Pierścień
Spadek po ostatnim templariuszu
(fragmenty książki)
Ukryty w jego papieskim pierścieniu, mieszka demon.
Z mowy oskarżycielskiej Filipa IV, króla Francji,
przeciwko Bonifacemu VIII
1
N
ieczęsto się zdarza, by kobieta tego samego dnia dostała
dwa pierścionki zaręczynowe. Dlatego moje dwudzieste
siódme urodziny były tak szczególne.
Pierwszy pierścionek, w którym iskrzył się wspaniały brylant,
otrzymałam od Mike’a, chłopaka, z którym chodziłam od ponad
roku. Prawdziwy sukces!
Mike to ideał, o jakim marzy każda panna na wydaniu. Albo
przynajmniej powinna marzyć, a jeśli tak nie jest, to z pewnością
jej matka pragnie mieć kogoś takiego w rodzinie. Makler gieł-
dowy, a, ściślej mówiąc, syn właściciela agencji giełdowej, który
nie tyle rokuje świetną przyszłość, co ma ją zapewnioną już od
kołyski, dzięki fortunie tatusia i mamusi.
No dobrze, ale chyba chcecie czegoś się dowiedzieć o drugim
pierścionku. Otóż ten także mnie do czegoś zobowiązywał, choć
nie do małżeństwa. A może jednak?
W istocie ten drugi pierścionek również mnie związał, ale nie
z mężczyzną, lecz z przygodą. Z niezwykłą przygodą.
Oczywiście, kiedy otrzymałam ten pierścionek, nie wiedziałam,
że o to chodzi, ani nawet się nie domyślałam, kto mógł mi go przy-
słać. A gdyby ktoś mi podał nazwisko nadawcy, nigdy bym mu nie
uwierzyła. Ten zobowiązujący pierścień był darem od umarłego.
Nie przypuszczałam też wówczas, że oba pierścionki, a raczej
oba zobowiązania, są ze sobą nie do pogodzenia. Tak więc zosta-
łam z obydwoma pierścionkami, oswajając się powoli z myślą, że
czeka mnie ślub, a ja zmienię nazwisko na Harding, chociaż na-
dal intrygował mnie ten drugi pierścionek. [...] Wróćmy jednak
do zaręczynowego przyjęcia...
Z powodu wrzawy wywołanej muzyką i głośnymi rozmowa-
mi nie usłyszałam dzwonka do drzwi; dotarł on do uszu Lindy
i Johna, którzy zamiast mnie zawołać, uznali, że warto towarzy-
stwu pokazać faceta tak interesującego. Wprowadzili więc go do
środka i ja znalazłam się oko w oko z osobnikiem wysokim,
odzianym w czarny strój motocyklisty, który, wchodząc do
mieszkania, nie raczył nawet zdjąć kasku.
– Pani Cristina Wilson? – zapytał. Dreszcz przebiegł mi po
plecach, bo facet wyglądał ponuro i zdawał się przynosić ze so-
bą całą ciemność nocy panującej na dworze. Ktoś ściszył muzy-
kę i wszyscy słuchali uważnie słów przybysza.
– Tak, to ja – odpowiedziałam i się uśmiechnęłam. Ten chło-
pak zaraz mi zaśpiewa happy birthday. I prawdopodobnie wyko-
na striptiz, by zademonstrować nam swoje mizerne muskuły,
ukryte pod skórzanym ubraniem. To niespodzianka, jaką mi za-
pewne sprawiła któraś z moich przyjaciółek, może Linda, albo
Jennifer. Byłoby zabawnie. Osobnik zrobił pauzę, rozsunął za-
mek swojej kurtki, a kiedy myślałam, że ją zdejmie, z wewnętrz-
nej kieszeni wyciągnął paczuszkę. Goście zbiegli się do nas,
rozbawieni, podnieceni i trochę pijani.
– To dla pani – powiedział facet, wręczając mi paczuszkę. Ja
nadal patrzyłam na niego wyczekująco. Kiedy zacznie się show?
Facet jednak, zamiast śpiewać, rozsunął inny zamek błyskawicz-
2
ny i zamiast zdjąć skórzane spodnie, wyjął z kieszeni kartkę pa-
pieru i długopis.
– Mogę zobaczyć jakiś pani dowód tożsamości? – zapytał
oschle.
Wydało mi się, że z tym to już przesadza, ale trzeba było
kontynuować zabawę. Znalazłam więc swoje prawo jazdy i po-
kazałam mu je. On zapisał spokojnie moje dane na druczku. Był
to wytrawny aktor. Wszyscy uważnie słuchali jego słów i obser-
wowali jego ruchy. Czy był to już show?
– Proszę tu podpisać.
– No dobrze, zaczynasz czy nie? – rzekłam po złożeniu pod-
pisu; ten cały wstęp wydał mi się przydługi.
On spojrzał na mnie jakoś dziwnie i odrywając kopię doku-
mentu, wręczył mi ją, powiedział „do widzenia” i skierował się
do drzwi.
Tego się nie spodziewałam i spojrzałam pytająco na Mike’a,
który w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Spojrzałam na
papierek zostawiony przez nieznajomego; kopia była mało czy-
telna, zobaczyłam tylko swoje nazwisko. Nadawcy nie było.
– Zaczekaj! – krzyknęłam i pobiegłam za nim. Na podeście
już go nie było. Wsiadł do windy.
Wróciłam do Mike’a zamyślona. A więc nie był to aktor, uro-
dzinowa niespodzianka. To się stało naprawdę. Byłam zaintrygo-
wana. Co za tajemniczy gość! Kto mi go przysłał?
– Rozpakujesz ten prezent czy nie? – zapytała Ruth
– Chcielibyśmy zobaczyć, co to takiego – poprosił jakiś chłopak.
Uświadomiłam sobie, że ciągle jeszcze trzymam ten przed-
miot w ręku. Całkiem o nim zapomniałam z powodu dziwnego
mężczyzny w czerni.
Usiadłam na sofie. Położyłam paczuszkę na stoliku ze szkla-
nym blatem i bezskutecznie próbowałam zdjąć sznurek z opako-
wania. Wszyscy skupili się wokół, głośno się zastanawiając, co to
może być i kto to przysłał. Ktoś mi przysunął nóż od tortu,
rozcięłam sznurek i po rozpakowaniu zobaczyłam drewnianą
ciemną szkatułkę z prymitywnym metalowym zameczkiem.
Szkatułka wyglądała na bardzo starą.
3
Wewnątrz, na zielonej pluszowej poduszeczce, leżał złoty
pierścionek z ciemnoczerwonym kamieniem. Klejnot wyglądał
na antyczny.
– Pierścionek! – wykrzyknęłam. Włożyłam go, wchodził luź-
no, ale pasował na mój środkowy palec. Zostawiłam go na pal-
cu, obok pierścionka zaręczynowego, który lśnił na moim ser-
decznym palcu.
Wszyscy chcieli go obejrzeć, chwaląc przy tam wielkość bry-
lantu na pierwszym pierścionku.
– To rubin – powiedziała Ruth o drugim pierścionku. Ruth
jest ekspertem w sprawach starej biżuterii, pracuje dla Sotheby’s
i dobrze się zna na kamieniach szlachetnych.
– Dziwnie wygląda – skomentował Mike.
– Bo dawniej, przed wiekami, nie szlifowano kamieni tak jak
obecnie.
Szlif był prymitywny, kamienie przycinano na okrągło, tak
jak ten rubin.
– Jakie to tajemnicze! – zawołała Jenifer i natychmiast prze-
stała się interesować tą sprawą. Nastawiła głośniej muzykę i za-
częła tańczyć. I w rytmie ruchów jej pośladków zabawa zaczęła
się na nowo.
W czasie gdy Mike przygotowywał koktajle, zaczęłam znów
przyglądać się szkatułce i pierścionkowi. Pokwitowanie o dorę-
czeniu przesyłki leżało na stole. Starannie je wygładziłam i z tru-
dem, bo kopia była źle odbita, odczytałam: „Barcelona, Spain”.
Podskoczyło mi serce.
– Barcelona – krzyknęłam. Tyle wspomnień budzi we mnie
to słowo!
2
W
ieżowiec, zraniony ogniem, z przerażającym rykiem,
całą swą gigantyczną masą zwalił się na nieszczęśników,
znajdujących się na dole. Ludzie uciekali. Chmura popiołu i py-
4
łu, jak wiatr pustynny niosący piasek, rozszerzała się, przenikała
na ulice i pokrywała wszystko białawą, grubą warstwą.
Przekręciłam się gwałtownie w łóżku. Boże, jaki strach! Wró-
ciła znowu pamięć o owym strasznym poranku, kiedy runęły
najwyższe wieżowce...
Nic się nie dzieje, powiedziałam sobie. To było wiele miesię-
cy temu; jestem w swoim łóżku. Spokojnie, spokojnie. Po przy-
jęciu zaręczynowym Mike został u mnie na noc i czułam jego
przyjemne ciepło; oddychał równo, wyglądał na zadowolonego
i odprężonego. Pogłaskałam go po silnych, szerokich plecach. To
mnie uspokoiło. Nasze nagie ciała odpoczywały w pościeli; choć
Mike dał się porwać gwałtownej namiętności, miał jeszcze tyle
siły, by oświadczyć mi, potem jak przestaliśmy się kochać, że
mnie nadal kocha i był w stanie powiedzieć mi jeszcze parę kom-
plementów, zanim zasnął jak kamień. Ja także, wyczerpana tak
intensywnym dniem, zapadłam w słodki sen, aż pojawiły się te
przerażające obrazy.
Spojrzałam na budzik. Było w pół do czwartej, niedzielny ra-
nek; mogłam jeszcze długo pospać.
Zamknęłam oczy, już spokojna, ale znowu naszła mnie tra-
giczna wizja walących się wieżowców, ruin, paniki, jaka ogarnę-
ła ludzi. Sen jednak się zmienił. Nie działo się to już w Nowym
Jorku. Nie waliły się Wieże Bliźniacze. Było to coś innego, ale
obrazy i dźwięki tego czegoś dochodziły do mnie i nie mogłam
się przed tym obronić.
Ludzie krzyczeli. Walące się wieże spowodowały wielki wy-
łom i mężczyźni uzbrojeni w miecze, włócznie i kusze, chronie-
ni przez żelazne hełmy, kolczugi i tarcze, biegli w chmurze pyłu
ku wyszczerbionym murom, dodając sobie animuszu bojowymi
okrzykami. Znikli pośród wrzawy w brudnej mgle i nigdy z niej
nie wyszli. Po chwili mgła wypluła z siebie hordę wyjących wo-
jowników muzułmańskich, wymachujących skrwawionymi sza-
blami. Choć miałam przypasaną u boku szpadę, byłam niezdol-
na do walki; czułam, że opuszczają mnie siły, a krew wypływa
z otwartych ran. Nie mogłam wywijać szpadą ani nawet pod-
5
nieść ręki. Zaczęłam szukać jakiegoś schronienia, Spojrzałam na
swoją dłoń i ujrzałam na palcu pierścionek z ciemnoczerwonym
rubinem.
Kobiety, dzieci i starcy, niektórzy z końmi, inni z kozami
i owcami, biegli w stronę morza. Maluchy płakały i łzy spływa-
ły po ich zabrudzonych pyłem buziach, żłobiąc na nich kanaliki.
Większe dzieci podążały za swymi matkami, które niosły na rę-
kach lub prowadziły za rączkę mniejsze latorośle. Po ataku wo-
jowników, którzy szablami siekli uciekających, wybuchła pani-
ka. Ludzie krzyczeli, zostawiali swój dobytek, a niektórzy nawet
swoje dzieci, pragnęli tylko uciekać. Ale nie wiedzieli dokąd. To
było straszne. Bardzo było mi ich żal, ale nie mogłam im pomóc.
Co się stanie z dziećmi bez matek? Może uratują życie, ale staną
się niewolnikami? Wielkie drewniane bramy okute żelazem zo-
stały zamknięte. Za nimi było bezpiecznie, ale wojsko z obnażo-
nymi szablami trzymało tłum na odległość, wpuszczało tylko
niektórych. Ci, którzy tłoczyli się na zewnątrz, zaczęli głośno
błagać o litość. Pchali się, prosili, płakali, przeklinali. Strażnicy
krzyczeli na nich, żeby się odsunęli, odeszli, skierowali się
w stronę portu. A kiedy stłoczony tłum chciał siłą utorować so-
bie drogę, ci, którzy strzegli wejścia, zaczęli dźgać szablami sto-
jących najbliżej. Biedni nieszczęśnicy, wyjący z bólu i strachu.
Uchodziła ze mnie krew i bałam się, że umrę w tym zdespero-
wanym tłumie. Chwiejąc się na nogach, rzuciłam się na szable
żołnierzy. Musiałam za wszelką cenę przejść przez te drzwi!
Gwałtownie siadłam na łóżku. Oddychałam ciężko i miałam
oczy pełne łez. Jakże się bałam! Jeszcze bardziej niż wtedy, kie-
dy dowiedziałam się, co się stało z Wieżami Bliźniaczymi. Sen
był dla mnie bardziej realny od tego, co się stało 11 września.
Nie spodziewam się, że to zrozumiecie, bo ja sama do dzisiaj te-
go nie pojmuję.
Końcowy obraz najbardziej wrył mi się w pamięć. Męż-
czyzna, który dowodził oprawcami strzegącymi bram, był
ubrany na biało, a na piersiach miał taki sam czerwony krzyż,
jaki widziałam namalowany na ścianie fortecy. Ten krzyż... coś
6
mi przypominał. Odwróciłam się do Mike’a, szukając w nim
oparcia. Teraz leżał na wznak i nadal słodko spał z anielską
twarzą i lekkim uśmiechem na ustach. Z pewnością jego sny
różniły się od moich. Nie mogłam dzielić z nim jego spoko-
ju; pierścionek, nie ten od niego, ale drugi, budził we mnie
trwogę.
Powiedziałam przedtem, że byłam naga, ale nie całkiem. Na
mojej ręce lśniły dwa pierścionki. Nie zwykłam spać z biżuterią,
ale przed pójściem do łóżka nie zdjęłam pierścionka z brylantem,
symbolem naszej miłości, mojego ślubowania, mojego nowego
życia. Nie wiem jednak, dlaczego leżałam w łóżku także z tym
drugim pierścionkiem. Tym z mojego koszmarnego snu. Czy tak
mnie opętał ten pierścień, że widziałam go nawet w tym strasz-
nym śnie?
Chciałam go lepiej obejrzeć, zdjęłam więc pierścionek z pal-
ca i podsunęłam pod światło nocnej lampki.
I wtedy stało się coś, co mnie po prostu zamurowało. Świa-
tło, padając na kamień, osadzony w ten sposób, że metal pod-
trzymywał go tylko z dwóch stron, rzuciło na białe prześcieradło
odbicie przedstawiające czerwony krzyż.
Był piękny, ale niepokojący; szczególny krzyż: miał cztery
jednakowe ramiona, które na końcach otwierały się, tworząc
dwa małe kotwicowe łuki.
W jednej chwili uświadomiłam sobie, że jest to krzyż z mo-
jego snu! Mieli go na piersiach żołnierze nacierający na tłum, był
namalowany na ścianie fortecy.
Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. To niemożliwe,
czyżby to był nadal sen? Chciałam się uspokoić, zgasiłam świa-
tło i przysunęłam się do Mike’a, szukając u niego schronienia.
Mike odwrócił się, nadal śpiąc. Uściskałam go. To mnie trochę
uspokoiło, ale myśli nadal kłębiły się we mnie.
Wszystko, co dotyczyło tego pierścionka, było tajemnicze:
sposób, w jaki do mnie dotarł, pojawienie się go w moim śnie,
widok tego krzyża, zanim jeszcze odnalazłam go także w pier-
ścionku...
7
Powiedziałam sobie, że ten pierścionek ma swoją historię, że
nie jest to zwykły prezent, że coś się w nim kryje...
Moja ciekawość rosła. A także strach. Coś mi mówiło, że ten
niespodziewany prezent nie trafił do mnie przypadkiem, że jest
to wyzwanie losu, życie toczące się równolegle do mojego, któ-
re, jak sekretne drzwi, otwiera się nagle przede mną, kusząc
mnie, abym przekroczyła jego ciemny próg...
Przeczuwałam, że ten pierścionek zakłóci to wygodne życie,
pełne obietnic szczęścia, jakie zaczynało się dla mnie. Była to
groźba, pokusa. Przeklęty pierścień! Ledwo się pojawił, a już nie
dawał mi spać tej nocy, która miała być nocą szczęśliwą.
Zapaliłam znów światło i skupiłam uwagę na czerwonym ka-
mieniu; z jego wnętrza wydobywał się dziwny blask. Rubin miał
kształt sześcioramiennej gwiazdy, którą jakby coś poruszało od
spodu. Obracałam pierścionek tak, by błysk mieć zawsze przed
oczyma.
Obejrzałam pierścionek od wewnątrz. Była tam inkrustacja
z kości słoniowej wycięta w ten sposób, że tworzyła rysunek na
tylnej ściance rubinu, dzięki czemu światło, przechodzące przez
pierścionek od tyłu, rzucało obraz tego pięknego krwistoczerwo-
nego krzyża.
Tak więc zrozumiałam jak funkcjonowało fizycznie to małe
cudo, ale moja ciekawość, skąd ono pochodziło i kto mi je przy-
słał, była coraz większa.
I nagle oczy rozszerzyły mi się ze zdumienia, kiedy ta myśl
powstała w mojej głowie.
Pierścionek! Ten z rubinem. Już go przedtem widziałam!
Ten obraz powracał z zatartych wspomnień dzieciństwa. By-
łam tego pewna. Absolutnie pewna. Mogłam go w przeszłości
gdzieś widzieć, ktoś go nosił na palcu.
Przewracałam się niespokojnie na łóżku. Zdarzyło się to, kie-
dy byłam dzieckiem, w Barcelonie. Nie miałam co do tego żad-
nych wątpliwości. Ale kto go nosił?
Starałam się sobie przypomnieć, ale na próżno.
Byłam już pewna, że pochodził on z mojego dzieciństwa, być
może z jeszcze bardziej odległej przeszłości. Ale kto mi go przy-
8
słał? Dlaczego? Jeśli chcesz podarować coś komuś na jego uro-
dziny, nie musisz z tego robić takiej tajemnicy, ujawniasz się.
Czyż nie?
I znów nasunęło mi się pytanie, które zawsze chciałam zadać
mojej matce, ale nigdy nie wypowiedziałam go na głos. Była to
jedna z tych małych zagadek, do których nie przywiązujesz
większej wagi, ale które tkwią w jakimś zakamarku twego mó-
zgu, nieprzyjemnie cię uwierają i któregoś dnia stają się wielką
niewiadomą.
Dlaczego nigdy nie wróciliśmy do miasta, w którym się uro-
dziłam? [...]
3
K
ocham cię – powiedział Mike, odrywając na chwilę wzrok
od szosy i kładąc mi rękę na kolanie.
– Kocham cię, najdroższy – odpowiedziałam, podniosłam je-
go rękę do ust i pocałowałam.
Był piękny zimowy poranek. Słońce oświetlało pnie, nagie
gałęzie starych drzew i ginęło pośród zieleni świerków. Przej-
rzystość i świetlistość dnia były złudne; nikt siedzący w ogrze-
wanym samochodzie, nie domyśliłby się jak zimno jest na ze-
wnątrz.
– Musimy ustalić datę – powiedział Mike.
– Datę?
– Tak, oczywiście. Datę ślubu – patrzył na mnie zdumiony
moim roztargnieniem.
– Tak, oczywiście – odpowiedziałam zamyślona. „Gdzie ja
mam głowę? Po zaręczynach musi być ślub” – rozważałam. „A
Mike dał mi pierścionek dlatego, że chce się ze mną ożenić. A ja
powiedziałam tak dlatego, że ja też tego chcę”.
Powinno mi się spieszyć ze ślubem. Ale ja, zamiast snuć ra-
dosne plany dotyczące mojej białej sukni, strojów drużek, tortu
i tego wszystkiego, co konieczne w najszczęśliwszym dniu życia,
9
rozmyślałam o pierścionku, nie tym od Mike’a, ale drugim,
owianym tajemnicą. Ale oczywiście nie mogłam mu o tym po-
wiedzieć.
– A kiedy już ustalimy datę – dodałam – będziemy musie-
li przygotować zaproszenia, pomyśleć o strojach, przyjęciu, ko-
ściele...
– Oczywiście.
– Świetnie! – stwierdziłam pogodnie. „Ale kłopot!” – powie-
działam sobie w duchu. „Jak ja w to zabrnęłam?”. I przypomnia-
łam sobie dzień, kiedy to wszystko się zaczęło...
Nad ranem przyleciały ptaki śmierci pilotowane przez zmar-
łych i swoim ogniem skosiły tysiące istnień ludzkich, pochłonę-
ły symbole naszego miasta, przepełniły nasze serca żałobą.
Przybywały z ciemnej nocy odległej o tysiąc lat, kiedy tylko
krwawy półksiężyc dostarczał światła oświeconym. A teraz boli.
Te zawalone wieże nas bolą. Tak jak boli amputowana noga,
która już nie istnieje. Zostaje po niej tylko ból.
Rozciąga się tam ogromna próżnia, a jej widma zdają się za-
ludniać miasto. Nie jest to takie samo miasto. Nigdy nie będzie
takie samo. Ale to nadal jest Nowy Jork. Zawsze nim będzie.
Ten dzień i jego ciemność zmieniły moje miasto, zmieniły
świat, zmieniły mnie i moje życie. [...]
Spędziliśmy tę straszną noc w Nowym Jorku, zaludnionym –
tak to czułam – przez dusze bez ciała, dusze zagubione, przera-
żone, zrozpaczone, szukające w ciemnościach drogi, podczas gdy
żywi opłakiwali je. Spędziliśmy tę noc w moim łóżku, objęci, po-
krzepieni na duchu, szczęśliwi tym szczęściem, które się czuje,
kiedy przestaje się być bardzo nieszczęśliwym. Ciemności, groza
pozostały na zewnątrz, daleko. A ja pomyślałam, że tak mogło-
by być zawsze. Kiedy rankiem następnego dnia Mike poprosił,
bym pozwoliła mu przyjść wieczorem i zostać na noc, zgodziłam
się. Zaczęliśmy chodzić ze sobą na poważnie. I oczywiście, moje
życie kobiety bez mężczyzny na stałe zmieniło się raz na zawsze.
Tamtej nocy.
10
4
D
om moich rodziców znajduje się w wytwornej części Long
Island. Nie jest to jedna z tych kosztownych rezyden-
cji usytuowanych przy plaży, ale budynek wygląda ładnie,
w angielskim stylu kolonialnym, dwupiętrowy, z dużym ogro-
dem. Wjeżdżając na żwirowaną drogę, prowadzącą do domu,
zatrąbiłam, bo uwielbiam jak rodzice wychodzą mi na spo-
tkanie.
Pierwszy pojawił się Daddy z niedzielną gazetą w ręku.
– Najlepsze życzenia z okazji urodzin, Cristina – powiedział.
Uściskaliśmy się i pocałowaliśmy. I wtedy właśnie wyszła mama.
[...]
– Pierścionek zaręczynowy! – wykrzyknęła, dotknęła go i aż
podskoczyła z radości. – Jaki ładny! Gratulacje! – znów mnie
pocałowała i mocno uściskała. Widać było, że jest zachwycona.
– Cudowny! Kiedy ślub?
– Jeszcze nie podjęliśmy decyzji – odpowiedziałam, trochę
zdegustowana naleganiem. – Jedno jest pewne; nie ma pośpie-
chu, żyje się nam wspaniale, w pracy wszystko układa mi się
bardzo dobrze i na razie nie chcę mieć dzieci. Może mu zapropo-
nuję, żebyśmy zamieszkali razem jeszcze przed ślubem.
– Ale najpierw musisz ustalić datę ślubu.
– Zobaczę. – Ta poczciwa kobieta zaczynała mnie irytować.
Dobrze jest mieć przystojnego i bogatego narzeczonego. Może
nawet lepiej mieć go jako narzeczonego, choć prawdopodobnie
będzie równie dobrym mężem, ale ja nie musiałam się spieszyć.
Chciałam odwrócić jej uwagę od sprawy ślubu, zanim zaczniemy
się z tego powodu kłócić.
– Ale czy zauważyłaś jaki wielki i piękny jest ten brylant? –
i podsunęłam jej pierścionek pod nos. Matka ostatnio stała się
krótkowzroczna. Spojrzała uważnie na moją rękę i nagle wzdry-
gnęła się. A nawet chyba cofnęła o krok. Przyglądała się badaw-
czo mojej ręce i mnie, wyglądała na przestraszoną.
– Co ci jest?
11
– Nic – skłamała.
– Jesteś chyba zaskoczona.
– Jestem zachwycona pierścionkiem od Mike’a. Jest śliczny –
powiedziała po chwili. – A ten drugi? Nigdy go u ciebie przed-
tem nie widziałam.
– Dotarł do mnie w sposób nader tajemniczy – odpowiedzia-
łam z entuzjazmem – Ale tę historię opowiem wam dopiero przy
obiedzie, jak będzie z nami tatuś.
I po chwili dodałam:
– Mam jednak dziwne uczucie, jakbym go widziała już wcze-
śniej. Nie wydaje ci się?
– Nie przypominam sobie – odpowiedziała w zamyśleniu. Ja
jednak już wiedziałam, że nie mówi prawdy, że coś przede mną
ukrywa. Moja ciekawość wzrosła.
W czasie obiadu moi rodzice taktownie nie dawali po sobie
poznać, jak bardzo cieszył ich drogocenny brylant. Chociaż mo-
ja matka – czasem jestem wobec niej złośliwa – gotowa byłaby
przez cały tydzień być na diecie, byleby tylko poznać cenę bry-
lantu już w tej chwili. Temat drugiego pierścionka pojawił się
wtedy, kiedy rozmowa, tocząca się wokół pierścionka Mike’a, za-
mierała, po wyczerpaniu wszystkich pochwał dotyczących jego
piękności. Wtedy Mike zaczął opowiadać o pojawieniu się ta-
jemniczego motocyklisty w czasie naszego zaręczynowego przy-
jęcia: Mike bardzo lubi przesadzać i koloryzować. Teraz posła-
niec miał dwa metry wzrostu i była to nowojorska wersja Dartha
Vadera, nikczemnika z Gwiezdnych Wojen, ubierającego się też na
czarno i mającego taki sam kask. [...]
– Jakie to tajemnicze! – zawołał mój ojciec, który zdawał się
bardzo zainteresowany tą historią. – Czy to aby nie żart?
– Jeśli to żart, to bardzo drogo kosztował on żartownisia –
powiedziałam. Jedna z moich przyjaciółek pracuje dla Sotheby’s
i jest ekspertem od klejnotów. Twierdzi, że pierścionek jest bar-
dzo stary, a rubin wysokiej jakości, oszlifowany tak jak to robio-
no co najmniej sto lat temu.
– Pokaż mi go – poprosił zaciekawiony Daddy. Zdejmując
z palca pierścionek, przyglądałam się mamie. Nie powiedziała
12
ani słowa, udawała, ale odnosiłam wrażenie, że słucha opowia-
dania, które dobrze zna.
– Ciekawe, na pokwitowaniu odbioru jest napisane, że prze-
syłka została nadana w Barcelonie.
– W Barcelonie! – wykrzyknął ojciec, oglądając klejnot, któ-
ry trzymał w ręku. – Widziałem już kiedyś ten pierścionek. Ja-
sne, to musiało być w Barcelonie.
– Mam takie samo wrażenie! – odpowiedziałam. Ty chyba
też, mamo?
Wydawało mi się, że była przestraszona, gdy udzielała odpo-
wiedzi:
– Może tak, ale sobie nie przypominam. – Byłam pewna, że
ona dobrze zna pochodzenie pierścionka. Dlaczego więc zaprze-
czała? Po co to udawanie?
– Już wiem! – krzyknął mój ojciec. Słuchałam w napięciu. –
Oczywiście, pamiętam!
– To powiedz – poprosiłam niecierpliwie.
– Ten pierścionek należał do Enrika. Pamiętasz, Mary?
– Chyba tak, to możliwe – odpowiedziała matka z wahaniem.
To pewne, pomyślałam. Ona wiedziała więcej, coś ukrywała.
– Jaki Enric – chciałam się dowiedzieć. – Mój ojciec chrzestny?
– Tak.
– Ale on nie żyje!
– Tak, nie żyje – potwierdził ojciec.
– To jak umarły może przysłać prezent? – wtrącił się Mike,
coraz bardziej zaciekawiony. Już sobie wyobrażał, jak będzie
o tym opowiadał swoim kolegom z Wall Street.
– Enric był moim ojcem chrzestnym. Opowiadałam ci o nim
wiele razy. Wiesz przecież – wyjaśniałam mu – że u katolików,
kiedy chrzci się dziecko, dwie osoby, mężczyzna i kobieta, biorą
za nie fizyczną i duchową odpowiedzialność w razie śmierci jego
rodziców. On był moim ojcem chrzestnym i zginął w wypadku
samochodowym w tym samym roku, w którym my przyjechali-
śmy tutaj, prawda? – zapytałam rodziców.
Matka wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Daddym,
zanim odpowiedziała:
13
– Tak, umarł. W tym momencie byłam już całkiem pewna,
że oboje coś przede mną ukrywają.
Taka jest Maria del Mar; dla niej cel uświęca kłamstwo. Bo jest
to towarzysko poprawne, bo boi się kogoś obrazić, i być może dla-
tego, że nienawidzi bezpośredniej konfrontacji i ucieka od niej.
– Coś przede mną ukrywacie – oświadczyłam – I wtedy mnie
olśniło. – To jasne! Nie umarł, musi gdzieś żyć i dlatego przysłał
mi swój pierścionek.
Daddy spojrzał na moją matkę i powiedział:
– Cristina jest już dorosła. – Miał poważny wyraz twarzy.
– Musimy powiedzieć jej prawdę. – Matka skinęła potakująco
głową.
Obserwowałam ich oboje, a następnie spojrzałam na Mike’a,
który miał minę tak samo wyczekującą jak ja, a może jeszcze
bardziej. Zaintrygowana nadstawiłam uszu.
– Enric nie żyje. – powiedział ojciec, patrząc na mnie smut-
no. To nie ulega wątpliwości, ale nie zginął w wypadku samo-
chodowym, jak ci powiedzieliśmy, ale popełnił samobójstwo.
Strzelił sobie w usta.
Byłam wstrząśnięta. Uwielbiałam Enrica. W dzieciństwie, w
Barcelonie, był dla mnie jakby wujkiem. A nawet czymś więcej,
po moich rodzicach był osobą dorosłą, którą kochałam najbar-
dziej. Pamiętam, że zawsze był miły, czuły, wymyślał wspaniałe
zabawy dla nas trojga: swego syna Oriola, bratanka Luisa i mnie.
Pamiętam jego wybuchy śmiechu i to jak nas rozśmieszał...
Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś tak witalny, o tak pozytyw-
nym stosunku do życia, mógłby popełnić samobójstwo.
– Nie, to niemożliwe – powiedziałam.
– Tak, z całą pewnością tak było – stwierdziła moja matka.
Patrzyła teraz na mnie spokojnie, bez tej miny winowajczyni, ja-
ką miała w kuchni. – Wiedzieliśmy, że wiadomość o samobój-
stwie bardzo cię zaboli. Dlatego ukrywaliśmy to przed tobą.
– Trudno mi jednak w to uwierzyć – szepnęłam. Matka mia-
ła rację. Nawet po tylu latach sprawiło mi to wielki ból. – Nie
wierzę, by mógł to zrobić. Nie on.
Patrzyli na mnie ze smutkiem, w milczeniu.
14
– Ale dlaczego? – rozłożyłam ręce, dodając dramatyzmu mo-
im lamentom.
– Dlaczego popełnił samobójstwo?
– Nie wiemy – odpowiedziała matka. – Jego rodzina nam nie
powiedziała. A ja nie chciałam pytać więcej niż wypadało. Pa-
miętamy go takim, jakim był; pełnym życia, wykształconym,
pozytywnym. Nadal modlę się za jego duszę – powiedziała ze
smutkiem, bo kochała go jak brata.
Odłożyłam sztućce na talerz. Straciłam apetyt, nie miałam
nawet ochoty na urodzinowy tort. Lepiej zostawić go na podwie-
czorek.
Przy stole zapanowała cisza. Wszyscy na mnie patrzyli.
– A co z pierścionkiem? – zapytałam po chwili. – Co się sta-
ło z pierścionkiem? Jak to się stało, że ktoś mi go teraz przysyła
jako prezent zaręczynowy?
Spojrzałam na matkę, spojrzałam na ojca, ale obydwoje bez-
radnym gestem dali mi znać, że nie wiedzą. Kiedy mój wzrok
spoczął na Mike’u, on także wzruszył ramionami z zakłopota-
niem, jakby moje pytanie było skierowane do niego.
– Od chwili otrzymania tego pierścionka, Enric nigdy nie
zdejmował go z palca – rzekła w końcu matka.
– Aha! – zawołałam. – Okazuje się, że pamiętasz, prawda? –
Miałam ochotę powiedzieć: „Udawałaś, jak tylko obejrzałaś go
w kuchni”, ale się powstrzymałam. Zachowam wyrzuty i pyta-
nia na później, kiedy będziemy same. Teraz ona by wszystkiemu
zaprzeczyła.
– Nigdy nie widziałam go z innym pierścionkiem – mówiła
dalej.
– Jestem przekonana, że w chwili śmierci miał go na palcu.
Zadrżałam, gdy usłyszałam te słowa.
– A czy nie istnieje zwyczaj grzebania zmarłych razem z ich
ulubionymi klejnotami? – zapytałam, ale zanim skończyłam,
pożałowałam tego.
Cała trójka spojrzała na mnie, ale nikt nic nie powiedział.
Kamień poprzez przezroczystą czerwień rzucał błysk. Czerwień
krwi, pomyślałam.
15
Byłam zmieszana. Co za historia! Usiłowałam uporządko-
wać myśli i podsumować zagadki związane z tym pierścionkiem.
Dlaczego człowiek, tak bardzo kochający życie jak mój ojciec
chrzestny, popełnił samobójstwo? Kto mi przysłał jego ulubiony
klejnot? Dlaczego mnie, i w jakim celu? Dlaczego Enric, wbrew
zwyczajowi, nie został pochowany z pierścionkiem? Przemknęła
mi przez głowę myśl, że być może został z nim pochowany.
Włosy zjeżyły mi się ze strachu na głowie.
Oni nadal mi się przyglądali.
– Ładna zagadka, prawda? – powiedziałam z wymuszonym
uśmiechem. Próbowałam myśleć konkretnie. Obserwowałam
ich, każdego z osobna. Mike posłał mi szeroki uśmiech, był za-
chwycony. Daddy zrobił śmieszną minę, jakby chciał powie-
dzieć: a to ci klops! Tylko mama była poważna.
Nadal coś przede mną ukrywa – pomyślałam i ten pierścio-
nek ją niepokoi. Więcej, przeraża.