Czy jesteś zły na Boga?
By David Wilkerson
February 16, 1998 Wierzę, że najniebezpieczniejszą rzeczą dla chrześcijanina jest noszenie w sobie
złości na Boga. Dlatego jestem zaszokowany wzrastającą liczbą wierzących, z którymi się spotykam, a
którzy są zirytowani na Pana. Mogą się do tego nie przyznawać, ale głęboko w sercu noszą pewnego
rodzaju urazę do Niego. Dlaczego? Myślą, że Bóg nie jest zainteresowany ich życiem, czy też ich
problemami! Przekonani są, że Jemu jest wszystko jedno, ponieważ nie odpowiedział na ich
szczególną modlitwę albo nie zadziałał w ich sprawie.
Ostatnio otrzymałem list od młodego człowieka, który przebywa w jednym z więzień na południu
USA. Ten skazaniec był kiedyś oddanym chrześcijaninem, ale teraz mówi, że jest wściekły na Boga.
Napisał on:
"Jestem na dnie piekła i myślę, że Bóg mnie tu zostawi! Kiedyś chciałem iść za Chrystusem z całego
serca. Ale w moim życiu był grzech, który mnie przytłaczał - grzech na tle seksualnym. Próbowałem
pokutować, ale to nigdy nie pomagało. Czytałem swoją Biblię, studiowałem ją i modliłem się, ale to nie
miało sensu. Mój grzech zawsze przejmował kontrolę. A teraz jestem zamknięty w więzieniu na długi
czas z powodu tego grzechu.
Poddałem się, jeśli chodzi o toczenie walki duchowej. Próbowanie nie jest tego warte. Bóg uwolnił
mnie od narkotyków i alkoholu, kiedy byłem świeżym chrześcijaninem. Ale dlaczego nie zabrał ode
mnie moich seksualnych pożądliwości?"
Każda strona listu napisanego przez tego człowieka pełna była goryczy względem Boga. Ten człowiek
pozwolił na to, by jego uraza zamieniła się w całkowitą wściekłość!
Dostrzegam podobnego rodzaju wściekłość wśród narastającej liczby posługujących z wielu
denominacji. Stali się rozczarowani, wyczerpani, źli na Boga i teraz odchodzą od swego powołania.
Kiedy zapytasz ich dlaczego, odpowiadają:
"Byłem gorliwy i wierny - dawałem z siebie wszystko, co najlepsze. Ale im bardziej się starałem, tym
mniej rezultatów widziałem. Mój zbór mnie nie doceniał. Wszystkie moje modlitwy zdawały się być
daremne. W pewnym momencie wszystko, co głosiłem było obłudne, ponieważ nie skutkowało w moim
własnym życiu. Teraz opuszczam służbę na tak długo, aż nie rozgryzę tego wszystkiego."
W miarę upływu lat nauczyłem się, że bardzo niewielu tego rodzaju posługujących powraca do
służby. Dlaczego? Nie chcą oni zaniechać swojej złości wobec Boga! Mówią bowiem: "Robiłem
wszystko tak, jak trzeba. Ale nic nie szło tak, jak tego oczekiwałem. Byłem wierny Bogu, ale On mnie
zawiódł!"
Ostatnio przekonałem się o strasznym niebezpieczeństwie trzymania się urazy względem Boga oraz o
gorzkich tego konsekwencjach!Niedawno wziąłem do ręki misjonarską biografię pod tytułem "Aggie" i
już nie mogłem jej odłożyć. Ta niesamowita historia tak chwyciła mnie za serce, że przeczytałem ją
jednym tchem. Chciałbym tutaj krótko podsumować tę historię dla was, ponieważ bardzo jaskrawo
pokazuje ona niszczycielską siłę gniewu z urazą, kiedy zagoszczą one w sercu chrześcijanina:
W 1921 roku dwa młode małżeństwa ze Sztokholmu w Szwecji odpowiedziały na Boże wezwanie, aby
jechać na misję do Afryki. Byli członkami Zielonoświątkowego Kościoła "Filadelfia", który wysyłał
misjonarzy po całym świecie. Podczas jednego z nabożeństw misyjnych te dwie pary odczuły w
swoich sercach brzemię, że mają jechać do Belgijskiego Kongo, który teraz nazywa się Zair.
Ich imiona to: Dawid i Svea Flood oraz Joel i Bertha Erickson. Svea mierzyła zaledwie 142 cm była
dobrze znaną śpiewaczką w Szwecji. Ale oba małżeństwa zostawiły wszystko, aby ofiarować swoje
życie dla Ewangelii.
Kiedy przybyli do Belgijskiego Kongo, poinformowali o tym miejscową staję misyjną. Potem wzięli
maczety i dosłownie wykarczowali sobie drogę do pełnej insektów głębi dżungli. Dawid i Svea mieli ze
sobą dwuletniego synka Dawida juniora, którego musieli nieść na swoich plecach. W czasie tej
podróży oba małżeństwa zachorowały na malarię. Ale szli do przodu z wielką gorliwością, gotowi stać
się męczennikami dla Pana.
W końcu dotarli do pewnej wioski w głębi dżungli. Jednak ku ich zdziwieniu mieszkańcy nie chcieli ich
wpuścić. Powiedzieli im: "Nie możemy wpuścić tu żadnych białych ludzi, bo obrazimy naszych
bogów". Te dwie rodziny udały się zatem do drugiej wioski, ale tam ich również odrzucono.
W pobliżu nie było już innych wiosek, więc wyczerpane rodziny nie miały innej szansy, jak tylko tam
osiąść. Wycięli roślinność w samym środku górzystej dżungli i zrobili tam sobie chatki z błota, które
stały się ich domami.
W miarę, jak upływały miesiące, wszyscy cierpieli z powodu choroby, samotności i niedożywienia.
Mały Dawid junior stał się chorowity. Nie mieli prawie żadnego kontaktu z którymkolwiek z
mieszkańców wiosek.
W końcu, po około sześciu miesiącach Joel i Bertha Erickson zdecydowali się wrócić do stacji
misyjnej. Nalegali na Floodsów, aby uczynili to samo, ale Svea nie mogła podróżować, ponieważ
właśnie zaszła w ciążę. Teraz jej malaria jeszcze bardziej się pogorszyła. Poza tym Dawid powiedział:
"Chcę, żeby moje dziecko urodziło się w Afryce. Przyjechałem, aby oddać tu swoje życie". Tak więc
rodzina Floodsów po prostu pomachała ręką na pożegnanie swoim przyjaciołom, którzy rozpoczęli stu
sześdziesięcio kilometrową wędrówkę powrotną.
Przez kilka miesięcy Svea znosiła szalejącą gorączkę. Jednak przez cały ten czas wiernie świadczyła o
Jezusie małemu chłopcu, który przychodził z jednej z pobliskich wiosek, aby ich odwiedzać. Chłopiec
ten był jedyną osobą, która się nawróciła przez służbę Floodsów. Przynosił owoce dla całej rodziny, a
kiedy Svea głosiła mu o Chrystusie, ten tylko uśmiechał się do niej.
W końcu malaria nasiliła się tak, że Svea musiała leżeć w łóżku. Kiedy nadszedł czas porodu, wydała
na świat zdrową dziewczynkę. Ale po tygodniu nadeszła chwila śmierci. Przed śmiercią szepnęła do
Dawida: "Nazwij naszą dziewczynkę Aina". Potem zmarła.
Dawid Flood był bardzo wstrząśnięty śmiercią swojej żony. Zebrawszy wszystkie swoje siły, wziął
drewniane pudło i zrobił dla niej trumnę. Następnie pochował swoją umiłowaną żonę w prymitywnej
mogile na wzgórzu.
Kiedy tak stał obok jej mogiły, spojrzał na swego małego synka, który za nim stał. Potem usłyszał, jak
w chatce z błota płacze jego córeczka i nagle zgorzknienie napełniło jego serce. Wezbrała w nim
niekontrolowana złość. Wpadł we wściekłość i zaczął krzyczeć: "Dlaczego dopuściłeś do tego, Boże.
Przyjechaliśmy tutaj, aby oddać swoje życie! Moja żona była taka piękna, taka utalentowana. A teraz
leży tu martwa w wieku dwudziestu siedmiu lat. Mam teraz dwuletniego syna, o którego ledwo jestem
w stanie się zatroszczyć, nie mówiąc już o dziewczynce-niemowlęciu. I po ponad roku spędzonym w
tej dżungli, wszystko co mamy do pokazania, to jeden mały wiejski chłopiec, który prawdopodobnie
nie zrozumiał nic, z tego co mu mówiliśmy. Zawiodłeś mnie Boże. Cóż za strata życia!"
Potem Dawid Flood wynajął kilku tubylców jako przewodników i zabrał swoje dzieci do stacji misyjnej.
Kiedy zobaczył Ericksonów wyjawił ze złością: "Wynoszę się stąd! Nie jestem w stanie zaopiekować
się tymi dziećmi. Zabieram mego syna ze sobą do Szwecji, ale moją córkę zostawiam tutaj z wami". I
tak Dawid zostawił Ainę na wychowanie Ericksonom.
Całą drogę powrotną do Sztokholmu Dawid Flood stał na pokładzie i wrzał złością na Boga. Mówił
wszystkim, że jedzie do Afryki, aby być męczennikiem, aby zdobywać ludzi dla Chrystusa bez względu
na cenę. A teraz wraca jako pokonany, załamany człowiek. Był przekonany, że był wierny, ale Bóg
wynagrodził go całkowitym zlekceważeniem.
Kiedy przybył do Sztokholmu postanowił szukać swego szczęścia w biznesie importowym. Uprzedzał
też każdego kogo spotkał, aby w jego obecności nigdy nie wspominał o Bogu. Kiedy ktoś to zrobił,
wówczas wpadał we wściekłość, a żyły bardziej się uwidaczniały na jego szyi. W końcu zaczął dużo
pić.
Niedługo po powrocie z Afryki, jego przyjaciele Ericksonowie niespodziewanie umarli
(prawdopodobnie zostali otruci przez miejscowego wodza wioski). Tak więc mała Aina została
przekazana w ręce pewnej amerykańskiej pary małżeńskiej - drogich ludzi o nazwisku Artur i Anna
Berg, których znam osobiście. Bergowie zabrali Ainę ze sobą do wioski Massisi w północnym Kongo. I
tam zaczęli nazywać ją "Aggie". W niedługim czasie mała Aggie nauczyła się języka używanego przez
mieszkańców Zanzibaru i okolic i bawiła się z miejscowymi dziećmi z Kongo.
Spędzając wiele czasu w samotności, Aggie nauczyła się bawić w gry wyobraźni. Wyobrażała sobie,
że ma czterech braci i siostrę i nadała im wszystkim zmyślone imiona. Zastawiała stół dla swoich
braci i rozmawiała z nimi. Wyobrażała sobie, że jej siostra ciągle jej szuka.
Kiedy rodzina Bergów pojechała na urlop do Ameryki, zabrali ze sobą Aggie w oklice Minneapolis,
gdzie już pozostali. Aggie wyrosła i wyszła za mąż za Dewey'a Hursta, który w późniejszym czasie
został dyrektorem Północnozachodniego Koledżu Biblijnego - szkoły Zborów Bożych w Minneapolis.
Przez lata Aggie, jako dorosła osoba, próbowała skontaktować się ze swoim ojcem, ale bezskutecznie!
Aggie nigdy nie wiedziała o tym, że ojciec ożenił się ponownie, tym razem z młodszą siostrą Svea'i,
która nie miała w sercu miejsca dla Boga. Mieli on pięcioro dzieci oprócz Aggie: czterech synów i córkę
(dokładnie tak, jak to wyobrażała sobie Aggie). W tym czasie Dawid Flood stał się zupełnym
alkoholikiem i miał bardzo słaby wzrok.
Przez czterdzieści lat Aggie próbowała odnaleźć swojego ojca, ale na swoje listy nigdy nie otrzymała
odpowiedzi. W końcu szkoła biblijna wykupiła bilety powrotne do Szwecji dla Aggie i jej męża, by
mogła osobiście odnaleźć ojca.
Po przelocie nad Atlantykiem, zatrzymali się na jednodniowy postój w Londynie. Postanowili przejść
się na spacer. Gdy przechadzali się w pobliżu budynku Royal Albert Hall, ku ich radości, odbywała się
tam zielonoświątkowa konferencja misyjna Zborów Bożych. Weszli do środka i usłyszeli
czarnoskórego kaznodzieję, który składał świadectwo o wielkich dziełach, jakich dokonuje Bóg w
Zairze - w Belgijskim Kongo!
Serce Aggie podskoczyło. Po spotkaniu podeszła do tego kaznodziei i zapytała: "Czy kiedykolwiek
słyszałeś o misjonarzach Dawidzie i Svea'i Flood?". Odpowiedział: "Tak. Svea Flood przyprowadziła
mnie do Pana, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Oni mieli małą dziewczynkę, ale nie wiem co się z nią
stało". Aggie wykrzyknęła: "Ja jestem tą dziewczynką! Jestem Aggie - Aina!".
Kiedy kaznodzieja to usłyszał, uchwycił Aggie za ręce, objął ją i płakał z radości. Aggie nie mogła
uwierzyć, że ten mężczyzna był właśnie tym nawróconym małym chłopcem, któremu jej matka
głosiła. Wyrósł on na misjonarza ewangelistę dla swojego kraju, w którym było teraz 110 tysięcy
chrześcijan, 32 stacje misyjne, kilka szkół Biblijnych i szpital ze 120-stoma łóżkami.
Następnego dnia Aggie i Dewey wyjechali do Sztokholmu. Tam rozeszła się już wiadomość, że
przyjeżdżają. Wtedy Aggie wiedziała już, że ma czterech braci i siostrę. Ku jej zdziwieniu trzech braci
przywitało ją w hotelu. Aggie zapytała: "Gdzie jest Dawid, mój starszy brat?". Oni tylko wskazali palcem
na postać, która siedziała sama na krześle w holu. Jej brat, Dawid junior był wysuszonym człowiekiem
o siwych włosach. Tak jak ojciec stał się rozgoryczony i prawie zniszczył swoje życie alkoholem.
Kiedy Aggie zapytała o swego ojca, bracia wybuchnęli złością. Wszyscy go nienawidzili. Nie
rozmawiali z nim od lat.
"A co z moją siostrą?" - zapytała Aggie. Bracia dali jej numer telefonu, a ona natychmiast
skontaktowała się z nią. Jej siostra podniosła słuchawkę, ale kiedy Aggie powiedziała jej kim jest,
rozmowa urwała się. Aggie próbowała dzwonić, ale nikt nie odbierał. Jednakże po krótkiej chwili
siostra pojawiła się w hotelu, objęła Aggie i powiedziała: "Przez całe moje życie śniłam o tobie. Często
rozkładałam mapę świata, stawiałam na niej zabawkowy samochodzik i udawałam, że jeżdżę
wszędzie, aby cię odnaleźć".
Siostra Aggie również gardziła swoim ojcem - Dawidem Floodem. Ale obiecała, że pomoże jej
odnaleźć go. Tak więc pojechały do zubożałej dzielnicy Sztokholmu, gdzie weszły do walącego się
budynku. Kiedy zapukały do drzwi, jakaś kobieta wpuściła je do środka.
Wszędzie walały się porozrzucane, puste butelki po alkoholu. W kącie na łóżku polowym leżał jej
ojciec - swego czasu misjonarz Dawid Flood. Maił teraz 73 lata i cierpiał na cukrzycę. Był także po
zawale, a katarakty zasłoniły jego oczy. Aggie uklękła obok niego płacząc: "Tatusiu, jestem twoją małą
dziewczynką, którą zostawiłeś w Afryce". Tan stary człowiek obrócił się i spojrzał na nią. Łzy pojawiły
się w jego oczach i odpowiedział: "Nigdy nie miałem zamiaru oddać ciebie komuś innemu. Po prostu
nie byłem w stanie opiekować się wami obojgiem". Aggie odpowiedziała: "Nic się nie stało tatusiu. Bóg
troszczył się o mnie!".
Nagle ojcowskie oblicze pociemniało. "Bóg nie troszczył się o ciebie!" - wykrzyknął z wściekłością.
"On zrujnował całą naszą rodzinę. Poprowadził nas do Afryki, a potem zdradził nas. Nic nie wynikło z
tego czasu, jaki tam spędziliśmy. To była strata naszego życia!".
Wtedy Aggie opowiedziała mu o czarnoskórym kaznodziei, którego dopiero co spotkała w Londynie i o
tym, jak ten afrykański kraj został zewangelizowany przez niego. "To wszystko prawda tatusiu" -
powiedziała Aggie. "Wszyscy wiedzą o tym chłopczyku, który się nawrócił. Wszystkie gazety
zamieściły tę historię".
Nagle Duch Święty zstąpił na Dawida Flooda i ten złamał się. Łzy smutku i pokuty popłynęły po jego
twarzy i Bóg przywrócił go.
Krótko po ich spotkaniu Dawid Flood umarł. Pomimo tego, że został on przywrócony Panu, pozostawił
za sobą jedynie ruinę. Nie licząc Aggie, jego dziedzictwem było pięcioro dzieci - wszystkie niezbawione
i tragicznie zgorzkniałe.
Aggie spisała całą tę historię. Jednak w czasie pracy nad nią zachorowała na raka. Tuż po tym, jak
skończyła ją spisywać odeszła, by być z Panem.
To przesłanie jest dla wszystkich, którzy wierzą - podobnie jak Dawid Flood - że mają prawo być złymi
na Boga!Dawid Flood reprezentuje wielu dzisiejszych chrześcijan. Od dawna są rozczarowani,
przygnębieni, a teraz pełni są wściekłości na Boga!
Biblia daje nam tego przykład w księdze Jonasza. Tak, jak Dawid Flood, Jonasz otrzymał od Boga
powołanie misyjne. Poszedł do Niniwy, aby głosić przesłanie na temat Bożego sądu, jakie otrzymał od
Pana: Miasto zostanie zburzone za 40 dni.
Po zakomunikowaniu tego przesłania Jonasz usiadł sobie na wzgórzu, czekając na to, jak Bóg
rozpocznie to zniszczenie. Ale po upływie 40 dni nic się nie wydarzyło. Dlaczego? Niniwa pokutowała i
Bóg zmienił Swój zamysł, co do wyniszczenia tych ludzi!
To rozzłościło Jonasza. Zaczął wołać: "Panie, zdradziłeś mnie! Włożyłeś brzemię na moje serce, aby
tu przyjść i zwiastować Twój sąd. Wszyscy w Izraelu wiedzieli o tym. A teraz zmieniłeś wszystko, nic
mi o tym nie mówiąc. Wyszedłem teraz na fałszywego proroka!"
Jonasz siedział pod żarem gorącego słońca dąsając się, poirytowany na Boga! Jednak w Swoim
miłosierdziu, Bóg sprawił, że wyrosła roślina, która miała chronić Jonasza przed upałem: "... by cień
był nad jego głową i żeby mu ująć jego goryczy..." (Jonasza 4,6 BT).
Słowo "gorycz" użyte w tym wersecie oznacza "niezadowolenie, rozczarowanie". Krótko mówiąc,
Jonasz był głęboko zasmucony, gdyż sprawy nie potoczyły się tak, jak to sobie on zaplanował. Bóg
zmienił Swój bieg rzeczy i duma Jonasza została zraniona!
To właśnie od tego zaczyna się w większości przypadków złość na Boga - od rozczarowania. Bóg
może nas powołać, włożyć na nas Swoje brzemię i posłać. Ale może dokonać zmian, nie umieszczając
nas w Swoim suwerennym planie. Następnie, kiedy sprawy nie idą tak, jak to zaplanowaliśmy,
możemy czuć się wprowadzeni w błąd, bądź zdradzeni.
W tym momencie Bóg rozumie nasze wołanie pełne bólu i zamieszania. Ostatecznie nasze wołanie
jest ludzką rzeczą. Nie różni się ono od wołania Jezusa na krzyżu: "Ojcze, dlaczego mnie opuściłeś?".
Ale jeśli trwamy w pielęgnowaniu poirytowanego ducha, to on urośnie do wściekłości w naszym
wnętrzu. A Bóg zada nam to samo pytanie, co Jonaszowi: "... Czy to słuszne, tak się gniewać?"
(Jonasza 4,9). Innymi słowy: "Czy myślisz, że masz prawo do tego, aby tak się złościć?"
Jonasz odpowiedział: "Mam wszelkie prawo do złoszczenia się, aż do dnia mojej śmierci!". "... A ten
odpowiedział: Słusznie jestem zagniewany, i to na śmierć." (Jonasza 4,9). Mamy tu proroka, który był
tak zdenerwowany, tak poirytowany, tak pełen wściekłości na Boga, że powiedział: "Nie obchodzi
mnie to, czy będę żył, czy też umrę! Moja służba jest porażką. Całe to moje cierpienie było
nadaremne. Spędziłem trzy dni i trzy noce w cuchnącym brzuchu tego wieloryba. I po co? Bóg
odmienił wszystko co się mnie tyczy. Mam wszelkie prawo do tego, by być złym na Niego!"
Wielu chrześcijan jest jak Jonasz - sądzą, że mają prawo do tego, aby być wściekłymi na Boga. Myślą
sobie: "Modlę się, czytam swoją Biblię, jestem posłuszny Bożemu Słowu. Tak więc dlaczego te
wszystkie problemy dotknęły mojego życia? Dlaczego nie widzę Bożych błogosławieństw, jakie mi
obiecał? On mnie zawiódł!"
Największym niebezpieczeństwem utrzymywania złości oraz irytacji na Boga jest to, że możesz
wypaść poza punkt pocieszenia!Możliwe jest dojście do punktu, gdzie już nie możesz zostać
dotknięty. Jest to punkt, gdzie nikt i nic nie jest w stanie cię pocieszyć!
Jeremiasz pisze: "... W Ramie słychać narzekanie i gorzki płacz: Rachel opłakuje swoje dzieci, nie daje
się pocieszyć [odrzuca bycie pocieszoną - KJV] po swoich dzieciach, bo ich nie ma" (Jeremiasza
31,15).
W czasie, gdy Jeremiasz pisał te słowa, Izrael prowadzony był przez Asyryjczyków do niewoli. Ich
domy zostały spalone i zniszczone, a wszystkie ich winnice spustoszone. Jerozolima została
zredukowana do kupy gruzu. Wszędzie wokół siebie widzieli jedynie ruiny i pustkowie. Tak więc
Jeremiasz użył Racheli - przodka Izraela - jako płaczącej postaci, która jest tak oszołomiona na widok
tego, jak jej dzieci są jej odbierane, że nic nie jest w stanie jej pociszyć.
Sednem tego, co mówił Jeremiasz jest to, że ci lamentujący Izraelici zakorzenili się w swoim żalu i
byli poza wszelką możliwością pocieszenia! Jermiasz nie potrafił ich pocieszyć. Nie było sensu nawet
próbować mówić do nich. Według ich mniemania Bóg pozwolił na to, że dopadła ich niewola i w
związku z tym mają prawo być zgorzkniałymi w stosunku do Niego!
Jednak tutaj czai się niebezpieczeństwo: Kiedy utrzymujemy nasze kwestionowanie i narzekanie
przez zbyt długi okres czasu, to one zamieniają się w irytację. Z kolei nasza irytacja zamienia się w
zgorzknienie. A w końcu nasze zgorzknienie zamienia się we wściekłość. W tym momencie nie
słuchamy już nagany. Boże Słowo nie porusza nas. I nikt - ani przyjaciel, ani pastor, ani
współmałżonek - nie jest w stanie dotrzeć do nas. Odgradzamy się od wszelkiego nawoływania przez
Ducha!
Dla tych, którzy przyznają, że są blisko, albo nawet już minęli punkt odrzucenia pocieszenia, jest
dobra wiadomość!Słowo Boże mówi, że jest nadzieja! "Tak mówi Pan: Powstrzymuj swój głos od
płaczu, a swoje oczy od łez, gdyż jeszcze będziesz miała nagrodę za swój trud - mówi Pan - wrócą z
ziemi wroga" (Jeremiasza 31,16). Innymi słowy: "Przestań płakać, przestań narzekać. Zamierzam
wynagrodzić cię za twoją wierność!"
"A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc,
że trud wasz nie jest daremny w Panu" (1 Koryntian 15,58). Umiłowany, twoje modlitwy i wołanie nie
były daremne! Cały twój ból i wszystkie łzy miały swój cel.
Bóg mówi ci: "Wydaje ci się, że wszystko jest już skończone. Widzisz jedynie swoje okoliczności:
potknięcie, ruinę, brak rezultatów. Tak więc mówisz: 'To już koniec'. Ale mówię ci, że to dopiero
początek! Widzę nagrodę, jaką wkrótce wyleję na ciebie. Zamyśliłem dla ciebie dobre rzeczy,
wspaniałe rzeczy. Tak więc zaprzestań swego płaczu!"
Drogi święty, pozwól Duchowi Świętemu, aby cię uzdrowił ze wszelkiego zgorzknienia, złości i
wściekłości, zanim to cię zniszczy! Być może widzisz jedynie ruinę w swoim życiu, ale On widzi
odnowienie! Pozwól Mu odnowić cię teraz z tego spustoszenia, jakie cię otacza. On zamyśla dla ciebie
jedynie dobre rzeczy, ponieważ "... On... nagradza tych, którzy go [gorliwie - KJV] szukają"
(Hebrajczyków 11,6). Alleluja!