by  paniom  łzy  napły wały  do oczu, nauczy ł się od pewnego wiedeńskiego
barona,  szlagierów  Zamki,  które  na  księżycu  leżą  oraz  Podaruj  mi  choć  szczyptę  miłości  –  od
m istrza  operetki,  Paula  Linckego  we  własnej   osobie.  Paul  Hagen  m iał  złote  serce  oraz  m atkę,
która wy perswadowy wała m u każdą narzeczoną, przeciwko czem u nie protestował. Mim o to nie
by ł  stary m   kawalerem ,  ale  radosny m   pięćdziesięciolatkiem   i  kuzy nem   oj ca  Thea.  Theem ,
swoim  chrześniakiem , zachwy cał się tak, j ak inni m ężczy źni w j ego wieku zachwy cali się blond
subretkam i  wy stępuj ący m i  na  scenie.  Przede  wszy stkim   szy kowny   Paul  pracował  j ako  główny
księgowy  w Teatrze Schum anna we Frankfurcie, uchodził więc za króla darm owy ch biletów. Theo
j uż  j ako  czternastolatek  regularnie  gościł  w  okazały m   budy nku  teatru  z  cudowny m i  statuam i
i fasadą z białego piaskowca.

Kochał  cy rk  i  ubóstwiał  variétés,  gdy   j ednak  w  Schum annie  trwał  m iesiąc  operetki,  nie

opuszczał ani j ednego przedstawienia. Marzy ł, by  zostać fotografem  tak sławny m  j ak j ego m istrz,
a potem  fotografować j edy nie w teatrze. Otto nie przeczuwał nawet, że ten piękny  świat pozorów
w  ogóle  istniej e.  Zaległości  nadrobił  w  ciągu  j ednej   ty lko  nocy,  i  to  wy łącznie  dlatego,  że
pierwszego  dnia  wiosny   j ego  m atka  zapom niała  zatrzasnąć  złotą  klatkę,  a  surowy   j aśnie  pan
oj ciec załatwiał w Pary żu swoj e interesy.

Dzięki  Orfeuszowi,  bohaterowi  j ego  ostatniego,  ocenionego  na  ocenę  m ierną  zadania

dom owego,  nawiązał  znaj om ość  z  m uzą  Talią.  Stało  się  to  za  sprawą  dzieła
Jacques’a  Offenbacha,  którego  Sternberg  senior  zwy kł  określać  pogardliwie  j ako  „parszy wego
kolończy ka, który  wszy stkim  nam  przy nosi wsty d”.

Otto przez lata ży wił obawę, że za j ego ży cia nie będzie żadnej  woj ny, w której  m ógłby  zginąć

za  oj czy znę.  W  Teatrze  Schum anna  we  Frankfurcie  nad  Menem ,  ukry ty   w  loży   i  z  walący m
sercem ,  w  ciągu  j ednej   ty lko  nocy   oddany   cesarzowi  m łody   Niem iec  złoży ł  w  ofierze  swoj e
patrioty czne  ideały.  Jego  m oralność  i  niewinność  legły   w  gruzach  w  chwili,  w  której   spostrzegł
piękną Eury dy kę. We włosach m iała złote klam ry, na szy i złotą biżuterię, a j ej  suknia podkreślała
wszy stkie  kobiece  krągłości.  Otto,  który   wy ry ł  kiedy ś  na  swoim   sekretarzy ku  słowa:  dulce  et
decorum est pro patria mori, uj rzał tę niewiastę i zapragnął zgrzeszy ć. Kiedy  Eury dy ka podążała

background image

za  pszczelarzem ,  księciem   piekieł,  Otto  snuł  właśnie  naj odważniej sze  z  m ęskich  m arzeń.  Nogi
tancerki kankana towarzy szy ły  m u, gdy  zasy piał.

Matka nie py tała Ottona, gdzie się podziewał. Za bardzo się obawiała, że j eśli później  m iałaby

zrelacj onować  to  przesłuchanie  m ężowi,  dostarczy łaby   m u  przy puszczeń,  który ch  gwoli
m ałżeńskiej   zgody   wolała  uniknąć.  Obawiała  się  j ednak  niepotrzebnie.  W  Pary żu  Johann  Isidor
nie  zaj m ował  się  j edy nie  interesam i.  Uległ  tlącej   się  od  dłuższego  czasu  potrzebie  bliższego
poznania legendarnie piękny ch m łody ch pary żanek. Kolej na om y łka pani Betsy  doty czy ła sy na
tegoż oj ca. To, że Otto nie chciał ćwiczy ć gry  na pianinie, nie oznaczało, j ak pochopnie przy j ęła
m atka, 

absolutnego 

braku 

zainteresowań 

m uzy czny ch. 

Melodia 

znanego 

kupletu

Jacques’a Offenbacha Gdy byłem niegdyś księciem z Arkadii oraz piekielny  spektakl z kankanem
nie uleciały  z j ego pam ięci j uż nigdy.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

3

N I E D Z I E L A   W   Ś W I A T O W E J   S Ł A W Y

U Z D R O W I S K U

B a d e n - B a d e n ,   2 8   c z e r w c a   1 9 1 4

We  Frankfurcie  chm ury   nawet  latem   wy glądały   j ak  szara,  napęczniała  gąbka.  W  Baden-

Baden  zaś  o  tej   porze  roku  na  południowy m   niebie  tańczy ły   w  korowodzie  m iękkie  pierzaste
obłoczki.

–  Przy pom inaj ą  pierzy ny   pani  Holle  –  powiedziała  Betsy   podczas  śniadania  na  tarasie,  na

który m  zaży wano kąpieli słoneczny ch.

Jej   córka  Clara,  m ądra  ponad  swoj e  czternaście  lat  i  dwa  m iesiące,  wzruszy ła  z  wy ższością

ram ionam i. Już chciała zapy tać m atkę, j ak czterdziestodwuletnia kobieta wpadła na tak infanty lne
porównanie, ponieważ j ednak zby t długo czekała na m ilczące przy zwolenie swego brata bliźniaka,
przegapiła  okazj ę,  by   w  gronie  rodzinny m   zaprezentować  się  j ako  kry ty czna  m łoda  dam a,
odnosząca  się  do  inny ch  bez  fałszy wie  poj m owanej   atencj i.  Pod  ostatnim i  dwom a
wy pracowaniam i Clary  Sternberg, uczennicy  piątej  klasy  gim nazj um , nauczy ciel niem ieckiego
zapisał bowiem : „Języ kowo bez zarzutu, lecz za m ało fantazj i”.

–  Za  m ało  fantazj i.  –  Erwin  uśm iechnął  się  szy derczo.  Wszy scy   zgodzili  się,  że  nie  by ł  ani

odrobinę złośliwy, chciał j edy nie dać popis świetnej  pam ięci.

W  południe  letnie  niebo  w  Baden-Baden  przy nosiło  niezwy kłe  wieści.  Wm awiało  upoj onej

ży ciem   m łodzieży,  że  m iłość  trwać  m oże  wiecznie,  człowiek  potrafi  zatrzy m ać  czas  i  sięgnąć
gwiazd. Co starszy m  j akiś błazen w chm urach wm awiał, że historia o fontannie m łodości to ponoć
nie  wy m y sł  poetów  i  m alarzy,  ale  szczera  prawda,  po  którą  wy starczy   ty lko  wy ciągnąć  rękę.
Szczególnie  wskazane  m iało  by ć  przy   ty m   zaży wanie  kąpieli  w  europej skich  uzdrowiskach
przy naj m niej  raz do roku oraz popij anie m ały m i ły kam i tam tej szej  wody.

Dwudziestego  ósm ego  czerwca,  j ednego  z  niewielu  słoneczny ch  i  bezchm urny ch  dni  ty siąc

dziewięćset  czternastego  roku,  kalendarz  wskazy wał  niedzielę.  Godziny   poranne  stały   się  j uż
wprawdzie  nieco  parne  i  przy ciężkie,  ale  zry waj ący   się  co  j akiś  czas  lekki  wiatr  oraz  zapach
j aśm inu  napawały   radością  i  nadziej ą.  Beztroska  czereda  rozbry kany ch  chłopców  z  cienkim i
skórzany m i  bacikam i  w  rękach  ganiała  się  za  plecam i  spaceruj ący ch  rodziców.  Służy ły   one  do
lubianej   zabawy   w  koniki.  Równie  swawolnie  zachowy wały   się  m ałe  dziewczy nki  z  piękny m i
kokardam i  we  włosach  i  filigranowy m i  łańcuszkam i  na  szy j ach.  Nie  baczy ły   na  wy szukane

background image

odświętne  sukienki  z  falbanam i  i  wolantam i  ani  na  czarne  buciki  z  m iękkiej   bądź  lakierowanej
skóry  zapinane na klam erki i zapom inały, że szlachetni książęta przy prowadzali do swy ch zam ków
j edy nie przy zwoite panienki.

Przy j ezdni,  którzy   latem   zaludniali  tętniące  uczuciam i  uzdrowisko  i  wprawiali  w  zachwy t

pracuj ący ch  tam   lekarzy,  karczm arzy   i  sprzedawców,  graj ków  i  dorożkarzy,  wy różniali  się
m iej skim i  stroj am i.  Przy brawszy   wy tworne  pozy,  siedzieli  –  niektórzy   wręcz  na  baczność  –  na
biało  pom alowany ch  ławkach  naprzeciw  pawilonu  m uzy cznego  i  wokół  kwietników,  panie
w lekkich nakry ciach głowy, z rozłożony m i wachlarzam i i w naj znakom itszy m  obuwiu. Zarówno
one, j ak i wielu panów m iało na sobie przewiewne ubrania w j asny ch kolorach. Ci w czapkach à
la grossadm iral książę Henry k przy pom inali kapitanów okrętów, a inni, w zielony ch m ary narkach
z j asny m i rogowy m i guzikam i – m y śliwy ch.

Jeśli pom inąć wy siłek fizy czny  podczas wy czerpuj ącej  kuracj i zdroj owej , niedziela w Baden-

Baden  by ła  dniem   przy j em nie  spokoj ny m .  Głowa  pozostawała  wolna,  m y śli  lekkie,  serce
radosne.  Johann  Isidor  i  Betsy   także  siedzieli  na  j ednej   z  ławek  w  parku  zdroj owy m ,  a  ży cie
wy dawało im  się dziecięcą igraszką. Ich dłonie by ły  ze sobą splecione, ram iona i kolana sty kały
się,  sły szeli  nawzaj em   swój   oddech,  zdawało  im   się,  że  są  m łodą  zakochaną  parą,  której   nie
podcięto j eszcze skrzy deł i która dokładnie wie, dokąd zm ierza.

– Tak zupełnie bez dzieci – zauważy ł Johann Isidor. Westchnął cicho z ulgą, a potem  dodał bez

zażenowania: – Cudownie.

– Błogosławieństwo niebios – potwierdziła Betsy. – I nie m am  nawet wy rzutów sum ienia.

– Przy j dą dopiero j utro, kiedy  całą czwórkę porzucim y  w lesie. Tak j ak rodzice Kopciuszka.

– Jasia i Małgosi – zaśm iała się Betsy. – Widać, że nigdy  żadnem u z nich nie opowiadałeś baj ki.

– Powiedz m i j eszcze, że robią to m ężowie twoich przy j aciółek.

– Nie – przy znała Betsy  – nie robią tego. Baj ki opowiadaj ą swoim  żonom .

Od razu po śniadaniu Otto pożegnał się ze wszy stkim i i ku ich zaskoczeniu powiedział, że chce

się  wy brać  na  wy stawę  wy cinanek,  o  której   dzień  wcześniej   pochlebnie  napom knięto
w  ogłoszeniach  dla  kuracj uszy.  Erwin  i  Clara  oświadczy li  –  również  bez  skrępowania  –  że  wolą
zostać  w  hotelu  i  rozpocząć  czy tanie  obowiązkowej   lektury   na  niem iecki.  Po  nakazie  oj ca
i z dy skretny m  wsparciem  pieniężny m  od m atki przy stali j ednak na to, by  dwie godziny  swego
cennego czasu przeznaczonego na naukę poświęcić m łodszej  siostrze i nie poskram iać j ej  od razu
za pom ocą ciasta m arm urkowego pozostałego ze śniadania.

–  Mógłby m   przy siąc  –  zaczął  Johann  Isidor  i  skinął  w  kierunku  Fischm anna,  sprzedawcy

alkoholi, którego przelotnie poznał we Frankfurcie – że oby dwoj e j uż dawno tem u zostawili nasz
skarb pod opieką m oj ej  niespełna rozum u ciotecznej  babki.

– Spokoj nie. Ta kobieta m a serce na dłoni i zupełnie oszalała na punkcie m ałej .

–  A  przecież  to  właśnie  ona  powinna  naj lepiej   wiedzieć,  co  m oże  wy rosnąć  z  m ały ch

niewinny ch  dzieci.  Nie  m ówię  tu  wy łącznie  o  j ej   niewy darzony ch  córkach.  Mam   na  m y śli
również swoj ego brata Sam y ’ego, który  m a się za drugiego Rem brandta.

Johann Isidor z zadowoleniem  zam knął oczy, m im o że właśnie postanowił sobie znów dokładnie

wy liczy ć, ile pieniędzy  dał j uż Sam y ’em u, by  j ego nieszczęsna żona i dwój ka dzieci nie cierpiały

background image

biedy. Rzeczy wistość um knęła m u j ednak w ułam ku sekundy. Chm ury  przem ieniły  się w baranki
hasaj ące  po  wiosenny ch  łąkach,  które  pam iętał  z  lat  dziecięcy ch,  i  zanim   zdąży ł  choć  słowem
zaprotestować, uj rzał obrazy, poczuł zapachy  i usły szał niepokoj ące dźwięki odległej  przeszłości.
Gdy  uzm y słowił sobie, że bez swego przy zwolenia został porwany  do dom u, próbował wy przeć
ze świadom ości tam te widoki i tam ty ch ludzi, ale rozum  odm ówił m u posłuszeństwa. Na łące za
dom em   rodzinny m   stał  wóz  drabiniasty.  Jakiś  kozioł  m eczał.  A  m oże  nastała  j uż  Rosz  Haszana
i w sy nagodze dęto w barani róg, który  w Nowy  Rok m a przy pom inać Ży dom  o ich grzechach?

Skrupulatny   przedsiębiorca  Sternberg,  w  którego  ewidencj i  księgowej   nawet  j edna  cy fra  nie

zakłócała ustalonego porządku, wsunął rękę do kieszeni nowej  lnianej  m ary narki. Nie m ieściło m u
się  w  głowie,  że  siwiej ący   m ężczy zna  przy   tuszy,  który   wkrótce  stanie  się  posiadaczem
pierwszego autom obilu, a którego naj starszy  sy n j uż od dawna nie prosił o porady  ży ciowe, tak
wy raźnie sły szy  głos swej  m atki.

Hanna  Sternberg,  z  dom u  Wertheim ,  pochodząca  z  Hanau  nad  Menem ,  która  po  ślubie

zam ieszkała w  Schotten  i  tam   też  zm arła  w  połogu  po  urodzeniu  piątego  dziecka,  m iała  na  sobie
niebieską podom kę. Pachniała rosołem  i świeżo upieczoną chałką z m akiem , która co piątek leżała
obok  butelki  wina.  W  ręce  trzy m ała  krom kę  chleba  grubo  pociągniętą  żółty m   m asłem .
Powiedziała,  że  Josi  m usi  się  pospieszy ć.  Dodała,  że  wkrótce  rozpocznie  się  szabas  i  oj ciec
pogniewa się, j eśli j ej  sy n znów nie poj awi się przy  stole o czasie.

– Na niebie nie m a ani j ednej  gwiazdy  – odparł napom niany  chłopak, i wówczas Johann Isidor

powiedział tonem , po który m  każdy  by  go rozpoznał: – Jedy nie m atka nazy wała m nie Josi.

–  To  przez  te  wczoraj sze  kąpiele  –  uspokoiła  go  żona.  –  Wszy scy   tu  m ówią,  że  źródła

nadwy rężaj ą nerwy  i nawet na drugi dzień ludziom  śnią się całkiem  szalone rzeczy.

–  Całkiem   szalone  –  potwierdził  Johann  Isidor.  –  Co  dobrego  m oże  z  tego  wszy stkiego

wy niknąć,  skoro  te  źródła  tak  wy czerpuj ą,  a  dorosłem u  m ężczy źnie  ukazuj ą  się  zj awy ?  Czegoś
m ocniej szego m ogę się przecież napić i w dom u. Za połowę ceny.

–  W  dom u  na  niedzielne  śniadanie  dostaniesz  ty lko  j edno  ugotowane  j aj ko,  a  nie  dwa

zapiekane. A niedzielne ciasto podaj e się u nas dopiero po południu.

– Przecież się nie uskarżam . Stwierdzam  j edy nie fakty.

Dzwon  kolegiaty   w  Baden-Baden  wy bił  po  raz  dwunasty.  By ł  to  m ocny   dźwięk,  który

oczy szczał  m arzenia  z  pożądliwości,  uszczy pliwości  pozbawiał  zadr,  a  obawom   odbierał  grozę.
Wśród  purpurowy ch  róż  bzy czały   pszczoły.  Nad  m ały m   stawem   z  liliam i  wodny m i  krąży ły
ważki.  Przem ądrzały   chłopczy k  w  biały m   m ary narskim   ubranku,  którego  m atka  j uż  od  bardzo
długiego czasu  pochłonięta by ła  rozm ową z  m łodą kobietą  w j asnoniebieskiej   tiulowej   sukience,
wetknął  w  ziem ię  pom iędzy   kwiaty   drewniany   kij ek  z  czarno-biało-czerwoną  papierową
chorągiewką.  Matka  chciała  go  uderzy ć,  m ały   m ary narz  okazał  się  j ednak  odważny   i  zwinny.
Uchy lił się akurat we właściwy m  m om encie. Kobieta straciła równowagę. Jej  bohaterski sy n się
zaśm iał.

Mim o że Johann Isidor otworzy ł oczy  ty lko na chwilę, zauważy ł śliwki w czekoladzie w złoty ch

papierkach.  Cukierki  te  leżały   pośród  ciast  na  ladach  cukierni  i  podstępnie,  co  dzień  od  nowa,
ograbiały   Victorię  z  zadowolenia.  Obiecano  j ej   bowiem ,  że  j eśli  będzie  się  zachowy wać
nienagannie, to dostanie j edną taką śliwkę, ale dopiero w dniu odj azdu. Te złote śliwki, stwierdził

background image

z  przerażeniem   Johann  Isidor,  stawały   się  coraz  większe.  Krąży ły   j edna  wokół  drugiej
i przy pom inały  m u m iecz ognisty. Kto i skąd go przepędzał? Chwy cił się za szy j ę.

– Jak m y  tu właściwie trafiliśm y ? – zapy tał.

– Py tasz na poważnie?

– Nie!

Johann Isidor Sternberg, który  na j awie wierzy ł j edy nie w to, co widział i czego m ógł dotknąć,

na dobre powrócił z labiry ntu letnich m arzeń.

Cała szóstka Sternbergów wraz z Jettchen Bär, owdowiałą, zam ożną i osam otnioną ciotką pana

dom u, dziesięć dni wcześniej  zatrzy m ała się w hotelu zdroj owy m  Pod Jeleniem . Decy zj a o ty m ,
by   i  dzieci  zabrać  na  kuracj ę,  zapadła  w  ostatniej   chwili  –  i  doprawdy   nie  została  podj ęta
dobrowolnie. Erwin i Clara m ieli poj echać do ciotek i rodzeństwa ciotecznego do Pforzheim , ale
siostry   Betsy,  niespodziewanie  i  ze  zdawkowy m   ty lko  uzasadnieniem ,  przełoży ły   swoj e
zaproszenie na ferie j esienne. Victoria została zabrana przede wszy stkim  ze względu na nalegania
Jettchen. Przem iła ciotka z Darm stadtu w im ponuj ący m  koronkowy m  żabocie z Brukseli i z laską
zwieńczoną  srebrny m   lwim   łbem   m iała  złote  serce  i  nad  wy raz  szczodry   gest.  Po  śm ierci
m aj ętnej   ciotki  Luise  właśnie  Jettchen  została  nestorką  rodu.  Po  swej   siostrze  przej ęła  zarówno
kosztowną rodową biżuterię, j ak i przy wiązanie do Johanna Isidora. Kochała też Betsy  i spełniała
nawet  te  ży czenia  dzieci,  które  uchodziły   za  nieskrom ne  i  niestosowne.  Nieugięta  okazała  się
j edy nie w przy padku Murzy na z Togo, którego zaży czy ła sobie od niej  Victoria.

Jettchen m niej  poszczęściło się z własny m i dziećm i. Obie córki przed ślubem  przy j ęły  katolicki

chrzest i z roku na rok rozluźniały  kontakty  z m atką. Wnuków nie znała. Właśnie to doświadczenie
oraz wciąż pogłębiaj ąca się tęsknota za ży ciem  rodzinny m  sprawiły, że Jettchen z m łodej  j eszcze
osoby   o  pogodny m ,  m arzy cielskim   usposobieniu  stała  się  sam otną,  zgorzkniałą  kobietą.  Kiedy
w  ty siąc  dziewięćset  czternasty m   roku  zm arła  ciotka  Luise,  Betsy,  j ak  gdy by   boskim
przy kazaniem   by ło  obsadzenie  pustego  krzesła  przy   rodzinny m   stole,  niezwłocznie  zaprosiła
Jettchen do Frankfurtu na Paschę. Jeszcze zanim  podano gorzkie zioła, które pierwszego wieczoru
przy pom inać m aj ą o wy j ściu dzieci Izraela z Egiptu, ciotka zakochała się w Victorii. Od tam tej
pory  nazy wała j ą na zm ianę Vikusią oraz Serdeńkiem  i w żaden sposób nie dała się odwieść od
pom y słu  zabrania  j ej   na  letnisko;  twierdziła,  że  m ęcząca  m ała  m ądrala  pozwoli  j ej   wreszcie
doświadczy ć uroków by cia babcią, które j ą om inęły, co dobrze wpły nie na j ej  zdrowie. Dlatego
też nikogo w rodzinie nie zdziwiło, że j ako j edy na by ła zachwy cona ty m , że j ej  Vikusia siedziała
ze wszy stkim i przy  elegancko nakry ty m  stole w hotelu, z nadąsaną m iną m aczała chleb w zupie
i swoim  piękny m , donośny m  głosem  dom agała się pieczeni rzy m skiej  oraz placka z czereśniam i
Josephy.

Sugestia,  by   wy brać  się  na  kuracj ę  do  uzdrowiska,  wy pły nęła  od  poczciwego  doktora

Mey erbeera,  który   z  biegiem   lat  stał  się  nie  ty lko  lekarzem   Sternbergów,  ale  też  przy j acielem
rodziny  i j ej  powiernikiem . Mey erbeer m iał dobre zdanie o niem ieckich uzdrowiskach. Jednakże
konkretny  powód swego uznania podawał ty lko wtedy, gdy  by ł akurat w dobry m  nastroj u, i ty lko
w  towarzy stwie  naj lepszy ch  przy j aciół.  „W  Bad  Em s  –  zwy kł  wy j aśniać  –  naty chm iast
wy kurowano  m nie  z  choroby   serca”.  Nagłe  ozdrowienie  zawdzięczał  swej   zaradnej   m ałżonce,
która  poprzedniego  lata,  w  przerwie  pom iędzy   koncertem   w  uzdrowisku  a  popołudniową  kawą,

background image

znalazła  dla  córki  Em ilie  przy stoj nego  i  m aj ętnego  kandy data  na  m ęża.  Panienkę  Em ilie
w naj lepszy m  razie dało się określić j ako niepospolite zj awisko. W chwili zam ążpój ścia m iała j uż
dwadzieścia pięć lat, nosiła okulary  i wy kazy wała częstą niedy spozy cj ę.

Choć żm udne wy dawanie za m ąż słabowitej  córki trudno by ło porówny wać z utrzy m uj ący m

się,  bolesny m   lum bago  pana  Sternberga,  doktor  Mey erbeer  polecił  m u  uzdrowisko  „w  piękny m
Bad  Em s,  gdzie  i  nasz  świętej   pam ięci  cesarz  Wilhelm   I  oraz  j ego  zacna  m ałżonka  latam i
odby wali kuracj e”.

Johann Isidor poczuł nieprzy j em ne ukłucie. Jak to zazwy czaj  by wało, wiedział zdecy dowanie

więcej , niż zam ierzał powiedzieć. Miał na przy kład świadom ość, że od woj ny  w ty siąc osiem set
siedem dziesiąty m   roku  w  Bad  Em s  rozprzestrzeniała  się  skry wana  ksenofobia,  m im o  że  m iasto
wciąż m iało opinię światowego uzdrowiska. Uprzedzenia i nieprzy chy lne traktowanie od długiego
czasu doty kały   nie ty lko  nieliczny ch francuskich  kuracj uszy, którzy   wciąż tam   przy j eżdżali.  Inni
rekonwalescenci katoliccy  i ży dowscy  też nie by li tam  m ile widziani. W j edny m  z sezonowy ch
sprawozdań kom isarz uzdrowiska poczy nił spostrzeżenie, że w m iej scach publiczny ch Ży dzi m ieli
rzekom o  „brukać  przestrzeń  publiczną”.  „Nie  poj adę  do  Bad  Em s”  –  powiedział  Johann  Isidor
w gabinecie doktora Mey erbeera.

–  Niech  pan  się  wy bierze  do  Baden-Baden  –  zaproponował  bankier  Weidenfeld,  gdy   spotkał

Sternberga w kawiarni Oblubieniec, a rozm owa m im ochodem  zeszła na zbliżaj ący  się wy j azd do
uzdrowiska.  –  Tam   przy j m ą  pana  serdecznie,  nawet  j eśli  nazy wa  się  pan  Levy   czy   Cohn.  –
Znany   w  cały m   Frankfurcie  bankier  nie  ty lko  okazał  się  znawcą  niem ieckich  uzdrowisk,  ale  też
ty m   j edny m   ty lko  zdaniem   potwierdził,  że  prawdziwa  j est  krążąca  wciąż  plotka  o  j ego
pochodzeniu.  Tenże  finansista,  którem u  wszy scy   schlebiali,  wy wodził  się  z  rodziny   ży dowskiej .
Mim o  przej ścia  na  protestanty zm   i  regularny ch  datków  na  rzecz  Kościoła  nigdy,  m im o
nieustaj ący ch starań, nie udało m u się zaprzeczy ć tem u, że od ślubu nosił nazwisko żony, a j ego
dziadek  od  strony   m atki  nazy wał  się  właśnie  Nathan  Levy   i  sprzedawał  ludności  wiej skiej
wy roby  pasm antery j ne.

Jeszcze  po  latach  Johann  Isidor  wspom inał  tam tą  rozm owę.  Nie  ty lko  z  tego  powodu,  że

Weidenfeld, uchodzący  za nad wy raz powściągliwego, spontanicznie m u zaufał. Bankier dobitnie
uzm y słowił m u, że również ty m , którzy  szukaj ą nowej  wspólnoty, nie udaj e się uwolnić od swy ch
korzeni.

–  Baden-Baden  j est  otwarte  na  świat  –  powiedział  Weidenfeld  –  a  to  ważne  w  leczeniu

uzdrowiskowy m .

Z tego sam ego powodu polecił hotel zdroj owy  Pod Jeleniem .

–  Gustowny,  ale  nie  pretensj onalny.  Pod  Jeleniem   to  rzeczy wiście  m iej sce  z  trady cj am i.

I m aj ą tam  dobrego kucharza.

Pani Betsy  by ła zachwy cona, gdy  dowiedziała się, kto polecił im  Baden-Baden. Zaczerwieniła

się  niczy m   podlotek.  Przy słuchuj ąc  się  m ężowi,  zaczęła  obm y ślać,  które  elem enty   garderoby
nadadzą  się  na  poby t  w  naj bardziej   eleganckim   uzdrowisku  w  Niem czech.  Chociaż  prawdę
m ówiąc,  by ła  zdania,  że  królowie  europej scy,  ary stokracj a  oraz  rosy j scy   wielm oże  wciąż
tłum nie ciągną do Baden-Baden, by  spróbować szczęścia w kasy nie i o brzasku, po przepuszczeniu
m aj ątku, zastrzelić się w parku zdroj owy m .

background image

–  Albo  podczas  pełni  księży ca  –  przy taknął  Johann  Isidor.  –  Niektórzy   z  ty ch  pożałowania

godny ch ludzi – zaśm iał się – chodzą wręcz nago, bo przegrali swoj ą ostatnią koszulę. Ach, m oj a
słodka Betsy, niech Bóg zachowa ci to twoj e rom anty czne usposobienie. W Baden-Baden nie m a
j uż w ogóle salonów gier. W roku ty siąc osiem set siedem dziesiąty m  drugim  cesarz Wilhelm  kazał
wszy stkie  niem ieckie  kasy na  zam knąć.  Baden-Baden  znów  stało  się  m iastem   całkowicie
oby czaj ny m .  Powiedziano  m i  też,  że  znowu  j est  tam   j ak  na  prowincj i.  Na  koncert  zostaniesz
wpuszczona nawet bez pelery nki z norek.

Pani  Sternberg  nie  dawała  j eszcze  za  wy graną.  Zby t  dużą  odczuwała  potrzebę,  by   godnie

zaprezentować się na wy j eździe i po powrocie opowiedzieć swy m  nieskrom ny m  przy j aciółkom ,
j ak  wy padła.  U  nich  też  niezwłocznie  zasięgnęła  inform acj i  i  ku  niezadowoleniu  m ęża
zaproponowała hotel Messm er. Jak się dowiedział, zwy kł tam  rezy dować cesarz Wilhelm  podczas
swoich liczny ch poby tów w uzdrowisku.

– Ty lko że gdy  on tam  m ieszkał – wy j aśniła Betsy  – to m iej sce nazy wało się Maison Messm er.

Cesarzowi nie wolno by ło przecież m ieszkać w hotelu.

–  Hotel  Pod  Jeleniem   nie  będzie  m usiał  zm ieniać  nazwy   dla  ży dowskiego  kupca,  sy na

handlarza  by dłem   z  Schotten  –  odparł  Johann  Isidor.  Nie  spodobało  m u  się,  że  j ego  żona,
powszechnie  chwalona  za  skrom ność,  j ako  czterdziestodwulatka,  m atka  czwórki  dzieci,  wciąż
niekiedy   pragnęła  rzeczy   niem ożliwy ch.  –  Bogaty m   nie  m oże  się  nazwać  ten,  kto  nie  j est
szczęśliwy  – zacy tował ze skarbnicy  przy słów swoj ej  m atki.

On sam  by ł z tej  kwatery  – ulokowanej  w sam y m  środku m iasta, a przy  ty m  z widokiem  na

wspaniały   park  –  bardziej   niż  zadowolony.  Również  Otto,  który   koniecznie  chciał  zostać  we
Frankfurcie, nie m iał podczas pierwszy ch dziesięciu dni poby tu w Baden-Baden żadnego powodu
do  narzekania  i  wszy stko  określał  j ako  „cudowne”  oraz  „nadzwy czaj ne”,  choć  rodzice  wciąż
traktowali  go  tak  sam o  j ak  j ego  naj m łodszą  siostrę.  Osiem nastoletniem u  gim nazj aliście,  którego
od  otrzy m ania  świadectwa  doj rzałości  nie  dzielił  nawet  rok,  obiecano  nagrodę  za  dobre
sprawowanie.  Jeśli  sprostałby   pokładany m   w  nim   oczekiwaniom ,  drugą  część  letnich  wakacj i
m iał  spędzić  u  owdowiałego  wuj a  swej   m atki.  Mieszkał  on  w  Pary żu,  by ł  oj cem   czterech
dorosły ch sy nów i córki w wieku Ottona, pięknej  j ak z obrazka. Toni chłopak znał ze zdj ęć, a wuj a,
z  który m   widy wał  się  podczas  j ego  wizy t  we  Frankfurcie,  zapam iętał  j ako  niespoty kanie
szczodrego  i  w  przy j em ny   sposób  liberalnego.  Co  zaś  naj ważniej sze,  j uż  dwa  lata  wcześniej
zapowiedział  on  swem u  siostrzeńcowi  nadej ście  p r a w d z i w e g o   ż y c i a.  Choć
Sternbergowie  nigdy   tak  do  końca  nie  ufali  rodzinie  z  Pary ża,  m ieli  nadziej ę,  że  dzięki
odwiedzinom   u  wuj a  ich  naj starszy   sy n  polepszy   swoj ą  kom prom ituj ąco  słabą  znaj om ość
francuskiego. W końcu zagrożona by ła j ego m atura, a ty m  sam y m  i reputacj a całej  rodziny.

Wbrew  ich  oczekiwaniom   zdecy dowanie  bardziej   niż  Pary ż  interesowało  Ottona  Baden-

Baden.  Ponieważ  portier  darzy ł  sy m patią  drobny ch  czarnowłosy ch  m łodzieńców,  uczniowi
ostatniej   klasy   gim nazj um   przy dzielono  j eden  z  piękniej szy ch  num erów  j ednoosobowy ch
w cały m  hotelu. Num erem  ty m  opiekowała się niezwy kle urodziwa pokoj ówka, która bezbłędnie
rozpoznawała  gości  j eszcze  wolny ch  od  schorzeń,  z  który ch  m iały   leczy ć  badeńskie  źródła.
Szczególnie  uczy nna  okazy wała  się  dla  nieśm iały ch  m łody ch  chłopców,  którzy   pod  bielizną
chowali portm onetkę i cenną szpilkę do krawata zakończoną perłą.

Johann Isidor by ł j edy ny m , który  odby wał kuracj ę zdroj ową. Diagnoza doktora Mey erbeera

background image

została potwierdzona przez lekarza z Baden-Baden z ty tułem  profesorskim , m onoklem , cy garem
oraz zwy czaj em  rozliczania się po każdej  konsultacj i.

– Ostateczny  efekt – zaznaczy ł j ednak, żeby  uniknąć wszelkich wątpliwości i pretensj i pacj enta

– zauważalny  będzie j ednakże dopiero, gdy  wróci pan do dom u.

– To dogodne – podsum ował Johann Isidor. – W każdy m  razie dla lekarzy.

Kuracj a,  którą  odby wał  po  części  w  kąpielowy ch  kabinach  hotelowy ch,  a  dwa  razy

w  ty godniu  w  im ponuj ący ch  łaźniach  Friedrichsbadu,  wy dawała  m u  się  m ęcząca  i  odbierał  j ą
j ako  bezczelność  wobec  ludzi,  którzy   nie  toleruj ą  traktowania  ich  j ak  krnąbrny ch  uczniaków.
W  dni,  gdy   j ego  siły   by ły   szczególnie  nadwy rężone,  energiczny   przedsiębiorca  Sternberg,
którego  stanowczość  i  j asność  um y słu  właściwą  ludziom   solidny m   m ogliby   w  rodzinny ch
stronach  poświadczy ć  zarówno  j ego  przy j aciele,  j ak  i  wrogowie,  nie  um iał  określić,  j ak
właściwie  się  czuj e.  By ł  wy m agaj ący m   opieki  niedołęgą  czy   to  panowie  doktorzy   m ieli  go  za
starca? Nazby t często zauważał nowe obj awy  znużenia. A m oże to, że w dni, w które brał kąpiele
j uż  przed  obiadem ,  z  trudem   powstrzy m y wał  się  od  zaśnięcia,  a  zapadaj ąc  w  sen,  m y ślał
o osobach, które dawno j uż odeszły, wy nikało stąd, że j ego pięćdziesiąt cztery  lata zaczy nały  m u
się dawać we znaki?

Naj bardziej   niepokoiły   go  stany   zawieszenia  pom iędzy   snem   a  j awą.  Gdy   kontury   ży cia

traciły   ostrość  i  gdy   powracał  ze  świata  zasnutego  m głą,  czuł  się  j ak  ci  starsi  panowie
w  kapeluszach  panam a,  którzy   z  wy ciągnięty m i  nogam i  i  dogasaj ący m i  cy garam i  w  ręku
siedzieli wokół pawilonu m uzy cznego i wszy scy  j ak na rozkaz zasy piali, kiedy  ty lko uzdrowiskowa
orkiestra  zaczy nała  grać.  Johann  Isidor  by ł  j ednakże  w  dobry m   nastroj u,  co  zawdzięczał  raczej
badeńskim  winom  po zm roku niż leczniczy m  źródłom  za dnia; ży cia dodała m u j urność, której  się
j uż nie spodziewał. Miniona noc doprawdy  nie by ła zwy czaj na. Zastanawiał się, czy  to właśnie
dlatego Betsy  wy glądała inaczej  niż zazwy czaj .

– Podoba m i się twoj a nowa sukienka – powiedział.

–  Tę  sukienkę  dwa  lata  tem u  uszy ła  m i  Bachm aierowa  na  letnią  zabawę  w  Ogrodzie

Palm owy m .  Ale  fry zurę  m am   nową.  Od  czwartku.  Nic  nie  szkodzi.  Nie  m usi  by ć  ci  wsty d.
Mam y  przecież dopiero niedzielę.

Zakłopotany  spoj rzał na kręcone włosy  Betsy  i cy try nowożółtą j edwabną kokardę z ty łu głowy,

nawy m y ślał sobie od zram olały ch durniów, lecz naty chm iast przem ógł swą słabość, nachy lił się
nad nią i z zam knięty m i oczam i pocałował w dłoń.

– Nadlatuj e orzeł – zanucił na m elodię starej  piosenki dla dzieci.

– Rany  boskie, Johann, dobrze się czuj esz? – zapy tała Betsy. Zerwała się z m iej sca i dotknęła

j ego czoła.

By ł niem alże pewien, że białe buty  do kostek z ty m  cały m  m nóstwem  guzików również by ły

nowe, nie chciał się j ednak ponownie skom prom itować i ty lko się uśm iechnął.

– Spokoj nie. Naj pewniej  dostałem  udaru słonecznego – odparł. – Na szczęście to się j uż więcej

nie zdarzy. Adler

[6]

 m a przecież dach.

– Sam  widzisz. Wciąż powtarzam , że długie przeby wanie na słońcu ci nie służy.

–  Ach,  Betsy.  Kocham   cię.  Nawet  j eśli  za  m oim i  plecam i  obcinasz  włosy   i  stałaś  się  tak

background image

niedom y ślna,  że  woła  to  o  pom stę  do  nieba.  Erwin  j uż  dawno  by   zrozum iał.  Że  nie  wspom nę
o Ottonie. Od dziesięciu m inut próbuj ę ci dać do zrozum ienia, że kupiłem  auto. Adlera.

– Jeszcze o takim  nie sły szałam . By ło bardzo drogie?

–  Bardzo  dobre.  I  solidne.  Nikt  nie  będzie  wy ty kać  nas  palcam i  ani  wy m y ślać  nam   od

bufonów. A do tego nie zbankrutuj ę. Możesz kupić sobie ty le butów, ile chcesz.

–  A  więc  j ednak  j e  zauważy łeś.  Maj ą  tu  bardzo  eleganckie  sklepy   z  obuwiem .  Frankfurt

m ógłby   z  nich  brać  przy kład.  Clarze  też  potrzebne  są  nowe  buty.  Zakochała  się  w  takich,  które
nazy waj ą  się  Mary   Jane,  zupełnie  j ak  dziewczy nka  z  j ej   podręcznika  do  angielskiego.  Młode
dziewczęta bardzo wcześnie zaczy naj ą się teraz interesować m odą.

–  Ale  nie  m oj a  córka.  Clara  j est  przecież  j eszcze  dzieckiem .  I  do  czego  dziecku  potrzebne  są

m odne buty ? Może przecież donosić po tobie j akieś stare. To znaczy  kiedy ś, gdy  do nich dorośnie.
Zresztą i tak nikt nie zobaczy  j ej  stóp, gdy  będzie z nam i siedzieć w aucie. Poza ty m  ty lko j eden
odważy  się zerkać na nogi m oj ej  córki.

Pachniało  cy nam onem   i  wanilią,  potem   wiatr  przy wiał  również  zapach  świeżo  skoszonej

trawy.  Właśnie  to  czy niło  Baden-Baden  przy j em ny m .  Po  latach  pełny ch  przepy chu  oraz
kłębiący ch się iluzj i bogactwa i towarzy skich zaszczy tów m iasto powróciło do swy ch spokoj ny ch
początków. To przy j azne m iej sce nie by ło wiej ską osadą, a m im o to panowały  tu sielski nastrój ,
niewy m uszona elegancj a  i bezpretensj onalność.  Ktoś taki  j ak Johann  Isidor Sternberg,  który   nie
urodził  się  pod  szczęśliwą  gwiazdą  i  który   zaszedł  wy soko  dzięki  własnem u  wy siłkowi,  czuł  się
w  Baden-Baden  dobrze.  Gdy   siedział  na  j ednej   z  ławek  w  parku  zdroj owy m   i  delektował  się
owocam i swej  pracy, nikt nie py tał go o pozy cj ę społeczną ani wy znanie. Mógł m arzy ć niczy m
m łokos  i  j ak  starzec  spoglądać  wstecz.  Wy biegał  m y ślam i  w  przy szłość.  W  rodzinny m   m ieście
sąsiedzi  będą  uchy lać  przed  nim   kapelusza,  gdy   w  niedzielę  będzie  wsiadał  do  swego  zielonego
adlera, by  żonę i udane dzieci zawieźć w góry  Taunus czy  nad Ren.

–  Dokąd  chciałaby ś  poj echać  bardziej ,  droga  Betsy   –  zapy tał  –  do  kawiarni  Blum

w Wiesbaden czy  do Kreinera do Königstein?

– Wiesbaden j est bardziej  eleganckie – odparła Betsy  – ale lepsze ciasto podaj ą u Kreinera.

– Masz, babo, placek. Od teraz j uż zawsze będziem y  m iędzy  m łotem  a kowadłem . Mój  oj ciec

m iał racj ę. Wciąż powtarzał, że dostatek niesie ze sobą zm artwienia.

– Chciałaby m  m ieć te twoj e zm artwienia. I pieniądze Rothschilda.

– Moj e zm artwienia są również twoim i. Dobry  Bóg tak to j uż urządził. A pieniędzy  Rothschilda

wcale  nie  chciałby m   m ieć.  Zupełnie  by   m i  się  w  głowie  pom ieszało.  A  poza  ty m   nie  m am   aż
ty lu sy nów, który ch m ógłby m  posłać w świat.

Johann Isidor nie przy wy kł do tego, by  śm iać się publicznie. Czuł się tak, j akby  rozdzierał ciszę

i  przeszkadzał  ludziom ,  którzy   chcieli  cieszy ć  się  spokoj em .  Zakłopotany   rozej rzał  się  dookoła
i wziął głęboki wdech. Powietrze by ło ciężkie i parne, on j ednak głowę m iał lekką, a serce wciąż
radosne.  Może  to  wcale  nie  uroj enie  nocy   i  rzeczy wiście  odm łodniał  w  ciągu  ostatnich  dni.
Dobrze by ło tak pod pogodny m  niebem  wy liczać błogosławieństwa, który m i obdarował go Pan.
Mężczy zna  m usi  dziękować  Bogu  za  j ego  dobrodziej stwa  tak  długo,  j ak  długo  j est  w  pełni  sił
witalny ch.

– Nasze dzieci – sły szał własny  głos – naj pewniej  nie będą j uż wiedziały, j ak to j est dąży ć do

background image

j akiegoś celu i cieszy ć się, gdy  zostanie on osiągnięty. Ich oj ciec j ednak wciąż j est na ty m  etapie.
Czasam i m y ślę sobie, że powinienem  zawczasu wpoić im  pokorę, ale nie wiem  j ak.

– A m nie głowa aż puchnie. Mówisz rzeczy, który ch nie rozum iem .

–  Istota  m ałżeństwa  polega  na  ty m ,  że  m ężczy zna  m ówi  rzeczy,  który ch  j ego  żona  nie

rozum ie.

– O! Tego też nie zrozum iałam .

– Nie zam artwiaj  się bez potrzeby, Betsy. Nie wszy scy  m usim y  by ć przecież m ądrzy. A co też

się  dziś  stało  z  naszą  uzdrowiskową  orkiestrą?  Naprawdę  zapom nieli  zagrać  Niedokończoną
Schuberta.

–  Nie  zapom nieli.  Nigdy   by   nie  zrobili  czegoś  podobnego.  Przespałeś  to.  Pięknej  młynarki

naj pewniej  też nie sły szałeś.

–  Dziś  po  południu  będę  bardziej   uważał.  Obiecuj ę.  Święte  słowo  honoru,  j ak  powiedziałby

Erwin.  Choć  on  nie  m a  j eszcze  honoru.  Jeśli  on  i  Clara  znów  za  późno  zj awią  się  przy   stole,  to
m nie popam iętaj ą.

– O, j uż są. Stoj ą tam  bardzo grzecznie i czekaj ą. Erwin nawet się uczesał.

– Nie wspom inaj  o aucie. To m a by ć niespodzianka, kiedy  wrócim y  do dom u.

Ze względu na piękną pogodę niedzielny  posiłek zj edli wy j ątkowo na tarasie. Scenę tę – pełną

światła i słońca, pulsuj ącą ży ciem , które upaj a – m ogliby  nam alować francuscy  im presj oniści,
którzy   zrobili  przecież  furorę  także  w  Niem czech.  Młode  j eszcze  liście  winorośli  pięły   się  po
ochrowożółty ch  m urach  dom u.  Do  j esieni  wciąż  by ło  daleko,  od  zim y   dzieliła  to  m iej sce
wieczność.  Gdy   woda  z  m ałej   fontanny,  w  której   brały   kąpiel  dwa  wróble,  zraszała  pelargonie
wiszące  na  balustradach  i  stoj ące  w  półcieniu  fuksj e,  te  zaczy nały   się  m ienić  w  słońcu,
zapowiadaj ąc  lato.  Kot  na  niskim   m urku  zachowy wał  się,  j akby   nigdy   nie  doświadczy ł  uroków
polowania, i ogry zał sobie łapki. Na wewnętrzny m  dziedzińcu panował przy j em ny  chłód. Erwin,
który   j eszcze  nie  przeczuwał,  że  j ęzy k  barw  pewnego  dnia  stanie  się  j ego  własny m ,  w  ty m
krótkim  m om encie szczęścia uświadom ił sobie, że piękno olśniewa. Westchnął cicho.

Na  środku  biało  nakry tego  stołu  stały   kieliszki  z  szam panem   i  ciężkie  szklanki  z  karm inowy m

sokiem  m alinowy m  dla dzieci, obok – kry ształowa żółtozielona waza w białe całuj ące się gołąbki
wy pełniona rozkwitły m i herbaciany m i różam i. Każdy  z gości, nawet dzieci, witany  by ł osobiście
przez właściciela hotelu, a do stołu odprowadzany  przez m łode kelnerki.

– Sm acznego – powiedział gospodarz.

– Niebiosa wreszcie wy słuchały  m oich m odłów – wy szeptała Betsy  m ężowi do ucha.

Siedzenie  z  Victorią  przy   wielkim   stole  sprawiało,  że  każdy   posiłek  przy spieszał  m atce  puls

i pozbawiał j ą apety tu. Maniery, które dziewczy nka wówczas prezentowała, by ły  niewspółm ierne
do  ogrom nej   potrzeby   wy gadania  się.  Wy kwintna  badeńska  kuchnia  z  wy rafinowaną  francuską
dom ieszką  w  naj lepszy m   razie,  gdy   przy stawki  by ły   ozdobione  świeży m i  czereśniam i  czy
m isternie  wy drążony m i  rzodkiewkam i,  sprawiała,  że  dziewczy nka  na  chwilę  się  uspokaj ała.
Pom im o rozczulaj ący ch starań ciotki Jettchen, by  w kry ty czny ch m om entach ratować sy tuacj ę,
a  w  razie  zbliżaj ącej   się  nudy   zabawiać  ubóstwianą  pupilkę,  sześciolatce  z  trudem   udawało  się
grzecznie  wy siedzieć  przy   stole  dwie  godziny.  Albo  lepiła  z  krom ek  chleba  stwory,  które

background image

wy glądały  j ak brzuchate trolle, a który m  kolor nadawała za pom ocą sosu bądź czerwonego wina,
albo  wokół  swoj ego  nakry cia  układała  wianuszek  z  barwinków  i  fiołków,  które  wy ciągała
z drogocennej  wazy  stoj ącej  w witry nie. Często dbała też o oprawę m uzy czną posiłku – śpiewała
wszy stkie  francuskie  piosenki  dla  dzieci,  który ch  w  dom u  nauczy ła  się  od  m adem oiselle  Lucile.
Większość gości m iała j uż dorosłe wnuki, a w ich pam ięci nie pozostał choćby  cień wspom nienia,
dlaczego dzieci zachowuj ą się tak, a nie inaczej . Prawie każdy  zaś z tego grona by ł j eszcze na ty le
sprawny, by  z oburzeniem  pokręcić głową, patrząc na Victorię.

– Wszy scy  tu – zawy rokowała ży wiołowa psotnica j uż trzeciego dnia poby tu w Baden-Baden –

to wilki w kobiecy ch skórach, które chcą pożreć biednego Czerwonego Kapturka.

–  Oto  lekkostrawny   letni  posiłek  –  zaanonsował  właściciel  hotelu  –  którego  przy gotowanie

sprawiło szefowi naszej  kuchni szczególną radość. – Zam achał kartą z daniam i dnia i energicznie,
obróciwszy   się  wokół  własnej   osi,  pocałował  w  rękę  pewną  zaskakuj ąco  m łodą  kobietę,  która
przy by ła  spóźniona.  Przy pom inała  Carm en.  Na  lekko  odsłonięty ch,  m lecznobiały ch  ram ionach
m iała  udrapowaną  czarną  koronkową  chustę.  W  j ej   kruczy ch  włosach  bły szczał  czerwony
goździk. Hotelarz nazwał j ą hrabianką.

– Nie chcem y  przecież – ciągnął – zepsuć sobie apety tu przed dzisiej szą kolacj ą.

Panie  przy taknęły,  ich  srebrne  loki  falowały.  Panowie  o  poczerwieniały ch  twarzach  cicho

postękiwali.  Młoda  Francuzka  podniosła  kieliszek.  Uśm iechnęła  się  do  piram idki  m alutkich
bułeczek, gdy  kelner nalewał j ej  różowego szam pana.

Ptak świergotał na buku rosnący m  na dziedzińcu.

– Kos w swy m  czarny m  płaszczu znów śpiewa o wczesny m  cierpieniu wdów – wy recy towała

Victoria.

– Charmante! – wy krzy knęła francuska piękność. Zatarła drobne dłonie.

–  Nauczy łam   się  tego  od  Josephy   –  powiedziała  Victoria.  Nie  by ła  przy zwy czaj ona  do

kom plem entów od obcy ch ludzi. Pom im o to wstała i dy gnęła.

– Charmante, charmante – zachwy cała się m łoda hrabianka. – Niczy m  m ała księżniczka.

To  by ł  j eden  z  naj szczęśliwszy ch  dni  w  ży ciu  Victorii.  Nigdy   go  nie  zapom niała.  W  ciągu

dwóch  godzin  spędzony ch  tego  ranka  wy łącznie  z  Serdeńkiem   ciotka  Jettchen  postanowiła
przy wołać własne dzieciństwo. W kasztanowy ch włosach Victoria m iała wielką kokardę z błękitnej
saty ny.  Ta  sam a  kokarda  z  wetkniętą  w  środek  złotą  pszczółką  o  skrzy dełkach  wy sadzany ch
kry ształkam i  strasu  dzień  wcześniej   zdobiła  faluj ącą  pierś  ciotki.  Owa  ekstrawagancka
kom pozy cj a wy glądała na niedużej  dziecięcej  głowie j ak śm igło i wy dawało się, że Victoria lada
m om ent odleci. Nie dość na ty m . Na chudej  szy i dziewczy nki dy ndała okazała kolia z uderzaj ąco
duży ch  korali,  pom iędzy   który m i  poły skiwały   diam enty   i  złote  perły.  Diam entam i  by ła
wy sadzana również drogocenna klam ra z początku dziewiętnastego wieku. Ciotka, która otrzy m ała
tę ozdobę w spadku po siostrze, nosiła j ą zawsze z przodu.

–  Nasza  siostrzy czka  wy gląda  niczy m   wół  zielonoświątkowy

[7]

  –  powiedziała  Clara  szeptem

do brata.

–  Nie,  j ak  nadburm istrz  z  krainy   Liliputów  –  odszepnął  Erwin.  –  Wkrótce  Serdeńko  zaatakuj e

nas swoim  noży kiem .

background image

–  Taisez-vous

[8]

  –  rozkazała  Betsy.  Szturchnęła  Erwina  pod  stołem ,  a  Clarze  posłała  ostre

spoj rzenie.  Zwy czaj   m ówienia  przy   dzieciach  po  francusku,  j eśli  chciało  się  coś  przed  nim i
ukry ć, wy niosła z dom u rodzinnego. Uśm iechnęła się, gdy ż wspom nieniam i sięgnęła właśnie do
j abłoni w Pforzheim  i rozpostarty ch ram ion oj ca. Dostrzegł to j ej  m ąż i m rugnął do niej . Chciał
zasy gnalizować żonie, że i on właśnie pom y ślał o m inionej  nocy.

Victoria  zanurzy ła  j ęzy k  głęboko  w  szklance.  Na  obrusie  z  białego  adam aszku  powstała  m ała

kałuża soku m alinowego, która szy bko zam ieniła się w dużą plam ę.

– Mademoiselle Cochon

[9]

. – Erwin popisał się znaj om ością francuszczy zny.

– Co to znaczy ? – chciała wiedzieć Victoria.

Ubrana  w  falbaniastą  sukienkę  z  cy try nowożółtego  m uślinu,  z  ozdobam i  we  włosach  i  w  kolii

przy pom inała  j edną  z  ty ch  francuskich  lalek,  które  nie  m iały   prawa  trafić  do  dziecięcy ch  rąk.
Panie  otrzy m y wały   j e  od  swy ch  krawców  wprost  do  dom u,  by   m ogły   sobie  wy obrazić
zam ówione kreacj e.

–  Ciocia  Jettchen  powiedziała,  że  wolno  j ej   by ło  nosić  ten  naszy j nik  również  do  szkoły.  –

Victoria uprzedziła dalsze dy skusj e. – Codziennie by ło j ej  wolno. Jej  m am a by ła aniołem .

– I w wakacj e też by ło j ej  wolno – naśm iewał się Erwin. – I gdy  za karę szła do składziku na

węgiel w piwnicy, też by ło j ej  wolno. Codziennie. Ale twoj a m am a nie j est aniołem .

–  Oj ,  przestań  –  powiedziała  Victoria  ży czliwie  –  chcesz  m nie  ty lko  zdenerwować.  Nie  m a

czegoś  takiego  j ak  składzik  na  węgiel.  Tak  powiedziała  ciocia  Jettchen.  W  każdy m   razie  nie  m a
takiego  –  dodała  zachowawczo,  gdy   przy pom niała  sobie  o  piecach  kaflowy ch  przy   alei
Rothschildów, o pogrzebaczu i o składowany ch zim ą w dom u wiadrach z bry kietem  – w który m
zam y ka się nieposłuszne dzieci.

Gdy   podawano  przy stawkę,  dziewczy nka  klaskała  w  dłonie  j ak  j ej   francuska  wielbicielka.

Zam iast  j ednej   z  ty ch  powszednich  zup  z  naleśnikiem   pocięty m   w  paski  czy   pierożkam i,  które
sprawiały,  że  Serdeńko  z  Frankfurtu  w  bły skawiczny m   tem pie  stawało  się  parskaj ący m
szaleńcem ,  dla  uczczenia  niedzieli  podano  szwabską  sałatkę  j aj eczną.  Zaserwowano  j ą  na
placuszkach  serowo-ziem niaczany ch.  Gdy   Otto  donośny m   głosem   czy tał  kartę  dań,  j ego
rodzeństwo chórem  chichotało. Wszy scy  równocześnie pocierali sobie uszy  i kwicząc ze śm iechu,
zaczęli zdrabniać każde wy powiadane przez siebie słowo na szwabską m odłę. Włączy ł się nawet
Otto, który  z dziecięcy ch żartów robił sobie ty le sam o, ile z wełnianej  bielizny  zim ą.

– Koszuliczka wy suwa się ze spodniczek i nie m ieści m i się to w głowiczce – zam eldował.

Pokoj ówka  m iała  wolne  przedpołudnie,  więc  chłopak  spędził  j e  wspólnie  z  nią  w  ogrodzie,

w pawilonie znany m  j edy nie m iej scowy m  sm akoszom  ży cia. Ten sukces sprawił, że abszty fikant
dziewczy ny   gotów  by ł  wy ściskać  także  resztę  świata.  Podał  m atce  solniczkę,  zanim   j eszcze
zdąży ła  go  o  to  poprosić.  Naj uważniej ,  j ak  ty lko  m ógł,  przy słuchiwał  się  oj cu  szczegółowo
wy j aśniaj ącem u,  j akie  nadziej e  wiąże  z  zakończoną  dziesięć  dni  wcześniej   wizy tą  cesarza
Wilhelm a  II  oraz  grossadm irala  Tirpitza  u  austriackiego  następcy   tronu  Franciszka  Ferdy nanda.
Miłościwie pokroił m łodszej  siostrze placuszki na m ałe kawałki i zręczny m  chwy tem  uratował j ej
lalkę, chłopca w m ary narskim  m undurku, przed wpadnięciem  do m isy  z sałatką. Ponieważ j ego
oj ciec  zasapał  się  i  po  drobiazgowy m   om ówieniu  naj ważniej szy ch  bieżący ch  wy darzeń

background image

polity czny ch  m usiał  sobie  zrobić  przerwę,  pierworodny   sy n  spontanicznie  przej ął  prowadzenie
dy skusj i  przy   stole.  Ubawił  przy   ty m   zwłaszcza  własne  rodzeństwo,  opowiadał  żarty   dla  dzieci,
które  sam   uważał  za  nużące,  przy pom niał  sobie  zagadki,  które  w  czwartej   klasie  wy woły wały
nieustaj ącą  wesołość,  i  poruszaj ąc  uszam i,  próbował  ocalić  ży cie  pszczoły,  której   groziło
utonięcie w soku m alinowy m .

– Charmant – powiedziała po raz kolej ny  hrabianka ze stolika obok.

Zarówno  sam a  form a  gram aty czna  tego  słowa,  j ak  i  okoliczności  naty chm iast  pozwoliły   się

Victorii  zorientować,  że  pochwała  nie  by ła  skierowana  do  niej .  Dziewczy nka  zrobiła  nadąsaną
m inę  i  tak  gwałtownie  spuściła  głowę,  że  zachwiało  się  śm igło  kokardy,  a  korale  zastukotały
o  brzeg  talerza.  By   uwaga  piękności  z  sąsiedniego  stolika  znów  skupiła  się  ty lko  na  niej ,
pom y słowe  dziecko  zaczęło  na  zm ianę  i  coraz  to  głośniej   recy tować:  „m a  m am a  m am ały gę”
oraz „nagła m gła opadła”.

–  Czy   j a  sobie  na  to  zasłuży łem ?  –  j ęknął  Johann  Isidor.  Nie  przy pom inał  j uż  m ężczy zny

wierzącego w działanie fontanny  m łodości.

– Uważam  to za godne podziwu, że taka m ała dziewczy nka w ogóle potrafi wy m ówić takiego

łam ańca – łagodziła ciotka Jettchen.

– Potrafię też piać – pochwaliła się Victoria.

– Kark skręcić się winno piej ący m  dziewczętom

[10]

 – zacy tował Erwin.

Jako  przekąskę  pom iędzy   daniam i  podano  sałatę  ze  szparagam i  ze  Schwetzingen  z  sosem

vinaigrette doprawiony m  letnim i ziołam i oraz winem  z regionu gór Kaiserstuhl. Victoria nie by ła
j eszcze w wieku, w który m  szparagi traktuj e się j ako przy sm ak, Erwin nie m ógł przekonać się do
wina  i  try bulki,  a  Clara,  sy m uluj ąc  m dłości,  odsunęła  talerz  na  bok,  szlachetny   Otto  zj adł  więc
łącznie cztery  porcj e.

–  Dobry   z  ciebie  chłopak  –  pochwaliła  go  ciotka  –  prawdziwy   dżentelm en.  Mój   Boże,  j ak

szy bko z dzieci wy rastaj ą ludzie. – Pom y ślała o swoich córkach, które by ły  j uż po pięćdziesiątce;
swoim   katolickim   m ężom   z  pewnością  nie  wy dawały   się  j uż  warte  grzechu  i  ani  w  święta
chrześcij ańskie, ani w ży dowskie nie czuły  potrzeby, aby  pom y śleć o swej  leciwej  m atce. Ciotka
chciała  niepostrzeżenie  otrzeć  oczy,  ale  m usiała  przy trzy m ać  się  stołu,  bo  zakręciło  j ej   się
w głowie i przez chwilę nie m ogła nic przełknąć. Do równowagi duchowej  wróciła dopiero wtedy,
gdy  podano danie główne: faszerowaną pieczeń cielęcą z sosem  na bazie rieslinga, purée z żółtej
m archwi oraz kopy tkam i.

– Nasza kucharka m usiała przy gotowy wać purée z żółtej  m archwi w każdy  dzień świąteczny  –

opowiadała. – Mój  błogosławionej  pam ięci Albert pochodził przecież z ty ch okolic. Jego żołądek
nigdy  tak naprawdę nie czuł się dobrze w Darm stadcie. Mim o że m ieliśm y  wspaniałą kucharkę.
Wcześniej  pracowała u wielkiego księcia Ernesta Ludwika.

– Wielkie nieba, tak cioci współczuj ę – ubolewała Betsy. – Akurat w tak piękny  dzień zadręcza

się  ciocia  wspom nieniam i  o  swy m   drogim   m ężu.  Że  też  sm utne  wspom nienia  zawsze  m uszą
nieproszone przy siadać się do stołu. Dręczy ło m nie to od dzieciństwa.

– My lisz się – zaoponowała ciotka. Znów by ła tą sam ą dziarską, niepokonaną kobietą co zwy kle.

Tak j ak Victoria zrobiła widelcem  niewielkie wgłębienie w purée z m archwi i wy pełniła j e sosem .

background image

–  Mam   naprawdę  cudowne  wspom nienia  –  zaczęła.  Pod  warunkiem   że  nie  m y ślę  o  ty m ,  że
z  m oich  czaruj ący ch,  czuły ch,  m ały ch  dziewczy neczek  wy rosły   egoisty czne  babska
o kam ienny ch sercach. – Z charaktery sty czny m  dla swego pokolenia zdecy dowaniem  podniosła
kieliszek.  –  A  to,  że  dane  m i  j est  pielęgnować  wy łącznie  te  dobre  wspom nienia  i  nie  pozwolić
sm utkom  wpędzić się przedwcześnie do grobu, zawdzięczam  tobie, drogi Johannie Isidorze. Tobie
i twej  wspaniałej  Betsy  oraz waszy m  dzieciom . Ludzie, którzy  w ogóle doży waj ą m oj ego wieku,
nie  m iewaj ą  j uż  prawie  pom y ślny ch  dni.  Już  dawno  chciałam   wam   to  powiedzieć,  ale  nie
wiedziałam  j ak. Nigdy  nie by łam  uzdolnioną m ówczy nią.

– Kto ci tak naopowiadał? – zapy tał z uśm iechem  Johann Isidor.

– Kiedy  w końcu będzie budy ń? – m arudziła Victoria. – Bardzo boli m nie ty łek.

–  Pst  –  sy knęła  Betsy.  –  Nie  m ówi  się  tak.  A  j uż  zwłaszcza  przy   stole.  Poza  ty m   nie  będzie

budy niu,  ty lko  wy śm ienity   torcik  charlotte  russe.  A  j eśli  dziś  j eszcze  choć  raz  powiesz  „fuj ”,
zostaniesz w swoim  pokoj u przez resztę niedzieli, m oj a panno. Oj ej , a co tam  się stało? Dlaczego
nasz gospodarz j est taki roztrzęsiony ? Zbladł raptem  j ak chusta.

Pani  Betsy   m ówiła  o  wspaniały m   właścicielu  hotelu  zdroj owego  Pod  Jeleniem ,

wy chwalanego przez wszy stkich i o każdej  porze roku świetnie prosperuj ącego. Chwilę wcześniej
polecał on j eszcze pięknej  francuskiej  hrabiance wino z Neuweier, a przy  wielkim  okrągły m  stole
zachwalał  łaźnie  Friedrichsbadu,  nazy waj ąc  j e  m ekką  ty ch  wszy stkich,  którzy   szukaj ą
uzdrowienia.  Teraz  j ednak  stał  przy   wy sokim   kwietniku  pobladły   i  drżący.  Na  j ego  czole  lśniły
krople potu. Zdenerwowany  hotelarz zm iął odczy taną z taką werwą na początku posiłku kartę dań
ze złotą obwódką, j akby  by ła świstkiem  zm urszałego papieru, zdawało się j ednak, że nawet tego
nie zauważy ł. Obok niego, równie blady, stał m łody  wy chudły  m ężczy zna o ciężkim  j ak u starca
oddechu.  Miał  na  sobie  ciem ną,  krzy wo  zapiętą  m ary narkę  i  na  dodatek  zapom niał  zdj ąć
zarękawki  przed  wy j ściem   z  pracy.  Kołnierzy k  j ego  białej   koszuli  by ł  m okry   i  ciem ny.  Nikt  nie
wątpił, że m ężczy zna pędził do hotelu Pod Jeleniem  j ak do pożaru.

– Panie i panowie – zaczął właściciel hotelu. Głos m iał zachry pnięty, zm ięta karta dań upadła

na  podłogę.  –  Muszę  prosić  państwa  o  całkowitą  uwagę.  Pan,  który   tu  stoi,  pracuj e  w  Baden-
Baden  dla  „Kuriera  Mannheim skiego”.  Powiadom ił  m nie  właśnie  o  depeszy,  którą  przed
dwunastom a m inutam i przesłano do j ego biura. Austriacki następca tronu Franciszek Ferdy nand
oraz j ego żona Zofia Maria padli dziś ofiarą zam achu w bośniackim  m ieście Saraj ewo.

Zapadła absolutna cisza, złowroga niczy m  huk arm aty. Jakiś starszy  m ężczy zna przy tknął dłoń

do ucha i zawołał głosem  równie m ocny m  j ak za m łodu:

– Proszę naty chm iast powtórzy ć. Ty m  razem  powoli i wy raźnie.

–  Niech  Bóg  m a  nas  w  swoj ej   opiece  –  rzucił,  kaszląc,  radca  sądowy,  który   każdego  lata

przy j eżdżał z m ałżonką do Baden-Baden.

–  Mon  dieu!  –  lam entowała  hrabianka.  Na  chwilę  skry ła  głowę  w  dłoniach.  Potem   wstała.

Uniosła  spódnicę  nieco  za  wy soko  i  fałdą  tiulu  strąciła  kieliszek.  Upadł  na  kam ienną  podłogę
z przeraźliwy m  brzękiem , dziewczy na nie odwróciła się j ednak i pobiegła do swoj ego pokoj u tak
szy bko, j akby  obawiała się o swoj e ży cie.

–  Dlaczego  to  wszy stko  j est  takie  istotne?  –  zdziwiła  się  Betsy.  –  Nigdy   nie  sły szałam   o  ty m

Franciszku Ferdy nandzie.

background image

–  Owszem   –  zaoponowała  ciotka  Jettchen  –  z  pewnością  sły szałaś.  Popełnił  m ezalians  z  j akąś

wy włoką.  Zupełnie  j ak  sy n  cesarza  Franciszka  Józefa,  który   później   odebrał  sobie  ży cie.  Jeśli
chcesz znać m oj e zdanie, ci Austriacy  nie m aj ą za grosz gustu.

– Ale nie rozum iem  tego całego poruszenia. Co nas to wszy stko obchodzi?

Johann Isidor, przekonany, że strach odm alował się i na j ego twarzy, nie spoj rzał ani na żonę,

ani na dzieci, ani na ciotkę.

– Musim y  spróbować – powiedział, podnosząc się z m iej sca – wy j echać stąd naj później  j utro.

Może  –  chociaż  nie  m usi  –  wy buchnąć  woj na,  a  w  takim   razie  m ężczy zna  zatroskany   o  losy
oj czy zny  nie powinien się teraz wy legiwać w j akiej ś wannie w Baden-Baden.

Otto  wetknął  widelczy k  w  krem   czekoladowy,  który m   by ł  przełożony   torcik.  Wsunął  do  ust

ogrom ną  porcj ę.  Ponieważ  wstawał  w  pośpiechu,  uderzy ł  krzesłem   m łodego  kelnera,  który
przebiegał obok niego. Wy starczy ły  trzy  kroki, by  Otto dogonił oj ca.

–  Woj na  –  powiedział,  zlizuj ąc  z  ust  resztki  czekolady.  –  Ależ  j a  m am   ogrom ne  szczęście,  że

j estem  dokładnie we właściwy m  wieku. To m usi by ć potworne, gdy  wy bucha woj na i j est się za
stary m  albo za m łody m , by  wziąć w niej  udział.

– To j est potworne – potwierdził Johann Isidor.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

4

N I E M I E C K I E   B A L K O N Y

F r a n k f u r t ,   l a t o   1 9 1 4

Josepha  stała  na  balkonie.  Jej   wy krochm alony   ciem noniebieski  fartuch  z  biały m   ozdobny m

obrębieniem ,  który   przeważnie  nakładała  j edy nie  w  niedzielę,  wskazy wał  na  to,  że  nie  pełniła
służby,  ale  m im o  to  by ła  gotowa,  by   sum iennie  wy kony wać  swoj e  obowiązki.  Choć  około
południa balkon pogrążał się w cieniu, powietrze pozostawało przy j em nie ciepłe. Josepha wzięła
głęboki  wdech,  j ak  nauczy ł  j ą  puzonista  Waldem ar  Mitalsky   z  orkiestry   zdroj owej   z  Bad
Nauheim u.  W  m aj u,  gdy   drzewa  wiśni  i  krzewy   bzu  zakwitały   także  dla  niej ,  w  każdy   sobotni
wieczór Mitalsky  zabierał j ą na tańce, ale ostatecznie poślubił Trudchen, dziewczy nę o koślawy ch
stopach,  przez  wzgląd  na  j ej   posag  oraz  na  to,  że  by ła  ona  j edy ną  córką  rolnika  Breitfussa,
a zatem  spadkobierczy nią dworu.

–  Niem al  na  wy ciągnięcie  ręki  –  wy m am rotała  Josepha.  Nie  m iała  na  m y śli  swoich

wspom nień, lecz letnią pogodę oraz biedronkę na liściu nasturcj i, która wróży ła szczęście.

W  tam ten  piękny,  wolny   od  obowiązków  poniedziałek  j ej   ulubione  powiedzenie  „pilność

wy plenia  lenistwo  z  lenia”  by ło  ty lko  frazesem .  Josephę,  która  pozwalała  sobie  na  odpoczy nek
zazwy czaj  ty lko wtedy, gdy  niem alże pękał j ej  krzy ż, przepełniała radość, że sły szy, j ak wiszący
w  salonie  zegar  z  wahadłem   wy bij a  pierwszą,  a  ona  m oże  zachowy wać  się  niczy m   wy tworne
dam y, o który ch dobre sam opoczucie dbaj ą wy łącznie ręce inny ch. Dokładnie od j edenastu dni
ta ceniona przez wszy stkich kucharka Sternbergów nie m usiała zaprzątać sobie głowy  ty m , co m a
się dusić w garnkach, a co sm aży ć na patelniach, czy  kalarepę podać z zieleniną czy  bez oraz czy
do  polędwicy   wołowej   na  niedzielę,  którą  kupiono  od  naj droższego  rzeźnika  przy   Bergerstrasse,
lepiej  będzie pasować sos koperkowy  czy  chrzanowy, za który m  tak przepadali Erwin i Clara. Nie
trzeba  by ło  przy gotowy wać  ziem niaków  gratin  ani  wstawiać  do  pieca  zapiekanek  warzy wny ch
czy   ragoût.  Zaradna  strażniczka  kuchni  i  spiżarni  m iała  j eszcze  przeszło  trzy   ty godnie,  by
zawekować  pierwsze  wiśnie  oraz  przy gotować  m arm oladę  truskawkową,  ty le  sam o  czasu
pozostało j ej , by  zgodnie z obietnicą przebrać garnki i kopy ście, które przestały  się podobać pani
dom u.

Josepha  delektowała  się  wy tchnieniem   od  codzienny ch  obowiązków.  Przez  pół  godziny

m oczy ła  ręce  w  kąpieli  m y dlanej ,  obcięła  paznokcie  u  stóp,  łokcie  wy gładziła  tarką,  włosy
um y ła,  wy płukała  j e  piwem   i  zaplotła  w  gruby   warkocz.  Zam otany   wokół  głowy   przy pom inał
koronę z j asnobrązowego aksam itu. Znowu przy pom niała j ej  się Trudchen z koślawy m i stopam i,

background image

co uznała za osobliwe, bo dawno o niej  nie m y ślała. Trudchen m iała j uż sześcioro dzieci, a na j ej
widok m ożna by ło pom y śleć, że j est w ciąży  z siódm y m . W ich m ieście m ówiło się, że j ej  m ąż
sprzedał  puzon  i  zm aj strował  dziecko  służącej   sąsiada.  Do  tego  nigdy   nie  m ógł  się  ponoć
wy grzebać  z  piernatów,  gdy   trzeba  by ło  doj rzeć  zwierząt  albo  gdy   któreś  z  dzieci  chorowało.
Josepha,  porzucona  dla  dziesięciu  świń  i  dwóch  krów,  wzięła  się  pod  boki.  Jej   skóra  przy j em nie
pachniała dobry m  szary m  m y dłem , które gospodarze zwy kli kupować specj alnie dla swej  służby.
By ła  w  dobry m   nastroj u  i  skinęła  na  kanarka.  By   sprawić  radość  ulubieńcowi  Victorii,  przy
dobrej  pogodzie wy stawiała j ego klatkę na balkon i częstowała go kawałkam i j abłka.

– Ale nie próżnuj ę – wy j aśniła j edy nem u dom ownikowi, który  j ej  pozostał. – To dla m nie bez

różnicy, czy  gospodarze są w dom u, czy  za granicą j edzą szpecle albo j akieś inne niedorzeczne
potrawy, który ch u m nie by  nie tknęli.

Pogaduszki z ptakam i nie leżały  w naturze Josephy  Krause. Jednakże ktoś, kto m ieszkał w dom u

z czwórką dzieci graj ący ch na pianinie oraz przełożoną, która lubowała się w śpiewie, nie by ł do
ciszy   przy zwy czaj ony   i  regularnie  odczuwał  potrzebę  usły szenia  przy naj m niej   własnego  głosu.
Josepha  w  j ednej   ręce  trzy m ała  krom kę  chleba  grubo  posm arowaną  m asłem   i  wy śm ienitą
cielęcą  wątrobianką,  w  drugiej   kawałek  j abłka  dla  kanarka.  W  podzięce  za  okazaną  m u  atencj ę
zaświergotał  m elodię  Nadlatuje  ptak,  której   według  tego,  co  wszy stkim   m ówiła  Victoria,  sam a
nauczy ła swego przy j aciela od serca. – Takie rzeczy  – powiedziała Josepha – m ożesz opowiadać
swoj ej   cioci.  –  Zastanawiała  się,  nieco  przerażona,  w  j akim   wieku  kobiety,  które  nie  m aj ą  j uż
nikogo,  z  kim   m ogły by   dzielić  radości  i  troski,  zaczy naj ą  rozm awiać  z  ptakam i  i  bezdom ny m i
kotam i. – Nie – rzuciła energicznie. By ła pewna, że niezadługo na ulicy  poj awi się j akaś sąsiadka
lub ktoś inny, kogo będzie znała. Właśnie podczas wakacj i, gdy  w zasadzie nie by ło co robić ani
o  czy m   m y śleć,  Josepha  chętnie  rozm awiała  z  m ieszkaj ący m i  w  dom u  kobietam i.  Przy j em na
pogawędka,  wy m iana  nowinek  i  doświadczeń  oraz  porówny wanie  własnej   fizy cznej   niem ocy
z  cudzą  należały   do  ty ch  drobny ch,  niewinny ch  uciech  ludzi,  którzy   „nie  chcą  swy m i  ciężko
zarobiony m i pieniędzm i napy chać kieszeni pracownikom  kolei”, j ak m awiała Josepha.

Każdą z propozy cj i pani Betsy, by  na czas badeńskiej  kuracj i pana dom u Josepha choć przez

kilka  dni  wy poczęła  u  swej   rodziny   w  Bad  Nauheim ie,  ta  odrzucała  z  wy razem   twarzy,  który
w  sprawach  m niej   ważkich  wskazy wał  na  to,  że  wy m aga  się  od  niej   prawie  niem ożliwego.
Nawet zwrócenie przez panią dom u uwagi na wiek kucharki, która by ła przecież dwa lata starsza
od  niej   sam ej ,  oraz  ży czliwe  wspom nienie  o  ty m ,  że  j ej   m atka  na  j esieni  będzie  obchodzić
osiem dziesiąte urodziny, nie skłoniły  Josephy  do zm iany  decy zj i.

– Co tam  po m nie w ty ch ciasny ch izbach m oich krewny ch? – zapy tała. – I m ięso j edzą ty lko

w  niedzielę.  I  nie  j est  to  cielęcina.  A  chleba  też  nigdy   nie  m a  świeżego,  żeby   się  za  szy bko  nie
skończy ł. Toż to nic dla takiej , co całe ży cie pieniądze zarabia dzięki wrażliwem u podniebieniu.

Py taj ąc  retory cznie,  kto  by   skorzy stał  na  ty m ,  że  spakowałaby   walizki,  Josepha  od  lat

odm awiała wy j azdu z dobrze sobie znanej  okolicy  na dłużej  niż j edno popołudnie.

– Ja nie z ty ch, co to się lubią włóczy ć – zwy kła m ówić. Z j ej  perspekty wy  przedstawiało się to

logicznie.  Josepha  naprawdę  nie  by ła  zwy kłą  kucharką  z  ustalony m   czasem   pracy   i  ściśle
określony m   zakresem   obowiązków.  Nie  by ła  osobą,  którą  na  Boże  Narodzenie  obdarowuj e  się
wełnianą bielizną ani która przy  naj drobniej szy m  sporze grozi odej ściem , na co gospodarze ty lko
drwiąco się uśm iechaj ą, bo wiedzą, że m im o wszy stko zostanie.

background image

Josepha  nie  złoży łaby   wy powiedzenia.  Mieszkała  w  dom u  Sternbergów  od  czternastu  lat

i  trzech  m iesięcy,  należała  do  rodziny,  nie  sporządzała  bilansów  wy konanej   pracy   ani  nie
przeliczała  dwukrotnie,  czy   wy chodzi  na  swoj e.  Pan  dom u  traktował  j ą  j ak  dam ę,  która  sam a
m ogłaby   sobie  pozwolić  na  kucharkę.  Dla  pani  dom u  by ła  prawą  ręką  i  niem alże  przy j aciółką.
Wiedziała wiele, a j ednak potrafiła zachować m ilczenie. Dzieci znaj dowały  w Josephie dy skretną
konspiratorkę, wy bawczy nię z każdej  opresj i oraz spowiedniczkę.

Przy wy kła  do  ży cia  w  przestronny ch  pokoj ach,  na  wy sokim   poziom ie.  Nie  m iała

poszanowania  dla  dom ów,  w  który ch  przez  skąpstwo  nie  m a  co  do  garnka  włoży ć,  j ada  się
z  obtłuczony ch  talerzy   i  popij a  z  kieliszków  bez  wzniesienia  toastu.  Gdy   w  niedzielę  szła  do
kościoła, nakładała rękawiczki oraz kapelusz. Jej  buty  czy ściła inna służąca, swoj e bluzki i spódnice
prasowała  sam a.  Nie  zarządzono  wprawdzie,  że  Josepha  m iała  się  uważać  za  lepszą  od  ty ch,
który m   by ła  równa,  z  roku  na  rok  coraz  bardziej   oddalała  się  j ednak  od  rodzinnego  gniazda,
z  którego  swego  czasu  wy ruszy ła  w  drogę  do  tego  wy twornego  świata.  Panna  Krause,  która
pozostała niezam ężna,  gdy ż po  rozczarowaniu z  wiarołom ny m  puzonistą  nie m iała  j uż  potrzeby,
aby  ułoży ć sobie ży cie osobiste, j ak u siebie czuła się wy łącznie na granicy  frankfurckich dzielnic
Nordend  oraz  Bornheim ,  na  pierwszy m   piętrze  dom u  przy   alei  Rothschildów  9.  Gdy   rankiem
wy glądała  przez  okno  swej   m ansardy   i  widziała  drzewa  i  poły skuj ący   zielenią  pas  trawy
pośrodku szerokiej  alei, czuła nosem , że tu j est j ej  m iej sce. To sam o czuła j ej  dusza.

Pom ij aj ąc Ottona, który  Josephie wy dawał się wciąż równie zagadkowy  i obcy  j ak pierwszego

dnia  j ej   pracy   u  Sternbergów  –  chociaż  to  przy znałaby   chy ba  ty lko  na  m ękach  –  wszy stkim i
dziećm i  opiekowała  się  od  ich  narodzin.  Pocieszała  j e  m iłością  i  łakociam i,  a  w  sy tuacj ach
kry ty czny ch osłaniała przed karcącą rodzicielską ręką. Bliźniętom  oraz Victorii dogadzała tak, j ak
gdy by  by ły  królewskim i dziećm i, a ona oddaną im  dam ą do towarzy stwa.

Gdy  w końcu raz zdarzy ło się, że ta złota kobieta poj echała w odwiedziny  do Bad Nauheim u,

czuła się j ak podróżniczka w obcej  krainie. Josepha potrafiła rozm awiać ze swoim i krewny m i, ale
nie rozum iała, o czy m  m ówią. Męczy ło j ą przede wszy stkim  udawanie, że nie wie, iż j ej  siostry,
bracia oraz kuzy nki, m atka, a także wszy stkie znaj om e m atki j uż od lat szeptały : „Josepha pracuj e
u Ży da, choć sam a nie j est do końca koszerna”.

Lato wzm agało niechęć Josephy  do podróży. Gdy  państwo wy ruszali do uzdrowisk i kurortów

nadm orskich, na wieś i w góry  na letni wy poczy nek, m iasto się zm ieniało. Stawało się spokoj ne,
kolory  subtelniały, noce łagodniały. Otulony  latem  Frankfurt przy nosił dobre sny. Josepha Krause,
kucharka  o  dobry ch  referencj ach  i  dobry ch  zwy czaj ach,  rozkraj ała  wówczas  ży cie  niczy m
bożonarodzeniową gęś i odkładała dla siebie naj lepsze kąski. Przeby wanie w poj edy nkę uważała
za  j edy ną  w  swoim   rodzaj u  przy j em ność.  Uczucie,  że  niepodzielnie  panuj e  w  m ieszkaniu,
dodawało  j ej   siły.  Każdy   j ego  elem ent  należał  do  niej :  uszate  fotele  w  kolorze  m okki
z  oddzielny m i  puchowy m i  siedziskam i,  elegancki  bufet  z  j adalni  ze  złoty m   zegarem   stołowy m ,
toaletka pani Betsy  z lustrem  weneckim , stolik na lwich łapach. Każda z ty ch rzeczy  wy kony wała
j ej  polecenia i tańczy ła tak, j ak ona zagrała.

Podczas wakacj i Josepha powierzała praczce zadania, na które zazwy czaj  nie starczało czasu.

Wzy wano  dostawcę  węgla,  ogrodnikowi  polecano  przy cięcie  ży wopłotu  w  ogrodzie  przed
dom em ,  pierzy ny   zanoszono  do  odświeżenia.  Służącą  kom enderowano  ostro.  Hanna
o  skom plikowany m   nazwisku  –  nikt  w  rodzinie  nie  zadał  sobie  zresztą  trudu,  by   j e  zapam iętać  –

background image

pracowała  w  dom u  Sternbergów  od  dwóch  lat.  Pochodziła  z  Beerfelden  w  górach  Odenwald,
wciąż  tęskno  j ej   by ło  za  dom em   i  rodzicam i,  piątką  rodzeństwa  oraz  sy nem   m ły narza
Merkentala, którem u została obiecana. To dla niego chciała we Frankfurcie nauczy ć się tego, co
kobieta  powinna  w  ży ciu  potrafić,  poza  kam ienicą  obawiała  się  j ednak  ciągle,  że  przej edzie  j ą
sam ochód  albo  porwie  pewien  m łody,  rosły   m ężczy zna,  który   co  ty dzień  dostarczał  do  dom u
bloki lodu. Ten gbur nigdy  nie przepuścił okazj i, by  zlęknioną dziewczy nę klepnąć w ty łek, tak j ak
zwy kł klepać obie swoj e chabety. Hanna by ła szczęśliwa j edy nie gdy  z Frankfurtu wy j eżdżała do
Beerfelden.

Przede  wszy stkim   po  to,  by   zadem onstrować  Hannie  niezależność  i  wolność  oraz  pokazać,

j akim   cieszy   się  szacunkiem   Sternbergów,  ty m czasowa  regentka  dała  swej   bezprawnie
m ianowanej   służącej   pełne  trzy   dni  wolnego,  by   ta  m ogła  poj echać  do  Beerfelden  na  wesele
kuzy nki. Owładnięte szczęściem  stworzenie, j ąkaj ąc się, obiecało, że wróci na czas z przepisem  na
wino  j abłkowe  od  m atki  i  wiaderkiem   poziom ek,  a  przez  swą  protektorkę  zostało  pożegnane
słowam i: „Już cię tu nie m a, zanim  się rozm y ślę, bo za dobre serce człowiek i tak nigdy  podzięki
nie dostanie”.

Josepha zaczy nała właśnie podlewać rośliny  na balkonie, gdy  przed bram ą z kutego żelaza przy

alei  Rothschildów  9  zatrzy m ały   się  dwie  dorożki,  które  prawowity   rządca  dom u  zam ówił  na
dworcu  główny m   dla  siebie  i  swoj ej   rodziny,  by   zabrać  stosy   waliz  oraz  dwa  wielkie  pudła  na
kapelusze.  Wspom nienie  tej   sceny   j eszcze  rok  później   wprawiało  j ą  w  dobry   nastrój .  Lato,
spokój , lekkość, bezchm urne niebo i zapach róż – słowem : sielanka.

Josepha,  w  odświętny m   fartuchu  i  plecionej   koronie,  poczuła  na  skórze  tchnienie  m łodości.

Delikatny m   strum ieniem   wody   polewała  białą,  różową  i  fioletową  wy kę.  Na  subtelny ch
główkach kwiatów lśniły  tęczowe krople. Wy kę siano co roku w zielony ch skrzy nkach na balkonie.
Tak chciał pan dom u, by ły  to j ego ulubione kwiaty. Ty lko on wiedział dlaczego.

Na wy sokim  kwietniku obłożony m  m ały m i żółty m i kafelkam i stała ukochana serduszka Victorii

w  pełny m   rozkwicie.  Na  brązowej   glinianej   donicy   Otto  zapisał  wy m y ślny m i  drukowany m i
literam i „Królowa Victoria”. Ów hołd by ł braterskim  obowiązkiem , wszak ten niem ożliwy  chłopak
wm ówił  m łodszej   siostrze,  że  serduszka  okazała  j est  cudowny m   kwiatem   o  wy j ątkowej
czarodziej skiej  m ocy. Miała rzekom o chronić przed surowy m i nauczy cielam i, zły m i cenzurkam i,
kożucham i  z  m leka  na  kakao,  plam am i  atram entu  w  zeszy cie  oraz  na  biały m   fartuszku,  przed
szpinakiem , groszkiem , zupą fasolową i nagłą śm iercią w rodzinie.

– I  nie  zapom inaj   –  zaznaczał  bezwsty dny   hultaj   –  że  twój   kanarek  również  należy   do  naszej

rodziny.

Przed  odj azdem   do  Baden-Baden  dobroduszna  Josepha  m usiała  podnieść  prawą  rękę

i przy siąc, że będzie się serduszką opiekować, pielęgnować j ą i co wieczór m ówić j ej , że Victoria
za m ęża ży czy  sobie m ówiącą żabę w książęcej  koronie.

Za  kawałek  j abłka  kanarek  zaświergotał  pieśń  dziękczy nną  i  dał  znać,  że  i  kolej ny   by   m u

posm akował.

– Ty  pasibrzuchu – powiedziała ta, która rozpieszczała nawet ptaki.

Właśnie  w  m om encie,  gdy   wty kała  kolej ny   kawałek  j abłka  m iędzy   pręciki  klatki,  dotarło  do

niej , kto przed chwilą wy siadł z dwóch dorożek oraz że ona, Josepha Krause, naj dalej  za dziesięć

background image

m inut będzie m usiała tłum aczy ć pani Betsy, dlaczego sam owolnie pozwoliła Hannie wziąć urlop.
Jęknęła,  gdy   uświadom iła  sobie,  że  j ej   niepodzielne  panowanie  w  m ieszkaniu  nagle  dobiegło
kresu.  Palce  zdrętwiały   j ej   z  zim na,  nogi  się  pod  nią  ugięły.  Wpatry wała  się  w  dal  z  takim
przerażeniem , j ak gdy by  właśnie otwarły  się przed nią bram y  piekieł.

– Mój  Boże – wy bąkała.

Pom im o strachu, który, j ak się zdawało, wy ssał z niej  całą krew, by ła w stanie dostrzec każdy

szczegół.  Pan  dom u,  w  tej   sam ej   j eszcze  białej   czapce,  którą  zakładał  na  koncerty   w  Baden-
Baden, oraz pani Betsy  w swy m  długim , szary m  płaszczu podróżny m  i zapiętej  pod szy j ę bluzce
w czarno-białe pasy, stali obok siebie i spoglądali w górę. Choć wy j echali zaledwie na j edenaście
dni,  Josepha  m iała  opory,  by   pom achać  do  nich  z  góry   i  zawołać  „witaj cie  w  dom u”,  tak  j ak
zazwy czaj   robiła,  gdy   rodzina  wracała  z  podróży.  Wlepiła  wzrok  w  bliźnięta.  Erwin  i  Clara
poszturchiwali  się  j ak  w  dzieciństwie  i  udawali,  że  okładaj ą  się  pięściam i  i  kopią,  ale  Josephy
oszukać  nie  m ogli.  Naty chm iast  przej rzała  pozorną  wesołość  swy ch  ukochany ch  ancy m onów.
Clara  by ła  zby t  blada,  a  Victoria,  co  dało  się  dostrzec  nawet  z  daleka,  rozpalona.  Nie  ulegało
wątpliwości, że przez dłuższy  czas płakała.

–  Wszy stko  przez  tego  zastrzelonego  Austriaka  –  powiedziała  dom y ślnie  do  kanarka.

W  wy darzeniach  na  świecie  m iała  lepsze  rozeznanie  niż  niej eden  m ężczy zna,  choć  podczas
lektury   gazet  nigdy   nie  czy tała  bieżący ch  wiadom ości  ani  kom entarzy,  a  ty lko  nowinki
z  cesarskiego  dworu  w  Berlinie  i  heskich  dom ów  ary stokratów.  Potrafiła  wy m ienić  niem ieckie
kolonie  w  Afry ce  i  wiedziała,  że  kanclerz  Rzeszy   Niem ieckiej   nazy wa  się  von  Bethm ann-
Hollweg. Erwin, który  od dziecka interesował się ty m , co działo się na oceanach, nauczy ł j ą nazw
czterech niem ieckich okrętów woj enny ch i angielskiego pancernika.

Dwóch dorożkarzy  zdj ęło z wozów walizy, ułoży ło j edna na drugiej  na ulicy  i chwy ciło cztery

naj większe. Głośno stękali, żeby  pokazać, że nie są przy zwy czaj eni do takich ciężarów, do bram y
udało im  się j ednak doj ść w paru ty lko krokach. Otto doskoczy ł do niej  i otworzy ł, na co tragarze
równocześnie zawołali „Wiśta!” i „Wio!”, j akby  nadal m ieli do czy nienia z końm i. Przez chwilę
rozglądali  się  dookoła  z  rozczarowaniem ,  bo  ich  żart  nie  wzbudził  zachwy tu.  Potem   ruszy li
w stronę drzwi.

Nagły  podm uch wiatru uniósł nad ulicą zielony  letni kapelusz z szerokim  rondem  i usadowił go

na środku klom bu z różam i w pasie zieleni, który  przebiegał przez alej ę Rothschildów.

– Biegnij , Erwinie – huknął oj ciec wy j ątkowo nieprzy j aźnie. – Nie gap się. Rusz się wreszcie

i przy nieś ten kapelusz.

Ciotka  Jettchen,  której   drogi  kapelusz  wy darto  tak  brutalnie,  j ak  gdy by   by ł  bezwartościowy m

strzępkiem  papieru, złapała się za głowę i krzy knęła z przerażeniem .

– O Boże – lam entowała – to z pewnością zły  om en. – Dopiero gdy  Josepha usły szała j ej  głos,

uzm y słowiła sobie, że seniorka rodu wróciła do Frankfurtu, a Hanna j eszcze nie powlekła świeżej
pościeli w pokoj u gościnny m , tak j ak przed odj azdem  poleciła pani Betsy.

W  odrętwiałe  ciało  naj zdolniej szej   kucharki  z  pogranicza  frankfurckiego  Nordendu

i  Bornheim u  ży cie  powróciło  równie  szy bko,  j ak  z  niego  uszło.  Josepha,  która  j eszcze  dziesięć
m inut  wcześniej   błogo  polegiwała  sobie  na  m iękkim   j ak  puch  posłaniu  z  letnich  snów,  a  potem
została  gwałtownie  zbudzona  bezlitosną  ręką  losu,  znów  m ogła  naraz  m y śleć  i  kom enderować.

background image

Przede  wszy stkim   potrafiła  zareagować  tak,  j ak  przy stało  na  kobietę,  którą  j ej   chlebodawczy ni
wy nosiła  pod  niebiosa  podczas  coty godniowy ch  herbatek  w  towarzy stwie  inny ch  pań.  Cud-
kucharka  zwilży ła  usta  swy m   wy chwalany m   ze  wszech  stron  wrażliwy m   na  sm aki  j ęzy kiem .
Zastanawiała  się  uparcie,  w  j aki  sposób  w  czasie,  który   j ej   pozostał,  przy gotować  kolacj ę  dla
siedm iu  osób,  i  to  odpowiednią  do  ich  statusu.  Przeprowadzała  w  m y ślach  inspekcj ę  spiżarni
i  piwnicy.  Raz  j eszcze,  na  przerażaj ący   m om ent,  ży cie  wy m knęło  j ej   się  spod  kontroli.  Przez
okam gnienie, z czołem  zlany m  potem , głowiła się, j ak z dwóch j aj  i resztki bordo przy rządzić na
deser sm aczny  m us winny.

Dla pochodzącej  z Bad Nauheim u kucharki Josephy  Krause, niezam ężnej , świadom ej  swoich

obowiązków  oraz  niezawodnej ,  nie  istniał  taki  węzeł  gordy j ski,  którego  nie  potrafiłaby   rozciąć.
W  tam ty m   m om encie  j ednak  skry ła  twarz  w  dłoniach  –  j ak  j akaś  stara  płaczka,  która  potrafiła
j edy nie wy lewać przed wszy stkim i swe żale. O trzy dzieści sekund za późno uświadom iła sobie, że
przed okazaniem  skruchy  powinna by ła odstawić konewkę. Zapom niała.

Piękne trawiastozielone naczy nie, ozdobione z j ednej  strony  m alunkiem  roześm ianego słońca,

a kupione tuż przed wakacj am i w sklepie z arty kułam i gospodarstwa dom owego Lorey, w który m
na początek sezonu na sprzedaż wy stawiano ładny  i niedrogi sprzęt do dom u i ogrodu, upadło na
ziem ię. Niczy m  drapieżny  ptak ustrzelony  w locie spadło z wy soka i z wielkim  hukiem  gruchnęło
naj pierw o betonowy  słup przy  wej ściu na podwórze, a następnie o bruk.

Erwin,  wy wij aj ąc  zielony m   kapeluszem   ciotki  Jettchen  niczy m   zwy cięskim   trofeum ,  ry knął:

„Gol!”.  Teatralnie  trzasnął  obcasam i  i  zasalutował  lewą  ręką.  Erwin  koniecznie  chciał  się
zaprezentować światu j ako dziarski m łodzieniec, który  idzie z duchem  czasu i interesuj e się nawet
piłką  nożną.  W  rzeczy wistości  wy glądało  to  zupełnie  inaczej .  Każda  dy scy plina  sportowa
wy dawała się tem u wrażliwem u chłopcu pry m ity wna, każde zetknięcie się ciał na boisku – zby t
inty m ne.

Josepha  spuściła  głowę.  Zawsty dzona  westchnęła  cicho  i  zasłoniła  sobie  usta  j ak  dziecko

chcące cofnąć rzucone w pośpiechu słowo. Spoj rzenie pani Betsy, poiry towanej  upadkiem  swej
nowej  konewki równie m ocno j ak dziecinną reakcj ą Erwina, nie zdradzało oznak łagodności, a j uż
na pewno nie współczucia wobec kucharki. W j ej  donośny m  głosie sły szało się zniecierpliwienie.

– Josepho – zawołała głośno w górę – niech pani wreszcie przy śle tu do nas na dół Hannę, żeby

pom ogła  przy   walizkach.  Czy   naprawdę  o  wszy stkim   m uszę  m ówić  oddzielnie?  –  Nagle,  j akby
w  ty m   szorstkim   tonie  nie  m ieściło  się  j uż  wy starczaj ąco  wiele  wy rzutu,  pani  dom u  poczęła
wrzeszczeć  tak  głośno  i  przeraźliwie,  że  każde  j ej   słowo  m ożna  by ło  usły szeć  od  sąsiedniej
Egenolffstrasse aż po oddaloną o dwieście m etrów Höhenstrasse. – Mój  Boże, Victoria, przestań
się wreszcie m azać. Przy sięgam , że j eśli j eszcze raz wspom nisz o ty ch przeklęty ch śliwkach, to
wy m ierzę  ci  pierwszy   policzek  w  twoim   ży ciu.  I  wtedy   będziesz  przy naj m niej   m iała  powód,
żeby  beczeć.

– Lepiej , żeby ś zawczasu nauczy ła się, że ży cie nie j est sprawiedliwe, biedna m ała księżniczko

– dodał Otto. Ironia sączy ła się w j ej  zranioną duszę, a on śm iał się tak szy derczo, j ak śm iać się
um iej ą j edy nie starsi bracia, gdy  m ówią m łodszej  siostrze całą prawdę bez ogródek. Gdy  j ednak
wziął Victorię na ręce i przy tulił, j ego oczy  by ły  pełne współczucia. Czule pocierał podbródkiem
o j ej  policzek.

background image

Victoria  nigdy   nie  m ówiła  o  dniu,  kiedy   wy rośnięty   Otto,  który   zazwy czaj   nie  poświęcał  j ej ,

przem ądrzałej   dziewczy nce,  więcej   uwagi  niż  stokrotkom   na  łące,  by ł  czuły   niczy m   pluszowy
m iś w bezksięży cową noc. Z każdy m  oddechem  kruszy ł j ej  wielką zgry zotę do rozm iarów py łku
i  całe  ży cie  pam iętała  zapach  j ego  skóry   w  ty m   m om encie  szczęścia,  w  który m   czuli  się  tak,
j akby  poza nim i nie by ło na świecie nikogo.

Nigdy   nie  zapom niała  też  badeńskich  śliwek  w  czekoladzie  owinięty ch  w  szeleszczące  złote

papierki, z który ch j edną j ej  obiecano. Nie doczekała się j ej  w związku z pospieszny m  wy j azdem
z  gościnnego  hotelu  zdroj owego  Pod  Jeleniem   i  dopóki  czas  nie  ograbił  j ej   ze  złudzeń  i  nie
wy posaży ł  w  wiedzę,  by ła  przekonana,  że  do  woj ny   doszło  j edy nie  dlatego,  że  j akiś  zawistny
m ały  czort pozazdrościł j ej  śliwek w czekoladzie z Baden-Baden.

Po  powrocie  z  uzdrowiska  witali  znany   sobie  świat:  dom ,  który   rok  wcześniej   na  nowo

oty nkowano,  ze  świeżo  wy krochm alony m i  zasłonam i  w  każdy m   oknie,  ogród  z  herbaciany m i
różam i,  które  w  roku  ty siąc  dziewięćset  czternasty m   kwitły   buj niej   niż  kiedy kolwiek  wcześniej ,
j erzy ki, który m  długo j eszcze nie w głowie by ło pożegnanie, żabkę z celuloidu, która od początku
wiosny  pom ieszkiwała w zaroślach. Nad pasem  zieleni pośrodku alei korony  drzew tworzy ły  dach
z  cienia  i  lata.  Od  alei  Nibelungów  szy bko  nadj eżdżał  biały   m ercedes  bły szczący
chrom owaniam i.  Kierowca,  zawzięcie  trąbiąc,  przegonił  z  ulicy   trzech  bosy ch  chłopców
i z wrogością skierował auto na ich czerwoną piłkę, chłopcy  potraktowali j ednak j ego gniew j ako
żart i roześm iani zagrali m u na nosie.

– Brawo – krzy knął zachęcaj ąco Erwin i ukłonił się, wciąż trzy m aj ąc w ręce złakniony  przy gód

kapelusz ciotki Jettchen.

Pani Betsy  puściła oko do swoj ego m ęża, ponieważ do tej  pory  przecież j ako j edy na z rodziny

wiedziała, że zam ówił auto, ale Johann Isidor odwrócił się, żeby  nie zdradziło go spoj rzenie. Znów
wiedział  więcej   niż  żona.  Miał  zam iar  negocj ować  z  salonem   anulowanie  um owy   w  razie
nadej ścia woj ny.

Znad  chodnika  unosiły   się  obłoczki  pary.  Ze  względu  na  upał  alej ę  Rothschildów  zraszano

wodą.  Wy glądała  tak  czy sto  j ak  ulice  z  pocztówek,  które  z  biegiem   lat  przy niosły   Johannowi
Isidorowi  duże  pieniądze.  Na  skwerze  przed  m ały m   warzy wniakiem   na  rogu  Martin-Luther-
Strasse  ustawione  by ły   j asne  drewniane  skrzy nki  z  truskawkam i  z  Kronbergu.  W  m ały ch
koszy czkach  bły szczały   czerwienią  wczesne  wiśnie  z  Bergstrasse.  Victoria  podążała  za
spoj rzeniem  m atki, ale zam iast truskawek, które sprawiały, że ciekła j ej  ślinka, dostrzegła j edy nie
szpinak.  Pociągnęła  nosem   tak  solidnie,  j akby   j uż  stał  przed  nią  na  talerzu.  Razem   z  j aj kam i
w koszulkach i gęsty m  biały m  sosem , które też j adła niechętnie.

– To dobrze, że łaskawa pani j uż wróciła – krzy knął właściciel sklepu – j uż za panią tęskniłem . –

Miał na sobie biały  kitel, na niego narzucony  zielony  fartuch i do tego szarą czapkę z daszkiem .

–  Wy obrażam   sobie,  kanciarzu  –  m ruknęła  stoj ąca  na  balkonie  Josepha  –  w  końcu  j esteśm y

twoim i naj lepszy m i klientam i.

Pozostało  wówczas  j eszcze  sześćdziesiąt  dni,  by   cieszy ć  się  bogactwam i  lata.  Do  ostatniej

godziny  okresu ochronnego goździki roztaczały  woń cy nam onu i wanilii, w ogrodzie na niebiesko
kwitła  lobelia,  a  na  nasy pie  kolej owy m   koły sały   się  m aki.  Wszy stkie  dziewczęta  chciały
wy glądać j ak Henny  Porten i wy j ść za m ężczy zn, którzy  w swy ch silny ch ram ionach zabraliby

background image

j e do raj u. Skowronki głośno się radowały, j akby  nie by ło ani kotów, ani zuchwały ch chłopaczków
z procam i, a gwiazdy  świeciły  również dla starszy ch.

– W sierpniu – opowiadała oj cu Victoria – j est bardzo dużo spadaj ący ch gwiazd. Gdy  się taką

dostrzeże,  m ożna  sobie  pom y śleć  ży czenie,  a  wtedy   dostanie  się  to,  czego  się  sobie  zaży czy ło.
Marzy  m i się ty le rzeczy. Szkoda, że j eszcze nie m a sierpnia. Czas m ij a tak powoli.

–  To  się  zm ienia  –  poinform ował  oj ciec  –  i  to  bardzo  szy bko.  Nigdy   nie  powinno  się  m ieć

konkretny ch oczekiwań w stosunku do przy szłości.

–  Ale  j a  nie  oczekuj ę  przy szłości.  Oczekuj ę  konia,  który   poleci  ze  m ną  do  Am ery ki,  j eśli  nie

będzie m i się chciało iść do szkoły, i całej  góry  śliwek w czekoladzie w złoty ch papierkach.

Czy  czas, który  pozostał, aby  ży ć w pokoj u, przeznaczano właśnie na ży cie? Czy  raczej  ludzie

pozwalali, aby  dni m ij ały, j akby  te, które m iały  nadej ść, nie różniły  się od poprzednich? O woj nie
m ówili ty lko ci o sercach żołnierzy, m arzący  o bohaterstwie, oraz ci przeczuwaj ący  i strachliwi,
i  oni  by li  j ednak  zgodni  co  do  tego,  że  niem iecki  cesarz  to  człowiek  pokoj u,  który   dotrzy m uj e
danego słowa. Czy ż nie obiecał swem u narodowi, że poprowadzi go ku wspaniały m  czasom ?

Codzienność  i  ży cie  przy   alei  Rothschildów  9  pozostały   równie  przewidy walne

i  uporządkowane  j ak  przez  całe  czternaście  lat  od  czasu  zasiedlin.  Podobnie  by ło  w  pozostałej
części Nordendu. Dzieci rodziły  się i płakały  podczas ząbkowania. Uczy ły  się chodzić, ciągały  za
sobą  drewniane  j am niki  na  kółkach,  wy chodziły   do  szkoły   i  na  podwórko.  Z  przy stoj ny ch
m łody ch  dziewcząt  w  niebieskich  sukniach  z  obszerny m i,  powiewny m i  rękawam i  wy rastały
m atrony   z  włosam i  upięty m i  w  kok  i  o  zm ęczony ch  oczach.  Pani  Minchen  Bergham m er,  żona
nauczy ciela z trzeciego piętra, niegdy ś tak szy kowna, że ludzie na ulicy  odwracali za nią wzrok,
rzadko  j uż  tańczy ła.  Od  czasu  do  czasu  chodziła  do  pewnej   wróżbiarki.  Ta  od  trzech  lat
przepowiadała  swoj ej   klientce  wielkie  szczęście  i  przy   każdej   wizy cie  sprzedawała  j ej   nową
m aść na ból pleców oraz tę sam ą m iksturę z brazy lij skich ziół leczniczy ch i dziurawca na napady
przy gnębienia.  Na  swy m   balkonie  pani  Minchen  uprawiała  szczy pior  i  m iętę,  a  po  czwarty m
kieliszeczku  aj erkoniaku  śm iała  się  tak  figlarnie  j ak  kiedy ś,  ale  ty lko  wtedy,  gdy   m ówiono
o m ężczy znach, którzy  sobie kupowali ory ginalne zegarki m arki Glashütte, a swoim  żonom  dawali
na urodziny  szatkownicę do ziół.

Ku  ciągłej   iry tacj i  pani  Betsy   i  pom im o  okólnika  do  wszy stkich  naj em ców  sporządzonego

pieczołowicie przez j ej  m ęża okna na klatce schodowej  często nie by ły  zam knięte j ak należy. Ten
„nieprzy j em ny, prowadzący  do powstawania zanieczy szczeń stan rzeczy ” wy korzy sty wać m iały
gołębie,  a  na  parterze  również  bezdom ne  koty.  Mała  złota  tabliczka  „Żebranie  oraz  prowadzenie
handlu obnośnego zakazane”, zapisana pięknie zdobiony m i literam i, pam iątka z dom u rodzinnego
Johanna Isidora, została zastąpiona dużą, białą z wielkim  czarny m  napisem .

W m ieszkaniach z pewnością gościły  śm iech, łzy, spory  i zgoda, żarty  oraz absurdy, ale do uszu

pozostały ch lokatorów docierało z tego niewiele. Grube m ury  by ły  dy skretne niczy m  szpakowaty
lokaj ,  który   z  biegiem   lat  zdoby ł  sobie  ogrom ny   szacunek  ary stokraty czny ch  rodzin,  u  który ch
pracował. Zim ą do tej  m urowanej  twierdzy  nie wdzierało się zim no, latem  – duchota.

–  Taki  dom   ży j e  –  m awiała  pani  Sternberg,  gdy   w  j ej   nastroj u  dom inowały   właścicielska

dum a i ukontentowanie.

Gospody ni  dwa  razy   m usiała  napom nieć  doktora  Feldm anna  z  parteru,  zresztą  adwokata,

background image

którem u obowiązki naj em cy  akurat powinny  by ć znane, by  w niedzielę w czasie obiadu nie grał
na  pianinie,  oraz  zabronić  j ego  żonie  wy wieszania  prania  na  balkonie  od  frontu.  Młody
Bergham m er,  próbuj ąc  za  j edny m   razem   przenieść  na  trzecie  piętro  nieporęczny   staty w
i  m asy wną  szafkę  na  pły ty   gram ofonowe,  uszkodził  poręcz,  ale  j ego  oj ciec  naty chm iast
zapewnił, że pokry j e koszty  naprawy.

Theo Bergham m er, przy j aciel i obrońca Ottona, którego zaznaj om ił z ży ciem  i którem u nadal

by ł  serdecznie  oddany,  sam   radził  sobie  w  ży ciu  z  bezsprzeczną,  właściwą  szczęściarzom
łatwością.  Nie  pracował  j uż  za  darm o,  lecz  został  zatrudniony   j ako  fotograf  w  pewny m
renom owany m  atelier przy  placu Rossm arkt. Podczas przerwy  obiadowej  przechadzał się ulicą
Grosser  Hirschgraben,  a  gdy   wy starczało  m u  czasu,  wstępował  po  drodze  do  dom u  Goethego.
Przez  m iesiąc  zarabiał  więcej ,  niż  zam ożny   gim nazj alista  Sternberg  dostawał  przez  pół  roku.
Nadal też nosił czerwoną chustkę, by  podkreślić swój  niekonwencj onalny  sposób by cia.

Marie, rudowłosej  służącej  z m ieszkania na drugim  piętrze, Josepha – na polecenie pani Betsy

– dobitnie przy kazała, by  przeby waj ąc na podwórzu, nie zakłócała spokoj u inny m  i powstrzy m ała
się od wy m iany  czułości. Jej  narzeczony  pracował w try bie zm ianowy m  j ako kontroler biletów
w  tram waj ach.  Miał  niem iły   nawy k  oznaj m iania  początku  faj rantu  za  pom ocą  rowerowego
dzwonka,  na  którego  dźwięk  Marie  zwy kła  z  łom otem   zbiegać  po  schodach.  Na  co  dzień  nosiła
przeważnie drewniaki, a do tego sły szała ty lko na j edno ucho.

Podczas  tej   skwarnej   kanikuły   wróble  z  Bornheim u  ze  szczególny m   zapałem   dobrały   się  do

wiśni  na  podwórzu  za  dom em .  Nic  sobie  nie  robiły   z  pani  Betsy   wy grażaj ącej   im   kij em   od
szczotki i oszpecały  bielarnię. Wszędzie leżały  pestki i połam ane gałęzie.

Jak  co  roku  w  wakacj e  Josepha  przy rządzała  pierwszą  m arm oladę.  Czerwona  porzeczka  oraz

agrest  z  m ałej   posesj i  w  dzielnicy   Seckbach,  dostarczane  przez  pewnego  m ężczy znę  z  wózkiem
i  szpotawą  stopą,  wcześnie  doj rzały   i  by ły   większe  niż  zazwy czaj .  Gdy   Josepha  m ieszała
w  garnkach,  w  m ieszkaniu  i  na  schodach  roztaczał  się  ów  sy cący   zapach  słody czy   i  lata,  który
oży wiał każde kobiece serce. Kucharka by ła uszczęśliwiona, ale zarazem  nieco zadziwiona sam ą
sobą.

–  Nie  wiem   –  zwierzy ła  się  chlebodawczy ni,  stoj ąc  przy   paruj ącej   kuchni  –  co  się  ze  m ną

dziej e w ty m  roku. Mogłaby m  wekować tę m arm oladę bez końca. Już nawet we śnie liczę słoiki
i m y j ę owoce. Ostatnio śniło m i się, że zabrakło cukru.

–  Może  to  dlatego,  że  m ój   m ąż  i  Otto  tak  często  rozm awiaj ą  o  woj nie  –  wy snuła

przy puszczenie pani Betsy. – To m usiało wy wrzeć na ciebie j akiś wpły w.

Nie m iała swej  pracowitej  kucharce ani trochę za złe, że ta sam owolnie udzieliła stęsknionej  za

dom em  Hannie trzy dniowego urlopu.

– Grunt, że praca Hanny  zostanie wy konana – powiedziała ży czliwie, gdy  dowiedziała się, co

się  zdarzy ło  pod  j ej   nieobecność.  Josepha  przy j ęła  j ej   słowa  z  ulgą  i  uważała  za
wspaniałom y ślne  i  taktowne  ze  strony   przełożonej ,  że  tak  szy bko  odeszła  od  tem atu  i  zaczęła
m ówić o przy szłości.

– Może – zastanawiała się pani Betsy  – powinniśm y  w ty m  roku kupić od naszego znaj om ego

z  Oberradu  więcej   m łodej   cebuli  niż  zazwy czaj .  Można  j ą  zam ary nować  w  occie,  wtedy   nie
zepsuj e się nigdy. Pani Grünthal podsunęła m i tę m y śl podczas ostatniego spotkania przy  kawie.

background image

Nawet w dom u, w który m  są dzieci, cebula m a wiele zastosowań. I m usim y  dopilnować, by  nie
przegapić wczesnej  m archwi.

–  Ani  fasoli  szparagowej   –  dodała  Josepha.  –  May er,  sprzedawca  warzy w  z  Wiesenstrasse,

wczoraj  właśnie powiedział, że w funcie fasoli kry j e się więcej  energii niż w funcie wieprzowiny.

Trzy   dni  później   Josepha  zam eldowała,  że  śniło  j ej   się  siedem   wy chudły ch  krów,  a  biblij ny

Józef  we  własnej   osobie  przy pom niał  j ej ,  że  sen  ten  oznacza  siedem   chudy ch  lat  i  wielki  głód.
Kuchenna  Kasandra  nie  dała  się  odwieść  od  teorii,  że  kobiety   wy czuwaj ą  nadciągaj ące
nieszczęście  równie  wcześnie  j ak  koty   i  kanarki.  Następnego  dnia  oprócz  poży wnej   fasoli
zam ówiła u handlarza warzy wam i dwa cetnary  kartofli – poza kolej ką i początkowo bez wiedzy
swej  pracodawczy ni.

Szóstego lipca Johann Isidor wy j aśnił przy  śniadaniu swem u naj starszem u sy nowi, z czy m  dla

Rzeszy  i   j e j   p e r f i d n y c h   w r o g ó w wiąże  się  to,  że  Niem cy   zapewniły   Austro-
Węgry  o swej  absolutnej  soj uszniczej  wierności. Wzruszony  oj ciec odniósł podczas tej  rozm owy
wrażenie,  że  Otto  nigdy   wcześniej   nie  przy słuchiwał  m u  się  z  taką  uwagą  ani  z  takim
zainteresowaniem   nie  zadawał  py tań,  świadczący ch  zresztą  o  j ego  biegłej   znaj om ości  tem atu.
Choć chłopak nie m iał o operacj ach bankowy ch naj m niej szego poj ęcia, uży wał określenia „czek
in blanco” zupełnie j ak różni nobliwi panowie w Berlinie. Johann Isidor nie zapom niał ani słowa
z  tej   znaczącej   rozm owy.  Wówczas  rozj aśniła  m u  ona  codzienność,  by ła  niczy m   płonąca
pochodnia w zim ową noc. Poczucie bliskości ze swy m  pierworodny m  sy nem , który  j ako dziecko
często  wy dawał  m u  się  obcy,  krnąbrny   i  skry ty,  właśnie  w  tak  niepewny m   czasie  czy niło  go
radosny m .

–  Radość  przepełnia  niem ieckiego  oj ca,  który   dum ny   j est  z  by cia  sy nem   swej   niem ieckiej

oj czy zny  – oznaj m ił żonie, wy piwszy  w południe m okkę.

Pani  Betsy,  zafrapowana  ty m   wskazuj ący m   na  oszołom ienie  doborem   słów,  przy gasiła  j ego

podniosły   nastrój   w  sposób,  który   on  tego  sam ego  wieczoru  w  m ęskim   towarzy stwie,  odrobinę
zdegustowany,  lecz  j ednak  ży czliwie  rozbawiony,  określił  j ako  „ty powo  kobiecy ”.  Pani  dom u
wy py ty wała  go  bowiem   drobiazgowo,  dlaczego  w  takim   razie  cesarz  j ak  co  roku  wy ruszy ł
w podróż do Nordlandu. „A m y śm y  tak ni stąd, ni zowąd wy j echali z Baden-Baden!”.

–  Powinieneś  by ł  powiedzieć  m am ie:  quod  licet  Jovi,  non  licet  bovi

[11]

  –  zaśm iał  się  Otto,

dowiedziawszy  się o j ej  faux pas.

Plotki  o  ty m ,  że  ci,  którzy   w  razie  potrzeby   dobrowolnie  zgłoszą  się  do  służby   woj skowej ,

przy stąpią  do  m atury   na  specj alny ch  warunkach,  dotarły   także  do  niego,  i  j ako  m łody   patriota
twardo  postanowił,  że  w  razie  wy buchu  woj ny   wstąpi  do  woj ska.  Aby   podkreślić  trud,  z  j akim
przy szła  m u  decy zj a  o  rezy gnacj i  z  nauki,  wplatał  w  swoj e  wy powiedzi  łacińskie  cy taty.  Na
bliźniętach  wy wierało  to  głębokie  wrażenie,  oj ciec  by ł  z  lekka  zdezorientowany,  ale  dum ny,  że
wnuk handlarza by dłem  z Górnej  Hesj i j uż w wieku osiem nastu lat będzie należał do cenionego
grona osób posiadaj ący ch klasy czne wy kształcenie.

Ostatnie  truskawki  i  pierwsze  słoneczniki,  m uzy ka  m arszowa,  dawne  historie  i  dziecięce

nadziej e  –  wszy stko  to  stwarzało  złudzenie  norm alności,  wielu  ludzi  by ło  j ednak
podenerwowany ch  i  niepewny ch.  Wprawdzie  szy bko  przy swoj ono  sobie  poj ęcia  ze  słownika
niem ieckiego  bohatera,  ale  ty lko  nieliczni  wiedzieli,  co  tak  naprawdę  oznaczaj ą  hasła  „loj alność

background image

soj usznicza”, „wierność Nibelungów”

[12]

 i „m obilizacj a”. Mim o to rozm awiano ze sobą inaczej ,

ton stał się poważniej szy. Gazety  łączy ły  ze sobą słowa „woj na” i „zwy cięstwo” i entuzj asty cznie
witały   czasy,  które  każdem u  niem ieckiem u  m ężczy źnie  um ożliwiały   przy służenie  się  oj czy źnie
sercem  i czy nem . Pokolenie zby t m łode, by  na polu walki stanąć przeciwko wrogowi, dodawało
sercom  otuchy  w dom ach. Clara oświadczy ła, że j est dorosła, i zagroziła, że w przy padku woj ny
niezwłocznie  przestanie  posługiwać  się  j ęzy kam i  wrogów  Niem iec.  Choć  program   nauczania

z pewnością tego nie przewidy wał, Erwin przeczy tał Tkaczy

[13]

 Gerharta Hauptm anna. Nazwał

cesarza  „kom pletny m   idiotą”,  gdy ż  ten  po  praprem ierze  nawoły wał  do  boj kotu  sztuki
i  zrezy gnował  z  loży   cesarskiej   w  Teatrze  Niem ieckim   w  Berlinie.  Oj ciec  zaś  określił  Erwina
m ianem   wy narodowionego  sm arkacza,  który   na  własne  ży czenie  wy kluczy ł  się  z  grona
przy zwoity ch ludzi.

– Akurat teraz! – westchnęła Betsy. Wszy stkim  wy dawało się, że i ona m a na m y śli woj nę.

Josepha  zakończy ła  swój   wieloletni  zatarg  z  m leczarzem   z  Höhenstrasse  i  tego  sam ego  dnia

wy słała  swoj em u  kuzy nowi,  rzeźnikowi  z  Friedbergu,  pocztówkę  przedstawiaj ącą  frankfurcki
Ogród Palm owy. Napisała, że chętnie by  się z nim  j eszcze zobaczy ła.

– Nie wiadom o, na co to się zda – oznaj m iła, lecz nie by ła to prawda. Obdarzona trzeźwością

um y słu Josepha m iała bardzo konkretne wy obrażenie przy szłości.

Zm iana  dokonała  się  nawet  w  nieśm iałej   Hannie.  Rodzice  napisali  do  niej   z  Odenwaldu,  że

pewnej  niedzieli zj awił się u nich sy n m ły narza Merkentala i oświadczy ł, że zanim  ewentualnie
pój dzie  do  woj ska,  chciałby   poślubić  ich  córkę.  Od  tam tej   pory   Hanna  upinała  wy soko  włosy
i  pręży ła  pierś,  podśpiewy wała  podczas  m y cia  warzy w  Niech  nam  żyje  cesarz  i  złorzeczy ła
Francuzom .

Oj ciec  i  j ego  naj starszy   sy n  debatowali  podczas  śniadania  o  planach  koncentracj i  woj sk

i  szy bkiej   woj nie  m anewrowej ,  lecz  o  niedostatku,  śm ierci  i  wdowim   cierpieniu  nie  rozm awiali
nigdy.  Podczas  podawania  porannej   kawy   pani  Betsy,  urodzona  rok  po  utworzeniu  Rzeszy
Niem ieckiej ,  wy j aśniła  swy m   m ężczy znom   –  nie  czerwieniąc  się,  co  wprawiło  ich
w konsternacj ę – że nie m a zby tniego poj ęcia, j ak przebiega woj na.

–  Ja  wiem   –  odparł  oj ciec  rodziny.  –  Bądź  co  bądź  podczas  ostatniej   woj ny   m iałem   j uż

dziesięć lat i wiele rzeczy  do tej  pory  dobrze pam iętam .

–  Ach,  powiedz  j eszcze,  że  ludzi  na  tej   twoj ej   głębokiej   heskiej   prowincj i  interesowało,  czy

m aj ą cesarza czy  nie.

–  Wam ,  kobietom   –  powiedział  Johann  Isidor  –  to  dobrze.  Zawsze  dostrzegacie  j edy nie  m ałą

cząstkę ży cia, tę, która doty czy  ty lko was, a nigdy  nie postrzegacie go całościowo.

– Może świat ty lko dlatego j eszcze w ogóle istniej e.

Większość  kobiet  m y ślała  podobnie  j ak  Betsy.  Odwieczni  i  zaciekli  wrogowie  Niem iec,

niepokoj ące inform acj e z Berlina, nastroj e Habsburgów oraz siła uderzeniowa niem ieckiej  floty
woj ennej   stanowiły   dom enę  m ężczy zn.  Za  te  sprawy   kobiety   nie  odpowiadały.  Już  Sara,  żona
Abraham a,  by ła  odpowiedzialna  za  dom   i  rodzinę,  a  nie  za  starcia  i  woj ny.  Mim o  to  kobiety
w  porę  przeczuły,  że  świat  niebawem   się  odm ieni.  Zdawały   sobie  sprawę,  że  w  oj czy źnie,
zatroskanej  bardziej  o broń niż o chleb powszedni, bardziej  zagrożone j est właśnie to drugie, nie

background image

wspom inaj ąc o m ężach, sy nach, braciach i oj cach.

Betsy   Sternberg  układała  w  m y ślach  przepiękne  baj ki  i  m alowała  subtelne  obrazy,  swój

Chm urny  Kukułczy n wy ściełała różowy m i poduszkam i z j edwabiu, gdy  j ednak rzeczy wistość j ą
dogoniła,  by ła  przy gotowana.  Pewnej   uciążliwie  gorącej   niedzieli  stała  na  balkonie.  Podziwiała
buj nie  kwitnącą  serduszkę,  przy słuchiwała  się  ptasim   trelom   i  dźwiękom   wy gry wany m   przez
m łodego m ężczy znę na harm onij ce, które przy wodziły  j ej  na m y śl m łodość i pewną lipę rosnącą
w  Pforzheim .  Gdy   j ednak  na  chwilę  zam knęła  oczy,  uj rzała  zim ę,  która  przy cupnęła  wśród
bezlistny ch gałęzi. Potem  usły szała krakanie głodny ch wron.

Następnego  ranka  odwołała  popołudniowe  spotkanie  przy   kawie  u  swej   przy j aciółki  Margot.

Złoży ła  za  to  wizy tę  handlarzowi  węglem   z  Arnsburger  Strasse.  Zapy tała  go  o  sam opoczucie,
opowiedziała  o  Baden-Baden,  wy tłum aczy ła,  że  właśnie  przy padkiem   by ła  w  pobliżu
i pom y ślała, że po drodze zaj rzy  i nie będzie j uż przy chodzić j esienią. Następnie zam ówiła dwa
razy  ty le bry kietów węglowy ch i koksu co w poprzednich latach.

–  Jest  pani  –  powiedział  handlarz  węglem ,  spisuj ąc  zam ówienie  –  trzecią  klientką,  która  dziś

przy padkiem  do m nie wstąpiła.

Nie  próżnował  też  Johann  Isidor.  Jeszcze  tego  sam ego  dnia  zaskakuj ąco  szy bko  udało  m u  się

porozum ieć z kupcem  Krauskopfem  i przesunąć term in dostawy  zam ówionego na sierpień adlera.

–  Dopóki  sprawy   się  trochę  nie  ustabilizuj ą  –  usprawiedliwiał  się  klient  uwolniony   od

zobowiązań  wy nikaj ący ch  z  um owy   sprzedaży.  By ła  to  niety powa  sy tuacj a,  która  wprawiła  go
w zakłopotanie.

– Nie j est pan pierwszy  – powiedział pan Krauskopf – który  nie ufa obecnem u stanowi rzeczy,

ale firm a nie będzie robić nikom u trudności. Wy daj e m i się, że auta m ogą zostać zarekwirowane
na uży tek woj skowy.

– By ć m oże pewnego dnia – odparł Johann Isidor – będę m ógł się panu zrewanżować.

Victoria śpiewała: „Gdy  przez m iasto żołnierz kroczy, dziewczę w m ig do drzwi doskoczy ”. Od

powrotu z Baden-Baden wolno j ej  by ło sam ej  wy chodzić na plac zabaw przy  alei Günthersburga
oraz do parku, i codziennie wracała do dom u z zebrany m i z okolicy  nowinkam i.

– Gdzieś ty  to usły szała?

– Kiedy  w polu bom by  graj ą – zaintonowała dum na pieśniarka – panny  oczy  ocieraj ą.

– Jako dzieci też to śpiewaliśm y  – przy pom niała sobie wzruszona Josepha.

– Czy m  j est ultim atum ? – zapy tała Clara podczas obiadu.

Oj ciec  zm ruży ł  oczy,  brat  bliźniak  rzucił  ordy narne  „Ho,  ho!”  i  postukał  się  w  czoło,  a  m atka

zbeształa j ą:

– Na twoim  m iej scu zadbałaby m  lepiej  o to, by  podręczniki obłoży ć w nowy  papier, panienko

Mądralińska. Twoj e biurko to istna staj nia Augiasza.

Betsy   z  zasady   nie  depry m owała  swoich  dzieci  i  odpowiadała  na  ich  py tania  tak,  j ak

odpowiadała na py tania dorosły ch. Od kilku dni dręczy ła się j ednak pewny m  problem em , który
zaprzątał j ej  uwagę zdecy dowanie bardziej  niż to, że m ogłoby  doj ść do woj ny. Cztery  ty godnie
przed  swy m i  czterdziesty m i  drugim i  urodzinam i  m atka  czwórki  dzieci  nabrała  uzasadniony ch
podej rzeń,  że  przy czy ną  j ej   poranny ch  m dłości  nie  j est  podrażniony   żołądek.  By ła

background image

skonsternowana  i  zrozpaczona.  Przede  wszy stkim   zaś  pozby ła  się  złudzeń,  że  ciepłe  kąpiele
z  m usztardą,  gorący   koniak  i  akty   strzeliste  odm awiane  na  intencj ę  tego,  by   niebo  wy kazało  się
zrozum ieniem , wy bawią j ą od kolej nej  ciąży.

Rozm owa o ultim atach i podręcznikach Clary  odby ła się dwudziestego piątego lipca pom iędzy

zupą  z  podprażonej   kaszy   m anny   a  pieczenią  rzy m ską.  Od  powrotu  z  Baden-Baden  posiłki  stały
się  skrom niej sze  niż  wcześniej ,  ale  nie  kom entowano  tego.  Jedy nie  Victoria  poczy niła
spostrzeżenie,  że  kom pot  wiśniowy   na  deser  j est  inny   niż  zwy kle,  bez  sosu  waniliowego.  Pan
dom u nie m iał apety tu i wy dawał się wy j ątkowo roztargniony. Sztućce, który m i j adł, zam iast na
talerz, odłoży ł na świeżo uprany  obrus. Gospody ni się wzdry gnęła.

Upły nęły   dwa  dni,  odkąd  Austro-Węgry   postawiły   Serbii  czterdziestoośm iogodzinne

ultim atum :  m iała  naty chm iast  zaprzestać  wszelkich  działań  o  charakterze  nacj onalisty czny m
i konsekwentnie ścigać odpowiedzialny ch za zam ach.

–  Tak  dalej   by ć  nie  m oże  –  powiedział  Johann  Isidor.  Wy tarł  nos  w  serwetkę.  Trzy   dni

wcześniej   za  taki  sam   wy stępek  kazał  Erwinowi  wstać  od  stołu.  Nikt  się  nie  odezwał.  Bliźnięta
spoj rzały   naj pierw  po  sobie,  a  potem   na  oj ca.  Wzruszy ły   ram ionam i  i  j edno  drugiem u  dało
kopniaka pod stołem . Otto m arzy ł o kawalerii i wy obrażał sobie, j ak by  to by ło, gdy by  on również
j ako dziecko m ógł j eździć konno. Betsy, która przez dziewiętnaście lat przy wy kła do tego, by  nie
podawać w wątpliwość sądów m ęża, postanowiła sobie, że skupi się wy łącznie na teraźniej szości.
To  sam o  poleciła  Josephie.  Następnie  usiadła  przy   sekretarzy ku  w  sy pialni  i  nie  py taj ąc  nikogo
o pozwolenie, zaprosiła do Frankfurtu ciotkę Jettchen.

–  Jeśli  rzeczy wiście  m a  nadej ść  woj na,  to  tak  leciwa  kobieta  nie  m oże  przecież  całkiem

sam otnie siedzieć w Darm stadcie – wy j aśniła Johannowi Isidorowi.

–  Moj a  droga  Betsy,  czy   naprawdę  wy daj e  ci  się  prawdopodobne,  że  woj na  wy buchnie

właśnie w Darm stadcie?

–  Nie,  ale  ty le  się  sły szy,  co  ludzie  opowiadaj ą  u  piekarza  i  rzeźnika.  I  u  sprzedawcy   węgla.

Wszy scy   rozm awiaj ą  o  grom adzeniu  zapasów,  a  tego  ciocia  Jettchen  ze  względu  na  swoj e  lata
zrobić j uż nie m oże. Ty lko m y  j ej  pozostaliśm y.

– Zapom inasz o j ej  wspaniały ch córuchnach.

Pom ij aj ąc  tę  kwestię,  Betsy   m iała  racj ę.  Niem ieccy   m ężczy źni  przy rzekali  na  wszy stkich

święty ch i swój  honor, że przy j dą oj czy źnie z pom ocą, gdy  nastąpi taka konieczność, kobiety  zaś
nie  czekały   na  oficj alny   początek  ty ch  ważny ch  wy darzeń.  Wy dawały   ostatnie  pieniądze  na
sprawunki  i  brały   wszy stko,  co  udało  im   się  zdoby ć.  W  ich  koszy kach  na  zakupy   um ierał  m it
o kobiecie, która bez m ężczy zny  j est bezradna.

U rzeźnika z Burgstrasse rozebrano parzoną kiełbasę, przy  Bergerstrasse parówkową, a u trzech

sprzedawców wy robów kolonialny ch białą m ąkę oraz kakao. Wy kupiono słoiki do weków, wełnę,
kostki  bulionowe  m arki  Liebig,  a  nawet  te  gorsze,  firm y   Maggi.  Sprzedawcy   parskali  szy derczo,
gdy   któraś  z  klientek  żądała  koncentratu  do  zupy.  Betsy   kupiła  m ateriał  na  pięć  sukienek  i  ty leż
sam o spódnic i bluzek, z własnej  pasm anterii wzięła lam ówki, sznurki i chwosty  do wy posażenia
całego m ieszkania oraz zaopatrzy ła się w środki na przeczy szczenie, j ody nę i opatrunki na pępek.
Musiała  zam ówić  dorożkę,  by   zgrom adzone  przez  siebie  skarby   przewieźć  z  m iasta  do  dom u.
Dorożkarz zobaczy ł pakunki i puścił do niej  oko.

background image

– Moj a stara też tak robi – powiedział. Betsy  nic sobie nie robiła z j ego uszczy pliwości.

Ciotka  Jettchen  przy j echała  bez  zapowiedzi,  w  piątek  trzy dziestego  pierwszego  lipca.  Betsy

napisała j ej : „Niech się ciocia nastawi na to, że zostanie ciocia u nas do czasu, aż sy tuacj a znów
się uspokoi”. Zj echała więc z dwom a kufram i wielkości szafy, naj większy m  pudłem  na kapelusze
i  papugą  popielatą.  Ptak  m iał  na  im ię  Otto,  gdy ż  pochodził  j eszcze  z  czasów  j ej   m ałżeństwa,
a  błogosławionej   pam ięci  radca  m edy czny   by ł,  podobnie  j ak  Johann  Isidor,  wielkim
zwolennikiem   Bism arcka.  Wiele  razy   w  ciągu  dnia  Otto  wy krzy kiwał  rozkaz  „czerwone  wino
i j aj ko” i wy stawiaj ąc dziób przez pręty  klatki, starał się skubnąć j azgotliwą Hannę, gdy  ty lko ta
wchodziła do pokoj u.

Choć pan dom u zasiadł do stołu ze słowam i: „Kto wie, czy  to nie ostatni raz, gdy  dane nam  j est

świętować  szabas  w  czasie  pokoj u”,  by ło  tak  j ak  zawsze.  Świece  w  srebrny ch  świecznikach  po
babce Betsy  nie wzbudzały  większego zainteresowania.

Papuga rozm awiała ze swoim  im iennikiem , który  niezm iennie by ł w świetny m  hum orze.

Pokoj owi,  który   utrzy m y wał  się  przez  czterdzieści  trzy   lata,  pozostały   j eszcze  ty lko

dwadzieścia  cztery   godziny   ży wota.  Następnego  dnia  cesarz  Wilhelm   II  oznaj m ił:  „Do  ręki
wciska  nam   się  m iecz”,  i  dodał,  stoj ąc  na  balkonie  swego  berlińskiego  zam ku:  „Nie  znam   j uż
żadny ch  partii  ani  wy znań;  dziś  wszy scy   j esteśm y   niem ieckim i  braćm i  i  ty lko  niem ieckim i
braćm i”.

O rozpoczęciu woj ny  Otto dowiedział się na placu Liebfrauenberskim . Szczęście uderzy ło m u

do  głowy.  Popędził  do  dom u,  by   tę  podniosłą  chwilę  dzielić  z  rodziną.  Na  Bergerstrasse
powiewały   flagi,  na  Höhenstrasse  starzy   i  m łodzi  siedzieli  w  otwarty ch  oknach,  z  łokciam i
wsparty m i  na  poduszkach,  z  wy piekam i  na  twarzy.  Wszy scy   oni  przekonani  by li,  że  Bóg
pobłogosławił wy łącznie niem iecki oręż.

Johann  Isidor  Sternberg  m iał  łzy   w  oczach,  gdy   we  Frankfurcie  podano  do  wiadom ości

cesarskie przem ówienie.

–  To  j est  dzień  –  oświadczy ł  –  na  który   czekaliśm y   od  zawsze.  W  końcu  oj czy zna  wzy wa

swy ch  ży dowskich  sy nów.  Cesarz  powiedział:  wszy scy   j esteśm y   Niem cam i.  Niem ieckim i
braćm i.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

5

B Y L E   B E Z   Ł E Z

F r a n k f u r t ,   1 9   s i e r p n i a   1 9 1 4

Wiszący   w  przedpokoj u  zegar  z  wahadłem   j ak  zwy kle  wy przedzał  czas.  Zaczął  bić  j uż

o siódm ej  dwadzieścia osiem .

– Dlaczego j uż teraz? – zapy tał Erwin.

– Dlatego – odparła Clara.

Otto  spoj rzał  na  swoj e  rodzeństwo.  Pokręcił  głową,  ponieważ  nie  potrafił  zrozum ieć,  że  ty ch

dwoj e  czternastolatków,  przez  każdego  uznawany ch  za  m ądry ch  i  żądny ch  wiedzy,  co  dzień
wy gady wało te sam e bzdury. Zastanawiał się nad ty m  każdego ranka, pom y ślał j ednak, że w tak
ważny m   dla  siebie  dniu  nie  przy stoi  m u  oddawać  się  owej   przy j em ności  pły nącej   z  siły
przy zwy czaj enia. Niepokoiła go ta m y śl. I zasm ucała.

Wbił wzrok w niewielki biały  dzbanek na m leko. Zdobiły  go czerwone kropki i nie pasował do

serwisu.  Jako  chłopiec  Otto  nazy wał  ten  dzbanek  kuleczką  i  twierdził,  że  naczy nie  m a  ospę
wietrzną. W owy m  m om encie – i to po ty ch wszy stkich latach! – znów j ednak sły szał słowa oj ca:
„Ten chłopak m a zby t wiele fantazj i”. Docierał też do niego uspokaj aj ący  głos m atki. „Wy rośnie
z  tego”  –  pocieszała.  Gdy   j ej   m ąż  pochłonięty   by ł  lekturą  gazety   lub  sm arował  m asłem   bułkę,
ona  ręką  przeczesy wała  włosy   m ałego  Ottona.  Wówczas  nosił  j uż  na  pewno  chłopięce  koszulki,
ale j eszcze nie m iał rodzeństwa. Czy  gdy by  dzieci by ło więcej , dzbanek z ospą m ógłby  stać na
stole, przy  który m  nakry wano do śniadania?

Papuga naśladowała bicie zegara. Klatka stała w ogrodzie zim owy m , skąd, j ak twierdziła ciotka

Jettchen,  ptak  m iał  naj lepszy   widok  na  radości  ży cia  rodzinnego.  Dla  upam iętnienia  dawny ch
czasów oraz zm arłego m ęża ciotki, który  swy m  pacj entom  na każdy m  etapie ich cierpień zalecał
lekkostrawne  pokarm y,  spry tny   ptak  próbował  wy m ówić  słowo  „bagietka”.  Następnie,  po  raz
trzeci  w  ciągu  ostatnich  dziesięciu  m inut,  powtórzy ł,  że  nazy wa  się  Otto.  Przesiaduj ący   na
balkonie kanarek świergotał radośnie.

– Wszy stkie ptaki j uż tu są – śpiewała Victoria – wszy stkie ptaki, wszy stkie.

– Zobaczy sz, będziesz j eszcze śpiewać baranim  głosem  – ostrzegł j ą Erwin.

– Nie wszy scy  m uszą by ć podczas śniadania w tak zły m  nastroj u j ak ty  – zganiła m atka swego

średniego  sy na.  W  kobaltowoniebieskim   wazonie,  który   stał  w  przej ściu  pom iędzy   j adalnią
a salonem , ułożone by ły  czerwone i różowe m ieczy ki oraz białe lewkonie. Wtedy, w pierwszy ch

background image

dniach  woj ny,  wielu  frankfurckich  ogrodników  m iało  w  sprzedaży   nawet  więcej   towaru  niż  za
czasów  pokoj u.  Popy t  na  kwiaty   by ł  olbrzy m i,  przede  wszy stkim   na  m ałe  bukiety   ty pu
biederm eierowskiego czy   kom pozy cj e z  m argery tek, m aków  i chabrów.  Kwiaty  te,  w  drzwiach
dom ów  i  na  dworcach,  wręczano  –  i  przy pinano  do  piersi!  –  żołnierzom ,  którzy   rozstawali  się
z  oj czy zną.  Otto  cieszy ł  się,  że  dzięki  dobrej   radzie  Thea  zostanie  m u  oszczędzone  pożegnanie
wśród łez i kwiatów.

W  pewnej   chwili  dotarł  do  niego  ciężki,  słodki  zapach  lewkonii;  wy obraził  sobie,  że  m usi  j e

nam alować,  i  poczuł,  j ak  wilgotniej ą  m u  dłonie.  W  czwartej   klasie  gim nazj um   uczniowie  m ieli
nary sować  bukiet  stoj ący   na  katedrze.  Otto  nie  zauważy ł,  że  dzbanek  m a  ucho,  a  róże  kolce.
Wielu chłopców z klasy  też tego nie spostrzegło, ale to blok należący  do Ottona nauczy ciel rzucił
na  podłogę  i  wzburzony   żachnął  się,  że  oj ciec  chłopaka  winien  rozdać  ubogim   kwoty,  które
przeznacza  na  czesne.  „Od  razu  widać,  że  wy wodzisz  się  z  narodu  wrogiego  m alarstwu”  –
wy wrzeszczał w furii. Policzki Ottona płonęły, j akby  od tam tej  chwili nie m inął ani j eden dzień.
Wsty d m u by ło, że właśnie tego poranka, gdy  serce om al nie wy skoczy ło m u z piersi z radości,
ponieważ  cesarz  ogłosił  wszy stkich  oby wateli  braćm i  w  walce,  m y śli  j ego  krąży ły   wokół  tak
błahy ch zdarzeń z dawny ch lat.

Zaraz po wy buchu woj ny  żona piekarza wy ty czy ła kierunek działania i oznaj m iła, że bułki nie

będą  j uż  o  poranku  dostarczane  do  dom ów.  By ła  j ednakże  skłonna  zrobić  wy j ątek  dla  dobry ch
klientów.  Aby   nie  wzbudzać  zazdrości  sąsiadów,  skoro  świt  na  pierwsze  piętro  dom u  przy   alei
Rothschildów 9 wy sy łała swego ucznia. Do stałego zam ówienia doszły  dwie bułeczki m aślane dla
ciotki  Jettchen.  Zgodnie  twierdzono,  że  woj na  potrwa  naj dłużej   do  Bożego  Narodzenia,  ona  zaś
szczególnie ubóstwiała j esień w wielkim  m ieście, dlatego też entuzj asty cznie przy j ęła propozy cj ę
Betsy,  by   na  razie  nie  wracała  do  m ieszkania  w  Darm stadcie.  Cioteczka  preferowała  śniadania
w łóżku, uwielbiała j eść j e na słodko i uważała, że m aślane bułeczki są lżej  strawne niż pieczy wo
z chrupiącą skórką, które j ej  służąca zawsze przy nosiła z piekarni.

Nie  wy cofano  zam ówienia  na  trzy   bułki,  który ch  służąca  Hanna  potrzebowała,  by   nie  opaść

z  sił  i  nie  stracić  dobrego  nastroj u.  Tę  niespodziewaną  nadwy żkę  Josepha  suszy ła  i  ścierała,
a  także  wy korzy sty wała  do  pieczeni  rzy m skiej   oraz  sufletów  owocowy ch  poj awiaj ący ch  się
teraz  na  stole  częściej .  Zgodnie  z  zapowiedzią  Hanna  rzeczy wiście  wy j echała  do  dom u
w  Odenwaldzie  w  dniu  m obilizacj i.  Jej   rodzice  tak  szy bko  poczy nili  przy gotowania  do  zaślubin
z  sy nem   m ły narza,  że  dziewczy na  j uż  wówczas  –  o  czy m   z  wielom a  podkreśleniam i
i  w  nienagannej   ortografii  zawiadom iła  na  kartce  pocztowej   –  nazy wała  się  panią  Merkental.
Poinform owała,  że  j ako  kobieta  zam ężna  nie  chce  j uż  dłużej   pracować  na  „posadzie  służącej ”.
„Mój   m ałżonek  –  dodała  świeżo  upieczona  m ężatka  –  j est  j uż  w  drodze  na  front  i  przesy ła
serdeczne pozdrowienia”.

Do  zwy kłego  zam ówienia  u  piekarza  doszły   j eszcze  dwa  karlsbadzkie  rogaliki.  Nie  podawano

ich na śniadanie, lecz przechowy wano w spiżarni pod pusty m  brązowy m  workiem  na m ąkę. Tę
bezpieczną kry j ówkę znalazła Josepha. Ponieważ pam ięć m iała wy śm ienitą, przy pom inała sobie
j eszcze,  czego  oznaką  by ł  apety t  pani  dom u  na  karlsbadzkie  rogaliki.  Takich  właśnie,  grubo
pociągnięty ch  twarogiem   z  km inkiem ,  ży czy ła  sobie,  oczekuj ąc  narodzin  bliźniąt  oraz  Victorii.
Pani Betsy  zaczęła j eść zarówno drugie śniadanie, j ak i podwieczorek dokładnie ty dzień po ty m ,
j ak zarzuciła kąpiele m usztardowe oraz odstawiła gorące trunki.

background image

–  To  pani  obowiązek.  –  Josepha  dodawała  otuchy   swoj ej   przełożonej ,  gdy   tej   zaczęły   się

zm ieniać nawy ki ży wieniowe. – Mocne nerwy  będą j eszcze pani potrzebne. I niech pani wreszcie
skończy  z ty m  przeklęty m  werm utem . Wprowadza w przy gnębienie i żadnej  kobiecie j eszcze nie
pom ógł. Ani biednej , ani bogatej . Wiem  to od m oj ej  kuzy nki z Friedbergu, a ona j est akuszerką.

By ł  kwadrans  przed  ósm ą.  Betsy   wstała,  westchnąwszy,  starła  plam ę  z  obrusu,  przesunęła

wazon o kilka centy m etrów w lewo, raz j eszcze westchnęła i z powrotem  usiadła przy  stole. Otto
wziął  silny,  głęboki  wdech,  j ak  gdy by   by ł  u  lekarza  i  m iał  problem y   z  oskrzelam i.  Uświadom ił
sobie,  że  chociaż  wy czekiwał  j akiej ś  wiadom ości,  to  nie  m iał  naj m niej szego  poj ęcia,  j akiego
rodzaj u m iałaby  ona by ć i czy  j est wy starczaj ąco czuj ny, by  j ą rozpoznać. Kiedy ś przeczy tał, że
zapachy   m ogą  w  każdej   chwili  przenieść  człowieka  do  przeszłości.  Nawet  tej   pogrzebanej   i  tej ,
która  zniknęła.  Nasy cenie  się  zawczasu  zapachem   dzieciństwa,  pokoj u  i  oj czy zny,  by ło
z pewnością rozważne, a przede wszy stkim  dalekowzroczne, pom y ślał.

– Otto nie m a chusteczki – zam eldowała Victoria.

– Uważaj  lepiej , żeby ś po raz kolej ny  nie upaćkała obrusu, panienko skarży py to – skarciła j ą

m atka. – W dzieciństwie wciąż powtarzaliśm y : kocha się zdradę, ale nie zdraj ców.

– Teraz też się tak m ówi – dodała Clara.

Czy   to  dobrze,  że  ktoś  stoj ący   na  rozstaj u  dróg  wy chwy ty wał  także  głosy   bliskich,  żarty

i  drobne  złośliwości,  spoj rzenia  i  gesty ?  A  m oże  wy starczy ł  nos,  by   człowiek  nie  zapom niał?
Wokół  unosił  się  zapach  m ocno  palonej   kawy,  której   zaży czy ł  sobie  pan  dom u,  oraz  ciepłego
m leka  i  czekolady,  a  szczególnie  intensy wnie  pachniało  m usem   śliwkowy m   przy gotowany m
przez Josephę. Doprawiała go nie ty lko, j ak większość gospody ń, cy nam onem , lecz także zielem
angielskim ,  any żem   i  szczy ptą  gałki  m uszkatołowej .  Mus  śliwkowy   Josephy   z  pewnością  m iał
wy j ątkową  m oc  przy woły wania  wspom nień.  Otto  by ł  przekonany,  że  zapam ięta  ten  zapach.
Gałka  m uszkatołowa,  nakazy wał  swej   pam ięci.  I  nie  zapom nij   o  goździkach.  Przeraził  się,
spostrzegłszy, że zaczął lekko poruszać ustam i.

Na owalny m  stole nakry ty m  zielono-biały m  obrusem  w kratę stał żółty  dzban ze stokrotkam i.

Zabrakło  przy   nim   oj ca,  nikt  j ednak  nie  zwrócił  uwagi  na  puste  krzesło.  Wszy scy   m łodzi
Sternbergowie  zawczasu  nauczy li  się,  że  przy   śniadaniu  nie  należy   zadawać  niepotrzebny ch
py tań. Pani Betsy  wy gładziła czoło dwom a palcam i. Jej  dzieci wy m ownie spoj rzały  przez okno.
Anem iczne ruchy  m atki sy gnalizowały, że boli j ą głowa i chciałaby  chwilę odpocząć.

Przez m om ent w j adalni by ło tak cicho, że usły szeć dało się każdy  dźwięk dobiegaj ący  z ulicy :

stukot  końskich  kopy t  o  asfalt,  silne  trzaśnięcie  biczem ,  gniewnego  dorożkarza,  klakson  trąbiący
niczy m   parowiec  we  m gle,  wrzaskliwe  dzwonienie  rowerów,  głośne  okrzy ki  radości  chłopców,
rozdzieraj ący   serce  lam ent  dziecka  zwy m y ślanego  przez  wrzeszczącą  m atkę  od  podły ch
bachorów,  równe  tem po  żołnierskich  oficerek,  nieznaną  j eszcze  piosenkę  m arszową,  na  której
dźwięk Clara zaczy nała przebierać nogam i, a potem  znów j akieś auto. Ty m  razem  nie zatrąbiło,
z łoskotem  wj echało w krawężnik.

–  Tum an  –  wy bąkał  Erwin  –  durny.  –  Do  czy sta  otarł  usta  grzbietem   dłoni.  Wicherek  z  ty łu

głowy,  przez  który   nigdy   nie  wy glądał  tak,  j ak  chciałby   tego  oj ciec,  by ł  tam tego  poranka
wy j ątkowo  niesforny.  Chłopak  trzy m ał  na  kolanach  zbiór  ćwiczeń  z  łaciny,  ale  w  głowie,  sam
wiedział to naj lepiej , nie m iał nic, co w powszechnie panuj ącej  opinii surowy ch pedagogów oraz

background image

m arudny ch  oj ców  uczeń  piątej   klasy   gim nazj um   m ieć  powinien.  Drugi  sy n  Johanna  Isidora
sprawiał  wrażenie,  co  także  odpowiadało  m iej scu  oraz  okolicznościom ,  zaganianego,
nieszczęśliwego  i  z  lekka  drażliwego.  Clara,  j uż  w  drodze  do  pełnego  rozkwitu,  m iała  j ak  zwy kle
starannie ułożoną fry zurę, lecz wy glądała odrobinę zby t elegancko w krem owej  bluzce z długim i
rękawam i.  Sprawiała  wrażenie,  j akby   zupełnie  przy padkiem   dołączy ła  do  tego  siedzącego  przy
stole  towarzy stwa.  Dy stans  do  świata  oraz  nawy k  lekkiego  uśm iechania  się  w  każdej   sy tuacj i
ży ciowej   dziewczy na  przej ęła  od  opiekunki  Victorii,  Francuzki.  W  trakcie  badeńskich  wakacj i
Sternbergów wy j echała ona do Bretanii wraz z nową spódnicą pani Betsy  z żółtego j edwabiu i nie
dała odtąd znaku ży cia.

Poranna  ruty na,  która  po  raz  ostatni  zapewniała  pierworodnem u  sy nowi  Sternbergów

schronienie  w  zaufany m   otoczeniu,  nie  m ogła  trwać  w  nieskończoność.  Pozostało  m u  j uż  ty lko
trzy dzieści  m inut  doty chczasowego  ży cia.  Otto  Wilhelm   Sam uel  Sternberg,  chłopak
osiem nastoletni,  który   nie  potrafił  j eszcze  zarobić  na  własne  utrzy m anie,  aż  dotąd  otoczony
naj lepszą  opieką  bliskich  i  rozpieszczony   przez  trady cj ę,  która  tak  długo,  j ak  to  m ożliwe,
łańcucham i m iłości przy kuwa sy nów do dom u rodzinnego, w przy szłości m iał zostać sam  na sam
z ży ciowy m i im ponderabiliam i. Te ży ciowe im ponderabilia przeistoczy ły  się j ednak w woj enną
rzeczy wistość. Chłopak, którego to właśnie czekało, stłum ił westchnienie. Sm utek, który  poczuł, by ł
m u  początkowo  nieznany   i  drażnił,  j ednakże  pod  koniec  posiłku  przy tłaczał  go  tak  m ocno,  że
kręciło  m u  się  w  głowie.  Zaczęło  go  trochę  m dlić.  Anglia,  Francj a,  Włochy,  Rosj a,  wy liczał
przy szły  bohater, trzy m aj ąc przy  ustach filiżankę kawy. Po cóż latam i uczono go j ęzy ka wrogów,
dlaczego zawczasu nie dowiedział się, j ak z chłopca stać się m ężczy zną, j ak walczy ć, zwy ciężać
i nie lękać się śm ierci?

–  Co  strzał,  to  Rusek,  co  cios,  to  Francuz

[14]

  –  wy deklam owała  Victoria.  Od  zawsze  potrafiła

czy tać w m y ślach.

– A gdzieś ty  to usły szała, Vikusiu?

– Od pani Bender, naszej  nauczy cielki gim nasty ki. Potrafię dużo więcej . Mam  m ówić dalej ?

– Nie – odparła pani Betsy. – Nie wy pada opowiadać takich rzeczy  przy  śniadaniu.

Dum a  rodziny   Sternbergów,  Otto,  którem u  oj ciec  zazdrościł,  że  właśnie  j ego  oj czy zna

potrzebowała, i na który m  spoczy wały  nadziej e rodziców oraz wszy stkich krewny ch, nie m iał siły
Achillesa  ani  niem ieckiego  dębu.  Zawsze  by ł  wątłej   postury,  a  i  teraz  pozostawał  niższy
i  drobniej szy   od  swoich  rówieśników.  Dłonie  m iał  sm ukłe  i  drobne,  palce  zręczne  j ak  kobieta.
Potrafił  rozpląty wać  supły,  pleść  warkocze,  wiązać  kokardy   i  ubierać  lalki  Victorii.  Na  stopy
naciągał  buty   w  rozm iarze  czterdzieści,  ły dki  m iał  szczupłe  niczy m   dziewczy nka,  ram iona  –
j eszcze  chłopięce.  Podczas  zaj ęć  z  gim nasty ki  nie  potrafił  wspiąć  się  po  linie  ani  przeskoczy ć
przez kozioł, w stanach napięcia nerwowego często bolał go brzuch. Te dolegliwości m ęczy ły  go
również w dniu j ego przeznaczenia. By  złagodzić ucisk, Otto usiadł prosto niczy m  świeca. Zaplótł
palce  u  rąk  –  j uż  od  dawna  zwy kł  tak  robić,  gdy   chciał  się  uspokoić.  Kny kcie  przeświecały   na
biało. Czy  i m atka sły szała, j ak waliło m u serce?

–  Czem u  tacie  zawsze  wolno  wy chodzić  z  dom u  bez  śniadania,  a  m nie  nie?  –  m arudziła

Victoria.

– Musiał wy j ść bardzo szy bko – odparła pani Betsy. – Jedz wreszcie tę bułkę. A m oże chcesz

background image

przy j ść do szkoły  j ako ostatnia, żeby  wszy scy  cię wy śm iali?

Otto  spostrzegł,  że  oczy   m atki  by ły   zaczerwienione,  ale  nie  ty lko  to  wprowadziło  go

w  konsternacj ę.  Jej   głos  zdawał  się  zniecierpliwiony   j ak  nigdy   i  brzm iał  m echanicznie,  niczy m
u  m ówiącej   lalki.  Ottona  naszły   pierwsze  wątpliwości.  Czy   sprawy   naprawdę  przy brały   taki
obrót,  j aki  zaplanował,  a  m oże  wzgląd  na  inny ch,  j ego  cała  zm y ślna  strategia,  powodowane
m iłością  kłam stwo,  j ego  przezorność  i  baczenie  by ły   ty lko  nieskuteczny m   kam uflażem ,
nadarem ny m   wy siłkiem ?  Może  m atka  j ednak  o  wszy stkim   wiedziała?  Nigdy   nie  dała  się
wprowadzić w błąd. Czuła to, co powinna wiedzieć. Otto sam  sobie wy dał się żałosny, czuł się j ak
gracz, który  postawił ostatnie pieniądze na niewłaściwą kartę.

Rozeźlony  nieporadnie rozkraj ał bułkę. Przy glądał się j ej  tak, j ak patrzy  na oskarżonego sędzia,

który  zby t długo m usi czekać na wy j aśnienia. Z m ocno zaciśnięty m i zębam i Otto ułoży ł połówki
bułki  na  talerzu  sy m etry cznie  względem   noża.  By le  nie  podnieść  wzroku,  by le  nie  spoj rzeć  na
m atkę,  kobietę  o  insty nkcie  psa  tropiącego,  nie  wzbudzić  j ej   podej rzliwości,  a  przede  wszy stkim
nie  zdradzić  się  wy razem   twarzy.  Kawałek  po  kawałku  Otto  rekapitulował  ostatnich  dwanaście
godzin.

Minionego  wieczoru  z  purpurową  twarzą,  j ąkaj ąc  się,  poprosił  oj ca,  by   następnego  ranka

wcześnie wy szedł z dom u. Powiedział, by  zasłonił się ważną naradą, zabrał firm owe dokum enty,
korespondencj ę,  po  prostu  udawał,  że  dziewiętnasty   sierpnia  to  dzień  j ak  każdy   inny.  Bez
pożegnań, wielkich słów, by le ty lko nie m ówić nic m atce.

– Inni – wy j aśnił oj cu Otto i starał się wówczas wy glądać doj rzale – też tak robią.

– Zawsze to m ówiłeś, m ój  sy nu. Inni też dostawali m ierną ocenę z klasówki z łaciny. Pam iętasz

j eszcze?  Inni  też  nie  rozum ieli  zadań  z  m atem aty ki,  wszy scy   m ogli  za  to  wracać  do  dom u
o j edenastej  w nocy  i przesiady wać sam otnie w kawiarniach.

–  Już  przecież  nigdy   tak  nie  powiem   –  przy pom niał  oj cu  Otto  i  obaj   się  roześm iali,  głośno

niczy m   dwóch  gagatków  i  rubasznie  j ak  furm ani  rozwożący   piwo.  Owego  ostatniego  wieczoru
śm iali się  j ak  m ężczy źni,  j ak  kom pani.  Do  broni!  Na  koń,  na  koń!  Spoglądali  na  siebie  radośnie,
bez  spodziewanej   w  takim   m om encie  łagodności  i  m elancholii.  Właśnie  tam tego  ostatniego
wieczoru dotarło do nich, czy m  m oże by ć m iłość m iędzy  oj cem  i sy nem , której  ży cie nie dało
im  zaznać.

Doświadczali  tego  wszy scy,  który ch  wy brano  na  bohaterów.  Żadny ch  obj ęć,  żadny ch

ostatnich  słów,  żadny ch  m atczy ny ch  łez,  żadnego  senty m entalizm u  ani  ckliwości  rom anty ków
i ludzi m aluczkich. Żadny ch pocałunków przy  bram ie, żadny ch pożegnań na peronie. To wszy stko
nie  by ło  właściwe  dla  człowieka  z  wy kształceniem   klasy czny m   i  poczuciem   godności.  Jem u
wy starczy ł m ęski uścisk dłoni.

–  Wm awiam   sobie  po  prostu,  że  wy j eżdżam   na  studia  do  innego  m iasta  –  powiedział  Lutz

Finkelstein.  Nie  przewy ższał  Ottona  wzrostem ,  by ł  j ednak  naj lepszy   z  łaciny   i  greki  i  naj lepiej
zdał m aturę. Chciał zostać pediatrą, j ak oj ciec, ale przedtem  – goliatem  z Frankfurtu, którem u na
lekcj ach łaciny  wpoj ono, że słodko i zaszczy tnie j est um ierać za oj czy znę.

Od dziesięciu dni również Ottona doty czy ł m agiczny  zwrot „pobór do woj ska”. Zarówno lekarz

woj skowy,  zdum iewaj ąco  podobny   do  cesarza,  j ak  i  j ego  zwierzchnik,  m ężczy zna  z  okaleczoną
lewą ręką, uznał stan fizy czny  ochotnika woj ennego Sternberga za nienaganny, a j ego sam ego za

background image

zdolnego do służby  i zdatnego do wcielenia do arm ii od zaraz. Chłopak, który  m iał by ć bohaterem
i który  przy siągł sobie, że do kresu dni cesarza z dum ą i odwagą nosić będzie m undur, w ostatniej
godzinie  swego  cy wilnego  ży cia  poczuł  zaniepokoj enie,  które  przeszy ło  go  dreszczem .
Zawsty dzała  go  ta  niepewność.  W  przerażaj ącej   chwili,  w  której   zm ierzy ł  się  z  sam y m   sobą,
pozazdrościł  oj cu,  j em u  bowiem   wiek  oraz  sfaty gowane  stawy   oszczędziły   odwiecznej   obawy
m ężczy zn, że m ogą zawieść i okazać się o wiele słabsi, nie tak odważni j ak pozostali.

Otto zatarł ręce. W sierpniu, w gorący  letni poranek, palce m iał zdrętwiałe od zim na. Czy ż nie

by ł zawsze pierwszy, który  j esienią przy chodził do szkoły  w rękawiczkach i w długich wełniany ch
skarpetach?  „Nasz  chłopczy k,  ży dowski  m am insy nek.  Zostawcie  m u  czapeczkę.  W  przeciwny m
razie  odpadną  m u  uszęta.  Biegnij ,  chłopczy ku,  biegnij .  Dzieci  Izraela  zawsze  biegły ”.  W  j ego
głowie  rozbrzm iał  głos  Petersena.  Ów  chłopak  zawsze  z  wielkim   trudem   otrzy m y wał  prom ocj ę
do następnej  klasy, by ł j ednak ulubieńcem  wszy stkich, nauczy cieli również.

Wraz  z  Petersenem   z  czeluści  dawno  j uż  wy party ch  strachów  powróciło  dawne  dziecięce

pragnienie  Ottona,  by   wczołgać  się  pod  stół  i  tam   skurczy ć  do  rozm iarów  krasnala.  Chciał
naciągnąć  na  głowę  czapkę  niewidkę  i  na  zawsze  zniknąć  z  ży cia  ludzi  żądaj ący ch  od  niego,
bezbronnego  chłopca,  odpowiedzi,  który ch  ten  nie  by ł  w  stanie  udzielić.  Mim o  to  owego

przełom owego dnia strach trwał krótko. Otto uniósł głowę, podobnie j ak woj ownik Siegfried

[15]

,

wspaniały, dzielny  i niezwy ciężony. Także m łody  ry cerz Sternberg zawierzy ł przy szłości, i tak j ak
niegdy ś w Siegfriedzie, nie by ło w nim  scepty cy zm u.

Predesty nowany   na  obrońcę  oj czy zny   chłopak  j edny m   ruchem   odciął  czubek  j aj ka.  Duże,

brązowe, wróżące zdrowie j aj o podano w srebrny m  kieliszku z ły żeczką z rogu, by  nie ucierpiał
j ego sm ak. Duchowy  brat Siegfrieda, gotów, by  iść w bój  o honor Niem iec, nie zastanawiał się,
dlaczego  w  zwy kły   powszedni  dzień  j ako  j edy ny   dostał  j aj ko,  choć  przecież  j aj ka  j adano
wy łącznie  w  niedzielę.  Wy pręży ł  pierś,  ram iona  rozpostarł  niczy m   Atlas,  który   na  barkach
dźwigał świat, i uśm iechnął się. Nawet j eśli m iał to by ć j ego ostatni posiłek przed straceniem , to
chłopak  nie  należał  do  ty ch,  którzy   popuszczaj ą  cugli.  Przeznaczenie  wzy wało  go,  by   dokonał
niem ożliwego. „Wszy scy  j esteśm y  niem ieckim i braćm i” – powiedział w Berlinie cesarz, który  od
pierwszego sierpnia nie znał j uż partii ani wy znań.

Cesarski rekrut odłoży ł ły żkę na obrus. Lekko zahuśtał się na krześle. Kto odważy łby  się m u tego

zabronić? Nikt j uż nie kazał tem u wiercipięcie wstawać od stołu, nie okry wał go wsty dem  i hańbą.
Nikt m u nie zabraniał wkładać noża do m aselniczki, oblizy wać ły żki do m arm olady, a po posiłku
nie nakazy wał porządnie złoży ć serwetki.

– Nie wstaniesz, żeby  się z nam i pom odlić, Otto?

Spoj rzenie tego, który  rozm arzy ł się w nieodpowiednim  czasie i m iej scu i zapom niał dla Boga

zeskoczy ć z krzesła, wędrowało od parkietu po sztukaterię na suficie. Rozglądał się dookoła, długo,
wnikliwie i w taki sposób, j akby  m usiał złoży ć m eldunek o ty m , j ak przed woj ną, którą j uż wtedy
określano j ako wielką, ży ło się w dom u porządnej  niem ieckiej  rodziny.

Otto,  który   dzień  wcześniej   by ł  j eszcze  chłopcem   z  palcam i  usm arowany m i  atram entem ,

nieponoszący m  odpowiedzialności za własne ży cie, a teraz stał się j uż m ężczy zną w m om encie
przełom owy m ,  tuż  przed  nowy m   początkiem ,  taksował  wzrokiem   każdy   kąt  i  każdą  wnękę,
zaglądał  pod  stoły   i  za  firany.  Jego  um y sł  skrupulatnie  wszy stko  rej estrował  i  składał  duszy

background image

m eldunki.  Przy tłaczała  go  m nogość  zdarzeń,  oszałam iało  go  to,  co  zdawało  się  poj awić  dopiero
teraz. Przecierał oczy  niczy m  zdum ione dziecko, usta otwierał szeroko j ak głupiec, który  niczego
nie poj m uj e, a na koniec sam  nie by ł pewien, czy  śni, czy  m oże stał się j uż Ody seuszem , który
dopiero po dwudziestu latach powrócił do oj czy zny, do żony, dziecka i psa.

Ten bohater by ł j ednak także niem ieckim  sy nem , którem u oj ciec o skroniach przy prószony ch

siwizną  zazdrościł  siły   m łodości.  Przecież  oj czy zna  m ogła  m ieć  poży tek  j edy nie  z  j ego  sy na.
Właśnie j em u wręczy ła broń, która wrogów Niem iec m iała nauczy ć trwogi. To Otto, a nie j ego
odnoszący  sukcesy, pewny  siebie, wszy stkowiedzący  oj ciec m iał z woj ny  powrócić z gwiazdkam i
oficerskim i  oraz  orderem   za  odwagę.  Miał  wrócić  do  m atki,  która  będzie  m ieć  łzy   w  oczach,
i tegoż oj ca, który  w końcu poj m ie, j aka siła i upór drzem ią w j ego pierworodny m . A Josepha,
która  rozpieszczała  j ego  m łodszego  brata  Erwina  tak,  j akby   by ł  j ej   własny m   sy nem   i  księciem
Arkadii  w  j ednej   osobie,  nikogo  poza  powracaj ący m   do  dom u  bohaterem   nie  dopuści  do  babki
z  rodzy nkam i  nam oczony m i  w  rum ie.  „Zabieraj   te  ręce,  Erwinie,  ciasto  j est  wy łącznie  dla
m oj ego chłopca” – powie.

Gdy   Otto  sporządzał  bilans  swego  ży cia,  które  sześćdziesiąt  m inut  później   m iało  by ć  j edy nie

wspom nieniem ,  j ego  skóra  gorzała,  w  głowie  buzowało.  Ręce  trzy m ał  pod  stołem ,  wzdłuż  ud.
Strzelił obcasam i i otworzy ł oczy  tak szeroko, że aż poczuł ucisk w oczodołach. Odkry wał m eble
i  obrazy,  który ch  nie  znał,  a  następnie  wy chwy ty wał  zapachy,  który ch  j ego  nos  nie  potrafił
niczem u przy porządkować.  Otto, z  honoram i zwolniony   z by cia  dzieckiem , zwilży ł  usta.  Wy czuł
słody cz,  która  odurzy ła  wszy stkie  j ego  zm y sły.  A  m oże  by ła  to  ta  zwodnicza  słody cz,  która  j est
nieodłączny m   elem entem   pożegnania?  To  właśnie  przed  nią  ostrzegał  go  Theo.  Czy   wrażliwy
towarzy sz  ży cia  Ottona,  którego  nic,  a  j uż  na  pewno  nie  słowa  chełpliwy ch  ludzi,  nie  m ogło
wprowadzić w błąd, wiedział więcej , niż chciał powiedzieć? Dlaczego zabrakło czasu, by  postawić
ostatnie py tanie?

Od  kiedy   szezlong  na  lwich  łapach  m iał  niebieskie  obicie?  Czy   w  przej ściu  do  ogrodu

zim owego zawsze stał ten stołek w polne kwiaty, skąd pochodzi ta różowa konewka i kiedy  odnalazł
się  ten  m ały   czerwony   wiatraczek?  Starszy,  ży czliwy,  zawsze  cierpliwy   brat  za  pradawny ch
czasów beztroskiego dzieciństwa skonstruował go dla m łodszej  siostry, która zachorowała na odrę
i  dostała  czerwonej   wy sy pki.  „Nie  płacz,  Victorio,  m ój   wiatraczek  przegoni  cały   ból.  Musisz
w niego ty lko dm uchnąć”.

Pełen  niepokoj u  i  bezradny   m łodzieniec,  który   właśnie  m iał  zam iar  ruszy ć  na  podbój   świata,

który   pachnieć  m iał  j edy nie  oparam i  siarki  oraz  potem   odważny ch  m ężczy zn,  zastanawiał  się,
czy   pozostali,  którzy   znaleźli  się  w  takiej   sy tuacj i  j ak  on,  czuli  się  podobnie.  Czy   pożegnanie
oznaczało opuszczenie oj ca, m atki, brata i sióstr po to, by  narodzić się na nowo? Woj na j est oj cem
i  królem   wszechrzeczy.  „Sternberg,  na  j utro  sto  razy   przepiszesz  to  piękne  zdanie  Heraklita.  To
oduczy  cię gapienia się przez okno na lekcj i historii”. Przez resztę swoj ego ży cia Otto Sternberg
nie  będzie  j uż  m usiał  żadnego  zdania  przepisy wać  sto  razy.  Nigdy   więcej   prac,  obowiązku
szkolnego ani zginania grzbietu przed pedagogiczną władzą zwierzchnią. Nie by ł j uż uczniem , by ł
gotowy  uczy ć się w j ednej  ty lko szkole, w szkole patrioty zm u.

–  Otto,  gdzie  ty   tak  błądzisz  m y ślam i?  –  zapy tała  m atka.  Zadała  to  py tanie,  choć  znała

odpowiedź. Wy starczy ł j ej  rzut oka na pokój  sy na, spoj rzenie na twarz m ęża, zanim  ten wy szedł
z dom u w takim  pośpiechu, j akby  goniły  go wszy stkie furie.

background image

–  Gdzież  m iałby m   błądzić?  –  odparł  wy m ij aj ąco  sy n.  Spakowanie  w  nocy   tornistra

i schowanie go pod łóżkiem  by ło dobry m  pom y słem , pochwalił sam  siebie ten, który  m iał się za
m ądrego, rozważnego i j uż w tam ty m  m om encie uważał się za bohatera.

– Nie zj esz bułki, Otto?

Szklana  pszczoła  rozpościerała  brązowe  skrzy dełka  na  wieczku  m usztardowego  garnka

z  m iodem .  Czy   zaledwie  dzień  wcześniej   Victoria  nie  obwieściła  ustam i  czerwony m i  j ak
truskawki,  że  pszczoła  m a  na  im ię  Maj a  i  należy   do  świty   królowej   Heleny   VIII?  Śliczniutka
panienka Sternberg o bły szczący ch oczach, ulubienica wszy stkich starszy ch ciotek i dobrotliwego
wuj a  z  zegarkiem   na  złoty m   łańcuszku  i  lśniący m i  wąsam i,  skończy ła  niedawno  sześć  lat.
W  prezencie  urodzinowy m   od  ciotki  Jettchen,  która  zawsze  by ła  na  bieżąco,  j eśli  chodzi
o  literaturę  dla  naj m łodszy ch,  ponieważ  sam a  chętnie  j ą  czy tała,  dostała  dopiero  co  wy daną
piękną książkę Waldem ara Bonselsa. Nawet Otto, który  j uż wtedy  by ł niezwy kle zaprzątnięty  ty m ,
by  dorosnąć szy bciej  niż pozostali chłopcy, przeczy tał swoj ej  m łodszej  siostrze j eden rozdział na
głos.

–  Jak  nazy wał  się  ten  j adowity   paj ąk?  –  zapy tał,  bo  w  zam y śleniu  nie  zdołał  na  czas  um knąć

m ackom  przeszłości.

– Tekla – odpowiedziała Victoria. Mlaskała, uśm iechała się szeroko i ani trochę się nie zdziwiła,

że j ej   starszy   brat  przy   śniadaniu  nawiązał  do  Mai,  choć  przecież  palił  j uż  papierosy,  a  podczas
obiadu  sam   m ógł  nakładać  sobie  j edzenie  z  półm iska  z  warzy wam i  i  nigdy   nie  m usiał  j eść
szpinaku.  Księżniczka  Victoria  by ła  zadowolona  j ak  nigdy,  bo  przecież  j ako  j edy na  przy   stole
potrafiła odpowiedzieć na py tanie swego by strego, dorosłego brata.

Uroczy  słój  do m iodu przy wieziony  z Pforzheim u, który  swego czasu wy woły wał też zachwy t

Betsy   oraz  j ej   rodzeństwa,  wy j m owano  z  kredensu  przeważnie  dopiero  w  połowie  września.
Jabłkam i  i  m iodem   witano  wówczas  ży dowski  nowy   rok  i  ży czono  sobie,  aby   okazał  się  słodki.
Otto pom y ślał, że m oże przedwczesne poj awienie się szklanej  pszczoły  j est om enem , wskazówką
losu,  że  on,  rekrut  Otto  Sternberg,  nie  będzie  w  ty m   roku  świętował  Rosz  Haszany   z  rodziną,
chwila  ta  nie  trwała  j ednak  wy starczaj ąco  długo,  by   m ogła  naprawdę  spowodować  niepokój .
Potrząsnął głową. Wm ówił sobie z m ocą, że przesądy  nie są odpowiednim  towarzy szem  drogi dla
niem ieckiego m ężczy zny.  –  Nie  –  powiedział.  Mówił  tak  cicho,  że  nikt  go  nie  usły szał,  ale  serce
i tak waliło m u j ak m łotem .

Na m ały m  drzewku pom arańczowy m  na parapecie ogrodu zim owego rosło siedem  j ędrny ch,

poły skuj ący ch w poranny m  słońcu owoców. Towarzy szy ły  m u dwie buj nie kwitnące, czerwone
begonie. Na kwietniku obłożony m  kaflam i z Delftu stała zwodnica, której  niebieskie kwiaty  budziły
w  sercu  otuchę.  Zakwitła  nawet  fioletowo  i  dufnie  roślina  o  szpetnej   nazwie  wy m ion,  pilnie
strzeżona  przez  ogrodowego  krasnala  w  stożkowatej   czapce  i  w  zielony m   fartuchu.  Erwin
ży czliwie przem y cił tu skrzata w garnku, by  pocieszy ć szlochaj ącą m łodszą siostrę. Z powodu j ej
rozzuchwalenia skarcono j ą j ak pospolitego łobuza.

Okna  w  salonie  by ły   otwarte.  Świeżo  wy prane  tiulowe  firany   nady m ały   się  niczy m   żagle.

Dwie m uchy  w ostatnim  m om encie um knęły  koły szącej  się fali czy stości i skrobi ziem niaczanej .
Cy try nowy  zapach unosił się w powietrzu i pły nął w kierunku stołu, na który m  stały  żółte kubki na
m leko,  z  porcelany   z  Lim oges.  Kolorowy   szklany   dzban  w  chabry   stał  na  angielskim   okrągły m

background image

stoliku  z  m asy wny m   blatem   i  filigranowy m i  m etalowy m i  okuciam i,  które  pewnego  razu,  j ako
dziecko,  Otto,  kom endant  wszy stkich  ołowiany ch  żołnierzy ków  od  Flensburga  po  Jezioro
Bodeńskie, odkręcił, ponieważ potrzebował m ostów dla swej  kawalerii.

–  Chabry   –  powiedziała  ciotka  Jettchen  j eszcze  poprzedniego  dnia,  czy m   wy wróciła  historię

Prus do góry  nogam i – to ulubione kwiaty  naszej  czcigodnej  królowej  Luizy.

Otto  uśm iechnął  się,  przy pom niawszy   sobie,  że  nikt  cioci  nie  poprawił  ani  się  nie  zaśm iał.

Nawet Clara, m ądrala po wsze czasy, po trzech surowy ch upom nieniach poj ęła, że starsi ludzie
m aj ą  niezby walne  prawo  do  wolności  od  niewy parzony ch  j ęzy ków  m łodzieży.  Na  m iej scu
Johanna Isidora, którego nie m ógł zaj ąć nikt poza nim , siedział czarny  pluszowy  królik z czerwoną
wstążką na szy i. Otto m ocno zacisnął powieki. Czy żby  j ęknął? Starał się prawie nie oddy chać, by
nie  rozpraszać  m y śli  j eszcze  bardziej .  Nie  tak  dawno  przeczy tał  im ponuj ącą  rozprawę
o zagrożeniach pły nący ch z senty m entalizm u. Pom im o to przem ógł się, by  zebrać obrazy, które
na obczy źnie przy pom inać m u będą o rodzinny m  dom u i m ieście.

Josepha,  lekko  wy sunąwszy   brzuch,  j ak  co  rano  stała  w  drzwiach,  w  ręce  trzy m ała  dzbanek

z  kawą.  By ł  seledy nowy,  ozdobiony   m alunkiem   skaczącego  j elenia.  Otto,  który   tuż  przed
wakacj am i  m usiał  napisać  wy pracowanie  o  Gottfriedzie  Kellerze,  przy pom niał  sobie  wers

wiersza:  „Pij cie,  oczy,  co  się  strzy m ać  da”

[16]

.  Poczuł  ból,  który   zdawał  się  ostrą  siekierą

rozłupy wać j ego ciało. By ł j eszcze zby t m łody, by  wiedzieć, że to m elancholia nim  wstrząsnęła.
Oczy  skrzy ły  się gniewem . Nie nawy kł do spotkań z literaturą, czuł się bezbronny  i wy kpiony.

–  Otto,  j eśli  nie  wy pij esz  w  końcu  m leka  –  powiedziała  m atka  –  zrobi  się  kożuch  i  j ak  zwy kle

wszy stko  zostawisz.  Jest  woj na,  nie  m ożna  sobie  j uż  na  to  pozwolić.  –  W  j ej   głosie  zabrzm iała
zwy kła,  codzienna  przy gana,  j akby   ży cie  toczy ło  się  j ak  zawsze.  Ty m   razem   to  czoło  Betsy
gorzało.

– Pozwolić – zaskrzeczała papuga ciotki Jettchen.

– Twoj e m leko m a j uż nawet gęsią skórkę – zam eldowała Victoria. Chichotała, trzy m aj ąc przy

ustach kubek, ponieważ widziała wszy stko, co um knęło pozostały m , i dzieliła z Ottonem  taj em nicę.
Aby  j ej  sukienka i błękitny  fartuszek zachowały  nieskazitelność aż do rozpoczęcia lekcj i w szkole,
m usiała  m ieć  pod  szy j ą  zawiązaną  wielką,  białą  serwetkę  z  adam aszku,  zupełnie  j ak  za
naj wcześniej szy ch  dni  dzieciństwa.  Czy niła  ona  twarz  dziewczy nki  j eszcze  m niej szą  i  bardziej
spiczastą niż by ła i tak. Oczy  wy dawały  się duże, ciem ne i sm utne.

W  pam ięci  Ottona  wy ry ły   się  właśnie  te  oczy   m łodszej   siostry.  Nie  wiedział  j eszcze,  że  ich

wspom nienia nie da się j uż wy m azać. Zasm uciło go, że robił sobie wy rzuty  właśnie w tę ostatnią
godzinę, którą spędzić m ógł z naj bliższy m i. Czy  nie zby t rzadko zaj m ował się Victorią? Czy  on j ą
w ogóle znał? By ła tak inna, ty leż bardziej  sy m paty czna niż bliźniaki. Erwin i Clara nie dopuszczali
do  swego  ży cia  osób  trzecich.  Od  sam ego  początku,  j eszcze  j ako  niem owlęta  w  podwój ny m
wy daniu,  wy starczali  sobie  nawzaj em .  Czworo  oczu,  dwadzieścia  palców  i  każdy   ząb
powodowały   u  m am y   okrzy k  radości.  U  Josephy   również!  Nawet  j ako  trzy latki  nie  rozum ieli
słówka  „j a”.  „Musim y   iść  do  łazienki”,  m eldował  Erwin,  a  gdy   starszy   brat  choćby   dotknął
któregoś  z  nich,  Clara  wrzeszczała:  „Otto  nas  uderzy ł”.  Ach,  j akież  one  urocze,  te  szkraby !  Po
prostu  do  schrupania.  A  ty   j esteś  przecież  starszy m   bratem ,  prawdziwy m   m ały m   m ężczy zną.
Musisz by ć dżentelm enem  i pozwolić m alcom  bawić się swoim i rzeczam i.

background image

Otto  się  wzdry gnął.  Jeszcze  czternaście  lat  później   wzdry gał  się  na  to  wspom nienie  i  czuł,  że

pozbawiono  go  dziecięcego  szczęścia,  na  które  składała  się  m iłość  rodziców  i  poważanie
dorosły ch.  Spoj rzał  na  bliźnięta,  które  nigdy   nie  dowiedzą  się,  że  w  godzinę  pożegnania  starszy
brat  zazdrościł  im   szczęścia  podwój ny ch  narodzin.  Nikt  nie  przy puszczał,  j ak  często  Otto  m y ślał
o Kainie i pragnął m ieć odwagę i stanowczość biblij nego bratobój cy. Czy  kainowe znam ię nosili
na czole i ci, którzy  nie wy ciągnęli noża z pochwy ?

Otto wlepił wzrok w białą zasłonę z koronkowy m  rantem . Tak wy obrażał sobie całun, biały, bez

początku  ani  końca.  Czy   by ła  to  nieskończoność?  A  m oże  nicość.  Szkoda,  że  zabrakło  czasu,  by
porozm awiać z Theem  o uczuciach, które podstępem  nachodzą m ężczy znę i zam ęczaj ą go, zanim
ten  odda  pierwszy   strzał.  Koszm ar  rozpoczął  się  tak  niewinnie,  tak  zwy czaj nie  i  spokoj nie  –  od
pluszowego królika i czarny ch niczy m  węgiel oczu Victorii.

Otto  począł  zapewniać  m ałą,  że  tak  naprawdę  pij e  kawę  j ak  m ężczy zna,  a  nie  m leko  j ak

chłopiec,  ale  szy bko  się  z  tego  wy cofał.  W  ty ch  ostatnich  chwilach,  które  m u  pozostały,  zanim
zostawi za sobą dzieciństwo, to niewinne spiskowanie z m łodszą siostrą nie wy szłoby  na dobre ani
j em u, ani j ej .

–  Uważaj ,  by ś  uniknął  całego  tego  drobnom ieszczańskiego  cerem oniału  pożegnalnego  –

powiedział  Theo  dzień  wcześniej .  O  dziesiątej   wieczorem ,  wy wiedzeni  w  pole  przez  świetliki,
siedzieli  na  ławce  przy   alei  Günthersburga  i  debatowali  nad  ostateczny m i  sprawam i  ludzkości.
Światowcowi  Theowi  łatwo  by ło  obserwować  wszy stko  z  dy stansu.  Z  powodu  przeby tej
w dzieciństwie choroby  płuc ty m czasowo odroczono m u służbę woj skową, ponadto fotografowie,
j ak się wy wiedział, wkrótce m ieli ponoć zostać powołani do zadań specj alny ch.

–  Matki  –  dowodził  Theo  –  da  się  łatwo  wy prowadzić  w  pole  i  oszczędzić  im   niepotrzebny ch

zm artwień.  Wy starczy   ty lko  trochę  wziąć  się  w  garść  i  m ożna  trzy m ać  j e  z  dala  od  tego
rozgardiaszu. Matki wierzą przecież ty lko w to, w co chcą wierzy ć. Zawsze tak by ło. Pom y śl ty lko
o  m atce  m iłościwie  nam   panuj ącego.  Posadziła  chłopca  ze  szpotawą  ręką  na  j akiej ś  chabecie
i naprawdę m y ślała, że z tego słabowitego m łodziana będzie cesarz.

Co  Theo  m ógł  wiedzieć  o  m atkach?  Jego  m atka  zm arła,  gdy   m iał  sześć  lat.  Nigdy   nie

doświadczy ł m atczy nego strachu, intuicj i, bezsilności ani siły. W nocy, gdy  Otto przy gotowy wał
się do pożegnania, Betsy  Sternberg nie um knął żaden dźwięk dochodzący  z pokoj u sy na. Sły szała
każde j ego westchnięcie. Jej  serce szalało z rozpaczy, ale rozum  działał j ak zwy kle i zabraniał j ej
bólu i łez. Ze m ną nie pój dzie tak łatwo, drogi chłopcze. Żadne z m oich dzieci nie wy wiedzie m nie
w pole. A twój  oj ciec j eszcze nigdy  nie zdołał m i niczego wm ówić.

Gdy   zakradła  się  do  pokoj u  sy na,  ten  siedział  przy   stole  nakry ty m   do  śniadania.  Do  szarego

tornistra,  na  który m   niegdy ś  starannie  wy pisała  atram entem   nazwisko  ucznia  piątej   klasy
gim nazj um   Ottona  Wilhelm a  Sternberga,  spakowała  chleb,  kiełbasę,  ser,  ugotowane  na  twardo
j aj ka i cały  zapas ucieranego ciasta Josephy. Do białej  koperty  włoży ła agrafki, guziki do spodni
raz  krótki  list,  napisany   na  krem owy m   papierze  czerpany m   z  m onogram em   Johanna  Isidora.
Matka  błagała  w  nim ,  by   Otto  bardzo  na  siebie  uważał;  słowo  „bardzo”  podkreśliła  dwukrotnie.
Dodała, by  na front zgłosił się dopiero, gdy  będzie j uż zaznaj om iony  z okolicą, by  wieczorem  nie
zapom inał o płukaniu gardła i zawczasu cerował skarpety, bo „j eśli dziury  zrobią się zby t duże, to
skarpet nie da się uratować”.

background image

„My ślam i  –  dodała  Betsy   –  dzień  i  noc  będę  przy   tobie,  m ój   sy nu.  Spakowałam   ci  tałes

[17]

i tefilin

[18]

. Twój  błogosławionej  pam ięci dziadek ży czy łby  sobie tego. Zawsze powtarzał, że Ży d

nie wy rusza w daleką podróż bez tałesu i tefilinu. Kto wie, m awiał, gdzie się spotka Boga”.

Podczas  śniadania  pani  Betsy   zauważy ła  oczy wiście,  że  j ej   naj starszy   sy n  zam iast  m leka

z trzem a ły żeczkam i cukru pił czarną kawę. Ani przez chwilę nie m iała wątpliwości, dlaczego nie
tknął bułki. Widziała, że Otto, owo duże dziecko o przerażony ch oczach, by ł niesam owicie blady.
W  każdy m   j ego  oddechu  sły szała  to,  co  chciał  przed  nią  zataić.  Jakże  m ogłoby   j ej   um knąć,  że
właśnie  nadeszła  godzina  rozstania,  której   obawiała  się  od  wielu  dni?  Otto  siedział  przy   stole
w  m ary narce  z  grubego  m ateriału  i  j asnoszary ch  pum pach.  O  co  m atka  powinna  by ła  wtedy,
dziewiętnastego  sierpnia,  zapy tać  sy na:  czy   wy biera  się  na  przej ażdżkę  rowerową,  pieszą
wędrówkę, a m oże j est um ówiony  z kolegam i ze szkoły ? Albo też wy rusza na coroczną wy cieczką
do  Königstein?  Lub  na  piknik  na  przełęcz  Fuchstanz?  Nie  by ło  j uż  py tań,  które  m ogła  zadać,  nie
pozostało j uż nic do powiedzenia.

Na  m ały m   stoliku  w  przedpokoj u  leżała  brązowa  czapka  z  daszkiem ,  którą  Betsy   wiosną

zabezpieczy ła  środkiem   na  m ole.  A  pom iędzy   skarpetam i  i  podkoszulkam i  Ottona,  na  dnie
tornistra,  spoczy wała  żółta  broszurka  wy dawnictwa  Reclam .  Na  j ej   okładce  wy stępna  ręka
Erwina wieki wcześniej  nam alowała siedzącego na nocniku Goethego z dziecięcą trąbką w ręce
i  w  ty rolskim   kapeluszu  na  głowie.  Wy wołało  to  potężną  repry m endę  od  oj ca  i  potężny   zatarg
pom iędzy   braćm i.  Pani  Betsy   znalazła  także  i  tę  książeczkę,  ponieważ  j ak  każda  kobieta,  która
m artwi się o swoj e dziecko, poczy ty wała ciekawość za m atczy ny  obowiązek.

– Weź ze sobą Fausta – radził Theo. – Z Faustem pod ręką zapewnisz sobie beztroską przy szłość.

Będziesz  przy gotowany   na  każdą  ży ciową  sy tuacj ę.  W  ostatnich  dniach  wciąż  sły szałem   to  od
ludzi,  którzy   wy ruszy li  na  woj nę.  Również  od  ty ch  –  uśm iechnął  się  szeroko  –  którzy   nawet  nie
potrafią czy tać.

– Ech, Theo. Nie m ogę sobie j eszcze wy obrazić ży cia żołnierza. Ty lko j ednego j estem  całkiem

pewien: nigdy  j uż nie przeczy tam  Fausta.

– Wszelka, m ój  bracie, teoria j est szara

[19]

.

Otto  nie  rozpoznał  cy tatu.  Goethe  by ł  m u  równie  obcy   j ak  Karol  Wielki  czy   twierdzenie

Pitagorasa.  Jego,  osiem nastoletniego  m ężczy zny,  nikt  j uż  gnębić  nie  będzie.  W  każdy m   razie  na
pewno  nie  szkoła.  Od  ósm ego  sierpnia  tego  cudownego  ty siąc  dziewięćset  czternastego  roku
m łody   Sternberg,  przed  wakacj am i  j eszcze  uczeń  przedostatniej   klasy   w  Gim nazj um
Klasy czny m   im ienia  Cesarza  Fry dery ka  we  Frankfurcie  nad  Menem ,  którem u  ani  j eden
nauczy ciel  nie  wróży ł  pom y ślnej   przy szłości,  nie  chodził  j uż  do  szkoły.  Pożegnany   został
z honoram i i naj lepszy m i ży czeniam i całego grona pedagogicznego. Ottona Sternberga, którego
dum a,  odwaga  oraz  pilność  stłam szone  zostały   j uż  pierwszego  dnia  szkoły,  ponieważ  nie  potrafił
wówczas  j eszcze  stać  spokoj nie,  przeniesiono  z  przedostatniej   do  ostatniej   klasy.  Następnie
śpiewaj ąco zdał pisem ną część przy spieszonej  m atury  dla poborowy ch, a j uż następnego dnia –
część  ustną.  Ochotnik  woj enny   Sternberg  by ł  zdum iony.  Niem alże  nie  potrafił  poj ąć  swego
szczęścia,  gdy   spoglądał  w  lustro  i  widział  bohatera,  którem u  odtąd  wolno  będzie  podążać  za
wezwaniem   oj czy zny.  Jakaż  m agia  tkwiła  w  słowach  „ochotnik  woj enny ”,  j acy   serdeczni  by li
nauczy ciele, j akie proste py tania. Egzam inowany  nie pozostawił żadnego z nich bez odpowiedzi.

background image

W  j ednej   chwili  uwolniono  go  od  wszelkich  m łodzieńczy ch  utrapień.  Na  zawsze.  Niem iecki
nauczy ciel  nie  zadręczał  Tacy tem   i  Hom erem   czy   francuskim i  czasownikam i  nieregularny m i
boj ownika o honor oj czy zny. Na cóż m ężczy źnie, który  m iał trzy m ać w rękach broń, potrzebne
by ły  wzory  m atem aty czne, dlaczego m iałby  udzielać inform acj i o Schillerze czy  cechach gleb
w Marchii Brandenburskiej ?

Wspom nienia  o  czasach  szkolny ch  zaczy nały   j uż  stawać  się  słodsze.  Klasowa  wy cieczka  do

Wilhelm sbadu udała się wspaniale – by ł kwiecień, śnieg oraz ły k j ałowcówki z butelki schowanej
w  kieszeni  spodni.  Na  zdrowie,  panie  dy rektorze!  Dziś  uczniowie  ostatniej   klasy   się  urżną.  Po
kokardę  i  z  powrotem .  Czy   oni  wszy scy   nie  by li  j ednak  sy m paty czni,  panowie  nauczy ciele
gim nazj alni  oraz  dy ro,  brodaci  doktorzy   oraz  j ąkaj ące  się  karły,  ci  z  poczuciem   hum oru,  a  pod
koniec również ci bez niego? Przecież wszy scy  oni robili, co m ogli. Naprawdę by li przekonani, że
w szkołach uczniowie pobierali ży ciowe nauki.

–  Położę  się  na  chwilę  –  powiedziała  pani  dom u  –  nie  wiem   dlaczego,  ale  nie  j estem   się

w stanie obudzić. – Ziewnęła głośno, by  zam askować kłam stwo. Bliźnięta wstały  i zaczęły  szeptać,
nachy liły  się do siebie tak blisko, że wy glądały, j akby  by ły  zrośnięte głowam i. Victoria zerwała
z  szy i  serwetkę.  Spoglądała  to  za  odchodzącą  m atką,  to  na  Ottona.  Właśnie  w  ty m   m om encie
przestała by ć dzieckiem . Później  rzuciła się do biegu.

Josepha  zaniosła  do  kuchni  bułkę,  która  pozostała  po  śniadaniu.  Gdy   Otto  nakładał  czapkę,  do

przedpokoj u  weszła  ciotka  Jettchen.  Ona  też  by ła  m atką.  Również  potrafiła  patrzeć  sercem .
Poklepała  po  ram ieniu  wy ruszaj ącego  w  drogę  woj aka.  Ze  spuszczoną  głową  poszła  do  ogrodu
zim owego i zaczęła uczy ć papugę zdania „Otto chce bagietkę”.

Stoj ąc przy  kutej  żelaznej  bram ie dom u rodzinnego, przy szły  woj ownik spoj rzał w górę. Miał

nadziej ę, że j eszcze raz zobaczy  Thea, lecz dostrzegł j edy nie Josephę, która stała w zam knięty m
oknie salonu. Odsunęła tiulową firankę. Otto położy ł rękę na czapce. Przy pom niał sobie żonę Lota,
która zam ieniła się w słup soli, gdy ż obej rzała się za siebie. Szedł szy bciej , niż zam ierzał.

Mim o  że  m iał  się  stawić  na  Dworcu  Wschodnim ,  z  przy zwy czaj enia  poszedł  w  dół

Burgstrasse.  W  chwili,  w  której   zauważy ł  swój   błąd,  dostrzegł  Victorię.  Nie  poszła  prosto  do
szkoły,  co  każdego  dnia  surowo  j ej   nakazy wano.  Z  szeroko  rozpostarty m i  ram ionam i,
poczerwieniałą twarzą i przekrzy wioną kokardą we włosach stała na j ednej  nodze przed dom em
na  rogu  Martin-Luther-Strasse.  Z  tornistra  na  ży wopłocie  wy stawała  m ała  gąbka  do  szkolnej
tabliczki.  W  pierwszy m   m om encie  Otto  pom y ślał,  że  j ego  siostra  wy czy nia  te  sam e  co  zwy kle
błazeństwa,  by   z  wy prawy   do  szkoły   m ieć  choć  trochę  przy j em ności,  wtedy   j ednak  zauważy ł,
j ak czubkiem  nowego bucika turlała przed sobą kam ień. Wiecznie nieposłuszna Victoria nie by ła
sam a.  Bawiła  się  w  niebo  i  piekło  z  rówieśnicą,  j asnowłosą  Mariechen,  córką  zduna  Schm idta
z Höhenstrasse. Żółtą kredą dziewczy nki nary sowały  na bruku dziwne koła do gry  w klasy  – niebo
pokry te  by ło  j asnoniebieskim i  liniam i,  słońce  w  piekle  m iało  czarny   kolor,  gwiazdy   –
krwistoczerwony.  Victoria  zby t  m ocno  kopnęła  kam ień.  Wbrew  zasadom   poleciał  do  góry,
a j ednak wy lądował w okręgu.

– Wy grałam ! – stwierdziła spry tna boj owniczka. Rzuciła lewy m  butem  w stronę wroga. – Co

cios, to Francuz! – wiwatowała.

– Co kopniak, to Angol! – wrzeszczała Mariechen.

background image

Dziewczy nki założy ły  plecaki i złapały  się za ręce.

– Co strzał, to Rusek – śpiewały, idąc do szkoły  taneczny m  krokiem .

Właśnie  dzięki  tem u  m łody   bohater,  który   j eszcze  przed  chwilą  opuszczał  rodzinny   dom

przej ęty  ogrom ny m  sm utkiem , w radosny m  nastroj u, z lekkim  sercem  wy ruszy ł raźno na wielką
woj nę.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

6

Ł Z A W I Ą C E   S E R C A

F r a n k f u r t ,   w r z e s i e ń   –   l i s t o p a d   1 9 1 4

W  pierwszą  niedzielę  j esieni  nad  dom em   przy   alei  Rothschildów  9  przelaty wały   wielkie

chm ary   j askółek.  Następnego  dnia  pani  Minchen  Bergham m er  powiedziała  Josephie,  która
przegapiła to spektakularne widowisko, że ptasie wędrówki oznaczały  niegdy ś srogą zim ę. Dodała,
że  warto  j ak  naj szy bciej   rozej rzeć  się  za  kartoflam i.  Josepha  pom y ślała  o  dobrze  zaopatrzonej
piwnicy   Sternbergów  i  odpowiedziała  uśm iechem ,  którego  pani  Minchen  nie  potrafiła
zinterpretować: „Zapobiegliwem u zim a niestraszna”.

Heskie  bociany   nie  m iały   zaufania  do  łagodny ch  wiatrów  niem ieckiego  babiego  lata.

Zawczasu  wy ruszy ły   w  podróż  do  Afry ki.  Trzy   wspaniałe  ptaki  wy patrzono  we  frankfurckim
Nordendzie. Jerzy ki odleciały  wcześniej , w klasie Victorii dzieci nie śpiewały  j uż „Wszy stkie ptaki
j uż  tu  są”,  lecz  „Piękniej szego  kraj u  niż  ten  nasz  j ak  okiem   sięgnąć,  nigdzie  nie  m asz”.
W ogródkach przed dom am i kwitły  purpurowe i fioletowe astry, dalie chełpiły  się swy m i ciężkim i
główkam i,  przy   ogrodzeniach  rosły   okazałe  słoneczniki.  W  Ostparku  doj rzewały   przez  nikogo
niezasadzone  j eży ny,  a  w  ogrodach  w  dzielnicy   Seckbacher  owoce  troskliwie  pielęgnowany ch
śliw oraz pigw. Dzieci posy łano do gospód z dzbanam i na wino. To w pierwszej  fazie ferm entacj i,
zwane m łody m , by ło j uż gotowe. Mówiło się, że właściciele gospód będą j e później  sprzedawać
– wraz z gotowy m  winem  j abłkowy m  – w tej  sam ej  cenie co za czasów pokoj u.

Na ziem ię spadały  dopiero poj edy ncze liście, j esień j eszcze nie nastraj ała m elancholij nie. Tak

j ak za czasów pokoj u by ła to pora cichy ch sm akoszy  uroków ży cia. Już na początku roku szkolnego
Clara m usiała nauczy ć się wiersza Friedricha Hebbla To jest dzień jesienny, jakiego nie widziałem!
Wróciła  do  dom u  rozgniewana.  Ponieważ  zarzucała  nauczy cielce  niem ieckiego  oderwanie  od
rzeczy wistości oraz niewy starczaj ący  entuzj azm  do woj ny, podczas obiadu wdała się w sprzeczkę
z m atką i m iała j eszcze tupet, by  powiedzieć: „Robisz się coraz bardziej  drażliwa”.

Na  balkonie  pierwszego  piętra  kwitło  j eszcze  ty lko  kilka  wy k,  które  zaspokaj ały   tęsknotę  pana

dom u za wiej skim i ogrodam i z j ego dzieciństwa. Serduszce Victorii w donicy  pom alowanej  przez
Ottona  nie  groziły   wichury   ani  m róz.  Przed  każdy m   podm uchem   wiatru  m agiczne  kwiaty   nocą
chroniła  osłonka  z  zielonej   gazy,  a  za  dnia  troska  Josephy   nie  dała  im   wy schnąć.  Roślinę
nawożono  fusam i  z  kawy   oraz  taj em niczy m i  błogosławieństwam i  z  księgi  zaklęć  należącej   do
ciotki,  która  –  czego  m atce  wiedzieć  nie  by ło  wolno  –  czy tała  j ą  Victorii.  W  słoneczne  dnie  na
balkonie  stały   j uż  dwie  klatki.  Papuga  popielata  o  im ieniu  Otto  oraz  ufny   kanarek  rozum iały   się

background image

równie dobrze j ak Erwin i Clara.

W  dni  powszednie  ty lko  gazety   przy pom inały   o  woj nie  i  niem ieckiej   ofiarności.  Betsy

wy łoży ła  j e  na  dwóch  stolikach  przy   kanapie  i  skarży ła  się  na  nieporządek.  Ten,  kto  chciał
porozm awiać  z  panem   dom u,  prawie  zawsze  m ógł  go  znaleźć  za  rozłożoną  gazetą.  Co  niedziela
j ego  żona  uderzała  j ednak  pięścią  w  stół.  W  spry tny   sposób  udawało  j ej   się  wy nosić  wszy stkie
doniesienia  o  heroicznej   odwadze  oraz  sukcesach  zwy cięzców  do  gabinetu  m ęża,  którem u
wy ty kała, że sam  Bóg po stworzeniu świata potrzebował j ednego dnia odpoczy nku.

W  niedzielne  popołudnia  u  Sternbergów  unosił  się  zapach  harm onii  i  spokoj u,  kawy   ziarnistej

i świeżego ciasta. W srebrnej  cukiernicy  po babce z Pforzheim  znaj dowały  się kostki cukru, obok
niej  leżały  posrebrzane szczy pce, prezent ślubny  od pewnej  niezam ożnej  kuzy nki. W j adalni na
czerwony m   pom ocniku  kuchenny m   stały   okazałe  filiżanki  ozdobione  wzorem   bluszczu  i  szeroką
złotą obwódką oraz trzy piętrowa srebrna patera na barokowy ch nóżkach. Jednakże owo cudo nie
by ło  j uż  wy pełnione,  j ak  kiedy ś,  ciasteczkam i  petit  fours  ani  czekoladowy m i  eklerkam i  od
j ednego z naj lepszy ch cukierników we Frankfurcie, lecz, bądź co bądź całkiem  udany m i, rożkam i
orzechowy m i  i  m ały m i  okrągły m i  bułeczkam i  j abłkowy m i.  Te  ostatnie  pieczono  z  dodatkiem
cy nam onu,  rodzy nek  oraz,  czego  pan  dom u  nie  m ógł  się  dowiedzieć,  odrobiną  rum u,
i dekorowano lukrem  z dodatkiem  kakao w proszku.

W m agazy nach dla wy tworny ch pań pisano, że j edzenie ciasta co niedzielę wcale zdrowe nie

j est, a kobiety  i dzieci, które będą go sobie odm awiać, winny  czy nić to chętnie i m y śleć przy  ty m
o żołnierzach na froncie, którzy  przecież też nie m ogli go j eść.

Ale  właśnie  dlatego,  że  Josepha  m y ślała  o  pewny m   żołnierzu,  co  sobotę  zagniatała  ciasto,

a rodzy nki  m oczy ła  w  rum ie  oraz  wodzie  różanej .  Żadna  wzm ianka  o  woj nie  nie  by ła  w  stanie
odwieść  upartej   kuchm istrzy ni  od  m y śli,  że  kanonier  Otto  m ógłby   niespodziewanie  dostać  na
froncie urlop i nagle stanąć w drzwiach, a pom im o niedzieli w dom u nie by łoby  ciasta.

–  Żołnierze  nie  poj awiaj ą  się  w  drzwiach  nieoczekiwanie,  ot  tak  –  wy burczał  pan  dom u

o poranku, po raz kolej ny, zniecierpliwiony  i rozdrażniony  bardziej  niż zwy kle. – Zwłaszcza teraz.
Świat oczekuj e od nas, Niem ców, że spełnim y  swoj ą powinność.

– Nigdy  nie wiadom o. – Pani Betsy  stanęła po stronie Josephy. – W końcu Otto nie odzy wał się

j uż całe wieki. Wskazy wać by  to m ogło na kilka dni urlopu. Ja w każdy m  razie nastawiam  się na
niespodzianki.

O  ósm ej   rano  ta  opty m istka  nie  m ogła  j eszcze  przeczuwać,  że  trzecia  niedziela  września

rzeczy wiście stanie się dniem  niespodzianek – a także dniem  prawdy. Prawdy, która nie weszła na
arenę  z  wielką  pom pą,  lecz  po  cichu  zakradła  się  do  stołu,  przy   który m   sączono  popołudniową
kawę.  By ła  sady sty czną  zj awą  i  nad  wy raz  niem ile  widziany m   gościem .  Zdezorientowała
wszy stkich  obecny ch:  naj pierw  zbiła  ich  z  tropu,  a  potem   odebrała  m owę.  Zarówno  pan  dom u,
j ak i j ego skołowana żona przez wiele ty godni nie zdołali poj ąć, j ak trwaj ąca pięć m inut rozm owa
m ogła wy wołać tak potężną lawinę. Betsy  nawet wiele lat później , j uż j ako babcia, pam iętała, j ak
w tam ty m  m om encie łom otało j ej  serce. Ży we pozostały  każde spoj rzenie i każdy  gest, przede
wszy stkim   j ednak  westchnienia,  które  tłum iła,  a  cóż  dopiero  słowa,  który ch  nie  um iała
powstrzy m ać.  Czuła  się  j ak  ogłupiała  kobiecina,  nieporadna  i  stara,  taka,  która  j uż  na  siebie  nie
zważa, ośm iesza się na każdy m  kroku i za którą wsty d j est j ej  własny m  dzieciom . Gdy  bezlitosna

background image

pam ięć  zm uszała  j ą,  by   na  powrót  przeby ła  tę  drogę,  Betsy   sły szała  głos  Johanna  Isidora.
Wówczas,  tak  j ak  wtedy,  wznosiła  do  nieba  błagania,  by   naty chm iast  zm ądrzał  i  zam ilkł,  on
j ednak ani nie zm ądrzał, ani nie zam ilkł.

By ł to dzień kontrastów – idy lla w alei, urzekaj ące pastelowe kolory, przelot ptaków, chy botliwy

wóz  doży nkowy   wy soko  załadowany   burakam i  cukrowy m i  –  wszy stko  to  stanowiło  wesołe
interludium  przed sceną finałową. Na scenie siedziała dwój ka główny ch bohaterów: m ałżonkowie
z  dziewiętnastoletnim   stażem ,  którzy   przez  cały   ten  czas  nigdy   j eszcze  nie  rozm awiali  o  swoich
uczuciach i obawach, a którzy  w ty m  m om encie to właśnie m ieli zrobić.

Gdy  Betsy  przy woły wała w m y ślach tę rozm owę, zdawało j ej  się, że patrzy  na zdj ęcie. Twarz

Johanna  Isidora  o  wy razisty ch  ry sach  i  j asny m   spoj rzeniu  wy krzy wiła  się  w  j ednej   chwili.
Naiwne  zdziwienie  m ężczy zny,  który   od  pierwszego  dnia  m ałżeństwa  ży ł  w  stabilny m   świecie
oparty m   na  obowiązku  i  um iej ętności  wy kazy wania  się,  w  ułam ku  sekundy   przerodziło  się
w zdum ienie pełne niedowierzania, szczególnie przy kre dla j ego żony.

–  Chy ba  nie  m ówisz  tego  na  poważnie,  m oj a  droga  Fritzi  –  powiedział  Johann  Isidor

i  naty chm iast  zam ilkł,  zdawszy   sobie  sprawę,  że  pom y lił  im iona.  Kawa  wy lała  się  na  spodek.
Odstawił j ą, ale ręka nadal m u drżała.

Betsy  j eszcze nigdy  nie widziała swego m ęża tak zm ieszanego i bezbronnego. Wy dał się j ej  j ak

ry cerz  pozbawiony   zbroi,  j eździec,  którego  noga  wy ślizgnęła  się  ze  strzem ienia.  Johann  Isidor,
zawsze opanowany  i z gotową odpowiedzią na każdą okazj ę, runął z postum entu. Siedział z na wpół
rozchy lony m i  ustam i  i  zam iast  spoj rzeć  na  swoj ą  żonę,  zaplótł  dłonie  niczy m   j akiś  ubogi
m łodzieniec,  który   nie  m a  odwagi  prosić  bogatego  oj ca  o  córkę.  Wy glądał  przerażaj ąco,  j ak
zalęknione dziecko i starzec zarazem .

Ów  bohater,  który   właśnie  przeży ł  bolesny   upadek,  doskonale  wiedział  –  nie  by ło  co  do  tego

cienia wątpliwości – że m atka czwórki j ego dzieci za chwilę wy ciągnie z kołczanu śm iercionośną
strzałę. Żadna żona, m łoda ani stara, m ądra ani głupia, nie przepuściłaby  okazj i, aby  udowodnić
m ężowi niewierność.

W  chwili,  która  przesądzała  o  wszy stkim ,  Betsy   przy szła  j ednak  w  sukurs  przekorna  m ądrość,

która  od  zarania  dziej ów  um ożliwiała  kobietom   ży cie  z  wiedzą,  iż  m ężczy źni  są  om y lni,  a  ich
pożądanie  silniej sze  niż  przekonania  m oralne.  Z  poczuciem   trium fu,  które  j ą  otrzeźwiło
i  um ocniło,  uświadom iła  sobie,  że  nigdy   nie  zapy ta  Johanna  Isidora,  tego  przy kładnego  m ęża
i niezm iernie troskliwego oj ca rodziny, o osobę im ieniem  Fritzi.

Dzięki j ej  m ilczeniu sprawy  nadal m iały  się dobrze. Sternbergowie wciąż potrafili rozm awiać

tak,  że  on  nie  robił  się  blady,  a  ona  się  nie  czerwieniła.  Z  biegiem   lat  przy zwy czaiła  się  do
niedzielny ch dy skusj i o rzeczach, które nie powinny  dotrzeć do uszu dzieci ani służby.

–  Ciotka  Jettchen  wy szła  –  uspokoiła  m ęża  Betsy.  –  Nie  m usisz  się  tak  lękliwie  rozglądać

dookoła.  Nie  wszy stko,  co  teraz  m ówi,  m a  rzeczy wiście  na  m y śli.  Gdy by   by ła  u  siebie,  j uż
dawno tem u by m  j ą zawołała, by  pom ogła m i się wy karaskać z tarapatów. W przeciwieństwie do
twoj ej  żony  cioteczka potrafi świetnie robić na drutach.

Mim o  że  w  m łodości  Betsy   m iała  dwie  nauczy cielki  robótek  ręczny ch  i  nawet  babkę

przekonała  o  swoich  niewy starczaj ący ch  zdolnościach  m anualny ch,  zaj ęta  by ła  nabieraniem
oczek.  Robiła  szary   szalik.  Każda  porządna  Niem ka  wy rażała  wprawdzie  przekonanie,  że  do

background image

Bożego  Narodzenia  woj na  się  skończy,  ale  większość  przy j aciółek  Betsy   zawzięcie  dziergała
zim owe  ubrania.  Zarówno  one,  j ak  i  ich  dorastaj ące  córki,  wszy stkie  bez  wy j ątku,  wy wij ały
drutam i dla dzielny ch żołnierzy  cesarza. My śl, że szal z drogiej  angory  oraz pokładów m atczy nej
m iłości  m ogły by   uchronić  j ej   sy na  od  wszelkich  woj enny ch  opresj i,  sprawiała,  że  Betsy,  która
dla żadnego ze swoich dzieci nie potrafiła uszy ć zwy kłego kaftanika, robiło się ciepło na sercu.

–  Będzie  wy glądał  j ak  królik  –  zawy rokował  Johann  Isidor.  –  Ży dowski  królik  w  szaliku  od

j idy sze m am e. Z tego, co wiem , angora nadaj e się j edy nie na dziecięce swetry  oraz lizeski dla
starszy ch pań.

Gdy   sięgał  po  papierośnicę,  j ego  twarz  się  zachm urzy ła.  Kosm opolity cznie  brzm iące  nazwy

m arek  po  wy buchu  woj ny   zostały   niezwłocznie  zastąpione  niem ieckim i.  Johannowi  Isidorowi
wy dało  się  to  niegodne  narodu  świadom ego  własnej   wartości.  Firm y   produkuj ące  papierosy
okazały   się  szczególnie  wierne  oj czy źnie.  Jako  pierwsze  przem ianowano  m arki  Manoli  oraz
Gabàty,  nazwę  Gibson  Girl  zam ieniono  na  Wim pel.  Nazwa  Chic  by ła  francuska,  Niem cy   m ieli
m ówić Wy borowe. Z angielskiego Dandy  zrobiono niem ieckie Dalli.

Akcesoria  do  palenia  leżały   na  m ały m ,  specj alnie  na  nie  przeznaczony m   okrągły m   stoliku.

Naklej ka na papierośnicy  inform owała, że ulubiona m arka Johanna Isidora Duke of York zm ieniła
nazwę na Hrabia Yorck von Wartenburg. Pan dom u wziął papierosa, potrząsaj ąc głową.

– Również nasi wrogowie – zaczął tonem  m entora ten zawsze dobrze poinform owany  człowiek

i  uniósł  duke’a  –  walczą  za  pom ocą  j ęzy ka.  Szanowny   bry ty j ski  dwór  królewski  zerwał  wszelkie
kontakty   z  rodziną  Sachsen-Coburg-Gotha  i  od  tam tej   pory   zm ienił  nazwisko  na  Windsor.  Jeśli
chcesz wiedzieć, to tak się żadnej  woj ny  nie wy gra.

– Zapewne – chętnie zgodziła się Betsy.

Jednakże  zdecy dowanie  bardziej   niż  j ęzy kowy m i  pom y słam i  boj owników  m artwiła  się

m ężem .  Zdawała  sobie  sprawę,  że  j ego  stałe  przy gnębienie  i  dopadaj ące  go  co  j akiś  czas
wy czerpanie brały  się stąd, że nikt ważny  nie py tał go o zdanie w żadnej  sprawie. Liczne starania
wy twornego  i  cenionego  przedsiębiorcy   Johana  Isidora  Sternberga  o  to,  by   służy ć  swej
oj czy źnie,  spełzły   na  niczy m   –  w  ostatnim   czasie  zabiegał  wręcz  o  posadę  w  służbach
kwaterm istrzowskich  w  Bad  Hom burgu,  które  zaj m owały   się  zagospodarowaniem   uży wany ch
teksty liów do celów m ilitarny ch. Znalazł tam  zatrudnienie nawet stary  Tichauer, właściciel sklepu
z winam i  i  od  j akiegoś  czasu  em ery t,  ślepy   j ak  kret  i  nieum iej ący   odróżnić  wełny   od  popeliny.
Johann  Isidor  dowiedział  się  tego  dopiero  dzień  wcześniej ,  w  sy nagodze.  Od  wy j azdu  Ottona
chodził się tam  m odlić niem al w każdy  szabas. Dla j ego wrażliwej  żony  stanowiło to kolej ny  znak,
że potrzebował pocieszenia. A m oże bał się o sy na?

Betsy   pochy liła  się  nad  robótką,  m ozolnie  zliczała  oczka  i  za  każdy m   razem   dochodziła  do

innego wy niku. Uświadom iła sobie, j ak bardzo niewłaściwa by ła to chwila, by  wy j awić m ężowi,
że  on,  blisko  pięćdziesięcioczteroletni  m ężczy zna,  chociaż  nie  m oże  walczy ć  za  oj czy znę,
zachował  wy starczaj ąco  dużo  m ęskości,  by   znów  zostać  oj cem .  Jak  długo  j uż  zgrzy tał  zębam i?
I to na dodatek w środku dnia? Zacisnęła m ocno wargi, spoj rzenie utkwiła w drutach.

– Co ci j est? – zapy tał.

– Nic. Przecież nie powiedziałam  ani słowa.

– Właśnie.

background image

Stara śpiewka, a j ednak wciąż aktualna. W m ałżeństwie Sternbergów nic sobie nie wy j awiano,

nie oczekiwano wy j aśnień, a j uż na pewno nie dy skutowano. Każdem u z nich dwoj ga wy dawało
się, że wie, co m y śli to drugie. Nawy k m ałom ówności determ inował codzienność, czasam i czy nił
j ą bezbarwną, od czasu do czasu naznaczał sam otnością, ale ży cie wciąż toczy ło się swy m  torem .
Ruty na  by ła  godny m   zaufania  sprzy m ierzeńcem   w  obliczu  przem ian  tam ty ch  czasów.  Szary
kłębek  wełny   spadł  z  kolan  Betsy   i  poturlał  się  pod  kom odę.  Przy pom niała  sobie  o  Mince,
śnieżnobiały m   kociaku  z  Pforzheim ,  który   nie  potrafił  oprzeć  się  żadnem u  kłębkowi  ani  szpulce.
Poczuła  m elancholię.  Bolały   j ą  plecy,  kark  zeszty wniał.  Jak  na  czterdziestodwuletnią  m atkę
zareaguj ą  siostry,  które  „Sternberży nie”  zawsze  zazdrościły   beztroskiego  ży cia  i  m aj ętnego,
hoj nego  m ęża?  A  co,  na  Boga,  powiedzą  j ej   dzieci?  Która  będzie  bardziej   sarkać:  Clara  czy
Victoria? Żadna z nich nigdy  nie wy kazy wała gotowości do dzielenia się.

Betsy   zastanawiała  się,  czy   nie  powinna  więcej   rozm awiać  z  córkam i,  ale  kto  w  końcu

rozm awiał  ze  swy m i  dziećm i,  gdy   te  by ły   zdrowe,  co  dzień  znaj dy wały   się  nowe  obowiązki,
a m ąż wciąż ży wił obawę, że gdy  pozwoli się im  na zby t wiele, staną się m ały m i roszczeniowy m i
snobam i?  Może  przy naj m niej   Otto  powinien  by ł  zawczasu  zrozum ieć,  że  należy   dostosowy wać
się do ży cia.

Betsy   wstała  i  podniosła  kłębek.  Mogła  się  j eszcze  schy lić,  nie  zwracaj ąc  swoim   stanem

niczy j ej  uwagi. Odsunęła na bok zasłonę z wy szy ty m  kwiatowy m  wzorem , wy j rzała przez okno
w salonie i dostrzegła szy buj ący  w kierunku ziem i złotożółty  liść. „Piękny ” – powiedziała. Czy  to
słowo brzm iało tak sam o j ak latem , czy  m oże j uż nabrało innego zabarwienia? Czy  m atce, która
nie wiedziała, gdzie przeby wa j ej  sy n i czy  ży cie łaskawie się z nim  obej dzie, wolno by ło w ogóle
ucieszy ć się na widok liścia kasztanowca?

Wokół  panował  taki  spokój ,  j akby   woj ny   nie  by ło.  Po  ulicach  nie  m aszerowali  j uż  żołnierze,

którzy   niczy m   uczniowie  w  dzień  szkolnej   pieszej   wędrówki  wy ruszali  z  m iasta  z  głośny m
śpiewem   na  ustach  i  którzy   nieśli  kartonowe  tabliczki  i  białe  transparenty   z  hasłam i  „Na  Boże
Narodzenie  z  powrotem   w  dom u”.  Czy   Otto  też  w  to  wierzy ł?  Odkąd  wy j echał,  przy słał  ty lko
dwie kartki i w żadnej  nie dał znać, gdzie j est i j ak się m a. Na tej  drugiej  napisane by ło drobny m ,
prawie  że  niem ożliwy m   do  odczy tania  pism em ,  które  j ego  m atce  wy dało  się  obce:  „Wszy stko
j est  zupełnie  inaczej ,  niż  to  sobie  wy obrażałem ”.  Rodzice  spoj rzeli  po  sobie  i  przy j ęli  to
spostrzeżenie j ako nieuniknione w ży ciu m ężczy zny. Johann Isidor nawet się uśm iechnął i poklepał
Betsy   po  plecach,  by   j ą  rozweselić.  Wieczorem ,  leżąc  j eszcze  w  łóżku  i  składaj ąc  gazetę,
wy m am rotał: „Cóż, wielkim  epistolografem  to m ój  sy n w ty m  ży ciu chy ba nie zostanie”.

Alej ą  m aszerowało  dwóch  chłopców,  około  pięcioletnich.  Latem   z  łoskotem   j eździli  wokół

dom ów na drewniany m  czterokołowy m  rowerku. Wówczas bawili się w woj nę. Nosili spiczaste
hełm y   z  gazet,  uderzali  w  blaszane  bębenki  i  wy m achiwali  drewniany m i  m ieczam i.  Gdy   nie
śpiewali  piosenek,  wy m y ślali  sobie  od  Serbów  i  Rusków,  obrzucali  się  gliniany m i  kulkam i  do
zabawy  i poprzy sięgali sobie nawzaj em  śm ierć.

– Na zawsze – zagroził j eden z nich.

– Ale potem  będę m usiał iść do dom u – uprzedził wróg.

W  niedzielę  ruch  na  ulicach  by ł  niewielki.  Od  czasu  do  czasu  w  kierunku  śródm ieścia

przej eżdżała  zaprzężona  w  konie  dorożka,  z  rzadka  j akieś  auto.  Zniknęli  spacerowicze

background image

w odświętny ch stroj ach. Zakochane pary  i starsi m ężczy źni pod rękę z ekstrawagancko ubrany m i
żonam i,  m łodzi  rodzice  z  całą  feraj ną,  chłopcy   w  m ary narskich  ubrankach,  dziewczęta
w  sukienkach  z  obszerny m i  rękawam i  –  wszy scy   oni  stanowili  w  niedziele  nieodłączny   elem ent
alei Rothschildów, tak j ak drzewa, trawniki i krzaki róży. Teraz j ednak niedzielne ży cie alei ustało,
ponieważ m łodzi m ężczy źni wy ruszy li na woj nę, a starsi wsty dzili się, że nie m a ich tam  razem
z nim i. Rzadko kiedy  szczekał j akiś pies albo kot zakradał się w krzaki. Z pola widzenia zniknęły  też
niańki  w  szty wny ch  biały ch  czepkach.  Kobiety   z  Nordendu  podszepty wały   sobie  szy derczo,  że
wy tworne bony  wolą podm y wać ty łki m łody ch m ężczy zn w lazaretach niż bachorów bogaty ch
ludzi.

Na  pierwszy m   piętrze  dom u  przy   alei  Rothschildów  9  sły chać  by ło  j edy nie  bicie  dwóch

zegarów  oraz  gruchanie  i  chrobotanie  gołębi,  które  przesiady wały   na  szklany m   dachu  ogrodu
zim owego.  Nawet  Otto  by ł  wy czerpany.  Podczas  obiadu  wy skrzeczał  cały   swój   repertuar  dwa
razy  bez przerwy. Spał też kanarek. Rano Victoria znów nie ściągnęła narzutki z klatki i pozbawiła
go radości powitania nowego dnia. O szesnastej  roił sobie, że j est j eszcze noc.

Zaniedbanie obowiązku przez panienkę Sternberg nie zostało j eszcze odkry te. Dlatego też m atka

pozwoliła  j ej   pój ść  do  zoo  z  ciotką  Jettchen.  Obie  m ocno  postanowiły,  że  korzy stać  będą
z  wszelkich  swobód,  z  który ch  starszy m   paniom   j uż,  a  dziewczy nkom   j eszcze  korzy stać  nie
wy padało. Victoria, spry tnie kieruj ąca własny m  losem , m iała ponadto w głowie szczególny  cel.
Zaplanowała, że wizy tę w zoo wy korzy sta, by  uprosić ciotkę o pilnie potrzebną pom oc. Uznała, że
j ako  osoba  wielkiego  serca  z  pewnością  zrozum ie  ona,  j ak  upokarzaj ąca  dla  sześcioletniej
uczennicy  j est niem ożność ubrania lalek w stroj e zgodne z duchem  czasu. Lalka o im ieniu Moritz
naty chm iast  potrzebowała  karabinu  oraz  m unduru  feldgrau.  Matka  tej   szczęściary   Mariechen
uszy ła  od  razu  dwa.  Po  żm udny ch  negocj acj ach  Mariechen  zadeklarowała  gotowość  oddania
j ednego z m undurów w zam ian za pięć groszy  i paczkę cukierków śm ietankowy ch. Pani Betsy  j ak
zwy kle udarem niła ten interes i kategory cznie odm ówiła pieniędzy  swej  nieszczęśliwej  córce. Od
tam tego m om entu trzy m ała również pod kluczem  cukierki śm ietankowe.

– Cóż za cudowna cisza, gdy  nie m a Clary  i Erwina – powiedziała Betsy, gdy  wróciła z szary m

kłębkiem   wełny   do  ogrodu  zim owego.  –  Odkąd  Otto  wy j echał,  zachowuj ą  się  czasam i,  j akby
m ieli  po  pięć  lat.  Tęsknią  pewnie  za  poskrom icielem ,  który   nie  pozwalał  im   zarzucać  tego,  co
zaczęli.

– Tak – przy znał j ej  racj ę Johann Isidor.

Przy pom inał kogoś, kto właśnie m a się pożegnać, ale zostawił bagaż bez opieki.

Palce  nieco  m u  drżały,  gdy   wy ciągał  z  papierośnicy   kolej nego  papierosa.  Zaczy nało

brakować  wy robów  ty toniowy ch.  Mim o  to  od  wy buchu  woj ny   palił  więcej   niż  kiedy kolwiek
wcześniej . Wy dawało m u się, że ty lko on liczy  papierosy.

–  Dobrze,  że  by liśm y   stanowczy   –  wy m am rotał  i  zgasił  zapałkę  –  nie  powinno  im   się

wszy stkiego puszczać płazem .

Pod  wpły wem   ogrom nego  nacisku  rodziców  bliźnięta,  rozżalone  i  wściekłe,  wy ruszy ły   do

Westendu  na  zaproszenie  Goldbergów,  zaprzy j aźnionego  m ałżeństwa.  Ich  dzieci,  również
bliźnięta, obchodziły  piętnaste urodziny. Clara i Erwin nigdy  nie lubili tam tej  dwój ki. W ostatnim
czasie  pogardzali  m łody m i  Goldbergam i  i  j ednogłośnie  oświadczy li,  że  nie  m ożna  się  z  nim i

background image

nigdzie  pokazać  i  nie  narazić  się  na  ośm ieszenie.  Stwierdzili,  że  są  oni  podły m i  parweniuszam i
oraz  m arny m i  lizusam i  i  kuj onam i,  które  rzucaj ą  się  na  szy j ę  nawet  nauczy cielowi  w  szkole
religij nej , choć akurat j ego przecież nikt na poważnie brać nie m oże.

–  Dlaczego  m y   m usim y   pokutować  za  to  –  sarkał  Erwin,  j eszcze  gdy   wy chodził  –  że  od  lat

znacie  Goldbergów?  Tak,  tak,  wiem ,  pani  Goldberg  m a  znaj om ości  w  przem y śle  cukierniczy m ,
a  to  j est  w  obecny ch  czasach  ważniej sze  niż  dum a  i  honor.  Wsty d  nam   zaprzedawać  duszę  za
kawałek tortu.

– Przestań wreszcie m ówić za swoj ą siostrę. Już nawet Ottonowi to przeszkadzało. Nie j esteście

przecież m ały m i dziećm i. I poczekaj  no ty lko, co będziesz m y ślał o torcie z krem em  m aślany m ,
gdy   zapasy   Josephy   będą  się  wy czerpy wać,  m ój   sy nu.  A  j ak  się  szanownem u  panu  wy daj e,
dlaczego Josepha znów j est w podróży ?

Josepha,  j ak  wówczas  często  by wało  w  niedzielę,  tuż  po  obiedzie  wy brała  się  do  Bad

Nauheim u. Znów nawiązała relacj e z krewny m i, które za czasów pokoj u uznawała za zerwane do
sądnego dnia. Jej  zdaniem  w sklepach nie by ło wy starczaj ąco dużo świeży ch owoców i warzy w.
Gdy by  zawczasu nie rozpoczęła pertraktacj i z „ty m i z Nauheim u”, zagrożone m ogły  by ć przede
wszy stkim  losy  m usu śliwkowego.

W wolne od pracy  niedzielne popołudnia Josepha nakładała zatem  butelkowozielony  podróżny

kapelusik  i  pakowała  kilka  rozpadaj ący ch  się  czy tadeł,  które  Hanna  z  Odenwaldu  z  pośpiechu
zostawiła przed odj azdem  w dom u przy  alei Rothschildów, a za które żeńska część rodziny  z Bad
Nauheim u  oddałaby   połowę  j abłonki.  Dochodziły   do  tego  pieniądze,  które  Josephie  udawało  się
uciułać  przy   okazj i  codzienny ch  zakupów,  oraz  zapewnienie,  że  na  Boże  Narodzenie  by ć  m oże
uda  j ej   się  przy wieźć  niepotrzebne  j uż  dziecięce  ubrania.  Potrzeba  m atką  wy nalazków  –
przy taczała ze swoj ego bogatego zasobu przy słów, gdy  wy ciągała ze spiżarni wiklinowy  kosz.

–  To  grzech  –  zwy kła  j ą  upom inać  pani  Betsy   –  m ówić  teraz  o  j akichś  szczególny ch

potrzebach.  Jak  dotąd  nie  cierpim y   biedy   w  naj m niej szy m   stopniu.  Co  naj wy żej   się
ograniczam y. Daj  Boże, by  tak zostało.

–  Ale  m nie  serce  pęknie  –  sprzeciwiła  się  Josepha  –  j eśli  nie  będę  m ogła  wy słać  naszem u

Ottonowi m usu śliwkowego na front. Potrzebuj e też suszony ch j abłek na trawienie. Chłopak m usi
j eść suszone owoce, niech pani nie m ówi, że j uż pani zapom niała.

Na  kuchenny m   stole  Josepha  położy ła  przy gotowane  na  kolacj ę  chleb,  m asło,  wędlinę

pokroj oną  w  plasterki,  pom idory   i  posiekaną  cebulę,  a  na  pękaty m   dzbanku  z  herbatą  um ieściła
karteczkę z inform acj ą, że reszta czekoladowego budy niu dla Victorii i puszka z herbatą z szałwii
ciotki  Jettchen  są  w  spiżarni.  Pani  dom u  postanowiła,  że  naj później   przy   śniadaniu  pochwali
Josephę za troskliwość.

Na  oknie  siedziała  m ucha.  Betsy   zastanawiała  się,  czy   nie  wstać  i  nie  przy wrócić  j ej   światu,

j eśli  j eszcze  ży ła,  ale  nie  wstała.  Muchy   wy woły wały   w  niej   strach,  odkąd  by ła  dziewczy nką.
Dlatego  też  siostry   z  rozkoszą  dokuczały   pięknej   ry walce,  bracia  bronili  j ej   m ały m i  brudny m i
pięściam i, a oj ciec brał swoj ą ukochaną córkę na kolana i wy j aśniał, że ty lko głupi ludzie się nie
boj ą.

– Muszę ci się do czegoś przy znać – powiedziała.

Jej   głos  wy dał  się  j ej   sam ej   słaby,  obcy   i  śm iesznie  dziecinny.  Poczuła,  j ak  wilgotniej ą  j ej

background image

oczy, wzięła m ały  kawałek szarlotki, który  stał przed nią na talerzu j uż od pół godziny, odłoży ła na
piętrową  paterę  i  głośno  odchrząknęła.  Nawet  j ęzy k  m iała  suchy,  szty wny   niczy m   drewniany
kołek.

Betsy   zwróciła  uwagę,  że  m ąż  zachowy wał  się  osobliwie.  Nie  m ógł  usiedzieć  spokoj nie,

wy prostował  się,  wy pręży ł  plecy,  wy piął  pierś,  założy ł  prawą  nogę  na  lewą.  Czy li  j ednak  j ą
usły szał, prawdopodobnie nawet zrozum iał. Należał do ty ch, którzy  poj m uj ą wszy stko w lot, gdy
zachodzi  taka  konieczność,  nie  stronią  od  śm iały ch  knowań  i  liczą  się  z  im ponderabiliam i.  Betsy
zdziwiła się, gdy  m ocno zacisnął powieki niczy m  wędrowiec, który  nagle napoty ka ścianę m gły
i nie potrafi j uż wskazać swego celu.

Johann  Isidor  nadal  m iał  sokoli  wzrok.  Oczy   i  dobry   słuch  napawały   go  taką  dum ą,  j akby

zdrowe ciało by ło zasługą j ego własnej  zaradności.

Pod  osłoną  obszernej   bluzki  Betsy   rozluźniła  pasek  przy   spódnicy,  czego  m ężczy zna  nie

spostrzegł.  Po  raz  pierwszy   od  narodzin  Victorii  nałoży ła  tę  krem ową  bluzkę  z  żorżety,  którą
krawcowa  z  Sandweg  uszy ła  j ej   dokładnie  przed  dziewiętnastom a  laty.  Delikatne  tasiem ki  przy
kołnierzy ku  związane  by ły   na  kokardę.  „Taka  wstążka  odwraca  uwagę”  –  powiedziała  wówczas
krawcowa. „Od piersi i brzucha” – dodała.

Betsy  zrobiła się czerwona. Gdy  się ubierała, przy rzekłaby  na wszy stko, że j ej  m ąż, obdarzony

sokolim  wzrokiem  i wy czuciem , j eśli chodzi o dam ską odzież, od razu rozpozna tę bluzkę z naszy tą
falbaną,  szerokim i  rękawam i  i  charaktery sty czną  kokardą.  Wlepił  wzrok  w  j ej   brzuch  i  zacisnął
powieki,  tak  j akby   nigdy   j eszcze  nie  widział  kobiety   w  stroj u  ciążowy m .  „Ach”  –  wy m am rotał
w końcu.

Jego  żona  wzdry gnęła  się.  Johann  Isidor  wy powiedział  to  przy datne,  niewinne,  chętnie

stosowane przez m ałżonków słowo właśnie w ty m  m om encie, w który m  ostatecznie nastawiła się
na  to,  że  nie  zareaguj e  j uż  na  zasy gnalizowane  przez  nią  wy znanie.  W  j ej   m ałżeństwie  wciąż
prowadziło  się  takie  rozm owy.  Ciągnęły   się  j ak  m am ały ga  i  by ły   dość  niepom y ślne.  Gdy   j akiś
tem at  nie  doty czy ł  Johanna  Isidora,  ten  stawał  się  m ałom ówny,  niem rawy,  czasem   nawet
nieprzy j azny.  Zdawał  się  wtedy   urażony,  że  żona  w  ogóle  go  zagadnęła,  j akby   bez  pukania
wparowała do j ego gabinetu i wy m iotła m u z biurka wszy stkie rzeczy.

Betsy   złoży ła  dłonie.  Czuła  się  j ak  aktorka  z  j ednej   z  ty ch  przy j em ny ch  współczesny ch

kom edii,  które  tak  chętnie  oglądała,  a  które  Johann  Isidor  uważał  za  upiorne.  Zawsze  to  kobiety
rozdawały  w nich karty  i to dzięki nim  finał by ł pom y ślny. Inaczej  niż w ży ciu m ężczy znom  na
koniec  rzedła  m ina  i  –  co  również  nie  przy stawało  do  rzeczy wistości  –  śm iali  się  sam i  z  siebie.
Betsy  zastanawiała się, czy  nie powinna j ednak po prostu przy stąpić do rzeczy.

Jednakże  wówczas  uprzy tom niła  sobie,  iż  zam ężna  kobieta  nie  popełnia  przecież  wy stępku,

zachodząc  w  ciążę.  Ta  m y śl  tak  j ą  oprzy tom niła,  że  poczuła  nieprzepartą  chęć,  by   powiedzieć:
„do tanga trzeba dwoj ga”, lecz j ej  odwaga pry sła. Jak bańka m y dlana. Zakłopotana wbiła wzrok
w  podłogę,  na  delikatny m   kilim ie  dostrzegła  szarą  wełnianą  nitkę  i  łepek  wy palonej   zapałki,
zdenerwowała się i znów odzy skała śm iałość. Rezolutnie zaproponowała:

–  Może  powinniśm y   j ednak  znów  się  rozej rzeć  za  j akąś  służącą.  Josepha  nie  m oże  robić

wszy stkiego sam a.

Milczący   m ałżonek  wpatry wał  się  w  obraz,  który   zawsze  z  uwagą  studiował,  gdy   siedział

background image

w ogrodzie zim owy m  i nie m iał nastroj u do rozm ów.

By ła  to  współczesna  praca  przedstawiaj ąca  ogród  w  Königstein,  w  tle  znaj dowały   się

zwęglone  m ury   oraz  porośnięty   bluszczem   pawilon.  Mim o  że  róże  przedstawiono  w  pełny m
rozkwicie, widok  ten wy wierał  ponure wrażenie.  Płótno, w  nadzwy czaj  skrom nej   ram ie,  zostało
um y ślnie powieszone w taki sposób, że do połowy  zasłaniał j e przerośnięty  sagowiec. Stanowiło
wspólny  prezent od wszy stkich krewny ch na pięćdziesiąte urodziny  Johanna Isidora i nie podobało
m u się j uż od m om entu, w który m  m usiał rozpakować j e na oczach wy czekuj ący ch gości. „Sto
lat naszem u Josiem u!” – wiwatowali.

Nie zważaj ąc na powinności j ubilata, powiedział, że wy prasza sobie, by  rodzina nazy wała go

Josim . Zwłaszcza ci nic niewarci kuzy ni, którzy  przy j ęli chrzest. „To wolno ty lko m atce. I m ówię
zupełnie poważnie!” – zakończy ł.

Johannowi Isidorowi przy szła do głowy  m y śl, że nadarzy ła się właśnie sprzy j aj ąca okazj a, by

wreszcie zdj ąć ten obraz ze ściany. W czasie woj ny  ludzie prawdopodobnie rzadziej  będą składać
sobie  wizy ty.  Całkiem   m ało  prawdopodobne  wy dawało  się  zaś  to,  że  ktokolwiek  z  rodziny
zainteresuj e  się  losem   różanego  ogrodu  w  Königstein.  Wszy scy   m ieli  w  końcu  zupełnie  inne
zm artwienia.  Również  sy nów  krewny ch  wezwała  oj czy zna.  Johann  Isidor  wiedział,  że  j ego
dwóch  siostrzeńców  z  Górnej   Hesj i  wy ruszy ło  do  Belgii,  chłopcy   z  Pforzheim   by li  j uż
naj pewniej  we Francj i.

Jego m y śli powróciły  do dom u. O co też Betsy  m ogło chodzić? Spoj rzała na niego tak, j akby

zapom niał  j ej   odpowiedzieć  na  zadane  wcześniej   py tanie,  stara  j ak  świat,  dość  podła  sztuczka.
Pewnie  j uż  Sara  wy próbowy wała  j ą  na  Abraham ie.  Zastanawiał  się,  czy   sy n  przeby waj ący
z dala od dom u nie zdradził w końcu swego oj ca i po kry j om u nie napisał do m atki. Takie rzeczy
się zdarzały. Pewnie częściej , niż m ogło się wy dawać. Nikt przecież nie m ógł dokładnie wiedzieć,
co  dziej e  się  w  głowie  osiem nastolatka,  który   opuścił  dom   pierwszy   raz  w  ży ciu.  Poza  ty m
całkowicie  szczery   i  ufny   Otto  doprawdy   nie  by ł  m istrzem   w  przem ilczaniu  pewny ch  kwestii.
W każdy m  razie j eszcze nie.

By ć m oże to ostatnia godzina spędzona w rodzinny m  m ieście zby t m ocno obciąży ła sum ienie

chłopaka,  m ożliwe,  że  ten  drobny   m ęski  spisek  poczy ty wał  j ako  winę  i  odczuł  potrzebę,  by
włączy ć  w  niego  m atkę.  Cała  ta  sprawa,  chociaż  dość  niety powa,  nie  by ła  j ednak  oszustwem ,
raczej  etapem  ży cia w czasach przełom u. Johann Isidor wcisnął rękę do kieszeni m ary narki. Nie
widział  naj m niej szego  powodu,  by   uderzać  się  w  piersi.  Czy ż  m iał  żałować,  że  postąpił  j ak
m ężczy zna?

– Ja też – powiedział.

Mówił  przez  zaciśnięte  zęby,  co  u  Erwina  doprowadzało  go  do  szaleństwa  i  za  co  zawsze  go

ganił. Poczuł, że swędzi go czoło. Dlaczego żona spoglądała na niego tak wy czekuj ąco? Wy glądała
tak inaczej  niż zazwy czaj , j akoś tak dziecinnie i niepewnie zarazem , j ak królik niezby t szczęśliwie
skrzy żowany  ze stateczną m atroną.

Może Betsy  czuła się niezręcznie, ponieważ m u o ty m  liście nie powiedziała? Niektóre kobiety

nie  m aj ą  przecież  zwy czaj u  skry wania  przed  m ężem   swoich  taj em nic.  Dla  inny ch  te  drobne
sekrety,  które  m ogą  wy szeptać  przy j aciółkom   do  ucha,  są  niezwy kle  ważne.  Również  w  ży ciu
doj rzały ch czterdziestolatek. Bluzka by ła naj pewniej  nowa, a on znów tego nie zauważy ł i odebrał

background image

biedaczce radość pły nącą z otrzy m ania kom plem entu. Ale co, do czorta, m iałby  powiedzieć? Ów
strój   wy glądał  koszm arnie.  Po  dziewiętnastu  latach  m ałżeństwa  kobieta  taka  j ak  Betsy   powinna
przecież  zapam iętać,  że  j ej   m ąż  nie  znosi  krem owy ch  bluzek  z  falbanam i.  Ni  pies,  ni  wy dra,
a  wszy stkie  wy glądały   tak,  j akby   uszy to  j e  z  wy brakowany ch  firanek.  Kiepska  wizy tówka
m ężczy zny, który  dorobił się m aj ątku na handlu tkaninam i.

–  W  końcu  i  tak  by ś  się  dowiedziała  –  powiedział.  –  Poza  ty m   to  chy ba  dobrze,  że  nie

posłuchałem  śm iałej  prośby  Ottona, by  pozwolić m u wy ruszy ć sam otnie. Czułby m  się nieswoj o
z m y ślą, że m iałby m  wy j ść z aktówką z dom u i siedzieć bezczy nnie na ławce w parku, podczas
gdy   m ój   sy n  wy j eżdżałby   na  woj nę.  Moj e  serce  zastraj kowało.  Moj e  ży dowskie,  oj cowskie
serce.  Bez  pożegnania,  bez  słowa,  które  pozostaj e  w  pam ięci.  Ten  chłopak  przecież  w  ogóle  nie
wiedział, co m ówi i o co nas prosi. Musiał m u to podsunąć m istrz Theo Bergham m er, ten cwany
m ały   czort,  który   swoj ą  wielką  j adaczką  i  drogim   aparatem   fotograficzny m   służy   teraz
oj czy źnie.  Sprawozdawca  kanonier  Theodorich  Rudolf  Bergham m er  z  pierwszego  pułku.
Dekownik m elduj e się do służby, panie kapitanie.

–  Nie  rozum iem   ani  słowa.  Co  chcesz  m i  powiedzieć,  na  Boga?  I  co  to  m a  wspólnego

z Theem ? Przecież dopiero wczoraj  go widziałam .

– Otóż to – odparł Johann Isidor.

Stało  się  dla  niego  j asne,  że  zaczął  m ówić  za  wcześnie  i  za  wiele  zdradził  oraz  że  właśnie

niem al zrobił z siebie potężnego głupca, idiotę, który  nie potrafi trzy m ać gęby  na kłódkę i popełnił
niezwy kłą  gafę.  Nic  dziwnego,  że  nikt  nie  chciał  go  zatrudnić.  Nawet  po  to,  by   w  zarękawkach
siedział  na  zapleczu.  Kto  podczas  woj ny   znalazłby   zaj ęcie  dla  skrety niałego  gaduły ?  Na  co
zdałaby  się m ęska odwaga, j eśli czas na to, by  wy kazać się j ako m ężczy zna, j uż m inął? Otto nie
napisał zatem  do m atki. Ta dobra kobieta by ła niewinna j ak lilia. O niczy m  nie wiedziała i nigdy
by  się nie dom y śliła, lecz j ej  arcy przebiegły  m ąż właśnie odciął sobie odwrót. Musiał brnąć w to
dalej . Próbował stłum ić gniew, tak by  nie wzbudzić podej rzeń Betsy.

– To przecież nie j est takie skom plikowane – powiedział.

Potrząsaj ąc lekko głową, zasy gnalizował, że teraz to on nie wie, o co chodzi.

– Po prostu poszedłem  na Dworzec Wschodni i tam  czekałem  na naszego sy na.

– Kiedy ? Jaki Dworzec Wschodni?

– Mój  Boże, Betsy, nie patrz na m nie z takim  przerażeniem . Można by  pom y śleć, że ukradłem

ci  ostatnią  koszulę.  We  Frankfurcie  j est  ty lko  j eden  Dworzec  Wschodni  i  z  niego  odj echał  nasz
Otto. Naj pierw do Hanau, a stam tąd wkrótce potem  prawdopodobnie wy ruszy ł dalej . Z tego, co
wiem ,  tak  właśnie  zaplanowano.  Nawiasem   m ówiąc,  by ło  tam   wielu  oj ców.  I  prawie  żadny ch
m atek. Możesz więc by ć spokoj na. Wszy stko przebiegło tak, j ak powinno.

Od  m om entu,  w  który m   j ej   m ąż  wy ciągnął  chusteczkę  i  nerwowy m i  rucham i  ocierał  czoło,

j akby  ścigał uciekaj ącego złodziej a, m inęły  ledwie dwa przy spieszone uderzenia serca. Wówczas
Betsy  zrozum iała, że oj ciec m ógł pożegnać się ze swoim  sy nem , a ona, m atka, nie. Przy pom niała
sobie  o  liście,  który   napisała  do  Ottona  j ego  ostatniego  wieczoru  w  dom u.  Wspom inała,  j ak  na
nowo pakowała j ego tornister. Ten sam  stary  tornister, który  zabierał na szkolne piesze wędrówki.
Z  plam ą  po  soku  m alinowy m ,  której   nie  dało  się  wy wabić  nawet  ty m   porządny m   szary m
m y dłem  kupiony m  przy  Sandweg. Betsy  widziała siebie, j ak wy ciąga szal m odlitewny  i czarny

background image

aksam itny   worek  z  sześcioram ienną  gwiazdą  –  Tarczą  Dawida  –  wy szy tą  złotą  nicią.  Dała  szal
m odlitewny   sy nowi  wy ruszaj ącem u  w  świat,  w  który m   o  ży ciu  i  śm ierci  rozsądzała  wy łącznie
broń. By ła przekonana, że zacznie płakać. Czuła j uż ucisk w gardle, m eble zaczął spowij ać sm utek,
j akiego j eszcze nie znała. Ostatni prom ień słońca stał się szary, lecz nic się nie wy darzy ło.

Betsy   Sternberg  nie  potrzebowała  chusteczki,  zbędny   by ł  silny,  krzepiący   uścisk  dłoni.  Nigdy

nie okazy wała słabości, zawsze czuła obawę przed narażaniem  m ęża na widok łez. „Łzy  kobiety  to
szantaż”  –  powiedział  wieki  tem u  podczas  j ednej   z  kłótni  tak  ty powy ch  dla  m łody ch  m ałżeństw.
By ło  to  na  krótko  przed  narodzinam i  Ottona,  gdy   Betsy   wbiła  sobie  do  głowy   zakup  koły ski
z baldachim em , a przy szły  oj ciec odparł na to: „Kupowanie tego rodzaj u rupieci przy stoi j edy nie
cesarzowi i Rothschildom ”.

Johann  Isidor  Sternberg,  nieugięty   przedsiębiorca,  dla  którego  dy scy plina  oraz  wy chowanie

by ły   w  ży ciu  równie  ważne  j ak  przy zwoitość  i  prawość,  nie  m ógł  znieść  także  płaczu  swoich
córek.  Nawet  sześcioletnią  Victorię  wy sy łał  do  pokoj u,  gdy   siedząc  przy   stole,  nie  potrafiła
powstrzy m ać łez. Betsy  rozluźniła szal, obciągnęła bluzkę. Ręce m iała spokoj ne.

–  Co  tam   się  działo?  –  zapy tała.  –  Na  Dworcu  Wschodnim ?  Otto  by ł  bardzo  przej ęty ?  Tego

ostatniego dnia zachowy wał się j akoś inaczej  niż zwy kle, takie m iałam  wrażenie. Nawet nie zj adł
porządnie śniadania. Chodzi m i o to, że na dworcu też pewnie by ł zdenerwowany.

–  Ani  trochę.  Wy,  kobiety,  m acie  zby t  dużo  fantazj i.  Wy daj e  m i  się,  że  cieszy ł  go  cały   ten

rozgardiasz,  dziarscy   oficerowie,  m rowie  radosny ch  chłopców,  piosenki  i  śm iech.  Pewna
dziewczy na,  śliczna  j ak  z  obrazka,  wsunęła  m u  różę  do  plecaka.  Większość  m ężczy zn  m iała
kwiaty   wetknięte  w  karabiny,  ale  on  przecież  j eszcze  broni  nie  dostał.  By ł  wtedy   bez  m unduru.
By ć m oże zrobiło m u się trochę przy kro z tego powodu, ale nic nie dał po sobie poznać. By łem
z niego dum ny.

–  Nie  wiedziałam ,  że  do  karabinu  m ożna  włoży ć  kwiaty   –  rzekła  Betsy.  –  Mogliśm y   m u  dać

różę z naszego ogrodu. Miałoby  to w pewny m  sensie bardziej  osobisty  wy m iar.

–  W  pewny m   sensie  –  powtórzy ł  Johann  Isidor.  Poczuł  wielkie,  obezwładniaj ące  zm ęczenie

i nabrał ochoty  na koniak, nie odważy ł się j ednak ziewnąć, a j uż na pewno nie m iał ty le odwagi,
żeby  wstać i wy j ąć z kom ódki butelkę.

Wpatry wali się w dzbanek do herbaty  i pragnęli, by  którem uś z nich przy szło do głowy  j akieś

zbawienne słowo, ale odezwała się ty lko papuga. Od Erwina nauczy ła się zwrotu „zam knij  py sk”
i powtarzała go bez ustanku. Chm ury  zm ieniły  kolor, słońce się skry ło, ptaki zlaty wały  na drzewa.
Betsy   wstała,  Johann  Isidor  podąży ł  za  nią  tak  ochoczo,  j akby   zawsze  chodził  śladam i  żony.
Usiedli,  co  również  by ło  niespoty kane,  obok  siebie  na  sofie  w  duży m   salonie.  Ich  ręce  się
zetknęły.  Betsy   przy pom niała  się  wizy ta  w  operze  rok  tem u,  w  listopadzie,  na  cudowny m
przedstawieniu Fidelia. Johann Isidor zasnął.

Jedwabne  poduszki  by ły   m iękkie  i  chłodne,  ale  nie  działały   na  Johanna  Isidora  dość  koj ąco,

gdy ż rozgniewał się na Boga, że ten nie nauczy ł go rozm awiać z sy nem , gdy  by ł na to czas. „Nie”
–  rzucił  w  ciszę.  Brzm iało  to  tak,  j akby   krzy czał  przez  sen,  a  ktoś  m u  groził.  Ten  m om ent  j ego
słabości ośm ielił Betsy, by  powiedzieć m u, że znów j est w ciąży.

Wtedy   właśnie  wy rzucił  z  siebie  słowa:  „Chy ba  nie  m ówisz  tego  na  poważnie,  m oj a  droga

Fritzi”, i zbladł niczy m  zj awa. Rozszerzy ły  m u się źrenice. Jego żona podj ęła ostateczną decy zj ę,

background image

że nigdy  nie będzie go wy py ty wać, dokąd i do kogo zbłądził w owej  chwili. Nagle ktoś zadzwonił
do  drzwi.  Rozległy   się  trzy   długie,  bardzo  szy bkie  dzwonki.  Jedy nie  członkowie  rodziny   i  służba
właściciela dom u dzwonili w ten sposób, dum nie i z pewnością siebie.

Do  dom u  wróciły   ciotka  Jettchen  i  Victoria.  Obie  wy glądały   niczy m   m ałe  szczęśliwe

dziewczy nki  z  książek  z  obrazkam i,  które  um knęły   więzom   ży cia  i  taneczny m   krokiem
powędrowały  ku słońcu.

– W zoo by ło przecudownie – powiedziała ciotka Jettchen – zwierzęta są tak spokoj ne. Nawet te

dzikie.

– Odłoży ła kapelusz na m ałą konsolę w przedpokoj u i poprawiła włosy. Nadal by ła piękna, a j ej

serce m łode j ak kiedy ś w m aj u, gdy  przy słuchiwała się słowikowi, a to dlatego, że nie liczy ła j uż
lat – ani ty ch, które m inęły, ani ty ch, które j ej  pozostały.

– To by ł naj piękniej szy  dzień w m oim  ży ciu – doprecy zowała Victoria.

Spoj rzała na rodziców, z kieszeni aksam itnej  sukienki koloru m orskiego wy ciągnęła pięćdziesiąt

fenigów i podskoczy ła z radości.

–  Od  m oj ej   kochanej ,  kochanej   cioci  –  powiedziała  trium fuj ąco.  –  A  j utro  dostanę  od  niej

paczkę cukierków śm ietankowy ch. Wtedy  będę m ogła kupić od Mariechen m undur i prawdziwy
karabin dla Moritza.

Nawet  wówczas,  gdy   lalka  m iała  j uż  na  sobie  woj skowy   strój   i  walczy ła  przeciwko

Bry ty j czy kom ,  a  Francuzom   strzelała  w  plecy,  Victoria  dziwiła  się,  że  tam tego  niedzielnego
popołudnia rodzice m ieli tak niewiele obiekcj i co do robiony ch przez nią interesów.

Choć  w  gazetach  stale  pisano,  że  poczta  działa  tak  sam o  sprawnie  j ak  za  czasów  pokoj u,

a niem ieccy  żołnierze są przy wiązani do swy ch rodzin zdecy dowanie bardziej  niż wróg i bardziej
j e  cenią,  to  w  październiku  do  Frankfurtu  doszły   od  Ottona  j edy nie  dwie  kartki.  Obie  wprawiły
j ednak  w  zachwy t  całą  rodzinę.  Pierwsza  przedstawiała  niem ieckich  żołnierzy   w  schronie,
siedzieli przy  stole nakry ty m  obrusem  w kratkę, grali w karty  i pili piwo. Drugą pozwolono Victorii
przy m ocować kolorowy m i szpilkam i do ściany  w j ej  pokoj u. Przedstawiała ona bosego chłopca
we  francuskiej   czapce  oficerskiej ,  ze  sm oczkiem   i  bronią,  a  podpis  pod  nią  głosił:  „Naj m łodszy
oddział Francj i”.

Obie napisane zostały  we wrześniu. Na pocztówce z piątego września Otto poinform ował:

 

Jutro  odbędą  się  ćwiczenia  strzeleckie  na  poligonie,  poj utrze  j edziem y   na  front.  Nie
wolno m i wy j awić dokąd. Wszy scy  są w radosny ch nastroj ach, cieszę się bardzo na
swój  chrzest boj owy.

 

Dwudziestego siódm ego września napisał:

 

W  Rosz  Haszana  odby ło  się  nabożeństwo  dla  Ży dów.  Po  nim   rabin  rozdawał  chleb,
kiełbasę  i  specj alne  m odlitewniki  przy gotowane  dla  żołnierzy.  Chlebem   i  kiełbasą
podzieliłem  się z kom panam i. Gdy  będziecie do m nie pisać, przy ślij cie m i niepsuj ące
się  j edzenie,  środek  na  biegunkę  i  wasze  zdj ęcie.  Wszy scy   m aj ą  tu  zdj ęcia  swoich
rodzin. Wasz kochaj ący  sy n i oddany  brat Otto.

background image

 

By ła  to  ostatnia  wiadom ość  od  kanoniera  Ottona  Wilhelm a  Sam uela  Sternberga.  Zginął

j edenastego października ty siąc dziewięćset czternastego roku pod Ypres. Zawiadom ienie dotarło
do j ego dom u rodzinnego dziewiątego listopada o czternastej . Podpisał j e podporucznik Henning
von  Brauweiler.  „Państwa  sy n  zginął  na  polu  chwały ”  –  napisał.  „Oddał  ży cie  za  cesarza
i oj czy znę. Mogą Państwo by ć z niego dum ni”.

Wówczas  Victoria  po  raz  pierwszy   widziała,  j ak  m atka  płacze.  Sły szała,  j ak  py ta  j ej   oj ca:

„Jesteś teraz zadowolony ?”, i dziwiła się, że ten nie odpowiedział, ty lko poszedł do swego gabinetu.
Dziewczy nka  pobiegła  do  kuchni.  Josepha  klęczała  przed  piecy kiem   i  robiła  znak  krzy ża.  Gdy
wy dm uchiwała nos w czy stą adam aszkową serwetkę, Victoria z przerażeniem  zam knęła oczy. Na
palcach zakradła się na balkon. Otworzy ła drzwi naj ciszej , j ak by ło to m ożliwe. Przez j akiś czas
tępo wpatry wała się w serduszkę okazałą.

Cudowne  kwiaty   posiadaj ące  m agiczną  m oc  chronienia  przed  każdą  ludzką  niedolą  opadły,

kilka listków pozostało j ednak nadal zielony ch i silny ch. Tak j ak latem , gliniana doniczka, na której
Otto  wy m y ślny m i  drukowany m i  literam i  napisał  specj alnie  dla  swoj ej   m łodszej   siostry
„Królowa Victoria”, stała na wy sokim  kwietniku obłożony m  żółty m i kaflam i. Victoria policzy ła do
dziesięciu.  By ła  pewna,  że  przy   dziesiątce,  tak  j ak  zwy kle,  usły szy   głos  Ottona.  „Musisz  patrzeć
w niebo, gdy  m y ślisz ży czenie, Vicky, Boga łatwo urazić” – powtarzał zawsze. I skubał j ej  ucho.
Bardzo delikatnie, j akby  m uskał j e wiatr.

Świat  zam ilkł.  Ty lko  kruk  krakał.  Victoria  podniosła  doniczkę  z  literam i  bły szczący m i  na

czerwono. Przez chwilę trzy m ała j ą nad głową. Następnie cisnęła nią z balkonu.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

7

D E C Y Z J A

F r a n k f u r t ,   1 9 1 4

Coraz  więcej   rodzin  m usiało  inform ować  o  śm ierci  m ężów,  sy nów  i  braci.  W  ty m   sam y m

czasie  wy stąpił  też  pierwszy   deficy t  papieru.  Właśnie  dlatego  nekrolog  kanoniera  Ottona
Wilhelm a  Sam uela  Sternberga,  który   poległ  j edenastego  października,  m ógł  się  ukazać  we
frankfurckim   „General-Anzeiger”  dopiero  dwa  m iesiące  później .  Po  kolej ny ch  trzech  dniach
opublikowano go we „Frankfurter Zeitung”. Johann Isidor nie potrafił się zdecy dować, czy  pój ść
za  propozy cj ą  działu  anonsów  „General-Anzeiger”,  by   nad  tekstem   um ieścić  dopisek  „Stała  się
wola  Boska...”,  co  w  pierwszy m   roku  woj ny   by ło  całkiem   powszechne.  Ograniczy ł  się  do
zgodnego z duchem  czasu zawierzenia się Wilhelm owi II.

Zam ieszczony   w  „General-Anzeiger”  nekrolog  Ottona  znaj dował  się  pom iędzy   dwom a

zawiadom ieniam i  o  śm ierci  m łody ch  podoficerów,  którzy   również  złoży li  pod  Ypres  ofiarę  ze
swoj ego  ży cia.  We  „Frankfurter  Zeitung”  nekrolog  Sternbergów  także  został  um ieszczony
w  reprezentacy j ny m   m iej scu  –  obok  klepsy dry   znanego  w  cały m   Frankfurcie  profesora
uniwersy teckiego.  W  wieku  pięćdziesięciu  lat  zm arł  on  w  swoim   rodzinny m   m ieście,  by ła  to
j ednakże śm ierć m ało efektowna, ponieważ nastąpiła wskutek upadku z roweru.

Słowam i:  „Jako  oddany   sy n  narodu  niem ieckiego  zginął  na  polu  chwały   za  swego

um iłowanego cesarza i um iłowaną oj czy znę”, osiem nastoletni Otto został pożegnany  przez świat
pełen  zagadek,  na  który ch  rozwikłanie  zabrakło  m u  czasu.  Nekrolog  podpisany   by ł  przez  j ego
„kochaj ący ch  rodziców  Johanna  Isidora  Sternberga  oraz  Betsy,  z  dom u  Strauss,  j ego  dam ę”,
którzy   zapewniali  czy telników,  że  ich  niezapom niany   sy n  na  zawsze  „pozostanie  ży w  w  ich
sercach”. Każde z „wdzięcznego rodzeństwa” zostało wy m ienione z im ienia.

–  A  niby   za  co  m am y   by ć  m u  wdzięczni?  –  zapy tał  Erwin.  –  Że  wy starczy ła  j edna  j edy na

sekunda, by  go uśm iercić? Albo za to, że by ł na ty le głupi, by  zgłosić się na ochotnika?

Żałobny   nastrój   panuj ący   w  dom u  nie  pozwolił  oj cu  ukarać  sy na,  który   pozostał  j ego

j edy ny m   m ęskim   potom kiem ,  a  którego  racj onalizm   i  drobiazgowość  m iały   w  przy szłości
drażnić  go  j eszcze  bardziej   niż  fantazj owanie  i  duchowa  nieobecność  Ottona.  Tak  czy   owak
Johann  Isidor  i  Betsy   by li  wstrząśnięci  tą  śm iercią.  Zarówno  zecer  z  „General-Anzeiger”,  j ak
i  z  „Frankfurter  Zeitung”,  nie  spy tawszy   ich  o  zdanie,  postawił  przy   nazwisku  Ottona  krzy ż.  Ten
m ieszczański zwy czaj  m ógł u ży dowskich czy telników wy wołać podej rzenie, że Otto przeszedł na

background image

chrześcij aństwo, a by ć m oże postąpiła tak nawet cała rodzina Sternbergów.

Już  z  tego  powodu  Johann  Isidor  postanowił,  że  w  następny   piątkowy   wieczór  pój dzie  do

sy nagogi  przy   parku  Friedberger  Anlage,  by   odm ówić  za  pierworodnego  sy na  trady cy j ną
m odlitwę  za  zm arły ch.  Ku  własnem u  zdziwieniu  robił  to  przez  cały   rok,  co  w  pozostały ch
zasy m ilowany ch  rodzinach  nie  uchodziło  za  taką  znów  oczy wistość.  Mim o  to  wielu  m ężczy zn,
zarówno w sy nagodze, j ak i w wy dawnictwie oraz w banku, j eszcze kilka ty godni później  py tało
go o krzy ż w nekrologu. Nawet doktor Mey erbeer, który  w związku ze stanem  Betsy  częściej  niż
zwy kle poj awiał się przy  alei Rothschildów, czy nił niestosowne uwagi.

Zaopatrzono  się  w  dwa  egzem plarze  każdej   z  gazet.  Jeden  trafił  do  księgi  rodzinnej

o eleganckich, złocony ch brzegach, którą oczy tana pani dom u prowadziła j uż czwarty  rok, odkąd
natknęła się na Buddenbrooków Thom asa Manna. Wgląd do niej  dawała j edy nie m ężowi i nigdy
nie  przy szłoby   j ej   do  głowy,  że  bliźnięta  przeczy tały   każde  zapisane  w  kronice  słowo.  Drugie
zawiadom ienie  naklej ono  na  krem owy m   papierze  czerpany m   i  wy słano  do  rodziny   w  form ie
kurendy  z prośbą o przekazanie go dalej .

– Nie m am  koach

[20]

, żeby  powiadam iać każdego członka m iszpachu

[21]

 z osobna – wy j aśnił

żonie  Johann  Isidor.  Na  j ego  prawdziwy   stan  ducha  wskazy wała  ty lko  ta  j edna  wy powiedź,
a  j eszcze  bardziej   poszukiwanie  schronienia  w  j ęzy ku  oj ców  –  czy nił  to  bowiem ,  ty lko  j eśli
naprawdę się denerwował. Johann Isidor Sternberg, który  od dnia m obilizacj i i m owy  balkonowej
cesarza m odlił się o zwy cięstwo sprawy  niem ieckiej  i błagał, by  j em u również dane by ło um rzeć
słodką  śm iercią  za  oj czy znę,  złorzeczy ł  swoj em u  losowi.  –  Nawet  nie  m iałem   dość  czasu,  by
poznać swego chłopca – westchnął wieczorem  tego sam ego dnia, gdy  zgasił nocną lam pkę. W tej
właśnie chwili niepostrzeżenie otworzy ł m aluteńką kom orę swego serca.

–  Ledwie  osiem naście  lat  –  odparła  Betsy.  Pod  osłoną  nocy   wzięła  rewanż  za  wielkie  m ęskie

słowa, które padły  w j ej  m ałżeństwie. Johann Isidor m iał się nigdy  nie dowiedzieć, że j ego żona,
która  przy rzekała  m u  dozgonne  posłuszeństwo  i  pokorę,  co  noc  m odliła  się  o  córkę.  Córkę,  od
której   nikt  nie  będzie  oczekiwać,  że  w  wieku  trzech  lat  poleci  ołowiany m   żołnierzy kom
m aszerować po parkiecie, a w wieku lat osiem nastu odda ży cie na polu chwały.

Jeden  z  nekrologów  m ogła  zachować  Victoria.  Ciotka  Jettchen  nakleiła  go  na  kawałek  tektury.

Drukowany m i  literam i  napisała:  „Naszem u  niezapom nianem u  Ottonowi”,  a  pod  wy cinkiem
dopisała  ty tuł  gazety   i  datę  j ej   wy dania.  Dziewczy nka  opatrzy ła  dzieło  gwiazdą  Dawida
nam alowaną czerwony m  tuszem  i obrazkam i dwóch świeczników chanukowy ch nam alowany m i
tuszem   zielony m .  Kolaż  postawiła  przy   nogach  lalki  w  m undurze  feldgrau.  Zabawka  powróciła
z  wy gnania  j edy nie  po  to,  by   chronić  ten  drogocenny   przedm iot  kultu.  Gdy   otrzy m ano
wiadom ość o śm ierci Ottona, popadła w niełaskę i trafiła do zielonego worka, w który m  j eszcze
pół roku wcześniej  Otto przechowy wał strój  do gim nasty ki.

Victoria  by ła  zachwy cona,  widząc  swoj e  nazwisko  w  gazecie.  Gdy   oj ciec  pokazał  j ej

zawiadom ienie,  na  wsty dliwą  chwilę,  w  której   j ej   m atka,  załam awszy   ręce,  z  wy rzutem
pokręciła głową, dziewczy nka zapom niała, że w ich dom u nie wolno się j uż by ło śm iać. Z radości
aż  lekko  podskoczy ła,  o  m ały   włos  nie  przewróciła  oj cowskiego  krzesła  i  uży ła  niestosownego
słowa,  którego  zaledwie  dzień  wcześniej   nauczy ła  się  od  dwunastoletniego  brata  swoj ej
przy j aciółki Mariechen.

background image

Dopiero  na  drugi  dzień,  po  uwadze  Erwina,  Victoria  uświadom iła  sobie,  że  w  nekrologu  nie

wspom niano o j ej  ukochanej  cioteczce. Ciotka Jettchen siedziała w buj any m  fotelu przy  oknie, na
kolanach  trzy m ała  otwartą  książkę.  Victoria  dotknęła  j ej   głowy   tak  ostrożnie  i  czule,  j akby
wiedziała, j ak wątła j est ta starsza kobieta, która nie m a odwagi wy biegać m y ślam i dalej  niż do
wieczora.

–  O  tobie  –  westchnęła  sześcioletnia  pocieszy cielka  –  nigdy   nie  będą  pisać  w  gazecie.  Masz

przecież ty lko córki, a dziewczy nki nie m ogą um ierać na woj nie.

–  To  one  pozwoliły   um rzeć  m nie  –  odparła  ciotka.  By ła  tak  wzburzona,  że  skóra  piekła  j ą  j ak

w  m łodości.  Obrazy   przepełnione  bólem   pędziły   prosto  na  nią.  Jej   filigranowe,  sy m paty czne
córki  w  fartuszkach  ozdobiony ch  koronką  i  w  kokardach  pod  kolor  oczu  biegły   w  j ej   kierunku
z bukietem  stokrotek, lecz odwróciły  się w chwili, w której  rozłoży ła ram iona. – Nie – wy szeptała,
ciężar wspom nień odpieraj ąc rękam i, które odm awiały  posłuszeństwa – j uż nie.

– Otto – skrzeczała papuga. Dziobem  chwy tała za pręty  swoj ej  klatki.

Jettchen  zaczęła  płakać,  ale  dobrotliwość  nie  pozwoliła  j ej   na  łzy.  Gdy   dostrzegła  przerażoną

twarz Victorii, otarła oczy. Sześciolatka j ako j edy na przeczuwała, j ak bardzo j ej  droga cioteczka
czuła się wy kluczona z ży cia rodzinnego, odkąd w dom u Sternbergów rządy  zaczęła sprawować
żałoba.

– Nie płacz – uspokaj ała j ą Victoria – przecież m asz m nie. I Ottona – dodała.

By ła  zm ieszana,  wy powiadaj ąc  im ię,  którego  wy powiadania  każdy   w  dom u  unikał,  i  ze

strachem  wskazała na papugę.

– Jego – uściśliła. – Miałam  przecież na m y śli ty lko j ego.

Tego  dnia  ciotka  Jettchen  postanowiła,  że  da  córkom   j edy nie  to,  do  czego  zobowiązuj e  j ą

prawo, a pozostały  pokaźny  m aj ątek zapisze wnuczce siostry, Victorii.

–  Czy   twój   tata  m a  rej enta?  –  zapy tała,  ponieważ  m im o  swy ch  lat  i  rozczarowań,  które

rozdzierały   j ej   serce,  by ła  kobietą  obrotną,  która  nie  zwlekała,  gdy   słowa  należało  zam ienić
w czy n. – Więc twój  tata nie m a rej enta? – powtórzy ła.

– Przecież wciąż j est przeziębiony  – zdziwiła się Victoria. – Chy ba dlatego nie m oże też zostać

żołnierzem . Czem u się śm iej esz?

–  Bez  ciebie  i  ziem niaków  z  Nauheim u,  które  przy wozi  Josepha  –  uświadom iła  sobie  ciotka  –

ży cie  nie  by łoby   warte  funta  kłaków.  Chodź,  m y,  dwie  piękności,  pój dziem y   do  m iasta
i przehulam y  ostatni grosz.

– A wolno nam  to zrobić?

– Znam  nie takich ludzi, którzy  to robią.

Po  raz  pierwszy   od  otrzy m ania  wiadom ości  o  śm ierci  Ottona  babka  i  wnuczka  nałoży ły

wy j ściowe ubrania. Za j edną powiewały  aksam itna pelery na w kolorze m chu oraz m ieniące się
czernią  pióra  przy   kapeluszu  z  salonu  naj bardziej   znanej   m ody stki  z  Darm stadtu,  za  drugą  –
płaszcz z lodenu, którego rękawy  i brzegi zręczna m atka ty dzień wcześniej  przedłuży ła kawałkiem
bordowego pledu. Tak sam o j ak tam tego baj kowego lata w Baden-Baden zanurzy ły  się w świat,
który  nie wiedział, co to brzem ię wieku ani uniesiony  palec wskazuj ący  skierowany  do m łody ch,
nie  znał  łez  kobiet  w  bluzkach  czarny ch  j ak  noc  ani  śm ierci  ty ch,  którzy   zanosili  do  okopów

background image

sztandar  nadziei.  Czar  zaczął  działać  j uż  na  Höhenstrasse.  Wy starczy ło  się  obej rzeć,  aby   obj ąć
wzrokiem  ostatnie z pelargonii radośnie kwitnący ch na balkonie. Ciotka Jettchen, która w m łodości
nie  przegapiła  w  Darm stadcie  żadnej   prem iery,  nuciła  piosenkę  Kiedy  w  Tyrolu  róży  kwiat
z  Ptasznika  z  Tyrolu.  Słowo  po  słowie  przy pom inała  sobie  teksty   szlagierów  i  opowiadała
przy słuchuj ącej   się  z  uwagą  wnuczce,  która  dotąd  karm iona  by ła  wy łącznie  frazam i
z niem ieckich baj ek oraz um oralniaj ący m i opowieściam i biblij ny m i, j ak to Christel, urzędniczka

pocztowa

[22]

,  om al  nie  poślubiła  niewłaściwego  księcia  elektora.  Wesoła  gawędziarka  by ła  tak

zachwy cona obrazam i i m elodiam i, które odkry wała w pam ięci, że m ało brakowało, żeby  znów
zaczęła płakać.

–  Nie  wy obrażasz  sobie,  j aka  by łam   wówczas  szczęśliwa.  Teatr  dworski  to  wspaniała  rzecz.

W  Darm stadcie  ludzie  potrafili  ży ć.  Nasz  Ernest  Ludwik  poślubił  przecież  j edną  z  wnuczek
królowej  Wiktorii.

–  Otto  napisał  „Królowa  Victoria”  na  m oj ej   doniczce,  ale  ona  zeskoczy ła  z  balkonu.  Dużo

wcześniej , j ak by łam  j eszcze m ała.

– Ty lko nie m ów tego m atce, m oj e dziecko. Brak j ej  fantazj i, j eśli chodzi o sprawy  poważne.

– Tobie też?

– Ach, Vikusiu, gdy  człowiek się starzej e, zaczy na m u raczej  brakować rozum u.

Niespieszny m   krokiem   ruszy ły   w  dół  Bergerstrasse.  Niektóre  ze  sklepów  przy stroj one  by ły

bożonarodzeniowo,  ale  inaczej   niż  poprzedniego  roku:  nie  kolorowy m i  bom bkam i,  piernikam i
przy pom inaj ący m i obwarzanki i śliczny m i drewniany m i aniołkam i z Rudaw, lecz poj edy nczy m i
gałązkam i  j odły,  oprawiony m i  w  ram ki  obrazkam i  ze  stary ch  czasów  i  dom kam i  dla  lalek,
w który ch zawsze m ieszkali oj cowie, sy nowie i bracia. A na stole stała babka. Zatrzy m awszy  się
przed  j edną  z  piekarni  przy   Merianplatz,  babka  i  wnuczka  aż  ochry pły   od  chichotu.  W  witry nie
sam otnie tronował dwufuntowy  chleb z papier m âché. Miał brodę z waty, stał wy prostowany  na
m ałej  skrzy nce, a w trój kątny  kapelusz z gazety  piekarz obdarzony  wisielczy m  hum orem  wetknął
gałązkę j odły. Zwisała z niej  atrapa granatu.

Powoli,  niczy m   uczennice,  które  ociągaj ą  się  w  drodze  do  dom u,  ponieważ  to  ci  punktualni

zawsze m uszą nakry wać do obiadu, flanerowały  przez rozległy  park Friedberger Anlage. Nawet
w m iesiącu, w który m  przy padało Boże Narodzenie, pałętało się tam  j eszcze babie lato. Drzewa
m iały   korony   z  pożółkły ch  liści,  na  trawnikach  rosły   stokrotki.  Wiewiórki  o  ognistoczerwony ch
kitach radośnie przy gotowy wały  się na niedostatek, który  przy nosiła zim a. Mali chłopcy, niczego
nieświadom i,  bawili  się  gliniany m i  kulkam i  i  wy sokim i  głosam i  spierali  się,  czy   zwy cięstwo
odniesione  podczas  j ednej   ty lko  bitwy   oznacza  sławę  do  końca  ży cia,  czy   j edy nie  wy grane
starcie.  Ponurzy   starsi  m ężczy źni,  którzy   przeczuwali,  co  przy niesie  przy szłość,  trzęśli  się  na
ławkach i w m ilczeniu kurzy li niedopałki papierosów. Ty m czasowe ży ciowe wagarowiczki udały
się na plac Konstablerwache, skubiąc na zm ianę j eden kawałek ciasta drożdżowego z sachary ny
oraz  m ieszanki  m ąki  razowej   i  zm ielonego  grochu,  cienko  pociągniętego  sztuczny m   m iodem ,
które  m im o  wszy stko  wy czarowy wało  na  j ęzy ku  błogość  sy ty ch  czasów.  Tam   po  raz  pierwszy
zobaczy ły   żołnierzy   o  twarzach  niczy m   z  wosku,  z  przepaskam i  na  głowach.  Wspierali  się  na
grubo  ciosany ch  kulach.  W  „General-Anzeiger”  pisano,  że  ranni  szy bko  doj dą  do  zdrowia
w liczny ch lazaretach otwarty ch we Frankfurcie po wy buchu woj ny  oraz że spieszno im  bardzo

background image

do  powrotu  na  front  do  swoich  kom panów.  Żołnierze,  paląc  papierosy,  stali  przed  wozem ,  gdzie
sprzedawano  j akiś  gorący   napój .  Kule  wroga  odroczy ły   ich  śm ierć,  lecz  ich  oczy   by ły   j uż
m artwe.

– Biedni chłopcy  – wzdry gnęła się ciotka Jettchen. – Tacy  m łodzi, a j uż naznaczeni. Na wieki.

– Czy  Otto również m iał przepaskę na głowie?

– Nie sądzę. Przeważnie wszy stko dziej e się bardzo szy bko.

– Nie lubię woj ny  – ukradkiem  wy szeptała Victoria i zam knęła oczy. – Lecz nasza nauczy cielka

powiedziała,  że  wy m y j e  nam   usta  m y dłem ,  a  potem   przy j dzie  po  nas  diabeł,  j eśli  będziem y
m ówili takie okropne rzeczy.

– A skąd ona chce wziąć to m y dło? Już teraz j est go bardzo m ało.

– Pani Schäfer to przecież czarownica z Francj i – krzy knęła Victoria z odwagą. – Jest szpiegiem

i m a zatrute zęby. Przecież każdy  to wie.

Dziewczy nka  podskoczy ła  do  nieba  i  naty chm iast  opadła.  Stary   lodenowy   płaszcz  z  nowy m

bordowy m  obrębieniem  wirował wokół j ej  nóg. Nieustraszonej  skoczkini nietrudno by ło uzy skać
m atczy ną  zgodę  na  wy j ście  do  m iasta  w  naj zwy klej szy   czwartek.  Od  śm ierci  Ottona  Betsy
rzadko  py tała  swoj e  dzieci  o  zadania  dom owe  albo  o  godzinę  powrotu  z  eskapad,  na  które
wy ruszały.  Mniej   stanowczo  niż  w  poprzednich  latach  nalegała  j esienią,  by   piły   tran,  z  rana
płukały   gardła  solanką  oraz  nakładały   znienawidzone  długie  wełniane  skarpety   i  pogardzaną
bieliznę z gry zącej  wełny. Matka popuszczała im  cugli szczególnie w te dni, w które – sły szały  –
wzdy chała, zanim  j eszcze usiadła do śniadania, a oj ciec wcześnie wy chodził z dom u. Wy dawało
się,  j akby   nigdy   nie  obstawała  przy   zasadach  i  dy scy plinie,  j akby   nigdy   nie  by ła  energiczna
i  surowa,  lecz  zawsze  skłonna  do  uległości.  Często  gwałtownie  ucinała  dy skusj e  z  Erwinem   czy
prawione  Clarze  m orały.  Miała  zaczerwienione  oczy ;  nocam i  wy ciągała  z  szuflady
niedokończony   szary   szal  i  przy ciskała  go  do  szy i.  Wszy stkich  wprawiało  to  w  zakłopotanie.
Zdarzało  się  też  wówczas,  że  Betsy   przy kładała  dłoń  do  czoła  albo  –  coraz  częściej   –  do  piersi
i  py tała:  „Ale  po  co?”.  Lub  m ówiła  głosem ,  który   wy dawał  się  nie  należeć  do  niej :  „Niech  tak
będzie”  i  „A  niech  tam ”.  Żadnego  z  ty ch  zwrotów  nigdy   wcześniej   nie  uży wała,  wy rażała  się
zawsze j asno i precy zy j nie. Nawet j ej  naj m łodsza córka, której  wieczorem  nadal j eszcze czy tała
opowieści o pracowity m  krasnoludku i grzeczny ch biedronkach, które latem  radośnie świętowały
przy  kolorowy ch lam pionach, zauważy ła zm ianę m atczy nego usposobienia. Dostrzegła również,
że m atka poruszała się często j ak stara kobieta, a j ej  ciało zrobiło się nabrzm iałe, lecz nie m iała
odwagi  zapy tać  o  powód  ty ch  zm ian  choćby   ciotkę  Jettchen  czy   Josephę.  Mim o  to  w  m ig
nauczy ła się wy korzy sty wać m ożliwości, które niosła ze sobą nowa sy tuacj a.

Również  owego  pam iętnego  popołudnia  zręczna  takty czka  bez  wahania  czerpała  z  rogu

obfitości  podsuwanego  przez  fortunę  ty m ,  którzy   potrafią  docenić  decy duj ącą  chwilę.  Oplotła
ram ionam i  szy j ę  m atki,  delikatnie  niczy m   niem owlę  i  z  uśm iechem   niewiniątka,  choć  przestała
nim  by ć, odkąd straciła wiarę w cudowną m oc serduszki okazałej , zapewniła j ą o swej  wielkiej
m iłości, a na pożegnanie wy cisnęła j ej  na czole głośnego całusa. Stoj ąc j uż na klatce schodowej ,
pom iędzy  pierwszy m  piętrem  a parterem , ten szczwany  lisek wy j awił swoj e niety powe ży czenie
uległej  cioteczce, która nie nauczy ła się zawczasu opierać proszący m  dziecięcy m  oczom .

W  witry nie  sklepu  z  arty kułam i  dla  plasty ków  i  wy szukany m i  przy boram i  szkolny m i  przy

background image

Töngesgasse, który  nadal m iał w ofercie im ponuj ące zapasy  solidnego przedwoj ennego towaru,
od  trzech  ty godni  leżał  wspaniały   drewniany   piórnik.  Nawet  m atka,  która  nie  zważałaby   na
pieniądze ani obowiązuj ące od czasów Seneki prawdy  pedagogiczne, pokręciłaby  głową, gdy by
j ej   dziecko  wy ciągnęło  rękę  po  tak  kosztowny   przedm iot.  Victoria  dowiedziała  się  o  nim   dzięki
Mariechen, ona j ednak nie m iała naj m niej szy ch perspekty w na to, by  choć m ały m  palcem  tknąć
owo ekstrawaganckie przedwoj enne cudo. Victoria z oszołom ieniem  przy ciskała nos do witry ny.

–  Czegoś  tak  pięknego  j eszcze  nie  widziałam   –  wy szeptała.  Poprosiła  ciotkę,  by   położy ła  j ej

rękę na piersi i poczuła, j ak głośno bij e j ej  serce.

Przesuwane  wieko  py szniącego  się  na  zielonej   aksam itnej   serwetce  podłużnego  etui  by ło

starannie pom alowane i polakierowane: kawalerzy ści odziani w kolorowe stroj e, z Wilhelm em  II
na  czele,  wy ruszali  na  m anewry.  Cesarz,  w  m undurze,  na  siwku,  przy pom inał  pom nik.  Również
wizerunek konia – z uniesiony m  łbem  i wielkim i oczam i – stanowił istne arcy dzieło. Nawet ciotka
Jettchen rozprom ieniła się na widok tego m aj sterszty ku. Z m inuty  na m inutę wzm agało się w niej
pragnienie przem y ślnego dobicia targu. Rozsądny  właściciel sklepu dał j ej  poznać, że się waha.
Po cichu zwrócił uwagę na to, że ów niezwy kły  piórnik stanowi rodzinną pam iątkę.

–  Powierzy ła  m i  go  pewna  znana  w  całej   Hesj i  ary stokraty czna  rodzina  –  wy j aśnił

sprzedawca,  którem u  m niej   chodziło  o  „interes”,  a  bardziej   o  „zaufanie,  które  okazał  m u  ten
szacowny  ród”.

Miał siwe włosy  oraz oczy, które ciotka Jettchen, przy wiązuj ąca dużą wagę do swej  intuicj i co

do ludzi, uznała za szczere. Zaoferowała zdecy dowanie więcej , niż oczekiwał, i okazała m u ty leż
sam o  serdeczności.  Ponieważ  wartość  m arki  znacznie  spadła,  a  w  obiegu  by ły   j uż  m onety
z żelaza, cy nku i alum inium , pom y słowa ciotka zaproponowała w końcu, że rozstanie się z j edną
ze swy ch bransolet, wąską obręczą ze złota. Niezdecy dowany  sprzedawca skinął w końcu głową,
wy rażaj ąc  aprobatę.  Z  ży czliwy m   uśm iechem   zapakował  piórnik.  Pochwalił  Jettchen  za  dobry
gust  i  zrozum ienie  dla  sztuki.  Wieczorem   pochwalił  także  kartoflankę,  choć  niechętnie  j ą  j adał,
a zaskoczonej  żonie powiedział, że ów dzień by ł dla niego wy j ątkowo dobry.

Ciotka  Jettchen  wy ciągnęła  do  niego  rękę  na  pożegnanie  i  poleciła  Victorii  dy gnąć.  Nawet

przez  m y śl  j ej   nie  przeszło,  że  drewniane  cudeńko  z  wizerunkiem   cesarza,  który   konno  podążał
w  kierunku  blasku  nadchodzący ch  zwy cięstw,  m ogłoby   by ć  niem ile  widziane  w  rodzinie,  skoro
tem uż cesarzowi oddała ona chłopca, w który m  pokładała nadziej ę.

–  To  dowodzi  –  podsum owała  zadowolona  ciotka  Jettchen  podczas  długiej   drogi  powrotnej   do

dom u – że j eśli nadarza się okazj a, należy  j ą wy korzy stać.

–  Wy dawało  m i  się  –  odrzekła  j ej   powiernica,  która  lubiła  łapać  inny ch  za  słówka  –  że  ty lko

żołnierzam i m ożna dowodzić.

– W przy szłości nikt ci nie dorówna, m oj e dziecko! Jesteś przecież m ądrzej sza niż chłopiec.

– Ale nie m ądrzej sza niż Otto – zastrzegła oddana siostra.

Radosne obieży światki by ły  tak zachwy cone swoj ą wy cieczką oraz wspaniałą zdoby czą, że po

powrocie  nie  znalazły   nawet  chwili,  by   zgodnie  z  dom owy m   zwy czaj em   zam ienić  buty   na
filcowe  pantofle.  Victoria  wparowała  do  kuchni  niczy m   landsknecht  plądruj ący   wszy stko,  co
napotka na swoj ej  drodze, a za nią weszła zziaj ana, rozpalona ciotka Jettchen, nadal w pelery nie
i kapeluszu.

background image

Betsy,  strażniczka  dom owego  ogniska,  właśnie  zam ierzała  rozdzielić  do  kolacj i  chleb,  którego

zapasy  akurat na dwa ty godnie przed Boży m  Narodzeniem , by ły  bliskie wy czerpania, podobnie
j ak  zapasy   kartofli.  W  biały m   fartuchu,  z  duży m   ząbkowany m   nożem   w  ręku,  stała  zwrócona
plecam i  do  drzwi  i  próbowała  wy j aśnić  opornej   Josephie,  która  na  zm ianę  uderzała  ręką
o  drewniany   stół  i  lekko  tupała  nogą,  że  resztka  poży wnej   kiszki  wątrobianej   przeznaczona  j est
wy łącznie dla pana dom u. Johann Isidor stracił na wadze i często skarży ł się na bóle żołądka. Po
ty m   wątpliwy m   zwy cięstwie  Betsy   przekony wała,  że  Erwin  i  Clara  m ogliby   wieczorem
z  powodzeniem   pić  napar  z  pokrzy wy   zam iast  m leka  oraz  że  z  pewnością  nie  zaszkodziłoby   im ,
gdy by   j edli  kiełbasę  z  dodatkiem   ziem niaków  w  m undurkach.  Rzeźnik  z  Burgstrasse  określił  j ą
ostatnio j ako „wy śm ienicie doprawioną wędlinę”. Oburzenie Josephy  rosło.

– Nasz Erwin przecież j eszcze rośnie – obruszy ła się – czy ż nie powinien by ć duży  i silny ?

– W naszy ch czasach to ci słabsi uchodzą z ży ciem . Słabsi i dekownicy.

– Spój rz ty lko – nudziła Victoria – no spój rz, co kupiła m i ciocia Jettchen.

Pociągnęła  m atkę  za  rękaw  i  niecierpliwie  szurała  stopam i;  licząc  na  reakcj ę,  odwinęła

z  m iękkiej   bibuły   nowy   piórnik,  zaczęła  odsuwać  wieko  i  wolno  zasuwać  j e  z  powrotem .
Migoczący   płom ień  świecy,  którą  od  niedawna  zapalano  co  wieczór,  by   oszczędzić  prąd,  rzucał
łagodny  blask na piękny  łeb cesarskiego siwka.

–  Koń  będzie  galopował  bardzo  szy bko,  j eśli  m u  każę  –  powiedziała  dziewczy nka  obdarzona

buj ną wy obraźnią. – Patataj , koniku, patataj !

Klaskała w dłonie i przy śpiewy wała, żeby  wprowadzić się w odpowiedni nastrój .

– Leć, chrabąszczu, leć dostoj nie, kiedy  tata tam  na woj nie.

Zby t  późno  zorientowała  się,  że  świat  zadrżał  w  posadach.  Twarz  m atki  zrobiła  się

ognistoczerwona,  na  j ej   czoło  wy stąpił  pot,  usta  drżały.  Betsy,  niczy m   w  transie,  pchnęła
bochenkiem  chleba szklankę z wodą. Naczy nie upadło na kam ienną podłogę. Rozległ się potężny
huk. Wszędzie leżały  odłam ki.

– Oj ej  – j ęknęła ciotka Jettchen i schy liła się, by  j e pozbierać.

– Niech ciocia to zostawi! – ofuknęła j ą Betsy.

Pchnęła  ciotkę  w  kierunku  drzwi,  nożem   do  chleba  z  wściekłością  uderzy ła  o  brzeg  m ałej

m etalowej  m iseczki i gwałtownie wy rwała piórnik osłupiałej  córce. Victoria się zachwiała. Przez
przerażaj ący   m om ent  wy dawało  j ej   się,  że  ta  odm ieniona,  niesprawiedliwa,  m iotaj ąca  się
i  pastwiąca  nad  dziećm i  m atka  zaraz  ciśnie  o  podłogę  kosztowny m   prezentem   od  ciotki,  tak  j ak
wcześniej   zrobiła  ze  szklanką.  Wtedy   burza  ustała.  Z  właściwą  sobie  rozwagą  troskliwej   pani
dom u Betsy  odłoży ła piórnik na kuchenny  stół.

Jęknęła, rozdzierana bólem , opadła na krzesło i zaczęła się wpatry wać w obrus. Jej  spoj rzenie,

skrzące  się  j adowitą  zielenią,  by ło  w  odczuciu  Victorii  coraz  bardziej   obce  i  groźne.  Powietrze
zdawało  się  uchodzić  z  piersi  pani  Betsy.  Oddy chała  ze  świstem ,  spostrzegłszy   to,  przestała
i  zakry ła  dłońm i  szkarłatną  ze  wsty du  twarz,  lecz  po  j ej   drżący ch  ram ionach  dziewczy nka
poznała,  że  m atka  płacze.  Widziała  to  po  raz  pierwszy   od  czasu,  kiedy   do  dom u  przy   alei
Rothschildów nadeszła z frontu wiadom ość o śm ierci Ottona.

– Nie chciałam , żeby ś by ła zła – powiedziała wy straszona Victoria. – To przecież ty lko głupie

background image

pudełko z głupim  koniem .

Dziewczy nka spostrzegła, że m atka j ej  nie zrozum iała. Betsy  przy ciągnęła bochenek do siebie

i  obj ęła  niczy m   dziecko,  które  upadło  i  potrzebuj e  pocieszenia.  Płaczliwy m   głosem ,  który   j ej
córkę przeraził j eszcze bardziej  niż łzy, wy rzuciła z siebie:

–  Nie  chciałam   tej   woj ny.  Nigdy.  I  nie  chcę  urodzić  kolej nego  sy na,  który   pewnego  dnia

napisze  m i:  „cieszę  się  na  swój   chrzest  boj owy ”,  a  potem   zostanie  ustrzelony   j ak  kaczka  i  nie
będzie m iał nawet grobu.

– Jak kaczka – wy szeptała Victoria.

– Nie – powiedziała Josepha.

Przez  chwilę  głaskała  panią  Betsy   po  głowie,  czego  nigdy   nie  robiła,  gdy ż  należała  do  ty ch,

którzy  potrafią uszanować granice.

– Nie teraz. Nie przy  dziecku – dodała cicho.

Rozej rzała się dookoła. Czuła się zażenowana własną śm iałością, z roztargnieniem  rozwiązała,

a potem  związała troczki fartucha, z kam iennego zlewozm y waka wy ciągnęła szm atkę, by  zetrzeć
m okrą podłogę. Uświadom iła sobie, że nigdy  wcześniej  nie m usiała zbierać odłam ków szkła, ale
j ej  ręce nie uspokoiły  się j eszcze na ty le, by  m ogła to zrobić. Zwróciła uwagę na oczy  Victorii –
pom im o  pobły skuj ący ch  w  nich  j eszcze  łez  m ówiły   wiele.  Josepha  podej rzewała,  że
dziewczy nka  odziedziczy ła  m atczy ną  zdolność  przeczuwania,  co  się  święci.  Niepokoj em
napawało j ą to, że nie m ogła się do niej  uśm iechnąć. Mała niby  to nie zauważy ła, j ak ciało j ej
m atki zaczęło się zaokrąglać, i utwierdzała j ą w m ocny m  przekonaniu, że wciąż wierzy  w bociana
w  czerwonej   chustce  na  szy i  i  z  zawiniątkiem   z  niem owlęciem   w  dziobie,  a  j ednak  kiedy   pani
Betsy   wy buchła,  dziewczy nka  nie  wątpiła  ani  przez  chwilę,  że  m ówiąc  o  sy nu,  by naj m niej   nie
m iała ona na m y śli Erwina.

Nowy  piórnik, który  Victoria od tam tej  pory  nosiła do szkoły, o czy m  m atka ani nie wiedziała,

ani  o  to  nie  wy py ty wała,  przy nosił  j ej   szczęście.  Już  w  kolej ny m   ty godniu  usilne  starania

dziewczy nki w nauce pięknego pism a Sütterlina

[23]

 nagrodzone zostały  oceną bardzo dobrą przez

nielubianą panią Schäfer.

Praca  sporządzona  na  gruby m ,  biały m   papierze,  który   dzieci  m iały   przy nieść  z  dom u,

pom y ślana  by ła  j ako  bożonarodzeniowy   prezent  dla  rodziców  i  zawierała  aktualne  przesłanie:
„Kto czerstwy  chleb j e z apety tem , tego głód nie oburzy. Kto troski m a i pieczeń j e, tem u posiłek
nie  posłuży ”.  Pozostawiono  do  wy boru  dzieci,  czy   podawać  będą  długie  nazwisko  autora.
Ugodowa  Victoria  przepisała  z  tablicy   drukowany m i  literam i  „Johann  Wolfgang  von  Goethe”,
a  j ej   nieokrzesany   brat  drobniutkim ,  koślawy m   pism em   nabazgrał  ołówkiem   na  m arginesie:
„Chłopak z Frankfurtu, który  nigdy  nie służy ł w woj sku”.

W  tam ty m   roku  po  raz  pierwszy   w  salonie  nie  stała  bogato  przy brana  choinka  z  dm ący m i

w  puzony   aniołam i  i  pozłacany m i  orzecham i.  Tak  zarządził  pan  dom u.  Jego  dzieci  nie  m iały
śm iałości  zapy tać  go  o  powód.  Betsy   przeczuwała,  z  czy m   m iało  to  związek,  lecz  powiedziała
j edy nie: „ech”. Następnego dnia dodała: „Mój  oj ciec się ucieszy ”.

Tak  j ak  wiele  ży dowskich  rodzin,  dla  który ch  właśnie  za  czasów  cesarstwa  poczucie

przy należności  do  Niem iec  i  asy m ilacj a  z  chrześcij ańskim   otoczeniem   znaczy ły   więcej   niż

background image

własne  pochodzenie  i  trady cj a,  Johann  Isidor  i  Betsy   ży li  w  złudzeniu  em ancy pacj i  i  równości.
Obchodzili  ważne  ży dowskie  święta  i  czasam i  też  szabas,  posłali  sy nów  na  bar  m icwę,  a  całą
czwórkę na lekcj e religii oj ców. Z przy zwy czaj enia pościli w Jom  Kippur, a także czuli wstręt do
wieprzowiny.  Zapewniali  się  nawzaj em ,  że  ani  w  głowie  im   nie  postanie,  by   przej ść  na
chrześcij aństwo.  Ży czy li  sobie  również  ży dowskich  zięciów,  ponieważ  sam i  widzieli,  j ak  córki
ciotki  Jettchen,  które  zawarły   chrześcij ańskie  m ałżeństwa,  oddalaj ą  się  od  m atki.  Mim o  to
w  śniony ch  na  j awie  snach  tęsknili  za  światem ,  w  który m   na  py tanie  doty czące  wy znania
odpowiadano j edy nie „ewangelickie” bądź „katolickie”.

Nie  wsty dzili  się  swoj ego  pochodzenia,  lecz  wy sy łaj ąc  Ottona  i  Erwina  do  sy nagogi,

napom inali  ich,  by   głowę  nakry wali  dopiero  na  m iej scu,  a  nie  gdzieś  na  ulicy,  oraz  by   „nie
zwracali  na  siebie  niepotrzebnie  uwagi”,  gdy ż,  j ak  twierdzili,  odbiłoby   się  to  przecież  na  nich
wszy stkich.  Chętnie  przy j aźniliby   się  z  ludźm i  inny ch  religii,  lecz  to  m arzenie  pry sło  wcześnie.
Niem niej  j ednak Johann Isidor i Betsy  często m y śleli o ty m , że m oże przy naj m niej  ich córkom
uda  się  trafić  do  warstwy   społecznej ,  której   obawy   m niej szości  są  równie  obce  j ak  nawy ki
ży wieniowe Indian.

Macę  spoży waną  podczas  Paschy   przy noszono  do  dom u  pod  nieuwagę  sąsiadów.  Na  Boże

Narodzenie Josepha faszerowała gęś j adalny m i kasztanam i.

Gospody ni,  która  w  swy m   rodzinny m   dom u  nauczy ła  się  przy gotowy wać  karpia  na  słodko,

m ieszać  ćwikłę  z  chrzanem ,  na  szabas  zaplatać  w  warkocz  chałkę  z  m akiem ,  a  w  piątkowy
wieczór  odm awiać  błogosławieństwo  nad  świecam i,  włoży ła  do  pieca  blachę  pierniczków
i pogroziła Victorii, że j eśli nie posprząta w swoim  pokoj u, to Mikołaj  będzie się gniewał.

W salonie, niecały  m etr od szabasowy ch świeczników, które niegdy ś należały  do dziadków, na

paterze  przy ozdobionej   j odłą  leżały   korzenne  pierniczki  oraz  m arcepanowe  ciasteczka  ze
zm ielony ch  m igdałów  i  cukru  pudru.  W  Wigilię  na  choince  sięgaj ącej   pod  sufit  paliły   się
świeczki.  Pani  dom u  także  w  kwestiach  m niej   ważkich  m iała  zam iłowanie  do  estety ki,  dlatego
ułoży ła  pod  drzewkiem   prezenty   na  wzór  m artwej   natury,  co  sprawiało,  że  nawet  scepty czna
Clara zwy kła wzdy chać z podziwem .

–  To  dla  naszej   służby.  Nie  powinna  przecież  czuć  się  wy kluczona  ty lko  dlatego,  że  pracuj e

w  ży dowskim   dom u  –  wy j aśniła  pani  Betsy,  gdy   na  j ej   nieszczęście  w  grudniu  odwiedził  j ą
oj ciec.  –  A  i  dzieci  też  nie  powinny   czuć  się  pokrzy wdzone,  skoro  ich  szkolni  koledzy   będą
obchodzić Boże Narodzenie.

Dobroduszny,  wy rozum iały   m ężczy zna  wy py ty wał  córkę,  wy chowaną  przecież  na  osobę

świadom ą  trady cj i,  dokąd  zm ierza  i  co  właściwie  obiecuj e  sobie  osiągnąć.  By ł  przy   ty m
nieprzy j em nie bezpośredni.

–  Powinnaś  –  polecił  j ej   podczas  pożegnania  –  zawczasu  zam ówić  złotego  cielca,  m oj e

dziecko. Niebawem  z pewnością ich zabraknie, j eśli więcej  z nas będzie m y śleć j ak ty. O, wtedy
dopiero twoj e biedne dzieci będą się czuć potwornie wy kluczone.

Wzburzona  Betsy   szukała  pociechy   u  m ęża,  lecz  Johann  Isidor  ty lko  dolał  oliwy   do  ognia.

W ordy narny  sposób uszczy pnął żonę w policzek, zaśm iał się rubasznie, j akby  opowiedziała m u
j akiś sprośny  dowcip, i powiedział:

– Nie potrafię m ieć tem u staruszkowi za złe, że m ówi prawdę prosto w oczy.

background image

Ową ży czliwą opinię m adam e Betsy  co do tego, że powinno się uszanować trady cj e religij ne

służby   niebędącej   pochodzenia  ży dowskiego,  podzielało  wiele  osób  o  poglądach  podobny ch  do
j ej  zapatry wań.  Ży dzi, którzy   dąży li do  asy m ilacj i, obśm iewali  ortodoksy j ny ch braci  w wierze
oraz religię nieprzy staj ącą do czasów, w który ch ży li. By li dum ni z sam odzielnie wy pracowanej
wolności,  pragnęli  m ieć  blond  włosy   i  niebieskie  oczy   i  m arzy li,  by   dostać  się  do  warstwy
społecznej   zabraniaj ącej   utrzy m y wania  kontaktów  z  Ży dam i  nawet  służbie.  Ciągnęło  ich  do
świata, który  nie chciał ich przy j ąć, i bez skrępowania zaglądali do kościołów. Z lubością cy towali
słowa  Heinricha  Heinego,  że  chrzest  j est  „biletem   wstępu  do  europej skiej   kultury ”,  m ało  kto
j ednak  zdawał  sobie  sprawę,  że  po  przy j ęciu  tego  sakram entu  powie:  „Teraz  znienawidzony
j estem  i j ako Ży d, i j ako katolik”.

Niem ieccy   Ży dzi,  którzy   wierzy li  we  własne  iluzj e,  dzieciom   nadawali  im iona  Siegfried,

Sigism und  oraz  Dietlinde.  Stroili  j e  w  ludowe  sukienki  i  m ary narskie  ubranka  i  ze  wzruszeniem
pokazy wali  odlaną  z  brązu  Germ anię  z  pom nika  w  Niederwaldzie.  W  rocznicę  bitwy   pod

Sedanem

[24]

  pełny m   głosem   śpiewali  z  m alucham i  Niech  nam  żyje  cesarz,  a  na  Boże

Narodzenie  posy łali  j e  do  kościoła  razem   ze  służbą,  by   m ogły   podziwiać  żłóbek.  Gdy
w  odwiedziny   przy j eżdżali  rodzice,  którzy   nadal  przestrzegali  koszerności,  a  sy nom   i  córkom
przy pom inali o ich pochodzeniu, ci – zasy m ilowani – ze skrępowaniem  pozby wali się szy nki i j ak
naj dy skretniej   py tali  ich  o  dzień  odj azdu.  Każdy   z  nich  chlubił  się  swą  ukochaną  niem iecką
oj czy zną i by ł niezbicie przekonany, że oj czy zna ta nigdy  j uż nie wy kluczy  ży dowskich oby wateli
i  na  zawsze  przy garnie  ich  do  serca  –  by le  ty lko  odcięli  się  od  korzeni  i  przy stosowy wali  do
nieży dowskiego otoczenia.

Ży cie  w  dom u  na  pierwszy m   piętrze  przy   alei  Rothschildów  9  zm ieniło  się  dziewiątego

listopada  ty siąc  dziewięćset  czternastego  roku,  gdy   Johann  Isidor  dowiedział  się,  że  j ego
pierworodny  sy n poległ na froncie, i powodowany  potrzebą, której  do swy ch ostatnich chwil nie
potrafił  sobie  wy tłum aczy ć,  w  każdy   piątkowy   wieczór  chodził  do  sy nagogi  i  wspom inał  tam
Ottona.  Graj ące  na  puzonach  anioły   z  zażenowaniem   wy niesiono  na  stry ch,  a  dzieci  nie
zachęcano j uż do śpiewania kolęd. Z wy gnania powrócił ośm ioram ienny  srebrny  świecznik, który
Johann Isidor otrzy m ał z okazj i bar m icwy. Od tam tej  pory  w czasie Chanuki ustawiano na nim
świece. Chanuka zaś przy padała zwy kle m niej  więcej  w czasie Bożego Narodzenia.

– I przy pom ina o zwy cięstwie Machabeuszy  nad Grekam i, którzy  chcieli Ży dom  gwizdnąć ich

wiarę  –  wy j aśnił  Erwin  zdezorientowanej   Josephie.  –  Mój   oj ciec  po  prostu  na  kilka  lat  o  ty m
zapom niał. Teraz przy kro m u z powodu tego nieporozum ienia i chce się stać inny m  człowiekiem .
I m y  też m usim y  się stać inny m i ludźm i, i będziem y  obchodzić nasze własne święta. Nie m usisz
j uż piec dla nas gęsi na Boże Narodzenie.

– Jakby  w ogóle m ożna by ło te gęsi kupić! Przestań w końcu robić sobie żarty  ze starej  kobiety,

bezczelny  nicponiu.

– Nie robię sobie z ciebie żartów, Josepho. Szukam  po prostu kogoś, kto zacznie się dziwić wraz

ze m ną.

– I właśnie do m nie z ty m  przy chodzisz? Mnie j uż od dawna nic nie dziwi.

Betsy  nigdy  się nie dowiedziała, co spowodowało u j ej  m ęża tę zm ianę poglądów, która ty leż

j ą  dezorientowała,  ile  budziła  w  niej   lęk.  Gdy   w  nocy   sły szała  j ego  poj ękiwanie,  nawet  nie

background image

przeczuwała,  j akie  zm ory   go  nachodzą.  Nie  dom y ślała  się  ani  przez  chwilę,  że  m ężczy zna
wy znaj e grzechy, który ch nie potrafiła sobie nawet wy obrazić.

– Powinieneś znów przy j m ować sodę – radziła m u po nocach, gdy  cierpiał katusze – przecież

zawsze ci to pom agało.

–  Dobry   pom y sł  –  zgadzał  się  Johann  Isidor.  Rozm awiaj ąc,  uciekali  od  siebie  spoj rzeniam i,

kierowali wzrok za okno.

Nie doskwierały  m u cielesne cierpienia. To dusza i sum ienie odbierały  m u spokój . Udręczony

wciąż  zadawał  sobie  to  sam o  py tanie:  czy   śm ierć  Ottona  by ła  boską  karą  dla  oj ca,  który   nie
nauczy ł  sy na  wierzy ć?  Dzień  po  dniu  wy czy ty wał  w  zaczerwieniony ch  oczach  Betsy   ten  sam
zarzut:  by ł  oj cem ,  który   osiem nastolatka  poświęcił  na  ołtarzu  własny ch  patrioty czny ch  ideałów.
Czy  w ogóle by ł dla Ottona oj cem  naprawdę, nie ty lko z nazwy ? Czy  go znał, kochał, dał odczuć
oj cowską dum ę, która m u się należała?

Johann  Isidor  Sternberg  czuł  się  tak,  j akby   postawiony   m u  zarzut  wy pisano  na  ścianach

wszy stkich dom ów, przy twierdzono do każdego drzewa. Nieustannie ty lko napom inał sy na, ganił,
karał,  wy m agał  od  niego  szacunku  i  posłuszeństwa.  Nie  okazy wał  m iłości,  nigdy   nie  kry ł
rozczarowania,  że  j ego  potom ek  nie  będzie  taki  j ak  on  sam ,  tak  pracowity,  am bitny,  wy trwały
i  skuteczny,  nie  stanie  się  m ężczy zną,  którem u  powodzi  się  w  ży ciu  i  przed  który m   wszy scy
uchy laj ą kapelusza. Czy  zatem  Bóg karał oj ca, który  nie dostrzegł w porę, że oboj ętność i buta są
grzechem ?

Skrucha załam anego człowieka by ła potężna. Nie wsty dził się spuścić głowy  i przy siągł sobie,

że raz j eszcze obierze drogę swego przeznaczenia. Erwin j ednak, rozważniej szy, wrażliwszy  i j uż
w  wieku  lat  czternastu  doj rzalszy   niż  j ego  zm arły   brat,  przej rzał  oj ca  i  wiedział,  że  to  j em u
próbuj e zrekom pensować krzy wdy  wy rządzone Ottonowi. Ten odm ieniony  oj ciec wy py ty wał go
ży czliwie o plany  po ukończeniu szkoły. „I po woj nie” – dodał prędko.

– By ć m oże zostanę m alarzem  – odrzekł średni sy n Johanna Isidora.

Nie  podniósł  wzroku  znad  kartofli,  które  właśnie  pokroił  na  sześć  równy ch  plastrów  i  skropił

sosem  cebulowy m .

– Fach w ręku zawsze się ceni – pochwalił go zdum iony  oj ciec.

W cichości pochwalił też siebie sam ego, gdy ż nie pokazał po sobie zdziwienia.

– Nie m am  na m y śli m alowania ścian – wy j aśnił Erwin. – Zastanawiam  się raczej  nad ty m ,

żeby  ściany  pokry wać obrazam i.

– Jak Rem brandt?

– Jak Rem brandt. Ty lko bardziej  nowocześnie.

– Pardon – m ruknął oj ciec.

Nie zaczerwienił się. By ł też pewien, że nie zrobił z siebie głupca przed kilkunastoletnim  sy nem ,

czuł  j ednak  ból.  Miało  upły nąć  j eszcze  dużo  czasu,  zanim   ze  swoim i  dziećm i  będzie  m ógł
rozm awiać równie swobodnie j ak z klientam i czy  partneram i w interesach.

Poważany   pan  Sternberg,  który   swoim   dzieciom   stale  przy pom inał  o  m oralności  ludzi

prawy ch  i  w  każdej   ży ciowej   sy tuacj i  zalecał  żołnierską  dy scy plinę,  również  j ako  m ąż  zboczy ł
z właściwej  drogi. Uległ grzechowi niczy m  całkiem  zwy kły  człowiek, który  nie wie, co to honor,

background image

przy zwoitość  ani  wzgląd  na  klasę  społeczną  oraz  rodzinę.  Melancholij ny   siwowłosy   m ężczy zna
szukał w sobie m łodzieńca, który m  nigdy  nie by ł, raz j eszcze chciał poczuć siłę swy ch lędźwi i na
błogą  chwilę  zapom nieć  o  ty m ,  co  zby t  wcześnie  odebrały   m u  am bicj a  i  zabiegi  o  uznanie
i władzę.

Chciał  usły szeć  śm iech  beztroskiej   kobiety,  doświadczy ć  nam iętności.  Ten,  który   zszedł  na

m anowce,  chciał  poczuć  j ędrne  piersi,  zobaczy ć  podwiązkę  z  ciem noczerwonego  aksam itu  na
udzie, a nie opatrunek z białej  gazy  wokół kostki. Chciał leżeć obok kogoś, kto nie nakładał siatki na
włosy, by  nie zniszczy ć fry zury, i kto nie zanudzał go stopniam i dzieci z łaciny  nawet w łóżku.

Gdy   trwał  ów  cud,  zam iast  zuchwały ch  roszczeń  praczki  oraz  niestosowny ch  uwag

im perty nenckiego rzeźnika Johann Isidor wy słuchiwał kom plem entów m łodej  nam iętnej  kobiety.
Zapewniała go o swej  m iłości po kres czasu i wierzy ła w baj ki. Jej  oczy  przy pom inały  gwiazdy,
usta  m iały   barwę  wiśni,  i  nikt  nie  wm ówił  j ej ,  że  oddawanie  się  m ężczy źnie  to  j ej   kobiecy
obowiązek.

Odurzony   Johann  Isidor  nie  zam ierzał  wdawać  się  w  rom ans.  Potrzebował  j edy nie  tego

oży wczego  uznania,  które  starzej ącego  się  m ężczy znę  doprowadza  do  j ego  początków,  lecz
wizy ty  u m łodej  uzdrowicielki weszły  m u w nawy k. Początkowo odby wały  się w każdą środę po
południu, zawsze po naradzie z zarządem  wy dawnictwa.

– Dziwne – powiedziała pewnego razu Betsy, która coś przeczuwała, ale odczekała chwilę, j ak

to  m aj ą  w  zwy czaj u  ludzie  m ądrzy   –  przecież  wcześniej   te  narady   nie  odby wały   się  tak
regularnie.

–  Nie  m asz  poj ęcia,  co  się  u  nas  dziej e,  odkąd  do  planu  wy dawniczego  włączy liśm y   kartki

hum ory sty czne. Muszę ci koniecznie kilka przy nieść. Uśm iej esz się do łez.

– Z pewnością – odparła.

Dziewięć m iesięcy  później  j ej  m ężowi wy stawiono rachunek. W czerwcu ty siąc dziewięćset

ósm ego roku został oj cem  dwóch zdrowy ch córek. Dziewczy nki urodziły  się w odstępie j edy nie
trzech  ty godni,  a  z  Anną,  tą  starszą,  biologiczny   oj ciec  nie  by ł  z  prawnego  punktu  widzenia
spokrewniony.  Dzięki  um iej ętności  roztropnego  planowania  nie  został  nawet  zobowiązany,  by
łoży ć na j ej  utrzy m anie. Matka dziecka zgodziła się nie podawać nazwiska Sternberg w urzędzie
stanu  cy wilnego  dopóty,  dopóki  będzie  on  w  wy starczaj ący m   stopniu  opiekował  się  nią  i  ich
córeczką.  Johann  Isidor  wy wiązy wał  się  z  tej   obietnicy.  By ł  uczciwy m   kupcem .  Nie  m usiał
niczego  deklarować  na  piśm ie.  Dotrzy m y wał  um ów  zawarty ch  ustnie  i  wy kazy wał  się  gestem
i  niezawodnością,  za  którą  wszy scy   go  cenili.  Po  narodzinach  Anny   swoj e  coty godniowe
odwiedziny  porzucił na rzecz krótkich wizy t co trzy  m iesiące.

Victoria, j ego dziecko z prawego łoża, wy kańczała go nerwowo. Czem u odczuwał ten ostry  ból,

skąd  brało  się  poczucie  winy,  gdy   ty lko  spoj rzał  na  tę  rezolutną,  przem ądrzałą  i  uroczą
dziewczy nkę? A bliźnięta? Nigdy  nie wiedział, co m y ślały  i dlaczego spoglądały  na siebie, a nie
na niego, gdy  z nim i rozm awiał. Zdarzały  się dni, kiedy  tak bardzo gubił się w gąszczu własny ch
em ocj i,  że  on,  m ężczy zna,  który   dopuścił  się  zdrady   m ałżeńskiej ,  winą  za  swoj ą  niewierność
obarczał Betsy  i poczy ty wał śm ierć Ottona za boską karę za grzech cudzołóstwa.

Gdy   powodowany   ciężarem   zwątpienia,  zaczął  uciekać  z  m ieszkania,  zwierzy ł  się  pewnem u

starszem u m ężczy źnie, którego nazwiska nawet nie znał. Nie sięgał m u on nawet do ram ion, by ł

background image

chuderlawy   i  m iał  białą  j ak  śnieg  brodę;  naj widoczniej   należał  do  ludzi  pobożny ch,  którzy   nie
opuszczaj ą  żadnego  nabożeństwa.  O  każdej   porze  roku  starzec  chodził  w  czarny m   płaszczu
i  czarny m   kapeluszu  z  szerokim   rondem .  Mówił  niewiele,  lecz  z  j ego  oczu  Johann  Isidor
wy czy ty wał gotowość do wy słuchania, której  łaknął j ak spragniony  wody. Co piątek po zachodzie
słońca  siadał  w  sy nagodze  przy   parku  Friedberger  Anlage  obok  tego  człowieka,  o  którego
pochodzeniu ani ży ciu nie wiedział nic.

Sły szał  oddech,  sapanie  i  m odły   m ałom ównego  nieznaj om ego.  Czy taj ąc  wersy

w  m odlitewniku,  starzec  poruszał  ustam i  niczy m   dziecko,  które  dopiero  co  poznało  litery.
W  trakcie  m odlitwy   j ego  wątłe  ciało  koły sało  się  w  przód  i  w  ty ł.  Maj ętny   pan  Sternberg
zazdrościł tem u licho ubranem u m ężczy źnie, j ak nie zazdrościł j eszcze nikom u, ponieważ nie by ł
on w dom u Boga zbłąkany m  j ak on sam , nie by ł przy godny m  gościem , który  ty lko przy padkiem
nacisnął klam kę u drzwi swego gospodarza. Ten pokorny  rozm odlony  człowiek o oczach pełny ch
oddania  rozum iał  to,  co  wierzący   rozum ieć  powinien.  Johann  Isidor  j ednak  wlepiał  wzrok
w  m odlitewnik,  nie  poj m uj ąc  sensu  hebraj skich  liter.  Sły szał  śpiew  oraz  m odły,  lecz  stał  się  j ak
głuchy, który  niczego j uż nie wie – w drodze do wy ższy ch sfer wy parł to, czego nauczy ł się j ako
dziecko.  Starszy   m ężczy zna  i  j ego  zatroskany   sąsiad  od  czasu  do  czasu  podnosili  głowy   w  ty m
sam y m  czasie. Odm ówiwszy  m odlitwę za zm arły ch, uśm iechali się do siebie, nieco zawsty dzeni,
niczy m  dzieci, które się nie znaj ą i który m  m atki poleciły  – za ich aprobatą – nawiązać przy j aźń.
W j edny m  z takich m om entów Johann Isidor zwierzy ł się starcowi.

– Skoro On chciał ukarać za grzech właśnie pana – zapy tał m ędrzec – to dlaczego nie strzeże

również sy nów ludzi, którzy  nie grzeszą?

– Ale j a nie wiem , co począć.

– Moj a żona – przy pom niał sobie starzec – wciąż powtarza, że głowę trzeba wy m iatać równie

porządnie j ak kuchnię.

– I panu to pom aga, gdy  coś pana trapi?

– Czasam i tak, a czasam i nie. To zależy  od tego, czy  m iotłę trzy m a sam  Wszechm ogący.

– A kiedy  tak j est?

– Wy daj e m i się, że wtedy, gdy  widzi, że j a sam  j uż zacząłem  pracę.

Na dwa ty godnie przed rozpoczęciem  nowego roku Johann Isidor podj ął decy zj ę, by  spisać na

nowo  przy naj m niej   ten  rozdział  ży cia,  który   j eszcze  nie  został  zredagowany.  Listownie
powiadom ił panią Friederike Em ilie Haferkorn, że zam ierza j ą odwiedzić.

Na  adresatkę  listu  w  kręgu  przy j aciół  m ówiono  Fritzi,  panią  Haferkorn  nazy wali  j ą  zaś

sprzedawcy  w Sachsenhausen, nauczy cielka córki, lekarz rodzinny, dozorczy ni i służąca. Nikom u,
wy łączaj ąc  nauczy cielkę,  która  przecież  m usiała  m ieć  w  dzienniku  inform acj ę  o  j ej   stanie
cy wilny m ,  nie  przy szłoby   do  głowy,  że  ta  piękna  dwudziestosześcioletnia  blondy nka  nie  m iała
m ęża.

Każdy, kto j ą znał, a by ło ty ch osób wiele, ponieważ lubiła ludzi, a ludzie lubili j ą, uważał Fritzi

za  niezwy kle  dzielną  wdowę,  której   należało  okazać  współczucie  i  której   m ąż,  m ary narz,  zginął,
j ak na ironię, akurat w pobliżu Przy lądka Dobrej  Nadziei. Zaradna kobieta na utrzy m anie swoj e
i m ałej  córki, w co również nikt nie wątpił, zarabiała pracą chałupniczą.

Ta  zgrabna  baj ka  łatwo  się  przy j ęła  –  Fritzi  przeprowadziła  się  na  Textorstrasse  dopiero  po

background image

narodzinach Anny  i przezornie odcięła się od przeszłości. Na dodatek by ła osobą, która niechętnie
oglądała się za siebie – wolała raczej  spoglądać przed siebie. W tej  kwestii przy pom inała ciotkę
Jettchen, której  sprzedała kiedy ś bordiurę w kolorze ultram ary ny  do obszy cia aksam itny ch zasłon.
Zanim  pewnego chłodnego zim owego wieczoru panienka Haferkorn poddała się burzy  i naporowi
swego  pracodawcy,  by ła  bowiem   ze  wszech  m iar  cenioną  sprzedawczy nią  w  pasm anterii
Sternberg  przy   Hasengasse.  Dzięki  swem u  wczesnem u  m acierzy ństwu  oraz  poczuciu
odpowiedzialności ze strony  Johanna Isidora Fritzi od siedm iu lat nie m usiała pracować na własne
utrzy m anie.  Chciał  j ą  poślubić  pewien  dobroduszny   m istrz  m alarski,  który   m ało  m ówił,  ale  nie
zadawał  też  wielu  py tań,  a  j uż  na  pewno  nie  o  to,  kto  j est  oj cem   j ej   dziecka.  Często  ponawiał
oświadczy ny,  lecz  Fritzi  nie  spieszy ło  się  do  m ałżeństwa.  Niepokoiła  j ą  m y śl  o  ty m ,  że  ich
szczodry  dobroczy ńca m ógłby  w takiej  sy tuacj i nie chcieć j uż opiekować się swą córką tak sam o
troskliwie j ak dziećm i z prawego łoża.

Mała Anna by ła potulną, grzeczną i refleksy j ną dziewczy nką, równie piękną j ak j ej  przy rodnie

siostry   z  alei  Rothschildów,  która  tak  j ak  one  wcześnie  wy doroślała,  okazała  się  j ednak  m niej
przem ądrzała  i  gadatliwa.  Podczas  swoich  wizy t  oj ciec  dostrzegł  u  niej ,  o  czy m   j ej   m atce  nie
wspom inał,  ciem ne  oczy   Victorii  o  równie  m elancholij ny m   wy razie,  ostro  zary sowany   nos
Ottona  i  własną  śniadą  cerę.  Podobieństwo  Anny   do  dzieci,  które  urodziła  m u  Betsy,  by ło
oczy wiste, a dla Johanna Isidora wzruszaj ące, m im o że długo wzbraniał się to przy znać.

W  odróżnieniu  od  wielu  m ężczy zn,  którzy   nie  potrafili  się  oprzeć  pokusie  chwili,  nigdy   nie

podał w  wątpliwość swoj ego  oj costwa. Victoria  i Anna  j ako niem owlęta  wy glądały   uderzaj ąco
podobnie. Obie m iały  loki i dołeczki, ząbkowały  w ty m  sam y m  czasie i wy powiedziały  pierwsze
słowo, gdy  m iały  po dziesięć m iesięcy. Później  Anna odkry ła, podobnie j ak kiedy ś Clara, słowo
„j abłko”. Swego oj ca nazy wała wuj em  Johannem . Dy gała, gdy  przy chodził, i dy gała, gdy  sobie
szedł, odpowiadała na każde py tanie, które do niej  kierował, nigdy  j ednak nie rozm awiała z nim ,
gdy  nie m usiała. Oczy wiście nie znała też j ego nazwiska.

Troskliwy   wuj   trzy m ał  istnienie  swoj ej   córki  w  taj em nicy   i  rozpieszczał  j ą  prezentam i,

który ch  m atka  nigdy   nie  m ogłaby   j ej   kupić,  gdy by   poślubiła  m ężczy znę  ze  swoj ej   warstwy
społecznej .  Johanna  Isidora  cieszy ła  własna  szczodrość.  Ze  sklepu  przy   Oeder  Weg,  a  więc
z  dzielnicy,  do  której   j ego  Betsy   nigdy   nie  chodziła,  polecał  wy sy łać  Annie  owoce  i  słody cze.
Posłaniec, który   nie potrafił  wy powiedzieć dwóch  składny ch zdań,  przy nosił j ej   drogie  ubrania,
czasem   nawet  sprowadzone  z  Pary ża  lub  Wiednia.  Johann  Isidor  polecał  dostarczać  j e  do
pasm anterii. Jego dawna pracownica nigdy  nie żałowała, że posłuchała przełożonego. On zaś by ł
j ej   wdzięczny,  że  ich  córce  opowiedziała  wy łącznie  o  nieszczęsny m   oj cu  m ary narzu,  którego
wy darł j ej  sztorm .

Zbliżaj ące się negocj acj e z Fritzi przy sparzały  Johannowi Isidorowi poważny ch trosk. Nastawił

się na prośby  i łzy, wątpił w siebie, szukał pom ocy  u doktora Mey erbeera i rzadko oponował, gdy
wieczorem  Betsy  nalegała, by  napił się naparu z waleriany. Ku swoj em u zdum ieniu nie napotkał
żadnej   z  trudności  budzący ch  obawy   każdego  m ężczy zny   proponuj ącego  kobiecie  ostateczne
rozstanie. Nie padły  też zarzuty, który ch się spodziewał i które w j ego odczuciu by ły by  całkiem
słuszne.  Maj ąc  w  pam ięci  swego  wpły wowego,  dobrodusznego  m istrza  m alarskiego  –  od
przy j ęcia sy lwestrowego w klubie karnawałowy m  czuła do niego większą niż wcześniej  skłonność
– Fritzi Haferkorn powiedziała z uj m uj ącą bezpośredniością: „Wszy stko zależy  od tego, co m i pan

background image

zaproponuj e”.

Chwilę  wcześniej   oj ciec  j ej   dziecka  zapy tał,  czy   odpowiadałoby   j ej ,  gdy by   zerwał  kontakty

z nią i m ałą Anną, j eśli wspom agałby  j e odpowiednią sum ą.

– Przy naj m niej  na razie – dodał j ako ostrożny  takty k.

Zatroskany   zwrócił  uwagę,  że  tak  czy   owak  zdoby cie  dobry ch  dziecięcy ch  ubranek,  owoców

i  słody czy   stało  się  bez  m ała  niem ożliwy m ,  a  do  tego  coraz  ciężej   j est  m u  dotrzeć  na
Textorstrasse.

– Lat m i nie uby wa – powiedział, ocieraj ąc pot z czoła.

– Już dobrze – uspokoiła go Fritzi – dość j uż zj adła bananów. A j eśli wy rośnie z sukienek, m ożna

przecież spruć zakładki.

Godzinę  później   wspięła  się  na  palce  i  dała  Johannowi  Isidorowi  Sternbergowi  pożegnalnego

całusa. Jego propozy cj a przy tłoczy ła j ą. Słowny  przedsiębiorca nie ty lko wy znaczy ł sum ę, która
wy starczy ć  m iała  do  końca  nauki  Anny   w  szkole.  W  sposób  wiary godny   zaręczy ł,  że  chce
zabezpieczy ć  Fritzi  przed  inflacj ą  przewidy waną  przez  specj alistów.  Jeszcze  w  luty m   m iała
otrzy m ać  ziem ię  w  Schotten,  o  której   pani  Betsy   nie  wiedziała.  Trzy   godziny   później   Fritzi
obiecała  m istrzowi  m alarskiem u,  że  za  niego  wy j dzie.  Uczcili  to  wy darzenie  butelką  szam pana
Feldgrau z frankfurckiej  wy twórni Feist. Rok wcześniej  Johann Isidor podarował ten trunek Fritzi
na Boże Narodzenie, ona j ednak schowała prezent na wy j ątkową okazj ę. Anna piła z kieliszka dla
lalek. Także j ej  oj ciec uważał ten dzień za wy j ątkowy. By ł wprawdzie zby t roztropny  i szczery, by
wm ówić  sobie,  że  uwolnił  się  od  grzechu,  lecz  po  raz  pierwszy   od  siedm iu  lat  m ógł  bez  wsty du
i nie czy niąc sobie wy rzutów m y śleć o Betsy. Ponieważ z czy sty m  sum ieniem  powracał na łono
rodziny,  spieszno  m u  by ło  do  dom u.  Wiał  lodowaty,  przej m uj ący   wiatr.  Dm uchał  w  nos
i powodował, że łzy  napły wały  m u do oczu. Mim o to Johann Isidor stawiał kroki długie i pewne,
by ły  to kroki m ężczy zny, który  nie waha się i przed nikim  nie trwoży.

Jak wszy scy  skruszeni grzesznicy, również on odczuwał potrzebę, by  zobaczy ć uśm iech osoby,

wobec której  zgrzeszy ł. Kwiaciarnia obok pasm anterii by ła j ednak zam knięta, podobnie j ak znany
m u  sklepik  z  czekoladą  –  przed  woj ną  m ożna  by ło  w  nim   dostać  ulubione  praliny   Betsy,
pistacj owe  kostki  ze  śliwkam i  m oczony m i  w  araku.  Jedna  z  księgarni  m iała  w  ofercie  „nowości
wy dawnicze  dla  niem ieckiej   m łodzieży ”.  Oddany,  troskliwy   oj ciec  kupił  Victorii  pięknie
ilustrowane wy danie Małego kanoniera, a bliźniętom  broszurki Nasi lotnicy i Wielka wojna.

Wy chodząc,  zauważy ł  porcelanową  paterę.  Wy j ątkowo  m u  się  spodobała  i  uznał  j ą  za

doskonały   pod  względem   arty sty czny m   hołd  dla  ty ch,  w  który ch  rękach  spoczy wał  los  narodu.
Wieniec z drobny ch czerwony ch róż okalał portrety  Wilhelm a II oraz cesarza Austrii Franciszka
Józefa – m ężczy zn, za który ch j ego osiem nastoletni sy n dobrowolnie poszedł na śm ierć.

Johann Isidor kupił paterę, choć kosztowała sześćdziesiąt m arek i j ak na prezent z okazj i, o której

przecież  nie  będzie  m ógł  powiedzieć,  wy dała  m u  się  nieco  za  droga.  Postanowił,  że  wręczy   j ą
Betsy   j eszcze  przed  kolacj ą,  cieszy ł  się  na  m y śl  o  wy razie  j ej   twarzy   i  własny m   radosny m
nastroj u. Zam arznięta kałuża, nie większa od kobiecej  dłoni, pokrzy żowała m u j ednak plany.

Potrzebował  zby t  wiele  siły,  by   j ako  człowiek  honoru  uporządkować  przy szłość  m ałej   Anny

i  uwolnić  sum ienie.  Wy chodząc  ze  sklepu,  skupił  się  wy łącznie  na  swy m   głosie  wewnętrzny m ,
a  nie  na  solidny m   oparciu,  którego  wy m aga  ży cie.  Przewrócił  się  przy   Bergerstrasse  na

background image

wy sokości  Merianplatz,  i  to  akurat  przed  sklepem   m ięsny m ,  w  który m   Betsy   co  piątek  robiła
zakupy. Jego kończy ny  nie doznały  szwanku, ty lko na rękawie płaszcza zrobiła się paskudna plam a.
Ucierpiała  j ednak  j ego  dum a.  Pewna  śliczna  m łoda  dziewczy na  z  gruby m i  warkoczam i,  co
naj wy żej  w wieku Clary, pom ogła m u stanąć na nogi tak ostrożnie, j ak gdy by  upadły  m ężczy zna
by ł starcem  poruszaj ący m  się o lasce.

–  Ty dzień  tem u  m ój   dziadek  też  się  tak  fatalnie  przewrócił  –  pocieszało  go  to  niczego

niepodej rzewaj ące dziecko.

Naj bardziej   ucierpiała  droga  porcelanowa  patera.  Podarek  skruszonego  grzesznika  dla

wy rozum iałej ,  złączonej   z  nim   w  wierności  m ałżonki  rozbił  się  na  trzy   części.  Chociaż  Johann
Isidor od razu zdał sobie sprawę z tego, że w j ego gniewie nie m a krzty  logiki, przeklął wszy stkich
niem ieckich cesarzy. A później  też austriackich.

–  Źle  wy glądasz  –  powiedziała  Betsy   podczas  kolacj i.  –  Mam   nadziej ę,  że  nie  dostaniesz

gorączki. A m oże m asz kłopoty ?

– Nie większe niż zwy kle – odparł.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

8

K A Ż D Y   W E D L E   S W Y C H   S I Ł

F r a n k f u r t ,   1   s t y c z n i a   –   3 1   g r u d n i a   1 9 1 5

Rok ty siąc dziewięćset piętnasty  rozpoczął się u Sternbergów od błogich nadziei, które osładzały

pierwszy   dzień  roku,  oraz  od  oszukanego  pasztetu.  Na  rosenthalowskim   półm isku  do  m ięs
prezentował  się  on,  pom im o  przy brania  z  natki  pietruszki  i  m ałego  kartonowego  kom iniarza,
niczy m  dziewka od by dła w j edwabny ch trzewikach. „General-Anzeiger”, który  w latach tłusty ch
zaj m ował się tem atam i kuchenny m i j edy nie w wy j ątkowy ch przy padkach, w num erze na drugą
niedzielę  adwentu  opublikował  przepis  na  erzac  pasztetu.  Potrzebne  by ło  dwieście  gram ów
wątrobianki,  dwa  pęczki  włoszczy zny   przepuszczonej   przez  m aszy nkę  do  m ięsa,  filiżanka  dobrze
nam oczonej   kaszy,  dwie  ły żki  stołowe  m argary ny,  zam iennik  pieprzu  oraz  „cebula,  m aj eranek
i  cząber  wedle  zapasów”.  Do  tego  podano  kiszoną  kapustę  oraz  kluski  z  ciem nego  chleba.  Kaszę
j ęczm ienną,  którą  pom y słodawca  przepisu,  piekarz,  polecał  do  opatentowanego  przez  siebie
wy nalazku,  Josepha  odkładała  przez  cały   ty dzień.  W  „General-Anzeiger”  dodatek  warzy w
nieszczególnie  polecano  z  powodu  niepisanej   zasady   obowiązuj ącej   we  Frankfurcie  od  nowego
roku. Stwierdzono ty lko oględnie, że o kiszoną kapustę „m oże by ć obecnie trudno”.

Josepha  dostała  kapustę  od  swy ch  krewny ch  z  Bad  Nauheim u  w  zam ian  za  dwa  starom odne

kapelusze – niebieski słom kowy  po pani Betsy  oraz własny  z granatowego filcu. Nie nałoży łaby
go, nawet gdy by  szła ty lko na targ po cebulę, lecz żegnaj ąc się z kuzy nką, fuknęła, że za „tak zacną
rzecz” nie zdoła j ej  się odwdzięczy ć nigdy.

Kiszona  kapusta  –  przy prawiona  j agodam i  j ałowca,  które  m ożna  by ło  j eszcze  dostać

u sprzedawcy  warzy w przy  Vogelsbergstrasse, oraz liśćm i laurowy m i z własny ch zapasów – j uż
w  trakcie  gotowania  pachniała  wolnością  i  błogostanem   oraz  piękną  m ieszczańską  trady cj ą,  na
której   tak  długo  m ożna  by ło  polegać.  Josepha,  wnosząc  do  j adalni  pękatą  m isę,  w  której   swego
czasu  podawano  warzy wa  dla  siedm iu  osób,  a  której   teraz  nie  m ogła  wy pełnić  choćby   do
połowy, z dum ą pani dom u, właściwą kobietom , które nie poddaj ą się bez walki, oświadczy ła:

–  Kto  w  Nowy   Rok  nie  j e  we  Frankfurcie  kiszonej   kapusty,  ten  przez  kolej ny ch  dwanaście

m iesięcy  nie będzie m iał pieniędzy. Wiedzą to nawet przy j ezdni nie wiadom o skąd.

Ten drobny  żart robiła pierwszego sty cznia każdego roku w sam o południe, lecz w roku ty siąc

dziewięćset  piętnasty m ,  wbrew  tem u,  co  zwy czaj   nakazuj e  ludziom ,  którzy   chcą  sprawić
przy j em ność służbie, pan dom u się nie zaśm iał. Wpatry wał się posępnie w swój  talerz i odparł:

background image

– W czasach woj ny  nie m a to absolutnie żadnego znaczenia, Josepho. Nie j est j uż ważne, czy

m am y  pieniądze czy  nie. Ważne j est j edy nie to, co m ożna za nie kupić, a żeby  to zobaczy ć, j uż
dziś potrzebuj em y  szkła powiększaj ącego.

Johann Isidor zazwy czaj  nie rozm awiał z dom ownikam i o bieżącej  sy tuacj i m aterialnej , ty m

razem  j ednak nie ty lko by ł przy gnębiony, ale i źle się czuł. Kiszona kapusta nie służy ła m u nawet
wówczas,  gdy   cieszy ł  się  dobry m   zdrowiem ,  a  w  tam tej   chwili  skarb  z  Bad  Nauheim u  drażnił
j ego  kiszki,  zanim   j eszcze  do  nich  trafił.  Gospodarz  westchnął,  ale  naty chm iast  wy j aśnił,  że
m usiał  odchrząknąć.  Absolutnie  nie  zam ierzał  ganić  Josephy.  Widział  j ednak,  j ak  j ą  uraził  –
poczerwieniała j ak piwonia i m ocno zacisnęła wargi. Johannowi Isidorowi by ło wsty d, a w gardle
poczuł nieprzy j em ne pieczenie. Aby  uczy nić zadość uprzej m ości należnej  dniowi świątecznem u,
uśm iechnął  się  do  kucharki.  Ta  stała  w  drzwiach  z  m asy wną  salaterką  m ocno  przy ciśniętą  do
brzucha.

– Cóż przy niesie nam  ten nowy  rok? – zapy tał j ą.

– Naj pewniej  świat chwiać się będzie j eszcze bardziej  niż teraz – odparła Josepha ponuro.

–  Brawo,  Kasandro!  –  wy paliła  Clara.  Jej   brat  wstał  i  pom achał  serwetką  na  wiwat.  Victoria

swoj ą wepchnęła do buzi, by  stłum ić chichot. Matka spoj rzała na nią i powiedziała karcąco: „Siedź
prosto!”.

Mroczna  przepowiednia  Josephy   nie  odbiegała  od  prawdy   ani  trochę.  W  połowie  m iesiąca

gazety  doniosły, że trzęsienie ziem i zniszczy ło duże obszary  południowy ch i środkowy ch Włoch.
Ży cie straciło trzy dzieści ty sięcy  osób. Johann Isidor poinform ował o tragedii podczas posiłku.

– To kara boska za to, że ci szubrawcy  walczą po niewłaściwej  stronie – skwitował Erwin.

Każdy, kto lubił dzieci, wy czy tałby  z j ego łagodnej  twarzy, że nie powiedział tego serio, chciał

ty lko  raz  j eszcze  spróbować  chłopięcej   zuchwałości,  oj ciec  określił  j ednak  tę  uwagę  j ako
„ordy narną  im perty nencj ę”  i  teatralny m   gestem   kazał  sy nowi  wstać  od  stołu.  Owego  czwartku
podano  akurat  kluski  z  suszony m i  owocam i,  które  poniżony   j adał  wy j ątkowo  chętnie,  Josepha
j ednak  zrekom pensowała  to  swem u  pupilkowi  w  kuchni  –  podwój ną  porcj ą  owoców.  Ponadto
ty lko  kluski  Erwina  zostały   posy pane  cy nam onem .  Oj cu,  tłum aczy ła  Josepha,  wy m achuj ąc
ły żką, należy  współczuć. I tak, dodała, m a zby t dużo na głowie.

– A za m ało w głowie – sarknął Erwin.

Kilka  dni  później   w  niełaskę  popadły   j ego  siostry.  Ty dzień  od  osiem nastego  do  dwudziestego

czwartego sty cznia ogłoszono w Rzeszy  Ty godniem  Wełny. W zakładach pracy, podczas spotkań
gospody ń  dom owy ch  oraz  w  szkołach  uczestnictwo  w  zbiórce  na  rzecz  woj ska  określano  j ako
„obowiązek  wobec  oj czy zny ”.  Clara,  nie  spy tawszy   m atki  o  zgodę,  przekazała  do  punktu  zbiórki
przy   Scheidswaldstrasse  dwie  pary   znienawidzony ch  wełniany ch  m aj tek  i  bieliznę
j ednoczęściową.  Towarzy sząca  j ej   Victoria  oddała  „biedny m ,  zm arznięty m   żołnierzom ”  swój
nowiuteńki  szlafrok  uszy ty   z  wełnianego  koca  oraz  długie  brązowe  wełniane  skarpety,  które
pasowały by  na nią j eszcze przy naj m niej  przez rok. W podobny  sposób dzień później  pozby ła się
białej  lnianej  koszuli i wstrętny ch pończoch noszony ch razem  z nią. Ciężarna m atka dziewczy nek,
bardzo  zatroskana  o  to,  czy   zapasy   węgla  wy starczą  do  wiosny   i  raduj ąca  się  z  każdej   sztuki
ciepłej   bielizny   w  szafie  dzieci,  o  owej   sam odzielnej   inicj aty wie  dowiedziała  się  z  ust  ich
sam y ch. Łzam i przesiąkły  trzy  chusteczki i j eszcze o północy  ciotka Jettchen m usiała parzy ć j ej

background image

herbatę z krwawnika.

Betsy   postanowiła  przy kładnie  ukarać  Clarę  za  to,  że  niewinną  m łodszą  siostrę  nam ówiła  do

wy stępku,  a  inicj aty wę  dobroczy nną  wy korzy stała  do  własny ch  celów.  Następnego  dnia
dowiedziała  się  j ednak,  że  pom y sł,  by   w  ten  właśnie  sposób  rozstać  się  z  uprzy krzony m i
elem entam i garderoby, wy szedł od Victorii i to Clara dała się om otać.

Wy darzenia  woj enne  również  Erwinowi  przy sporzy ły   niezatarty ch  wspom nień.  Gdy   coraz

więcej   nauczy cieli  zam iast  na  katedrze  m usiało  służy ć  oj czy źnie  na  froncie,  w  Gim nazj um
Klasy czny m  im ienia Cesarza Fry dery ka lekcj e ry sunku połączono z lekcj am i historii. Specy fika
czasów  spowodowała,  że  te  pierwsze  zaj ęcia  nie  by ły   j uż  w  takim   stopniu  j ak  wcześniej
ukierunkowane  na  piękno  natury   i  rom anty czny   charakter  m alarstwa.  W  sty czniu  ty siąc
dziewięćset  piętnastego  roku  Erwin  Sternberg  spędził  trzy   i  pół  ty godnia,  ry suj ąc  krążownik
pancerny   „Blücher”.  Zanim   j eszcze  ukończy ł  pracę,  pochwalono  go  za  nadzwy czaj ny   talent
realisty cznego  przedstawiania  detali  techniczny ch.  Blisko  siedem dziesięcioletni  nauczy ciel
gim nazj alny,  doktor  Gisbert  Hartm ann,  którego  z  sielskiego  zacisza  w  Bensheim   przy   uroczej
Bergstrasse  woj na  wezwała  z  powrotem   do  ży cia  szkolnego,  powiedział  nawet,  że  „by ć  m oże
widziałby   go  j ako  m alarza  m ary nistę”.  Tego  sam ego  dnia,  dwudziestego  czwartego  sty cznia,
Blücher  został  zatopiony   podczas  bitwy   m orskiej   z  udziałem   niem ieckich  oraz  bry ty j skich
krążowników  liniowy ch  na  ławicy   Dogger.  Głos  Hartm anna  przy brał  tonacj ę  m olową.  Ze
sm utkiem  wy pisany m  na twarzy  nauczy ciel polecił swy m  uczniom  „na znak szacunku” przerwać
pracę nad ry sunkiem .

Wróciwszy   do  dom u,  Erwin  zrelacj onował  te  zdarzenia,  a  że  j uż  wszędzie  m ówiło  się

o zagrożeniu woj ną z uży ciem  okrętów podwodny ch, wy snuł pewne podej rzenie.

– Prawdopodobnie Grizzly  każe nam  ry sować j uż ty lko łodzie, które tak czy  owak są pod wodą

– powiedział.

Choć utrata Blüchera bardzo oj cem  wstrząsnęła, ty m  razem  nikt nie kazał chłopakowi wstać od

stołu. Niem iecka m ary narka woj enna zdecy dowanie nie by ła wy łącznie dum ą cesarza.

Luty   przy niósł  lepsze  wiadom ości.  Drugiego  doniesiono  o  porażkach  Bry ty j czy ków

w Mezopotam ii, piątego – o klęsce rosy j skiej  ofensy wy  na Bukowinie, a dwudziestego siódm ego
zam eldowano,  że  Rosj anie  ponieśli  ogrom ne  straty   w  Karpatach.  Na  szkolny ch  dziedzińcach
wiwatowano.  Victoria  wróciła  do  dom u  z  ry sunkiem   –  listem   gończy m   rozesłany m   za  carem
„Mikołaj em   Świnorusem ,  podpalaczem   i  zabój cą  oraz  by ły m   pom agierem   kata”.  Naby ła  to
dzieło  za  kanapkę  cienko  posm arowaną  m argary ną  z  km inkiem .  Ciotka  Jettchen  pochwaliła  j ej
przedsiębiorczość. Matka zganiła, lecz niezby t stanowczo. Dwudziesty  ósm y  lutego przy ćm ił zaś
w rodzinie Sternbergów nawet wy darzenia woj enne.

W  liście,  który   dzień  wcześniej   posłaniec  dostarczy ł  do  biura  pasm anterii  Sternberg,  pani

Friederike Haferkorn inform owała Johanna Isidora, że przepisanie na nią j ego działki w Schotten
nie  przebiega  bez  kom plikacj i.  Py tała,  czy   m a  go  odwiedzić  i  gdzie.  Jej   niegdy siej szy   szef
i  kochanek  zdał  sobie  sprawę,  że  m usi  działać  naty chm iast.  O  ósm ej   rano  wy ruszy ł  w  rodzinne
strony  wy naj ętą dorożką, woźnicy  m usiał wy płacić wy nagrodzenie w postaci dziesięciu funtów
m ąki  oraz  m ałego  pudełka  cy gar.  Żonie  powiedział,  że  m a  ważną  naradę  w  Moguncj i  i  wróci
naj wcześniej  późny m  wieczorem .

background image

My śl o ty m  dniu napawała doktora Mey erbeera strachem . Nastawiony  wy łącznie na leczenie

ciężkich  chorób  sezonowy ch  połączony ch  z  gorączką,  który   dotąd  zetknął  się  ty lko  z  czterem a
przy padkam i  czerwonki,  o  dwunastej   w  południe  dowiedział  się  o  nadchodzący m   rozwiązaniu
w  dom u  Sternbergów.  Przez  paraliżuj ącą  chwilę,  której   wspom nienie  j eszcze  długo  później
przy prawiało go o ból głowy, doktor pragnął naty chm iast i na zawsze rozpły nąć się w powietrzu.
Znalazł  się  w  ty powy ch  dla  tam ty ch  czasów  tarapatach.  Choć  j ako  lekarz  traktowany   by ł  przez
władze w sposób uprzy wilej owany, j uż od wielu dni nie m ógł dostać benzy ny  do swego adlera.
Jazdy   na  rowerze  się  nie  nauczy ł,  a  dłuższe  trasy,  zwłaszcza  j eśli  nie  dało  się  ich  pokonać
w  tem pie  odpowiadaj ący m   siłom   starszego  pana  chorego  na  reum aty zm ,  stanowiły   dla  niego
udrękę.

Gdy   Josepha,  w  fartuchu  i  filcowy ch  pantoflach,  z  rozpuszczony m i  włosam i  i  całkowicie

zasapana, wpadła do j ego gabinetu i krzy knęła: „Akuszerka nie m ogła przy j ść, a łaskawego pana
nie  m a  w  dom u”,  długoletni  lekarz  rodzinny   Sternbergów  uzm y słowił  sobie  naty chm iast,  że
będzie  m usiał  pieszo  pokonać  drogę  od  swoj ego  gabinetu  przy   Hum boldtstrasse  do  alei
Rothschildów.

Co  więcej ,  w  naj lepszy m   razie  do  pom ocy   będzie  m iał  niezam ężną,  rozhistery zowaną

kucharkę, która o rodzeniu dzieci nie m iała poj ęcia.

Mey erbeer  nie  m iał  nawet  chwili,  aby   sprawdzić  zawartość  torby.  By ły   w  niej   brom ,

belladona,  j od  i  aspiry na,  środek  na  kolkę,  który   rzadko  kiedy   skutkował,  oraz  składana
prowizory czna  szy na  do  unierucham iania  złam anego  stawu,  m aść  cy nkowa  i  olej   ry cy nowy.
Kiedy   j ednak  bez  kapelusza  i  w  rozpięty m   płaszczu  gnał  za  sapiącą  Josephą,  świadom y,  że
w  każdej   chwili  m oże  się  przewrócić  na  oblodzony m   chodniku,  uzm y słowił  sobie,  że  zapom niał
stetoskopu.  Ponadto  w  j ego  gabinecie  próżno  by   szukać  kleszczy   porodowy ch,  choć  każde
niem ieckie dziecko wiedziało, że j akkolwiek trwale okaleczono nim i ram ię czcigodnego cesarza, to
j ednak właśnie tem u przy datnem u narzędziu zawdzięczał on ży cie.

Doktor  Adolf  Mey erbeer,  solidny,  zdecy dowany   oraz  zachwalany   przez  swy ch  pacj entów

j ako  rozważny   diagnosty k,  by ł  lekarzem   ogólny m .  Jeszcze  nigdy   nie  przy j m ował  porodu.
Służbowo  ostatni  raz  m iał  do  czy nienia  z  rodzącą  w  trakcie  piątego  sem estru  studiów  –  i  stał
wówczas  tak  daleko,  że  ledwo  m ógł  doj rzeć  ty ł  głowy   lekarza  prowadzącego.  Wówczas  j ednak
uświadom ił sobie,  że zdecy dowałby   się raczej   zostać szam anem   wśród Indian  niż  ginekologiem
w Niem czech.

Doktor  Mey erbeer  zaplanował,  że  w  wieku  sześćdziesięciu  pięciu  lat  wy cofa  się

z wy czerpuj ącego ży cia zawodowego i w końcu z czy sty m  sum ieniem  poświęci się swej  kolekcj i
znaczków  oraz  dziesięcioletniem u  wnukowi.  Woj na  oraz  poczucie  obowiązku  –  by ł  przecież
urzędnikiem   państwowy m   –  uniem ożliwiły   m u  j ednak  usunięcie  się  w  sferę  pry watną.
Mey erbeer  co  noc  j eździł  do  wezwań,  i  to  w  wieku,  w  który m   sam   niej ednokrotnie  m usiał
skonsultować się z kolegą. Ręki też nie m iał tak pewnej  j ak kiedy ś.

Już  na  początku  ty siąc  dziewięćset  piętnastego  roku  krucho  by ło  z  opieką  m edy czną  poza

obszarem   walk.  Otwierano  coraz  więcej   lazaretów,  w  który ch  potrzebowano  lekarzy,
a  równocześnie  wzrastała  liczba  chory ch  wśród  ludności  cy wilnej ,  źle  odży wionej ,  z  dnia  na
dzień  coraz  bardziej   zatroskanej   o  swoich  bliskich  na  froncie.  Młodzi  doktorzy   służy li  w  woj sku,
starsi by li często przeciążeni. Rozterki przeży wali w szczególności lekarze rodzinni, nie bez powodu

background image

sam i  określaj ący   się  przecież  przez  całe  swoj e  ży cie  zawodowe  j ako  toiowolodzy,  gdy ż  nagle
wy m agało się od nich um iej ętności, które niegdy ś leżały  w kom petencj i specj alistów.

Doktor  Mey erbeer,  j akby   przeczuwał,  co  czeka  go  w  dom u  Sternbergów,  j uż  od  czwartego

m iesiąca  ciąży   pani  Betsy   wielokrotnie  i  z  zapałem   zalecał  j ej   poród  w  szpitalu.  Dobitnie
i  elokwentnie  argum entował,  że  wiele  kobiet  w  ostatnich  czasach  nie  wy dawało  dzieci  na  świat
w dom u, a ich odczucia z ty m  związane by ły  przeważnie j ak naj lepsze. Jako przy j aciel rodziny
„wuj  Adolf”, j ak nazy wała go Victoria, a nawet j eszcze bliźnięta, kilkakrotnie pozwolił sobie wręcz
na  uwagę,  że  pani  Betsy   „nie  j est  j uż  w  wieku,  w  który m   zazwy czaj   zachodzi  się  w  ciążę”.  Za
każdy m   razem ,  gdy   m adam e  Sternberg  sły szała  tę  wy powiadaną  w  dobrej   wierze  opinię,
niczy m  prosta kobieta składała ręce nad zaokrąglaj ący m  się brzuchem  i nieprzy j em nie głośny m
tonem  kontrowała: „Jeśli m oj e łóżko by ło wy starczaj ąco dobre dla czwórki dzieci, piąte też będzie
m usiało się nim  zadowolić”.

Doktora  Mey erbeera  to  trapiło.  Uważał,  że  z  takim   uporem   do  twarzy   by łoby   j eszcze

piętnastoletniej   córce  Betsy,  j ednakże  w  przy padku  czterdziestotrzy latki,  która  m iała  problem y
z woreczkiem  żółciowy m  i nie m ogła nawet j eść bitej  śm ietany  do ciasta śliwkowego, ta przekora
wy dawała m u się bezczelnością. „Zwłaszcza w stosunku do lekarza” – skarży ł się żonie w trakcie
kolacj i. „Oby  ty lko nie wpadła na pom y sł, by  m nie wezwać, gdy  zaczną się skurcze. Kto nie chce
słuchać,  m usi  poczuć”.  Pani  Mey erbeer  wy j ątkowo  się  z  nim   zgodziła.  By ła  zdania,  że  m ąż
wy kończy  się dla Sternbergów, a oni i tak nigdy  wy starczaj ąco m u się nie odwdzięczą.

Usta  Erwina  zrobiły   się  sine,  drżał,  przy trzy m uj ąc  lekarzowi  drzwi.  Przez  trzy   kwadranse  stał

na  ulicy   i  go  wy glądał.  Równie  krucho  by ło  z  sam y m   doktorem ,  który   dźwigał  m arnie
wy posażoną  torbę  lekarską.  Już  na  parterze  z  trudem   łapał  powietrze,  usły szawszy   j ęki  rodzącej
dobiegaj ące  z  pierwszego  piętra.  Jem u  też  chciało  się  j ęczeć.  Czuł  się  słabo  i  nędznie,
a  zam knąwszy   oczy   na  ułam ek  sekundy,  zobaczy ł  profesora  Buchheim a  w  biały m   kitlu
i z rozczochrany m i włosam i. Lekarz krzy czał ostrzegawczo: „Moi panowie, niech się panom  ty lko
nie  wy daj e,  że  trawa  przy kry j e  każdy   panów  błąd”.  Pacj ent  leżący   na  tragach  w  sali
wy kładowej  ry czał ze śm iechu, studenci nie waży li się poruszy ć.

Sień  by ła  pogrążona  w  ciem ności,  oświetlenie  na  klatce  schodowej   nie  działało.  Mey erbeer

z trudem  szedł na górę, przy trzy m uj ąc się poręczy. Na nogach j ak z ołowiu dotarł do przedpokoj u,
zobaczy ł  bladą  Clarę,  która  pędziła  w  kierunku  kuchni,  i  potknął  się  o  swoj ą  lewą  stopę.
Zdenerwowany  tarm osił guziki płaszcza, a Josepha niecierpliwie szarpała go za rękawy. Trzasnęły
któreś drzwi. Przez kory tarz przem knęła j akaś kobieta. Wówczas stał się cud.

Doktor  Adolf  Mey erbeer,  którem u  niestraszne  by ły   śm ierć,  diabeł  ani  gangrena,  lecz  który

położnictwo j uż na wstępie wy kluczy ł z repertuaru swy ch usług m edy czny ch, usły szał głos, który
rozpoznał od razu. By ł ostry  niczy m  pęknięte szkło, zby t apody kty czny, by  uchodził za przy j em ny
w ogólnie przy j ęty m  znaczeniu, doktorowi j ednak owo donośne brzm ienie zdawało się anielskim
śpiewem . Dobiegaj ący  go głos należał do akuszerki, panienki Grete Neger.

Dziękuj ąc Stwórcy  za wy bawienie od koszm aru i tarapatów, w które wpadł, m edy k wy ciągnął

ręce  do  nieba.  Poklepał  Erwina  po  ram ieniu  tak  m ocno,  że  chłopak  się  zachwiał,  nazwał  go
wspaniały m  urwisem  i uszczęśliwiony  pogładził swój  płaszcz. Om al nie wziąłby  w obj ęcia nadal
j eszcze  zawodzącej   Josephy.  Chwilę  później   usły szał  j ednak  diaboliczny   wrzask  –  skrzek
stworzenia, w który m  rozradowany  lekarz nie potrafił j eszcze rozpoznać ani głosu człowieka, ani

background image

głosu zwierzęcia.

Sam  polecił Sternbergom  siostrę Neger j ako naj lepszą położną w cały m  m ieście. To, że wbrew

tem u,  co  twierdziła  Josepha,  owa  solidna  akuszerka,  przy   której   bezpiecznie  czuli  się  i  bogaci,
i biedni, i której  nigdy  nie nachodziły  wątpliwości ani zwątpienie, by ła na m iej scu oraz wnosząc
po sile głosu, w gotowości do działania, dodawało Mey erbeerowi ty le otuchy, że doktor roześm iał
się grom ko niczy m  dostawca piwa. Poniosło go tak bardzo, że niczy m  podpity  m ary narz ry knął
„uhu!”, wy ciągnął z torby  bandaż i otarł nim  czoło.

By ł  szczęśliwy   j ak  uczeń  w  pierwszy   dzień  wakacj i.  Rozluźniony,  co  naj wy żej   nieco

skołowany, wy glądał skrzeczącego stworzenia. Nie dostrzegał niczego ani nikogo. Dopiero gdy  po
raz  drugi  skierował  spoj rzenie  na  ogród  zim owy,  zauważy ł  papugę  ciotki  Jettchen.  Siedziała
w klatce i wy glądała tak, j akby  szeroko się uśm iechała. Przeraźliwie głośno skrzeczała na zm ianę:
„Otto to kochany  chłopak” i „Otto um arł”.

Doktor Mey erbeer by ł zaskoczony  i wściekły. Miał wrażliwą naturę, a w dziedzinie psy chologii

wy przedzał  swoj ą  epokę.  Przez  całe  ży cie  zaj m ował  się  nie  ty lko  ludzkim   ciałem ,  lecz  także
duszą.  W  tam ty m   m om encie  z  przerażeniem   wy obraził  sobie,  co  m oże  czuć  m atka,  gdy
nieustannie sły szy  im ię swego sy na dopiero co poległego na woj nie.

– Nie pozwalaj  sobie, ty  parszy wcu! – rzucił groźnie w stronę ogrodu zim owego.

Trzy   m inuty   później   doszło  do  groteskowego  nieporozum ienia.  Kiedy   papuga  wy krzy czała

swoj e  „Otto  um arł”  po  raz  czwarty   od  przy j ścia  Mey erbeera,  pani  Betsy   wy dała  z  siebie
przeraźliwy   krzy k.  Josepha  pospieszy ła  do  sy pialni  z  garnkiem   paruj ącej   wody,  rozpłakała  się
akurat przy  łóżku leżącej  w połogu kobiety  i zrobiła znak krzy ża.

Spokoj ny,  zawsze  opanowany   lekarz  stał  w  drzwiach  do  kuchni.  Cierpliwie  czekał,  aż  Josepha

wróci z sy pialni. Skrzy żował ręce na piersi, dłonie wsunął pod pachy, i lekko koły sał ciałem . Gdy
by ł wściekły, z zasady  zniżał głos, dlatego nadzwy czaj  cicho powiedział:

–  Proszę  tej   kreaturze  uzm y słowić,  że  m arnie  z  nią  będzie.  Jeśli  naty chm iast  nie  zam knie

swego przeklętego dzioba, j eszcze dziś wy ląduj e na patelni.

Zam iast  przy kry ć  klatkę  kocy kiem ,  co  naty chm iast  uciszy łoby   rozradowaną  papugę,  Josepha

pospiesznie się oddaliła. Poślizgnęła się na frędzlach leżącego w j adalni dy wanu, blada popędziła
do  ciotki  Jettchen,  która  z  wy straszoną  Victorią  siedziała  w  salonie,  i  przerażona  powtórzy ła
końcówkę  pierwszego  zdania  z  groźby   doktora  Mey erbeera,  bo  w  zdenerwowaniu  ty lko  ty le
zrozum iała. Victoria usły szała, j ak kucharka szepcze j ej  ukochanej  ciotce do ucha: „Marnie z nią
będzie”.  Dziewczy nka  spostrzegła,  że  górna  warga  i  ram iona  ciotki  Jettchen  zaczęły   drżeć,
i naty chm iast oraz ze szczegółam i przy pom niała sobie dzień śm ierci Ottona. Wtedy  to naj pierw
usły szała  szept  dorosły ch,  a  następnie  zobaczy ła  twarz  m atki,  obcą  i  zasty głą  j ak  twarz  lalki.
Josepha  krzy czała  „to  niem ożliwe!”,  a  ciotka  skurczy ła  się  w  sobie  i  zaczęła  kwilić  niczy m
m alutkie dziecko.

Wróciwszy  do dom u późny m  popołudniem , oj ciec zobaczy ł, że j ego córka siedzi na kolanach

ciotki  i  szlocha.  To  z  ust  Victorii  usły szał  tę  straszną  wiadom ość.  On  także  zaczął  cały   drżeć.
Wsparł  się  o  poręcz  buj anego  fotela,  krzy knął  głośno  „nie”  i  skry ł  twarz  w  dłoniach.  Ciotka
Jettchen,  której   na  zbawienny   m om ent  udało  się  oderwać  od  tragedii  dziej ącej   się  w  sy pialni,
postawiła  Victorię  na  podłodze.  Nie  roniąc  ani  j ednej   łzy,  wstała  i  obj ęła  przerażonego  pana

background image

dom u.  Victoria  także  przestała  płakać.  Gdy   zobaczy ła,  że  oj ciec  się  uspokoił,  zawsty dzona
wy stawiła  j ęzy k  przez  szczerbę  m iędzy   zębam i  i  próbowała  się  uśm iechnąć.  Nie  by ła  j uż
wówczas naj m łodszy m  dzieckiem  w dom u Sternbergów.

– Proszę tutaj  – zawołał z sy pialni doktor Mey erbeer. – Jak długo chcą państwo j eszcze tam  tak

sterczeć?

Jeszcze  tego  sam ego  wieczoru  Betsy   udało  się  odm ówić  m odlitwę  dziękczy nną.  Jej   piąte

dziecko  nie  by ło  sy nem ,  którego  m usiałaby   wy chować  na  porządnego  Niem ca  i  którem u
pewnego  dnia  stałoby   się  pilno,  by   na  polu  chwały   um rzeć  za  oj czy znę.  Zadowolona  m atka
przy tuliła  do  piersi  trzecią  córkę.  Uśm iechała  się  j ak  m łoda  kobieta  i  zapom niała  j uż,  że  nie
chciała tego dziecka.

– Wspaniałe m aleństwo – powiedziała panienka Neger. Kom plem ent ten kierowała j edy nie do

bogaty ch  rodziców.  Biedni  ludzie  w  naj lepszy m   razie  sły szeli:  „Dziecko  j est  zdrowe”,  oraz
napom nienie, by  dbali o j ego higienę i nie uspokaj ali wódką.

Naj m łodszy   członek  rodziny   Sternbergów  waży ł  pięć  i  pół  funta  i  m ierzy ł  pięćdziesiąt  j eden

centy m etrów.  Jego  oczy   by ły   niewinnie  błękitne  j ak  u  wszy stkich  noworodków,  lecz  m aleństwo
przy szło  na  świat  j uż  z  włosam i,  i  to  czarny m i  j ak  u  j ego  oj ca.  Głosem   m iało  dorówny wać
papudze  naj dalej   sześć  m iesięcy   później .  Na  uwagę  zasługiwało  to,  że  dziecko,  odkąd  ty lko
poj awiło  się  w  rodzinie,  która  nie  by ła  przy gotowana  na  nowe  ży cie,  okazało  się  taktowne
i przy kładnie energiczne. Pchało się na świat szy bciej  i śm ielej  niż pozostałe rodzeństwo. Matka
leżała w bólach porodowy ch ty lko pięć godzin.

Dziewczy nka  otrzy m ała  im ię  dopiero  trzy   dni  po  narodzinach.  Jej   rodziców  zupełnie  nie

zaprzątało  py tanie,  j akie  im iona  w  owy ch  ciężkich  nadawać  się  będą  dla  chłopców
z  m ieszczańskich  rodzin  czy   dziewcząt  z  dobry ch  dom ów.  Matka  zaproponowała,  by   nazwać  j ą
Anna, gdy ż to zwięzłe i proste im ię podobało j ej  się od zawsze. Johann Isidor rozpiął górny  guzik
koszuli. Nie chciał się na to zgodzić. Poiry towana Betsy  dostrzegła zarówno ten nerwowy  gest, j ak
i  zdecy dowany   wy raz  twarzy.  Ty lko  dlatego  przy pom niało  j ej   się  owo  niedzielne  popołudnie
otulone  łagodny m   j esienny m   słońcem ,  kiedy   na  wiadom ość  o  ciąży   j ej   m ąż  zareagował  tak
osobliwie  i  odparł:  „Chy ba  nie  m ówisz  tego  na  poważnie,  m oj a  droga  Fritzi”.  Zachowała
w pam ięci każde słowo po kolei, każdy  gest i chrząknięcie. Uśm iechnęła się.

– W takim  razie m oże Fritzi – zaproponowała, gdy ż należała do kobiet pokroj u Grom iwoi

[25]

.

Również  j ako  m atka  pięciorga  dzieci  gotowa  by ła  igrać  z  ogniem ,  nawet  j eśli  m iałaby   się  przy
ty m  sparzy ć. – Nazwij m y  j ą po prostu Fritzi – powiedziała – to przecież takie przy j em nie krótkie
i prakty czne im ię, brzm i tak radośnie.

–  Nie  –  zaoponował  Johann  Isidor.  Głos  m iał  twardy   niczy m   żelazo,  w  oczach  ani  odrobiny

strachu.  By ł  m ężczy zną,  a  czasam i  nawet  bohaterem ,  który   nie  lękał  się  wy ruszy ć  w  bój
z otwartą przy łbicą.

Zakończy li woj nę, zanim  j eszcze zaczęli j ą na dobre, gdy ż od ich ślubu m inęło dwadzieścia lat

i  wiedzieli,  że  w  m ałżeńskich  boj ach  nie  m a  zwy cięzców,  są  j edy nie  zwy ciężeni.  Później
wy kazali się taktem  oraz talentem  dy plom aty czny m , które m ęża i żonę spaj aj ą m ocniej  niż złote
obrączki  i  przy sięga  wierności  składana  w  dzień  zaślubin.  Johann  Isidor  delikatnie  pogładził
odsłonięte ram ię Betsy  i czule spoj rzał j ej  w oczy. Uśm iechnęła się i nie powiedziała ani słowa.

background image

Osiągnąwszy   owo  piękne  porozum ienie  właściwe  ludziom   roztropny m ,  powierzy li  zaszczy t
wy boru odpowiedniego im ienia dla leżącego w koły sce dziecka ciotce Jettchen i Victorii.

Pokrzepienia  i  otuchy   potrzebowała  zarówno  ciocia,  j ak  i  j ej   cioteczna  wnuczka.  Pierwsza

z  nich  niczy m   powszedniego  chleba  pragnęła  potwierdzenia,  że  ży cie  rodzinne  Sternbergów
by łoby  bez niej  bez sm aku, że j est kochana i szanowana przez wszy stkich. Od kiedy  wy brała im ię
dla dziewczy nki, która ssąc kciuk, leżała w koły sce Victorii, ostatecznie przestała liczy ć zm arszczki
na twarzy  i pozostałe j ej  dni. Nigdy  też j uż nie proponowała, że przeprowadzi się z powrotem  do
Darm stadtu, by  zrobić dziecku więcej  m iej sca.

Victoria  zaś  po  raz  pierwszy   w  ży ciu  cierpiała  z  powodu  zazdrości,  która  z  ludzi  czy ni  swy ch

zakładników.  Podczas  śniadania  skarży ła  się  na  ból  gardła,  w  trakcie  obiadu  –  na  j ednookiego
olbrzy m a, który  zdy bał j ą przed m leczarnią przy  Höhenstrasse i zagroził, że rozdepcze w drobny
m ak  j ej   koraliki.  Od  chwili,  w  której   wraz  z  ciotką  Jettchen  wy brała  im ię  dla  nowo  narodzonej
siostry,  nie  trzeba  j ej   by ło  j ednak  pocieszać  przy gotowaną  przez  Josephę  galaretką  na  m iarę
tam ty ch czasów: z m ączki sago, okruchów razowego chleba i m arm olady  z berbery su. Potrafiła
znieść  widok  ry walki  leżącej   w  ram ionach  m atki,  nie  łapiąc  się  przy   ty m   za  brzuch,  a  podczas
m ówienia  przestała  wpadać  w  m onotonnie  śpiewne  tony   j ak  m ałe  dziecko.  Już  pięć  dni  później
przy niosła m ałej  szy dełkowy  kaftanik z różowej  angory  i pasuj ącą do niego czapeczkę. Trzy  lata
wcześniej  obie rzeczy  przeszły  w posiadanie j ej  lalki Käthe. Przede wszy stkim  j ednak porzuciła
początkowe  podej rzenie,  że  j ej   m łodsza  siostra  to  tak  naprawdę  dziecko  czarownicy   przy słane
przez  zabój ców  Ottona,  by   j ą  i  bliźnięta  zwabić  do  spowitego  m rokiem ,  upiornego  lasu  i  otruć
m arcepanowy m i ciasteczkam i.

Victoria,  m aj ąc  na  uwadze  dobro  całej   rodziny,  podczas  wy boru  im ienia  wy kazała  się

rozsądkiem   oraz  skłonnością  do  kom prom isów.  Bez  sprzeciwu  zrezy gnowała  z  oby dwu  swoich
propozy cj i  –  Roszpunki  i  Róży czki.  Podczas  pam iętnej   narady   z  cioteczką,  w  której   dostrzegała
przecież  zdecy dowanie  większą  m ądrość  niż  większość  ludzi,  rozbudziło  się  j ej   zainteresowanie
historią.

– Alice – zaproponowała ciotka. – Jak nasza Alicj a, niezapom niana żona ukochanego wielkiego

księcia  Ludwika.  –  Jej   pupilka,  zaledwie  pierwszoklasistka,  i  to  niepochodząca  przecież
z Darm stadtu, początkowo nie wiedziała, o kogo chodzi, lecz opowiedziana przez ciotkę historia j ej
idola  wy warła  na  niej   wrażenie.  –  By ła  prawdziwą  księżniczką  –  zachwy cała  się  ciotka  –  i  to
przepiękną.  By ła  córką  sły nnej   królowej   Wiktorii  i  przy szła  na  świat  w  pałacu  Buckingham .
W ciągu j edenastu lat urodziła swem u ukochanem u m ałżonkowi siedm ioro dzieci. By ła też ciotką
cesarza Wilhelm a II.

– I j em u też kupiła taki piękny  piórnik j ak ty  m nie?

– Ach, dziecko, ona zm arła j uż dawno tem u, ta nasza Alicj a, chociaż na zawsze zachowam y  j ą

we wdzięcznej  pam ięci. – Rozważna babunia przem ilczała fakt, że ta ceniona wielka księżna Hesj i
i Renu, która z oddaniem  opiekowała się swoim i chory m i na dy ftery t dziećm i, zaraziła się od nich
i zm arła w wieku trzy dziestu pięciu lat. Uznała, że ży cie i tak wy m ogło na j ej  ciotecznej  wnuczce
zby t wczesne zetknięcie ze śm iercią.

Alice  Sternberg,  która  swoj e  im ię  nauczy ła  się  wy m awiać  dopiero  w  wieku  czterech  lat,

nazy wano  przeważnie  Lilli  –  nikt  w  dom u  nie  wiedział  dlaczego.  Pom im o  nędznej   sy tuacj i

background image

ży wieniowej   rosła  zdrowo  niczy m   chłopskie  dziecko  i  wy glądała  j ak  kupidy ny   z  pałacowy ch
ogrodów.  Jej   sześcioletnia  siostra  ciągała  j ą  ze  sobą  wszędzie,  pocieszała,  zanim   popły nęła
pierwsza  łza,  hołubiła  i  kochała  tak  m ocno,  że  Betsy   na  powrót  nauczy ła  się  wierzy ć  w  cuda.
Victoria  czuwała  nad  snem   m ałej   niczy m   pies  podwórzowy.  Odkładała  dla  niej   własny   skąpy
przy dział  ciasteczek  i  kostek  cukru,  gdy   dziecko  karm ione  by ło  j eszcze  piersią.  Buj ała  siostrę
w koły sce, aż obu kręciło się w głowach, obiecy wała j ej , że z narażeniem  ży cia będzie j ą chronić
przed  Francuzam i,  Bry ty j czy kam i  oraz  Rosj anam i,  i  śpiewała  j ej   każdą  piosenkę,  której   się
kiedy kolwiek nauczy ła. Jesienią, gdy  w uśm iechu Lilli poły skiwał j uż j eden ząb i gdy  nauczy ła się
ona  zacierać  rączki,  co  świadczy ło  o  j ej   pogodnej   naturze,  pewnego  ranka  o  siódm ej   –  rodzice
j eszcze spali – rozległ się naj nowszy  przebój  w wy konaniu Vicky. Szlagier ten pochodził z wciąż
poszerzaj ącego się repertuaru j ej  starszego brata i przy j aciółki Mariechen.

 

Szesnastolatek z klasy  siódm ej  na woj nę ruszy ć chce,

Lekarz sztabowy  j ednak na pierś wąską krzy wi się.

„Szeroka j est dla kuli dość – chwat rzecze, pnąc się wzwy ż –

A gdy  Pan Niebios zechce, to i na Żelazny  Krzy ż”.

 

–  Jeśli  m am a  to  usły szy,  dom   będzie  drżeć  w  posadach  –  ostrzegła  Clara.  –  Czy   nie  m ożesz

tem u dziecku choć raz zaśpiewać porządnej  piosenki, Vicky ? Na przy kład Ody  do  radości?  Albo
Co szeleści w słomie?

Py tanie  by ło  retory czne,  ponieważ  Clara  nie  m iała  ani  czasu,  ani  ochoty,  ani  nawet

naj m niej szego  zam iaru  zaj m ować  się  rozwoj em   m uzy czny m   beniam inka.  Wciąż  nie  pogodziła
się  z  narodzinam i  drugiej   siostry.  Każda  łza  Alice,  j ej   śm iech  i  gaworzenie,  które  wszy stkich
pozostały ch  zachwy cały,  niczy m   strzały   godziły   w  j ej   wrażliwą  psy chikę.  Panienka  Sternberg
m iała  bowiem   nad  wy raz  j asne  wy obrażenie  o  ty m ,  j ak  powinny   się  zachowy wać  pary
m ałżeńskie  w  średnim   wieku,  i  by ła  zdania,  że  przez  poj awienie  się  dziecka  j ej   sędziwi  rodzice
ośm ieszy li całą rodzinę.

– Bądź co bądź są j uż w takim  wieku, że m ogliby  m ieć wnuki – skarży ła się bratu.

– Powiedz j eszcze, że coś w ty m  kierunku planuj esz – odparł Erwin, nie psuj ąc puenty  choćby

delikatny m  uśm iechem . – Theo? Coś takiego m i się obiło o uszy.

–  Wy daj e  ci  się,  że  j estem   równie  głupia  j ak  nasza  m atka.  Rodzi  kolej ne  dziecko  w  czasach,

gdy  nie wie, j ak wy karm i trój kę pozostały ch.

– Z tego, co wiem , Alice j est produkcj i przedwoj ennej . Ledwie co, zdradziła m i to Josepha.

Clara, dziewczy na o kąśliwy m  j ęzy ku, wcześnie rozkwitła i stawała się pięknością. Ubrania j ej

m atki,  który ch  pozby to  się  za  czasów  dostatku,  zostały   przy niesione  ze  stry chu,  a  krawcowa  od
dawna pracuj ąca dla Sternbergów przerobiła j e tak, żeby  pasowały  na ich naj starszą córkę. Nie
m inęło nawet dziesięć lat, odkąd zwinna m istrzy ni igły  zaczęła j ej  szy ć ciem ne fartuszki szkolne
i  białe  sukienki  z  obszerny m i  rękawam i  przeznaczone  na  niedzielne  spacery.  Na  piętnastolatce,
którą  trudno  j uż  by ło  nazwać  podlotkiem ,  suknie  m adam e  Betsy,  j ej   spódnice  i  bluzki  ze
szlachetny ch m ateriałów opieraj ące się działaniu czasu równie skutecznie j ak dum a i uprzedzenie
w niem ieckich dom ach m ieszczańskich, wy glądały  uroczo.

background image

– Niczy m  z pary skiego salonu – skom entowała m atka z dum ą.

Clara,  dziewczy na  o  j edwabisty ch  włosach,  ulubienica  wszy stkich  nauczy cieli  i  właśnie

dlatego niezby t lubiana przez nauczy cielki i koleżanki ze szkoły, pom im o troskliwej  pieczy  swego
zazdrosnego  brata  bliźniaka  powoli  wkraczała  w  sam odzielne  ży cie.  Począwszy   od  października
ty siąc dziewięćset piętnastego roku, nadzwy czaj  często urzędowała na balkonie pokoj u rodziców,
skąd  tęsknie  wy glądała  j ednego  z  naj em ców  oj ca.  Gdy   ty lko  nadarzała  się  okazj a,  by
zasm akować grzechu, Am or, który  nie troszczy ł się ani o woj nę, ani m orale obrońców oj czy zny,
wy słuchiwał m odłów złaknionej  ży cia dziewczy ny  i sięgał do swoj ego kołczana.

Krótko po ty m , j ak udawało się j ej  wy patrzeć obiekt swoj ego pożądania, Clara zj awiała się na

klatce  schodowej .  Stawała  pod  tekturową  tabliczką  j eszcze  z  czasów  przedwoj enny ch,  która
m ieściła harm onogram  sprzątania schodów, piwnicy  i stry chu na bieżący  ty dzień oraz kom unikat
o ty m , że także w czasie woj ny  należy  zachować ciszę w porze obiadowej . Do szesnastej  winno
się  zaniechać  gry   na  pianinie  oraz  śpiewu.  W  czasie  gdy   –  j ak  sądziła  j ej   niczego
niepodej rzewaj ąca m atka – Clara m iała przeby wać na poży teczny m  kursie szy cia i robienia na
drutach  przy   ulicy   Prüfling,  dziewczy na  zam y kała  zielone  j ak  u  kota  oczy.  Ściągała  pełne  usta,
stawała na czubkach palców i uszczęśliwiona poznawała uciechy  pierwszej  m iłości.

Jej   wy branek  nazy wał  się  Theodorich  Rudolf  Bergham m er.  By ł  dwudziestoj ednoletnim

doświadczony m   m ężczy zną,  całkiem   dobrze  znany m   rodzinie  Sternbergów,  chociaż  od  dawna
niem ile widziany m  przez Johanna Isidora. Pam iętać należy, że swego czasu m łody  Bergham m er
pokazy wał  uroki  ży cia  naj starszem u  bratu  Clary.  Ofiarny   przy j aciel  Ottona,  który   ostatecznie
uwolnił  się  od  przedwczesny ch  pieszczot  depresy j nej   m acochy,  zaopiekował  się  teraz  j ego
m łodszą siostrą.

Czasu  na  podobne  uciechy   przy stoj ny   Theo  m iał  wówczas  pod  dostatkiem   –  na  początku

woj ny   by ł  wprawdzie  fotoreporterem ,  został  j ednak  wy znaczony   do  zadań  wy m agaj ący ch
więcej  niż ty lko dobrego rozeznania i pewnej  ręki. Jako żołnierz, który m  stał się wbrew swej  woli,
został ciężko ranny  na froncie zachodnim  i przeby ł norm alną podczas woj ny  ody sej ę: naj pierw
wy lądował  w  lazarecie  w  Giessen,  a  potem   wy puszczono  go  stam tąd  z  bezwładną  prawą  ręką
i bez lewej  stopy.

Początkowo wy glądało na to, że j uż nigdy  nie będzie m ógł utrzy m ać aparatu, nie m ówiąc j uż

o broni. Młodą, piękną dziewczy nę m ógł j ednak nawet lewą ręką obj ąć tak m ocno, że oba serca
biły   w  takt  na  trzy   czwarte.  Niedługo  później   zakochani  uwolnili  się  od  tego,  co  stanowiło
fundam ent ich zaży łości. Coraz rzadziej  rozm awiali o Ottonie, a o j ego ofierze za oj czy znę, którą
zawsze kochał dużo bardziej  niż Theo, nie m ówili prawie w ogóle. Młody  Bergham m er, o czy m
wiedział  w  dom u  każdy,  wcześnie  zaczął  się  skłaniać  ku  socj alizm owi.  Zam iast  krawata  zawsze
nosił czerwoną chustkę.

Choć widoki na przy szłość by ły  nie naj lepsze, Clara i Theo dy skutowali o szczęściu i wolności.

Czasam i w ich rozm owach zj awiała się też para nowożeńców na siwy m  koniu. O zm ierzchu, gdy
na podwórzu zapadał błogi zm rok i chronił ich od spoj rzeń zagrażaj ący ch każdej  m łodej  m iłości,
Theo  recy tował  wiersze  Heinricha  Heinego,  który ch  żadna  piętnastoletnia  uczennica  nigdy   na
lekcj i  niem ieckiego  by   nie  usły szała  i  który ch  by   też  nie  zrozum iała.  Mim o  to  oczy   Clary
wilgotniały.  Gdy   bez  przed  dom em   zaczął  w  kwietniu  wy puszczać  pączki,  w  m aj u  zakwitła
pierwsza  róża,  a  w  m ieście  unosił  się  zapach,  za  którego  sprawą  w  niepam ięć  poszedł  erzac

background image

śledzia i kapuśniak, rozm awiali j uż wy łącznie o m iłości i wzdy chaj ąc, ry m owali wy razy  „serce”
i „w rozterce”.

W  noce  takie  j ak  tam te  Clara  czy tała  podręcznik  do  ginekologii,  który   po  śm ierci  Ottona

wy ciągnęła spod j ego m ateraca i schowała na później  pod bielizną. Podobnie j ak swego czasu j ej
bratu, j ej  również sprawiało niem ałe trudności interpretowanie ilustracj i i rozum ienie fachowy ch
term inów.  W  ty m   ekscy tuj ący m   czasie  wielokrotnie  przy chodziło  j ej   wy m uszać  na  Erwinie
śluby  m ilczenia.

–  W  przeciwny m   razie  –  uprzedzała  przebiegle  –  m ogłoby   m i  się  kiedy ś  wy m sknąć,  że  m ój

braciszek zupełnie poważnie m y śli o ty m , aby  zostać drugim  Rem brandtem .

–  Nie  –  zaprzeczy ł  kiedy ś  nieustraszony   m łodzieniec,  którego  poza  m alarstwem   m ało  co  na

świecie  interesowało.  –  Drugim   Kandinskim ,  ale  ty   m asz  go  naj pewniej   za  polskiego  Ży da,
a Błękitnego jeźdźca za kapę dla konia.

– I co w ty m  złego? – zapy tała Clara. Wy glądała czaruj ąco w brązowej  wełnianej  m atczy nej

spódnicy,  którą  krawcowa  ozdobiła  zieloną  aksam itną  lam ówką  z  pasm anterii  Sternberg.  Nawet
j ej  rodzony  brat uznał, że j ej  widok cieszy  oko.

Drugą  taj em nicę  Clary   początkowo  znał  j edy nie  Erwin,  ów  wierny   towarzy sz  dziecięcy ch

czasów,  którego  żaden  m ężczy zna  nigdy   nie  m ógłby   pozbawić  m iej sca  w  j ej   sercu.  Po
niem ały ch  wy siłkach,  pom im o  m łodego  wieku  i  dzięki  renom ie  swej   rodziny,  udało  się  j ej
zdoby ć  pracę  w  charakterze  sanitariuszki  w  szpitalu  gm iny   ży dowskiej   we  Frankfurcie,  gdzie
stawiała  się  dwa  razy   w  ty godniu.  Kurs  szy cia  i  robienia  na  drutach,  poży teczny   pod  każdy m
względem ,  również  wtedy   okazał  się  przy datny,  by   wy tłum aczy ć  j ej   regularne  nieobecności
w  dom u.  Szpital  ży dowski  przy   Gagernstrasse,  dla  m łody ch  nóg  oddalony   od  alei  Rothschildów
o  niecałe  dwadzieścia  m inut,  otwarto  w  pierwszy m   roku  woj ny.  Nowoczesna  lecznica,
wy posażona  w  naj lepsze  technologicznie  sprzęty,  stała  się  we  Frankfurcie  sy m bolem   postępu
w m edy cy nie. Oddział dla ranny ch m usiano wciąż rozbudowy wać.

Ku  złości  i  rozczarowaniu  m atki  Clara  okazała  się  zdum iewaj ąco  nieporadna  w  opiece  nad

niem owlęciem .  Zaj m owała  się  nim   niechętnie  i  sprawiała  wówczas  wrażenie  nadąsanej .  Mała
Alice,  która  głośno  radowała  się  na  widok  Victorii,  krzy czała  wniebogłosy,  gdy   j ej   naj starsza
siostra  zam ierzała  choćby   zm ienić  j ej   pieluchę.  Ty m czasem   z  dorosły m i  m ężczy znam i  ręce
dziewczy ny  obchodziły  się um iej ętnie, delikatnie, działały  koj ąco, tak j ak tego łaknęli bohaterowie
Niem iec. Wielu z nich uszło śm ierci j edy nie o włos. Naj m łodszy ch woj na dosłownie wy szarpała
z rodzinny ch dom ów. Pogrążeni by li w czarny m  m orzu bólu, strachu i zwątpienia, lecz gdy  Clara
stawała przy  ich łóżkach, ich oczy  na chwilę powracały  z m roku.

–  Ona  j est  aniołem   –  usły szał  Johann  Isidor,  gdy   zdekonspirował  córkę  j ako  nieposłuszną

oszustkę,  którą,  j ak  sądził,  zostawiał  pod  czuj ny m   okiem   m atki  lub  chociaż  przy   m aszy nie  do
szy cia. Musiał j ednak z dum ą przy znać, że takiej  córce należał się szacunek.

Mim o  że  prawdę  o  ty m że  aniele  obj awił  surowem u  oj cowskiem u  oku  zwy kły   przy padek,

Johann Isidor by naj m niej  nie skazał Clary  na potępienie.

– Po prostu nie m ożna czy nić dobra i trzy m ać tego w taj em nicy  przed ludźm i, którzy  również

spełniaj ą swój  obowiązek – podsum ował w rozm owie, dzięki której  w końcu także m atka ochoczej
m łodej  bohaterki o wszy stkim  się dowiedziała.

background image

W  drugim   roku  woj ny,  za  sprawą  działalności  dobroczy nnej ,  także  on  m ógł  się  poczuć

Niem cem , który  wiernie służy  państwu. Sternberg, poważany  przedsiębiorca, j uż nie dość m łody
ani  wy starczaj ąco  zdrowy,  by   zostać  żołnierzem   cesarza  i  um rzeć  słodką  śm iercią  za  oj czy znę,
nie  czuł  się  j uż  wy kluczony   z  kręgu  ludzi  gotowy ch  do  poniesienia  ofiary.  W  końcu  znów  m ógł
z zadowoleniem  spoglądać w lustro, a idąc ulicą, trzy m ał głowę wy soko i wy prężał pierś. Został
j edny m   z  główny ch  członków  Kom itetu  Pom ocy   Ży dowskim   Wdowom   po  Żołnierzach
i  Sierotom   i  cieszy ł  się  tam   znaczny m   poważaniem .  W  ty m   charakterze  odwiedził  ży dowski
szpital i napotkał tam  swoj ą córkę w śnieżnobiały m  kitlu, z włosam i zaczesany m i gładko do ty łu,
z  przedziałkiem   pośrodku.  Właśnie  ona  starała  się  przekonać  gorączkuj ącego  gefraj tra,  przy
którego łóżku stała, że i z j edną nogą ży cie warte j est tego, by  j e przeży ć.

Johann  Isidor  nigdy   nie  widział  Clary   w  fartuchu.  Postawiłby   połowę  m aj ątku  na  to,  że  nie

um iałaby   odróżnić  czaj nika  od  garnka  na  zupę  ani  wy trzeć  do  sucha  podłogi.  To,  że  przy   łóżku
żołnierza  zastał  j ą  z  wy piekam i  na  twarzy,  z  głową  pochy loną  niczy m   u  piękny ch,  m łody ch
sanitariuszek z ry cin w gazetach – m oty w ten cieszy ł się duży m  powodzeniem  wśród ilustratorów
–  z  wielką  m ęską  dłonią  w  drobnej   ręce,  by ło  naturalnie  szokiem   dla  patriarchy,  którem u
wy dawało  się,  że  o  swoj ej   rodzinie  wie  wszy stko.  Gdy   j ą  zobaczy ł,  nie  powiedział  ani  słowa.
Lekko się ty lko zaczerwienił, j akby  zboczy ł z drogi prawości. Bolały  go plecy  i uty kał, gdy  wraz
z kolegam i z kom itetu opuszczał scenę ty ch zaskakuj ący ch wy darzeń.

Mężczy zna,  by   zapom nieć  o  swoich  potknięciach,  potrzebuj e  spokoj u,  dlatego  też  Johann

Isidor,  którego  po  rozstaniu  z  Fritzi  Haferkorn  nadal  dręczy ło  sum ienie,  bardzo  dbał  o  to,  by
rodzinie  poświęcać  nie  m niej   uwagi  niż  sy tuacj i  Niem iec.  Zanim   na  nowo  określił  przy szłość
Clary, siedem  nocy  m inęło m u w zadum ie. Ósm ego dnia opowiedział żonie, gdzie spotkał córkę.
Uprzedzaj ąc  dezaprobatę  Betsy,  pochwalił  sam odzielność  i  inicj aty wę  Clary,  choć  początkowo
nie zam ierzał tego robić.

–  Poj ęła  –  powiedział  z  patosem ,  który   za  j ego  plecam i  bliźnięta  pogardliwie  określały

„powszednim  chlebem  kołtuna” – że teraz potrzebne są każde ręce.

Clara m ogła więc nadal pracować w szpitalu, o ile nie ucierpią na ty m  j ej  zadania dom owe.

Ta  sy tuacj a  okazała  się  dla  j ej   oj ca  dużo  przy j em niej sza,  niż  przy puszczał  w  pierwszy m
m om encie. Od dłuższego czasu dręczy ło go, że Betsy, w przeciwieństwie do żon większości j ego
przy j aciół  i  znaj om y ch,  nie  m ogła  się  przy czy nić  do  budowania  pom y ślności  Niem iec.
Początkowo  ciąża,  a  później   opieka  nad  Alice  uniem ożliwiały   j ej   wszelką  działalność
dobroczy nną.  Teraz,  gdy   tem atem   rozm ów  by ło  zaangażowanie  dzielny ch  niem ieckich  kobiet,
który m   w  oj czy źnie  udaj e  się  zdziałać  tak  sam o  wiele  j ak  bohaterom   na  froncie,  Johann  Isidor
m ógł  z  dum ą  wspom inać  o  piętnastoletniej   córce.  W  przeciwieństwie  do  wielu  swoich
rówieśników  Clara  nie  przy gotowy wała  bandaży   ani  nie  dziergała  skarpet  dla  żołnierzy
w  okopach.  Nie  wy cierała  nosów  woj enny m   sierotom   ani  nie  pom agała  ich  pogrążony m
w żałobie m atkom  szorować podłóg i słać łóżek.

–  Dźwiga  ciężar  odpowiedzialności  dorosłej   kobiety   –  powiedział  j ej   oj ciec  do  doktora

Mey erbeera.

– Niebawem  poślubi więc j akiegoś lekarza – odparł tam ten sucho.

Clara  nigdy   nie  opisy wała  swoj ego  zaj ęcia  w  podniosły ch  słowach,  który ch  wówczas

background image

uży wano.  Z  całego  serca  cieszy ła  się  ty m i  dwom a  popołudniam i  w  szpitalu.  Poniedziałek
i  czwartek  przy nosiły   j ej   długo  wy czekiwaną  wolność  oraz  oszałam iaj ące  potwierdzenie
kobiecości.  Przez  wzgląd  na  wiek  nie  dopuszczano  j ej   do  um ieraj ący ch,  lecz  ty m ,  którzy
dochodzili do zdrowia, zawracała w zabandażowany ch głowach. Także niej eden lekarz wpadał na
chwilę  w  rozm arzenie,  gdy   przem y kał  obok  niego  ten  uśm iechnięty   anioł.  Pewien  poeta,  ze
stetoskopem  zam iast osiodłanego pegaza, nazwał Clarę światełkiem  w m roku i poprosił j ą o rękę.
„Jeśli łaskawy  oj ciec raczy  pozwolić” – zastrzegł.

Łaskawy   oj ciec  pokręcił  głową,  dowiedziawszy   się  o  oświadczy nach.  Jeszcze  m niej

zrozum ienia wy kazał,  gdy   córka  poinform owała  go,  że  albo  zadba  o  to,  żeby   wolno  j ej   by ło  po
m aturze studiować m edy cy nę, albo niezwłocznie odej dzie ze szkoły.

– Jeśli chcesz, wy piszę cię choćby  j utro – oświadczy ł Johann Isidor. – Żaden oj ciec nie zm usi

dziewczy ny   w  twoim   wieku,  by   chodziła  do  szkoły.  To  dużo  kosztuj e  i  niczem u  nie  służy.  W  tej
rodzinie nie będzie sawantki, od której  na dodatek czuć karbolem , tak że uciekaj ą od niej  wszy scy
m ężczy źni. Poza ty m  to twój  brat będzie robił doktorat.

Johann Isidor, nawet j eśli czuł pewną awersj ę do dy skusj i z kobietam i i zby t często j uż m usiał

pokazy wać Clarze, gdzie j ej  m iej sce, nie by ł niezadowolony. W pom y ślne dni uważał nawet, że
nauczy ł  się  traktować  śm ierć  Ottona  j ako  ofiarę,  na  której   poniesienie  każdy   niem iecki  oj ciec
m usi  by ć  gotowy.  W  noc  sy lwestrową  ten  przy kładny   oby watel  pozwolił  sobie  nawet  na
rozm y ślania o przy szłości. Wciąż należał do ludzi wierny ch cesarzowi, którzy  nie liczy li porażek,
lecz drobne chwile szczęścia. Ufał niem ieckim  oficerom  i stawiał na niem iecką odwagę. Johann
Isidor Sternberg by ł przekonany  o zwy cięstwie Niem iec i o ty m , że woj na j uż długo nie potrwa.

Jako człowiek interesu potrafił j ednak skrupulatnie kalkulować. W dobie długów państwowy ch,

przem ian gospodarczy ch i dewaluacj i pieniądza nie inwestował j uż w złoto. Wierzy ł j edy nie we
własność gruntową.

– Jeszcze nasze dzieci błogosławić będą dzień, w który m  kupiliśm y  dom  przy  alei Rothschildów

– powiedział, gdy  Josepha wnosiła do salonu wazę z sy lwestrowy m  ponczem .

Oj ciec, w m asy wny m  uszaty m  fotelu z wy sokim  oparciem , prorokował i palił cy garo, a wokół

niego,  j ak  w  stary ch  książkach  z  obrazkam i,  stały   dzieci.  W  buj any m   fotelu  siedziała  ciotka
Jettchen  i  przy takiwała  z  aprobatą.  Jej   m ąż  również  pozostawił  niezadłużony   dom ,  który   m iał
przetrwać  woj nę.  Na  piersi  Betsy   py sznił  się  m oty l  o  szm aragdowy ch  oczach  –  prezent
z  Pforzheim ,  wy konany   specj alnie  dla  niej   przez  oj ca.  Victoria  by ła  przekonana,  że  nigdy   nie
będzie  j uż  tak  szczęśliwa  j ak  w  tej   chwili,  trzy dziestego  pierwszego  grudnia  ty siąc  dziewięćset
piętnastego roku. Po raz pierwszy  m ogła powitać nowy  rok o północy, a nie pierwszego sty cznia
o poranku.

– Od dzisiaj  – oznaj m iła – nie j estem  j uż dzieckiem .

– Bardzo się pani m y li, baronowo von Sternberg – oznaj m ił brat. – Tran j uż podano.

W m ilczeniu i dufnie Victoria wskazała na trzy m aną w ręce szklankę. Jej  też wolno by ło napić

się  ponczu.  Josepha,  m istrzy ni  im prowizacj i,  zaparzy ła  herbatę  z  m ieszanki  liści  j eży ny
i  j arzębiny,  dosłodziła  sachary ną,  doprawiła  cy nam onem   i  goździkam i,  a  dzięki  szklance  araku
pochodzącego  j eszcze  z  przedwoj enny ch  zapasów,  który   przechowy wano  wy łącznie  w  celach
leczniczy ch, sprawiła, że całość stała się zacny m  sy lwestrowy m  trunkiem , odpowiednim  dla tej

background image

szacownej  rodziny.

Na paterze leżały  drożdżowe ciastka z dwom a węzełkam i sy m bolizuj ący m i stary  i nowy  rok,

trady cy j nie wy piekane we Frankfurcie na sy lwestra. W cukierniach j uż ich nie sprzedawano, co
frankfurtczy cy   uważali  za  bardzo  zły   om en.  Nie  by ło  białej   m ąki,  wy starczaj ący ch  zapasów
tłuszczu  oraz  cukru,  brakowało  także  węgla  do  pieców  kuchenny ch.  Josepha  upiekła  ciastka
z m ieszanki ciem nej  m ąki, kartofli, płatków owsiany ch i zam iennika j aj , który  dopiero co wszedł
do  sprzedaży.  Pom y słowa  kucharka  dosłodziła  wszy stko  sztuczny m   m iodem   i  dwiem a  ły żkam i
sy ropu  z  buraków  cukrowy ch.  Jej   oczy   rozbły sły   m łodością,  gdy   pani  dom u  j ą  pochwaliła.
Nawet Erwin po pierwszy m  kęsie nie m iał serca, aby  się skrzy wić.

O północy  pan dom u zaczął nalegać, by  Josepha, Betsy  i ciotka Jettchen wy piły  z nim  kieliszek

szam pana.  By ł  to  szam pan  Feist-Feldgrau,  tej   sam ej   m arki  co  ten,  którego  butelkę  swego  czasu
wręczy ł Fritzi Haferkorn. Mim o to uśm iechnął się.

–  Intuicj a  m ówi  m i  –  powiedział,  pij ąc  zdrowie  żony,  gdy   usły szał  bicie  dzwonu  na  wieży

kościoła luterańskiego – że rok ty siąc dziewięćset szesnasty  przy niesie przełom .

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

9

S E N   U L A T U J E

F r a n k f u r t ,   1 9 1 6 – 1 9 1 7

W  przeciwieństwie  do  reszty   rodzeństwa  m ała  Alice  nie  m iała  wy datnego  nosa  swego  oj ca.

Rodzice uważali uroczy  zadarty  nosek naj m łodszej  córki za pokrzepiaj ącą wróżbę na przy szłość.
Gdy   nie  m usieli  przy   świadkach  tłum aczy ć  się  ze  swoich  am bicj i  i  zanim   j eszcze  dziewczy nka
zaczęła  nawiązy wać  z  rodzicam i  kontakt,  dość  swobodnie  rozm awiali  o  j ej   m ożliwy m   awansie
społeczny m ,  który   od  ży dowskich  m ężczy zn  wy m agał  m aj ętności  Rothschildów,  a  od  ich  córek
odpowiedniego posagu.

–  Ale  czarne  włosy   po  prostu  m a  –  zwy kła  narzekać  Betsy   na  początku  rozm owy.

Przy zwy czaj enie, by  w pierwszej  kolej ności szukać dziury  w cały m , a dopiero potem  zaj m ować
się przy szłością, podczas woj ny  w pełni się w niej  rozwinęło.

– By ć m oże – pocieszy ł j ą m ąż – pewnego dnia czarne włosy  będą uchodzić za m odne. Wtedy

blondy nki zaczną się przefarbowy wać, a nasza córka poślubi księcia Hesj i.

– Mówisz to na poważnie?

– A j ak m y ślisz?

Pom im o  lichej   j akości  woj ennego  m y dła  loki  Alice  lśniły   niczy m   czarna  tafta  i  choć  j abłka

poj awiały  się rzadko, a sucharów od długiego czasu w ogóle brakowało, wy rosły  j ej  j uż cztery
zęby. Wszy stkie przepiękne, proste i śnieżnobiałe niczy m  skóra Królewny  Śnieżki. Ciotka Jettchen
by ła  przekonana,  że  wy brane  przez  nią  z  m iłością  i  rozwagą  im ię  angielskiej   księżniczki
przy naj m niej  po części przy czy niło się do tak wy j ątkowej  urody  wnuczki. Jednakże powodowana
uzasadnioną  obawą,  że  m ogłaby   urazić  swoj ą  ulubienicę  Victorię,  j eśli  pochwaliłaby   kogoś
innego niż j ą, cioteczka dy plom atka pilnowała się, by  nawet o ty m  wspom nieć.

Późne  dziecko  Sternbergów  nie  by ło  j edy nie  piękne.  Wszy scy,  który ch  oczarowy wało

uśm iechem , uważali j ego naturę za prom y k słońca w ponury ch czasach. Wy j ątku nie stanowiła
nawet  scepty czna  siostra  Alice,  Clara,  ani  –  na  szczęście  dla  całej   rodziny   –  m leczarz
z  Höhenstrasse.  Gdy   pom alowany   na  biało  wiklinowy   wózek  z  roczną  dziewczy nką  zostawiano
przed  drzwiam i  j ego  sklepu  lub  gdy   m aleństwo  w  ram ionach  m am y   piszczało,  wy m achuj ąc
szm acianą  lalką,  sprzedawca,  m aj ący   wśród  pozostałej   klienteli  opinię  m izantropa,  z  zasady
wlewał do bańki m adam e Sternberg więcej , niż j ej  przy sługiwało.

Alice  potrafiła  wprowadzić  w  pogodny   nastrój   nawet  Johanna  Isidora.  Odkąd  ty lko  nauczy ła

background image

się  przem ieszczać  na  czworaka  od  j ednego  fotela  do  drugiego,  przechodząc  obok  stołu  na  lwich
łapach, co wieczór z niewy m uszoną kokieterią starała się zwrócić na siebie uwagę oj ca, tak żeby
wziął  j ą  na  prawe  kolano  i  pozwalał  j ej   się  bawić  intry guj ący m i  klapkam i  i  brzęczący m
łańcuszkiem  złotego zegarka kieszonkowego. Nie m iał j ej  nawet za złe, że opluwała j ego kam izelkę
z  butelkowozielonego  aksam itu.  Bez  ogródek  nazy wał  j ą  flej tuchem   i  głaskał  po  brodzie.  To
niewiniątko wpły wało także koj ąco na duszę m atki. Przez rok od narodzin Alice Betsy  nauczy ła się
skry wać ból po naj starszy m  sy nu tak głęboko, że znów potrafiła się śm iać z dwój ki naj m łodszy ch
dzieci.  Czasam i  śpiewała  pogodnej   córeczce  piosenki  z  Jasia  i  Małgosi  Hum perdincka,  które
zachwy cały   j uż  Victorię,  a  z  fortepianu,  nieuży wanego  od  tak  długiego  czasu,  sporady cznie
pły nęły   utwory   m uzy czne,  które  niegdy ś  chciała  ćwiczy ć  z  oporny m i  w  nauce  bliźniętam i.
Przem iana  Betsy   istotnie  okazała  się  m ały m   cudem .  Jej   naj m łodsza  córka  na  pokój   lekcy j ny
wy brała sobie bowiem  ogród zim owy, a na lektora – papugę. Pierwszy m  zrozum iały m  słowem
dziewczy nki  by ło  więc  „Otto”.  Odtąd  Alice  ćwiczy ła  to  wy wołuj ące  ból  im ię  z  wy trwałością
właściwą badaczom , który m  wy daj e się, że w ręce trzy m aj ą klucz do nieznanego świata.

Na  pierwsze  urodziny   Alice  zaplanowano  przy j ęcie,  rzecz  j asna  skrom ne  –  ze  względu  na

trudności  dnia  codziennego.  Mieli  przy j ść  doktor  Mey erbeer  z  żoną  oraz  Theo  Bergham m er,
który   od  powrotu  z  frontu  okazy wał  Sternbergom   urzekaj ącą  serdeczność  i  chęć  pom ocy.  Choć
ów  nieszczęsny   m łodzieniec  z  trudem   m ógł  utrzy m ać  w  ręce  aparat,  zrobił  m ałej   Alice
przepiękne  zdj ęcia  –  a  Clarze  cudowny   portret  w  ogrodzie  zim owy m ,  z  kwitnącą  żółtą  begonią
w  tle.  Dziewczy na  niespodziewanie  wróciła  do  dom u  właśnie  w  m om encie,  w  który m   Theo
dzwonił do drzwi.

Na  przy j ęcie  urodzinowe  została  również  zaproszona  siostra  Grete  Neger.  Ku  zdum ieniu

Sternbergów  od  narodzin  Alice  łączy ła  j ą  z  nim i  przy j aźń.  Na  ży czenie  dzielnej   akuszerki
wdzięczny  pan dom u nie wy nagrodził j ej  bowiem  papierową walutą, za którą m ożna by ło kupić
coraz m niej , lecz ze wszech stron pożądany m i naturaliam i.

–  I  to  nad  wy raz  hoj nie  –  zwy kła  relacj onować  siostra  Neger  w  kam eralny m   gronie.

W  towarzy stwie  osób  zaufany ch,  które  zdawały   j ej   się  pokrewne  duchem ,  spoglądała  nawet
w  kierunku  nieba,  j akby   prosiła  Boga  o  rozgrzeszenie,  po  czy m   dodawała  z  piękny m   reńskim
zaśpiewem : „Ży dów przecież na to stać”.

W  pobliżu  Frankfurtu  rozegrała  się  rzecz  podobnie  niespodziewana.  W  luty m ,  na  siedem   dni

przed niewielkim  przy j ęciem  na cześć rocznej  Alice, doszło do okropnej , zupełnie nieoczekiwanej
kłótni rodzinnej  w Bad Nauheim ie. Dla kobiety, która tej  woj ny  nie rozpętała, j ej  skutki m iały  się
okazać  tak  sam o  fatalne  j ak  strzały   w  Saraj ewie.  O  ile  te  ostatnie  doprowadziły   do  światowej
katastrofy, o ty le następstwa walk na froncie dom owy m  ograniczy ły  swój  zasięg do m ieszkania
na  pierwszy m   piętrze  przy   alei  Rothschildów  9.  Batalię  w  Bad  Nauheim ie  początkowo  uznano
j ednak ty lko za rozczulaj ący  dowód loj alności Josephy  Krause wobec rodziny, dla której  przeszło
piętnaście lat gotowała, sm aży ła i piekła, wraz z którą się śm iała i cierpiała i którą j uż od dawna
uważała za własną.

Po  zwy kły ch  trudny ch  negocj acj ach  z  ponurą  szwagierką  Paulą,  która  wszędzie  wokół  m iała

złą  sławę  osoby   zawistnej ,  Josephie  udało  się  wy m ienić  kom plet  szklanek  do  kruszonu  na  worek
ziem niaków,  a  m ęską  m ary narkę  z  prawdziwego  szkockiego  tweedu  na  m ąkę,  cukier  i  trzy   słoj e
dom owej ,  zawekowanej   wątrobianki.  Gospody ni  Sternbergów,  która  wy bór  rzeczy   na  wy m ianę

background image

pozostawiała  w  zasadzie  Betsy,  by ła  bardziej   niż  zadowolona  –  z  sam ego  interesu  i  ze  swoj ego
talentu negocj acy j nego.

Szklanki do kruszonu przy wlekła na trzy naste urodziny  Clary  kuzy nka ze strony  oj ca („będziesz

m ieć do posagu, m oj e dziecko” – skom entowała). Sternbergowie z trudem  zachowali powagę. Od
tam tej   pory   j ubilatka  alergicznie  reagowała  na  wszy stkie  rzeczy,  które  m iały   wej ść  do  j ej
posagu.  Jak  j eszcze  nieraz  w  później szy m   wieku,  rozpłakała  się  wówczas  w  łazience.  Szklanki
z obrzy dliwego grubego, zielonego szkła z toczony m i ucham i, do który ch z trudem  dało się dotrzeć
ścierką,  nigdy   nie  zostały   uży te.  W  dom u  Sternbergów  podawano  bowiem   j edy nie,  co  Josepha
zwy kła podkreślać, „czy ste napoj e naj lepszej  j akości”.

Podczas gdy  ona sam a popij ała w Bad Nauheim ie kawę, do której  j ej  zdaniem  dodano za dużo

cy korii,  i  j adła  twarogowe  rogaliki,  które  nawet  j ako  piętnastolatka  m ogłaby   upiec  lepiej ,
szwagierka  niestrudzenie  wracała  do  panuj ącej   zarazy   ziem niaka.  Kilka  razy   podkreśliła,  że  ze
względu  na  rodzinę  nie  m ogłaby   zary zy kować  oddania  kartofli.  Wprawne  oko  Josephy   widziało
j uż  j ednak,  że  ta  naiwna  drobnom ieszczanka,  która  siedziała  naprzeciw  niej   i  m ały m i,  prędkim i
ły kam i piła trzecią filiżankę cy koriowej  lury, by ła absolutnie zadurzona w koszm arny ch zielony ch
szklankach z dom u Sternbergów.

–  Jeśli  nie  dostanę  ziem niaków  od  ciebie,  spróbuj ę  po  prostu  u  Rinderm annów  –  oznaj m iła

przebiegle Josepha. – W takim  razie – dodała, energicznie uderzaj ąc przy  ty m  prawą ręką o lewą
nogę  –  m uszę  zabrać  te  piękne  szklanki  i  doskonałą  m ary narkę.  Co  innego  m i  pozostaj e?  –
Szczwana  lisica  zataiła,  rzecz  j asna,  że  pan  Sternberg,  który   wiedział  przecież,  co  przy stoi,  a  co
nie,  nie  nosił  tej   m ary narki,  ponieważ  w  trzecim   roku  woj ny   żaden  przy zwoity   Niem iec  nie
chciałby  się pokazać w wełnie ze szkockich owiec.

– Niech ci będzie – westchnęła przy szła właścicielka zielony ch szklanek do kruszonu – zabieraj

te ziem niaki i idź z Bogiem , krzy ży k na drogę. Potrafisz zagadać człowieka tak, że aż głowa pęka.
Jak zwy kle. Nic dziwnego, że ten twój  puzonista wziął nogi za pas.

Pauli nigdy  nie wy starczało, że m iała ostatnie słowo. Kręcąc głową, zgarnęła okruchy  ze stołu,

zm arszczy ła  nos,  j ak  gdy by   przeczuwała  wszy stkie  nieszczęścia  świata,  i  bez  żadny ch  ceregieli
rozpoczęła ty radę przeciwko Ży dom : sarkała, że właśnie ży dowscy  sprzedawcy  podbij aj ą ceny
i robią to wy łącznie kosztem  pracowity ch włościan. Pieśń nienawiści by ła krótka i zakończy ła się
stwierdzeniem , że wszy scy  Ży dzi to tchórze i wszy scy  bez wy j ątku wy m iguj ą się od woj ska.

– A nawet kiedy  tam  idą, i tak nie wy sy ła się ich na front – burzy ła się Paula. Już j ako m łoda

dziewczy na  by ła  znana  z  tego,  że  m ówiąc,  wpadała  w  zachwy t  nad  własny m i  słowam i,  i  od
tam tej  pory  się tego nie oduczy ła.

Zdum ienie,  upokorzenie  i  osłupienie  Josephy   trwało  ty lko  m om ent.  Po  chwili  zagotowało  się

w  niej   j ak  w  zby t  m ocno  podgrzany m   garnku.  Naj wolniej ,  j ak  potrafiła,  wy szła  na  kory tarz,
w  który m   wisiały   wy konane  z  poroża  dzikich  zwierząt  wieszaki  na  ubrania.  Tam   kucharka
Sternbergów założy ła kapelusz, wy j ęła z niego ostrą szpilkę i wróciła do salonu. By ła j uż całkiem
spokoj na.  Ty lko  j ej   oczy   ciskały   bły skawice.  Niespiesznie,  nie  m ówiąc  ani  słowa,  podniosła
stoj ący  przy  drzwiach m ały  worek z m ąką, postawiła go na stole obok dzbanka z kawą i rozcięła
szpilką do kapelusza. Pewną ręką, za którą pani Betsy  zawsze swoj ą gospody nię podziwiała, gdy ż
potrafiła  ona  podnieść  szklankę  wy pełnioną  po  brzegi  i  nie  uronić  ani  kropli,  Josepha  wy sy pała

background image

szwagierce drobną białą m ąkę na czarną wdowią suknię, którą ta nosiła j uż od siedm iu lat.

– I za taką wy włokę j ak ty  nasz Otto oddał ży cie – wy krzy czała. Wy padła z pokoj u. Drewniana

podłoga  drżała  pod  j ej   krokiem .  Josepha  szła  z  ziem niakam i,  które  zetrze  na  placki  dla  swego
pupilka,  a  dla  j ego  wrażliwego  oj ca  stłucze  na  purée,  oraz  ze  szlachetną  tweedową  m ary narką,
której  nikt w rodzinie Pauli przecież nigdy  by  nie nosił.

Nie  m iała  j uż  czasu,  by   gdzie  indziej   wy m ienić  m ary narkę  na  poży wne  skarby   z  doliny

Wetterau, ponieważ m usiała zdąży ć na j edy ny  pociąg, który  wieczorem  odj eżdżał do Frankfurtu.
Siedziała  w  kolej ce  i  m y ślała  o  urodzinowy m   cieście  dla  Alice,  którego  nie  będzie  j uż  m ogła
upiec.  Spoglądała  tępo  przez  okno,  ale  nie  dostrzegła  ani  j ednego  słupa  telegraficznego  czy
kościelnej   wieży.  Mim o  że  nie  by ło  j ej   niedobrze  fizy cznie,  brały   j ą  m dłości,  gdy ż  nie  um iała
poj ąć,  co  się  wy darzy ło.  Josepha  Krause,  która  co  noc  m odliła  się,  by   ta  przeklęta  woj na  się
skończy ła,  zanim   Erwin  zostanie  wezwany   do  woj ska,  pierwszy   raz  zetknęła  się  z  form ą
nienawiści, którą świat nazy wał anty sem ity zm em . Tego słowa j eszcze nie znała.

Wróciła  do  dom u  o  dziesiątej   wieczorem .  Zegar  w  holu  bił  po  raz  ostatni.  Erwin  wy szedł

z  toalety   z  książką  w  ręku,  m im o  że  oj ciec  wielokrotnie  zabraniał  m u  tam   czy tać.  Chłopak
przy łoży ł palec do ust Josephy, by  przy pom nieć j ej  o obietnicy  m ilczenia, a ona przy tuliła go tak
m ocno,  j akby   wrócił  z  Am ery ki.  Betsy,  j ak  zawsze  taktowna  i  dy skretna,  lecz  zarazem
niespokoj na  i  spięta,  naty chm iast  zauważy ła  poruszenie  m aluj ące  się  na  twarzy   gospody ni
i przy wiezioną na powrót tweedową m ary narkę. Wiedziała, że m usiało nastąpić coś poważnego.
Nalegała,  by   Josepha  wy piła  filiżankę  rum ianku,  i  wpuściła  do  niego  dwadzieścia  kropli
walerianowy ch. Nie zadawała py tań. Niezależnie od tego, że urodziny  m aleńkiej  Alice by ły  tuż-
tuż.

Obecność  potwierdził  zarówno  doktor  Mey erbeer  wraz  z  m ałżonką,  która  wy korzy sty wała

każdą  okazj ę,  by   poza  dom em   zj eść  j akiś  wy piek,  j ak  i  siostra  Grete  Neger.  W  m ilczeniu,
przy gnębieniu  i  w  zły m   hum orze  Josepha  przy rządziła  ciasto,  które  w  nowo  wy danej   książce
z woj enny m i przepisam i szum nie nazwano „czarny m  plackiem  z j abłkową pianką”. Sm akowało,
j ak stwierdziła, spróbowawszy  wy skrobany ch z form y  okruchów, głównie tak, j ak wskazy wał na
to pierwszy  człon nazwy.

W końcu, czternaście dni po urodzinach Alice, gdy  nikt o czarny m  placku nie powiedziałby  j uż

złego słowa, bo od tam tej  pory  o ciem ny  chleb, j eden ze składników ciasta, by ło j eszcze trudniej
niż  poprzednio,  Josepha  otworzy ła  się  przed  panem   dom u.  Johann  Isidor  słuchał  j ej   wówczas
niezby t  uważnie,  za  co  m iał  się  j eszcze  długo  wsty dzić,  gdy ż  j ej   słowa  m ogły   m u
w  odpowiednim   czasie  wskazać  właściwą  drogę.  Plan,  by   przez  „zm asowane  wy korzy stanie
zasobów”  dać  się  stacj onuj ący m   pod  Verdun  Francuzom   wy krwawić,  został  właśnie
wprowadzony   z  czy n.  Po  raz  pierwszy   wy korzy stano  niem ieckie  sam oloty   w  zwarty ch
szwadronach boj owy ch.

W  naturze  Johanna  Isidora,  strapionego  niem ieckiego  patrioty,  leżało  to,  że  w  ową  woj nę  na

łaskę  i  niełaskę  angażował  się  bardziej   niż  w  rozm owę  o  utarczkach  m iędzy   kucharką  a  j ej
krewny m i.  Należał  do  m ężczy zn,  którzy   niechętnie  dawali  ucho  błahy m   sprawom   dnia
codziennego. Również wy m owna skarga Josephy  nie uświadom iła m u, dlaczego na urodziny  j ego
naj m łodszej  córki upieczono placek, który  za czasów pokoj u nie by łby  nawet uznany  za j adalny.
Gdy   Josepha  przy taczała  zaskakuj ącą  ty radę  szwagierki  z  Bad  Nauheim u,  Johann  Isidor

background image

przy glądał  się  j ej   wprawdzie  z  należną  uwagą,  ale  chwilę  później   znów  wertował  gazetę.
Zniewaga  ży dowskich  żołnierzy   przeby waj ący ch  na  froncie,  o  której   Josepha  właśnie  m u
opowiedziała,  wy dała  m u  się  nie  znakiem   ostrzegawczy m ,  lecz  ty lko  niechlubny m ,
odosobniony m  postępkiem .

–  Nie  zam artwiałby m   się  tak,  Josepho  –  powiedział  uspokaj aj ąco  chlebodawca.  –  Oboj e

j esteśm y  przecież zgodni co do tego, że na świecie są ważniej sze sprawy  niż złośliwa paplanina
durny ch bab. Podobne rzeczy  niestety  zawsze się działy.

Josepha  m iała  pewne  wątpliwości.  Początkowo  j ednak  rozwój   wy padków  przem awiał  za

argum entacj ą  pana  dom u.  Cesarstwo  stało  w  obliczu  prawdziwej   próby   wy trzy m ałości.  Stan
zaopatrzenia  w  ży wność,  który   j uż  w  ty siąc  dziewięćset  czternasty m   roku,  ze  względu  na
olbrzy m ie potrzeby  woj ska, dobry  nie by ł i został dotkliwie nadszarpnięty  przez bry ty j ską blokadę
m orską,  w  roku  ty siąc  dziewięćset  piętnasty m   w  okam gnieniu  j eszcze  się  pogorszy ł.  Przez  cały
rok  ty siąc  dziewięćset  szesnasty   brakowało  wszy stkich  arty kułów  codziennego  uży tku,  zwłaszcza
podstawowy ch produktów spoży wczy ch.

Johann  Isidor  nie  m iał  powodu  obawiać  się  ani  o  pom y ślność  własną,  ani  ty m   bardziej

o  pom y ślność  swoj ej   rodziny.  Kupiecki  talent,  dalekowzroczność  oraz  gotowość  do
podej m owania  ry zy ka,  które  w  czasach  pokoj u  przy niosły   m aj ątek,  wy szły   m u  na  dobre  także
podczas  woj ny.  Nie  lękał  się  przechy trzy ć  kontrolowanego  przez  państwo  sy stem u  dy stry bucj i
i uczestniczy ł w handlu na czarny m  ry nku.

–  Bóg  –  powiedział  żonie,  obdarowuj ąc  j ą  funtem   m asła,  funtem   sm alcu  i  trzem a  główkam i

białej  kapusty  – pom aga ty lko ty m , którzy  sam i sobie um iej ą pom óc.

Bogaci brali sprawy  w swoj e ręce, biedni głodowali. Z dnia na dzień coraz bardziej . Granica

m iędzy   ży wicielam i  rodzin,  którzy   z  oddaniem   troszczy li  się  o  bliskich,  a  osławiony m i
spekulantam i  woj enny m i  by ła  cienka.  Mim o  że  we  własny m   dom u  nigdy   nie  puścił  płazem
choćby   naj drobniej szego  żartu  o  Wilhelm ie  II,  a  ośm ioletniej   córce  Victorii  opowiadał

o  utworzeniu  Rzeszy   w  Wersalu

[26]

  tak  obrazowo,  j ak  pozostali  oj cowie  o  zam ku  Śpiącej

Królewny,  Johann  Isidor  Sternberg,  oddany   cesarzowi  oby watel,  zdołał  zagłuszy ć  wy rzuty
sum ienia  przez  wzgląd  na  rodzinę.  Ty m   bardziej   trapiło  go,  że  coraz  więcej   m ówiło  się
o słabnący m  m orale narodu.

Spry tni dziennikarze, którzy  potrafili zm y ślnie wy m knąć się cenzurze, wciąż sy gnalizowali, że

na ty łach frontu nie m oże j uż by ć m owy  o zachwy cie woj ną ani patrioty zm ie. Dało się to odczuć
przede  wszy stkim   we  Frankfurcie.  Jego  m ieszkańcy,  przez  lokalny ch  poetów  wy sławiani  j ako
ludzie szczerzy, uparci i wy kładaj ący  kawę na ławę, sarkaj ąc z niezadowoleniem , rozprawiali się
z  tą  reputacj ą.  Minęło  ledwie  półtora  roku  od  m obilizacj i  i  poj awienia  się  na  niem ieckich
wagonach  opty m isty czny ch  haseł  „Na  Boże  Narodzenie  z  powrotem   w  dom u”,  lecz  głód,
przy m usowe  przem iany   gospodarcze  i  bezradność  urzędów  sprawiły,  że  ludzie  oprzy tom nieli.
Wściekłością  i  złorzeczeniem   reagowały   przede  wszy stkim   kobiety,  który m   odebrano  ży wicieli.
Stały  w długich kolej kach przed sklepam i i wracały  do dom u z pusty m i rękam i. Nie wiedziały, j ak
wy karm ią własne dzieci. Urząd do spraw zaopatrzenia udzielał im  absurdalny ch porad – zalecał
na przy kład, żeby  „dbać o lepsze spoży tkowanie ży wności, w ciągu trzy dziestu m inut konsum uj ąc
trzy dzieści  kęsów,  to  j est  przeżuwać  dokładnie  dwa  i  pół  ty siąca  razy ”.  Erwin  nary sował

background image

ogrom nego przeżuwaj ącego potwora z Krzy żem  Żelazny m  na piersi i m alutkim  kawałkiem  ciasta
na czarno-biało-czerwony m  talerzu. Kary katurę przy kleił do kredensu w kuchni. Nawet oj ciec się
śm iał.

– Powiedz j eszcze, że nadal chcesz zostać m alarzem , m ój  sy nu.

– Owszem  – odparł zuchwale chłopak wy znaczony  na spadkobiercę.

Obowiązy wały   kartki  na  chleb,  książeczki  z  kartam i  ży wnościowy m i  i  ustalone  ceny   na

produkty  zbożowe, by ło j ednak coraz m niej  m ąki i chleba. Otwarto punkt dy stry bucj i ziem niaków,
lecz te do duży ch m iast nie docierały  prawie w ogóle. Już krótko po wy buchu woj ny  gospodarka
rolna  przestała  sprawnie  funkcj onować  –  rolników  i  parobków  powołano  do  woj ska,  konie
skonfiskowano  na  rzecz  arm ii,  a  w  gospodarstwach  nie  pozostał  nikt,  kto  zreperowałby   pług  czy
załatał  dętkę.  Nie  m ożna  by ło  j uż  liczy ć  na  polskich  robotników  sezonowy ch,  pracowały   więc
dziewczęta i kobiety  w ciąży. Podupadło zaopatrzenie w m leko, m asło i j aj ka. Mięso na czarny m
ry nku  znikało  naty chm iast,  a  wraz  z  kiełbasą  znikała  także  m oralność;  choć  skarm ianie  by dła
burakam i cukrowy m i zostało zabronione, zaopatrzenie w cukier także nie funkcj onowało. „Erzac”
stał się naj częściej  uży wany m  słowem  w niem ieckich kuchniach. Stosowano erzac m iodu, kawy,
m asła, a także kakao, sera i ry b.

– Niebawem  będziem y  m ieli erzac płaszczy  i głów – m ruczała Josepha.

–  Nie  powstanie  j ednak  erzac  ty ch,  który ch  nam   odebrano,  a  z  który m i  nie  m ogliśm y   się

pożegnać  –  zauważy ł  Johann  Isidor  w  dwudzieste  urodziny   swego  naj starszego  sy na.  Zaczął
prowadzić dziennik. Doradził m u to doktor Mey erbeer, znawca dusz. „Nie takim  j ak pan pom ogło
to porozum ieć się ze sobą” – powiedział.

Nauczy cielkom   niższy ch  klas  zalecano  wy głaszanie  pogadanek  o  wierności  i  wy trwałości,

o cnocie skrom ności oraz o uczciwości żołnierskiego serca. Victoria wróciła ze szkoły  zatroskana.
W dom u m iała napisać sześć porzekadeł związany ch z oszczędzaniem , ale do głowy  przy chodziły
j ej  ty lko trzy.

– A te zna przecież każdy  – zasm uciła się m ała indy widualistka.

–  Nie  w  czas  oszczędzam y,  gdy   dna  dobieram y   –  podpowiedziała  m atka  obdarzona  talentem

pedagogiczny m .

– Kto przestrzega oszczędności, m a dla siebie i dla gości – poradziła Josepha.

–  Kto  ciasto  j e,  ten  chleb  oszczędza  –  wtórowała  ciotka  Jettchen.  W  odpowiedzi  na  to

niewczesne bluźnierstwo pani dom u posłała j ej  przerażone spoj rzenie.

– To naj piękniej sze powiedzenie ze wszy stkich – uznała Victoria. – Moj a ciocia j est m ądra j ak

sam  cesarz.

–  Jest  j eszcze  norm alność  na  świecie.  –  Patriarcha  rodu  odetchnął  z  ulgą,  gdy   w  piątkowy

wieczór j ego żona zapaliła świece w srebrny m  świeczniku, a on kroił drożdżowy  warkocz, który
zaplotła; chałkę upieczono wprawdzie z ciem nej  m ąki z dodatkiem  zm ielonego suszonego grochu,
lecz  tak  czy   inaczej   według  przepisu  pobożnej   babki  z  Pforzheim .  Na  biały m   adam aszkowy m
obrusie  stały   kolorowe  kieliszki  do  wina  reńskiego.  Od  śm ierci  Ottona  rodzina  znów  obchodziła

background image

szabas.  Victoria  znała  j uż  błogosławieństwa  chleba  i  wina,  m ała  Alice  uderzała  w  dłonie,  gdy
ty lko usły szała hebraj skie słowa.

Na pierwszy  rzut oka kuchnia nie zdradzała m arazm u owy ch czasów. Piec bły szczał, niebiesko-

białe  firanki  by ły   czy ste  i  wy krochm alone,  okien  nie  szpeciła  ani  j edna  sm uga.  Co  ty dzień
pucowano  na  wy soki  poły sk  m iedziany   kociołek  i  forem ki  do  ciast,  sztućce  do  sałaty   i  rogowe
ły żki do j aj ek leżały  owinięte w ściereczkę z filcu. W spiżarce stał gąsior z zeszłoroczny m  winem
j abłkowy m   oraz  dwa  pełne  po  brzegi  słoj e  z  owocam i  w  nalewce  na  rum ie,  bezwsty dnie
pachnący m i  latem   i  słodkim   ży ciem   ludzi  beztroskich.  Mim o  to  głód  czy hał  również  na
pierwszy m   piętrze  dom u  przy   alei  Rothschildów  9.  Sens  powiedzenia,  że  nie  m a  co  do  garnka
włoży ć,  które  wy ższe  klasy   społeczne  znały   głównie  z  ksiąg  niem ieckich  porzekadeł,  zaczął
docierać również do Sternbergów. Wszy scy  poza m ałą Alice, która każdą czerstwą skórkę chleba
żuła  z  taką  wesołością,  j akby   każdy   kęs  zbliżał  j ą  do  krainy   szczęśliwości,  wiedzieli,  czy m   j est
zaraza ziem niaka.

– Królestwo za kartofla – zadeklam ował Erwin. Czy tał wówczas Ryszarda III.

–  A  wcześniej   m ówiliśm y   głupio  –  zadum ała  się  ciotka  Jettchen  –  że  m iej sce  ziem niaka  j est

w spichlerzu, a nie na talerzu.

– Buta inna niż głupota, lecz ta sam a ich istota – wy recy towała skruszona Josepha, m ieszaj ąc

w  garnku  przy prawioną  cebulą  i  skórką  z  kaszanki  gęstą  papkę,  którą  w  nowej   Oszczędnej  pani
domu,  książce  kucharskiej   na  czasy   kry zy su,  nazwano  heską  potrawką  z  kaszy.  Josepha,  pom im o
zapewnień Betsy, że postąpiła odważniej  i bardziej  loj alnie, niż uczy niłaby  większość osób w j ej
położeniu,  wciąż  robiła  sobie  wy rzuty,  że  nieodwołalnie  zerwała  chlebodaj ne  kontakty   z  rodziną
w Bad Nauheim ie.

W  piwnicy   stała  pusta  skrzy nia  na  ziem niaki.  Nie  by ło  widoków  na  zim owe  zapasy.  May er,

sprzedawca warzy w z Wiesenstrasse, który  w Sternbergach przez piętnaście lat m iał naj lepszy ch
klientów,  a  który   aż  do  sm utnego  końca  zawsze  przy nosił  pani  Betsy   niespodzianki  z  j akiegoś
taj em nego  zakątka  pawilonu,  zam knął  sklep  z  powodu  braku  towaru  –  „przej ściowo”,  j ak  to
wówczas  określano.  W  kwestii  ziem niaków  spasować  m usiał  także  Johann  Isidor.  Nie  dało  się
ukradkiem   przy nieść  tego  nieporęcznego  towaru  do  dom u.  Nieliczni  krewni  Johanna  Isidora
z  Górnej   Hesj i  rzadko  j uż  odpowiadali  na  j ego  listy,  a  j eśli  to  robili,  narzekali  na  własną  nędzę;
w  tam ty ch  czasach  doświadczy ła  tego  większość  m ieszkańców  duży ch  m iast.  Wy łącznie  kilka
gazet  nie  uszanowało  powagi  sy tuacj i  i  odważy ło  się  na  niestosowne  żarty.  Opublikowały   one
ilustracj ę przedstawiaj ącą zuchwale wy szczerzonego ziem niaka w papierowej  czapce, a do tego
wiersz niej akiego Hansa Fallady :

Przetrwam y !

Niechże wrogowie grożą co rusz

głodem , naj gorszą z trwóg.

Ostatni ziem niak zm obilizowany  j uż

My, Niem cy, przetrwam y, da Bóg!

 

Nawet Johann Isidor, który  wy łącznie własne dzieci potrafił kry ty kować ostro i nieulękle i który

zazwy czaj  uważał, że powinno się dy plom aty cznie trzy m ać j ęzy k za zębam i, uznał ten ry sunek za

background image

oznakę złego sm aku, a wiersz by ł j ego zdaniem  „nie na m iej scu w tak trudnej  chwili”. Niem iecki
ziem niak  fakty cznie  nie  nadawał  się  j uż  na  obiekt  żartów.  Gdy   sy tuacj a  ży wieniowa
dram aty cznie  się  pogorszy ła,  zastąpiony   został  przez  brukiew,  w  niektóry ch  rej onach  nazy waną
także karpielą.

Według  bełkotliwy ch  okólników  oraz  książek  kucharskich,  który ch  autorzy   w  żadny m   razie  nie

wierzy li  w  to,  co  pisali,  brukiew  by ła  w  niem ieckiej   kuchni  produktem   niezastąpiony m .
Dodawano  j ą  do  ciasta  chlebowego,  dzieciom   wm awiano,  że  j est  m usem   j abłkowy m ,
przy gotowy wano  z  niej   surówki,  zupę  i  kluski,  gotowano  j ą,  suszono  i  duszono.  W  m agazy nach,
w który ch ku wściekłości gospody ń dom owy ch w ty siąc dziewięćset piętnasty m  roku publikowano
przepisy  zawieraj ące m asło, sm alec, sardelę, szafran oraz cy trusy, prezentowano od tam tej  pory
warzy wne  zapiekanki,  bezm ięsne  potrawy   j ednogarnkowe,  gry sikowe  kluski,  kaszki  dla  dzieci,
sm arowidła  do  chleba  i  wy pieki  z  brukwi.  Naj większą  fantazj ą  wy kazano  się  w  nazwie
„brukwiowa  zupa  żebraka”.  Zupę  tę  należało  gotować  z  ziarnam i  km inku  i  resztkam i  ciem nego
chleba;  szczy tem   cy nizm u  by ła  uwaga,  że  brukiew  doprawiona  odrobiną  octu  zam askuj e  sm ak
zm arznięty ch kartofli.

Dla  głoduj ący ch,  którzy   według  urzędowy ch  zarządzeń  dziennie  m ieli  prawo  do  trzy dziestu

pięciu gram ów m ięsa (włącznie z kośćm i), ćwierci j aj ka, dwudziestu pięciu gram ów cukru oraz
dwustu  siedem dziesięciu  gram ów  chleba,  w  listopadzie  ty siąc  dziewięćset  szesnastego  roku
rozpoczęła się zim a brukwiowa.

Nigdy   nie  zapom niał  j ej   ten,  kto  j ej   doświadczy ł.  Wielu  ludzi  w  związku  z  niedostatkiem

poży wienia nie odzy skało sił psy chiczny ch ani fizy czny ch. Zim a brukwiowa stała się sy m bolem
biedy  i śm ierci głodowej .

Johann  Isidor  Sternberg  też  m iał  j ą  na  zawsze  zachować  w  pam ięci,  lecz  to  nie  j ego  żołądek

stał  się  źródłem   ty ch  wspom nień.  Stało  się  nim   serce.  Wierne  cesarzowi,  gotowe  do  poświęceń
serce Johanna Isidora Sternberga pękło dziewiątego listopada ty siąc dziewięćset szesnastego roku,
dokładnie  dwa  lata  po  ty m   j ak  dowiedział  się,  że  j ego  osiem nastoletni  sy n  zginął  za  oj czy znę.
W październiku ty siąc dziewięćset szesnastego roku niem iecki m inister obrony  zarządził bowiem
badanie staty sty czne doty czące „liczby  Ży dów wśród niem ieckich żołnierzy ”.

Johann  Isidor  Sternberg,  m ężczy zna  o  anality czny m   um y śle,  m im o  senty m entalnej   natury

całe ży cie baczący  na ataki z ukry cia, nie potrzebował nawet pięciu m inut, by  j ęzy k niem ieckiej
biurokracj i  zdem askować  j ako  wrogi  Ży dom .  Jego  zraniona  dusza  potrzebowała  j ednak
niezliczony ch  bezsenny ch  nocy,  aby   naprawdę  zdołała  poj ąć,  co  j ego  ukochane  cesarstwo
uczy niło swy m  ży dowskim  oby watelom . W dniach początkowej  bezsilności i paraliżuj ącego bólu
wy wołanego owy m  spostrzeżeniem  Johanna Isidora naj m ocniej  przy gnębiało to, że nie potrafił
rozm awiać o zadanej  m u ranie. Gniew rozpalał m u policzki, a bezradność wy suszała j ęzy k, gdy
spoglądał  w  twarz  żony.  Unikał  wzroku  sy na  j ak  gdy by   w  poczuciu  winy.  Gdy   by ł  sam ,  łzy
napły wały  m u do oczu.

Pewnego  piątkowego  wieczoru  nie  m ógł  j uż  znieść  własnego  upadlaj ącego  m ilczenia.

Zwierzy ł  się  w  końcu  Betsy.  Stół  uprzątnięto.  Podczas  szabasu  podano  zupę  z  kostki  rosołowej
i  każdy   otrzy m ał  po  kawałku  sm ażonej   wątrobianki,  którą  dzień  wcześniej   pan  dom u  dostał
u  pewnego  rzeźnika  przy   Braubachstrasse  w  zam ian  za  m etr  lam ówki  z  brukselskiej   koronki.
Bliźnięta,  m rugnąwszy   do  siebie  porozum iewawczo,  gdzieś  się  zaszy ły,  w  pokoj u  obok  ciotka

background image

Jettchen  czy tała  na  głos:  „Pif-paf,  co  za  broń!  Rosj anin  padł  j ak  w  toń!”,  a  Victoria  grom ko  się
śm iała.

Josepha złoży ła biały  obrus.

–  Dobranoc  –  powiedziała.  –  Dobrego  szabasu  –  dodała,  stoj ąc  w  drzwiach,  j akby   przez  całe

ży cie  by ła  Ży dówką.  Świece  szabasowe  prawie  się  wy paliły,  pan  dom u  wpatry wał  się
w  dogasaj ące  światło.  Odchrząknął  j ak  zwy kle,  gdy   m iał  do  powiedzenia  coś  ważnego,
i  sprawdził,  czy   prosto  zapiął  guziki  przy   kam izelce.  Wsty dził  się  trochę,  że  patrzy   na  paznokcie
u prawej  ręki zam iast na żonę, lecz w porę odzy skał równowagę.

– Dom y ślam  się – zaczął – że j uż sły szałaś o spisie Ży dów.

– A co to znaczy ? – zdziwiła się żona.

–  Chcą  wiedzieć,  ilu  Ży dów  j est  w  woj sku.  Albo  ilu  zginęło.  Nazy waj ą  to  spisem   Ży dów.  To

chy ba j asne, Betsy, prawda? Czy  m oże nadal nie rozum iesz, o co chodzi?

Betsy   Sternberg  nie  rozum iała.  I  wiele  inny ch  osób,  nie  ty lko  kobiet,  także.  Ogłoszenie  tego

spisu  stanowiło  reakcj ę  na  coraz  częściej   i  głośniej   wy rażane  zarzuty   anty sem itów,  że  Ży dzi  to
tchórzliwi dekownicy, którzy  robią wszy stko, żeby  wy m igać się od służby  na froncie i podej rzanie
często  są  z  niej   zwalniani.  Johann  Isidor  Sternberg,  dla  którego  „oj czy zna”  by ła  naj świętszy m
słowem   w  j ęzy ku  j ego  oj ców,  nie  m iał  złudzeń.  Już  po  ty m   pierwszy m   ciosie  zrozum iał,  j ak
dalece  się  m y lił  i  j ak  naiwne  okazały   się  j ego  wy obrażenia  o  przy j acielskim   nastawieniu
cesarstwa  do  Ży dów.  Czuł  się  niczy m   oszukane  dziecko,  rom anty czny   m arzy ciel,  struś  z  głową
w  piasku.  Przez  loj alność  wobec  trady cj i  i  wdzięczną  pam ięć  o  oj cu  i  m atce  nigdy   nie  chciał
zm ienić wy znania na chrześcij aństwo, ale słowa „asy m ilacj a” i „em ancy pacj a” by ły  dla niego
cudowny m i  narkoty kam i.  Odurzony   nim i,  śnił  odwieczny   sen  niem ieckich  Ży dów  o  ty m ,  że
któregoś  dnia  zostaną  uznani  przez  pozostały ch  oby wateli  za  równy ch  wśród  równy ch.  Słowa
cesarza  wy powiedziane  na  początku  woj ny   wprawiały   go  w  rausz.  Zdania  takiego  j ak  to,  które
Wilhelm   II  wy krzy knął  z  balkonu  berlińskiego  zam ku  m iej skiego,  serca  niem ieckich  Ży dów
łaknęły  od początków oświecenia.

Od  sierpnia  ty siąc  dziewięćset  czternastego  roku  m owa  balkonowa,  przez  sekretarza

pasm anterii  spisana  drukowany m i  literam i  na  krem owy m   papierze  czerpany m ,  wisiała
w srebrnej  ram ie na ścianie gabinetu, w który m  Johann Isidor Sternberg podej m ował gości. Jako
patriota  w  rocznicę  bitwy   pod  Sedanem   i  w  dniu  cesarskich  urodzin  obwieszał  dom   flagam i
niem ieckim i,  a  w  sy nagodze  m odlił  się  o  pom y ślność  dla  władcy   i  szczęśliwy   obrót  spraw  na
woj nie.  Ani  przez  chwilę  nie  wątpił  w  to,  że  państwo  niem ieckie  kocha  go  tak  sam o,  j ak  i  on  j e
kocha, aż po dzień, w który m  okazało się, że j est wręcz przeciwnie.

Pom im o swoich iluzj i zachował rozsądek. Nie potrafił na dłuższą m etę się oszukiwać. Chociaż

początkowo  wzbraniał  się  przed  przy j ęciem   do  wiadom ości  ostatnich  dowodów  na  wrogość
wobec Ży dów, powoli stwierdzał, że anty sem ity zm  w Niem czech rozwij a się równie szy bko j ak
powszechna bieda. Z dnia na dzień coraz j aśniej sze stawało się, że zgodnie ze stary m  oby czaj em
głoduj ący  potrzebowali kozła ofiarnego winnego ich nędzy  i że wy brali na niego właśnie ludność
ży dowską. „Historia stara j ak świat” – zgodził się z doktorem  Mey erbeerem .

Nie spodziewał się j ednak takiego upokorzenia j ak spis Ży dów. O planowanej  akcj i dowiedział

się  dopiero  z  kom entarza  w  „Frankfurter  Zeitung”.  Redaktor  ostro  sprzeciwiał  się  wy py ty waniu

background image

o  przy należność  wy znaniową  w  niem ieckiej   arm ii.  Czy taj ąc  arty kuł,  Johann  Isidor  Sternberg,
loj alny   oby watel  Niem iec,  siedział  odprężony   w  m asy wny m ,  obity m   zieloną  skórą  fotelu
winchester,  przed  nim   stał  koj ec  naj m łodszej   córki.  Dziewczy nka  bawiła  się  szm aciany m
osiołkiem , którem u wy padło oboj e oczu.

–  Tata  Otto  –  radowała  się  Alice,  gdy   gazeta  wy padła  oj cu  z  rąk.  Podała  m u  ślepego  osiołka

i bąknęła: „fuj ”.

Nie  widział  zabawki  ani  nie  by ł  świadom y   subtelnej   ironii  losu.  Naj pierw  stężała  m u  twarz,

później   całe  ciało,  a  w  końcu  także  zdolność  rozum ienia  i  interpretowania  słów.  Po  chwili  j ego
oczy   zaszły   łzam i,  lecz  spostrzegł  to  za  późno.  Powodowany   pierwszy m   szokiem ,  Johann  Isidor
postanowił,  że  z  nikim   nie  będzie  rozm awiał  o  ty m ,  co  przeczy tał,  i  przed  wszy stkim i  będzie
skry wać swą duchową nędzę. W tam ten piątkowy  wieczór, kiedy  pękło m u serce, zrozum iał, że
dłużej   nie  zniesie  własnego  m ilczenia,  a  żonie  wy znał,  że  j uż  nigdy   nie  będzie  ty m   m ężczy zną,
który m  kiedy ś by ł, i wtedy  zapłakał po raz drugi.

–  Wy daj e  m i  się,  że  powinieneś  porozm awiać  z  naszy m i  –  poradziła  roztropnie  Betsy,

wy łączaj ąc  światło  w  sy pialni.  Jeszcze  nigdy   nie  m ówiła  o  „naszy ch”,  lecz  wiedziała,  dlaczego
wówczas to zrobiła. Jej  m ąż też wiedział, choć z łagodną naganą odparł:

– Że też wy, kobiety, m acie zawsze takie pom y sły.

Poszedł  za  radą  żony   i  wziął  udział  w  zebraniu  protestacy j ny m   zorganizowany m   przez

frankfurcki  oddział  Centralnego  Związku  Oby wateli  Niem ieckich  Wy znania  Moj żeszowego.
Pierwszego  sierpnia  ty siąc  dziewięćset  czternastego  roku  w  Berlinie  wy dał  on  bardzo  znaną
odezwę: „Bracia w wierze, wzy wam y  was, by ście ponad m iarę obowiązku ofiarowali oj czy źnie
swe siły. Dobrowolnie spieszcie pod sztandary ”. Ten, którego serce biło z taką dum ą, gdy  j ego sy n
chwy tał za sztandar, siedział wówczas przy garbiony  w kącie sali. Przeszy wały  go dreszcze. Czuł
się tak, j akby  wy łącznie on m usiał się tłum aczy ć z dręczącej  go kwestii, która stała się tem atem
wieczoru.  Sły szał  m owy   ty ch,  którzy   przej rzeli  i  protestowali  przeciwko  podły m   insy nuacj om
pod adresem  niem ieckich Ży dów o ich rzekom y m  tchórzostwie i dekownictwie, lecz nie wiedział,
j ak on, Johann Isidor Sternberg, m iałby  porzucić m arzenie swego ży cia i nie um rzeć. Jak sercu,
które potrafiło j edy nie kochać oj czy znę niczy m  rodzoną m atkę, wy drzeć m iłość do niej ?

Odarty   ze  złudzeń  m ężczy zna  czuł,  j ak  buzuj e  w  nim   gniew,  j ak  wzburzenie  dusi  j ego  wiarę,

nadziej ę  i  m iłość,  a  z  niego  sam ego  czy ni  człowieka  przegranego,  którego  przy szłość  przepadła,
tak  j ak  inny m   ludziom   przepadaj ą  szal  czy   chusteczka.  My ślał  o  kanonierze  Ottonie  Wilhelm ie
Sam uelu Sternbergu, który  osiągnął wiek osiem nastu lat i ani m iesiąca więcej , i który  teraz um arł
po raz drugi. Ty m  razem  został stracony  przez nienawiść rodaków, zarzucaj ący ch Ży dom , że nie
bronili  oj czy zny,  gdy   nadeszła  godzina  niedoli,  lecz  siedzieli  w  ciepły ch  izbach,  licząc  woj enne
zy ski.

Johann  Isidor  zam knął  oczy.  Ukazała  m u  się  chłopięca  twarz  Ottona,  j uż  naznaczona  m ęskim

pragnieniem  wy kazania się, a j eszcze pełna dziecięcego lęku przed porzuceniem . Oj ciec widział,
j ak  j ego  naj starszy   sy n  stoi  na  Dworcu  Wschodnim ,  rozgląda  się  niczy m   wy trawny   podróżnik,
który   zabłądził  i  boi  się  przy znać  przed  sobą,  że  zboczy ł  z  drogi.  W  klapę  zabawnego
uczniowskiego  tornistra  wetknięta  by ła  czarno-biało-czerwona  chorągiewka,  podobna  do  ty ch,
który m i wy m achiwali chłopcy  bawiący  się w woj nę pod drzewam i w alei Rothschildów. Johann

background image

Isidor  wprawdzie  w  porę  doj rzał  sy na,  który   wy chy lił  się  z  przedziału  i  otworzy ł  usta,  by
wy powiedzieć  słowa  pożegnania.  Oj ciec  m a  przecież  do  niego  prawo  w  ostatniej   chwili,  która
oby dwóm  pozostała. Gdy  j ednak pociąg ruszy ł, oj ciec ochotnika Sternberga usły szał ty lko własny
głos. Wołał: „Bądź zdrów!”, a oba słowa bolały  w gardle tak, j akby  naszpikowano j e igłam i.

Te  wspom nienia  odurzy ły   go.  Wabiły   chwiej ącego  się  m ężczy znę  coraz  dalej   w  głąb  piekła

spowitego  czarny m i  chm uram i  i  wy pełnionego  wrzącą  lawą.  Czuł,  j ak  j ego  ręce  stawały   się
ciężkie,  a  nogi  słabe.  Głowa  napuchła  m u  niczy m   balon,  czerwony,  wy drwiwaj ący   go  głośno
balon,  który   pękłby   przy   pierwszy m   skierowany m   w  niego  podm uchu  wiatru.  W  ostatnim
m om encie  Johannowi  Isidorowi  udało  się  j ednak  szeroko  otworzy ć  oczy.  Dostrzegł  j edy nego
sy na, który  m u j eszcze pozostał.

Początkowo  ten  chłopiec  w  szary m   garniturze  –  w  m ary narce  z  przy długim i  rękawam i

i w przy krótkich spodniach – wy dawał m u się uroj eniem , które obej m uj e władzę nad chory m i,
wy głodzony m i  i  wy palony m i,  gdy   padaj ą  oni  łupem   nadziei,  co  to  m ądry ch  ludzi  zm ienia
w żałosny ch gam oni. Ze zdum ieniem  – początkowo nie potrafił choć spoj rzeniem  zareagować na
to dziwne zj awisko – poj ął, że w tej  niedorzecznej  grze zm y słów m ożna by ło popełnić ty lko j eden
błąd: uwierzy ć, że nie należy  dawać wiary  własny m  oczom .

Erwin, którego Johann Isidor wciąż uważał za dziecko, zadziornego, przem ądrzałego chłopaka,

zuchwałego,  aroganckiego  łobuziaka  niem aj ącego  poj ęcia  o  ży ciu,  ten  właśnie  niedoceniony
Erwin odłączy ł się od niewielkiej  grupy  rówieśników. Ze zwieszony m i rękam i i z rozpaloną twarzą
zm ierzał w j ego stronę. Ów niezależny, krnąbrny, rozum ny  szesnastolatek szedł powoli. Wy glądał,
j akby   liczy ł  kroki,  wpatry wał  się  w  czarne  buty   z  cholewam i  j ak  ktoś,  kom u  ży cie  nieustaj ąco
dostarczało upokorzeń, lecz wy ciągaj ąc do oj ca rękę, podniósł głowę wy soko.

Obaj   czuli  się  zakłopotani,  niepewni,  obcy   sobie,  a  m im o  to  połączeni  na  zawsze,  bo  j eden

z nich by ł sy nem , a drugi oj cem . Obaj  ostrożnie dobierali słowa, uważali na właściwe rozłożenie
akcentów, aby  uniknąć błędny ch interpretacj i, j akichkolwiek zarzutów. Każdy  z nich strzegł się, by
nie zranić drugiego, nie sprowokować do zerwania tej  cienkiej  nici, która ich łączy ła.

Przez  całe  swoj e  ży cie  oj ciec  i  sy n  nigdy   nie  natrafili  na  siebie  przy padkiem .  Miej sca,

w który ch przecinały  się ich drogi, by ły  ściśle wy znaczone: m ieszkanie, sy nagoga i sporady cznie
salony  przy j aciół Sternbergów. Młodsze dzieci chodziły  z rodzicam i do zoo, w niedziele karm iły
kaczki w Ostparku, wraz z oj cem  liczy ły  ślady  po kulach na blaszany m  proporczy ku zatknięty m
na wieży  Eschenheim er Turm , a z m atką szklane kulki, które zdoby ły  podczas gry  w m arm urki.
A  gdy   by ły   j uż  na  ty le  duże,  że  nie  kom prom itowały   rodziców  zły m i  m anieram i,  m ogły,  gdy
nadarzała się specj alna okazj a, pój ść wspólnie z nim i na kawałek wieńca frankfurckiego do café
Oblubieniec, a w okresie bożonarodzeniowy m  zobaczy ć z m atką w operze Wyprawę Piotrusia na
Księżyc  czy   Jasia  i  Małgosię.  Konwenanse  i  przy zwy czaj enia  narzucały   role  sy nom   i  córkom
z  rodzin  m ieszczańskich.  Rodzice  decy dowali,  dzieci  m iały   się  podporządkować.  Oj ciec
rozkazy wał, dzieci słuchały.

– Skąd się tu wziąłeś? – zapy tał Johann Isidor, kiedy  j uż się przy witali i wy m ienili parę uwag

o niespoty kany m  j ak na listopad chłodzie.

–  Przy szedłem   z  dom u  –  odparł  Erwin.  Przetarł  czoło  zm iętą  chusteczką.  Strach  m inął  j uż

podczas rozpraw m eteorologiczny ch, ty lko usta m iał j eszcze zdrętwiałe.

background image

– Skąd wiedziałeś o ty m  zebraniu? Nigdy  przecież nie rozm awialiśm y  o podobny ch sprawach.

–  My   nie  –  przy znał  Erwin.  Odważy ł  się  zaakcentować  pierwsze  słowo.  Odrobinę,  nie

prowokuj ąc, ty lko gwoli prawdy. – Ale j a j uż od dwóch lat należę do m łodzieżówki Związku. Dużo
o ty ch sprawach rozm awiam y.

Czy  j ego spoj rzenie by ło takie j ak zwy kle? Czy żby  uśm iechał się równie szeroko j ak przy  stole,

gdy   widział,  że  m a  soj usznika  w  Clarze?  Czy   ten  chłopak,  który   wcześnie  dorósł,  buntował  się,
a j eśli tak, to przeciw kom u? Czy  nie by ł zawsze bardziej  skry ty  niż j ego brat i czy  sam  sobie nie
wy starczał  za  towarzy stwo?  A  teraz  doj rzał,  czego  oj ciec  nie  zauważy ł.  Czas  ograbiał  ludzi  nie
ty lko z apety tu na ży cie – m ężczy znom  odbierał również dzieci.

– Przy kro m i, oj cze – powiedział Erwin.

– Co m asz na m y śli?

W  oczach  Johanna  Isidora  m igotała  bezsilność,  od  której   nie  ucieknie  żaden  oj ciec

dorastaj ącego  sy na.  Po  raz  pierwszy   j ednak  sy n  zbił  go  z  tropu  i  m iał  go  odwagę  strącić  do
głębokiej , ciem nej  j am y, którą wy kopał siłą i bezczelnością właściwą j edy nie ludziom  m łody m .
Otto nigdy  nie by ł buntownikiem , nie pragnął poznać świata zby t wcześnie. Wiedział, gdzie j ego
m iej sce.  Nie  sprawiał,  że  oj ciec  tracił  grunt  pod  nogam i.  Naj starszy   sy n  Johanna  Isidora
wy pełniał  swoj e  obowiązki,  nie  m niej   ani  nie  więcej .  Nie  zadawał  wielu  py tań  ani  też  się  nie
wahał. Otto by ł sy nem , j akiego oj ciec m ógł sobie ży czy ć.

–  Tę  całą  sprawę  z  liczeniem   Ży dów  –  wy j aśnił  Erwin.  –  To  m usiało  by ć  dla  ciebie  trudne.

Przecież  wierzy łeś  w  Niem cy.  Naj pewniej   ciągle  wy daj e  ci  się,  że  ludzie  potępią  ten  spis
i obronią nas przed ty m i szuj am i anty sem itam i. Ja j ednak nigdy  nie by łem  opty m istą.

– Na Boga, m asz przecież dopiero szesnaście lat. To nie j est odpowiedni wiek, aby  m ieć własne

zdanie. Uczą was tego czarnowidztwa w m łodzieżówce?

– Nie, tu nauczy łem  się ty lko m y śleć. I widzieć. I m ówić, co m y ślę.

– To, m ój  sy nu, um iałeś zawsze. Czy  twoj a m atka wie właściwie, że chodzisz na spotkania tej

grupy ?

– Nie, ale m oj a siostra owszem .

– Która? Z tego, co wiem , m asz trzy.

– Alice.

By ł to pierwszy  raz, gdy  Johann Isidor pozwolił sobie na żart ze swoim  drugim , a od dwóch lat

j edy ny m   sy nem .  Zdał  sobie  z  tego  sprawę,  gdy   roześm iali  się  w  ty m   sam y m   m om encie.
Wrócili  do  dom u  razem ,  choć  Erwin  um ówił  się  z  dwom a  kolegam i  ze  stowarzy szenia,  by
porozm awiać  o  rzeczach,  o  który ch  szesnastolatki  właściwie  nie  powinny   wiedzieć.  Mówili
niewiele,  ponieważ  nie  nauczy li  się  j eszcze  rozm awiać  ze  sobą  tak,  by   oj ciec  nie  narzucał
przebiegu rozm owy. Lecz gdy  ty lko na siebie spoj rzeli, ogarniało ich wewnętrzne ciepło, którego
istnienia  wcześniej   nawet  nie  przeczuwali.  Powietrze  pachniało  j uż  śniegiem ,  który   m iał
niebawem   spaść.  Kałuże  zam arzły   i  stały   się  gładkie  j ak  lustra.  Droga  by ła  uciążliwa,  ale  gdy
j eden z nich się poślizgnął i prawie upadł, drugi – oj ciec – wziął go w ram iona.

– Psiakrew – powiedział Erwin.

– Czy  to współczesny  erzac słowa „dziękuj ę”?

background image

– Dużo, dużo więcej .

Pom ału  stawali  się  sobie  coraz  bliżsi.  Początkowo,  krótko  po  niespodziewany m   spotkaniu  na

proteście,  gdy   m owa  by ła  o  woj nie,  hasłach  boj owy ch  i  porażkach,  ograniczali  się  do  spoj rzeń
oraz subtelny ch, ty lko przez nich zauważalny ch gestów. Pod koniec listopada z Wiednia nadeszła
wiadom ość, że zm arł sędziwy  cesarz Franciszek Józef, a j ego następca Karol m a się zatroszczy ć
o pokój . „To początek końca” – skom entował Johann Isidor, gdy  podczas kolacj i opowiadał o ty m
żonie.

Sy n  odpowiedział:  „Miej m y   nadziej ę”.  Spoj rzeli  na  siebie  i  nie  ty lko  oni  próbowali  poj ąć,  co

się z nim i stało.

Dopiero  w  m arcu  ty siąc  dziewięćset  siedem nastego  roku  Betsy   wszy stko  zrozum iała.  Weszła

do  gabinetu  m ęża.  W  ręce  trzy m ała  ściereczkę  do  kurzu  i  chcąc  zdj ąć  ze  ściany   niewielką
paj ęczy nę,  rozm y ślała,  czy   przem arznięte  m archewki  sm akuj ą  tak  sam o  paskudnie  j ak
przem arznięte  ziem niaki.  Wówczas  zauważy ła  zasadniczą  zm ianę.  Zniknęła  sławna  m owa
balkonowa  niem ieckiego  cesarza.  Zam iast  niej   w  srebrnej   ram ie  wisiał  wiersz  Henriette  Fürth,
o której  nigdy  nie sły szała. Już sam  ty tuł Spis Żydów spowodował, że Betsy  przeczy tała wszy stkie
trzy  zwrotki, co do słowa. Druga z nich brzm iała:

 

Dziś nas zliczacie. To nie do zniesienia.

Cośm y  uczy nili, że tak czy nicie nam ?

Kto wam  dał prawo py tać o wierzenia?

Gdy  obowiązku przy szedł dzień spełnienia

Bez py tań w bój  za kraj  poszedł każdy  sam .

 

Ty m   razem   to  nie  sekretarz  pasm anterii  wy kaligrafował  tekst  piękny m ,  czy telny m   pism em .

Zrobił to, co ku swem u zdum ieniu zauważy ła Betsy, j ej  sy n Erwin. Właśnie on odkry ł ten wiersz
odważnej  działaczki polity cznej  Henriette Fürth z Socj aldem okraty cznej  Partii Niem iec i położy ł
go  oj cu  na  biurku.  Johann  Isidor  obrał  j uż  wówczas  drogę,  której   poszukiwał.  Patriotą  pozostać
m iał przez całe ży cie, bo tam to j edno rozczarowanie nie wy starczało, aby  pogrzebać m iłość do
Niem iec.  Postanowił,  że  nadal  będzie  kochać  ten  kraj ,  którem u  przestał  ufać.  Gdy   j ego  oczy
zachodziły   łzam i,  nie  żałował  j uż  cesarskich  żołnierzy,  którzy   ginęli  na  polu  chwały,  opłakiwał
wy łącznie  swoj ego  sy na.  Od  dnia,  w  który m   poj ął,  co  dla  Ży dów  w  Niem czech  oznacza
przeprowadzenie spisu, m odlił się, by  Bóg zakończy ł woj nę, zanim  Erwin będzie m usiał pój ść do
woj ska.

Sternbergowi,  prawom y ślnem u,  posłusznem u  oby watelowi,  nie  by ło  j uż  tak  pilno,  by   własną

pracą  wspierać  kraj ,  który   tak  ochoczo  poddawał  się  nagonce  anty sem itów.  Ważniej sza  niż  taka
oj czy zna by ła dla niego rodzina. Zastanawiał się, dlaczego potrzebował pięćdziesięciu sześciu lat,
by  doj ść do tego wniosku. Któregoś razu zapy tał o to Erwina.

–  Prawdopodobnie  dlatego,  że  nie  m iałeś  takiego  oj ca  j ak  j a  –  odparł  refleksy j nie  chłopak.  –

Takiego, który  by ł gotowy  przy znać się do własny ch błędów.

– Dziękuj ę – powiedział Johann Isidor.

background image

– Za prawdę się nie dziękuj e, tak m ówi nasz nauczy ciel.

– W szkole?

– W stowarzy szeniu. W szkole wciąż powtarzaj ą, że słodko j est um ierać za oj czy znę.

Im  gorsza panowała w Niem czech nędza i im  dotkliwsze stawały  się codzienne katastrofy, ty m

częściej   Johann  Isidor  handlował  na  czarny m   ry nku.  Nie  zależało  m u  j uż  na  czy sty ch  rękach,
dbał j edy nie o to, by  trzy m ać głód z dala od progu swego dom u. Chociaż po przepisaniu działki na
Fritzi  Haferkorn  nie  m iał  j uż  obowiązku  troszczy ć  się  o  nią  i  córkę  Annę,  to  kiedy   ty lko  m ógł,
wy sy łał na  Textorstrasse posłańca  z chlebem ,  m ięsem , tłuszczem   i ciepły m i  ubrankam i.  Wśród
j ego  służbowej   korespondencj i  niekiedy   znaj dował  się  dziecięcy   ry sunek  –  w  kopercie  bez
nadawcy.

Stopniowo  Johann  Isidor  nastawiał  się  na  to,  że  podczas  woj ny   będzie  ży ć  w  duchowy m

pancerzu.  Wiadom ość  z  początku  ty siąc  dziewięćset  siedem nastego  roku  o  ty m ,  że  cesarz
Wilhelm   II  wzy wał  oddziały   na  polu  bitwy   do  niestrudzonej   walki,  nie  spotkała  się  z  j ego
aprobatą.  Na  ścianach  dom ów  widział  plakaty,  które  podpisem   „Twoj e  pieniądze  pom ogą
w  walce.  Zam ienione  w  okręty   podwodne  będą  trzy m ać  granaty   wroga  z  dala  od  ciebie”
zachęcały  do zakupu obligacj i woj enny ch; nie zasubskry bował j ednak ani j ednej . Nie wy m sknął
m u  się  okrzy k  radości,  gdy   niem iecki  okręt  podwodny   zatopił  bry ty j ski  parowiec  pasażerski
„Laconia”, choć zachwy ciło to nawet Josephę.

Po  ty m   j ak  wy cofano  m iedziane  m onety   pięciofenigowe  i  zastąpiono  j e  pieniędzm i

alum iniowy m i, ośm ioletnia Victoria opowiadała, że swoj e „porządne pięciofenigówki” schowała
pod m ateracem , a razem  z nim i j eszcze całe m nóstwo m onet od Mariechen.

– Dałam  j ej  za nie swoj ą książkę o dzielny ch kanonierach – zaraportowała spry tna zdraj czy ni

oj czy zny.

Matka ostrzegawczo szturchnęła j ą po stołem , j ednakże oj ciec powiedział:

– Brawo, m oj e dziecko. Masz głowę Sternbergów.

Johann Isidor ostateczne potwierdził w ten sposób, że odstąpił od by cia niem ieckim  bohaterem .

Po  ty m   j ak  na  nowo  określił  swoj e  m iej sce  w  ży ciu,  czuł  się  wprawdzie  nadal  j ak  koń  bez
j eźdźca,  by ł  sm ętny   i  zawsty dzony,  zarazem   j ednak  zadowolony.  Pragnął  pozostać  dobry m
m ężem   i  troskliwy m   oj cem .  To  ży czenie  zostało  spełnione.  Ty lko  nieco  inaczej ,  niż  to  sobie
wy obrażał.

Pierwszego  kwietnia  przy szło  m u  podj ąć  naj odważniej szą  decy zj ę  w  ży ciu.  Tam tego  dnia,

poświęconego  pierwotnie  durniom   i  kawalarzom ,  zm niej szono  w  Rzeszy   racj e  chleba  do  stu
siedem dziesięciu  gram ów  na  dzień.  Z  różny ch  niem ieckich  m iast  donoszono  o  przy padkach
ty fusu  głodowego  oraz  cholery.  Wy powiedzenie  Rzeszy   woj ny   przez  USA  by ło  tuż-tuż.  Ciotka
Jettchen,  przed  którą  z  uzasadniony ch  przy czy n  zataj ono  tę  sm utną  wiadom ość,  przez
przej ęzy czenie Josephy  dowiedziała się, że odsunięty  od władzy  car, j ego m ałżonka z Darm stadtu
oraz  wszy stkie  dzieci  przeby waj ą  w  więzieniu.  Ciotka,  która  widziała,  j ak  cary ca  z  Hesj i
wy rastała  na  piękność,  w  porze  obiadowej   nie  m ogła  zj eść  nawet  niewielkiej   porcj i  duszonej
brukwi z sosem  szczawiowy m , którą dostała w przy dziale. Johann Isidor tego nie widział. Wbrew
oczekiwaniom  dom owników nie poj awił się przy  stole.

Choć  do  pasm anterii  nie  dostarczano  j uż  nowy ch  towarów,  a  popy t  na  hum ory sty czne  kartki

background image

woj enne  znacznie  spadł,  zachował  on  zwy czaj ,  by   rankiem   wy ruszać  do  pracy.  Zawsze  szedł
naj pierw  do  wy dawnictwa,  a  następnie  do  biura  przy   Hasengasse.  Popołudniam i  załatwiał
sprawunki, które nie wy m agały  kobiecej  zręczności i rzutkości, lecz m ęskiej  odwagi i opanowania.
Pierwszego kwietnia do tego ostatniego punktu j uż nie dotarł.

Na 

srebrnej  

tacy  

pośród 

służbowej  

korespondencj i 

do 

sprzedawcy  

wy robów

pasm antery j ny ch  Sternberga  leżała  koperta,  która  wy wołała  j ego  ciekawość.  Adres,  zapisany
ołówkiem   drukowany m i  literam i,  wskazy wał  na  niewprawną  rękę.  Nadawca  zanotował  na
odwrocie j edy nie swoj e inicj ały, j ak m ieli w zwy czaj u ludzie proszący  o pom oc. Ty m  większą
ciekawość  wzbudził  adres.  Autor  korespondencj i  m ieszkał  przy   Textorstrasse.  Johann  Isidor
rozdarł kopertę. Już wtedy  drżały  m u ręce.

Fritzi  Haferkorn,  ten  figiel  Am ora  w  letnią  noc,  m łoda,  radosna,  beztroska  kobieta,  która  tak

cudownie  radziła  sobie  z  ży ciowy m i  zawiłościam i,  zm arła.  Mistrz  m alarski  Anton  Wallerstadt
m iał zam iar j ą poślubić, ale „niestety  to przesunął”. Inform ował „zacnego pana Sternberga” o j ej
śm ierci i tłum aczy ł się z listu: „Moj a nieboszczka na pewno tego by  chciała. Bardzo pana ceniła”.
On sam , pisał dalej , niebawem  będzie prawdopodobnie m usiał pój ść do woj ska. Jego odroczenie
z powodu pracy  w zakładzie produkuj ący m  towary  dla arm ii m iało upły nąć z końcem  m iesiąca.
„Jeśli nie m a pan m ożliwości – pisał m istrz Anton – zaopiekować się swoim  dzieckiem , czuj ę się
niestety   zm uszony   oddać  j e  do  sierocińca.  Innego  wy j ścia  nie  m am .  Niech  się  pan  nad
wszy stkim   w  spokoj u  zastanowi.  Anna  zostanie  zabrana  dopiero  za  dwa  dni.  Nie  m usi  się  pan
obawiać  przy j ęcia  j ej   do  swoj ego  zacnego  dom u.  Fritzi  nie  m iała  żadnej   zaraźliwej   choroby.
Ty lko  zakażenie  krwi.  Nie  chciała  pój ść  do  lekarza.  By łby m   panu  bardzo  zobowiązany,  gdy by
m ógł pan pokry ć część kosztów pochówku. Pastor także winien otrzy m ać ofiarę. Zadał sobie wiele
trudu,  żeby   załatwić  wszy stkie  sprawy   na  cm entarzu.  Malarz  zatrudniony   w  zakładzie
produkuj ący m  towary  dla arm ii zarabia zby t m ało, by  ży ć, i zby t wiele, by  um rzeć”.

Johann  Isidor  Sternberg  dwie  godziny   siedział  bez  ruchu  za  biurkiem .  Jego  twarz  zasty gła

niczy m   m aska,  kołnierzy k  koszuli  przem ókł  od  potu.  Co  rusz  spoglądał  w  świeżo  nawoskowany
parkiet i czekał, aż podłoga się otworzy  i odsłoni drogę do piekła. Czy tał list ty le razy, że m ógłby
wy recy tować go z pam ięci, przy łoży ł go do twarzy  i sły szał śm iech Fritzi. A m oże to zapach j ej
m y dła  lawendowego  tak  go  dręczy ł?  Poczuł,  że  wkrótce  dozna  paraliżu  lub  też  litościwy   ogień
przetopi go w karła. Gdy  zapach lawendy  wy wietrzał z pokoj u, a on siedział tak, ogłuszony  ciszą,
zobaczy ł Betsy.

Jej   twarz  przy pom inała  j askrawozieloną  odpy chaj ącą  m askę.  Do  Johanna  Isidora  dotarło  od

razu,  że  nigdy   m u  nie  wy baczy.  Gdy   Betsy   Sternberg,  z  dom u  Strauss,  dum na,  zam ożna  córka
j ubilera z Pforzheim , gdy  kobieta tego pokroj u dowie się, że j ą zdradził i okłam ał, do końca będzie
j uż więźniem  z ołowianą kulą przy  nodze, kukiełką, m arionetką na sznurku.

Johann  Isidor  sły szał  głosy   swoich  dzieci  –  okrzy ki  woj enne,  które  sprawiały,  że  odchodził  od

zm y słów.  Victoria  obcinała  warkocze  nożem   m asarskim ,  Clara,  j ego  dum a  w  stroj u
pielęgniarskim ,  zerwała  z  głowy   czepek  i  rzuciła  m u  do  nóg.  Erwin  poklepał  go  po  ram ieniu,
niczy m   j eździec,  który   chce  dodać  otuchy   kulej ącem u  koniowi.  „Biedny   tata”  –  powiedział
chłopak, w który m  oj ciec dopiero niedawno znalazł zaufaną osobę, i pogłaskał go po głowie, j akby
ten  by ł  salonowy m   pieskiem .  „Nie  pozwalaj   sobie”  –  wzbraniał  się  zdem askowany   grzesznik.
„Jeszcze nie j esteśm y  tak blisko”.

background image

Wsunął list od Antona Wallerstadta do kieszeni kam izelki. Jako człowiek honoru nie potrzebował

aż  dwóch  dni,  aby   wzięły   w  nim   górę  poczucie  przy zwoitości  i  zew  krwi.  Johannowi  Isidorowi
Sternbergowi  wy starczy ło  dziewięćdziesiąt  m inut,  aby   zrozum ieć,  że  j ego  córka  nie  m oże
dorastać w sierocińcu. Miej sce Anny  Haferkorn, której  m iał nadziej ę kiedy ś dać swoj e nazwisko,
by ło przy  alei Rothschildów 9.

Solidny  przedsiębiorca napisał czarny m  atram entem  na papierze j eszcze sprzed woj ny  list do

uczciwego  m istrza  m alarskiego.  Złoży ł  m u  kondolencj e  z  powodu  śm ierci  Fritzi,  podziękował  za
troskliwość, zapewnił o przej ęciu kosztów pochówku i datku dla pastora. Na koniec oświadczy ł, że
o szesnastej  zj awi się u niego, by  odebrać dziecko. „Proszę spakować wszy stkie rzeczy, które córka
chce  zabrać.  Jeśli  to  m ożliwe,  także  fotografię  m atki”  –  dodał.  Następnie  wezwał  człowieka,
którego zawsze posy łał na Textorstrasse. List, który  m iał bezpowrotnie obciąży ć j ego m ałżeństwo,
polecił  dostarczy ć  niezwłocznie.  Gdy   po  południu  szedł  m ostem   Alte  Brücke,  powietrze  by ło
rześkie i oży wcze. Na wozie z węglem  wy grzewał się czarno-biały  pies. Johann Isidor postanowił,
że  latem   przy j dzie  ze  swy m i  córkam i  nad  Men.  Musiał  j e  policzy ć  w  pam ięci,  by   nie  stracić
orientacj i.

Przed dom em , do którego wchodził zawsze w kapeluszu nisko nasunięty m  na czoło, stała Anna,

obok  niej   brązowa  skórzana  walizka  przewiązana  złoty m   sznurem   do  zasłon  z  pasm anterii
Sternberg przy  Hasengasse. Oj ciec dziewczy nki by ł wzruszony. Sznur ten wy dał m u się pępowiną
łączącą  go  z  przeszłością.  Chciał  poczuć  skruchę,  lecz  delektował  się  wspom nieniem   owego
wieczoru, kiedy  oddał się grzechowi.

Mała Anna by ła blada i przy pom inała zabłąkane w lesie dzieci z książek z obrazkam i, lecz nie

płakała. W ręku trzy m ała lalkę w niebieskim  aksam itny m  płaszczu z kapturem  obszy ty m  futrem .
Jej   oj ciec  spoj rzał  na  lalkę  i  z  trudem   powstrzy m ał  j ęk.  Na  krótko  przed  woj ną  kupił  tę  lalkę
w Pary żu, a właściwie kupił dwie. Druga należała do Victorii, nazy wała się Madeleine i siedziała
na  j ej   łóżku  ram ię  w  ram ię  z  lalką  chłopcem   w  m undurze  feldgrau.  Ku  j eszcze  większem u
przerażeniu  Johanna  Isidora  Anna  pod  rozpięty m   płaszczem   m iała  sukienkę  w  czarno-czerwoną
kratę,  z  biały m   koronkowy m   kołnierzy kiem   oraz  guzikam i  w  kształcie  m uchom orów.  Taka  sam a
wisiała  w  szafie  Victorii.  Dla  oj ca  o  tak  silny m   poczuciu  sprawiedliwości  konieczne  by ło
kupowanie obu córkom  identy czny ch sukienek i lalek.

– Idziem y ? – zapy tał Johann Isidor.

Anna przy taknęła. Zauważy ł, że j ej  wargi drżą. Wziął dziewczy nkę za rękę. Droga z dzielnicy

Sachsenhausen  do  Nordendu  by ła  daleka,  zwłaszcza  dla  ośm iolatki,  której   ty dzień  wcześniej
um arła  m atka.  Nie  j eździły   j ednak  prawie  żadne  dorożki,  z  który ch  m ogła  korzy stać  ludność
cy wilna,  tram waj e  kursowały   zaś  nieregularnie,  a  czas,  który m   dy sponował  Johann  Isidor  od
otrzy m ania listu, okazał się zby t krótki, by  m ógł zorganizować j akiś transport.

– Potrafisz daleko chodzić? – zapy tał.

Dziecko  j eszcze  nie  odpowiadało,  ale  j uż  się  uśm iechało.  Oj cu  wy dawało  się,  że  m a  oczy

Fritzi. A m oże Victorii? Strapił się, że nie przy chodziło m u na m y śl, j ak pocieszy ć tę obcą córkę,
która spoglądała na niego z powagą osoby  dorosłej  i która swoj ą lalkę ściskała tak kurczowo, j akby
ta m ogła wy bawić j ą od dziecięcy ch cierpień.

Jeszcze  bardziej   strapił  się  ty m ,  że  uległ  żonie  i  nie  założy ł  telefonu.  Betsy   by ła  tem u

background image

przeciwna,  podczas  każdej   dy skusj i  obruszała  się,  że  dzieci  nie  należy   narażać  na  nowoczesną
technikę  bardziej ,  niż  to  konieczne,  a  on  potulnie  przy takiwał  i  zam iast  o  telefonach,  m y ślał
o  swoich  obrotach  i  wy datkach.  Miał  teraz  za  swoj e.  Będzie  m usiał  przy znać  się  do  błędu
w  starom odny   sposób  –  nie  przez  telefon,  w  chroniącej   go  m asce,  lecz  twarzą  w  twarz.  Stoj ąc
w  drzwiach  z  ośm ioletnim   dzieckiem   za  rękę!  By ł  cudzołożnikiem ,  który   sam   sobie  m usiał
wy budować pręgierz, pod który m  stanie. Winowaj ca starał się wy obrazić sobie pierwsze zdanie
tego dram atu, ale do głowy  nie przy chodziło m u nawet pierwsze słowo.

Choć walizka by ła ciężka, a kroki m usiał dostosować do sił ośm iolatki, droga z Textorstrasse do

Alte Brücke zaj ęła im  ty lko pół godziny. Men otulało blade, wieczorne słońce. Trawa przy  brzegu
j uż  się  zazieleniła.  Na  palach  siedziały   m ewy,  łabędzie  koły sały   się  na  wodzie.  Choć  brakowało
pieczy wa,  j akaś  staruszka  karm iła  ptaki  duży m i  kawałkam i  chleba.  Wóz  z  węglem   wciąż  stał  na
swy m  m iej scu.

– Pój dziem y  tam ? – zapy tała Anna.

– Tak, nie boisz się chy ba, że wpadniesz do wody ?

–  Ależ  skąd.  Co  piątek  j eździłam   do  Frankfurtu.  Mam usia  zawsze  robiła  zakupy   w  hali  Schirn.

Na Boże Narodzenie kupowała całe m nóstwo serdelków.

– Widzisz, a teraz będziesz m ogła zam ieszkać we Frankfurcie. Na stałe. A pewnego dnia znów

uda się dostać serdelki.

Przeszli  przez  m ost.  Ulży ło  m u,  że  Anna  przestała  m ówić  do  niego  „wuj ku  Johannie”.

Konieczne  wy j aśnienia  uczy ni  to  nieco  prostszy m i.  Żonie  z  pewnością  łatwiej   przy j dzie
wy baczenie  m ężowi  j ednorazowego  przewinienia  niż  wieloletnich  wizy t  u  nieślubnej   córki.
Jednonogi  żołnierz  z  niedopałkiem   papierosa  w  ustach  sprzedawał  m aleńkie,  wy rzeźbione
z j asnego drewna owieczki.

Anna pokazała j e swoj ej  lalce i wy szeptała j ej  do ucha, że nie m usi się bać. Oj ciec kupił dwie.

Jedną z nich włoży ł do kieszeni płaszcza, drugą podał dziewczy nce. Lekko dy gnęła i naty chm iast
powiedziała:

– Oj ej , dziękuj ę bardzo, wuj ku Johannie.

Odezwała się znowu dopiero po frankfurckiej  stronie Menu. Powiedziała Johannowi Isidorowi,

że j ej  lalka m iała zakażenie krwi, ale do niej  lekarz przy szedł od razu. Ty m i słowam i, w pierwszej
godzinie  swoj ego  nowego  ży cia,  Anna  złam ała  serce  m ężczy źnie,  którego  pewnego  dnia
nazy wać będzie oj cem .

Nagle na j ej  twarzy  poj awiły  się kolory. Oczy  bły szczały.

– Niech wuj ek spoj rzy, to m ój  oj ciec – krzy knęła podniecona.

– Co też ci przy szło do głowy ? Kto ci takich rzeczy  naopowiadał?

–  Mam usia.  Powiedziała,  że  m ój   oj ciec  by ł  bardzo  odważny m   człowiekiem .  Utopił  się,

ponieważ ratował pięciu m ężczy zn z tonącego statku. Musiał to zrobić, by ł kapitanem .

–  Twoj a  m atka  by ła  m ądrą  kobietą.  Nigdy   j ej   nie  zapom nim y,  ani  ty,  ani  j a.  –  Odstawił

walizkę i schy lił się do Anny ; po raz drugi tego dnia poczuł woń lawendy, którą pachniała Fritzi,
i odtąd wiedział, że wszy stko się j akoś ułoży.

– Na Wszy stkich Święty ch zawsze w ty m  m iej scu stawiałam  oj cu świeczkę. Czy  będę m ogła

background image

to robić także gdy  zam ieszkam  u ciebie?

– Tak – wy m am rotał Johann Isidor. Błagał Boga o wsparcie. – Chodź, chcem y  przecież dotrzeć

do dom u, zanim  zrobi się ciem no. W przeciwny m  razie twoj a lalka będzie się bała.

Ostatni odcinek drogi, krótka Höhenstrasse, wy dał m u się dłuższy  niż cała pozostała trasa. Znów

zanosił do nieba m odły, by  przy naj m niej  dzieci nie zastał w dom u i by  to Betsy, a nie Josepha,
otworzy ła  m u  drzwi.  Josepha  nie  potrafiła  powstrzy m ać  gry m asów  twarzy,  gdy   by ła
rozgniewana czy  rozczarowana. Betsy  zawsze pozostawała dam ą.

Owego  pierwszego  kwietnia  ty siąc  dziewięćset  siedem nastego  roku,  w  dniu  głupców,  Bóg

pierwszy  raz głupca wy słuchał.

Betsy   stała  na  podwórzu,  w  siatce  na  zakupy   m iała  cztery   bry kiety.  Zobaczy ła  swego  m ęża

z  walizką  w  prawej   dłoni,  a  lewą  trzy m aj ącego  za  rękę  dziewczy nkę,  i  w  ułam ku  sekundy
przeczuła  prawdę,  bo  nawet  w  słabnący m   świetle  dnia  rozpoznała  lalkę  taką  sam ą  j ak  lalka
Victorii. Gdy  m ała Anna zrobiła krok, Betsy  zauważy ła, że pod płaszczem  m a taką sam ą sukienkę
j ak ta, którą na krótko przed wy buchem  woj ny  j ej  m ąż przy wiózł Victorii z Pary ża.

– Ach – westchnęła Betsy. Chciała wy powiedzieć coś więcej , ale zabrakło j ej  słów.

–  Dowiedziałem   się  dopiero  dzisiaj   –  wy j aśnił  Johann  Isidor.  –  Nie  m ogliśm y   się

zapowiedzieć. – Zby t pospiesznie wy puścił dłoń Anny  ze swoj ej . Dziecko potknęło się, m usiał j e
złapać. – To j est Anna.

– Założę się – powiedziała Betsy  – że wiem , j ak m a na im ię j ej  m atka.

– Miała – cicho poprawił Johann Isidor. Skinął głową, j akby  j ego żona j uż postawiła to py tanie,

którego się lękał. – Ach, Betsy, tak się cieszę, że tu j esteś. Mam  ci piekielnie dużo do opowiedzenia.
Ży cia m i na to chy ba nie starczy. Twój  m ąż j est ogrom ny m  oczaj duszą.

– Nie, głupcem  – zaprzeczy ła Betsy. I wówczas to ona wzięła Annę za rękę.

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9

background image

 

P R Z Y P I S Y

[1]

 Taunus – niskie pasm o górskie w Hesj i w sąsiedztwie doliny  Menu.

[2]

 Röm erberg – plac ratuszowy  we Frankfurcie.

[3]

  Nawiązanie  do  słów  wiersza  Friedricha  Schillera  Pieśń  o  dzwonie:  „Mąż  j uż  m usi  teraz  /

W ży wioł iść złowrogi” (przeł. Andrzej  Lam ).

[4]

  Czasy   gry nderskie  –  okres  obej m uj ący   lata  1871–1873,  kiedy   po  woj nie  francusko-pruskiej

zakładano wiele niesolidny ch przedsiębiorstw, które szy bko bankrutowały.

[5]

 Repetier – rodzaj  sztucera.

[6]

 Adler (niem .) – orzeł.

[7]

 Wół zielonoświątkowy  – nawiązanie do trady cj i kulty wowanej  do XIX wieku, zgodnie z którą

w  Zielone  Świątki  naj piękniej szego  wołu  ozdabiano  kwiatam i,  słom ą,  wstążkam i  i  na  czele  stada
prowadzano przez wieś.

[8]

 Taisez-vous (fr.) – bądźcie cicho.

[9]

 Mademoiselle Cochon (fr.) – panna Świnia.

[10]

  Kark  skręcić  się  winno  piej ący m   dziewczętom   –  nawiązanie  do  niem ieckiego  porzekadła:

„Kark skręcić się winno gwiżdżący m  dziewczętom , tak j ak się to czy ni piej ący m  kurczętom ”.

[11]

 Quod licet Jovi, non licet bovi (łac.) – dosł. co wolno Jowiszowi, tego nie wolno wołu.

[12]

  Wierność  Nibelungów  –  hasło  nawiązuj ące  do  Pieśni  o  Nibelungach,  oznacza  wierność

bezwarunkową, opartą na em ocj ach i często zgubną w skutkach.

[13]

 Tkacze – dram at doty czący  powstania tkaczy  śląskich z 1844 r. (przy p. red.).

[14]

 Co strzał, to Rusek, co cios, to Francuz (niem . Jeder Schuss ein Russ, jeder Stoss ein Franzos)

– hasło propagandowe z czasów I woj ny  światowej .

[15]

 Siegfried – j eden z bohaterów Pieśni o Nibelungach, ucieleśnienie odwagi i m ęstwa.

[16]

 Przeł. Zenon Przesm y cki.

[17]

 Tałes – szal m odlitewny  (przy p. aut.).

[18]

 Tefilin – rzem ienie m odlitewne (przy p. aut.).

[19]

 Przeł. Feliks Konopka.

[20]

 Koach (j id.) – siła.

[21]

 Miszpach (j id.) – rodzina.

[22]

 Christel – j edna z bohaterek Ptasznika z Tyrolu, operetki Karla Zellera.

background image

[23]

  Pism o  Sütterlina  –  uproszczone  pism o  kaligraficzne  stworzone  do  nauki  pisania.

Wprowadzano j e w szkołach niem ieckich od 1915 roku (przy p. red.).

[24]

  Mowa  o  święcie  obchodzony m   za  czasów  Cesarstwa  Niem ieckiego  drugiego  września,

w rocznicę kapitulacj i arm ii francuskiej  po przegranej  bitwie pod Sedanem .

[25]

  Grom iwoj a  –  ty tułowa  bohaterka  kom edii  Ary stofanesa,  ukazana  j ako  kobieta  odważna

i przem y ślna (przy p. red.).

[26]

  Mowa  o  zj ednoczeniu  Niem iec  i  proklam acj i  II  Rzeszy   na  m ocy   traktatu  podpisanego

w Wersalu w 1871 r. (przy p. red.).

===LUIgTCVLIA5tAm 9Pe0x+TX5eNEMiTidULm 4ecV8wXj tPYRF9


Document Outline