Wojny atomowe w starożytności
Wprowadzenie
Autor: alex AltaR
"Zapewne już sam tytuł tego artykułu Was zaintrygował? Myślicie sobie, że broń nuklearna i
czasy odległe od współczesności o wiele tysięcy lat nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego?
Jesteście co prawda gotowi przyznać, iż starożytni dysponowali dalece większą wiedzą i
możliwościami, niż się twierdziło jeszcze niedawno, w końcu nie da się dłużej zaprzeczać
faktom: kilkadziesiąt wieków temu ludzkość dysponowała prądem elektrycznym, znała
wszystkie planety układu słonecznego, operowała tak olbrzymi liczbami, że My nie
poradzilibyśmy sobie bez Pentium IV... Ale broń atomowa? Nasza duma, nasze największe
osiągnięcie, niezastąpiony środek bojowy, któremu nic się nie oprze. Z drugiej strony to nasza
największa obawa, ale zawsze i niezależnie od spojrzenia na problem jakim są arsenały
nuklearne wielkich mocarstw - to NASZ problem i wynalazek, twierdzenie przeciwne wydaje
się tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne... W przygotowywanym cyklu textów postaram się
Was przekonać, iż owa nierealna z pozoru teza jest nie tylko możliwa, zamierzam udowodnić,
iż taka jest właśnie prawda.
Zanim jednak zaczniemy należy wyjaśnić parę kwestii. Pisząc o 'starożytnych' nie mam na
myśli ludzi. Owszem, mieli oni niewątpliwie styczność z techniką nuklearną, lecz nie jako jej
twórcy, czy nawet użytkownicy. Analiza źródeł mitologicznych prowadzi do jednego tylko
wniosku - ludzkość bywała tysiące lat temu ofiarą użycia boni nuklearnej, na szczęście nie była
to globalna zagłada [choć i takie głosy pojawiają się wśród badaczy], ale liczba ofiar musiała
być ogromna. Zwłaszcza, że wojny z zastosowaniem tej technologii były, jak się zdaje, na
początku dziennym. Ludzkość ofiarą, lecz nie w taki sposób, jak tego obawiamy się dzisiaj
[samozniszczenie]. Ofiary ludzkie były jedynie ubocznym skutkiem wojen prowadzonych
przez bogów, czyli Przybyszów z obcych planet.
Wojny wśród bogów, prowadzone z użyciem ludzkich armii, ale i kosmicznej techniki. Dla
każdego, kto choćby liznął dowolnej mitologii [choćby w szkole - helleńskiej] hasło - wojny
bogów nie powinno zabrzmieć obco. Ale kosmiczna technika? Tak, jak i zapewne dla Was, tak i
dla mnie pierwsza styczność z dawnymi legendami prowadziła [nie mogło być inaczej] do
skwitowania lektury jednym, brutalnym słowem - bajka! Ale później, po lekturze kilku
paleoastronautycznych książek przyszło olśnienie - opisy są owszem bajkowe, ale wyłącznie
dlatego, że dla prymitywnych ludzi obserwujących nieznane sobie urządzenia i moce tak to
wyglądało. Dla nas, gdy uważnie wczytamy się w tekst, gdy przedrzemy się przez grubą
warstwę przekłamań, jakie siłą rzeczy musiały pojawić się na przestrzeni tych tysięcy lat
dzielących nas od twórców mitologii, gdy odsuniemy na bok mistyczne opisy naszych nic-nie-
rozumiejących przodków... Dla nas, czytany mit powinien się przeistoczyć w relację z
rzeczywistych wydarzeń, bogowie przemienią się w kosmitów, czary w niezwykłą broń,
mityczne stwory w pojazdy i roboty. Zaś wśród tych mitów odnajdziemy te, które aktualnie
będą nas zajmować - legendy o starożytnych wojnach atomowych.
Zdaję sobie sprawę, jak kruchą [mimo wszystko] podstawą są przekazy z dawnych lat. Gdyby
tylko one były podstawą tytułowego twierdzenia, zapewne sam znalazłbym się w gronie
pesymistów. Jednak mity to nie wszystko, z pomocą przychodzi nam archeologia i geologia.
Oczywista, fakty zbierane przez naukowców zostaną przeze mnie zanalizowane zupełnie
inaczej. Właściwie należałoby powiedzieć - zbiorę fakty, które nie znajdują wyjaśnienia w
oficjalnych naukowych teoriach. Nie nadam im nowego znaczenia, ale nadam im sens, którego
są w naukowych schematach pozbawione. Sens, którego nie mają w oficjalnej nauce, gdzie są
przez to pomijane i usuwane w niepamięć. Nieprawdopodobna historia, którą Wam opowiem
stanie się przez to nie tylko dobrze uargumentowana, ale zapewni spójność i logiczność tych
aspektów naszej przeszłości, z którymi nauka nie potrafi sobie poradzić.
Cykl obejmie łącznie 6 prac, wliczając to niniejszy wstęp. Rozpoczniemy od mitologii, ta
bowiem pozwoli nam wyrobić sobie wyobrażenie rzeczywistości, jak miała faktycznie miejsce.
Potem zajmie się materialnymi dowodami. Tak więc przeczytacie najpierw zawarte w
indyjskiej Mahabharacie opisy wojen atomowych, zapoznacie się z pochodzącymi z Bliskiego
Wschodu opisami przypadków użycia broni nuklearnej. Następnie przedstawię Wam ruiny
miast zniszczonych w wyniku nuklearnego ataku, przedstawię geologiczne świadectwa
prawdziwości tych historii. Wreszcie, nijako dla zwieńczenia całości, zapoznamy się z wiedzą
ezoteryczną potwierdzającą moją teorię. Życzę miłego czytania i ośmielam się wyrazić
przekonanie, iż po zakończonej lekturze uwierzycie w to, w co ja." _
Mahabharata
"Indie. Kraj czterdziestu tysięcy bogów. Nic dziwnego, że w tak licznym gronie dochodziło do konfliktów,
bogowie ścierali się ze sobą wykorzystując do tego najnowocześniejszą technikę, najbardziej niszczycielską broń.
Korzystając ze swych latających pojazdów zwanych vimanami siali zniszczenie nie tylko w Kosmosie, ale i na
Ziemi, czego barwne opisy znajdziemy w starożytnym tekście Srimad Bhagawatam [Bhagawata Purana].
Pośrodku tych konfliktów zawsze znajdował się człowiek. Nie był li tylko przypadkową ofiarą boskich wojen.
Często bywało i tak, że siły bogów wzajemnie się równoważyły i o zwycięstwie decydowała ludzka armia. Wierna
rozkazom swych boskich dowódców brała udział w 'świętej [tylko w ich mniemaniu] wojnie', szła do bitwy, która
mogła się skończyć tylko masakrą. Do bitwy, w której bogowie wytoczyli najcięższe działo - energię atomu.
Opisy wojen bogów są rzeczą powszednią we wszystkich mitologiach świata. Teksty indyjskie wyróżniają się
jednak swoją wymownością i wiekiem. Pierwotne wersje niektórych eposów z subkontynentu datuje się na wiele
tysięcy lat. Pora, więc przyjrzeć się wybranym fragmentom tych ksiąg i orzec, czy aby na pewno są to tylko
wytwory bujnej wyobraźni naszych przodków, czy też mamy tu do czynienia z zapisem wydarzeń rzeczywistych,
z reporterską relacją, którą uznajemy za bajkę, dlatego tylko, że nie dopuszczamy do siebie myśli, iż bogowie
istnieją naprawdę - jako istoty z krwi i kości.
1. Mahabharata [księga Mausalaparwan]
Wyrzucono pojedynczy pocisk załadowany całą energią wszechświata. Żarzący się słup dymu i płomienia, jasny
jak dziesięć tysięcy słońc, wzniósł się w całej swej wspaniałości... Była to nieznana broń, żelazny grom,
gigantyczny wysłannik śmierci, który w popiół obrócił wszelki lud Vrishni i Andhaka... Ciała były tak spalone, ze
nie dawały się rozpoznać, włosy i paznokcie odpadły, gliniane naczynia rozpadły się bez żadnej widocznej
przyczyny, a pióra ptaków stały się białe. W ciągu jednej godziny wszystkie potrawy stały się niejadalne... w
ucieczce od owego ognia żołnierze rzucili się do strumieni, aby obmyć swoje ciała i sprzęt...
[ta bron]...odrzuciła tłumy [wojowników] razem z ich rumakami, słoniami, pojazdami naziemnymi i ich bronią,
jak gdyby były to suche liście drzewa. Odrzuceni podmuchem...wyglądali pięknie, jak ptaki w locie... odlatujące z
drzew...
I jak? Gdyby nie kilka archaicznych sformułowań można by pomyśleć, że mamy tu do czynienia ze współczesną
relacją z ataku nuklearnego na maszerującą armię. Z opisu, który należy datować na jakieś 2 do 6 tysięcy lat jasno
wynika, iż Amerykanie bombardujący Hiroszimę nie byli pierwsi - już w starożytności ludzkość miała do
czynienia z podobnie niszczącymi działaniami.
Co ciekawe, powyższy fragment pozwala wysnuć szczególnie interesujący wniosek. Osoba, spisująca tę relację
zdaje się rozumieć istotę zdarzenia, które opisuje, wydaje się znać zasadę działania bomby atomowej. Bo czyż
można lepiej określić istotę reakcji jądrowej, niż słowami 'cała energia wszechświata'? W końcu, zachodząca w
czasie wybuchu reakcja jądrowa polega na rozerwaniu wiązań atomowych, a cóż, jak nie ta energia, trzymająca w
kupie wszelką istniejącą materię, może być tak określona?
Dalszy opis jest również jak najbardziej rzeczowy i zgodny z faktycznym biegiem wydarzeń w czasie wybuchu
jądrowego. Mamy, więc majestatycznie wznoszący się ku niebu słup ognia, a później dymu - któż z nas nie
widział wspaniałych [aczkolwiek tylko wizualnie] zdjęć z prób jądrowych na wojskowych poligonach. Mamy
spalone, rozpadające się w oczach ciała i przedmioty - dla lepszego wyobrażenia sobie piekła, jakie wywołał taki
atak obejrzycie sobie pamiętną scenę z placu zabaw w Terminatorze 2... W tym też filmie użyto sformułowania
'dzieci, jak ze spalonego papieru'. Tu mamy, przy okazji opisu fali uderzeniowej niszczącej wszystko, co stanie jej
na drodze równie wymowne określenie: 'jak gdyby było to suche liście z drzewa'.
Co do zastosowanej techniki, mowa o 'żelaznym gromie'. Czy może to być wskazówka, iż chodzi tu o bombę taką,
jaką znamy - zamkniętą w metalowej puszce, a nie jakąś super wymyślną machinę rodem ze Star Treka? Być
może, faktem jest natomiast to, iż... wiedziano, co robić. Zdawano sobie sprawę ze skażenia radioaktywnego, z
tego, iż żywność w obszarze skażenia nie nadaje się do spożycia. Ba, można przypuszczać, iż istniały wówczas
przepisy BHP na wypadek takiego ataku, można sobie nawet wyobrazić apel, na którym tysiące żołnierzy
wysłuchuje wykładu na temat sposobów zminimalizowania zagrożenia spowodowanego opadem radioaktywnym:
'obmyć swoje ciała i sprzęt'. Potwierdza to kolejny fragment:
Grom opadł i stał się drobnym pyłem. Aby ujść przed tym ogniem, żołnierze rzucili się do rzek, aby obmyć ciała i
zbroje.
A propos sprzętu, chciałbym wtrącić tu małą dywagację. Mahabharata mówi nam o 'pojazdach naziemnych', Biblia
w księdze Hioba opisuje 'krokodyla' i 'hipopotama', które bynajmniej nie są zwykłymi zwierzętami, ale
zbudowanymi z metalu machinami wojennymi. Wreszcie w Chinach odnajdujemy następującą charakteryzację
machin wojennych: 'Ich głowy były z brązu, a czoła z żelaza. Miały ludzkie oblicza, ale ciała zwierząt'. Czy tak
mogły wyglądać antyczne pojazdy opancerzone?
Oto inny fragment:
Dwa takie pociski spotkały się w powietrzu. Wówczas ziemia wraz z wszystkimi górami, morzami i drzewami
zaczęła dygotać, a wszelkie żywe stworzenia zostały porażone energia tej broni i ogromnie ucierpiały. Niebo
stanęło w ogniu, a dziesięć stron horyzontu napełniło się dymem...
Tu mamy coś jeszcze lepszego! Coś na miarę systemu wojen gwiezdnych, jaki planują stworzyć Amerykanie, a
jeśli nawet nie, to i tak system obrony przeciw rakietowej w czasach odległych o tysiące lat wstecz jest czymś
niezwykłym. Przy okazji poprzedniego cytatu sugerowałem, iż mamy do czynienia z bombą atomową. Tu, z całą
pewnością mamy opis rakiety balistycznej i jej zderzenia z kontr-pociskiem wystrzelonym przez drugą stronę. Do
eksplozji nuklearnej doszło wysoko w atmosferze, a mimo to skutki, jakie zdarzenie to wywołało budzą respekt.
Ognista fala uderzeniowa dotarła do powierzchni zasnuwając niebo dymem i płomieniami. 'Wszelkie żywe
stworzenia [...] ogromnie ucierpiały' - nawet, jeśli nie zginęły od żaru i płomieni, to wyniszczyła je choroba
popromienna...
2. Mahabharata [księga Dronaparwan]
Było tak, jakby wszystkie żywioły zerwały pęta. Słońce kręciło się w kółko. Wypalony ogniem broni świat
zataczał się w gorączce. Rozszalałe słonie biegały tam i z powrotem w poszukiwaniu schronienia przed
potwornym żarem. Woda stała się gorąca, zwierzęta zginęły, wróg padł jak podcięty kosą, a huk ognia powalił
szeregi drzew. Słonie ryczały straszliwie i martwe padały na ziemię, ich ciała ścieliły się na dużym obszarze.
Konie i wozy bojowe spłonęły. Tysiące wozów uległy zniszczeniu, a potem nad morzem zaległa martwa cisza.
Rozszalały się wiatry i ziemia się rozjaśniła. Ukazał się przejmujący grozą widok. Potworne gorąco zniekształciło
martwe ciała, które nie wyglądały jak ciała ludzi. Nigdy wcześniej nie słyszeliśmy o takiej broni i nigdy wcześniej
nie widzieliśmy broni równie okrutnej.
Apokalipsa. W obszarze epicentrum wybuchu wszystko uległo zniszczeniu. Im dalej od miejsca eksplozji tym
szkody były mniejsze, ale olbrzymia fala ognia i gorąca, jaka zaistniała wyniszczyła sprzęt bojowy, żołnierzy,
zwierzęta. Niebo zasnuło się dymem. Obraz końca świata. Jednak dopiero, gdy światło słoneczne rozjaśniło pole
bitwy można było ujrzeć prawdziwy koszmar. Tak niszczycielska broń, która przecież zabijała ludzi w obu
walczących armiach mogła być użyta jedynie w ostateczności. Nie w celu przechylenia szali zwycięstwa na swoją
stronę, ale w akcie desperacji, tak by nikt nie był w stanie wygrać. Nigdy wcześniej taka broń nie była użyta,
nasilenie się gwałtowności boskich starć miało wkrótce doprowadzić do powszechnego wprowadzenia broni
atomowej na pole bitewne - Ziemię.
Ze wszystkich stron Cukra miotał grom na potrójne miasto. Na jego trzy części ciskał pocisk, który krył w sobie
energię Kosmosu. Miasto stanęło w płomieniach. W niebo wystrzelił jaskrawy dym, równy dziesięciu tysiącom
słońc. Rozszałały się gwałtowne nawałnice; deszcz lał strumieniami. Rozległy się grzmoty, choć niebo było
bezchmurne. Zatrzęsła się ziemia. Podniosły się wody. Rozstąpiły się szczyty gór, nastała ciemność.
Ci, którzy stanęli po niewłaściwej stronie frontu, czyli przeciwko bogu wyposażonemu w arsenał nuklearny, byli
skazani na zagładę. Ofiarą niszczycielskich ataków padały już nie tylko walczące armie, ale całe miasta.
Zwycięzca ruszył z pola bitwy by zmieść z powierzchni ziemi krainy pozostające pod władzą swego oponenta.
Pocisk atomowy uderzył w samo centrum miasta. W ciągu ułamku sekundy wszystko wokół stanęło w ogniu, a w
niebo wystrzelił pióropusz dymu. Niewiarygodny blask oślepiał, ale nikt nie pożył na tyle długo by móc martwić
się swoją ślepotą...
Siła użytej bomby musiała być naprawdę niezwykła, skoro spowodowała gwałtowne zmiany pogody. Uderzenie
rozdzierające podłoże wywołało trzęsienie ziemi. Gwałtowne wyładowania elektryczne napełniały niebo hukiem.
Góry, czy to w wyniku samej eksplozji, czy późniejszego trzęsienia ziemi, rozpadały się w proch. Obraz totalnej
zagłady przesłoniły w końcu wody powodzi.
3. Mahabharata [księga Wanaparwan]
Miecze, straszliwe oszczepy i maczugi o przerażającym wyglądzie, i posiadające boską moc dziryty, i gromy
wielkiej jasności tamże, a także pioruny... latające kule, wzbudzające porywisty wiatr... wydające dźwięk wielkiej
chmury... I spadały z powietrza setki meteorów: pękających, ogłuszających, połączonych z porywistym wiatrem,
grzmiących, od których włosy stawały dęba.
Ciekawe, jak udawało się bogom utrzymać dyscyplinę w armii bezsilnie czekającej na zagładę, która nadchodziła
z nieba? Choć, należy przypuszczać, iż obie strony dysponowały siłami powietrznymi, które ścierały się na
walczącymi w polu armiami. Fragment ten daje nam ciekawy obraz walki toczącej się na ziemi pomiędzy
uzbrojonymi w zwykłą broń białą ludzkimi wojownikami i eskadrami kulistych, latających pojazdów, które
nieustannie bombardowały przeciwnika najwymyślniejszymi środkami bojowymi. Być może z takich właśnie
pojazdów w innych bitwach dokonano ataku jądrowego?
4. Mahabharata - bitwa tarakamaja
Tzw. bitwa tarakamaja to jeden z istotniejszych wątków indyjskiego eposu. Opowiada on o wielkiej wojnie, jaka
toczyła się pomiędzy bogami światła, a asurami, którą to nazwą w mitologii hinduskiej określa się demony. Walka
toczyła się na całej planecie: na lądzie, w morzu i w powietrzu. Na początku pojedynek toczyli: Wirta - przywódca
asurów i bóg nieba - Indra. Później nastąpiła eskalacja konfliktu. Na Ziemię przyleciał bóg ognia - Agni w
towarzystwie 33 innych bogów zmuszając demony do ucieczki w głąb mórz. Do zwycięstwa było jednak daleko.
Mahabharata przekazuje nam historię Ardżuny i Kryszny, którzy przed czekająca ich walką poprosili Siwę-
Paśupati i Durgę, aby Ci udostępnili im 'magiczną' broń. I w ten sposób do toczącej się na Ziemi walki włączono
broń ostateczną - pociski nuklearne. Z ich to wykorzystaniem Ardżuna potrafił likwidować całe miasta, które
'znikały' w białej chmurze powstałej po eksplozji. Mając na uwadze wcześniejsze opisy, nie wątpię, że
unicestwienie całych miast leżało w zasięgu boskich możliwości.
Ardżuna uzyskawszy najwspanialszą z możliwych broni wyruszył na rozkaz Indry do walki z demonami, którzy w
podmorskich twierdzach zgromadzili 30 milionów żołnierzy! Pan niebios przekazał Ardżunie swój latający
pojazd, który mógł również poruszać się pod wodą, a także najlepszego pilota o imieniu Matali. Doszło do
zaciekłego starcia, które przybrało postać globalnej katastrofy. Asurowie chcieli sprowadzić na świat potop, ale
niszczycielski atak Ardżuny 'wysuszył' wodę i unicestwił siły demonów. Tryumfator wkroczył do siedzib
pokonanych.
W innym miejscu eposu odnajdujemy jeszcze bardziej 'fantastyczną' historię. Ardżuna zaatakował kosmiczne
miasto krążące, jak się zdaje na okołoziemskiej orbicie. Kosmiczna stacja została zepchnięta z orbity tak, że omal
nie spadła na Ziemię, a następnie została rozerwana na strzępy przez śmiercionośny pocisk odpalony przez
Ardżunę. Totalne zwycięstwo.
5. Rygweda
I całe stworzenie drżało przed nim [Parajaną] i jego straszliwą bronią; także niewinny ustępował przed nim, co
miał siły byka, kiedy on, Parajana, grzmiąc zabijał złoczyńców.
Nic dziwnego, że nawet nie będący wrogami Parajany ustępowali przed jego gniewem. W końcu broń atomowa
nie wybiera, kogo ma zabić. Tak, jak w obecnych czasach, ten, kto ma do dyspozycji broń jądrową stoi na
uprzywilejowanej pozycji. Zwłaszcza, gdy siła jego nuklearnego ataku jest naprawdę potężna:
O kapłani, jednym rzutem rozbił sto zamków Cambry...
a zniszczenia napawają grozą:
Pośpiesznie lecą twe wirujące płomienie, postępują ze śmiałą odwagą. Uwolnione z więzów rozlewają się wokół
skrzydlate płomienie.
Już wskazywałem na to uwagę, ale warto przedstawić to na kolejnym fragmencie. Otóż znów pojawia nam się
ognista fala uderzeniowa towarzysząca eksplozji nuklearnej, ale nie to jest najciekawsze. Jak wiadomo w wyniku
reakcji jądrowej zachodzącej w czasie eksplozji dochodzi do rozerwania wiązań atomowych, co powoduje
wyzwolenie olbrzymich ilości energii. W powyższym opisie jest mowa o 'uwolnieniu z więzów'. Zdaję sobie
sprawę, iż taka interpretacja jest śmiała i może okazać się za daleko idącą, ale... Czy aby na pewno jest to tylko
metafora? Czy tylko przypadkiem określenie takie pojawia się kilkukrotnie przy okazji relacji z ataku jądrowego?
A może jest to nieświadomy przekaz istoty działania tej broni, który przekazany przez bogów został wypaczony
przez ludzi? Lektura coraz to nowych mitologii, pełnych technonaśladowczych określeń skłania mnie do coraz
śmielszych hipotez, które szybko znajdują oparcie w rzeczowych argumentach.
6. Ramajana
Przyodziany w niebiańskie materie, wstępuje Rama do rydwanu i rzuca się do walki, jakiej ludzkie oczy dotąd nie
widziały. Bogowie i śmiertelnicy baczyli na bitwę, w drżeniu spoglądali na atak Ramy w jego niebiańskim
bojowym rydwanie. Chmury od śmiertelnych pocisków przyćmiły błyszczące oblicze firmamentu. I nastał mrok
nad polem bitwy.
Rama był swego czasu najpotężniejszym bogiem hinduskim. Nic jednak dziwnego, skoro w swym latającym
statku bojowym wyposażonym w straszliwą broń był nie do pokonania, decydował o życiu i śmierci całych
narodów. Na szczególną uwagę zasługuje określenie 'przyodziany w niebiańskie materie'. Podobne określenie
znajdziemy w wielu innych mitologiach świata. W Mezopotamii bogini Isztar zanim wyruszyła w podróż
latającym pojazdem ubierała się w szatę zwaną 'pala'. W Biblii Ezechiel został ubrany w specjalne szaty, zanim
pojazd boga przewiózł do na 'wysoką górę'. Na całym świecie spotykamy wyobrażenia bogów w dziwnych
szatach, hełmach... Dziś mamy na nie specjalne określenie - skafander kosmiczny.
Straszliwe wiatry wstrząsnęły wzgórzami, dolinami i oceanem, słońce pobladło. A skoro bitwa nawet teraz nie
chciała ustać, chwycił Rama w gniewie broń Brahmy, naładowaną niebiańskim ogniem. To była skrzydlata broń
światła, śmiercionośna niczym piorun zesłany przez niebo. A gdy okrągły łuk przyśpieszył jej lot, broń
gromowładna runęła w dół i na wskroś przewierciła metalowe serce Rawany.
Gdy wszelkie inne środki zawodziły bogowie sięgali po broń nuklearną - środek ostateczny. Sądząc po opisie
Brahma dysponował taką bronią, którą udostępnił Ramie. Musiała ona mieć olbrzymi zasięg. Jak współczesne
rakiety balistyczne dalekiego zasięgu wystrzelone, leciały po paraboli, najpierw unosząc się w do wysokich
warstw atmosfery, by potem spaść z nieba 'niczym piorun' niosąc śmierć i zniszczenie...
I to tyle, jeśli chodzi o mitologię indyjską. Na pewno wiele jest jeszcze równie ciekawych fragmentów, w końcu
eposy hinduskie należą do najdłuższych dzieł spisanych w historii ludzkości. Sądzę jednak, iż to, co
przedstawiłem w zupełności wystarcza by Cię drogi czytelniku zaciekawić. W kolejnych częściach cyklu
zapoznamy się z innymi mitami wskazującymi na to, iż wojny jądrowe w starożytności były faktem. Przedstawię
również dowody materialne na potwierdzenie moich tez. Tychże znajdziemy sporo już w samych Indiach."
Cały świat
"W połowie naszego cyklu czas dokonać podsumowania mitologicznej jego części. Przyjrzeliśmy się do tej pory
legendom Sumeru i eposom Indii odnajdując w nich przekazy niezbicie świadczące o tym, iż w zamierzchłej
przeszłości bogowie toczyli niszczące wojny, między innymi z użyciem broni atomowej. W tej części chciałbym
zabrać Cię w podróż dookoła świata. Pokazać, że podobne opisy znajdziemy w niemal wszystkich zakątkach kuli
ziemskiej, dowieść, że wojny atomowe były w starożytności zjawiskiem globalnym.
1. Atlantyda, Mu, Kassakara, Ventui, Lenka...
Wszystko to nazwy zaginionych lądów, zatopionych w falach oceanu przez niewyobrażalną katastrofę. Wiele
przekazów wiąże ich zagładę z toczonymi przez bogów wojnami na skalę międzykontynentalną. Atlantyda i
Kassakara miały się ponoć wzajemnie unicestwić używając szczególnie niszczycielskiej broni. Lenka miała być
spustoszona w wyniku wojennej zawieruchy, pewne przekazy mówią, iż padła ofiarą najazdu Atlantydów.
Niektórzy badacze wiążą te wydarzenia właśnie z wojnami atomowymi. Jakkolwiek tezy o używaniu broni
jądrowej nie są pozbawione podstaw, o tyle hipotezy o zagładzie całych lądów są w moim mniemaniu chybione.
Co innego zniszczyć miasto, górę, skazić ogromne obszary lądu i wody, o czym mieliśmy okazję czytać we
wcześniej cytowanych źródłach, co innego natomiast zagłada całego kontynentu i pogrążenie go w odmętach
oceanu. Według mnie nie mogła to być 'zwykła' broń nuklearna i dlatego rozwodzenie się nad zaginionymi lądami
zostawiam na czas późniejszy i inne opracowanie.
2. Tradycja germańska - bitwa Azów
Centralnym punktem wątku wojen bogów w mitologii germańskiej jest legenda o tak zwanej bitwie Azów. Co
charakterystyczne nie tylko Ziemia, ale również Kosmos był areną tego konfliktu i obiektem rywalizacji.
Szczególnie istotna jest scena finałowa tych mitów, która przetrwała w pamięci ludzkiej, jako 'zmierzch bogów',
koniec świata:
Zmiarkowaliście ogrom grzechu?... Dlatego Odyn miota włócznię w zastępy. Dlatego padł Bollwerk, zamek
Azów, gdzie szukali schronienia, byli bowiem nadzy... Utracili szczęście, prawdziwy blask jasności, zamienili
bowiem istotę rzeczy na pozór, utracili Idafel, raj i musieli deptać na polu bitwy jako Wanowie szaleni.
Kultury Bliskiego Wschodu i Indii zachowały swe legendy w źródłach pisanych. Jako centra cywilizacyjne
rozwijały się mając bogów za przewodników. W północnej Europie tego nie było. Brak jest wspaniałych
osiągnięć, brak wymyślnych dzieł sztuki i wspaniałych eposów. Nie możemy natomiast narzekać na ilość ustnie
przekazywanych opowieści. Czas i zacofanie kulturowe ludzi tego regionu wpłynął zdecydowanie niekorzystnie
na jakość przekazów. Analizując je w oderwaniu od całokształtu mitologii światowej nie dalibyśmy rady
przedstawić konstruktywnych wniosków, mając jednak spore możliwości porównawcze możemy pokusić się o
odszyfrowanie nawet tak bajecznych relacji.
Już pierwsze zdanie rzuca nam się w oczy - wszędzie i zawsze jest mowa o karze, boskim wyroku, grzechu,
zepsuciu itd. Przy okazji opowieści o Sodomie i Gomorze rozszyfrowaliśmy właściwe znaczenie tego zwrotu. W
świecie rządzonym przez bogów, targanym ich ciągłymi wojnami grzechem było poparcie przeciwnika. Miasta
nad Morzem Martwym zapłaciły straszliwą cenę za to, iż posłuchały 'złego słowa' Marduka. W powyższym
fragmencie mamy do czynienia z nieco inną sytuacją - tu zbuntowanymi są Azowie - istoty 'wyższe', nie zaś
ludzie. Jednak nie trzeba daleko szukać, by uwiarygodnić tę opowieść. W niezliczonych systemach religijnych
sedno sprawy wyraża się w walce dobra ze złem, sił światła i ciemności, wyższych bogów z ich następcami,
bogów między sobą. Wystarczy przypomnieć biblijnych 'synów bożych' - upadłych aniołów. Schemat wszędzie
pozostaje ten sam - Ziemia jest obiektem rywalizacji co najmniej dwóch grup bogów, ludzie zaś, którzy mieli
nieszczęście znaleźć się pomiędzy walczącymi bogami ginęli, tak, jak to mieliśmy okazję obserwować śledząc
mity przedstawione w poprzednich częściach cyklu.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na takie elementy jak 'włócznia' miotana przez Odyna. Podłużny kształt pocisku,
olbrzymie zniszczenia wywołane uderzeniem... Mając w pamięci sumeryjskie opisy rakiet balistycznych
doskonale pasujących do tego zdawkowego sformułowania - wszystko staje się jaśniejsze. A fakt zniszczenia
siedziby Azów, bezpiecznego schronienia, jakim był dla nich zamek Bollwerk? Czy nie przypomina to do
złudzenia bitwy tarakamaja z tradycji hinduskiej? Również efekt wojny jest zaskakująco podobny - bogowie
zwyciężyli, ale olbrzymim kosztem, ponieśli straty, z których nigdy się już nie podźwignęli, nastąpił zmierzch
bogów, kres ich panowania na Ziemi, która odtąd stała się wyłączną domeną pozostawionej sama sobie ludzkości.
3. Edda
Święta księga ludów północy - Edda [inne nazwy: Edda Poetycka, Wieszczba Wölwy, Völsupá] również brzmi
bajkowo:
Wije się wąż świata, straszny w swej wściekłości, bije morskie bałwany... Surt idzie z południa z ogniem
zniszczenia, boskich wojów miecz jak słońce błyszczy, skały kruszą się; mężowie kroczą śmierci drogą, niebo
pęka... W górze wysoko wąż lśniący zieje, smokowi na spotkanie syn Odina idzie, z wściekłością go wali obrońca
Midgardu... Słońce ciemnieje, ziemia osuwa się w morze, spadają z nieba jasne gwiazdy, szaleją dymy i ogień, co
życie ożywiał, płomieni żar wysoko strzela pod niebo.
W baśniowej otoczce znajdujemy jednak wszystkie elementy wybuchu jądrowego, które tak precyzyjnie opisywali
nam sumeryjscy i indyjscy kronikarze: ogień, słup płomieni i dymu, niszcząca fala uderzeniowa, rozbłyski
spadających na ziemię świateł, huk i grzmoty [niebo 'pęka', lub 'spada'], fale powodziowe wywołane wstrząsami.
Wystarczy tylko spojrzeć na tę opowieść i porównać ją z jakże rzeczowymi relacjami innych mitów, by dojść do
wniosku, iż również pod tym fragmentem kryje się zawoalowany przekaz o prawdziwej naturze opisywanych
zdarzeń.
Hipoteza o bratobójczych wojnach bogów znajduje potwierdzenie również w tym fragmencie, a konkretnie w
określeniu 'wąż świata'. W koncepcji Dänikenowskiej, tradycyjnie już przyjmuje się, iż smoki, węże i inne
mityczne potwory to albo latające pojazdy bogów, albo zaawansowane technicznie machiny wojenne. W wielu
wypadkach tak z pewnością jest, natomiast należy pamiętać też o tym, iż w niektórych mitologiach na czoło
wybija się pewna cecha charakterystyczna - tendencja do swoistej animizacji bogów. Analizując poszczególne
przekazy i opierając się na pracach Sitchina i Alforda jestem skłonny stwierdzić, iż każdy z bogów posiadał coś na
kształt herbu, znaku rozpoznawczego, którym było zazwyczaj zwierzę. Również poszczególne ich frakcje
występowały pod tego typu 'sztandarami', zwykle wywodzącymi się od znaku rozpoznawczego przywódcy.
Według mnie to właśnie spowodowało, iż tyle w starożytnych legendach opisów, w których wyraźnie nie mamy
do czynienia ani z potworami, ani pojazdami mechanicznymi, tylko z postaciami bogów opisanymi za pomocą
zwierzęcych symboli.
Dowodów wskazujących na prawdziwość tego twierdzenia jest wiele. Tymczasem, chciałem powrócić tylko do
jednego ze zwierzęcych wyobrażeń: smoka/węża. W niemal wszystkich systemach mitologicznych Bliskiego
Wschodu [ale nie tylko tam], w których pojawiają się te stworzenia, są one ucieleśnienie złych mocy, z którymi
bezustannie potykają się przedstawiciele dobra - bogowie i herosi. Oczywiście gdzie indziej [n/p Ameryka
Środkowa] sytuacja jest odwrotna i to wąż/smok jest tym 'dobrym'. Co z tego wynika?
Zwracałem już uwagę na fakt, iż grzech, zło i wynikająca z tego kara są związane z wojnami bogów. Boskim
grzechem był bunt przeciwko starszym/wyższym bogom, ludzkim grzechem - pomoc rebeliantom. Kara zaś nie
miała żadnego szczytnego celu, jak to nieraz opowieść twierdzi - była ślepą zemstą, unicestwieniem potencjalnego
zagrożenia, pokazem siły mającym zapobiegać podobnym próbom sprzeciwu w przyszłości. Oznacza to, iż nie
było dobrych i złych bogów, a raczej byli, tylko że ocena zależała od konkretnej sytuacji. W rejonach
podporządkowanych określonej frakcji zawsze druga strona [co oczywiste] była złym wrogiem, którego należy
zniszczyć za wszelką cenę. Wracając na chwilę do Sumeru: skupieni wokół Marduka buntownicy - Enkici byli
wyobrażani symbolicznie właśnie jako węże!
Jednolitość mitologicznych wyobrażeń pochodzących z najróżniejszych zakątków świata skłania do przyjęcia, iż
bogowie występujący w różnych systemach religijnych to Ci sami Przybysze, którzy zawitali na Ziemię. Wyraźnie
potwierdzają to również poszczególne przekazy [porównaj cykl Kronika z Akakor]. Podróżowali oni po całej
planecie, tocząc swe wojny. Zależnie od tego, kto dany region kontrolował, jedna bądź druga grupa funkcjonowała
jako 'prawdziwi', dobrzy bogowie. Analiza porównawcza wskazuje, iż 'węże' dominowały w Ameryce, Egipcie,
wschodniej Azji. Bliski Wschód zaś i Europa to obszary, gdzie funkcjonowały one jako symbol zła.
Ale, wracając do tematu:
4. Hellada
Mitologia grecka jak mało, która obfituje w niezliczone opisy boskich utarczek. Nie mówię tu o drobnych sporach
pomiędzy poszczególnymi bogami olimpijskimi, które były na porządku dziennym, ale o prawdziwie
apokaliptycznych starciach, wśród których na pierwsze miejsce wysuwa się walka z Tytanami. Każdy z nas, w
mniejszym lub większym stopniu zna mity Grecji i Rzymu, ograniczę się więc do dwóch tylko cytatów z mnogiej
ich liczby do wyboru. Pierwszy fragment pochodzi z Iliady Homera, który to epos, choć będący dziełem czysto
literackim, w tym fragmencie wyraźnie ukazuje swe mitologiczne korzenie:
Lecą na siebie, w ręku z groźnymi oszczepy.
Ryknęła ziemia, nieba zatrzęsły się sklepy...
Czemu bogów do boju przez twą dumę wypychasz?
To zaś obszerny fragment jednego z mitów:
Wśród bogów rozgorzał gwałtowny i gorzki spór. Rzucili się na siebie z tak potężnym hałasem, a odległa ziemia
zadrżała, a z nieba dalekiego rozległ się głos niczym trąby. Serce Zeusa radowało się, gdy ujrzał bogów w walce.
A ziemia się rozstąpiła ręką Posejdona, bo sprawił, że się zatrzęsła; tak potężny był hałas, jaki się wzniósł, gdy
bogowie rzucili się na siebie. A ziemia się zapaliła i spaliła zmarłych i cała była wypalona. I cierpiały męki
węgorze i ryby w swych odmętach, a przejrzyste wody zawrzały i zabulgotały.
5. Biblia
Do Pisma Świętego nawiązałem już podczas opowieści o Sodomie i Gomorze [patrz poprzednia część cyklu],
obecnie czas na inny fragment, pochodzący z Apokalipsy Św. Jana. Księga ta obfituje we wszelkiego rodzaju
kataklizmy, katastrofy, w tym i takie, które wykazują cechy opisów użycia broni atomowej. Zdaję sobie sprawę, iż
sięgnięcie do tego akurat źródła może się wydać chybione. Apokalipsa to dla wielu księga prorocza,
przepowiadająca koniec świata, inni wysuwają z kolei teorię, w myśl której jest to opowieść o dziejach żony
Jezusa, Marii Magdalenie uciekającej z Palestyny do Francji. Niezależnie od rozważań nad znaczeniem
Apokalipsy jedno nie ulega wątpliwości - również tu, wiele opisów jest zaczerpniętych z mitologii
mezopotamskiej, a więc zawiera pośrednio informacje o rzeczywistych wojnach opisywanych przez sumeryjskich
kronikarzy, a nie tylko treść przypisywaną jej przez badaczy i teologów. A więc, cytujmy:
A anioł wziął kadzielnicę i napełnił ją ogniem z ołtarza i rzucił ją na ziemię. I nastąpiły grzmoty donośne i
błyskawice, i trzęsienie ziemi. [Obj.8,5]
Przytoczony fragment wygląda na daleką reminiscencję wiedzy o prawdziwej naturze niszczycielskiej broni
bogów. W wielu innych mitologiach broń ta była jak tu: wypełniona boską mocą, nieznaną energią, namaszczona
w boskich siedzibach. Pamiętając o opisach indyjskich wiemy, iż bogowie stosowali nie tylko rakiety balistyczne,
ale również pociski zrzucane bezpośrednio z latających pojazdów. W obu przypadkach skutki były zaś takie same:
I zatrąbił pierwszy. I powstał grad i ogień przemieszane z krwią, i zostały rzucone na ziemię... I spłonęła jedna
trzecia ziemi, spłonęła też jedna trzecia drzew, i spłonęła wszystka zielona trawa. [Obj.8,6-7]
Ogień, zniszczenie, huk, grzmoty, apokalipsa, tak w tej relacji, jak i w innych. W Objawieniu Św. Jana bomby
rzucają aniołowie. Można się jedynie zastanawiać, czy czasem nie użyto tu określenia aniołowie na opisanie
powietrznych machin, jakie wysłał Jahwe dla dokonania zniszczenia. W końcu cheruby z księgi Ezechiela zostały
trafnie zidentyfikowane, jako elementy pojazdu latającego. Ale, kontynuujmy lekturę:
I spadła z nieba wielka gwiazda płonąca... a imię tej gwiazdy Piołun... a wielu ludzi pomarło od tych wód, dlatego,
że zgorzkniały. [Obj.8,10-11]
Zgorzkniałe wody? Skąd My to znamy? Nie muszę chyba nikomu przypominać, że jednym z zasadniczych
skutków wojny jądrowej, tak w rzeczywistości, jak i w opisach mitologicznych jest skażenie wody, bardzo często
opisywanej właśnie jako zgorzkniała. W tym kontekście gwiazda Piołun jawi się, jako jaśniejący na nocnym
niebie spadający pocisk jądrowy. Można oczywiście spekulować nad bronią chemiczną, ale w kontekście całego
opisu należałoby się raczej skłonić do koncepcji 'jądrowej'.
I widziałem gwiazdę, która spadła z nieba na ziemię... i otwarła studnię otchłani. I wzbił się ze studni dym... a
słońce i powietrze zaćmiły się od dymu ze studni. [Obj.9,1-2]
I wreszcie moment kulminacyjny - opis bezpośredniego uderzenia pocisku nuklearnego w cel... czyż nie idealnie
pasujący do analogicznego opisu z eposu o Gilgameszu? Tam, zniszczeniu uległa cała góra, tu siła wybuchu
wyrwała krater w ziemi, z którego wzbił się następnie w górę słup dymu i ognia, rozpościerając charakterystyczny
'grzyb' nad całą okolicą.
Jak, już wspominałem opisy użycia broni jądrowej należy łączyć z faktem wojen toczonych między bogami.
Konflikty te często przedstawiane były pod postacią ścierania się sił dobra i zła. W Biblii, a zwłaszcza w
apokryficznej księdze Henocha nie brak opisów 'upadku aniołów', 'zrzucenia aniołów' z nieba, 'strąceniu upadłych
aniołów' na ziemię. Wszystko to nic innego, jak wojny bogów obecne w innych systemach mitologicznych. 'Zła'
strona takich konfliktów jest czasem przedstawiana pod postacią węży i smoków. O tym również pisałem w
poprzedniej części naszej opowieści, a teraz chciałem wspomnieć jedynie, iż także w tradycji chrześcijańskiej ta
symbolika została zachowana:
I wybuchła walka na niebie: Michał i aniołowie jego stoczyli bój ze smokiem. I walczył smok i aniołowie jego.
Lecz nie przemógł i nie było już dla nich miejsca na niebie... zrzucony został na ziemię, zrzuceni też zostali z nim
jego aniołowie. [Obj. 12,7-9]
Warto jeszcze wspomnieć, iż egipska Księga Umarłych opisuje identyczną sytuację - kosmiczną walkę Ra z jego
wiarołomnymi dziećmi.
6. Chiny
Nie dysponując niestety bezpośrednią treścią mitów kraju środka mogę poprzestać jedynie na wyliczeniu kilku
określeń, które jednoznacznie wskazują na to, iż również ta mitologia niczym nie odbiega od reszty świata, jeśli
chodzi o obecność opisów broni jądrowej.
- włócznie gromów = pociski balistyczne
- uderzenia pioruna = eksplozje bomb i rakiet
- kulisty ogień = fala uderzeniowa
- niebiańskie parasole = charakterystyczny 'grzyb' po wybuchu atomowym
To tylko mały wycinek naprawdę fascynujących mitów wschodniej Azji, w których odnajdziemy opisy wielu
niezwykłych urządzeń technicznych i broni. Szczegółowo problemem tym zajmował się Peter Krassa i do jego
książek pozostaje mi odesłać czytelnika.
7. Thai'owie
Jednym ze stale przewijających się motywów jest niewidzialna śmierć nadchodząca po wybuchu, skażenie ludzi,
zwierząt, wody - opad radioaktywny. Ciekawie przedstawiają się tu legendy ludu Thai opisujące latającego węża,
Thien-sze:
Niebiański wąż zaćmił niebo; a tam, gdzie przeszedł, ludzie z trudem chwytali powietrze. Z jego ciała nieustannie
spadał na ziemię biały pył, który powodował nie tylko trudności w oddychaniu, lecz także nieuleczalną wysypkę,
która odbierała ludziom siły, aż wreszcie umierali w cierpieniach. Biały pył Thien-sze dławił też wszystkie rośliny
i małe zwierzęta.
Przyznaję, że opis ten bardziej przypomina użycie broni chemicznej, takie jaką stosowali n/p Amerykanie w czasie
wojny w Wietnamie, jednakże jest to relacja na tyle ciekawa, że mimo wszystko postanowiłem ją zamieścić,
zwłaszcza, że podobne historie odnajdziemy gdzie indziej: w Mahabharacie:
Grom opadł i stał się drobnym pyłem. Aby ujść przed tym ogniem, żołnierze rzucili się do rzek, aby obmyć ciała i
zbroje.
Oraz w Biblii [również 'wysypka']:
I wyszedł pierwszy, i wylał czaszę swoją na ziemię; i pojawiły się złośliwe i odrażające wrzody na ludziach.
[Obj.16,2]
8. Ameryka Środkowa
Aby nie pominąć żadnego kontynentu pora przenieść się do Ameryki. Wśród wielu mitów i legend opisujących
kataklizmy, zdecydowana większość jest łączona przez samych autorów z katastrofami naturalnymi, obszernie
zajmuję się tym problemem w cyklu Kronika z Akakor. Nie przeinaczając zdania samych twórców tych opowieści
wspomnę jedynie o dwóch ciekawych faktach. W mitologii Indian kanadyjskich przetrwały historie opowiadające
o straszliwych demonach, które pojawiły się daleko na południu i zniszczyły tamtejsze wielkie miasta. Z Ameryki
Środkowej pochodzą natomiast przekazy, w myśl których bogowie spalili ziemię bronią 'gorącą, jak słońce'.
Wreszcie w Popol Vuh, świętej księdze Majów Quiche odnajdujemy historię, jako żywo przypominającą biblijną
opowieść o Sodomie i Gomorze:
...słońce wstało i wzniosło się jak człowiek. I nie można było wytrzymać jego ciepła... Natychmiast przemienili się
w kamień.
Niniejszym kończę mitologiczną część cyklu starożytnych wojen atomowych. Starałem się możliwe najpełniej
przedstawić mity i legendy, w których doszukać się możemy faktów potwierdzających tytułową tezę. W
opracowaniu tym wykorzystałem większość ze zgromadzonych przeze mnie materiałów, ale zdaję sobie sprawę,
że istnieje ich o wiele więcej. Dlatego, jeśli posiadasz, drogi czytelniku, jakiekolwiek mity i legendy, których treść
jest zbliżona do tych, zaprezentowanych w moich artykułach, bardzo proszę o kontakt. Moim zamiarem jest
stworzenie możliwie najbardziej wyczerpującego opracowania tematu. Jednocześnie zapraszam do lektury piątego
już odcinka, który poświęcę dowodom archeologicznym potwierdzającym moją wiadomą tezę."
Stopione miasta
"Po wyczerpujących temat, jak mi się przynajmniej zdaje, częściach poświęconych mitologii, czas przedstawić
fizycznie istniejące dowody na potwierdzenie wysuwanych tez, czas ukazać materialne świadectwo wojen
atomowych w starożytności.
Zaczniemy od zeszklonych fortów w Szkocji. Kwestia ta jest jedną z największych zagadek archeologii. I to
zagadek na olbrzymią skalę. Na rozległej przestrzeni szkockiego wybrzeża znajduje się co najmniej 60 pełnych
tajemnic fortów. Jako przykład mogę podać kilka najbardziej znanych: Tap o'Noth, Dunnideer, Craig Phadraig
(rejon Inverness), Abernathy (rejon Perth), Dun Lagaidh (rejon Ross), Cromatry, Arbka-Unskel, Eilean na Goar i
Bute-Dunagoil w cieśninie Bute u wybrzeży wyspy Arran, wreszcie Cauadale na wzgórzu w Agryll na zachodzie
kraju. Pochwalę się, że część z tych miejsc udało mi się znaleźć na moich, nie grzeszących szczegółowością,
mapach.
Najbardziej okazałym, a przy tym będącym najlepszym przykładem na opisanie tego, o czym będę mówić jest fort
Tap o'Noth, zlokalizowany w okolicach wsi Ryhnie w północno-wschodnim regionie Szkocji, w hrabstwie
Aberdeenshire. Zamek wznosi się na szczycie mającej 560 metrów wysokości góry o tej samej nazwie. Idąc w
jego kierunku mamy z początku wrażenie, iż ściany wykonane są ze zwykłych tłuczonych kamieni, gdy jednak
podchodzimy bliżej, wrażenie to mija i ogarnia nas zdumienie: cała powierzchnia murów to jednolita warstwa
stopionej skały! Poszczególne kamienie, spoiwa je łączące, wszystko to przestało istnieć, gdy olbrzymia
temperatura stopiła je w jednolitą szklaną masę. Gorąco było na tyle wysokie, by stopić skały do postaci płynnej
masy - na powierzchni murów wyraźnie widać zacieki stopionego szkliwa.
Istnienie tajemniczych fortów w zaludnionym przecież regionie świata nie mogło być dla nikogo tajemnicą. I
rzeczywiście, kwestia ta wzbudzała zainteresowanie ludzi od niepamiętnych czasów, nikt bowiem nie wie, jaka to
starożytna cywilizacja, po której nie został żaden inny ślad wzniosła te twierdze. Nikt też nie wie, jaki to
kataklizm doprowadził do zagłady jej twórców. Szkocja wzbudziła zainteresowanie archeologów już w XIX
wieku. W roku 1880 ukazał się artykuł Edwarda Hamiltona 'Zeszklone forty na zachodnim wybrzeżu Szkocji'. Z
tego właśnie opracowania zacytuję teraz obszerny fragment:
W miejscu, w którym Loch na Nuagh [nazwa wąskiej zatoki w formie fiordu] zaczyna się zwężać, gdzie
przeciwległy brzeg leży w odległości od półtorej do dwóch mil [2,4-3,2 km], znajduje się mały cypel połączony ze
stałym lądem pasem piasku i trzcin, który bywał najwidoczniej kiedyś pod wodą w czasie przypływu. Na płaskim
szczycie tego cypla znajdują się ruiny zeszklonego fortu, którego właściwa nazwa brzmi Arka-Unskel. Skały, na
których się wznosi, to metamorficzny gnejs porośnięty trawą i paprociami. Z trzech stron wznoszą się one niemal
pionowo na wysokość 110 stóp [33 m] nad poziom morza. Płytkie zagłębienie dzieli gładką powierzchnię szczytu
na dwie części. Na większej z nich, z urwiskami opadającym ku morzu, mieści się główna część fortu, która
zajmuje całą płaską powierzchnię. Ma kształt jakby owalu, którego obwód mierzy około 200 stóp [60 m]. Całość
jego murów jest zeszklona... Kopaliśmy pod tymi zeszklonymi ścianami i znaleźliśmy tam coś bardzo
interesującego, co rzuca światło na sposób, w jaki zastosowano ogień do zeszklenia ścian. Wewnętrzna część
górnej, zeszklonej ściany, była na odcinku od jednej do półtorej stopy [0,30-0,45 m] zupełnie nietknięta przez
ogień, z wyjątkiem tego, że pewna część płaskich kamieni była lekko zlepiona i że kamienie - wszystkie ze szpatu
polnego - były ułożone warstwami, jedna na drugiej. Jest więc oczywiste, że najpierw na podłożu oryginalnej
skały zbudowano fundament z bloków skalnych, a następnie ułożono grubą warstwę z luźnych, w większości
płaskich kamieni ze szpatu polnego, a także innych skał, jakie były dostępne w sąsiedztwie, po czym zeszklono ją
za pomocą dostarczonego z zewnątrz ciepła. Tego rodzaju fundament z luźnych bloków jest również w
zeszklonym forcie Dun Mac Snuichan w Loch Etive.
Hamilton opisuje jeszcze jeden zeszklony fort, znacznie większy, usytuowany na wyspie u wejścia do Loch Ailort.
Wyspa ta, o miejscowej nazwie Eilean na Goar, jest najbardziej wysunięta na wschód i ze wszystkich stron opada
do morza gnejsowymi urwiskami. Jest to siedlisko i miejsce lęgu wielu gatunków morskich ptaków. Na płaskiej
powierzchni wieńczącej jej szczyt wznoszącej się na wysokość 120 stóp [36 m] nad poziom morza znajdują się
ruiny zeszklonego fortu w kształcie prostokąta z ciągłą linią wału obronnego w postaci zeszklonej ściany o
grubości 5 stóp [1,5 m] łączącej się w południowo-zachodnim krańcu z wielką pionową skałą gnejsową. Długość
obwodu przestrzeni zawartej wewnątrz tej ściany wynosi 420 stóp [126 m], zaś szerokość - 70 stóp [21 m]. Wał
obronny jest ciągły i ma około 5 stóp [1,5 m] grubości. U wschodniego krańca znajduje się duża część ściany w jej
oryginalnym położeniu, zeszklona po obu stronach. Wewnątrz przestrzeni otaczanej przez mur jest głębokie
zagłębienie, w którym leży cała masa zeszklonych kawałków ściany, najwidoczniej przemieszczonych z miejsca
oryginalnego położenia.
Hamilton zadawał sobie, rzecz jasna, wiele pytań dotyczących fortów, w szczególności zaś, w jaki sposób mogła
powstać ich zeszklona powierzchnia. Jedną z najwcześniejszych koncepcji była absurdalna teza, iż twierdze te
postawiono na wulkanach lub, że do ich konstrukcji użyto stopionych skał pochodzenia wulkanicznego. Nie
muszę chyba dodawać, iż w żadnym z tego typu fortów nie odkryto śladów działalności wulkanicznej, w
większości w ogóle nie mamy do czynienia ze skałami wulkanicznymi, wreszcie stopione są nie pojedyncze głazy,
a cała powierzchnia murów i ścian tajemniczych budowli. Jest jasnym, iż uległa ona stopieniu już PO ich
wzniesieniu.
Teorię tą szybko zastąpiono inną, głoszącą, iż zabieg topienia ścian był sztucznie wywołany i jak najbardziej
celowy, a miało chodzić o zwiększenie ich wytrzymałości i trwałości. W tym celu całą twierdzę obkładać miano
łatwopalnym materiałem i następnie podpalano. Hipoteza ta byłaby bardzo interesująca, gdyby nie kilka istotnych
kwestii. Po pierwsze tego typu zabieg nie wzmacnia w żaden sposób ścian, więcej - wyraźnie je osłabia! Wysoka
temperatura, jaka spowodowała zeszklenie była zbyt niska, by procesem tym objąć całość użytych do budowy
skał. Wynikiem tego powierzchnia jest stopiona, wnętrze zaś nie. Skutkuje to łatwym kruszeniem i łuszczeniem
się skał. Byłoby zrozumiałe, gdyby taki zabieg użyto raz, na próbę, ale wszystkie forty zostały w ten sposób
potraktowane, co wyklucza możliwość eksperymentów z utwardzaniem. Idąc dalej - wiele z fortów jest
zeszklonych jedynie częściowo, tak jakby gorąco uderzało jedynie z jednego kierunku. Jest to dowodem na to, iż
nie mamy tu do czynienia z celowym zabiegiem, mającym wzmocnić całość konstrukcji, po drugie zaś - źródło
temperatury, która spowodowała zeszklenie znajdowało się NA ZEWNĄTRZ konstrukcji! Podważa to całkowicie
tezę o obłożeniu całej budowli substancjami łatwopalnymi i podpaleniu JEJ samej.
Mimo tych argumentów, w zasadzie wykluczających poważne traktowanie teorii o celowym działaniu człowieka,
mającym na celu wzmocnienie zamków, hipoteza ta, w braku innych 'logicznych' wyjaśnień była dalej
eksploatowana. Odwołano się do jedynych istniejących źródeł pisanych traktujących o architekturze Galów - dzieł
Gajusza Juliusza Cezara. Opisuje on konstrukcje zwane murus gallicus, które składały się z dwóch równoległych
warstw kamieni, wypełnionych i wzmocnionych od środka gruzem i balami drewnianymi. W wyniku podpalenia
takiej konstrukcji mury miały ulec zeszkleniu. Badacze obmyślili ponadto, że do gruzu dodawano substancji
zapalających i w ten sposób dokonywano zeszklenia murów. Hipoteza ta, tak jak poprzednia, wydaje się prosta i
logiczna jedynie na pierwszy rzut oka. Już samo źródło, na jakim oparli się autorzy hipotezy budzi poważne
wątpliwości. Zeszklone forty pochodzą bowiem ze znacznie odleglejszych czasów, niż czasy Celtów. Stały już na
długo przed przybyciem tej nacji na wyspy brytyjskie, sami zaś Celtowie otwarcie mówili, iż nie wiedzą, jaka to
zaginiona cywilizacja wzniosła te konstrukcje. Być może pewną wiedzą dysponowali Druidzi. Wiele bowiem
wskazuje, iż ta kasta kapłanów wywodziła swe korzenie ze znacznie odleglejszych czasów, niż się to powszechnie
przyjmuje. Ich zaawansowana wiedza dotyczyła n/p starożytnego Stonehenge, możliwe więc, że i zeszklone forty
nie były dla nich tajemnicą. Faktem jest jednak, iż wiedza Druidów za czasów najazdów rzymskich praktycznie
zaniknęła, a dodatkowo, jako że była to nauka tajemna - nie było praktycznie możliwości, by Cezar mógł mieć o
niej większe pojęcie. Reasumując - już sama podstawa tej teorii jest chybiona, ale idźmy dalej. Podpalenie samego
drewnianego szkieletu w żadnym wypadku nie mogło doprowadzić do interesujących nas skutków. Arthur C.
Clark cytuje w swym opracowaniu ekspertyzę chemików z Muzeum Historii Naturalnej, którzy bez większych
efektów próbowali rozwikłać zagadkę:
Biorąc pod uwagę wysokie temperatury, które należało wytworzyć, oraz to, że około 60 zeszklonych fortów
znajduje się na ograniczonym terenie Szkocji, nie wierzymy, aby ten rodzaj konstrukcji był rezultatem
przypadkowego pożaru. Musiało wchodzić w grę dokładne planowanie.
A zatem pozostaje nam rozwinięcie wspomnianej już wyżej teorii o świadomym podpaleniu łatwopalnego
materiału zgromadzonego pomiędzy warstwami kamieni. Również tę propozycję nietrudno obalić. Sprawa
pierwsza - mury fortów są złożone z JEDNEJ warstwy, a do przeprowadzenia powyższego zabiegu potrzebne były
dwa rzędy głazów. Myśl o tym, iż jedna warstwa budowana była tylko w celu jej późniejszej rozbiórki jest na tyle
bez sensu, że nie warto nawet jej rozważać. Kwestia druga - kamienie byłyby oszklone jedynie ze strony
wewnętrznej, tymczasem zawsze jest to strona zewnętrzna, czasami TYLKO ta strona [istnieją fortece spalone z
obu, jak i jedynie z zewnętrznej strony]. By osiągnąć efekt trzeba by więc postawić trzy (!) mury, a następnie dwa
z nich rozebrać! Daje to w sumie trzykrotnie większe nakłady pracy, a zysk z tego był żaden - pamiętajmy, iż
zabiegi te osłabiały (!) ściany tak, że w niektórych miejscach uległy one zapadnięciu. Może więc to nie obrońcy, a
oblegający zastosowali ogień, by uszkodzić pozycje obrońców? Również to rozwiązanie niczego nie wyjaśnia.
Ustaliliśmy już, że nie wchodziło w grę podpalenie drewnianej konstrukcji, ani realizacja na małą skalę. Owszem,
starożytni saperzy posługiwali się ogniem, do 'wysadzania' podkopów pod murami, ale w przypadku szkockich
zamków nie mamy podkopów, zeszklenie ogarnęło ogromne obszary twierdzy (nie tylko fragmenty murów), zaś
uszkodzenia nie były na tyle poważne, by zniszczyć samą konstrukcję. Istniejące uszkodzenia są raczej wynikiem
czasu, który kruszył osłabione mury, niż efektem bezpośredniego uszkodzenia w momencie zeszklenia. Wreszcie
pozostaje nam najważniejsza kwestia - czy kontrolowany zabieg podpalenia mógł w ogóle zaowocować
zeszkleniem?
Udowodnienia takiej możliwości podjął się w latach trzydziestych Gordon Childe z pomocą Wallace'a
Thorneycrofta. Przeprowadzone przez nich w 1934 i 1937 roku miały wykazać, iż zeszklenie było możliwe w
drodze podpalenia murów. I trzeba przyznać, że faktycznie wykazały, jednakże ilość zastrzeżeń jest tak duża, iż
zaakceptowanie teorii Childe'a jest bardzo trudne. W czasie badań Arthura C. Clarka określono typowy skład
chemiczny skał pochodzących z 11 wybranych fortów i określono, iż temperatura potrzebna do rozpoczęcia
procesu zeszklenia to minimum 1100 oC. Childe znacząco uprościł swoją próbę. Po pierwsze zastosował technikę
dwóch murów (pamiętajmy, iż większość fortów to konstrukcje pojedyncze), po drugie do budowy testowej ściany
nie użył kamieni, a cegieł (!), po trzecie użył niewyobrażalnej wprost ilości drewna, którego ilość w samej
konstrukcji muru była znacznie wyższa, niż przypuszczalna ilość drewna użytego do budowy fortec, po czwarte
próbę przeprowadził w czasie wyjątkowo porywistego wiatru - huraganu wiejącego znad Atlantyku. Założenie, iż
z budową musiano czekać na sporadycznie pojawiające się potężne wichury jest absurdalne. Testowy mur miał
długość 3,6 metra i 1,8 metra szerokości [dwie warstwy kamieni + wewnętrzne wypełnienie] i tyle samo
wysokości. Zostawmy na boku fakt, iż jest to śmieszna miniaturka prawdziwej skali fortec, zostawmy na boku
fakt, iż forty zbudowano z przypadkowego materiału charakteryzującego się różną podatnością na temperatury.
Zajmijmy się podsycaniem ognia. Ilość chrustu użytego dla tego kawałeczka muru, który nie stanowi nawet
ułamka procentu faktycznej wielkości przeciętnego fortu to 4 tony! Przy takim zapotrzebowaniu na opał w
krótkim czasie cała Szkocja zostałaby całkowicie pozbawiona lasów. A co uzyskał Childe? Częściowe zeszklenie
powierzchni, nie docierające do głębszych warstw skał, zero charakterystycznych zacieków świadczących o
płynności powierzchniowej warstwy kamienia. Można powiedzieć, iż elementy muru testowego zgrzały się ze
sobą, ale nie zespoliły w wyniku stopienia. Porównując efekty jego zabiegów [temperatura ok. 1100 oC] z
wyglądem fortów można zaryzykować twierdzenie, iż temperatura, w której uległy one stopniu była dwukrotnie
wyższa - poza zasięgiem metod branych pod uwagę. Dodatkowo Childe'a kompromituje uparte twierdzenie, iż to
atakujący stosowali tę metodę dla niszczenia murów. Tymczasem wymaga ona dostępu do murów z obu stron,
również od strony obrońców!
Wspólnym i chyba najistotniejszym mankamentem wszelkich teorii 'ludzkiego działania' jest założenie
prymitywnego stanu cywilizacji istniejącej w północnej Szkocji w czasach antycznych. W opracowaniach
'wyjaśniających' zagadkę budowy fortów dziwnym milczeniem zbywa się ogrom tego zjawiska. Dla unaocznienia
wielkości tych architektonicznych konstrukcji posłużę się kolejnym cytatem z pracy Janet i Colin Bord -
'Tajemnicza Brytania', cytat dotyczy Zamku Maiden:
Zajmuje obszar 120 akrów [48,6 ha] o średniej szerokości 1 500 stóp [450 m] i długości 3000 stóp [900 m].
Wewnętrzny obwód wynosi około 1,5 mili [2,4 km] i obliczono... że wymagałby 250000 ludzi do obrony! To każe
wątpić, że ta konstrukcja miała przeznaczenie obronne. Wielką zagadkę dla archeologów stanowiły zawsze liczne i
mające charakter labiryntu wschodnie i zachodnie wejścia u każdego z końców obwałowanego terenu. Być może
początkowo służyły jako wejścia konduktów ludzi z epoki neolitu. Później, kiedy wojownicy epoki żelaza używali
tego miejsca w charakterze fortecy, prawdopodobnie uznali, że są one użyteczne jako środek mylący atakujących,
którzy starali się je zdobyć. Fakt, że tak wiele z tych ?fortów na wzgórzu" posiada dwa wejścia - jedno z
północnego wschodu i drugie z południowego zachodu - zawsze sugerował jakieś obrządki związane ze Słońcem.
250000 tysięcy ludzi do obrony! Jasne, jak słońce, że taka liczba kazałaby odrzucić twierdzenie o obronnym
charakterze tych budowli, ale czemu w takim razie, wszyscy archeologowie zgodnie mówią o wojskowych fortach
i starają się bezskutecznie wykazać, iż mury te były przeznaczone do obrony? Odpowiedź jest równie prosta -
innego wytłumaczenia dla przeznaczenia tych budowli nie ma! Bo, po co niby ktoś, olbrzymim nakładem sił i
środków miałby 'grodzić' w ten sposób teren wielkości Watykanu? Tu wypływa druga kwestia - jak niesamowita
musiała być liczba robotników wznoszących te fortyfikacje. Biorąc to pod uwagę liczba ćwierć miliona obrońców
nie wydaje się już tak wygórowana. Miałem niedawno okazję czytać, znaleziony w sieci, artykuł o mitologii
precesyjnej, którego autor odrzuca wiarygodność jednej z biblijnych historii tylko dlatego, że liczba 600 tysięcy
wojowników skupionych w jednej armii jest dla niego nie do przyjęcia. Jeśli kiedyś będzie miał okazję przeczytać
ten tekst ciekawe jak zareaguje na ćwierć milionową armię skupioną dla obrony JEDNEGO tylko fortu. Coraz to
nowe odkrycia archeologiczne w bezlitosny sposób dostarczają dowodów na prawdziwość i rzetelność mitologii i
siłą rzeczy twierdzenia nauki MUSZĄ ewoluować w kierunku wyśmiewanych do niedawna teorii
paleoastronautycznych. Nie dzieje się to bez oporów: w szkołach do dziś tłucze się uczniom do głowy, że Sfinx
został postawiony w trzecim tysiącleciu pne. Tymczasem w zeszłym tygodniu miałem okazję usłyszeć na
Discovery najnowsze OFICJALNE datowanie posągu na 7 tysięcy lat przed naszą erą! Oznacza to nie tylko
odrzucenie wymyślonej na siłę tezy, iż rzeźba ta to wyobrażenie Chefrena. Takie datowanie oznacza przesunięcie
3 tysiące lat wstecz początków cywilizacji! Droga do pełnego uznania twierdzeń Dänikena i innych jest jeszcze
długa, ale pierwszy krok został już uczyniony.
Wracając do tematu należy postawić zasadnicze pytanie - jaka to olbrzymia armia musiała okupować dziesiątki
fortów zlokalizowanych na wybrzeżach Szkocji, nie mogło to być plemię barbarzyńców z czasów neolitu, jak to
się przyjmuje, ale wysoko rozwinięta i zorganizowana kultura podporządkowana przy tym prawom wojny. I przed
jakim niesłychanym zagrożeniem musiała się chronić? Pierścień umocnień jest zlokalizowany na wybrzeżach, a
więc zagrożenie nadchodziło od morza i to ze strony północnej gdzie nic nie ma! Kto mógł dysponować tak
olbrzymią flotą, by zagrozić kilkumilionowej populacji wojowników dysponujących silnie rozbudowanym
systemem obronnym? Tu docieramy do prawdziwych cieni historii o Atlantydzie, której olbrzymia flotylla
wojenna miała siać postrach na zachodnich wybrzeżach Europy. Badacze tych legend teoretyzowali nawet, iż
właśnie wyspy brytyjskie stały się areną zaciekłej walki Atlantydów i tajemniczej cywilizacji, która wzniosła
system umocnień w Szkocji, ale i zapewne na całych wyspach brytyjskich (analogiczne ruiny znajdujemy bowiem
w Irlandii i w Anglii - w hrabstwie Sussex). Zeszklone ruiny wskazują, iż obrońcy przegrali tę walkę, a
cywilizacja, która je wzniosła uległa zagładzie.
Czy są to ślady wojen atomowych? Czy też ludzkość sama wynalazła w zamierzchłych czasach niesłychanie
potężną broń chemiczną? Oficjalne datowania fortów wskazują na tysięczny rok pne, jako moment ich
konstrukcji. Jest jednak oczywiste, iż metoda radioaktywnego węgla 14C jest całkowicie zawodna, jeśli chodzi o
datowanie szczątków nieorganicznych. Faktycznie więc, budowle te mogą być znacznie starsze i tak pewnie jest.
Jeśli zaakceptować ciężko weryfikowalną hipotezę o najeździe Atlantydów musielibyśmy ustalić datę na jakieś 12
tysięcy lat - w czasach przed potopem. Potwierdzenie dostarcza nam mitologia celtycka, która wspomina o wojnie
toczonej w zamierzchłych czasach [na długo przed przybyciem Celtów na wyspy] przez tamtejsze ludy z
morskimi demonami. Wkrótce po tej wojnie ogromne obszary lądu miały zostać zalane, co doprowadziło do
odcięcia Irlandii i Brytanii od kontynentu. Opowieść ta, jak ulał pasuje do tezy 'atlantydzkiej'. Pamiętać też należy
o tym, iż Celtowie, którzy przybyli w ten rejon w połowie pierwszego tysiąclecia pne, nie mieli najmniejszego
pojęcia o budowniczych fortów. Poza nielicznymi, koloryzowanymi opowieściami o starożytnej apokalipsie nie
wiedzieli nic o faktycznych budowniczych, co sugeruje po pierwsze znacznie odleglejszą w czasie datę
konstrukcji twierdz, a po drugie gwałtowny koniec ich cywilizacji, która nie tyle upadła, co zginęła gwałtowną
śmiercią nie pozostawiając po sobie nic, poza tajemniczymi ruinami.
W odległym regionie północnych Indii, w rejonie Srinagaru na wyżynie Kaszmiru doszukać się możemy ruin o
innym charakterze. Nie są to spalone miasta, ale rumowisko będące wynikiem kataklizmu, który dosłownie
potłukł monumentalne kamienne budowle w drobny mak. Mówię tu o ruinach Parhaspuru. W centrum tego
niegdyś wspaniałego miasta stała piramida - do dziś możemy doszukać się jej tarasowatych fundamentów.
Wszędzie dalej jest już tylko kamienna pustynia popękanych, rozbitych i roztrzaskanych kamieni, tak jak gdyby
mityczny olbrzym uderzył ogromnym młotem i jednym uderzeniem zrównał z ziemią całą budowlę, całe miasto.
Wszędzie pełno jest porozrzucanych na wielkie odległości obrobionych bloków kamiennych, strzaskanych skał
będących niegdyś częściami budynków. Wszystkie odłamki pokryte są lśniącą glazurą, jak gdyby poddane były
działaniu ogromnej temperatury. Obraz niezmierzonego chaosu zakłócają jedynie ślady ludzkiej grabieży
zagarniającej nadające się do wykorzystania odłamki. Nie są to zwykłe ruiny, pozostałości miasta popadłego w
ruinę, zniszczonego w czasie najazdu, opuszczonego, spalonego, rozpadłego pod wpływem czasu i erozji.
Parhaspur zostało zniszczone jednym gwałtownym uderzeniem, którego niszcząca energia rozchodziła się od
miejsca epicentrum wybuchu. Rozbite budowle zostały następnie poddane działaniu niesłychanie wysokich
temperatur. Zniszczenie w wyniku jednej eksplozji potwierdza symetryczność zniszczeń - rozchodzących się po
okręgu, z podobnej wielkości blokami rzuconymi na podobną odległość. Zniszczenie zakończyło się totalną
zagładą miasta, które w okresie swej świetności mogło liczyć kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców.
Podążając na południe od Kaszmiru wkraczamy w doliny. Pomiędzy górami Radżmahal, a Gangesem ponownie
natrafiamy na zeszklone formacje, pozostałości gmachów stopionych przez wysokie temperatury, oprócz
zeszklonej powierzchni i nadtopionych kształtów charakteryzują się one obecnością specyficznych bąbli -
zastygłych baniek powietrza powstałych, gdy dostało się ono pod płynną warstwę roztopionej skały. Oczywiście
pozostałości te w żadnym wypadku nie są efektem działalności wulkanicznej, więcej powstały już PO wzniesieniu
budowli. Znajdziemy tam także coś więcej - radioaktywne szkielety. Odnalazł je słynny badacz de Camp, podając
jednocześnie, iż wartość napromieniowania pięćdziesięciokrotnie przekraczała normę. Potwierdziły to ekspedycje
radzieckich archeologów. W okolicy oczywiście brak naturalnego źródła promieniowania.
Na zachodzie Indii znajduje się dolina innej wielkiej rzeki - Indusu. Zlokalizowane w niej miasto Mohendżo Daro
było obok Harappy wielkim ośrodkiem handlowym utrzymującym kontakty z Indiami, Sumerem i innymi
kulturami Bliskiego Wschodu. Ogromna aglomeracja osiągnęła szczyt swojego rozwoju 5 tysięcy lat temu i...
nagle przestała istnieć, niemal z dnia na dzień. Jeden z czołowych badaczy David W. Davenport otwarcie przyznał,
iż ruiny miasta wyraźnie wskazują na dawną katastrofę atomową. Nawet konserwatywni archeologowie milkną w
obliczu totalnego zniszczenia i przyznają, iż nie mogło do tego dojść stopniowo - mamy tu do czynienia z
gwałtowną katastrofą na ogromną skalę. Archeologowie nazywają ten obszar 'miejscem śmierci' i jest to ze wszech
miar trafne określenie, gdy weźmie się pod uwagę, iż szacowana liczba ofiar ludzkich wyniosła tylko w chwili
samej eksplozji najmniej 30 tysięcy! Odnalezione szkielety były w straszliwy sposób zdeformowane, zgniecione,
połamane. Wymieszane między sobą kości wyraźnie wskazują na śmierć w wyniku niespodziewanej katastrofy,
podobnie jak to możemy obserwować w Pompejach. Pomiary napromieniowania wykazały 20-krotne
przekroczenie normalnych wartości.
Wszystko świadczy na rzecz teorii o olbrzymiej katastrofie jako źródle zagłady. Czy był to jednak kataklizm
naturalny? Wiele wskazuje, że nie, po pierwsze należy wykluczyć działalność wulkaniczną, która mogłaby by być
ewentualnym źródłem promieniowania i śladów wysokiej temperatury, którą określa się w tym przypadku na 2200
oC, warto przy tym zauważyć, iż zgadza się to z proponowanymi przeze mnie wyliczeniami dotyczącymi
zeszklonych fortów w Szkocji. Archeolodzy musieli się sporo nagłówkować, zanim doszli do tego, iż dziwne
czarne grudy to najzwyklejsze gliniane naczynia... całkowicie stopione. Podobnie, jak w przypadku Kaszmiru, tak
i tu epicentrum eksplozji to środek miasta. Im dalej tym zniszczenia są mniejsze.
W zupełnie innym rejonie świata, w stanie Piaui w Brazylii znajduje się miejscowość zwana Sete Cidades (Siedem
Miast), gdzie odnajdziemy jeszcze bardziej fascynujące ruiny. Zniszczenia, jakie tu nastąpiły przekraczają
wszystko to, z czym dotychczas się spotkaliśmy, skały są tak stopione, pokryte bąblami - pęcherzami, zaciekami
płynnej masy na powierzchni, zespolone ze sobą tak ściśle, że ciężko orzec, czy mamy do czynienia z jednolitą
skałą, czy warstwami skał stopionych w jedność. Obraz jaki prezentuje nam Siedem Miast najbardziej przypomina
efekt działań sił przyrody, ale po pierwsze brak na to dowodów, po drugie nigdzie więcej w okolicy nie spotkamy
podobnego widoku, po trzecie - w całym tym chaosie da się odnaleźć pewien porządek. Ruiny układają się w
siedem części rozdzielonych szerokimi 'arteriami', od których odbiegają liczne wąskie 'dróżki'. Jaka jest prawda
dotycząca Sete Cidades, tego się chyba nigdy nie dowiemy. Faktem jest, iż wszystko tu pasuje do naszego
schematu, a identyczne [również co do struktury kompleksu!] ruiny odnajdujemy na Wyspach Kanaryjskich i w
okolicy miasta Darwin w Australii.
Zeszklonych pozostałości dawnych kompleksów pełno jest również w Andach, choć tu gdzieniegdzie mogą
wchodzić w grę wulkany. Jednak przynajmniej jedno miejsce pozostaje poza wszelkimi wątpliwościami, co do
nienaturalnego charakteru jego pochodzenia: prastara twierdza Sacsayhuaman w Peru. Ogromne bloki ważące po
100 ton, przykłady najdoskonalszej obróbki kamienia w dziejach ludzkości (Robert Charroux sugeruje obróbkę
chemiczną skał), a wszystko to na wysokości 3500-3800 metrów nad poziomem morza. Robi to ogromne
wrażenie, ale prawdziwa zagadka czai się nieco wyżej, na rozciągającym się za twierdzą płaskowyżu. Ogromne,
kilkunastometrowe skalne bloki, są ogarnięte całkowitym chaosem: połamane, popękane, poprzesuwane ze swych
pierwotnych miejsce ułożenia, wręcz wywrócone do góry nogami! Ogromne skalne pozostałości niegdysiejszego
kompleksu są rozrzucone na całym terenie jak dziecięce klocki. Nauka nie jest wstanie udzielić odpowiedzi nie
tylko na pytanie: co się stało, co strzaskało, zmiażdżyło wszystkie te monumentalne budynki, nauka nie wie nawet,
jak je zdołano wykonać... Oczywiście również i tu nie brak śladów wysokich temperatur i stopionych skał.
Miejsca największych zniszczeń charakteryzują się podniesionym poziomem napromieniowania.
W rejonie Pacyfiku i wschodniej Azji również nie brak podobnych przykładów. W 1961 roku profesor historii
starożytnej uniwersytetu w Pekinie - Czi Pen-Lao dokonał intrygującego odkrycia w Dolinie Kamieni na zachód
od miasta Joyang na pogórzu masywu Honan, na południowym brzegu jeziora Tungting. Odnalazł mianowicie
częściowo zachowany system podziemnych tuneli, których pierwszy poziom znajdował się na głębokości 32
metrów pod powierzchnią gruntu. Po dokładniejszych badań okazało się, że prowadzą pod powierzchnię jeziora!
Tunele i podziemne hale mają stopione ściany, jakby ktoś wypalił je przy użyciu nieznanego urządzenia. Nie jest
to oczywiście ślad eksplozji nuklearnej, ale czemu ludzie tak często w dawnych czasach chowali się pod ziemią, a
często i pod wodą? Czy czasem nie uciekając od niszczącego powierzchnię zniszczenia i zwłaszcza
promieniowania pochodzącego z wybuchów pocisków atomowych? Na marginesie tylko wspomnę, że na ścianie
tych tuneli odnajdujemy rysunki naskalne, na których postaci trzymają przedmioty do złudzenia przypominające...
współczesne karabiny! Podobne podziemne kompleksy na niewiarygodnie wielką skalę odnajdziemy w całej
Ameryce Południowej [patrz Kronika z Akakor], Północnej i Turcji. Ich skala przywodzi na myśl tylko jedne -
podziemne miasto pod Pekinem przygotowane specjalnie z myślą o wojnie atomowej...
Budzące największe kontrowersje tunele znajdują się w kalifornijskiej Dolinie Śmierci. Oto cytat z 'Tajemnic
zaginionych ras' autorstwa Rene Noorbergen'a:
Najliczniejsze zeszklone ruiny w Nowy Świecie [Ameryce] zlokalizowane są w zachodniej części Stanów
Zjednoczonych. W roku 1850 amerykański badacz, kapitan lves William Walker, był pierwszym, który ujrzał te
ruiny w Dolinie Śmierci [Death Yalley]. Odkrył on miasto o długości około mili [1,6 km] z wciąż widocznymi
pasmami ulic i miejscami posadowienia budynków. W jego środku odkrył olbrzymią skałę o wysokości około 20-
30 stóp [6-9 m] z resztkami jakiejś ogromnej konstrukcji na szczycie. Południowe strony, zarówno skały, jak i
budynku, były stopione i zeszklone. Walker przyjął, że przyczyną tego był wulkan, jednak w tamtej okolicy nie ma
wulkanów. Poza tym ciepło pochodzenia tektonicznego nie mogłoby spowodować tego rodzaju upłynnienia
powierzchni skały.
Współpracownik kapitana Walkera, który poszedł śladem jego pierwotnych badań, powiedział: Cały region
między rzekami Gila i San Juan pokryty jest ruinami. Znajdują się tam ruiny miast, które musiały być znacznych
rozmiarów. Są one spalone i częściowo zeszklone, pełne stopionych kamieni i kraterów wyżłobionych przez
płomienie wystarczająco gorące, aby spowodować upłynnienie skały lub metalu. Są tam kamienie chodnikowe i
domy z olbrzymimi pęknięciami... [które wyglądają tak, jakby] zostały zniszczone gigantycznym ogniowym
pługiem.
Istnienie zaginionych ruin w tym regionie wciąż jest nierozstrzygnięte. Jak się zaraz przekonamy mimo
istniejących odkryć, badaczom NIE udało się ponownie trafić w to samo miejsce! Przynajmniej taką sytuację
opisuje Jim Brandon:
Legendy Pajutów mówią o mieście położonym pod Doliną Śmierci, które nazywają Shin-au-av. Tom Wilson,
indiański przewodnik utrzymywał w latach dwudziestych, że jego dziadek ponownie odkrył to miasto, kiedy trafił
przypadkowo do długiego na milę [1,6 km] labiryntu jaskiń położonych pod powierzchnią doliny. W końcu dotarł
do podziemnego miasta, gdzie spotkał ludzi mówiących niezrozumiałym językiem i noszących ubiory wykonane z
piór. Wilson opowiedział tę historię po tym, jak poszukiwacz nazwiskiem White oświadczył, że wpadł do szybu
opuszczonej kopalni na przełęczy Wingate i trafił do nieznanego tunelu, który przechodził przez szereg
pomieszczeń, w których White znalazł setki odzianych w skóry mumii ludzkiego kształtu. Były tam złote sztabki
poukładane w stosy, jak cegły, i upakowane w pojemnikach.
White utrzymywał, że badał te jaskinie trzykrotnie. W jednej z tych wypraw towarzyszyła mu żona, a w następnej
jego partner, Fred Thomason. Nikt z nich nie potrafił ich jednak znaleźć, kiedy trzeba było zaprowadzić do nich
grupę archeologów, którzy zgodzili się je zbadać.
Nie dysponuję niestety informacjami o ostatnich latach poszukiwań prowadzonych w tym regionie, ale myślę, że
przynajmniej w części okażą się one prawdą. Dawno już nauczyłem się traktować z należytym szacunkiem i
powagą mity i legendy, a dodatkowym potwierdzeniem są odkryte w kanionie Titus petroglify nieznanego
pochodzenia, co do których sami Indianie się nie przyznają, więcej - podchodzą do tych pozostałości dawnej
cywilizacji z nabożnym lękiem i strachem. Niektórzy badacze skłonni są przypuścić nawet, iż jest to pozostałość
po kulturze, która rozwijała się w Ameryce PRZED pojawieniem się tam przodków późniejszych Indian! O tym
jak mało wiemy o rzeczywistych dziejach Ameryki niech świadczą następujące fakty, których zresztą dałoby się
doszukać znacznie więcej:
* wizerunki dinozaurów, a także ślady dinozaurów i ludzi(?) w jednej warstwie skalnej [patrz - Galeria],
* wizerunki słoni w Ameryce Południowej, które nigdy w Ameryce nie żyły, zaś mamuty nigdy w te rejony nie
dotarły,
* świątynia Chavin de Huantar, będąca dokładnym odbiciem świątyni jerozolimskiej,
* negroidalne rysy twarzy w rzeźbach Olomeków [patrz - Galeria],
* szkielety ludzi białej rasy liczące sobie wiele tysięcy lat, a odnalezione we wschodniej części USA,
* podwodne budowle i piramidy na wyspach Bahama [archipelag Bimini], a także w wodach jezior
północnoamerykańskich,
* liczne figurki 'Chińczyków' w Ameryce Środkowej [patrz - Baian Kara Ula].
Staram się nie przyjmować niczego bez wystarczającej liczby dowodów mogących świadczyć za daną teorią. W
tym przypadku jedynie sygnalizuję fakt, iż w podziemnych miastach pod Górami Skalistymi może się kryć wiele
niespodzianek. A przy okazji znów pojawiają nam się olbrzymie podziemne kompleksy, wybudowane... no
właśnie po co? Po co w odległej przeszłości powstawały tysiące kilometrów podziemnych korytarzy, których sieć
oplatała Chiny, Turcje, olbrzymie połacie Ameryki Południowej [n/p Ekwador], zachodniej części USA i zapewne
wiele innych miejsc? Wybudowanie tych kompleksów nie byłoby proste nawet dziś, a przecież zostają do
rozwiązania takie problemy, jak doprowadzenie światła, powietrza, wody, zabezpieczenie kompleksu przez
zniszczeniem... Tylko wyjątkowa potrzeba mogła ludzi pchnąć do podjęcia tego dzieła. Więcej o podziemnych
miastach możecie poczytać w cyklu Kronika z Akakor.
W blisko sto lat po odkryciu Walkera świat obiegła elektryzująca wieść - grupa archeologów pod wodzą Howarda
Hill'a oświadczyła, iż w jaskiniach Kalifornii zlokalizowała ślady cywilizacji stworzonej przez istoty o wysokości
blisko trzech metrów. W podziemnych kompleksie odkryć miano mumie ludzi i zwierząt, narzędzia datowane na
80 tysięcy lat! Obszar ukrytego pod górami miasta to 32 jaskinie na obszarze blisko pół tysiąca kilometrów
kwadratowych! Obok szczątków ludzkich znaleziono podobno szkielety dinozaurów i tygrysów szablozębych.
Podniesiono oczywiście, że zagładę dinozaurów i pojawienie się wielkich kotów dzieli 10 do 13 milionów lat,
ale... ślady istot ludzkich i dinozaurów razem są faktem, który też w żaden sposób nie przystaje do oficjalnej
chronologii dziejów. Szczególną uwagę zwraca fakt, iż były to szczątki ściśle uszeregowane i poukładane obok
siebie, jak dzisiaj w muzeum, ich wiek mógł być więc faktycznie różny.
Nie wiem, czy odkrycie to rzeczywiście miało miejsce, dziś po ponad 50 latach od tego spektakularnego odkrycia
ciężko jest zweryfikować tamte relacje. Faktem jest, że środowisko archeologów potraktowało sprawę z
lekceważeniem przemilczając odkrycie, bądź próbując je za wszelką cenę zdyskredytować. Takie działanie
czynników oficjalnych wielokrotnie oznaczało już, iż 'szaleni' odkrywcy mieli rację [o najsłynniejszej ofierze
nauki możecie przeczytać w dziele Tajemnice - Szyb Gatenbrinka]. Zaś chyba największy śmiech wzbudziła
relacja o technicznych urządzeniach, które w/d Hilla miały wykorzystywać fale radiowe do gotowania żywności...
Kuchenki mikrofalowe 80 tysięcy lat temu? Czysta głupota, prawda? Ale gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż Hill
w ogóle nie znał takiego wynalazku [w 1947 roku nikomu się nie śniły mikrofale], cała sprawa wygląda
wyjątkowo tajemniczo.
Podkreślam jeszcze raz - powyższa historia jest na tyle słabo udokumentowana, że cieżko wyrokować o jej
prawdziwości. Nie odrzucałbym jej jednak tylko z tego powodu. Wracając zaś do głównego wątku moich
rozważań, chciałem tytułem zakończenia zasygnalizować jeszcze jedno miejsce, gdzie dowody mogą wskazywać
na potwierdzenie tezy o starożytnych wojnach atomowych.
Odkrył je na pacyficznej wysepce Tarawa, Erich von Däniken. To krąg ziemi otoczonej murem z kamieni, w
którym NIC nie rośnie i to nie dlatego, że ktoś plewi tu ziemię, bądź też nie nadaje się ona dla roślinności. Nic z
tych rzeczy, po prostu nic w tym miejscu nie zdołało się zakorzenić, nic nie zdołało przeżyć. Ludziom również nie
wolno wchodzić do zamkniętej strefy. Efekt silnego skażenia radioaktywnego?"
_______________________________
W ten sposób dotarliśmy do przedostatniej części naszej epopei. Po wprowadzeniu 3 kolejne artykuły poświęciłem
mitologii, dwa następne odkryciom archeologicznym i geologicznym. Teraz przyszedł czas na dowody, które
można określić słowem kontrowersyjne, dla niektórych [być może nawet większości] mogą one wręcz nie być
żadnymi dowodami. Chodzi o ezoteryczne przekazy mówiące o Atlantydzie i innych zaginionych cywilizacjach,
które toczyć miały ze sobą straszliwe wojny. Wiele wskazuje na to, iż była to wojny atomowe...
Imperium Ramy kontra Atlantyda
W części drugiej cyklu opisywałem szeroko fragmenty Mahabharaty, w której pojawiają się opisy niszczycielskich
broni, ogromnych zniszczeń, wielkich wojen. Opisy te zinterpretowałem jako pozostałe w ludzkiej pamięci [która
nie umiała właściwie zinterpretować pradawnych przekazów] ślady konfliktów prowadzonych przez podległe
bogom i ich potomkom wielkie imperia. W tym wspaniałym hinduskim eposie, tak jak i w Ramayanie mowa jest o
państwie znanym jako Imperium Ramy, które to - zgodnie z tradycją ezoteryczną i teoriami niektórych badaczy -
istniało równolegle wraz z innymi podobnymi boskimi dominiami. Była więc i Atlantyda w bliżej nie
zidentyfikowanym miejscu pomiędzy Afryką a Ameryką. Była tzw. kultura Ozyrysów w rejonie Morza
Śródziemnego. Możliwe też, że i inne państwa kontrolowane przez bogów istniały w tym czasie. Wymienić można
choćby Kassakarę [która to nazwa odnosi się do zaginionego lądu na Pacyfiku], jak i tereny Międzyrzecza, gdzie
w miastach-państwach panowali sumeryjscy bogowie - Annuanaki.
Imperia te istniały i zniknęły w odległej przeszłości, zanim jeszcze rozwinęły się czysto ludzkie cywilizacje,
jakimi dziś zajmuje się archeologia. Nieodmiennie zagładę Atlantydy łączy się z wielkim kataklizmem, w wyniku
którego cały obszar tego państwa został zatopiony. Katastrofa miała najpewniej wymiar globalny, gdyż w wyniku
podobnego potopu zniszczona została Kassakara, a także kultura ozyrejska, gdy w wyniku nagłe podniesienia się
poziomu wód w oceanach basen Morza Śródziemnego zaczął wypełniać się wodą. Badania geologiczne dają nam
pewne pojęcie o dacie tego zdarzenia. Pojawiają się daty pomiędzy 9 a 12 tysięcy lat pne. Wśród wspomnianych
cywilizacji jedynie Imperium Ramy oparło się zagładzie i, zgodnie z naukami tradycji ezoterycznej istniało
jeszcze blisko tysiąc lat, bezpieczne na wyżynie Dekanu. Nie będziemy się jednak zajmować ową wielką
katastrofą, nie ulega bowiem wątpliwości, iż czegoś takiego, jak zatopienie całych lądów, użycie broni jądrowej
spowodować nie mogło. Interesować nas będzie natomiast to, o czym w przekazach medialnych i tradycji
ezoterycznej odnajdziemy sporo: wielka wojna pomiędzy Atlantydą i Imperium Ramy, a także zadziwiająca
[nawet patrząc ze współczesnego poziomu technicznego] technika wojenna, jaka została użyta.
Najsłynniejszym z zaginionych lądów jest niewątpliwie Atlantyda. Z opisów platońskich, zapisów wywodzących
się z czasów przeddynastycznego Egiptu, jak i tekstów powstałych w trakcie dziesiątków hipnotycznych transów
Edgara Cayce'go - 'śpiącego jasnowidza' wyłania nam się obraz patriarchalnej kultury o zdecydowanie
technologicznym wymiarze. Jest to świat rządzony przez naukę i technikę, wyprany z wartości duchowych i
mistycyzmu. To między innymi doprowadzić miało do upadku tej cywilizacji w wyniku 'boskiej interwencji'.
Odpowiada temu tradycja hinduistyczna, wedle której oponentem Atlantydy było Imperium Ramy, będące
zupełnym przeciwieństwem stechnicyzowanego świata Wielkiej Wyspy. I te właśnie różnice miały doprowadzić
do konfliktu pomiędzy zaborczą Atlantydą, dążącą do dominacji na Ziemi, a pacyfistycznym indyjskim imperium.
Jak bardzo te powody odpowiadają rzeczywistości - ciężko powiedzieć. Poruszamy się w końcu na bardzo
niepewnym gruncie. Nie tyle ze względu na małą wiarygodność źródeł, ten zarzut nie może bowiem dotyczyć
[według mnie] eposów hinduskich, ale z uwagi na fakt, iż eposy te, jako relacje jednej ze stron konfliktu z natury
rzeczy muszą być tendencyjnym zapisem wydarzeń. Na pewnego nie można postawić Imperium Ramy w opozycji
do techniki, w tym technologii militarnych, Atlantydy. W końcu i bogowie hinduistyczni użyli zaawansowanych
broni, które zapewniły im zwycięstwo. Ostrożnie należy patrzeć też na owo 'pacyfistyczne' nastawienie kultury
doliny Indusu, w końcu i ona nie cofała się przed bezwzględnym stosowaniem najbardziej niszczycielskich
rodzajów broni.
Pomińmy jednak powody wojny, historia uczy nas bowiem, iż powód do wojny znajdzie się zawsze, jeśli tylko
ktoś do niej dąży. Poprzestańmy na tym, iż doszło do konfliktu na skale globalną: Imperium Ramy starło się z
Atlantydami. Bardzo prawdopodobnej jest, iż w konflikcie brały udział i inne siły. Pamiętajmy, iż wraz z
Atlantydą zniszczona została kultura Ozyrysów, być może z tym właśnie konfliktem wiązać należy zagładę
zagadkowej cywilizacji z rejonu pustyni Gobi. Pamiętajmy wreszcie o przekazach Indian amerykańskich, które
wspominają o innym przeciwniku Atlantydy: Kassakarze, która również uległa zagładzie w wyniku Wielkiej
Wojny.
Warto być może wrócić w tym momencie do mitologicznej części naszego cyklu, zgodnie bowiem z ezoteryczną
nauką i koncepcją, przedstawiane przeze mnie fragmenty hinduskich eposów tyczą się właśnie wojny pomiędzy
Indiami i Atlantydami, w której to wojnie bogowie sięgnęli po wszelkie dostępne im środki. Nie będę przypominał
tu przedstawionych już opisów użycia broni atomowej i ich skutków, a wspomnę jedynie o kilku innych
maszynach do zabijania, jakie opisuje Mahabharata i Drona Parva: wielkie ogniste kule, która zdolne były
zniszczyć całe miasta. Być może również to należy łączyć z użyciem rakiet balistycznych? W końcu w fala
uderzeniowa postała po wybuchu atomowym przypomina rozszerzającą się ognistą kulę. Same zaś rakiety
określone zostały jako latające włócznie, a o użyciu w ich przypadku głowic z materiałem radioaktywnym nich
świadczą zarówno skutki samego uderzenia [niszczył w całości 'umocnione fortami miasta'], jak i późniejszej
choroby popromiennej, co opisywałem w artykule o Mahabharacie [druga część cyklu]. Wreszcie, użyto w czasie
konfliktu broni noszącej miano 'Spojrzenia Kapilii', które w jednym momencie spaliło na popiół armię
pięćdziesięciu tysięcy ludzi! Trudno sobie wyobrazić, by coś innego niż tylko energia atomu była wstanie dokonać
podobnego spustoszenia.
By lepiej zrozumieć ten tekst, myślę że warto w skrócie powiedzieć czym było Imperium Ramy. Wszyscy bowiem
mamy mniejsze lub większe pojęcie o Atlantydzie, ale nie każdy mógł się spotkać z informacjami dotyczącymi jej
przeciwnika w Wielkiej Wojnie.
Imperium Ramy założone zostało przez lud Nagów, który przybył do Indii z terenów dzisiejszej Birmy, a który -
wedle badacza Jamesa Churchuwarda - przybył na kontynent azjatycki z 'ziemi ojczystej na wschodzie', Lemurii.
Podobnie, jak w przypadku Atlantydy kluczową rolę odgrywała stolica, którą w przypadku Nagów było miasto
Dekkan [utożsamiane z obecnym Nagpur]. Państwo szybko poszerzyło sfery swych wpływów obejmując całe
północne Indie, wraz dolinami Gangesu i Indusu.
Poszczególne rejony Imperium miały swoje własne stolice - miasta, w których rezydowali 'Mistrzowie' ['Wielce
Nauczyciele'], których archeologia ochrzciła mianem królów-kapłanów, gdy znaleziono kilka posągów tych ludzi.
Wszystko wskazuje bowiem na to, iż - podobnie, jak to miało miejsce w innych przypadkach cywilizacji
założonych przez bogów - samych Przybyszów z gwiazd było niewielu, a kluczową rolę w administracji
odkrywali ludzie. Byli oni albo specjalnie szkoleni we wszelkich dziedzinach wiedzy [tak legendy Indian Hopi
dotyczące pierwotnego Imperium Majów], albo byli wręcz potomkami bogów i ludzi - półbogami [od których z
kolei roi się w mitologiach Bliskiego Wschodu]. Przekazy indyjskie pozwalają wysnuć przypuszczenia, iż w
przypadku królów-kapłanów mamy do czynienia z ludźmi charakteryzującymi się zdolnościami paranormalnymi,
która wydawać się musiały niezwykłe dla zwykłych ludzi. Jednak na temat tego, czy ich pochodzenie było
naturalne [dzieci bogów], czy też sztucznie rozbudzone, możemy jedynie snuć przypuszczenia.
W rezultacie, choć mamy do dyspozycji jedynie szczątki informacji, otrzymujemy obraz nie tak wcale odległy od
wyglądu struktury społeczno-politycznej Atlantydów. Być może więc powodów Wielkiej Wojny szukać należy w
materii, która w wielu mitologiach stała się zaczątkiem konfliktu między bogami. A chodzi mi o podejście do
ludzi, czy ich rolą jest być sługami boskich władców, czy też należy poprzestać jedynie na przyspieszeniu ich
rozwoju cywilizacyjnego, bez przejmowania władzy. Chyba najsłynniejszym mitologicznym odbiciem tego
konfliktu jest historia Prometeusza. Są to jednak tylko moje wolne rozmyślania, stąd też, poprzestanę na koncepcji
prezentowanej przez Towarzystwo Lemuryjskie [konflikt na linii technika - duchowość], przy czym z dużą
ostrożnością podchodziłbym do wszelkich rozważań na temat doktrynalnych przyczyn konfliktu pomiędzy obiema
cywilizacjami. Za pewne założenie uznajmy jedynie to, iż u szczytu rozkwitu obu kultur doszło między nimi do
konfliktu, a agresorem była Atlantyda.
Według nauk Towarzystwa Lemuryjskiego społeczeństwo zamieszkujące Mu [Lemurię, która poprzedzała inne
cywilizacje] podzielić się miało na dwie zwalczające się frakcje. Jedna grupa kłaść miała nacisk na rozwój
techniki i sprawy materialne, druga dążyła do rozwoju zdolności mentalnych, parapsychicznych i zwracała uwagę
przede wszystkim na kwestie ducha. Postępujący rozłam objąć miał w końcu same elity lemuryjskie, co
doprowadziło w ostateczności do kresu wspólnej cywilizacji. Zwolennicy pierwszej koncepcji osiedlili się na
Wyspie Posejdona [Atlantyda], ich oponenci, zgodnie z tym, co pisałem kilka akapitów wcześniej, dotarli
ostatecznie do północnych Indii.
Separacja odmiennych społeczności nie przyniosła jednak zażegnania konfliktu. Materialiści atlantydzcy i cała ich
zorientowana technologicznie cywilizacja parła do wojny. Uznając się za 'Panów Świata' dążyli do
podporządkowania sobie całej Ziemi, a na ich drodze siłą rzeczy stanąć musiała inna wielka kultura - Indie.
Atlantydzi wysłali armię.
Towarzystwo Lemuryskie przedstawia następnie opis pierwszego starcia pomiędzy wrogimi armiami. Zaznaczam,
iż opis ten nie ma oparcia w eposach hinduskich. Dopiero późniejsze losy wojny według obu źródeł toczą się
analogicznie. Zajmiemy się więc najpierw szczegółowym opisem pierwszej bitwy, a co do dalszych losów wojny
przedstawię je jedynie skrótowo, po szczegółowe opisy odsyłając do wcześniejszych części cyklu.
Do pierwszego starcia doszło wkrótce po lądowaniu armii atlantydzkiej na ziemiach Imperium Ramy. Co ciekawe
armia najeźdźców przybyć miała na pokładach powietrznych statków określanych jako vailixiamy, która zapewne
są odpowiednikami szeroko opisywanych w eposach indyjskich viman - pojazdów latających hinduskich bogów.
Po lądowaniu, czy raczej desancie, ustawiona w szyku armia stanęła u bram jednego z miast. Jej dowódca
skierował żądanie natychmiastowej kapitulacji. Król-kapłan wystosował następującą odpowiedź:
My, mieszkańcy Indii, nie szukamy zwady z wami, Atlantami. Prosimy jedynie, aby wolno nam było żyć w
sposób, jaki nam odpowiada.
Rzecz jasna dla wojowniczo nastawionych Atlantów taka odpowiedź oznaczać mogła tylko jedno - dowód słabości
przeciwnika i obietnicę szybkiego zwycięstwa. Było to tym pewniejsze dla najeźdźców, że przeciwnicy znani byli
z niechęci do techniki i pacyfistycznego usposobienia. Dowódca armii wystosował kolejne ultimatum:
Nie zniszczymy waszego kraju potężną bronią będącą w naszym posiadaniu, pod warunkiem że zapłacicie
odpowiedni okup i podporządkujecie się władzom Atlantydy.
I odpowiedź:
My, mieszkańcy Indii, nie wierzymy w wojny i spory. Naszym ideałem jest pokój. Nie jest również naszym
zamiarem zniszczenie ciebie, panie, lub twoich żołnierzy, którzy są jedynie wykonawcami rozkazów. Jeśli jednak
będziesz trwał, panie, przy swoim zamiarze zaatakowania nas z chęci dokonania podboju, nie pozostawisz nam
innej możliwości poza zniszczeniem ciebie, panie, i wszystkich twoich zastępów. Odejdźcie i zostawcie nas w
spokoju.
Atlanci nie uwierzyli. O świcie arogancko nastawiona armia rozpoczęła marsz na mury miasta. Krół-kapłan udał
się na najwyższy punkt umocnień, wzniósł ku niebu ramiona i sprawił, że wódz i jego zastępcy padli trupem.
Armia, pozbawiona przywództwa poddała się panice, wróciła do swych vailixi i odleciała.
Zastanawiać się można ile w tym opisie prawdy, a ile pacyfistycznych marzeń ludzi zafascynowanych kulturą
Wschodu. Zastanawiać się można, jakiej to techniki mentalnej użył król-kapłan. A może uciekł się do pomocy
bogów? Faktem jest, iż gnani chęcią zemsty, Atlantydzi wrócili i zaatakowali Imperium Ramy najbardziej
niszczycielską, bo atomową bronią. I tu tradycja ezoteryczna znajduje już potwierdzenie w mitologii, w tekstach
Mahabharaty, Drona Parvy, Ramayany. Ponieważ teksty te były już szeroko omawiane pozwolę sobie tylko na
jeden, szczególny cytat gwoli przypomnienia:
Wyrzucono pojedynczy pocisk załadowany całą energią wszechświata. Żarzący się słup dymu i płomienia, jasny
jak dziesięć tysięcy słońc, wzniósł się w całej swej wspaniałości... Była to nieznana broń, żelazny grom,
gigantyczny wysłannik śmierci, który w popiół obrócił wszelki lud Vrishni i Andhaka... Ciała były tak spalone, że
nie dawały się rozpoznać, włosy i paznokcie odpadły, gliniane naczynia rozpadły się bez żadnej widocznej
przyczyny, a pióra ptaków stały się białe. W ciągu jednej godziny wszystkie potrawy stały się niejadalne... w
ucieczce od owego ognia żołnierze rzucili się do strumieni, aby obmyć swoje ciała i sprzęt...
Sceptycy stwierdzić mogą, że również eposy indyjskie nie są źródłem wiarygodnym. Tych odsyłam do piątej i
szóstej części cyklu. Tam znajdą opisy zrównanych z ziemią miast: Parshapur i Mohendżo Daro, co do zniszczenia
których ciężko znaleźć wytłumaczenie inne niż atak bronią jądrową. Lokalizacja tych ruin [Kaszmir i dolina
Indusu] odpowiada zaś zachodnim obszarom Imperium Ramy. Czterysta kilometrów na północny-wschód od
Bombaju mamy z kolei kolejny dowód - olbrzymi krater Lonar. Jest to okrągła niecka o wieku 50 tysięcy lat,
średnicy 2154 metrów, ciśnienia w czasie wstrząsu osiągnęło 600 000 atmosfer, a olbrzymie temperatury topiły
skały. Nie znaleziono przy tym niczego, co świadczyłoby, iż krater powstał w wyniku uderzenia meteorytu. Jest to
przy tym jedyny istniejący krater w bazalcie. Pat Frank, amerykański ekspert w dziedzinie programów
kosmicznych między innymi na tej podstawie sformułował teorię głoszącą, iż tego typu kratery mogą być [także
braku jakiegokolwiek innego wyjaśnienia] śladami potężnych eksplozji nuklearnych. Niedawno, w rejonie
pomiędzy Gangesem i górami Rajmahal odkryto kolejne tego typu 'poatomowe' miasto.
I tak dochodzimy do punktu, w którym przekazy ezoteryczne zgadzają się z istniejącymi tekstami źródłowymi,
eposami i mitologiami. Zaś archeologia i geologia chcąc, czy nie chcąc przynoszą nam kolejne dowody
niezwykłej hipotezy o wojnach atomowych toczonych w starożytnych czasach. Na koniec przedstawię jeszcze
pokrótce, jak według nauki ezoterycznej zakończyła się Wielka Wojna.
Atlanci, nauczeni doświadczeniem nie próbowali więcej gróźb i targów, ale bezlitośnie zasypywali kolejne miasta
i armie indyjskie bombami atomowymi zrzucanymi z ich statków powietrznych, a także rakietami balistycznymi.
Olbrzymie połacie Kaszmiru, doliny Indusu i centralnych Indii zostały całkowicie spustoszone. Po każdym ataku
znikało miasto, jego mieszkańcy, nawet jeśli przeżyli sam wybuch zapadali na chorobę popromienną, a okoliczne
pola nie nadawały się do uprawy. Atlanci stosowali taktykę spalonej ziemi nie pozostawiając po sobie niczego.
Nawet bogowie hinduscy byli bezradni wobec zmasowanego natarcia ich konkurentów. Jednak stało się coś, co
odwróciło bieg wojny i najpewniej losy świata [bo kto wiem, jak potoczyłyby się dalsze dzieje Ziemi, gdyby
Atlantydzi opanowali całą planetę?]. Atlantydzi, uznając wojnę z Indiami za wygraną, rozpoczęli kolejny konflikt!
Używając broni emitującej poprzez środek Ziemi tzw. 'fale skalarne' zaatakowali cywilizację z pustyni Gobi.
Jednak ta najbardziej niszczycielska ze wszystkim technologii stworzonych przez Atlantów okazał się być bronią
obusieczną. W wyniku tego ataku nastąpił potężny kataklizm, który zmiótł z powierzchni ziemi nie tylko cel, ale i
atakującego. A uratowane w ten sposób Imperium Ramy przetrwało, choć nigdy już się nie wróciło do dawnej
świetności. Koniec.
Kilka słów podsumowania
Muszę przyznać, że wahałem się włączając powyższy tekst o cyklu o wojnach atomowych. Przygotowując
bowiem to wyjątkowe opracowanie stałem na gruncie możliwie największej [co przy takiej skali czasowej jest
niezwykle trudne] obiektywności i rzetelności, tymczasem teraz przytaczam historię rodem z filmów S-F. Ale
doszedłem do wniosku, iż nawet najbardziej wątpliwa przesłanka, może nabrać w całokształcie istniejących
śladów wagi dowodu.
PS - Edgar Cayce o technice Atlantydów
Dla uzupełnienia powyższego artykułu pozwolę sobie przedstawić dodatkowo kilka cytatów z zapisów sesji
najsławniejszego jasnowidza świata - Edgara Cayce'go, który wiele miejsca poświęcił właśnie Atlantydzie. Więcej
z zapisków Cayce'go znajdzie w Źródłach Czasu Bogów.
(...) w Atlantydzie w okresie wielkiego rozwoju komunikacji, dróg i sposobów poruszania się ludzi po kraju,
środków transportu, jak to dziś nazywamy, samolotów, statków powietrznych, gdyż mogły one szybować nie tylko
w powietrzu, ale także w innych ośrodkach (...)
Mamy więc statki powietrzne Atlantydów - vailixiamy.
(...) w Atlantydzie, kiedy ludzie byli w stanie zrozumieć prawa natury (...)
A jaka jest podstawa istnienia całej materii? Siły wewnątrzatomowe. Ich przezwyciężenie jest kluczem do
wykorzystania energii jądrowej, czy to w celach pokojowych, czy militarnych.
(...) tajemnice związane z 'ciemną stroną życia', czyli, jak to wtedy określano, energią powszechną (...)
Mając na uwadze poprzedni akapit - cóż innego można określić mianem 'energii powszechnej', jeśli nie energię
atomową, która jest zawarta w każdym atomie budującym świat?
(...) w Atlantydzie w czasie tych ludzi, którzy osiągnęli znajomość praw mechaniki i zastosowania 'ciemnej Strony
życia' do zniszczeń (...)
Użycie energii atomu do niszczenia = broń jądrowa!"
Bliski Wschód
"Bliski Wschód, czyli nuklearny atak na Sodomę i Gomorę
Mezopotamia, inaczej międzyrzecze to kraina wywodząca swą nazwę z położenia pomiędzy rzekami: Eufrat i
Tygrys. Przez wielu ten właśnie region utożsamiany jest z legendarnym Edenem i, kto wie, czy nie ma w tym
trochę racji. Wiele bowiem wskazuje na to, iż właśnie rejon Bliskiego Wschodu stał się miejscem narodzin
ludzkiej cywilizacji, stworzonej przez bogów-astronautów. W każdym razie kultura Sumeru stała się podstawą nie
tylko wszelkich późniejszych cywilizacji tego regionu, ale również [poprzez Grecję, Rzym i Judaizm] wpłynęła
pośrednio na naszą chrześcijańską Europę. W tym artykule, trzecim już w cyklu [a drugim merytorycznym],
postaram się przedstawić Ci, drogi czytelniku, nie tylko mity i legendy tego regionu wskazujące na użycie w
starożytności broni atomowej, ale również zmienić Twój pogląd na całą historię Bliskiego Wchodu, snując
fantastyczną na pozór opowieść o wojnach bogów.
Bliski Wschód to tygiel narodów. Stykały się tu najróżniejsze nacje, formy rządów, religie. Wszystkie czerpały co
prawda ze wspólnego praźródła, jakim był Sumer, jednak liczne odrębności i modyfikacje dokonywane przez
poszczególne kultury utrudniają dokonanie właściwej rekonstrukcji rzeczywistości. Wspaniałe eposy sumeryjskie,
które śmiało można porównać z ich odpowiednikami w Indiach, którymi zajmowaliśmy się ostatnio w większości
nie dotrwały do naszych czasów. Stąd też najczęściej korzystać musimy z ich przeróbek dokonywanych w czasach
późniejszych [głównie w Babilonii i Asyrii]. Obraz jaki ukazują nam poszczególne teksty jest jednak równie
frapujący, jak ten z Mahabharaty.
1. Oto kilka fragmentów wartych szczególnej uwagi. Pochodzą z Pieśni nad Pieśniami Gudei, spisanej u schyłku
trzeciego tysiąclecia pne.:
Niebiańska broń MITUM, która niczym dziki wicher z wrzaskiem runęła na krainę wrogów, broń SZARUR, orkan
bitwy, młot na nieprzyjazny kraj.
Memu władcy dał Mullil potężną broń bogów, która wszystkie wrogie kraje obróci w perzynę, która zniszczy
nieprzyjazny kraj.
Mullilu, twój straszliwy blask sprawia, że ryby gotują się w morzu, a ptaki na niebie. Ryby w morzu trwożą się
tego...
Że broń SZITA, siedmiogłowa, prowadzona będzie broń EMEGIR, broń MITUM, cała wroga kraina... stanie się
jako woda.
Opisy totalnego zniszczenia niesionego przez straszliwą broń bogów są tu równie przerażające, co historie znane
nam już z Indii. Warto zwrócić uwagę na ogromne pole rażenia owej broni. W eposach hinduskich była mowa o
niszczeniu za jednym zamachem całych armii, całych miast. Pieśń nad Pieśniami przedstawia owo narzędzie
zniszczenia, jako jeszcze potężniejsze - tu niszczone są całe krainy! Jest to jak najbardziej realne, należy bowiem
pamiętać o tym, iż Sumer był w istocie zbiorowiskiem państw-miast rzadko tworzących większe organizmy
państwowe. Zniszczenie miasta było więc jednoznaczne z zagładą całego kraju. Tak właśnie mity sumeryjskie
tłumaczą upadek miasta Ur. Biorąc pod uwagę moc takiego pocisku [wydaje się, iż przewyższała ona współczesne
głowice termonuklearne], ogromny obszar skażenia powodujący śmierć, bądź wyniszczające napromieniowanie
wszystkich żywych istot w okolicy - unicestwienie całej krainy jednym atakiem wydaje się jak najbardziej
możliwe.
W tradycji Sumeru miasta były siedzibami bogów. Każdy z nich posiadał jedno, lub kilka miast, a niezależnie od
tego sprawował kontrolę nad obszarami położonymi poza granicami Mezopotamii. W sytuacji ciągłych wojen
pomiędzy Anuanaki [grupa 4 tysięcy istot boskich, o jakich mówi mitologia Sumeru], które były wynikiem walki
o dominację dwóch frakcji: Enkitów skupionych wokół buntownika Marduka i Enlilitów popierających Enlila i
Dumuzjego, było oczywiste, iż niszczące uderzenia skupiały się na głównych miastach - stolicach bogów. Biorąc
pod uwagę stopień rozwoju cywilizacji Sumeru, dziesiątki tysięcy ludzi musiały ginąć w czasie jednego
bombardowania.
Cytowany tekst posługuje się nazwami własnymi dla określenia rodzajów użytych broni. Niedoskonałe
tłumaczenia pisma klinowego, dokonywane w nieświadomości faktycznego znaczenia przekładanych historii, nie
pozwalają na właściwe tłumaczenie poszczególnych zwrotów. Specjaliści tkwią w określonym schemacie
myślowym, pełnym dogmatów nie dopuszczających takich faktów, jak istnienie i przede wszystkim stosowanie
broni jądrowej w starożytności. To właśnie powoduje, iż dla takich ludzi dawne teksty są często
nieprzetłumaczalne, a nawet jeśli badacze pokusili się o całościowy przekład danej historii, to i tak jest ona pełna
błędów, wprowadzanych na siłę określeń zniekształcających rzeczywistość. Techniczne opisy autorów antycznych
ksiąg zmieniają się w wyniku pracy tłumaczy w bajkowe opowieści pełne udziwnionych metafor odnoszących się
najczęściej do przyrody i pogody. Inna rzecz, że sami autorzy tekstów mogli nie być świadomi tego, czego byli
świadkami i posługiwać się metodą opisową w przekazywaniu niezrozumiałych dla nich faktów.
Nie oznacza to jednak, iż nie jesteśmy już w stanie dojrzeć właściwego znaczenia użytych słów. Weźmy chociażby
jedno z określeń broni użyte w powyższym fragmencie - EMEGIR. Nie wiem niestety, co znaczy słowo EME, ale
wiem za to, jak należy właściwie odczytywać GIR. Zecharia Sitchin, jeden z największych autorytetów w
dziedzinie mitologii Sumeru tak oto interpretuje to określenie: ostatni człon rakiety. Robi się ciekawie? No to
dodajmy do tego jeszcze określenie 'siedmiogłowa'. Co otrzymujemy dokonując alternatywnej interpretacji tekstu,
biorąc pod uwagę fakt, iż broń atomowa istniała w tamtych czasach? Rakietę balistyczną z siedmioma głowicami
jądrowymi!
2. Pieśń żałobna nad upadkiem miasta Ur, tabliczka gliniana z asyryjskiej biblioteki w Aszur:
Wichura, co obraca kraj w perzynę, ryczy nad ziemią, spada na statki, miasta, niszczy je... [Mullil - przyp. Aut.]
poluje na firmamencie niebieskim, zrzuca deszcz ognia przed wichurą... chwycił promieniste światło dnia. W
krainie jasnego słońca świeci jak gwiazda wieczorna. Noc, co dawała dotąd radość i ochłodę schwyciła
południową burzę... Puchary ludzi pełne są pyłu... Burza ognista, co zniszczyła kraj, położyła się nad miastem
śmiertelnym milczeniem, przykryła Ur jak suknem, otuliła je niczym płótnem lnianym. Wichura spada na kraj
niczym byk - a lud się skarży. Tego dnia znikło świtało miasta, stało się ruiną... W jego potężnych bramach leżą
trupy, na targowiskach ścielą się ciała... Mężowie nie uzbroili się w hełmy, nie przywdziali pasów. Jak gdyby byli
w miejscu, gdzie zrodziły ich matki, leżeli we krwi. Ci, którzy trafieni zostali bronią MITUM, nie przywdziali
zbroi. Nie pijąc napoju, który oszałamia, zataczali się ludzie... Słabi i silni w ten sam sposób uszli w Ur z życiem.
Starcy i staruszki, co nie wyszli ze swych domów ogniem trafieni zostali. Dzieci, co na łonach swych matek
spoczywały, uniosło jako ryby... Wszystkie dobra zebrane w kraju uległy zniszczeniu. Na wszystkie skarbce kraju
spadł deszcz ognisty... Burza rycząca, co zniszczyła miasto, co zakończyła wszelakie dobro w kraju..., co runęła na
kobietę i dziecko, co kazała zniknąć światłu.
Znów napotykamy na typowe dla opisów broni atomowych, sporządzonych czy to w starożytności, czy
współcześnie, elementy. Fala uderzeniowa, której niszczycielska siła jest relacjonowana jak niszczycielska
wichura. Ściana ognia, jaka pędzi wraz z nią to mitologiczny deszcz ognia. Charakterystyczne jest również
jaskrawe światło bijące z miejsca wybuchu, widoczne z ogromnej odległości. Warto zatrzymać się na chwilę przy
sformułowaniu - "puchary [...] pełne są pyłu". Porównanie z innymi opisami mitologicznymi, w zestawieniu ze
świadomością, iż tego typu relacje są opisami skutków ataku nuklearnego, każe nam przyjąć następującą
interpretację: opad radioaktywny. To ten właśnie pył, który zatruwa całą żywność; opada na ludzi wywołując
chorobę popromienną; dopełnia totalnej zagłady całej okolicy będącej świadkiem eksplozji.
Podobnie, jak we wszystkich wcześniejszych opisach tak i tu jest mowa o niezliczonej ilości zabitych. Biorąc pod
uwagę wielkość ówczesnych miast było to wiele tysięcy istnień. Jak dla nas niewiele, ale tysiące lat temu
oznaczało to nie tylko zagładę pojedynczego miasta, ale wyludnienia na długo całej okolicy. Uderzenie było
niespodziewane, nagłe, ale przez to nic nie traciło na swojej niszczycielskiej sile. Nikt nie zdołał się przygotować
do walki, a zresztą cóż mogła poradzić ludzka armia przeciwko 'magicznej sile' wszechpotężnych bogów?
3. Oto obszerny cytat z najsłynniejszego tekstu mezopotamskiego - eposu o Gilgameszu:
Przyjacielu, trzeci sen zobaczyłem i widziany przeze mnie sen cały straszny, w drżenie wprawiający! Niebo
krzyczało, ziemia grzmiała, dzień zamarł i nastała ciemność, lśniła błyskawica i promień tryskał, chmury były
gęste, śmierć z nich siekła ulewą. Wygasł ogień, pioruny pogasły, z walącej się góry pozostał popiół.
To bardzo ekspresyjny opis, czysto literacki. Taki jest bowiem epos o Gilgameszu, dzieło artystyczne, pod którym
wciąż jednak możemy dostrzec echa jego prawdziwej treści. Wspaniałe metafory zawarte w tym fragmencie
stosunkowo łatwo jest rozszyfrować i mając na uwadze spostrzeżenia, jakie poczyniłem przy poprzednich
fragmentach zapewne sam byś sobie poradził drogi czytelniku. Jednakże dla porządku przedstawię właściwą
interpretację tego tekstu. Narrator stał się światkiem eksplozji nuklearnej, która zniszczyła całą górę. Najpierw
usłyszał przeciągły grzmot, gdy rakieta balistyczna nadleciała z przestworzy i uderzyła w cel. Wybuch wzniósł w
powietrze ogromne ilości pyłów, które zasnuły niebo. Wśród ciemności wyraźnie był jednak widoczny słup ognia,
tryskający w górę niczym lśniąca błyskawica. Gęste chmury fali uderzeniowej niosły ze sobą ognistą śmierć.
Powoli wszystko zaczęło wygasać, fala uderzeniowa osłabła, ogień wygasł, a oczom przerażonego widza ukazała
się kupa gruzu, która jeszcze chwilę wcześniej była górą.
4. Upadek cywilizacji Sumeru
Wspaniała cywilizacja Sumeru wciąż pozostaje jedną z największych tajemnic tego świata. Pojawiła się znikąd
niemal sześć tysięcy lat temu i zniknęła wraz z Akadem równie tajemniczo około 2000 roku p.n.e. Bez żadnej
ważnej przyczyny wspaniała kultura przepadła w mroku dziejów, a na jej gruzach wyrosły dwa nowe imperia:
Babilonia i Asyria. Naukowe tłumaczenia, mające charakter luźnych spekulacji trudno uznać za zadowalające. Czy
zatem nigdy się nie dowiemy, co spowodowało upadek najstarszej i jednocześnie najwspanialszej cywilizacji
świata starożytnego?
Wbrew pozorom istnieją źródła opisujące zagładę Sumerów. Są one jednak na tyle dziwne, że nauka traktuje je
jako zwykłe mity. Prawda jest taka, że dla samych Sumerów to, co się stało było tajemnicą, stąd też ich tak
rzeczowe zwykle relacje przybierają bardziej baśniowy charakter. Nie znaczy to jednak, by były wyssane z palca!
Wręcz przeciwnie są one sprawozdaniem z faktycznych wydarzeń, których naukowcy, w swej ignorancji nie
dopuszczającej innych możliwości, niż tylko ich własne twierdzenia, nie biorą pod uwagę. Jedno ich twierdzenie
jest jednak zgodne z prawdą - zagłada Sumerów przyszła nagle.
W 1985 roku Zecharia Sitchin przedstawił po wielu latach badań mezopotamskich mitów wiarygodne i podparte
rzeczowymi argumentami wyjaśnienie tej zagadki. Jest to hipoteza na pierwszy rzut oka nieprawdopodobna, ale
dla Ciebie, mającego za sobą lekturę pierwszych części cyklu wojen atomowych, powinna być ona alternatywą
zasługująca na rozważenie. Otóż Sitchin twierdzi, iż w czasie odpowiadającym gwałtownemu końcowi cywilizacji
sumeryjskiej doszło do niewiarygodnie olbrzymiej eksplozji jądrowej na zachód od Mezopotamii, której skutki
objęły całe międzyrzecze i w konsekwencji spowodowały upadek Sumeru. Samą katastrofą zajmiemy się później,
na razie zastanówmy się, czy rzeczywiście silny opad radioaktywny mógł doprowadzić do zdziesiątkowania
Sumerów. Dowodami archeologicznymi zajmiemy się w dalszych częściach cyklu, teraz zaś pora sięgnąć po
źródła pisane. A będą to "lamenty" nad zniszczonymi miastami sumeryjskimi:
Na kraj [Sumeru - przyp. Aut.] spadło nieszczęście
nieznane człowiekowi;
jakiego nikt wcześniej nie widział;
jakiemu nikt nie potrafił stawić czoła.
Wielka burza z nieba [...]
burza unicestwiająca ziemię [...]
zły wiatr, jak rwący potok [...]
niszcząca burza, połączona z palącym żarem [...]
w ciągu dnia pozbawiła ziemię blasku słońca,
wieczorem gwiazdy nie świeciły [...].
Ludzie, przerażeni, nie mogli oddychać;
zły wiatr schwycił ich w objęcia,
nie dając im następnego dnia [...].
Usta były wypełnione krwią,
głowy nurzały się we krwi [...].
Twarz zbladła od Złego Wiatru.
Sprawił, że miasta opustoszały,
domy zostały opuszczone,
stajnie zostały opuszczone,
owczarnie stały puste.
Sprawił, że rzekami Sumeru
popłynęła woda, która jest gorzka;
pola uprawne zarosły zielskiem,
rośliny na pastwiskach zwiędły.
Powyższy fragment różni się nieco od tych, już Ci znanych. Zapewne zauważyłeś już, iż brak w tym fragmencie
elementów opisujących sam moment wybuchu [grzmot, wstrząsy, światło, słup dymu, ogień itp.], które
wskazywałyby na eksplozję nuklearną. Cała relacja dotyczy jedynie skutków wybuchu, a konkretnie jednego z
nich - opadu radioaktywnego.
Było to nieszczęście, którego nikt nie mógł zobaczyć. Nie było bowiem samego wybuchu - radioaktywne chmury
wichura przywiała z daleka, Sumer stał się ofiarą potężnej eksplozji gdzieś poza swoimi granicami. Siła tego
wybuchu musiała być zaiste ogromna, a prawdopodobnie ogrom szkód spotęgowały warunki atmosferyczne -
silny wiatr wiejący znad wybrzeży Morza Śródziemnego, gdzie jak się wkrótce przekonamy doszło do wybuchu,
który stał się przyczyną zagłady.
Lamenty opisują typowe następstwa choroby popromiennej: wewnętrzne krwotoki, poważne uszkodzenia
organów, problemy z oddychaniem, 'żar' - pieczenie odczuwane przez chorych. Ludność Mezopotamii została
zdziesiątkowana. Ci zaś, którzy przeżyli musieli uchodzić ze swoich domów. Powodem tego była świadomość
skażenia terenu, która przez wiele lat musiała powstrzymywać ludzi od ponownego zasiedlenia zatrutych
obszarów. Lecz Sumerowie nie zdołali powrócili do swoich wspaniałych miast, by odbudować upadłą cywilizację.
Osłabieni przez katastrofę, nieustanne walki z ludami, na tereny których zostali zmuszeni uchodzić, wchłonięci
przez inne nacje, przestali faktycznie istnieć. Zaś ich miejsce na arenie dziejów zajęła Babilonia.
Ogrom zniszczeń musiał być zaskoczeniem również dla samych bogów. Albo ci, którzy dokonali ataku
nuklearnego przesadzili z użytą siłą, albo warunki pogodowe sprzysięgły się przeciwko nim. Najpewniej jedno i
drugie. W każdym razie również bogowie zostali zmuszeni do porzucenia swoich miast, o czym mogą świadczyć
następujące fragmenty:
Lament nad Uruk:
Tak więc wszyscy bogowie uciekli z Uruk;
trzymali się z dala od niego;
ukryli się w górach;
uciekli na dalekie równiny.
Fragment ten daje nam ponadto wyobrażenie o dwóch podstawowych kierunkach ucieczki Sumerów, należy
bowiem założyć, iż lud podążył za swoimi bogami. Pierwszy kierunek to góry zamykające dolinę Mezopotamii od
wschodu, zamieszkałe przez wojownicze plemiona. Drugi kierunek to północne równiny ciągnące się aż po
dzisiejszą Turcję - obiekt rywalizacji między takimi imperiami jak: Hatti i Akad. Tam też narodziły się nowe
imperia, których powstanie być może należy łączyć z sumeryjskim eksodusem: Asyria i Mittani. Jedno jest pewne
- sumeryjska cywilizacja przestała istnieć. Nawet tak potężny bóg, jak Enki został zmuszony do ucieczki wraz ze
swą małżonką Ninki:
Lament nad Eridu:
Ninki, wielka pani, latająca jak ptak, opuściła swoje miasto [...]
Ojciec Enki został poza miastem [...]
Los swojego nieszczęsnego miasta opłakał gorzkimi łzami.
Ostatnie lata przyniosły przetłumaczenie wielu podobnych fragmentów, określanych wspólnie jako 'lamenty'.
Odnalezione teksty dotyczyły czterech kluczowych miast: Uruk, Eridu, Ur i Nippur. Wskazują one, iż te miasta
uległy zagładzie w jednym czasie, z jednej konkretnej przyczyny. Nie mógł to być zwykły najazd, jak sugerują
archeologowie, w zachowanych tekstach brak bowiem jakiejkolwiek wzmianki o tym, a przecież problem wojny
był dobrze znany sumeryjskim kronikarzom. Jeden z czołowych badaczy Thorkild Jacobsen stwierdził, iż Sumer
nie uległ najazdowi, lecz "straszliwej katastrofie", która stanowi "całkowitą zagadkę". Nie mogła to być również
zaraza, opisy wskazują na to, iż skażenie objęło nie tylko ludzi i zwierzęta, ale i rośliny, a nawet rzeczy.
Kronikarze opisują przyczynę zniszczenia, jako niewidzialnego ducha niosącego śmierć. Ci, którzy doświadczyli
opadu radioaktywnego i choroby popromiennej nie mogliby znaleźć lepszego określenia.
5. Nuklearny atak na Sodomę i Gomorę
Pozostaje nam zastanowić się, jaka to katastrofa stała się 'katem' Sumeru. Zecharia Stichin podaje nam kierunek -
na zachód od Mezopotamii. Cóż tam znajdziemy? Ogromne obszary pustynne, a dalej - zachodni kraniec
'zielonego półksiężyca' - Palestynę. Skoro skutki katastrofy były tak straszliwe, że dotknęły nawet tak odległy
rejon, jak Sumer, wydaje się pewnym, iż jakieś jej ślady odnajdziemy. I tak rzeczywiście jest. Dowodami
materialnymi zajmiemy się w następnych częściach cyklu, a na razie przeanalizujmy dowody pisane - biblijną
opowieść o Sodomie i Gomorze:
[Rdz. 19,13] Mamy bowiem zamiar zniszczyć to miasto, ponieważ oskarżenie przeciw niemu do Pana tak się
wzmogło, że Pan posłał nas, aby je zniszczyć [...].
[Rdz. 19,17] [...] Nie oglądaj się za siebie i nie zatrzymuj się nigdzie w tej okolicy, ale szukaj schronienia w
górach, bo inaczej zginiesz!
[Rdz. 19,24] [...] Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia od Pana [z nieba].
[Rdz. 19,25] I tak zniszczył te miasta oraz całą okolicę wraz ze wszystkimi mieszkańcami miast, a także
roślinność.
[Rdz. 19,26] Żona Lota, która szła za nim, obejrzała się i stała się słupem soli.
[Rdz. 19,27] Abraham, wstawszy rano, udał się na to miejsce, na którym przedtem stał przed Panem.
[Rdz. 19,28] I gdy spojrzał w stronę Sodomy i Gomory i na cały obszar dokoła, zobaczył unoszący się nad ziemią
gęsty dym, jak gdyby z pieca, w którym topią metal.
Historię tę uważa się zwykle za mit i religijny symbol. Zakrawa na ironię, że w czasach, gdy coraz to nowe fakty
opisane w Starym Testamencie uzyskują naukowe potwierdzenie, Kościół Katolicki ogłasza publicznie, iż księgi w
nim zawarte są jedynie zbiorem, nie mających pokrycia w faktach, przypowieści. Opis biblijny wyraźnie
wskazuje, iż zdarzenie to było dokładnie zaplanowanym i przemyślanym aktem boga, zrelacjonowanym przez
jego naocznego świadka. Nie tak wygląda mit. Zdarzenie dotknęło nie tylko ludzi, których, jak twierdzi teologia
Jahwe chciał ukarać, ale też roślinność i całą okolicę. Nie tak powinna wyglądać boska kara. Było to rzeczywiste
wydarzenie, niczym nie różniące się od kilku podobnych przypadków już przeze mnie opisanych. Dowodzi tego
zwłaszcza charakterystyczny opis dymu wznoszącego się nad miejscem katastrofy. Opowieść ta jest dla
współczesnych mitem, gdyż nie dopuszczamy do siebie myśli, że tysiące lat temu bogowie z krwi i kości mogli
rozpętać wojnę atomową. Lektura tego cyklu zmierza do ukazania, iż to, przed czym uciekamy jest rzeczywistym
faktem i nie można już dłużej ignorować faktów, jednoznacznie potwierdzających tezę o wojnach atomowych w
starożytnym świecie.
A co z przemienieniem się żony Lota w słup soli? Na pierwszy rzut oka nie da się tego w żaden rzeczowy sposób
wyjaśnić. Badacze spekulują, iż mogło tu chodzić o wysokie zasolenie Morza Martwego - kobieta uciekając miała
wpaść do wody i tam umrzeć, a jej ciało miało się pokryć warstwą soli. Takie tłumaczenie możemy sobie z góry
darować. Po pierwsze - gdzie tu słup? Po drugie - przemiana nastąpiła błyskawicznie, a nie w wyniku
długotrwałego procesu pokrywania się zwłok solą. Cóż mam zatem do zaproponowania zamiast tej naciąganej
hipotezy?
Wszystko staje się nadzwyczaj jasne, gdy tylko wie się, że podobnie jak wiele innych, również ta opowieść
biblijna jest kopią wcześniejszej relacji sumeryjskiej. Wiedząc to możemy dokonać porównania obu tekstów i
przeanalizować znaczenie poszczególnych określeń. Okazuje się, że termin sól został po prostu źle
przetłumaczony! Sumeryjskie słowo NIMUR użyte w oryginale oznacza owszem 'sól', ale jego innym znaczeniem,
które wydaje się ze wszech miar właściwsze w tym kontekście jest 'dym'! Tak więc żona Lota zamieniła się w słup
dymu, czyli inaczej mówiąc wyparowała pod wpływem ogromnego gorąca, jakie wytworzyło się w wyniku reakcji
jądrowej! Pamiętam jeszcze, jak wielkie wywarły na mnie wrażenie sceny nakręcone po zbombardowaniu
Hiroszimy i Nagasaki. Na betonie widniała ciemna plama, komentarz brzmiał zaś - w tym miejscu zginął człowiek
- zwyczajnie wyparował, gdy dotarła do niego fala uderzeniowa...
Jak już wspomniałem odkryto kilka starszych relacji niezwykle zbliżonych do tekstu z Księgi Rodzaju, śmiało
więc można spekulować o sumeryjskim pochodzeniu tej historii. Zwłaszcza, gdy ma się świadomość, iż niemal
wszystkie ważniejsze wydarzenia opisane w pierwszej księdze biblijnej są pochodzenia sumeryjskiego.
Najlepszym przykładem jest tu opis potopu i arki Noego, czy cały spektakl stworzenia świata. Poniższy fragment
mitu sumeryjskiego opisuje zniszczenie dwóch złych miast:
Pan przynoszący Żar,
który spalił przeciwników,
który uspokoił nieposłuszny kraj,
który zniszczył życie wyznawców Złego Słowa,
który spuścił deszcz kamieni i ognia na przeciwników.
Znajdujemy tu nie tylko potwierdzenie poznanej już opowieści, ale również kilka nowych faktów dopełniających
obrazu wydarzeń. Do "dymu" dołączamy deszcz ognia i odłamków uniesionych w powietrze siłą wybuchu. Sam
zaś atakujący zostaje określony imieniem "Żar", a jakie to ma konsekwencje przekonamy się już wkrótce.
Zgadzają się również cele ataku - ukaranie zbuntowanych ludzi, którzy posłuchali 'złego słowa'. Ten fakt okaże się
niezwykle istotny w naszych dalszych rozważaniach.
6. Tło wydarzeń - wojna bogów
Ze względu na brak miejsca [i czasu], a także z obawy przed zanudzeniem czytelników drobiazgowymi
wywodami, historię opisaną poniżej przedstawiam w formie skróconej. Zainteresowanych dogłębniejszym
zbadaniem opowieści odsyłam do książek Sitchina [zwłaszcza Wojny bogów i ludzi] i Alforda [Bogowie Nowego
Tysiąclecia].
Tłem wydarzeń w Sodomie i Gomorze był zaciekły spór bogów dotyczący osoby Marduka - pierworodnego Enki,
który z kolei był synem najwyższego boga Anu. Enki bronił praw swego potomka do dziedziczenia, czemu
sprzeciwiali się inni bogowie. Należy tu wyjaśnić, iż system dziedziczenia był ściśle określony i oznaczone za
pomocą liczb - im wyższa, tym lepsza pozycja określonego boga. Najwyższą pozycję zajmował Anu [60], lecz w
zasadzie nie przebywał on na Ziemi. Stąd też na planecie rywalizowali ze sobą jego synowie: Enlil [50] i Enki
[40], popierani przez frakcje pomniejszych bogów. Ich synom przypadałaby normalnie pozycja ojców, oczywiście
po ich śmierci, ale Marduk wysunął roszczenia do przewodzenia bogom i chciał odsunąć od dziedziczenia po
Enlilu jego syna Ninurtę. Żądania Marduka stały się przedmiotem obrad bogów i spotkały się z gwałtownym
sprzeciwem Enlilitów, ale nie tylko ich. Brat Marduka, zazdrosny o niego, a dodatkowo spokrewniony z Enlilitami
- Nergal [Erra] w gniewie opuścił stół rozmów poprzysięgając zniszczenie Marduka i jego stronników. Opisuje to
poemat Erry:
Zniszczę kraje,
zamienię je w pył;
przewrócę miasta,
zamienię je w pustkowie;
spłaszczę góry,
sprawię, że ich zwierzęta zginą;
poruszę morza,
zdziesiątkuję to, co w nich pływa;
unicestwię ludzi,
ich dusze zamienią się w dym;
nikt nie zostanie oszczędzony [...].
W obliczu zaostrzenia konfliktu i otwartych gróźb wojny zaniepokojonym bogom pozostało jedynie zwrócić się o
arbitraż do najwyższego Anu. Ten postanowił utrzymać przypisaną prawem linię dziedziczenia i wydał zgodę na
zniszczenie Marduka za pomocą siedmiu rakiet atomowych. Atak mieli przeprowadzić: znany nam już Erra
[Nergal] - bóg wojny, polowania i zarazy, zwany w mitologii: "niszczącym królem", "gwałtownym", "tym, który
spala"; i Iszum [Ninurta] - prawowity następca po Enlilu - najwyższym na Ziemi. Gdy dodam, że określenie Iszum
znaczy tyle, co "Żar" jasnym się stanie [w świetle wcześniejszych wywodów] cel ataku - Sodoma i Gomora. To
właśnie Nergal, zazdrosny brat był najbardziej zaciekły i chciał unicestwić nie tylko Marduka, ale i jego
ewentualnego mściciela - syna o imieniu Nabu. Bogowie przypuszczali, że poszukiwany ukrywa się w rejonie
Sodomy i Gomory. Nie wiedzieli jednak, że inny z synów Enkiego - Gibil ostrzegł Marduka przed planowanym
atakiem:
Tych siedmioro - przebywają w górach,
mieszkają w jaskini w głębi ziemi.
Z blaskiem wyruszą z tego miejsca,
z Ziemi do Nieba, odziani w strach.
Wymowa tego tekstu nie budzi wątpliwości - siedem rakiet balistycznych wznoszących się w czasie lotu wysoko
w atmosferę znajduje się ukrytych w ziemi silosach [w sumeryjskim - KA.GIR, co znaczy "usta rakiety"]. Nergal i
Ninurta mają je wykorzystać do ataku; z pierwszym blaskiem słońca rozpocząć się ma dzieło zniszczenia. Marduk
oczywiście nie miał zamiaru na to czekać.
7. Zniszczenie Sodomy i Gomory
Atak miał być przeprowadzony na dwa miejsca. Celem ataku nie była li tylko domniemana kryjówka Marduka
nad Morzem Martwym, ale obiekt o wiele ważniejszy, którego zniszczenie miał zapewne uniemożliwić
Mardukowi ucieczkę - centrum kosmiczne na Synaju, skąd bogowie udawali się do "nieba". Szczegółowe opisanie
skomplikowanego systemu nawigacyjnego, jaki bogowie stworzyli na potrzeby swoich podróży wykracza poza
ramy tematyczne tegoż artykułu, dlatego ograniczę się do jednego tylko fragmentu potwierdzającego tą tezę:
Z miasta do miasta wyślę posłańca [broń - Przyp. Aut.];
syn, nasienie swego ojca, nie umknie;
jego matka przestanie się śmiać [...].
Nie wejdzie on do miejsca bogów;
wstrząsnę miejscem, z którego Wielcy się wznoszą.
Nie ulega wątpliwości, że określenie posłaniec oznacza broń, najpewniej rakietę balistyczną, co zgadzałoby się z
innymi tekstami. Obrazowo mówiąc [a barwne metafory nie były obce kronikarzom sumeryjskim] był to
"posłaniec śmierci". Zakładając, że Marduk znajduje się bądź w Sodomie, albo Gomorze, bądź próbuje uciec z
kosmodromu, Nergal mógł być rzeczywiście pewny swego. Jak wielka zaślepiała go nienawiść niech świadczy
fakt, że postanowił poświęcić tak cenny kosmodrom dla zabicia swego znienawidzonego brata.
Co dziwne, dalsze fragmenty opisują, jak Ninurta próbował uspokoić swojego żądnego mordu sprzymierzeńca.
Użył przy tym słów niezwykle podobnych do tych, jakimi Abraham zwracał się do swego boga:
Mężny Erro,
czy zniszczysz prawe nieprawym?
Czy zniszczysz tych, którzy zgrzeszyli przeciwko tobie,
razem z tymi, którzy przeciw tobie nie zgrzeszyli?
Cytat ten potwierdza to, co zaznaczałem już w punkcie 5, a mianowicie, że nie tylko sam opis wydarzeń,
zamieszczony w Biblii i mitach Sumeru jest zbieżny; jednakowe są również przesłanki zniszczenia miast. Owe
"złe słowo", o którym mówi Pismo to nic innego, jak poparcie buntownika - Marduka przeciwko prawowitemu
następcy - Ninurcie. Możliwe jest jednak jeszcze inne rozumienie tego fragmentu. Jak wiemy Marduka już nad
Morzem Martwym nie było, czy więc możliwa jest taka sytuacja, iż Ninurta dowiedział się o tym i próbował -
bezskutecznie - powstrzymać Nergala od zagłady niewinnych miast? Podkreślenie, że użycie boskiej broni
zabijało zarówno winnych, jak i niewinnych jest dodatkowym potwierdzeniem tego, iż nie ma tu mowy o boskiej
karze za grzechy - to ślepa nienawiść.
Po ustaleniu planu ataku, sojusznicy przeprowadzili atak. Najpierw Ninurta [Iszum] zaatakował centrum
kosmiczne:
I szum skierował się na Najwyższą Górę;
straszliwa siódemka, niezrównana,
ruszyła za nim.
Bohater przybył na Najwyższą Górę;
wzniósł swoją dłoń -
góra została zmiażdżona.
Później starł
równinę wokół Najwyższej Góry
z jej lasów nie pozostał nawet jeden pień.
A następnie Nergal [Erra] zniszczył dwa miasta w Palestynie:
Później, naśladując Iszuma,
Erra podążył Królewską Drogą.
Zniszczył miasta,
zamienił je w pustkowie.
Sprawił, że w górach zapanował głód,
wyniszczył zwierzęta.
Przeanalizujmy powyższe fragmenty. Ninurta uderzył na centrum kosmiczne. Wynika to z wcześniejszego
fragmentu, który precyzował cele ataku, ale można się tego dopatrzyć również w określeniu "najwyższa góra". Po
pierwsze słowo "góra" bywa używane w języku sumeryjskim jako synonim rakiety. Po drugie to właśnie na górze
na Synaju lądował w huku ognia i dymu biblijny Jahwe. Jest to wyraźna wskazówka, iż to właśnie miejsce było
głównym punktem w boskich podróżach. Ową najwyższą górę można również potraktować dosłownie. Według
mnie mogłoby tu chodzić jedynie o górę Św. Katarzyny, która do dziś jest ważnym punktem dla wszystkich
wielkich religii monoteistycznych. Dowodami materialnymi na potwierdzenie tezy o wybuchu jądrowym na
Synaju, a jest ich niemało, zajmiemy się później.
Powyższy, dość skąpy opis zniszczeń, jakie spowodował atak Nergala warto uzupełnić kolejnymi fragmentami
mitów Sumeru. Poniższy fragment pochodzi z Tekstów Kedorlaomera:
Ten, który spala ogniem
i ten od złego wiatru,
razem wypełnili swoje zło.
Ci dwaj sprawili, że bogowie uciekli,
sprawili, że uciekli przed żarem.
Sprawili, że to, co się wznosiło do Anu, zwiędło;
oddalili jego oblicze,
sprawili, że jego miejsce opustoszało.
Fragment ten, to pole do popisu w zabiegach interpretacyjnych. Z pierwszych wersów jasno wynika, z kim mamy
do czynienia. "Ten, który spala ogniem" to, jak już wspominałem opisowe imię Nergala - boga wojny. Biorąc pod
uwagę, iż działał on razem z Ninurtą, osoba kryjąca się w drugiej linijce przestaje być zagadką. Ich atak sprawił,
że bogowie zostali zmuszeni do ucieczki. Można spekulować, czy chodziło tu o bogów stanowiących obsługę
urządzeń naziemnych w gwiezdnym porcie, czy też należy przyjąć szerszą interpretację i przyjąć, iż chodzi tu o
wielki eksodus bogów z Sumeru skażonego opadem radioaktywnym. Liczne "lamenty" nad miastami Sumeru
wskazują na prawdziwość drugiej możliwości. Wątpliwości budzi też określenie "to, co się wznosiło do Anu". Anu
był bogiem słońca, a więc na pierwszy rzut oka chodzi tu o roślinność. Z drugiej jednak strony Anu był
najwyższym bogiem Nieba, a więc startujące z kosmodromu statki kosmiczne wznosiły się do Anu! Na podobnej
zasadzie można się zastanawiać, czy "miejsce Anu" to tylko metafora Słońca, które zostało "oddalone" przez
chmury dymu i popiołu powstałe po eksplozji, czy też miejsce Anu [boga Niebios] to właśnie kosmodrom -
miejsce kontaktu "Ziemi" i "Nieba".
Idąc dalej - siła wybuchu była tak olbrzymia, iż cały obszar, gdzie zlokalizowane były dwa miasta zapadł się pod
ziemię i uległ zatopieniu przez wody Morza Martwego. Fakt ten podawany przez poemat Erry zgadza się z opisem
biblijnym i pracami archeologów. Opisana w Biblii Dolina Siddim jest przez naukowców utożsamiana właśnie z
Morzem Martwym, a konkretnie jego płytszą, południową częścią. Potwierdzają to również źródła greckie i
rzymskie. Szczegółowe omówienie materialnych świadectw wydarzeń w dolinie Jordanu już wkrótce, teraz zaś
fragment z poematu Erry, o którym mowa:
Przekopał się przez morze,
podzielił jego całość;
sprawił, że to, co w nim żyło,
nawet krokodyle,
zwiędło.
Zwierzęta spalił jak ogniem,
rozwiał ich popioły, aby stały się jak piasek.
Opis skutków ataku jądrowego jest zbieżny z innymi, już nam znanymi i nie wymaga komentarza, zdziwienia
mogą jednak budzić krokodyle. Obecnie nie żyją one w Morzu Martwym, w którym zresztą, z racji zasolenia, nic
nie żyje. Czy jednak kiedyś gady te zamieszkiwały w tych regionach? Jest to możliwe, a potwierdzenie tego
znajdujemy w eposie o Gilgameszu, który był ostrzegany przed tymi wodami z racji żyjących w nim potworów.
Akcja eposu dzieje się na 900 lat przed opisywanymi obecnie przeze mnie wydarzeniami, jednak chronologii
poświęcony jest następny już punkt artykułu.
8. Chronologia wydarzeń
Powyższa historia jest mocno skróconym opisem wydarzeń. Dla dopełnienia całości należałoby przedstawić
dokładniej ówczesną sytuację polityczną Sumeru, sprecyzować przebieg sporów pomiędzy bogami, jak i opisać
rolę Abrahama i Lota w tej wojnie. Wszystko to jednak nie dotyka bezpośrednio tematu niniejszego opracowania.
Być może poświęcę tym sprawom dodatkowy artykuł, do sprawy Sodomy i Gomory powrócimy jeszcze przy
okazji omawiania geologicznych dowodów potwierdzających tezy o wojnach atomowych w świecie starożytnym.
Na koniec wpadałoby powiedzieć jeszcze parę słów o chronologii wydarzeń. Mitologia Sumeru wyraźnie łączy
wydarzenia w Palestynie i na Synaju z kresem ich cywilizacji, spowodowanym "złym wiatrem", "wielką burzą
zesłaną przez Anu", "burzą stworzoną w blasku błyskawic", która "na zachodzie się zrodziła". Synaj, zwany przez
Sumerów Równiną Bez Litości jest wyraźnie powoływany, jako mający związek z upadkiem ich cywilizacji:
"spośród gór to spadło na kraj, z Równiny Bez Litości przybyło". Kres Sumeru to czasy około 2000 roku p.n.e.
Sitchin i Alford na podstawie szczegółowej analizy mitów, nie tylko sumeryjskich, ale również egipskich i
hetyckich [Marduk był egipskim Re, a przez pewien czas ukrywał się w Anatolii, o czym świadczą sfinksy na
modłę egipską znalezione w miastach Hetytów], jak i Biblii [epoka Abrahama] ustalili wyraźną datę ataku
nuklearnego na Sodomę i Gomorę - 2024 rok p.n.e."
Geologia
"Geologia - kolejne potwierdzenie
To już szósta część mojej opowieści. W poprzednim artykule przedstawiłem pierwszą grupę materialnych
świadectw na potwierdzenie tezy o starożytnych wojnach atomowych. Teraz pora na oddanie głosu geologom.
Skoro przed tysiącami lat dochodziło do kataklizmów tak potężnych, że z powierzchni ziemi znikały całe miasta, a
ogromne krainy pustoszały w wyniku radioaktywnego opadu powinniśmy odnaleźć ślady tych wydarzeń również
w postaci odkryć geologicznych. Tak rzeczywiście jest i tym właśnie faktom poświęcony jest poniższy tekst.
Zapraszam do lektury.
1. Zaczniemy rzecz jasna od Sodomy i Gomory. Jeśli bowiem tam nastąpiła bitwa atomowa tak potężna, że
skończyło się to nie tylko zniszczeniem kilku miast, ale także kresem cywilizacji Sumeru [patrz: 3 część - Bliski
Wschód, czyli nuklearny atak na Sodomę i Gomorę] ślady tych wydarzeń powinny być jak najbardziej widoczne.
Zaczynamy więc.
Biblia dokładnie lokalizuje Sodomę i Gomorę, jak też i kilku innych miast [Soar, Adma, Seboim; Rdz.14,2] nad
Morzem Martwym. Mieścić się one miały w dolinie Siddim, znajdującej się na południowym krańcu Morza
Słonego [dziś zwanego Martwym]. O dokładnym umiejscowieniu właśnie na południowym brzegu wiemy dzięki
mapie w formie mozaiki, która znajduje się w kościele, w miejscowości Madaba. Datowana jest na V wiek ne, a
przedstawia Jerozolimę, Jerycho i wreszcie miasto Soar na południowym krańcu Morza Martwego. Pozostałe zaś
miasta, o których wspomniałem, leżały w tym samym regionie. Archeologom udało się, a przynajmniej tak
twierdzą zlokalizować ruiny wszystkich pięciu miast. Gomorę utożsamia się z ruinami miasta zwanego Numeira, a
Sodomę z Bab edh-Dhra. To, czy jest to słuszne jest bez znaczenia dla naszej historii, dlatego też nie będę
opisywał badań źródłosłowu żydowskiego, które doprowadziły lingwistów do wysunięcia takiego właśnie
wniosku.
Akwen Morza Słonego jest ze wszech miar niezwykły. Położony w najgłębszej depresji na świecie - 390 metrów
poniżej poziomu Morza Śródziemnego ma zadziwiającą głębokość 365 metrów, co daje łącznie 755 metrów
poniżej poziomu morza! Równie niezwykły jest skład chemiczny wody wypełniającej dno uskoku tektonicznego,
w którym jezioro powstało. Jest ono bodajże najbardziej słonym akwenem wśród wszystkich słonych wód na
Ziemi. Choć wydaje się to nieprawdopodobne blisko 1/3 'wody' to substancje stałe, głównie chlorek sodowy, który
pewnie lepiej znacie, jako sól kuchenną Dla porównania woda morska zawiera jedynie 3,3 do 4 % soli. Dzieje się
tak dlatego, iż brak jest odpływu - wszystkie nanoszone wodami Jordanu gromadzą się na obszarze 1295
kilometrów kwadratowych, zaś tempo parowania - 6500000 metrów sześciennych dziennie dopełnia reszty. Zaiste
niezwykłe jezioro, a kryje ono w sobie jeszcze jedną niespodziankę, jedną z największych zagadek ludzkiej
przeszłości - historię 'złych miast', Sodomy i Gomory.
Dla Kościoła Katolickiego Stary Testament, mimo licznych cięć i przeróbek, mimo odrzucenia najbardziej
niewygodnych ksiąg [część z nich znajdziecie u nas w dziale Źródła] szybko stał się dość kłopotliwym tekstem,
pełnym niezwykłych zdarzeń, niemal baśniowych historii, które dla człowieka epoki nowożytnej były nie do
przyjęcia. To zaś w istotny sposób podważało wiarygodność chrześcijaństwa jako religii. Nic więc dziwnego, że
Kościół po długim, upartym trwaniu na stanowisku dosłownego odczytywania Pisma uległ w tej walce i oficjalnie
przyznał, iż Stary Testament jest li tylko zbiorem opowiastek, ludowych przypowieści nie mających pokrycia w
rzeczywistości. Dziwnie wygląda takie stwierdzenie w obliczu słów papieża o pojednaniu z Żydami - 'starszymi
braćmi w wierze', dla których to właśnie Stary Testament jest jedyną świętą księgą. Oficjalne stanowisko
hierarchów nie zastopowało jednak działań licznych grup naukowców i niezależnych badaczy pragnących dowieść
historycznej wartości Biblii. Dziś można powiedzieć z całą pewnością, że swoją misję wykonali, a Watykan stanął
w bardzo niezręcznej sytuacji. Biblia stała się nieocenioną pomocą dla przeprowadzenia nowego datowania
dynastii egipskich faraonów, takie historie jak exodus z kraju Nilu, wieża Babel, egipskie ciemności, rozstąpienie
się wód Morza Czerwonego zyskały uzasadnienie historyczne. Jedną z niezwykłych historii biblijnych, dla
których podjęto próbę znalezienia potwierdzenia jest historia zagłady Sodomy i Gomory. Naszą analizę
rozpoczniemy od wyjaśnień oficjalnej nauki, by wykazać ich wątpliwą wiarygodność.
Podstawowa teoria opiera się na założeniu, iż biblijne 'miasta zepsucia' legły w gruzach w czasie naturalnego
kataklizmu, takiego jak trzęsienie ziemi, albo wybuch wulkanu. Czy było to jednak możliwe?
Propagatorem pierwszego z tych rozwiązań był Werner Keller, autor bestsellerowej książki popularnonaukowej:
Biblia jako Historia. Zaproponował on rozwiązanie, w myśl którego w wyniku ruchu skorupy ziemskiej w rejonie
wielkiego uskoku tektonicznego, jaki przebiega pod Morzem Martwym nastąpiło gwałtowne trzęsienie ziemi,
eksplozje, w których wyniku uwolnione zostały naturalne gazy, a siarka, która dostała się do atmosfery, spadła jak
deszcz - paląc wszystko. Keller przyjął, iż takie właśnie wydarzenie miało miejsce w epoce Abrahama i Lota, czyli
u schyłku trzeciego tysiąclecia pne. Uskok, o którym mowa faktycznie istnieje, rejon ten jest faktycznie miejscem
aktywnym sejsmicznie. Keller stara się także wyjaśnić pochodzenie 'słupa soli' - miałby to być jeden z licznych w
tym rejonie naturalnych stalagmitów solnych. Wszystko pięknie, ale tylko z pozoru. Koncepcja Kellera w
konfrontacji z opiniami geologów upadła. Sam jej autor musiał przyznać, iż się pomylił. Zgodnie z najnowszymi
badaniami rozpadlina jordańska powstała miliony lat temu [w oligocenie], a nie tysiące, jak do niedawna sądzono,
więcej w ciągu ostatnich kilkunastu tysięcy lat rejon ten nie był aktywny sejsmicznie. Co pozostaje z składnie i
logicznie brzmiącej koncepcji? Nic. Idźmy jednak dalej.
Za teorią wybuchu wulkanu opowiedział się z kolei profesor geologii na Uniwersytecie Brigham Young - Revell
Philips. Podszedł on do sprawy z typową dla naukowca pewnością, że wszystko da się wyjaśnić zgodnie z
oficjalnie przyjętymi dogmatami. Przedstawił wspaniały i budzący grozę opis zniszczenia, który każdy głupi
stworzyłby widząc ruiny Pompei. Słup soli tłumaczy zaś tym, iż żona Lota uciekając wpadła do wody i utopiła się,
a w warunkach Morza Martwego wystarczy kilka tygodni, by ciało pokryło się solą. Philips najpierw jednak
ogłosił trafność swojej tezy, a dopiero później zabrał się za zbieranie dowodów materialnych. Nie znalazł ich. Z
kolei wyjaśnienie historii żony Lota jest całkowicie sprzeczne z opisem biblijnym.
Kolejną próbę podjęli archeolog z Yale Philip Hammond i geolog Frederick Clapp. Stwierdzili oni, iż duża
koncentracja naturalnych gazów, asfaltu, smoły i siarki doprowadziła do ogromnego pożaru, który strawił
doszczętnie cały obszar. Za główne potwierdzenie biblijne uznał informację o dymach, jakie obserwował
Abraham. Obecnie, nie licząc mało liczącego się poglądu o spaleniu miasta przez samych mieszkańców dla
obrony przed zarazą, która to hipoteza nijak się ma do opowieści biblijnej, jest to jedyne stanowisko nauki, które
można traktować poważnie. Czy jednak odpowiada ono rzeczywistości? Naukowcy powołują się na fragmenty
biblii, które w opisach walk toczonych na tym terenie wspominają o jeziorkach wypełnionych asfaltem. To one
właśnie miały ponoć doprowadzić do tragicznego w skutkach pożaru. Jednak teza ta ma jeden poważny
mankament - spłonęło miasto, a nie okoliczne pola, a miasto nie mogło być przecież zbudowane na 'płynnym
asfalcie'. A może nagle, w wyniku wstrząsów tektonicznych otworzyły się podziemne złoża? Ale przecież przed
chwilą dowiedzieliśmy się, że w tym rejonie nie było trzęsień ziemi od tysiącleci!
Cóż więc nam pozostaje? Tajemnicza opowieść z Biblii, potwierdzona licznymi innymi źródłami [o części z nich
wspominałem w 3 części cyklu], choćby tym fragmentem Historii Żydów rzymskiego historyka Józefa Flawiusza:
...ale żona Lota, odwracając się za siebie, żeby zobaczyć całe miasto, z którego uciekła - choć Bóg zabronił jej to
robić - została przemieniona w słup soli: sam go widziałem, bo zachował się do dziś.
Chwileczkę, zachował się do dziś? Flawiusz żył w I wieku ne, dwadzieścia jeden wieków po tych tragicznych
wydarzeniach. Jeśli przyjąć naukowe wyjaśnienia dotyczące 'słupa soli' [pokrycie ciała warstwą chlorku sodu, lub
naturalnie ukształtowane wzniesienie z tego minerału] nie mogło być mowy o ponad dwóch tysiącach lat, zwykła
sól rozpuściłaby się po pierwszych deszczach. A jeśli nie była to zwykła sól?
L.M. Lewis w książce Tropy na piaskach czasu utrzymuje, iż miasta nad Morzem Martwym zostały zniszczone
bronią atomową. I właśnie sól stanowi dla niego jeden z fundamentalnych dowodów. Słusznie zauważa on, iż
zwykła sól szybko rozpuściłaby się nawet w tak suchym [dopiero w dobie współczesnej] klimacie, podczas gdy
liczne koncentracje soli na południowych krańca jeziora są wyjątkowo odporne na erozję wodną. Lewis twierdzi,
iż jest to typowy objaw powstały na skutek reakcji nuklearnej, w wyniku którego powstaje tzw. 'twarda sól'.
Podobna reakcja dotyczy popiołów. W przeciwieństwie do popiołu wulkanicznego popiół poatomowy jest bardziej
trwały. Po II wojnie światowej w Hiroszimie produkowano z takiego właśnie materiału... pamiątki. Posłuchajmy,
jak wyniki swoich badań podsumowuje Lewis:
Zmiany atomowe gleby, na której stała żona Lota, oraz gleby w Hiroszimie są właściwie takie same! Obie gleby
poddane zostały gwałtownej atomowej konwersji, która mogła być spowodowana tylko przez nagły proces
rozszczepienia jądra atomowego. Jeśli dwa zdarzenia prowadzą do takich samych skutków, oba musiały zajść w
takich samych warunkach, trudno więc uniknąć przeświadczenia, że Sodoma uległa zniszczeniu takiemu, jak
Hiroszima, a żona Lota została poddana zabójczemu atomowemu odziaływaniu. [określenie 'słup soli' jest
wynikiem błędu w tłumaczeniu, w rzeczywistości żona Lota dosłownie wyparowała pod wpływem gorąca przy
przejściu fali uderzeniowej, stała się 'słupem dymu' - szczegóły w trzeciej części cyklu]
Jeszcze jedno potwierdzenie tej teorii przyniosły badawcze odwierty prowadzone przez niemieckich i izraelskich
naukowców. Po kilku nieudanych próbach dopiero w 1993 roku udało im się przewiercić pod dno południowej
części Morza Martwego. Powód: niespotykana twardość ziemno-solnej skorupy o grubości kilkudziesięciu
centymetrów pokrywającej dno jeziora.
Warto zadać teraz następujące pytanie: jeśli rzeczywiście miała miejsce tak ogromna katastrofa, która zniszczyła
całą dolinę, kwitnące miasta, żyzne obszary na południowym krańcu Morza Martwego to powinniśmy znaleźć o
wiele wymowniejsze ślady geologiczne, niż tylko poatomowa sól? Takie ślady rzeczywiście istnieją, choć
możliwość ich zarejestrowania pojawiła się stosunkowo niedawno. Aby dokładniej przedstawić ten proces trzeba
pokrótce opisać budowę akwenu Morza Martwego. Uczynię to za pomocą poniższego szkicu:
Cechą charakterystyczną budowy geologicznej Morza Martwego jest fakt, iż składa się ono z dwóch zupełnie od
siebie odmiennych części: głębokiego uskoku na północy [blisko 400 metrów] i płytkiego zalewu na południu [1
do 4,5 metra], które to części oddziela półwysep Lisan ['Język']. Budowa ta jest niespotykana w jeziorach
powstałych w rowach tektonicznych i geologowie zgadzają się, iż południowa część była kiedyś doliną zalaną
następnie przez wodę. Cóż jednak spowodowało podniesienie się poziomu wody? Odpowiedź, którą proponuję
brzmi następująco: w wyniku eksplozji, jaka miała miejsce w nadbrzeżnej dolinie Siddim nastąpiło obniżenie
powierzchni lądu, który znalazł się w wyniku tego poniżej poziomu Morza Martwego i został zalany wodą. Nie
jest to li tylko hipoteza. W ciągu ostatnich lat poziom wody opadł o 18 metrów, co odsłoniło dziwne pęknięcia i
szczeliny powstałe 'jakby w wyniku strzaskania skał'. Czy trzeba czegoś więcej?
Jeśli trzeba to pozwólcie, że wspomnę jeszcze, iż do dzisiejszego dnia wody źródeł w rejonie południowych
krańców jeziora wykazują nienaturalnie wysoki poziom radioaktywności, na tyle niebezpieczny by wywoływać
bezpłodność o zwierząt i ludzi w przypadku długotrwałego spożywania niezdrowej wody. Inne dowody? Ruiny
miast Bab edh-Dhra i Numeria identyfikowanych przez archeologię z Sodomą i Gomorą są pokryte grubą warstwą
popiołów, a kamienie wykazują ślady częściowego stopienia. W pobliżu Bab edh-Dhra znaleziono olbrzymią
nekropolię liczącą minimum 50 tysięcy ciał! Biorąc pod uwagę fakt, iż zniszczonych zostało pięć miejscowości, a
zapewne i pobliskie wioski liczbę zabitych w wyniku kataklizmu sprzed 4 tysięcy lat można oceniać na jakieś 200
tysięcy ofiar! Cały region opustoszał zaś na zawsze. I nic w tym dziwnego ludzie musieli przecież uciekać z
regionu skażonego promieniowaniem, a opad radioaktywny zniszczył olbrzymi obszar na wschód od epicentrum i
przyczynił się do zagłady cywilizacji Sumeru. O skali wyludnienia niech świadczy poniższy fragment Biblii:
Potem wyszedł Lot z Soaru i zamieszkał w górach, a z nim dwie jego córki. Bał się bowiem mieszkać w Soarze.
Zamieszkał więc w jaskini on i jego dwie córki. Wtedy rzekła starsza do młodszej: Ojciec nasz jest stary, a nie ma
w tym kraju mężczyzny, który by obcował z nami według zwyczaju całej ziemi. Pójdź, upójmy ojca naszego
winem i śpijmy z nim, aby zachować potomstwo z ojca naszego. [Rdz. 19,30-32]
Nie ma w tym kraju mężczyzny? Czy wszyscy zmarli, lub zostali skażeni, co skutkuje bezpłodnością, lub
możliwością defektu genetycznego płodu? Zapewne tak, skoro Lot bał się pozostać w okolicach eksplozji i uciekł,
najprawdopodobniej do Petry, czyli jakieś 100 kilometrów na północ - dopiero taką odległość uznał za bezpieczną.
Ćwierć miliona ofiar tylko jednego ataku bogów. Drugi miał w tym samym czasie miejsce na Synaju.
2. Synaj podobnie, jak rejon Morza Martwego jest miejscem niezwykłym sam w sobie. I tak samo, kryje tajemnicę
o wiele większą niż to nauka chce przyznać. Położony na styku dwóch kontynentów, pomiędzy największymi
starożytnymi kulturami: Egiptu i Sumeru od niepamiętnych czasów traktowany był, jako centrum świata [patrz:
Galeria/Mapa Piri Reisa]. Mało kto wie jednak o innym jeszcze, niż położenie geograficzne powodzie wielkiej
wagi, jaką Synaj odgrywał w Starożytności. Powód ten wiąże się oczywiście z bogami, którzy upodobali sobie ten
szczególny półwysep, jako... kosmodrom. Nie przez przypadek to właśnie tam przybył Jahwe, by przekazać
Izraelitom 10 przykazań. Nie będę przeprowadzał tu analizy tekstów mezopotamskich potwierdzających takie
właśnie znacznie tego konkretnego miejsca na Ziemi - zainteresowanych odsyłam do prac Alforda i Sitchina.
Wykazanie zaś roli, którą odgrywał Synaj wykracza poza ramy niniejszego opracowania, mającego na celu jedynie
zebranie możliwie największej liczby dowodów na poparcie tytułowej tezy.
3. Skoro spalone powierzchnie, poczerniałe skały, zeszkliwione powierzchnie są niezbitym dowodem eksplozji
atomowych - nauka nie znalazła żadnego innego wytłumaczenia, a współczesne poligony atomowe pokryte są
identycznymi śladami - powinno ich być całkiem sporo, w końcu, jak staram się udowodnić użycie broni jądrowej
w czasach starożytnych było na początku dziennym. Jednym z najbardziej spektakularnych takich miejsc jest
płaskowyż Saad w południowo-wschodnim Egipcie.
W 1932 geodeta P. Clayton przejeżdżając przez niezamieszkały obszar Wielkiego Morza Piasku natknął się na
niezwykłe znalezisko - oto olbrzymi obszar, dziesiątki kilometrów kwadratowych jest pokryty niezwykle
przejrzystym żółtozielonym... szkłem. Tysiące kilometrów kwadratowych błyszczą w świetle słonecznym,
niezliczona ilość drobnych, kanciastych odłamków, ale i mające po kilkadziesiąt kilogramów bryły. Leżą tu od
tysięcy lat, już w grobowców Tutanchamona odnaleziono ozdoby, które zostały wykonane z owego niezwykłego
materiału, znanego jako libijskie szkło pustynne. Zagadkowe [nie dla uznających teorię starożytnych wojen
atomowych] jest nie tylko pochodzenie owego 'morza szkła', ale zwłaszcza jego skład.
Analiza chemiczna wykazała, iż libijskie szkło pustynne jest niemal idealnie czystym szkłem krzemowym, takim,
jakie powstaje przy oddziaływaniu niezwykle wysokich temperatur na piasek. Podobne minerały powstają w
czasie uderzeń piorunów. W przypadku Wielkiego Morza Piasku nie ma jednak o tym mowy. Po pierwsze już
sama wielkość obszaru pokrytego szkłem wyklucza teorię o uderzeniach piorunów, po drugie brak jest
charakterystycznych form w kształcie korzenia [zwanych fulgurytami] - czyli zeszkleń powstałych wzdłuż linii,
którą podążała elektryczność w czasie wyładowania. Wreszcie, niektóre bryły pustynnego szkła mają wagę
sięgającą 30 kilogramów - za dużo, jak na piorun. Choć sam minerał budujący owo tajemnicze szkło jest czysty, to
jednak jego bryły zawierają w sobie liczne skazy: drobne pęcherzyki, białe smugi, atramentowoczarne zwoje.
Białe inkluzje zbudowane są z ogniotrwałych minerałów, głównie krystobalitu, czarne natomiast bogate są w iryd.
Na tej właśnie podstawie naukowcy zaryzykowali tezę, iż pustynia w tym rejonie była świadkiem uderzenia
ogromnego obiektu kosmicznego: komety lub meteorytu, który wyzwoliłby na tyle wysoką temperaturę, by stopić
piasek i pozostawić w powstałym szkle owe charakterystyczne skazy. Kolejna logicznie brzmiąca teoria. Kolejna,
która nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Nie znaleziono bowiem, ani na ziemi, ani pod jej powierzchnią
najmniejszego śladu świadczącego o katastrofie kosmicznej. Badania sejsmograficzne, obserwacje satelitarne,
technika mikrofal - wszystkie te supernowoczesne analizy jednoznacznie potwierdziły błędność postawionej tezy.
Geologowie dodają wreszcie, że w porównaniu z rejonami, gdzie faktycznie doszło do upadku meteorytu libijskie
szkło pustynne jest znacznie czyściejsze, niemal sterylne. Brak ponadto jakichkolwiek drobin żelaza, czy innych
szczątków meteorycznych.
Libijskie szkło składa się z 97% krzemu, jakością jest porównywalne jedynie z kamieniami szlachetnymi.
Podstawowy obszar na jakim jest zlokalizowane to owal o szerokości 53 kilometrów ze wschodu na zachód i
długości 130 kilometrów z północy na południe. Teren ten jest niemal pozbawiony piasku, tak jakby każde, nawet
najmniejsze ziarenko zostało 'przetopione'. Charakterystyczne jest równomierne rozłożenie szkła i fakt, iż
występuje wyłącznie na powierzchni, co wyklucza ewentualne tezy, o jego naturalnym geologicznym
pochodzeniu. Egiptolodzy z Kairu twierdzą, iż szkło pochodzi z późnego okresu neolitycznego, albo wczesnego
okresu predynastycznego. Faktem jest, że prymitywne ludu pustyni używały go do wyrobu grotów strzał, ale
faktem jest, iż był wykorzystywany w charakterze surowca jubilerskiego w znacznie późniejszym okresie.
Wszelkie naukowe wyjaśnienia zawodzą. Drogą naturalnej selekcji pozostaje nam więc teza o wojnach
atomowych. Wszystko wskazuje na to, iż jakieś 28 tysięcy lat temu na terenie Egiptu doszło do gigantycznej
eksplozji nuklearnej. Znajdziemy wreszcie kilka podobnych śladów. Wiem o spalonych piaskach w Australii,
Arabii Saudyjskiej, Mongolii i Chinach. Wszędzie jedynym wyjaśnieniem, którego nie da się uznać za
pozbawione podstaw okazuje się być teza o wybuchu jądrowym. Poniższy artykuł pojawił się 16 lutego 1947 roku
w Herald Tribune:
Po eksplozji pierwszej bomby atomowej w Nowym Meksyku piasek na pustyni stopił się, zmieniając w zielone
szkło. Według magazynu 'Free World' ten fakt dał wiele do myślenia pewnym archeologom. Prowadzili oni prace
wykopaliskowe w dolinie Eufratu, gdzie natrafili na warstwę kultury rolniczej sprzed 8 tysięcy lat, a następnie na
znacznie starszą warstwę kultury pasterskiej oraz jeszcze starszej kultury człowieka jaskiniowego. Ostatnio dotarli
oni do kolejnej warstwy (...) stopionego zielonego szkła. Przemyśl to, bracie.
Pozostaje mi powtórzyć ostatnie zdanie powyższego cytatu tym wszystkim, którzy jeszcze nie przekonali się do
teorii wojen atomowych.
4. I na koniec zagadka tektytów. W literaturze geologicznej porusza się niemal nieustannie problem tajemniczych
szklanych grudek, zwanych jako tektyty. Uważa się powszechnie, iż są one produktem ubocznym upadku
meteorytu. Są jednak liczne rejony, gdzie nie ma o tym mowy. Albo brak jest krateru, albo obszar, na jakim
rozsiane są tektyty jest tak olbrzymi, iż taka ich geneza jest niedopuszczalna. Poniżej podaję spis takich obszarów
z datowaniami okresów, kiedy prawdopodobnie tektyty się pojawiły:
Północnoamerykański pas występowania; 35 milionów lat. Obejmuje on całe południowo-wschodnie wybrzeże
USA, od granic Meksyku po Kanadę, a także Kubę.
Rejon Wybrzeża Kości Słoniowej; milion lat. Obejmuje obszar tegoż państwa, a ponadto Liberii i Sierra Leone.
Aoelloul; 4 miliony lat. Zachodnia Afryka.
Mołdawit; 15 milionów lat. Europa środkowo-wschodnia.
Irgiztyt; milion lat. Wschodnie wybrzeża Morza Kaspijskiego.
Australijsko-azjatycki pas występowania; 750 tysięcy lat. To największy na świcie rejon występowania tektytów,
obejmujący Tasmanię, południową Australię, półwysep Indochiński, Tajwan, zachodnią część Indonezji.
Jak widać to znacznie odleglejsze czasy, niż te, z którymi mieliśmy dotychczas do czynienia, ale ich
satysfakcjonujące i całościowe wytłumaczenie drogą naukową dotąd nie nastąpiło. Możliwe są, jeśli nie liczyć
energii jądrowej trzy wytłumaczenia. Pierwsza z nich zakłada istnienie jakiegoś, do dziś nie odkrytego naturalnego
procesu, który błyskawicznie przekształca glebę i skały w jednorodne, pozbawione domieszek wody i powietrza
szkło i wyrzuca je na wysokość tysięcy kilometrów w górę, gdzie płynna masa ochładza się i opada na
powierzchnię ziemi w postaci tektytów. To czysta hipoteza, chyba żeby za ów naturalny proces uznać eksplozję
nuklearną. Druga odwołuje się do wulkanów, trzęsień ziemi, czyli pochodzenia tektytów z głębin Ziemi. Związku
tego nie udało się jednak ustalić. Wreszcie pozostaje pomysł o księżycowym pochodzeniu tajemniczych
minerałów. Konkretnie ma to być materiał wyrzucany przez księżycowe wulkany z tak olbrzymią siłą, że
wydostaje się on z pola grawitacyjnego naszego satelity i opada na Ziemię. To, że tektyty w niczym nie
przypominają skał księżycowych pomysłodawca tej teorii John O'Keefe tłumaczy 'ziemskim' pochodzeniem
satelity, który powstać miał poprzez oderwanie fragmentu Ziemi w drodze niewyobrażalnie straszliwej kosmicznej
katastrofy. We wnętrzu Księżyca miały według O'Keefe'a pozostać minerały typowo ziemskie. Jednak teza, że
stosunkowo niedawno [750 000 - 1000 000 lat temu] na Księżycu miałyby mieć miejsce aktywność wulkaniczna
jest dla astronomów niedopuszczalna. Zagadka pozostaje nierozwiązana."
Alternatywy
"Suplement - Alternatywy
Ostatnią część cyklu poświęcam już nie przedstawianiu kolejnych dowodów, faktów, odkryć, znalezisk i tekstów
źródłowych, a czemuś zgoła innemu - omówieniu konkurencyjnych, wobec teorii wojen atomowych, hipotez.
Jakkolwiek bowiem liczba i waga dowodów świadczących na korzyść prezentowanej przeze mnie wersji jest
znacząca, to jednak cały czas poruszamy się na granicy faktów i domysłów, a wiele [mam tu na myśli zwłaszcza
kwestie mitologii] zależy od interpretacji posiadanych informacji. Stąd też uznałem, iż zasadnym będzie
poświęcenie końcowego artykułu z serii krótkiemu omówieniu głosów tych badaczy, którzy sceptycznie
podchodzą do kwestii bogów astronautów, bądź też akceptując to założenie przedstawiają odmienny przebieg
zdarzeń z przeszłości. Alternatywne rozwiązania można więc podzielić na dwie odrębne grupy. Pierwsza to
poglądy archeologów i naukowców ściśle trzymających się ustalonych profesorskich dogmatów. Oni szukają
rozwiązania zagadkowych znalezisk bądź to w działaniu czynników naturalnych, bądź w prostej technice
dostępnej dawnym ludziom. Druga grupa rozwiązań to głosy niezależnych badaczy, którzy uważają, iż działali tu
Obcy, ale w użyciu była broń daleko bardziej zaawansowana niż nuklearne rakiety i bomby. Zgodnie z tym
podziałem ułożona jest treść niniejszego artykułu.
1. Koncepcje dogmatyków
a.) Uderzenie meteorytu
Ta kwestia pojawiała się już w poprzednich częściach cyklu, dlatego pozwolę sobie przedstawić tą koncepcję
możliwie skrótowo. Uderzeniem meteorytu można tłumaczyć jedynie kilka ze śladów, co do których snuję
przypuszczenia o użyciu energii jądrowej. Rzecz jasna upadek sporego kawałka skały mógł doprowadzić do
chaotycznego zniszczenia kamiennych budowli, to nie ulega wątpliwości, podobnie jak to, iż w czasie takiego
zderzenia wytwarzana jest wysoka temperatura zdolna stopić skały. Można nawet snuć przypuszczenia, iż
podwyższony stopień radioaktywności obecny w niektórych rejonach wykopalisk może mieć coś wspólnego z
ewentualną obecnością radioaktywnych pierwiastków w meteorycie. Pozostaje jednak kilka poważnych 'ale'. Po
pierwsze i najistotniejsze należy podkreślić, iż uderzenie meteorytu pozostawia po sobie krater, a w przypadku gdy
zniszczeniu ulega całe olbrzymie - jak na tamte czasy - miasto [Mohendżo Daro to przynajmniej 30 tysięcy
zabitych mieszkańców] dziura w ziemi musiałaby być zaiste olbrzymia. Tymczasem niczego takiego w
zdecydowanej większości przypadków się nie znajduje - żadnych śladów krateru, materii meteorytowej, niczego
co mogłoby świadczyć na korzyść twierdzenia o upadku z nieba kawałka skały. Można wręcz twierdzić, iż nie ma
w ogóle takiego przypadku, bo znaleziska dotyczące dziwnych kraterów [jak opisywany w poprzedniej części
krater z Lonar] to osobna kategoria zdarzeń. Choć już w tym momencie można wykluczyć meteoryt jako
uniwersalne wyjaśnienie zagadek stanowiących podstawę wysuwanej przeze mnie teorii zastanówmy się jeszcze
przez chwilę nad niedoskonałością naukowego rozwiązania.
Liczba spalonych i zniszczonych miast, zagadkowych kraterów, obszarów występowania tektytów, czy stopionego
piasku i skał jest olbrzymia, zaś w zasadzie wszystkie te znaleziska [poza tektytami i niektórymi innymi
przypadkami] umiejscawiać możemy na nie tak w końcu długim odcinku kilkunastu/kilkudziesięciu tysięcy
ostatnich lat. To zaś oznacza, - przy przyjęciu omawianej koncepcji - iż Ziemia była wówczas zasypywana
deszczem wielkich [w końcu zniszczone są naprawdę spore obszary] meteorytów, na co nie ma żadnego dowodu.
Bo niby czemu wtedy, a dziś już nie? Trzeba też pamiętać o tym, iż do Ziemi większe odłamki kosmicznych skał
docierają wyjątkowo rzadko, gdyż mało który meteoryt zdoła się przedrzeć w stanie nienaruszonym przez gęstą
ziemską atmosferę. Jedynym wyjaśnieniem byłaby tu znacznie mniejsza gęstość atmosfery w tamtym okresie, a to
kolejne niczym nie uzasadnione twierdzenie.
Jakie płyną wnioski z analizy naukowej koncepcji meteorytów? Po pierwsze - brak jest jakichkolwiek dowodów
na jej poparcia, a nie jest to kwestia tego, że dowody mogły nie przetrwać, a sama teoria jest prawdziwa choć nie
do udowodnienia. W tym przypadku - jeśli zdarzenie rzeczywiście miało miejsce - dowody musiały pozostać.
Skoro ich nie ma, teoria jest fałszywa. I dotyczy to nie tylko zniszczonych miast, spalonych powierzchni, ale i
zagadkowych kraterów, co do których można dowieść [wskazując na brak typowych śladów uderzenie meteorytu
w postaci pozostałości materii meteorytowej], że nie są one wynikiem uderzenia meteorytu, a innej wielkiej
eksplozji. Na koniec zaznaczyć należy, iż do niektórych znalezisk teoria ta nie pasuje zupełnie, tak iż nie trzeba
nawet badać, czy są dowody świadczące na jej rzecz. W przypadku jedynie stopionych, a nie rozbitych formacji
skalnych czy miast [jak n/p omawiana już Sete Cidades w Ameryce Południowej] w ogóle nie może być mowy o
meteorycie, który spowodowałby zniszczenia zupełnie innego typu. Ocena ogólna - teoria zupełnie chybiona,
dzieło archeologów, którzy - zamknięci w wąskim przedziale swojego wykształcenie zawodowego - nie mają
pojęcia o meteorytach.
b) Wybuch wulkanu i trzęsienia ziemi
Koncepcje te zwykle są łączone dlatego tak też je omówię. Trzęsienia ziemi mogą bowiem faktycznie powodować
ruinę całych miast, ale na pewno nie prowadzą do topienia skał - tu pomysł ten wspomaga się twierdzeniem o
wybuchach wulkanów. Już na wstępie można z całą pewnością stwierdzić, iż realność tego wyjaśnienia można
badać jedynie w części przypadków, bowiem często zupełnie nie nadaje się ono do wykorzystania. Chodzi tu o te
ślady i znaleziska, które leżą poza terenami aktywności wulkanicznej [a tą, zwłaszcza jeśli chodzi o nieodległe w
końcu czasy, łatwo zlokalizować], jak i o te które znajdują się poza obszarami występowania trzęsień ziemi.
Założenie zaś, iż obszary te mogą się szybko zmieniać i tysiące lat temu leżały one zupełnie gdzie indziej jest
podważeniem całego dorobku geologów firmujących oficjalną teorię ruchów płyt kontynentalnych. Stojąc więc na
stanowisku spójności oficjalnych doktryn naukowych takiej rozbieżności dopuścić nie można. Co jednak z tymi
śladami, które leżą w strefach sejsmicznie aktywnych?
Trzęsienia ziemi mogą spowodować zawalanie się budynków, niszczenie całych miast. Ale w przypadkach takich
jak Parszaspur, Mohendżo Daro, Sacsayhuaman i innych mamy do czynienia z niezwykle charakterystycznymi
śladami wskazującymi jednoznacznie na to, iż budowle nie rozsypały się, jak by to miało miejsce w przypadku,
nawet silnych, wstrząsów gruntu, ale zostały rozbite pod wpływem uderzenia w nie jakiejś siły, energii
pochodzącej z zewnątrz, a nie z wnętrza Ziemi. To raz. Dwa - trzęsienie nie skutkuje wysoką radioaktywnością
okolicy, nie prowadzi do takiej zagłady ludzkości jak to miało miejsce w Mohendżo Daro [ludzie zginęli
błyskawicznie, w czasie swoich codziennych zajęć!]. Wreszcie trzęsienia nie topią budynków, skał, piasku...
Tu nauka sięga po wulkany, które wytwarzają wysokie temperatury zdolne topić skały, mogą wynosić na
powierzchnię radioaktywne pierwiastki, mogą spowodować nagłą śmierć całego miasta [Pompeje]. Jest jednak,
analogicznie jak w koncepcji meteorytu, jedno 'ale', które przekreśla realność analizowanego pomysłu - brak jest
jakichkolwiek śladów wskazujących na udział wulkanu w powstaniu interesujących nas znalezisk. Erupcja
oznacza popioły, lawę - tego zaś brak zupełnie, zaś znalezisk, w pobliżu których odnaleźć można stożki
wulkaniczne wskazujące na aktywność w czasach powstania śladów danej katastrofy, jest naprawdę niewiele.
Ocena końcowa - teoria nie nadaje się do wykorzystania.
c) Celowe podpalanie kamiennych konstrukcji
Od razy zaznaczyć trzeba, iż tyczy się to tylko wąskiej grupy znalezisk - stopionych miast. Technikę takich
zabiegów omawiam w piątej części cyklu pt. 'Stopione miasta' i tam też odsyłam czytelnika. Moje wywody
również wskazują na to, iż koncepcja ta jest całkowicie nietrafna.
d) Grecki ogień
Być może znasz czytelniku to określenie. Najprościej zdefiniować grecki ogień jako chemiczną mieszankę łatwo
palnych substancji, których stosowanie w technice wojennej datować można na co najmniej V wiek pne. Z tego to
okresu pochodzi traktat wojskowego taktyka Aineiasa - 'Obrona ufortyfikowanych pozycji'. Oto drobny cytat z
tegoż dzieła:
A sam ogień, który ma być niemożliwy do ugaszenia, należy przygotować w sposób następujący. Smołę, siarkę,
pakuły, granulowane żywice i sosnowe trociny w woreczkach masz zapalić, jeśli chcesz spalić coś
nieprzyjacielowi.
Genezą owego rozwiązania, samą techniką stosowaną do produkcji tejże broni zajmuje się w swej książce
'Starożytni inżynierowie' L. Sprague de Camp. Przedstawię w skrócie jego wywody:
Otóż w pewnym momencie historii ludzie zdać sobie mieli sprawę z faktu, iż ropa naftowa, sącząca się prosto z
ziemi w wielu roponośnych rejonach na Bliskim Wschodzie, stanowi doskonałą bazę dla łatwopalnych mieszanek.
Co więcej, jako że wytwarzana w ten sposób mieszanka zapalająca ma ciekłą konsystencję można ją było
zastosować w olbrzymich strzykawkach, które dawniej wykorzystywano do gaszenia pożarów. Drogą
eksperymentów do ropy naftowej zaczęto dodawać inne substancje, takie jak siarka, oliwa, bitum, sól, niegaszone
wapno. Niektóre faktycznie wzmagały ogień, siarka wytwarzała ponadto olbrzymi smród, zaś sól nie dawała
niczego poza jasnym płomieniem, ale być może właśnie dlatego starożytni mylnie sądzili, iż dodana do ognia
powoduje wzrost temperatury, czego oznaką jest właśnie jasny płomień. Różnego rodzaju mieszanki układano w
beczkach, które katapultami przerzucano w stronę nieprzyjaciela, a następnie łucznicy podpalali substancję
wyciekającą z rozbitych pojemników za pomocą płonących strzał.
Największy użytek z greckiego ognia zrobili Bizantyjczycy w swych wojnach z Arabami. Tajemnicę greckiego
ognia poznać oni mieli od Kallinikosa - architekta z Heliopolis [Baalbek], który uciekając przed rosnącą potęgą
arabską schronił się w Bizancjum i zdradził ów sekret Konstantynowi IV. Była to wersja szczególnie ciekawa,
dzięki bowiem odpowiedniej mieszance chemikaliów zapalała się w zetknięciu z wodą - doskonale nadawała się
więc do walka morskich. Bizantyjczycy zaopatrzyli dzioby swoich okrętów w odpowiedniej wielkości 'sikawki' i
dzięki tajemnej formule greckiego ognia przerwali morskie blokady Konstantynopola w latach 674-676 i 715-718,
a także wyprawy z Wielkiego Księstwa Kijowskiego w latach 941 i 1043. Skuteczność nowej broni była naprawdę
imponująca. W 716 roku spalono w czasie jednej wielkiej bitwy 800 arabskich okrętów! Tajemnicy składu owej
samozapalającej się w zetknięciu z wodą substancji nigdy nie ujawniono, oto jak komentuje ten fakt de Camp:
Zastosowanie odpowiednich środków ostrożności pozwoliło bizantyjskim cesarzom utrzymać skład substancji
zwanej 'mokrym ogniem' lub 'dzikim ogniem' w tajemnicy tak skutecznie, że jej formuła nigdy nie stała się
powszechnie znana. Kiedy pytano ich o nią, opowiadali bajeczkę o aniele, który ujawnił ją Konstantynowi I.
Pozostaje nam więc jedynie zgadywać, czym była ta substancja. Według pewnej kontrowersyjnej teorii 'mokry
ogień' składał się z ropy naftowej z dodatkiem fosforanu wapnia, który można otrzymać z wapna, kości i moczu.
Być może Kallinikos wytworzył tę substancję w trakcie swoich eksperymentów alchemicznych.
Historia greckiego ognia zaiste brzmi fantastycznie, pełna jest tajemnic i zagadek, które potrafią zafascynować
człowieka. Nic więc dziwnego, iż tak łatwo jest wykorzystać tę tajemnicę do pozornego wyjaśnienia tajemnicy nas
interesującej. Jest to jednak tylko mydlenia oczu i odwracanie uwagi w inną stronę. Doświadczenia wskazują
bowiem na to, iż grecki ogień w żadnym razie nie wytwarzał na tyle wysokiej temperatury by topić skały, nie
mówiąc już o rozbijaniu w proch całych miast i wywoływaniu silnego promieniowania radioaktywnego. Ocena
końcowa - ciekawe, ale niczego nie wyjaśnia.
2. Koncepcje paranaukowe
Sztandarowymi dowodami teorii wojen atomowych są zeszklone cegły, skały i piasek. Przyjąłem w tym
opracowaniu, iż to olbrzymie energie powstające przy okazji wybuchów termojądrowych są tego przyczyną.
Niezależny badacz przeszłości Robin Collyns podaje w swej pracy [Starożytni astronauci - czyżby odwrócenie
czasu?] cztery inne technologie, które mogły wywołać podobne skutki: miotacze plazmy, palniki termojądrowe,
dziury wywoływane w warstwie ozonowej i manipulacje klimatyczne. Myślę, że pierwsze dwa z tych określeń
mogą brzmieć tajemniczo - śpieszę więc z wyjaśnieniami.
Miotacze plazmy zdawać się mogą pojęciem rodem z filmów S-F, ale wbrew pozorom jest to technologia dostępna
człowiekowi od pewnego czasu. Collyns wydał swą książkę w 1976 roku i już wtedy pisał:
Eksperymentalne miotacze plazmy są już skonstruowane i przeznaczone do zastosowań pokojowych. Ukraińscy
naukowcy z Instytutu Mechaniki Geotechnicznej wytopili eksperymentalnie tunele w kopalni rudy żelaza,
używając plazmotronu, czyli palnika gazowej plazmy, który daje temperaturę 6 tysięcy stopni.
Plazmą w takim plazmotronie jest naelektryzowany gaz. Wedle interpretacji Childressa - innego znanego badacza
przeszłości właśnie takie gazy opisywane są w Vymaanika-Shaastra, starożytnej indyjskiej księdze opisujące
viamny - powietrzne statki bogów i ich wyposażenie bojowe. Inne fragmenty tej księgi opisywać mają jak ciekła
rtęć ulega naelektryzowaniu zmieniając się w plazmę.
Cytowany przeze mnie ustęp mówi o zastosowaniach pokojowych, nic jednak nie stoi na przeszkodzie
wykorzystaniu tej technologii w działaniach wojennych, na przykład do niszczenia umocnień. Tam gdzie nie
poradzi sobie największa klasyczna bomba, tam miotacz plazmowy wypali głęboki tunel prosto do podziemnych
kryjówek. Otrzymywana temperatura [a to tylko prototyp, teoretyczne możliwości są znacznie wyższe] jest
najzupełniej wystarczająca do topienia skał, cegieł i piasku. Osobiście uważam, iż jest bardzo prawdopodobne, iż
ta właśnie lub podobna technologia mogła mieć w niektórych przypadkach zastosowanie. Mam tu na myśli
zwłaszcza wypalone podziemne tunele w Chinach i Ameryce Północnej, o których wspominam w części piątej:
Stopione miasta, gdzie sugeruję też, iż te podziemne kompleksy wykorzystywano następnie jako schrony przeciw-
atomowe. Faktem jest jednak, iż technologia ta daje jedynie ograniczone pole działania - ściśle nakierowany
strumień energii, nadaje się więc do wypalania tuneli, ale nie do topienia całych miast, sporych powierzchni
gruntu i skał. Nie druzgocze również kamiennych budowli, jak to miało miejsce w wielu analizowanych przeze
mnie przypadkach. Wreszcie nie wiąże się ze wzrostem stopnia radioaktywności otoczenia. Powyższe uwagi
krytyczne odnoszą się również do innego urządzenia: palnika termojądrowego, o którym poniżej [znów za
Collynsem]:
To jeszcze jeden z możliwych środków prowadzenia wojen przez kosmitów lub starożytne, techniczne
zaawansowane cywilizacje ziemskie. Może słoneczne lustra starożytności były w rzeczywistości palnikami
termojądrowymi? Palnik termojądrowy jest zasadniczo dalszym rozwinięciem miotacza plazmy. W 1970 roku dr
Bernard J. Eastlund i dr William C. Cough zaprezentowali w Nowym Jorku na aerokosmicznej konferencji
naukowej teoretyczne podstawy budowy palnika termojądrowego. Podstawowym zadaniem jest wytworzenie
niezwykle wysokiej temperatury, rzędu co najmniej pięćdziesięciu milionów stopni Celsjusza, którą można by
kontrolować i zamknąć na ograniczonej przestrzeni. W ten sposób uwolniona energia może być zastosowana do
wielu zadań o charakterze pokojowym, jako że nie ma tu żadnych radioaktywnych odpadów, które skażają
środowisko, oraz nie są wytwarzane żadne wysoce niebezpieczne pierwiastki radioaktywne, takie jak pluton, który
jest najbardziej zabójczą substancją znaną człowiekowi. Synteza termojądrowa zachodzi w sposób naturalny
wewnątrz gwiazd i sztucznie podczas eksplozji stworzonej przez człowieka bomby wodorowej.
Można tu zastosować syntezę jąder deuteru [ciężki izotop wodoru, który łatwo wydzielić z morskiej wody] z
innym jądrem deuteru lub trytu [kolejny izotop wodoru], albo helu. Palnik termojądrowy to rozpylacz
zjonizowanej plazmy, która zamienia w parę wszystko, na co zostanie skierowana jego dysza wylotowa, jeśli...
zastosuje się go w celu niszczenia. W zastosowaniu pokojowym może on z kolei służyć do odzyskiwania z
metalowego złomu podstawowych pierwiastków.
Naukowcy z Uniwersytetu Teksaskiego ogłosili w roku 1974, że opracowali pierwszy eksperymentalny palnik
termojądrowy i że dał on na wyjściu niesamowitą temperaturę 93 milionów stopni Celsjusza. Jest to pięć razy
więcej od poprzednio uzyskanej temperatury gazu w zamkniętej przestrzeni i dwa razy więcej od minimum
koniecznego do zainicjowania reakcji syntezy termojądrowej, jednak utrzymano ją przez zaledwie 1/50 000 000
sekundy zamiast przez jedną sekundę, jak to jest wymagane.
Czytając ostatnie zdanie pamiętajmy jednak o tym, iż wszystko to dane sprzed blisko trzydziestu lat. Ile w tym
czasie zdołano osiągnąć w zamkniętych wojskowych laboratoriach, czego nie ujawniono opinii publicznej?
Dr Bernard Eastlund opatentował owo urządzenie, które podobno [podaję za Childressem] jest wykorzystywane w
programie badawczym HAARP [High-frequency Active Auroral Reasearch Program], który ma mieć coś
wspólnego z zabiegami kontrolowania pogody - kolejnym, podawanym przez Collynsa, sposobem prowadzenie
starożytnych wojen. Co do tych innych metod Collyns pisze:
Sowieccy uczeni przedstawili i zaproponowali na forum ONZ układ o zakazie stosowania nowych sposobów
prowadzenie wojen, takich jak tworzenie dziur lub 'okien' w warstwie ozonowej w celu bombardowania
określonych obszarów Ziemi promieniowaniem ultrafioletowym, co może doprowadzić do unicestwienia
wszelkich form życia i obrócenia powierzchni lądu w jałową pustynię.
Inne pomysły omawiane na tym spotkaniu dotyczyły stosowania 'infradźwięków' do niszczenia statków przez
tworzenie akustycznych pól na morzu i ciskanie wielkich bloków skalnych do morza przy pomocy tanich
ładunków atomowych. Będące wynikiem tego fale pływowe mogą niszczyć przybrzeżne strefy określonych
krajów. Innym sposobem wytwarzania fal pływowych może być detonowanie atomowych ładunków na
zamarzniętych biegunach. Kontrolowane powodzie, huragany, trzęsienia ziemi i susze wywoływane w
określonych rejonach i miastach, to kolejne możliwości.
W końcu, co zresztą nie jest niczym nowym w sztuce wojennej, rozwijane są obecnie bronie spopielające w
postaci 'chemicznych kul ognia', które będą wydzielać energię termiczną podobną do tej, jaką wytwarza bomba
atomowa.
Czytając pierwszy akapit powyższego cytatu przypomniały mi się niedawno odkryte wielkie cywilizacje z pustyni
Gobi i Turkmenistanu. Dla archeologów zagadką jest w jaki sposób powstały i rozwinęły się w tak jałowych
terenach [jest to zaprzeczenie naukowemu dogmatowi 'cywilizacji wielkich rzek']. Być może wcale nie rozwinęły
się na pustyni...
Z kolei ostatni akapit każe wspomnieć 'Spojrzenie Kapilii' opisywane w indyjskich eposach, które w jednej
sekundzie spaliło na popiół pięćdziesięciotysięczną armię. Być może w podobny sposób zniszczone zostały Sete
Cidades w Ameryce Południowej i bliźniacze do Siedmiu Miast Moon City w Australii. Oba te kompleksy zostały
jedynie doszczętnie stopione, a nie zdruzgotane, jak to miało miejsce w innych przypadkach. Wskazuje to właśnie
na użycie broni termalnej, chemicznej, a nie atomowej.
Reasumując, naukowe koncepcje nie wyjaśniają niczego, natomiast śmiałe pomysły niezależnych badaczy
wskazują, iż jakkolwiek broń atomowa z całą pewnością była w powszechnym użytku to i znajduje się miejsce na
snucie rozważań na temat bardziej jeszcze zaawansowanych technologii, które były w użytku w czasie wojen
atomowych w starożytności.
PS
Jako, że jest to ostatni artykuł z cyklu wojen atomowych pozwolę sobie wyrazić nadzieję, iż zdołałem Cię drogi
Czytelniku przekonać do moich racji, a przynajmniej, że zwróciłem twą uwagę na fakt, jak wiele jeszcze jest
tajemnic naszej przeszłości, z którymi konwencjonalna nauka sobie nie radzi. Zostawiam Cię teraz czytelniku, byś
jeszcze raz się nad wszystkim zastanowił, a na drogę polecam słowa Roberta Oppenheimera, twórcy bomby
wodorowej. Zapytany, czy próba w Alamogordo była pierwszym w historii wybuchem atomowym, odparł:
Jeśli chodzi o historię nowożytną, na pewno tak.
Następnie, cytując Bhagawadgitę, uzupełnił:
Stałem się Śiwą, niszczycielem światów."
Post Scriptum
"Post Scriptum
Jak można się tego było spodziewać zaczynam docierać do nowych świadectw potwierdzających teorię wojen
atomowych w Starożytności. Nie chcąc jednakże wprowadzać zamieszania zaopatrując poprzednie części cyklu w
suplementy [problem rozdzielenia, jakie dane mają trafić do konkretnych artykułów] postanowiłem stworzyć coś
na kształt listowego PS - dziewiątą (sic!) część w całości poświęconą nowym faktom, informacjom, znaleziskom i
świadectwom wojen atomowych w Starożytności.
1. Upadek ludzkości
Walter-Jorg Langbein w swej książce Bogowie-astronauci wiąże użycie przez Obcych broni jądrowej z upadkiem
ludzkości. Broń atomowa miała w tym ujęciu służyć albo do dania ludzkości nauczki, albo wręcz jej wytępienia w
części lub całości. W moim odczuciu może to być reminiscencja wydarzeń z bardzo odległej przeszłości, gdy
przedstawiciele pozaziemskiej cywilizacji niezadowoleni ze swych dotychczasowych prób genetycznego
przyspieszenie ewolucji małp, zniszczyli nieudaną 'partię' ludzi. Ów upadek ludzkości Langbein wiąże z takimi
zjawiskami, opisywanymi w mitach i legendach, jak transwestytyzm [Grecja], zoofilia [Bliski Wschód],
wielomężostwo, jak trzeba by opisać za pomocą neologizmu hinduskie praktyki, gdzie pięciu lub dziesięciu braci
poślubia jedną kobietę [Mahabharata]. Każdy zaś zna chyba opowieść o zepsuciu moralnym i rozpuście w
Sodomie i Gomorze, za co spotkała te miasta zagłada. Inny obraz takiej zemsty bogów za nieprzestrzeganie
nadanych ludziom praw odnajdziemy w Mahabharacie:
Jadawowie nie troszczyli się o swą przyszłość. Zaczęli wieść życie lekkomyślne, stracili szacunek dla rodziców i
żyli w grzechu. Kobiety były wyuzdane, mężczyźni oszukiwali się wzajemnie. Wtedy Wasudewa uznał, że
nadszedł czas Jadawów zniszczyć. Jeszcze w wieczór zniszczenia trwały orgie.
Potem nastąpić miała straszna noc, której nikt nie przeżył. Przypuszczać możemy, iż był to kataklizm podobny do
opisywanego w Biblii.
Czy rzeczywiście takie były przyczyny użycia broni atomowej? Z pewnością zasadniczym powodem były wojny
pomiędzy bogami-astronautami, w czasie których ludzkość stawała się przypadkową ofiarą. Nie ulega jednak
wątpliwości, że niektóre z legend wiążą zniszczenia z zepsuciem moralnym ludzkości. Pozostaje jednak otwartym
pytanie, czy faktycznie taki był powód, czy też zabobonni ludzie tak sobie tłumaczyli zagładę, jaka spotkała ich
przypadkowo - gdy wielcy bogowie niszczyli swoje tereny i swoich poddanych w krwawych sporach o władzę.
2. Rakiety balistyczne
W siódmej księdze Mahabharaty odnalazłem wielce wymowny opis rakiety, jak sądzę balistycznej - określona
bowiem została jako broń:
Broń strzelała wysoko w powietrze, a z jej wnętrza wydobywały się płomienie.
Wystarczy jedynie słowo 'strzelała' zinterpretować jako wznosiła się [a nie jest to naciągane tłumaczenie, n/p:
'płomienie strzelały wysoko w niebo'] i mamy zupełnie współczesny opis starty rakiety."