ATOMOWA WOJNA BOGÓW
CZĘŚĆ I
Zanim nasza cywilizacja wkroczyła w wiek atomowy - wiele odkryć, przekazów mitologicznych,
opisów w świętych księgach, wykopalisk i zagadkowych zjawisk obserwowanych na Ziemi
pozostawało niezrozumiałymi.
Sędziwe teksty sanskryckie "Mahabharata" opisują szczegółowo wybuchy wielkich kul ognistych
oraz wywołane przez nie burze i sztormy. Następstwa tych wybuchów przybierały u ludzi formę
klasycznych objawów choroby popromiennej, wywołując utratę włosów, wymioty, osłabienie i w
końcu śmierć. Co ciekawe, teksty te podają, że osoby znajdujące się w zasięgu działania wybuchów,
mogą się ocalić, usuwając wszystkie metale z powierzchni swoich ciał i zanurzając się w wodzie
rzecznej. Cel tego mógł być tylko jeden - dekontaminacja przez zmycie powierzchni ciała i odzieży
z cząstek radioaktywnych , czyli proces, który w takich przypadkach zalecany jest i dzisiaj.
Erich von Däniken wspomina zawarte w rozmaitych starożytnych tekstach opisy broni jądrowej,
sugerując, że była ona użyta przez przybyszów z kosmosu, wyposażonych w wytwory swej
zaawansowanej wiedzy i technologii, przeciwko prymitywnym mieszkańcom naszej planety.
Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby przybysze stosowali tak drastyczne środki przeciwko
pierwotnym, niecywilizowanym, wyposażonym jedynie w łuki i strzały mieszkańcom Ziemi.
Richard B. Mooney podaje, że brahmińska księga "Siddnanta-Ciromani" posługuje się jednostkami
czasu, z których ostatnia, najmniejsza, trutti stanowi 0,33750 sekundy. Uczeni studiujący teksty
sanskryckie są zakłopotani, nie mogac wyjaśnić, do czego służyć mogła w starożytności tak mała
jednostka czasu i jak można było ją mierzyć bez odpowiednich instrumentów. Współczesne
prymitywne szczepy posiadają dość niejasne pojęcie czasu i nawet godziny mają dla nich
stosunkowo niewielkie znaczenie. Trudno więc sobie wyobrazić, by starożytne ludy prymitywne
zachowywały się w tym względzie inaczej.
Andrew Thomas w swojej książce "Nie jesteśmy pierwsi" pisze: Według jogi Pundit Kaniah z
Ambatturu w Madras, którego spotkałem w roku 1966, początkowo system pomiaru czasu u
brahminów był sześćdziesiątkowy, na dowód czego joga cytował wyjątki z "Brihath Sakatha" i
innych tekstów sanskryckich. W dawnych czasach doba dzieliła się na 60 "kala", z których każda
wynosiła 24 minuty. "Kala" dzieliła się an 60 "vikala", z których każda wynosiła 24 sekundy.
Następnymi 60 razy mniejszymi jednostkami były: "para", "tatpara", "vitatpara", "ima" i w końcu
"kashta" - jedna trzystamilionowa część sekundy. Do czego starożytnym Hindusom służyć mogły
ułamki mikrosekund? Pundit Kaniah wyjaśnił, że uczeni brahmini od zarania dziejów zobowiązani
byli do zachowania tej tradycji w pamięci, choć sami jej nie rozumieli.
Jedna trzystamilionowa część sekundy - kashta - nie może naturalnie mieć żadnego sensu
praktycznego, jeśli nie dysponuje się urządzeniami, które mogłyby mierzyć czas z taką
dokładnością. Z drugiej strony wiadomo, że czas życia niektórych cząstek atomowych: hiperonów i
mezonów jest bliski jednej trzystamilionowej części sekundy.
Tablica "Varahamira", datowana na rok 550 naszej ery, zawiera wielkości matematyczne
porównywalne z wymiarami atomu wodoru. Czyżby te liczby również przekazano nam z odległej
przeszłości? Joga Vashishta twierdzi: Istnieją rozległe światy w pustych przestrzeniach każdego
atomu, tak różnorodne, jak pyłki w promieniach słońca. Wydaje się to wskazywać na starożytną
wiedzę o tym, że nie tylko materia zbudowane jest z niezliczonej liczby atomów, lecz że w samych
atomach, jak dziś wiemy, większa część przestrzeni nie jest wypełniona materią.
Teksty te, pochodzące z dalekiej przeszłości, wskazują więc, iż już wówczas istniała głęboka
znajomość fizyki atomowej. Fakt, że brahmini zobowiązani byli pamiętać szereg symboli
matematycznych, nie rozumiejąc ich nawet, świadczy o celowo podjętym wysiłku zmierzającym do
przekazania wiedzy z zaginionej ery technologicznej. Można sobie wyobrazić pradawnych
uczonych, którzy obserwując upadek swojej cywilizacji, zapisywali swoją wiedzę i powierzyli
pewnej grupie ludzi odpowiedzialność za przekazywanie jej poprzez wieki, aż do czasu, kiedy
znowu stanie się ona zrozumiała.
Wydaje się, że coś z tej starożytnej nauki przenikało przez wieki w dość ogólnej formie. Dwa i pół
tysiąca lat temu Demokryt mówił: W rzeczywistości nie istnieje nic, tylko atomy i pusta przestrzeń.
Grecy uważali, że atom jest najmniejszą cząstką materii i nie może być podzielony, podczas, gdy
Fenicjanin Moschus zapewniał, że atom można podzielić i usiłował o tym przekonać Greków.
Żyjący w pierwszym wieku przed naszą erą uczony rzymski, Lukrecjusz, pisał że atomy pędzą
nieustannie w przestrzeni i podlegają niezliczonej liczbie zmian pod zakłócającym wpływem
zderzeń. Są one zbyt małe, aby można je było widzieć.
Dopiero w dziewiętnastym i dwudziestym stuleciu podjęto poważne prace w dziedzinie fizyki
atomowej, więc uczeni starożytni, których fragmentaryczna wiedza pochodzić musiała z
zamierzchłej epoki zapomnianej technologii, nie mogli potwierdzić swych wiadomości w praktyce,
nie istniała bowiem technologia, która by im to umożliwiała.
Zamierzchła epoka, kiedy wiedza ta była stosowana w praktyce, wykorzystywała prawdopodobnie
energię atomową do wielu celów. Idea transmutacji metali, która pochłaniała uwagę alchemików
przez całe wieki, każąc im szukać sposobu zamiany ołowiu w złoto, wynikała prawdopodobnie z
jeszcze starszej wiedzy o tym, że manipulacja strukturami atomowymi pierwiastków pozwala na
przekształcenie jednego z nich w drugi.
Jednakże najbardziej nas tutaj interesuje nie samo zastosowanie energii jądrowej, lecz niewłaściwe
zastosowanie. Wydaje się, że rozmaite starożytne teksty stwierdzają ponad wszelką wątpliwość fakt
wystąpienia na Ziemi straszliwej masakry ludzkości. W sferze domysłów znajduje się jedynie to,
czy konflikt ów był wyłącznie ziemskiego pochodzenia, czy też brali w nim udział pochodzący z
kosmosu przybysze, wyposażeni w zaawansowaną wiedzę i technologię.
Charles Berlitz pisze, że zaskakujące wzmianki i aluzje do stosunkowo niedawnych zdobyczy
naszej cywilizacji, jak bomba atomowa, rakiety, gazy bojowe i inne, występują szczególnie obficie
w starożytnych tekstach indyjskich. Wyjątkowo dużo tego rodzaju opisów napotkać można we
wspomnianym staroindyjskim eposie - "Mahabharata", stanowiącym kompendium wiedzy
dotyczącej religii, świata, modłów, obyczajów, historii oraz legend o bogach i bohaterach
starożytnych Indii. Często nazywa się ten epos "indyjską Iliadą", chociaż jest siedem razy
obszerniejszy od Iliady i Odysei razem wziętych (zawiera 200 000 wierszy). Przypuszcza się, że
został napisany około 1500 lat przed naszą erą, ale dotyczy zdarzeń znacznie wcześniejszych. Po
raz pierwszy wydrukowano go w sanskrycie w roku 1834, a następnie przełożono: najpierw w roku
1843 na język włoski, a następnie w 1884 na angielski.
"Mahabharata" w dużej części zajmuje się działaniami wojennymi, w których biorą udział bogowie,
półbogowie i ludzie. Przypuszcza się, że opisy te stanowią quasi-historyczny przekaz dotyczący
inwazji Ariów z północy, którzy wyparli pierwotnych mieszkańców tych ziem, Drawidów, na
południe półwyspu indyjskiego. Jednakże wśród normalnych w takich razach obrazów starożytnych
działań bojowych rozrzucone są szczegółowe i bardzo zagadkowe wzmianki dotyczące, łatwych
obecnie do zidentyfikowania, broni jak działa artyleryjskie - "agneyastra", rakiety, samoloty bojowe
- "vimana", radar, zasłony dymne, gazy trujące - "tashtra", gazy obezwładniająe - "mohanastra",
pojazdy rakietowe i głowice atomowe. W drugiej połowie XIX wieku fragmenty te brzmiały
tajemniczo lub zabawnie; dzisiaj natomiast ich wymowa jest dla wszystkich chyba mieszkańców
kuli ziemskiej oczywista, pomimo, że od czasu, którego opisy dotyczą, minęły tysiące lat.
Przedstawiając bitwę pomiędzy starożytnymi armiami, "Drona Parva", jedna z ksiąg
"Mahabharata", opowiada o walce, w czasie której wybuchy pocisków dziesiątkują całe armie,
powodując, że tłumy żołnierzy wraz z rumakami, słoniami oraz bronią zostały uniesione i porwane
przez wielki wicher jak suche liście drzew... Starożytny kronikarz dodatkowo zaopatrzył ten opis w
komentarz: Wyglądali tak wspaniale jak szybujące ptactwo - jak ptaki odlatujące z drzew. Tekst
zawiera nawet przedstawienie charakterystycznego grzybiastego wybuchu nuklearnego, który
porównywany jest do otwarcia gigantycznego parasola, zaś opis skażenia środków żywnościowych,
wypadania włosów u ludzi oraz konieczność dokładnego zmycia ciała ludzi i zwierząt dla
zapobieżenia chorobie lub śmierci stanowią dziwnie nowoczesny akcent tej starożytnej legendy.
A oto pochodzące z "Mahabharata", "Ramayana" i "Mahavira Charita" fragmenty opisujące walkę:
Pojedynczy pocisk wybuchł z całą mocą świata. Rozżarzony słup dymu i ognia, tak oślepiający jak
dziesięć tysięcy słońc, uniósł się w całej swej wspaniałości (...). Była nieznana broń, żelazny piorun,
gigantyczny posłaniec śmierci, który zamienił w popioły całą rasę Vrishni i Andhaka. Ciała była tak
popalone, że nie można ich było rozpoznać. Ich włosy i paznokcie powypadały, wyroby garncarskie
popękały bez widocznego powodu, a wszystkie ptaki zbielały. Po kilku godzinach wszystkie produkty
spożywcze zostały zatrute (...) Aby uciec od tego ognia, żołnierze rzucali się do strumieni, aby
obmyć siebie i swój ekwipunek.
Następstwa działania tej superbroni opisane są następująco: Zaczął wiać wicher (...), wydawało się,
że słońce się obróciło, świat, spieczony ogniem, wydawał się być w gorączce. Słonie i inne
zwierzęta lądowe, palone energią tej broni mknęły w ucieczce (...), nawet wody były tak gorące, że
przebywające w nich stworzenia zaczęły palić się (...). Nieprzyjacielscy żołnierze padali jak drzewa
w szalejącym ogniu - wielkie słonie palone tą bronią padały na ziemię, wydając dzikie ryki bólu.
Inne, palone ogniem, biegały we wszystkie strony, jak wśród płonącego lasu, także rumaki i pojazdy
spalone energią tej broni, wyglądały jak szczyty drzew, które spłonęły w pożarze lasu.
Księga "Karna Parva" podaje nawet wymiary broni: Strzała śmiertelna jak laska śmierci. Mierzy
ona trzy łokcie i sześć stóp (320 cm.) Obdarzona mocą pioruna tysiącokiego Indry, była ona
niszczycielska dla wszystkich żyjących stworzeń.
Starożytni Hindusi wykazali w swoich przekazach piśmienniczych zaskakującą wiedzę naukową o
świecie i materii. W powstałym prze około 5000 laty dziele zatytułowanym "Jyotish" znajdujemy
rozważania na takie tematy, jak heliocentryczny ruch planet, prawa grawitacji, gwiazdy stałe na
Mlecznej Drodze, dobowy obrót osiowy ziemi, kinetyczna teoria energii i teoria budowy atomu.
Wiadomo także, że niektóre szkoły filozoficzne podejmowały jako przedmiot swoich rozważań
skomplikowane obliczenia z zakresu fizyki atomowej. Wyznaczenie czasu "potrzebnego do
przejścia atomu przez jednostkę objętości równą tej, jaką on sam zajmuje" jest przykładem jednego
z prostszych "tematów badawczych".
Istnieją także przykłady ścisłych i realnych opisów budowy rakiet i samolotów. Sama tylko
"Mahabharata" zawiera 230 strof poświęconych opisowi zasad konstrukcji latających maszyn
("vimana"), oraz innych urządzeń i aparatów. W "Samarangana Sutradhara" omawiane są zalety i
wady rozmaitych typów samolotów, zarówno z punktu widzenia ich względnych zdolności i
szybkości wznoszenia, jak również sposobów lądowania. Dyskutuje się tam także rodzaje
materiałów napędowych (między innymi rtęć?) oraz materiałów konstrukcyjnych, konstrukcyjnych
mianowicie różnych odmian drewna, metali lekkich i ich stopów.
Zwróćmy uwagę na fragment opisu lotu "vimana": W wyniku działania sił utajonych w rtęci, które
uruchamiają wir napędowy powietrza, człowiek znajdujący się wewnątrz może podróżować w
podniebną dal (...). Vimana za pomocą rtęci rozwijać może moc pioruna (...). Jeśli ten żelazny silnik
o odpowiednio połączonych częściach zostanie napełniony rtęcią, a do jego górnej części
doprowadzony zostanie żar, to zaczyna on z rykiem lwa rozwijać moc (...) i natychmiast staje się
niczym perłą na niebie.
Inny staroindyjski epos klasyczny "Ramayana", opisuje widok, jaki roztaczał się z góry podczas
loty boga Rama i jego małżonki Sita ze Sri Lanka do Indii. Widok ten opisany jest tak szczegółowo,
że wydaje się niemożliwe, aby autor mógł tego nie obserwować sam z góry. Ponadto starożytny
samolot pokazano w sposób zadziwiająco nowoczesny: Niepowstrzymany w swym ruchu (...), o
godnej podziwu szybkości(...), w pełni kontrolowany (...), o pomieszczeniach wyposażonych w okna
i znakomite miejsca siedzące.
Jednocześnie znajdujemy w tych dziełach stałą troskę i zaabsorbowania niebezpieczeństwami
wynikającymi z użycia broni nuklearnej. "Mahabharata" zawiera wersety, które, jeśli pominiemy
ich archaiczny styl, mogliby wypisać na swoich sztandarach dzisiejsi bojownicy o pokój: Wy,
okrutni i niegodziwi, upojeni i zaślepieni pychą, przez wasz Żelazny Piorun staniecie się
niszczycielami własnego narodu.
"Ramayana" przestrzega, iż Strzała Śmierci jest tak potężna, że może w jednej chwili zniszczyć całą
Ziemię, a jej straszliwy wznoszący się dźwięk, wśród płomieni, dymu i pary (...) jest posłańcem
śmierci.
Wreszcie "Badha Parva" opisuje efekty ekologiczne użycia takich bomb: Nagle pojawiłą się jakaś
substancja podobna do ognia (stan plazmy?) i nawet teraz pokrywające się bąblami wzgórza, rzeki
i drzewa oraz wszelkiego rodzaju zioła, trawy i rośliny, w ruchomym i nieruchomym świecie,
obracają się w popiół.
W końcu w "Mausala Parva" znajdujemy notatkę wskazującą na to, że zdano sobie wreszcie sprawę
z tego, iż broń ta jest zbyt niebezpieczna dla świata. Notatka wydaje się napomykać o niszczeniu i
pozbywaniu się głowic atomowych: W wielkim strapieniu umysłu król nakazał zniszczyć Żelazny
Piorun, na drobny proch. Wezwano ludzi(...), aby wrzucili ten proch do morza.
CZĘŚĆ II
Indie nie są jedynym krajem, gdzie istnieją legendy i zapisy dotyczące pradawnej katastrofy
atomowej na Ziemi. Występują one także w Chinach. Raymond W. Drake twierdzi, że w
"Fengshen-yen-i" znajdują się opisy zdarzeń bardzo podobne do tych, jakie są w sanskryckiej
"Mahabharacie". Przeciwstawne elementy walczyły o panowanie nad Chinami. Wspomagane były
one przez pozaziemskich przybyszów, używających broni przypominających najstraszniejsze
spośród obecnie nam znanych. Wojna była prowadzona przy pomocy oślepiających promieni,
ognistych smoków, płomiennych kul, lśniących żądeł i błyskawic. Jak wynika z opisów, walczące
strony wydawały się posiadać urządzenie podobne dzisiejszemu radarowi, który pozwalał im na
słyszenie i obserwowanie wizualne obiektów oddalonych na odległość kilkuset kilometrów.
Amerykański etnogrf, Baker, odnalazł wśród kanadyjskich indian legendy mówiące, że kiedyś tam
na południu istniały wielkie lasy i łąki, a wśród nich wielkie oświetlone miasta, zamieszkiwane
przez ludzi, którzy latali do nieba na spotkanie piorunom. Później jednak pojawiły się demony i
wszystkie miasta zostały zniszczone. Pozostały po nich tylko istniejące do dnia dzisiejszego ruiny.
Legendy te wywodzą się z objętych wieczną zmarzliną rejonów kanadyjskiej tundry, położonych na
dalekiej północy. Odnoszą się one do dawnych epok, kiedy kiedy klimat obecnych obszarów
biegunoych odbiegał znacznie od dzisiejszego. Tradycja indian kanadyjskich przypomina istniejące
wśród Majów i Azteków legendy, mówiące o miastach, w których ani w dzień ani w nocy nie gasły
światła. Majowie mówili:
Ta ziemia (obecnie południowo zachodnia część Stanów Zjednoczonych) stanowi Królestwo
Śmierci. Przebywają tam tylko dusze, które nigdy nie będą poddane reinkarnacji (...), ale dawno
temu była ona zamieszkana przez starożytne rasy ludzkie.
Istnieje wielkie podobieństwo pochodzących z różnych części globu ziemskiego legend mówiących
o masakrach i zniszczeniach. Przypomnijmy tylko z mitologii greckiej postać Zeusa miotającego
gromami i błyskawicami, czy też postać Thora z mitologii nordyckiej, władającego młotem i
błyskawicami.
Jeżeli w zamierzchłej preszłości zaistniał klonfilkt na skalę światową, o zakresie większym nawet
niż drura wojna światowa i znacznie bardziej niszczycielski, to właśnie można by oczekiwać tego
rodzaju ech w pamięci narodów świata.
Podobnie i równie szeroko rozpowszecnione są legendy mówiące o złotym wieku ludzkości. Ci
wszyscy, którzy szukają cudownej i zdumiewającej Atlantydy, w jakimś jednym i określonym
miejscu na ziemi, skazani są, jak się wydaje, na rozczarowanie. Jeśli bowiem cały obszar kuli
ziemskiej w pewnym okresie zamierzchłej przeszłości osiągnął wysoki poziom cywilizacji, to
legendy o jej istnieniu mieć będą charakter globalny. Sam fakt, że różne przekazy, pochodzące z
różnych części ziemskiego globu, umiejscawiały położenie Atlantydy na Morzu Śródziemnym,
Atlantyku, w Hiszpanii, Grenlandii, Islandii, Ameryce lub Tybecie, a nawet że istniało podobne do
Atlantydy królestwo Lemuria na Pacyfiku, wskazuje jedynie na to, że cywilizacja ówczesna miała
zasięg światowy, i cywilizacja ta nie ograniczała się do jednej tajemniczej wyspy lub kontynetnu,
który następnie zatonął w morzu. Tylko istnienie cywilizacji o zasięgu globalnym może wyjaśnić
podobieństwa występujące pomiędzy poszczególnymi cywilizacjami i kulturami zamierzchłej
przeszłości, a także - i różnice.
Istnieje bardzo wiele punktów zbieżnych pomiędzy cywilizacjami Egiptu i Sumeru; również
między cywilizacjami rozwiniętymi w dolinie Indusu i cywilizacjami środkowej i południowej
Ameryki, szczególnie w ich legendach. Istnieją także duże różnice, choć dotyczą głównie
szczegółów, jak to, że na obszarze Europy, Azji i Afryki Połnocnej koło było w powszechnym
użytku, podczas gdy na obszaże Ameryki urządzenie to nie było znane.
Ci, którzy całkowicie odrzucają idee, że kiedyś musiał istnieć kontakt pomiędzy wszystkimi
cywilizacjami, zarówno europejskimi, azjatyckimi, afrykańskimi, jak i amerykańskimi, wydają się
nie brać pod uwagę istotnych czynników. Tym bardziej, że, jak dotąd na próżno poszukujemy
jednego wyróżnionego obszaru, na którym powstałaby pierwotna kultura-matka, źródło wszystkich
innych cywilizacji. Wiele wskazuje na to, iż źródłem tym jest cały glob ziemski. Że istniał nie
jeden, lecz wiele ośrodków rozwiniętej kulrury i cywilizacji.
Warto także zwrócić uwagę na inną osobliwość. Sporo legend mówiących o istnieniu wielkiego i
katastrofalnego konfliktu w zamierzchłej przeszłości, wskazuje obszary, gdzie zdarzenia te miały
miejsce. Okazuje się, że w większości chodzi tu o dzisiejsze pustynie.
Szreg takich przekazów pochodzi z terytorium dzisiejszych Chin. Tam też znajduje się część
niezbadanej dotychczas w pełni pustyni Gobi, która ukrywa pod swymi piaskami wiele tajemnic.
Podobnie w Indiach, w dolinie Indusu, gdzie niegdyś kwitła wspaniała cywilizacja - dziś jest
pustynia. Pustynią jest także znaczny obszar połudnowo zachodniej części Stanów Zjednoczonych,
który Majowie nazywali właśnie Królestwem Śmierci. W Egipcie Horus przeklął ziemie Seta na
tysiące lat. Ogromne obszary Afryki Północnej wraz z Saharą są pustynne. To samo dotyczy także
większości terenów na Środkowym Wschodzie - wielkie miasta Babilonii i Sumeru, zruinowane,
spoczywają teraz pod ruchomymi piaskami.
Większa część Australii to także pustynia - rdzenni mieszkańcy wydają się być potomkami ludów
niegdyś cywilizowanych. Na niektórych obszarach tej pustyni, gdy w górach zdarzy się ulewny
deszcz, woda i szlam przewalają się i dochodzą aż do brzegów płytkiego jeziora Eyre. Przypomina
to okres, gdy okolice te były zasobniejsze w wilgoć, gdy żyły tam olbrzymie kangury i diprodonty
wielkości nosorożca, jak o tym wspominają legendy tubylców - pisze prof. Alfons Gabriel, znany
badacz obszarów pustynnych. Jednak nawet tubylcy zdają się obawiać tych terenów a ich prejście
połączone jest z ogromnymi trudnościami, jest tam bowiem strefa, która w języku krajowym nosi
nazwę "Narikalinanni", co oznacza "miejsce śmierci i zniszczenia".
Legendy i mity mówią o antycznych środkach rażenia, które żywo przypominają współczesne
pociski nuklearne; inne przekazy przypominają obliczenia matematyczne dotyczące zagadnień
fizyki jądrowej. Ale nie tylko przekazy ustne, zapisy w świętych księgach czy inskrypcje w
świątyniach i miejscach starożytnego kultu są intrgujące i zmuszają do porównań; odkrywa się
także coraz więcej zadziwiających faktów i śladów materialnych.
Podczas prób nuklearnych, przeprowadzonych wsłółcześnie na pustyni Gobi w pobliżu Lop Not
oraz na pustynnych obszarach Nowego Meksyku, w wyniku powstania bardzo wysokich temperatur
wywołanych wybuchem jądrowym - piasek pustyni ulegał zeszkleniu. Do wywołania procesu
witryfikacji piasku potrzebne są tak wysokie temperatury, że ich uzyskanie niemożliwe jest
zarówno w procesach eksplozji konwencjonalnych materiałów wybuchowych czy palnych, ani też
w procesach wulkanicznych. Takie temperatury otrzymać można natomiast w procesach
termonuklearnych. Tymczasem na pustyni Gobi odkryto obszary zeszklonego piasku, znajdujące się
tam od tysięcy lat. Obszary takie istnieją również na pustyni kalifornijskiej, zaś tajemnicze szkliste
tektyty, znalezione w piaskach pustyń północnej Afryki i Środkowego Wschodu, uważa się za
powstałe w procesach radioaktywcych. Skały w Peru i Boliwii także noszą wyraźne znamiona
witryfikacji, zaś obszary, na których one występują, wykazują cechy pustynne.
Powstaje pytanie, jak te pustynie utworzyły się? Jak mogły wytworzyć się i trwać, otoczone ze
wszech stron ogromnymi obszarami bujnej wegetacji? A może powstały one w wyniku eksplozji
pocisków nuklearnych wielkiej mocy, które zniszczyły nie tylko ludność ten obszar zamieszkującą,
lecz także wszystkie przejawy życia zwierzęcego i roślinnego, zaś substancje radioaktywne
powstałe w tym procesie, swoim promieniowaniem wysterylizowały te tereny na okres tysięcy lat?
Niewiele bowiem przejawów życia obserwuje się i dziś na tych pustyniach, a to, co tam rośnie i
żyje, przeżywa z wielkim trudem pomimo wytworzenia szeregu cech adaptacyjnych. Być może
istnieje ziarno prawdy w legendzie o Horusie, zaś przekleństwo zesłane na ziemie Seta było
przekleństwem radioaktywnego skażenia.
Można by mniemać, że przedstawione tutaj przypuszczenia są bezpodstawne lub zgoła
fantastyczne, gdyby na tych jałowych teraz obszarach nie było śladów cywilizowanego życia
ludzkiego. Można by stwierdzić, że od niepamiętnych czasów ziemie te wrogie były człowiekowi i
ludzkiemu na nich osadnictwu. Ale tak nie jest. Na pustyni Gobi odkryto bowiem ruiny bardzo
starych miast, prawie już bezkształtnych, ale wszystkie one noszą na sobie ślady działania bardzo
wysokich temperaur, pokryte bąblami tego samego rodzaju i postaci, co zaobserwowane w
Hiroszimie po wybuchu amerykańskiej bomby atomowej.
Wielu geologów utrzymuje, że szereg obecnie występujących w południowo zachodniej części
Stanów Zjednoczonych obszarów pustynnych (obejmujących część Kalifornii i Arizony, tzw.
Pustynię Sonora, tereny Wielkiej Kotliny między Sierra Nevada a górami Wasath oraz na południu
pustynie Mojave, Gila i Yuma z budzącą grozę Doliną Śmierci) nie powstało w wyniku działania
naturalnych sił przyrody. Tym bardziej, że, jak podaje prasa amerykańska, suche stany, a zwłaszcza
Arizona, budują na rzece Colorado jedną zaporę po drugiej, aby zagospodarować te tereny.
Urządzenia nawadniające opierają się głownie na dawnych urządzeniach indian (!?), o czym
świadczą resztki starożytnych budowli na rzece Gila.
A oto co na temat Sahary pisze znawca problemu, prof. Alfons Gabriel: Na pustyni znaleźć można
studnie, istniejące od niepamiętnych czasów. Często szyby są zdumiewająco głębokie, w niektórych
przypadkach przewyższają 100 m. - i trudno zrozumieć, jak ludzie swymi prymitywnymi
narzędziami zdołali je zbudować. (...) Od czasu, gdy w Górnym Egipcie odkryto wiele miejsc, na
których rozrzucone były resztki narzędzi wszczęto rówinież poszukiwania na różnych pustyniach
Ziemi. Poszukiwania te zostały uwieńczone powodzeniem. Sahara okazała się specjalnie bogatą
skarbnicą znalezisk; podobnie pewne części pustyni Gobi. Jest jednak zdumiewające, że te stare
ślady ludzkiej kultury występują w takiej obfitości właśnie na pustyniach, a więc na obszarach,
gdzie na przestrzeni setek kilometrów nie ma kropli wody, żadnego pastwiska, żadnych warunków
do życia. Jak mogło dojść do tego? Jak dostali się ludzie do tego świata będącego zaprzeczeniem
życia? Dziś już wiemy, że na tych obszarach pracowali nie przygodni wędrowcy, lecz
przedstawiciele osiadłej ludności. Ale w jaki sposób można było żyć na pustyni? W ostatnich
dziesięcioleciach poczynione zostały poważne postępy w badaniach nad przeszłością wielu suchych
obszarów. Poznaliśmy nieco nieznanych dotąd szczegółów, wiążących się z pojawieniem się
człowieka na pustyni. Stosunkowo najlepiej udało się odtworzyć obraz prehistorii Sahary. W okresie
przedlodowcowym i lodowcowym ten wypalony szmat ziemi porośnięty był lasami i stepami typu
sawanny. Powiązany system rzeczny sprawiał, że mogło tu rozwijać się życie. Tam, gdzie teraz
hulają burze nad gorącą pustynią żwirową, miotając ziarna kwarcu i sprawiając, że wielbłądy już
na trzeci dzień wędrówki są głodne i spragnione, istniały przed 50 lub 100 tysiącami lat jeziora,
wokół których szumiały trzciny i harcowały zwierzęta. Żyła tu ludność (...) Rozwijała się też sztuka.
Artyści ryli na skałach piękne obrazy, a kamienie pokrywali farbami. Na obszarach Afryki
Północnej roi się od obrazów. Wiele ścian wąwozów i zboczy górskich to prawdziwe "księgi z
obrazkami". Niektóre malowidła pociemniały, tracąc wyrazistość, inne są ciągle jeszcze świeże.
Wiele z nich to dzieła sztuki, są też niektóre robiące wrażenie dziecinnych igraszek. Nieraz jednak
trudno uwierzyć, że ludzie, którzy znali tylko narzędzia kamienne, umieli tworzyć tak żywe postacie.
Ignatius Donelly podaje, że podczas kopania studni w miejscowości Lawa Ridge, Marshall Country
w stanie Illinois (USA) na głębokości ponad 40 m. wykopano monetę wykonaną z brązu. Duży
nacisk warstw ziemi i warunki w jakich przez długi czas ta moneta przebywała, spowodowały, że
większość napisów i rysunków na obu jej powierzchniach uległa prawie całkowitemu zatarciu.
Stwierdzono jednak, że zarówno na rewersie jak i awersie znajdowały się niewyraźne zarysy jakiejś
postaci, zaś wzdłuż krawędzi po obu stronach biegły jakieś napisy, ściśle mówiąc, ciągi hieroglifów
nie do odcyfrowania. Jak wykazały badania, moneta ta w trakcie procesu produkcji była
walcowana, jej krawędzie obcięte maszynowo, zaś napisy wytrawiane kwasem.
W roku 1851 w tej samej okolicy stanu Illinois, na głebokości ponad 35 metrów odkopano dwa
pierścienie miedziane. W czerwcu tego samego roku w miejscowości Dorchester stanu
Massachusets odkopano naczynie pokryte skamieniałą zaprawą murarską. Był to dzban w kształcie
dzwonu, wykonany z nieznanego metalu, którego powierzchnia ikrustowana była srebrnym wzorem
o charakterze roślinnym.
Pewien lekarz z Kalifornii znalazła wewnątrz bryły złotonośnego kwarcu niewielki złoty przedmiot,
kształtem przypominający uchwyt do wiadra. Podobny uchwyt odkryto w jaskini w Kinngoodie w
północnej Anglii w bloku skalnym. Jego wiek oceniona na przynajmniej 8500 lat. Można więc
przyjąć, że przedmiot na który natrafiono w Kalifornii, poczhodzi z tego samego mniej więcej
okresu.
W roku 1969, węwnątrz bryły skalnej, znalezionej w pobliżu miejscowości Treasure City w stanie
Nevada odkryto ślady śruby o długości 5 cm. Sama śruba już dawno uległa korozji, ale przestrzeń,
którą kiedyś zajmowała, pozostawiła w skale ślad w kształcie spirali. Wiek tego znaleziska ocenia
się na ok. 10.000 lat.
Tom Kenny, farmer amerykański zamieszkujący w Plateau Valley, odkrył na swoim polu, na
głębokości 3 metrów, odcinek miejskiego chodnika, wykonanego z gładkich, symetrycnych płyt
kamiennych. Analiza materiału i zaprawy murarskiej wykazała, że kamień nie pochodzi z
surowców lokalnych, związanych z okolicą, w której został wykonany chodnik.
Wszystkie te znaleziska wskazują na możliwość, której w zasadzie dotychczas nie brano poważnie
pod uwagę, że odnajdywane ślady, ukryte czasami głeboko pod ziemią, świadczą, iż na terenie
dzisiejszej Ameryki Północnej przed wieloma tysiącami lat istniała wysoka cywilizacja. Wydaje się,
że cywilizacja ta uległa gwałtownej zagładzie w wyniku kolosalnej katastrofy, związanej z
wystąpieniami tak wysokich temperatur, jakie pojawiają się wyłącznie w procesach nuklearnych.
CZĘŚĆ III
Jak już wspomniano, zarówno w Chinach, jak i na terenie obydwu Ameryk, a przede wszystkim w
Indiach istnieją legendy o kolosalnym konflikcie, który zdarzył się w dalekiej głębi wieków. Na
tych obszarach powinny więc także znajdować się dowody materialne tego kataklizmu.
Jeszcze w początkach ubiegłego stulecia znaleziono pierwsze ślady protoindyjskiej kultury, kiedy
podczas budowy kolei w pobliżu osady Harappa napotkano na zwęglone ruiny jakiegoś
starożytnego miasta. O mieście tym wspomina znany badacz De Camp, pisząc, że musiało być
poddane działaniu bardzo wysokich temperatur. Ruiny te obejmują bowiem olbrzymie stopione
razem, jakby wydrążone w środku bryły niczym sterta blaszanych puszek rażona strumieniem
stopionej stali.
Na południe od tego miejsca urzędnik brytyjski J. Campbel odkrył podobne ruiny. Szereg innych
podróżników opisywało pozostałości budynków wzniesionych z niezwykłych materiałów,
przypominających grube płyty kryształu. I one również, podziurawione i potrzaskane, nosiły na
sobie ślady wysokich energii termicznych.
Jednak dopiero po upływie stu lat, w roku 1921, podjęto systematyczne badania tajemniczych ruin.
Prace wykopaliskowe odkryły duże miasto, dobrze rozplanowane, z szerokimi ulicami i doskonałą
siecią kanalizacyjną. Późniejsze badania pozwoliły na stwierdzenie, że według podobnego planu
budowano i inne odkryte przez archeologów starożytne miasta na obszarze doliny Indusu:
Mohendżo-Daro (co oznacza "Osiedle Martwych"), Czanhu-Daro, Amri Lothal i szereg innych. W
wykopaliskach archeologicznych znajdowano szkielety ludzkie noszące znamiona gwałtownej
śmierci. Szkielety te są najbardziej radioaktywnymi ludzkimi szczątkami, jakie kiedykolwiek
znaleziono i przebadano przed tragedią Hiroszimy. A. Gorbowskij ("Zagadki historii starożytnej",
Moskwa 1968) podaje, że radioaktywność znalezionych szkieletów przekraczała 50-krotnie poziom
normalny.
Z pewnością pod ruchomymi piaskami pustyń ukrywać się musi wiele rzeczy, których istnienia do
niedawna nie podejrzewaliśmy. Użyteczne, być może, okazałoby się, przebadanie tych obszarów,
chociażby tylko z punktu widzenia promieniowania radioaktywnrgo. Nie ulega wątpliwości, że
natężenie to mogło obniżyć się po upływie wielu tysięcy lat do poziomu tła, istnieją jednak szanse
znalezienia pewnych śladów pochodzących od izotopów o najdłuższym okresie życia. Podobnie
dżungle Indii oraz centralnej i południowej Ameryki ciągle stanowią obszar nieprzebadany, istnieje
tam szereg regionów, na których nie stanęła jeszcze stopa białego człowieka. A przecież te
tajemnicze tereny zawierać mogą klucz do rozwiązania zagadki naszej przeszłości.
A może piramidy egipskie ukrywają w sobie rozwiązanie problemu jądrowego konfliktu
zamierzchłej przeszłości? Ekipa uczonych kairskiego Uniwersytetu Ein Shams, pracująca pod
kierunkiem dr Luisa Alvareza - zdobywcy nagrodu Nobla w dziedzinie fizyki - umieściła detektor
promieniowania kosmicznego we wnętrzu piramidy Chefrena, u jej podstawy, aby sprawdzić, czy w
piramidzie znajdują się jeszcze jakieś nieznane komnaty. Całość przedsięwzięcia odbywała się pod
auspicjami Uniwersytetu Ein Shams w Kairze, amerykańskiej Komisji do spraw Energii Atomowej,
oraz Smithsonian Institute. Pomiary prowadzono przy załozeniu, że jednorodny strumień
promieniowania kosmicznego, przenikając przez piramidę i natrawiając w jej wnętrzu na puste
przestrzenie, przechodzić będzie przez nie z większą łatwością, co zostanie zarejestrowane przez
detektor.
Badania trwały ponad rok, przy czym aparatura pracowała bez przerwy, rejestrując promieniowanie
przez 24 godziny na dobę, wyniki natomiast przekazywane były bezpośrednio do uniwersyteckiego
komputera IBM 1120. Kiedy komputer podał dane końcowe, zdumienie ogarnęło uczonych.
Okazało się, że zapisy natężenia promieniowania kosmicznego, pochodzące z kolejnych dni
pomiaru, wykazywały zupełnie inny charakter i były kompletnie ze sobą nieporównywalne. Dr Amr
Gobed, odpowiedzialny za funkcjonowanie całej instalacji elektronicznej, oświadczył: Z
naukowego punktu widzenia jest to niemożliwe. Musi tu istnieć jakaś tajemnica, której nie jesteśmy
w stanie wyjaśnić (...), istnieje jakaś tajemnicza siła w piramidach, która przeciwstawia się znanym
prawom nauki.
Dla starożytnych Egipcjan piramidy także stanowiły zagadkę, dlatego opierając się na legendach,
przypuszczać można, że nie są one grobami, lecz miejscem schronienia skonstruowanym na
wypadek wielkiej katastrofy. I to niekoniecznie dla ludzi, chociaż niektórzy ludzie mogliby się tam
schronić, ale służącym najprawdopodobniej przede wszystkim zachowaniu i zabezpieczeniu wiedzy
i informacji. Jeśli katastrofa przybrała formę kataklizmu wywołanego przez człowieka, z użyciem
broni jądrowej włącznie, wówczas ta hipoteza zyskuje na znaczeniu, ponieważ wyjaśniałaby ona
przedziwne wyniki uzyskane podczas badań promieniowania kosmicznego wewnątrz i w pobliżu
piramid.
Istnieje przecież możliwość, że piramidy, będąc schronami i dysponując wszelkimi cechami,
których wymaga się od tego typu budowli, są także zabezpieczone przed promieniowaniem. Wydaje
się również, że niezależnie od tego, jakich środków użyto do zapewnienia piramidom tej własności,
środki te czy mechanizmy funkcjonują w dalszym ciągu w chwili obecnej. Czyżby więc działał i
istniał ciągle jeszcze, sugerowany przez Andrew Thomasa w jego książce pt. "Nie jesteśmy
pierwsi", jakiś generator umieszczony gdzieś pod piramidami? Takie urządzenie zapewne
musiałoby znajdować się bardzo głęboko pod piramidą, znacznie głębij, niż sięgały dotychczas
prowadzone prace wykopaliskowe. Trudno powiedzieć, jaki ono mogłoby mieć kształt, czy też jak
możnaby je wykryć, ponieważ urządzenie takie przekracza jeszcze możliwości naszej współczesnej
technologii.
Piramidy ciągle kryją w sobie niewyjaśnione tajemnice i przejawiają zagadkowe cechy, a pomimo
tego istnieją ludzie, którzy twierdza, że są one jedynie grobowcami faraonów. Nie oznacza to, że
zgodzić się należy z wymyślnymi historyjkami, które opowiada się na temat ich budowy. Na
przykład, że wsokość wielkiej piramidy Cheopsa, pomnożona przez milion, daje nam w wyniku
odległość Ziemi od Słońca. Podaje się także cały szereg innych liczb, które wskazywać mają
rozmaite wielkości charakterystyczne, takie jak długość roku, wielkość miesiąca księżycowego czy
wagę kuli ziemskiej. Wysuwa się również przypuszczenia, że piramidy zbudowane były przez
Noego po potopie, że zbudowali je kosmici lub że zbudowane zostały według instrukcji kosmitów,
albo też, że stanowią one punkty orientacyjne lub drogowskazy dla astronautów przybywających na
Ziemię z innych planet.
Pogląd, iż cała ludzka wiedza ukryta jest gdzieś w piramidach, nie musi być zupełnie dziwaczny,
chyba jednak słuszniej będzie powiedzieć, że choć wiedza starożytnego świata została tam
umieszczona, to jednak już jej tam nie ma. Wiele hipotez i interpretacji narosło wokół piramid
egipskich w ciągu ostatnich 100 lat, zaś prawda leży prawdopodobnie gdzieś pośrodku, pomiędzy
przypuszczeniami zupełnie fantastycznymi, a całkowicie prozaicznymi.
Zdecydowanie odrzucić trzeba teorie i sugestie pozbawione podstaw, nie można się jednak także
zgodzić z absurdalnym poglądem, że te kolosalne konstrukcje postawione zostały przez grupę ludzi
zaopatrzonych jedynie w prymitywne narzędzia, bez transportu kołowego, dźwigów, wyciągów,
kołowrotów i innych urządzeń. Że zbudowano je w kraju, który w okresie budowy piramid był
prawie niezamieszkany (całkowitą populację szacuje się na około 2 miliony ludzi), nie posiadał
miast i z rzadka tylko pokryty był niewielkimi wioskami.
Znacznie bardziej uzasadniony wydaje się pogląd, że piramidy, a szczególnie rozległa ich grupa
umiejscowiona na płaskowyżu w Gizeh, pochodzą z okresu przedegipskiego. Zbudowane został nie
jako budowle o przeznaczeniu sakralnym lub po to, aby przechowywać czcigodne zwłoki wielkich
przywódców, lecz stanowiły urządzenia ochronne przeznaczone właśnie do zabezpieczenia
zdobyczy wiedzy. Wiele spośród tych urządzeń mogło zostać zużytych przez... "nosicieli kultury",
którzy pojawili się, aby z powrotem do cywilizacji doprowadzić prymitywnych potomków tych,
którzy pozostali przy życiu po katastrofie.
Wśród wszystkich piramid egipskich - a znamy ich około 70 - nie znaleziono ani jednej, w której
stwierdzono by bez żadnej wątpliwości, że odbył się w niej pochówek. Wszyscy faraonowie, a
szczególnie najwięksi i najpotęniejsi władcy jak Ramzes II i Thutmozis III, pochowani byli w
sławnej Dolinie Królów. Zadziwiające, jak wielu jest przekonanych, że zmumifikowane zwłoki
faraonów zostały odkryte w obrębbie piramid. Przekonanie to opiera się prawdopodobnie na
pewności, z jaką niektórzy archeologowie wypowiadają opinie, iż piramidy są grobami władców
Egiptu.
Jeśli najwięksi i najsławniejsi władcy Egiptu zostali pochowani w skalnych grobowcach w Dolinie
Królów, to dlaczego przyjmuje się, że mniej znani i nie zawsze realnie istniejący (starożytna lista
panujących Manetho nie zawiera imienia Cheops) pochowani zostali w tych ogromnych budowlach,
rzekomo wzniesionych tak ogromnym wysiłkiem i znojem ludzkim?
Egiptolodzy wydają się znajdować pod przemożnym wpływem przekazów dostarczonych przez
przez wielkiego podróżnika starożytności - Herodota. Ale Herodot opisuje to, co powiedzieli mu
uczeni i kapłani, jakich napotykał na trasach swych wędrówek. Piramidy już wówczas liczyły sobie
kilka tysięcy lat i stanowiły dla Egipcjan zagadkę w nie mniejszym stopniu niż są nią dla nas
dzisiaj.
CZĘŚĆ IV
Wspomniane w poprzednich odcinkach wykopaliska i zapiski w starożytnych księgach dowodzą, że
globalna wojna nuklearna w zamierzchłej przeszłości to coś więcej niż prawdopodobieństwo. I że
wśród jej realiów znajdujemy nie tylko bomby jądrowe, lecz także pociski rakietowe i urządzenia
przypominające radar, nie mówiąc już o samolotach. Żadne jednak z tych urządzeń nie mogłoby
zostać wyprodukowane bez istnienia zasobów i środków wysoko rozwiniętej techniki, a więc
istnienia wysoko uprzemysłowionego społeczeństwa. A jeśli tak, to utracony Złoty Wiek
zamierzchłej przeszłości mógł być "złoty" tylko w retrospekcji - dla tych, którym dane było przeżyć
kataklizmy wojny i którzy zachowali w pamięci jedynie najpiękniejsze jego cechy.
W gruncie rzeczy owa era rozwiniętej technologii mogła cierpieć na wszystkie schorzenie, które i
nas trapią, a jeśli rzeczywiście cywilicacja ta była znacznie bardziej zaawansowana niż nasza, to i
jej problemy mogły być znacznie trudniejsze. Bajeczne Miasto Świateł z pewnością miało swoje
ubogie dzielnice, kłopoty z ruchem drogowym, zatłoczeniem, hałasem i stresami; mogły istnieć
także problemy siły roboczej, rozwoju przemysłu, produkcji środków żywnościowych, transportu,
zanieczyszczenia środowiska i przeludnienia. Nawet jeśli ludzie ci byli niczym mitologiczni
bogowie o wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie życia, to jednocześnie mogli być
obciążeni jakąś wadą psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na jakie
społwczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Jeśli byli oni natomiast przedstawicielami cywilizacji
rozwiniętej w innym układzie słonecznym, to już samo promieniowanie naszego słońca mogło
stanowić dla nich poważne zagrożenie i pociągać za sobą ofiary. Być może na przestrzeni wieków
ulegli oni stopniowej degradacji, pomimo że ich cywilizacja znacznie przewyższała naszą.
Wyjaśniałoby to przekaz zawarty w biblijnej Księdze Rodzaju, że wielka jest niegodziwość ludzi, a
usposobienie ich jest wciąż złe.
Z drugiej strony, mogli oni zbudować społeczeństwo bardziej rozwinięte i bardziej ludzkie niż
nasze. Być może, trudność leżała w ich stosunkach z innymi cywilizacjami kosmicznymi, a
katastrofalny konflikt, który zniszczył ich świat i niemal zgładził rasę ludzką, wywołany był
działaniem wrogiej cywilizacji przybyłej z obcej planety lub innego systemu słonecznego.
Mogła to być także kombinacja wszystkich wymienionych czynników. Niewykluczone, że nigdy się
nie dowiemy, co było przyczyną "upadku" ludzkości i będziemy musieli pozostać przy tych danych,
jakich dostarczają nam mity i dostępne jeszcze świadectwa materialne.
Można przeprowadzić szereg interesujących rozważań na temat kierunków, w jakich konflikt ów się
rozwijał i znaleźć sporo przekonywujących argumentów na ich poparcie. Jeśli bowiem miniona era
wysokiej technologii dysponowała bronią nuklearną, pociskami rakietowymi, radarem itd. i jeśli jej
społeczeństwa podlegały rozwojowi równoległemu do tego, jaki charakteryzuje społeczeństwa
dzisiejsze, to z pewnością dysponowała ona także podobnymi metodami wojen. Istnieją pewne
wskazówki, zarówno w mitach jak i w źródłach materialnych, każące przypuszczać, że wniosek taki
jest słuszny.
Antyczny tekst indyjski "Samara Sutradhara" wyraźnie mówi o stosowaniu w odległej przeszłości
broni biologicznych. Specyfik o nazwie Somhara był używany jako środek wywołujący choroby
wśród żołnierzy przeciwnika, zaś inny - Moha - powodował odrętwienie i paraliż. W "Fengshen-
yen-i" wspomina się działania wojenne z użyciem broni bologicznej, prowadzone w Chinach; i
znowu w tekstach tych znajdujemy opisy zadziwiająco podobne do indyjskich.
Przy tej niejako okazji powstaje pytanie: czy nie jest możliwe, że niektóre współczesne, trapiące
ludzkość schorzenia zostały kiedyś w przeszłości wywołane w sposób sztuczny? Istnieje wiele
chorób, którym ulegają wyłącznie ludzie, nie trapią one natomiast zwierząt. Czy nie mogły one
powstać jako rezultat pradawnej niszczycielskiej wojny bakteriologicznej, której zasięg wymknął
się walczącym stronom spod kontroli?
Znany biolog, Firsow, zwraca uwagę na fakt, że wirusy, traktowane obecnie jako reprezentujące
etap pośredni pomiędzy światem żyjącym a nieżyjącym, światem organicznym a nieorganicznym,
zachowujące się w stanie nieczynnym jak substancje krystaliczne, zaś w stanie aktywnym
reprodukujące się i wykazujące działania celowe, wcale nie musiały powstać u zarania życia na
Ziemi. Tym bardziej, że wykazują one wysoki stopień specyficzności w stosunku do żywiciela, co
właśnie mogłoby wskazywać na ich stosunkowo niedawne pochodzenie.
Inny rodzaj broni, powszechnie obecnie znanej, to broń balistyczna, a więc pistolety, karabiny,
działa itp., a także materiały wybuchowe. W jednej z jaskiń północnej Rodezji znaleziono ludzką
czaszkę. Czaszka ta, znajdująca się obecnie w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, posiada
okrągły otwór po lewej stronie, podczas gdy strona prawa jest roztrzaskana. Otwór ten jest
dokładnie okrągły, zaś czaszka wokół niego nie posiada żadnych śladów promienistych pęknięć.
Taki efekt - okrągły otwór z roztrzaskaną przeciwległą ścianą, czyli wylotem - jest typowym
efektem działania na tkankę kostną kuli karabinowej o dużej prędkości, znanym powszechnie
zarówno z doświadczeń ostatniej wojny, jak i badań kryminalistycznych. Dzida, strzała czy kamień
takiego zespolonego efektu wywołać nie może. Może go spowodować tylko gorący pocisk
wystrzelony z ogromną prędkością. Tymczasem wiek tej czaszki określa się na 40 000 lat, a więc
wypada on na okres pojawienia się człowieka z Cro Magnon, który jeszcze nie zdążył wynaleźć
nawet łuku i strzały.
Ta czaszka nie jest jedynym znaleziskiem noszącym na sobie ślady takiego uszkodzenia. W
Muzeum Paleontologicznym w Leningradzie znajduje się czaszka żubra pochodząca sprzed wielu
tysięcy lat. Posiada ona okrągły otwór w środkowej części czoła. Badania wykazały, że zwierzę,
chociaż ranne, nie padło a rana uległa zabliźnieniu. Podobnie jak w przypadku czaszki ludzkiej
znalezionej w Rodezji i tutaj otwór jest doskonale okrągły, zaś wokół niego nie występują
promieniste pęknięcia. A więc efekt działania kuli karabinowej. Ale skąd karabiny w zamierzchłej
przeszłości?
Sięgnijmy więc znów do mitów i świętych tekstów. Mity Drawidów wspominają o laskach
plujących ogniem i mających własność zabijania. Mojżesz także miał laskę, za której pomocą
spowodował, że ze skały wytrysła woda. Naturalnie mogła to być także różdżka, bowiem
wynajdywanie wody pod powierchnią ziemi za pomoca różdżki i różdżkarstwo należy do sztuk
starych. Niemniej jednak mogła to być broń balistyczna. Wiemy przecież, że Mojżesz wychowany
był od dzieciństwa jako członek egipskiej kasty rządzącej i mógł mieć dostęp do źródeł wiedzy
niedostępnych dla innych.
Podobnego rodzaju tajemnicę stanowi starożytna egpska sztuka drążenia tuneli w skałach, której
rezultaty oberwować można np. w Dolinie Królów, czy też stosowana podczas budowy Domów
Wieczności w Abu Simbel, które Ramzes II kazał wbudować w skaliste urwisko. Przypuszcza się,
że we wczesnym okresie historii Egiptu znana była sztuka produkowania i stosowania materiałów
wybuchowych, która w późniejszych tysiącleciach uległa zapomnieniu. Nie jest to ani dziwne, ani
bezpodstawne przypuszczenie, jeśli weźmie się pod uwagę, że choćby Chińczycy znali metodę
przyrządzania prochu już kilka tysięcy lat temu. Dlatego istnienie broni palnych w odległej
przeszłości nie jest niczym nadzwyczajnym, szczególnie dla cywilizacji, która dysponowała energią
atomową.
Niezwykle ciekawa sugestia wypłynęła z kręgu uczonych radzieckich. Okazało się bowiem, że
niektóre odkrycia szkieletów dinozaurów na Syberii, a mianowicie położenie kości szkieletowych
oraz rodzaj ich uszkodzeń, wydają się wskazywać na to, że zwierzęta te zostały pogruchotane za
pomocą silnych środków wybuchowych. To, naturalnie, przesuwałoby fakt stosowania materiałów
wybuchowych o kilka milionów lat wstecz. Nie ulega jednak wątpliwości, że znajomość, jak i
zastosowanie substancji wybuchowych, oraz broni działającej w oparciu o te środki, jest znacznie
bardziej starożytna niż sie na ogół przypuszcza.
Inną tajemniczą sprawą, ściśle wiążącą się z tragedią atomową w czasach prehistorycznych, są
malowidła na ścianach jaskiń i na skałach, rozrzucone po całej kuli ziemskiej. Malowidła te,
przedstawiające postacie tak zwanych "kosmitów", zyskały sobie w ostatnich latach rozgłos
światowy, a ich szczególna popularność datuje się od momentu publikacji książki von Dänikena
zatytułowanej "Pojazdy bogów".
Jednym z najbardziej znanych obrazów jest kontur ogromnej postaci wyryty na skale. Został on
odkryty przez Henri Labote'a na płaskowyżu Tasili na Saharze i nazwany przez niego Wielkim
Bogiem Marsjańskim. Szkic ten zadziwiająco przypomina postać odzianą w strój kosmonauty.
Na obszarze płaskowyżu znajduje się więcej podobnych rysunków: jeden z nich przedstawia idącą
grupę czterech postaci ubranych w stroje przypominające kombinezony kosmonautów, których
głowy okryte są baniastymi hełmami. Rysunki tego rodzaju odkryto na różnych kontynentach.
Istnieje na przykład rysunek naskalny na południe od miejscowości Fergana w Uzbekistanie,
przedstawiający postać, której głowa otoczona jest pierścieniem z wychodzącymi z niego
promieniami. Pierścień ten prawdopodobnie reprezentuje hełm, jaki noszą nurkowie, zaopatrony w
anteny. Niemal identyczne postacie przedstawiają rysunki odkryte w Val Camonica we Włoszech.
Sylwetki "kosmitów" znaleziono także wyrysowane na płaskich ścianach skał w Australii.
Znaczne podobieństwo do postaci na rysunkach wykazują japońskie statuetki Dogu pochodzące z
okresu Jomon. Wzbudziły one duże zainteresowanie, ponieważ przedstawiają ludzi w pewnego
rodzaju ubraniach ochronnych i hełmach zaopatrzonych w dziwne okulary. Japoński ekspert Isao
Washio tak opisuje strój Dogu: rękawice przymocowane są do przedramienia za pomocą wiązania,
zaś okulary mogą być zamykane i otwierane. Po bokach postaci umocowane są dźwignie
prawdopodobnie przeznaczone do regulacji ich ustawienia, podczas gdy "korona" umieszczona na
hełmie spełnia rolę anteny (...). Urządzenia na zewnątrz ubrania nie stanowią elementów
zdobniczych, lecz są przyrządami pozwalającymi kontrolować i regulować ciśnienie w skafandrach
w sposób automatyczny.
Wszystkie te rysunki i postacie kojarzy się obecnie z "przybyszami z kosmosu" oraz poglądem, że
planetę naszą w dalekiej przeszłości odwiedzali goście - astronauci z innych układów słonecznych.
W gruncie rzeczy mogą one przedstawiać "niebiańskich bogów". Tym bardziej, że rysunkom
"kosmitów" towarzyszą często latające dyski, kuliste pojazdy czy inne urządzenia latające. Wydaje
się jednakże, że istnieje inne, nie mniej prawdopodobne wyjaśnienie, oparte na odmiennej
interpretacji znajdowanych rysunków. Być może przedstawiają one po prostu ludzi w ubiorach
chroniących przed radioaktywnym skażeniem. Przecież większość rysunków "kosmitów" odkryta
została na terenach dzisiejszych pustyń. Wcześniej już jednak sugerowano, że pierwszą przyczyną
powstania pustyń mogło byc zastosowanie na tych obszarach broni nukearnej, dlatego nawet tysiące
lat później regiony owej wykazywały wysoki stopień skażenia radioaktywnego.
Rysunki mogły być więc wykonane później przez potomków mieszkańców tych okolic, którym
udało się przeżyć kataklizm. Widzieli oni przybywających (albo ze schronów podziemnych, albo z
obszarów nieskażonych radioaktywnością) ludzi w latających maszynach, którzy zabezpieczeni
strojami ochronnymi pojawili się, aby skontrolować tereny, zbadać stopień ich skażenia i ocenić
rozmiary zniszczeń.
Niewątpliwie niektóre z tych rysunków mogą przedstawiać przybyszów z kosmosu. Nie wydaje się
jednak słuszne pomijanie możliwości, że ubrania ochronne noszone były przez mieszkańców Ziemi,
jako osłona przed skażeniem promieniotwórczym. Gdyby bowiem kosmici musieli być tak
dokładnie chronieni przed naszym ziemskim środowiskiem, przy pomocy całkowicie izolujących
skafandrów kosmicznych, oznaczałoby to, że nie mogli oni oddychać ziemską atmosferą, czy też
znosić panującej na powierzchni ziemi temperatury. A taki obraz kosmicznych bogów, jak pisze
Richard E. Mooney, stałby w całkowitej sprzeczności z tym, jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie
mitów i legend.
O mitycznych bogach Egiptu, Grecji, Indii, a także Majów, Inków i Azteków nigdy nie pisano jako
noszących stroje ochronne. Dlatego albo byli oni ziemianami, albo przybyszami z kosmosu, których
fizjologia podobna była do ziemskiej w takim stopniu, że nie potrzebowali skafandrów ochronnych.
Oczywiście ci, którzy przybywaliby tylko na krótki pobyt na Ziemi, mogliby nosić ubiory chroniące
ich przed odmiennym promieniowaniem słonecznym, czy też nieznanymi, a być może groźnymi dla
nich, ziemskimi mikroorganizmami. Jednakże, biorąc pod uwagę argumenty za i przeciw, oraz
uwzględniając rozmieszczenie głównych malowideł oraz materialnych dowodów katastrofy
nuklearnej, wydaje się, że najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem funkcji owych "kosmnicznych"
skafandrów jest ochrona przed skażeniem promieniotwórczym.
CZĘŚĆ V
Kiedy program Apollo został pomyślnie zrealizowany i ogłoszono większośc wyników badań,
okazało się, że istnieją fakty, które mogą wskazywać, iż nie tylko Ziemia, lecz i część naszego
układu słonecznego była przed wielu tysiącami lat zniszczona w wyniku wojny atomowej.
Jednakże jeśli chodzi o interpretację odkrytych faktów, opinie uczonych sa podzielone. Staranny
przegląd literatury dotyczącej badań przestrzeni kosmicznej wydaje się świadczyć, że uczeni
zakłopotani są wynikami uzyskanymi zarówno w radzieckich, jak i amerykańskich programach
badawczych.
Z drugiej strony obserwuje się istnienie także tendencji do ignorowania lub wręcz pomijania tych
danych naukowych, które wskazywać by mogły, że olbrzymie kratery na Księżycu, Marsie,
Merkurym i Wenus nie powstały w wyniku naturalnych zjawisk, takich jak upadki meteorytów,
asteroidów, komet lub działalności wulkanicznej, lecz w wyniku eksplozji nuklearnych, miliony
razy potężniejszych niż te, jakich oczekiwać można po najpotężniejszych bombach wodorowych
dnia dzisiejszego. Pomimo lądowania ludzi na Księżycu, nie wiemy dotychczas, co było przyczyną
zniszczenia jego powierzchni oraz powstania na niej tak olbrzymiej ilości kraterów. Uczeni
amerykańscy przyznali (Scientific American, lipiec 1974 r.), że jakiś nieznany kataklizm musiał
spowodować zniszczenie powierzchni Księżyca i planet.
Brytyjski astronom o światowej sławie, Gilbert Fiedler z zespołem współpracowników poddał
analizie statystycznej położenia i częstotliwości karaterów na powierzchni Księżyca. Uzyskane
wyniki wskazują wyraźnie, że kratery nie pokrywają powierzchni Księżyca w sposób bezładny i
przypadkowy, czego można by oczekiwać przy założeniu, iż powstały one w wyniku działania sił
naturalnych. Okazuje się, że kratery te tworzą określone i logiczne wzory. Występują mianowicie w
parach lub tworzą łańcuchy, szeregi oraz równoległoboki.
Pary kraterów lub kratery bliźniacze składają się z dwóch niecek o tej samej wielkości. Uczeni
zauważyli, że w miarę jak średni promień tych kraterów zwiększa się, rośnie wówczas również
odległość między nimi. Zjawisko to jednakże jest trudno wytłumaczyć na gruncie teorii o
naturalnym ich pochodzeniu. Z drugiej strony, jeśli na Księżycu miała miejsce wojna nuklearna,
wówczas padające bomby mogłyby tworzyć na jego powierzchni określone wzory lejów. W takim
przypadku, oczywiście, im większe byłyby zrzucane bomby, tym większa odległość między nimi
byłaby potrzebna dla uzyskania maksymalnego efektu destrukcyjnego.
Liczne kratery tej samej wielkości tworzą także ciągi lub łańcuchy, ułożone wzdłuż jednej linii i
skierowane w określonym kierunku. Istnieje wyraźne podobieństwo między tymi łańcuchami
kraterów na Księżycu, a łańcuchami lejów po bombach zrzuconych w Wietnamie przez
amerykańskie bombowce B-52.
Kratery księżycowe występują również w grupach po cztery jednakowej wielkości - tworząc
równoległoboki. Wyraźnie widać, że im większe są ich średnice, tym większy tworzą one
równoległobok. Niektóre równoległoboki pokrywają obszar tysięcy kilometrów księżycowej
powierzchni. W przypadku wojny jądrowej celem tworzenia takich "figur geometrycznych" byłoby
całkowite zniszczenie życia w ich obrębie. Współczesne rakiety bojowe, zarówno radzieckie jak i
amerykańskie, wyposażone są przynajmniej w cztery głowice nuklearne każda i zaprogramowane
prawdopodobnie w taki sposób, aby ich eksplozje tworzyły równoległobok.
Powszechnie niemal wiadomo, że około 90 proc. wszystkich kraterów na widocznej stronie
Księżyca oraz na niektórych obszarach Marsa (regiony otaczające morze Hellas) koncentruje się na
wyżynach lub kontynentach, niewiele znajdujemy ich natomiast na morzach. Fakt ten, trudny do
wyjaśnienia w inny sposób, z punktu widzenia teorii o starożytnej wojnie nuklearnej staje się
zupełnie zrozumiały. Jeśli bowiem w księżycowych i marsjańskich morzach znajdowała się kiedyś
woda, to życie inteligentne skupiać się musiało na lądach oraz brzegach zbiorników wodnych. Stąd
obecność lejów i kraterów na tych obszarach jest w pełni uzasadniona, jako rezultat morderczej
wojny, w której niszczono przede wszystkim duże skupiska mieszkańców w głębi lądu oraz miasta
portowe i nadbrzeżne.
Twierdzenie niektórych geologów, że kratery, które kiedyś pokrywały powierzchnie księżycowych i
marsjańskich mórz, uległy zniszczeniu przed milionami lat w wyniku stopienia w skrajnie wysokich
temperaturach, wydaje się mało prawdopodobne, tym bardziej że przyczyna powstania tego piekła o
temperaturze milionów stopni ciągle stanowi tajemnicę. Nie można ponadto pominąć faktu, że
około 10 proc. księżycowych kraterów jest zlokalizowana właśnie na terenie mórz i nie uległy one
jednak stopieniu. Być może, powstały wówczas, gdy zniszczono podwodne miasta. W każdym razie
teoria stapiania w dalszym ciągu nie wyjaśnia występowania kraterów w parach, szeregach,
równoległobokach itd.
Jednym z najdziwniejszych rodzajów kraterów obserwowanych na Księżycu są te, które posiadają
"promienie" o długości setek kilometrów. Niektórzy uczeni utrzymują, że takie otwory, jak Tycho,
Kopernik i Arystarch powstały w wyniku eksplozji, które miały miejsce nad powierzchnią
Księżyca. Ponieważ ich promienie przebiegają po powierzchni innych kraterów, jest możliwe, że
stanowi to rezultat wybuchu specjalnego typu bomb, które zrzucono pod koniec wojny nuklearnej w
celu ostatecznego zniszczenia, ocalałych do tego czasu, resztek życia. Po tysiącach lat te jasne
"promieniste" niecki wciąż jeszcze emitują znaczne ilości promieniowania. Badania powierzchni
Księżyca w czasie zaćmienia za pomocą przyrządów optycznych czułych na podczerwień,
przeprowadzone przez naukowców NASA, wykazały, że te właśnie obszary wydzielają więcej
ciepła i promieniowania niż tereny sąsiednie.
Astronomowie tacy jak Fiedler, Shoemaker i Barosh od lat twierdzili, że nieregularne linie
obserwowane wokół księżycowych kraterów przypominają bardzo linie rozchodzące się
promieniście od kraterów pozostałych po próbnych wybuchach jądrowych w Yucca Flats.
Oczywiście, naukowcy ci utrzymują, że podobieństwo to jest przypadkowe, zaś same linie powstały
na Księżycu w wyniku działania naturalnych sił niewiadomego pochodzenia.
Już jednak w latach 40-tych astronomowie brytyjscy zaatakowali pogląd, iż przyczyną powstania
księżycowych kraterów, niecek i wgłębień było działanie wulkanów. Wykazali oni, że nie istnieje
ani jeden przykład prawdziwego stożka wulkanicznego na widocznej stronie Księżyca.
Dwadzieścia lat później amerykańscy astronauci także nie mogli znaleźć żadnego dowodu
aktywności wulkanicznej na Księżycu.
Na początku lat 60-tych grupa radzieckich astronomów, pracująca pod kierunkiem E. L. Krynowa,
po zbadaniu istniejących w naszym systemie słonecznym asteroidów i meteorytów oraz
uwzględnieniu komet, a następnie obliczeniu średniej liczby takich ciał, które trafiają w kulę
ziemską, doszła do wniosku, że podczas minionych miliardów lat maksymalna liczba tych ciał
niebieskich, jaka spadła na Księżyc, nie mogła przekroczyć 16.000, nawet biorąc pod uwagę brak
na nim atmosfery. Istnieją tam jednak dosłownie miliony kraterów, zaś liczba samych tylko bardzo
dużych znacznie przekracza 16 tysięcy, podczas gdy na powierzchni najbliższego sąsiada Księżyca
- Ziemi znaleźć ich można niewielką zaledwie liczbę. Natomiast na planetach Merkury, Wenus i
Mars istnieją setki tysięcy kraterów - niemożliwe jest więc, by powstały one wskutek uderzeń
meteorytów.
Nie można zatem znaleźć żadnych konwencjonalnych dla kształtu i rozkładu kraterów, tych
niewinnie wyglądających, jakby pozostałych po ospie znaków, tworzących krajobraz księżycowy. Z
jakichś powodów kratery te są płytkie i zgrupowane na określonych obszarach powierzchni
księżyca.
Jedna z przedstawionych w ostatnich latach teorii wydaje się wyjaśniać wiele spośród dotychczas
niezgłębionych tajemnic Księżyca. Teoria ta została opracowana przez dwóch wybitnych uczonych
radzieckich: Michaiła Wasina i Aleksandra Szczerbakowa i przedstawiona w książce "Księżyc -
nasz tajemniczy pojazd kosmiczny". Przyjmuje ona, że Księżyc w ogóle nie jest naturalnym satelitą
Ziemi, lecz stanowi wydrążoną w środku konstrukcję, zbudowaną przez jakąś wysoko rozwiniętą
cywilizację, która wprowadziła go na orbitę okołoziemską, jako sztucznego satelitę, w
nieokreślonym czasie dalekiej przeszłości.
Ta zaskakująca idea szokuje w pierwszej chwili, ale zanim wydamy na nią wyrok skazujący,
zbadajmy niektóre spośród kłopotliwych problemów, jakie owa śmiała i niekonwencjonalna teoria
rozwiązuje.
Naturalnie, jeśli Księżyc został sztucznie wprowadzony na orbitę okołoziemską, to wyjaśnienie
jego prawie doskonale kołowej orbity staje się zupełnie oczywiste, podobnie jak fakt, iż orbita ta
nie przebiega w płaszczyźnie równikowej Ziemi, odmiennie od wszystkich innych księżyców
istniejących w naszym układzie słonecznym.
Rzucającą się w oczy cechą powierzchni Księżyca jest istnienie na niej mórz. Stanowią one
wyraźne, jasne, płaskie powierzchnie prawie pozbawione kraterów; niemal wszystkie morza
znajdują się na zachodniej części Księżyca, skierowanej ku Ziemi. To właśnie przelatując nad
niektórymi z tych mórz, wyprawa Apollo 8 odkryła obecność maskonów, stacjonarnych pól
grawitacyjnych, tak silnych że zakłócały one tory sond okołoksiężycowych. Ten fakt oraz
wyliczony ciężar właściwy Księżyca i analiza jego ruchu, przeprowadzona przez Gordona
McDonalda z NASA, wydają się wskazywać, że Księżyc nie jest ciałem homogenicznym, co
oznacza, iż zachowuje się on bardziej jak wydrążona w środku kula, niż jak jednolite ciało
niebieskie. Inne, ostatnio odkryte fakty wydają się wspierać tę hipotezę. Przede wszystkim istnieje
po drugiej stronie Księżyca ogromne wybrzuszenie na jego powierzchni, tak wielkie, że mogłoby
ono wywołać powstanie niezrównoważonych sił w obrębie księżycowej masy. Jednakże wpływ tej
wypukłości jest skompensowany jakimiś zmianami w rozkładzie gęstości wnętrza Księżyca. Sam
fakt, że wybrzuszenie to znajduje się po przeciwnej stronie niż oddziaływanie Ziemi, jest jeszcze
bardziej intrygujący. Czyżby owo wybrzuszenie zostało spowodowane jakimiś ogromnymi
przyspieszeniami, które działały na Księżyc?
Ciekawe wyniki otrzymano także w rezultacie sejsmograficznych eksperymentów
przeprowadzonych podczas lotu Apollo 13. Okazało się, że zderzenia lub wstrząsy na powierzchni
Księżyca dawały nigdzie przedtem nie spotykane sygnały, które zaczynały się od małych fal, a
następnie powoli narastały, aby po długim okresie osiągnąć maksimum. W gruncie rzeczy, kiedy
trzeci człon rakiety Apollo 13 spadł na Księżyc, cała powierzchnia srebrnego globu, aż do
głębokości 40 kilometrów, drgała prawie trzy i pół godziny. Jeden z pracowników naukowych
NASA skomentował ten fakt w następujący sposób: "Księżyc zareagował jak wielki, pusty w
środku gong".
Tytan, cyrkon, itr, beryl. Te słowa zwracają uwagę, kiedy czyta się wyniki, przeprowadzonej przez
S. Ross Taylora, analizy chemicznej próbek skał księżycowych. Raport wskazuje, że te rzadkie
pierwiastki występują na powierzchni Księżyca w dużych ilościach, znacznie większych niż w
ziemskiej litosferze i bardzo przekraczają średnią ich zawartość procentową we wszechświecie,
wszystkie one, znane czasami pod zbiorową nazwą "pierwiastków ogniotrwałych", są
niezastąpionymi materiałami budowy antykorozyjnych, odpornych na działania wysokich
temperatur, kadłubów rakiet kosmicznych.
Zaskakujące było również to, że wiek skał księżycowych, oceniony na podstawie rozpadu
promieniotwórczego, wyniósł od 5 do 7 miliardów lat, zaś w niektórych próbkach osiągał aż około
20 miliardów lat, podczas gdy wiek naszego układu słonecznego, a więc i Ziemi, ocenia się
zaledwie na 4,6 miliardów lat. Ponadto w próbkach skał księżycowych odkryto kilka nowych
pierwiastków i minerałów, które w ogóle nie występują w skorupie ziemskiej, nie mówiąc już o
obecności stosunkowo wysokich stężeń niektórych radioaktywnych izotopów szeregu uranu i toru.
Te ostatnie w gruncie rzeczy mogły powstać tylko w wyniku eksplozji jądrowych.
Wszystkie wyprawy Apollo znajdowały także na powierzchni Księżyca duże ilości substancji
szklistych (np. Apollo 17 przywiózł szkło pomarańczowego koloru pochodzące z krateru Shorty).
William C. Phinney, kierownik zespołu badawczego w Centrum Lotów Załogowych NASA w
Houston. Podczas konferencji prasowej, jaka miała miejsce w styczniu 1973 roku, powiedział: Nie
potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób kawałki pomarańczowego szkła stanowić mogą rezultat
działalności wulkanicznej. A przecież na ziemskich terenach doświadczalnych, na których
przeprowadzano próbne wybuch jądrowe, takie odłamki kolorowego szkła do rzadkości nie należą.
Wyniki badań księżycowych skał wprawiły w zakłopotanie tych uczonych, którzy wierzyli, że
Ziemia i Księżyc utworzone zostały z tego samego pierwotnego obłoku kosmicznego pyłu, lub, że
kiedyś w zamierzchłej przeszłości Księżyc stanowił część Ziemi, a później został wyrzucony na
orbitę w wyniku jakiegoś kataklizmu.
CZĘŚĆ VI
Dalsze wyniki uzyskane przez kolejne wyprawy Apollo dostarczają nie mniej fascynujących
informacji niż z pierwszych wypraw. Badania magnetyzmu księżycowego (Apollo 16) wykazały, że
Księżyc obecnie nie posiada globalnego pola magnetycznego, niemniej jednak próbki skał
księżycowych wykazywały ślady dawnego działania tego pola ("New Scientist" 1980 t.85, s.66).
Namagnesowanie to jest nieznaczne i wynosi około 1/100 000 tego, jakie spotyka się na Ziemi. Nie
jest ono również jednolicie rozłożone na powierzchni, lecz koncentruje się w siedmiu regionach.
Wszystkie te regiony leżą na zewnętrznej stronie największych kraterów ("New Scientist" 1979
t.84, s.873).
Odkryto także istnienie dwóch oddzielnych pasów ferromagnetycznego materiału, o długości około
1000 kilometrów, leżących na głębokości około 100 kilometrów pod powierzchnią Księżyca.
Pochodzenie i przeznaczenia tych ogromnych utworów, podobnych do dźwigarów lub wzdłużników
w kadłubie okrętu, stanowi dotychczas zagadkę, podobnie jak odkryte przez wyprawę Apollo 16
ślady pordzewiałego żelaza w próbkach skał księżycowych. Ponieważ rdza świadczy o obecności
wody, dawna teoria mówiąca, że księżyc zawsze był pozbawiony zawierających wodę minerałów,
powinna być poddana rewizji. Niezaprzeczalny dowód isnienia wody na Księżycu pojawił się
wówczas, gdy instrumenty pozostawione przez poprzednie wyprawy Apollo niespodziewanie
wykryły obłoki pary wodnej rozciągające się na przestrzeni setek kilometrów. John Freeman z Rice
University twierdzi, że wszystkie odczyty przyrządów pomiarowych wskazują na bezsporny fakt, iż
para wodna pochodzi z głębokiego wnętrza samego Księżyca.
W ciągu tysięcy lat żywe były na Ziemi legendy mówiące o istniejących na Księżycu miastach.
Według zapisów, jakie znajdujemy w książce Charlesa Forda, europejscy astronomowie twierdzili
w swoich publikacjach naukowych, że widzieli takie ruiny na Księżycu jeszcze w ubiegłym wieku.
Amerykańskie czasopisma astronomiczne publikowały rysunki i fotografie piramid, kopuł, krzyży i
mostów, jakie obserwowano na powierzchni Księżyca. Zeszyt czasopisma Uniwersytetu Harvarda z
kwietnia 1954 roku pt. "Sky and Telescope" zawiera artykuł na temat mostu sfotografowanego na
powierzchni Księżyca, łączącego dwa grzbiety górskie w pobliżu Mare Crisium. Według opinii
redaktora naukowego "New York Herald Tribune" - Johna O'Neile'a oraz dwóch astronomów
angielskich, H. P. Wilkinsa oraz Patricka Moore'a, fotografia ta przedstawia definitywnie most, a
nie przypadkową formację skalną tego kształtu. Jeśli Mare Crisium było kiedyś prawdziwym
oceanem, wówczas most ten porównać by można do mostu Złotej Bramy (Golden Gate Bridge) w
San Francisco, który również spina dwa grzbiety górskie w pobliżu oceanu. H. P. Wilkins wyliczył,
że długość tego księżycowego mostu przekracza 20 kilometrów. Spędził on również wiele czasu na
katalogowaniu ponad 200 białych kopuł, o średnicach sięgających 200 metrów (obserwowanych w
ostatnich latach w coraz większych ilościach), które czasami znikają w jednym miejscu, aby znowu
pojawić się w innym. Zaskakujące, że wiele spośród tych księżycowych kopuł zaobserwowano w
pobliżu wyjątkowo prostej ściany o wysokości około 450 metrów i długości ponad 100 kilometrów.
Po przeciwnej stronie tej ściany, na przeciwległej stronie Księżyca, znajduje się pęknięcie o
szerokości 8 kilometrów i długości 240 kilometrów.
Jeszcze bardziej zadziwiające są zespoły gigantycznych głazów, znajdujące się na powierzchni
Mare Tranquilitatis i Oceanus Procellarum. William Blair, uczony antropolog, porównuje te
budowle do Stonehenge, o prostokątnych zapadlinach zerodowanych ścian, które zawaliły się ku
środkowi oraz monolitycznych iglicach wyższych od jakiegokolwiek budynku na Ziemi.
Radzieckie zdjęcia wykonane przez Łunę 9 wskazują, że niektóre spośród tych iglic mogą w
gruncie rzeczy mieć kształt piramid.
Starożytna cywilizacja zamieszkująca w przeszłości na powierzchni Księżyca musiała dokonać
ogromnego dzieła, przekształcając i modelując krajobraz Księżyca. Astronomom od wielu lat znane
są duże obszary tej powierzchni pokryte siatką krzyżujących się linii, przypominających siatkę
południków i równoleżników rysowanych na mapach Ziemi. Odnosi się wrażenie, że te uskoki,
grzbiety górskie, wąwozy i łańcuchy kraterów ułożone są wzdłuż równoległych linii przecinających
się z innymi pod kątami prostymi. Taki system krzyżujących się linii jest zupełnie nienaturalny i
uczeni nie potrafią znaleźć dla niego żadnego wytłumaczenia.
Zdjęcia przesłane przez amerykańskie sondy z powierzchni Merkurego, Wenus i Marsa wskazują,
że los tych planet był podobny do księżycowego. Można na ich powierzchni znaleźć kratery
tworzące wzory podobne do księżycowych. Niektórzy fizycy oceniają, że energia potrzebna do
utworzenia takich kraterów (których średnice osiągają 1300 kilometrów) przekraczają tysiące razy
siłę wybuchu największych bomb wodorowych.
Tak straszliwa siła wybuchu mogła zniszczyć planetę, która kiedyś krążyła między Marsem a
Jowiszem, a po której pozostał tylko pas asteroid. Kiedy ta grupa fragmentów skalnych została w
1802 roku odkryta przez niemieckiego astronoma Heinricha W. M. Obersa, astronomowie byli
przekonani, że to jakaś planeta została kiedyś zniszczona w wyniku straszliwej eksplozji. Teoria ta
ciągle jest żywa wśród astronomów radzieckich. Obliczyli oni na początku lat 60-tych, że średnica
owej planety wynosiła około 6000 km. Z drugiej strony wiadomo, że nie istnieje żadna naturalna
przyczyna eksplozji planety. Amerykański astronom Gerard P. Kuiper, dyrektor Obserwatorium
Astronomicznego Uniwersytetu w Arizonie, twierdzi wprawdzie, że pas asteroid powstał wówczas,
gdy 5 do 10 oddzielnych planet znajdujących się na orbitach pomiędzy Marsem a Jowiszem
przypadkowo zderzyło się ze sobą, jednak nie posiada on konkretnych dowodów potwierdzających
tę teorię, zaś ze statystycznego punktu widzenia taka przypadkowa kolizja jest niemal niemożliwa
w przestrzeni, jaka istnieje między Marsem a Jowiszem. Naukowcy z NASA byli zaskoczeni, kiedy
sondy Pionier 10 i Pionier 11 przeszły bez żadnej kolizji przez pas asteroid zawierający około 100
000 odłamków skalnych. Najprawdopodobniej nie zwrócili oni uwagi na fakt, że średnia odległość
między każdą z tych asteroid wynosi około 6,5 miliona kilometrów.
W każdym razie wiadomo, że największe rozmiary zniszczeń podczas tej starożytnej wojny miały
miejsce w obszarze między Marsem a Jowiszem. Być może, planeta lub planety istniejące w tej
części naszego układu słonecznego były głównymi bazami militarnymi i dlatego musiały zostać
zburzone. Starożytne środki bojowe mogły również dokonać zniszczenia czterech księżyców
Saturna, co spowodowało powstanie jego pierścienia. Astronomowie twierdzą, że księżyce te
rozpadły się, kiedy zbytnio zbliżyły się do planety. Nie ma jednak żadnych realnych dowodów na
poparcie tej teorii, tym bardziej, że ci sami astronomowie przyznają, iż księżyce nie mogły rozpaść
się, gdyby były zbudowane z niepopękanej litej skały. Ponadto Saturn byłby jedyną planetą w
naszym układzie, której księżyce uległyby rozpadowi w tak niezwykły sposób. A może one także
były ważnymi bazami wojskowymi i dlatego musiały zostać zniszczone?
W ostatnich latach świat naukowy dowiedział się, że temperatura na powierzchni Jowisza wynosi
ponad 50 000 stopni, a więc przekracza nawet temperaturę na powierzchni Słońca. Czy potężne
bombardowanie za pomocą nuklearnych środków zniszczenia nie mogło zapoczątkować reakcji
jądrowej na tej planecie?
W książce zatytułowanej "Złoto bogów" Erich von Däniken dyskutuje możliwości istnienia w
starożytności wojny, w której cywilizacje pochodzące z innych systemów gwiezdnych walczyły ze
sobą i ci, którzy tę wojnę przegrali, szukać musieli schronienia na Ziemi. W tych to zamierzchłych
czasach nasz system słoneczny mógł zostać zniszczony przez istoty lub "bogów" pochodzących z
innych układów planetarnych. Wydaje się jenak, że nie ma powodów, dla których "kosmici"
mieliby wybrać sobie jako teren załatwiania swoich porachunków tę zapadłą część galaktyki,
odległą przynajmniej o kilkadziesiąt lat świetlnych od miejsca, w którym przyczyna sporów
powstała. Bardziej uzasadnione wydaje się twierdzenie, że wysoko rozwinięta cywilizacja powstała
właśnie tu, na Ziemi, przed kilkudziesięciu lub nawet kilkuset tysiącami lat. Ta wspaniała
cywilizacja osiągnęła już nawet etap planetarny - rozpoczęła kolonizację znajdujących się w
obrębie ekosfery planet naszego układu słonecznego, stając tam szybko na niebywale wysokim
poziomie techniki i cywilizacji.
Zdaje się jednak, że postęp moralny nie przebiegał równolegle z technologicznym. Znane wady
ludzkości i dążność jednych do dominacji nad drugimi, zwielokrotnione niesłychanymi
możliwościami zaawansowanej wiedzy i techniki doprowadziły do otwartej rywalizacji pomiędzy
mieszkańcami sąsiednich planet. Rezultatem była straszliwa wojna, w wyniku której z jednej
planety pozostał tylko pas asteroid, zaś powierzchnie Księżyca, Marsa, Merkurego i Wenus
zamieniły się w skalne rumowiska o zatrutej śmiertelnie dla wszelkiego życia atmosferze. Ci,
nieliczni, którzy przeżyli ukryci w bunkrach i skalnych schronach na stosunkowo najmniej
zniszczonej Ziemi, stali się nosicielami kultury cywilizacji, "bogami", wśród ocalałych,
człekopodobnych istot zamieszkujących dzikie ostępy i dżungle Ziemi, mając nadzieję wskrzesić na
gruzach dawnej świetności "złoty okres" - nowe cywilizowane życie.
CZĘŚĆ VII
Postawiono już w poprzednim odcinku hipotezę, że przed kilkuset tysiącami lat rozwinęła się na
naszej planecie cywilizacja, która zdołała osiągnąć bardzo wysoki poziom rozwoju. Pozwoliło jej to
na skolonizowanie Wenus, Marsa, Merkurego, Faetona (hipotetyczna planeta obiegająca Słońce po
orbicie cywilizacja, która zdołała osiągnąć asteroid), a być może i innych ciał niebieskich, np.
księżyców Jowisza czy Saturna.
Osiedleńcy, żyjący w warunkach odmiennych od ziemskich, musieli w kilku pokoleniach rozwinąć
szereg cech adaptacyjnych, w wyniku czego ich technologia, cywilizacja i kultura coraz bardziej
odbiegała od ziemskiej. Trudniejsze warunki życia kolonistów zmuszały ich do ciągłego ulepszania
maszyn, urządzeń, architektury, pojazdów poruszających się po lądzie, wodzie i atmosferze, a także
statków komunikacji międzyplanetarnej. Ogromny poziom osiągnął również rozwój środków
porozumiewania się, inżynierii genetycznej, leczenia chorób oraz walki ze starością, co pozwoliło
naszym przodkom osiągnąć imponujący wręcz czas życia.
Wszak dążenie do podboju kosmosu i podróży międzygalaktycznych zaczęło coraz silniej
opanowywać umysły mieszkańców układu słonecznego. Przechwycono z kosmosu niewielką
planetoidę, a tor jej obiegu skorygowano w taki sposób, aby mogła ona krążyć w naszym układzie
słonecznym. Zasiedlono jej powierzchnię, a następnie zaczęto dokonywać pewnych zmian jej
wnętrza, przekształcając ją w pojazd zdolny do poruszania się w przestrzeni międzygwiezdnej.
Przeprowadzenie tak poważnych przedsięwzięć inżynierskich i konstruktorskich wymagało
jednakże zorganizowania odpowiednich dostaw sprzętu, surowców, urządzeń i specjalistycznych
ekip roboczych, co z kolei pociągało za sobą konieczność dalszego skorygowania orbity tej
planetoidy tak, aby znajdowała się ona cały czas w zasięgu pojazdów transportowych z ośrodków
cywilizacji ze wszystkich planet. Postanowiono umieścić ją na orbicie okołoziemskiej. I w ten oto
sposób pojawił się nasz Księżyc.
Jednakże z jakichś nieznanych powodów operacja zakotwiczenia Księżyca nie przebiegła zgodnie z
planem, w jej wyniku spowodowano na Ziemi straszne kataklizmy. Luna bowiem, kiedy dostała się
w sferę przyciągania Ziemi, wywołała przesunięcie się masy wód.. Rozpoczęły się przypływy.
Pierwszy był największy. Fale popłynęły z okolic podbiegunowych w kierunku równika, zatapiając
po drodze wszystko, wraz z lądem Mu i częścią Atlantydy, na wysokość 3000 - 5000 metrów.
Niejasne są przyczyny równoczesnego wybuchu okrutnej wojny w układzie słonecznym.
Prawdopodobnie dały o sobie znać znane wady ludzkości, a szczególnie wady psychiczne, o
których wspomniano uprzednio. Jeśli nawet ludzie ci byli, niczym mitologiczni bogowie, istotami o
wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie życia, to jednocześnie mogli być obciążeni
jakąś genetyczna skazą psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na jakie
społeczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Może na przestrzeni wieków ulegli stopniowej degeneracji.
Bez wątpienia zbudowali społeczeństwo bardziej rozwinięte i bardziej ludzkie niż nasze, skoro
osiągnęli tak ogromne zdobycze , a jednak dopuścili do tego, by katastrofalny konflikt zniszczył ich
świat i niemal zgładził rasę ludzką. Jedno nie ulega wątpliwości, ster działań w pewnym momencie
wymknął się ludziom z rąk. Zapanowały okrutne prawa wojny.
Konflikt nie trwał jednak długo. Użycie broni masowej zagłady w końcowym etapie szybko
sprawiło, iż życie na planetach przestało istnieć. Planeta Faeton, na której nagromadzono
największe zapasy środków bojowych, nie zdołała ich nawet wykorzystać. Jeden, dobrze
wymierzony, pocisk jądrowy zainicjował eksplozję zmagazynowanych materiałów
termonuklearnych. Straszliwy wybuch rozerwał na strzępy całą planetę Faeton.
Dość łatwo sobie wyobrazić dalszy przebieg wypadków. Nieliczni szczęśliwie przewidujący, którzy
mieli dostęp do międzyplanetarnych pojazdów, wraz z rodzinami i sprzętem, jaki zgromadzić im się
udało, schronili się na Ziemi, która jedyna ostała się w stanie stosunkowo najmniej zniszczonym.
Być może, nie była ośrodkiem konfliktu w układzie słonecznym. Choć okaleczona straszliwym
kataklizmem, wywołanym przez zakotwiczenie na jej orbicie Księżyca i choć pozbawiona środków
dyspozycyjnych na Mu i Atlantydzie, posiadała przynajmniej nadającą się do życia atmosferę.
Lądowali więc na Ziemi nie tylko uciekinierzy z najbliższych planet, tutaj znajdowały także
schronienie załogi samolotów i statków międzyplanetarnych, które, lecąc z zadaniem bojowym
stwierdziły, że cel już przestał istnieć; lądowali także ci, którzy po wykonaniu zadania nie mieli
dokąd wracać. Lądowali z rozpaczą, bali się także odwetu. Ale odwet nie nadchodził. Nie było już
komu o nim myśleć.
Pobudowali więc schrony i podziemne osiedla (systemy podziemnych tuneli w Argentynie, Peru i
Ekwadorze, groty w Adżanta, Ellora i Deccan w Indiach), aby tam przeżyć w spokoju i otrząsnąć
się do nowego życia. Potem rozpoczęli penetrację otoczenia.
Ziemia była bardzo zniszczona. Główne ośrodki cywilizacji nie istniały. Centra dyspozycyjne,
niektóre lądy i wszystkie miasta albo znikły pod falami oceanów, albo zamieniły się w sterty
popiołu pod działaniem broni laserowej i atomowej. Reszty dzieła zniszczenia dokonały wybuchy
wulkaniczne wstrząsające skorupą ziemską, której równowagę tak lekkomyślnie naruszono.
Pomimo przerażająco smutnego bilansu rozpoczęto organizować nowe bytowanie. Zaczęto
gromadzić ocalały jeszcze gdzieniegdzie sprzęt i urządzenia. Ekipy techniczne penetrowały
powierzchnię Ziemi, poszukując tych, którym udało się przeżyć kataklizm, a także surowców,
środków napędowych, leków, żywności. Podjęto budowę nowych miast (Tiahuanaco?) i osiedli
(Sacsayhuaman?). Życie zaczęło wchodzić w bardziej ustabilizowane tryby, pomimo że niezbyt
liczne społeczeństwo uchodźców borykać się musiało z całym szeregiem poważnych problemów.
Przede wszystkim nie było ono jednolite. W skład jego wchodzili przecież ludzie, którzy wychowali
się na różnych planetach. Niektórzy z nich z początku chyba nie mogli przystosować się do
oddychania ziemską atmosferą, zapewne musieli korzystać z urządzeń ochronnych. Dla innych
promieniowanie słoneczne na Ziemi było zbyt silne. Dla jeszcze innych - zbyt słabe.
Wszystkim tym trudnościom należało zaradzić możliwie szybko, jeśli to nieliczne społeczeństwo
miało uchronić przed całkowitą zagładą i wymarciem siebie i zdobycze cywilizacji trwające tysiące
lat.
Wśród puszcz tropikalnych, lasów i sawann Ziemi istniały prymitywne plemiona ludzkie znajdujące
się na niskim szczeblu rozwoju, których sposób życia nie odbiegał właściwie od zwierzęcego.
Zdecydowano się więc na śmiały eksperyment biologiczny, którego celem było dokonanie na kilku
wybranych plemionach zabiegu genetycznego, pozwalającego na znaczne przyspieszenie ich
rozwoju. Uzyskane w tym procesie osobniki miały być w przyszłości wykorzystane jako
niewykwalifikowana siła robocza, rozumiejąca i wykonująca prawidłowo i w sposób
zdyscyplinowany stawiane przez "bogów - stwórców" zadania.
W biblijnej Księdze Rodzaju czytamy: "A wreszcie rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na nasz obraz,
podobnego nam...". Na marginesie warto zaznaczyć, że wyraz Elohim, stanowiący jedną z nazw
Boga w Starym Testamencie, jest formą liczby mnogiej (bogowie) od Eloach (Bóg).
Eksperyment powiódł się znakomicie, a jego efekty, jak się zdaje, przekroczyły najśmielsze
oczekiwania. Rozwój intelektualny plemion poddanych na ograniczonym terenie zabiegowi
genetycznemu, a następnie starannej opiece i edukacji, następował bardzo szybko. Doprowadził
jednocześnie do powstania nieprzewidzianego "produktu ubocznego" - rozwiązał mianowicie
problem, z którym bogowie dotychczas się borykali, dostarczył bowiem zastępów nad podziw
urodziwych kobiet. Nic więc dziwnego, że co młodsi bogowie natychmiast przystąpili do dalszego
"ulepszania" wyników eksperymentu, zapominając, że choć z grubsza przynależni do tego samego
gatunku, to jednak reprezentują odmienne drogi rozwoju genetycznego (szczególnie ci, którzy byli
potomkami pokoleń długo żyjących na innych niż Ziemia planetach).
Biblijna Księga Rodzaju podaje: "A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na Ziemi, rodziły im się córki.
Synowie Boga, widząc, że córki człowiecze są piękne, pojmowali je sobie za żony, wszystkie, jakie
im się tylko podobały (...). A w owych czasach i później byli na Ziemi giganci. Bo gdy synowie
Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im ich rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę
w owych dawnych czasach".
Narodzone z tych związków mutanty nie zawsze mogły być przedmiotem chluby bogów. Niektóre,
jako przedstawiające całkowicie zdegenerowane formy, musiano likwidować. Jednak większość
potomków reprezentowała znacznie zwiększone możliwości intelektualne. Niektórzy spośród nich
posiadali tak wysoki poziom inteligencji, że bez trudności mieszali się ze społecznością młodszych
bogów.
Udany eksperyment spowodował nowy, gwałtowny rozwój cywilizacji na Ziemi. Bogowie mieli już
zastępy siły roboczej. Wybrani spośród tych rzesz ludzie uzyskiwali kwalifikacje techniczne, a
nawet naukowe; wykonywali prace inżynierskie, byli pilotami, żołnierzami, lekarzami,
budowniczymi, czy wreszcie osiągali nawet status boga. Starzy bogowie wymierali, młodzi coraz
bardziej wtapiali się w prężne społeczeństwo inteligentnych ziemian.
CZĘŚĆ VIII
Nowo powstałe po wojnie nuklearnej społeczeństwo Ziemian było bardzo zróżnicowane. Próba
rekonstsukcji jego hipotetycznego składu wskazuje, iż obejmowało ono przede wszystkim
stosunkowo niewielką grupę starych, długowiecznych bogów, którzy przeżyli zarówno kataklizmy
na Ziemi, jak i wojnę międzyplanetarną. Pochodzili oni ze starej międzyplaneternej cywilizacji,
wywodzącej się z Ziemi, lecz wychowani byli na różnych planetach naszego układu słonecznego.
Nie była to więc grupa jednolita.
Znacznie bardziej jednorodna była grupa ich czystej krwi potomków, urodzonych i wychowanych
na spustoszonej Ziemi. Była ona jednak także niezbyt liczna, już choćby z tego względu, że kobiet
wśrósd starych bogów było niewiele z powodów, o których pisano uprzednio.
Trzecią grupę, liczebnie znaczną, stanowili półbogowie, mieszańcy, będący potomkami młodych
bogów i ziemianek o wzbogaconej inteligencji, pochodzących z plemion objętych eksperymentem
genetycznym. Do grupy półbogów próbowali, z różnym skutkiem, dołączyć wybitni
przedstawiciele szczepów, których możliwości intelektualne zostały w wyniku odpowiednich
zabiegów wydatnie zwiększone.
Czwartą wreszcie grupę stanowiły szerokie rzesze wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych
robotników szkolonych i otoczonych przez bogów opieką, a należących do szczepów objętych
eksperymentem genetycznym na określonych, ograniczonych terenach kuli ziemskiej.
Ostatnia, piąta grupa to prymitywne, żyjące w stanie dzikości w tropikalnych lasach, puszczach i
sawannach plemiona, nie objęte zainteresowaniem bogów i nie biorące udziału w cywilizowanym
życiu.
Każda z tych grup, poza ostatnią, spełniała w tym społeczeństwie wyznaczoną im przez starych
bogów rolę, była w odpowiedni sposób kształcona i troskliwie doglądana.
Starzy bogowie dbali o to, by nie dopuścić do powtórzenia się błędów "minionego okresu". Z tego
też względu byli zwolennikami umiarkowanego, kontrolowanego rozwoju oraz zachowania
stabilnego systemu społecznego.
Byłby to więc okres złotego wieku, którego reminiscencje przetrwały w zbiorowej pamięci
ludzkości (czwartej grupy). O nim to, być może, pisze Owidiusz w "Przemianach" (przekład B.
Kicińskiego):
Złoty pierwszy wiek nastał. Nie z bojaźni kary,
Z własnej chęci strzeżono i cnoty i wiary.
Kary, trwogi nie było; groźnych nie czytano
Ustaw na miedzi rytych, ani się lękano
Sędziów ostrych.
(...)
Wiosna była wieczysta. Zefiry łagodne
Rozwijały tchem ciepłym kwiaty samorodne,
Zboża na nieoranej rodziły się ziemi
I łan ugorny kłosy połyskał ciężkimi.
Hojną płynęły strugą i nektar i mleko
I z dębu zielonego złote miody cieką.
Przez szereg pokoleń władza starych bogów była niekwestionowana. Jednak grupy młodych bogów
i półbogów prężne, wykształcone i wychowane na Ziemi, inteligentne i ze swobodą posługujące się,
odrodzoną technologią planetarną, zapewne coraz bardziej oburzały się na zachowawczą i pełną
ostrożnośi politykę Rady Starszych. Coraz więcej sprzeciwu wzbudzało ograniczenie funkcji
decyzyjnych (jak również informacji dotyczących pewnych istotnych dziedzin wiedzy) do wąskiego
kręgu bogów czystej krwi.
W opowiadaniach i legendach istniejących w różnych punktach naszego globu przedstawione są
szczegółowo waśnie i katastrofalne wojny. Znajdują się wzmianki o kontrowersjach między
bogami, kończących się okrutnymi walkami, doprowadzającymi czasem aż do drgań skorupy
ziemskiej. W wielu wypadkach znajdujemy także ślady działalności "propagandowej", zmierzającej
do zdyskredytowania starych bogów.
Gnoza obszaru śródziemnomorskiego, wiedza tajemna dostęona tylko wybranym uczy, że świat
(tzn. Ziemię) stworzył (tzn. zorganizował na niej życie) Ialdabaoth, nieudolny "demiurg - który
uważał się za boga". (Nazwa "demiurg" nadała została przez Platona stwórcy boskiemu, który dał
ludzkości duszę zmysłową i jest twórcą świata materialnego). Syn demiurga, stanąwszy w obliczu
gromadzących się objawów niekompetencji i niezręczności ojca, uchwycił przemocą władzę, aby
ustanowić nowy porządek i naprawić błędy dotychczas popełnione. Ten właśnie syn, o imieniu
Sebaoth, od tego czasu zapanował w niebie i w raju. Ta tradycja pozostawiła ślady nawet w liturgii
katolickiej; podczas każdej mszy, zgromadzeni wierni śpiewają: "Sanctus, Sanctus, Sanctus
Dominus Deus Sebaoth, pleni sunt coeli et terra gloria tua".
Indyjska "Bhagawata Purana" przedstawia Wisznu, Prajapati (przodka), tworzącego nie światłośc,
jak biblijny Elohim ("Niechaj się stanie światłość"), lecz ciemność, występek, niesprawiedliwość,
grzech, chaos. A tekst mówi: "Wówczas, przyjrzawszy się temu, zasługującemu na potępienie
dziełu, Stwórca odczuwał dla siebie niewiele podziwu". I aby dokonać naprawy swoich poczynań,
Wisznu wysłał "czarowników" z poleceniem, aby tworzyli za niego. Ale oni zaniedbywali swoje
obowiązki i trwali w bezpłodnych medytacjach. Wówczas, by położyć kres tej bezczynności, z
gniewu Prajapati musiał wydobyć się nagle młody bóg-dziecię, bóg-bohater, aby wyręczając swego
ojca stworzyć pierwszą istotę ludzką.
Aztekowie przypisywali proces kreacji pierwszych ludzi parze bogów, Ometecuhli i Omeciuatl,
którzy wkrótce zostali zdetronizowani przez młodszych, bardziej aktywnych bogów.
W Asyrii waśniom między bogami towarzyszyłu takie straszliwe dźwięki, że cały świat był nimi
wypełniony, a góry zapadały się.
Mity greckie dostarczają podobnych wieści. Łatwo zrozumiała legenda mówi, ze Ouranos (lub
Uranos) - symbol nieba i przestrzeni międzyplanetarnej - zapłodnił swą małżonkę Gaję - Ziemię.
Domyślać się należy, że życie na Ziemi ma jakiś związek z obszarami pozaziemskimi. Ale z tego
związku narodziły się wstrętne potwory. Ich ojciec był zdumiony i przerażony, odesłał je z
powrotem do łona matki, co wydaje się być po prostu innym sposobem wyrażenia myśli, że zostali
oni pogrzebani, a my od czasu do czasu znajdujemy ich teraz w postaci kopalnych skamielin.
Teraz kierownictwo obejmuje Czas (Kronos lub Chronos - zwany przez Rzymian Saturnem), ale ten
"pożera swoje dzieci" i wszystko ogarnia stan stagnacji i bezpłodnej rutyny, zaś "czarownicy
zaniedbując swoje obowiązki, zamiast tworzyć, oddają się kontemplacji". Później obserwujemy
pojawienie się i rozstrzygające zwycięstwo nowego, silnego zespołu kieowanego przez Zeusa
(Jupitera lub Yod-Patera). Wszystkie przekazy głoszą i sławią jego dynamizm i młodość. Jego
atrybutami w Grecji, jak i we wszystkich innych miejscach, są cechy odpowiadające światłu, sile i
szybkości, a więc: ogień, błyskawice, jasność, czystość, białość, blask społeczny, orzeł. Greckie
słowo Zeus, podobnie jak łacińskie Deus, jest równoważne indyjskiemu bogu-bohaterowi,
"Słonecznemu Ormazdowi" Persów (zwycięzcy Smoka).
Tak więc zwycięstwo w tej nowej wojnie (czy wojnach) odnieśli młodzi bogowie. Było to jednak
zwycięstwo w dużym stopniu pyrrusowe, tym bardziej, że nie oznaczało ono, iż na Ziemi
zapanował całkowity pokój. Teraz dopiero rozpoczęły się swary i waśnie między młodymi bogami.
Kontrowersje te kończyły się następnymi okrutnymi walkami i katastrofalnymi wojnami. Biblia
wspomina te dawne wojny o władzę w szeregu Ksiąg. Izajasz (51:9) przywołuje na pamięć "dawne
pokolenia", kiedy Jahwe musiał zgładzić Rahab, zwanego także Lewiatanem lub Smokiem: "O
ramię Jahwe! Przebudź się, jak za dni minionych, zamierzchłych pokoleń. Czy żeś nie ty
poćwiartował Rahaba, przebił Smoka?". Podobnie w Księdze Joba (25:12): "Potęgą wzburzył
pramorze, roztrzaskał Rahaba swą mocą, wichurą strop nieba oczyszcza i Węża Zbiega niszczy swą
ręką", oraz w niektórych Psalmach (74:13, 14): "Ty morze swoją potęgą rozdarłeś, skruszyłeś
głowy smoków w odmętach. Ty zmiażdżyłeś łby Lewiatana, morskim potworom na żer go
wydałeś". a także (89:10, 11): "Ty rozkazujesz pysznemu morzu, Ty jego wzdęte bałwany
poskramiasz. Tyś przebitego Rahaba podeptałeś, Twoich wrogów rozproszyłeś swym możnym
ramieniem.
CZĘŚĆ IX
Ocena moralna zwycięzców w kolejnych wojnach i stosowanych przez nich metod walki nie była
wśród ówczesnych ludów jednoznaczna, skoro odnosi się wrażenie (w związku ze swarami i
niezgodą panującą wśród bogów, z samym Jahwe włącznie), że tradycja biblijna była w sposób
celowy cenzurowana, zgodnie z dyrektywami wydanymi przez bogów Hebrajczyków, którzy mieli
zrozumiałe powody, aby ukrywać fakt, że ich władza zaprowadzona została wśród rozruchów i
zamieszek. Nie znajdziemy niczego podobnego wśród założycieli i krzewicieli innych tradycji
istniejących współcześnie z tamtymi.
Lecky wskazuje, że większość gnostyków uważała boga żydowskiego za niedoskonałą istotę,
stojącą na czele fałszywego systemu moralnego. Wielu ponadto uważało religię żydowską za
system opierający się na zasadzie Zła, przyjmujący, że Szatan jest bogiem świata materialnego.
Dlatego Kainici czynili każdego, kto się temu przeciwstawiał, przedmiotem czci, Ofici natomiast
jawnie oddawali cześć boską wężowi. Mamy więc, być może, chociaż częściowe wyjaśnienie
szacunku, jakim większość gnostyków darzyło węża, w fakcie, że jest to zwierzę, które wśród
chrześcijan stanowi symbol Zła i Szatana, miało zupełnie odmienne znaczenie w symbolice
starożytnej.
Walka między młodymi bogami, która poprzedzała, a następnie ustanowiła panowanie Jahwe na
Ziemi lub tylko na pewnych jej obszarach, opisana jest w judeochrześcijańskiej tradycji w
epizodzie, w którym Archanioł Gabriel niszczy Smoka. W Apokalipsie świętego Jana (12:7-9)
czytamy: "I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I
wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł i już się miejsce dla nich w niebie nie
znalazło. I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie Diabeł i Szatan, zwodzący
całą zamieszkałą Ziemię, został strącony na Ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie". Zaś
prorok Izajasz woła (14:12-15): "Jakże to spadłeś z niebios, jaśniejący Lucyferze, Synu Jutrzenki?
Jakże runąłeś na ziemię, ty, który podbijałeś narody? Ty, który mówiłeś w swoim sercu: wstąpię na
niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię mój tron. Zasiąde na górze obrad, na krańcach północy.
Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego. Jak to? Strąconyś do Szeolu, na samo
dno Otchłani?".
Czy z tego wynika, że pod nowymi rządami wszystko przebiegało w łagodności i pokoju? Wcale
nie. Pojawiły się nowe waśnie, a ich przedmiotem tym razem był właśnie nowy twór - człowiek,
którego pojawienie się nie dla wszystkich było jednakowo pożądane.
Abu Zayd Al-Balkhi znalazł na marginesie Koranu zapis, który podaje pewne wskazówki na temat
sposobu myślenia i zamiarów naszych przodków czy poprzedników. Treść zapisu jest następująca:
"Mam zamiar, powiedział Bóg, ustanowić na ziemi namiestnika (oto jak nazwał człowieka - A. M.).
Ale aniołowie, towarzysze Iblisa, zwanego wówczas Azazilem, odpowiedzieli mu: Czy masz
zamiar umieścić na Ziemi kogoś, kto wprowadzi tam rozkład moralny, korupcję, zepsucie i rozlewać
będzie krew, wówczas, kiedy my nie przestaniemy cię wielbić? Ale Bóg powiedział Ja wiem to,
czego wy nie wiecie ".
Jak już choćby z treści tego zapisu wynika "człowiek" (tzn. trzecia i czwarta grupa wg przyjętej
przeze mnie poprzednio klasyfikacji) nie cieszył się uznaniem bogów (druga grupa), a przy takim
stosunku wzajemnym o konflikt nie trudno, tym bardziej, że człowiek wbrew wszelkim nakazom i
zakazom ciągle sięgał po "owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego". Tak więc konflikt, wobec
narastania wzajemnych niechęci, był nieunikniony, a jak do niego doszło, opowiada między innymi
Platon w swoim dialogu pt. "Kritias":
"Przez wiele pokoleń, pokąd im starczyło natury boga, słuchali praw i odnosili się życzliwie do
bóstwa, którego krew w nich płynęła. Ich postawa duchowa nacechowana była prawdą i ze wszech
miar wielkością. Łagodność i rozsądek objawiali w stosunku do nieszczęść, które się zawsze
zdarzają i w stosunku do siebie nawzajem, więc patrzyli z góry na wszystko z wyjątkiem dzielności,
wszystko, co było w danej chwili, uważali za drobiazg i lekko znosili, jakby ciężar, masę złota i
innych dóbr; nie upijali się zbytkiem i bogactwo ich nie zaślepiało i nie prowadziło do utraty
panowania nad sobą. Bardzo trzeźwo i bystro dostrzegali, że i to wszystko pod wpływem miłości
wzajemnej, przy dzielności wzrasta, [...]. Ale kiedy w nich cząstka boża wygasła, dlatego że się
często z wieloma pierwiastkami ludzkimi mieszała i ludzka natura zaczęła brać górę, wtedy już nie
umieli znosić tego, co u nich było, zrobili się nieprzyzwoici i kto umiał patrzeć, ten widział już ich
brzydotę, kiedy zatracili to, co najpiękniejsze pośród największych dóbr. Tym, którzy nie potrafią
dojrzeć życia naprawdę szczęśliwego, wydawało się właśnie wtedy, że są osobliwie piękni i
szczęśliwi, kiedy ich tymczasem napełniała chciwość niesprawiedliwa i potęga. Otóż bóg bogów,
Zeus, królujący zgodnie z prawami, umiał dojrzeć taki stan rzeczy, zobaczył, że się marnuje ród,
który był jak się należy, więc karę im wymierzyć postanowił, aby się opamiętali, nabrali rozumu i
zaczęli panować nad sobą, więc zebrał wszystkich bogów do ich prześwietnej siedziby, która się
wznosi nad środkiem całego świata, zaczem widzi wszystko, co ma udział w powstawaniu, a
zebrawszy powiedział..."
Na tym urywa się dialog Platona i wydawać by się mogło, iż nigdy się nie dowiemy, jaki był dalszy
bieg wypadków. Jednak istnieje i druga opowieść - biblijna Księga Rodzaju (6:6-7), która, jak się
zdaje, zawiera odpowiedź na pytanie, jakie każdy z nas zadaje po przeczytaniu Platońskiego
"Kritiasa": Co powiedział bóg bogów Zeus? Księga Rodzaju mówi: "...a widząc, że wielka była
złość ludzka na ziemi [...] bolał w sercu swym i rzekł Bóg: wygładzę człowieka, któregom stworzył,
z oblicza ziemi, od człowieka aż do bydlęcia, aż do gadziny i aż do ptastwa niebieskiego. Bo mi żal,
żem je uczynił".
Wydaje się więc, że postęp moralny nie przebiegał równolegle z technologicznym. Znane wady
ludzkości i dążność jednych do dominacji nad drugimi, zwielokrotnione ogromnymi możliwościami
zaawansowanej wiedzy i techniki, doprowadziły do otwartej rywalizacji między mieszkańcami
naszej planety. A rezultatem decyzji Jahwe czy Zeusa była znowu straszliwa wojna, której sposób
prowadzenia, zastosowane środki i konsekwencje naszkicowano już w pierwszym odcinku
niniejszego cyklu, zaś opisy jej przebiegu znajdujemy rozproszone w tradycji różnych narodów,
między innymi także w tradycji biblijnej.
W księdze proroctw Izajasza (13:3-5) czytamy: "Ja dałem rozkaz moim poświęconym, z powodu
mojego gniewu zwołałem wojowników, radujących się z mej wspaniałości. Uwaga! Wrzawa
Królestw, sprzymierzonych narodów. To Jahwe Zastępów robi przegląd wojska do bitwy.
Przychodzą z dalekiej ziemi, od granic nieboskłonu, Jahwe i narzędzia jego rozgniewania, aby
spustoszyć całą ziemię". Podobnie w Psalmach (68:13): "Rydwanów Bożych jest dwadzieścia
tysięcy, wiele tysięcy aniołów, to Pan wraz z nimi do Świątyni przybywa z Synaju".
Nie ulega wątpliwości, że stratedzy wojny atomowej nie kierowali swej broni na plemiona takie, jak
współcześnie nam żyjący Zulusowie, Pigmeje czy nieszkodliwi Eskimosi. Skierowali ją na ośrodki
cywilizacji. Tak więc radioaktywny mord ponownie przeszedł przez postępowe i wysoko rozwinięte
narody i ośrodki. Pozostały natomiast oddalone od ośrodków cywilizacji, zacofane w rozwoju, ludy
dzikie i prymitywne plemiona. One jednak nie były w stanie przekazać informacji o istniejącej
kulturze ani nawet poinformować o niej, ponieważ nie brały w niej udziału.
Większa część kuli ziemskiej pokryta została żarzącumi sie pustyniami, gdyż promieniowanie ciał
radioaktywnych nie pozwala rozwijać się żadnym roślinom. Po kilku tysiącach lat - jak powiada
Däniken - nie pozostało już nic z zatopionych oraz spalonych lądów i miast. Natura jedynie z
nieskończoną cierpliwością przedzierała się poprzez ruiny, a żelazo i stal, pordzewiałe, rozpadły się
na piasek, aby po tysiącach lat wszystko mogło się zacząć od początku.
BIBLIOGRAFIA
1) Erich von Däniken, "Chariots of the Gods", London 1969.
2) Erich von Däniken, "Wspomnienia z przeszłości", Warszawa 1974.
3) Erich von Däniken, "The Gold of the Gods", New York 1973.
4) Ignatius Donelly, "The destruction of Atlantis", New York 1971.
5) Charles Fort, "The book of the Damned", New York 1941.
6) Alfons Gabriel, "Die Wusten der Ende und ihre Erforschung", Hamburg 1961.
7) A. Gorbowski, "Rozum kosmosu", Crikvenica 1976.
8) Aleksander Kondratow, "Zaginione cywilizacje", Warszawa 1979.
9) W. E. H. Lecky, "History of the rise and influence of the spirit of rationalism in Europe", New
York 1897.
10) P. Misraki (pseudonim P. Thomas), "Les Extraterrestres", Paris 1962.
11) Andrew Thomas, "We are not the first", New York 1973.
12) B. Le Poer Trench, "The sky people", London 1960.
13) Jacques Vallee, "Anathomy of a phenomenon", New York 1965.
14) John N. Wilford, "We reach the moon", New York 1969.
15) Ludwik Zajdler, "Atlantyda", Warszawa 1963.
Wykorystano również niektóre informacje zawarte w następujących czasopismach:
"New Scientist", 1979, 1980; "Saga", 1973, 1975; "UFO Reports", 1975, 1976, 1977; "Ufology",
1976, 1977; "Argossy UFO Annual" 1975; "Official UFO", 1977, 1978.