 
Lewą stroną jezdni
(Dziennik Polski (UK))
W naszym cyklu poświęciliśmy już wiele miejsca zagadnieniom związanym z pracą w 
transportem. Ale nie tylko. Szeroko omawialiśmy także inne aspekty zawodu kierowcy 
jak również problemy, z jakimi stykają się nasi rodacy w momencie, kiedy zasiadają za 
kierownicą swoich czterech kółek. Wydawać by się mogło, iż temat ten w zasadzie jest 
mniej więcej wyczerpany, przynajmniej w tym zakresie w jakim zachodzi tego potrzeba. 
Tymczasem nic bardziej mylącego. Okazuje się bowiem, że polscy kierowcy, ich styl i 
kultura jazdy, umiejętności obecne są coraz bardziej na łamach lokalnej brytyjskiej 
prasy a także w programach telewizyjnych. 
Niestety generalnie rzecz biorąc, ton tych wypowiedzi nie jest dla nas specjalnie 
przychylny. Okazuje się bowiem, że według brytyjskich mediów kierowcy-obcokrajowcy 
w tym najbardziej Polacy zaczynają sprawiać tutejszym władzom coraz więcej kłopotów. 
Spróbujmy się zatem bliżej tym zjawiskom przyjrzeć, a także odpowiedzieć na kilka 
najczęściej powtarzających się zarzutów z jakimi, jako kierujący pojazdami 
mechanicznymi, wychodzą autorzy prasowych publikacji. 
Wypadki, wypadki, wypadki
Brytyjska prasa, szczególnie ta z dolnej półki (ale nie tylko), skwapliwie zamiesza na 
swoich łamach informację (wraz z odpowiednim komentarzem), o każdym wypadku z 
udziałem polskiego kierowcy. Przy czym owo "polski kierowca" zawsze jest wyraźnie 
zaznaczone. 
I tak okazuje się, że w ciągu tych 3 lat od naszego wejścia do UE, a co za tym idzie, do 
pojawienia się tutaj masowej imigracji z naszego kraju, ilość wypadków z udziałem 
polskich kierowców wzrosła conajmniej kilka, jeśli nie kilkunastokrotnie. Tak podaje 
prasa, zapominając przy tym o drobnym fakcie, że wszelkie liczby porównujące dane 
sprzed trzech lat z obecnymi, to zwykła arytmetyka. Statystyka także. Jest oczywistym 
fakt, że po tych wzmiankowanych trzech latach siłą rzeczy większa liczba naszych 
rodaków posiada samochód lub pracuje jako kierowca, niż powiedzmy w roku 2004. 
Większa także musi być w związku z tym liczba zdarzeń na drogach w których biorą 
udział kierowcy z Polski, bo jest ich fizycznie więcej, A więc żadne odkrycie, tylko lekko 
zmanipulowany fakt. 
Podobnie jest zresztą i z innymi faktami. Główną przyczyną wypadków jaką podaje się 
przy takich okazjach jest niedostateczna znajomość brytyjskich przepisów ruchu 
drogowego, a także ... języka angielskiego. Tak jakby to ostatnie miało jakieś 
szczególne znaczenie dla samego kierowania pojazdem, a w dodatku także tak, 
jakbyśmy na nieznajomość angielskiego mieli monopol. Jeżeli cokolwiek może nas tu 
1
 
dziwić to jedynie fakt, że stosunkowo mało jest zarejestrowanych przypadków jazdy 
Polaków "na podwójnym gazie". Być może dlatego, że tutejsza drogówka nie stoi na 
każdym, rogu ulicy z alkomatami tak jak to ma miejsce w kraju. 
Równie chętnie odnotowuje się wszystkie przypadki, nie posiadania przez Polaków 
wymaganych dokumentów jak na przykład ubezpieczenia. Tu mała dygresja. Według 
danych opublikowanych przez policję (szacunkowych oczywiście), na drogach tego 
kraju jest około 3 milionów nie ubezpieczonych pojazdów każdego dnia. Ile z nich może 
być kierowanych przez Polaków? Tu statystyki są raczej po naszej stronie. To samo 
odnosi się do posiadania, a raczej nie posiadania prawa jazdy, lub posługiwania się 
prawem jazdy kupionym na targu. Co by nie powiedzieć, to nasi rodacy raczej nie 
przesiadają się tutaj na samochód prosto z arby, czy innego napędzanego "biopaliwem" 
pojazdu. Uzyskanie tego dokumentu w Polsce jest chyba jednak trudniejszym zadaniem 
niż w UK. Szczególnie w ostatnich latach. To jednak także temat na osobny artykuł. 
W każdym razie już odezwały sie głosy, że trzeba coś z tym fantem zrobić, 
przeprowadzać szkolenia, zaznajamiać z tutejszymi przepisami, a może nawet 
wprowadzić egzamin przy wymianie prawa jazdy na brytyjskie. Proszę Państwa! O 
czym tutaj jest mowa? Ano spróbujmy zajrzeć pod dywan. 
Mity a rzeczywistość
Jak wielu z nas przed przyjazdem do Wielkiej Brytanii, nasłuchałem się jacy to 
wspaniali i dżentelmeńscy są brytyjscy kierowcy. Jak to przestrzegają przepisów. I 
wogóle, och i ach. Daleki jestem przy tym od twierdzenia, że z kolei wszyscy Polacy to 
Carusa kierownicy i w dodatku sami dżentelmeni, bo nie są. Nie są nimi także 
generalnie kierowcy miejscowi. Może trochę więcej jest ich w mniejszych 
miejscowościach, na prowincji, gdzie życie płynie wolniej, społeczność jest mniej 
multikulturowa, a bardziej ze sobą zżyta. W Londynie i większości dużych miast jest 
gorzej. Czasem nawet całkiem źle. 
Jedynym dość różniącym tutejszych zmotoryzowanych od naszych w kraju, jest zwyczaj 
(póki co) wpuszczania na drogę. Jest to zresztą jak sądzę, czysto pragmatyczne 
podejście do sprawy, a nie kwestia dżentelmeństwa. To bowiem zanikło już prawie 
całkowicie. Na drogach jest coraz więcej chamstwa, rozpychania się, wpychania, 
zajeżdżania drogi i innych tym podobnych zjawisk, o których kilku tylko chcę tutaj 
wspomnieć. 
Horror poranny
Każdy dzionek, kiedy mam zasiąść za kółkiem zaczynam od wysłuchania komunikatów 
o sytuacji na drogach. Tam zaś ciągle to samo. Przewrócona ciężarówka zablokowała 
drogę. Wypadek tu a tu. Zamknięta autostrada na takim a takim odcinku z powodu 
2
 
wypadku. To też tak nawiasem mówiąc statystyka. Przy tej liczbie pojazdów i wypadków 
musi byc sporo. W obraz ten wpisuje się znakomicie styl porannej jazdy. Charakteryzuje 
go przede wszystkim pośpiech. 
Celują w nim ciężarówki. Im większa, tym szybciej jeździ. Regularne wyścigi urządzają 
sobie na przykład na drodze A 406 śmieciarki wyjeżdżające z garażu na Perivale. Na 
odcinku od skrzyżowania "Hanger Lane", gdzie jest ograniczenie do 50 mil/h, a potem 
do 40, jeżdżą bywa że nawet powyżej 65 mil/h. Podobnie inne ciężkie pojazdy. Małe nie 
są lepsze. Ludzie jadą jak do pożaru. Oczywistym wydaje się tutaj fakt, że po prostu 
śpią do ostatniej chwili, i aby zdążyć na czas do pracy muszą jechać szybko. Często za 
szybko. Ile bowiem trzeba jechać, aby na zakręcie wywrócić ciężarówkę, albo nie 
zdążyć wyhamować przed światłami. 
Do tego dochodzi jeden z najczęstszych błędów, jakie robią tutejsi kierowcy mniejszych 
aut w tym vanów. Wyprzedzają na sąsiednim ( zewnętrznym) pasie po to, aby tuż przed 
nosem skręcić na lewy lub co gorsza w boczną uliczkę. Kiedy jeździłem tutaj 
autobusami, nie raz i nie dwa musiałem awaryjnie hamować. To samo jest przed 
światłami, gdzie każdy chce zająć miejsce jak najbliżej nich, więc wpycha się przed 
pojazd bez względu na to, co to jest. Nie myśli przy tym, że taki autobus czy ciężarówka 
nie jest w stanie zahamować na kilku metrach nawet kiedy nie jedzie za szybko. Inna 
sprawa, że samo ruszanie ze skrzyżowań w tym kraju, może człowieka doprowadzić do 
białej gorączki. Ale o tym później. 
Kto może wpycha się gdzie może
Każdy kierowca większego pojazdu wie, że na skrzyżowaniu, zwłaszcza kiedy ma 
zamiar zmienić na nim kierunek ruchu, musi stanąć okrakiem na dwóch pasach. Jeśli 
tego nie zrobi to murowana gwarancja, że wepchnie mu się (najczęściej wewnątrz 
zakrętu) jakiś bałwan, który nie pomyśli o tym, że autobus, dajmy na to, nie jest w stanie 
się zgiąć i do pokonania ciasnego skrętu musi "wyjść" nieco na zewnątrz łuku. Bywa, że 
w tym momencie w martwym polu widzenia lusterka wstecznego znajdzie się samochód 
osobowy. Swoją drogą w 75 przypadkach na 100 jest to Nissan Micra. Ciekawe czemu? 
Wpychają się tam także motocykliści oraz mistrzowie we wpychaniu się - czyli 
rowerzyści. Najczęściej "spotkać" ich można pomiędzy karoserią autokaru a 
krawężnikiem, barierką oddzieljącą ruch pieszy itp. Horror!!! I oni oraz motocykliści, 
mają także zwyczaj pojawiania się jak duchy znikąd, dając kierowcy mało czasu na 
prawidłową reakcję. Często niestety kończy się to dla nich źle. 
Nagminnym zjawiskiem na tutejszych ulicach, szczególnie tych węższych i w dodatku 
obstawionych po obu stronach zaparkowanymi samochodami, jest wpychanie się na 
siłę, aby tylko zdążyć, przemknąć przed nadjeżdżającym z przeciwka innym pojazdem. 
3
 
Szczególnie kiedy jest to autobus albo ciężarówka. Mało komu chce się po prostu nieco 
tylko przyhamować, przepuścić i tak nieźle "gimnastykujący się" autokar. W tym 
względzie najlepiej zachowują się kierowcy autobusów miejskich. Do rzadkości należą 
przypadki nie ustąpienia przez nich miejsca, kiedy powinni to zrobić. Większość małych 
aut, gwałtownie przyspiesza, aby tylko wepchnąć się tuż przez maską. Także horror!!! 
Celują w tym kierowcy drogich "wypasionych" aut oraz panie jeżdżące wszelkimi 
terenówkami. O nich zresztą można by napisać niezłą powieść z dreszczykiem. 
To na początek tylko. W następnych odcinkach zajmiemy sie innymi grzeszkami 
tutejszych zmotoryzowanych, w tym także naszych rodaków. Z góry jednak uprzedzam, 
że wbrew pozorom, wcale nie jest z nami tak źle jak by się mogło wydawać na 
podstawie prasowych doniesień. Jak we wszystkich podobnych przypadkach trzeba 
wziąć po uwagę, iż nie zawsze, nie wszędzie i nie wszyscy nas tutaj lubią. 
Jędrek Śpiwok
2008-01-29 (17:55)
4