Niedzielne popołudnie na Williamsburgu
Nie można w Nowym Jorku odwiedzać cały czas
tych samych, popularnych miejsc. Spacerować po
Wall Street i notorycznie robić zdjęcia na tle Giełdy,
czy pod posągiem Prometeusza w Rockefeller
Center. Znudzić też może widok z Empire State
Building, zapierający dech w piersiach podczas
pierwszej wycieczki. Także Strefa Zero na Dolnym
Manhattanie, nawet na zagorzałych miłośnikach
pielgrzymek, przestaje w końcu robić wrażenie.
Podobnie rzecz ma się ze zbiorami w Metropolitan
Museum, które zgromadziło, skromnie mówiąc, wiele cennych eksponatów. Również hałas na Times
Square po czasie ulega obyciu. I jeśli nie popadnie się w swoiste uwielbienie dla owych atrakcji,
zaczyna się w efekcie szukać czegoś nowego. A przyznaję, że w Nowym Jorku trudno jest się nudzić.
Williamsburg jest dzielnicą nie tylko żydowską, choć z tego słynie najbardziej i do jej zobaczenia będę
tutaj zachęcać. Kiedy Żydzi z Lower East Side na Manhattanie, zaczęli odczuwać przeludnienie, część
tej społeczności zaczęła poszukiwać nowego miejsca. Zbiegło się to z wybudowaniem w 1903 r. mostu
Williamsburg Bridge, jako kolejnego połączenia z Brooklynem. W ten sposób powstała nowa enklawa tej
specyficznej grupy. Obecnie większość z nich stanowią Chasydzi, należący do sekty Satmar. Proszę
jednak nie kojarzyć jej z orgiami i ofiarami z dziewic. Ich główną ideą było antysyjonistyczne
nastawienie. Podczas zwiedzania, nie ma to jednak żadnego znaczenia. Co można zauważyć i co
wprawia w osłupienie, nie wymaga wnikliwej znajomości judaizmu.
Okręg ten przyciąga uwagę mnóstwem sklepików różnej maści i koloru. Przechadzając się spokojnie,
można zobaczyć stoiska z warzywami, rybami, mięsem, tudzież z inną koszerną żywnością lub
artykułami gospodarstwa domowego. Co raz przed oczyma malują się widoki bogatych witryn banków
lub sklepów jubilerskich. W sobotę, kiedy większość Nowojorczyków ma wolne, życie na Williamsburgu
zamiera. Nikt przecież nie handluje podczas szabasu, dlatego też niewiele można wtedy zobaczyć.
Natomiast, gdy reszta zaczyna niedzielę, Żydzi wracają do pracy. Drugi dzień weekendu jest więc
najlepszy na zwiedzanie. Jedną z niezwykłych rzeczy, jest sposób ubierania się mieszkańców.
Przypomina w dużej mierze lata 40., kiedy kobiety nosiły spódnice za kolana, obowiązkowo długie
rękawy, rajstopy i skromne buty oraz chusty na głowach. Mężczyźni za to ubierają garnitury, koszule, a
specyfikę tworzą niezmiennie pejsy, kapelusze i jarmułki. Przenosi to zwykłego zjadacza chleba w inny
świat, a że ma on miejsce w nowojorskim molochu, tym bardziej wydaje się ekscentryczny. Nie trzeba
patrzeć wnikliwie, aby zauważyć dużo dzieci i młodzieży. Członkowie Satmar uchodzą bowiem za
najszybciej rozrastającą się społeczność żydowską. W czasie święta Sukkot, wystawiane są przed
kamienice namioty, tworzące niepowtarzalną aurę odmienności. Tylko marki samochodów,
bezpardonowo zaparkowane na ulicy, świadczą o dacie w kalendarzu.
Niełatwo jest w naszych czasach znaleźć takie miejsca. Znamy je już głównie z opowiadań lub filmów.
Dlatego warto je odwiedzić podczas podróży. A jeśli komuś, mimo wszystko, Williamsburg wyda się
mało anachroniczny, polecam wioskę Amiszów w Pensylwanii. I proszę ich ode mnie pozdrowić!
Dla zainteresowanych:
na Williamsburg najlepiej dostać się brązową linią metra z oznaczeniami J/M/Z, kursującą z Dolnego
Manhattanu – przystanek: Marcy Av lub szarą linią metra L z Midtown – przystanki: Bedford St, Lorimer
St, Graham Av. lub Grand St.
1
2