Bajki TATRZA艃SKIE
DZIECI DZIECIOM
opracowanie literackie Maciej Pinkwart
i
WYDAWNICTWO PTTK "
Jffarszawa 1987
Opiniodawca
Wanda Chotomska
Opracowanie graficzne
Juliusz Kulesza
Redaktor
Zofia Psota
Redaktor techniczny
Krystyna Kacprzyk
Korektor
Krystyna Okoniewska
〤opyright by Wydawnictwo PTTK "Kraj", Warszawa 1987 ISBN 83-7OO5-157-X
Wydawnictwo PTTK "Kraj" Warszawa 1987 Wydanie pierwsze Nak艂ad 24 650+350 egz. Ark. wyd. 6,1; ark. druk. 7,0 艁贸dzka Drukarnia Dzie艂owa Zam 1118/1100/86 P-36 Cena z艂 300,
Przedmowa dla dzieci
(Doro艣li nie czytaj膮!)
"Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga, chod藕, opowiem ci bajeczk臋, bajka b臋dzie d艂uga..."
Pami臋tacie to? Nie bardzo? Ja te偶, przyznam si臋. Kiedy艣 nawet chcia艂em to opowiedzie膰 mojej c贸rce, ale przypomnia艂o mi si臋, 偶e ta iskierka w ko艅cu zgas艂a, wi臋c mo偶e dobrze, bo inaczej by艂by po偶ar. Ale co by艂o poza tym? Co艣 o Babie Jadze, o ma艣le, o dziwach...
Ale, ale... Kto z was wie, co to takiego popielnik? No, r臋ce do g贸ry! A jednak, par臋 os贸b wie. A kto ma taki popielnik w domu? Nie, nie, Kasiu to nie chodzi o m臋偶a popielniczki, co艣 ci si臋 pomyli艂o.
No dobrze. A kto wie, co to jest smok? No tak, oczywi艣cie, wszyscy. A kto umia艂by narysowa膰 smoka? Te偶 wszyscy? A kto z was widzia艂 smoka, ha? Co? Wszyscy widzieli? Co艣 podobnego!
Mo偶e Pana Tatr te偶 kto艣 widzia艂! A z艂ego harnasia? A b藕dzi膮gwy i biki艣cie? A kosmit贸w na Kasprowym Wierchu? Ej偶e, Aniu, widzia艂a艣? A nie bujasz wujka troszk臋? O 艣pi膮cego rycerza nie pytam, jest powszechnie znany.
Powiem wam w sekrecie, 偶e i ja te wszystkie rzeczy widzia艂em. I wcale nie w telewizji. W g贸rach. Tylko tego "widzenia" trzeba si臋 specjalnie uczy膰. Taki sobie zwyk艂y turysta bierze plecak z jedzeniem, swetrem i peleryn膮, p臋dzi przez g贸ry i doliny, 偶eby jak najszybciej wr贸ci膰. Zastanawiam si臋, po co oni w og贸le z domu wychodz膮, je艣li im si臋 tak strasznie spieszy.
Co prawda ja te偶 tak kiedy艣 lata艂em. Pewnego razu poszed艂em w g贸ry w towarzystwie takich dzieciak贸w jak wy. Idziemy, idziemy, rozgl膮damy si臋, ogl膮damy kwiaty, s艂uchamy ptak贸w, opowiadamy o g贸rach. A偶 tu nagle czuj臋, 偶e co艣 mnie ci膮gnie za but. Pomy艣la艂em, 偶e to sznurowad艂o si臋 rozwi膮za艂o, schylam si臋, 偶eby je zawi膮za膰 a tu taki niewielki obywatel, mo偶e ze dwadzie艣cia centymetr贸w, w czerwonej czapeczce i z brod膮, m贸wi do mnie:
Prosz臋 pana, czy pan ma troszk臋 czasu?
Mam powiadam ale ty przecie偶 jeste艣 halucynacj膮, ciebie w og贸le nie ma. Czy kto艣 kiedy艣 widzia艂 krasnoludki?
Ale偶 sk膮d! m贸wi krasnoludek. Krasnoludk贸w nie ma. Tylko olbrzymy si臋 ostatnio rozmno偶y艂y. Czy pan jako olbrzym m贸g艂by nam pom贸c pokona膰 smoka? Bo z艂y czarownik przylecia艂 z Marsa na lataj膮cym talerzu, zamieni艂 naszego kr贸la w w臋偶a i szuka teraz zakl臋tych skarb贸w, daninami gn臋bi. Pom贸偶 nam, szlachetny olbrzymie!
Tak mnie molestowa艂, tak obiecywa艂 pi臋kne dziewice za 偶ony na p臋czki, a i dukat贸w kuferki na kopy kt贸偶 by si臋 opar艂! Dzieciakom przykaza艂em siedzie膰 przy starym sza艂asie, i dalej偶e do roboty. Uff, alem si臋 okrutnie spracowa艂! Kiedy ju偶 si臋 z tym uwin膮艂em, wracam do dzieci, a te do mnie:
Wujku, wujku, opowiedz nam bajk臋! A ja na to:
Czy艣cie si臋 z choinki urwa艂y? (a naoko艂o same choinki ros艂y). Ja si臋 na bajkach nie znam, jestem powa偶nym cz艂owiekiem powiadam i owijam banda偶em r臋k臋, bo mi j膮 smok oparzy艂, gdy zacz膮艂 ogniem zion膮膰 z pi膮tej paszczy.
__ No to my ci opowiemy. Dawno, dawno temu, w Tatrach
偶y艂y sobie krasnoludki...
I tak to si臋 zacz臋艂o.
Maciej Pinkwart
Przedmowa dla doros艂ych
A tak naprawd臋, to te偶 si臋 zacz臋艂o w Tatrach, tylko nieco inaczej. Schodzili艣my z g贸r, po niezbyt d艂ugiej zreszt膮 wycieczce, z dwunastoletnim wtedy Sergiuszem ju偶 do艣wiadczonym turyst膮 i dziesi臋cioletni膮 Ma艂gosi膮, debiutuj膮c膮 na tatrza艅skich szlakach. Popadywa艂o i droga si臋 d艂u偶y艂a, a wiadomo, 偶e nie ma nic bardziej m臋cz膮cego ni偶 nudne schodzenie. I w艂a艣nie podczas zej艣cia z Hali G膮sienicowej do Doliny Jaworzynki Sergiusz zacz膮艂 opowiada膰. Ot, 偶eby zaj膮膰 czym艣 przem臋czon膮 Gosi臋, by jej si臋 lepiej sz艂o.
Widoczna z drogi szczelina Jaskini Magurskiej dzia艂a艂a na wyobra藕ni臋. Najpierw usi艂owa艂em si臋 troch臋 wtr膮ca膰, ale po chwili wci膮gn臋艂a mnie ciekawa fabu艂a, wi臋c da艂em spok贸j i podobnie jak Gosia s艂ucha艂em. Tak, niejako po drodze, powsta艂o opowiadanie "Z膮b mamuta".
P贸艂 roku p贸藕niej zaproszono mnie do udzia艂u w jury klasowego (tj. sz贸stej klasy) konkursu na nowel臋, b臋d膮c膮 w艂asn膮 wizj膮 opowie艣ci o przygodach Robinsona Crusoe. Trzydziestu trzech Robinson贸w. Tylu偶 Pi臋taszk贸w, Barnab贸w, Polly... 艢ni艂o mi si臋 to potem po nocach. Ale fantazja niebywa艂a. Da艂em prywatn膮 nagrod臋 dziewczynie, kt贸rej opowiadanie rozpoczyna艂o si臋 od s艂贸w: "Cze艣膰, nazywam si臋 Robinson. Jestem plastikow膮 zabawk膮, wyprodukowan膮 w fabryce w Bielsku. Stali艣my w艂a艣nie na p贸艂ce sklepowej, obok brzydkich lalek, w przededniu 艢wi臋tego Miko艂aja..."
Wtedy w艂a艣nie postanowi艂em w trzech zakopia艅skich szko艂ach podstawowych przeprowadzi膰 konkurs na bajk臋, legend臋 lub opowiadanie "fantasy" na tematy tatrza艅skie i podhala艅skie. Patronowa艂a temu Komisja Wydawnicza Zakopia艅skiego Oddzia艂u PTTK. Najlepsze dzie艂a chcieli艣my wyda膰 drukiem.
Dzisiejszym dzieciom m贸wili niekt贸rzy bajka kojarzy si臋 tylko z "dobranock膮" telewizyjn膮. Nic z tego nie b臋dzie.
A jednak w konkursie przedstawiono siedemdziesi膮t sze艣膰 tekst贸w. Komisja Wydawnicza dokona艂a ich oceny i mia艂a spore k艂opoty z wyborem. Po uwzgl臋dnieniu opinii Wydawcy do druku rekomendowano trzydzie艣ci prac, autorstwa dwudziestu o艣miu tw贸rc贸w w wieku od dziesi臋ciu do czternastu lat.
Bardzo r贸偶ne s膮 to bajki. Typowe i oryginalne, tradycyjne i supernowoczesne. Ich bohaterami s膮 kr贸lowie i ksi臋偶niczki, rycerze i smoki, g艂upie diab艂y i chytrzy ch艂opcy cho膰 i g艂upi Jasio si臋 gdzieniegdzie
trafi. A obok nich kosmici i kosmitki (?), konstruktorzy i astronomowie, g贸rale i roboty. A wi臋c i z Andersena, i z Lema...
Zastanawiaj膮ce, jak wiele naszych wad, wad ludzi doros艂ych opisuj膮 dzieci w swoich bajkach. Negatywnym bohaterem wielu opowie艣ci jest cz艂owiek, ludzie jako gatunek. Ludzie, niszcz膮cy wszystko wok贸艂 siebie ("Przybysz").
Przywykli艣my do bajek, w kt贸rych z艂o po d艂u偶szych lub kr贸tszych zmaganiach zostaje przyk艂adnie ukarane, dobro, mi艂o艣膰 i szlachetno艣膰 triumfuj膮 i wszystko ko艅czy si臋 happy endem, a utw贸r "macha mora艂em jak pies ogonem". Ale to s膮 bajki dla nas, doros艂ych. My lubimy logik臋 i symetri臋, a cho膰 w 偶yciu zwykle unikamy konsekwencji, to domagamy si臋 jej w literaturze.
A tu? Tu tak jak w 偶yciu: zwyci臋偶a zwykle silniejszy i bardziej cwany. Autorzy nieraz prezentuj膮 hekatomb臋, w kt贸rej gin膮 wszyscy pozytywni bohaterowie ("Bezera i Babro艣", "Z膮b mamuta", "Zakopane zakopane"). Nie oszcz臋dza si臋 nawet szlachetnych zwyci臋zc贸w i pe艂nych po艣wi臋cenia 艣mia艂k贸w ("Bia艂y Rycerz", "Legenda o halnym wietrze", "Jak powsta艂y nasze g贸ry"). Trup 艣ciele si臋 g臋sto, zwykle przy tym obracaj膮c si臋 w kamie艅, na czym korzysta topografia Tatr, zgodnie uwa偶anych za najpi臋kniejsze g贸ry na ziemi.
Kilka tekst贸w, zw艂aszcza tych prezentowanych przez czwartoklasist贸w, powsta艂o niew膮tpliwie pod czujnym okiem (je艣li nie r臋k膮) rodzic贸w. Ale czy偶 mo偶na tego unikn膮膰? Wiele opowie艣ci nader szeroko czerpie z funkcjonuj膮cych ju偶 w literaturze w膮tk贸w ("Bajka
0 tatrza艅skich grzybach", "Legenda o halnym wietrze", "Jaskinia Czasu"). Ale, po pierwsze, obracamy si臋 w sferze, w kt贸rej pewne konwencje i schematy s膮 og贸lnie obowi膮zuj膮ce. A po drugie autorzy chodz膮 do szko艂y podstawowej, gdzie odpisywa膰 mo偶e nie wypada, ale m膮drze 艣ci膮gn膮膰 uchodzi za cnot臋... Zreszt膮, czy tylko w szkole?
O czym marz膮 nasze dzieci? O pi臋knie i harmonii, o mi艂o艣ci i po艣wi臋ceniu, o weso艂ej zabawie w czystym powietrzu, nad nieska偶on膮 wod膮, po艣r贸d cytrus贸w, o zgodnej symbiozie ludzi i zwierz膮t, ziemian
1 kosmit贸w, techniki i natury. Czy my, doro艣li, potrafimy im wskaza膰 wizj臋 realizacji ich marze艅? Niestety, do艣膰 rzadko. Mi臋dzy harmoni膮 "Czterech pancernych i psa" a jatkami "Gwiezdnych wojen", mi臋dzy apokalips膮 ekologiczn膮 a prza艣n膮 wizj膮 rumianej przesz艂o艣ci czy przysz艂o艣ci (niepotrzebne skre艣li膰), mi臋dzy komiksem a psem Pan-kracym zakopia艅skie dzieci proponuj膮 w艂asn膮 drog臋: tatrza艅ski szlak fantazji. Zapraszamy!
Maciej Pinkwart
AGNIESZKA BARTOCHA
Prawdziwa historia powstania Tatr
Nieprawdziwe s膮 wpajane nam w szkole informacje, dotycz膮ce historii Tatr. Nie powsta艂y one bowiem, jak m贸wi膮 oficjalne podr臋czniki i pani od geografii, w wyniku fa艂dowa艅 alpejskich w okresie trzeciorz臋du, lecz w zupe艂nie innym czasie i z ca艂kowicie innej przyczyny. A by艂o tak:
Przed tysi膮cami lat mieszkaj膮cy na ziemi pierwotni ludzie ze strachem obserwowali na niebie dziwnie 艣wiec膮cy przedmiot, kt贸ry szybko przybli偶a艂 si臋 do ich planety. By艂 to o czym oczywi艣cie nie wiedzieli statek kosmiczny z Galaktyki A-Pruthal-Grena-da. Mia艂 za zadanie dok艂adnie zbada膰 interesuj膮c膮 uczonych planet臋, zwan膮 Ziemi膮. Pojazd by艂 uszkodzony przez meteoryty i z du偶膮 pr臋dko艣ci膮 mkn膮艂 ku dzisiejszemu kontynentowi europejskiemu.
Przybysze byli podobni do ludzi, wszyscy jasnow艂osi i niebieskoocy. Na ich twarzach malowa艂o si臋 przera偶enie. G艂贸wny komputer by艂 zepsuty i nie wiedzieli, czy ochrona przeciwatmosferyczna dzia艂a, czy te偶 sp艂on膮 przy wej艣ciu w powietrze. Dzia艂a艂a jednak. Spowodowa艂a, 偶e statek znacznie zmniejszy艂 szybko艣膰; mimo to przynajmniej jedna czwarta Ziemi zadr偶a艂a pod wp艂ywem gwa艂townego zetkni臋cia si臋 pojazdu z planet膮.
Na szcz臋艣cie pi臋cioosobowa za艂oga, z niemowl臋ciem urodzonym w czasie d艂ugiej podr贸偶y, prze偶y艂a. Twarze rozbitk贸w by艂y uradowane, cho膰 wiedzieli, 偶e czeka ich wiele niebezpiecze艅stw. Megro, dow贸dca wyprawy, cz艂owiek m艂ody, wysoki i przystojny, zarazem ojciec dziecka, zwo艂a艂 narad臋. Postanowiono zosta膰 przy statku i 偶y膰 tak, jak tubylcy. Naprawa stataku okaza艂a si臋 na razie niemo偶liwa.
Okoliczny teren by艂 g贸rzysty, zbocza niewysokich pag贸rk贸w porasta艂y wielkie paprocie, palmy, baobaby i wiele innych drzew, nieznanych dzisiejszej nauce. Klimat by艂 gor膮cy i wilgotny. Codziennie mocno grza艂o z艂ociste s艂o艅ce. Od rana s艂ycha膰 by艂o weso艂y 艣wiergot egzotycznych, pi臋knych ptak贸w oraz dziwne d藕wi臋ki, wydawane przez r贸偶ne zwierz臋ta, zamieszkuj膮ce puszcz臋. Las prze艣witywa艂 niekiedy du偶ymi polanami, pokrytymi wielkimi, r贸偶nobarwnymi kwiatami o mi艂ym zapachu. Ale g艂臋bia lasu tchn臋艂a tajemnicz膮 cisz膮.
Gdzie艣 w okolicy mieszkali ludzie, jednak偶e kosmici ich nie dostrzegli ani nie zostali przez nich zauwa偶eni.
Min臋艂o par臋 lat. Z艂otow艂osa c贸rka Megra i Berber jedynej kobiety w艣r贸d rozbitk贸w wydoro艣la艂a i wypi臋knia艂a; czas na Ziemi p艂yn膮艂 inaczej ni偶 na rodzimej planecie. Przybysze r贸偶nili si臋 od tubylc贸w jedynie kolorem w艂os贸w i oczu. Pewnego dnia zobaczyli z daleka ludzi wygl膮dali oni mi艂o i przyjemnie. Postanowili wi臋c do艂膮czy膰 do plemienia, poniewa偶 na Ziemi szybko si臋 starzeli, a z艂otow艂osa Angri, gdyby zosta艂a sama, nie da艂aby sobie rady w d偶ungli.
Nadszed艂 jednak tragiczny dzie艅, gdy przybysz贸w zaatakowa艂a gro藕na choroba, zwana przez Ziemian afrod偶um膮. Dla mieszka艅c贸w planety nie by艂a zbyt gro藕na, ale nie znaj膮cy bakterii przybysze z Kosmosu z wyj膮tkiem wychowanej na Ziemi Angri zachorowali i niebawem zmarli. C贸rka pogrzeba艂a rodzic贸w i ich towarzyszy, a dzie艅 ten na zawsze pozosta艂 w jej pami臋ci. Jako pami膮tka po rodzicach zosta艂a jej jedynie nauka Galaktyki A-PruthalGrenada. Zosta艂a sama na obcej planecie.
Posz艂a wi臋c przed siebie, by w mrocznej d偶ungli szuka膰 siedziby ludzi. Nagle rozleg艂 si臋 straszny wybuch, a podmuch powietrza rzuci艂 j膮 o ziemi臋. Straci艂a przytomno艣膰.
Ockn臋艂a si臋, gdy dotar艂a do niej s艂aba, lecz przykra wo艅 i poczu艂a, 偶e wi膮偶膮 jej r臋ce. Otworzy艂a oczy. Ujrza艂a twarz o kszta艂cie g艂owy lisa. Oczy, podobne do ludzkich, nie mia艂y okr膮g艂ych t臋cz贸wek, lecz w ich miejscu pionowe kreski. We wzroku by艂o co艣 niezwykle okrutr nego. Uszy lisie, jakby podw贸jne, spuszczone w d贸艂; w艂osy porasta艂y w膮skim pasmem 艣rodek 艂ba. K艂y b艂yska艂y niby ostrze no偶a, sk贸ra by艂a gadzia, 艣wiec膮ca, lecz sucha. Tu艂贸w przypomina艂 kszta艂tem ludzki, ale na palcach widnia艂y ostre pazury.
Angri przymkn臋艂a oczy i westchn臋艂a. Przez chwil臋 nie wiedzia艂a co si臋 z ni膮 sta艂o ani gdzie si臋 znajduje. Nagle spad艂o na ni膮 ol艣nienie i z trudem pohamowa艂a krzyk. Zrozumia艂a, 偶e napadli j膮 Mronowie, piraci i odwieczni wrogowie Galaktyki, z kt贸rej pochodzili jej rodzice.
Przypomnia艂a sobie lekcj臋, na kt贸rej uczy艂a si臋 o tych potworach. Ich rzekome oczy to by艂y emitery promieniowania hipnotyzuj膮cego, natomiast prawdziwe, w ludzkim rozumieniu, oczy widz膮ce znajdowa艂y si臋 u ka偶dego osobnika gdzie indziej. By艂a wstrz膮艣ni臋ta swoim odkryciem.
Po chwili zacz臋艂a ostro偶nie si臋 rozgl膮da膰, czy nie ma mo偶liwo艣ci ucieczki. Nie opodal zobaczy艂a paru ludzi, szarpi膮cych si臋 bezskutecznie w uchwycie Mron贸w. Zwr贸ci艂a uwag臋 na 艂adn膮 dziewczyn臋,
kt贸ra w przeciwie艅stwie do pozosta艂ych ludzi sta艂a spokojnie, nie wyrywaj膮c si臋. Jej spok贸j by艂 jednak偶e tylko pozorny. Dziewczyna sprawnie i prawie niezauwa偶alnie manipulowa艂a r臋kami, utrudniaj膮c skuteczne zwi膮zanie.
Po chwili Mronowie gestami kazali je艅com i艣膰. G臋sta w tym miejscu ro艣linno艣膰 uniemo偶liwia艂a ucieczk臋. Je艅cami jak si臋 okaza艂o by艂y wy艂膮cznie kobiety. Po nied艂ugim marszu wszyscy dotarli do statku kosmicznego. By艂o to wielkie cygaro, bez 偶adnych widocznych wg艂臋bie艅 i okien. Podeszli bli偶ej i nagle bezszelestnie otworzy艂y si臋 drzwi.
Weszli do 艣rodka. Maszerowali przez kilka jasnych, pustych korytarzy, po czym je艅cy zostali brutalnie wrzuceni do do艣膰 du偶ego,
I
tr贸jk膮tnego pomieszczenia. Pilnowali ich dwaj stra偶nicy, prowadz膮cy o偶ywion膮 rozmow臋. Angri zna艂a ich j臋zyk i dowiedzia艂a si臋 z rozmowy, w jakim celu przybyli.
Mronowie chcieli zrobi膰 z ludzi niewolnik贸w, a na Ziemi albo zamieszka膰, albo przemieni膰 j膮 w nowe s艂o艅ce za pomoc膮 pewnych, znanych sobie pierwiastk贸w. Za艂og臋 statku stanowili zwiadowcy, wys艂ani w celu sprawdzenia, czy plany dadz膮 si臋 zrealizowa膰. Powodzenie zwiadu i pomy艣lny odlot statku spowodowa艂yby przybycie wielkiej liczby statk贸w z potworami.
Nagle obok Angri rozleg艂y si臋 g艂o艣ne j臋ki. Jeden ze stra偶nik贸w podszed艂 do j臋cz膮cej dziewczyny, pochyli艂 si臋 nad ni膮 i w tym samym momencie otrzyma艂 mocne uderzenie w kark. Angri natychmiast skoczy艂a do drugiego stra偶nika i uderzy艂a go z ca艂ej si艂y zwi膮zanymi r臋kami. Straci艂 przytomno艣膰.
Ta sama dziewczyna, na kt贸r膮 Angri ju偶 przedtem zwr贸ci艂a uwag臋, w艂a艣nie rozwi膮zywa艂a r臋ce innym wi臋藕niom. Widz膮c jej zdecydowanie, Angri postanowi艂a podj膮膰 pr贸b臋 ucieczki. Najpierw zdecydowa艂a, 偶e nale偶y Mronom wykra艣膰 bro艅.
Domy艣li艂a si臋, 偶e dziewcz臋ta s膮 z plemienia Slewie艅c贸w, a 偶e zna艂a ju偶 ich narzecze, postanowi艂a si臋 z nimi porozumie膰.
Nazywam si臋 Angri odezwa艂a si臋 do dziewczyny, gdy ta j膮 rozwi膮zywa艂a.
Selenga przedstawi艂a si臋 tamta.
Angri opowiedzia艂a jej o sobie i przedstawi艂a sw贸j plan. Wiedzia艂a, gdzie w statkach tego typu znajduje si臋 sk艂ad broni. Selenga zgodzi艂a si臋 jej pom贸c.
By艂a to dzielna i sprytna dziewczyna, o prawie czarnych oczach i g臋stych czarnych w艂osach. Mia艂a zgrabn膮 sylwetk臋 i 艣niad膮 cer臋. Pozosta艂e kobiety uwa偶a艂y j膮 za przyw贸dczyni臋 i mimo jej m艂odego wieku pos艂usznie wykonywa艂y polecenia.
Porusza艂y si臋 ostro偶nie, kocim chodem. Angri znalaz艂a pomieszczenie z broni膮. Piraci czuli si臋 wida膰 ca艂kiem bezpieczni, bo nie wystawili stra偶y. Dziewczyny wzi臋艂y le偶膮cy na ziemi w贸r i zacz臋艂y 艂adowa膰 do niego r贸偶ne narz臋dzia, mi臋dzy innymi lasery dalekosi臋偶ne, o wielkiej mocy. Ka偶da z dziewcz膮t wybra艂a sobie jaki艣 sprz臋t. Opr贸cz tego Angri postanowi艂a uszkodzi膰 jak najwi臋cej broni i pokaza艂a wsp贸艂towarzyszkom, jak to si臋 robi. Po zniszczeniu wi臋kszo艣ci sk艂adu, uda艂o si臋 bez przeszk贸d wydosta膰 ze statku.
W艣r贸d urz膮dze艅 nowoczesnej techniki Angri zdecydowanie przewy偶sza艂a wiedz膮 Seleng臋 i reszt臋 kobiet, ale tu, w d偶ungli, ciemnookie
10
il/iewczyny zachowywa艂y si臋 jak u siebie w domu. Angri w duchu podziwia艂a je, gdy偶 w ciemnym, wilgotnym i tajemniczym lesie nie czu艂a si臋 zbyt bezpiecznie. Bez przyg贸d dotar艂y jednak do siedziby plemienia Selengi.
Wojownicy i starsze kobiety g艂o艣no okazywali sw膮 rado艣膰. Po przywitaniu ca艂e plemi臋 wraz z Angri usiad艂o przy ognisku. Najpierw opowiedzia艂a swe dzieje dziewczyna przyby艂a z innej galaktyki, a potem Selenga m贸wi艂a o porwaniu. Jak si臋 okaza艂o, by艂a ona c贸rk膮 wodza plemienia Slewie艅c贸w. Opowiada艂a, jak Angri, po wyl膮dowaniu tajemniczego statku, zemdla艂a opodal ich sza艂as贸w. Le偶a艂a tam jaki艣 czas i j膮 pierwsz膮 zwi膮zali Mronowie. Nast臋pnie post膮pili tak samo z mieszka艅cami osady. By艂y to same dziewczyny, poniewa偶 m臋偶czy藕ni w贸wczas polowali, a kobiety, starcy i dzieci poszli pomodli膰 si臋 do bog贸w. Odbywa艂o si臋 w艂a艣nie 艢wi臋to Ksi臋偶yca i m艂ode panny mia艂y przygotowa膰 dla wszystkich posi艂ek.
Gdy Selenga sko艅czy艂a opowiada膰, Angri zaproponowa艂a, by zwo艂a膰 inne plemiona, mieszkaj膮ce w dalszej okolicy. Spodziewa艂a si臋, 偶e w nocy nadejdzie grupa potwor贸w, by porwa膰 ludzi w niewol臋 i odebra膰 im bro艅. Dlatego te偶 nale偶y urz膮dzi膰 pu艂apk臋.
Starszyzna zgodzi艂a si臋 z jej planem. Wieczorem rozpalono wielkie ognisko i puszczano w odpowiednich odst臋pach dym. W ten spos贸b zawsze zwo艂ywali si臋 ludzie. Wojownicy wraz z Selenga i Angri omawiali plan nocnej pu艂apki.
Nadesz艂a gwia藕dzista noc. Mronowie, zgodnie z przewidywaniami, podeszli do sza艂as贸w i nagle us艂yszeli dooko艂a straszny wrzask. Posypa艂y si臋 na nich kamienie, strza艂y i dzidy. Kilku pad艂o, reszta si臋 podda艂a. By艂o ich trzydziestu, w tym pi臋ciu rannych.
Prawie ca艂膮 noc Angri sp臋dzi艂a na przes艂uchiwaniu wi臋藕ni贸w. Dowiedzia艂a si臋, 偶e statek mia艂 nazajutrz po po艂udniu wystartowa膰 z pojmanymi lud藕mi, czyli plemieniem Slewie艅c贸w. Zwiadowcy uznali, 偶e plan podbicia Ziemi mo偶na zrealizowa膰; nale偶a艂o o tym poinformowa膰 naczelnego wodza Mron贸w. Nast臋pnie mia艂 tu wyl膮dowa膰 g艂贸wny statek pirat贸w kosmicznych i 艂apa膰 ludzi w niewol臋. Inne statki mia艂y l膮dowa膰 w innych miejscach globu; pirackie bazy zaplanowano na ca艂ej Ziemi. Na statku zwiadowczym by艂o og贸艂em czterystu Mron贸w.
Nad ranem przyby艂o dziesi臋膰 wezwanych plemion, licz膮cych 艂膮cznie osiemset os贸b. Broni laserowej wystarczy艂o dla Angri, Selengi i kilku wojownik贸w, kt贸rych Z艂otow艂osa nauczy艂a strzela膰. Reszta mia艂a tylko w艂asn膮 bro艅 pi臋艣ciaki, 艂uki, dzidy i toporki z kamienia.
li
Mimo to postanowiono napa艣膰 na statek potwor贸w. Wys艂ano zwiadowc贸w, kt贸rzy wr贸ciwszy p贸艂 godziny p贸藕niej opowiedzieli, 偶e Mronowie wynosili z pojazdu dziwne przedmioty i zakopywali w ziemi. Angri przestraszy艂a si臋. Mog艂a to by膰 jaka艣 tajemnicza bro艅, mo偶e bomby? Jeszcze raz przes艂ucha艂a je艅c贸w i z trudem wyci膮gn臋艂a od nich informacj臋, 偶e s膮 to miny, kt贸re maj膮 wybuchn膮膰 wieczorem, wyznaczaj膮c miejsce l膮dowania dla g艂贸wnego statku.
艢wita艂o. Starcy i dzieci z kilkoma kobietami pozostali w obozie. Reszta cicho zacz臋艂a zbli偶a膰 si臋 do statku. Najpierw zwiadowcy obezw艂adnili stra偶nik贸w pojazdu, kt贸rych tym razem Mronowie nie zapomnieli wystawi膰. Nast臋pnie Angri i Selenga wywa偶y艂y drzwi laserami. Wi臋kszo艣膰 wojownik贸w wtargn臋艂a do 艣rodka. Mronowie, cho膰 zaskoczeni, bronili si臋 za偶arcie. Cz臋艣膰 potwor贸w wyskoczy艂a bocznym wej艣ciem, aby odci膮膰 odwr贸t walcz膮cym wewn膮trz statku. Ale tych zaatakowali pozostali na polanie ludzie.
Szala zwyci臋stwa chwia艂a si臋 raz brali g贸r臋 Mronowie, raz ludzie. Piraci strzelali z laser贸w i pistolet贸w ogniowych, ale sami byli obsypywani strza艂ami, dzidami i kamieniami. Angri, Selenga oraz grupa wojownik贸w przedzierali si臋 do g艂贸wnej cz臋艣ci statku sterowni. Gdy tam dotarli, poczuli silny wstrz膮s, kt贸ry rzuci艂 ich na pod艂og臋. Ca艂y statek dr偶a艂. Dziewcz臋ta z jeszcze wi臋ksz膮 pasj膮 sz艂y do przodu, wyczuwaj膮c, 偶e grozi im wielkie niebezpiecze艅stwo. W sterowni zobaczy艂y wodza oddzia艂u Mron贸w, kt贸ry pr贸bowa艂 uruchomi膰 pojazd.
Obie dziewczyny rzuci艂y si臋 na niego bez wahania, ale zd膮偶y艂 wyszarpn膮膰 pistolet i strzeli膰. Selenga zas艂oni艂a sob膮 Angri, ratuj膮c jej 偶ycie promie艅 lasera trafi艂 j膮 w r臋k臋 i straci艂a przytomno艣膰. Tymczasem Angri zd膮偶y艂a wy艂膮czy膰 silnik statku i obezw艂adni膰 dow贸dc臋. Przyk艂adaj膮c mu pistolet do piersi rozkaza艂a, by poleci艂 piratom podda膰 si臋. Mronowie z niech臋ci膮 wykonali rozkaz i wychodz膮c pojedynczo ze statku oddawali ca艂膮 bro艅, z w艣ciek艂o艣ci膮 w hipnotyzuj膮cych niby-oczach, kt贸re jak si臋 okaza艂o na Ziemi straci艂y swoj膮 moc.
Ludzie odta艅czyli taniec zwyci臋stwa i zacz臋li opatrywa膰 rannych. W walce zgin臋艂o stu wojownik贸w i stu Mron贸w. Angri tymczasem w centralnej sterowni statku odnalaz艂a g艂贸wny wy艂膮cznik, kt贸ry przekr臋ci艂a, tak 偶e umieszczone na zewn膮trz miny nie mog艂y wybuchn膮膰. Selenga odzyska艂a przytomno艣膰 rana nie by艂a ci臋偶ka, ale bolesna.
Wieczorem zwo艂ano narad臋. Po uroczystym pochowaniu wojow-
>w, kt贸rzy oddali 偶ycie za spraw臋 wolno艣ci Ziemi, oraz zabitych Mion贸w, postanowiono wyruszy膰 na po艂udnie, gdy偶 nikt nie chcia艂 /usta膰 w tym strasznym miejscu. Ca艂膮 bro艅 laserow膮 Angri zamkn臋艂a w statku, tak 偶eby nikt jej nie wydosta艂.
W kilka dni po bitwie wojownicy zbudowali nosze dla rannych i wszyscy wyruszyli na po艂udnie. Selenga wyzdrowia艂a i obie dziewczyny bardzo przywi膮za艂y si臋 do siebie. Na miejscu walki pozosta艂 samotny, zniszczony statek Mron贸w. Obserwowali go z pewnej odleg艂o艣ci /wiadowcy ludzi, kt贸rych Angri pozostawi艂a dla bezpiecze艅stwa.
Dwa tygodnie p贸藕niej us艂yszeli straszny huk, a ziemia zacz臋艂a tr/膮艣膰 si臋 pod stopami. Ludzie przestraszyli si臋, 偶e jednak g艂贸wny statek Mron贸w wyl膮dowa艂 i piraci, mimo niepowodzenia misji zwiadowczej, postanowili opanowa膰 Ziemi臋. Niebawem zjawi艂 si臋 jeden 7.c zwiadowc贸w. By艂 艣miertelnie zm臋czony, ca艂膮 drog臋 przeby艂 biegn膮c. Stan膮wszy przed Angri i Selenga, powiedzia艂 w j臋zyku Z艂otow艂osej, kt贸ra uczy艂a niekt贸rych swojej mowy:
Zakopane!
A w j臋zyku Selengi:
Tatry!
I zemdla艂 z wyczerpania. Angri zrozumia艂a, 偶e wy艂膮czenie sterowni statku nie rozbroi艂o min. W wyniku pot臋偶nej eksplozji, kt贸ra zepewne nast膮pi艂a przypadkiem, wypi臋trzy艂y si臋 g贸ry. Sprz臋t i statek kosmiczny Mron贸w zosta艂y zasypane.
Par臋 dni potem, w wyniku narady starszyzny, dziesi臋膰 plemion po艂膮czy艂o si臋 i utworzy艂o nar贸d S艂owian. Zamieszkali na po艂udnie od miejsca wielkiego wybuchu. Mronowie zostali uwolnieni i mieszkali w pobli偶u, lecz wkr贸tce wymarli na t臋 sam膮 chorob臋, kt贸ra zg艂adzi艂a rodzic贸w Angri. Jednak偶e S艂owianom nie 偶y艂o si臋 tam dobrze, gdy偶 napada艂y na nich inne plemiona, mieszkaj膮ce w okolicy. Postanowili wi臋c wr贸ci膰 w rodzinne strony. By艂o to p贸艂 roku po wybuchu. Angri obawiaj膮c si臋 mo偶liwego promieniowania poleci艂a, by pow臋drowa膰 tam okr臋偶n膮 drog膮. Gdy wreszcie dotarli do miejsca eksplozji, ujrzeli wspania艂y widok. Zamiast niewielkich przedtem pag贸rk贸w wyrasta艂y przed nimi pi臋kne, pokryte zieleni膮 g贸ry, znad kt贸rych wystrzeliwa艂y w niebo szare, nagie i ostre granie. Znale藕li miejsce, gdzie zosta艂 zakopany statek kosmiczny i bro艅 pirat贸w. By艂a to teraz s艂oneczna i pi臋kna kotlina.
S艂owianie chcieli, by Angri i Selenga wymy艣li艂y nazw臋 dla g贸r i kotliny. Dziewcz臋ta przypomnia艂y sobie pierwsze s艂owa zwiadowcy, kt贸ry zawiadamia艂 je o wybuchu. Pozostawi艂y wi臋c nazw臋 "Tatry",
I
I
co w j臋zyku Slewie艅c贸w oznacza艂o w艂a艣nie g贸ry, a kotlin臋, na pami膮tk臋 ukrytego pod jej powierzchni膮 statku, nazwa艂y "Zakopane".
S艂owianie i tajemnicza dziewczyna z Kosmosu zamieszkali w tym w艂a艣nie miejscu, tyli d艂ugo i szcz臋艣liwie, a okres tej szcz臋艣liwo艣ci trwa do dnia dzisiejszego.
Nie wiem, czy moja prawdziwa historia powstania Tatr spodoba si臋 naukowcom i czy spowoduje zmian臋 w podr臋cznikach szkolnych. Pewno nie. Ale wy przecie偶 ju偶 wiecie, jak by艂o naprawd臋, no nie?
/ OMA SZ BETKO WSKI
Przygoda J贸zka
Dawno, dawno temu na Podtatrzu dzia艂y si臋 r贸偶ne dziwne rzeczy. Opowiem Warn o przygodzie, kt贸ra spotka艂a pewnego m艂odego Korala.
J贸zek by艂 m艂odym, silnym ch艂opcem. Mieszka艂 ze swoj膮 star膮 matk膮, kt贸r膮 bardzo kocha艂. Byli bardzo biedni, wi臋c J贸zek najmowa艂 si臋 do r贸偶nych prac, 偶eby zarobi膰 cho膰 na chleb. Ci臋偶kie to by艂y izasy na Podtatrzu.
Pewnego razu do wsi, w kt贸rej mieszkali, przyby艂 cz艂owiek, poszukuj膮cy pomocnika do pracy. Wie艣膰 o tym dotar艂a do J贸zka, kt贸ry /uraz pobieg艂 szuka膰 pracodawcy. Po d艂ugich pro艣bach zosta艂 przy-icty i kazano mu rano zg艂osi膰 si臋 do pracy w lesie. Przybysz bowiem l>y艂 le艣niczym u hrabiego, do kt贸rego nale偶a艂y okoliczne tereny. J贸zek od 艣witu do p贸藕nej nocy ci臋偶ko pracowa艂 przy karczowaniu i wyr臋bie drzew.
Kiedy艣, wracaj膮c przez las do domu, us艂ysza艂 dziwne szmery. Przestraszy艂 si臋 i rozejrza艂 uwa偶nie, ale nikogo i niczego wok贸艂 nie by艂o. Posta艂 chwil臋, lecz szmer ju偶 si臋 nie powt贸rzy艂. Nazajutrz opowiedzia艂 o tym le艣niczemu, ale on tylko go wy艣mia艂, 偶e nie zna lasu i si臋 go boi.
Tego dnia J贸zek poprosi艂 jednak le艣niczego o wcze艣niejsze zwolnienie z pracy, gdy偶 chcia艂 jeszcze raz, w dziennym 艣wietle, obejrze膰 tajemnicze miejsce. S艂o艅ce chyli艂o si臋 ku zachodowi, gdy doszed艂 do starej jod艂y, ko艂o kt贸rej poprzedniego dnia us艂ysza艂 dziwny szmer. Zacz膮艂 dok艂adnie przygl膮da膰 si臋 krzakom i trawie.
G臋ste w tym miejscu zaro艣la mia艂y po艂amane ga艂膮zki, a trawa by艂a wygnieciona. Nie wygl膮da艂o to na 艣lady zwierz膮t, a na dodatek pod drzewem J贸zek zobaczy艂 艣mieszn膮, ma艂膮 metalow膮 spink臋. Poszed艂 wi臋c dalej za 艣ladami, kt贸re prowadzi艂y w g艂膮b lasu.
W pewnej chwili zobaczy艂 dziwnego stwora. By艂 podobny do cz艂owieka, tylko jego cia艂o by艂o pokryte czym艣 b艂yszcz膮cym. J贸zek chcia艂 ucieka膰, ale ze strachu nie m贸g艂 si臋 ruszy膰 z miejsca. Stw贸r zacz膮艂 si臋 zbli偶a膰 i wtedy J贸zek zobaczy艂, 偶e to cz艂owiek, tylko w bardzo dziwnej odzie偶y. Nieznajomy wyja艣ni艂 mu, 偶e jest przybyszem z nieba, a jego ubranie to "kombinezon", str贸j w kt贸rym si臋 lata.
15
/ki. Na pewno uda ci si臋 za nie wynaj膮膰 konia i w贸z. A teraz id藕 wracaj szybko, tylko o naszym spotkaniu nie m贸w nikomu.
Po czterech dniach J贸zek zjawi艂 si臋 z pe艂nym wozem. Kosmita wybudowa艂 dziwny piec i zacz膮艂 do niego wrzuca膰 przywiezion膮 icmi臋. J贸zek przygl膮da艂 si臋 dok艂adnie, co przybysz robi, ale ba艂 si臋, ty to nie czary. Po jakim艣 czasie Geri wyla艂 do przygotowanej formy 艂yn, kt贸ry wyciek艂 z pieca. Powsta艂 twardy jak ska艂a przedmiot dziwnym kszta艂cie. Mia艂 on zast膮pi膰 uszkodzony element statku.
Rano, 偶egnaj膮c si臋 z J贸zkiem, kosmita powiedzia艂, 偶e za okazan膮 i omoc daruje mu ten dziwny piec. Teraz zale偶y tylko od niego, czy ladzie umia艂 go wykorzysta膰.
J贸zek wr贸ci艂 do domu, ale o swej przygodzie nikomu nie m贸wi艂. Dalej pracowa艂 u le艣niczego i dopiero zarobiwszy troch臋 pieni臋dzy, postanowi艂 wypr贸bowa膰 piec. Nawi贸z艂 z g贸r ziemi oraz ska艂 i zacz膮艂 post臋powa膰 tak, jak tajemniczy kosmita. Wytopiony p艂yn wlewa艂 do i 贸偶nych form i otrzymywa艂 potrzebne przedmioty, jak siekiery, no偶e, m艂oty, p艂ugi.
Bardzo szybko sta艂 si臋 bogaty, a gdy kto艣 pyta艂, jak do tego dosz艂o odpowiada艂, 偶e spad艂o mu to z nieba.
J贸zek niewiele z tego zrozumia艂, ale to, 偶e rozmawia z nim kto艣, kto spad艂 z nieba, nape艂ni艂o go strachem i szacunkiem.
Kosmita opowiedzia艂 mu o awarii statku, kt贸rym przyby艂 na Ziemi臋. Powiedzia艂, 偶e wyl膮dowa艂 na niewielkiej polanie w g艂臋bi lasu, ale 偶e J贸zkowi nie wolno tam i艣膰, bo wysy艂ane przez statek promienie by go zabi艂y. Powiedzia艂 te偶, 偶e musi zdoby膰 cho膰 troch臋 偶elaza do naprawy uszkodzonego pojazdu.
J贸zek nie wiedzia艂 nic o 偶elazie i nie umia艂 mu pom贸c. Wtedy Geri tak nazywa艂 si臋 przybysz poprosi艂 J贸zka, 偶eby przywi贸z艂 mu ska艂 i ziemi z pewnego miejsca w g贸rach.
Ale jak? zapyta艂 J贸zek. Nie mam konia ani pieni臋dzy.
Nic si臋 nie martw pocieszy艂 go Geri. Masz tu z艂ote bla-
16
艢-}艢-艢
Bajki tatrza艅skie
BARBARA BUKOWSKA
Legenda o halnym wietrze
Letni poranek za艣wita艂 nad lasami i g贸rami. S艂o艅ce 艣wieci艂o mocno, sp臋kana ziemia kruszy艂a si臋 pod stopami przechodz膮cych g贸rali. Na jasnym niebie nie by艂o wida膰 nawet najmniejszego bia艂ego ob艂oczka. G贸rale narzekali na nieszcz臋艣cie, jakiego doznali: od zesz艂ej jesieni nie pada艂 deszcz, nie wia艂 nawet najmniejszy wietrzyk. Sierpie艅 si臋 zaczyna, a tu wiatru nie ma i nie ma. S艂o艅ce wysuszy艂o ziemi臋, wypali艂o korzenie traw. Zbo偶e nie zasiane, bo ziemia zamieniona w piasek, byd艂o mrze z g艂odu, bo trawa nie uros艂a. Przyda艂oby si臋 troch臋 deszczu, od razu by w polu trawa i zbo偶e do g贸ry ruszy艂y.
W sza艂asie starego Kuby cicho by艂o i pusto. Jedyny syn, kt贸rego Kuba kocha艂 ponad wszystko, le偶a艂 na 艂awie i co艣 sobie uk艂ada艂 z patyczk贸w. Kuba siedzia艂 przed sza艂asem na kamieniu. W r臋ku trzyma艂 fajk臋 sosnow膮 i kij, z kt贸rym wsz臋dzie chodzi艂.
Synu艣 zawo艂a艂 Kuba p贸d藕 no tu ku mnie. Halny, bo tak si臋 zwa艂, zeskoczy艂 z 艂awy i podbieg艂 do ojca.
S艂uchom was, tatu艅ciu.
Podej mi to pi贸rko pawie, bo musem fajk臋 wycy艣ci膰.
Halny poda艂 ojcu pi贸rko i wr贸ci艂 na swoje miejsce. Zasn膮艂 kamiennym snem. A kiedy si臋 dobrze rozespa艂, przy艣ni艂a mu si臋 Matka Boska w ob艂okach. Powiedzia艂a mu, aby poszed艂 pod Giewont, rozpali艂 ognisko i wrzuci艂 do niego k艂臋bek we艂ny, a dym poka偶e mu, gdzie szuka膰 wiatru. Obudzi艂 si臋, przemy艣la艂 sen i opowiedzia艂 ojcu. Kuba si臋 zasmuci艂, 偶e go syn opu艣ci, ale c贸偶 mia艂 zrobi膰.
Kiej, synu艣, trza w drogem i艣膰, to trza.
呕egnajcie, tato! Wr贸cem, jak wiatry odna艅dem, coby dysc przynies艂y. Nie martwcie si臋, tatu艣.
Poszed艂 w drog臋, maj膮c ze sob膮 tylko 膰wiartk臋 chleba, kt贸ry matka
zd膮偶y艂a upiec.
By艂 ju偶 wiecz贸r, gdy zaszed艂 pod Giewont. Rozpali艂 ognisko, wrzuci艂 we艂n臋 i uwa偶nie patrzy艂, gdzie go dym zawiedzie. Zak艂臋bi艂o si臋 nad ogniskiem. Chmurka dymu wyskoczy艂a i w te p臋dy przed siebie, a Halny za ni膮. Doszli tak do wielkiej g贸ry w Wysokich Tatrach. Halny obszed艂 j膮 dooko艂a i zobaczy艂 wrota z 偶elaza.
Zebra艂 si臋 na odwag臋 i zapuka艂. Cisza. Zapuka艂 drugi raz i nic.
18
'昸un膮! si臋 troch臋 i rzuci艂 kamieniem. Wrota si臋 rozwar艂y. Halny ./cd艂 do 艣rodka. Ciemno by艂o naoko艂o, ale rozejrzawszy si臋 baczy艂 niewielkie 藕r贸de艂ko. Chcia艂o mu si臋 pi膰, podszed艂 wi臋c poili, nabra艂 gar艣膰 wody i wypi艂.
W tej samej chwili okropnie zaszumia艂o z samego 艣rodka Tatr.
> Halny, po艂ykaj膮c wod臋 z zaczarowanego 藕r贸d艂a, obudzi艂 wiatr.
/cstraszony wybieg艂 przed wrota, ale wiatr go uni贸s艂 wysoko i osa-
il w dolinie, w samym 艣rodku s艂owackich Tatr. Oszo艂omiony
alny usiad艂 na kamieniu i jak nagle powia艂o, tak szybko ucich艂o.
sta艂 i od nowa pocz臋艂o wia膰, a za wiatrem w te p臋dy bieg艂 deszcz.
Halny zrozumia艂, 偶e w wodzie by艂a si艂a wiatru i od tej pory wiatr
nim zamieszka艂. Z ka偶dym ruchem Halnego chmury z po艂udnia
na艂y na p贸艂noc. Spad艂 obfity deszcz i 偶ycie na nowo wr贸ci艂o na
>dhale.
Dolina by艂a g艂臋boka i ze wszystkich stron otoczona stromymi nami. Halny na pr贸偶no pr贸bowa艂 si臋 z niej wydosta膰. Za ka偶dym /em wia艂 silny wiatr i str膮ca艂 Halnego z powrotem na dno doliny. 昞'i臋c zosta艂 i mieszka w niej do dzisiaj.
Od tego czasu po艂udniowy wiatr g贸rale nazywaj膮 od jego imienia halnym. A on, wci膮偶 chc膮c si臋 przez g贸ry przedosta膰 do Zakopanego, co jaki艣 czas pr贸buje wydosta膰 si臋 z doliny, budzi wiatr, i po-i i-m p艂acze z 偶alu i t臋sknoty za domem rodzinnym, ajego 艂zy zamieniaj膮 si臋 w deszcz.
I teraz, gdy od po艂udnia wieje silny wiatr, g贸rale w Zakopanem m贸wi膮, 偶e to Halny chce si臋 wydosta膰 z dalekiej doliny i wr贸ci膰 ito ojca. Nawet 艣piewaj膮 mu tak:
Hej, zawio艂 wiater od strony Tater, to si臋 Halny wraco tu, ka jego tato, ale wr贸ci膰 sie nie mo偶e, bo takie jest prawo Bo偶e. Place Halny za ojcem, plakat ojciec za Halnym, ale darmo przecie placom kie sie w niebie obacom.
19
lltii
LUDOMIRA BURZE膯
Jaskinia Czasu
Kiedy艣, gdy by艂am jeszcze ma艂a, us艂ysza艂am od s臋dziwego g贸rala pewn膮 legend臋-przypowie艣膰. M贸wi艂a ona o dawnej 艣wietno艣ci ludu g贸ralskiego, o "z艂otym wieku" ziemi tatrza艅skiej. Opowiada艂a histori臋 tak przedziwn膮, 偶e trudno by艂o w jej prawdziwo艣膰 uwierzy膰. A jednak... W pogodny letni ranek wybra艂am si臋 z moimi kole偶ankami w g贸ry. Nasza trasa wiod艂a od Ku藕nic przez Dolin臋 Jaworzynk臋 do Hali G膮sienicowej. Gdy dociera艂y艣my do celu naszej wycieczki, b艂臋kitne dot膮d niebo zacz臋艂y zasnuwa膰 ci臋偶kie i szare chmury, zwiastuj膮ce deszcz. Spad艂y ju偶 pierwsze krople, nie stanowi膮ce 偶adnego nie- bezpiecze艅stwa. Zaniepokoi艂y nas natomiast coraz cz臋艣ciej powtarzaj膮ce si臋 grzmoty i b艂yski, tak przecie偶 niebezpieczne na otwartych przestrzeniach w g贸rach. Postanowi艂y艣my skry膰 si臋 mi臋dzy le- j 偶膮cymi opodal g艂azami, ale ulewa nie ust臋powa艂a, nale偶a艂o wi臋c zna-'' le藕膰 dogodniejsze miejsce.
Szcz臋艣liwie jedna z nas zauwa偶y艂a w ska艂ach jaskini臋. Szybko wcisn臋艂y艣my si臋 do niej. Nie panowa艂 tu mrok, lecz wprost przeciwnie skalne 艣ciany roz艣wietla艂 srebrny blask, g臋ste powietrze drga艂o, atmosfera by艂a niesamowita. Przypisywa艂y艣my to sro偶膮cej si臋 na zewn膮trz burzy. Grota wcale nie przypomina艂a innych jaski艅 tatrza艅skich; by艂a to raczej wykuta w skale sala. Co pewien czas nad j naszymi g艂owami przelatywa艂y nietoperze, przestraszone ruchem; w dawno wida膰 nie zwiedzanej pieczarze.
Wtem rozb艂ys艂a t臋czowa po艣wiata. Powia艂o groz膮, a po naszych plecach przesz艂y ciarki. Zjawisko by艂o do艣膰 makabryczne, ale jak szybko powsta艂o, tak i nagle znik艂o. Zmieni艂 si臋 r贸wnie偶 wygl膮d skalnej groty. Wygas艂 srebrny blask na 艣cianach, nie by艂o ju偶 tak偶e zas艂on paj臋czyn.
Zdecydowa艂y艣my si臋 wyj艣膰 na zewn膮trz, gdy偶 burza ucich艂a i nie by艂o ju偶 s艂ycha膰 ulewy. Jakie偶 by艂o nasze przera偶enie, gdy stwierdzi艂y艣my, 偶e znik艂o wyj艣cie z pieczary. W miejscu, gdzie dawniej znajdowa艂 si臋 spory otw贸r teraz by艂a lita ska艂a. Nie zab艂膮dzi艂y艣my, bo przecie偶 grot臋 tworzy艂a tylko jedna, du偶a sala i nie by艂o w niej 偶adnych korytarzy.
Wiedzia艂y艣my jednak, 偶e jaskinie zazwyczaj maj膮 wi臋cej ni偶 jedno
20
wyj艣cie i posuwaj膮c si臋 ostro偶nie wzd艂u偶 艣ciany szuka艂y艣my otworu. Na szcz臋艣cie po przeciwleg艂ej stronie sali, za du偶ym g艂azem odnalaz艂y艣my wyj艣cie na zewn膮trz. Wybieg艂y艣my z pieczary, ale to, co zobaczy艂y艣my wywo艂a艂o niema艂e zdziwienie. Stoki g贸r, poro艣ni臋te dot膮d traw膮 i kosodrzewin膮, pokrywa艂 teraz g臋sty las. Podbieg艂y艣my do prze艂臋czy, 偶eby sprawdzi膰, co si臋 w takiej sytuacji mog艂o sta膰 / Zakopanem. Nasze zaniepokojenie okaza艂o si臋 uzasadnione: ca艂膮 Kotlin臋 Zakopia艅sk膮 wype艂nia艂o morze drzew. Uk艂ad terenu nie uleg艂 icdnak zmianie.
Nasuwa艂y nam si臋 rozmaite przypuszczenia, ale w ko艅cu dosz艂y艣my do zdumiewaj膮cego wniosku, i偶 przenios艂y艣my si臋 w czasie. Usiad艂y艣my zdezorientowane na plecakach, nie wiedz膮c, co dalej robi膰.
I oto nagle pomi臋dzy 艣wierkami ujrza艂y艣my zbli偶aj膮c膮 si臋 posta膰. My艂 to g贸ral, ubrany w staro艣wiecki str贸j, z ciupag膮 w r臋ku. Podszed艂 do nas i rzek艂:
A panienki to pewnie z Jaskini Czasu? Oj, wielu ciekawskich wpad艂o w t臋 pu艂apk臋. A niestety nie zawsze jest mo偶liwo艣膰 powrotu.
Spojrza艂y艣my na siebie przestraszonym wzrokiem. Czy ju偶 nigdy nie zobaczymy swoich bliskich? G贸ral dostrzeg艂 nasze strapione miny.
Nie b贸jcie si臋. Je偶eli dok艂adnie o zachodzie s艂o艅ca przyjdziecie tu dzi艣 z powrotem, mo偶e uda si臋 wam powr贸ci膰 do swojej tera藕niejszo艣ci. A do tego czasu mo偶emy pospacerowa膰 po g贸rach.
Oczywi艣cie, mo偶emy z panem p贸j艣膰 odrzek艂y艣my.
Po nied艂ugim marszu dotar艂y艣my do przestronnej polany. Na jej skraju spostrzeg艂y艣my wielkie budowle. By艂y to domy mieszkalne wysokie wie偶owce w kszta艂cie piramid, stoj膮ce na filarach. Wok贸艂 budynk贸w kr臋ci艂o si臋 wielu ludzi, bardzo czym艣 zaj臋tych. Nie by艂y to ci臋偶kie prace, i jak si臋 domy艣la艂y艣my s艂u偶y艂y raczej porz膮dkom upi臋kszaj膮cym. G贸ral zn贸w obr贸ci艂 si臋 do nas i powiedzia艂:
Znajdujecie si臋 obecnie w takim okresie historii, kiedy do Tatr zaczynaj膮 dopiero dociera膰 obce wp艂ywy. Nieprzyja藕ni przybysze traktuj膮 nas jak p贸艂dzikich tubylc贸w. Gdyby艣my zostali ujarzmieni, wrogowie mogliby bez skrupu艂贸w rabowa膰 nasz dobytek. Musicie bowiem wiedzie膰, 偶e w tych okolicach, przez wieki odgrodzonych od reszty 艣wiata, powsta艂a odr臋bna, bogata cywilizacja. Widzia艂y艣cie ju偶 nasze wspania艂e domy, ale to nie wszystko. Potrafimy budowa膰 tak偶e tunele i mosty, a nawet konstruowa膰 proste maszyny lataj膮ce. Mamy tak偶e pi臋kne galerie sztuki, urz膮dzone w wydr膮偶onych ska艂ach. Do jednej z najwspanialszych zaraz p贸jdziemy.
Postali艣my jeszcze chwil臋, patrz膮c na te dziwy. Po pewnym cza-
21
sie ruszyli艣my w stron臋 Giewontu. W drodze towarzyszy艂y nam oswojone zwierz臋ta, kt贸re gdzie艣 tam, w naszej cywilizacji, dawno ju偶 wygin臋艂y. By艂y to zwierzaki troch臋 podobne do jeleni. Mia艂y jednak ciemne, g臋ste futro oraz d艂ugie ko艅czyny przystosowane do skok贸w przez g贸rskie prze艂臋cze i do wspinaczek. By艂y ogromne. Napotkali艣my ich ca艂e stado. Znajdowa艂y si臋 w nim r贸wnie偶 ma艂e ska艂tule tak bowiem nazywa艂 je nasz g贸ral. Wszystkie te zwierz臋ta by艂y potulne jak baranki i przyja藕nie do nas nastawione.
Trzeba by艂o jednak si臋 spieszy膰, aby dotrze膰 w por臋 do "salonu artystycznego", o kt贸rym opowiada艂 g贸ral. Czy偶by ow膮 galeri臋 wykuto we wn臋trzu Giewontu? To chyba by艂oby niemo偶liwe?
Jak si臋 zapewne domy艣lacie rzek艂 nasz przewodnik za chwil臋 znajdziemy si臋 w 艣rodku Giewontu. My艣l臋, 偶e b臋dzie to dla
was niebywa艂a atrakcja!
Wkr贸tce tam dotarli艣my. Tajemniczymi przej艣ciami i schodami weszli艣my do galerii. By艂a to ogromna hala, z balkonami i tarasami, cudownie, wielobarwnie o艣wietlona. 艢ciany pokryto malowid艂ami przedstawiaj膮cymi sceny z 偶ycia g贸rali, bohater贸w legend tatrza艅skich oraz krajobrazy Tatr. Znajdowa艂y si臋 tu r贸wnie偶 rze藕by w drewnie i kamieniu oraz wiele innych dzie艂 sztuki.
Nawet najmniejsze i zdawa艂oby si臋 ma艂o znacz膮ce szczeg贸艂y wykonane by艂y z du偶膮 staranno艣ci膮, w bardzo artystyczny i wykwintny spos贸b. Na przyk艂ad p艂ytki posadzki u艂o偶ono w mieni膮ce si臋 rozmaitymi kolorami wzory.
Nasz znajomy o偶ywi艂 si臋 i pocz膮艂 nas oprowadza膰 po poszczeg贸lnych tarasach. Na jednym z nich urz膮dzono muzeum. Mie艣ci艂y si臋 tam przedmioty codziennego u偶ytku przodk贸w g贸rali, stroje, bro艅, a tak偶e bo偶ki i maski kultowe. Na innym poziomie sali zobaczy艂y艣my pi臋kne gobeliny, wykonane tak mistrzowsko, i偶 odnosi艂o si臋 wra偶enie, 偶e s膮 to rzeczywi艣cie krajobrazy lub doskona艂e dzie艂a malarskie. Zapomnia艂y艣my zupe艂nie o up艂ywaj膮cym czasie, jednak w ko艅ci trzeba by艂o wraca膰. Po偶egna艂y艣my si臋 z naszym przewodnikiem i zako艅czenie us艂ysza艂y艣my od niego smutn膮 wiadomo艣膰:
W zwi膮zku z nap艂ywem "poszukiwaczy z艂ota", czyli zwyk艂ycl rozb贸jnik贸w, 偶膮dnych naszych bogactw, ja i moi ziomkowie b臋dziemy zmuszeni ukry膰 si臋 w podziemnych g贸rskich jaskiniach. Dopiero po latach, gdy niebezpiecze艅stwo minie, dzi臋ki naszej Jaskini Czasu powr贸cimy do tera藕niejszo艣ci.
Wysz艂y艣my z galerii. G贸ral spojrza艂 jeszcze w nasz膮 stron臋, a potem ruszy艂 w kierunku widniej膮cego na horyzoncie lasu.
22
Bez trudu dotar艂y艣my o zachodzie s艂o艅ca do Jaskini Czasu.
ly wesz艂y艣my do 艣rodka, otw贸r prowadz膮cy do przesz艂o艣ci zamkn膮艂
i po chwili otworzy艂o si臋 wej艣cie do tera藕niejszo艣ci. Posz艂y艣my
1 jego stron臋, zastanawiaj膮c si臋, czy uwierz膮 nam w domu, w szkole,
iy opowiemy o tym, co tutaj prze偶y艂y艣my?
Po wyj艣ciu z groty, upewnione, i偶 jeste艣my bez w膮tpienia w XX cku, spokojnym krokiem ruszy艂y艣my w stron臋 Ku藕nic.
艢 *;
V-' -艢
-Ifi.r
I
1
EL呕BIETA CHOROBA
Jak to o艣rodek wypoczynkowy w Tatrach budowano
Z dalekich planet przybyli kosmonauci. Ich pojazdy w kszta艂cie kolorowych kul osiad艂y na szczytach Tatr i l艣ni艂y w s艂o艅cu wszystkimi kolorami. Wysiedli z nich ludzie wysocy i silni, ubrani w zielone kombinezony, w he艂mach z d艂ugimi czu艂kami. Stali w ciszy, o艣wietleni promieniami s艂o艅ca. Na 偶adnej planecie w Kosmosie nie ma tak wspania艂ych g贸r. Podziwiali pi臋kno Tatr, szerokie zielone polany u st贸p g贸r pokrytych g臋stymi 艣wierkowymi lasami. Zachwycali si臋 kosodrzewin膮 i skalistymi szczytami, kt贸re jak misterna koronka rysowa艂y si臋 na tle b艂臋kitnego nieba. Woda kaskadami sp艂ywa艂a w d贸艂, by艂a bardzo czysta, pachnia艂a 偶ywic膮. Na dole pod g贸rami tworzy艂a wspania艂e morze. Jego b艂臋kitne fale uderza艂y lekko o brzegi, gdzie ludzie z naszej planety budowali pi臋kne, ogromne, wysokie schroniska z modrzewia. Nie by艂o granic, wi臋c wsp贸lnie pracowali Polacy, S艂owacy, Czesi, W臋grzy i inni, przybyli a偶 z Mo艂dawii, Bukowiny i Wo艂oszczyzny. M贸wili tym samym j臋zykiem i rozumieli si臋 bardzo dobrze. Dachy schronisk by艂y bardzo strome, z zielonego plastiku; w zimie 艣nieg 艂atwo si臋 z nich zsuwa艂. Pracuj膮cy byli weseli i u艣miechni臋ci. Kierowano nimi z o艣rodka na Kasprowym Wierchu. Przy pomocy komputer贸w wyznaczono zadania i zakres dzia艂ania, przez du偶e g艂o艣niki rozlega艂 si臋 艂agodny g艂os steruj膮cy lud藕mi. Roboty i maszyny wykonywa艂y ci臋偶sze prace, d藕wigi przynosi艂y materia艂y do
budowy.
Kosmonauci zjechali kolejkami linowymi w d贸艂, do pracuj膮cych. Ma艂e srebrne wagoniki zsuwa艂y si臋 cicho i l膮dowa艂y tu偶 obok modrzewiowych schronisk. Ludzie z Ziemi i ludzie z Kosmosu przywitali ] si臋 rado艣nie. Przybysze wyj臋li z plecak贸w woreczki czerwonych kulek kosmiczn膮 偶ywno艣膰. Jedli wsp贸lnie, gaw臋dz膮c o nowych schroniskach. Ziemianie ugo艣cili przybysz贸w r贸偶nymi owocowymi napojami z lodem. Musowa艂y jak szampan, ale by艂y zupe艂nie bez alkoholu, bo dzia艂o si臋 to w XXI wieku i nikt nie pi艂, zapomniano o w贸dce, winach, a nawet o piwie. Po wsp贸lnym posi艂ku wszyscy zabrali si臋 do wsp贸lnej pracy. Przys艂ano w艂a艣nie now膮 grup臋 robot贸w, kierowanych przez komputery z O艣rodka Komputerowego na Giewoncie. Mia艂y one za zadanie oczy艣ci膰 place budowy, wygrabi膰 艣cie偶ki i na-
24
irmi膰 zwierz臋ta le艣ne, kt贸re podchodzi艂y bardzo blisko i nie ba艂y si臋, i ludzie z g贸r nie polowali ju偶 na nie.
Kosmonauci tak偶e przyst膮pili do pracy. Sadzili naoko艂o schro-drzewa z Kosmosu, inne ni偶 ziemskie, ozdobne krzewy, drzewa ocowe, jakich tu dotychczas nie znano, siali kwiaty i jedwabiste, )we trawy.
pa艂acu we wn臋trzu Czerwonych Wierch贸w wyszed艂 Kr贸l Tatr rszakiem. Obok niego sz艂a pi臋kna Kr贸lowa. Oboje byli bardzo izi, a ich z艂ote szaty i korony l艣ni艂y w s艂o艅cu. W orszaku sz艂y jy w d艂ugich, jedwabnych sukniach, kawalerowie, barwnie ubrane liki i g贸rale z dawnych czas贸w. Prowadzi艂 ich Saba艂a. Wszyscy Jziwiali nowocze艣nie budowane schroniska. Zbudzili si臋 te偶 ryce-艣pi膮cy w Giewoncie, a ich wysokie he艂my i skrzyd艂a u ramion pl膮ta艂y troch臋 kable komputer贸w. Roboty jednak szybko to na--kwity.
1 W ten spos贸b odleg艂a przesz艂o艣膰 i przysz艂o艣膰 spotka艂y si臋 tego |nccznego dnia. Przesz艂o艣膰 sta艂a si臋 legend膮 i ba艣ni膮. Przysz艂o艣膰 Jowana przez ludzi z Nieba i z Ziemi, ich wsp贸lnym wysi艂kiem, wojen i z艂a, b臋dzie s艂u偶y艂a nowym pokoleniom. Modrzewiowe pozwol膮 odpocz膮膰 ludziom spracowanym na Ziemi i w Kosmo-Odetchn膮 oni kryszta艂owym powietrzem g贸r, b臋d膮 w臋drowa膰 po vnych i nowych szlakach Tatr, podziwia膰 wspania艂e widoki i k膮-|膰 si臋 w ciep艂ym Morzu Tatrza艅skim. Pos艂uchaj膮 wieczorami starych gend o Janosiku, o Kr贸lewnie 艢nie偶ce, gaw臋d i pie艣ni g贸ralskich,
A od czasu do czasu przez telefon mi臋dzy Ziemi膮 i Kosmosem rozmawiaj膮 kawaler i panna, kt贸rzy si臋 w Tatrach poznali. O swoim 艢.lubi臋.
DOROTA CZAPLA
Jak powsta艂o Morskie Oko
Dawno, dawno temu mieszka艂 na Podhalu bardzo bogaty kr贸l, do kt贸rego nale偶a艂y wszystkie lasy, 艂膮ki i ca艂e g贸ry. Mia艂 on dwoje dzieci: c贸rk臋 Marysi臋 i syna Staszka. By艂y to bli藕ni臋ta. Pewnego razu kr贸l wys艂a艂 je do lasu, wysoko w g贸ry, aby nazbiera艂y jag贸d, malin i grzyb贸w.
Dzieci chodzi艂y po lesie i po g贸rach; wszystko si臋 im podoba艂o. Zobaczy艂y, 偶e wysoko na skale mieszka orze艂 kr贸l ptak贸w. Postanowi艂y, 偶e zakradn膮 si臋 do jego gniazda, 偶eby zobaczy膰, co tam jest w 艣rodku. Tymczasem nasta艂 wiecz贸r i trzeba by艂o wraca膰 do domu. Dzieci z pe艂nymi koszami przysz艂y do zamku i nie m贸wi膮c nic nikomu zdecydowa艂y, 偶e wyjd膮 zn贸w wieczorem i p贸jd膮 tam, gdzie jest orle
gniazdo.
By艂a ciemna noc. Bardzo si臋 ba艂y, ale sz艂y wytrwale naprz贸d. Wdrapa艂y si臋 na ska艂臋, schowa艂y w grocie i czeka艂y, kiedy orze艂 opu艣ci swoje gniazdo.
A w gnie藕dzie z艂a czarownica ukry艂a z艂ote jajko, w kt贸rym by艂o schowane jej oko, widz膮ce wszystko, co si臋 dzieje na 艣wiecie. Orze艂 pilnowa艂, a i czarownica ci膮gle je ogl膮da艂a, czy czasem nie jest gdzie艣 p臋kni臋te, bo od niego zale偶a艂a ca艂a jej moc.
Rano orze艂 wylecia艂 z gniazda, aby co艣 upolowa膰 do jedzenia. Sta艣 szybko si臋 podkrad艂, zobaczy艂 z艂ote jajko i porwa艂 je, a Marysia schowa艂a zdobycz do kieszeni fartuszka.
Tymczasem przelatywa艂a na miotle z艂a czarownica, z daleka zajrza艂a do gniazda i zobaczy艂a, 偶e nie ma w nim jajka, a obok stoi dwoje zuchwa艂ych dzieci. Rozgniewa艂a si臋 okrutnie i wielkim g艂osem zawo艂a艂a or艂a oraz wezwa艂a z艂e wiatry na pomoc.
Dzieci bardzo szybko ucieka艂y, ale wok贸艂 rozszala艂a si臋 straszna burza, hula艂 wiatr, deszcz la艂 strumieniami, a pioruny przecina艂y niebo. Dzieci ucieka艂y dalej; by je zatrzyma膰, czarownica rzuci艂 b艂yskawic臋. Ta trafi艂a w wielk膮 g贸r臋 przed uciekaj膮cymi j w tyn miejscu powsta艂a ogromna przepa艣膰. Dzieci bardzo si臋 przestraszy艂y.] Marysia zacz臋艂a p艂aka膰:
Braciszku, my ju偶 chyba nigdy nie wr贸cimy do domu. Oj,; co szli艣my do tego orlego gniazda... \
26
Tymczasem w zamku trwa艂y poszukiwania zaginionych dzieci, 贸l zauwa偶y艂, 偶e w komorze nie ma grubej liny, kt贸rej zwykle u偶ywa艂 swoich g贸rskich wypraw. Domy艣li艂 si臋, co si臋 sta艂o. Zebra艂 wszy-; ich dworzan i zorganizowa艂 ekspedycj臋 ratunkow膮. Szli, szli d艂ugo, a偶 doszli do przepa艣ci. Stan臋li i zacz臋li rozpacza膰, nie pokonaj膮 tej przeszkody. A z drugiej strony dzieci ucieka艂y /.ed czarownic膮 nad brzegiem nowo powsta艂ej rozpadliny. W pew- momencie Marysia potkn臋艂a si臋 i jajko wypad艂o z fartuszka. >wsta艂 straszny zam臋t. Skorupka si臋 rozbi艂a i Oko Wszystkowidz膮-wpad艂o w przepa艣膰.
Dzieci zacz臋艂y okropnie rozpacza膰, 偶e teraz z艂a czarownica je ibije i nigdy nie wr贸c膮 do rodzic贸w. A z drugiej strony przepa艣ci i艂 kr贸l wraz z dworem i tak偶e p艂akali. Z tych 艂ez powsta艂o g艂臋bokie |*ioro, a 偶e 艂zy ludzkie s膮 s艂one podobnie jak woda morska, nazwano potem Morskim Okiem.
Nadlecia艂a czarownica i gdy zobaczy艂a, co si臋 sta艂o, zrozumia艂a, straci艂a ca艂膮 swoj膮 piekieln膮 moc i na miotle skoczy艂a do jeziora, orze艂, nad kt贸rym dot膮d mia艂a w艂adz臋, przyfrun膮艂 do dzieci, kaza艂 si膮艣膰 na swoim grzbiecie i przeni贸s艂 nad ogromn膮 przepa艣ci膮 do icz臋艣liwionego ojca i dworzan.
Dobry kr贸l wraz z dzie膰mi 偶y艂 na Podhalu d艂ugo i szcz臋艣liwie cz臋sto je zabiera艂 na wycieczki w g贸ry.
Czarownica za艣 od tego czasu w bezksi臋偶ycowe noce wy艂azi z wody i p艂acz膮c za utraconym Okiem straszy tych, kt贸rzy sp臋dzaj膮 noc nad ic/iorem. Ale poniewa偶 wszyscy wiedz膮, 偶e jest bezsilna nikt jej mi; ju偶 nie boi.
:'.
"U:
I
DOMINIKA DANIEC
Wspania艂e zakl臋cie Bartoszki
Pewnego dnia przysz艂am do szko艂y jak co dzie艅. Ale dzie艅 ten nie by艂 zwyk艂y, poniewa偶 by艂 to Dzie艅 Wagarowicza. Oczywi艣cie wszyscy byli bardzo podnieceni. Nasza klasa mia艂a ju偶 opracowany plan ucieczki-wycieczki. Przewodnicz膮ca wyprawy by艂a tak偶e przewodnicz膮c膮 klasy, mia艂a na imi臋 Agnieszka, ale m贸wili艣my na ni膮 Bartoszka, poniewa偶 nazywa艂a si臋 Bartocha.
Zebrali艣my si臋 przed lekcjami, a ona pr贸bowa艂a nas uciszy膰:
S艂uchajcie! Jeszcze raz wam wszystko przypomn臋. Zacz臋艂a czyta膰 plan:
Pierwsz膮 nasz膮 lekcj膮 jest matma, z po艂owy tej lekcji ucieknie-( my, oczywi艣cie w czasie nieobecno艣ci nauczyciela...
Wszystko by艂o w porz膮dku. Stali艣my pod pi臋knymi Tatrami i ga pili艣my si臋 na nie.
I teraz macie zamiar tam wy艂azi膰? zapyta艂 oci臋偶a艂y Barte oci臋偶a艂ym g艂osem.
Cicho! krzykn臋艂a bojowa Go艣ka. Jak nie chcesz, to ni musisz!
Uspok贸jcie si臋, je偶eli b臋dziecie si臋 tak k艂贸ci膰, to nigdy nie dotrzemy w to pi臋kne miejsce, o kt贸rym m贸wi艂a Bartoszka krzykn jeszcze g艂o艣niej Krzysiek.
I oczywi艣cie wszyscy zacz臋li si臋 k艂贸ci膰.
Bartku, nie musisz si臋 martwi膰 powiedzia艂a cicho Aga Wszyscy przestali krzycze膰 i popatrzyli na ni膮. Wyci膮gn臋艂a z kieszeni scyzoryk, siedem razy wyry艂a w ziemi jakie艣 s艂owa (nikt nie pami臋ta jakie), wyprostowa艂a si臋 i rozejrza艂a wok贸艂. Za jej przyk艂adem zrobili 艣my to samo. Ku naszemu zdziwieniu stwierdzili艣my, 偶e nie stoimjl ju偶 przy n臋dznym strumyczku, lecz w jakiej艣 pi臋knej i czystej dolinie
Czy co艣 si臋 sta艂o? spyta艂a zawsze rozmarzona Marta.
Nic, jeste艣my na wycieczce powiedzia艂 kto艣 niedba艂ym g艂osem.
Wszyscy spojrzeli艣my w stron臋 m贸wi膮cego. By艂 to Bartek. Objada si臋 bananami. Dopiero teraz zauwa偶yli艣my pyszne owoce, turlaj膮ce si
艢 ziemi i zwisaj膮ce z drzew. Wi臋c przed d艂ugi czas jedli艣my. Potem n /eli艣my si臋 bawi膰.
Przez ca艂y czas czu艂am si臋 zdziwiona. Wiedzia艂am, 偶e nie jestem
'艢 ko od domu, tylko w Tatrach. Widzia艂am znane mi dobrze szczy-
贸rskie i czu艂am si臋 jak u siebie. A przecie偶 wszystko by艂o inaczej.
o艅cu stwierdzi艂am, 偶e nie ma w tym nic z艂ego, wi臋c bawi艂am si臋
/ z innymi.
Czas mija艂, lecz nikt o tym nie my艣la艂; bawili艣my si臋 wspaniale, ywali艣my w czystym i ciep艂ym jeziorze, budowali艣my sza艂asy, 膮dzali艣my konkursy i ta艅czyli艣my przy 艣piewie ptak贸w. By艂o pi臋knie. Pomara艅czowe, bananowe, cytrynowe i jeszcze |nc drzewa obwieszone by艂y owocami. P艂yn膮艂 potoczek z koktajlem, fckie艣 kar艂owate drzewa zrobione by艂y z rurek z kremem, a lody wielkich miskach co krok ros艂y nam pod nogami. Ubrani byli艣my d艂ugie trawy i li艣cie, a jak okiem si臋gn膮膰 nigdzie nie by艂o llkogo obcego. Tylko dzikie zwierz臋ta przychodzi艂y i 艂asi艂y si臋 do nas. Kiedy艣 jednak zauwa偶yli艣my, 偶e Agnieszka nie bierze ju偶 udzia艂u ' naszej zabawie i ma smutn膮 min臋. Zrozumieli艣my, 偶e czas dzia艂ania ikl臋cia si臋 ko艅czy. Powoli ubierali艣my si臋, zmywali艣my barwy in-Ha艅skie i ko艅czyli艣my objadanie si臋 smako艂ykami.
Wreszcie stan臋li艣my wszyscy przed Bartoszka. Znowu z.acz臋艂a
ji skroba膰 scyzorykiem w ziemi. Nagle poczuli艣my duszne powietrze
twardy grunt pod nogami. Stali艣my na ulicy Sienkiewicza. Znowu
ystko sta艂o si臋 zwyczajne. Podzi臋kowali艣my Bartoszce i ka偶dy
/ed艂 w swoj膮 stron臋.
Jednak od tej pory w naszej klasie nikt si臋 z nikim nie k艂贸ci. Nau-ciele i doro艣li! Dzie艅 Wagarowicza mo偶e si臋 ka偶demu z m艂odych uilzi przyda膰!
I
:>*
28
ANNADAWIDEK
Przygoda w Tatrach
Pewnego pi臋knego dnia, kiedy kwiaty zakwit艂y, a ziemia pokry艂a si臋 bujn膮 zieleni膮, promienie s艂o艅ca padaj膮c na ca艂y weso艂y 艣wiat o艣wietla艂y drog臋 wiod膮c膮 na Nosal. Drog膮 t膮 sz艂a dziewczyna, trzymaj膮ca pod pach膮 "reklam贸wk臋", suto napchan膮 rozmaito艣ciami By艂 w niej ca艂y turystyczny ekwipunek, 艂膮cznie z kremem, ksi膮偶k膮, kanapkami, kocem i aparatem fotograficznym. j
W miejscu, gdzie droga rozszerza si臋 przy tamie na potoku Bystra, dziewczyna zatrzyma艂a si臋, chc膮c odpocz膮膰. Przygl膮daj膮c si臋 wodospadom, wytryskuj膮cym z tamy, zrobi艂a jedno zdj臋cie i przechodz膮* mi臋dzy opalaj膮cymi si臋, zacz臋艂a si臋 pi膮膰 szlakiem w g贸r臋.
Sz艂a powoli, ogl膮daj膮c z wysoka tam臋, jezioro za ni膮 i pla偶uj膮 cych wczasowicz贸w. Potem wzrok jej pad艂 na g贸rskie skalne schody kt贸rymi pi臋艂a si臋 na szczyt, i kwitn膮ce po ich bokach chronione ro艣liny. By艂y tam krokusy, goryczki otacza艂y je ko艂em r贸偶nokolorowej motyle. Jeden z nich usiad艂 dziewczynie na r臋ce. Drzewa szumia艂y przyja藕nie i ch艂odzi艂y powietrze.
Zdawa艂o si臋, 偶e w tym przyrodniczym raju nie ma 偶adnej duszj ludzkiej. By艂o to jednak z艂udzenie^ gdy偶 ju偶 na pierwszej platformie gdzie droga wchodzi do lasu, za艂o偶y艂a biwak niewielka grupa tury. st贸w. Zachowywali si臋 jednak tak cicho, 偶e z daleka nie by艂o ich s艂y cha膰. Dziewczyna przesz艂a ko艂o nich oboj臋tnie i zag艂臋bi艂a si臋 w lasek gdzie prowadzi艂 dalej szlak. Zatrzyma艂a si臋 dopiero za lasem i rzuci** torb臋 na ska艂y. Ogarn臋艂o j膮 uczucie wielkiej rado艣ci.
W pewnym momencie, gdy Mariola bo tak mia艂a na imi臋 le 偶a艂a ju偶 na kocu, czytaj膮c ksi膮偶k臋 o kosmitach, co艣 nagle zatrzeszcza艂 i rozleg艂 si臋 g艂uchy huk. Mariola od艂o偶y艂a ksi膮偶k臋 i posz艂a w stron臋 z kt贸rej dobieg艂y tajemnicze odg艂osy.
Na trawie le偶a艂a blaszana puszka w kszta艂cie wygi臋tego lekk talerza. Z tej w艂a艣nie puszki dobiega艂y d藕wi臋ki, podobne do tyci kt贸re wydaje r贸j pszcz贸艂 w ulu. Mariola odsun臋艂a si臋 przezorni i schowa艂a za kamie艅, sk膮d mog艂a obserwowa膰 sytuacj臋. Po chwili puszka w pewnym miejscu p臋k艂a. Powoli i ostro偶nie zacz臋艂y z niej wy chodzi膰 ma艂e czerwone ludziki. Mia艂y jaskrawe kombinezony, kwa dratowe buty i r贸wnie偶 kwadratowe g艂贸wki z kolorowymi lampka
zamiast oczu. Na czubkach g艂贸w umieszczone by艂y czu艂ki, b臋d膮ce u.irz膮dami w臋chu i s艂uchu.
By艂o ich pi臋ciu i wszyscy podobni do siebie jak krople wody. i 'opiero sz贸sty ludzik by艂 nieco inny ni偶 jego koledzy. R贸偶ni艂 si臋 od uch tym, 偶e mia艂 srebrny kwadracik na 艂okciu i srebrn膮 czapk臋 mi臋dzy 艢u艂kami. Wygl膮da艂 na kierownika gromady i tak te偶 by艂o. Po kr贸t-11 ej naradzie ludziki rozesz艂y si臋 na cztery strony. Dw贸ch pozosta艂o przy tajemniczym poje藕dzie.
Mariola szybko cofn臋艂a si臋, gdy偶 jeden z ludzik贸w szed艂 prosto * jej stron臋. Potkn臋艂a si臋, potr膮ci艂a kamie艅 i wpad艂a na le偶膮ce opodal uch臋 ga艂臋zie. Ludzik stan膮艂, rozejrza艂 si臋 uwa偶nie, po czym da艂 zna膰 dnemu z wartownik贸w przy poje藕dzie. Ten podszed艂 i, wys艂uchawszy 艣
31
relacji, zacz膮艂 ostro偶nie posuwa膰 si臋 w stron臋 Marioli. Dziewczyna zd膮偶y艂a tylko kucn膮膰 na trawie, gdy stan膮艂 przed ni膮 贸w dziwaczny ludzik. Trudno okre艣li膰, kto by艂 bardziej przestraszony. 呕adne z nich nie poruszy艂o si臋 przez chwil臋. Pierwsza och艂on臋艂a Mariola i zebrawszy ca艂膮 odwag臋, powiedzia艂a:
Kim jeste艣 i sk膮d przybywasz?
Jestemo mieszka艅cemo Marso odpowiedzia艂 dziwacznymi j臋zykiem ludzik. 艢
Przez ten czas pozostali przybysze, zaciekawieni rozmow膮, zd膮偶yli do艂膮czy膰 do nich. Po chwili wszyscy oswoili si臋 i nawi膮zali dal-| sz膮 rozmow臋: '
Dzie艅dobro, czyo mog艂o bysio namo powiedziecie gdzk jeste艣mo? zapyta艂 jeden z ludzik贸w.
Oczywi艣cie! odpowiedzia艂a weso艂o Mariola.' Jeste艣cie na Ziemi, w Polsce, w mie艣cie Zakopane, w Tatrach, wyl膮... w tym momencie jeden z go艣ci przerwa艂 Marioli.
Czy to so napr膮wdo prawdziwo Tatro? zapyta艂 z nut膮 rado艣ci
w g艂osie.
Naprawd臋, prawdziwe! Ten szczyt nazywa si臋 Nosal uzupe艂ni艂a poprzedni膮 informacj臋.
Nast膮pi艂a chwila milczenia, po czym Mariola zapyta艂a:
Ja mam na imi臋 Mariola. A kim wy jeste艣cie, jak si臋 nazywacie i jak jest u was na Marsie?
Pytanie to lekko zaskoczy艂o przyby艂ych. Zdziwili si臋, sk膮d wie, 偶e pochodz膮 z Marsa, ale pierwszy rozm贸wca Marioli wyt艂umaczy艂 偶e on jej o tym powiedzia艂.
Po czym odezwa艂 si臋 dow贸dca ludzik贸w:
Myo jeste艣mo ludzio zo Marso, jeste艣my kosmitamo, przylecie-j li艣mo wo statko "Kosmodromo", a nazywamo sio tako tu przerwa艂! skin膮艂 na koleg贸w i zacz臋li kolejno wymienia膰 swe imiona. *
Jao jestemo Jefi powiedzia艂 pierwszy z lewej.
Jao Mejdi powiedzia艂 kolega, stoj膮cy tu偶 ko艂o Jefiego.
Ao jao Seti.
Jao Timi.
Jao Sufi.
Teraz przysz艂a kolej na przyw贸dc臋. Ten przy艂o偶y艂 r臋k臋 do czu艂e]
i powiedzia艂 dobitnym g艂osem:
Jao jestemo Lusi I, komendanto wojsko marsja艅sko. Myi przylecieli艣mo no Ziemio wo Tatro zo specjalno misjo.
Mariola rozumia艂a ich dobrze. Bardzo by艂a ciekawa, z jak膮 t
32
misj膮 przylecieli kosmici, ale ba艂a si臋 o to zapyta膰. Lusi I rozwia艂 j艂-j w膮tpliwo艣ci:
Dziwiszo sio pewno, zo jako misjo myo tuo przylecielo tym miejscu zrobi艂 przerw臋 na otrzymanie odpowiedzi, po czym
膮艂 dalej chcemo dobrzo poznacio Tatro, bo chcemo znale藕cio tz膮tko dawno rozbitego tutajo naszego statko kosmicznego.
Z.dziwi艂o to Mariol臋, ale zaraz przypomnia艂a sobie g艂o艣n膮 przed ilkoma laty histori臋 o UFO w Tatrach. Czy偶by to by艂a prawda? iariola chcia艂a dok艂adniej dowiedzie膰 si臋 o tamtych zdarzeniach.
Czy mogliby艣cie mi o tym opowiedzie膰, gdzie to by艂o, kiedy i>k膮d o tym wiecie?
Oczywi艣cio! odrzek艂 Lusi I. By艂o to nao jakimsio szczyto nazwo Kaspro czyo jakosio tako, wo roko 2965.
Mariola krzykn臋艂a zdziwiona:
Jak to? Teraz jest dopiero 1986 rok!
Wo 2965 roko marsja艅sko, co odnosio sio do 1975 roko ziem-ko to wyja艣nienie uspokoi艂o Mariol臋.
Ao myo wiemo o to zo kletoskopo marsja艅sko.
A co to jest kletoskop marsja艅ski?
To tako maszyno, kt贸ro pokazujo Ziemio przezo ekrano. .) 2964 roko odo naso zo Marso wystartowa艂o statko kosmiczno
IUFO4.
UFO? krzykn臋艂a Mariola co to u was znaczy?
UFO to znaczo Ultramaszyno Flustruj膮co Okolico odpo-1 odzia艂. UFO4 wyruszy艂o zo Marso wo 2964 roko i przezo lo roko kr膮偶y艂o woko艂o Ziemio, dopiero wo 2965 roko odwa偶y艂o sio /l膮dowacio na poziomio "Tatro", tako namo doniesiono, na szczy-
Kaspro czyo jakosio tako. Mielio onio zbadacio Ziemio i dziwno oto jo zamieszkuj膮ce Alo zarazo po wyl膮dowanio us艂yszeli艣mo i kletoskopo i wy艣wietlatoro trzasko i nao ekranio nao chwilo 'jawi艂o sio roztrzaskano UFO4. lo to by艂o ostatnio 艂膮czno艣cio nimio. Tu przerwa艂, popatrzy艂 na Mariol臋 i ciszej ni偶 przedtem pyta艂:
Czyo mog艂abysio namo pom贸co?
Mariola zastanawia艂a si臋 przez chwil臋. Naturalnie, 偶e chcia艂a m贸c kosmitom, tylko jak to zrobi膰? Ale powiedzia艂a, 偶e pomo偶e
z przyjemno艣ci膮, co bardzo ucieszy艂o przybysz贸w.
Postanowi艂a niezw艂ocznie zej艣膰 do Ku藕nic i zawie藕膰 kosmit贸w
Kasprowy, gdy偶 z opowiadania ludzik贸w wynika艂o, 偶e tam w艂a艣-艢 rozbi艂 si臋 pojazd UFO4.
Bajki tatrza艅skie
Wzi臋艂a Marsjan i ich pojazd do torby i pojechali kolejk膮 na Kasprowy Wierch. Na szczycie panowa艂o zwyczajne o偶ywienie. Odeszli na bezludne zbocze i tam dziewczyna wysadzi艂a podr贸偶nych. Po oswojeniu si臋 z terenem kosmici poci膮gn臋li Mariol臋 w kierunku stacji kolejki. Stamt膮d poszli na g艂贸wny taras i przez tajemnicze przyrz膮dy ogl膮dali okolic臋. Ludzie patrzyli na ca艂膮 grupk臋 troch臋 z przestrachem, a troch臋 z weso艂o艣ci膮.
Po chwili z o偶ywieniem zacz臋li zbiega膰 w d贸艂 i zatrzymali si臋 dopiero pod lasem. Mariola patrzy艂a, jak wspinaj膮 si臋 na drzewo, na kt贸rym niebawem rozleg艂 si臋 weso艂y jazgot. Zaraz te偶 z drzewa zesz艂o dziesi臋ciu ma艂ych ludzik贸w. Czterech mia艂o podarte kombinezony i trzyma艂o w r臋kach miniaturowe aparaty, komputery itp. Po chwili jeden z tej czw贸rki powiedzia艂:
D偶臋kuj臋 czi bardzo, 偶e pomog艂asz moim kolegom odnaleszcz nasz mowa jego nie by艂a mow膮 kosmiczn膮, ale te偶 nie by艂a polsk膮. Z tego wynika艂o, 偶e czw贸rka kosmit贸w-rozbitk贸w nauczy艂a si臋 ju偶 troch臋 m贸wi膰 po polsku.
Jeszcze d艂ugo rozmawiali z Mariol膮. Gdy zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰, kosmici poprosili Mariol臋 o sw贸j statek, bo zbli偶a艂 si臋 czas odlotu. Zegnali si臋 d艂ugo i wreszcie nadszed艂 moment rozstania.
Do zobaczenio, Mariolo, na Ziemio za dziesi臋cio lato. kajo na naso cierpliwio powiedzia艂 Lusi I.
Dobrze, czekam za dziesi臋膰 lat.
Jeszcze rasz d偶臋kujemy 偶a pomocz doda艂 jeden z czw贸rki] uratowanych kosmit贸w.
Do widzenia!
"Kosmodrom" uni贸s艂 si臋 i przybysze szybko odlecieli. Mariola sta艂a z uniesion膮 r臋k膮 i jeszcze d艂ugo patrzy艂a za swoj膮 przygod膮. Ostatnie promienie s艂o艅ca o艣wietla艂y jej smutn膮 twarz. Nagle rozpromieni艂a si臋, podskoczy艂a weso艂o i szybko pobieg艂a w stron臋 kolejki.
Za dziesi臋膰 lat! krzykn臋艂a, wbiegaj膮c do ostatniego w tyr
dniu wagonika.
tO呕ENA GRADOWSKA
'opernik i g贸rale
Dzia艂o si臋 to dawno, dawno temu, kiedy na 艣wiecie 偶y艂 jeszcze iko艂aj Kopernik. Mieszka艅cy Podhala, zwani g贸ralami, za nic nie icicli uwierzy膰, 偶e na Ksi臋偶ycu mieszkaj膮 ludzie. Kopernik przeko-wa艂 ich, ale na darmo, bo m贸wili, 偶e poza Ziemi膮 nic nie istnieje, reszcie astronom mia艂 tego do艣膰, a 偶e bardzo chcia艂, by mu ludzie icrzyli, postanowi艂 zbudowa膰 rakiet臋, przebra膰 si臋 za ufoludka przylecie膰 na Podhale, by w ten spos贸b przekona膰 g贸rali o istnieniu Mij偶ycowych ludzi.
D艂ugo trwa艂y przygotowania pojazdu kosmicznego i odpowiednio ubrania, ale po up艂ywie dziesi臋ciu miesi臋cy wszystko by艂o lolowe. Kiedy Kopernik startowa艂 z Torunia, podziwia艂y go t艂umy idzi.
Gdy zbli偶y艂 si臋 do Podhala, widzia艂 tylko, jak g贸rale uciekaj膮 do oich dom贸w. Wyl膮dowa艂, wyszed艂 z rakiety i przez mikrofon wiedzia艂:
G贸rale, czy wierzycie teraz, 偶e my, ludzie ksi臋偶ycowi, istnie-rn y?
W tym momencie drzwi ka偶dego domu otworzy艂y si臋 i wszyscy krzykn臋li:
Wierzymy!
W ten spos贸b Miko艂aj Kopernik zmusi艂 g贸rali do uwierzenia ksi臋偶ycowych ludzi.
BART艁OMIEJ KOZIO艁
0 Kamiennym Rycerzu
1 dzielnym Giewonciku
W ma艂ej wiosce u st贸p Tatr, pod g贸r膮 Nosal, w biednej cha艂upie 偶y艂a rodzina Giewont贸w, kt贸r膮 przed kilkoma laty spotka艂o straszne nieszcz臋艣cie. Do wioski raz na dwadzie艣cia lat schodzi艂 z g贸r Kamienny Rycerz, kt贸ry zabiera艂 dw贸ch m艂odych g贸rali na s艂u偶b臋 u siebie, a potem ich zamienia艂 w ska艂y, otaczaj膮ce zamek. Trafi艂 r贸wnie偶 do chaty Giewont贸w i porwa艂 braci bli藕niak贸w Ja艣ka i J贸zka. Rodzice bardzo rozpaczali, ale bali si臋 szuka膰 w g贸rach syn贸w, bo Rycerz by艂 bardzo z艂y.
Min臋艂o pi臋膰 lat. Giewontowie spodziewali si臋 dziecka. Pragn臋li, 偶eby to by艂a dziewczynka, ale zn贸w urodzi艂 si臋 syn. Rodzice bardzo si臋 bali, by nie podzieli艂 losu braci, kt贸rych nawet nie zna艂.
Min臋艂o dziesi臋膰 lat. Ch艂opiec, nazywany we wsi Giewoncikiem, wyr贸s艂 na wysokiego m艂odzie艅ca. Przy swoich r贸wie艣nikach wygl膮da艂, jakby by艂 o kilka lat starszy. Serce mia艂 pe艂ne dobroci. Rodzice bali si臋 o niego, bo ch艂opiec kocha艂 g贸ry, sp臋dza艂 w nich du偶o czasu i coraz lepiej chcia艂 jt poznawa膰.
Opowiedzieli mu kiedy艣 o Kamiennym Rycerzu i o smutnym losie, jaki spotka艂 jego braci. Serce Giewoncika nape艂ni艂o si臋 偶alem i t臋sknot膮. Pomy艣la艂 chwil臋 i powiedzia艂:
P贸jd臋, ojcze i matko, w g贸ry, szuka膰 braci, a Kamiennego Rycerza ukarz臋 za jego zbrodnie.
Matka nawet s艂ysze膰 o tym nie chcia艂a, jednak偶e Giewoncik noc膮 wyszed艂 z domu. Ledwie wyskoczy艂 przez okno, natkn膮艂 si臋 na ojca, kt贸ry przejrza艂 zamiary syna i sta艂 tam z tobo艂kiem pe艂nym jedzenia i ciupag膮, kt贸ra mia艂a Giewoncikowi by膰 wiernym towarzyszem podr贸偶y.
S艂uchaj, Giewonciku powiedzia艂 ojciec. W Dolinie Ko艣-i cieliskiej jest jaskinia zwana Mro藕n膮. Mieszka w niej Starzec Mrozu, kt贸ry pono膰 rozumie mow臋 ska艂. On ci mo偶e pom贸c odszuka膰 Kamiennego Rycerza.
Giewoncik uca艂owa艂 ojca, pocieszy艂 go, 偶e wnet wr贸ci, i poszed艂 Ledwie wszed艂 do jaskini, poczu艂 straszny mr贸z. Nagle wszystkid sop艂e, wisz膮ce u stropu, zacz臋艂y 艣wieci膰. Giewoncik przymkn膮艂 ni chwil臋 oczy, a kiedy je otworzy艂, zobaczy艂 Cz艂owieka Mrozu. Sta rzec rzek艂:
36
lam
Czeka艂em tu na ciebie i wiem od ska艂 i wody, co ci臋 ^ .prowadza. Twoja wyprawa jest bardzo niebezpieczna, niekt贸f tnrue s艂uchaj膮 bowiem tylko Kamiennego Rycerza i s膮 mu wierne ska艂y 艢 hcesz, abym ci pom贸g艂, musisz zosta膰 przez p贸艂 roku u mnie n膮 ezeli
i uczy膰 si臋 mowy ska艂 i wody.
Giewoncik zgodzi艂 si臋 ch臋tnie i wiernie s艂u偶y艂 Cz艂owiekov /u. By艂 zdolnym uczniem, wi臋c szybko pozna艂 mow臋 sk膮} j P贸艂 roku min臋艂o i gdy sko艅czy艂 si臋 czas s艂u偶by, Cz艂owiek _( przywo艂a艂 Giewoncika do siebie i rzek艂: r皕u
Dobrze wype艂nia艂e艣 swoje obowi膮zki, mow臋 ska艂 i %,0 ia艂e艣, jeste艣 bardzo dobrym ch艂opcem, dlatego te偶 pr贸b0 P皛 dowiedzie膰 si臋, gdzie przebywa Kamienny Rycerz. Ale nikt ^ a*em flizie mo偶na go spotka膰. Musisz p贸j艣膰 teraz na Kozi Wierc膮 ^Ie mieszka Cz艂owiek Zwierz膮t. On ci pomo偶e. ' *a
Starzec napisa艂 list, wr臋czy艂 go ch艂opcu, a nast臋pnie ? koz臋, kt贸rej poleci艂, by zawioz艂a Giewoncika na sw贸j wierch. c
Ledwo min臋艂a godzina, ch艂opiec ju偶. stan膮艂 na Kozim tyj Wtem zagrzmia艂o, poczerwienia艂o, Giewoncik ze strachu pr2y c'lu-oczy, a kiedy je otworzy艂, zobaczy艂 starca, kt贸rego otacza}0 na艂 dzikich g贸rskich kozic. Cz艂owiek Zwierz膮t powiedzia艂: ' 膮do
Podejd藕 do mnie, Giewonciku i oddaj mi list od meg0 i
i /艂owieka Mrozu. T^ta,
Po przeczytaniu listu Cz艂owiek Zwierz膮t d艂ugo my艣la艂, potem
Je艣li chcesz, abym ci pom贸g艂, zostaniesz u mnie na $1. .艢 I ip贸ki nie nauczysz si臋 mowy zwierz膮t. B臋dziesz doi艂 i karmji ' kn/y, a ja postaram si臋 pom贸c ci i odnale藕膰 Kamiennego Rycer 癑e
Zwierz臋ta pokocha艂y Giewoncika, kt贸ry dba艂 o nie jak ^ ' I Ch艂opiec uczy艂 si臋 pilnie, wnet pozna艂 mow臋 zwierz膮t. pe ety-I Wieczora siad艂 przy skale, przy kt贸rej by艂o ma艂e jeziorko. ^ e |ic Cz艂owiek Zwierz膮t i poprosi艂 Giewoncika, aby opowiedzia艂 0'* Rycerzu zwierz臋tom, ska艂om i wodzie. Kiedy ch艂opiec sko艅czy艂 ^m 艢nadanie, wszystkie szczyty zagrzmia艂y, kozy p艂aka艂y razem z Qj P皛 cikicm, a woda wrza艂a ze z艂o艣ci. Cz艂owiek Zwierz膮t skin膮艂 na je? 皀' [i powiedzia艂:
Tylko Cz艂owiek Jezior mo偶e ci pom贸c. Mieszka on
ti贸re zwane jest Morskim Okiem. To w艂a艣nie jezioro i te g^ e'
"i/osta艂o艣ciami po morzu, jakie tu niegdy艣 by艂o. Nikt z nas ni ^
is/ego brata, kt贸ry 偶yje na dnie jeziora. Lecz jego oczy widz膮
ko, co si臋 dzieje w Tatrach. Tylko on mo偶e wskaza膰 ci mj ^"
kt贸rym przebywa Kamienny Rycerz. Id藕 tam, zaprowadzi c| <
37
ma艂e, podziemne jeziorko. A ja, za twoj膮 wiern膮 s艂u偶b臋, zawsze ci pomog臋.
Kiedy ch艂opiec stan膮艂 nad pi臋knym jeziorem zobaczy艂 oko, kt贸re patrzy艂o na niego z wody. Nagle co艣 hukn臋艂o, woda zawrza艂a, Giewoncik przymkn膮艂 oczy, a kiedy je otworzy艂 zobaczy艂 Cz艂owieka Jezior.
Witam ci臋, Giewonciku! Wiem, co ci臋 do mnie sprowadza. Chocia偶 moi bracia mnie omijaj膮, jednak ci pomog臋. Lecz musisz przez p贸艂 roku karmi膰 ryby w moim jeziorze. Je艣li b臋d臋 z ciebie zadowolony, powiem ci, gdzie znajdziesz Kamiennego Rycerza i jak go mo偶esz pokona膰.
Giewoncik nisko si臋 pok艂oni艂 i przyst膮pi艂 do s艂u偶by. Przez p贸艂 roku wszystkie zwierz臋ta, kt贸re przychodzi艂y do jeziora ugasi膰 pragnienie, znosi艂y pokarm dla ryb, aby mu pom贸c. Pewnego dnia stan膮艂 przed nim Cz艂owiek Jezior i powiedzia艂:
Moje ryby bardzo ci臋 polubi艂y, a i ja jestem ci wdzi臋czny za twoj膮 dobr膮 s艂u偶b臋. Wi臋c teraz s艂uchaj uwa偶nie. P贸jdziesz na koniec swej wioski i staniesz u st贸p Guba艂贸wki. Popatrzysz na Tatry i ujrzysz Kamiennego Rycerza, kt贸ry 艣pi po艣rodku pasma g贸r. 呕eby si臋 ju偶 nigdy nie obudzi艂, trzeba, aby jego serce te偶 skamienia艂o. Musisz dotrze膰 na czubek jego g艂owy i wbi膰 w ni膮 krzy偶. Podr贸偶 musisz zacz膮膰 od st贸p, a czasu masz ma艂o, gdy偶 za tydzie艅 z艂y rycerz si臋 przebudzi. Droga jest bardzo ci臋偶ka, ale je艣li b臋dziesz dzielny pokonasz Kamiennego Rycerza, a wszyscy ludzie, zamienieni w ska艂y, odzyskaj膮 偶ycie. Twoi bracia r贸wnie偶.
Giewoncik po偶egna艂 starca i poszed艂. Gdy stan膮艂 pod Guba艂贸wk膮, popatrzy艂 na Tatry i zawrza艂 gniewem. Zobaczy艂 swego wroga 艣pi膮cego Kamiennego Rycerza. Czym pr臋dzej uda艂 si臋 w drog臋.
Chcia艂 jeszcze wst膮pi膰 do rodzic贸w, aby ich pocieszy膰, ale pojawi艂a si臋 przed nim dzika koza, nios膮ca w pysku drewniany krzy偶.
Siadaj na m贸j grzbiet powiedzia艂a. Ten krzy偶 zrobi艂y dla ciebie ryby w jeziorze, z desek rozbitego okr臋tu. Ponios臋 ci臋, dok膮d zdo艂am.
Kiedy stan臋li na szyi z艂ego rycerza, koza by艂a bardzo zm臋czona.
Dalej ju偶 musisz i艣膰 sam powiedzia艂a.
Giewoncik u艣ciska艂 j膮 i podzi臋kowa艂, a potem zacz膮艂 si臋 wspina膰 na szczyt. By艂o mu tak ci臋偶ko, 偶e musia艂 poprosi膰 ska艂y, by mu pomog艂y i odpowiednio si臋 u艂o偶y艂y. Gdy nareszcie wszed艂 ju偶 na sam czubek g艂owy wbi艂 w ni膮 drewniany krzy偶 i ze zm臋czenia zasn膮艂.
r1 Po przebudzeniu jego rado艣膰 by艂a wielka. Zobaczy艂, 偶e jest w domu rodzinnym, a obok stoj膮 bracia, przywr贸ceni dzi臋ki niemu do 偶ycia. W kilka lat p贸藕niej na miejscu ma艂ego drewnianego krzy偶a ludzie postawili du偶y 偶elazny. Skamienia艂ego doszcz臋tnie rycerza, na cze艣膰 'l/ielnego ch艂opca, nazwali Giewontem. A Giewoncik po d艂ugim 偶yciu /osta艂 pochowany obok rycerza i zamieni艂 si臋 w szczyt g贸rski, nazwany Ma艂ym Giewontem. Stoi obok Kamiennego Rycerza i pilnuje, by ~:n si臋 nigdy nie obudzi艂 i nie prze艣ladowa艂 mieszkaj膮cych pod Tarami g贸rali.
38
RAFA艁 MADEJ
O owieczce, kt贸ra pokona艂a smoka wawelskiego
Dawno, dawno temu, w czasach, kt贸rych nie pami臋taj膮 nawet wasi prapraprapradziadkowie i praprapraprababcie, na wynios艂ym, skalistym wzg贸rzu wznosi艂 si臋 urz膮dzony z przepychem, godny najwi臋kszych cesarzy zamek. Mieszka艂 w nim pot臋偶ny, s臋dziwy ksi膮偶臋 Krak. Rz膮dzi艂 on sprawiedliwie i m膮drze, potrafi艂 rozstrzygn膮膰 ka偶dy sp贸r i rozwi膮za膰 ka偶dy problem. Ale pewnego razu przysz艂o Krakowi rozgry藕膰 twardy orzech, bowiem do jaskini u podn贸偶a g贸ry, na kt贸rej sta艂 zamek, wprowadzi艂 si臋 straszny i okrutny smok.
Poch艂ania艂 on wszystko, co stan臋艂o mu na drodze. A偶 wreszcie w zasi臋gu smoczych z臋b贸w nie znalaz艂o si臋 nic, co mo偶na by po偶re膰. Zagrozi艂 wi臋c Krakowi:
Je艣li codziennie nie b臋dziecie mi dostarcza膰 pi臋膰dziesi臋ciu wo艂贸w, dwudziestu kr贸w i dwustu jagni膮t wtedy zjem was wszystkich.
Rycerze Kraka chodzili wi臋c po ch艂opskich zagrodach i zabierali dobytek. Poniewa偶 w okolicy nie by艂o ulubionych przez smoka jagni膮t, zabierano tuczone wieprzki, krowy, kury. Co chwila rozlega艂y si臋 p艂acze i krzyki niewiast, z艂orzeczenia ch艂op贸w, ryk zabieranego
byd艂a.
Czcigodni rycerze b艂agali ludzie zostawcie nam cho膰 jedn膮 ja艂贸wk臋. Nie zabierajcie wszystkiego! Jak b臋dziemy 偶y膰?
Taki jest rozkaz ksi臋cia! pada艂a zwykle odpowied藕.
Wi臋c codziennie ludzie umierali z g艂odu. A smok wylegiwa艂 si臋 zadowolony w swojej jaskini i 偶膮da艂 coraz wi臋cej. A kiedy zwierz膮t nie sta艂o, zacz膮艂 po偶era膰 ludzi. Pr贸bowali z nim walczy膰 dzielni rycerze, a nawet ksi膮偶臋ta z obcych stron, ale wielu zgin臋艂o, a smoka nie ima艂y si臋 dzidy, topory i miecze.
Nie ma co! my艣la艂 Krak. Trzeba b臋dzie wys艂a膰 smoka
jak najdalej st膮d.
Wybra艂 si臋 wi臋c Krak wraz z liczn膮 艣wit膮 pertraktowa膰 ze smokiem, bo ten ani my艣la艂 ruszy膰 si臋 ze swojej jamy. Rzek艂 ksi膮偶臋 do
smoka:
Kochany smoczku! Najmilszy z milusi艅skich! Mam dla ciebie
najlepsz膮 z najlepszych nowin.
Co tam znowu? burkn膮艂 gburowato smok.
Niestety, u nas ju偶 nie ma ani jednego zwiei~z臋cia, nawet naj-hrhszego robaczka...
Nie 偶ywi臋 si臋 robakami! warkn膮艂 przez z臋by smok i tak ry-l n膮艂, 偶e okropny podmuch niby huragan przeszed艂 przez grot臋, wy-\>.'Kicaj膮c wszystkich obecnych.
Wiemy o tym, wiemy, ^ochany smoku. Ale prosimy ci臋, 偶eby艣 ii臋 nie gniewa艂! powiedzia艂 Krak wstaj4c z bierni i otrzepuj膮c 膰臋ce szaty.
Dobrze, dobrze, ju偶 si臋 nie gniewam - saPn膮艂 udobruchany .hi.sk. Ale m贸wcie pr臋dzej, co dobrego przynos'cie.
i Daleko st膮d, w Tatrach, pasie si臋 najsmac?niejsza owieczka w tym kraju. Racz j膮, smoku, zje艣膰 na deser, a my tymczasem wysta-rnmy si臋 o ca艂e stado.
Mniam, mniam, owieczka! rozmarzy艂 si臋 smok __ Tak
i owieczki. Takie miluchne, delikatne, mi臋kka we艂enka, a jakie ;zne! Mam ju偶 do艣膰 tych opas艂ych wieprzy, twardych wo艂贸w i 艂y-atych rycerzy, a po dziewicach dostaj臋 nadkwasoty. Owieczka... rze, polec臋 po ni膮 w Tatry. Ale musi lecie膰 ze mn膮 dwudziestu ch dworzan, b臋d膮 zak艂adnikami. Je艣li nie b臋dzie owieczki w tych ach, to was zjem! rozsierdzi艂 si臋 znowu ' tak rykn膮艂, 偶e nad-ny zabijacz pche艂 zakopa艂 si臋 w ziemi臋 na g艂臋boko艣膰 pi臋ciu 艂okci. Smok zabra艂 na sw贸j grzbiet dwudziestu dostojnik贸w i polecia艂.
Ufff! odetchn臋li rycerze.
Och! odetchn臋艂y damy dworu.
Offf! odetchn膮艂 ksi膮偶臋.
Tymczasem smok lecia艂 w stron臋 widocznych na horyzoncie I .u. Dworzanie za艣 przywi膮zali do jego szyi sznurlDotarli wreszcie do Tatr. Smok od razu zauwa偶y) owieczk臋, wy-
iwa艂 na Hali Pisanej, gdzie si臋 pas艂a, i ofc>lizuJ膮c si臋__w te p臋dy
li膮. Dworzanie pospadali z jego grzbietu, a gdy si臋 pozbierali, iczyli, 偶e owieczka da艂a drapaka. Smok gal癙ein za ni膮. Dworza-liajda za smokiem. Owieczka w bok! Smokc skr臋ci艂, az go o zbocze ' otar艂o, a dworzanie za nim. Owieczka myk! do w膮skiej szcze-skalnej, i ju偶 jest po drugiej stronie g贸ry. S**1^ ?a ni膮 艂eb wetkn膮艂, dalej ruszy膰 si臋 nie mo偶e, bo za ciasno. r-Iaparli nLm dworzanie; cisn膮艂 si臋jako艣 z wielkim rumorem, adwor2^amezanim. Owieczka '膮c, 偶e za pierwszym razem si臋 nie uda艂o - nop! do nast臋pnej ini. Wysz艂a po drugiej stronie tak w膮ziut^艅k膮 szczelink膮, 偶e na-brzuch musia艂a wci膮gn膮膰. Smok wlaz艂 zLi nia. do pieczary, a ta
40
tak w膮ska, 偶e ani i艣膰 dalej, ani si臋 obr贸ci膰, 偶eby wyj艣膰 z powrotem.
Meee! za艣mia艂a si臋 owieczka, pokaza艂a raciczkami fig臋] i w podskokach wr贸ci艂a na hal臋 dalej si臋 pa艣膰.
Smok, chc膮c si臋 przedosta膰, zacz膮艂 si臋 robi膰 coraz mniejszy i mniej-l szy, i mniejszy, a偶 wreszcie kiedy ju偶 by艂 do艣膰 ma艂y wyskoczy艂] przez szczelin臋 z jaskini i dalej偶e na dworzan, chc膮c ich zje艣膰. A ci w 艣miech! Bo tak si臋 zmniejszy艂, 偶e zrobi艂a si臋 z niego malutka jasz-l czurka. Pr贸bowa艂 si臋 nadyma膰, ale nic z tego nie wysz艂o i jak niepyszny! skry艂 si臋 w trawie, by tam polowa膰 na muchy i 偶uczki. I
Dworzanie, na cze艣膰 swego ksi臋cia, nazwali w膮w贸z, w kt贸rym! si臋 to wszystko sta艂o Krakowem, a jaskini臋, gdzie sprytna owieczka pokona艂a smoka Smocz膮 Jam膮. Potem wr贸cili do swego miasta,! gdzie ksi膮偶臋 Krak, reszta dworu i okoliczny lud nareszcie odetchn臋lij z ulg膮.
\l IREK MONTOYA
Nosal i Boc藕u艅
Dawno, dawno temu w wiosce pod Zakopanem mieszkali dwaj
i;icia. Byli ubodzy. Ojciec ich pracowa艂 w ku藕ni, a matka na dwor-
kim polu. Pewnego dnia po okolicy rozesz艂a si臋 wie艣膰 o gro藕nym
lotworze, grasuj膮cym w Tatrach. W艂adca g贸r wyda艂 or臋dzie, w kt贸rym
iieca艂 odda膰 dwie swoje s艂ynne z urody c贸rki za 偶ony tym m艂odzie艅-
n, kt贸rzy pokonaj膮 potwora. Gdy us艂yszeli o tym dwaj biedni bra-
zacz臋li prosi膰 rodzic贸w, by pozwolili im zmierzy膰 si臋 z tajem-
liizym zwierzem. Rodzice, po d艂ugich naleganiach, ulegli pro艣bom
Bracia, kt贸rzy nigdy przedtem nie byli w Tatrach, wyruszyli niebezpieczn膮 w臋dr贸wk臋 po gro藕nych i nieznanych im g贸rskich 艂贸偶kach. Przeszli ju偶 kilka dolin, wspi臋li si臋 na kilka szczyt贸w, jy nagle us艂yszeli przera藕liwy 艣wist.
Przestraszyli si臋, s膮dz膮c 偶e nadchodzi potw贸r. Schowali si臋 za priclkim g艂azem i ostro偶nie wyjrzeli. Zobaczyli ma艂ego 艣wistaka skaleczon膮 nog膮. Zaopiekowali si臋 nim, obanda偶owali ran臋, I wdzi臋czny za pomoc 艣wistak razem z nimi uda艂 si臋 w dalsz膮 w臋dr贸w-c. Zaprzyja藕nili si臋 bardzo, 艣wistak okaza艂 si臋 bardzo mi艂ym i po偶y-(t/.nym towarzyszem podr贸偶y. Na odleg艂o艣膰 wyczuwa艂 gro偶膮ce nie-c/piecze艅stwo i dono艣nym gwizdem ostrzega艂 ch艂opc贸w. Dzi臋ki pieniu unikn臋li wej艣cia do nied藕wiedziej gawry, uciekli przed na-Bclem rysia i zatrzymali si臋 na brzegu stromej przepa艣ci.
Po miesi膮cu b艂膮dzenia po g贸rach us艂yszeli gro藕ny ryk. By艂 on dono艣ny, 偶e ze szczyt贸w g贸rskich posypa艂y si臋 kamienne lawiny, nadchodzi艂 potw贸r. W ostatniej chwili bracia schowali si臋 w grocie, kt贸rej drog臋 pokaza艂 im 艣wistak. Wygl膮d potwora przerazi艂 ch艂op-,v i stracili nadziej臋, 偶e uda im si臋 kiedykolwiek go pokona膰. Gdynie ma艂y towarzysz podr贸偶y, wr贸ciliby zapewne do rodzinnej chaty niczym. Jednak 艣wistak wskaza艂 im du偶y g艂az, le偶膮cy u wej艣cia do kini. Postanowili, 偶e gdy potw贸r si臋 zbli偶y, zepchn膮 ska艂臋 po umym zboczu wprost na niego.
艢wistak jak zwykle stan膮艂 na czatach, a ch艂opcy podparli g艂az Ikim dr膮giem. Nagle us艂yszeli 艣wist ich wr贸g z 艂oskotem prze-idzi艂 dolin膮.
43
Jeden z braci wybieg艂 przed jaskini臋 i zacz膮艂 g艂o艣no wo艂a膰; potw贸r obr贸ci艂 do niego sw贸j wielki, garbaty nos. Nagle b艂yskawicznie wspi膮艂 si臋 przednimi 艂apami na ska艂臋 i by艂by ch艂opca porwa艂, gdyby ten, zn贸w ostrze偶ony przez 艣wistaka, nie zd膮偶y艂 uskoczy膰 do jaskini. Obaj bracia podwa偶yli dr膮giem wielki g艂az; po chwili zacz膮艂 si臋 on z ha艂asem toczy膰 po zboczu g贸ry.
Potw贸r zarycza艂 straszliwie, a kamie艅 odbiwszy si臋 od ska艂y p臋k艂 na dwoje i spad艂 wprost na niego. Jedna cz臋艣膰 zmia偶d偶y艂a nos potwora, druga jego bok.
Tak zgin膮艂 postrach Tatr, a z jego cia艂a powsta艂y dwie g贸ry, kt贸re na pami膮tk臋 tego wydarzenia nazwano Nosalem i Boczaniem.
W艂adca g贸r dotrzyma艂 danego s艂owa i bracia po艣lubili jego pi臋kne c贸rki. Dla nich i dla ich rodzic贸w sko艅czy艂a si臋 n臋dza i odt膮d 偶yli szcz臋艣liwie w zamku w艂adcy g贸r. Nie zapomnieli r贸wnie偶 o swoim przyjacielu 艣wistaku. Od tamtej pory wszystkie 艣wistaki znalaz艂y si臋 pod ochron膮 i do dnia dzisiejszego nie wolno na nie polowa膰.
ROBERT MUCHA
Bajka o tatrza艅skich grzybach
Bardzo dawno temu Pan Jezus ze 艣wi臋tym Piotrem wyruszy艂 / nieba, 偶eby zwiedzi膰 pi臋kn膮 tatrza艅sk膮 ziemi臋. By艂o to w 艣rodku lata i kiedy szli przez Polan臋 Chocho艂owsk膮, spotkali ma艂ego ch艂opca, kt贸ry zbiera艂 w lesie jagody.
Gdy Pan Jezus zapyta艂 go: Co masz w garnuszku? ch艂opiec, boj膮c si臋, by mu nie zabrali jego zbioru, zakry艂 garnek r臋k膮 i powie-ilzia艂: Nic, panie.
Wtedy Pan Jezus rzek艂: Poniewa偶 m贸wisz, 偶e nic nie masz w garnuszku to jagodami, kt贸re tam s膮, nie b臋dziesz si臋 m贸g艂 na-ie艣膰 ani ty, ani nikt inny.
Wtedy sta艂o si臋 tak, 偶e co ch艂opiec wrzuci艂 jedn膮 jagod臋 do garnka, 10 dwie inne wyskakiwa艂y na traw臋. I odt膮d w Tatrach ro艣nie bardzo wiele jag贸d, ale cz臋sto nie zd膮偶膮 dojrze膰, kiedy przykrywa je 艣nieg. A ludzie, cho膰by nie wiadomo ile ich zjedli, zawsze si臋 po nich czuj膮 g艂odni.
W臋drowali dalej. Szli ju偶 przez ca艂y dzie艅 i cieszyli si臋 wszystkim dooko艂a, bo by艂 bardzo pi臋kny czas. Otacza艂y ich zielone 艂膮ki, na kt贸rych pas艂y si臋 owce, a kwiatki rozkwita艂y nawet na ska艂ach. Powie-i r/e pachnia艂o wi臋c pi臋knie, brz臋cza艂y w nim roje pracowitych pszcz贸艂 i s艂ycha膰 by艂o cudne ptasie 艣piewanie. S艂o艅ce mocno przygrzewa艂o przez ca艂y upalny dzie艅, wi臋c pod wiecz贸r byli ju偶 bardzo zm臋czeni i g艂odni.
Spostrzegli w dali pod reglami samotnie stoj膮c膮 chatk臋. Podeszli ilo niej i zapukali, prosz膮c o go艣cin臋 i nocleg.
Ga藕dzina tej chaty przywita艂a ich serdecznie, cho膰 oczywi艣cie nic wiedzia艂a, jak dostojni przyszli do niej go艣cie; podj臋艂a wieczerz膮, ale nie chcia艂a ich przenocowa膰, poniewa偶 obawia艂a si臋, 偶e w nocy mo偶e powr贸ci膰 jej m膮偶 zb贸jnik i zrobi膰 podr贸偶nym krzywd臋.
Oni byli jednak ju偶 tak zm臋czeni, 偶e Pan Jezus rzek艂:
C贸偶 z艂ego mo偶e nam, biednym w臋drowcom, zrobi膰 wasz m膮偶 lozb贸jnik? Nie mamy przecie偶 nic do zrabowania.
Przekona艂o to ga藕dzin臋, wi臋c u艂o偶y艂a ich w bia艂ej izbie na jednym 艂贸偶ku. Pan Jezus legn膮艂 od 艣ciany, a Piotr przy brzegu. W nocy powr贸-u艂 zb贸jnik i rozgniewany tym, 偶e ga藕dzina przyj臋艂a go艣ci na nocleg,
45
poszed艂 do izby i zbi艂 Piotra, kt贸ry by) hli偶rj. (ia藕dzina odci膮gn臋艂a go do kuchni i chc膮c udobrucha膰, da艂a mu dobrego piwa. Zb贸jnik uspokoi艂 si臋 i zacz膮艂 mie膰 wyrzuty sumienia, 偶e obi艂 jednego / podr贸偶nych. Uwa偶a艂, 偶e post膮pi艂 niesprawiedliwie, zap艂aka艂 i poszed艂 z powrotem do izby, by przy艂o偶y膰 te偶 temu, co le偶a艂 od 艣ciany. Nie, 偶eby. mia艂 do niego 偶al, tylko 偶a艂owa艂 tego pierwszego.
W mi臋dzyczasie jednak obola艂y Piotr, boj膮c sit;, /c /b贸|iiik mo偶e powr贸ci膰, przesun膮艂 si臋 do 艣ciany, popychaj膮c Pana Je/usa na brzeg 艂贸偶ka. Zb贸jnik przyszed艂 i przywali艂 le偶膮cemu od 艣ciany, 偶eby by艂o sprawiedliwie.
Rano zb贸jnik poszed艂 sobie, a ga藕dzina ugo艣ci艂a ich 艣niadaniem i da艂a im plack贸w-moskaliczk贸w na drogi,-. Zawini)! je 艣wi臋ty Piotr
46
i ni贸s艂 w woreczku na plecach. Szli zn贸w d艂ugi czas, a偶 Piotr poczu艂 si臋 g艂odny. Zosta艂 z ty艂u za Panem Jezusem i gdy ten nie widzia艂, u艂ama艂 kawa艂ek moskalika i zacz膮艂 go je艣膰. Pan Jezus nie odwracaj膮c si臋 zapyta艂:
Co robisz, Piotrze?
A ten, 偶e mu by艂o wstyd si臋 przyzna膰 do podjadania po kryjomu, wyplu艂 moskalik i odpowiedzia艂:
Modl臋 si臋. Panie.
Po chwili jednak nie wytrzyma艂 i zn贸w u艂ama艂 kawa艂ek placka, pogryzaj膮c go ukradkiem. A gdy zn贸w Pan Jezus go zapyta艂, co robi, wyplu艂 i powiedzia艂, 偶e si臋 modli.
Powt贸rzy艂o si臋 tak kilka razy, wi臋c Pan Jezus wreszcie si臋 odwr贸ci艂 i powiedzia艂:
Szkoda, Piotrze, tego moskalika, co go nam ga藕dzina da艂a. Zamy艣li艂 si臋 i 偶al mu si臋 zrobi艂o i Piotra, i tego ch艂opca, kt贸ry
chcia艂 sam zje艣膰 jagody i przez chytro艣膰 tak偶e straci艂, wi臋c powiedzia艂:
呕eby si臋 te kawa艂ki, co je powypluwa艂e艣, nie zmarnowa艂y, niech urosn膮 z nich smaczne grzyby, kt贸rymi ludzie b臋d膮 si臋 mogli naje艣膰 do syta.
W tatrza艅skich lasach wyros艂o wi臋c mn贸stwo grzyb贸w. Ale diabe艂, kt贸ry jak zwykle pods艂uchiwa艂, co m贸wi Pan Jezus, przywo艂a艂 swojego s艂ug臋 w臋偶a i kaza艂 mu zatru膰 grzyby. W膮偶 zaraz pope艂z艂 i gdy tylko zobaczy艂 grzyb wpuszcza艂 swoimi z臋bami jad.
艢wi臋ty Piotr po chwili zn贸w by艂 g艂odny, wi臋c zobaczywszy, 偶e Pan Jezus oddali艂 si臋 nieco, ukradkiem porwa艂 jeden grzyb, u艂ama艂 kawa艂ek i po艂kn膮艂. A by艂 to akurat grzyb zatruty przez w臋偶a. Dosta艂 bole艣ci i zacz膮艂 j臋cze膰, 偶e chyba umrze, a偶 przybieg艂 Pan Jezus i zobaczy艂, co si臋 sta艂o. Dobrze, 偶e Piotr ju偶 by艂 艣wi臋ty, bo na pewno by umar艂, a tak pom臋czy艂 si臋 chwil臋 i przesz艂o. A Pan Jezus zorientowa艂 si臋 w diabelskiej sprawce i sprawi艂, 偶e wszystkie zatrute grzyby nabra艂y czerwonego koloru, a z臋by w臋偶a pozostawi艂y na nich 艣lady w postaci bia艂ych c臋tek.
Od tej pory obaj w臋drowcy szli ju偶 zgodnie razem, a 艣wi臋ty Piotr bardzo si臋 wystrzega艂 艂akomstwa, dzi臋ki czemu ca艂y i zdrowy powr贸ci艂 z Panem Jezusem do nieba.
ANNA MURASIEWICZ
O synu kowala i z艂o艣liwym diable
Dawno to by艂o, tak dawno, 偶e nawet najstarsi g贸rale na Podhalu tego nie pami臋taj膮. W tamtych czasach g贸ry by艂y wi臋ksze i nie by艂o Giewontu lecz, jak powiadali g贸rale, grasowa艂 tam diabe艂.
Pewnego dnia zacz臋艂y ludziom gin膮膰 zwierz臋ta domowe: 艣winie, konie, krowy. Czasem i ludzie gdzie艣 znikali. Wszyscy domy艣lali si臋, 偶e to sprawka diab艂a, i postanowili si臋 przed nim broni膰. Najpierw chcieli wybra膰 wodza; po d艂ugich sprzeczkach zosta艂 nim Bartek 呕uchacz, kt贸ry mia艂 pi臋kn膮 c贸rk臋 nigdzie w okolicy nie by艂o drugiej tak pi臋knej.
Bartek pos艂a艂 najsilniejszych ludzi, 偶eby poszli walczy膰 z diab艂em, ale 偶aden z nich nie wr贸ci艂, a diabe艂 panoszy艂 si臋 coraz bardziej. W ko艅cu nawet porwa艂 pi臋kn膮 c贸rk臋 Bartka 呕uchacza.
O z艂ych uczynkach diab艂a dosz艂y s艂uchy do Zakopanego, gdzie mieszka艂 kowal, kt贸ry mia艂 syna Wojtka. Gdy ten uko艅czy艂 pi臋tna艣cie lat, rzek艂 do ojca:
Tato, pozw贸lcie mi i艣膰 i rozprawi膰 si臋 z diab艂em, co tak pi臋kn膮 dziewczyn臋 porwa艂.
h Ojciec z艂apa艂 si臋 za g艂ow臋 i zabroni艂 Wojtkowi o tym my艣le膰. Po d艂ugich jednak pro艣bach ze 艂zami w oczach pob艂ogos艂awi艂 syna, da艂 mu na drog臋 kawa艂 placka i Wojtek poszed艂 polowa膰 na diab艂a.
Gdy dotar艂 do Tatr, przedstawi艂 si臋 we wsi i poprosi艂, by zaprowadzono go do wodza. Gdy go 呕uchacz zobaczy艂, roze艣mia艂 si臋, cho膰 mu wcale nie by艂o do 艣miechu, i powiedzia艂:
Ty chcesz moj膮 c贸rk臋 uwolni膰, ty chcesz zmierzy膰 si臋 z diab艂em? Przecie偶 zginiesz, nie mrugn膮wszy nawet okiem.
Ale Wojtek by艂 uparty i powiedzia艂:
Diabe艂 nic mi nie zrobi, nie martwcie si臋. Musz臋 mie膰 tylko kilka chwil do namys艂u.
Ty g艂uptasie, diabe艂 przecie偶 jest silniejszy od ciebie! wykrzykn膮艂 Bartek 呕uchacz za艂amuj膮c r臋ce; by艂o mu szkoda mi艂ego, zgrabnego ch艂opaka.
Rozumie si臋, 偶e nie b臋d臋 si臋 bi艂 na pi臋艣ci, ale diab艂a mo偶na wzi膮膰 sposobem, bo ma swoje s艂abo艣ci to rzek艂szy Wojtek wyszed艂 na spacer, 偶eby obmy艣li膰 sw贸j plan.
Po paru godzinach wr贸ci艂, wzi膮艂 tobo艂ek i zapami臋tawszy dobrze drog臋, obja艣nion膮 mu przez g贸rali, ruszy艂 naprz贸d. Przybywszy na miejsce, zawo艂a艂:
Hej, kumie diable, gdzie jeste艣?!
Ledwie to powiedzia艂, powietrze zadrga艂o i pojawi艂 si臋 diabe艂. Wida膰 by艂o, 偶e si臋 akurat k膮pa艂 w ogniu, gdy偶 bi艂a z niego para, a oczy czerwone i wy艂upiaste przeszywa艂y ch艂opaka na wylot. 艁apy mia艂 wielkie i pazury umazane smo艂膮.
Biedny Wojtek skuli艂 si臋 pokornie, a w艣ciek艂y diabe艂 rykn膮艂 przera藕liwie, a偶 nawet Rysy zadr偶a艂y i kamienna lawina zlecia艂a w doliny. W ten spos贸b diabe艂 zmniejszy艂 Tatry o po艂ow臋. Ludzie na Podhalu zatrz臋艣li si臋 ze strachu i pomy艣leli: "Oho, ju偶 po Wojtusiu!".
Diabe艂 rycza艂 jeszcze przez chwil臋; Wojtek my艣la艂, 偶e og艂uchnie, lecz potw贸r zapyta艂 ju偶 spokojniejszym tonem:
Dlaczego nazywasz mnie kumem i dlaczego si臋 mnie nie boisz?
Ja si臋 niczego nie boj臋! powiedzia艂 Wojtek, cho膰 w艂osy mu d臋ba stawa艂y ze strachu.
Diabe艂 przeszy艂 go wzrokiem i zapyta艂:
Ej偶e, czy aby nie k艂amiesz?
Jak Boga kocham! zapewni艂 Wojtek. Diabe艂 skurczy艂 si臋 troch臋 i krzykn膮艂:
No, no, uwa偶aj co do mnie m贸wisz!
Ach, m贸j kumie powiedzia艂 Wojtek wybacz mi, chcia艂em tylko dowie艣膰, 偶e si臋 ciebie nie boj臋.
A po co przyszed艂e艣?
Powiem ci ca艂膮 prawd臋 Wojtek na to. Znudzi艂a mi si臋 uczciwo艣膰 i zacz膮艂em grzeszy膰, a gdy si臋 dowiedzia艂em, 偶e m贸g艂bym si臋 z tob膮 zaprzyja藕ni膰, by膰 twoim s艂ug膮 i na stare lata i艣膰 z tob膮 do piek艂a to nie wytrzyma艂em, zabi艂em ojca i spali艂em go w piecu kowalskim, bo by艂 kowalem, a ludziom powiedzia艂em, 偶e zgin膮艂 w g贸rach i musz臋 i艣膰 szuka膰 pracy. I przyszed艂em tu do ciebie, 偶eby znale藕膰 prac臋. Chyba mi nie odm贸wisz?
Diabe艂, us艂yszawszy o haniebnym czynie, z lubo艣ci膮 przymkn膮艂 oczy i rzek艂:
Wezm臋 ci臋 na s艂u偶b臋 od zaraz, ale b臋dziesz musia艂 jeszcze troch臋 nagrzeszy膰, bo nie p贸jdziesz do piek艂a. Rozumie si臋, 偶e b臋dzie-艢my grzeszy膰 razem. Najpierw jednak podgrzej mi smo艂臋, bo wystyg艂a, a ja przez ciebie nie zd膮偶y艂em si臋 wyk膮pa膰.
Wojtek poszed艂 pos艂usznie do diablej jaskini; ca艂a sprawa nie wydawa艂a mu si臋 taka straszna. Po k膮pieli diabe艂 przemieni艂 si臋
4 Bajki tatrza艅skie
49
w ptaka i polecia艂 grzeszy膰 i czyni膰 z艂o. Przedtem zakaza艂 Wojtkowi wchodzenia do piwnicy, bo w przeciwnym razie zabije go bez zmru偶enia oka.
Wojtek by艂 sprytny i odwa偶ny. Domy艣li艂 si臋, 偶e w tej piwnicy s膮 ukryte skarby i z艂e moce. Gdy tylko diabe艂 odlecia艂, otworzy艂 piwnic臋 i wszed艂 do niej. Le偶a艂y tam miliony work贸w, a ka偶dy mia艂 kartk臋 z imieniem i nazwiskiem. By艂y to worki z grzechami. Takie same worki, ale z dobrymi uczynkami, znajduj膮 si臋 w niebie. Po 艣mierci ka偶dego cz艂owieka Anio艂 Str贸偶 k艂adzie na wag臋 dobre i z艂e uczynki to decyduje, czy cz艂owiek p贸jdzie do nieba czy do piek艂a.
W ogromnej piwnicy by艂a r贸wnie偶 wielka dziura zape艂niona papierkami, z kt贸rych ka偶dy mia艂 czerwon膮 plamk臋. Wojtek wzi膮艂 kartk臋 i zaraz od艂o偶y艂 by艂y tam zapisane ludzkie dusze, kt贸re po 艣mierci mia艂y i艣膰 do piek艂a. Ale najwa偶niejsz膮 rzecz膮 w piwnicy by艂a wielka i gruba ksi臋ga zakl臋膰. Zapisano w niej wszystkie sposoby, jak mo偶na si臋 kogo艣 pozby膰, a co najwa偶niejsze opisano r贸wnie偶 spos贸b, jak zniszczy膰 samego diab艂a. Wojtek postanowi艂, 偶e przeczyta wszystko innym razem, a tymczasem zwiedzi piwnic臋. By艂y tam wielkie zapasy smo艂y i innych rzeczy potrzebnych diab艂u. By艂 te偶 kamie艅 z napisem "Droga do piek艂a".
W piwnicy Wojtek znalaz艂 tak偶e kom贸rk臋, w kt贸rej by艂a zamkni臋ta przepi臋kna dziewczyna c贸rka Bartka 呕uchacza. Przestraszy艂a si臋, 偶e diabe艂 zaraz nadejdzie, i kaza艂a Wojtkowi wraca膰.
Ch艂opiec jej pos艂ucha艂. Wszed艂 po drabinie na g贸r臋, zamkn膮艂 wieko i zabra艂 si臋 do gotowania smo艂y na k膮piel dla diab艂a oraz drugiego gatunku smo艂y, do jedzenia. Gdy wszystko przygotowa艂, a diab艂a jeszcze nie by艂o zestawi艂 smo艂臋 z ognia i wyszed艂 z jaskini, bo od tego wszystkiego zacz臋艂o mu si臋 kr臋ci膰 w g艂owie.
Niebawem diabe艂 wr贸ci艂 i wrzasn膮艂, 偶e w jaskini jest brudno. Uspokoi艂 si臋 dopiero, gdy zobaczy艂 jedzenie. Podczas diablej kolacji i p贸藕niejszej k膮pieli Wojtek posprz膮ta艂 mieszkanie, diabe艂 wi臋c pozwoli艂 mu odpoczywa膰 a偶 do wieczerzy.
Na drugi dzie艅, gdy diabe艂 odlecia艂, Wojtek zn贸w wszed艂 do piwnicy i odczyta艂 spos贸b na pozbycie si臋 diab艂a. A oto on:
"Trzeba spali膰 dwa worki z grzechami, pi臋膰 ludzkich dusz odczarowa膰, tak aby by艂y wolne od grzech贸w, a potem popi贸艂 wsypa膰 do smo艂y i da膰 diab艂u do zjedzenia. Wtedy on zniknie. Potem nale偶y spali膰 reszt臋 jego rzeczy. Ale nawet po 艣mierci diab艂a Lucypcer b臋dzie si臋 m艣ci艂, wi臋c zanim to zrobisz, dobrze si臋 zastan贸w!" Wojtek wykona艂 wszystko wed艂ug przepisu, a diabe艂 wypiwszy
50
przygotowany nap贸j skurczy艂 si臋 i znik艂. Wtedy Wojtek spali艂 reszt臋 work贸w i oswobodzi艂 c贸rk臋 呕uchacza. Wr贸cili ju偶 razem na Podhale, gdzie po kilku latach odby艂 si臋 ich 艣lub, a na hucznym weselu by艂 tysi膮c go艣ci.
Szcz臋艣cie nie trwa艂o d艂ugo 偶ona Wojtka urodzi艂a syna i przy porodzie zmar艂a. Wojtek d艂ugo rozpacza艂. Po latach jednak zakocha艂 si臋 ponownie. Aby zdoby膰 ukochan膮, pi臋kn膮 dziewczyn臋, musia艂 i艣膰 do piek艂a i wykra艣膰 wod臋 偶ycia. Po偶egna艂 wi臋c swego siedmioletniego ju偶 syna i poszed艂 w znajome miejsce.
Po drodze spotka艂 ma艂ego diablika. Okaza艂o si臋, 偶e w po艣piechu przez nieuwag臋 nie spali艂 jednego worka z grzechami z kt贸rego wyklu艂 si臋 贸w ma艂y diabe艂ek. Spotkany diablik strasznie p艂aka艂. Wojtek mia艂 dobre serce, 偶al mu si臋 zrobi艂o i zapyta艂 o przyczyn臋 p艂aczu Diablik powiedzia艂, 偶e zgubi艂 krowi ogon, przez co nie ma 偶adnej w艂adzy. Wojtek ulitowa艂 si臋 nad nim, odci膮艂 krowie ogon i da艂 diabe艂kowi Ten by艂 mu tak wdzi臋czny, 偶e obieca艂 pom贸c w zdobyciu dzbanka 偶ywej wody. Zamieni艂 Wojtka w diab艂a i razem poszli do piek艂a Odnalaz艂 dzban z 偶yw膮 wod膮, da艂 Wojtkowi, po czym zn贸w wym贸wi艂 zakl臋cie i Wojtek znalaz艂 si臋 z powrotem u siebie w domu
Wkr贸tce odby艂 si臋 艣lub, ale uczta weselna nie by艂a tak wspania艂a jak poprzednia. Nowa 偶ona by艂a bardzo niedobra; zacz臋艂a si臋 tak rz膮dzi膰, 偶e Wojtek nie m贸g艂 z ni膮 wytrzyma膰. Wezwa艂 swojego przyjaciela diablika i poprosi艂 o zabranie 偶ony do piek艂a, bo mia艂a tyle grzech贸w ile wszyscy ludzie na Podhalu razem wzi臋ci. I w tym diabe艂ek mu pom贸g艂.
Gdy jednak sam Lucyper dowiedzia艂 si臋, 偶e diablik zdoby艂 dla Wojtka wod臋 偶ycia i przyprowadzi艂 do piek艂a jego 偶on臋 _ Wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰. 呕ona Wojtka bowiem zacz臋艂a si臋 w piekle tak szarog臋si膰 偶e wszystkim diab艂om uprzykrzy艂a 偶ycie. Uciek艂 wi臋c Lucyper z piek艂a przez piwnic臋 i jaskini臋. Ze z艂o艣ci zacz膮艂 si臋 powi臋ksza膰; a偶 rozpali艂 si臋 do czerwono艣ci i zamieni艂 w diab艂a-giganta. Po kilku latach, gdy ostyg艂, skamienia艂 i przewr贸ci艂 si臋 na wznak, a ludzie nazwali go Giewontem. Wojtek za艣 ju偶 si臋 nigdy nie o偶eni艂 i dzi臋ki wodzie 偶ycia 偶y艂 wraz z synem w zdrowiu i szcz臋艣ciu.
MA艁GORZATA ORKISZ
By艂o pi臋kne, s艂oneczne przedpo艂udnie.
By艂o pi臋kne, s艂oneczne przedpo艂udnie. W g贸rach rozpoczyna艂a si臋 ju偶 z艂ota jesie艅. Czu艂am, 偶e co艣 mnie ci膮gnie, co艣 ka偶e mi wzi膮膰 plecak i p贸j艣膰 w g贸ry. Nie trac膮c czasu, zadzwoni艂am do A艣ki i um贸wi艂am si臋 z ni膮 na dworcu autobusowym za p贸艂 godziny.
Mia艂am do艣膰 czasu, 偶eby zabra膰 co艣 do zjedzenia i ciep艂e ubranie. Potem wybieg艂am z domu, bo nie chcia艂am si臋 sp贸藕ni膰. A艣ka ju偶 na mnie czeka艂a. Przywita艂y艣my si臋 i Kr贸liczek, bo to jej przezwisko, rzuci艂 pytanie:
No to gdzie idziemy?
Na Rusinow膮 Polan臋 odpowiedzia艂am.
W tym momencie zauwa偶y艂y艣my nadje偶d偶aj膮cy autobus do 艁ysej Polany. Nie zastanawiaj膮c si臋 d艂ugo, wsiad艂y艣my do niego, a po telepi膮cej je藕dzie wysiad艂y艣my na przystanku Wierch Poroniec. O dziwo, by艂y艣my same, a przecie偶 zwykle w pogodny dzie艅 s膮 tam t艂umy turyst贸w. Nie przejmuj膮c si臋 tym jednak, posz艂y艣my le艣n膮 dr贸偶k膮 w dobrze znanym kierunku, bo nieraz ju偶 t臋dy chodzi艂y艣my. Kr贸liczek zacz膮艂 rozmow臋:
Sama bym do ciebie zadzwoni艂a, bo od rana co艣 mi m贸wi艂o:
Id藕 w g贸ry, id藕 w g贸ry!
Zdziwi艂o mnie to bardzo i szybko odpowiedzia艂am:
To dziwne. Bo mnie te偶 co艣 m贸wi艂o i dlatego zadzwoni艂am. Przez chwil臋 nie rozmawia艂y艣my, chyba ona zastanawia艂a si臋 nad
tym dziwnym zdarzeniem; ja zreszt膮 te偶. Le艣n膮 cisz臋 przerwa艂o moje
pytanie:
_ Czy nie wiesz, dlaczego nie spotka艂y艣my dot膮d 偶adnego cz艂owieka?
A艣ka nie odpowiedzia艂a, ale z wyrazu jej twarzy wywnioskowa艂am, 偶e i ona czuje w tym co艣 podejrzanego. Potem zmieni艂y艣my temat rozmowy i tak dosz艂y艣my na nasz膮 ulubion膮 Rusinow膮 Polan臋. Usiad艂y艣my na ma艂ej 艂aweczce i patrzy艂y艣my na g贸ry.
Tu jest pi臋knie! powiedzia艂a A艣ka z zachwytem. Ale ci膮gle mnie dr臋czy to, o czym rozmawia艂y艣my.
Zauwa偶y艂a艣 powiedzia艂am, nie wiem dlaczego, szeptem
nawet tutaj jest pusto.
52
Po kr贸tkim odpoczynku zacz臋艂y艣my si臋 mozolnie gramoli膰 na G臋si膮 Szyj臋, chc膮c potem zej艣膰 do Doliny Waksmundzkiej. Nie rozmawia艂y艣my w og贸le, bo to bardzo m臋czy przy podej艣ciu. Na G臋siej usiad艂y艣my, 偶eby odpocz膮膰 i popatrze膰 na wspania艂e szczyty przed nami.
Nagle zauwa偶y艂y艣my dw贸ch mocno wystraszonych ch艂opc贸w. Patrzyli na nas z l臋kiem, jakby pierwszy raz widzieli dziewczyny.
Co si臋 tak gapicie, nie widzieli艣cie, jak kto艣 je jab艂ko? powiedzia艂a ostro A艣ka.
Widzieli艣my odpowiedzia艂 jeden ale nie wiem jak wy, bo my czujemy, 偶e co艣 tu nie gra. Zawsze szwenda si臋 tu wielu turyst贸w, a dzi艣 widzimy tylko was.
Kr贸liczek rzuci艂 na mnie pytaj膮ce spojrzenie. Co jest grane? Szybko zacz臋艂a rozmawia膰 z ch艂opcami. Okaza艂o si臋, 偶e Paw艂owi i Markowi te偶 co艣 podpowiedzia艂o dzi艣 wycieczk臋 w g贸ry. Nasz膮 burzliw膮 rozmow臋 przerwa艂 jaki艣 ma艂y, przygarbiony staruszek, kt贸ry wyr贸s艂 chyba spod ziemi. Na nogach mia艂 wychodzone kierpce, na grzbiecie szar膮 cuch臋, a co dziwne spod ciemnego kapelusza wystawa艂y w艂osy, splecione w warkocze.
P贸jcie偶 se mnom powiedzia艂 cicho gwar膮.
呕adne z nas nie zapyta艂o: po co, dlaczego, tylko w milczeniu, jak zaczarowani poszli艣my za dziwnym g贸ralem. Weszli艣my do lasu, jak by艣my wchodzili w inny, dawny 艣wiat, nie tkni臋ty ludzk膮 r臋k膮. Wyszli艣my na polank臋, na kt贸rej p艂on臋艂o ognisko. G贸ral usiad艂 i go艣cinnym gestem wskaza艂 nam miejsca ko艂o siebie. Siedli艣my przy ognisku i nagle Pawe艂 zapyta艂:
Kim jeste艣cie i co w og贸le si臋 tu dzieje?
Ja jestem gazd膮 owieczek na dw贸ch nogach. Zastanowi艂o mnie, 偶e g贸ral czy tam gazda nie m贸wi ju偶 gwar膮. Pilnuj臋, aby nie spotka艂o ich nic z艂ego, aby im co艣 m贸wi艂o w duszy "podnie艣", gdy rzuc膮 papierek na ziemi臋. Jestem stra偶nikiem Tatr i nauczycielem, kt贸ry uczy kocha膰 g贸ry.
Czy to ty sprawi艂e艣, 偶e jeste艣my teraz tutaj i 偶e w okolicy nie ma 偶ywej duszy? zapyta艂a A艣ka.
Tak odpowiedzia艂. No, wiecie, jak si臋 tyle lat sam cz艂owiek kr臋ci, to czasem mu t臋skno do ludzi powiedzia艂 ze smutkiem.
Wi臋c wyci膮gn膮艂e艣 nas w g贸ry, 偶eby z nami porozmawia膰? spyta艂am.
Gazda kiwn膮艂 g艂ow膮 i powiedzia艂:
Nie miejcie mi tego za z艂e. Chc臋 wam opowiedzie膰 moj膮 legena臋.
53
Je偶eli nie ma kogo wyci膮gn膮膰 w g贸ry, opowiadam j膮 smrekom, ska艂om i zwierz臋tom, kt贸rych jest tu coraz mniej.
I opowiedzia艂 nam swoj膮 legend臋, jak偶e inn膮 od tej ogranej o Ja-nosiku i od wielu innych. By艂o w niej co艣 ludzkiego, jakby wzi臋tego z 偶ycia dawnvch g贸rali. S艂uchali艣my z zamkni臋tymi oczami, wyobra偶aj膮c sobie wszystko, o czym m贸wi艂. Zamroczenie legend膮 zmieni艂o
si臋 w sen. ,
- A艣ka, Go艣ka, obud藕cie si臋! - szarpi膮c nas m贸wili ch艂opcy
- Odczep si臋, daj si臋 cz艂owiekowi wyspa膰 - odburkn臋艂a Aska odwracaj膮c g艂ow臋. Ale po chwili ockn臋艂a si臋 i zapyta艂a:
- Co si臋 dzieje? Gdzie jeste艣my? .
- Na razie to jeszcze nie wiemy - powiedzia艂 Marek. - Zdaje si臋, 偶e w jakiej艣 starej chacie na strychu.
Gdy zeszli艣my ze strychu, okaza艂o si臋 偶e by艂 to sza艂as na Rusinowej Polanie. Zacz臋li艣my rozmawia膰 o tym, sk膮d si臋 tu wzi臋li艣my i o naszych snach-legendach stra偶nika Tatr.
- To nie by艂 sen, nie mo偶e si臋 艣ni膰 czterem osobom to samo -powiedzia艂 Pawe艂 i wszyscy si臋 z nim zgodzili-
- Ale jak to wyt艂umaczy膰? zapyta艂 Marek.
- Nie da si臋 - odpar艂am. - Po prostu g贸ral opowiedzia艂 nam swoj膮 legend臋, potem sprawi艂, 偶e znale藕li艣my si臋 tu i da艂 j膮 nam jako sen. Prosta sprawa. A w og贸le zbierajmy si臋; mia艂am byc wczoraj wieczorem w domu, pewno ju偶 GOPR mnie szuka.
Pow臋drowali艣my wi臋c do domu. Na dworcu w Zakopanem um贸wili艣my si臋, 偶e w nast臋pn膮 sobot臋 te偶 p贸jdziemy w g贸ry. Ale do dzis ani ja, ani reszta z naszej czw贸rki me spotka艂a tajemniczego staruszka opowiadaj膮cego legendy.
ANETA PABI艢
Niezwyk艂a przygoda z krukiem
Pewnego deszczowego dnia by艂am sama w domu i by艂o mi bardzo smutno. Postanowi艂am wi臋c wyj艣膰 na spacer.
艢* Gdy wesz艂am do przedpokoju, mojego parasola nie by艂o na swoim miejscu.
To dziwne pomy艣la艂am wczoraj przecie偶 go tu po艂o偶y艂am. Nie zastanawiaj膮c si臋 d艂u偶ej, wzi臋艂am inny parasol.
Sz艂am w艂a艣nie R贸wni膮 Krupow膮, gdy nagle us艂ysza艂am czyj艣 g艂os:
Dziewczynko, czy nie nudzisz si臋 w tak膮 pogod臋? Czy chcia艂aby艣 mo偶e spotka膰 przygod臋?
Wtedy odpowiedzia艂am:
Dzisiejszy dzie艅 rzeczywi艣cie nie zapowiada si臋 ciekawie i bardzo chcia艂abym prze偶y膰 jak膮艣 nieprawdopodobn膮 przygod臋. Ale gdzie i kim jeste艣, dziwny g艂osie?
Jestem tutaj, na drzewie, nie widzisz mnie? w tym momencie ujrza艂am kruka, siedz膮cego na ga艂臋zi. Jestem starym krukiem, kt贸ry przed setkami lat by艂 m艂odym podr贸偶nikiem. W艂adca Tatr czarnoksi臋偶nik zamieni艂 mnie w kruka. Je艣li chcesz, mo偶emy si臋 przenie艣膰 w tamte czasy.
O tak, bardzo ch臋tnie odpowiedzia艂am.
Pozwolisz, 偶e si膮d臋 na twym ramieniu? powiedzia艂, a kiedy kiwn臋艂am g艂ow膮, sfrun膮艂 prosto do mnie.
W tym momencie poczu艂am lekki powiew wiatru, a gdy zorientowa艂am si臋 gdzie jestem, bardzo si臋 zdziwi艂am. Znalaz艂am si臋 na rozleg艂ej polanie, z kt贸rej wida膰 by艂o blisk膮 panoram臋 szczyt贸w tatrza艅skich. 艢wieci艂o nad nimi pi臋kne s艂o艅ce. Na 艂膮ce by艂o cicho, jedynie ptaki pi臋knym 艣piewem budzi艂y letni poranek. W dali zobaczy艂am nie ko艅cz膮cy si臋 przestw贸r wody, a przy brzegach wielkie statki z bia艂ymi i kolorowymi 偶aglami.
Zapyta艂am kruka, kt贸ry ci膮gle siedzia艂 na mym ramieniu:
Gdzie jeste艣my? To miejsce wydaje mi si臋 znajome, czy to nie jest okolica Morskiego Oka? Tylko sk膮d si臋 tu wzi臋艂a ta wielka woda i statki?
Tak, dobrze zgad艂a艣. Jeste艣my w Morskim Oku, ale musisz
55
wiedzie膰, 偶e teraz jest rok 1223. Panuje tu w艂adca Tatr Kacper Hruby. Jest on okrutnym w艂adc膮 i czarownikiem; ludno艣膰 Podhala skar偶y si臋 na niego, ale bezskutecznie. Na pewno dziwi ci臋 to morze ze statkami. Teraz jest morze, ale w nast臋pnych stuleciach woda sp艂ynie w d贸艂 i pozostanie w tym miejscu tylko jezioro. Je艣li chcesz, mo偶emy podej艣膰 bli偶ej i przyjrze膰 si臋 statkom.
Dobrze odpowiedzia艂am.
Po drodze kruk opowiada艂 mi o r贸偶nych rzeczach, ale ja by艂am ciekawa przede wszystkim jednej tajemnicy, wi臋c zapyta艂am:
Dlaczego czarnoksi臋偶nik zamieni艂 pana w kruka?
__ O, to d艂uga historia. Ale postaram si臋 kr贸tko j膮 opowiedzie膰.
Ot贸偶 pewnego dnia jako m艂ody turysta przyw臋drowa艂em w te strony.
Gdy zwiedza艂em Tatry, zaskoczy艂a mnie ogromna ulewa. Szukaj膮c schronienia, skry艂em si臋 w jednej ze szczelin w g贸rach. Po burzy wyszed艂em z jaskini, kt贸ra mnie dobrze ochroni艂a przed deszczem, ale straci艂em orientacj臋. Szed艂em przed siebie, a偶 doszed艂em do 偶elaznych wr贸t. Tam zatrzyma艂em si臋, aby odpocz膮膰. Za tymi wrotami by艂 zamek w艂adcy Tatr. I w艂a艣nie wtedy czarownik wyszed艂 przed wrota i zapyta艂, gdzie jest m贸j parasol. Zorientowa艂em si臋, 偶e przez nieuwag臋 gdzie艣 go pozostawi艂em. A w艂adca postanowi艂 ukara膰 mnie za to, 偶e za艣miecam g贸ry. T艂umacz膮c, 偶e nie艣wiadomie dopu艣ci艂em si臋 takiego czynu, rozgniewa艂em go jeszcze bardziej.
Wtedy Kacper Hruby powiedzia艂, 偶e dop贸ki nie znajd臋 swego parasola i nie usun臋 go z Tatr, dop贸ty b臋d臋 musia艂 m臋czy膰 si臋 w postaci ptaka, i zamieni艂 mnie w kruka. Od tamtej pory szukam w g贸rach swego parasola, kt贸ry w艂adca Tatr ukry艂 tak, 偶e nie mog臋 go znale藕膰. Taka jest moja historia.
Wtedy przypomnia艂am sobie o mojej rannej przygodzie z parasolem.
Czy to r贸wnie偶 jest zwi膮zane z moim parasolem, bo nie by艂o go dzi艣 na swoim miejscu?
Tak, ale nie obawiaj si臋. Jest ju偶 w domu. Po prostu od tamtego czasu wypr贸bowuj臋 wszystkie parasole, r贸wnie偶 i te nowe, bo dla utrudnienia mych poszukiwa艅 czarnoksi臋偶nik m贸g艂 go zamieni膰 nawet w nowoczesny automat. Je偶eli znajd臋 parasol, mam stukn膮膰 w niego dziobem trzy razy i odmieni臋 si臋. Znalaz艂em ju偶 tysi膮ce parasoli, ale jeszcze mi si臋 nie uda艂o.
Postanowi艂am pom贸c krukowi, ale nie wiedzia艂am, jak to zrobi膰. Tymczasem doszli艣my do brzegu morza. Ukradkiem spr贸bowa艂am wody by艂a rzeczywi艣cie s艂ona. Ogl膮da艂am z zaciekawieniem pi臋kne statki i podziwia艂am je.
Nagle par臋 metr贸w od jednego z nich zobaczy艂am wynurzaj膮c膮 si臋 z wody g艂ow臋. Chowa艂a si臋 co chwila, a na jej miejscu pojawia艂 si臋 zabawnie machaj膮cy ogonek. Zdziwi艂am si臋, bo to nie by艂a ryba. Zwierz膮tko by艂o podobne do barana, tylko ogon mia艂o jakby rybi. Zastanawiali艣my si臋 z krukiem, co to mo偶e by膰; wreszcie dosz艂am do wniosku, 偶e to chyba wydra.
Wykonywa艂a jakie艣 dziwne ruchy, jakby chcia艂a nam co艣 pokaza膰. Postanowi艂am wi臋c pop艂yn膮膰 za ni膮. Wsiedli艣my z krukiem do pozostawionej przy brzegu 艂贸dki i pop艂yn臋li艣my na po艂udniowy brzeg. Zwierz膮tko wylaz艂o na ska艂臋 i wywijaj膮c dziwacznie 艂apkami wskazywa艂o na jedno z drzew, oddalone o kilka metr贸w od brzegu.
56
Wysiad艂am z 艂贸dki, a zwierz膮tko odp艂yn臋艂o. Sz艂am powoli, rozgl膮daj膮c si臋 na wszystkie strony, przygl膮daj膮c si臋 okolicy. By艂a to w艂a艣ciwie puszcza, g臋sto poro艣ni臋ta krzakami i drzewami. Dosz艂am do wskazanego drzewa i obejrza艂am je ze wszystkich stron. Na jednej z ga艂臋zi wisia艂 dziwny, bardzo stary i zniszczony parasol. Bardzo si臋 ucieszy艂am i pokaza艂am go krukowi.
Uradowany podfrun膮艂 i chwyci艂 go silnym dziobem, po czym po艂o偶ywszy na trawie stukn膮艂 we艅 trzy razy. Przed moimi oczyma przep艂yn膮艂 jakby ob艂ok i w miejscu kruka ujrza艂am turyst臋 z plecakiem i parasolem w r臋ku. Ale, o dziwo, parasol by艂 zupe艂nie nowoczesny, turysta w sportowym stroju i z wyprodukowanym w ostatnim czasie plecakiem. Rozejrza艂am si臋. Zatoka morska i pi臋kne 偶aglowce znik艂y. Znajdowali艣my si臋 na po艂udniowym brzegu Morskiego Oka. Dooko艂a by艂 ruch, mija艂y nas t艂umy wycieczek.
Turysta sk艂oni艂 si臋 lekko, podzi臋kowa艂 i ruszy艂 w stron臋 艣cie偶ki do Czarnego Stawu. Ja za艣 powoli posz艂am do przystanku autobusowego zastanawiaj膮c si臋, czy to wszystko mi si臋 naprawd臋 przydarzy艂o? I jak wyt艂umacz臋 w domu tak d艂ug膮 nieobecno艣膰?
PAWE艁 PE艁KA
Ba艣艅 o zaczarowanej jaskini
Dawno temu 偶y艂 sobie g贸ral. Pewnego razu owca z jego stada zab艂膮ka艂a si臋 gdzie艣 w lesie, wi臋c poszed艂 jej szuka膰. Nadesz艂a noc, a g贸ral owcy nie znalaz艂. By艂 ju偶 bardzo zm臋czony, gdy natrafi艂 na jaskini臋. By艂a do艣膰 du偶a, by pomie艣ci膰 nawet kilku ludzi. Nad ni膮 wznosi艂a si臋 wysoka ska艂a. Nie namy艣laj膮c si臋 d艂ugo, wszed艂 do jaskini, by w niej przenocowa膰.
W nik艂ym blasku ksi臋偶yca na 艣cianie groty zobaczy艂 wyryty napis. A 偶e nieco czyta膰 umia艂, przeczyta艂: "Kto zatrzyma si臋 w tej jaskini, za艣nie na wiele lat". Jednak g贸ral, nie bacz膮c na ostrze偶enie, wszed艂 i zasn膮艂.
W domu czeka艂a na niego 偶ona i dw贸ch syn贸w. Min膮艂 ju偶 trzeci dzie艅, a gazdy jak nie ma, tak nie ma. Niepokoili si臋 wszyscy, a偶 wreszcie Sta艣, starszy syn, powiada do matki:
P贸jd臋 szuka膰 ojca. Matka odpowiedzia艂a:
Nie id藕, bo ci si臋 mo偶e co艣 z艂ego sta膰 po drodze.
Ale Sta艣 powiedzia艂, 偶e odnajdzie ojca oraz zaginion膮 owieczk臋 i wr贸ci najdalej za dwa dni. Zn贸w min臋艂y trzy dni, a Stasia nie ma. Wi臋c m艂odszy syn, Jasiek zebra艂 si臋 na odwag臋 i m贸wi:
P贸jd臋 teraz ja, szuka膰 ojca i brata. A matka na to:
Zosta艂e艣 mi tylko ty jeden na 艣wiecie, je艣li i ty przepadniesz, kto mi b臋dzie owce pasa艂?
Wi臋c Ja艣 zosta艂. Ale w nocy wymkn膮艂 si臋 po kryjomu i wyruszy艂 w drog臋. Ksi臋偶yc schowa艂 si臋 za chmurami i Ja艣 pomy艣la艂, 偶e w takich ciemno艣ciach nikogo nie znajdzie. Po艂o偶y艂 si臋 wi臋c pod roz艂o偶ystym 艣wierkiem, by przespa膰 do rana. Nagle us艂ysza艂 nad sob膮 szelest, zobaczy艂 dwa fosforyzuj膮ce punkciki i w ostatniej chwili zd膮偶y艂 uskoczy膰. To ry艣 zaczai艂 si臋 na niego, ale zwinny Janek nie da艂 si臋 zaskoczy膰 i atak dzikiego zwierza spe艂z艂 na niczym. Jasiek podni贸s艂 si臋 i pobieg艂, gdzie oczy ponios膮. Po paru minutach stan膮艂, obejrza艂 si臋 za siebie, a 偶e ry艣 go nie goni艂, wi臋c spokojnie ju偶 poszed艂 dalej.
Za wysok膮 grani膮 spotka艂 jelenia, kt贸ry skar偶y艂 si臋 ludzkim g艂osem:
59
Zgubi艂em kopytko w lesie. Teraz noga mnie boli. Pom贸偶 mi szuka膰.
I Jasio, 偶e mia艂 dobre serce, zacz膮艂 szuka膰 kopytka. Po godzinie znalaz艂 zgub臋 i odda艂 jeleniowi. Ten powiedzia艂, 偶e je艣li Jasiek b臋dzie w potrzebie, niech zagwi偶d偶e trzy razy, a jele艅 si臋 zjawi na pomoc.
Szed艂 Jasio i szed艂, ju偶 prawie ca艂e Tatry przepatrzy艂, lecz ojca i brata jak nie ma, tak nie ma. Pod wiecz贸r zobaczy艂 jaskini臋 i wszed艂 do niej. Zauwa偶y艂 napis, przeczyta艂 go i pos艂uchawszy ostrze偶enia, wyszed艂.
Nagle pojawi艂a si臋 przed nim baba, kt贸ra powiedzia艂a, 偶e napis k艂amie.
Nocowa艂am ju偶 tu par臋 razy i nic mi si臋 nie sta艂o. Mo偶esz 艣mia艂o przespa膰 si臋 w tej jaskini.
Jasio zrobi艂 krok w kierunku groty, ale kiedy si臋 odwr贸ci艂, by jeszcze o co艣 zapyta膰 baby ju偶 nie by艂o.
Tak nagle znikn臋艂a? pomy艣la艂. To jaka艣 nieczysta sprawa! Nie pos艂ucha艂 wi臋c baby i nie wszed艂 do jaskini, ale nie wiedzia艂,
co robi膰 dalej. Przypomnia艂 sobie jednak o jeleniu i zagwizda艂 trzy razy. Jele艅 zjawi艂 si臋 natychmiast. Wiedzia艂 ju偶, jaki k艂opot mia艂 Ja艣 i powiedzia艂:
Ta baba to by艂 diabe艂 w przebraniu, kt贸ry rzuci艂 czar na jaskini臋. Kto tam wejdzie i przenocuje, za艣nie na wiele lat. Dobre duchy umie艣ci艂y ostrzegawczy napis, ale diabe艂 dobrze wie, 偶e ludzie lekcewa偶膮 ostrze偶enie. W tej jaskini 艣pi tak偶e tw贸j ojciec i brat. Ludzie, kt贸rzy tam zasn臋li, budz膮 si臋 co miesi膮c, a diabe艂 tak偶e co miesi膮c, o dwunastej w nocy musi ich usypia膰 na nowo.
Jak mog臋 im pom贸c? zapyta艂 Ja艣.
Diabe艂 ma w jaskini ukryty woreczek z czarodziejskim proszkiem. Co miesi膮c, gdy ludzie zaczynaj膮 si臋 budzi膰, rozsypuje ten proszek w powietrzu i ludzie zn贸w zasypiaj膮. Musisz odnale藕膰 ten woreczek i zakopa膰 tak g艂臋boko, 偶eby diabe艂 go nie znalaz艂. Ale do czasu, gdy uratujesz tych ludzi, nie mo偶esz rozmawia膰 z 偶adnym cz艂owiekiem powiedzia艂 jele艅 i odszed艂.
Ja艣 musia艂 zaczeka膰, a偶 minie miesi膮c i diabe艂 przyjdzie u艣pi膰 ludzi. W ci膮gu tego czasu bardzo t臋skni艂 za matk膮 i za rozmow膮 z jakimkolwiek cz艂owiekiem, ale gdy tylko kogo艣 z daleka zobaczy艂, zaraz ucieka艂, by do rozmowy nie dosz艂o. Cz臋sto te偶 chodzi艂 g艂odny, bo nie zawsze zdo艂a艂 upolowa膰 co艣 do jedzenia.
Min膮艂 miesi膮c. Przyszed艂 diabe艂, nacisn膮艂 kamie艅 w skale i pokaza艂a si臋 skrytka z woreczkiem. Ludzie w jaskini zacz臋li si臋 budzi膰,
60
ale diabe艂 rozsypa艂 proszek i zn贸w zasn臋li. Po jego odej艣ciu Jasio wykrad艂 woreczek i zakopa艂 w g艂臋bi g贸r.
Po miesi膮cu diabe艂 powr贸ci艂 i zacz膮艂 szuka膰 woreczka. Tymczasem z jaskini zacz臋li wychodzi膰 u艣pieni ludzie. Diabe艂 rozz艂o艣ci艂 si臋 okropnie i zacz膮艂 tupa膰 kopytami. Gdy ostatni cz艂owiek wyszed艂 z jaskini, rozleg艂 si臋 huk, diabe艂 znikn膮艂, a jaskinia zapad艂a si臋.
Ja艣 odszuka艂 brata, ojca i owc臋, kt贸ra by艂a z nimi. Ucieszyli si臋, gdy Ja艣 opowiedzia艂 o swoich poczynaniach, a potem wszyscy szcz臋艣liwie wr贸cili do zap艂akanej matki.
SERGIUSZ PINKWART
Jak kr贸lowa na zabawie ta艅czy艂a i co z tego wynik艂o
Siedzia艂a kr贸lowa Tatra na swym tronie zasmucona po odej艣ciu Marysi z g膮skami. Chwyci艂a j膮 nag艂a t臋sknota za lud藕mi. Smutno patrzy艂a na Kosza艂ka-Opa艂ka.
Kosza艂ku-Opa艂ku! Czemu ja nie mog臋 zej艣膰 za Marysi膮 do ludzi? Dlaczego przez okr膮g艂y rok musz臋 siedzie膰 w tym koszmarnym zamku?
Sekretarz kr贸lowej wyj膮艂 z szuflady opas艂膮 ksi臋g臋 i przerzuci艂 kilka stron.
Paragraf 贸smy, punkt pierwszy przywileje kr贸lowej: "Zwo艂ywa膰 wiece..." nie, to nie to pow臋drowa艂 oczyma kilka linijek dalej:
"Raz do roku kr贸lowa mo偶e opu艣ci膰 sw贸j zamek i wej艣膰 w przebraniu mi臋dzy zwyk艂ych ludzi. Lecz mo偶e to zrobi膰 tylko w dzie艅 艢wi臋tego Jana i najd艂u偶ej przebywa膰 tam do zmroku dnia nast臋pnego. Przed zachodem s艂o艅ca owego dnia kr贸lowa musi wypowiedzie膰 tajemne zakl臋cie:
Pietruszka, jab艂ko, budzik, chc臋 ju偶 odej艣膰 od ludzi.
i znajdzie si臋 na dziedzi艅cu swojego zamku. Gdyby zakl臋cia nie wypowiedzia艂a, musia艂aby zosta膰 na zawsze w艣r贸d 'udzi i nagle zacz臋艂yby si臋 dzia膰 straszne rzeczy".
Jakie... straszne rzeczy? kr贸lowa zni偶y艂a g艂os do szeptu.
Chwileczk臋 Kosza艂ek-Opa艂ek si臋gn膮艂 po encyklopedi臋 ...Se..Sta... prosz臋: "Straszne rzeczy: trz臋sienie ziemi, zburzenie kr贸lestwa, wybuch wulkanu, pow贸d藕, wojna..."
Wystarczy! kr贸lowa wsta艂a i zacz臋艂a szybko przemierza膰 komnat臋 wszerz i wzd艂u偶. Sekretarz patrzy艂 z wyra藕nym niepokojem na w艂adczyni臋 swymi wielowiekowymi oczami. W ko艅cu jego pani przystan臋艂a.
W艂a艣ciwie, jeszcze za czas贸w 艣p. mego drugiego m臋偶a, kr贸la Mi臋gusza Czarnego, nauczy艂am si臋 przegrywa膰 w karty. Wtedy to po raz pierwszy ryzykowa艂am, wsuwaj膮c asa za stanik, ale ci膮gn臋艂a z b艂yskiem w oku nigdy jeszcze nie ryzykowa艂am kr贸lestwa.
62
Pani moja! zawo艂a艂 wielkim g艂osem Kosza艂ek-Opa艂ek. Porzu膰 natychmiast t臋 my艣l! Zgubisz siebie i nas!
Nie zwiod膮 mnie twe tch贸rzowskie pro艣by! Tatra dumnie si臋 wyprostowa艂a. Odejd藕, n臋dzny krasnoludczyno, postanowi艂am nawiedzi膰 swoich poddanych.
Pami臋taj, Pani, 偶e tu jeste艣 bogat膮 kr贸low膮, a tam b臋dziesz najubo偶sz膮 z ubogich.
Precz!
I tak to ju偶 by艂o; jak sobie co kr贸lowa Tatra postanowi艂a to musia艂o si臋 spe艂ni膰, cho膰by nie wiem jakim kosztem.
63
Noc chyli艂a si臋 ku ko艅cowi. Gwiazdy bled艂y. Dnia艂o. Ziemi臋 spowi艂 ca艂un srebrnej, postrz臋pionej mg艂y. Sarny i jelenie weso艂o harcowa艂y przy wodopoju. Nagle ca艂e stado stan臋艂o, bo wzd艂u偶 strumyka sz艂a m艂oda dziewczyna. Samiec-przodownik trwo偶liwie przebiera艂 racicami, stado pierzch艂o, lecz po kilku krokach przystan臋艂o i z ciekawo艣ci膮 przygl膮da艂o si臋 obcej.
O 艣wicie kr贸lowa Tatra dotar艂a do skraju lasu, chwil臋 odpocz臋艂a i posz艂a wzd艂u偶 艂膮k na lewo od s艂o艅ca. Sz艂a d艂ugo. Dopiero ko艂o po艂udnia us艂ysza艂a d藕wi臋k ko艣cielnych dzwon贸w. Ju偶 po chwili wkroczy艂a do Lud藕mierza. Dzwony ko艣cio艂a farnego zagrzmia艂y jeszcze raz i ucich艂y. Tatra przedar艂a si臋 przez t艂um ludzi i przysiad艂a na ma艂ej 艂aweczce.
Przed ni膮, na placu ko艣cielnym, szykowano si臋 do dzisiejszej zabawy, a j膮 wszystko dooko艂a ciekawi艂o i cieszy艂o niezwykle. Ch艂opcy znosili drewno na ognisko, dziewcz臋ta plot艂y wianki i przystraja艂y kwiatami plac, a starsze kobiety nakrywa艂y olbrzymi st贸艂. Czas mija艂 szybko i zbli偶a艂 si臋 wiecz贸r.
Zapalono ognisko. Pani g贸r jak urzeczona wpatrywa艂a si臋 w ciep艂e iskierki. Podano do sto艂u. Kto艣 zaprosi艂 kr贸low膮 do jedzenia. M艂ode dziewczyny pu艣ci艂y wianki do rzeki. Pop艂yn臋艂a sm臋tna pie艣艅:
P艂y艅cie wianki do morza, Do morza dalekiego, Gdzie nie ma z艂otego zbo偶a I jesiona stare艅kiego. Gdzie wiatr zimny lodowaty, Gdzie jest 艣nie偶ne pustkowie, Tam nie rosn膮 ciep艂e kwiaty I strzeliste sitowie.
Potem zacz臋艂a si臋 zabawa. Wytoczono beczk臋 piwa. Muzyka zagra艂a do ta艅ca. Jaki艣 m艂odzieniec poprosi艂 Tatr臋 do chodzonego, a p贸藕niej do mazura. Kr贸lowa nie by艂a jednak przyzwyczajona do ta艅c贸w. W po艂owie zabawy zakr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie i pr贸bowa艂a odej艣膰 na bok, by przysi膮艣膰 na chwil臋 na 艂awie. Potr膮cona jednak przez ta艅cz膮cych potkn臋艂a si臋 i upad艂a, nieszcz臋艣liwie uderzaj膮c g艂ow膮 o kamie艅. Straci艂a przytomno艣膰.
Kiedy si臋 obudzi艂a, zobaczy艂a nad sob膮 twarze kilku ludzi. Przez okna wpada艂y ciep艂e promienie przedpo艂udniowego s艂o艅ca. __ Gdzie... ja... jestem? wyszepta艂a kr贸lowa.
No, gdzie偶by indziej, jak nie u nas, Sieciarzy odpowiedzia艂a stara kobieta.
A jak si臋 tu znalaz艂am? Tatra usiad艂a.
A Janko was tu, panienecko, przyni贸s艂!
W艂adczyni dopiero teraz spostrzeg艂a stoj膮cego pod 艣cian膮 m艂odzie艅ca. Pozna艂a go od razu, to z nim przecie偶 ta艅czy艂a wczoraj na zabawie. Zaraz... wczoraj? To znaczy, 偶e dzi艣 o zmierzchu ma wr贸ci膰 do zamku!
Chwileczk臋... Pani g贸r zamkn臋艂a oczy. Jakie偶 to zakl臋cie mia艂o jej przywr贸ci膰 posta膰 kr贸lowej? Czy nie:
Pomidor, d膮b i pokrzywa, ze 艣miechu a偶 boki zrywa.
Nie, raczej:
Papuzie pi贸rko, melonik, w g贸r臋 poszed艂 balonik.
Oj, wszystko si臋 popl膮ta艂o. Kr贸lowa po wielu pr贸bach dosz艂a do wniosku, 偶e nie zdo艂a sobie tutaj przypomnie膰 zakl臋cia. Postanowi艂a poszuka膰 drogi, kt贸r膮 przysz艂a, i na niej sobie wszystko odtworzy膰.
I posz艂a. Janko obieca艂, 偶e pomo偶e jej poszuka膰 domu. Przed wieczorem stan臋li pod g贸rami, przy potoczku, gdzie kr贸lowa zobaczy艂a sarny. Przez ca艂膮 drog臋 czyni艂a herkulesowe wysi艂ki, 偶eby sobie przypomnie膰 zakl臋cie. Lecz nadaremnie. S艂o艅ce zachodzi艂o za g贸rami, a kr贸lowa nie mog艂a odtworzy膰 zbawiennego wierszyka.
Gdy zapad艂 zmrok, nagle zatrz臋s艂a si臋 ziemia. Huk wstrz膮sn膮艂 powietrzem. Olbrzymia chmura przys艂oni艂a niebo, a wygl膮da艂a jak g艂owa Kosza艂ka-Opa艂ka.
By艂a kr贸lowo! zahucza艂 wiatr. Przez lekkomy艣lne niedotrzymanie przyrzeczenia zosta艂o zniszczone twoje kr贸lestwo, a nadto nie b臋dziesz jad艂a pietruszki i jab艂ek, budzikiem ci b臋dzie s艂o艅ce, a reszt臋 偶ywota sp臋dzisz mi臋dzy lud藕mi!
Zaraz te偶 przy Tatrze znalaz艂y si臋 wszystkie jej krasnoludki pozamieniane w ludzi.
Min臋艂o kilka dni i jako艣 si臋 przyzwyczaili do nowych warunk贸w. Kr贸lowa Tatra postanowi艂a zosta膰 w tej w艂a艣nie kotlinie mi臋dzy g贸rami. Wysz艂a za m膮偶 za Janka i razem z krasnoludkami-g贸ralami zamieszkali w drewnianych chatach.
Do dzi艣 jednak kr膮偶y legenda o wielkich skarbach z dawnego zamku kr贸lowej Tatry. Podobno kto w noc 艣wi臋toja艅sk膮 wypowie tajemnicze zakl臋cie ten stanie si臋 posiadaczem bajecznej fortuny. Rzecz w tym, 偶e nikt nie wie, jakie to zakl臋cie.
5 Bajki tatrza艅skie
SERGIUSZ PINKWART
Wojna kr贸la Superkr贸la
Dawno, dawno temu, a nawet jeszcze dawniej, na dnie olbrzymiego morza by艂o pa艅stwo s艂awnego w艂adcy, zwanego Superkr贸lem Rybow艂adem III. By艂 on wielkim konstruktorem. W chwilach wolnych od pracy konstruowa艂 rozmaite po偶yteczne rzeczy, kt贸rymi uszcz臋艣liwia艂 sw贸j nar贸d. Do wynalazk贸w, przyj臋tych z najwi臋kszym aplauzem przez spo艂ecze艅stwo (z艂o偶one przede wszystkim z Biki艣ci lakowatych i B藕dzi膮gw numerowych), nale偶a艂y: przystrzygaczka alg, nie 艂ami膮ca si臋 艂uska i s艂u偶膮cy rozrywce rozrywacz czterorybny.
Kr贸l Superkr贸l 偶y艂 w pa艂acu z piasku wraz ze swoj膮 nader 艣liczn膮 c贸rk膮 Konwalijk膮. Jego kr贸lestwo by艂o pa艅stwem wielonarodowym, bo opr贸cz B藕dzi膮gw i Biki艣ci 偶y艂y w nim r贸wnie偶 olbrzymie, cho膰 leniwe Gumole szkar艂atne, no i duma ca艂ego kr贸lestwa Rybow艂adii, jedyny w swoim gatunku m艂ody ksi膮偶臋 Ferment z rodu Men贸w. Posiada艂 on wspania艂膮 w艂a艣ciwo艣膰, kt贸r膮 wielokrotnie wykorzystywa艂: potrafi艂 szybko przechodzi膰 przez barier臋 ci艣nie艅 z dna morskiego na powierzchni臋 bez uszkodze艅 wewn臋trznych. Umia艂 r贸wnie偶 lata膰 mo偶e nie tyle lata膰, ale szybowa膰 d艂ugo nad wod膮 na swych roz艂o偶ystych, b艂oniastych p艂etwach.
I kto wie, jakby si臋 potoczy艂y losy szcz臋艣liwego pa艅stwa, mo偶e dotrwa艂oby ono do dzisiaj, gdyby... A zreszt膮 sami zobaczcie!
Wstawa艂 zimny poranek. Pierwsi mieszka艅cy Piaskowego Zamku (tak bowiem nazywa艂a si臋 stolica Rybow艂adii) w艂a艣nie leniwie wychodzili na pola pigulanimacji, odpowiednika naszego zbo偶a. Wtem przez g艂贸wn膮 bram臋 wp艂yn膮艂 militarskrzyp, czyli 偶o艂nierz z pogranicza Rybow艂adii. By艂 strasznie zm臋czony. Na pierwszy rzut oka wida膰 by艂o, 偶e ma za sob膮 d艂ug膮 drog臋. Zapatrzone B藕dzi膮gwy i Biki艣cie w ostatniej chwili ust臋powa艂y mu z drogi. D膮偶y艂 do pa艂acu. Jego przybycie oderwa艂o kr贸la Superkr贸la od pasjonuj膮cego zaj臋cia, polegaj膮cego na przykr臋caniu du偶ej 艣ruby do powstaj膮cego w艂a艣nie zgadywacza trzy艂uskowego wynalazku, kt贸ry jak zwykle mia艂 uszcz臋艣liwi膰 nar贸d.
W艂adca wdzia艂 pospiesznie rz膮dowy szlafrok i uda艂 si臋 tajnym
przej艣ciem ze swej pracowni do sali tronowej. Gdy zasiad艂 w g艂臋bokim fotelu, t艂um dworzan rozst膮pi艂 si臋 i do kr贸la dopuszczono mili-tarskrzypa.
Z czym przybywasz? zmarszczy艂 brwi Superkr贸l.
Kazano mi przekaza膰...
M贸w rzeczowo! upomnia艂 w艂adca. Militarskrzyp wypr臋偶y艂 si臋 s艂u偶bi艣cie.
Kr贸lu Superkr贸lu Rybow艂adzie Trzeci krzykn膮艂 jednym tchem militarskrzyp numer 128549 melduje!
Dobrze, melduj!
W sektorze L-5, L-4 i K-6 wojna!
Hmm kr贸l skrzywi艂 si臋 i zamy艣li艂. M贸w dalej!
Zorganizowane wojska Ksi臋stwa Ryb贸w Grzmot贸w wtargn臋艂y do Kr贸lestwa Rybow艂adii!
A gdzie by艂y moje wojska? Superkr贸l popatrzy艂 koso na militarskrzypa.
Panie! Walczyli艣my m臋偶nie i dzielnie. Lecz, pomimo tego, nie jeste艣my w stanie sobie poradzi膰 i zatrzyma膰 agresora. Potrzebujemy pomocy.
Czemu偶 to nie mo偶ecie sobie poradzi膰?
Mamy niedoskona艂膮 bro艅. Pr臋t elektryczny na czole zosta艂 wprowadzony do wyposa偶enia armii jeszcze za czas贸w Jego Wysoko艣ci Ekstrakr贸la Rybow艂ada Pierwszego i dzisiaj ju偶 nie wystarcza.
Dobrze. Zmodernizuj臋 uzbrojenie moich wojsk. Ale co z t膮 wojn膮?
Dow贸dca Wojsk Po艂udniowych prosi o natychmiastow膮 odsiecz. Adiutant-matematyk obliczy艂, 偶e przy dotychczasowym tempie wycofywania si臋, za siedem dni Wojska Po艂udniowe dotr膮 do Tater--Ater, ostatniej obronnej plac贸wki przed stolic膮. Tam te偶 dow贸dca
艢 Wojsk Po艂udniowych proponuje spotkanie uciekaj膮cych i odsieczy 艢oraz zmasowan膮 obron臋.
Dobrze! skin膮艂 g艂ow膮 kr贸l. Wracaj do swego dow贸dcy. Nast臋pnie ruchem d艂oni przywo艂a艂 swojego pazia.
Przeka偶 senatorom Wezwanie Numer Siedem szepn膮艂 mu do ucha, bo wiadomo艣膰 mia艂a by膰 tajna.
Po pewnym czasie sala si臋 opr贸偶ni艂a z publiczno艣ci, za to wkroczyli senatorowie. S艂u偶ba dostawi艂a do tronu kr贸lewskiego cztery sto艂ki i oddali艂a si臋. Czterej senatorowie zaj臋li miejsca.
Superkr贸l popatrzy艂 na nich ze smutkiem. Twarz pierwszego, zwanego Doradyczem, nie wyra偶a艂a 偶adnych uczu膰. By艂a to typowa
67
fizjonomia starej, zasuszonej B藕dzi膮gwy. Drugi senator Minis-tropdycz by艂 zarazem sekretarzem stanu do spraw pokoju (ministra wojny nie by艂o w Rybow艂adii) i specjalist膮 w dziedzinie speleologii. Jak wszystkie Biki艣cie by艂 bardzo nerwowy, chudziutki, o d艂ugim ryjkowatym pyszczku. Mie艣ci艂 si臋 pod najni偶szymi stropami w jaskiniach, st膮d jego imi臋. Trzeci, Ludopdycz, by艂 ministrem spraw krajowych. Mia艂 postur臋 ma艂ego Lejkoryjka, lecz pochodzi艂 ze starej, s艂ynnej patrycjuszowskiej rodziny Lewogdacz贸w. W ko艅cu ksi膮偶臋 Ferment, ostatni potomek pradawnej szlacheckiej familii Men贸w. Posiada艂 on opr贸cz godno艣ci senatorskiej funkcj臋 szefa dyplomacji czyli specjalisty od nadawania dyplom贸w tudzie偶 ministra spraw zagranicznych.
Trwa艂a cisza. Wreszcie przerwa艂 j膮 Ludopdycz.
Zwo艂a艂e艣 nas, Panie, na narad臋. Oto jeste艣my.
Dobrze! westchn膮艂 kr贸l. Dla naszej drogiej Rybow艂adii nadszed艂 czas pr贸by.
Wiemy. Wojna! przerwa艂 Ferment-Men. W艂adca przytakn膮艂.
W艂a艣nie. Dlatego was tu poprosi艂em. Potrzebuj臋 waszej rady. Od czas贸w mojego poprzednika, kr贸la Nadkr贸la Rybow艂ada Drugiego, nasze pa艅stwo nie prowadzi艂o wojen.
Tym bardziej uwa偶am, 偶e trzeba jak najszybciej zako艅czy膰 t臋 niepotrzebn膮 bijatyk臋 rzek艂 powa偶nie Ludopdycz.
To znaczy spyta艂 Superkr贸l wszyscy senatorowie zgadzaj膮 si臋 na projekt dow贸dcy Wojsk Po艂udniowych?
Tak.
Tak.
Tak.
Tak.
Wi臋c na czele moich kr贸lewskich militarolt贸w i Wojsk Zachodnich, kt贸re 艣ci膮gn臋 z rubie偶y Rybow艂adii, wyrusz臋 pojutrze. No, mo偶e za trzy dni o 艣wicie i w Tater-Ater powinni艣my by膰 pod wiecz贸r.
A co z dworem?
Oczywi艣cie pojedzie z nami! Wol臋, by moja c贸rka z dworem by艂a ze mn膮 za murami Tater-Ater, ni偶 w pi臋knym, ale nie obronnym Piaskowym Zamku.
Wydamy odpowiednie zarz膮dzenia.
A wi臋c niech senator Ferment-Men, kt贸rego teraz mianuj臋 ministrem wojny, zajmie si臋 poinformowaniem dow贸dcy Wojsk
68
Zachodnich, 偶eby natychmiast wyruszy艂 z co najmniej pi臋cioma tysi膮cami militarskrzypow do Tater-Ater. Ponadto, drogi Fermencie, oddaj臋 ci pod komend臋 trzy czwarte militarolt贸w, kt贸rzy p贸jd膮 razem z dworem. Jego wyprawieniem zajmiesz si臋 ty, Ludopdyczu.
Narada by艂a sko艅czona; wszyscy pospieszyli do swoich zaj臋膰. Przez najbli偶sze dni w Piaskowym Zamku wrza艂o jak w ulu. Nadszed艂 w ko艅cu dzie艅 wymarszu. Od wczesnych godzin rannych stolica stopniowo pustosza艂a. Po kolei wychodzi艂y dywizje militarolt贸w. Potem wyruszy艂 i dw贸r, a z nim kr贸l i senatorowie, wszyscy pod os艂on膮 pi臋ciu dywizji wyborowej armii kr贸lewskiej. Zgodnie z przewidywaniami, ostatni militaroltowie znikn臋li wieczorem za bramami twierdzy Tater-Ater. Pozosta艂o tylko czeka膰.
Dwa dni p贸藕niej do obronnego grodu przyby艂y niedobitki Wojsk Po艂udniowych. Wr贸g by艂 ju偶 blisko. Od dow贸dcy Wojsk Po艂udniowych kr贸l dowiedzia艂 si臋 wreszcie o przebiegu walk.
Dwa tygodnie wcze艣niej wojska nieprzyjacielskie Ksi臋stwa Ryb贸w Grzmot贸w pod wodz膮 Arcyksi臋cia Rybogrzmota Dziesi膮tego przekroczy艂y w bia艂y dzie艅, bez wypowiedzenia wojny, granice Rybow艂adii. Na tak膮 bezczelno艣膰 pe艂ni膮cy akurat s艂u偶b臋 oddzia艂 militarskrzypow wprost oniemia艂, po czym bohatersko rzuci艂 si臋 na wroga. Nagle sta艂a si臋 rzecz straszna. Z oddzia艂u Ryb贸w Grzmot贸w naprzeciw atakuj膮cych wysz艂o kilku 偶o艂nierzy Rybogrzmota z olbrzymimi no偶ycami. Militarskrzypowie nie zd膮偶yli nawet dotkn膮膰 wrog贸w swymi pr膮dowymi dr膮偶kami, a ju偶 nieprzyjaciele kilkoma ciachni臋ciami no偶yc pozbawili ca艂y oddzia艂 broni. Rozp臋dzeni wojacy wpadli prosto pod ostrza Ryb贸w Grzmot贸w, gdzie ich dokumentnie posiekano.
Drugi oddzia艂, kt贸ry przeciwstawi艂 si臋 wojskom Ksi臋stwa Ryb贸w Grzmot贸w zaledwie kilkaset metr贸w dalej, by艂 ju偶 ostro偶niejszy, i po wst臋pnym, nieudanym ataku wycofa艂 si臋 i zaalarmowa艂 metod膮 sztafetow膮 sztab. Dow贸dca Wojsk Po艂udniowych ju偶 po kilkudziesi臋ciu minutach wiedzia艂 o agresji. Natychmiast rozpocz膮艂 energiczne dzia艂ania. W ci膮gu godziny zebra艂 wszystkie swoje oddzia艂y rozmieszczone w promieniu dziesi臋ciu kilometr贸w, do reszty wys艂a艂 pos艂a艅c贸w, a sam na czele czterech dywizji ruszy艂 na wroga.
Czo艂o oddzia艂贸w nieprzyjacielskich by艂o zaledwie trzy kilometry od granicy, lecz wojska Rybogrzmota wci膮偶 jeszcze przekracza艂y lini臋 demarkacyjn膮 i nie by艂o wida膰 ko艅ca gro藕nych zast臋p贸w. Nag艂y atak dywizji militarskrzypow zni贸s艂 pierwsze szeregi Ryb贸w Grzmot贸w, lecz nast臋powa艂y dalsze.
Dla dzielnych rycerzy Rybow艂adii najgro藕niejsi byli owi 偶o艂nierze
69
I
z olbrzymimi no偶ycami. Gdy min膮艂 pierwszy impet natarcia militar-skrzyp贸w, szala zwyci臋stwa zacz臋艂a si臋 stopniowo przechyla膰 na stron臋 Ryb贸w Grzmot贸w. W ko艅cu otoczono wszystkie dywizje. Dow贸dca Wojsk Po艂udniowych da艂 rozkaz odwrotu. Niestety, przy przebijaniu si臋 du偶a cz臋艣膰 Armii Po艂udniowej zgin臋艂a. Nie by艂o mowy o ponownym ataku. Ocala艂e dwie i p贸艂 dywizji da艂y po prostu drapaka.
Po bitwie wys艂ano pos艂a艅ca do kr贸la. Potem dow贸dca Wojsk Po艂udniowych po艂膮czy艂 si臋 z oddzia艂ami militarskrzyp贸w, kt贸re zaalarmowane wiadomo艣ci膮 o wojnie zjawi艂y si臋 w g艂贸wnej bazie. Nie atakowano ju偶 Ryb贸w Grzmot贸w frontalnie, tylko postanowiono szarpa膰 boki nieprzyjacielskiej armii, wci膮偶 si臋 cofaj膮c.
Takie sprawozdanie zda艂 dow贸dca Wojsk Po艂udniowych kr贸lowi Rybow艂adii. W Tater-Ater sta艂o dwana艣cie dywizji militarolt贸w i sze艣膰 dywizji militarskrzyp贸w. Si艂a poka藕na, lecz zdaniem dow贸dcy Wojsk Po艂udniowych Ryb贸w Grzmot贸w mog艂o by膰 sto lub dwie艣cie razy wi臋cej. Zreszt膮 przekonano si臋 o tym szybko. Oddzia艂y 艣ledz膮ce poczynania armii Rybogrzmota ocenia艂y je na przesz艂o dwie艣cie dywizji. Niecierpliwie oczekiwano wi臋c nadej艣cia Armii Zachodniej.
Tymczasem armia nieprzyjacielska nadci膮gn臋艂a pod Tater-Ater i gr贸d zosta艂 obl臋偶ony. Wojska Ryb贸w Grzmot贸w roz艂o偶y艂y si臋 tak wielkim okr臋giem, 偶e sam ob贸z zajmowa艂 kilkadziesi膮t kilometr贸w. Tater-Ater zosta艂o odci臋te od 艣wiata.
Kr贸l Supcrkr贸l, od chwili gdy znalaz艂 si臋 w zamku, zacz膮艂 rozmy艣la膰 nad wynalazkami. Najpierw wymy艣li艂 i wykona艂 siatk臋-elektry-czk臋, okrutnie mocn膮, kt贸r膮 rozwieszono nad twierdz膮. Nast臋pnie wzmocni艂 pr臋ty elektryczne na czo艂ach swych 偶o艂nierzy specjalnym p艂ynem, a potem zamkn膮艂 si臋 w swojej komnacie i pracowa艂 nad wynalazkiem, kt贸ry by艂 tajemnic膮. Znano tylko jego inicja艂y: S E S R.
Tymczasem sytuacja na wa艂ach zmienia艂a si臋 jak w kalejdoskopie. Wojska Ryb贸w Grzmot贸w atakowa艂y zamek w dzie艅 i w nocy. Obro艅cy wycie艅czeni bezustann膮 walk膮 z nadziej膮 wyczekiwali nadej艣cia pomocy ze strony Zachodniej Armii. Komandosi Arcyksi臋cia Rybogrzmota Dziesi膮tego ka偶dej nocy pr贸bowali dosta膰 si臋 do fortecy, przecinali siatk臋-elektryczk臋, niszczyli mury. Wojska zamkni臋te w Tater-Ater stopnia艂y ju偶 do po艂owy, a ka偶dy atak przynosi艂 nowe ofiary. Po sze艣ciu dniach obl臋偶enia kr贸l Superkr贸l wyszed艂 ze swojej pracowni.
Uff! Gotowe! krzykn膮艂, a偶 posypa艂 si臋 z mur贸w piasek.
Wszyscy opr贸cz stra偶y otoczyli w艂adc臋, kt贸ry z dr偶eniem r膮k
70
pokaza艂 poddanym niewielki przedmiot.
Oto Super Extra Smoko-Ryb. On nam zapewni zwyci臋stwo. SESR to cudo elektryki, elektroniki, elektrotechniki, techniki, hy-drotechniki i aerodynamiki. Na wa艂y!
Kr贸l zasiad艂 w fotelu na wa艂ach i wzi膮艂 na kolana radiostacj臋, za pomoc膮 kt贸rej kierowa艂 SESR-em. Nastawi艂 Smoko-Ryba pyskiem na ob贸z Ryb贸w Grzmot贸w i przekr臋ci艂 ga艂k臋 Stworek szybkim kraulem odp艂yn膮艂. Ju偶 po chwili znalaz艂 si臋 nad grupk膮 Ryb贸w (grzmot贸w. Otworzy艂 szeroko paszcz臋 i z sykiem wessa艂 ich do swego wn臋trza. Powi臋kszy艂 si臋 od razu i podp艂yn膮艂 do nast臋pnej grupki nieprzyjaci贸艂. Ci pr贸bowali si臋 niemrawo broni膰, lecz w ci膮gu kilku chwil zostali wessani przez SESR.
Mo偶e prawie nieograniczenie powi臋ksza膰 偶o艂膮dek! - poinformowa艂 uradowany Superkr贸l.
Tymczasem Smoko-Ryb wch艂ania艂 coraz wi臋ksze rzesze uciekaj膮cych Ryb贸w Grzmot贸w i by艂 ju偶 wielko艣ci sporego domu. Nagle do kr贸la podbieg艂 zdyszany 偶o艂nierz.
Panie! krzykn膮艂 bardzo przej臋ty. Z baszty zanikowej wida膰 nadci膮gaj膮c膮 z odsiecz膮 Armi臋 Zachodni膮!
W艂adca popatrzy艂 艂agodnie na swoje dzie艂o i szepn膮艂 ni to <-lo siebie, ni do Smoko-Ryba.
No, malutki! Ju偶 sobie podjad艂e艣, mo偶esz wraca膰.
Na poparcie tych s艂贸w na tablicy obs艂ugi przekr臋ci艂 ga艂k臋 z napisem "powr贸t". Jeden raz, drugi, trzeci... I nic. Odci膮艂 elektronicznemu potworowi zasilanie. I nic. SESR p艂yn膮艂 dalej i nadal po偶era艂 coraz wi臋ksze gromady nieprzyjaci贸艂.
Ju偶 naprawd臋 zdenerwowany kr贸l Superkr贸l przycisn膮艂 guzik samozniszczenia. SESR b艂ysn膮艂 mocniej oczyma i jeszcze szerzej otworzy艂 paszcz臋. Rybow艂ad chwyci艂 ber艂o i z ca艂ej si艂y zacz膮艂 nim wali膰 w tablic臋 obs艂ugi, a偶 drzazgi si臋 z niej posypa艂y, lecz nic to nie pomog艂o. Paszcz臋ka Smoko-Ryba rozwar艂a si臋 do granic mo偶liwo艣ci. Zacz臋艂y z ca艂膮 moc膮 dzia艂a膰 wszystkie pompy umieszczone w jego gardle. Setki tysi臋cy ton wody z ka偶d膮 sekund膮 wpada艂y do 偶o艂膮dka maszyny. Poczwara bez przerwy powi臋ksza艂a si臋 i powi臋ksza艂a. W jednej chwili ca艂y ob贸z Ryb贸w Grzmot贸w przesta艂 istnie膰 i nim si臋 kto obejrza艂, stw贸r zaatakowa艂 Armi臋 Zachodni膮.
Kr贸l natychmiast wyda艂 rozkaz kontrataku. Kilka tysi臋cy rnilitar-skrzyp贸w rzuci艂o si臋 desperacko na niedawnego sojusznika. Niestety. gdy tylko oddzia艂y zbli偶a艂y si臋, zosta艂y porwane i natychmiast wyssane. W p贸艂 minuty wielkie wojsko znikn臋艂o w kiszkach elektronicznego
71
cacka. Co gorsza, potw贸r jeszcze zwi臋kszy艂 moc pomp. Ju偶 miliony ton wody znika艂y jak w otch艂ani. Wir wodny dotar艂 wnet do Tater-Ater.
Uderzenie by艂o bardzo silne. Ca艂a twierdza zosta艂a wyrwana z dna morskiego i kr臋c膮c si臋 szale艅czo p臋dzi艂a wprost do rozwartej paszczy Smoko-Ryba.
Wtedy to s艂awny Ferment-Men chwyci艂 najbli偶ej siebie stoj膮c膮 kr贸lewsk膮 c贸rk臋 Konwalijk臋 i herkulesowym wysi艂kiem wyrwa艂 si臋 z wiru. Z olbrzymi膮 szybko艣ci膮 ucieka艂 z dziewczyn膮 na powierzchni臋. Niebawem wylecieli ponad lustro wody. Konwalijka krzykn臋艂a. Pod wp艂ywem ogromnej r贸偶nicy ci艣nie艅 po艂owa jej cia艂a ca艂kowicie si臋 zmieni艂a. Ferment-Men lotem 艣lizgowym zd膮偶a艂 na p贸艂noc.
A pod nimi Smoko-Ryb, po艂kn膮wszy Tater-Ater i wszelkie 偶ywe stworzenia, wsysa艂 wielkie masy wody. W ko艅cu ca艂e morze znalaz艂o si臋 w jego 偶o艂膮dku. W贸wczas paszcza mu si臋 zamkn臋艂a i raptem zacz膮艂 si臋 strasznie nagrzewa膰. Po pewnym czasie woda nagromadzona w jego brzuchu zamieni艂a si臋 w par臋, kt贸ra go w jednej chwili rozsadzi艂a.
Cia艂a Ryb贸w Grzmot贸w, militarskrzyp贸w, militarolt贸w, kr贸la Superkr贸la i Arcyksi臋cia Rybogrzmota, na skutek olbrzymiego przeci膮偶enia skamienia艂y i podrzucone silnym wybuchem, wraz ze szcz膮tkami Smoko-Ryba opad艂y, tworz膮c na ziemi niewyobra偶alne sterty ska艂, kt贸re w wiele lat p贸藕niej na cze艣膰 dawnego zamku przy kt贸rym rozegra艂a si臋 tragiczna walka mi臋dzy technik膮 a mieszka艅cami g艂臋bin nazwano Tatrami.
Tymczasem Ferment-Men rozsta艂 si臋 z Konwalijk膮 przy wielkiej, jedynej w tej okolicy rzece, gdzie ona postanowi艂a zamieszka膰. On za艣 odlecia艂 daleko, daleko i s艂uch o nim zagin膮艂.
Konwalijka osiad艂a na dnie rzeki. Ludzie p贸藕niej nazwali j膮 syren膮, ale to ju偶 zupe艂nie inna historia...
I
SERGIUSZ PINKWART
Z膮b mamuta
Jaskinia by艂a obszerna, ale t艂ok w niej panowa艂 niesamowity. Wok贸艂 kamiennej trybuny rozpycha艂y si臋 przer贸偶ne stworzenia. Ju偶 na pierwszy rzut oka mo偶na by艂o rozpozna膰 hierarchie, panuj膮ce 贸wcze艣nie. Na wyst臋pach i p贸艂kach skalnych przy sklepieniu szumia艂y olbrzymimi skrzyd艂ami Pterodaktyle, Chikoperdy, Sandekafity i podobny do wielkiego, kulistego krzewu Ceratus Algebra. W pierwszym rz臋dzie na posadzce siedzia艂, chyl膮c g艂ow臋 pod stropem, d艂ugoszyi Brontozaurus. Obok niego sta艂 nie mniejszy, gro藕ny Chiczko-terus. By艂 on wprawdzie ro艣lino偶erc膮, ale sia艂 groz臋 swoimi wielkimi stopami, pod kt贸rymi znalaz艂o 艣mier膰 wiele nieostro偶nych stworze艅 z mniejszych gatunk贸w. Dalej siedzia艂 Tyranozaurus. Wok贸艂 niego, nawet w czasie obrad, by艂o pusto. By艂 to od wiek贸w najwi臋kszy drapie偶nik hal i g贸r. Wprawdzie prawo sejmikowe wyra藕nie m贸wi, i偶 dwa dni przed, w czasie i dwa dni po sejmiku zwierz臋ta drapie偶ne mog膮 je艣膰 tylko jeden gatunek du偶ego, po偶ywnego kraba, od sposobu chodzenia zwanego Platfisus Rehabilitensus. Ale ostro偶no艣膰 nigdy nie zawadzi.
W drugim rz臋dzie le偶a艂 wyci膮gni臋ty d艂ugi Psychopatus, zwany r贸wnie偶 Elegancikiem. Jego d艂ugie w艂osy, od g艂owy do ogona, u艂o偶one by艂y w delikatne fale. Obok niego kr臋ci艂y si臋 niespokojnie ma艂e zwierz膮ta, zwane Prima Minima od tego, 偶e by艂y najmniejszymi stworzeniami, jakie dopuszczono do udzia艂u w obradach.
Nawet gdyby jeszcze doda膰, 偶e w k膮cie za trybun膮 rozsiad艂o si臋 plemi臋 Ludzi Jaskiniowych, nie by艂aby to nawet dziesi膮ta cz臋艣膰 obecnych. Zreszt膮 nie ma ju偶 czasu na dalsze wymienianie, bo oto przez g艂贸wne wej艣cie wchodzi z licznym orszakiem Nied藕wiedzi Jaskiniowych On, przyw贸dca wszystkich stworze艅, mieszkaj膮cych w g贸rach, zwanych Karpatami. Wielki Mamut.
Wprawdzie Wielki Mamut by艂 oficjalnie panem ca艂ych Karpat, ale gdy poczu艂 zbli偶aj膮cy si臋 kres swoich si艂 i nieub艂agan膮 staro艣膰, rozdzieli艂 swoje kr贸lestwo na dwie cz臋艣ci. Sam rz膮dzi艂 cz臋艣ci膮 zachodni膮, a wschodni膮 odda艂 w lenno Tyranozaurusowi. Granica mi臋dzy dwoma ksi臋stwami bieg艂a Prze艂臋cz膮 Dw贸ch Rzek.
Wielki Mamut stan膮艂 na trybunie. W powietrzu da艂o si臋 wyczu膰
napi臋cie. Owin膮艂 tr膮b臋 dooko艂a wielkiego krzemienia i napi膮艂 mi臋艣nie. Krzemie艅 wolniutko podni贸s艂 si臋 do g贸ry. Mamut zacz膮艂 lekko wywija膰 tr膮b膮, nadaj膮c jej ruch wahad艂owy. Oczy Tyranozaura z nat臋偶eniem wpatrywa艂y si臋 w ka偶dy ruch w艂adcy. Krzemie艅 uderzy艂 o drugi krzemie艅, wisz膮cy u pu艂apu. Posypa艂y si臋 iskry. W oczach Tyranozaura b艂ysn膮艂 zaw贸d.
Tyranozaurowi nie wystarcza艂a bowiem w艂adza ksi臋cia Wschodnich Karpat chcia艂 by膰 kr贸lem. Tote偶 podczas ka偶dego sejmiku wyczekiwa艂 momentu, w kt贸rym Wielki Mamut podnosi艂 krzemie艅. Prawo m贸wi艂o, 偶e w艂adc膮 mo偶e by膰 tylko ten, kto ma do艣膰 si艂y, by unie艣膰 krzemienny g艂az i na wysoko艣ci g艂owy uderzy膰 w drugi, tak by posz艂y iskry.
Tym razem pami臋taj膮cemu jeszcze ruszenie lodowc贸w staruszkowi uda艂o si臋 podnie艣膰 ci臋偶ar. Ale czu艂, 偶e ju偶 s艂abnie coraz bardziej.
Wielki Mamut stan膮艂 przy m贸wnicy i zacz膮艂:
Szanowne zgromadzenie! Chcia艂bym podda膰 pod wasz os膮d wa偶n膮 spraw臋. Wnios艂o j膮 do mnie plemi臋 Ludzi. Jak zapewne si臋 domy艣lacie, chodzi tutaj o Tygrysa Szabloz臋bnego, zwanego r贸wnie偶 Ludojadem. Skarg臋 z艂o偶y艂 na niego naczelnik plemienia. Tygrys jest oskar偶ony o to, 偶e w okresie ochronnym, kt贸ry dla Ludzi wypada od po艂owy miesi膮ca kimutra do ko艅ca eurudiszu, upolowa艂 pi臋ciu Ludzi, w tym dwoje ma艂ych. Wiemy, 偶e gatunek tych zwierz膮t jest na wymarciu i nale偶y szczeg贸lnie skrupulatnie przestrzega膰 przepis贸w ochronnych, bo inaczej Ludzie wygin膮.
W tym momencie wprowadzono Tygrysa pod eskort膮 Nied藕wiedzi.
Wi臋c kontynuowa艂 Mamut jaki, przyjaciele, proponujecie wyrok?
T艂um zafalowa艂. Wszyscy jasno wiedzieli, 偶e jakakolwiek propozycja kary zwr贸ci na nich ostrze zemsty Tygrys贸w zamieszkuj膮cych tereny nale偶膮ce do Tyranozaura. Tote偶 wszyscy milczeli. W ko艅cu w Primach Minimach, w ma艂ych bohaterskich Primach Minimach, zawrza艂a krew. Jeden z najdzielniejszych gryzoni tego gatunku, Jo-hannus Philaretus wyst膮pi艂 naprz贸d i powiedzia艂 trzy s艂owa:
Str膮ci膰 ze ska艂y! i szybko wycofa艂 si臋 do swoich.
Tygrys popatrzy艂 g艂臋boko w oczy Tyranozaura, odpowiedzia艂o mu lekkie skinienie g艂owy. Wielki Mamut zn贸w zabra艂 g艂os:
Zarz膮dzam g艂osowanie. Kto jest za propozycj膮 zg艂oszon膮 przez Prima Minima?
Podnios艂y si臋 r臋ce Ludzi i kilku innych, niewidocznych w tfumie stworze艅.
Kto przeciw?
Podnios艂a si臋 ci臋偶ka 艂apa Tyranozaura. Wi臋kszo艣膰 przezornie czeka艂a.
Czo艂o Wielkiego Mamuta zachmurzy艂o si臋. Dotychczas tylko domy艣la艂 si臋 konszacht贸w Tyranozaura z Tygrysami, teraz za艣 by艂 wi臋cej ni偶 pewny, 偶e to sam Tyranozaurus pomaga艂 Tygrysom w nie-postrze偶onych przej艣ciach przez granic臋 i innych nielegalnych posuni臋ciach. Ale nie m贸g艂 nie uwzgl臋dni膰 jego g艂osu.
Zmieniam wyrok. Brzmi on teraz do偶ywotnie wi臋zienie. Zaraz te偶 Nied藕wiedzie odprowadzi艂y Tygrysa na ni偶szy poziom
jaskini, gdzie mie艣ci艂y si臋 lochy. Rada zbli偶a艂a si臋 ku ko艅cowi. Ci, kt贸rzy si臋 spieszyli, ruszali ju偶 ku wyj艣ciu. Nagle co艣 rozdzieraj膮co pisn臋艂o.
Jak偶e mog艂em tak nie uwa偶a膰? wykrzykn膮艂 Tyranozaurus. Biedny ma艂y, jak偶esz on si臋 nazywa艂? Johannes... Po prostu go rozdepta艂em. O ja nieszcz臋sny...
Wielki Mamut schyli艂 g艂ow臋.
Ludzie, przybywszy do wioski, od razu wzi臋li si臋 do pracy. Wiedzieli, 偶e Tygrysy nie puszcz膮 p艂azem uwi臋zienia swojego ziomka. Przede wszystkim wi臋c otoczyli wiosk臋 solidnym cz臋stoko艂em. P贸藕niej wykopali nowe studnie i uzupe艂nili zapasy 偶ywno艣ci. Pozosta艂o tylko czeka膰.
Nie czekali zreszt膮 d艂ugo. Kilka dni p贸藕niej stado kilkudziesi臋ciu Tygrys贸w przesz艂o granic臋. Najpierw pr贸bowa艂y odbi膰 swojego kamrata, lecz Wielki Mamut zabarykadowa艂 wej艣cia do jaskini olbrzymimi g艂azami. Obieg艂y wi臋c wiosk臋 ludzk膮. Atakowa艂y j膮 codziennie, ale te偶 codziennie zatrzymywa艂 je cz臋stok贸艂.
Pewnego dnia jeden z pali ogrodzenia p臋k艂. Nie by艂o to powa偶ne uszkodzenie, bo 偶aden z Tygrys贸w nie przecisn膮艂by si臋 przez w膮sk膮 szpar臋, ale by艂o to niepokoj膮ce i os艂abia艂o zapor臋. Naczelnik plemienia postanowi艂 wybudowa膰 jeszcze jeden cz臋stok贸艂.
Potrzebne do tego by艂o drewno, wi臋c pod os艂on膮 nocy kilku 艣mia艂k贸w wysz艂o poza wiosk臋, do lasu. Jeden z nich, wracaj膮c ju偶, od czasu do czasu macha艂 przed sob膮 trzymanym w r臋kach nie ociosanym palem, op臋dzaj膮c si臋 od dokuczliwych Muchus Tatratus. Wtem rozko艂ysany w jego r臋kach pie艅 z rozmachem w co艣 uderzy艂. Rozleg艂 si臋 bolesny ryk i ziemi膮 wstrz膮sn膮艂 ci臋偶ar padaj膮cego cia艂a. Ch艂opak zdziwi艂 si臋, lecz nie na d艂ugo, poniewa偶 w mrokach nocy nie m贸g艂
7<
dojrze膰 swojej ofiary. Zarzuci艂 j膮 sobie na plecy i ci膮gn膮c za sob膮 drewno do cz臋stoko艂u, ruszy艂 ostro偶nie w stron臋 wioski.
Rankiem jego zdobycz obejrzeli wszyscy. Po raz pierwszy w historii Cz艂owiek zabi艂 Tygrysa, a nie, jak zawsze bywa艂o, odwrotnie. I nie by艂a to opowie艣膰 bajkowa trzymetrowy tygrys le偶a艂 oto ze strzaskan膮 czaszk膮 po艣rodku wioski. Przy Tygrysie sta艂 pot臋偶ny m艂odzik pierwszy My艣liwy Na Tygrysa.
Podszed艂 do niego naczelnik wioski:
Poniewa偶 pierwszy przerwa艂e艣 ni膰, wi膮偶膮c膮 nas do strachu, i jak ptak przelecia艂e艣 nad granic膮, za kt贸r膮 nie maj膮 wi臋kszego znaczenia k艂y i pazury, a najwa偶niejszy jest umys艂 nadaj臋 ci imi臋 Seravis, to znaczy M膮dry Ptak.
D艂ugo trwa艂y owacje, ale Seravis uciszy艂 je, wstaj膮c.
Drodzy przyjaciele i ty, wodzu! Wprawdzie na to nie zas艂u偶y艂em, bo zabi艂em Tygrysa przypadkowo, a nie rozmy艣lnie, ale postaram si臋 was nie zawie艣膰.
Powoli Ludzie zacz臋li rozchodzi膰 si臋 do swoich zaj臋膰. Przy m艂odym my艣liwym pozosta艂a tylko garstka przyjaci贸艂, ciekawie przygl膮daj膮cych si臋 jego pracy. Seravis mozolnie wybija艂 kamieniami co wi臋ksze z臋by Tygrysa, a potem przymocowywa艂 je do d艂ugich kij贸w, ostrymi ko艅cami do g贸ry, dla umocnienia zwi膮zuj膮c wszystko 艂ykiem.
Ko艂o po艂udnia wyrostki, bawi膮ce si臋 ko艂o cz臋stoko艂u, us艂ysza艂y, 偶e Tygrysy podchodz膮 do ogrodzenia. Zaraz te偶 zbiegli si臋 m臋偶czy藕ni, by w razie czego natychmiast wymieni膰 uszkodzone pale. Seravis zgarn膮艂 swoje w艂贸cznie i pobieg艂 wraz z innymi.
Tymczasem Tygrysom ju偶 w pierwszym ataku uda艂o si臋 zrobi膰 w cz臋stokole wyrw臋 szeroko艣ci trzech pali i nim Ludzie zd膮偶yli j膮 uzupe艂ni膰, jeden z napastnik贸w zdo艂a艂 przedosta膰 si臋 na teren wioski. Powsta艂 pop艂och. Kto m贸g艂, chowa艂 si臋 do mieszkalnych jaski艅 i tarasowa艂 wej艣cie.
Nagle Tygrys spostrzeg艂 Seravisa, kt贸ry pozosta艂 na miejscu. Wojownik 艣cisn膮艂 tylko swoje w艂贸cznie, potem wybra艂 najci臋偶sz膮 i czeka艂. Tygrys wolno podchodzi艂. Ju偶 tylko dziesi臋膰 krok贸w dzieli艂o go od Seravisa, ju偶 tylko pi臋膰... 艁owca w tym momencie cisn膮艂 z ca艂ej si艂y w艂贸czni臋 w rozwart膮 paszcz臋 drapie偶nika. Ten tylko si臋 gniewnie otrz膮sn膮艂. Ale za pierwsz膮 w艂贸czni膮 polecia艂a druga i trzecia, i niebawem wielki Tygrys Szabloz臋bny le偶a艂 na ziemi, naszpikowany w艂贸czniami niczym du偶a k臋pa trawy.
Po chwili niedowierzania wybuchn膮艂 we wsi krzyk rado艣ci. S艂y-
76
sz膮c wrzaw臋, Tygrysy wycofa艂y si臋. W wiosce zwo艂ano narad臋 wojenn膮. Postanowiono nie ogranicza膰 si臋 do obrony, ale zaatakowa膰 Tygrysy. Nietrudno by艂o zwyci臋skiemu Seravisowi zwerbowa膰 ochotnik贸w do swojej dru偶yny. Stan膮艂 przed nim t艂um ch臋tnych, ale on wybra艂 tylko najmocniejszych.
Wojowie z ochot膮 ogo艂ocili zabitego Tygrysa z z臋b贸w i pod kierunkiem wodza zacz臋li 艂膮czy膰 kije z k艂ami. Wieczorem odby艂o si臋 losowanie. Ka偶dy wojownik podchodzi艂 do wielkiej czary i z zamkni臋tymi oczami wyci膮ga艂 jeden kamyk. Gdy wyci膮gn膮艂 bia艂y zostawa艂 broni膰 wioski pod wodz膮 naczelnika plemienia. Gdy czarny odchodzi艂 z Seravisem.
Ci, kt贸rym poszcz臋艣ci艂o si臋 w losowaniu, jeszcze tej samej nocy
77
wyszli poza cz臋stok贸艂, by nad ranem znale藕膰 si臋 na ty艂ach wroga. Od tego czasu zacz臋艂a si臋 prawdziwa wojna. Seravis nie dopuszcza艂 do decyduj膮cego starcia, lecz depta艂 Tygrysom po pi臋tach i biada temu drapie偶nikowi, kt贸ry za bardzo oddali艂 si臋 od stada, gdy偶 gromada wojownik贸w szybko z nim ko艅czy艂a. Tygrysy wielokrotnie chcia艂y zaatakowa膰 Ludzi wprost, jednak zawsze zd膮偶yli oni uskoczy膰 i skry膰 si臋 na drzewa, by stamt膮d razi膰 szar偶uj膮cych prze艣ladowc贸w. Po kilku dniach niewyspane, zm臋czone i mocno przerzedzone stado Tygrys贸w opu艣ci艂o granice pa艅stwa Wielkiego Mamuta.
Nast臋pna rada zebra艂a si臋 w miesi膮c po wyp臋dzeniu Tygrys贸w. Przez ten czas wszystko wr贸ci艂o mniej wi臋cej do normy. Ludzie wymy艣lili jeszcze jedn膮 bro艅 maczug臋, czyli kij nabijany kamieniami. Od czasu wojny z Tygrysami pozycja Ludzi bardzo si臋 wzmocni艂a.
Zbieraj膮ca si臋 rada mia艂a wypowiedzie膰 si臋 o polityce i o nawi膮zaniu stosunk贸w dyplomatycznych z krajami Dalekiej P贸艂nocy, le偶膮cymi nad Wielk膮 Ciemn膮 Wod膮.
Gdy wszyscy ju偶 zgromadzili si臋 w sali obrad Magurskiej Jaskini, jak zwykle powa偶nie i dostojnie wkroczy艂 Wielki Mamut. Obecni od razu dostrzegli nowe siwe w艂osy w sier艣ci w艂adcy. Mamut skierowa艂 si臋 ku m贸wnicy.
Najpierw krzemie艅! zawy艂 Tyranozaurus.
Wszyscy zmartwieli. Takie s艂owa by艂y obelg膮. Ale stary kr贸l zwiesi艂 tylko ni偶ej sw贸j stary 艂eb i podszed艂 do g艂azu. Owin膮艂 tr膮b臋 dooko艂a krzemienia i z wysi艂kiem zacz膮艂 podnosi膰 go do g贸ry. Wtem ci臋偶ar wy艣lizgn膮艂 si臋 z tr膮by i z hukiem upad艂 na ziemi臋, 艂ami膮c po drodze jak zapa艂k臋 wspania艂y kie艂 Mamuta.
Z garde艂 zwierz膮t wydar艂 si臋 krzyk rozpaczy, kt贸ry zag艂uszy艂 nawet upiorny 艣miech Tyranozaura. Drapie偶nik wszed艂 na m贸wnic臋:
Og艂aszam si臋 kr贸lem ca艂ych Karpat! krzykn膮艂.
Protestujemy! zawo艂a艂 jeden z Ludzi.
Gdzie jest prawo? Gdzie wybory? wrzasn膮艂 Seravis.
Podnie艣 krzemie艅! wo艂a艂y inne zwierz臋ta.
Tu mam prawo! rykn膮艂 potw贸r, wskazuj膮c na drzwi, przez kt贸re wesz艂o siedemnastu krwio偶erczych Peran贸w pod wodz膮 najwi臋kszego poplecznika Tyranozaura, Bekena. Stanowili oni doborow膮 gwardi臋 w艂adcy Wschodnich Karpat.
No i co teraz powiecie? zachichota艂 nowy w艂adca. Ludzie ostentacyjnie opu艣cili sal臋 obrad.
Jestem kr贸lem! rykn膮艂 olbrzym.
呕ycie pod rz膮dami potwora nie by艂o 艂atwe. Wielkiego Mamuta Tyranozaurus wtr膮ci艂 do tego samego lochu, z kt贸rego natychmiast po przej臋ciu w艂adzy wypu艣ci艂 Tygrysa. Od wszystkich zwierz膮t 艣ci膮ga艂 olbrzymie podatki, a szczeg贸lnie uprzykrza艂 偶ywot Ludziom.
呕ywili si臋 oni wtedy uprawianymi przez siebie ro艣linami. Tu偶 przed zbiorami nas艂ani przez okrutnego w艂adc臋 Peranowie zniszczyli Ludziom pola. To dope艂ni艂o miary niegodziwo艣ci. M臋偶czy藕ni w odwecie zabili jednego Perana i przywlekli do wioski.
Panowa艂 g艂贸d. Na zabite zwierz臋 rzuci艂y si臋 chmary ptak贸w padlino偶ernych Karkwi i Derkwi. Po d艂ugim wahaniu Ludzie r贸wnie偶 spr贸bowali gadziego mi臋sa. Smakowa艂o i zaspokoi艂o g艂贸d. Upolowali nast臋pnego i tak zrodzi艂o si臋 艂owiectwo.
Plemi臋 ludzkie nie poprzesta艂o jednak na takiej zem艣cie. Postanowiono zniszczy膰 tak偶e samego Tyranozaura. Zadanie to powierzono dru偶ynie Seravisa. Podzieli艂a si臋 ona na dwie grupy: jedna zaatakowa艂a siedzib臋 Peran贸w, kt贸ra mie艣ci艂a si臋 w grocie zwanej Kaspro-w膮, a druga przydyba艂a samego Tyranozaura. Otoczony w艂adca najpierw wzywa艂 pomocy swoich kamrat贸w, ale jej nie otrzyma艂, gdy偶 Peranowie sami byli zaj臋ci walk膮 o 偶ycie. Rzuci艂 si臋 wtedy Tyranozaurus na Ludzi, kt贸rzy tylko na to czekali. St艂ukli kilka glinianych dzban贸w, kt贸re przynie艣li ze sob膮, i wydobyli z nich sw贸j najnowszy superwynalazek ogie艅.
Zaraz te偶 kr贸l zosta艂 obrzucony p艂on膮cymi 偶agwiami. Zawy艂 przera偶ony i zacz膮艂 si臋 cofa膰 przed ogniem. Nagle potkn膮艂 si臋 o m贸wnic臋 i z hukiem run膮艂 na ziemi臋. Podnie艣膰 si臋 ju偶 nie zdo艂a艂. Przyskoczy艂o do艅 kilku 艣mia艂k贸w i najpierw wsadzili twardy drewniany pal w rozwart膮 paszcz臋 potwora, a potem zak艂uli go ostrymi w艂贸czniami. Tak zgin膮艂 Tyranozaurus, nazywany te偶 po prostu Tyranem despota i nikczemnik. Ludzie chcieli odta艅czy膰 taniec zwyci臋stwa, ale nagle do jaskini wpad艂 Tygrys. Zobaczywszy uzbrojonych Ludzi chcia艂 si臋 cofn膮膰, ale w tej samej chwili w g艂贸wnym wej艣ciu pokaza艂a si臋 druga cz臋艣膰 oddzia艂u Seravisa, powracaj膮ca z Jaskini Kasprowej, po rozprawieniu si臋 z Peranami. Otoczony Tygrys pr贸bowa艂 si臋 przedrze膰, ale gdy tylko zbli偶y艂 si臋 do Ludzi, 艣wisn臋艂o naraz kilka maczug i pad艂 og艂uszony.
W takim stanie zawleczono go do loch贸w, z kt贸rych oswobodzono Wielkiego Mamuta.
Panuj nam! krzykn臋li Ludzie, gdy czcigodny starzec wyszed艂 z loch贸w.
79
Je艣li zostan臋 powt贸rnie wybrany, b臋d臋 panowa艂 odrzek艂 Wielki Mamut.
I ju偶 nie b臋dziesz musia艂 d藕wiga膰 krzemienia doda艂 Seravis.
I rzeczywi艣cie, na w艂adc臋 Karpat wybrano Wielkiego Mamuta. Sytuacja w pa艅stwie wyra藕nie si臋 poprawi艂a, nie zagra偶a艂 mu ani buntownik Tyranozaurus, ani nikt z zewn膮trz. W rok p贸藕niej Wielki Mamut zn贸w zwo艂a艂 obrady sejmiku.
Witam was! Dlaczego brak dzisiaj Psychopatusa Elegancika i Prim贸w Minim贸w?
Widzia艂em ich rano w wodzie jeziora, jak trz臋s艂y si臋 ze strachu powiedzia艂 ma艂y Zederus.
Wielki Mamut przestraszy艂 si臋 nie na 偶arty. Wiedzia艂, 偶e w艂a艣nie Psychopatus i Prima Minima z kilkugodzinnym wyprzedzeniem potrafi膮 przewidzie膰 kataklizmy przyrodnicze, a p艂ytkie jezioro na po艂udnie od Jaskini Magurskiej by艂o zawsze bezpiecznym schronieniem podczas trz臋sie艅 ziemi.
Wszyscy do jeziora! Nadchodzi trz臋sienie ziemi! zawo艂a艂 Mamut wielkim g艂osem.
Jaskinia szybko opustosza艂a. Zosta艂 w niej tylko Mamut i kilka Nied藕wiedzi z jego przybocznej gwardii. W otworze wej艣ciowym ukaza艂 si臋 Seravis.
Uciekaj z nami! krzykn膮艂, ale widz膮c, 偶e w艂adca nie reaguje, pobieg艂 za swoimi.
Mamut popatrzy艂 przed siebie. Otw贸r, kt贸ry ju偶 od lat by艂 zbyt ciasny, by jego cia艂o mog艂o si臋 przeze艅 przedosta膰, ukazywa艂 na horyzoncie wspania艂膮 panoram臋 g贸rskich szczyt贸w. W tej chwili nadci膮ga艂y nad nie ciemne chmury. W atmosferze da艂 si臋 wyczu膰 wyra藕ny niepok贸j. Szybko ros艂a temperatura.
Wielki Mamut kaza艂 Nied藕wiedziom wyprowadzi膰 z lochu uwi臋zionego Tygrysa, po czym uwolni艂 go i poleci艂 wszystkim ucieka膰.
W tej samej chwili pierwszy pot臋偶ny wstrz膮s zako艂ysa艂 g贸rami. Olbrzymi g艂az, tocz膮c si臋 z g贸ry, zatarasowa艂 niemal ca艂kowicie wej艣cie do jaskini. Tygrys bezsilnie drapa艂 pazurami ziemi臋 ko艂o otworu wej艣ciowego.
Nagle temperatura gwa艂townie wzros艂a. Wielki, p艂aski meteor wlecia艂 w atmosfer臋 Ziemi i w par臋 sekund p贸藕niej uderzy艂 ca艂膮 moc膮 w ocean, trafiaj膮c dok艂adnie w sam 艣rodek wyspy Atlantydy, kt贸ra a偶 wbi艂a si臋 w g艂膮b skorupy ziemskiej. Meteor ten wprawdzie natych-
80
miast odbi艂 si臋 od Ziemi, jak kamie艅 puszczony "kaczk膮" po powierzchni wody, lecz jego olbrzymie rozmiary i szybko艣膰 spowodowa艂y odchylenie osi Ziemi o trzydzie艣ci stopni. Wynik艂e st膮d przeci膮偶enie w jednej chwili zabi艂o wszystkie zwierz臋ta na Ziemi. Woda zala艂a wielkie przestrzenie l膮d贸w, trz臋sienia Ziemi dotkn臋艂y ca艂y glob. P臋ka艂y i zapada艂y si臋 g贸ry, na r贸wninach wyrasta艂y nowe wierzcho艂ki. Znik艂o pod ziemi膮 nawet jezioro, w kt贸rym schowali si臋 mieszka艅cy Karpat. Po kilku tygodniach wszystko si臋 uspokoi艂o. Martwa, niezm膮cona cisza zaleg艂a nad planet膮.
Po latach 偶ycie wr贸ci艂o na Ziemi臋. Organizmy pi臋艂y si臋 coraz wy偶ej po drabinie ewolucji i my, ludzie, r贸wnie偶 powstali艣my po raz wt贸ry. Pewnego razu grupa badaczy odkry艂a w Jaskini Magurskiej ko艣ci nied藕wiedzia jaskiniowego, tygrysa szabloz臋bnego i mamuta. Do dzi艣 zastanawiaj膮 si臋, sk膮d one si臋 tam wzi臋艂y, lecz prawd臋 znam tylko ja i Ty, Czytelniku po przeczytaniu tej opowie艣ci. Je艣li chcesz us艂ysze膰 wi臋cej o pradawnych dziejach, id藕 w g贸ry. One niezmiennie stoj膮 od tysi臋cy lat i stale opowiadaj膮 t臋 histori臋. Opowiadaj膮 szumem wiatru, szmerem potok贸w, dalekim odg艂osem zbli偶aj膮cej si臋 burzy. Id藕! Pos艂uchaj!
6 Bajki tatrza艅skie
I
ANETA RENKAL
Bajka o kr贸lu Kosodrzewie i czarodziejskiej szarotce
By艂o to dawno, dawno temu. Pod samymi Tatrami, w艣r贸d las贸w, le偶a艂a ma艂a g贸ralska wioska. Ale ludzie w niej nie byli szcz臋艣liwi. W lecie deszcz niszczy艂 plony, w zimie spada艂y cz臋sto lawiny, a z lasu wychodzi艂y wilki i porywa艂y owce.
Na samym skraju wsi, w biednej chatce mieszka艂 ma艂y Janek z rodzicami i babci膮. Lubi艂 s艂ucha膰, jak babcia opowiada bajki, legendy, a nieraz prawdziwe historie. Kiedy艣 opowiedzia艂a mu, 偶e wysoko w g贸rach mieszka dobry kr贸l Tatr Kosodrzew i ma czarodziejsk膮 szarotk臋, kt贸ra przynosi szcz臋艣cie. Janek d艂ugo my艣la艂 i pewnego razu postanowi艂, 偶e przyniesie ten cudowny kwiat. Babcia m贸wi艂a, 偶e nikt nigdy jeszcze nie by艂 u kr贸la Kosodrzewa, bo mieszka on w艣r贸d wysokich ska艂 i przepa艣ci, za g艂臋bokimi jeziorami. Janek jednak zapakowa艂 troch臋 chleba, wzi膮艂 kij podr贸偶ny, kapelusz, po偶egna艂 rodzic贸w i poszed艂 w drog臋.
D艂ugo, d艂ugo szed艂 przez dziki 艣wierkowy las. Gdy siedzia艂 i jad艂 pod drzewem kromk臋 chleba, zobaczy艂 g艂odnego ptaszka, da艂 mu wi臋c okruszki. Ptaszek zjad艂 i podzi臋kowa艂.
Noc膮 Janek s艂ysza艂 wycie wilk贸w i nie wiedzia艂, gdzie dalej i艣膰. Wtedy przylecia艂 ptaszek i poprowadzi艂 go a偶 do ko艅ca lasu. Tam rano Janek zobaczy艂 wielkie 艂膮ki i pola. D艂ugo w臋drowa艂, a偶 pewnego razu zobaczy艂 kozic臋, kt贸ra mia艂a wbity kolec w nog臋. Janek wyj膮艂 kolec, a nog臋 owin膮艂 kawa艂kiem materia艂u. Kozica podzi臋kowa艂a Jankowi, a on poszed艂 dalej.
Nie mia艂 ju偶 chleba, wi臋c jad艂 poziomki i maliny. Pewnego dnia dotar艂 do rw膮cego potoku. Martwi艂 si臋, bo nie wiedzia艂, jak go przej艣膰. Wtedy przybieg艂a kozica, kaza艂a Jankowi si膮艣膰 na swym grzbiecie i przeskoczy艂a przez potok. Janek podzi臋kowa艂 kozicy i poszed艂 dalej. Nagle zobaczy艂 or艂a, zapl膮tanego w ga艂臋zie. Pom贸g艂 mu si臋 wydosta膰, a orze艂 podzi臋kowa艂 i odlecia艂. On za艣 pow臋drowa艂 dalej, a偶 dotar艂 do wysokich ska艂. By艂y bardzo strome i 艣liskie. W贸wczas przylecia艂 orze艂 i przeni贸s艂 go nad ska艂ami na sam szczyt. Tam, w ogromnej grocie, na z艂otym tronie siedzia艂 dobry kr贸l Kosodrzew. Zdziwi艂 si臋, gdy zobaczy艂 ma艂ego Janka, i zapyta艂 go, czego sobie 偶yczy. Bardzo si臋 zmartwi艂, gdy ch艂opiec poprosi艂 o szarotk臋, i powiedzia艂:
82
Widzisz, to nie tylko m贸j kwiat, lecz wsp贸lny. Musz臋 zapyta膰 moich poddanych o zgod臋.
I kaza艂 ich zawo艂a膰. Janek zobaczy艂 wtedy or艂a, kozic臋 i ptaszka tych samych, kt贸rym on pom贸g艂, a one potem jemu. Wszystkie zwierz臋ta zgodzi艂y si臋 na oddanie Jankowi szarotki. Kr贸l da艂 mu czarodziejski kwiat, a Janek podzi臋kowa艂 i odszed艂 do swojej wioski.
Gdy wr贸ci艂 do domu, nasta艂a wielka rado艣膰. On za艣 zasadzi艂 czarodziejsk膮 szarotk臋 w ogr贸dku i od tego czasu wszyscy w jego wsi 偶yli d艂ugo i szcz臋艣liwie.
Szarotka ta ro艣nie do dzi艣 i w Tatrach jest ona pod ochron膮.
DOROTA SIEMBAB
Bezera i Babro艣
Dawno, dawno temu, gdy miasto Zakopane by艂o jeszcze wsi膮 z papierowymi domami i zagrodami (tylko tak膮 architektur臋 znano), panowa艂a nad nim okropna j臋dza olbrzymka o imieniu Bezera, ze swym piegowatym, niezno艣nym, zawsze z zielonym guzem na nosie, synkiem, kt贸ry zwa艂 si臋 Babro艣. W jednej z tych papierowych cha艂up, malowanej w czerwone r贸偶e, mieszka艂 Jasiek z ojcem wdowcem i przepi臋kna Hanka ze swoj膮 matk膮 wdow膮. Nie byli oni rodze艅stwem ani 偶adn膮 rodzin膮, jednak bardzo si臋 kochali, a ich rodzice ju偶 dawno my艣leli o po偶enieniu swych dzieci. Nie mo偶na jednak zaprzeczy膰, 偶e sami si臋 tak偶e kochali. Wszystko by si臋 dobrze u艂o偶y艂o, mogliby si臋 pobra膰: Jasiek z Hank膮 i ojciec Ja艣ka, wdowiec, z matk膮 Hanki, wdow膮. Jednak przeszkadza艂 im w tym zamiarze kto? oczywi艣cie olbrzym Babro艣.
Uniemo偶liwia艂 im 艣lub, gdy偶 Hanka podoba艂a si臋 wszystkim m艂odym m臋偶czyznom, zw艂aszcza jemu samemu. Grozi艂 im nawet, gdyby Jasiek pr贸bowa艂 o偶eni膰 si臋 z Hank膮:
Porw臋 Hank臋 i ju偶 jej nigdy nie zobaczysz, ty, ty... Zalotniku Ja艣ku!
Jednak Jasiek zawsze broni艂 swego ukochanego skarbu Hanki, i nigdy Babrosiowi nie uda艂o si臋 zrealizowa膰 planu.
Wreszcie Jasiek i Hanka nie mogli ju偶 d艂u偶ej wytrzyma膰 bez 艣lubu i w ko艅cu pobrali si臋. W艂a艣ciwie odby艂y si臋 dwa 艣luby: Ja艣ka z Hank膮 i ich rodzic贸w. Babro艣, dowiedziawszy si臋 o tym, taki by艂 z艂y, 偶e postanowi艂 si臋 zem艣ci膰. Poszed艂 do swej matki olbrzymki Bezery i rzek艂:
Matko, czy wiesz co si臋 sta艂o? Nieszcz臋艣cie!
Powiedz jakie, a zaraz ukarz臋 winnego!
Matko! Jasiek spod G贸ry o偶eni艂 si臋 z pi臋kn膮 Hank膮! Uuuu. I powiedziawszy to, rozrycza艂 si臋 wniebog艂osy, a echo sz艂o po ca艂ej okolicy.
Niemo偶liwe!
A jednak prawdziwe. Matko, zr贸b co艣, bo umr臋 z zazdro艣ci! Bezera przez d艂u偶szy czas milcza艂a, nie odzywaj膮c si臋 ani s艂owem.
Po namy艣le powiedzia艂a:
84
M贸j malutki synku! Nie p艂acz! Nie umrzesz z zazdro艣ci, jednak b臋dziesz musia艂 poczeka膰 z rok czy dwa, a ja zemszcz臋 si臋 na nich w spos贸b nieub艂agany.
Pocieszony Babro艣 czeka艂 niecierpliwie na zemst臋. Nie robi艂 偶adnych wi臋kszych wybryk贸w i dlatego m艂odzi ma艂偶onkowie, kt贸rzy po 艣lubie zamieszkali w nowym, pi臋knym domu, poczuli si臋 ca艂kiem bezpiecznie. Ten spok贸j i pewno艣膰 siebie, jak si臋 potem okaza艂o, mia艂y straszliwie zawa偶y膰 na ich prz'ysz艂ym 偶yciu.
Byli weseli i szcz臋艣liwi, a po roku urodzi艂o im si臋 przemi艂e dziecko. By艂a to dziewczynka, zawsze radosna i roze艣miana, a nazwali j膮 Jaskink膮.
Gdy Jaskink膮 podros艂a, rodzice zostawili j膮 pod opiek膮 babci i dziadka, a sami wyruszyli szuka膰 pracy, gdy偶 by艂a susza i cho膰 ci臋偶ko pracowali na roli, nie mogli wy偶ywi膰 siebie i swojej ukochanej c贸reczki.
Na to tylko czeka艂a z艂a olbrzymka Bezera. Nareszcie mia艂a okazj臋 do zemsty. Zaraz po odej艣ciu Hanki i Ja艣ka przywo艂a艂a do siebie swego syna i powiedzia艂a:
Kochany Babrosiu, teraz si臋 zem艣cimy! ha, ha, ha... zacz臋艂a si臋 g艂o艣no 艣mia膰, a偶 pochyla艂y si臋 najwy偶sze drzewa.
Powiedz matko, szybko, jak? Na ten moment czeka艂em tyle czasu! Powiedz偶e szybko!
Ju偶 m贸wi臋 przecie偶, m贸wi臋. Ot贸偶 pos艂uchaj mnie uwa偶nie... i zacz臋艂a Babrosiowi na ucho opowiada膰 w j臋zyku olbrzym贸w o swoim przebrzyd艂ym planie.
Babro艣 wys艂uchawszy ucieszy艂 si臋 ogromnie i zgodnie z poleceniem matki zaraz poszed艂 do wsi Zakopane, gdzie w papierowej cha艂upie z r贸偶ami pozosta艂a Jaskink膮. Okrutny m艣ciciel pozbiera艂 wszystkie domy, zagrody, ludzi, byd艂o i wszystko, co znajdowa艂o si臋 w tej wsi, a偶 do najmniejszego okruszka chleba, wraz z domem, w kt贸rym znajdowa艂a si臋 Jaskink膮 i wszystko to w艂o偶y艂 do wyczarowanej przez matk臋 olbrzymiej maszynki do mi臋sa. A potem przeme艂艂 ca艂膮 wie艣 na skalny piasek i 偶wir. Siad艂 uradowany na 艣rodku tego miejsca, gdzie dawniej by艂o Zakopane, i ze skalistego piasku i 偶wiru zacz膮艂 wok贸艂 siebie usypywa膰 z jednej strony mniejsze, z drugiej wi臋ksze g贸rki, bawi膮c si臋 niczym dziecko w piaskownicy. Potem wsta艂, a w miejscu, w kt贸rym siedzia艂, zrobi艂a si臋 du偶a dolina.
Maszynka do mi臋sa by艂a zaczarowana i dlatego piasek i 偶wir przemielone przez ni膮 ros艂y i twardnia艂y niczym o艂贸w, przybieraj膮c przy tym r贸偶ne dziwne kszta艂ty.
I
Gdy Jasiek i Hanka wr贸cili po pewnym czasie do swojej wsi, ze sporym zarobkiem, zobaczyli sm臋tn膮, opustosza艂膮 dolin臋, wok贸艂 kt贸rej rozros艂y si臋 wysokie g贸ry. Nie wiedzieli, gdzie s膮 ludzie i domy by艂a tam bowiem tylko trawa i oni sami po艣rodku. Poszli wi臋c do swej pani z艂ej Bezery i zapytali:
O z艂a Bezero, czy mo偶esz nam powiedzie膰, co si臋 sta艂o z naszymi rodakami i z nasz膮 c贸reczk膮 Jaskink膮? Mo偶e gdzie艣 w inn膮 cz臋艣膰 艣wiata si臋 przenie艣li? Powiedz nam! ze 艂zami w oczach prosili Bezer臋. Oddamy ci ca艂y nasz zarobek, tylko powiedz!
Nie chc臋 waszego zarobku! Chc臋 tylko waszego cierpienia. Jak m贸j syn cierpia艂, tak i wy b臋dziecie cierpie膰! Ha, ha, ha 艣mia艂a si臋 szyderczo j臋dza.
B臋dziemy cierpie膰, ile b臋dziesz chcia艂a, tylko powiedz, gdzie jest nasza ukochana c贸reczka!
Wied藕ma Bezera chcia艂a, 偶eby jak najd艂u偶ej cierpieli, nie wiedz膮c nic o losie swojego dziecka, dopiero wi臋c po sze艣ciu godzinach odpowiedzia艂a:
Ju偶 wtedy, gdy si臋 pobrali艣cie, i gdy m贸j syn z tego powodu strasznie cierpia艂, postanowi艂am zem艣ci膰 si臋 na was. I teraz przygotujcie si臋, bo wam powiem, jak膮 zemst臋 wymy艣li艂am. Ha, ha, ha... Ot贸偶 wasza Jaskink膮, ca艂y lud i wie艣, po przemieleniu przez maszynk臋, utworzy艂y w艂a艣nie te g贸ry.
Ale czemu nas nie zg艂adzi艂a艣 razem z nimi, od razu po 艣lubie? zapyta艂a Hanka.
Dlatego, by艣cie teraz, zostawszy przy 偶yciu, cierpieli jeszcze bardziej wiedz膮c, 偶e wasi bliscy s膮 tam, w 艣rodku g贸r.
Okrutna Bezera pozostawi艂a ich przy 偶yciu. A oni w cierpieniu, ale z uporem przez wiele lat wyr膮bywali w skale wielk膮 grot臋, aby znale藕膰 si臋 jak najbli偶ej swojej c贸rki i tak偶e zgin膮膰 w g贸rach. Wykuli wielk膮 jaskini臋, kt贸r膮 nazwali Mro藕n膮, bo cierpienie i b贸l tak ich zmrozi艂y. A偶 w ko艅cu z tego mrozu si臋 rozp艂yn臋li i wsi膮kli w zakrwawione z b贸lu g贸ry. Stalaktyty i stalagmity to nic innego, tylko zlodowacia艂e sople 艂ez, krwi i cierpienia Ja艣ka i Hanki, kapi膮ce w Jaskini Mro藕nej po dzi艣 dzie艅.
Z艂a wied藕ma Bezera wraz z synkiem Babrosiem przenie艣li si臋 za艣 do innej wioski, bo tu ju偶 nie by艂o kim rz膮dzi膰 i komu dokucza膰.
A po wielu latach w opustosza艂ej dolinie wyros艂o pe艂ne turyst贸w miasto Zakopane. G贸rale do dzi艣 m贸wi膮cy gwar膮 wiedz膮, 偶e bezera znaczy potw贸r, a babro艣 szkodnik. Kto nie wierzy, mo偶e sprawdzi膰 w s艂owniku wyraz贸w gwarowych.
86
MAREK STANKIEW1CZ
Duch z艂ego harnasia
Dzia艂o si臋 to dawno, dawno temu, przed stu laty albo i wcze艣niej. W podhala艅skiej wiosce 偶y艂 z艂y stary baca. Jego siostra dawno zmar艂a, a jej syn Jasiek by艂 juhasem u starego bacy. Siku艂a tak nazywa艂 si臋 baca by艂 偶onaty, a jego c贸rka by艂a w wieku Ja艣ka. 呕ona, gruba g贸ralka, by艂a okropn膮 zrz臋d膮, a c贸reczka Rozalka mi艂膮 dziewczynk膮, kt贸ra ch臋tnie przyja藕ni艂a si臋 z Ja艣kiem.
Stary baca cz臋sto zap臋dza艂 Ja艣ka do ci臋偶kiej roboty i ch艂opiec chodzi艂 spa膰 g艂odny i zm臋czony. Niekiedy udawa艂o mu si臋 zabra膰 bacy strzelb臋 i wtedy, kryj膮c si臋 przed austriackimi 偶andarmami, przynosi艂 z lasu kr贸lika albo sarn臋, czy nawet jelenia.
Pewnego razu wcze艣nie rano, gdy pas艂 ju偶 owce na hali, jedna z nich oddali艂a si臋 od stada. Jasiek szybko pobieg艂 j膮 odnale藕膰, bo baca surowo kara艂 juhas贸w za strat臋 ka偶dej owieczki. Szuka艂 jej d艂ugo, a偶 nagle zobaczy艂, 偶e na wysokiej skale skubie szarotki. Zacz膮艂 wspina膰 si臋 na ska艂臋, w pewnym momencie straci艂 grunt pod nogami i wpad艂 do g艂臋bokiej rozpadliny.
Gdy si臋 ockn膮艂, zobaczy艂 korytarz skalny. Poszed艂 wzd艂u偶 艣ciany, s膮dz膮c, 偶e znajdzie wyj艣cie. Nagle znalaz艂 si臋 w pieczarze. By艂a niewielka, wykuta jakby w jednolitej skale, a co najdziwniejsze na 艣rodku pali艂o si臋 ognisko. Ja艣 podszed艂, chc膮c si臋 ogrza膰, bo ranki w g贸rach s膮 ch艂odne.
Wtedy w jaskini odezwa艂 si臋 g艂os:
Jestem duchem harnasia Franka, s艂awnego zb贸jcy, kt贸ry zgromadzi艂 wicie skarb贸w. Wpad艂e艣 w moje r臋ce i chc臋, 偶eby艣 mi s艂u偶y艂. Zamieni臋 ci臋 w widmo, b臋dziesz chodzi艂 po 艣wiecie jako zjawa i szuka艂 dla mnie skarb贸w.
Ja艣 szybko przypomnia艂 sobie, 偶e kiedy艣, dawno, mama mu opowiada艂a o harnasiu Franku. Zakocha艂 si臋 on w pi臋knej Mary艣ce, ale gdy dziewczyna zgin臋艂a w g贸rach, zosta艂 zb贸jc膮.
Ja艣 zastanowi艂 si臋 chwil臋 i powiedzia艂:
Duchu, je偶eli mnie wypu艣cisz i wska偶esz wyj艣cie z tej groty, powiem ci, w kt贸rej tatrza艅skiej jaskini przebywa duch Marysi, twojej dziewczyny.
Duch, wyra藕nie zaskoczony, zawo艂a艂:
87
Nie tylko wypuszcz臋 ci臋 na wolno艣膰, ale dam wszystkie moje skarby. Tak dawno ju偶 nie zbiera艂em kwiatk贸w dla mojej Marysi!
Ja艣 nie chcia艂 przyj膮膰 skarb贸w, ale duch nalega艂, wi臋c zgodzi艂 si臋 wzi膮膰 skrzyni臋 z艂otych dukat贸w. Wtedy powiedzia艂:
W Dolinie Mi臋tusiej, za trzeci膮 siklaw膮 potoku, znajdziesz trzy smreczki. Za trzecim jest wej艣cie do groty. Tam przebywa duch Marysi.
Oczywi艣cie zmy艣li艂 sobie to wszystko, ale duch da艂 mu ci臋偶k膮 skrzyni臋 i po chwili Ja艣 znalaz艂 si臋 na skale, tu偶 przy g艂臋bokiej szczelinie, do kt贸rej poprzednio wpad艂. Obok sta艂a skrzynia dukat贸w, a niedaleko pas艂a si臋 zaginiona owieczka. Jasiek wiedzia艂, 偶e duch harnasia za chwil臋 dowie si臋 o jego oszustwie i b臋dzie chcia艂 zwabi膰 go do swojej jaskini, poza kt贸r膮 jego moc nie si臋ga. Zacz膮艂 wi臋c schodzi膰, prowadz膮c owc臋 i ci膮gn膮膰 za sob膮 kuferek z dukatami. Nagle z pobliskiego lasu wybieg艂o dw贸ch 偶andarm贸w austriackich. Zobaczyli Ja艣ka z kuferkiem i wida膰 wzi臋li go za zb贸jnika, bo krzykn臋li "halt" i pobiegli w jego stron臋. Jasiek stan膮艂 jak wryty. To go uratowa艂o, gdy偶 偶andarmi nie zauwa偶yli szczeliny, do kt贸rej on wpad艂 poprzednio, i znikn臋li we wn臋trzu jaskini.
Prosto w r臋ce rozz艂oszczonego ducha! pomy艣la艂 Ja艣. Dobrze im tak, teraz b臋d膮 szuka膰 skarb贸w po ca艂ym 艣wiecie.
I 艣miej膮c si臋 wr贸ci艂 do wioski. Nie s艂u偶y艂 ju偶 potem u starego bacy. Za pieni膮dze z kuferka wybudowa艂 w艂asny dom, kupi艂 pole, owce, za艂o偶y艂 du偶e gospodarstwo, w kt贸rym by艂o wiele s艂u偶by. Wszyscy, nawet stary baca jego wuj, k艂aniali mu si臋 i m贸wili:
艁adna dzi艣 pogoda, wielmo偶ny panie!
W kilka lat p贸藕niej Ja艣 o偶eni艂 si臋 z Rozalk膮. Mieli bardzo huczne wesele, a i ja tam by艂em, mi贸d i wino pi艂em, po brodzie 艣cieka艂o, do g臋by nie trafia艂o.
DOROTA STOPKA
Mieszka艅cy Tatr
W male艅kiej dolinie pod Tatrami by艂a kraina bajek. 呕y艂 tu bardzo stary g贸ral; mia艂 on chat臋, a w niej mieszka艂y podhala艅skie ba艣nie.
Pewnego razu do owego kraju przyby艂 dziwny go艣膰 by艂 bardzo wielki, wi臋kszy nawet od g贸rala. Ba艣niowe postacie by艂y drobniutkie i zjawienie si臋 w ich kraju wielkoluda bardzo je przerazi艂o. Postanowi艂y zapyta膰 go艣cia, kim jest i w jakim celu przyby艂 do ich male艅kiego 艣wiata. Nie wiedzia艂y jednak, jak to zrobi膰, gdy偶 wielkolud na pewno by ich nie us艂ysza艂. Wtedy skrzat Poziomka zaproponowa艂, aby g贸ral porozmawiaj z nieznajomym. Starzec ch臋tnie si臋 zgodzi艂, gdy偶 bardzo lubi艂 swoich ma艂ych przyjaci贸艂. Ubra艂 si臋 od艣wi臋tnie i poszed艂 z wizyt膮 do dziwnego go艣cia.
Olbrzym powita艂 go uprzejmie. By艂 bardzo zadowolony, 偶e spotka艂 kogo艣, z kim mo偶e porozmawia膰. Wszystko mu si臋 podoba艂o w tej zielonej krainie, tajemniczej, pe艂nej grozy, a jednocze艣nie pi臋knej i pe艂nej 偶ycia. G贸ral zapyta艂, jak si臋 tu znalaz艂 i w jakim celu przyby艂 w te strony. Olbrzym opowiedzia艂 mu tak膮 histori臋:
Nad wielk膮 wod膮, zwan膮 morzem, r贸wnie偶 mieszka艂y bajki. Powodzi艂o im si臋 bardzo dobrze, dop贸ki do ich krainy nie przybyli ludzie. Wtargn臋li oni do 艣wiata ba艣ni ze wspania艂膮 technik膮, kt贸ra pozwala wszystko udowodni膰 i wyliczy膰.
Bajki nie potrafi艂y 偶y膰 w 艣wiecie techniki. W krainie, kt贸ra dawniej by艂a pe艂na kwiat贸w i zieleni, powsta艂y wielkie, szare domy i ulice. Ba艣nie i legendy postanowi艂y poszuka膰 innego schronienia. Osiad艂y na dnie morza i tylko wieczorami wyp艂ywa艂y na powierzchni臋, aby popatrze膰 na zachodz膮ce s艂o艅ce. Z wielkim 偶alem wspomina艂y dawne czasy i swoj膮 pi臋kn膮 krain臋.
Stary i m膮dry kr贸l, kt贸ry rz膮dzi艂 ju偶 od wiek贸w krain膮 ba艣ni i bajek, postanowi艂 wys艂a膰 kogo艣 ze swych poddanych w 艣wiat. Bajkowa posta膰, kt贸rej kr贸l postanowi艂 powierzy膰 wa偶ne zadanie, musia艂a by膰 du偶a i silna, mia艂a bowiem znale藕膰 spokojn膮 i cich膮 krain臋, w kt贸rej mog艂yby zamieszka膰 bajki. Rada kr贸lewska zatwierdzi艂a projekt Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci. Postanowiono wyczarowa膰 olbrzyma, kt贸ry p贸jdzie w 艣wiat szuka膰 dla bajek nowego miejsca, gdzie po brzegu nie w臋druj膮 maszyny i ludzie nie niszcz膮 艣rodowiska,
89
Wys艂annik w臋drowa艂 przez wiele krain i nie znalaz艂 odpowiedniej siedziby. Dopiero tu, w g贸rach, odszuka艂 zak膮tek pe艂en ciszy i bajecznego szcz臋艣cia.
G贸ral zaprosi艂 go艣cia na wieczerz臋, w czasie kt贸rej opowiedzia艂 zebranym bajkom jego histori臋. Bajki by艂y bardzo zasmucone i g艂臋boko poruszone losem przyjaci贸艂 z odleg艂ej krainy. Kiedy po sko艅czonej kolacji olbrzym poszed艂 spa膰, g贸ral i jego przyjaciele zacz臋li si臋 naradza膰, jak pom贸c owym bajkom w ich trudnej sytuacji. W ko艅cu ustalili, 偶e je偶eli Jego Wysoko艣膰 Pomorski Kr贸l Bajek wyrazi zgod臋, to zamieszkaj膮 razem. Miejsca przecie偶 w g贸rach nie brak. Gdy olbrzym si臋 obudzi艂, powiedzieli mu o swojej naradzie i jej wynikach. Wielkolud by艂 g艂臋boko wdzi臋czny za t臋 wspania艂膮 propozycj臋. Natych-
90
miast wyruszy艂 w drog臋, aby przyprowadzi膰 ca艂y bajkowy lud.
Gospodarze z g贸r bardzo serdecznie przyj臋li go艣ci z p贸艂nocy, a bajki bardzo si臋 zaprzyja藕ni艂y. Rusa艂ki g贸rskie utka艂y z porannej rosy wielkie jezioro, aby przypomina艂o go艣ciom ich rodzinne strony.
Od tej pory nadmorskie bajki, ba艣nie i legendy zamieszka艂y nad jeziorem, zwanym odt膮d Morskim Okiem, od nazwy ich rodzinnych stron. Po smutnych do艣wiadczeniach przyjaci贸艂 z Morskiej Krainy, g贸ral i g贸rskie bajki postanowili za wszelk膮 cen臋 uratowa膰 Tatry i ich pi臋kno przed wtargni臋ciem techniki, kt贸ra niesie ze sob膮 zag艂ad臋 wszystkiego, co tajemnicze i bajkowe. Dzi臋ki swej mocy i czarom uczynili g贸ry niedost臋pnymi i trudnymi do zdobycia: maj膮 nadziej臋, 偶e cz艂owiek nigdy nie zaw艂adnie do ko艅ca tym cudownym, bajkowym 艣wiatem.
i
EWA TRZEBUNIA
Jak powsta艂o Zakopane
Dawno, dawno temu, kiedy nie znano jeszcze Tatr, s艂yszano
0 nich wiele poda艅 i legend. Nikt nie wiedzia艂 czy s膮 du偶e, czy ma艂e, ani gdzie si臋 znajduj膮. Legenda m贸wi艂a tylko, 偶e gdy kto艣 je zdob臋dzie b臋dzie szcz臋艣liwy na wieki. Nikt tak偶e nie wiedzia艂, co to znaczy zdoby膰 g贸r臋.
We wsi Kopane 偶y艂 pewien biedny cie艣la, Marcin. Nie mia艂 ani dzieci, ani 偶ony. Gdy us艂ysza艂 niezwyk艂膮 opowie艣膰 o Tatrach, postanowi艂 je zdoby膰. Nie przestraszy艂y go bajki o strzeg膮cych ich z艂ych duchach, o okrutnej kr贸lowej, kt贸ra ludzi zamienia艂a w ska艂y. Nie wierzy艂 w 偶adne duchy i jak postanowi艂, tak zrobi艂.
W rok p贸藕niej, gdy uzbiera艂 troch臋 pieni臋dzy, kupi艂 wygodne buty, kapelusz, koszul臋, portki i 偶ywno艣膰. Ubra艂 si臋 w nowe odzienie
1 wyruszy艂 na poszukiwanie g贸r. Szed艂 d艂ug膮 drog膮 przez las, a偶 nagle spotka艂 na w膮skiej 艣cie偶ynce ma艂ego duszka le艣nego. Nie wierzy艂 w艂asnym oczom, przetar艂 je, ale nadal go widzia艂. Wreszcie spyta艂:
Kim jeste艣, zacna osobo, i sk膮d pochodzisz?
Jestem Likan, duszek le艣ny i mieszkam w lesie.
To niemo偶liwe, przecie偶 nie ma 偶adnych duch贸w! A... czy ty jeste艣 dobrym, czy z艂ym duchem?
Dobrym odpar艂 Likan. Gdybym by艂 z艂ym, nie odezwa艂bym si臋 do ciebie i albo bym ci臋 zabi艂, albo zaczarowa艂. A ty dok膮d idziesz i sk膮d przybywasz, je艣li mo偶na spyta膰?
Przybywam ze wsi Kopane i ju偶 od p贸艂 roku szukam g贸r, co si臋 zw膮 Tatry.
Je艣li chcesz, powiem ci, jak je mo偶na znale藕膰. Aha, nie spyta艂em, jak ci臋 zowi膮?
Marcin.
Wi臋c chod藕, Marcinie powiedzia艂 Likan.
Weszli w g臋stwin臋 lasu, przedzierali si臋 przez kolczaste zaro艣la, a偶 wreszcie dotarli do celu. Stan臋li na wysokim pag贸rku. Likan wypowiedzia艂 jakie艣 tajemnicze zakl臋cie, wzg贸rze zapad艂o si臋 pod ziemi臋 i nagle obaj znale藕li si臋 w ciasnym korytarzu. Przechodzili przez r贸偶ne pi臋kne 艂膮ki by艂y to obrazy, kt贸re wisia艂y w korytarzu i tylko Marcin my艣la艂, 偶e to 艂膮ki, gdy偶 by艂y namalowane zaczarowanymi
92
farbami, a robaczki 艣wi臋toja艅skie 艣wieci艂y swymi lampkami i wskazywa艂y drog臋.
Nagle co艣 zahucza艂o i otworzy艂y si臋 pot臋偶ne drzwi. Weszli do pi臋knej komnaty, w kt贸rej by艂o du偶o kosztownych i 艂adnych przedmiot贸w. Na wielkim tronie siedzia艂a przepi臋kna dziewczyna. By艂a to kr贸lowa Tatr, kt贸rej Likan by艂 s艂ug膮. Przed Tatr膮 bo tak mia艂a na imi臋 ta艅czy艂y pi臋kne i zwinne s艂u偶膮ce, nazywane Kozicami. Marcin dwornie si臋 przedstawi艂, a Tatra kaza艂a poda膰 wspania艂y posi艂ek.
Marcin zastanawia艂 si臋, po co w艂a艣ciwie go tu przyprowadzono. Kr贸lowa jakby czyta艂a w jego my艣lach i powiedzia艂a:
M贸j s艂uga Likan przyprowadzi艂 ci臋 do mnie, poniewa偶 chc臋 ci powierzy膰 pewne zadanie. Je艣li je wykonasz zdob臋dziesz Tatry i wejdziesz pierwszy na ich szczyt. Tylko nie wiem, czy temu podo艂asz. By艂o tu ju偶 wielu 艣mia艂k贸w, odwa偶nych jak ty, ale nie spe艂nili polecenia i zostali zamienieni w ska艂y. Je偶eli wykonasz zadanie ocalisz siebie, ich odczarujesz, zdob臋dziesz Tatry i b臋dziesz szcz臋艣liwy do ko艅ca 偶ycia. Ale przejd藕my do sprawy. Zadanie wygl膮da nast臋puj膮co: masz w ci膮gu pi臋ciu lat u艂o偶y膰 ze ska艂, jakie znajduj膮 si臋 w twojej wsi i jej okolicach, pi臋tnastometrow膮 g贸r臋.
Marcin pomy艣la艂, 偶e pi臋tna艣cie metr贸w to niewiele. Zastanowi艂 si臋 i powiedzia艂:
Tak, zgadzam si臋. Ale czy nikt nie mo偶e mi w tym pom贸c?
Oczywi艣cie odpar艂a kr贸lowa ale tylko kobieta, kt贸r膮 po艣lubisz.
Marcin podzi臋kowa艂 za wszystko i ruszy艂 z powrotem do wioski. Zacz膮艂 pilnie pracowa膰, ale zadanie okaza艂o si臋 bardzo trudne. Kamienie, rzucane jeden na drugi, nie chcia艂y le偶e膰 w miejscu, tylko ci膮gle si臋 zsuwa艂y i g贸ra zamiast wzwy偶, ros艂a wszerz. Ponadto we wsi Kopane by艂y tylko pola i 艂膮ki, na kt贸rych nie by艂o ska艂 i kamieni. Materia艂u na budow臋 g贸ry trzeba by艂o szuka膰 daleko za Kopanem. Na tamtejszych nieu偶ytkach Marcin wyrywa艂 kamienie z ziemi i nosi艂 jeszcze dalej, gdzie powoli ros艂a jego g贸ra. W ci膮gu trzech miesi臋cy u艂o偶y艂 pi臋膰 metr贸w g贸ry. Po roku jednak mia艂 ju偶 czterna艣cie metr贸w, by艂 bowiem zawzi臋ty i silny. Za Kopanem po wydartych kamieniach pozosta艂a wielka dolina, 艣rodkiem kt贸rej p艂yn臋艂a rzeka.
Marcin pomy艣la艂, 偶e do zbudowania ca艂ej g贸ry potrzebny mu jeszcze tylko jeden metr, mo偶e wi臋c troch膮 odpocz膮膰 i poszuka膰 dla siebie dobrej 偶ony, gdy偶 do up艂ywu oznaczonego czasu zosta艂y jeszcze cztery lata.
Poszukiwania trwa艂y d艂ugo i by艂y jeszcze ci臋偶sze i bardziej mozolne
93
ni偶 budowa g贸ry. Wreszcie znalaz艂 towarzyszk臋 偶ycia. Mia艂a na imi臋 Kalatka, mieszka艂a wraz z ojcem, bo matka umar艂a, we wsi G膮sienicowej, niedaleko Kopanego. Wkr贸tce Marcin o偶eni艂 si臋 z Kalatk膮 i prawie zapomnia艂 o swoim zadaniu, a偶 pewnej nocy przypomnia艂 sobie s艂owa kr贸lowej Tatry: ,,... ale tylko kobieta, kt贸r膮 po艣lubisz".
Nast臋pnego dnia opowiedzia艂 ca艂膮 histori臋 Kalatce i zaraz oboje zabrali si臋 do pracy, gdy偶 zosta艂y im jeszcze tylko trzy dni.
Po up艂ywie dwu dni praca zosta艂a sko艅czona i w najwy偶szym miejscu g贸ra liczy艂a pi臋tna艣cie metr贸w. Nazajutrz mija艂 termin, stan臋li wi臋c oboje na swojej g贸rze i Marcin zacz膮艂 wo艂a膰 kr贸low膮 Tatr臋. Nagle pojawi艂 si臋 przed nimi duszek le艣ny Likan, wypowiedzia艂 zakl臋cie i w g艂臋bi usypanej przez Marcina g贸ry odezwa艂 si臋 g艂臋boki pomruk. "Wszyscy troje, przestraszeni, usiedli na kamieniach, a g贸ra nagle zacz臋艂a rosn膮膰.
Marcin i Kalatka przera偶eni zamkn臋li oczy, a kiedy pomruk usta艂 i spojrzeli doko艂a zobaczyli, 偶e s膮 wysoko pod niebem, a wok贸艂 rosn膮 g贸ry niewiele mniejsze od tej, na kt贸rej siedzieli. Za g贸rami rozci膮ga艂a si臋 g艂臋boka dolina z rzek膮. Likan wypowiedzia艂 nast臋pne zakl臋cie i nagle pojawi艂a si臋 przed nimi kr贸lowa Tatra. Pok艂onili si臋 jej nisko, a ona powiedzia艂a:
Dzi臋kuj臋 ci, Marcinie, za wykonanie zadanie. Dzi臋ki temu uratowa艂e艣 siebie oraz wielu ludzi, a mnie uczyni艂e艣 kr贸low膮 najwspanialszych g贸r. By艂o zapisane w ksi臋gach, 偶e Tatry zostan膮 najpi臋kniejszymi g贸rami dopiero wtedy, gdy cz艂owiek w艂asnymi r臋kami wzniesie najwy偶szy szczyt. A teraz popatrzcie!
Na gest r臋ki kr贸lowej ze ska艂 i turni zacz臋li wychodzi膰 ludzie, dawniej przez ni膮 zaczarowani. Schodzili w d贸艂 do doliny i budowali domy. Powsta艂a tam pi臋kna wie艣, nazwana Zakopanem, bo le偶a艂a za rodzinn膮 wsi膮 Marcina Kopanem. Marcin i Kalatka mieszkali w nim d艂ugo i szcz臋艣liwie. Z biegiem czasu Tatry jeszcze si臋 powi臋kszy艂y. Szczytom, halom i dolinom tatrza艅skim nadano nazwy pochodz膮ce od imion dzieci Marcina i Kalatki ale to ju偶 zupe艂nie inna historia.
EWA TRZNADEL
Zakopane zakopane
Dawno, dawno, chyba ze trzy wieku temu, w Zakopanem 偶y艂a prze艣liczna ksi臋偶niczka. Tamtejsi ludzie byli szcz臋艣liwi i rado艣ni, a偶 kiedy艣 nasta艂a mro藕na zima. Razem z zim膮 przysz艂y wielkie 艣niegi. Sypa艂 ten 艣nieg i sypa艂, a偶 powoli zasypa艂 ca艂e Zakopane. Niekt贸rzy ludzie zd膮偶yli uciec, lecz ksi臋偶niczka nie zd膮偶y艂a i 艣nieg j膮 zasypa艂.
Dowiedzia艂 si臋 o tym s膮siad, ksi膮偶臋 czeski, kt贸ry j膮 kocha艂, i od razu wyruszy艂 do Zakopanego razem ze swoj膮 tysi臋czn膮 dru偶yn膮. Zacz臋li odkopywa膰 Zakopane. Po odkopaniu kilku dach贸w ksi膮偶臋 wyda艂 rozkaz zej艣cia w d贸艂. Gdy zje偶d偶ali po dachach, zasypa艂 ich potr膮cony 艣nieg i nied艂ugo nie by艂o ju偶 wida膰 odkopanych miejsc.
Potem doje偶d偶ali nast臋pni 艣mia艂kowie, kt贸rzy my艣leli, 偶e je艣li odkopi膮 Zakopane dostan膮 sowit膮 nagrod臋, lecz podobnie jak ksi膮偶臋 czeski zostali zasypani.
A偶 wreszcie przyjecha艂 ksi膮偶臋 w臋gierski ze swoj膮 dru偶yn膮 i zacz膮艂 kopa膰. Gdy spod 艣niegu wy艂oni艂o si臋 ju偶 kilkadziesi膮t dach贸w, nie kaza艂 swojej dru偶ynie schodzi膰 w d贸艂, lecz kopa膰 dalej. Kopali wi臋c i kopali, wyrzucali 艣nieg poza zasypan膮 osad臋, a偶 odkopali po艂ow臋 Zakopanego. Dru偶yna ca艂kiem opad艂a z si艂, a pi臋knej ksi臋偶niczki nie ma i nie ma.
Ksi膮偶臋 w臋gierski z 偶alu i zm臋czenia wszed艂 na wielk膮 g贸r臋 odkopanego 艣niegu, tam pad艂 jak nie偶ywy i z mrozu skamienia艂. Do dzisiejszego dnia istnieje wi臋c tylko gorsza po艂owa Zakopanego. Z odkopanego 艣niegu powsta艂y g贸ry Tatry, a na ich stra偶y le偶y 艣pi膮cy rycerz.
EL呕BIETA USTUPSKA
Legenda o krzy偶u na Giewoncie
By艂o to w Tatrach. W biednej rodzinie 偶y艂 ch艂opak imieniem Macko. Poniewa偶 by艂 najstarszym synem, rodzice postanowili go kszta艂ci膰 na ksi臋dza. Kiedy wraca艂 ze szko艂y, by艂 g艂odny i zm臋czony, a 偶e drog臋 mia艂 dalek膮, przychodzi艂 cz臋sto p贸藕nym wieczorem. A tu czeka艂y go jeszcze zaj臋cia, tak 偶e nieraz szed艂 spa膰 w grodku nocy, by 艣witem zn贸w w臋drowa膰 do szko艂y. Ale by艂 zdolny i, mimo wielu obowi膮zk贸w, sta艂 si臋 prymusem w szkole, bo i szcz臋艣cia mia艂 niema艂o.
By艂 bardzo przywi膮zany do rodziny. Kocha艂 matk臋, ojca, braci i siostr臋, ale najbardziej star膮 babci臋, kt贸ra go wychowa艂a i w ci臋偶kich chwilach podtrzymywa艂a na duchu. Lubi艂 Macko i przyrod臋, i g贸ry, chodzi艂 wi臋c wysoko w Tatry, mimo przestr贸g matki.
Pewnego p贸藕nego wieczoru, kiedy wraca艂 ze szko艂y, by艂a taka g臋sta mg艂a, 偶e zab艂膮dzi艂 w lesie. Po d艂u偶szym czasie ujrza艂 ma艂e 艣wiate艂ko, przebijaj膮ce mi臋dzy ga艂臋ziami drzew. Kiedy podszed艂 bli偶ej, stwierdzi艂, 偶e jest to okno w bardzo ma艂ej chatce z jeszcze mniejszym budynkiem gospodarskim. Podszed艂 do drzwi i zapuka艂. Po do艣膰 d艂ugim czekaniu us艂ysza艂 oci臋偶a艂e i opiesza艂e kroki zbli偶aj膮ce si臋 ku drzwiom.
Kto tam? spyta艂 ochryp艂y kobiecy g艂os.
Jam Macko ze wsi. Zmierza艂em do domu, ale takie mglisko, 偶em zb艂膮dzi艂 w lesie. Chcia艂bym tu pozosta膰, przenocowa膰 i rano ruszy膰 w dalsz膮 drog臋.
Drzwi rozwar艂y si臋 z g艂o艣nym zgrzytem i Macko wszed艂 do 艣rodka. Wn臋trze chaty wygl膮da艂o n臋dznie, a gospodyni okaza艂a si臋 biednie ubran膮 staruszk膮. Zauwa偶y艂, 偶e staruszka bacznie mu si臋 przygl膮da.
Czy艣 ty z rodziny Chofma艅c贸w?
Tak.
Bardz贸艣 podobny do ojca, czy艣 ty jego najstarszy syn?
Tak odpar艂 Macko, coraz bardziej zdziwiony.
Siadaj! wskaza艂a spracowan膮 d艂oni膮 艂aw臋 pod ma艂ymi okienkami, w kt贸rych ros艂y pelargonie. Przy 艂awie,sta艂 du偶y st贸艂, nad kt贸rym u sufitu zawieszone by艂y bukiety kwiat贸w i p臋ki zasuszonych zi贸艂.
Znam dobrze twoj膮 rodzin臋, zreszt膮 wszystkich z tych tu okolic
96
znam i oni mnie te偶 znali, tylko 偶e teraz nogi moje zaniemog艂y i nie mog臋 chodzi膰 do wioski. A oni pewno my艣l膮, 偶em umar艂a tu sama z mrozu i g艂odu.
A nie macie jakiej rodziny, kt贸ra by was odwiedza艂a?
Ano nie mam. Pewnie艣 g艂odny? postawi艂a przed nim garnek kwa艣nego mleka i misk臋 z ziemniakami. Jedz!
Dzi臋kuj臋 bardzo! Ch臋tnie zjem, bom strasznie wyg艂odzony. Wieczorem d艂ugo jeszcze rozmawia艂 Macko ze staruszk膮, spragnion膮 nowin ze wsi.
Rankiem mg艂a ust膮pi艂a i wr贸ci艂 do wsi. Gdy opowiedzia艂, gdzie sp臋dzi艂 noc, matka i babka za g艂ow臋 si臋 chwyci艂y.
Synku! A to przecie偶 straszna czarownica! Chodzi艂a tu po wsi przed laty, zio艂a dawa艂a ludziom na rozmaite choroby, ale jak si臋 jej kto nie spodoba艂, to i urok rzuci膰 potrafi艂a. Wreszcie ludzie wygnali j膮 ze wsi, bo od lat urodzaje by艂y coraz gorsze i wreszcie twoja babka zauwa偶y艂a, jak czarownica wychodzi wieczorami na pola i okadza je jakim艣 tajemniczym dymem. Wynios艂a si臋 wtedy wied藕ma do lasu w g贸rach i 艣wiat o niej zapomnia艂. Wszyscy my艣leli, 偶e ju偶 nie 偶yje.
Macko nie m贸g艂 uwierzy膰. Taka by艂y mi艂a i uprzejma, i tak go艣cinnie go podj臋艂a...
Ludzie si臋 zmieniaj膮 powiedzia艂 ojciec.
Tyle lat sama, mo偶e t臋skni do dawnego 偶ycia? /unianawia艂a si臋 babka.
Od tamtej pami臋tnej nocy Macko nic przes艂awni mv ' <> staruszce czarownicy. Wreszcie zn贸w do niej /as/cdi. I n w go milo przyj臋艂a. Ch艂opiec bardzo j膮 polubi艂. Wolne chwile c/cslo spcri/al w ma艂ej chatce w lesie, pomaga艂 w pracach domowych i przy gospodarstwie.
Pewnego dnia, kiedy wr贸ci艂 ze szko艂y, powiedziano mu, 偶e babcia zaniemog艂a. Czu艂a si臋 coraz gorzej, a偶 Macko, nie mog膮c wytrzyma膰 w domu, pobieg艂 do staruszki do lasu i opowiedzia艂 o domowym nieszcz臋艣ciu. Ta s艂ucha艂a przez chwil臋, potem da艂a mu dwa p臋ki zi贸艂.
Naparzysz te pierwsze i dasz babce do picia powiedzia艂a. Na pewno poczuje si臋 lepiej. Wtedy dasz jej te drugie, a ca艂kiem wyzdrowieje.
Ch艂opiec wr贸ci艂 do domu i nic nie m贸wi膮c rodzicom zrobi艂, jak mu poleci艂a. Babcia rzeczywi艣cie poczu艂a si臋 lepiej i wtedy da艂 jej napar z drugich zi贸艂. Krzywi膮c si臋, wypi艂a. Wydawa艂o si臋, 偶e po paru dniach b臋dzie ca艂kiem zdrowa. Ale na trzeci dzie艅 nagle zmar艂a. Rodzina nie mog艂a jej od偶a艂owa膰, a najwi臋cej p艂aka艂 Macko.
Po pogrzebie za艂ama艂 si臋 ca艂kiem. Win臋 za 艣mier膰 ukochanej
7 Bajki tatrza艅skie
babci przypisywa艂 sobie i swoim wizytom u czarownicy. Opu艣ci艂 si臋 w nauce i obowi膮zkach domowych, chodzi艂 smutny i przygn臋biony, nie m贸g艂 sobie znale藕膰 miejsca. Na pr贸偶no t艂umaczono mu. 偶e i tak ju偶 by艂a stara, 偶e chorowa艂a, 偶e poprawa zdrowia by艂a tylko przej艣ciowa. Nikomu si臋 nie przyzna艂, 偶e to on poda艂 babci tajemnicze zio艂a, ale wyrzuty sumienia gn臋bi艂y go coraz bardziej.
Pewnego dnia postanowi艂 i艣膰 na Giewont. W drodze zauwa偶y艂, 偶e niebo ciemnieje i nadchodzi burza. Na prze艂臋czy pod szczytem zawaha艂 si臋 i chcia艂 zawr贸ci膰. Ale nagle zauwa偶y艂, 藕e przed nim idzie jaka艣 stara kobieta. Pod艣wiadomie zacz膮艂 i艣膰 za ni膮, a jej posta膰 kogo艣 mu bardzo przypomina艂a. Po chwili ju偶 zrozumia艂 zdawa艂o mu si臋, 偶e przed nim idzie powoli jego zmar艂a niedawno babcia. Wystraszy艂 si臋 i zatrzyma艂. Nie wierzy艂 w duchy, ale musia艂 si臋 upewni膰.
Babciu, czy to ty? zawo艂a艂.
Nie odwr贸ci艂a si臋, tylko przyspieszy艂a kroku. Przy samym szczycie nagle znik艂a i Macko zauwa偶y艂, 偶e kiwa na niego z wierzcho艂ka. Niebo robi艂o si臋 coraz bardziej ciemne, zaczyna艂 pada膰 deszcz. Przyspieszy艂 kroku. Bez tchu wspina艂 si臋 po mokrych, 艣liskich ska艂ach i my艣la艂 o babci, o d艂ugich rozmowach, kt贸re z ni膮 prowadzi艂. Zrobi艂o mu si臋 tak smutno, jak nigdy dot膮d.
Wszed艂 na szczyt. Tajemnicza posta膰 odwr贸ci艂a si臋 i Macko ujrza艂 z przera偶eniem twarz starej czarownicy.
Przyszed艂e艣 jednak do mnie, robaczku! chichota艂a. Przyszed艂e艣! No, to ju偶 nigdy nie odejdziesz. Teraz my wsp贸lnicy! Da艂e艣 babci zi贸艂ka, kt贸re ci przygotowa艂am, prawda? Da艂e艣! I zapomnia艂e艣, 偶e to w艂a艣nie za spraw膮 twojej babki wygnali mnie przed laty ze wsi! Wszyscy zapomnieli, aleja nie zapomnia艂am. D艂ugo czeka艂am na t臋 chwil臋. Teraz ju偶 mog臋 spokojnie umrze膰.
Macko s艂ucha艂 z przera偶eniem. Nagle deszcz przesta艂 pada膰. Spojrza艂 w g贸r臋 i zobaczy艂, 偶e na czarnym niebie pojawi艂a si臋 wielka jasno艣膰, jakby g艂臋boki otw贸r. Posta膰 czarownicy rzuca艂a d艂ugie, fioletowe iskry. W tym momencie z nieba wypad艂a d艂uga, ognista strza艂a i Macko w jednej sekundzie zgin膮艂, ra偶ony piorunem.
Czarownica rozsypa艂a si臋 w proch, a jej piekielny 艣miech uton膮艂 w pot臋偶nym grzmocie, kt贸ry zatrz膮s艂 g贸rami i Zakopanem. Najstarsi g贸rale nie pami臋tali takiej burzy. Rodzice Ma膰ka w tym momencie spojrzeli przez okna i zobaczyli na szczycie Giewontu dwie ogniste postacie, przypominaj膮ce Ma膰ka i jego ukochan膮 babci臋.
W miejscu, gdzie zgin膮艂 Macko, postawiono potem wielki, 偶elazny krzy偶. Stoi on do dzi艣 i przypomina smutn膮 legend臋. [$&i
AGNIESZKA WESO艁OWSKA
Jak powsta艂y nasze g贸ry
Dawno, dawno temu tam, gdzie teraz stoj膮 Tatry, by艂o wielkie morze. Nad jego brzegiem w ubogiej chatce 偶yli dwaj bracia B艂a偶ej i Maciej. Byli sami, ich rodzice zmarli, kiedy byli jeszcze mali. Dobrzy ludzie pomagali im i tak doro艣li. Sami zajmowali si臋 swoim gospodarstwem siali owies, sadzili ziemniaki, pa艣li owce.
Pewnego s艂onecznego dnia, kiedy na 艂膮ce pa艣li owce, przylecia艂 skowronek, kt贸ry cz臋sto pi臋knym 艣piewem umila艂 im czas. Wtedy jednak sta艂o si臋 co艣 dziwnego skowronek, zamiast 艣piewa膰, powiedzia艂 ludzkim g艂osem:
Zostawcie swoje owce, ja si臋 nimi b臋d臋 opiekowa艂. Wejd藕cie w morze. Kiedy b臋dziecie ju偶 w wodzie, uka偶e si臋 wam jaskinia. Musicie do niej wej艣膰.
Ale jak wejdziemy do wody? Nie umiemy p艂ywa膰, utopimy si臋!
Nie b贸jcie si臋. Zerwijcie ga艂膮zk臋 smrekow膮 i gdy b臋dziecie wchodzi膰 do wody, uderzcie ga艂膮zk膮 w wod臋. Wtedy rnorze si臋 rozst膮pi i powstanie w膮w贸z, kt贸ry zaprowadzi was do jaskini. Wejd藕cie do niej i rozejrzyjcie si臋 uwa偶nie. Gdy us艂yszycie rozmow臋, b膮d藕cie ostro偶ni, 偶eby was nie zauwa偶ono. Us艂yszycie g艂osy smoka Ti贸jg艂owca i diab艂a Ro偶ka powiedzia艂 skowronek.
A co mamy robi膰 potem? zapyta艂 Maciej, kt贸ry byt m艂odszy, ale odwa偶niejszy i bardziej ciekawy.
S艂uchajcie, o czym b臋d膮 rozmawia膰. Dowiecie si臋, 偶e... W艂a艣nie w tej chwili na 艂膮ce pojawi艂 si臋 ogromny nied藕wied藕.
Ch艂opcy przestraszyli si臋 o swoje owce, ale nied藕wied藕 bieg艂 za pszczo艂ami do barci i zaraz znikn膮艂. Jednak skowronek, tak偶e przestraszony, odlecia艂 i nie doko艅czy艂 opowie艣ci. Bracia byli zdumieni i pytali jeden drugiego, czy aby si臋 im to wszystko nie przy艣ni艂o, czy naprawd臋 skowronek m贸wi艂 do nich ludzkim g艂osem.
Na pewno nam si臋 艣ni艂o powiedzia艂 B艂a偶ej, kt贸ry ba艂 si臋 przyg贸d, wola艂 le偶e膰 na trawie i wygrzewa膰 si臋 w s艂o艅cu.
Na pewno nic. Tylko jak taki malutki skowronek poradzi sobie z naszym owcami? To musi by膰 jaka艣 wa偶na sprawa, musimy zaraz i艣膰 w morze i dowiedzie膰 si臋, o co chodzi. Mo偶e kto艣 potrzebuje naszej pomocy?
Daj spok贸j, nie id藕my nigdzie. A bo nam tu 藕le? S艂oneczko 艣wieci, ptaszki 艣piewaj膮. A je艣li woda si臋 nie rozst膮pi? Utoniemy! A je艣li owce pogin膮? B艂a偶ej nie dawa艂 si臋 bratu przekona膰.
Ej, nie b膮d藕 tch贸rzem i leniem. Czuj臋, 偶e kto艣 potrzebuje naszej pomocy. Zapomnia艂e艣, jak to nam ludzie pomagali, kiedy nasi rodzice pomarli, a my艣my byli mali?
D艂ugo jeszcze si臋 sprzeczali, a偶 wreszcie B艂a偶ejowi zabrak艂o argument贸w i poszli nad brzeg morza. Zerwali smrekow膮 ga艂膮zk臋 i ze strachem weszli do wody. Morze by艂o ciemniejsze ni偶 zwykle, wzburzone, fale przewala艂y si臋 z hukiem. Maciek zamkn膮艂 oczy i uderzy艂 ga艂膮zk膮 w wod臋. Morze ust膮pi艂o i weszli do w膮wozu, kt贸rego 艣ciany by艂y z wody.
Szli, szli, a偶 na ko艅cu w膮wozu ukaza艂a si臋 jaskinia. Bali si臋, ale jeszcze bardziej byli ciekawi. Weszli do 艣rodka. Z pocz膮tku by艂o bardzo ciemno i nic nie widzieli. Zapalili wi臋c 艂uczywo, kt贸re przezornie zabrali ze sob膮. Po chwili doszli do wielkiej komory, z kt贸rej dochodzi艂y jakie艣 g艂osy. Zgasili 艣wiat艂o i przyczaili si臋 za wielkim g艂azem. Ostro偶nie wyjrzeli i zobaczyli, 偶e rozmawiaj膮 smok i diabe艂. Domy艣lili si臋, 偶e to w艂a艣nie, tak jak m贸wi艂 skowronek, smok Tr贸j-g艂owiec i diabe艂 Ro偶ek.
Wtedy w艂a艣nie bracia po raz drugi us艂yszeli o czterdziestu rycerzach.
Przypomnieli sobie, 偶e kiedy byli bardzo mali, ich rodzice opowiadali o dzielnych rycerzach, kt贸rzy walczyli z niesprawiedliwo艣ci膮 i z艂em. Zabierali pieni膮dze bogaczom, kt贸rzy gn臋bili biedak贸w i nie potrafili swego maj膮tku wykorzysta膰. Gdzie艣 w tajemniczej grocie rycerze gromadzili wielki maj膮tek, chc膮c potem rozdzieli膰 go mi臋dzy najubo偶szych. Rodzice B艂a偶eja i Ma膰ka opowiadali, 偶e gdy ludziom b臋dzie bardzo 藕le, szlachetni rycerze przyb臋d膮 i pomog膮. Rodzice ch艂opc贸w nie byli bogaci, ale jako艣 dawali sobie rad臋 w domu nigdy nie brakowa艂o jedzenia, wszyscy mieli skromne ubrania, a na zim臋 ko偶uchy ze swoich owieczek.
Potem s艂uch o rycerzach zagina艂. Coraz rzadziej ludzie opowiadali o nich, a偶 zupe艂nie zapomnieli. Dopiero teraz, w jaskini, bracia zn贸w o nich us艂yszeli.
Z rozmowy smoka z diab艂em dowiedzieli si臋 o przyczynie tajemniczego znikni臋cia rycerzy. Tr贸jg艂owiec i Ro偶ek us艂yszeli gdzie艣 o rycerskim skarbie. Pewnego dnia zastawili na dzielnych wojownik贸w sieci ci wpadli w pu艂apk臋, wyruszaj膮c na kolejn膮 wypraw臋. Zb贸jcy chcieli koniecznie wydoby膰 od rycerzy wiadomo艣膰 o miejscu ukrycia
100
bogactw. Kiedy ani pro艣bami, ani gro藕bami nie uda艂o si臋 zmusi膰 je艅c贸w do wyjawienia tajemnicy smok i diabe艂 za kar臋 pozbawili rycerzy i ich wodza Giewonta ludzkiego cia艂a, zamieniaj膮c ich w wielkie meduzy. Zachowali ludzkie postacie, ale zmienione w galaret臋 nogi nie mog艂y ich unie艣膰, r臋ce za艣 utrzyma膰 broni. Mogli jedynie 偶y膰 w wodzie i czeka膰.
O tym wszystkim ch艂opcy dowiedzieli si臋 z rozmowy. Po chwili Tr贸jg艂owiec zn贸w zacz膮艂 m贸wi膰. B艂a偶ej i Maciej pilnie nadstawili uszu.
Wiesz diable, m贸j bracie? Czuj臋, 偶e teraz nam si臋 uda zdoby膰 skarb rycerzy. P贸jdziemy nad zatok臋, kt贸ra b艂yszczy jak morskie oko, gdzie uwi臋zili艣my Giewonta i jego rycerzy. Na pewno ju偶 im si臋 znudzi艂o p艂ywanie w wodzie. Wska偶膮 nam drog臋 do groty ze skarbem.
A je偶eli nie? Wiesz, jacy byli dzielni. Pozbawili艣my ich cia艂, ale nie odwagi. Co wtedy zrobimy?. zastanawia艂 si臋 Ro偶ek.
Przyjacielu, po prostu wysuszymy zatok臋. Rycerze rozsypi膮 si臋 w proszek. Ale przedtem z艂apiemy Giewonta i wsadzimy do akwarium Postawimy go tutaj, w tej jaskini, i zaraz wy艣piewa nam wszystko' powiedzia艂 smok.
Diabe艂 ucieszy艂 si臋 z d< mitr, swego kompana
stanowili nazajutrz po p< i liu > zatoki. W dcl
humorze zjedli kolacj臋 i u艂< 玦f
Bracia tymczasem, u玪\ m ti pl I艂, tt tv
znieruchomieli, jakby /umi> mli %\% iw%/ mul mv
ciek, poci膮gn膮艂 wci膮偶 os艂upia艂ego i iro/i ,li u
fywa膰 si臋 z jaskini. Nie by艂o to 艂atwe, bo In 艢>, kt贸u- i /<艢 gdzie艣 zgubili. Musieli wi臋c i艣膰 po omacku ,1 jedmn/i .im1 i-um by smok i diabe艂 nie zorientowali si臋, 偶e kto艣 pozna艂 ich tajemnic臋.
Wreszcie wyszli z jaskini. Zacz臋li biec w膮wozem, uciekaj膮c oil straszliwego miejsca. Kiedy znale藕li si臋 na brzegu w膮w贸z znikn膮艂, morze si臋 zamkn臋艂o i falowa艂o jak dawniej. Nie zosta艂 nawet 艣lad po drodze do jaskini, po smoku Tr贸jg艂owcu i diable Ro偶ku. Ale ch艂opcy dobrze wiedzieli, 偶e istniej膮, s艂yszeli ich rozmow臋 i byli pewni, 偶e teraz musz膮 szybko dzia艂a膰, 偶eby zawiadomi膰 Giewonta i jego rycerzy o gro偶膮cym niebezpiecze艅stwie.
Wyruszyli zaraz na poszukiwanie zatoki, nazywanej Morskim Okiem. Drog臋 wskazywa艂y im ptaki. Przylecia艂y na pro艣b臋 skowronka, kt贸ry dotrzyma艂 obietnicy i pas艂 owce ch艂opc贸w.
Wreszcie dotarli do pi臋knej, wielkiej zatoki. Woda w niej by艂a zielona, spokojna, wiatr marszczy艂 lekko fale, kt贸re cicho pluska艂y
101
I
11
0 brzeg. B艂a偶ej i Maciej podeszli blisko wody, wypatruj膮c rycerzy, nic jednak nie widzieli.
Zacz臋li g艂o艣no wo艂a膰:
Odwa偶ni rycerze, gdzie jeste艣cie? Poka偶cie si臋! Musimy wam co艣 wa偶nego powiedzie膰! Grozi wam straszne niebezpiecze艅stwo!
Czekali. Cisza. Po chwili zawo艂ali wi臋c ponownie, a echo nios艂o ich g艂os nad wod膮.
Fale w zatoce podnios艂y si臋 i w wodzie ukaza艂a si臋 wynios艂a posta膰 rycerza. N
Jestem Giewont, w贸dz rycerzy zaszemra艂 cichutko. Czy to wy wo艂ali艣cie? Oto jestem. Co si臋 sta艂o?
Wtedy ch艂opcy opowiedzili o smoku Tr贸jg艂owcu, diable Ro偶ku
1 rozmowie, kt贸r膮 pods艂uchali w jaskini.
102
W贸dz zasmuci艂 si臋. Zwo艂a艂 swoich towarzyszy i przekaza艂 im wie艣膰 od ch艂opc贸w, po czym wsp贸lnie zacz臋li si臋 zastanawia膰, co maj膮 zrobi膰, aby uratowa膰 siebie i ocali膰 skarb. A poniewa偶 mi臋dzy lud藕mi m膮drymi i dobrymi, tam gdzie panuje zgoda, nie ma d艂ugich targ贸w i dysput narada zako艅czy艂a si臋 szybko.
Dzi臋ki wam, ch艂opcy, uratujemy nasz skarb, kt贸ry zbierali艣my nie dla smoka i diab艂a, lecz dla tych, kt贸rzy b臋d膮 potrzebowa膰 pomocy. Wszyscy teraz wyp艂yniemy z tej zatoki na szerokie morze, na g艂臋bokie oceany, gdzie z艂oczy艅cy nas nie do艣cign膮. Powr贸cimy dopiero wtedy, gdy na ziemi dobro zwyci臋偶y z艂o, kiedy dooko艂a b臋dzie mi艂o艣膰 i zgoda, kiedy wszystkim jednakowo b臋dzie 艣wieci膰 s艂o艅ce. Wtedy przyb臋dziemy i rozdamy wszystkim nasze skarby. Na razie jednak b臋dziemy ich pilnie strzec.
Powiedziawszy to wszystko, Giewont raz jeszcze podzi臋kowa艂 ch艂opcom i rycerze wyp艂yn臋li z zatoki.
Po prze偶yciach ostatnich godzin ch艂opcy poczuli si臋 zm臋czeni, cho膰 zadowoleni z dobrze spe艂nionej misji. Po艂o偶yli si臋 przy kamieniu pod smrekiem i zasn臋li g艂臋bokim snem.
Obudzi艂o ich dopiero przybycie nad zatok臋 smoka Tr贸jfj艂owca i diab艂a Ro偶ka, o kt贸rych pr:i玦l臋 m贸wi;i< im/ H < m i|
b臋dzie dalej.
Zb贸jcy podeszli do brzegu i .ih I
dla wodza Giewonta, >c ma wv| i ut |i> pokaza艂. Zn贸w zagwizdali pr/cra/liwic i /n贸w n weszli do wody i zacz臋li szuka膰 rycerzy, ale oc/ywi-.i i Zrozumieli wtedy, 偶e je艅cy uciekli na otwarte morze tajemnica ukrytego skarbu.
Wpadli w straszn膮 w艣ciek艂o艣膰. Smok zacz膮艂 tupa膰 swymi okropnymi 艂apami i z ka偶dej g艂owy zia艂 piekielnym ogniem. Diabe艂 ciska艂 przekle艅stwa i rzuca艂 kamieniami w wod臋. Trwa艂o to d艂ugi czas, a偶 wreszcie sta艂o si臋 co艣 strasznego. Niebo zszarza艂o, nadci膮gn臋艂y czarne chmury, z kt贸rych na ziemi臋 posypa艂y si臋 pioruny. Woda w morzu pociemnia艂a i wzburzy艂a si臋. Wtem rozleg艂 si臋 ogromny huk. Z morza buchn膮艂 ogie艅 i nad wod臋 zacz臋艂y wylatywa膰 kamienie. Ziemia zatrz臋s艂a si臋 i powsta艂y w niej g艂臋bokie, dymi膮ce szczeliny. To, co by艂o na wierzchu wpad艂o do 艣rodka, co za艣 by艂o dot膮d schowane pod ziemi膮 pojawi艂o si臋 na powierzchni. Morze jak okiem si臋gn膮膰 zgin臋艂o pod ziemi膮. Na jego miejscu pojawi艂y si臋 wysokie g贸ry z turniami, halami i reglami.
103
Ch艂opcy z przera偶enia stracili przytomno艣膰. Kiedy si臋 ockn臋li, wok贸艂 panowa艂a cisza i spok贸j. Ani 艣ladu burzy i trz臋sienia ziemi. Ani 艣ladu smoka Tr贸jg艂owca i diab艂a Ro偶ka.
B艂a偶ej i Maciej nabrali wi臋c odwagi, ostro偶nie wstali i rozejrzeli si臋 woko艂o.
Nadal znajdowali si臋 nad brzegiem wody nie by艂o to jednak morze, lecz jezioro, wok贸艂 kt贸rego wyros艂y olbrzymie, kamienne g贸ry. Jezioro kszta艂tem i wygl膮dem bardzo przypomina艂o zatok臋, w kt贸rej przebywali rycerze. Bracia nazwali je Morskim Okiem.
Poszli dalej w stron臋, gdzie spodziewali si臋 odnale藕膰 swoj膮 chat臋. Nie by艂a to 艂atwa w臋dr贸wka. Cz臋sto na ich drodze stawa艂y g贸ry, cz臋sto powstrzymywa艂y ich bystre potoki. Nagle ukaza艂a si臋 wielka g贸ra w kszta艂cie 艣pi膮cego rycerza.
Zrozumieli, 偶e tu w艂a艣nie zosta艂 ukryty skarb. Strzeg膮 go 艣pi膮cy rycerze, kt贸rymi nadal dowodzi Giewont. Potem zobaczyli w膮w贸z, kt贸ry na cze艣膰 panuj膮cego ksi臋cia nazwali Krakowem. By艂 bardzo podobny do tego, kt贸rym szli do jaskini smoka i diab艂a, tylko 偶e teraz mia艂 艣ciany ze ska艂, a nie z wody. Na jego ko艅cu, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, zobaczyli nienaruszon膮 jaskini臋 pust膮 teraz jednak i bezpieczn膮. Nazwali j膮 Smocz膮 Jam膮.
Wreszcie odnale藕li swoj膮 chat臋 i owieczki, pilnie nadal strze偶one przez skowronka, kt贸ry na ich widok weso艂o pomacha艂 skrzyde艂kami i odlecia艂.
G贸ry za艣 trwaj膮 do tej pory, Giewont nadal strze偶e swojej tajemnicy, a kiedy na 艣wiecie zapanuje dobro, kiedy z艂o zostanie pokonane wtedy wszyscy ludzie otrzymaj膮 skarby.
AGNIESZKA WITEK
Bia艂y Rycerz
Tam, gdzie w przysz艂o艣ci mia艂o stan膮膰 miasto Zakopane, 偶y艂 kiedy艣 Rycerz Olbrzym. Mia艂 sw贸j ogromny sza艂as w g艂臋bi g臋stego lasu i wyrz膮dza艂 wiele szk贸d biednym ludziom, kt贸rzy mieszkali w okolicy. Niszczy艂 wybudowane ci臋偶k膮 prac膮 chaty, depta艂 z trudem uprawiane pola, a owce wypuszcza艂 do ciemnego lasu, gdzie nikt nie m贸g艂 ich dostrzec. Porywa艂 tak偶e dzieci g贸rali i zostawia艂 je w g贸rskich jaskiniach.
W jednej z chat mieszkali dwaj g贸rale. Pewnego razu poszli jak zwykle do lasu po drewno. Naraz us艂yszeli p艂acz ma艂ego dziecka, dochodz膮cy z sza艂asu Olbrzyma. Wiedzieli, 偶e je艣li Olbrzym jest w domu, nie mog膮 pokaza膰 mu si臋 na oczy, ale akurat go nie by艂o, wi臋c weszli do 艣rodka. Zobaczyli p艂acz膮cego ma艂ego ch艂opca. Pomy艣lawszy, 偶e rycerz porwa艂 dziecko z kt贸rej艣 z chat zabrali je i wr贸cili do wsi.
Obeszli wszystkie chaty, ale i 偶e pewno /osta艂 pniwa rodzic贸w, wi臋c w/icli go bardzo szybko; by艂 mi艂y 艂| wi臋c cho膰 na imi臋 mia艂 S/f
Kiedy mia艂 dziesi臋膰 lat, 艣la艂, 偶e nikt go nie zauwa偶y, dawna chcia艂 Szymona porwa膰, kiedy Olbrzym wyszed艂 i zawo艂a艂 go. Wtedy si臋 w ogromnego rycerza. Mia艂 z艂ocist膮 zbroj臋, blask, 偶e a偶 Olbrzym musia艂 przymkn膮膰 oczy.
Szymek szybko zauwa偶y艂, co si臋 z nim sta艂o i by艂 bardzo /d/r iv. Nie wiedzia艂, co ma robi膰, a wtedy Rycerz Olbrzym powiedzia艂
Jestem panem tego lasu, najwi臋kszym rycerzem na 艣wiecie. Naruszy艂e艣 moje prawo, poniewa偶 nikt nie mo偶e by膰 wi臋kszy ode mnie. Musisz wi臋c ze mn膮 walczy膰. Kto wygra b臋dzie panem lasu i mo偶e czyni膰, co mu si臋 podoba.
Dobrze odpowiedzia艂 Szymon. B臋d臋 walczy艂 i wierz臋, 偶e wygram. Ty wyrz膮dzi艂e艣 wiele szk贸d, wi臋c je偶eli przegrasz, b臋dziesz musia艂 je naprawi膰. < j ;,
Ha, ha, ha! roze艣mia艂 si臋 Olbrzym. My艣lisz wi臋c, 偶e przegram? Nie! B臋d臋 walczy艂 i wygram! A teraz powiem ci jeszcze jedno. Jeste艣my z tej samej rodziny olbrzym贸w. Przed laty porwa艂em ci臋 od mojej siostry olbrzymki za siedmioma g贸rami, bo nie podoba艂o si臋 jej moje 偶ycie i post臋powanie. I wiem, 偶e ju偶 nigdy nie wr贸cisz do dawnej postaci. A poniewa偶 ja si臋 nazywam Rycerz Olbrzym, ty b臋dziesz Bia艂ym Rycerzem. Teraz id藕 i poszukaj sobie jaskini do spania. A o wschodzie s艂o艅ca czekaj na mnie przy najwi臋kszym jeziorze w g贸rach.
Rozeszli si臋. Bia艂y Rycerz znalaz艂 ogromn膮 jaskini臋, w kt贸rej zasn膮艂. Tymczasem g贸rale zacz臋li szuka膰 ma艂ego Szymka, byli we wszystkich chatach i w lesie, zagl膮dali nawet przez okno do sza艂asu
106
Olbrzyma, ale nigdzie ch艂opca nie znale藕li. Zrezygnowali wi臋c z poszukiwa艅, ale nazajutrz o 艣wicie poszli znowu w g贸ry.
Kiedy doszli do wielkiego jeziora, ziemia si臋 zatrz臋s艂a i zobaczyli dw贸ch olbrzym贸w, walcz膮cch ze sob膮. Jeden z g贸rali zawo艂a艂:
J贸zek, przecie偶 to Szymon! Ale czemu taki ogromny?
Drugi g贸ral tak偶e pozna艂 ch艂opca. Schowali si臋 za drzewo i czekali na koniec walki. Z pocz膮tku Szymon, czyli Bia艂y Rycerz zwyci臋偶a艂, ale potem zacz膮艂 traci膰 si艂y. Walka trwa艂a d艂ugo, a偶 w ko艅cu Rycerz Olbrzym podstawi艂 Bia艂emu nog臋 i ten wpad艂 do jeziora. D艂ugo p艂yn膮艂, ale zabrak艂o mu si艂y i uton膮艂. Rycerz Olbrzym za艣mia艂 si臋 przera藕liwie i odszed艂 w g贸ry. A g贸rale, kt贸rzy bardzo pokochali Szymona, ze 艂zami w oczach podeszli do jeziora.
Wtem z g艂臋bi wody odezwa艂 si臋 g艂os:
Nie p艂aczcie! Nie uton膮艂em, lecz zasn膮艂em. Wr贸c臋, kiedy po dwustu latach Olbrzym zabierze trzynaste dziecko.
Woda jeszcze chwil臋 falowa艂a, potem wszystko ucich艂o, nawet ptaki przesta艂y 艣piewa膰. G贸rale stali jeszcze przez jaki艣 czas nad jeziorem, ale i oni wkr贸tce odeszli.
Min臋艂o wiele lat. G贸rale wychowawcy Szymona pomarli, ale jeszcze przed 艣mierci膮 opowiedzieli ca艂膮 t臋 histori臋 ma艂emu ch艂opcu. Zn贸w min臋艂o wiele lat, ch艂opiec dor贸s艂, zestarza艂 si臋 i te偶 umar艂, ale jeszcze przed 艣mierci膮 zd膮偶y艂 opowiedzie膰 to swojemu synowi.
Syn po 艣mierci ojcu musia艂 pracowa膰 u bogatego gospodarza, kt贸remu pas艂 owce. Akurat wtedy min臋艂o dwie艣cie lat i Rycerz Olbrzym zabra艂 trzynaste d/iccko.
Pewnego razu, gdy ch艂opiec pas艂 owce w g贸rach, jedna z nich uciek艂a daleko w las. Poszed艂 jej szuka膰, bo inaczej pan kaza艂by go zbi膰. Dotar艂 a偶 nad najwi臋ksze jezioro.
Wtedy w艂a艣nie woda zafalowa艂a, zahucza艂o, zagrzmia艂o i z jeziora wynurzy艂 si臋 Bia艂y Rycerz. Ch艂opiec si臋 nie przestraszy艂, bo przypomnia艂 sobie ca艂膮 histori臋. A Bia艂y Rycerz poszed艂 na poszukiwanie Rycerza Olbrzyma. Znalaz艂 go w pi臋knej dolinie nad potokiem.
Stawaj zn贸w do walki ze mn膮! powiedzia艂. My艣la艂e艣, 偶e mnie pokona艂e艣? A ja nie umar艂em, tylko zasn膮艂em. Mam teraz nowe si艂y, by z tob膮 walczy膰.
Nie wygrasz! odpowiedzia艂 Olbrzym. Jestem najsilniejszy na 艣wiecie. Ale je偶eli chcesz, przekonaj si臋 o tym jeszcze raz.
I zacz臋艂a si臋 walka. Ch艂opiec, kt贸ry szed艂 ca艂y czas za Bia艂yrn Rycerzem, wszed艂 na drzewo i schowa艂 si臋 w艣r贸d jego konar贸w. Tam czeka艂 na koniec walki.
Tym razem walka trwa艂a kr贸tko. Bia艂y Rycerz w pewnej chwili wzi膮艂 Rycerza Olbrzyma na r臋ce i rzuci艂 w przepa艣膰. Tak sko艅czy艂y si臋 rz膮dy niegodziwego olbrzyma.
Bia艂y Rycerz u艂o偶y艂 si臋 wygodnie nad dolin膮 i zn贸w zasn膮艂. Budzi si臋 jednak co dwie艣cie lat i gdy ludziom dzieje si臋 krzywda, zn贸w walczy w ich obronie. A dolin臋, gdzie toczy艂a si臋 owa bitwa olbrzym贸w, ma艂y ch艂opiec nazwa艂 Dolin膮 Bia艂ego.
TOMASZ ZWIJACZ
Przybysz
Dawnymi czasy, gdy po lasach tatrza艅skich miast turyst贸w chodzi艂y nied藕wiedzie, na niebie wida膰 by艂o sylwetki or艂贸w, a Kotlin臋 Zakopia艅sk膮 porasta艂 g臋sty, s臋dziwy b贸r, do tej przepi臋knej krainy trafi艂 cz艂owiek.
Pojawi艂 si臋 niespodziewanie. Szed艂 wzd艂u偶 potoku, na poz贸r bezbronny, tylko za pasem b艂yszcza艂 mu z艂owieszczo jaki艣 pod艂u偶ny przedmiot. Odziany by艂 w sk贸r臋, mia艂 d艂ug膮 brod臋 i k臋dzierzawe w艂osy. Zamieszka艂 w niedu偶ej.grocie, u zbiegu trzech potok贸w.
Gdy Pan Tatr dowiedzia艂 si臋 o przybyciu Obcego, by艂o ju偶 za p贸藕no. Przybysz zadomowi艂 si臋 w Tatrach na dobre. Polowa艂 na zwierzyn臋, a zabija艂 nie stare i chore osobniki, ale przede wszystkim m艂ode, w pe艂ni si艂. 呕adne zwierz臋 nie mog艂o by膰 pewne swojego 偶ycia. Nawet ro艣linom spokoju nie dawa艂, pr贸bowa艂 te偶 r膮ba膰 drzewa, ale na szcz臋艣cie prymitywne narz臋dzia, kt贸rymi dysponowa艂, nie pozwala艂y mu na to.
Zwierz臋ta i ro艣liny z rozkazu Pana Tatr wypowiedzia艂y Obcemu otwart膮 walk臋.
Od tego czasu na drog臋, kt贸ra chodzi艂 Obcy, wali艂y si臋 drzewa. Cz臋sto musia艂 walczy膰 z nied藕wiedziem, wilkiem czy rysiem, wej艣cie do jego groty raz po raz zarasta艂 g膮szcz pokrzyw i innego zielska. Ale on by艂 zwinny jak ma艂pa i silny jak lew.
Z pomoc膮 przyrodzie przysz艂a dopiero zima. Grube warstwy 艣niegu pokry艂y g贸ry i doliny, wi臋c sk膮po ubrany przybysz wycofa艂 si臋 w cieplejsze strony. W Tatrach zapanow艂a og贸lna rado艣膰.
Niestety, wraz z wiosn膮 Obcy powr贸ci艂. Lecz tym razem nie sam przysz艂o z nim dziesi臋ciu innych. Byli ju偶 lepiej ubrani i mieli lepsze narz臋dzia.
Zasmuci艂 si臋 Pan Tatr. Ptaki przesta艂y 艣piewa膰, drzewa weso艂o szumie膰, kwiaty straci艂y barw臋, ucich艂 radosny szmer potok贸w. Obcy wraz ze swymi pobratymcami osiedli艂 si臋 znowu w grocie. Przybysze zabrali si臋 do wyr膮bywania las贸w i masowo zabijali zwierz臋ta.
Pan Tatr wyd艂u偶y艂 jaskini臋 przybysz贸w w nadziei, 偶e pogubi膮 si臋 w jej kr臋tych korytarzach. Na nic si臋 to zda艂o, Obcy nawet nosa nie wtykali w korytarze. Pan Tatr wi臋c widz膮c, jak wielkie szkody
przynosi ich dzia艂alno艣膰 u偶y艂 艣rodk贸w ostatecznych. Gdy wszyscy przybysze byli w jaskini, zala艂 j膮 wod膮, a ska艂a, w kt贸rej by艂a wyci臋ta grota, znikn臋艂a pod ziemi膮. I zn贸w wielka rado艣膰 zapanowa艂a w Tatrach.
Pan Tatr, pami臋taj膮c tragiczne skutki swej nieuwagi, przybra艂 posta膰 zbrojnego rycerza i co dnia przechadza艂 si臋 po swoich w艂o艣ciach.
Min臋艂o kilka wiek贸w, a偶 kt贸rego dnia w艂adca zn贸w zobaczy艂 ludzi. By艂y ich ca艂e gromady. Pomy艣la艂, 偶e skoro min臋艂o tyle czsu, tyle rzeczy si臋 w Tatrach zmieni艂o, to i ludzie si臋 zmienili i pokochali natur臋. Pomyli艂 si臋 jednak. Ludzie zn贸w zabrali si臋 do wyr膮bywania drzew i kopania wielkich dziur w ziemi.
Pan Tatr przerazi艂 si臋. Nie chc膮c narazi膰 swych poddanych na pewn膮 艣mier膰, nakaza艂 im ukry膰 si臋 przed lud藕mi, a sam postanowi艂 przeczeka膰, a偶 ludzie zm膮drzej膮. Po艂o偶y艂 si臋 wi臋c i zasn膮艂 snem kamiennym.
艢pi do dzisiaj pod masywn膮 ska艂膮 Giewontu, kt贸ry z szacunku dla swego w艂adcy przyj膮艂 jego kszta艂ty. A 偶e dawniej ludzie zdo艂ali go- zobaczy膰 jako rycerza strzeg膮cego Tatr, powsta艂a legenda o Giewoncie 艣pi膮cym rycerzu z Tatr.
KUPON DLA DZIECI
Moim zdaniem, najlepsze utwory tomu "Bajki tatrza艅skie" to:
1................
2................
3.......'.........
M贸j adres.............
Wiek
f
KUPON DLA RODZIC脫W
Moim zdaniem, najlepsze utwory tomu "Bajki tatrza艅skie" to:
1................
2. ...............
3................
Adres..............
Wiek ."...'..........
Uwaga! Plebiscyt na najlepszy tekst niniejszego tomu pozwoli wy艂oni膰 zwyci臋zc贸w naszego konkursu oraz zorientowa膰 si臋 w zainteresowaniach Czytelnik贸w. Prosimy zatem wype艂ni膰 zamieszczone wy偶ej kupony i wys艂a膰 pod adresem:
Komisja Wydawnicza PTTK w Zakopanem, Krup贸wki 12
34500 Zakopane
W艣r贸d uczestnik贸w plebiscytu rozlosowane zostan膮 nagrody ksi膮偶kowe i rzeczowe.
W
r
Spis tre艣ci
Przedmowa dla dzieci Przedmowa dla doros艂ych
Agnieszka Bartocha (13 lat), Prawdziwa historia powstania Tatr .
Tomasz Betkowski (14 lat), Przygoda J贸zka .'.'"''
Barbara Bukowska (14 lat), Legenda o halnym wietrze Ludomira Burze膰 (14 lat), Jaskinia Czasu ....
El偶bieta Choroba (14 lat), Jak to o艣rodek wypoczynkowy w Tatrach budowano
Dorota Czapla (11 lat). Jak powsta艂o Morskie Oko '
Dominika Daniec (13 lat), Wspania艂e zakl臋cie Bartoszki
Anna Dawidek (14 lat), Przygoda w Tatrach .
Bo偶ena Gradowska (13 lat), Kopernik i g贸rale.
Bart艂omiej Kozio艂 (11 lat), o Kamiennym Rycerzu i dzielnym
Ciiewonciku
Rafa艂 Madej (13 lat), O owieczce,' kt贸ra pokona艂a smoka
wawelskiego ...
MarekMontoya(lllat),'NosaliBocza艅
Robert Mucha (14 lat), Bajka o tatrza艅skich grzybach
Anna Murasiewicz (11 lat), O synu kowala i z艂o艣liwym diable .
Ma艂gorzata Orkisz (14 lat), By艂o pi臋knej s艂oneczne przedpo-艂udnie... .
Aneta Pabi艣 (14 lat), Niezwyk艂a przygoda z krukiem ' " "i
Pawe艂 Pe艂ka (11 lat), Ba艣艅 o zaczarowanej jaskini.
Sergiusz Pinkwart (13 lat), Jak kr贸lowa na zabawie ta艅czy艂a
i co z tego wynik艂o .
Sergiusz P.nkwart, Wojna kr贸la Superkr贸la .' .' Sergiusz Pinkwart, Z膮b mamuta .
Aneta Renkal (11 lat). Bajka o kr贸lu Kosodrzewic i czarodziej
skiej szarotce . .
D皉ota Siembab (13 lat). B珃cra i Bab-*'
MarckS.ankiewic/(l4l-..,.I)llL.h/h- .harnasia.
Dorota Stopka, U lat) Mieszka艅cy ,,r
E-.wa Ir/chn- ... (|3 |" ,, jilk powst ", Zakopane
!:W玊". ..MflOlaO.Zakopan. zakopane.
fcl/mn.. I slUp.sk;l(l4lat), I l>!(I,da o krzy偶u na Giewonc-ik*
A^nu-s/ka Wrso艂owska (I 1 l..t). Jak powsta艂y nasze *ory\*
Atwnotfka W.tek (14 laf). Hialy Kycci/
Tomasz Zwijacz (M !.,i), Pr/ybyiy
3
5
7 15 18 20
24 26 28 30
35
36
40 43 45
48
52 55 59
ISBN 83-7005-157-x
Cena z艂 300,-
Rewelacyjny, jedyny w swoim rodzaju zbi贸r tatrza艅skich bajek! Pisany na konkurs przez dzieci zakopia艅skich szk贸艂 dla dzieci, ale i dla doros艂ych. 艢wiat dzieci臋cej wyobra藕ni zaiste niezwykle dojrza艂ej i zadziwiaj膮cej. 艢wiat olbrzym贸w, kosmit贸w, czarodziej贸w i zarazem fascynuj膮cych marze艅.
Ksi膮偶ka dla mi艂o艣nik贸w g贸r i tatrza艅skiej nieokie艂znanej przestrzeni, sk膮d tak blisko zar贸wno do pozornie nieosi膮galnych gwiazd, jak i w g艂膮b ziemi pe艂nej nieodgadnio-nych tajemnic. T臋 ksi膮偶k臋 nale偶y koniecznie przeczyta膰!
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Nalaskowski Polskie dzieci dostana bajki o gejach
Bajki i przypowie艣ci ?jki1
Bajki La Fontaine J
Zakl臋ty pier艣cie艅 Bajki podania legendy polskie
Bajki Krasickiego jako gorzka prawda o ludziach i 艣wiecie
Bajki czeskie poka藕ny zbi贸r
wi臋cej podobnych podstron